Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Copyright © by Marcin Górka & Adam Zadworny
Copyright © for this edition by Walkowska Wydawnictwo / JEŻ
Fotografie zamieszczone na okładce oraz w treści książki zostały
udostępnione przez Dowództwo Wojsk Lądowych („Combat-Camera”) oraz
żołnierzy uczestniczących w misji stabilizacyjnej w Iraku (archiwa
prywatne).
Dwie pierwsze fotografie zamieszczone w rozdziale „Jak hipis zrobił armii
propagandę” wykonał Karol Petryka, Fundacja Wielka Orkiestra
Świątecznej Pomocy.
All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Opracowanie redakcyjne: Marcin Górka, Adam Zadworny, Szymon Jeż
Projekt okładki: Szymon Jeż, Adrian Łaskarzewski
Korekta: Marta Walkowska-Jeż
Opracowanie graficzne i skład: Adrian Łaskarzewski
ISBN 978-83-61805-39-7
Wydanie II (e-book) 2012,
na podstawie wydania I, Szczecin, 2009
Walkowska Wydawnictwo / JEŻ
ul. Falskiego 29/8, 70-733 Szczecin
www.walkowska.pl
Od wydawcy
Kapralowi Piotrowi Kmicie szczekanie psów już zawsze będzie się kojarzyło z
oblężeniem City Hall i ludźmi Muktady as Sadra, których zabił.
Archeolog Tomasz Burda, który ratował zabytki
arożytnego Babilonu,
zaraził się wojną i po powrocie do Polski zmienił swoje życie.
Ksiądz Wiesław Okoń boi się dzwonka swojej komórki w środku nocy, bo
to start w wyścigu: kto pierwszy powie rodzinie o śmierci żołnierza.
Auto y „Psów z Karbali” rozmawiają z ludźmi, których życie zmieniła
wojna w Iraku. Ujawniają jej nieznane odsłony, takie jak najkrwawsza od
asów II wojny światowej bitwa z udziałem polskich żołnie y i tajna
operacja wojskowego wywiadu wymie ona w zabójców Waldemara
Milewicza.
P ede wszy kim jednak opisują dramat żołnie y, na których zamia
kwiatów czekały miny pułapki.
Chorąży Kloc jedzie na wojnę
Kiedy młodszy chorąży Tomasz Kloc p eszedł szó ą operację i pozbył się
o atnich odłamków irackiej bomby ze swojego ciała, siadł do komputera i
napisał li do amerykańskiej
rmy Leatherman produkującej noże
wieloczynnościowe. Do listu dołączył zdjęcie tego, co zostało z ich noża.
Jego list do Ameryki szedł bardzo długo.
Dwudziesty siódmy wyjazd
Prowincja Babil, środkowy Irak, 12 grudnia 2003 r. Pięć miesięcy od
rozpo ęcia misji. Można już odli ać
as do powrotu do domu. Polscy
sape y suną auto radą Tampa kolumną złożoną z kilkuna u
arów i
honkerów. Mijają amerykańskich marines, którzy rechocą na widok polskich
ciężarówek. Robią im zdjęcia.
To już 27. wyjazd w tym miesiącu. Koalicjanci na ekają, że polscy sape y
zawyżają im normy. Cel akcji: arsenał pocisków a yleryjskich, min i
granatów zgromadzonych p ez sunnickie bojówki w
arym bunk e.
Mijają mia e ko Mahawil i jakąś fabrykę. Młodszy chorąży Tomasz Kloc
siedzi obok kierowcy. Kierowca opowiada o białej kiełbasie, która śniła mu
się o atniej nocy. Tęskni za polskim żarciem. Nagle huk, ogień i dym.
Podmuch uca arem jak zabawką. Odłamki bomby dziurawią ara jak
sito. Tomasz Kloc, pierwszy Polak ranny w Iraku, krwawi.
– Pamiętam wybuch – opowiada. – Po ątkowo nie uję bólu. Chwytam za
karabin, chcę się bronić. Dopiero po chwili widzę, że prawie nie mam nogi.
Wciąż je p ytomny, choć krew tryska z kilkuna u ran. Gapi się na swój
brzuch, z którego wystaje wielki odłamek.
– Wtedy pojawia się ból. Straszny. Nagle siły ze mnie uchodzą, tracę
przytomność.
W tym asie polscy i iraccy żołnie e walą na oślep do niewidzialnego
wroga. Zamieszanie. K yki. Terkocą karabiny maszynowe. Ich serie tra ają
jednak w próżnię.
Kilka godzin po ataku na konwój Amerykanie zbadali miejsce wybuchu. Lej
miał kilka metrów średnicy. Terroryści zakopali na pobo u kilka pocisków
a yleryjskich połą onych p ewodem. Do tego detonator, centralka
inicjująca wybuch zrobiona z bebechów
arego radia i antenka z
miedzianego drutu. Klasyk z podręcznika zamachowców w Iraku.
