1
ANNABEL MURRAY
Zmęczony
pocałunkami
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Dlaczego właśnie Prowansja? - zapytała Klara. Jej ładna,
drobna twarzyczka zdradzała ślady ożywienia.
Jest dziś trochę mniej spięta, pomyślała Wanda i wymijająco
odparła:
- Równie dobre miejsce jak każde inne.
Siedziała za kierownicą dużego, nowego samochodu z przyczepą
kempingową. Ten zakup wymyśliła Klara, która jako zawodowa
charakteryzatorka często przenosiła się z miejsca na miejsce i
potrzebowała takiego właśnie środka lokomocji. Niestety, nie mogła
sobie pozwolić na tak duży wydatek. Najpierw musiała sprzedać
mieszkanie.
Wanda zapaliła się do pomysłu.
- Cudownie! Będziesz mogła podróżować, kiedy zechcesz.
Takim pojazdem możesz dojechać wszędzie. Cały świat stoi przed
tobą otworem!
Francję, jako cel podróży, wybrała Wanda, proponując
jednocześnie, żeby pojechały tam razem.
- Musisz koniecznie zmienić powietrze. Długie wakacje w
zupełnie nowym miejscu świetnie ci zrobią.
Klara trochę się zdziwiła. Wanda była miła, nawet życzliwa, ale
nigdy dotąd nie wychodziło to poza ramy zwykłej rodzinnej
solidarności. Nie przyjaźniły się, nic ich właściwie nie łączyło. Jako
dziecko Klara nie lubiła starszej kuzynki. Wydawała jej się niezbyt
sympatyczna. Ale może z niesympatycznych dzieci wyrastają
sympatyczni dorośli.
- Masz rację - powiedziała. - Chyba naprawdę potrzebuję
zmiany, ale nie mam pieniędzy, żeby gdzieś wyjechać.
- Bzdura! - obruszyła się Wanda. - Musisz to zrobić. Spójrz na
3
siebie! Blada, oczy podkrążone, został z ciebie cień człowieka! Nic
dziwnego, po tym wszystkim, co przeszłaś przez tego drania!
Rozerwałabym go na strzępy. Ale trudno, było, minęło. Teraz musisz
odpocząć. Coś sobie znaleźć, rozerwać się.
Miała rację: wszystko się skończyło. Jej krótkie, niedobre
małżeństwo dobiegło końca. Była żoną Joe O'Reilly dokładnie
dwanaście miesięcy. Podczas tego roku postarzała się jednak o
dziesięć lat. Teraz znowu była sobą, Klarą Lovejoy. Powróciła do
panieńskiego nazwiska, żeby spalić za sobą wszystkie mosty.
Ale czy to możliwe? Czy można zapomnieć? Te dwanaście
miesięcy naznaczyły ją na całe życie.
- Chętnie pojechałabym do Francji, ale nie stać mnie na to.
Koszty podróży, hotele... - Widząc, że Wanda otwiera usta, dodała
szybko: - Nie chcę, żebyś ty za wszystko płaciła, to w ogóle nie
wchodzi w rachubę.
- Wcale o tym nie pomyślałam, przyszło mi do głowy zupełnie
co innego...
- Później też nie będę miała z czego oddać...
- Przestań mi przerywać, posłuchaj! Mówiłaś kiedyś, że chcesz
kupić samochód typu hotel, żeby w nim mieszkać. Zrobimy tak: ja go
teraz sfinansuję, pojedziemy za granicę, odpadną nam rachunki i
bilety kolejowe, a potem, jak sprzedasz mieszkanie, oddasz mi
pieniądze, a ja ci zostawię samochód.
Klara była zaskoczona jej wspaniałomyślnością. Wiedziała, że
Wanda jest zamożna, ale przecież...
- No, co ty na to?
- Dobrze - odpowiedziała po chwili namysłu. - Zgadzam się i
bardzo dziękuję, jestem ci ogromnie wdzięczna, naprawdę nie wiem,
czy kiedykolwiek...
- Nie ma o czym mówić - przerwała jej Wanda. - Jakoś to sobie
powetuję.
- Przestało cię mdlić?
- Na szczęście tak.
Podróż przez kanał La Manche nie należała do udanych. Strasznie
RS
4
huśtało, a w barze na promie kłębił się zbity tłum. Klara rzadko
kiedy piła i nie znosiła dymu papierosów, ale nie chciała psuć
Wandzie nastroju. Ta zaś - jak większość dziennikarzy - nie stroniła
od kieliszka i lubiła sobie zapalić, zresztą była na wakacjach. Klara z
ulgą przyjęła informację, że przybijają do portu i trzeba wracać do
samochodów.
Podróż przez terytorium Francji okazała się niezwykła. Klara
nigdy przedtem nie była we Francji. Od czasu do czasu zastępowała
Wandę za kierownicą, ale wolała rozglądać się po okolicy.
Wanda postanowiła, że zatrzymają się na parkingu tuż pod Puit de
Mirabeau, gdzie miały spędzić wakacje.
- Przecież nigdzie się nie spieszymy - powiedziała Klara. -
Zatrzymajmy się na noc gdziekolwiek, a do Puit de Mirabeau
pojedziemy jutro.
Z tego, co mówiła Wanda, mogła wywnioskować, że miasteczko
nie jest zbyt atrakcyjne.
- Na pewno nie jesteś zmęczona? - zapytała kuzynkę.
- Nie, już ci mówiłam! - Wanda przejawiała wyraźne
zniecierpliwienie. Długa trasa, nie znany samochód, koszmarny tłok,
a do tego ten „idiotyczny ruch prawostronny". Klara postanowiła
zrezygnować z dalszych pytań.
Właściwie było jej obojętne dokąd i kiedy dojadą, po prostu
rozkoszowała się podróżą.
- Miałam niezły pomysł, co? - Wanda jakby czytała w jej
myślach.
- Och, tak! To cudowne tak oderwać się od wszystkiego. Zresztą
- Klara zawahała się na chwilę - mam takie uczucie, jakbym nareszcie
była wolna, mogę robić, co chcę, jechać, dokąd mi się podoba.
- I żaden Joe nie siedzi ci na karku...
Jej życie z Joe wyglądało jak nieustanne przesłuchanie. Dokąd
idziesz? Z kim? Na jak długo? A do tego ten zwyczaj wydzwaniania
do niej, gdziekolwiek była, pod byle jakim pretekstem, żeby
sprawdzić, czy jest tam, gdzie zapowiadała. Był zazdrosny o
wszystkich, nawet o jej przyjaciółki.
RS
5
- Joe zawsze kazał mi wracać z pracy prosto do domu, a jak
miałam dużo roboty, musiałam do niego dzwonić, że się spóźnię i
tłumaczyć dlaczego. W końcu zaczęłam kłamać, tak było prościej.
- Nie widzę w tym nic złego. To samo robię z rodzicami. Im
mniej wiedzą, tym mniej się martwią.
Klara lekko zmarszczyła brwi. Tak naprawdę nie znosiła
kłamstwa, zresztą bardzo lubiła rodziców Wandy. Niedawno
odwiedziła ich w Hertfordshire i jak zwykle zaskoczył ją wygląd
ciotki: w jej twarzy po raz któryś odkryła rysy swojej matki; nic
dziwnego, były bliźniaczkami. Klara zazdrościła Wandzie rodziców.
Swoich straciła przed dwoma laty w katastrofie samochodowej.
Propozycja Wandy, żeby pojechała z nią do rodziców, trochę ją
zdziwiła. Wanda odwiedzała ich dość rzadko. Ostatnio w ogóle
zachowywała się dosyć dziwnie. "To właśnie ona stała się dla Klary
oparciem w ostatniej fazie małżeństwa i w czasie rozwodu. A
przecież zwykle nie przejmowała się innymi. Interesowała ją
wyłącznie własna kariera. To, jakimi drogami do niej dążyła,
okrywała głęboką tajemnicą.
A jednak w tym przypadku zachowywała się zupełnie inaczej,
może z powodu ich pokrewieństwa. Dlatego, kiedy ostatniego dnia
rozprawy wychodziły z sądu, Klara jej podziękowała.
- Za co, do licha? - obruszyła się Wanda.
- Za wszystko. Byłaś dla mnie bardzo dobra. Nie wiem, co bym
bez ciebie zrobiła. Jestem ci bardzo wdzięczna.
- Naprawdę nie ma za co. - Coś w jasnobłękitnych oczach
Wandy nie pasowało do łagodnego brzmienia jej głosu; Klara
poczuła się nieswojo. Natychmiast się opanowała. Wszystko to wina
Joe; kilka miesięcy stałych podejrzeń musiało widocznie naruszyć jej
psychiczną równowagę, i teraz we wszystkim węszy podstęp.
- Mama wydaje przyjęcie - powiedziała tamtego dnia Wanda. -
Znasz te jej bale.
- Chętnie z tobą pojadę.
Alice Hedley została Właśnie przewodniczącą lokalnego koła
pisarzy. Dumna ze swojej utalentowanej i sławnej córki, poprosiła ją,
RS
6
żeby przyjechała i powiedziała kilka słów o pracy dziennikarza.
Ponieważ Wanda cały tydzień była zajęta w Londynie, Alice Hedley
postanowiła zorganizować spotkanie w sobotę w swoim domu na
wsi.
Klara przyjęła zaproszenie kuzynki z pewnymi oporami. Chciała
wreszcie znaleźć się między ludźmi, a miała pewność, że na przyjęciu
u Alice spotka ludzi interesujących, ale nie bardzo czuła się na siłach.
Joe zniszczył w niej wszystko. Jego patologiczna zazdrość zabiła w
niej radość życia, zmusiła do stałej czujności i panowania nad
najbłahszymi nawet reakcjami. Niewinny uśmiech czy krótka
rozmowa z innym mężczyzną nieodmiennie kończyły się awanturą.
Alice Hedley, w przeciwieństwie do swej nieżyjącej siostry,
kochała towarzystwo. Jej dom zawsze wypełniali goście, ten
weekend nie był pod tym względem wyjątkiem.
Wanda miała dwóch braci i dwie siostry, wszyscy razem z
rodzinami często bywali w domu w Hertfordshire. Klara zawsze
myślała, że musi być miło mieć liczną, kochającą się rodzinę. W
dzieciństwie była bardzo samotna, dlatego marzyła o tym, żeby mieć
dużo dzieci. Joe zniszczył i to marzenie. Tak jakby nie chciał się nią
dzielić z nikim, nawet z własnym dzieckiem. Podczas weekendu w
domu ciotki odnalazła ciepło rodzinnego życia i po raz pierwszy od
bardzo dawna czuła się spokojna i odprężona.
- Spędziłam bardzo miły weekend - powiedziała potem do
Wandy. - Cieszę się, że znów mogłam pobyć trochę z ciocią Alice i
resztą rodziny.
- Mama też się z ciebie bardzo ucieszyła. Dobrze ci to zrobiło,
nareszcie gdzieś wyszłaś z tej swojej klatki.
Wanda najwyraźniej nie doceniała ładnego, ale dość skromnego
mieszkania Klary i Joe. W porównaniu z apartamentami, które
zajmowała, ich lokum musiało się wydawać zwykłą klitką.
- Nigdy nas nie było stać na nic lepszego - wyjaśniła Klara.
- Sprzedałaś je już? - Niestety, nie.
Boże! Jak bardzo nienawidziła tego miejsca, które miało być
domem, a stało się więzieniem.
RS
7
- Bardzo bym chciała wreszcie się go pozbyć. Mam złe
skojarzenia, a ponadto jest bardzo kosztowne. Nigdy go do końca nie
spłaciliśmy.
- Niezła pogoda, co?
Mimo że miały przed sobą jeszcze kawał drogi, zatrzymały się na
poboczu, żeby coś zjeść.
- Jest bardzo ładnie - Klara rozejrzała się - tylko trochę za
gorąco.
Rzeczywiście, panował upał, słońce odbijało się od rozgrzanych
kamieni, duże pomarańczowe motyle unosiły się ociężale nad
kwiatami. Rozkosz dla oczu i niebezpieczeństwo pożaru.
- Wiem, że dobrze się tam czułaś. - Wanda wróciła do tematu
ich wspólnego pobytu w domu rodziców. - Chociaż odniosłam
wrażenie, że rozmowa z przyjaciółmi mamy trochę cię męczy.
- Nie wiem dlaczego - powiedziała Klara. - Zawsze byłam dość
towarzyska, ale teraz coś mnie powstrzymuje, jakbym się bała, że
zachowam się niestosownie.
- To on ci to wmówił! Jego patologiczna zazdrość wyrobiła w
tobie poczucie winy, teraz boisz się własnego cienia. Dlaczego ty
właściwie za niego wyszłaś?
- Nie mam pojęcia, naprawdę. Spotkałam go zaraz po śmierci
mamy i tatusia. Teraz wiem, że to nie był właściwy moment na
podejmowanie takich decyzji. Znajdowałam się w takim stanie, że
musiałam popełnić błąd. Czułam się bardzo samotna. Chciałam mieć
kogoś. A Joe na początku wydawał się zupełnie inny. Miły,
opiekuńczy. Po prostu ideał. Nie miałam pojęcia, że tak się zmieni.
- Wcale się nie zmienił - stwierdziła Wanda stanowczo. - Zawsze
taki był, tylko tego nie widziałaś. Było, minęło. Teraz myśl o sobie.
Już inaczej wyglądasz, wesoła, ożywiona. Czeka cię długie, szczęśliwe
życie bez Joe. Zycie bez Joe - powtórzyła zamyślona.
- Świetny tytuł na artykuł.
- Chyba nie zamierzasz o tym pisać - przestraszyła się Klara.
Nigdy dotąd nie przyszło jej do głowy, że Wanda może widzieć w
niej „temat".
RS
8
- Nie bój się - roześmiała się Wanda - mam na oku o wiele
ciekawszą historię.
- Tak? - Zielone oczy Klary wyrażały zaciekawienie. Wanda
zwykle robiła wywiady z bardzo interesującymi ludźmi. - Możesz
uchylić rąbka tajemnicy?
Ale Wanda tylko lekko skrzywiła długi, orli nos (ktoś napisał o
nim kiedyś, że doskonale się nadaje do wtykania w cudze sprawy).
- Wybacz, ściśle tajne, nawet tobie nie mogę nic powiedzieć.
Zresztą, przecież to wakacje. A ty spróbuj zapomnieć o tym całym
Joe. Staraj się żyć normalnie, ten weekend u mamy okazał się
niezłym początkiem. Pojawiło się kilku całkiem przystojnych
facetów, chociaż ty pewnie tego wcale nie zauważyłaś. Na szczęście
prowincjonalne kółka literackie składają się nie tylko ze starszych
pań w wielkich kapeluszach.
- Masz rację, nie zauważyłam.
- A najwyższy czas, żeby kogoś spotkać. Taki mały, niewinny
flirt. Wakacyjna przygoda. Może tu, we Francji?
Klara z uśmiechem pokręciła głową.
- Trochę za wcześnie. Zresztą wcale nie jestem pewna, czy w
ogóle chcę kogoś spotkać.
- Musisz zapomnieć. Nie każdy mężczyzna jest taki jak Joe.
Przecież to wariat!
Miała rację, w jego zachowaniu było coś nienormalnego. Mimo
świadomości, jak bardzo została skrzywdzona, Klara współczuła Joe;
to musiała być choroba, „emocjonalna niedojrzałość", przybierająca
patologiczne formy.
- Przyjaciele twojej mamy byli bardzo mili - powiedziała, żeby
zmienić temat - a twój referat bardzo mi się podobał.
Wanda miała cięty język i masę materiału, dotyczącego
prywatnego życia różnych znakomitości. Klara, z racji swojego
zawodu, również znała to środowisko, ale trudno poznać sekrety
ludzi, którym się pudruje nosy i przyciemnia brwi.
- Owszem, wypadło całkiem nieźle. Mam wprawę; mogłabym
wygłaszać takie rzeczy z zamkniętymi oczami. Jak automat. Za to
RS
9
pytania zadawano beznadziejne.
A jednak padło pytanie, na które Wanda najwyraźniej nie była
przygotowana. Klarę zaskoczyła jej reakcja.
- Czy próbowała pani kiedyś przeprowadzić wywiad z
Graisonem Martellem? - zapytała w pewnej chwili blondynka w typie
wampa.
Zapanowała cisza. Wanda nigdy dotąd nie zwlekała tak długo z
odpowiedzią.
- Pan Martell... on nie lubi udzielać wywiadów.
I nie dodając nic więcej, przeszła do innych pytań.
Klara wyłączyła się. Wzmianka o Graisonie Martellu skierowała jej
myśli na inny tor. Dużo o nim słyszała, ale nigdy dotąd go nie
spotkała.
To nazwisko i osoba od lat nie schodziły ze szpalt magazynów
ilustrowanych. Jasne włosy Martelia i -jak pisały dziennikarki -
„niesamowicie" błękitne oczy robiły na kobietach „niezwykłe
wrażenie".
Błękitnooki heros z płową grzywą nie był w typie Klary. Nie
bardzo rozumiała, jak taki ktoś może „działać" na kobiety. A „działał"
zarówno na córki, jak na matki, nawet babki szalały na jego punkcie.
Graison Martell miał opinię odludka, co było dość dziwne
zważywszy, że kilkanaście lat życia spędził w tak specyficznym
środowisku, jak świat filmowych gwiazd. Z powodu owego
błękitnego spojrzenia obsadzano go zwykle w rolach romantycznych
kochanków i najsławniejsze aktorki biły się o przywilej grania u jego
boku.
I nagle, u szczytu sławy, zniknął bez śladu. Jak zwykle w takich
przypadkach dziennikarze dwoili się i troili, żeby go wytropić.
Wysuwano najbardziej fantastyczne podejrzenia, podejrzewając to
bankructwo, to śmiertelną chorobę. Ale nikt nie znał prawdy. Od
czasu do czasu natrafiano na jakiś ślad, ale ślad natychmiast się
urywał. Trzeba przyznać, że Graison Martell był mistrzem w myleniu
tropów.
- Mówiłyśmy o wakacyjnej przygodzie. - Głos Wandy wyrwał
RS
10
Klarę z zamyślenia.
- Tak tylko, czysto teoretycznie, nie jestem przygotowana...
- A ja tak. A propos, co z tymi przepowiedniami? Co ci właściwie
wywróżyła Bella?
- Takie tam bzdury - uśmiechnęła się Klara.
- Chyba ktoś tak trzeźwy jak ty nie bierze serio podobnych
rzeczy.
Teraz mogła się już śmiać, ale w trakcie wróżenia nie było jej do
śmiechu.
Po referacie Wandy zaproszono gości do stołu i rozpoczęła się
część towarzyska. Klarę wzięła w obroty pewna starsza pani,
odziana w coś, co do złudzenia przypominało kurtynę teatralną.
- Od pewnego czasu przyglądam ci się, kochanie. Masz bardzo
interesującą buzię. I te tragiczne oczy... Bardzo jestem ciekawa...
chyba nie masz nic przeciwko temu?
I zanim Klara zdołała zrozumieć o co chodzi, dama ujęła jej rękę i
pogrążyła się w kontemplacji Unii papilarnych.
- Szkoda, że nie mogłaś widzieć swojej miny -powiedziała teraz
Wanda. - Bardzo żałuję, że byłam zbyt daleko, żeby usłyszeć, co
mówi. Takie literackie kółka to przystań dla wszelkiego rodzaju
świrów. Ale mama uważa, że Bella jest genialna. Wróżyła już
wszystkim i nigdy się nie pomyliła. Co ci właściwie powiedziała?
Nigdy nie mówiłaś.
- Takie tam głupstwa - odparła wymijająco Klara. - Sama chyba
w to nie wierzy.
Wanda roześmiała się.
- Szkoda, że mama tego nie słyszy! Byłaby zgorszona. Według
niej, Bella czyta z ręki w sposób naukowy. Rozumiesz? Absolutnie
naukowy.
- To było okropne - powiedziała Klara. – Nie mogłam jej
powstrzymać, a nie chciałam jej zrobić przykrości mówiąc, że nie
wierzę w takie rzeczy.
- Ale co ci właściwie powiedziała?
- To, co się zwykle słyszy w takich okolicznościach. Że mam
RS
11
interesujący wygląd i bardzo ciekawą linię życia. Że z natury jestem
spontaniczna i pobudliwa, ale wszystko we mnie stłumiono. Brak mi
pewności siebie i wiary we własne siły.
- Co prawda, to prawda. I co jeszcze?
- Stwierdziła - Klara zwlekała z odpowiedzią - że mam bardzo
długą i pomyślną linię życia.
- Nieźle, ale to chyba nie wszystko.
- Dodała, że czekają mnie chwile wzlotów i upadków, a potem...
potem zaczęła mówić o małżeństwie...
Właśnie wtedy Klara raz jeszcze spróbowała cofnąć rękę, ale
starsza pani nie zwolniła uchwytu.
- Co ci powiedziała o małżeństwie? - nie ustępowała Wanda.
- Orzekła, że w moim życiu zaszło coś złego, ale się skończyło,
teraz jest przerwa, a potem nowy, szczęśliwy związek. Już wkrótce.
To wszystko...
- I to dlatego tak zbladłaś i uciekłaś jak wariatka? Klara skinęła
głową. Musiała śmiertelnie obrazić poczciwą Bellę; nagłym ruchem
wyrwała rękę i odbiegła, nie chcąc słyszeć ani słowa więcej. Miłość,
romanse, nie miała do tego głowy. Bella najwyraźniej słyszała
historię jej małżeństwa i rozwodu od ciotki Alice, a to, co mówiła, to
po prostu same głupstwa, podobne do tych, które wypisują w
horoskopach. Klara nigdy ich nie czytała.
- Czy tobie też kiedyś wróżyła z ręki? - zapytała Wandę.
- Owszem - skrzywiła się kuzynka - coś mi tam mówiła, same
niezbyt pochlebne rzeczy. Powiedziała, że jestem egoistką, myślę
tylko o sobie i interesuje mnie wyłącznie własna kariera. Jestem
żądna władzy i gotowa poświęcić dla niej swoje życie uczuciowe. Nie
mam skrupułów i wykorzystuję innych do osiągnięcia własnych
celów. Podobnie jak ty, uważam, że to bzdury. Zaczęła zbierać
rzeczy.
- Chyba pojedziemy. Teraz ty poprowadzisz, dobrze?
Zatrzymamy się dopiero na nocleg.
Właśnie w czasie tego weekendu w Hertfordshire Wanda po raz
pierwszy wspomniała o wyprawie do Puit de Mirabeau.
RS
12
- Mamo, nie sądzisz, że Klara powinna teraz gdzieś wyjechać?
Ciotka Alice była zachwycona.
- Mogłabyś na przykład zabrać ją ze sobą do... gdzie ty się
właściwie wybierasz, kochanie, zupełnie nie mam głowy do tych
egzotycznych nazw.
- Puit de Mirabeau, mamo, w Prowansji.
- Jakieś sprawy zawodowe? - zapytała Klara. Wanda często
podróżowała, zbierając, materiał do reportaży.
- Nie, po prostu wakacje. Nawet ja od czasu do czasu muszę
chwilę odetchnąć.
- Mogłabyś z nią pojechać, kochanie - zwróciła się do Klary
ciotka Alice. - Teraz jesteś niezależna, nie musisz nikogo pytać o
pozwolenie.
- Sama mówiłaś, że przez kilka tygodni będziesz „bezrobotna" -
podchwyciła Wanda.
Nie dodała nic więcej. Była dość lakoniczna. Właściwie nie
wspomniała słowem o samej miejscowości ani jak zamierza spędzać
czas. Klara próbowała dowiedzieć się czegoś bliższego, ale bez
skutku.
- Będziemy zwiedzać. Chyba weźmiesz aparat fotograficzny,
prawda?
Wanda zawsze utrzymywała, że robienie zdjęć to nie jej
specjalność. Klara przytaknęła. Uwielbiała fotografować.
- Puit de Mirabeau to pewnie dziura - dodała Wanda - ale
możemy wziąć rowery i buszować po okolicy.
To wszystko było trochę nieoczekiwane. Takie zwykłe życie na
wsi dla kogoś takiego jak Wanda? Klara nie bardzo w to wierzyła.
Wanda na pewno znudzi się po kilku dniach i nakaże odwrót. Ona
sama była przyzwyczajona do spartańskiego trybu życia, ale Wandę
łatwiej sobie wyobrażała w drogim hotelu niż na kempingu.
Różniły się pod każdym względem. Nawet strojem. Wanda,
wzorem bohaterek swoich reportaży, ubierała się wytwornie. Klara
zwykle chodziła w dżinsach i swetrze, w razie potrzeby wkładała
kurtkę. Prawie w ogóle się nie malowała. Nie miała czasu: malowała
RS
13
twarze innych.
- Nie chciałabym ci psuć wakacji - powiedziała wtedy Wandzie. -
Pewnie masz już dosyć mojego towarzystwa po tych wszystkich
spotkaniach w sądzie. Muszę zacząć sobie radzić sama.
Wanda miała gotową odpowiedź.
- Nie musimy być stale razem, na miejscu każda zajmie się sobą,
od czasu do czasu będziemy się spotykać. Jestem tam z kimś
umówiona. Zresztą potrzebny mi ktoś, kto mówi po francusku lepiej
niż ja.
Umówiona? Z jakimś mężczyzną? Wanda nie miała trudności z
nawiązywaniem męskich znajomości. Dziwnym trafem byli to
zwykle panowie żonaci. Powiedziała kiedyś, że woli cudzych mężów.
To o wiele praktyczniejsze.
Podróż była męcząca. Kiedy wreszcie dobrnęły do parkingu,
rzuciły się na posłania w przyczepie. Wanda usnęła natychmiast.
Klara od pewnego czasu miała trudności z zasypianiem; robiła, co
mogła, żeby uniknąć gonitwy myśli, ale na próżno: były sprawy, o
których nie potrafiła nie myśleć.
Życie małżeńskie rozczarowało ją bardzo szybko, jeszcze zanim
skończył się miodowy miesiąc. Ponieważ Joe był komiwojażerem i
zarabiał niewiele, zamieszkali w skromnym hotelu. Było to dość
odległe od marzeń Klary, inaczej wyobrażała sobie ich wspólne
życie. Postanowiła jednak wierzyć, że miłość pozwoli jej
przezwyciężyć trudności codziennego dnia.
Postanowiła w to wierzyć... Mimo że hotel był skromny,
wieczorami w restauracji odbywały się dancingi i występy. Zaraz
potem, jak się wprowadzili, zorganizowano konkurs śpiewu.
Klara zawsze lubiła śpiewać. Mimo drobnej budowy ciała miała
świetny, mocny głos. Postanowiła wziąć udział w konkursie. Joe nie
był zachwycony, ale nie oponował. Zajęła pierwsze miejsce. Kiedy
ogłoszono wyniki, podeszła do estrady, żeby odebrać nagrodę.
Konferansjer, przystojny mężczyzna około czterdziestki, gratulując,
pocałował ją w policzek. Wyglądała ślicznie i najwyraźniej zrobił to z
przyjemnością.
RS
14
Kiedy wróciła na swoje miejsce przy stoliku, od razu zauważyła,
że z Joe coś się dzieje. Był milczący i spięty. Kiedy próbowała się do
niego przytulić, odsunął się.
- Co się stało?
Nie odpowiedział. Po chwili zerwał się i szybkim krokiem poszedł
na górę, do pokoju. Klara, zaniepokojona, ruszyła za nim.
- Dobrze ci było, co? Kiedy ten żigolak cię ściskał! Cały czas go
prowokowałaś, wdzięczyłaś się jak dziwka! Przecież to nasz
miodowy miesiąc, do cholery, i co, mało ci jeszcze?
Rzucił ją na łóżko, zerwał z niej ubranie i wziął ją gwałtownie, ze
złością.
- Co ci jest, źle się czujesz? - Klara nagle usłyszała głos Wandy.
- Obudziłam cię? Przepraszam, ale nie mogę zasnąć, stale myślę
o tamtym...
- Przestań! Raz na zawsze zapomnij o tym facecie i o tym, co ci
zrobił. Pamiętasz, co ci powiedział , psycholog: w tym wszystkim nie
ma cienia twojej winy. To prawda. Pewnego dnia Klara udała się do
odpowiedniej poradni. Joe nie chciał jej towarzyszyć. Odmówił
stanowczo.
- Idź sama, to twoja sprawa, niech ci coś poradzą. Ja jestem w
porządku.
Następnego dnia rano, po tamtym wydarzeniu, był skruszony.
Przepraszał, przyrzekał poprawę,, już nigdy więcej". Nie mógł
zrozumieć, jak mogło dojść do czegoś podobnego.
- Wszystko dlatego, że tak bardzo cię kocham. Nie mogę patrzeć,
jak jakiś obcy facet cię dotyka. A ty jeszcze się uśmiechałaś. Jakby ci
to sprawiało przyjemność. Większą niż kiedy jesteś ze mną. Postaraj
się mi wybaczyć, bardzo cię proszę.
Oczywiście, wybaczyła. Kochała go i starała się zrozumieć jego
reakcję. Ten jeden jedyny raz. Ale nie wszystkie następne. Joe robił
to coraz częściej. Życie Klary stało się koszmarem. Nawet teraz nie
mogła zapomnieć.
- Słyszysz, co mówię? Przestań wreszcie myśleć o tym draniu i
śpij. Jutro czeka nas długa droga, a na niej jeszcze niejeden
RS
15
zwariowany niedzielny kierowca!
Miała rację. Droga była straszna; typowy wakacyjny tłok
połączony z lejącym się z nieba żarem. W nagrodę czekała je
Prowansja. Krajobraz był niezwykły: czerń cyprysów, srebrzysta
zieleń oliwek, czerwona ziemia, złoto kukurydzianych pól. Puit de
Mirabeau.
Klara z zaciekawieniem rozglądała się po okolicy, kiedy
przejeżdżały przez miasteczko jedyną nadającą się do tego ulicą.
Ulica przechodziła w rozłożystą, zieloną dolinę, gdzie jedynym
śladem ludzkiego życia były tu i ówdzie porozrzucane wiejskie
domy. Żadnych samochodów, śladu żywej duszy. Przejechawszy
kilka kilometrów, Wanda zwolniła i skręciła. Zatrzymały się w
szczerym polu.
Tak po prostu w polu, bez żadnych wygód? Klara była zdziwiona.
W oddali spostrzegła niewielki namiot. Tak, to rzeczywiście świetne
miejsce na biwak, pomyślała.
- No, nareszcie jesteśmy na miejscu - odetchnęła z ulgą Wanda. -
Już nie mogłam się doczekać.
Klara spojrzała na nią. Czy to ta sama światowa dama, przywykła
do luksusowych hoteli i ekskluzywnych przyjęć? Nigdy jej takiej nie
widziała. W ogóle nie wyobrażała jej sobie w takiej roli.
- Co robimy? - zapytała.
- Trzeba iść do właściciela i zapłacić za miejsce. Wanda wyjęła z
torebki jakieś papiery.
- Zajmiesz się tym? Potwornie boli mnie głowa, za długo
prowadziłam w tym słońcu.
- Mam iść teraz, ód razu?
- Oczywiście! - odparła Wanda uniesionym głosem. - Po co
zwlekać?
Klara nie odpowiedziała. Ją też zaczynała boleć głowa. Była
zmęczona i wyczerpana, ale nie zamierzała sprzeciwiać się Wandzie.
Nie pierwszego dnia wakacji, w każdym razie.
- Dokąd mam iść?
- Dalej drogą, około mili. - Wanda spojrzała na mapę. -
RS
16
Posiadłość nazywa się Moulin Gris. Pytaj o panią Pierrepointe.
- Jest właścicielką?
- Chyba tak.
Wanda przymknęła oczy, Boże, moja głowa. Klara wydobyła
rower spod sterty bagaży. Powinna obrócić w miarę szybko.
Przerzuciła przez ramię aparat fotograficzny. Nigdy nie wiadomo, co
się może zdarzyć. Ruszyła przed siebie.
Mimo upału jazda na rowerze po kilku godzinach spędzonych bez
ruchu, w samochodzie, sprawiała jej przyjemność. Drewniany
drogowskaz z napisem: Moulin Gris pojawił się zupełnie
niespodziewanie.
Krótka, posypana żwirem ścieżka, ostry zakręt i... Stanęła jak
wryta. Miała przed sobą najpiękniejszy widok świata. Coś
niezwykłego, nawet jak na południe Francji. Moulin Gris to nie była
zwykła posiadłość; przed nią, nad brzegiem rzeki, w obramowaniu
zieleni stał stary młyn. Nazwa idealnie pasowała do obrazu, który
miała przed oczyma. Szary Młyn. Właściwie szarozielony. Zielony od
rosnących wokół drzew. Różowy od pnących się po ścianach róż.
Żółto-pomarańczowy od nasturcji. Po prostu piękny. Koniecznie
trzeba to uwiecznić. Sięgnęła po aparat. Ale w porę przypomniała
sobie cel swojej wizyty.
Zapukała do drzwi.
- Madame Pierrepointe? Na progu stanęła kobieta.
- Tak?
- Zatrzymałyśmy się na pani terenie – powiedziała po francusku
Klara. - Chciałam zapłacić.
- Może pani mówić po angielsku - powiedziała kobieta. - Mam
pani list. Proszę wejść.
Otworzyła szerzej drzwi. Klara nie dała się długo prosić. Marzyła
o tym, żeby zobaczyć wnętrze domu.
Drewniane podłogi, stare meble, jadalnia, dalej widoczne inne
pomieszczenia.
- Ma pani bardzo piękny dom - powiedziała, wręczając
pieniądze pani Pierrepointe.
RS
17
- Dom nie należy do mnie. Jest własnością pana Savage'a, pana
Rossa Savage'a.
W jej głosie brzmiała duma, najwyraźniej oczekiwała jakiejś
reakcji. Ponieważ Klara ograniczyła się tylko do uprzejmego „ach,
tak", gospodyni ciągnęła dalej:
- Pan Savage jest Anglikiem. Prowadzę mu dom. Tylko to pole,
gdzie panie się zatrzymały, należy do mnie.
Z dalszych informacji wynikało, że w mleko, jaja i wodę mogą się
zaopatrywać w Moulin Gris. Resztę sprawunków trzeba załatwiać w
Cadenet. Klara wyszła, żegnana życzeniami miłego pobytu w Puit de
Mirabeau.
Po wyjściu natychmiast sięgnęła po aparat fotograficzny.
Starannie go nastawiła, wybrała najlepsze ujęcie i zrobiła kilka zdjęć.
Szkoda, że nie dało się sfotografować wnętrza!
Już miała schować aparat do pokrowca, kiedy nagle nowy temat
przykuł jej uwagę. Na tle intensywnej zieleni dostrzegła trzy
postacie. Mężczyzna, koń i pies. Cała trójka miała w sobie coś ze
starannie stylizowanego obrazu. Koń kasztanowej maści lśnił w
słońcu, błękitna koszula jeźdźca powtarzała kolor nieba, wielki,
nieruchomy pies wyglądał jak posąg. Pokusa była zbyt silna. Klara
nie zamierzała się jej oprzeć.
Modląc się w duszy, żeby się nie poruszyli, wyjęła teleobiektyw i
zaczęła szykować sprzęt. Na chwilę w teleobiektywie mignęło jej
zbliżenie twarzy mężczyzny i nagle zapomniała, że chodzi jej o ujęcie
całości. Otrząsnęła się z wrażenia, rozszerzyła pole widzenia i
zrobiła zdjęcie. Właśnie szykowała się do następnego, kiedy coś,
może promień słońca odbity od aparatu, zwróciło uwagę obiektu jej
zainteresowań. Jeździec ruszył galopem w jej stronę przez pole;
wielki pies wyprzedził konia.
Jeśli jako żywy obraz prezentowali się doskonale, to w ruchu
przeszli po prostu samych siebie. Zbliżali się szybko, ale Klara nie
próżnowała; zdjęcia w ruchu mogły być jeszcze lepsze. Sama też
jeździła konno, ale to, co widziała teraz, było mistrzowskim popisem.
Jeździec, stopiony w jedno z koniem. Prawdziwy centaur. Dopiero
RS
18
kiedy byli bardzo blisko, zobaczyła, że idealną kompozycję coś
szpeci. Twarz jeźdźca była wykrzywiona wściekłością. Ten fakt, w
połączeniu z pędzącym wprost na nią ogromnym psem, wprawił ją w
popłoch. Przerzuciła aparat przez ramię, wskoczyła na rower i
rzuciła się do ucieczki.
