background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji 

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora 

sklepu na którym  można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej 
od-sprzedaży, zgodnie z 

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym 

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.

background image
background image

Copyright © by Marcin Górka & Adam Zadworny

Copyright © for this edition by Walkowska Wydawnictwo / JEŻ

Fotografie zamieszczone na okładce oraz w treści książki zostały

udostępnione przez Dowództwo Wojsk Lądowych („Combat-Camera”) oraz

żołnierzy uczestniczących w misji stabilizacyjnej w Iraku (archiwa

prywatne).

Dwie pierwsze fotografie zamieszczone w rozdziale „Jak hipis zrobił armii

propagandę” wykonał Karol Petryka, Fundacja Wielka Orkiestra

Świątecznej Pomocy.

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Opracowanie redakcyjne: Marcin Górka, Adam Zadworny, Szymon Jeż

Projekt okładki: Szymon Jeż, Adrian Łaskarzewski

Korekta: Marta Walkowska-Jeż

Opracowanie graficzne i skład: Adrian Łaskarzewski

ISBN 978-83-61805-39-7

Wydanie II (e-book) 2012,

na podstawie wydania I, Szczecin, 2009

Walkowska Wydawnictwo / JEŻ

ul. Falskiego 29/8, 70-733 Szczecin

www.walkowska.pl

background image

Od wydawcy

Kapralowi Piotrowi Kmicie szczekanie psów już zawsze będzie się kojarzyło z
oblężeniem City Hall i ludźmi Muktady as Sadra, których zabił.

Archeolog  Tomasz  Burda,  który  ratował  zabytki 

arożytnego  Babilonu,

zaraził się wojną i po powrocie do Polski zmienił swoje życie.

Ksiądz  Wiesław  Okoń  boi  się  dzwonka  swojej  komórki  w  środku  nocy,  bo
to start w wyścigu: kto pierwszy powie rodzinie o śmierci żołnierza.

Auto y  „Psów  z  Karbali”  rozmawiają  z  ludźmi,  których  życie  zmieniła
wojna  w  Iraku.  Ujawniają  jej  nieznane  odsłony,  takie  jak  najkrwawsza  od

asów  II  wojny  światowej  bitwa  z  udziałem  polskich  żołnie y  i  tajna

operacja  wojskowego  wywiadu  wymie ona  w  zabójców  Waldemara
Milewicza.

P ede  wszy kim  jednak  opisują  dramat  żołnie y,  na  których  zamia
kwiatów czekały miny pułapki.

background image

Chorąży Kloc jedzie na wojnę

Kiedy młodszy chorąży Tomasz Kloc p eszedł szó ą operację i  pozbył  się
o atnich odłamków irackiej bomby ze
 swojego ciała, siadł do komputera i
napisał  li   do
  amerykańskiej 

rmy  Leatherman  produkującej  noże

wieloczynnościowe. Do listu dołączył zdjęcie tego, co zostało z ich noża.
Jego list do
 Ameryki szedł bardzo długo.

Dwudziesty siódmy wyjazd

Prowincja  Babil,  środkowy  Irak,  12  grudnia  2003 r.  Pięć  miesięcy  od
rozpo ęcia  misji.  Można  już  odli ać 

as  do  powrotu  do  domu.  Polscy

sape y  suną  auto radą  Tampa  kolumną  złożoną  z  kilkuna u 

arów  i

honkerów. Mijają amerykańskich marines, którzy rechocą na widok polskich
ciężarówek. Robią im zdjęcia.

To  już  27.  wyjazd  w  tym  miesiącu.  Koalicjanci  na ekają,  że  polscy  sape y
zawyżają  im  normy.  Cel  akcji:  arsenał  pocisków  a yleryjskich,  min  i
granatów  zgromadzonych  p ez  sunnickie  bojówki  w 

arym  bunk e.

Mijają  mia e ko  Mahawil  i  jakąś  fabrykę.  Młodszy  chorąży  Tomasz  Kloc
siedzi obok kierowcy. Kierowca opowiada o białej kiełbasie, która śniła mu
się  o atniej  nocy.  Tęskni  za  polskim  żarciem.  Nagle  huk,  ogień  i  dym.
Podmuch  uca  arem  jak  zabawką.  Odłamki  bomby  dziurawią  ara  jak
sito. Tomasz Kloc, pierwszy Polak ranny w Iraku, krwawi.
– Pamiętam wybuch – opowiada. – Po ątkowo nie  uję bólu. Chwytam za
karabin, chcę się bronić. Dopiero po chwili widzę, że prawie nie mam nogi.

background image

Wciąż  je   p ytomny,  choć  krew  tryska  z  kilkuna u  ran.  Gapi  się  na  swój
brzuch, z którego wystaje wielki odłamek.
–  Wtedy  pojawia  się  ból.  Straszny.  Nagle  siły  ze  mnie  uchodzą,  tracę
przytomność.
W  tym  asie  polscy  i  iraccy  żołnie e  walą  na  oślep  do  niewidzialnego
wroga. Zamieszanie. K yki. Terkocą karabiny maszynowe. Ich serie tra ają
jednak w próżnię.

Kilka godzin po ataku na konwój Amerykanie zbadali miejsce wybuchu. Lej
miał  kilka  metrów  średnicy.  Terroryści  zakopali  na  pobo u  kilka  pocisków
a yleryjskich  połą onych  p ewodem.  Do  tego  detonator,  centralka
inicjująca  wybuch  zrobiona  z  bebechów 

arego  radia  i  antenka  z

miedzianego drutu. Klasyk z podręcznika zamachowców w Iraku.