– Odpalili to drogą radiową, gość siedział pewnie z pilotem jakieś 100-150
m od drogi – tłuma y Kloc, jakby mówił o awarii telewizora. – Epicentrum
wybuchu było cztery metry ode mnie.
Życie uratował mu wielofunkcyjny nóż wyprodukowany w USA przez firmę
Leatherman. Nie, to nie je element wyposażenia polskich żołnie y. Kloc
do ał go jesz e pod as misji pokojowej w Libanie w prezencie od
znajomego sapera Litwina. Można w niego walić młotem kowalskim i nic.
Miał go p y pasku. Kiedy ude ył w niego wielki odłamek bomby, nóż
wygiął się i rozpadł na ęści. Gdyby nie nóż, odłamek p eciąłby Kloca na
pół.
– Chce pan obejrzeć? – pyta saper.
T ymam w ręku resztki noża. Ciężkie. Kloc p echowuje je w
przezroczystym plastikowym pudełku, jak amulet.
– Każdy saper powinien mieć taki nóż – mówi masując udo, którego nerw
p eciął odłamek. Może sobie po awić na nim kubek z kawą i wcale nie
poczuje gorąca.
Tomasz Kloc ucieka z gospodarki
Tomasz Kloc wychowywał się we wsi Kopina. 30 kilometrów od Chełma, 45
od Lublina. Jest najstarszym z pięciorga rodzeństwa.
– Cała go odarka rodziców to kilka hektarów – opowiada. – Każde wakacje
zamiast na kolonii, jak dzieciaki z miasta, spędzałem pomagając w polu.
Ma yło mu się inne życie. Poszedł do technikum budowlanego w Chełmie.
Ale kiedy je koń ył w 1993 r. w budownictwie był za ój. Szanse na pracę
w zawodzie zerowe. O życiu z roli szkoda gadać. Wymyślił sobie armię.
Wtedy mówiło się o wejsciu Polski do NATO. Armia daje dobrą pracę bez
względu na koniunkturę – kombinował. Zamia do służby zasadni ej,
która w opowiadaniach
arszych kolegów jawiła się jako
rata
asu,
poszedł od razu do szkoły chorążych we Wrocławiu. Kierunek inżynieryjny,
specjalizacja dowódcza.
– Tomek chciał jak najszybciej się usamodzielnić – w omina jego matka
Maria Kloc. – Dopingu od nas do wojska nie miał, ale wiedział, co to robota
na go odarce. Bardzo ciężko. Dlatego żadnego z synów nie
zat ymywałam. G ego też poszedł do wojska i był już dwa razy w
Libanie a Marcin zo ał maryna em. Najmłodszy, Łukasz, p ejął nasze
małe gospodarstwo i teraz szuka pracy.
Po szkole skierowali go do 5 pułku inżynieryjnego w Podjuchach
(peryferyjna dzielnica Sz ecina). Był zadowolony. Jak sam p yznaje,
ciągnęło go do świateł dużego po owego mia a. Ale po ątkowo zraził się
do armii, w której koszarach wiało jeszcze peerelem.
– Sp ątanie w kółko tego samego, bezsensowne prace go odar e yli pic
wojskowy zamiast prawdziwego szkolenia – wspomina.
Jego życie zmieniło się, kiedy w Podjuchach utwo yli zawodowy patrol
rozminowania. Kloc zo ał za ępcą dowódcy patrolu. Dla saperów II Wojna
Światowa jesz e się nie skoń yła. W pobliżu Sz ecina p ebiegał
zbudowany p ez Niemców wał pomorski. Pełno hitlerowskiego i
sowieckiego żela wa wciąż leży w ziemi. Do tego wielkie, pó onowe
bomby, które z ucali na Sz ecin alianci. Sape y z Podjuch wyjeżdżają do
zardzewiałych bomb trzy razy w tygodniu. Robota z dreszczykiem.
– Po jakimś
asie
łowiek oswaja się z ryzykiem mówi Kloc masując
mimochodem udo, którego nerw p eciął odłamek (teraz może sobie
po awić na nim kubek z kawą i wcale nie po uje gorąca). – Dla mnie
likwidowanie bomb ało się pracą jak każda inna. Dob e wiem, gdzie tego
żelastwa najwięcej leży. Mógłbym tam pojechać teraz i znalazłbym.
Kiedy rozmawiamy w jego małym domku zbudowanym w sy emie
kanadyjskim, po domu krząta się jego żona i dziesięcioletni syn.
Na półkach rodzinne zdjęcia. Mały Piotruś z tatą w paradnym mundurze.
Chorąży Kloc bada trupy hezbollahowców
Kiedy w 1999 r. Polska wchodziła do NATO, Tomasz Kloc pojechał na
pierwszą misję.