Gdyby miała czas do namysłu, nawet nie próbowałaby uciekać.
Próba z góry skazana była na niepowodzenie. Jeździec i pies byli
szybsi. Pierwszy dopadł ją pies. Klara nie bała się psów, ale to nie był
zwykły pies, to był potwór! Potężny dog z białymi kłami i
wywieszonym jęzorem!
Runął na nią z całym impetem. Upadła, czując ból w nodze,
unieruchomionej pod rowerem. Zobaczyła rozwarty pysk psa tuż
nad swoją twarzą. Zamknęła oczy i zasłoniła się ręką.
- Wolf! Do nogi!
Na szczęście bestia była posłuszna. Czując, że ucisk maleje, Klara
odważyła się otworzyć oczy. To, co zobaczyła, nie rozwiało jej obaw
co do grozy sytuacji.
Mężczyzna stał nad nią w rozkroku. Widziała jego długie buty do
konnej jazdy i jasne bryczesy. Oglądany tak z dołu wydawał się
niezwykle wysoki. Miał ciemne, lekko siwiejące włosy, opaloną,
zaciętą twarz i wyniosły wygląd. Szare oczy, chłodne, wrogie
spojrzenie.
- Co pani tu robi, do diabła! - odezwał się szorstkim głosem. -
Czekam na odpowiedź!
RS
19
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy tak na niego patrzyła, miała wrażenie, że już gdzieś go
widziała. Ale to było niemożliwe. Nigdy przedtem nie spotkała tego
mężczyzny.
Nagle zrozumiała. Nieznajomy przypominał jej Joe: ten sam wyraz
twarzy, brzmienie głosu, chłodny blask szarych oczu. Poznawała to
spojrzenie: Joe tak właśnie na nią patrzył, kiedy był wściekły. Potem
przechodził do rękoczynów.
Wspomnienie tamtych scen sprawiło, że na jej twarzy
odmalowało się przerażenie. Mężczyzna zauważył to, ton jego głosu
stał się nieco łagodniejszy.
- Proszę się nie bać. Nic pani nie zrobię. Niech pani Wstanie.
Wyciągnął rękę, ale Klara nie zamierzała skorzystać z jego
pomocy. Spróbowała podnieść się o własnych siłach i... upadła z
powrotem. Przeszył ją ostry ból. Noga w kostce była wykręcona pod
nienaturalnym kątem.
Nieznajomy pochylił się, poczuła dotyk jego palców na nodze.
Silny dotyk męskiej ręki.
Nagle poczuła, że się czerwieni, ogarnęło ją dziwne uczucie. Mimo
bólu ten dotyk nie był nieprzyjemny. Zaczęła żałować, że włożyła
szorty, dekolt letniej koszuli wydał jej się zbyt duży; inaczej ubrana
nie byłaby tak bezbronna... Czuła się skrępowana własnym ciałem.
- Boli, jak dotykam? - Szare oczy patrzyły na nią podejrzliwie.
Przytaknęła.
- Tak, ale zaraz przejdzie, jestem pewna, proszę mnie zostawić,
dam sobie radę.
Zupełnie jak małe dziecko, nie mogące znieść dezaprobaty w
spojrzeniu dorosłego.
- Nie ma mowy!
Wyprostował się. Znowu był wyniosły i nieprzystępny.
- Nie ze mną takie numery. Zostawię panią, a pani znowu się
weźmie do roboty!
RS
20
- Numery? - powtórzyła zdumiona Klara. - O co panu Chodzi?
Nic złego nie zrobiłam!
Zupełnie jak Joe, pomyślała, podejrzenia, bezpodstawne
podejrzenia.
Wiedziała, że nie wierzy ani jednemu jej słowu. Mogła się nie
fatygować z wyjaśnieniami. Jej słowa nie mają najmniejszego
znaczenia. Natrafiają na mur niedowierzania. Powinna wiedzieć, że
właśnie takich mężczyzn trzeba się wystrzegać.
- Nic złego? Niewiniątko! Samowolnie wtargnęła pani na teren
prywatny. A ponadto robiła pani zdjęcia.
Zanim zdążyła mu przeszkodzić, złapał aparat, otworzył go i
wyciągnął film.
- Co pan robi! To były moje zdjęcia z wakacji! Zniszczył je pan!
- Zdjęcia z wakacji - powtórzył ironicznie. - Doskonały pomysł.
Ale zaraz dowiemy się prawdy.
- Prawdy?
Ponieważ doświadczenie nauczyło ją, że mówienie nieprawdy Joe
było jedynym sposobem, żeby od czasu do czasu uniknąć awantury,
w stosunku do innych osób Klara była obsesyjnie prawdomówna.
Zresztą dlaczego teraz miałaby kłamać?
Bez słowa pochylił się nad nią, pomógł jej wstać i poprowadził w
stronę domu. Wielki, szary pies ruszył za nimi.
Klara przestała się opierać; pozwalała się prowadzić, bezwolna i
oszołomiona. Bliskość tego mężczyzny wywierała na nią przedziwny
wpływ, którego natury starała się nie dociekać. To miało związek z
ciałem, a te sprawy wywoływały złe skojarzenia. A może to po
prostu wpływ słońca i zmęczenia, może skutek upadku... Na próżno
próbowała się otrząsnąć.
- Proszę mnie puścić! Dokąd mnie pan prowadzi? Nagle
zrozumiała.
- Powiedział pan, że to pański teren? To pan nazywa się Savage?
Pańska gospodyni...
- No, proszę, a pani nic nie wiedziała, biedne maleństwo.
Doskonale pani wie, kim jestem. Przecież dlatego pani tu
RS
21
przyjechała.
Nieznośna pewność w jego głosie. Najwyraźniej o coś ją oskarżał,
a ona nie miała pojęcia o co. Znała to. Nie wiedziała, kim jest, nie
wiedziała, o co ją podejrzewa, ale nie było sensu się opierać. Zresztą
zaraz dotrą do Moulin Gris i gospodyni wszystko mu wyjaśni.
Niech tylko ją puści. Jego bliskość działała na nią w dziwny,
niepokojący sposób. Był bardzo męski i czuła, że jej ciało odpowiada
na jego dotknięcie.
Na szczęście zbyt przypominał jej byłego męża i to w pewnym
stopniu ratowało sytuację: ktoś taki już nigdy jej nie oszuka. Zbyt
dobrze poznała ten rodzaj mężczyzn. Jest na nich uodporniona. Jej
niefortunny związek z Joe nauczył ją jednego: seks jest pułapką, jaką
na człowieka zastawia ciało. Raz już w nią wpadła, to wystarczy.
Przebyli ścieżkę i weszli do domu. Te same drewniane, stare
meble, duże okna wychodzące na zielone wzgórza. Jak bardzo
pragnęła tu wrócić... Ale w innej sytuacji. Spojrzała w głąb domu,
dalej były sypialnie.
Posadził ją na kanapie, pod głowę wsunął poduszkę.
- Proszę się nie ruszać!
Zbyteczne upomnienie. Po przebytej drodze była niezdolna do
zrobienia kroku, zresztą pies jej nie opuszczał. Przysiadł obok, nie
spuszczając z niej spojrzenia dużych, mądrych oczu.
Kiedy Ross Savage zniknął w głębi domu, rozejrzała się wokół
siebie. No, i znowu tu jestem, pomyślała melancholijnie.
Nie zostawił jej długo samej.
- Zadzwoniłem po doktora, zaraz przyjedzie i zobaczymy, jak to
naprawdę jest z tą pani nogą.
- Jak widzę - zauważyła złośliwie Klara - nie skorzystał pan z
okazji, żeby spytać panią Pierrepointe.
- Dobra robota! Zna pani nawet nazwisko mojej gospodyni,
może już się pani zdążyła dowiedzieć, gdzie kupuję bieliznę i
koszule!
- Naprawdę, ja... - Zielone oczy Klary wyrażały zdumienie.
- Może sobie pani darować granie komedii. Wiem wszystko. A
RS
22
swoją drogą to był niezły pomysł nasłać na mnie taką śliczną
dziewczynę. Myśleli, że się nabiorę - roześmiał się złośliwie. - Ale się
pomylili! Nawet nie wiedzą jak bardzo!
„Śliczną dziewczynę"? Klara nigdy tak o sobie nie myślała.
Wiedziała, że jest zgrabna i ma ładną buzię, ale „śliczna" to było
zupełnie co innego. Posągowa blondynka, śniada, ognistooka
brunetka... A jednak w jego oczach było coś, co sugerowało, że uważa
ją za osobę bardzo atrakcyjną.
- Nie odpowiedziała mi pani na pytanie - podniesiony głos
przerwał jej rozmyślania - dla jakiej gazety pani pracuje?
Ach, to o to chodziło! Nagle wszystko zrozumiała.
- Nie jestem dziennikarką! - krzyknęła. - Skąd panu to przyszło
do głowy. A nawet gdybym była, dlaczego miałabym się interesować
właśnie panem? Nigdy p panu nie słyszałam.
Zawahał się i błyskawicznie opanował.
- Jestem mniej łatwowierny, niż pani sądzi. Po prostu...
Przerwał i zaczął nasłuchiwać. Dobiegł ich odgłos hamującego
przed domem samochodu.
- Przyjechał doktor Leclerc. Jest już na emeryturze, ale to
świetny praktyk. Jeśli pani udaje...
Mogła sobie dopowiedzieć resztę.
Doktor Leclerc był niskim, grubawym mężczyzną, miał czarne
oczy i binokle. Starannie zbadał spuchniętą kostkę. Orzekł, że noga
została skręcona i nie należy jej forsować.
- Jak długo to potrwa? - jęknęła Klara. - Kiedy będę mogła
chodzić? Przyjechałam tu na wakacje, miałam zamiar coś zobaczyć,
trochę pozwiedzać.
- Tydzień, może dziesięć dni. Bardzo mi przykro, ale wycieczki
trzeba będzie odłożyć. Teraz powinna pani jak najszybciej znaleźć
się w domu i położyć.
- W domu - uśmiechnęła się smutno Klara. - Mój dom to teraz
przyczepa kempingowa stojąca w szczerym polu kilka kilometrów
stąd.
- Zatrzymała się pani na moim terenie? To szczyt bezczelności! -
RS
23
Ross Savage znowu był wściekły.
Obecność doktora sprawiła, że Klara poczuła się bardziej pewna
siebie. Przecież to było pole kempingowe; skąd to oburzenie, każdy
może się tam zatrzymać, był przecież namiot...
- Zatrzymałyśmy się tam z kuzynką - próbowała wyjaśnić;
O Boże, zapomniałam o Wandzie, pomyślała. Na pewno umiera ze
strachu, nie wie, co się ze mną stało.
- Z kuzynką? - powtórzył pytająco Ross Savage. - Chyba raczej z
koleżanką po fachu. Nareszcie wszystko się wyjaśniło, to ona jest
dziennikarką, a pani tylko robi zdjęcia.
Tego było już za wiele. Nawet dla Klary.
- Co pan jeszcze wymyśli! Jest pan aroganckim, źle
wychowanym facetem, pewnym siebie, niezdolnym do wysłuchania
innych, jest pan po prostu... - przerwała w obawie, że przesadzi.
Wanda wiedziałaby, co powiedzieć, ale rok obcowania z Joe, słowa,
jakich używał, nauczyły ją pewnej powściągliwości w dobieraniu
epitetów.
Mówiła dalej, nieco spokojniejszym głosem.
- Niech pan spróbuje mnie wysłuchać. Powtarzam, nie jestem
dziennikarką, a moja kuzynka... - Przerwała; przecież Wanda właśnie
była dziennikarką. - Jest moją kuzynką - dokończyła juz mniej
pewnym głosem.
Ross Savage nie był w pełni przekonany.
- Pożegnam tylko doktora Leclerca i osobiście panią odwiozę,
chciałbym na własne oczy zobaczyć pani kuzynkę.
O Boże, pomyślała Klara, kiedy mężczyźni opuścili pokój, żeby jej
tylko nie poznał. Znała dziennikarskie środowisko i nie była o nim
najlepszego mniemania, a jeśli on rzeczywiście jest kimś sławnym, to
niewykluczone, że już gdzieś kiedyś widział Wandę.
I co z tego? No, to ją zna i już. Ale wiedziała, że to nieprawda, było
jeszcze coś więcej. Jeśli okaże się, że zna Wandę, zyska dowód na to,
że kłamała. Za wszelką cenę musi go trzymać z dala od samochodu,
nie może dopuścić do jego spotkania z Wandą, zanim się od niej nie
dowie, czy się kiedyś widzieli. Podniosła się z trudem, zamierzając
RS
24
się wydostać z domu o własnych siłach.
- Proszę się mną nie przejmować. Jakoś dam sobie radę sama.
Mam zresztą rower.
- Raczej pani miała, jest zupełnie niesprawny, opona jest
przebita, a kierownica...
- Bardzo przepraszam, panie Savage. - Do pokoju weszła pani
Pierrepointe. - Nie wiedziałam, że ma pan gościa. Bardzo mi przykro.
Ach, to pani, panno Lovejoy, miło znowu panią widzieć, to właśnie ta
pani wynajęła miejsce na moim polu i... zmęczony Pocałunkami.
- Chwileczkę, chciałbym panią o coś zapytać. - Ross Savage
przerwał potok wymowy gospodyni. - To znaczy, że pani zna tę
panią? Wymieniła pani jej nazwisko.
- Oczywiście, proszę pana. Panna Lovejoy pisała do mnie w
sprawie kempingu, mówiłam panu. Nawet pokazywałam panu jej
list.
- List? - spytała niepewnie Klara. Tak, to na pewno Wanda.
Tylko dlaczego, u licha, podpisała się jej nazwiskiem? Pewnie
dlatego, że chciała ukryć swoje, a to by znaczyło, że jednak zna Rossa
Savage'a.
Może Bella, czytając tamte nieprzyjemne rzeczy z ręki Wandy,
wcale się nie myliła. Może Wanda naprawdę coś ukrywa, w
wiadomym tylko sobie celu?
- W takim razie, panno Lovejoy - powiedział Ross Savage -
winien jestem przeprosiny. I zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał,
zwracając się do gospodyni:
- Czy mogłaby nam pani podać herbatę? Panna Lovejoy z mojej
winy skręciła sobie nogę. Zaraz ją odwiozę, żeby mogła wypocząć,
ale przedtem czegoś się napijemy. Herbata dobrze nam zrobi. Czy
mogłaby pani wysłać swego męża na pole kempingowe, żeby
zawiadomił kuzynkę panny Lovejoy o tym, co się stało?
Zupełnie inny człowiek. Głos, sposób bycia, wszystko. Z trudem go
poznawała.
- Nie chciałabym robić panu kłopotu.
- To naprawdę żaden kłopot. - Po wyjściu gospodyni Ross
RS
25
Savage usiadł naprzeciwko Klary i ujął jej dłoń w obie ręce.
- Bardzo panią przepraszam za to, co zaszło. Jedno, co mogę
powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, to tylko to, że pole należy
do pani Pierrepointe, a ja naprawdę nie zawsze słucham, co do mnie
mówi...
Porozumiewawczy uśmiech rozjaśnił jego twarz, błysnęły białe
zęby. Efekt był piorunujący; miała teraz przed sobą niezwykle
przystojnego, a ponadto świetnie wychowanego, wytwornego
mężczyznę. Ta metamorfoza nie osłabiła jednak czujności Klary. Jej
wrażliwość utkana była ze wspomnień, a te nieodmiennie
przywodziły na pamięć Joe. On też na początku był miły i ujmujący,
on też miał rozbrajający uśmiech, a potem... Potem po prostu się
zmienił.
Mimo to nie czuła się bezpieczna. Dziwne, niepokojące uczucie
pojawiło się znowu. Zupełnie jakby jakaś część jej osoby, żyjąca
swoim własnym, nie do końca przez Klarę uświadomionym życiem,
próbowała odpowiedzieć na jego uśmiech. Wszystko dlatego, że ujął
ją za rękę; Klara cofnęła dłoń. Było jednak za późno. Niepokojące
uczucie wcale nie zmalało. Ross Savage nie dotykał jej już, ale jego
bliskość działała na nią w dalszym ciągu. Musi opuścić ten dom, i to
jak najszybciej. Czuła suchość w ustach, z trudem przełknęła ślinę.
- Muszę już iść, zrobiło się późno i moja kuzynka...
- Mąż pani Pierrepointe właśnie w tej chwili wyjaśnia pani
kuzynce, co się stało. A ja w tym czasie próbuję zatrzeć fatalne
wrażenie, jakie musiało na pani wywrzeć moje zachowanie. Proszę
mi wierzyć, jest mi bardzo przykro.
Odwrócił się i ruchem ręki przywołał psa.
- Chodź tu, Wolf! Pewnie panią przestraszył, zresztą jego rola
polega na odstraszaniu niepożądanych gości. Ale to dobry pies, może
go pani pogłaskać.
Ujął jej rękę i położył na łbie zwierzęcia.
- Zwykle nie boję się psów - powiedziała Klara, głaszcząc psa. -
W ogóle nie boję się zwierząt, bardzo je lubię, zwłaszcza psy i konie.
Tylko że Wolf jest bardzo duży, a ja...
RS
26
- A pani jest mała - dokończył Ross; powiedział to takim tonem
jakby fakt, że była niewielkiego wzrostu, dodawał jej wdzięku. Jego
dalsze słowa potwierdziły to wrażenie.
- Zawsze lubiłem drobne kobiety. Drobne kobiety o łagodnym
usposobieniu, pani właśnie taka jest, chyba że wpadnie pani w
złość... Ale z tym też jest pani do twarzy. Nie ma nic gorszego niż tak
zwane feministki, głoszące te swoje prawdy objawione.
W wyobraźni Klara ujrzała Wandę. Jak na córki bliźniaczek były
zdumiewająco różne. Pod każdym względem. Klara przypominała
matkę, Wanda była podobna do ojca. Pytanie tylko, po kim
odziedziczyła charakter.
- Proszę mi coś o sobie powiedzieć, jak pani żyje, czym się pani
interesuje.
- Nie chciałabym panu...
- Mam mnóstwo czasu, zresztą zepsułem pani wakacje i
chciałbym to jakoś naprawić.
Zielone oczy spojrzały na niego pytająco spod brązowej grzywki.
- Nie wiem, jak mógłby pan to zrobić.
- Jeszcze się zastanowimy. A teraz napijemy się herbaty.
Przez następne kilka sekund wymieniano opinie dotyczące mleka,
cukru i herbaty. Uwagę Klary przyciągnęły filiżanki z chińskiej
porcelany. Tylko ktoś bardzo bogaty mógł sobie pozwolić na taki
serwis. A do tego używać go, zamiast ustawić w gablotce na
widocznym miejscu w salonie.
Miała nadzieję, że Ross zmieni temat rozmowy, ale ciągnął dalej.
- Mówiliśmy o pani wakacjach. Wspomniała pani, że chciałaby
zobaczyć okolicę. Czy chodziło o coś konkretnego?
- Nie, raczej nie, prawdę mówiąc, niewiele wiem o Prowansji.
Przyjazd tutaj był pomysłem mojej kuzynki, ją właściwie znalazłam
się tu przypadkowo.
- Zamierzała pani zwiedzać okolicę na rowerze?
- Tak, to tańsze niż samochód.
Klara nagle posmutniała.
- Gdzie będę mogła naprawić rower?
RS
27
- Zajmę się tym. Tuż obok jest kowal. Porozmawiam z nim. Mam
dużo koni i jestem jego stałym klientem. Nie tylko podkuwa konie,
zajmuje się też drobnymi naprawami. Ale przecież z tą nogą nie
będzie pani mogła jeździć na rowerze. Czy pani jeździ konno?
Klara nie wierzyła własnym uszom. Czy to znaczy...?
- Byłoby cudownie zwiedzać okolicę konno!
Ross z uśmiechem obserwował jej drobną buzię i malujące się na
niej uczucia: zdumienie, niedowierzanie, wreszcie zachwyt. Wielkie,
zielone oczy błyszczały, podkreślając bladość twarzy. Była bardzo
blada. To nie z braku powietrza, pomyślał, to coś więcej.
- Tak, jeżdżę konno - odpowiedziała - ale Wanda nie.
- Zamierzacie całe wakacje siedzieć sobie na głowie? Nie,
przecież umówiły się, że każda będzie mogła robić, co chce, ale może
Wanda wyraźnie da do zrozumienia, że ma ochotę jej towarzyszyć.
- Musicie to ustalić między sobą - powiedział Ross Savage. -
Oczywiście, w razie gdyby pani przyjęła moją propozycję, kuzynka
mogłaby...
- To bardzo miło z pana strony - zaczęła Klara
niezdecydowanym głosem. Nie wiedziała, jak postąpić. Nie miał
wobec niej żadnych zobowiązań. Skręcona noga i zepsuty rower nie
mogły być powodem...
- Nie chciałabym, żeby pan... jestem przecież kimś zupełnie
obcym i pan nie musi...
- Zobaczmy najpierw, co powie pani kuzynka. - Był wyraźnie
rozbawiony. - Proszę spokojnie skończyć herbatę, a ja pójdę po
samochód.
Patrzyła, jak odchodzi. Było oczywiste, że powinna go unikać;
dziwne, niepokojące uczucie było w sposób zbyt oczywisty związane
z jego osobą. Pociągał ją z siłą, której nie była w stanie opanować. Z
drugiej strony, jazda konna... Taka okazja może się już nie
powtórzyć. Sposobność odbycia konnej przejażdżki była oczywiście
kusząca, ale... Ciekawe, jak na to zareaguje Wanda, mam nadzieję, że
odmówi, pomyślała i zawstydziła się. Próbowała być lojalna,
przyjechały razem i powinny trzymać się razem. Owszem, ale
RS
28
wspólna podróż, kilka dni spędzonych z kuzynką obudziły w Klarze
niechętne uczucia, jakie żywiła wobec niej w dzieciństwie. W
Londynie widywały się przelotnie; ostatnio przebywała z nią
dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wanda miała nieznośne usposobienie, była pewna siebie w
stopniu wykluczającym dystans do własnej osoby. Terroryzowała
otoczenie i robiła to tak, jakby ten fakt był zrozumiały sam przez się.
Była ze wszystkiego niezadowolona. Właściwie trudno zgadnąć,
dlaczego zdecydowała się na wakacje we Francji, a dokładnie w
Prowansji.
- Możemy jechać? - Ross stał przed nią gotowy do drogi.
Pochylił się, żeby ją ująć pod ramiona i lekko musnął jej piersi. Klara
poczuła dreszcz, zaczerwieniła się.
- Nie musi mi pan pomagać - wykrztusiła, zirytowana tym, co
się z nią dzieje. - Dam sobie radę sama.
- Nie radziłbym próbować. - Ross uśmiechnął się.
- Gdyby nie ta noga, może bym uwierzył, ale tak jest pani cała w
moich rękach.
„W moich rękach". Ton jego głosu powiększył tylko zmieszanie
Klary. Czuła bicie serca, nie bardzo rozumiejąc, co się z nią dzieje.
Przecież zna go dopiero od kilku godzin, widzi go po raz pierwszy, a
może i ostatni w życiu. Jest dla niej obcym człowiekiem. Wanda na
pewno nie będzie zachwycona jej nieobecnością i tym, że wszystko
musi robić sama.
- Samochód stoi tutaj - usłyszała głos Rossa. - Niech mnie pani
obejmie za szyję, posadzę panią.
Widok skromnego citroena zdziwił ją. Spodziewała się szybkiego
sportowego wozu. Ale teraz nie to było ważne: należało się dostać do
środka, jeśli to możliwe, unikając kontaktu z tym mężczyzną.
Unikając, albo chociaż znacznie go ograniczając. Innymi słowy,
dotknąć go i nic przy tym nie poczuć... Klara nabrała powietrza i
objęła Rossa za szyję. Było gorzej niż myślała: dreszcz przebiegł jej
ciało od koniuszków palców, spoczywających na karku Rossa, po
zakątki, o których istnieniu nie miała pojęcia. Delikatnie usadowił ją
RS
29
w samochodzie. Z wrażenia nie czuła bólu.
- Bardzo mi przykro, ale ten samochód nie jest przygotowany
do przewożenia rannych. Może konno byłoby lepiej.
Może, ale wtedy nie byliby tak blisko siebie.
- Wszystko w porządku, naprawdę - powiedziała szybko;
powoli wracała do siebie. Teraz, kiedy jego ręce spoczywały na
kierownicy, zaczynało to być możliwe.
Samochód ruszył. Klara utkwiła wzrok w rękach Rossa; silne,
opalone, duże męskie dłonie. Silne i duże, ale o zdumiewająco
delikatnych palcach. Jak jego dotyk.
Ross Savage zwolnił na widok mężczyzny idącego w ich kierunku.
- To mąż pani Pierrepointe. - Zwracając się do niego, zapytał:
- Przekazałeś wiadomość?
Gaston Pierrepointe mówił z silnym południowym akcentem i
Klara z trudem rozumiała jego słowa. Owszem, zastał kuzynkę,
przekazał wiadomość, Wanda wie, że Klarze nic nie grozi i pan
Savage osobiście odwiezie ją na kemping.
Ruszyli dalej. Citroen doskonale sobie radził na wyboistej drodze.
- Poczciwy, stary samochód - powiedział Ross.
Trzymam go, bo jest łatwy w obsłudze, części dostać można
wszędzie, nic się w nim nie zmieniło od dwudziestu pięciu lat;
dlatego nie kupuję nic innego, bardziej nowoczesnego.
- Nawet mnie to zdziwiło - przyznała Klara - kiedy go
zobaczyłam przed domem. Taki samochód zupełnie nie pasuje do
pańskiego obrazu.
Gwałtownie zahamował.
- Do mojego obrazu! - Jego głos znowu był nieprzyjemny, na
twarz powróciła maska; ponownie był podejrzliwy i odpychający.
- Co pani ma na myśli? Jaki obraz?
Spojrzała na niego zdumiona. Skąd tą zmiana? I ta niechęć? Skąd
ta dziwna, niewspółmierna do sytuacji, reakcja?
- Myślałam o całym pańskim otoczeniu, pana dom, wszystko; po
prostu przyszło mi do głowy, że jest pan zamożny. Przecież nie jest
pan biedny, prawda?
RS
30
- I co z tego? - W jego szarych oczach była niechęć.
- Nic. - Klara czuła się zupełnie bezradna. - Tylko tyle, cóż więcej
mogłam mieć na myśli?
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a potem wzruszył ramionami i
zapuścił motor.
- Nic, może nic - powiedział z wahaniem.
W milczeniu dojechali na miejsce. Klara z daleka dostrzegła
samochód. Wandy chyba nie było. A jeżeli jest? Co się stanie, jeśli
Ross ją zobaczy i rozpozna? Jeśli się dowie, że jest dziennikarką. Co
będzie, jeśli jego absurdalne podejrzenia jakimś trafem okażą się
prawdą? Wtedy wszystko się skończy. Wszystko? Nie bardzo
wiedziała, co przez to rozumie.
Kiedy Ross wysiadł, otworzyła drzwiczki po swojej stronie i
zaczęła się gramolić o własnych siłach. Nie chciała, żeby jej pomagał.
Stało się jednak inaczej.
Poczuła ostry ból w kostce i jednocześnie dobiegł ją gniewny głos
Rossa.
- Mała wariatka! Nie może pani chwilę poczekać? I znowu jego
ramiona, zapach wody kolońskiej i tamto uczucie, którego nie
potrafiła opanować.
Na pukanie nikt nie odpowiadał. Na szczęście przyczepa nie była
zamknięta na klucz. Ross pomógł Klarze usadowić się na posłaniu.
Zauważyła, że nie ma roweru Wandy.
- Musiała pojechać po coś do miasta. - Klara próbowała
usprawiedliwić jej nieobecność zapominając, że w Puit de Mirabeau
nie ma ani jednego sklepu.
- Trochę dziwne - zauważył sucho Ross. - Wygląda na to, że nie
przejęła się zbytnio pani wypadkiem. -Zawahał się.
- Dobrze się pani czuje? Mogę jechać, czy mam raczej poczekać,
aż pani kuzynka wróci?
Na tle skromnego, niewielkiego wnętrza przyczepy wydawał się
jeszcze większy i wspanialszy niż u siebie w domu. Nie było tu
również niewidzialnej obecności pani Pierrepointe, dającej Klarze
jakie takie poczucie bezpieczeństwa. Byli sami. Mimo że nie miała
RS
31
żadnego konkretnego powodu, żeby się obawiać tego sam na sam,
wolała, żeby Ross odszedł.
- Wszystko w porządku - odparła - czuję się całkiem nieźle.
Wanda na pewno niedługo wróci. Była zbyt zmęczona, żeby się
wybrać gdzieś dalej.
Patrzyła zza zasłonki, jak odjeżdża i dopiero gdy citroen zniknął
za zakrętem, odzyskała spokój.
Im dłużej myślała o powodach nieobecności Wandy, tym większej
nabierała pewności, że są one związane z chęcią uniknięcia
spotkania z Rossem Savage'em. Przecież Gaston przekazał jej
informację. Wszystko wskazywało na to, że właśnie wiadomość o
przyjeździe Rossa była powodem jej zniknięcia. Na pewno zaraz się
zjawi. Czeka tylko, żeby odjechał.
Rzeczywiście, po kilku minutach usłyszała podjeżdżający rower i
w drzwiach stanęła Wanda.
- Jak twoja noga? - zapytała i było oczywiste, że robi to dlatego,
żeby uniknąć pytań ze strony Klary.
- Jeszcze trochę boli, ale gdzie ty się podziewasz? Dlaczego
zniknęłaś? Czy znasz Rossa Savage'a?
- Nie widziałam go na oczy, nawet o nim nie słyszałam. - Wanda
albo mówiła prawdę, albo świetnie udawała. Jej jasnoniebieskie oczy
nie wyrażały niczego.
- Dlaczego w takim razie go unikasz?
- Z tego samego powodu, co wszystkich innych. Jestem na
wakacjach. Nie chcę nikogo widzieć. A już na pewno nie mam ochoty
na kontakty z tutejszymi mieszkańcami.
Klara spojrzała na nią podejrzliwie. Czyżby się myliła?
- On nie jest Francuzem. Jest Anglikiem.
- Tak? - Głos Wandy brzmiał obojętnie. - Ten wieśniak widać
niewyraźnie wymówił jego nazwisko. Wydawało mi się, że
powiedział „Sauvage". Ale lepiej opowiedz, co ci się przytrafiło? Co
się właściwie stało? Z opowieści tego faceta zrozumiałam niewiele.
Klara zaczęła opowiadać z takim przejęciem, że nie zauważyła
rozbawionego spojrzenia Wandy. Jej opis Moulin Gris, posiadłości,
RS
32
domu i jego wnętrza był tak entuzjastyczny, że Wanda wreszcie
wybuchnęła śmiechem.
- Ale cię wzięło! Lepiej uważaj, ten Ross Savage całkiem
zawrócił ci w głowie! Przypomnij sobie wróżby Belli. Młode
rozwódki muszą na siebie bardzo uważać, stanowią podatny grunt!
Klara zaczęła protestować. Może nieco zbyt gorliwie. Czuła, że w
ten sposób potwierdza tylko podejrzenia Wandy. Jej entuzjazm
rzeczywiście mógł się wydawać nieco podejrzany. I chyba taki był.
Największe wrażenie z całego Moulin Gris zrobił na niej jego
właściciel. A przecież sobie przysięgała: nigdy więcej. Może nie
trzeba demonizować. Po prostu zwróciła uwagę na przystojnego
mężczyznę. To zupełnie naturalnej zauważyć czyjąś urodę. Tak jak
się stwierdza, że dom jest ładny, wnętrza wygodne, a widok za
oknem malowniczy. Nie ma z czego robić tragedii. Nic się nie stało.
Nie trzeba wszędzie szukać drugiego dna. Zresztą, przy swoim
podobieństwie do jej byłego męża, Ross jest całkowicie niegroźny.
- Zamierzasz skorzystać z jego zaproszenia? - zapytała Wanda.
Klara pokręciła przecząco głową.
- Nie, chyba nie. Myślę, że tak tylko zaproponował, przez
grzeczność, po prostu czuje się odpowiedzialny za mój wypadek.
Zresztą mam zamiar odmówić ze względu na ciebie. Nie chcę cię
zostawić samej.
Wanda znowu wybuchnęła śmiechem.
- Mną się nie przejmuj. Nie zamierzam przez następne trzy
tygodnie włóczyć się po okolicznych polach. Powiedziałam, żebyś
uważała, co wcale nie znaczy, że masz unikać tego Rossa Savage'a.
Wygląda na to, że nasza poczciwa Bella wiedziała, co mówi. Drobny
romans w czasie wakacji tylko dobrze ci zrobi.
- Nie mam ochoty na żadne wakacyjne przygody - odparła
stanowczo Klara. - Ale przyznaję, że perspektywa jazdy konnej
bardzo mnie nęci. Jesteś pewna, że...
- Oczywiście, że jestem pewna. Rób swoje, a ja zajmę się sobą. A
wieczorem będziemy się spotykać. Zobaczysz, z tego naprawdę może
wyjść coś interesującego. Ale ja nie chcę go widzieć na oczy!
RS
33
Następnego dnia Wanda wcześnie rano opuściła pole
kempingowe. Wzięła rower i zapowiedziała, że nie wróci przed
wieczorem. Ponieważ była w Prowansji po raz pierwszy i nie miała
tu żadnych znajomych, Klara pomyślała, że chodzi pewnie o tajemną
schadzkę.
Prawdopodobnie któryś z żonatych znajomych Wandy,
powiedziawszy żonie, że wybiera się do Francji w interesach,
umówił się z nią właśnie tutaj. Wszystko oczywiście w tajemnicy, z
zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Wanda nie była
osobą, która chciałaby występować w sądzie podczas sprawy
rozwodowej jako „ta trzecia".
- Chodzi o to - wyjaśniła kiedyś Klarze - że nie zamierzam się z
nikim wiązać na zawsze. A tak, kiedy mi się znudzi, mogę go odesłać
z powrotem do żoneczki.
Klara nie czuła się dobrze w roli osoby ułatwiającej Wandzie tego
rodzaju sprawy. Ponosiła część odpowiedzialności za to, co się
działo. Tym bardziej, że robiła to dlatego, aby w zamian otrzymać
coś, na czym najwyraźniej bardzo jej zależało.
Spojrzała na zegarek. Od wyjścia Wandy upłynęło dopiero pół
godziny. Klara zmyła po śniadaniu, posłała łóżka, zrobiła jaki taki
porządek. Miała przed sobą długi, pusty dzień. Wanda zakładała, że
Ross na pewno przyjedzie. Klara nie była tego tak bardzo pewna.
Nawet założywszy, że zamierza dotrzymać obietnicy, nie wiadomo,
czy zrobi to dzisiaj, czy za kilka dni. Równie dobrze może się w ogóle
nie zjawić.
Mimo wczesnej pory było bardzo gorąco. Później zrobi się upał i o
opalaniu nie będzie mowy. Postanowiła wyjść na słońce. Noga
bolała, ale opuchlizna nieco ustąpiła.
Włożyła czerwony podkoszulek i kwiecistą spódnicę.
Posmarowała bladą buzię kremem, włożyła słomkowy kapelusz,
ciemne okulary i kulejąc wyszła na łąkę.
Bezsenne noce kilku ostatnich tygodni, stałe napięcie, upalne dni
wakacji, niezbyt wygodne posłanie, Ogólne wyczerpanie sprawiły, że
Klara, rozłożywszy się wygodnie na leżaku, zasnęła.
RS
34
Śniło jej się, że obejmują ją silne ręce mężczyzny o szarych oczach
i opalonej twarzy. Czuła swoje dłonie na jego karku, tam, gdzie
kończyły się ciemne, lekko siwiejące włosy. Czuła jego obecność,
która przypominała obecność Joe, a jednocześnie była czymś
zupełnie innym. Rozkoszny dreszcz przebiegł jej ciało. Przeciągnęła
się na leżaku, zrzucając z głowy słomkowy kapelusz. Spódnica typu
sarong rozchyliła się, obnażając zgrabne nogi i uda... Słońce było
coraz wyżej, upał wzmagał się.
Nagle poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię.
