MARY LYNN BAXTER
Pewnego lata w Lufkin
Boot Scootin’
Tłumaczył: Michał Wroczyński
Rozdział pierwszy
Kelly Warren popatrzyła na leżącą przed nią kartkę
papieru i zmarszczyła brwi. Po chwili zgniotła ją w kulkę
i cisnęła w stronę kosza na śmieci.
– Dwa punkty – mruknęła z gorzkim uśmiechem,
gdy kulka wpadła prościutko do kosza.
Podniosła się z krzesła i rozciągnęła nieco
zdrętwiałe mięśnie. Uśmiech z jej twarzy zniknął. Dzień
nie zaczął się najlepiej. Była dopiero dziewiąta rano, a
ona zdążyła już pokreślić i podrzeć kilka projektów.
Może w ogóle nie trzeba było zaczynać dziś pracy,
zwłaszcza że obchodziła właśnie dwudzieste siódme
urodziny? Może po prostu powinna zamknąć sklep na
cztery spusty, wrócić do babci i spędzić dzień na robieniu
czegoś cudownie nieodpowiedzialnego?
Kelly zmarszczyła czoło i przez chwilę rozważała
ten pomysł. Nie, przecież właśnie teraz zajmowała się
czymś cudownie nieodpowiedzialnym; robiła dokładnie
to, co zawsze chciała robić, a nie to, czego chciał jej
ojciec. Jej marzenia spełniły się i od niedawna
prowadziła własny interes: niewielki sklepik z
artykułami papierniczymi i upominkami, który nazwała
„Pierwsza klasa”. Od pewnego też czasu projektowała
artystyczne pocztówki. Gdyby udało się zainteresować
nimi którąś z dużych firm zajmujących się dystrybucją
kart pocztowych – to właśnie projektowanie miało stać
się w przyszłości głównym zajęciem Kelly.
Zanim przeprowadziła się do domu babci w Lufkin,
sennym miasteczku we wschodnim Teksasie, Kelly
mieszkała w Houston z apodyktycznym ojcem. Przez
pięć lat, jakie minęły od chwili ukończenia przez nią
uniwersytetu, była posłuszna mu we wszystkim, a
zajmowała się głównie prowadzeniem domu. W końcu
miała już serdecznie dość Simona Warrena, jednego z
magnatów w branży spożywczej, i jego kaprysów
właściwych ludziom, którzy mają nadmiar bogactwa.
Zrezygnowała z blasku dostatniego życia w wielkim
mieście i wybrała skromne, senne Lufkin.
Często dumała nad tym, jak ułożyłby się jej los,
gdyby matka nie zmarła wkrótce po porodzie. Zapewne
wszystko potoczyłoby się inaczej. Ojciec miałby więcej
wsparcia ze strony żony i nie wyręczałby się nieustannie
córką.
Prowadzenie domu i wystawnego życia męczyło ją.
Te nie kończące się przyjęcia, partie brydża, tabuny
„przyjaciół” nudnych jak flaki z olejem... Jedyną
czynnością, która dawała jej pewną satysfakcję była
dobroczynność, lecz i ona nie była w stanie wzbudzić w
sercu Kelly zapału i entuzjazmu.
Po śmierci bliskiej przyjaciółki i po zawale serca,
jaki przeszła jej ukochana babcia, Kelly uświadomiła
sobie, jak kruche i drogocenne jest życie. A ona tak
beztrosko je marnowała! Kiedy więc Simon wspomniał,
że zamierza umieścić babcię w domu opieki, odparła mu,
że wyjedzie z Houston, osiądzie w Lufkin i sama zajmie
się Claire.
Pół roku po przeprowadzce Kelly, która po matce
odziedziczyła zdolności artystyczne, postanowiła
otworzyć sklep. W podjęciu tej niełatwej decyzji
niezwykle pomogła jej babcia.
– Czyś ty rozum straciła? – zapytał Simon, gdy
córka wyjawiła mu swe plany.
– Nie, tato – odparła spokojnie. – Przeciwnie.
Zamierzam po prostu zająć się tym, co mnie interesuje, a
nie tym, co ty uważasz dla mnie za dobre.
Niebieskie oczy Simona, takie same jak jego córki,
rozbłysły.
– No cóż, powiem ci otwarcie. Nic z tego nie
wyjdzie.
– Dlaczego? – zapytała ostro Kelly.
– Dlatego, że nie masz za grosz samodyscypliny. Od
czasu ukończenia szkoły nie możesz jakoś zabrać się za
nic poważnego.
– A czyja to wina? – spytała gniewnie.
– Dobrze już, dobrze – uspokoił ją. – Skoro chcesz,
zacznij to swoje wariactwo. Zobaczysz, że szybko ci
wywietrzeje z głowy. Ale kiedy ci się nie powiedzie i
galopem wrócisz do domu, nie mów, że cię nie
ostrzegałem.
Słowa te tylko rozjuszyły Kelly i podrażniły jej
ambicję. Jeśli w przyszłości ktoś będzie musiał przyznać
komuś słuszność, to ojciec jej, nigdy odwrotnie. Żeby
udowodnić mu, że to nie on miał rację, była gotowa
błagać na kolanach wszystkich bliższych i dalszych
znajomych, żeby przyjeżdżali do Lufkin i robili zakupy
w jej sklepie. Musiała jednak z satysfakcją przyznać, że
nie było potrzeby chwytania się aż tak drastycznych
środków. Jej sklep funkcjonował zaledwie od dwóch
tygodni i już cieszył się sporym zainteresowaniem
klientów.
Nie znaczyło to wcale, że zarabiała masę pieniędzy.
Na razie w jej sklepie wiele osób pojawiało się tylko po
to, żeby się rozejrzeć. Prawie wszystkie obiecywały
jednak, że jeszcze wrócą. Kelly modliła się o to w duchu.
Nie tyle przy tym chodziło jej o pieniądze, co o
sprawdzenie się, potwierdzenie, że podjęła słuszną
decyzję i że uda jej się zrealizować własne marzenia.
Kwestia finansowa mogła zejść na dalszy plan. Wkrótce
po jej urodzeniu bowiem, babcia Claire utworzyła w
banku fundusz dla Kelly i gdy wnuczka ukończyła
dwadzieścia pięć lat, wszystkie pieniądze przeszły na jej
własność.
Zresztą, dla Kelly zawsze bardziej niż pieniądze
liczyła się niezależność i satysfakcja z wykonywanej
pracy.
Przerwała te rozmyślania i zerknęła na zegarek. Za
pół godziny, równo o dziewiątej trzydzieści, otworzy
sklep. Zeszła z poddasza, gdzie od siódmej rano
próbowała wymyślić pocztówkę, jakiej jeszcze nie było,
do mieszczącej się na parterze kuchni i nastawiła wodę
na kawę. Po kilku minutach, trzymając już w dłoniach
parujący kubek, przeszła do głównego pomieszczenia, w
którym znajdował się sklep.
Przystanęła w progu, by spojrzeć na swe dzieło.
Próbowała patrzeć na wszystko oczyma klientów.
Jednego była pewna – jej sklep całkowicie różnił się od
innych.
Mieścił się w starym ceglanym budynku, który
Kelly chwilowo wynajmowała, lecz w przyszłości
zamierzała wykupić. Budynek stał w centrum
miasteczka, co zapewniało doskonałą lokalizację, oraz
miał w sobie wiele uroku, na czym Kelly zależało
najbardziej. Poza kuchnią dla klientów przeznaczony był
cały parter. Mogli w nim kupić artykuły piśmiennicze,
kartki pocztowe, zaprojektowane, namalowane i
wydrukowane przez Kelly, oraz całą masę innych
„śliczności”: koszyczki, saszetki w kształcie serduszek,
najprzeróżniejszej wielkości i kształtu ramki do zdjęć i
obrazków, stroiki, bukieciki, dzbanuszki, świece i
różnych rodzajów potpourri.
Poddasze Kelly przerobiła na pracownię. W dachu
zainstalowała olbrzymie okno, które zapewniało
odpowiednią ilość światła do pracy. To tu właśnie
powstawały jej oryginalne pocztówki.
Teraz więc, przed kolejnym dniem pracy, Kelly
spoglądała z dumą na swe dzieło. Nie wyrobiła sobie
jeszcze w mieście marki, ale wszystko było przed nią.
Minęły dopiero dwa tygodnie. Zresztą raczej by umarła,
niż miała zrezygnować. Po ojcu i babci odziedziczyła
nieprawdopodobny wręcz upór.
Odstawiła kubek, usiadła za kasą i otworzyła
szufladkę z pieniędzmi. Chwilę później usłyszała dźwięk
dzwonka zawieszonego nad drzwiami wejściowymi.
Uniosła głowę i spojrzała w uśmiechniętą twarz klienta.
Wiele godzin później Kelly masowała zdrętwiały
kark. Ależ była zmęczona! Po całym dniu obsługiwania
klientów to jednak miłe zmęczenie, pomyślała,
spoglądając na zegar, którego wskazówki wskazywały
siedemnastą. Za pół godziny zamknie sklep, pojedzie do
domu i resztę dnia swoich urodzin spędzi z babcią.
Nieoczekiwanie znów zabrzmiał zawieszony nad
wejściem dzwonek. Kiedy odwróciła się w stronę drzwi,
ze zdumienia szeroko otworzyła usta.
Widząc zaskoczenie na jej twarzy, klient, wysoki
mężczyzna, uśmiechnął się i powiedział:
– Zamknij buzię, bo złapiesz zarazki.
– Charles! Co tutaj robisz? – zapytała Kelly, nie
przestając gapić się na Charlesa Liptona, znajomego
prawnika, z którym spotykała się dość często, zanim nie
wyprowadziła się z Houston.
– To chyba oczywiste.
Rozpiął marynarkę drogiego garnituru i usiadł przy
końcu lady na krześle przeznaczonym dla klientów,
którzy zamierzali zabawić w sklepie trochę dłużej.
– Co jest takie oczywiste?
– Ej, Kelly – Charles uniósł brew – przecież dzisiaj
są twoje urodziny! Pomyślałem, że zechcesz je uczcić.
Może wybierzemy się gdzieś do miasta?
Kelly przesłała mu uprzejmy uśmiech. Żywiła
wobec Charlesa mieszane uczucia. Mówiąc zaś ściślej –
niezbyt przyjazne. Robiła jednak wszystko, by nie dać po
sobie tego poznać. Charles Lipton podobał się jej ojcu.
Był człowiekiem, jakiego Simon życzyłby sobie na
zięcia: trzeźwo myślący, solidny, z głową do interesów,
potomek jednej z najbogatszych rodzin w Houston,
spadkobierca sieci hoteli. Wszystkie te cechy nudziły
Kelly śmiertelnie. Jedynie w samym wyglądzie Charlesa
nie było nic nudnego.
Mimo że liczył tylko metr siedemdziesiąt wzrostu,
był przystojny niczym gwiazdor filmowy. Miał gęste
jasno-kasztanowe włosy i zielone oczy, główną zaś
atrakcję stanowił jego uśmiech. Wydawało się, że
Charles Lipton doskonale wie, kiedy rozjaśnić nim
twarz, prezentując przy tym imponujący garnitur
olśniewająco białych zębów.
Plusy te nie potrafiły wszakże zmienić opinii Kelly,
że Charles Lipton jest typem człowieka, który ma
przekonanie, iż na wszystkim zna się najlepiej, i właśnie
przez to jest niezwykle irytujący.
– No, to jak będzie? – zapytał z naciskiem.
– Cóż, skoro jechałeś dwie i pół godziny tylko po to,
żeby mnie zobaczyć, jak mogłabym odmówić?
Charles wstał jak na komendę, a jego twarz znów
rozpromienił ów słynny olśniewający uśmiech.
– Nie mogłabyś – przyznał.
Dopiero po kilkunastu minutach, gdy znaleźli się już
na podjeździe prowadzącym do domu babci i mieli
wysiadać z samochodu, Kelly uświadomiła sobie, że
Charles ani słowem nie skomentował jej sklepu – nie
pochwalił, nie zganił, nie wygłosił na jego temat
jakiejkolwiek uwagi.
Zmartwiło ją to, ale tylko na chwilę. Jakie znaczenie
ma opinia takiego sztywniaka?
– Czeka was uroczy wieczór.
Kelly uśmiechnęła się do Claire, nachyliła i
pocałowała w policzek; babcia miała skórę cienką jak
pergamin.
– Tak – odparła. – Martwię się tylko, że zostawiamy
cię tu samą. – Zrobiła smutną minę, a Charles poważnie
pokiwał głową.
– Zupełnie niepotrzebnie – odrzekła Claire. –
Przecież dzisiaj są twoje urodziny. No, idźcie już.
Zresztą za chwilę w telewizji zaczyna się mój ulubiony
program.
Kilka minut później Kelly i Charles znaleźli się
znów przed domem. Był lipiec i, mimo że dochodziła
dwudziesta, słońce przygrzewało jeszcze mocno. Charles
otworzył drzwi swego lincolna i wpuścił do środka
Kelly.
Kiedy zajął miejsce za kierownicą i uruchomił
silnik, odwrócił się w jej stronę i zapytał:
– Dokąd?
– Do „Boot Scootin”.
– Słucham? – Charles zamrugał oczyma.
– „Boot Scootin”.
– Jeśli to miejsce, o jakim myślę, wybij to sobie z
głowy. Chciałem cię zabrać na kolację do jakiegoś
wytwornego lokalu.
– A to, z kolei, ty możesz wybić sobie z głowy. Nie
zapominaj, że to moje urodziny.
Charles zacisnął dłonie na kierownicy i cicho zaklął.
– W porządku. Co to za lokal?
– Klub taneczny z muzyką country-and-western.
– I wypożyczalnią rewolwerów przy wejściu – dodał
złośliwie. – O ile naturalnie nie posiadasz własnego.
– Bardzo śmieszne.
– Uwierz mi, naprawdę chcę cię zabrać do dobrej
restauracji.
– A ty posłuchaj, jeśli nie chcesz jechać ze mną,
powiedz. Pojadę sama.
– Jasne, jestem bardziej niż pewien, że dokładnie tak
byś zrobiła.
– Na twoim miejscu nie byłabym tak uparta –
ostrzegła Kelly. Korciło ją, by oświadczyć Charlesowi,
że na ten wieczór miała już inne plany.
– No dobrze. Niech ci będzie. Najpierw wpadniemy
gdzieś, żeby coś przekąsić, a potem – do „Boot Scootin”.
– Poza tym że uwielbiam tańczyć, istnieje inna
jeszcze przyczyna, dla której chcę pojechać właśnie tam.
Popatrzył na nią z rozpaczą.
– Mówisz poważnie?
– Pracuję właśnie nad westernowymi pocztówkami,
wiesz, takie z motywami z Dzikiego Zachodu... Wiem,
że jest na nie ogromny popyt, a nikt jeszcze się tym nie
zajął.
Charles wyprowadził samochód na ulicę.
– Skoro tak mówisz...
Niebawem siedzieli już przy stoliku w klubie „Boot
Scootin”, a salę wypełniały dźwięki najnowszego
przeboju country. Czekając na zamówione drinki, Kelly
rozglądała się wokół z rosnącym zainteresowaniem.
Przytupywała nogą w rytm muzyki i ogarniała ją coraz
większa ochota do tańca. Napominała się jednak w
duchu, że przede wszystkim musi dokładnie rozejrzeć się
po lokalu, ostatnio najmodniejszym w miasteczku. Jej
uwagę zwracał rozległy owalny parkiet taneczny
pośrodku, a przede wszystkim rustykalne dekoracje:
stare sprzęty, koła, elementy strojów i uprzęży. Starała
się zapamiętać wszystko jak najdokładniej.
– No i co o tym myślisz? – zapytał Charles, kiedy
kelnerka przyniosła im napoje.
– Jest lepiej, niż się spodziewałam.
Charles pociągnął ze szklanki tęgi łyk whisky z
samym tylko lodem.
– Cieszę się, że ci się tu podoba.
Ledwo skrywany sarkazm w jego głosie nie uszedł
uwagi Kelly. Miała ochotę udusić tego faceta!
Zachowując jednak pozorny spokój, upiła tylko łyk
wody mineralnej i wróciła do obserwowania sali.
– Przy barze stoi jakiś typek, który bez przerwy na
ciebie patrzy.
Kelly nie spojrzała nawet w tamtym kierunku.
– I co z tego? W takich miejscach to rzecz całkiem
normalna.
– I dlatego właśnie nie chciałem tu przychodzić –
odburknął Charles.
Kelly uniosła brwi.
– Proszę, proszę, co ja widzę. Humorek coraz
gorszy.
– Poklepała Liptona po dłoni. – Daj spokój, dobrze?
Chcę tańczyć.
– A jeśli ja nie chcę? – zapytał, wyraźnie
rozdrażniony.
– To możesz wrócić – odparła słodziutkim głosem.
– Nie będziesz się nudził.
Charles uśmiechnął się krzywo i gwałtownie wstał.
– Zgoda, wygrałaś – powiedział, biorąc Kelly za
rękę.
– Chodźmy na parkiet.
W chwilę później znaleźli się na środku sali, a Kelly
zaczęła prowokacyjnie kołysać w tańcu biodrami.
Rozdział drugi
Tucker Garrett stał oparty o najbliższy kręgu
tanecznego róg baru. Sprawiał wrażenie, jakby
otaczający świat w ogóle go nie interesował. Każdy
jednak, kto znał choć trochę Tuckera, wiedział, że jest
zupełnie
odwrotnie.
Pod
maską
niemrawego,
staromodnego poczciwca krył się pełen energii, przekory
i fantazji mężczyzna.
Teraz było podobnie. Tucker zachowywał
wprawdzie kamienną twarz, lecz gdy obserwował
tańczącą na parkiecie blondynkę, czuł, że rozpiera go
energia, że rośnie w nim napięcie, jakiego nie
doświadczył od dawna. O ile w ogóle kiedykolwiek w
swoim życiu odczuwał podobne napięcie!
Do licha, była śliczna! Delikatne rysy, modnie
obcięte, krótkie jasne włosy. Nie widział jej oczu, lecz
mógłby się założyć o wszystko, że są równie piękne jak
buzia... Ale to jej ciało o szczupłych biodrach i nie
kończących się nogach, poruszające się idealnie w rytm
dynamicznej muzyki sprawiało, że Tuckerowi
gwałtownie rosło ciśnienie krwi. Żeby uspokoić
rozbudzone zmysły, zaklął pod nosem i głęboko
odetchnął. Niewiele to pomogło. W miarę jak tempo
muzyki rosło, dziewczyna coraz szybciej poruszała
biodrami, a jemu ciśnienie rosło jeszcze bardziej.
Tucker Garrett miał trzydzieści pięć lat, ale nie
widział jeszcze w życiu kobiecych bioder, które by w tak
doskonały sposób wypełniały nienagannie skrojone
dżinsy. No i naturalnie nie mógł przeoczyć jej piersi.
Były krągłe i sterczały przepysznie pod pomarańczową
jedwabną bluzką.
Nad górną wargą mężczyzny pojawiły się kropelki
potu. Ponownie zaklął. Do licha, zachowywał się jak
jeleń podczas rui. A wszystko to na sam tylko widok
kobiety. Co by się z nim stało, gdyby jej dotknął!
Odwrócił wzrok, widząc, że powolnym, niezdarnym
krokiem zbliża się do niego James Arnold, nazywany ze
względu na gburowatą i burkliwą naturę Ponurakiem. W
pierwszej chwili Tucker był zły na niego, że przerwał mu
szalone myśli i chciał go zdrowo ochrzanić. Spojrzał
jednak na drewnianą nogę Ponuraka i tylko się
uśmiechnął.
– Co cię tak bawi? – zapytał James-Ponurak.
– Nic.
– Przyszło sporo ludzi, prawda?
– Najlepsze jeszcze przed nami – wymamrotał
Tucker, ponownie wlepiając wzrok w poruszającą się
kusząco na parkiecie kobietę.
Ponurak powędrował za jego spojrzeniem.
– Hmm, teraz rozumiem.
Tucker odwrócił głowę i popatrzył na niego
zwężonymi oczyma.
– Co rozumiesz, stary rozpustniku?
– Jak to co? Znamy się jak łyse konie – odciął się
Ponurak.
– Idź do diabła! – machnął ręką Tucker, a Ponurak
roześmiał się, pokazując zęby, niegdyś białe, teraz
brązowe od palonych przez lata papierosów i żutego
tytoniu. – W porządku, też jestem starym rozpustnikiem
– przyznał po chwili Tucker.
– I nic w tym złego, synu.
Tucker nie odpowiedział. Myślał o tym, że miał w
życiu wiele szczęścia, iż trafił na Ponuraka, swego
przyjaciela i pracownika. Bez niego nie poradziłby sobie
z prowadzeniem klubu. Ponurak pracował tu jako
barman, pomocnik i człowiek od wszystkiego. Tucker
poznał go przez swego wuja, który nie wiadomo skąd go
wytrzasnął. Do tej chwili był za to wujowi niewymownie
wdzięczny...
– Możesz się na nią gapić tak długo, dopóki nie
zaczniesz czegoś kombinować – stwierdził Ponurak.
– O co ci chodzi? – Tucker przesłał mu groźne
spojrzenie.
– Dobrze słyszałeś. Ale jak nie dotarło, mogę
powtórzyć.
Tucker parsknął.
– Czy nikt ci jeszcze nie powiedział, że twój zwyczaj
wtykania nosa w cudze sprawy nie wyjdzie ci kiedyś na
dobre? – Chwilę milczał. – Wiesz, powinienem cię
wywalić z roboty.
– Jasne, że powinieneś, ale nie wywalisz. Kto ci
dopilnuje tej budy i nada jej wspaniały kształt?
Tucker ponownie parsknął, ale nic nie odpowiedział.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że stary dziwak jest
niezastąpiony.
– Mówiąc o wspaniałych kształtach... Czy widziałeś
już ją tu kiedyś? – zapytał.
Ponurak nie próbował nawet udawać, że nie
rozumie, o co chodzi.
– Nie, nie sądzę.
– A czy widziałeś, bracie, jakąś, która poruszałaby
się tak jak ona? – Tucker pokręcił głową i westchnął
ciężko.
– Nie, nie widziałem. Jest inna niż te, co tu
zazwyczaj przychodzą. Dlatego powiedziałem, co
powiedziałem.
– Twoim zdaniem wybija się ponad przeciętność i
dlatego jest poza zasięgiem moich możliwości?
– Sam bym tego lepiej nie ujął synu. Choć z drugiej
strony nie sądzę, żeby była lepsza od ciebie. Chodzi o to,
że taka kobieta oznacza kłopoty. Ona złamie ci serce. Do
cholery, sam powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
– I wiem. Masz rację. Ale to wcale nie znaczy, że
pragnę jej mniej... – Tucker urwał. – Och, niech to szlag
trafi. I tak zapewne ma męża. Tego gościa, z którym tu
przyszła...