Gdy usłyszał o możliwości wyjazdu do Libanu pod sztandarem ONZ, długo
się nie za anawiał. W błękitnym hełmie chciał nabrać doświad enia, choć
p yznaje, że kasa też się li yła. To była misja rozjem a. Tra ł na
pograni e z Izr lem. Wszędzie pełno pocisków moździe owych i
a yleryjskich, którymi Żydzi
elali do Hezbollahu. Choć tra ają się
dwutonowe krowy z ucone p ez samoloty. No i rosyjskie rakiety, którymi
strzelają Arabowie.
W całym kontyngencie ONZ w Libanie była tylko jedna, polska kompania
inżynieryjna. A w niej 22 saperów podzielonych na dwie drużyny. Kloc
został dowódcą patrolu rozminowania.
– Wszy kie nacje będące w wojskach ONZ każdego dnia miały dla nas
robotę – w omina. – Harówa od rana do nocy. Bywało, że jeździliśmy
wysadzać dwa razy dziennie.
Bomby, do których nie dało się podejść, Kloc i jego ludzie likwidowali
elając do nich z karabinka snajperskiego. Kiedy indziej t eba było
zaha yć pocisk kotwi ką, do której p ywiązana była linka. Wtedy
odchodziło się za jakąś skałę, pociągało za linkę i „bum!”. Go ej, kiedy
niewypały znajdowano w pobliżu zabudowań. Wtedy t eba wziąć bombę
w ręce, zanieść na pakę stara i wywieźć w góry. Duża dawka adrenaliny.
Najgorsza robota tra ła się, kiedy dzięki mediacji Czerwonego K yża,
Izr l ycy zgodzili się, aby hezbollahowcy zabrali trupy swoich. Kloc nie
chce się na ten temat rozwodzić, ale dość powiedzieć, że było ciepło, oni
leżeli już kilka dni, a on musiał każdego ruszyć i
rawdzić, y aby nie ma
na sobie wybuchowych pułapek.
W Libanie był 13 miesięcy. Za służbę do ał międzynarodowy medal
misyjny i polski Zasłużony dla Obronności Kraju. Brązowy,
yli
pod awowy. Po powrocie do kraju uznali, że je już
arym wygą.
Zaproponowali mu p eniesienie do 12 Brygady Zmechanizowanej im.
generała Józefa Hallera w Sz ecinie. To pre iżowa jedno ka, którą
przygotowywano wtedy do struktur NATO.
– Niewielu mieliśmy wtedy tak doświad onych żołnie y jak on –
opowiada generał Marek Oj anowski, ów esny dowódca 12 BZ . – Na misje
jeździli nieliczni. Każdy z nich był dla armii bezcenny.
W 12 Brygadzie Kloc wyszkolił setkę żołnie y. Awansował, uł wiatr w
żaglach, szlifował angielski. Nie wiedział jeszcze, jak szybko mu się przyda.
18 marca 2002 r ., wbrew oświad eniu sekreta a generalnego ONZ Ko ego
Annana o braku pod aw prawnych do wojny z Irakiem, prezydent USA
George Bush po awił Saddamowi Husejnowi ultimatum. Dyktator do ał
48 godzin na opusz enie kraju. Jeśli nie – zagroził Bush – USA zaatakują
siły irackie. Dzień później do
refy zdemilitaryzowanej Iraku wkro yły
wojska amerykańskie, a 20 marca w świetle kamer CNN Amerykanie
rozpo ęli pierwszy nalot na Bagdad. Miesiąc później sekreta obrony USA
Donald Rumsfeld ogłosił: Polska zo ała zaproszona p ez
ąd USA do
udziału w „operacji ut ymania po ądku i abilizacji w Iraku”. Operację
nazwano „Iracka wolność” (Ops Iraqi Freedom). W maju 2002 r. w
Londynie prezydent RP Aleksander Kwaśniewski p yjął ofe ę sojusznika.
Polska zgodziła się objąć jedną z terech ref odpowiedzialności w Iraku.
Polskie dowództwo musiało błyskawi nie zorganizować dwuipó ysię ny
kontyngent wojska.
Kloc zgłosił się na ochotnika na pierwszą zmianę.
Chorąży Kloc w Sex Pistols
Tomasz Kloc poleciał na wojnę z Saddamem Husajnem w sierpniu 2003 r.
na pokładzie pasażerskiego boeinga prywatnych linii Miami Air. W eśniej
średnio zamożni Amerykanie latali nim na Florydę. US Army wypoży yła
go, aby zawieźć Polaków na operację „Iracka wolność”.
Polska armia nie mająca doświad eń z misji wojennych, ani
odpowiedniego
ętu, we w eśniu 2003 r. p ejęła całą środkowo-
wschodnią refę z siedzibą w Babilonie. Tam Polacy utwo yli bazę „Alfa”,
w Karbali „Lima”, a w Al Hillah „Charlie”.
