Rozdział 25
THE WOLFPACK
MŁODE WILKI
Thomas otworzył bramę prowadzącą do pomieszczenia parkingo-
wego znajdującego się po prawej stronie kryjówki. Po tej czynności po-
nownie znalazł się za kierownicą swojego BMW, wjeżdżając nim do środka.
W ten sam sposób postąpiła towarzysząca mu Mia.
Po wielu dniach, gdy pogoda była niestabilna - zimno przeszywało
aż do kości i raz za razem na niebo napływały deszczowe chmury, dzisiaj
wreszcie wyłoniło się słońce, które sprawiło, że wyjście z domu, nawet
w znacznie skromniejszej garderobie, ponownie stało się przyjemnością.
Dlatego właśnie wyścigowiec z chęcią podszedł do wciąż otwartej
bramy i opierając ramię o ścianę, wyglądał na zewnątrz, delektując się
wciąż rześkim, jednak dużo już cieplejszym powietrzem.
- Chyba zbliża się wiosna, co? - zapytała Mia, dołączając do niego.
- Na to wychodzi. Nareszcie - rzekł z entuzjazmem.
- Może pójdziemy jeszcze na krótki spacer, zanim przyjedzie
reszta ekipy? - zaproponowała, chwytając narzeczonego za rękę.
- Mamy jakieś piętnaście minut - stwierdził, spoglądając na zega-
rek. - Chodźmy. Może przejdziemy się pod ten nieszczęsny komisariat,
którego już chyba tutaj wreszcie nie ma.
Gdy rozbrzmiał dzwonek będący oznaką zakończenia ostatnich
już zajęć, głównymi drzwiami budynku liceum poczęła wysypywać się ar-
mia nastolatków rozpierzchających się na różne strony, zależnie od po-
trzeb i posiadanych planów.
2
Wśród nich byli Kate, Jack, Chris i Brian, którzy jak najszybciej
chcieli dostać się na parking. Pośpiech ten spowodowany był świadomo-
ścią, że najdalej za dwadzieścia minut w kryjówce w Rosewood rozpocznie
się spotkanie Smoków, na które młodzi kierowcy koniecznie chcieli zdą-
żyć.
- Ludziska, z drogi! - powiedziała głośniej Kate, przewodząc gru-
pie biegnącej do jej Chevroleta.
- Pali się czy co?! - odkrzyknął ktoś spośród tłumu, spoglądając
przez ramię na ich czwórkę.
- Coś w tym stylu - rzucił Jack, poprawiając spadający mu z ra-
mienia plecak.
- No dobra, ruszam - rzekła właścicielka wozu, gdy już wszyscy
jej pasażerowie byli gotowi do drogi.
Kabriolet ruszył agresywnie, opuszczając rząd towarzyszących mu
innych, zdecydowanie mniej imponująco wyglądających samochodów.
Wiatr przeczesywał włosy jadących nim nastolatków, gdy przed jego maską
rozciągały się kolejne skrzyżowania i przecznice przybliżające go do jedy-
nej drogi prowadzącej ku Terminal Island, a następnie Rockport - mostu
Vincent Thomas. Szczególnie jednak mocno przeczesywane były włosy
jadących z tyłu Jacka i Briana, bowiem z powodu braku czterech miejsc
siedzących, wewnątrz wozu znajdowały się jedynie ich nogi.
Choć tym razem nie prowadziła BMW, a ten przejazd nie był wy-
ścigiem, Kate co chwila ganiła się w myślach za ignorowanie zasad ruchu
drogowego. Prędkości rozwijane przez jej Chevroleta kusiły ją, by nawet
nie spoglądać na światła i zmieniając nieustannie pasy, slalomem omijać
kolejne przeszkody na swojej drodze.
- Chyba muszę się opanować, bo inaczej w końcu zainteresuje się
nami policja - wyartykułowała głośno swoją refleksję.
- Tym bardziej że masz w wozie dwie osoby za dużo - dodał
Brian, próbując przekrzyczeć świst powietrza. - A w dodatku te dwie oso-
by, jeśli będziesz tak pruć, podmuch porwie i wyrzuci na maskę któregoś
z samochodów jadących za nami.
- Boisz się? - zaśmiała się właścicielka Chevroleta.
- W sumie to nie. Całkiem przyjemnie się tak jedzie, ale może
rzeczywiście lepiej nie przesadzać - poradził.
3
- Jasna sprawa - zgodziła się, kierując swój wóz na drugi już
z mostów znajdujących się na trasie San Pedro - Rockport
1
.
- A ja tam wolałbym się pospieszyć - oświadczył Jack, podobnie
jak kolega, walcząc z głośno grającym koło uszu, przecinanym przez
Chevroleta powietrzem. - Chcę być na miejscu, gdy Thomas wejdzie do
głównego pomieszczenia kryjówki i zobaczy mojego Eclipse’a.
- Zostawiłeś go w głównym pomieszczeniu? - zainteresowała się
Kate.
- Tak. Tak mi polecił zrobić Clarence, kiedy już przyjechaliśmy do
Rosewood. Powiedział, że nie ma pewności, gdzie Thomas chciałby, żeby
ustawić mój wóz na parkingu, więc stwierdził, że po prostu poczeka się
z tym do dzisiaj i wtedy Thomas już sam zdecyduje.
- Myślę, że akurat w tej kwestii nie ma za bardzo nad czym się
głowić, bo po pierwsze na pewno twój Eclipse nie będzie stał w kryjówce
zbyt często, a po drugie jest tam miejsca od groma, więc gdzie by go nie
postawić, to byłoby dobrze - stwierdziła Kate. - Ale w sumie domyślam się
przyczyny takiej decyzji ze strony Clarence’a. Nie chce przypadkiem pod-
paść czymś Thomasowi, a takie rządzenie się miejscami na parkingu mo-
głoby zostać uznane za nadużycie z jego strony.
- Jak to mój wóz nie będzie stał w kryjówce zbyt często? - dziwił
się jej słowom Jack. - To gdzie niby będzie stał? Nie mogę go zabierać do
domu.
- Tak, wiem. Chodziło mi o to, że nie będzie stał bezczynnie
w kryjówce, bo często będziesz go zabierał na wyścigi. Mam rację?
- Oj tak. Zdecydowanie - potwierdził nastolatek.
- Zmieniając temat - zaczął Chris. - Czy wy też, chłopaki, dostali-
ście od Thomasa wiadomość z informacją, kiedy i gdzie odbędzie się spo-
tkanie?
- Tak, ja dostałem - odrzekł Brian.
- Ja też - odpowiedział z radością właściciel zdobytego wczoraj
Mitsubishi. - Mówiłem wam, że dużo osób w zespole traktuje nas tak,
1
Mowa o moście Gerald Desmond łączącym Terminal Island z Long Beach, obok
którego/w obrębie którego według książki mieści się Rockport. Jest to w sumie
drugi z trzech mostów, które należy pokonać, by przedostać się z San Pedro do
Rockport.
4
jakbyśmy już w nim byli. A przynajmniej mnie tak traktują. No ale skoro
i wy dostaliście taką samą wiadomość, to znaczy, że was też uznali już za
część zespołu.
- Tak właściwie to tylko Clarence jakoś bardziej oficjalnie się o nas
w ten sposób wyraził - zaznaczył Chris. - Nie wiadomo, co myśli o tym
reszta, w tym właśnie Thomas.
- A jeśli napisał do was właśnie po to, żebyście się dzisiaj zjawili
i mógł z wami o tym porozmawiać? - zasugerowała Kate.
- O kurde - podekscytował się Jack. - Chłopaki, też myślę, że
może o to chodzić.
- Jasny gwint... - przeklął Brian. - Hej, Chris, chyba musimy się
ostro wziąć do roboty, bo dziwnie będzie, jeśli Thomas nas przyjmie, a my
nie będziemy mieli na koncie nawet jednego wyścigu.
- Prawda - potwierdził Kanadyjczyk. - Co gorsze, Jack wysoko
zawiesił nam poprzeczkę - rzekł, uśmiechając się serdecznie do siedzące-
go za nim kumpla.
- Nie moja wina, że się tak grzebiecie - odpowiedział wesoło. - Ja
już kilka tygodni temu zacząłem treningi.
- My też - odpowiedział Chris. - Tylko trenowaliśmy trochę ina-
czej. Ty pod swój pojedynek, który miałeś wygrać Milanem, a my tak ogól-
nie - ćwicząc kontrolowane poślizgi, wchodzenie w zakręty pod najlep-
szym kątem i tym podobne. Sam wiesz. Przecież zazwyczaj trenowaliśmy
w tym samym czasie.
- Wiem, wiem. Tak was tylko podpuszczam - zaśmiał się Jack.
Czerwony kabriolet znalazł się wreszcie po drugiej stronie rzeki
Los Angeles, a to oznaczało, że od Rosewood dzieli go już zaledwie kilka
kilometrów.
- Cieszę się, że tak bardzo zafascynowaliście się wyścigami -
przemówiła po chwili ciszy Kate. - Ale jednocześnie trochę się o was mar-
twię. Wiecie, wyścigowcy miewają wypadki, niektórzy latami ukrywają
przed bliskimi, kim są i co robią, muszą liczyć się z tym, że policja może
ich w końcu zatrzymać... Czy jesteście na to wszystko gotowi? Nie znie-
chęcam was, broń Boże, do ścigania się. Chcę tylko mieć pewność, że da-
cie sobie radę i że nie wciągnęłam was w coś, czego tak naprawdę nie
chcieliście - tłumaczyła spokojnie, patrząc nieprzerwanie na drogę przed
5
sobą. - Brian? - zwróciła się do niego, obserwując go w tylnym lusterku. -
Te obawy dotyczą głównie ciebie. Wciąż pamiętam, co powiedziałeś mi
jakiś czas temu - że chcesz być jedynie obserwatorem. Teraz jednak masz
zamiar się ścigać i powiem szczerze, że intensywnie rozmyślam nad po-
wodem tej zmiany.
- Powód tej zmiany to wy. Ujęła mnie wasza fascynacja wyścigami
i wszystkim tym, co jest z nimi związane - odpowiedział poważnie. -
I wiecie, co? Jestem wam wdzięczny za to, że razem ze sobą wciągnęliście
też mnie. Owszem, na początku się bałem. Właśnie ze względu na te kwe-
stie, o których wspomniałaś, ale z drugiej strony... Cholera, te wyścigi to
jest świetna rzecz. Gdyby nie wy, pewnie nigdy bym się o tym nie przeko-
nał, ale idąc za wami, odkryłem, że i mnie pisane jest się ścigać. A przy-
najmniej takie mam wewnętrzne uczucie. Dlatego nie obawiaj się, że je-
stem tutaj tylko ze względu na was. Wierzę w to, co robię - przekonywał
pewnym tonem.
- To dobrze. Kamień spadł mi z serca - uspokoiła się Kate. -
Chris? Jack?
- O mnie nie musisz się martwić. Wszystko sobie wielokrotnie
i bardzo dogłębnie przemyślałem. Nie mam żadnych wątpliwości, że chce
być wyścigowcem - zapewnił właściciel Nissana Skyline’a.
- O mnie tym bardziej - rzekł energicznie Jack. - Decyzję podją-
łem już wiele tygodni temu, a po wczorajszym dniu jestem bardziej niż
pewien, że była trafna.
- Skoro jesteście w pełni przekonani do tego, co robicie, to pozo-
staje mi tylko przeprosić was za jedną rzecz - kontynuowała swoją myśl
Kate. - To wszystko wyglądałoby trochę inaczej, gdyby nie tempo narzu-
cane wam przez zespół. Oczywiście dzieje się to zupełnie poza świadomo-
ścią jego członków, bo większości z nich prawdopodobnie nigdy nie przy-
szłoby do głowy, że kiedyś będą mieć takich kandydatów na kierowców,
ale właśnie z tego powodu nie zdają sobie nawet sprawy z tego, jak trudno
będzie wam ich chociaż trochę podgonić. A właśnie do tego będziecie
dążyli, chcąc im udowodnić swoją wartość, gdy zaproponują wam człon-
kostwo. Powinniście rozwijać się we własnym tempie, bez żadnych odgór-
nych standardów i wymagań, a tymczasem sami widzicie, że to nie do
końca jest możliwe. Clarence powiedział, że chce was zobaczyć w akcji...
6
- To jeszcze nic strasznego - ocenił sytuację Brian. - Według mnie
tak mu się tylko powiedziało. Pewnie chciał nas zmotywować do tego, żeby
wciąć przykład z Jacka i zrobić wreszcie pierwszy krok. Ma zresztą gość
rację.
- Myślę, że nikt nie będzie od nas od razu wymagał jakichś niesa-
mowitych osiągnięć - dodał Chris. - Zgadzam się z tym, co powiedział
Brian - to pewnie miała być forma motywacji. Zresztą Thomas i spółka na
pewno mają świadomość, że na zdobycie umiejętności potrzebny jest
czas. Nie staniemy się mistrzami kierownicy od tak sobie, bo ktoś nam
nadał tytuł członka zespołu.
- W porządku. Czyli o niepotrzebny pośpiech z waszej strony też
nie muszę się bać - uśmiechnęła się prowadząca czerwonego Chevroleta,
który znalazł się właśnie na wysokości dworca autobusowego, a następnie
stacji benzynowej położonych w odległości kilkuset metrów od głównej
kryjówki Smoków. - W takim razie przekonajmy się, jakież to Thomas ma
wobec was plany.
