Murray Annabel Harlequin Romance 40 Zmęczony pocał‚unkami

background image

1

ANNABEL MURRAY

Zmęczony

pocałunkami

background image

2

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Dlaczego właśnie Prowansja? - zapytała Klara. Jej ładna,

drobna twarzyczka zdradzała ślady ożywienia.

Jest dziś trochę mniej spięta, pomyślała Wanda i wymijająco

odparła:

- Równie dobre miejsce jak każde inne.

Siedziała za kierownicą dużego, nowego samochodu z przyczepą

kempingową. Ten zakup wymyśliła Klara, która jako zawodowa

charakteryzatorka często przenosiła się z miejsca na miejsce i

potrzebowała takiego właśnie środka lokomocji. Niestety, nie mogła

sobie pozwolić na tak duży wydatek. Najpierw musiała sprzedać
mieszkanie.

Wanda zapaliła się do pomysłu.

- Cudownie! Będziesz mogła podróżować, kiedy zechcesz.

Takim pojazdem możesz dojechać wszędzie. Cały świat stoi przed

tobą otworem!

Francję, jako cel podróży, wybrała Wanda, proponując

jednocześnie, żeby pojechały tam razem.

- Musisz koniecznie zmienić powietrze. Długie wakacje w

zupełnie nowym miejscu świetnie ci zrobią.

Klara trochę się zdziwiła. Wanda była miła, nawet życzliwa, ale

nigdy dotąd nie wychodziło to poza ramy zwykłej rodzinnej

solidarności. Nie przyjaźniły się, nic ich właściwie nie łączyło. Jako
dziecko Klara nie lubiła starszej kuzynki. Wydawała jej się niezbyt

sympatyczna. Ale może z niesympatycznych dzieci wyrastają

sympatyczni dorośli.

- Masz rację - powiedziała. - Chyba naprawdę potrzebuję

zmiany, ale nie mam pieniędzy, żeby gdzieś wyjechać.

- Bzdura! - obruszyła się Wanda. - Musisz to zrobić. Spójrz na

background image

3

siebie! Blada, oczy podkrążone, został z ciebie cień człowieka! Nic

dziwnego, po tym wszystkim, co przeszłaś przez tego drania!
Rozerwałabym go na strzępy. Ale trudno, było, minęło. Teraz musisz

odpocząć. Coś sobie znaleźć, rozerwać się.

Miała rację: wszystko się skończyło. Jej krótkie, niedobre

małżeństwo dobiegło końca. Była żoną Joe O'Reilly dokładnie

dwanaście miesięcy. Podczas tego roku postarzała się jednak o

dziesięć lat. Teraz znowu była sobą, Klarą Lovejoy. Powróciła do

panieńskiego nazwiska, żeby spalić za sobą wszystkie mosty.

Ale czy to możliwe? Czy można zapomnieć? Te dwanaście

miesięcy naznaczyły ją na całe życie.

- Chętnie pojechałabym do Francji, ale nie stać mnie na to.

Koszty podróży, hotele... - Widząc, że Wanda otwiera usta, dodała

szybko: - Nie chcę, żebyś ty za wszystko płaciła, to w ogóle nie

wchodzi w rachubę.

- Wcale o tym nie pomyślałam, przyszło mi do głowy zupełnie

co innego...

- Później też nie będę miała z czego oddać...

- Przestań mi przerywać, posłuchaj! Mówiłaś kiedyś, że chcesz

kupić samochód typu hotel, żeby w nim mieszkać. Zrobimy tak: ja go

teraz sfinansuję, pojedziemy za granicę, odpadną nam rachunki i
bilety kolejowe, a potem, jak sprzedasz mieszkanie, oddasz mi

pieniądze, a ja ci zostawię samochód.

Klara była zaskoczona jej wspaniałomyślnością. Wiedziała, że

Wanda jest zamożna, ale przecież...

- No, co ty na to?

- Dobrze - odpowiedziała po chwili namysłu. - Zgadzam się i

bardzo dziękuję, jestem ci ogromnie wdzięczna, naprawdę nie wiem,
czy kiedykolwiek...

- Nie ma o czym mówić - przerwała jej Wanda. - Jakoś to sobie

powetuję.

- Przestało cię mdlić?

- Na szczęście tak.

Podróż przez kanał La Manche nie należała do udanych. Strasznie

RS

background image

4

huśtało, a w barze na promie kłębił się zbity tłum. Klara rzadko

kiedy piła i nie znosiła dymu papierosów, ale nie chciała psuć
Wandzie nastroju. Ta zaś - jak większość dziennikarzy - nie stroniła

od kieliszka i lubiła sobie zapalić, zresztą była na wakacjach. Klara z

ulgą przyjęła informację, że przybijają do portu i trzeba wracać do

samochodów.

Podróż przez terytorium Francji okazała się niezwykła. Klara

nigdy przedtem nie była we Francji. Od czasu do czasu zastępowała

Wandę za kierownicą, ale wolała rozglądać się po okolicy.

Wanda postanowiła, że zatrzymają się na parkingu tuż pod Puit de

Mirabeau, gdzie miały spędzić wakacje.

- Przecież nigdzie się nie spieszymy - powiedziała Klara. -

Zatrzymajmy się na noc gdziekolwiek, a do Puit de Mirabeau

pojedziemy jutro.

Z tego, co mówiła Wanda, mogła wywnioskować, że miasteczko

nie jest zbyt atrakcyjne.

- Na pewno nie jesteś zmęczona? - zapytała kuzynkę.

- Nie, już ci mówiłam! - Wanda przejawiała wyraźne

zniecierpliwienie. Długa trasa, nie znany samochód, koszmarny tłok,

a do tego ten „idiotyczny ruch prawostronny". Klara postanowiła

zrezygnować z dalszych pytań.

Właściwie było jej obojętne dokąd i kiedy dojadą, po prostu

rozkoszowała się podróżą.

- Miałam niezły pomysł, co? - Wanda jakby czytała w jej

myślach.

- Och, tak! To cudowne tak oderwać się od wszystkiego. Zresztą

- Klara zawahała się na chwilę - mam takie uczucie, jakbym nareszcie

była wolna, mogę robić, co chcę, jechać, dokąd mi się podoba.

- I żaden Joe nie siedzi ci na karku...

Jej życie z Joe wyglądało jak nieustanne przesłuchanie. Dokąd

idziesz? Z kim? Na jak długo? A do tego ten zwyczaj wydzwaniania

do niej, gdziekolwiek była, pod byle jakim pretekstem, żeby

sprawdzić, czy jest tam, gdzie zapowiadała. Był zazdrosny o

wszystkich, nawet o jej przyjaciółki.

RS

background image

5

- Joe zawsze kazał mi wracać z pracy prosto do domu, a jak

miałam dużo roboty, musiałam do niego dzwonić, że się spóźnię i
tłumaczyć dlaczego. W końcu zaczęłam kłamać, tak było prościej.

- Nie widzę w tym nic złego. To samo robię z rodzicami. Im

mniej wiedzą, tym mniej się martwią.

Klara lekko zmarszczyła brwi. Tak naprawdę nie znosiła

kłamstwa, zresztą bardzo lubiła rodziców Wandy. Niedawno

odwiedziła ich w Hertfordshire i jak zwykle zaskoczył ją wygląd

ciotki: w jej twarzy po raz któryś odkryła rysy swojej matki; nic
dziwnego, były bliźniaczkami. Klara zazdrościła Wandzie rodziców.

Swoich straciła przed dwoma laty w katastrofie samochodowej.

Propozycja Wandy, żeby pojechała z nią do rodziców, trochę ją

zdziwiła. Wanda odwiedzała ich dość rzadko. Ostatnio w ogóle

zachowywała się dosyć dziwnie. "To właśnie ona stała się dla Klary

oparciem w ostatniej fazie małżeństwa i w czasie rozwodu. A
przecież zwykle nie przejmowała się innymi. Interesowała ją

wyłącznie własna kariera. To, jakimi drogami do niej dążyła,

okrywała głęboką tajemnicą.

A jednak w tym przypadku zachowywała się zupełnie inaczej,

może z powodu ich pokrewieństwa. Dlatego, kiedy ostatniego dnia

rozprawy wychodziły z sądu, Klara jej podziękowała.

- Za co, do licha? - obruszyła się Wanda.

- Za wszystko. Byłaś dla mnie bardzo dobra. Nie wiem, co bym

bez ciebie zrobiła. Jestem ci bardzo wdzięczna.

- Naprawdę nie ma za co. - Coś w jasnobłękitnych oczach

Wandy nie pasowało do łagodnego brzmienia jej głosu; Klara

poczuła się nieswojo. Natychmiast się opanowała. Wszystko to wina

Joe; kilka miesięcy stałych podejrzeń musiało widocznie naruszyć jej
psychiczną równowagę, i teraz we wszystkim węszy podstęp.

- Mama wydaje przyjęcie - powiedziała tamtego dnia Wanda. -

Znasz te jej bale.

- Chętnie z tobą pojadę.

Alice Hedley została Właśnie przewodniczącą lokalnego koła

pisarzy. Dumna ze swojej utalentowanej i sławnej córki, poprosiła ją,

RS

background image

6

żeby przyjechała i powiedziała kilka słów o pracy dziennikarza.

Ponieważ Wanda cały tydzień była zajęta w Londynie, Alice Hedley
postanowiła zorganizować spotkanie w sobotę w swoim domu na

wsi.

Klara przyjęła zaproszenie kuzynki z pewnymi oporami. Chciała

wreszcie znaleźć się między ludźmi, a miała pewność, że na przyjęciu

u Alice spotka ludzi interesujących, ale nie bardzo czuła się na siłach.

Joe zniszczył w niej wszystko. Jego patologiczna zazdrość zabiła w

niej radość życia, zmusiła do stałej czujności i panowania nad
najbłahszymi nawet reakcjami. Niewinny uśmiech czy krótka

rozmowa z innym mężczyzną nieodmiennie kończyły się awanturą.

Alice Hedley, w przeciwieństwie do swej nieżyjącej siostry,

kochała towarzystwo. Jej dom zawsze wypełniali goście, ten

weekend nie był pod tym względem wyjątkiem.

Wanda miała dwóch braci i dwie siostry, wszyscy razem z

rodzinami często bywali w domu w Hertfordshire. Klara zawsze

myślała, że musi być miło mieć liczną, kochającą się rodzinę. W

dzieciństwie była bardzo samotna, dlatego marzyła o tym, żeby mieć

dużo dzieci. Joe zniszczył i to marzenie. Tak jakby nie chciał się nią

dzielić z nikim, nawet z własnym dzieckiem. Podczas weekendu w

domu ciotki odnalazła ciepło rodzinnego życia i po raz pierwszy od
bardzo dawna czuła się spokojna i odprężona.

- Spędziłam bardzo miły weekend - powiedziała potem do

Wandy. - Cieszę się, że znów mogłam pobyć trochę z ciocią Alice i

resztą rodziny.

- Mama też się z ciebie bardzo ucieszyła. Dobrze ci to zrobiło,

nareszcie gdzieś wyszłaś z tej swojej klatki.

Wanda najwyraźniej nie doceniała ładnego, ale dość skromnego

mieszkania Klary i Joe. W porównaniu z apartamentami, które

zajmowała, ich lokum musiało się wydawać zwykłą klitką.

- Nigdy nas nie było stać na nic lepszego - wyjaśniła Klara.

- Sprzedałaś je już? - Niestety, nie.

Boże! Jak bardzo nienawidziła tego miejsca, które miało być

domem, a stało się więzieniem.

RS

background image

7

- Bardzo bym chciała wreszcie się go pozbyć. Mam złe

skojarzenia, a ponadto jest bardzo kosztowne. Nigdy go do końca nie
spłaciliśmy.

- Niezła pogoda, co?

Mimo że miały przed sobą jeszcze kawał drogi, zatrzymały się na

poboczu, żeby coś zjeść.

- Jest bardzo ładnie - Klara rozejrzała się - tylko trochę za

gorąco.

Rzeczywiście, panował upał, słońce odbijało się od rozgrzanych

kamieni, duże pomarańczowe motyle unosiły się ociężale nad

kwiatami. Rozkosz dla oczu i niebezpieczeństwo pożaru.

- Wiem, że dobrze się tam czułaś. - Wanda wróciła do tematu

ich wspólnego pobytu w domu rodziców. - Chociaż odniosłam

wrażenie, że rozmowa z przyjaciółmi mamy trochę cię męczy.

- Nie wiem dlaczego - powiedziała Klara. - Zawsze byłam dość

towarzyska, ale teraz coś mnie powstrzymuje, jakbym się bała, że

zachowam się niestosownie.

- To on ci to wmówił! Jego patologiczna zazdrość wyrobiła w

tobie poczucie winy, teraz boisz się własnego cienia. Dlaczego ty

właściwie za niego wyszłaś?

- Nie mam pojęcia, naprawdę. Spotkałam go zaraz po śmierci

mamy i tatusia. Teraz wiem, że to nie był właściwy moment na

podejmowanie takich decyzji. Znajdowałam się w takim stanie, że

musiałam popełnić błąd. Czułam się bardzo samotna. Chciałam mieć

kogoś. A Joe na początku wydawał się zupełnie inny. Miły,

opiekuńczy. Po prostu ideał. Nie miałam pojęcia, że tak się zmieni.

- Wcale się nie zmienił - stwierdziła Wanda stanowczo. - Zawsze

taki był, tylko tego nie widziałaś. Było, minęło. Teraz myśl o sobie.
Już inaczej wyglądasz, wesoła, ożywiona. Czeka cię długie, szczęśliwe

życie bez Joe. Zycie bez Joe - powtórzyła zamyślona.

- Świetny tytuł na artykuł.

- Chyba nie zamierzasz o tym pisać - przestraszyła się Klara.

Nigdy dotąd nie przyszło jej do głowy, że Wanda może widzieć w

niej „temat".

RS

background image

8

- Nie bój się - roześmiała się Wanda - mam na oku o wiele

ciekawszą historię.

- Tak? - Zielone oczy Klary wyrażały zaciekawienie. Wanda

zwykle robiła wywiady z bardzo interesującymi ludźmi. - Możesz

uchylić rąbka tajemnicy?

Ale Wanda tylko lekko skrzywiła długi, orli nos (ktoś napisał o

nim kiedyś, że doskonale się nadaje do wtykania w cudze sprawy).

- Wybacz, ściśle tajne, nawet tobie nie mogę nic powiedzieć.

Zresztą, przecież to wakacje. A ty spróbuj zapomnieć o tym całym
Joe. Staraj się żyć normalnie, ten weekend u mamy okazał się

niezłym początkiem. Pojawiło się kilku całkiem przystojnych

facetów, chociaż ty pewnie tego wcale nie zauważyłaś. Na szczęście

prowincjonalne kółka literackie składają się nie tylko ze starszych

pań w wielkich kapeluszach.

- Masz rację, nie zauważyłam.
- A najwyższy czas, żeby kogoś spotkać. Taki mały, niewinny

flirt. Wakacyjna przygoda. Może tu, we Francji?

Klara z uśmiechem pokręciła głową.

- Trochę za wcześnie. Zresztą wcale nie jestem pewna, czy w

ogóle chcę kogoś spotkać.

- Musisz zapomnieć. Nie każdy mężczyzna jest taki jak Joe.

Przecież to wariat!

Miała rację, w jego zachowaniu było coś nienormalnego. Mimo

świadomości, jak bardzo została skrzywdzona, Klara współczuła Joe;

to musiała być choroba, „emocjonalna niedojrzałość", przybierająca

patologiczne formy.

- Przyjaciele twojej mamy byli bardzo mili - powiedziała, żeby

zmienić temat - a twój referat bardzo mi się podobał.

Wanda miała cięty język i masę materiału, dotyczącego

prywatnego życia różnych znakomitości. Klara, z racji swojego

zawodu, również znała to środowisko, ale trudno poznać sekrety

ludzi, którym się pudruje nosy i przyciemnia brwi.

- Owszem, wypadło całkiem nieźle. Mam wprawę; mogłabym

wygłaszać takie rzeczy z zamkniętymi oczami. Jak automat. Za to

RS

background image

9

pytania zadawano beznadziejne.

A jednak padło pytanie, na które Wanda najwyraźniej nie była

przygotowana. Klarę zaskoczyła jej reakcja.

- Czy próbowała pani kiedyś przeprowadzić wywiad z

Graisonem Martellem? - zapytała w pewnej chwili blondynka w typie

wampa.

Zapanowała cisza. Wanda nigdy dotąd nie zwlekała tak długo z

odpowiedzią.

- Pan Martell... on nie lubi udzielać wywiadów.
I nie dodając nic więcej, przeszła do innych pytań.

Klara wyłączyła się. Wzmianka o Graisonie Martellu skierowała jej

myśli na inny tor. Dużo o nim słyszała, ale nigdy dotąd go nie

spotkała.

To nazwisko i osoba od lat nie schodziły ze szpalt magazynów

ilustrowanych. Jasne włosy Martelia i -jak pisały dziennikarki -
„niesamowicie" błękitne oczy robiły na kobietach „niezwykłe

wrażenie".

Błękitnooki heros z płową grzywą nie był w typie Klary. Nie

bardzo rozumiała, jak taki ktoś może „działać" na kobiety. A „działał"

zarówno na córki, jak na matki, nawet babki szalały na jego punkcie.

Graison Martell miał opinię odludka, co było dość dziwne

zważywszy, że kilkanaście lat życia spędził w tak specyficznym

środowisku, jak świat filmowych gwiazd. Z powodu owego

błękitnego spojrzenia obsadzano go zwykle w rolach romantycznych

kochanków i najsławniejsze aktorki biły się o przywilej grania u jego

boku.

I nagle, u szczytu sławy, zniknął bez śladu. Jak zwykle w takich

przypadkach dziennikarze dwoili się i troili, żeby go wytropić.
Wysuwano najbardziej fantastyczne podejrzenia, podejrzewając to

bankructwo, to śmiertelną chorobę. Ale nikt nie znał prawdy. Od

czasu do czasu natrafiano na jakiś ślad, ale ślad natychmiast się

urywał. Trzeba przyznać, że Graison Martell był mistrzem w myleniu

tropów.

- Mówiłyśmy o wakacyjnej przygodzie. - Głos Wandy wyrwał

RS

background image

10

Klarę z zamyślenia.

- Tak tylko, czysto teoretycznie, nie jestem przygotowana...
- A ja tak. A propos, co z tymi przepowiedniami? Co ci właściwie

wywróżyła Bella?

- Takie tam bzdury - uśmiechnęła się Klara.

- Chyba ktoś tak trzeźwy jak ty nie bierze serio podobnych

rzeczy.

Teraz mogła się już śmiać, ale w trakcie wróżenia nie było jej do

śmiechu.

Po referacie Wandy zaproszono gości do stołu i rozpoczęła się

część towarzyska. Klarę wzięła w obroty pewna starsza pani,

odziana w coś, co do złudzenia przypominało kurtynę teatralną.

- Od pewnego czasu przyglądam ci się, kochanie. Masz bardzo

interesującą buzię. I te tragiczne oczy... Bardzo jestem ciekawa...

chyba nie masz nic przeciwko temu?

I zanim Klara zdołała zrozumieć o co chodzi, dama ujęła jej rękę i

pogrążyła się w kontemplacji Unii papilarnych.

- Szkoda, że nie mogłaś widzieć swojej miny -powiedziała teraz

Wanda. - Bardzo żałuję, że byłam zbyt daleko, żeby usłyszeć, co

mówi. Takie literackie kółka to przystań dla wszelkiego rodzaju

świrów. Ale mama uważa, że Bella jest genialna. Wróżyła już
wszystkim i nigdy się nie pomyliła. Co ci właściwie powiedziała?

Nigdy nie mówiłaś.

- Takie tam głupstwa - odparła wymijająco Klara. - Sama chyba

w to nie wierzy.

Wanda roześmiała się.

- Szkoda, że mama tego nie słyszy! Byłaby zgorszona. Według

niej, Bella czyta z ręki w sposób naukowy. Rozumiesz? Absolutnie
naukowy.

- To było okropne - powiedziała Klara. – Nie mogłam jej

powstrzymać, a nie chciałam jej zrobić przykrości mówiąc, że nie

wierzę w takie rzeczy.

- Ale co ci właściwie powiedziała?

- To, co się zwykle słyszy w takich okolicznościach. Że mam

RS

background image

11

interesujący wygląd i bardzo ciekawą linię życia. Że z natury jestem

spontaniczna i pobudliwa, ale wszystko we mnie stłumiono. Brak mi
pewności siebie i wiary we własne siły.

- Co prawda, to prawda. I co jeszcze?

- Stwierdziła - Klara zwlekała z odpowiedzią - że mam bardzo

długą i pomyślną linię życia.

- Nieźle, ale to chyba nie wszystko.

- Dodała, że czekają mnie chwile wzlotów i upadków, a potem...

potem zaczęła mówić o małżeństwie...

Właśnie wtedy Klara raz jeszcze spróbowała cofnąć rękę, ale

starsza pani nie zwolniła uchwytu.

- Co ci powiedziała o małżeństwie? - nie ustępowała Wanda.

- Orzekła, że w moim życiu zaszło coś złego, ale się skończyło,

teraz jest przerwa, a potem nowy, szczęśliwy związek. Już wkrótce.

To wszystko...

- I to dlatego tak zbladłaś i uciekłaś jak wariatka? Klara skinęła

głową. Musiała śmiertelnie obrazić poczciwą Bellę; nagłym ruchem

wyrwała rękę i odbiegła, nie chcąc słyszeć ani słowa więcej. Miłość,

romanse, nie miała do tego głowy. Bella najwyraźniej słyszała

historię jej małżeństwa i rozwodu od ciotki Alice, a to, co mówiła, to

po prostu same głupstwa, podobne do tych, które wypisują w
horoskopach. Klara nigdy ich nie czytała.

- Czy tobie też kiedyś wróżyła z ręki? - zapytała Wandę.

- Owszem - skrzywiła się kuzynka - coś mi tam mówiła, same

niezbyt pochlebne rzeczy. Powiedziała, że jestem egoistką, myślę

tylko o sobie i interesuje mnie wyłącznie własna kariera. Jestem

żądna władzy i gotowa poświęcić dla niej swoje życie uczuciowe. Nie

mam skrupułów i wykorzystuję innych do osiągnięcia własnych
celów. Podobnie jak ty, uważam, że to bzdury. Zaczęła zbierać

rzeczy.

- Chyba pojedziemy. Teraz ty poprowadzisz, dobrze?

Zatrzymamy się dopiero na nocleg.

Właśnie w czasie tego weekendu w Hertfordshire Wanda po raz

pierwszy wspomniała o wyprawie do Puit de Mirabeau.

RS

background image

12

- Mamo, nie sądzisz, że Klara powinna teraz gdzieś wyjechać?

Ciotka Alice była zachwycona.
- Mogłabyś na przykład zabrać ją ze sobą do... gdzie ty się

właściwie wybierasz, kochanie, zupełnie nie mam głowy do tych

egzotycznych nazw.

- Puit de Mirabeau, mamo, w Prowansji.

- Jakieś sprawy zawodowe? - zapytała Klara. Wanda często

podróżowała, zbierając, materiał do reportaży.

- Nie, po prostu wakacje. Nawet ja od czasu do czasu muszę

chwilę odetchnąć.

- Mogłabyś z nią pojechać, kochanie - zwróciła się do Klary

ciotka Alice. - Teraz jesteś niezależna, nie musisz nikogo pytać o

pozwolenie.

- Sama mówiłaś, że przez kilka tygodni będziesz „bezrobotna" -

podchwyciła Wanda.

Nie dodała nic więcej. Była dość lakoniczna. Właściwie nie

wspomniała słowem o samej miejscowości ani jak zamierza spędzać

czas. Klara próbowała dowiedzieć się czegoś bliższego, ale bez

skutku.

- Będziemy zwiedzać. Chyba weźmiesz aparat fotograficzny,

prawda?

Wanda zawsze utrzymywała, że robienie zdjęć to nie jej

specjalność. Klara przytaknęła. Uwielbiała fotografować.

- Puit de Mirabeau to pewnie dziura - dodała Wanda - ale

możemy wziąć rowery i buszować po okolicy.

To wszystko było trochę nieoczekiwane. Takie zwykłe życie na

wsi dla kogoś takiego jak Wanda? Klara nie bardzo w to wierzyła.

Wanda na pewno znudzi się po kilku dniach i nakaże odwrót. Ona
sama była przyzwyczajona do spartańskiego trybu życia, ale Wandę

łatwiej sobie wyobrażała w drogim hotelu niż na kempingu.

Różniły się pod każdym względem. Nawet strojem. Wanda,

wzorem bohaterek swoich reportaży, ubierała się wytwornie. Klara

zwykle chodziła w dżinsach i swetrze, w razie potrzeby wkładała

kurtkę. Prawie w ogóle się nie malowała. Nie miała czasu: malowała

RS

background image

13

twarze innych.

- Nie chciałabym ci psuć wakacji - powiedziała wtedy Wandzie. -

Pewnie masz już dosyć mojego towarzystwa po tych wszystkich

spotkaniach w sądzie. Muszę zacząć sobie radzić sama.

Wanda miała gotową odpowiedź.

- Nie musimy być stale razem, na miejscu każda zajmie się sobą,

od czasu do czasu będziemy się spotykać. Jestem tam z kimś

umówiona. Zresztą potrzebny mi ktoś, kto mówi po francusku lepiej

niż ja.

Umówiona? Z jakimś mężczyzną? Wanda nie miała trudności z

nawiązywaniem męskich znajomości. Dziwnym trafem byli to

zwykle panowie żonaci. Powiedziała kiedyś, że woli cudzych mężów.

To o wiele praktyczniejsze.

Podróż była męcząca. Kiedy wreszcie dobrnęły do parkingu,

rzuciły się na posłania w przyczepie. Wanda usnęła natychmiast.
Klara od pewnego czasu miała trudności z zasypianiem; robiła, co

mogła, żeby uniknąć gonitwy myśli, ale na próżno: były sprawy, o

których nie potrafiła nie myśleć.

Życie małżeńskie rozczarowało ją bardzo szybko, jeszcze zanim

skończył się miodowy miesiąc. Ponieważ Joe był komiwojażerem i

zarabiał niewiele, zamieszkali w skromnym hotelu. Było to dość
odległe od marzeń Klary, inaczej wyobrażała sobie ich wspólne

życie. Postanowiła jednak wierzyć, że miłość pozwoli jej

przezwyciężyć trudności codziennego dnia.

Postanowiła w to wierzyć... Mimo że hotel był skromny,

wieczorami w restauracji odbywały się dancingi i występy. Zaraz

potem, jak się wprowadzili, zorganizowano konkurs śpiewu.

Klara zawsze lubiła śpiewać. Mimo drobnej budowy ciała miała

świetny, mocny głos. Postanowiła wziąć udział w konkursie. Joe nie

był zachwycony, ale nie oponował. Zajęła pierwsze miejsce. Kiedy

ogłoszono wyniki, podeszła do estrady, żeby odebrać nagrodę.

Konferansjer, przystojny mężczyzna około czterdziestki, gratulując,

pocałował ją w policzek. Wyglądała ślicznie i najwyraźniej zrobił to z

przyjemnością.

RS

background image

14

Kiedy wróciła na swoje miejsce przy stoliku, od razu zauważyła,

że z Joe coś się dzieje. Był milczący i spięty. Kiedy próbowała się do
niego przytulić, odsunął się.

- Co się stało?

Nie odpowiedział. Po chwili zerwał się i szybkim krokiem poszedł

na górę, do pokoju. Klara, zaniepokojona, ruszyła za nim.

- Dobrze ci było, co? Kiedy ten żigolak cię ściskał! Cały czas go

prowokowałaś, wdzięczyłaś się jak dziwka! Przecież to nasz

miodowy miesiąc, do cholery, i co, mało ci jeszcze?

Rzucił ją na łóżko, zerwał z niej ubranie i wziął ją gwałtownie, ze

złością.

- Co ci jest, źle się czujesz? - Klara nagle usłyszała głos Wandy.

- Obudziłam cię? Przepraszam, ale nie mogę zasnąć, stale myślę

o tamtym...

- Przestań! Raz na zawsze zapomnij o tym facecie i o tym, co ci

zrobił. Pamiętasz, co ci powiedział , psycholog: w tym wszystkim nie

ma cienia twojej winy. To prawda. Pewnego dnia Klara udała się do

odpowiedniej poradni. Joe nie chciał jej towarzyszyć. Odmówił

stanowczo.

- Idź sama, to twoja sprawa, niech ci coś poradzą. Ja jestem w

porządku.

Następnego dnia rano, po tamtym wydarzeniu, był skruszony.

Przepraszał, przyrzekał poprawę,, już nigdy więcej". Nie mógł

zrozumieć, jak mogło dojść do czegoś podobnego.

- Wszystko dlatego, że tak bardzo cię kocham. Nie mogę patrzeć,

jak jakiś obcy facet cię dotyka. A ty jeszcze się uśmiechałaś. Jakby ci

to sprawiało przyjemność. Większą niż kiedy jesteś ze mną. Postaraj

się mi wybaczyć, bardzo cię proszę.

Oczywiście, wybaczyła. Kochała go i starała się zrozumieć jego

reakcję. Ten jeden jedyny raz. Ale nie wszystkie następne. Joe robił

to coraz częściej. Życie Klary stało się koszmarem. Nawet teraz nie

mogła zapomnieć.

- Słyszysz, co mówię? Przestań wreszcie myśleć o tym draniu i

śpij. Jutro czeka nas długa droga, a na niej jeszcze niejeden

RS

background image

15

zwariowany niedzielny kierowca!

Miała rację. Droga była straszna; typowy wakacyjny tłok

połączony z lejącym się z nieba żarem. W nagrodę czekała je

Prowansja. Krajobraz był niezwykły: czerń cyprysów, srebrzysta

zieleń oliwek, czerwona ziemia, złoto kukurydzianych pól. Puit de

Mirabeau.

Klara z zaciekawieniem rozglądała się po okolicy, kiedy

przejeżdżały przez miasteczko jedyną nadającą się do tego ulicą.

Ulica przechodziła w rozłożystą, zieloną dolinę, gdzie jedynym
śladem ludzkiego życia były tu i ówdzie porozrzucane wiejskie

domy. Żadnych samochodów, śladu żywej duszy. Przejechawszy

kilka kilometrów, Wanda zwolniła i skręciła. Zatrzymały się w

szczerym polu.

Tak po prostu w polu, bez żadnych wygód? Klara była zdziwiona.

W oddali spostrzegła niewielki namiot. Tak, to rzeczywiście świetne
miejsce na biwak, pomyślała.

- No, nareszcie jesteśmy na miejscu - odetchnęła z ulgą Wanda. -

Już nie mogłam się doczekać.

Klara spojrzała na nią. Czy to ta sama światowa dama, przywykła

do luksusowych hoteli i ekskluzywnych przyjęć? Nigdy jej takiej nie

widziała. W ogóle nie wyobrażała jej sobie w takiej roli.

- Co robimy? - zapytała.

- Trzeba iść do właściciela i zapłacić za miejsce. Wanda wyjęła z

torebki jakieś papiery.

- Zajmiesz się tym? Potwornie boli mnie głowa, za długo

prowadziłam w tym słońcu.

- Mam iść teraz, ód razu?

- Oczywiście! - odparła Wanda uniesionym głosem. - Po co

zwlekać?

Klara nie odpowiedziała. Ją też zaczynała boleć głowa. Była

zmęczona i wyczerpana, ale nie zamierzała sprzeciwiać się Wandzie.

Nie pierwszego dnia wakacji, w każdym razie.

- Dokąd mam iść?

- Dalej drogą, około mili. - Wanda spojrzała na mapę. -

RS

background image

16

Posiadłość nazywa się Moulin Gris. Pytaj o panią Pierrepointe.

- Jest właścicielką?
- Chyba tak.

Wanda przymknęła oczy, Boże, moja głowa. Klara wydobyła

rower spod sterty bagaży. Powinna obrócić w miarę szybko.

Przerzuciła przez ramię aparat fotograficzny. Nigdy nie wiadomo, co

się może zdarzyć. Ruszyła przed siebie.

Mimo upału jazda na rowerze po kilku godzinach spędzonych bez

ruchu, w samochodzie, sprawiała jej przyjemność. Drewniany
drogowskaz z napisem: Moulin Gris pojawił się zupełnie

niespodziewanie.

Krótka, posypana żwirem ścieżka, ostry zakręt i... Stanęła jak

wryta. Miała przed sobą najpiękniejszy widok świata. Coś

niezwykłego, nawet jak na południe Francji. Moulin Gris to nie była

zwykła posiadłość; przed nią, nad brzegiem rzeki, w obramowaniu
zieleni stał stary młyn. Nazwa idealnie pasowała do obrazu, który

miała przed oczyma. Szary Młyn. Właściwie szarozielony. Zielony od

rosnących wokół drzew. Różowy od pnących się po ścianach róż.

Żółto-pomarańczowy od nasturcji. Po prostu piękny. Koniecznie

trzeba to uwiecznić. Sięgnęła po aparat. Ale w porę przypomniała

sobie cel swojej wizyty.

Zapukała do drzwi.

- Madame Pierrepointe? Na progu stanęła kobieta.

- Tak?

- Zatrzymałyśmy się na pani terenie – powiedziała po francusku

Klara. - Chciałam zapłacić.

- Może pani mówić po angielsku - powiedziała kobieta. - Mam

pani list. Proszę wejść.

Otworzyła szerzej drzwi. Klara nie dała się długo prosić. Marzyła

o tym, żeby zobaczyć wnętrze domu.

Drewniane podłogi, stare meble, jadalnia, dalej widoczne inne

pomieszczenia.

- Ma pani bardzo piękny dom - powiedziała, wręczając

pieniądze pani Pierrepointe.

RS

background image

17

- Dom nie należy do mnie. Jest własnością pana Savage'a, pana

Rossa Savage'a.

W jej głosie brzmiała duma, najwyraźniej oczekiwała jakiejś

reakcji. Ponieważ Klara ograniczyła się tylko do uprzejmego „ach,

tak", gospodyni ciągnęła dalej:

- Pan Savage jest Anglikiem. Prowadzę mu dom. Tylko to pole,

gdzie panie się zatrzymały, należy do mnie.

Z dalszych informacji wynikało, że w mleko, jaja i wodę mogą się

zaopatrywać w Moulin Gris. Resztę sprawunków trzeba załatwiać w
Cadenet. Klara wyszła, żegnana życzeniami miłego pobytu w Puit de

Mirabeau.

Po wyjściu natychmiast sięgnęła po aparat fotograficzny.

Starannie go nastawiła, wybrała najlepsze ujęcie i zrobiła kilka zdjęć.

Szkoda, że nie dało się sfotografować wnętrza!

Już miała schować aparat do pokrowca, kiedy nagle nowy temat

przykuł jej uwagę. Na tle intensywnej zieleni dostrzegła trzy

postacie. Mężczyzna, koń i pies. Cała trójka miała w sobie coś ze

starannie stylizowanego obrazu. Koń kasztanowej maści lśnił w

słońcu, błękitna koszula jeźdźca powtarzała kolor nieba, wielki,

nieruchomy pies wyglądał jak posąg. Pokusa była zbyt silna. Klara

nie zamierzała się jej oprzeć.

Modląc się w duszy, żeby się nie poruszyli, wyjęła teleobiektyw i

zaczęła szykować sprzęt. Na chwilę w teleobiektywie mignęło jej

zbliżenie twarzy mężczyzny i nagle zapomniała, że chodzi jej o ujęcie

całości. Otrząsnęła się z wrażenia, rozszerzyła pole widzenia i

zrobiła zdjęcie. Właśnie szykowała się do następnego, kiedy coś,

może promień słońca odbity od aparatu, zwróciło uwagę obiektu jej

zainteresowań. Jeździec ruszył galopem w jej stronę przez pole;
wielki pies wyprzedził konia.

Jeśli jako żywy obraz prezentowali się doskonale, to w ruchu

przeszli po prostu samych siebie. Zbliżali się szybko, ale Klara nie

próżnowała; zdjęcia w ruchu mogły być jeszcze lepsze. Sama też

jeździła konno, ale to, co widziała teraz, było mistrzowskim popisem.

Jeździec, stopiony w jedno z koniem. Prawdziwy centaur. Dopiero

RS

background image

18

kiedy byli bardzo blisko, zobaczyła, że idealną kompozycję coś

szpeci. Twarz jeźdźca była wykrzywiona wściekłością. Ten fakt, w
połączeniu z pędzącym wprost na nią ogromnym psem, wprawił ją w

popłoch. Przerzuciła aparat przez ramię, wskoczyła na rower i

rzuciła się do ucieczki.

