1
CINDY GERARD
Cykl Dzikie serca 02
Podwójny pasjans
2
PROLOG
O Clayu Jamesie jedno można było powiedzieć na pewno: zawsze
interesowały go kobiety. Bawiły go. Czasami zadziwiały. I na ogół
podniecały. Lecz żadna z nich nie zalazła mu za skórę bardziej niż
Maddie Brannigan.
Zadowolony z siebie, Clay śledził wzrokiem Maddie, która z
puszką wody sodowej w dłoni przemierzała trawnik przed domem
jego brata, Garretta. Przesunął na tył głowy swój kowbojski
kapelusz, zaczepił kciuk o pasek obcisłych dżinsów i z politowaniem
spojrzał na Joego Banyona, nieszczęśnika, któremu dał się dziś we
znaki jej cięty język.
Przyjęcie toczyło się w najlepsze. Cała rodzina i spore grono
przyjaciół świętowało jedenastą rocznicę ślubu Garretta i Emmy.
Tych dwoje miało za sobą okres poważnych małżeńskich tarapatów.
Patrząc na nich teraz, nikt by w to nie uwierzył, ale było aż tak źle, że
kilka miesięcy temu Emma odeszła od Garretta. Z krzywym
uśmieszkiem na ustach Clay wspominał swój udział w porwaniu,
jakiego dopuścili się bracia Jamesowie, żeby pomóc zejść się tej
parze.
Na szczęście wszystko się powiodło i nie skończyli za kratkami,
jak ich osławieni, wyjęci spod prawa przodkowie - choć w swoim
czasie głośna była opinia, że bez chłopców z rodziny Jamesów
mieszkańcy Jackson Hole spaliby spokojniej.
Clay przyznawał w duchu, że kiedyś takie obawy były
uzasadnione, ale przez lata synowie Mai James Bradford znacznie
złagodnieli. Szczególnie Garrett. Teraz Clay patrzył z uśmiechem, jak
Garrett trzyma na kolanach ośmioletnią Sarę, a do boku przytula
Emmę. Tak wygląda zakochany mężczyzna -szczęśliwy, całkowicie
oddany swojej rodzinie. Clay coraz częściej przyłapywał się na tym,
że mu trochę zazdrości.
Długo do tego dojrzewał, ale w końcu, w wieku trzydziestu jeden
lat, gotów był się ustatkować i założyć rodzinę. A Veronica Evans,
RS
3
myślał sobie, obejmując ładną błękitnooką blondynkę i uśmiechając
się do niej, była kobietą, z którą mógł sobie wyobrazić wspólne życie.
Mimowolnie powędrował wzrokiem z powrotem ku Maddie.
Porównania same cisnęły mu się do głowy. Veronica, pomyślał, jest
kobietą, jaką Maddie, z rozwichrzoną szopą złocistych loków,
płonącymi czarnymi oczami, cygańskim stylem życia i ostrym jak
brzytwa językiem, nigdy nie będzie. Veronica, wmawiał sobie na
przekór dręczącym go wątpliwościom, jest właśnie tą kobietą, której
szukał przez całe życie. Jest olśniewająco piękna, zrównoważona, ma
nienaganny gust i głowę na karku. A do tego wspaniale gotuje. I w
przeciwieństwie do Maddie, nie kierują nią żadne artystyczne
porywy. Nie jest nawet specjalnie przywiązana do swojej kariery
zawodowej. Zasiada w radzie nadzorczej banku swojego tatusia, ale
jasno dała Clayowi do zrozumienia, że bez żalu zrezygnuje z posady,
jeśli tylko uzna, że pokusa jest tego warta.
I co z tego, że nie jest zbyt błyskotliwa w rozmowie i że nie
grzeszy wybujałą wyobraźnią? Wie, czego chce - a chce uczynić go
szczęśliwym - i prosto dąży do celu. Maddie Brannigan nie ma
bladego pojęcia, co to znaczy iść prostą drogą.
Obiekt ostatniej myśli Claya pojawił się znowu w jego polu
widzenia, prezentując zgrabne pośladki w bardzo opiętych i bardzo
krótkich szortach. Równie skąpy T-shirt okrywał jej zaledwie biust. Z
wyzywająco uniesionymi piersiami, odsłoniętym brzuchem i
smukłymi opalonymi nogami wyglądała o wiele bardziej seksownie,
niż powinna.
- Nie wiem, jak ty - zaczęła Veronica, chłodnym brzmieniem
głosu odciągając jego uwagę od ponętnego widoku, który kojarzył
mu się z samymi kłopotami - ale ja bym się czegoś napiła. Zostań tu.
Przyniosę dwie lemoniady.
Z przelotnym, czarującym uśmiechem na ustach, w zwiewnej
letniej sukience, która miękko ocierała się o jej łydki, ruszyła w
kierunku stołu z napojami.
Na widok swojego młodszego brata, Jesse'a, który nagle wyrósł
przy nim jak spod ziemi, Clay musiał uzbroić się w cierpliwość, żeby
RS
4
znieść jego dobroduszne docinki.
- Przerzuciłeś się na lemoniadę? Coś takiego! Zawsze myślałem,
że wolisz zimne piwo. Niesamowite, co może wykrzesać z nędznego
grzesznika właściwa kobieta...
Podobnie jak wszyscy z klanu Jamesów, Jesse miał czarne, gęste i
falujące włosy, może tylko odrobinę dłuższe i uczesane z większą
swobodą. Rozchylone w uśmiechu szerokie usta były lustrzanym
odbiciem ust jego starszych braci. Podobnie jak stalowoniebieskie
oczy, ale w przeciwieństwie do Claya i Garretta, w oczach Jesse'a
czaiło się tyle przewrotnego, diabelskiego ognia, że wystarczyło
jedno ich spojrzenie, żeby matki w pośpiechu chowały swoje córki i
trzymały je pod kluczem, dopóki Jesse nie wyniesie się z miasta.
Clay zlekceważył jego docinki, wszedł w rolę starszego brata i
poklepał Jesse' a po plecach.
- Lepiej pomyśl o znalezieniu właściwej kobiety dla siebie,
braciszku. Takiej, która wbije w twój zakuty łeb odrobinę rozsądku i
zrobi z ciebie przyzwoitego faceta.
Jesse, prawdziwy renegat w klanie Jamesów, uśmiechnął się tylko
swoim zakazanym uśmieszkiem i niedbale podniósł rondo
kapelusza.
- Przyzwoitego? Brr... Ugryź się w język. Garrett jest
wystarczająco przyzwoity za całą naszą trójkę. Ale coś mi mówi -
dodał, mrużąc oczy - że strasznie cię korci, żeby pójść w jego ślady.
Wzrok Claya powędrował z powrotem ku Maddie, która stała w
samym środku stada puszących się i popisujących swoją męskością
samców. Zdegustowany, postanowił zapytać Jesse'a o Veronike.
- I co o niej sądzisz?
- To zależy, jak poważnie to traktujesz. - Jesse odchylił do tyłu
głowę, drapiąc się nerwowo po brodzie.
Śmiech Maddie niósł się w powietrzu niczym głębokie, aksamitne
tony mosiężnego dzwonu. Clay zerknął w jej kierunku, akurat w
chwili, gdy kokieteryjnym gestem zarzucała włosy na ramiona.
Poczuł, że nad lewym okiem zaczyna mu drgać mięsień w
nerwowym tiku. Usiłował zignorować zarówno ten tik, jak i Maddie.
RS
5
Odwrócił się do Jesse'a.
- Twoje zdanie zależy od tego, jak ja to traktuję? A co to ma do
rzeczy? Albo ci się podoba Veronica, albo nie.
- Podoba mi się, podoba. Tylko... sam nie wiem... - przerwał,
żeby ocenić reakcję Claya. - Jak dla ciebie, wydaje się zbyt potulna.
Poza tym myślałem, że masz słabość do Maddie.
- Maddie? - Clay prychnął lekceważącym śmiechem. -Skąd ci to
przyszło do głowy? Ta nawiedzona mała złośnica zawsze grała mi na
nerwach. Jeśli istnieje kobieta, której za nic nie wpisałbym na listę
kandydatek do małżeństwa, to jest nią właśnie Maddie.
- Jasne - roześmiał się Jesse - możesz sobie mówić, co chcesz. A
ja idę o zakład, że cholernie cię korci, żeby poskromić tę narowistą
klaczkę.
- Jess, wiem, że wszystko ci się kojarzy z rodeo i że twoje
kobiety kupują taką kowbojską filozofię, ale jeżeli myślisz, że
interesuje mnie złośnica Maddie, to znaczy, że za często spadałeś na
głowę ze swoich koni i byków.
Notowania Jesse'a w rankingu Kowbojskiego Stowarzyszenia
Miłośników Rodeo świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym.. Jesse
James musiał mieć naprawdę zły dzień i trafić na wyjątkowo
rozjuszonego byka, żeby dać się zrzucić, zanim doliczy do ośmiu.
Był też wystarczająco przenikliwy, żeby rozumieć, dlaczego Clay
bez przerwy spogląda na Maddie i dlaczego rzednie mu wtedy mina.
Kiedy podszedł do nich Garrett, od razu było widać, że on też chce
czegoś od Claya.
- Możecie mnie oświecić i zdradzić temat tej burzliwej narady? -
zaczął Garrett z szerokim uśmiechem na ustach.
- Nasz brat idzie w zaparte i próbuje mnie przekonać, że wcale
nie pali się do Maddie. - Jesse trącił Claya opróżnioną do połowy
butelką piwa.
- Znowu to samo! - parsknął Garrett.
- O co wam chodzi? - Clay obrzucił ich groźnym spojrzeniem. -
Czy kiedykolwiek wyglądałem na faceta, u którego Maddie
Brannigan wywołuje coś więcej niż zgagę?
RS
6
Garrett i Jesse wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Okay, niech wam będzie! To rzeczywiście ostra sztuka.
I może zdarzyło mi się zastanawiać - raz czy dwa razy w życiu -
jaka może być w łóżku. Z czystej ciekawości. Ale nie jestem głupi i
nigdy nie miałem skłonności samobójczych. Ta kobieta nadaje się do
domu wariatów. Zresztą działam na nią jak płachta na byka. Więc
wybijcie sobie z głowy to, że mógłbym mieć z nią coś wspólnego.
Sam wiem najlepiej, czego chcę. Potrzebuję kobiety, dla której
najważniejszy będzie dom. Takiej, która będzie się o mnie troszczyła
i urodzi mi dzieci.
- To brzmi logicznie - stwierdził Garrett, kiwając głową z
nieszczerym uśmiechem.
- I nudnie - dodał Jesse, jasno dając do zrozumienia, że uważa
Claya za bałwana. - To tak, jakby się zadowolić kartoflanką, kiedy ma
się do wyboru gorące chili.
- Odczep się! Ty uważasz, że twoją życiową misją jest
przetestowanie możliwie największej liczby panienek, zanim
wybierzesz tę właściwą, ale to nie znaczy, że ja muszę robić to samo.
A tobie, Garrett, łatwo mówić, bo masz Emmę. Ja nie jestem takim
szczęściarzem. O, nie - powtórzył z naciskiem, ale zabrzmiało to tak,
jakby przekonywał samego siebie, a nie braci. - Maddie Brannigan?
Nigdy! Tylko nie ona.
Odszedł, żeby przyłączyć się do Veroniki. Od kilku minut nie
odstępował jej pastor, przed którym wcześniej odnawiali w kościele
przysięgę małżeńską Garrett i Emma.
Przemknęło mu przez myśl, że niedługo sam może porozmawia z
pastorem Considine, ale niemal w tej samej chwili skrzywił się, gdy
kątem oka dostrzegł jaskrawoczerwony T-shirt i szeroki pas nagiej,
opalonej skóry Maddie. Znowu, mimowolnie, zaczęła drgać mu lewa
powieka.
RS
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mimo że nie były to jego urodziny, wspaniały, wyjątkowy prezent
spadł Clayowi jakby prosto z nieba.
- Chyba się temu przyjrzymy! - Śmiejąc się, przyhamował
swoim brunatnym dżipem cherokee i zjechał na pobocze autostrady.
Wyciągnął rękę na oparciu siedzenia i patrząc do tyłu, podjechał
na wstecznym biegu do zaparkowanego samochodu.
Wielkie jak plażowa piłka, morelowozłote słońce chowało się za
górami Tetons, zabierając ze sobą na nocny spoczynek całe swoje
ciepło. Choć dopiero zaczynał się sierpień i popołudniami
temperatura przekraczała dwadzieścia pięć stopni, za kilka minut
wraz ze zmierzchem musiał nadejść chłód. I ciemność. A wtedy już
nie ma różnicy, pomyślał, kto utknął w drodze - wróg czy przyjaciel,
czy też sztuka drobiu.
Wyskoczył z dżipa i nasunął na czoło rondo kapelusza. Potem z
wystudiowaną, obojętną miną leniwie podszedł do samochodu,
któremu przydarzyła się awaria.
- Masz jakiś kłopot? - spytał, opierając łokieć o dach
czerwonego auta Maddie Brannigan i zerkając do środka przez
otwarte okno.
Ogromny żółty kurczak siedzący za kierownicą zamknął swój
dziób, złożył skrzydła na piersiach i głęboko westchnął.
- Jasne, to musiałeś być akurat ty.
Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, przyglądał się wyzywającym
wzrokiem kobiecie ustrojonej w żółte pióra, nic sobie nie robiąc z jej
nachmurzonej miny.
- Możesz to nazwać interwencją niebios - stwierdził radośnie,
gotowy trochę zabawić się jej kosztem. Wiedział, że gotuje się z
upokorzenia i złości. I cieszył się na samą myśl, że za chwilę puszczą
jej nerwy. W końcu tradycji musi stać się zadość.
Już w dzieciństwie, kiedy mieszkali w sąsiednich domach, Maddie
zachowywała się tak, jakby doprowadzanie Claya do furii było jej
RS
8
życiowym celem. Robiła to nad podziw skutecznie, więc on
wykorzystywał każdą okazję, żeby wziąć odwet.
- Jedziesz na zjazd hodowców drobiu?
Oczy Maddie zapłonęły gniewem. Utkwiła wzrok w zderzaku
dżipa z takim zapamiętaniem, jakby siłą woli chciała go zmiażdżyć.
- Zdaję sobie sprawę, że znikanie w kręgu zachodzącego słońca
to scena zarezerwowana dla herosów - wycedziła z grubiańską
nutką w głosie - ale może, gdybyś się postarał... i tobie by się to
udało.
- Słucham? Proponujesz, żebym zostawił cię tu samą na pastwę
losu? Małego biednego kurczaka? Nie ma mowy!
Odruchowo chciała oprzeć czoło o kierownicę, ale zawadziła o nią
dziobem. Clay odkaszlnął, żeby powstrzymać chichot, pochylił się i
zobaczył, jak Maddie z rezygnacją opuszcza głowę.
- Ty nigdy nie dasz mi spokoju, co?
- A mówią, że kurczaki mają ptasie móżdżki. - Clay wyszczerzył
zęby w szerokim uśmiechu.
Obróciła się do niego gwałtownie, jej dziób wydostał się przez
otwarte okno i dźgnął go prosto w nos.
Jęknął zdziwiony i teatralnym gestem rozłożył ręce.
- I po co się wściekasz? Chcę ci pomóc, więc uważaj łaskawie z
tym dziobem.
- Daj spokój, James! - mruknęła przez zaciśnięte zęby i z
rozmachem otworzyła drzwi, uderzając nimi Claya.
Olbrzymie, pomarańczowe stopy kurczaka plasnęły jedna po
drugiej o bruk. Żółte pióra zatrzepotały wokół pasiastych nóg, kiedy
Maddie z furią wypadła z samochodu. Potem, niezdarnie człapiąc,
ruszyła przed siebie.
Clay skrzyżował ręce na piersi i przez chwilę, zanim wymyślił
nową zaczepkę, rozkoszował się tym widokiem.
- Jeśli trochę mocniej zamachasz skrzydłami, to może
pofruniesz i zaoszczędzisz sobie kilka kroków.
- Cha, cha, cha, bardzo śmieszne. Ja też mam dla ciebie dobrą
radę: stań na środku drogi. Jeśli ci się poszczęści, nadjedzie
RS
9
gigantyczna ciężarówka. Spotkanie z nią powinno być krótkie i
bezbolesne W ten sposób oboje przestaniemy się męczyć.
Śmiejąc się, Clay podbiegł leniwie dziesięć metrów, żeby zrównać
się z Maddie.
- Z przyjemnością cię podwiozę.
- Wolę zaryzykować, że coś mnie przejedzie.
- Daj spokój - mruknął Clay pojednawczym głosem, ujmując
Maddie pod skrzydło. - Do miasta jest ponad piętnaście kilometrów.
Za chwilę będzie ciemno i staniesz się doskonałym celem dla
jakiegoś krótkowidza polującego na kaczki.
Powłóczyła jeszcze przez moment trójpalczastymi stopami, w
końcu poddała się i złorzecząc pod nosem, zawróciła w stronę dżipa.
- No? - zaczął przesadnie współczującym tonem, kiedy
Maddie, miotając się rozpaczliwie, wsiadła do samochodu. -
Prawda, że to nie takie straszne?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, włączył stacyjkę, wrzucił
pierwszy bieg i wyjechał z pobocza na autostradę.
Zdawał sobie sprawę, że powinny dręczyć go wyrzuty sumienia -
nawet nie z powodu złośliwych docinków, którymi dokuczał Maddie,
ale głównie dlatego, że sprawiało mu to przyjemność. Zastanawiał
się przez chwilę, czy nie dać jej już spokoju, ale ta myśl umarła
błyskawiczną, cichą śmiercią. Przecież gdyby role się odwróciły,
Maddie Brannigan ze swoim ostrym jak brzytwa językiem i
zjadliwymi uśmieszkami upajałaby się każdą chwilą przewagi bez
najmniejszych skrupułów.
- Ani słowa więcej - ostrzegła, gdy otwierał usta, żeby ugodzić ją
następną złośliwą uwagą. - Jadę na bal przebierańców. Rozumiesz?
- Jak sobie życzysz - ustąpił, ale tak mało przekonująco, że
doczekał się kolejnego gniewnego prychnięcia i w tej samej
sekundzie puszyste żółte pióro musnęło go po nosie.
- Co? Zaczynasz się pierzyć? Maddie milczała.
- A więc... wybierasz się na bal przebierańców... Spojrzała na
niego z politowaniem i wzruszyła ramionami.
- Jesteś pajacem, James. Zawieź mnie po prostu do domu, muszę
RS
10
zadzwonić po pomoc drogową. Gdyby nie rozładowała się moja
komórka - mruknęła już pod nosem - nie musiałabym znosić twojego
towarzystwa.
- Może jednak zawrócę i zawiozę cię na tę imprezę? Na pewno
liczą tam na twoje... jajka. Nie powinnaś ich zawieść.
W spojrzeniu, którym go obrzuciła, Clay wyczytał jawną groźbę:
jeszcze jedna zaczepka, a wydrapię ci oczy. Potem przez resztę drogi
traktowała go jak powietrze.
Dwa tygodnie później Maddie Brannigan usiadła przy zasypanym
papierzyskami biurku w swoim maleńkim biurze na zapleczu galerii
„Artykuły pierwszej potrzeby". Starała się nie myśleć o czekającym
ją comiesięcznym bilansie. Nienawidziła księgowości i wszelkiej
papierkowej roboty, ale poza tym kochała wszystko, co wiązało się z
galerią. Otworzyła ją siedem lat temu, żeby wystawiać
zaprojektowaną przez siebie ceramikę i prace innych lokalnych
twórców.
Galeria prosperowała znakomicie. Maddie mogła z czystym
sumieniem chwalić się, że to dzięki własnemu uporowi, ciężkiej
pracy, zmysłowi artystycznemu i temu, co ludzie nazywają smykałką
do interesów, odniosła taki sukces, choć przyznawała otwarcie, że
szczęście również miało w tym swój udział.
Uważała się za osobę pragmatyczną i rozsądną, chociaż podjęła
ryzyko prowadzenia galerii w okolicy, w której aż roiło się od
płodnych artystów.
Niektórzy dowodzili - Clay James natychmiast przychodził jej na
myśl - że jest ekscentryczką. Niektórzy - i znowu nieskazitelnie
czyste i wyprasowane wranglery, miękkie skórzane kamizelki i
kowbojski kapelusz Claya przemknęły jej przez myśl - krytykowali
jej upodobanie do stylu życia typowego dla cyganerii i
ekstrawaganckiego ubioru. Naprawdę nie dbała jednak o to, co inni
ludzie - Clay w szczególności - o niej myślą.
Co z tego, że lubi długie, luźne, fałdziste spódnice i woli kolorowe,
wiszące klipsy od skromnych kolczyków? Nikogo nie powinno
obchodzić, że uwielbia chodzić boso, nie próbuje ujarzmiać swoich
RS
11
sprężystych, spadających na ramiona kręconych włosów i tylko od
czasu do czasu związuje je kolorową apaszką.
Zdecydowanie nie uważała się za dziwaczkę. Po prostu lubiła
kolor i błysk, fantazję i odrobinę szaleństwa. Sposób, w jaki się
ubierała, w jaki podchodziła do życia, z szeroko otwartymi oczyma,
gotowa na każdą przygodę, był jedynie odbiciem, a może nawet
wyrazem jej miłości do sztuki. Jej galeria narodziła się z tej miłości.
Mogła zdecydować się na inną drogę życiową. Skończyła studia z
wzorowymi ocenami i wiele prestiżowych uniwersytetów
proponowało jej posadę. Musiała też pogodzić się z wiecznym
rozczarowaniem swoich rodziców, którzy nie potrafili zrozumieć,
dlaczego zrezygnowała z kariery naukowej na rzecz koła
garncarskiego i pieca do wypalania gliny. A nie przyszło jej to łatwo.
Swoją ciężką pracą postanowiła im udowodnić, że aby odnieść
sukces, nie musi być lekarzem, jak jej siostra, ani prawnikiem, jak
brat.
Myśl o rodzinie sprawiła, że Maddie poczuła, jak bardzo za nimi
wszystkimi tęskni. Po przejściu na emeryturę rodzice bardzo mało
czasu spędzali na farmie w Jackson Hole, gdzie wychowywały się ich
dzieci - Maddie, Savannah i Ryan. Coraz częściej i na coraz dłużej
zostawali w swojej rezydencji w Palm Springs. Kilka lat temu na
Zachodnie Wybrzeże przeprowadzili się też Savannah i Ryan.
Maddie rzadko się z nimi widywała. I była z tego powodu
niepocieszona.
Obiecała sobie, że dziś wieczorem zadzwoni do nich wszystkich -
chociaż doskonale wiedziała, że mama nie daruje sobie pytania ze
swojego żelaznego repertuaru: kiedy wreszcie jej córka się ustatkuje
i za przykładem siostry obdarzy ją wnukami.
Tylko pod tym względem Maddie czuła się gorsza od młodszego
rodzeństwa. „Gorsza" nie było chyba słowem, którego szukała, ale
właśnie ono przyszło jej do głowy. Savannah była już matką. Ryan
zaręczył się i wkrótce też miał zamiar założyć rodzinę. Maddie
żadnemu z nich nie zazdrościła wspaniałych karier, ale swojej
siostrze zazdrościła dzieci.
RS
12
Nie miała zamiaru popadać w melancholię ani użalać się nad
swoim losem, postanowiła więc zająć się interesami.
Narzeczeni, mężowie, dzieci - nawet galeria - nie były dla niej tego
dnia najważniejsze. Ani to, co świat sądzi o jej stylu życia. Myśląc już
o czymś zupełnie innym, wzięła głęboki oddech i wybrała numer
telefonu.
Perspektywa zmierzenia się z Clayem zawsze podnosiła jej
poziom adrenaliny we krwi. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy po
trzecim dzwonku jego sekretarka, Agnes Crawford, podniosła
słuchawkę i zaanonsowała Przedsiębiorstwo Budowlane Jamesów.
Maddie przywitała Agnes radosnym głosem, spytała o jej zdrowie
i wnuki, a potem poprosiła o połączenie z Clayem. Wyciągnęła się na
krześle, oparła skrzyżowane stopy o brzeg biurka i czekała.
- Halo, mówi Clay. Czym mogę służyć? - zwodniczo czarujący
męski głos odezwał się już po kilku sekundach.
Dreszcz irytacji i mimowolne ekscytujące mrowienie jednocześnie
przebiegły po jej kręgosłupie.
- Część, Clay - zaczęła, zmuszając się do serdecznego tonu. -
Mówi Maddie.
- O, cześć, kurczaczku! Jak tam twoje skrzydełka?
Nie musiała widzieć jego twarzy, żeby wiedzieć, że szczerzy zęby
jak kretyn. Na końcu języka miała radę, żeby wsadził sobie te głupie
dowcipy o kurczakach tam, gdzie słońce nie dochodzi, ale
zazgrzytała tylko zębami i westchnęła.
- Chciałam wiedzieć, czy ustaliliście już termin rozpoczęcia
budowy.
- Termin rozpoczęcia budowy - powtórzył, szeleszcząc
papierami. - Wydaje mi się, że tak. Poczekaj sekundkę. Spojrzę na
grafik.
Maddie wróciła myślą do chwili, kiedy zdecydowała się
zaangażować Claya i Garretta do budowy nowej galerii. Głównym
powodem był brak przestrzeni. Obecne lokum - wynajmowany
budynek wciśnięty między sklep muzyczny i hurtownię - nie
mieściło już wszystkich jej skarbów. A o tym, że wynajęła tę, a nie
RS
13
inną firmę, zdecydowała czysta kalkulacja.
Co prawda żona Garretta, Emma, była jej najlepszą przyjaciółką,
lecz to nie miało tu nic do rzeczy. Firma budowlana Claya i Garretta
była najwyżej notowana w okolicy i odnosiła same sukcesy. Dla
własnego dobra musiała więc poskromić nieco swoją dumę i
odsunąć na bok trwającą od dzieciństwa rywalizację z Clayem. Kiedy
obejrzała projekt, który dla niej przygotował, oniemiała z zachwytu i
podpisała umowę.
Ustalenie daty rozpoczęcia budowy nie było jednak prawdziwym
powodem, dla którego zdecydowała się do niego zadzwonić. Raczej
zasłoną dymną. Skłoniła ją do tego przemożna chęć odwetu - i
słodka, przejmująca dreszczykiem pewność, że usłyszy jego głos.
Gdyby ktoś ją zapytał, nie umiałaby odpowiedzieć, skąd wzięło się
to ich nieustające współzawodnictwo. Clay też by nie umiał tego
wyjaśnić. To był stały element ich życia, nie poddający się
racjonalnemu myśleniu. Tak jak psy nękają koty, jak ród Kapuletów
nienawidził Montekich, tak ich rywalizacja wydawała się zupełnie
naturalna. Trwała od tak dawna, że żadne z nich nie zawracało sobie
głowy pytaniem, do czego prowadzi i czemu ma służyć. Sprawy
zaszły tak daleko, że dociekanie, dlaczego wciąż na siebie napadają,
byłoby równie bezsensowne jak pytanie, dlaczego niebo jest
niebieskie, a ziemia okrągła.
Może zaczęło się we wczesnym dzieciństwie, kiedy Wyrywali
sobie zabawki. A może w szkole podstawowej, kiedy łeb z łeb
walczyli w konkursach ortograficznych, a na przerwach bawili się w
berka? W każdym razie w gimnazjum konkurowali ze sobą o
wszystko - od miejsca w uczniowskiej radzie, po funkcję
przewodniczącego klasy - i robili to z coraz większą zaciekłością.
Nie przeszło im do tej pory. Minęły dwa tygodnie, od kiedy Clay
przyłapał Maddie na autostradzie w kostiumie kurczaka. Co prawda
zjawił się tam przypadkowo, ale, jak zwykle, wykorzystał okazję,
żeby zabawić się jej kosztem. A teraz nadszedł czas zemsty.
- Jesteś tam?
- Jestem - odpowiedziała Maddie, tłumacząc sobie, że to
RS
14
perspektywa odwetu przeszyła dreszczem jej ciało, a nie jego
głęboki, zmysłowy głos. Ten głos większość kobiet przyprawiał o
palpitację serca, z czego Clay, niestety, doskonale zdawał sobie
sprawę. Ale ona nie była jedną z tych kobiet. - I co wynika z twojego
grafiku? - spytała niecierpliwie.
- No więc.. Wygląda na to, że jesteś następna na liście. Garrett
dostał już wszystkie pozwolenia i zebrał ludzi. Jeśli nie wydarzy się
coś nieprzewidzianego, możemy zaczynać w najbliższy poniedziałek.
Muszę ci tylko przypomnieć, że gdybyś chciała zmienić coś w
projektach, jest to ostatni moment, żeby nam o tym powiedzieć.
- Nie, wydaje mi się, że wszystko mniej więcej ustaliliśmy.
- Posłuchaj, Matyldo, „mniej więcej" to za mało. Musimy
wiedzieć, że ostatecznie akceptujesz plany, bo kiedy ruszymy z
robotą, nie będzie mowy o żadnych poprawkach. Zastanów się więc.
Na dźwięk swojego pełnego imienia Maddie odruchowo
zazgrzytała zębami.
- Zastanowiłam się - powiedziała lodowatym tonem. -Przyjęłam
do wiadomości, że klamka zapadła i nie będzie żadnych poprawek.
W porządku?
- Więc jednak się rozumiemy. Powinniśmy się z tym uporać bez
większych kłopotów.
Zabrzmiało to bardziej jak groźba niż obietnica. Bardziej jak
pobożne życzenie niż przekonanie. Oboje wiedzieli, że szanse na to,
żeby mogli współpracować ze sobą bez konfliktów, są równe zeru.
- Dobrze, to już ustaliliśmy. Masz do mnie coś jeszcze? -
przerwał milczenie Clay.
Jego lekceważący ton dotknął Maddie do żywego. Ale w końcu nie
po raz pierwszy tak się stało. Właściwie wszystko w nim ją
irytowało. Clay James był zbyt pewny siebie, zbyt uparty, a przede
wszystkim zbyt przystojny. Gęste czarne włosy, jasnoniebieskie oczy
i szczupła sylwetka tworzyły perfekcyjną całość mężczyzny z
plakatu - co ani jemu, ani nikomu innemu nie mogło wyjść na dobre.
A było w Clayu coś jeszcze, w jego wymuskanej, dopiętej na
ostatni guzik powierzchowności i w pedantycznie uporządkowanym
RS
15
życiu. Coś, co Maddie w równym stopniu drażniło i - z bólem się do
tego przyznawała - intrygowało. Do diabła, że też właśnie dzisiaj
pozwoliła sobie na pytanie, dlaczego...