– Odpalili to drogą radiową, gość siedział pewnie z pilotem jakieś 100-150
m od drogi – tłuma y Kloc, jakby mówił o awarii telewizora. – Epicentrum
wybuchu było cztery metry ode mnie.

Życie uratował mu wielofunkcyjny nóż wyprodukowany w USA przez firmę
Leatherman.  Nie,  to  nie  je   element  wyposażenia  polskich  żołnie y.  Kloc
do ał  go  jesz e  pod as  misji  pokojowej  w  Libanie  w  prezencie  od
znajomego  sapera  Litwina.  Można  w  niego  walić  młotem  kowalskim  i  nic.
Miał  go  p y  pasku.  Kiedy  ude ył  w  niego  wielki  odłamek  bomby,  nóż
wygiął się i rozpadł na  ęści. Gdyby nie nóż, odłamek p eciąłby Kloca na
pół.
– Chce pan obejrzeć? – pyta saper.

T ymam  w  ręku  resztki  noża.  Ciężkie.  Kloc  p echowuje  je  w
przezroczystym plastikowym pudełku, jak amulet.
–  Każdy  saper  powinien  mieć  taki  nóż  –  mówi  masując  udo,  którego  nerw
p eciął  odłamek.  Może  sobie  po awić  na  nim  kubek  z  kawą  i  wcale  nie
poczuje gorąca.

Tomasz Kloc ucieka z gospodarki

Tomasz Kloc wychowywał się we wsi Kopina. 30 kilometrów od Chełma, 45
od Lublina. Jest najstarszym z pięciorga rodzeństwa.
– Cała go odarka rodziców to kilka hektarów – opowiada. – Każde wakacje
zamiast na kolonii, jak dzieciaki z miasta, spędzałem pomagając w polu.
Ma yło mu się inne życie. Poszedł do technikum budowlanego w Chełmie.
Ale kiedy je koń ył w 1993 r. w budownictwie był za ój. Szanse na pracę

background image

w  zawodzie  zerowe.  O  życiu  z  roli  szkoda  gadać.  Wymyślił  sobie  armię.
Wtedy  mówiło  się  o  wejsciu  Polski  do  NATO.  Armia  daje  dobrą  pracę  bez
względu  na  koniunkturę  –  kombinował.  Zamia   do  służby  zasadni ej,
która  w  opowiadaniach 

arszych  kolegów  jawiła  się  jako 

rata 

asu,

poszedł od razu do szkoły chorążych we Wrocławiu. Kierunek inżynieryjny,
specjalizacja dowódcza.

–  Tomek  chciał  jak  najszybciej  się  usamodzielnić  –  w omina  jego  matka
Maria Kloc. – Dopingu od nas do wojska nie miał, ale wiedział, co to robota
na  go odarce.  Bardzo  ciężko.  Dlatego  żadnego  z  synów  nie
zat ymywałam.  G ego   też  poszedł  do  wojska  i  był  już  dwa  razy  w
Libanie  a  Marcin  zo ał  maryna em.  Najmłodszy,  Łukasz,  p ejął  nasze
małe gospodarstwo i teraz szuka pracy.

Po  szkole  skierowali  go  do  5  pułku  inżynieryjnego  w  Podjuchach
(peryferyjna  dzielnica  Sz ecina).  Był  zadowolony.  Jak  sam  p yznaje,
ciągnęło go do świateł dużego po owego mia a. Ale po ątkowo zraził się
do armii, w której koszarach wiało jeszcze peerelem.

– Sp ątanie w kółko tego samego, bezsensowne prace go odar e  yli pic
wojskowy zamiast prawdziwego szkolenia – wspomina.
Jego  życie  zmieniło  się,  kiedy  w  Podjuchach  utwo yli  zawodowy  patrol
rozminowania. Kloc zo ał za ępcą dowódcy patrolu. Dla saperów II Wojna
Światowa  jesz e  się  nie  skoń yła.  W  pobliżu  Sz ecina  p ebiegał
zbudowany  p ez  Niemców  wał  pomorski.  Pełno  hitlerowskiego  i
sowieckiego  żela wa  wciąż  leży  w  ziemi.  Do  tego  wielkie,  pó onowe
bomby,  które  z ucali  na  Sz ecin  alianci.  Sape y  z  Podjuch  wyjeżdżają  do
zardzewiałych bomb trzy razy w tygodniu. Robota z dreszczykiem.
–  Po  jakimś 

asie 

łowiek  oswaja  się  z  ryzykiem  mówi  Kloc  masując

mimochodem  udo,  którego  nerw  p eciął  odłamek  (teraz  może  sobie
po awić  na  nim  kubek  z  kawą  i  wcale  nie  po uje  gorąca).  –  Dla  mnie
likwidowanie bomb  ało się pracą jak każda inna. Dob e wiem, gdzie tego
żelastwa najwięcej leży. Mógłbym tam pojechać teraz i znalazłbym.
Kiedy  rozmawiamy  w  jego  małym  domku  zbudowanym  w  sy emie
kanadyjskim, po domu krząta się jego żona i dziesięcioletni syn.
Na półkach rodzinne zdjęcia. Mały Piotruś z tatą w paradnym mundurze.