Po policyjnym komisariacie pozostało już tylko wspomnienie. Nie
tylko kompletnie pusty parking w godzinach szczytu, ale również opusto-
szały budynek, z którego ściągnięto wszelkie oznakowania, bardzo czytel-
nie dawały do zrozumienia, że w tym miejscu nie spotka się już nigdy
żadnego funkcjonariusza.
Była to oczywiście świetna wiadomość dla osób rezydujących
w pobliskiej kryjówce, jako że wraz ze zniknięciem z okolicy policyjnej
stacji, do głosu dojść mogły głośniejsze imprezy i swobodniejsze, organi-
zowane z większym rozmachem spotkania wyścigowe.
Thomas i Mia zbliżali się do bocznej bramy kryjówki, którą przed
kilkunastoma minutami zasunęli, udając się na spacer. Za ich plecami, na
ulicy coraz wyraźniej słyszalny był dźwięk sportowego wozu, który zbliżał
się do ich pozycji. W końcu oczom pary ukazał się czerwony kabriolet,
z którego ponad poziom przedniej szyby wystawały dwie porządnie
zmierzwione czupryny.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się wesoło Kate, zatrzymując swój
wóz tuż obok stóp Najbardziej Poszukiwanego.
7
- Cześć - odpowiedział, po czym roześmiał się serdecznie, widząc
tę wesołą ekipę, która korzystając z samochodu dwuosobowego, prze-
transportowała się do Rockport we czwórkę. Prawdopodobnie, gdyby
Chevrolet posiadał choćby jakąś malutką, tylną kanapę, ta sytuacja nie
byłaby tak zabawna, jednak widok dwóch osób spoczywających w miejscu,
gdzie w niektórych kabrioletach znajduje się złożony dach, rozbroił Tho-
masa całkowicie. - Ale was musiało przeczesać - stwierdził, spoglądając
na Jacka i Briana.
- Może troszkę - odpowiedział drugi z nich, zakładając na głowę
czapkę z daszkiem, którą ukrywał dotychczas pod bluzą.
- Zapraszam do środka - rzekł lider Smoków, ponownie otwierając
bramę prowadzącą na większy z dwóch znajdujących się w budynku par-
kingów.
Gdy Chevrolet zatrzymał się już pośród innych, kolekcjonowanych
tutaj wozów, Thomas zabezpieczył wjazd, a następnie wraz z Mią zbliżył
się do czwórki młodych kierowców.
- Nie będzie nikogo więcej? - zapytała Kate, zastanawiając się,
w jaki sposób do wnętrza kryjówki dostaną się kolejni przybywający człon-
kowie zespołu.
- Będą już tylko Karl i Jade, ale ich zaprosiłem pod główną bramę.
Tutaj kryje się niespodzianka dla nich - mówił narzeczony Mii, spoglądając
właśnie na biało-bordowego Mustanga i czarne Porsche. - Dlatego na par-
king zaproszę ich trochę później - zakończył, mrugając do niej porozu-
miewawczo.
- Rozumiem - odrzekła właścicielka Chevroleta. - A jeśli już mowa
o głównej bramie, to właśnie nią wczoraj Clarence i Jack wprowadzili tego
wygranego Eclipse’a.
- Tak się właśnie zastanawiałem, gdzie go zostawiliście, skoro nie
na parkingu - przyznał Thomas. - No dobrze, to chodźmy go obejrzeć -
uśmiechnął się, ruszając w stronę przejścia do głównego pomieszczenia.
- Proszę bardzo, oto i on - mówił z radością w głosie Jack, spo-
glądając na swój nowy wóz, gdy ten znalazł się już w zasięgu wzroku całej
szóstki.
- No, no... Niezły - pochwalił lider zespołu, obchodząc żółte Mit-
subishi dookoła.
8
- Sprawuje się naprawdę dobrze. A przynajmniej tak go oceniam
po około godzinie testów - oświadczył pewnie chłopak. - Ale ten wygląd...
- westchnął, kręcąc głową. - Tutaj prawie wszystko nadaje się do przerób-
ki.
- Z tą żółtą tapicerką to kogoś poniosło i to konkretnie - ocenił
Thomas, zaglądając przez szybę do wnętrza wozu. - Ale i zestaw nadwo-
zia też rzeczywiście nie zachwyca. Jest zbyt masywny.
- Malowanie również - dodał Jack. - Nie bardzo wiem, co to
w ogóle jest - powiedział, wskazując na wymalowane na boku wozu białe,
bezkształtne smugi.
- Jeśli zmienisz zderzaki i progi, to i tak część tego wzoru zniknie,
a wtedy jedynym sensownym posunięciem będzie całkowite jego usunię-
cie.
- I bardzo dobrze. Nie będę się sprzeciwiał, bo przecież na to
nawet patrzeć się nie da.
- A co chciałbyś w zamian? Masz już jakiś pomysł? - dopytywał
lider Smoków, przyglądając się olbrzymiemu, dwupoziomowemu spoilero-
wi przymocowanemu do wozu za pomocą dwóch podwójnych nóżek.
- Eee, jeszcze nie - odrzekł z zawahaniem Jack. - Wciąż się zasta-
nawiam.
- Będziesz miał na to sporo czasu, bo jak pewnie wiesz, chwilowo
brak jakiegokolwiek mechanika na pokładzie - rzekł Najbardziej Poszuki-
wany, z trudem ukrywając zmartwienie tą sytuacją. - Na szczęście nasz
okręt jest na tyle potężny, że prędzej czy później dołączy do niego jakiś
samotnie dryfujący specjalista - kontynuował, za wszelką cenę próbując
blokować myśli dotyczące osoby, która dotychczas sprawowała wspomnia-
ne stanowisko. - Wystarczy, że go poszukamy.
Tych przykrych refleksji nie dało się jednak uniknąć, bowiem były
one podzielane również przez inną osobę, która w związku z poruszonym
teraz tematem poczuła potrzebę wypowiedzenia ich na głos.
- To nie będzie łatwe - stwierdziła Kate, mrużąc oczy w zamyśle-
niu. - To znaczy, jakiś mechanik pewnie się znajdzie, może nawet całkiem
dobry, ale... specjalistów można dzielić na dobrych, lepszych i na tych
absolutnie niezastąpionych.
9
- Tak, to prawda - przyznał smutno Thomas, lecz nie chcąc kon-
tynuować tego wątku, ponownie odwrócił wzrok w stronę żółtego Mitsu-
bishi i milcząc, przyglądał mu się wnikliwie. - Tutaj tak właściwie potrzeb-
ny byłby Sal... - potarł brodę, mówiąc cicho, jakby tylko siebie.
- To moja wina, że Nikki zniknęła - wypaliła nagle i bez ogródek
właścicielka limonkowego BMW.
Wszyscy zebrani w kryjówce spojrzeli na nią ze zdziwieniem, nie
rozumiejąc, w jaki sposób jej osoba mogłaby być przyczyną tego stanu
rzeczy.
- Co ty opowiadasz? - rozbudził się lider Smoków. - Ona zniknęła,
bo doskonale wie, że narozrabiała i że nie ma już tu dla niej miejsca. Wa-
sza ostatnia rozmowa nie mogła już niczego pogorszyć, dlatego nie obwi-
niaj się za swoje poczynania, bo gdyby nie one, prawdopodobnie do dzi-
siaj wierzyłbym w te jej perfidne kłamstwa. Nie chcę jej już więcej widzieć.
A jeśli chodzi o mechanika, to coś wymyślimy. Naprawdę nie ma się czym
martwić - zapewniał.
- Kiedyś w samym Rockport było naprawdę sporo dobrych mecha-
ników - wtrąciła Mia. - Ale po upadku wyścigów musieli znaleźć sobie
jakieś inne zajęcia i poznikali. Gdybyśmy jednak, na przykład na zlotach,
zaczęli o nich głośno wypytywać, pewnie któryś z nich by się ujawnił.
- To jest dobry pomysł. A może masz wciąż jakiś kontakt do tego
twojego znajomego, który załatwił mi furę po pojedynku z Clarencem? On
przecież był niezły w te klocki - zasugerował Thomas.
- Eddie? No cóż... Trochę spłoszył się po tej wielkiej łapance. Nie
mam pojęcia, gdzie jest i niestety nie mam też jego nowego numeru tele-
fonu. Bo jak można się domyślić, tamtego szybko się pozbył.
- No tak. Szkoda - podsumował lider Smoków. - Vica i jego paczki
też nie widzę w roli naszych mechaników - uśmiechnął się pod nosem.
- Daj spokój... - uśmiechnęła się również Mia.
- Jeśli chodzi o mój wóz - zaczął Jack. - to przede wszystkim chcę
zmienić to okropne malowanie, tapicerkę, zderzaki, progi, spoiler i może
też felgi. W ogóle chciałbym chyba, żeby przywrócić tutaj oryginalny spo-
iler. Jest może prosty, ale ma swój niepowtarzalny styl.
- Owszem. Mnie również się on podoba - oświadczył Thomas. -
Podobnie jak oryginalne spoilery w Lancerach Evolution czy Imprezie WRX.
10
Jeszcze dziś zadzwonię do Sala i zapytam, czy nie zechciałby ponownie
odwiedzić Rockport. On zrobi ci porządek z tym Eclipsem.
- Super. Dziękuję - odrzekł chłopak.
- No dobrze. A teraz pora przestawić go na parking. Mogę się
przejechać? - zapytał z zapałem Najbardziej Poszukiwany.
- Jasne - odpowiedział właściciel wozu, ciesząc się zaszczytem,
który go spotkał.
Thomas jednak nie zdążył nawet otworzyć drzwi żółtego samo-
chodu, gdy za bramą usłyszeć się dało dźwięk klaksonu.
- To pewnie Karl i Jade - stwierdził, odwracając się w tamtą stronę.
- No trudno, przejażdżka będzie musiała poczekać - dodał, ruszając na
ich spotkanie.
Po chwili ogromna brama uniosła się do góry, a wtedy czarny Ford
Mach i srebrne Audi TT wjechały do środka, parkując obok nowego nabyt-
ku Jacka.
- Dzień dobry - rzekła pogodnie właścicielka pierwszego z wo-
zów, gdy wysiadła już zza jego kierownicy. - Ależ macie tu pięknie to
wszystko urządzone - pochwaliła, rozglądając się po głównym pomiesz-
czeniu kryjówki z niekrytą ciekawością i zachwytem.
- Dzień dobry, Jade - odpowiedział Thomas. - Dziękujemy bardzo.
To zasługa Mii. To właśnie ona wszystko rozplanowała, a później dopilno-
wała wykonania - dodał, uśmiechając się do swojej narzeczonej.
- Imponujące miejsce - podziwiała wciąż, poprawiając okulary
przeciwsłoneczne umieszczone na głowie. - Wielkie wyrazy uznania, Mia. -
zwróciła się teraz do niej. - Świetna robota.
- Dzięki - odrzekła, uśmiechając się przyjacielsko.
- A to jeszcze nie wszystko - zapowiedział lider Smoków. - Są tu
kolejne pomieszczenia, w tym dwa parkingi, ale po nich oprowadzę was za
chwilę. Na razie chciałbym pomówić o Shark Shakers. Pojawiło się coś no-
wego w ich sprawie?
- W sumie to nie, chociaż dzisiaj rano udało mi się skontaktować
z Shawnem i gdy powiedziałam mu o wczorajszej rozmowie z ich wicelide-
rem, był bardzo zaskoczony. Zaskoczony jej treścią, oczywiście. Zapytałam
wtedy o Saylora i powód, dla którego mógłby nie lubić naszego zespołu.
Niestety w tej kwestii Shawn nie był w stanie się wypowiedzieć. W każdym
11
razie po raz pierwszy usłyszał o tym, by nasze zespoły miały mieć jakąś
wojnę.
- Rozumiem. To rzeczywiście dziwna sprawa, ale coraz bardziej
skłaniam się ku wnioskowi, że to z tym Saylorem jest coś nie tak i że resz-
ta Rekinów nie będzie nam sprawiać żadnych problemów.
- Też tak myślę - zgodziła się Jade. - Shawn da nam znać, gdyby
czegoś się dowiedział.
- Świetnie. A przy okazji, znasz może jakiegoś specjalistę od tu-
ningu mechanicznego? - zapytał Thomas, dostrzegając, że jego rozmów-
czyni co chwilę spogląda na Eclipse’a. - Jack potrzebuje przeprowadzenia
paru zmian w jego wozie. Wprawdzie mam już kogoś, kto zajmie się nad-
woziem i malowaniem, ale przydałoby się jeszcze zajrzeć pod maskę.
Zresztą szukamy kogoś, kto będzie chciał podjąć z nami długotrwałą
współpracę.
- Hmm... - zamyśliła się kobieta. - W sumie to kojarzę takiego
gościa, który zna się na wszystkim. Na karoseriach i na tym, co pod nimi.
Chyba tylko nie maluje wozów, ale jest w stanie zrobić całą resztę. Swego
czasu był nawet na naszej Czarnej Liście, ale został z niej wypchnięty
przez innych kierowców na jakieś pół roku przed tym, kiedy pojawiłeś się
Ty. Wtedy na pełny etat zajął się mechaniką.
- Zaraz, zaraz - odezwała się Mia. - Czy ty przypadkiem nie mó-
wisz o Eddim Lew’ie?
- Tak, właśnie o nim - potwierdziła Jade. - Znasz go?
- No pewnie. Rozmawialiśmy o nim na chwilę przed waszym przy-
jazdem. Masz z nim kontakt?
