JAYNE ANN KRENTZ
KOWBOJ
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
PROLOG
- Margaret, obiecaj mi, że będziesz uważać na
siebie - powiedziała z nagłą troską Sarah Fleetwood
Trace. Zajęta była zdejmowaniem strojnej ślubnej
sukni. W tej skomplikowanej czynności pomagały jej
dwie najlepsze przyjaciółki. Radosny nastrój Sarah
ulotnił się na moment, a piwne oczy spoważniały,
kiedy patrzyła na Margaret Lark.
- Nie martw się o mnie, Sarah - odparła z uśmie
chem Margaret, starannie składając welon. - Obiecu
ję, że będę się rozglądała, przechodząc przez jezdnię,
liczyła kalorie i nie wdawała się w rozmowy z nie
znajomymi mężczyznami.
Katherine Inskip Hawthorne, pracowicie odpinają
ca rząd drobnych guziczków na plecach Sarah, za
chichotała.
- Nie daj się zwariować, Margaret. Nic się nie
stanie, jeśli pogadasz sobie z paroma nieznajomymi
mężczyznami, zwłaszcza gdyby byli przystojni. Tylko
rób to dyskretnie.
Sarah wydała pełen dezaprobaty pomruk, potrząsa
jąc głową, aż brązowe włosy rozsypały się lśniącą falą.
6 • KOWBOJ
Brylanty osadzone w pięknych, starej roboty kol
czykach, słały tęczowe błyski.
- Mówię wam, to nie żarty - powiedziała poważ
nie. - Mam przeczucie, Margaret... - urwała i zmar
szczyła brwi, usiłując sprecyzować, co dokładnie czuje.
- Po prostu proszę, żebyś przez jakiś czas bardzo
uważała, dobrze?
- Kochana, przecież znasz mnie i wiesz, że zawsze
jestem ostrożna - zdziwiła się Margaret. -I dlaczego
miałoby mi się coś przydarzyć właśnie wtedy, kiedy
wyjedziesz na miesiąc miodowy?
- Sama nie wiem, i w tym cały problem - powie
działa cicho Sarah. - Mam tylko przeczucie, a pamię
taj, że intuicja nigdy mnie nie myli.
- Daj spokój tej swojej intuicji, przynajmniej
w dniu ślubu - wtrąciła Kate z błyskiem w zielonych
oczach. - Zresztą nie wyobrażam sobie, by mogła
normalnie funkcjonować po tych radosnych przeży
ciach i szampanie.
Margaret uśmiechnęła się, pomagając przyjaciółce
wyplątać się z obfitych fałdów sukni.
Właśnie, skoro już mowa o przeżyciach, to świeżo
upieczony małżonek pewnie nie może się ciebie do
czekać. Lepiej pospiesz się, Sarah, zanim Gideon
wpadnie tu, by cię porwać. On jest dobry w odnaj-
dywaniu zaginionych rzeczy.
Sarah wahała się jeszcze, nie spuszczając zatros-
kanego wzroku z przyjaciółki. Dopiero po chwili na jej
twarz powrócił radosny uśmiech.
Cała ta wystawna ceremonia była pomysłem Gideona. Teraz musi trochę poczekać.
On nie wygląda mi na kogoś, kto miałby cierp-
liwość czekać kiedy nie ma na to ochoty - zauważyła
KOWBOJ • 7
Margaret, wręczając Sarah dżinsy i bluzkę w kolorze
pigwy.
- Odnoszę dokładnie takie samo wrażenie - za
chichotała Kate. - Pod tym względem Gideon przy
pomina Jareda. Sarah, naprawdę zamierzasz spędzić
podróż poślubną na poszukiwaniu skarbów? Nie ma
cie lepszych pomysłów?
- Ten jest najlepszy - oznajmiła pogodnie Sarah,
podchodząc do lustra, by umalować wargi.
Jej spojrzenie spotkało się w lustrze ze spojrzeniem
Margaret, pełnym szczerego zachwytu dla szczęścia
przyjaciółki.
- Masz nadzieję odnaleźć kolejny skarb klasy
Kwiatów Fleetwood?
Sarah dotknęła brylantowych kolczyków, które
ciągle jeszcze miała w uszach.
- Nie ma drugiego takiego skarbu. Przecież kiedy
ich szukałam, znalazłam Gideona.
- A co zrobiłaś z pozostałymi trzema parami
Kwiatów? - zapytała z zaciekawieniem Kate.
- Gideon oczywiście ukrył je w bezpiecznym miejscu.
A tę parę wybrał dla mnie na ślub. - Sarah z satysfakcją
obróciła się przed lustrem, dopinając guziki bluz
ki. - No, dobrze, jestem gotowa - oświadczyła i czułe
uściskała przyjaciółki. - Dziękuję wam, dziewczyny. Nie
wiem, co bym bez was zrobiła. Nawet nie zdajecie sobie
sprawy, jak bardzo jesteście dla mnie ważne.
Margaret poczuła dławiący ucisk w gardle. Szybko
zamrugała, kryjąc łzy.
- Nie musisz nic mówić. Rozumiemy - powiedzia
ła cicho.
- Tak, nie musisz nic mówić - uśmiechnęła się
wzruszona Kate. - Przyjaźń na śmierć i życie, prawda?
8 • KOWBOJ
- Prawda. I nic jej nie zniszczy. - Wyrazista twarz
Sarah odbijała całą gamę uczuć. - Nie uważacie, że
kobieca przyjaźń jest czymś wyjątkowym?
- Tak, bardzo wyjątkowym - przyświadczyła Mar
garet. - Mąż taki jak Gideon Trace jest również kimś
wyjątkowym. Dlatego nie każ mu już dłużej czekać
- ponagliła, wręczając przyjaciółce torebkę.
- Dobrze, dobrze, nie będę. - Oczy Sarah zabłysły.
W salonach hotelu kłębił się ciągle tłum weselnych
gości, złożony głównie z ludzi, których wspólną pasją
było wszystko, co wiąże się z pisaniem i wydawaniem
książek. Rozmawiali, popijając szampana. Część krę
ciła się na parkiecie w takt muzyki granej przez mały,
lecz dobry zespół.
Kiedy trzy młode kobiety wyszły z windy, natych
miast ruszyło im na spotkanie dwóch wysokich, sil
nych mężczyzn. Jeden z triumfującą miną ujął dłoń
Sarah, a drugi, błysnąwszy białymi zębami w uśmie
chu, podał ramię Kate.
Margaret stanęła cicho z boku, przyglądając się
mężczyznom, którzy zawładnęli sercami jej dwóch
najlepszych przyjaciółek. Na pierwszy rzut oka trudno
było dostrzec, co Jared i Gideon mogą mieć ze sobą
wspólnego.
A jednak czuło się, że byli ulepieni z tej samej gliny.
Obaj byli męscy w dawnym, niemal zapomnianym
sensie tego słowa - twardzi jak stal, o niemal aroganc
kim sposobie bycia, bujnej naturze, która nie dawała
się wtłoczyć w żadne schematy, tak jak nie da się
zamknąć w klatce dzikiego zwierzęcia. Jednocześnie
należeli do mężczyzn, na których można liczyć w każ
dej rozgrywce z losem.
KOWBOJ • 9
Margaret spotkała tylko jednego mężczyznę, nale
żącego do tego samego gatunku. Szaleństwo, jakiemu
uległa przed rokiem, i druzgocąca klęska tego związku
zniszczyły jej dobrze zapowiadającą się karierę w świe
cie biznesu i zostawiły w duszy nie zagojone blizny.
- Wykończyłaś mnie tym czekaniem - powiedział
z udawanym wyrzutem Gideon do żony. - Na całe
życie mam dosyć ślubnych uroczystości.
- To był przecież twój pomysł, kochanie - przypo
mniała słodkim głosem, muskając wargami jego zdecy
dowanie zarysowaną szczękę. - Mnie wystarczyłby
szybki ślub w Las Vegas.
- Przyznaję, sam tego chciałem. Ale już przynaj
mniej teraz nie wystawiaj mnie na próbę.
- Dobrze, jedźmy, tylko powiedz mi wreszcie dokąd.
Gideon uśmiechnął się tajemniczo.
- Powiem, jak wsiądziemy do samochodu. Pożeg
nałaś się z rodziną?
- Tak.
- Dobrze. - Zerknął na Jareda. - Urywamy się
stąd. Dzięki, że zechciałeś być naszym drużbą.
- Nie ma sprawy. - Jared krótko uścisnął mu rękę.
Obaj mężczyźni popatrzyli sobie w oczy. - Czekam na
was na wyspie Ametyst. Poszukamy tej skrzynki
złotych monet, o której ci mówiłem.
- Załatwione - uśmiechnął się Gideon. - Chodź,
Sarah.
Pozostała trójka długo odprowadzała ich wzrokiem.
- Co to za złote monety? - zwróciła się Kate do
Jareda.
- Nie mówiłem ci, że mój piracki przodek zakopał
gdzieś na wyspie skrzynię ze skarbem? - zdziwił się.
10 • KOWBOJ
- Nie.
- Widocznie musiało mi to wylecieć z głowy. Nie
stety, szanowny Roger Hawthorne nie raczył zostawić
żadnych wskazówek, więc specjalnie się tym nie za
jmowałem. Dopiero kiedy usłyszałem, że Trace jest
zawodowym poszukiwaczem skarbów, zaproponowa
łem mu, żebyśmy spróbowali odnaleźć te monety.
Kate uśmiechnęła się radośnie.
- W takim razie mamy świetny pretekst, aby ściąg
nąć do nas Gideona i Sarah. Mam nadzieję, że ty też
przyjedziesz, Margaret?
- Oczywiście. Nie przepuściłabym takiej okazji.
Ale teraz wybaczcie, mam zamówiony taniec z pew
nym dżentelmenem.
- Z interesującym dżentelmenem? - zapytała czuj
nie Kate.
- Bardzo interesującym - zaśmiała się Margaret.
- Szkoda tylko, że jest dla mnie trochę za młody
- wskazała ruchem ręki na chłopca, który przepychał
się ku nim przez tłum. Dziesięcioletni David Haw
thorne był pomniejszoną kopią swojego ojca - z tymi
samymi ciemnymi włosami, szarymi oczami i zniewa
lającym, lekko aroganckim uśmiechem.
- Czy pani już jest wolna, panno Lark? - zapytał,
chyląc przed nią uprzejmie głowę.
- Jestem wolna, panie Hawthorne.
Kilka godzin później Margaret wysiadła z taksówki
na Pierwszej Alei, przed eleganckim budynkiem, gdzie
mieścił się jej apartament. Przyspieszyła kroku, idąc ku
wejściu. Lato w Seattle nigdy nie było zbyt upalne,
a rześki powiew znad Zatoki Elliott sprawił, że wieczór
był niemal chłodny.
KOWBOJ • 11
Kobieta w średnim wieku, ze szczekającym pies
kiem, kręcącym się jej koło nóg, otworzyła szklane
drzwi.
- Piękny wieczór, prawda, panno Lark? - zagad
nęła, uśmiechając się serdecznie.
- Bardzo piękny, pani Walters. Przyjemnego spa
ceru z Gretchen - powiedziała Margaret, zerkając na
suczkę, przekrzywiającą łepek na dźwięk swego imie
nia. A jednak uśmiech przyszedł jej z trudnością. Nagle
poczuła się dziwnie zmęczona i osamotniona.
Emocje opadły, weselne przyjęcie skończyło się,
obie przyjaciółki wyjechały. Nieprędko je zobaczy - a
kiedy spotkają się znowu, wszystko może wyglądać
zupełnie inaczej, pomyślała melancholijnie.
Jeszcze do niedawna spędzały razem każdą wolną
chwilę. Wystarczyło, by po powrocie z pracy któraś
sięgnęła do telefonu, a już po chwili szły na lody.
Niemal z rozrzewnieniem wspominała sobotnie wy
prawy do ulubionej kafejki w centrum, gdzie plot
kowały i godzinami dyskutowały o wątkach, intrygach
i postaciach swoich nowych książek. Już nie będzie
mogła zadzwonić i pogadać, choćby nawet w środku
nocy - teraz, kiedy Sarah miała swojego poszukiwa
cza skarbów, a Kate swojego pirata.
Nie, takiej przyjaźni nic nie osłabi, nawet małżeńst
wo, pomyślała, bojowo potrząsając głową. Początkowo
wszystkie trzy zbliżył do siebie fakt, iż pisały romanse,
ale stopniowo nawiązała się prawdziwa, głęboka przy
jaźń, która wytrzymała próbę czasu. Było jednak
oczywiste, że teraz jej formy muszą ulec zmianie.
Zresztą rok temu to ona właśnie była bliska małżeń
stwa. Do dziś prześladowały ją myśli, co by było,
gdyby została żoną Rafe'a Cassidy'ego.
12 • KOWBOJ
Odpowiedź nie była prosta. Z pewnością pożałowa
łaby tego kroku. Być szczęśliwą z tym człowiekiem
oznaczało zmienić jego osobowość, ale to nie udało się
jeszcze żadnej kobiecie. Rafe Cassidy był nierefor-
mowalny i sam ustanawiał dla siebie prawa.
Boże, czy musi akurat teraz myśleć o nim? Wszystko
przez ślub Sarah, który przypomniał jej nie spełnione
marzenia.
Winda zatrzymała się. Margaret, szperając w toreb
ce w poszukiwaniu kluczy, szła przez korytarz, wy
ściełany miękką szarą wykładziną. Przez świetlik koło
jej drzwi wpadały ostatnie promienie słońca, wydoby
wając piękno bukietu różowawych kwiatów, pysz
niącego się na małym stoliku.
Kiedy tylko otworzyła i weszła do holu, od razu
wyczuła, że coś jest nie w porządku. Zamarła w bez
ruchu, nasłuchując i czujnie wpatrując się w półmrok
salonu. Z początku nie widziała nic, ale po chwili
dostrzegła zarys odzianych w szare spodnie długich
nóg, spoczywających na jej stoliczku do kawy. Zdobiły
je wytworne, ręcznie zdobione kowbojskie buty z sza
rej skóry. Obok leżał niedbale rzucony perłowoszary
stetson.
Drobne włoski na karku Margaret zjeżyły się nagle.
„Obiecaj, że będziesz na siebie uważać" - za
brzmiały jej nagle w mózgu ostrzegawcze słowa Sarah.
Instynktownie cofnęła się o krok.
- Nie uciekaj ode mnie, Maggie. Tym razem nie
pozwolę ci uciec.
Zamarła, porażona głębokim, nieco szorstkim i tak
boleśnie znajomym brzmieniem tego głosu. Jeszcze rok
temu na sam jego dźwięk drżała w radosnym oczeki
waniu. Jeszcze rok temu mówił do niej okrutne,
KOWBOJ » 13
bezlitosne słowa, które jak sztylety wbijały się w jej
serce.
- Co tu robisz? - wyszeptała zdławionym głosem.
Rafe Cassidy uśmiechnął się lekko, jeszcze dalej
wyciągając długie nogi.
- Znasz odpowiedź, Maggie. Jest tylko jeden po
wód, dla którego mogłem tu przyjść, prawda? Przy
szedłem po ciebie.
ROZDZIAŁ
1
- Jak się tu dostałeś, Rafe?
Nie było to może najmądrzejsze pytanie, ale jedyne,
które się jej nasuwało w tych okolicznościach.
- Twoja sąsiadka z drugiego końca korytarza
ulitowała się nade mną, kiedy powiedziałem jej, jaki
szmat drogi przebyłem, by się z tobą zobaczyć. Na
szczęście masz dobry zwyczaj i wychodząc, zosta
wiasz u niej drugie klucze. Słowem, wpuściła mnie
do środka.
- Żałuję, że nie zostawiłam tych kluczy komuś
innemu, kto miałby więcej rozumu - burknęła Mar
garet.
- Maggie, przestań się boczyć i wejdź. Musimy
porozmawiać.
- Nie, Rafe. Nie mamy już sobie nic do po
wiedzenia.
Nadal tkwiła w miejscu, podświadomie obawiając
się wyjść poza ciepły krąg światła, padającego z holu.
- Boisz się mnie, Maggie? - Głos Rafe'a był dźwię
czny i zarazem aksamitny jak ciemność. Lekki, połu-
dniowo-zachodni akcent podkreślał wrażenie, jakie
KOWBOJ » 15
sprawiał Cassidy. To był głos rewolwerowca, który
w samo południe posyła celnym strzałem wroga do
piekła.
Margaret milczała uparcie. Już raz miała do czynie
nia z tym człowiekiem - i przegrała.
Rafe z leniwym i drapieżnym zarazem uśmiechem
sięgnął za siebie i zapalił lampkę przy fotelu. Łagodne
światło rozbłysło na ciemnokasztanowych gęstych
włosach i uwydatniło surowe rysy o nieprzejednanym
wyrazie. Marynarka szarego garnituru zwisała z opar
cia. Z rozcięcia białej koszuli wyzierała opalona szyja.
Szczupłą talię opinał pas z efektowną, połyskującą
srebrem i turkusami klamrą.
- Nie musisz się mnie obawiać, Maggie. Już nie.
Wreszcie wróciła jej zdolność ruchów. Powoli wesz
ła do salonu, zamykając za sobą drzwi.
- Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że nie życzę
sobie twojej obecności? - powiedziała chłodno,
rzucając małą, złotą torebkę na biały, lśniący sto
liczek.
- Jeszcze zdążysz mnie wyrzucić. Ale najpierw
musimy pogadać. Myślę, że powinnaś zrobić sobie
drinka. Kiedy uspokoisz nerwy, będziemy mogli nor
malnie porozmawiać.
Odruchowo zerknęła na szklankę, którą obracał
w dłoni, i z irytacją dostrzegła, że znalazł jej żelazny
zapas szkockiej whisky. Nikt w tym domu nie pił
whisky poza Rafe'em Cassidym i jej ojcem. Przez
moment miała ochotę odmówić, ale wiedziała, że
wszelki opór nie ma sensu. O wezwaniu policji nawet
nie miała co marzyć. Rafe wyjdzie z jej mieszkania
dopiero wtedy, kiedy będzie miał na to ochotę. W tej
sytuacji łyk czegoś mocniejszego dobrze by jej zrobił.
16 • KOWBOJ
Może zdołałaby opanować niepokojące dreszcze prze
biegające co chwila wzdłuż kręgosłupa...
Usta mężczyzny drgnęły w pełnym satysfakcji
uśmiechu, kiedy dostrzegł, że zamierza go posłuchać.
Miękkim ruchem zdjął nogi ze stolika i kocim krokiem
podążył za Maggie do eleganckiej szaro-białej kuchni.
Tam, jak stary bywalec, sięgnął do szafki i wyjął
szklaneczkę.
- Nigdy nie lubiłem tego obrazu - zauważył mi
mochodem, zerkając na kolaż nad stołem. - Dla mnie
to są oprawione w ramy śmieci z odzysku.
- Różniły nas nie tylko poglądy na temat sztuki, nie
uważasz? - rzuciła cierpko.
- Och, nieprawda, mieliśmy wiele wspólnego,
Maggie - odparł beztrosko. - Zwłaszcza w nocy
- dodał, obrzucając ją wymownym spojrzeniem zło-
tobrązowych oczu. Zawsze, kiedy tak na nią patrzył,
miała wrażenie, że jest ofiarą wielkiego, drapieżnego
kota.
- Owszem, bo tylko wtedy byłeś łaskaw zauważyć,
że jesteśmy razem - przypomniała mu gorzko. - A ile
razy nocą budziłam się w pustym łóżku, a potem
znajdowałam ciebie, siedzącego w salonie i przerzuca
jącego papiery.
- Rzeczywiście, trochę za dużo wtedy pracowałem.
- Łagodnie powiedziane! Rafe, miałeś istną obsesję
na punkcie „Cassidy and Company". Żadna kobieta
nie byłaby w stanie odciągnąć cię od spraw firmy.
- Dobrze, ale teraz wszystko się zmieniło. Świetnie
wyglądasz, Maggie. Naprawdę.
Margaret zadrżała ręka trzymająca szklaneczkę,
tyle było w jego głosie hamowanej namiętności.
KOWBOJ • 17
- Niewiele się zmieniłeś, Rafe - powiedziała cicho.
Niebezpieczny, uwodzicielski, męski. Prawdziwy
kowboj...
- W końcu minął zaledwie rok - wzruszył ramio
nami.
- Mam wrażenie, że wszystko działo się wczoraj
- szepnęła mimo woli.
- Mylisz się, tak naprawdę to było cholerne wie
ki temu. Ale teraz przynajmniej jedno będzie jak
dawniej.
Zwinnym ruchem zbliżył się do Maggie i musnął
wielką dłonią jej włosy.
Drgnęła i odsunęła się gwałtownie, wycofując się
pod okno. W dole lśniły światła Seattle. Zwykle lubiła
ten widok, ale dziś nie przynosił jej ukojenia. Powoli
usiadła w białym skórzanym fotelu. Miała wrażenie,
że jeszcze chwila, a osłabłe nogi odmówią jej po
słuszeństwa.
- Nie prowadź ze mną swoich gierek, Rafe. Dosyć
ich miałam rok temu. Powiedz, co masz do powiedze
nia, i wyjdź stąd.
Mężczyzna usiadł na wprost, ani na chwilę nie
spuszczając oczu z jej twarzy. Prawie niedostrzegalny
uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Nigdy nie potrafił
uśmiechać się inaczej.
- Lepiej nie dociekajmy, które z nas grało - o-
strzegł. - Wszystko zależy od punktu widzenia.
- Nieprawda. Fakty mówiły same za siebie.
Potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że nie po
zwoli się wciągnąć w dyskusję.
- Uważam, że będzie lepiej, jeśli zapomnimy
o wszystkim.
18 • KOWBOJ
- Łatwo ci to mówić - sarknęła. - Nie chodziło
o twoją karierę. I nie twoja zawodowa reputacja
ucierpiała.
Brązowe oczy pociemniały.
- Miałaś dość siły, by oprzeć się tej burzy. Zamiast
tego wolałaś zrezygnować z kariery i zajęłaś się pisaniem.
Margaret pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie
ramion.
- Może masz rację. Ale nie żałuję. To była najtraf
niejsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. Uwielbiam
pisanie i nie tęsknię do tej dżungli, jaką jest świat
interesów. Nie wróciłabym tam za żadne skarby.
- Skryłaś się przed światem. Zmieniłaś mieszkanie.
Wycofałaś swoje nazwisko z książki telefonicznej
- powiedział oskarżycielskim tonem, pociągając duży
łyk whisky. - Musiałem dokonać cudów, żeby cię
znaleźć. Twój wydawca odmówił podania adresu,
a twój ojciec również nie chciał mi ułatwić zdania.
- Kiedy zacząłeś mnie szukać?
- Przed paroma miesiącami.
- Dlaczego?
- Myślałem, że wyraziłem się jasno. Chcę, żebyś
wróciła do mnie.
Maggie poczuła nagły skurcz żołądka. Jej puls
przyspieszył niepokojąco jak sygnał werbla, dającego
hasło do ucieczki lub ataku.
- Nigdy. Nie ma mowy. Nigdy mnie nie chciałeś
i nie chcesz. Wykorzystywałeś mnie tylko, Rafe.
Zacisnął palce na szkle, ale na jego twarzy nie
drgnął ani jeden mięsień.
- Kłamiesz, kochana. Nasz związek nie miał nic
wspólnego z tym, co działo się pomiędzy „Cassidy and
Company" a firmą Moorcrofta.
KOWBOJ • 19
- Akurat! Posłużyłeś się mną, by zdobyć zastrze
żone informacje. Gorzej, chciałeś upokorzyć Jacka
Moorcrofta, rozgłaszając, że sypiasz z jego zaufaną
współpracownicą. Tylko nie próbuj zaprzeczać! Oboje
wiemy, że taka była prawda. Sam mi to powiedziałeś,
pamiętasz?
Rafe zacisnął szczęki.
- Myślałem, że dostanę szału tego ranka, kiedy
dowiedziałem się, że uprzedziłaś Moorcrofta o moich
planach. Byłem przekonany, że mnie zdradziłaś.
Niesprawiedliwość tego oskarżenia ubodła ją do
żywego.
- Pracowałam dla Jacka Moorcrofta i odkryłam,
że masz ochotę na firmę, którą on chce przejąć.
Odkryłam również, że posłużyłeś się mną, by wymane
wrować go z kontraktu. Czego się w takiej sytuacji po
mnie spodziewałeś?
- Miałem nadzieję, że będziesz trzymać się od tego
wszystkiego z daleka, zwłaszcza że nie miałaś z tą
sprawą nic wspólnego.
- Byłam twoim pionkiem w grze, prawda? Czy na
serio myślałeś, że będę zachwycona taką rolą?
Rafe wziął głęboki oddech, najwyraźniej starając się
nie tracić opanowania.
- Maggie, kochana, uspokój się. Rozumiem, że
wówczas byłaś przekonana o swoich racjach. Prze
myślałem tę sprawę wiele razy i dziś, po upływie
czasu, widzę, że w gruncie rzeczy problemem było
poczucie lojalności. Miotałaś się, nie wiedząc, ko
mu zaufać. - Jego wyraziste usta wykrzywił smęt
ny uśmieszek. - W rezultacie wielomilionowy kon
trakt przeszedł mi koło nosa. Ale nic to. Było,
minęło.
20 » KOWBOJ
- Och, nie wiedziałam, że jesteś zdolny tak wielko
dusznie wybaczyć, Rafe. Ale niepotrzebnie się starasz
- stwierdziła lodowatym tonem. - Nie chcę od ciebie
żadnych przeprosin. Nie potrzebuję przebaczenia, bo
nie zrobiłam niczego złego.
- Maggie, zrozum, próbuję ci tylko wytłumaczyć,
że o tym, co wydarzyło się w zeszłym roku, myślę teraz
zupełnie inaczej - powiedział z hamowaną niecierp
liwością.
- Jeśli poczułeś choć minimalne wyrzuty sumienia
po tym, jak mnie wykorzystałeś, jestem skłonna roz
grzeszyć cię natychmiast. Ale wierz mi, gdybym znów
znalazła się w takiej sytuacji, zachowałabym się iden
tycznie. Teraz tak jak i wtedy ostrzegłabym Moor-
crofta.
Popatrzył na nią uważnie. W jego spojrzeniu błys
nęło skrywane napięcie.
- Nie byłaś jego kochanką, prawda? Ani przedtem,
ani później?
Miała ochotę dać mu w twarz. Opanowała się
nadludzkim wysiłkiem.
- Z jakiej racji miałabym ci odpowiadać? - spytała
zaczepnie.
- Moorcroft twierdził, że byliście ze sobą blisko,
dopóki nie zorientował się, że mi się podobasz. Do
strzegł wspaniałą okazję i postanowił ją wykorzystać.
Mówił, że kazał ci mnie uwieść i wyciągnąć ze mnie,
ile się da.
Margaret wzdrygnęła się ze zgrozy i obrzydzenia.
- Dranie! - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Jeden
wart drugiego.
- Kłamał wtedy, tak? Nigdy nie należałaś do niego?
- Nigdy nie należałam do żadnego mężczyzny.
KOWBOJ • 21
- Przejściowo do mnie - sprostował, pociągając
kolejny łyk. - I znów będziesz moja.
- O, niedoczekanie! Nawet gdybyś miał być jedy
nym facetem na tej planecie.
Rafe zdawał się nie słyszeć tych dobitnie wypowie
dzianych słów. W zamyśleniu zmarszczył brwi, błądząc
spojrzeniem po pokoju.
- Z moich informacji wynika, że nigdy już nie
spotkałaś się z Moorcroftem po tym, jak wręczyłaś mu
rezygnację. Dlaczego, Maggie? Czy odsunął cię od
siebie? Nie chciał, żebyś pracowała z nim, kiedy
wybuchł ten skandal? Czy zmusił cię do odejścia?
- A czy na jego miejscu nie oczekiwałbyś ode mnie
tego samego? Gdyby jedna z twoich współpracownic
przespała się z konkurentem, nawet w dobrej wierze,
nie uznałbyś jej za osobę niepewną? - zapytała gorzko
Maggie.
- Cholera, jasne, że tak! Każdy, kto u mnie pracuje,
wie, że w zamian za godziwą pensję wymagam bez
względnej lojalności.
Margaret westchnęła smętnie.
- No, przynajmniej raz byłeś szczery. Kiedy to
wszystko się stało, Jack nawet nie musiał mnie prosić
o rezygnację. Po prostu uznałam, że należy ją złożyć.
Już wcześniej zresztą planowałam, że porzucę pracę
w firmie na rzecz pisania. Zeszłoroczne wydarzenia
przyspieszyły moją decyzję.
Rafe pokręcił niecierpliwie głową.
- Dobra, dajmy już spokój z tą przeszłością. Nie
przyszedłem tutaj, żeby bez końca ją rozgrzebywać.
- W takim razie po co przyszedłeś? Nadal nie
wyrażasz się jasno. Jestem już od dawna poza światem
biznesu, Rafe. Nie mam do sprzedania żadnych tajem-
22 • KOWBOJ
nic, które pozwoliłyby ci podkupić jakąś firmę albo
korzystnie pozbyć się takiej, która za chwilę zban
krutuje. Nie przedstawiam dla ciebie handlowej war
tości.
- Och, przestań uważać, że chciałbym wyciągnąć
od ciebie poufne informacje - powiedział z niesma
kiem.
- Wiedziałeś, kim jestem, kiedy zaczepiłeś mnie na
tamtym przyjęciu, tak?
- Wiedziałem. I co z tego? Podejrzewasz, że za
czepiłem cię celowo, bo już wtedy knułem intrygę?
- Rafe, czy ty naprawdę masz mnie za kompletną
idiotkę? - wybuchnęła. - Jesteś gotów przysiąc, że nie
przyszło ci już wtedy do głowy, by wykorzystać okazję
i zbliżyć się do kogoś, kto był tak blisko Jacka
Moorcrofta jak ja wówczas?
- A jakie, do diabła, ma znaczenie, że od razu do
ciebie podszedłem? Kiedy cię tylko zobaczyłem, wie
działem, że to, co może się zacząć między nami, nie
będzie miało nic wspólnego z interesami. Przecież
poprosiłem cię potem o rękę, nie pamiętasz?
Maggie o mało nie zakrztusiła się swoją brandy.
- Pamiętam. Po pierwszym tygodniu znajomości.
I nawet zaczęłam się zastanawiać, naiwna, choć wszys
tkie dzwonki alarmowe ostrzegały mnie, bym wycofała
się natychmiast.
Nie była to cała prawda. Najbardziej pierwotne,
kobiece instynkty skrycie podpowiadały jej, aby po-
wiedzieć „tak" i podjąć ryzyko.
- A teraz mam zamiar poprosić cię po raz drugi,
Maggie.
Maggie poczuła nagle dziwną lekkość w głowie,
jakby miała za chwilę zemdleć.
KOWBOJ • 23
- Co powiedziałeś? - zapytała bez tchu.
- Przecież słyszałaś. - Rafe wstał i podszedł do
okna. Biała, puszysta wykładzina tłumiła jego kroki.
- Wiem, że muszę dać ci trochę czasu, byś oswoiła
się z tą propozycją - dodał, patrząc w mrok. - Mu
siała spaść na ciebie jak grom z jasnego nieba.
Ale pragnę cię, Maggie. Nigdy nie przestałem cię
pragnąć.
- Czyżby? Doskonale pamiętam, jak wykrzyczałeś,
że nie chcesz mnie już więcej widzieć.
- Byłem nieszczery wobec ciebie i wobec siebie.
Maggie z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Tamtego ranka widziałam wściekłość w twoim
wzroku. Nienawidziłeś mnie.
- Nie. Nigdy nie czułem do ciebie nienawiści.
Wtedy byłem bliski szału, przyznaję. Nie mogłem
uwierzyć, że mogłaś tak po prostu iść do Moorcrofta
i ostrzec go przede mną. Nawet nie zadałaś sobie
trudu, by się wytłumaczyć. Zorientowałem się, że
zostałem wrobiony.
- Tak, poszłam do Moorcrofta - przyznała ponu
ro. - Ale tylko ja ucierpiałam. Ty i Moorcroft po
trafiliście wykorzystać mnie dla swoich celów. To stało
się jedną z przyczyn, dla których porzuciłam tę kor
poracyjną dżunglę. Zrozumiałam, że brak mi zębów
i pazurów, by się przez nią przebijać. Czułam się
paskudnie, Rafe.
- Tak, kochanie, byłaś zbyt miękka i wrażliwa.
Wiedziałem to od pierwszego momentu, kiedy cię
spotkałem. Gdybyś wtedy wyszła za mnie, nie musiała
byś mieć z tym światem do czynienia.
- Bądźmy ze sobą szczerzy, Rafe. Gdybym rok
temu wyszła za ciebie, już bylibyśmy po rozwodzie.
24 • KOWBOJ
- Nie.
- Możesz zaprzeczać, ale to prawda. Nie znios
łabym małżeństwa w twoim stylu. Zdawałam sobie
sprawę z tego już wtedy. I dlatego zwlekałam z od
powiedzią przez całe dwa miesiące naszego związku.
Wiedziała również, że gdyby nie zdarzyła się afera
z Moorcroftem, w końcu musiałaby się poddać presji
Rafe'a i wyjść za niego. Bowiem zakochała się w tym
kowboju i nie była mu się w stanie oprzeć.
Rafe spojrzał na nią przez ramię. Surowy zarys jego
ust złagodniał.
- Nie byłoby nam łatwo, Maggie, ale w końcu
doszlibyśmy do porozumienia. Pracowałem nad tym
i niewiele już brakowało. Tym razem na pewno się uda.
Margaret zacisnęła powieki, by nie pozwolić spły
nąć łzom. Zamrugała z determinacją, a kiedy znów
spojrzała na Rafe'a, wiedziała, że za żadną cenę nie
może pozwolić sobie na słabość. Ten drapieżnik
natychmiast zwęszyłby w niej łatwą ofiarę.
- Zadziwasz mnie, mój drogi - oświadczyła kpią
co. - Jeśli tak ci zależało na mnie, czemu zwlekałeś
przez cały rok? - Przygryzła wargę, przypominając
sobie, jak całymi miesiącami na próżno czekała, aby się
odezwał, nim wreszcie pogodziła się z bolesną prawdą.
- Znam cię na tyle, by wiedzieć, że masz zwyczaj
natychmiast sięgać po to, co w twoim pojęciu ci się
należy.
- Masz rację. Ale ta sprawa była wyjątkowa.
Szerokie ramiona mężczyzny zgarbiły się w dziwnym
u niego, bezradnym geście. - Nigdy dotąd nie znalaz
łem się w podobnej sytuacji. - W zamyśleniu potrząs
nął szklanką, aż zawirował złocisty płyn. Kiedy znów
KOWBOJ • 25
podniósł wzrok na Maggie, ich oczy się spotkały.
- Przez pierwsze kilka miesięcy nie byłem nawet
w stanie sensownie myśleć. Byłem tak wściekły, że
wszyscy schodzili mi z drogi. Pracowałem jak wariat
przez całe noce, a potem nieprzytomnie łapałem parę
godzin snu. Zapytaj Hatchera albo moją matkę, co się
ze mną wtedy działo. Do dziś wzdrygają się ze zgrozy
na samo wspomnienie.
- Cóż, mogę sobie wyobrazić, że byłeś wściekły,
kiedy twoje plany nie wypaliły - powiedziała Mar
garet z ironicznym uśmieszkiem. - W końcu przeszła
ci koło nosa wielka forsa, a firma Moorcrofta zyskała
dzięki mojemu ostrzeżeniu. Przegrałeś w tej rozgryw
ce, a wszyscy wiedzą, jak bardzo nie lubisz prze
grywać.
W brązowych oczach dojrzała niebezpieczny błysk,
ale zgasł równie szybko, jak się pojawił.
- Potrafię pogodzić się z porażką. Czasami. Ale nie
potrafiłem pogodzić się z faktem, iż okazałaś się
zdrajczynią. I nie mogłem znieść sposobu, w jaki
odeszłaś - nawet nie oglądając się za siebie.
- A czego oczekiwałeś? Że padnę na kolana i będę
błagała, byś mi wybaczył? Z jakiej racji, skoro byłam
niewinna?
- Tak, szczerze mówiąc, coś podobnego sobie
wyobrażałem. Dlatego chciałem, żebyś trochę pocier
piała, a potem wymarzyłem sobie, że przyjdziesz do
mnie i okażesz prawdziwą skruchę, a ja wielkodusznie
ci wybaczę. I znów do mnie wrócisz.
- Na twoich warunkach, jak się domyślam? - za
śmiała się gorzko.
- Naturalnie.
26 • KOWBOJ
- W takim razie musiałam cię srogo zawieść?
- Tak. Szybko zrozumiałem, że nie wrócisz do
mnie. Z początku myślałem, że pocieszasz się z Moor-
croftem.
- Cholera, już ci mówiłam, że nie było żadnego
romansu! - wybuchnęła.
- Wiem, Maggie, wiem. - Uspokajająco wyciągnął
rękę, gestem uciszając jej protest. - Mówię ci tylko, co
myślałem wtedy. Zresztą zostawmy tamte sprawy. Czy
sam fakt, że zjawiłem się tutaj dzisiaj, nie świadczy
o moich dobrych intencjach?
Patrzyła na niego czujnie.
- Świadczy jedynie o tym, że masz jakiś ukryty cel.
Ale nawet nie chcę zgłębiać jaki. Na całe życie
zapamiętałam lekcję sprzed roku, Rafe. Tylko głupiec
drugi raz wsadza rękę do ognia.
- Daj mi szansę, bym mógł cię odzyskać, Maggie.
O nic więcej nie proszę.
- Nie - odpowiedziała, nawet się nie zastanawia
jąc. Tylko taka odpowiedź mogła być bezpieczna.
Długo milczał. Czuła, że przygląda się jej uważnie,
ale nie śmiała podnieść oczu. Wiedziała, o czym myśli.
Jego umysł w błyskawicznym tempie rozważał następ
ne posunięcia, szukając słabych punktów w jej obro
nie. Kiedy wreszcie wrócił na fotel i usiadł, niedbale
wyciągnąwszy nogi, czekała w czujnym napięciu.
- Boisz się mnie, kochana? Tylko nie zaprzeczaj.
- Tak, boję się. Potrafisz być bezwzględnym gra
czem. Nie wiem, jakiego jeszcze asa masz w rękawie.
- Fakt, jest jeszcze kilka rzeczy, o których nie
wiesz.
- I nie chcę wiedzieć.
KOWBOJ • 27
- Musisz.
- To tylko ty musisz stąd wyjść. Nie chcę mieć
z tobą więcej do czynienia, Rafe.
- A gdybym zaproponował ci mały wyjazd?
- Co takiego? Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać.