background image

Chorąży Kloc bada trupy hezbollahowców

Kiedy  w  1999 r.  Polska  wchodziła  do  NATO,  Tomasz  Kloc  pojechał  na
pierwszą misję.
Gdy usłyszał o możliwości wyjazdu do Libanu pod sztandarem ONZ, długo
się nie za anawiał. W błękitnym hełmie chciał nabrać doświad enia, choć
p yznaje,  że  kasa  też  się  li yła.  To  była  misja  rozjem a.  Tra ł  na
pograni e  z  Izr lem.  Wszędzie  pełno  pocisków  moździe owych  i
a yleryjskich,  którymi  Żydzi 

elali  do  Hezbollahu.  Choć  tra ają  się

dwutonowe krowy z ucone p ez samoloty. No i rosyjskie rakiety, którymi
strzelają Arabowie.
W całym kontyngencie ONZ w Libanie była tylko jedna, polska kompania
inżynieryjna.  A  w  niej  22  saperów  podzielonych  na  dwie  drużyny.  Kloc
został dowódcą patrolu rozminowania.
–  Wszy kie  nacje  będące  w  wojskach  ONZ  każdego  dnia  miały  dla  nas
robotę  –  w omina.  –  Harówa  od  rana  do  nocy.  Bywało,  że  jeździliśmy
wysadzać dwa razy dziennie.
Bomby,  do  których  nie  dało  się  podejść,  Kloc  i  jego  ludzie  likwidowali

elając  do  nich  z  karabinka  snajperskiego.  Kiedy  indziej  t eba  było

zaha yć  pocisk  kotwi ką,  do  której  p ywiązana  była  linka.  Wtedy
odchodziło  się  za  jakąś  skałę,  pociągało  za  linkę  i  „bum!”.  Go ej,  kiedy
niewypały znajdowano w pobliżu zabudowań. Wtedy t eba wziąć bombę
w ręce, zanieść na pakę stara i wywieźć w góry. Duża dawka adrenaliny.
Najgorsza  robota  tra ła  się,  kiedy  dzięki  mediacji  Czerwonego  K yża,

background image

Izr l ycy  zgodzili  się,  aby  hezbollahowcy  zabrali  trupy  swoich.  Kloc  nie
chce  się  na  ten  temat  rozwodzić,  ale  dość  powiedzieć,  że  było  ciepło,  oni
leżeli już kilka dni, a on musiał każdego ruszyć i 

rawdzić,  y aby nie ma

na sobie wybuchowych pułapek.
W  Libanie  był  13  miesięcy.  Za  służbę  do ał  międzynarodowy  medal
misyjny  i  polski  Zasłużony  dla  Obronności  Kraju.  Brązowy, 

yli

pod awowy.  Po  powrocie  do  kraju  uznali,  że  je   już 

arym  wygą.

Zaproponowali  mu  p eniesienie  do  12  Brygady  Zmechanizowanej  im.
generała  Józefa  Hallera  w  Sz ecinie.  To  pre iżowa  jedno ka,  którą
przygotowywano wtedy do struktur NATO.

–  Niewielu  mieliśmy  wtedy  tak  doświad onych  żołnie y  jak  on  –
opowiada generał Marek Oj anowski, ów esny dowódca 12 BZ . – Na misje
jeździli nieliczni. Każdy z nich był dla armii bezcenny.

W  12  Brygadzie  Kloc  wyszkolił  setkę  żołnie y.  Awansował,  uł  wiatr  w
żaglach, szlifował angielski. Nie wiedział jeszcze, jak szybko mu się przyda.

18 marca 2002 r ., wbrew oświad eniu sekreta a generalnego ONZ Ko ego
Annana  o  braku  pod aw  prawnych  do  wojny  z  Irakiem,  prezydent  USA
George  Bush  po awił  Saddamowi  Husejnowi  ultimatum.  Dyktator  do ał
48  godzin  na  opusz enie  kraju.  Jeśli  nie  –  zagroził  Bush  –  USA  zaatakują
siły  irackie.  Dzień  później  do 

refy  zdemilitaryzowanej  Iraku  wkro yły

wojska  amerykańskie,  a  20  marca  w  świetle  kamer  CNN  Amerykanie
rozpo ęli pierwszy nalot na Bagdad. Miesiąc później sekreta  obrony USA
Donald  Rumsfeld  ogłosił:  Polska  zo ała  zaproszona  p ez 

ąd  USA  do

udziału  w  „operacji  ut ymania  po ądku  i  abilizacji  w  Iraku”.  Operację
nazwano  „Iracka  wolność”  (Ops  Iraqi  Freedom).  W  maju  2002 r.  w
Londynie  prezydent  RP  Aleksander  Kwaśniewski  p yjął  ofe ę  sojusznika.
Polska  zgodziła  się  objąć  jedną  z  terech  ref  odpowiedzialności  w  Iraku.
Polskie  dowództwo  musiało  błyskawi nie  zorganizować  dwuipó ysię ny
kontyngent wojska.
Kloc zgłosił się na ochotnika na pierwszą zmianę.

Chorąży Kloc w Sex Pistols

Tomasz  Kloc  poleciał  na  wojnę  z  Saddamem  Husajnem  w  sierpniu  2003 r.
na pokładzie pasażerskiego boeinga prywatnych linii Miami Air. W eśniej
średnio zamożni Amerykanie latali nim na Florydę. US Army wypoży yła
go, aby zawieźć Polaków na operację „Iracka wolność”.
Polska  armia  nie  mająca  doświad eń  z  misji  wojennych,  ani

background image

odpowiedniego 

ętu,  we  w eśniu  2003  r.  p ejęła  całą  środkowo-

wschodnią  refę z siedzibą w Babilonie. Tam Polacy utwo yli bazę „Alfa”,
w Karbali „Lima”, a w Al Hillah „Charlie”.
–  Politycy  mówili  nam  wtedy,  że  to  misja  abilizacyjna  –  opowiada  gen.
Piotr  Pcionek,  który  dowodził  m.in.  12.  Brygadą  Zmechanizowaną  w
Sz ecinie,  a  dziś  pracuje  w  dowództwie  operacyjnym  polskiej  armii.  –
Myśleliśmy,  że  jak  nie  ma  już  Saddama,  to  będą  nas  tam  kwiatami  witali.
Szybko okazało się, że to nie tak.