– Raczej nie. Szkoda by jej było. A poza tym on nie
wygląda na chłopa, który dałby jej radę.
Tucker znów przesłał Ponurakowi groźne
spojrzenie.
– Tak czy siak, to nie nasz interes. Mamy na głowie
ważniejsze sprawy.
Ponurak rozejrzał się po sali.
– Rany, masz rację. Robi się tłoczno. Muszę
sprawdzić, czy wszyscy się dobrze bawią.
– Też ruszam do roboty – mruknął Tucker w stronę
pleców oddalającego się przyjaciela.
Nie ruszył się jednak z miejsca i obserwował tylko
napływających tłumnie gości. Na twarzy pojawił mu się
uśmiech pełen ulgi i zadowolenia. Nie ma to jak
powodzenie firmy, pomyślał i uśmiech jego stał się
jeszcze szerszy.
Gdy jednak uświadomił sobie, że znów spogląda w
kierunku
obracającej
się
na
parkiecie
pary,
spochmurniał. Teraz, w świetle kolorowych świateł,
blondynka o wspaniałych kształtach jeszcze bardziej
przykuwała jego uwagę.
Naszła go nagła chęć, by wkroczyć na parkiet,
odepchnąć tego frajera i zająć jego miejsce przy
kobiecie. Ale ku swemu większemu jeszcze zdumieniu,
Tucker nie uległ pokusie; wahał się, rozważając wszelkie
konsekwencje takiego rozwiązania sprawy.
Ostatecznie nie pracował już na polach naftowych
jako prosty robol, gdzie brak dobrych manier nie robił
żadnej różnicy i nikogo nie raził. Teraz był człowiekiem
interesu, a tu dobre maniery zawsze były w cenie.
Niemniej trudno mu było zapanować nad sobą. Zawsze
był człowiekiem porywczym i zdecydowanym.
Wychowany przez nieżyjącego już wuja, przez większą
część życia musiał się sam o siebie troszczyć i niczego
nikomu nie zawdzięczał – z wyjątkiem Ponuraka. Kiedy
czegoś zapragnął, jak czołg parł do celu i przeważnie go
osiągał. Inna rzecz, że częstokroć posuwał się za daleko i
później gorzko tego żałował.
Najlepszym przykładem było jego małżeństwo. Za
Sheryl Hemple pognał na złamanie karku, lecz wkrótce
po ślubie zaczął tego żałować. Nie minęło zbyt wiele
czasu, a miał już jej serdecznie dosyć, podobnie zresztą
jak pracy na polach naftowych. Kiedy więc nadarzyła się
okazja kupna tancbudy w Lufkin, bez namysłu z niej
skorzystał.
Początkowo sądził, że popełnił wielki błąd.
Budynek był zniszczony, zarówno w środku, jak i na
zewnątrz. Jednak chęć posiadania własnego klubu w
stylu country-and-western okazała się silniejsza od obaw
i Tucker własnymi rękami zaczął przerabiać paskudną
budę w coś, co mogło służyć ludziom jako miejsce
spotkań i zabawy.
Udało się nie najgorzej. Teraz, kiedy spłacił już
zaciągniętą w banku pożyczkę, zamierzał zrealizować
drugie marzenie swego życia: na kawałku ziemi, którą
zostawił mu wuj, założyć hodowlę bydła.
W tej chwili jednak wszystkie marzenia zeszły na
plan dalszy. Liczyła się tylko ta blondynka na parkiecie.
– Napijesz się czegoś, szefie? – zapytał Alf, który
pracował tu jako barman.
– Trochę później. Ale dzięki za pamięć.
– Na tym parkiecie musi się dziać coś niezwykłego.
Nigdy nie widziałem, szefie, żebyś tak długo sterczał w
jednym miejscu i gapił się na tańczących.
– Pilnuj swego nosa, Alf. Zaczynasz gadać jak
Ponurak.
– Jest wystrzałowa, no nie? – wyszczerzył zęby
barman.
– Jak cholera! – mruknął Tucker.
Próbował odwrócić twarz w inną stronę, nie patrzeć
tam, gdzie z uporem wracał jego wzrok. Na próżno.
Wreszcie zaklął cicho pod nosem i ruszył w kierunku
tańczących.
Kiedy rozległy się pierwsze takty Pretty Woman
Roya Orbisona, Tucker poklepał partnera blondynki po
ramieniu.
– Czy mogę? – zapytał.
Para zamarła w bezruchu. Tucker pomyślał, że jeśli
facet każe mu teraz wynosić się do wszystkich diabłów,
będzie miał do tego święte prawo, a on będzie musiał
odejść i tylko naje się wstydu. Lecz mężczyzna o
przystojnej twarzy zmierzył go tylko wzrokiem od stóp
do głów i powiedział:
– Proszę bardzo.
– Charles! – Kobieta sprawiała wrażenie strwożonej
biegiem wypadków. – Wracaj!
Charles zatrzymał się na chwilę.
– Do licha, mówiłem ci, że jestem zmęczony. Muszę
się czegoś napić.
– Charles – szepnęła jeszcze raz za nim, ale
pozostała na parkiecie, patrząc tylko, jak jej partner
przepycha się między tańczącymi parami, zmierzając do
stolika.
Tucker popatrzył na jej twarz. Malowało się na niej
zmieszanie, a także oburzenie, zawód i strach.
– Przykro mi – powiedział i zmusił się do uśmiechu.
– Wcale nie jest panu przykro – warknęła,
obrzucając go gniewnym spojrzeniem.
O, jest nie tylko ładna, ale i śmiała, pomyślał z
satysfakcją. Z bliska była jeszcze piękniejsza, niż myślał.
Oczy miała niebieskie jak morze i tak wielkie, że
wydawało się, iż utonie w nich, jeśli ośmieli się patrzeć
w nie dłużej niż kilka sekund.
– Ma pani rację – odparł Tucker, a twarz rozjaśnił
mu pogodny uśmiech. – Rzeczywiście nie jest mi wcale
przykro. – Nie odpowiadała, więc dodał: – Proszę pani,
ja naprawdę jestem nieszkodliwy.
Nie zareagowała na ten żart. Wpatrywała się w
niego jedynie, jakby chciała powiedzieć, żeby wynosił
się do diabła; albo coś jeszcze gorszego.
– A tak swoją drogą, to kim pan właściwie jest? –
zapytała w końcu.
– Tucker Garrett – przedstawił się.
– I to właśnie daje panu prawo, by zachowywać się
jak kowboj?
– Biorąc pod uwagę, że ten klub należy do mnie, to
tak.
Ku jego radości kobieta prawie się uśmiechnęła.
Może nie będzie taka nieprzystępna?
– Jeden taniec, zgoda? – zaproponował.
– Czemu nie? Jest pan wprawdzie bezczelny, ale
szkoda byłoby, żeby zmarnowała się taka ładna
piosenka.
– Tak, rzeczywiście byłoby szkoda – odrzekł Tucker
i zgodnie zaczęli kołysać się w rytm muzyki.
Dupek! – pomyślała Kelly ze złością, spoglądając
ukradkiem w stronę Liptona. Ale czy Tucker Garrett nie
był większym dupkiem niż Charles? Sama nie wiedziała,
którego z nich miała większą ochotę udusić. Charlesa za
to, że zostawił ją na pastwę tego prostaka, który pożera ją
teraz oczami, jakby była deserem, który może w każdej
chwili schrupać, czy samego Tuckera za to, że tak
właśnie na nią spogląda.
Musiała jednak przyznać, że dobrze czuła się z nim
na parkiecie. Prostak czy nie, jego ciało cudownie
poruszało się w tańcu. Był pewny, zdecydowany, silny,
doskonale prowadził. Szkoda tylko, że twarz nie
przystaje do reszty, pomyślała. Miał zbyt ostre rysy, żeby
nazwać go przystojnym.
Chociaż... Czy to właśnie nie dodawało mu uroku?
Do tego wyraziste, prawie zupełnie czarne oczy i gęste,
lekko wzburzone, ciemnokasztanowe włosy opadające
na kołnierzyk sportowej koszuli. Wszystko to sprawiało,
że w mężczyźnie tym było coś intrygującego, a może
nawet – co przyznała z pewnym zakłopotaniem –
seksownego.
Zresztą nieważne, i tak jej to nie interesuje. Miała
już do czynienia z ludźmi typu Tuckera Garretta.
Określała ich zawsze dwoma słowami: czarujący i
niebezpieczni; piorunująca mieszanka, której lepiej
unikać jak ognia.
Dlaczego więc od razu nie kazała mu się wynieść do
wszystkich diabłów i dać jej święty spokój?
– Wspaniale pani tańczy – odezwał się po chwili.
– Pan również – odparła, unikając jego spojrzenia.
Znów zapanowało niezręczne milczenie, a gdy piosenka
się skończyła, odsunęli się od siebie.
– Dziękuję – powiedziała Kelly i odwróciła się w
stronę stolika.
– Proszę zaczekać.
Sama nie wiedziała, dlaczego się waha. Może
sprawił to władczy ton jego głosu, a może tak naprawdę
wcale nie chciała odchodzić? Tak czy inaczej zatrzymała
się i spojrzała w stronę mężczyzny.
Wyciągnął do niej rękę.
– Powiedział pan, że tylko jeden taniec.
– Skłamałem.
Nieoczekiwanie z głośników rozległy się tony
lirycznej ballady. Kelly otworzyła usta, żeby odmówić,
ale za – nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, on już
założył ręce na jej szyję i przyciągnął ją blisko do siebie.
Przytulił.
– Nie – szepnęła, czując przez ubranie, że jej partner
jest straszliwie podniecony.
On też wiedział, że ona to wie. Oboje jednocześnie
zesztywnieli, jakby poraził ich prąd.
Rozdział trzeci
Umysł Kelly nie rejestrował niczego – ani
głębokiego westchnienia Tuckera, ani migających
świateł, ani olbrzymiego ekranu telewizyjnego, ani
innych par. Niczego. Była świadoma jedynie mężczyzny
trzymającego ją w ramionach, tak jakby już nigdy nie
zamierzał jej wypuścić.
Przez ułamek sekundy żadne z nich nie było w stanie
wykonać ruchu, a otaczające ich powietrze było niczym
naładowane elektrycznością.
Uciekaj, uciekaj, Kelly, gdzie pieprz rośnie! –
powtarzała sobie w duchu. Nadaremno. Nie była w stanie
tego uczynić. Czuła się tak, jakby stopy wrosły jej w
ziemię.
Nagle oczy Tuckera zapłonęły dziwnym blaskiem.
Mężczyzna rozluźnił nieco uścisk i zaczął poruszać się
łagodnie w takt muzyki. Kelly, jak w transie, podążyła za
jego ruchami.
– Niech się pani rozluźni – szepnął jej do ucha. –
Przecież pani nie ugryzę.
– Nie jestem tego taka pewna – odparła, czując
jednocześnie niewymowną ulgę, że ich ciała nie stykają
już się ze sobą.
Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Jeden bliski
kontakt wystarczył, by znowu poczuła, że ma do
czynienia z mężczyzną. Rumieniec natychmiast okrasił
jej policzki. Nie, Kelly z całą pewnością nie była
pruderyjna, ale, na Boga, nie miała przecież zwyczaju
ocierać się o twardości podnieconych podrywaczy!
– Czy już ktoś pani mówił, że porusza się pani jak
anioł?
Te banalne słowa, wypowiedziane zduszonym
głosem, sprawiły, że Kelly przeszył dreszcz. Nieznajomy
zapewne to wyczuł, ponieważ roześmiał się cicho i
mocniej przygarnął ją do siebie. Natychmiast
zesztywniała. Co się z nią dzieje? Gdzie się podział jej
opór, silna wola, nadzwyczajna zdolność do zbijania z
tropu przy pomocy kąśliwych uwag?
– Nie... nie takimi słowami – wydukała, pragnąc z
całej duszy, żeby obcy wypuścił ją wreszcie ze swych
objęć.
Tucker znów się roześmiał, jego gorący oddech
pieścił ucho Kelly. Robiła wszystko, żeby zachowywać
się normalnie, nie dać poznać po sobie, że ogarnęło ją
przerażające i oszałamiające poczucie zniewolenia. Czy
ta przeklęta piosenka nigdy się nie skończy?
Jej pragnienie spełniło się kilkanaście sekund
później. Kelly natychmiast wysunęła się z objęć
mężczyzny i cofnęła na bezpieczny dystans. Przez
następną chwilę wpatrywali się sobie w oczy. Później
przesłała Tuckerowi wymuszony uśmiech – Więc...
dzięki za taniec.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł.
Powiedział to tak, jakby był Don Juanem, który kpi sobie
ze zmieszania naiwnego dziewczątka. Kelly zmroziła go
wzrokiem, odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę
stolika. Nie oglądała się za siebie, ale była pewna, że
Tucker stoi bez ruchu w miejscu i patrzy za nią; czuła na
plecach jego wzrok. Niech go piekło pochłonie! Co za
tupet!
– Proszę, proszę, miałaś już dosyć tego... tego...
kowboja za trzy grosze? – przywitał ją Charles przy
stoliku. Mówił niewyraźnie, patrzył na nią mętnym
wzrokiem, a na jego czole błyszczały krople potu.
– Upiłeś się – stwierdziła Kelly, nie próbując nawet
ukrywać niesmaku. Już wcześniej widziała, że Charles
nie odmawia sobie dzisiaj alkoholu i powinna była
przewidzieć taki rozwój wypadków. Co za wspaniały
urodzinowy wieczór! – pomyślała z goryczą. Najpierw
porwał ją do tańca jakiś miejscowy uwodziciel, potem
ona zachowywała się wobec niego jak nastolatka na
pierwszej randce, a teraz facet, z którym tu przyszła, jest
pijany i bełkocze bez sensu.
– Dobra, nie ma sprawy... – Charles wybuchnął
niezdrowym śmiechem i pociągnął kolejny łyk
szkockiej. – Po prostu wolisz brodzić w krowim gnoju,
niż spędzać czas ze mną. Rozumiem...
– A kto do tego dopuścił? – odpaliła Kelly,
gwałtownie odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko
Charlesa.
– Chyba nie ja, do licha.
– Mam ci przypomnieć, że to właśnie ty pozwoliłeś
mu, by ze mną tańczył?
– No a co! – zaperzył się Charles. – Nie miałem
wyboru!
– Trele-morele!
Charles spuścił z tonu. Znów się zasępił.
– Okay, powiedzmy, że miałem już dosyć tańca.
– W to akurat uwierzę. Nigdy nie lubiłeś tańczyć.
Upiłeś się, żeby się na mnie zemścić.
Charles pochylił się w jej stronę. Kelly poczuła ostry
odór whisky i z odrazą cofnęła głowę. Skrzywił się,
widząc ten gest i powiedział:
– Nieprawda. Nie cierpię tylko, gdy w mojej
obecności jakiś pastuch obmacuje cię w tańcu.
– Och, proszę! – Kelly wzniosła oczy do nieba.
– Chciałem tylko – bełkotał niezrażony Charles –
aby ten wieczór był szczególny. Żeby to był nasz
wieczór...
Kelly westchnęła.
– Nic nie stoi temu na przeszkodzie. Jeśli tylko
przestaniesz pić i zamówisz kawę, wszystko będzie w
porządku. – W odpowiedzi Charles pociągnął ze szklanki
kolejny potężny haust. – Więc jak będzie? – zapytała
Kelly. – Ja czy szkocka?
Charles obrzucił ją tajemniczym spojrzeniem.
– Chciałbym mieć taki wybór – powiedział
płaczliwie.
– Co takiego? – spytała Kelly, coraz bardziej
zirytowana jego zachowaniem. Był taki infantylny, taki
mało męski, upijał się na złość, byle tylko zwrócić na
siebie uwagę. Wolałaby, żeby był bardziej stanowczy,
silny, miał zawsze własne zdanie. No, może nie do tego
stopnia jak tamten tancerz, który próbował ją uwieść,
ale...
– Gdybym miał ciebie, w jednej chwili
zrezygnowałbym z whisky – usłyszała słowa Charlesa i
spojrzała na niego zdumiona.
– Posłuchaj, Charles... Ja...
– Naprawdę tak myślę, Kelly.
– W tej chwili.
– Zawsze.
– Jak mogę ci wierzyć, skoro jesteś pijany?
– Do licha, wcale nie jestem!
Wzruszyła ramionami. Doszła do wniosku, że traci
tylko czas i energię, sprzeczając się z Charlesem.
– W porządku, nie jesteś – powiedziała.
Upiła łyk napoju gazowanego i zacisnęła usta.
Popełniła błąd, upierając się przy tym właśnie lokalu.
Ale nawet jeśli tak się stało, nie miała zamiaru dopuścić
do tego, by wieczór zakończył się kompletnym fiaskiem.
Będzie nadal bacznie obserwować salę, może uda jej się
porozmawiać z właścicielem... Nie, to w ogóle nie
wchodziło w grę! Przecież właściciel to ten...
Kelly poczuła, że znów oblewa się rumieńcem.
– Czy wyjdziesz za mnie?
– Słucham? – zapytała z roztargnieniem.
– Cholera jasna, pytam, czy za mnie wyjdziesz.
Spojrzała na Charlesa szeroko otwartymi ze zdumienia
oczami. Kiedy wreszcie odzyskała mowę, powiedziała:
– To jakiś żart, prawda?
Mężczyzna zbladł, wykrzywił z goryczą usta.
– Żaden żart, ale sądząc po twojej reakcji, na jedno
wychodzi. – Kelly milczała, była kompletnie zaskoczona
propozycją Liptona. Tymczasem on zaczął wykładać
argumenty. – Myślę, że tworzymy dobrą parę.
Pochodzimy z podobnych środowisk, mamy wspólnych
znajomych, lubimy...
– Zaczekaj, zaczekaj chwilę – przerwała szybko
Kelly. – Twoja propozycja padła tak nieoczekiwanie...
Czy naprawdę mówisz poważnie?
– Jeszcze nigdy w życiu nie byłem bardziej
poważny. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągnął
atłasowe pudełeczko i podał je Kelly na wyciągniętej
dłoni. Kiedy zawahała się, powiedział:
– Bierz. Jest twój... jeśli zechcesz, oczywiście. –
Kelly wpatrywała się chwilę w pudełko. – No, bierz –
nalegał Charles.
Wzięła prezent w dłonie i ostrożnie uniosła wieczko.
Na widok ogromnego, cudownie oprawionego brylantu
wstrzymała oddech. Po chwili gwałtownie zatrzasnęła
pudełeczko.
– Nie podoba ci się – stwierdził cicho Charles. Kelly
poruszył zarówno ból jak i gniew, brzmiące w jego
głosie. Czy jednak mogła go pocieszyć?
– Wręcz przeciwnie, bardzo mi się podoba. Jest
cudowny, ale...
– Ale go nie chcesz – dokończył za nią Charles.
– Zgadza się, nie chcę – odrzekła Kelly, bo cóż
innego miała odpowiedzieć.
Wyciągnął rękę i gwałtownie odebrał jej pudełko.
– Któregoś dnia dostaniesz to, o co się dopraszasz. I
mam tylko nadzieję, że będę w pobliżu, żeby to
zobaczyć.
– Posłuchaj, Charles. Jesteś dobrym przyjacielem i
przyzwoitym człowiekiem – skłamała. – Ale tak się
składa, że ciebie nie kocham, i nie sądzę, żebyś ty mnie
kochał.
– Nawet nie wiesz, co czuję – odwarknął.
– Może nie. Ale czy zastanowiłeś się choć przez
chwilę, że teraz mieszkam w Lufkin i prowadzę własną
firmę?
– I co z tego? Możesz przenieść sklep do Houston.
Przede wszystkim nigdy nie powinnaś stamtąd
wyjeżdżać.
– A co z babcią?
– To problem twego ojca, nie twój. Kelly spojrzała
na niego z pogardą.
– Mylisz się, mój drogi – odrzekła głosem zimnym
jak lód. – Opieka nad babcią to moja powinność. I nie
robię tego z przymusu, sama chcę. Tak będzie zawsze.
Charles wzruszył ramionami.
– A zatem twoja odpowiedź brzmi: „dziękuję, nie
skorzystam”?
– Właśnie tak – odparła, siląc się na uprzejmość.
– No i co teraz zrobimy? – zapytał, spoglądając
Kelly w oczy.
– Nie wiem. Zostaniemy przyjaciółmi?
– Przyjaciółmi?
– Może.
Charles dopił whisky, z trzaskiem odstawił szklankę
na stolik i skinął na kelnerkę.
– A jeśli ja nie chcę być twoim przyjacielem? –
zapytał podniesionym głosem. Kelly nie zdążyła
odpowiedzieć, ponieważ przy stoliku pojawiła się
kelnerka. – Jeszcze jedną whisky! Podwójną! –
powiedział, nawet na nią nie patrząc.
– Charles, daj spokój. Chodźmy już – poprosiła
Kelly, kiedy zostali sami.
– Nigdzie nie pójdziemy! – wykrzyknął. – Sama
chciałaś tu przyjść. Masz mi potem mówić, że popsułem
ci zabawę? O, nie!
– Charles, proszę...
Urwała w połowie zdania. Ktoś dotknął jej ramienia.
– Pozwoli pani?
Odwróciła się gwałtownie i ujrzała nieznajomego
młodzieńca. Przez chwilę myślała, że to... Nie, to nie
Tucker. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do
mężczyzny, który prosił ją do tańca.
– Jasne, bardzo chętnie – powiedziała szybko,
widząc, że Charles znów zanurzył nos w szklance, i
ruszyła na parkiet.
– Co z tobą? – zapytał Ponurak. – Pierwszy raz
widzę, żebyś tak stracił głowę dla baby. I to takiej, której
wcale nie znasz.
Tucker spojrzał niechętnie na przyjaciela.
– Któregoś dnia zatkam ci gębę twymi własnymi
butami.
Ponurak wzruszył ramionami i wyszczerzył swoje
żółte zęby.
– Więc powiedz mi w sekrecie, czy ta blondyna ma
coś takiego, czego brakuje innym? – Pomasował sobie
protezę. – Bo chyba nie piersi. Niezłe, ale to nie Dolly
Parton.
– Zamknij się, dobrze?
– O co chodzi? Chłopie, przecież gadamy poważnie
– odrzekł Ponurak i wybuchnął śmiechem.
Tuckera opadło znużenie, poczuł się głupio. Miał
takie same szanse znaleźć się z tą kobietą w łóżku, jak
zostać w następnej kadencji prezydentem Stanów
Zjednoczonych. Roześmiał się cicho pod nosem. Do
licha, to drugie byłoby chyba łatwiejsze!
– Powiedz, co cię tak śmieszy, a pośmiejemy się
razem – zagadnął znowu Ponurak.
– Nic mnie nie śmieszy.
– Naprawdę?
– Słuchaj, odczep ty się ode mnie. Patrzę na tę
blondynę i jej partnera tylko dlatego, że przewiduję
kłopoty.
Ponurak podrapał się po brodzie.
– Naprawdę?