- Wyjazd na ranczo - kontynuował nie zrażony,
jakby nie słyszał jej uwagi.
- Twoje rancho w Arizonie?
- Nie miałaś okazji go zobaczyć. Spodoba ci się,
Maggie.
- Nie, absolutnie nie. Nie znoszę rancz i kowboi.
Gdybym miała ochotę na odpoczynek, wybrałabym
się na jakieś egzotyczne wyspy, a nie na pastwiska.
- Tam jest pięknie. - Rafe wysączył whisky do
końca i zdecydowanym ruchem odstawił szklankę.
- Ranczo leży koło Tucson. Wychowałem się tam.
Odziedziczyłem je po śmierci ojca.
- Nie.
- Nie obawiaj się, nie będziesz skazana tylko na
mnie. Jest tam też moja matka.
- Myślałam, że mieszka w Scottsdale.
- Mieszka, ale teraz przyjechała do mnie. Ma
również wpaść moja siostra, Julie. Mieszka w Tucson.
- Posłuchaj, nie obchodzi mnie, kto tam będzie.
Przestań mnie kusić.
- Będzie tam jeszcze ktoś.
- Już ci mówiłam, to mnie zupełnie nie interesu
je. Zresztą bądź łaskaw przyjąć do wiadomości, że
obecność twojej matki wcale mnie nie zachęca. Prze
ciwnie. Ona uważa, że świat kręci się wokół jej uko
chanego synka. Poza tym nigdy nie miała o mnie do
brego zdania, a po tym co się stało rok temu, musi
28 » KOWBOJ
mnie po prostu nienawidzić. Zresztą dała mi to jasno do
zrozumienia. Wini mnie za to, że straciłeś „Spencer
Homes" na rzecz Moorcrofta. I nie byłabym zdziwiona,
gdyby twoja kochana siostrzyczka uważała tak samo.
- Mylisz się, Maggie. Ludzie się zmieniają. Matka
bardzo chce cię zobaczyć.
- Nie wierzę. A zresztą, gdyby nawet tak było, ja
nie mam ochoty jej widzieć.
- Radzę ci, zrewiduj swoje poglądy - powiedział
poważnie. - Ona ma zamiar wziąć ślub z twoim ojcem.
- Ona... co?! - Maggie miała wrażenie, że ziemia
usuwa się jej spod nóg. Kurczowo zacisnęła palce na
szklance.
- Chyba powiedziałem wyraźnie?
- Kłamiesz! Ojciec nic mi o tym nie mówił.
- Nie mówił, bo sam go o to prosiłem. Chciałem
załatwić sprawę po swojemu. On właśnie jest tą trzecią
osobą, którą spotkasz na ranczu.
- O Boże! - Maggie była kompletnie roztrzęsiona.
- Gdzie... jak... jak oni się poznali?
- Przedstawiłem ich sobie parę miesięcy temu.
- Ale dlaczego?
- Ponieważ miałem przeczucie, że przypadną sobie
do gustu. Choć muszę przyznać, że twój ojciec nie był
z początku zachwycony pomysłem spotkania ze mną.
Wolałby mnie raczej powiesić na najbliższej gałęzi. Po
tamtej historii uważał mnie za skończonego drania.
Dopiero kiedy spokojnie wyjaśniłem mu, co się na
prawdę zdarzyło, i powiedziałem, że nadal chcę się
z tobą ożenić, trochę zmiękł. Potem już poszło gładko,
bo poznał matkę i wpadł po uszy.
Margaret słuchała ze zgrozą.
KOWBOJ • 29
- Nic nie rozumiem. Nigdy nie robisz niczego, na
czym nie mógłbyś skorzystać. Co się za tym kryje?
Rafe uśmiechnął się lekko.
- Nie dowiesz się, jeśli nie wyrwiesz się stąd na kilka
tygodni i nie pojedziesz na ranczo - powiedział i się
gnąwszy do kieszeni marynarki, wyjął bilet lotniczy.
- Zarezerwowałem ci lot do Tucson. Najbliższy ponie
działek, ósma rano - oznajmił, kładąc kopertę na
stoliku.
- Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że tak po prostu
rzucę wszystko i pojadę do Arizony, by sprawdzić, co
się dzieje na twoim ranczu? Nigdzie nie jadę. Jeśli mój
ojciec oszalał i zakochał się w twojej matce, to jego
sprawa. Jak będzie miał problemy, sam się do mnie
zwróci.
- Tu nie chodzi tylko o nich, Maggie - powiedział
spokojnie Rafe.
Margaret postukała w kopertę starannie polakiero-
wanym paznokciem.
- Jasne - warknęła wrogo. - Zawsze masz jakieś
interesy, draniu. Lepiej od razu powiedz mi wszystko.
- Dobrze. Rzeczywiście, twój ojciec i ja myślimy
o pewnym wspólnym interesie.
- Na miłość boską, o jakim?
- Chcę kupić „Lark Engineering".
To musiała być owa tajna broń. Margaret zerwała
się z fotela. Chciała znów nazwać go kłamcą, ale
przerażająca świadomość już dławiła jej gardło.
- Ojciec nigdy nie sprzeda ci firmy - powiedziała
drżącym z oburzenia głosem. - Stworzył ją od pod
staw, jest całym jego życiem. Zrobiłby to jedynie
wtedy, gdybyś zmusił go do tego swoimi podłymi
30 • KOWBOJ
sposobami. Mów, Rafe, co mu zrobiłeś? Jakim szan-
tażem się posłużyłeś?
Rafe wstał również, górując nad nią swoją potężną
postacią. Zdawało się, że jego groźny cień rozrasta się,
pochłaniając przestrzeń pokoju. Margaret dawno nie
czuła się tak mała i bezbronna. Z trudem wywalczony
spokój ducha uleciał bezpowrotnie. Ale poprzysięgła
sobie, że nie cofnie się nawet o krok. Nie da mu tej
satysfakcji.
- Musisz mieć o mnie naprawdę fatalną opinię
- skrzywił się. - Na szczęście w tym przypadku jestem
niewinny jak nowo narodzone dziecię.
- Chcesz powiedzieć, że nie zmuszałeś go do
sprzedaży?
- Skądże! Sama go zresztą zapytaj.
- Oczywiście, że to zrobię!
- Dobrze, tylko aby to zrobić, będziesz musiała
przyjechać na ranczo. I od razu uprzedzam - on nic ci
nie powie przez telefon.
- Dlaczego?
- Ponieważ wie, że chcę być z tobą, i zgodził się na
ten mały szantaż, żeby ściągnąć cię do nas.
- A jeśli nie przyjadę?
- Wtedy będziesz siedziała tu, w Seattle, i zamart
wiała się na śmierć.
Margaret czuła, że ma już naprawdę dosyć.
- Rafe, powiedz, dlaczego to robisz? - zapytała
zmęczonym głosem.
- Już ci mówiłem: bo chcę mieć jeszcze jedną szansę
u ciebie. A nie widziałem innego sposobu, by ją zyskać.
- Nic nie zyskasz. Nigdy bym za ciebie nie wyszła,
nawet gdyby nie zdarzyła się ta historia przed rokiem.
KOWBOJ » 31
- Potrafię sprawić, że zmienisz zdanie.
- Niemożliwe. Zdążyłam cię dobrze poznać. Twoją
pierwszą i jedyną miłością jest biznes, a podnieca cię
tylko robienie pieniędzy.
Rafe westchnął tylko.
- Ależ jesteś niesprawiedliwa! Jakoś nie pamiętam,
żebyś narzekała w łóżku.
Margaret z pasją zacisnęła pięści.
- Niesłychanie rzadko zdarzało ci się znaleźć czas,
by wziąć mnie do łóżka. Wtedy, owszem, byłeś niezły.
- To miło, kochanie, że chociaż o tym pamiętasz.
- Nie zmieniaj tematu - syknęła ze złością.
- Nie rozumiem...
- Prawda jest taka, że w twoim życiu w ogóle nie
ma czasu na żadne związki. W ciągu dwóch miesięcy
naszej znajomości przylatywałeś do Seattle tylko na
weekend, a w poniedziałek już cię nie było. Albo
potrafiłeś dzwonić do moich drzwi w środę w nocy,
zabawić się ze mną w łóżku i zniknąć już o szóstej rano,
by zdążyć na konferencję do Los Angeles.
- Przyznaję, byłem trochę za bardzo zalatany, ale
potem się to zmieniło.
- A kiedy nie podróżowałeś, na odmianę siedzia
łeś w biurze. Pamiętasz, ile razy dzwoniłeś z Tucson,
żeby odwołać nasze spotkanie? Było dla ciebie oczy
wiste, że to ja mam dostosowywać się i zmieniać swo
je plany. A już szczytem wszystkiego było, kiedy wpa
dałeś do mnie z teczką pełną papierów i Dougiem
Hatcherem u boku i zamykaliście się w salonie na cały
dzień!
- Owszem, kochanie, ale wtedy wyjątkowo dużo
się działo.
32 • KOWBOJ
- U ciebie zawsze coś się dzieje. Taką masz naturę.
Twoja kochana mamusia nie omieszkała mi o tym
przypomnieć. Podobno taki sam był twój tatuś.
- Maggie, nie denerwuj się, spokojnie. Wszystko
się zmieniło. Oświadczam ci zupełnie poważnie - chcę
się z tobą ożenić.
- Och, wierzę. Pewnie doszedłeś do wniosku, że
wreszcie przydałaby ci się żona. Potrzebny ci ktoś, kto
prowadziłby ci dom, z kim można by się pokazać w to
warzystwie, bo tak wypada. Ktoś, kto umiliłby ci noce,
jeśli miałbyś na to ochotę, i dyskretnie trzymał się z da
leka, jeśli miałbyś sprawy do załatwienia. Ktoś, kto po
kornie przestrzegałby zasad, narzuconych przez ciebie,
i poświęciłby się dla ciebie kompletnie. Słowem, potrzeb
na ci jest idealna żona dla biznesmena.
- Maggie, kochana, daj mi kilka tygodni, a udowo
dnię ci, że potrafię również zrezygnować z wielu rzeczy
i dostosować się do ciebie.
- Nie nazywaj mnie Maggie! - Spiorunowała go
wzrokiem. - Nie znoszę tego imienia.
- Twój ojciec tak cię nazywa.
- To zupełnie inna sprawa. Jemu wolno.
- Przedtem nie miałaś zastrzeżeń.
- Ale teraz mam.
- Dobrze - westchnął z rezygnacją. - Spróbuję za
pamiętać, że masz na imię Margaret.
- Nie musisz już niczego pamiętać. Nie będziesz
miał okazji.
- Nie masz zamiaru ustąpić, co?
- Nie! - Spojrzała na niego wyzywająco.
W oczach mężczyzny mignął gniew, ale natychmiast
zastąpiło go coś, czego obawiała się o wiele bardziej:
KOWBOJ • 33
tęskne pożądanie. Rafe pochylił się ku niej i delikatnie
musnął opadające jej na policzek pasemko włosów.
Zesztywniała.
- Jak bardzo się zmieniłaś, Maggie? - zapytał ła
godnie. Jego usta znalazły się tuż przy jej twarzy.
- Czy ciągle jeszcze to pamiętasz? - Musnął jej wargi
w ulotnej pieszczocie. - Czy będziesz drżała, kiedy
zrobię tak? - szepnął, delikatnie kąsając zębami jej
dolną wargę i puszczając ją natychmiast.
Margaret nawet nie drgnęła, choć nagłe, rozkoszne
i bolesne zarazem przypomnienie ugodziło ją jak ostrze
noża. Nie mogłaby się ruszyć, nawet gdyby chciała. Po
prostu ogarnął ją paraliż - jak królika, osaczonego
przez rysia.
Usta mężczyzny znów musnęły jej wargi pieszczotą
o niespodziewanej czułości. Palce lekko, drażniąco
muskały jej kark. Drżenie przebiegło napięte do ostate
czności nerwy, udzielając się ciału.
- Ach, więc jednak pamiętasz... -mruknął. - Cały
cholerny, długi rok. Nie miałem ani jednego spokoj
nego dnia, ani jednej nocy. Chwilami myślałem, że
zwariuję. Jak mogłaś mi to zrobić, Maggie?
Była wstrząśnięta mrocznym, bolesnym brzmie
niem jego głosu.
- Skoro tak brakowało ci seksu, z pewnością
znalazłeś sobie kogoś, kto dał ci wszystko, czego
pragnąłeś - powiedziała, za wszelką cenę siląc się na
niedbały ton.
- Nie - zaprzeczył szybko i poważnie. - Nie było
nikogo. Od tamtego czasu nie miałem żadnej kobiety.
Tego się nie spodziewała. Popatrzyła na niego,
zdumiona.
34 • KOWBOJ
- Nie wierzę ci.
- Uwierz - powiedział niskim, gardłowym głosem,
znów sięgając ku jej ustom. - Bóg mi świadkiem,
Maggie. Każda noc bez ciebie była męką.
- Rafe, jak możesz? Zniknąłeś na cały rok, a teraz
wracasz, jakby nic się nie stało! - wykrzyknęła Mar
garet z rozpaczą. - Nie pozwolę ci, rozumiesz?
- Pozwól mi zostać na noc.
- Nie.
Puścił ją, ale nie odsuwał się.
- Dobrze, niech ci będzie - rzekł z dziwnym spo
kojem. - Czekałem tak długo, mogę poczekać je
szcze.
- Proszę, czekaj sobie, aż piekło zamarznie - wzru
szyła ramionami. - A teraz, skoro już powiedziałeś
wszystko, co miałeś do powiedzenia, idź.
Zawahał się, ale po chwili sięgnął po kapelusz
i wcisnął go sobie kowbojską modą głęboko na oczy.
Dopiero wtedy wstał i włożył marynarkę. Zerknął na
bilet, leżący na stoliku.
- Nie zapomnij. Poniedziałek, ósma rano - rzucił.
- Nie ma mowy.
- Proszę - powiedział z naciskiem.
Margaret aż otworzyła usta w zdumieniu.
- Naprawdę powiedziałeś „proszę"? - wyjąkała.
- Tak. Proszę, przyjedź do Arizony, aby poroz
mawiać z kobietą, która ma zamiar zostać żoną
twojego ojca, i osobiście sprawdzić, jakim to podstęp
nym szantażem zmusiłem go do sprzedania mi firmy.
Proszę, przyjedź, żeby przekonać się, jak bardzo się
zmieniłem. I proszę, daj nam obojgu jeszcze jedną
szansę.
KOWBOJ • 35
Mówiąc to, spojrzał na nią po raz ostatni i zdecydo
wanym krokiem ruszył ku drzwiom.
- Rafe, nie, nie zrobię tego, słyszysz? - zawołała,
podnosząc się z fotela, ale było już za późno. Zamknął
za sobą drzwi cicho, ale stanowczo.
ROZDZIAŁ
2
Dla mnie to był najgorszy rok w życiu, a ona
wygląda kwitnąco, jakby spała na płatkach róż, pomy
ślał z irytacją Rafe, wychodząc na gwarną ulicę.
Machnął na przejeżdżającą taksówkę. Kazał się za
wieźć do hotelu, w którym wynajął pokój. Czuł już tak
dobrze mu znaną, podniecającą atmosferę rozgrywki.
Gracze zostali rozstawieni na pozycjach, wykonano
pierwsze posunięcia. Pozostało tylko czekać na następ
ne starcie.
Tylko czekać... Maggie wyglądała równie ponętnie,
jak dawniej. Co więcej, była o wiele bardziej pewna
siebie i swoich reakcji niż przed rokiem. I, do licha,
o wiele mniej chętna do podporządkowania się jego
woli. Zhardziała, pomyślał z ponurym humorem.
Wóz zatrzymał się na eleganckim podjeździe. Rafe
wysiadł i sięgnął po portfel.
- Ładne buty - zauważył taksówkarz, z zadowole
niem chowając suty napiwek.
- Dzięki - burknął Rafe, kierując się do wejścia.
- Hej, jeśli nie ma pan co robić z dzisiejszym
wieczorem, mógłbym zaproponować parę miłych
KOWBOJ • 37
miejsc - zawołał za nim taksówkarz. - Szkoda mar
nować noc.
- Dlaczego? Ostatnio nie lubię towarzystwa - u-
ciął Rafe i wszedł do holu, wykładanego marmurami
i mahoniem. W myślach towarzyszył mu bezustannie
obraz Maggie takiej, jaką ujrzał pierwszy raz od
roku. Smukła sylwetka, ciemne włosy, zaczesane do
tyłu, odsłaniające delikatne rysy. Oczy o odcieniu
akwamaryny wydawały się jeszcze większe i bardziej
wyraziste, niż zdołał zapamiętać. Wytworna, jedwab
na sukienka miękko uwydatniała krągłe, rzeźbione
kształty. Nie była już tak dziewczęco szczupła jak
dawniej, ale kilka dodatkowych kilogramów rozłoży
ło się we właściwych miejscach, przydając jej kobie
cości.
Najwyraźniej pisarska kariera musiała jej świetnie
służyć. Rafe'a niemal drażnił kwitnący wygląd Maggie.
Byłoby sprawiedliwiej, gdyby cierpiała tak jak on.
Niestety, nic na to nie wskazywało.
Raz jeszcze przebiegł w myślach raporty, których
dostarczyła mu prywatna agencja detektywistyczna.
Maggie prowadziła spokojne i uregulowane życie.
Rzadko umawiała się na randki i żadna z nich nie
wyglądała na poważną. Wolny czas spędzała zazwy
czaj w towarzystwie dwóch innych młodych kobiet,
z którymi ostatnio bardzo się zaprzyjaźniła.
Rafe nie znał ani Sarah Fleetwood, ani Katherine
Inskip, ale ich nazwiska pojawiały się w raportach tak
czysto, że podświadomie zaczął żywić do nich sympatię
jako do przyzwoitek Maggie. Nie zniósłby bowiem
myśli, że w jej życiu pojawił się mężczyzna. Trzeba
przyznać, że miał ogromne szczęście, bo na razie tylko
Sarah i Katherine znalazły sobie partnerów. Nie
38 • KOWBOJ
powinien jednak kusić losu. Maggie należy do kobiet,
którym mężczyźni nie pozwalają długo żyć samotnie.
Świadomość, że wkrótce może już być za późno,
popchnęła go do działania.
Poszedł prosto do hotelowego barku, usiadł na
wysokim stołku i zamówiwszy whisky, pogrążył się
w rozmyślaniach. Precyzyjnie, krok po kroku, roz
patrywał ich dzisiejszą rozmowę pod kątem słabych
i mocnych punktów - tak samo jak analizował skom
plikowane, ryzykowne negocjacje z punktu widzenia
nowych strategii.
Ten plan opracowywał od miesięcy, rozważając
wszelkie możliwe warianty. Gotów był sprzedać du
szę diabłu, byleby Maggie wróciła. Dziś wyłożył na
stół swoje atuty i mógł tylko czekać, aż ona podej
mie grę. Jednym słowem, modlić się, by w ponie
działek zjawiła się na lotnisku w Tucson. Cała jego
przyszłość wisiała na włosku i wiedział o tym aż za
dobrze.
Sobotnia promocja najnowszej książki udała się
wspaniale. Wierne czytelniczki zjechały ze wszystkich
stron Seattle, by spotkać się z autorką „Brutala".
Maggie była im szczególnie wdzięczna, gdyż miłe
rozmowy pozwoliły jej zapomnieć o nieodwołalnie
zbliżającym się terminie podjęcia decyzji.
- Byłam zachwycona „Brutalem", moja droga
- powiedziała z zachwytem młoda kobieta w za
awansowanej ciąży, ze szkrabem czepiającym się jej
spódnicy, podsuwając Maggie egzemplarz do pod
pisu. - Twoje książki zawsze poprawiają mi humor,
a bohaterowie są po prostu fantastyczni. Aha, mam
na imię Christine.
KOWBOJ • 39
- Dzięki, Christine, bardzo się cieszę, że podoba ci
się książka i że zadałaś sobie trud, żeby przyjechać
- odparła z uśmiechem Maggie, składając zamaszysty
podpis pod krótką dedykaq'ą.
- Nie ma sprawy - rozpromieniła się Christine.
- Przyjechałabym tu nawet z końca świata. Teraz
przyszła pora na dzieci, ale przedtem pracowałam
w biurze maklerskim w Seattle. Znam środowisko,
o którym piszesz, od podszewki i łatwo mogę się
identyfikować z twoimi bohaterkami. Kiedy wyjdzie
następna książka?
- Mniej więcej za pół roku.
- Och, nie będę się mogła doczekać. Mam nadzieję,
że bohater będzie w stylu Roarke'a, bohatera „Bru
tala"?
- Jasne - uśmiechnęła się Margaret.
W gruncie rzeczy wszyscy jej bohaterowie niewiele
się od siebie różnili i wykazywali zdumiewające podo
bieństwo do Rafe'a Cassidy'ego. Fakt, iż zakochała się
w nim tak szybko, potwierdzał tylko jej podejrzenia, że
Rafe uosabiał mężczyznę z marzeń, którego tak chęt
nie opisywała w książkach.
Jedynie kowbojskie buty, kapelusz stetson oraz
pas z ozdobną klamrą nie przypominały strojów jej
bohaterów. Mężczyźni w powieściach Maggie nosili
wytworne garnitury od najlepszych europejskich
krawców i włoskie obuwie, najchętniej robione na
miarę.
A jednak oni wszyscy mieli w sobie jakiś niemal
prymitywny rys brutalności, nadzwyczaj pociągający
dla bohaterek. Tylko że w finale, w przeciwieństwie do
Rafe'a, dawali się oswoić i zamienić w łagodne ba
ranki.
40 • KOWBOJ
Następna w kolejce po autograf stała wytworna,
zadbana kobieta w prostej, lecz eleganckiej sukience.
- Christine ma rację - powiedziała, podsuwając
Margaret książkę. - Prosimy o kolejnego bohatera
w rodzaju Roarke'a. On był świetny. Uwielbiam takich
twardych facetów, których trzeba dopiero nauczyć
miłości. Nazywam ich kowbojami w garniturach.
Margaret uniosła głowę, zaskoczona.
- Kowbojami? Na Boga, czemu? Lubię wielkomiej
skich profesjonalistów i tylko o nich piszę.
Jednak kobieta z przekonaniem pokręciła głową.
- Przecież twoi bohaterowie to przebrani kowboje,
nie wiesz o tym?
Margaret popatrzyła na nią w zamyśleniu. Już
dawno nauczyła się, że nie należy lekceważyć zdumie
wającej intuicji czytelniczek. Tym razem jednak zo
stała kompletnie zaskoczona.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytała z powątpie
waniem.
- Oczywiście. Wierz mi, potrafię rozpoznać kow
boja, nawet jeśli nosi garnitur i koszulę za kilkaset
dolarów.
- Ona ma świętą rację, Margaret - poparła ją
inna czytelniczka. - Kiedy zaczynam czytać jedną
z twoich książek, od razu dostrzegam w bohaterze
kowboja.
- Ale wytłumacz mi dlaczego - wyjąkała zdumio
na Margaret.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę nad odpo
wiedzią.
- Myślę, że ma to coś wspólnego z ogólną filozofią
życia tych facetów - zaczęła powoli. - Wiesz, sposo
bem, w jaki myślą i działają. Mają takie... staromodne
KOWBOJ • 41
zasady postępowania wobec kobiet, bardzo honoro
we. Takie, które kojarzą nam się z dawnym Dzikim
Zachodem.
- Święta prawda - poparła ją kolejna czytelniczka.
- Tylko że tu się pojedynkują w salach zarządów i rad
nadzorczych, ale zasady pozostały te same. A ja mam
na imię Rachel.
- Rachel. - Margaret pospiesznie złożyła podpis.
- Dzięki ci - powiedziała, oddając egzemplarz z uśmie
chem.
- To ja dziękuję. - Rachel mrugnęła do niej wesoło
i zerknęła na inne kobiety. - A skoro już mowa
o kowbojach, to może któregoś dnia uraczysz nas
prawdziwym kowbojem - no wiesz, kapelusz, buty,
koń i te rzeczy.
- Tak, tak, będziemy czekać! - zawołały z entuz
jazmem.
Maggie spoważniała nagle, z trudem siląc się na
uśmiech.
- Może, kiedyś... - mruknęła cicho. Czy miała
powiedzieć tym miłym paniom, że poznała już takiego
rewolwerowca z Wall Street, ale nie może się jakoś
zdecydować na szczęśliwe zakończenie?
Z trudem przywołała na twarz uśmiech i wyciągnęła
rękę po następny egzemplarz, kiedy nagle zamarła,
rozpoznając pochylającą się nad nią postać. To się
nazywa wpaść z deszczu pod rynnę, pomyślała z rezyg
nacją.
- Witaj, Jack. Co tu robisz? Nie przypuszczałam, że
czytujesz romanse.
Jack Moorcroft odwzajemnił uśmiech. Brązowe
oczy patrzyły na nią z pełnym podziwu zdumieniem.
- Widzę, że naprawdę ci się udało.
42 » KOWBOJ
- Co, pisanie? Owszem, miałam chyba trochę
szczęścia.
- Nie przypuszczałem, że zrobisz w tej dziedzinie
prawdziwą karierę.
- Nikt nie przypuszczał, a już zwłaszcza ja sama.
- Czy mogę zaprosić cię na kawę, kiedy skończysz?
Chciałbym trochę porozmawiać.
- Poczekaj, niech zgadnę o czym. Nie widzieliśmy
się od dnia mojej rezygnacji. Niedługo potem czytałam
w prasie, że przeniosłeś się do zarządu „Moorcroft
Industries" w San Diego. A teraz pojawiasz się jak
grom z jasnego nieba w Seattle, w dwa dni po tym, jak
w równie magiczny sposób objawił się tu Rafe Cassidy.
Ciekawe, czy to zamierzony zbieg okoliczności, czy
raczej jeden z tych zdumiewających przypadków,
które czynią nasze szare życie tak interesującym?
- Zawsze byłaś wyjątkowo bystra. Dlatego właśnie
cię zatrudniłem.
- Zapomnij o pochlebstwach, Jack. Jestem uod
porniona. A teraz wybacz, ale inni czekają - ucięła,
oddając mu książkę. Nie wpisała dedykacji.
- Dobrze, Margaret, ale bardzo mi zależy na tej
rozmowie. Pozwolisz się zaprosić na kawę albo na
drinka? Chociażby przez pamięć na dobre, stare czasy?
Patrzył na nią z takim wyczekiwaniem, że nie mogła
odmówić. Zresztą był zupełnie dobrym szefem. I prze
cież nie prosił jej, by złożyła wymówienie. Odeszła
z własnej woli.
- Zgoda, może być kawa. Kończę mniej więcej za
kwadrans - powiedziała.
- Świetnie, będę czekał.
W dwadzieścia minut później Maggie, pożegnawszy
wydawców i czytelniczki, ruszyła w kierunku Jacka
i
KOWBOJ • 43
Moorcrofta. Stał przy stojakach z pismami i prze
glądał magazyn „Forbes". Kiedy zobaczył Maggie,
natychmiast odłożył go i podbiegł, by przytrzymać dla
niej drzwi. Jack miał czterdzieści trzy lata i był o pięć
lat starszy od Rafe'a. Na pierwszy rzut oka można go
było uznać za o wiele bardziej udane wcielenie jej
bohaterów. W jego wyglądzie i manierach nie było ani
śladu kowboja. Był wprost kwintesencją rzutkiego,
ogładzonego menedżera.
Można też go było śmiało nazwać przystojnym.
Młodzieńczą, wysportowaną sylwetkę zawdzięczał co
dziennemu treningowi w ekskluzywnym klubie od
nowy biologicznej. Jasnokasztanowe włosy były już
lekko przerzedzone i poprzetykane siwymi pasem
kami, ale to nadawało mu tylko dystyngowany wy
gląd. Całości dopełniał nienagannie skrojony garnitur,
oczywiście w europejskim stylu, włoskie buty i naj
modniejszy jedwabny krawat.
Jack Moorcroft nosił coś jeszcze - obrączkę. Był
żonaty i to sprawiło, że Margaret już w momencie, gdy
go poznała, uznała, że nie ma sensu interesować się nim
jako mężczyzną. Zresztą, nawet gdyby był wolny, nie
byłby w stanie doprowadzić jej do takiego szaleństwa
jak Rafe. Maggie wiedziała po prostu, że Jack Moor
croft nie jest mężczyzną jej marzeń, choć z pozoru
spełniał wszystkie warunki.
- Jack, lepiej od razu wyłóż karty na stół - zaczęła
bez wstępów, sadowiąc się przy stoliku w małym
barku. - Oboje wiemy, że nie przyjechałeś do Seattle,
by wspominać dawne czasy.
Moorcroft bawił się przez chwilę plastikowym
mieszadełkiem, obserwując ją uważnie.
- Zmieniłaś się - stwierdził w końcu.
44 • KOWBOJ
- Wszyscy się zmieniają - wzruszyła ramionami.
- Możliwe. Lubisz ten pisarski biznes?
- Kocham. Ale chyba nie o tym chciałeś poroz
mawiać?
- Nie. - Jack pociągnął łyk kawy i oparł się łok
ciami o stolik. - Mam informacje, że Cassidy od
wiedził cię w tym tygodniu.
- Sama ci o tym powiedziałam. Był u mnie w czwar
tek wieczorem. Ale jaki to ma związek z tobą?
- On chce zemsty, Margaret. Znasz go równie
dobrze jak ja, a pewnie nawet lepiej.
- Już się na mnie odegrał. Przecież byłeś przy tym,
kiedy tamtego ranka kazał mi zniknąć ze swojego
życia.
- Dobrze, ale teraz wrócił, prawda? - Usta Jacka
skrzywiły się w gorzkim uśmiechu. - Wrócił, ponie
waż nie zdążył jeszcze odegrać się na mnie. Rozstanie
z tobą to za mało, by mi dokuczyć.
Margaret poczuła, jak płoną jej policzki, ale nie-
zdradziła zdenerwowania.
- Dlaczego uważasz, że będzie mścił się na tobie?
Przecież to mnie uważał za zdrajczynię.
- Owszem, ale zdradziłaś go dla mnie, nie pa
miętasz?
- Do cholery, nie zdradziłam nikogo! Byłam w pu
łapce i musiałam zrobić to, co zrobiłam.
- Z jego punktu widzenia to ja byłem tym, który
wymagał od ciebie lojalności. Na swój sposób miał
rację, nie uważasz? Ale było jeszcze coś, co go roz
wścieczyło. Myślę, że widział we mnie rywala.
- Skądże, byłeś tylko moim szefem i wiedział o tym.
Chociaż... Powiedz mi, Jack, co mu powiedziałeś?
KOWBOJ • 45
Moorcroft przygryzł wargę i odwrócił wzrok.
- Tamtego ranka Cassidy zachowywał się jak ma
niak. Nie przyjmował do wiadomości żadnych argumen
tów. Był pewny, że poczułaś się lojalna wobec mnie nie
tylko jako współpracownica, ale również jako kochanka.
Margaret skrzywiła się z obrzydzeniem.
- A więc skłamałeś mu.
- Czy to ważne, że pozwoliłem mu pomyśleć sobie
to, o czym i tak był przekonany? Nieszczęście już się
stało. I tak cię rzucił i wiedział, że przegrał ze mną
rozgrywkę o firmę Spencera.
- Wówczas postanowiłeś wykorzystać okazję i jesz
cze osłodzić sobie zwycięstwo.
Uśmiech Moorcrofta stał się drapieżny.
- Dobrze, przyznaję, że nie mogłem oprzeć się
pokusie, by go dobić. Dwa lata temu Cassidy rozwalił
fuzję, którą szykowałem. Należało mu się to.
- A ja, nieszczęsna, przypadkiem trafiłam w środek
waszej rozgrywki.
- Pewnie nie uwierzysz, Margaret, ale szczerze
żałuję tego, co się stało.
- Jasne. Może w ogóle o tym zapomnimy, co? Mam
naprawdę ważniejsze rzeczy do roboty, niż wspomina
nie dawnych, słodkich czasów.
- Niestety, ja nie mogę zapomnieć. - Jack pochylił
się ku niej z nagłym ożywieniem. - Nie mogę, ponie
waż Cassidy nie zapomniał. I poluje na mnie.
- O czym ty, do licha, mówisz?
- Od dawna rywalizowałem w interesach z tym
przeklętym kowbojem, ale po tym, jak stanęłaś między
nami, cała sprawa stała się dla niego rodzajem wen
dety. Sto lat temu po prostu wyzwałby mnie na
46 » KOWBOJ
pojedynek w samo południe albo coś w tym rodzaju.
Ale żyjemy przecież w cywilizowanych czasach, praw
da? Cassidy będzie mścił się w sposób bardziej wyrafi
nowany.
- Jack, nadal nic nie rozumiem. -Margaret pat
rzyła na niego zdumiona.
Moorcroft pochylił się jeszcze bliżej. Brązowe oczy
błyszczały.
- On coś knuje, Margaret. Z moich prywatnych
źródeł wiem, że kroi mu się poważna transakcja, która
mogłaby bezpośrednio zaszkodzić „Moorcroft Indus
tries". Muszę dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi,
zanim będzie za późno. Muszę zdobyć poufne infor
macje.
- Jak słyszę, już je masz.
- Mam, ale niepełne. I nie wiem, w jakim stopniu
mogę brać je pod uwagę.
- To twój problem, Jack.
- Posłuchaj, Cassidy jest teraz bardziej ostrożny niż
przed rokiem i ciaśniej trzyma karty przy piersi.
Cokolwiek organizuje, będzie strzegł, by nie było
żadnych przecieków. A ja muszę wiedzieć. Muszę!
- Ale dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Nie
pracuję już dla ciebie. Jestem wolnym strzelcem, Jack,
i to mi bardzo odpowiada.
- Owszem, widzę - uśmiechnął się. - Wyglądasz
rewelacyjnie, Margaret. I dobrze wiem, że jesteś już
poza środowiskiem, ale znalazłem się w sytuacji pod
bramkowej i potrzebuję pomocy.
- Chyba żartujesz? Nie mogę ci pomóc. Jak sam
zauważyłeś, zerwałam już z tym wszystkim.
Moorcroft potrząsnął głową.
KOWBOJ • 47
- Wtedy nie byłaś niczemu winna, ale, niestety,
wplątałaś się wbrew swojej woli. A teraz Cassidy znów
cię wplątuje.
Margaret nerwowo wyprostowała się na krześle.
- Dlaczego tak uważasz?
- Już ci mówiłem, nie mam wszystkich informacji,
ale jednak coś wiem. To mianowicie, że widziano
twojego ojca z Beverly Cassidy.
- Jesteś lepiej poinformowany niż jak, Jack - skrzy
wiła się Margaret. - Sama dowiedziałam się o tym
dopiero w czwartek. Ja, córka, wyobrażasz sobie?
Z początku nie mogłam uwierzyć. Tata, jak on mógł...
Przygryzła wargę. - Zresztą, nieważne.
Przez resztę pamiętnego czwartkowego wieczoru
usiłowała sobie wmówić, że Rafe kłamał. Niestety,
gosposia ojca potwierdziła w rozmowie telefonicznej,
że pan pojechał do Arizony. Natychmiast wykręciła
numer rancza, tylko po to, by dowiedzieć się od
kolejnej gosposi, że pan Lark nie może podejść, ale
czeka z utęsknieniem na córkę w poniedziałek.
Zatem Rafe nie kłamał. Zapewne rewelacja o kup
nie „Lark Engineering" była także prawdą. Ogarnął ją
nagły niepokój.
- Jedziemy na tym samym wozie, Margaret - za
troskany głos Moorcrofta wdarł się w jej myśli. - Jes
teśmy naturalnymi sojusznikami. Rok temu byłaś
w patowej sytuacji. Kochałaś Cassidy'ego, lecz chcia
łaś pozostać lojalna wobec mnie. Ale teraz jest inaczej,
prawda? Już nic nie jesteś winna temu człowiekowi.
Pora, żeby zapłacił za to, co zrobił.
- Oszalałeś? Nie chcę żadnej zemsty. Chcę mieć
tylko święty spokój, nic więcej.
48 » KOWBOJ
- Nie będziesz miała spokoju i dobrze o tym wiesz.
Jeśli twój ojciec poślubi Beverly Cassidy, będziesz
przez resztę życia związana ze słodką rodzinką Rafe'a,
a przez to i z nim samym.
Margaret wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
- Pojedziesz do Arizony, prawda? - zapytał Moor-
croft, patrząc na nią wyczekująco.
- Najprawdopodobniej - westchnęła. Wiedziała, że
musi to zrobić.
- Chcę cię prosić jedynie o to, byś miała oczy i uszy
otwarte. Może wyłapiesz coś, co może się przydać za
równo tobie, jak i mnie. Coś, dzięki czemu będę
mógł ocalić skórę. Odwdzięczę się z nawiązką, Mar
garet.
Spojrzała na niego ostro.
- Zapomnij o tym, Jack. Jeśli pojadę na ranczo, to
nie po to, by szpiegować dla ciebie. Mam swoje własne
powody.
- Rozumiem - odparł - ale wejdź w moje położe
nie. Mam tego łotra na karku i zrobię wszystko, by
ocalić skórę.
- Aż tak bardzo boisz się Rafe'a? - zapytała z nie
skrywanym zdumieniem.
- Już ci mówiłem, że kiedyś rywalizowaliśmy po
prostu w interesach. Raz jeden był górą, raz drugi.
Normalne. Na tym polega gra. Ale zasady się zmieniły.
To już nie zabawa, tylko rozgrywka na śmierć i życie
- zakończył dramatycznie.
- Cóż, życzę powodzenia - powiedziała bezlitośnie
Maggie.
Moorcroft powoli obracał w palcach szklankę.
- Nie pomożesz mi?
KOWBOJ • 49
- Nie.
- Ponieważ go kochasz, tak?
- Moje uczucia w stosunku do Rafe'a nie mają
z tym nic wspólnego. Po prostu nie chcę znów znaleźć
się w nieprzyjemnej sytuacji.
- Margaret, chciałbym cię jeszcze o coś zapytać.
- Słucham? - Jego ton sprawił, że zesztywniała.
- Powiedz mi, czy gdyby wówczas nie pojawił się
Cassidy i nie zawrócił ci w głowie, byłabyś zaintereso
wana tym, co mógłbym ci zaoferować?
- Niczego nie możesz mi zaoferować, Jack. Chyba
zapomniałeś, że jesteś żonaty?
- A gdybym nie był żonaty?
- Przykro mi, ale nie.
- Możesz mi przynajmniej zdradzić dlaczego?
- Zawsze wyznawałam zasadę nie zadawania się
bliżej z szefami, nawet jeśli byli wolni. Uważałam, że
karierę powinnam zawdzięczać swoim zdolnościom
i umiejętnościom, i niczemu więcej. A poza tym...
- A poza tym?