– To było jak po olite ruszenie: kto żyw, na koń, i jakoś to będzie – mówi
anonimowo  jeden  z  polskich  dowódców.  –  Musieliśmy  błyskawi nie
zorganizować  dwuipó ysię ny  kontyngent  wojska.  Pojechała  sk yknięta
w  t y  miesiące  armia  z  p e a ałym 

ętem.  Owszem,  mieliśmy

doświad enie  w  misjach  pokojowych.  Ale  jak  się  okazało, 

ekała  nas

prawdziwa wojna.

W  lipcu  Kloc  tra ł  do  bazy  Charlie  w  Karbali  zorganizowanej  w 

arej

fabryce  broni.  Żołnie e  nazywali  ją  Sex  Pi ols,  bo  za 

asów  Saddama

produkowała arabskie podróby pistoletu Beretta.
– Zajęliśmy ją po Amerykanach. Oni mieli już nową, po ądną. U nas ściany
z  blachy,  potwornie  gorąco,  smród  smarów  –  w omina  gen.  Marek
Oj anowski,  wów as  dowódca  brygadowej  grupy  bojowej,  pod  którego
komendą  Kloc  służył  w  Al  Hillah.  –  Po  dwóch  ronach  ały  obrabiarki,  a
pomiędzy  nimi  ędy  łóżek  polowych.  W  hali  wielkości  sali  gimna y nej
ponad setka żołnierzy. W całej bazie cały batalion, trzystu chłopa.

Kloc 

ał  w  na ędziowni  z  kilkuna oma  innymi,  a  jego  amerykańscy

koledzy  po  t ech, 

terech  zajmowali  klimatyzowane  kontenery  z

internetem,  własną  siecią  telefonii  komórkowej  i  telewizorem  z
kilkuna oma kanałami amerykańskiej telewizji. Polacy, żeby się ochłodzić,
wylewali sobie na głowę wiadro wody. Na po ątku jeździł z Amerykanami
na patrole, „żeby się uczyć”.
–  Zupełnie  ina ej  wyszkoleni  niż  my  –  w omina.  –  Profesjonalni,  ale
agresywni,  na awieni  na  wyeliminowanie  p eciwnika.  Pamiętam,  jak
kiedyś  pod as  w ólnego  patrolu  w  k akach  coś  się  poruszyło.  No  to  oni
od razu trzy szybkie serie w te krzaki. Zabili osła.

Polskie  wyposażenie  osobi e.  Dramat.  Pi olety  Wi   zacinały  się
notory nie.  W  biegu  wypadały  magazynki,  żołnie e  p ymocowywali  je
więc  do  broni  taśmą  klejącą.  Gogle,  które  do ali  Polacy,  p epusz ały
pu ynny  pył.  Buty  nie  wyt ymywały  gorąca,  pękały.  W  topornych

background image

kamizelkach  kuloodpornych  na  pu yni  można  było  się  wykoń yć  ze
zmę enia  a  p ynajmniej  odwodnić.  Noktowizory  mieli  tylko  dowódcy,
więc patrol w nocy był jak rosyjska ruletka. Tym bardziej, że nasi nie mogli
li yć  na  w arcie  śmigłowców  Sokół,  bo  te  nie  mogły  latać  w  ciemności.
Jesz e bardziej różniły się samochody Polaków i Amerykanów. Amerykanie
mieli  hummery.  Teraz,  po  doświad eniach  polskich  żołnie y  w
Afgani anie i one nie wydają się bezpie ne. Ale wtedy, na po ątku naszej
misji  w  Iraku  wydawały  się  i nym  cudem:  opance one,  z  zagłuszarkami
sygnału  radiowego,  który  powoduje  detonację  miny-pułapki,  wieży ką
osłaniającą 

elca.  Polacy  jeździli  w  teren,  gdzie  roiło  się  od  rebeliantów,

arami,  w  których  jedyną  osłoną  żołnie y  je   brezentowa  plandeka,  i

honkerami, 

yli  zmodernizowanymi  na  pot eby  armii  tarpanami

zaprojektowanymi jesz e w głębokim Peerelu. Honkery nie wyt ymywały
nawet ostrzału z kałasznikowa. Żadnych zagłuszarek, zero pancerza.

–  Stary  opance aliśmy  deskami  i  workami  z  piaskiem,  które  kładło  się  na
pace  –  w omina  Kloc  odruchowo  dotykając  blizn  na  dłoniach.  –  Do
honkerów chłopaki zorganizowali blachy z tej fabryki broni. Spawali to, aby
się jakoś samemu zabezpieczyć, skoro armia nas nie zabezpieczyła.
– Gorzej było, niż w Libanie?
–  Nie  do  porównania.  Tam  służyłem  w  misji  pokojowej,  broniły  nas  agi
ONZ na każdym aucie, w Iraku – nic – opowiada Kloc. – St elali do naszych
konwojów.  Ale  po  jakimś  asie  łowiek  oswaja  się  z  ryzykiem.  Dla  mnie
likwidowanie bomb stało się pracą jak każda inna.