Nic nie zmieniało faktu, że Clay z rozmysłem i niewiarygodną
konsekwencją uprzykrzał jej życie. A jednak od czasu do czasu łapała
się na tym, że ta ich wojna na słowa po prostu ją bawi. Co gorsza,
zdarzało jej się zastanawiać, jak by to było mieć w nim
sprzymierzeńca.
Oczywiście nie powinna się tym przejmować, ale najbardziej
złościło ją to, że swoje grubiaństwo zarezerwował tylko dla niej, a
resztę świata zawojował swoim urokiem. Dla niej zawsze miał w
zanadrzu jakąś arogancką zagrywkę, która godziła ją w czułe
miejsce, budząc natychmiastową żądzę odwetu. Jak choćby to
bezczelne „masz do mnie coś jeszcze?"
- O co ci chodzi, Clayton? - warknęła ze złością. - Cierpisz na
brak czasu? Czyżby twoja bankierka, Berty Gospocha, czekała za
drzwiami z ofertą w gotówce i pełnym rondlem?
- No, no... - odezwał się po krótkiej chwili milczenia -gdybym nie
znał cię tak dobrze, pomyślałbym, że usłyszałem furię w twoim
głosie. Pochlebiasz mi. Czuję się zakłopotany, ale to miłe z twojej
strony, że jesteś zazdrosna o Veronike.
- Chyba oszalałeś, chłopaczku - skwitowała tę niedorzeczność
drwiącym śmiechem, ale zaraz potem zrujnowała cały efekt,
powracając do tematu. - Po prostu wydaje mi się trochę niesmaczne,
że pozwalasz sobie na mieszanie przyjemności z interesami. Poza
tym zarobisz na tej budowie kupę pieniędzy, mógłbyś więc
przynajmniej znaleźć trochę czasu, żeby ze mną porozmawiać.
- Nie martw się, słoneczko. - Clay wyraźnie chciał ją
udobruchać, choć w jego głosie nadal brzmiał kapralski ton.
Maddie uśmiechnęła się. Za każdym razem, gdy udawało jej się
poskromić Claya Jamesa, była szczęśliwa.
- Dobrze wiesz, że na te pieniądze musimy ciężko zapracować -
ciągnął spokojnie, gdy ona uśmiechała się do słuchawki. - Ale jeśli
chcesz porozmawiać o interesach, bardzo proszę, zamieniam się w
RS
16
słuch.
Ale przecież Maddie skończyła rozmowę o interesach. Mało
brakowało, a przez swoją zadziorność i cięty język wpadłaby we
własne sidła.
- Pomyliłam się - odparowała, błyskawicznie odzyskując
przewagę, co jednak nadwerężyło trochę jej nerwy. - Ty
zdecydowanie nie jesteś w stanie poświęcić interesów dla
przyjemności.
Clay znowu przez chwilę milczał, oceniając sytuację.
- Dobrze - zaczął w końcu - masz do mnie jeszcze jakąś sprawę?
- No więc... - Maddie szukała właściwych słów. Musiała zdradzić
w końcu, dlaczego do niego zadzwoniła, podstępnie założyć sidła, a
potem czekać, aż zemsta się dokona. - Jest coś, o czym chciałabym z
tobą porozmawiać. Może słyszałeś... zostałam przewodniczącą
komitetu organizującego doroczne varietes. I mam tę imprezę
reżyserować.
Jackson Hole, zamieszkane przez zintegrowaną mieszankę
przyjezdnych multimilionerów i rdzennych mieszkańców,
wyróżniało się wyjątkowym poczuciem lokalnej wspólnoty.
Coroczne varietes organizowane przez Izbę Handlową, wystawiane
siłami wolontariuszy, stanowiło istotne źródło dochodów
miejscowego szpitala. Tym razem pieniądze miały być przeznaczone
na oddział dziecięcy.
- No i... - Clay ponaglił Maddie do zadania pytania, o którym
oboje wiedzieli, że odpowie na nie twierdząco.
- Proszono mnie, żebym cię zapytała, czy w tym roku również
zgodzisz się wystąpić.
- Nie sądzisz, że śpiewający kowboj wszystkim się osłuchał? -
westchnął ciężko.
- Szczerze mówiąc, myślałam o czymś innym... - Maddie starała
się panować nad głosem, żeby Clay nie domyślił się, że coś knuje. -
Pójdziesz na to?
- Jasne - westchnął ciężko. - Czemu nie. Jeśli tylko nie każesz mi
przebierać się w sukienkę, jestem do usług.
RS
17
Szepnęła bezgłośnie „trafiony!" i wyrzuciła w górę zaciśniętą
pięść.
- Dziękuję, Clay. Szpital też ci dziękuje. Odezwę się przed próbą-
dodała. - A ty zaznacz w kalendarzu weekend przypadający w Święto
Pracy. Liczymy na ciebie.
Rozłączyła się, zanim Clay zdążył odkryć w jej głosie podejrzanie
triumfalny ton, zerwała się z krzesła i odtańczyła taniec zwycięstwa,
biegając w podskokach po całym gabinecie.
RS
18
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie ubrała go w sukienkę. Dokładnie rzecz biorąc, była to żółta
bananowa spódnica z bolerkiem i wielobarwną tęczą powiewających
falban. Dwunasty rozmiar szpilek pasował do niej idealnie.
- Nie ma mowy - warknął Clay, doskakując do Maddie ze
spódnicą w jednej garści i nakryciem głowy w kształcie ananasa oraz
wielkimi żółtymi klipsami w drugiej. - Jeżeli sądzisz, że będę
paradował po scenie jak królowa transwestytów i robił za Carmen
Mirandę, to chyba postradałaś zmysły.
Reszta obsady kręciła się wokół, rzucając ukradkowe spojrzenia
to na swoją reżyserkę, Maddie Brannigan, to na zbuntowanego Claya,
który miał być gwiazdą skeczu „Chiquita Banana". I nawet jeśli
niektórzy mieli ochotę interweniować, żeby nie dopuścić do starcia,
zbyt dobrze się bawili, żeby ten pojedynek przerywać.
A najlepiej bawiła się Maddie. Nic nie mogło sprawić jej dzisiaj
większej satysfakcji niż czerwona ze złości twarz Claya i
świadomość, że to ona wyprowadziła go z równowagi.
- Sam przecież powiedziałeś, że wolałbyś w tym roku wystąpić
w innej roli - przekonywała z miną niewiniątka.
- Ale nie w roli zboczeńca - warczał Clay, potrząsając pięścią, w
której miętosił falbany z cekinami. - Nie włożę tego.
- Jakiego zboczeńca? Zdobądź się na trochę poczucia humoru.
Trochę za późno, żeby się wycofywać, Clay. Zawalisz mi całe
przedstawienie.
- Nic z tego. Nie uda ci się wystawić mnie na pośmiewisko.
Możesz sobie przewracać tymi cielęcymi oczami nawet do jutra. A
groźby i szantaże zostaw dla legionu swoich adoratorów, bo na mnie
to nie działa..
Maddie zatrzepotała rzęsami, jeszcze szerzej otwierając oczy, w
głębi duszy zadowolona, że Clay podejrzewa ją o legion
admiratorów,
- Mogłaś mnie uprzedzić - mruknął i mocno zacisnął zęby.
RS
19
- Mogłeś wcześniej pojawić się na próbach. Ale byłeś,
oczywiście, zbyt zajęty.
- Byłem zbyt zajęty budową twojej galerii - warknął i pochylił
się ku Maddie tak blisko jej twarzy, że poczuła w jego oddechu
orzeźwiający zapach mięty, zupełnie nie pasujący do gorączkowego
nastroju. - A niech cię, diablico. Myślałaś, że wrobisz mnie w ten
cyrk, ale tym razem przypalisz sobie skrzydełka, bo ja w to po prostu
nie wchodzę.
- Dobrze - westchnęła teatralnie. - Skoro tak na to patrzysz.., Ale
muszę ci powiedzieć, że w najśmielszych snach nie przypuszczałam,
że jesteś tak niepewny swojej męskości i przestraszysz się
niewinnego żartu.
Spojrzał na nią z takim ogniem w oczach, że poczuła się jak
opiekana na ruszcie. Był rozwścieczony. Uwielbiała to. A ten
drgający mały mięsień nad jego okiem - pewny znak, że zaraz
eksploduje - omal nie doprowadził jej do wybuchu śmiechu.
Odetchnęła głęboko, żeby się opanować.
- Trudno, będziemy musieli skreślić ten skecz! - Znowu ciężko
westchnęła. - Szkoda. „Chiquita Banana" miał być popisowym
numerem składanki kabaretowej nawiązującej do reklam z ery
boomu demograficznego.
- Spróbuj znaleźć kogoś innego - zaproponował Clay niepewnie,
tonem, w którym było tyle poczucia winy, że Maddie mogła już sobie
gratulować zwycięstwa.
- Za późno. Poza tym już się rozniosło po mieście, że w tym roku
wystąpisz w całkiem innej roli.
Emma James, akompaniatorka, siedziała przy fortepianie w fosie
dla orkiestry, obserwując rozgrywający się na scenie pojedynek na
słowa. Garrett, jej mąż i brat Claya w jednej osobie, który wpadł
przed chwilą zapytać, kiedy skończy się próba i Emma będzie wolna,
przysiadł obok niej.
- Robi z nim, co chce - skomentowała rozbawiona Emma.
- Mistrzowska zagrywka - zgodził się Garrett. - Mój hardy
braciszek mięknie jak glina. Jak myślisz, kiedy oni się połapią, że nie
RS
20
mogą bez siebie żyć?
- Czy ja wiem... Mam tylko nadzieję, że wcześniej nie dojdzie do
rozlewu krwi.
- Muszę już iść. - Korzystając z panującego pod sceną półmroku,
Garrett przyciągnął do siebie żonę i czulę ją pocałował. - Rób notatki,
dobrze? Chciałbym wiedzieć dokładnie, jak to się skończy.
Gdy niepostrzeżenie wymykał się z teatru, akcja na scenie nabrała
tempa.
Maddie się rozgrzewała, ale atutową kartę wciąż trzymała w
rękawie.
- W porządku, Clay, jeśli rzeczywiście tak do tego podchodzisz...
- Zerknęła rozgoryczona w stronę kurtyny za sceną. - Saro, jesteś
tam, kochanie?
Ośmioletnia Sara Jane, córka Emmy i Garretta, była jedyną
bratanicą Claya. Emma i Maddie od lat były najlepszymi
przyjaciółkami, więc Sara również „ciocię" Maddie traktowała jak
członka rodziny. A Maddie kochała ją jak własną córkę.
- Saro, kochanie - powiedziała, gdy dziewczynka wybiegła na
scenę. - Zabierz kostium wujka Claya z powrotem do pani Claypool i
powiedz jej, że go nie wykorzystamy. Wujek postanowił, że w tym
roku nie weźmie udziału w przedstawieniu.
Sara w milczeniu patrzyła to na wujka Claya, którego ubóstwiała,
to na ciocię Maddie. W jej wielkich piwnych oczach pojawiło się
rozczarowanie.
- Nie będzie cię w przedstawieniu? Ale wujku Clay, przecież ty
zawsze występujesz.
Clay spojrzał z wściekłością na Maddie, a potem odwrócił się do
Sary - i natychmiast stopniało mu serce.
- A co będzie - dziecko miało coraz bardziej strapioną minę
-jeśli nie zbierzemy dość pieniędzy na komputer dla oddziału
dziecięcego, bp ludzie dowiedzą się, że nie wystąpisz?
- Nie martw się, słodki groszku, wystąpię.
Gdy schylał się, żeby podnieść dziewczynkę i mocno przytulić do
piersi, Sara Jane zarzuciła mu ręce na szyję.
RS
21
- Zapłacisz mi za to - wycedził cicho Clay ponad głową Sary, a
zadowolona z siebie Maddie rozchyliła tylko usta w zwycięskim
uśmiechu.
Potem władczym gestem, którego nie powstydziłby się Steven
Spielberg, klasnęła w dłonie, stawiając na nogi resztę obsady.
- No dobra, kochani. Wszyscy na miejsca i do roboty!
Okazał się główną atrakcją wieczoru. W pstrokatym turbanie, z
barczystym owłosionym torsem okrytym skąpym bolerkiem, z
wielkimi stopami chwiejącymi się na żółtych szpilkach, Clay James
wywołał na sali dziki entuzjazm.
Był prawdziwą „Chiquita Banana". I żadna kobieta, żaden
mężczyzna ani żadne dziecko nie miało najmniejszych wątpliwości,
że rozkołysane w rytm samby biodra i owłosione, muskularne nogi
wyzierające z rozcięcia falbaniastej spódnicy należą do postawnego
stuprocentowego Amerykanina -śpiewającego, tańczącego i
bawiącego się własnym kosztem w zbożnym celu.
Potem, na bankiecie wydanym dla wykonawców i organizatorów
przedstawienia, Maddie nie potrafiła się nawet złościć, kiedy Clay
tradycyjnie starał się na niej odegrać. To, co zaczęło się jako intryga
mająca na celu osobistą zemstę, skończyło się najzabawniejszym
numerem varietes i tak wielkim sukcesem, że nawet ona szczerze
mu pogratulowała.
- Hej, Clayton! - krzyknęła, podchodząc do grupki wykonawców,
którzy rozpamiętywali jeszcze swoje występy. - Muszę przyznać, że
przeszedłeś dzisiaj samego siebie.
Ledwie zdążył podziękować jej za komplement zawadiackim
uśmiechem, gdy jak spod ziemi wyrosła u jego boku Veronica,
subtelna i zgrabna jak łania, w obcisłej czarnej sukience. Wsunęła
mu w dłoń lampkę szampana.
- Trochę bąbelków dla banana pierwszej klasy - zaszczebiotała z
porozumiewawczym uśmiechem.
Zakłopotana nagłą pokusą, żeby rozczochrać wykwintną fryzurę
Veroniki i obciąć jej perfekcyjnie wymuskane paznokcie, Maddie
dała się wypchnąć z rosnącego tłumu sympatyków Claya. Nie
RS
22
wiadomo dlaczego pojawienie się tej kobiety popsuło jej nastrój.
Chciała uczcić sukces przedstawienia z Clayem. Oboje - tak jak cała
reszta aktorów - włożyli w nie mnóstwo pracy. Obecność Veroniki na
przyjęciu - mimo że wszyscy wykonawcy mogli zaprosić małżonków
czy inne bliskie sobie osoby, a Veronica dostarczyła na tę okazję
większość kanapek - Maddie odczuła jako obcesowe wtargnięcie.
Nagle doszła do wniosku, że to jej odczucie tak naprawdę nie ma
nic wspólnego z Veronika. Choć może chciałaby się dzisiaj znaleźć na
jej miejscu... Zawstydziła ją sama myśl o tym.
Nie jest i nigdy nie była zainteresowana Clayem Jamesem jako
mężczyzną. Nie, powtarzała sobie. Nie ma w tym nic osobistego. Clay
i romantyczne porywy? Przecież to byłoby śmieszne. Żałosne!
Po co w ogóle o tym myśli? Veronica denerwowała ją tylko
dlatego, że Claya stać było na kogoś więcej niż wyrobioną
towarzysko kurę domową. A jeśli naprawdę potrzebowałby kobiety,
ona sama pasowałaby do niego o wiele lepiej.
Oczywiście wcale jej na nim nie zależy - zreflektowała się
speszona. Ani trochę! Jest dla niej zbyt pedantyczny i wymuskany. A
przede wszystkim nieznośnie przemądrzały i despotyczny.
Podeszła do bufetu z przekąskami, w zamyśleniu bębniąc palcem
po ustach. Kiedy w sali rozległ się wyćwiczony, modulowany śmiech
Veroniki, uśmiechnęła się sarkastycznie. Tej smukłej blond piękności
wydaje się tylko, że umie postępować z Clayem. Tak naprawdę nie
ma o tym bladego pojęcia. Jest atrakcyjna, niczego jej nie brakuje -
ale z pewnością nie jest odpowiednią partnerką dla Claya.
Taki ktoś jak on potrzebuje kobiety z odrobiną wigoru. Z odrobiną
czegoś, co będzie utrzymywało go na wysokich obrotach i sprawiało,
że będzie miał ochotę wracać wieczorem do domu po coś
pikantniejszego od domowego obiadu i masażu ramion.
Pijąc szampana, pomyślała, że ona znalazłaby na niego sposób.
Poradziłaby sobie z nim łatwo - gdyby tylko chciała.
Ale nie chcesz, upomniała się natychmiast. Tak jak nie . chcesz
przekonać się, jak smakuje jego pocałunek.
Zainteresowała się stołem z przekąskami. Wybrała koreczek z
RS
23
krewetką - najprawdopodobniej dzieło Veroniki - i za nic nie chciała
przyznać, że jest pyszny. Coraz bardziej dręczyło ją pytanie, dlaczego
pomyślała o pocałunku z Clayem.
Nie tak dawno temu mieli okazję to zrobić. Ale ona była wtedy na
niego tak wściekła, że gdyby tylko zbliżył się do jej ust, z radością
odgryzłaby mu język. Chyba mu nawet tym zagroziła.
Krążyła po sali ze smutnym uśmiechem, celowo unikając zbitych
grupek ludzi pochłoniętych rozmową. Zanim się zorientowała, co
robi, mimowolnie powędrowała wzrokiem ku Clayowi. Stał w
odległym kącie, niedbale obejmując Veroni-kę, która - z właściwą
sobie konsekwencją - wpatrywała się w niego cielęcym wzrokiem.
Maddie zjadła następny koreczek z krewetką, obiecując sobie, że
nie poprosi Veroniki o przepis, i znowu złapała się na tym, że wraca
myślami do nocy, kiedy, fizycznie obezwładniona przez Claya
Jamesa, znalazła się w jego ramionach.
Właśnie wtedy to w nią wstąpiło. W jednym fascynującym
momencie olśnienia Maddie uświadomiła sobie, że to przez tamtą
szczególną noc i jej okoliczności Clay zaczął ją pociągać jako
mężczyzna.
Sięgnęła po następną lampkę szampana i pozwoliła ożyć
wspomnieniu - przekonując się, że robi to tylko po to, żeby wypędzić
ze swoich myśli demona znanego jako Clayton Franklyn James.
Wszystko zaczęło się tej nocy, kiedy Garrett porwał Emmę...
Od trzech miesięcy byli wtedy w separacji. Trzy nieznośne
miesiące rozłąki, bolesne nie tylko dla nich, ale też dla rodziny i
przyjaciół. Kiedy Emma podejrzewała Garretta o romans, Maddie
cierpiała razem z nią. Ulokowała przyjaciółkę razem z małą Sarą w
swoim mieszkaniu, żeby miała spokój i czas do namysłu. Z bólem
przyjmowała cierpienia Emmy, ale równie bolesne było wystawienie
na niebezpieczeństwo przyjaźni z Garrettem, któremu zawsze tak
ufała.
Przede wszystkim jednak obowiązywała ją lojalność wobec
Emmy. Przez wzgląd na tę lojalność spełniła jej życzenie i nie
pozwalała Garrettowi się z nią zobaczyć. Kiedy Clay zjawił się u niej
RS
24
o północy pod pretekstem pokazania jej gotowego projektu galerii,
powinna była się spodziewać jakiegoś podstępu, ale tak bardzo
chciała zobaczyć te szkice, że dała się wystrychnąć na dudka.
Podczas gdy Clay zagadywał ją w kuchni, Garrett wśliznął się do
mieszkania, a potem wkradł do sypialni Emmy. Kiedy w końcu
zorientowała się, co jest grane, i zagroziła, że zadzwoni na policję,
Garrett wychodził z Emmą w ramionach, a Clay pokazał jej, na co go
stać.
Rzuciła się do telefonu, ale on jednym ruchem wyrwał sznur z
kontaktu. Skoczyła do drzwi, więc ją złapał. W akompaniamencie
zduszonych przekleństw i szelestu jej jedwabnego szlafroka,
spleceni rękoma i nogami w bezładnej szarpaninie, wylądowali w
końcu na podłodze. Ona pod nim.
Bez najmniejszego trudu, z triumfalną miną unieruchomił jej ciało,
przytrzymując dłonie nad głową. Maddie wpadła w szał. Jeszcze raz
została zwyciężona przez mężczyznę, który przez całe życie
pokonywał ją we wszystkich konkurencjach od pływania przez tenis
po bilard.
Coś się jednak zdarzyło, gdy wtedy pod nim leżała. Coś, czego się
nie spodziewała. Uświadomiła sobie z przerażeniem, że tym razem
potraktował ją zupełnie inaczej i było to o wiele bardziej
niepokojące niż zwykłe ich potyczki. Clay był...
Ktoś ją niechcący potrącił, przywracając rzeczywistości.
Uśmiechnęła się zdawkowo, kiedy Bob Thomas, jeden z
rekwizytorów, przeprosił ją i zniknął w tłumie. Potrzebowała jednak
kilku minut, żeby ochłonąć i pozbyć się rumieńca, który zalał jej
policzki.
A więc Clay James potraktował ją tamtej nocy jak mężczyzna
kobietę. I mogła temu do woli zaprzeczać, wciąż ignorować, ale tak
się stało.
Zresztą już nawet niczemu nie zaprzeczała. Stała w tłumie
bawiących się ludzi i nie była w stanie myśleć o niczym innym.
Tamtej nocy... Clay był taki... taki żywotny, taki energiczny, tak
agresywnie, cudownie męski. Trzy miesiące później wciąż
RS
25
wspominała jego muskularne, gorące ciało przygniatające ją całym
swoim ciężarem, czuła niemal ciepłą pieszczotę oddechu Claya
muskającego jej czoło.
A on, niech go diabli porwą! Wiedział o tym! Czuł, jak na nią
działa, i urągał jej tą wiedzą. Drwił z niej, ocierając się biodrami o jej
biodra, poufale przyciskając tors do jej piersi. Odebrał jej oddech,
zagotował w niej krew i wzbudził podniecenie o niebo silniejsze od
złości - choć powinno wydawać się to nieprawdopodobne.
Nawet teraz, w miejscu publicznym, patrząc na niego, Maddie
zatraciła się we wspomnieniu jego zapachu, żaru, w
rozpamiętywaniu, jak bliscy byli tamtej nocy przekroczenia granicy,
za którą wszystko między nimi by się zmieniło. Na zawsze.
- Chętnie bym cię zapytał, nad czym tak się zamyśliłaś - na
dźwięk głosu Garretta Maddie zaczęła się nieprzytomnie rozglądać -
ale coś mi mówi, że to nie mój interes.
Garrett podał jej pełną lampkę szampana, odstawiając na bok
pustą. Mimo że przekroczyła już narzucony sobie limit jednego
kieliszka, przyjęła drżącą ręką następny.
Natura obdarzyła ją oliwkową cerą, ale teraz, pod wpływem
wścibskiego spojrzenia Garretta, czuła, że nawet letnia opalenizna
nie jest w stanie ukryć rumieńca, który zakradł się na jej policzki.
- Rzeczywiście - szepnęła i odkaszlnęła, uwalniając gardło od
nerwowego uścisku. - Trochę śniłam na jawie.
- Tyle to i ja sam zauważyłem. - Garrett drażnił ją tym sławnym
uśmiechem Jamesów, który łamał serca kobiet od Jackson po
Cheyenne.
- Nadawanie erotycznego sensu niewinnym fantazjom to
zdecydowanie męska specjalność.
- Nie ma niewinnych fantazji. - Garrett uniósł ciemne brwi. -
Bywają tylko szalone.
- Wstydź się! - Tym razem Maddie szczerze się roześmiała. -
Jesteś żonatym mężczyzną i w dodatku ojcem.
- Szczęśliwie ożeniłem się z kobietą, która spełnia wszystkie
moje marzenia i fantazje - oświadczył, wędrując wzrokiem przez salę
RS
26
w poszukiwaniu Emmy. Błękit jego oczu stał się ciepły jak letnie
niebo, kiedy żona odwzajemniła mu uśmiech.
Spojrzenie, jakim Garrett obdarzył Emmę, było tak pełne
sekretnych czułości, że Maddie poczuła się jak intruz, który wtargnął
nieopatrznie w prywatną rozmowę.
Z tęsknym westchnieniem usiłowała sobie wyobrazić, jak by to
było, gdyby ktoś na nią w ten sposób patrzył. Gdyby ją tak kochał.
Kilka miesięcy temu, gdy usłyszała od Emmy, że jej mąż ją
zdradza, gotowa była połamać mu wszystkie kości. Nic jednak nie
mogło ucieszyć Maddie bardziej niż wiadomość, że Emma i Garrett
są znowu razem, i to tacy szczęśliwi.
W spontanicznym odruchu wspięła się na palce i uścisnęła
Garretta.
- A to za co? - zapytał zaskoczony tak nagłą demonstracją uczuć,
ale odwzajemnił jej uścisk.
- Za to, że jesteś takim miłym człowiekiem.
Z krótkim wymownym spojrzeniem ścisnął jej dłoń, mruknąwszy
ochryple: „I vice versa", co skutecznie przerwało tę sentymentalną
scenę; zbyt sentymentalną, żeby chcieli ją odgrywać publicznie.
- A więc... - postanowiła zmienić temat na mniej osobisty. - Jak ci
się podobało przedstawienie?
- Na Broadway to może za mało, ale chętnie kupiłbym bilet,
żeby zobaczyć je jeszcze raz, szczególnie bananowego chłopca.
- Niezły był, prawda?
- O, tak! I żaden prawdziwy mężczyzna w tym mieście nie
pozwoli mu o tym zapomnieć.
Znowu wymienili uśmiechy.
- A co myślisz o Clayu i Veronice?
Niespodziewane pytanie Garretta zbiło ją z tropu. Przestąpiła z
nogi na nogę, wyprostowała się i całym wysiłkiem woli przybrała
obojętną minę.
- Prawdę mówiąc, nie myślałam o tym - skłamała w żywe oczy. -
Ale jeśli już zapytałeś, to... ładna z nich para. Sądzisz, że to coś
poważnego?
RS
27
Sączyła szampana, mając nadzieję, że widać po niej tylko zwykłą
ciekawość, a nie zdenerwowanie. Garrett przyglądał się jej w
milczeniu, w końcu wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Może. Wiem tylko, że poczuł wolę bożą i chce się
ustatkować.
- Dobrze się składa. Veronica wygląda na osobę, która potrafi
jego wolą pokierować.
Kiedy Garrett roześmiał się, a potem patrzył na nią z
dwuznacznym uśmieszkiem, Maddie spuściła głowę, udając, że nagle
bez reszty zafascynowały ją bąbelki pieniące się w lampce szampana.
- Powiedz mi jedną rzecz, Maddie.
- Co chciałbyś wiedzieć? - Podniosła wzrok i na ułamek sekundy
spojrzała w jego przenikliwe oczy, równie błękitne jak oczy Claya.
- Dlaczego ty i Clay nigdy nie umawialiście się na randki?
Maddie wybuchnęła śmiechem, który miał wyrazić
niedowierzanie, ale krztusząc się, zniweczyła cały efekt. Znowu jej
twarz zrobiła się czerwona jak burak, tym razem z braku tlenu. W
końcu Garrett zlitował się i klepnął ją w plecy.
- Musiała być w tym jakaś kość - wysapała, przyciskając dłoń do
gardła.
- W szampanie czy w pomyśle romantycznego związku z moim
bratem?
Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, bo po prostu nie mogła mu
odpowiedzieć, naciskał dalej.
- Dlaczego nie chcesz przyznać, że coś do niego czujesz?
- Jasne, że coś do niego czuję - zgodziła się sarkastycznie. - To
coś w rodzaju alergii. Męczącej i uporczywej, ale muszę z tym żyć i
tyle.
- Nie pomyślałaś nigdy o tym, że on cię drażni, bo stara się
zwrócić na siebie twoją uwagę?
- Ależ zwrócił moją uwagę! Wiele razy. I za każdym razem było
zupełnie jasne, dlaczego to robi. Po prostu uwielbia mnie zaczepiać,
dręczyć i wyprowadzać z równowagi, jakby nie mógł bez tego żyć.
Zdaje się, że to jakaś męska przypadłość. Albo raczej chłopięca.
RS
28
Rodzaj młodzieńczej fobii, z której nigdy nie wyrósł.
- A dlaczego, jak ci się wydaje?
Co za typ z tego Garretta. Uczepił się jej jak rzep psiego ogona. A
ona nie będzie się zastanawiała, co mu chodzi po głowie. O, nie!
Pomysł, że Clay James może do niej coś czuć, i to tuż po jej własnym
odkryciu, że ona czuje' coś do niego, jest zbyt niepokojący, żeby
mogła przyjąć go do wiadomości.
- Dlaczego on do tej pory nie uwolnił się od przymusu szarpania
za moje warkoczyki i wrzucania mi żab do zupy? - zapytała,
wykręcając się freudowskim żargonem od odpowiedzi na pytanie
Garretta. - Według mnie to niedojrzałość. Chyba spóźniony
przypadek zazdrości o piersi.
Garrett zachichotał, co mogło oznaczać, że wreszcie się poddał i
nie będzie na niej wymuszał jednoznacznej odpowiedzi
- Mówię poważnie, zastanów się nad tym - upierała się z
diabelskim uśmieszkiem. - Nie uważasz, że dziś na tych wysokich
obcasach był aż za bardzo przekonujący? Nie chcę się czepiać, ale
tych szpilek i klipsów jeszcze nie zwrócił - dodała
konfidencjonalnym szeptem, co kompletnie rozbroiło Garretta.
Zaśmiewali się z absurdalnego podejrzewania Claya Jamesa o
niezdrowe skłonności do przebieranek, kiedy, zupełnie
bezszelestnie, stanął obok nich Clay we własnej osobie. Bez Veroniki.
Maddie pomyślała złośliwie, że ktoś musiał chirurgicznym cięciem
oderwać ją od jego boku.
- Opowiecie mi ten dowcip? - spytał zaciekawiony.
- Nie! - zawołali jednocześnie, co spowodowało następny
wybuch śmiechu, znowu, choć nieumyślnie, kosztem Claya.
- Teraz was opuszczę. - Garrett otarł z oczu łzy i uśmiechnął się
konspiracyjnie do Maddie. - Znajdę żonę i przekonam ją, że czas
wracać do domu, a potem podyskutujemy na wiadomy temat. Ty też
mogłabyś przemyśleć to, o czym dzisiaj rozmawialiśmy. Do
widzenia, bananowy chłopcze! -Garrett na pożegnanie klepnął brata
w plecy.
Potem odszedł, zostawiając Maddie z zamierającym uśmiechem
RS
29
na ustach i skwaszonego Claya, próbującego dociec, o czym ci dwoje
rozmawiali.