- Powiedzmy, że nie jesteś mężczyzną moich ma
rzeń.
Rafe czekał w holu lotniska. Margaret z początku
go nie zauważyła. Ciągnąc torbę na kółkach, przepy
chała się przez tłum, wypatrując ojca. Była wściekła,
kiedy stwierdziła, że nie wyjechał po nią. Nie dość,
że Connor Lark wprowadził zamęt w jej życiu, to
jeszcze nie był na tyle przyzwoity, by przywitać ją na
lotnisku!
Omal nie krzyknęła, kiedy ktoś stanął przy niej
i wyjął jej torbę z ręki.
50 » KOWBOJ
- Pomogę ci, kochanie. Samochód stoi przed wej
ściem.
Wściekle spojrzała na bezczelnie uśmiechniętego
Rafe'a i z naburmuszoną miną ruszyła przed siebie.
Zdążyła jednak zauważyć, że był ubrany w białą
koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami, dżinsy
i pokazowe buty z brązowej skóry, pięknie wyszywane
turkusową i czarną nicią. Kapelusz miał obowiązkowo
wciśnięty na oczy.
- Sądziłam, że tata domyśli się, że wypadałoby po
mnie wyjechać - burknęła.
- Nie wiń Connora. Powiedziałem mu, że sam się
tym zajmę. - Rafe objął ją wolnym ramieniem, przy
ciągnął do siebie i mocno pocałował w same usta.
Zrobił to tak szybko, że nawet nie zdążyła zaprotes
tować.
Na ogół zbyt późno odgadywała jego zamiary,
co zawsze doprowadzało ją do pasji. Jednak nie
należało okazywać, że traci kontrolę nad sobą.
- Byłabym wdzięczna, gdybyś więcej tego nie pró
bował - wycedziła lodowatym tonem, gwałtownie
uwalniając się z jego objęć.
- Miałaś dobry lot? - zagadnął beztrosko, idąc tak
szybko, że ledwie mogła za nim nadążyć w wąskiej,
krótkiej spódnicy i na wysokich obcasach. Kolejną
denerwującą cechą tego człowieka było ignorowanie
wszystkiego, z czym w danym momencie nie chciał
mieć do czynienia.
- Boże, tu jest jak w piecu! - wykrzyknęła, kiedy
na ulicy ogarnęła ją fala wilgotnego, dusznego upału.
Szybko wyciągnęła z torebki ciemne okulary i nałoży
wszy je, zaczęła się rozglądać.
KOWBOJ • 51
Bezlitosny, rozpalony błękit pustynnego nieba zda
wał się przytłaczać cały krajobraz. Pod nim słały się
płowe piaski pustyni, spotykając się z majaczącym na
horyzoncie pasmem gór.
- Cóż, to właśnie jest pustynne lato - stwierdził
sentencjonalnie Rafe. - Czego się w końcu spodziewa
łaś? Zresztą, szybko się przyzwyczaisz.
- Nigdy, nawet za milion lat!
- Wiem, dziecino, że ta nie jest Seattle. - Rafe
podszedł do srebrzystego mercedesa, zaparkowane
go blisko wejścia. - Na szczęście wóz jest klimatyzo
wany. Zaraz zacznie działać. - Otworzył drzwiczki
i zaprosił ją gestem. Syknęła z bólu, kiedy rozpalo
na skóra siedzenia sparzyła ją przez cienki materiał
spódnicy.
Rafe wrzucił torbę do bagażnika i usadowił się za
kierownicą. Silnik zaczął pracować z cichym pomru
kiem, lecz duże dłonie mężczyzny spoczywały nieru
chomo na kierownicy. Odwrócił się powoli i spojrzał
na Margaret. Dostrzegła w jego oczach mroczne,
tłumione pożądanie. Pogratulowała sobie, że włożyła
ciemne okulary.
- Jak daleko do rancza?
- Och, tylko kilkanaście kilometrów - odparł roz
targnionym głosem. Wyraźnie myślał o czymś innym.
- Wiesz, nadal trudno mi uwierzyć, że tu jesteś. A to
już najwyższy czas, moja pani.
Nie podobał się jej ten ton.
- Swoim zwyczajem nie pozostawiłeś mi wyboru?
- Nie.
- Powinnam wiedzieć, że nie należy oczekiwać od
ciebie przeprosin.
52 » KOWBOJ
- A za co?
- Za bezczelne, podstępne i podłe wmanewrowanie
mnie w ten przyjazd - warknęła.
- Och, o to ci chodzi. Rzeczywiście, nie masz co
liczyć na przeprosiny. Zrobiłem to, co musiałem
zrobić. - Włączył bieg i srebrzysty wóz cicho wytoczył
się z parkingu. - Nie było innego sposobu, żeby cię tu
ściągnąć, Maggie.
- Tracisz tylko czas, Rafe. I prosiłam cię, żebyś nie
mówił do mnie Maggie.
- Spróbuję. Ale ostatnio mam zbyt wiele spraw na
głowie, by pamiętać o takich drobiazgach.
Margaret zacisnęła dłonie w poczuciu bezsilności.
- Zawsze taki byłeś. To są według ciebie nieistotne
drobiazgi. I jak mam uwierzyć, kiedy mówisz, że
chcesz, abym do ciebie wróciła.
- Naprawdę tego chcę. Gdyby było inaczej, czemu
miałbym posuwać się aż do szantażu?
- Nie wiem. - Zmarszczyła brwi. - Dużo o tym
myślałam i jedyne wytłumaczenie, jakie mi się nasunę
ło, to twoja urażona ambicja. Co prawda powiedziałeś,
że mam się wynosić, ale w gruncie rzeczy to ja
porzuciłam cię, odchodząc bez słowa, bez jednego
spojrzenia. Mam rację?
- Masz - przyznał niechętnie. - Po tym, co się
stało, nie jestem już taki jak dawniej.
- A więc dlatego to zrobiłeś? Żeby szukać zemsty?
- Wzdrygnęła się, przypominając sobie słowa Jacka
Moorcrofta.
- Nie bądź śmieszna, gdybym chciał się mścić,
to z pewnością nie proponowałbym ci małżeństwa.
Nie jestem masochistą. Ściągnąłem cię tutaj, żeby
KOWBOJ • 53
dać sobie samemu szansę naprawienia szkód, które
wyrządziłem rok temu.
- Te szkody są nie do naprawienia.
- Mylisz się. Jesteśmy w stanie sobie wybaczyć
i zacząć nowe życie.
- Jestem całkiem zadowolona ze swojego i nie
potrzebuję zmian - oświadczyła sucho.
- Zazdroszczę. Ja przeżyłem piekło.
- Rafe, przestań mówić w ten sposób. Oboje wiemy,
że nie należysz do tych, którzy wybaczają zdradę
i nielojalność, a to mi przecież zarzuciłeś. Motyw zemsty
pasuje do ciebie o wiele bardziej. I podejrzewam, że
dlatego planujesz zagarnięcie firmy mojego ojca.
- Nie chcę jej zagarnąć. On sam chce mi ją sprze
dać. To zyskowna operacja, która dobrze wpasowuje
się w inne interesy „Cassidy and Company".
- Nie wierzę ci.
- Uwierzysz, kiedy porozmaiwasz z Connorem.
Przyjechałaś, bo wydaje ci się, że musisz ocalić ojca. To
podobne do ciebie, Maggie. Jednak wątpię, czy zdołasz
go wyrwać z rąk mojej matki. Kiedy zobaczysz, jak im
jest ze sobą dobrze, zmienisz zdanie.
- To wszytko jest częścią spisku, który uknułeś.
Powiedz mi wreszcie, o co naprawdę chodzi?
- Kochanie, czy nie cierpisz na manię prześla
dowczą?
- Bzdura, po prostu jestem ostrożna.
Rafe skwitował jej słowa uśmieszkiem.
- Gdybyś była ostrożna, kotku, nie przyleciałabyś
tutaj - powiedział po chwili.
Rozmowa zaczęła przybierać niewygodny dla niej
obrót, więc Margaret wolała zamilknąć. Nie widzącym
54 • KOWBOJ
wzrokiem wpatrywała się w surowy krajobraz, gorącz
kowo usiłując wymyślić jakikolwiek plan działania.
Jednak brak pewności co do prawdziwych intencji
Rafe'a okazał się przeszkodą nie do pokonania.
Nie wierzyła bowiem ani przez moment, że napraw
dę chce ją poślubić. Poza tym pozostawał jeszcze
Moorcroft. Maggie było obojętne, co stanie się z Ja
ckiem i jego firmą, ale zaczęła się obawiać, czy Rafe nie
zechce jej wykorzystać w rozgrywce z rywalem. Wresz
cie sprawa ojca. Sytuacja była skomplikowana i poten
cjalnie niebezpieczna.
Typowa operacja w stylu Rafe'a Cassidy'ego, po
myślała ponuro Margaret.
ROZDZIAŁ
3
- To jest twój dom, Rafe? - Maggie nie mogła
ukryć zdumienia na widok wyłaniających się przed
nimi zabudowań.
Siedziba Cassidych, malowniczo położona u pod
nóża pasma wzgórz, była naprawdę piękna. U końca
długiego, krętego podjazdu wznosił się gustowny dom
w klasycznym kolonialnym stylu. Ściany z płowej cegły
adobe
miały ciepły, naturalny odcień pustynnej ziemi,
a czerwona dachówka dopełniała wyglądu całości.
Monotonię pustynnych kolorów przełamywała wypie
lęgnowana zieleń, zwartą masą otaczająca budowlę.
Tło tworzyły stojące w pewnym oddaleniu białe,
nowoczesne budynki gospodarcze i zielone pasma
pastwisk, rozdzielone białymi płotami.
- Wtedy nasza znajomość skończyła się zbyt szyb
ko, bym miał okazję cię tu zaprosić - powiedział Rafe
nie bez żalu. - A miałem taki zamiar. Tym bardziej
cieszę się, że mogę zrobić to teraz.
Margaret rozglądała się z ciekawością.
- Słuchaj, a gdzie są krowy? - zagadnęła nagle.
- Zawsze myślałam, że musi ich być pełno na pastwi
skach.
56 • KOWBOJ
- O tej porze roku bydło przeganiane jest na
wzgórza.
- Za to masz wiele koni. Tylko jakoś nie wyglądają
na kowbojskie.
- Nie, to są araby. Dochowaliśmy się pięknych
okazów. W sumie zysk jest pewniejszy niż przy hodo
wli bydła. Zastanawiam się nawet, czy nie zrezyg-
nować z krów.
- Słusznie. Może byś się przestawił na kurczaki?
- Kurczaki? - zapytał ze świętym oburzeniem
kowboja, który nie widzi świata poza bydłem i końmi,
-
Jasne. Czerwone mięso staje się niemodne, Rafe.
Nie znasz najnowszych tendencji w dziedzinie zdrowej
żywności? Modne są kurczaki, ryby i warzywa. Ach,
i jeszcze indyki. To podobno bardzo opłacalne.
- Daj mi spokój z tym drobiem - burknął zniecier
pliwiony.
- Dobrze, rozumiem. Najwyraźniej podstawą ro
dzinnej fortuny jest nie farma, a „Cassidy and Com
pany", tak? Hodowla to tylko rodzaj kowbojskiego
hobby.
Rafe zatrzymał wóz na podjeździe, rzucając jej
niechętne spojrzenie.
- Widzę, że uwzięłaś się, żeby wszystko kompli-
kować.
- Oczywiście - przyznała bezczelnie. - Jak się tyl-
ko da. Gdzie jest mój ojciec?
- Pewnie nad basenem. Pływał, kiedy odjeżdżałem
na lotnisko.
Zaledwie wysiedli z wozu, pojawił się młody czło-
wiek w czarnych dżinsach i pasiastej koszuli.
- Tom, to jest Maggie Lark. Maggie, poznaj Toma
- przedstawił ich krótko Rafe. - Tom jest naszym
KOWBOJ • 57
ogrodnikiem i przysłowiowym chłopcem do wszyst
kiego. Stary, weź bagaże i zanieś do południowego
skrzydła, do pokoju gościnnego, dobrze?
- Już się robi, Rafe. Witam, pannno Lark. Jak
minęła podróż?
- Dobrze, dziękuję. Powiedz mi, Tom, gdzie jest
basen?
- Basen? Na terenie patia, w głębi. Nie zechciałaby
pani najpierw przebrać się w pokoju?
- Najpierw chciałabym zobaczyć się z ojcem - u-
cięła. - Nie przyjechałam tu na wypoczynek, tylko
w interesach.
- Ach, rozumiem, interesy. - Chłopak był wyraź
nie zaskoczony.
Margaret energicznie ruszyła we wskazanym kie
runku, nie czekając na zaproszenie gospodarza. Czuła
jednak na plecach jego kpiące spojrzenie. Szybkim
pchnięciem otworzyła szerokie, ciemne drzwi i wkro
czyła do chłodnego holu. Klimatyzacja działała bez
zarzutu. Zdjęła okulary i rozejrzała się z nie skrywaną
ciekawością.
Południowo-zachodni styl budowli konsekwentnie
utrzymany był we wnętrzu. Dominowały naturalne
odcienie beżu, terakoty i brzoskwini, podkreślane
bladym turkusem. Tu i ówdzie uwydatniała się czernią
jakaś waza czy lampa. Potężne, belkowane sufity
i indiańskie kilimy o geometrycznych wzorach nada
wały całości rustykalny wygląd, nie burząc ogólnej
harmonii.
Za ogromnymi rozsuwanymi szybami, wypełniają
cymi całą ścianę salonu, Margaret dostrzegła basen.
Zajmował środek pięknie urządzonego patia, za
mkniętego czterema skrzydłami domu. Pod paraso-
58 » KOWBOJ
lem, na brzegu, racząc się mrożoną herbatą z termosu,
siedzieli Connor Lark i Beverly Cassidy, najwyraźniej
w znakomitych humorach. Margaret obserwowała ich
przez moment, przejęta dręczącym poczuciem niepew
ności. Jej ojciec wyglądał na szczęśliwego - prawdę
mówiąc, nie widziała go tak szczęśliwym od czasu
śmierci matki przed kilkunastu laty. Wiedziała już, że
misja ratunkowa, której się podjęła, może być trudniej
sza, niż sądziła.
- Co jest, Maggie? Obawiasz się, że nie będzie to
jednak takie proste? - zagadnął Rafe, przystając
obok. - Mówiłem ci, że są dla siebie stworzeni.
- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie ciebie jako
swatki - odparowała.
- Myślisz, że zaaranżowałem ich miłość tylko po
to, by łatwiej zagarnąć „Lark Engineering"? - zapytał
z wyraźnym rozbawieniem. - Jestem dobry w kom
binacjach, Maggie, ale nie aż tak. Przyznaję, poznałem
ich ze sobą, ale na tym moja rola się skończyła.
Zakochali się bez mojej pomocy.
- Uważasz, że jesteś taki sprytny, co?
- Gdybym był naprawdę sprytny, nie stracilibyśmy
całego roku. Maggie, czy naprawdę niemogłabyś pójść
nam wszystkim na rękę i uznać związku Connora
i Beverly za ich osobistą sprawę? Nie możesz obsesyj
nie pojmować wszystkiego w kategoriach zdrady i ze
msty. To obłęd.
Margaret kurczowo zacisnęła palce na pasku tore
bki. Najbardziej złościło ją, że Rafe w gruncie rzeczy
miał rację. W głębi duszy najzupełniej się nim zgadzała.
- Maggie, proszę! - Rafe podszedł bliżej i uspoka
jającym gestem położył jej dłoń na ramieniu. Strząs-
KOWBOJ » 59
nęła ją z irytacją. Zaklął cicho. Dostrzegł nadchodzą
cego Toma i zapytał głośno: - Nie przywitasz się
z ojcem, kochanie?
Nie było wyjścia. Rozsunęła szklane drzwi i we
szła do patia. Ojciec natychmiast odwrócił ku niej
głowę.
- Maggie, dziecinko, wreszcie jesteś - rozpromie
nił się. - Najwyższy czas. Bev i ja czekaliśmy, aż
przybędziesz i uwolnisz mnie z łap Cassidy'ego. Cieszę
się, że będziemy mogli sobie porozmawiać.
- Moglibyśmy porozmawiać sobie już wczoraj,
gdybyś raczył podejść do telefonu - odparła cierpko.
- Koteczku, proszę, tylko nie zaczynaj. Zrobiłem
to, co uznałem za najlepsze. Przecież wiesz! - Popat
rzył na nią z tak rozbrajającym uśmiechem, że nie
mogła się dłużej gniewać. Błysk radości i humoru
w jego oczach świadczył aż nadto wyraźnie, że przybył
tutaj z własnej woli i w przeciwieństwie do niej, bawi się
świetnie.
Connor Lark był postawnym mężczyzną, niemal
tak wysokim jak Rafe. Trzymał się świetnie jak na swój
wiek, choć nad slipkami zaznaczał się niewielki brzu
szek. Ciemne włosy już dawno posiwiały, ale oczy
koloru morza, tak podobne do jej własnych, patrzyły
bystro jak dawniej.
Matka Margaret zawsze mówiła o nim jako o su
rowym diamencie, który pracowicie, przez lata, szli
fowała. Obróbka, której tak chętnie się poddawał,
przyniosła rezultaty. Z prostego, prowincjonalnego
ranczera stał się utalentowanyn przedsiębiorcą, który
od podstaw stworzył nowoczesną, świetnie prospe
rującą firmę.
60 • KOWBOJ
- Wiem, tatku. Widzę, że jesteś całkiem zadowolo
ny z tej niewoli. - Maggie uśmiechnęła się do ojca
serdecznie, jak za dawnych, dobrych czasów. Powital
ny uśmiech, który posłała siedzącej obok niego kobie
cie, był oficjalny. - Witaj, Bev. Miło cię znów widzieć.
Matka Rafe'a była przystojną, energiczną kobietą,
prawie w tym samym wieku co Connor, choć wy
glądała młodziej. Krótkie, świetnie uczesane włosy
miały dyskretny odcień złocistego szampana. Na kos
tium kąpielowy zarzuciła czarno-białe wdzianko,
a wypielęgnowane stopy wsunęła w skórzane sandałki.
Choć przyoblekła twarz w uprzejmy i przyjazny wyraz,
jasnoszare oczy zachowały wyraz czujności, podobnie
jak u Margaret.
- Witaj, Margaret. Ja też się cieszę, że cię widzę.
Maggie pochyliła się, by ucałować ojca w policzek,
myśląc jednocześnie, że obie z Bev z łatwością kryją
swe uczucia pod towarzyską ogładą. Pamiętała aż za
dobrze, że rok temu nie zrobiła zbyt dobrego wrażenia
na Beverly Cassidy. Bev nie uważała jej za odpowied
nią kandydatkę na żonę dla jej ukochanego jedynego
syna. Margaret była skłonna przyznać jej rację.
- Usiądź, moja droga - zachęciła Beverly, stawia
jąc przed nią szklankę zimnego napoju. - Musisz być
zmęczona po podróży. Twój ojciec i ja właśnie wyszliś
my z basenu. Musisz szybko się wykąpać. Parę skoków
do wody postawi cię na nogi. O, jesteś, Rafe. - Od
wróciła się z uśmiechem na widok syna, wchodzącego
przez szklane drzwi. - Napijesz się?
- Dzięki. - Rafe wziął z jej rąk szklankę i usiadł
w fotelu koło Maggie. Umięśnione udo musnęło jej
nogę. Odsunęła się nerwowo.
KOWBOJ • 61
Zachłannie upiła zimny, ożywczy łyk mrożonej
herbaty, przyglądając się spod oka całej trójce. Oj
ciec i Bev zdawali się czekać na jej następny ruch.
Rafe siedział swobodnie, nie przejawiając zbytniego
zainteresowania rozwojem sytuacji. Margaret zmar
szczyła brwi.
- Może przestalibyśmy udawać i przeszli do
konkretów - zasugerowała, mając nadzieję, że jej
głos nie zdradza wewnętrznego napięcia. - Przecież
wszyscy wiemy, że nie jest to miłe rodzinne spot
kanie.
- Mów za siebie, córeczko - stwierdził lekkim to
nem Connor. - Jeśli o mnie chodzi, jestem szczęśliwy.
- Sięgnął ponad stołem i przykrył swoją wielką dłonią
rękę Beverl - Bev też, jak myślę. Czy Rafę zdradził ci
dobrą nowinę?
- Że ty i Bev macie się ku sobie? Owszem.
Connor speszył się lekko.
- Nie bardzo wiem, co to ma oznaczać. Czy tak
w dzisiejszych czasach nazywa się planowanie mał
żeństwa?
Margaret gwałtownie przełknęła ślinę. Rafe miał
rację. Sprawa była poważna.
- Więc zamierzacie się pobrać?
- Tak, zamierzamy. - Bev spojrzała na nią z lek
ka wyzywająco. - Sądzę, że nie będziesz się sprze
ciwiać.
- Skądże, życzę wam wszystkiego najlepszego.
- Maggie usiłowała być miła. - Musicie zrozumieć, że
taka wiadomość z początku była dla mnie szokująca.
Nie miałam nawet pojęcia, że się poznaliście, dopóki
Rafe mnie o tym nie poinformował.
62 • KOWBOJ
- Nie przejmuj się tak, dziecino - powiedział łago-
dnie Connor. - Były powody, dla których nie chcia-
łem zdradzić ci wcześniej tego faktu.
- Jakie powody? - zesztywniała natychmiast.
- Kotku, przecież wiesz, o czym mówię. Stosunki
pomiędzy tobą i Rafe'em były do niedawna, delikatnie
mówiąc, napięte.
- Napięte? - Maggie obdarzyła Rafe'a długim,
uważnym spojrzeniem. Niczego takiego nie zauwa
żyłam, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. A ty, Rafe?
- Przeżyłem złe chwile.
Przytaknęła z pełnym ubolewania zrozumieniem.
- Cóż, przecież ostrzegałam cię przed stresem,
pamiętasz? Powtarzałam aż do znudzenia, że nie
widzisz niczego poza pracą, siedzisz po nocach i zapo-
mniałeś, jak wygląda wypoczynek.
- Owszem, pamiętam, że kilka razy o tym wspomi-
nałaś.
- Och, Rafe, masz okazję, żeby wreszcie być szcze-
ry. Twoja mama i mój tata zapewne nie znają całej
prawdy. Powiedz, że pod koniec naszej znajomości
zamieniałam się w jędzę, gdy tylko wspomniałeś coś
o firmie i obowiązkach. Mało tego, zaczęłam ci grozić,
że jeśli nie znajdziesz tyle samo czasu dla nas, ten
związek się skończy.
Bev poprawiła się nerwowo w fotelu, zerkając na
Connora.
Ojciec Margaret gwizdnął cicho.
- No, no! A więc było aż tak źle?
Rafe posłał Maggie mordercze spojrzenie.
- Tamtego roku, kiedy się poznaliśmy, miałem
bardzo gorący okres w pracy. Manewrowałem kilko-
KOWBOJ • 63
ma firmami, których wartość liczyła się w grubych
milionach. Ale to dawne czasy. Teraz wiele zmieniłem
w swoim życiu.
- Doprawdy trudno w to uwierzyć - stwierdziła
zgryźliwie Margaret.
- Jak to, przecież jestem w Arizonie, razem z tobą
- oznajmił z dumą. - Dwa pełne tygodnie, a może
nawet trzy, jeśli będzie mi dopisywało szczęście. Będę
absolutnie do twojej dyspozycji, kochanie.
- No, nie całkiem. Przecież jesteś w trakcie nego
cjacji z moim ojcem.
- I tu cię zażyła, synu! - zachichotał Connor. - Wła
śnie, przecież mieliśmy rozmawiać o interesach.
- Wyjaśnij mi w takim razie, tatusiu, dlaczego masz
zamiar sprzedać firmę, którą budowałeś w pocie czoła
przez całe życie - poprosiła słodkim głosem Maggie,
jednocześnie przygważdżając ojca spojrzeniem.
- Cóż ci mogę powiedzieć? - Connor wzruszył
ramionami. - To jest prawda. Jeśli oferta Cassidy'ego
będzie korzystna, „Lark Engineering" przejdzie w jego
ręce.
- Ależ, tato, nigdy mi nie mówiłeś, że planujesz
pozbyć się firmy!
- Uznałem, że nadeszła wreszcie pora, bym zaczął
się cieszyć pieniędzmi, które, jak mówisz, zarabiałem
przez lata w pocie czoła. Bev i ja postanowiliśmy
podróżować i miło spędzać czas. Rozglądam się nawet
za jakimś gustownym jachtem. Uważasz, że ten cały
żeglarski szpan to nie dla mnie?
- Ale firma była zawsze dla ciebie ważna.
- I nadal jest. Będę z tobą szczery, córeczko.
Gdybyś pozostała w świecie biznesu, pasjonowała się
64 • KOWBOJ
nim, teraz właśnie przekazałbym ją tobie. Ale powiedz-
my sobie prawdę: nie jesteś do tego stworzona. Na
szczęście powiodło ci się na innym polu i czujesz się
w pisarskim środowisku jak ryba w wodzie. Bardzo się
z tego cieszę, ale problem „Lark Engineering" pozo-
staje nie rozwiązany. Muszę coś zrobić z firmą, sama
rozumiesz.- Ale dlaczego oddajesz ją Rafe'owi?
- Dlaczego zaraz „oddaję"? - włączył się Rafe.
- Twój ojciec dosłownie przystawił mi pistolet do
głowy. Szkoda, że nie słyszałaś, jakie mi narzucił
warunki.
- Rozumiem. - Margaret poczuła, jak ulatnia się
jej bojowy nastrój. Sytuacja wymykała się jej spod
kontroli, a Rafe był jak zwykle spokojny i opanowany.
Ogarnął ją nastrój ponurej rezygnacji. Pora było się
wycofać.
- A gdzie jest wszechobecny Hatcher? - zagadnęła
z udawanym ożywieniem, rozglądając się wokół.
- Chyba nie zwolniłeś swojego najwierniejszego i naj
bardziej lojalnego pracownika na całe dwa tygodnie?
- Hatcher wpadnie tu na chwilę, żeby zdać mi
raport, jak mają się sprawy w firmie. I tylko tyle.
Zapowiedziałem, by mi nie przeszkadzali, chyba że
zdarzyłaby się jakaś katastrofa - wyjaśnił spokojnie
Rafe. - Zadowolona?
- Już nie musisz się martwić o moją akceptację.
Możesz robić, co zechcesz.
- Och - skrzywił się Connor.
- Właśnie - mrugnął do niego Rafe. - Ona wsa-
dza mi szpile, kiedy tylko nadarzy się okazja. Ale
obiecałem sobie, że będę wyrozumiały, spokojny i tole
rancyjny. Przecież chyba wreszcie się jej znudzi?
KOWBOJ • 65
- Nie licz na to. - Margaret wstała z fotela. - Na
brałam ochoty na pływanie. Pozwolisz, że pójdę się
przebrać, Bev?
- Ależ naturalnie, kochanie. Woda jest cudowna.
Beverly powitała jej odejście z wyraźną ulgą. Mag
gie zauważyła jednak w jej spojrzeniu jeszcze coś
- skrywaną troskę. Idąc do pokoju, zastanawiała się,
co to może oznaczać. Dobrze pamiętała, co Bev
powiedziała jej przed rokiem.
Kochanka... to słowo zapiekło boleśnie, kiedy je
usłyszała. Tak jak i pozostałe: „Bardziej nadajesz się
na jego kochankę niż na żonę".
- Koktajle o szóstej, przy basenie, kochanie - za
wołała za nią Beverly. - A około wpół do ósmej
Connor i Rafę mają nas uraczyć stekami z grilla.
- Zgadza się - oznajmił radośnie Connor. - To
będą największe i najbardziej krwiste steki, jakie zna
ludzkość.
Po raz pierwszy od czwartkowego wieczoru Mar
garet szczerze parsknęła śmiechem. Przystanęła i od
wróciła się do całej trójki.
- Właśnie, nie wspomniałam wam jeszcze o kilku
ważnych zmianach, które zaszły w moim życiu w ciągu
tego roku.
- Na przykład jakich? - zapytał czujnie Rafe.
- Nie tykam czerwonego mięsa - oznajmiła i od
wróciwszy się na pięcie, zniknęła za szklanymi drzwia
mi.
Minęła północ. Maggie wyszła z pokoju i ruszyła
długim korytarzem w stronę patia. Kiedy uznała, że
nie będzie w stanie zasnąć, przebrała się w kostium
i postanowiła popływać.
66 • KOWBOJ
Ciągle jeszcze rozgrzane powietrze było przesycone
balsamicznymi woniami ogrodu. Pustynne, wygwież
dżone niebo wyglądało jak naszywany klejnotami
aksamit. Maggie nasłuchiwała podświadomie, czy
z pobliskich wzgórz nie rozlegnie się ponure wycie
kojota.
Podwodne światła basenu mrugały zapraszająco.
Zdjęła sandały i cicho wsunęła się do wody. Przez
moment unosiła się nieruchomo, patrząc w niebo,
a potem zaczęła płynąć. Napięcie w mięśniach stop
niowo ustępowało.
To był naprawdę ciężki dzień...
Choć nie było słychać żadnych odgłosów, jednak
Margaret znieruchomiała w wodzie i spojrzała na
drugi koniec basenu. Z cienia wyłonił się Rafe, ubrany
tylko w slipki. Światło księżyca kładło się na jego
szerokich ramionach i odbijało w oczach.
- Nie mogłaś spać? - zapytał miękko.
- Nie. - Leżała spokojnie na wodzie, ruszając tyl
ko lekko nogami. Zastanawiała się, czy nie powinna
wyjść i schronić się w zaciszu swojego pokoju, ale jakaś
siła zatrzymywała ją w basenie.
- Ja też nie. Leżałem w łóżku i zastanawiałem się,
jakbym został przyjęty, gdybym przyszedł do twojej
sypialni.
- Bardzo chłodno.
- Tak myślisz? Nie byłbym pewien. Ta niepewność
nie pozwala mi zasnąć. - Bezszelestnie wsunął się do
wody i podpłynął ku niej.
Margaret instynktownie przywarła do krawędzi
basenu, chwyciwszy się poręczy jedną ręką. Rafe
zatrzymał się tuż przed nią.
KOWBOJ • 67
- Rafe, mam ochotę być sama.
- Nigdy już nie będziesz sama - powiedział cicho,
chwytając poręcz po obu jej bokach i zamykając ją
ramionami jak w klatce. Ale trzymał się na odległość
wyciągniętych rąk.
- Próbujesz mnie zastraszyć? - zapytała nerwowo.
Wspomnienie dawnej namiętności wróciło, przenika
jąc ją dreszczem.
- W żadnym razie, kochanie. Chciałbym ci tylko
przypomnieć kilka chwil. Kilka wspaniałych chwil.
- Przysunął się bliżej, aż drobna fala załaskotała ją
w szyję. - Maggie, od czasu gdy odeszłaś, pragnąłem
cię każdej nocy. Każdej cholernej nocy. Czy to nic dla
ciebie nie znaczy?
Zadrżała, choć woda była ciepła.
- A więc to prawda, co mówiłeś w czwartek? Że nie
miałeś nikogo od... naszego rozstania?
- Absolutna prawda. Nie zwariowałem tylko dlate
go, że wiedziałem, iż twoje łóżko również jest puste.
- Skąd wiedziałeś? - Poszukała w mroku jego
oczu.
- Nieważne.
- Nie jesteś przecież jasnowidzem. Musiałeś mieć
konkretne informacje, że z nikim się nie spotykam. Ty
draniu, pewnie wynająłeś kogoś, żeby mnie śledził!
- Kochanie, daj spokój, to już naprawdę nieważne.
- Nieważne? Rafe, jak śmiałeś?
- Wybacz mi, najdroższa. - Otoczył szyję Maggie
ramieniem i pocałował ją leciutko w usta. - Byłem
straszliwie zdesperowany.
- Doprawdy? Ciekawe, co byś zrobił, gdyby okaza
ło się, że w moim życiu ktoś się pojawił?
68 • KOWBOJ
- Czy moglibyśmy porozmawiać o czymś innym?
Podnosisz głos i za chwilę obudzisz mamę i swojego
ojca. Ich sypialnie wychodzą na patio.
Maggie natychmiast zniżyła głos do szeptu. Ta
rozmowa nie była przeznaczona dla niczyich uszu,
a już zwłaszcza Bev i Connora.
- Co byś więc zrobił, Rafe? - powtórzyła pytanie.
- Postarałbym się, żeby nasze dramatyczne pojed
nanie odbyło się wcześniej - stwierdził poważnie.
- Jesteś niemożliwy. - Maggie ani na moment nie
uwierzyła, że na tym by się skończyło. Było jasne, że
Rafe Cassidy nigdy nie przestał uważać jej za swoją
własność. Tylko świadomość, że przez wzgląd na to żył
jak mnich przez cały rok, hamowała jej irytację.
- Powiedz, że za mną tęskniłaś, choć trochę.
W milczeniu pokręciła głową, wstrzymując oddech.
Rafe był coraz bliżej.
- Pamiętasz, jak nam było dobrze, kochana? - Po
całował ją znowu i tym razem przylgnął do niej całym
ciałem. - Nawet nie próbowałem szukać nikogo in
nego, bo wiedziałem, że to nie ma sensu. Ty też
wiedziałaś, że nikt mnie nie zastąpi, prawda?
- Och, Rafe. - W tym cicho wypowiedzianym
imieniu zawarła wszystko: żal, protest i przyznanie się
do prawdy, której nie można było zaprzeczyć.
- O, tak, Maggie... Pamiętasz, prawda? Cały rok,
najdroższa. Cały cholerny rok. Koszmar.
Poczuła, jak noga Rafe'a wsuwa się pomiędzy jej
uda. Twardy męski tors przygniótł jej piersi. Chciwe
wargi szukały jej ust. Gorący, słodki dreszcz ożywił
ciało Margaret, spływając rwącą strugą w dół brzucha.
Rafe był jedynym mężczyzną, któremu wystarczyło
dotknięcie czy pocałunek, by wprawić ją w szaleństwo.
KOWBOJ • 69
Wszystko mogło się zmienić, ale nie to. Nadal było
im cudownie ze sobą. Ponownie zaczęła ulegać magii
zmysłów.
- Pozwól, bym cię kochał, Maggie. Pozwól mi cię
mieć, tak jak kiedyś.
- Kiedy byłam twoją kochanką?
Gwałtownie potrząsnął głową.
- Nigdy nie uważałem cię za kochankę. Jesteś
kobietą, którą chcę wziąć za żonę. Wiedziałem o tym
od pierwszego dnia, kiedy cię spotkałem.
- Twoja matka powiedziała, że bardziej nadaję się
na twoją kochankę niż na żonę - i chyba miała rację.
- O czym ty, do licha, mówisz? - zapytał ostro.
- Nic, nieważne.
- Maggie...
- Mam lepszy pomysł - zaproponowała z uśmie
chem. - W ogóle nic nie mówmy. - Już podjęła de
cyzję. Zarzuciła mu ramiona na szyję. Nie miała
siły, by zabronić sobie nocy w ramionach tego męż
czyzny. Musnęła ustami jego wargi. Dreszcz, który
wstrząsnął potężnym ciałem, wystarczył za odpo
wiedź.
- Maggie, najdroższa. - Głos Rafe'a przybrał nis
kie tony. - Chcesz mi powiedzieć, że czekanie się
skończyło?
- Pragnę cię, Rafe. Ani na moment nie przestałam
cię pragnąć.
Znów zawładnął jej ustami, tym razem gwałtownie
i zaborczo, z pożądaniem, które teraz szaleńczo doma
gało się ujścia. Wodził pod wodą dłońmi po ciele
Maggie, jakby chciał sobie od nowa przypomnieć jego
kształty. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy palce
wślizgnęły się pod stanik, drażniąc napięte sutki.
70 • KOWBOJ
- Rafe?
- Nie tutaj - szepnął. - Za dużo uszu naokoło, i
Zabieram cię do swojej sypialni.
Bez wysiłku podciągnął się do góry, a potem
pochylił się i wyciągnął Maggie z wody. Spojrzała
w jego ciemne oczy i zobaczyła w nich nie skrywaną
namiętność. Maggie ogarnęła fala gorąca. Przekonała
się, że nadal kocha Rafe'a Cassidy'ego.
„Bardziej nadajesz się na jego kochankę niż na
żonę."
Słowa Bev Cassidy dźwięczały jej w uszach, kiedy
Rafe unosił ją w ramionach do sypialni.
ROZDZIAŁ
4
Półmrok sypialni obiecywał rozkosz. Kobieta,
którą Rafe tulił w ramionach, była miękka, ciepła,
chętna!
Jego kobieta... Wreszcie powróciła tam, gdzie było
jej miejsce.
- Tak długo - wyszeptał, sięgając po ręcznik.
- Tak cholernie długo, Maggie.
Wycierał ją starannie,, powoli. Osuszył jej ociekają
ce wodą włosy i miękkim gestem zgarnął je z twarzy.
Drobne, kochane rysy miały błogi wyraz. Uśmiechnęła
się do niego i pocałowała leciutko.
Otarł kropelki wody z gładkiej skóry ramion
i ukląkł, by wytrzeć smukły brzuch i długie nogi.
Dotykał jej, rozkoszując się narastającym, radosnym
pragnieniem.
Kiedy skończył, błyskawicznie wytarł się sam i od
rzucił ręcznik.
- Maggie, kochana. Moja słodka, cudowna Mag
gie. - Przygarnął ją do piersi, aż jej głowa spoczęła
ufnie na jego ramieniu i niespiesznie zaczął rozpinać
stanik kostiumu. Nabrzmiałe sutki czekały na jego
72 • KOWBOJ
dotknięcie. Przypływ pożądania był tak gwałtowny, że
przeraził się, iż nie opanuje go w porę.
Musiał przywołać całą siłę woli, by pozostać przy
rozmyślnie powolnej pieszczocie. Gładził Maggie tak,
jak gładziłby jedną ze swoich ślicznych, delikatnych
klaczy - miękko i czule. Odpowiedź nadeszła natych
miast - gwałtowna i żarliwa, tak jak niegdyś. Kiedy
przesunął wargami po nagiej, gorącej skórze Margaret
i objął ją w pasie, zadrżała.
- Tak za tobą tęskniłam, Rafe.
To ciche wyznanie rozpaliło go do białości.
- Och, dziecino - wyjąkał wzruszonym głosem,
wsuwając drżące palce pod ciasny paseczek majtek.
Kiedy opadły na podłogę, Maggie z wdziękiem od
rzuciła je nogą.
Rafe odstąpił o krok i ogarnął ją palącym spoj
rzeniem.
- Jesteś o wiele piękniejsza niż w moich snach.
A wierz mi, były tak gorące, że dziwię się, jak mogłaś
nie czuć tych płomieni tam, w Seattle.