W Iraku Kloc i jego ludzie musieli 

ątać po US Army. Wysadzał bomby,

głównie amerykańskie „kubusie”  yli bomby lotni e. Ale wpadały mu też
w ręce polskie granatniki z Radomia wyprodukowane w latach 80., w które
uzbrojeni byli bojówkarze Saddama.
–  To  była 

ę o  amerykańska  amunicja  kasetowa  najnowszej  generacji,

cholernie niebezpie na. Jedna bomba ma w sobie kilkadziesiąt mniejszych
pocisków. Nie tra a bezpośrednio w cel, tylko rozsiewa nad nim ładunki w
promieniu  nawet  kilkuset  metrów.  Używa  się  jej  np.  do  nisz enia  pasów
startowych na lotniskach i całych oddziałów wroga.
Taka broń jest zakazana w 110 państwach, m.in. w Niemczech, we Francji czy
w  Wielkiej  Brytanii,  ale  nadal  produkują  ją  i  używają  jej  Rosjanie,
Amerykanie i Polacy.
Amerykanie  do  najbardziej  niebezpie nych  ładunków  nawet  nie
podchodzili. Wysyłali do nich roboty. Kloc i jego koledzy mogli tylko o nich

background image

pomarzyć.

–  W  asie  swojego  pobytu  w  Iraku  miałem  tylko  t y  dni  bez  wyjazdu  w
teren! Czasami wyjeżdżaliśmy trzy razy dziennie – opowiada.

Chorąży Kloc wywołuje dyplomatyczny skandal

Ale  to  nie  amerykańskie  bomby  okazały  się  najniebezpie niejsze,  ale
francuskie rakiety Roland. Po dyplomaty nej afe e z ich udziałem koledzy
śmiali się z Kloca, że o mało nie wywołał trzeciej wojny światowej.
–  Pewnego  dnia  tubylcy  zaalarmowali  nasz  patrol,  że  na  pu yni 

oi

samochód wy utnia z rakietami – opowiada. – To było niedaleko bazy w Al
Hillah. Jedziemy, pat ę, a to t y francuskie Rolandy na wy utni. Czwa ą
rakietę ktoś już wytargał i p eniósł kilometr dalej. Terroryści mogli ich użyć
do ataku na koalicjantów, więc trzeba się było spieszyć.
Z  tym  dyplomaty nym  skandalem  to  było  tak.  1  października  2003 r.
polska  telewizja  ściągnięta  p ez  nasze  dowództwo  pokazuje  francuskie
rakiety. Wyraźnie widać datę – 2003. Z komentarza redakcyjnego wynika, że
tra ły do Iraku – mimo embarga – tuż p ed wojną lub w jej  trakcie.  A  to
ozna a  złamanie  prawa  międzynarodowego  i  kompromitację  Francji.
Później  wyda enia  p y ieszają  –  3  października  2003  r.  szef  Biura
Bezpie eń wa  Narodowego  Marek  Siwiec  mówi:  –  Je   bardzo
prawdopodobne, że rakiety Roland wyprodukowano w 2003 r.

background image

Kilka  godzin  później  ów esny  e nik  MON  Eugeniusz  Mle ak  o eka:  –
Znaleźliśmy w Iraku  tery rakiety produkcji francuskiej, które wytwo ono
w tym roku.

W  tym  samym  dniu  w  Rzymie  pod as  negocjacji  w 

rawie  kon ytucji

Unii  Europejskiej  prezydent  Francji  Jacques  Chirac  żąda  wyjaśnień  od
polskiego  premiera  Leszka  Millera,  a  kilka  godzin  później  na  konferencji
prasowej  mówi:  –  Polscy  żołnie e  doprowadzili  do  zamieszania,  którego
można było uniknąć, gdyby informację sprawdzono.

Na ępnego  dnia  Francuzi  wyjaśniają,  że  data  na  rakiecie  ozna a  rok
upływu  gwarancji,  a  nie  produkcji  broni.  Po  południu  mini er  obrony
narodowej Jerzy Szmajdziński wydaje oświadczenie z wyrazami ubolewania.
Według polskich dyplomatów pomylili się polscy żołnierze.

Dziś  Kloc  mówi:  –  Sęk  w  tym,  że  nie  miałem  profesjonalnego  katalogu
takiej  broni.  Moim  zdaniem  kilku  wyższych  o cerów  chciało  zai nieć
medialnie, stąd całe zamieszanie.

Tak  y owak, to on musiał z Rolandami zrobić po ądek. Zadanie b miało:
zdjąć je z wyrzutni, profesjonalnie przygotować do wysadzenia i wysadzić.
– Razem z moimi ludźmi na rękach nosiliśmy je do wąwozu, umieściliśmy je
w  takim  dole,  na  to  ładunek  wybuchowy.  Mocno  huknęło,  wielki  krater  i
po rolandach – wzrusza ramionami Kloc.
Polscy  sape y  zawyżali  w  Iraku  koalicyjną  normę,  rozbrajali  najwięcej
niewybuchów  i  pocisków  w  arsenałach  ze  wszy kich  kontyngentów  w
Iraku,  pozbawiając  w  ten 

osób  rebeliantów  materiału  do  produkcji  min-

pułapek. Ci byli więc na Polaków cięci, że psują im całą robotę. Gdzieś tak
na początku grudnia 2003 r. były pierwsze sygnały, że zaatakują.
I 12 grudnia zaatakowali.