– Politycy mówili nam wtedy, że to misja abilizacyjna – opowiada gen.
Piotr Pcionek, który dowodził m.in. 12. Brygadą Zmechanizowaną w
Sz ecinie, a dziś pracuje w dowództwie operacyjnym polskiej armii. –
Myśleliśmy, że jak nie ma już Saddama, to będą nas tam kwiatami witali.
Szybko okazało się, że to nie tak.
– To było jak po olite ruszenie: kto żyw, na koń, i jakoś to będzie – mówi
anonimowo jeden z polskich dowódców. – Musieliśmy błyskawi nie
zorganizować dwuipó ysię ny kontyngent wojska. Pojechała sk yknięta
w t y miesiące armia z p e a ałym
ętem. Owszem, mieliśmy
doświad enie w misjach pokojowych. Ale jak się okazało,
ekała nas
prawdziwa wojna.
W lipcu Kloc tra ł do bazy Charlie w Karbali zorganizowanej w
arej
fabryce broni. Żołnie e nazywali ją Sex Pi ols, bo za
asów Saddama
produkowała arabskie podróby pistoletu Beretta.
– Zajęliśmy ją po Amerykanach. Oni mieli już nową, po ądną. U nas ściany
z blachy, potwornie gorąco, smród smarów – w omina gen. Marek
Oj anowski, wów as dowódca brygadowej grupy bojowej, pod którego
komendą Kloc służył w Al Hillah. – Po dwóch ronach ały obrabiarki, a
pomiędzy nimi ędy łóżek polowych. W hali wielkości sali gimna y nej
ponad setka żołnierzy. W całej bazie cały batalion, trzystu chłopa.
Kloc
ał w na ędziowni z kilkuna oma innymi, a jego amerykańscy
koledzy po t ech,
terech zajmowali klimatyzowane kontenery z
internetem, własną siecią telefonii komórkowej i telewizorem z
kilkuna oma kanałami amerykańskiej telewizji. Polacy, żeby się ochłodzić,
wylewali sobie na głowę wiadro wody. Na po ątku jeździł z Amerykanami
na patrole, „żeby się uczyć”.
– Zupełnie ina ej wyszkoleni niż my – w omina. – Profesjonalni, ale
agresywni, na awieni na wyeliminowanie p eciwnika. Pamiętam, jak
kiedyś pod as w ólnego patrolu w k akach coś się poruszyło. No to oni
od razu trzy szybkie serie w te krzaki. Zabili osła.
Polskie wyposażenie osobi e. Dramat. Pi olety Wi zacinały się
notory nie. W biegu wypadały magazynki, żołnie e p ymocowywali je
więc do broni taśmą klejącą. Gogle, które do ali Polacy, p epusz ały
pu ynny pył. Buty nie wyt ymywały gorąca, pękały. W topornych
kamizelkach kuloodpornych na pu yni można było się wykoń yć ze
zmę enia a p ynajmniej odwodnić. Noktowizory mieli tylko dowódcy,
więc patrol w nocy był jak rosyjska ruletka. Tym bardziej, że nasi nie mogli
li yć na w arcie śmigłowców Sokół, bo te nie mogły latać w ciemności.
Jesz e bardziej różniły się samochody Polaków i Amerykanów. Amerykanie
mieli hummery. Teraz, po doświad eniach polskich żołnie y w
Afgani anie i one nie wydają się bezpie ne. Ale wtedy, na po ątku naszej
misji w Iraku wydawały się i nym cudem: opance one, z zagłuszarkami
sygnału radiowego, który powoduje detonację miny-pułapki, wieży ką
osłaniającą
elca. Polacy jeździli w teren, gdzie roiło się od rebeliantów,
arami, w których jedyną osłoną żołnie y je brezentowa plandeka, i
honkerami,
yli zmodernizowanymi na pot eby armii tarpanami
zaprojektowanymi jesz e w głębokim Peerelu. Honkery nie wyt ymywały
nawet ostrzału z kałasznikowa. Żadnych zagłuszarek, zero pancerza.
– Stary opance aliśmy deskami i workami z piaskiem, które kładło się na
pace – w omina Kloc odruchowo dotykając blizn na dłoniach. – Do
honkerów chłopaki zorganizowali blachy z tej fabryki broni. Spawali to, aby
się jakoś samemu zabezpieczyć, skoro armia nas nie zabezpieczyła.
– Gorzej było, niż w Libanie?
– Nie do porównania. Tam służyłem w misji pokojowej, broniły nas agi
ONZ na każdym aucie, w Iraku – nic – opowiada Kloc. – St elali do naszych
konwojów. Ale po jakimś asie łowiek oswaja się z ryzykiem. Dla mnie
likwidowanie bomb stało się pracą jak każda inna.