Przez kilka chwil Maddie prowadziła wewnętrzną walkę, próbując
zlekceważyć sugestie Garretta, w końcu uległa pokusie i obdarzyła
Claya eksperymentalnym uśmiechem. Wyglądał na tak
zaszokowanego, że pokręciła głową i wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć
jego policzka.
W błyskawicznym odruchu obronnym, równie podświadomym
jak wystawienie rąk przy grożącym upadku, Clay chwycił jej
nadgarstek.
- Spokojnie, James. - Maddie uśmiechnęła się pobłażliwie. -
Chciałam zetrzeć ci z policzka ślady szminki.
Spojrzał na nią nieufnie, potem powoli zwolnił chwyt, nie
odrywając wzroku od jej palców.
Kiedy, skończywszy demakijaż, wycierała serwetką dłonie, wciąż
łagodnie się uśmiechała, a Clay nadal był skwaszony, choć sam nie
rozumiał, dlaczego.
To przez ten jej uśmiech, doszedł do wniosku. Ta kobieta jest
cholernie ładna, gdy się uśmiecha. Ładna to mało powiedziane. Jest
seksowna jak diabli... Tylko że do tej pory uśmiechała się do całego
świata poza nim. Dla niego zarezerwowała zjadliwe dowcipy i
warczenie, jakiego nie powstydziłby się najgroźniejszy pies
łańcuchowy. . Aż do tej chwili. Teraz, gdyby sama myśl nie wydawała
mu się tak niedorzeczna, pomyślałby, że Maddie tym zmysłowym
uśmiechem przełamuje lody zadawnionych uprzedzeń i zwyczajnie z
nim flirtuje.
Zerkał na nią podejrzliwie. Cholera! Ona naprawdę to robi... Do
głowy by mu nie przyszło, że stanie się kiedyś obiektem jej
wyrafinowanych uwodzicielskich sztuczek.
Zafascynowany, choć wciąż nieufny, zmrużył oczy, przechylił na
bok głowę i przyglądał się jej twarzy. Twarzy, musiał przyznać,
niezwykłej. Biła z niej siła i pewność siebie. Rzadko spotykane
klasyczne rysy kontrastowały z artystycznym nieładem złocistych
rozpuszczonych włosów.
RS
30
Clay oddychał nierówno, wpatrując się drgający leciutko puls na
jej szyi. Rozpamiętywał kruchość jej nadgarstka, muśnięcie palców
na swoim policzku. Maddie miała delikatne, drobne kości i
aksamitną, żywo reagującą na dotyk skórę. Zaproszenie w jej
zamglonych piwnych oczach rozpaliło jego wyobraźnię i przywołało
wspomnienie tamtej nocy sprzed trzech miesięcy, kiedy powalił
Maddie na podłogę.
Byli wtedy tak blisko siebie, że widział każdy szczegół jej twarzy,
czuł korzenny zapach jej szamponu i nie miał cienia wątpliwości, że
już nie potrzebuje niczym wypychać biustonosza, jak to robiła w
wieku czternastu lat.
Kiedy tak pochylał się nad nią, kiedy ujarzmiał ją, przyciskając
coraz mocniej, musiał odwołać się do harcerskich zasad, żeby
zapanować nad swoim ciałem i nie wziąć jej - tam, w jej mieszkaniu,
na podłodze. W sposób, o jakim nigdy przedtem nawet nie marzył.
Pragnął tego. A oczy Maddie mówiły, że ona też tego chce.
Teraz, kilka miesięcy później, kiedy łamał sobie głowę, co wyraża
jej uśmiech, zdał sobie sprawę, że tamto pragnienie wcale nie
umarło śmiercią naturalną. Ani w niej, ani w nim.
Tylko głupiec przyjąłby zaproszenie, jakie czytał w jej oczach. Ten
głupiec jeszcze się opierał, ostatkiem sił powstrzymując się, żeby nie
przyciągnąć jej do siebie, nie zatracić się w tej wilgotnej głębinie i nie
spić całej słodyczy, jaką obiecywały jej soczyste, stworzone do
miłości usta.
Te usta! Nie mógł od nich oderwać wzroku. Zbliżał się do nich jak
ćma do światła, kiedy nagle ktoś go potrącił, przywracając mu
zdrowy rozsądek.
Potrząsnął głową i cofnął się o krok. Poczuł się jak pijany. Głęboko
zaczerpnął powietrza, a potem powoli je wypuścił.
To wszystko było zbyt dziwne. Niesamowite. Maddie Brannigan
nienawidziła jego stylu życia. I nie bez wzajemności. Poza tym
znalazł już właściwą kobietę. Ma przecież... ma... jak ona, do cholery,
ma na imię?
Veronica! Oczywiście. Ma Veronike. I chce być z Veroniką.
RS
31
Ogarnęła go panika. Opuścił na chwilę swoją dziewczynę i uciekło
mu z pamięci nie tylko jej imię, ale też obraz jej twarzy. Zrobił więc
jedyną słuszną rzecz, którą przyszła mu do głowy. Jedyną, która
mogła przywrócić mu poczucie równowagi psychicznej i
bezpieczeństwa. Postanowił doprowadzić Maddie do furii.
- Ależ droga panno Be - wyszeptał kpiącym tonem. -Nigdy nie
widziałem na twoich ustach słodszego uśmiechu. I to specjalnie dla
mnie? Tylko jedno wytłumaczenie przychodzi mi do głowy. Zalałaś
się tym szampanem, prawda?
Gorąca płynna czekolada w jej oczach przeobraziła się smolistą
czerń, a zniewalający koci uśmiech - w grymas warczącego psa. Ale
na chwilę przed tą metamorfozą to nie złość, ale bolesne
rozczarowanie przemknęło chmurą przez jej twarz. I stało się coś
jeszcze. Bezradność, niespodziewana, ściskająca za serce, zmiękczyła
rysy kobiety, która nie znała lęku. Clay poczuł się wtedy wrakiem
mężczyzny.
Ale rozczarowanie i bezradność rozwiały się równie
błyskawicznie, jak się pojawiły. Clay zastanawiał się nawet, czy sobie
tego nie uroił. Gotów był przysiąc, że tak, że wszystko to wytwór
jego wyobraźni... gdyby nie to dławiące gardło poczucie winy.
Zranił ją. Ale nie miał takiego zamiaru. Nie przypuszczał nawet, że
jest w stanie ją zranić. Ani że zaczną go gnębić z tego powodu
wyrzuty sumienia.
Maddie nie miała zamiaru tracić czasu na lizanie ran.
- Zalana? - powtórzyła zjadliwym tonem. - No to mam
doskonałą wymówkę.
Z uśmiechem mdłym jak zatęchła woda sodowa chwyciła z
najbliższej tacy pełny kieliszek szampana. Jej intencje były jasne jak
słońce, kiedy wczepiła palce w pasek i patrząc Clayowi prosto w
oczy, wlała zawartość kieliszka w jego spodnie.
RS
32
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego ranka Maddie siadła przy kole garncarskim i całą
swoją frustrację i upokorzenie wyładowała na biednej, bezbronnej
kupie gliny. Kiedy waliła w nią pięścią i formowała według własnych
życzeń, widziała przed sobą Claya. Panowanie nad wilgotną zimną
bryłą pochłaniało ją w równym stopniu jak myśli o wilgotnych,
ciepłych ustach bananowego chłopca.
Poddała się po piętnastu minutach daremnej walki o odzyskanie
koncentracji. Przygarbiona, ponuro patrzyła w okno pracowni,
starając się zagłuszyć uporczywą pamięć ostatniego wieczoru.
- To się nigdy nie zdarzyło - oświadczyła Maxwellowi, łaciatemu
kocurowi, który jak co dzień towarzyszył jej w pracy. - Nie
sterczałam na tym przyjęciu jak postrzelona trzynastolatka, robiąc
do Claya Jamesa cielęce oczy. Nie stałam przed nim jak wryta, licząc
na pocałunek. I oczywiście nie załamałam się jak spróchniała
stołowa noga, kiedy odczytał moje myśli i jego zabójczo zmysłowe
usta wykrzywiły się w szyderczym uśmieszku, a potem orzekły, że
jestem zalana.
Rozmasowała zesztywniałe ramiona i westchnęła z niesmakiem.
Gdzie ona, do diabła, miała głowę? Może Clay się nie mylił? Może
rzeczywiście przesadziła z szampanem? To by jakoś tłumaczyło,
dlaczego próbowała z nim flirtować.
Wsparta łokciami na udach, dłubała nieprzytomnie w glinie
oblepiającej jej palce.
- Niezłe zagranie, Brannigan - mruknęła, porzucając nadzieję, że
doczeka się choć odrobiny współczucia od kota - ale przecież ty,
biedna idiotko, nie byłaś wstawiona.
Była ciekawa. Zaintrygowało ją to, co powiedział Garrett,
podnieciły pewne wspomnienia i oczarował kuszący błysk w
błękitnych oczach Claya.
- Nie. Oczywiście, że nie byłam wstawiona...
Było gorzej! Coś ją wtedy opętało. A najgorsze, że on o tym
RS
33
wiedział. Wiedział dokładnie, co jej chodzi po głowie.
- Chciałaś zaspokoić swoją ciekawość, a skończyłaś z
gigantycznym guzem urażonej dumy.
W innej dzielnicy miasta Clay w swoim biurze wgapiał się w listę
materiałów do zaplanowanej na późną jesień budowy. Fakt, że
dochodziło południe, a on ślęczał wciąż nad tą samą kartką papieru
od ponad godziny, nie poprawił mu nastroju.
Wciąż myślał o ostatnim wieczorze. To była totalna katastrofa,
która zaczęła się od występu w numerze „Chiquita Banana". Potem
Maddie na przyjęciu ochrzciła mu szampanem ptaszka - i to jak na
jeden dzień powinno wystarczyć. Ale nie. Dobiła go Veronica, która
ni stąd, ni zowąd zadała mu subtelne pytanie, do czego oboje
zmierzają, a na odpowiedź „nie musimy się z niczym spieszyć"
poradziła mu, żeby wobec tego wypchał się końskim łajnem.
W ten oto sposób objawiła mu się Veronica, jakiej dotąd nie znał.
Z jednej strony z ulgą przyjął fakt, że za tymi przejrzystymi
niebieskimi oczami kryje się coś istotniejszego od przepisów
kulinarnych. Z drugiej jednak odkrycie, że ta istota jest tak wulgarna,
wprawiło go w szok.
Prawdę mówiąc, nie miał jej wcale za złe, że się wściekła. Ostatnio
dosyć jasno dawał jej do zrozumienia, że traktuje ich związek bardzo
poważnie. I naprawdę nie wiedział, dlaczego raptem zaczął się
wycofywać.
Gotowy był przecież się ustatkować. Uwierzył, że Veronica jest
właśnie tą kobietą, z którą chce założyć rodzinę. Ą tu jeden uśmiech,
jeden kuszący, niepewny uśmieszek Maddie, tej nawiedzonej
złośnicy, sprawił, że zawirowało mu w głowie i niczego już nie był
pewny.
Musi wziąć się w garść!
Po raz czwarty tego ranka zbierał się, żeby wysłać Veronice
kwiaty z przeprosinami. I wciąż nie mógł się na to zdobyć. Właściwie
z każdą chwilą zwłoki nabierał pewności, że już nigdy nie wyśle
kwiatów Veronice, nie zadzwoni do niej, że to już koniec.
Powinien się tym trochę bardziej zmartwić, ale w końcu przyznał
RS
34
się sam sobie, że choć bardzo lubi Veronike, to tak naprawdę nigdy
jej nie kochał. Kochał myśl o tym, że ją kocha, że ożeni się, założy
rodzinę, lecz, Bogiem a prawdą, tylko wmawiał sobie tę miłość. Nie,
nie zadzwoni już do Veroniki.
Nim zatracił się w spekulacjach, dlaczego tak ochoczo porzuca
pewny, trwały związek, jego myśli poszybowały w innym kierunku.
Znowu stanęła przed nim Maddie, kusząca go słodkim spojrzeniem
wilgotnych oczu. Patrzył w te oczy jak zaczarowany, a potem w
panice uciekł się do starej, niezawodnej taktyki - napaści z
zaskoczenia.
Kiedy zadrwił z Maddie, że jest pijana, krótki, przelotny błysk w
jej oczach sprawił, że coś w nim się załamało. Omal nie spalił się ze
wstydu.
Nie chciał jej zranić. A już na pewno, do diabła, nie zamierzał nie
spać po nocach przez to, że jednak to zrobił! W końcu nic
specjalnego się nie stało. Napadali na siebie od zawsze...
Ale nigdy dotąd nie czuł się przez to tak podle.
Nie podobało mu się to wszystko: jego wyrzuty sumienia, to, że
tyle,czasu traci na myślenie o tej zwariowanej Maddie.
Wstał, podszedł do okna i wepchnął pod pachy zaciśnięte pięści.
Cholera, to ona powinna go przeprosić. To ona przesadziła, wlewając
mu szampan do spodni. A ten cyrk z „Chiquita Banana"? Za to
również powinien jej podziękować. Tych przeklętych bananowych
dowcipów ludzie długo mu nie zapomną.
Dosyć tego! Do diabła z wyrzutami sumienia! Zgoda, zranił jej
uczucia. Ale dlaczego Maddie ni stąd, ni zowąd zaczęła się do niego
przymilać?
To wpływ szampana. Nie ma innego wytłumaczenia. To szampan
ją tak zmiękczył i roznamiętnił... Głupia baba!
Wrócił do biurka, wmawiając sobie, że wszystko jest jasne. Ale po
chwili znowu wpatrywał się nieprzytomnym wzrokiem w jakiś
punkt na ścianie, usiłując zrozumieć, co mu się stało: dlaczego, choć
zawsze robił wszystko, żeby zamknąć usta Maddie, teraz jedyne, o
czym myśli - jedyne, o czym marzy - to pocałować je.
RS
35
Dwa tygodnie później, w ciepłe wrześniowe popołudnie, Maddie,
będąca w wyjątkowo walecznym nastroju, wybrała się na plac
budowy nowej galerii. Dostrzegła Claya na rusztowaniu. Był
rozebrany do pasa. Warstwa kurzu zmieszanego z potem pokrywała
jego opalone, muskularne plecy.
Oglądanie zgrzanego, spoconego Claya sprawiało jej niewątpliwą
przyjemność. Nie dlatego, przekonywała samą siebie, że, nawet
brudny i mokry od potu, cieszył jej oczy. I nie dlatego, że zupełnie nie
przypominał Claya w wyprasowanych dżinsach, schludnej
flanelowej koszuli i wypolerowanych butach. Jego dzisiejszy wygląd
nie był żadną niespodzianką. Tak jak Garrett, Clay często pracował
ze swoją załogą. Był sobą i w stroju biznesmena, i na placu budowy.
Patrzyła na niego z przyjemnością, bo to dla niej wytężał się i
napinał mięśnie. Dawało jej to słodkie poczucie władzy. Podczas
trwania budowy to ona kontrolowała sytuację i bardzo była z
takiego układu zadowolona.
Ale też gdy patrzyła, jak słońce połyskliwie odbija się od gładkiego
brązu skóry Claya, jak w rytm uderzeń młota grają pod nią mięśnie,
musiała głęboko pogrzebać w pamięci, żeby przypomnieć sobie,
dlaczego wiąże ich tylko praca.
To dlatego, że teraz potrafię patrzeć na sprawy z większym
dystansem, powtarzała sobie, otrzepując kurz z szarych leginsów.
Minęły całe dwa tygodnie od tamtego pamiętnego przyjęcia, ale w
końcu wszystko wróciło na utarte ścieżki. Nie, niczego nie
zapomniała. Przykre wspomnienie tkwiło w niej jak zadra, ale
przecież nie mogła cofnąć tego, co się stało.
Jakby nie było, dostała poważną nauczkę. Dzięki rozmowie z
Garrettem i prześladującym ją wspomnieniom właściwie przestała
myśleć o Clayu w kategoriach zemsty i odwetu. Zaczęła myśleć o nim
jak o atrakcyjnym mężczyźnie i...
Nie, nie ma tu nic do rzeczy, o czym jeszcze. Tak jak nie ma
znaczenia to, że Clay i Veronica nie są już razem.
Najważniejsze, że dostała bolesną, niezapomnianą nauczkę. .Clay
pokazał, że ma nad nią władzą, sprawił, że poczuła się bezradna.
RS
36
Tego nigdy mu nie wybaczy. I nie wybaczy sobie, że do tego
dopuściła. A to, jak zachowywał się przez ostatnie dwa tygodnie,
powinno być dla niej wystarczającym ostrzeżeniem, żeby nigdy
więcej nie pozwoliła sobie na chwilę słabości.
Maddie końcu uznała, że jedynym sposobem powrotu do
normalności jest cofnięcie się do punktu, w którym zboczyli z kursu.
Przez ostatni tydzień starała się drażnić Claya, wywodzić go w pole i
prowokować do starcia. Ale on najwyraźniej nie był skłonny dawać
jej satysfakcji. Zamiast, jak to zwykle bywało, odpowiedzieć atakiem
na zaczepkę, robił uniki albo uciekał przed nią jak przed zarazą.
Coś tu nie grało! W miarę postępu budowy Maddie domagała się
kolejnych drobnych poprawek po to tylko, żeby wyprowadzić Claya
z równowagi, ale on dusił złość w sobie, grzecznie kierował ją do
Garretta i na tym się kończyło.
Zrozumiała jego przesłanie. Nie unosił się, nie napadał na nią, nie
dyskutował, jakby naprawdę nie czuł się urażony i dawał jej do
zrozumienia, że to daremne wysiłki. Sprytne, bo ten jego
demonstracyjny spokój, wytrenowana obojętność bardziej zbijały ją
z tropu, niż gdyby Clay wpadał w furię.
Popełniła błąd. Pozwoliła, żeby podszepty Garretta, zmysłowe
wspomnienia i lekki przypływ melancholii poprowadziły ją na
manowce. Ale ma to już za sobą. Zdołała zaprowadzić porządek w
swojej głowie. I jej życie też musi wrócić do normy.
Dlatego tu przyszła. Postanowiła stanąć przed Clayem twarzą w
twarz i złamać go - sprawić, żeby dowiódł i jej, i sobie, że wszystko
między nimi jest tak jak dawniej. Chce być dręczona, tyranizowana i
gnębiona. Chce być dręczycielką, tyranem i gnębicielką. Ale nie życzy
sobie być ignorowana. Nie przez niego. Ani minuty dłużej!
Podeszła pod rusztowanie, otwartą dłonią zasłaniając oczy przed
słońcem.
- Clay, mogę prosić cię na słówko?
Przez twarz Claya przemknął ledwie dostrzegalny cień
zaskoczenia, potem rzucił Maddie znudzone spojrzenie i wrócił do
pracy.
RS
37
- Pewnie nie zauważyłaś, ale jestem trochę zajęty.
- Nie zajmę ci dużo czasu - burknęła wściekle. - Naprawdę
muszę z tobą porozmawiać.
Westchnął ciężko, odwrócił się, utkwił w niej obojętny wzrok i
flegmatycznym ruchem odłożył młotek.
- No to mów.
- Mógłbyś łaskawie zejść na dół? - westchnęła pobłażliwie, ani
myśląc odstąpić od powziętego planu. - Pięć minut. Tylko tyle mi
trzeba, i obiecuję, że nie będę krzyczała.
Znowu obrzucił ją pustym spojrzeniem, potem zdjął kask i
przetarł wierzchem dłoni mokre od potu czoło. W końcu po długim
wahaniu poddał się i zaczął schodzić z rusztowania.
W tej samej chwili, kiedy jego ciężkie robocze buty dotknęły
ziemi, wzniecając obłok kurzu, Clay sięgnął po termos z wodą.
Otworzył go i natychmiast podniósł do ust.
Maddie nie chciała tego, nie powinna sobie na to pozwolić, ale ten
widok ją zahipnotyzował. Pot ściekał mu ciurkiem po skroniach i
szyi, sklejając włosy na karku w sztywne pierścienie. Napięte
mięśnie szyi drgały rytmicznie, gdy opróżniał zawartość termosu
długimi łykami. Gęste, poskręcane na torsie włosy zwężały się na
płaskim brzuchu w cienkie, jedwabiste pasemko, by zniknąć pod
pasem dżinsów.
Patrzyła na niego - spoconego i zmęczonego - i jak uczennica
zaczęła bawić się kosmykiem grzywki, coraz bardziej świadoma
ogarniającego ją pragnienia.
- Pięć minut - powtórzył, odstawiając termos.
Jego cierpki, opryskliwy ton i czająca się w oczach groźba
podziałały na Maddie jak zimny prysznic.
- Wielkie dzięki za audiencję, o panie, którego czas jest
cenniejszy od złota.
- Chcesz ze mną rozmawiać, czy robisz sobie żarty? Masz już
tylko cztery i pół minuty.
A więc dobrze, sytuacja sprzyja wymianie ciosów. Pomimo
ostrzeżeń Garretta, że od pamiętnego przyjęcia Clay jest drażliwy
RS
38
niczym wypędzony z nory grzechotnik, przystąpiła do zwarcia. Miała
zamiar zburzyć ten jego uprzykrzony, kontrolowany spokój.
- Wydaje mi się, że do projektu zakradła się drobna pomyłka -
zaczęła odważnie.
Dostrzegła krótki, groźny błysk w jego oczach, ale Clay
natychmiast powściągnął gniew i zmierzył ją beznamiętnym
spojrzeniem.
- Pomyłka? Z czyjej winy?
- Może z twojej? - podpowiedziała z niewinnym uśmiechem.
- Ustalmy, czy dobrze cię zrozumiałem. - Clay odruchowo na
sekundę zacisnął szczęki. - Sam rysowałem ten projekt, a ty
przypuszczasz, że zrobiłem jakiś błąd.
Choć jego spokój podszyty był irytacją, zdenerwował ją bardziej,
niż powinien. Maddie doskonale wiedziała, że trudniej będzie jej
sobie poradzić z tak łagodną reakcją niż z wrzaskiem, do którego
zamierzała go sprowokować. Ukrywając zmieszanie, poprawiła
ramiączka bawełnianej bluzki, skrzyżowała ręce na piersiach,
opuściła je, i skrzyżowała znowu.
- Chodzi raczej o to, że nie zrozumiałeś mojej wizji tego
budynku.
Clay zamknął oczy, zacisnął wargi i pokręcił z niedowierzaniem
głową.
- Popraw mnie, jeśli się mylę - powiedział z wyraźną już nutą
sarkazmu w głosie. - Chcesz mi powiedzieć, że to nie ty czegoś nie
rozumiesz?
- W każdym razie... - Wzruszyła arogancko ramionami.
- Niezupełnie tak to sobie wyobrażałam.
Bardzo powoli i bardzo spokojnie podniósł dłoń i potarł lewą
powiekę, jakby próbował ukryć to, co już zauważyła - znajomy
nerwowy tik.
- Omawialiśmy to, Maddie. Moim zdaniem, wystarczająco
dokładnie. Z najdrobniejszymi szczegółami. Powiedziałem ci wprost,
że jeśli życzysz sobie jakichś zmian, wszystko jest możliwe na etapie
projektowania, ale nie w trakcie budowy.
RS
39
- Rozumiem - odpowiedziała, nabierając pewności siebie, bo
jego starannie modulowany głos zabrzmiał o pół tonu głośniej - i
liczę się z twoim zdaniem, ale...
- Dosyć. Nie ma żadnych „ale". Jeśli sama tego nie zauważyłaś, to
budynek już stoi, jest nawet zadaszony.
- I wygląda dobrze, naprawdę dobrze. Na zewnątrz jest
wspaniały! Fantastyczny! Chodzi tylko o kilka małych poprawek
wnętrza. Trzeba będzie je zrobić...
- Kilka... małych poprawek. - Uniósł wojowniczo głowę i
zazgrzytał przeraźliwie zębami.
- Tylko kilka. - Próbowała się uśmiechać, co przyniosło skutek
porównywalny do wylania naparstka wody na płonący stóg siana. - I
jestem pewna, że Garrett żadnej z nich nie uznałby za wielki kłopot.
- No właśnie... - przeciął dłonią powietrze - ...jeżeli jesteś pewna,
że dla Garretta to żaden problem, dlaczego nie zwróciłaś się do
niego?
- Bo Garrett uznał, że muszę porozmawiać z tobą.
- Świetnie! Więc już porozmawialiśmy. Żadnych zmian! Wracam
do pracy.
Odwrócił się, zostawiając Maddie rozdygotaną, z uczuciem
kompletnej bezsilności.
Nie tak to sobie wyobrażała. Miał na nią wrzeszczeć, a ona nie
pozostałaby mu dłużna i wszystko wróciłoby do normy. Czy Clay
myśli sobie, że ona tak po prostu odejdzie? Nie, po jej trupie.
- Zaraz, chwileczkę... - odezwała się podniesionym tonem,
chwytając go za ramię. - Nie jesteś nawet ciekaw, co chciałabym
zmienić?
Wlepił wzrok w jej twarz, potem spojrzał na trzymającą go dłoń.
Poczuła, że parzy ją skóra.
- Nie, nie jestem. - Po kolei podważał jej palce, uwalniając się z
uścisku. - Przecież to ty mnie nie słuchałaś, kiedy powtarzałem, że
po rozpoczęciu budowy niczego już nie będziemy zmieniać.
- Do diabła! Zupełnie jakbym cię prosiła o przebudowę Białego
Domu. A chodzi mi tylko o drobne...
RS
40
- Podpisałaś kontrakt - przerwał jej.
- Tak, podpisałam. Podpisałam cholernie drogi kontrakt na
wybudowanie galerii. Poświęcam na to ciężko zarobione pieniądze i
należy mi się chyba za nie odrobina względów?
Maddie nie była pewna, kiedy zaczęła krzyczeć, ani kiedy Clay
stracił kontrolę nad swoim starannie modulowanym głosem i zaczął
ją przekrzykiwać. Nie była też pewna, kiedy kłótnia przekształciła
się w otwartą wojnę, a złość ostatecznie wzięła nad nimi górę.
Wiedziała tylko, że tak się stało. I że czuła się z tym znakomicie.
- Co ci się należy? Odrobina względów? - warknął Clay,
kompletnie zapominając, że miał nie dać się wciągnąć w kłótnię. -
Chcesz zmian? No to jedną masz z głowy. Ja rezygnuję. A teraz
możesz sobie wynająć kogoś innego, żeby zajął się twoją galerią.
Zbiło ją to z tropu. Ale tylko na sekundę.
- O, nie, nie zrobisz tego. Wynajęłam ciebie do tej roboty i ty ją
skończysz.
- Więc zejdź mi z oczu.
- Bo co?
- Bo pożałujesz, że tego nie zrobiłaś.
- Czy to groźba? - warknęła mu prosto w plecy, gdy tylko Clay
odwrócił się i zaczął wchodzić na rusztowanie. - Bo zabrzmiało jak
groźba.
- Czyli zabrzmiało właściwie. - Postawił nogę na pierwszym
szczeblu drabiny.
- Coś takiego! Wielki zły kowboj grozi słabej kobiecie. No dalej,
twardzielu! Jeżeli poprawi ci to samopoczucie, ulżyj sobie, śmiało.
No, na co masz ochotę? Chcesz mnie stłuc? A może podbić mi...
Nie zdążyła skończyć zdania. Clay odwrócił się tak szybko, że
tylko jęknęła i omal nie potknęła się o własne nogi, próbując uciec na
bezpieczną odległość.
Ale on ani myślał jej puszczać. Chwycił ją oburącz i przyciągnął do
siebie tak mocno, że zaparło jej dech w piersi.
- A może po prostu zamknę ci usta?
- Co... co robisz? - wyjąkała, zastanawiając się, czy nie rozjuszyła
RS
41
go za bardzo.
- Daję ci to, o co prosiłaś. Dokładnie to, o co prosiłaś - syknął,
przyciskając jej plecy do ściany.
Dreszcz podniecenia połączonego z lękiem przebiegł po plecach
Maddie. Z oczu i zaciśniętych ust Claya biła wrogość. Z
niepohamowanym, bezlitosnym zacietrzewieniem coraz mocniej
wciskał ją w ścianę.
Lecz ponad tym wszystkim, parując niczym gorąca woda w łaźni,
burząc się jak mikstura w kotle czarownic, było coś jeszcze -
pożądanie. Czyste. Prymitywne. Niebezpieczne. Nie poddające się
rozsądkowi, tak jak dzikie walenie serca Maddie. Nieokiełznane jak
szalejąca w oczach Claya burza. Nagle pochylił się i zamknął jej usta
pocałunkiem.
Maddie próbowała krzyczeć, protestować.. Żeby zaprzeczyć, że to
się dzieje. By przypomnieć mu, że nie tego się po nim spodziewała.
Miał wpaść w szał. Tak jak w starych dobrych czasach, gdy ścierali
się w zaciętych potyczkach, a potem oboje odczuwali jednocześnie
triumf i upokorzenie.
Ale nie powinien jej całować. A już na pewno nie w ten sposób -
jak gdyby była łykiem wody ratującym życie umierającego z
pragnienia. Tego wszystkiego nie było w planie: ani delikatnych
muśnięć wargami, ani wygłodniałych ukąszeń, ani przyprawiającej o
zawrót głowy zmysłowej wędrówki języka.
A tym bardziej nie przyszłoby Maddie na myśl, że zwiotczeje w
jego ramionach jak roślina w palącym słońcu i nie będzie w stanie
mu się oprzeć.
Ale naprawdę nie była w stanie. Najpierw, oszołomiona, dała mu
przyzwolenie, a potem odwzajemniała pocałunki, kiedy z jękiem
rzucił się na nią powtórnie. I potem jeszcze raz.
Z pełnym oddania westchnieniem zarzuciła Clayowi ręce na szyję
i wtulona w jego gorące ciało, rozkoszowała się torsem namiętnie
miażdżącym jej piersi, zachłannością jego warg, wspólnym rytmem
ich łomoczących serc.
Resztką świadomości wyczuwała wiatr wzbijający wokół ich stóp
RS
42
tumany kurzu, poruszający kosmykami włosów wokół jej twarzy.
Czuła żar słońca na nagich ramionach, szorstką ścianę swojej galerii
za plecami i przypierające ją do tej ściany nieustępliwe męskie ciało,
jego zapach i pot. I złość, która przeistoczyła się w mroczną,
zmysłową żądzę.
Ze słodkiego jarzma pożądania wyrwała ją kocia muzyka. Ten
dziwny aplauz i wyraz tryumfu na twarzy Claya, gdy niespiesznie się
od niej odsuwał, przypomniały Maddie, gdzie jest, i wyzwoliły w niej
ślepy gniew. Okazało się, że robotnicy byli nie tylko życzliwą
publicznością tego krótkiego popisu męskiej dominacji, ale też
świadkami jej uległości. Maddie czuła już tylko upokorzenie, ale
wolałaby zginąć, niż dać to po sobie poznać.