Chorąży Kloc jedzie na morfinie

Kiedy  po  wybuchu  Kloc  traci  p ytomność,  koledzy  kładą  go  na  noszach
wyciągniętych  z  sanitarki  i  wzywają  amerykańską  pomoc  medy ną
medevac. Zabiera go helikopter.
–  Pierwszy  p ebłysk  p ytomności  –  jakiś  leka   opiep a  sanitariusza.
Kolejna  scena  –  je em  w  szpitalu.  Teraz  wiem,  że  cały  as  jechałem  na
mor nie.  Kiedy  odzyskałem  p ytomność,  Amerykanie  p yprowadzili
rosyjską  pielęgniarkę,  żeby  zapytała, 

y  coś  jadłem.  Nie  wiedzieli,  że

potrafię im to powiedzieć po angielsku.

background image

Kiedy rodzice Tomasza Kloca wrócili z pola, pod ich domem stała policja.
–  Powiedzieli,  że  samochód  syna  wpadł  na  minę  w  Iraku  –  mówi  Maria
Kloc. – Zaczęłam się modlić.

Odłamki  wyciągają  z  Kloca  p ez  kilka  miesięcy.  Jeden  z  nich  p ebił
kamizelkę  kuloodporną  i  zrobił  mu  wielką  dziurę  w  b uchu.  Kolejne
zmasakrowały  udo,  inne  –  ręce.  Najgo ej  było  z  nogą,  bardzo  poszarpaną.
Odłamek uszkodził m.in. nerw udowy. A to oznacza kalectwo.

P eszedł sześć operacji. Pierwsze dwie, ratujące życie, jesz e w Bagdadzie.
Później  p ewieźli  go  do  szpitala  w  amerykańskiej  bazie  w  Ram ein
(Niemcy). Stamtąd samolotem do Polski.

Kiedy  na  Okęcie  p yjechała  po  niego  sanitarka,  okazało  się,  że  wygodne
amerykańskie nosze nie miesz ą się w polskim samochodzie. Polonez był za
krótki. Kloc świeżo pozszywany, pod kroplówkami, ledwo dyszy. Na dwo e
mróz.

– Nie macie większych samochodów?! – zdenerwował się pilot.

– Nie.
W  końcu  to  pilot  zaproponował,  żeby  skrócić  nosze.  Obciął  im  rą ki
saperską piłką.
Leżąc w polskim szpitalu Kloc myślał o tym, co z nim teraz będzie. Ma ył o
tym żeby znowu chodzić.
W  szpitalu  odwiedził  go  sam  mini er  obrony  narodowej  Je y
Szmajdziński. Poklepał sapera po plecach i oddał resztki noża.

–  Kolega  musiał  go  zdjąć  ze  mnie,  kiedy  rozcinał  mi 

odnie  –  tłuma y

Kloc.
Jako  pierwszy  polski  ranny  w  Iraku  Tomasz  Kloc  tra ł  do  wiadomości
telewizyjnych i na czołówki gazet.

Chorąży Kloc walczy o ubezpieczenie

Potem łatali go jeszcze w Bydgoszczy i Szczecinie.

Gdy w ał z łóżka i za ął  awiać pierwsze kroki o kulach, notabli i kamer
już p y nim nie było. T eba wziąć się w garść i pomyśleć o dalszym życiu
–  myślał.  Miały  w  tym  pomóc  pieniądze  z  ubezpie enia.  P ecież  był
potrójnie ubezpieczony.
P ed  wyjazdem  do  Iraku  ubezpie yli  ich  grupowo  w  jedno ce.  To  była
znana  francuska  rma,  więc  Kloc  nie  zawracał  sobie  głowy  warunkami

background image

umowy.  Trudno  opisać,  co  po uł,  gdy  powiedzieli  mu,  że  nie  do anie
żadnych  pieniędzy,  bo  umowa  nie  p ewiduje  ataków  terrory y nych  ani
ran  odniesionych  w  wyniku  działań  wojennych.  Gdyby  miał  zwykły
wypadek  na  drodze,  toby  pieniądze  do ał.  Ale  bomba?  Nie.  Co  ten  Kloc
sobie  wyobraża?  P ecież  p y  ryzyku  ataków  terrory y nych  musiałby
płacić znacznie większą składkę, a nie marne 50 zł miesięcznie!

Podziurawiony odłamkami saper pisał zażalenia. Poszedł do prawników, ale
ci  powiedzieli,  że  trudno  będzie  coś  wskórać.  Po  pro u  tak  durnie
skon ruowano  umowy  wszy kim  żołnie om.  Pierwsza  zmiana,  działali  w
pośpiechu. W końcu, po w awiennictwie dowódcy jedno ki, Kloc do ał 4
tys. zł. Nie odszkodowanie, tylko „bonus” od firmy. Żeby się odczepił.

W takiej sytuacji jak Kloc znalazły się dziesiątki innych żołnierzy.

Łukasz  Wojciechowski  z  10.  Brygady  Kawalerii  Pancernej  w  Świętoszowie
wrócił  z  Iraku  z  niewładną  prawą  roną  ciała.  W  grudniu  2003 r.  padł
ofiarą zamachu.

Starszy  kapral  Włodzimie   Wysocki  z  4.  Pułku  P eciwlotni ego  w
Czerwieńsku  zo ał  ranny  w  nogę.  Także  w  grudniu  2003  r.  w  okolicy
miejscowości  Mahawil  pod  jego  samochodem  ek lodował  ładunek,
jedno eśnie  o

elano  go  z  granatnika  p eciwpancernego.  Wysocki  zo ał

p eniesiony  do  rezerwy  z  kategorią  D,  komisja  lekarska  o ekła  60  proc.
uszczerbku na zdrowiu.