W Iraku Kloc i jego ludzie musieli
ątać po US Army. Wysadzał bomby,
głównie amerykańskie „kubusie” yli bomby lotni e. Ale wpadały mu też
w ręce polskie granatniki z Radomia wyprodukowane w latach 80., w które
uzbrojeni byli bojówkarze Saddama.
– To była
ę o amerykańska amunicja kasetowa najnowszej generacji,
cholernie niebezpie na. Jedna bomba ma w sobie kilkadziesiąt mniejszych
pocisków. Nie tra a bezpośrednio w cel, tylko rozsiewa nad nim ładunki w
promieniu nawet kilkuset metrów. Używa się jej np. do nisz enia pasów
startowych na lotniskach i całych oddziałów wroga.
Taka broń jest zakazana w 110 państwach, m.in. w Niemczech, we Francji czy
w Wielkiej Brytanii, ale nadal produkują ją i używają jej Rosjanie,
Amerykanie i Polacy.
Amerykanie do najbardziej niebezpie nych ładunków nawet nie
podchodzili. Wysyłali do nich roboty. Kloc i jego koledzy mogli tylko o nich
pomarzyć.
– W asie swojego pobytu w Iraku miałem tylko t y dni bez wyjazdu w
teren! Czasami wyjeżdżaliśmy trzy razy dziennie – opowiada.
Chorąży Kloc wywołuje dyplomatyczny skandal
Ale to nie amerykańskie bomby okazały się najniebezpie niejsze, ale
francuskie rakiety Roland. Po dyplomaty nej afe e z ich udziałem koledzy
śmiali się z Kloca, że o mało nie wywołał trzeciej wojny światowej.
– Pewnego dnia tubylcy zaalarmowali nasz patrol, że na pu yni
oi
samochód wy utnia z rakietami – opowiada. – To było niedaleko bazy w Al
Hillah. Jedziemy, pat ę, a to t y francuskie Rolandy na wy utni. Czwa ą
rakietę ktoś już wytargał i p eniósł kilometr dalej. Terroryści mogli ich użyć
do ataku na koalicjantów, więc trzeba się było spieszyć.
Z tym dyplomaty nym skandalem to było tak. 1 października 2003 r.
polska telewizja ściągnięta p ez nasze dowództwo pokazuje francuskie
rakiety. Wyraźnie widać datę – 2003. Z komentarza redakcyjnego wynika, że
tra ły do Iraku – mimo embarga – tuż p ed wojną lub w jej trakcie. A to
ozna a złamanie prawa międzynarodowego i kompromitację Francji.
Później wyda enia p y ieszają – 3 października 2003 r. szef Biura
Bezpie eń wa Narodowego Marek Siwiec mówi: – Je bardzo
prawdopodobne, że rakiety Roland wyprodukowano w 2003 r.
Kilka godzin później ów esny e nik MON Eugeniusz Mle ak o eka: –
Znaleźliśmy w Iraku tery rakiety produkcji francuskiej, które wytwo ono
w tym roku.
W tym samym dniu w Rzymie pod as negocjacji w
rawie kon ytucji
Unii Europejskiej prezydent Francji Jacques Chirac żąda wyjaśnień od
polskiego premiera Leszka Millera, a kilka godzin później na konferencji
prasowej mówi: – Polscy żołnie e doprowadzili do zamieszania, którego
można było uniknąć, gdyby informację sprawdzono.
Na ępnego dnia Francuzi wyjaśniają, że data na rakiecie ozna a rok
upływu gwarancji, a nie produkcji broni. Po południu mini er obrony
narodowej Jerzy Szmajdziński wydaje oświadczenie z wyrazami ubolewania.
Według polskich dyplomatów pomylili się polscy żołnierze.
Dziś Kloc mówi: – Sęk w tym, że nie miałem profesjonalnego katalogu
takiej broni. Moim zdaniem kilku wyższych o cerów chciało zai nieć
medialnie, stąd całe zamieszanie.
Tak y owak, to on musiał z Rolandami zrobić po ądek. Zadanie b miało:
zdjąć je z wyrzutni, profesjonalnie przygotować do wysadzenia i wysadzić.
– Razem z moimi ludźmi na rękach nosiliśmy je do wąwozu, umieściliśmy je
w takim dole, na to ładunek wybuchowy. Mocno huknęło, wielki krater i
po rolandach – wzrusza ramionami Kloc.
Polscy sape y zawyżali w Iraku koalicyjną normę, rozbrajali najwięcej
niewybuchów i pocisków w arsenałach ze wszy kich kontyngentów w
Iraku, pozbawiając w ten
osób rebeliantów materiału do produkcji min-
pułapek. Ci byli więc na Polaków cięci, że psują im całą robotę. Gdzieś tak
na początku grudnia 2003 r. były pierwsze sygnały, że zaatakują.
I 12 grudnia zaatakowali.