Gdyby miała czas do namysłu, nawet nie próbowałaby uciekać.

Próba z góry skazana była na niepowodzenie. Jeździec i pies byli

szybsi. Pierwszy dopadł ją pies. Klara nie bała się psów, ale to nie był

zwykły pies, to był potwór! Potężny dog z białymi kłami i
wywieszonym jęzorem!

Runął na nią z całym impetem. Upadła, czując ból w nodze,

unieruchomionej pod rowerem. Zobaczyła rozwarty pysk psa tuż

nad swoją twarzą. Zamknęła oczy i zasłoniła się ręką.

- Wolf! Do nogi!

Na szczęście bestia była posłuszna. Czując, że ucisk maleje, Klara

odważyła się otworzyć oczy. To, co zobaczyła, nie rozwiało jej obaw

co do grozy sytuacji.

Mężczyzna stał nad nią w rozkroku. Widziała jego długie buty do

konnej jazdy i jasne bryczesy. Oglądany tak z dołu wydawał się

niezwykle wysoki. Miał ciemne, lekko siwiejące włosy, opaloną,

zaciętą twarz i wyniosły wygląd. Szare oczy, chłodne, wrogie
spojrzenie.

- Co pani tu robi, do diabła! - odezwał się szorstkim głosem. -

Czekam na odpowiedź!


RS

background image

19

ROZDZIAŁ DRUGI

Kiedy tak na niego patrzyła, miała wrażenie, że już gdzieś go

widziała. Ale to było niemożliwe. Nigdy przedtem nie spotkała tego

mężczyzny.

Nagle zrozumiała. Nieznajomy przypominał jej Joe: ten sam wyraz

twarzy, brzmienie głosu, chłodny blask szarych oczu. Poznawała to

spojrzenie: Joe tak właśnie na nią patrzył, kiedy był wściekły. Potem

przechodził do rękoczynów.

Wspomnienie tamtych scen sprawiło, że na jej twarzy

odmalowało się przerażenie. Mężczyzna zauważył to, ton jego głosu

stał się nieco łagodniejszy.

- Proszę się nie bać. Nic pani nie zrobię. Niech pani Wstanie.

Wyciągnął rękę, ale Klara nie zamierzała skorzystać z jego

pomocy. Spróbowała podnieść się o własnych siłach i... upadła z

powrotem. Przeszył ją ostry ból. Noga w kostce była wykręcona pod

nienaturalnym kątem.

Nieznajomy pochylił się, poczuła dotyk jego palców na nodze.

Silny dotyk męskiej ręki.

Nagle poczuła, że się czerwieni, ogarnęło ją dziwne uczucie. Mimo

bólu ten dotyk nie był nieprzyjemny. Zaczęła żałować, że włożyła

szorty, dekolt letniej koszuli wydał jej się zbyt duży; inaczej ubrana

nie byłaby tak bezbronna... Czuła się skrępowana własnym ciałem.

- Boli, jak dotykam? - Szare oczy patrzyły na nią podejrzliwie.
Przytaknęła.

- Tak, ale zaraz przejdzie, jestem pewna, proszę mnie zostawić,

dam sobie radę.

Zupełnie jak małe dziecko, nie mogące znieść dezaprobaty w

spojrzeniu dorosłego.

- Nie ma mowy!

Wyprostował się. Znowu był wyniosły i nieprzystępny.
- Nie ze mną takie numery. Zostawię panią, a pani znowu się

weźmie do roboty!

RS

background image

20

- Numery? - powtórzyła zdumiona Klara. - O co panu Chodzi?

Nic złego nie zrobiłam!

Zupełnie jak Joe, pomyślała, podejrzenia, bezpodstawne

podejrzenia.

Wiedziała, że nie wierzy ani jednemu jej słowu. Mogła się nie

fatygować z wyjaśnieniami. Jej słowa nie mają najmniejszego

znaczenia. Natrafiają na mur niedowierzania. Powinna wiedzieć, że

właśnie takich mężczyzn trzeba się wystrzegać.

- Nic złego? Niewiniątko! Samowolnie wtargnęła pani na teren

prywatny. A ponadto robiła pani zdjęcia.

Zanim zdążyła mu przeszkodzić, złapał aparat, otworzył go i

wyciągnął film.

- Co pan robi! To były moje zdjęcia z wakacji! Zniszczył je pan!

- Zdjęcia z wakacji - powtórzył ironicznie. - Doskonały pomysł.

Ale zaraz dowiemy się prawdy.

- Prawdy?

Ponieważ doświadczenie nauczyło ją, że mówienie nieprawdy Joe

było jedynym sposobem, żeby od czasu do czasu uniknąć awantury,

w stosunku do innych osób Klara była obsesyjnie prawdomówna.

Zresztą dlaczego teraz miałaby kłamać?

Bez słowa pochylił się nad nią, pomógł jej wstać i poprowadził w

stronę domu. Wielki, szary pies ruszył za nimi.

Klara przestała się opierać; pozwalała się prowadzić, bezwolna i

oszołomiona. Bliskość tego mężczyzny wywierała na nią przedziwny

wpływ, którego natury starała się nie dociekać. To miało związek z

ciałem, a te sprawy wywoływały złe skojarzenia. A może to po

prostu wpływ słońca i zmęczenia, może skutek upadku... Na próżno

próbowała się otrząsnąć.

- Proszę mnie puścić! Dokąd mnie pan prowadzi? Nagle

zrozumiała.

- Powiedział pan, że to pański teren? To pan nazywa się Savage?

Pańska gospodyni...

- No, proszę, a pani nic nie wiedziała, biedne maleństwo.

Doskonale pani wie, kim jestem. Przecież dlatego pani tu

RS

background image

21

przyjechała.

Nieznośna pewność w jego głosie. Najwyraźniej o coś ją oskarżał,

a ona nie miała pojęcia o co. Znała to. Nie wiedziała, kim jest, nie

wiedziała, o co ją podejrzewa, ale nie było sensu się opierać. Zresztą

zaraz dotrą do Moulin Gris i gospodyni wszystko mu wyjaśni.

Niech tylko ją puści. Jego bliskość działała na nią w dziwny,

niepokojący sposób. Był bardzo męski i czuła, że jej ciało odpowiada

na jego dotknięcie.

Na szczęście zbyt przypominał jej byłego męża i to w pewnym

stopniu ratowało sytuację: ktoś taki już nigdy jej nie oszuka. Zbyt

dobrze poznała ten rodzaj mężczyzn. Jest na nich uodporniona. Jej

niefortunny związek z Joe nauczył ją jednego: seks jest pułapką, jaką

na człowieka zastawia ciało. Raz już w nią wpadła, to wystarczy.

Przebyli ścieżkę i weszli do domu. Te same drewniane, stare

meble, duże okna wychodzące na zielone wzgórza. Jak bardzo
pragnęła tu wrócić... Ale w innej sytuacji. Spojrzała w głąb domu,

dalej były sypialnie.

Posadził ją na kanapie, pod głowę wsunął poduszkę.

- Proszę się nie ruszać!

Zbyteczne upomnienie. Po przebytej drodze była niezdolna do

zrobienia kroku, zresztą pies jej nie opuszczał. Przysiadł obok, nie
spuszczając z niej spojrzenia dużych, mądrych oczu.

Kiedy Ross Savage zniknął w głębi domu, rozejrzała się wokół

siebie. No, i znowu tu jestem, pomyślała melancholijnie.

Nie zostawił jej długo samej.

- Zadzwoniłem po doktora, zaraz przyjedzie i zobaczymy, jak to

naprawdę jest z tą pani nogą.

- Jak widzę - zauważyła złośliwie Klara - nie skorzystał pan z

okazji, żeby spytać panią Pierrepointe.

- Dobra robota! Zna pani nawet nazwisko mojej gospodyni,

może już się pani zdążyła dowiedzieć, gdzie kupuję bieliznę i

koszule!

- Naprawdę, ja... - Zielone oczy Klary wyrażały zdumienie.

- Może sobie pani darować granie komedii. Wiem wszystko. A

RS

background image

22

swoją drogą to był niezły pomysł nasłać na mnie taką śliczną

dziewczynę. Myśleli, że się nabiorę - roześmiał się złośliwie. - Ale się
pomylili! Nawet nie wiedzą jak bardzo!

„Śliczną dziewczynę"? Klara nigdy tak o sobie nie myślała.

Wiedziała, że jest zgrabna i ma ładną buzię, ale „śliczna" to było

zupełnie co innego. Posągowa blondynka, śniada, ognistooka

brunetka... A jednak w jego oczach było coś, co sugerowało, że uważa

ją za osobę bardzo atrakcyjną.

- Nie odpowiedziała mi pani na pytanie - podniesiony głos

przerwał jej rozmyślania - dla jakiej gazety pani pracuje?

Ach, to o to chodziło! Nagle wszystko zrozumiała.

- Nie jestem dziennikarką! - krzyknęła. - Skąd panu to przyszło

do głowy. A nawet gdybym była, dlaczego miałabym się interesować

właśnie panem? Nigdy p panu nie słyszałam.

Zawahał się i błyskawicznie opanował.
- Jestem mniej łatwowierny, niż pani sądzi. Po prostu...

Przerwał i zaczął nasłuchiwać. Dobiegł ich odgłos hamującego

przed domem samochodu.

- Przyjechał doktor Leclerc. Jest już na emeryturze, ale to

świetny praktyk. Jeśli pani udaje...

Mogła sobie dopowiedzieć resztę.
Doktor Leclerc był niskim, grubawym mężczyzną, miał czarne

oczy i binokle. Starannie zbadał spuchniętą kostkę. Orzekł, że noga

została skręcona i nie należy jej forsować.

- Jak długo to potrwa? - jęknęła Klara. - Kiedy będę mogła

chodzić? Przyjechałam tu na wakacje, miałam zamiar coś zobaczyć,

trochę pozwiedzać.

- Tydzień, może dziesięć dni. Bardzo mi przykro, ale wycieczki

trzeba będzie odłożyć. Teraz powinna pani jak najszybciej znaleźć

się w domu i położyć.

- W domu - uśmiechnęła się smutno Klara. - Mój dom to teraz

przyczepa kempingowa stojąca w szczerym polu kilka kilometrów

stąd.

- Zatrzymała się pani na moim terenie? To szczyt bezczelności! -

RS

background image

23

Ross Savage znowu był wściekły.

Obecność doktora sprawiła, że Klara poczuła się bardziej pewna

siebie. Przecież to było pole kempingowe; skąd to oburzenie, każdy

może się tam zatrzymać, był przecież namiot...

- Zatrzymałyśmy się tam z kuzynką - próbowała wyjaśnić;

O Boże, zapomniałam o Wandzie, pomyślała. Na pewno umiera ze

strachu, nie wie, co się ze mną stało.

- Z kuzynką? - powtórzył pytająco Ross Savage. - Chyba raczej z

koleżanką po fachu. Nareszcie wszystko się wyjaśniło, to ona jest
dziennikarką, a pani tylko robi zdjęcia.

Tego było już za wiele. Nawet dla Klary.

- Co pan jeszcze wymyśli! Jest pan aroganckim, źle

wychowanym facetem, pewnym siebie, niezdolnym do wysłuchania

innych, jest pan po prostu... - przerwała w obawie, że przesadzi.

Wanda wiedziałaby, co powiedzieć, ale rok obcowania z Joe, słowa,
jakich używał, nauczyły ją pewnej powściągliwości w dobieraniu

epitetów.

Mówiła dalej, nieco spokojniejszym głosem.

- Niech pan spróbuje mnie wysłuchać. Powtarzam, nie jestem

dziennikarką, a moja kuzynka... - Przerwała; przecież Wanda właśnie

była dziennikarką. - Jest moją kuzynką - dokończyła juz mniej
pewnym głosem.

Ross Savage nie był w pełni przekonany.

- Pożegnam tylko doktora Leclerca i osobiście panią odwiozę,

chciałbym na własne oczy zobaczyć pani kuzynkę.

O Boże, pomyślała Klara, kiedy mężczyźni opuścili pokój, żeby jej

tylko nie poznał. Znała dziennikarskie środowisko i nie była o nim

najlepszego mniemania, a jeśli on rzeczywiście jest kimś sławnym, to
niewykluczone, że już gdzieś kiedyś widział Wandę.

I co z tego? No, to ją zna i już. Ale wiedziała, że to nieprawda, było

jeszcze coś więcej. Jeśli okaże się, że zna Wandę, zyska dowód na to,

że kłamała. Za wszelką cenę musi go trzymać z dala od samochodu,

nie może dopuścić do jego spotkania z Wandą, zanim się od niej nie

dowie, czy się kiedyś widzieli. Podniosła się z trudem, zamierzając

RS

background image

24

się wydostać z domu o własnych siłach.

- Proszę się mną nie przejmować. Jakoś dam sobie radę sama.

Mam zresztą rower.

- Raczej pani miała, jest zupełnie niesprawny, opona jest

przebita, a kierownica...

- Bardzo przepraszam, panie Savage. - Do pokoju weszła pani

Pierrepointe. - Nie wiedziałam, że ma pan gościa. Bardzo mi przykro.

Ach, to pani, panno Lovejoy, miło znowu panią widzieć, to właśnie ta

pani wynajęła miejsce na moim polu i... zmęczony Pocałunkami.

- Chwileczkę, chciałbym panią o coś zapytać. - Ross Savage

przerwał potok wymowy gospodyni. - To znaczy, że pani zna tę

panią? Wymieniła pani jej nazwisko.

- Oczywiście, proszę pana. Panna Lovejoy pisała do mnie w

sprawie kempingu, mówiłam panu. Nawet pokazywałam panu jej

list.

- List? - spytała niepewnie Klara. Tak, to na pewno Wanda.

Tylko dlaczego, u licha, podpisała się jej nazwiskiem? Pewnie

dlatego, że chciała ukryć swoje, a to by znaczyło, że jednak zna Rossa

Savage'a.

Może Bella, czytając tamte nieprzyjemne rzeczy z ręki Wandy,

wcale się nie myliła. Może Wanda naprawdę coś ukrywa, w
wiadomym tylko sobie celu?

- W takim razie, panno Lovejoy - powiedział Ross Savage -

winien jestem przeprosiny. I zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał,

zwracając się do gospodyni:

- Czy mogłaby nam pani podać herbatę? Panna Lovejoy z mojej

winy skręciła sobie nogę. Zaraz ją odwiozę, żeby mogła wypocząć,

ale przedtem czegoś się napijemy. Herbata dobrze nam zrobi. Czy
mogłaby pani wysłać swego męża na pole kempingowe, żeby

zawiadomił kuzynkę panny Lovejoy o tym, co się stało?

Zupełnie inny człowiek. Głos, sposób bycia, wszystko. Z trudem go

poznawała.

- Nie chciałabym robić panu kłopotu.

- To naprawdę żaden kłopot. - Po wyjściu gospodyni Ross

RS

background image

25

Savage usiadł naprzeciwko Klary i ujął jej dłoń w obie ręce.

- Bardzo panią przepraszam za to, co zaszło. Jedno, co mogę

powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, to tylko to, że pole należy

do pani Pierrepointe, a ja naprawdę nie zawsze słucham, co do mnie

mówi...

Porozumiewawczy uśmiech rozjaśnił jego twarz, błysnęły białe

zęby. Efekt był piorunujący; miała teraz przed sobą niezwykle

przystojnego, a ponadto świetnie wychowanego, wytwornego

mężczyznę. Ta metamorfoza nie osłabiła jednak czujności Klary. Jej
wrażliwość utkana była ze wspomnień, a te nieodmiennie

przywodziły na pamięć Joe. On też na początku był miły i ujmujący,

on też miał rozbrajający uśmiech, a potem... Potem po prostu się

zmienił.

Mimo to nie czuła się bezpieczna. Dziwne, niepokojące uczucie

pojawiło się znowu. Zupełnie jakby jakaś część jej osoby, żyjąca
swoim własnym, nie do końca przez Klarę uświadomionym życiem,

próbowała odpowiedzieć na jego uśmiech. Wszystko dlatego, że ujął

ją za rękę; Klara cofnęła dłoń. Było jednak za późno. Niepokojące

uczucie wcale nie zmalało. Ross Savage nie dotykał jej już, ale jego

bliskość działała na nią w dalszym ciągu. Musi opuścić ten dom, i to

jak najszybciej. Czuła suchość w ustach, z trudem przełknęła ślinę.

- Muszę już iść, zrobiło się późno i moja kuzynka...

- Mąż pani Pierrepointe właśnie w tej chwili wyjaśnia pani

kuzynce, co się stało. A ja w tym czasie próbuję zatrzeć fatalne

wrażenie, jakie musiało na pani wywrzeć moje zachowanie. Proszę

mi wierzyć, jest mi bardzo przykro.

Odwrócił się i ruchem ręki przywołał psa.

- Chodź tu, Wolf! Pewnie panią przestraszył, zresztą jego rola

polega na odstraszaniu niepożądanych gości. Ale to dobry pies, może

go pani pogłaskać.

Ujął jej rękę i położył na łbie zwierzęcia.

- Zwykle nie boję się psów - powiedziała Klara, głaszcząc psa. -

W ogóle nie boję się zwierząt, bardzo je lubię, zwłaszcza psy i konie.

Tylko że Wolf jest bardzo duży, a ja...

RS

background image

26

- A pani jest mała - dokończył Ross; powiedział to takim tonem

jakby fakt, że była niewielkiego wzrostu, dodawał jej wdzięku. Jego
dalsze słowa potwierdziły to wrażenie.

- Zawsze lubiłem drobne kobiety. Drobne kobiety o łagodnym

usposobieniu, pani właśnie taka jest, chyba że wpadnie pani w

złość... Ale z tym też jest pani do twarzy. Nie ma nic gorszego niż tak

zwane feministki, głoszące te swoje prawdy objawione.

W wyobraźni Klara ujrzała Wandę. Jak na córki bliźniaczek były

zdumiewająco różne. Pod każdym względem. Klara przypominała
matkę, Wanda była podobna do ojca. Pytanie tylko, po kim

odziedziczyła charakter.

- Proszę mi coś o sobie powiedzieć, jak pani żyje, czym się pani

interesuje.

- Nie chciałabym panu...

- Mam mnóstwo czasu, zresztą zepsułem pani wakacje i

chciałbym to jakoś naprawić.

Zielone oczy spojrzały na niego pytająco spod brązowej grzywki.

- Nie wiem, jak mógłby pan to zrobić.

- Jeszcze się zastanowimy. A teraz napijemy się herbaty.

Przez następne kilka sekund wymieniano opinie dotyczące mleka,

cukru i herbaty. Uwagę Klary przyciągnęły filiżanki z chińskiej
porcelany. Tylko ktoś bardzo bogaty mógł sobie pozwolić na taki

serwis. A do tego używać go, zamiast ustawić w gablotce na

widocznym miejscu w salonie.

Miała nadzieję, że Ross zmieni temat rozmowy, ale ciągnął dalej.

- Mówiliśmy o pani wakacjach. Wspomniała pani, że chciałaby

zobaczyć okolicę. Czy chodziło o coś konkretnego?

- Nie, raczej nie, prawdę mówiąc, niewiele wiem o Prowansji.

Przyjazd tutaj był pomysłem mojej kuzynki, ją właściwie znalazłam

się tu przypadkowo.

- Zamierzała pani zwiedzać okolicę na rowerze?

- Tak, to tańsze niż samochód.

Klara nagle posmutniała.

- Gdzie będę mogła naprawić rower?

RS

background image

27

- Zajmę się tym. Tuż obok jest kowal. Porozmawiam z nim. Mam

dużo koni i jestem jego stałym klientem. Nie tylko podkuwa konie,
zajmuje się też drobnymi naprawami. Ale przecież z tą nogą nie

będzie pani mogła jeździć na rowerze. Czy pani jeździ konno?

Klara nie wierzyła własnym uszom. Czy to znaczy...?

- Byłoby cudownie zwiedzać okolicę konno!

Ross z uśmiechem obserwował jej drobną buzię i malujące się na

niej uczucia: zdumienie, niedowierzanie, wreszcie zachwyt. Wielkie,

zielone oczy błyszczały, podkreślając bladość twarzy. Była bardzo
blada. To nie z braku powietrza, pomyślał, to coś więcej.

- Tak, jeżdżę konno - odpowiedziała - ale Wanda nie.

- Zamierzacie całe wakacje siedzieć sobie na głowie? Nie,

przecież umówiły się, że każda będzie mogła robić, co chce, ale może

Wanda wyraźnie da do zrozumienia, że ma ochotę jej towarzyszyć.

- Musicie to ustalić między sobą - powiedział Ross Savage. -

Oczywiście, w razie gdyby pani przyjęła moją propozycję, kuzynka

mogłaby...

- To bardzo miło z pana strony - zaczęła Klara

niezdecydowanym głosem. Nie wiedziała, jak postąpić. Nie miał

wobec niej żadnych zobowiązań. Skręcona noga i zepsuty rower nie

mogły być powodem...

- Nie chciałabym, żeby pan... jestem przecież kimś zupełnie

obcym i pan nie musi...

- Zobaczmy najpierw, co powie pani kuzynka. - Był wyraźnie

rozbawiony. - Proszę spokojnie skończyć herbatę, a ja pójdę po

samochód.

Patrzyła, jak odchodzi. Było oczywiste, że powinna go unikać;

dziwne, niepokojące uczucie było w sposób zbyt oczywisty związane
z jego osobą. Pociągał ją z siłą, której nie była w stanie opanować. Z

drugiej strony, jazda konna... Taka okazja może się już nie

powtórzyć. Sposobność odbycia konnej przejażdżki była oczywiście

kusząca, ale... Ciekawe, jak na to zareaguje Wanda, mam nadzieję, że

odmówi, pomyślała i zawstydziła się. Próbowała być lojalna,

przyjechały razem i powinny trzymać się razem. Owszem, ale

RS

background image

28

wspólna podróż, kilka dni spędzonych z kuzynką obudziły w Klarze

niechętne uczucia, jakie żywiła wobec niej w dzieciństwie. W
Londynie widywały się przelotnie; ostatnio przebywała z nią

dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Wanda miała nieznośne usposobienie, była pewna siebie w

stopniu wykluczającym dystans do własnej osoby. Terroryzowała

otoczenie i robiła to tak, jakby ten fakt był zrozumiały sam przez się.

Była ze wszystkiego niezadowolona. Właściwie trudno zgadnąć,

dlaczego zdecydowała się na wakacje we Francji, a dokładnie w
Prowansji.

- Możemy jechać? - Ross stał przed nią gotowy do drogi.

Pochylił się, żeby ją ująć pod ramiona i lekko musnął jej piersi. Klara

poczuła dreszcz, zaczerwieniła się.

- Nie musi mi pan pomagać - wykrztusiła, zirytowana tym, co

się z nią dzieje. - Dam sobie radę sama.

- Nie radziłbym próbować. - Ross uśmiechnął się.

- Gdyby nie ta noga, może bym uwierzył, ale tak jest pani cała w

moich rękach.

„W moich rękach". Ton jego głosu powiększył tylko zmieszanie

Klary. Czuła bicie serca, nie bardzo rozumiejąc, co się z nią dzieje.

Przecież zna go dopiero od kilku godzin, widzi go po raz pierwszy, a
może i ostatni w życiu. Jest dla niej obcym człowiekiem. Wanda na

pewno nie będzie zachwycona jej nieobecnością i tym, że wszystko

musi robić sama.

- Samochód stoi tutaj - usłyszała głos Rossa. - Niech mnie pani

obejmie za szyję, posadzę panią.

Widok skromnego citroena zdziwił ją. Spodziewała się szybkiego

sportowego wozu. Ale teraz nie to było ważne: należało się dostać do
środka, jeśli to możliwe, unikając kontaktu z tym mężczyzną.

Unikając, albo chociaż znacznie go ograniczając. Innymi słowy,

dotknąć go i nic przy tym nie poczuć... Klara nabrała powietrza i

objęła Rossa za szyję. Było gorzej niż myślała: dreszcz przebiegł jej

ciało od koniuszków palców, spoczywających na karku Rossa, po

zakątki, o których istnieniu nie miała pojęcia. Delikatnie usadowił ją

RS

background image

29

w samochodzie. Z wrażenia nie czuła bólu.

- Bardzo mi przykro, ale ten samochód nie jest przygotowany

do przewożenia rannych. Może konno byłoby lepiej.

Może, ale wtedy nie byliby tak blisko siebie.

- Wszystko w porządku, naprawdę - powiedziała szybko;

powoli wracała do siebie. Teraz, kiedy jego ręce spoczywały na

kierownicy, zaczynało to być możliwe.

Samochód ruszył. Klara utkwiła wzrok w rękach Rossa; silne,

opalone, duże męskie dłonie. Silne i duże, ale o zdumiewająco
delikatnych palcach. Jak jego dotyk.

Ross Savage zwolnił na widok mężczyzny idącego w ich kierunku.

- To mąż pani Pierrepointe. - Zwracając się do niego, zapytał:

- Przekazałeś wiadomość?

Gaston Pierrepointe mówił z silnym południowym akcentem i

Klara z trudem rozumiała jego słowa. Owszem, zastał kuzynkę,
przekazał wiadomość, Wanda wie, że Klarze nic nie grozi i pan

Savage osobiście odwiezie ją na kemping.

Ruszyli dalej. Citroen doskonale sobie radził na wyboistej drodze.

- Poczciwy, stary samochód - powiedział Ross.

Trzymam go, bo jest łatwy w obsłudze, części dostać można

wszędzie, nic się w nim nie zmieniło od dwudziestu pięciu lat;
dlatego nie kupuję nic innego, bardziej nowoczesnego.

- Nawet mnie to zdziwiło - przyznała Klara - kiedy go

zobaczyłam przed domem. Taki samochód zupełnie nie pasuje do

pańskiego obrazu.

Gwałtownie zahamował.

- Do mojego obrazu! - Jego głos znowu był nieprzyjemny, na

twarz powróciła maska; ponownie był podejrzliwy i odpychający.

- Co pani ma na myśli? Jaki obraz?

Spojrzała na niego zdumiona. Skąd tą zmiana? I ta niechęć? Skąd

ta dziwna, niewspółmierna do sytuacji, reakcja?

- Myślałam o całym pańskim otoczeniu, pana dom, wszystko; po

prostu przyszło mi do głowy, że jest pan zamożny. Przecież nie jest

pan biedny, prawda?

RS

background image

30

- I co z tego? - W jego szarych oczach była niechęć.

- Nic. - Klara czuła się zupełnie bezradna. - Tylko tyle, cóż więcej

mogłam mieć na myśli?

Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a potem wzruszył ramionami i

zapuścił motor.

- Nic, może nic - powiedział z wahaniem.

W milczeniu dojechali na miejsce. Klara z daleka dostrzegła

samochód. Wandy chyba nie było. A jeżeli jest? Co się stanie, jeśli

Ross ją zobaczy i rozpozna? Jeśli się dowie, że jest dziennikarką. Co
będzie, jeśli jego absurdalne podejrzenia jakimś trafem okażą się

prawdą? Wtedy wszystko się skończy. Wszystko? Nie bardzo

wiedziała, co przez to rozumie.

Kiedy Ross wysiadł, otworzyła drzwiczki po swojej stronie i

zaczęła się gramolić o własnych siłach. Nie chciała, żeby jej pomagał.

Stało się jednak inaczej.

Poczuła ostry ból w kostce i jednocześnie dobiegł ją gniewny głos

Rossa.

- Mała wariatka! Nie może pani chwilę poczekać? I znowu jego

ramiona, zapach wody kolońskiej i tamto uczucie, którego nie

potrafiła opanować.

Na pukanie nikt nie odpowiadał. Na szczęście przyczepa nie była

zamknięta na klucz. Ross pomógł Klarze usadowić się na posłaniu.

Zauważyła, że nie ma roweru Wandy.

- Musiała pojechać po coś do miasta. - Klara próbowała

usprawiedliwić jej nieobecność zapominając, że w Puit de Mirabeau

nie ma ani jednego sklepu.

- Trochę dziwne - zauważył sucho Ross. - Wygląda na to, że nie

przejęła się zbytnio pani wypadkiem. -Zawahał się.

- Dobrze się pani czuje? Mogę jechać, czy mam raczej poczekać,

aż pani kuzynka wróci?

Na tle skromnego, niewielkiego wnętrza przyczepy wydawał się

jeszcze większy i wspanialszy niż u siebie w domu. Nie było tu

również niewidzialnej obecności pani Pierrepointe, dającej Klarze

jakie takie poczucie bezpieczeństwa. Byli sami. Mimo że nie miała

RS

background image

31

żadnego konkretnego powodu, żeby się obawiać tego sam na sam,

wolała, żeby Ross odszedł.

- Wszystko w porządku - odparła - czuję się całkiem nieźle.

Wanda na pewno niedługo wróci. Była zbyt zmęczona, żeby się

wybrać gdzieś dalej.

Patrzyła zza zasłonki, jak odjeżdża i dopiero gdy citroen zniknął

za zakrętem, odzyskała spokój.

Im dłużej myślała o powodach nieobecności Wandy, tym większej

nabierała pewności, że są one związane z chęcią uniknięcia
spotkania z Rossem Savage'em. Przecież Gaston przekazał jej

informację. Wszystko wskazywało na to, że właśnie wiadomość o

przyjeździe Rossa była powodem jej zniknięcia. Na pewno zaraz się

zjawi. Czeka tylko, żeby odjechał.

Rzeczywiście, po kilku minutach usłyszała podjeżdżający rower i

w drzwiach stanęła Wanda.

- Jak twoja noga? - zapytała i było oczywiste, że robi to dlatego,

żeby uniknąć pytań ze strony Klary.

- Jeszcze trochę boli, ale gdzie ty się podziewasz? Dlaczego

zniknęłaś? Czy znasz Rossa Savage'a?

- Nie widziałam go na oczy, nawet o nim nie słyszałam. - Wanda

albo mówiła prawdę, albo świetnie udawała. Jej jasnoniebieskie oczy
nie wyrażały niczego.

- Dlaczego w takim razie go unikasz?

- Z tego samego powodu, co wszystkich innych. Jestem na

wakacjach. Nie chcę nikogo widzieć. A już na pewno nie mam ochoty

na kontakty z tutejszymi mieszkańcami.

Klara spojrzała na nią podejrzliwie. Czyżby się myliła?

- On nie jest Francuzem. Jest Anglikiem.
- Tak? - Głos Wandy brzmiał obojętnie. - Ten wieśniak widać

niewyraźnie wymówił jego nazwisko. Wydawało mi się, że

powiedział „Sauvage". Ale lepiej opowiedz, co ci się przytrafiło? Co

się właściwie stało? Z opowieści tego faceta zrozumiałam niewiele.

Klara zaczęła opowiadać z takim przejęciem, że nie zauważyła

rozbawionego spojrzenia Wandy. Jej opis Moulin Gris, posiadłości,

RS

background image

32

domu i jego wnętrza był tak entuzjastyczny, że Wanda wreszcie

wybuchnęła śmiechem.

- Ale cię wzięło! Lepiej uważaj, ten Ross Savage całkiem

zawrócił ci w głowie! Przypomnij sobie wróżby Belli. Młode

rozwódki muszą na siebie bardzo uważać, stanowią podatny grunt!

Klara zaczęła protestować. Może nieco zbyt gorliwie. Czuła, że w

ten sposób potwierdza tylko podejrzenia Wandy. Jej entuzjazm

rzeczywiście mógł się wydawać nieco podejrzany. I chyba taki był.

Największe wrażenie z całego Moulin Gris zrobił na niej jego
właściciel. A przecież sobie przysięgała: nigdy więcej. Może nie

trzeba demonizować. Po prostu zwróciła uwagę na przystojnego

mężczyznę. To zupełnie naturalnej zauważyć czyjąś urodę. Tak jak

się stwierdza, że dom jest ładny, wnętrza wygodne, a widok za

oknem malowniczy. Nie ma z czego robić tragedii. Nic się nie stało.

Nie trzeba wszędzie szukać drugiego dna. Zresztą, przy swoim
podobieństwie do jej byłego męża, Ross jest całkowicie niegroźny.

- Zamierzasz skorzystać z jego zaproszenia? - zapytała Wanda.

Klara pokręciła przecząco głową.

- Nie, chyba nie. Myślę, że tak tylko zaproponował, przez

grzeczność, po prostu czuje się odpowiedzialny za mój wypadek.

Zresztą mam zamiar odmówić ze względu na ciebie. Nie chcę cię
zostawić samej.

Wanda znowu wybuchnęła śmiechem.

- Mną się nie przejmuj. Nie zamierzam przez następne trzy

tygodnie włóczyć się po okolicznych polach. Powiedziałam, żebyś

uważała, co wcale nie znaczy, że masz unikać tego Rossa Savage'a.

Wygląda na to, że nasza poczciwa Bella wiedziała, co mówi. Drobny

romans w czasie wakacji tylko dobrze ci zrobi.

- Nie mam ochoty na żadne wakacyjne przygody - odparła

stanowczo Klara. - Ale przyznaję, że perspektywa jazdy konnej

bardzo mnie nęci. Jesteś pewna, że...

- Oczywiście, że jestem pewna. Rób swoje, a ja zajmę się sobą. A

wieczorem będziemy się spotykać. Zobaczysz, z tego naprawdę może

wyjść coś interesującego. Ale ja nie chcę go widzieć na oczy!

RS

background image

33

Następnego dnia Wanda wcześnie rano opuściła pole

kempingowe. Wzięła rower i zapowiedziała, że nie wróci przed
wieczorem. Ponieważ była w Prowansji po raz pierwszy i nie miała

tu żadnych znajomych, Klara pomyślała, że chodzi pewnie o tajemną

schadzkę.

Prawdopodobnie któryś z żonatych znajomych Wandy,

powiedziawszy żonie, że wybiera się do Francji w interesach,

umówił się z nią właśnie tutaj. Wszystko oczywiście w tajemnicy, z

zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Wanda nie była
osobą, która chciałaby występować w sądzie podczas sprawy

rozwodowej jako „ta trzecia".

- Chodzi o to - wyjaśniła kiedyś Klarze - że nie zamierzam się z

nikim wiązać na zawsze. A tak, kiedy mi się znudzi, mogę go odesłać

z powrotem do żoneczki.

Klara nie czuła się dobrze w roli osoby ułatwiającej Wandzie tego

rodzaju sprawy. Ponosiła część odpowiedzialności za to, co się

działo. Tym bardziej, że robiła to dlatego, aby w zamian otrzymać

coś, na czym najwyraźniej bardzo jej zależało.

Spojrzała na zegarek. Od wyjścia Wandy upłynęło dopiero pół

godziny. Klara zmyła po śniadaniu, posłała łóżka, zrobiła jaki taki

porządek. Miała przed sobą długi, pusty dzień. Wanda zakładała, że
Ross na pewno przyjedzie. Klara nie była tego tak bardzo pewna.

Nawet założywszy, że zamierza dotrzymać obietnicy, nie wiadomo,

czy zrobi to dzisiaj, czy za kilka dni. Równie dobrze może się w ogóle

nie zjawić.

Mimo wczesnej pory było bardzo gorąco. Później zrobi się upał i o

opalaniu nie będzie mowy. Postanowiła wyjść na słońce. Noga

bolała, ale opuchlizna nieco ustąpiła.

Włożyła czerwony podkoszulek i kwiecistą spódnicę.

Posmarowała bladą buzię kremem, włożyła słomkowy kapelusz,

ciemne okulary i kulejąc wyszła na łąkę.

Bezsenne noce kilku ostatnich tygodni, stałe napięcie, upalne dni

wakacji, niezbyt wygodne posłanie, Ogólne wyczerpanie sprawiły, że

Klara, rozłożywszy się wygodnie na leżaku, zasnęła.

RS

background image

34

Śniło jej się, że obejmują ją silne ręce mężczyzny o szarych oczach

i opalonej twarzy. Czuła swoje dłonie na jego karku, tam, gdzie
kończyły się ciemne, lekko siwiejące włosy. Czuła jego obecność,

która przypominała obecność Joe, a jednocześnie była czymś

zupełnie innym. Rozkoszny dreszcz przebiegł jej ciało. Przeciągnęła

się na leżaku, zrzucając z głowy słomkowy kapelusz. Spódnica typu

sarong rozchyliła się, obnażając zgrabne nogi i uda... Słońce było

coraz wyżej, upał wzmagał się.

Nagle poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię.
- Mała wariatka! Chce pani dostać porażenia? Jeszcze

niezupełnie rozbudzona, jeszcze przebywająca w tamtym

rozpalonym świecie, w którym był jej kochankiem, Klara spojrzała

na mężczyznę.