Obaj  p ez  lata  to yli  batalie  o  odszkodowania.  Usłyszeli  to  samo  co  Kloc:
zostaliście ranni w strefie działań wojennych, pieniądze się nie należą.
Z kolejnym ubezpie eniem Kloca też wyszło kiepsko. Odszkodowanie było
uzależnione od wysokości pensji. Kloc myślał, że od tej misyjnej, kilka razy
wyższej od krajowej. P ecież tak  ało w umowie. Ale wytłuma yli mu, że
ten  zapis  doty y  tylko  chłopaków  ze  służby  zasadni ej.  Znów  słał  pisma.
Minister się zlitował i dał Klocowi kilka tysięcy zł na otarcie łez.
Tylko  t ecie  ubezpie enie,  z  MON,  zadziałało.  Tu 

rawa  była  pro a  jak

ątanie latryny. Gdyby zginął, rodzina do ałaby 100 tys. zł. Za 60 proc.

usz erbku na zdrowiu do ał tyle, ile wa  je  używany samochód średniej
klasy.
Rodziny  poległych  żołnie y  US  Army  do ają  250  tys.  dolarów.  Czyli
dziesięć  razy  więcej  niż  polskie  (wtedy  250  tys.  USD  było  równowa ością
miliona zł).
–  Faktem  je ,  że  rmy,  które  ubezpie ały  moich  żołnie y,  okazały  się
nieprzygotowane na Irak – mówi gen. Marek Ojrzanowski.

background image

Sam był p ekonany, że „w razie  ego” je  ubezpie ony na wojnę. Ale nie
był,  o 

ym  dowiedział  się  dopiero  wtedy,  gdy  po  powrocie  do  Polski

przekonał się, jakie kłopoty z odszkodowaniem ma Kloc.

Amerykańscy ranni do awali kilka razy wyższe odszkodowania od naszych
żołnie y,  a  do  tego  gwarancję  podwyższenia  o  połowę  ich  p yszłych
emerytur.  Polski  ąd  nie  p ewidział  nawet  odzna eń  za  odniesione  na
wojnie rany takich jak amerykańskie Purpurowe Serce. Dopiero pod koniec
wojny znalazło się polskie odzna enie „Gwiazda Iraku”. Ale Kloc się na nią
już nie załapał.

Chorąży Kloc walczy o sanatorium i 30 zł

Kiedy  za ął  upominać  się  o  swoje  pieniądze,  machina  wojenna,  w  której
był małą śrubką, wystąpiła przeciwko niemu. Tak by to ujął.

Gdy nau ył się już chodzić o jednej kuli, do ał obiegówkę, z którą ganiano
go  po  leka ach  różnych 

ecjalności.  W  końcu 

awił  się  p ed  komisją

lekarską  z  plikiem  papierów.  Popat yli  na  nie,  na  sapera  i  napisali:
„Niezdolny do zawodowej służby wojskowej”.

Trudno  opisać,  co  po uł  Tomasz  Kloc,  kiedy  wojskowi  u ędnicy
udowadniali  mu,  że  należy  mu  się  o  30  zł  renty  mniej,  niż  on  sobie
wyli ył. Nie sądził, że nawet prawnicy armii w tym  o e  aną po  ronie
biurokracji,  a  nie  rannego  weterana.  Nie  chce  się  jednak  teraz  żalić,  bo  w
końcu przecież przyznali mu rację.

Mimo wszystko liczył, że jeszcze się armii na coś przyda.
–  W  Stanach  biorą  nawet  ludzi  na  wózkach  –  mówi.  –  Szanują  swoich
weteranów.

Napisał  wiele  kolejnych  li ów,  nim  dali  mu  pracę  na  cywilnym  etacie  w
Wojskowej Komendzie Uzupełnień. Rozpatrywał tam podania chętnych na
zawodowych  żołnie y.  Do awał  niecały  1  tys.  zł  miesię nie.  Odszedł,  bo
nie mógł z tego utrzymać rodziny.
Cały 

as  wal ył  o  to,  aby  chodzić  o  własnych  siłach.  Pot ebna  była

intensywna rehabilitacja, zabiegi. Ale okazało się, że w wojskowym szpitalu
nie  ma  oddziału  zajmującego  się  rehabilitacją.  Cztery  turnusy  w
Wojewódzkim Ośrodku Medycyny Pracy sam sobie załatwił, bo wojskowa
służba  zdrowia  nie  mogła  mu  pomóc.  Osiem  zabiegów  dziennie  w  końcu
p yniosło  efekty.  Od awił  jedną  z  kul.  Potem  nau ył  się  chodzić
samodzielnie.  Po  równym  terenie  jakoś  kuśtyka.  Po  schodach  zna nie
go ej.  Byłoby  lepiej,  gdyby  pojechał  ze  dwa,  t y  razy  do  sanatorium  –

background image

mówili  fachowcy.  Ale  w  armii  nie  dali  mu  skierowania.  Należy  się  tylko
żołnie om, a on cywil – powiedzieli. P ecież zo ałem kaleką jako żołnie ,
a nie cywil – pomyślał. I napisał kolejny li  – do samego szefa Wojskowej
Służby  Zdrowia.  Generała,  którego  nazwiska  nie  pamięta.  No  i  generał
zadecydował,  że  do anie  sanatorium.  Ale  tylko  dwa  tygodnie.  Kloc  był
zasko ony  –  ze  skierowania  wynikało,  że  mają  go  podreperować
psychicznie.

Ale gdy go zobaczyli lekarze w Ciechocinku, to wzięli się za nogę.

