Strzelec (org. Shooter) ze zbioru The Acid House, autor: Irvine Welsh, tłumacz: Dusia
1
STRZELEC
- Wyborne casserole, Marge – powiedziałem pomiędzy dwoma kęsami. Naprawdę było dobre.
- Cieszę się, że ci smakuje – oparła, krzywiąc usta w pobłażliwym uśmiechu zza okularów. Marge
była piękną kobietą, bez dwóch zdao.
Delektowałem się, ale Lisa przesuwała jedzenie po talerzu i wydymała wargi.
- Nie smakuje ci, Liso? – zapytała Marge.
Dziecko nie odpowiedziało, tylko pokręciło głową z niezmienną miną.
Oczy Gary’ego płonęły w jego twarzy. Mała Lisa uparcie wbijała wzrok w talerz.
- Ej! Lepiej to zjedz, laluniu! – warknął ostro. Lisa skuliła się, jakby jego słowa ją uderzyły.
- Zostaw ją, Gary. Jeśli nie chce, nie musi jeśd – broniła jej Marge. Gary spuścił dziewczynkę
z oczu. Korzystając z okazji, Lisa poderwała się od stołu i opuściła pokój.
- Co ty sobie… - zaczął Gary.
- Oj zostaw ją – prychnęła Marge.
Gary spojrzał na nią i nerwowo zaczął machad widelcem.
- Ja mówię jedno, a ty drugie. Nic dziwnego, że nie mam odrobiny posłuchu w tym przeklętym
domu!
Marge z zażenowaniem wzruszyła ramionami. Gary miał ognisty temperament i od samego rana
miał parszywy nastrój. Odwrócił się do mnie, błagając o zrozumienie:
- Widzisz, jak tu jest, Jock? Za każdym cholernym razem! Traktują mnie, jakbym był niewidzialny!
W moich pieprzonym domu. Moje własne cholerne dziecko! Moja własna cholerna małżonka, na rany
Chrystusa – jęknął, wskazując na Marge.
- Uspokój się, Gal – powiedziałem. – Marge wspaniale się spisała. Wyśmienite jedzenie, Marge.
To nienormalne, że Lisie nie smakuje, ale wiesz, jak jest z gustami. Każdy ma inne i tak dalej. – Marge
uśmiechnęła się z aprobatą; Gary wzruszył ramionami i wycofał się. Zjedliśmy resztę posiłku,
przerywając wyżerkę sztywnymi, typowymi rozmowami; szanse Arsenalu na mistrzostwo w przyszłym
sezonie były marne, produkty nowego sklepu Co-op w centrum handlowym Galston były
porównywalne do tych ze starego Sainsbury, pochodzenie i orientacja seksualna nowego menedżera,
który przejął Murphy’ego były niepewne, a wady i zalety ponownego otwarcia stacji kolejowej
Przedpola Londynu, która została zamknięta wiele lat temu z powodu pożaru, wróciły jako temat
zawziętych dyskusji.
W koocu Gary odsunął się i ziewnął, a potem przeciągnął się i wstał.
- Niezłe jedzono, laluniu – powiedział z uznaniem. Potem zwrócił się do mnie: - Najedzony?
- Tak – odparłem i wstałem.
Strzelec (org. Shooter) ze zbioru The Acid House, autor: Irvine Welsh, tłumacz: Dusia
2
Gary odpowiedział na pytające spojrzenie, które posłała mu Marge.
- Ja i Jock mamy kilka spraw do omówienia, prawa?
Marge uśmiechnęła się nerwowo.
- Chyba nie zacząłeś znowu kraśd?
- Mówiłem ci, że nie kradłem – odpowiedział agresywnie. Spojrzała na niego przez zwężone oczy
i wykrzywiła wargi. – Obiecałaś! DO JASNEJ CHOLERY, OBIECAŁAŚ! Te pierdoły, które powtarzasz…
- Nie jestem złodziejem! Jock! – zaapelował do mnie. Marge wbiła swoje wielkie, błagające oczy
we mnie. Prosiła, żebym powiedział jej prawdę czy to, co chciała usłyszed? Obietnice Gary’ego. Ile
złożył, ile złamał. Bez względu na to, co odpowiem, i tak będzie zawiedziona: Garym albo kimś innym.