- Ja miałam swoje sny, Rafe.
Zielone oczy lśniły w ciemności, kiedy zanurzyła
palce w gęste włosy na jego piersi. Drobne dłonie
zaczęły badać rzeźbę ramion.
Nie był w stanie dłużej czekać. Uniósł ją i posadził na
łóżku. Czuł w sobie narastającą moc. Jednym ruchem
ściągnął slipki i ułożył się u boku Maggie. Położył
płasko dłoń na jej brzuchu i natychmiast zsunął ją niżej,
ku złocistemu trójkątowi, ale nagle znieruchomiał.
- Co się stało? - zapytała łagodnie.
- Nic. Nic takiego - zapewnił, pochylając głowę
i smakując różowy sutek. Wrażenie było cudowne.
KOWBOJ • 73
- Po prostu teraz, kiedy znów jesteś w moim łóżku,
najchętniej wziąłbym cię zaraz. Ale nie mogę się
spieszyć. Zbyt długo czekałem, żeby teraz wszystko
popsuć.
Zaśmiała się gardłowo, uwodzicielsko.
- Rafe, zawsze było dobrze, obojętnie jak to robili
śmy - szybko czy wolno. Dzisiaj nie musisz się tym
przejmować.
Rafe westchnął, przymykając oczy, pełen wyczeki
wania.
- Dotykaj mnie, dziecino. Sama zobacz, jak bardzo
cię chcę.
Kiedy smukłe palce dotknęły go delikatnie, gwa
łtownie wciągnął oddech i zacisnął powieki.
- Masz rację. Zawsze było dobrze, a tej nocy nie
mogę czekać - stwierdził, sięgając do szufladki noc
nej szafki. Umieścił tam wcześniej pakiecik z prezer
watywą. Otworzył go jedną ręką, niecierpliwie po
magając sobie zębami. Drugą pieścił wnętrze ud
Margaret, nie chcąc rozdzielać się z nią ani na
chwilę.
Po chwili już zagarnął Maggie pod siebie z energią
dzikiego rumaka. Jeszcze usiłował się kontrolować, ale
sama dała mu znak, obejmując go mocno za szyję.
Rozsunął jej nogi udem. Poruszyła biodrami. Jej
oddech przyspieszył gwałtownie.
- Tak, Rafe. Proszę.
Czuł, jak jedwabista skóra ud pieści jego biodra.
Zaczął wnikać w miękkie, wilgotne ciepło. Już nie
myślał. Z westchnieniem runął w rozkoszną głębię.
Maggie krzyknęła cicho i wbiła mu paznokcie w ramię.
- Boli? - wykrztusił.
74 • KOWBOJ
- Och, nie. Jest cudownie. Tylko... to było tak
dawno.
- Za długo czekaliśmy, kochana.
- Tak. - Znów poruszyła biodrami, narzucając mu
odwieczny, miłosny rytm.
Rafe nie potrzebował innej zachęty. Trzymał ją tak
mocno, że obawiał się, iż zmiażdży to szczupłe ciało.
Lecz Maggie odwzajemniała uścisk z równą pasją.
Powtarzał miłosny rytm raz po raz, do samego końca,
aż poczuł, że zaczyna napinać się pod nim, tak jak
dawniej.
- Rafe...
- Tak, cudzie - wymruczał jej do ucha. - Teraz!
Szalej dla mnie.
Zadrżała i znów krzyknęła. Zagarnął ustami jej usta
i wyssał z niej ten słodki, rozkoszny dźwięk. Wiła się
i prężyła pod nim, ciężko dysząc. Nic tak nie pod
niecało Rafe'a, jak poczucie narastającego w niej
spełnienia.
Odczekał do ostatniej chwili, a potem ostatnim
ruchem wyniósł się na wyżyny, gdzie eksplodował
i zamienił się w nicość. Opadł ciężko na Maggie,
wciskając ją w wilgotne prześcieradła.
Na wpół świadomie odczuł radość, że nie trzeba już
czekać ani planować. Znów miał Maggie przy sobie.
Żadna inna kobieta nie była w stanie zapewnić mu
takich przeżyć.
Minęło wiele czasu, nim wreszcie niechętnie zaczął
się budzić. Maggie bezskutecznie usiłowała zsunąć go
z siebie.
- Co się stało? - wymamrotał sennie.
- Zrobiłeś się okropnie ciężki.
KOWBOJ » 75
- Oho, już wymówki. - Zsunął się z niej i położył
na wznak. - Teraz dobrze? - zapytał, przytulając ją
czule.
- Uhm... -Musnęła wargami jego policzek.-Wiesz,
lepiej będzie, jeśli wrócę do siebie, zanim znów zasnę.
- Nie - zaprotestował natychmiast, czujnie otwie
rając jedno oko. - Śpisz tutaj.
Uśmiechnęła się, ale pokręciła głową.
- Rafe, nie jesteśmy sami w tym domu.
- Przecież nie jest tajemnicą, że byliśmy wcześniej
ze sobą. Poza tym zarówno moja matka, jak i twój
ojciec wiedzą, z jakiego powodu cię tu ściągnąłem.
Jestem pewien, że nie będą pytać, dlaczego spędziłaś
noc w moim pokoju. Zresztą sami spędzili razem
niejeden weekend. Wcale nie byłbym zaskoczony,
gdybym się dowiedział, że twój tatuś prze kradł się tej
nocy do mojej mamy.
- Dobrze, ale jeśli nawet to zrobił, założę się, że
wróci do swojego pokoju przed świtem. To pokolenie
przestrzega konwenansów.
- Naprawdę? Cóż, w takim razie nasze jest inne
- wzruszył ramionami.
Margaret spoważniała.
- Rafe, mówię serio. Uważam, że będzie lepiej, jeśli
wrócę do swojego pokoju. Byłoby mi głupio rano,
gdyby... - urwała nagle i odwróciła wzrok.
Rafe uśmiechnął się wyrozumiale i przeczesał pal
cami jej włosy.
- Chciałaś powiedzieć, że byłoby ci głupio, gdyby
domownicy zobaczyli, iż poddałaś się już po jednej
nocy spędzonej pod moim dachem, tak? Fakt, mogło
by to urazić twoją ambicję.
76 • KOWBOJ
Margaret dała mu solidnego kuksańca w żebra.
- Nie poddałam się. I dobrej nocy, Rafe.
Uważnie obrzucił wzrokiem jej twarz. Miał wraże
nie, że chciała powiedzieć coś innego, ale zrezygnowała
w ostatniej chwili.
Nie był zachwycony, ale tym razem postanowił się
nie spierać, by nie zepsuć wrażeń tej cudownej nocy.
Zresztą, sprawy były już na dobrej drodze.
- Wiesz, w gruncie rzeczy jesteś staromodną, wsty
dliwą dziewczyną. Ale zgoda, nie będę cię zmuszał
do naruszenia zasad - powiedział, przyciągając Mag
gie do piersi. Potem delikatnie uniósł ją z łóżka
i postawił na nogi. Sam również zmusił się do wstania.
Przeciągał się długo, prężąc mięśnie. Już od dawna
nie czuł się tak wspaniale. Dokładnie mówiąc od roku.
- Nie musisz mnie odprowadzać do pokoju. To
niedaleko. Przejdę przez patio i już będę u siebie.
- Margaret szybko włożyła stanik od kostiumu i owi
nęła biodra ręcznikiem.
Jej usta były ciągle jeszcze nabrzmiałe. Delikatna,
podniecająca woń jej ciała zdawała się emanować ze
skłębionych prześcieradeł na cały pokój. Rafe za
stanawiał się, czy w ogóle będzie w stanie zasnąć.
- Jesteś pewna, że musisz już iść?
- Tak, Rafe.
- Trudno. Poczekam. Potrafię być cholernie cierp
liwym facetem, kochanie. Ale pozwolisz, że cię jednak
odprowadzę. Nie tylko ty jesteś staroświecka. Ja też.
Jak każdy kowboj zresztą. Zawsze odprowadzałem
swoje sympatie do domu, jeśli nie chciały zostać na noc
- powiedział z rozbrajającym uśmiechem i ująwszy ją
za rękę, poprowadził przez patio.
KOWBOJ » 77
Margaret wstała bardzo wcześnie. Mało spała tej
nocy. Chaotyczne myśli nie dawały jej spokoju. Ra
dość z miłosnej sielanki nie mogła całkowicie prze
słonić spodziewanych kłopotów.
Nadal zbyt wiele spraw pozostało nie rozwiąza
nych. Nad teraźniejszością ciążyła przeszłość. Rafe
pozostał Rafe'em.
Nie, jednak coś się zmieniło - tego ranka uzmys
łowiła sobie, że po raz pierwszy może pomyśleć
z nadzieją o związku z Rafe'em. Poczucie, że nie ma
drugiego takiego mężczyzny jak on, zamieniło się
w pewność.
Margaret z rozmysłem wybrała zgrabne, obcisłe
dżinsy, które uwydatniały jej szczupłą talię i smukłe
nogi. Jeszcze tylko wydekoltowana czerwona bluzeczka
oraz sandały - i mogła pojawić się w patiu, gdzie chłód
nocy błyskawicznie ustępował pustynnemu upałowi.
- Dzień dobry, Margaret. Siadaj, napijesz się ze
mną kawy.
Maggie zdziwił widok pani Cassidy, siedzącej pod
parasolem o tak wczesnej porze. Kobieta około pięć
dziesiątki ustawiała koło niej tacę ze srebrnym dzbanu
szkiem, rogalikami i owocami. Widząc Maggie, po
zdrowiła ją z uśmiechem.
- Maggie, to jest Ellen. Ellen zajmuje się domem
w ciągu dnia.
- Dzień dobry, Ellen.
- Miło mi panią poznać, pani Lark. Jestem wiel
bicielką pani książek.
- Dziękuję.
- Siadaj, kochanie - zachęciła Beverly. Ellen za
brała tacę i zniknęła.
78 • KOWBOJ
- Jesteś rannym ptaszkiem, Bev - zażartowała
Maggie, zmuszając się do lekkiego tonu. Już lecąc
tutaj, wiedziała, że nie uniknie konfrontacji z matką
Rafe'a. Najwyraźniej ten moment nadszedł. Sprężyła
się wewnętrznie.
- Uwielbiam poranki na pustyni. - Bev nalała fili
żankę kawy i postawiła ją przed Maggie. - Dobrze
spałaś, moja droga?
- Znakomicie, dziękuję.
Po tej wymianie uprzejmości Beverly postanowiła
przejść do rzeczy.
- Przykro mi, że musiałaś jako ostatnia dowiedzieć
się o planach swojego ojca. Rafe bardzo nalegał, abyś
poznała całą prawdę dopiero wtedy, gdy...
- ...gdy wpadnę w pułapkę, którą na mnie zastawił,
tak? - dokończyła spokojnie Maggie. - To cały Rafe.
Przebiegły jak wąż.
Pani Cassidy pozwoliła sobie na lekkie westchnienie.
- Bardzo mu na tobie zależy, Margaret. Nie zdawa
łam sobie nawet sprawy jak bardzo, dopóki go nie
rzuciłaś.
- Chciałabym coś wyjaśnić. To nieporozumienie
- otóż to nie ja go rzuciłam, tylko on kazał mi
natychmiast zniknąć ze swego życia.
- I zniknęłaś?
- Tak.
Matka Rafe'a uważnie spojrzała jej w oczy.
- Cóż, nie będę zaprzeczać, że w owym czasie
uważałam to za najlepsze wyjście.
- Domyślałam się. Wiem, co sądziłaś o mnie jako
o kandydatce na żonę swego syna - powiedziała Mag
gie, uśmiechając się, by złagodzić wymowę swych
KOWBOJ • 79
słów. - Ale nie przejmuj się tym. Ostatnio doszłam do
wniosku, że miałaś rację.
Bev spojrzała na nią wyraźnie zaskoczona.
- Co takiego?
- Nie pamiętasz, jak mówiłaś, że bardziej nadaję się
na jego kochankę niż żonę?
- Och, powiedziałam tak, ponieważ obawiałam się,
że będziesz próbowała go zmieniać w kogoś, kim i tak
nigdy nie będzie. Margaret, proszę, uwierz mi, nie
żywiłam do ciebie żadnych uprzedzeń. Przeciwnie,
bardzo cię lubię i podziwiam. Nawet zaczęłam czytać
twoje książki - wyznała Bev z nieśmiałym uśmiechem.
- „Brutal" jest znakomity.
- Widzę, że znasz autorów i wiesz, jak są łasi na
pochlebstwa - skrzywiła się Maggie. - Jesteśmy goto
wi wszystko wybaczyć ludziom, którzy chwalą nasze
utwory.
- Świetnie, może w takim razie wybaczysz mi to, co
powiedziałam rok temu?
- Obie wiemy, że miałaś rację, Bev. Gdybym wyszła
za Rafe'a, stałby się nieszczęśliwy, sfrustrowany, a po
tem wściekły i agresywny. Aż w końcu to on by mnie
rzucił.
- Tak sądziłam, ale ostatnio coraz bardziej jestem
skłonna zmienić zdanie.
- A ja nie. Już wtedy nalegałam, żeby nasz zwią
zek traktował równie poważnie, jak swoje interesy.
Gdyby doszło do małżeństwa, wymagałabym oczy
wiście, aby znalazło się na pierwszym planie. I zro
biłabym wszystko, żeby zmusić go do bardziej usta
bilizowanego życia, w którym znalazłoby się miejsce
i na pracę, i na wypoczynek, i na rodzinę. A już na
80 • KOWBOJ
pewno nie zgodziłabym się pełnić roli żony menedżera,
która poświęca wszystko dla kariery męża.
Bev z westchnieniem pokiwała głową.
-
Takie właśnie odniosłam wrażenie, kiedy cię
poznałam. Ja sama poświęciłam się całkowicie dla
męża i rodziny. Pragnęłam, aby Rafe ożenił się z kobie-
tą tego pokroju.
- Zapewne masz rację. On potrzebuje biernej,
uległej kobiety. Ja nie mogłabym tak żyć, Bev. Szyb-
ko stałabym się drażliwa i nieszczęśliwa. Chcę męża,
który kochałby mnie bardziej niż swoją firmę, męż-
czyzny, który stawiałby mnie na pierwszym miejscu.
A obie wiemy, że dla Rafe'a interesy są najważniej
szą rzeczą w świecie.
- Margaret, posłuchaj, Rafe bardzo się zmienił.
Sprawiłaś to swoim odejściem.
- To nie ja odeszłam od niego!
- Dobrze, nieważne, jak to nazwiemy. - Bev uspo-
koiła ją gestem. - Nie uwierzyłabym, że tak się może
stać, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy.
Przedtem miał obsesję na punkcie sukcesu tak jak jego
ojciec - a nawet bardziej, gdyż po śmierci Johna
konkurencja się zaostrzyła.
- Twoim zdaniem Rafe pragnął udowodnić, że jest
w stanie dorównać ojcu?
- Nie, on po prostu próbował wyciągnąć nas
z finansowych kłopotów, które zostawił nam w spadku
John. - Na twarzy Beverly pojawił się gorzki wyraz.
- Mój mąż był dobrym człowiekiem, ale liczyły się dla
niego tylko interesy. Dosłownie jadł, spał i oddychał
swoją „Cassidy and Company". Ale tuż przed jego
śmiercią firma poniosła ogromne straty. Jeśli spytasz
KOWBOJ • 81
Rafe'a, to wyjaśni ci dokładnie, o co chodzi. W każ
dym razie o jakieś ryzykowne transakcje, które nie
wypaliły.
- Czy Rafe był w nie zaangażowany?
- Nie, prowadził swoje własne. Pod wieloma wzglę
dami przypominał Johna i wiedział o tym. Już na
studiach zrozumiał, że nie będzie mógł pracować
u ojca. Natychmiast skoczyliby sobie do gardeł. Obaj
byli inteligentni, ekspansywni i niezwykle uparci.
W firmie nie było miejsca dla dwóch takich indywidu
alności.
- Czy twój mąż to akceptował?
- Tak, trzeba przyznać, że John wykazał wyjąt
kowe zrozumienie. Bardzo życzliwie odnosił się do
pierwszych samodzielnych kroków Rafe'a w intere
sach. Ale postanowił, że kiedy skończy sześćdziesiąt
pięć lat, przekaże „Cassidy and Company" w ręce
syna. A potem zginął.
Margaret obserwowała BeVerly znad filiżanki ka
wy.
- I Rafe przejął firmę, prawda? Tak jak sobie tego
życzył ojciec.
- Oczywiście, tylko po to, by przekonać się, że
firma jest na krawędzi bankructwa. Harował, żeby ją
ocalić. I ocalił, choć wszyscy wróżyli mu klęskę. Jakoś
przeżyliśmy, przedsiębiorstwo rozkwitło, ale po tym
doświadczeniu Rafe stał się innym człowiekiem.
- Co masz na myśli?
Beverly nalała sobie nową porcję kawy.
- Widzisz, cała ta szaleńcza praca Rafe'a dla
ocalenia „Cassidy and Company" przypominała har
towanie się stali w ogniu. Musiał stać się twardy,
82 • KOWBOJ
inaczej by nie przeżył. Okazało się, że stał się zbyt
twardy, zbyt bezwzględny i zbyt zamknięty w sobie.
Jego siostra Julie nazwała go rewolwerowcem, tak
bezlitośnie rozprawiał się z przeciwnikami.
Margaret nie miała dotychczas okazji poznać Ju
lie, lecz była jej bardzo ciekawa. Z tego, co o niej
słyszała, wynikało, że potrafiła utrzeć nosa swemu
bratu.
- Rafe niełatwo przełknął utratę firmy Moorcrofta
rok temu - zauważyła.
- Owszem, - Bev zaśmiała się krótko. - I możesz
być pewna, że któregoś dnia powetuje sobie tę stratę.
Margaret poczuła niemiły dreszcz w krzyżu. Znów
przypomniała sobie rozmowę z Jackiem Moorcroftem.
- Cieszę się, że nie mam już z tym nic wspólnego
- powiedziała szczerze.
- Och, w sumie nie jest ważne, co Rafe zrobi
z Moorcroftem. O wiele bardziej martwi mnie przy
szłość waszego związku. Rafe ma już prawie czterdzie
ści lat, a czas ucieka. Myślę, że zdaje sobie z tego
sprawę. Chcę, żeby mój syn był szczęśliwy, Margaret.
I po tym ostatnim, tak ważnym roku, dochodzę do
wniosku, że jesteś jedyną kobietą, która może dać mu
szczęście.
Margaret wpatrywała się w nią zdumiona.
- Ależ, Bev, to niemożliwe. Przecież ja go nie
uszczęśliwię. Przynajmniej nie jako żona. Mogę naj
wyżej posłuchać twojej rady i zostać jego kochanką.
Beverly popatrzyła na nią kompletnie oszołomiona.
- Więc nie zamierzasz za niego wyjść? - wyjąkała.
Nim jednak Maggie zdążyła odpowiedzieć, w patiu
zadudnił głos Connora:
KOWBOJ • 83
- Co to, do licha, znaczy, że za niego nie wyjdziesz?
Przecież Cassidy obiecał, że się z tobą ożeni. Tylko
dlatego zgodziłem się na ten wariacki pomysł ściąg
nięcia cię tutaj. Co on znowu kombinuje?
- Tato, poczekaj chwilę, zaraz ci wszystko wy
jaśnię.
- Ty mi masz wyjaśniać? To ten drań powinien się
tłumaczyć! Niech sobie nie wyobraża, że może bezkar
nie zwodzić moją córkę.
- Usiądź, tatku, proszę.
- Tak, kochanie, usiądź i posłuchaj, co ma ci do
powiedzenia córka - wtrąciła Beverly z łagodnym
uśmiechem. - Nie znasz całej historii.
- A po co? Wystarczyło mi to, co usłyszałem
- oznajmił wyraźnie zły, lecz usiadł wreszcie i nawet
przyjął od Beverly kawę. - Nie martw się, Mag
gie. - Poklepał córkę po ramieniu. - Zrobię z nim
porządek, choćbym nawet miał go związać jak byczka
i dać mu posmakować rozpalonego żelaza.
Zaledwie wypowiedział te słowa, pojawił się Rafe.
Maggie patrzyła, jak nadchodzi swobodnym krokiem,
i wspomnienia nocy wdarły się w jej myśli. Był tak
niezmiernie męski i zmysłowy w obcisłych dżinsach
i rozpiętej pod szyją koszuli, z ciemnymi włosami,
jeszcze wilgotnymi po niedawnym prysznicu. Kiedy
dostrzegł, że skrycie mu się przygląda, uśmiechnął się
i mrugnął do niej uwodzicielsko.
- Dzień dobry wszystkim - oznajmił radośnie. Po
chylił się ku Margaret i pocałował ją w same usta,
a potem usiadł i sięgnął po kawę. Był w tak doskona
łym humorze, że nie zauważył ani zatroskanej miny
matki, ani wściekłego spojrzenia Connora.
84 • KOWBOJ
- Piękny dzionek, prawda? Wiesz, Maggie, po
śniadaniu pójdziemy do stajni. Pokażę ci najpiękniej
sze konie, jakie widziałaś w życiu.
- Zaraz, zaraz, Cassidy. - Krzaczaste brwi Con-
nora zbiegły się groźnie w jedną linię. - Nie będziesz
nigdzie zabierał mojej córki, dopóki nie wyjaśnimy
sobie paru spraw.
Rafe rozparł się w fotelu, wyciągając długie nogi.
- Co się ugryzło, Connor? Masz jakiś problem?
- Ty za chwilę będziesz miał. I to duży.
- Tak? A mianowicie jaki?
- Oświadczyłeś, że zamierzasz wziąć ślub z moją
Maggie. Tylko dlatego wybaczyłem ci sposób, w jaki ją
potraktowałeś, i pomogłem ściągnąć ją tutaj.
- Powiedziałem, i co z tego? - Rafe wzruszył ra-
mionami i zabrał się do rogalika.
- A ona właśnie oznajmiła, że nie weźmiecie ślubu.
Rafe znieruchomiał. Natychmiast poszukał wzro
kiem oczu Margaret. Dobry nastrój ulotnił się bezpo-
wrotnie.
- Nie wierzę - powiedział powoli.
- Sam słyszałem, Cassidy. I żądam wyjaśnień.
Natychmiast!
- Nie ty jeden - mruknął Rafe, przeszywając Mag
gie spojrzeniem.
Margaret westchnęła. Bev popatrzyła na nią ze
współczuciem.
- Nie powinieneś podsłuchiwać, tato. Wszystko
przekręciłeś.
- Jak to? - Connor zaczaj tracić rezon. - Przecież
słyszałem, jak mówiłaś do Bev, że nie weźmiecie ślubu.
I jeszcze jakieś bzdury, że masz być jego kochanką.
KOWBOJ • 85
- To prawda? - zapytał Rafe tonem nie wróżącym
niczego dobrego. - Maggie?
Margaret gwałtownie podniosła się z fotela, świa
doma, że trzy pary oczu wpatrują się w nią z napięciem.
Czuła się jak zwierzę osaczone przez myśliwych.
- Powiedziałam, że nie będę dobrą żoną dla Rafe'a.
Co nie znaczy, że nie mogę być jego kochanką. Chętnie
wrócę do stanu sprzed roku.
- Przed rokiem byliśmy zaręczeni - przypomniał
jej chłodno Rafe.
- Nie, mój drogi. Pytałeś mnie tylko kilka razy, czy
wyszłabym za ciebie. Mimo to myślałam o twojej
propozycji, ale wtedy wybuchła afera i kazałeś mi
odejść. Już wówczas ogarnęły mnie wątpliwości, czy
stworzylibyśmy szczęśliwe stadło. Dlatego oficjalnie
proponuję ci niezobowiązujący romans. Zdecyduj się.
- Nie ma mowy!
- Rafe, twoja matka miała rację. Naprawdę bar
dziej uszczęśliwię cię jako kochanka niż jako żona
- powtórzyła Margaret i nie czekając na odpowiedź,
ruszyła do swojego pokoju.
Jednak nie uszła daleko. Rafe zerwał się, dogonił ją
w paru susach, chwycił wpół i bezceremonialnie prze
rzucił sobie przez ramię jak uparte dziecko.
Nie zważając na wściekłe protesty i wierzgania,
w milczeniu przeszedł przez hol i wyniósł Maggie przed
dom, pod palące promienie słońca.
ROZDZIAŁ
5
- Przestań, Rafe! Zachowujesz się skandalicznie.
Nie będę tego tolerowała.
- Zachowuję się jak typowy kowboj, bo przecież
sama wiesz, że nim jestem - odparł nie zrażony i po
niósł ją w kierunku pastwisk.
- Jesteś wstrętnym arogantem - zasyczała, lecz na
gle ucichła, kiedy zorientowała się, że nie są sami. Tom
i jakiś mężczyzna w roboczym ubraniu przyglądali im
się zza płotu, radośnie szczerząc zęby. - Rafe, puść
mnie, przecież ludzie patrzą!
- Za chwilę, kotku, tylko doniosę cię w jakieś
ustronne miejsce.
- Jesteś nieprawdopodobnie bezczelny.
- Zgadza się. I zwykle dostaję to, czego chcę.
Wniósł ją do przestronnej, cienistej stajni i tam
dopiero postawił na ziemi. Z boksów wysunął się ku
nim rząd końskich pysków z ciekawie nastawionymi
uszami. Maragaret spiorunowała swojego prześladow
cę wściekłym wzrokiem i zaczęła doprowadzać do
porządku zmierzwione włosy.
- Powinnam żądać przeprosin, ale wiem, że ich nie
usłyszę. Wątpię, czy choć raz w życiu kogoś przeprosiłeś.
KOWBOJ • 87
- Maggie, porozmawiajmy spokojnie. Wydaje się,
że zaszło drobne nieporozumienie - powiedział pojed
nawczo.
- Po pierwsze, przestań mówić do mnie Maggie.
Mówiłam ci już tysiąc razy, ale ty jak zwykle nie
słuchasz. Typowe. Uważasz, że wszyscy mają się
dostosowywać do ciebie, a reszta cię nie obchodzi.
Twoja matka usiłowała mnie dziś rano przekonać, jak
bardzo się zmieniłeś, ale nie uwierzyłam. I słusznie.
Właśnie udowodniłeś, że jesteś takim samym jak
zawsze gruboskórnym i zadufanym w sobie kowbo
jem, który traktuje ludzi jak bydło.
- Dosyć! - Rafe wyprostował się groźnie, opiera
jąc ręce na biodrach. W jego spojrzeniu pojawił się
niebezpieczny błysk.
- A co, może nie jesteś? - powiedziała zaczepnie,
choć głos jej drżał. - Świetnie pasujesz do swojej
stajni, zwłaszcza z tym, co masz na butach.
Odruchowo zerknął na stylowe, haftowane buty
i schylił się, by wytrzeć czubek jednego z nich wiech
ciem słomy.
- Dobrze wiesz, że to normalna sprawa na farmie
- powiedział, prostując się. - Przestań udawać wyde
likaconą panienkę z miasta, która nigdy nie widziała
gnoju. Wiem co nieco o tobie, szanowna damo.
Porozmawiałem sobie szczerze z Connorem.
- Czyżby? - prychnęła.
- Tak, kotku. Wiem, że urodziłaś się na ranczu
i wychowywałaś się tam do trzynastego roku życia,
dopóki twój ojciec nie sprzedał go i nie przeniósł się do
miasta. Dopiero w San Francisco zaczęłaś nabierać
wielkomiejskiego szlifu.
88 » KOWBOJ
- Owszem, chciałam jak najszybciej zapomnieć
o wsi - przyznała. - I udało mi się to bardzo szybko.
Przyjmij do wiadomości, że jako kobieta na pewnym
poziomie oczekuję od mężczyzny odpowiedniego za
chowania.
- Kobieta na poziomie? - szydził. - Chyba żartu
jesz. Zachowujesz się jak rozhisteryzowana primadon-
na, która myśli, że może bezkarnie wodzić mnie za nos.
Masz to, na co zasłużyłaś, wielkomiejska damo.
- Jesteś niesprawiedliwy.
- Czyżby? W takim razie po co były te wszystkie
bzdury, które przed chwilą plotłaś? Jak mogłaś powie
dzieć naszym staruszkom, że nie zamierzasz za mnie
wyjść?
- Bo nie zamierzam. Byłaby to najgłupsza rzecz,
jaką zrobiłabym w życiu.
Rafe zacisnął szczęki i przymrużył oczy. Margaret
cofnęła się w popłochu. Koń w najbliższym boksie
zarżał zaniepokojony.
- Dobrze wiesz, że nie ściągnąłem cię tutaj, byś
została moją kochanką - wycedził Rafe. - I może mi
wyjaśnisz, dlaczego się ze mną kochałaś?
- Chciałam odnowić romans sprzed roku.
- Problem w tym, że nie było żadnego romansu.
- Co? A fakt, że żyliśmy ze sobą przez całe dwa
miesiące nic nie znaczy?
- Owszem, uważałem ten okres za wstęp do mał
żeństwa - oświadczył.
Margaret na chwilę odebrało mowę. Zamrugała
powiekami, sama już nie wiedząc, czy ma śmiać
się, czy płakać. Jednak Rafe miał śmiertelnie po
ważną minę.
KOWBOJ • 89
- Wszystko jedno zresztą, jak to nazwiesz - zbaga
telizowała. -I tak nie doszło do ślubu, więc nie ma
o czym mówić.
- Ten ślub się odbędzie, do licha!
Maggie westchnęła z rezygnacją. Nagle poczuła się
zmęczona rozmową.
- Niemożliwe. Przed chwilą wytłumaczyłam wszys
tkim, że nie nadaję się na żonę dla ciebie. Dlaczego nikt
mnie nie słuchał, a zwłaszcza ty?
- Bo gadałaś bzdury.
- Zdaje się, że najlepiej będzie, jeśli w ogóle stąd
zniknę - nachmurzyła się Maggie. -I to zaraz.
Już chciała się odwrócić, kiedy Rafe gwałtownym
gestem pochwycił ją za ramię. W jego wzroku błysz
czała ponura determinacja.
- Nie odejdziesz. Teraz już cię nie puszczę.
- O, nie, Rafe. To prawda, pozwoliłam się tu zwabić,
ale nie zatrzymasz mnie wbrew mojej woli. Zresztą nie
mam tu już nic do roboty. Sama widzę, że Connor jest
szczęśliwy z twoją matką i wyrządziłabym mu tylko
krzywdę, gdybym próbowała się wtrącać. A jeśli chce ci
sprzedać „Lark Engineering", to jego sprawa. Mnie
wystarczy świadomość, że go do tego nie zmuszasz.
- Nie ściągnąłem cię tu po to, żebyś zadbała
o tatusia. Oboje doskonale wiemy, że da sobie radę.
Mówiłem ci już, że chcę, abyśmy zaczęli od nowa.
Zresztą bądź choć raz szczera i przyznaj, że bilet, który
ci podsunąłem, był świetnym pretekstem. W każdym
razie ochoczo go wykorzystałaś.
Miał rację, i to było najgorsze.
- Dlaczego musisz mnie tak upokarzać?! - wy
krzyknęła, zaciskając pięści.
90 • KOWBOJ
- Pociesz się, że tam, na lotnisku, czułem się jak
żałosny idiota. Czekałem, nawet nie wiedząc, czy
przylecisz. Nie zadzwoniłem do Seattle, bo bałem się
usłyszeć twój głos w słuchawce. Zadowolona?
Gorzka nuta w głosie Rafe'a poruszyła Margaret.
Powoli, z wahaniem, wyciągnęła rękę i dotknęła jego
dłoni. Zaledwie jednak spojrzał w dół, wycofała się
błyskawicznie.
- Nie, Rafe, nic z tego nie wyjdzie, najwyżej
niezobowiązujący romans. Zapomnij o małżeństwie.
Twoja matka miała rację.
Już gotów był wybuchnąć po raz kolejny, ale
opanował się z widocznym wysiłkiem.
- Maggie, posłuchaj, chyba powinienem wyjaśnić
jeszcze jedną sprawę. Matka uważa, że mój sposób
bycia jest - a raczej był - skutkiem tej całej sytuacji po
śmierci ojca. Tymczasem prawda jest taka, że miałem
trudny charakter od początku, nim jeszcze przejąłem
„Cassidy and Company". Ojciec wiedział o tym i za
wsze powtarzał, że wrodziłem się w niego.
- Racja. Nie uratowałbyś jego spółki, gdybyś już
wcześniej nie był twardy, bezwzględny i agresywny
- podsumowała smutno Margaret.
- Ale to już przeszłość, Maggie. Zmieniłem się. Daj
mi szansę.
- Łudziłam się, że dałam ci ją ostatniej nocy.
- Propozycję romansu nazywasz szansą? - zapytał
z kpiącym niedowierzaniem.
- Tak - przytaknęła poważnie. - W moim pojęciu
jest to sposób, byśmy spróbowali się zmienić, nie narzu
cając sobie zobowiązań. Potrzebujemy czasu, żeby poob
serwować się nawzajem i jeszcze raz wszystko przemyśleć.
KOWBOJ • 91
- Do diabła, Maggie, nie potrzebuję już więcej
czasu - powiedział udręczonym głosem, bezradnym
gestem przeczesując czuprynę. - Przez pół roku nie
robiłem nic innego, jak tylko przemysliwałem tę
cholerną sytuację.
- Dobrze, ale ja potrzebuję czasu.
- Nie chodzi ci tylko o moje podejście do pracy.
Ciągle nie jesteś w stanie wybaczyć mi tego, co stało się
rok temu, prawda?
- Nigdy nie prosiłeś, żebym ci wybaczyła, Rafe.
-Margaret uśmiechnęła się blado. - Jesteś na to zbyt
dumny. Dla ciebie wszystko jest czarno-białe. To ty
miałeś rację, a ja totalnie się myliłam.
- Myliłaś się. Poczucie lojalności sprawiło, że zagu
biłaś się zupełnie.
- Ciekawe, bo ja widzę to zupełnie inaczej. Kiedy
zacząłeś ze mną romansować, wiedziałeś już, że pracu
ję dla Jacka Moorcrofta, prawda?
- Tak, ale...
- Ja zaś, nie mając pojęcia, że ty i Moorcroft
od dawna konkurujecie w interesach, nie posiadałam
tej przewagi - ciągnęła. - Nie wiedziałam, że się
w ogóle znacie. Zataiłeś przede mną tę istotną in
formację, Rafe.
- Bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że znając
prawdę, będziesz się wzdragać przed nawiązaniem
bliższej znajomości. Później nie chciałem cię utracić.
Obawiałem się, że będziesz czuła się winna, zadając się
ze mną. I nigdy nie próbowałem wyciągnąć z ciebie
informacji.
- Przecież to nieprawda - powiedziała oskarżyciel-
sko. - Interesowałeś się moimi projektami. Intereso-
92 • KOWBOJ
wałeś się wszystkim, co robię, a to mi cholernie
pochlebiało. Zgroza mnie ogarnia, kiedy pomyślę, że
dałam się na to złapać.
- Maggie, bądźże rozsądna. Gdybym usiłował ci
sugerować, że za dużo mówisz o swojej firmie, bardzo
szybko nabrałabyś podejrzeń. Nie mogłem się zdekon-
spirować.
- Nie mogłeś, ponieważ potrzebowałeś poufnych
informacji, żeby sprzątnąć Moocroftowi kontrakt
sprzed nosa.
- Stek bzdur! - uciął bezceremonialnie. - Jeśli
chcesz wiedzieć, byłem już w posiadaniu wystarczają
cych informacji i twoje opowieści na nic mi się nie
przydały.
- Rafe...
- Jeśli już się komuś przysłużyłaś, to Moorcrof-
towi. Przecież dzięki twojemu ostrzeżeniu zdążył zare
agować na tyle szybko, by sprzątnąć mi firmę Spencera
sprzed nosa. A ja przegrałem, bo żyłem z kobietą,
która czuła się lojalna wobec innego mężczyzny.
- Rafe, czy naprawdę tak było? - Bardzo chciała-
by mu uwierzyć, ale czuła, że nie powinna. - Informa
cje, które przypadkiem uzyskałeś ode mnie, wcale ci się
nie przydały?
Uśmiechnął się gorzko.
- Tak było. Gdybyś wiedziała wszystko od po
czątku, uznałabyś, że spotykam się z tobą wyłącznie
z powodu Moorcrofta i natychmiast wycofałabyś
się z naszego związku. I nie próbuj zaprzeczać.
Znam cię.
Margaret znów poczuła się bezsilna i osaczona.
Miał rację, jak zwykle.
KOWBOJ • 93
- I naprawdę nie potrzebowałeś ode mnie pouf
nych informacji?
- Mówiłem ci, że właściwie już nimi dysponowa
łem. Zresztą przypomnij sobie - w sumie bardzo mało
mówiłaś o firmie. O wiele więcej o planach związanych
z pisaniem. Zamierzałaś popracować jeszcze dwa lata
w biznesie, a potem zostać prawdziwą pisarką.
- Chciałabym ci wierzyć - westchnęła, przypomi
nając sobie poczucie winy, które ją wówczas dręczyło.
- Czułam się jak idiotka, czułam się wykorzystana.
Bez końca odtwarzałam w myśli wszystkie nasze
rozmowy, usiłując sobie uświadomić, co istotnego
zdradziłam. I wiedziałam, że muszę iść do Moorcrofta,
bo mi ufał, a ja nadużyłam jego zaufania.
- Chroniłaś jego, a skrzywdziłaś mnie - warknął
Rafe.
- Nic dziwnego, bo ty myślałeś tylko o sobie.
Łzy napłynęły Margaret do oczu. Zamrugała bez
radnie i przysiadła na beli siana. Ta rozmowa ją
zmęczyła.
- Byłam zdezorientowana - wyszeptała. - A kie
dy chciałam postąpić zgodnie z sumieniem i ostrzegłam
Moorcrofta, rzuciłeś się na mnie jak wściekłe zwierzę.
Mówiłeś mi takie rzeczy... Nie przypuszczałam, że
kiedykolwiek zdołam się po tym pozbierać.
- Nie tylko ty nie mogłaś się pozbierać. - Usiadł
obok niej, opierając ręce na kolanach. Duże dłonie
zwisały bezwładnie. - Też byłem w kompletnej roz
sypce - powiedział cicho, patrząc na śliczną, drobną
klaczkę, która wysuwała ku nim kształtny łeb. - Bev
twierdzi, że to najlepsza rzecz, jaka zdarzyła mi się
w życiu.
94 • KOWBOJ
- Co takiego?
- Według niej potrzebny był wstrząs, który uświa
domiłby mi, że istnieje jeszcze coś innego poza intere
sami. I miała rację. Po tym, co się stało, myślałem
wyłącznie o tobie. Straciłem mnóstwo czasu i energii,
usiłując wybić sobie ciebie z głowy. Z powodzeniem
mógłbym je poświęcić na przeprowadzenie jakiejś
intratnej transakcji.