- Ross - wymówiła jego imię z westchnieniem. Uśmiechała się

do swego snu i ten uśmiech był przyzwoleniem.

- Co za głupota! Usmaży się pani! - Ross najwyraźniej nie

doceniał tego, co się z nią działo. - W samą porę przyjechałem. Pół

godziny dłużej i spiekłaby się pani na raka.

Wziął ją w ramiona i zaniósł do samochodu. Klara, zupełnie

rozbudzona i zawstydzona tym, co zaszło we śnie, próbowała mu

przeszkodzić.

- Niech mnie pan zostawi! Nie potrzebuję niańki! Protestowała

gwałtownie, pragnąc przed samą sobą zatrzeć ślady snu, który tak

nieoczekiwanie się urzeczywistniał.

- Bardzo by się przydała - powiedział Ross niezrażony. - Gdzie

się podziewa ta pani kuzynka?

Rozejrzał się, jakby w nadziei, że Wanda wyłoni się z jakiegoś

kąta.

- Nie ma jej, wróci dopiero wieczorem.

- Zostawiła tak panią samą na cały dzień? To niezbyt rozsądnie

z jej strony.

- Sama ją do tego namówiłam - przerwała mu Klara. -

Powiedziałam jej, że zaprosił mnie pan na konną przejażdżkę, więc

może...

RS

background image

35

- Że co zrobiłem? - Ross był zdumiony. Krążył dotąd jak zwierzę

w klatce po małej powierzchni przyczepy; teraz stanął jak wryty.

- Ja panią zaprosiłem?

- Zapytał pan, czy umiem jeździć konno i...

- Owszem, przyznaję, miałem zamiar wynająć pani jednego z

moich koni i ewentualnie zapewnić opiekę któregoś ze stajennych,

ale w żadnym razie nie przypominam sobie, bym ofiarowywał swoje

usługi.

Poczuła wstyd i rozczarowanie. Tak się ośmieszyć. Nie wiedziała,

czy jest bardziej zła na niego, czy na samą siebie.

- Musiałam pana źle zrozumieć - powiedziała, siląc się na

obojętność i odwróciła głowę, chcąc ukryć łzy napływające jej do

oczu. Niech już sobie idzie.

Ross, nieco zbity z tropu, przysiadł obok niej. Delikatnie odwrócił

jej twarz w swoją stronę. Zobaczył łzy.

- To było dla pani takie ważne? - zapytał nieoczekiwanie

łagodnym tonem. - Dlaczego?

Właśnie tęgo nie może się dowiedzieć. Za wszelką cenę musi

zataić prawdziwy powód łez. I raz na zawsze z tym skończyć. Skoro

jest wobec niego taka bezbronna, powinna przestać go widywać.

Każde kolejne spotkanie może tylko pogłębić jej fascynację. Jeśli w
ogóle jest jej potrzebny mężczyzna, to na pewno nie ktoś, przy kim

traci resztki zdrowego rozsądku.

- Wcale mi na tym nie zależało - powiedziała możliwie

obojętnym tonem i odsunęła się od niego. - Po prostu źle

zrozumiałam i dlatego czuję się głupio. Wydawało mi się, że

proponując mi konną przejażdżkę, stara się pan wyświadczyć mi

uprzejmość, i nie chciałam odmawiać. Jestem właściwie zadowolona,
że zaszła pomyłka. Przyjechałam tu odpocząć. Nie mam ochoty na

towarzyskie kontakty, a zwłaszcza...

- Na kontakty z mężczyznami - skończył za nią Ross.

Spojrzała na niego zdumiona.

- Skąd to panu przyszło do głowy? Ross wzruszył ramionami.

- Całe pani zachowanie na to wskazuje. Nie lubi pani, kiedy ktoś

RS

background image

36

pani dotyka, prawda? Za każdym razem, kiedy się zbliżam, pani

instynktownie się cofa. Wtedy, na łące, była pani tak przerażona,
jakbym zamierzał zrobić pani krzywdę. Musiała pani coś takiego

przeżyć, sądzę, że zaznała pani fizycznej przemocy. Mam rację,

prawda?

Oczy Klary pociemniały.

- Ktoś panią skrzywdził. - W jego głosie brzmiał gniew. - Jest

pani taka drobna i bezbronna...

Pochylił się, ujął jej rękę i lekko dotknął jaśniejszego śladu na

palcu, gdzie dawniej nosiła obrączkę.

- Miała pani męża, prawda? Czy to on?

Klara skinęła głową, jej wargi zadrżały. Przeszłość powróciła, tak

jakby nigdy nie minęła. Pytanie Rossa obudziło bolesne

wspomnienia, a pełen współczucia ton jego głosu sprawił, że od

dawna powstrzymywane łzy popłynęły.

Trzymał jej rękę, delikatnie gładząc jaśniejszy ślad, jakby chciał go

zetrzeć.

- Nie wszyscy mężczyźni są tacy - powiedział, a spojrzawszy na

łzy spływające jej po policzkach, dodał: - Proszę przestać płakać.

Jedyny sposób na powstrzymanie kobiecych łez, jaki znam, to

pocałunek, a ja naprawdę jestem zmęczony pocałunkami!


RS

background image

37

ROZDZIAŁ TRZECI

- To bardzo dziwne, co pan powiedział. - Klara przestała płakać

i spojrzała na Rossa z zainteresowaniem.

- Dziwne? Może dla pani. Jest pani kobietą, a wszystkie kobiety

są takie same. Proszę mi wierzyć, całowałem już tyle kobiet, że mi

wystarczy do końca życia.

Mówił to takim tonem, jakby naprawdę wierzył we własne słowa.

W spojrzeniu Klary zdumienie mieszało się z pogardą. To, co

powiedział, znaczyło, że miał w życiu tyle kobiet, że aż mu obrzydły.

Zepsuty powodzeniem uwodziciel. Obrzydliwe. Wyrwała rękę.

- Jeśli chodzi o mnie, może się pan niczego nie obawiać -

powiedziała sucho. - Nie czekałam na pański pocałunek. Nie

potrzebuję niczyich pocałunków. Zwłaszcza teraz.

Przez chwilę uważnie się jej przyglądał, a potem powiedział z

ulgą:

- W porządku. Teraz, kiedy wszystko sobie wyjaśniliśmy,

będziemy wiedzieli, co robić dalej.

- Dalej?

- Jesteśmy sobie obcy, spotkaliśmy się przypadkiem, nic nas nie

łączy - nieoczekiwanie uśmiechnął się - i możemy się zaprzyjaźnić,

po prostu zostać przyjaciółmi, to wszystko. Zgoda?

Klara zawahała się. Propozycja wydała się jej absurdalna.

Zaprzyjaźnić się? Dla niej niebezpieczeństwo wcale się nie
zmniejszyło. Lepiej byłoby z tym po prostu skończyć. Nigdy więcej

go nie widzieć.

- Zgoda - powiedziała ze zdumiewającą konsekwencją - ale

przecież nie musimy, jeśli woli pan nie... Nie ma pan wobec mnie

żadnych zobowiązań.

- Chyba jednak mam. No, skoro postanowiliśmy zostać

przyjaciółmi, to może zaczniemy mówić sobie po imieniu. Ja, jak pani
wie, mam na imię Ross.

- Klara.

RS

background image

38

- Zatem, Klaro, zapraszam cię do mnie na poranną kawę. A

potem wybierzemy się gdzieś konno. Dobrze jeździsz?

- Trochę jeździłam, zanim wyszłam za mąż. Przez ostatni rok

nie miałam okazji.

Jazda konna należała do tych zajęć, które nie zyskały aprobaty Joe.

Sam nie jeżdżąc konno, nie mógł jej towarzyszyć, a samodzielne

wyprawy nie wchodziły w rachubę. Był zazdrosny o każdą żywą

istotę.

- Tego się nie zapomina - powiedział uspokajająco Ross - ale na

początku nie należy się zbytnio forsować. Czy coś się stało? - dodał

widząc, że nagle posmutniała.

- Nie będę mogła jechać. Brakuje mi odpowiedniego stroju. Nie

wsiądę na konia w spódnicy czy w szortach.

- Nie przejmuj się tym. Coś się znajdzie.

Do samochodu Rossa została przetransportowana w tradycyjny

już sposób. Tym razem była na to przygotowana. Opanowała się i

postanowiła zachować całkowitą obojętność. Grunt to nie

zapominać, że on ma dość kobiet, a jej nie zależy na żadnym

mężczyźnie. Tego należy się trzymać. Nawet jeśli jego wyznanie

trochę ją rozczarowało. Nawet jeśli Moulin Gris było cudownym

miejscem, w którym chciało się spędzić życie. Prawdziwy dom.
Przytulny i wygodny.

- Masz bardzo piękny dom - powtórzyła zdanie, które już przez

pomyłkę wypowiedziała do pani Pierrepointe;

- Ja też bardzo go lubię. - Uśmiechnął się. - Chcesz obejrzeć

resztę?

- Tak, bardzo bym chciała, ale... - Klara była speszona. - Na razie

nie bardzo mogę się poruszać, a przecież nie będziesz mnie dźwigał
po całym domu...

Czuła na sobie spojrzenie jego szarych oczu. Ciepłe, dobre

spojrzenie. Jest taki bezbronny, kiedy się nie gniewa, pomyślała.

- Trudno to nazwać „dźwiganiem", wziąwszy pod uwagę twoją

wagę. Jesteś bardzo lekka i blada, wyglądasz na osobę niezwykle

wyczerpaną. Czy to ma związek z tym, co ostatnio zaszło, mam na

RS

background image

39

myśli twoje niezbyt udane małżeństwo?

- Tak. Ale nie chcę o tym mówić, bardzo proszę, mówmy o czym

innym, lepiej porozmawiajmy o tobie.

Wydało się jej, że dostrzega w jego oczach dawną czujność. Chyba

w dalszym ciągu jej nie dowierza. W takim razie...

- Dobrze. A co chciałabyś wiedzieć?

Nagle zdała sobie sprawę, że chciałaby wiedzieć wszystko,

zwłaszcza dlaczego tak nienawidzi kobiet, ale postanowiła nie

poruszać tego tematu. Trzeba zapytać o coś innego, na przykład o
konie. To powinien być bezpieczny temat.

- Opowiedz mi o swojej stadninie. Hodujesz konie wyścigowe? A

jak to się stało, że ty, Anglik, mieszkasz tak na odludziu, w samym

środku Francji?

Najwyraźniej nie było bezpiecznych tematów. Ross zjeżył się.

- Pozwolisz, że nie odpowiem na ostatnie pytanie. Jeśli chodzi o

pozostałe, to owszem, zajmuję się hodowlą koni wyścigowych. To

znaczy, mam ludzi - koniuszych, stajennych, którzy to robią. Moja

praca to pisanie książek.

Książki? Klara, mimo że bardzo lubiła konie, nie wiedziała o nich

wiele, natomiast, w pewnym stopniu dzięki Wandzie, świat

literatury nie był jej całkiem obcy.

- To bardzo interesujące. Co piszesz? Publikujesz pod własnym

nazwiskiem? - I przepraszająco dodała:

- Pewnie dlatego myślałeś, że o tobie słyszałam? Wybuchnął

głośnym, dźwięcznym śmiechem.

- Czy zawsze zadajesz pytania seriami? Piszę powieści

przygodowe oparte na moich własnych doświadczeniach. Podpisuję

je własnym nazwiskiem.

- Opisujesz tylko to, co ci się naprawdę wydarzyło? - Tak ją

zaintrygował, że zapomniała o ostrożności i o tym, że był wrogiem

kobiet.

- Na przykład co?

Napięcie Rossa minęło bez śladu. Wydawał się zupełnie

odprężony. Siedział wygodnie, z długimi nogami wyciągniętymi

RS

background image

40

przed siebie, jedną rękę trzymał na oparciu kanapy; od Klary dzieliło

go kilka centymetrów, a mimo to tylko z wielkim trudem udawało jej
się skupić na tym, co mówił.

- Wszystko mnie zmęczyło. Nie chcę pisać o czymś, czego nie

zaznałem. Wspinaczki, spływy górskimi potokami, polowania, loty

szybowcowe; moje ostatnie hobby to wyprawy balonem.

Zielone oczy Klary błyszczały jak gwiazdy.

- Boże - powiedziała z przejęciem - jaki ty jesteś szczęśliwy,

większość ludzi może o tym wszystkim tylko marzyć.

Był wyraźnie rozbawiony jej podziwem.

- A ty marzysz o czymś takim? Skinęła głową.

- Taka mała osóbka, a tak żądna przygód! Obrzucił ją

spojrzeniami i Klara zaczerwieniła się.

- Opowiedz mi coś o swoich przygodach - powiedziała z prośbą

w głosie, a widząc, że zerka na zegarek, dodała:

- Przepraszam, musisz być bardzo zajęty. Wiem, że pisarze

zwykle przestrzegają ściśle rozkładu zajęć. Nie będę ci przeszkadzać.

Odstawiła pustą filiżankę i zapominając o skręconej nodze,

zerwała się z kanapy. Skutek był łatwy do przewidzenia. Zachwiała

się, jęknęła z bólu i przeklinając własną głupotę, wylądowała w

ramionach Rossa.

- Mała wariatka! - warknął, podtrzymując ją. Na ułamek

sekundy głowa Klary spoczęła na jego piersi, ułamek sekundy na tyle

długi, by mogła usłyszeć szybkie bicie jego serca i poczuć, że sama

znowu się czerwieni.

- Nie spiesz się tak - powiedział, zwalniając uścisk. - Nie chodzi

o mój czas, mam go zresztą pod dostatkiem, chodzi o to, że jeśli

mamy się dziś wybrać konno, to musimy się ruszyć, potem będzie za
gorąco.

- My? Razem? Myślałam, że... - uniosła ku niemu zarumienioną

buzię.

- Ja też tak myślałem, ale zmieniłem zdanie. Zamierzam ci

towarzyszyć.

Dlaczego? - zastanawiała się, kiedy opuściwszy dom, kierowali się

RS

background image

41

ku stajniom. Dlaczego zmienił zdanie? Co go do tego skłoniło?

Jakiego rodzaju uczucie? Uczucie? Jeśli Ross Savage w ogóle kierował
się uczuciami, to chyba nie w tym przypadku. Tego mogła być

pewna.

Ross po krótkiej rozmowie ze stajennym udał się z Klarą na

zaplecze stajen, do szatni. Przez okno mogli widzieć, jak chłopiec

wyprowadza osiodłane, gotowe do drogi konie.

- Zostawię cię samą - powiedział Ross i zawahał się na chwilę. -

Chyba żebyś potrzebowała pomocy. Trudno włożyć bryczesy i długie
buty z tą nogą...

Sama myśl, że mógłby pomagać jej przy ubieraniu, wprawiła Klarę

w popłoch.

- Dziękuję, jakoś dam sobie radę - powiedziała szybko.

Na szczęście noga nie była już spuchnięta i mogła włożyć spodnie

i długie buty bez trudności. Pasowały doskonale. Skąd tu tyle
damskich rzeczy, przebiegło jej przez myśl.

- Można? Jesteś gotowa? - Usłyszała jego głos i niemal

jednocześnie Ross wtargnął do przebieralni. Zapinała właśnie

bluzkę. Wzrok Rossa zatrzymał się na jej drobnych piersiach, ledwo

osłoniętych przezroczystym stanikiem. Klara spostrzegła, że się

zaczerwienił, a potem odwrócił głowę, jakby ten widok sprawił mu
przykrość.

- Przepraszam - mruknął.

Klara drżącymi rękami skończyła zapinanie bluzki.

- Teraz jestem gotowa - powiedziała, siląc się na spokój.

Mimo jego zapewnień, że absolutnie nie jest nią zainteresowany,

czuła się nieswojo. Może z powodu tego nieszczęsnego

podobieństwa do Joe. Zdawała sobie sprawę, że nie jest wobec niego
sprawiedliwa, że może go krzywdzi, ale to podobieństwo, może

pozorne i bez znaczenia, miało w sobie coś nieprzyjemnego.

Kojarzyło się z gwałtem, z przemocą. A jednak nie była w stanie

uwierzyć, że Ross Savage mógłby uderzyć kobietę, mimo że już kilka

razy widziała go w gniewie.

Może i nie bije kobiet, ale pewnie potrafi w inny sposób zrobić

RS

background image

42

krzywdę.

Ross wybrał dla niej łagodną klacz imieniem Minou.
- Nie należy do stajni wyścigowej. Trzymam ją dla gości.

Dla kobiet, które go odwiedzają? Interesowało ją to bardziej, niż

chciała przyznać i ta ciekawość miała w sobie coś, co sama Klara

oceniała jako niewłaściwe i nie na miejscu.

Ross dosiadł konia imieniem Carpentier, tego samego, na którym

go widziała poprzedniego dnia. Dziś prezentowali się równie

wspaniale.

- Szkoda, że mi zniszczyłeś film. Miałam takie świetne zdjęcia.

- Możesz zrobić nowe, jeśli chcesz. - Usłyszała ze zdziwieniem. -

Teraz jestem pewien, że nie posłużą jako materiał do jakiegoś

kretyńskiego reportażu.

- Nareszcie mi uwierzyłeś! - krzyknęła radośnie Klara. - Tak

bardzo się cieszę!

- Ja również. Wcale bym nie chciał, żeby się okazało, że ktoś tak

śliczny jest tak fałszywy.

Gorąca fala uderzyła jej do głowy. Natychmiast przywołała

argument osłabiający wrażenie wywołane jego słowami: mężczyzna,

który miał w życiu tyle kobiet, na pewno umie prawić komplementy

bez pokrycia.

Minou była klaczą dobrze ułożoną i jazda nie sprawiała Klarze

trudności. Przedtem jednak...

Para silnych męskich ramion uniosła ją i usadowiła w siodle; Ross

pochylił się i zaczął, dopasowywać strzemiona. Patrząc z góry na

jego głowę, na ciemne włosy i silny kark, poczuła nagle nieprzepartą

ochotę, żeby ująć jego głowę w dłonie, przez chwilę głaskać ciemne

pukle, poczuć mięśnie karku...

Żeby tego nie zrobić, ujęła wodze. Ross wyprostował się i dosiadł

Carpentiera.

- Dokąd jedziemy? - zapytała, gdy konie zaczęły iść stępa.

- Pojedziemy doliną w górę rzeki.

Dolina, gdzie leżała posiadłość Moulin Gris, była jedną z kilku

dolin przecinających okolicę.

RS

background image

43

- Teren jest bardzo zróżnicowany. Żyzne doliny i jałowe zbocza

gór. Na górskich drogach trzeba bardzo uważać, są wąskie i kręte;
widoki piękne, ale jazda jest niebezpieczna.

- Straszne odludzie...

- Dlatego tu mieszkam. Lubię samotność. Klara poczuła się

niezręcznie, na pewno mu przeszkadza. Zanim zdążyła coś

powiedzieć, Ross dodał:

- Mam w okolicy kilku starych, wypróbowanych przyjaciół,

którzy znają i szanują moje obyczaje.

- Jakie?

- Postawiłem sprawę jasno. Wiedzą, że cenię sobie samotność i

że odwiedzać mnie można tylko wtedy, kiedy o to poproszę. I

najważniejsze: nie wolno o mnie wspominać dziennikarzom. Ktoś,

kto coś takiego zrobi, zamyka sobie drzwi Moulin Gris na zawsze.

- Ja na pewno nie zawiodę twego zaufania - powiedziała z

zapałem Klara. - Musisz być bardzo znanym pisarzem.

Rzucił jej szybkie spojrzenie.

- Dlatego, że dziennikarze zatruwają mi życie?

- Nie, mam na myśli to wszystko, dom, konie, sporty, jakie

uprawiasz, widać, że jesteś człowiekiem, któremu powiodło się w

życiu.

- W pewnym sensie masz rację. Ale na ,,to wszystko", jak

mówisz, zarobiłem właśnie pisaniem. - Jego głos nie brzmiał

zupełnie szczerze.

- Ach, tak - powiedziała bez przekonania. - Teraz rozumiem.

- Nie, nie rozumiesz i obawiam się, że tak już zostanie.

Chyba nie zamierzał jej obrazić, ale Klara poczuła się urażona.

Przez chwilę panowała cisza. Nie może przecież rozmawiać ze mną o
swojej przeszłości jak z kimś, kogo zna od lat, pomyślała.

- Przepraszam - powiedziała ironicznie - ale kiedy się z tobą

rozmawia, trudno wyczuć, o czym wolno mówić, a co jest tabu.

Myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy ograniczyli się do

grzecznościowych zdań na temat pogody lub polityki i tak dalej.

- Nie daj Boże - uśmiechnął się przepraszająco. - Bardzo mi

RS

background image

44

przykro, ale wolę żyć teraźniejszością, cieszyć się każdym nowym

dniem, nie wracać do przeszłości. Może i ty powinnaś tak zrobić?

- Próbuję. Próbuję też skorzystać z lekcji, jakie odebrałam w

przeszłości.

Tak, jak mówił, droga wiodła w górę wzdłuż rzeki, tej samej, nad

którą leżała posiadłość Rossa.

Zsiedli z koni, przywiązali je i usiedli na zboczu, skąd był najlepszy

widok.

- Śliczna, ale niebezpieczna - powiedział Ross, nie patrząc na

rzekę.

Klara zadrżała. Myślał o niej? Ale dlaczego? Zdanie lepiej

pasowało do opisu jego własnej osoby. Tylko że ona powiedziałaby

raczej: „przystojny, ale niebezpieczny".

Był wyższy i lepiej zbudowany niż Joe, był też lepiej wychowany.

Joe miał zdecydowanie szorstki sposób bycia. Na pewno istniały też
inne różnice. Ale to bez znaczenia. Przyjechała tu tylko na trzy

tygodnie. I nie zamierzą się zakochać.

Gdyby w jej życiu miał się pojawić jakiś mężczyzna, to musiałby

być niski, drobny i koniecznie jasnowłosy. Tak, jasnowłosy, to był

podstawowy warunek: pod żadnym względem nie mógł

przypominać Joe.

- Powiedziałaś, że starasz się wyciągnąć wnioski z lekcji, jaką

dostałaś - odezwał się Ross, jakby czytając w jej myślach. - Czego się

nauczyłaś?

- Być bardziej ostrożna. Lepiej poznawać ludzi. Joe znałam

bardzo krótko. Zresztą nie sądzę, że kiedykolwiek zdecyduję się na

małżeństwo. Nie wiem, czy w ogóle tego chcę.

Czuła na sobie jego uważne spojrzenie. ,
- A co z bardziej luźnymi kontaktami? Jesteś zbyt młoda i ładna,

żeby żyć w celibacie.

Klara spojrzała na niego. Najwyraźniej pytasz poważnie. Treść

pytania zmieszała ją nieco.

- Luźne kontakty, jak to nazywasz, nie interesują mnie.

- Wszystko albo nic? To dość radykalna recepta na życie, jeśli to

RS

background image

45

prawda.

- Owszem, prawda - odparowała Klara - zresztą ty robisz to

samo!

- Jestem od ciebie starszy.

- Co nie znaczy, że mądrzejszy. - Ugryzła się w język. Niby

utrzymuje, że nie jest nią zainteresowany jako kobietą, a mimo to od

czasu do czasu daje do zrozumienia, że jest inaczej/Czyżby celowo

starał się wyprowadzić ją w pole? Czy delikatnie dawał do

zrozumienia, że mimo wcześniejszych deklaracji byłby gotów dla
niej zrobić wyjątek?

Tak czy inaczej, jej nie oszuka. Będzie głucha na jego aluzje,

odporna na komplementy. Jest wystarczająco silna. Wreszcie

wyzbyła się strachu i nie boi się go, tak jak bała się Joe.

Ale przecież nie chodzi o niego. Boi się siebie. Boi się, bo jest

wyjątkowo podatna na jego urok, bo Ross od samego początku
pociąga ją, jak żaden mężczyzna przedtem.

I dobrze. To wcale nie znaczy, że musi się temu poddać. Nigdy

więcej nie zamierza cierpieć.

Celowo zmieniła temat rozmowy.

- Widok jest piękny, ale jest w nim coś groźnego. Nawet ta

rzeka. Szkodą, że nie wzięłam aparatu. Zwykle się z nim nie rozstaję.
Muszę tu jeszcze kiedyś przyjechać, teraz już znam drogę. Ale, a

propos, czy naprawdę będę mogła zrobić zdjęcia twojego domu, koni

i...

- Tak, ale ja wolałbym jednak na nich nie figurować. -

Naprawdę?

Klara była rozczarowana.

- W dalszym ciągu mi nie wierzysz?
Bez niego zdjęcia będą jak klejnot, z którego wyjęto największy i

najcenniejszy kamień.

Ross uśmiechnął się i wyciągnął ku niej dłonie. Serce Klary zabiło

niespokojnie; dopiero po chwili dotarło do niej, że chce jej tylko

pomóc dosiąść Minou.

- Wierzę ci, sam nie wiem dlaczego. Zbyt długo nikomu nie

RS

background image

46

ufałem, a w tobie jest coś takiego... - Przerwał. - Ja po prostu byłem

już tyle razy fotografowany, że nabrałem do tego wstrętu.

Coś się za tym kryje, myślała Klara w powrotnej drodze. A ta

tajemnica okrywająca jego życie zwiększa tylko jego atrakcyjność.

Słońce stało bardzo wysoko, błękit nieba zbielał od żaru. Mimo

zmęczenia upałem i konną jazdą Klara niechętnie wracała do domu.

Ross wyczuł sytuację.

- … A może byśmy wstąpili na kemping i wzięli aparat

fotograficzny? Po południu jest za gorąco na spacery, ale będziesz
mogła sfotografować wnętrze domu.

- Chyba nie zamierzasz spędzić ze mną całego dnia! Przecież

masz pracę. Myślałam, że odwieziesz mnie i już.

- A co zamierzasz robić sama przez resztę dnia? W przyczepie

będzie gorąco i duszno, a na zewnątrz siedzieć nie możesz.

Najlepszym wyjściem w takiej sytuacji byłoby zjeść ze mną lunch i
odpocząć w klimatyzowanym pomieszczeniu.

Klara nie mogła się zdecydować.

- To bardzo miło z twojej strony, ale chyba przesada. Dobrze,

pójdę, pod warunkiem, że jeśli zechcesz popracować, będziesz się

zachowywał tak, jakby mnie nie było.

Ross uśmiechnął się.
- To byłoby raczej trudne - powiedział i Klara tym razem nie

próbowała dociekać, co właściwie miał na myśli.

Pomysł Rossa okazał się dobry. Znacznie przyjemniej było

przeczekać upał w klimatyzowanym wnętrzu Moulin Gris.

Po lunchu, podanym przez panią Pierrepointe w wyłożonej

terakotą jadalni, Ross zostawił Klarę samą, prosząc tylko o jedno:

niech się stara zbytnio nie forsować nogi. Z rozkoszą zapuściła się w
głąb domu.

Następnym pomieszczeniem, za salonem, był gabinet pana domu.

Pokój do pracy, czarne, lakierowane biurko, półki wypełnione

książkami. Klara, spodziewając się, że zwiedzanie domu dostarczy jej

bliższych informacji o jego właścicielu, srodze się rozczarowała. W

pokoju Rossa nie było nic, co mogłoby ją naprowadzić na jakikolwiek

RS

background image

47

ślad. Nawet rodzinnych fotografii. * W nadziei, że jednak uda się jej

coś znaleźć, postanowiła odwiedzić sypialnię. Zrobiła kilka zdjęć
parteru i kulejąc poszła dalej korytarzem, wzdłuż którego

znajdowały się pokoje. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła,

wchodząc na górę. Może pozwolenie Rossa dotyczyło tylko parteru.

Pokusa jednak okazała się zbyt silna. Tylko się rozejrzę, przyrzekła

sobie w duchu.

Pierwszy pokój, do którego weszła, był prawdopodobnie pokojem

gościnnym. Ogromne łoże, błękitny dywan, bladoróżowe ściany.

Dłuższą chwilę stała w progu, z podziwem przyglądając się

meblom, obrazom, bibelotom. Jak cudownie byłoby móc mieszkać w

takim pokoju! Zawahała się, nastawiła aparat. Tylko jedno jedyne

zdjęcie, próbowała usprawiedliwić się w duchu.

Obok znajdowała się sypialnia Rossa. Nie było wątpliwości, do

kogo należy. Ciemne, solidne meble i - łoże. Nie mogła oderwać oczu.

Dopiero ból w nodze wyrwał ją z zamyślenia. Jednak ją

sforsowała, wchodząc po schodach. Żeby chwilę odpocząć,

przysiadła na brzegu łóżka. Tylko nie myśleć o Rossie. Zwłaszcza nie

w tym miejscu. Siłą woli wygnała z wyobraźni jego obraz.

Rozejrzała się dokoła. Sypialnia mężczyzny, urządzona po

spartańsku, surowo, żadnych ozdób, żadnych zdjęć. Ludzie na ogół
stawiają obok siebie wizerunki swoich bliskich, pomyślała.

Widocznie jego chęć zerwania z przeszłością była wyjątkowo silna.

Tylko dlaczego? Może popełnił zbrodnię?

Z rozmyślań wyrwał ją gniewny głos.

- Co tu robisz, do diabła?

Przyłapana na gorącym uczynku, widząc jego wściekłość, zrobiła

to, co robiła zwykle, chcąc się ustrzec gniewu Joe. Poszukała ratunku
w kłamstwie.

- Ja... tu... właśnie... bardzo przepraszam, ale szukałam łazienki,

musiałam zabłądzić, do tego moja noga...

- Stara śpiewka. Nie tobie pierwszej wydaje się, że wystarczy

wejść do mojego domu, żeby się znaleźć w moim łóżku.

Ujął ją za ramię i wyprowadził na korytarz, nie zwracając uwagi

RS

background image

48

na to, że ma trudności z chodzeniem.

Klara, wstrząśnięta tym, co powiedział, prawie nie czuła bólu.
- Ty wstrętny bydlaku! Za kogo ty się właściwie uważasz! Taki

jesteś pewien, że wszystkie na ciebie lecą? Nie wiem, dlaczego tak

myślisz i nic mnie to nie obchodzi. Ale jedno ci powiem, nie chcę cię

więcej widzieć na oczy, wszystko jedno, w łóżku czy pod łóżkiem.

Mówiłam ci już, że szukałam ubikacji...

- Ubikacje są na dole - powiedział złym głosem. - Trzeba było

zapytać panią Pierrepointe, chętnie by ci wskazała.

Podprowadził ją pod drzwi. Została w łazience dłużej, niż to było

konieczne, próbując się opanować. Kiedy wreszcie wyszła, Ross był

znowu uprzejmym panem domu, chłodnym i opanowanym.

- Chyba powinnam wrócić do siebie - powiedziała. - Mam

wrażenie, że nadużyłam twojej gościnności.

Nie podjął tematu, a ona nie spodziewała się niczego więcej.

Potakująco skinął głową. Tym razem nie zaniósł jej do samochodu,

tylko podał ramię. Wolała, żeby tego nie robił, mimo to przyjęła je,

żeby mu się nie sprzeciwiać. Wyraz twarzy Rossa nie wróżył nic

dobrego.

W samochodzie panowała złowroga cisza. Klara milczała;

przeżywając swoje kłamstwo. Uciekła się do niego instynktownie, ze
strachu. A przecież - przypomniała sobie słowa Wandy - nie wszyscy

mężczyźni są tacy jak Joe. Przecież Ross miał prawo się

zdenerwować. Wtargnęła na jego teren, nie pytając o pozwolenie.

Teraz musi mu powiedzieć prawdę.

- Posłuchaj - zaczęła nieśmiało.

- Nie znoszę kłamstwa - przerwał jej - po prostu nie znoszę. A ja,

idiota, wyobrażałem sobie, że ty jesteś inna. Swoją drogą, ciekawe.
Jak widać, nawet ja mogę się jeszcze czegoś nauczyć od kobiet.

- Proszę, Ross, pozwól mi wyjaśnić...

- Nie wysilaj się na nowe kłamstwa! Nie ma potrzeby. Schowaj

je na potem, mogą ci się jeszcze przydać.

Skręcił w stronę łąki. Z daleka zobaczyła przyczepę. Miała bardzo

mało czasu. Powie mu teraz albo nigdy. Wzięła głęboki oddech.

RS

background image

49

- Tak - powiedziała zdławionym głosem - masz rację, kłamałam,

ale... - Czuła, że jeszcze chwila i zacznie płakać.

- Trochę za późno na wyjaśnienia, zresztą nie są potrzebne. Ja i

tak...

- Posłuchaj - krzyknęła - pozwól mi powiedzieć. Dawno

wszystko bym ci wytłumaczyła, gdybyś zechciał mnie dopuścić do

głosu. Powiedziałabym ci, dlaczego...

- Nie sądzę, żebyś mi to mogła kiedykolwiek wytłumaczyć. -

Ross wysiadł, obszedł samochód i otworzył drzwi po jej stronie.
Zrobił to tak szybko, jakby się bał, że wysiądzie sama i ucieknie.

Powinien wiedzieć, że nie mogę uciec, pomyślała, z tą nogą... Sam

doktor mu to powiedział, jego zaufany doktor.

Ręce trzęsły się jej tak bardzo, że nie była w stanie otworzyć

drzwi z klucza. Ross gwałtownym ruchem wyrwał jej kluczyk,

otworzył drzwi, wepchnął ją do środka, wszedł za nią i zatrzasnął
drzwi.

- Teraz porozmawiamy.

Klara przysiadła na posłaniu, czuła ostry ból w nodze.

- Teraz słucham: po co przyjechałaś, kto cię nasłał? Nagle

zrozumiała. Spojrzała na niego. Zacięta, pochmurna twarz. A więc to

chodzi o tamto. Znowu zaczyna. Wszystko zniszczyła. Przez swoje
głupie szwendanie się po jego domu straciła jego zaufanie. Bo

przecież już jej wierzył. Wszystko to jej wina. Próbowała coś

powiedzieć, zaplątała się i wybuchnęła płaczem.

- Przestań! - krzyknął. - Przestań, słyszysz? Chyba nie myślisz,

że uwierzę w twój płacz, nie ze mną te sztuczki. Zbyt wiele kobiet

wypróbowywało na mnie te numery!

Nie mogła przestać. Napięcie ostatnich tygodni było zbyt silne.

Zbyt długo żyła w stresie. Teraz tama została przerwana i nic nie

mogło powstrzymać potoku łez.

- Przestań, do cholery! Mówię ci, przestań! - Mocno szarpnął ją

za ramię. Raz i drugi.

Klarę ogarnęło przerażenie. Joe zawsze reagował w ten sposób.

Tak jakby jej rozpacz wyzwalała w nim najgorsze instynkty.

RS

background image

50

Łzy nie były w stanie ukryć przerażenia, malującego się w jej

oczach. Uniosła rękę obronnym ruchem. Zasłoniła twarz.

- Joe, nie bij mnie, błagam!

Ross i Joe stopili się w jedno. Byli teraz tym samym mężczyzną.

Kwintesencją przemocy i gwałtu.

Na twarzy Rossa ukazało się zdumienie. Opuścił rękę. Patrzył na

nią; w jego szarych oczach dostrzegła odbicie własnego przerażenia.

- Czy on cię bił? - spytał gardłowym głosem, jego szczęka drżała.

- Tak - szepnęła Klara - właśnie dlatego skłamałam.

Powiedziałam, że szukałam łazienki, nie chciałam, żebyś się złościł.

Joe nigdy mi nie wierzył, kiedy mówiłam prawdę. Wiem, że nie

powinnam tam wchodzić. Ale chciałam zobaczyć, jak to jest na górze.

A ponieważ drzwi były otwarte... nie mogłam się powstrzymać.

Bardzo mi przykro, teraz już wszystko skończone.

Ross, osłupiały, usiadł obok niej na posłaniu. Przez chwilę się

wahał.

- I to właśnie było twoje kłamstwo? - spytał niezbyt pewnym

głosem.

- Tak. - Ledwo usłyszał, co powiedziała. Siedziała ze spuszczoną

głową. Muszę wyglądać strasznie, z czerwonym nosem i

zapłakanymi oczami, pomyślała.

Ross delikatnie zwrócił jej twarz ku sobie, odsunął grzywkę,

spojrzał w wielkie zielone oczy.

- Czy możesz przysiąc, że to było twoje jedyne kłamstwo?

- Tak, przysięgam. - Wpatrywała się w niego jak

zahipnotyzowana. Musi jej uwierzyć, musi.

- Wszystko inne było prawdą, tak? Nie jesteś dziennikarką?

Dzięki Bogu, nie wspomniał o Wandzie.
- Przysięgam, że nie, i jest mi okropnie przykro, że cię

oszukałam.