Powstrzymała łzy, spojrzała Clayowi prosto w oczy i odchyliła
ramię, gotując się do ciosu, po którym - miała taką nadzieję - ten
drań odzyska przytomność nie wcześniej niż za tydzień.
- Ty skur...
Z zawstydzającą łatwością Clay złapał jej nadgarstek i wykręcił
rękę.
- Spokojnie, Matyldo - powiedział szyderczym głosem, po czym
chwycił ją na ręce. - Kiedy się wreszcie nauczysz, że złość przynosi ci
same kłopoty?
- Postaw mnie na ziemi - wycedziła przez zaciśnięte zęby,
sylaba po sylabie.
- Z przyjemnością - odpowiedział z podobnym
zacietrzewieniem i bez słowa usprawiedliwienia wrzucił ją na taczki
z mokrym cementem.
Dławiąc się, usiłowała zaczerpnąć powietrza, kiedy niczym
ruchome piaski pochłaniała ją gęsta, zimna masa.
- Nie musisz mnie zwalniać - dodał spokojnie, kiedy zdołała
wreszcie usiąść, zanurzona do pasa w obrzydliwej szarej mazi, z
ustami i oczami szeroko otwartymi z niedowierzania. - Rezygnuję.
I odszedł, odprowadzany ostrożnymi, ale rozbawionym
spojrzeniami załogi i wiązanką dosadnych przekleństw Maddie,
która rzucała w niego garściami mokrego cementu.
RS
43
ROZDZIAŁ CZWARTY
- To już całkiem wymknęło się spod kontroli, Clayton -
oznajmiła z matczyną troską Maya James Bradford, przysiadłszy na
biurku Garretta. - Od lat ty i Maddie napadacie na siebie, ale twój
wczorajszy wyczyn... - Przerwała z trwogą w oczach.
Clay, zgrzytając zębami, podszedł do okna. Cóż miał powiedzieć?
Matka miała rację. Sprawy z Maddie rzeczywiście wymknęły mu się z
rąk. Od tamtego wygłupu na placu budowy przeklinał swoją głupotę.
Nie żałował wcale, że wrzucił Maddie do taczki z mokrym
cementem. Sama się o to prosiła. Rwała się do walki i dostała to,
czego chciała. Żałował jedynie tego, co stało się przedtem.
Ciągle nie mógł uwierzyć, że ją pocałował. Publicznie. Namiętnie. I
z dużą przyjemnością. Właśnie to go martwiło. Wolałby, żeby do tego
pocałunku nigdy nie doszło. Wciąż, nadaremnie, próbował o nim
zapomnieć.
Gdy uświadomił sobie, że jego matka ciągle czeka na wyjaśnienia,
a odsiecz znikąd nie nadchodzi, rzucił na odczepnego:
- To ona zaczęła... - Natychmiast zdał sobie sprawę, jak
dziecinnie to zabrzmiało.
- Coś takiego! - Oczy Mai zrobiły się okrągłe. - Mówisz jak
przedszkolak. Zaraz powiesz, że zabrała ci cukierek.
Siedzący za swoim biurkiem Garrett bez większego sukcesu starał
się zamaskować chichot udawanym kaszlem.
- A mnie wcale nie jest do śmiechu - beształa ich Maya.
- Musimy tę sprawę jakoś załagodzić. Zdaje się, że Emma
przekonała Maddie, żeby nie wnosiła oskarżenia o molestowanie
seksualne, ale ta nadal się upiera, żeby zakazać ci wstępu na teren
budowy, Clay.
- I bardzo dobrze. Dla mnie im dalej od Matyldy, tym lepiej.
- Dobrze, dobrze, ale nie dla mnie - wtrącił się natychmiast
Garrett. - To ważne zlecenie, a ty, braciszku, jesteś jego duszą i nie
zamierzam obywać się bez twojej pomocy.
RS
44
- A nie możemy po prostu wypiąć się na ten kontrakt? Niech ta
jędza sobie znajdzie kogoś, kto dokończy budowę.
Maya zgromiła Claya wzrokiem. Ciągle jeszcze potrafiła jednym
spojrzeniem przywołać go do porządku.
- To jest twój projekt - przypomniała mu zupełnie
niepotrzebnie. - Poza tym my nie wystawiamy klientów do wiatru.
- Świetnie - sapnął Clay wojowniczo, zdając sobie sprawę, że
znowu zachowuje się jak sześciolatek, ale nie dbał o to. Zerwał z
wieszaka swój kapelusz i ruszył do wyjścia. Zatrzymał się dopiero w
drzwiach, opierając dłoń o framugę.
- Skończymy to. W rekordowym czasie. Zróbcie coś, żeby ta
wariatka nie szwendała się po budowie, a ja będę harował przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby mieć to z głowy.
Kiedy Clay zatrzasnął za sobą drzwi, Maya i Garrett odetchnęli z
ulgą.
- Masz jakiś pomysł?
Garrett drapał się po brodzie, rozważając plan, jaki przygotowali z
Emmą specjalnie dla Maddie i Claya.
- Chyba tak. To, co mi chodzi po głowie, wymaga sporo trudu i
trochę sprytu, ale może okazać się dla nas jedynym wyjściem.
- No to do dzieła! Musimy zrobić wszystko, żeby firma nie
straciła wiarygodności.
- O to możesz się nie bać. Znam Maddie. Tym oskarżeniem o
molestowanie tylko straszy, bo Clay wyprowadził ją z równowagi.
Przejdzie jej. Chodzi o to, żeby nie polała się krew. - Przez jego usta
przemknął niezdecydowany, tajemniczy uśmieszek.
- Cokolwiek planujesz - przerwała mu szybko Maya z poczuciem
winy w głosie - nie życzę sobie o tym wiedzieć. Coś, o czym nie będę
wiedziała, mnie nie dotyczy, a przeżyłam już dość bezsennych nocy,
dręczona wyrzutami sumienia po tym, jak uknuliście porwanie
Emmy. Nie chciałabym mieć nic wspólnego z podobnie sensacyjnym
scenariuszem.
- W takim razie lepiej, żebyś już sobie poszła - zaproponował
Garrett z chytrym uśmieszkiem, wybierając numer pagera Jesse'a -
RS
45
bo na pewno nie zechcesz słuchać tej rozmowy.
- Ani słowa więcej! - Maya zeskoczyła z biurka i ruszyła do
drzwi. - Mam tyle do zrobienia... i na pewno jestem w tej chwili
potrzebna Loganowi.
- W to nie wątpię. - Garrett cieszył się, że mama wciąż jest tak
szczęśliwa w swoim małżeństwie z Loganem Bradfordem. Po śmierci
jego ojca żyła samotnie przez piętnaście długich lat. A przecież nadal
była piękną, pełną życia kobietą i zasługiwała na tyle szczęścia, ile
tylko potrafił zapewnić jej
Bradford. Nie zasługiwała natomiast na kłopoty, których
przysparzali jej synowie.
- Mamo... - Garrett zatrzymał ją w drzwiach. - Nie martw się. Na
pewno nie dopuścimy do strzelaniny.
Przybita Maya wyszła, prosząc Boga, by chronił ją przed
pyskatymi dziećmi i wybaczył jej, że pozwoliła Garrettowi i Jesse'owi
zająć się Maddie i Clayem.
Modliła się, żeby koniec zwieńczył dzieło, a intryga okazała się
usprawiedliwiona. Wiedziała - była o tym święcie przekonana - że ci
dwoje się kochają. Ale jeśli nie zdarzy się coś, co wyrwie ich z tego
zaklętego kręgu konfliktów, które ciągną się za nimi od dzieciństwa,
będą na najlepszej drodze, żeby się poważnie okaleczyć -
emocjonalnie na pewno, a być może i fizycznie, na co wskazuje ich
ostatnie starcie. Zanim zdążą sobie uświadomić, co do siebie czują.
Maddie syciła oczy widokiem otaczającego ją lasu. Kilka metrów
dalej połyskiwała w słońcu rzeka Wind River, a w górze piętrzyły się
skalne urwiska.
- Tak się cieszę, że dałam ci się namówić na ten weekend. Emma
uśmiechnęła się do Maddie, potem spojrzała na
Sarę Jane! Dziewczynka budowała zamek z patyków i kamieni nad
brzegiem rzeki.
- Potrzebowałaś wytchnienia. Ja też. A Sara była ciekawa, jak
wygląda chata, do której tatuś zabrał mamę, żeby znowu zaczęła się
uśmiechać.
Rysy Emmy złagodniały, a policzki oblał rumieniec. Maddie
RS
46
wiedziała, że przyjaciółka powróciła myślami do tygodnia, który
spędziła tutaj z Garrettem, uzdrawiając swoje małżeństwo. Nie była
pewna, co dokładnie zaszło tu tego lata między Emmą a Garrettem, i
nie pytała o to. Ale widziała magiczne rezultaty owego tygodnia,
który spędzili w górskim odosobnieniu. Emma od lat nie wyglądała
na tak szczęśliwą.
- Cieszę się, że między tobą a Garrettem wszystko tak dobrze się
ułożyło - powiedziała z rozrzewnieniem w głosie.
- Ja też. A swoją drogą, nie sądzisz, że na powrót do natury i
babskie pogaduszki nie ma lepszego miejsca od osławionej chatki
braci Jamesów?
- Masz rację. - Maddie podciągnęła do łokci rękawy
workowatego czerwonego swetra. - Świadomość, że jesteśmy
pierwszymi kobietami, które urządziły sobie wypad, bez asysty
mężczyzn, do miejsca, które było dla nas strefą zakazaną, działa na
mnie oczyszczająco.
- Czujemy się jak pionierki - zgodziła się Emma. - Pięknie tu jest,
prawda?
Maddie przysiadła obok Emmy na zwalonym pniu drzewa i z
lubością wdychała rześkie, przepojone zapachem górskiego lasu
powietrze. Rozejrzała się wokół. Krystalicznie czyste wody Wind
River wiły się przez dolinę drążonym miliony lat korytem, a w tle
zachwycał oczy poszarpany górski grzbiet. Może dla kogoś, kto
dorastał u podnóży gór Tetons, nie było w tym nic nadzwyczajnego,
ale jej ten widok zapierał dech w piersiach.
Spędziła tu zaledwie jedną dobę, a rozumiała już, dlaczego ta
dolina i chata, wybudowana trzydzieści lat temu przez Jonathana
Jamesa, zajmują tyle miejsca w sercach braci Jamesów. Tych, którzy
je mają, poprawiła się w duchu, kiedy przed oczami stanęła jej
piękna, arogancka twarz Claya.
- To miło ze strony Garretta, że zaproponował nam,
dziewczynom, żebyśmy zorganizowały sobie tutaj mały sabat.
- To nie zależało tylko od Garretta - przypomniała jej Emma. -
Clay też musiał dać nam swoje błogosławieństwo. I Jesse.
RS
47
- Te dziecięce pakty... - Maddie przypomniała sobie opowieść
Garretta o tym, jak kiedyś na wakacjach chłopcy umówili się, że
będzie to terytorium zastrzeżone dla mężczyzn, a na każde
odstępstwo od tej zasady muszą zgodzić się wszyscy trzej bracia.
- Dziwię się, że Clay na to poszedł... - dodała Maddie w
zamyśleniu. - Ten gardzący kobietami padalec.
- On wcale nie jest taki zły, Maddie. Zresztą sama o tym wiesz.
- Nikt mi tak w życiu nie dopiekł jak on, i wiem, że nie
przyjechałabym tutaj, gdybyś nie zaręczyła, że ten bęcwał nie będzie
ode mnie żądał dozgonnej wdzięczności.
Maddie nie chciała rozmawiać o Clayu Jamesie. Wolała nawet o
nim nie myśleć, bo gdy tylko zaczynała, przypominała sobie ich
pocałunek. A ten pocałunek... Musi o nim zapomnieć. Tylko jak to
zrobić... W nocy - Boże, szczególnie w nocy - wspomnienie wdzierało
się w jej myśli i nie pozwalało zasnąć.
Do diabła z Clayem. Garrett i Jesse włożyli tyle pracy, żeby
uprzyjemnić im ten weekend. Jesse przyjechał z daleka, pomógł
wnieść zapasy jedzenia, ułożył stos drewna przy kominku,
sprawdził, czy działa generator i pompa doprowadzająca wodę. A
potem w piątkowe popołudnie bracia posadzili je na końskich
grzbietach i przywieźli do chatki, dyskretnie znikając o zmierzchu.
Obiecali wrócić w niedzielę i przewieźć obie damy z powrotem przez
dolinę i góry.
Całe szczęście. Nie wyobrażała sobie, żeby mogły wrócić same z
tej górskiej pustelni. Może z Emmą było inaczej, ale Maddie musiała
przyznać, że jej orientacja w terenie jest do niczego. Znana była z
tego, że potrafi zgubić samochód na dobrze oznaczonym parkingu.
Tymczasem czuła się bezpieczna i nie zawracała sobie głowy
żadnymi zmartwieniami. Postanowiła cieszyć się beztrosko
słoneczną sobotą, towarzystwem najlepszej przyjaciółki i dziecka,
które zdobyło jej serce w chwili swoich narodzin.
- Ona jest taka piękna - wyrwało się Maddie, gdy patrzyła na
połyskujące w słońcu kasztanowe włosy Sary.
- Czasami trudno mi uwierzyć, że udało nam się z Garrettem
RS
48
stworzyć coś tak doskonałego.
Maddie skinęła tylko głową. Tak dobrze ją rozumiała. Zaczęła
zastanawiać się smętnie, czy kiedykolwiek będzie jej dane zaznać
takiej radości.
Milczenie otulało ją niby kojący wietrzyk, potem nagle stało się
ciężkie, jakby przyjaciółki nie powiedziały sobie czegoś ważnego.
Odwróciła się do Emmy i zobaczyła na jej twarzy łagodny,
tajemniczy uśmiech.
- Co takiego? - zapytała, wstrzymując oddech.
- Jestem w ciąży.
- Och, Emmo... - Maddie oniemiała, a w jej oczach zakręciły się
łzy radości. - To... to cudownie! Kiedy? Jak się czujesz? Czy Garrett
wie? - Pytania sypały się jedno po drugim, a w końcu Maddie i
Emma, zaśmiewając się, utonęły w objęciach.
- W marcu. Czuję się świetnie, a Garrett wie i oszalał z radości.
- O rany! Cudownie! Tylko... czy w takim razie powinnaś sobie
pozwalać na jazdę w siodle?
Maddie martwiła się nie bez powodu. Dwa lata wcześniej Emma
poroniła. Bardzo to przeżyli z Garrettem i bez wątpienia odbiło się to
na ich małżeństwie.
- Oczywiście - uspokoiła ją Emma. - Lekarz zapewnił mnie, że
nie grozi mi poronienie. Jestem zdrowa, dziecko też. Świeże
powietrze i trochę ruchu na pewno nam obojgu nie zaszkodzi.
- Powiedziałaś Sarze? - Maddie ciągle się śmiała.
- Nie. Chcemy z tym poczekać, aż ciąża stanie się widoczna. Nie
ma sensu mówić jej o tym zbyt wcześnie. Ale w zeszłym tygodniu
powiedzieliśmy Mai, Loganowi i mojej mamie. A Garrett może
właśnie teraz chwali się braciom.
Przez resztę popołudnia plotły o niemowlętach, o decyzji Emmy i
Garretta, że nie będą sprawdzali, czy urodzi się chłopiec, czy
dziewczynka, i o tysiącach innych szczegółów dotyczących ciąży,
porodu i dzieci w ogóle.
A potem, późno w nocy, kiedy już zjadły soczyste, upieczone nad
ogniem kominka hot dogi, przebrały się w ciepłe dresy i padły do
RS
49
łóżek, Maddie długo leżała, wpatrzona w mrok.
Szczęśliwa szczęściem przyjaciółki.
Wdzięczna za jej przyjaźń.
Walcząc z cisnącymi się do oczu łzami, nienawidziła się za te łzy.
Tak bardzo pragnęła czuć tylko radość, a jednak podstępnie
wkradła się do jej duszy zazdrość.
I nic nie mogła na to poradzić. Chciała mieć to, co ma Emma.
Pragnęła prawdziwej miłości. Chciała mieć dziecko. Własne dziecko.
Żeby móc je kochać. Żeby przytulać je do piersi i dzielić się tym
szczęściem z mężczyzną, dzięki któremu przyszło na świat.
Przez okno sypialni na poddaszu sączyło się na jej łóżko światło
księżyca, rozrzedzając mrok i przędąc wokół niej kokon samotności.
W tej przytulnej chacie z ciosanego drewna, tak blisko swojej
najlepszej przyjaciółki i jej córeczki, żałośnie rozczulała się nad sobą,
porażona smutkiem, jakiego nie odczuwała tak dotkliwie jeszcze
nigdy w życiu.
- Mógłbyś już skończyć z tym narzekaniem? Gdybym znalazł
kogoś innego, kto pomógłby mi zabrać stamtąd dziewczyny z całym
kramem, na pewno nie poprosiłbym cię o pomoc i nie wysłuchiwał
twojego biadolenia.
Clay odwrócił się do Garretta w szczególnie niebezpiecznym
miejscu górskiego szlaku
- Trzeba było poprosić Jesse'a.
- Coś mu wypadło.
Tak naprawdę to Garrett namówił Jesse'a, żeby mu „coś wypadło",
o czym Clay miał się nigdy nie dowiedzieć.
- Tylko nie myśl sobie, że będę zbyt uprzejmy.
- O to cię nie podejrzewam - zadrwił Garrett, wciąż się
zastanawiając, czy starczy mu odwagi na przeprowadzenie
powziętego planu. Doszedł jednak do wniosku, że nie ma nic do
stracenia. Sprawy zaszły tak daleko, że już gorzej być nie może.
Poprawił kapelusz i zdecydował się trzymać obranego kursu.
Kiedy Clay z Garrettem dotarli do chatki, Emma udała
zaskoczenie, potem, podejmując wkalkulowane ryzyko, oboje z
RS
50
mężem musieli trochę po improwizować, żeby w końcu sprawy
potoczyły się według planu.
Posłużywszy się całym arsenałem sztuczek, Emma namówiła
Maddie, żeby poszukała kurtki, którą Sara miała zostawić nad rzeką.
A Clay dał się zwieść jak dziecko. Garrett, spodziewając się, że jego
brat jak diabeł święconej wody będzie unikał Maddie, wysłał go po
tę samą kurtkę, ale w przeciwnym kierunku.
Najważniejszą część planu mieli za sobą. Emma zostawiła na stole
przygotowaną wcześniej kartkę z wyjaśnieniami, podczas gdy
Garrett osiodłał wszystkie pięć koni. Potem skrycie, z szybkością,
jakiej w dawnych czasach nie powstydziłaby się banda Jamesów
uciekająca przed pościgiem szeryfa, cała trójka wymknęła się z
doliny.
Zostawili Claya i Maddie bez wyjścia: pozbawieni koni, ci dwoje
zmuszeni byli tkwić tam przez tydzień, aż wróci po nich Garrett.
Oczywiście Clay mógłby ruszyć pieszo przez góry, ale z Maddie to
zupełnie inna historia. Nie znała okolicy i nigdy nie chodziła po
górach. A Garrett liczył na to, że Clay miał w sobie wystarczająco
dużo przyzwoitości, żeby nie ciągnąć jej ze sobą po urwistych
graniach ani nie zostawić samej na pastwę losu. Liczył na wiele
rzeczy - przede wszystkim na to, że ta uparta, zacietrzewiona para
zdoła się opamiętać i rozpalić w sobie nie tylko złość.
Kiedy galopem dotarli na grzbiet góry, przez dolinę przetoczył się
grzmot. Podziękowali w duchu niebiosom i przyspieszyli jeszcze
tempo jazdy, żeby uciec przed burzą. Porządna ulewa musiała
skłonić Maddie i Claya do poddania się żywiołowi i wybić im z głowy
pościg.
Emma mruczała cicho pod nosem. Modliła się, żeby w przyszłym
tygodniu Garrett nie tylko zastał tych dwoje żywych i całych, ale też
by udało im się do tego czasu odkryć coś, o czym wszyscy wokół od
dawna wiedzieli.
Po piętnastu minutach przechadzki do miejsca, gdzie, jak sądziła
Emma, Sara zostawiła kurtkę, i półgodzinie gorączkowych
poszukiwań, Maddie uznała, że jej przyjaciółka wysłała ją na ten
RS
51
spacer tylko po to, żeby nie musiała znosić towarzystwa Claya.
Ruszyła z powrotem, obiecując sobie, że podziękuje Emmie za jej
przezorność. Normalnie nie odważyłaby się na taką samotną
wędrówkę, ale podczas weekendu trzy razy urządzały piknik w tym
miejscu, z łatwością więc odnalazła drogę. Była dumna z siebie, że
tak dobrze sobie radzi.
Kiedy jednak wyszła z lasu i spojrzała na chatkę, w tę dumę
wkradł się cień niepokoju. Zamiast krzątaniny, której się
spodziewała, nie dostrzegła żywej duszy. Tam, gdzie powinno czekać
pięć osiodłanych i obładowanych koni, stał tylko jeden
rozwścieczony mężczyzna.
To był Clay. Stał na szeroko rozstawionych nogach i w zaciśniętej
pięści trzymał pogniecioną kartkę papieru. Usłyszawszy kroki
Maddie, odwrócił głowę i obrzucił ją lodowatym spojrzeniem, w
którym czaiła się furia.
- Co zrobili? - wybuchnęła Maddie, okraszając pytanie
soczystym przekleństwem.
- Powiedziałem ci, że odjechali! - Clay z całej siły kopnął jakiś
kamień. Potem zdjął z głowy kapelusz, przesunął dłonią po włosach,
włożył go z powrotem i wepchnął w dłoń Maddie pogniecioną
kartkę.
- Przeczytaj to sama!
Z zaciśniętymi ustami Maddie prostowała papier. Potem z trudem
odcyfrowywała słowo po słowie, bo z wściekłości litery skakały jej
przed oczami. Treść listu była krótka i zwięzła.
„Kochamy was oboje. Nie możemy jednak dłużej patrzeć, jak
skaczecie sobie do oczu. Macie tydzień, żeby coś z tym zrobić. I nie
powiększajcie naszego poczucia winy, prowokując się nawzajem do
rozlewu krwi. Maddie, zajmiemy się galerią i Maxwellem. Clay,
Garrett poradzi sobie z robotą".
Maddie aż jęknęła z niedowierzania. Przeczytała kartkę po raz
drugi i w końcu skupiła się na ostatnich kilku zdaniach.
„To jest szczególna dolina. Wy też jesteście wyjątkowi. Pozwólcie
zadziałać jej magii i czasowi. Nam się to udało. Garrett za tydzień po
RS
52
was wróci".
- O Boże! - wyszeptała, czując, jak ogarniają ją mdłości. - Oni
naprawdę nas tutaj zostawili.
Nie wspomniała o innym, mimowolnie narzucającym się wniosku.
Oni ich swatają. Przez całe życie patrzyli na ich słowne utarczki i
zajadłą rywalizację, a teraz tych dwoje beznadziejnych romantyków
naprawdę sądzi, że ona i Clay mogą się tak po prostu pocałować i
zawrzeć rozejm. A może pocałować się i pójść do łóżka, pomyślała,
walcząc z mdłościami. Zamknęła oczy, żeby nie zwymiotować.
- Zostawili nas tutaj - powtórzyła cicho.
- Bystra jesteś, Brannigan - zadrwił Clay. - Jak cię dorwę,
braciszku - mruknął pod nosem - to ci tak skuję gębę...
- Możesz mu skuć, co chcesz, ale dopiero wtedy, gdy ja się z nim
policzę. - Maddie miotała się ze złości, potem odwróciła gwałtownie
na pięcie i ruszyła do chatki.
- Co ty robisz?
- Wracam do domu.
- Wracasz? - Clay wybuchnął szyderczym śmiechem. -
Księżniczko, jesteś bardziej zwariowana, niż myślałem, jeśli
naprawdę myślisz, że uda ci się pieszo przejść przez te góry. I to nie
znając drogi!
Maddie jednak, święcie przekonana, że łatwiej przeżyje drogę
przez góry niż tydzień w towarzystwie Claya Jamesa, wbiegła na
ganek i szarpnęła za klamkę.
- Dam sobie radę! Dogonię ich.
- Wydaje ci się, że oni jadą spacerkiem? Wybij to sobie z głowy.
Po śladach kopyt widać, że popędzili galopem. Poza tym nie ma
sposobu, żeby wytropić Garretta, jeśli zaciera po sobie ślady.
- Dzięki za słowa otuchy - burknęła przez ramię, zatrzaskując za
sobą drzwi - ale i tak ich dogonię.
Przeskakując po dwa stopnie naraz, wpadła na poddasze, rzuciła
się do plecaka i znalazła traperki. Kiedy kończyła zawiązywać
sznurowadła, usłyszała kroki na schodach.
- Nigdzie nie pójdziesz.
RS
53
- Nic ci do tego, James. Zrobię, co zechcę. - Chwyciła kurtkę,
kłusem pokonała schody i wybiegła na zewnątrz.
Usłyszała głośne trzaśnięcie drzwi, a po chwili głos Claya.
- Wiem, że to dla ciebie trudne - warknął, chwytając ją za rękę -
ale może choć raz, dla odmiany, posłużyłabyś się głową. Patrz -
wskazał palcem niebo - najdalej za godzinę będzie lało jak z cebra.
Nigdzie nie pójdziesz.
Maddie spojrzała na burzowe chmury, potem prosto w miotające
gromy oczy Claya. Wybór był łatwy.
- Zaryzykuję i zdam się na łaskę pogody. - Wyrwała się z uścisku
i popędziła prosto przed siebie.
- Naprawdę zaczynasz mnie wkurzać, Matyldo - usłyszała za
plecami gniewne sapanie.
- Wściekłeś się na dobre, Clayton? - odparowała, nie odwracając
się. - Jeżeli tak, to w porządku! Wykonałam zadanie.
Zaczęła biec przez dolinę, kierując się w stronę szlaku, którym
prawdopodobnie odjechali Emma z Garrettem.
- A idź sobie! - krzyczał za nią Clay. - I błądź do woli! Guzik mnie
to obchodzi. Jeśli jesteś aż tak głupia, zasługujesz na wszystko, co cię
spotka.
Nie zwalniając kroku, pokazała mu gestem środkowego palca, co
sądzi o jego zdaniu.
- Rób, co chcesz! - wrzasnął na całe gardło. - Tylko żebyś potem
nie mówiła, że cię nie ostrzegałem. I nie licz na to, że będę cię szukał,
żeby ratować twoją nędzną skórę. I jeszcze jedno - kiedy
przywleczesz się tu z powrotem, przemoknięta, wykończona i ze
zwieszoną głową, nie oczekuj ode mnie współczucia!
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała.
I to one przesądziły sprawę. Teraz odwrót byłby plamą na jej
honorze. Odnajdzie Emmę i Garretta albo zginie. Ale za nic nie da
Clayowi satysfakcji i nie zrezygnuje.
Spośród wielu mniej lub bardziej istotnych powodów, dla których
pędem uciekała z tej doliny, ten, który ostatecznie ją do tego
popchnął, był najważniejszy. Nie ma mowy, powtarzała sobie, nie ma
RS
54
mowy o tym, żebym spędziła siedem nocy pod wspólnym dachem z
tym facetem. Nie wtedy, gdy tak bardzo nim gardzę. Nie, skoro bez
przerwy mnie rozwściecza, upokarza i... i... rozpala mnie jednym
spojrzeniem tych swoich niesamowitych błękitnych oczu.
- Przeklęta baba! Cholerna, głupia baba! - mamrotał Clay pod
nosem, patrząc na zalewane deszczem szyby.
Jak na kogoś, kto prawie nie przeklina, dawno już wyczerpał swój
limit. Powinien podziękować za to Maddie Branni-gan. I za to
ściskanie w dołku za każdym razem, kiedy o niej pomyśli, samotnej
w górach w czasie burzy.
Spojrzał na zegarek. Minęły dwie godziny, od kiedy ten mały
zgrabny tyłeczek, kołysząc się, zniknął z pola widzenia w
promieniach zachodzącego słońca.
- Uparta mała kretynka - mruczał przez zęby, dręczony
niepokojem i wyrzutami sumienia.
Za jakiś kwadrans zrobi się całkiem ciemno. Powinna być już z
powrotem. Pokonana. Boleśnie upokorzona. Gotowa przepraszać, że
zlekceważyła jego przestrogi.
Akurat! Szansa na to, że Maddie wróci, jest raczej marna.
Podpuszczał ją, drwił z niej i ranił jej dumę. Nie ma mowy, żeby ta
cholerna duma pozwoliła jej zawrócić i przełknąć jego „a nie
mówiłem?".
Zaklął znowu. Jeśli ktoś tu rzeczywiście jest głupcem, to on. Przez
niego Maddie może być teraz w poważnych tarapatach.
Nie wytrzymał. Zerwał kurtkę z wieszaka, wcisnął na głowę
kapelusz i wypadł w deszcz i wicher...
Może i Maddie jest uparta, może jest miła jak przeciągnięcie
papierem ściernym po oparzonej skórze, ale nie wolno mu zostawić
jej na pastwę losu - samej w górach i to podczas szalejącej burzy.
Biegnąc przez dolinę, wyobrażał sobie, z jaką przyjemnością
spierze jej skórę, kiedy dostanie ją w swoje ręce.
Jeżeli uda mu się ją odnaleźć.
Ta myśl przerażała go. Nie chciał, żeby Maddie stała się jakaś
krzywda. Może i była źródłem wszelkich jego zgryzot, ale myśl o
RS
55
mdłym, nieskomplikowanym życiu bez jej awantur przejmowała go
dziwnym, nieprzyjemnym dreszczem.
Przyspieszył kroku, a potem po raz pierwszy raz wykrzyknął jej
imię. Nim noc się skończyła, wykrzykiwał je niezliczoną ilość razy.
RS
56
ROZDZIAŁ PIĄTY
Maddie powoli odzyskiwała przytomność. I nagle powrócił ból.
Przejmujący, dotkliwy, ostry niczym błyskawica rozszarpująca
niebo.
Na moment zapadła cisza, a wraz z nią pojawiła się instynktowna
świadomość śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Leżała na czymś twardym, przyciśnięta do omszałej skały. Prawą
ręką o coś zaczepiła... To wystający z urwiska korzeń drzewa... I
wtedy przypomniała sobie upadek.