Niektórzy ludzie nie mogą uciec od pewnego rodzaju rozczarowao.
- Nie, to jak najbardziej legalne. Spokojnie – uśmiechnąłem się.
Kłamstwo zabrzmiało tak autentycznie, że Gary nabrał pewności siebie. Robiąc minę
skrzywdzonej niewinności, powiedział:
- Widzisz. Usłyszałaś to prosto ze źródła cnót wszelakich.
Gary poszedł na górę, żeby się odlad. Marge pokręciła głową i zniżyła głos.
- Martwię się o niego, Jock. Ostatnio jest strasznie spięty.
- On też się o ciebie martwi, Marge. Wiesz, jaki jest Gal; zamartwia się o wszystko. Taka jego
natura.
Wszyscy się o coś zamartwiamy.
- Gotowy czy nie? – zapytał Gary, wsuwając głowę przez drzwi.
Wyszliśmy do Tanners. Ja poszedłem na tylną salę, a Gary dołączył do mnie z dwoma kuflami
piwa. Powoli, z koncentracją postawił je na wypolerowanym stoliku. Spojrzał na nie i powiedział
cicho, kręcąc głową:
- To nie Whitworth jest problemem.
- Według mnie jest. Dwoma cholernie wielkimi kupami problemów.
- Nie rozumiemy się, Jock. Nie on tu jest problemem. Tylko ty – wskazał mnie wyprostowanym
palcem wskazującym – i ja. – Ciężko postukał palcami w swoją klatkę piersiową. – Dwa pieprzone
osły. Nie możemy zapominad o szmalu, Jock.
- Jakbym mó…
- Whitworth będzie nas bajerował, blokował i ignorował, dopóki się nie zamkniemy jak dwaj
grzeczni chłopcy – uśmiechnął się ponuro. W jego głosie pobrzmiewał chłód. – On nie bierze nas na
poważnie, Jock.
- Więc co mamy robid, Gal?
- Albo o tym zapominamy, albo zmusimy go, żeby traktował nas poważnie.
Strzelec (org. Shooter) ze zbioru The Acid House, autor: Irvine Welsh, tłumacz: Dusia
3
Pozwoliłem jego słowom ponieśd się echem po mojej głowie. Dwukrotnie sprawdziłem ich
implikacje – implikacje w świecie, który niedawno poznałem.
- To co mamy robid?
Gary nabrał powietrza. Dziwne, że był tak spokojny i opanowany, zwłaszcza w odniesieniu do
jego zachowania przy posiłku.
- Nauczymy sukinsyna, że trzeba nas traktowad poważnie. Damy mu pieprzoną nauczkę.
Pokażemy mu, na czym polega respekt.
Jak mielibyśmy to osiągnąd, doprecyzował po chwili. Mieliśmy się uzbroid i pojechad do domu
Whitwortha w Haggerston. Potem mieliśmy nastraszyd go do siedmiu diabłów i przypomnied o kasie,
którą nam wisiał.
Przemyślałem ten pomysł. Legalne rozwiązanie sprawy nie było możliwe. Moralne i emocjonalne
naciski nic nie dały, a dodatkowo, jak powiedział Gary, nadwyrężyły naszą wiarygodnośd. To była
nasza kasa, a Whitworth miał niejedną okazję, żeby ją zwrócid. Ale bałem się. Mieliśmy otworzyd
parszywą puszkę Pandory i czułem, że taki bieg wydarzeo mógł łatwo wymknąd się spod kontroli. Już
widziałem lekarskie kitle lub gorzej, betonowe buty i nurkowanie w Tamizie, tudzież inne oklepane
wariacje na ten temat, ale prowadzące do tego samego. Sam Whitworth nie byłby problemem, był
ledwie płotką; wygadany, ale nieskory do przemocy. Problem w tym, jakie miał kontakty. Niedługo się
dowiemy. Musiałem się z tym pogodzid. Inaczej bym nie wygrał. Gdybym się nie zgodził, stracilibyśmy
z Garym wiarygodnośd, a ja potrzebowałem go bardziej niż on mnie. Co więcej, ktoś miałby moje
pieniądze, a ja zostałbym spłukany i targany nienawiścią do samego siebie, bo tak szybko się
poddałem.