– Ten chłoptaś od samego początku ciągnie czystą
whisky.
– Może tak lubi. „Garniturki” mają mocne głowy.
– Ten „garniturek” to szczególny przypadek. Jeśli
już się nie urżnął, to jest na najlepszej drodze. Ta
blondyna cisnęła mu właśnie w twarz pierścionkiem
zaręczynowym.
Zaskoczony Ponurak chwilę milczał.
– Sądzisz, że... – zaczął wreszcie.
– Jasne – przerwał Tucker. – Wszystko widziałem.
Dała mu kosza. I miała rację...
– Chłopie, ta panna rzeczywiście zmąciła ci rozum.
– Głupstwa opowiadasz. Powiedziałem: czuję w
powietrzu awanturę, a ja nie chcę tu żadnych awantur.
– Mam szepnąć słówko Maxowi i trzymać go w
pogotowiu?
Max był policjantem, który w wolnych chwilach
pracował jako ochroniarz w klubie.
– Jeszcze nie teraz.
– Chcesz to załatwić sam? – Ponurak trącił go
łokciem i przesłał porozumiewawczy uśmiech.
– Tak, staruchu. Masz coś przeciw?
– Czy ja coś mówiłem? Ale zapamiętaj moją
przestrogę: ta znajomość nie wyjdzie ci na zdrowie. Ta
kobitka od czubka głowy do pięt jest jedwabista. Jeśli
jesteś na tyle szalony, żeby na nią lecieć, to leć, ale
pamiętaj: zje cię kawałek po kawałku. Pilnuj się.
– Do diabła, zaufaj choć trochę memu rozsądkowi –
odparł Tucker, nie spuszczając oka z Kelly, którą jakiś
młody człowiek odprowadzał właśnie do stolika.
– W porządku, rób jak chcesz – mruknął Ponurak i
pokuśtykał w stronę baru.
W tej samej chwili wszczął się tumult. Najpierw
Tucker usłyszał dźwięk gwałtownie odsuwanego
krzesła, a następnie dostrzegł, że towarzysz blondynki
zrywa się na równe nogi. Palcem wskazywał na
zaskoczonego młodzieńca, który odprowadził Kelly do
stolika.
– Ty gnoju! Nie będziesz z nią więcej tańczył! Jazda
stąd! Już!
– Charles, zamknij się i siadaj! Nie rób awantur! –
próbowała go uspokajać.
Tucker pospiesznie zlustrował wzrokiem otoczenie.
Zauważył, że tańczące w pobliżu pary zatrzymały się i
obserwują z zainteresowaniem awanturę. Jeszcze chwila,
a zacznie się niezła burda, pomyślał. Oderwał się od baru
i ruszył w stronę stolika, który skupiał już teraz uwagę
niemal wszystkich gości.
– Spokojnie. Nie miałem złych zamiarów –
wyjaśniał młody człowiek, wyciągając przed siebie ręce.
– Charles! – syknęła Kelly, ale Lipton zupełnie jej
nie słuchał.
Wyszedł zza stolika i runął na młodzieńca. Zadał
jeden dziki cios. I następny.
– Nie! – Rozpaczliwy okrzyk kobiety dotarł do
Tuckera, w chwili gdy wskakiwał między walczących.
– Co jest! Co jest! Uspokój się pan! – warknął i w
ostatniej chwili cofnął głowę, żeby uniknąć ciosu
wymierzonego prosto w nos.
– A ty co? Złaź z drogi! – ryknął Charles, skupiając
teraz cały swój gniew na Tuckerze.
Nie było wyjścia. Jedynym sposobem na
powstrzymanie tego pijanego idioty było po prostu tęgo
mu przyłożyć.
Tucker wziął zamach i jego pięść pofrunęła w stronę
podbródka awanturnika. W tej samej chwili między
mężczyzn wdarła się Kelly.
– Nie! – krzyknęła, ale było już za późno. Tucker nie
zdążył wyhamować potężnego ciosu i jego pięść
wylądowała na twarzy kobiety. Przeraził się, jakiś czas
nie docierało do niego, co naprawdę zaszło. Pojął to
dopiero, gdy nieprzytomna upadła u jego stóp. Charles
gapił się na Tuckera wybałuszonymi oczyma.
– Boże wielki, zabiłeś ją!
Tucker bez zastanowienia wyrżnął go w twarz i
obserwował, jak Charles powoli osuwa się na podłogę.
– Cholera jasna – mruknął i przyklęknął obok
nieprzytomnej Kelly.
Rozdział czwarty
W klubie „Boot Scootin” zapadła cisza jak w
kostnicy. Nikt się nie ruszał. Było tak cicho, że słychać
byłoby nawet spadającą ze stolika na podłogę szpilkę.
Tucker pierwszy przerwał milczenie. Głośno
chrząknął, wziął Kelly na ręce i szybko zaniósł ją do
swego mieszkania na zapleczu klubu. Tam delikatnie
ułożył ją na łóżku.
Towarzyszył mu Ponurak, który najwyraźniej nie
wiedział, co ma powiedzieć i jak się zachować. Gdyby
sytuacja nie była tak poważna, Tucker by się roześmiał.
Nigdy dotąd się nie zdarzyło, by jego przyjaciel
zapomniał języka w gębie.
W końcu jednak Ponurak potrząsnął głową i spytał:
– No? I co o tym myślisz?
– Bardzo chcesz wiedzieć? – odparł z posępną miną
Tucker.
– Niezła chryja... – Ponurak znów na chwilę
pogrążył się w milczeniu. – Miałeś rację, chłopie,
wystrzałowa dziewucha.
– Jasne – burknął Tucker, nie myśląc jednak ani o
wyglądzie Kelly, ani o tym, jaka jest śliczna, lecz o
zamieszaniu jakiego narobił.
– Czy wiesz, kim ona jest?
– Nie.
– Jeszcze lepiej.
Tucker odwrócił wzrok od dziewczyny i spojrzał na
Ponuraka.
– Nie masz co robić? Sam się nią zajmę. Idź lepiej
do klubu, zaprowadź porządek i dopilnuj, żeby nie było
więcej awantur. Chyba wiesz, że jedna afera ciągnie za
sobą następne. – Zamilkł i jeszcze bardziej
spochmurniał. – No i otrzeźwij tego gnojka, który z nią
przyszedł. A kiedy już to zrobisz, wykop go za drzwi.
– Będzie się o nią dopytywał.
– To wyślij go do diabła.
Ponurak otworzył usta, żeby coś jeszcze powiedzieć,
ale poskromił język.
– Okay. Ty jesteś szefem – mruknął i opuścił pokój.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Tucker popatrzył z
troską na spoczywającą w bezruchu kobietę. Przetarł
stropione czoło dłonią, po czym ruszył do łazienki,
przyniósł stamtąd zmoczony w zimnej wodzie ręcznik i
przyłożył go do karku Kelly.
Jęknęła, zamrugała powiekami, lecz nie otworzyła
oczu. Tucker, nie spuszczając z niej wzroku, przyciągnął
krzesło i usiadł obok łóżka.
– Będziesz miał, bracie, szczęście, jeśli z tej
awantury wyjdziesz cało – mruknął do siebie kwaśno,
przewidując niewesołe konsekwencje wydarzenia w
klubie.
Kobieta znów jęknęła cicho. Nachylił się nad nią.
Jezu słodki, ależ była piękna! Chciał ją delikatnie ocucić,
ale w porę zrezygnował. Sama się obudzi, pomyślał. Nie
ma co się spieszyć.
– Szefie, na miejscu wszystko w porządku – zza
pleców rozległ się nieoczekiwanie głos Ponuraka.
Zaskoczony Tucker drgnął i odwrócił się w stronę
pomocnika.
Ponurak skrzywił się.
– Przepraszam, że cię przestraszyłem, szefie.
– Przestraszyłeś. Powinieneś był zapukać.
– Tak jak kazałeś, wykopaliśmy już gnoja na
zewnątrz.
– Były jakieś trudności?
– Nic takiego, z czym byśmy sobie nie dali rady.
– To dobrze.
Ponurak wyciągnął szyję i zerknął przez ramię
Tuckera.
– I co z nią?
– Ciągle nieprzytomna, ale kilka razy jęknęła. To
dobry znak.
Starszy mężczyzna przesłał szefowi znaczące
spojrzenie.
– Już ci mówiłem, chłopie, żebyś uważał. Takie
kobiety to trucizna.
– Zsiądź już z tego konia, dobrze? To nie ta baba
sprawia, że coś ściska mnie w brzuchu. Skręca mnie na
myśl o tym, co mnie czeka za ten nokaut. Wymiar
sprawiedliwości, kapujesz?
– Wymiar sprawiedliwości nic o tym nie wie.
– Dobrze by było. Ale jeśli ktoś wezwał policję,
jesteśmy ugotowani.
– Fakt.
– Cholera jasna, za ciężko pracowałem, by stworzyć
wreszcie jakiś czysty i przyzwoity klub, żeby teraz... –
Pokręcił głową z niezadowoleniem.
– Włożyłeś w to kawałek serca, chłopie – dodał
Ponurak.
– A żebyś wiedział – burknął Tucker. – Zdajesz
sobie sprawę, że taka burda może podkopać reputację
klubu łatwiej niż cokolwiek innego.
Ponurak przeniósł ciężar ciała ze swej drewnianej
nogi na zdrową.
– Bez dwóch zdań, szefie, ale jak dotąd nic takiego
się jeszcze nie wydarzyło. Więc po co ta złość?
Będziemy się martwić później. Na razie musisz
doprowadzić do porządku tę panią.
– Racja – przyznał Tucker, poklepał przyjaciela po
plecach i odprowadził do wyjścia.
Kiedy drzwi zamknęły się za Ponurakiem, Tucker
usiadł przy łóżku i pochylił się znowu nad nieprzytomną
pięknością. Czując, że na czoło występuje mu pot, wstał
z krzesła i podszedł do okna. Kilka razy zaczerpnął
głęboko powietrza, by odzyskać nad sobą kontrolę;
kontrolę, której od tak dawna już nie stracił.
– Gdzie jestem? – usłyszał cichy głos. Zesztywniał,
odwrócił się i spostrzegł, że kobieta próbuje usiąść na
łóżku.
– Ej, spokojnie – ostrzegł i szybko ruszył w jej
stronę.
Wyciągnął właśnie ręce, żeby jej pomóc, ale
blondynka skuliła się tylko ze strachu.
– Niech pan się trzyma ode mnie z daleka! – pisnęła.
Natychmiast wsunął dłonie do kieszeni dżinsów i
wzruszył ramionami.
– Jak pani sobie życzy.
– Gdzie jestem? – zapytała ponownie.
– W klubie „Boot Scootin”, w moim mieszkaniu –
wyjaśnił. Kobieta pomasowała głowę i skrzywiła się z
bólu. – Czy pamięta pani, co się wydarzyło?
Podniosła głowę.
– Tak. Uderzył mnie pan.
– Ale przez czysty przypadek. Wskoczyła pani w
ostatniej chwili między mnie, a tego... – Urwał,
chrząknął i po chwili ciągnął dalej: – Tego mężczyznę,
który przyszedł z panią, i który sprowokował całą
awanturę.
– Wcale nie zamierzam go bronić. Pana też nie
oskarżam, skoro to przypadek... Ale zdaje mi się, że
mógł pan go uspokoić bez użycia siły.
– Cóż, ma pani całkowitą rację.
Sarkazm w jego głosie nie uszedł jej uwagi.
Zarumieniła się i odwróciła głowę.
– Która godzina?
– Dwunasta.
– A gdzie Charles?
– Otrzeźwiliśmy go ździebko i wyprosili z lokalu –
wyjaśnił. Nie oburzyła się, jak przewidywał. Przygryzła
dolną wargę i odwróciła twarz. – Kim pani jest? – zapytał
Tucker, masując sobie kark. – Ma pani nade mną tę
przewagę, że pani wie, kim jestem, a ja o pani wiem nic.
– Kelly Warren – odparła, zadzierając lekko głowę.
– Czy powinienem znać to nazwisko?
Oczy jej się rozszerzyły, mimo że jedna strona
pięknej twarzy zdążyła już mocno podpuchnąć.
– Warren Foods, produkty spożywcze Warrena. Mój
ojciec jest właścicielem tego przedsiębiorstwa.
Zanim Tucker zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ona
już podeszła do lustra. Z ust wyrwał się jej okrzyk
rozpaczy.
– Przykro mi, ale zanim się pani polepszy, najpierw
będzie gorzej.
Kelly przysunęła twarz jeszcze bliżej lustra i
dokładnie obserwowała swe odbicie.
– No, nie!
– Zważywszy okoliczności, nie jest tak źle.
Popatrzyła na niego gniewnie.
– Nie jest źle? Jak pan śmie mi to mówić. Wyglądam
tragicznie!
– Na kilka dni ucierpi pani uroda, może też trochę
duma. To wszystko. Nie umrze pani od tego.
– Ale nie wiadomo, co będzie z panem – sapnęła ze
złością. – Niech tylko dowie się o tym mój ojciec...
– Proszę pani, nie obchodzi mnie, kim jest pani
ojciec. Sama pani wlazła między walczących, więc
proszę mnie o nic nie winić. Dla mnie liczy się tylko
spokój i bezpieczeństwo moich gości.
Obrzuciła go płonącym wzrokiem.
– Chcę wracać do domu. Tucker zacisnął ze złości
pięści.
– Myślałem, że już nigdy nie wpadnie pani ten
pomysł do głowy.
Kelly ściskała słuchawkę, tak jakby miała zamiar
wycisnąć z niej wszystkie soki. Była wściekła.
– Sam się prosiłeś o kłopoty, Charles.
– Akurat!
Odsunęła słuchawkę od ucha, by przygotować jakąś
gniewną ripostę, gdy w tej właśnie chwili ujrzała babcię i
jej wzniesione do nieba oczy. Natychmiast poczuła, że
napięcie ją opuszcza.
– Gdybyś się nie upił, nie byłoby całej hecy –
powiedziała cicho, odwracając się do Claire plecami.
– Czyżbyś chciała puścić mu płazem to, że
popodbijał nam oczy?
– Przepraszam, a co zamierzasz zrobić?
– Zaskarżyć bydlaka do sądu!
– Proszę uprzejmie, ale mnie w to nie mieszaj.
Charles chrząknął.
– Przykro mi, Kelly. Zaczynam podejrzewać, że ten
wieśniak wpadł ci w oko.
– Posłuchaj, myśl sobie, co chcesz – odparła. – I rób,
co ci się podoba. Mnie to nic a nic nie obchodzi. A na
razie odczep się i daj mi spokój.
Powiedziawszy to, odłożyła słuchawkę.
– Proszę, proszę, potraktowałaś go raczej obcesowo.
– Wiem, babciu, ale prawdę mówiąc w pełni sobie
na to zasłużył.
Claire popatrzyła troskliwie na wnuczkę. Ta
westchnęła, opadła na krzesło i wypiła łyk kawy. Obie
obudziły się równocześnie i równocześnie pojawiły się w
kuchni.
– Boże drogi, co się stało z twoją twarzą? – szepnęła
Claire, łapiąc się za serce.
– Spokojnie, babciu – odpowiedziała pośpiesznie
Kelly. – Wszystko w porządku. Naprawdę. Mam tylko
podbite oko, nic więcej.
– Ale jak... Chodzi mi... – Claire zająknęła się i
usiadła na krześle. – Z pewnością nie jest to sprawka
Charlesa.
– Oczywiście, że nie.
– No dobrze, więc czyja?
Kelly nie słyszała w głosie babci takiego gniewu od
czasu jej ostatniego zawału.
– To długa i niezbyt ciekawa historia.
– Czasu mam aż nadto. – Claire popatrzyła na
ścienny zegar. – Ty też, młoda damo. Jest dopiero
siódma, a sklep otwierasz o wpół do dziesiątej.
Kelly uśmiechnęła się, lecz natychmiast skrzywiła z
bólu. Twarz paliła ją jak wszyscy diabli.
– No cóż, skoro pragniesz poznać ją z detalami,
proszę bardzo.
Relacja zajęła jej przeszło godzinę. Gdy Kelly
skończyła opowiadać, zapadła cisza. Jakiś czas siedziały
obie przy stole i w milczeniu popijały kawę. Ciszę
przerwała Claire.
– Sama nie wiem, którego z nich chciałabym udusić
w pierwszym rzędzie. Charlesa czy tego... tego
kowboja... Jak on się nazywa? – Claire potrząsnęła
głową. – Zresztą nieważne. Jego nazwisko jest
nieistotne. On sam też niewart jest uwagi. Za mężczyznę,
który podnosi rękę na kobietę, nie dałabym złamanego
grosza.
– Ale on wcale nie chciał mnie uderzyć. Przecież... –
Ugryzła się w język.
Nie mieściło się jej w głowie, że po wydarzeniach
poprzedniego wieczoru staje w obronie Tuckera
Garretta. Musiała jednak być sprawiedliwa. Gdyby miała
choć odrobinę oleju w głowie, nie właziłaby między
dwóch bijących się mężczyzn.
Claire obrzuciła wnuczkę osobliwym spojrzeniem.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że on... – Urwała,
szukając odpowiednich słów, żeby wyrazić to, co chciała
powiedzieć.
– Oczywiście, on mnie nic nie obchodzi – szybko
wtrąciła Kelly i ujęła babcię za dłoń. – A teraz się
rozchmurz. Nawet nie jest w moim typie. I nigdy więcej
go nie zobaczę. Tego możesz być pewna.
– No cóż, nie powiem, że mi z tego powodu przykro.
– A mnie tak.
– Co masz na myśli? – spytała Claire.
– Chciałabym jeszcze raz rzucić okiem na jego klub.
Wiesz, że mam zamiar namalować serię widokówek z
motywami z Dzikiego Zachodu.
– Odwiedź jakieś inne miejsce.
– Chyba będę zmuszona to zrobić. Ale właśnie w
„Boot Scootin” panuje atmosfera, jaka najbardziej mi
odpowiada.
– No cóż, jesteś bystra i zdolna. Poradzisz sobie i bez
klubu tego... jak mu tam... kowboja.
Kelly zmarszczyła brwi.
– Mam nadzieję. No, muszę zmykać do sklepu.
– Po co ten pośpiech? Nie zamęczaj się tak. Nie
musisz niczego udowadniać. Ani sobie, ani mnie, ani
nikomu innemu.
Kelly pocałowała Claire w policzek.
– Właśnie że muszę. Sobie i tacie, który jest
najgłębiej przekonany, że poniosę porażkę.
– Ale my obie wiemy lepiej, prawda?
– Oczywiście – odparła z uśmiechem Kelly.
Kiedy w sklepie zadzwonił dzwonek przy drzwiach,
Kelly zerwała się z miejsca. Podejrzewała, że przyszła
właśnie klientka, która zostawiła poprzedniego dnia
zakupiony podarunek do zapakowania.
– Już idę, pani Nelson! – zawołała i wstała zza
biurka, przy którym szkicowała projekt kolejnej
pocztówki.
Zbiegła po schodach, ale na dole stanęła jak wryta.
Uśmiech w jednej chwili zniknął z jej twarzy.
– Przepraszam, że panią rozczarowałem – rozległ się
lekko schrypnięty męski głos.
W sklepie stał Tucker Garrett. Na jego twarzy gościł
pogodny uśmiech, a w ręku trzymał bukiet kwiatów.
Kelly nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
Rozdział piąty
W pierwszej chwili Kelly chciała zażądać, żeby
wynosił się z jej sklepu. Nie wzruszał jej fakt, że Tucker
pojawił się tu z wiązanką kwiatów. Zamiast tego jednak
zapytała tylko:
– Co pan tu robi?
Mężczyzna
uśmiechnął
się
z
wyraźnym
zakłopotaniem. Kelly na ten widok mocniej zabiło serce,
lecz szybko stłumiła w sobie odruch sympatii.
– Czy wszystkich klientów wita pani w ten sposób?
– Pan nie jest klientem – odwarknęła.
– A skąd pani wie?
Zmieszała się. Była zła na siebie, że tak łatwo daje
się zbić z tropu. I to od samego początku, od chwili kiedy
pojawił się w jej życiu. Myślała, że tylko na moment,
lecz oto, proszę, znów jest, stoi przed nią, uśmiecha się, a
ona zamiast go wykpić, wpatruje się nie bez
zainteresowania w jego ostre rysy, potężną sylwetkę,
zaczesane do tyłu, lśniące włosy. Czyżby przyszedł
prosto z kąpieli, spod prysznica, który rozgrzał jego
umięśnione ciało? Stop! Do licha, coś z tym trzeba
zrobić...
– Zapowiada się upalny dzień – przerwał niezręczną
ciszę gość i otarł dłonią czoło.
Kelly przełknęła ślinę przez zaschnięte gardło i
zmusiła się, by jej głos zabrzmiał chłodno i oficjalnie.
– Jeszcze raz pytam, po co pan tu przyszedł? –
powiedziała. – Chyba nie po to, żeby pogawędzić o
pogodzie.
– Lepiej niech pani wstawi te kwiaty do wody,
zanim zwiędną – odparł niezrażony i wręczył jej bukiet.
Zmierzyła go oburzonym wzrokiem, fuknęła pod
nosem i poszła z kwiatami do kuchni. Ruszył za nią.
Kelly znalazła wazon, wstawiła w niego wiązankę, po
czym oparła się o szafkę, skrzyżowała ręce na piersiach i
popatrzyła na mężczyznę tak, aby nie miał wątpliwości,
że jest tu tylko intruzem.
– Czy uwierzy mi pani, jeśli powiem, że żałuję
bardzo tego, co się stało? – zapytał Tucker.
– Nie – odparła szorstko. Nie miała ochoty na żadne
przeprosiny.
– A czy uwierzy pani, że przyszedłem tylko po to, by
zobaczyć, jak się miewa pani oko? – Obrzucił Kelly
bacznym spojrzeniem. – Obawiałem się, że tak będzie.
Spuchnie jeszcze bardziej.
– Panie Garrett, niech pan posłucha...
– Naprawdę jest mi bardzo głupio – przerwał jej
swym niskim głosem. – Nie mam zwyczaju psuć urody
pięknym kobietom.
Kelly poczuła na twarzy rumieńce. Chciała się
odwrócić, ale stała w miejscu jak sparaliżowana.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że spotkaliśmy się w
niezbyt sprzyjających okolicznościach – mówił
tymczasem Tucker, nie spuszczając z niej wzroku. – No,
może to nie najlepsze określenie, ale chyba rozumie pani,
o co mi chodzi... – Znów urwał, a po chwili dodał: –
Może mówmy sobie po imieniu. Na imię mam Tucker.
– W porządku, Tucker, rozumiem, że ci głupio. Ale
skoro mnie już przeprosiłeś...
– Ale czy ty te przeprosiny przyjęłaś?
– Chyba tak.
– W takim razie... – Przysunął się do niej bliżej i
również oparł się o szafkę. Podobnie jak ona skrzyżował
ręce na piersiach. Ich łokcie dotknęły się lekko.