- Niepotrzebnie - odparł zagadkowym tonem - to nie było duże

kłamstwo.

Położył jej dłoń na ramieniu, tym razem delikatnie, prawie

pieszczotliwie.

RS

background image

51

- Klaro, mnie nie musisz się bać, naprawdę. Mam kobietom

wiele do zarzucenia. Zrobiły mi wielką krzywdę, ale nigdy,
przenigdy, na żadną nie podniosłem ręki. A swoją drogą, ten twój

mąż to musiał być niezły furiat!

- To było jak choroba. Teraz jestem w stanie to zrozumieć, ale

wtedy... - Głos Klary załamał się, oczy znów zaszły łzami. - Wtedy tak

strasznie się bałam.

Ross objął ją i przytulił. Lęk zniknął. Czuła, że patrzy na jej usta.

Utkwiła wzrok w jego wargach. Czekała. Nigdy w życiu nie czekała
tak na żaden pocałunek.

Coś wisiało w powietrzu. Ale tym razem nie chodziło o

rozładowanie wściekłości. To było napięcie innego rodzaju. Cisza i

oczekiwanie. Zaraz coś się wydarzy. Klara poczuła przyjemne ciepło

rozchodzące się po całym jej ciele. Usta miała suche, łzy wyschły, w

jej oczach lśniło jakieś wewnętrzne światło.

Miała wrażenie, że Ross przysunął się jeszcze bliżej. Westchnęła,

zamknęła oczy, lekko wysunęła usta. Cała była oczekiwaniem.

- Nie! - Ross odsunął się gwałtownie - Nie! Otworzyła oczy. Stał

nad nią.

- Ross...? - szepnęła pytająco.

- Przepraszam - powiedział cicho. - Wydawało mi się, że chcesz,

żebym cię pocałował.

- Tak było.

- Ale to niemożliwe!- prawie krzyknął Ross. Szybkimi krokami

ruszył w stronę drzwi.

- Odchodzisz? - z trudem zapytała Klara.

- Tak.

Nawet się nie odwrócił.
Długo po tym, jak warkot samochodu ucichł, Klara siedziała bez

ruchu, próbując zrozumieć, co zaszło. Nie była w stanie. Zachowanie

Rossa było niezrozumiałe. Przecież chciał ją pocałować, czuła to,

wiedziała... A ona chciała całować jego, to było jej największym

pragnieniem.

To tylko seks, próbowała wyjaśnić sobie swoją fascynację Rossem.

RS

background image

52

Nie zakocham się w nim. Nic mi nie grozi. Nie wolno mi.

Tak właśnie było z Joe. Fascynacja seksem. Nic ponadto. A jednak

wystarczyło, żeby zniszczyć jej życie. Nie, nigdy nie dopuści, żeby coś

takiego miało się powtórzyć.





RS

background image

53

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wanda wróciła dopiero o zmierzchu.

- Myślałam, że cię nie ma - powiedziała - przecież zamierzałaś

się spotkać z Rossem Savage'em.

- Tak.

Wanda bacznie się jej przyjrzała.

- Płakałaś. Znowu wspomnienia? Czy ty naprawdę nie możesz

raz na zawsze zapomnieć tego cholernego Joe?

Nie czekając na odpowiedź, dodała:

- Potrzebny ci inny mężczyzna. Może niekoniecznie akurat Ross

Savage... Skoro już mowa o panach, to muszę przyznać, że ja na
dzisiejszy dzień nie mogę narzekać.

Odwiedziła pobliskie miasteczko Cadenet, gdzie spotkała

pewnego turystę i razem z nim, jego samochodem, pojechała do Aix.

Pomijając swoje przykre doświadczenia z Joe, Klara nigdy nie

wsiadłaby do samochodu przygodnie spotkanego mężczyzny.

- Ten też jest żonaty? - spytała zaciekawiona. Wanda wzruszyła

ramionami.

- Nie mam pojęcia. To bez znaczenia. Wakacje to wakacje. Jest

miły, widać, że ma forsę, umówiłam się z nim na jutro.

Przypuszczam, że znowu wybierzesz się gdzieś z Rossem Savage'em?

- dokończyła z nadzieją w głosie.

Klara nie podzielała jej optymizmu. Nie bardzo wiedziała, co

odpowiedzieć. Jeśli odpowie przecząco, Wanda gotowa z nią zostać.

Trudno uwierzyć, że mogłaby zrezygnować ze schadzki, ale to

przecież możliwe. Z drugiej strony, spędzić cały dzień z Wandą, sam

na sam? Wydobyła z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk.

- A jak ci się udało spotkanie z tym twoim odludkiem? - zapytała

Wanda. - Zrobiłaś jakieś zdjęcia?

Klara wyjęła film z aparatu i włożyła nowy.
- Masz jakieś jego zdjęcie? - powtórzyła pytanie Wanda.

- Nie, on nie lubi być fotografowany, mam kilka zdjęć domu.

RS

background image

54

- Musisz mieć jego zdjęcie - ciągnęła Wanda - zostanie ci

pamiątka z wakacji. Bez czegoś takiego wakacje są nieważne.

W pewnym sensie miała rację. Klara też uważała, że miło byłoby

mieć jakieś zdjęcie Rossa na pamiątkę. Wspomnienie po czymś, co

się nie zdarzyło, bo zdarzyć się nie mogło.

- Jaki on jest? - pytała dalej Wanda.

- Bardzo przystojny, poważny, zamknięty w sobie. Na początku

przypominał mi Joe. Ale charakter ma zupełnie inny. Do tego... czy

pamiętasz, jak wtedy, w sobotę u was w domu, ktoś cię zapytał, czy
znasz Graisona Martella?

- Owszem, co to ma do rzeczy?

- Ross Savage jest trochę do niego podobny. Tylko że Graison

Martell ma jasne włosy i niebieskie oczy, widziałam w gazetach. Ross

jest lekko siwiejącym brunetem z szarymi oczami.

- No widzisz, wcale niepodobny. Możesz mu zrobić kilka zdjęć

teleobiektywem. Tu, w Cadenet, jest zakład fotograficzny. Wywołują

zdjęcia ekspresowo, jak chcesz, mogę wziąć jutro ten film.

- Będzie otwarte w niedzielę?

- Chyba tak.

Niedziela. W Londynie poszłaby do kościoła. Nie była zbyt

religijna, ale rodzice nigdy nie opuszczali mszy, więc chodziła mimo
docinków Joe i jego uwag, że są tam chyba „jakieś dodatkowe

atrakcje", skoro tak „lata".

Tak. Niedziele w Londynie miały ściśle określony rytm. A co

można robić w jakimś położonym na odludziu miasteczku, gdzie

nawet nie ma kościoła? Na szczęście zabrała mnóstwo książek.

Przez chwilę kusiło ją, żeby w ogóle nie ruszać się z łóżka. Leżeć

tak i czytać cały dzień. Kompletna abnegacja.

Nie, tak nisko jeszcze nie upadła. Nie ma się dla kogo ubrać,

prawda, ale to żaden argument.

Dlatego właśnie staranniej niż zwykle dobrała strój. Jasnozielona

bawełniana sukienka, szeroka na dole, obcisła na górze,

podkreślająca szczupłość sylwetki i uwypuklająca drobne, jędrne

piersi. Do tego grzywa starannie wyszczotkowanych, błyszczących

RS

background image

55

włosów... Z przyjemnością zajmowała się sobą. To też było nowe. Po

raz pierwszy od dłuższego czasu mogła swobodnie zadbać o swój
wygląd. Joe oczywiście lubił, kiedy ładnie wyglądała, ale nie mógł

znieść myśli, że ktoś inny mógłby zwrócić na nią uwagę. Ich wspólne

wyjścia były katorgą.

Przejrzała się w lustrzanych drzwiach szafki.

Wystroiłam się i nie mam dokąd iść, pomyślała.

- Biedny Kopciuszek! - usłyszała nagle.

Ranek był ciepły, zostawiła drzwi otwarte i Ross mógł wejść

niepostrzeżenie.

Zaskoczona, powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do

głowy.

- Nie spodziewałam się, że cię znowu zobaczę.

- Wiem o tym i szczerze mówiąc, ja się tego też nie

spodziewałem.

Pomimo iż postanowiła, że nigdy więcej nie podda się urokowi

Rossa, patrzyła na niego jak zaklęta. Ogarnęło ją dobrze znane

uczucie dziwnego niepokoju, suchość w gardle. Z wysiłkiem

oderwała od niego oczy.

- Dlaczego wróciłeś? - spytała, siląc się na spokój.

- Możesz to nazwać konwenansem albo „międzyludzką

solidarnością" - odparł z ironią w głosie.

- Jeździłem tu w okolicy i... - Zrobił nieokreślony ruch ręką. - I

zobaczyłem, że twoja kuzynka wychodzi. Postanowiłem cię

odwiedzić. Jak rozumiem, kuzynka wróci dopiero wieczorem?

- Tak - odparła machinalnie Klara. - Ale to nieważne - dorzuciła

zaraz - postanowiłyśmy, że każda może robić, co chce.

- I słowa dotrzymała - powiedział sucho Ross - ale macie

nierówne szanse, bo ty z tą nogą...

- Nie jest tak źle. W każdym razie nie czekałam na twoje

zaproszenie.

- Nie jesteś zbyt miła.

Miła! Dobre sobie! Kto to mówi? On za to potrafi być miły!

- Najmniej „miłą" osobą, jaką w życiu spotkałam, jesteś ty.

RS

background image

56

Ross niespodziewanie wybuchnął śmiechem.

- Ale mi się dostało! I słusznie. Wczoraj rzeczywiście

zareagowałem chyba zbyt gwałtownie. Dziś przychodzę się

pojednać. Doceń moje dobre intencje, proszę.

Wyciągnął do niej rękę.

Nie mogła nie widzieć jego skruchy, odrzucić gest przyjaźni, nie

docenić tego, że potrafił się przyznać do błędu. Podała mu rękę.

Przez chwilę trzymał jej dłoń w swojej.

- Powiedz, że się mnie nie boisz, bardzo proszę. Wiem, od czasu

do czasu mnie ponosi. Ale nigdy nie tracę panowania nad sobą.

Nigdy, naprawdę. Klaro, ja nie jestem Joe.

- Wiem - szepnęła.

- Czyli znowu jesteśmy przyjaciółmi? - Uścisnął jej dłoń i Klara,

ku swemu niezadowoleniu, poczuła, że się czerwieni. Wyswobodziła

się z jego uścisku, żeby nie przedłużać sceny.

- Dobrze - potwierdziła, usiłując zachować obojętność -

jesteśmy przyjaciółmi.

- Świetnie. - Położył jej dłoń na ramieniu. - Właśnie dziś rano

moja gospodyni wpadła na świetny pomysł; powiedziała tak: „Czy

nie sądzi pan, że panna Lovejoy miałaby ochotę zobaczyć odpust?"

Co ty na to?

Tylko nic nie dać po sobie poznać. Nie wolno okazać radości.

- Och, tak! - usłyszała własny głos.

- No, to jesteśmy umówieni. Odprowadzę tylko Carpentiera do

stajni, przebiorę się i zaraz wracam. Będę z powrotem za... - Spojrzał

na zegarek. - Za niecałą godzinę.

Po wyjściu Rossa Klara rzuciła się do lustra, ale szybko się

zreflektowała. Po pierwsze, już zanim Ross przyszedł, zrobiła dużo
dla swojej urody, po drugie, nie było powodu, żeby stosować jakieś

nadzwyczajne środki. Jest zwykłą turystką, która przypadkowo

wtargnęła na czyjś prywatny teren i teraz ten ktoś w ramach

„międzyludzkiej solidarności" postanowił pokazać jej pobliskie

miasteczko. Zwykła sprawa. Zrobiłby to dla każdego.

Dla każdego może nie. Może dla kogoś, kto wygląda tak, jak ona

RS

background image

57

teraz. Wyglądała prześlicznie: drobna, zarumieniona buzia,

ogromne, błyszczące oczy... Kiedy wsiadała do samochodu
dostrzegła na twarzy Rossa wyraz pełnej aprobaty.

- Czy to daleko? - spytała, żeby coś powiedzieć. Nie chciała

siedzieć w milczeniu obok niego, ramieniem dotykając jego ramienia.

Nie chciała wywoływać tamtej napiętej ciszy.

- Jakieś dziesięć kilometrów, w Ferigoulet.

Przez chwilę panowało milczenie.

Spojrzała na niego. O czym może myśleć? Ściągnęła go wzrokiem;

Ross, oderwawszy na chwilę wzrok od wijącej się przed nimi drogi,

popatrzył jej w oczy.

- Gdzie mieszkasz w Anglii?

Odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej chciał przełamać lody. Szukał

tematu, który pozwoliłby na normalną rozmowę bez niedomówień i

podtekstów.

- Urodziłam się w Hempshire, to takie miasteczko w New

Forest, a teraz mieszkam w Londynie. To znaczy... mieszkałam -

poprawiła się. - Po rozstaniu z mężem postanowiłam sprzedać

mieszkanie. Będę teraz mieszkać w przyczepie, bo stale

przemieszczam się z miejsca na miejsce, taką mam pracę.

- Rozwiodłaś się, czy tylko jesteś w separacji?
- Jestem rozwiedziona. - Klara westchnęła. Ross znowu na nią

spojrzał.

- Dlaczego wzdychasz? Skoro małżeństwo było nieudane, to

chyba dobrze, że się rozpadło.

- Tak, oczywiście - powiedziała Klara w zadumie.

- Wiem, że w dzisiejszych czasach wiele osób się rozwodzi i

trzeba to traktować normalnie, ale...

- Ale, co?

- Chodzi o to, że moi rodzice byli idealnym małżeństwem. Moi

wujostwo też. Dlatego zawsze uważałam, że ze mną będzie tak samo.

Mimo że wszyscy mi mówią, że nie ma w tym mojej winy, to ja i tak

czuję się, jakbym... przegrała.

- Chyba niesłusznie. - Ross na chwilę się zamyślił.

RS

background image

58

- Chociaż nie znam dokładnie całej sprawy.

W jego głosie było coś, co zachęcało do dalszych zwierzeń.
Do tej pory rozmawiała o tym tylko ze swoim adwokatem,

psychologiem i Wandą. Wszystkie były kobietami. Nigdy dotąd

żaden mężczyzna nie wypowiedział się na ten temat. To mogło być

interesujące.

- Właściwie nie ma wiele do opowiadania. Mój mąż był

chorobliwie zazdrosny, to wszystko. I używał wobec mnie...

przemocy.

- Zazdrość to straszne uczucie. - Ross nie patrzył na nią, wzrok

miał wbity przed siebie.

- Mówisz to takim tonem, jakbyś coś o tym wiedział z własnego

doświadczenia.

- Owszem, wiem niejedno, ale mówiliśmy o tobie.

- No więc, w poradni rodzinnej psycholog nazwał to

„chorobliwą zazdrością spowodowaną zaburzeniami

emocjonalnymi". Powiedział, że powodem może być zbyt silne

uzależnienie uczuciowe Joe od matki.

- Nie miał żadnych przyjaciół?

- Nie, dlatego wszystkie swoje emocje skupiał na mnie. Byłam

dla niego „wszystkim" i chciał być „wszystkim" dla mnie.

- Nie bardzo rozumiem. - W głosie Rossa brzmiało

powątpiewanie. - To jakaś koszmarna niedojrzałość, infantylizm, czy

ja wiem? Trochę mnie tylko dziwi, że tego nie doceniłaś. Zawsze

myślałem, że ideałem każdej kobiety jest mężczyzna, dla którego ona

jest „wszystkim".

- Nie dla mnie - powiedziała stanowczo Klara.

- Musisz być osobą zupełnie wyjątkową.
- Kiedyś może - powiedziała Klara po chwili - w przyszłości...

zakocham się w kimś i będę chciała, żeby i on mnie kochał, ale nigdy

w życiu nie zrezygnuję z wolności.

- A co to takiego? - W jego głosie była pogarda. - Tylko mi nie

mów, że to tyle, co tolerowanie „skoków w bok". Każdy w swoją

stronę i po równo, żeby było sprawiedliwie.

RS

background image

59

- Oczywiście, że nie! Wcale nie to miałam na myśli! - Klara była

wzburzona. - Chodzi mi o swobodę, taką zwyczajną, codzienną, żeby
nikt mnie nie kontrolował. Joe dzwonił do mnie kilka razy dziennie,

żeby sprawdzić, czy jestem w pracy. Nie pozwalał mi rozmawiać z

kolegami. Kazał zerwać z przyjaciółkami. Nie znosił nawet książek,

bo odwracały moją uwagę od jego osoby, Pewnego razu, kiedy

czytałam, wyrwał mi książkę, bo nie dosłyszałam, o co pyta.

Na twarzy Rossa dostrzegła litość. Niepotrzebnie tak się

rozgadała. Skorzystała z okazji, żeby to z siebie wyrzucić.
Niepotrzebnie.

- Przepraszam, zaczęłam i nie mogłam skończyć. Pewnie mnie

uważasz za idiotkę.

- Wcale nie - uśmiechnął się. - Musiałaś kiedyś to zrobić. Lepiej

wyrzucić z siebie takie rzeczy, inaczej mogą człowieka zatruć. Wiem,

popełniłem kiedyś ten sam błąd.

- Tak? To znaczy, że ty też kiedyś byłeś żonaty?

- Nie, na szczęście udało mi się tego uniknąć. - Zacisnął usta.

I zmieniając temat, powiedział:

- Dojeżdżamy, zaraz będziemy w Ferigoulet. Miasteczko było

małe, leżało na wzgórzu. Wjechali pomiędzy stare, pomalowane na

biało domy.

Nazwa Ferigoulet, jak jej wyjaśnił Ross, pochodziła od

starofrancuskiego słowa oznaczającego tymianek, w który obfitują

okoliczne łąki.

Rzeczywiście, wysiadając z samochodu, poczuła silny zapach ziół.

Było nim przesycone wszystko; zapach Prowansji, lata, słońca,

spokoju. O to ostatnie było najtrudniej; w miasteczku panowało

niezwykłe ożywienie.

Odpust odbywał się na placu i odchodzących od niego wąskich

uliczkach. Stragany uginały się od pęków tymianku, bazylii, oregano,

kopru i majeranku. Obok sprzedawano chleb, ryby, zegarki i

widokówki, Nie brakowało szklanych królików, kotów, malowanych

serc i dzbanuszków. Dziewczęta sprzedawały czosnek i cytryny.

Dymiły stoiska z gorącymi kiełbaskami i pizzą.

RS

background image

60

- Malownicze miejsce, prawda? - zauważył Ross widząc, że

Klara sięga po aparat fotograficzny i zabiera się do pracy.

Odszedł nieco dalej, nie chcąc jej przeszkadzać, i zatrzymał się

przy stoisku ze starymi meblami. Klara rozejrzała się, szukając go

wzrokiem. Stał pogrążony w rozmowie ze sprzedawcą antyków.

Wyraźnie widziała jego profil. Taka okazja mogła się już nie

powtórzyć.

„Możesz mu zrobić zdjęcie teleobiektywem", usłyszała znów

słowa Wandy.

Drżącymi z emocji rękami - żeby się tylko nie poruszył! -

przygotowała sprzęt. Ujęcie było doskonałe. W kadrze widziała jego

głowę, profil, ramiona. Zrobiła jedno zdjęcie, potem drugie.

Odetchnęła z ulgą. Nareszcie go ma!

Niech się dzieje, co chce; nawet kiedy stąd wyjedzie i nigdy go już

nie zobaczy, będzie go miała na zawsze!

Popatrzyła znowu w jego stronę. To nie do wiary, że zna go

dopiero od kilku dni. Wydaje się kimś tak bardzo bliskim. A może to

tylko kwestia tego podobieństwa? Albo...

Kulejąc przesunęła się kawałek dalej i kiedy Ross wrócił, zastał ją

przyglądającą się z niewinną miną rozstawionym na straganach

przedmiotom.

- Podoba ci się tutaj? Musisz być chyba głodna - zauważył z

uśmiechem, widząc, że idzie w stronę straganu z bułkami.

- Umieram z głodu - przyznała Klara. - Jest już po pierwszej, a

śniadanie jadłam bardzo wcześnie, bo Wanda nie chciała się spóźnić.

- Co ona robi przez cały dzień?

- Znalazła sobie męskie towarzystwo - powiedziała Klara z

naganą w głosie.

- Mówisz takim tonem, jakbyś jej zazdrościła.

- Nic podobnego! - obruszyła się Klara. - Mam dość mężczyzn, i

to na długo, mówiłam ci przecież.

- Tak, racja. - W jego głosie słychać było zwątpienie. Klara

spojrzała na niego z wyrzutem.

- Nie wierzysz mi? Tylko dlatego, że wczoraj, kiedy ty... -

RS

background image

61

przerwała zmieszana. - Zrobiło mi się przykro, sam widziałeś, po

prostu nieraz... człowiek...

- Reaguje instynktownie - podpowiedział Ross.

- Właśnie, to było tylko to.

- Rozumiem - zgodził się podejrzanie łatwo i szybko dorzucił: -

Skoro jesteś głodna, może pójdziemy coś zjeść.

W Ferigoulet były dwie niewielkie restauracje.

- Nawet lepiej, że jest tak późno, w południe tłok jest nie do

wytrzymania. - Uśmiechnął się w sposób, który lubiła najbardziej. -
Ludzie w Prowansji mają zegarek w żołądku.

Mimo późnej pory wewnątrz było gęsto od ludzi.

Wieśniacy z całej okolicy w świątecznych strojach ucztowali przy

stołach.

- Mam nadzieję, że nie należysz do tych kobiet, które dbają o

linię. Zresztą w twoim przypadku nie ma potrzeby.

Klara potrząsnęła głową.

- Mogę jeść wszystko w dowolnych ilościach i nie utyję. Joe

mówił, że jestem chuda jak szkielet.

- Spróbuj wreszcie zapomnieć, co mówił Joe, spróbuj

zapomnieć, że w ogóle istniał - powiedział Ross z naciskiem. - To

należy do przeszłości. Jesteś młoda. Ile masz lat? Dwadzieścia dwa,
dwadzieścia trzy. Przed tobą całe życie. A słowo „szkielet" wydaje mi

się zupełnie nie na miejscu.

- Skończyłam dwadzieścia sześć lat, ale masz rację, powinnam

nareszcie przestać mówić o Joe. Po prostu stale coś mi go

przypomina i nie mogę się powstrzymać.

Przyrzekam, że postaram się opanować i więcej do tego nie

wracać. Na potwierdzenie swoich słów, dorzuciła:

- A ty jak byś mnie określił?

Błąd. Niepotrzebnie to zrobiła. Jeszcze gotów sobie pomyśleć, że

to kokieteria albo że domaga się komplementów z jego strony...

- Nazwałbym cię po prostu szczupłą - powiedział Ross

wymijająco. - I na Boga, Klaro, skończ z tą fałszywą skromnością. Nie

znoszę, kiedy kobieta udaje, że nie jest świadoma swojego uroku.

RS

background image

62

Widząc jej pełne dezaprobaty spojrzenie, zmienił temat.

- Chyba będziemy mogli coś zjeść.
Podano przystawki. Klara całkowicie skoncentrowała się na

degustacji. Sardynki smażone na maśle, marynowane grzyby,

karczochy, pasztet, korniszony, chrupiący chleb i świetne wino.

- Chateauneuf du Pape - Ross uniósł kieliszek. - W

przeciwieństwie do innych francuskich prowincji Prowansja nie

może się poszczycić sławnymi gatunkami wina. Ale i tutaj udaje się

napić czegoś dobrego. To należy do moich ulubionych. Dobre,
prawda?

Klara była tego samego zdania. Ponieważ rzadko pijała alkohol,

wino szybko uderzyło jej do głowy. Patrzyła na Rossa z zachwytem.

Jest nadzwyczajny. Po prostu niezwykły. I nie należy tracić nadziei,

że trochę ją lubi - no, troszeczkę. Może to nie tylko „międzyludzka

solidarność" sprawiła, że ją tu zaprosił. Stale jeszcze czuła ciepło
jego ręki, kiedy ją wprowadzał do restauracji i zręcznie lawirował

między stolikami. Może jest w tym coś więcej niż zwykła

uprzejmość.

- O czym myślisz? - zapytał rozbawiony. - Po twoich oczach

widać, że jesteś daleko. - Przez chwilę przyglądał się jej, a potem

dodał w zadumie:

- Twoje oczy są jak ogromne szmaragdy.

Klara zeszła na ziemię. Co za szczęście, że nie umie czytać w jej

myślach i nie zdoła odgadnąć, że są skupione tylko na jego osobie.

- Pomyślałam sobie, że to moje najwspanialsze wakacje. Ostatni

raz byłam na wsi z rodzicami, kiedy miałam kilkanaście lat.

Sądziłam, że dzięki mojej pracy będę dużo podróżować, ale jak dotąd

nic z tego.

- Właśnie, twoja praca. Zamierzałem spytać, co właściwie

robisz? Pracujesz zawodowo, prawda?

- Na szczęście tak - przytaknęła z zapałem Klara. Na samą myśl

o tym, że mogłaby siedzieć całe dnie zamknięta z Joe w czterech

ścianach ich mieszkania, przebiegł ją dreszcz. Nieraz myślała, że

tylko dzięki pracy udało jej się zachować psychiczną równowagę.

RS

background image

63

- Jestem charakteryzatorką - wyjaśniła.

- Tak? - Ross wydał się trochę zaniepokojony. - Gdzie pracujesz?

Dla filmu czy telewizji?

- Głównie w telewizji.

- Ach, tak... i lubisz to?

- Raczej tak, praca jest ciekawa. Jeździmy po różnych miejscach,

stale nowi ludzie, nowe sytuacje, studia, plenery.

- Spotykasz wiele sławnych osób? - spytał z autentyczną

ciekawością, która wydała się jej niezrozumiała. Przecież jako pisarz
też musiał znać to środowisko.

- Moi klienci to na ogół zupełnie zwykli ludzie, najczęściej

bardzo wystraszeni, bo mają wystąpić przed kamerami po raz

pierwszy.

Przerwała, bo na stole pojawił się półmisek baraniny z zielonym

groszkiem, pieczonymi kartoflami i cebulą.

Mimo protestów Klary Ross znowu napełnił jej kieliszek.

- Musisz to wypić. We Francji obiad bez wina to nie jest obiad.

Przez chwilę jedli w milczeniu. Klara zastanawiała się, co zrobić,

żeby skierować rozmowę na osobę Rossa. Jak zacząć?

- Nic mi nie powiedziałeś o swoich zainteresowaniach -

zaryzykowała w końcu. - Wspomniałeś, że nie lubisz mówić o sobie...
- dodała ściszonym głosem i spuściła oczy.

Ross uśmiechnął się.

- Uważasz mnie za potwora.

- Nie, skądże! - zaprzeczyła gorąco, ośmielona jego uśmiechem. -

Po prostu chcesz bronić swojego prywatnego życia. Rozumiem to,

mój zawód nauczył mnie dyskrecji i wyrozumiałości dla ludzkich

słabości. - Uśmiechnęła się wesoło. - Dla człowieka interesu twarz to
kapitał. Twarz może coś ukryć, a coś innego pokazać. Musi wzbudzać

zaufanie, nie wolno jej okazać wewnętrznej niepewności. Musi grać.

Ty też nie możesz odsłonić twarzy przed kimś tak zupełnie obcym

jak ja.

- Szkoda, że nie wszyscy podzielają twoje zdanie. Mógłbym ci

dać niejeden przykład... - przerwał - ale nie chcę.

RS

background image

64

Przez chwilę milczał, a potem uśmiechnął się.

- Ale opowiem ci coś o sobie. Co cię najbardziej interesuje? Moje

hobby?

Klara nie odpowiadała, pogrążona we' własnych myślach.

- Klaro?

Ocknęła się z zamyślenia.

- Tak? Słucham.

- Gdzie ty znowu byłaś, bo na pewno nie tutaj.

- Ja... - powiedziała Klara rozmarzonym głosem -tak sobie

myślałam... jaki ty masz miły uśmiech, kiedy się po prostu

uśmiechasz. Powinieneś robić to częściej.

- Dziękuję za komplement. Mam jednak wrażenie, że coś się za

tym kryje, jakby wymówka. Czy to czasem nie znaczy, że jestem

okropnym, ponurym facetem, który tylko od czasu do czasu potrafi

być miły?

- Wcale tak nie myślę - zaprzeczyła gorąco Klara, a potem

zorientowawszy się, że Ross żartuje, wybuchnęła śmiechem.

- Też ci z tym lepiej - powiedział Ross, dotykając jej policzka. -

Po raz pierwszy widzę, jak się szczerze śmiejesz i po raz pierwszy

widzę, że masz śliczne dołeczki w policzkach.

Jeszcze raz delikatnie dotknął jej policzka, a potem, jakby

zachęcony jego gładkością, pogładził ją po twarzy. Klara drgnęła.

- A co to takiego? - udała rozbawienie. - Towarzystwo

wzajemnej adoracji?

Na szczęście właśnie podano deser. Cytrynowy sorbet, placek

czekoladowy i creme anglaise.

- Co za wspaniałości!

Deser zjawił się w samą porę, żeby rozładować sytuację. Klara ze

sztucznym zapałem zabrała się do jedzenia. Ross zaczął opowiadać o

swoim ostatnim hobby, jakim było latanie balonem.

- Zainteresowałem się bliżej tym sportem, bo zamierzałem o

tym napisać książkę. Bohaterem mojej następnej powieści będzie

awanturnik i podróżnik, ktoś w stylu Richarda Bransona.

- Do ciebie to również pasuje - stwierdziła, kiedy jej

RS

background image

65

szczegółowo opowiedział, na czym właściwie polega ten sport.

- Tak, muszę przyznać, że lubię sytuacje pobudzające obieg krwi

w żyłach.

- Uczyłeś się latać?

- Tak, oczywiście. Oprócz tego zdałem dwa poważne egzaminy z

nawigacji i prawa lotniczego. Do tego kilka testów.

- I masz własny balon?

- Mam, nazwałem go „Duchem Prowansji". Chcesz go zobaczyć?

Jest bardzo piękny.

Mówił z takim entuzjazmem, jakby opowiadał o kimś bardzo

bliskim.

- Bardzo, naprawdę! - Klara była zachwycona nie tyle

perspektywą ujrzenia balonu, co ponownego spotkania z Rossem.

Może rzeczywiście oszalała, ale pragnęła jeszcze go zobaczyć.

Nawet gdyby stosunki między nimi nigdy nie miały wyjść poza fazę
zwykłej znajomości czy przyjaźni, chciała się z nim spotykać. Nigdy

niczego tak silnie nie pragnęła.

A co będzie, kiedy trzy tygodnie miną i wyjedzie z Prowansji...

Trudno, niech się dzieje, co chce.

W sali było gęsto od papierosowego dymu, unoszącego się

błękitnymi spiralami w smugach słońca, które wpadały przez okno.
Klara mimowolnie skrzywiła się z niesmakiem. Sama nigdy nie paliła

i nie znosiła dymu. Ross zrozumiał natychmiast.

- Chyba pójdziemy, prawda?

Wyszli z restauracji i ponownie skierowali się w stronę placu.

- Chcesz to zobaczyć jeszcze raz? Chodzisz dziś trochę lepiej, ale

pamiętaj, że musisz uważać na nogę.

Ruszyli drogą między straganami. Klara kupiła kilka metrów

malowanego ręcznie materiału.

- Uszyję sobie z tego spódnicę - wyjaśniła - i ile razy na nią

spojrzę, zawsze będzie mi przypominała to miejsce. I ciebie - dodała

po chwili.

- Chyba nie bardzo masz ochotę wracać - powiedział obojętnie,

jakby nie dosłyszał ostatnich słów.

RS

background image

66

Tak właśnie powinno być, pomyślała, nic mnie to nie obchodzi.

- Nie wiem, jak sobie dam radę - odparła z pozorną , beztroską. -

Ostatni rok przetrwałam dzięki pomocy Wandy.

- Twoja kuzynka musi być zamożna. Czym się właściwie

zajmuje?

Klara zdawała sobie sprawę, że kiedyś Ross o to zapyta. Była tego

tak pewna, że z góry wiedziała, że będzie musiała skłamać. To

znaczy, niezupełnie, po prostu powie coś, co jest półprawdą, nie

będąc przy tym całkowitym kłamstwem.

- Pracuje jako... to znaczy, zajmuje się, można powiedzieć,

badaniem opinii publicznej.

W pewnym sensie było to zgodne z prawdą. Opinia publiczna

odgrywała jakąś rolę w pracy dziennikarza.

- Nie przypuszczałem, że z tego można mieć pieniądze - zdziwił

się Ross i ku zadowoleniu Klary, uznając temat za wyczerpany,
zaprowadził ją do stoiska z biżuterią, gdzie sprzedawano wyroby z

półszlachetnych kamieni.

- Skoro jesteś tu po raz ostatni, powinnaś mieć jakąś bardziej

okazałą pamiątkę z Prowansji.

Zanim zdążyła zaprotestować mówiąc, że nie stać jej na kupno

takich drogich rzeczy, Ross nabył wisiorek w kształcie słonecznika,
którego płatki wykonano z żółtych podłużnych kamieni.

- Nie trzeba, naprawdę, nie mogę tego przyjąć. Nalegał tak

bardzo, że ustąpiła, żeby nie przedłużać sceny.

- Bardzo dziękuję - powiedziała oficjalnym tonem - chyba

powinnam go przymierzyć.

- Pozwól, że ci pomogę. - Ross wziął naszyjnik i założył jej na

szyję. Poczuła dotyk jego palców ha karku, jej ciało zareagowało
natychmiast; serce zaczęło bić szybciej, piersi naprężyły się.

Ross manipulował przy naszyjniku przez dłuższą chwilę. Czas

zatrzymał się; Klara i stojący za nią mężczyzna z dłońmi lekko

muskającymi jej szyję trwali w bezruchu, jakby należeli do innego

świata, który nie ma nic wspólnego z panującą wokół codzienną

gonitwą. Klara słyszała bicie swego serca. To Ross przerwał zaklęty

RS

background image

67

krąg ciszy.

- Czas wracać. Chyba nie masz nić przeciwko temu? To nie było

pytanie. To było polecenie, które należało wykonać.

- Oczywiście, wracajmy - szepnęła. - I tak poświęciłeś mi dużo

czasu.

Ross zdawał się tęgo nie słyszeć. Ktoś inny na jego miejscu

zaprzeczyłby uprzejmie; ktoś inny, ale nie on. Był odporny na miłe

słówka i komplementy. Powiedział to, co myślał, a teraz zamierzał

wprowadzić to w czyn. To wszystko.

Droga powrotna do Puit de Mirabeau upłynęła w kompletnej

ciszy.

- Napijesz się ze mną herbaty? - spytał ze zdawkową

uprzejmością, kiedy zbliżali się do Moulin Gris.

- Nie, dziękuję - odparła tym samym tonem. -Chciałabym wrócić

prosto do siebie.

- Skoro tak, bardzo proszę.

Zwykle, kiedy gdzieś dojeżdżali, Ross wysiadał pierwszy,

obchodził samochód i otwierał drzwi po jej stronie, pomagając jej

wydostać się. Tym razem nie poruszył się jednak czekając, aż da

sobie radę sama. Nie zdjął nawet rąk z kierownicy. Przeciwnie,

zacisnął je mocno i Klara zauważyła, że jego palce zbielały.

Tak jakby był na kogoś obrażony. Ale na kogo? Czy czymś go

uraziła? Może powiedziała coś niestosownego? Albo coś

niestosownego zrobiła? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania.

Przecież było tak miło. Do chwili, kiedy zaczął zapinać jej naszyjnik.

Potem wszystko się zmieniło. Bez widocznego powodu. Ross był

człowiekiem skomplikowanym bardziej, niż myślała.

- Dziękuję za miły dzień - powiedziała głosem grzecznej

dziewczynki.

Skinął głową.

- To ja dziękuję.

Jego głos nie wyrażał żadnych uczuć. Otworzyła drzwi

samochodu, wahała się chwilę, jakby na coś czekała, po czym

wysiadła.

RS

background image

68

- Wobec tego, do widzenia.

Jeszcze raz skinął głową. Samochód ruszył.
Nie wspomniał słowem o następnym spotkaniu. Klara znużonym

ruchem otworzyła drzwi przyczepy i weszła do środka. Noga bolała

ją bardzo. Nie trzeba było tyle chodzić, pomyślała po fakcie. Zresztą

jakie to miało teraz znaczenie...