Chorąży Kloc jedzie na morfinie
Kiedy po wybuchu Kloc traci p ytomność, koledzy kładą go na noszach
wyciągniętych z sanitarki i wzywają amerykańską pomoc medy ną
medevac. Zabiera go helikopter.
– Pierwszy p ebłysk p ytomności – jakiś leka opiep a sanitariusza.
Kolejna scena – je em w szpitalu. Teraz wiem, że cały as jechałem na
mor nie. Kiedy odzyskałem p ytomność, Amerykanie p yprowadzili
rosyjską pielęgniarkę, żeby zapytała,
y coś jadłem. Nie wiedzieli, że
potrafię im to powiedzieć po angielsku.
Kiedy rodzice Tomasza Kloca wrócili z pola, pod ich domem stała policja.
– Powiedzieli, że samochód syna wpadł na minę w Iraku – mówi Maria
Kloc. – Zaczęłam się modlić.
Odłamki wyciągają z Kloca p ez kilka miesięcy. Jeden z nich p ebił
kamizelkę kuloodporną i zrobił mu wielką dziurę w b uchu. Kolejne
zmasakrowały udo, inne – ręce. Najgo ej było z nogą, bardzo poszarpaną.
Odłamek uszkodził m.in. nerw udowy. A to oznacza kalectwo.
P eszedł sześć operacji. Pierwsze dwie, ratujące życie, jesz e w Bagdadzie.
Później p ewieźli go do szpitala w amerykańskiej bazie w Ram ein
(Niemcy). Stamtąd samolotem do Polski.
Kiedy na Okęcie p yjechała po niego sanitarka, okazało się, że wygodne
amerykańskie nosze nie miesz ą się w polskim samochodzie. Polonez był za
krótki. Kloc świeżo pozszywany, pod kroplówkami, ledwo dyszy. Na dwo e
mróz.
– Nie macie większych samochodów?! – zdenerwował się pilot.
– Nie.
W końcu to pilot zaproponował, żeby skrócić nosze. Obciął im rą ki
saperską piłką.
Leżąc w polskim szpitalu Kloc myślał o tym, co z nim teraz będzie. Ma ył o
tym żeby znowu chodzić.
W szpitalu odwiedził go sam mini er obrony narodowej Je y
Szmajdziński. Poklepał sapera po plecach i oddał resztki noża.
– Kolega musiał go zdjąć ze mnie, kiedy rozcinał mi
odnie – tłuma y
Kloc.
Jako pierwszy polski ranny w Iraku Tomasz Kloc tra ł do wiadomości
telewizyjnych i na czołówki gazet.
Chorąży Kloc walczy o ubezpieczenie
Potem łatali go jeszcze w Bydgoszczy i Szczecinie.
Gdy w ał z łóżka i za ął awiać pierwsze kroki o kulach, notabli i kamer
już p y nim nie było. T eba wziąć się w garść i pomyśleć o dalszym życiu
– myślał. Miały w tym pomóc pieniądze z ubezpie enia. P ecież był
potrójnie ubezpieczony.
P ed wyjazdem do Iraku ubezpie yli ich grupowo w jedno ce. To była
znana francuska rma, więc Kloc nie zawracał sobie głowy warunkami
umowy. Trudno opisać, co po uł, gdy powiedzieli mu, że nie do anie
żadnych pieniędzy, bo umowa nie p ewiduje ataków terrory y nych ani
ran odniesionych w wyniku działań wojennych. Gdyby miał zwykły
wypadek na drodze, toby pieniądze do ał. Ale bomba? Nie. Co ten Kloc
sobie wyobraża? P ecież p y ryzyku ataków terrory y nych musiałby
płacić znacznie większą składkę, a nie marne 50 zł miesięcznie!
Podziurawiony odłamkami saper pisał zażalenia. Poszedł do prawników, ale
ci powiedzieli, że trudno będzie coś wskórać. Po pro u tak durnie
skon ruowano umowy wszy kim żołnie om. Pierwsza zmiana, działali w
pośpiechu. W końcu, po w awiennictwie dowódcy jedno ki, Kloc do ał 4
tys. zł. Nie odszkodowanie, tylko „bonus” od firmy. Żeby się odczepił.
W takiej sytuacji jak Kloc znalazły się dziesiątki innych żołnierzy.
Łukasz Wojciechowski z 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie
wrócił z Iraku z niewładną prawą roną ciała. W grudniu 2003 r. padł
ofiarą zamachu.
Starszy kapral Włodzimie Wysocki z 4. Pułku P eciwlotni ego w
Czerwieńsku zo ał ranny w nogę. Także w grudniu 2003 r. w okolicy
miejscowości Mahawil pod jego samochodem ek lodował ładunek,
jedno eśnie o
elano go z granatnika p eciwpancernego. Wysocki zo ał
p eniesiony do rezerwy z kategorią D, komisja lekarska o ekła 60 proc.
uszczerbku na zdrowiu.