- Mała wariatka! Chce pani dostać porażenia? Jeszcze
niezupełnie rozbudzona, jeszcze przebywająca w tamtym
rozpalonym świecie, w którym był jej kochankiem, Klara spojrzała
na mężczyznę.
- Ross - wymówiła jego imię z westchnieniem. Uśmiechała się
do swego snu i ten uśmiech był przyzwoleniem.
- Co za głupota! Usmaży się pani! - Ross najwyraźniej nie
doceniał tego, co się z nią działo. - W samą porę przyjechałem. Pół
godziny dłużej i spiekłaby się pani na raka.
Wziął ją w ramiona i zaniósł do samochodu. Klara, zupełnie
rozbudzona i zawstydzona tym, co zaszło we śnie, próbowała mu
przeszkodzić.
- Niech mnie pan zostawi! Nie potrzebuję niańki! Protestowała
gwałtownie, pragnąc przed samą sobą zatrzeć ślady snu, który tak
nieoczekiwanie się urzeczywistniał.
- Bardzo by się przydała - powiedział Ross niezrażony. - Gdzie
się podziewa ta pani kuzynka?
Rozejrzał się, jakby w nadziei, że Wanda wyłoni się z jakiegoś
kąta.
- Nie ma jej, wróci dopiero wieczorem.
- Zostawiła tak panią samą na cały dzień? To niezbyt rozsądnie
z jej strony.
- Sama ją do tego namówiłam - przerwała mu Klara. -
Powiedziałam jej, że zaprosił mnie pan na konną przejażdżkę, więc
może...
RS
35
- Że co zrobiłem? - Ross był zdumiony. Krążył dotąd jak zwierzę
w klatce po małej powierzchni przyczepy; teraz stanął jak wryty.
- Ja panią zaprosiłem?
- Zapytał pan, czy umiem jeździć konno i...
- Owszem, przyznaję, miałem zamiar wynająć pani jednego z
moich koni i ewentualnie zapewnić opiekę któregoś ze stajennych,
ale w żadnym razie nie przypominam sobie, bym ofiarowywał swoje
usługi.
Poczuła wstyd i rozczarowanie. Tak się ośmieszyć. Nie wiedziała,
czy jest bardziej zła na niego, czy na samą siebie.
- Musiałam pana źle zrozumieć - powiedziała, siląc się na
obojętność i odwróciła głowę, chcąc ukryć łzy napływające jej do
oczu. Niech już sobie idzie.
Ross, nieco zbity z tropu, przysiadł obok niej. Delikatnie odwrócił
jej twarz w swoją stronę. Zobaczył łzy.
- To było dla pani takie ważne? - zapytał nieoczekiwanie
łagodnym tonem. - Dlaczego?
Właśnie tęgo nie może się dowiedzieć. Za wszelką cenę musi
zataić prawdziwy powód łez. I raz na zawsze z tym skończyć. Skoro
jest wobec niego taka bezbronna, powinna przestać go widywać.
Każde kolejne spotkanie może tylko pogłębić jej fascynację. Jeśli w
ogóle jest jej potrzebny mężczyzna, to na pewno nie ktoś, przy kim
traci resztki zdrowego rozsądku.
- Wcale mi na tym nie zależało - powiedziała możliwie
obojętnym tonem i odsunęła się od niego. - Po prostu źle
zrozumiałam i dlatego czuję się głupio. Wydawało mi się, że
proponując mi konną przejażdżkę, stara się pan wyświadczyć mi
uprzejmość, i nie chciałam odmawiać. Jestem właściwie zadowolona,
że zaszła pomyłka. Przyjechałam tu odpocząć. Nie mam ochoty na
towarzyskie kontakty, a zwłaszcza...
- Na kontakty z mężczyznami - skończył za nią Ross.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Skąd to panu przyszło do głowy? Ross wzruszył ramionami.
- Całe pani zachowanie na to wskazuje. Nie lubi pani, kiedy ktoś
RS
36
pani dotyka, prawda? Za każdym razem, kiedy się zbliżam, pani
instynktownie się cofa. Wtedy, na łące, była pani tak przerażona,
jakbym zamierzał zrobić pani krzywdę. Musiała pani coś takiego
przeżyć, sądzę, że zaznała pani fizycznej przemocy. Mam rację,
prawda?
Oczy Klary pociemniały.
- Ktoś panią skrzywdził. - W jego głosie brzmiał gniew. - Jest
pani taka drobna i bezbronna...
Pochylił się, ujął jej rękę i lekko dotknął jaśniejszego śladu na
palcu, gdzie dawniej nosiła obrączkę.
- Miała pani męża, prawda? Czy to on?
Klara skinęła głową, jej wargi zadrżały. Przeszłość powróciła, tak
jakby nigdy nie minęła. Pytanie Rossa obudziło bolesne
wspomnienia, a pełen współczucia ton jego głosu sprawił, że od
dawna powstrzymywane łzy popłynęły.
Trzymał jej rękę, delikatnie gładząc jaśniejszy ślad, jakby chciał go
zetrzeć.
- Nie wszyscy mężczyźni są tacy - powiedział, a spojrzawszy na
łzy spływające jej po policzkach, dodał: - Proszę przestać płakać.
Jedyny sposób na powstrzymanie kobiecych łez, jaki znam, to
pocałunek, a ja naprawdę jestem zmęczony pocałunkami!
RS
37
ROZDZIAŁ TRZECI
- To bardzo dziwne, co pan powiedział. - Klara przestała płakać
i spojrzała na Rossa z zainteresowaniem.
- Dziwne? Może dla pani. Jest pani kobietą, a wszystkie kobiety
są takie same. Proszę mi wierzyć, całowałem już tyle kobiet, że mi
wystarczy do końca życia.
Mówił to takim tonem, jakby naprawdę wierzył we własne słowa.
W spojrzeniu Klary zdumienie mieszało się z pogardą. To, co
powiedział, znaczyło, że miał w życiu tyle kobiet, że aż mu obrzydły.
Zepsuty powodzeniem uwodziciel. Obrzydliwe. Wyrwała rękę.
- Jeśli chodzi o mnie, może się pan niczego nie obawiać -
powiedziała sucho. - Nie czekałam na pański pocałunek. Nie
potrzebuję niczyich pocałunków. Zwłaszcza teraz.
Przez chwilę uważnie się jej przyglądał, a potem powiedział z
ulgą:
- W porządku. Teraz, kiedy wszystko sobie wyjaśniliśmy,
będziemy wiedzieli, co robić dalej.
- Dalej?
- Jesteśmy sobie obcy, spotkaliśmy się przypadkiem, nic nas nie
łączy - nieoczekiwanie uśmiechnął się - i możemy się zaprzyjaźnić,
po prostu zostać przyjaciółmi, to wszystko. Zgoda?
Klara zawahała się. Propozycja wydała się jej absurdalna.
Zaprzyjaźnić się? Dla niej niebezpieczeństwo wcale się nie
zmniejszyło. Lepiej byłoby z tym po prostu skończyć. Nigdy więcej
go nie widzieć.
- Zgoda - powiedziała ze zdumiewającą konsekwencją - ale
przecież nie musimy, jeśli woli pan nie... Nie ma pan wobec mnie
żadnych zobowiązań.
- Chyba jednak mam. No, skoro postanowiliśmy zostać
przyjaciółmi, to może zaczniemy mówić sobie po imieniu. Ja, jak pani
wie, mam na imię Ross.
- Klara.
RS
38
- Zatem, Klaro, zapraszam cię do mnie na poranną kawę. A
potem wybierzemy się gdzieś konno. Dobrze jeździsz?
- Trochę jeździłam, zanim wyszłam za mąż. Przez ostatni rok
nie miałam okazji.
Jazda konna należała do tych zajęć, które nie zyskały aprobaty Joe.
Sam nie jeżdżąc konno, nie mógł jej towarzyszyć, a samodzielne
wyprawy nie wchodziły w rachubę. Był zazdrosny o każdą żywą
istotę.
- Tego się nie zapomina - powiedział uspokajająco Ross - ale na
początku nie należy się zbytnio forsować. Czy coś się stało? - dodał
widząc, że nagle posmutniała.
- Nie będę mogła jechać. Brakuje mi odpowiedniego stroju. Nie
wsiądę na konia w spódnicy czy w szortach.
- Nie przejmuj się tym. Coś się znajdzie.
Do samochodu Rossa została przetransportowana w tradycyjny
już sposób. Tym razem była na to przygotowana. Opanowała się i
postanowiła zachować całkowitą obojętność. Grunt to nie
zapominać, że on ma dość kobiet, a jej nie zależy na żadnym
mężczyźnie. Tego należy się trzymać. Nawet jeśli jego wyznanie
trochę ją rozczarowało. Nawet jeśli Moulin Gris było cudownym
miejscem, w którym chciało się spędzić życie. Prawdziwy dom.
Przytulny i wygodny.
- Masz bardzo piękny dom - powtórzyła zdanie, które już przez
pomyłkę wypowiedziała do pani Pierrepointe;
- Ja też bardzo go lubię. - Uśmiechnął się. - Chcesz obejrzeć
resztę?
- Tak, bardzo bym chciała, ale... - Klara była speszona. - Na razie
nie bardzo mogę się poruszać, a przecież nie będziesz mnie dźwigał
po całym domu...
Czuła na sobie spojrzenie jego szarych oczu. Ciepłe, dobre
spojrzenie. Jest taki bezbronny, kiedy się nie gniewa, pomyślała.
- Trudno to nazwać „dźwiganiem", wziąwszy pod uwagę twoją
wagę. Jesteś bardzo lekka i blada, wyglądasz na osobę niezwykle
wyczerpaną. Czy to ma związek z tym, co ostatnio zaszło, mam na
RS
39
myśli twoje niezbyt udane małżeństwo?
- Tak. Ale nie chcę o tym mówić, bardzo proszę, mówmy o czym
innym, lepiej porozmawiajmy o tobie.
Wydało się jej, że dostrzega w jego oczach dawną czujność. Chyba
w dalszym ciągu jej nie dowierza. W takim razie...
- Dobrze. A co chciałabyś wiedzieć?
Nagle zdała sobie sprawę, że chciałaby wiedzieć wszystko,
zwłaszcza dlaczego tak nienawidzi kobiet, ale postanowiła nie
poruszać tego tematu. Trzeba zapytać o coś innego, na przykład o
konie. To powinien być bezpieczny temat.
- Opowiedz mi o swojej stadninie. Hodujesz konie wyścigowe? A
jak to się stało, że ty, Anglik, mieszkasz tak na odludziu, w samym
środku Francji?
Najwyraźniej nie było bezpiecznych tematów. Ross zjeżył się.
- Pozwolisz, że nie odpowiem na ostatnie pytanie. Jeśli chodzi o
pozostałe, to owszem, zajmuję się hodowlą koni wyścigowych. To
znaczy, mam ludzi - koniuszych, stajennych, którzy to robią. Moja
praca to pisanie książek.
Książki? Klara, mimo że bardzo lubiła konie, nie wiedziała o nich
wiele, natomiast, w pewnym stopniu dzięki Wandzie, świat
literatury nie był jej całkiem obcy.
- To bardzo interesujące. Co piszesz? Publikujesz pod własnym
nazwiskiem? - I przepraszająco dodała:
- Pewnie dlatego myślałeś, że o tobie słyszałam? Wybuchnął
głośnym, dźwięcznym śmiechem.
- Czy zawsze zadajesz pytania seriami? Piszę powieści
przygodowe oparte na moich własnych doświadczeniach. Podpisuję
je własnym nazwiskiem.
- Opisujesz tylko to, co ci się naprawdę wydarzyło? - Tak ją
zaintrygował, że zapomniała o ostrożności i o tym, że był wrogiem
kobiet.
- Na przykład co?
Napięcie Rossa minęło bez śladu. Wydawał się zupełnie
odprężony. Siedział wygodnie, z długimi nogami wyciągniętymi
RS
40
przed siebie, jedną rękę trzymał na oparciu kanapy; od Klary dzieliło
go kilka centymetrów, a mimo to tylko z wielkim trudem udawało jej
się skupić na tym, co mówił.
- Wszystko mnie zmęczyło. Nie chcę pisać o czymś, czego nie
zaznałem. Wspinaczki, spływy górskimi potokami, polowania, loty
szybowcowe; moje ostatnie hobby to wyprawy balonem.
Zielone oczy Klary błyszczały jak gwiazdy.
- Boże - powiedziała z przejęciem - jaki ty jesteś szczęśliwy,
większość ludzi może o tym wszystkim tylko marzyć.
Był wyraźnie rozbawiony jej podziwem.
- A ty marzysz o czymś takim? Skinęła głową.
- Taka mała osóbka, a tak żądna przygód! Obrzucił ją
spojrzeniami i Klara zaczerwieniła się.
- Opowiedz mi coś o swoich przygodach - powiedziała z prośbą
w głosie, a widząc, że zerka na zegarek, dodała:
- Przepraszam, musisz być bardzo zajęty. Wiem, że pisarze
zwykle przestrzegają ściśle rozkładu zajęć. Nie będę ci przeszkadzać.
Odstawiła pustą filiżankę i zapominając o skręconej nodze,
zerwała się z kanapy. Skutek był łatwy do przewidzenia. Zachwiała
się, jęknęła z bólu i przeklinając własną głupotę, wylądowała w
ramionach Rossa.
- Mała wariatka! - warknął, podtrzymując ją. Na ułamek
sekundy głowa Klary spoczęła na jego piersi, ułamek sekundy na tyle
długi, by mogła usłyszeć szybkie bicie jego serca i poczuć, że sama
znowu się czerwieni.
- Nie spiesz się tak - powiedział, zwalniając uścisk. - Nie chodzi
o mój czas, mam go zresztą pod dostatkiem, chodzi o to, że jeśli
mamy się dziś wybrać konno, to musimy się ruszyć, potem będzie za
gorąco.
- My? Razem? Myślałam, że... - uniosła ku niemu zarumienioną
buzię.
- Ja też tak myślałem, ale zmieniłem zdanie. Zamierzam ci
towarzyszyć.
Dlaczego? - zastanawiała się, kiedy opuściwszy dom, kierowali się
RS
41
ku stajniom. Dlaczego zmienił zdanie? Co go do tego skłoniło?
Jakiego rodzaju uczucie? Uczucie? Jeśli Ross Savage w ogóle kierował
się uczuciami, to chyba nie w tym przypadku. Tego mogła być
pewna.
Ross po krótkiej rozmowie ze stajennym udał się z Klarą na
zaplecze stajen, do szatni. Przez okno mogli widzieć, jak chłopiec
wyprowadza osiodłane, gotowe do drogi konie.
- Zostawię cię samą - powiedział Ross i zawahał się na chwilę. -
Chyba żebyś potrzebowała pomocy. Trudno włożyć bryczesy i długie
buty z tą nogą...
Sama myśl, że mógłby pomagać jej przy ubieraniu, wprawiła Klarę
w popłoch.
- Dziękuję, jakoś dam sobie radę - powiedziała szybko.
Na szczęście noga nie była już spuchnięta i mogła włożyć spodnie
i długie buty bez trudności. Pasowały doskonale. Skąd tu tyle
damskich rzeczy, przebiegło jej przez myśl.
- Można? Jesteś gotowa? - Usłyszała jego głos i niemal
jednocześnie Ross wtargnął do przebieralni. Zapinała właśnie
bluzkę. Wzrok Rossa zatrzymał się na jej drobnych piersiach, ledwo
osłoniętych przezroczystym stanikiem. Klara spostrzegła, że się
zaczerwienił, a potem odwrócił głowę, jakby ten widok sprawił mu
przykrość.
- Przepraszam - mruknął.
Klara drżącymi rękami skończyła zapinanie bluzki.
- Teraz jestem gotowa - powiedziała, siląc się na spokój.
Mimo jego zapewnień, że absolutnie nie jest nią zainteresowany,
czuła się nieswojo. Może z powodu tego nieszczęsnego
podobieństwa do Joe. Zdawała sobie sprawę, że nie jest wobec niego
sprawiedliwa, że może go krzywdzi, ale to podobieństwo, może
pozorne i bez znaczenia, miało w sobie coś nieprzyjemnego.
Kojarzyło się z gwałtem, z przemocą. A jednak nie była w stanie
uwierzyć, że Ross Savage mógłby uderzyć kobietę, mimo że już kilka
razy widziała go w gniewie.
Może i nie bije kobiet, ale pewnie potrafi w inny sposób zrobić
RS
42
krzywdę.
Ross wybrał dla niej łagodną klacz imieniem Minou.
- Nie należy do stajni wyścigowej. Trzymam ją dla gości.
Dla kobiet, które go odwiedzają? Interesowało ją to bardziej, niż
chciała przyznać i ta ciekawość miała w sobie coś, co sama Klara
oceniała jako niewłaściwe i nie na miejscu.
Ross dosiadł konia imieniem Carpentier, tego samego, na którym
go widziała poprzedniego dnia. Dziś prezentowali się równie
wspaniale.
- Szkoda, że mi zniszczyłeś film. Miałam takie świetne zdjęcia.
- Możesz zrobić nowe, jeśli chcesz. - Usłyszała ze zdziwieniem. -
Teraz jestem pewien, że nie posłużą jako materiał do jakiegoś
kretyńskiego reportażu.
- Nareszcie mi uwierzyłeś! - krzyknęła radośnie Klara. - Tak
bardzo się cieszę!
- Ja również. Wcale bym nie chciał, żeby się okazało, że ktoś tak
śliczny jest tak fałszywy.
Gorąca fala uderzyła jej do głowy. Natychmiast przywołała
argument osłabiający wrażenie wywołane jego słowami: mężczyzna,
który miał w życiu tyle kobiet, na pewno umie prawić komplementy
bez pokrycia.
Minou była klaczą dobrze ułożoną i jazda nie sprawiała Klarze
trudności. Przedtem jednak...
Para silnych męskich ramion uniosła ją i usadowiła w siodle; Ross
pochylił się i zaczął, dopasowywać strzemiona. Patrząc z góry na
jego głowę, na ciemne włosy i silny kark, poczuła nagle nieprzepartą
ochotę, żeby ująć jego głowę w dłonie, przez chwilę głaskać ciemne
pukle, poczuć mięśnie karku...
Żeby tego nie zrobić, ujęła wodze. Ross wyprostował się i dosiadł
Carpentiera.
- Dokąd jedziemy? - zapytała, gdy konie zaczęły iść stępa.
- Pojedziemy doliną w górę rzeki.
Dolina, gdzie leżała posiadłość Moulin Gris, była jedną z kilku
dolin przecinających okolicę.
RS
43
- Teren jest bardzo zróżnicowany. Żyzne doliny i jałowe zbocza
gór. Na górskich drogach trzeba bardzo uważać, są wąskie i kręte;
widoki piękne, ale jazda jest niebezpieczna.
- Straszne odludzie...
- Dlatego tu mieszkam. Lubię samotność. Klara poczuła się
niezręcznie, na pewno mu przeszkadza. Zanim zdążyła coś
powiedzieć, Ross dodał:
- Mam w okolicy kilku starych, wypróbowanych przyjaciół,
którzy znają i szanują moje obyczaje.
- Jakie?
- Postawiłem sprawę jasno. Wiedzą, że cenię sobie samotność i
że odwiedzać mnie można tylko wtedy, kiedy o to poproszę. I
najważniejsze: nie wolno o mnie wspominać dziennikarzom. Ktoś,
kto coś takiego zrobi, zamyka sobie drzwi Moulin Gris na zawsze.
- Ja na pewno nie zawiodę twego zaufania - powiedziała z
zapałem Klara. - Musisz być bardzo znanym pisarzem.
Rzucił jej szybkie spojrzenie.
- Dlatego, że dziennikarze zatruwają mi życie?
- Nie, mam na myśli to wszystko, dom, konie, sporty, jakie
uprawiasz, widać, że jesteś człowiekiem, któremu powiodło się w
życiu.
- W pewnym sensie masz rację. Ale na ,,to wszystko", jak
mówisz, zarobiłem właśnie pisaniem. - Jego głos nie brzmiał
zupełnie szczerze.
- Ach, tak - powiedziała bez przekonania. - Teraz rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz i obawiam się, że tak już zostanie.
Chyba nie zamierzał jej obrazić, ale Klara poczuła się urażona.
Przez chwilę panowała cisza. Nie może przecież rozmawiać ze mną o
swojej przeszłości jak z kimś, kogo zna od lat, pomyślała.
- Przepraszam - powiedziała ironicznie - ale kiedy się z tobą
rozmawia, trudno wyczuć, o czym wolno mówić, a co jest tabu.
Myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy ograniczyli się do
grzecznościowych zdań na temat pogody lub polityki i tak dalej.
- Nie daj Boże - uśmiechnął się przepraszająco. - Bardzo mi
RS
44
przykro, ale wolę żyć teraźniejszością, cieszyć się każdym nowym
dniem, nie wracać do przeszłości. Może i ty powinnaś tak zrobić?
- Próbuję. Próbuję też skorzystać z lekcji, jakie odebrałam w
przeszłości.
Tak, jak mówił, droga wiodła w górę wzdłuż rzeki, tej samej, nad
którą leżała posiadłość Rossa.
Zsiedli z koni, przywiązali je i usiedli na zboczu, skąd był najlepszy
widok.
- Śliczna, ale niebezpieczna - powiedział Ross, nie patrząc na
rzekę.
Klara zadrżała. Myślał o niej? Ale dlaczego? Zdanie lepiej
pasowało do opisu jego własnej osoby. Tylko że ona powiedziałaby
raczej: „przystojny, ale niebezpieczny".
Był wyższy i lepiej zbudowany niż Joe, był też lepiej wychowany.
Joe miał zdecydowanie szorstki sposób bycia. Na pewno istniały też
inne różnice. Ale to bez znaczenia. Przyjechała tu tylko na trzy
tygodnie. I nie zamierzą się zakochać.
Gdyby w jej życiu miał się pojawić jakiś mężczyzna, to musiałby
być niski, drobny i koniecznie jasnowłosy. Tak, jasnowłosy, to był
podstawowy warunek: pod żadnym względem nie mógł
przypominać Joe.
- Powiedziałaś, że starasz się wyciągnąć wnioski z lekcji, jaką
dostałaś - odezwał się Ross, jakby czytając w jej myślach. - Czego się
nauczyłaś?
- Być bardziej ostrożna. Lepiej poznawać ludzi. Joe znałam
bardzo krótko. Zresztą nie sądzę, że kiedykolwiek zdecyduję się na
małżeństwo. Nie wiem, czy w ogóle tego chcę.
Czuła na sobie jego uważne spojrzenie. ,
- A co z bardziej luźnymi kontaktami? Jesteś zbyt młoda i ładna,
żeby żyć w celibacie.
Klara spojrzała na niego. Najwyraźniej pytasz poważnie. Treść
pytania zmieszała ją nieco.
- Luźne kontakty, jak to nazywasz, nie interesują mnie.
- Wszystko albo nic? To dość radykalna recepta na życie, jeśli to
RS
45
prawda.
- Owszem, prawda - odparowała Klara - zresztą ty robisz to
samo!
- Jestem od ciebie starszy.
- Co nie znaczy, że mądrzejszy. - Ugryzła się w język. Niby
utrzymuje, że nie jest nią zainteresowany jako kobietą, a mimo to od
czasu do czasu daje do zrozumienia, że jest inaczej/Czyżby celowo
starał się wyprowadzić ją w pole? Czy delikatnie dawał do
zrozumienia, że mimo wcześniejszych deklaracji byłby gotów dla
niej zrobić wyjątek?
Tak czy inaczej, jej nie oszuka. Będzie głucha na jego aluzje,
odporna na komplementy. Jest wystarczająco silna. Wreszcie
wyzbyła się strachu i nie boi się go, tak jak bała się Joe.
Ale przecież nie chodzi o niego. Boi się siebie. Boi się, bo jest
wyjątkowo podatna na jego urok, bo Ross od samego początku
pociąga ją, jak żaden mężczyzna przedtem.
I dobrze. To wcale nie znaczy, że musi się temu poddać. Nigdy
więcej nie zamierza cierpieć.
Celowo zmieniła temat rozmowy.
- Widok jest piękny, ale jest w nim coś groźnego. Nawet ta
rzeka. Szkodą, że nie wzięłam aparatu. Zwykle się z nim nie rozstaję.
Muszę tu jeszcze kiedyś przyjechać, teraz już znam drogę. Ale, a
propos, czy naprawdę będę mogła zrobić zdjęcia twojego domu, koni
i...
- Tak, ale ja wolałbym jednak na nich nie figurować. -
Naprawdę?
Klara była rozczarowana.
- W dalszym ciągu mi nie wierzysz?
Bez niego zdjęcia będą jak klejnot, z którego wyjęto największy i
najcenniejszy kamień.
Ross uśmiechnął się i wyciągnął ku niej dłonie. Serce Klary zabiło
niespokojnie; dopiero po chwili dotarło do niej, że chce jej tylko
pomóc dosiąść Minou.
- Wierzę ci, sam nie wiem dlaczego. Zbyt długo nikomu nie
RS
46
ufałem, a w tobie jest coś takiego... - Przerwał. - Ja po prostu byłem
już tyle razy fotografowany, że nabrałem do tego wstrętu.
Coś się za tym kryje, myślała Klara w powrotnej drodze. A ta
tajemnica okrywająca jego życie zwiększa tylko jego atrakcyjność.
Słońce stało bardzo wysoko, błękit nieba zbielał od żaru. Mimo
zmęczenia upałem i konną jazdą Klara niechętnie wracała do domu.
Ross wyczuł sytuację.
- … A może byśmy wstąpili na kemping i wzięli aparat
fotograficzny? Po południu jest za gorąco na spacery, ale będziesz
mogła sfotografować wnętrze domu.
- Chyba nie zamierzasz spędzić ze mną całego dnia! Przecież
masz pracę. Myślałam, że odwieziesz mnie i już.
- A co zamierzasz robić sama przez resztę dnia? W przyczepie
będzie gorąco i duszno, a na zewnątrz siedzieć nie możesz.
Najlepszym wyjściem w takiej sytuacji byłoby zjeść ze mną lunch i
odpocząć w klimatyzowanym pomieszczeniu.
Klara nie mogła się zdecydować.
- To bardzo miło z twojej strony, ale chyba przesada. Dobrze,
pójdę, pod warunkiem, że jeśli zechcesz popracować, będziesz się
zachowywał tak, jakby mnie nie było.
Ross uśmiechnął się.
- To byłoby raczej trudne - powiedział i Klara tym razem nie
próbowała dociekać, co właściwie miał na myśli.
Pomysł Rossa okazał się dobry. Znacznie przyjemniej było
przeczekać upał w klimatyzowanym wnętrzu Moulin Gris.
Po lunchu, podanym przez panią Pierrepointe w wyłożonej
terakotą jadalni, Ross zostawił Klarę samą, prosząc tylko o jedno:
niech się stara zbytnio nie forsować nogi. Z rozkoszą zapuściła się w
głąb domu.
Następnym pomieszczeniem, za salonem, był gabinet pana domu.
Pokój do pracy, czarne, lakierowane biurko, półki wypełnione
książkami. Klara, spodziewając się, że zwiedzanie domu dostarczy jej
bliższych informacji o jego właścicielu, srodze się rozczarowała. W
pokoju Rossa nie było nic, co mogłoby ją naprowadzić na jakikolwiek
RS
47
ślad. Nawet rodzinnych fotografii. * W nadziei, że jednak uda się jej
coś znaleźć, postanowiła odwiedzić sypialnię. Zrobiła kilka zdjęć
parteru i kulejąc poszła dalej korytarzem, wzdłuż którego
znajdowały się pokoje. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła,
wchodząc na górę. Może pozwolenie Rossa dotyczyło tylko parteru.
Pokusa jednak okazała się zbyt silna. Tylko się rozejrzę, przyrzekła
sobie w duchu.
Pierwszy pokój, do którego weszła, był prawdopodobnie pokojem
gościnnym. Ogromne łoże, błękitny dywan, bladoróżowe ściany.
Dłuższą chwilę stała w progu, z podziwem przyglądając się
meblom, obrazom, bibelotom. Jak cudownie byłoby móc mieszkać w
takim pokoju! Zawahała się, nastawiła aparat. Tylko jedno jedyne
zdjęcie, próbowała usprawiedliwić się w duchu.
Obok znajdowała się sypialnia Rossa. Nie było wątpliwości, do
kogo należy. Ciemne, solidne meble i - łoże. Nie mogła oderwać oczu.
Dopiero ból w nodze wyrwał ją z zamyślenia. Jednak ją
sforsowała, wchodząc po schodach. Żeby chwilę odpocząć,
przysiadła na brzegu łóżka. Tylko nie myśleć o Rossie. Zwłaszcza nie
w tym miejscu. Siłą woli wygnała z wyobraźni jego obraz.
Rozejrzała się dokoła. Sypialnia mężczyzny, urządzona po
spartańsku, surowo, żadnych ozdób, żadnych zdjęć. Ludzie na ogół
stawiają obok siebie wizerunki swoich bliskich, pomyślała.
Widocznie jego chęć zerwania z przeszłością była wyjątkowo silna.
Tylko dlaczego? Może popełnił zbrodnię?
Z rozmyślań wyrwał ją gniewny głos.
- Co tu robisz, do diabła?
Przyłapana na gorącym uczynku, widząc jego wściekłość, zrobiła
to, co robiła zwykle, chcąc się ustrzec gniewu Joe. Poszukała ratunku
w kłamstwie.
- Ja... tu... właśnie... bardzo przepraszam, ale szukałam łazienki,
musiałam zabłądzić, do tego moja noga...
- Stara śpiewka. Nie tobie pierwszej wydaje się, że wystarczy
wejść do mojego domu, żeby się znaleźć w moim łóżku.
Ujął ją za ramię i wyprowadził na korytarz, nie zwracając uwagi
RS
48
na to, że ma trudności z chodzeniem.
Klara, wstrząśnięta tym, co powiedział, prawie nie czuła bólu.
- Ty wstrętny bydlaku! Za kogo ty się właściwie uważasz! Taki
jesteś pewien, że wszystkie na ciebie lecą? Nie wiem, dlaczego tak
myślisz i nic mnie to nie obchodzi. Ale jedno ci powiem, nie chcę cię
więcej widzieć na oczy, wszystko jedno, w łóżku czy pod łóżkiem.
Mówiłam ci już, że szukałam ubikacji...
- Ubikacje są na dole - powiedział złym głosem. - Trzeba było
zapytać panią Pierrepointe, chętnie by ci wskazała.
Podprowadził ją pod drzwi. Została w łazience dłużej, niż to było
konieczne, próbując się opanować. Kiedy wreszcie wyszła, Ross był
znowu uprzejmym panem domu, chłodnym i opanowanym.
- Chyba powinnam wrócić do siebie - powiedziała. - Mam
wrażenie, że nadużyłam twojej gościnności.
Nie podjął tematu, a ona nie spodziewała się niczego więcej.
Potakująco skinął głową. Tym razem nie zaniósł jej do samochodu,
tylko podał ramię. Wolała, żeby tego nie robił, mimo to przyjęła je,
żeby mu się nie sprzeciwiać. Wyraz twarzy Rossa nie wróżył nic
dobrego.
W samochodzie panowała złowroga cisza. Klara milczała;
przeżywając swoje kłamstwo. Uciekła się do niego instynktownie, ze
strachu. A przecież - przypomniała sobie słowa Wandy - nie wszyscy
mężczyźni są tacy jak Joe. Przecież Ross miał prawo się
zdenerwować. Wtargnęła na jego teren, nie pytając o pozwolenie.
Teraz musi mu powiedzieć prawdę.
- Posłuchaj - zaczęła nieśmiało.
- Nie znoszę kłamstwa - przerwał jej - po prostu nie znoszę. A ja,
idiota, wyobrażałem sobie, że ty jesteś inna. Swoją drogą, ciekawe.
Jak widać, nawet ja mogę się jeszcze czegoś nauczyć od kobiet.
- Proszę, Ross, pozwól mi wyjaśnić...
- Nie wysilaj się na nowe kłamstwa! Nie ma potrzeby. Schowaj
je na potem, mogą ci się jeszcze przydać.
Skręcił w stronę łąki. Z daleka zobaczyła przyczepę. Miała bardzo
mało czasu. Powie mu teraz albo nigdy. Wzięła głęboki oddech.
RS
49
- Tak - powiedziała zdławionym głosem - masz rację, kłamałam,
ale... - Czuła, że jeszcze chwila i zacznie płakać.
- Trochę za późno na wyjaśnienia, zresztą nie są potrzebne. Ja i
tak...
- Posłuchaj - krzyknęła - pozwól mi powiedzieć. Dawno
wszystko bym ci wytłumaczyła, gdybyś zechciał mnie dopuścić do
głosu. Powiedziałabym ci, dlaczego...
- Nie sądzę, żebyś mi to mogła kiedykolwiek wytłumaczyć. -
Ross wysiadł, obszedł samochód i otworzył drzwi po jej stronie.
Zrobił to tak szybko, jakby się bał, że wysiądzie sama i ucieknie.
Powinien wiedzieć, że nie mogę uciec, pomyślała, z tą nogą... Sam
doktor mu to powiedział, jego zaufany doktor.
Ręce trzęsły się jej tak bardzo, że nie była w stanie otworzyć
drzwi z klucza. Ross gwałtownym ruchem wyrwał jej kluczyk,
otworzył drzwi, wepchnął ją do środka, wszedł za nią i zatrzasnął
drzwi.
- Teraz porozmawiamy.
Klara przysiadła na posłaniu, czuła ostry ból w nodze.
- Teraz słucham: po co przyjechałaś, kto cię nasłał? Nagle
zrozumiała. Spojrzała na niego. Zacięta, pochmurna twarz. A więc to
chodzi o tamto. Znowu zaczyna. Wszystko zniszczyła. Przez swoje
głupie szwendanie się po jego domu straciła jego zaufanie. Bo
przecież już jej wierzył. Wszystko to jej wina. Próbowała coś
powiedzieć, zaplątała się i wybuchnęła płaczem.
- Przestań! - krzyknął. - Przestań, słyszysz? Chyba nie myślisz,
że uwierzę w twój płacz, nie ze mną te sztuczki. Zbyt wiele kobiet
wypróbowywało na mnie te numery!
Nie mogła przestać. Napięcie ostatnich tygodni było zbyt silne.
Zbyt długo żyła w stresie. Teraz tama została przerwana i nic nie
mogło powstrzymać potoku łez.
- Przestań, do cholery! Mówię ci, przestań! - Mocno szarpnął ją
za ramię. Raz i drugi.
Klarę ogarnęło przerażenie. Joe zawsze reagował w ten sposób.
Tak jakby jej rozpacz wyzwalała w nim najgorsze instynkty.
RS
50
Łzy nie były w stanie ukryć przerażenia, malującego się w jej
oczach. Uniosła rękę obronnym ruchem. Zasłoniła twarz.
- Joe, nie bij mnie, błagam!
Ross i Joe stopili się w jedno. Byli teraz tym samym mężczyzną.
Kwintesencją przemocy i gwałtu.
Na twarzy Rossa ukazało się zdumienie. Opuścił rękę. Patrzył na
nią; w jego szarych oczach dostrzegła odbicie własnego przerażenia.
- Czy on cię bił? - spytał gardłowym głosem, jego szczęka drżała.
- Tak - szepnęła Klara - właśnie dlatego skłamałam.
Powiedziałam, że szukałam łazienki, nie chciałam, żebyś się złościł.
Joe nigdy mi nie wierzył, kiedy mówiłam prawdę. Wiem, że nie
powinnam tam wchodzić. Ale chciałam zobaczyć, jak to jest na górze.
A ponieważ drzwi były otwarte... nie mogłam się powstrzymać.
Bardzo mi przykro, teraz już wszystko skończone.
Ross, osłupiały, usiadł obok niej na posłaniu. Przez chwilę się
wahał.
- I to właśnie było twoje kłamstwo? - spytał niezbyt pewnym
głosem.
- Tak. - Ledwo usłyszał, co powiedziała. Siedziała ze spuszczoną
głową. Muszę wyglądać strasznie, z czerwonym nosem i
zapłakanymi oczami, pomyślała.
Ross delikatnie zwrócił jej twarz ku sobie, odsunął grzywkę,
spojrzał w wielkie zielone oczy.
- Czy możesz przysiąc, że to było twoje jedyne kłamstwo?