Czekało ją wiele pustych, smutnych dni. Wakacje dopiero się

zaczęły, ale dla niej równie dobrze mogłyby się skończyć. Ross nie

wróci. Z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zniechęcił się do niej.
Był człowiekiem niezbyt zrównoważonym, niestałym, zaskakującym.

Jego zmienne nastroje nie wróżyły nic dobrego. Może lepiej, że już

się nie spotkają. Miała dosyć mężczyzn, po których „można się

wszystkiego spodziewać". Raz na zawsze.

Przewidywania Klary, że czeka ją długie, samotne popołudnie i

wieczór we własnym towarzystwie, nie sprawdziły się. Wanda
niespodziewanie wróciła wcześniej, niż zapowiadała. Zadowolona, w

dobrym nastroju, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

- Było świetnie. Teraz przez kilka dni nie będę się z nim

spotykać. Jedzie do Paryża w interesach. Dlatego pokręcę się tutaj.

Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza.

- To on pracuje? Myślałam, że to taki niebieski ptak.
- Owszem, pracuje - ucięła Wanda, najwyraźniej nie zamierzając

podejmować tematu.

Klara była zdziwiona. Wanda należała do kobiet zajętych głównie

własną osobą i dających temu wyraz w długich monologach; teraz

jednak znacznie bardziej interesowała ją Klara.

- I co, obraził się? - zapytała, wysłuchawszy relacji Klary. -

Musiałaś popełnić jakiś błąd. Może zrobił krok w przód, a ty go
zniechęciłaś.

- Skądże! - zaprzeczyła z niesmakiem Klara. - Między nami nie

ma mowy o takich sprawach. Na chwilę zamyśliła się.

- Zresztą trochę mnie to dziwi, bo sądząc z tego, co o sobie

opowiada, dawniej był z niego niezły kobieciarz.

- A co mówi? - Wanda najwyraźniej się ożywiła. - Opowiedz coś

RS

background image

69

więcej.

- Mówi, że jest zmęczony pocałunkami, no i ogólnie ma dość

kobiet - wyjaśniła Klara.

Wanda niespodziewanie wybuchnęła śmiechem. Śmiała się długo,

ale nie wyjaśniła Klarze, co właściwie tak ją rozbawiło.

- Ale, ale - nagle zmieniła temat - wywołałam twój film, zaraz ci

dam zdjęcia.

Podała jej kolorowy album. Zdjęcia były doskonałe.

- Ile ci jestem winna? - spytała Klara. - Koszmarnie drogo -

dodała, widząc sumę na rachunku podanym jej przez kuzynkę. -

Myślałam, że wyniesie znacznie mniej.

- Miałaś rację, płacisz tylko połowę, oddałam go razem z moim

filmem.

Klara spojrzała na nią ze zdumieniem.

- Nawet nie wiedziałam, że zabrałaś aparat, zawsze mówiłaś, że

robienie zdjęć zupełnie cię nie interesuje.

- Bo tak jest. Po prostu zrobiłam kilka zdjęć tego faceta, na

pamiątkę. Pożyczył mi aparat.

Wyjaśnienie całkowicie Klarę zadowoliło. To była cała Wanda.

Jedyne zdjęcia, jakie posiadała, to były fotografie „jej facetów".

Widoczne chce ostatnią zdobycz dołączyć do kolekcji.

- Możesz mi go pokazać?

- Niestety, nie. Wysłałam zdjęcia do domu. Chcę, żeby je mama

zobaczyła.

To było znacznie mniej prawdopodobne. Wanda do tej pory

niczego o sobie rodzicom nie mówiła, z tej prostej przyczyny, że

rodzice nigdy nie zaaprobowaliby jej stylu życia. Mówiąc prościej,

nie chcieli widzieć żonatych mężczyzn u boku swojej córki. Nawet na
zdjęciu.

Trudno, pomyślała Klara, skoro chce coś ukryć, musi mieć jakieś

powody.

- Nawet jestem zadowolona z tego, że tu będziesz - powiedziała.

- Nie sądzę, żeby Ross wrócił. Może to nawet lepiej. Ta Cała historia

jest bez przyszłości.

RS

background image

70

- Może i prawda. - Wanda zamyśliła się na moment. - Tak czy

inaczej - powiedziała w nagłym przypływie energii - to nie znaczy, że
ty nie możesz wziąć sprawy w swoje ręce. Nawet powinnaś.

Klara osłupiała. To było coś zupełnie nowego.

- Niby dlaczego?

- Dlatego, że... - Wanda próbowała znaleźć jakiś argument. - To

po prostu kwestia honoru. Dlaczego to on ma dyktować, czy się

widujecie, czy nie? Zawsze uważałam, że o ważnych sprawach

powinno się decydować samemu.




RS

background image

71

ROZDZIAŁ PIĄTY

Argumenty Wandy nie przekonały Klary. Zupełnie inaczej

rozumiała słowo „honor". Nigdy nie uganiałaby się za mężczyzną,

który jasno dał jej do zrozumienia, że się nią nie interesuje.

Ponadto Ross powiedział jej przecież, co sądzi o kobietach, które

mu się narzucają. Nie chciała powiększać ich grona. Ile było kobiet w

jego życiu? Stale się nad tym zastanawiała, mimo że tyle razy

postanawiała więcej o nim nie myśleć. Trzeba jakoś spędzić wakacje.

Minęło kilka jałowych dni. Oczywiście, nie była zupełnie sama, miała

Wandę. Ale odwiedzanie nowych miejsc z kuzynką to nie to samo, co

robienie tego z Rossem.

Mimo że noga jeszcze całkiem nie wydobrzała, Klara towarzyszyła

Wandzie w wyprawach po okolicy. Wyjeżdżały wcześnie rano i

wracały o zmroku. Bez Rossa Prowansja dużo traciła. Wszystko

wskazywało na to, że docenić uroki krajobrazu można wyłącznie w

ściśle określonym towarzystwie. A przecież krajobraz był ten sam,

słońce świeciło podobnie, błękit nieba nie spłowiał, a jednak...

Zachowuję się jak dziecko, myślała Klara, do tego rozpieszczone.

Odebrano mi cukierek i zaraz wszystko „be". Ross sobie poszedł i

cały świat zbrzydł.

Sytuację pogarszały jeszcze uwagi Wandy. Stale wspominała o

Rossie podkreślając, że teraz wszystko zależy od Klary.

- Masz przecież świetny pretekst. Twój rower stale jest u niego.

Możesz iść i zapytać, czy już zreperowany.

Zupełnie jakby miała w tym jakiś interes, myślała Klara. Może

chce mnie wykorzystać w jakimś, sobie tylko wiadomym, celu?

- Nie zrobię tego - powiedziała - ale jeśli się obawiasz, że będę ci

przeszkadzać, kiedy twój znajomy wróci z Paryża, możesz być

spokojna. Dam sobie radę sama. Nawet bez roweru. Noga już prawie

wcale mnie nie boli, za dzień, dwa będę mogła prowadzić.

- Twoja sprawa - odburknęła Wanda - co nie zmienia faktu, że

jesteś głupia. Po całych wakacjach zostanie ci kilka zdjęć i do tego na

RS

background image

72

żadnym nie będzie jego.

- Mylisz się! - wykrzyknęła z triumfem Klara. - Mam jego zdjęcie.

Właśnie chciałam cię prosić, żebyś mi wywołała drugi film, kiedy

będziesz w Cadenet.

Wanda zmieniła się w mgnieniu oka.

- Oczywiście, że go wezmę. Bardzo cię przepraszam za to, co

mówiłam. Chodzi mi tylko o ciebie, chciałabym, żebyś miała udane

wakacje.

- Wakacje mogą być udane, nawet bez mężczyzny, przynajmniej

moje wakacje - powiedziała Klara i żeby złagodzić aluzję, dodała: -

Co nie znaczy, że w przeciwnym razie muszą być nieudane.

Mimo tych deklaracji Klara czuła się trochę nieswojo, kiedy

Wanda wyruszyła na spotkanie ze swoim „nieznajomym".

Pomacała obolałą kostkę. Chyba da radę spędzić kilka godzin za

kierownicą. Jeśli jednak przesadzi i do reszty załatwi sobie nogę,
Wanda będzie musiała prowadzić sama w powrotnej drodze, co nie

jest najlepszym pomysłem na zakończenie całej wyprawy.

Zastanawiała się właśnie, co robić, kiedy nagle usłyszała znajomy

dźwięk. Odgłos hamującego citroena. Starego citroena należącego do

Rossa.

Rzuciła się do drzwi i - przystanęła wpół drogi. Wróciła na

posłanie i złapała pierwszą lepszą książkę. Jeśli to naprawdę Ross,

trzeba udać, że nic ją to nie obchodzi. Chłodne, uprzejme zdziwienie.

Jakby nigdy nic. Właśnie tak powinna go przyjąć. Nie usłyszy

przecież bicia jej serca, a przy odrobinie szczęścia nie dostrzeże też

drżenia rąk.

Rozległo się pukanie we framugę otwartych drzwi. Siląc się na

spokój, powiedziała obojętnym tonem:

- Proszę.

Nie musiała na niego patrzeć. Wiedziała, że to on. Poczuła zapach

dobrej wody kolońskiej.

- Nie wyjechałaś? - spytał lekko schrypniętym głosem.

Klara uniosła oczy znad książki. Nie musiała udawać zdziwienia.

- Nie, dlaczego miałabym wyjeżdżać? - I lekko zaniepokojona,

RS

background image

73

dorzuciła: - Przyjechałeś prosić, żebyśmy opuściły ten teren?

- Nie - odparł krótko. Patrzył na nią tak, jak się patrzy na kogoś

bardzo dawno nie widzianego. Klara mocniej ścisnęła trzymaną w

ręku książkę. Słyszała bicie swego serca i niemal czuła napięcie

panujące w niewielkiej przyczepie.

- Ross - powiedziała z trudem - czy coś się stało? Wyglądasz...

wyglądasz jakoś dziwnie - dokończyła bezradnie, nie znajdując

odpowiedniego określenia.

Ross bez słowa usiadł naprzeciwko niej.
Ubrany był w zwykły, codzienny strój. Dżinsy, błękitna koszula.

Szare oczy wyglądały mniej chłodno niż zwykle. Pod rozpiętą

koszulą zauważyła opaloną pierś i gęste, ciemne włosy. Jak dobrze

byłoby tak się w niego wtulić, przemknęło jej przez głowę. - Nic się

nie stało - odezwał się wreszcie. - Myślałem, że wyjechałaś, bo od

dwóch dni nie widziałem waszego samochodu.

Drgnęła. Gzy dobrze zrozumiała? To on tutaj był? Szukał jej?

Mogła z nim spędzić dwa dni, a tak straciła je bezpowrotnie!

- Chyba nie prowadziłaś sama z tą nogą? - W jego głosie

brzmiało zniecierpliwienie. Takim głosem przemawia się do dziecka,

które się podejrzewa o bezmyślność i beztroskę.

- Nie, oczywiście, że nie. Cały czas prowadziła Wanda.

Pomyślałam, że mogłabym dzisiaj spróbować. Właśnie...

- Gdzie ona jest? - przerwał jej Ross.

- Umówiła się ze swoim znajomym. Właśnie wrócił z Paryża. Nie

było go kilka dni...

- Dlatego łaskawie mogła pobyć z tobą - dokończył złośliwie. -

To trochę samolubna osóbka, ta twoja kuzynka.

Klara nie próbowała zaprzeczać; Wanda była samolubna.
- A co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował spędzenie

dzisiejszego dnia w moim towarzystwie?

Propozycja padła tak nieoczekiwanie, że nie potrafiła zachować

się naturalnie. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Dopiero co

myślała o tych dwóch straconych dniach, których z nim nie spędziła.

- Naprawdę... nie musisz... chyba nie sądzisz, że ja... - wyjąkała,

RS

background image

74

ale Ross przerwał jej po raz trzeci.

- Myślałem, że masz ochotę zobaczyć „Ducha Prowansji".
- Och, tak! Bardzo!

- Właśnie go przygotowujemy do kolejnego lotu. Moglibyśmy

tam jechać. Oczywiście, jeśli masz wolną chwilę...

Nietrudno było zgadnąć, że nie ma nic do roboty.

- Postaram się coś znaleźć. - Teraz w jej głosie brzmiała ironia.

- Doskonale, zatem w drogę.

Wstał i już miał się skierować ku drzwiom, kiedy nagle spojrzał na

nią i uśmiechnął się tym swoim uśmiechem.

- Zawsze tak czytasz książki, trzymając je do góry nogami?

Klara spojrzała na trzymany w ręku tomik. Podczas całej

rozmowy musiał zdawać sobie sprawę, że ona gra komedię.

Rzuciła książkę.

Kiedy wychodzili, zatrzymała się na stopniach przyczepy.
- Mam się jakoś specjalnie ubrać?

- Nie. Nie sądzę, żebyśmy dziś latali.

Z wdzięcznością zwróciła uwagę na użytą przez niego pierwszą

osobę liczby mnogiej. Poczuła się dzięki temu częścią jego życia. W

tej sytuacji było zupełnie oczywiste, że robią coś razem.

Trochę się jednak przestraszyła. Kiedy Ross pierwszy raz

wspomniał o oryginalnych sportach, jakie uprawia, ogarnęła ją lekka

zazdrość. Co innego jednak mieć na coś ochotę, a co innego okazję

zrealizowania tego, co się kiedyś niebacznie uznało za marzenie.

Latanie balonem może przecież być niebezpieczne.

- Tam, w górze, trzeba być ciepło ubranym - wyjaśnił Ross - bo

jest znacznie zimniej. Ale na razie... - spojrzał na nią z wyraźną

przyjemnością - jesteś świetnie ubrana. Na ogół drobne kobiety
fatalnie wyglądają w szortach, do tego są potrzebne długie nogi.

Jesteś jedyną osobą, której we wszystkim jest ładnie. Masz bardzo

dobrą figurę.

Na pierwszy rzut oka „Duch Prowansji" był po prostu wielką

płachtą czerwonego materiału. Leżał niedaleko Moulin Gris, na

rozległym polu porosłym drzewami.

RS

background image

75

- Właśnie stąd najczęściej startuję - objaśnił ją Ross. - Drzewa

się bardzo przydają, dają naturalną osłonę i łatwiej jest napełnić
balon.

Powłokę rozpostarto na polu i zaczęto przygotowania. Nad całą

operacją czuwało dwóch mężczyzn w kombinezonach.

- Trzeba wszystko dokładnie sprawdzić - powiedział Ross -

balon, przewody, palniki. To się potem bardzo opłaca tam, w górze.

Po dokładnych oględzinach balonu przystąpiono do przeglądu

kosza i zbiorników paliwa.

Ross przedstawił Klarze swoich pomocników, swoją „naziemną

ekipę", jak powiedział.

- Kiedy zamierzasz startować?— zapytała.

- Jutro, o ile wszystko pójdzie dobrze. Czy w dalszym ciągu masz

ochotę mi towarzyszyć?

W jego głosie usłyszała wyzwanie, podejrzewał, że się wycofa.
Podniosła głowę, przełknęła ślinę i pewnym głosem odparła:

- Oczywiście. Dlaczego nie?

Mimo że bardzo się starała nie obudzić Wandy, musiała się

ubierać przy akompaniamencie jej gderania.

- Czy ty wiesz, która jest godzina? Wiedziała, wpół do czwartej,

ale przecież Ross wytłumaczył, że to najodpowiedniejsza pora na
wyprawy balonem. Bardzo wcześnie rano albo wieczorem, gdyż

wtedy można uniknąć prądów ciepłego powietrza.

Była przygotowana na wszystko. Nawet na to, że wszystkie jej

przygotowania okażą się daremne. Ross uprzedził ją, że w tej

sytuacji nic się nie da przewidzieć. Nawet czasu powrotu.

- Wszystko zależy od warunków atmosferycznych.

Najważniejsze są wiatry. Znam, oczywiście, prognozy na jutro, ale
meteorolog może się mylić.

Zaproszenie Wandy na start nie wchodziło w rachubę. Nawet

gdyby dała się Wyciągnąć z łóżka o tak wczesnej porze, w dalszym

ciągu przejawiała dziwną niechęć do spotkania z Rossem Savage'em.

Chociaż utrzymywała, że go nie zna, Klara nie mogła oprzeć się

wrażeniu, że to nieprawda. Musieli kiedyś się spotkać, a to spotkanie

RS

background image

76

najwyraźniej nie należało do udanych.

Może Wanda była jedną z tych zaborczych, napastliwych kobiet,

na które się skarżył. Śmiało mogła ją sobie wyobrazić w takiej roli.

Tylko dlaczego w takim razie przyjechała tutaj, narażając się na

ryzyko ponownego spotkania?

Te wszystkie pytania, na które nie znajdowała odpowiedzi, psuły

jej tylko humor; najlepiej było o tym nie myśleć, zepchnąć w

podświadomość, zapomnieć na tak długo, jak się da.

Rozmyślając o tym wszystkim, szła drogą w szarym świetle

poranka. Ross chciał po nią przyjechać, ale mu odradziła.

- Przyjdę sama, to niedaleko, będziesz zajęty przygotowaniami.

Na ile mogła to ocenić, pogoda była dobra, „sprzyjające warunki

atmosferyczne", jak powiedziałby Ross.

Mimo to nie czuła się zbyt pewnie. Beztrosko przyjęła jego

zaprószenie, ale teraz nie wiedziała, czy dobrze zrobiła. Trzeba się
opanować i wejść do kosza. Musi to zrobić, zależy jej na tym, żeby

pokazać Rossowi, jak bardzo jest opanowana. Musi mu

zaimponować zimną krwią. Ogromnie jej zależało na jego opinii.

Kiedy przyszła na miejsce, balon był już częściowo napełniony. Z

każdą chwilą robił się coraz większy i bardziej pękaty; purpurowy

namiot napinający przytrzymujące go więzy.

Ross wyszedł jej na spotkanie, pochwalił, że założyła spodnie,

sweter, a nawet wełnianą czapeczkę.

- Weź jeszcze to - podał jęj kask. - Ostrożność nie zawadzi.

Klara parsknęła nerwowym śmiechem.

- Zapowiada się niebezpiecznie.

- Przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności nie ma

mowy o niebezpieczeństwie, ale jeśli chcesz zmienić zdanie, jeszcze
nie jest za późno. Możesz się wycofać.

To ostatnie zdanie sprawiło, że Klara odzyskała pewność siebie.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - powiedziała z

uśmiechem.

Purpurowy namiot został ustawiony w prawidłowej pozycji. Klara

dołączyła do ekipy, próbując na coś się przydać. Ross skierował prąd

RS

background image

77

ciepłego powietrza prosto w otwór balonu.

Wreszcie nadeszła chwila, kiedy nie było nic więcej do zrobienia.

Przygotowania zostały zakończone; pozostawało już tylko wejść do

tego czegoś, co przypominało kosz na bieliznę, obciążony

pojemnikami z gazem. Klara chwilę zwlekała.

- Trochę tu ciasno - marudziła, żeby zyskać na czasie.

Ross podał jej rękę i pomógł wsiąść do kosza.

- Jest wystarczająco duży - powiedział uspokajająco, biorąc ją

ponownie za rękę, co tylko zwiększyło jej niepokój. - I solidny -
dodał. - Nie ma się czego bać.

Może i był solidny, ale na pewno niewystarczająco duży, żeby

stłumić jej obawy, związane z perspektywą przebywania z Rossem

sam na sam.

Ross prezentował się znakomicie w obcisłym sportowym

kombinezonie, podkreślającym idealne proporcje jego sylwetki.

Nie było wyjścia. Należało przezwyciężyć własną słabość i stawić

czoło czemuś nieuchwytnemu, co z nie znaną dotąd siłą przyciągało

ją do tego mężczyzny.

Nigdy by tego nie docenił, nawet gdyby się kiedykolwiek o tym

dowiedział.

Stali obok siebie, Klara oparta lekko o brzeg kosza, unoszącego się

w górę powoli, ale nieubłaganie. Ziemia oddalała się, cofała,

odpływając im spod nóg. Klarę ogarnął strach; zadrżała.

Poczuła rękę Rossa na ramieniu.

- Wszystko w porządku?

Zawstydzona tym, że nie stanęła na wysokości zadania, podniosła

na niego oczy i nieco drżącym głosem powiedziała:

- Wszystko dobrze.
I nagle zdała sobie sprawę, że mówi prawdę. Było jej dobrze,

bardzo dobrze, kiedy tak unosiła się w powietrzu nad polami

Prowansji. Spokój i cisza.

- Dokąd lecimy? - zapytała i usłyszała krótkie parsknięcie.

- Bóg jeden wie, wszystko zależy od wiatru - odparł Ross z

uśmiechem.

RS

background image

78

Błogostan prysł w jednej chwili.

- To znaczy... że ty tego... nie kontrolujesz?
- Mogę tylko obniżyć się albo unieść wyżej, to zależy ode mnie,

reszta to sprawa wiatru.

- Czy chcesz powiedzieć, że nie wiadomo, gdzie wylądujemy

ani... kiedy?

- Trudno przewidzieć, Przy wietrze wschodnim lecimy na

zachód, i odwrotnie, ale nie martw się, ze mną nic złego ci się nie

stanie, możesz mi wierzyć.

Uspokoiły ją nie tyle słowa, ile ton jego głosu, serdeczny i

opiekuńczy.

- Ponadto mamy stały kontakt z ziemią - dodał Ross. - Dam znać,

gdzie lądujemy i przyjadą po nas.

- Wcale się nie boję - powiedziała Klara, próbując opanować

drżenie głosu. - Po prostu chciałam wiedzieć, jak się dostaniemy z
powrotem do Puit de Mirabeau.

- Nic trudnego. Kiedy będziemy chcieli lądować, możemy to

zrobić w każdej chwili. Zresztą te wszystkie niewiadome dodają

tylko smaku całej wyprawie, nie sądzisz?

Ponieważ przytaknęła nie dość entuzjastycznie, dodał

poważniejszym tonem:

- Najważniejsze dla mnie jest to, że kiedy jest się wysoko w

górze, człowiek zyskuje pewien dystans, odrywa się od tego, co go

wiąże ze światem.

Ciekawe, od czego najbardziej pragnie się oderwać, pomyślała,

patrząc na czysty profil Rossa, rysujący się na tle błękitnego nieba.

Podróż balonem mimo lęku, jaki wzbudzała, była niezwykła.

Największe wrażenie wywierała cisza; płynęli nad polami i łąkami
cicho i spokojnie jak duchy.

- Musimy to jakoś uczcić. - Z zadumy wyrwał ją głos Rossa. - To

taka stara tradycja. Każdy członek załogi powinien wznieść toast za

szczęśliwy lot.

Ciszę zakłócił strzał korka. Ross uniósł szklankę. - Nasze zdrowie!

- Nasze zdrowie! - powtórzyła jak echo Klara, nadając słowu

RS

background image

79

„nasze" nieco poważniejsze znaczenie.

Picie szampana w koszu sunącego nad ziemią balonu wkrótce

wydało jej się rzeczą najzwyklejszą w świecie. Wystarczyło

spróbować, a wszystko stawało się znacznie prostsze, niż mogło się

wydawać. Wychyliła się lekko za brzeg kosza.

Krajobraz w dole był fascynujący.

- Z góry rzeczywiście wszystko wygląda zupełnie inaczej -

powiedziała. Pod nimi płynęły domy, drzewa, zwierzęta; unosili się

nawet wyżej niż niektóre ptaki.

- Cudowne! Nie wiem, jak ci dziękować! Ross uśmiechnął się

wyrozumiale.

- Wiedziałem, że będzie ci się podobać. Wzięłaś ze sobą aparat

fotograficzny?

- O cholera! Zapomniałam! - Klara prawie nigdy nie używała

mocnych słów, ale tym razem emocje były zbyt silne. - Jak mogłam
zapomnieć! Zawsze go biorę. Jestem na siebie wściekła. Stracić taką

okazję!

- Nie szkodzi - powiedział Ross - zabiorę cię kiedyś jeszcze raz.

- Mówisz poważnie? - Ogromne zielone oczy spojrzały na niego

z niedowierzaniem. - Przyrzekasz?

Ross cofnął się na tyle, na ile pozwalały rozmiary kosza.
- Harcerskie słowo honoru. Ale popatrz, tam w dole to Aix.

Byłaś już tam? A na wybrzeżu?

Klara przecząco pokręciła głową.

- Nie, ale Wanda była i dziś chyba też pojedzie.

- W tych swoich sprawach - powiedział domyślnie Ross z

naganą w głosie.

Jakiego rodzaju doświadczenia sprawiły, że miał . tak

zdecydowanie negatywny stosunek do kobiet? Teraz, kiedy już

trochę go znała, zaczynała podejrzewać, że w rzeczywistości jest

inny, niż się wydaje. Gra rolę, starannie się maskuje, świadomie

tworząc fałszywy obraz samego siebie. To, co pokazuje na zewnątrz,

to skorupa, pod którą się kryje, bo ktoś kiedyś dotkliwie go zranił.

- Wybierzemy się razem do Aix. Klaro, co ci jest?

RS

background image

80

Jego pytanie przywołało ją do porządku. Uświadomiła sobie, że

pod wpływem zaprzątających ją myśli wpatruje się w niego w
sposób, który musi zwrócić jego uwagę.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Otrząsnęła się.

- Och, przepraszam... właśnie myślałam...

- Sądząc po wyrazie twoich oczu, musiały to być ciekawe myśli.

Możesz mi powiedzieć, co to było?

Pokręciła głową.

- Nie. Wolałabym nie. Nie będziesz zadowolony.
- Spróbuj.

Przez chwilę patrzyła na niego z powątpiewaniem, a potem nagle

się zdecydowała.

- Dobrze. Powiem. Zastanawiałam się, co się takiego stało, że

żyjesz z dala od ludzi, że chcesz być sam, że stronisz od... kobiet.

Kiedyś powiedziałeś, że jestem za młoda, żeby żyć w celibacie. A ty
co? Czy ty...

- Możesz być spokojna, moja droga. Mam normalne potrzeby,

tylko może nieco większe niż możliwości ich zaspokajania.

Te słowa w połączeniu z tonem, jakim były powiedziane,

poruszyły ją do głębi. Wierzyła w to, co mówił. Musiał być bardzo

pobudliwy, wiedziała o tym, czuła to.

Nagle zapragnęła przytulić go do siebie i pocałować; z trudem się

powstrzymała.

- Dlaczego wobec tego... czy ciebie ktoś skrzywdził?

- Tak, było coś takiego. Ale nie tylko to spowodowało, że

odsunąłem się od ludzi... - Przerwał, jakby za dużo powiedział.

- I nigdy nie czułeś się samotny? - pytała dalej Klara.

Ona, kiedy wreszcie rozstała się z Joe, była szczęśliwa, że

nareszcie jest panią swego życia, samej siebie, a przede wszystkim -

swego ciała. Tak było na początku; potem, nieco później, zrozumiała,

że nie może być sama. Brakowało jej kogoś, kto mógłby zaspokoić jej

potrzeby psychiczne i fizyczne.

Szczerze mówiąc, do tego wniosku doszła w chwili, kiedy poznała

Rossa.

RS

background image

81

- Samotny? - podjął Ross. - Nie. Mam tu mnóstwo znajomych.

Zresztą zależy, o jaki rodzaj samotności ci chodzi. Jaką samotność
miałaś na myśli?

Spojrzał na nią uważnie; robił to już nieraz, ale tym razem jego

szare oczy miały zupełnie inny wyraz. Klara nie odpowiadała, pod

wpływem jego spojrzenia zapomniała, o czym mówili, właściwie

zapomniała o wszystkim. Zawieszona między niebem a ziemią czuła

się teraz znacznie bliżej nieba.

Ross mówił coś. Widziała, że porusza ustami. Nagle usłyszała

pytanie.

- Chodzi ci o to, czy czasem mam ochotę przespać się z kobietą,

tak?

Skinęła głową. Czuła, że rozmiary kosza, przed chwilą jeszcze

wystarczająco duże, raptownie się zmniejszają, a wraz z nimi

zmniejsza się odległość dzieląca ją od Rossa. Zebrała się na odwagę.

- Tak, właśnie to miałam na myśli, ale - dodała ogarnięta nagłą

paniką - wcale nie musisz mi odpowiadać, jeśli nie chcesz.

- Dlaczego? Odpowiem ci.

Cofnęła się może zbyt gwałtownie, bo kosz przechylił się i Ross

nagle znalazł się tuż przy niej, rękami chwytając ją za ramiona. Gest

był zupełnie naturalny, zważywszy sytuację, w jakiej się znaleźli, ale
Klara wolałaby umrzeć, niż kiedykolwiek wyznać, jakie wrażenie

zrobiło na niej dotknięcie Rossa.

- Odpowiem na twoje pytanie - powtórzył powoli. - Był taki

okres, że w ogóle nie mogłem spać, nie mogłem zmrużyć oka,

zrywałem się w środku nocy i wychodziłem albo godzinami

jeździłem konno.

Jego ręce zmieniły położenie, delikatnie gładził teraz jej szyję.
- Nieraz było tak ciężko, że ledwo dawałem sobie radę...

Klara próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu.

Chrząknęła, przełknęła ślinę.

- Czy tak musiało być? Nie mogłeś...

To przekraczało jej siły. Spuściła oczy i machinalnie dotknęła jego

kombinezonu. Błąd. Pod cienkim materiałem poczuła mięśnie, rytm

RS

background image

82

bijącego mocno serca.

- Znaleźć sobie kobiety, żeby się z nią kochać - dokończył, ale jej

chodziło o co innego.

Chciała powiedzieć „kogoś pokochać". Kochać kogoś, a kochać się

ź kimś to dwie różne rzeczy. Zupełnie różne.

Pokręciła przecząco głową, nie tyle odpowiadając na jego pytanie,

ile próbując odegnać dręczące ją myśli.

- Rozumiesz? Podjąłem pewną decyzję. Nie chciałem znowu

wpaść w pułapkę. Zaspokoić pragnienie nie jest trudno, ale to
niczego nie załatwia. Pragnienie wraca ze zdwojoną siłą.

Spojrzała na niego, jej usta drżały. Myślała już tylko o jednym.

Ross ujął jej twarz w dłonie.

- Jeżeli cię teraz pocałuję, będę chciał czegoś więcej. Ja... - Nie

dokończył, puścił ją, złapał nadajnik.

- Odbiór - powiedział. - Rozumiem. W porządku, dziękuję.
- Henri mówi, że idzie silny wiatr - zwrócił się do Klary. -

Musimy schodzić.

Machinalnie spojrzała na przegub lewej ręki, chcąc sprawdzić,

która godzina. Nie miała zegarka.

Ross pokazał jej swój. Było bardzo późno. Nie mogła pojąć, co

stało się z czasem. Zupełnie jakby tu w górze płynął szybko i
niepostrzeżenie, zupełnie jak oni.

- Musi nam starczyć paliwa na lądowanie.

Ross był teraz opanowany i rzeczowy. Postanowiła mu dorównać.

- Co się właściwie stało?

- Napuściłem zbyt chłodnego powietrza, dlatego tracimy

wysokość. Pamiętaj, kiedy uderzymy o ziemię, musimy tak

przechylić kosz, żeby być poza zasięgiem balonu, w przeciwnym
razie...

- Dlaczego mamy uderzać o ziemię?

- Lądowanie nieraz tak wygląda, To niezbyt przyjemne,

zwłaszcza przy silnym wietrze. Bądź spokojna, kosz jest mocny,

wytrzyma każdy wstrząs.

Ziemia zbliżała się coraz szybciej. Klara odniosła wrażenie, że

RS

background image

83

świat pędzi na ich spotkanie.

Henri miał rację. Wiatr znacznie się wzmógł. Jakieś pięćdziesiąt

kilometrów na godzinę, według oceny Rossa. Lecieli nisko z dużą

szybkością. Pole umykało przed nimi, jednocześnie paradoksalnie się

zbliżając.

Nagle Klara krzyknęła i zamknęła oczy: na ich drodze

niespodzianie wyrosło ogromne drzewo. Rzuciła się w stronę Rossa i

objęła go ramionami.

Dużo później Ross przyznał, że tylko przypadkowo nie

roztrzaskali się wtedy. Drzewo było na to wystarczająco duże, tak

jak duża i ciężka była gałąź, która uderzyła go w skroń i pozbawiła

przytomności.

Na widok krwi, cieknącej z głowy Rossa, Klara pomyślała tylko

jedno: że to jej wina, bo rzuciła się na niego i nie mógł się schylić,

żeby uniknąć ciosu, ponieważ go trzymała. Poczuła, że robi się jej
niedobrze, ale to nie była pora na okazywanie, że ma mdłości. Jeśli

wiatr wzmoże się jeszcze i poderwie balon w górę, nikt nie zdoła

opanować sytuacji.

Ross poruszył się. Modląc się w duchu, żeby starczyło mu

przytomności na sprowadzenie balonu na ziemię, rozpaczliwie

przypominała sobie wszystko, co mówił na temat awaryjnego
lądowania. Na szczęście sam zdołał wcześniej wyłączyć palniki.

Kiedy zrobiła wszystko, co była w stanie zrobić, i znaleźli się na

ziemi, delikatnie ujęła jego głowę i dotknęła policzka.

- Ross! Ross! Słyszysz? Ross, bardzo cię proszę!

Nie odpowiadał. Może rana była poważniejsza, niż sądziła. Może

w ogóle nie odzyska przytomności. .Może...

- Ross - powtórzyła, tracąc nadzieję.
- Wszystko w porządku - usłyszała jego cichy głos. - Stale

jeszcze żyję, maleńka.

- Och, Ross! Tak bardzo się bałam. Myślałam, myślałam... -

Długo powstrzymywane łzy popłynęły. Oparła głowę na jego

ramieniu, nawet nie próbując kryć tego, co się z nią dzieje.

Nagle poczuła jego usta na swoich włosach.

RS

background image

84

- Wszystko w porządku, kochanie, nie przejmuj się, już dobrze,

tak mi przykro, że twój pierwszy lot tak się nie udał. Masz takie
cudowne włosy... miękkie i pachnące.

Schował w nich twarz i Klara już nie wiedziała, które z nich drży

bardziej.

Uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć i ich usta się spotkały.

Poczuła przyjemne ciepło w całym ciele. Niech to trwa, pomyślała,

niech trwa.

Tak dobrze było zbliżyć się wreszcie z Rossem. Nie myśleć o

niczym. Wiedzieć tylko, że oto spełniają się marzenia. Była

szczęśliwa i spokojna. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezpieczna.

Jego pocałunki stawały się coraz gwałtowniejsze. Usłyszała jego

zdyszany głos:

- Chodźmy gdzieś stąd... z tego... kojca. Tu jest za mało miejsca.

Podniósł się, wziął ją na ręce i wyniósł z kosza. Delikatnie

postawił na ziemi i mocno przytulił do siebie. Czuła jego ciało tak

blisko, jakby znikły gdzieś warstwy oddzielającego ich materiału.

- Wiedziałem, wiedziałem - wyszeptał z twarzą W jej włosach -

pocałunek mi nie wystarczy. Wiedziałem od pierwszej chwili, kiedy

cię zobaczyłem. Walczyłem z tym, ale na próżno. Nie chciałem, żeby

to się stało, ale teraz...

Poczuła jego niecierpliwe ręce na swoich biodrach, usłyszała;

- Pragnę cię...

Joe też tak mówił, ale to było zupełnie co innego. Emocjonalna

próżnia. Potem lęk albo wstręt. Teraz było inaczej.

- Ross, kochany, ja...

Nie dowiedział się nigdy, co chciała powiedzieć, a ona nie

dowiedziała się, co miało się stać potem. Nagle panującą wokół nich
ciszę rozdarł warkot land-rovera, brnącego na przełaj przez pole.

Samochód podskakiwał na wybojach, a siedzący w nim członkowie

„naziemnej załogi" Rossa krzyczeli do nich, wymachując rękami.

Gwałtownie, może nawet bardziej gwałtownie niż przed chwilą w

trakcie lądowania, Klara znalazła się nagle na ziemi.

RS

background image

85

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ross wyglądał na spłoszonego. To, że zaskoczono go w podobnej

sytuacji, najwyraźniej sprawiło mu przykrość. Z widocznym

skrępowaniem reagował na znaczące uśmiechy i docinki Francuzów
z landrovera. Natychmiast zajął się gorliwie tak prozaicznymi

czynnościami, jak czuwanie nad demontażem sprzętu i ładowaniem

go na przyczepę.

Wszystkie pytania, dotyczące awaryjnego lądowania i

okoliczności, w jakich został ranny w głowę, zbywał wzruszeniem

ramion i półsłówkami, ,,nie ma o czym mówić".