Obaj p ez lata to yli batalie o odszkodowania. Usłyszeli to samo co Kloc:
zostaliście ranni w strefie działań wojennych, pieniądze się nie należą.
Z kolejnym ubezpie eniem Kloca też wyszło kiepsko. Odszkodowanie było
uzależnione od wysokości pensji. Kloc myślał, że od tej misyjnej, kilka razy
wyższej od krajowej. P ecież tak ało w umowie. Ale wytłuma yli mu, że
ten zapis doty y tylko chłopaków ze służby zasadni ej. Znów słał pisma.
Minister się zlitował i dał Klocowi kilka tysięcy zł na otarcie łez.
Tylko t ecie ubezpie enie, z MON, zadziałało. Tu
rawa była pro a jak
ątanie latryny. Gdyby zginął, rodzina do ałaby 100 tys. zł. Za 60 proc.
usz erbku na zdrowiu do ał tyle, ile wa je używany samochód średniej
klasy.
Rodziny poległych żołnie y US Army do ają 250 tys. dolarów. Czyli
dziesięć razy więcej niż polskie (wtedy 250 tys. USD było równowa ością
miliona zł).
– Faktem je , że rmy, które ubezpie ały moich żołnie y, okazały się
nieprzygotowane na Irak – mówi gen. Marek Ojrzanowski.
Sam był p ekonany, że „w razie ego” je ubezpie ony na wojnę. Ale nie
był, o
ym dowiedział się dopiero wtedy, gdy po powrocie do Polski
przekonał się, jakie kłopoty z odszkodowaniem ma Kloc.
Amerykańscy ranni do awali kilka razy wyższe odszkodowania od naszych
żołnie y, a do tego gwarancję podwyższenia o połowę ich p yszłych
emerytur. Polski ąd nie p ewidział nawet odzna eń za odniesione na
wojnie rany takich jak amerykańskie Purpurowe Serce. Dopiero pod koniec
wojny znalazło się polskie odzna enie „Gwiazda Iraku”. Ale Kloc się na nią
już nie załapał.
Chorąży Kloc walczy o sanatorium i 30 zł
Kiedy za ął upominać się o swoje pieniądze, machina wojenna, w której
był małą śrubką, wystąpiła przeciwko niemu. Tak by to ujął.
Gdy nau ył się już chodzić o jednej kuli, do ał obiegówkę, z którą ganiano
go po leka ach różnych
ecjalności. W końcu
awił się p ed komisją
lekarską z plikiem papierów. Popat yli na nie, na sapera i napisali:
„Niezdolny do zawodowej służby wojskowej”.
Trudno opisać, co po uł Tomasz Kloc, kiedy wojskowi u ędnicy
udowadniali mu, że należy mu się o 30 zł renty mniej, niż on sobie
wyli ył. Nie sądził, że nawet prawnicy armii w tym o e aną po ronie
biurokracji, a nie rannego weterana. Nie chce się jednak teraz żalić, bo w
końcu przecież przyznali mu rację.
Mimo wszystko liczył, że jeszcze się armii na coś przyda.
– W Stanach biorą nawet ludzi na wózkach – mówi. – Szanują swoich
weteranów.
Napisał wiele kolejnych li ów, nim dali mu pracę na cywilnym etacie w
Wojskowej Komendzie Uzupełnień. Rozpatrywał tam podania chętnych na
zawodowych żołnie y. Do awał niecały 1 tys. zł miesię nie. Odszedł, bo
nie mógł z tego utrzymać rodziny.
Cały
as wal ył o to, aby chodzić o własnych siłach. Pot ebna była
intensywna rehabilitacja, zabiegi. Ale okazało się, że w wojskowym szpitalu
nie ma oddziału zajmującego się rehabilitacją. Cztery turnusy w
Wojewódzkim Ośrodku Medycyny Pracy sam sobie załatwił, bo wojskowa
służba zdrowia nie mogła mu pomóc. Osiem zabiegów dziennie w końcu
p yniosło efekty. Od awił jedną z kul. Potem nau ył się chodzić
samodzielnie. Po równym terenie jakoś kuśtyka. Po schodach zna nie
go ej. Byłoby lepiej, gdyby pojechał ze dwa, t y razy do sanatorium –
mówili fachowcy. Ale w armii nie dali mu skierowania. Należy się tylko
żołnie om, a on cywil – powiedzieli. P ecież zo ałem kaleką jako żołnie ,
a nie cywil – pomyślał. I napisał kolejny li – do samego szefa Wojskowej
Służby Zdrowia. Generała, którego nazwiska nie pamięta. No i generał
zadecydował, że do anie sanatorium. Ale tylko dwa tygodnie. Kloc był
zasko ony – ze skierowania wynikało, że mają go podreperować
psychicznie.
Ale gdy go zobaczyli lekarze w Ciechocinku, to wzięli się za nogę.