- Tak, przysięgam. - Wpatrywała się w niego jak
zahipnotyzowana. Musi jej uwierzyć, musi.
- Wszystko inne było prawdą, tak? Nie jesteś dziennikarką?
Dzięki Bogu, nie wspomniał o Wandzie.
- Przysięgam, że nie, i jest mi okropnie przykro, że cię
oszukałam.
- Niepotrzebnie - odparł zagadkowym tonem - to nie było duże
kłamstwo.
Położył jej dłoń na ramieniu, tym razem delikatnie, prawie
pieszczotliwie.
RS
51
- Klaro, mnie nie musisz się bać, naprawdę. Mam kobietom
wiele do zarzucenia. Zrobiły mi wielką krzywdę, ale nigdy,
przenigdy, na żadną nie podniosłem ręki. A swoją drogą, ten twój
mąż to musiał być niezły furiat!
- To było jak choroba. Teraz jestem w stanie to zrozumieć, ale
wtedy... - Głos Klary załamał się, oczy znów zaszły łzami. - Wtedy tak
strasznie się bałam.
Ross objął ją i przytulił. Lęk zniknął. Czuła, że patrzy na jej usta.
Utkwiła wzrok w jego wargach. Czekała. Nigdy w życiu nie czekała
tak na żaden pocałunek.
Coś wisiało w powietrzu. Ale tym razem nie chodziło o
rozładowanie wściekłości. To było napięcie innego rodzaju. Cisza i
oczekiwanie. Zaraz coś się wydarzy. Klara poczuła przyjemne ciepło
rozchodzące się po całym jej ciele. Usta miała suche, łzy wyschły, w
jej oczach lśniło jakieś wewnętrzne światło.
Miała wrażenie, że Ross przysunął się jeszcze bliżej. Westchnęła,
zamknęła oczy, lekko wysunęła usta. Cała była oczekiwaniem.
- Nie! - Ross odsunął się gwałtownie - Nie! Otworzyła oczy. Stał
nad nią.
- Ross...? - szepnęła pytająco.
- Przepraszam - powiedział cicho. - Wydawało mi się, że chcesz,
żebym cię pocałował.
- Tak było.
- Ale to niemożliwe!- prawie krzyknął Ross. Szybkimi krokami
ruszył w stronę drzwi.
- Odchodzisz? - z trudem zapytała Klara.
- Tak.
Nawet się nie odwrócił.
Długo po tym, jak warkot samochodu ucichł, Klara siedziała bez
ruchu, próbując zrozumieć, co zaszło. Nie była w stanie. Zachowanie
Rossa było niezrozumiałe. Przecież chciał ją pocałować, czuła to,
wiedziała... A ona chciała całować jego, to było jej największym
pragnieniem.
To tylko seks, próbowała wyjaśnić sobie swoją fascynację Rossem.
RS
52
Nie zakocham się w nim. Nic mi nie grozi. Nie wolno mi.
Tak właśnie było z Joe. Fascynacja seksem. Nic ponadto. A jednak
wystarczyło, żeby zniszczyć jej życie. Nie, nigdy nie dopuści, żeby coś
takiego miało się powtórzyć.
RS
53
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wanda wróciła dopiero o zmierzchu.
- Myślałam, że cię nie ma - powiedziała - przecież zamierzałaś
się spotkać z Rossem Savage'em.
- Tak.
Wanda bacznie się jej przyjrzała.
- Płakałaś. Znowu wspomnienia? Czy ty naprawdę nie możesz
raz na zawsze zapomnieć tego cholernego Joe?
Nie czekając na odpowiedź, dodała:
- Potrzebny ci inny mężczyzna. Może niekoniecznie akurat Ross
Savage... Skoro już mowa o panach, to muszę przyznać, że ja na
dzisiejszy dzień nie mogę narzekać.
Odwiedziła pobliskie miasteczko Cadenet, gdzie spotkała
pewnego turystę i razem z nim, jego samochodem, pojechała do Aix.
Pomijając swoje przykre doświadczenia z Joe, Klara nigdy nie
wsiadłaby do samochodu przygodnie spotkanego mężczyzny.
- Ten też jest żonaty? - spytała zaciekawiona. Wanda wzruszyła
ramionami.
- Nie mam pojęcia. To bez znaczenia. Wakacje to wakacje. Jest
miły, widać, że ma forsę, umówiłam się z nim na jutro.
Przypuszczam, że znowu wybierzesz się gdzieś z Rossem Savage'em?
- dokończyła z nadzieją w głosie.
Klara nie podzielała jej optymizmu. Nie bardzo wiedziała, co
odpowiedzieć. Jeśli odpowie przecząco, Wanda gotowa z nią zostać.
Trudno uwierzyć, że mogłaby zrezygnować ze schadzki, ale to
przecież możliwe. Z drugiej strony, spędzić cały dzień z Wandą, sam
na sam? Wydobyła z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk.
- A jak ci się udało spotkanie z tym twoim odludkiem? - zapytała
Wanda. - Zrobiłaś jakieś zdjęcia?
Klara wyjęła film z aparatu i włożyła nowy.
- Masz jakieś jego zdjęcie? - powtórzyła pytanie Wanda.
- Nie, on nie lubi być fotografowany, mam kilka zdjęć domu.
RS
54
- Musisz mieć jego zdjęcie - ciągnęła Wanda - zostanie ci
pamiątka z wakacji. Bez czegoś takiego wakacje są nieważne.
W pewnym sensie miała rację. Klara też uważała, że miło byłoby
mieć jakieś zdjęcie Rossa na pamiątkę. Wspomnienie po czymś, co
się nie zdarzyło, bo zdarzyć się nie mogło.
- Jaki on jest? - pytała dalej Wanda.
- Bardzo przystojny, poważny, zamknięty w sobie. Na początku
przypominał mi Joe. Ale charakter ma zupełnie inny. Do tego... czy
pamiętasz, jak wtedy, w sobotę u was w domu, ktoś cię zapytał, czy
znasz Graisona Martella?
- Owszem, co to ma do rzeczy?
- Ross Savage jest trochę do niego podobny. Tylko że Graison
Martell ma jasne włosy i niebieskie oczy, widziałam w gazetach. Ross
jest lekko siwiejącym brunetem z szarymi oczami.
- No widzisz, wcale niepodobny. Możesz mu zrobić kilka zdjęć
teleobiektywem. Tu, w Cadenet, jest zakład fotograficzny. Wywołują
zdjęcia ekspresowo, jak chcesz, mogę wziąć jutro ten film.
- Będzie otwarte w niedzielę?
- Chyba tak.
Niedziela. W Londynie poszłaby do kościoła. Nie była zbyt
religijna, ale rodzice nigdy nie opuszczali mszy, więc chodziła mimo
docinków Joe i jego uwag, że są tam chyba „jakieś dodatkowe
atrakcje", skoro tak „lata".
Tak. Niedziele w Londynie miały ściśle określony rytm. A co
można robić w jakimś położonym na odludziu miasteczku, gdzie
nawet nie ma kościoła? Na szczęście zabrała mnóstwo książek.
Przez chwilę kusiło ją, żeby w ogóle nie ruszać się z łóżka. Leżeć
tak i czytać cały dzień. Kompletna abnegacja.
Nie, tak nisko jeszcze nie upadła. Nie ma się dla kogo ubrać,
prawda, ale to żaden argument.
Dlatego właśnie staranniej niż zwykle dobrała strój. Jasnozielona
bawełniana sukienka, szeroka na dole, obcisła na górze,
podkreślająca szczupłość sylwetki i uwypuklająca drobne, jędrne
piersi. Do tego grzywa starannie wyszczotkowanych, błyszczących
RS
55
włosów... Z przyjemnością zajmowała się sobą. To też było nowe. Po
raz pierwszy od dłuższego czasu mogła swobodnie zadbać o swój
wygląd. Joe oczywiście lubił, kiedy ładnie wyglądała, ale nie mógł
znieść myśli, że ktoś inny mógłby zwrócić na nią uwagę. Ich wspólne
wyjścia były katorgą.
Przejrzała się w lustrzanych drzwiach szafki.
Wystroiłam się i nie mam dokąd iść, pomyślała.
- Biedny Kopciuszek! - usłyszała nagle.
Ranek był ciepły, zostawiła drzwi otwarte i Ross mógł wejść
niepostrzeżenie.
Zaskoczona, powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do
głowy.
- Nie spodziewałam się, że cię znowu zobaczę.
- Wiem o tym i szczerze mówiąc, ja się tego też nie
spodziewałem.
Pomimo iż postanowiła, że nigdy więcej nie podda się urokowi
Rossa, patrzyła na niego jak zaklęta. Ogarnęło ją dobrze znane
uczucie dziwnego niepokoju, suchość w gardle. Z wysiłkiem
oderwała od niego oczy.
- Dlaczego wróciłeś? - spytała, siląc się na spokój.
- Możesz to nazwać konwenansem albo „międzyludzką
solidarnością" - odparł z ironią w głosie.
- Jeździłem tu w okolicy i... - Zrobił nieokreślony ruch ręką. - I
zobaczyłem, że twoja kuzynka wychodzi. Postanowiłem cię
odwiedzić. Jak rozumiem, kuzynka wróci dopiero wieczorem?
- Tak - odparła machinalnie Klara. - Ale to nieważne - dorzuciła
zaraz - postanowiłyśmy, że każda może robić, co chce.
- I słowa dotrzymała - powiedział sucho Ross - ale macie
nierówne szanse, bo ty z tą nogą...
- Nie jest tak źle. W każdym razie nie czekałam na twoje
zaproszenie.
- Nie jesteś zbyt miła.
Miła! Dobre sobie! Kto to mówi? On za to potrafi być miły!
- Najmniej „miłą" osobą, jaką w życiu spotkałam, jesteś ty.
RS
56
Ross niespodziewanie wybuchnął śmiechem.
- Ale mi się dostało! I słusznie. Wczoraj rzeczywiście
zareagowałem chyba zbyt gwałtownie. Dziś przychodzę się
pojednać. Doceń moje dobre intencje, proszę.
Wyciągnął do niej rękę.
Nie mogła nie widzieć jego skruchy, odrzucić gest przyjaźni, nie
docenić tego, że potrafił się przyznać do błędu. Podała mu rękę.
Przez chwilę trzymał jej dłoń w swojej.
- Powiedz, że się mnie nie boisz, bardzo proszę. Wiem, od czasu
do czasu mnie ponosi. Ale nigdy nie tracę panowania nad sobą.
Nigdy, naprawdę. Klaro, ja nie jestem Joe.
- Wiem - szepnęła.
- Czyli znowu jesteśmy przyjaciółmi? - Uścisnął jej dłoń i Klara,
ku swemu niezadowoleniu, poczuła, że się czerwieni. Wyswobodziła
się z jego uścisku, żeby nie przedłużać sceny.
- Dobrze - potwierdziła, usiłując zachować obojętność -
jesteśmy przyjaciółmi.
- Świetnie. - Położył jej dłoń na ramieniu. - Właśnie dziś rano
moja gospodyni wpadła na świetny pomysł; powiedziała tak: „Czy
nie sądzi pan, że panna Lovejoy miałaby ochotę zobaczyć odpust?"
Co ty na to?
Tylko nic nie dać po sobie poznać. Nie wolno okazać radości.
- Och, tak! - usłyszała własny głos.
- No, to jesteśmy umówieni. Odprowadzę tylko Carpentiera do
stajni, przebiorę się i zaraz wracam. Będę z powrotem za... - Spojrzał
na zegarek. - Za niecałą godzinę.
Po wyjściu Rossa Klara rzuciła się do lustra, ale szybko się
zreflektowała. Po pierwsze, już zanim Ross przyszedł, zrobiła dużo
dla swojej urody, po drugie, nie było powodu, żeby stosować jakieś
nadzwyczajne środki. Jest zwykłą turystką, która przypadkowo
wtargnęła na czyjś prywatny teren i teraz ten ktoś w ramach
„międzyludzkiej solidarności" postanowił pokazać jej pobliskie
miasteczko. Zwykła sprawa. Zrobiłby to dla każdego.
Dla każdego może nie. Może dla kogoś, kto wygląda tak, jak ona
RS
57
teraz. Wyglądała prześlicznie: drobna, zarumieniona buzia,
ogromne, błyszczące oczy... Kiedy wsiadała do samochodu
dostrzegła na twarzy Rossa wyraz pełnej aprobaty.
- Czy to daleko? - spytała, żeby coś powiedzieć. Nie chciała
siedzieć w milczeniu obok niego, ramieniem dotykając jego ramienia.
Nie chciała wywoływać tamtej napiętej ciszy.
- Jakieś dziesięć kilometrów, w Ferigoulet.
Przez chwilę panowało milczenie.
Spojrzała na niego. O czym może myśleć? Ściągnęła go wzrokiem;
Ross, oderwawszy na chwilę wzrok od wijącej się przed nimi drogi,
popatrzył jej w oczy.
- Gdzie mieszkasz w Anglii?
Odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej chciał przełamać lody. Szukał
tematu, który pozwoliłby na normalną rozmowę bez niedomówień i
podtekstów.
- Urodziłam się w Hempshire, to takie miasteczko w New
Forest, a teraz mieszkam w Londynie. To znaczy... mieszkałam -
poprawiła się. - Po rozstaniu z mężem postanowiłam sprzedać
mieszkanie. Będę teraz mieszkać w przyczepie, bo stale
przemieszczam się z miejsca na miejsce, taką mam pracę.
- Rozwiodłaś się, czy tylko jesteś w separacji?
- Jestem rozwiedziona. - Klara westchnęła. Ross znowu na nią
spojrzał.
- Dlaczego wzdychasz? Skoro małżeństwo było nieudane, to
chyba dobrze, że się rozpadło.
- Tak, oczywiście - powiedziała Klara w zadumie.
- Wiem, że w dzisiejszych czasach wiele osób się rozwodzi i
trzeba to traktować normalnie, ale...
- Ale, co?
- Chodzi o to, że moi rodzice byli idealnym małżeństwem. Moi
wujostwo też. Dlatego zawsze uważałam, że ze mną będzie tak samo.
Mimo że wszyscy mi mówią, że nie ma w tym mojej winy, to ja i tak
czuję się, jakbym... przegrała.
- Chyba niesłusznie. - Ross na chwilę się zamyślił.
RS
58
- Chociaż nie znam dokładnie całej sprawy.
W jego głosie było coś, co zachęcało do dalszych zwierzeń.
Do tej pory rozmawiała o tym tylko ze swoim adwokatem,
psychologiem i Wandą. Wszystkie były kobietami. Nigdy dotąd
żaden mężczyzna nie wypowiedział się na ten temat. To mogło być
interesujące.
- Właściwie nie ma wiele do opowiadania. Mój mąż był
chorobliwie zazdrosny, to wszystko. I używał wobec mnie...
przemocy.
- Zazdrość to straszne uczucie. - Ross nie patrzył na nią, wzrok
miał wbity przed siebie.
- Mówisz to takim tonem, jakbyś coś o tym wiedział z własnego
doświadczenia.
- Owszem, wiem niejedno, ale mówiliśmy o tobie.
- No więc, w poradni rodzinnej psycholog nazwał to
„chorobliwą zazdrością spowodowaną zaburzeniami
emocjonalnymi". Powiedział, że powodem może być zbyt silne
uzależnienie uczuciowe Joe od matki.
- Nie miał żadnych przyjaciół?
- Nie, dlatego wszystkie swoje emocje skupiał na mnie. Byłam
dla niego „wszystkim" i chciał być „wszystkim" dla mnie.
- Nie bardzo rozumiem. - W głosie Rossa brzmiało
powątpiewanie. - To jakaś koszmarna niedojrzałość, infantylizm, czy
ja wiem? Trochę mnie tylko dziwi, że tego nie doceniłaś. Zawsze
myślałem, że ideałem każdej kobiety jest mężczyzna, dla którego ona
jest „wszystkim".
- Nie dla mnie - powiedziała stanowczo Klara.
- Musisz być osobą zupełnie wyjątkową.
- Kiedyś może - powiedziała Klara po chwili - w przyszłości...
zakocham się w kimś i będę chciała, żeby i on mnie kochał, ale nigdy
w życiu nie zrezygnuję z wolności.
- A co to takiego? - W jego głosie była pogarda. - Tylko mi nie
mów, że to tyle, co tolerowanie „skoków w bok". Każdy w swoją
stronę i po równo, żeby było sprawiedliwie.
RS
59
- Oczywiście, że nie! Wcale nie to miałam na myśli! - Klara była
wzburzona. - Chodzi mi o swobodę, taką zwyczajną, codzienną, żeby
nikt mnie nie kontrolował. Joe dzwonił do mnie kilka razy dziennie,
żeby sprawdzić, czy jestem w pracy. Nie pozwalał mi rozmawiać z
kolegami. Kazał zerwać z przyjaciółkami. Nie znosił nawet książek,
bo odwracały moją uwagę od jego osoby, Pewnego razu, kiedy
czytałam, wyrwał mi książkę, bo nie dosłyszałam, o co pyta.
Na twarzy Rossa dostrzegła litość. Niepotrzebnie tak się
rozgadała. Skorzystała z okazji, żeby to z siebie wyrzucić.
Niepotrzebnie.
- Przepraszam, zaczęłam i nie mogłam skończyć. Pewnie mnie
uważasz za idiotkę.
- Wcale nie - uśmiechnął się. - Musiałaś kiedyś to zrobić. Lepiej
wyrzucić z siebie takie rzeczy, inaczej mogą człowieka zatruć. Wiem,
popełniłem kiedyś ten sam błąd.
- Tak? To znaczy, że ty też kiedyś byłeś żonaty?
- Nie, na szczęście udało mi się tego uniknąć. - Zacisnął usta.
I zmieniając temat, powiedział:
- Dojeżdżamy, zaraz będziemy w Ferigoulet. Miasteczko było
małe, leżało na wzgórzu. Wjechali pomiędzy stare, pomalowane na
biało domy.
Nazwa Ferigoulet, jak jej wyjaśnił Ross, pochodziła od
starofrancuskiego słowa oznaczającego tymianek, w który obfitują
okoliczne łąki.
Rzeczywiście, wysiadając z samochodu, poczuła silny zapach ziół.
Było nim przesycone wszystko; zapach Prowansji, lata, słońca,
spokoju. O to ostatnie było najtrudniej; w miasteczku panowało
niezwykłe ożywienie.
Odpust odbywał się na placu i odchodzących od niego wąskich
uliczkach. Stragany uginały się od pęków tymianku, bazylii, oregano,
kopru i majeranku. Obok sprzedawano chleb, ryby, zegarki i
widokówki, Nie brakowało szklanych królików, kotów, malowanych
serc i dzbanuszków. Dziewczęta sprzedawały czosnek i cytryny.
Dymiły stoiska z gorącymi kiełbaskami i pizzą.
RS
60
- Malownicze miejsce, prawda? - zauważył Ross widząc, że
Klara sięga po aparat fotograficzny i zabiera się do pracy.
Odszedł nieco dalej, nie chcąc jej przeszkadzać, i zatrzymał się
przy stoisku ze starymi meblami. Klara rozejrzała się, szukając go
wzrokiem. Stał pogrążony w rozmowie ze sprzedawcą antyków.
Wyraźnie widziała jego profil. Taka okazja mogła się już nie
powtórzyć.
„Możesz mu zrobić zdjęcie teleobiektywem", usłyszała znów
słowa Wandy.
Drżącymi z emocji rękami - żeby się tylko nie poruszył! -
przygotowała sprzęt. Ujęcie było doskonałe. W kadrze widziała jego
głowę, profil, ramiona. Zrobiła jedno zdjęcie, potem drugie.
Odetchnęła z ulgą. Nareszcie go ma!
Niech się dzieje, co chce; nawet kiedy stąd wyjedzie i nigdy go już
nie zobaczy, będzie go miała na zawsze!
Popatrzyła znowu w jego stronę. To nie do wiary, że zna go
dopiero od kilku dni. Wydaje się kimś tak bardzo bliskim. A może to
tylko kwestia tego podobieństwa? Albo...
Kulejąc przesunęła się kawałek dalej i kiedy Ross wrócił, zastał ją
przyglądającą się z niewinną miną rozstawionym na straganach
przedmiotom.
- Podoba ci się tutaj? Musisz być chyba głodna - zauważył z
uśmiechem, widząc, że idzie w stronę straganu z bułkami.
- Umieram z głodu - przyznała Klara. - Jest już po pierwszej, a
śniadanie jadłam bardzo wcześnie, bo Wanda nie chciała się spóźnić.
- Co ona robi przez cały dzień?
- Znalazła sobie męskie towarzystwo - powiedziała Klara z
naganą w głosie.
- Mówisz takim tonem, jakbyś jej zazdrościła.
- Nic podobnego! - obruszyła się Klara. - Mam dość mężczyzn, i
to na długo, mówiłam ci przecież.
- Tak, racja. - W jego głosie słychać było zwątpienie. Klara
spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie wierzysz mi? Tylko dlatego, że wczoraj, kiedy ty... -
RS
61
przerwała zmieszana. - Zrobiło mi się przykro, sam widziałeś, po
prostu nieraz... człowiek...
- Reaguje instynktownie - podpowiedział Ross.
- Właśnie, to było tylko to.
- Rozumiem - zgodził się podejrzanie łatwo i szybko dorzucił: -
Skoro jesteś głodna, może pójdziemy coś zjeść.
W Ferigoulet były dwie niewielkie restauracje.
- Nawet lepiej, że jest tak późno, w południe tłok jest nie do
wytrzymania. - Uśmiechnął się w sposób, który lubiła najbardziej. -
Ludzie w Prowansji mają zegarek w żołądku.
Mimo późnej pory wewnątrz było gęsto od ludzi.
Wieśniacy z całej okolicy w świątecznych strojach ucztowali przy
stołach.
- Mam nadzieję, że nie należysz do tych kobiet, które dbają o
linię. Zresztą w twoim przypadku nie ma potrzeby.
Klara potrząsnęła głową.
- Mogę jeść wszystko w dowolnych ilościach i nie utyję. Joe
mówił, że jestem chuda jak szkielet.
- Spróbuj wreszcie zapomnieć, co mówił Joe, spróbuj
zapomnieć, że w ogóle istniał - powiedział Ross z naciskiem. - To
należy do przeszłości. Jesteś młoda. Ile masz lat? Dwadzieścia dwa,
dwadzieścia trzy. Przed tobą całe życie. A słowo „szkielet" wydaje mi
się zupełnie nie na miejscu.
- Skończyłam dwadzieścia sześć lat, ale masz rację, powinnam
nareszcie przestać mówić o Joe. Po prostu stale coś mi go
przypomina i nie mogę się powstrzymać.
Przyrzekam, że postaram się opanować i więcej do tego nie
wracać. Na potwierdzenie swoich słów, dorzuciła:
- A ty jak byś mnie określił?
Błąd. Niepotrzebnie to zrobiła. Jeszcze gotów sobie pomyśleć, że
to kokieteria albo że domaga się komplementów z jego strony...
- Nazwałbym cię po prostu szczupłą - powiedział Ross
wymijająco. - I na Boga, Klaro, skończ z tą fałszywą skromnością. Nie
znoszę, kiedy kobieta udaje, że nie jest świadoma swojego uroku.
RS
62
Widząc jej pełne dezaprobaty spojrzenie, zmienił temat.
- Chyba będziemy mogli coś zjeść.
Podano przystawki. Klara całkowicie skoncentrowała się na
degustacji. Sardynki smażone na maśle, marynowane grzyby,
karczochy, pasztet, korniszony, chrupiący chleb i świetne wino.
- Chateauneuf du Pape - Ross uniósł kieliszek. - W
przeciwieństwie do innych francuskich prowincji Prowansja nie
może się poszczycić sławnymi gatunkami wina. Ale i tutaj udaje się
napić czegoś dobrego. To należy do moich ulubionych. Dobre,
prawda?
Klara była tego samego zdania. Ponieważ rzadko pijała alkohol,
wino szybko uderzyło jej do głowy. Patrzyła na Rossa z zachwytem.
Jest nadzwyczajny. Po prostu niezwykły. I nie należy tracić nadziei,
że trochę ją lubi - no, troszeczkę. Może to nie tylko „międzyludzka
solidarność" sprawiła, że ją tu zaprosił. Stale jeszcze czuła ciepło
jego ręki, kiedy ją wprowadzał do restauracji i zręcznie lawirował
między stolikami. Może jest w tym coś więcej niż zwykła
uprzejmość.
- O czym myślisz? - zapytał rozbawiony. - Po twoich oczach
widać, że jesteś daleko. - Przez chwilę przyglądał się jej, a potem
dodał w zadumie:
- Twoje oczy są jak ogromne szmaragdy.
Klara zeszła na ziemię. Co za szczęście, że nie umie czytać w jej
myślach i nie zdoła odgadnąć, że są skupione tylko na jego osobie.
- Pomyślałam sobie, że to moje najwspanialsze wakacje. Ostatni
raz byłam na wsi z rodzicami, kiedy miałam kilkanaście lat.
Sądziłam, że dzięki mojej pracy będę dużo podróżować, ale jak dotąd
nic z tego.
- Właśnie, twoja praca. Zamierzałem spytać, co właściwie
robisz? Pracujesz zawodowo, prawda?
- Na szczęście tak - przytaknęła z zapałem Klara. Na samą myśl
o tym, że mogłaby siedzieć całe dnie zamknięta z Joe w czterech
ścianach ich mieszkania, przebiegł ją dreszcz. Nieraz myślała, że
tylko dzięki pracy udało jej się zachować psychiczną równowagę.
RS
63
- Jestem charakteryzatorką - wyjaśniła.
- Tak? - Ross wydał się trochę zaniepokojony. - Gdzie pracujesz?
Dla filmu czy telewizji?
- Głównie w telewizji.
- Ach, tak... i lubisz to?
- Raczej tak, praca jest ciekawa. Jeździmy po różnych miejscach,
stale nowi ludzie, nowe sytuacje, studia, plenery.
- Spotykasz wiele sławnych osób? - spytał z autentyczną
ciekawością, która wydała się jej niezrozumiała. Przecież jako pisarz
też musiał znać to środowisko.
- Moi klienci to na ogół zupełnie zwykli ludzie, najczęściej
bardzo wystraszeni, bo mają wystąpić przed kamerami po raz
pierwszy.
Przerwała, bo na stole pojawił się półmisek baraniny z zielonym
groszkiem, pieczonymi kartoflami i cebulą.
Mimo protestów Klary Ross znowu napełnił jej kieliszek.
- Musisz to wypić. We Francji obiad bez wina to nie jest obiad.
Przez chwilę jedli w milczeniu. Klara zastanawiała się, co zrobić,
żeby skierować rozmowę na osobę Rossa. Jak zacząć?
- Nic mi nie powiedziałeś o swoich zainteresowaniach -
zaryzykowała w końcu. - Wspomniałeś, że nie lubisz mówić o sobie...
- dodała ściszonym głosem i spuściła oczy.
Ross uśmiechnął się.
- Uważasz mnie za potwora.
- Nie, skądże! - zaprzeczyła gorąco, ośmielona jego uśmiechem. -
Po prostu chcesz bronić swojego prywatnego życia. Rozumiem to,
mój zawód nauczył mnie dyskrecji i wyrozumiałości dla ludzkich
słabości. - Uśmiechnęła się wesoło. - Dla człowieka interesu twarz to
kapitał. Twarz może coś ukryć, a coś innego pokazać. Musi wzbudzać
zaufanie, nie wolno jej okazać wewnętrznej niepewności. Musi grać.
Ty też nie możesz odsłonić twarzy przed kimś tak zupełnie obcym
jak ja.
- Szkoda, że nie wszyscy podzielają twoje zdanie. Mógłbym ci
dać niejeden przykład... - przerwał - ale nie chcę.
RS
64
Przez chwilę milczał, a potem uśmiechnął się.
- Ale opowiem ci coś o sobie. Co cię najbardziej interesuje? Moje
hobby?
Klara nie odpowiadała, pogrążona we' własnych myślach.
- Klaro?
Ocknęła się z zamyślenia.
- Tak? Słucham.
- Gdzie ty znowu byłaś, bo na pewno nie tutaj.
- Ja... - powiedziała Klara rozmarzonym głosem -tak sobie
myślałam... jaki ty masz miły uśmiech, kiedy się po prostu
uśmiechasz. Powinieneś robić to częściej.
- Dziękuję za komplement. Mam jednak wrażenie, że coś się za
tym kryje, jakby wymówka. Czy to czasem nie znaczy, że jestem
okropnym, ponurym facetem, który tylko od czasu do czasu potrafi
być miły?
- Wcale tak nie myślę - zaprzeczyła gorąco Klara, a potem
zorientowawszy się, że Ross żartuje, wybuchnęła śmiechem.
- Też ci z tym lepiej - powiedział Ross, dotykając jej policzka. -
Po raz pierwszy widzę, jak się szczerze śmiejesz i po raz pierwszy
widzę, że masz śliczne dołeczki w policzkach.
Jeszcze raz delikatnie dotknął jej policzka, a potem, jakby
zachęcony jego gładkością, pogładził ją po twarzy. Klara drgnęła.
- A co to takiego? - udała rozbawienie. - Towarzystwo
wzajemnej adoracji?
Na szczęście właśnie podano deser. Cytrynowy sorbet, placek
czekoladowy i creme anglaise.
- Co za wspaniałości!
Deser zjawił się w samą porę, żeby rozładować sytuację. Klara ze
sztucznym zapałem zabrała się do jedzenia. Ross zaczął opowiadać o
swoim ostatnim hobby, jakim było latanie balonem.
- Zainteresowałem się bliżej tym sportem, bo zamierzałem o
tym napisać książkę. Bohaterem mojej następnej powieści będzie
awanturnik i podróżnik, ktoś w stylu Richarda Bransona.
- Do ciebie to również pasuje - stwierdziła, kiedy jej
RS
65
szczegółowo opowiedział, na czym właściwie polega ten sport.
- Tak, muszę przyznać, że lubię sytuacje pobudzające obieg krwi
w żyłach.
- Uczyłeś się latać?
- Tak, oczywiście. Oprócz tego zdałem dwa poważne egzaminy z
nawigacji i prawa lotniczego. Do tego kilka testów.
- I masz własny balon?
- Mam, nazwałem go „Duchem Prowansji". Chcesz go zobaczyć?
Jest bardzo piękny.
Mówił z takim entuzjazmem, jakby opowiadał o kimś bardzo
bliskim.
- Bardzo, naprawdę! - Klara była zachwycona nie tyle
perspektywą ujrzenia balonu, co ponownego spotkania z Rossem.
Może rzeczywiście oszalała, ale pragnęła jeszcze go zobaczyć.
Nawet gdyby stosunki między nimi nigdy nie miały wyjść poza fazę
zwykłej znajomości czy przyjaźni, chciała się z nim spotykać. Nigdy
niczego tak silnie nie pragnęła.
A co będzie, kiedy trzy tygodnie miną i wyjedzie z Prowansji...
Trudno, niech się dzieje, co chce.
W sali było gęsto od papierosowego dymu, unoszącego się
błękitnymi spiralami w smugach słońca, które wpadały przez okno.
Klara mimowolnie skrzywiła się z niesmakiem. Sama nigdy nie paliła
i nie znosiła dymu. Ross zrozumiał natychmiast.
- Chyba pójdziemy, prawda?
Wyszli z restauracji i ponownie skierowali się w stronę placu.
- Chcesz to zobaczyć jeszcze raz? Chodzisz dziś trochę lepiej, ale
pamiętaj, że musisz uważać na nogę.
Ruszyli drogą między straganami. Klara kupiła kilka metrów
malowanego ręcznie materiału.
- Uszyję sobie z tego spódnicę - wyjaśniła - i ile razy na nią
spojrzę, zawsze będzie mi przypominała to miejsce. I ciebie - dodała
po chwili.
- Chyba nie bardzo masz ochotę wracać - powiedział obojętnie,
jakby nie dosłyszał ostatnich słów.
RS
66
Tak właśnie powinno być, pomyślała, nic mnie to nie obchodzi.
- Nie wiem, jak sobie dam radę - odparła z pozorną , beztroską. -
Ostatni rok przetrwałam dzięki pomocy Wandy.
- Twoja kuzynka musi być zamożna. Czym się właściwie
zajmuje?
Klara zdawała sobie sprawę, że kiedyś Ross o to zapyta. Była tego
tak pewna, że z góry wiedziała, że będzie musiała skłamać. To
znaczy, niezupełnie, po prostu powie coś, co jest półprawdą, nie
będąc przy tym całkowitym kłamstwem.
- Pracuje jako... to znaczy, zajmuje się, można powiedzieć,
badaniem opinii publicznej.
W pewnym sensie było to zgodne z prawdą. Opinia publiczna
odgrywała jakąś rolę w pracy dziennikarza.
- Nie przypuszczałem, że z tego można mieć pieniądze - zdziwił
się Ross i ku zadowoleniu Klary, uznając temat za wyczerpany,
zaprowadził ją do stoiska z biżuterią, gdzie sprzedawano wyroby z
półszlachetnych kamieni.
- Skoro jesteś tu po raz ostatni, powinnaś mieć jakąś bardziej
okazałą pamiątkę z Prowansji.
Zanim zdążyła zaprotestować mówiąc, że nie stać jej na kupno
takich drogich rzeczy, Ross nabył wisiorek w kształcie słonecznika,
którego płatki wykonano z żółtych podłużnych kamieni.
- Nie trzeba, naprawdę, nie mogę tego przyjąć. Nalegał tak
bardzo, że ustąpiła, żeby nie przedłużać sceny.
- Bardzo dziękuję - powiedziała oficjalnym tonem - chyba
powinnam go przymierzyć.
- Pozwól, że ci pomogę. - Ross wziął naszyjnik i założył jej na
szyję. Poczuła dotyk jego palców ha karku, jej ciało zareagowało
natychmiast; serce zaczęło bić szybciej, piersi naprężyły się.
Ross manipulował przy naszyjniku przez dłuższą chwilę. Czas
zatrzymał się; Klara i stojący za nią mężczyzna z dłońmi lekko
muskającymi jej szyję trwali w bezruchu, jakby należeli do innego
świata, który nie ma nic wspólnego z panującą wokół codzienną
gonitwą. Klara słyszała bicie swego serca. To Ross przerwał zaklęty
RS
67
krąg ciszy.
- Czas wracać. Chyba nie masz nić przeciwko temu? To nie było
pytanie. To było polecenie, które należało wykonać.
- Oczywiście, wracajmy - szepnęła. - I tak poświęciłeś mi dużo
czasu.
Ross zdawał się tęgo nie słyszeć. Ktoś inny na jego miejscu
zaprzeczyłby uprzejmie; ktoś inny, ale nie on. Był odporny na miłe
słówka i komplementy. Powiedział to, co myślał, a teraz zamierzał
wprowadzić to w czyn. To wszystko.
Droga powrotna do Puit de Mirabeau upłynęła w kompletnej
ciszy.
- Napijesz się ze mną herbaty? - spytał ze zdawkową
uprzejmością, kiedy zbliżali się do Moulin Gris.
- Nie, dziękuję - odparła tym samym tonem. -Chciałabym wrócić
prosto do siebie.
- Skoro tak, bardzo proszę.
Zwykle, kiedy gdzieś dojeżdżali, Ross wysiadał pierwszy,
obchodził samochód i otwierał drzwi po jej stronie, pomagając jej
wydostać się. Tym razem nie poruszył się jednak czekając, aż da
sobie radę sama. Nie zdjął nawet rąk z kierownicy. Przeciwnie,
zacisnął je mocno i Klara zauważyła, że jego palce zbielały.
Tak jakby był na kogoś obrażony. Ale na kogo? Czy czymś go
uraziła? Może powiedziała coś niestosownego? Albo coś
niestosownego zrobiła? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania.
Przecież było tak miło. Do chwili, kiedy zaczął zapinać jej naszyjnik.
Potem wszystko się zmieniło. Bez widocznego powodu. Ross był
człowiekiem skomplikowanym bardziej, niż myślała.
- Dziękuję za miły dzień - powiedziała głosem grzecznej
dziewczynki.
Skinął głową.
- To ja dziękuję.
Jego głos nie wyrażał żadnych uczuć. Otworzyła drzwi
samochodu, wahała się chwilę, jakby na coś czekała, po czym
wysiadła.