Klara zeszła na dalszy plan. Nagle okazało się, że jest zbędna.

Odczuła to bardzo boleśnie. Jeszcze przed chwilą przekonana, że

Ross podziela jej uczucia, została raptem odepchnięta i sprowadzona

do roli zwykłego obserwatora.

Powoli uświadamiała sobie zupełnie nowy aspekt całej sprawy.

Zaczynała rozumieć, że zaskakujące zachowanie Rossa zostało

spowodowane czym innym niż jej wdzięki. To nie ona uwiodła
Rossa, sprawiła to sytuacja; słyszała kiedyś, że w obliczu

zagrażającego niebezpieczeństwa niektórzy ludzie zachowują się jak

po zażyciu afrodyzjaku. Groza sytuacji działa na nich podniecająco.

Być może właśnie to przytrafiło się jej i Rossowi.

To znaczy Rossowi. Jej nie były potrzebne dodatkowe podniety;

to, co z nią się działo, nie wymagało tak pokrętnych interpretacji.
Została po prostu oszukana, wpadła w pułapkę, mimo że robiła

wszystko, żeby tego uniknąć. To była miłość. Zakochała się w Rossie

Savage'u. Bez wzajemności jak widać.

- Gotowe! Możemy jechać! - Głos Rossa brzmiał jak rozkaz.

Pięciu mężczyzn zajęło miejsca w przyczepie obok sprzętu. Szósty

razem z Rossem usiadł w landroverze. Klarze przypadło miejsce

pomiędzy nimi. Ross, mimo protestów „załogi", postanowił
prowadzić.

Dziwnie się czuła, siedząc tak między tymi dwoma mężczyznami.

RS

background image

86

Jeden z nich mógł dla niej nie istnieć, natomiast drugi...

Patrzyła prosto przed siebie, niemal nie słysząc ich rozmowy i

rozpamiętując w myślach te kilka minut, które przeżyła w

ramionach Rossa.

Co się stanie, kiedy wreszcie dojadą? Będzie dopiero popołudnie

albo wczesny wieczór. Czy Ross po prostu pożegna ją na stopniach

przyczepy? Bo przecież nie zabierze jej do siebie do domu.

Niemożliwe, żeby to, co zostało przerwane, miało dalszy ciąg.

Fakty potwierdziły jej obawy. Zamiast jechać prosto do Moulin

Gris, landrover zrobił objazd i wjechał na pole kempingowe. Kiedy

dojechali na miejsce, Klara osłupiała: samochodu z przyczepą nie

było.

- Nie mam pojęcia, co się mogło stać - powiedziała

przepraszająco. - Wanda zwykle jeździ do Cadenet na rowerze.

Widocznie dziś postanowiła wziąć samochód. Będę musiała na nią
poczekać.

- Tak w szczerym polu? - spytał Ross. - Nie sądzę, żeby to miało

sens.

Była zrozpaczona. Ross najwyraźniej nie chciał jej zostawiać, ale

jednocześnie nie miał ochoty zabierać jej do domu. Miotał się, a ona

nie umiała mu pomóc.

Do Wandy nie mogła mieć pretensji. Dopóki nie sprzeda

londyńskiego mieszkania i nie spłaci kuzynki, samochód z przyczepą

pozostanie własnością tamtej. Może z nim robić, co chce i kiedy chce.

Kiedy dojechali do Moulin Gris, Ross powierzył landrovera

członkom swojej' „załogi", a sam z Klarą poszedł do domu.

- Pani Pierrepointe zaraz nam poda coś do zjedzenia. Chcesz

przedtem wziąć prysznic?

- Jeśli można... nie chciałabym sprawiać kłopotu. Wiedziała, że

go sprawia, czuła się nieszczęśliwa i zbędna.

- Żaden kłopot. - Głos Rossa był obojętny. - Idź do błękitnego

pokoju, tam na piętrze, obok jest łazienka.

Drogę znała. Odkryła błękitny pokój w czasie swej pierwszej

wyprawy na piętro. Zachwyciła się nim. Nigdy nie przypuszczała, że

RS

background image

87

jeszcze kiedyś przekroczy jego próg.

Za pierwszym razem nie dostrzegła drzwi prowadzących do

łazienki, w równym stopniu godnej uwagi co sypialnia. Dywanik

przy wannie był wiernym odbiciem błękitnego dywanu przed

łóżkiem, nowoczesne wyposażenie kontrastowało z antykami, jakimi

umeblowano sypialnię.

Rozebrała się w błękitnym pokoju i naga przeszła do łazienki,

rozkoszując się puszystym, miękkim dywanem.

Miała świadomość, że podobne wnętrza nigdy nie staną się jej

własnością, ale jednocześnie czuła, że byłaby bardzo szczęśliwa,

mogąc mieszkać w luksusowych warunkach.

Stojąc pod prysznicem i wystawiając ciało na jego uderzenia, raz

jeszcze powróciła myślami do tego, co zaszło między Rossem a nią.

Napięcie ostatnich godzin z wolna ustępowało. Malała przykrość

związana z zachowaniem Rossa podczas powrotnej drogi.

Starała się właściwie ocenić sytuację. Dobrze się stało, że koledzy

Rossa przerwali im tete a tete. Sekunda dłużej i powiedziałaby coś

nieodwracalnego, coś, co pozwoliłoby poznać stan jej duszy,

najtajniejsze pragnienia. Na szczęście upokorzenie zostało jej

oszczędzone. Ross z powrotem schował się w swojej skorupie.

Wie, co teraz zrobi. Żeby nie zachować się demonstracyjnie, zje z

nim kolację, ale zaraz potem pójdzie na pole kempingowe. Jeśli

Wandy nie będzie, to trudno, poczeka na jej powrót. Wanda na

pewno wróci przed nocą. Nie znosi prowadzić po ciemku.

Wyszła spod prysznica, wytarła się w jeden z ogromnych

błękitnych ręczników, natarła ciało kremem. Owinięta ręcznikiem

weszła do sypialni i... stanęła jak wryta. Jej ubranie zniknęło. Na jego

miejscu leżała teraz jedwabna, luźna suknia.

Jedwabna suknia, której rozmiar wskazywał na to, że właścicielka

musiała być znacznie od Klary wyższa. Poczuła zazdrość. Do kogo

należała ta kreacja?

Zazdrość mieszała się ze wstrętem. Nie dlatego, że suknia była

używana. Dawno temu, jeszcze przed ślubem, często wymieniała się

z przyjaciółkami ubraniami, ratując w ten sposób skromny budżet.

RS

background image

88

Nie o to chodziło. Nieprzyjemne wrażenie związane było z faktem, że

właścicielka sukni zajmowała jakieś miejsce w życiu Rossa.

Klara była na siebie wściekła. Oto kim jest dla tego mężczyzny!

Przygodną znajomością, przygodą bez znaczenia, osobą, którą

można zamienić na inną, nie dostrzegając różnicy. Ile kobiet przed

nią wkładało tę suknię?

„Pragnę ciebie", powiedział. Bzdura. W rzeczywistości było mu

wszystko jedno. Każda inna kobieta usłyszałaby to samo.

Przypadkowo właśnie ona znajdowała się pod ręką.

Zdjęła ręcznik i z obrzydzeniem wślizgnęła się w chłodny jedwab,

starając się jak najmniej dotykać nieszczęsnej sukni. Czuła, jak jej

ciało odrzuca nakładany na nie materiał.

Co dalej? Ma zejść na dół w tym stroju?

Musi to zrobić. Nie może tak stać i czekać, aż Ross po nią

przyjdzie. Zebrała fałdy za dużej sukni, otworzyła drzwi i ostrożnie
zaczęła schodzić po schodach.

- Jesteś nareszcie. - Ross stał na dole i patrzył na nią. -

Myślałem, że zasnęłaś.

Na jego widok nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zatrzymała się w

połowie schodów. Zawsze to samo. Kiedy go widzi, przestaje nad

sobą panować. Przestaje być sobą. W ogóle przestaje być.

- Ja... moje ubranie... nie mogłam go znaleźć - wyjąkała

bezradnie.

- Spokojnie. Nie mam z tym nic wspólnego. To pani Pierrepointe

wzięła je, żeby uprać. Zawsze tak robi. Jutro dostaniesz je z

powrotem, jak nowe.

- To bardzo mii6 z jej strony - powiedziała Klara - ale jak ja

wrócę w tym stroju?

- Nic prostszego. Po kolacji pojadę na kemping, zobaczę, czy

twoja kuzynka wróciła i wezmę od niej jakieś twoje rzeczy.

- Nie! - żachnęła się Klara. - To niemożliwe.

- Dlaczego?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jedynym powodem było jej

wewnętrzne przekonanie, oparte na dziwacznym zachowaniu

RS

background image

89

Wandy, że Ross nie powinien spotkać jej kuzynki. Ale tego nie mogła

powiedzieć.

Uratował ją przypadek. A może złośliwość przed-miotów

martwych. Kilka ostatnich stopni przebyła w przyśpieszonym

tempie. Zaplątała się w fałdach zbyt obszernej sukni i wylądowała

wprost w ramionach Rossa.

Ciężar, chociaż nieduży, był nieoczekiwany. Ross zachwiał się, ale

szybko odzyskał równowagę. Mocno objął ją ramionami. Klara

poczuła falę gorąca, ogarniającą jej ciało. Suknia rozchyliła się,
ukazując gołe piersi. Sterczące, naprężone sutki nie pozostawiały

wątpliwości, jakiego rodzaju wrażenie robi na niej kontakt z jego

ciałem.

Zauważył to. Zauważył również, graniczący z męką stan, w jakim

się znajdowała.

- Klaro, ja...
- Zupa na stole. - Głos pani Pierrepointe dobiegł ich jak z innego

świata. W tej samej chwili ukazała się ona sama z tacą w rękach.

Efekt był piorunujący: taca zachwiała się i pani Pierrepointe zrobiła

w tył zwrot.

Uścisk Rossa zelżał. Klara drżącymi rękami zaczęła zbierać fałdy

sukni. Myślała tylko o jednym: wbiec z powrotem na górę,
zatrzasnąć za sobą drzwi błękitnego pokoju i nigdy więcej z niego

nie wychodzić. Nie widzieć skrępowania Rossa i zmieszania

gospodyni.

Ross szybko opanował sytuację. Podał Klarze ramię i zaprowadził

ją do jadalni.

- Zaraz podam kurczęta i sałatę - poinformowała pani

Pierrepointe nie patrząc na nich.

Szybko opuściła jadalnię.

Trzeba było coś powiedzieć, cisza stawała się nie do zniesienia.

- Co ona sobie pomyślała... Nieoczekiwanie Ross uśmiechnął się.

- Pomyślała pewnie, że nareszcie zacząłem zachowywać się

normalnie. Pani Pierrepointe, jak na Francuzkę przystało, bardzo się

dziwi, jak mężczyzna może tak żyć sam, bez l'amour.

RS

background image

90

- Sądzisz - powiedziała cicho Klara - że myśli...

- ...Że nareszcie mam kochankę - dokończył Ross. - Tak właśnie

myśli.

Kochanka. Doczekała się. Nic dziwnego. Tak to właśnie wygląda.

Dla Rossa może być najwyżej kochanką. Klara z trudem przełykała

kolejne łyżki zupy.

- Nie martw się tak - dodał Ross po chwili. - Szybko zrozumie,

jak się myliła.

Klara nie podniosła oczu. Coraz gorzej. Upokorzenie za

upokorzeniem. Już nawet nie kochanka. Lepiej być chociaż kochanką

niż zerem.

- Mam nadzieję - ciągnął dalej Ross - że drobne nieprzyjemności

dzisiejszego dnia nie zraziły cię do podróży balonem?

- Nie - odparła ledwo dosłyszalnym głosem. Bardzo chciała

polecieć z nim jeszcze raz. Przyrzekł nawet, że ją jeszcze kiedyś
zabierze, ale to było „przedtem". Teraz powinna mu odmówić.

Powinni przestać się widywać. Dla niego to zabawa, dla niej stawka

jest zbyt duża. Ross ma nad nią całkowitą przewagę. Działa na nią

tak silnie, że dla własnego dobra powinna go unikać.

- Co się stało? - Jego głos był teraz inny; spokojny i miły. Wstał,

stanął za jej krzesłem, położył dłonie na ramionach. - To chyba, nie
był bardzo zły dzień, prawda?

- Nie, nie. - Głos Klary zadrżał.

Dzień był dobry, wspaniały. Zbyt wspaniały, na tym polegał

problem. I sprawił to nie sam lot balonem - najwspanialsze było to,

że spędziła cały dzień z Rossem. Cały długi dzień. Nagle odkryła, że

mogłaby z nim spędzić życie, całe długie, dobre życie...

- Klaro, czy ty się na mnie gniewasz? - Ross nie zdejmował rąk z

jej ramion. Musiał czuć, jak bardzo jest spięta.

Spuściła głowę, żeby ukryć łzy. Ross ujął ją za podbródek,

próbując zwrócić jej głowę ku sobie. Zamknęła oczy.

- Co się stało? - Pochylił się nad nią i...

W progu jadalni stanęła pani Pierrepointe z salaterką sałaty w

dłoniach. Ross zaklął i wrócił na swoje miejsce.

RS

background image

91

- Je regret te... - pani Pierrepointe wyraziła swoją skruchę, po

francusku. Najwyraźniej była przekonana, że po raz drugi zakłóciła
czułą scenę.

- Wszystko w porządku, madame - Ross uśmiechnął się z

przymusem. - Mówiłem do siebie, nie do pani.

Sałata była świetna, kurczaki soczyste, a jednak Klara przełykała

kęsy z wyraźnym trudem.

Boże, żeby już Wanda wróciła, modliła się w duchu. Boże, pozwól

mi się stąd wydostać; Na dokładkę, nawet po powrocie do przyczepy
nie będzie się mogła spokojnie wypłakać.

Ross nie dopytywał się o nic więcej i pani Pierrepointe mogła bez

obawy podawać deser.

Pili kawę w milczeniu. Nerwy Klary napięte były do ostateczności.

Musiała czekać. Gdyby miała chociaż własne ubranie, mogłaby się

wydostać z Moulin Gris. Tak wszystko zależało od dobrej woli Rossa
i od jego humoru.

- Wanda powinna już wrócić - powiedziała, żeby przerwać ciszę

i spojrzała w stronę ogromnych okien; zapadał zmierzch. - Nie lubi

prowadzić po ciemku.

- W takim razie pójdę tam - ofiarował się Ross.

- A może od razu mnie odwieziesz, to będzie...
- Nie ma mowy! - przerwał jej. - Musisz się przedtem jakoś

ubrać.

Wstał, gwałtownie odsuwając krzesło.

- Nie mogę tak jechać, z tobą półnagą w pobliżu. To dla mnie za

dużo, mogę się nie opanować.

Paradoksalnie jego słowa sprawiły jej pewną ulgę. Było coś

pocieszającego w myśli, że Ross przeżywa to samo, co ona, też
próbuje się bronić. Z równie mizernym skutkiem. Dobrze, że chociaż

potrafi tak szczerze o tym mówić.

Po wyjściu Rossa przeszła do salonu. Panował tu niczym nie

zmącony spokój. Usiadła na kanapie i pogrążyła się w rozmyślaniach.

Przez krótką chwilę puściła wodze fantazji. Siedzi w swoim domu.

Wyszła za mąż za Rossa i mieszkają w Moulin Gris. Czeka teraz na

RS

background image

92

niego; tylko na chwilę poszedł do siebie, do gabinetu. Zaraz zejdzie,

weźmie ją do błękitnego pokoju i będą się kochać, będą się kochać
długo, w sposób, jakiego dotąd nie znała, który tylko przeczuwała...

Wszystko byłoby inaczej. Zupełnie inaczej niż z Joe. Dla niego

liczył się tylko seks, a w takim wypadku nie może być mowy o

miłości.

Nie dane jej było marzyć długo. Do pokoju weszła pani

Pierrepointe i zbierając ze stołu, zaczęła się tłumaczyć.

- Naprawdę bardzo przepraszam, okropnie mi przykro, ale tak

bardzo się cieszę ze względu na pana Savage'a. Tak długo był sam.

- Ale naprawdę... chyba pani nie myśli ... - Klara na próżno

próbowała wyprowadzić panią Pierrepointe z błędu.

Ta ostatnia nie dała jej szansy.

- Bardzo lubię pana Savage'a i ten dom, ale pani rozumie, ja tu

nie mieszkam. Mamy z mężem własny domek w miasteczku, a
Moulin Gris potrzebuje gospodyni, pani domu, no i dzieci. Bez dzieci

dom nie jest domem.

Klara miała nadzieję, że Ross nie słyszał ostatniego zdania. Stał w

progu, blady z wściekłości, zupełnie jak pierwszego dnia.

- Ta twoja cholerna kuzynka jeszcze nie wróciła. Samolubna,

wstrętna egoistka, która tylko...

- Coś się musiało stać! - Klara była poważnie zaniepokojona -

Chyba nie wypadek...

Ross złagodniał.

- Niepotrzebnie się tak przejmujesz. Ona na twoim miejscu tak

by się nie martwiła. Tak czy inaczej, wygląda na to, że musisz tu

zostać na noc. - Ton jego głosu wskazywał, że ta perspektywa

bynajmniej go nie zachwyca.

- Och! - wyrwało się Klarze. - O Boże! Ross źle zrozumiał jej

reakcję.

- Nie masz się czego obawiać. Wbrew pozorom potrafię nad

sobą zapanować. Pod moim dachem nie grozi ci nic złego. Zresztą

wszystkie sypialnie można zamknąć od środka, możesz to zrobić,

jeśli uważasz to za konieczne.

RS

background image

93

Zrozumiała. Wszystko było jasne. Nie mógł dosadniej określić

swojego stosunku do kobiet. Gardzi nimi i gardzi nią. Jedyne, co
może zrobić, to nigdy więcej nie dać mu do tego okazji.

- W takim razie sądzę, że będzie najlepiej, jeśli się wcześnie

położę spać i uwolnię cię od mojej obecności.

Skierowała się w stronę schodów.

- Mam spać w błękitnym pokoju, prawda? Mimo zmęczenia nie

mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok w ogromnym łożu.

Mijała godzina za godziną. Sen nie nadchodził i wiedziała dlaczego.

Znajdowała się w domu Rossa. Pod tym samym dachem. Blisko

niego. Blisko, ale nie tak blisko, jak tego pragnęła. Chciała być z nim

w tym samym pokoju. W tym samym łóżku. W ciągu dnia łatwiej jej

było kontrolować potrzeby ciała, ale w nocy stało się to niemożliwe.

Zwłaszcza w tym łożu, którego rozmiary i wygoda kojarzyły się

wyłącznie z uprawianiem seksu.

Musi coś zrobić. Najlepiej wziąć prysznic. Zimny prysznic. Im

szybciej, tym lepiej.

Wstała z łóżka i naga przeszła do łazienki. Wielka wanna, idealna

na chłodne zimowe wieczory, pomyślała. Wystarczająco duża, żeby...

Przestań, upomniała samą siebie. Nie po to tu przyszłaś, żeby

pogarszać sytuację.

Nastawiła prysznic na cały regulator. Zimne strumienie zaczęły

smagać jej ciało. Może w ten sposób uda się wygnać zło, które nie

daje jej spać.

Wytarła do sucha zaróżowioną od biczowania skórę, owinęła się

ręcznikiem i wróciła do sypialni.

Odrzuciwszy ręcznik zamierzała właśnie położyć się do łóżka,

kiedy z przerażeniem usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Szybko
wskoczyła pod kołdrę.

- Ross? - wykrztusiła. - Czy coś się stało? Dowiedziałeś się

czegoś o Wandzie?

Ze zdumieniem spostrzegła, że jest owinięty w ręcznik, jakby i on

dopiero co wziął prysznic. Ręcznik Rossa był znacznie mniejszy niż

ten, którym wycierała się sama; widziała opalone, muskularne ciało,

RS

background image

94

długie, silne nogi, ciemniejsze miejsca tam, gdzie rosły gęste włosy.

Pod ręcznikiem... Był wystarczająco krótki, żeby nie musiała zbytnio
wysilać wyobraźni.

- Nic nie wiem o Wandzie - odparł krótko. - Nie zamknęłaś

drzwi na klucz, jak widzę? - dodał oskarżycielskim tonem.

- Zapomniałam - powiedziała, myśląc zupełnie o czymś innym. -

Zresztą po tym, co mówiłeś przy kolacji, nie wydawało mi się to

konieczne.

- I nie byłoby konieczne, gdybyś spała. - Wskazał otwarte drzwi

łazienki. - Łazienki naszych pokoi stykają się. Brałem właśnie

prysznic i usłyszałem, że robisz to samo. Zdziwiłem się, że nie śpisz;

byłaś taka zmęczona kilka godzin temu.

Zamknął za sobą drzwi.

- Dlaczego nie możesz zasnąć?

Krążył po pokoju krokiem znużonego lwa.
On też nie mógł zasnąć. Czy to możliwe, żeby powód był ten sam,

co w jej przypadku? Czy dlatego brał prysznic w środku nocy?

Poczuła skurcz żołądka, serce podeszło jej do gardła.

- Dlaczego nie możesz zasnąć? - powtórzył.

- Chy...ba dlatego, że miałam zbyt wiele wrażeń - odpowiedziała

po chwili, starając się skupić myśli na tym, co mówi, i żeby uniknąć
nieporozumień, dodała:

- Ten lot... i wszystko. Zbyt wiele nowych wrażeń.

- Tylko to? Naprawdę? - Roześmiał się. Podszedł do łóżka; Klara

cofnęła się. Wyglądał wspaniale; zupełnie jak Joe w najlepszych

czasach. Z trudem uświadomiła sobie, że to nie Joe i że nie zamierza

jej skrzywdzić.

- Czy wiesz, o czym myślałem? - zapytał, a nie otrzymawszy

odpowiedzi, mówił dalej. - Myślałem o twoim dziwnym zachowaniu

w czasie obiadu. Zapytałem, czy się na mnie gniewasz i

odpowiedziałaś, że nie. Czy to prawda?

Skinęła w milczeniu głową.

- Zrozumiałem, że musiałem czymś cię przestraszyć. Czy tak

było? Czy twoje nieszczęsne małżeństwo sprawiło, że nie jesteś w

RS

background image

95

stanie znieść zbliżenia z żadnym mężczyzną?

Klara znowu skinęła głową.
- Chyba tak - odparła cicho. - Chyba tak... było. Do niedawna.

- Do kiedy? Milczała.

- Rozumiem. To znaczy, że jest ktoś, tam w Londynie, kto na

ciebie czeka?

Właśnie tak pytał Joe, podejrzliwie, zazdrośnie. Ale przecież Ross

nie mógł być zazdrosny.

- Nie - powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem.
- W Londynie nikt na mnie nie czeka.

Stał teraz tuż obok łóżka, czuła ciepło jego ciała, zapach dobrego

mydła. Kurczowo zacisnęła dłonie. Mogły się przecież same

wyciągnąć i dotknąć go.

- Klaro, spójrz na mnie.

Nie mogła. Wiedziała, że z jej oczu wyczyta wszystko; To, czego

nie jest w stanie ukryć. Nie powinna się zdradzić, duma jej na to nie

pozwala... Zdradzie z czym? Z miłością, czy po prostu z pożądaniem?

Wiedziała, że najmniejszy sygnał z jej strony sprawi, że będą się

kochać, tutaj, zaraz.

Czy właśnie tego chciała? Tak, w pewnym sensie tak. Chciała, żeby

ją kochał, ale nie tylko ciałem. Pragnęła czegoś więcej. Pragnęła
słyszeć słowa miłości. Chciała być obiektem uczucia, nie pożądania.

To znaczy, nie tylko pożądania.

- Spójrz na mnie, proszę.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, przysiadł na brzegu łóżka i ujął

ją pod brodę ruchem, który już zdążyła poznać. Zielone oczy

spotkały się z szarymi. Było w nich wszystko to, co dotąd nie zostało

wypowiedziane. W tym spojrzeniu skupiło się napięcie kilku
ostatnich godzin. Napięcie i pożądanie, które stawało się nie do

zniesienia.

- Powiedziałaś „do niedawna", czy to znaczy... W jego oczach

wyczytała dalszy ciąg pytania. Poczuła, że się czerwieni; fala gorąca

powoli sunęła w dół.

- Tak - wyszeptała.

RS

background image

96

- Powiedz to, chcę usłyszeć.

- Nie... nie mogę... nie mogę pierwsza... powiedz ty.
- Już to powiedziałem. - Ujął jej twarz w dłonie. Wtedy na polu,

od tamtej pory nic się nie zmieniło.

Bliskość Rossa, jego dotknięcie, słowa i ton głosu doprowadzały ją

niemal do utraty świadomości. Było coś niezwykłego w sposobie, w

jaki na nią działał. Tak hipnotyzer wprawia w trans pacjenta, tylko w

jej przypadku trans nie objawiał się uśpieniem zmysłów, ale

przeciwnie, ich rozbudzeniem w stopniu wykluczającym
samokontrolę. Milczała, resztką woli próbując zamknąć w sobie

słowa, na które czekał. Wreszcie odezwała się.

- Myślałam, że wszystko się zmieniło. Byłeś potem taki obcy,

daleki. Zrozumiałam, że się na mnie gniewasz. Zawsze tak źle

mówiłeś o kobietach, zwłaszcza o takich, które ci się narzucają. Nie

chciałam, żebyś pomyślał, że... ja też... - Zdawała sobie sprawę, że to,
co mówi, nie jest zbyt zrozumiałe.

- Nie gniewałem się na ciebie. - Objął ją i przytulił. - Jeśli w ogóle

się na kogoś gniewałem, to na tamtego faceta, który obrzydził ci

wszystko, co między dwojgiem ludzi może być piękne. Dobrze wiem,

jak bardzo można to obrzydzić.

Zanim zdążyła zapytać, co właściwie ma na myśli, mówił dalej:
- Byłem również zły na siebie za to, że tak się pospieszyłem. Nie

mogłem się opanować. Mówiłem sobie, że będę czekał, aż mnie lepiej

poznasz, aż się przekonasz, że jestem inny, że z mojej strony nic ci

nie grozi. Nie chciałem cię przestraszyć, naprawdę.

- Ja się nie przestraszyłam - powiedziała z głową na jego piersi. -

Kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy, rzeczywiście wydałeś mi się

podobny do... do... - przerwała, nie chcąc go obrazić.

- Do kogo? - Ross chciał usłyszeć wszystko,

- ...Do mojego męża - dokończyła i ze zdumieniem spostrzegła,

że to, co powiedziała, przestało być groźne. Lęk gdzieś uleciał,

ustępując miejsca uldze.

- Teraz wiem, że to było tylko wrażenie, fizyczne podobieństwo,

bo przecież jako ludzie jesteście zupełnie inni.

RS

background image

97

- Wobec tego - zaczął Ross łagodnie i czule - czy teraz, kiedy już

wszystko zostało wyjaśnione, możesz mi powiedzieć, co czujesz?
Szczerze, bez oporów.

Zawahała się. Nie była pewna jego reakcji. Jeśli mu szczerze

powie, co czuje...

- Ja też ciebie pragnę - wykrztusiła i zawstydzona ukryła twarz

na jego piersi.

Pod policzkiem czuła teraz gwałtowne bicie jego serca.

- O Boże! Klaro! — Głos Rossa był równie cichy. Uniósł nieco jej

głowę i spojrzał w oczy. - Nie do Wiary, że znam cię dopiero od kilku

dni. Codziennie, każdej nocy, odkąd cię poznałem, myślałem tylko o

tobie, pragnąłem cię. Nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo.

Musnął wargami jej usta.

- Na początku walczyłem z tym. Robiłem, co mogłem, bardzo się

starałem. Mówiłem sobie: znasz dobrze kobiety, ich kłamstwa i
podstępy, wiesz, jakie są. Nie zależy im na tobie, tylko na twojej

pozycji; wszystko na pokaz, wszystko na sprzedaż. Nie jesteś dla nich

człowiekiem, nie jesteś dla nich mężczyzną; jesteś zdobyczą, z którą

można się afiszować. Zawsze byłem tylko tym. Niczym więcej.

Możesz to zrozumieć?

- Tak - szepnęła. Rozumiała doskonale. Joe zrobił z niej to samo.

Jego brutalność uczyniła z niej rzecz, jego wyłączną własność, coś, co

się bierze, kiedy przyjdzie ochota. Rozumiała Rossa doskonale. Ona

też została odczłowieczona. Mało brakowało, a zostałaby

unicestwiona. Dopiero Ross przywrócił ją życiu. Zwracał jej coś, co,

jak sądziła, odebrano jej na zawsze. Przy nim na powrót stawała się

kobietą.

Poczuła na ustach jego wargi. Była bardzo zmęczona. Walka, jaką

od kilku godzin prowadziła z samą sobą, wyczerpała ją ostatecznie.

Nie mogła dłużej opierać się pożądaniu, które czuła w sobie i w ciele,

do którego się tuliła. Pragnęła Rossa. I chciała być wobec niego

uczciwa, tak jak on był wobec niej.

Oboje byli wyczerpani walką z seksem, staczaną w obawie przed

jego niszczycielską siłą. W każdej chwili mogli ulec. Teraz ta chwila

RS

background image

98

właśnie nadchodziła. Walka była skończona.

W oczach Rossa dostrzegła pytanie. Wiedziała, że tym razem musi

na nie odpowiedzieć.

- Pragnę cię, Ross - potwierdziła i objęła go.

Dłonie Rossa ześlizgnęły się z jej ramion ku drobnym,

naprężonym piersiom.

- Czy to znaczy, że chcesz ze mną być? Przecież mówiłaś, że nie

chcesz się z nikim wiązać... czy to znaczy, że mogę...

Gdyby jeszcze panowała nad swoim ciałem, pewnie by

zaprzeczyła. Właściwie powinna była to zrobić. Wiedziała, że jeśli

teraz mu się odda, będzie to droga bez powrotu. Nie wyzwoli się już

nigdy. Będzie do niego należała na zawsze. A przecież w jego życiu

nie ma dla niej miejsca... przecież Ross chce być sam, jego samotność

jest samotnością z wyboru, strzeże swego prywatnego życia i nigdy

nie pozwoli, żeby ktoś zakłócał jego spokój.

- Ross, ja... - próbowała jeszcze się bronić,

- Kochanie, tak bardzo cię pragnę... wszystko będzie dobrze,

zobaczysz.

Czuła jego dłonie na swoim nagim ciele, które nagle przestawało

należeć do niej. Teraz Ross pocałunkami odkrywał wszystkie jego

sekrety. Odkrywał przed sobą i dla siebie, miejsca, które pod
dotykiem jego warg zaczynały pulsować własnym życiem,

niezależnie od jej osoby.

- Wiesz - odezwał się w pewnej chwili - jakie ty masz cudowne

pieprzyki, o tutaj, najcudowniejsze małe piegi,

Całował ją długo, tak jakby chciał obdarzyć miłością każdą małą

plamkę oddzielnie. Dotyk jego warg elektryzował Klarę; pieściła

dłońmi jego ciemne, gęste włosy, ruchami jednocześnie czułymi i
zaborczymi. Należał do niej.

Czuła jego wargi, jego język na swoim brzuchu, ręce zsuwające się

coraz niżej...

- Ross -jęknęła.

Wyślizgnęła się spod niego, zerwała ręcznik opasujący jego biodra

i z powrotem przylgnęła do niego.

RS

background image

99

Czuła teraz na sobie każdy centymetr jego ciała, jego owłosiony

tors na napiętych sutkach piersi.

Spazmatycznym ruchem przyciągnął ją do siebie i zastygł w

bezruchu pozwalając, by teraz ona z kolei wyruszyła w podróż po

nie znanej krainie jego ciała. Badała je uważnie delikatnymi

pocałunkami. Niezbyt długo. Ciało Rossa nie poddawało się biernie

tym zabiegom.

- Klaro - wyszeptał - naprawdę bardzo chciałem, żeby to trwało

długo, bardzo długo, ale ja... ja już nie mogę... muszę cię mieć... teraz...
zaraz...

- Dobrze, Ross, dobrze, kochany... Był w niej, należała do niego.

- Teraz - szepnęła - teraz, proszę... Potem nagle zrobiło się

bardzo cicho.

- Klaro - westchnął Ross z twarzą na jej piersi.

Znowu zapadła cisza. Trwała długo i Klara zrozumiała, że Ross

zasnął. Nieprzyjemne wspomnienie pojawiło się i znikło: Joe też

zasypiał, brał ją siłą, a potem spokojnie zapadał w sen, mocny sen

kogoś, kto jest sam na świecie.

Pomyliła się jednak. Ross rzeczywiście w niczym nie przypominał

Joe.

- To było cudowne - dobiegł ją jego głos, jakby z oddali. - Dla

mnie było cudowne, a dla ciebie?

- Dla mnie też - przytaknęła szczęśliwa, że jest z nią tutaj, po tej

stronie jawy.

Uniósł się lekko i spojrzał na nią. Był odmieniony do niepoznaki.

Wyglądał teraz jak młody chłopak, który po raz pierwszy pocałował

dziewczynę.

- Teraz jesteś moja — powiedział - należysz do mnie. Zostaniesz

ze mną, prawda? - dodał z nadzieją. - Nigdy mnie nie opuścisz?

Jego słowa obudziły w niej dawny lęk. „Należysz do mnie".

Odnalazła w nich echo tamtych złych dni.

- Nie bój się - mówił dalej Ross. - Wiem, że nie chcesz się z nikim

wiązać ani wychodzić za mąż. Rozumiem cię i szanuję twoją decyzję.

Twoje małżeństwo było koszmarem, ja mam za sobą podobne

RS

background image

100

doświadczenia, ale możemy przecież zostać kochankami.

Nie to chciała usłyszeć. Nie to mogło uśmierzyć jej obawy.
- Na jak długo? - zapytała.

- Jak długo zechcesz, dopóki będziesz ze mną szczęśliwa. Mam

nadzieję, że tak będzie zawsze.

Nie czekając na odpowiedź, zaczął ją znowu całować.

Tym razem kochali się długo, bardzo długo. Rozkoszowali się sobą

spokojnie i w milczeniu. Potem zasnęli. Oboje.

Klara obudziła się, czując wargi Rossa na piersiach.
- Nie mogę się tobą nacieszyć - wyznał, kiedy go objęła. -

Obudziłem się i myślałem, że to był sen. Ale zobaczyłem ciebie, tutaj,

obok mnie i... Nigdy ode mnie nie odejdziesz, prawda?

- Nigdy - odparła. Nie odejdzie od niego. Jest inna niż tamte

kobiety, które go oszukiwały i raniły. Ona go nie zawiedzie. Nigdy...




RS

background image

101

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kiedy się obudzili, słońce stało już wysoko.

- O Boże! - krzyknęła Klara, wyskakując z łóżka. -Jeśli Wanda

wróciła, musi się strasznie martwić. Nie wie przecież, gdzie jestem.
Biorę prysznic, ubieram się i pędzę na kemping!

- Nic z tego, - Ross złapał ją za nogę. - W każdym razie nie teraz.

Najpierw zjemy śniadanie. Twoja kuzynka może poczekać. Zresztą

na pewno domyśla się, gdzie jesteś. A jeśli chodzi o prysznic, to może

to i banalne, ale chyba jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że

przyjemność, którą człowiek dzieli z kimś innym, to podwójna

przyjemność.

W rezultacie sporo czasu minęło, zanim wreszcie zeszli na

śniadanie.

- Mam nadzieję, że dobrze państwo spali. Klara nie była pewna,

czy jej znajomość francuskiego jest wystarczająco dobra, żeby

stwierdzić, czy w powitaniu pani Pierrepointe była jakaś aluzja.

Sama była tak bardzo przejęta tym, co zaszło w nocy, że

wydawało się jej niemożliwe, żeby gospodyni czegoś nie dostrzegła.

Musieli mieć wszystko wypisane na twarzach.

- Doskonale, dziękujemy bardzo, to była bardzo dobra noc —

odparł Ross takim tonem, że Klara odebrała to jako komplement

przeznaczony wyłącznie dla niej:

Opanowała się i równie uprzejmym głosem podziękowała

gospodyni za upranie ubrania. Chociaż tak naprawdę miała ochotę

włożyć coś bardziej kobiecego niż wczorajsze dżinsy i bluzkę.

Wbrew jej przewidywaniom Ross nie nalegał, żeby jej

towarzyszyć. Uznał nawet, że wypadnie zgrabniej, jeśli sama powie

Wandzie, że zamierza zamieszkać w Moulin Gris. Jego obecność w

trakcie rozmowy mogłaby być krępująca.