- Sprowadźmy go do parteru – powiedziałem.
- Mój człowiek. – Gary poklepał mnie po plecach. – Zawsze wiedziałem, że masz do tego jaja,
Jock. Pokażemy temu chujowi Whitworthowi, kto tu rządzi.
- Kiedy? – zapytałem, czując lekkie mdłości z podekscytowania i zniecierpliwienia.
Gary wzruszył ramionami i uniósł brwi.
- Nigdy nie będzie lepiej niż teraz.
- W sensie teraz zaraz? – sapnąłem. Był środek dnia.
- Dziś w nocy. Podjadę po ciebie o ósmej.
- Ósma – przytaknąłem słabo. Ostatnimi czasy miałem naprawdę dziwne przeczucia co do
niepewnego zachowania Gary’ego. – Słuchaj, Gal, między tobą i Tonym Whitworthem chodzi tylko
o kasę, czy o coś jeszcze?
- Forsa wystarczy, Jock. Nawet z nadmiarem – powiedział, osuszając kufel i wstając. – Idę do
chaty. Też powinieneś. Nie chciałbyś wypid za dużo Jonathanów Rossów – wskazał na moją szklankę.
– Czeka nas robota.
Strzelec (org. Shooter) ze zbioru The Acid House, autor: Irvine Welsh, tłumacz: Dusia
4
Obserwowałem, jak celowo zataczał się w drodze do wyjścia. Zatrzymał się tylko, żeby pomachad
stojącemu za barem Gerry’emu O’Haganowi.
Wyszedłem niedługo potem, słuchając rady Gala odnośnie ograniczenia spożycia napojów
wyskokowych. Poszedłem do sklepu sportowego w Dalston i kupiłem kij baseballowy. Rozważałem
zakup okularów narciarskich, ale to byłoby zbyt oczywiste. Poszedłem więc do Armii i Marynarki po
kominiarkę. Siadłem w domu, przez chwilę nie mogąc patrzyd na swoje zakupy. Później podniosłem
kij i zacząłem nim machad. Wyciągnąłem materac z łóżka i oparłem go o ścianę. Zacząłem w niego
walid kijem, sprawdzałem zamachy, pozycję i wyważenie. Z kolejnymi machnięciami pozbywałem się
niepewności, zacząłem kiwad się i warczed jak wariat.
Niebawem nadeszła pora. Wybiła ósma i pomyślałem, że może Gary się opamiętał i odwołał całą
wyprawę, byd może Marge coś wyczuła i zaczęła drążyd temat. Gdy cyfrowy wyświetlacz na budziku
wskazywał 8:11 usłyszałem klakson. Nawet nie pochodziłem do okna. Wziąłem kominiarkę oraz kij
i ruszyłem na dół. Trzymałem broo słabo i bez emocji.
Zająłem miejsce pasażera.
- Widzę, że się przygotowałeś – powiedział z uśmiechem Gary. Ten dziwny grymas pozostał na
jego twarzy, jak przyklejona upiorna maska.
- A ty co masz? – zapytałem. Bałem się, że miał nóż.
Serce mi zamarło, kiedy wyjął spod fotela pistolet z krótką lufą.
- O nie, chłopie. Nic z tego. – Zamierzałem wysiąśd z samochodu. Położył mi rękę na ramieniu.
- Wyluzuj. Nie jest naładowany, okej? Znasz mnie, Jock, na litośd boską. Nie jestem pieprzonym
snajperem i nigdy nie byłem. Zaufaj mi trochę.
- Chcesz mi wmówid, że jest pusty?
- Jasne że jest pusty, łosiu. Myślisz, że zwariowałem? W ten sposób nie będzie nam potrzebna
przemoc. Żadnych nerwów, nikomu nic się nie stanie. Coś mi mówi, że ludzie się zmieniają, kiedy
mają przed sobą pistolet. Ja to widzę tak: chcemy kasy. Nie chcemy nic robid frajerowi; zależy nam na
odzyskaniu szmalu. Jeśli się zagalopujesz z tym kijem, zrobisz z niego krwawą miazgę. Wtedy nie
dostaniemy forsy. Zastraszymy go i pokażemy mu to – pomachał pistoletem, który teraz przypominał
zabawkę – a on wysra nam czeki.