– Tucker... Na twoim miejscu nie przeciągałabym
struny.
– No dobrze, czym więc handlujesz w tym sklepie?
Kelly sama nie wiedziała, dlaczego wdaje się w tę
rozmowę. Powinna kazać mu się wynosić ze sklepu i
nigdy więcej w nim nie pokazywać. Zamiast tego stała
obok niego, niezdolna do żadnych zdecydowanych
działań. Uśmiechnęła się blado i wzruszyła lekko
ramionami.
– A, takie tam... Artykuły papiernicze, upominki.
Przede wszystkim artykuły papiernicze.
– Mhm – pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Projektuję też pocztówki. Mam nadzieję, że
zdołam nimi zainteresować jakąś większą firmę.
– Masz jakieś konkretne plany?
– Rozglądałam się tu i tam.
Zapadła chwila pełnego napięcia milczenia. Kelly
była świadoma wzroku Tuckera, który wpatrywał się w
jej usta, a następnie powiódł spojrzeniem w dół. Gdy
oczy mu pociemniały, poczuła na twarzy gorące wypieki.
– Powiedz mi – przerwał wreszcie niebezpieczną
ciszę mężczyzna – dlaczego to dla ciebie takie ważne?
Skoro twój ojciec ma taką masę pieniędzy, to po co ty...
Zakłopotanie, które do tej pory nie pozwalało jej
zachowywać się wobec Garretta tak, jakby chciała, w
jednej chwili zniknęło bez śladu. To był drażliwy temat,
zawsze budził gorące emocje. A Tucker na dodatek miał
nieszczęście posłużyć się argumentem, który za każdym
razem doprowadzał Kelly do szewskiej pasji.
– Pytasz, dlaczego córeczka bogatego tatusia
próbuje bawić się w dorosłe życie? Czy o to właśnie ci
chodzi?
Tucker poruszył się niespokojnie, lecz ostry ton
Kelly nie zrobił na nim większego wrażenia.
– No, mniej więcej. Choć nie chciałem, żebyś
poczuła się...
– Chciałeś – przerwała lodowatym tonem. – Ale i tak
nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz. A teraz, wybacz,
tępa blondyna musi się brać do roboty.
– Kelly!
– Żegnam pana, panie Garrett.
Zdawała sobie sprawę z tego, że sama nie pozbyłaby
się go tak łatwo. Na szczęście w tej samej chwili, w
której powiedziała swoje „żegnam”, pojawiła się w
sklepie klientka. Tucker przez sekundę jeszcze
przyglądał się Kelly, po czym kpiąco zasalutował i
opuścił sklep.
Kelly poczuła lekki zawrót głowy i oparła się o
szafkę. Czuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
– Czy dobrze się czujesz, kochanie? –
zainteresowała się kobieta.
– Tak, dziękuję. – Kelly wyprostowała się. – Nic mi
nie jest.
Klientka puściła do niej perskie oko.
– Ach, ci mężczyźni – westchnęła. – Nie można z
nimi wytrzymać, ale bez nich jeszcze gorzej.
– Ma pani świętą rację – odparła Kelly uprzejmie i
wbrew samej sobie uśmiechnęła się.
Gdy znów została w sklepie sama, odetchnęła z ulgą.
Tucker Garrett wprowadził w jej myśli straszliwy zamęt,
dobrze więc było pomyśleć przez chwilę w spokoju i
samotności. Postanowiła zadzwonić do Claire i poprosić,
żeby przyjechała do niej do sklepu na lunch. Babcia
miała niezwykły talent do nadawania wszystkiemu
właściwych proporcji i patrzenia na wszystko z
odpowiedniej perspektywy. A Kelly tego właśnie
rozpaczliwie potrzebowała.
Kiedy po półgodzinie rozległ się dźwięk
zawieszonego
nad
drzwiami
dzwonka,
Kelly,
przekonana, że pojawiła się właśnie zaproszona na lunch
babcia, spojrzała z szerokim uśmiechem w stronę
wejścia. Po chwili jednak jej twarz spochmurniała.
– To znowu ty!
Stojący w progu Tucker niewinnym ruchem wzniósł
ramiona.
– Jestem jak zły szeląg. Wygonisz mnie, a ja
wracam.
– Nic tu po tobie.
– Nieprawda – odparł cicho, taksując ciekawym
wzrokiem jej postać.
– Posłuchaj... – zaczęła.
– Zajrzysz wieczorem do klubu? – nie dał jej
skończyć.
– Chyba żartujesz!
– Dlaczego? – Jego twarz spoważniała. – No, co ty
na to?
– Że jesteś nienormalny, wariat.
– Czy mam to potraktować jako „tak”? – Kelly
wywróciła tylko oczyma. – Świetnie. Przyjadę po ciebie
o dziewiątej.
– Tucker, naprawdę nie sądzę... – zawahała się. On
jednak już jej nie słuchał. Dłuższą chwilę mierzył ją
bacznym wzrokiem, po czym rzucił krótko:
– Nie pożałujesz.
– To się jeszcze zobaczy!
Roześmiał się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
– Szefie, ktoś chce się z tobą widzieć –
poinformował Ponurak, stając w progu mieszkania.
Garrett, który siedział właśnie przy biurku i
zajmował się księgowością, podniósł głowę.
– Czy się przedstawił?
– Nie.
– No cóż, wprawdzie zjawił się nie w porę, ale go
wpuść.
W chwilę później w drzwiach pojawił się kościsty
wysoki mężczyzna, na którego widok Tucker wyraźnie
spochmurniał.
– Do licha, Wilder, jesteś ostatnią osobą, którą
chciałbym widzieć.
Anson Wilder przysunął do siebie najbliższe krzesło
i zajął na nim miejsce.
– Czy tak się wita byłego szefa? – zapytał,
uśmiechając się krzywo.
Anson nic się nie zmienił. Jego donośny głos był
szorstki jak kiedyś, jakby Wilder całe życie nie robił nic
innego tylko popijał whisky. Tucker jednak nigdy nie
widział, żeby jego dawny szef wziął do ust choćby kroplę
alkoholu.
– Jakie wiatry przywiały cię w te strony? Anson
potarł brodę.
– Chcę, żebyś wrócił.
– Nigdy w życiu.
– Nawet za grubą forsę? Drążymy nowy otwór. To
poważna inwestycja.
– Już raz ci powiedziałem, że mam dosyć życia na
walizkach. Nic się nie zmieniło.
Anson rozejrzał się po pokoju.
– Ile jesteś dłużny za ten budynek?
– Nie twój zakichany interes! – odparł Tucker,
czerwieniejąc gwałtownie na twarzy.
Chudzielec parsknął i podniósł się z krzesła.
– No cóż, przemyśl sprawę. Za to, co u mnie
zarobisz, błyskawicznie spłacisz dług. – Zamilkł na
chwilę. – Jesteś najlepszy i kogoś takiego właśnie
potrzebuję. Pomyśl o tym. Będę z tobą w kontakcie.
Tucker nie wysilił się nawet, żeby cokolwiek
odpowiedzieć. A kiedy gość opuścił pokój, Garrett
zamyślił się, zgodnie z jego radą. Byłby głupcem, gdyby
nie przyjął oferty Ansona. A jednak zdecydowany był ją
odrzucić.
Do diabła, wszystko przez tę zuchwałą blondynkę,
której nigdy nie zdobędzie, choć tak bardzo jej pragnie.
Ze złością wyrżnął pięścią w biurko.
– I co o tym powiesz?
– O czym?
– O klubie.
Minęła już jedenasta. Kelly od dwóch godzin
siedziała przy stoliku w rogu, sączyła gazowany napój,
obserwowała tańczących i rysowała. Cieszyła się każdą
minutą pracy, jakkolwiek myśl, że jednak przyjechała do
„Boot Scootin”, że przyjęła zaproszenie od tego natręta,
była trudna do strawienia.
Zanim się w końcu na to zdecydowała, kilkakrotnie
próbowała odrzucić jego ofertę, zadzwonić i powiedzieć,
żeby dał jej spokój. Za każdym razem jednak, kiedy
podnosiła słuchawkę, żeby wykręcić numer, po chwili
odkładała ją z powrotem. Ostatecznie, tłumaczyła sobie,
to nawet dobrze, że będę mogła popatrzeć jeszcze raz na
stylowe wnętrza „Boot Scootin”.
– No więc? Co o nim powiesz? – ponownie zapytał
Tucker.
– Niezły.
– Tylko tyle? Kelly zawahała się.
– Byłby jeszcze lepszy, gdybyś w którymś z kątów
zainstalował ze dwa automaty do gry, nie wiem, jakiś
mechaniczny bilard czy coś takiego...
– Co?
– Chyba słyszałeś.
Tucker otworzył usta, zamknął je i w końcu
wybuchnął śmiechem. Kiedy jednak Kelly nie
zareagowała, spoważniał.
– Mówisz serio?
– W przeciwnym razie w ogóle nie otwierałabym
ust.
– Mhm... Bilard, tak? Taki jak na filmach? – zapytał
kpiącym tonem.
– I jak w innych klubach.
– Dlaczego sądzisz, że miałbym wszystkich
małpować?
– Wcale tak nie sądzę. I właśnie dlatego, że tego nie
robisz, pozbawiasz się dobrego zarobku.
Tucker nie przestawał pocierać podbródka.
– Hmm – zastanawiał się głośno – może to i niezły
pomysł. Poważnie się nad nim zastanowię.
– Serio?
– Serio.
Ich oczy się spotkały i nagle poczuli się tak, jakby w
klubie byli tylko oni. Po chwili Tucker chrząknął. Kelly
zdążyła się już zorientować, że to dość typowa cecha
jego zachowania. Zawsze chrząka, kiedy jest
zakłopotany, lub gdy czuje się niepewnie.
– Może rzeczywiście powinienem pomyśleć o
jakichś dodatkowych atrakcjach...
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że finanse klubu
kuleją? – zapytała Kelly, zadowolona, że rozmowa toczy
się wokół tematów zawodowych, a więc najbardziej
bezpiecznych.
– I tak – podrapał się po czole – i nie. Tłumaczy ci
coś taka odpowiedź?
– Wiem, o co chodzi. Sama prowadzę interes.
– No więc, nie jest najlepiej – uśmiechnął się
krzywo. – Muszę chyba zmienić wystrój. Trochę tu za
ponuro, no nie? – Zamilkł i po chwili zmienił temat,
jakby żałując, że pozwolił sobie na szczerość. – No, daj
obejrzeć, coś tam namalowała.
Kelly pokazała mu szkice. Na kilku z nich widniał
ujeżdżający byki kowboj.
– Ej! Są świetne, Kelly! I ty jesteś świetna...
Ich oczy znów się spotkały; i znów zapadło pełne
napięcia milczenie.
– Wiesz, chyba muszę wracać do domu – odezwała
się w końcu. – Jutro bardzo wcześnie wstaję.
Tucker natychmiast zerwał się z krzesła.
– Jasne. Odwiozę cię.
Kwadrans później wprowadził samochód na podjazd
przed domem Kelly. Zaparkował, zgasił światła,
wyłączył silnik i, patrząc przed siebie, zapytał:
– Kiedy się znów zobaczymy?
– No, nie sądzę, żebyśmy... – zaczęła, lecz nie
zdążyła dokończyć, ponieważ Tucker gwałtownie
odwrócił się w jej stronę, przyciągnął ją do siebie i
przyłożył usta do jej warg.
W pierwszej chwili Kelly była tak zaskoczona, że
nie wykonała najmniejszego ruchu. A kiedy jego język
wsunął się między jej zęby, było już za późno na
protesty. Cicho westchnęła i z pasją odpowiedziała na
pieszczotę jego gorących, namiętnych ust. I nagle,
równie nieoczekiwanie, oderwali się od siebie. Tucker
cofnął się gwałtownie, przez chwilę oboje ciężko dyszeli.
– Posłuchaj, nie chciałem, żeby to... – Urwał i
popatrzył na Kelly, w jego ciemnych oczach malował się
ból. – Do licha, sam nie wiem, czego chciałem. Po
prostu...
– W porządku. Nie... nieważne.
Otworzyła drzwi, wyskoczyła z samochodu i
popędziła do domu, nie oglądając się za siebie ani razu,
choć Tucker wołał za nią wielokrotnie:
– Kelly! Kelly!
Rozdział szósty
– Pani Warren?
– Przy telefonie – odparła Kelly, słysząc w
słuchawce głos nieznajomej kobiety.
– Mówi Martha Havard, dyrektor handlowy Visions
Card Company. Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe,
iż dzwonię o tak wczesnej porze?
Pod Kelly z wrażenia ugięły się nogi. Dzwonią do
niej z Visions Card! Z wielkiej, potężnej firmy do
sklepiku w maleńkim Lufkin! Łaska boska, że stojące za
ladą krzesło było tuż obok. Kelly opadła na nie i zwilżyła
czubkiem języka suche nagle wargi.
– Oczywiście, że nie mam za złe. Bardzo się cieszę,
że panią słyszę.
– A ja cieszę się, że przysłała nam pani swoje
projekty kart pocztowych.
– Naprawdę się pani podobają? – spytała Kelly
opanowanym głosem, choć miała ochotę krzyczeć z
radości na całe gardło.
– Zaskoczyło to panią? – kobieta roześmiała się
lekko.
– Chyba tak.
– Z chęcią obejrzelibyśmy więcej pani prac,
zwłaszcza tych z motywami z Dzikiego Zachodu.
– Czy mam rozumieć, że poważnie interesujecie się
państwo tym, co robię?
– Tak, jesteśmy bardzo pani ciekawi. Ale muszę
uprzedzić, że zanim ostatecznie zdecydujemy się
nawiązać współpracę z danym twórcą, mija niekiedy
sporo czasu.
– A zatem nie powinnam robić sobie zbyt wielkich
nadziei? Czy tak?
– Widzi pani, i tak, i nie. Jak już wspomniałam,
jesteśmy zainteresowani pani pracami, istnieją też jednak
inni graficy, których bierzemy pod uwagę.
– Rozumiem. Doceniam pani szczerość i z
największą chęcią przyślę wam więcej projektów.
Właśnie nad nimi pracuję.
– Doskonale. Gdy tylko skończy pani ten cykl,
proszę nam go od razu przysłać.
– Przyślę na pewno. Dziękuję jeszcze raz za
odpowiedź na moją ofertę.
– Cała przyjemność po naszej stronie. Będziemy w
kontakcie.
Kelly odłożyła słuchawkę i dłuższą chwilę siedziała
jak odrętwiała. W końcu, gdy w pełni już do niej dotarło,
z kim rozmawiała, wydała głośny okrzyk triumfu.
W chwilę później pomyślała o babci. Postanowiła
zadzwonić do niej z dobrą wieścią, kiedy ponownie
odezwał się telefon.
– Tu „Pierwsza klasa”, sklep Kelly Warren,
słucham?
– Cześć – usłyszała tylko w odpowiedzi.
Po raz drugi tego ranka ugięły się pod nią nogi; i
znów całym ciężarem opadła na krzesło.
– Cześć – wykrztusiła z trudem.
Tucker roześmiał się, czym sprawił, że serce Kelly
zaczęło bić jeszcze mocniej.
– Tym razem przynajmniej nie odkładasz słuchawki.
Czy mogę to traktować jako zachętę?
– Jesteś niepoprawny.
Znów się roześmiał, po czym dodał poważnym
głosem:
– Nie dzwonię, żeby przepraszać.
Nie próbowała udawać, że nie rozumie, jakie są jego
intencje i co zamierza jej zaproponować. – Nie sądzę,
żebyś musiał.
– To dobrze. Skorośmy to już ustalili, to przejdźmy
do rzeczy.
– To znaczy?
– Kiedy cię znów zobaczę?
Kelly poczuła, jak oblewa ją gorąca fala.
Przestraszyła się tego pytania, a jeszcze bardziej własnej
na nie reakcji. Zapragnęła rzucić słuchawkę, jakby ta
paliła jej dłonie, lecz nie zrobiła tego. Najpierw mu
powie, żeby się od niej raz na zawsze odczepił, a dopiero
potem...
Tego też jednak nie była w stanie uczynić. Prawda
bowiem była taka, że wcale nie chciała, żeby Tucker
zostawił ją w spokoju. Było to przerażające, lecz
prawdziwe. Żarliwy pocałunek, jaki wymienili wtedy, w
samochodzie, pozostawił ją w stanie kompletnego szoku
i zmieszania. Jego śmiałość i zdecydowanie wywarły na I
niej ogromne wrażenie, sama nie wiedziała dobre czy
złe. Wtedy mu uległa i czuła, że następnym razem
również trudno będzie jej się mu przeciwstawić.
I dlatego właśnie powinna zdecydowanie przerwać
tę znajomość, zanim sprawy nie zajdą za daleko.
– Kelly?
– Tak, słucham cię.
– Odpowiedz, proszę.
– Zrozum, muszę pracować, zwłaszcza teraz.
– Dlaczego stało się to nagle aż tak pilne?
Powiedziała mu o telefonie z Visions Card.
– Wspaniale! – szczerze ucieszył się Tucker. – To
dodatkowy powód, żebyśmy spotkali się i wspólnie
uczcili to wydarzenie.
– Naprawdę sądzisz, że to rozsądny pomysł?
– Nie.
Jego szczerość wstrząsnęła nią.
– Więc dlaczego...?
– Ponieważ chcę się z tobą zobaczyć. Po prostu.
– I co, zawsze stawiasz na swoim?
– No, przeważnie – odparł po chwili wahania.
– Myślałeś już o czymś konkretnym?
– Jasne. Najpierw wspólna kolacja, później wieczór
w klubie.
Kelly najchętniej odrzuciłaby pierwszą cześć
propozycji. Wspólna kolacja – to prawie jak randka.
Przeciwko wizycie w klubie nie miała jednak żadnych
zastrzeżeń. Zwłaszcza po telefonie z Visions. Musiała
koniecznie zrobić szkice tańczących; motyw, którego
dotąd zupełnie nie wykorzystywała.
– Zgoda – odparła w końcu, zagłuszając w sobie głos
rozsądku, który wołał, przestrzegał, napominał, by nie
dała się zwieść. Kelly słyszała go, a mimo to
wypowiedziała to jedno słowo, na które czekał Tucker.
Roześmiał się tak, jak mógł się śmiać wilk, kiedy
udało mu się namówić Czerwonego Kapturka, by
wskazał mu drogę do domu babci.
– Przyjadę po ciebie o szóstej – zapowiedział i
zakończył rozmowę.
Kelly chwilę jeszcze spoglądała w głuchy mikrofon,
po czym z trzaskiem odłożyła słuchawkę.
– Cholera jasna – zaklęła pod nosem.
Na kolację pojechali do „Tejas Cafe”, jednego z
ulubionych lokali Kelly, gdzie wspólnie zamówili
olbrzymią porcję kurczaka fajita. Początkowo Kelly nie
spodziewała się po tym spotkaniu niczego przyjemnego,
ale okazało się, że towarzystwo Tuckera może być nawet
miłe. Zabawiał ją historyjkami z życia na polach
naftowych; jedne były zabawne, inne dramatyczne.
Gdy jednak przyszło do zwierzeń na tematy
osobiste, Garrett nabrał wody w usta. Kelly zresztą nie
zamierzała wcale nań naciskać. Zdecydowała, że im
mniej będzie o nim wiedzieć, tym lepiej także dla niej.
Ostatecznie, gdy zakończy już prace nad szkicami, nie
będzie miała przecież powodu, by pojawiać się w „Boot
Scootin”.
Po kolacji pojechali do pustego jeszcze o tej porze
klubu. Kelly zdawała sobie sprawę, że niebawem, jak w
każdy piątkowy wieczór, zrobi się tu tłoczno, lecz
tymczasem byli sami. Zaraz po wejściu Tucker zaciągnął
ją na parkiet.
– Czy możesz mi powiedzieć jedną rzecz? – zapytał,
biorąc ją w ramiona i poruszając się w rytm muzyki,
którą przed chwilą nastawił. – Czy kochasz tego
chłoptasia, jak mu tam... Charlesa?
Kelly nie spodziewała się tego pytania.
– Nie twoja sprawa – odparła niezbyt zachęcająco.
– Dobra, dobra... Kochasz czy nie? – zapytał znowu,
nie zrażony jej wyniosłym tonem.
Przestała tańczyć i wysunęła się z jego objęć.
– Dlaczego tak cię to interesuje?
– Z prostej ciekawości. Chyba nie jest w twoim
typie.
– Chcesz powiedzieć, że ty jesteś?
– Może – odparł, przewiercając ją na wskroś
płonącym wzrokiem.
Serce w niej zamarło. Nie, nie mogła dalej
prowadzić tej gry, była zbyt niebezpieczna. Kelly
odwróciła się do mężczyzny plecami i ruszyła żwawo w
stronę wyjścia.
– Poczekaj – zatrzymał ją jego głos. – Od tej pory
będę zachowywał się przyzwoicie, obiecuję.
– Jakoś nie bardzo ci wierzę...
Przystanęła, a on roześmiał się tylko, podszedł do
niej i znów poprowadził w rytm muzyki.
Po chwili Kelly uniosła twarz i spojrzała mu w oczy.
– Powinieneś dawać w klubie lekcje tańca –
stwierdziła.
Odsunął od niej twarz i przyjrzał się jej zdumiony.
– O co chodzi? Czy powiedziałam coś nie tak?
– Wprost przeciwnie. Tylko że w tej samej chwili
pomyśleliśmy o tym samym.
– A, rozumiem – odparła ze śmiechem. Tucker
uniósł brew.
– Mówię poważnie. To jeden z powodów, dla
których z tobą się dziś umówiłem.
– Naprawdę?
– Tak, chcę przedyskutować ten właśnie pomysł.
– Cóż, myślę, że takie lekcje cieszyłyby się dużym
powodzeniem.
– No właśnie. A więc, jak będzie?
– A co ma być?
– Z tą nauką... – Spojrzał na nią wymownie.
– Ja? Ja miałabym uczyć...
Na jego twarzy pojawił się niewinny uśmiech.
– No a kto?
– Nie, nie sądzę... – zaczęła się wzbraniać.
– Wspaniale! – przerwał jej. – Wiedziałem, że się
zgodzisz.
Kelly popatrzyła nań z niedowierzaniem. I wtedy,
kiedy ujrzał jej szeroko otwarte, cudowne oczy i lśniące
usta okalające równe białe zęby, wsunął dłoń w jej włosy
i pocałował ją niespodziewanie. Był to długi, namiętny,
pełen żaru pocałunek. W końcu uniósł głowę i szepnął:
– Czy wiesz, że zaczyna to już wchodzić nam w
nawyk?
Kelly oddychała pospiesznie.
– Wiem – odparła, patrząc na niego niezbyt
przytomnie.
– Ale nie chcę z nim zrywać. A ty?
– Ja...?
Nie dał jej czasu na odpowiedź. Znów wpił się w jej
usta – tym razem dłużej, goręcej, z większą pasją.