- O Boże - szepnęła, modląc się, żeby kłopoty okazały się
mniejsze, niż na to wyglądało.
Już dawno przekonała się, że niektóre modlitwy nie bywają
wysłuchane. Zrozumiała, że i ta do nich należy, kiedy przyjrzała się
wąziutkiej skalnej półce, na którą spadła.
Przerażenie zacisnęło jej krtań. Walcząc ze strachem, paniką i
bezsilnością, zmusiła się do oceny sytuacji. Nad nią piętrzyły się ze
dwa metry gołej, pionowej ściany. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła
głęboką, chyba stumetrową przepaść.
- Spokojnie - rozkazała sobie zdrętwiałymi z zimna wargami.
Odetchnęła głęboko i wtedy potworny ból, który przeszył jej lewy
bok, sprawił, że wszystko sobie przypomniała.
Więc jednak się nie udało. Stało się dokładnie to, co przewidywał
Gay. Zabłądziła. Potem ogarnęła ją panika, godzinami krążyła w
kółko, szukając drogi, i w końcu pośliznęła się i spadła ze stromej
ścieżki.
Spróbowała zgiąć nogę, ale rozdzierający ból w kolanie omal nie
pozbawił jej przytomności. Gdy odrobinę zelżał, spojrzała w górę na
śliską od deszczu pionową ścianę. Żołądek podszedł jej do gardła na
wspomnienie lotu w dół. Znów usłyszała swój przeraźliwy wrzask.
Kurczowo zacisnęła dłonie na korzeniu drzewa, usiłując nie
myśleć, co by było, gdyby się urwał.
Huknął grzmot, obijając się rykoszetem między ścianami kanionu
RS
57
niczym tremolo orkiestrowych kotłów.
Deszcz siekł jej twarz, zalewał oczy i przenikał ją nieznośnym,
paraliżującym chłodem.
A strach w niej potężniał, przytłaczał swoim ogromem, odbierał
resztki wiary, że potrafi nad nim zapanować.
Clay był całkiem przemoczony. I przerażony. Gdzie ona, do diabła,
może być? Każdy krok wspinaczki zwiększał prawdopodobieństwo,
że znalazła się w niebezpieczeństwie. Przeszedł raptem półtora
kilometra, a poszukiwania zajęły mu już trzy godziny. Najpierw
tropił ślady, potem musiał zdać się całkowicie na własny instynkt.
- Maddie! - Chyba setny raz przekrzykiwał ryk wichru,
nasłuchiwał, czekał i klął, nie doczekawszy się odpowiedzi.
Wreszcie coś usłyszał. Odległy, zanikający dźwięk. Ciche
pojękiwanie, przypominające miauczenie zagubionego kota.
- Maddie! - wrzasnął, mierząc się z grzmotami i szumem
smaganych wiatrem drzew. - Maddie! Odezwij się! Na miłość boską,
powiedz, gdzie jesteś!
- Clay...
Ocenił odległość i jak szalony pognał na skraj urwiska.
- Clay... jestem... na dole.
Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe, gdy na czworakach
wychylał się przez krawędź, ocierając krople deszczu z twarzy.
- Jezu... - szepnął, kiedy ją zobaczył. To jedno słowo wyrażało
dziękczynną modlitwę i błaganie o pomoc. Maddie wydała mu się
taka mała, tak udręczona i była tak daleko, poza zasięgiem jego rąk.
Na długą, nieznośnie długą chwilę, sparaliżowała go bezradność.
Maddie była tak bliska śmierci. W końcu jednak otrząsnął się,
powtarzając sobie niczym zaklęcie, że jest mężczyzną, że jest
Jamesem, i musi ją uratować.
Gdy będzie już bezpieczna - dopiero wtedy - da upust mrocznemu
pragnieniu, które nagle nim zawładnęło, pragnieniu, które przenikał
lęk, a także inne uczucie - tak intensywne, że nie potrafił go nazwać.
- Cześć, postrzeleńcu - zaczął, nadrabiając nieudolnie miną, żeby
ukryć panikę. - Często odwiedzasz to miejsce?
RS
58
- Ra... raczej nie - odpowiedziała cichutkim, załamującym się
głosem. - Pierwszy raz tu zajrzałam.
- Spróbuję po ciebie zanurkować. - Odrzucił na bok kapelusz i
zerwał z siebie kurtkę. - Proponuję wynieść się stąd w jakieś
przyjemniejsze miejsce. Co ty na to?
- Świetny pomysł - odpowiedziała po dłuższej chwili,
przełykając łzy.
- Jesteś ranna? - Clay przygotował się na najgorsze, modląc się,
żeby nie okazało się to prawdą.
- To nic groźnego. - W jej głosie, oprócz paniki, usłyszał teraz
ból.
- Będziesz w stanie pomóc mi trochę?
- Tak - odpowiedziała stanowczo po chwili milczenia.
- Dzielna dziewczynka! Ile tam jest miejsca?
- Nie... nie wiem. Niewiele. Ta półka... ma chyba z metr
szerokości... najwyżej. Ona... ona... O Boże, Clay - jęknęła zdławionym
głosem. - Ona się wykrusza!
- Spokojnie, tylko spokojnie! Masz się teraz nie ruszać. - Clay
zerwał z siebie zdjął flanelową koszulę i przywiązał jej rękaw do
rękawa kurtki. - Trzymaj się. Zaraz cię wyciągnę. Możesz
przyklęknąć?
W odpowiedzi usłyszał, jak Maddie z trudem łapie powietrze, a
potem sam wstrzymał oddech, bo w tle ogłuszających grzmotów
rozległo się złowieszcze echo spadającego w przepaść kamienia.
- Tu wszystko się rusza. Clay... proszę. Zabierz mnie stąd!
- Zabiorę cię, kochanie, zabiorę, tylko wytrzymaj i spójrz w górę.
- Powoli opuszczał prowizoryczną linę z kurtki i koszuli. - Widzisz tę
kurtkę?
- Tak... tak.
- Dosięgniesz jej?
Clay poczuł, że koszula się napina. Najtrudniejsze jednak było
przed nimi.
- Zuch z ciebie. Jak mocno możesz ją chwycić?
- Nie... niezbyt mocno.
RS
59
- Ta kurtka pomoże ci utrzymać równowagę, gdy wstaniesz. I
znowu zapanowało milczenie, dowód lęku i niezdecydowania
Maddie.
- Ta półka wytrzyma, nie obsunie się, Maddie. Uwierz mi. Chwyć
się kurtki i czego tam jeszcze możesz i stań na nogi. A potem złap ją
jak najmocniej. Powiesz mi, kiedy będziesz gotowa, a ja cię
podciągnę.
Na odgłos spadających kamieni serce podskoczyło Clayowi do
gardła.
- Nie mogę! - krzyknęła tak przeraźliwie, że Clay ledwie
powstrzymał się przed zeskoczeniem na dół, ryzykując, że runą w
przepaść oboje.
- Możesz! - rozkazał twardo. - Uda ci się. Nam obojgu się uda! A
teraz chwyć tę kurtkę i wstań.
Ze spoconymi ze strachu dłońmi i wstrzymanym oddechem
czekał, licząc tylko na to, że jej hart ducha zwycięży. W końcu poczuł
ciężar ciała Maddie i usłyszał szelest.
- Stoję... - odezwała się po dłuższej chwili zdławionym głosem.
- Dobrze nam idzie, skarbie. Jak tam? Wszystko w porządku?
- Tak... - potwierdziła Maddie tonem nie budzącym krzty
zaufania. Oddychała z wysiłkiem i najwyraźniej walczyła z bólem.
- Świetnie! Fantastycznie! Teraz uczep się tej kurtki i zacznij się
wspinać, a ja zrobię resztę. - Clay wiedział, że musi ją zdopingować,
bo właśnie nadeszła chwila prawdy.
- O Boże - jęknęła, a on zamknął oczy.
- Wszystko będzie dobrze. Masz silne ręce, Maddie. Ręce
garncarki. Wykorzystaj je. Trzymaj się kurtki i pamiętaj, że ja też ją
trzymam.
Jedyną jej reakcją był brak reakcji, Clay ciągnął więc swój
pokrzepiający monolog.
- Wspominałem ci kiedyś, że w wiązaniu węzłów byłem
najlepszy w drużynie skautów? Ja pierwszy zdobyłem tę sprawność -
plótł trzy po trzy, darowując jej czas na pozbieranie się.
- Pamiętasz, jak przywiązałem cię do starego dębu na twoim
RS
60
podwórku? Trzeba było użyć twojego starego, wojskowego noża,
żeby cię uwolnić. Ciągle jestem w tym dobry, skarbie. Więc zaufaj
tym węzłom, proszę cię, Maddie. Zaufaj staremu skautowi, który
czeka tu na ciebie. Oprzyj stopy o skałę, pozwól wciągnąć się na górę,
a potem dasz mi popalić za wszystkie lata głupich dowcipów.
Milczenie. Paraliżujące. Ciężkie.
- Jesteś tam? - spytał niecierpliwie, bo mieli coraz mniej czasu.
W końcu, z odległości około dwóch metrów, która wydawała się
teraz przepastną otchłanią, Maddie poczęstowała go złagodzoną
wersją swojego czarnego humoru.
- L... lepiej będzie dla ciebie, jeśli mnie stąd wyciągniesz, James,
bo jeśli te węzły puszczą... to wrócę i będę cię straszyła.
Uśmiechnął się z ulgą. Nie poddała się!
- Nie ma mowy o żadnym straszeniu. Nie licz na to! Ale do
diabła, Matyldo, może byś się wreszcie ruszyła! Namo-kłem jak
gąbka i wolałbym mieć to za sobą.
- C... Clay...
W jednej sekundzie opuściła go odwaga.
- Tak, postrzeleńcu?
- Nie wypuść mnie.
- Rusz swój tyłeczek, a potem zobaczymy, czy cię wypuszczę. No
już. Jesteś gotowa?
- Tak.
- Więc zaczynamy. Tylko spokojnie!
Clay leżał rozpłaszczony na skale, zimne kamienie wbijały mu się
w tors, deszcz siekł go po nagich plecach. Powoli zaczął wybierać
płócienną linę.
- Wyłowię cię jak suma. Tylko mi pomagaj. Właśnie tak - chwalił
ją, pochrząkując z wysiłku. - Nie spiesz się. Trzymaj się mocno i
przebieraj nogami.
Wciągał ją spokojnie i powoli, powstrzymując się przed silnym
szarpnięciem, na co miał największą ochotę.
Minęła cała wieczność, zanim usłyszał ciężkie sapanie. I znowu
upłynęła wieczność, nim pod dłonią poczuł węzeł, którym związał
RS
61
rękawy kurtki i koszuli.
- Jesteśmy w połowie drogi. Jeszcze tylko trochę wysiłku.
Odruchowo zaczął szybciej ciągnąć linę. Trzy długie mocne
pociągnięcia i dotknął kruchego nadgarstka Maddie.
- Dzięki Ci, Panie! -szepnął, a w tym samym momencie Maddie
wydarła się wniebogłosy. Więcej jednak było w tym wrzasku ulgi niż
strachu. Wyrzuciła w górę drugą rękę, przeszukując ciemność. Clay
chwycił ją kurczowo.
- Mam cię - sapnął. - Mam cię - powtórzył triumfalnie, gdy
przeciągał ją przez krawędź urwiska.
- Mam cię - mruknął, przepełniony słodką ulgą, gdy trzymając
Maddie w ramionach, odsunął się od skraju przepaści prosto pod
ociekający deszczem okap gęstych gałęzi najbliższej sosny.
- Mam cię - szeptał bez końca w jej ubrudzone mokrą darnią
włosy, gdy przywarli do siebie kurczowo, z trudem łapiąc powietrze.
Minęło sporo czasu, zanim Clay dopuścił do siebie myśl, że
powinien być na Maddie wściekły za to, że tak głupio się naraziła na
śmiertelne niebezpieczeństwo.
Pewien był, że zaraz wyleje na nią trochę złości, ale Maddie
wtuliła się w niego mocniej swoim przemoczonym, drżącym ciałem i
wystawiła twarz na deszcz. Gniew Claya rozpłynął się w ułamku
sekundy.
Małe dłonie, wcześniej kurczowo uczepione jego nagich barków,
zajęły się teraz systematyczną, zmysłową wędrówką. W oczach, w
których zaledwie przed chwilą malowało się dzikie przerażenie,
pojawiła się rozpaczliwa tęsknota.
- A niech cię, Maddie... Powinienem sprać cię na kwaśne jabłko.
- Wiem. - Patrząc mu prosto w oczy, błądziła palcami po mokrej,
szorstkiej brodzie. - Wiem - szepnęła i przyciągnęła jego głowę do
swojej.
W pełni świadomy konsekwencji, pozwolił jej na to.
Niedobrze. Wiedział, że igrają z ogniem. Ale choćby nie wiem jak
się starał, nie mógł tego powstrzymać.
Ze zduszonym przekleństwem na ustach wpił się w jej wargi. Nie
RS
62
ofiarował jej kojącej, delikatnej pieszczoty, czego tak potrzebowała,
ale gwałtowną namiętność i strach, który do tej pory udawało mu się
tłumić. Ten strach wybuchł niczym bomba z opóźnionym zapłonem,
w chwili gdy oboje poczuli obezwładniającą ulgę. Gdy dotarło do ich
świadomości, że zdołali pokonać góry, burzę i noc.
Maddie nie wycofała się, brutalność Claya jej nie przeraziła.
Oddała mu pocałunek z niecierpliwym, zachłannym pożądaniem.
Przechytrzyła śmierć. A teraz świętuje, lgnąc rozpaczliwie do jego
silnego, gorącego ciała, ciesząc się zwycięstwem w jego ramionach.
Zaraziła Claya swoją namiętnością. Czuł, jak gotuje się w nim
krew. Słyszał, jak łomocze serce Maddie. I znowu na myśl o tym, że o
mały włos nie zginęła, ogarnął go gniew.
Nigdy jeszcze nie był na nikogo tak wściekły. I nigdy nie odczuwał
tak wielkiej ulgi. Zaklął, nie przerywając namiętnego pocałunku.
Maddie krzyknęła, zachłannie całując jego usta. Pomrukiwała z
rozkoszy, a on koił jej pragnienie. I brał, co mu ofiarowywała.
I właśnie wtedy, na skalistym szczycie, w strugach lodowatego
deszczu, coś się między nimi nieodwołalnie zmieniło. Nie potrafili
tego objąć rozumem ani nawet nazwać. Ale stało się. I czuli, że było
im to przeznaczone, gdy Clay zagarniał Maddie pod siebie, zniewalał,
poddając się potędze nowego uczucia.
Na tępy odgłos grzmotu Maddie wtuliła się w jego ramiona.
Powróciła do rzeczywistości. Surowej i zimnej. Choć bardzo się
starała, nie potrafiła zapanować nad strachem. Drżała jak osika. Nie
spadła w przepaść, ale niebezpieczeństwo wcale nie minęło. Chciała
jak najszybciej znaleźć się w chacie.
- Musimy stąd wiać, Maddie. - Clay objął ją mocno, przyciskając
jej policzek do swojego nagiego torsu. - Uciec przed tą cholerną
pogodą.
Przytuliła się do niego jeszcze mocniej, a potem niechętnie
odsunęła, żeby mógł wreszcie wstać. Clay chwycił przemoczony
kapelusz i podał jej rękę. Patrzył, jak podnosi się i staje na prawej
nodze.
- Jesteś ranna?
RS
63
- Nie - upierała się z grymasem bólu na twarzy.
- Jesteś ranna! - powtórzył stanowczym tonem.
- To tylko siniak. Jakoś dojdę.
Zdążyła, kulejąc, zrobić dwa kroki, kiedy Clay pochwycił ją na ręce
i ruszył śliską ścieżką w dół.
Po godzinie, która wydawała się wiecznością, wspiął się po
schodach ganku, a potem potężnym kopnięciem zamknął za sobą
drzwi, zostawiając burzę na zewnątrz. Maddie dygotała jak w febrze.
Nie był pewien, czy to skutek szoku, czy przemarznięcie. Wiedział
tylko, że natychmiast musi ją ogrzać.
Zaniósł Maddie prosto do łazienki. Zacisnął zęby i nie dbając o
pozory przyzwoitości, rozebrał ją i włączył prysznic. Potem zrzucił
wszystko z siebie i zaprowadził ją pod ciepły strumień wody.
Próbując zapomnieć o bliskości jej drżącego ciała, trzymał ją tam tak
długo, aż najgorsze minęło. Potem delikatnie całą umył.
Maddie patrzyła na niego bez słowa. Zamglonymi, ufnymi oczami,
w których nie było już lęku. Clay delikatnie i z wprawą oczyścił ranę
na jej skroni. Kiedy wyprowadził Maddie spod prysznica, tuż pod
piersiami zauważył czerwoną pręgę. Wzdrygała się tylko, gdy
przemywał wodą utlenioną kolejne zadrapania. Na koniec obejrzał
stłuczone kolano. Westchnął z ulgą, pewien już, że Maddie wyszła z
tej przygody obronną ręką. Owinął ją grubym ręcznikiem, drugi
zawiązał sobie wokół bioder i zaniósł ją na poddasze.
Tuliła się do niego jak małe dziecko. Kiedy odwinął z niej ręcznik i
ułożył w pościeli, otworzył usta, żeby powiedzieć dobranoc, i
dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak mocno zaciskał szczęki. Przez
cały czas - kiedy ją rozbierał, kiedy przyciskał do siebie jej nagie
ciało pod prysznicem i wnosił ją na poddasze skuloną w jego
ramionach - przez cały ten czas zabraniał sobie patrzenia na nią jak
na kobietę.
I tak długo mu się to udawało!
Przynajmniej tak sądził.
Maddie cierpiała. Potrzebowała pomocy i spokoju.
Ale teraz, gdy już ją położył, odezwało się w nim dzikie
RS
64
pragnienie.
Leżała w pościeli, a on patrzył na jej doskonałe ciało. W sennych,
rozmarzonych oczach wyczytał prośbę o coś, czego chyba tak
naprawdę nie chciała. Omal nie rzucił się za nią do łóżka.
Nigdy przedtem nie widział jej takiej - milczącej i uległej - choć
tysiące razy myślał o tym, jak bardzo chciałby poznać jej łagodne
wcielenie.
A teraz patrzył na nią - piękną, subtelną, budzącą pożądanie, bez
cienia przekory w oczach. Pragnął jej właśnie takiej. Od dawna, ale
jeszcze przed tygodniem nie umiałby się do tego przyznać.
Z drugiej strony ta łagodna, milcząca Maddie budziła w nim
niepokój. Za nic by jej tego nie powiedział, ale w tej chwili dałby
sobie uciąć rękę, żeby tylko usłyszeć z jej ust jakąś kąśliwą zaczepkę.
Choćby po to, żeby przekonać się, że wszystko z nią w porządku, i
żeby rozwiać ten zmysłowy czar, który pchał ich ku sobie.
Patrzył jednak na jej usta, i nie były to usta złośnicy. Przypominał
sobie, jaki miały smak, kiedy leżeli na tym urwistym szczycie.
Pamiętał ich namiętną słodycz. Żar pocałunku. Najwyższy czas
zniknąć.
Maddie musi odpocząć. I pragnie tylko świętego spokoju.
Czując, że jego silna wola jest na wyczerpaniu, zacisnął zęby,
drżącą ręką poprawił jej kołdrę i odwrócił się od łóżka.
- Nie odchodź.
Pokusa była nie do odparcia. Pożądanie trudne do zniesienia.
Zmusił się jednak do następnego kroku.
Usłyszał szelest pościeli, a potem delikatne palce zacisnęły się na
jego nadgarstku.
Nie powiedziała ani słowa. Nie musiała.
- To nie jest zbyt mądre, Maddie - powiedział, nie odwracając
się.
- Myślisz, że o tym nie wiem?
- Więc dlaczego? - Odwrócił się, choć jeszcze przed chwilą
wierzył, że może sobie ufać.
W jej oczach zakłopotanie mieszało się ze zdumieniem i
RS
65
pożądaniem.
- Nie wiem - szepnęła. - I nie chcę wiedzieć. Po prostu chcę...
Proszę... nie odchodź.
Była taka piękna i taka krucha. Tak nieprzytomnie uwodzicielska.
A on nie był z drewna.
Powtarzając sobie raz jeszcze, że właśnie popełnia największy
błąd swego życia, Clay pochylił się nad nią. Jedną ręką dotknęła jego
policzka, a dragą sięgnęła do zawiązanego na biodrach ręcznika.
- Maddie! - Clay zanurzył się obok niej w pościeli. -Obiecaj mi, że
później mnie za to nie znienawidzisz.
- Nie ma żadnego później - szepnęła, otwierając ramiona, gdy
pochylił głowę ku jej piersiom.
Kiedy uzdrawiającymi pocałunkami wędrował po zadrapaniach
na jej skórze, Maddie przeczesywała jego czarne włosy delikatnymi
palcami artystki.
- Nie ma żadnego później - powtórzyła, przyciągając go do
siebie. - Jest tylko teraz... tylko teraz.
I zatraciła się w tym teraz bez reszty.
Tak długo na to czekała! Aksamitna skóra i mięśnie jak ze stali.
Czułość i pokusa. Każdy ruch Claya działał jak magia. Powolne
prześlizgiwanie się wielkich dłoni po plecach. Muśnięcia palców na
kręgosłupie. Nierówny ciepły oddech błąkał się po wrażliwej skórze
jej barków, przemykał ulotną pieszczotą po obojczyku. Tam Clay się
zatrzymał. Poczuła skubnięcia warg i język delektujący się jej
smakiem.
Z westchnieniem rozkoszy Clay rozpoczął zmysłową podróż ust,
oddechu i pokrytej świeżym zarostem brody w dół jej ciała. Maddie
ujęła w dłonie jego głowę, wplotła palce we włosy, sycąc się ich
jedwabną wilgocią, grubością, a potem nachyliła się i zanurzyła w ich
zapachu.
Dłonie na jej plecach poruszały się wciąż powoli, ale teraz Clay
zachłannie przyciągał ją do siebie.
Ugryzł ją w ramię, potem leniwie przesunął zębami po wygiętej w
łuk szyi i językiem popłynął w dół, niewoląc Maddie, podniecając i
RS
66
zaostrzając jej apetyt. Wędrował otwartymi ustami po jej pełnych
piersiach, smakował je z zapamiętaniem, pieścił gorącym oddechem.
W końcu odnalazł różowy, twardy koniuszek, zamknął go w ustach i
rozpoczął ucztę.
Rozkosz sączyła się do krwi Maddie, pulsowała namiętną
gorączką, potem przeszyła ciało dreszczem, godząc w samo centrum
jej żądzy.
Przyjemność była tak dotkliwa, że aż przerażająca. Maddie
wyprężyła się niczym cięciwa gotowego do wypuszczenia strzały
łuku. Cofnęła się gwałtownie, ale wielkie dłonie delikatnie ją
przytrzymały. Clay otworzył usta jeszcze szerzej, ssąc jej pierś
jeszcze zachłanniej, wyrywając z gardła Maddie błagalny jęk.
Nigdy dotąd nie zaznał takiej rozkoszy. Nigdy nie dotykał skóry
tak aksamitnej. Żadnej kobiety nie pożądał tak bardzo. Zdławione
pojękiwania Maddie, jej natychmiastowe reakcje wyzwoliły w nim
więcej niż pragnienie, ale też nie była to niepohamowana żądza. Seks
zawsze sprawiał mu wielką przyjemność. Branie i dawanie. Ale
nigdy jeszcze nie czerpał tyle przyjemności z dawania. Jej bezradne
gesty wyzwalały w nim nie znaną dotąd czułość. Jej pożądliwe,
niecierpliwe dotknięcia przyprawiały go o euforię.
Kiedy błądząc nieprzytomnie palcami po jego plecach, Maddie
uniosła biodra w niemej prośbie, poczuł, że jest u granic
wytrzymałości. Jej aksamitne ciało, jej zapach, słodki jak miód,
wszystko go rozpalało. Delikatnie, ale stanowczo rozsunął jej uda.
Kiedy poczuła jego palce, cudownie szorstkie palce, jej serce
ruszyło w obłędną galopadę. Clay pieścił ją coraz głębiej i żarliwiej,
aż doprowadził na sam szczyt. Zdusił jej krzyk ustami, przykrył ją
swoim ciałem i wszedł w nią.
Chciał ją pieścić, napawać się nią, przedłużać tę chwilę w
nieskończoność. Ale czując ją pod sobą, całą drżącą, spragnioną,
pochłaniającą go - zapomniał, czego chce i liczyło się już tylko to, co
musi się stać.
Musi wejść głębiej.
Musi stać się częścią Maddie.
RS
67
I musi uwierzyć, że gdy przekroczy granicę, za którą władzę
przejmuje instynkt i kończy się racjonalne myślenie, to, co czuje do
niej, właśnie teraz, pozostanie jedyną rzeczą, która ma znaczenie.
RS
68
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Maddie otworzyła rano oczy, była sama - sam na sam z
miażdżącą świadomością tego, co wydarzyło się w nocy.
Przewróciła się na plecy i zauważyła mgiełkę deszczu na szybach.
Po chwili uświadomiła sobie też kilka innych rzeczy - nienaturalną
sztywność rąk i nóg, obecność kilku sińców na ciele, lekko
nabrzmiałe, wrażliwe piersi.
Zamknęła oczy.
Ta noc z Clayem była piękna. Cudowna. Niewiarygodna.
I, jak widać, nieodwołalnie się skończyła, pomyślała smętnie,
walcząc z bolesnym poczuciem straty.
A czego innego mogła się spodziewać? Przecież nic ich nie łączyło
- nawet sympatia, nie mówiąc o miłości.
Zamknęła oczy, wzdychając głęboko. Nic z tych rzeczy, żadna
miłość! Raczej banalny przypadek przespania się z wrogiem.
Walcząc z niepotrzebnym rozczarowaniem, przeklinała tę część
swojej natury, która mamiła ją słowami „miłość", „romans",
wyobrażeniem rycerza w srebrnej zbroi. Przeklinała swoją
sentymentalną duszę.
- Ale co będzie dalej? - zastanawiała się głośno, usiłując zebrać
poplątane myśli. - Co dalej?
Przecież nie powinno być dla niej żadną niespodzianką to, że Clay
dał po prostu da nogę. I nie powinno jej to zaboleć.
Ale z jakiegoś powodu bolało. Nawet bardziej niż stłuczone
kolano.
Ostatnia noc, co wielu by zdumiało, oznaczała dla niej koniec
wieloletniego celibatu. Po prostu koniec, pomyślała, wlokąc się do
plecaka, który przewróciła do góry nogami w poszukiwaniu majtek,
starych dżinsów i swetra.
Koniec. To chyba jedno z najbardziej wymownych słów. Zwięzłe.
Krótkie. Jednoznaczne.
Więc wszystko jest w najlepszym porządku.
RS
69
- Naprawdę, to najlepsze wyjście. Maddie Brannigan i Clay
James razem... jako para?! - mówiła do siebie w nadziei, że jeśli
usłyszy wypowiadane słowa, przekona się, jak śmiesznie one
brzmią. - Śmiesznie? Po prostu boki zrywać!
Wymagało to zarówno silnej woli, jak i wytrzymałości fizycznej,
ale w końcu udało się jej zejść ze schodów, żeby potwierdzić to, co
przypuszczała. Nie zastała Claya nie tylko w swoim łóżku; nie było
go w ogóle w chacie. Sądziła, że jest gdzieś w pobliżu, dostatecznie
jednak daleko, żeby mogła wyciągnąć wnioski z jego nieobecności.
Żałował, że doszło między nimi do tego... do czego dojść nie
powinno. No to co, ona też żałowała. Przynajmniej trochę.
Ale to, że on żałuje, zabolało ją. Nie była na ten cios przygotowana.
- A powinnaś być - mruknęła i kulejąc, powlokła się do kuchni. -
Zawarłaś umowę - przypomniała sobie, nalewając do kubka kawy. -
To ty powiedziałaś: nie ma żadnego później.
Tylko że to później nadeszło. Właśnie teraz. Maddie łamała sobie
głowę, jak by tu stawić Clayowi czoło. To klasyczny przypadek
żenującego poranka po. Najgorsze, że muszą sobie jeszcze poradzić z
kilkoma następnymi. Zastanawiała się, jak przeżyje ten pierwszy,
kiedy usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi.
Wiedziała, że nie będzie jej łatwo spojrzeć Clayowi w oczy, ale
okazało się to trudniejsze, niż sądziła. Jakaś część jej natury -
prawdopodobnie ten wieczny głupawy optymizm - podsycała w niej
resztkę nadziei. Nadziei, że się myli.
Nie doczekała się jednak ani uśmiechu kochanka, ani czułego
spojrzenia. Nie usłyszała z jego ust: „Ta noc była cudowna, może
sprawdzimy, czy uda nam się wyczarować następną".
Na wspomnienie jego ust, jego dłoni, jego ciała nad sobą ogarnęło
Maddie gorączkowe podniecenie, zalała ją fala tęsknoty, która ugięła
jej nogi w kolanach i zaparła dech w piersi. Poznała tę stronę natury
Claya, o której nie miała pojęcia. Czułą, zadziwiająco zmysłową,
serdeczną, aż trudno uwierzyć.
A teraz jest już po wszystkim. Spojrzenie Claya - przenikliwe,
badawcze, ostrożne - podziałało na nią jak lodowaty prysznic.
RS
70
Patrzyła w oczy rzeczywistości: to nie był ochoczy kochanek, który
najchętniej poszedłby z nią znów do łóżka.
To nie był nawet przyjaciel! Patrzył na nią mężczyzna biedzący
się, jak wybrnąć z sytuacji, którą oceniał jako największy błąd
swojego życia.
- Jak się czujesz? - spytał szorstko, nadal stojąc w drzwiach,
jakby zapuścił tam korzenie. - Jak twoje kolano? A głowa? W łazience
jest aspiryna.
Tchórz! Dlaczego nie zapytasz, jak moje serce, pomyślała
rozżalona. Zapytaj o moją dumę. Ona też nie jest w najlepszym
stanie.
Weź się w garść, rozkazała sobie w myślach. Oboje jesteśmy
dorośli i nic specjalnego się nie stało.
- Z kolanem wszystko w porządku.
- A z głową? - spytał, pochodząc do niej
Nic nie mogła na to poradzić. Wzdrygnęła się mimowolnie i
odsunęła. Clay zatrzymał się, jego wielka dłoń zawisła na moment w
powietrzu, potem sięgnął po czajnik z kawą.
Spuściła głowę, ganiąc się za głupotę. Miał ochotę na kawę. Nie
wyciągnął ręki do Maddie - powodowany litością czy jakimkolwiek
innym uczuciem.