RS
68
- Wobec tego, do widzenia.
Jeszcze raz skinął głową. Samochód ruszył.
Nie wspomniał słowem o następnym spotkaniu. Klara znużonym
ruchem otworzyła drzwi przyczepy i weszła do środka. Noga bolała
ją bardzo. Nie trzeba było tyle chodzić, pomyślała po fakcie. Zresztą
jakie to miało teraz znaczenie...
Czekało ją wiele pustych, smutnych dni. Wakacje dopiero się
zaczęły, ale dla niej równie dobrze mogłyby się skończyć. Ross nie
wróci. Z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zniechęcił się do niej.
Był człowiekiem niezbyt zrównoważonym, niestałym, zaskakującym.
Jego zmienne nastroje nie wróżyły nic dobrego. Może lepiej, że już
się nie spotkają. Miała dosyć mężczyzn, po których „można się
wszystkiego spodziewać". Raz na zawsze.
Przewidywania Klary, że czeka ją długie, samotne popołudnie i
wieczór we własnym towarzystwie, nie sprawdziły się. Wanda
niespodziewanie wróciła wcześniej, niż zapowiadała. Zadowolona, w
dobrym nastroju, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
- Było świetnie. Teraz przez kilka dni nie będę się z nim
spotykać. Jedzie do Paryża w interesach. Dlatego pokręcę się tutaj.
Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza.
- To on pracuje? Myślałam, że to taki niebieski ptak.
- Owszem, pracuje - ucięła Wanda, najwyraźniej nie zamierzając
podejmować tematu.
Klara była zdziwiona. Wanda należała do kobiet zajętych głównie
własną osobą i dających temu wyraz w długich monologach; teraz
jednak znacznie bardziej interesowała ją Klara.
- I co, obraził się? - zapytała, wysłuchawszy relacji Klary. -
Musiałaś popełnić jakiś błąd. Może zrobił krok w przód, a ty go
zniechęciłaś.
- Skądże! - zaprzeczyła z niesmakiem Klara. - Między nami nie
ma mowy o takich sprawach. Na chwilę zamyśliła się.
- Zresztą trochę mnie to dziwi, bo sądząc z tego, co o sobie
opowiada, dawniej był z niego niezły kobieciarz.
- A co mówi? - Wanda najwyraźniej się ożywiła. - Opowiedz coś
RS
69
więcej.
- Mówi, że jest zmęczony pocałunkami, no i ogólnie ma dość
kobiet - wyjaśniła Klara.
Wanda niespodziewanie wybuchnęła śmiechem. Śmiała się długo,
ale nie wyjaśniła Klarze, co właściwie tak ją rozbawiło.
- Ale, ale - nagle zmieniła temat - wywołałam twój film, zaraz ci
dam zdjęcia.
Podała jej kolorowy album. Zdjęcia były doskonałe.
- Ile ci jestem winna? - spytała Klara. - Koszmarnie drogo -
dodała, widząc sumę na rachunku podanym jej przez kuzynkę. -
Myślałam, że wyniesie znacznie mniej.
- Miałaś rację, płacisz tylko połowę, oddałam go razem z moim
filmem.
Klara spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Nawet nie wiedziałam, że zabrałaś aparat, zawsze mówiłaś, że
robienie zdjęć zupełnie cię nie interesuje.
- Bo tak jest. Po prostu zrobiłam kilka zdjęć tego faceta, na
pamiątkę. Pożyczył mi aparat.
Wyjaśnienie całkowicie Klarę zadowoliło. To była cała Wanda.
Jedyne zdjęcia, jakie posiadała, to były fotografie „jej facetów".
Widoczne chce ostatnią zdobycz dołączyć do kolekcji.
- Możesz mi go pokazać?
- Niestety, nie. Wysłałam zdjęcia do domu. Chcę, żeby je mama
zobaczyła.
To było znacznie mniej prawdopodobne. Wanda do tej pory
niczego o sobie rodzicom nie mówiła, z tej prostej przyczyny, że
rodzice nigdy nie zaaprobowaliby jej stylu życia. Mówiąc prościej,
nie chcieli widzieć żonatych mężczyzn u boku swojej córki. Nawet na
zdjęciu.
Trudno, pomyślała Klara, skoro chce coś ukryć, musi mieć jakieś
powody.
- Nawet jestem zadowolona z tego, że tu będziesz - powiedziała.
- Nie sądzę, żeby Ross wrócił. Może to nawet lepiej. Ta Cała historia
jest bez przyszłości.
RS
70
- Może i prawda. - Wanda zamyśliła się na moment. - Tak czy
inaczej - powiedziała w nagłym przypływie energii - to nie znaczy, że
ty nie możesz wziąć sprawy w swoje ręce. Nawet powinnaś.
Klara osłupiała. To było coś zupełnie nowego.
- Niby dlaczego?
- Dlatego, że... - Wanda próbowała znaleźć jakiś argument. - To
po prostu kwestia honoru. Dlaczego to on ma dyktować, czy się
widujecie, czy nie? Zawsze uważałam, że o ważnych sprawach
powinno się decydować samemu.
RS
71
ROZDZIAŁ PIĄTY
Argumenty Wandy nie przekonały Klary. Zupełnie inaczej
rozumiała słowo „honor". Nigdy nie uganiałaby się za mężczyzną,
który jasno dał jej do zrozumienia, że się nią nie interesuje.
Ponadto Ross powiedział jej przecież, co sądzi o kobietach, które
mu się narzucają. Nie chciała powiększać ich grona. Ile było kobiet w
jego życiu? Stale się nad tym zastanawiała, mimo że tyle razy
postanawiała więcej o nim nie myśleć. Trzeba jakoś spędzić wakacje.
Minęło kilka jałowych dni. Oczywiście, nie była zupełnie sama, miała
Wandę. Ale odwiedzanie nowych miejsc z kuzynką to nie to samo, co
robienie tego z Rossem.
Mimo że noga jeszcze całkiem nie wydobrzała, Klara towarzyszyła
Wandzie w wyprawach po okolicy. Wyjeżdżały wcześnie rano i
wracały o zmroku. Bez Rossa Prowansja dużo traciła. Wszystko
wskazywało na to, że docenić uroki krajobrazu można wyłącznie w
ściśle określonym towarzystwie. A przecież krajobraz był ten sam,
słońce świeciło podobnie, błękit nieba nie spłowiał, a jednak...
Zachowuję się jak dziecko, myślała Klara, do tego rozpieszczone.
Odebrano mi cukierek i zaraz wszystko „be". Ross sobie poszedł i
cały świat zbrzydł.
Sytuację pogarszały jeszcze uwagi Wandy. Stale wspominała o
Rossie podkreślając, że teraz wszystko zależy od Klary.
- Masz przecież świetny pretekst. Twój rower stale jest u niego.
Możesz iść i zapytać, czy już zreperowany.
Zupełnie jakby miała w tym jakiś interes, myślała Klara. Może
chce mnie wykorzystać w jakimś, sobie tylko wiadomym, celu?
- Nie zrobię tego - powiedziała - ale jeśli się obawiasz, że będę ci
przeszkadzać, kiedy twój znajomy wróci z Paryża, możesz być
spokojna. Dam sobie radę sama. Nawet bez roweru. Noga już prawie
wcale mnie nie boli, za dzień, dwa będę mogła prowadzić.
- Twoja sprawa - odburknęła Wanda - co nie zmienia faktu, że
jesteś głupia. Po całych wakacjach zostanie ci kilka zdjęć i do tego na
RS
72
żadnym nie będzie jego.
- Mylisz się! - wykrzyknęła z triumfem Klara. - Mam jego zdjęcie.
Właśnie chciałam cię prosić, żebyś mi wywołała drugi film, kiedy
będziesz w Cadenet.
Wanda zmieniła się w mgnieniu oka.
- Oczywiście, że go wezmę. Bardzo cię przepraszam za to, co
mówiłam. Chodzi mi tylko o ciebie, chciałabym, żebyś miała udane
wakacje.
- Wakacje mogą być udane, nawet bez mężczyzny, przynajmniej
moje wakacje - powiedziała Klara i żeby złagodzić aluzję, dodała: -
Co nie znaczy, że w przeciwnym razie muszą być nieudane.
Mimo tych deklaracji Klara czuła się trochę nieswojo, kiedy
Wanda wyruszyła na spotkanie ze swoim „nieznajomym".
Pomacała obolałą kostkę. Chyba da radę spędzić kilka godzin za
kierownicą. Jeśli jednak przesadzi i do reszty załatwi sobie nogę,
Wanda będzie musiała prowadzić sama w powrotnej drodze, co nie
jest najlepszym pomysłem na zakończenie całej wyprawy.
Zastanawiała się właśnie, co robić, kiedy nagle usłyszała znajomy
dźwięk. Odgłos hamującego citroena. Starego citroena należącego do
Rossa.
Rzuciła się do drzwi i - przystanęła wpół drogi. Wróciła na
posłanie i złapała pierwszą lepszą książkę. Jeśli to naprawdę Ross,
trzeba udać, że nic ją to nie obchodzi. Chłodne, uprzejme zdziwienie.
Jakby nigdy nic. Właśnie tak powinna go przyjąć. Nie usłyszy
przecież bicia jej serca, a przy odrobinie szczęścia nie dostrzeże też
drżenia rąk.
Rozległo się pukanie we framugę otwartych drzwi. Siląc się na
spokój, powiedziała obojętnym tonem:
- Proszę.
Nie musiała na niego patrzeć. Wiedziała, że to on. Poczuła zapach
dobrej wody kolońskiej.
- Nie wyjechałaś? - spytał lekko schrypniętym głosem.
Klara uniosła oczy znad książki. Nie musiała udawać zdziwienia.
- Nie, dlaczego miałabym wyjeżdżać? - I lekko zaniepokojona,
RS
73
dorzuciła: - Przyjechałeś prosić, żebyśmy opuściły ten teren?
- Nie - odparł krótko. Patrzył na nią tak, jak się patrzy na kogoś
bardzo dawno nie widzianego. Klara mocniej ścisnęła trzymaną w
ręku książkę. Słyszała bicie swego serca i niemal czuła napięcie
panujące w niewielkiej przyczepie.
- Ross - powiedziała z trudem - czy coś się stało? Wyglądasz...
wyglądasz jakoś dziwnie - dokończyła bezradnie, nie znajdując
odpowiedniego określenia.
Ross bez słowa usiadł naprzeciwko niej.
Ubrany był w zwykły, codzienny strój. Dżinsy, błękitna koszula.
Szare oczy wyglądały mniej chłodno niż zwykle. Pod rozpiętą
koszulą zauważyła opaloną pierś i gęste, ciemne włosy. Jak dobrze
byłoby tak się w niego wtulić, przemknęło jej przez głowę. - Nic się
nie stało - odezwał się wreszcie. - Myślałem, że wyjechałaś, bo od
dwóch dni nie widziałem waszego samochodu.
Drgnęła. Gzy dobrze zrozumiała? To on tutaj był? Szukał jej?
Mogła z nim spędzić dwa dni, a tak straciła je bezpowrotnie!
- Chyba nie prowadziłaś sama z tą nogą? - W jego głosie
brzmiało zniecierpliwienie. Takim głosem przemawia się do dziecka,
które się podejrzewa o bezmyślność i beztroskę.
- Nie, oczywiście, że nie. Cały czas prowadziła Wanda.
Pomyślałam, że mogłabym dzisiaj spróbować. Właśnie...
- Gdzie ona jest? - przerwał jej Ross.
- Umówiła się ze swoim znajomym. Właśnie wrócił z Paryża. Nie
było go kilka dni...
- Dlatego łaskawie mogła pobyć z tobą - dokończył złośliwie. -
To trochę samolubna osóbka, ta twoja kuzynka.
Klara nie próbowała zaprzeczać; Wanda była samolubna.
- A co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował spędzenie
dzisiejszego dnia w moim towarzystwie?
Propozycja padła tak nieoczekiwanie, że nie potrafiła zachować
się naturalnie. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Dopiero co
myślała o tych dwóch straconych dniach, których z nim nie spędziła.
- Naprawdę... nie musisz... chyba nie sądzisz, że ja... - wyjąkała,
RS
74
ale Ross przerwał jej po raz trzeci.
- Myślałem, że masz ochotę zobaczyć „Ducha Prowansji".
- Och, tak! Bardzo!
- Właśnie go przygotowujemy do kolejnego lotu. Moglibyśmy
tam jechać. Oczywiście, jeśli masz wolną chwilę...
Nietrudno było zgadnąć, że nie ma nic do roboty.
- Postaram się coś znaleźć. - Teraz w jej głosie brzmiała ironia.
- Doskonale, zatem w drogę.
Wstał i już miał się skierować ku drzwiom, kiedy nagle spojrzał na
nią i uśmiechnął się tym swoim uśmiechem.
- Zawsze tak czytasz książki, trzymając je do góry nogami?
Klara spojrzała na trzymany w ręku tomik. Podczas całej
rozmowy musiał zdawać sobie sprawę, że ona gra komedię.
Rzuciła książkę.
Kiedy wychodzili, zatrzymała się na stopniach przyczepy.
- Mam się jakoś specjalnie ubrać?
- Nie. Nie sądzę, żebyśmy dziś latali.
Z wdzięcznością zwróciła uwagę na użytą przez niego pierwszą
osobę liczby mnogiej. Poczuła się dzięki temu częścią jego życia. W
tej sytuacji było zupełnie oczywiste, że robią coś razem.
Trochę się jednak przestraszyła. Kiedy Ross pierwszy raz
wspomniał o oryginalnych sportach, jakie uprawia, ogarnęła ją lekka
zazdrość. Co innego jednak mieć na coś ochotę, a co innego okazję
zrealizowania tego, co się kiedyś niebacznie uznało za marzenie.
Latanie balonem może przecież być niebezpieczne.
- Tam, w górze, trzeba być ciepło ubranym - wyjaśnił Ross - bo
jest znacznie zimniej. Ale na razie... - spojrzał na nią z wyraźną
przyjemnością - jesteś świetnie ubrana. Na ogół drobne kobiety
fatalnie wyglądają w szortach, do tego są potrzebne długie nogi.
Jesteś jedyną osobą, której we wszystkim jest ładnie. Masz bardzo
dobrą figurę.
Na pierwszy rzut oka „Duch Prowansji" był po prostu wielką
płachtą czerwonego materiału. Leżał niedaleko Moulin Gris, na
rozległym polu porosłym drzewami.
RS
75
- Właśnie stąd najczęściej startuję - objaśnił ją Ross. - Drzewa
się bardzo przydają, dają naturalną osłonę i łatwiej jest napełnić
balon.
Powłokę rozpostarto na polu i zaczęto przygotowania. Nad całą
operacją czuwało dwóch mężczyzn w kombinezonach.
- Trzeba wszystko dokładnie sprawdzić - powiedział Ross -
balon, przewody, palniki. To się potem bardzo opłaca tam, w górze.
Po dokładnych oględzinach balonu przystąpiono do przeglądu
kosza i zbiorników paliwa.
Ross przedstawił Klarze swoich pomocników, swoją „naziemną
ekipę", jak powiedział.
- Kiedy zamierzasz startować?— zapytała.
- Jutro, o ile wszystko pójdzie dobrze. Czy w dalszym ciągu masz
ochotę mi towarzyszyć?
W jego głosie usłyszała wyzwanie, podejrzewał, że się wycofa.
Podniosła głowę, przełknęła ślinę i pewnym głosem odparła:
- Oczywiście. Dlaczego nie?
Mimo że bardzo się starała nie obudzić Wandy, musiała się
ubierać przy akompaniamencie jej gderania.
- Czy ty wiesz, która jest godzina? Wiedziała, wpół do czwartej,
ale przecież Ross wytłumaczył, że to najodpowiedniejsza pora na
wyprawy balonem. Bardzo wcześnie rano albo wieczorem, gdyż
wtedy można uniknąć prądów ciepłego powietrza.
Była przygotowana na wszystko. Nawet na to, że wszystkie jej
przygotowania okażą się daremne. Ross uprzedził ją, że w tej
sytuacji nic się nie da przewidzieć. Nawet czasu powrotu.
- Wszystko zależy od warunków atmosferycznych.
Najważniejsze są wiatry. Znam, oczywiście, prognozy na jutro, ale
meteorolog może się mylić.
Zaproszenie Wandy na start nie wchodziło w rachubę. Nawet
gdyby dała się Wyciągnąć z łóżka o tak wczesnej porze, w dalszym
ciągu przejawiała dziwną niechęć do spotkania z Rossem Savage'em.
Chociaż utrzymywała, że go nie zna, Klara nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że to nieprawda. Musieli kiedyś się spotkać, a to spotkanie
RS
76
najwyraźniej nie należało do udanych.
Może Wanda była jedną z tych zaborczych, napastliwych kobiet,
na które się skarżył. Śmiało mogła ją sobie wyobrazić w takiej roli.
Tylko dlaczego w takim razie przyjechała tutaj, narażając się na
ryzyko ponownego spotkania?
Te wszystkie pytania, na które nie znajdowała odpowiedzi, psuły
jej tylko humor; najlepiej było o tym nie myśleć, zepchnąć w
podświadomość, zapomnieć na tak długo, jak się da.
Rozmyślając o tym wszystkim, szła drogą w szarym świetle
poranka. Ross chciał po nią przyjechać, ale mu odradziła.
- Przyjdę sama, to niedaleko, będziesz zajęty przygotowaniami.
Na ile mogła to ocenić, pogoda była dobra, „sprzyjające warunki
atmosferyczne", jak powiedziałby Ross.
Mimo to nie czuła się zbyt pewnie. Beztrosko przyjęła jego
zaprószenie, ale teraz nie wiedziała, czy dobrze zrobiła. Trzeba się
opanować i wejść do kosza. Musi to zrobić, zależy jej na tym, żeby
pokazać Rossowi, jak bardzo jest opanowana. Musi mu
zaimponować zimną krwią. Ogromnie jej zależało na jego opinii.
Kiedy przyszła na miejsce, balon był już częściowo napełniony. Z
każdą chwilą robił się coraz większy i bardziej pękaty; purpurowy
namiot napinający przytrzymujące go więzy.
Ross wyszedł jej na spotkanie, pochwalił, że założyła spodnie,
sweter, a nawet wełnianą czapeczkę.
- Weź jeszcze to - podał jęj kask. - Ostrożność nie zawadzi.
Klara parsknęła nerwowym śmiechem.
- Zapowiada się niebezpiecznie.
- Przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności nie ma
mowy o niebezpieczeństwie, ale jeśli chcesz zmienić zdanie, jeszcze
nie jest za późno. Możesz się wycofać.
To ostatnie zdanie sprawiło, że Klara odzyskała pewność siebie.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - powiedziała z
uśmiechem.
Purpurowy namiot został ustawiony w prawidłowej pozycji. Klara
dołączyła do ekipy, próbując na coś się przydać. Ross skierował prąd
RS
77
ciepłego powietrza prosto w otwór balonu.
Wreszcie nadeszła chwila, kiedy nie było nic więcej do zrobienia.
Przygotowania zostały zakończone; pozostawało już tylko wejść do
tego czegoś, co przypominało kosz na bieliznę, obciążony
pojemnikami z gazem. Klara chwilę zwlekała.
- Trochę tu ciasno - marudziła, żeby zyskać na czasie.
Ross podał jej rękę i pomógł wsiąść do kosza.
- Jest wystarczająco duży - powiedział uspokajająco, biorąc ją
ponownie za rękę, co tylko zwiększyło jej niepokój. - I solidny -
dodał. - Nie ma się czego bać.
Może i był solidny, ale na pewno niewystarczająco duży, żeby
stłumić jej obawy, związane z perspektywą przebywania z Rossem
sam na sam.
Ross prezentował się znakomicie w obcisłym sportowym
kombinezonie, podkreślającym idealne proporcje jego sylwetki.
Nie było wyjścia. Należało przezwyciężyć własną słabość i stawić
czoło czemuś nieuchwytnemu, co z nie znaną dotąd siłą przyciągało
ją do tego mężczyzny.
Nigdy by tego nie docenił, nawet gdyby się kiedykolwiek o tym
dowiedział.
Stali obok siebie, Klara oparta lekko o brzeg kosza, unoszącego się
w górę powoli, ale nieubłaganie. Ziemia oddalała się, cofała,
odpływając im spod nóg. Klarę ogarnął strach; zadrżała.
Poczuła rękę Rossa na ramieniu.
- Wszystko w porządku?
Zawstydzona tym, że nie stanęła na wysokości zadania, podniosła
na niego oczy i nieco drżącym głosem powiedziała:
- Wszystko dobrze.
I nagle zdała sobie sprawę, że mówi prawdę. Było jej dobrze,
bardzo dobrze, kiedy tak unosiła się w powietrzu nad polami
Prowansji. Spokój i cisza.
- Dokąd lecimy? - zapytała i usłyszała krótkie parsknięcie.
- Bóg jeden wie, wszystko zależy od wiatru - odparł Ross z
uśmiechem.
RS
78
Błogostan prysł w jednej chwili.
- To znaczy... że ty tego... nie kontrolujesz?
- Mogę tylko obniżyć się albo unieść wyżej, to zależy ode mnie,
reszta to sprawa wiatru.
- Czy chcesz powiedzieć, że nie wiadomo, gdzie wylądujemy
ani... kiedy?
- Trudno przewidzieć, Przy wietrze wschodnim lecimy na
zachód, i odwrotnie, ale nie martw się, ze mną nic złego ci się nie
stanie, możesz mi wierzyć.
Uspokoiły ją nie tyle słowa, ile ton jego głosu, serdeczny i
opiekuńczy.
- Ponadto mamy stały kontakt z ziemią - dodał Ross. - Dam znać,
gdzie lądujemy i przyjadą po nas.
- Wcale się nie boję - powiedziała Klara, próbując opanować
drżenie głosu. - Po prostu chciałam wiedzieć, jak się dostaniemy z
powrotem do Puit de Mirabeau.
- Nic trudnego. Kiedy będziemy chcieli lądować, możemy to
zrobić w każdej chwili. Zresztą te wszystkie niewiadome dodają
tylko smaku całej wyprawie, nie sądzisz?
Ponieważ przytaknęła nie dość entuzjastycznie, dodał
poważniejszym tonem:
- Najważniejsze dla mnie jest to, że kiedy jest się wysoko w
górze, człowiek zyskuje pewien dystans, odrywa się od tego, co go
wiąże ze światem.
Ciekawe, od czego najbardziej pragnie się oderwać, pomyślała,
patrząc na czysty profil Rossa, rysujący się na tle błękitnego nieba.
Podróż balonem mimo lęku, jaki wzbudzała, była niezwykła.
Największe wrażenie wywierała cisza; płynęli nad polami i łąkami
cicho i spokojnie jak duchy.
- Musimy to jakoś uczcić. - Z zadumy wyrwał ją głos Rossa. - To
taka stara tradycja. Każdy członek załogi powinien wznieść toast za
szczęśliwy lot.
Ciszę zakłócił strzał korka. Ross uniósł szklankę. - Nasze zdrowie!
- Nasze zdrowie! - powtórzyła jak echo Klara, nadając słowu
RS
79
„nasze" nieco poważniejsze znaczenie.
Picie szampana w koszu sunącego nad ziemią balonu wkrótce
wydało jej się rzeczą najzwyklejszą w świecie. Wystarczyło
spróbować, a wszystko stawało się znacznie prostsze, niż mogło się
wydawać. Wychyliła się lekko za brzeg kosza.
Krajobraz w dole był fascynujący.
- Z góry rzeczywiście wszystko wygląda zupełnie inaczej -
powiedziała. Pod nimi płynęły domy, drzewa, zwierzęta; unosili się
nawet wyżej niż niektóre ptaki.
- Cudowne! Nie wiem, jak ci dziękować! Ross uśmiechnął się
wyrozumiale.
- Wiedziałem, że będzie ci się podobać. Wzięłaś ze sobą aparat
fotograficzny?
- O cholera! Zapomniałam! - Klara prawie nigdy nie używała
mocnych słów, ale tym razem emocje były zbyt silne. - Jak mogłam
zapomnieć! Zawsze go biorę. Jestem na siebie wściekła. Stracić taką
okazję!
- Nie szkodzi - powiedział Ross - zabiorę cię kiedyś jeszcze raz.
- Mówisz poważnie? - Ogromne zielone oczy spojrzały na niego
z niedowierzaniem. - Przyrzekasz?
Ross cofnął się na tyle, na ile pozwalały rozmiary kosza.
- Harcerskie słowo honoru. Ale popatrz, tam w dole to Aix.
Byłaś już tam? A na wybrzeżu?
Klara przecząco pokręciła głową.
- Nie, ale Wanda była i dziś chyba też pojedzie.
- W tych swoich sprawach - powiedział domyślnie Ross z
naganą w głosie.
Jakiego rodzaju doświadczenia sprawiły, że miał . tak
zdecydowanie negatywny stosunek do kobiet? Teraz, kiedy już
trochę go znała, zaczynała podejrzewać, że w rzeczywistości jest
inny, niż się wydaje. Gra rolę, starannie się maskuje, świadomie
tworząc fałszywy obraz samego siebie. To, co pokazuje na zewnątrz,
to skorupa, pod którą się kryje, bo ktoś kiedyś dotkliwie go zranił.
- Wybierzemy się razem do Aix. Klaro, co ci jest?
RS
80
Jego pytanie przywołało ją do porządku. Uświadomiła sobie, że
pod wpływem zaprzątających ją myśli wpatruje się w niego w
sposób, który musi zwrócić jego uwagę.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Otrząsnęła się.
- Och, przepraszam... właśnie myślałam...
- Sądząc po wyrazie twoich oczu, musiały to być ciekawe myśli.
Możesz mi powiedzieć, co to było?
Pokręciła głową.
- Nie. Wolałabym nie. Nie będziesz zadowolony.
- Spróbuj.
Przez chwilę patrzyła na niego z powątpiewaniem, a potem nagle
się zdecydowała.
- Dobrze. Powiem. Zastanawiałam się, co się takiego stało, że
żyjesz z dala od ludzi, że chcesz być sam, że stronisz od... kobiet.
Kiedyś powiedziałeś, że jestem za młoda, żeby żyć w celibacie. A ty
co? Czy ty...
- Możesz być spokojna, moja droga. Mam normalne potrzeby,
tylko może nieco większe niż możliwości ich zaspokajania.
Te słowa w połączeniu z tonem, jakim były powiedziane,
poruszyły ją do głębi. Wierzyła w to, co mówił. Musiał być bardzo
pobudliwy, wiedziała o tym, czuła to.
Nagle zapragnęła przytulić go do siebie i pocałować; z trudem się
powstrzymała.
- Dlaczego wobec tego... czy ciebie ktoś skrzywdził?
- Tak, było coś takiego. Ale nie tylko to spowodowało, że
odsunąłem się od ludzi... - Przerwał, jakby za dużo powiedział.
- I nigdy nie czułeś się samotny? - pytała dalej Klara.
Ona, kiedy wreszcie rozstała się z Joe, była szczęśliwa, że
nareszcie jest panią swego życia, samej siebie, a przede wszystkim -
swego ciała. Tak było na początku; potem, nieco później, zrozumiała,
że nie może być sama. Brakowało jej kogoś, kto mógłby zaspokoić jej
potrzeby psychiczne i fizyczne.
Szczerze mówiąc, do tego wniosku doszła w chwili, kiedy poznała
Rossa.
RS
81
- Samotny? - podjął Ross. - Nie. Mam tu mnóstwo znajomych.
Zresztą zależy, o jaki rodzaj samotności ci chodzi. Jaką samotność
miałaś na myśli?
Spojrzał na nią uważnie; robił to już nieraz, ale tym razem jego
szare oczy miały zupełnie inny wyraz. Klara nie odpowiadała, pod
wpływem jego spojrzenia zapomniała, o czym mówili, właściwie
zapomniała o wszystkim. Zawieszona między niebem a ziemią czuła
się teraz znacznie bliżej nieba.
Ross mówił coś. Widziała, że porusza ustami. Nagle usłyszała
pytanie.
- Chodzi ci o to, czy czasem mam ochotę przespać się z kobietą,
tak?
Skinęła głową. Czuła, że rozmiary kosza, przed chwilą jeszcze
wystarczająco duże, raptownie się zmniejszają, a wraz z nimi
zmniejsza się odległość dzieląca ją od Rossa. Zebrała się na odwagę.
- Tak, właśnie to miałam na myśli, ale - dodała ogarnięta nagłą
paniką - wcale nie musisz mi odpowiadać, jeśli nie chcesz.
- Dlaczego? Odpowiem ci.
Cofnęła się może zbyt gwałtownie, bo kosz przechylił się i Ross
nagle znalazł się tuż przy niej, rękami chwytając ją za ramiona. Gest
był zupełnie naturalny, zważywszy sytuację, w jakiej się znaleźli, ale
Klara wolałaby umrzeć, niż kiedykolwiek wyznać, jakie wrażenie
zrobiło na niej dotknięcie Rossa.
- Odpowiem na twoje pytanie - powtórzył powoli. - Był taki
okres, że w ogóle nie mogłem spać, nie mogłem zmrużyć oka,
zrywałem się w środku nocy i wychodziłem albo godzinami
jeździłem konno.
Jego ręce zmieniły położenie, delikatnie gładził teraz jej szyję.
- Nieraz było tak ciężko, że ledwo dawałem sobie radę...
Klara próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu.
Chrząknęła, przełknęła ślinę.
- Czy tak musiało być? Nie mogłeś...
To przekraczało jej siły. Spuściła oczy i machinalnie dotknęła jego
kombinezonu. Błąd. Pod cienkim materiałem poczuła mięśnie, rytm
RS
82
bijącego mocno serca.
- Znaleźć sobie kobiety, żeby się z nią kochać - dokończył, ale jej
chodziło o co innego.
Chciała powiedzieć „kogoś pokochać". Kochać kogoś, a kochać się
ź kimś to dwie różne rzeczy. Zupełnie różne.
Pokręciła przecząco głową, nie tyle odpowiadając na jego pytanie,
ile próbując odegnać dręczące ją myśli.
- Rozumiesz? Podjąłem pewną decyzję. Nie chciałem znowu
wpaść w pułapkę. Zaspokoić pragnienie nie jest trudno, ale to
niczego nie załatwia. Pragnienie wraca ze zdwojoną siłą.
Spojrzała na niego, jej usta drżały. Myślała już tylko o jednym.
Ross ujął jej twarz w dłonie.
- Jeżeli cię teraz pocałuję, będę chciał czegoś więcej. Ja... - Nie
dokończył, puścił ją, złapał nadajnik.
- Odbiór - powiedział. - Rozumiem. W porządku, dziękuję.
- Henri mówi, że idzie silny wiatr - zwrócił się do Klary. -
Musimy schodzić.
Machinalnie spojrzała na przegub lewej ręki, chcąc sprawdzić,
która godzina. Nie miała zegarka.
Ross pokazał jej swój. Było bardzo późno. Nie mogła pojąć, co
stało się z czasem. Zupełnie jakby tu w górze płynął szybko i
niepostrzeżenie, zupełnie jak oni.
- Musi nam starczyć paliwa na lądowanie.
Ross był teraz opanowany i rzeczowy. Postanowiła mu dorównać.
- Co się właściwie stało?
- Napuściłem zbyt chłodnego powietrza, dlatego tracimy
wysokość. Pamiętaj, kiedy uderzymy o ziemię, musimy tak
przechylić kosz, żeby być poza zasięgiem balonu, w przeciwnym
razie...
- Dlaczego mamy uderzać o ziemię?
- Lądowanie nieraz tak wygląda, To niezbyt przyjemne,
zwłaszcza przy silnym wietrze. Bądź spokojna, kosz jest mocny,
wytrzyma każdy wstrząs.
Ziemia zbliżała się coraz szybciej. Klara odniosła wrażenie, że
RS
83
świat pędzi na ich spotkanie.
Henri miał rację. Wiatr znacznie się wzmógł. Jakieś pięćdziesiąt
kilometrów na godzinę, według oceny Rossa. Lecieli nisko z dużą
szybkością. Pole umykało przed nimi, jednocześnie paradoksalnie się
zbliżając.
Nagle Klara krzyknęła i zamknęła oczy: na ich drodze
niespodzianie wyrosło ogromne drzewo. Rzuciła się w stronę Rossa i
objęła go ramionami.
Dużo później Ross przyznał, że tylko przypadkowo nie
roztrzaskali się wtedy. Drzewo było na to wystarczająco duże, tak
jak duża i ciężka była gałąź, która uderzyła go w skroń i pozbawiła
przytomności.
Na widok krwi, cieknącej z głowy Rossa, Klara pomyślała tylko
jedno: że to jej wina, bo rzuciła się na niego i nie mógł się schylić,
żeby uniknąć ciosu, ponieważ go trzymała. Poczuła, że robi się jej
niedobrze, ale to nie była pora na okazywanie, że ma mdłości. Jeśli
wiatr wzmoże się jeszcze i poderwie balon w górę, nikt nie zdoła
opanować sytuacji.
Ross poruszył się. Modląc się w duchu, żeby starczyło mu
przytomności na sprowadzenie balonu na ziemię, rozpaczliwie
przypominała sobie wszystko, co mówił na temat awaryjnego
lądowania. Na szczęście sam zdołał wcześniej wyłączyć palniki.
Kiedy zrobiła wszystko, co była w stanie zrobić, i znaleźli się na
ziemi, delikatnie ujęła jego głowę i dotknęła policzka.
- Ross! Ross! Słyszysz? Ross, bardzo cię proszę!
Nie odpowiadał. Może rana była poważniejsza, niż sądziła. Może
w ogóle nie odzyska przytomności. .Może...
- Ross - powtórzyła, tracąc nadzieję.
- Wszystko w porządku - usłyszała jego cichy głos. - Stale
jeszcze żyję, maleńka.
- Och, Ross! Tak bardzo się bałam. Myślałam, myślałam... -
Długo powstrzymywane łzy popłynęły. Oparła głowę na jego
ramieniu, nawet nie próbując kryć tego, co się z nią dzieje.
Nagle poczuła jego usta na swoich włosach.
RS
84
- Wszystko w porządku, kochanie, nie przejmuj się, już dobrze,
tak mi przykro, że twój pierwszy lot tak się nie udał. Masz takie
cudowne włosy... miękkie i pachnące.
Schował w nich twarz i Klara już nie wiedziała, które z nich drży
bardziej.
Uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć i ich usta się spotkały.
Poczuła przyjemne ciepło w całym ciele. Niech to trwa, pomyślała,
niech trwa.
Tak dobrze było zbliżyć się wreszcie z Rossem. Nie myśleć o
niczym. Wiedzieć tylko, że oto spełniają się marzenia. Była
szczęśliwa i spokojna. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezpieczna.
Jego pocałunki stawały się coraz gwałtowniejsze. Usłyszała jego
zdyszany głos:
- Chodźmy gdzieś stąd... z tego... kojca. Tu jest za mało miejsca.
Podniósł się, wziął ją na ręce i wyniósł z kosza. Delikatnie
postawił na ziemi i mocno przytulił do siebie. Czuła jego ciało tak
blisko, jakby znikły gdzieś warstwy oddzielającego ich materiału.
- Wiedziałem, wiedziałem - wyszeptał z twarzą W jej włosach -
pocałunek mi nie wystarczy. Wiedziałem od pierwszej chwili, kiedy
cię zobaczyłem. Walczyłem z tym, ale na próżno. Nie chciałem, żeby
to się stało, ale teraz...
Poczuła jego niecierpliwe ręce na swoich biodrach, usłyszała;
- Pragnę cię...
Joe też tak mówił, ale to było zupełnie co innego. Emocjonalna
próżnia. Potem lęk albo wstręt. Teraz było inaczej.
- Ross, kochany, ja...
Nie dowiedział się nigdy, co chciała powiedzieć, a ona nie
dowiedziała się, co miało się stać potem. Nagle panującą wokół nich
ciszę rozdarł warkot land-rovera, brnącego na przełaj przez pole.
Samochód podskakiwał na wybojach, a siedzący w nim członkowie
„naziemnej załogi" Rossa krzyczeli do nich, wymachując rękami.
Gwałtownie, może nawet bardziej gwałtownie niż przed chwilą w
trakcie lądowania, Klara znalazła się nagle na ziemi.