Kelly westchnęła tylko i objęła Tuckera mocno za
szyję. Nie miała siły się bronić. To było silniejsze od
niej, potężne, zniewalające i właśnie dlatego tak
rozkoszne. Czuła, jak Tucker pieści jej język, usta, jak
odsuwa ją nieco od siebie, by móc wsunąć dłoń między
rozgrzane namiętnością ciała, położyć ją i zacisnąć lekko
na nabrzmiałej, twardej już i spragnionej pieszczot piersi.
– Kochana, słodka... – szeptał jak w gorączce.
Kelly jęknęła cicho, nieświadoma tego, że muzyka
nagle się urwała. Do rzeczywistości wróciła dopiero, gdy
ktoś poklepał ją po ramieniu. Jak rażona prądem
wyprostowała się i wyrwała z ramion mężczyzny.
– Ponurak! Czego znów, do licha, chcesz? –
usłyszała jak przez mgłę głos Tuckera.
Wzrok starszego mężczyzny spoczął na Kelly.
– Przepraszam panią, ale dzwonią do pani ze
szpitala.
Rozdział siódmy
Choć nigdy ciężko nie chorowała i w szpitalu była
tylko raz, w wieku dwunastu lat, kiedy dostała zapalenia
wyrostka, Kelly nie cierpiała szpitalnej atmosfery. Może
odstręczało ją surowe wyposażenie wnętrz i kliniczny
zapach przenikający powietrze? A może powodował nią
lęk, że tym razem jej ukochana babcia umrze?
Musiała bezwiednie jęknąć na tę straszną myśl,
ponieważ odwracając się od okna, ujrzała w oczach
Tuckera troskę i wyraźny niepokój.
– Jestem przekonany, że nic się jej nie stanie –
powiedział uspokajająco.
– Ja... też.
Ale wcale nie była tego tak pewna i musiała walczyć
z napływającymi do oczu łzami.
– Do licha, Kelly, nie mogę patrzeć, jak płaczesz –
westchnął ciężko.
– Ja też nie znoszę płaczu – Więc nie płacz, proszę.
Kelly zamknęła oczy i zacisnęła usta.
– Dlaczego nie ma tu lekarza, który by nam
powiedział, jaki jest naprawdę stan babci? – zapytała
żałośnie.
– Wkrótce się pojawi – zapewnił Tucker i zerknął na
zegarek. – Operacja trwa dopiero dwie godziny.
– Ale mnie się wydaje, że upłynęły całe wieki.
– Rozumiem.
Kiedy przybyli do szpitala, okazało się, że stan babci
jest bardzo zły i że niezbędna jest interwencja
chirurgiczna. Kelly podpisała zgodę na operację, po
czym od razu zatelefonowała do ojca. Nie zdążyła nawet
podziękować Tuckerowi, który tak szybko i sprawnie
dowiózł ją do szpitala i nie opuszczał jej ani na chwilę.
– Biedna Kelly – szepnął teraz. – Chciałbym cię
przytulić...
Spojrzał na nią. Jego oczy mówiły dobitniej niż
słowa.
– Ja również, tylko że... – urwała i odwróciła się, nie
mogąc dłużej znieść jego palącego wzroku. Nawet
zresztą gdyby dała się ponieść tej potrzebie ciepła,
bliskości i wsparcia, nie mogłaby tego zrobić. W
szpitalnej poczekalni prócz nich było kilka rodzin.
Wciąż nie mogła się nadziwić, że tak szybko
pozwoliła mu na zażyłość, ba, na intymność nawet.
Musiała jednak być ze sobą szczera – Tucker pociągał ją
jak nikt inny. Właśnie dlatego jednak nie mogła
dopuścić, by ich związek się rozwinął. To tylko
zauroczenie,
powtarzała sobie, czysto fizyczna
fascynacja. Aż dziwne, że dała się nią tak bardzo
owładnąć.
Musiała myśleć trzeźwo. Nie zamierzała w
najbliższym czasie wiązać się ani z Tuckerem, ani z
żadnym innym mężczyzną. Określiła przecież jasno
swoje życiowe cele – chciała pracować, osiągnąć sukces,
udowodnić
światu,
że
jest
niezależna
i
samowystarczalna.
Dlaczego więc po prostu nie powie Tuckerowi, żeby
dał jej święty spokój i pomaszerował własną drogą? Nie
potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Może owa
potrzeba wsparcia, opieki i obecności drugiej osoby była
u niej silniejsza, niż Kelly myślała? A może zniewalała ją
siła doznań, jakich zaznała w trakcie pocałunków i...
pieszczot. Tucker ich nie szczędził. Jeszcze teraz czuła
niemal na sobie gorący oddech, namiętny dotyk jego
warg...
– Może masz ochotę na kawę? – zapytał Tucker z
troską, przerywając jej rozmyślania.
Odwróciła się w jego stronę. Stał tuż obok niej.
Blisko, stanowczo za blisko. Popatrzyła mu w twarz.
Mężczyzna, widząc łzy w jej oczach, westchnął
ciężko i objął ją ramieniem.
– Wszystko będzie dobrze – szepnął, przytulając
Kelly do piersi. – Nie pytaj, skąd wiem. Po prostu wiem.
Zamknęła oczy. Jak dobrze było czuć obok siebie to
silne ciało, słyszeć równe bicie serca, być świadomą
współczucia i troski ze strony drugiej osoby. Nawet jeśli
tą osobą był ktoś, wobec kogo powinna zachowywać
rezerwę i dystans. Trudno jej było jednak przyjąć taką
postawę. Opiekuńczy gest Tuckera, jego stała obecność,
rozbroiły Kelly zupełnie i teraz czuła jedynie serdeczną
wdzięczność, a może nawet coś więcej...
– Kelly? – usłyszała nagle głos zza pleców.
Rozpoznała
go
natychmiast.
Momentalnie
zesztywniała, wyrwała się z objęć Tuckera i odwróciła,
by stanąć twarzą w twarz z ojcem. Simon jak zwykle był
opanowany, jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
Fryzurę miał starannie wymodelowaną, krawat idealnie
zawiązany,
eleganckiego
garnituru
nie
kalała
najdrobniejsza zmarszczka.
– Cześć, tato – przywitała go.
Simon Warren bez słowa pochylił się i pocałował
córkę w policzek. Zanim to zrobił, zdążył jeszcze
obrzucić niechętnym, niemal pogardliwym spojrzeniem
stojącego obok Tuckera.
– Czy już coś wiadomo? – zwrócił się do córki,
ignorując zupełnie towarzyszącego jej mężczyznę.
– Jeszcze nic. Jak ci się udało dotrzeć tu tak szybko?
– Walter przywiózł mnie samolotem.
– Ach tak – odparła i przeniosła spojrzenie na
Tuckera. – A, przepraszam. Pozwól, tato... To Tucker
Garrett, a to mój ojciec, Simon Warren – przedstawiła ich
sobie.
– Dzień dobry panu – Tucker odezwał się pierwszy i
wyciągnął rękę.
Mimo uprzejmego gestu w jego głosie i spojrzeniu
wyczuć można było dobrze skrywane lekceważenie.
Kelly dostrzegła to od razu. Simon również to zauważył.
Twarz mu poczerwieniała, wzrok stwardniał.
– A pan kim właściwie jest? – zapytał otwarcie.
– Znajomym pańskiej córki.
– Rozumiem – odparł sucho Simon i potarł
podbródek.
Nie, niczego nie rozumiesz, tato, pomyślała Kelly.
To bardziej skomplikowane, niż ci się zdaje. Ale teraz to
nieważne. Teraz liczy się tylko babcia. Boże, czy ta
operacja wreszcie się skończy? Kiedy się dowiedzą, czy
się udała?
Po chwili, jakby czytając w jej w myślach, młody
stażysta poinformował ich, że doktor właśnie skończył
operować i czeka na nich na szóstym piętrze.
– Chodźmy, Kelly – oświadczył Simon, ponownie
ignorując Tuckera.
Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, czy ma iść za
ojcem, nie oglądając się na nikogo, czy też wykazać
więcej zainteresowania tym, który ją tu przywiózł i był z
nią w najtrudniejszych chwilach.
Tucker odgadł chyba jej rozterki. Uśmiechnął się,
choć jego oczy pozostały poważne.
– W porządku, idź – powiedział. – Zadzwonię do
ciebie później.
Położył dłoń na jej ramieniu, uścisnął je, po czym
odwrócił się i odszedł, nie spojrzawszy ani razu za siebie.
– Co to za jeden, do diabła? – zapytał Simon, biorąc
córkę za łokieć i kierując w stronę schodów. –
Zachowuje się jak jakiś nieokrzesany gbur. Słoma wyłazi
mu z butów...
– Później ci wszystko wyjaśnię – odparła krótko
Kelly.
– Powiesz, powiesz, moja panno. I wyjaśnisz też,
skąd pod twoimi oczyma te sińce.
– Tato, daj spokój, dobrze? Teraz najważniejsza jest
babcia.
Simon nie odpowiedział. Zacisnął tylko usta i
spojrzał ponuro na córkę. Westchnęła w duchu. Czy
problemy zawsze muszą chodzić parami?
Po trzech dniach od zabiegu stan babci się poprawił
Operacja serca przebiegła pomyślnie, choć lekarz
oświadczył, że sytuacja wciąż jest poważna i że upłynie
jeszcze wiele czasu, nim niebezpieczeństwo minie
zupełnie.
Codziennie punktualnie o siedemnastej trzydzieści
Kelly zamykała sklep i jechała do szpitala, by odwiedzić
Claire, która wciąż leżała na oddziale intensywnej
terapii. Niebawem miała zostać przeniesiona do
osobnego pokoju, na co Kelly czekała z niecierpliwością.
Równie niecierpliwie, choć z niepokojem i mieszanymi
uczuciami, czekała na obiecany telefon od Tuckera. Jak
na razie nie dzwonił.
Może odezwie się dzisiaj? – pomyślała,
wyprostowała się na krześle i pomasowała kark. Przed
nią na stole stało nie dokończone śniadanie, a za oknem,
na gładko przystrzyżonym trawniku skakały dwa drozdy.
To, że Tucker milczy, zastanawiało ją nieco.
Niedotrzymywanie obietnic jakoś do niego nie pasowało.
Po dłuższym namyśle Kelly uznała, że to ojciec mógł być
przyczyną, dla której Tucker ani nie zadzwonił, ani nie
pojawił się w jej sklepie. Simon Warren nie ukrywał
wszak oburzenia i pogardy na myśl, że jego córka
mogłaby związać się z kimś takim.
Dzięki Bogu, los oszczędził Kelly przepytywania i
ojcowskiego gniewu i otwarta rozmowa między nimi z
konieczności musiała zaczekać. Stało się tak, gdyż zaraz
po przyjeździe do Lufkin Simon otrzymał wiadomość, iż
były pracownik Warren Foods wdarł się z karabinem do
jednego z jego sklepów i zagroził, że zastrzeli klientów,
jeśli nie zostanie ponownie przyjęty do pracy. Ojciec
wyjechał natychmiast, ale obiecał rychły powrót. Nie
było go już dwa dni, lecz Kelly wiedziała, że spodziewać
się go może w każdej chwili.
Upiła kolejny łyk kawy z wanilią. Wkrótce potem na
zewnątrz usłyszała czyjeś kroki, a następnie w
wejściowych drzwiach zazgrzytał klucz. Uśmiechnęła
się do siebie – ojciec pojawił się w tej samej chwili, w
której o nim pomyślała.
– Dzień dobry – powiedział, stając na progu.
Podszedł do córki i pocałował ją w policzek.
– Cześć, tato.
– Jak się czuje babcia?
– Dużo lepiej. Rozmawiałam z lekarzami. Dziś
zapewne przeniosą ją do separatki.
– Dzięki Bogu – westchnął z ulgą i usiadł
naprzeciwko Kelly.
– Napijesz się kawy?
– Nie, wypiłem już dziś chyba siedem.
– Jak długo zostaniesz?
– Ponieważ jest niedziela, cały dzień.
Kelly odstawiła filiżankę i wstała z krzesła.
– Poczekaj chwilę. Ubiorę się i pojedziemy razem
do szpitala.
– Skoro z Claire wszystko w porządku, nie ma
pośpiechu.
Sądzę,
że
powinniśmy
najpierw
porozmawiać.
– O czym? – zapytała, udając, że nie wie, o co
chodzi.
– Najpierw o babci.
Kelly zdziwiła się nieco. Sądziła, że ojciec od razu
przystąpi do omawiania tematu, który dużo bardziej go
bulwersował. Miał to wypisane na twarzy, kiedy tylko
pojawił się w jej sklepie.
– Słucham – powiedziała, siadając znów przy stole.
– Zamierzam jednak oddać ją do domu opieki.
– Tato, proszę, nie.
– To już postanowione. Claire wymaga opieki
bardziej starannej niż ta, którą jej możesz zapewnić.
– Ale żeby oddać ją do domu starców...! –
wykrzyknęła Kelly.
– To nie żaden dom starców tylko pensjonat dla
emerytów przy kościele metodystów. Właśnie
ukończono jego budowę. Dopełniłem już wszystkich
formalności. Panuje zupełnie inna atmosfera, niż sobie
wyobrażasz.
Kelly słyszała o tej placówce. Wiedziała, że
stworzono tam pensjonariuszom rzeczywiście wspaniałe
warunki. Może więc nie był to taki zły pomysł,
zwłaszcza teraz, w okresie rehabilitacji po przebytym
zabiegu.
– No dobrze, tato. Spróbujmy. Zobaczymy, jak jej
tam będzie. Ale jeśli tylko okaże się, że...
– Przekonasz się, że miałem rację – przerwał jej,
zadowolony, że córka zgodziła się tak szybko. Po chwili
uśmiech zniknął z jego twarzy. Kelly była pewna, że
poważne, surowe oblicze ojca zwiastuje pytania o
Tuckera. Nie myliła się. – Charles wyjaśnił mi, skąd to
podbite oko. – Wskazał ręką na jej twarz. – Powiedział
mi również, że jest mu niewymownie przykro z powodu
tego, co między wami zaszło.
– Tylko mi nie mów, że przysłał cię tu w swaty!
Simon pobladł gwałtownie.
– Widzę – powiedział zmieszany – że jesteś bardzo
domyślna.
– Posłuchaj, nie kłóćmy się, dobrze? Charles mnie
nie interesuje. I nic tego faktu nie zmieni.
– Ciekaw jestem, czy to z powodu tego pastucha, do
którego w szpitalu robiłaś maślane oczy.
– Tato, uczciwie ci powiem, że twoje określenie jest
nie tyle staromodne, co śmieszne. To nie jest żaden
pastuch.
Simon pobladł jeszcze bardziej. Zmarszczył czoło.
– Nazywaj go sobie jak chcesz, ale nie pozwolę,
żeby moja córka związała się z człowiekiem tak małego
formatu.
– Tato, nie rozkazuj mi, proszę, co mam robić. Sama
wiem, z kim mam ochotę się spotykać, a z kim nie.
Simon spojrzał na nią z pełnym złych przeczuć
niedowierzaniem. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że
poważnie się nim interesujesz?
– A co jest w Tuckerze złego? – Nie odpowiedziała
wprost na pytanie ojca. Dlaczego właściwie się z nim
spiera? Przecież sama wmawiała sobie, że od Tuckera
Garretta winna trzymać się z daleka. Skąd więc to
zaangażowanie w jego obronę?
– A co dobrego? Zastanowiłaś się nad tym?
– Posłuchaj, tato. To, że nie chodzi w garniturze i nie
siedzi za biurkiem, nie oznacza wcale, że jest
człowiekiem pośledniejszego gatunku.
– Wcale tego nie twierdzę. Mówię tylko, że ten fagas
do ciebie nie pasuje.
Kelly roześmiała się pozbawionym wesołości
śmiechem.
– Może... Przyznaj jednak, że ostatecznie to będzie
mój wybór, nie twój.
– A zatem rzeczywiście się z nim związałaś?
– Daj spokój, tato, nie histeryzuj. Wiesz, że
uwielbiam country-and-western. On jest właścicielem
klubu z taką muzyką, spotkałam się z nim kilka razy. To
wszystko.
Simon pochylił się w jej stronę.
– Nie. To wcale nie wszystko. Widziałem, jak na
siebie spoglądacie. Niestety – westchnął – obawiam się,
że zakochałaś się w tym prostaku.
– Mylisz się.
– A jemu chodzi wyłącznie o twoje pieniądze.
Powinnaś o tym wiedzieć. – Kelly ze złości odebrało
głos, lecz ojciec nie miał takich problemów. –
Sprawdziłem dokładnie tego łobuza – powiedział. – Dla
twojego dobra, Kelly.
– Co takiego zrobiłeś? – spytała z oburzeniem.
– Słyszałaś. Opanuj się więc i posłuchaj.
– Nie. To niewybaczalne. Nie zamierzam dłużej z
tobą rozmawiać. Przykro mi, tato.
– Otóż posłuchasz mnie, moja droga – odparł
niewzruszony Simon. – Wiedz, kochanie, że ten fagas nie
ma nawet własnego nocnika, do którego mógłby się
wysikać, ani okna, przez które by wylał swoje...
– Od kiedy jesteś taki ordynarny? – przerwała mu.
– Od czasu gdy moje jedyne dziecko robi z siebie
durnia, a na dodatek popełnia błąd, który zrujnuje jej
życie. On jest przegrany, córeczko. To łowca posagów.
Kelly popatrzyła na ojca gniewnym wzrokiem.
– Nie obchodzi mnie, kim jest. A to, co do niego
czuję i jak postąpię, to moja osobista sprawa!
Powiedziawszy to, zerwała się z krzesła, odwróciła
na pięcie i ruszyła do drzwi. Już chwytała za klamkę, gdy
Simon wypowiedział zdanie, które miało być ostatnim
argumentem w rozmowie z córką:
– Założę się, że nie pochwalił ci się jeszcze, iż miał
żonę i dziecko.
Rozdział ósmy
– Nie ma co, ta dziewczyna zawróciła ci całkiem w
głowie – mruknął do siebie Tucker Garrett, wychodząc
spod prysznica.
Owinął biodra ręcznikiem i ruszył do sypialni.
– Z kim rozmawiasz, szefie? – Od strony wejścia
dobiegł go znajomy głos.
Z grymasem niechęci spojrzał na nieproszonego
gościa.
– Do licha, Ponurak, czy ty nigdy nie nauczysz się
pukać?
– Pukałem, ale nie zwróciłeś na to uwagi. Zbyt
zajęty byłeś gadaniem do siebie. Zgłupiałeś, czy jak? –
zapytał i zarechotał, widząc skrzywioną minę
przyjaciela. – Co, do diabła, się z tobą dzieje, bracie? To
ta Warren, mam rację? Co, nie pozwoliła ci włożyć
palców w majtki?
– Na twoim miejscu liczyłbym się ze słowami –
odparł Tucker i chwycił Ponuraka za wygnieciony
kołnierz flanelowej bluzy. – Jeśli nie będziesz pilnował
swej niewyparzonej gęby, twoje dupsko znajdzie się w
poważnym niebezpieczeństwie, przyjacielu.
Ponurak zrozumiał, że tym razem posunął się za
daleko.
– Przepraszam, szefie. Chyba faktycznie trochę
przesadziłem. Ale, do licha, od paru dni chodzisz kwaśny
jak cytryna...
Tucker otarł z czoła krople wody i uśmiechnął się
ponuro.
– Masz rację. To dlatego, że zbyt wiele spraw
zaprząta mi głowę. I nie mylisz się, jedną z nich jest
właśnie Kelly Warren.
– Czy ona też coś do ciebie czuje?
– Skąd mogę wiedzieć? Cholera jasna, sam nie
wiem, czy i ja do niej czuję coś więcej niż... No, wiesz,
co mam na myśli...
– Hm – mruknął domyślnie Ponurak i pokiwał głową
w zamyśleniu.
– No dobra – Tucker poklepał jego ramię – możesz
sobie pomrukiwać, ile chcesz, stary tumanie, ale nie w
mojej obecności. Gadaj więc, w jakiej sprawie
przyszedłeś, albo się wynoś. Zamierzam się ubrać.
– Właściwie to przyszedłem w konkretnej sprawie.
Ale nie sądzę, żeby ta wiadomość poprawiła ci humor.
– O co chodzi?
– Po mieście krążą pewne plotki... – zaczął Ponurak i
urwał, jakby niepewny, czy ma mówić dalej.
– No, wykrztuś to wreszcie z siebie – ponaglił go
szef.
– Mówią, że w mieście ma powstać nowy klub.
Tucker zaklął cicho.
– Może to tylko plotki? – zapytał z nadzieją w
głosie. Nie spodziewał się, że ta wiadomość aż tak go
zaniepokoi. – Jak sądzisz?
– Może tak, a może nie...
Tucker pobłażliwie poklepał przyjaciela po plecach.
– No, bracie! Długo nad tym myślałeś?
Rzeczywiście, precyzyjna odpowiedź...
Ponuraka zirytował ten protekcjonalny ton.
– Do licha, Tuck, taka odpowiedź, jakie pytanie!
Plotki to plotki, sam najlepiej wiesz. Ale jeśli otworzą
taki klub, to co?
– Załatwią nas i tyle. – Tucker wzruszył ramionami.
– E, tam. Głupstwa gadasz. Masz stałych, wiernych
klientów, prowadzisz naprawdę porządny i przyzwoity
klub. Doświadczenie i tradycja – to się liczy.
– To racja, ale, jak mówią, trawa po drugiej stronie
ulicy jest zawsze bardziej zielona.
– Być może na początku. Później wrócą, sam się
przekonasz.
– Oby. Bo jeśli plotki są prawdziwe, a nasi klienci
okażą się mniej czuli na tradycję, to... – Urwał i pokręcił
tylko głową. Nie chciał nawet myśleć o takim
scenariuszu.
Tak, nie ma co martwić się na zapas. Lepiej
pomyśleć o przyjemniejszych rzeczach. O Kelly na
przykład. Nie widział jej od trzech dni, co psuło mu
humor, odbierało zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd
sytuacji. Może już czas, by to zmienić? Odrobina Kelly
stanowiłaby skuteczny lek na wszelkie kłopoty i
dolegliwości. Uśmiechnął się do siebie.
Ponurak obrzucił go dziwnym spojrzeniem i zapytał:
– Co jest? Czy masz jakiś pomysł, szefie?
– Nie. Na razie miej po prostu uszy otwarte i daj mi
znać, jak tylko dowiesz się czegoś konkretnego. A teraz
zostaw mnie, z łaski swojej, samego. Muszę ubrać się i
wyjść. Mam do załatwienia pewną sprawę.
– Jasne, ta sprawa ma jasne włosy i niebieskie oczy.
Tucker ściągnął z bioder ręcznik i cisnął nim w
Ponuraka.
– Wynoś się stąd, stary świntuchu.
– Ciekaw jestem, kto tu jest świntuch – burknął
Ponurak i zamknął za sobą drzwi.