- Bezpośredniego nie mam, ale mój znajomy z Los Angeles się
z nim przyjaźni. Na jutro będziecie mieć do niego numer - obiecała kobie-
ta pewnym tonem.
- Twoja pomoc jest nieoceniona, Jade - wyznał ze szczerością
Thomas.
- A dziękuję bardzo - ucieszyła się, poprawiając spoczywające na
jej głowie okulary.
- Na koniec jeszcze jedna sprawa - zaczął ponownie lider Smo-
ków, spoglądając na Jade i Karla. - Co myślicie o tym, by oprócz Jacka, do
12
zespołu przyjąć też tych dwóch miłych panów? - zapytał, wskazując
z uśmiechem na Briana i Chrisa.
Ci wstrzymali powietrze, wiedząc, że nadszedł właśnie jeden
z najważniejszych momentów w ich wyścigowych karierach, bo przecież
być albo nie być Smokiem to sprawa w tej chwili absolutnie pierwszopla-
nowa.
- A nad czym się tu zastanawiać? Brać ich i już - odpowiedziała
z serdecznością właścicielka Forda Macha. - Przynajmniej chłopaki od
samego początku będą się uczyć od najlepszych.
- Zgadzam się - odezwał się w końcu Karl. - Kto powiedział, że do
zespołu trzeba przyjmować wyłącznie kierowców z wielkimi osiągnięciami?
Myślę, że równie dobrym rozwiązaniem jest przyjmowanie ludzi z poten-
cjałem, których można samodzielnie wyszkolić - zakończył, krzyżując
ramiona.
- Czyli wszyscy w zespole są zgodni - podsumował Thomas. -
Zatem panowie, gratuluję całej waszej trójce dołączenia w nasze szeregi -
zwrócił się życzliwym tonem do stojących obok Kate młodych kierowców.
Dziewczyna uśmiechnęła się, razem z nimi radując się z tej decy-
zji. Nie tylko Jack, ale i Brian i Chris mieli się teraz stać jej zespołowymi
wspólnikami, a trudno nie cieszyć się myślą, że nasi oddani przyjaciele
będą też naszymi stałymi kompanami w realizowaniu życiowej pasji.
- Dziękujemy i obiecujemy nie zawieść waszego zaufania - odpo-
wiedział z zadowoleniem Chris, czyniąc lekki ukłon w kierunku Thomasa
i stojących obok niego osób.
- Jeśli chcielibyście się powoli oswajać z życiem prawdziwego wy-
ścigowca, to mam dla was propozycję - zaczął Karl. - Słyszałem, że dzisiaj
w zachodnim San Pedro odbędą się zawody dla ludzi, którzy niekoniecznie
zainteresowani są Czarną Listą i całą tą otoczką. Opiekunami spotkania
mają być ludzie z Averill Riders. W grę wchodzą sprinty i okrążeniówki.
Chyba nawet nie trzeba dawać wpisowego. To jest takie spotkanie dla
zabawy. Bardzo dobre na małą rozgrzewkę przed czymś poważniejszym.
- No to jedziemy - zacierał ręce Brian.
- Czy przypadkiem nie mówiliście kiedyś, że ci z Averill rzucają
różnymi przedmiotami w samochody wyścigowców, którzy nie należą do
ich ugrupowania? - zapytała Mia.
13
- Owszem, ale tym razem sami zapraszają, by do nich dołączyć,
więc podejrzewam, że dzisiaj incydenty tego typu nie będą miały miejsca -
oświadczył kierowca Audi TT.
- Myślałem, że ci z Averill Riders są zainteresowani Czarną Listą -
rzekł Thomas, ściągając brwi.
- Rzecz w tym, że właśnie nie za bardzo - stwierdziła Jade. - Oni
są dość specyficzni, hermetyczni, jak już kiedyś wam wspominaliśmy. Nie
lubią się integrować, dlatego to dzisiejsze otwarte spotkanie jest dla mnie
niemałym zaskoczeniem. Mimo to uważam, że powinniśmy tam pojechać
i zobaczyć, co ciekawego porabiają, a nasi młodzi kierowcy będą w tym
czasie mieli okazję nieco się rozerwać.
- Dziwię się, że nie dotarły do mnie żadne informacje o takowych
zawodach - rzekła Kate. - W końcu mieszkam w San Pedro i generalnie
zawsze wiem, co dzieje się w tamtejszych wyścigach.
- Ale to Averill Riders. O ich spotkaniach, jak mówię, raczej nigdy
nie jest zbyt głośno - wyjaśniła właścicielka czarnego Macha.
- Gdzie konkretnie ma się ono odbyć?
- Na parkingu przy rezydencjach w kanionie Miraleste - odpowie-
dział Karl, będąc najwyraźniej dobrze zorientowanym w sprawie. - Zbiórka
o szóstej.
- Oj, wydaje mi się, że to będą dokładnie takie wyścigi, jakie lubię
najbardziej - oświadczył z zapałem kierowca kabrioletu marki Chevrolet. -
W okolicy są wyłącznie kręte ulice. Jedne szersze, inne węższe, więc
w zależności od miejsca, trzeba stosować różne techniki jazdy. Właśnie od
takich zawodów kiedyś zaczynałam.
- Czyli nie będziesz mieć problemu z tym, by odpowiednio przy-
gotować również swoich kolegów? - zapytał Thomas.
- Najmniejszego - odpowiedziała pewnie.
- W takim razie trzeba by już niedługo ruszać na miejsce - zauwa-
żył Karl. - Inaczej możecie się spóźnić na zapisy, a wtedy nie ma pewno-
ści, czy pozwolą wam wziąć udział w jakichkolwiek wyścigach.
- Zaraz się tym zajmiemy. Tymczasem mam do was jeszcze jedną
sprawę i tak właściwie to ona jest głównym powodem, dla którego was
tutaj zaprosiłem - oznajmił lider Smoków, patrząc na parę wyścigowców. -
W związku z tym musimy przenieść się do innej części kryjówki - zapo-
14
wiedział z uśmiechem. - Proszę za mną - zakończył, ruszając w stronę
przejścia.
Za nimi udały się również pozostałe osoby znajdujące się w głów-
nej sali.
- Ojej, macie tu nawet łazienki. I to jakie eleganckie - zachwycała
się znów Jade, zaglądając przelotem do wnętrz dwóch niedużych po-
mieszczeń.
- Mamy wszystko, co jest nam potrzebne, nawet gdybyśmy chcieli
spędzić tu cały dzień - chwalił się Thomas, otwierając kolejne znajdujące
się na jego drodze drzwi. - Zapraszam serdecznie - rzekł, wskazując dło-
nią na wnętrze parkingu.
Przepuścił wszystkich, uśmiechając się uroczo do idącej na końcu
Mii. Chwycił jej dłoń i razem z nią przeszedł do kolejnego pomieszczenia.
- Ile tu samochodów - uśmiechnął się Karl, wkładając ręce do kie-
szeni czarnych, eleganckich spodni. - Aż miło popatrzeć - przyznał, spo-
glądając na czerwone Ferrari 599 GTB Fiorano.
- O mój Boże! - złapała się za głowę znajdująca się kilkanaście
kroków dalej właścicielka Forda Macha. - Karl, podejdź tu - zawołała go. -
Nasze samochody - rzekła, wskazując na nie, gdy jej towarzysz podszedł
już wystarczająco blisko.
- Wciąż je masz? - zapytał mężczyzna, spoglądając na Thomasa.
- Owszem. I możecie je stąd wyprowadzić nawet jeszcze dzisiaj.
Są wasze.
- Ale jak to? - zapytała Jade. - Tak po prostu nam je dajesz?
- Tak. Powiedzmy, że to taki upominek na rzecz jeszcze lepszej
współpracy - mrugnął do swoich rozmówców lider Smoków.
- To bardzo hojny upominek - stwierdziła kobieta. - Jesteś tej
decyzji pewien?
- Jestem pewien. Jak sami widzicie, w razie potrzeby mam jeszcze
wiele innych wozów do dyspozycji. Dokumenty i kluczyki czekają na was
w samochodach.
- Dziękujemy serdecznie - powiedział Karl, zbliżając się do czar-
nego Porsche Caymana. - To dla nas bardzo miła niespodzianka - dodał,
spoglądając z radością na swój wóz.
15
- Nie podejrzewaliście, że skoro Ronnie, Toru i Joe jeżdżą swoimi
starymi furami, to mogę mieć również wasze? - uśmiechnął się Thomas.
- Szczerze mówiąc, dotarło to do mnie dopiero teraz - przyznała
Jade. - Zresztą widzę, że masz tu całą kolekcję z czasów Czarnej Listy. Jak
udało ci się je wszystkie zachować?
- To dość długa historia... - zaczął wyjaśnienia, drapiąc się po
skroni. - Ale myślę, że ufamy sobie już na tyle, że mogę wam zdradzić
mały sekret. W ten sposób zrozumiecie też, w jaki sposób te wszystkie
wozy przetrwały policyjną obławę.
- O, to może być bardzo ciekawe - stwierdził Karl.
- Otóż powinniście wiedzieć, że Cross jest naszym informatorem -
rzekł poważnie Najbardziej Poszukiwany. - I w sumie nie tylko informato-
rem. Możemy na niego liczyć również w innych sprawach. Dla przykładu,
to właśnie on pomógł nam zakupić hangar w Wilmington czy wykupić
Mazdę Mii z policyjnego parkingu.
- Ten Cross?! - zdziwiła się Jade.
- Tak, właśnie ten Cross - potwierdził wyścigowiec.
- Ale... jak wyście to zrobili?
- Cross jest dobrym znajomym mojej mamy - wyjaśniła Mia. - To
on wciągnął mnie do policji i to on pomógł mi w zdobyciu stanowiska taj-
nego agenta. Wiedząc, że teraz jestem po tej drugiej stronie, postanowił
nam pomagać. Oczywiście sam nadal jest związany z policją jako stały
pracownik lub jako łowca nagród, jednak ludzie z naszego zespołu są dla
niego nietykalni.
- A niech mnie... - zmrużyła oczy właścicielka Forda Macha. - To
sporo wyjaśnia. Słyszałam właśnie, że Cross ponownie poluje i że jest
w tym dość skuteczny. Tymczasem, oczywiście na podstawie tylko tych
informacji, które posiadam, wiem, że jak dotychczas w jego szpony nie
wpadł nikt ze Smoków. Teraz już rozumiem, dlaczego - uśmiechnęła się.
- Ale żeby nie było niedomówień - absolutnie nie dajemy mu żad-
nych cynków, gdzie może szukać wyścigowców do złapania - zaznaczył
Thomas. - Zresztą on nigdy o to nie pyta. Łapie wyłącznie tych, których
sam namierzy.
16
- Jasne. Nawet nie śmiałabym wam czegoś takiego insynuować -
oświadczyła przekonująco Jade. - Czy i my możemy skorzystać z tego
immunitetu u Crossa? - zaśmiała się, spoglądając krótko na Karla.
- Właściwie już z niego korzystacie - uśmiechnął się Thomas.
- Ach... no tak - pokiwała głową z zadowoleniem. - Przecież nale-
żymy do zespołu.
- No właśnie. Z tego też powodu zdecydowałem się oddać wam
samochody. Używajcie ich wedle uznania.
- A czy możemy tymczasowo zrobić małą podmiankę? Przyznam
szczerze, że chwilowo żadne z nas nie jest przygotowane na przechowy-
wanie dwóch samochodów, więc gdybyś zgodził się na to, by Audi i Mach
tutaj zostały, bylibyśmy bardzo wdzięczni.
- Oczywiście. To kryjówka dla nas wszystkich. Chcecie zostawić
tutaj wóz? Chcecie sobie któregoś pożyczyć? Nie ma najmniejszego pro-
blemu. Wszystko jest do waszej dyspozycji - zapewniał lider Smoków.
- Fantastycznie - cieszyła się właścicielka odzyskanego właśnie
biało-bordowego Mustanga. - To jak? Jedziemy na te zawody do San Pe-
dro? - zapytała, ponownie zbliżając się do swojego wozu.
- Jedziemy. Zaraz dam znać reszcie ekipy.
- Oj, przed tym chciałabym was raczej ustrzec - skrzywiła się. - Ci
z Averill mogą się spłoszyć, gdy wpadniemy tam całym zespołem. Wierzcie
mi na słowo, oni czasami zachowują się jak prawdziwe dzikusy. Myślę, że
przede wszystkim powinna tam jechać Kate i jej koledzy, a do tego mak-
symalnie nasza czwórka. W innym wypadku tamci poczują się osaczeni
i gotowi uciec albo reagować agresywnie.
- Naprawdę są aż tak dziwni? - zapytał Thomas.
- Niestety tak - potwierdziła Jade. - Zresztą to mały zespół, więc
wizyta ośmiu osób i tak będzie dla nich dużym wstrząsem.
- No dobrze. W takim razie jedźmy tam w takim składzie, w jakim
jesteśmy tutaj.
***
17
Dzielnica rezydencji przy drodze-kanionie Miraleste to miejsce,
które Kate już znała, jednak chyba właśnie z tych powodów, o których
wspominała Jade, nie zapuszczała się tu zbyt często. Wprawdzie nigdy nie
zdarzyło się jej być obiektem ataku ze strony kogokolwiek, ale jednocze-
śnie nie zdarzało się jej też słyszeć o tym, by odbywały się w tych stronach
jakiekolwiek wyścigi.