Chorąży Kloc fotografuje się z Kwaśniewskim
Po tym wszystkim bardzo zależy mu, aby napisać, że nie ma żalu do armii.
Może inni by się załamali, ale on cieszy się, że żyje i chodzi. Tak to sobie
poukładał w głowie. Świetna rodzina, żona, syn – miał dla kogo wal yć.
Ciężko mu, bo asami w nocy ból je tak nieznośny, że nie może
ać. Ale
chodzi. No i ma nową pracę. Dla rmy w ółpracującej z bankiem. Jeździ
swoją
arną pandą i fotografuje nieruchomości będące zabezpie eniem
bankowych kredytów.
– Tomek je twardy, ma wolę walki i mieszka w dużym mieście – mówi
jego kolega, też wojskowy. – Dlatego jakoś sobie radzi. Ale inni ranni w
Iraku wzięli odszkodowania, które błyskawicznie się rozeszły. Coś tam kupili
do domu, szybko zjawili się koledzy, któ y z weteranem chcieli się napić
pod geesem. Dziś nie mają nic. Są na dnie.
Jeden z wielu p ykładów. Starszy szeregowy Piotr C . pojechał do Iraku z
małej miejscowości pod Koszalinem. Połamał się w wypadku na drodze.
Odszkodowanie od
rmy ubezpie eniowej do ał po pó ora roku
dochodzenia swoich praw w sądzie. Kilkanaście tysięcy zł. Drugie tyle od
ądu. Odszkodowanie monowskie poszło na adwokata i 10-letnie auto. Nie
chciał wracać do armii. Rozszedł się z żoną i za ął pić. To, co wywal ył od
firmy, poszło na wódkę.
P ed t ema miesiącami Kloc zapisał do się Stowa yszenia Rannych i
Poszkodowanych na Misjach. – Tomek je świetnym p ykładem na to, jak
armia p ygotowała się do irackiej misji – mówi szef owa yszenia Daniel
Kubas. – Rannych żołnierzy z Iraku zostawiała samym sobie. Ich rodziny też,
więc pomagamy sobie wzajemnie.
Kubas był na drugiej zmianie w Iraku. Zo ał ciężko ranny, kiedy jego
honker dachował. P ez lata dochodził swoich praw z wojskiem i
ubezpieczycielami.
Z
kilkuna oma
innymi
weteranami
założył
owa yszenie. Teraz je ich 40. Stowa yszenie próbuje li yć wszy kie
ofiary.
– Tych li b nie ma o cjalnie nigdzie. Nieo cjalnie mam informacje o około
160 rannych żołnierzach – mówi Kubas. – I 23 zabitych w Iraku.
Weterani wal ą o lepsze traktowanie, m.in.
atus poszkodowanego
żołnie a w u awie o służbie zawodowej, który zagwarantuje zatrudnienie
w armii, opiekę medy ną, rehabilitację na p yzwoitym poziomie i pomoc
rodzinie. MON połapał się w bałaganie dopiero po wypadku Kloca.
Dodatkowe ubezpie enie uwzględnia od tej pory wypadki w działaniach
wojennych i zamachach terrorystycznych.
Tomasz Kloc p ychodzi na każde święto w 12. Brygadzie Zmechanizowanej
Wojska Polskiego – powitania, pożegnania kolegów misjona y, ro nice
pow ania jedno ki. Dowódcy za każdym razem oddają mu honory. Stoi z
boku, trochę zakłopotany. Ma zdjęcia z politykami. Nawet z samym
Aleksandrem Kwaśniewskim, który wysłał go na tę wojnę. Na tym zdjęciu
Kloc podpiera się kulą, obok Kwaśniewski wyraźnie zmieszany.
15 sierpnia br. był na paradzie w Warszawie. Zaprosili go. Ta parada
kosztowała 1,2 mln zł.
– Starczyłoby na długie sanatoria dla wszystkich rannych w Iraku – mówi.
Członkowie
owa yszenia myślą teraz o budowie pomnika weteranów
wojny irackiej. Armia pomysł popiera.
– Gość na pomniku powinien wyglądać jak Tomek – mówi jeden z nich.
Chorąży Kloc dostaje nowy nóż
Kiedy p eszedł szó ą operację i pozbył się o atnich odłamków irackiej
bomby ze swojego ciała, siadł do komputera i napisał li do amerykańskiej
rmy Leatherman produkującej noże wielo ynnościowe. Do li u dołą ył
zdjęcie tego, co zo ało z ich noża. Jego li do Ameryki szedł bardzo długo.
Odpowiedź nadeszła błyskawicznie, pocztą kurierską.
„Szanowny Panie Kloc. Je eśmy dumni z tego, że jeden z naszych
produktów uratował panu życie” – napisali Amerykanie.
Do listu dołączyli nowy nóż.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.