Tucker roześmiał się i pogwizdując pod nosem,
zaczął wkładać spodnie.
– Czy czegoś ci potrzeba, babciu?
Claire Warren uśmiechnęła się do siedzącej przy jej
łóżku wnuczki.
– Nie, moja droga – odparła słabym głosem. –
Wystarczy, że ty jesteś przy mnie. Od razu lepiej się
czuję.
– W takim razie nawet końmi mnie stąd nie
wyciągną.
Zgodnie z oczekiwaniami Kelly babcię przeniesiono
do osobnego pokoju wkrótce po powrocie Simona do
Houston. Ponieważ wypadło to akurat w poniedziałek,
kiedy sklep Kelly był nieczynny, wnuczka nie
odstępowała babci na krok. Właściwie każdą chwilę
powinna poświęcać teraz projektom pocztówek, którymi
zainteresowała się Visions Card, ale nie chciała
zostawiać staruszki samej i cały wolny czas postanowiła
spędzić w szpitalu. Nie żałowała tej decyzji. Pogodny
wzrok babci, wracające na jej twarz zdrowe rumieńce i
dawna energia były najlepszą nagrodą.
Po długiej drzemce Claire stała się rozmowna. Z
ciepłym uśmiechem ujęła dłoń Kelly i powiedziała:
– Opowiedz mi więcej o tej firmie?
– O Visions? Och, babciu, zupełnie, jakby ziściły się
moje sny! – odparła z podnieceniem Kelly. Oczy jej
pojaśniały. – Kiedy powiedzieli, skąd dzwonią,
myślałam, że padnę z wrażenia.
– Czy wysłałaś już im następne szkice?
– Jeszcze nie, ale zrobię to niebawem. Mam
nadzieję, że będą jeszcze lepsze od poprzednich.
– Jestem z ciebie taka dumna, kochanie. Cieszę się
twoim szczęściem, ale... – Claire urwała i popatrzyła
uważnie na wnuczkę.
– Ale co, babciu? – zapytała Kelly, ściskając
mocniej wiotką, pomarszczoną dłoń leżącą na
szpitalnym prześcieradle.
– Ale widzę, że nie jesteś do końca szczęśliwa. Masz
jakieś zmartwienia, prawda?
– Dlaczego tak sądzisz?
– Nie próbuj mnie zwodzić. Znam cię lepiej niż ty
siebie. Pewnie ogromnie się cieszysz, że sprzedajesz
swoje prace, ale jednocześnie coś cię okropnie gnębi.
Czy to ma jakiś związek z Charlesem?
Kelly wybuchnęła śmiechem.
– Z Charlesem? Ależ skądże!
– To dobrze, bo wbrew temu, co uważa mój syn,
Charles do ciebie zupełnie nie pasuje.
– Myślisz, że tata o tym wie?
– Nie osądzaj go zbyt surowo, moja droga.
Stanowisz jego największy skarb. Pragnie jedynie twego
szczęścia. I najwyraźniej uważa, że szczęście to
zapewnić ci może właśnie Charles.
– Niestety – westchnęła Kelly. – Tatę tak trudno do
czegokolwiek przekonać. Z tego właśnie powodu nie
mogłam już dłużej mieszkać z nim pod jednym dachem.
On po prostu nie rozumie, że nie może decydować, co
mam lubić, a czego nie.
Babcia pokiwała głową, lecz nie podjęła tego wątku.
Spojrzała za to uważnie w oczy wnuczki i zapytała
wprost:
– A więc, skoro nie Charles, to o kogo chodzi? Kelly
zatrzepotała rzęsami.
– Słucham? Dlaczego sądzisz, że...
– Moja miła – odparła z uśmiechem Claire – znam
życie i potrafię rozpoznać, kiedy dziewczyna cierpi z
powodu nadopiekuńczości ojca, a kiedy z powodu
innych spraw.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza, babciu – odparła ze
śmiechem Kelly.
– Wiele widziałam. No więc? Kelly w jednej chwili
spoważniała.
– Poznałam go w klubie „Boot Scootin”. Jest zresztą
jego właścicielem...
– A, ten kowboj.
– Mówisz zupełnie jak tata – obruszyła się Kelly.
– Skądże znowu! Czy myślisz, że mam coś
przeciwko kowbojom? Niestety, twój ojciec nie zawsze
mierzy ludzi właściwą miarą.
Kelly zacisnęła usta.
– No właśnie. Powinnaś była widzieć, jakim
wzrokiem patrzył na Tuckera, gdy spotkał go po raz
pierwszy. W szpitalu, kiedy miałaś operację.
– Och, więc ma na imię Tucker.
– Tak – uśmiechnęła się Kelly. – Tucker Garrett. To
on przywiózł mnie do szpitala, kiedy miałaś atak. Bardzo
się przejął i niepokoił. O mnie i o ciebie.
– No cóż, może go nie doceniam. Opowiedz mi
więcej o tym człowieku.
– Spróbuję, choć w sumie niewiele mam do
opowiadania – odparła Kelly i w tej samej chwili
rozległo się pukanie do drzwi separatki. Kelly popatrzyła
na babcię pytającym wzrokiem, po czym podniosła się z
krzesła i powiedziała: – Proszę wejść.
Gdy do sali wkroczył Tucker z bukietem kwiatów, z
wrażenia musiała usiąść z powrotem.
– Witam panie – powiedział mężczyzna i posłał im
przyjazne spojrzenia; babci – serdeczne, wnuczce –
bardziej tajemnicze i dwuznaczne, wyzywające i pełne
tęsknoty jednocześnie.
Kelly w jednej chwili przypomniała sobie, z jakiego
powodu czuła słabość do tego mężczyzny. Było w nim
coś, co działało na nią jak magnes, co sprawiało, że w
jego obecności zaczynała naprawdę czuć się kobietą,
podziwianą, adorowaną, świadomą atutów swej urody.
Tucker dawał jej to odczuć jak nikt inny. Pociągało ją to,
że był energiczny, zdecydowany, że biła z niego radość
życia. Dzisiaj wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Ubrany
był w dżinsy i jasną koszulę, która podkreślała jego
piękną opaleniznę i ciemne oczy.
– Witamy. Niech pan nie stoi jak kołek, młody
człowieku – odezwała się Claire. – Proszę się zbliżyć,
abym mogła lepiej pana obejrzeć.
– Babciu! – obruszyła się Kelly.
Tucker natomiast nie dał się zbić z tropu.
Uśmiechnął się uprzejmie i podszedł do łóżka starszej
pani.
– A więc Tucker Garrett to pan? – zapytała.
– We własnej osobie, proszę pani – odparł i puścił
oko do Kelly, która natychmiast oblała się pąsem. – Mam
nadzieję, że wolno mi było przynieść pani kwiaty –
dodał, ujmując kruchą, wyciągniętą w jego stronę dłoń
starszej pani.
– Są prześliczne. Dziękuję – powiedziała. – Wstaw
je do wody, kochanie – zwróciła się do Kelly, która
unikając wzroku mężczyzny, odebrała bukiet i zaczęła
rozglądać się za wazonem. Kiedy odwróciła się, Tucker i
Claire zgodnie wybuchnęli śmiechem.
– Może i mnie powiecie, co was tak rozbawiło,
pośmiejemy się razem – mruknęła naburmuszona.
– A, to taki nasz mały sekret – wyjaśniła Claire.
Tucker podniósł się z krzesła.
– Nie chcę pani dłużej męczyć – powiedział. –
Proszę jak najwięcej odpoczywać. Już pójdę, ale
obiecuję, że jeszcze panią odwiedzę, jeśli wolno.
– Liczę na to – odparła Claire. – I jeszcze raz
dziękuję za kwiaty.
– Zawsze do usług – odparł z szarmanckim
uśmiechem.
Kelly odprowadziła go na korytarz. Zamknęła za
sobą drzwi separatki, po czym oparła się o nie plecami i
spojrzała w oczy mężczyzny.
– Tęskniłem za tobą – powiedział cicho. Kelly z
trudem przełknęła ślinę.
– Ja również. Szkoda tylko... – zawahała się –
szkoda, że nie powiedziałeś mi wszystkiego o sobie.
– Co ci miałem powiedzieć?
– Że byłeś żonaty. I że masz dziecko.
Tucker cofnął się, spoważniał natychmiast. A więc
ojciec miał rację, pomyślała. Najwyraźniej poruszyła
bardzo delikatny temat. Może nie powinna? Nie, musiała
przecież to wyjaśnić.
Musiała? Niby dlaczego? Czyżby w imię wspólnej
przyszłości?
– Nie pytałaś – odparł Tucker, nie spuszczając z niej
wzroku.
– A powinnam?
– Posłuchaj – westchnął ciężko – to nie jest miejsce
na tę rozmowę. Skoro jednak pytasz, to... tak, ty i twój
ojciec macie rację. Byłem żonaty. Dziecko natomiast nie
jest moje. Gdy się żeniłem, przyjąłem je z całym
dobrodziejstwem inwentarza. A że się o nie troszczyłem?
Nie umiałbym inaczej. Gdy żona ode mnie odeszła i
zabrała ze sobą Nancy, bardzo z tego powodu cierpiałem.
Cholera, wciąż uważam, że nie powinienem był na to
pozwolić. Zresztą, stare dzieje... – Machnął ręką i
zamilkł na chwilę. – Czy to ci wystarczy?
Kelly skinęła głową. Mówił szczerze, jego oczy nie
kłamały. Boże, zamierzała go zdemaskować, a tylko
wzruszył ją i rozczulił swoim wyznaniem. Czy Tucker
Garrett byłby równie wspaniałym ojcem jak
kochankiem?
Patrzyła na jego szeroki tors, silne ramiona, opaloną
twarz. Pragnęła wtulić się w niego, poczuć na sobie
gorące usta.
– Muszę się z tobą spotkać – powiedział Tucker,
jakby czytając w jej myślach. – Dziś wieczorem.
Bała się, lecz jednocześnie nie była w stanie
odmówić. Przesunęła językiem po suchych wargach, a
Tucker jęknął z udręką w głosie.
– Co się stało? – spytała.
– Nie drażnij mnie w ten sposób. Chyba że... –
Urwał i spojrzał na nią tak, że aż zakręciło jej się w
głowie, a od kolan w górę zaczęła ogarniać ją słodka,
zniewalająca fala przeczuwanej rozkoszy.
– Chyba że co? – zapytała niemal bezgłośnie.
– Chyba że tym razem to ty przejmiesz inicjatywę.
Rozdział dziewiąty
Wiejski prostak. Tylko tak była w stanie o nim
myśleć po owych bezczelnych słowach, które usłyszała
na szpitalnym korytarzu. Było upalne popołudnie, od
incydentu, który tak ją poruszył, minęły całe dwa dni, a
Kelly wciąż czuła gniew i oburzenie na każde jego
wspomnienie.
„Ty przejmiesz inicjatywę...” Żaden jeszcze
mężczyzna nigdy tak się do niej nie odezwał. Za kogo ją
ma? Za pierwszą lepszą...?
Stała jak zahipnotyzowana, wpatrzona w niego i
spragniona jego ciepła. Gorąca krew pulsowała w jej w
żyłach, gotowa była na wszystko, co jej zaproponuje, ale,
na Boga, nie na to! A on powiedział swoje, uśmiechnął
się do niej zmysłowo (teraz myślała, że tylko lubieżnie) i
zanim odzyskała mowę, odszedł powolnym, mierzonym
krokiem, zupełnie jakby cały świat należał do niego.
Do licha! Od razu powinna była zdrowo utrzeć mu
nosa za taką bezczelność, za takie chamstwo! Ale jak?
Oświadczając, że prędzej gruszki wyrosną na wierzbie,
niż ona zgodzi się na coś więcej niż rozmowę? Albo że w
ogóle nie chce go znać? Kelly parsknęła w duchu
szyderczym śmiechem. Dobrze przecież wiedziała, że
nie uda jej się oszukać samej siebie. I że nie uda oszukać
się Tuckera.
Pragnęła go. Przyciągał ją do siebie niczym magnes,
a o jego dotyku i pocałunkach, których zaznała przecież
tak niewiele, nie była w stanie zapomnieć.
Następnego wieczora miała zacząć uczyć tańca w
klubie. Tucker, za jej namową, dał do gazety anons, na
który odpowiedziała nadspodziewanie duża liczba
chętnych. Był jej wdzięczny, lecz ona nie potrzebowała
jego wdzięczności; chciała, by dał jej miłość.
Czy tylko miłość fizyczną? Jeszcze niedawno
skłonna była tak myśleć i dziwiła się sobie, że po raz
pierwszy pociąga ją ktoś, kto może jej dać jedynie udany
seks. Teraz wszakże coraz częściej dochodziła do
wniosku, że w jej relacji do Garretta jest jeszcze inny
wymiar, którego wcześniej dostrzegać nie chciała.
Przeczuwała, że za fasadą twardości, nieokrzesania czy
chamstwa, kryje się inny Tucker – czuły, wrażliwy,
ofiarny, spragniony przyjaźni i prawdziwej miłości.
Gdyby zechciała, mogłaby mu dać to wszystko, a
przynajmniej wysłuchać po przyjacielsku, gdyby on
pragnął się zwierzyć ze swoich trosk, ze swego
nieudanego małżeństwa.
Mimo złości i mimo urazów, jakie nosiła w sercu
wobec niego, Kelly zastanawiała się coraz śmielej nad
perspektywą trwalszego związku z Tuckerem. Dlaczego
niby miałoby to być czymś tak niewyobrażalnym?
Czyżby różne środowiska, z jakich pochodzili,
rzeczywiście stanowiły barierę nie do przebycia? Dla
niej pieniądze nie liczyły się w życiu najbardziej, on ich
w ogóle nie miał. Więc?
Westchnęła ciężko i otworzyła kasę, by przeliczyć
dzienny utarg. Przeglądała właśnie czeki, gdy zadzwonił
telefon.
– „Pierwsza klasa”, sklep Kelly Warren, słucham.
– Jak się masz, dziecino? – w słuchawce odezwał się
Simon.
– O, cześć, tato.
– Nie wyczuwam w twoim głosie nadmiaru
entuzjazmu.
– Przepraszam, jestem trochę zmęczona – odparła,
czując wyrzuty sumienia za to, że nawet w tej chwili
wolałaby usłyszeć niski, lekko schrypnięty głos Tuckera.
– Zmęczona? Więc po prostu daj sobie z tym
sklepem spokój.
– Tato, nie zaczynajmy wszystkiego od początku.
Poza tym lubię być zmęczona, zwłaszcza kiedy mam coś
w zamian.
– Dobrze, nie będę się spierał.
– Jeśli chodzi o babcię, to rekonwalescencja
przebiega pomyślnie. Tak w każdym razie mówi lekarz.
– Wiem, rozmawiałem z nim. – Ojciec umilkł na
chwilę. – Posłuchaj, Kelly, chciałbym cię prosić o pewną
przysługę.
Wcale nie była tym zaskoczona. Jej ojciec był
ostatnim
człowiekiem,
który
zadzwoniłby
bezinteresownie, tylko po to, żeby powiedzieć „cześć” i
zapytać, jak się jej powodzi.
– Tak, słucham?
– Zanim przejdę do rzeczy, chcę, żebyś wiedziała, że
zamierzam otworzyć nową sieć sklepów. – Kelly nie
odpowiedziała, ciągnął więc dalej: – Dlatego właśnie
potrzebuję cię tutaj, w Houston. Chciałbym, żebyś
przyjechała do domu na tydzień, zaplanowała i
zorganizowała wielkie przyjęcie, które zamierzam
wydać z okazji otwarcia pierwszego sklepu oraz pełniła
honory pani domu.
– Tato, przecież wiesz, że nie mogę tego zrobić.
– A to dlaczego?
– Wiesz, dlaczego – odparła poirytowana Kelly. –
Prowadzę sklep tutaj, w Lufkin, poza tym nie możemy
przecież zostawić babci samej.
– Ma wyśmienitą opiekę, więc to akurat najmniejsze
zmartwienie. A sklep... do diabła, wywieś na drzwiach
kartkę, że przez tydzień będzie nieczynny.
– A jeśli ja poproszę ciebie, żebyś na swoich
sklepach powywieszał takie kartki i przyjechał pomóc mi
w Lufkin, zrobisz to dla mnie?
Simon parsknął ze złością.
– Nie bądź śmieszna.
– Nawet nie próbuję.
– Jak zwykle jesteś krnąbrna i uparta.
– Stawiam sprawę uczciwie.
Ojciec westchnął i odezwał się oficjalnym tonem:
– Rozumiem zatem, że odmawiasz.
– Niestety. A to, czy moją pracę traktujesz poważnie
czy nie, oceń sam. Ja do swego sklepu mam stosunek
poważny. Właśnie czekam na telefon z Visions Card
Company. Bardzo interesują się moimi pracami –
pochwaliła się Kelly.
– Chodzi o tego pastucha, prawda? – zapytał,
zupełnie ignorując tę informację.
Kelly zamknęła oczy, modląc się, aby starczyło jej
cierpliwości do końca rozmowy.
– Ten „pastuch”, jak go określasz, nie ma tu nic do
rzeczy. Chyba wcale mnie nie słuchałeś.
– Słuchałem, oczywiście, że słuchałem. Ale w
dalszym ciągu uważam, że stosujesz wykręty, A jeśli
idzie o tego tam, twojego... to lepiej posłuchaj mojej
rady. Pochodzicie z dwóch różnych światów, prędzej czy
później dojdzie między wami do nieporozumień.
Zapamiętaj sobie moje słowa.
– Dobrze, tato – Kelly z najwyższym trudem
zdobyła się na uprzejmość. – Dzięki za telefon. Życzę
udanego przyjęcia.
Ojciec pożegnał się z nią oschle i odłożył
słuchawkę, a Kelly długo jeszcze trzymała ją przy uchu.
W żołądku ściskało ją z żalu, oczy piekły od łez. Tucker
sprawiłby, że poczułabym się lepiej, pomyślała z
uśmiechem. A już na pewno jego pocałunki. Westchnęła
głęboko, spojrzała na zegarek i stwierdziwszy, że dawno
minęła piąta trzydzieści, podeszła do drzwi, by wywiesić
tabliczkę z napisem „Zamknięte”. W tym samym
momencie odezwał się telefon.
– Halo? – Podniosła szybko słuchawkę, przekonana,
że i tym razem Tucker Garrett odczytał jej myśli i
dzwoni, by ją pocieszyć. Po drugiej stronie odezwał się
jednak ktoś inny.
– Pani Warren? Tu Martha Havard z Visions Card.
Gdzie, do licha, podziewa się ta dziewczyna?
Tucker już chyba po raz dziesiąty zerknął na
zegarek. Kelly nie miała zwyczaju się spóźniać.
Początkowo specjalnie się nie martwił, sądząc, że po
pracy poszła pewnie do szpitala i jej wizyta przedłużyła
się jak zwykle. Kiedy jednak tam zadzwonił, Claire
oświadczyła, że nie widziała wnuczki od rana.
Zatelefonował zatem do domu Kelly i do sklepu.
Wszędzie nikt nie podnosił słuchawki.
Wściekał się, że Kelly jest spóźniona o ponad
godzinę. Bardziej jednak niż to, że nie było jej, choć
miała rozpocząć dzisiaj naukę tańca w „Boot Scootin”,
irytowało go, że nie wie, co się z nią stało. Miał nadzieję,
że nic poważnego i dostawał furii, nie mogąc tego
sprawdzić. Próbował wprawdzie wmawiać sobie, że nic
go to nie obchodzi, ale doskonale wiedział, że jest wręcz
odwrotnie.
Do licha, chyba już kompletnie stracił głowę na jej
punkcie.
– Ponurak! – przywołał przyjaciela. Mężczyzna
natychmiast pojawił się przy barze.
– Coś nie tak, szefie?
– Przypilnuj interesu, dobrze?
– Jasne. Czy coś się stało?
– Może. Nie wiem.
– Czy mogę ci jakoś pomóc?
– Nie, stary przyjacielu, ale dzięki za dobre chęci.
– Nie ma sprawy, szefie. Jakby coś, to tylko mi
powiedz – odparł i popatrzył Tuckerowi w oczy. Stary
poczciwiec martwił się o swego przyjaciela. Nie mógł
jednak zrobić nic, by ulżyć jego cierpieniom. Lekiem na
nie był ktoś inny.
Kelly ciężko opadła na kanapę i wyciągnęła z
kieszeni chusteczkę. Jej policzki były mokre od łez.
Visions Card odrzuciło jej projekty.
Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Gdy usłyszała w
słuchawce
głos
Marthy
Havard,
była
taka
podekscytowana, pełna radości i nadziei. Kilka minut
później zaś wpadła w skrajną rozpacz.
– Pani szkice są odrobinę zbyt nowatorskie i
odchodzą od przyjętych schematów – poinformowała
Martha Havard. – Zdaniem naszych handlowców nie
powinniśmy podejmować aż tak dużego ryzyka. –
Zamilkła na chwilę. – Myślę jednak – mówiła dalej – że
to nie powinno pani zniechęcać. Jest wiele firm, które z
pewnością zainteresują się pani pracami. Nam może być
tylko przykro, że to nie my. Rozumie pani, rynek ma
swoje prawa. W każdym razie, życzę pani jak najlepiej.
Kelly podziękowała za słowa otuchy i ze ściśniętym
gardłem odłożyła słuchawkę. Zaraz potem zalała się
łzami i nie przestawała płakać przez następne kilka
minut.
Kiedy pierwszy spazm rozpaczy już minął, otarła
oczy, wstała z kanapy i wyszła przed dom, by odetchnąć
głęboko świeżym wieczornym powietrzem. Nie
wiedziała, co w pewnym momencie ją zaniepokoiło,
poczuła naraz, że nie jest sama, że ktoś na nią patrzy.
Odwróciła głowę. Rzeczywiście, w jej stronę zbliżał się
Tucker.
– Co się dzieje, do licha? Nie ma cię w klubie, nie
odbierasz telefonów... – zapytał bez zbędnych wstępów.
– Ja... przepraszam. Po prostu...
– Co się stało? – przerwał, widząc jej zapłakane
oczy. Kelly spojrzała na niego ze smutkiem. Wyglądała
na kompletnie rozbitą i załamaną.
– Visions... Odrzucili moje prace.
– Ta firma od pocztówek? Skinęła głową.
– E, do diabła z nimi. To przecież nie jedyna firma,
prawda?
– Nie, ale...
– Nie ma żadnych „ale”. Nie przejmuj się i tyle.
Jeszcze będą żałować, zobaczysz. – Wziął ją za rękę i
przyciągnął do siebie. – No, chodźmy do środka,
napijemy się wina, to poprawi nam humory. – Gdy byli
już w kuchni, pocałował Kelly w czubek nosa. – Poza
tym, nie mogę patrzeć, jak płaczesz. Serce mi się kraje.
Na widok jego zatroskanych oczu, dziewczynę
ogarnęła jeszcze większa żałość. Wybuchnęła
gwałtownym szlochem, łzy oślepiły ją kompletnie, a
ciałem zaczęły wstrząsać spazmy rozpaczy.