RS
85
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ross wyglądał na spłoszonego. To, że zaskoczono go w podobnej
sytuacji, najwyraźniej sprawiło mu przykrość. Z widocznym
skrępowaniem reagował na znaczące uśmiechy i docinki Francuzów
z landrovera. Natychmiast zajął się gorliwie tak prozaicznymi
czynnościami, jak czuwanie nad demontażem sprzętu i ładowaniem
go na przyczepę.
Wszystkie pytania, dotyczące awaryjnego lądowania i
okoliczności, w jakich został ranny w głowę, zbywał wzruszeniem
ramion i półsłówkami, ,,nie ma o czym mówić".
Klara zeszła na dalszy plan. Nagle okazało się, że jest zbędna.
Odczuła to bardzo boleśnie. Jeszcze przed chwilą przekonana, że
Ross podziela jej uczucia, została raptem odepchnięta i sprowadzona
do roli zwykłego obserwatora.
Powoli uświadamiała sobie zupełnie nowy aspekt całej sprawy.
Zaczynała rozumieć, że zaskakujące zachowanie Rossa zostało
spowodowane czym innym niż jej wdzięki. To nie ona uwiodła
Rossa, sprawiła to sytuacja; słyszała kiedyś, że w obliczu
zagrażającego niebezpieczeństwa niektórzy ludzie zachowują się jak
po zażyciu afrodyzjaku. Groza sytuacji działa na nich podniecająco.
Być może właśnie to przytrafiło się jej i Rossowi.
To znaczy Rossowi. Jej nie były potrzebne dodatkowe podniety;
to, co z nią się działo, nie wymagało tak pokrętnych interpretacji.
Została po prostu oszukana, wpadła w pułapkę, mimo że robiła
wszystko, żeby tego uniknąć. To była miłość. Zakochała się w Rossie
Savage'u. Bez wzajemności jak widać.
- Gotowe! Możemy jechać! - Głos Rossa brzmiał jak rozkaz.
Pięciu mężczyzn zajęło miejsca w przyczepie obok sprzętu. Szósty
razem z Rossem usiadł w landroverze. Klarze przypadło miejsce
pomiędzy nimi. Ross, mimo protestów „załogi", postanowił
prowadzić.
Dziwnie się czuła, siedząc tak między tymi dwoma mężczyznami.
RS
86
Jeden z nich mógł dla niej nie istnieć, natomiast drugi...
Patrzyła prosto przed siebie, niemal nie słysząc ich rozmowy i
rozpamiętując w myślach te kilka minut, które przeżyła w
ramionach Rossa.
Co się stanie, kiedy wreszcie dojadą? Będzie dopiero popołudnie
albo wczesny wieczór. Czy Ross po prostu pożegna ją na stopniach
przyczepy? Bo przecież nie zabierze jej do siebie do domu.
Niemożliwe, żeby to, co zostało przerwane, miało dalszy ciąg.
Fakty potwierdziły jej obawy. Zamiast jechać prosto do Moulin
Gris, landrover zrobił objazd i wjechał na pole kempingowe. Kiedy
dojechali na miejsce, Klara osłupiała: samochodu z przyczepą nie
było.
- Nie mam pojęcia, co się mogło stać - powiedziała
przepraszająco. - Wanda zwykle jeździ do Cadenet na rowerze.
Widocznie dziś postanowiła wziąć samochód. Będę musiała na nią
poczekać.
- Tak w szczerym polu? - spytał Ross. - Nie sądzę, żeby to miało
sens.
Była zrozpaczona. Ross najwyraźniej nie chciał jej zostawiać, ale
jednocześnie nie miał ochoty zabierać jej do domu. Miotał się, a ona
nie umiała mu pomóc.
Do Wandy nie mogła mieć pretensji. Dopóki nie sprzeda
londyńskiego mieszkania i nie spłaci kuzynki, samochód z przyczepą
pozostanie własnością tamtej. Może z nim robić, co chce i kiedy chce.
Kiedy dojechali do Moulin Gris, Ross powierzył landrovera
członkom swojej' „załogi", a sam z Klarą poszedł do domu.
- Pani Pierrepointe zaraz nam poda coś do zjedzenia. Chcesz
przedtem wziąć prysznic?
- Jeśli można... nie chciałabym sprawiać kłopotu. Wiedziała, że
go sprawia, czuła się nieszczęśliwa i zbędna.
- Żaden kłopot. - Głos Rossa był obojętny. - Idź do błękitnego
pokoju, tam na piętrze, obok jest łazienka.
Drogę znała. Odkryła błękitny pokój w czasie swej pierwszej
wyprawy na piętro. Zachwyciła się nim. Nigdy nie przypuszczała, że
RS
87
jeszcze kiedyś przekroczy jego próg.
Za pierwszym razem nie dostrzegła drzwi prowadzących do
łazienki, w równym stopniu godnej uwagi co sypialnia. Dywanik
przy wannie był wiernym odbiciem błękitnego dywanu przed
łóżkiem, nowoczesne wyposażenie kontrastowało z antykami, jakimi
umeblowano sypialnię.
Rozebrała się w błękitnym pokoju i naga przeszła do łazienki,
rozkoszując się puszystym, miękkim dywanem.
Miała świadomość, że podobne wnętrza nigdy nie staną się jej
własnością, ale jednocześnie czuła, że byłaby bardzo szczęśliwa,
mogąc mieszkać w luksusowych warunkach.
Stojąc pod prysznicem i wystawiając ciało na jego uderzenia, raz
jeszcze powróciła myślami do tego, co zaszło między Rossem a nią.
Napięcie ostatnich godzin z wolna ustępowało. Malała przykrość
związana z zachowaniem Rossa podczas powrotnej drogi.
Starała się właściwie ocenić sytuację. Dobrze się stało, że koledzy
Rossa przerwali im tete a tete. Sekunda dłużej i powiedziałaby coś
nieodwracalnego, coś, co pozwoliłoby poznać stan jej duszy,
najtajniejsze pragnienia. Na szczęście upokorzenie zostało jej
oszczędzone. Ross z powrotem schował się w swojej skorupie.
Wie, co teraz zrobi. Żeby nie zachować się demonstracyjnie, zje z
nim kolację, ale zaraz potem pójdzie na pole kempingowe. Jeśli
Wandy nie będzie, to trudno, poczeka na jej powrót. Wanda na
pewno wróci przed nocą. Nie znosi prowadzić po ciemku.
Wyszła spod prysznica, wytarła się w jeden z ogromnych
błękitnych ręczników, natarła ciało kremem. Owinięta ręcznikiem
weszła do sypialni i... stanęła jak wryta. Jej ubranie zniknęło. Na jego
miejscu leżała teraz jedwabna, luźna suknia.
Jedwabna suknia, której rozmiar wskazywał na to, że właścicielka
musiała być znacznie od Klary wyższa. Poczuła zazdrość. Do kogo
należała ta kreacja?
Zazdrość mieszała się ze wstrętem. Nie dlatego, że suknia była
używana. Dawno temu, jeszcze przed ślubem, często wymieniała się
z przyjaciółkami ubraniami, ratując w ten sposób skromny budżet.
RS
88
Nie o to chodziło. Nieprzyjemne wrażenie związane było z faktem, że
właścicielka sukni zajmowała jakieś miejsce w życiu Rossa.
Klara była na siebie wściekła. Oto kim jest dla tego mężczyzny!
Przygodną znajomością, przygodą bez znaczenia, osobą, którą
można zamienić na inną, nie dostrzegając różnicy. Ile kobiet przed
nią wkładało tę suknię?
„Pragnę ciebie", powiedział. Bzdura. W rzeczywistości było mu
wszystko jedno. Każda inna kobieta usłyszałaby to samo.
Przypadkowo właśnie ona znajdowała się pod ręką.
Zdjęła ręcznik i z obrzydzeniem wślizgnęła się w chłodny jedwab,
starając się jak najmniej dotykać nieszczęsnej sukni. Czuła, jak jej
ciało odrzuca nakładany na nie materiał.
Co dalej? Ma zejść na dół w tym stroju?
Musi to zrobić. Nie może tak stać i czekać, aż Ross po nią
przyjdzie. Zebrała fałdy za dużej sukni, otworzyła drzwi i ostrożnie
zaczęła schodzić po schodach.
- Jesteś nareszcie. - Ross stał na dole i patrzył na nią. -
Myślałem, że zasnęłaś.
Na jego widok nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zatrzymała się w
połowie schodów. Zawsze to samo. Kiedy go widzi, przestaje nad
sobą panować. Przestaje być sobą. W ogóle przestaje być.
- Ja... moje ubranie... nie mogłam go znaleźć - wyjąkała
bezradnie.
- Spokojnie. Nie mam z tym nic wspólnego. To pani Pierrepointe
wzięła je, żeby uprać. Zawsze tak robi. Jutro dostaniesz je z
powrotem, jak nowe.
- To bardzo mii6 z jej strony - powiedziała Klara - ale jak ja
wrócę w tym stroju?
- Nic prostszego. Po kolacji pojadę na kemping, zobaczę, czy
twoja kuzynka wróciła i wezmę od niej jakieś twoje rzeczy.
- Nie! - żachnęła się Klara. - To niemożliwe.
- Dlaczego?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jedynym powodem było jej
wewnętrzne przekonanie, oparte na dziwacznym zachowaniu
RS
89
Wandy, że Ross nie powinien spotkać jej kuzynki. Ale tego nie mogła
powiedzieć.
Uratował ją przypadek. A może złośliwość przed-miotów
martwych. Kilka ostatnich stopni przebyła w przyśpieszonym
tempie. Zaplątała się w fałdach zbyt obszernej sukni i wylądowała
wprost w ramionach Rossa.
Ciężar, chociaż nieduży, był nieoczekiwany. Ross zachwiał się, ale
szybko odzyskał równowagę. Mocno objął ją ramionami. Klara
poczuła falę gorąca, ogarniającą jej ciało. Suknia rozchyliła się,
ukazując gołe piersi. Sterczące, naprężone sutki nie pozostawiały
wątpliwości, jakiego rodzaju wrażenie robi na niej kontakt z jego
ciałem.
Zauważył to. Zauważył również, graniczący z męką stan, w jakim
się znajdowała.
- Klaro, ja...
- Zupa na stole. - Głos pani Pierrepointe dobiegł ich jak z innego
świata. W tej samej chwili ukazała się ona sama z tacą w rękach.
Efekt był piorunujący: taca zachwiała się i pani Pierrepointe zrobiła
w tył zwrot.
Uścisk Rossa zelżał. Klara drżącymi rękami zaczęła zbierać fałdy
sukni. Myślała tylko o jednym: wbiec z powrotem na górę,
zatrzasnąć za sobą drzwi błękitnego pokoju i nigdy więcej z niego
nie wychodzić. Nie widzieć skrępowania Rossa i zmieszania
gospodyni.
Ross szybko opanował sytuację. Podał Klarze ramię i zaprowadził
ją do jadalni.
- Zaraz podam kurczęta i sałatę - poinformowała pani
Pierrepointe nie patrząc na nich.
Szybko opuściła jadalnię.
Trzeba było coś powiedzieć, cisza stawała się nie do zniesienia.
- Co ona sobie pomyślała... Nieoczekiwanie Ross uśmiechnął się.
- Pomyślała pewnie, że nareszcie zacząłem zachowywać się
normalnie. Pani Pierrepointe, jak na Francuzkę przystało, bardzo się
dziwi, jak mężczyzna może tak żyć sam, bez l'amour.
RS
90
- Sądzisz - powiedziała cicho Klara - że myśli...
- ...Że nareszcie mam kochankę - dokończył Ross. - Tak właśnie
myśli.
Kochanka. Doczekała się. Nic dziwnego. Tak to właśnie wygląda.
Dla Rossa może być najwyżej kochanką. Klara z trudem przełykała
kolejne łyżki zupy.
- Nie martw się tak - dodał Ross po chwili. - Szybko zrozumie,
jak się myliła.
Klara nie podniosła oczu. Coraz gorzej. Upokorzenie za
upokorzeniem. Już nawet nie kochanka. Lepiej być chociaż kochanką
niż zerem.
- Mam nadzieję - ciągnął dalej Ross - że drobne nieprzyjemności
dzisiejszego dnia nie zraziły cię do podróży balonem?
- Nie - odparła ledwo dosłyszalnym głosem. Bardzo chciała
polecieć z nim jeszcze raz. Przyrzekł nawet, że ją jeszcze kiedyś
zabierze, ale to było „przedtem". Teraz powinna mu odmówić.
Powinni przestać się widywać. Dla niego to zabawa, dla niej stawka
jest zbyt duża. Ross ma nad nią całkowitą przewagę. Działa na nią
tak silnie, że dla własnego dobra powinna go unikać.
- Co się stało? - Jego głos był teraz inny; spokojny i miły. Wstał,
stanął za jej krzesłem, położył dłonie na ramionach. - To chyba, nie
był bardzo zły dzień, prawda?
- Nie, nie. - Głos Klary zadrżał.
Dzień był dobry, wspaniały. Zbyt wspaniały, na tym polegał
problem. I sprawił to nie sam lot balonem - najwspanialsze było to,
że spędziła cały dzień z Rossem. Cały długi dzień. Nagle odkryła, że
mogłaby z nim spędzić życie, całe długie, dobre życie...
- Klaro, czy ty się na mnie gniewasz? - Ross nie zdejmował rąk z
jej ramion. Musiał czuć, jak bardzo jest spięta.
Spuściła głowę, żeby ukryć łzy. Ross ujął ją za podbródek,
próbując zwrócić jej głowę ku sobie. Zamknęła oczy.
- Co się stało? - Pochylił się nad nią i...
W progu jadalni stanęła pani Pierrepointe z salaterką sałaty w
dłoniach. Ross zaklął i wrócił na swoje miejsce.
RS
91
- Je regret te... - pani Pierrepointe wyraziła swoją skruchę, po
francusku. Najwyraźniej była przekonana, że po raz drugi zakłóciła
czułą scenę.
- Wszystko w porządku, madame - Ross uśmiechnął się z
przymusem. - Mówiłem do siebie, nie do pani.
Sałata była świetna, kurczaki soczyste, a jednak Klara przełykała
kęsy z wyraźnym trudem.
Boże, żeby już Wanda wróciła, modliła się w duchu. Boże, pozwól
mi się stąd wydostać; Na dokładkę, nawet po powrocie do przyczepy
nie będzie się mogła spokojnie wypłakać.
Ross nie dopytywał się o nic więcej i pani Pierrepointe mogła bez
obawy podawać deser.
Pili kawę w milczeniu. Nerwy Klary napięte były do ostateczności.
Musiała czekać. Gdyby miała chociaż własne ubranie, mogłaby się
wydostać z Moulin Gris. Tak wszystko zależało od dobrej woli Rossa
i od jego humoru.
- Wanda powinna już wrócić - powiedziała, żeby przerwać ciszę
i spojrzała w stronę ogromnych okien; zapadał zmierzch. - Nie lubi
prowadzić po ciemku.
- W takim razie pójdę tam - ofiarował się Ross.
- A może od razu mnie odwieziesz, to będzie...
- Nie ma mowy! - przerwał jej. - Musisz się przedtem jakoś
ubrać.
Wstał, gwałtownie odsuwając krzesło.
- Nie mogę tak jechać, z tobą półnagą w pobliżu. To dla mnie za
dużo, mogę się nie opanować.
Paradoksalnie jego słowa sprawiły jej pewną ulgę. Było coś
pocieszającego w myśli, że Ross przeżywa to samo, co ona, też
próbuje się bronić. Z równie mizernym skutkiem. Dobrze, że chociaż
potrafi tak szczerze o tym mówić.
Po wyjściu Rossa przeszła do salonu. Panował tu niczym nie
zmącony spokój. Usiadła na kanapie i pogrążyła się w rozmyślaniach.
Przez krótką chwilę puściła wodze fantazji. Siedzi w swoim domu.
Wyszła za mąż za Rossa i mieszkają w Moulin Gris. Czeka teraz na
RS
92
niego; tylko na chwilę poszedł do siebie, do gabinetu. Zaraz zejdzie,
weźmie ją do błękitnego pokoju i będą się kochać, będą się kochać
długo, w sposób, jakiego dotąd nie znała, który tylko przeczuwała...
Wszystko byłoby inaczej. Zupełnie inaczej niż z Joe. Dla niego
liczył się tylko seks, a w takim wypadku nie może być mowy o
miłości.
Nie dane jej było marzyć długo. Do pokoju weszła pani
Pierrepointe i zbierając ze stołu, zaczęła się tłumaczyć.
- Naprawdę bardzo przepraszam, okropnie mi przykro, ale tak
bardzo się cieszę ze względu na pana Savage'a. Tak długo był sam.
- Ale naprawdę... chyba pani nie myśli ... - Klara na próżno
próbowała wyprowadzić panią Pierrepointe z błędu.
Ta ostatnia nie dała jej szansy.
- Bardzo lubię pana Savage'a i ten dom, ale pani rozumie, ja tu
nie mieszkam. Mamy z mężem własny domek w miasteczku, a
Moulin Gris potrzebuje gospodyni, pani domu, no i dzieci. Bez dzieci
dom nie jest domem.
Klara miała nadzieję, że Ross nie słyszał ostatniego zdania. Stał w
progu, blady z wściekłości, zupełnie jak pierwszego dnia.
- Ta twoja cholerna kuzynka jeszcze nie wróciła. Samolubna,
wstrętna egoistka, która tylko...
- Coś się musiało stać! - Klara była poważnie zaniepokojona -
Chyba nie wypadek...
Ross złagodniał.
- Niepotrzebnie się tak przejmujesz. Ona na twoim miejscu tak
by się nie martwiła. Tak czy inaczej, wygląda na to, że musisz tu
zostać na noc. - Ton jego głosu wskazywał, że ta perspektywa
bynajmniej go nie zachwyca.
- Och! - wyrwało się Klarze. - O Boże! Ross źle zrozumiał jej
reakcję.
- Nie masz się czego obawiać. Wbrew pozorom potrafię nad
sobą zapanować. Pod moim dachem nie grozi ci nic złego. Zresztą
wszystkie sypialnie można zamknąć od środka, możesz to zrobić,
jeśli uważasz to za konieczne.
RS
93
Zrozumiała. Wszystko było jasne. Nie mógł dosadniej określić
swojego stosunku do kobiet. Gardzi nimi i gardzi nią. Jedyne, co
może zrobić, to nigdy więcej nie dać mu do tego okazji.
- W takim razie sądzę, że będzie najlepiej, jeśli się wcześnie
położę spać i uwolnię cię od mojej obecności.
Skierowała się w stronę schodów.
- Mam spać w błękitnym pokoju, prawda? Mimo zmęczenia nie
mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok w ogromnym łożu.
Mijała godzina za godziną. Sen nie nadchodził i wiedziała dlaczego.
Znajdowała się w domu Rossa. Pod tym samym dachem. Blisko
niego. Blisko, ale nie tak blisko, jak tego pragnęła. Chciała być z nim
w tym samym pokoju. W tym samym łóżku. W ciągu dnia łatwiej jej
było kontrolować potrzeby ciała, ale w nocy stało się to niemożliwe.
Zwłaszcza w tym łożu, którego rozmiary i wygoda kojarzyły się
wyłącznie z uprawianiem seksu.
Musi coś zrobić. Najlepiej wziąć prysznic. Zimny prysznic. Im
szybciej, tym lepiej.
Wstała z łóżka i naga przeszła do łazienki. Wielka wanna, idealna
na chłodne zimowe wieczory, pomyślała. Wystarczająco duża, żeby...
Przestań, upomniała samą siebie. Nie po to tu przyszłaś, żeby
pogarszać sytuację.
Nastawiła prysznic na cały regulator. Zimne strumienie zaczęły
smagać jej ciało. Może w ten sposób uda się wygnać zło, które nie
daje jej spać.
Wytarła do sucha zaróżowioną od biczowania skórę, owinęła się
ręcznikiem i wróciła do sypialni.
Odrzuciwszy ręcznik zamierzała właśnie położyć się do łóżka,
kiedy z przerażeniem usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Szybko
wskoczyła pod kołdrę.
- Ross? - wykrztusiła. - Czy coś się stało? Dowiedziałeś się
czegoś o Wandzie?
Ze zdumieniem spostrzegła, że jest owinięty w ręcznik, jakby i on
dopiero co wziął prysznic. Ręcznik Rossa był znacznie mniejszy niż
ten, którym wycierała się sama; widziała opalone, muskularne ciało,
RS
94
długie, silne nogi, ciemniejsze miejsca tam, gdzie rosły gęste włosy.
Pod ręcznikiem... Był wystarczająco krótki, żeby nie musiała zbytnio
wysilać wyobraźni.
- Nic nie wiem o Wandzie - odparł krótko. - Nie zamknęłaś
drzwi na klucz, jak widzę? - dodał oskarżycielskim tonem.
- Zapomniałam - powiedziała, myśląc zupełnie o czymś innym. -
Zresztą po tym, co mówiłeś przy kolacji, nie wydawało mi się to
konieczne.
- I nie byłoby konieczne, gdybyś spała. - Wskazał otwarte drzwi
łazienki. - Łazienki naszych pokoi stykają się. Brałem właśnie
prysznic i usłyszałem, że robisz to samo. Zdziwiłem się, że nie śpisz;
byłaś taka zmęczona kilka godzin temu.
Zamknął za sobą drzwi.
- Dlaczego nie możesz zasnąć?
Krążył po pokoju krokiem znużonego lwa.
On też nie mógł zasnąć. Czy to możliwe, żeby powód był ten sam,
co w jej przypadku? Czy dlatego brał prysznic w środku nocy?
Poczuła skurcz żołądka, serce podeszło jej do gardła.
- Dlaczego nie możesz zasnąć? - powtórzył.
- Chy...ba dlatego, że miałam zbyt wiele wrażeń - odpowiedziała
po chwili, starając się skupić myśli na tym, co mówi, i żeby uniknąć
nieporozumień, dodała:
- Ten lot... i wszystko. Zbyt wiele nowych wrażeń.
- Tylko to? Naprawdę? - Roześmiał się. Podszedł do łóżka; Klara
cofnęła się. Wyglądał wspaniale; zupełnie jak Joe w najlepszych
czasach. Z trudem uświadomiła sobie, że to nie Joe i że nie zamierza
jej skrzywdzić.
- Czy wiesz, o czym myślałem? - zapytał, a nie otrzymawszy
odpowiedzi, mówił dalej. - Myślałem o twoim dziwnym zachowaniu
w czasie obiadu. Zapytałem, czy się na mnie gniewasz i
odpowiedziałaś, że nie. Czy to prawda?
Skinęła w milczeniu głową.
- Zrozumiałem, że musiałem czymś cię przestraszyć. Czy tak
było? Czy twoje nieszczęsne małżeństwo sprawiło, że nie jesteś w
RS
95
stanie znieść zbliżenia z żadnym mężczyzną?
Klara znowu skinęła głową.
- Chyba tak - odparła cicho. - Chyba tak... było. Do niedawna.
- Do kiedy? Milczała.
- Rozumiem. To znaczy, że jest ktoś, tam w Londynie, kto na
ciebie czeka?
Właśnie tak pytał Joe, podejrzliwie, zazdrośnie. Ale przecież Ross
nie mógł być zazdrosny.
- Nie - powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem.
- W Londynie nikt na mnie nie czeka.
Stał teraz tuż obok łóżka, czuła ciepło jego ciała, zapach dobrego
mydła. Kurczowo zacisnęła dłonie. Mogły się przecież same
wyciągnąć i dotknąć go.
- Klaro, spójrz na mnie.
Nie mogła. Wiedziała, że z jej oczu wyczyta wszystko; To, czego
nie jest w stanie ukryć. Nie powinna się zdradzić, duma jej na to nie
pozwala... Zdradzie z czym? Z miłością, czy po prostu z pożądaniem?
Wiedziała, że najmniejszy sygnał z jej strony sprawi, że będą się
kochać, tutaj, zaraz.
Czy właśnie tego chciała? Tak, w pewnym sensie tak. Chciała, żeby
ją kochał, ale nie tylko ciałem. Pragnęła czegoś więcej. Pragnęła
słyszeć słowa miłości. Chciała być obiektem uczucia, nie pożądania.
To znaczy, nie tylko pożądania.
- Spójrz na mnie, proszę.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, przysiadł na brzegu łóżka i ujął
ją pod brodę ruchem, który już zdążyła poznać. Zielone oczy
spotkały się z szarymi. Było w nich wszystko to, co dotąd nie zostało
wypowiedziane. W tym spojrzeniu skupiło się napięcie kilku
ostatnich godzin. Napięcie i pożądanie, które stawało się nie do
zniesienia.
- Powiedziałaś „do niedawna", czy to znaczy... W jego oczach
wyczytała dalszy ciąg pytania. Poczuła, że się czerwieni; fala gorąca
powoli sunęła w dół.
- Tak - wyszeptała.
RS
96
- Powiedz to, chcę usłyszeć.
- Nie... nie mogę... nie mogę pierwsza... powiedz ty.
- Już to powiedziałem. - Ujął jej twarz w dłonie. Wtedy na polu,
od tamtej pory nic się nie zmieniło.
Bliskość Rossa, jego dotknięcie, słowa i ton głosu doprowadzały ją
niemal do utraty świadomości. Było coś niezwykłego w sposobie, w
jaki na nią działał. Tak hipnotyzer wprawia w trans pacjenta, tylko w
jej przypadku trans nie objawiał się uśpieniem zmysłów, ale
przeciwnie, ich rozbudzeniem w stopniu wykluczającym
samokontrolę. Milczała, resztką woli próbując zamknąć w sobie
słowa, na które czekał. Wreszcie odezwała się.
- Myślałam, że wszystko się zmieniło. Byłeś potem taki obcy,
daleki. Zrozumiałam, że się na mnie gniewasz. Zawsze tak źle
mówiłeś o kobietach, zwłaszcza o takich, które ci się narzucają. Nie
chciałam, żebyś pomyślał, że... ja też... - Zdawała sobie sprawę, że to,
co mówi, nie jest zbyt zrozumiałe.
- Nie gniewałem się na ciebie. - Objął ją i przytulił. - Jeśli w ogóle
się na kogoś gniewałem, to na tamtego faceta, który obrzydził ci
wszystko, co między dwojgiem ludzi może być piękne. Dobrze wiem,
jak bardzo można to obrzydzić.
Zanim zdążyła zapytać, co właściwie ma na myśli, mówił dalej:
- Byłem również zły na siebie za to, że tak się pospieszyłem. Nie
mogłem się opanować. Mówiłem sobie, że będę czekał, aż mnie lepiej
poznasz, aż się przekonasz, że jestem inny, że z mojej strony nic ci
nie grozi. Nie chciałem cię przestraszyć, naprawdę.
- Ja się nie przestraszyłam - powiedziała z głową na jego piersi. -
Kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy, rzeczywiście wydałeś mi się
podobny do... do... - przerwała, nie chcąc go obrazić.
- Do kogo? - Ross chciał usłyszeć wszystko,
- ...Do mojego męża - dokończyła i ze zdumieniem spostrzegła,
że to, co powiedziała, przestało być groźne. Lęk gdzieś uleciał,
ustępując miejsca uldze.
- Teraz wiem, że to było tylko wrażenie, fizyczne podobieństwo,
bo przecież jako ludzie jesteście zupełnie inni.
RS
97
- Wobec tego - zaczął Ross łagodnie i czule - czy teraz, kiedy już
wszystko zostało wyjaśnione, możesz mi powiedzieć, co czujesz?
Szczerze, bez oporów.
Zawahała się. Nie była pewna jego reakcji. Jeśli mu szczerze
powie, co czuje...
- Ja też ciebie pragnę - wykrztusiła i zawstydzona ukryła twarz
na jego piersi.
Pod policzkiem czuła teraz gwałtowne bicie jego serca.
- O Boże! Klaro! — Głos Rossa był równie cichy. Uniósł nieco jej
głowę i spojrzał w oczy. - Nie do Wiary, że znam cię dopiero od kilku
dni. Codziennie, każdej nocy, odkąd cię poznałem, myślałem tylko o
tobie, pragnąłem cię. Nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo.
Musnął wargami jej usta.
- Na początku walczyłem z tym. Robiłem, co mogłem, bardzo się
starałem. Mówiłem sobie: znasz dobrze kobiety, ich kłamstwa i
podstępy, wiesz, jakie są. Nie zależy im na tobie, tylko na twojej
pozycji; wszystko na pokaz, wszystko na sprzedaż. Nie jesteś dla nich
człowiekiem, nie jesteś dla nich mężczyzną; jesteś zdobyczą, z którą
można się afiszować. Zawsze byłem tylko tym. Niczym więcej.
Możesz to zrozumieć?
- Tak - szepnęła. Rozumiała doskonale. Joe zrobił z niej to samo.
Jego brutalność uczyniła z niej rzecz, jego wyłączną własność, coś, co
się bierze, kiedy przyjdzie ochota. Rozumiała Rossa doskonale. Ona
też została odczłowieczona. Mało brakowało, a zostałaby
unicestwiona. Dopiero Ross przywrócił ją życiu. Zwracał jej coś, co,
jak sądziła, odebrano jej na zawsze. Przy nim na powrót stawała się
kobietą.
Poczuła na ustach jego wargi. Była bardzo zmęczona. Walka, jaką
od kilku godzin prowadziła z samą sobą, wyczerpała ją ostatecznie.
Nie mogła dłużej opierać się pożądaniu, które czuła w sobie i w ciele,
do którego się tuliła. Pragnęła Rossa. I chciała być wobec niego
uczciwa, tak jak on był wobec niej.
Oboje byli wyczerpani walką z seksem, staczaną w obawie przed
jego niszczycielską siłą. W każdej chwili mogli ulec. Teraz ta chwila
RS
98
właśnie nadchodziła. Walka była skończona.
W oczach Rossa dostrzegła pytanie. Wiedziała, że tym razem musi
na nie odpowiedzieć.
- Pragnę cię, Ross - potwierdziła i objęła go.
Dłonie Rossa ześlizgnęły się z jej ramion ku drobnym,
naprężonym piersiom.
- Czy to znaczy, że chcesz ze mną być? Przecież mówiłaś, że nie
chcesz się z nikim wiązać... czy to znaczy, że mogę...
Gdyby jeszcze panowała nad swoim ciałem, pewnie by
zaprzeczyła. Właściwie powinna była to zrobić. Wiedziała, że jeśli
teraz mu się odda, będzie to droga bez powrotu. Nie wyzwoli się już
nigdy. Będzie do niego należała na zawsze. A przecież w jego życiu
nie ma dla niej miejsca... przecież Ross chce być sam, jego samotność
jest samotnością z wyboru, strzeże swego prywatnego życia i nigdy
nie pozwoli, żeby ktoś zakłócał jego spokój.
- Ross, ja... - próbowała jeszcze się bronić,
- Kochanie, tak bardzo cię pragnę... wszystko będzie dobrze,
zobaczysz.
Czuła jego dłonie na swoim nagim ciele, które nagle przestawało
należeć do niej. Teraz Ross pocałunkami odkrywał wszystkie jego
sekrety. Odkrywał przed sobą i dla siebie, miejsca, które pod
dotykiem jego warg zaczynały pulsować własnym życiem,
niezależnie od jej osoby.
- Wiesz - odezwał się w pewnej chwili - jakie ty masz cudowne
pieprzyki, o tutaj, najcudowniejsze małe piegi,
Całował ją długo, tak jakby chciał obdarzyć miłością każdą małą
plamkę oddzielnie. Dotyk jego warg elektryzował Klarę; pieściła
dłońmi jego ciemne, gęste włosy, ruchami jednocześnie czułymi i
zaborczymi. Należał do niej.
Czuła jego wargi, jego język na swoim brzuchu, ręce zsuwające się
coraz niżej...
- Ross -jęknęła.
Wyślizgnęła się spod niego, zerwała ręcznik opasujący jego biodra
i z powrotem przylgnęła do niego.
RS
99
Czuła teraz na sobie każdy centymetr jego ciała, jego owłosiony
tors na napiętych sutkach piersi.
Spazmatycznym ruchem przyciągnął ją do siebie i zastygł w
bezruchu pozwalając, by teraz ona z kolei wyruszyła w podróż po
nie znanej krainie jego ciała. Badała je uważnie delikatnymi
pocałunkami. Niezbyt długo. Ciało Rossa nie poddawało się biernie
tym zabiegom.
- Klaro - wyszeptał - naprawdę bardzo chciałem, żeby to trwało
długo, bardzo długo, ale ja... ja już nie mogę... muszę cię mieć... teraz...
zaraz...
- Dobrze, Ross, dobrze, kochany... Był w niej, należała do niego.
- Teraz - szepnęła - teraz, proszę... Potem nagle zrobiło się
bardzo cicho.
- Klaro - westchnął Ross z twarzą na jej piersi.
Znowu zapadła cisza. Trwała długo i Klara zrozumiała, że Ross
zasnął. Nieprzyjemne wspomnienie pojawiło się i znikło: Joe też
zasypiał, brał ją siłą, a potem spokojnie zapadał w sen, mocny sen
kogoś, kto jest sam na świecie.
Pomyliła się jednak. Ross rzeczywiście w niczym nie przypominał
Joe.
- To było cudowne - dobiegł ją jego głos, jakby z oddali. - Dla
mnie było cudowne, a dla ciebie?
- Dla mnie też - przytaknęła szczęśliwa, że jest z nią tutaj, po tej
stronie jawy.
Uniósł się lekko i spojrzał na nią. Był odmieniony do niepoznaki.
Wyglądał teraz jak młody chłopak, który po raz pierwszy pocałował
dziewczynę.
- Teraz jesteś moja — powiedział - należysz do mnie. Zostaniesz
ze mną, prawda? - dodał z nadzieją. - Nigdy mnie nie opuścisz?
Jego słowa obudziły w niej dawny lęk. „Należysz do mnie".
Odnalazła w nich echo tamtych złych dni.
- Nie bój się - mówił dalej Ross. - Wiem, że nie chcesz się z nikim
wiązać ani wychodzić za mąż. Rozumiem cię i szanuję twoją decyzję.
Twoje małżeństwo było koszmarem, ja mam za sobą podobne
RS
100
doświadczenia, ale możemy przecież zostać kochankami.
Nie to chciała usłyszeć. Nie to mogło uśmierzyć jej obawy.
- Na jak długo? - zapytała.
- Jak długo zechcesz, dopóki będziesz ze mną szczęśliwa. Mam
nadzieję, że tak będzie zawsze.
Nie czekając na odpowiedź, zaczął ją znowu całować.
Tym razem kochali się długo, bardzo długo. Rozkoszowali się sobą
spokojnie i w milczeniu. Potem zasnęli. Oboje.
Klara obudziła się, czując wargi Rossa na piersiach.
- Nie mogę się tobą nacieszyć - wyznał, kiedy go objęła. -
Obudziłem się i myślałem, że to był sen. Ale zobaczyłem ciebie, tutaj,
obok mnie i... Nigdy ode mnie nie odejdziesz, prawda?
- Nigdy - odparła. Nie odejdzie od niego. Jest inna niż tamte
kobiety, które go oszukiwały i raniły. Ona go nie zawiedzie. Nigdy...
RS
101
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy się obudzili, słońce stało już wysoko.
- O Boże! - krzyknęła Klara, wyskakując z łóżka. -Jeśli Wanda
wróciła, musi się strasznie martwić. Nie wie przecież, gdzie jestem.
Biorę prysznic, ubieram się i pędzę na kemping!
- Nic z tego, - Ross złapał ją za nogę. - W każdym razie nie teraz.
Najpierw zjemy śniadanie. Twoja kuzynka może poczekać. Zresztą
na pewno domyśla się, gdzie jesteś. A jeśli chodzi o prysznic, to może
to i banalne, ale chyba jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że
przyjemność, którą człowiek dzieli z kimś innym, to podwójna
przyjemność.
W rezultacie sporo czasu minęło, zanim wreszcie zeszli na
śniadanie.
- Mam nadzieję, że dobrze państwo spali. Klara nie była pewna,
czy jej znajomość francuskiego jest wystarczająco dobra, żeby
stwierdzić, czy w powitaniu pani Pierrepointe była jakaś aluzja.
Sama była tak bardzo przejęta tym, co zaszło w nocy, że
wydawało się jej niemożliwe, żeby gospodyni czegoś nie dostrzegła.
Musieli mieć wszystko wypisane na twarzach.