Margaret czuła, że za chwilę wybuchnie płaczem.
- Rafe, nie wiem, co powiedzieć - szepnęła bez
radnie.
Natychmiast odwrócił się ku niej. Oczy mu zalśniły.
- Powiedz, że dasz mi szansę, prawdziwą szansę.
Zacznijmy wszystko od nowa, Maggie. Podaruj mi
siebie na dwa tygodnie. I nie szukaj wykrętów ani
sposobów ucieczki. Pozwól mi tylko działać.
Uczucie, które usiłowała stłumić, ogarnęło ją ze
zdwojoną siłą. Spojrzała w przepasnte brązowe oczy
i poczuła, że daje się wciągnąć w wir, z którego z takim
trudem wydobyła się rok temu.
- Jesteś bardzo niebezpieczny, Rafe. Nie mogę
sobie znów pozwolić na takie przeżycia.
Pochwycił jej twarz w obie dłonie i uniósł ku sobie,
by nie mogła uniknąć jego wzroku.
- Nie tylko ty nie przeżyłabyś tego po raz drugi.
Dlatego nie będzie drugiego razu.
- Skąd ta pewność?
- Z dwóch powodów. Po pierwsze: tamten kry
zys wiele nas nauczył. Oboje się zmieniliśmy. Nie
jesteśmy już tymi samymi ludźmi, co przed rokiem.
Po drugie: nie pracujesz już dla Moorcrofta ani dla
nikogo.
KOWBOJ • 95
- A co z twoją lojalnością? - zapytała bez złośliwo
ści. Czar tego człowieka zaczynał już na nią działać.
Rafe czułym gestem odgarnął jej włosy z czoła.
- Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim
życiu, Maggie. Jestem lojalny przede wszystkim wobec
ciebie.
- A gdybyś jednak musiał wybrać pomiędzy naszym
związkiem a twoimi interesami, co by zwyciężyło?
- Maggie, przecież wiesz.
Objęła palcami jego silne przeguby. Całym sercem
chciała mu wierzyć. Wiedziała, że stawia wszystko na
jedną kartę. Gdyby miała choć odrobinę rozsądku,
powinna uciec stąd jak najszybciej.
- Rafe...
- Powiedz to, kochana. Powiedz, że zostajesz tutaj
i dajesz mi szansę.
Przymknęła oczy i głęboko odetchnęła.
- Dobrze.
Krzyknął z radości i impulsywnie przyciągnął ją ku
sobie.
- Nie będziesz żałować, Margaret - szeptał wzru
szony,muskając wargami jej włosy. - Tym razem wszy
stko pójdzie wspaniale. Zobaczysz. I nie rozmawiajmy
już o przeszłości, dobrze? Zacznijmy od nowa.
- Tak, Rafe - wyszeptała.
Długo siedzieli na sianie, tuląc się do siebie w mil
czeniu. Margaret trwała w zachwycie, rozkoszując się
chwilą cudownego spokoju w ramionach ukochanego.
Zacznijmy od nowa...
- Szefie? - zawołał Tom z drugiego końca podwó
rza. Był wyraźnie niepewny i zakłopotany. - Przyje
chał Hatcher. Mówi, że ma ważną sprawę.
96 • KOWBOJ
Rafe wolno wypuścił Margaret z ramion.
- Powiedz mu, że za chwilę przyjdę.
- Dobrze.
Rafe spojrzał na nią przepraszająco.
- Przykro mi, kochanie. Hatcher słynie z braku
wyczucia. Chcesz się z nim przywitać?
- Mogę. Ale wątpię, czy on będzie chciał przywitać
się ze mną.
- Nie przesadzaj. Zresztą nie musisz się nim przej
mować. Pracuje dla mnie i musi być uprzejmy.
Maggie z powątpiewaniem pokręciła głową, ale
wstała posłusznie. Rafe władczo ogarnął ją ramieniem
i wyprowadził przez wrota. Zamrugała, oślepiona
jaskrawym blaskiem słońca.
Doug Hatcher stał na podjeździe z teczką w ręku.
Pierwszy zastępca Rafe'a niewiele się zmienił od czasu,
gdy widziała go po raz ostatni, towarzyszącego swoje
mu szefowi w Seattle.
Ten trzydziestoparoletni mężczyzna miał wąską
twarz o ostrych rysach i wyblakłe, przenikliwe oczy.
Jasny, letni garnitur był szczytem urzędniczej ele
gancji. Krawat, pomimo upału, był nienagannie za
wiązany. Nie wydawał się zbyt zdziwiony na widok
Margaret u boku Rafe'a.
- Dzień dobry, panno Lark - powitał ją z po
wściągliwą uprzejmością. - Miło mi znów panią wi
dzieć.
- Mnie również, Doug - odparła, choć domyślała
się, jakie są jego prawdziwe uczucia. Hatcher był
niewolniczo lojalny wobec swego szefa i najpraw
dopodobniej obwiniał ją za niepowodzenie sprzed
roku.
KOWBOJ • 97
- Co się urodziło, Hatcher? - zagadnął swobodnie
Rafe. - Pamiętasz chyba, że jestem na urlopie?
- Tak, ale potrzebuję twojej akceptacji w kilku
sprawach - wskazał na teczkę. - Kazałeś meldować,
jak rozwija się sytuacja z Ellingtonem. Jest parę
nowych rzeczy, o których powinieneś wiedzieć. Poza
tym dobrze by było, gdybyś zerknął sam na ostatnie
notowania.
Rafe puścił Maggie. Jego dobry nastrój natychmiast
się ulotnił. Aż za dobrze znała te oznaki. Oczami
wyobraźni widziała, jak włączają się kolejne mechaniz
my wprowadzające go w stan podwyższonej gotowości.
Stan, który mógł trwać całe godziny, a nawet dni,
dopóki interes nie zostanie załatwiony do końca. Wów
czas nie liczyło się nic. Kobieta u jego boku również.
- Dobrze - powiedział Rafe. - Chodźmy do do
mu. Maggie, może byś tak sobie popływała?
Jej pierwszą reakcją był gniew. Nie znosiła Cas-
sidy'ego w tym wcieleniu. Kiedy jednak dostrzegła, jak
bardzo niepewną ma minę, złagodniała. Rok temu
nawet nie dostrzegłby jej dezaprobaty. A już na pewno
by się nią nie przejął.
- Nie bardzo mam ochotę pływać.
- Kotku, to nie potrwa długo, obiecuję. Zrobiłem,
co mogłem, by oderwać się od pracy, ale zrozum,
pewnych rzeczy nie mogę zaniedbać. Muszę się trosz
czyć o swoją rodzinę, ranczo i powodzenie „Cassidy
and Company". Bądź rozsądna, proszę.
- Wiem, Rafe. I rozumiem. Już wam nie prze
szkadzam, pójdę do siebie.
Uśmiechnął się do niej z wyraźną ulgą i skinął na
Hatchera. Maggie powoli ruszyła za mężczyznami. Nie
98 » KOWBOJ
wymagała od Rafe'a tłumaczeń, a tym bardziej zanie
dbania interesów. Chciała tylko, by dostrzegł hierar
chię ważności i nadał ich związkowi właściwe znacze
nie. I wiedziała, że próbuje. Pierwszy krok został
zrobiony.
Już miała zamiar skręcić do swojego pokoju, kiedy
zza szklanych drzwi patia wyłonili się Bev i ojciec.
Oboje popatrzyli z niepokojem najpierw na Rafe'a,
a potem na Margaret.
- Czy doszliście już do porozumienia w sprawie
małżeństwa? - zapytał bez wstępów Connor. - Pojut
rze mamy jechać z Bev do Sedony, ale nie ruszymy się
stąd, dopóki nie będziemy pewni, że wszystko jest
w porządku.
- Nie martw się, Connor, panuję nad sytuacją
- zapewnił go spokojnie Rafe.
- Jesteś pewien?
- Oczywiście. A teraz wybaczcie, ale muszę zamie
nić parę słów z Hatcherem. Maggie popływa sobie
przez ten czas. Tak, Maggie?
- Nie pozostaje mi nic innego - uśmiechnęła się.
Bev impulsywnie złapała ją za rękę.
- Słuchaj, Margaret, mam lepszą propozycję. Nie
wybrałabyś się ze mną na małe zakupy? Przydałoby ci
się chyba coś na jutrzejsze przyjęcie zaręczynowe?
Maggie zamarła i w popłochu zerknęła na Rafe'a.
- Jakie przyjęcie? - wyjąkała. Wściekłość naras
tała w niej w przyspieszonym tempie. - Przecież nie
było mowy o oficjalnych zaręczynach. Rafe, jak mog
łeś? Znów knujesz za moimi plecami?
Hatcher, Connor i Beverly wymienili zakłopotane
spojrzenia. Tylko Rafe miał dziwnie rozbawioną minę.
KOWBOJ • 99
- Mama mówi o przyjęciu, które wydaje jutro
z Connorem z okazji oficjalnych zaręczyn - wyjaśnił
uprzejmie. - Ich, nie naszych - powtórzył z nacis
kiem.
- To moja wina, Maggie - wtrąciła szybko Bev.
- Wybacz, ale w tym całym zamieszaniu zapomniałam
ci o nich powiedzieć. Oprócz domowników zaprosiliś
my na jutro paru przyjaciół. A pojutrze wybieramy się
w małą podróż.
Margaret miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Och - wykrztusiła, rumieniąc się po uszy. - Oczy
wiście, Bev, to wspaniały pomysł. Zupełnie nie mam co
włożyć na wasze przyjęcie.
ROZDZIAŁ
Margaret przystanęła nad brzegiem basenu i ro-
zejrzała się wokół. Grupki elegancko ubranych go
ści rozproszyły się po patiu i salonie. Kiedy do-
strzegła ojca, znikającego za szklanymi drzwiami,
szybko odłożyła talerzyk z zakąskami i pospieszyła
za nim.
- No, wreszcie cię dopadłam, tatku - oznajmiła
z triumfalnym uśmiechem, łapiąc zaskoczonego Con-
nora za rękę.
- Dobrze się bawisz, dziecinko? - zapytał, niecier-
pliwie zerkając w stronę kuchni. - Bev wie, jak urzą-
dzić miłe party, nie uważasz? To właśnie w niej lubię.
Ta kobieta umie się dobrze bawić. Na pierwszy rzut
oka powiedziałabyś, że nosi się jak wielka dama, ale to
równa babka. I ma poczucie humoru.
Maggie omal nie parsknęła śmiechem na widok jego
zachwyconej miny. |
- Cieszę się, że spotkałeś taki ideał - powiedziała, |
krzyżując ręce na piersi i skutecznie blokując mu drogę
odwrotu. - Ale nie szukałam cię po to, by wysłuchi
wać zachwytów nad Bev. Przyznaj, że unikasz mnie,
odkąd tutaj przyjechałam.
1
KOWBOJ • 1 0 1
- Unikam cię? - Connor był zdumiony. - Jak mo
żesz tak mówić? Przecież jesteś moją małą Maggie,
moją jedyną córeczką, krwią z mojej krwi.
- Tato, daj spokój.
- Ależ to czysta prawda! Nie wyobrażasz sobie,
jak się cieszę, że jesteś na moim zaręczynowym przy
jęciu. Jedyna i ukochana córka musi dodawać ducha
ojcu, kiedy ten decyduje się na ponowny ożenek.
- Doceniam twój heroiczny wyczyn, ale nie o tym
chciałabym porozmawiać.
- Naturalnie, Maggie, zawsze cię chętnie wysłu
cham.
- To świetnie, bo właśnie masz okazję się wykazać.
- Kochanie, jestem do twojej dyspozycji, ale może
nie w tej chwili. - Connor zrobił minę pełną żalu.
- Obiecałem Bev, że podkręcę obsługę kuchni. Za
czyna brakować lodu. Może pogadalibyśmy rano?
- Nie pamiętasz, że Rafe zapowiedział, iż rano
zabiera mnie na przejażdżkę?
- Ach, znakomity pomysł. Dawno nie siedziałaś
w siodle, prawda? Ale nie przejmuj się, dasz sobie radę.
Tego się nie zapomina, tak jak i jazdy na rowerze. Rafe
ma wspaniałe konie, prawda?
- W każdym razie robi na nich doskonały interes.
Za chwilę może je zmienić na coś innego, na przykład
świnie - stwierdziła zgryźliwie. - Tato, proszę, nie
próbuj mnie zagadać. Musimy porozmawiać.
Connor westchnął ciężko, widząc, że nie zdoła się
wymigać.
- Coś mi się wydaje, że masz mi cały czas za złe, że
trzymam z Rafe'em. Ciągle jesteś na mnie wściekła, że
przyczyniłem się do sprowadzenia cię tutaj? Sądziłem,
że już doszliście do porozumienia.
1 0 2 • KOWBOJ
- Powiedzmy, że jesteśmy w trakcie dyskusji nad
pewnymi sprawami.
- Uhm... - Connor skrzywił się sceptycznie. - To
ma być prosta odpowiedź na proste pytanie? Wy,
pisarze, umiecie się pokrętnie wysławiać.
- Tato, zrozum, po tamtych doświadczeniach sta
łam się ostrożniej sza.
Connor spoważniał nagle.
- Tak, rozumiem. Powiem ci, że sam chciałem się
z nim rozprawić, dopóki nie zaświtało mi, o co
naprawdę chodzi.
- Doprawdy?
- Parę miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy od
tamtych wydarzeń spotkaliśmy się z Cassidym, myś
lałem, że go naleję.
- Naprawdę?
- Serio. Niewiele wiedziałem od ciebie o waszym
rozstaniu. Wspomniałeś tylko, że już po wszystkim i że
Cassidy na koniec powiedział ci parę niemiłych słów.
Potem sam widziałem, co się z tobą działo, więc kiedy
przyszedłem na tę rozmowę, byłem naprawdę zły.
Margaret w zamyśleniu gładziła palcami podbródek.
- I jak wyglądało wasze spotkanie?
- Z początku nieciekawie. - Connor wzruszył szero
kimi ramionami. - Facet pozwolił, żebym się na nim
wyżył i wyzwał go od najgorszych. A kiedy się wreszcie
zmęczyłem, nalał mi solidną porcję whisky i opowiedział,
jak wyglądała cała historia z jego strony.
- A ty mu od razu wszystko wybaczyłeś, tak?
- Skądże. - Uspokoił ją gestem. - Przecież jesteś
moją ukochaną córeczką, Maggie. Wiesz, że zawsze
będę bronił cię do upadłego.
KOWBOJ • 1 0 3
- Dzięki, tatku.
- Ale - ciągnął z naciskiem - bardzo chciałem wy
słuchać również i drugiej strony. Kiedy rok temu
przedstawiłaś mi Cassidy'ego, bardzo mi się spodobał.
Pomyślałem sobie, że to świetna partia dla ciebie.
Dlatego potem, kiedy wybuchła awantura, było mi
głupio, że tak się pomyliłem w ocenie. Ulżyło mi
dopiero, kiedy wszystko wyjaśnił, bo zrozumiałem, że
tylko dla ciebie sytuacja była oczywista i jednoznacz
na. W rzeczywistości było inaczej. Po paru głębszych
wyjaśniliśmy sobie z Rafe'em to i owo. Muszę ci
powiedzieć, że zacząłem pojmować punkt widzenia
tego chłopaka.
- Rafe potrafi być bardzo przekonujący - mruk
nęła z przekąsem Margaret.
- A ty, córuchno, czasami zadzierasz nosa zbyt
wysoko, by nie widzieć pewnych drobiazgów.
- Może jeszcze powiesz, że wszystko to moja wina?
- nadąsała się.
- Nie, i nie próbuj wkładać mi w usta swoich słów.
Mówię tylko, że opowieść Cassidy'ego dała mi dużo do
myślenia. A kiedy przekonałem się, że traktuje cię
poważnie i chce, żebyś wróciła, uznałem, iż facet jest
wart, by mu pomóc. - Connor popatrzył na nią
z uśmiechem. - No, a kiedy przedstawił mnie Bev,
zacząłem się wprost palić do pomocy.
- Twój ojciec - oznajmił Rafe, pojawiając się
w drzwiach patia - jest człowiekiem, który jasno okre
śla swoje cele. Chciałby, żebyśmy zrobili to samo.
Margaret obejrzała się za siebie. Rafe wkroczył do
pokoju ze szklaneczką w ręku. Jego ubranie - szare,
stylowe spodnie, czarna koszula i wąski krawat z białej
1 0 4 • KOWBOJ
skórki - było szczytem teksaskiej elegancji. Buty miał
tym razem białe, z zawiłym kwietnym deseniem,
wyszywanym srebrną i czarną nicią.
- Dawno już tak podsłuchujesz? - zapytała, mając
niemiłe poczucie, że wygląda przy nim jak Kopciuszek.
- Nie, niedawno. - Zaborczym gestem otoczył ją
ramieniem w talii i mrugnął do Connora. - Zastana
wiałem się, kiedy Maggie oderwie się od stada i dopad
nie cię, żądając wyjaśnień. Potrzebujesz pomocy?
- Dam sobie radę.
- Świetnie. A skoro już sobie porozmawialiście,
może poradzicie mi, co mam zrobić z tym artystycz
nym przyjacielem Julie. Poznaliście go już? - Pokręcił
głową z przejętą miną. - Obawiałem się, że kiedy moja
siostrzyczka zacznie zarządzać sklepem z materiałami
dla artystów, wpadnie w złe towarzystwo.
To wystarczyło, by wprowadzić Margaret w bojowy
nastrój.
- Poznałam Seana Wintersa, kiedy zostałam dziś
przedstawiona twojej siostrze, i muszę ci powiedzieć,
że bardzo mi się spodobał. Robi dobre wrażenie
i traktuje ją jak rycerz swoją królową. Nie rozumiem,
w czym problem.
- Jak to w czym? - Rafe łypnął na nią niechętnie,
pociągając drinka. - Przecież powiedziałem, że to
artysta.
- I co z tego? Ja jestem pisarką. Czy ma pan coś
przeciwko ludziom, którzy żyją z pracy twórczej, panie
Cassidy?
- Och, Maggie, nie bierz tego do siebie. Po prostu
nie wyobrażam sobie, by moja siostra mogła poślubić
faceta, który zarabia malowaniem obrazków.
KOWBOJ • 1 0 5
- Dlaczego nie?
- Jest to niepewne źródło utrzymania, nie gwa
rantujące stałego dochodu, nie mówiąc już o awan
sach i karierze, która może skończyć się w każdej
chwili.
- Podobnie jak pisanie - zapewniła go radośnie.
- A co jest pewnego w innych zawodach? Pracując
w firmie, również możesz zostać w każdej chwili
wylanym albo zmuszonym do rezygnacji. Nie trzeba
daleko szukać, mój przykład wystarczy.
- Zostawmy ten temat - ostrzegł.
- Dobrze, ale w każdym razie musisz przyznać, że
nigdy nie masz gwarancji, iż określony zawód zapewni
ci byt na całe życie. Ileż to razy fuzja dwóch firm,
gwarantowana dżentelmeńską umową obu stron, koń
czyła się czystką, po której ludzie wylatywali na bruk?
- No, owszem, ale...
- Założę się, że sam nieraz się do tego przyczyniłeś.
- Daj spokój, mieliśmy przecież nie dyskutować
o mnie, tylko o przyjacielu mojej siostry. Ten Winters
należy do zupełnie innego świata. Nie mają ze sobą nic
wspólnego. Julie skończyła szkołę zarządzania, choć
jeszcze niewiele zdążyła w tym fachu zdziałać. Na
pewno nie jest osobą, która buja w obłokach. Za
stanawiam się, co ona w nim widzi.
- Rafe, przecież ty myślisz, jakbyś miał móżdżek
macho
o grubym karku. Potrzebujesz argumentu prze
ciwko Seanowi i wymyśliłeś jedyny, na jaki było cię
stać - że jego zawód jest niepewny i niedochodowy.
Doprawdy, trudno o większą bzdurę.
- Rany boskie, żałuję, że w ogóle się odezwałem.
- Rafe spojrzał znacząco na Connora.
1 0 6 • KOWBOJ
- Nie licz na mnie, biedaku - zachichotał Connor.
- Ja już dostałem swoją lekcję parę lat temu, kiedy
Maggie spotykała się z pewnym artystą. Próbowałem
zrobić jej podobny wykład i gorzko tego pożałowałem.
Ale nie mogłem patrzeć, jak moja córka włóczy się
z jakimś nieudacznikiem, który przylepia zgniecione
puszki po piwie na płótna.
Rafe wzdrygnął się z obrzydzeniem i spojrzał bada
wczo na Maggie.
- Jak długo chodziłaś z tym typem?
- Jon był już wtedy bardzo obiecującym twórcą
multimedialnym - wyjaśniła urażonym tonem. - Jeśli
chcesz wiedzieć, zbiera obecnie więcej forsy za jeden
obraz niż ja za książkę. Jedna z jego prac wisi w moim
salonie, pamiętasz?
- Te resztki z przerobu śmieci w ramie? - Skrzywił
się. - Pamiętam aż za dobrze. Więc jak długo z nim
chodziłaś?
- O, czyżbyś był zazdrosny?
- Jak cholera.
- Nie musisz - zapewniła ze śmiechem. - Jon był
uroczym człowiekiem, ale od początku było wiadomo,
że tak naprawdę do siebie nie pasujemy.
- Skąd ta pewność?
- On był nocnym markiem, a ja rannym ptaszkiem,
on żył w nocy, ja w dzień. Na dalszą metę tacy ludzie roz
mijają się zupełnie. Ale zaznaczam na twój użytek - to
niedopasowanie nie miało nic wspólnego z naszym
życiem zawodowym. I nie powinieneś z góry spisywać na
straty przyjaciela Julie tylko dlatego, że wybrał inną
karierę niż twoja. Zresztą ona jest dorosłą kobietą i sama
może decydować o swoich związkach z mężczyznami.
KOWBOJ • 1 0 7
- O, właśnie, on jest dla niej za stary.
- Bzdura. Ma trzydzieści pięć lat. Różnica wieku mię
dzy nimi jest podobna jak w naszym przypadku, Rafe.
- Dobrze, zostawmy już tę dyskusję. W końcu
mamy dzisiaj przyjęcie, prawda? - Rafe poszukał
wzrokiem oparcia u Connora. - Może pójdziemy do
kuchni i zobaczymy, co z tym lodem?
- Chodźmy, bo Bev urwie mi głowę - podchwycił
ochoczo Connor i uśmiechnąwszy się przepraszająco
do Maggie, ruszył korytarzem.
- Zobaczymy się za kilka minut, kochanie. - Rafe
szybko ją pocałował.
- Uciekaj. - Popchnęła go lekko. - Ale nie zapo
mnij, co powiedziałam o tolerancji wobec artystów.
Margaret wróciła do patia, by pogawędzić z gośćmi
i wzmocnić się nową porcją sałatki. Właśnie od
powiadała na kolejne pytania dotyczące pisania i wy
dawania książek, kiedy pojawiła się Julie ze swoim
przyjacielem. Maggie przedstawiono oboje już wcześ
niej i bardzo się jej spodobali, choć w zachowaniu
siostry Rafe'a wyczuwała skrywaną rezerwę. Julie była
ładną dziewczyną o kasztanowych włosach, smukłej,
odziedziczonej po matce figurze i ciemnych, inteligent
nie patrzących oczach.
Sean Winters, wysoki i szczupły, powitał Maggie
swoim uroczym, zaraźliwym uśmiechem.
- Jak się masz, Margaret? Cassidy cię znalazł?
Niedawno cię szukał.
- Tak, znalazł. Teraz jest z moim ojcem w kuchni.
Miłe przyjęcie, prawda?
- Mało przypomina imprezy, w których gustuje
artystyczna bohema. Bez rozbieranych numerów, dy-
1 0 8 • KOWBOJ
mków i rocka jest trochę nudno, ale ostatecznie da się
wytrzymać - oświadczył z komiczną wyższością Sean.
Margaret zachichotała, ale Julie pozostała powa
żna.
- Nie mów tak - skarciła swego towarzysza.
- Kocie, przecież i tak wszyscy wiedzą, że twój
braciszek nie jest zachwycony perspektywą posiadania
artysty w rodzinie.
Julie przygryzła wargę.
- Nie będzie miał wyboru, więc lepiej niech się
przyzwyczaja. I nie zniosę, żeby cię obrażał.
- On mnie nie obraża. Po prostu uważa, że nie
jestem ciebie godny.
- Od czasu śmierci ojca Rafe usiłuje go zastąpić
- wyjaśniła Julie przepraszająco. - Wiem, że ma dobre
chęci, ale taka już jest jego natura, że nie wyczuwa,
kiedy należy się wycofać i pozwolić innym decydować
o sobie. Bez przerwy wydaje polecenia i jest przekona
ny, że bez tego świat nie będzie funkq'onował. Rafe
oczekuje, że inni będą skakać tak, jak on zagra.
A kiedy ktoś odmawia - tak jak rok temu Margaret
- jest zdumiony i wściekły.
- Mylisz się - powiedziała spokojnie Margaret.
- Rok temu posłuchałam jego rozkazu, bo Rafe kazał
mi wynosić się ze swego życia.
- Owszem, ale miałaś wrócić.
- Tak. Na klęczkach.
Julie westchnęła.
- Jeszcze długo po tym, jak odeszłaś, mój brat był
w fatalnym stanie. Nigdy dotąd aż tak nie cierpiał. Nie
znałam cię, Margaret, ale wówczas nienawidziłam za
to, co mu zrobiłaś.
KOWBOJ • 1 0 9
Julie nie spuszczała wzroku z Margaret. W jej
spojrzeniu była powaga i napięcie. Teraz Maggie
zrozumiała, skąd brała się owa skrywana rezerwa.
- Siostra zwykle martwi się o brata - stwierdziła
pojednawczo.
- To był pojedynek woli. I Rafe go przegrał. A on
nie lubi przegrywać, Margaret - ciągnęła Julie, jakby
nie słyszała jej uwagi.
- Dlaczego uważasz, że Rafe przegrał? Nie ro
zumiem.
- Bo w końcu pojął, że ma szansę odzyskania
ciebie jedynie wtedy, gdy powściągnie swoją dumę
i zrobi pierwszy krok. Była to prawdopodobnie jedna
z poważniejszych decyzji w jego w życiu. Mama mówi,
że wyszło mu to na dobre, ale ja nie jestem tego taka
pewna.
- Nie, Julie, nie wierzę. Nie chcę już o tym opo
wiadać, ale zostałam właściwie zmuszona i porwana.
Nawet mi do głowy nie przyszło, że jego duma
mogła doznać z tego powodu choćby najmniejszego
uszczerbku.
- W takim razie nie znasz dobrze mojego brata
- odparła Julie, przysuwając się do Seana. - Ale to już
sprawy między wami dwojgiem. Być może mama mia
ła rację - Rafe potrzebował wstrząsu i ty tego dokona
łaś. Ale nic nie zmienia faktu, że cierpi jak każdy inny
człowiek. I jest bardzo wrażliwy na punkcie lojalności.
- Chyba nie musisz się aż tak martwić swoim
starszym braciszkiem - mruknął sceptycznie Sean.
- Wydaje mi się, że świetnie da sobie radę sam.
- Masz rację - przyznała niechętnie Julie. - A jeśli
chodzi o ciebie, Margaret, to zaczynam coraz bardziej
1 1 0 • KOWBOJ
cię rozumieć. Rafe potrafi być niesamowicie uparty,
jeśli w grę wchodzą jego opinie. Dlatego nie śmiałam
mu nawet powiedzieć, że mamy z Seanem poważne
zamiary. On się łudzi, że to tylko przelotna znajomość,
a my tymczasem chcemy się pobrać, i zrobimy to bez
względu na jego zdanie.
- Daj mu szansę, by lepiej poznał Seana. - Maggie
uśmiechnęła się do sympatycznego artysty. - Jeśli
wszystko mu spokojnie wytłumaczysz, na pewno bę
dzie rozsądny.
- Chciałabym w to wierzyć.
- Przecież wiesz, jakie trudności mają ludzie biz
nesu ze zrozumieniem ludzi sztuki.
- Racja - odezwał się Sean, wyraźnie rozbawiony.
- A fakt, że Cassidy jest kowbojem, który przypad
kiem ma talent do interesów, jeszcze pogarsza sprawę.
Może powinienem zaprosić go na swój wernisaż? Jeśli
już mnie krytykuje, to niech przynajmniej wie za co.
- Ależ Rafe nie znosi współczesnej sztuki! - wy
krzyknęła Julie, wyraźnie przerażona pomysłem.
- Będzie w stanie ją pojąć, jeśli tylko się postara
- zapewniła z przekonaniem Maggie, przypominając
sobie pewne dyskusje, jakie prowadziła kiedyś z Ra-
fe'em przy winie i świecach. - Rzeczywiście, ma duszę
kowboja, ale potrafi bardzo dobrze radzić sobie w róż
nych światach, kiedy mu na tym zależy.
- Masz rację - przyznała w zamyśleniu Julie.
- Mój braciszek lubi odgrywać kowboja, kiedy jest
mu to potrzebne, ale słyszałam również, jak dyskutuje
o polityce europejskiej z biznesmenami z Niemiec.
Widziałam też, jak jadł sushi z japońskimi mene
dżerami.
KOWBOJ • 1 1 1
Margaret zerknęła na Seana.
- Kiedy odbędzie się twoja najbliższa wystawa?
Zanim zdążył odpowiedzieć, odezwała się Julie.
- Otwarcie w poniedziałek po południu, w galerii
w Tucson, z którą jest związany. Myślisz, że zdołasz
namówić Rafe'a, żeby przyszedł?
- Spróbuję - uśmiechnęła się Margaret. - Bądźcie
dobrej myśli.
Oboje spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się.
- Znów zaczęli grać. Zatańczymy? - zapytał Sean.
Przez chwilę Maggie patrzyła, jak przystojna para
tuląc się do siebie, wkracza w krąg tańczących. Zaczęła
się zastanawiać, gdzie może być Rafe, kiedy dostrzeg
ła, że stanął przy niej Doug Hatcher. Odwróciła się ku
niemu z wymuszonym uśmiechem, przekonana, że
chce poprosić ją do tańca. Ale gdy tylko się odezwał,
zrozumiała, jak bardzo się myli.
- Szybko się tu pani zaaklimatyzowała - zauwa-
żył. Musiał sporo wypić, gdyż wymawiał słowa z prze
sadną starannością, jakby z obawy, że popłacze mu się
język. Ponadto, choć dawniej byli na „ty", użył formy
oficjalnej.
- Cześć, Doug. Dobrze się bawisz? - zagadnęła,
czując się coraz bardziej nieswojo.
- Wrosła pani w klan Cassidych - ciągnął, wspoma
gając się solidnym łykiem z trzymanej w ręku szklanki.
-I zaczyna pani wpływać na pewne sprawy.
- Ja?
- Niech pani nie będzie tak skromna, panno Lark
- powiedział, kiwając głową. - O, tak. On jest teraz
zupełnie inny.
- Rafe? Dlaczego?
1 1 2 • KOWBOJ
- Jest bardziej miękki.
- Nie, to niemożliwe. - W głosie Maggie zabrzmia
ło niekłamane zdumienie.
- Niestety, możliwe - potwierdził Hatcher, marsz
cząc brwi. - Kiedy przejął firmę, był bezlitosny jak
stalowe ostrze. Ciął wszystko, co stanęło mu na
drodze. Ale rok temu zmienił się całkowicie. Och,
udało mu się parę posunięć w dawnym stylu, ale to nie
był już ten sam Rafe. Pomyślałem sobie, że przejdzie
mu po paru miesiącach, ale on zdecydował, że pragnie
pani powrotu.
- Rozmawiał o tym z tobą?
- Nie, nie musiał. Znam go. Wiedziałem, o czym
myślał. Niestety, nie o interesach. Jak mówiłem,
zmiękł, stracił pazur. Dzisiaj myśli tylko o jednym.
Niestety, nie o tym, co trzeba.
Doug odwrócił się gwałtownie i chwiejnym krokiem
zniknął w tłumie gości.
Margaret miała nadzieję, że Rafe myśli o niej, choć
nie miała złudzeń, że będzie tak przez cały czas. Zbyt
dobrze zdawała sobie sprawę, co znaczy kierowanie
ogromną korporacją. Jednego była pewna - jeszcze
rok temu Doug nie wygłosiłby takiej uwagi.
- Wyglądasz, jakbyś się świetnie bawiła, moja
słodka Maggie. - Rafe zjawił się nagle tuż przy niej
i natychmiast poprowadził ją na parkiet.
Uśmiechnęła się, gdy silne ramiona objęły ją zabor
czym uściskiem, zręcznie prowadząc w takt muzyki.
Uwielbiała sposób, w jaki ten potężny mężczyzna
potrafił trzymać w ryzach swoją siłę, nie tracąc przy
tym uwodzicielskiego wdzięku.
- Cudownie się bawię - przyznała.
KOWBOJ • 1 1 3
- Wkrótce urządzimy tu nasze zaręczynowe party
- oznajmił z niezachwianą pewnością, która przejęła ją
dreszczem.
- Naprawdę? - wyszeptała bez tchu.
- Tak, kochanie. Przecież zauważyłaś, że zawsze
wiem, czego chcę i osiągam to - powiedział, przy
stając na środku parkietu. - A teraz zwolnij mnie na
chwilę, bo przypadł mi w udziale zaszczyt ogłoszenia
zaręczyn.
- Czy to nie dziwne, że syn ogłasza zaręczyny
matki?
- Cóż, żyjemy w dziwnych czasach - roześmiał się
i pocałował ją w czoło. - Zaraz wracam.
Z tłumu gości zerwały się oklaski i okrzyki, kiedy
Rafe pochwycił szampana i stanął na samym końcu
trampoliny. Uniósł butelkę w górę, czekając, aż wszys
tko ucichnie.
- Zapewne wszyscy wiecie, dlaczego zebraliśmy
się tutaj, ale mnie przypadł zaszczyt powiadomienia
was o tym oficjalnie - zaczął z zabawną powagą.
- Dlatego z ogromną przyjemnością spełniam prośbę
mojej matki i ogłaszam wszem i wobec jej zaręczyny
z pewnym złotoustym kowbojem, który nazywa się
Connor Lark!
Wiwaty wybuchły ze zdwojoną siłą. Rafe odcze
kał kilka chwil, a potem znów dał znak i zapadła
cisza.
- Chcę wam powiedzieć, moi kochani, że nie mam
innego wyboru, jak tylko całą duszą poprzeć ten
związek. I wcale nie dlatego, że zdążyłem już sprawdzić
Larka i wiem, że zadba o Bev jak należy...
Tłum przerwał mu oklaskami.
1 1 4 • KOWBOJ
... ani nie dlatego, że tych dwoje świata poza sobą
nie widzi - ciągnął z uśmiechem Rafe. - Nie, moi
drodzy. Otóż błogosławię temu związkowi z całego
serca, ponieważ Lark dał mi do zrozumienia, że jeśli
tego nie zrobię, to wywiezie mnie na pustynię i przy-
wiąże w mrówczym kopcu. A ponieważ wiecie, że
jestem rozsądnym człowiekiem, oznajmiam wam, że
nie mogę się wprost doczekać, kiedy Connor Lark
poślubi Beverly Cassidy.
Głośny śmiech zmieszał się z hukiem wystrzelają
cych korków. Connor, stojący z Bev nad brzegiem
basenu, uśmiechał się promiennie, gdy Rafe napełniał
im kieliszki. Błyskawicznie wypił swojego szampana
i nie czekając na zachętę, pocałował narzeczoną.
Oklaskom i toastom nie było końca.
Wreszcie zagrała orkiestra i wszyscy ruszyli do
tańca. Maggie, upojona szampanem, wirowała w ra
mionach Rafe'a w rytmie westernowego walca.
Po raz pierwszy od roku pozwoliła sobie na myśl, że
jest... że może być szczęśliwa z tym człowiekiem.
W każdym razie tego wieczoru czuła się jak najszczęś
liwsza kobieta na świecie.
Dopiero kiedy wychodzili ostatni goście, Rafe
dostrzegł Hatchera, stojącego pod ścianą. Spojrzał na
niego bystro, zastanawiając się, czy asystent wziął
sobie do serca radę, jakiej udzielił mu przed dwiema
godzinami, i odstawił drinki.
- Wytrzeźwiałeś na tyle, żeby usiąść za kierownicą?
- zapytał.
- Tak, w porządku - burknął Hatcher. - Ostatnio
dolewałem sobie tylko wody sodowej. Chciałem ci
KOWBOJ • 1 1 5
powiedzieć, że materiały na temat Ellingtona zostawi
łem w twoim gabinecie. Dobrze by było, żebyś zajrzał
do nich jak najszybciej.
Rafe spojrzał na niego uważnie.
- Coś nowego?
Doug przytaknął, śledząc wzrokiem ostatnich gości,
wsiadających do samochodów.
- Nie chciałem mówić o tym wcześniej, żeby ci nie
psuć zabawy.
- A od kiedy to stałeś się aniołem stróżem, chronią
cym mnie od złych wieści? Przecież nie za to ci
płacę - rozgniewał się Rafe.
Hatcher zagryzł wargi.
- Wiem, ale tym razem to inna sprawa.
- Co znajdę w tych materiałach?
- Podejrzenie, że możemy mieć przeciek.
- A niech to szlag! Jesteś pewien?
- Nie do końca. Mogło być tylko zbiegiem okolicz
ności, że Moorcroft ogłosił takie a nie inne notowania,
ale musimy być czujni.
- Ktoś sprzedał mu informacje... - powiedział z za
stanowieniem Rafe, wpatrując się w światła odjeżdżająch
wozów. - Doug, musimy zachować to dla siebie.
- Jasne.
- A kiedy już dojdę, kto mnie oszukuje, upuszczę mu
trochę krwi. Mam nadzieję, że ten ktoś wie, ile ryzykuje.
- Rafe, ale nie wiemy nic na pewno - szybko
zastrzegł Hatcher. - To może być równie dobrze czys
ty przypadek. Tak czy nie, musimy szybko skontrować
ostatni ruch Moorcrofta.
- Dziś w nocy przejrzę papiery i rano dam ci
odpowiedź.
1 1 6 • KOWBOJ
- Dobrze. - Hatcher kiwnął głową i wyciągnął
z kieszeni kluczyki. - Czekam na telefon.
Rafe stał w mroku, patrząc, jak światła wozu
znikają w dali. Chęć zemsty to dziwne uczucie, pomyś
lał. Potrafi opętać duszę mężczyzny z taką samą siłą
jak miłość.
- Rafe?