Tucker położył dłonie na jej ramionach.
– Kelly, proszę... przestań.
Uniosła twarz i ze zdumieniem pomieszanym z
radością dostrzegła w jego oczach troskę, czułość,
tkliwość i miłość; tak, miłość oraz coś jeszcze – coś, co
widziała w nich wtedy, gdy szeptał jej nieprzyzwoite
słowa na szpitalnym korytarzu – pożądanie.
– Co mogę zrobić, żeby cię pocieszyć? – zapytał
przez ściśnięte gardło.
– Możesz... – Urwała. Wstydziła się mówić otwarcie
o swych tęsknotach.
– Powiedz, czego pragniesz.
Wyciągnął dłoń, przesunął palcem po jej szyi i
zatrzymał go w rozcięciu bluzki.
– Możesz... możesz mnie przytulić.
Jej głos łamał się, nie umiała nad nim panować.
Wszystko w niej wibrowało, pulsowało w oczekiwaniu
na dotyk jego silnego, gorącego ciała. Nigdy jeszcze nie
doświadczyła takich wrażeń. Pomyślała, że za chwilę
stanie się to, o czym myślała od dawna i naraz
przestraszyła się. Chciała uciec, ale było już za późno.
Stała więc jak sparaliżowana, a jej ciałem nie rządził już
rozum lecz czysta namiętność.
Objął ją. Zadrżała, westchnęła, po jej ciele rozlało
się błogie ciepło.
– Nie mogę cię tylko tulić – szepnął prosto w jej
ucho. – Pragnę więcej. Ale wtedy... wiesz, co się stanie.
Kelly nie potrafiła wykrztusić słowa. Mogła tylko
spojrzeć mu w oczy. Z obawą, z rozkoszą, z
przyzwoleniem.
– Och, Kelly, Kelly... – jęknął Tucker, widząc jej
zamglony wzrok, i poszukał ustami jej ust.
Oddała mu się z cichym jękiem, pozwoliła rozpiąć
bluzkę, pod którą pyszniły się nabrzmiałe, twarde z
niezaspokojenia piersi. Tucker wziął je w dłonie, czuł ich
delikatną, gładką jak aksamit skórę, widział
nieskazitelną biel i jasny róż brodawek, sterczące
dumnie, spragnione pieszczot sutki. Chwilę się wahał.
Wreszcie spuścił głowę i zrobił to, o czym marzył od
pierwszej chwili, w której ją zobaczył – dotknął ustami
jej biustu.
– Tak... Tak, Tucker... – westchnęła błogo. Podniósł
głowę i objął ją jeszcze mocniej. Opuścił dłoń na
pośladki dziewczyny i przycisnął ją do siebie. Gdy Kelly
poczuła napierającą na nią twardość, namiętność i żądza
natychmiastowego zaspokojenia ogarnęła ją bez reszty.
– Czujesz, jak na mnie działasz? – szepnął i zajrzał
jej głęboko w oczy. – Czujesz, jak bardzo cię pragnę?
– Ja... też... Też ciebie pragnę – Kelly wydusiła z
siebie łamiącym się głosem.
Szybko zrzucili z siebie ubrania, spragnieni dotyku
swych nagich, rozpalonych pożądaniem ciał.
Później, kiedy było już po wszystkim, Kelly
uświadomiła sobie, że nigdy nawet nie przyszła jej do
głowy myśl, że będzie się kochać na środku kuchni. Gdy
jednak Tucker, wodząc językiem po jej brzuchu,
przyklęknął na jedno kolano i ona osunęła się na
podłogę.
– Tucker, Tucker, Tucker... – powtarzała
nieprzytomnie jego imię.
– O, tak, tak, kochanie – szeptał jak oszalały. – Tak,
tak jest dobrze – zapewniał ją, pieszcząc najbardziej
intymne zakątki jej ciała.
Wplotła palce w jego włosy, czuła, jak zalewa ją
rozkosz, fala za falą. Stłumione jęki Tuckera pieściły jej
uszy, gdy kładł się na niej, gdy rozchylał jej uda, gdy
wchodził w nią płynnie i delikatnie. Kiedy całkowicie już
ją wypełnił, oczy Kelly rozszerzyły się.
– Czy sprawiam ci ból? – zapytał i znieruchomiał.
– Tak... nie.
– Czy mam przestać?
– Nie!
Gorączkowo zacisnęła palce na jego pośladkach,
pragnąc, by wszedł w nią jeszcze głębiej. Przed sekundą
myślała, że nie może być większej rozkoszy, teraz, gdy
ich ciała i serca zaczęły poruszać się równym rytmem,
wiedziała już, że nie ma ona granic.
Rozdział dziesiąty
Kelly otworzyła oczy i rozejrzała się wokół.
Niewątpliwie leżała w łóżku. A przecież nie pamiętała,
kiedy się w nim znalazła. Wiedziała tylko, dlaczego. Gdy
przeniosła wzrok na sąsiednią poduszkę i ujrzała
wlepione w siebie ciemnobrązowe oczy Tuckera,
uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Cześć – powiedziała cichutko i ziewnęła. – Która
godzina?
Popatrzył ponad jej ramieniem.
– Według twojego zegarka północ.
– Nic dziwnego, że już usnęłam. Normalnie chodzę
spać o jedenastej.
Przysunęła się bliżej jego ciepłego ciała i westchnęła
cichutko.
– Czy nic ci nie jest? Chodzi mi o to... czy nie
sprawiłem ci bólu? – zapytał szeptem, po czym dodał
odrobinę głośniej: – Bałem się o ciebie...
Położyła mu palec na ustach.
– Czuję się świetnie, uwierz mi. Nawet mimo tej
podłogi.
Zachichotał.
– Zauważyłaś, że to jednak nie ty przejęłaś
inicjatywę?
– Tak. Dzięki. – Zaczerwieniła się. Tucker roześmiał
się trochę głośniej.
– Masz za co. Do licha, choć mam twarde kolana,
nigdy już nie będą takie same jak dawniej.
Kelly również się roześmiała. Poczuła, że
mężczyzna wodzi opuszkami palców po jej plecach.
Przebiegł ją rozkoszny dreszcz. Zapragnęła nagle, by
Tucker ponownie ją posiadł i znowu się zaczerwieniła.
Przecież po epizodzie na podłodze w kuchni nastąpiło
kilka kolejnych; dlaczego więc wciąż jest taka
nienasycona?
– Nie miałaś zbyt wielu mężczyzn, prawda?
– Skąd wiesz?
– Widzę, czuję. Tak mówi mi intuicja.
– To prawda – odparła cicho.
– Czy kiedykolwiek się w kimś zakochałaś?
– Raz, kiedyś.
– W Charlesie?
– Panie Boże broń! To było jeszcze przed
Charlesem. Ale nie trwało długo. Kłóciliśmy się o byle
głupstwo. Oboje byliśmy tacy niedojrzali, zwłaszcza ja.
Szybko zerwaliśmy ze sobą.
– Rozumiem.
Przesunęła dłonią po jego torsie, zsunęła ją na
brzuch i zaczęła wodzić paznokciem wokół pępka.
Tucker westchnął.
– Jeśli nie przestaniesz, nie będę w stanie
odpowiadać na twoje pytania.
Kelly uśmiechnęła się, jej dłoń znieruchomiała.
– Masz rację, od chwili rozkoszy ważniejsze są
twoje odpowiedzi.
– E, gadanie... Czy jest coś, co może być ciekawsze?
– Pewnie, że jest. Powiedz mi, jak to było z twoim
małżeństwem? Muszę przyznać, że fakt, iż składałeś
przysięgę przed ołtarzem...
– Nic z tych rzeczy – przerwał jej. – Mam tylko ślub
cywilny.
– Ach, tak.
– My również o wszystko się kłóciliśmy. O
pieniądze, o moją pracę. Nie znosiła, że ciągle nie ma
mnie w domu.
– I jak to się skończyło?
– W któryś z piątków wróciłem wcześniej z pól
naftowych. Wiesz, co zastałem – bardziej stwierdził, niż
zapytał.
– Swoją żonę z kimś innym?
– Otóż to.
– Cóż... przykro mi z tego powodu. – Powiedziała
prawdę. Było jej rzeczywiście przykro z powodu zdrady,
jakiej dopuściła się jego żona, a jeszcze bardziej dlatego,
że w głosie Tuckera wciąż słychać było gorycz, gdy o
tym opowiadał.
– Dlaczego ma być ci przykro? – żachnął się. –
Tamten gość po prostu bardziej jej pasował. W sumie
dobrze się stało. Poczułem wtedy ogromną ulgę.
Oczywiście, pomijam sprawę Nancy. Tego, że ją
straciłem, zawsze będę żałować. Ale cóż, życie toczy się
dalej. Muszę przyznać, że było to dla mnie bardzo ważne
doświadczenie. Dostałem lekcję, której nigdy nie
zapomnę.
– Jaka jest jej treść? – zapytała Kelly z niejasnym
przeczuciem, że za chwilę usłyszy coś, co sprawi jej ból.
– Że ognisko domowe wcale nie jest takim
cudownym wynalazkiem, jak sądzą niektórzy. – Kelly
nic nie odpowiedziała. Słowa Tuckera zasmuciły ją
głęboko i zaniepokoiły. On jednak nie rozwijał tego
wątku. – Przykro mi, że odrzucili twoje szkice –
powiedział, zmieniając temat.
– Mnie również.
– Cóż, będą żałować, mówiłem ci już. Zobaczysz, że
ktoś inny się nimi zainteresuje.
– Jasne. Wcale nie zamierzam się poddawać.
Pocałował ją w czubek głowy.
– Innymi słowy, niech Visions Card się udławi.
– Wyjąłeś mi to z ust – odparła z uśmiechem Kelly.
Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Słyszałam
ostatnio, że po drugiej stronie miasta otwierają nowy
klub. Wiesz coś o tym?
– I co z tego?
– Stracisz sporo klientów.
– A niby dlaczego? Twoje lekcje tańca ściągną sporo
osób. Jeszcze większą frekwencję zapewnią automaty,
które właśnie instaluję.
– A widzisz! – ucieszyła się Kelly i pocałowała go w
usta. – Posłuchałeś mnie jednak. Nie pożałujesz tego
wydatku. Ten drugi klub też może się udławić.
– Na to liczę, chociaż żadnej pewności nie mam.
Niestety, nie wiesz jeszcze, jakie prawa rządzą życiem
małego miasteczka.
– Poczekaj. Sam się przekonasz, czy nie miałam
racji.
– Mam nadzieję, że ten zakład przegram.
Kelly przysunęła się do niego bliżej. Przez dłuższą
chwilę oboje milczeli, starając się uporządkować myśli,
zastanawiając się, co takiego wydarzyło się między nimi,
co naprawdę zaszło.
– Nie żałujesz? – odezwał się pierwszy Tucker.
Kelly nie próbowała nawet udawać, że nie wie, o co pyta
jej kochanek.
– Nie, a ty? Tucker westchnął.
– I tak, i nie.
– Nie jestem przekonana, czy taką odpowiedź
chciałam usłyszeć.
– Ale to prawda. Nasz związek spowoduje wiele
komplikacji.
Kelly miała nadzieję, że usłyszy, o jakie to
komplikacje chodzi, ale Tucker milczał. Nie trzeba było
jednak geniusza, żeby zrozumieć, co ma na myśli.
Przypomniała sobie słowa ojca. Może faktycznie
łączy ich tylko to, że oboje lubią tańczyć i że są
zafascynowani sobą, ale to stanowczo za mało, żeby
powstał trwały związek. Były też inne przeszkody:
gniew i niezgoda Simona, cierpka uwaga Tuckera na
temat pozornych zalet ogniska domowego...
Gdy więc Kelly odwoływała się do zdrowego
rozsądku, ten sączył w nią jad wątpliwości. Serce jednak
podpowiadało inaczej.
– Przyznaję, że sytuacja nie jest prosta, ale chcę się z
tobą spotykać – powiedziała otwarcie.
– Ja też.
– A jaki w takim razie jest nasz plan na przyszłość? –
zapytała niepewnie, obawiając się, że odpowiedź, którą
usłyszy, nie będzie dla niej radosna.
– Nie ma żadnego planu. Na razie cieszmy się sobą i
nie myślmy o tym, co będzie potem.
– Cieszmy się sobą... – powtórzyła z niewinnym
uśmiechem Kelly. – Czy rozumiesz to dosłownie? –
zapytała cichutko.
Oczy zalśniły mu nagłym pożądaniem, pochylił się i
dotknął ustami jej piersi.
– A jak myślisz?
Westchnęła, a po chwili krzyknęła cicho, gdy
Tucker uniósł ją sprawnie i posadził na sobie.
– Och, Tucker... – jęknęła tylko, czując go w sobie, i
zaczęła się rytmicznie poruszać.
Ta noc była początkiem wielu następnych. Kelly i
Tucker nie mogli się sobą nasycić. Ona była szczęśliwa
jak nigdy dotąd, jakkolwiek nieustannie spadały na nią
kłopoty. Teraz jednak miała przy sobie Tuckera.
Towarzyszył jej, gdy umieszczała babcię w domu opieki,
pomagał, jak umiał, kiedy dach w jej sklepie zaczął
przeciekać i zniszczeniu uległa znaczna część towaru,
był przy niej, gdy kolejna firma zajmująca się produkcją
pocztówek odrzuciła jej prace.
A jednak ani razu nie powiedział jej, że ją kocha, ani
razu nie zająknął się nawet na temat wspólnej
przyszłości.
Któregoś dnia, gdy przy jej łóżku zadzwonił telefon,
Kelly z radością podniosła słuchawkę już po drugim
dzwonku, sądząc, że to Tucker.
– Dzień dobry – odezwała się wesoło.
– Widzę, że nabrałaś lepszych manier, moja droga.
– O, cześć, tato – zdziwiła się nieco.
– Odnoszę wrażenie, że mój telefon cię rozczarował.
– Nie, to nieprawda – zaprzeczyła, ale zbyt
pospiesznie, żeby mogła zmylić tym ojca.
– No dobrze, nieważne. Co powiesz na to, żebyśmy
spędzili razem dzisiejszy dzień? Jest niedziela, więc nie
masz wymówki.
– Och, tato. Bardzo bym chciała, ale naprawdę mam
masę pracy. Poza tym powinieneś spędzić trochę czasu z
babcią. Bardzo za tobą tęskni.
Simon westchnął.
– Masz rację. Może zabiorę ją gdzieś na
przejażdżkę.
– Bardzo by była szczęśliwa.
Nie odpowiedział i milczał przez dłuższą chwilę.
– Tato? – zaniepokoiła się Kelly.
– Jestem, jestem. Powiedz, czy wciąż spotykasz się z
tym kowbojem?
Kelly westchnęła głęboko.
– Tak.
– Do licha, Kelly, sama wiesz...
– Tato, rozmawialiśmy już na ten temat i wiem, co
masz mi do powiedzenia. Pamiętam twoje przestrogi –
przerwała mu zdecydowanie. Ojciec ponarzekał jeszcze
trochę, po czym pożegnał się z córką i zakończył
rozmowę.
Zaledwie Kelly odłożyła słuchawkę, zadźwięczał
dzwonek u drzwi.
– Kogo znów diabli niosą? – burknęła, odrzuciła
kołdrę i sięgnęła po szlafrok.
– Kto tam? – zapytała, wchodząc do korytarza.
– Zgadnij.
Uchyliła drzwi na centymetr.
– Witaj – odezwał się Tucker, obrzucając wzrokiem
jej sylwetkę, szczególnie zaś to, co odsłoniło się
spomiędzy rozchylonych klap luźnego szlafroka.
– Podobam ci się?
– Przecież wiesz. Ale teraz się ubieraj. Popatrzyła
nań rozszerzonymi oczyma.
– Naprawdę ci się podobam?
– Tak, ale chcę ci coś pokazać.
– Co?
– To tajemnica.
Rozdział jedenasty
Gdy opuszczali dom, Kelly nie miała zielonego
pojęcia, co zamierza pokazać jej Tucker. Podczas jazdy
nie odezwał się ani słowem. Nie przejmowała się jednak
tym zbytnio. Cieszyła ją sama obecność Tuckera, to, że
jest obok niej. Z zainteresowaniem śledziła przesuwające
się za oknem auta krajobrazy. Kiedy w końcu Tucker
zatrzymał swój samochód pod jednym z wielkich dębów
u stóp rozległego wzgórza, powiedział:
– Muszę się przyznać, że bardzo mnie zaskoczyłaś.
Większość kobiet z wielkich metropolii nie znosi
prowincji. A ty nawet się nie skrzywiłaś, gdy
wyjechaliśmy z miasta...
Kelly żartobliwie klepnęła go w ramię.
– Zacznijmy od tego, że jestem inna niż większość
znanych ci kobiet.
Tucker roześmiał się głośno, objął ją za szyję i czule
pocałował.
– To fakt – przyznał, a potem dodał: – No, chodźmy.
Pokażę wyjątkowej kobiecie wyjątkowe miejsce.
Wysiadła z samochodu i zaczęła wspinać się za nim
pod górę. Gdy dotarli na szczyt wzgórza, Tucker
przystanął i popatrzył na Kelly z szerokim uśmiechem.
– Od samego widoku można doznać zawrotu głowy
– wydyszała z niekłamanym zachwytem, zmęczona
wspinaczką.
W dole, poniżej porośniętego majestatycznymi
drzewami stoku, rozciągały się łąki pokryte bujną trawą i
polnymi kwiatami. Kelly nie znała ich nazw, były jednak
tak piękne, że miała ochotę usiąść, wyciągnąć kredki i
szkicownik i malować je godzinami. Pośrodku
rozległych pól błyszczał w słońcu staw, lekkie
podmuchy wiatru marszczyły jego gładką toń.
– Zawrót głowy. To dobre określenie – odezwał się
po dłuższej chwili Tucker. W jego głosie Kelly
dosłyszała wzruszenie, jednak jego przyczyny nie umiała
odgadnąć.
– Co to za miejsce? – zapytała więc, domyślając się,
że Tucker nieprzypadkowo przywiózł ją właśnie tutaj.
– Moje.
– Twoje? – spytała ze zdumieniem.
– Aha. Zostawił mi je mój wuj. Należy do mnie.
– Udało ci się.
– Pewnie. Zwłaszcza że to jedyna naprawdę
wartościowa rzecz, jaką od niego dostałem. – Tym razem
w jego głosie zabrzmiała gorycz.
Kelly ponownie uświadomiła sobie, z jak różnych
pochodzą środowisk i jak odmienne są ich życiowe
doświadczenia. Ona miała życie usłane różami, dla niego
zostały tylko kolce.
– Kochasz to miejsce, prawda?
– Aż tak to po mnie widać?
– Tak – odparła cicho. – W twoim głosie było jakieś
szczególne wzruszenie, ton, który słyszałam tylko wtedy,
gdy... gdy... – Zaczerwieniła się jak piwonia.
Oczy Tuckera rozbłysły.
– Kiedy? Gdy się kochaliśmy?
– Właśnie – odparła zawstydzona.
– Masz rację. Zawsze gdy tu przyjeżdżam, czuję taki
sam zawrót głowy, jakiego doznaję, gdy jestem... w
tobie.
Kelly zadrżała, jej ciało ogarnęło zniewalające
ciepło, jak zawsze, gdy myślami wracała do rozkosznych
chwil, które dzielili ze sobą tak często.
– Mam poważne plany odnośnie tego miejsca –
mówił dalej Tucker. – Zbuduję tu wielki dom,
oczywiście, o ile... – zawahał się – no, o ile...
– O ile, co?
– O ile zgodzisz się ze mną go dzielić – wydusił z
siebie wreszcie.
Na te słowa serce Kelly zabiło radośnie. Spojrzała
na niego wzrokiem pełnym zdumienia, niedowierzania i
jednocześnie nadziei.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że chcesz ze mną
być zawsze, że... że mnie kochasz?
– Tak, chyba tak. Kocham cię, Kelly – odparł
poważnie.
– A ja kocham ciebie!
– Naprawdę? – Jego twarz pojaśniała ze szczęścia.
– Oczywiście, ty głuptasie! – zawołała ze śmiechem
i rzuciła mu się w ramiona.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, Tucker odłożył
długopis i oparł się na krześle. To pewnie Kelly,
pomyślał. O tej porze często zamykała sklep i wpadała
do niego z lunchem. Odetchnął z ulgą – przyszła w samą
porę. Wypełniał właśnie księgę podatkową, a czynność
ta zawsze straszliwie go nudziła. Mógł się jednak tylko
cieszyć, że jest co księgować. Zainstalowane automaty
do gry oraz lekcje tańca przynosiły coraz większe
dochody.
– Otwarte – powiedział znużonym głosem.
W progu jednak nie ujrzał Kelly, lecz jej ojca. St. oto
przed nim Simon Warren. Na jego widok Tuckerowi
zwęziły się źrenice, wyprostował się natychmiast i
zacisnął dłonie na krawędzi biurka.
– Nie przeszkadzam? – spytał Simon, nie trudząc się
nawet, by podać gospodarzowi dłoń na powitanie.
– Nie sądzę, żeby robiło to panu jakąkolwiek różnicę
– odparł Tucker. – Ale skoro pan już przyszedł, proszę
usiąść.
Simon zbliżył się do biurka z zaciętym wyrazem
twarzy.
– Możesz pan sobie oszczędzić tych grzeczności,
zabierają mi tylko czas.
Tucker wstał od biurka, by mieć oblicze rozmówcy
na wysokości własnej twarzy.
– Przykro mi to słyszeć – powiedział.
– Posłuchaj pan – zirytował się ojciec Kelly – nie
przyszedłem tu po to, byśmy wymieniali słodkie słówka.
– Rozumiem. Widzę, że stawia pan sprawę po
męsku – odrzekł spokojnie Tucker, nie zrażony
arogancją Simona, choć, prawdę mówiąc, miał wielką
ochotę wyrżnąć go po prostu w tę pewną siebie twarz.
– Uważasz się pan za lepszego cwaniaka, prawda?
Otóż mylisz się pan. Tym razem się nie uda. Nie
zamierzam stać z boku i przyglądać się, jak bałamuci pan
moją córkę. Nie dopuszczę do waszego ślubu!
Tucker uniósł brwi.
– Przykro mi, ale pańskie zdanie mniej się liczy
niż...
– Nieprawda! – przerwał mu agresywnym tonem
Simon. – Kocham swoją córkę i chcę dla niej jak
najlepiej.
– Obaj tego chcemy.
– Jeśli tak, to trzymaj się od niej jak najdalej.
– Cóż. Obawiam się, że tego akurat nie jestem w
stanie uczynić. Widzi pan, jesteśmy w sobie zakochani. I
jeśli Kelly sama nie wyrazi sprzeciwu, pobierzemy się.
Twarz Simona poczerwieniała, następnie stała się
szara,
a na końcu przybrała barwę papieru.