- Muszę się przebrać - powiedziała Klara, wstając od stołu.
- Dobrze, ale wracaj szybko, będę za tobą tęsknił - i dodał. - Czy

nie żałujesz tego, co się stało w nocy?

RS

background image

102

Spojrzała na niego uważnie. Żałować? Jak mogła żałować, że

oddała się takiemu mężczyźnie? Był dla niej dobry i czuły. Nie, wcale
tego nie żałowała. Bała się tylko jednego: uzależni się od niego,

fizycznie i psychicznie, i już nigdy nie uwolni się od jego wpływu.

- Klaro? - powiedział pytająco i zrozumiała, że Ross może źle

zrozumieć jej przedłużające się milczenie.

- Nie, nie żałuję, ale...

- To bardzo dobrze - przerwał jej, nie pozwalając na

wyartykułowanie obaw. Ujął jej twarz w dłonie, pocałował i mocno
przytulił. Objęła go z całej siły.

- Wracaj szybko - powtórzył i niechętnie wypuścił ją z objęć.

Mimo dręczących ją myśli Klara szła przez pola radosna i

szczęśliwa: myśl, że Ross za nią tęskni, że jest mu potrzebna,

dodawała jej skrzydeł.

Radość jednak mąciła pewna myśl; jakiś wewnętrzny głos

buntował się w niej przeciwko określeniu „kochanka"; to nie było to,

chciała być dla niego kimś więcej.

Nie chodziło jej przy tym o tak zwaną „opinię". Rodziców nie

miała, a krytyczna opinia ciotki Alice na pewno zostanie

zrównoważona wyrozumiałą postawą Wandy.

Przecież, tak naprawdę, Ross ma rację - próbowała przekonać

samą siebie. Chodzi o zachowanie niezależności. Brak formalnych

więzi da im poczucie wolności. Zawsze tego pragnęła.

Jej nieobecność w Moulin Gris trwała krócej, niż mogli się

spodziewać. Kiedy dotarła na pole kempingowe, ze zdumieniem

zobaczyła, że samochodu z przyczepą ciągle nie ma.

Ubiegłej nocy, w ramionach Rossa, kompletnie zapomniała o

Wandzie, rano była pewna, że kuzynka wróciła, teraz ogarnął ją lęk.
Na pewno stało się coś złego. Biegiem wróciła do Moulin Gris. Ross

wysłuchiwał właśnie kolejnego monologu pani Pier-repointe.

- Ross! Jej nie ma! Wcale nie wróciła! Na pewno coś się stało.

Musiała mieć wypadek. Wanda nie zostawiłaby mnie tak na całą noc.

- Uspokój się. - Objął ją. - Szybko coś zjemy i pojedziemy na

poszukiwania. Najpierw do Cadenet, prawda?

RS

background image

103

Klara skinęła głową. Musi odnaleźć Wandę, nawet gdyby to było

związane ze spotkaniem, którego tak bardzo starała się uniknąć.

Ross studiował mapę okolicy.

- Nie martw się tak. Na pewno nie stało się nic złego.

Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i położyła rękę na jego

dłoni.

- Jak to dobrze, że jesteś ze mną, nie wiem, co bym bez ciebie

zrobiła.

- Dałabyś sobie radę sama - powiedział z przekonaniem - to

właśnie tak mi się w tobie podoba. Nie czekasz, aż ci ktoś pomoże.

Nie znoszę kobiet, które udają, że niczego nie potrafią zrobić same,

takie „małe, niezaradne".

Skrzywił się z niesmakiem i z przekąsem dodał:

- „Taka jestem malutka, a ty taki wielki i silny". Klara

uśmiechnęła się, posiadał zdolności aktorskie.

- Dobrze ci się śmiać, ale gdybyś je, tak jak ja, widziała w akcji,

kiedy na mnie polowały, sama byś się przestraszyła.

Spojrzała na niego. Teraz, kiedy jej przyszłość jest w jakiś sposób

związana z jego przyszłością, może nadszedł czas dowiedzieć się

czegoś o przeszłości.

- Mówisz tak, jakby napastowały cię tabuny kobiet...
- Tak nieraz było. Ale zdarzały się też osoby działające w

pojedynkę i te były najbardziej niebezpieczne.

- Dlaczego... - nie dokończyła.

- Dojeżdżamy do Cadenet, spójrz, tutaj zaraz jest posterunek

policji, może się czegoś dowiemy. Zapytamy, czy nie widzieli jakiegoś

samochodu z przyczepą!

Miejscowy policjant, mimo że chętny do współpracy, nie miał im

nic do powiedzenia.

Również nic nie dał objazd całego, niewielkiego zresztą,

miasteczka.

- Mówiłaś, że ona nieraz jeździ z tym facetem do Aix -

przypomniał sobie Ross - może by tam spróbować. To dość daleko,

ale tam nam będą mogli powiedzieć, czy w okolicy nie zdarzył się

RS

background image

104

jakiś wypadek.

- Masz przeze mnie masę kłopotów - powiedziała Klara ze

skruchą w głosie.

Uśmiechnął się.

- Dla ciebie wszystko. Zresztą mam w tym swój interes.

Następnym razem, kiedy się będziemy kochali, co, mam nadzieję,

nastąpi już wkrótce, zdołasz skoncentrować się wyłącznie na mnie,

zamiast myśleć o zaginionej kuzynce.

Droga do Aix była, jak na Prowansję, dość monotonna i Klara

znowu wróciła myślami do przeszłości Rossa.

- Mówiłeś o kobietach, które cię prześladowały. Czy ta niebieska

sukienka to pozostałość z tamtych czasów?

Ross patrzył na drogę.

- Mam nadzieję, że nie zamierzasz być zazdrosna. Ta sukienka,

podobnie jak strój do konnej jazdy, należy do Madeleine Saint Cloud.
Maddy uwielbia jazdę konną i od czasu do czasu odwiedza mnie

razem z mężem. Wkrótce ich zobaczysz. Zamierzam wydać małe

przyjęcie dla najbliższych przyjaciół.

- Tak? - Klara nie była zachwycona. Nie czuła się zbyt pewnie u

boku Rossa i perspektywa spotkania jego przyjaciół wcale jej nie

nęciła. Ciekawe, jak ją przedstawi?

Ross nie podzielał jej wątpliwości.

- Pomożesz mi. Dawniej to Madeleine...

- Proszę cię, Ross, nie chcę nic wiedzieć!

- Nonsens, Maddy to zupełnie co innego.

- Zresztą nie mam co na siebie włożyć. Nie zabrałam żadnych

ubrań nadających się na taką okazję.

- Zrobimy zakupy w Aix.
- Jedziemy do Aix, żeby odszukać Wandę - przypomniała mu z

naganą w głosie. Nie wolno jej myśleć o przyjemnościach, kiedy

Wanda być może leży gdzieś w szpitalu.

- Jutro będziemy mieli masę czasu. - Ross starał się załagodzić

sytuację.

- Jutro?

RS

background image

105

- Chyba nie myślisz, że załatwimy wszystko w jeden dzień.

Będziemy na miejscu wieczorem. Przenocujemy w Aix.

- Ale... ale przecież nic ze sobą nie wzięliśmy.

- Potrzebne nam tylko szczoteczki do zębów, to wszystko -

powiedział znacząco Ross.

Zrobiło jej się gorąco.

- Mam nadzieję - spojrzał na nią z udanym przestrachem - że nie

zażądasz oddzielnych pokoi?

- Powiedzmy, że nie - odparła tym samym tonem - ale co wtedy

powiesz w recepcji?

- Nie będziemy nocować w hotelu. Zatrzymamy się u moich

przyjaciół, będą zachwyceni.

- A jak mnie przedstawisz? - Klara nie ustępowała.

- A jak byś chciała?

Jako swoją narzeczoną, przyszłą żonę, odpowiedziała w myślach,

a głośno zapytała:

- Jaki mam wybór?

- Niewielki. - Ross nie tracił humoru. - Co byś powiedziała na

francuskie określenie petite amie? Dobrze brzmi, prawda?

Niechętnie skinęła głową. Dobrze, bardzo dobrze, a przede

wszystkim niezobowiązująco.

W samochodzie było bardzo ciepło. Nie wiedziała, kiedy usnęła.

Obudziła się w chwili, kiedy wjeżdżali do miasta.

- Jesteśmy na miejscu, skarbie - powiedział Ross czule. -

Pojedziemy prosto do domu moich przyjaciół, załatwimy sobie

nocleg, zjemy coś i idziemy na policję.

Sądziła, że znajomi Rossa okażą się małżeństwem. Pierre Bonnard

i Marie Clement byli jednak rodzeństwem. Pierre był mniej więcej w
wieku Rossa, Marie, jego owdowiała siostra, znacznie starsza.

Pojawienie się Rossa w towarzystwie kobiety przyjęli bez

zdziwienia. Podobnie informację, że zamierzają noc spędzić w

jednym pokoju.

Klara czuła się niezręcznie. Czy to znaczy, że są do tego

przyzwyczajeni? Czy bywał tu z innymi kobietami?

RS

background image

106

Cały czas dręczyły ją podobne pytania. Była milcząca i

skrępowana. Ross zwrócił na to uwagę, kiedy zostali sami.

- Źle się tu czujesz? Niesłusznie się przejmujesz. Stała przy

oknie, wyglądając na ulicę. Ujął ją za ramiona, próbując zwrócić ku

sobie. Bezskutecznie.

- To bardzo tolerancyjni ludzie.

- I najwyraźniej bardzo przyzwyczajeni do twoich wizyt w

damskim towarzystwie - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Ross

odsunął się.

- Co to znaczy? O czym ty mówisz? I po co? Jesteś chyba bardzo

zmęczona. W przeciwnym razie...

- Wcale nie jestem zmęczona!

- Co się stało w takim razie? Chodzi ci o Wandę? Jesteś

zdenerwowana. Przysięgam, zrobię wszystko, żeby wyjaśnić tę

sprawę, ale... ale dlaczego jesteś dla mnie taka niemiła?

Próbował ją objąć. Odsunęła się,

- Oczywiście, niepokoję się o Wandę, ale jest coś jeszcze...

- To powiedz, o co chodzi. Szczerze i prosto, tak, żebym

zrozumiał, tylko bez scen, bardzo proszę.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Dobrze, powiem. - Głos miała zmęczony. - Nie podoba mi się

to, że bywałeś tu z innymi kobietami, ale...

- Posłuchaj - przerwał jej - postawmy sprawę jasno. Znamy się

od tygodnia, prawda? Wiem, że masz dwadzieścia sześć lat, że byłaś

mężatką, nie wiem, czy przedtem w twoim życiu był ktoś inny.

Uważam, że byłoby głupotą z mojej strony mieć o to do ciebie

pretensję. Równie nierozsądnie z twojej strony jest robić mi sceny o

moją przeszłość.

Oczywiście jak zawsze, ma rację, pomyślała smętnie. Zbyt dużo

wycierpiała z powodu zazdrości Joe, żeby teraz dręczyć Rossa. Ale

nigdy dotąd nie znała uczucia zazdrości, teraz je poznawała i musiała

przyznać, że walka z nim nie była łatwa.

- Nie muszę się tłumaczyć - ciągnął Ross, nieświadomy tego, że

w duchu przyznała mu rację - ale mogę ci powiedzieć, że przez

RS

background image

107

ostatnie kilka lat w moim życiu nie było kobiet. Spotykałem się

oczywiście z kobietami na gruncie towarzyskim, widywałem żony
przyjaciół, ale tak zwanej petite amie nie miałem.

A teraz wyjaśnię ci jeszcze coś: jednym z głównych powodów, dla

których przez te lata unikałem kobiet jak zarazy, były sceny

zazdrości. Myślałem, że po tym, co sama przeżyłaś, będziesz inna.

- Ja... - próbowała coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu.

- Jeżeli nie czujesz się na siłach być ze mną, możemy się rozstać.

Po prostu powiedz. Nie udawaj, nie graj komedii, po prostu powiedz.

Odwrócił się i poszedł w stronę drzwi.

- Ross! Zostań! - krzyknęła za nim. Przystanął,

- Nie martw się - rzucił przez ramię - będę ci w dalszym ciągu

pomagał w poszukiwaniach.

Jeszcze chwila i będzie za późno. Wyjdzie z pokoju i wszystko

przepadnie. Podbiegła, zasłoniła sobą drzwi.

- Ross! Proszę cię, nie rób tego. Przepraszam. Masz rację, jestem

bardzo zmęczona, dlatego nie wiem, co mówię. Nie mam prawa być

zazdrosna. Ja... ja nie chcę się z tobą rozstać - dokończyła błagalnym

tonem.

Objął ją i zaczął całować.

- Ja też tego nie chcę - powiedział cicho. Wtuliła się w niego

całym ciałem. Kocha go i tylko to się liczy.

- Pragnę cię - szepnął Ross po chwili, - Chcę cię mieć... teraz...

Bez większego przekonania próbowała protestować, Ross wziął ją

w ramiona i zaniósł na łóżko; poczuła, że rozpina jej bluzkę.

Odrzuciła głowę do tyłu i spojrzała w jego szare oczy.

- Ja też cię pragnę - powiedziała.

- Naprawdę?
- Przecież wiesz.

- I raz na zawsze zapomnijmy o przeszłości. Było, minęło. Jest

tylko teraźniejszość. Ty i ja.

- Dobrze.

Stało się to, co było nieuniknione, pomyślała. Należy do niego.

Będzie do niego należała. Nieważne, jak długo to potrwa.

RS

background image

108

- Czy twoi przyjaciele... - szepnęła.

- Pal ich sześć!
Poczuła wargi Rossa na swoich piersiach i falę zbliżającej się

rozkoszy.

Dżinsy i bluzka pofrunęły na podłogę. Ross zrzucił ubranie i

przylgnął do niej mocno.

Ujął jej rękę i poprowadził po swoim ciele; spełnienie nadeszło

szybko; zbyt byli siebie spragnieni, żeby przedłużać rozkosz.

- Nie kłóćmy się nigdy więcej - poprosił Ross z głową na

piersiach Klary, pieszcząc jej ciało - a jeśli już musimy, to niech to się

zawsze kończy właśnie tak. A juz przez chwilę miałem wrażenie, że

wszystko między nami skończone.

- Czy bardzo byś tego żałował? - zapytała pewna twierdzącej

odpowiedzi.

Spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie potrafię powiedzieć jak bardzo. - W jego głosie brzmiało

głębokie przekonanie.

- Z natury nie jestem zazdrosna - powiedziała, tuląc do siebie

jego głowę. - Miałeś rację, zbyt dobrze to znam, nie powinnam sama

tego robić. Sama nie wiem dlaczego... - przerwała i po chwili innym

już tonem dokończyła: - Nie, doskonale wiem dlaczego.
Przestraszyłam się, Wszystko dlatego, że nie mam pojęcia, czego ode

mnie oczekujesz. Przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę się

skrzywdzić. A teraz... - przerwała znowu.

- Jesteśmy po prostu kochankami. - Ross dotknął wargami jej

piersi. - Chcę tylko ciebie. Nigdy nie zażądam czegoś, czego nie

będziesz mogła mi dać.

Tego samego oczekuje ode mnie, dopowiedziała sobie w myśli

Klara.

Uniosła się lekko i spojrzała na niego.

- A ja nie będę od ciebie wymagała rzeczy niemożliwych. Jeśli

chodzi o wierność...

- Jednego możesz być pewna, tak długo, jak zechcesz, każdą noc

spędzę w twoich ramionach. Mam nadzieję, że możesz powiedzieć to

RS

background image

109

samo?

- Tak.
Nie miała żadnych wątpliwości. Na pewno nie ona pierwsza

zrezygnuje z tego związku. Objęła go i raz jeszcze pożądanie okazało

się silniejsze, niż potrzeba wyjaśniania sobie czegokolwiek.

Potem objęci zasnęli. Klarę obudził głos Rossa.

- Najmocniej przepraszam, ale chyba musimy zejść na obiad.

- Bardzo mi przykro, ale nie mogłam się przebrać. Nie mam w

co. Moja kuzynka gdzieś zniknęła, a wszystkie rzeczy zostały w jej
samochodzie.

Madame Clement uśmiechnęła się wyrozumiale; jej brat okazał się

bardziej elokwentny.

- Nie musisz przepraszać, we wszystkim wyglądasz ślicznie. Po

prostu jesteś bardzo ładna.

Klara ze zdumieniem spostrzegła w oczach Rossa coś, czego nie

potrafiła określić. Przecież nie... Po tym wszystkim, co mówił o

zazdrości, nie będzie chyba robił problemu z komplementów Piotra

Bonnarda.

Z jej strony nie było mowy o żadnej fascynacji. Piotr był osobą

interesującą, potrafił opowiadać, uśmiechał się miło, i to wszystko.

Do tego przyjemnie było widzieć w jego oczach, że mu się podoba.
Podczas kolacji rozmawiali swobodnie, Rossowi pozostawiając

troskę o zabawianie pani Clement.

Przy kawie Piotr wyznał Klarze, że hoduje egzotyczne rośliny.

- Mam oranżerię i poświęcam moim kwiatom cały wolny czas.

Moglibyśmy nawet połączyć nasze zainteresowania, dałbym ci

fotografować najpiękniejsze egzemplarze. Jeśli chcesz, zaraz ci

pokażę moje królestwo!

- Klaro! - przerwał im bezceremonialnie Ross.

- Zapomniałaś, po co przyjechaliśmy do Aix? Nie mamy czasu na

wizyty w oranżerii. Musimy szukać Wandy. Chyba że - w jego głosie

zabrzmiała złośliwość - wolisz zostać, a ja mam iść sam na

posterunek. Klara odstawiła filiżankę.

- Oczywiście, że nie. Już idę. Może jutro pokażesz mi rośliny? -

RS

background image

110

zwróciła się do Piotra z uśmiechem.

Kiedy opuszczali dom Piotra, zapadał zmierzch.
W milczeniu dotarli na posterunek policji. Ross swoją

nieskazitelną francuszczyzną wyjaśnił, co ich sprowadza.

- Nic nie wiedzą. Nie mieli meldunku o żadnym wypadku -

przetłumaczył Klarze rezultat swoich zabiegów. - Przyrzekli, że jak

się czegoś dowiedzą, natychmiast dadzą znać. Dałem im numer

telefonu Piotra, zresztą wpadniemy tu jutro rano.

Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Klara była zawiedziona;

sądziła, że w Aix dowiedzą się czegoś o Wandzie.

Wracali bez słowa. Postanowiła przerwać milczenie.

- Maria i Piotr są bardzo mili.

- Owszem. Spróbowała raz jeszcze.

- To ładnie z ich strony, że tak nas przyjęli. Zaprosisz ich na

przyjęcie?

Zbliżali się do domu; Ross zwolnił nieco, jakby chciał zyskać na

czasie.

- Chciałabyś, żebym to zrobił?

Klara, nie zauważywszy podstępu, z zapałem przytaknęła.

- Bardzo bym chciała. Nareszcie ktoś, kogo znam.

- Jak rozumiem, masz na myśli Piotra. Zatrzymała się zdumiona,

uniosła na niego oczy.

- Ross, o co ci chodzi? Ty chyba nie... Dlaczego? Już wiem,

wszystko rozumiem.

Roześmiała się niewesoło.

- Tak mi się wydawało. Podczas obiadu, tak jakoś spojrzałeś. Ale

pomyślałam, że to przecież niemożliwe, po tym wszystkim, co

mówiłeś na temat zazdrości. Ale to prawda. Ty byłeś, jesteś
zazdrosny! Ty hipokryto! W głębi duszy jesteś taki sam jak Joe.

Nie czekając na odpowiedź, pobiegła na górę.

W pierwszej chwili pomyślała, że dźwięk, który usłyszała, to hałas

zatrzaskujących się za nią drzwi do sypialni. Dopiero kiedy podeszła

do okna, zobaczyła, że Ross wyszedł z domu.

Czego właściwie oczekiwała? Że pobiegnie za nią na górę? Po co?

RS

background image

111

Żeby przedłużyć scenę? Tak właśnie zrobiłby Joe, ale nie Ross.

Gdyby była we własnym domu, albo choćby w Moulin Gris,

zamknęłaby drzwi na klucz. W cudzym domu nie chciała robić takich

rzeczy. Nie chciała kompromitować Rossa w oczach przyjaciół.

Było zbyt wcześnie, żeby się położyć. Zejście na dół nie wchodziło

w rachubę: musiałaby odpowiadać na pytania, do stało się z Rossem.

Zresztą po powrocie mógłby ją zastać pogrążoną w rozmowie z

Piotrem Bonnardem...

Wreszcie, zrezygnowana, położyła się w wielkim łożu.
Nie mogła zasnąć. Było bardzo gorąco; po absolutnej ciszy

panującej w Moulin Gris uliczny hałas Aix wydawał się nie do

zniesienia. Od czasu do czasu dobiegały ją skrzypy i trzaski, unosiła

głowę myśląc, że to wraca Ross, ale to tylko stary dom dawał znaki

życia. Czy Ross wróci? A jeśli tak, to czy wróci do niej?

Kiedy wreszcie zapadła w nerwowy, przerywany sen, drzwi do

sypialni wolno się otworzyły. Natychmiast się obudziła, ale udała, że

śpi.

Słyszała, jak Ross się rozbiera, potem kładzie; rozmiary łoża

sprawiały, że mogła udawać, że tego nie zauważyła. Postanowiła

czekać. Niech się odezwie pierwszy. To, co zrobił, nie było w

porządku. Najpierw urządza scenę, że ośmiela się być zazdrosna, a
potem sam daje taki koncert!

- Klaro, wiem, że nie śpisz. Chciałbym porozmawiać...

- Słucham - powiedziała obojętnym głosem.

W rzeczywistości pragnęła tylko jednego: żeby wszystko wróciło

do normy, żeby jak najszybciej zażegnali nieporozumienie i kochali

się znowu. Zaraz.

Zapaliła nocną lampkę. Kiedy spojrzała na Rossa, zdumiała ją

powaga, rysująca się na jego twarzy.

- Byłem na spacerze. Nie mogłem wrócić, musiałem się

opanować.

Klara drgnęła.

Musiał się opanować. Czyli on też. Co w niej takiego było, że

wyzwalała w mężczyznach najgorsze instynkty? Nie, tylko nie to.

RS

background image

112

Ross nie może być taki.

- Nie bój się - powiedział, czytając w jej myślach. - Nic ci nie

grozi. Nigdy w życiu nie uderzyłem kobiety. Zresztą nie byłem zły na

ciebie. Byłem wściekły na samego siebie.

- Dlaczego w takim razie...

- Musiałem coś przemyśleć. Musiałem zrozumieć, co się ze mną

dzieje. Dlaczego tak się zachowałem. Co się dzieje w mojej

podświadomości.

Zapadło milczenie.
- I do jakich wniosków doszedłeś? - zapytała łagodnie Klara.

Zwrócił się ku niej i przez chwilę miała nadzieję, że weźmie ją w

ramiona. Nie zrobił tego.

- Zanim ci powiem, chciałbym ci coś przypomnieć.

Zaproponowałem ci, żebyś ze mną została, ale od tamtej pory wiele

się zmieniło...

Skurcz żołądka. Panika. Co to znaczy? Czy on chce...

- Zrozumiałem, że wymagam od ciebie zbyt wiele. Nic o mnie

nie wiesz. Bardzo długo byłem sam. Nikomu nie musiałem nic

mówić. A tobie chcę opowiedzieć o mojej przeszłości. Wtedy sama

zdecydujesz, czy chcesz ze mną zostać.

Mówił coraz ciszej. Przysunęła się do niego, położyła mu rękę na

ramieniu.

- Nie może być w twoim życiu niczego takiego, co mogłoby mnie

zniechęcić.

Objął ją. Lekko przytulił.

- Jesteś taka dobra. Ale najpierw mnie wysłuchaj. Nie mogę się z

tobą kochać, zanim... zanim się nie dowiesz.

Po chwili zastanowienia mówił dalej.
- Jeszcze pięć lat temu stałem u szczytu sławy. Z pewnych...

względów... byłem osobą niezwykle popularną. Kobiety nie dawały

mi chwili spokoju. Byłem dla nich kimś w rodzaju ideału.

Klara nie była specjalnie zdziwiona, miał po temu wszelkie dane.

- Zwykle początki były niewinne. Listy, prośby o autograf, o

zdjęcie. Ale w miarę jak moja popularność rosła, rosły też

RS

background image

113

wymagania moich wielbicielek. Dostawałem propozycje małżeńskie,

kwiaty, dziwaczne prezenty, nawet... inne rzeczy,

- Jakie?

Ross był wyraźnie zażenowany.

- Przysyłały mi... swoją bieliznę.

Klara mimo woli uśmiechnęła się. Jak na takiego Don Juana okazał

się zdumiewająco naiwny.

- Gdziekolwiek byłem, deptały mi po piętach. Nawet we

własnym domu nie miałem chwili spokoju.

Zjawiały się po kilka albo pojedynczo, zapowiedziane i znienacka.

W jego oczach dostrzegła mieszaninę lęku i obrzydzenia,

- Dom, w którym mieszkałem w Anglii, stał otoczony wysokim

murem. Poprzedni właściciel był znanym muzykiem. Kazał umocnić

mur żelaznymi szpikulcami. Zawsze chciałem to zlikwidować, ale

nigdy tego nie zrobiłem.

- I wydarzył się wypadek?

- Tak. Jedna z moich prześladowczyń o mało co nie zginęła.

Bardzo się pokaleczyła. Wtedy postanowiłem wyjechać za granicę,

Na samą myśl o tym, jak to się mogło skończyć... Nie chciałem, żeby

przeze mnie stało się coś złego.

- To przecież nie była twoja wina. Jeśli ktoś dla głupiego

autografu...

- Nie chodziło o autograf. Wiesz, czego chciały? Klara nie mogła

powstrzymać uśmiechu.

- Mogę się domyślić i jakoś nie mogę ich potępić. Jesteś tak

atrakcyjny, że...

Znacząco zawiesiła głos.

- Chciały, żebym je całował, niektóre chciały czegoś więcej.

Wciskały się do mojego domu, wchodziły do łóżka.

- I co, spełniałeś te życzenia? - spytała Klara z udaną beztroską.

- Nie. Miałem tego dość... przedtem. Postanowiłem wyjechać i

zamieszkać gdzieś, gdzie mnie nikt nie zna.

- Dlatego byłeś taki wściekły, kiedy mnie zobaczyłeś z aparatem

fotograficznym!

RS

background image

114

- Tak. Jest coś jeszcze. Pytałaś, czy kiedyś byłem żonaty.

- Powiedziałeś, że nie.
- To prawda. Ale byłem bardzo blisko. Klara przysunęła się

jeszcze bardziej.

- Co się stało?

- Bardzo kochałem moją narzeczoną. Ona mnie też. To była

spokojna, miła, mądra dziewczyna. Nie lubiła rozgłosu i nie mogła

znieść mojego trybu życia. W końcu ode mnie odeszła. Bardzo

przeżyłem to rozstanie.

To, że był kiedyś zakochany, zabolało ją.

- Co było potem? - zapytała.

- Potem spotkałem kogoś innego. Ale to w niczym nie

przypominało tamtego pierwszego związku. Tej drugiej chodziło

tylko o rozgłos, o sławę, o karierę. Wykorzystywała moje znajomości

bez skrupułów, byłem czymś w rodzaju odskoczni. Zerwałem z nią.
Rozumiesz teraz, dlaczego tak nienawidzę popularności?

- Tak, rozumiem, rozumiem też, dlaczego tak ci zależy na

zachowaniu niezależności. Boisz się, że...

- Dziś zrozumiałem, jak bardzo wszystko się zmieniło.

Mówił bardzo cicho, wargami muskając jej policzek.

- Zrozumiałem to, spacerując po ciemku ulicami Aix.

Stworzyłem sobie nowe życie, bez kobiet, i żadna nie odnalazła mnie

w mojej samotni.

- Tylko ja...

- Tylko ty. Nie wiedziałaś, kim jestem, nie miałaś żadnego

powodu...

Pocałował ją, potem lekko odsunął.

- Muszę ci coś wyznać. Oszukałem cię. Serce Klary zabiło.

Czekała na cios.

- Jak? Dlaczego?

- Zrobiłem to niechcący. W dobrej wierze. Znałem cię bardzo

krótko. Wiedziałem, że masz za sobą nieszczęśliwe małżeństwo, że

nie masz zamiaru wiązać się z nikim na stałe. Dlatego powiedziałem

ci, że ja też nie zamierzam się żenić.

RS

background image

115

- A to... nie... jest prawda?

Klara nie wierzyła własnym uszom.
- Nie. Chciałem ci dać więcej czasu. Postanowiłem spokojnie

czekać, ale dzisiaj, kiedy cię zobaczyłem z Piotrem i zrozumiałem, że

nie mam prawa... Zrozumiałem, że muszę odkryć karty. Klaro, chcę,

żebyś została moją żoną... Czy ty...?

- Bardzo tego pragnę - odparła z głębokim przekonaniem. -

Bardzo.

- Jesteś tego pewna? - W głosie Rossa brzmiało niedowierzanie,

potem nadzieja, wreszcie radość.

- Najzupełniej, ale myślałam, że ty...

- Jacy byliśmy głupi! - Ross chwycił ją w ramiona. - Kiedy

pomyślę, ile czasu zmarnowaliśmy, tak się kręcąc w kółko...!

- Niezupełnie zmarnowaliśmy - przypomniała mu przekornie

Klara. - Była przecież ubiegła noc i dzisiejszy wieczór...

- Jeśli uważasz, że to był dobrze spędzony czas, to chyba nie

wiesz, co to znaczy nie tracić czasu...



RS

background image

116

ROZDZIAŁ ÓSMY

- To niesamowite - stwierdziła Klara nazajutrz po kolejnych

odwiedzinach posterunku policji w Aix. - Musiało jej się stać coś

złego!

- Ja natomiast - powiedział Ross - jestem skłonny sądzić, że

twoja kuzynka postanowiła definitywnie działać na własną rękę.

- Nie wiem, co o tym myśleć, może masz rację, ale co teraz

robić?

- Po pierwsze pójdziemy zrobić zakupy. Trzeba ci kupić

wieczorową suknię i mnóstwo innych rzeczy. Teraz już zupełnie nie

wiadomo, kiedy twoja kuzynka wróci.

Klara pokręciła głową.

- Nie mogę nic kupować. Wszystkie moje pieniądze, czeki i karty

kredytowe zostały w samochodzie. Nie zabierałam ich ze sobą w

podróż balonem.

- Nie widzę żadnego problemu. Ja się tym zajmę.

- Nie, nie możesz przecież... ja...
- Dlaczego? Przecież jak się pobierzemy, nie będziesz miała nic

przeciwko temu, żebym ci kupował ubrania. To tylko kwestia czasu i

drobnej formalności.

Co mówiąc, zaprowadził ją w rejon wytwornych butików.

Zakup wieczorowej sukni okazał się bardzo prosty. Klara nie była

wybredna. Trudno za to było zadowolić Rossa; nalegał, żeby
przymierzała każdą kreację po kolei, osobiście dopilnowywał

drobnych zmian i poprawek. Wszystko to przy akompaniamencie

„ochów" i „achów" właścicielki butiku, która wychwalała urodę i

figurę Klary tak gorliwie, że można ją było posądzić o

bezinteresowność. Klara cały czas czuła na sobie spojrzenie Rossa i

to robiło na niej znacznie większe wrażenie niż komplementy

Francuzki.

- Ta mi się podoba! - zdecydował wreszcie Ross. - Zieleń

doskonale pasuje do twoich oczu; zupełnie, jakby ta suknia została

RS

background image

117

uszyta specjalnie dla ciebie.

Klara spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Suknia była śliczna.

Doskonale dopasowana pod względem koloru i nie tylko: była tak

obcisła, że nie pozostawiała wyobraźni najmniejszego pola do

popisu.

Ross wydawał się zachwycony.

- Weźmiemy ją - postanowił. - Wyglądasz w niej bardzo

ponętnie, co nie znaczy, że bez niej wyglądasz gorzej - szepnął jej do

ucha, kiedy sprzedawczyni wycofała się na zaplecze.

- Nawet jestem skłonny to sprawdzić. - Jego dłonie znajomym

gestem spoczęły na jej biodrach.

- Ross - szepnęła. - Daj spokój, ona może w każdej chwili wrócić.

Odsunął się posłusznie.

- Jednego się we Francji nauczyłem. Oni tu bardzo lubią ludzi,

którzy się kochają.

Zanim wszystko załatwili, zrobiło się południe i należało coś zjeść.

Aix, jak przystało na miasto uniwersyteckie, pełne było

studentów. Oblegali wszystkie kawiarnie, ale Rossowi udało się

zdobyć stolik w małym lokaliku na ulicy Fryderyka Mistrala.

- Mimo wszystko niepokoję się o Wandę - powiedziała Klara

przy kawie - mogło jej się coś przytrafić. Nie tylko wypadek. Nic nie
wiem o tym facecie, z którym się spotykała. Może to jakiś gwałciciel

albo morderca.

- Jeśli do jutra się nie zjawi, znowu pójdziemy na policję.

Z przyjaciółmi Rossa pożegnali się już wcześniej, więc prosto po

obiedzie mogli ruszyć w długą drogę powrotną do Puit de Mirabeau.

- Musimy poważnie omówić sprawy związane ze ślubem -

odezwał się Ross po dłuższej chwili. - Czy masz jakieś specjalne
życzenia, dotyczące miejsca, w jakim ma się odbyć uroczystość? Go

do mnie, to z pewnych powodów wolałbym na razie nie wracać do

Anglii.

Klara zamyśliła się.

- Właściwie jest mi wszystko jedno. Nie mam innych krewnych

prócz Wandy i jej rodziców. Ale nie chciałabym urazić cioci Alice.

RS

background image

118

- W takim razie zaprosimy ich tutaj. Bardzo bym chciał, żeby to

odbyło się jak najszybciej. Nie masz chyba nic przeciwko temu?

Skinęła głową.

- Moje pragnienia są podobne. A po chwili z uśmiechem dodała:

- Ross, proszę cię, trzymaj obie ręce na kierownicy i patrz przed

siebie na drogę!

- Nareszcie w domu!

Usłyszała jego słowa przez sen i natychmiast się obudziła. „Dom" -

jak to cudownie zabrzmiało. Kiedy po raz pierwszy ujrzała Moulin
Gris, poczuła się emocjonalnie związana z tym miejscem. Jakby do

niej przemówiło. Ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że może

należeć do niej.

Droga do posiadłości Rossa wiodła obok kempingu: z daleka

zobaczyli zaparkowaną przyczepę.

- Wróciła!
Klara siedziała jak na rozżarzonych węglach. Kiedy tylko Ross

zwolnił, wyskoczyła z samochodu.

- Zamknięte! Nikogo nie ma!

- Chyba masz klucz.

- Tak, na szczęście wzięłam go ze sobą. Otworzyła drzwi i weszli

do środka.

Na widocznym miejscu leżała koperta zaadresowana do Klary;

poznała charakterystyczne pismo kuzynki. Otworzyła kopertę i

zaczęła czytać.

Wanda donosiła, że pobyt w Prowansji jej nie służy. Jedzenie jest

zbyt pikantne, wina zbyt ciężkie. Ma dosyć. Zresztą musi wracać do

pracy. „Zabiorę się z powrotem z moim przyjacielem. Baw się dalej.

Zostawiam ci przyczepę. Uczciwie sobie na nią zapracowałaś. Nawet
nie masz pojęcia, biedactwo, jaką robotę odwaliłaś!!!" Ostatnie

zdanie zaopatrzone było w kilka wykrzykników. Co to miało

znaczyć? Co chciała przez to powiedzieć?

- No, tak. - Klara przysiadła na najbliższym posłaniu i zamyśliła

się głęboko.

- Czy mógłbym się dowiedzieć, co pisze? - zapytał Ross.

RS

background image

119

- Tak, oczywiście - odparła z roztargnieniem, nie tak jednak

wielkim, by dać mu list do ręki. Odczytała go na głos, opuszczając
zdania, których samą nie rozumiała.

- Obrzydliwa egoistka! - Ross był oburzony. - Jak mogła cię tak

zostawić! Przecież nie miała pojęcia, jak się sprawy mają i że tu

zostajesz. W przeciwnym razie, musiałabyś prowadzić sama całą

drogę powrotną.

- Trudno. Grunt, że jest cała i zdrowa. Teraz możemy już myśleć

tylko o sobie.

- Znakomity pomysł - oświadczył Ross i zaczął ją rozbierać.

Wyrwała mu się ze śmiechem.

- Nie tutaj!

- Może masz i rację, to niby-łóżko nie wygląda zbyt wygodnie.