- Doskonale, dziękujemy bardzo, to była bardzo dobra noc —
odparł Ross takim tonem, że Klara odebrała to jako komplement
przeznaczony wyłącznie dla niej:
Opanowała się i równie uprzejmym głosem podziękowała
gospodyni za upranie ubrania. Chociaż tak naprawdę miała ochotę
włożyć coś bardziej kobiecego niż wczorajsze dżinsy i bluzkę.
Wbrew jej przewidywaniom Ross nie nalegał, żeby jej
towarzyszyć. Uznał nawet, że wypadnie zgrabniej, jeśli sama powie
Wandzie, że zamierza zamieszkać w Moulin Gris. Jego obecność w
trakcie rozmowy mogłaby być krępująca.
- Muszę się przebrać - powiedziała Klara, wstając od stołu.
- Dobrze, ale wracaj szybko, będę za tobą tęsknił - i dodał. - Czy
nie żałujesz tego, co się stało w nocy?
RS
102
Spojrzała na niego uważnie. Żałować? Jak mogła żałować, że
oddała się takiemu mężczyźnie? Był dla niej dobry i czuły. Nie, wcale
tego nie żałowała. Bała się tylko jednego: uzależni się od niego,
fizycznie i psychicznie, i już nigdy nie uwolni się od jego wpływu.
- Klaro? - powiedział pytająco i zrozumiała, że Ross może źle
zrozumieć jej przedłużające się milczenie.
- Nie, nie żałuję, ale...
- To bardzo dobrze - przerwał jej, nie pozwalając na
wyartykułowanie obaw. Ujął jej twarz w dłonie, pocałował i mocno
przytulił. Objęła go z całej siły.
- Wracaj szybko - powtórzył i niechętnie wypuścił ją z objęć.
Mimo dręczących ją myśli Klara szła przez pola radosna i
szczęśliwa: myśl, że Ross za nią tęskni, że jest mu potrzebna,
dodawała jej skrzydeł.
Radość jednak mąciła pewna myśl; jakiś wewnętrzny głos
buntował się w niej przeciwko określeniu „kochanka"; to nie było to,
chciała być dla niego kimś więcej.
Nie chodziło jej przy tym o tak zwaną „opinię". Rodziców nie
miała, a krytyczna opinia ciotki Alice na pewno zostanie
zrównoważona wyrozumiałą postawą Wandy.
Przecież, tak naprawdę, Ross ma rację - próbowała przekonać
samą siebie. Chodzi o zachowanie niezależności. Brak formalnych
więzi da im poczucie wolności. Zawsze tego pragnęła.
Jej nieobecność w Moulin Gris trwała krócej, niż mogli się
spodziewać. Kiedy dotarła na pole kempingowe, ze zdumieniem
zobaczyła, że samochodu z przyczepą ciągle nie ma.
Ubiegłej nocy, w ramionach Rossa, kompletnie zapomniała o
Wandzie, rano była pewna, że kuzynka wróciła, teraz ogarnął ją lęk.
Na pewno stało się coś złego. Biegiem wróciła do Moulin Gris. Ross
wysłuchiwał właśnie kolejnego monologu pani Pier-repointe.
- Ross! Jej nie ma! Wcale nie wróciła! Na pewno coś się stało.
Musiała mieć wypadek. Wanda nie zostawiłaby mnie tak na całą noc.
- Uspokój się. - Objął ją. - Szybko coś zjemy i pojedziemy na
poszukiwania. Najpierw do Cadenet, prawda?
RS
103
Klara skinęła głową. Musi odnaleźć Wandę, nawet gdyby to było
związane ze spotkaniem, którego tak bardzo starała się uniknąć.
Ross studiował mapę okolicy.
- Nie martw się tak. Na pewno nie stało się nic złego.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i położyła rękę na jego
dłoni.
- Jak to dobrze, że jesteś ze mną, nie wiem, co bym bez ciebie
zrobiła.
- Dałabyś sobie radę sama - powiedział z przekonaniem - to
właśnie tak mi się w tobie podoba. Nie czekasz, aż ci ktoś pomoże.
Nie znoszę kobiet, które udają, że niczego nie potrafią zrobić same,
takie „małe, niezaradne".
Skrzywił się z niesmakiem i z przekąsem dodał:
- „Taka jestem malutka, a ty taki wielki i silny". Klara
uśmiechnęła się, posiadał zdolności aktorskie.
- Dobrze ci się śmiać, ale gdybyś je, tak jak ja, widziała w akcji,
kiedy na mnie polowały, sama byś się przestraszyła.
Spojrzała na niego. Teraz, kiedy jej przyszłość jest w jakiś sposób
związana z jego przyszłością, może nadszedł czas dowiedzieć się
czegoś o przeszłości.
- Mówisz tak, jakby napastowały cię tabuny kobiet...
- Tak nieraz było. Ale zdarzały się też osoby działające w
pojedynkę i te były najbardziej niebezpieczne.
- Dlaczego... - nie dokończyła.
- Dojeżdżamy do Cadenet, spójrz, tutaj zaraz jest posterunek
policji, może się czegoś dowiemy. Zapytamy, czy nie widzieli jakiegoś
samochodu z przyczepą!
Miejscowy policjant, mimo że chętny do współpracy, nie miał im
nic do powiedzenia.
Również nic nie dał objazd całego, niewielkiego zresztą,
miasteczka.
- Mówiłaś, że ona nieraz jeździ z tym facetem do Aix -
przypomniał sobie Ross - może by tam spróbować. To dość daleko,
ale tam nam będą mogli powiedzieć, czy w okolicy nie zdarzył się
RS
104
jakiś wypadek.
- Masz przeze mnie masę kłopotów - powiedziała Klara ze
skruchą w głosie.
Uśmiechnął się.
- Dla ciebie wszystko. Zresztą mam w tym swój interes.
Następnym razem, kiedy się będziemy kochali, co, mam nadzieję,
nastąpi już wkrótce, zdołasz skoncentrować się wyłącznie na mnie,
zamiast myśleć o zaginionej kuzynce.
Droga do Aix była, jak na Prowansję, dość monotonna i Klara
znowu wróciła myślami do przeszłości Rossa.
- Mówiłeś o kobietach, które cię prześladowały. Czy ta niebieska
sukienka to pozostałość z tamtych czasów?
Ross patrzył na drogę.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz być zazdrosna. Ta sukienka,
podobnie jak strój do konnej jazdy, należy do Madeleine Saint Cloud.
Maddy uwielbia jazdę konną i od czasu do czasu odwiedza mnie
razem z mężem. Wkrótce ich zobaczysz. Zamierzam wydać małe
przyjęcie dla najbliższych przyjaciół.
- Tak? - Klara nie była zachwycona. Nie czuła się zbyt pewnie u
boku Rossa i perspektywa spotkania jego przyjaciół wcale jej nie
nęciła. Ciekawe, jak ją przedstawi?
Ross nie podzielał jej wątpliwości.
- Pomożesz mi. Dawniej to Madeleine...
- Proszę cię, Ross, nie chcę nic wiedzieć!
- Nonsens, Maddy to zupełnie co innego.
- Zresztą nie mam co na siebie włożyć. Nie zabrałam żadnych
ubrań nadających się na taką okazję.
- Zrobimy zakupy w Aix.
- Jedziemy do Aix, żeby odszukać Wandę - przypomniała mu z
naganą w głosie. Nie wolno jej myśleć o przyjemnościach, kiedy
Wanda być może leży gdzieś w szpitalu.
- Jutro będziemy mieli masę czasu. - Ross starał się załagodzić
sytuację.
- Jutro?
RS
105
- Chyba nie myślisz, że załatwimy wszystko w jeden dzień.
Będziemy na miejscu wieczorem. Przenocujemy w Aix.
- Ale... ale przecież nic ze sobą nie wzięliśmy.
- Potrzebne nam tylko szczoteczki do zębów, to wszystko -
powiedział znacząco Ross.
Zrobiło jej się gorąco.
- Mam nadzieję - spojrzał na nią z udanym przestrachem - że nie
zażądasz oddzielnych pokoi?
- Powiedzmy, że nie - odparła tym samym tonem - ale co wtedy
powiesz w recepcji?
- Nie będziemy nocować w hotelu. Zatrzymamy się u moich
przyjaciół, będą zachwyceni.
- A jak mnie przedstawisz? - Klara nie ustępowała.
- A jak byś chciała?
Jako swoją narzeczoną, przyszłą żonę, odpowiedziała w myślach,
a głośno zapytała:
- Jaki mam wybór?
- Niewielki. - Ross nie tracił humoru. - Co byś powiedziała na
francuskie określenie petite amie? Dobrze brzmi, prawda?
Niechętnie skinęła głową. Dobrze, bardzo dobrze, a przede
wszystkim niezobowiązująco.
W samochodzie było bardzo ciepło. Nie wiedziała, kiedy usnęła.
Obudziła się w chwili, kiedy wjeżdżali do miasta.
- Jesteśmy na miejscu, skarbie - powiedział Ross czule. -
Pojedziemy prosto do domu moich przyjaciół, załatwimy sobie
nocleg, zjemy coś i idziemy na policję.
Sądziła, że znajomi Rossa okażą się małżeństwem. Pierre Bonnard
i Marie Clement byli jednak rodzeństwem. Pierre był mniej więcej w
wieku Rossa, Marie, jego owdowiała siostra, znacznie starsza.
Pojawienie się Rossa w towarzystwie kobiety przyjęli bez
zdziwienia. Podobnie informację, że zamierzają noc spędzić w
jednym pokoju.
Klara czuła się niezręcznie. Czy to znaczy, że są do tego
przyzwyczajeni? Czy bywał tu z innymi kobietami?
RS
106
Cały czas dręczyły ją podobne pytania. Była milcząca i
skrępowana. Ross zwrócił na to uwagę, kiedy zostali sami.
- Źle się tu czujesz? Niesłusznie się przejmujesz. Stała przy
oknie, wyglądając na ulicę. Ujął ją za ramiona, próbując zwrócić ku
sobie. Bezskutecznie.
- To bardzo tolerancyjni ludzie.
- I najwyraźniej bardzo przyzwyczajeni do twoich wizyt w
damskim towarzystwie - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Ross
odsunął się.
- Co to znaczy? O czym ty mówisz? I po co? Jesteś chyba bardzo
zmęczona. W przeciwnym razie...
- Wcale nie jestem zmęczona!
- Co się stało w takim razie? Chodzi ci o Wandę? Jesteś
zdenerwowana. Przysięgam, zrobię wszystko, żeby wyjaśnić tę
sprawę, ale... ale dlaczego jesteś dla mnie taka niemiła?
Próbował ją objąć. Odsunęła się,
- Oczywiście, niepokoję się o Wandę, ale jest coś jeszcze...
- To powiedz, o co chodzi. Szczerze i prosto, tak, żebym
zrozumiał, tylko bez scen, bardzo proszę.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Dobrze, powiem. - Głos miała zmęczony. - Nie podoba mi się
to, że bywałeś tu z innymi kobietami, ale...
- Posłuchaj - przerwał jej - postawmy sprawę jasno. Znamy się
od tygodnia, prawda? Wiem, że masz dwadzieścia sześć lat, że byłaś
mężatką, nie wiem, czy przedtem w twoim życiu był ktoś inny.
Uważam, że byłoby głupotą z mojej strony mieć o to do ciebie
pretensję. Równie nierozsądnie z twojej strony jest robić mi sceny o
moją przeszłość.
Oczywiście jak zawsze, ma rację, pomyślała smętnie. Zbyt dużo
wycierpiała z powodu zazdrości Joe, żeby teraz dręczyć Rossa. Ale
nigdy dotąd nie znała uczucia zazdrości, teraz je poznawała i musiała
przyznać, że walka z nim nie była łatwa.
- Nie muszę się tłumaczyć - ciągnął Ross, nieświadomy tego, że
w duchu przyznała mu rację - ale mogę ci powiedzieć, że przez
RS
107
ostatnie kilka lat w moim życiu nie było kobiet. Spotykałem się
oczywiście z kobietami na gruncie towarzyskim, widywałem żony
przyjaciół, ale tak zwanej petite amie nie miałem.
A teraz wyjaśnię ci jeszcze coś: jednym z głównych powodów, dla
których przez te lata unikałem kobiet jak zarazy, były sceny
zazdrości. Myślałem, że po tym, co sama przeżyłaś, będziesz inna.
- Ja... - próbowała coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu.
- Jeżeli nie czujesz się na siłach być ze mną, możemy się rozstać.
Po prostu powiedz. Nie udawaj, nie graj komedii, po prostu powiedz.
Odwrócił się i poszedł w stronę drzwi.
- Ross! Zostań! - krzyknęła za nim. Przystanął,
- Nie martw się - rzucił przez ramię - będę ci w dalszym ciągu
pomagał w poszukiwaniach.
Jeszcze chwila i będzie za późno. Wyjdzie z pokoju i wszystko
przepadnie. Podbiegła, zasłoniła sobą drzwi.
- Ross! Proszę cię, nie rób tego. Przepraszam. Masz rację, jestem
bardzo zmęczona, dlatego nie wiem, co mówię. Nie mam prawa być
zazdrosna. Ja... ja nie chcę się z tobą rozstać - dokończyła błagalnym
tonem.
Objął ją i zaczął całować.
- Ja też tego nie chcę - powiedział cicho. Wtuliła się w niego
całym ciałem. Kocha go i tylko to się liczy.
- Pragnę cię - szepnął Ross po chwili, - Chcę cię mieć... teraz...
Bez większego przekonania próbowała protestować, Ross wziął ją
w ramiona i zaniósł na łóżko; poczuła, że rozpina jej bluzkę.
Odrzuciła głowę do tyłu i spojrzała w jego szare oczy.
- Ja też cię pragnę - powiedziała.
- Naprawdę?
- Przecież wiesz.
- I raz na zawsze zapomnijmy o przeszłości. Było, minęło. Jest
tylko teraźniejszość. Ty i ja.
- Dobrze.
Stało się to, co było nieuniknione, pomyślała. Należy do niego.
Będzie do niego należała. Nieważne, jak długo to potrwa.
RS
108
- Czy twoi przyjaciele... - szepnęła.
- Pal ich sześć!
Poczuła wargi Rossa na swoich piersiach i falę zbliżającej się
rozkoszy.
Dżinsy i bluzka pofrunęły na podłogę. Ross zrzucił ubranie i
przylgnął do niej mocno.
Ujął jej rękę i poprowadził po swoim ciele; spełnienie nadeszło
szybko; zbyt byli siebie spragnieni, żeby przedłużać rozkosz.
- Nie kłóćmy się nigdy więcej - poprosił Ross z głową na
piersiach Klary, pieszcząc jej ciało - a jeśli już musimy, to niech to się
zawsze kończy właśnie tak. A juz przez chwilę miałem wrażenie, że
wszystko między nami skończone.
- Czy bardzo byś tego żałował? - zapytała pewna twierdzącej
odpowiedzi.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie potrafię powiedzieć jak bardzo. - W jego głosie brzmiało
głębokie przekonanie.
- Z natury nie jestem zazdrosna - powiedziała, tuląc do siebie
jego głowę. - Miałeś rację, zbyt dobrze to znam, nie powinnam sama
tego robić. Sama nie wiem dlaczego... - przerwała i po chwili innym
już tonem dokończyła: - Nie, doskonale wiem dlaczego.
Przestraszyłam się, Wszystko dlatego, że nie mam pojęcia, czego ode
mnie oczekujesz. Przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę się
skrzywdzić. A teraz... - przerwała znowu.
- Jesteśmy po prostu kochankami. - Ross dotknął wargami jej
piersi. - Chcę tylko ciebie. Nigdy nie zażądam czegoś, czego nie
będziesz mogła mi dać.
Tego samego oczekuje ode mnie, dopowiedziała sobie w myśli
Klara.
Uniosła się lekko i spojrzała na niego.
- A ja nie będę od ciebie wymagała rzeczy niemożliwych. Jeśli
chodzi o wierność...
- Jednego możesz być pewna, tak długo, jak zechcesz, każdą noc
spędzę w twoich ramionach. Mam nadzieję, że możesz powiedzieć to
RS
109
samo?
- Tak.
Nie miała żadnych wątpliwości. Na pewno nie ona pierwsza
zrezygnuje z tego związku. Objęła go i raz jeszcze pożądanie okazało
się silniejsze, niż potrzeba wyjaśniania sobie czegokolwiek.
Potem objęci zasnęli. Klarę obudził głos Rossa.
- Najmocniej przepraszam, ale chyba musimy zejść na obiad.
- Bardzo mi przykro, ale nie mogłam się przebrać. Nie mam w
co. Moja kuzynka gdzieś zniknęła, a wszystkie rzeczy zostały w jej
samochodzie.
Madame Clement uśmiechnęła się wyrozumiale; jej brat okazał się
bardziej elokwentny.
- Nie musisz przepraszać, we wszystkim wyglądasz ślicznie. Po
prostu jesteś bardzo ładna.
Klara ze zdumieniem spostrzegła w oczach Rossa coś, czego nie
potrafiła określić. Przecież nie... Po tym wszystkim, co mówił o
zazdrości, nie będzie chyba robił problemu z komplementów Piotra
Bonnarda.
Z jej strony nie było mowy o żadnej fascynacji. Piotr był osobą
interesującą, potrafił opowiadać, uśmiechał się miło, i to wszystko.
Do tego przyjemnie było widzieć w jego oczach, że mu się podoba.
Podczas kolacji rozmawiali swobodnie, Rossowi pozostawiając
troskę o zabawianie pani Clement.
Przy kawie Piotr wyznał Klarze, że hoduje egzotyczne rośliny.
- Mam oranżerię i poświęcam moim kwiatom cały wolny czas.
Moglibyśmy nawet połączyć nasze zainteresowania, dałbym ci
fotografować najpiękniejsze egzemplarze. Jeśli chcesz, zaraz ci
pokażę moje królestwo!
- Klaro! - przerwał im bezceremonialnie Ross.
- Zapomniałaś, po co przyjechaliśmy do Aix? Nie mamy czasu na
wizyty w oranżerii. Musimy szukać Wandy. Chyba że - w jego głosie
zabrzmiała złośliwość - wolisz zostać, a ja mam iść sam na
posterunek. Klara odstawiła filiżankę.
- Oczywiście, że nie. Już idę. Może jutro pokażesz mi rośliny? -
RS
110
zwróciła się do Piotra z uśmiechem.
Kiedy opuszczali dom Piotra, zapadał zmierzch.
W milczeniu dotarli na posterunek policji. Ross swoją
nieskazitelną francuszczyzną wyjaśnił, co ich sprowadza.
- Nic nie wiedzą. Nie mieli meldunku o żadnym wypadku -
przetłumaczył Klarze rezultat swoich zabiegów. - Przyrzekli, że jak
się czegoś dowiedzą, natychmiast dadzą znać. Dałem im numer
telefonu Piotra, zresztą wpadniemy tu jutro rano.
Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Klara była zawiedziona;
sądziła, że w Aix dowiedzą się czegoś o Wandzie.
Wracali bez słowa. Postanowiła przerwać milczenie.
- Maria i Piotr są bardzo mili.
- Owszem. Spróbowała raz jeszcze.
- To ładnie z ich strony, że tak nas przyjęli. Zaprosisz ich na
przyjęcie?
Zbliżali się do domu; Ross zwolnił nieco, jakby chciał zyskać na
czasie.
- Chciałabyś, żebym to zrobił?
Klara, nie zauważywszy podstępu, z zapałem przytaknęła.
- Bardzo bym chciała. Nareszcie ktoś, kogo znam.
- Jak rozumiem, masz na myśli Piotra. Zatrzymała się zdumiona,
uniosła na niego oczy.
- Ross, o co ci chodzi? Ty chyba nie... Dlaczego? Już wiem,
wszystko rozumiem.
Roześmiała się niewesoło.
- Tak mi się wydawało. Podczas obiadu, tak jakoś spojrzałeś. Ale
pomyślałam, że to przecież niemożliwe, po tym wszystkim, co
mówiłeś na temat zazdrości. Ale to prawda. Ty byłeś, jesteś
zazdrosny! Ty hipokryto! W głębi duszy jesteś taki sam jak Joe.
Nie czekając na odpowiedź, pobiegła na górę.
W pierwszej chwili pomyślała, że dźwięk, który usłyszała, to hałas
zatrzaskujących się za nią drzwi do sypialni. Dopiero kiedy podeszła
do okna, zobaczyła, że Ross wyszedł z domu.
Czego właściwie oczekiwała? Że pobiegnie za nią na górę? Po co?
RS
111
Żeby przedłużyć scenę? Tak właśnie zrobiłby Joe, ale nie Ross.
Gdyby była we własnym domu, albo choćby w Moulin Gris,
zamknęłaby drzwi na klucz. W cudzym domu nie chciała robić takich
rzeczy. Nie chciała kompromitować Rossa w oczach przyjaciół.
Było zbyt wcześnie, żeby się położyć. Zejście na dół nie wchodziło
w rachubę: musiałaby odpowiadać na pytania, do stało się z Rossem.
Zresztą po powrocie mógłby ją zastać pogrążoną w rozmowie z
Piotrem Bonnardem...
Wreszcie, zrezygnowana, położyła się w wielkim łożu.
Nie mogła zasnąć. Było bardzo gorąco; po absolutnej ciszy
panującej w Moulin Gris uliczny hałas Aix wydawał się nie do
zniesienia. Od czasu do czasu dobiegały ją skrzypy i trzaski, unosiła
głowę myśląc, że to wraca Ross, ale to tylko stary dom dawał znaki
życia. Czy Ross wróci? A jeśli tak, to czy wróci do niej?
Kiedy wreszcie zapadła w nerwowy, przerywany sen, drzwi do
sypialni wolno się otworzyły. Natychmiast się obudziła, ale udała, że
śpi.
Słyszała, jak Ross się rozbiera, potem kładzie; rozmiary łoża
sprawiały, że mogła udawać, że tego nie zauważyła. Postanowiła
czekać. Niech się odezwie pierwszy. To, co zrobił, nie było w
porządku. Najpierw urządza scenę, że ośmiela się być zazdrosna, a
potem sam daje taki koncert!
- Klaro, wiem, że nie śpisz. Chciałbym porozmawiać...
- Słucham - powiedziała obojętnym głosem.
W rzeczywistości pragnęła tylko jednego: żeby wszystko wróciło
do normy, żeby jak najszybciej zażegnali nieporozumienie i kochali
się znowu. Zaraz.
Zapaliła nocną lampkę. Kiedy spojrzała na Rossa, zdumiała ją
powaga, rysująca się na jego twarzy.
- Byłem na spacerze. Nie mogłem wrócić, musiałem się
opanować.
Klara drgnęła.
Musiał się opanować. Czyli on też. Co w niej takiego było, że
wyzwalała w mężczyznach najgorsze instynkty? Nie, tylko nie to.
RS
112
Ross nie może być taki.
- Nie bój się - powiedział, czytając w jej myślach. - Nic ci nie
grozi. Nigdy w życiu nie uderzyłem kobiety. Zresztą nie byłem zły na
ciebie. Byłem wściekły na samego siebie.
- Dlaczego w takim razie...
- Musiałem coś przemyśleć. Musiałem zrozumieć, co się ze mną
dzieje. Dlaczego tak się zachowałem. Co się dzieje w mojej
podświadomości.
Zapadło milczenie.
- I do jakich wniosków doszedłeś? - zapytała łagodnie Klara.
Zwrócił się ku niej i przez chwilę miała nadzieję, że weźmie ją w
ramiona. Nie zrobił tego.
- Zanim ci powiem, chciałbym ci coś przypomnieć.
Zaproponowałem ci, żebyś ze mną została, ale od tamtej pory wiele
się zmieniło...
Skurcz żołądka. Panika. Co to znaczy? Czy on chce...
- Zrozumiałem, że wymagam od ciebie zbyt wiele. Nic o mnie
nie wiesz. Bardzo długo byłem sam. Nikomu nie musiałem nic
mówić. A tobie chcę opowiedzieć o mojej przeszłości. Wtedy sama
zdecydujesz, czy chcesz ze mną zostać.
Mówił coraz ciszej. Przysunęła się do niego, położyła mu rękę na
ramieniu.
- Nie może być w twoim życiu niczego takiego, co mogłoby mnie
zniechęcić.
Objął ją. Lekko przytulił.
- Jesteś taka dobra. Ale najpierw mnie wysłuchaj. Nie mogę się z
tobą kochać, zanim... zanim się nie dowiesz.
Po chwili zastanowienia mówił dalej.
- Jeszcze pięć lat temu stałem u szczytu sławy. Z pewnych...
względów... byłem osobą niezwykle popularną. Kobiety nie dawały
mi chwili spokoju. Byłem dla nich kimś w rodzaju ideału.
Klara nie była specjalnie zdziwiona, miał po temu wszelkie dane.
- Zwykle początki były niewinne. Listy, prośby o autograf, o
zdjęcie. Ale w miarę jak moja popularność rosła, rosły też
RS
113
wymagania moich wielbicielek. Dostawałem propozycje małżeńskie,
kwiaty, dziwaczne prezenty, nawet... inne rzeczy,
- Jakie?
Ross był wyraźnie zażenowany.
- Przysyłały mi... swoją bieliznę.
Klara mimo woli uśmiechnęła się. Jak na takiego Don Juana okazał
się zdumiewająco naiwny.
- Gdziekolwiek byłem, deptały mi po piętach. Nawet we
własnym domu nie miałem chwili spokoju.
Zjawiały się po kilka albo pojedynczo, zapowiedziane i znienacka.
W jego oczach dostrzegła mieszaninę lęku i obrzydzenia,
- Dom, w którym mieszkałem w Anglii, stał otoczony wysokim
murem. Poprzedni właściciel był znanym muzykiem. Kazał umocnić
mur żelaznymi szpikulcami. Zawsze chciałem to zlikwidować, ale
nigdy tego nie zrobiłem.
- I wydarzył się wypadek?
- Tak. Jedna z moich prześladowczyń o mało co nie zginęła.
Bardzo się pokaleczyła. Wtedy postanowiłem wyjechać za granicę,
Na samą myśl o tym, jak to się mogło skończyć... Nie chciałem, żeby
przeze mnie stało się coś złego.
- To przecież nie była twoja wina. Jeśli ktoś dla głupiego
autografu...
- Nie chodziło o autograf. Wiesz, czego chciały? Klara nie mogła
powstrzymać uśmiechu.
- Mogę się domyślić i jakoś nie mogę ich potępić. Jesteś tak
atrakcyjny, że...
Znacząco zawiesiła głos.
- Chciały, żebym je całował, niektóre chciały czegoś więcej.
Wciskały się do mojego domu, wchodziły do łóżka.
- I co, spełniałeś te życzenia? - spytała Klara z udaną beztroską.
- Nie. Miałem tego dość... przedtem. Postanowiłem wyjechać i
zamieszkać gdzieś, gdzie mnie nikt nie zna.
- Dlatego byłeś taki wściekły, kiedy mnie zobaczyłeś z aparatem
fotograficznym!
RS
114
- Tak. Jest coś jeszcze. Pytałaś, czy kiedyś byłem żonaty.
- Powiedziałeś, że nie.
- To prawda. Ale byłem bardzo blisko. Klara przysunęła się
jeszcze bardziej.
- Co się stało?
- Bardzo kochałem moją narzeczoną. Ona mnie też. To była
spokojna, miła, mądra dziewczyna. Nie lubiła rozgłosu i nie mogła
znieść mojego trybu życia. W końcu ode mnie odeszła. Bardzo
przeżyłem to rozstanie.
To, że był kiedyś zakochany, zabolało ją.
- Co było potem? - zapytała.
- Potem spotkałem kogoś innego. Ale to w niczym nie
przypominało tamtego pierwszego związku. Tej drugiej chodziło
tylko o rozgłos, o sławę, o karierę. Wykorzystywała moje znajomości
bez skrupułów, byłem czymś w rodzaju odskoczni. Zerwałem z nią.
Rozumiesz teraz, dlaczego tak nienawidzę popularności?
- Tak, rozumiem, rozumiem też, dlaczego tak ci zależy na
zachowaniu niezależności. Boisz się, że...
- Dziś zrozumiałem, jak bardzo wszystko się zmieniło.
Mówił bardzo cicho, wargami muskając jej policzek.
- Zrozumiałem to, spacerując po ciemku ulicami Aix.
Stworzyłem sobie nowe życie, bez kobiet, i żadna nie odnalazła mnie
w mojej samotni.
- Tylko ja...
- Tylko ty. Nie wiedziałaś, kim jestem, nie miałaś żadnego
powodu...
Pocałował ją, potem lekko odsunął.
- Muszę ci coś wyznać. Oszukałem cię. Serce Klary zabiło.
Czekała na cios.
- Jak? Dlaczego?
- Zrobiłem to niechcący. W dobrej wierze. Znałem cię bardzo
krótko. Wiedziałem, że masz za sobą nieszczęśliwe małżeństwo, że
nie masz zamiaru wiązać się z nikim na stałe. Dlatego powiedziałem
ci, że ja też nie zamierzam się żenić.
RS
115
- A to... nie... jest prawda?
Klara nie wierzyła własnym uszom.
- Nie. Chciałem ci dać więcej czasu. Postanowiłem spokojnie
czekać, ale dzisiaj, kiedy cię zobaczyłem z Piotrem i zrozumiałem, że
nie mam prawa... Zrozumiałem, że muszę odkryć karty. Klaro, chcę,
żebyś została moją żoną... Czy ty...?
- Bardzo tego pragnę - odparła z głębokim przekonaniem. -
Bardzo.
- Jesteś tego pewna? - W głosie Rossa brzmiało niedowierzanie,
potem nadzieja, wreszcie radość.
- Najzupełniej, ale myślałam, że ty...
- Jacy byliśmy głupi! - Ross chwycił ją w ramiona. - Kiedy
pomyślę, ile czasu zmarnowaliśmy, tak się kręcąc w kółko...!
- Niezupełnie zmarnowaliśmy - przypomniała mu przekornie
Klara. - Była przecież ubiegła noc i dzisiejszy wieczór...
- Jeśli uważasz, że to był dobrze spędzony czas, to chyba nie
wiesz, co to znaczy nie tracić czasu...
RS
116
ROZDZIAŁ ÓSMY
- To niesamowite - stwierdziła Klara nazajutrz po kolejnych
odwiedzinach posterunku policji w Aix. - Musiało jej się stać coś
złego!
- Ja natomiast - powiedział Ross - jestem skłonny sądzić, że
twoja kuzynka postanowiła definitywnie działać na własną rękę.
- Nie wiem, co o tym myśleć, może masz rację, ale co teraz
robić?
- Po pierwsze pójdziemy zrobić zakupy. Trzeba ci kupić
wieczorową suknię i mnóstwo innych rzeczy. Teraz już zupełnie nie
wiadomo, kiedy twoja kuzynka wróci.
Klara pokręciła głową.
- Nie mogę nic kupować. Wszystkie moje pieniądze, czeki i karty
kredytowe zostały w samochodzie. Nie zabierałam ich ze sobą w
podróż balonem.
- Nie widzę żadnego problemu. Ja się tym zajmę.
- Nie, nie możesz przecież... ja...
- Dlaczego? Przecież jak się pobierzemy, nie będziesz miała nic
przeciwko temu, żebym ci kupował ubrania. To tylko kwestia czasu i
drobnej formalności.
Co mówiąc, zaprowadził ją w rejon wytwornych butików.
Zakup wieczorowej sukni okazał się bardzo prosty. Klara nie była
wybredna. Trudno za to było zadowolić Rossa; nalegał, żeby
przymierzała każdą kreację po kolei, osobiście dopilnowywał
drobnych zmian i poprawek. Wszystko to przy akompaniamencie
„ochów" i „achów" właścicielki butiku, która wychwalała urodę i
figurę Klary tak gorliwie, że można ją było posądzić o
bezinteresowność. Klara cały czas czuła na sobie spojrzenie Rossa i
to robiło na niej znacznie większe wrażenie niż komplementy
Francuzki.
- Ta mi się podoba! - zdecydował wreszcie Ross. - Zieleń
doskonale pasuje do twoich oczu; zupełnie, jakby ta suknia została
RS
117
uszyta specjalnie dla ciebie.
Klara spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Suknia była śliczna.
Doskonale dopasowana pod względem koloru i nie tylko: była tak
obcisła, że nie pozostawiała wyobraźni najmniejszego pola do
popisu.
Ross wydawał się zachwycony.
- Weźmiemy ją - postanowił. - Wyglądasz w niej bardzo
ponętnie, co nie znaczy, że bez niej wyglądasz gorzej - szepnął jej do
ucha, kiedy sprzedawczyni wycofała się na zaplecze.
- Nawet jestem skłonny to sprawdzić. - Jego dłonie znajomym
gestem spoczęły na jej biodrach.
- Ross - szepnęła. - Daj spokój, ona może w każdej chwili wrócić.
Odsunął się posłusznie.
- Jednego się we Francji nauczyłem. Oni tu bardzo lubią ludzi,
którzy się kochają.
Zanim wszystko załatwili, zrobiło się południe i należało coś zjeść.
Aix, jak przystało na miasto uniwersyteckie, pełne było
studentów. Oblegali wszystkie kawiarnie, ale Rossowi udało się
zdobyć stolik w małym lokaliku na ulicy Fryderyka Mistrala.
- Mimo wszystko niepokoję się o Wandę - powiedziała Klara
przy kawie - mogło jej się coś przytrafić. Nie tylko wypadek. Nic nie
wiem o tym facecie, z którym się spotykała. Może to jakiś gwałciciel
albo morderca.
- Jeśli do jutra się nie zjawi, znowu pójdziemy na policję.
Z przyjaciółmi Rossa pożegnali się już wcześniej, więc prosto po
obiedzie mogli ruszyć w długą drogę powrotną do Puit de Mirabeau.
- Musimy poważnie omówić sprawy związane ze ślubem -
odezwał się Ross po dłuższej chwili. - Czy masz jakieś specjalne
życzenia, dotyczące miejsca, w jakim ma się odbyć uroczystość? Go
do mnie, to z pewnych powodów wolałbym na razie nie wracać do
Anglii.
Klara zamyśliła się.
- Właściwie jest mi wszystko jedno. Nie mam innych krewnych
prócz Wandy i jej rodziców. Ale nie chciałabym urazić cioci Alice.
RS
118
- W takim razie zaprosimy ich tutaj. Bardzo bym chciał, żeby to
odbyło się jak najszybciej. Nie masz chyba nic przeciwko temu?
Skinęła głową.
- Moje pragnienia są podobne. A po chwili z uśmiechem dodała:
- Ross, proszę cię, trzymaj obie ręce na kierownicy i patrz przed
siebie na drogę!
- Nareszcie w domu!
Usłyszała jego słowa przez sen i natychmiast się obudziła. „Dom" -
jak to cudownie zabrzmiało. Kiedy po raz pierwszy ujrzała Moulin
Gris, poczuła się emocjonalnie związana z tym miejscem. Jakby do
niej przemówiło. Ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że może
należeć do niej.
Droga do posiadłości Rossa wiodła obok kempingu: z daleka
zobaczyli zaparkowaną przyczepę.
- Wróciła!
Klara siedziała jak na rozżarzonych węglach. Kiedy tylko Ross
zwolnił, wyskoczyła z samochodu.
- Zamknięte! Nikogo nie ma!
- Chyba masz klucz.
- Tak, na szczęście wzięłam go ze sobą. Otworzyła drzwi i weszli
do środka.
Na widocznym miejscu leżała koperta zaadresowana do Klary;
poznała charakterystyczne pismo kuzynki. Otworzyła kopertę i
zaczęła czytać.
Wanda donosiła, że pobyt w Prowansji jej nie służy. Jedzenie jest
zbyt pikantne, wina zbyt ciężkie. Ma dosyć. Zresztą musi wracać do
pracy. „Zabiorę się z powrotem z moim przyjacielem. Baw się dalej.
Zostawiam ci przyczepę. Uczciwie sobie na nią zapracowałaś. Nawet
nie masz pojęcia, biedactwo, jaką robotę odwaliłaś!!!" Ostatnie
zdanie zaopatrzone było w kilka wykrzykników. Co to miało
znaczyć? Co chciała przez to powiedzieć?
- No, tak. - Klara przysiadła na najbliższym posłaniu i zamyśliła
się głęboko.
- Czy mógłbym się dowiedzieć, co pisze? - zapytał Ross.