- Świetnie - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
Na szczęście nie zapytał o nic więcej, a Maddie nie próbowała
podtrzymać rozmowy o swoim samopoczuciu. Zaczęli omijać się
wzrokiem.
Zapadło ciężkie, napięte milczenie. Maddie słyszała oddech Claya,
szelest koszuli ocierającej się o jego skórę, z zewnątrz docierał do
niej szum sosen. Nagle poczuła, że długo tego nie wytrzyma. To ona
popełniła błąd. Ona wystosowała zaproszenie, zadbała nawet o to,
żeby Clay nie był w stanie jej odmówić. Dlatego teraz ona musi
wszystko naprawić, ratując choćby odrobinę szacunku do samej
siebie.
- Posłuchaj - zaczęła z fałszywą brawurą - ta noc...
- Maddie...
RS
71
- Nie - przerwała mu, nie chcąc usłyszeć ani słowa, które
świadczyłoby o jego poczuciu winy. Nie zniosłaby tego. -Muszę ci to
powiedzieć, Clay. A ty musisz to usłyszeć.
Zaczerpnęła głęboko powietrza i odsunęła się od niego.
- Prawda jest taka... - przeniosła wzrok z kubka na zamgloną
dolinę za oknem - że miałam na to ochotę. Ty też. Oboje... po moim
wypadku w górach ulegliśmy przypływowi adrenaliny. Trudno się
chyba dziwić... Dowiedzieliśmy się, i to z pierwszej ręki, jak cenne
jest życie i że każda chwila może być ostatnią. I jak krucha jest istota
ludzka.
- Krucha - powtórzył z ponurą miną, ściągniętymi brwiami i
nienaturalnym spokojem w oczach. - Ludzka istota.
- Tak - ciągnęła, zbita nieco z tropu. - To była tylko chwila
zapomnienia, Clay. I obiecałam sobie niczego nie żałować, kiedy ta
chwila się skończy. Więc nie żałuję. I nie chcę, żebyś ty żałował.
Clay nie poruszył się. Na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień.
Wyglądał jak niebo przed oberwaniem chmury.
- A co powinienem czuć, oczywiście, jeśli wolno się spytać?
Co on powinien czuć? Może coś do mnie, pomyślała posępnie,
wnioskując, że szansa na to jest bliska zeru. I wiedząc, że ciągle nie
są przyjaciółmi. Ostatnią noc niewiele zmieniła.
- Przede wszystkim żadnych pretensji i żadnego żalu. -Z
nieludzkim wysiłkiem Maddie starała się ukryć, ile ją kosztują te
słowa. - I żadnego poczucia winy.
- I to wszystko. Żadnego żalu. Żadnego poczucia winy. Inaczej to
sobie wyobrażała. Miał odczuć ulgę. A wyglądał jak porażony
prądem.
- Tym bardziej że... - Postanowiła spróbować jeszcze raz. - Zdaje
się... Oboje mieliśmy szczęście, że... że okazało się to przyjemnym
doświadczeniem - zasugerowała nieco zdenerwowana.
- Przyjemnym?
Wyglądał tak, jakby chciał sobie obgryźć paznokcie, wypluć je i
przyszpilić ją nimi do ściany.
- Tak - potwierdziła ostrożnie. - To... to było przyjemne. W
RS
72
każdym razie dla mnie... przynajmniej sądząc z tego, co pamiętam.
- Z tego, co pamiętasz? - Widok jadowitego węża na pewno
przeraziłby ją mniej niż jego mina.
Stało się! Niespodziewana reakcja Claya tak bardzo wyprowadziła
ją z równowagi, że postąpiła jak tchórz, odwołując się do starej
wymówki: „nie wszystko dobrze pamiętam". Fatalnie! Kompletna
klęska. Ale skoro weszła już na tę drogę, nie miała zamiaru się
wycofywać.
- No więc... w końcu byłam trochę... zszokowana. Szczerze
mówiąc, śmiertelnie przerażona. I wyczerpana. Chyba właśnie
dlatego... nie zrozum mnie źle, pamiętam jak... - jąkając się, brnęła
dalej -.. .jak się kochaliśmy - dodała cicho, modląc się, żeby rumieniec
nie skompromitował jej jeszcze bardziej - ale... wiele szczegółów
zamazuje mi się w pamięci.
- Zamazuje?
Wolałaby, żeby nie powtarzał jej słów z takim obrzydzeniem,
jakby zbierało mu się na mdłości.
- Więc... no tak. Chyba niezupełnie to chciałam powiedzieć. . .To
znaczy...
- Przestań! - Uderzył kubkiem w stół. - Zrozumiałem, nie jestem
głuchy. Nie byłaś w najlepszej formie. Ta noc była drobnym
niewypałem i najlepiej będzie, jeśli oboje o niej zapomnimy. Zgadza
się?
Oniemiała, porażona jego złością, nie była w stanie wydusić z
siebie ani słowa.
- W porządku. Będzie, jak chcesz. - Rzucił jej ostatnie sondujące
spojrzenie i zniknął za drzwiami.
Zatrzymał się na ganku. Przez długą chwilę bił się z grzeszną
myślą, żeby natychmiast wrócić, wziąć tę upartą jak osioł kobietę w
ramiona i zamknąć pocałunkiem jej niewyparzoną buzię. Do diabła,
mogłaby sobie darować opowieści o poczuciu winy, żalu, o ludzkiej
istocie i przyjemnym doświadczeniu. I o tym, że nie wszystko
pamięta.
No tak, on pamięta. Pamięć mu dopisuje, daj Boże zdrowie.
RS
73
A niech ją wszyscy diabli porwą. Ale czy przypadkiem nie
wściekła się o to, że rano zostawił ją samą w łóżku? Chciał leżeć
obok niej, ale doszedł do wniosku, że Maddie może potrzebować
trochę samotności, żeby wszystko przemyśleć.
Jemu też przydałoby się trochę spokoju i samotności. Parę tysięcy
kilometrów załatwiłoby sprawę, ale na razie musi zadowolić się
drewutnią. Wszystko między nimi wróciło na dawne tory. Tak jakby
tej nocy w ogóle nie było.
- Zamazały jej się szczegóły! - mamrotał, podchodząc do stosu
drewna i chwytając siekierę. - Dokładnie nie pamięta! Co za kit!
Pamięta. Nie mogła przecież kochać się z nim w ten sposób, a
potem o wszystkim zapomnieć.
Cholernie chciałby wierzyć, że Maddie pamięta.
Bo on pamiętał. Wszystko.
Każde westchnienie. Jej aksamitną skórę, żar jej ciała, smak warg.
A już szczególnie pamiętał chwilę, w której przyszło mu do głowy, że
być może oboje zmarnowali część życia na zaciekłe kłótnie, zamiast
się kochać.
Tak myślał minionej nocy. Ale okazało się, że się mylił.
Maddie Brannigan wciąż jest tą samą krnąbrną, pyskatą złośnicą,
jaką była przez całe życie. I nadal nie mają ze sobą nic wspólnego.
Nic, prócz wzajemnego pożądania, co Maddie była łaskawa przyznać.
Maddie raz po raz zerkała na mglistą mżawkę za oknem,
wypatrując Claya. Nie rozumiała jego złości. Spodziewała się, że
odczuje ulgę, jeśli ona pozwoli zerwać się mu z haczyka - i przecież
nie mogło być inaczej. Widocznie źle się do tego wzięłam, pomyślała,
słysząc trzask rozłupywanych siekierą polan.
Przycisnęła czoło do zimnej szyby. Uraziła dumę Claya, to prawda,
ale nie mogła mu powiedzieć, jak dobrze pamięta tę noc.
Najcudowniejszą noc w swoim życiu.
Każdy dotyk, każde muśnięcie warg na skórze, każdy jęk rozkoszy
wrył się w jej pamięć. Nawet gdy bzdurzyła o swojej amnezji,
umierała z tęsknoty za jego pieszczotami...
Ale było jeszcze coś więcej, dużo więcej. Nie miała przedtem
RS
74
pojęcia, jak bardzo jej serce łaknęło miłości, którą - tak jej się
zdawało - widziała tej nocy w oczach Claya, czuła w każdym ruchu
jego ciała, kiedy dawał jej rozkosz. Nie wiedziała, jak rozpaczliwie jej
dusza wyrywała się do swojej drugiej połowy, która - w co tak głupio
uwierzyła - paradowała przez całe lata tuż przed jej nosem.
Głupia! Głupia! Głupia!
Miłość. Druga połowa. Śmiechu warte!
Użalając się nad swoją zranioną dumą i potłuczonym kolanem,
powlokła się do łazienki. Zerknęła w lustro, jęknęła i zaczęła
rozważać zastosowanie eutanazji - na samej sobie, oczywiście.
Jej skroń mieniła się purpurowymi sińcami, na twarzy nie
potrafiła doliczyć się zadrapań. Do tego podkrążone oczy i sterczące
włosy, jakby zostały naelektryzowane. Oparła dłonie o umywalkę,
zwiesiła głowę i zaniosła się histerycznym śmiechem.
- No dobrze. - Zdecydowała się już nie tracić ani drobiny
godności własnej. - Czy można winić faceta za to, że ucieka na samą
myśl o oglądaniu codziennie rano takiej buźki?
- Nie - odpowiedziała swojemu odbiciu w lustrze. - Nie można o
to winić żadnego faceta.
Sama też nie zamierzała się o nic obwiniać.
Mżawka siąpiła przez cały dzień, a o zachodzie słońca zmieniła się
w zwyczajną ulewę. Clay narąbał tyle drewna, jakby szykował się do
spędzenia w górach całej zimy. Ułożył szczapy w stos, a potem
majstrował przy wodociągu i pompie. Nie przepuścił też
generatorowi. Kompletnie przy tym przemókł, a nastrój udało mu
się zmienić ze złego na fatalny, przechodzący stopniowo w czarną
rozpacz.
Kiedy poddał się w końcu i wrócił do chaty, zapadł już zmrok. A
on był wkurzony. Kompletnie wykończony. I głodny.
To co zobaczył, gdy zamknął za sobą drzwi, do reszty
wyprowadziło go z równowagi.
Maddie, zwinięta w kłębek jak kociak, spała na sofie przed
rozpalonym kominkiem. Zachciało mu się wyć, bo nie miał prawa
położyć się obok niej. Nie miał też prawa obudzić jej czułym
RS
75
pocałunkiem, odgarnąć z twarzy złocistych włosów i w ten prosty
sposób powiedzieć jej, jak bardzo go cieszy, że ona po prostu tu jest.
Nie do wiary! Jeszcze wczoraj z przyjemnością i bez cienia żalu
odwróciłby się plecami od tej złośliwej tygrysicy i zrobiłby wszystko,
żeby móc się już nigdy z nią nie spotkać.
Minął raptem jeden dzień.
Od kiedy o mały włos nie stracił jej na zawsze.
Od ich miłosnej nocy.
Sam już nie wiedział, co czuje. Oprócz wzbierającego w nim
gniewu. I choć miał cały dzień na przemyślenie wszystkiego, wciąż
nie rozumiał, dlaczego rano była taka...
Oczywiście, miała rację. Sprowadziła to, co między nimi zaszło, do
tego, czym naprawdę było. Do wybuchu pożądania. Do seksu.
Przecież zdarzało się, że trawiła go ciekawość, jaka Maddie byłaby w
łóżku. Więc przekonał się i powinien czuć się usatysfakcjonowany.
Tylko że nie czuł się usatysfakcjonowany. Rozdrażniony, na
pewno, a o reszcie nawet nie chciał myśleć. Ta reszta zżerała go
przez cały dzień.
Zrzucił przemoczoną kurtkę i powiesił ją na krześle. Nagle zaczęła
nękać go jakaś nieokreślona myśl. Że powinien był wiedzieć. Nie był
pewien, co, czuł tylko, że powinien był... coś. I to coś nieokreślonego,
czego nie umiał nazwać, jeszcze bardziej go rozstroiło.
Jakby zapomniał wszystko, co o Maddie do tej pory wiedział i jak
odnosili do siebie przez całe życie. Choćby to, że - z wyjątkiem tej
nocy - pasowali do siebie jak pieprz do czekoladowego kremu. Że od
urodzenia byli zaprzysiężonymi wrogami. Zanim wyciągnął ją na
skraj urwiska, Maddie była dla niego jak kamyk w bucie, drzazga pod
paznokciem, jak rzep we włosach.
Lecz wtedy coś się między nimi zmieniło.
Mógłby przysiąc, że coś się zmieniło. A jeśli nie w górach, to na
pewno tej nocy.
Albo tylko chciał tak myśleć.
Bo rano Maddie sprowadziła go na ziemię. Żadnego żalu. Żadnych
wyrzutów sumienia. Waśnie to mu powiedziała. Bez ogródek.
RS
76
No i dobrze. Fantastycznie. Dla niego tej nocy po prostu nie było.
Wystarczy, żeby przekonał do tego swoje ciało.
Jasne, że nie będzie to łatwe...
- Hej - westchnęła raczej, niż powiedziała Maddie. - Nie
słyszałam, jak wchodzisz.
- Dobrze ci się spało? - spytał, tłumacząc sobie, że robi to z
czystej uprzejmości. W nosie miał to, jak się jej spało.
- Spałam chyba przez cały dzień. - Uśmiechnęła się nerwowo. -
Ale zdążyłam zrobić gulasz wołowy.
- Nie powinnaś... - Clay zreflektował się nagle, że nie musi
przesadzać z troskliwością. - Niepotrzebnie zawracałaś sobie głowę.
Wystarczyłaby mi kanapka.
- Mnie nie. Umierałam z głodu. Jeśli chcesz, zaraz podgrzeję ten
gulasz.
Jasne, o niczym innym nie marzy!
- Sam to zrobię. Ty też powinnaś coś zjeść - dodał,
przypomniawszy sobie, że mama starała się wychować go na
dżentelmena.
- Dobrze, jeśli pozwolisz mi nakryć do stołu.
- Proszę bardzo.
Maddie zerknęła podejrzliwie w jego czujnie zmrużone oczy, ale
powstrzymała się od komentarza. On też.
Milczeli w czasie całej kolacji jak dwa najeżone koty.
Słychać było tylko brzęk widelców o talerze i skrzypienie krzeseł.
- Zostaw - burknął Clay, kiedy Maddie sięgnęła po brudne
talerze. - Ja się tym zajmę.
Jakoś nie miała ochoty na sprzeczki. Wstała od stołu -rzuciwszy
mu najpierw długie, badawcze spojrzenie - wzruszyła lekko
ramionami i położyła się z powrotem przy kominku.
Ciągle kulała, i to naprawdę Clay zaniepokoiło. Pozmywał
naczynia i wrócił do Maddie z przenośną apteczką.
- Może zerknę na twoje kolano? - spytał najbardziej obojętnym
tonem, na jaki potrafił się zdobyć.
Skrzywiła się, ale ustąpiła. Problem pojawił się dopiero wtedy,
RS
77
kiedy nogawka dżinsów okazała się zbyt obcisła, żeby podciągnąć ją
za kolano.
- Trochę za późno na głupie opory, nie sądzisz? Wszystko już
widziałem. - Clay z premedytacją pozwolił sobie na odruch
zniecierpliwienia. - Może jednak zdejmiesz te spodnie?
Oczy Maddie zalśniły tylko przez ułamek sekundy, i tyle samo
czasu trwała radość Claya z tego, że trafił w jej czuły punkt. Po chwili
znienawidził się za to.
Strzał okazał się celny.
- Idź do diabła, James! - wykrzyczała z furią, przełykając łzy. Na
poddasze wchodziła z dumnie podniesioną głową, powłócząc
nogami.
Zamknął oczy, zdusił w ustach przekleństwo, ale nie poszedł za
nią.
RS
78
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Dlaczego to zrobiłaś?
Maddie podniosła wzrok znad pasjansa. Siedziała na brzeżku sofy,
pochylona nad niskim stolikiem z grubo ciosanego sosnowego
drewna. Było późne wtorkowe popołudnie. Trzeci dzień ich zesłania.
Ostatnie słowa wymienili poprzedniego wieczoru, gdy Maddie
poradziła Clayowi, żeby wyniósł się do diabła i to jak najszybciej.
Noc była za długa, dzień wlókł się niemiłosiernie, lejący bez
przerwy deszcz uwięził ich w chacie. I znikąd pomocy!
Na szczęście drewniany dom, nazywany przez Jamesów chatą,
wcale nie był mały. Budując go trzydzieści lat temu, Jonathan James
myślał o rodzinie. Na dole, w jednym wielkim pokoju, mieściła się
jadalnia i kuchnia, w drugim: ogromna sypialnia. Była jeszcze
łazienka i sypialnia na poddaszu. Solidny dom, zbudowany przez
mądrego mężczyznę. Z okien i tarasu roztaczał się zachwycający
widok na górskie grzbiety i wijącą się meandrami przez dolinę rzekę
Wind River. Chata miała wszystkie zalety górskiej pustelni. Nie
zapewniała jednak prywatności.
- Mówiłeś coś? - Maddie podniosła wzrok, niedbale tasując talię
kart, którą znalazła w szufladzie kuchennej szafki.
Widziała, jak Clayowi tężeją rysy. Przez cały dzień kręcił się po
domu, majstrując przy zawiasach mebli, obluzowanych śrubach,
heblując nie domykające się drzwi. Tak naprawdę wyglądał jednak
na człowieka bijącego się z własnymi myślami.
- Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego uciekłaś?
Przez chwilę Maddie miała pustkę w głowie. Gdyby nie ten jego
uporczywy, świdrujący wzrok, najchętniej wzruszyłaby ramionami.
Dlaczego uciekła? Położyła królową kier na treflowego króla,
szóstkę pik na siódemkę karo, zbierając siły do szczerej odpowiedzi.
- To chyba oczywiste - mruknęła lekceważąco, udając
zainteresowanie pasjansem.
- Nie pytałbym, gdyby to było dla mnie oczywiste. Dlaczego
RS
79
uciekłaś, Maddie? Czy myśl o tym, że zostaniesz tu ze mną sama, była
tak potworna, że musiałaś narażać swoje życie?
Kiedy znów nie doczekał się odpowiedzi, roześmiał się głośno.
- A wszyscy myśleli, że przekroczyłem wszelkie możliwe
granice przyzwoitości, gdy wrzuciłem cię w mokry cement. Ciekawe,
jakie będą mieli miny, kiedy dowiedzą się, że wygoniłem cię samą w
góry.
- Wcale mnie nie wygoniłeś.
Wyglądał na zdziwionego, że stanęła w jego obronie. Sama była
tym zdziwiona. Ale nie miała zamiaru niczego tłumaczyć.
- Zachowałam się głupio. I zapłaciłam za to. Jeśli ty nie powiesz
o tym Emmie i Garrettowi, o niczym się nie dowiedzą.
Zapadło ponure, denerwujące milczenie. Pasjans był dla Maddie
dobrą wymówką, żeby nie patrzeć Clayowi w oczy. Bała się, że
zobaczy w nich coś więcej niż zwykłą ciekawość.
Może prawdziwą troskę. Może nawet czułość. A przecież tak długo
przekonywała samą siebie, że Clay nie jest zdolny ani do jednego, ani
do drugiego.
Czarny walet na czerwoną królową. Czwórka trefl na piątkę kier.
Trójka...
Wielka męska dłoń przykryła kruche palce Maddie.
Serce podeszło jej do gardła i zaczęło bić dzikim, nierównym
rytmem. W mroku nocy, rozpalony namiętnością, dotykał jej całej, o
wiele bardziej zmysłowo, ale wystarczyło szorstkie ciepło jego dłoni,
żeby każdy nerw ciała Maddie zawibrował z pożądania.
Powoli doszła do siebie. Jeszcze wolniej podnosiła wzrok, żeby
spojrzeć Clayowi w oczy. Zobaczyła w nich troskę. I chyba nawet ból.
- Dlaczego? - zapytał raz jeszcze.
Dlaczego. Sama zadawała sobie to pytanie, kiedy zgubiła się w
górach. Postąpiła idiotycznie, nieodpowiedzialnie, jak ktoś niespełna
rozumu. Ale myśl o spędzeniu całego tygodnia tylko z Clayem, sam
na sam, we dnie i w nocy - szczególnie w nocy - wyzwoliła w niej tak
obłędną panikę, że rozum i inteligencja nie miały już żadnych szans.
Nie powie Clayowi jednak, do diabła, że uciekła na oślep przed
RS
80
własną żądzą...
Kiedy odwróciła głowę, Clay puścił jej dłoń, zaklął ponuro i
zmierzwił sobie włosy.
- Dobra, jeśli nie chcesz powiedzieć, dlaczego uciekłaś, to
powiedz przynajmniej, dlaczego my to robimy? Dlaczego stale ze
sobą walczymy, dokuczamy sobie, prześcigamy się w złośliwościach?
- Ostatnio sama się nad tym często zastanawiam...
Długo nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Więc ona też...
Niepewny, jak zachować się wobec tak niespodziewanego obrotu
rozmowy, odwołał się do jednego z ulubionych wybiegów Maddie.
Nagle zainteresowały go rozłożone na stole karty.
- Połóż czarną dziewiątkę na czerwoną dziesiątkę -
zaproponował, a po chwili zrobił to sam.
Zbita z tropu jego tupetem, Maddie milczała przez chwilę,
zastanawiając się nad odpowiednią ripostą.
- Sprawdzałeś kiedyś w słowniku, co oznacza słowo „pasjans"? -
Maddie skrzywiła się ostentacyjnie, kiedy Clay usiadł obok niej, nie
pytając o zgodę. - Pasjans to znaczy samotny.
Kiedy, nic sobie nie robiąc z jej aluzji, Clay sięgnął po następną
kartę, trzepnęła go w dłoń.
- Chcę ci tylko pomóc. - Zmrużył zaczepnie oko.
- A czy ktoś cię prosił o pomoc? - burknęła, powstrzymując
uśmiech.
- Nie słyszałaś nigdy o podwójnym pasjansie? - Zgrabnym
ruchem przesunął czerwoną siódemkę na czarną ósemkę.
Przedziwne. Nawet nie poczuła, kiedy ich świat zatrząsł się w
posadach, zakołysał, wyskoczył z orbity, a potem z powrotem na nią
wrócił. A właśnie to się stało w ciągu kilku ostatnich minut. Bez
fanfar i zbędnego hałasu.
Znowu się czubili i sprzeczali. Jak w starych dobrych czasach.
Jakby nigdy nie przestali się sprzeczać. Tylko że zniknęła gdzieś
dawna zajadłość, a pojawiło się coś bardziej życzliwego, jakiś
łagodny, niemal przyjacielski ton.
RS
81
Zdawało się to niewiarygodne, ale Maddie doskonale wiedziała, że
Clay ofiarował jej gałązkę oliwną. I choć przybrała ona formę
kłującego kaktusa, niewątpliwie była propozycją pokoju.
- Możesz sobie darować wykład o podwójnym pasjansie. Znam
tę grę i kilka innych. Co byś powiedział na kanastę? Jeśli chcesz, z
przyjemnością cię ogram.
- No to rozdawaj! - Z błyskiem w oczach Clay podciągnął rękawy
koszuli. - Zaraz zobaczymy, kto kogo ogra.
- Zaczynam sobie przypominać, dlaczego cię nie lubię, Clayton.
Jesteś śmieszny, gdy zadzierasz nosa.
- A ja pamiętam, dlaczego ciebie nie lubię, Matyldo. -
Uśmiechnął się słodko. - Jesteś uprzykrzonym bachorem. Zawsze
nim byłaś. I nigdy się nie zmienisz. Poza tym zawsze zgrywasz się do
ostatniego centa.
- Gdzie mi do ciebie... - Z popisową zręcznością Maddie
potasowała talię.
- Zobaczymy. Rozdaj karty i przygotuj się na solidne lanie.
Wciąż nie była pewna, jak im się udało dokonać tej subtelnej
zmiany we wzajemnych stosunkach. Wiedziała tylko, że nie czuje już
tego obrzydliwego ściskania w dołku. Nie wierzyła, co prawda, że
kiedykolwiek upora się ze wspomnieniem nocy, którą spędziła w
ramionach Claya, i z dręczącą ją myślą, że ta noc tak mało dla niego
znaczyła. Nie miała jednak wyjścia - musiała z tego jakoś wybrnąć, a
Clay proponował rozejm.
Około północy żar w kominku dopalał się niebieskimi i żółtymi
płomyczkami. Clay przegrał dwa dolary i siedemdziesiąt sześć
centów. Maddie schowała skrzętnie pieniądze, a potem oboje
siedzieli rozleniwieni na przeciwległych krańcach sofy, uśmiechając
się do swoich wspomnień.
Godzinę wcześniej zaczęli sobie przypominać szkolne lata.
- Jednego numeru nie zapomnę ci nigdy. Pamiętasz tę
wiadomość, którą podałeś przez szkolny megafon? Myślałam, że
umrę ze wstydu. „Uwaga, uczniowie! - złożyła dłonie w tubę - ktoś
ukradł Maddie Brannigan duże pudło chusteczek higienicznych.
RS
82
Sprawcę uprzejmie prosimy o natychmiastowy zwrot, żeby ta
biedulka mogła włożyć swoje cycuszki do biustonosza.
- Robiłem, co mogłem - powiedział z dumą. - Poza tym, mogłaś
się tego po mnie spodziewać.
- O, tak... - Usta Maddie rozkwitły w błogim uśmiechu. - Zdaje
się, że tydzień wcześniej dałam ci zdrowo popalić.
- Zdrowo? - Ściągnął groźnie brwi. - Zdrowo?!
- Ale wyglądałeś! - Maddie zgięła się wpół, pękając ze śmiechu.
Przypomniał sobie, jak zaprosiła go do swojego domu na
wypróbowanie wanny do hydromasażu. Z zamkniętymi oczami, w
coraz bardziej błogim nastroju, pławił się w ciepłej kąpieli z
bąbelkami, a ona cichutko wyszła z wody i wrzuciła do środka duże
opakowanie fioletowej farby.
- Przez miesiąc paradowałem jak idiota, fioletowy od stóp do
głów.
- To było piękne. Żeby oglądać twoje cierpienia, warto było
przez miesiąc znosić gderanie mamy i taty.
- Jeżeli dobrze pamiętam, nie puścili cię wtedy na szkolną
dyskotekę.
- Nie byłam z nikim umówiona. - Wzruszyła ramionami. - W
przeciwieństwie do ciebie. Ty, draniu, kręciłeś wtedy z Amy Coogen,
Candy Jones i... zaraz, jak jej...
- Rachael Gordon.
- Jasne. To była Rachael. Wielkie serce. Wielkie piersi. I wielka
puszczalska. Co się z nią dzieje?
- Podobno wyszła za ginekologa z Landers i jakiś rok temu
urodziła piąte dziecko.
- Większość przyjaciół z naszej paczki już dawno założyła
rodziny. Niektórzy po raz drugi.
- Tak. - Clay zamyślił się nagle, wstał i dorzucił kilka szczap do
gasnącego kominka. - Dlaczego nie wyszłaś za mąż, Maddie? - spytał,
lekko trącając jej stopę. - Tylko nie mów mi, że nikt nie był tobą
zainteresowany. Wiem coś o tym.
- Ten właściwy nie zapukał jeszcze do moich drzwi -
RS
83
odpowiedziała, wzruszając ramionami, zakłopotana pytaniem, ale
szczęśliwa, że Clay je zadał.
- A jaki ma być ten właściwy?
Musiała uciec się do wykrętu, bo wszystko, co jej przychodziło do
głowy, składało się na portret Claya.
- Sądzę, że kiedy się pojawi, rozpoznam go.
- Daj spokój, stać cię na coś więcej. No, powiedz... Co musi zrobić
facet, żeby zdobyć serce złośnicy Brannigan?
- No dobrze, bananowy chłopcze...
- Dla ciebie: bananowy mężczyzno - przerwał jej z uśmiechem,
którego Maddie nie potrafiła nie odwzajemnić.
- Dobrze, więc zacznę od tego, bananowy mężczyzno, że ten
ktoś nie może mnie nazywać złośnicą Brannigan.
- A na czym skończysz?
- Nie bądź taki ciekawski.
- Odpowiedz. Co jest dla ciebie najważniejsze u faceta?
Pieniądze? Władza? Brak łysych w rodzinie?
- W przeciwieństwie do kilku pań, które znam, ale oszczędzę ci
ich imion... pieniądze, władza i wygląd zewnętrzny nie mają dla mnie
znaczenia.
- A niebo nie jest niebieskie.
- Możesz sobie kpić. Dla mnie ważna jest uczciwość. Lojalność.
Mój ukochany musi być kimś, komu mogłabym ufać i na kim
mogłabym polegać.
- Harcerzem? A może psem myśliwskim?
- Przyzwoitym człowiekiem. I musi mnie kochać. Szanować,
traktować mnie jak wolną osobę i pozwalać mi nią być. W każdym
związku muszę pozostać sobą, czuć się swobodna.
- A co musiałby zrobić facet, żebyś kompletnie oszalała na jego
punkcie? Zasypywać się różami? Diamentami?
- Róże mnie nie fascynują. Może gdyby facet przyniósł mi
wiązankę polnych kwiatów, które sam zebrał, to zdobyłby kilka
punktów. Diamenty? - Pokręciła głową. - Wolę brąz albo miedź,
czasami trochę złota, ale tylko do ceramiki. A ty? - spytała,
RS
84
przerażona swoją gadatliwością. - Kilka razy byłeś bliski ożenku,
oczywiście zawsze z inną kandydatką. Veronica jest ostatnim
przykładem. Ale za każdym razem coś cię powstrzymywało. Więc co
takiego może w końcu zaciągnąć Claya Jamesa przed ołtarz?
- Pieniądze, władza i brak łysych kobiet w rodzinie -
odpowiedział bez wahania.
- Pytam poważnie. Ja byłam szczera. Raczysz odwzajemnić mi tę
grzeczność?
- Dobrze. Po pierwsze: musi być miła. Żadna sekutnica.
Powinna być... troskliwa... uprzejma... oddana. Musi mnie przyjąć
takim, jaki jestem. Ciężko pracuję, ostro gram i bawię się też na
całego. Chciałbym, żeby to szanowała. Nie zaszkodzi, jeśli będzie
umiała dobrze gotować.
Wyliczył wszystko, podejrzewała Maddie, czego jej brakowało.
- Więc co się stało z Veronika? Zdaje się, że dokładnie pasuje do
tego obrazka.
- Wiesz... - Clay splótł palce - .. .nie jestem do końca pewny.
Myślałem, że to właśnie ona. Tylko... Sam nie wiem. Coś mi w niej nie
pasowało.