Osiem sportowych wozów z biało-niebieskim BMW na czele zje-
chało z ulicy, dostając się na obszerny parking. Na tym jednak znajdowało
się zaledwie kilkanaście samochodów, a pośród nich nie więcej niż trzy-
dzieści osób. Wiele z nich odwróciło głowę, by przyjrzeć się nadjeżdżają-
cym przybyszom. Niektórzy reagowali obojętnością, inni zdziwieniem,
a jeszcze inni uśmiechem.
W końcu kolumna zatrzymała się w jednym rzędzie, a znajdujący
się w niej kierowcy poczęli opuszczać swoje maszyny. W tym czasie zbliżył
się do nich mężczyzna o mocno brązowej skórze, przysadzistej sylwetce
i krótko przystrzyżonych, czarnych włosach.
- To dopiero zaszczyt nas spotkał! - odezwał się głośno, zdecy-
dowanie najbardziej interesując się postacią Thomasa. - Miło poznać -
przywitał się, wyciągając do niego rękę.
Ten uśmiechnął się i uścisnął jego dłoń, jednak coś podpowiadało
mu, że sympatyczne zachowanie ze strony tego człowieka nie jest do koń-
ca szczere.
- Mnie również jest miło, a rozmawiam z...
- Santiago Ray. Jestem przewodniczącym tutejszej grupy wyścigo-
wej - odpowiedział, oglądając się za siebie, by wskazać dłonią na zebra-
nych za nim ludzi.
- Sporo o was słyszałem - przyznał Thomas. - Mam ogromne
szczęście, mogąc już podczas pierwszej wizyty w Averill spotkać lidera
tutejszej drużyny - dodał uroczyście, choć i on nie starał się już brzmieć
nazbyt przekonująco.
- Naprawdę? - zdziwił się mężczyzna. - Myślałem, że raczej nie
jesteśmy na tyle popularni, by być znanymi przez najbardziej poszukiwa-
nego kierowcę w całych Stanach.
18
- Pewnie chcielibyście, żeby tak było, ale niestety - sporo się
o was wszędzie wspomina. A szczególnie ze względu na to, że podobno
nie przepadacie za gośćmi.
- Eee, tak, jest w tym sporo prawdy - przyznał Santiago Ray. -
Choć sam nie wiem, co jest tego przyczyną. Chyba po prostu tacy już je-
steśmy - usprawiedliwiał się, próbując ukryć zakłopotanie.
- Co zatem skłoniło was do tego, by dzisiejsze spotkanie ogłosić
otwartym? - zapytał lider Smoków.
- Będzie to trochę trudno wytłumaczyć... - rzekł mężczyzna,
krzywiąc się nieznacznie. - Ale może ujmę to w najbardziej skrótowy spo-
sób, w jaki dam radę. Mieliśmy nadzieję, że ciekawość i możliwość spo-
tkania ludzi z naszego zespołu, który jak sam stwierdziłeś, jest mało go-
ścinny, przyciągnie tu jakichś nowych kierowców. Chodziło nam jednak
o typ wolnego strzelca. Wiesz, ludzi, którzy nie należą do żadnego zespołu
i chcieliby dołączyć do nas. W formie stałego członka lub najemnika. Wa-
sza wizyta, no cóż... jest dla nas wielką niespodzianką.
- Ah, teraz rozumiem - uśmiechnął się Thomas. - Szukacie no-
wych kierowców. W takim wypadku nasze przybycie rzeczywiście może być
dla was nieco kłopotliwe.
- Niestety - potwierdził Ray, rozkładając ręce. - Tym bardziej że,
bez urazy, ale gdzie jesteście wy, tam też jest policja, a my wyjątkowo nie
przepadamy za jej obecnością.
- Akurat z tą policją, która zawsze jest tam, gdzie my, zgodzić się
nie mogę - rzekł Najbardziej Poszukiwany. - My też, gdy tylko takie są
nasze intencje, potrafimy jej bardzo skutecznie unikać.
- Już sam widok twojego BMW powoduje u policjantów atak go-
rączki i ślinotoku - nie dawał za wygraną dowódca Averill Riders.
- No dobrze - westchnął Thomas. - Jeśli mamy być dla was tak
wielkim problemem, to lepiej stąd odjedziemy - zakończył, odwracając się
ku swojemu wozowi.
- Stój - zatrzymał go mężczyzna. - Nie chcemy wyjść na aż tak
niegościnnych - uśmiechnął się cierpko. - Zostańcie, tylko postarajcie się
znaleźć jakieś inne miejsca dla swoich samochodów, bo stojąc tuż przy
ulicy, naprawdę mogą niepotrzebnie przyciągnąć czyjąś uwagę.
19
- Jasne. Zanim jednak zakończymy rozmowę, chciałbym poprosić
o jedną rzecz.
- Słucham. O co chodzi?
- Żeby nie przysparzać wam kolejnego problemu i nie odstraszać
zjawiających się tutaj kierowców, nasza czwórka poprzestanie jedynie na
obserwowaniu - zasygnalizował Thomas, wskazując na siebie oraz stoją-
cych obok niego Mię, Jade i Karla. - Byłbym jednak wdzięczny, gdybyście
pozwolili wziąć udział w wyścigach czwórce naszych młodych kierowców.
Santiago Ray obrócił głowę w prawo, by zlustrować polecanych mu
wyścigowców. Ich kandydatura bardzo przypadła mu do gustu, a to wła-
śnie ze względu na wiek. Podejrzewał bowiem, że grupa nastolatków
przewodzona przez Kate nie posiada zbyt dużych umiejętności ani do-
świadczenia w ściganiu się. Gdyby więc podstawić do rywalizacji z nimi
jakiegoś swojego zaufanego kierowcę, można by jego triumf obrócić
w niemały zysk.
- Zgadzam się, ale pod warunkiem, że wasz zespół da nam wpi-
sowe w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy dolarów - powiedział pewnie,
wiedząc, że dla Smoków taka sumka nie będzie niczym wielkim. - Oczywi-
ście my też oferujemy taką samą kwotę, więc w momencie wygranej lepszy
zespół zainkasuje w sumie pięćdziesiąt tysięcy.
- Ciekawa propozycja... - rzekł Thomas, przykładając dłoń do
brody.
Istotnie, była to ciekawa propozycja, lecz jednocześnie bardzo
podstępna, w czym wyścigowiec natychmiast się zorientował. Wiedział też,
na czym owy podstęp miałby polegać i w myślach zaśmiał się już z naiw-
ności swojego rozmówcy.
- Chętnie bym się zgodził - kontynuował, udając, że niczego się
nie domyśla. - Ale niestety nie mam w zwyczaju nosić przy sobie tak du-
żych kwot - zakończył, uśmiechając się.
- Domyślam się. Ja też nie mam przy sobie odpowiedniej ilości
pieniędzy, ale możemy się umówić, że przegrany zespół kiedyś, na przy-
kład przy okazji kolejnego takiego spotkania, przekaże pieniądze temu
wygranemu.
- Dobrze, odpowiada mi taka umowa - pokiwał głową Najbardziej
Poszukiwany.
20
Mawia się, że kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada i wła-
śnie tak już niebawem miało się stać w przypadku Santiago Raya. Lider
Smoków nie mógł się doczekać, by jego kierowcy pokazali temu zarozu-
mialcowi, jak wielki błąd popełnił. Straty pieniędzy się nie obawiał. Prze-
ciwnie - był przekonany, że za sprawą Kate i jej kolegów to właśnie ich
zespół wyjdzie z tej sytuacji zwycięsko. Problemem mogła być już jedynie
ewentualna niesłowność ze strony Raya, ale i to tak naprawdę nie miało dla
Thomasa znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to to, by dać nauczkę przywód-
cy Averill Riders. Niezależnie od tego, jaką cenę będzie trzeba za to zapła-
cić.
- No to jesteśmy umówieni - podsumował mężczyzna. - Twoi
kierowcy mogą brać udział we wszystkich przejazdach, które będą miały
miejsce w ramach zlotu, a później zapraszam na finałowy wyścig.
- I jak rozumiem, to właśnie ten finałowy wyścig zadecyduje
o tym, który zespół jest lepszy? - chciał się upewnić Thomas.
- Tak jest - potwierdził z chytrym uśmieszkiem Ray. - Z waszego
zespołu wystartuje czterech zawodników, więc i my wystawimy czterech.
Ten, który wygra finałowy wyścig, zapewni swojej drużynie pięćdziesiąt
tysięcy.
Thomas obejrzał się dyskretnie za siebie, by spojrzeć na Kate.
Choć jej oczy ukryte były za ciemnymi okularami i odczytanie z nich ja-
kichkolwiek emocji nie było możliwe, występująca między nimi telepatia
pozwoliła mu wyczuć, że właścicielka limonkowego BMW nie boi się poje-
dynku z ludźmi Raya. Co więcej, podobnie jak on, liczy na jak najszybszą
możliwość zrobienia porządku z tymi cwaniaczkami.
- W porządku, panie Ray - odezwał się w końcu lider Smoków. -
Więc kiedy odbędzie się ten finałowy wyścig?
- Dam wam znać. Muszę jeszcze wprowadzić w sprawę moich
kierowców - odrzekł poważnie. - Na razie polecam porozgrzewać się
w wyścigach, które zaczną się już za chwilę. Przy okazji, miłej zabawy -
zakończył, kłaniając się z lekka, a następnie ruszając w kierunku, z które-
go przybył wcześniej, by przywitać Thomasa i jego ekipę.
- Coś mi się wydaje, że to jednak nie będzie takie łatwe i przyjem-
ne, jak myślałem... - podsumował zaistniałą sytuację Karl.
21
- Nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, Thomas - odezwała się Kate,
robiąc dwa kroki ku swojemu przyjacielowi. - To może się nie udać. Nie
wiemy, kogo tam mają i co ci ludzie będą kombinować podczas wyścigu.
Niestety nie wyglądają mi na zbytnio uczciwych czy honorowych. Dlatego
musisz się liczyć ze stratą tych pieniędzy, które na nas postawiłeś.
- Nie martw się o pieniądze. One nie mają tu najmniejszego zna-
czenia. Jeśli nie dacie sobie z nimi rady, mówi się trudno. Ja jednak jestem
przekonany, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Pamiętajcie tylko o tym,
żeby nie zdradzać się ze swoimi umiejętnościami teraz - podczas tych
wcześniejszych wyścigów. Niech lepiej do samego końca mają przekona-
nie, że pojedynek z wami będzie dla nich łatwy. Spotka ich wówczas przy-
kra niespodzianka... - cieszył się Thomas, spoglądając ukradkiem na Raya
i towarzyszących mu ludzi.
W międzyczasie na parkingu pojawiały się kolejne wozy. Nie wia-
domo było jednak, kim są ich właściciele - czy to kolejni kierowcy Averill
Riders? A może wreszcie ktoś spoza ich paczki? Po dwudziestu minutach
na miejscu spotkania było już obecnych w sumie około czterdziestu osób.
Pamiętając o prośbie Raya, czwórka starszych członków Smoków
zmieniła swoje miejsca parkingowe, a Kate i jej kompani dołączyli w tym
czasie do kierowców ścigających się w pierwszym wyścigu.
Na linii startu znalazło się ich dziesięciu, a każdy z nich prowadził
wóz, który należałoby zaliczyć do typu tuner. Oprócz limonkowego BMW,
Eclipse’a należącego do Jacka, czarnej Supry Briana i Skyline’a Chrisa do
rywalizacji gotowi byli wyścigowcy w granatowej Mazdzie RX-7, mieniącym
się na złoto i fioletowo Nissanie 240SX, żółto-czarnej Toyocie Celice GT,
żółtym Nissanie 350Z, czerwonej Mazdzie MX-5
2
trzeciej generacji i bia-
łym Lancerze Evolution VIII.
Zadaniem uczestników tego wyścigu było dojechanie do skrzyżo-
wania Western Avenue i Summerland Street oddalonego od parkingu
o około półtora kilometra, a następnie powrót na miejsce zbiórki. Do
punktu kontrolnego można było dotrzeć wybraną przez siebie trasą, po-
dobnie zresztą jak w przypadku drogi powrotnej. Jedynym warunkiem
zaliczenia przejazdu było znalezienie się w zasięgu wzroku dwóch obser-
2
W oryginalnej wersji językowej znajduje się Mazda Miata, jako że właśnie pod taką
nazwą w USA występuje Mazda MX-5.
22
watorów, którzy mieli oczekiwać wyścigowców na rogu Peck Park położo-
nego przy wspomnianym wcześniej skrzyżowaniu.
Do punktu kontrolnego prowadziło wiele dróg, bowiem zachodnia
część San Pedro bogata jest w liczne alejki i kręte uliczki, a te połączone
są gęsto rozsianymi rozdrożami, przez co opcje do wyboru są właściwie
nieskończone, a każda z nich jest na równi dobra, by szybko dotrzeć
w wybrane przez siebie miejsce.
Ekipa młodych kierowców spod znaku The Dragons oczekiwała
z niecierpliwością na sygnał do startu. Nie emocjonowali się jednak tym
wyścigiem zbyt mocno, mając w pamięci poradę Thomasa, by swoje moce
ujawnić dopiero w finale. W związku z tym chcieli jedynie, by ich przejazdy
wyglądały przyzwoicie, ale jednocześnie nie wzbudziły niczyich podejrzeń.
Na wyjeździe z parkingu pojawił się mężczyzna trzymający w dło-
niach dwa nieduże proporce. Po chwili uniósł je nad głowę, a następnie
opuścił, by dać znak do rozpoczęcia pierwszej potyczki.