– Po moim trupie! – wykrzyknął. – Nie dopuszczę,
żeby Kelly Warren poślubiła takiego gołodupca jak...
– No, no! – Tym razem Tuckera poniosły nerwy. –
Niech pan uważa na słowa, bo inaczej zakończymy tę
rozmowę! – Rzadko podnosił głos, ale w tej chwili nie
mógł się opanować. Najwyraźniej groźba podziałała, bo
Simon zamilkł natychmiast. – Wie pan co, panie Warren
– odezwał się znowu Tucker spokojniejszym już głosem.
– Najlepiej będzie, jeśli wyjdzie pan stąd, zanim nie
dojdzie do czegoś, czego obaj będziemy potem żałować.
Simon bez słowa sięgnął do wewnętrznej kieszeni
marynarki i wyjął książeczkę czekową. Położył ją na
blacie biurka.
– W porządku. Rozumiem. Ile pan sobie życzy za to,
żeby na zawsze zniknąć z życia Kelly? Sto patyków?
Mało? To co, dwieście?
Tucker pobladł z oburzenia. Sięgnął przez biurko,
chwycił Warrena za krawat i przyciągnął jego twarz do
swojej.
– Zabierz tą swoją zakichaną forsę – wycedził. – Nie
wezmę ani centa, rozumiesz? I pamiętaj, tylko dzięki
Kelly wynosisz stąd wszystkie zęby. – Puścił krawat
mężczyzny, wygładził mu go, poklepał po ramieniu i
zakończył: – A teraz, skoro powiedziałeś już wszystko,
co chciałeś, spadaj. Wynoś się, póki mam cierpliwość, i
nigdy nie wracaj.
Wpadające przez okno słoneczne światło ozłacało
ich nagie ciała. Od czasu gdy wyznali sobie miłość,
upłynęły już dwa tygodnie, a Kelly wciąż żyła
zachwytem zakochania i pierwszej prawdziwej miłości.
– Boże, nie przeżyłbym, gdybym miał cię utracić –
powiedział cicho Tucker.
Kelly popatrzyła nań ze zdziwieniem.
– Skąd ci przychodzą do głowy takie myśli? Milczał
przez chwilę, po czym westchnął ciężko i wyznał:
– Odwiedził mnie twój ojciec.
Kelly usiadła na łóżku, zaskoczona tą nowiną.
– Po co?
– Zgadnij.
– Pewnie chce...
– Tak – nie pozwolił jej skończyć. – Dobrze wiem,
czego chce. Pragnie jedynie twego dobra. Cholera, chyba
nie okazałem szacunku dla tej jego troski.
– Czy coś się stało? – zaniepokoiła się Kelly.
– Prawie – przyznał z zakłopotaniem.
– Chciałabym być muchą na ścianie i to widzieć –
zażartowała.
Twarz mężczyzny wciąż jednak pozostawała
poważna.
– Pragnie jedynie twego dobra – powtórzył.
– Akurat! Pragnie własnego dobra, a przede
wszystkim chce sprawować nade mną pełną kontrolę, tak
jak robił to zawsze.
– Uspokój się. Jeśli chodzi o mnie, to pewnie ma
rację.
– Co chcesz przez to powiedzieć? Tucker wzruszył
ramionami.
– Nigdy nie dam ci tego, do czego przywykłaś.
– Czego znowu? – zdenerwowała się. – Domu z
dwunastoma sypialniami? Salonu pełnego antyków?
Sportowych samochodów i jachtu? Przecież wiesz, że
nie dbam o rzeczy! – wykrzyknęła. – Obchodzisz mnie
tylko ty!
– Wysłuchaj mnie, dobrze? – Obrzuciła go
gniewnym spojrzeniem, ale pozwoliła mówić. – Widzisz
– zaczął – ten nowy klub skomplikował wiele spraw.
Spłacenie długu za „Boot Scootin” i budowa domu
potrwają znacznie dłużej, niż zakładałem. Tak więc...
Kelly, nie czekając, aż Tucker dokończy, wyszła z
łóżka.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał zdziwiony.
– To tajemnica – rzuciła przez ramię Kelly.
– Akurat długo ją utrzymasz – parsknął Tucker.
Kelly odwróciła się w jego stronę i ujęła pod boki.
– Wytłumacz dokładniej, co masz na myśli.
Roześmiał się tylko.
– Nie spotkałem jeszcze w życiu kobiety, która
zdołałaby zachować jakiś sekret.
Gdy Kelly pokazała mu język, ponownie wybuchnął
śmiechem.
– Tak, tak. Zobaczymy, kto miał rację.
– Właśnie. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.
Po prostu chwilę poczekaj. – Popatrzyła na niego
tajemniczo i sięgnęła po torebkę. Po chwili wyciągnęła z
niej zaklejoną kopertę i wróciła z nią do łóżka. – No,
proszę – powiedziała, wręczając mu kopertę. – Masz. To
dla ciebie.
– Co to jest? Czy zamierzasz...
– Cicho. Otwórz, a wszystkiego się dowiesz. Tucker
pochylił głowę, rozdarł kopertę i zaczął czytać. Kelly
poczuła, jak ogarnia ją podniecenie; czuła wręcz zawrót
głowy. Kiedy sądziła już, że nie zdoła dłużej wytrzymać
rozpierającego ją napięcia, Tucker podniósł twarz.
Wstrzymała oddech. Na jego twarzy malował się
gniew.
– Co to ma, do ciężkiej cholery, znaczyć? – zapytał.
Rozdział dwunasty
Kelly spodziewała się po nim innej reakcji. Na
widok jego surowego oblicza serce podeszło jej do
gardła. Po chwili jednak zapanowała nad sobą na tyle, że
wyjaśniła:
– To... to twój weksel bankowy. Wykupiłam go. Nie
masz już długu.
– Ale po jaką cholerę?! – wykrzyknął z
wściekłością. Cofnęła się, zdumiona i wstrząśnięta jego
gwałtowną i tak niespodziewaną reakcją. Otworzyła
usta, żeby powiedzieć coś na swoją obronę, ale gardło
miała tak ściśnięte, że nie potrafiła wykrztusić słowa.
Tucker nie miał takich kłopotów.
– Kim, do cholery, myślisz, że jesteś? Moim
zbawcą?
– A jeśli nawet, to co? Czy to zbrodnia? – zdobyła
się na odpowiedź.
– Tak, właśnie tak. Wielka zbrodnia – sapnął i zaczął
pospiesznie wkładać dżinsy.
– Ale o co ci chodzi? Nie rozumiem, dlaczego aż tak
cię to dotknęło?
Obserwując, jak Tucker się ubiera, Kelly
przypomniała sobie, że sama jest naga i szybko włożyła
koszulę.
– Klub to mój problem i mój interes, rozumiesz?
– Rozumiem, ale przecież...
Tucker wybuchnął pełnym goryczy śmiechem.
– Och, nic nie rozumiesz. W przeciwnym razie nie
wtrącałabyś nosa w nie swoje sprawy.
Kelly uniosła brodę.
– Nie wydaje mi się – powiedziała oficjalnym tonem
– żebym wtykała nos w nie swoje sprawy. Klub jest twój,
a ja ciebie kocham. Traktuję to jako gest miłości.
Tucker jakby się nieco zmieszał, po chwili jednak
oświadczył:
– Dobrze, powiedzmy to inaczej: nie potrzebuję
pieniędzy twego ojca, ani teraz, ani nigdy.
– Ależ Simon nie ma z tym nic wspólnego!
Wykupiłam ten weksel za pieniądze z mojego konta.
– Twoich pieniędzy też nie chcę. Czyż tego nie
rozumiesz? Wcześniej czy później sam spłaciłbym dług.
Obecnie klub przeżywa pewne kłopoty, ale daleko mu
jeszcze do bankructwa.
– Wiem o tym. Wiem doskonale. Ale jak już
wspomniałam, był to z mojej strony wyłącznie gest
miłości. Dlatego ofiarowałam ci te pieniądze.
Tucker obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem.
– Nie kupisz mnie za pieniądze, Kelly. Nie jestem na
sprzedaż.
– Ty, ty... – Coś ścisnęło ją za gardło, nie była w
stanie powiedzieć więcej niż: – Ty uparty,
niewdzięczny...
– Zgoda, ja jestem niewdzięczny, a ty pójdziesz do
banku i zabierzesz swoje pieniądze. I to jutro.
Kelly roześmiała się pozbawionym wesołości
śmiechem.
– To twoja duma, Tucker, nie pozwala ci niczego
przyjąć, prawda? Liczy się dla ciebie bardziej niż nasza
miłość.
– Duma nie ma tu nic do rzeczy.
– A właśnie że ma. Jesteś wpatrzonym w siebie
egoistą i pyszałkiem, który widzi tylko czubek własnego
nosa.
– Rozumiem, że każesz mi się wynosić?
– Bardzo dobrze rozumiesz.
– Świetnie, więc idę.
Przeszedł przez pokój, mocnym szarpnięciem
otworzył drzwi i zatrzasnął je za sobą z wściekłością.
– Czy rozmawiam z panią Kelly Warren?
– Tak – odparła niepewnie Kelly, nie rozpoznając
przez telefon głosu rozmówcy.
– Mówi Velma Pritchard z Simply Cards. Dzwonię
w sprawie szkiców, które pani niedawno do nas
przysłała.
– Słucham – powiedziała Kelly z nadzieją w sercu.
– Chcielibyśmy je od pani kupić. Te i wszystkie
inne, które zdecyduje się pani sprzedać.
Kelly nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu.
Wolną ręką złapała się za głowę.
– Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem w głosie.
Pani Pritchard roześmiała się do słuchawki.
– Oczywiście. Chciałabym zaprosić panią do nas na
spotkanie, w trakcie którego mogłybyśmy omówić
szczegóły dotyczące kontraktu.
– Wspaniale. Jestem w każdej chwili do państwa
dyspozycji – odparła i nie skończywszy jeszcze
rozmowy, zaczęła obmyślać projekty nowych kart, które
mogłaby zaproponować przedstawicielom Simply Cards,
jednego z najpotężniejszych przedsiębiorstw tej branży.
Spotkanie miało miejsce dwa dni później. Kelly
sprzedała niemal wszystkie swoje dotychczasowe prace i
podpisała umowę na wykonanie następnych. Kontrakt
okazał się bardzo korzystny – dawał jej twórczą
swobodę, a jednocześnie gwarancję regularnych i
stosunkowo wysokich zysków.
W takiej sytuacji trudno było nie czuć satysfakcji i
zadowolenia z siebie. Oto po wielu miesiącach starań
osiągnęła swój cel, powinna więc być w siódmym niebie.
A jednak jeszcze nigdy w życiu Kelly nie była tak
nieszczęśliwa. Straciła Tuckera. Straciła go w chwili,
gdy tak bardzo potrzebowała jego wsparcia, jego
obecności, jego miłości.
Pogrążona w najczarniejszych myślach, bez reszty
oddała się pracy. Pracowała całymi godzinami, tak
długo, aż jej wzrok nie zaszedł mgłą, aż dosłownie
padała ze zmęczenia.
I bardzo dużo płakała.
Nie potrafiła zrozumieć powodów, dla których
Tucker tak gwałtownie zareagował na ofiarę, którą
złożyła z najgłębszej potrzeby serca. Gdyby go
zrozumiała, może by jej przyniosło to ulgę.
W poszukiwaniu wytchnienia i ciszy często
odwiedzała babcię w jej ustronnym pensjonacie. Tutaj
mogła leczyć swą samotność i poczucie opuszczenia,
stąd zawsze wracała umocniona i pokrzepiona, choć jak
dotąd nie wtajemniczała Claire w rozterki swego serca.
Babcia jednak była zbyt mądra i zbyt spostrzegawcza, by
nie widzieć udręki w oczach Kelly.
– Czyżbyś źle się czuła, kochanie? – zapytała
któregoś razu, bacznie wpatrzona w pobladłą twarz
wnuczki.
Kelly pochyliła się, pocałowała babcię w policzek,
po czym usiadła naprzeciwko niej na krześle. Przez
chwilę panowało milczenie. Kelly i jej babcia wyglądały
przez wielkie okno, obserwując z uwagą buszującą w
gałęziach drzewa wiewiórkę.
– Jest mi tu bardzo dobrze – przerwała ciszę Claire.
– Cieszę się, że polubiłaś to miejsce.
– Tak. A dom zostawiam tobie. Możesz robić w nim,
co zechcesz.
– Jak to? Chcesz pozostać tu na stałe? Claire
uśmiechnęła się.
– Chyba tak. Mam wszelkie wygody i doskonałą
opiekę w każdej chwili.
– Nie wspominając już o tym, że przebywa tu
również wielu twych dobrych znajomych.
– Ano właśnie. Sama więc widzisz, że jest mi tu jak
u Pana Boga za piecem. To wspaniale czuć się
szczęśliwą na stare lata... – Urwała, bacznie spojrzała na
wnuczkę i poprawiła się: – Ale byłabym jeszcze
szczęśliwsza, gdybym nie martwiła się tak o ciebie. I o
twego ojca. Kelly delikatnie uścisnęła dłoń babci.
– Nie musisz się martwić. U mnie wszystko dobrze.
– Kelly – babcia pogroziła jej palcem – mnie nie
oszukasz. Tylko ślepy nie spostrzegłby, że coś jest z tobą
nie tak. Podejrzewam, że ma to związek z Tuckerem.
Czy mam rację?
Kelly odwróciła tylko twarz i skinęła głową.
– Tak też myślałam. Simon powiedział mi, że już się
nie spotykacie. Co się stało? Jakaś kłótnia?
– Zgadza się – odparła dziewczyna grobowym
głosem.
– Czy to ojciec doprowadził do waszego zerwania?
– Nie. Choć próbował. Spotkał się z Tuckerem bez
mojej wiedzy i kazał mu o mnie zapomnieć. Naiwny.
Tucker nigdy by się na to nie zgodził...
– A zatem problem leży gdzie indziej – domyśliła się
Claire.
W oczach Kelly zalśniły łzy. Jeszcze chwila i
zaczęły płynąć po jej policzkach. Nie mogła już dłużej
wytrzymać, jej zbolałe serce jakby pękło z żalu i
rozpaczy, a ona wybuchnęła szlochem. Wtuliła twarz w
ramię babci i drżącym głosem wyznała całą prawdę. Gdy
skończyła mówić, Claire podała jej chusteczkę,
odczekała aż wnuczka wytrze sobie twarz i powiedziała:
– Powinnaś, moja droga, pamiętać, że nie szczęście
jest celem, lecz dążenie do szczęścia. Nie tyle liczy się
cel, co dążenie do celu.
Kelly zamrugała oczyma.
– Słucham?
– Dobrze usłyszałaś. Teraz tylko przemysł sobie to,
co ci powiedziałam, a następnie odnieś to do Tuckera.
Chwilę tylko trwało, nim do Kelly dotarł w pełni
sens usłyszanych słów.
– Mówisz, że dokładnie za to samo, co zrobiłam
Tuckerowi, gotowa byłam zamordować własnego ojca?
– Właśnie tak.
– Gdyby na przykład tata udał się do Visions i za
pomocą łapówki skłonił ich do przyjęcia moich szkiców,
czułabym się oszukana – mówiła dalej Kelly – ponieważ
pozbawiłby mnie możliwości osiągnięcia sukcesu
własnymi siłami, korzystając z własnego talentu... –
Kelly zamilkła i jej oczy znów wypełniły się łzami. – No
tak, a przecież to właśnie zrobiłam Tuckerowi.
Odebrałam mu możliwość samodzielnego osiągnięcia
celu, szczęścia...
– Sama nie ujęłabym tego lepiej.
– Babciu, tak mi przykro i wstyd, że okazałam się aż
tak głupia.
– Wcale nie. Twoja decyzja płynęła z serca, z
miłości.
– Ale czy on mi wybaczy? Claire uśmiechnęła się.
– Tego nie możesz wiedzieć. Musisz sama go o to
zapytać.
– Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie.
Przez okna wpadały do sali złociste promienie
słońca, rzucając na stoliki połyskliwe cienie. Przez
chwilę Tucker spoglądał na ustawione w kącie automaty
do gry, następnie przeniósł wzrok na parkiet, na którym
kiedyś on i Kelly...
– Nie! – mruknął pod nosem.
Kelly była ostatnią osobą, o której chciał rozmyślać.
I zarazem jedyną osobą, o której rozmyślał ostatnio
nieustannie.
Tęsknił za nią, tęsknił duszą i ciałem. Poza nią nie
dbał o nic ani o nikogo; a zwłaszcza o siebie, jak to
rankiem tego dnia trafnie zauważył Ponurak.
– Cokolwiek cię gniecie, synu, musisz zrobić z tym
porządek – oświadczył. – Tak dalej być nie może.
Wyglądasz jak nieboszczyk.
– Oszczędź sobie tych miłych słów – odciął się
Tucker.
– Nie musisz mnie słuchać, jeśli nie chcesz, ale
myślę, że przydałaby ci się poważna rozmowa.
– Czyżby?
– Jasne. Klub ponownie stanął na nogi, ale twojej w
tym zasługi nie ma żadnej. Zresztą przez ostatni tydzień
byłeś pijany na okrągło, więc skąd możesz o tym
wiedzieć...
– Przeglądałem księgi. Ponurak zarechotał.
– E, tam. Księgi. Dlaczego się od razu nie przyznasz,
że nie możesz bez niej żyć? A jeśli nie możesz, dlaczego
pierwszy nie wyciągniesz do niej ręki?
– To nie takie proste. Zachowałem się wobec niej jak
kretyn, jak dupa wołowa, ot co.
– To w twoim stylu – zaśmiał się Ponurak. Tucker
łypnął na niego złym okiem, lecz nie odciął się, jak miał
w zwyczaju. Starszy mężczyzna spoważniał. Jego szef
rzeczywiście był nie w sosie. – Dobra, bracie –
powiedział i poklepał Tuckera po ramieniu – nie wiem,
co tam nabroiłeś, ale skoro już sam zdajesz sobie sprawę,
że się zbłaźniłeś, dlaczego tego nie naprawisz?
Tucker zmarszczył brwi.
– Nie wiem, czy to możliwe. Mówiłem ci już,
spaprałem sprawę dokumentnie.
– No, ale przecież nikt za ciebie jej nie załatwi –
odparł Ponurak. – Więc na co jeszcze czekasz? Do
zobaczenia jutro.
Pogrążony w ponurych myślach Tucker ruszył przez
parkiet. Kelly nie wycofała swych pieniędzy, jak ją o to
prosił, mimo że posprzeczali się na amen. Klub był teraz
całkowicie jego własnością i wolny od wszelkich
zadłużeń. A przecież nikt mu nigdy w życiu nie pomógł,
dopiero ona, Kelly Warren. I to bezinteresownie. Bo to,
że chciała go kupić, to bzdura nad bzdury. Niby co, nie
miała go pod dostatkiem, gdy byli jeszcze razem?
A co zrobił on? Odrzucił jej ofiarę, jej miłość i
szczodrość. Wzgardził tym wszystkim. I to dlaczego?
Dla głupiej dumy, jak powiedziała, dla dumy, która tak
naprawdę liczyła się tu najmniej.
No tak, zachował się jak skończony dureń. Ale może
jeszcze nie jest za późno? Podszedł do tylnych drzwi,
otworzył je i... stanął jak wmurowany.
Kelly!
Zamrugał oczyma, sądząc w pierwszej chwili, że to
złudzenie.
– Przykro mi... – zaczął niepewnym głosem.
– Mnie też – szepnęła. Na jej policzku zabłysła łza.
Tucker otworzył ramiona i dziewczyna z płaczem
wpadła w jego objęcia. Tuliła się do niego, a on całował
jej policzki, nos, usta, szyję.
– Przepraszam, przepraszam – szeptał jak w
gorączce.
– Ja też przepraszam. Kocham cię, kocham... Tak mi
przykro, że cię zraniłam, wprowadziłam w zakłopotanie.
– Daj spokój – odrzekł. – To ja... To moja wina.
Wybacz, Kelly. Też ciebie kocham.
– Więc co będzie?
– A wyjdziesz za mnie?
– Tak. Ale najpierw musisz obiecać, że nigdy już
mnie nie zostawisz.
Scałowywał łzy z jej twarzy.
– Uwierz mi, nie jestem aż takim osłem, żeby po raz
drugi porzucać raj.
Po uroczystości ślubnej w niewielkim kościółku i
skromnym przyjęciu para młoda, jedynie w towarzystwie
Simona, Claire i Ponuraka, pojechała do domu babci.
Kelly i Tucker mieli w nim zamieszkać do czasu, aż nie
uwiją sobie własnego, wymarzonego gniazdka w
miejscu, które niegdyś tak zachwyciło Kelly.
Nawet Simon, przekonany ostatecznie przez matkę,
musiał pogodzić się z faktem, że Kelly sama podjęła tę
najważniejszą decyzję w swoim życiu. Na chwilę przed
ślubem córka położyła mu dłonie na ramionach i
szepnęła:
– Nigdy jeszcze nie byłam w życiu tak szczęśliwa,
tato. Ciesz się razem ze mną.
Simon nieznacznie tylko potrząsnął głową,
uśmiechnął się i przygarnął córkę do siebie.
– Wiem, kiedy należy się poddać – powiedział, po
czym odwrócił się do Tuckera i wyciągnął rękę. –
Przepraszam za wszystko.
– I ja przepraszam – odrzekł Tucker z uśmiechem i
potrząsnął dłonią Simona. – A jeżeli okaże się, że pańska
córka nie będzie przy moim boku najszczęśliwszą
kobietą pod słońcem, ma pan pełne prawo dać mi tęgiego
kopniaka tam, gdzie kończą się plecy.
– Masz to u mnie jak w banku, synu.
Teraz, kiedy emocje związane z ceremonią już
opadły, gdy zostali sami, opuszczeni dyskretnie przez
najbliższych, Tucker odetchnął głęboko i przytulił żonę
do siebie.
– Powinnam być jednak na ciebie wściekła –
odezwała się cicho Kelly.
– A to dlaczego?
– Ponieważ kazałeś mi ostatecznie zwrócić te
pieniądze do banku.
– I co, już nie jesteś wściekła?
– Nie, nie jestem. Ale gdybyś kiedykolwiek ich
potrzebował, wiesz gdzie są.
– Wiem – odparł Tucker i wtulił twarz w jej dekolt,
przysłonięty tiulem sukni ślubnej.
Oczy Kelly zaszły mgłą. Uśmiechnęła się,
przycisnęła jego głowę do piersi i szepnęła mu do ucha:
– Przez całą ceremonię ślubną wierciłeś się
niespokojnie – powiedziała. – Czyżbyś już wtedy myślał
o nocy poślubnej?
– Ty też nie mogłaś się doczekać, prawda?
– Nie!
– Kocham cię.
– I ja ciebie.
– Więc jak będzie? – zapytał, zaglądając jej głęboko
w oczy. – Do kogo tym razem będzie należeć inicjatywa?