Tak jak oni pasowali do siebie tej nocy dwa dni temu?
Maddie zwalczała to wspomnienie przez cały dzień. Nie
dopuszczała go do siebie przez cały wieczór. Ale wróciło. Gorące.
Zmysłowe. Nieznośnie żywe.
Musi być silna. Jeśli nie potrafi wymazać faktów z pamięci, nigdy
sobie z nimi nie poradzi. Tamta noc niczego między nimi nie
zmieniła. I nigdy się nie powtórzy.
A ten niespodziewany, chwiejny rozejm jest niczym innym jak
tymczasowym zawieszeniem broni. Po powrocie do Jackson
wszystko wróci do normy.
To tylko następny etap gry, doszła do wniosku, gdy oboje
pogrążyli się w milczeniu, a trzaski drewna w kominku zastąpiły
rozmowę. Najpierw zrobili, co mogli, żeby zignorować tę noc, potem
próbowali ignorować się wzajemnie, w końcu, udając na całego, że
nic się między nimi nie wydarzyło, zaczęli bajdurzyć o dawnych
RS
85
czasach.
Przynajmniej tak się jej zdawało, dopóki Clay nie otworzył ust.
- Czy jest możliwość, że zaszłaś w ciążę, Maddie?
Serce zamarło jej w piersi, potem zaczęło łomotać jak oszalałe. Nie
wiedziała, ile minęło czasu, zanim zmusiła je do posłuszeństwa.
- Oczywiście, że nie.
W każdym razie była tego prawie pewna. Nie stosowała pigułek
ani innych środków antykoncepcyjnych, bo nie istniała taka
potrzeba. Zawsze jednak pamiętała, w którym jest momencie cyklu,
a ta noc przypadła na bezpieczny okres.
- Nie byłem przygotowany na to, co się stało, ale chcę, żebyś
wiedziała, że nie musisz się martwić. Na ogół bywam ostrożny. I
jestem zdrowy.
- Wcale się nie martwiłam.
A prawda była taka, że Maddie w ogóle się nie zastanawiała się
nad konsekwencjami ich... przygody. Nie znosiła Claya, ale nigdy nie
wątpiła w jego prawość. I przez myśl by jej nie przeszło, że mógłby ją
wystawić na jakiekolwiek ryzyko.
- Ty też nie musisz się martwić.
Jego szczere „wcale się nie martwiłem" naprawdę ją ucieszyły.
Zaryzykowała i zerknęła na Claya - akurat w momencie, kiedy
spojrzał na nią. Uśmiechnął się zachęcająco.
Szybko odwróciła wzrok. Przyciągnęła poduszkę do piersi.
Mogłaby znowu zatracić się w tym uśmiechu i w tych oczach.
Zatracić się w marzeniu, że znowu się z nim kocha. W ckliwych
rozmyślaniach, jakie piękne mogliby mieć dziecko. Dziecko, którego
pragnęła.
Ale przecież nie może sobie pozwolić na takie myśli, jeśli chce
uratować tę tak kruchą przyjaźń, którą z takim trudem odbudowali.
Tym razem, gdy instynkt krzyknął „uciekaj", Maddie była czujna.
Kiedy Clay położył jej dłoń na ramieniu, zerwała się z sofy jak
oparzona.
- Zrobiło się późno - powiedziała, obciągając sweter. -Jestem
zmęczona. Do jutra.
RS
86
Clay skrzywił się. Doskonale ją zrozumiał. Kiedy ich oczy spotkały
się na ułamek sekundy, Maddie poczuła, jak między nimi coś
zaiskrzyło. Rozpaliła w Clayu ogień i zostawiła go, żeby sam się z nim
zmagał.
Dziwna kobieta! Ale przecież zawsze to wiedział. Dziwna, uparta,
bezczelna i... pociągająca jak grzech śmiertelny.
Ale Maddie nie jest dla niego. O, nie! Nic go nie obchodzi, jak
bardzo wzburzyła w nim krew. Co z tego, że z żadną inną kobietą nie
przeżył takiej nocy?
Na seksie nie można budować żadnego związku. Stałość.
Odpowiedzialność. Panowanie nad sobą. To są podstawy trwałej
więzi.
Ta szalona kobieta stanowczo nie jest dla niego.
Ale przecież zawsze to wiedział.
Nie wiedział jednak... nigdy by nie przypuszczał... że z jej powodu
będzie siedzieć tu o trzeciej nad ranem i dręczyć się, wymyślając sto
różnych powodów, dla których nie wszedł jeszcze po tych schodach i
nie położył się obok niej na wielkim małżeńskim łożu.
RS
87
ROZDZIAŁ ÓSMY
Rankiem piątego dnia deszcz ciągle padał. Chatka robiła się coraz
ciaśniejsza dla Maddie i Claya. Noce stawały się coraz dłuższe. Oboje
walczyli z coraz większą frustracją, której źródłem był w równej
mierze przymusowy areszt domowy, jak i napięcie seksualne
wzbierające w nich niczym fala powodziowa, która niebezpiecznie
osłabiła tamę na rzece.
Wiedzieli z całą pewnością, że nie będzie drugiego aktu. Żadnych
miłosnych scen.
Oboje więc wkładali wiele trudu w ograniczanie swoich
wzajemnych kontaktów do minimum. Plan był prosty: przeczekać,
nie walczyć ze sobą, a potem pokazać Garrettowi, gdzie raki zimują, i
wrócić - każde osobno - do normalnego życia.
Dla zabicia czasu czytali książki i rozgrywali nie kończące się
partie kanasty, warcabów i monopolu. Ale i te niewinne z pozoru
zajęcia prowokowały wiele napięć. Przypadkowe muśnięcia palcami
przy wymianie kostki' do monopolu przyspieszały ich puls do
kosmicznych prędkości. Sprzeczki o źle rzuconą kartę wyzwalały
zmysłową szamotaninę, która zaczynała się od się uśmieszków i
chichotów, a kończyła na tęsknych spojrzeniach i gotującej się w ich
żyłach burzy namiętności.
Najtrudniej sobie radzili z przypadkowymi spotkaniami po
wyjściu spod prysznica. Zapach szamponu Maddie obezwładniał
Claya. Kiedy szedł na bosaka w samych tylko wytartych dżinsach, z
mokrymi włosami i kropelkami wody na skórze, pachnący kremem
do golenia i pastą do zębów, Maddie oblewała się rumieńcem i
dostawała gęsiej skórki.
Ostatecznie jednak cały ich plan zachowania wstrzemięźliwości
zniweczyło zwykłe zmywanie naczyń po śniadaniu.
W ciasnej, wydzielonej z jadalni kuchence zawsze ocierali się o
siebie, biodrami o uda, ramionami o piersi, co nieuchronnie
przywoływało wspomnienia ich miłosnej nocy. Prawdziwą burzę
RS
88
spowodował czysty przypadek.
- Zachlapałaś mi całą koszulę! - Clay, z kolorową ścierką w
wielkich opalonych dłoniach, odskoczył od zlewozmywaka.
- Przepraszam - mruknęła Maddie przez ramię, nie odrywając
się od zmywania.
- Zrobiłaś to celowo.
- Ojejku, jacy jesteśmy dzisiaj drażliwi!
- Zrobiłaś to celowo - powtórzył Clay obrażonym tonem małego
chłopca, któremu pękł balon.
- Wcale nie - upierała się Maddie, sama już trochę rozdrażniona.
- I powiedziałam: przepraszam. - Nabrała w dłonie wody z pianą i
chlusnęła nią prosto w pierś Claya. - A za to nie przepraszam. Teraz
masz prawo się wściekać.
- Nie wściekam się. - Oczy Claya niebezpiecznie pociemniały,
przecisnął się do zlewu, nabrał wody i chlapnął na koszulkę Maddie.
- Zapłacisz mi za to, James - syknęła.
- Tak? - Patrzył na nią zadziornie i trochę kpiąco. -A jak...
Odwróciła się i wodą ze szklanki chlusnęła mu prosto w twarz.
- To był zły pomysł...
Gorzej niż zły, pomyślał Clay, gdy spojrzał najpierw na jej
uśmiechniętą twarz, a potem zrobił błąd, przenosząc wzrok niżej.
Zmoczona bawełna przykleiła się do ciała Mad-die i stała się całkiem
przezroczysta.
Dokładnie widział koronki biustonosza, pełne piersi i naprężone
sutki. Podniecony nieludzko, zmierzył się z drwiącym wzrokiem
Maddie, przygotowując odwet.
- Możemy załatwić to albo polubownie, albo użyć broni
cięższego kalibru.
- Wybieram, oczywiście, to drugie rozwiązanie.
Clay zacisnął zęby i zdusił w sobie jęk, gdy zdradziecka część jego
anatomii poderwała się do boju, żeby spełnić jej prośbę.
Maddie przemknęła pod jego ramieniem i rzuciła się do ucieczki,
gdy tylko wyciągnął po nią swoje łapska. Była szybka. Ale on był
szybszy. Chwycił garść jej włosów, drugą rękę owinął wokół talii i
RS
89
obrócił uciekinierkę na pięcie.
Moment później, zanim Maddie zdążyła zaprotestować, siedziała
na krawędzi zlewu.
- Nie rób tego! - krzyknęła, czytając w myślach Claya.
- Zrobię. I to z wielką przyjemnością - Uniósł ją w górę i wsadził
do pełnego wody zlewu.
Sapiąc i parskając, udało jej się zachlapać nie tylko całą podłogę,
ale i Claya, aż w końcu wygramoliła się ze zlewu.
Clay instynktownie podskoczył, żeby ją przytrzymać. Maddie z
impetem wylądowała prosto na jego piersi, rękoma uczepiła się szyi,
nogami oplatając biodra.
Zatoczył się do tyłu, wpadł na krzesło i z łomotem usiadł.
Wysuszone sosnowe drewno zatrzeszczało, ugięło się, wreszcie
pękło, nie wytrzymując wagi obojga. Spadli z hukiem na podłogę.
- Maddie, ty jesteś... jesteś... - dukał, kiedy ona trzęsła się ze
śmiechu - ... zarazą.
Nagle podniosła się i siadła na nim okrakiem. Uśmiechnięta, z
dziko rozczochraną szopą włosów, kusiła go jak diabli - swoim
tryumfalnym spojrzeniem, mokrą bluzką, prowokująco twardymi
sutkami.
Kiedy Clay objął dłońmi jej talię, uśmiech zamarł Maddie na
ustach. A w jej błyszczących czarnych oczach zobaczył, że wcale nie
myśli o zemście. Dojrzał pragnienie, dziki głód, i tylko trzęsienie
ziemi albo inna katastrofa odwiodłaby go od zaspokojenia tego
głodu.
- Chodź... - zażądał ochrypłym szeptem.
- Robimy błąd - zdążyła wyszeptać Maddie, nim pogrążyła się w
długim, namiętnym pocałunku.
- Ogromny - mruknął Clay, przewracając ją na plecy. - Tym
razem ja go popełniam... więc jest remis.
Z urywanym westchnieniem poddała się jego ustom, które torując
szlak pocałunkami, zmierzały pospiesznie do napiętego sutka.
Krzyknęła i chwyciła go za włosy.
- A kto trzyma... o Boże, zrób to jeszcze raz... kto trzyma zapis?
RS
90
- Ty! - Zerwał z niej bluzkę. - Ty - powtórzył niecierpliwym
warknięciem, rozpinając ukrytą między miseczkami zapinkę
biustonosza. - Oboje dobrze o tym wiemy.
Tym razem zapamięta, przysiągł sobie Clay. Zapamięta każdą
chwilę, każdą jego pieszczotę.
Kiedy kochali się po raz pierwszy, był delikatny. A ona była słodka
jak miód.
Teraz nie było w nim delikatności.
A w niej nie było słodyczy.
Była tylko nagła, niepohamowana, do białości rozgrzana żądza.
- Precz... - Zawzięcie walczyła z guzikami jego koszuli. - Zdejmij
to. Chcę cię dotykać.
Uklęknął nad nią. Do diabła z guzikami. Rozerwał koszulę. Maddie
uczepiła się jego ud i gwałtownie usiadła. Jęknął, kiedy okrążyła
językiem jego sutek. Niecierpliwe ręce zaczęły manipulować przy
pasku spodni.
Kiedy poczuł obejmujące go dłonie, odruchowo napiął mięśnie
brzucha i zamknął oczy. Nigdy nie był świadkiem tornado, nigdy nie
doświadczył też huraganu. Teraz wiedział, jak to jest.
Ręce Maddie były wszędzie. Paznokcie wbijały się w jego plecy,
ześlizgiwały na biodra, pozostawiając czerwone smugi, obejmowały
go w pasie, pieściły, przyciskały do jej ust.
Jęknął, wyszeptał jej imię, potem jeszcze raz, gdy odciągnął ją od
siebie i ułożył na plecach. Drżącymi rękami przycisnął jej ramiona do
podłogi.
Maddie prężyła się w jego mocnym uścisku, kipiąc
niewyczerpaną, więzioną długo energią. Jej oczy lśniły gorączką,
włosy otaczały splątaną jedwabistą aureolą jej piękną, poznaczoną
siniakami i zadrapaniami twarz. Piersi, pełne i białe, unosiły się i
opadały wraz z każdym spazmatycznym oddechem.
Uwolnił jej ręce. Wygięła ciało w łuk, daremnie pragnąc jego
dotyku. Clay powoli podniósł się i klęknął nad nią.
Maddie wiedziała dokładnie, czego chce. Nie odrywając od Claya
oczu, stanęła nad nim. Zaplątując ręce w jego włosy, odchyliła mu
RS
91
głowę do tyłu i pochyliła się. Kuszącym muśnięciem przesunęła
czubek piersi przez jego wygłodniałe usta.
Zamknęła oczy. Mógł sycić się jej smakiem. A w tej chwili niczego
innego nie pragnął. Jęczała cichutko, żałośnie, aż ogień, który Clay
wzniecił, wybuchł gwałtownym pożarem.
Bez słowa, jakby czytali w swoich myślach, zerwali z siebie
krępujące ubranie. Clay położył się na podłodze i przygarnął Maddie
z ciężkim westchnieniem ulgi. Sycił się aksamitem jej skóry, kobiecą
linią bioder, głodem malującym się w jej oczach.
Objęła go zachłannymi dłońmi, pochłonęła go i ruszyli w galop,
dziki i prymitywny, tak jak to zaplanowała natura.
Maddie była piękna. Namiętna i szalona. Znieruchomiała na
moment, kiedy przywiodła Claya do tego punktu, w którym życie
zatrzymuje się, eksploduje i zamyka w olśniewającym ułamku
sekundy, a potem pognali dalej, dwoje całkiem różnych ludzi w
cudownym zespoleniu, zapominając o wszystkim, co nie było ich
jednym rozpalonym ciałem.
Całkiem wyczerpany i nasycony, Clay leżał na wznak na twardej
drewnianej podłodze. Był półżywy - a jednak nigdy dotąd nie
odczuwał tak intensywnie smaku życia.
Oddychał. To dobry znak. Powoli wracało myślenie. Jeszcze
wolniej, jakby brnął przez porywisty wiatr, wracała pamięć.
Ta szalona kobieta uwiodła go. Tak, zaczęło się zupełnie
niewinnie. Pamiętał każdy krok, który miał go zaprowadzić do jej
łóżka. Ale to on miał stawiać warunki. To on powinien trzymać cugle.
Nie z potrzeby dominacji. Po prostu chciał uniknąć unicestwienia.
A właśnie do tego Maddie go doprowadziła. Nie wiadomo kiedy z
uwodziciela zmienił się w bezwolnego kretyna. Niespecjalnie mu się
to podobało. W każdym razie nienawidził się za to, że stracił
kontrolę nad sobą. Bo reszta - dobry Boże... - reszta była
niewiarygodna.
Usłyszał, jak Maddie wierci się obok niego. W pierwszym odruchu
chciał przygarnąć ją do siebie, ale zanim wyciągnął rękę, ona wstała,
chwyciła swoje rzeczy i uciekła pospiesznie do łazienki.
RS
92
Aż tyle czułości w chwilę po tym, co razem przeżyli? pomyślał.
Co, u diabła, z nią się dzieje? Zmarszczył z wysiłku czoło,
wsłuchując się w szum prysznica. Dlaczego znowu do tego doszło?
Dlaczego jej na to pozwolił?
Poczuł, że wstępują w niego nowe siły. Wstał, włożył dżinsy i
koszulę bez guzików. Zerknął ponuro na zamknięte drzwi łazienki i
poszedł nalać sobie kawy.
Dlaczego Maddie znienacka wpadła w tak paskudny nastrój?
Z tych samych powodów, co za pierwszym razem. Historia się
powtarza. Więc nie popełni po raz drugi tego samego błędu. Nie ma
zamiaru się łudzić, że w tym, co przeżyli, było coś więcej niż seks.
Tylko że każdy rozsądny facet dziękowałby losowi za to, że
kobieta, z którą chętnie idzie do łóżka, nie oczekuje od niego niczego
więcej poza szybkim, gwałtownym zbliżeniem. Rozsądny facet
dziękowałby niebiosom, że nie jest na stałe związany z taką szaloną
istotą.
- Cholera! - Clay schował twarz w dłoniach, przeklinając się za
to, że nie jest rozsądnym facetem.
To się nazywa ironia losu! Potrzeba było uciekającej w góry
kobiety, gwałtownej burzy i kilku innych tarapatów, żeby sam
doszedł do tego, o czym jego bracia od dawną wiedzieli.
Kochał Maddie Brannigan! Był zakochany! Niech to szlag... Bez
wzajemności, więc na pewno jej tego nie powie. Może stracił rozum,
ale nie dumę.
Wpatrywał się smętnie w widok za oknem. Z radością spotkałby
głupca większego od siebie, jeśli taki w ogóle istnieje. Mogliby się
pośmiać z siebie nawzajem.
Kiedy kilka minut później Maddie wyłoniła się z łazienki, Clay nie
potrafił pozbyć się wrażenia, że popędziła tam, żeby zmyć z ciała
wszystkie ślady jego pocałunków.
Przeszył go lodowaty dreszcz.
Podejdź do tego jak mężczyzna, James, nakazał sobie, i od razu
przystąpił do dzieła.
- No i bum - zagaił, siląc się na swój firmowy uśmieszek. Tylko
RS
93
taka forma usprawiedliwienia chwili słabości przeszła mu przez
gardło. Tylko na to umiał się zdobyć, bo tak naprawdę chciał porwać
Maddie w ramiona i zacząć od nowa to, co właśnie skończyli.
- O, tak. Wielkie bum - odpowiedziała zmieszana, unikając jego
wzroku.
- Wypadki się zdarzają. Ale ten ostatni nie powtórzy się nigdy
więcej.
- Słusznie - zgodziła się zdławionym głosem. - Nigdy więcej!
Wpatrywał się w nią jak ostatni idiota, szukając jednego choćby
znaku, który świadczyłby o tym, że nie jest tak przygnębiona, na jaką
wyglądała. Nie dostrzegł niczego, więc postanowił przełknąć gorzką
pigułkę i uznać ten rozdział życia za zamknięty.
- Zmieniła się pogoda. - Clay przerwał grobowe milczenie,
zmuszając się do uśmiechu. - Kiedy byliśmy... zajęci, wyszło słońce.
Usłyszę „hip, hip, hura", siostro?
Jej mało entuzjastyczne „hip, hip, hura" wyrażało raczej ulgę niż
radość.
Boże, jak mogła do tego dopuścić... Znowu!
- Bum! Ty żałosna kretynko... - parsknęła, naprawdę bardzo
starając się znienawidzić Claya.
Niech go cholera! Do diabła z nim, do diabła, do diabła! Wypadki
się zdarzają... Uznał to, co między nimi zaszło, za wypadek. Więc
nigdy się nie dowie, że ona traktuje to inaczej. I nigdy nie usłyszy, jak
bardzo ją zranił.
Dość długo trwało, nim zorientowała się, w czym rzecz, ale nie da
Clayowi następnej szansy. Koniec upokorzeń! Koniec z głupstwami.
Dość użalania się nad sobą!
Kiedy zaczęła wspinaczkę po schodach na poddasze, zdała sobie
sprawę, że ich igraszki na podłodze podrażniły jej stłuczone kolano.
Zmagając się z tępym bólem, zwolniła tempo i kulejąc, powlokła się
na górę. Nie wytknie nosa na zewnątrz, dopóki Clay jest na
horyzoncie.
Na poddaszu było mało mebli, ale, na szczęście, stały cztery półki
pełne książek. Zadowolona, ale bez większego entuzjazmu, zaczęła je
RS
94
przeglądać. Nie wiadomo dlaczego ciągle wracała do starego tomu w
twardej oprawie, poświęconego bandzie Jamesów.
- Sami przestępcy, co do jednego - wyrwało jej się, kiedy
pomyślała, że tamci Jamesowie kradli tylko pieniądze. Ich
potomkowie kradną serca, a potem beztrosko wyrzucają je na
śmietnik.
- Stajesz się żałosna, Brannigan. - Z tymi słowami i z wybraną
książką rzuciła się na łóżko.
Mimo że książka była ciekawa, Maddie nie potrafiła się skupić na
jej lekturze. Trzy razy przeczytała pierwszą stronę, odłożyła tomik
na kołdrę i jeszcze raz przeklęła się za to, że jest sentymentalną
idiotką.
Przesunęła dłońmi po twarzy i natrafiła na posiniaczoną,
zadrapaną skroń. Cała ta historia, pomyślała bliska płaczu, jest
nieprzerwaną serią kolosalnych głupstw. A największą głupotą,
przyznała w końcu, wcale nie było narażenie się na śmierć i
odebranie zasłużonej nagrody w postaci ran, zadrapań i sińców.
Największym błędem było zakochanie się w Clayu Jamesie.
Tak, naprawdę to zrobiła! Zakochała się we wrogu, a szansa na to,
że on kiedykolwiek odwzajemni jej miłość, jest nie większa niż
oberwanie się chmury nad Saharą.
Obróciła się na bok i powstrzymując łzy, patrzyła bezmyślnie na
leżącą obok książkę. Dotknęła okładki, otworzyła ją, a kiedy
bezwiednie przerzucała strony, ze środka wypadł klucz. Podniosła
go i przyjrzała mu się pod światło. Chwyciła książkę i odkryła, że w
środkowych stronach wycięty jest otwór dokładnie pasujący do
klucza.
Ciekawość natychmiast rozwiała jej ponury nastrój. Dlaczego ktoś
schował klucz w książce?
Przypomniała sobie historię, którą opowiedziała jej Emma, i
poczuła przyjemny dreszczyk podniecenia.
Kilka minut później wyszła z domu. Słońce stało wysoko. Na tle
błękitnego nieba czerniały poszarpane górskie grzbiety i bieliły się
postrzępione chmurki.
RS
95
Z kluczem w kieszeni i postanowieniem, że zajmie się wreszcie
czymś innym niż własne głupie, żałosne serce, ruszyła w stronę
rzeki.
Miłość, myślał Clay, który od ponad godziny błądził po dolinie, jest
dobra dla głupców. A to wyjaśnia, dlaczego wpadł po same uszy.
Wracając do chaty, doszedł do następnego wniosku. Miłość nie
odwzajemniona przeznaczona jest dla przegranych. A ponieważ on
nigdy nie grał, żeby przegrać, pozostawało mu tylko jedno: jeżeli
potrafił zakochać się w Maddie Brannigan, to może się też odkochać.
Im prędzej, tym lepiej. Zapomni o niej od zaraz. Kiedy jednak
zobaczył z daleka, jak Maddie schodzi, kulejąc, po schodkach ganku,
poczuł bolesny ucisk w dołku, pogodził się z myślą, że odkochanie
się i uporanie ze stratą nie będzie tak proste, jak by sobie tego
życzył.
Stał na skraju lasu, patrzył na Maddie z zapartym tchem, i
zastanawiał się, na jaki głupi pomysł wpadła tym razem.
Skierowała się prosto ku rzece. Clay podrapał się w głowę,
zmarszczył brwi i ruszył chyłkiem za nią- wcale nie dlatego, że nie
potrafił się bez niej obejść. Gdyby tylko chciał... Swobodnie mógłby
patrzeć, jak Maddie odchodzi, i wcale nie zachwycać się słońcem
lśniącym w jej wspaniałych włosach. I nie wzruszać się, widząc te jej
komiczne kroczki, kiedy kulejąc, starała się oszczędzać potłuczone
kolano.
Powtarzał sobie, że w każdej chwili może obrócić się na pięcie i
pójść sobie, gdzie dusza zapragnie. I że jedynym powodem, dla
którego za nią idzie, jest ciekawość.
Maddie doszła do rzeki i wybrała krętą ścieżkę wiodącą na
północ. Clay nie musiał już się z takim trudem przekonywać -
naprawdę był ciekawy, a jeszcze bardziej zaniepokojony. Ta kobieta
kusi los, dokądkolwiek się ruszy, a on nie ma najmniejszej ochoty na
następną akcję ratowniczą.
Dosyć tego! Pobiegł za nią.
- Maddie!
Stanęła jak wryta. Odwróciła się. Z szeroko otwartymi oczami i
RS
96
ręką przyciśniętą do piersi. Rozpoznała go i odetchnęła z ulgą.
- Przestraszyłeś mnie tym wrzaskiem.
- Co ty, do diabła, znowu wymyśliłaś? - spytał szorstko.
- Poszukiwanie skarbów.
Skrzywił się, a gdy w końcu coś mu zaświtało w głowie, prychnął
lekceważąco.
- Wpadło ci do ręki coś, co ma związek ze złotem braci
Jamesów, tak?
- Tak - odpowiedziała, ruszając przed siebie. - Odkryłam coś
związanego z tym złotem.
RS
97
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nie potrafiła się opanować. Nie potrafiła stać obok Claya, patrzeć
w te jego błękitne oczy, być tak blisko i nie umierać z pragnienia,
żeby go dotknąć.
Nie potrafiła nie cierpieć, ale gotowa była stanąć na głowie, żeby
Clay jej cierpienia nie zauważył...
- Emma opowiedziała mi historię skarbu Jamesów.
Nie zdziwiła się, gdy Clay ruszył za nią. Wolałaby jednak, żeby jej
serce biło normalnym rytmem.
- A co ci dokładnie opowiedziała?
- Powtórzyć ci wszystko, czy streścić jej opowieść?
- Opowiedz wszystko. Zobaczymy, jak ta historia obrasta
legendą.
- Według Emmy, która z kolei dowiedziała się o tym od
Garretta, wasi przodkowie, Frank i Jesse Jamesowie, ukryli się w tej
dolinie po obrabowaniu w Arkansas pociągu z wielkim transportem
złota. Zatrzymali się właśnie tutaj, nad Wind River, ale kilka miesięcy
później, kiedy myśleli, że już nic im nie grozi, dopadł ich pościg.
Rzucili się zaskoczeni do ucieczki, zostawiając łupy. Zgadza się?
- Przynajmniej tak głosi legenda.
- Nie wierzysz w tę historię?
- Jako dziecko wierzyłem w każde słowo. Tata często opowiadał
nam o złocie Jamesów i zachęcał nas do zgadywania, gdzie ono może
być ukryte. Podejrzewam, że chodziło mu głównie o to, żeby pozbyć
się nas z domu i spędzić spokojnie trochę czasu z mamą. A jego
opowieści działały na wyobraźnię. - Clay uśmiechnął się do swoich
wspomnień.
- Godzinami przeczesywaliśmy dolinę, zbocza gór i brzegi
rzeki...
- Ale niczego nie znaleźliście - przerwała mu Maddie,
przypominając sobie, jak wyglądał jako kilkunastoletni chłopiec -
wysoki, chudy jak tyka, z bezczelnym uśmiechem na ustach.
RS
98
- Nie można znaleźć czegoś, czego nie ma.
- A ta złota moneta, którą wygrzebała z rzeki Emma? Clay już
prawie o tym zapomniał. I choć włożył opowieść o skrzyni pełnej
złota między bajki, to musiał przyznać, że znalezienie starej monety
właśnie tutaj, w zakolu rzeki, do którego się zbliżali, było bardzo
dziwnym przypadkiem.
- Wielu osadników przekraczało tutaj rzekę. - Clay wybrał
rozsądniejszą wersję. - Mnóstwo różnych drobiazgów mogło im
powypadać z kieszeni.
- Na przykład kolba starej strzelby czy jakiś przeżarty rdzą
zawias, który mógł pochodzić z okucia skrzyni? - Maddie miała na
myśli „skarby", które Clay i jego bracia znaleźli w dzieciństwie i
które krzepiły w nich nadzieję.
- Na przykład - odpowiedział beznamiętnie, gasząc jej zapał.
- Chcesz powiedzieć, że Clay James w wieku chłopięcym był
marzycielem, a jako mężczyzna stał się sceptykiem?
Wzruszył ramionami. Skoro łudził się nadzieją, że Maddie darzy
go równie głębokim uczuciem, jak on ją - niewątpliwie był
marzycielem. Ale ona dała mu dostatecznie dużo powodów, żeby
zostać sceptykiem.
- Mężczyzna zwykle jest realistą - odpowiedział w końcu. -
Ukryte skarby, baśnie o smokach i syrenach były częścią mego
dzieciństwa, które odeszło w przeszłość - rzekł z wyniosłym
uśmiechem, którym chciał przekonać i Maddie, i siebie, że nie zależy
mu ani na złocie, ani na niej.
- Mam nadzieję, że nigdy nie stanę się taką cyniczką jak ty. A co
powiesz o łusce? - Maddie nie zamierzała się poddawać. - Tej, w
której była schowana tajemnicza notatka?
Ta łuska rzeczywiście była zagadkowa. Emma zwróciła uwagę na
starą fotografię Franka Jamesa. Na szyi nosił skórzany rzemyk z
przewleczoną przez niego łuską. Bardzo podobną do tej, jaką wiele
lat temu chłopcy znaleźli i schowali w skrzyni ze skarbami, razem z
zardzewiałym zawiasem i kolbą strzelby.
Garrett z Emmą otworzyli pieczęć na łusce i odkryli w środku
RS
99
zwitek skruszałego papieru. Emma była przekonana, że słowa, które
odcyfrowali, zawierają wskazówkę, gdzie zostało ukryte złoto.
- To też potrafisz wytłumaczyć?
- Zgadzam się z teorią Garretta. To pewnie lista zakupów. A
przypuszczenie, że to ta sama łuska, którą nosił Frank na rzemyku,
jest zwykłą bzdurą.
- A mnie się wydaje, że wyjaśnienie Emmy to strzał w
dziesiątkę. Napis, mimo że stary i wyblakły, brzmi „Wisky Roc", czyli
Whisky Rock. A tamta skała naprawdę przypomina leżącą na boku
butelkę whisky. Ten napis i ta skała muszą mieć jakiś związek ze
złotem.