Kierowcy ruszyli spokojnie, równym tempem, starając się trzymać
własnego toru jazdy tak, by nie wpaść na inny wóz, a w tym przypadku,
gdzie w zwartym szyku jechało ich aż dziesięć, o kolizję nie było przecież
trudno.
Kate i Jack utrzymywali się w drugiej połowie stawki, a Chrisowi
i Brianowi, którzy wylosowali bardzo korzystne miejsca startowe, szczęście
dopisywało dalej, bowiem zbliżając się już do Western Avenue, nadal
utrzymywali drugie i trzecie miejsce.
W końcu oczom kierowców ukazał się park, a to oznaczało, że
należy podjechać do znajdującego się przed nim skrzyżowania, a następ-
nie zdecydować się na jakiś szlak, który pozwoli szybko powrócić na par-
king przy rezydencjach.
Wiele osób wybrało opcję, która zakładała przejechanie tej samej
drogi, lecz w drugą stronę. Znajdując się więc na skrzyżowaniu, nawracali,
by ponownie jechać Western Avenue na południe, a później skręcić w pra-
wo i znajdującą się tam szeroką przecznicą dotrzeć do tylnego wjazdu na
parking. Inni natomiast będąc w punkcie kontrolnym, zdecydowali się
skręcić w zachodnią część Summerland Street i tą drogą jechać pod park
Miraleste, a następnie udając się na południe, dostać się na plac wjazdem
frontalnym.
23
Jak się okazało, oba rozwiązania dawały bardzo zbliżony wynik,
bowiem Chris i Brian, którzy jadąc za pierwszym kierowcą, wybrali opcję
inwersji drogi powrotnej, ostatecznie zajęli swoje drugie i trzecie miejsce,
a Kate i Jack, którzy wybrali drugą z opcji, również dotarli na metę z wcze-
śniej wypracowanym rezultatem.
- Nie wydaje ci się, że oni też starają się ukrywać swoje prawdziwe
umiejętności? - zwrócił się do Kate Chris, gdy cała czwórka młodych kie-
rowców powróciła już na swoje miejsca parkingowe. - To było zbyt łatwe...
- dodał, mrużąc oczy podejrzliwie.
- Tak, to było zdecydowanie zbyt łatwe - potwierdziła właścicielka
BMW. - Nie wiem jeszcze, czy to z tymi ludźmi będziemy się ścigać w fina-
le, ale jeśli tak, to na pewno próbują nas zmylić. Nie wierzę, by kierowcy
Averill Riders, a szczególnie ci wyższej rangi, jeździli tak słabo.
- I jak oceniacie sytuację? - zapytał Thomas, który znalazł się wła-
śnie obok rozmawiającej pary.
- Podobnie jak my, próbują się kryć - wyjaśniła szybko Kate.
- Tak uważasz? No cóż, jest to bardzo możliwe. Mają świadomość,
że będą się z wami ścigać o dość duże pieniądze i pewnie też starają się
dobrze do tego przygotować. Między innymi poprzez usypianie waszej
czujności.
- W takim razie coś poszło im nie tak, bo nie daliśmy się na to
nabrać - powiedział majestatycznym tonem Brian. - Właściwie... myślałem
sobie, że ten wyścig będzie moim debiutem, ale patrząc na to, co robili ci
goście, tego nawet nie można nazwać wyścigiem - dodał już mniej pewnie,
z wyraźnym rozczarowaniem i żalem.
- W sumie uprzedzali, że to tylko rozgrzewka - wtrącił dla po-
krzepienia Jack.
- Zgadza się. Myślę, że w finale walka będzie wyglądać zupełnie
inaczej. Zatem to właśnie finał możesz potraktować jako swój debiut -
zasugerował chłopakowi Thomas. - A zmieniając na chwilę temat - konty-
nuował. - Rozmawiałem przed chwilą z Salem. Zgodził się ponownie przy-
jechać do Rockport, więc jeśli ktoś będzie miał potrzebę wymieniania cze-
gokolwiek w obrębie nadwozia albo będzie chciał przemalować swój wóz,
to on się tym zajmie. Powinien tu być jeszcze w tym albo na początku
przyszłego tygodnia. Wszystko zależy, kiedy wygospodaruje sobie kilka
24
wolnych dni. Jeśli natomiast chodzi o części mechaniczne i ogólną diagno-
stykę, to musimy poczekać na tego Eddiego Lew’a.
- Dziękuję bardzo - ucieszył się Jack. - A ile te wszystkie operacje
na moim wozie mogą kosztować?
- Zupełnie nie zawracaj sobie tym głowy - machnął ręką Najbar-
dziej Poszukiwany. - Jesteś naszym kierowcą, więc twój wóz będzie mody-
fikowany na koszt zespołu. Podobnie wygląda sprawa w waszym przypad-
ku, chłopaki - zwrócił się do Chrisa i Briana.
- U nas najprawdopodobniej nie będzie to na razie konieczne -
oświadczył Brian. - Nasze fury jeżdżą bez zarzutu. Prawda, Chris?
- Tak myślę - potwierdził nastolatek. - Ale mimo wszystko dzię-
kujemy i na pewno będziemy pamiętać o twojej propozycji.
- Jeszcze raz zaznaczam, że Sal zajmuje się głównie elementami
wizualnymi wozów, więc gdyby w tej kwestii coś wam przyszło do głowy,
to nie krępujcie się, wystarczy powiedzieć.
- Oczywiście - odrzekł właściciel czarnej Toyoty Supry.
- Kiedy kolejny wyścig? - zapytał Thomas.
- Za jakieś trzy minuty - poinformowała go Kate, spoglądając
w ekran telefonu.
- No dobrze, to nie przeszkadzam. Powodzenia w kolejnych prze-
jazdach - pożegnał się, odchodząc w stronę wschodniej części parkingu,
gdzie oprócz jego wozu, znajdowała się również Mazda RX-8, Ford Mu-
stang i Porsche Cayman.
- Chłopaki - odezwała się znów właścicielka limonkowego BMW. -
Pojedźcie ten wyścig beze mnie. Muszę załatwić jedną drobną sprawę -
oświadczyła poważnie.
- Co to takiego? - zaniepokoił się Brian.
- Chcę zadzwonić do Nikki.
- Do Nikki? - zdziwił się chłopak. - Po co?
- Tak, jak wcześniej powiedziałam - specjalistów można dzielić na
dobrych, lepszych i na takich, których absolutnie nie da się zastąpić.
Wiem, że Thomasowi trudno się z tym pogodzić, szczególnie teraz, ale
Nikki zdecydowanie należy do tego trzeciego typu - tłumaczyła Kate. -
Skoro zarówno Jade, jak i Mia, korzystały kiedyś z usług tego jakiegoś tam
Eddiego, to podejrzewam, że to całkiem w porządku specjalista, ale ja
25
w kwestii tuningu ufam już tylko jednej osobie. Wierzcie mi albo nie, ale
gdy Nikki sprawdzi jakiś wóz albo, co jest jeszcze lepszą opcją - sama coś
w nim zmodyfikuje, to taka maszyna jest wręcz zmuszona śmigać lepiej
niż wszystkie inne, które wychodzą spod rąk nawet najbardziej zachwala-
nych mechaników.
- Aż tak? - podekscytował się Jack.
- Aż tak - pokiwała głową dziewczyna. - Zapewne Thomasowi
bardzo by się to nie spodobało, dlatego nie będę próbować ściągać Nikki
do Rockport. Postaram się tylko namówić ją do tego, by sprawdziła wozy
waszej trójki. Może się to nawet odbyć poza Kalifornią. Dostarczymy je do
niej.
- To dość sporo kombinowania - skrzywił się Brian. - Ale jeżeli
uważasz, że warto, to niech będzie. Tylko czy dasz radę namówić ją na
kolejne spotkanie z tobą? To ostatnie raczej nie było dla niej przyjemne...
- I tu właśnie uderzasz w punkt - stwierdziła Kate. - Ale spróbuję
przeskoczyć ten problem. Na początku napiszę do niej SMS-a. Zobaczymy,
jak zareaguje.
- Więc zostawiasz nas samych na pożarcie tym gościom? - zaśmiał
się chłopak, spoglądając przelotnie na zbierających się ponownie kierow-
ców.
- Dacie sobie radę - zapewniła pogodnym tonem. - Ruszajcie, a ja
tymczasem postaram się o świetlaną przyszłość waszych samochodów.
- No dobrze - zgodził się Jack, ponownie ubierając na dłonie
czarne, skórkowe rękawiczki. - Ej, chłopaki - wpadł nagle na jakiś pomysł.
- A co powiedzielibyście na małą zamianę wózków? Ja na przykład poje-
chałbym teraz Suprą, ty, Brian, pojechałbyś Skylinem, a Chris Eclipsem.
- A niech będzie - zgodził się Brian. - Zbierajmy się - dodał, do-
strzegając, że kolejny wyścig rozpocznie się już lada chwila.
- Powodzenia - pożegnała ich Kate, znikając następnie we wnę-
trzu swojego wozu.
Początkowo planowała napisać do Nikki wiadomość, jednak teraz
coś podpowiadało jej, że lepiej będzie tak po prostu zadzwonić. Wydobyła
więc z kieszeni telefon, a później, wybierając numer z listy kontaktów,
przyłożyła go do ucha.
26
Podjęta próba była jednak nieudana. Kobieta nie odebrała połą-
czenia, więc właścicielka limonkowego BMW postanowiła powrócić do swo-
jego pierwotnego pomysłu. Napisała zatem następującą wiadomość:
Cześć, Nikki. Zdaję sobie sprawę z tego, że nasza ostatnia rozmo-
wa nie należała do miłych, dlatego daję ci słowo, że nie będę więcej poru-
szać tematów dotyczących twoich prywatnych spraw. Piszę, ponieważ po-
trzebna mi pomoc w zakresie mechaniki i od razu zaznaczam - tym razem
to nie jest żadna podpucha. Jack wygrał wczoraj samochód i chcę cię pro-
sić o to, byś do niego zajrzała i posprawdzała, co i jak. Dlatego jeśli nie
znienawidziłaś mnie już do reszty, to proszę, odbierz telefon, a wtedy
przedstawię ci szczegóły.
Odpowiedź jednak nie nadchodziła. Oczywiście mogło to być spo-
wodowane tym, że Nikki aktualnie nie miała przy sobie telefonu, że nie
zauważyła nieodebranego połączenia i wiadomości, bo miała aktywny tryb
wyciszenia, może tak długo rozmyślała nad odpowiedzią, a może chciała
mieć już święty spokój i nigdy więcej nie rozmawiać z nikim, kogo poznała
w Rockport. Wszystkie te alternatywy przeszły przez myśl Kate, dlatego
mimo upływającego czasu, wciąż cierpliwie oczekiwała na rozwinięcie sy-
tuacji.
Opuszczając wóz, spojrzała na ulicę. Po raz kolejny grupa ścigają-
cych się kierowców minęła wjazd na parking, a to oznaczało, że obecny
przejazd ma formę okrążeń.
Również i tym razem na pierwszym miejscu znajdował się kierow-
ca prowadzący granatową Mazdę RX-7, natomiast Jack, Brian i Chris
utrzymywali się w połowie stawki.
Telefon Kate zabrzęczał nagle, co sprawiło, że dziewczyna nerwo-
wo złapała się za kurtkę, by jak najszybciej wydobyć go z kieszeni znajdu-
jącej się podszewce.
Wreszcie nadeszła oczekiwana odpowiedź:
Cześć. Jest mi bardzo daleko do nienawiści, jeśli już poruszasz
kwestię moich uczuć do ciebie. Możesz do mnie zadzwonić, jednak proszę
cię o to, by nikt z ekipy nie dowiedział się o naszej rozmowie. Konse-
27
kwentnie jak dotychczas nie odbieram niczyich telefonów i wolę, żeby tak
już zostało.
Kate natychmiast wybrała opcję połączenia z adresatem wiadomo-
ści i przykładając telefon do ucha, ponownie ukryła się we wnętrzu swoje-
go samochodu.
- Cześć, Nikki - rzekła łagodnym tonem, gdy usłyszała wreszcie
głos po drugiej stronie. - Dziękuję, że zdecydowałaś się ze mną poroz-
mawiać.
- Cześć - odpowiedziała kobieta spokojnie, lecz z wyraźnie sły-
szalnym zmęczeniem i przygnębieniem.
- Wszystko u ciebie dobrze? - zmartwiła się właścicielka BMW,
pamiętając, że jej rozmówczyni ma przecież wiele powodów, by nie czuć
się najlepiej. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
- Tak, w porządku. Spałam - odpowiedziała, chcąc wyjaśnić przy-
czynę posępnego brzmienia swojego głosu.
- W takim razie przepraszam, że ci przeszkodziłam.
- Nie, nie, spokojnie. Sama się przed chwilą obudziłam. To o co
chodzi z tym samochodem Jacka?
- Już tłumaczę. Jack wygrał wczoraj Mitsubishi Eclipse’a. Przydało-
by się do niego zajrzeć, bo dotychczas jeździł nim gość, który chyba nie
do końca był zorientowany na dbanie o mechaniczną stronę swojego wo-
zu. Niby jeździ całkiem dobrze, ale nigdy nie wiadomo, kiedy coś może
walnąć i wózek stanie w miejscu. Thomas namierzył wprawdzie jakiegoś
dobrego mechanika, który najprawdopodobniej nawiąże stałą współpracę
z naszym zespołem, ale mówiąc szczerze, wolę, żebyś to ty zajrzała do
tego Eclipse’a.