Odwrócił się natychmiast w kierunku, z którego
dobiegał słodki, cichy głos. Maggie, stojąca na podjeź
dzie w kręgu świateł, wyglądała jak zjawisko. Jego
śliczna, dumna Maggie. Potrzebował jej bardziej niż
wypalona pustynia jesiennych deszczy. Bez niej czuł się
pusty i jałowy.
- Już idę, kochanie. - Zaczął iść powoli ku
drzwiom. Wiedział, że nie może jej powiedzieć, co ma
zamiar zrobić z Moorcroftem. Nie wybaczyłaby mu
tego. Sprawy swojej zemsty musi załatwić sam. - Czy
narzeczeni jeszcze tańczą nad basenem?
- Bez muzyki? - zaśmiała się Margaret. - Nie, są
dzę, że poszli już spać, przecież rano wyjeżdżają do
Sedony.
- Niezły pomysł - podchwycił Rafe.
- Słucham?
- Pora, żeby położyć się. Sam to zrobię i tobie
też radzę. Dobranoc, kochana. - Objął ja mocno
i ucałował.
W godzinę później patrzył, jak po drugiej stronie
patia gasną światła w pokoju Maggie. Zaczął się
zastanawiać, czy jednak nie pójść do niej.
Ale na biurku czekały ważne papiery. Przecież
obiecał Dougowi, że już rano da mu odpowiedź.
ROZDZIAŁ
7
Sen nie nadchodził. Margaret przewracała się na
łóżku, nasłuchując odgłosów nocy. Nie wracała myślą
do udanego przyjęcia. Nie cieszyła się szczęściem
Connora i Bev. Sprawy, które zwykle byłyby w stanie
wybić ją ze snu, odpłynęły w niepamięć.
Mogła myśleć tylko o jednym: o zdaniach wypo
wiedzianych przez Julie na temat dumnej natury
Rafe'a.
Leżała wpatrzona w sufit i przypominała sobie,
ile razy w ciągu tych kilku miesięcy po rozstaniu
była bliska sięgnięcia po słuchawkę i zatelefonowa
nia do niego. A jednak rezygnowała, gdyż nie po
zwalała jej na to własna duma. Tymczasem Rafe
ugiął się, zrobił pierwszy krok. Teraz rozumiała, ile
go to musiało kosztować.
Tylko dlaczego trzeba było uwag Julie, by zro
zumiała ukryty sens ostatnich wydarzeń? Obsesyjne
myśli o szantażu i manipulaqi nie pozwoliły jej
ujrzeć postępowania Rafe'a we właściwym świetle.
Teraz dopiero zaczęła postrzegać jego szorstkie,
bezwzględne zachowanie jako wynik boleśnie zra
nionej dumy.
1 1 8 • KOWBOJ
To prawda, do tej pory nie przyznał, jak wielkie
błędy popełnił rok temu. Nadal uważał, że to Maggie
zdradziła go, choć miał na tyle wyczucia, by przeprosić
ją za ostre słowa i brutalne zachowanie.
Nic nie było jeszcze do końca jasne, ale jeden fakt
pozostał bezdyskusyjny - Rafe był tym, który pierw
szy wyciągnął rękę do zgody. I poważnie mówił
o małżeństwie.
Co więcej, musiała przyznać, że naprawdę stara się
zmienić swe przyzwyczajenia i ograniczyć czas, po
święcony firmie i interesom. To nie był już ten sam
Rafe co przed rokiem. Tamten nie byłby w stanie
zaangażować się do tego stopnia w organizację przyję
cia zaręczynowego matki ani też spędzać całych dni
z kochanką.
Kochanką...
To słowo dryfowało w burzliwym strumieniu myśli
Margaret. Bez względu na to, kim naprawdę był
Rafe, jedno wiedziała z pewnością - był kochankiem
z jej snów.
Wyobraziła go sobie, śpiącego nago wśród białych
prześcieradeł. Leżał na brzuchu, a blask księżyca
uwydatniał rzeźbione mięśnie potężnych ramion. Kie
dy wyczuł jej obecność, odwrócił się sennie na plecy
i wyciągnął ku niej ramiona. Już po chwili tuliła się do
niego, czując, jak bardzo jej pragnie. Znajoma, roz
koszna tęsknota przeniknęła jej ciało.
Maggie, powodowana nagłym impulsem, odrzuciła
prześcieradło i wstała z łóżka. Nie wahała się dłużej.
Włożyła powiewną, domową suknię z cienkiej białej
bawełny, którą kupiła, gdy była w mieście z Bev, i cicho
wyszła z pokoju.
KOWBOJ • 1 1 9
Jednak Rafe'a nie było. Przez szparę w drzwiach
dostrzegła nie rozesłane łóżko. Rozglądając się ze
zdziwieniem, ruszyła wzdłuż korytarza. Natychmiast
dostrzegła smugę światła padającą spod drzwi gabine
tu. Ogarnęło ją poczucie winy. Biedak, pomyślała,
próbuje za wszelką cenę pogodzić pracę z miłością.
Cicho otworzyła drzwi. Blada poświata kompute
rowego ekranu nasycała pokój nierealnym blaskiem.
Rafe siedział, rozparty na krześle, z nogami w kow
bojskich butach opartymi na biurku. Nawet nie
zmienił ubrania, tylko zdjął krawat i podwinął ręka
wy koszuli. Ciemne włosy były zmierzwione.
Na ekranie jarzyły się kolumny cyfr, a biurko było
zaścielone papierami. Słysząc skrzypnięcie drzwi, Rafe
odwrócił głowę. W zimnym świetle ekranu komputera
surowe rysy jego twarzy stały się jeszcze ostrzejsze.
Margaret przystanęła i uśmiechnęła się niepewnie.
- Wiem, że się narzucam, ale nie w takim sensie jak
myślisz - powiedziała cicho.
- A co mam według ciebie myśleć? - zapytał, szyb
kim ruchem zbierając papiery do teczki i chowając ją
do szuflady.
- Kiedy powiedziałam, że powinieneś więcej czasu
poświęcać naszej znajomości niż pracy, nie przypusz
czałam, że będziesz potajemnie harował nocami. Ja
naprawdę wiem, czego wymagają od ciebie interesy,
Rafe. Nie zapominaj, że jeszcze nie tak dawno sama się
nimi zajmowałam.
Rafe niedostrzegalnie przygryzł usta.
- Kochanie, wierz mi, nasz związek jest na pierw
szym miejscu. Tu - niedbałym gestem wskazał na
ekran - mam tylko kilka danych, które podrzucił mi
1 2 0 • KOWBOJ
wczoraj Hatcher, żebym je szybko przeanalizował. Nie
chciało mi się spać, więc pomyślałem, że popracuję
teraz i rano będę miał sprawę z głowy. - Nagłym
ruchem opuścił nogi na podłogę i wystukawszy kilka
komend, wstał. Ekran zgasł. - Jak mnie znalazłaś?
- zapytał, odwracając się ku niej.
Margaret uśmiechnęła się w ciemności, czekając, aż
się zbliży.
- Odmawiam odpowiedzi, żeby uniknąć posądzeń.
Jego śmiech był gardłowy i namiętny. Stanął przed
Maggie i musnął palcami jej odkryte ramiona. Uśmie
chnął się z satysfakcją, kiedy odpowiedziała mu znajo
mym dreszczem.
- Poszłaś do mojej sypialni, tak?
- Aha.
- Szukałaś mnie. Cudownie, tak powinno być.
- Pocałował ją leciutko w sam czubek nosa. - Obiecaj
mi, że zawsze będziesz mnie szukać - powiedział z nie
spodziewanym naciskiem. - Bez względu na to, co się
będzie działo. Nie odchodź już ode mnie, kochanie.
Drżącą ręką pogładziła go po policzku.
- Nawet jeśli mi każesz?
- Och, byłem idiotą. Już nie zrobię tego błędu.
Dostałem dobrą lekcję. Obiecaj mi, Maggie. Przysięg
nij. Powiedz, że nie odejdziesz, nawet jeśli między nami
byłoby coś nie w porządku. Walcz ze mną, wyzywaj
mnie od najgorszych, daj mi w gębę, trzaśnij drzwiami
ale nie odchodź.
W pierwszym momencie myśli w głowie Maggie
zawirowały w popłochu, ale po chwili pojawiła się
pewność, a wraz z nią ciche, łagodne słowa, które tak
chciał usłyszeć.
KOWBOJ • 1 2 1
- Nie odejdę.
Przyciągnął ją do siebie tak mocno, że na mo
ment zabrakło jej tchu. Czuła usta Rafe'a, zachłan
nie całujące jej włosy i palce, błądzące po szyi
i karku.
Otoczyła ramionami jego szyję i wdychała zmys
łowy męski zapach. Przylgnęła ustami do gorącej
skóry w wycięciu rozchylonej koszuli i z radością
poczuła, jak zadrżał z pożądania.
- Maggie, najdroższa, jesteś wspaniała - wyszep
tał gardłowym głosem.
Cofnął się, usiadł w fotelu i posadził ją przed sobą
na biurku.
- Poczekaj, nie tutaj. Przecież to twój gabinet
- zaśmiała się.
- Dlaczego nie? Będzie zabawniej.
- A jeśli ktoś nas usłyszy?
- Och, nawet jeśli usłyszy, na pewno zostawi nas
w spokoju - odparł beztrosko. Zadrżała, kiedy po
czuła jego dłonie, gładzące wewnętrzną stronę ud.
Zaśmiał się cicho, triumfalnie, gdy się przekonał, że nie
ma nic pod spodem.
- Ach, frywolna Maggie, widzę, że ubrałaś się
wizytowo - skomentował.
- Rafe, ty stary lubieżniku!
- Nie, moja pani, jestem tylko kowbojem, który
lubi proste uciechy. Nie ma nic wspanialszego niż
wspólna nocna przejażdżka przy księżycu.
- Nocna przejażdżka? Tak to nazywasz?
- Aha. Tylko wolałbym, żebyś była całkiem naga
- powiedział, pochylając się do przodu. Dotarł do
źródła rozkoszy i zaczął ją pieścić.
1 2 2 • KOWBOJ
- Rafe, och, Rafe... - Maggie wygięła się w łuk,
kurczowo wbijając paznokcie w jego ramiona. Zacis
kała powieki, wciągając głęboko powietrze, w miarę
jak pocałunki stawały się coraz bardziej intymne.
- Jesteś cudowna. Słodka, seksowna i gorąca jak
ogień - wyszeptał.
Margaret krzyknęła, a potem opadła na plecy,
kładąc się na biurku.
- Tak, kochanie. Mów, co czujesz. Chcę wiedzieć.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Rafe - wy
krztusiła rozdygotanym głosem, wczepiając palce w je
go włosy.
- Pięknie. - Rafe wstał, przesunął ręce ku piersiom
Maggie i jednym ruchem zdjął jej sukienkę przez
głowę. Lekka tkanina powoli spłynęła na dywan.
Margaret wyprężyła się na biurku w niecierpliwym
oczekiwaniu, obejmując rękami nabrzmiałe piersi.
Słyszała szczęk rozpinanej klamry i zgrzyt suwaka.
Tylko tyle.
- Nie zdejmiesz spodni ani butów? - zapytała
chrapliwym szeptem.
- Nie. Tak jest dobrze.
Uniosła się na łokciach i spojrzała uważnie. Rzeczy
wiście, było bardzo dobrze.
- A co... z zabezpieczeniem?
- Mam - uśmiechnął się, sięgając do bocznej kie
szonki. Zręcznie otworzył mały pakiecik.
- Nosisz to stale ze sobą? - zdumiała się.
- Przez cały czas, odkąd tu przyjechałaś. Jestem
gotowy do kochania się z tobą w każdej chwili. Cóż,
czy mogę zacząć urzędowanie? - zapytał z błyskiem
w oku, pochylając się nad biurkiem.
KOWBOJ • 1 2 3
- O, tak, Rafe, proszę - wydyszała, pozwalając, by
sam ułożył ją w najbardziej zmysłowej pozie. Jak
zwykle kiedy Rafe się z nią kochał, czuła, że odpływa
w inny, magiczny świat - tam gdzie mogła być dzika,
wolna i szalona.
Rafe oparł dłonie płasko na blacie i poruszał się
odwiecznym rytmem, coraz szybciej i głębiej. Oplotła
go nogami, poddając się narastającemu pragnieniu.
Patrzyła na ostre, jak wykute z kamienia rysy jego
twarzy. Tylko oczy, świecące fanatycznym blaskiem
zdradzały, jaka burza szaleje w jego ciele i duszy.
Maggie odwróciła głowę na bok, upajając się tymi
cudownymi chwilami.
- Rafe...
- Tak, kochana. Tak - szepnął i jego ciało wy
konało spazmatyczny ruch. Wargi uniosły mu się,
odsłaniając drapieżną biel zębów, kiedy w szczytowym
spazmie osunął się na krzesło, porywając Margaret
za sobą.
Wczepiła się w niego kurczowo. Rafe trwał z głową
odrzuconą na oparcie krzesła, machinalnie głaszcząc
jej ciało. Oczy miał zamknięte.
- Ty szalona, przewrotna kobieto - szepnął. - Wo
dzisz mnie na pokuszenie w środku nocy, kiedy usiłuję
grzecznie pracować, i każesz mi się kochać na moim
biurku.
Margaret uśmiechnęła się, rozbawiona nagłą myślą.
- Wiesz, Rafe, rok temu nie śmiałabym tego zrobić.
Czujnie otworzył oczy.
- Nie śmiałabyś wejść do mojego biura i uwieść
mnie? Dlaczego? Poszłoby ci bardzo łatwo. Przecież od
początku szalałem za tobą.
1 2 4 » KOWBOJ
- Nie wierzę. Zawsze kochaliśmy się według roz
kładu. Kiedy pracowałeś, musiałam czekać, aż skoń
czysz. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby przyjść,
tak jak dzisiaj, i liczyć na to, że schowasz papiery
i wyłączysz komputer. A gdybym nawet próbowała to
zrobić, sądzę, że pogłaskałbyś mnie po główce i kazał
grzecznie czekać, aż skończysz.
- Jesteś pewna?
Margaret uniosła głowę i ze zdumieniem zobaczyła,
że Rafe się uśmiecha.
- Jasne, że tak. Mam bardzo dobrą pamięć.
- W takim razie byłem kompletnym idiotą. Teraz
nie mogę sobie wyobrazić, że odesłałbym cię, nagą pod
tą przezroczystą suknią. Wiesz, co sobie pomyślałem?
- Co?
- Problem w tym, że rok temu w ogóle nie próbo
wałaś. Czekałaś, aż skończę swoje zajęcie. Wtedy byłaś
doskonale opanowaną, chłodną kobietą interesu. Pisa
nie romansów doskonale ci zrobiło. Sprawiło, że
zaczęłaś żądać i wymagać.
- I twoim zdaniem tak jest lepiej? - dociekała
Maggie.
Rafe westchnął i wyraźnie spoważniał.
- Prawdopodobnie tak powinno być. Masz rację,
kiedy wyzywasz mnie od arogantów, twardogłowycłi
i tyranów.
- Przyznajesz się?
- Przyznaję. Od tak dawna rządzę i wydaję po
lecenia, że przyjąłem to jako rzecz naturalną. I tak
jak nauczył mnie ojciec, zawsze na pierwszym miejscu
stawiałem pracę. A matka to szanowała. Ale ty •>,
jesteś inna.
KOWBOJ » 1 2 5
- I nie przeszkadza ci to?
- Powiedzmy, że zdołam się przyzwyczaić - wy
znał z nieco męczeńskim uśmiechem.
- Rafe, twoja praca wcale nie jest mi obojętna
i doskonale rozumiem, czego od ciebie wymaga - po-
wiedziała poważnie Margaret. - Jeszcze niedawno sa
ma obracałam się w twoim świecie i wiem, że bywają
momenty, kiedy trzeba rzucić się w to z głową, a pewne
terminy są nieprzekraczalne. Zrozum mnie dobrze
- nie chcę tylko, by twoja praca zrujnowała nasze
życie, tak jak rok temu.
Zagłębił palce w jej splątane włosy. W ciemności
jego spojrzenie było intensywne i głębokie.
- Ja też tego nie chcę, Maggie. Jeśli dawne przy
zwyczajenia powrócą, będziesz już wiedziała, co masz
zrobić.
- Wkroczyć do twojego gabinetu i uwieść cię?
- zapytała z zachwytem.
- Drzwi stoją dla ciebie zawsze otworem, słodka
Maggie. - Rafe pocałował ją czule i zsadził sobie
z kolan.
- Mam rozumieć, że już mnie wyrzucasz? - wes
tchnęła, sięgając po swoją białą suknię.
- Nie, ale oboje potrzebujemy snu. Pamiętaj, że
mamy wstać rano, żeby pożegnać Bev i Connora przed
wyjazdem do Sedony.
- Rzeczywiście, byłabym zapomniała - ziewnęła
Margaret. - Odprowadzisz mnie do pokoju?
- Wiesz, wolałbym nie, bo natychmiast zboczy
libyśmy do mojej sypialni. A ty masz zasady i dopó
ki są rodzice, wolisz budzić się we własnym łóżku,
prawda?
1 2 6 • KOWBOJ
- Wydaje mi się, że znów chcesz się wykraść do
komputera.
- Nie, nie muszę. Mam już odpowiedź dla Douga.
Cierpliwości, kochana. Już jutro będziemy mieli cały
dom dla siebie.
Margaret obudziła się na moment w środku nocy.
Odruchowo zerknęła na uchylone drzwi sypialni Ra
fe, oświetlone smugą księżycowego blasku. Nie była
pewna, ale zdawało się jej, że nikt tam nie śpi.
Connor i Beverly wyjeżdżali zaraz po śniadaniu.
Margaret stała z Bev na podjeździe, czekając, aż bagaż
zostanie załadowany do samochodu.
- Znikamy na cały tydzień, moja droga - oznajmiła
szczęśliwa narzeczona. - Najpierw zatrzymamy się
w Scottsdale, gdzie ostatnio przebywam najczęściej.
Ranczo Rafe'a jest trochę zbyt odizolowane od świata
jak na mój gust. A tam mam przyjaciół, którym chciała
bym przedstawić Connora. Potem pojedziemy do Sedo-
ny. O tej porze roku w górach jest o wiele chłodniej. Jest
tam też kilka galerii, które z przyjemnością odwiedzę.
- W takim razie baw się dobrze, Bev.
Beverly popatrzyła na nią badawczo.
- Zostajesz?
- A nie masz nic przeciwko temu?
- Przeciwnie, bardzo się cieszę. Prawdę mówiąc,
bałam się, że wrócisz do Seattle. Nawet mówiłam
Connorowi, że powinniśmy opóźnić wyjazd, żeby
zachęcić cię do pozostania.
- Co też ona wygaduje, przecież mówiłem, że to bez
sensu - wtrącił się Connor, taszczący wraz z Tomem
kolejne torby. - Pomogłem Cassidy'emu ściągnąć cię
KOWBOJ • 1 2 7
tutaj, ale dalej niech radzi sobie sam. Zresztą muszę się
zająć swoją kobietą.
- Boże, ci mężczyźni! - Bev wzniosła oczy do nieba.
Connor zachichotał i wrzucił torby do bagażnika.
- Hej, Cassidy - zawołał do Rafe'a, który pojawił
się w drzwiach z ostatnią walizką. - Powiedz swojej
mamusi, że dasz sobie radę z moją córką. Ona się boi,
że Maggie ucieknie, kiedy tylko znikniemy za za
krętem.
- Maggie, naprawdę masz takie plany? - zapytał
podejrzliwie Rafe.
Margaret poczuła, że się czerwieni pod wyczekują
cym spojrzeniem trzech par oczu.
- Liczyłam się z tym, że zostanę kilka dni dłużej, ale
decyzja może ulec zmianie, jeśli naciski będą zbyt
wielkie - oświadczyła sucho.
- Naciski? - Rafe zrobił minę urażonego niewi
niątka. - Nie ma mowy o żadnych naciskach. Po
prostu przyjmij za pewnik, że nie zdążysz daleko od
jechać, bo dopadnę cię najwyżej w ciągu kwadransa
i zawrócę.
- W takim razie i tak nie mam wyjścia. Pragnę
tylko zawiadomić, że umówiłam się na poniedziałek po
południu w Tucson.
Tym razem ona była górą. Trzy pary oczu za
mrugały ze zdumieniem.
- Z kim się umówiłaś? - zapytał Rafe. - Przecież
nie znasz tu nikogo oprócz mnie.
- Nieprawda. Znam twoją siostrę i jej przyjaciela
Seana Wintersa. Zostałam zaproszona na jego wer
nisaż. Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszyć
- powiedziała Maggie ze słodkim uśmiechem.
1 2 8 • KOWBOJ
Ciemne brwi Rafe'a zbiegły się w jedną linię. Z ło
motem zatrzasnął klapę bagażnika.
- Co za cholerny pomysł - burknął. - Zresztą po
gadamy o tym później.
- Wiesz, moja droga, mam przeczucie, że dzieci nie
będą się nudziły bez nas - odezwał się Connor do Bev.
- Chyba masz raq'ę, Connor - pokiwała głową.
Rafe i Margaret długo odprowadzali samochód
wzrokiem. Kiedy wreszcie zniknął, Rafe wziął ją za
rękę i poprowadził do domu.
- No, teraz mi powiedz, co to za sprawa z tą
wystawą Wintersa? - zapytał, opierając się plecami
o ścianę holu i krzyżując ręce na piersi.
- Po prostu Julie i Sean zaprosili mnie, kiedy
wychodzili z przyjęcia, a ja się z chęcią zgodziłam.
W imieniu nas obojga - dodała z naciskiem.
- Co ty, do diabła, kombinujesz?
- Zapewne chcę cię tak urobić, żebyś w końcu
zaakceptował wybór siostry - zażartowała, pragnąc
rozproszyć ponurą atmosferę.
- Dobrze, że chociaż szczerze się przyznajesz.
Znasz mnie i powinnaś wiedzieć, że nie znoszę być
manipulowany, nawet przez ciebie. I co rozumiesz
przez „wybór" mojej siostry? Czyżby ci powiedziała,
że chce wyjść za tego pacykarza?
- Owszem. Jestem przekonana, Rafe, że zrealizują
swoje plany bez względu na to, czy je łaskawie
zaaprobujesz, czy nie. Dlatego radzę ci, abyś zawczasu
zmienił front, jeśli chcesz zachować dobre stosunki
z siostrą.
- A niech to szlag trafi! - wykrzyknął Rafe
i wczepił palce we włosy, jakby chciał je rwać z gło-
KOWBOJ • 1 2 9
wy. - Julie i ten palant. Nie przypuszczałem, że ona
traktuje go poważnie. Zawsze miała adoratorów na
pęczki.
Margaret zaczęła mu niemal współczuć.
- Za długo się o nią troszczyłeś, Rafe, i nawet nie
zauważyłeś, że jest już dorosłą kobietą. Julie ma prawo
do własnego wyboru.
- Jakiego wyboru? - prychnął. - Ona nie potrafiła
sobie nawet wybrać pracy, w której zostałaby dłużej
niż pół roku. Po co jej artysta? Nie mogła sobie znaleźć
jakiegoś miłego, porządnego... - urwał nagle i zerknął
z ukosa na Margaret.
- ... miłego, porządnego biznesmena, to, zdaje się,
chciałeś powiedzieć? Takiego, który nosi krawaty i gar
nitury z kamizelką i każdego miesiąca dwa tygodnie
spędza w rozjazdach, tak? Takiego, który potrzebuje
uległej i atrakcyjnej żony, aby była ozdobą przyjęć, które
wydaje z okazji sfinalizowania korzystnych transakcji?
- Czyżbyś się obawiała, że będę chciał zmienić cię
w żonę szefa? - zapytał czujnie.
- Owszem, tego się między innymi obawiam.
- Powinnaś mnie uprzedzić.
- Próbowałam, ale nie słuchałeś.
- Ale słucham teraz - powiedział poważnie.
- Wierzysz mi?
- Tak - przytaknęła, choć z wahaniem. - Chyba
tak.
- Dobrze, w takim razie wiedz, że przyjąłem uwagę
do wiadomości. Nie znaczy to jednak, że zaaprobuję
Wintersa.
- Rafe, nie bądź śmieszny, oni nie potrzebują
twojej aprobaty. I bez tego wezmą ślub.
1 3 0 • KOWBOJ
- Czyżby? - zakpił. - Wintersowi może się ode
chcieć, kiedy okaże się, że Julie nie ma w posagu
portfela z plikiem kart kredytowych i dostępu do
wielocyfrowego konta.
- Nie sądzę, żeby żenił się z nią dla pieniędzy.
- Skąd ta pewność? Przecież widziałaś go tylko raz.
- Ale od razu go polubiłam. Zresztą, nawet gdyby
miał takie zamiary, nic na to nie poradzisz. Najroz-
sądniej zrobisz, jeśli będziesz starał się zachować
dobre stosunki z siostrą bez względu na słuszność jej
decyzji.
- Mogę jeszcze próbować przekupić Wintersa, że
by zrezygnował ze ślubu - powiedział w zamyśleniu.
- Niezbyt mądry pomysł, Rafe. Julie znienawidzi
łaby cię za to. Mówię ci, daj Seanowi szansę, zanim
zaczniesz działać po swojemu. Pojedź ze mną do tej
galerii.
- I co to da?
- Spotkasz się z nim w jego środowisku, nie
w swoim. Jeśli ma wejść do twojej rodziny, powinie
neś lepiej go poznać.
- Przestań mówić o ich małżeństwie, jakby to było
już ustalone - zirytował się.
- Rafe, chyba specjalnie się na nich uwziąłeś.
Każdemu trzeba dać szansę. Czy nie o tym mówi
fundamentalna zasada Kodeksu Zachodu?
- Co mnie obchodzą jakieś głupie kodeksy rodem
z westernów? - rzucił wściekle.
Margaret uśmiechnęła się z niezmąconym spo
kojem.
- Jestem pewna, że ojciec przekazał ci te mądrości,
kiedy siedziałeś mu jeszcze na kolanach, tak jak
KOWBOJ • 1 3 1
przekazał mu to jego ojciec, i tak dalej. Założę się, że
była tam również mowa o różnych drobiazgach, które
cenią sobie kowboje, jak honor, zemsta, sprawiedli
wość i czysta gra dwóch przeciwników.
Rafe skrzywił się i zaklął, po czym oderwał się od
ściany i zaczął wielkimi krokami przemierzać hol.
Nagle zatrzymał się przed Margaret.
- Chcesz, żebym przestrzegał zasad' Kodeksu Za
chodu? - zapytał, opierając ręce na biodrach. - Dob
rze. Na początek zastosujemy sobie prosciutką regułę
„coś za coś". Jeśli chcesz wmanewrować mnie w ten
cholerny wernisaż, będziesz musiała zapłacić cenę.
- Jaką? - zapytała z niepokojem.
Drapieżny uśmiech Rafe'a nie wróżył nic dobrego.
- Zgodzę się tam iść, a ty zgodzisz się, żebym ogłosił
nasze zaręczyny. Oficjalnie, Maggie. Nie chcę więcej
niespodzianek.
Margaret wzięła oddech, jak ktoś, kto rzuca się
w głęboką wodę.
- Dobrze.
Teraz on był zaskoczony.
- Powiedziałaś: „dobrze"?
- Czyżbyś nie dosłyszał, kowboju?
Rafe wydał dziki okrzyk triumfu, porwał Maggie na
ręce i zaniósł do najbliższej sypialni.
Tym razem jednak zdjął buty.
ROZDZIAŁ
8
Rano Rafe osiodłał swego najlepszego ogiera - po
tężnego kasztana. Dociągając popręg, z satysfakcją
zerkał na Maggie krzątającą się z wprawą przy siwej
klaczy. Connor miał rację. Jego córka była praw
dziwym dzieckiem rancza.
Rok temu spędził z nią dwa miesiące i nawet nie
wiedział, że potrafi jeździć konno. Nie było okazji.
Nieliczne wolne chwile spędzali, w jego zdaniem,
bardziej interesujący sposób.
Pieniądze i miłość to niebezpieczna kombinacja,
pomyślał. Szkoda, że wcześniej nie nauczył się ich
rozdzielać. Teraz był już mądrzejszy.
- Gotowa? - zapytał.
- Gotowa - odparła Maggie i wyprowadziła klacz
ze stajni.
- Pojedziemy w stronę wzgórz. Pokażę ci ziemię,
którą ewentualnie chciałbym sprzedać. - Rafe wypro
wadził kasztana na oświetlony porannym słońcem
dziedziniec i lekko wskoczył na siodło. Nie mógł
oderwać wzroku od kształtnej pupy Maggie w obcisłych
dżinsach. Świetnie wyglądała na koniu. Rafe ścisnął
wierzchowca kolanami i ogier ruszył rączo do przodu.
KOWBOJ • 1 3 3
Przez dłuższy czas jechali w milczeniu, ciesząc
się urokiem poranka. Zapowiadał się gorący dzień.
O tej porze, kiedy pustynia nie była jeszcze rozpalona
słońcem, można było podziwiać pierwotne piękno
tego surowego krajobrazu. Ten widok nieodmiennie
poruszał ukryte struny w duszy Rafe'a. Wiedział,
że podobnych uczuć musieli doznawać jego ojciec
i dziadek.
Dojechali do pastwisk. Widać było pojedyncze
sztuki bydła pasące się na wielkiej przestrzeni. Za
trzymał konia i poczekał, aż Margaret przykłusuje do
niego. Stanęła obok i przysłoniwszy oczy ręką, pat
rzyła na pasmo łagodnych wzniesień.
- Ile z tej ziemi należy do Cassidych? - zapytała.
- Prawie wszystko, co widzisz, łącznie z częścią
wzgórz. Większość miał już mój pradziadek. Dziadek
i ojciec dokupili jeszcze trochę. Hodowali bydło i eks
ploatowali surowce w górach. Ta ziemia dobrze służy
ła naszemu rodowi.
- Dlaczego w takim razie chcesz ją sprzedać?
- Tylko część. To byłoby rozsądne posunięcie.
Hodowla nie opłaca się już tak jak dawniej i pewnie nie
będzie lepiej. Kopalnie zostały wyeksploatowane.
Gdybym był bardziej przewidujący, już pięć lat temu
pozbyłbym się stada i sprzedał nadmiar ziemi - na
przykład na pola golfowe.
- Dlaczego więc tego nie zrobiłeś?
- Sam nie wiem. Przecież nie potrzebuję tych
hektarów pustyni. Zarabiam, kupując i sprzedając
firmy. Hodowla bydła i koni to tylko rodzaj kosztow
nego hobby. Ale nie byłem w stanie podjąć decyzji.
- Może dlatego, że jakaś cząstka ciebie wcale tego
nie pragnie. Ta, w której zakodowane są rodzinne
1 3 4 • KOWBOJ
sentymenty i tradycja, która każe zachować tę ziemię
dla przyszłych pokoleń Cassidych.
Trafność tej diagnozy poruszyła Rafe'a.
- To brzmi trochę feudalnie, nie uważasz? - za
śmiał się.
- W każdym razie staroświecko - przyznała. - Ale
ma w sobie ukryty sens. Kiedy objeżdżasz swoje włości,
zaczynasz myśleć w bardziej ponadczasowych katego
riach, prawda?
- O, tak. Kiedy byłem młodszy, często tu przyjeż
dżałem, żeby rozmyślać w samotności. Potem prze
stałem, ale w tym roku poczułem potrzebę, by znów do
tego wrócić.
- Z mojego powodu?
-Tak.
Margaret z roztargnieniem mięła wodze w palcach.
- Powiedz, Rafe, czy potrzebujesz jeszcze więcej
pieniędzy?
- Nie, niekoniecznie - wzruszył ramionami.
- W takim razie nie sprzedawaj ziemi. Przynaj
mniej nie teraz. - Popatrzyła na niego z tym promien
nym uśmiechem, który sprawiał, że miał ochotę na
tychmiast porwać ją w ramiona. - Zapewne następna
generacja Cassidych odziedziczy rodzinne talenty do
interesów i twoi następcy będą potrzebować tych
terenów bardziej niż ty. Trudno przewidzieć przy
szłość, ale ziemia zawsze uchodziła za dobrą, długoter
minową lokatę. Trzymaj ją więc i niech młodsi się
martwią, co z nią zrobić.
Rafe milczał wpatrzony w daleki horyzont. Prosta
logika Maggie nagle nabrała dla niego głębokiego
sensu. Świadomość, że sprzedaż gruntu nie jest konie-
KOWBOJ • 1 3 5
czna i zależy wyłącznie od jego woli, przyniosła mu
niespodziewaną ulgę.
- Tak zrobię - powiedział z przekonaniem. - Dzi
wię się, że wcześniej na to nie wpadłem.
- Widocznie jak zwykle myślałeś wyłącznie o zys
ku. Są jednak i inne zyski, mniej wymierne. Na
przykład zachowanie rodzinnej tradycji. Mój ojciec
sprzedał ranczo, gdyż nie miał innego wyjścia. Zresztą
okazał się lepszym inżynierem i biznesmenem niż
hodowcą. Ale wiem, że w głębi duszy zawsze tego
żałował. Ty zaś nie jesteś do niczego zmuszony.
Rafe pchnął konia, aż ten znalazł się tuż przy
siwej klaczy i objąwszy Maggie za szyję, pocałował
ją mocno. Za chwilę musiał ją puścić, by uspokoić
ogiera. Ostro ściągnął go wodzami i uśmiechnął się
do Maggie.
- W przyszłości będę zgłaszał się do ciebie po
rady, kochanie. Podoba mi się twój sposób myś
lenia.
- Czuję się zaszczycona. Dzisiaj po raz pierwszy
zasięgnąłeś mojej opinii w interesach.
- Stanowczo powinienem to robić częściej - przy
znał roztargnionym tonem, zastanawiając się, w jaki
sposób poruszyć sprawę zaręczyn.
- Maggie, chciałbym porozmawiać o układzie, któ
ry zawarliśmy - zaczął z wahaniem.
- O jakim układzie? - spytała zaskoczona. To go
momentalnie zirytowało.
- Nie udawaj, że nie pamiętasz. Mówię o układzie,
który zawarliśmy wczoraj. Zgodziłem się pójść na
wystawę Wintersa pod warunkiem, że pozwolisz mi
ogłosić nasze zaręczyny. Zapomniałaś już?
1 3 6 • KOWBOJ
- Nie, ale specjalnie się nad tym nie zastanawiałam
- odparła, zaskoczona jego napastliwością. - O co ci
właściwie chodzi, Rafe?
Rafe sklął się w duchu, że w ogóle poruszył ten
temat. Było już za późno.
- Nie chcę, żeby to była transakcja wiązana. Nie
chcę również, byś podejmowała decyzję pod wpływem
przymusu.
- Rafe, tak nie jest.
- Wszystko jedno. W każdym razie mówię ci, że
pójdę na tę cholerną wystawę i dam Wintersowi
szansę, a ty nie musisz mi w zamian nic obiecywać.
Będę czekał cierpliwie, dopóki sama, bez żadnych
nacisków nie zdecydujesz, kiedy mamy ogłosić zarę
czyny.
- Zdumiewasz mnie, Rafe.
- Widzę - mruknął. Ciągle jeszcze był poirytowa
ny. - Czemu się tak na mnie patrzysz? Ja też mogę być
tolerancyjny, jeśli zechcę.
- Dobrze, ale jeśli już mam być szczera...
Natychmiast uciszył ją gestem.
- Nie kończ. Wiem, że daleko mi jeszcze do ideału.
Ale pozwól mi się starać, zgoda?
- Zgoda - uśmiechnęła się łagodnie.
Rafe odwrócił się w siodle i spojrzał na nią z po
wagą.
- Marzę o tym, żebyś za mnie wyszła, Maggie.
Ale pragnę, żebyś uczyniła to z własnej woli, a nie dla
tego że cię do tego popchnąłem. - Zawahał się, lecz
słowa popłynęły szybciej, nim zdążył pomyśleć. - Da
ję ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała, aby podjąć
decyzję.
KOWBOJ • 1 3 7
- Właściwą decyzję, prawda? - mrugnęła znaczą
co.
Rafe przytaknął z wolna i wcisnął kapelusz na
oczy, zbierając wodze. Rozpalone słońce zawisło już
wysoko nad horyzontem, trawiąc pustynię żarem.
Zawrócili konie i pokłusowali w kierunku odległych
budynków.
Galerię wypełniał tłum dobrze ubranych ludzi,
popijających szampana i dyskutujących ze znawstwem
o współczesnej sztuce. Margaret dostrzegła niechętną
aprobatę w oczach Rafe'a i uśmiechnęła się do siebie.
- Oczekiwałeś czegoś innego, co, kowboju?
- Fakt, widać, że ten facet już wszedł na rynek.
Tam, na ścianach, to pewnie jego dzieła? Chodź,
zerkniemy na nie, zanim Julie odkryje, że tu jesteśmy.
Prace Seana Wintersa nosiły na sobie wyraźne
piętno szkoły południowo-zachodniej. Dominowały
nasycone słoneczne tony pustyni. Styl, przeważnie
abstrakcyjny, miał też interesujące związki z surrealiz
mem. Lecz jego charakterystyczną cechą była zadzi
wiająca szorstkość i prostota, przywołujące na myśl
pierwotną naturę tej krainy. Winters oczarował Maggie
od pierwszego momentu.
- One są cudowne - wykrzyknęła z entuzjazmem.
- Popatrz tylko na ten kanion.
Rafe przyjrzał się uważnie wskazanemu dziełu.
- Jesteś pewna, że to kanion? Ja widzę tylko jakieś
pofalowane linie.
- Ma tytuł „Kanion", gapo. Przestań udawać
nieokrzesanego kowboja. Ten obraz jest świetny i dob
rze o tym wiesz. Przyznaj.
1 3 8 • KOWBOJ
- Ma też dobrą cenę. - Rafe z zainteresowaniem
zerknął na karteczkę przyczepioną do ramy. - Jeśli
Winters rzeczywiście to sprzedaje, musi mieć niezłe
zyski. - Rafe skrzywił się nagle, widząc, że Julie
przepycha się ku nim przez tłum.
- Och, Margaret! Tak się cieszę, że udało ci się go
przyprowadzić - powiedziała z entuzjazmem i odwróciła
się do Rafe'a. - Hej, braciszku, dzięki, że przyszedłeś.
- Podziękuj Margaret. Spętała mnie jak cielę i przy
wiozła tutaj. Wiesz, że nie przepadam za tymi różnymi
bohomazami.
- Rafe, uważaj, co mówisz - ostrzegła Julie z apo
dyktyczną miną, podobną do miny swego brata. - Sean
to bardzo utalentowany twórca, więc spróbuj się przy
najmniej zachowywać uprzejmie.
- Dobrze, siostrzyczko, nie denerwuj się. Przecież
przyszedłem tu, nie? Chcę dać temu facetowi szansę.