Chorąży Kloc fotografuje się z Kwaśniewskim

Po tym wszystkim bardzo zależy mu, aby napisać, że nie ma żalu do armii.

Może  inni  by  się  załamali,  ale  on  cieszy  się,  że  żyje  i  chodzi.  Tak  to  sobie
poukładał  w  głowie.  Świetna  rodzina,  żona,  syn  –  miał  dla  kogo  wal yć.
Ciężko mu, bo  asami w nocy ból je  tak nieznośny, że nie może 

ać. Ale

chodzi.  No  i  ma  nową  pracę.  Dla  rmy  w ółpracującej  z  bankiem.  Jeździ
swoją 

arną  pandą  i  fotografuje  nieruchomości  będące  zabezpie eniem

bankowych kredytów.
–  Tomek  je   twardy,  ma  wolę  walki  i  mieszka  w  dużym  mieście  –  mówi
jego  kolega,  też  wojskowy.  –  Dlatego  jakoś  sobie  radzi.  Ale  inni  ranni  w
Iraku wzięli odszkodowania, które błyskawicznie się rozeszły. Coś tam kupili
do  domu,  szybko  zjawili  się  koledzy,  któ y  z   weteranem  chcieli  się  napić
pod geesem. Dziś nie mają nic. Są na dnie.
Jeden  z  wielu  p ykładów.  Starszy  szeregowy  Piotr  C .  pojechał  do  Iraku  z
małej  miejscowości  pod  Koszalinem.  Połamał  się  w  wypadku  na  drodze.
Odszkodowanie  od 

rmy  ubezpie eniowej  do ał  po  pó ora  roku

dochodzenia  swoich  praw  w  sądzie.  Kilkanaście  tysięcy  zł.  Drugie  tyle  od

ądu. Odszkodowanie monowskie poszło na adwokata i 10-letnie auto. Nie

chciał wracać do armii. Rozszedł się z żoną i za ął pić. To, co wywal ył od
firmy, poszło na wódkę.
P ed  t ema  miesiącami  Kloc  zapisał  do  się  Stowa yszenia  Rannych  i
Poszkodowanych na Misjach. – Tomek je  świetnym p ykładem na to, jak
armia p ygotowała się do irackiej misji – mówi szef  owa yszenia Daniel
Kubas. – Rannych żołnierzy z Iraku zostawiała samym sobie. Ich rodziny też,
więc pomagamy sobie wzajemnie.
Kubas  był  na  drugiej  zmianie  w  Iraku.  Zo ał  ciężko  ranny,  kiedy  jego
honker  dachował.  P ez  lata  dochodził  swoich  praw  z  wojskiem  i
ubezpieczycielami. 

kilkuna oma 

innymi 

weteranami 

założył

background image

owa yszenie.  Teraz  je   ich  40.  Stowa yszenie  próbuje  li yć  wszy kie

ofiary.

– Tych li b nie ma o cjalnie nigdzie. Nieo cjalnie mam informacje o około
160 rannych żołnierzach – mówi Kubas. – I 23 zabitych w Iraku.

Weterani  wal ą  o  lepsze  traktowanie,  m.in. 

atus  poszkodowanego

żołnie a  w  u awie  o  służbie  zawodowej,  który  zagwarantuje  zatrudnienie
w armii, opiekę medy ną, rehabilitację na p yzwoitym poziomie i pomoc
rodzinie.  MON  połapał  się  w  bałaganie  dopiero  po  wypadku  Kloca.
Dodatkowe  ubezpie enie  uwzględnia  od  tej  pory  wypadki  w  działaniach
wojennych i zamachach terrorystycznych.

Tomasz Kloc p ychodzi na każde święto w 12. Brygadzie Zmechanizowanej
Wojska  Polskiego  –  powitania,  pożegnania  kolegów  misjona y,  ro nice
pow ania jedno ki. Dowódcy za każdym razem oddają mu honory. Stoi z
boku,  trochę  zakłopotany.  Ma  zdjęcia  z  politykami.  Nawet  z  samym
Aleksandrem Kwaśniewskim, który wysłał go na tę wojnę. Na tym zdjęciu
Kloc podpiera się kulą, obok Kwaśniewski wyraźnie zmieszany.
15  sierpnia  br.  był  na  paradzie  w  Warszawie.  Zaprosili  go.  Ta  parada
kosztowała 1,2 mln zł.

– Starczyłoby na długie sanatoria dla wszystkich rannych w Iraku – mówi.
Członkowie 

owa yszenia  myślą  teraz  o  budowie  pomnika  weteranów

wojny irackiej. Armia pomysł popiera.
– Gość na pomniku powinien wyglądać jak Tomek – mówi jeden z nich.

Chorąży Kloc dostaje nowy nóż

Kiedy  p eszedł  szó ą  operację  i  pozbył  się  o atnich  odłamków  irackiej
bomby ze swojego ciała, siadł do komputera i napisał li  do amerykańskiej

rmy  Leatherman  produkującej  noże  wielo ynnościowe.  Do  li u  dołą ył

zdjęcie tego, co zo ało z ich noża. Jego li  do Ameryki szedł bardzo długo.
Odpowiedź nadeszła błyskawicznie, pocztą kurierską.
„Szanowny  Panie  Kloc.  Je eśmy  dumni  z  tego,  że  jeden  z  naszych
produktów uratował panu życie” – napisali Amerykanie.

Do listu dołączyli nowy nóż.

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji 

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora 

sklepu na którym  można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej 
od-sprzedaży, zgodnie z 

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym 

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.