- I to się nazywa powiedzieć komuś komplement - zaśmiała się
cicho Nikki.
- O nie. To nie był komplement - sprzeciwiła się Kate. - Komple-
menty są zazwyczaj kłamstwami albo w najlepszym przypadku mocno
przesadzonymi pochlebstwami, a ja w tej chwili mówię to, co naprawdę
myślę.
- Ah, no tak... - zrozumiała swój błąd właścicielka Forda GT. -
Chętnie zajmę się tym samochodem, ale teraz to ja powiem coś szczerze -
28
nie mam najmniejszej chęci pokazywać się w Rockport. Musimy to załatwić
jakoś inaczej. Mogę na przykład przyjechać do ciebie, do San Pedro, tylko
oczywiście wszystko pod warunkiem, że nikt się o tej wizycie nie dowie.
- No dobrze... - zgodziła się Kate, choć przyszło jej to z wielką
trudnością, bowiem zdawała sobie sprawę, że w ten sposób będzie zmu-
szona do ukrywania przed Thomasem, Clarencem i resztą ekipy dość waż-
nej informacji. Z drugiej jednak strony przegląd wozu Jacka jest jego pry-
watną sprawą, która nie dotyczy reszty zespołu, a skoro Thomas nie chce
mieć już nic wspólnego ze swoją byłą dziewczyną, to chyba nie ma sensu
w zawracaniu mu głowy jej obecnością w okolicy.
- A gdzie obecnie jesteś? - kontynuowała Kate. - Bo jeśli tak było-
by ci wygodniej, to ja mogę dostarczyć wóz do ciebie.
- Oj, na pewno nie dasz rady dostarczyć wozu do mnie, bo jestem
teraz u mamy w Quebec - odpowiedziała życzliwym tonem Nikki.
- Rozumiem. Ale skoro tak, to chyba jednak muszę się wycofać ze
swojej prośby. Przecież nie będę cię tu ciągnąć tyle mil.
- Spokojnie, przyjadę - zapewniła. - Na kiedy mnie potrzebujecie?
- To już zależy od ciebie. Po prostu przyjedź wtedy, kiedy dasz
radę. Albo tak właściwie... - zamyśliła się nad czymś właścicielka BMW,
przerywając zdanie w połowie.
- Tak?
- Jeszcze w tym tygodniu albo na początku następnego do
Rockport ma zawitać Sal, więc gdybyś przy okazji chciała się z nim spo-
tkać, to spróbuję z odpowiednim wyprzedzeniem dać ci znać, kiedy tu
będzie.
- O, proszę - ucieszyła się Nikki. - Byłoby miło.
- Dziękuję, Nikki - powiedziała szczerym tonem Kate. - Tak wła-
ściwie mogłabyś już nigdy więcej nie chcieć ze mną rozmawiać, a tymcza-
sem znowu zgadzasz się mi pomóc.
- Lubię cię, bestio, to dlatego - zaśmiała się kobieta. - Muszę już
kończyć, ale w razie czego jesteśmy w kontakcie no i widzimy się nieba-
wem.
- Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się.
- Nie ma za co. Do zobaczenia - pożegnała się, kończąc połącze-
nie.
29
Kate patrzyła jeszcze przez chwilę w ekran swojego telefonu, cie-
sząc się z udanej rozmowy z Nikki, a także zakończonej powodzeniem
próby przekonania jej do zaopiekowania się wozem Jacka. Była również
pewna, że jeśli już podczas spotkania twarzą w twarz poprosi ją o przej-
rzenie Supry i Skyline’a, to nie spotka się z odmową, a tym sposobem zy-
ska pewność co do pełnej sprawności samochodów wszystkich trzech jej
kompanów.
Na razie jednak trzeba odstawić tę kwestię na bok i powrócić my-
ślami do toczących się właśnie wyścigów.
W czasie gdy dziewczyna rozmawiała przez telefon, wyścigowcy
pokonali kolejne dwa okrążenia. Kilka minut później po raz już ostatni
zmierzali w kierunku skrzyżowania dróg Miraleste i Village Way, przy któ-
rym mieścił się południowy zjazd na parking.
Kierowca w granatowej Mazdzie RX-7 utrzymał swoje prowadzenie
aż do końca. Jako pierwszy zameldował się na miejscu spotkania, dość
znacząco zaznaczając swoją przewagę. Dopiero po niespełna minucie
dołączyli do niego kolejni dwaj kierowcy, a byli nimi Chris jadący w Mitsu-
bishi swojego kolegi i nieznana Kate kobieta będąca w posiadaniu dość
starej, ale bardzo zadbanej Corvetty C4.
Kolejne dwie minuty przyniosły ostateczne rozstrzygnięcie wyści-
gu, w którym Jack zajął siódme miejsce, a Brian piąte.
- Znów zajęliśmy całkiem dobre pozycje - podsumował z dumą te
osiągnięcia Chris, gdy trójka wyścigowców ponownie znalazła się obok
Kate.
- Świetnie wam idzie - pochwaliła. - Będzie jeszcze jakiś wyścig
przed tym finałowym?
- Zdaje się, że jeszcze jeden, ale chyba sobie już odpuścimy. Le-
piej zachowajmy energię na decydujące starcie - zacierał ręce Brian.
- Tym bardziej, że ten ostatni wyścig był okrutnie długi i bardzo
nas wymęczył - dodał smętnie Jack.
- Właśnie widziałam - oświadczyła dziewczyna. - To było chyba
z pięć okrążeń.
- Zgadza się. I to takich dość dużych - wyjaśnił właściciel Supry.
- W takim razie rzeczywiście lepiej, żebyście już odpoczęli - pod-
sumowała. - Udało mi się porozmawiać z Nikki - kontynuowała po krótkiej
30
chwili. - W najbliższych dniach przyjedzie do nas do San Pedro i obejrzy
wóz Jacka. Podejrzewam też, że zgodzi się, gdy poproszę ją o sprawdzenie
waszych - rzekła, spoglądając na Chrisa i Briana.
- O łał - zachwycił się Jack. - Jak udało ci się to zrobić?
- Podobno mnie lubi i to dlatego - wyjaśniła z uśmiechem Kate.
- Chyba rzeczywiście tak musi być. Inaczej wątpię, by w ogóle
odważyła się tu jeszcze kiedykolwiek pokazać - zauważył Chris.
- Aha - przypomniała sobie o czymś właścicielka BMW. - Tylko
nikomu ani słowa o jej wizycie. To jest warunek, dla którego zgodziła się
nam pomóc, więc dobrze byłoby, żebyśmy dotrzymali słowa.
- Jasne. Nie ma problemu - pokiwał głową Jack, a Chris i Brian mu
w tym zawtórowali.
Na finał trzeba było czekać jeszcze ponad pół godziny. Gdy
wreszcie nadszedł ten moment, przywódca Averill Riders przedstawił
szczegóły Thomasowi, a wówczas on omówił je z ekipą swoich młodych
kierowców.
- Wyścig będzie sprintem - zaczął. - Musicie dostać się pod stację
radarową na wzgórzach Palos Verdes, a później wrócić tutaj. Nie wiem,
gdzie to jest, ale mam nadzieję, że wy mieszkając w San Pedro, lepiej
orientujecie się w tutejszych miejscówkach - rzekł, spoglądając w białą
kartkę, na której zapisane były wszystkie informacje dotyczące finałowego
przejazdu.
- Wzgórza Palos Verdes... - zmrużyła oczy Kate. - Widzę, że Ave-
rillsi lubią zakręty. Żeby tam dotrzeć, już niezależnie od wybranej drogi,
trzeba się nieźle nakręcić kółkiem.
- Pojęcia nie mam, gdzie dokładnie położona jest ta stacja ani tym
bardziej, jak się do niej sprawnie dostać - oświadczył nieco zaniepokojo-
nym tonem Brian.
- To akurat nie problem. Mam tu od nich rozpiskę, jakie punkty
kontrolne trzeba zaliczyć - odrzekł Thomas, wskazując na trzymaną
w ręku kartkę.
- O, to trochę ułatwi nam sprawę - przyznała właścicielka limon-
kowego BMW. - Więc o jakie miejsca trzeba zahaczyć?
- No dobra, to może zacznę od początku. Wystartujecie tutaj, na
głównej ulicy obok zachodniego wjazdu na parking. Pojedziecie na północ,
31
aż do skrzyżowania z drogą Palos Verdes East. Na tym skrzyżowaniu mu-
sicie skręcić w lewo i cały czas jadąc tą drogą, dotrzeć pod uniwersytet,
który mieści się na przeciwko skrętu na Crest Road. Jadąc Crest Road,
dotrzecie w końcu pod stację. Stację należy objechać naokoło zgodnie
z ruchem wskazówek zegara, a później wrócić do nas na parking. Cała
trasa to około piętnaście kilometrów. Punkty kontrolne, na których będą
wyczekiwać was obserwatorzy to właśnie skrzyżowanie drogi Miraleste
i Palos Verdes, skrzyżowanie pod uniwersytetem i południowo-zachodni
róg ogrodzenia wokół stacji.
- Właśnie, ogrodzenie - zauważył Jack. - Przecież to pewnie teren
zastrzeżony. Mamy się tam włamać?
- Na to wychodzi - potwierdził smętnie lider Smoków.
- Zaraz wszystko sprawdzimy w GPS-ie - uspokajała kolegę Kate.
- Kto będzie obserwował przejazd?
- Oczywiście jacyś ludzie z Averill albo ich znajomi - rzekł z wy-
czuwalną niechęcią Thomas. - Ale spokojnie, my też wyślemy w te miejsca
swoich obserwatorów. Mia będzie przy zjeździe na drogę Palos Verdes,
Jade pod uniwersytetem, a Karl, który zaoferował się nawet z możliwością
nagrywania, pojechał już pod stację.
- Fantastycznie - ucieszyła się dziewczyna. - Za ile ruszamy?
- Gdy wszyscy będą gotowi - odrzekł bezzwłocznie Najbardziej
Poszukiwany. - Dlatego powolutku i spokojnie sprawdźcie sobie mapę,
ustawcie GPS-y, jeśli chcecie z nich skorzystać, pomyślcie nad jakąś ogól-
ną strategią do zastosowania podczas wyścigu, a tymczasem ja pójdę do
Raya i wylosuję wam pozycje startowe - zakończył, uśmiechając się tro-
skliwie, a następnie ruszył w kierunku lidera przeciwnego zespołu.
Wszelkie przygotowania w obu drużynach trwały jeszcze około
piętnastu minut. Po tym czasie na drodze Miraleste, tuż przy wjeździe na
parking, znalazło się osiem wozów.
Niestety Thomas nie miał zbyt dużego szczęścia podczas losowa-
nia, co sprawiło, że najlepszą pozycją, jaką mógł zająć jego kierowca, była
lewa strona w drugiej parze.
Choć koledzy namawiali Kate, by to ona skorzystała z tej sposob-
ności, właścicielka BMW zdecydowanie bardziej wolała umieścić tam Jacka.
Wiedziała bowiem, że z jego niezwykle pokojowym usposobieniem, ewen-
32
tualne przepychanki mogą mu bardzo zaszkodzić. Wolała zatem, by chło-
pak miał przed sobą możliwie jak najbardziej otwartą drogę. Pamiętając
zresztą o jego wczorajszym zwycięstwie, miała nadzieję, że może i dziś
pokaże, że stać go nawet na zwycięstwo, a w takim wypadku warto za-
pewnić mu najlepsze warunki.
W związku z oddaniem poprzedniej pozycji, Kate zajęła lewą stro-
nę w trzeciej parze. Miało to oczywiście taki sens, że znajdując się w po-
łowie stawki, do przebicia się na prowadzenie nie trzeba aż tak wiele,
a jednocześnie można mieć na oku i przy okazji nieco utrudniać jazdę
kierowcy w granatowej Mazdzie RX-7 zajmującemu pozycję w tej samej
parze. Jako że wszystko wskazywało na to, iż jest to faworyt po stronie
Averill Riders, taka strategia może okazać się strzałem w dziesiątkę.
Ostatnie dwie pozycje - zgodnie z wynikiem losowania - przypa-
dły w udziale Smokom, zatem zajęte zostały przez znajdującego się po
lewej stronie Briana oraz znajdującego się po prawej stronie Chrisa.
Dla nich Kate również przewidziała zadanie do wykonania. Mieli
oni zdobyć jak najlepsze pozycje i blokować jadących za sobą kierowców.
Dziewczyna wiedziała bowiem, że na takiej trasie, która obejmuje bardzo
ruchliwe, kręte ulice, manewry blokowania przeciwników będą mieć klu-
czowe znaczenie.
Na drodze, przed pierwszą parą wozów, zatrzymał się niewysoki
mężczyzna z dwoma biało-czarnymi chorągiewkami. Uniósł je ku górze
i trwał tak przez kilkanaście sekund, aż do momentu, gdy wszyscy kierow-
cy poprzez włączenie świateł awaryjnych dali mu znak, że są gotowi do
startu. Opuścił wówczas ręce, natychmiast odnajdując się w chmurze dy-
mu, który wydobywał się spod opon ruszających samochodów.
Jadące na początku kolumny Toyota Celica GT oraz Mazda MX-5
oddalały się sprawnie od linii startu, jednak jak się szybko okazało, nie na
tyle sprawnie, by pozwolić na płynne przemieszczanie się goniącemu je
żółtemu Eclipse’owi. Jack zmuszony był nieco przyhamować, a następnie
zmienić tor jazdy, by nie uderzyć w tył jednego ze swoich rywali. Niestety
wywarło to też wpływ na jadącą za nim Kate, która po jego manewrze zna-
lazła się w identycznej sytuacji.