Julie popatrzyła zdumiona na niego, a potem na
Maggie.
- Naprawdę?
- Jasne. Wiesz, Kodeks Zachodu i tak dalej.
- O czym ty mówisz, Rafe?
- Nieważne - uśmiechnął się.
Julie, której wyraźnie ulżyło, wskazała gestem obra
zy wiszące najbliżej.
- Powiedz mi, braciszku, co sądzisz o twórczości
Seana? Jest wspaniała, prawda?
Czujna Margaret w samą porę odczytała z miny
Rafe'a odpowiedź.
- Rafe właśnie mówił mi, że jest pod wrażeniem
- wtrąciła szybko. - Prawda, kochanie? - zapytała,
dając mu sójkę w bok.
KOWBOJ • 1 3 9
- No, taak... - mruknął. - To właśnie mówiłem.
- Rozejrzał się wokół, jakby szukał dalszej inspiracji.
- Straszne tutaj tłumy, nie?
- Och, na każdą nową wystawę Seana przychodzi
mnóstwo gości. Ma stałych klientów, a ostatnio za
częto o nim dużo pisać. Jego kariera rozwija się coraz
lepiej.
Rafe przytaknął ze zrozumieniem.
- W świecie sztuki również jest hossa i bessa. Takie
samo ryzyko jak na giełdzie. Artysta może być roz
rywany jednego roku, a w drugim już przestanie być
modny, prawda?
- W ogóle nie ma nic pewnego na tym świecie
- odezwał się chłodno Sean Winters, który wyłonił się
niespodziewanie zza pleców Julie. - Dlatego gdy tylko
sprzedałem pierwsze obrazy, zadbałem o inwestycje.
- Ach, tak? - Rafe wziął kieliszek szampana z pod
suniętej mu tacy i spojrzał wyzywająco na malarza. - I
w czym ulokowałeś pieniądze, Winters: w farbach?
- Domyślałem się, że tak zareagujesz. Owszem,
jestem właścicielem magazynu z materiałami dla artys
tów, którym zarządza Julie. W tym kwartale mieliśmy
ćwierć miliona obrotu - tyle samo, co w ciągu całego
zeszłego roku. Przynajmniej tak powiedziała mi Julie,
bo jej powierzyłem sprawy finansowe.
Rafe omal nie zakrztusił się szampanem. Mar
garet chciała pospieszyć z pomocą. Spojrzał na nią
niechętnie. Odpowiedziała mu niewinnym spojrze
niem.
Rafe znów odwrócił się do Wintersa.
- Julie pracuje u ciebie? - zapytał z niedowierza
niem.
1 4 0 • KOWBOJ
- Tak, i jest najlepszym menedżerem, jakiego miałem.
- A ilu ich w ogóle masz?
- Na razie dwoje. W przyszłym miesiącu otwiera
my nowy sklep w Phoenix. Julie będzie nadzorowała
oba. Nie lubię spraw związanych z prowadzeniem
interesu, więc scedowałem wszystko na twoją siostrę.
Ma nie gorszy talent od ciebie.
- Cieszę się. - Rafe pociągnął łyk szampana i ro
zejrzał się wokół. - Właśnie oglądaliśmy twoje dzieła.
Bardzo podobają się Margaret.
- Dzięki, Margaret - ucieszył się Sean.
- Są cudowne. A zwłaszcza „Kanion". Gdybym
tylko mogła, natychmiast bym go kupiła. Niestety, nie
jest na moją kieszeń.
Winters pokiwał głową.
- Znam ten ból. To zabawne, ale przez długi czas
nie stać mnie było na swoje własne obrazy, wyobrażasz
sobie? Zostawiłem wycenę Cecilowi.
- Kim jest Cecil?
- Znanym marszandem, który ma własną galerię
w Scottsdale. Muszę ci powiedzieć, Rafe, że to praw
dziwy rewolwerowiec. Spodobałby ci się. Chciałbyś
sobie z nim pogadać?
- Czemu nie? Bardzo jestem ciekaw kulis handlu
sztuką - powiedział Rafe i odstawiwszy kieliszek, po
dążył za Seanem.
Obie młode kobiety odprowadziły ich wzrokiem,
a potem Julie spojrzała na Margaret.
- Mam przeczucie, że teraz dopiero Rafe ruszy do
ataku - zauważyła z niepokojem.
- Przesadzasz. Przecież widzisz, że Sean świetnie
daje sobie radę.
KOWBOJ • 1 4 1
- Masz rację - przyznała Julie. - Chyba jestem
przewrażliwiona. Od lat musiałam ukrywać swoje
sympatie przed Rafe'em, bo każdego chłopaka chciał
od razu wyrzucać za drzwi. A teraz, kiedy wreszcie
zdecydowałam się na ślub z Seanem, podświadomie
boję się, że mój brat go odstraszy.
- Nie obawiaj się - zapewniła ją Margaret. - Win-
ters na to nie pozwoli. - Jeszcze raz popatrzyła na
„Kanion"
- Dlaczego nie powiedziałaś Rafe'owi, że pracujesz
dla Seana?
- Najpierw chciałam odnieść sukces na własną rękę.
I udało mi się. Widzisz, od dnia, w którym skończyłam
studia, Rafe trzymał dla mnie posadę. Mówił, że to w na
grodę za dyplom. Kiedy po jakimś czasie rezygnowałam
z jednej z tych posad, od razu załatwiał mi następną.
- Ach, rozumiem, to cały Rafe. Chciał prowadzić
cię za rączkę.
- Właśnie - westchnęła Julie. - Pół biedy, gdy
chodzi o interesy, bo ma do tego prawdziwy talent.
Gorzej, jeśli zaczyna w ten sam sposób kierować
czyimś życiem osobistym.
- Znam to - zaśmiała się Margaret.
- Ale on nie jest złym człowiekiem. Bardzo pragnę,
żeby był wreszcie szczęśliwy. Wiele przecierpiał przez
ten rok. Chciałabym podziękować ci za to, co dla mnie
zrobiłaś, Margaret. Pewnie nie było to proste.
- Nie, ale jakoś sobie poradziłam. Do Rafe'a trzeba
umieć trafić. Zresztą on zrobił to dla ciebie. Przecież
jesteś jego siostrą.
- O, nie - uśmiechnęła się Julie. - On zrobił to dla
ciebie, Margaret.
1 4 2 • KOWBOJ
Rafe wyprężył się gwałtownie, a potem opadł
ciężko na ciało Maggie. Powietrze sypialni jeszcze
wibrowało od jej zmysłowych okrzyków. Przez długą
chwilę leżeli bezwładnie, zmęczeni i zachwyceni sza
leństwem swojej miłości. Wreszcie Rafe zsunął się
z Maggie i położył na plecach, zaborczym gestem
przygarniając ją do siebie, aż oparła mu głowę w za
głębieniu ramienia.
Czuł się wspaniale. Kochanie się z Maggie znów
skojarzyło mu się z konną galopadą. Uśmiechnął się
do siebie, rozbawiony ciągiem skojarzeń.
- Co cię tak cieszy? - zapytała, przeciągając się
leniwie i kładąc mu rękę na piersi.
- Nic takiego. Po prostu zawsze kiedy się kochamy,
mam wrażenie, że to tak, jakbyśmy jechali razem
konno - jak wtedy, o świcie.
- No, no, tylko bez kowbojskich dowcipów na
temat rodeo o północy - ostrzegła ze śmiechem. - Ale
muszę przyznać, że jesteś fantastyczny w siodle.
- Ja się po prostu w nim urodziłem - powiedział
z udawaną skromnością.
- Lepiej powiedz mi, o czym rozmawialiście z Sea-
nem Wintersem?
- Och, takie męskie rozmówki - rzucił niedbale,
ale Maggie natychmiast dała mu kuksańca w bok.
- Dobrze, już będę grzeczny. Rozmawialiśmy o inte
resach.
- O interesach?
- Tak. Ten światek sztuki to taka sama sadzawka
z rekinami, jak świat moich korporacji. Poza tym
oświadczył mi, że zamierza poślubić Julie. Bez względu
na moje zdanie.
KOWBOJ • 1 4 3
- A ty próbowałeś go przekupić? - zapytała z nag
łym przerażeniem.
- To już nie twój interes.
- Próbowałeś? - Maggie usiadła i popatrzyła na
niego gniewnie. - Ostrzegałam, żebyś tego nie robił.
Rafe podziwiał jej piersi w świetle księżyca. Były
śliczne, krągłe i wprost stworzone dla jego dłoni.
- Nie musisz się martwić. Obrazy Wintersa są na
sprzedaż, ale on sam - nie.
Maggie opadła z ulgą na poduszki.
- Widzisz, mówiłam ci to od początku.
Rafe czule pogładził ją po biodrze i przeciągnął się
z rozkoszą.
- Zgoda, znasz się na ludziach. Cóż, będę musiał się
pogodzić z myślą, że do klanu Cassidych wejdzie artysta.
- Chyba zaczynasz lubić Seana?
- Facet jest w porządku.
- I powiesz Julie, że go lubisz i nie masz nic
przeciwko ślubowi?
- Pewnie tak. - Rafe znów się przeciągnął. Było
mu zbyt dobrze, by psuć sobie humor kłótnią.
- Wiesz, uwielbiam, kiedy jesteś taki rozsądny
- zachichotała Maggie.
Dobry humor Rafe'a natychmiast się ulotnił. Po
myślał o teczce w swoim gabinecie i instrukcjach, jakie
dał tego ranka Hatcherowi. Uniósł się na łokciu
i spojrzał na Margaret.
Natychmiast wyczuła zmianę.
- Co się stało, kochany?
- A jeśli będę rozsądny, ale nie według twoich
kryteriów, Maggie? - zapytał w napięciu. - Czy bę
dziesz mnie nadal kochać?
1 4 4 • KOWBOJ
- Tak - odpowiedziała z prostotą.
Rafe odetchnął z ogromną ulgą. W miarę jak
opadało z niego napięcie, wracał dobry nastrój.
- Czy to znaczy, że możemy ogłosić zaręczyny?
- Czemu nie? - Popatrzyła na niego z uśmiechem.
- Jesteś pewna? - naciskał. - Chcesz, żebym usta
lił datę?
- Tak. Jeśli jesteś naprawdę pewien, że chcesz się ze
mną ożenić.
- Niczego tak nie byłem pewny w życiu! - wy
krzyknął, bezceremonialnie zatapiając palce we wło
sach Maggie i przyciągając jej głowę do pocałunku.
Rozchyliła wargi, dając mu znak. Wydał z siebie
namiętny pomruk, czując, że znów jest gotowy do
miłości. Zachichotała nagle, zbijając go z tropu.
- Z czego się śmiejesz, wesołku?
- Bo przypominasz mi wielkiego kocura.
Przekręcił się, pociągając ją za sobą.
- Hej, co robisz?
- Idziemy popływać - oświadczył, unosząc ją w ra
mionach.
- Przecież jest druga w nocy.
- Zdążymy się wyspać.
- Ale jesteśmy nadzy!
- Widzę.
- Wiesz, jesteś niemożliwy.
- Ale kochasz mnie, prawda? - zapytał, niosąc ją
przez patio. Nagle pojęła, co ma zamiar zrobić.
- Chyba nie zamierzasz wrzucić mnie do wody?
- Przecież nie jest zimna.
- Dobrze, ale nie lubię być wrzucana do basenów.
- To zemsta kowboja, zgodna z zasadami Kodeksu.
KOWBOJ • 1 4 5
Teraz zrozumiała.
- Przecież zgodziłeś się pojechać do galerii i polubi
łeś Seana - zaprotestowała, bezskutecznie usiłując się
wyrwać.
- Nie o to chodzi. Próbowałaś manipulować mną,
żeby osiągnąć swój pokrętny cel, koteczku. Jeśli grasz
w ryzykowne gry, musisz się liczyć z kosztami - po
wiedział z przewrotnym uśmiechem i bez ceregieli
wrzucił ją do wody.
Z krzykiem i pluskiem zanurkowała na dno. Kiedy
się wynurzyła, Rafe był już koło niej.
Śmiejąc się, baraszkowali w wodzie jak para roz
brykanych dzieciaków. Rafe uzmysłowił sobie, że ta
noc jest najszczęśliwsza w jego dotychczasowym życiu.
ROZDZIAŁ
9
Rafe odczekał, aż Margaret zniknie w głębi księga
rni i niedbałym krokiem podszedł do stojącej przy
wejściu półki. Przez dłuższą chwilę przebiegał wzro
kiem dziesiątki tytułów romansów w krzykliwych,
kolorowych okładkach, aż wreszcie trafił na ten,
o który mu chodziło: „Brutal".
Szybki rzut oka upewnił go, że Maggie nie wy
szła jeszcze z sąsiedniego działu. Przyjrzał się okład
ce. Przedstawiała parę, tulącą się w namiętnym uści
sku. Elegancka marynarka mężczyzny zwisała prze
rzucona niedbale przez oparcie krzesła. Rękawy wy
twornej koszuli miał zawinięte do łokci, a krawat
rozluźniony. Jedną ręką obejmował kobietę w talii,
a drugą śmiałym gestem rozpinał jej z tyłu suwak
wieczorowej sukni.
Tło tej sceny stanowiło wyrafinowane wnętrze
jakiegoś wytwornego apartamentu. W panoramicz
nym oknie, na tle nocnego nieba, rysowały się sylwety
wieżowców i lśniły światła wielkiego miasta.
Rafe otworzył „Brutala" na pierwszej stronie i za
czął czytać.
KOWBOJ • 1 4 7
„Anne, ten facet to po prostu rekin - ludojad.
Spytaj kogokolwiek, kto pracował w spółkach, które
Roarke Cody ratował w ciągu ostatnich pięciu lat.
Owszem, stawiał te firmy na nogi, ale najpierw wy
rzucał połowę zarządu i kierownictwa. Za tydzień
wszyscy znajdziemy się na bruku, jeszcze wspomnisz
moje słowa.
Anne Jamison przerwała porządkowanie papierów
na biurku i zerknęła na swojego zmartwionego asys
tenta.
- Nie panikuj, Brad. Cody został wynajęty, by
poprawić sytuację spółki, a nie po to, żeby dokonywać
rzezi wśród załogi. Musi być dobry, skoro osiągnął
taką sławę. A teraz wybacz, ale muszę iść. Mam
spotkanie w biurze za pięć minut.
Anne szła korytarzem swoim zwykłym, energicz
nym krokiem, ale ostrzeżenia Brada nie dawały jej
spokoju. Równie dobrze jak on znała plotki na temat
Cody'ego - a może nawet lepiej, gdyż zdążyła już
zrobić mały wywiad.
Brutal - ten przydomek celnie określał styl działa
nia słynnego specjalisty, który zainstalował się w sie
dzibie spółki «Seaco Industries». Roarke Cody, gdzie
kolwiek się pojawił, zostawiał za sobą tłumy ludzi
zwolnionych ze stanowisk w trybie natychmiastowym.
Był niczym innym, jak tylko zawodowym rewolwero
wcem, oddającym swoją broń na usługi każdej firmy,
którą było stać na jego wynajęcie.
Kilka minut później Anne była już w jaskini lwa.
Choć uniosła dumnie głowę, skrycie wstrzymała od
dech, gdy wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stojący
przy oknie, odwrócił się ku niej. Złotobrązowe oczy
patrzyły bezlitośnie w surowej twarzy o ostrych rysach.
1 4 8 » KOWBOJ
- Dzień dobry, panie Cody - powiedziała z wy
studiowaną uprzejmością wielkiej damy, która wkra
cza na szafot. - Zapewne zaczął już pan polowanie
i większość zarządu podana zostanie na kolację.
- Nie, zadowolę się tylko panią, panno Jami-
son. - W niskim, głębokim głosie Roarke'ego po
brzmiewał rozwlekły, teksaski akcent. - Siódma wie
czorem. - Uśmiechnął się bez humoru. - Myślę,
że powinniśmy porozmawiać o pani najbliższej przy
szłości.
Anne zamarła.
- Panie Cody, ja...
- Być może powinienem wyrażać się ściślej. Otóż
porozmawiamy nie tylko o pani przyszłości, ale
i o przyszłości pani pracowników.
Teraz zrozumiała, co czuje zwierzyna, gdy zostanie
oddzielona od stada i osaczona."
- Na Boga, Rafe, co ty wyprawiasz? - usłyszał nad
uchem sceniczny szept Margaret.
- Czytam twojego „Brutala" - odparł z uśmie
chem, zamykając książkę. - Ten Roarke mi kogoś
przypomina, wiesz?
Ku jego zdumieniu Margaret zarumieniła się.
- Masz zbyt bujną wyobraźnię. Lepiej odłóż to
z powrotem i zaproś mnie na kawę.
- Nie, kupię tę książkę - powiedział, wyciągając
portfel.
Margaret chwyciła go za łokieć
- Daj spokój, przecież nie będziesz czytał romansu.
To nie jest literatura dla ciebie.
- Nie jestem wcale taki pewien.
KOWBOJ • 1 4 9
Widząc, że nic nie wskóra, powstrzymała się od
dalszych uwag. Po chwili usiedli w małej kafejce. Rafe
natychmiast wyjął książkę z torby i położył ją na
stoliku.
- Skąd to nagłe zainteresowanie moją twórczością?
- zapytała z przekąsem Maggie.
- Kochanie, po prostu chciałbym wiedzieć wszyst
ko o tobie. A poza tym jestem ciekaw, czy uda mi się
ocalić „Seaco Industries".
- Tobie? - wykrztusiła, sztywniejąc. - Rafe, tyl
ko nie wyobrażaj sobie, że jesteś pierwowzorem bo
hatera.
- Maggie, przecież to oczywiste. - Popukał palcem
w okładkę. - Jasnobrązowe oczy, ciemne włosy i tek-
saski akcent. Wystarczy.
- Taki opis pasuje do tysięcy mężczyzn.
- Owszem, ale ty znasz tylko jednego w tym typie
- odparł, dając znak przechodzącej kelnerce. - Zresz
tą powiedz mi jedną rzecz: czy twoja bohaterka
kochała się z Roarke'em, licząc na to, że nie zwolni jej
ani jej ludzi?
- No wiesz! - Maggie była oburzona. - To byłoby
wysoce nieetyczne. Żadna z moich bohaterek by tak
nie postąpiła.
- Hm... ale Cody jej to niedwuznacznie sugeruje.
Margaret wyniośle uniosła podbródek.
- Roarke Cody jest z początku bezwzględny i cy
niczny. Próbuje zdobyć Anne nieuczciwymi i pod
stępnymi metodami.
- No właśnie, a czy jego nieuczciwe i podstępne
metody nie okażą się równie skuteczne jak te, z pomo
cą których ściągnąłem cię do Tucson?
1 5 0 • KOWBOJ
Maggie Spiorunowała go wzrokiem.
- Nie będę ci opowiadać akcji.
- Maggie, mam w takim razie propozycję nie do
odrzucenia. Dopij swoją kawę i przejdź się na zakupy.
A ja przez ten czas poczytam. - Przysunął sobie wolne
krzesło i położył na nim nogi, po czym zagłębił się
w lekturze.
Margaret przez całą godzinę buszowała po skle
pach. Kiedy objuczona paczkami weszła do kafejki,
miała nadzieję, że Rafe czeka już na nią, śmiertelnie
znudzony.
Pomyliła się. Był tak pochłonięty czytaniem, że
nawet nie zauważył, kiedy usiadła. To zainteresowanie
powinno jej pochlebiać, a tymczasem wprawiało ją
w zakłopotanie. Rafe słusznie domyślił się, że jest
bohaterem „Brutala", tak jak i innych jej książek.
- Jeszcze nie skończyłeś? - zagadnęła.
Powoli uniósł głowę i zamrugał oczami, wracając do
rzeczywistości.
- Nie, ale możemy iść. - Wstał i wrzucił książkę do
torby. - Wiesz, Roarke ładnie zaczął - powiedział
z zastanowieniem. - Miał dobry pomysł, jak postawić
na nogi „Seaco". W takich sytuacjach należy wyrzucić
za burtę zbędny balast. Ale wróżę mu fatalny koniec.
- Koniec będzie szczęśliwy, jak się chyba domy
ślasz.
Rafe poważnie pokręcił głową.
- Facet popełnił błąd, pozwalając, by hormony
zaczęły sterować jego decyzjami. W łóżku - zachicho
tał - radzi sobie świetnie. Natomiast stracił nerw do
interesów i popsuje sobie całą robotę.
KOWBOJ • 1 5 1
- To miłość go odmieniła - zauważyła chłodno
Margaret.
- Ogłupiła, chciałaś powiedzieć.
- Rafe, to tylko romans.
- Prawdziwy świat biznesu wygląda zupełnie ina
czej - stwierdził.
- Przesadnie przejąłeś się tym czytadłem.
- Wiesz, twój ojciec miał raq'ę - kontynuował,
skręcając na parking. - Ty nie nadajesz się do tego
świata, Maggie. Nie jesteś dość stanowcza.
- Zamorduję tego Connora!
- A może kobiety w ogóle nie nadają się do
interesów - filozofował dalej Rafe. - Jeśli ktoś nie
potrafi w razie potrzeby być brutalny i bezwzględny,
zostanie rozszarpany. A kobiety, zwłaszcza takie jak
ty, nie potrafią. Mówiąc obrazowo, brakuje im kłów
i pazurów.
Tego już było za wiele. Margaret zastąpiła mu drogę
na środku parkingu i wyzywająco oparła ręce na
biodrach.
- Ty szowinistyczny, tępogłowy kowboju! - zaczę
ła z furią. - Wreszcie zdradziłeś, co naprawdę myślisz.
Według ciebie i innych tak zwanych mężczyzn kobiety
nie nadają się do interesów, bo nie są dość twarde
i brutalne, tak? No to posłuchaj, Rafe Cassidy, bo
mam dla ciebie wieści. Przyjdzie taki dzień, kiedy
kobiety nie tylko opanują świat wielkiego biznesu, ale
i zmienią zasady jego funkcjonowania.
- Jesteś pewna? - Rafe głębiej nasunął kapelusz
na oczy.
- Jestem cholernie pewna. Wy, faceci, rządziliście
nim zbyt długo. Zrobiliście sobie z niego barbarzyńską
1 5 2 • KOWBOJ
rozrywkę. Mamy już dosyć tej gry, stworzonej na
użytek waszego ego. Kiedyś dawaliście ujście swojej
agresji, polując i wyruszając na wojny. Teraz urządza
cie sobie zastępcze krwawe jatki.
- Takie są prawa dżungli, Maggie, i niczego się tu
nie zmieni.
- Czyżby? Twoja siostra jest właśnie przykładem
nowego typu menedżera. A Sean Winters miał doskona
łego nosa, powierzając jej zarządzanie swoimi sklepami.
- Czyżbyś sugerowała, żebym przekazał ci „Cas
sidy and Company"? - uśmiechnął się Rafe.
- Jasne, że nie. Już ci mówiłam, że nie chcę mieć
z tym nic wspólnego. Ale gdybyśmy mieli córkę, która
odziedziczyłaby twój talent do interesów, powinieneś
zrobić to bez wahania.
- Układ stoi - powiedział powoli Rafe, patrząc na
Maggie spod przymrużonych powiek. - Jedźmy szyb
ko do domu, żeby go dopracować.
- O czym ty mówisz? - dopytywała się, gdy wziął ją
za rękę i szybko poprowadził do samochodu.
- O naszej córce. Musimy ją mieć jak najszybciej, nie
uważasz? Nie mogę się doczekać tego nowego, wspania
łego świata biznesu, rządzonego przez kobiety.
Maggie poczuła nagłą słabość w kolanach.
- Rafe, czy ty mówisz o dziecku?
- Tak. Masz jakieś zastrzeżenia?
Odchrząknęła, chcąc pokryć zmieszanie. To była
nowa jakość. Dziecko. Dziecko Rafe'a. Mała dziew
czynka, dziedziczka imperium Cassidych. Szok mijał
powoli, zamieniając się w radość.
- Czemu nie, kowboju - powiedziała z uśmiechem.
- Jedźmy.
KOWBOJ • 1 5 3
Dwa dni później Rafe szedł, pogwizdując, przez hol
do swojego gabinetu. Dawno nie był już tak szczęśliwy.
Teraz, kiedy mieli dom tylko dla siebie, mogli cieszyć się
luksusem budzenia się w jednym łóżku. Uwielbiał te po
ranki, kiedy leżeli wśród pachnących miłością przeście
radeł, patrząc, jak wschodzące słońce złoci dalekie wzgórza.
Zerknął na zegarek. Przez dwa dni „Cassidy and
Company" dawała sobie radę bez niego, ale dziś zjawił
się Hatcher z nowymi danymi. Przejrzeli już prawie
wszystko i zrobili sobie małą przerwę. Teraz pozostały
tylko ostateczne ustalenia - i wreszcie będzie mógł
zająć się Margaret.
Zdziwiły go otwarte drzwi. Czyżby Hatcher zdążył
wrócić przed nim? Cicho zajrzał do środka.
To nie Doug Hatcher stał przy komputerze, wpat
rując się w dane na ekranie i wydruki. To była Maggie.
Rafe'owi wystarczył jeden rzut oka na jej twarz, by
wiedzieć, że zobaczyła za dużo.
- Co tu robisz, kochanie? Myślałem, że poszłaś
pływać.
Patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami.
W ich niebieskawej głębi narastała burza.
- Doug powiedział, że tu jesteś, więc przyszłam, bo
chciałam z tobą pomówić. I zobaczyłam to - wskazała
gestem ekran. - O co chodzi, Rafe? Co masz wspól
nego z przejęciem spółki Ellingtona? Skąd te od
niesienia do Moorcrofta?
- Maggie, są pewne sprawy, które muszę załatwić.
Przecież rozmawialiśmy o tym i powiedziałaś, że
rozumiesz.
- Teraz rozumiem, co robiłeś, gdy przyszłam do
ciebie w nocy, i czemu Hatcher ciągle tu przyjeżdża.
1 5 4 • KOWBOJ
Powiedz, współzawodniczysz z Jackiem o przejęcie
Ellingtona?
- Maggie, skąd te podejrzenia?
- Z połączenia faktów. Zobaczyłam nazwisko
Moorcrofta w tych dokumentach. Wiem, że go nie
lubisz. Wiem także, że jesteś zdolny do zemsty. Dlate
go powiedz mi prawdę, Rafe.
Rafe zaczął nerwowo przerzucać papiery, unikając
jej przenikliwego spojrzenia. Uznał, że lepiej będzie
przeczekać tę burzę.
- Posłuchaj, to tylko moje sprawy, które ciebie
absolutnie nie dotyczą.
- Owszem, ale pod warunkiem, że nie jest to
wyrachowana zemsta na Moorcrofcie.
Rafe zabębnił palcami po biurku. Początkowe
zmieszanie minęło, ustępując miejsca narastającemu
zniecierpliwieniu.
- Czyżbyś uważała, że powinnaś chronić Jacka?
Tak jak zrobiłaś to rok temu?
- Nie, skąd - zapewniła nerwowo. - Nie pracuję
już dla niego i nie jestem mu nic winna, ale...
- Właśnie, nie jesteś mu nic winna. Tym razem
sprawa jest jasna. Więc zostaw go, niech sam sobie
radzi.
- Rafe, nie podoba mi się to. Jeśli coś knujesz, lepiej
mi o tym powiedz. Muszę... - urwała gwałtownie,
wpatrzona w coś poza jego ramieniem.
Rafe odwrócił się i zobaczył Hatchera niepewnie
stojącego w progu.
- Przepraszam, Rafe, trochę się spóźniłem.
- Nie szkodzi, chodź. Maggie i ja właśnie skoń
czyliśmy rozmawiać.
KOWBOJ • 1 5 5
Margaret zawahała się na moment, ale postanowiła
nie robić sceny przy Hatcherze.
- Porozmawiamy później, Rafe - rzuciła i wyszła
sztywnym krokiem.
- Czy ona wie o sprawie Ellingtona? - zapytał
z niepokojem Doug.
- Weszła tutaj i przypadkiem zobaczyła te cholerne
dane.
Hatcher zbladł.
- Bardzo mi przykro, ale nie wiedziałem, że trzy
masz to przed nią w tajemnicy.
- To nie twoja wina. Zresztą, nieważne. Pogadam
z nią o tym później. Wracajmy do roboty.
Hatcher milczał długą chwilę, a potem wziął głęboki
oddech.
- Rafe, jest coś, co powinieneś wiedzieć - oświad
czył wreszcie.
- Co takiego?
- Był następny przeciek.
Rafe drgnął.
- Poważny?
- Ostatnie wyniki Ellingtona. Te z zeszłego tygo
dnia. Mam informacje, że Moorcroft je ma.
- Tym razem musimy być bardzo, ale to bardzo
ostrożni, Doug - powiedział cicho Rafe. - Tylko ty
i ja znaliśmy te dane. I wymazaliśmy je z pamięci
komputera po dokonaniu obliczeń.
Hatcher westchnął i wbił wzrok w biurko. Kiedy
znów spojrzał na Rafe'a, wyglądał na zdesperowanego.
- Wiem, że zapłacę głową za to, co teraz powiem.
- Wal śmiało, Doug, przecież pracujemy ze sobą od
trzech lat.
1 5 6 • KOWBOJ
- Jest ktoś jeszcze w tym domu, kto mógł mieć
dostęp do danych. Wierz mi, bardzo bym nie chciał
o tym mówić, ale przecieki zaczęły się, kiedy ona tu
przyjechała.
Rafe był kompletnie zaskoczony. Spodziewał się
wszystkiego, tylko nie oskarżenia Margaret o zdradę.
Długo wpatrywał się w Hatchera, a potem znie
nacka przyskoczył do swego asystenta, chwycił go
garścią za węzeł eleganckiego krawata i przyparł do
ściany.
- Co chcesz mi powiedzieć, draniu? - wychrypiał
drżącym z wściekłości głosem.
W oczach Hatchera błysnął lęk.
- Rafe, naprawdę mi przykro, ale uważałem, że
musisz to wiedzieć. A nawet jeszcze więcej.
- Więcej? - Rafe zacisnął chwyt.
- Doniesiono mi - wykrztusił Hatcher - że spot
kała się z nim tuż przed przyjazdem do ciebie.
- Przysięgam, że połamię ci kości, jeśli kłamiesz!
- Nie, mówię prawdę, tylko bałem się wcześniej cię
o tym poinformować. Ale skoro teraz oskarżasz mnie
o zdradę, muszę bronić swojej reputacji. Zresztą spytaj
ją - mówił coraz szybciej, z obawą zerkając na potęż
ną pięść. - Spytaj, czy Moorcroft nie zaproponował
jej okrągłej sumki w zamian za wysondowanie, jakie są
nasze plany. Chcesz namierzyć przeciek, to rozejrzyj
się po swoim własnym domu, Rafe. Dobrze wiesz, że ja
byłem zawsze wobec ciebie lojalny.
- Hatcher, ostrzegam cię po raz ostatni.
- Nigdy nie płaciłeś mi za to, żebym ci przytakiwał.
Ceniłeś moje szczere opinie. Dlatego mówię ci: ta
kobieta już raz cię zdradziła i teraz znów cię zdradza.
KOWBOJ • 1 5 7
Rafe czuł, że za chwilę straci kontrolę nad sobą.
Ostatni raz był w takim stanie rok temu, gdy zastał
Margaret z Moorcroftem. Niechętnie zwolnił uścisk
i puścił Hatchera. Doug odskoczył, łapiąc oddech
i zaczął poprawiać na sobie ubranie.
- Spływaj stąd, Hatcher.
- Zaraz, a co ze sprawą Ellingtona? Przecież
za czterdzieści osiem godzin musimy zrobić decy
dujący ruch.
- Powiedziałem, spływaj stąd! - warknął Rafe.
Hatcher pochwycił teczkę, zawahał się jeszcze,
a potem zniknął za drzwiami.
Rafe przez długą chwilę stał nieruchomo, a potem
powoli podszedł do barku i nalał sobie solidną porcję
whisky. Wypił jednym haustem i usiadł w fotelu,
czekając na efekt. Znów był panem siebie. Założył nogi
na biurko.
- Rafe?
- Wejdź, Maggie - powiedział, nie odwracając gło
wy.
- Widziałam, że Doug odjeżdża - zaczęła, przysu
wając sobie krzesło i siadając obok. - Chciałabym
porozmawiać teraz, Rafe. Chcę wiedzieć, co planujesz
w związku z Moorcroftem, bo jeśli...
- Maggie.
- Co takiego? - Ostro ściągnęła brwi.
- Pozwól, że najpierw zadam ci kilka prostych
pytań. Odpowiadaj tylko: tak lub nie.
- Rafe, czy wszystko jest w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku, ale najpierw od
powiedz.
- Dobrze, pytaj.
1 5 8 » KOWBOJ
- Czy spotkałaś się z Jackiem Moorcroftem w Seattle,
przed odlotem do Tucson? Czy chciał, żebyś zorien
towała się w sytuacji?
Wyraz nagłego przerażenia w pięknych oczach
wystarczył mu za odpowiedź. Rafe zaklął i dolał sobie
whisky.
- Skąd o tym wiesz? - zapytała cicho.
- Nieważne.
- Owszem, cholernie ważne! - wybuchnęła zniena
cka, waląc pięścią w biurko. - Chcę wiedzieć, o co tu
chodzi i kto mnie szpiegował. Chcę wiedzieć, o co
właściwie się mnie oskarża.
- Ktoś dostarczał Moorcroftowi informacji na
temat naszej strategii wobec spółki Ellingtona. Tylko
ty, ja i Doug mieliśmy dostęp do danych w moim
komputerze. Powiedz mi, kochanie, jak bardzo niena
widzisz mnie za to, co zdarzyło się rok temu? Czy tak
bardzo, by wrócić tu i mścić się?
- Jak śmiesz?! - krzyknęła Margaret, podrywając
się na równe nogi.
- Siadaj, Maggie.
- Nie usiądę, ty draniu, ty... - Aż się zachłysnęła
z wściekłości. - Nie pozwolę, żebyś mnie wykończył
po raz drugi. Słyszysz? Nie pozwolę! Nie musisz mnie
wyrzucać, Rafe. Sama odejdę.
Odwróciła się i pędem wybiegła z pokoju.
Rafe wypił do dna i cisnął pustą szklankę o ścianę,
aż rozprysnęła się z hukiem.
ROZDZIAŁ
10
Wściekłość, nieopanowana, paląca wściekłość tar
gała Margaret. Wybiegając z gabinetu, słyszała trzask
tłuczonego szkła, ale mało ją to już obchodziło.
Wpadła do sypialni i trzasnąwszy drzwiami, rzuciła się
na tapczan.
Gorące łzy płynęły jej po policzkach, a ciałem
wstrząsały spazmy. Za chwilę jednak zerwała się
i zaczęła krążyć po pokoju jak zranione zwierzę.
Jak mógł zrobić jej to po raz drugi? - nawracała
dręcząca myśl. I dlaczego przestał jej ufać?
Nie może tu zostać. Nie wytrzyma z nim ani chwili
pod jednym dachem. Wyszarpnęła walizkę z szafy
i zaczęła wrzucać do niej rzeczy na chybił trafił.
Wszystko przez tego piekielnego Moorcrofta. Po co
poszła z nim na kawę? Ale nie, nawet gdyby nie zdarzył
się ten głupi incydent, Rafe prędzej czy później znalazł
by pretekst, by pokazać, że jednak jej nie ufa.
Teraz już była pewna, że coś knuje. Inaczej nie
zareagowałby z taką furią na wiadomość o przecieku
do Moorcrofta. Znów znalazła się w potrzasku pomię
dzy nimi dwoma. Boże, jak mogło to się wydarzyć po
raz drugi?
1 6 0 • KOWBOJ
Weźmie mercedesa. Kluczyki leżą zawsze na stoliku
w holu. Rafe znajdzie sposób, by go sobie ściągnąć
z lotniska. Wrzuciła jeden sandał do walizki i przyklęk
ła, by rozejrzeć się za drugim.
I wtedy, ku jej przerażeniu, łzy znowu popłynęły.
Atak płaczu skończył się równie szybko, jak zaczął.
Margaret ciężko podniosła się z podłogi i chwiejnym
krokiem poszła do łazienki, żeby umyć twarz. Wy
krzywiła się do swego odbicia w lustrze i sięgnęła po
szczotkę. Czesząc włosy, zastanawiała się, czy Rafe
jest jeszcze w gabinecie. Czy mógłby przyjść do niej
po raz drugi? Nie, niemożliwe, uznała. Już raz pokonał
swoją dumę i drugi raz tego nie zrobi. Przecież w głębi
duszy jest szorstkim, aroganckim kowbojem, twardym
i nieustępliwym.
A przecież takim go kochała.
Margaret patrzyła na swoje odbicie w lustrze i wie
działa, że jeśli teraz odejdzie, nie będzie już odwrotu.
Była tylko jedna szansa uratowania sytuacji. Kobieca
intuicja podpowiadała jej, że tym razem to ona musi
zapomnieć o własnej dumie.
Zmusiła się by trzeźwo przemyśleć ostatnie dni.
Świadomość, że Rafe tak bardzo się zmienił, dawała
nadzieję. Starał się, jak mógł, by ją zadowolić, próbo
wał sprawić, by go pokochała. I na swój sposób chciał
udowodnić, że ją kocha.
Margaret odłożyła szczotkę na toaletkę i wyszła
z sypialni. Żeby przejść kilka pierwszych kroków
korytarzem, musiała zmobilizować całą siłę woli. Naj
chętniej zawróciłaby i uciekła.
Kiedy wyłoniła się zza rogu, dostrzegła, że Rafe stoi
w otwartych drzwiach gabinetu, oparty o framugę,
KOWBOJ • 1 0 1
z kciukiem wsuniętym za pas. W drugiej ręce trzymał
kluczyki od mercedesa, kołysząc nimi niedbale. Do
strzegł ją, lecz wyraz twarzy miał nieodgadniony. Przez
chwilę patrzyli na siebie w napięciu.
- Szukasz tego? - zagadnął, pokazując jej klu
czyki.
- Nie, nie potrzebuję wozu.
- Więc jak zamierzasz się dostać na lotnisko?
Liczysz, że cię podwiozę?
- Nie musisz. Nigdzie się nie wybieram.
- Czyżby? Przecież chcesz uciec, tak jak rok temu.
- Wtedy zostałam wyrzucona - powiedziała z na
ciskiem.
- Ty tak uważasz.
- Nie, to jest fakt. - Margaret zatrzymała się tuż
przed nim i gwałtownie chwyciła go za rozpięty
kołnierzyk koszuli. Musiała stanąć na palcach, by
spojrzeć mu w oczy. - Posłuchaj, kowboju, jest jeszcze
kilka innych faktów, o których chcę ci powiedzieć.