Zdecydowanie za małe, żeby rozwinąć skrzydła!

Pani Pierrepointe na ich widok już otwierała usta, żeby wygłosić

kolejny monolog, ale kiedy usłyszała nowinę, na chwilę zaniemówiła.

- Wesele! Mój Boże! - powiedziała z zachwytem, a potem słowa

popłynęły już gładko; była mowa o „generalnych porządkach",

„pokojach gościnnych" i innych „przygotowaniach".

- Najpierw wydamy mały bankiet - przyhamował ją Ross. - Miał

się odbyć z powodu mojej nowej książki, a zamienimy go w przyjęcie
zaręczynowe.

Klara myślała o tym z niepokojem. Na szczęście zostało jeszcze

sporo czasu. Dwa tygodnie dzieliły ją od dnia, w którym miała zostać

przedstawiona przyjaciołom Rossa. Tymczasem pogoda była

cudowna, niebo bezchmurne. Czekały ją długie, wolno płynące,

spokojne dni i noce w ramionach Rossa.

Z każdą chwilą, spędzoną razem, stawali się sobie bliżsi.

Poznawali swoje ciała. Uczyli się siebie. Uczyli się miłości.

Wreszcie nadszedł wielki dzień. Niepokój powrócił. Nie była

pewna, czy sprosta sytuacji; obawiała się, że jej francuski okaże się

niewystarczająco płynny, by prowadzić rozmowę z tyloma osobami

na raz. Tylko Ross i ona byli Anglikami.

Niepewnie zerkała na siebie w lustrze, rozczesując długie, gęste

RS

background image

120

włosy. Ross podszedł do niej z tyłu, w jego wzroku zobaczyła

zachwyt.

- Wyglądasz jak sen o wiośnie - zaczął okrywać pocałunkami jej

ramiona - i to w wykonaniu najlepszego malarza. Mówiłem ci, ta

sukienka pasuje jak ulał. Boże, czy ci goście nie mogliby przyjść

trochę później?!

- O nie, jeśli myślisz, że po to męczyłam się dwie godziny przed

lustrem, żebyś teraz wszystko popsuł, to się mylisz...

- Cały wieczór będę podziwiał twoje dzieło - powiedział z

przekonaniem.

- Akurat, kiedy przyjdą goście, zapomnisz, że w ogóle istnieję.

- Może się założymy?

Słowa dotrzymał. Przez cały wieczór czuła na sobie jego palące

spojrzenie. Ilekroć ich oczy się spotykały, a zdarzało się to często,

czuła, że się rumienie bo dostrzegała w nich obietnicę tego, co będzie
w nocy.

Goście zaczęli się schodzić przed dziewiątą i Klara poczuła się

nagle jak na okładce modnego magazynu.

Szampana podano na tarasie. Dwadzieścia osób skupiło się w

świetle świec wokół wielkiego stołu.

Piotr Bonnard i Maria przyjechali pierwsi i mieli zostać na noc.

Klara wiedząc, jak jej rozmowa z Piotrem może działać na Rossa, nie

była zbyt wylewna. Ku swemu zdumieniu uświadomiła sobie przy tej

okazji, że odrobina zazdrości może sprawiać przyjemność.

Ross przedstawił ją też państwu Saint Cloud. Madeleine była

znacznie młodsza od swego męża i nieco wyniosła; przynajmniej

Klara wyczuła w jej zachowaniu pewien dystans.

Kiedy wszyscy się zeszli, Ross poprosił do stołu. On i Klara zajęli

honorowe miejsce. Czerwone wino w świetle świec nabrało głębi.

Później Klara nie mogła sobie przypomnieć, co jedli.

Skoncentrowała się wyłącznie na konwersacji. Większość przyjaciół

Rossa znała angielski, ale w ferworze dyskusji wszyscy przechodzili

na język ojczysty.

Kiedy kolacja dobiegła końca, ktoś z gości zaproponował, aby

RS

background image

121

wznieść toast na cześć Rossa i jego nowej książki, szpiegowskiej

powieści, której akcja rozgrywała się głównie w alpejskich
kurortach.

Ross wstał i poprosił o zmianę toastu.

- Dzisiejszego wieczoru poznaliście Klarę. Z przyjemnością

pragnę wam powiedzieć, że jest moją narzeczoną. Klara zgodziła się

poślubić mnie, i to już niedługo - dodał, patrząc na nią znacząco.

Klara była speszona. Speszyła się jeszcze bardziej, kiedy wszyscy

unieśli kieliszki; w oczach Madeleine Saint Cloud ujrzała niechęć. Nie
miała czasu się zastanawiać, ale odniosła wrażenie, że nie tylko w jej

oczach.

Nagle pogoda zaczęła się zmieniać. Poczuli ciepły, złowrogi

powiew wiatru.

- Nadchodzi „zły wiatr" - powiedział Piotr Bon-nard.

- Mistral - wyjaśnił Ross Klarze - pojawia się kilka razy w roku.

Wyrządza duże szkody. Trwa zwykle tydzień, dwa; liczba wszelkiego

rodzaju przestępstw zwykle wtedy wzrasta. Wiatr przewraca

drzewa, niszczy samochody, wybija szyby. Nieraz giną ludzie i

zwierzęta.

Niebo zasnuły ciemne chmury, na tarasie zrobiło się

nieprzyjemnie, skończono kolację i goście schronili się do wnętrza
domu. Po krótkiej rozmowie zaczęli się rozjeżdżać; wkrótce zostali

tylko państwo Saint Cloud i Piotr Bonnard z siostrą.

Raoul Saint Cloud, małomówny starszy pan, który w czasie kolacji

prawie wcale nie zabierał głosu, zwrócił się teraz do Rossa.

- Bardzo jesteś tajemniczy, mój drogi - powiedział, delektując

się koniakiem.

- Dlaczego? - Ross pytająco uniósł brwi, spojrzenia obecnych

skierowały się na Raoula. - Dlatego, że nic wam nie mówiłem o

moich małżeńskich planach? To stało się tak nagle, sam jestem

zaskoczony... - Uśmiechnął się do Klary.

- Nie o to mi chodzi. - Raoul uniósł kieliszek i przyjrzał mu się

pod światło. - Po prostu nie miałem pojęcia, jak sławną jesteś

osobistością.

RS

background image

122

Klara spojrzała na Rossa. Zdumiał ją wyraz jego twarzy: wyrażała

niepokój i zdenerwowanie. Wyglądał jak ktoś, kto nie wie, z której
strony nadejdzie cios.

- Tak? - powiedział powoli. - Możesz mi to wyjaśnić dokładniej?

Pan Saint Cloud jakby nie zauważył, w jak niezręcznej sytuacji

znalazł się gospodarz, a wraz z nim wszyscy obecni przy ich

rozmowie.

- Jak państwo wiecie - odezwał się, przeciągając słowa - często

bywam w Anglii w interesach. Prenumeruję też angielskie gazety.
Pisma, magazyny, dodatki ilustrowane. Właśnie w sobotę dostałem

przesyłkę. Otwieram, patrzę i co widzę?

Zadowolony z osiągniętego efektu, rozejrzał się dokoła.

- Nic mi nie powiedziałeś... - zaczęła jego żona - wcale nie...

- Nie wiem, o czym mówisz - przerwał Ross ochrypłym ze

zdenerwowania głosem. - Co tam wyczytałeś?

Raoul podniósł się z fotela.

- Poczekajcie, zobaczycie sami. Mam tę gazetę w swoim pokoju,

na górze. Zaraz przyniosę.

Ross wstał również.

- Pozwolisz, że będę ci towarzyszył?

- A co z nami? - Pani Saint Cloud była wyraźnie rozczarowana. -

To my nie mamy prawa zobaczyć tego? Pani to nie interesuje? -

zwróciła się do Klary.

- Wygląda na to, że narzeczony ma jakieś sekrety. Oczywiście, że

ją to interesowało, ale nie do tego stopnia, żeby przyznać rację

właśnie tej kobiecie. Pokręciła przecząco głową.

- Nie sądzę, żeby mogło tam być coś, co może mnie zaskoczyć.

Mam do Rossa pełne zaufanie.

Spojrzała na niego w oczekiwaniu porozumiewawczego

spojrzenia, ale zamiast tego napotkała obcość i chłód. Ross odwrócił

się i poszedł za Raoulem na górę.

W ciszy, która zapadła po ich wyjściu, pozostali goście pogrążyli

się w chaotycznej wymianie zdań na temat osób i miejsc, których

Klara nie znała. Nie zwróciła na to uwagi. Całą duszą była na górze.

RS

background image

123

Co takiego mogło się znajdować w jakiejś angielskiej gazecie? Chyba

tylko jakiś artykuł o nowej powieści Rossa.

Tak, to na pewno to. Jakaś niepochlebna recenzja. Ale dlaczego

Ross tak bardzo się przejął? Dlaczego był taki spięty i tajemniczy?

Poczuła niepokój, jakby to miało jakiś związek z jej osobą.

Wreszcie Ross wrócił. Był sam. W jego oczach dostrzegła

wściekłość. Był wściekły na nią. W dłoni trzymał gazetę.

- Moi drodzy - zwrócił się do obecnych ¦- musicie mi wybaczyć,

chciałbym na chwilę zostać sam na sam z Klarą, bardzo przepraszam,
ale to konieczne. Musimy natychmiast porozmawiać.

Dlaczego tutaj, a nie na górze, w sypialni, pomyślała Klara.

Czekał w milczeniu, aż goście, wymieniając zdumione spojrzenia i

popatrując to na niego, to na Klarę, wejdą na górę do swoich pokoi.

Milczenie przedłużało się, jakby zmagał się ze sobą w jakiejś

beznadziejnej walce.

- Ross? - Podeszła do niego. - Co się stało? O co chodzi?

Odskoczył, jak przed dotknięciem żmii.

- Co się stało? - syknął. - Czy ty naprawdę myślałaś, że ja tego

nie zobaczę? Że to do ranie nie trafi?

- Co miałeś zobaczyć? Co miało do ciebie trafić? Nic nie

rozumiem - powiedziała w przeczuciu strasznego podejrzenia.

- Chyba mogłaś przypuszczać, że ludzie dostają tutaj angielskie

gazety! Nawet ja od czasu do czasu coś takiego czytam. Przecież

wcześniej czy później prawda musiała wyjść na jaw.

- Ross, ja...

- I dlaczego, do diabła, zgodziłaś się na to małżeństwo? Co

chciałaś osiągnąć? Przecież nie jesteś tak naiwna! Gdybyś miała choć

trochę oleju w głowie, wyjechałabyś stąd, zanim ten artykuł się
ukazał! A może myślisz, że za pomocą seksu zrobisz ze mnie idiotę?

- Ross, błagam, powiedz wreszcie, o co chodzi. Co ja takiego

zrobiłam? Naprawdę nie mam pojęcia.

- Nie wiesz?! Nie masz pojęcia?! - Rzucił zmiętą gazetę na stół. -

No to sobie przeczytaj. Masz tu dowód swojej dwulicowości,

podłości, zdrady! Ciekawe, ile srebrników za to dostałaś; bardziej ci

RS

background image

124

się opłacało niż Judaszowi? Masz, czytaj; i gratuluję! Dobra robota,

nie traciłaś czasu w moim domu, ale teraz koniec. Zabieraj się stąd
raz na zawsze!

Odwrócił się i pobiegł schodami na górę.

Klara stała przez chwilę bez ruchu; dopiero kiedy kroki Rossa

ucichły i dobiegł ją odgłos zatrzaskiwanych, zamykanych na klucz

drzwi, sięgnęła po wymięte pismo leżące na stole.

Zaczęła je kartkować drżącymi rękami.

- Nie! - powiedziała na głos, nie zdając sobie sprawy z tego, co

robi. - Nie! - powtórzyła.

Tytuł artykułu dużymi, czarnymi literami głosił: ZMĘCZONY

POCAŁUNKAMI.

Tekst był bogato ilustrowany zdjęciami. Zdjęciami zrobionymi

przez nią. Moulin Gris z zewnątrz, wnętrze domu, błękitna sypialnia i

- fotografia Rossa, ta jedyna, zrobiona w sobotę na targu w
Ferigoulet...

Nietrudno było się domyślić, jak to wszystko trafiło do prasy.

Odpowiedź była prosta: Wanda.

- Jak mogłaś? Jak mogłaś to zrobić? - wykrzyknęła.

Przypomniały jej się niezrozumiałe zdania z listu kuzynki:

„Zostawiam ci przyczepę. Uczciwie sobie na nią zapracowałaś".

Wszystko było jasne. Przecież sama dała Wandzie te zdjęcia do

wywołania.

Nic dziwnego, że Ross nie miał wątpliwości co do roli, jaką

odegrała. Jest pewien, że przez cały czas współpracowała z Wandą,

podstępnie wślizgnęła się do jego domu, żeby go zdradzić. Jak go

przekonać, że to nieprawda?

Przede wszystkim musi przeczytać artykuł. Musi dowiedzieć się

najgorszego. Co Wanda powypisywała. Zaczęła z wysiłkiem

przedzierać się przez gąszcz liter, tańczących jej przed oczyma.

Nareszcie udało nam się ustalić miejsce pobytu Rossa Savage'a,

znanego autora licznych bestsellerów. Pisarz -samotnik mieszka

obecnie na południu Francji, w starym młynie niedaleko Puit de

Mirabeau. Pisze tam swoje powieści i uprawia niezwykłe sporty.

RS

background image

125

Twórca licznych postaci niestrudzonych kochanków, właściciel

błękitnej sypialni, wiedzie w Moulin Gris życie pustelnika. Jakże
różne od swego poprzedniego wcielenia - idola, gwiazdy, symbolu

wiecznej męskości.

Bowiem Ross Savage, zanim porzucił wielki świat i przerwał

pasmo nieustających sukcesów, jakim było jego życie, znany był jako

Graison Martell, słynny uwodziciel, Casanova naszych czasów, Don

Juan srebrnego ekranu.

Z powodu swoich niezwykłych warunków fizycznych obsadzany

był zwykle w rolach amantów, niestrudzonych kochanków,

nawiedzających sny -i łoża - kobiet od szesnastego do

sześćdziesiątego roku życia.

Umiał całować kobiety i robił to chętnie, robił też z nimi inne

rzeczy. Na tym polu mógł śmiało rywalizować z niezwyciężonym

Jamesem Bondem.

Skąd ta nagła zmiana? Graison Martell - pustelnikiem. Graison

Martell - bez kobiet. Zmiany zaszły tak daleko, że powrócił do

własnego nazwiska, zrezygnował z błękitnych szkieł kontaktowych,

przestał rozjaśniać włosy... Szarooki, ciemnowłosy, lekko siwiejący

Ross Savage unika dziennikarzy, stroni od ludzi, a jedyną osobą,

dysponującą jego adresem, był do niedawna wydawca jego książek.

Artykuł był długi, ale Klara miała dosyć. Wystarczyło to, co

przeczytała. Wiedziała już wszystko, co chciała wiedzieć.

Graison Martell! Ross to Graison Martell. Od razu wydawało jej

się, że już gdzieś go widziała. Znała go ze zdjęć w gazetach. Zmienił

tylko kolor oczu i włosów. Dlatego go nie poznała. Nawet Wandzie

wspomniała o tym podobieństwie... kuzynka- nieźle się musiała

uśmiać w duchu.

Wstała i wolnym krokiem skierowała się ku schodom. Musi to

wyjaśnić. Weszła na piętro. Zapukała do drzwi pokoju Rossa. Nikt

nie odpowiedział. Przełknęła ślinę, oblizała wargi.

- Ross! - powiedziała cicho, tak, żeby nie usłyszano jej w

sąsiednich pokojach. - Ross! muszę z tobą porozmawiać.

Usłyszała zbliżające się kroki; sprężyła się. Ale drzwi pozostały

RS

background image

126

zamknięte; dobiegł ją tylko zły głos.

- Nie mamy o czym rozmawiać.
Zastukała raz jeszcze. Drzwi obok otworzyły się i wyjrzała pani

Saint Cloud w wytwornym negliżu. Obrzuciła Klarę pytającym, lekko

pogardliwym spojrzeniem. To zadecydowało; nie zamierzała stać

pod drzwiami Rossa w obecności pani Saint Cloud.

Powoli zeszła na parter. Na szczęście miała przyczepę, miała

dokąd iść. Co by bez niej zrobiła.

Dopiero brnąc przez pola w wieczorowej sukni, zreflektowała się.

Przecież gdyby nie przyczepa, cała ta wyprawa i Wanda, w ogóle nie

znalazłaby się w podobnej sytuacji.

Pogoda znacznie się popsuła. Klara trzęsła się z zimna. Ochłodziło

się; wiatr z każdą chwilą przybierał na sile. Przyspieszyła kroku.

Wreszcie dobrnęła do przyczepy i schroniła się w środku.

Teraz mogła spokojnie przemyśleć to, co się wydarzyło. Wszystko

zaczęło się układać w jedną spójną całość. Nie brakowało żadnego

fragmentu łamigłówki. Wanda znała adres Graisona Martella.

Potrzebowała kogoś, kogo Graison nigdy nie widział, kogoś, kto

mógłby się wślizgnąć do jego domu i zdobyć potrzebne informacje.

Nie mogła, oczywiście, przewidzieć, jak potoczy się ich znajomość.

To był nieoczekiwany prezent, podobnie jak zdjęcia. Nie obchodziło
jej, że dla Klary ta „przygoda" może się stać sprawą życia lub śmierci.

Tak. Kiedy pierwszy szok minął, Klara zdała sobie sprawę z

tragizmu sytuacji. Błogostan ostatnich dwu tygodni, perspektywa

przyszłego szczęścia, wszystko nagle stało się nierealne; runęło pod

naporem potwornego egoizmu Wandy. Klara siedziała jak

sparaliżowana, tylko jej oczy z wolna napełniały się łzami.

Skupiona nad sobą, zatopiona we własnych myślach, nie zdawała

sobie sprawy z tego, co dzieje się na zewnątrz. Znad Lazurowego

Wybrzeża nadciągała burza, rozległy się pierwsze grzmoty,

błyskawice zaczęły przecinać niebo.

Do Puit de Mirabeau sztorm dotarł w ciemnych godzinach tuż

przed świtem. Wydawało się, że mała, samotna przyczepa, stojąca na

polu kempingowym stanowi główny cel rozszalałych żywiołów.

RS

background image

127

Drżała miotana podmuchami wiatru, wnętrze raz po raz rozświetlały

błyskawice, huk piorunów zagłuszał wycie wiatru. Klara zawsze bała
się burzy, nawet wtedy, gdy znajdowała się w bardziej pewnym

schronieniu niż samochód zaparkowany pośród pól.

Wreszcie lunął deszcz, co w niczym nie osłabiło siły wiatru.

W pewnej chwili wydało jej się, że słyszy walenie do drzwi.

Przerażona skuliła się na posłaniu. Nagle przypomniała sobie

straszne opowieści o napadach na samotnych podróżnych.

Serce podeszło jej do gardła. Próbowała się uspokoić: może to

gałąź albo upadające drzewo...

Pukanie rozległo się znowu. Drżąc podeszła do okna i ostrożnie

wyjrzała zza zasłony. Na zewnątrz panowała ciemność. Dopiero w

świetle kolejnej błyskawicy dojrzała coś, co mogło być zarysem

sylwetki Rossa. Rzuciła się do drzwi i otworzyła je. Silny podmuch

wiatru rzucił ją o ścianę, następny wyrwał drzwi i uniósł je gdzieś w
pole. Nie zwróciła na to uwagi. To nie było ważne. Ważne było tylko

to, że Ross do niej przyszedł. Pewnie wszystko przemyślał i

zrozumiał.

- Ross! Jesteś, dzięki Bogu! - Wyciągnęła do niego ręce, ale

odtrącił ją. Szybkim krokiem wszedł do środka.

- Weź swoje rzeczy. Jedziemy do Moulin Gris.
- Tak, tak, zaraz będę gotowa.

Chaotycznie zaczęła się pakować. Miał rację, to nie czas ani

miejsce na czułe sceny; wiatr hulał po całej przyczepie, na zewnątrz

szalała burza. Wszystko omówią później.

Ross chwycił przygotowane przez nią rzeczy i wrzucił je do

samochodu. Ruszyli przez pola w huku ulewy, miotani podmuchami

wiatru.

Ross milczał wpatrzony w ciemność przed sobą. Położyła rękę na

jego ramieniu.

- Ross, kochany, tak bardzo się cieszę... - Umilkła, bo jednym

ruchem strząsnął jej dłoń.

- Źle mnie zrozumiałaś - warknął - nie zmieniłem zdania.

- Dlaczego w takim razie...

RS

background image

128

- Pogoda może się jeszcze pogorszyć, wiatr będzie się wzmagał,

najgorszego wroga nie zostawiłbym tak w szczerym polu. Może nie
zauważyłaś, ale zaparkowałaś dokładnie pod drzewami. Swoją drogą

ciekawe, jak ta przyczepa to wytrzymała.

- Mało brakowało, myślałam, że się rozleci. Tak bardzo się

ucieszyłam na twój widok. Myślałam, że zrozumiałeś, że ja nie

mogłabym...

- Już ci powiedziałem, nie zmieniłem zdania. Zostaniesz u mnie,

póki wiatr nie ucichnie, a potem - do widzenia.

Dlaczego w takim razie nie zostawił jej tam, na polu? Dlaczego

rozbudził nadzieję, a teraz odbiera jej nawet złudzenia? Wolała

zostać sam na sam z grzmotami i błyskawicami, niż z Rossem

zamienionym we wroga, chłodnym i pełnym nienawiści.

Wiatr był tak silny, że Ross musiał jej pomóc przy wchodzeniu na

stopnie wiodące do Moulin Gris. Wziął ją pod rękę ruchem tak
sztywnym i wymuszonym, że poczuła ulgę, kiedy znaleźli się w holu i

puścił jej ramię.

Nie spojrzawszy na nią, ruszył schodami w górę.

- Możesz zająć błękitny pokój - rzucił przez ramię. Po czym

zniknął w swoim gabinecie, zamykając za sobą drzwi.

Błękitny pokój - Klara rozejrzała się i westchnęła. Znowu tu była.

Tu, gdzie kochali się po raz pierwszy. Gzy specjalnie ją tu umieścił?

Przecież były inne sypialnie. Pomyślała, że w tym łożu nie zmruży

oka.

Wbrew swoim przewidywaniom, znużona wydarzeniami

poprzedniego dnia, zasnęła szybko i spała bardzo długo.

Obudziła się z uczuciem, że musi być późno. Wstała i podeszła do

okna, żeby zobaczyć szkody, jakie wyrządziła szalejąca w nocy
burza.

Wiatr dął w dalszym ciągu, ale był mniej gwałtowny niż kilka

godzin wcześniej.

Kiedy tak stała w oknie, zobaczyła dwa samochody odjeżdżające

spod domu. Ostatni goście opuszczali Moulin Gris. Zostają z Rossem

sama.

RS

background image

129

Zrozumiała, że właśnie teraz wszystko się rozstrzygnie. Jeśli

rzeczywiście chce z nim zostać, musi walczyć, musi jeszcze raz
spróbować przekonać go o swojej niewinności.

Kiedy samochody zniknęły za zakrętem, zobaczyła Rossa; wracał

do domu pożegnawszy gości. Słyszała, jak wchodzi, jak przystaje pod

jej drzwiami. Dobiegł ją jego chłodny głos.

- Jeśli chcesz, możesz zejść na śniadanie.

Zanim zdążyła podejść do drzwi, odszedł do swego pokoju.

Czekała nasłuchując, czy zamknie za sobą drzwi na klucz, tak jak

to zrobił poprzednio. Nie usłyszawszy znajomego dźwięku,

postanowiła działać. Szybko się ubrała, do kieszeni sukni wsunęła

list, pozostawiony przez Wandę, Wyprostowała się. Teraz albo nigdy.

Pod drzwiami Rossa przystanęła z bijącym sercem. Łatwo było

coś postanowić, wykonać - znacznie trudniej. Nie miała nic do

stracenia. To była sprawa życia lub śmierci.

Nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły; wślizgnęła się do środka.

Zamknęła za sobą drzwi na klucz, klucz włożyła za dekolt.

Sypialnia była pusta, ale szum wody, dochodzący z łazienki,

wskazał jej miejsce pobytu Rossa. Wstrzymując oddech, weszła do

łazienki.

Ross stał pod prysznicem, odwrócony do niej tyłem.
Zadrżała zbulwersowana jego widokiem, nagością,

nieprzewidywalnością jego reakcji.

Spojrzał w lustro i zobaczył ją. Nie sięgnął po ręcznika patrzył na

nią, nagi i wyprostowany, w całej krasie swojej męskości.

- Co ty, do diabła, wyprawiasz?! Wynoś się stąd! Oparła się o

drzwi.

- Nie wyjdę stąd, zanim mnie nie wysłuchasz. Nie wyjdę, zanim

nie dasz mi szansy...

- Zamierzasz opowiedzieć mi jakieś nowe kłamstwa? Dziękuję;

Wynoś się stąd!

Ruszył ku niej. Klara cofnęła się.

- Musisz mnie wysłuchać - powtórzyła tonem, który wydawał

się jej stanowczy.

RS

background image

130

Sięgnął po ręcznik i owinął go dokoła bioder. Odepchnął ją i

poszedł do sypialni.

- Skoro ty nie chcesz wyjść, w takim razie ja to zrobię.

Szarpnął drzwiami, nie ustąpiły. Odwrócił się w stronę Klary z

tłumioną furią w głosie.

- Otwórz te drzwi.

Klara drżała na całym ciele. W stosunku do Joe nigdy by się tak nie

zachowała. Bałaby się. Ale Ross był inny i miała o co walczyć.

Podeszła do łóżka i przysiadła na brzegu. Uniosła na Rossa zielone
oczy.

- Chyba możesz mnie wysłuchać.

- Słuchałem cię wystarczająco długo.

- Zawsze mówiłam ci prawdę, teraz też chcę to zrobić. Nie

jestem dziennikarką, nie mam nic wspólnego z tym artykułem. Ja...

- Możesz zaprzeczyć, że to ty robiłaś te zdjęcia?
- Nie, ale powiem ci, jak do tego doszła...

- Szkoda czasu. Nie mamy o czym mówić. Natychmiast oddaj mi

ten klucz!

Zrobił krok w jej stronę. Machinalnie uniosła rękę na wysokość

piersi.

- Rozumiem - powiedział pogardliwie - tak to wykombinowałaś.

Myślisz, że to mi przeszkodzi odebrać ci go?

- Ross... - poprosiła błagalnym tonem - pozwól mi...

Nie dał jej dokończyć. W jego głosie brzmiała pogróżka.

- Liczę do pięciu, a potem...

- Potem...?

- Odbiorę ci go siłą.

- To nie będzie łatwe, musisz być przygotowany na...
- Jestem przygotowany na wszystko - odparł zmęczonym

głosem. - Nigdy nie byłem tak dobrze przygotowany. Raz, dwa...

- Tracisz tylko czas - starała się mówić szybko. - Lepiej...

- Trzy, cztery...

- Pozwól mi...

- Pięć! Oddaj mi klucz, słyszysz?

RS

background image

131

Mimo drobnej budowy ciała Klara była silna i zwinna. Desperacja

dodawała jej siły; kopała, drapała, próbowała go nawet ugryźć. Z Joe
byłoby to niemożliwe, przemknęło jej przez myśl. Joe był

bezwzględny, zdecydowany na wszystko. Z Rossem sprawa

wyglądała inaczej. Pomimo wściekłości potrafił się opanować.

Zdawał sobie sprawę ze swojej fizycznej przewagi i starał się jej nie

nadużywać.

Wreszcie została unieruchomiona. Ross wolną ręką sięgnął za jej

dekolt.

- Poddajesz się? - zapytał.

- Nigdy! - A widząc, że się waha, dodała: - No, dalej, na co

czekasz? Przecież teraz możesz ze mną zrobić, co zechcesz!

Ross nadal się wahał. Po gwałtownej szamotaninie zapanował

dręczący bezruch. Klara czuła na sobie ciężar ciała Rossa. Podczas

walki ręcznik opasujący jego biodra zsunął się. Czuła na sobie jego
nagie ciało, znajomy zapach wody kolońskiej. Lekki dreszcz

przebiegł jej ciało. Zwilżyła językiem usta.

- Przestań - powiedział. - Przestań! Te sztuczki nic ci nie

pomogą.

- Myślisz, że na to liczę? - szepnęła, wpatrując się w jego

zmienioną nagle twarz, czując zmiany zachodzące w jego ciele.

- Wiesz, że możesz, do diabła! Dlatego to robisz, dlatego

schowałaś ten klucz właśnie tam.

Lekko dotknął jej piersi.

- Chcesz, żebym po niego sięgnął, bo doskonale wiesz, że kiedy

cię dotknę...

- Tak...

- I chyba masz rację. - Jego dłoń stawała się natarczywa. - Wiesz,

jak silnie na mnie działasz, mimo że jesteś tylko małą, podłą dziwką.

- To nieprawda - zaprzeczyła z wysiłkiem. - Gdybyś tylko

zechciał mnie wysłuchać, zrozumiałbyś wszystko.

Słyszała jego przyspieszony oddech.

- Chciałbym ci wierzyć - powiedział, dysząc ciężko - ale jak

mogę...?

RS

background image

132

- Zawsze możesz sprawdzić, przecież w redakcji ci powiedzą. -

Mówiła szybko, bo po raz pierwszy miała wrażenie, że Ross jej
słucha. - Ktoś się mną posłużył wbrew mej woli. Źle zrobiłam, że od

razu ci nie powiedziałam o Wandzie; dzięki temu zdołała bez

przeszkód przeprowadzić swój plam Zrobiłam to z głupoty, nie z

wyrachowania.

- Kim jest twoja kuzynka? - Ross nie zmienił pozycji, tak jakby

już nie był w stanie tego zrobić.

- Wanda jest dziennikarką. Powiedziała mi, że po prostu

wybiera się na wakacje. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że coś

knuje. Zaproponowała mi wspólny wyjazd pod pretekstem, że

powinnam wypocząć, oderwać się od złych wspomnień. Teraz

rozumiem, że byłam jej potrzebna. Chciała mnie wykorzystać do

swoich celów. Nie znałeś mnie, a ponadto wiedziała, że lubię robić

zdjęcia. Zresztą sama, w dobrej wierze; dałam je Wandzie do
wywołania. Przeczytaj ten list, Ross. Nie mogłam zrozumieć, o co jej

chodzi, teraz wszystko jest jasne.

Wydobyła z kieszeni list Wandy; uważnie obserwowała twarz

Rossa, kiedy czytał.

- „Nawet nie masz pojęcia, biedactwo, jaką robotę odwaliłaś" -

przeczytał na głos.

- Jak się nazywa twoja kuzynka? - zapytał po dłuższej chwili.

- Wanda Hedley.

- Wanda Hedley. - Zbladł na dźwięk tego nazwiska i odsunął się

Od Klary. Wiedziała, że w miarę, jak Ross się oddala, jej szanse

maleją. Kiedy był bardzo blisko, miała szansę wygrać. Kontakt z jej

ciałem znacznie skuteczniej rozwiewał wątpliwości Rossa niż

wielogodzinne dyskusje.

- Wanda Hedley - powtórzył w zadumie i zaczął chodzić po

pokoju. - Ta bezczelna, bezwzględna baba. To wszystko wyjaśnia.

Właśnie ona była jedną z tych kobiet, które uczyniły z mojego życia

piekło. Nie pamiętam już, ile razy odmówiłem jej wywiadu. Mimo to

znalazła sposób, żeby się dostać do mojego domu, udało jej się nawet

zrobić znacznie więcej: wdarła się do mojego życia. Kiedy wreszcie

RS

background image

133

zrozumiałem cel tego wszystkiego i jasno jej powiedziałem, że ma

się wynosić, wtedy... - Przerwał, po chwili mówił dalej. - Nigdy w
życiu nie słyszałem w ustach żadnej kobiety słów, jakimi ha to

zareagowała. Zachowała się obrzydliwie. Do tej pory pamiętam tę

scenę. Dlatego tak się przede mną chowała; wiedziała, że

natychmiast ją poznam.

- Ja też byłam ciekawa, dlaczego tak się kryje - wyznała Klara. -

Nawet kiedyś ją o to zapytałam, ale zaprzeczyła, a potem

powiedziała coś wykrętnego. Oczywiście - dodała w nagłym
poczuciu winy - powinnam była wiedzieć, że Wanda nie cofnie się

przed niczym, że niczego nie zrobi bezinteresownie, że nie ma

najmniejszych skrupułów nawet wobec najbliższych.

- Właśnie takie kobiety jak ona - chyba jej nie słyszał, tak

bardzo był pogrążony we własnych myślach - sprawiły, że zerwałem

z tamtym życiem. Zrozumiałem, że całe jest oparte na pozorze i
kłamstwie. Postanowiłem rzucić to wszystko. Zawsze miałem

ciemne włosy i szare oczy; rozjaśniałem włosy i nosiłem kolorowe

szkła kontaktowe, bo „niebieski kolor jest bardziej seksowny". To

był obłęd, prawdziwy obłęd! Może mnie usprawiedliwiać jedynie

młodość i nadmiar ambicji. Poszedłem tamtą drogą, bo wydawała się

najprostsza. Nie bez znaczenia były też pieniądze... Ale kiedy
wreszcie zdałem sobie sprawę, do jakiego stopnia niszczę siebie jako

człowieka, kiedy straciłem ukochaną kobietę, bo inna postanowiła

zrobić ze mnie symbol męskości, kiedy zrozumiałem, że moje życie

nie należy do mnie, bo w każdej chwili ktoś tak pozbawiony

skrupułów, jak twoja kuzynka, może...

Klara wstała, czuła się bardzo znużona.

- Teraz znasz prawdę. Tylko tego chciałam: żebyś ją poznał w

całości. Podejrzewam, że jeszcze nie całkiem mi wierzysz, ale

powtarzam: byłam tylko narzędziem w rękach Wandy.

Sięgnęła za dekolt.

- Masz ten klucz.

Ross podszedł bliżej. Powstrzymał jej dłoń. - Chwileczkę! To

chyba należy do mnie... I zamiast wyjąć klucz, zaczął delikatnie

RS

background image

134

pieścić jej piersi.

- Ross? - szepnęła pytająco. - Czy to znaczy?
- To znaczy, że cię kocham i że przepraszam, że w ciebie

zwątpiłem. Wreszcie nauczyłem się odróżniać kłamstwo od prawdy,

tombak od prawdziwego złota. Ty jesteś prawdą, ty jesteś

prawdziwym złotem. Przytulił ją i pocałował.

- A ponadto jesteś bardzo odważna - szepnął. - To chyba twoja

odwaga przekonała mnie ostatecznie, zanim jeszcze przeczytałem

tamten list. Wiem, jak bardzo boisz się przemocy fizycznej. Przecież
doprowadziłaś do sytuacji, która się mogła dla ciebie bardzo źle

skończyć.

- Z kim innym może tak - przyznała - ale wiedziałam, że ty

nigdy, przenigdy mnie nie uderzysz.

Jego palce odnalazły wreszcie klucz; trzymał go teraz w ręku,

patrząc z komicznym wyrazem twarzy na mały metalowy przedmiot.
Przytknął do niego wargi, jakby chciał poczuć ciepło, jakim jej ciało

nasyciło chłodny metal. Potem nagłym ruchem rzucił klucz w kąt

pokoju.

- Niech drzwi zostaną zamknięte. - Wziął Klarę na ręce i zaniósł

do łóżka.

Po długim czasie zapytał:
- Kto powiedział, że jestem „zmęczony pocałunkami"?

RS


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Denton Kate Harlequin Romance 251 Sprzeczne zamiary
275 Harlequin Romance Neels Betty Szczescie bywa tak blisko
Rutland Eva Harlequin Romance 145 Boze Narodzenie jest codziennie
Waverley Shannon Oni i dziecko Kolejny mezalians (Harlequin Romance (tom 246)
353 Harlequin Romance Wentworth Sally Francesca
087 Harlequin Romance Jordan Penny Serce w rozterce
056 Harlequin Romance Williams Cathy Pokochac cien
Macomber Debbie Pora na romans (Harlequin Romance)
Leigh Michaels Idealne rozwiązanie (Harlequin Romance (tom 264)
Beaumont Anne Harlequin Romance 176 Kopciuszek w Paryżu
244 Harlequin Romance Winters Rebecca Podwodne spotkanie
295 Harlequin Romance Knoll Patricia Dziewczyna Clantona
Murray Annabel Mezczyzna na gwiazdke(1)
Harlequin Romance lista

więcej podobnych podstron