Ponowna próba przyspieszenia i znalezienia sobie miejsca na dro-
dze nie przychodziła im z łatwością. Samochody z pierwszej pary nadal
33
były za wolne, blokowały tym samym swobodny przejazd, a od prawej
nadciągali już kolejni rywale, przed którymi należało się bronić.
Około półtorakilometrowy odcinek drogi dzielący parking pod
rezydencjami od skrzyżowania będącego pierwszym punktem kontrolnym
nie przyniósł ostatecznie żadnych zmian pośród ścigających się kierow-
ców. Te pojawiły się dopiero podczas zjazdu na drogę Palos Verdes. Nie
każdemu bowiem wyszedł on tak, jakby sobie tego życzył, bo choć Kate
i Jack nadal nie sforsowali blokady w postaci żółto-czarnej Toyoty i czer-
wonej Mazdy, to Chris i Brian, zjeżdżając mocno do wewnętrznej strony
jezdni, ominęli zręcznie granatową Mazdę RX-7, a sekundę później białe-
go Lancera Evolution VIII. Tym samym cała czwórka Smoków znalazła się
blisko siebie i właśnie w takim układzie udało się im dotrzeć aż pod uni-
wersytet położony dwa i pół kilometra dalej.
Kolejny wiraż przyniósł kolejne zmiany. Już na początku Crest
Road kierowca granatowej Mazdy częściowo odpracował swoje straty. Wy-
przedził Chrisa poprzez zjazd na chodnik. Zniszczył przy tym znak dro-
gowy, skrzynkę pocztową, a trzy kosze na śmieci wysłał w powietrze. Od-
biło się to znacząco na kondycji karoserii jego wozu, ale najwyraźniej nie
było to dla niego problemem, ponieważ ten destrukcyjny sposób jazdy
utrzymywał, próbując zaatakować również Briana. Chłopak zorientował się
jednak w porę i połową szerokości wozu zajechał mu drogę. To całkowicie
uniemożliwiło agresywnemu kierowcy próbę wyprzedzenia go.
Wyścigowcy trwali w zwartym szyku, pokonując kolejne długie łuki
dzielące ich od szczytu wzgórza. Ruch uliczny skutecznie zniechęcał ich
do korzystania z lewej strony jezdni, przez co jakiekolwiek manewry słu-
żące zmianie swojej pozycji nie miały szansy zaistnienia. W połowie długo-
ści Crest Road trzeba było zapomnieć również o chodniku, który na wyso-
kości jednego ze skrzyżowań przekształcił się w bardzo wąskie pobocze
bujnie porośnięte krzewami. Nawet właściciel granatowej Mazdy uznał
wreszcie, że nie jest to najlepszy tor do wyprzedzania przeciwników.
Niebawem oczom kierowców ukazała się najwyższa spośród wież
radarowych znajdujących się na wzgórzu. Oznaczało to zatem, że od celu
dzieli ich już zaledwie półtora kilometra. Tutaj jednak ulica znacznie się
zwężała, przez co dotychczas sunące w parach wozy musiały zjechać do
jednej linii.
34
Nie obyło się więc bez problemów. Prowadzące kolumnę Celica GT
oraz Mazda MX-5 jeszcze bardziej spowolniły ruch kumulujących się za
nimi samochodów, Chris musiał przyhamować, by nie otrzeć się o bok
gwałtownie zajeżdżającego mu drogę Lancera, a właściciel granatowej
Mazdy ponownie zaatakował Briana. Na szczęście i tym razem młody wy-
ścigowiec obronił swoją pozycję, choć ceną tego powodzenia było silne
uderzenie, które dotkliwie szarpnęło jego Suprą i które bez wątpienia mu-
siało spowodować widoczne zniszczenia w obrębie tylnej części karoserii.
Chłopak spojrzał w tylne lusterko, niedowierzając, że ktoś może
być aż tak bezwzględny w swoich poczynaniach. Z dezaprobatą pokręcił
głową, dostrzegając, że granatowa Mazda jest już o krok od utraty przed-
niego zderzaka.
Na tym jednak nie skończyła się agresja ze strony kierowcy Averill
Riders. Mężczyzna wcisnął gaz do dechy, ponownie próbując wjechać
w znajdującą się przed nim Suprę. Brian to zauważył, jednak nie mając
miejsca na ucieczkę, po raz kolejny musiał zapanować nad wstrząsem,
który pchnął jego wóz do przodu.
- Wariat... - szepnął, widząc w lusterku, że ciągnący się dotych-
czas po ziemi zderzak Mazdy, znalazł się właśnie pod jej kołami. - Dobrze
ci tak - uśmiechnął się triumfalnie, gdy granatowy wóz stracił nagle pręd-
kość, a biały Lancer jadący za nim, wbił się w jego tył.
Chyba tylko cud sprawił, że prowadzony przez Chrisa Skyline nie
dołączył do wozów uszkodzonych w tej kraksie. Kanadyjczyk szarpnął
gwałtownie kierownicę w lewo, wjeżdżając pod prąd. Nie było to jednak
dla niego najlepsze położenie, ponieważ z naprzeciwka zbliżał się właśnie
inny samochód, a jego pas zajęty był przez znajdującą się w tym miejscu
Mazdę. Dopiero w ostatniej chwili uniknął spotkania z czarnym Jeepem,
znajdując się tuż za pokiereszowanym zderzakiem Supry.
Kate tylko przelotnie miała szansę przyjrzeć się tym drastycznym
wydarzeniom, które odbywały się za jej BMW. W tym czasie mocno zaab-
sorbowana była doglądaniem poczynań Jacka i próbami wyprzedzenia
wciąż utrzymujących prowadzenie przeciwników. W końcu pomyślała jed-
nak, że może lepszym rozwiązaniem będzie pozostanie za nimi aż do
czasu okrążenia stacji, a później ponownego wyjazdu na Crest Road. Jeżeli
rzeczywiście jest tam jakieś ogrodzenie czy brama, którą będzie trzeba
35
zniszczyć, niech wezmą to na siebie kierowcy Averill Riders. Poza tym
pamiętając, że to oni wybrali takie miejsce, można spodziewać się, że
pojawią się tam również inne niespodzianki-pułapki, na które Smoki nie
będą przygotowane. W takim układzie dobrze jest jechać za jakimś prze-
wodnikiem, który w te pułapki na pewno nie wpadnie.
Gdy pokonany został ostatni już zakręt i ostatnia prosta przed
szczytem wzgórza, rzeczywiście okazało się, że wjazd pod stację wymaga
przebicia się przez metalową bramkę, do której wciąż jako lider wyścigu
zbliżała się Celica GT, a za nią Mazda MX-5.
Pierwszy z kierowców wjechał w ogrodzenie, tracąc nieco na pręd-
kości, lecz jego kolega zapewnił mu bezpieczeństwo, po raz kolejny za-
gradzając drogę jadącym za nim samochodom. Obaj wyścigowcy skręcili
w prawo, rozpoczynając tym samym objazd wokół parku, po środku któ-
rego znajdował się budynek z dwoma wysokimi wieżami umieszczonymi
na jego dachu.
Po chwili cztery sportowe wozy znalazły się przy południowo-
wschodnim rogu ogrodzenia, gdzie na ich pojawienie się oczekiwali dwaj
obserwatorzy. Jednym z nich był oczywiście Karl, który po zarejestrowaniu
na nagraniu przejazdu przez punkt kontrolny wszystkich uczestników
wyścigu, wsiadł do swojego Caymana i wraz z nimi ruszył w drogę powrot-
ną ku parkingowi przy rezydencjach Miraleste.
Od teraz nie było już czasu do stracenia. Jak najszybciej należało
podjąć próbę wyprzedzenia dwóch kierowców Averill Riders. Kate wiedzia-
ła, że na tym początkowym, wąskim odcinku Crest Road nie będzie to
łatwe, bo wyjeżdżanie z szeregu na lewy pas jest zbyt niebezpieczne,
a korzystanie z chodnika oddzielonego od jezdni wysokim krawężnikiem
całkowicie nieopłacalne. Musiała więc czekać na dojechanie do szerszej
części ulicy i tam, mimo dużego ruchu drogowego, znaleźć wreszcie miej-
sce na wykonanie planowanego manewru.
Po prawie dwóch kilometrach, gdy na horyzoncie pojawiła się
wreszcie czteropasmowa część drogi, właścicielka BMW rozpoczęła przy-
gotowania do ataku. Odblokowała dopływ podtlenku azotu, a potem mak-
symalnie przybliżyła się do środka jezdni. Już położyła dłoń na lewarku
skrzyni biegów, by w kluczowym momencie zredukować bieg, gdy okazało
36
się nagle, że i Jack poczuł się już zniecierpliwiony tą powolną jazdą i zjeż-
dżając na lewy pas, rozpoczął wyprzedzanie swoich rywali.
Z naprzeciwka zbliżała się furgonetka, a za nią dwie osobówki, ale
to nie powstrzymywało chłopaka. Postanowił trzymać się lewej strony
jezdni tak długo, aż możliwe będzie zjechanie przed przedni zderzak żół-
to-czarnej Toyoty.
Kate zamarła, wiedząc, że to posunięcie ze strony jej przyjaciela
musi zakończyć się tragicznie. Dopiero po dłuższej chwili mogła ode-
tchnąć, gdy okazało się, że żółty Eclipse na ułamki sekund przed spotka-
niem z furgonem powrócił na prawy pas.
Jakkolwiek było to niebezpieczne i zaskakujące, na prowadzeniu
był teraz Jack, a to oznaczało, że Smoki mają już to, czego potrzebują do
zwycięstwa. Pozostało tylko utrzymać ten stan rzeczy do samego końca.
By jednak mieć pewność, że tak się stanie, w taktyce Kate po-
trzebna była mała zmiana. Właścicielka BMW podjechała do tylnego zde-
rzaka Mazdy MX-5, oczekując na moment, gdy dwa pasy jezdni rozdzielą
się do czterech. W końcu, gdy tak się stało, zrównała się z czerwonym
wozem, a potem zjechała przed niego, unikając kolizji z toczącym się tutaj
SUV-em. Tym sposobem pozostał już tylko jeden przeciwnik, którego
należałoby wyprzedzić, by móc bez przeszkód zabezpieczać tyły Jackowi.
Wyścigowcy zbliżali się do połowy dystansu, który należało poko-
nać, by dostać się na skrzyżowanie pod uniwersytetem. Kate wciąż trzy-
mała się blisko żółto-czarnej Toyoty, lecz przy tak obfitym ruchu drogo-
wym, nadal nie znalazła miejsca, by ją zaatakować. Spojrzała więc w lu-
sterko, sprawdzając, jak wygląda sytuacja z tyłu. Mazda MX-5 jechała oko-
ło pięćdziesięciu metrów za jej BMW, dwieście metrów dalej Brian, za nim
Chris, a jeszcze dalej granatowa Mazda RX-7 i biały Lancer. Na końcu, jako
drobna kropka na horyzoncie, mieniło się Porsche Karla.
Koniec drogi Crest Road przybliżał się nieubłaganie, a tymczasem
Toyota Celica wciąż rozdzielała dwóch kierowców Smoków. Kate pomyślała
wówczas, że zjazd na skrzyżowaniu pod uniwersytetem może być dobrym
momentem, by w jakiś sprytny sposób ominąć rywala i dołączyć do wciąż
zaskakująco dobrze radzącego sobie Jacka.
Te plany legły jednak w gruzach, gdy okazało się, że skrzyżowanie
jest całkowicie zablokowane, a jedyną osobą, która zorientowała się w tym
37
wystarczająco szybko i zdążyła odpowiednio zareagować, był właściciel
żółto-czarnej Toyoty. Mężczyzna prześlizgnął się na drogę Palos Verdes
lewą stroną jezdni, ledwo uchodząc przed zderzeniem z innym samocho-
dem.
Jack, jak gdyby rozwścieczony tym zuchwałym zachowaniem ze
strony przeciwnika, natychmiast ruszył za nim w pogoń. Jego Eclipse gwał-
townie zerwał się z miejsca, wpadając w delikatny poślizg, który jego kie-
rowca szybko przekształcił w potężny drift pozwalający mu na efektowne
pokonanie skrzyżowania, a następnie dogonienie Toyoty.
Po krótkiej chwili oba wozy zniknęły za zakrętem, a tymczasem
Kate i prowadzący Mazdę MX-5 kierowca z zespołu Averill Riders wyha-
mowali w miejscu, próbując znaleźć jakiś sposób na ominięcie blokujących
im drogę pojazdów.
Tuż za nimi znaleźli się w końcu Chris i Brian, a trzy sekundy póź-
niej wyścigowcy w Mitsubishi Lancerze i uszkodzonej Mazdzie RX-7.
Cała grupa przecisnęła się wreszcie do przodu, jednak zmiany
w zajmowanych pozycjach były przeogromne. Jako pierwsi skrzyżowanie
pokonali kierowcy Skyline’a i Supry, później agresywny właściciel Mazdy,
biały Lancer, chwilę po nich Kate, a na końcu długo współprowadzący wy-
ścig właściciel czerwonej Mazdy MX-5.
Na zaledwie cztery kilometry przed metą zwycięstwo Smoków
przestało być już tak pewne. Jack jechał wprawdzie jako drugi, ale kierow-
ca w Celice GT nie planował łatwo się poddać. Zajeżdżał więc drogę mło-
demu Smokowi, uniemożliwiając mu wykonanie jakiegokolwiek bardziej
znaczącego ruchu.