Musiałem przyznad, że jego wersja była dużo prostsza. Nastraszenie Whitwortha było lepsze niż
robienie mu krzywy. Draśnij gościa, a on zaraz znajdzie sobie bandę mścicieli. Jeśli nastraszy się go
pistoletem, powinien zajarzyd, że nie warto z tobą zadzierad. My wiedzieliśmy, że pistolet nie był
naładowany, ale Whitworth nie. Kto by ryzykował?
Mieszkanie Whitwortha znajdowało się na parterze wybudowanej w latach sześddziesiątych
kamienicy przy Queensbridge Road. Było ciemno, ale nie bardzo. Zaparkowaliśmy samochód kilka
metrów od drzwi wejściowych. Zastanawiałem się, czy założył kominiarkę, ale odrzuciłem ten pomysł.
Strzelec (org. Shooter) ze zbioru The Acid House, autor: Irvine Welsh, tłumacz: Dusia
5
Gary nie miał maski, a poza tym chcieliśmy, żeby Tony Whitworth wiedział, z kim miał do czynienia.
Ukryłem kij pod płaszczem i wysiadłem z samochodu.
- Dzwoo – ponaglił mnie Gary.
Nacisnąłem przycisk.
Zalśniło światło na korytarzu, pojawiło się w szczelinie pod drzwiami. Gary włożył rękę pod
płaszcz. Drzwi się otworzyły i stanął w nich chłopiec w wieku około ośmiu lat, w dresach Arsenalu.
- Jest Tony? – zapytał gary.
Na to się nie przygotowałem. Zrobiłem z Whitwortha postad z kreskówki, stereotypowego
alfonsa-cwaniaka, żeby usprawiedliwid to, co mieliśmy zrobid. Nie wyobrażałam go sobie jako
prawdziwego człowieka, z dziedmi i ludźmi, którzy mu ufali, może nawet kochali. Próbowałem dad
Gary’emu znak, że to złe miejsce i pora, ale chłopiec zniknął w głębi domu, a jego miejsce niemal
natychmiast zajął Whitworth. Miał na sobie biały t-shirt i dżinsy, a także szeroki uśmiech na twarzy.
- Chłopcy – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Dobrze was widzied! Mam coś dla was, jeśli… -
przerwał w połowie zdania, szerzej otworzyło oczy, a z jego twarzy odpłynęła cała krew. Jej połowa
skurczyła się, jakby miał jakiś dziwny tik.
Gary wyjął pistolet i mierzył w niego.
- O nie, na bogów, mam to, czego chcecie, Gal. Właśnie to chciałem powiedzied… Jock…
- Gal… - zacząłem, ale on mnie zignorował.
- A żebyś wiedział ciulu! – warknął do Whitwortha i nacisnął spust.
Rozległ się głośny huk, a Whitworth jakby zniknął w domu. Przez chwilę wyglądało to jak iluzja,
jakby nigdy go przed nami nie było. W ułamku sekundy pomyślałem, że padłem ofiarą zaplanowanej
podpuchy pomiędzy Galem i Tonym Whitworthem. Zacząłem się śmiad. I spojrzałem do holu. Leżało
tam podrygujące ciało Tony’ego Whitwortha. Tam, gdzie kiedyś miał twarz, teraz widniała zniszczona,
zmiażdżona masa krwi i szarej substancji.
Nie pamiętam, co było później. Pamiętam dopiero to, że siedziałem w samochodzie i jechaliśmy
wzdłuż Balls Pond Road. Pamiętam, że wysiedliśmy, przesiedliśmy się do innego auta i pojechaliśmy
ku Stoke Newington. Gary zaczął się śmiad i paplad, jakby był na haju.
- Widziałeś jego parszywą mordę?
Miałem wrażenie, że nadpał się heroiną.