RS
119
- Tak, oczywiście - odparła z roztargnieniem, nie tak jednak
wielkim, by dać mu list do ręki. Odczytała go na głos, opuszczając
zdania, których samą nie rozumiała.
- Obrzydliwa egoistka! - Ross był oburzony. - Jak mogła cię tak
zostawić! Przecież nie miała pojęcia, jak się sprawy mają i że tu
zostajesz. W przeciwnym razie, musiałabyś prowadzić sama całą
drogę powrotną.
- Trudno. Grunt, że jest cała i zdrowa. Teraz możemy już myśleć
tylko o sobie.
- Znakomity pomysł - oświadczył Ross i zaczął ją rozbierać.
Wyrwała mu się ze śmiechem.
- Nie tutaj!
- Może masz i rację, to niby-łóżko nie wygląda zbyt wygodnie.
Zdecydowanie za małe, żeby rozwinąć skrzydła!
Pani Pierrepointe na ich widok już otwierała usta, żeby wygłosić
kolejny monolog, ale kiedy usłyszała nowinę, na chwilę zaniemówiła.
- Wesele! Mój Boże! - powiedziała z zachwytem, a potem słowa
popłynęły już gładko; była mowa o „generalnych porządkach",
„pokojach gościnnych" i innych „przygotowaniach".
- Najpierw wydamy mały bankiet - przyhamował ją Ross. - Miał
się odbyć z powodu mojej nowej książki, a zamienimy go w przyjęcie
zaręczynowe.
Klara myślała o tym z niepokojem. Na szczęście zostało jeszcze
sporo czasu. Dwa tygodnie dzieliły ją od dnia, w którym miała zostać
przedstawiona przyjaciołom Rossa. Tymczasem pogoda była
cudowna, niebo bezchmurne. Czekały ją długie, wolno płynące,
spokojne dni i noce w ramionach Rossa.
Z każdą chwilą, spędzoną razem, stawali się sobie bliżsi.
Poznawali swoje ciała. Uczyli się siebie. Uczyli się miłości.
Wreszcie nadszedł wielki dzień. Niepokój powrócił. Nie była
pewna, czy sprosta sytuacji; obawiała się, że jej francuski okaże się
niewystarczająco płynny, by prowadzić rozmowę z tyloma osobami
na raz. Tylko Ross i ona byli Anglikami.
Niepewnie zerkała na siebie w lustrze, rozczesując długie, gęste
RS
120
włosy. Ross podszedł do niej z tyłu, w jego wzroku zobaczyła
zachwyt.
- Wyglądasz jak sen o wiośnie - zaczął okrywać pocałunkami jej
ramiona - i to w wykonaniu najlepszego malarza. Mówiłem ci, ta
sukienka pasuje jak ulał. Boże, czy ci goście nie mogliby przyjść
trochę później?!
- O nie, jeśli myślisz, że po to męczyłam się dwie godziny przed
lustrem, żebyś teraz wszystko popsuł, to się mylisz...
- Cały wieczór będę podziwiał twoje dzieło - powiedział z
przekonaniem.
- Akurat, kiedy przyjdą goście, zapomnisz, że w ogóle istnieję.
- Może się założymy?
Słowa dotrzymał. Przez cały wieczór czuła na sobie jego palące
spojrzenie. Ilekroć ich oczy się spotykały, a zdarzało się to często,
czuła, że się rumienie bo dostrzegała w nich obietnicę tego, co będzie
w nocy.
Goście zaczęli się schodzić przed dziewiątą i Klara poczuła się
nagle jak na okładce modnego magazynu.
Szampana podano na tarasie. Dwadzieścia osób skupiło się w
świetle świec wokół wielkiego stołu.
Piotr Bonnard i Maria przyjechali pierwsi i mieli zostać na noc.
Klara wiedząc, jak jej rozmowa z Piotrem może działać na Rossa, nie
była zbyt wylewna. Ku swemu zdumieniu uświadomiła sobie przy tej
okazji, że odrobina zazdrości może sprawiać przyjemność.
Ross przedstawił ją też państwu Saint Cloud. Madeleine była
znacznie młodsza od swego męża i nieco wyniosła; przynajmniej
Klara wyczuła w jej zachowaniu pewien dystans.
Kiedy wszyscy się zeszli, Ross poprosił do stołu. On i Klara zajęli
honorowe miejsce. Czerwone wino w świetle świec nabrało głębi.
Później Klara nie mogła sobie przypomnieć, co jedli.
Skoncentrowała się wyłącznie na konwersacji. Większość przyjaciół
Rossa znała angielski, ale w ferworze dyskusji wszyscy przechodzili
na język ojczysty.
Kiedy kolacja dobiegła końca, ktoś z gości zaproponował, aby
RS
121
wznieść toast na cześć Rossa i jego nowej książki, szpiegowskiej
powieści, której akcja rozgrywała się głównie w alpejskich
kurortach.
Ross wstał i poprosił o zmianę toastu.
- Dzisiejszego wieczoru poznaliście Klarę. Z przyjemnością
pragnę wam powiedzieć, że jest moją narzeczoną. Klara zgodziła się
poślubić mnie, i to już niedługo - dodał, patrząc na nią znacząco.
Klara była speszona. Speszyła się jeszcze bardziej, kiedy wszyscy
unieśli kieliszki; w oczach Madeleine Saint Cloud ujrzała niechęć. Nie
miała czasu się zastanawiać, ale odniosła wrażenie, że nie tylko w jej
oczach.
Nagle pogoda zaczęła się zmieniać. Poczuli ciepły, złowrogi
powiew wiatru.
- Nadchodzi „zły wiatr" - powiedział Piotr Bon-nard.
- Mistral - wyjaśnił Ross Klarze - pojawia się kilka razy w roku.
Wyrządza duże szkody. Trwa zwykle tydzień, dwa; liczba wszelkiego
rodzaju przestępstw zwykle wtedy wzrasta. Wiatr przewraca
drzewa, niszczy samochody, wybija szyby. Nieraz giną ludzie i
zwierzęta.
Niebo zasnuły ciemne chmury, na tarasie zrobiło się
nieprzyjemnie, skończono kolację i goście schronili się do wnętrza
domu. Po krótkiej rozmowie zaczęli się rozjeżdżać; wkrótce zostali
tylko państwo Saint Cloud i Piotr Bonnard z siostrą.
Raoul Saint Cloud, małomówny starszy pan, który w czasie kolacji
prawie wcale nie zabierał głosu, zwrócił się teraz do Rossa.
- Bardzo jesteś tajemniczy, mój drogi - powiedział, delektując
się koniakiem.
- Dlaczego? - Ross pytająco uniósł brwi, spojrzenia obecnych
skierowały się na Raoula. - Dlatego, że nic wam nie mówiłem o
moich małżeńskich planach? To stało się tak nagle, sam jestem
zaskoczony... - Uśmiechnął się do Klary.
- Nie o to mi chodzi. - Raoul uniósł kieliszek i przyjrzał mu się
pod światło. - Po prostu nie miałem pojęcia, jak sławną jesteś
osobistością.
RS
122
Klara spojrzała na Rossa. Zdumiał ją wyraz jego twarzy: wyrażała
niepokój i zdenerwowanie. Wyglądał jak ktoś, kto nie wie, z której
strony nadejdzie cios.
- Tak? - powiedział powoli. - Możesz mi to wyjaśnić dokładniej?
Pan Saint Cloud jakby nie zauważył, w jak niezręcznej sytuacji
znalazł się gospodarz, a wraz z nim wszyscy obecni przy ich
rozmowie.
- Jak państwo wiecie - odezwał się, przeciągając słowa - często
bywam w Anglii w interesach. Prenumeruję też angielskie gazety.
Pisma, magazyny, dodatki ilustrowane. Właśnie w sobotę dostałem
przesyłkę. Otwieram, patrzę i co widzę?
Zadowolony z osiągniętego efektu, rozejrzał się dokoła.
- Nic mi nie powiedziałeś... - zaczęła jego żona - wcale nie...
- Nie wiem, o czym mówisz - przerwał Ross ochrypłym ze
zdenerwowania głosem. - Co tam wyczytałeś?
Raoul podniósł się z fotela.
- Poczekajcie, zobaczycie sami. Mam tę gazetę w swoim pokoju,
na górze. Zaraz przyniosę.
Ross wstał również.
- Pozwolisz, że będę ci towarzyszył?
- A co z nami? - Pani Saint Cloud była wyraźnie rozczarowana. -
To my nie mamy prawa zobaczyć tego? Pani to nie interesuje? -
zwróciła się do Klary.
- Wygląda na to, że narzeczony ma jakieś sekrety. Oczywiście, że
ją to interesowało, ale nie do tego stopnia, żeby przyznać rację
właśnie tej kobiecie. Pokręciła przecząco głową.
- Nie sądzę, żeby mogło tam być coś, co może mnie zaskoczyć.
Mam do Rossa pełne zaufanie.
Spojrzała na niego w oczekiwaniu porozumiewawczego
spojrzenia, ale zamiast tego napotkała obcość i chłód. Ross odwrócił
się i poszedł za Raoulem na górę.
W ciszy, która zapadła po ich wyjściu, pozostali goście pogrążyli
się w chaotycznej wymianie zdań na temat osób i miejsc, których
Klara nie znała. Nie zwróciła na to uwagi. Całą duszą była na górze.
RS
123
Co takiego mogło się znajdować w jakiejś angielskiej gazecie? Chyba
tylko jakiś artykuł o nowej powieści Rossa.
Tak, to na pewno to. Jakaś niepochlebna recenzja. Ale dlaczego
Ross tak bardzo się przejął? Dlaczego był taki spięty i tajemniczy?
Poczuła niepokój, jakby to miało jakiś związek z jej osobą.
Wreszcie Ross wrócił. Był sam. W jego oczach dostrzegła
wściekłość. Był wściekły na nią. W dłoni trzymał gazetę.
- Moi drodzy - zwrócił się do obecnych ¦- musicie mi wybaczyć,
chciałbym na chwilę zostać sam na sam z Klarą, bardzo przepraszam,
ale to konieczne. Musimy natychmiast porozmawiać.
Dlaczego tutaj, a nie na górze, w sypialni, pomyślała Klara.
Czekał w milczeniu, aż goście, wymieniając zdumione spojrzenia i
popatrując to na niego, to na Klarę, wejdą na górę do swoich pokoi.
Milczenie przedłużało się, jakby zmagał się ze sobą w jakiejś
beznadziejnej walce.
- Ross? - Podeszła do niego. - Co się stało? O co chodzi?
Odskoczył, jak przed dotknięciem żmii.
- Co się stało? - syknął. - Czy ty naprawdę myślałaś, że ja tego
nie zobaczę? Że to do ranie nie trafi?
- Co miałeś zobaczyć? Co miało do ciebie trafić? Nic nie
rozumiem - powiedziała w przeczuciu strasznego podejrzenia.
- Chyba mogłaś przypuszczać, że ludzie dostają tutaj angielskie
gazety! Nawet ja od czasu do czasu coś takiego czytam. Przecież
wcześniej czy później prawda musiała wyjść na jaw.
- Ross, ja...
- I dlaczego, do diabła, zgodziłaś się na to małżeństwo? Co
chciałaś osiągnąć? Przecież nie jesteś tak naiwna! Gdybyś miała choć
trochę oleju w głowie, wyjechałabyś stąd, zanim ten artykuł się
ukazał! A może myślisz, że za pomocą seksu zrobisz ze mnie idiotę?
- Ross, błagam, powiedz wreszcie, o co chodzi. Co ja takiego
zrobiłam? Naprawdę nie mam pojęcia.
- Nie wiesz?! Nie masz pojęcia?! - Rzucił zmiętą gazetę na stół. -
No to sobie przeczytaj. Masz tu dowód swojej dwulicowości,
podłości, zdrady! Ciekawe, ile srebrników za to dostałaś; bardziej ci
RS
124
się opłacało niż Judaszowi? Masz, czytaj; i gratuluję! Dobra robota,
nie traciłaś czasu w moim domu, ale teraz koniec. Zabieraj się stąd
raz na zawsze!
Odwrócił się i pobiegł schodami na górę.
Klara stała przez chwilę bez ruchu; dopiero kiedy kroki Rossa
ucichły i dobiegł ją odgłos zatrzaskiwanych, zamykanych na klucz
drzwi, sięgnęła po wymięte pismo leżące na stole.
Zaczęła je kartkować drżącymi rękami.
- Nie! - powiedziała na głos, nie zdając sobie sprawy z tego, co
robi. - Nie! - powtórzyła.
Tytuł artykułu dużymi, czarnymi literami głosił: ZMĘCZONY
POCAŁUNKAMI.
Tekst był bogato ilustrowany zdjęciami. Zdjęciami zrobionymi
przez nią. Moulin Gris z zewnątrz, wnętrze domu, błękitna sypialnia i
- fotografia Rossa, ta jedyna, zrobiona w sobotę na targu w
Ferigoulet...
Nietrudno było się domyślić, jak to wszystko trafiło do prasy.
Odpowiedź była prosta: Wanda.
- Jak mogłaś? Jak mogłaś to zrobić? - wykrzyknęła.
Przypomniały jej się niezrozumiałe zdania z listu kuzynki:
„Zostawiam ci przyczepę. Uczciwie sobie na nią zapracowałaś".
Wszystko było jasne. Przecież sama dała Wandzie te zdjęcia do
wywołania.
Nic dziwnego, że Ross nie miał wątpliwości co do roli, jaką
odegrała. Jest pewien, że przez cały czas współpracowała z Wandą,
podstępnie wślizgnęła się do jego domu, żeby go zdradzić. Jak go
przekonać, że to nieprawda?
Przede wszystkim musi przeczytać artykuł. Musi dowiedzieć się
najgorszego. Co Wanda powypisywała. Zaczęła z wysiłkiem
przedzierać się przez gąszcz liter, tańczących jej przed oczyma.
Nareszcie udało nam się ustalić miejsce pobytu Rossa Savage'a,
znanego autora licznych bestsellerów. Pisarz -samotnik mieszka
obecnie na południu Francji, w starym młynie niedaleko Puit de
Mirabeau. Pisze tam swoje powieści i uprawia niezwykłe sporty.
RS
125
Twórca licznych postaci niestrudzonych kochanków, właściciel
błękitnej sypialni, wiedzie w Moulin Gris życie pustelnika. Jakże
różne od swego poprzedniego wcielenia - idola, gwiazdy, symbolu
wiecznej męskości.
Bowiem Ross Savage, zanim porzucił wielki świat i przerwał
pasmo nieustających sukcesów, jakim było jego życie, znany był jako
Graison Martell, słynny uwodziciel, Casanova naszych czasów, Don
Juan srebrnego ekranu.
Z powodu swoich niezwykłych warunków fizycznych obsadzany
był zwykle w rolach amantów, niestrudzonych kochanków,
nawiedzających sny -i łoża - kobiet od szesnastego do
sześćdziesiątego roku życia.
Umiał całować kobiety i robił to chętnie, robił też z nimi inne
rzeczy. Na tym polu mógł śmiało rywalizować z niezwyciężonym
Jamesem Bondem.
Skąd ta nagła zmiana? Graison Martell - pustelnikiem. Graison
Martell - bez kobiet. Zmiany zaszły tak daleko, że powrócił do
własnego nazwiska, zrezygnował z błękitnych szkieł kontaktowych,
przestał rozjaśniać włosy... Szarooki, ciemnowłosy, lekko siwiejący
Ross Savage unika dziennikarzy, stroni od ludzi, a jedyną osobą,
dysponującą jego adresem, był do niedawna wydawca jego książek.
Artykuł był długi, ale Klara miała dosyć. Wystarczyło to, co
przeczytała. Wiedziała już wszystko, co chciała wiedzieć.
Graison Martell! Ross to Graison Martell. Od razu wydawało jej
się, że już gdzieś go widziała. Znała go ze zdjęć w gazetach. Zmienił
tylko kolor oczu i włosów. Dlatego go nie poznała. Nawet Wandzie
wspomniała o tym podobieństwie... kuzynka- nieźle się musiała
uśmiać w duchu.
Wstała i wolnym krokiem skierowała się ku schodom. Musi to
wyjaśnić. Weszła na piętro. Zapukała do drzwi pokoju Rossa. Nikt
nie odpowiedział. Przełknęła ślinę, oblizała wargi.
- Ross! - powiedziała cicho, tak, żeby nie usłyszano jej w
sąsiednich pokojach. - Ross! muszę z tobą porozmawiać.
Usłyszała zbliżające się kroki; sprężyła się. Ale drzwi pozostały
RS
126
zamknięte; dobiegł ją tylko zły głos.
- Nie mamy o czym rozmawiać.
Zastukała raz jeszcze. Drzwi obok otworzyły się i wyjrzała pani
Saint Cloud w wytwornym negliżu. Obrzuciła Klarę pytającym, lekko
pogardliwym spojrzeniem. To zadecydowało; nie zamierzała stać
pod drzwiami Rossa w obecności pani Saint Cloud.
Powoli zeszła na parter. Na szczęście miała przyczepę, miała
dokąd iść. Co by bez niej zrobiła.
Dopiero brnąc przez pola w wieczorowej sukni, zreflektowała się.
Przecież gdyby nie przyczepa, cała ta wyprawa i Wanda, w ogóle nie
znalazłaby się w podobnej sytuacji.
Pogoda znacznie się popsuła. Klara trzęsła się z zimna. Ochłodziło
się; wiatr z każdą chwilą przybierał na sile. Przyspieszyła kroku.
Wreszcie dobrnęła do przyczepy i schroniła się w środku.
Teraz mogła spokojnie przemyśleć to, co się wydarzyło. Wszystko
zaczęło się układać w jedną spójną całość. Nie brakowało żadnego
fragmentu łamigłówki. Wanda znała adres Graisona Martella.
Potrzebowała kogoś, kogo Graison nigdy nie widział, kogoś, kto
mógłby się wślizgnąć do jego domu i zdobyć potrzebne informacje.
Nie mogła, oczywiście, przewidzieć, jak potoczy się ich znajomość.
To był nieoczekiwany prezent, podobnie jak zdjęcia. Nie obchodziło
jej, że dla Klary ta „przygoda" może się stać sprawą życia lub śmierci.
Tak. Kiedy pierwszy szok minął, Klara zdała sobie sprawę z
tragizmu sytuacji. Błogostan ostatnich dwu tygodni, perspektywa
przyszłego szczęścia, wszystko nagle stało się nierealne; runęło pod
naporem potwornego egoizmu Wandy. Klara siedziała jak
sparaliżowana, tylko jej oczy z wolna napełniały się łzami.
Skupiona nad sobą, zatopiona we własnych myślach, nie zdawała
sobie sprawy z tego, co dzieje się na zewnątrz. Znad Lazurowego
Wybrzeża nadciągała burza, rozległy się pierwsze grzmoty,
błyskawice zaczęły przecinać niebo.
Do Puit de Mirabeau sztorm dotarł w ciemnych godzinach tuż
przed świtem. Wydawało się, że mała, samotna przyczepa, stojąca na
polu kempingowym stanowi główny cel rozszalałych żywiołów.
RS
127
Drżała miotana podmuchami wiatru, wnętrze raz po raz rozświetlały
błyskawice, huk piorunów zagłuszał wycie wiatru. Klara zawsze bała
się burzy, nawet wtedy, gdy znajdowała się w bardziej pewnym
schronieniu niż samochód zaparkowany pośród pól.
Wreszcie lunął deszcz, co w niczym nie osłabiło siły wiatru.
W pewnej chwili wydało jej się, że słyszy walenie do drzwi.
Przerażona skuliła się na posłaniu. Nagle przypomniała sobie
straszne opowieści o napadach na samotnych podróżnych.
Serce podeszło jej do gardła. Próbowała się uspokoić: może to
gałąź albo upadające drzewo...
Pukanie rozległo się znowu. Drżąc podeszła do okna i ostrożnie
wyjrzała zza zasłony. Na zewnątrz panowała ciemność. Dopiero w
świetle kolejnej błyskawicy dojrzała coś, co mogło być zarysem
sylwetki Rossa. Rzuciła się do drzwi i otworzyła je. Silny podmuch
wiatru rzucił ją o ścianę, następny wyrwał drzwi i uniósł je gdzieś w
pole. Nie zwróciła na to uwagi. To nie było ważne. Ważne było tylko
to, że Ross do niej przyszedł. Pewnie wszystko przemyślał i
zrozumiał.
- Ross! Jesteś, dzięki Bogu! - Wyciągnęła do niego ręce, ale
odtrącił ją. Szybkim krokiem wszedł do środka.
- Weź swoje rzeczy. Jedziemy do Moulin Gris.
- Tak, tak, zaraz będę gotowa.
Chaotycznie zaczęła się pakować. Miał rację, to nie czas ani
miejsce na czułe sceny; wiatr hulał po całej przyczepie, na zewnątrz
szalała burza. Wszystko omówią później.
Ross chwycił przygotowane przez nią rzeczy i wrzucił je do
samochodu. Ruszyli przez pola w huku ulewy, miotani podmuchami
wiatru.
Ross milczał wpatrzony w ciemność przed sobą. Położyła rękę na
jego ramieniu.
- Ross, kochany, tak bardzo się cieszę... - Umilkła, bo jednym
ruchem strząsnął jej dłoń.
- Źle mnie zrozumiałaś - warknął - nie zmieniłem zdania.
- Dlaczego w takim razie...
RS
128
- Pogoda może się jeszcze pogorszyć, wiatr będzie się wzmagał,
najgorszego wroga nie zostawiłbym tak w szczerym polu. Może nie
zauważyłaś, ale zaparkowałaś dokładnie pod drzewami. Swoją drogą
ciekawe, jak ta przyczepa to wytrzymała.
- Mało brakowało, myślałam, że się rozleci. Tak bardzo się
ucieszyłam na twój widok. Myślałam, że zrozumiałeś, że ja nie
mogłabym...
- Już ci powiedziałem, nie zmieniłem zdania. Zostaniesz u mnie,
póki wiatr nie ucichnie, a potem - do widzenia.
Dlaczego w takim razie nie zostawił jej tam, na polu? Dlaczego
rozbudził nadzieję, a teraz odbiera jej nawet złudzenia? Wolała
zostać sam na sam z grzmotami i błyskawicami, niż z Rossem
zamienionym we wroga, chłodnym i pełnym nienawiści.
Wiatr był tak silny, że Ross musiał jej pomóc przy wchodzeniu na
stopnie wiodące do Moulin Gris. Wziął ją pod rękę ruchem tak
sztywnym i wymuszonym, że poczuła ulgę, kiedy znaleźli się w holu i
puścił jej ramię.
Nie spojrzawszy na nią, ruszył schodami w górę.
- Możesz zająć błękitny pokój - rzucił przez ramię. Po czym
zniknął w swoim gabinecie, zamykając za sobą drzwi.
Błękitny pokój - Klara rozejrzała się i westchnęła. Znowu tu była.
Tu, gdzie kochali się po raz pierwszy. Gzy specjalnie ją tu umieścił?
Przecież były inne sypialnie. Pomyślała, że w tym łożu nie zmruży
oka.
Wbrew swoim przewidywaniom, znużona wydarzeniami
poprzedniego dnia, zasnęła szybko i spała bardzo długo.
Obudziła się z uczuciem, że musi być późno. Wstała i podeszła do
okna, żeby zobaczyć szkody, jakie wyrządziła szalejąca w nocy
burza.
Wiatr dął w dalszym ciągu, ale był mniej gwałtowny niż kilka
godzin wcześniej.
Kiedy tak stała w oknie, zobaczyła dwa samochody odjeżdżające
spod domu. Ostatni goście opuszczali Moulin Gris. Zostają z Rossem
sama.
RS
129
Zrozumiała, że właśnie teraz wszystko się rozstrzygnie. Jeśli
rzeczywiście chce z nim zostać, musi walczyć, musi jeszcze raz
spróbować przekonać go o swojej niewinności.
Kiedy samochody zniknęły za zakrętem, zobaczyła Rossa; wracał
do domu pożegnawszy gości. Słyszała, jak wchodzi, jak przystaje pod
jej drzwiami. Dobiegł ją jego chłodny głos.
- Jeśli chcesz, możesz zejść na śniadanie.
Zanim zdążyła podejść do drzwi, odszedł do swego pokoju.
Czekała nasłuchując, czy zamknie za sobą drzwi na klucz, tak jak
to zrobił poprzednio. Nie usłyszawszy znajomego dźwięku,
postanowiła działać. Szybko się ubrała, do kieszeni sukni wsunęła
list, pozostawiony przez Wandę, Wyprostowała się. Teraz albo nigdy.
Pod drzwiami Rossa przystanęła z bijącym sercem. Łatwo było
coś postanowić, wykonać - znacznie trudniej. Nie miała nic do
stracenia. To była sprawa życia lub śmierci.
Nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły; wślizgnęła się do środka.
Zamknęła za sobą drzwi na klucz, klucz włożyła za dekolt.
Sypialnia była pusta, ale szum wody, dochodzący z łazienki,
wskazał jej miejsce pobytu Rossa. Wstrzymując oddech, weszła do
łazienki.
Ross stał pod prysznicem, odwrócony do niej tyłem.
Zadrżała zbulwersowana jego widokiem, nagością,
nieprzewidywalnością jego reakcji.
Spojrzał w lustro i zobaczył ją. Nie sięgnął po ręcznika patrzył na
nią, nagi i wyprostowany, w całej krasie swojej męskości.
- Co ty, do diabła, wyprawiasz?! Wynoś się stąd! Oparła się o
drzwi.
- Nie wyjdę stąd, zanim mnie nie wysłuchasz. Nie wyjdę, zanim
nie dasz mi szansy...
- Zamierzasz opowiedzieć mi jakieś nowe kłamstwa? Dziękuję;
Wynoś się stąd!
Ruszył ku niej. Klara cofnęła się.
- Musisz mnie wysłuchać - powtórzyła tonem, który wydawał
się jej stanowczy.
RS
130
Sięgnął po ręcznik i owinął go dokoła bioder. Odepchnął ją i
poszedł do sypialni.
- Skoro ty nie chcesz wyjść, w takim razie ja to zrobię.
Szarpnął drzwiami, nie ustąpiły. Odwrócił się w stronę Klary z
tłumioną furią w głosie.
- Otwórz te drzwi.
Klara drżała na całym ciele. W stosunku do Joe nigdy by się tak nie
zachowała. Bałaby się. Ale Ross był inny i miała o co walczyć.
Podeszła do łóżka i przysiadła na brzegu. Uniosła na Rossa zielone
oczy.
- Chyba możesz mnie wysłuchać.
- Słuchałem cię wystarczająco długo.
- Zawsze mówiłam ci prawdę, teraz też chcę to zrobić. Nie
jestem dziennikarką, nie mam nic wspólnego z tym artykułem. Ja...
- Możesz zaprzeczyć, że to ty robiłaś te zdjęcia?
- Nie, ale powiem ci, jak do tego doszła...
- Szkoda czasu. Nie mamy o czym mówić. Natychmiast oddaj mi
ten klucz!
Zrobił krok w jej stronę. Machinalnie uniosła rękę na wysokość
piersi.
- Rozumiem - powiedział pogardliwie - tak to wykombinowałaś.
Myślisz, że to mi przeszkodzi odebrać ci go?
- Ross... - poprosiła błagalnym tonem - pozwól mi...
Nie dał jej dokończyć. W jego głosie brzmiała pogróżka.
- Liczę do pięciu, a potem...
- Potem...?
- Odbiorę ci go siłą.
- To nie będzie łatwe, musisz być przygotowany na...
- Jestem przygotowany na wszystko - odparł zmęczonym
głosem. - Nigdy nie byłem tak dobrze przygotowany. Raz, dwa...
- Tracisz tylko czas - starała się mówić szybko. - Lepiej...
- Trzy, cztery...
- Pozwól mi...
- Pięć! Oddaj mi klucz, słyszysz?
RS
131
Mimo drobnej budowy ciała Klara była silna i zwinna. Desperacja
dodawała jej siły; kopała, drapała, próbowała go nawet ugryźć. Z Joe
byłoby to niemożliwe, przemknęło jej przez myśl. Joe był
bezwzględny, zdecydowany na wszystko. Z Rossem sprawa
wyglądała inaczej. Pomimo wściekłości potrafił się opanować.
Zdawał sobie sprawę ze swojej fizycznej przewagi i starał się jej nie
nadużywać.
Wreszcie została unieruchomiona. Ross wolną ręką sięgnął za jej
dekolt.
- Poddajesz się? - zapytał.
- Nigdy! - A widząc, że się waha, dodała: - No, dalej, na co
czekasz? Przecież teraz możesz ze mną zrobić, co zechcesz!
Ross nadal się wahał. Po gwałtownej szamotaninie zapanował
dręczący bezruch. Klara czuła na sobie ciężar ciała Rossa. Podczas
walki ręcznik opasujący jego biodra zsunął się. Czuła na sobie jego
nagie ciało, znajomy zapach wody kolońskiej. Lekki dreszcz
przebiegł jej ciało. Zwilżyła językiem usta.
- Przestań - powiedział. - Przestań! Te sztuczki nic ci nie
pomogą.
- Myślisz, że na to liczę? - szepnęła, wpatrując się w jego
zmienioną nagle twarz, czując zmiany zachodzące w jego ciele.
- Wiesz, że możesz, do diabła! Dlatego to robisz, dlatego
schowałaś ten klucz właśnie tam.
Lekko dotknął jej piersi.
- Chcesz, żebym po niego sięgnął, bo doskonale wiesz, że kiedy
cię dotknę...
- Tak...
- I chyba masz rację. - Jego dłoń stawała się natarczywa. - Wiesz,
jak silnie na mnie działasz, mimo że jesteś tylko małą, podłą dziwką.
- To nieprawda - zaprzeczyła z wysiłkiem. - Gdybyś tylko
zechciał mnie wysłuchać, zrozumiałbyś wszystko.
Słyszała jego przyspieszony oddech.
- Chciałbym ci wierzyć - powiedział, dysząc ciężko - ale jak
mogę...?
RS
132
- Zawsze możesz sprawdzić, przecież w redakcji ci powiedzą. -
Mówiła szybko, bo po raz pierwszy miała wrażenie, że Ross jej
słucha. - Ktoś się mną posłużył wbrew mej woli. Źle zrobiłam, że od
razu ci nie powiedziałam o Wandzie; dzięki temu zdołała bez
przeszkód przeprowadzić swój plam Zrobiłam to z głupoty, nie z
wyrachowania.
- Kim jest twoja kuzynka? - Ross nie zmienił pozycji, tak jakby
już nie był w stanie tego zrobić.
- Wanda jest dziennikarką. Powiedziała mi, że po prostu
wybiera się na wakacje. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że coś
knuje. Zaproponowała mi wspólny wyjazd pod pretekstem, że
powinnam wypocząć, oderwać się od złych wspomnień. Teraz
rozumiem, że byłam jej potrzebna. Chciała mnie wykorzystać do
swoich celów. Nie znałeś mnie, a ponadto wiedziała, że lubię robić
zdjęcia. Zresztą sama, w dobrej wierze; dałam je Wandzie do
wywołania. Przeczytaj ten list, Ross. Nie mogłam zrozumieć, o co jej
chodzi, teraz wszystko jest jasne.
Wydobyła z kieszeni list Wandy; uważnie obserwowała twarz
Rossa, kiedy czytał.
- „Nawet nie masz pojęcia, biedactwo, jaką robotę odwaliłaś" -
przeczytał na głos.
- Jak się nazywa twoja kuzynka? - zapytał po dłuższej chwili.
- Wanda Hedley.
- Wanda Hedley. - Zbladł na dźwięk tego nazwiska i odsunął się
Od Klary. Wiedziała, że w miarę, jak Ross się oddala, jej szanse
maleją. Kiedy był bardzo blisko, miała szansę wygrać. Kontakt z jej
ciałem znacznie skuteczniej rozwiewał wątpliwości Rossa niż
wielogodzinne dyskusje.
- Wanda Hedley - powtórzył w zadumie i zaczął chodzić po
pokoju. - Ta bezczelna, bezwzględna baba. To wszystko wyjaśnia.
Właśnie ona była jedną z tych kobiet, które uczyniły z mojego życia
piekło. Nie pamiętam już, ile razy odmówiłem jej wywiadu. Mimo to
znalazła sposób, żeby się dostać do mojego domu, udało jej się nawet
zrobić znacznie więcej: wdarła się do mojego życia. Kiedy wreszcie
RS
133
zrozumiałem cel tego wszystkiego i jasno jej powiedziałem, że ma
się wynosić, wtedy... - Przerwał, po chwili mówił dalej. - Nigdy w
życiu nie słyszałem w ustach żadnej kobiety słów, jakimi ha to
zareagowała. Zachowała się obrzydliwie. Do tej pory pamiętam tę
scenę. Dlatego tak się przede mną chowała; wiedziała, że
natychmiast ją poznam.
- Ja też byłam ciekawa, dlaczego tak się kryje - wyznała Klara. -
Nawet kiedyś ją o to zapytałam, ale zaprzeczyła, a potem
powiedziała coś wykrętnego. Oczywiście - dodała w nagłym
poczuciu winy - powinnam była wiedzieć, że Wanda nie cofnie się
przed niczym, że niczego nie zrobi bezinteresownie, że nie ma
najmniejszych skrupułów nawet wobec najbliższych.
- Właśnie takie kobiety jak ona - chyba jej nie słyszał, tak
bardzo był pogrążony we własnych myślach - sprawiły, że zerwałem
z tamtym życiem. Zrozumiałem, że całe jest oparte na pozorze i
kłamstwie. Postanowiłem rzucić to wszystko. Zawsze miałem
ciemne włosy i szare oczy; rozjaśniałem włosy i nosiłem kolorowe
szkła kontaktowe, bo „niebieski kolor jest bardziej seksowny". To
był obłęd, prawdziwy obłęd! Może mnie usprawiedliwiać jedynie
młodość i nadmiar ambicji. Poszedłem tamtą drogą, bo wydawała się
najprostsza. Nie bez znaczenia były też pieniądze... Ale kiedy
wreszcie zdałem sobie sprawę, do jakiego stopnia niszczę siebie jako
człowieka, kiedy straciłem ukochaną kobietę, bo inna postanowiła
zrobić ze mnie symbol męskości, kiedy zrozumiałem, że moje życie
nie należy do mnie, bo w każdej chwili ktoś tak pozbawiony
skrupułów, jak twoja kuzynka, może...
Klara wstała, czuła się bardzo znużona.
- Teraz znasz prawdę. Tylko tego chciałam: żebyś ją poznał w
całości. Podejrzewam, że jeszcze nie całkiem mi wierzysz, ale
powtarzam: byłam tylko narzędziem w rękach Wandy.
Sięgnęła za dekolt.
- Masz ten klucz.
Ross podszedł bliżej. Powstrzymał jej dłoń. - Chwileczkę! To
chyba należy do mnie... I zamiast wyjąć klucz, zaczął delikatnie
RS
134
pieścić jej piersi.
- Ross? - szepnęła pytająco. - Czy to znaczy?
- To znaczy, że cię kocham i że przepraszam, że w ciebie
zwątpiłem. Wreszcie nauczyłem się odróżniać kłamstwo od prawdy,
tombak od prawdziwego złota. Ty jesteś prawdą, ty jesteś
prawdziwym złotem. Przytulił ją i pocałował.
- A ponadto jesteś bardzo odważna - szepnął. - To chyba twoja
odwaga przekonała mnie ostatecznie, zanim jeszcze przeczytałem
tamten list. Wiem, jak bardzo boisz się przemocy fizycznej. Przecież
doprowadziłaś do sytuacji, która się mogła dla ciebie bardzo źle
skończyć.
- Z kim innym może tak - przyznała - ale wiedziałam, że ty
nigdy, przenigdy mnie nie uderzysz.
Jego palce odnalazły wreszcie klucz; trzymał go teraz w ręku,
patrząc z komicznym wyrazem twarzy na mały metalowy przedmiot.
Przytknął do niego wargi, jakby chciał poczuć ciepło, jakim jej ciało
nasyciło chłodny metal. Potem nagłym ruchem rzucił klucz w kąt
pokoju.
- Niech drzwi zostaną zamknięte. - Wziął Klarę na ręce i zaniósł
do łóżka.
Po długim czasie zapytał:
- Kto powiedział, że jestem „zmęczony pocałunkami"?
RS