I tym razem mnie wysłuchasz.
- Tak?
- Tak! - Popchnęła go do gabinetu i zmusiła, by
usiadł na krześle. Sama stanęła po drugiej stronie
biurka i pochyliła się nad nim, opierając dłonie na
blacie. - Gdyby wszystko działo się w moim romansie,
ta scena byłaby zbędna. Bo tam kochalibyśmy się tak
bardzo, że ufałbyś mi bez zastrzeżeń. Wiedziałbyś, że
jeśli już wróciłam do ciebie, na pewno nie będę cię
szpiegować i donosić Moorcroftowi.
- Nigdy nie mówiłem, że jestem jednym z tych
nowoczesnych, wrażliwych facetów, którzy wiedzą
wszystko, jakby byli jasnowidzami - odparł.
1 6 2 • KOWBOJ
- Dobrze, ja też wiem, że to nie romans, a ty nie
grzeszysz nadmiarem subtelności i intuicji. Wiem
również, że jeśli teraz odejdę, już nie będziesz mnie
szukał. Dałeś nam obojgu drugą szansę, a teraz
nadeszła moja kolej, by dać nam trzecią. Jednym
słowem, chciałam ci oświadczyć, że nie zawierałam
żadnego układu z Jackiem Moorcroftem.
Odpowiedziało jej milczenie.
Margaret straciła nieco rozpęd, ale dzielnie nad
rabiała miną.
- Od czasu tamtych wydarzeń nie miałam pojęcia,
co się dzieje z Jackiem Moorcroftem. Zniknął mi
z oczu na cały rok, aż nagle odnalazł mnie w Seattle tuż
przed odlotem do Tucson.
- Taka przyjacielska wizyta?
- Przecież dobrze wiesz, że nie. Twierdził, że praw
dopodobnie knujesz coś przeciwko niemu. I mówił, że
się boi, bo w ciągu ostatniego roku nabrał pewności, że
się na niego zawziąłeś.
- Zawsze uważałem, że Moorcroft to niegłupi
facet. Ma świętą rację.
- Powiedział również, że wiele dałby za to, żeby
poznać twoje zamierzenia.
- A dlaczego, kiedy przyjechałaś tutaj, nie wspo
mniałaś mi o tym drobnym incydencie?
- Chyba żartujesz! Mam jeszcze resztki instynktu sa
mozachowawczego. Wyobrażam sobie, co by było, gdy
bym wspomniała ci o Moorcrofcie. Wolałam to przemil
czeć, zwłaszcza że postawiłam wobec niego sprawę jasno.
Powiedziałam mu, że skoro nie pracuję już w jego firmie,
nie mam żadnych zobowiązań. Jadę do Tucson prywat
nie i w żadnym razie nie będę bawić się w szpiega.
KOWBOJ • 1 0 3
- I Jack przyjął to do wiadomości?
- Rafe, przysięgam, że od tej pory się nie kontak
towaliśmy. Zresztą nie mogłabym mu zdradzić twoich
bezcennych tajemnic, bo ich nie znam.
- Widziałaś dane na temat przejęcia Ellingtona.
- To był kompletny przypadek. Dzisiaj zobaczy
łam je po raz pierwszy. - Margaret z rozpaczą zacis
nęła powieki, a potem wpatrzyła się desperacko
w twarz mężczyzny. - Rafe, nie mam niczego na
potwierdzenie moich słów. Mogę tylko błagać, żebyś
mi uwierzył. Jeśli był przeciek do Moorcrofta, musiał
to zrobić ktoś inny. Rafe, za bardzo cię kocham,
żebym mogła cię zdradzić.
- Nie, Maggie...
- Poczekaj - przerwała mu nerwowo. Wiedziała,
że musi być szczera aż do bólu. - Julie powiedziała mi,
jak ciężką próbą dla twojej dumy było odnalezienie
mnie po roku. Teraz wiem, że miała rację. Wiem, bo
sama przed chwilą zmagałam się ze sobą. Proszę, nie
rujnuj tego, co już odbudowaliśmy. Jest zbyt piękne
i zbyt cenne. Zaufaj mi. Ja cię nie zdradziłam.
- Kochasz mnie?
- Kocham cię, Rafe.
- W takim razie to musiał być Hatcher.
- Co takiego? - Maggie na moment straciła wątek.
- W tej sytuacji tylko Hatcher mógł przekazać
moje tajne dane Moorcroftowi. Wydawało mi się,
że przez ostatnie kilka miesięcy był jakiś dziwny, ale
nie miałem pewności. Jednak na wszelki wypadek
wprowadziłem do komputera kilka fałszywych da
nych, dotyczących Ellingtona. Teraz trzeba tylko
czekać.
1 6 4 • KOWBOJ
Maggie słuchała go z rosnącym roztargnieniem.
- Poczekaj - przerwała nagle. - Czegoś w tej roz
mowie nie rozumiem.
- Przecież sama ją zaczęłaś - wzruszył ramio
nami.
Jeszcze czekała, niepewna jego nastroju. Nie prze
żyłaby, gdyby zaczął z niej kpić.
- Powiedziałeś, że mi wierzysz?
- Maggie, uwierzyłbym ci, nawet gdybyś twier
dziła, że grałaś w śnieżki na pustyni.
- W takim razie, skoro wierzysz mi teraz, dlaczego
nie wierzyłeś mi wcześniej, kiedy pytałeś o spotkanie
z Moorcroftem?
- Maggie, ile razy mam cię zapewniać? - zapytał
cierpliwie. - Przypomnij sobie, jak to było. Pytałem,
czy widziałaś się z nim przed odlotem, a ty po prostu
odpowiedziałaś, że tak.
- Nie mogłam niczego wytłumaczyć, bo żądałeś
tylko najprostszej odpowiedzi.
- Fakt, przyznaję, to był błąd. Powinienem wie
dzieć, że u ciebie nic nie jest proste. Ale przyznaj, co
miałem sobie pomyśleć, kiedy wybiegłaś bez słowa,
nawet nie próbując się usprawiedliwić?
- Że nie przyjechałam tu po to, żeby się zemścić, bo
zemsta nie leży w mojej naturze. Myślałam, że lepiej
mnie znasz. Pewnie powinnam zostać i dopóty wy
krzykiwać ci w oczy, że jestem niewinna, dopóki byś
uwierzył - odparła z gorzką kpiną.
- Nie musiałabyś krzyczeć. Zawsze jestem gotów
cię wysłuchać.
- Tak jak słuchałeś w zeszłym roku? - szydziła.
Rafe westchnął, usiłując nie tracić cierpliwości.
KOWBOJ • 1 6 5
- Maggie, z zeszłym roku mówiłaś mi najgorszą
prawdę i nie uroniłem ani jednego słowa. Teraz mogę ci
powiedzieć, że marzyłem wprost, byś uraczyła mnie
paroma kłamstewkami. Ale nie, ty byłaś szczera aż do
bólu. I musiałem uwierzyć, że jesteś lojalna wobec
Moorcrofta, a nie wobec mnie.
Margaret przymknęła oczy. Szumiało jej w głowie.
- Czy będziesz zdolny mi wybaczyć, Rafe? Nie
wiem, czy uda nam się być ze sobą, jeśli nie zrozumiesz,
dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam.
- Do licha, jasne, że ci wybaczam. - Rafe wyjął
z barku dwie szklanki i nalał w nie whisky. Jedną
podsunął Maggie. Zacisnęła ją w dłoniach.
- Ciężko mi to wyznać, kochanie, ale rok temu
zachowywałem się jak kompletny idiota - przyznał ze
skruchą. -I wiesz co?
- Co takiego? - zapytała ostrożnie.
- Pewnie się zdziwisz, gdy powiem, że bardzo cię
podziwiam za to, co wtedy zrobiłaś. Zachowałaś się
bez zarzutu. Obowiązywała cię lojalność wobec Moor
crofta jako szefa, który ufał ci i dobrze płacił. Mar
twiłaś się, czy rozmawiając ze mną zbyt swobodnie, nie
zaszkodziłaś jego interesom i uczciwie postanowiłaś
mu się przyznać. Mógłbym sobie tylko życzyć, by moi
pracownicy do tego stopnia przestrzegali etyki zawo
dowej.
W pierwszej chwili Margaret nie mogła uwierzyć
w to, co usłyszała. A potem ogarnęła ją fala szalonej,
radosnej ulgi. Impulsywnie odstawiła szklankę, obe
szła biurko i usiadła na kolanach Rafe'a.
- Jesteś niereformowalnym, szowinistycznym, za
cofanym kowbojem, ale i tak cię kocham - wyszep
tała, wtulając głowę w zagłębienie jego ramienia.
1 6 6 • KOWBOJ
- Wiem, Maggie - powiedział niskim, wibrującym
głosem, który zawsze wywoływał w niej drżenie. - By
łem tego prawie pewien, ale ostateczne potwierdzenie
uzyskałem, gdy złapałaś mnie za koszulę, zawlokłaś na
fotel i zaczęłaś błagać o wysłuchanie.
- No, może niekoniecznie błagać.
- Dobrze, Maggie, daj spokój tym ambicjom.
Najważniejsze, że ja też cię kocham. Bardziej niż
kogokolwiek na świecie, wiesz? A na dowód, że nie
jestem pozbawiony wrażliwości, powiem ci, że dosko
nale rozumiem, co czułaś, kiedy zdecydowałaś się tu
przyjść.
- Naprawdę?
- Kotku, przecież to ja pierwszy musiałem schować
swoją dumę do kieszeni, nie pamiętasz?
- Pamiętam - uśmiechnęła się. - Lepiej, żeby żad
ne z nas nie musiało już tego robić. A co z Hatcherem?
- przypomniała sobie nagle.
Rafe przytulił ją mocniej i musnął wargami szyję.
- Nie martw się o niego. Nie zrobił mi szkody, bo za
bezpieczyłem się w porę, podsuwając mu fałszywe dane.
- Dobrze, ale jakie były właściwie jego motywy?
- Czy pytałabyś, dlaczego grzechotnik kąsa?
- Rafe...
- Kochana, daj spokój. - Zamknął jej usta długim
pocałunkiem. - No, teraz lepiej - stwierdził z satys
fakcją, kiedy zaczęła drżeć w jego ramionach. - Bę
dziesz myśleć tylko o mnie, prawda?
Nie czekając na odpowiedź, starym zwyczajem
porwał ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Margaret przeciągnęła się leniwie w skłębionej
pościeli i otworzyła oczy, mrużąc je w ostrym blasku
KOWBOJ • 1 6 7
słońca. Nie odwracając głowy wyczuła, że Rafe już
nie śpi.
- Myślisz o Hatcherze, prawda? - zapytała.
- Tak.
- Co masz zamiar z nim zrobić?
- Zwolnię go.
- A co z Ellingtonem?
- Sam doprowadzę sprawę do końca.
- Po to, żeby pogrążyć Moorcrofta?
- Nie.
- Rafe, powiedz, co właściwie planujesz. Muszę
wiedzieć, czy ta transakcja ma dla ciebie specjalne
znaczenie.
- Maggie, mówiłem już, że to cię nie dotyczy.
Usiadła, odruchowo podciągając prześcieradło do
piersi.
- Dotyczy, Rafe. Mam przeczucie. Proszę, powiedz
mi prawdę. Bez względu na to, jaka ona jest.
Patrzyła na niego w takim napięciu, że wreszcie
z rezygnacją wzruszył ramionami.
- Dobrze, powiem. Tylko nie miej pretensji, bo cię
ostrzegałem. Ta transakacja jest pierwszą kostką do
mina, która upadnie, popychając inne - aż upadnie
„Moorcroft Industries".
Margaret zamarła ze zgrozy.
- Wyjaśnij dokładniej.
- Grałem na ambicji Moorcrofta i podpuszcza
łem go, aż zadłużył się po uszy. Ellington to już za
duży kąsek dla niego. Wykończy się, a wtedy go
dopadnę.
- Chcesz wyeliminować go z rynku? Zniszczyć jego
firmę? Rafe, przecież nie możesz tego zrobić.
1 6 8 • KOWBOJ
- Dlaczego? Sama zobaczysz.
Margaret kurczowo chwyciła go za nagie ramię.
- To przeze mnie, tak? Chcesz zrujnować Moor-
crofta w odwecie za tamte sprawy sprzed roku. Jack
miał rację. Wasza normalna rywalizacja w interesach
zmieniła się w rozgrywkę na śmierć i życie.
- Ona dotyczy tylko jego i mnie. Ty nie masz
z tym nic wspólnego.
- Oszalałeś? Jak mogę pozostać obojętna, skoro
wiem, że stałam się przyczyną tej walki?
- Musisz.
- Rafe, pozwolisz, że zadam ci proste pytanie:
gdyby nie wydarzenia sprzed roku, nie knułbyś teraz
wykończenia Moorcrofta, prawda?
- Prawda - przyznał niechętnie.
- W takim razie robisz to ze względu na mnie.
- Maggie, niepotrzebnie się tak podniecasz. Po
prostu nie rozumiesz wielu rzeczy.
- Rozumiem aż za dobrze. Jesteś opętany myślą
o zemście.
- On musi zapłacić. W ten czy inny sposób, ale musi
- powiedział twardo.
- Nie możesz go winić tylko dlatego, że byłam
wobec niego lojalna. To nie fair, Rafe. Powinieneś
ukarać mnie - nie ustępowała.
- Nie, ty postąpiłaś uczciwie. Zresztą nie winię też
Moorcrofta. A przynajmniej nie z powodu twojej
lojalności.
- Dlaczego w takim razie chcesz go zniszczyć?
- zapytała, zaciskając palce.
- Bo nie mogę mu darować tego, co mówił o tobie,
gdy wyszłaś z jego biura.
KOWBOJ • 1 6 9
Margaret nie wierzyła własnym uszom.
- O Boże, przecież on tylko chciał ci dokuczyć,
kłamiąc, że jestem jego kochanką.
- O to właśnie chodzi - kłamał i obrażał cię.
- Czyżbyś zamierzał bronić mojego honoru?
- Możesz to i tak nazwać. Ten facet cię obraził,
Maggie.
Margaret, całkowicie oszołomiona, wstała z łóżka
i narzuciła na siebie pierwszą rzecz, jaka wpadła jej
w ręce. Była to koszula Rafe'a. Podwinęła zwisające
rękawy i ciężko usiadła na krześle, opuszczając głowę.
Myśl o okrutnej i absurdalnej zemście, dokonanej
w imię jej honoru, była porażająca.
- Rafe, nie możesz tego zrobić - wyszeptała wreszcie.
- No wiesz? Kodeks Zachodu w czystej postaci.
Mam absolutne prawo.
- Rafe, na litość boską, przestań wreszcie widzieć
świat w czarno-białych barwach! - wybuchnęła. - Oj
ciec opowiadał mi o pierwszej rozmowie z tobą.
Pomyśl, co by było, gdyby myślał podobnie jak ty?
W ogóle byśmy się nie spotkali!
- Moorcroft musi zapłacić, Maggie, i nie ma o czym
dyskutować. Trzymaj się od tego z dala - powtórzył
Rafe z tępą zajadłością.
- Zastanów się, co chcesz zrobić. Jack nie zasłużył
na tak okrutną karę. Przecież „Moorcroft Industries"
to dzieło jego życia, tak jak dla ciebie „Cassidy and
Company". A przecież są jeszcze ludzie, którzy tam
pracują. W wyniku tej rozgrywki znajdą się na bruku.
Czy nic cię to nie obchodzi?
- Do cholery, nie próbuj budzić we mnie wyrzutów
sumienia z powodu tego drania i jego firmy - warknął.
1 7 0 • KOWBOJ
- Dobrze, w takim razie pomyśl o mnie i moim
sumieniu. Przez całe życie będę się dręczyć, że niewinni
ludzie ucierpieli z mojego powodu.
- Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? - wy
cedził, z trudem hamując wściekłość. - Żebym spaprał
interes jak ten otumaniony Roarke Cody w twoim
„Brutalu" i pozwolił, by miliony dolarów przeszły mi
koło nosa tylko dlatego, że dama tak sobie życzy?
Margaret zerwała się z krzesła i stanęła przed nim
z rękami wyzywająco opartymi na biodrach.
- Tak, żebyś wiedział, dokładnie tego oczekuję
- wypaliła, patrząc mu prosto w oczy.
Rafe mierzył ją spojrzeniem spod zmrużonych
powiek.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Będę wściekła.
- To mi nie przeszkadza. Ważniejsze jest, czy
będziesz chciała ode mnie odejść?
- Nie. Przecież powiedziałam ci już, że nie odej
dę i dotrzymam słowa. Ale będę naprawdę bardzo,
bardzo wściekła i dam ci to odczuć na każdym
kroku.
- Udowodnij - prowokował.
- Udowodnić? Że jestem wściekła? A co mam
zrobić, żebyś był zadowolony - rzucić się na ciebie
z pięściami? Rozbić ci lampę na głowie? Jeśli chcesz,
proszę bardzo.
- Udowodnij, że nie masz zamiaru mnie zostawić.
- Nie mogę, bo warunkiem musiałaby być akcepta
cja twojego diabelskiego planu. A na to nigdy się nie
zgodzę. Będę walczyć, Rafe. Będę dotąd zatruwała ci
życie, aż odstąpisz od zemsty. Przysięgam!
KOWBOJ • 1 7 1
Rafe wyglądał na coraz bardziej zrelaksowanego.
Z uśmiechem opadł na poduszki i podłożył sobie ręce
pod głowę.
- Nadal nie rozumiesz, Maggie. Chcę, żebyś za
mnie wyszła. Teraz. Zaraz. Polecimy do Vegas.
Margaret gwałtownie wciągnęła powietrze i od
stąpiła krok do tyłu.
- Ślub z tobą? Teraz? Dlaczego? Co to ma udowod
nić? Przecież wiesz, że cię kocham, więc po co ten
pośpiech?
Uśmiech Rafe'a był niebezpieczny. Tak mógłby się
uśmiechać tygrys na widok ofiary.
- Powiedzmy, że nie jestem tak zupełnie cie
bie pewny. Powiedzmy, że chciałbym wiedzieć,
czy tym razem kochasz na tyle mocno, by wyjść
za mnie, choć miałabyś ochotę rozbić mi lampę
na głowie...
Tłumiona furia Margaret znalazła wreszcie ujście.
- Ty wredny, podstępny draniu - Nie panowała
już nad nad sobą. - Nie wystarczyło ci, że przyszłam
tu na kolanach, korząc się przed tobą? Teraz chcesz
jeszcze, żebym wdeptała swoją dumę w pustynny
piach?
Rafe spokojnie pokręcił głową.
- Nie. Chcę być tylko pewien, że jesteś gotowa mnie
poślubić, nawet jeśli wiesz, że nie zdołasz mnie zmienić
i że nie wszystko w moim postępowaniu będzie ci się
podobać.
Margaret westchnęła i rozłożyła ręce w wymownym
geście rezygnacji.
- Dobrze, wyjdę za ciebie.
- Teraz? Zaraz?
1 7 2 • KOWBOJ
- Niech ci będzie. Ale nie myśl, że po ślubie nie
przestanę ci wiercić dziury w brzuchu na temat nie
szczęsnego Moorcrofta.
- Zgoda, układ stoi. A teraz szykuj się. Zaraz
zadzwonię na lotnisko i sprawdzę, kiedy mamy sa
molot.
ROZDZIAŁ
11
Dwa dni po swoim ślubie Rafe wpadł do gabinetu
Moorcrofta, nie zważając na protest dwóch sekreta
rek. Jack uniósł głowę znad papierów i na jego twarzy
pojawił się natychmiast wyraz czujności.
- Witam, Cassidy. Co sprowadza cię do San
Diego?
Zamiast odpowiedzi Rafe cisnął mu na biurko
teczkę z dokumentami na temat Ellingtona. Potem
zdjął swego eleganckiego szarego stetsona i niedba
łym gestem powiesił go na stylowej stojącej lampie.
Wreszcie rozsiadł się w czarnym, skórzanym fotelu
i położył nogi w kowbojskich butach na biurku
Moorcrofta.
- Nie dokończony interes - oznajmił.
Jack spojrzał na niego z wahaniem, ale otworzył
teczkę. Szybko przeglądał dokumenty, błyskawicznie
szacując szanse. Kiedy skończył, jego usta były zaciś
nięte w wąską linię.
- Więc przez cały czas wiedziałeś o wtyczce w two
im biurze, tak? Wiedziałeś, że Hatcher informował
mnie na bieżąco?
1 7 4 • KOWBOJ
- Niezupełnie. Raczej domyślałem się, że coś jest
nie w porządku. W końcu pracowałem z Dougiem parę
lat i był naprawdę świetny. Ale zauważyłem, że
ostatnio się zmienił.
- Prawdopodobnie dlatego, że ty się zmieniłeś.
- Moorcroft odchylił się na oparcie fotela. - A on nie
lubi zmian.
- Tak twierdzisz? Co mu się nie podobało?
- Nie rozumiesz? - zapytał Jack ze złośliwą satys
fakcją. - Przecież byłeś jego idolem, Cassidy. Najszyb
szym rewolwerowcem na Dzikim Zachodzie. Doug
myślał, że pracuje dla najlepszego, a on lubi być po
stronie, która wygrywa. Rok temu uznał, że zaczynasz
wymiękać.
- Nie żartuj...
- Niestety, tak mówił. Twierdzi, że dostałeś obsesji
na punkcie pewnej kobiety i to cię osłabiło. Młody
i marzący o karierze człowiek zawsze szuka swego
idola i czuje się rozczarowany, gdy widzi, że ten idol ma
swoją piętę achillesową. Nie byłeś już tym szybko
strzelnym twardzielem, dla którego pracował z po
święceniem przez trzy lata.
- Tak, chyba rozumiem - pokiwał głową Rafe.
- W ciągu ostatnich sześciu miesięcy zajmowałeś
się wyłącznie knuciem intrygi przeciwko mnie i obmyś
laniem sposobów ściągnięcia panny Lark do swego
łóżka. Doug mógł jeszcze zrozumieć chęć zemsty, ale
zaniedbywanie interesów dla jakiejś baby uważał za
hańbę.
- Zawiodłem go?
- Najprawdopodobniej. I muszę ci powiedzieć, że
bardzo go to podłamało. Kiedy nawiązałem z nim
KOWBOJ • 1 7 5
kontakt, chcąc wysondować, czy uda się go skapto-
wać, był już po prostu gotowy.
- I natychmiast dałeś mu zadanie, by mógł wyka
zać się wobec nowego pracodawcy?
Moorcroft wzruszył ramionami.
- A czego się spodziewałeś?
- Właśnie tego.
- Zrobiłbyś to samo na moim miejscu. Nasze
być albo nie być w biznesie zależy od takich in
formacji, Cassidy. Wiesz o tym równie dobrze jak
ja. Kiedy mamy okazję je zdobyć, korzystamy
z niej.
- Fakt, trudno zaprzeczyć. A przyjmiesz Douga,
kiedy ja go wyrzucę?
- W żadnym razie. Facet udowodnił, że jest sprze-
dajnym typem, który zdradzi każdego szefa. Zresztą
nie będzie mi już potrzebny.
- Tak też myślałem.
Moorcroft jeszcze raz zerknął do teczki.
- Ale w tym przypadku mam wrażenie, że Hatcher
się trochę pospieszył, spisując cię na straty. Od dawna
podsuwałeś mu fałszywki, prawda?
- Tak, prawie od początku.
- A zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Teraz jest już za późno, żebym nadrobił straty.
Gratuluję, Cassidy. Tym razem wygrałeś ty. - Moor
croft odkręcił się razem z fotelem i otworzył ukryty
w szafie barek. - Hatcher mówił, że lubisz whisky.
Napijesz się?
- Jasne.
Jack nalał whisky w ciężkie kryształowe szklanki
i wręczył jedną Rafe'owi. Sam uniósł swoją w toaście.
1 7 6 • KOWBOJ
- Za twoje zwycięstwo - oznajmił. - Teraz jesteś
my jeden do jednego, prawda? Rok temu ja przejąłem
Spencera, a teraz ty - Ellingtona.
- To nie jest takie proste, jak ci się wydaje, Moorc
roft. Przejrzyj dokładnie wydruk na samym końcu.
Moorcroft z wahaniem otworzył teczkę. Znalazł
ostatnią stronę, zawierającą szczegółowe prognozy
finansowe i wydruk. Przeczytał ją dokładnie i spojrzał
na Rafe'a.
- Przejrzałem. I co?
- Ellington był dopiero pierwszym krokiem.
- Aha. Potem ma być Brisken.
- A potem Carlisle.
Jack drgnął.
- Carlisle? - Moorcorft powolnym gestem za
mknął teczkę. - Carlisle ma obecnie największe udzia
ły w „Moorcroft Industries". Wystarczy, że przejmiesz
nad nimi kontrolę, a będę ugotowany.
- Dokładnie, mój drogi.
Moorcroft jednym haustem wypił swoją whisky.
Palce, kurczowo ściskające szklankę, zbielały. Mimo
to spokojnie odstawił ją na miejsce.
- Słowem, miałem rację - stwierdził miękko. - Po
lowałeś na mnie.
- Owszem - przyznał Rafe, w zamyśleniu wpat
rując się w niebo za oknem. - Ellingotn, Brisken,
Carlisle, a potem Moorcroft. Kostki domina upadną
w równiutkim szeregu.
- Dlaczego mi to już teraz mówisz? W ten sposób
dajesz mi czas do podjęcia działań.
- Ponieważ zrezygnowałem ze swoich planów.
W ogóle zmieniłem sposób myślenia. Nie puszczę
KOWBOJ • 1 7 7
w ruch tego domina. Chciałem tylko, żebyś wiedział,
co mogło się stać. Ta satysfakcja będzie musiała mi
wystarczyć. - Rafe uśmiechnął się nieco zgryźliwie.
- Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wielko
duszność? - zapytał czujnie Moorcroft, wyraźnie wę
sząc podstęp.
- Nie czemu, tylko komu. Mojej żonie. Bardzo się
jej nie spodobało, że tak potężne imperium jak twoje
upadnie z jej powodu. Pod pewnymi względami ma
anielską duszę - uśmiechnął się Rafe. - Ale i charak
terek. Potrafi być kąśliwa jak osa. Wyobrażasz sobie,
jakim przeżyciem jest noc poślubna z kobietą, która
robi ci wykład na temat etyki biznesmena?
- Jak rozumiem, mówisz o Margaret Lark? Oże
niłeś się z nią? - Moorcroft usiłował ukryć zasko
czenie.
- Przedwczoraj.
- Moje gratulację - powiedział oschle Jack. - Jes
teś szczęściarzem, Cassidy. Ja też, jeśli ona rzeczy
wiście zdołała odwieść cię od zemsty. Coś mi się zda
je, że ocaliła moją skórę. Ciekawe - aż tak się o mnie
martwiła, że urabiała cię nawet w noc poślubną.
Czemu?
- Nie wyobrażaj sobie za dużo, mój drogi - zgasił
go Rafe. - Nie o ciebie jej naprawdę chodziło, tylko
o dziesiątki niewinnych ludzi, którzy mieli przy tej
okazji wylecieć z pracy. Przecież sam wiesz, jakie są
czystki przy wymuszonym przejęciu, prawda?
- I Margaret nie chciała mieć tego na sumieniu?
- Właśnie.
- Jest kobietą z klasą, prawda?
- O, tak. Szkoda, że zapomniałeś o tym rok temu.
1 7 8 • KOWBOJ
Moorcroft przytaknął bez wahania.
- Przyznaję, że nie powinienem był mówić wielu
rzeczy.
- Nie powinieneś - powiedział cicho Rafe, nadal
wpatrując się w okno.
- A wiesz, dlaczego je powiedziałem?
- Jasne. Pragnąłeś jej i wiedziałeś, że nigdy nie
będziesz jej miał.
- Nigdy. Przez ten czas, kiedy pracowała u mnie,
ani razu nie dała mi znaku zachęty. Całkowicie
ignorowała każdą próbę nawiązania bliższej znajomo
ści. A potem na scenie pojawiłeś się ty i wszyscy
mężczyźni przestali dla niej istnieć.
- Tak, bo jeśli chcesz wiedzieć, miałem w sobie coś,
czego tobie, niestety, brakowało.
- Co mianowicie? - Moorcroft spojrzał z niesma
kiem na haftowane buty na swoim biurku.
- Okazałem się mężczyzną z jej snów. I bohaterem
jednej z jej książek.
- Och, kobiety...
- Taak... - Rafe odstawił szklankę i uśmiechnął się
szeroko. - Maggie powiada, że któregoś dnia kobiety
zapanują nad światem biznesu i zmienią nasze okrutne
prawa.
- Nie mogę się doczekać - stwierdził Jack ironicz
nie. Zerknął jeszcze raz na teczkę, a potem na Rafe'a.
- Czy skończyliśmy już interesy ze sobą, Cassidy?
- Prawie. - Rafe zdjął nogi z biurka i wstał. Zdjął
marynarkę i podwinął rękawy.
- Co robisz? - zaniepokoił się Jack, wstając ró
wnież.
- Kończę transakcję - uprzejmie poinformował go
Rafe. - Możesz zatrzymać sobie swoją spółkę, ale nie
KOWBOJ • rat
pozwolę, żebyś bezkarnie obrażał moją żonę. Wiesz,
Kodeks Zachodu i tak dalej...
- Nie ma sensu, jak sądzę, uwaga, że wówczas nie
była jeszcze twoją żoną? - upewnił się Moocroft.
- Żadnego sensu. Ta kobieta należała do mnie od
chwili, kiedy ją poznałem, choć jeszcze o tym nie
wiedziała. Radzę ci, zdejmij marynarkę. Szkoda, żeby
taki ładny materiał się poplamił.
Jack Moorcroft popatrzył na niego przeciągle,
a potem ze smętnym westchnieniem zdjął marynarkę
i zaczął rozpinać złote spinki przy mankietach.
Rafe podszedł do drzwi i zamknął je starannie.
Kiedy w dziesięć minut później wychodził z gabine
tu, zatrzymał się na moment, by kowbojskim zwycza
jem wcisnąć kapelusz na oczy. Uśmiechnął się na
pożegnanie do dwóch sekretarek.
- Wasz szef odwołuje resztę spotkań na dzisiaj,
miłe panie - oznajmił.
- Co takiego? Wzięłaś ślub? - wykrzyknął Con-
nor, wyskakując z samochodu, by otworzyć drzwi po
stronie Bev. - Ładne rzeczy, jeszcze niedawno skaka
łaś Cassidy'emu do oczu, a kiedy zniknęliśmy na parę
dni, już pognałaś z nim do Vegas. Nie mogliście
przynajmniej poczekać na nas?
- Przykro mi, tatku, ale bardzo się nam spieszyło.
Cześć, Bev. Jak tam było w Sedonie?
- Cudownie, jak zwykle. - Beverly uścisnęła Mag
gie serdecznie, a potem z uśmiechem przyjrzała się
swojej synowej. - Czy ten mój straszny synek napraw
dę się z tobą ożenił?
- Naprawdę, choć ślub był zupełnie wariacki - za
śmiała się Maggie. W głębi duszy ciągle nie była
1 8 0 • KOWBOJ
jednak pewna akceptacji matki Rafe'a. „Bardziej
nadajesz się na jego kochankę niż żonę." Nie zapom
niała tych słów.
- Kochani, nie mogliście mi sprawić większej rado
ści - powiedziała miękko Baverly. - Wiem, że bę
dziesz dla niego wspaniałą żoną. A Rafe wiedział to
zawsze. I nie przejmuj się, że było tak skromnie. Zaraz
to nadrobimy. Już nie mogę się doczekać, kiedy
zaczniemy organizować przyjęcie.
- Och, nie spiesz się tak. Pan młody już zdążył
wyjechać.
- A dokąd go poniosło? - zaniepokoił się Connor,
wyjmując walizkę z bagażnika.
- Wyjechał o świcie i raczył mi tylko powiedzieć, że
musi zdążyć na samolot do Kalifornii - oznajmiła
Maggie. - Od tej pory nie dał jeszcze znaku życia.
Wyobrażacie sobie? Najpierw przysięgał na wszystkie
świętości, że będę dla niego zawsze na pierwszym
miejscu - a kiedy tylko złożyłam podpis na akcie ślubu
- zniknął. Tak krótki miesiąc miodowy powinien się
znaleźć w księdze Guinnessa.
- Co ja słyszę? - Bev zmarszczyła brwi. - Znów te
interesy? Nie mogę uwierzyć, że mógł zrobić coś
takiego.
- A ja mogę - stwierdziła Maggie z dziwnym spo
kojem. -I w tym przypadku nie zamierzam się przej
mować. Domyślam się, dokąd pojechał.
- Serio? - Connor przekrzywił głowę, nasłuchu
jąc. Z oddali gwałtownie narastał znajomy odgłos
silnika. - A dokąd?
- Musiał sfinalizować pewien interes w San Diego
- powiedziała Margaret, z satysfakcją patrząc, jak
mercedes hamuje z piskiem opon na podjeździe.
KOWBOJ » 1 8 1
Rafe wyskoczył z wozu i w tym samym momencie
Maggie rzuciła mu się w ramiona.
- Nie mogłam się doczekać - wyszeptała, tuląc się
do niego.
- Już dobrze, kochanie. - Czule pogładził ją po
włosach.
- Rafe, czy wszystko w porządku? - zaniepokoiła
się nagle.
- Jak najbardziej - uśmiechnął się i zachłannie
pocałował ją w usta.
- Bałam się, że dzisiaj nie przyjedziesz.
- No wiesz, przecież jestem teraz poważnym, żona
tym mężczyzną. Mam obowiązki w domu - oświad
czył z komiczną powagą, po czym zwrócił się ku matce
i Connorowi. - No i co, kocham? - zagadnął z uśmie
chem. - Zdaje się, że od dzisiaj będziemy dużą, szczęś
liwą rodzinką. Ale nie miejcie żalu, jeśli powiem, że
marzę o odrobinie prywatności. Rozumiecie, miesiąc
miodowy...
- Nie martw się, Cassidy, nie będziemy wam sie
dzieli na głowie - zapewnił go Connor. - Mamy jesz
cze w planie Kalifornię. Wpadliśmy tu tylko na chwilę,
żeby zobaczyć, czy nie zrobiliście sobie krzywdy.
- Jak widzisz, udało nam się uzgodnić wspólny
punkt widzenia, choć negocjacje nie były łatwe. Ach,
byłbym zapomniał! - wykrzyknął nagle.
Puścił Margaret, otworzył bagażnik mercedesa
i wyjął z niego duży, płaski pakunek.
- Co to jest? - zapytała z zaciekawieniem.
- Prezent ślubny.
Szybko wyjęła mu go z rąk i niecierpliwymi ruchami
zaczęła rozdzierać papier. Bev i Connor zaglądali jej
przez ramię.
1 8 2 • KOWBOJ
Margaret popatrzyła na Rafe'a rozpromieniona.
W wyciągniętych rękach trzymała obraz Seana Win-
tersa „Kanion".
- Jest piękny, Rafe. Dziękuję.
- Ja tam nie widzę w nim nic poza poplątanymi
liniami. Ale uznałem, że należy inwestować w przy
szłego szwagra - stwierdził szczerze.
W środku nocy Maggie przytuliła się mocniej do
męża. Uśmiechnęła się w półmroku, rysując palcem na
piersi Rafe'a zawiłe wzory.
- Pojechałeś, żeby zobaczyć się z Jackiem Moor-
croftem? - zapytała.
Rafe unieruchomił jej palce i całował po kolei.
- Aha... - mruknął.
- Czy powiedziałeś mu, że może spać spokojnie, bo
już na niego nie polujesz?
- Tak, kochanie.
Margaret uniosła się na łokciu, by lepiej widzieć
twarz męża.
- Rafe, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że potrafiłeś
załatwić tę sprawę w rozsądny, dojrzały i cywilizowany
sposób.
- Bo jestem dojrzałym, rozsądnym i cywilizowa
nym mężczyzną, kochanie - oświadczył z dumą, teraz
z kolei całując wnętrze jej dłoni.
Coś W sposobie, w jaki pochylał głowę, unikając jej
wzroku, zaniepokoiło Maggie.
- I w taki właśnie cywilizowany sposób zachowałeś
się, kiedy rozmawiałeś z Moorcroftem? - upewniła się.
- Oczywiście, kotku. - Już całował jej ramię i po
pychał ją łagodnie na poduszki.
KOWBOJ • 1 8 3
- Żadnego Kodeksu Zachodu i temu podobnych
bzdur? - nalegała, walcząc ze zmysłową pokusą.
- Rafe, chcę wiedzieć, czy przypadkiem nie naroz
rabiałeś?
Wreszcie uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Maggie, moja słodyczko, przecież jestem biznes
menem, a nie rewolwerowcem - oświadczył solennie.
- Chyba ponosi cię twoja pisarska romantyczna wy
obraźnia.
- Nie jestem taka pewna. Moja romantyczna wy
obraźnia sprawdza się doskonale, jeśli chodzi o ciebie
- szepnęła Maggie, zarzucając mu ramiona na szyję.
- Ach, przypomniałam sobie, że rano muszę wysłać
telegram do przyjaciółek.
- Naturalnie, kotku. Wszystko, co zechcesz. Ale
na razie - co byś powiedziała na kolejną nocną prze
jażdżkę?
- Z chęcią. - Przeciągnęła się prowokująco.
Telegram zastał Katherine Inskip Hawthorne na
wyspie Ametyst, kiedy jadła z mężem papaje na
śniadanie. Sarah Fleetwood Trace dostała swój w mo
mencie, gdy wróciła do domu po miodowym miesiącu,
spędzonym na poszukiwaniu skarbów.
„WYSZŁAM ZA KOWBOJA. ABSOLUTNIE
STAROŚWIECKI TYP. KODEKS ZACHODU,
ITD. TROCHĘ NIEOKRZESANY, ALE FAN
TASTYCZNY W SIODLE. MUSICIE GO JAK
NAJSZYBCIEJ POZNAĆ. PROPONUJĘ WSPÓL
NE WAKACJE NA WYSPIE AMETYST.
CAŁUJĘ - MAGGIE"
1 8 4 • KOWBOJ
Sarah natychmiast sięgnęła po słuchawkę i połączy
ła się z wyspą Ametyst.
- Wyobrażasz sobie? - zaczęła bez wstępów. - Po
zwoliła, żeby nazywać ją Maggie!
Z drugiego końca linii dobiegł chichot Katherine.
- Widać, że dziewczyna się zakochała. Jak ci się
podoba pomysł z wakacjami?
- Jest boski - powiedziała z entuzjazmem Sarah,
zerkając na Gideona. - Będziemy razem szukać skar
bu.
- Wszystko wskazuje na to, że już znalazłyśmy
swoje skarby - stwierdziła refleksyjnie Katherine.
- Chyba masz rację, kochana.