Podobny problem miała Kate. Mazda RX-7 i Mitsubishi Lancer
jechały przed nią, zajmując oba prawe pasy jezdni. Ilekroć więc zbliżała się
do nich i redukując bieg, próbowała zjechać na lewą stronę, jeden z prze-
ciwników blokował jej również ten tor jazdy. Teraz, gdy Jack nie był już na
prowadzeniu, ta sytuacja wyjątkowo wyprowadzała ją z równowagi. Chcąc
pomóc koledze, zależało jej na szybkim przebiciu się do przodu. Tymcza-
sem właściciele Mazdy i Mitsubishi pozostawali nieugięci.
Do walczących o pierwszą pozycję kierowców zbliżali się Chris
i Brian. Wiedzieli, że przy tak małej ilości miejsca na ulicy pomoc Jackowi
będzie bardzo trudna. Prosili więc opatrzność o odrobinę szczęścia dla ich
38
przyjaciela i jeden udany atak w jego wykonaniu. Wtedy mogliby już zająć
się resztą...
Manewry blokowania ze strony kierowców granatowej Mazdy
i białego Lancera były na tyle skuteczne, że nawet pozostała wcześniej
daleko z tyłu Mazda MX-5 przybliżyła się już niebezpiecznie do BMW Kate.
Jej zirytowanie sięgało zenitu. Znów wcisnęła gaz, prawie dotykając tylnych
zderzaków swoich oponentów. Ci jednak mieli ogromny ubaw, mogąc psuć
nerwy kierowcy limonkowego wozu.
Beztroska zabawa skończyła się jednak w momencie, gdy właści-
ciel uszkodzonej Mazdy odważył się zaprezentować jeden ze swoich środ-
kowych palców. Bardzo wyraźnie. Tak, by Kate nie miała szans go nie za-
uważyć.
- Ty skur****nu! - krzyknęła tak głośno, że gdyby nie zasunięte
szyby w jej wozie, ten wyraz irytacji na pewno usłyszeliby wszyscy idący
tutejszym chodnikiem przechodnie.
Nastolatka natychmiast zredukowała bieg i zamarkowała wyprze-
dzanie lewą stroną jezdni. Dokładnie tak, jak podejrzewała, granatowa
Mazda przesunęła się nieco w lewo, a wtedy ona błyskawicznie powróciła
na poprzedni tor jazdy i wcisnęła się między jadące obok siebie wozy Ave-
rill Riders.
Ich kierowcy chcieli jeszcze ratować sytuację i ponownie się do
siebie zbliżyć, jednak BMW było już między nimi. Z wszystkich trzech wo-
zów poczęły się sypać fale iskier wywoływane przez tarcia między ich ka-
roseriami.
Żaden z wyścigowców nie chciał odpuścić. Członkowie zespołu
z San Pedro brali Kate w coraz silniejsze kleszcze, ale to już nic nie mogło
zmienić. Po utracie obu bocznych lusterek i poważnych uszczerbkach
w lakierze BMW wyprzedziło w końcu uszkodzone już wcześniej samocho-
dy.
Choć ten manewr niewiele jej pomógł, a jedynie doprowadził do
pokiereszowania wozu, dziewczyna czuła ogromną satysfakcję, robiąc
porządek z tymi prymitywami. Teraz to ona pokazała im środkowy palec,
a następnie wcisnęła gaz do dechy, by szybko zostawić ich daleko w tyle.
39
Jack nadal walczył z jadącym przed nim właścicielem żółto-czarnej
Toyoty. Choć ostatni punkt kontrolny przed metą był już niedaleko, wciąż
nie udało mu się podjąć udanej próby ataku.
Co zaś najciekawsze, sytuacja uległa zmianie, gdy kierowcy zna-
leźli się na kolejnym odcinku drogi składającym się jedynie z dwóch pa-
sów. Wówczas nieco mniej odważnie poczynający sobie kierowca Averill
Riders znacznie zwolnił, obawiając się, że zbyt wysoka prędkość wyniesie
go na pobocze, a tam, zależnie od miejsca wypadku, zatrzyma się na
drzewie, bramie wjazdowej prowadzącej do czyjejś posesji lub murku od-
gradzającym jezdnię od znajdującego się za nim klifu.
Gdy zatem Jack dostrzegł, że jego rywal boi się prędkości, a przy
tym obawia się też jazdy pod prąd, natychmiast wykorzystał szansę i zjeż-
dżając na lewy pas, wyprzedził go. Krótko potem powrócił na prawą stronę
jezdni i przymuszając swojego Eclipse’a do jeszcze większego wysiłku,
w ciągu kilku sekund uciekł Toyocie na odległość ponad dwustu metrów.
Chłopak widział już ostatnie skrzyżowanie, a tymczasem jego
koledzy zbliżali się do rywala. Szybko podczepili się do jego zderzaka,
starając się wychwycić moment, w którym będą mogli zjechać na lewy pas.
Kiedy ten już nadszedł, obaj jednocześnie ominęli żółto-czarny wóz,
a następnie zajechali mu drogę.
Jakieś trzysta metrów za nimi znajdowała się Kate. Choć nadal
utrzymywała się przed granatową Mazdą i białym Lancerem, dużą część
przewagi nad nimi straciła gwałtownie hamując i omijając wyjeżdżający na
ulicę samochód.
W końcu i ona znalazła się na wysokości skrzyżowania będącego
ostatnim punktem kontrolnym. Mimowolnie spojrzała w prawo, gdzie przy
ulicy zaparkowane były dwa wozy, a obok nich stała Mia i drugi z obser-
watorów przysłany na miejsce przez przywódcę Averill Riders.
Przed nią rozciągał się już ostatni, półtorakilometrowy odcinek,
który dzielił ją od mety. Po pokonaniu długiego łuku i wyjechaniu na pro-
stą, dostrzegła, że kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się żółto-czarna
Toyota, a daleko z przodu niebieski Skyline i czarna Supra. Po Jacku nato-
miast nie było już nawet śladu. „Czyli jednak się udało...” - odetchnęła,
wiedząc, że w takim układzie jej przyjaciel musi być już na parkingu albo
tuż przed nim.
40
I w rzeczywistości tak właśnie było. Chłopak wjechał energicznie
na plac, zatrzymując się pośród ludzi należących do paczki Averill Riders.
Wysiadł dumnie z wozu, wskazując palcem na zszokowanego przywódcę
ugrupowania.
- Naucz swoich kierowców kultury - rzekł stanowczo, choć z peł-
nym opanowaniem. - Chyba że ty też masz z nią problem... - zakończył
szorstkim tonem, ponownie zasiadając za kierownicą Eclipse’a. Chwilę
później cofnął, podjeżdżając w miejsce, gdzie zaparkowany był jego wóz
jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu.
W tym czasie na parkingu znaleźli się również Brian, Chris, właści-
ciel żółto-czarnej Toyoty i Kate. Wszyscy kierowcy Smoków zaparkowali
blisko siebie i opuszczając swoje wozy, czym prędzej zmierzali ku sobie,
by móc wspólnie świętować zwycięstwo.
- Gratulacje, Jack! - przybiła z nim piątkę Kate. - Czy zdajesz
sobie sprawę z tego, że znowu wygrałeś?
- Wychodzi na to, że zostałem do tego stworzony... - rzekł
z przesadzoną, udawaną wyniosłością. - A tak naprawdę zupełnie nie
wiem, jak to jest możliwe - cieszył się, zaciskając pięści.
- Dla was też wielkie brawa, chłopaki - pochwaliła ich właścicielka
BMW. - Nie wiem, czy można mieć gorsze warunki, by debiutować w wy-
ścigach... - pokręciła głową, spoglądając na obtłuczoną Suprę i nieco po-
rysowanego Skyline’a. - Możecie być więc pewni, że skoro tak świetnie
poradziliście sobie dzisiaj, to już nic nie będzie wam straszne.
- Zdaje się, że to też najmniej przyjemny wyścig w twojej historii -
zauważył Brian. - Widziałem, co się tam działo z tyłu. Szkoda auta, ale
dałaś im porządną nauczkę i to jest absolutnie bezcenne.
- To prawda - potwierdziła Kate. - No dobrze, a teraz pora na
gratulacje od samego Najbardziej Poszukiwanego - rzekła z uśmiechem,
zauważając zbliżającego się do nich Thomasa, a wraz z nim Mię, Jade
i Karla, którzy powrócili już ze swoich punktów obserwacyjnych. - Mistrzu,
czapkowy gang melduje, że misja została zakończona powodzeniem -
przemówiła ponownie, gdy lider zespołu znalazł się już blisko owego
„gangu”.
41
- Jestem z was bardzo dumny - odpowiedział z zadowoleniem. -
I nawet nie wyobrażacie sobie, jak wielką czuję satysfakcję, widząc te za-
żenowane miny Raya i pozostałych palantów z jego paczki.
- Ale jaki tam czapkowy gang - zaczęła energicznie Jade. - Ja
wiem, że Ronnie tak was nazwał, bo dla bezpieczeństwa zawsze ubieracie
czapkę i okulary, i tak już sobie was kojarzy, ale ja z waszą czwórką mam
zupełnie inne skojarzenie. Dla mnie jesteście stadem młodych wilków,
które zawsze walczą razem i gdy trzeba, stają nawzajem w swojej obronie.
Wiem, że to tylko taka pompatyczna metafora - przyznała kobieta. - Ale
widać, że myślicie i działacie strategicznie, a przy tym bardzo o siebie
dbacie. Jak prawdziwa wilcza wataha. Tak trzymać - przemawiała, uśmie-
chając się przyjaźnie. - A jeśli chodzi o sam wyścig, to obserwowanie was
w akcji było czystą przyjemnością - zakończyła, zakładając okulary za
dekolt bluzki.
- Dziękujemy, Jade - odpowiedziała z delikatnym ukłonem właści-
cielka limonkowego BMW.
- A teraz pozwólcie, że podejdę do Raya i przypomnę mu o do-
starczeniu do nas pieniędzy, które jest nam winien - uśmiechnął się zawa-
diacko lider Smoków, odwracając się w stronę swojego celu.
- Tylko załatw to szybko, bo już nadciąga tu towarzystwo -
uprzedziła go Mia. - Ktoś doniósł policji o naszej obecności w okolicy.
- Dlaczego mnie to nie dziwi... - powiedział cicho. - Rozprawię się
z nim szybko i zaraz stąd spadamy.
Rozprawa z przywódcą Averill Riders rzeczywiście nie trwała długo
i gdy Thomas był już z powrotem przy swojej drużynie, rzekł rozeźlonym
tonem:
- Padalec śmiał mieć jeszcze pretensje o to, że nie uprzedziliśmy
go o rzeczywistych umiejętnościach naszych kierowców i że nie wiedział,
że jeden z nich jest na Czarnej Liście. Co za bezczelny typ... - pokręcił
głową z pogardą. - Znikajmy wreszcie z tego cholernego miejsca - zakoń-
czył, dając wszystkim znak, by podążali do swoich wozów.
- Muszę przyznać, że pomimo tych wszystkich chamskich zacho-
wań ze strony przeciwników i tak naprawdę dobrze się bawiłem - oświad-
czył Brian, idąc pośród trójki swoich przyjaciół.
42
- To dobrze, bo to znaczy, że nie udało się im zniechęcić cię do
bycia wyścigowcem - odrzekła Kate. - Przy okazji, jak oceniasz swój de-
biut?
- No cóż, pewnie jeszcze bardziej zadowolony byłbym z pierwsze-
go miejsca, ale w tym przypadku nie było ono konieczne. Najważniejsze,
że wygrana znalazła się po stronie naszego stada. Eee... to znaczy nasze-
go zespołu - uśmiechnął się właściciel czarnej Supry.
- Tak, to bardzo trafna myśl.
- Już strasznie późno. Cholera... - mówił dalej, spoglądając na
zegarek. - Rzeczywiście najwyższa pora się zbierać - dodał, otwierając
drzwi swojego wozu. - Trzeba wracać na ziemię i ogarnąć jeszcze na jutro
ten pakiet zadań z matmy.
- Zadania z matmy... - westchnął ciężko Jack, pakując się za kie-
rownicę żółtego Eclipse’a.
- Mój Boże, jak to dobrze, że ja już mam takie rzeczy dawno za
sobą - odetchnęła z ulgą Jade, która idąc kilkanaście metrów dalej, wy-
chwyciła część rozmowy nastolatków.
- To ty w ogóle kiedyś chodziłaś do jakiejś szkoły? - zapytał towa-
rzyszący jej Karl.
- Karl, proszę cię... - przewróciła oczami.
- Spokojnie, tylko żartuję - uśmiechnął się, poklepując ją po ple-
cach. - Wiesz przecież, że my Anglicy już tak mamy. Nasz humor jest tro-
chę posępny.
- Wiem i dlatego wybaczam - odrzekła. - A wiesz, dlaczego ludzie
w Anglii nigdy nie przygotowują lodu w kostkach?
- Nie, nie mam pojęcia.
- Bo ciągle zapominają, jaki jest przepis.
- Dobre - zaśmiał się właściciel czarnego Porsche.
Wkrótce wszyscy kierowcy Smoków opuścili parking pod rezyden-
cjami Miraleste, udają się w różne strony - jedni do Rockport, inni do Los
Angeles, a jeszcze inni tak po prostu do domu, by zdążyć ogarnąć na jutro
pakiet zadań z matmy.