- Widziałeś? – zapytał i złapał mnie za nadgarstek. – Jock, naprawdę strasznie mi głupio, chłopie,
sorki że cię w to wciągnąłem. Nie zrobiłbym tego sam. Musiałem to zrobid, Jock, musiałem się go
pozbyd. Kiedy byłem w Buszu, dużo się o nim nasłuchałem. Cały czas o nas gadał, kręcił się wokół
Marge, chwalił się forsą. Marge w koocu pękła, Jock, i powiedziała mi wszystko. Nie winię jej, Jock,
wcale nie, to moja wina, że dorobiłem się rogów. Powinienem przy niej byd. Każda baba ze starym
facetem będzie ciągnęła do młodszego i forsiastego. Ale ten chuj dobierał się do małej Lisy, Jock.
Strzelec (org. Shooter) ze zbioru The Acid House, autor: Irvine Welsh, tłumacz: Dusia
6
Kazał jej przed sobą klęknąd i chyba wiesz, co dalej, Jock? Nie? Zrobiłbyś to samo, Jock, nie mów, że
nie, bo będziesz pieprzonym kłamcą; gdyby chodziło o twojego dzieciaka, zrobiłbyś to samo. Ty i ja
jesteśmy tacy sami, Jock, dbamy o siebie nawzajem. Kiedyś oddam ci tę forsę, Jock, przysięgam, że
oddam, wierz mi, chłopie, wyprostuję to. Nie mogłem zrobid nic innego, Jock, musiałem to z siebie
wyrzucid. Próbowałem to ignorowad. Dlatego chciałem pracowad z Whitworthem, połapad się w jego
sposobie działania, sprawdzid, czy można go jakoś zagiąd. Myślałem o dobraniu się do któregoś z jego
bachorów, oko za oko i tak dalej. Ale nie zrobiłbym nic takiego, Jock, nie małemu dziecku. Czułbym
się jak bestia, jak pierdolony zboczuch…
- No
- Sorki, że cię w to wciągnąłem, Jock, ale gdybyś dowiedział się prawdy, nie zostawiłbyś tego
w ten sposób. Musiałem cię wciągnąd. Daj spokój, Gal, tak mówiłeś; jesteśmy kumplami i tak dalej.
Byłeś jak mój cieo. Próbowałem dad ci jakoś znad, ale nie, ty nic nie łapałeś. Musiałem sam pchnąd
kację do przodu, co nie? Tak musiało się stad, Jock; jesteśmy kumplami, partnerami.
Wróciliśmy do mojego domu. Pustego mieszkania, pomimo dwóch osób w środku. Usiadłem na
kanapie, Gary na krześle naprzeciw. Włączyłem radio. Wyprowadziła się i zabrała rzeczy kilka
miesięcy wcześniej, ale ciągle były tu jej slady; rękawiczka, szalik, powieszony na ścianie plakat,
rosyjskie laleczki z Covent Garden
1
. Takie przedmioty zawsze pojawiały się w najbardziej stresujących
momentach. Teraz mnie przytłaczały. Gary i ja siedzieliśmy, pijąc wódkę i czekając na wieści.
Po pewnym czasie Gary poszedł się odlad. Kiedy wrócił, miał broo. Usiadł na krześle naprzeciw
mnie. Pogładził palcami wąską lufę. Kiedy się odezwał, miał dziwny głos; odległy i bezpłciowy
- Widziałeś jego mordę, Jock?
- To nie było śmieszne, Gal, ty durny chuju! – syknąłem. Gniew wreszcie przemógł mój strach.
- Jasne, ale jego pysk, Jock. Ten jego pyszałkowaty uśmieszek. Prawda, że ludzie się zmieniają,
kiedy mają przed sobą broo.
Patrzy prosto na mnie. Celuje we mnie.
- Gal… nie żartuj sobie, chłopie… nie żartuj…
Nie mogę oddychad, kości mi drżą; całe moje ciało, od stóp w górę, trzęsie się w paskudnym
rytmie.
- Tak – mówi. – Ludzie zmieniają się, kiedy mierzy się w nich z pistoletu.
Wciąż mierzy we mnie z pistoletu. Przeładował go, kiedy lał. Jestem tego pewny.
- Słyszałem, że często odwiedzałeś moją żonkę, kiedy mnie nie było – mówi cicho, beztrosko.
Próbuję coś powiedzied, argumentowad, prosid, ale głos zasycha mi w gardle. Dociska palec do
spustu.
1
Covent Garden – dzielnica Londynu