- Z tą skałą kojarzy mi się tylko to, że w dzieciństwie wszyscy
trzej wyryliśmy na niej swoje inicjały. - Clay podszedł do głazu i
przesunął palcami po nieudolnym C.J. wy-drapanym między
podpisami Garretta i Jesse'a.
- Przypuszczam, że to też nie ma żadnego znaczenia? - spytała
Maddie z satysfakcją w głosie, wyjmując z kieszeni zardzewiały
klucz.
Clay zmarszczył brwi i ostrożnie, żeby tylko nie dotknąć Maddie,
wyjął klucz z jej palców.
- Skąd to wytrzasnęłaś?
Powiedziała mu, skąd, a on tylko podrapał się po brodzie i
prychnął.
- O co chodzi, Clayton? Zatkało cię?
- Powiedziałaś, że znalazłaś to w starym tomisku o bandzie
Jamesów?
- Według moich obliczeń książkę wydano tuż przed ostatnim
wielkim rabunkiem Franka i Jesse'a.
- I doszłaś do wniosku, że ta książka należała do Franka albo
Jesse'a.
- Wielu przestępców kolekcjonuje wycinki z gazet, książki i
najróżniejsze pamiątki ze swojego życia.
- To ciągle nie tłumaczy, jakim cudem ta książka znalazła się w
chacie. Ani tego, co otwiera ten klucz.
RS
100
- Nie mam pojęcia, jak książka trafiła do chaty - przyznała
Maddie. - Ale założę się o perły swojej matki, że klucz ten pasuje do
skrzyni pełnej złota.
- Wyobraźni ci nie brakuje. To fakt.
Nie odwdzięczyła mu się żadną złośliwą uwagą, pozwolił więc
sobie na małą przyjemność, której tak długo i tak uparcie sobie
odmawiał. Spojrzał na nią. Na jej rozwichrzone włosy, zmysłowe
usta i na te ogniste piwne oczy. Nagle twarz Maddie rozbłysła, jak
niebo o wschodzie słońca.
- O co chodzi? Masz taką minę, jakbyś zobaczyła ducha.
- To nie duch... -powiedziała drżącym z przejęcia głosem. - Ale
może rozwiązanie zagadki. Patrz... - Wskazała palcem głaz.
Clay nie zobaczył niczego i nie odezwał się ani słowem.
- Nie tak... Przyjrzyj mu się. Skała. Whisky Rock. Są na niej
wyryte nie tylko wasze inicjały. O, tu. I tam! - krzyczała, podkreślając
palcem ledwo widoczny napis. - Widzisz teraz? To piątka i zero. A
tam, widzisz? To S. 50 S. - Uklękła, żeby sprawdzić palcami ślady
pozostałe po reszcie napisu.
Clay nie mógł oderwać od niej oczu, oczarowany jej podnieceniem
i bijącą od niej energią, ale w nowe odkrycie szczerze powątpiewał.
- Trzydzieści E - obliczyła, przechodząc do ostatniej serii
znaków. - Piętnaście S. - Maddie ściągnęła brwi. - Pięćdziesiąt S,
trzydzieści E, piętnaście S. O Boże, to kierunki. Wyryli na głazie
kierunki! Pięćdziesiąt kroków na południe, trzydzieści kroków na
wschód, i znowu piętnaście na południe. To jest mapa - oświadczyła.
- Frank i Jesse sporządzili mapę, żeby trafić do złota. Ale nie udało im
się wrócić. A my tu jesteśmy!
Maddie krzyczała, podskakując z radości, z błyszczącymi oczami,
pełna energii i nadziei. Zupełnie jak wtedy, kiedy się kochaliśmy,
myślał Clay, zmagając się bezskutecznie z ogarniającym go
podnieceniem.
- Dlaczego stoisz jak kołek? - spytała Maddie, niecierpliwie
wymachując rękoma. - Dlaczego ciebie to nie podnieca?
Ona go podniecała. Podniecał go jej dziecinny entuzjazm. Jej
RS
101
kobiecość czająca się pod bluzką i dżinsami. A w ten żywy obraz
wplatały się wspomnienia. Jak, leżąc pod nim, pochłania go, wzdycha
do niego, topnieje w jego objęciach...
Pragnienie, żeby kochać się z nią tutaj, w pełnym słońcu, mając za
świadków góry i niebo, stawało się torturą.
- Dlaczego ciebie to nie podnieca? - powtórzyła, żądając
odpowiedzi.
- Bo dodajesz trzy do trzech, a wychodzi ci z tego trzydzieści -
odpowiedział Clay najspokojniej, jak potrafił. - Bo zapleśniały
kawałek papieru w starej łusce i parę kresek na skale to jeszcze nie
mapa.
- Boisz się, Clayton? - spytała po chwili. - Boisz się
zaryzykować? Zabawić się trochę? Choć raz w życiu pozwolić sobie
na odrobinę szaleństwa i sprawdzić, czy nie ma garnka złota na
krańcu tęczy?
- Naprawdę wierzysz w bajki, Matyldo? - Znajomy krzywy
uśmieszek przemknął po twarzy Claya.
- Żebyś wiedział. Tam gdzieś jest skrzynia złota i przyrzekłam
sobie, że ją odnajdę. Jesteś ze mną, czy mam szukać jej sama?
- Oczywiście, że jestem z tobą, postrzeleńcu. Nie mam innego
wyjścia.
- Znaleźliśmy ją. Boże, naprawdę ją znaleźliśmy... Głos Maddie
był ledwo słyszalnym szeptem. Wpatrywali się z Clayem w starą,
zamkniętą skrzynię, którą odkopali spod stosu kamieni.
Klęczeli obok siebie w podmokłej, zabłoconej jaskini, którą
odkryli ledwie kwadrans temu. Wejście do niej było starannie
zamaskowane głazami i okruchami skał.
Było popołudnie szóstego dnia ich niewoli - męczące dwadzieścia
cztery godziny od chwili, gdy Maddie odcyfrowała napis na Whisky
Rock. Kilka fałszywych tropów i potknięć sprawiło, że do kolekcji
obrażeń przybyło jej stłuczenie kolana i zadrapanie na policzku.
Clayowi nie powiodło się lepiej. Dzięki przypadkowemu spotkaniu
z łokciem Maddie wzbogacił się o ogromny siniak na twarzy, przez
który praktycznie nic nie widział prawym okiem.
RS
102
Teraz jednak zapomnieli o kontuzjach, patrząc w niemym
zachwycie na swój skarb.
- To nie my ją znaleźliśmy. To twoje dzieło - oświadczył Clay
wspaniałomyślnie. - Ja tylko wlokłem się za tobą, aby mieć pewność,
że się nie zabijesz.
- Nieważne. - Maddie chwyciła za jeden z uchwytów skrzyni. -
Wyciągnijmy ją na zewnątrz.
Nie było to łatwe. Skrzynia ważyła chyba z tonę. Kiedy w końcu
udało im się wywlec ją z jaskini, zmęczona Maddie usiadła w kucki i
patrzyła na nią jak zaklęta, wciąż nie wierząc własnym oczom.
- Zobacz. Brakuje jednego zawiasu. Założę się, że znajdziemy go
w chacie.
Clay tylko coś cicho mruknął, majstrując przy zardzewiałym
zamku.
- Założysz się ze mną, że będzie pasował? - Rozpływając się w
uśmiechach, podała mu klucz.
- To twoje odkrycie i ty jesteś mistrzem ceremonii. Przygryzając
wargę, Maddie podeszła do skrzyni. Palce dygotały jej z podniecenia,
gdy wkładała klucz do zamka.
- Pasuje - szepnęła prawie bezgłośnie. - Naprawdę pasuje.
Wstrzymała oddech, przekręciła klucz, ale zamek nawet nie
drgnął. Spróbowała jeszcze raz.
- Zupełnie przerdzewiał - stwierdził Clay. - Musimy go wyłamać.
Podniósł kamień wielkości pięści i uderzył nim w zamek. Potem
jeszcze dwa razy z większą siłą.
- I o to chodziło - odetchnął głęboko. - Otwórz ją, Maddie.
Z rumieńcami na policzkach Maddie powoli uniosła wieko. Potem
w milczeniu patrzyła zafascynowana na to, co zobaczyła.
Wymienili z Clayem zakłopotane spojrzenia. Maddie sięgnęła po
jedną jedyną złotą monetę, która leżała na warstwie
gruboziarnistego, rzecznego piasku.
- Nic nie rozumiem! - Przeniosła wzrok z monety na piasek.
Clay sięgnął po płaską skórzaną sakiewkę zatkniętą za metalową
szynę wzmacniającą wieko.
RS
103
- Może tam znajdziemy jakąś odpowiedź. .
Otworzył woreczek i wyjął kawałek pożółkłego, pachnącego
błotem papieru. Pisane atramentem litery były zamazane, ale
czytelne.
„Złoto jest skarbem głupców. Skarbem ludzi mądrych jest coś
droższego. Zaczyna i kończy się domem. J. James".
Podał kartkę Maddie i niezbyt się zdziwił, gdy rozczarowanie na
jej twarzy przerodziło się w uśmiech, a w oczach pojawiła się
mgiełka.
- Jakie to piękne. Jak sądzisz, co to znaczy?
- Nie mam pojęcia.
- Jesteś rozczarowana? - Clay patrzył na nią, gdy powtórnie
czytała notatkę, nadal ściskając w dłoni monetę.
- Nie - odpowiedziała z powagą. - Raczej wprowadzona w błąd. -
Obrzuciła skrzynię nieprzyjaznym spojrzeniem. -Jasne, że zżera mnie
ciekawość, co się stało z resztą tego złota, ale tak naprawdę
podniecało mnie samo poszukiwanie. Byliśmy niezłym zespołem, co?
- Spojrzała mu w oczy.
- Tak... - Clay patrzył ze smutkiem na jej piękną, posiniaczoną
twarz, a potem zerknął na niebo. - Robi się późno. Zabierajmy swój
skarb - zaproponował i z uśmiechem spojrzał na monetę. - Wracajmy
do domu, zanim zrobi się ciemno.
- To należy do ciebie - oświadczyła Maddie i podała mu monetę.
Clay chwycił jej dłoń i zamknął palce w małą, kruchą piąstkę.
- Ty ją znalazłaś. Zatrzymaj ją. Poza tym nigdy nie była moja.
Tak jak nigdy Maddie nie będzie należała do niego.
Jutro zjawi się Garrett. Wrócą do Jackson i wszystko będzie jak
dawniej, powtarzała sobie Maddie, grzejąc się przy kominku. Potem
wydała sobie rozkaz natychmiastowej ucieczki do łóżka. Swojego.
Natychmiast, bo inaczej załamie się jak sucha gałąź na wietrze i
zacznie błagać Claya, żeby się z nią kochał.
Co za banał! Nie odwzajemniona miłość. Ale nie, pozostały jej
jeszcze resztki dumy. To ta duma kazała jej się wreszcie podnieść z
sofy. Bez słowa ruszyła ku schodom.
RS
104
Wyczuła na sobie wzrok Claya, który siedział zamyślony w fotelu.
Wyczuła, że chce jej coś powiedzieć. Coś stosownego na zakończenie
ich tygodniowego wygnania. Coś w rodzaju: Bogu dzięki, że jutro to
się skończy.
Clay nie odezwał się jednak. Ona też. Zostawiła go, żegnając
skrzypieniem schodów pod stopami. I tylko wiatr, szeleszczący w
gałęziach rosnącej za oknem sosny, towarzyszył jej, gdy się
rozbierała, wkładała nocną koszulę i wślizgiwała do pościeli.
I tylko księżyc był świadkiem łez, które wylewała, szlochając
bezgłośnie, i które potem ze złością ocierała.
- Użalanie się nad sobą zostaw mazgajom - powtórzyła słowa
matki, które zapamiętała z dzieciństwa.
Ta noc zdawała się nie mieć końca. Maddie wsłuchiwała się we
własny oddech, udręczona samotnością i perspektywą przyszłości
bez mężczyzny, którego kocha.
Dobrze wiedziała, że to koniec romansu, który się nawet nie
zaczął. Nie mogła jednak pozbyć się myśli, że czymkolwiek było to,
co oboje przeżyli, nie powinno skończyć się w taki sposób.
Spodziewała się wybuchu. Eksplozji uczuć. Wielkiej awantury, która
dowiodłaby, że niełatwo jest zrezygnować z nadziei, a to, co się
zdarzyło, ma dla nich obojga duże znaczenie.
Na dole Clay siedział bez ruchu i w absolutnej ciszy wpatrywał się
w ciemność. Gdzieś koło północy wstał z krzesła i położył się do
łóżka.
Nie mógł zasnąć. Założył ręce na karku i znów patrzył w mrok.
Jego też dręczyło widmo samotności, burząc spokój ducha, niwecząc
marzenia i nadzieje.
Marzenia? Śmieszne! Nigdy nie uważał się za marzyciela. Dopóki
nie zakochał się w marzycielce. Dopóki nie doświadczył strachu
przed utratą czegoś, o czym dopiero niedawno dowiedział się, że
potrzebuje tego najbardziej w życiu.
Słoneczny poranek nie wprawił Maddie w dobry humor.
Wyczerpana bezsennością i rozpaczliwie smutna, wcisnęła swoje
rzeczy do plecaka.
RS
105
Przed domem, zły jak niedźwiedź, któremu ktoś ukradł jedzenie,
wyczerpany bezsenną nocą, Clay biegał od pompy do generatora,
przygotowując je na zimę.
Maddie nie wyszła z chaty, żeby się z nim spotkać.
Clay nie chciał wchodzić do środka i stanąć z nią twarzą w twarz,
Maddie posprzątała i spoglądając na góry, powtarzała sobie, że
Garrett nie może przyjechać tak wcześnie. Clay zamknął skrzynkę
z narzędziami, spojrzał wściekły na góry, zastanawiając się,
dlaczego, do diabła, nie ma tu jeszcze Garretta.
Nie zawracali sobie głowy przygotowaniem do drogi. Siedzieli na
tarasie w grobowym milczeniu, kiedy w małym parowie ciągnącym
się od rzeki do chaty zamajaczyło dwóch jeźdźców na jucznych
wierzchowcach z dwoma końmi dla Maddie i Claya. Kiedy Garrett i
Jesse zatrzymali się przed gankiem, Maddie i Clay nie wyglądali na
uszczęśliwionych.
Garrett zerknął na Jesse'a w ponurym zdziwieniu. Nie mógł być
oczywiście pewien, jaką zastanie sytuację, liczył jednak na to, że
zobaczy dwoje ludzi ogłupiałych z miłości.
Zobaczył dwie zgorzkniałe, kamienne twarze pokryte siniakami.
Nie do wiary! Naprawdę polała się krew...
Poprzez ogromny, zapuchnięty siniec na twarzy Claya dostrzegł
jego przekrwione oko. Przez bandaż na lewej dłoni sączyła się krew.
Garrett z trudem przełknął ślinę, przeniósł wzrok na Maddie i
poczuł, że coś ściska go w żołądku. Zobaczył siną skroń, podrapaną
twarz i... - O mało się nie zakrztusił, kiedy dostrzegł, że schodząc z
ganku, ta biedna dziewczyna wyraźnie kuleje.
Co oni sobie zrobili?
I co on, na litość boską, zrobił, zostawiając ich tutaj samych?
Powrotna droga do Jackson była godna zapamiętania tylko
dlatego, że nic się nie wydarzyło.
Jechali w absolutnym milczeniu. Garrett i Jesse bali się, że każdy
temat może być niebezpieczny, a Clay i Maddie po prostu nie mieli
nic do powiedzenia. Nic, co mogłoby zmienić bieg rzeczy choćby w
najmniejszym stopniu.
RS
106
Kiedy wreszcie dotarli do miasta, a potem do mieszkania Maddie,
Garrett z Jesse'em szybko wyskoczyli z samochodu, chwycili jej
rzeczy i pospiesznie wnieśli je po schodach.
Ofiary ich spisku stały na ulicy zalanej promieniami słońca
chowającego się jak co dzień za górami Tetons. Maddie zorientowała
się, że Clay chce coś powiedzieć.
- Wyrzuć to z siebie - zachęciła go, widząc, że przestępuje z nogi
na nogę. - Jeśli tego nie zrobisz, to będziesz na siebie zły.
- Niczego nie żałujesz, prawda? - W zdrowym oku Claya Maddie
dostrzegła zaniepokojenie.
- Nie, nie żałuję. - Maddie miała ochotę go objąć, ale zdołała się
opanować.
Przeżyli jakoś tę trudną dla obojga chwilę. Clay położył dłoń na
ramieniu Maddie.
- Jesteś pewna... - zamilkł, odchylił głowę do tyłu i westchnął - ...
czy jesteś pewna, że nie zaszłaś w ciążę?
Na jego twarzy malowała się zarówno troska, jak i zażenowanie.
Maddie chyba powinna być mu wdzięczna, poczuła jednak ostre
ukłucie bólu, gorycz niepowetowanej straty. Clay martwił się o nią. A
raczej o swoje uporządkowane życie, którego spokój mogła zakłócić
jakaś nie planowana i niechciana ciąża.
- Jestem pewna. Nie ma najmniejszej szansy na to, żebym była w
ciąży.
RS
107
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była w ciąży.
Najpierw nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać, czy napaść na
biednego Maxwella, który przysiadł w kącie pracowni i uderzał
ogonem w podłogę w rytm obrotów koła garncarskiego
Tak było najpierw. W październiku, półtora miesiąca wcześniej.
Przerażona tym odkryciem, Maddie zaakceptowała w końcu fakt, że
wyniki trzech różnych testów ciążowych nie mogą być błędne.
Potem potwierdził to ginekolog.
Pogodzenie się z myślą, że nosi w sobie dziecko, zajęło jej całe
dwa i pół miesiąca. Analizowała swoje uczucia, maglowała duszę, aż
w końcu zdała sobie sprawę, że nic, absolutnie nic nie uczyniłoby jej
szczęśliwszą niż urodzenie dziecka.
Co prawda wolałaby mieć dziecko z mężczyzną, który by ją
kochał, ale nie można liczyć na zbyt wiele szczęścia...
- Prawda, Max?
Zniechęcony hałasem wirującego koła, kot wskoczył na zalany
słońcem parapet i odwrócił się do swojej pani grzbietem.
Do Bożego Narodzenia zostały dwa tygodnie. Ziemię pokrył śnieg,
a w kominku płonął ogień. Nowa galeria była piękna i coraz lepiej
prosperowała. Pracownia pozostała świątynią sztuki, a mieszkanie
nad galerią było cudownie przestronne, tak jak sobie Maddie
wymarzyła. W jednej z gościnnych sypialni zaczęła już urządzać
pokój dla dziecka.
- Przyjemnie byłoby się z kimś podzielić swoimi planami -
westchnęła, przyglądając się krytycznie naczyniu, które skończyła
formować. - Bez urazy, Max, ale ty się raczej nie znasz na tapetach i
próbkach tkanin.
Wstała, przeciągnęła się, umyła ręce i rozmasowała obolały krzyż.
- Nie ma czym się martwić -zapewniał ją dr Moyer - ale
zabraniam ci siedzieć przez pół dnia przy kole garncarskim, jeśli
potem jeszcze przez sześć godzin będziesz kręcić się po galerii.
RS
108
Powinnaś zwolnić tempo.
Nie musiał powtarzać tego dwa razy. Pierwszy miesiąc
nadwerężył solidnie nerwy Maddie, a kiedy doszła trochę do siebie,
zaczęły się poranne wymioty. Na szczęście ten okres ciąży miała
prawie za sobą. Teraz zaczęły ją atakować po nocach kurcze mięśni.
- Ale poradzimy sobie z tym, Max, prawda? Jasne, tak sobie
świetnie radzi, że przemawia do kota. Niespodziewanie zadźwięczał
dzwonek wiszący nad drzwiami galerii. Maddie zerwała z siebie
roboczy fartuch, pogłaskała się po brzuchu, który już odrobinę się
zaokrąglił, i błogosławiąc swoje upodobanie do luźnych swetrów,
podreptała do drzwi.
- Jest ktoś w tym domu? - Z galerii niósł się głos Emmy.
- Em! - krzyknęła uradowana Maddie. Pędem pognała przez
pracownię, wpadła do galerii i zarzuciła przyjaciółce ramiona na
szyję, tuląc się do niej. Gdy w końcu, śmiejąc się przez łzy, puściła ją,
Emma nie kryła zdumienia.
- Wszystko w porządku? - spytała niepewnie. Maddie,
uświadomiwszy sobie, że trochę przesadziła z tym wybuchem
radości, bo przecież widziała Emmę poprzedniego dnia, zaśmiała się
nerwowo.
- Tak, oczywiście. Idą święta i chyba dałam się ponieść
gwiazdkowemu nastrojowi.
- Chyba. - Emma uśmiechnęła się, ale wciąż patrzyła na
przyjaciółkę podejrzliwym wzrokiem. - Na pewno nic ci nie jest?
Stałaś się taka... Sama nie wiem... Od kilku tygodni jesteś jakaś
rozstrojona, przewrażliwiona...
- Daj spokój - Maddie zmusiła się do śmiechu. — Nie jestem
przewrażliwiona od czasu, kiedy odkryłam, że nie istnieją dobre
wróżki.
I nagle, bez ostrzeżenia, łzy strumieniem puściły się z jej oczu,
przełamując upartą dumę, która tak długo tamowała im ujście.
- No i nie ma... wiesz... - Szlochała, wprawiając w przerażenie
Emmę.
- Czego nie ma, kochanie?
RS
109
- Wróżek... Nie ma wró... wróżek ani wielkanocnych króliczków,
i... i Świętego Mikołaja też nie ma.
- Maddie, kochanie. - Emma kołysała ją w ramionach,
zastanawiając się, o co naprawdę może chodzić. - O Boże... -
westchnęła nagle, gdy doszło do niej wreszcie , co znaczą
powtarzające się kłopoty „żołądkowe", zarumienione policzki,
nerwowość, i teraz jeszcze to.
- Maddie? Jesteś w ciąży, prawda?
- Kto ci powiedział? Skąd ci to... Emma roześmiała się i
przytuliła ją.
- Ty sama. Dużo wcześniej powinnam była to zauważyć, ale
dopiero ta tragiczna wieść o nieistnieniu wróżek i tak dalej
otworzyła mi oczy.
Nagle cały ciężar spadł Maddie z serca. Uśmiechnęła się przez łzy i
roześmiała.
- Będę tak wariować przez całą ciążę?
- A jakże. Ale nauczysz się nad tym panować. Chcesz mi o
wszystkim opowiedzieć?
- A o czym tu mówić?
- Zacznij od tego, kiedy rodzisz i jak się czujesz?
- Termin przypada na maj, a na ogół czuję się świetnie.
Pamiętam, jak parę miesięcy temu zadawałam ci te same pytania.
- Tak się cieszę, Maddie.
- Ja też... - Następna porcja łez potoczyła się po jej policzkach. -
A niech to, nienawidzę tego! Wydzieram się i beczę z byle powodu.
- Ten „byle powód" to chyba pytanie, jak sobie z tym poradzisz
sama...
Maddie zwiesiła tylko głowę.
- Powiesz mi, kto jest ojcem?
Maddie zajęła się nalewaniem herbaty do filiżanek.
- Nie chcę ci prawić kazań - zaczęła Emma, uznawszy milczenie
Maddie za wymowną odpowiedź na pytanie o ojca - ale czy nie
sądzisz, że utrzymywanie tego mężczyzny w niewiedzy jest po
prostu nie fair?
RS
110
- On nie chce dziecka - wyjaśniła mało zdecydowanym tonem. -
Mnie też nie chce.
- Więc mu powiedziałaś?
Maddie zaczęła się niespokojnie wiercić, wstała i podeszła do
okna.
- Nie. Nie powiedziałam mu. Bo wiem, co mi odpowie. I co
wtedy zrobi.
- A co zrobi?
- Będzie się upierał, żebyśmy wzięli ślub. - Ton, jakim to
powiedziała, sugerował, że chodzi o coś porównywalnego ze
smażeniem w smole.
- To źle?
- Bardzo źle. Nie mam zamiaru łapać na dziecko kogoś, kto mnie
nie kocha.
- A skąd ta pewność, że ten facet cię nie kocha?
- W tej sprawie musisz mi zaufać. - Parsknęła śmiechem.
- A ty? Kochasz go?
Maddie wyprostowała się, spojrzała na majaczące w oddali
ośnieżone góry i odpowiedziała lodowatym głosem:
- To, co ja do niego czuję, nie ma większego znaczenia. Ale nie
skorzystałabym z jego pomocy nawet wtedy, gdyby miał ostatnią
szalupę ratunkową na tonącym okręcie.
- O Boże, no tak... - westchnęła Emma, oszołomiona swoim
następnym odkryciem. - To Clay.
Emma James sprawiała wrażenie istoty wyjątkowo subtelnej i
delikatnej, ale gdy była absolutnie pewna swojej racji, potrafiła być
twarda i nieprzejednana. A o tym, że Maddie winna jest to wyznanie
i sobie, i dziecku, i Clayowi - była święcie przekonana.
Tydzień później Maddie dała się wreszcie przekonać. I tak lada
chwila brzuch będzie mówił sam za siebie, przyznała niechętnie. Od
powrotu znad Wind River Clay unikał jej, co prawda, jak ognia, ale w
mieście takiej wielkości jak Jackson kiedyś i tak by na niego wpadła.
A nawet gdyby ich drogi się nie zeszły, to nowiny o ciąży rozchodzą
się błyskawicznie pocztą pantoflową. Nie jest głupi, ma dziesięć
RS
111
palców do liczenia i kalendarz. Wcześniej czy później sam by do tego
doszedł. Zdecydowała więc, że woli mu powiedzieć, niż zdawać się
na przypadek.
I dlatego w to mroźne, grudniowe popołudnie przyjechała na
budowę, którą prowadzili bracia James.
Kiedy zobaczyła Claya, nogi ugięły jej się w kolanach. Przed
oczami stanęła jej scena z pamiętnego wrześniowego dnia, w którym
ich drogi się rozeszły.
Myślała, że dobrze się przygotowała do tego pierwszego
spotkania po trzech miesiącach. Myślała sobie wiele rzeczy. Nie
przyszło jej jednak do głowy, że będzie stać w tumanach śniegu i
patrzeć na niego - pogrążona w rozmyślaniach o ich szczęśliwym
dziecku, które odziedziczy po ojcu tak zniewalającą urodę...
Tak, Clay jest piękny. Maddie umierała z tęsknoty, żeby znowu go
dotknąć, żeby on jej dotykał. Marzyła sobie, że podejdzie do niego, a
on ją obejmie i ucieszy się z nowiny...
Ale nie podeszła do niego, a on jej nie objął. Rozmawiał przez
telefon komórkowy, spokojnie i rzeczowo, przekazując polecenia
komuś, kto najwidoczniej pracował na innej budowie.
- Powinno się udać - mówił zadowolony. - No dobra, stary,
złapię cię później.
Rozłączył się i włożył telefon do przedniej kieszeni pikowanej
flanelowej kamizelki. Potem znieruchomiał na ułamek sekundy,
jakby wyczuł, że ktoś go obserwuje, i powoli odwrócił się.
To było silniejsze od Maddie. Wypatrywała jakiegoś znaku, że Clay
ucieszył się na jej widok. Że i jego w bezsenne noce dręczyła
tęsknota. Ale miły uśmiech, jaki pozostał mu na twarzy po
telefonicznej rozmowie, zamienił się w podejrzliwy grymas.
I tyle zostało z jej pragnień i nadziei.
- Maddie, skąd się wzięłaś na tym odludziu?
- Co u ciebie, Clay? - spytała uprzejmie, grając na czas,
odwlekając nieuchronne.
- Świetnie - odpowiedział z ciężkim westchnieniem. -
Znakomicie. Mogę ci w czymś pomóc?
RS
112
- No więc... Właściwie... - Gotowa była przejść do rzeczy, ale
przerwał jej dzwonek telefonu.
- Przepraszam cię. - Clay wyjął aparat z kieszeni. - Słucham, tu
James.
Z sercem gdzieś w okolicy gardła Maddie przećwiczyła kilka
rozluźniających oddechów i drgnęła gwałtownie, kiedy Clay zaczął
krzyczeć.
- Nie mówisz poważnie! Nie, nie... Wcale cię nie obwiniam.
Cholera by to wzięła... - Przez moment mamrotał coś pod nosem. -
Musimy mieć te wsporniki. Nie pozwól im odjechać. Zatrzymaj ich,
zaraz tam będę. - Zerknął na zegarek. - Za dziesięć minut.
Truchtem obiegł samochód i usiadł za kierownicą.
- Przepraszam, Maddie - zawołał, włączając silnik. - Zadzwonię
do ciebie, dobrze?
Odjechał, zanim Maddie zdecydowała, czy powinna czuć ulgę,
rozzłościć się czy po prostu bezradnie rozłożyć ręce.
- Odroczenie wyroku nie zawsze jest dobrą wiadomością -
mruknęła do siebie, podchodząc do samochodu.
Jakby wystroiła się na przyjęcie, które zostało odwołane. Nie
stroiła się jednak na darmo. Choćby miała cierpieć katusze,
poświęcić całą swoją dumę, Clay James, nim noc zapadnie, dowie się,
że zostanie ojcem.
Agnes Crawford nie ukrywała zaciekawienia, gdy Maddie drugi
raz tego dnia zadzwoniła do siedziby Przedsiębiorstwa
Budowlanego Jamesów z pytaniem, gdzie może znaleźć Claya.
Z adresem w dłoni, Maddie wjechała na kolejny plac budowy. Tak
jak poprzednio, na twarzy Claya pojawiła się ostrożna ciekawość
podszyta nieufnością. I tak jak wtedy telefon oderwał go od
rozmowy, nim zdążyła wyrzucić z siebie oświadczenie, przedstawić
warunki i zostawić go w przekonaniu, że nie zamierza na siłę
wkraczać w jego życie.
Około trzeciej miała już dość. Stracił dwie szanse. Jeżeli jest taki
dobry w zażegnywaniu kryzysów przez telefon, pomyślała, jeszcze
jeden mu nie zaszkodzi.
RS
113
- Clay James - odezwał się po drugim sygnale, wyraźnie
niezadowolony, że znowu ktoś zawraca mu głowę.
Nie mogła się mylić. Clay podróżował samochodem. W tle słychać
było wyraźne odgłosy ruchu ulicznego.
- Tu Maddie. - Dała mu chwilę na pogodzenie się z tą nowiną.
- Słuchaj, naprawdę mi przykro, że tak cię zostawiłem.
- Dwa razy.
- Racja, dwa razy. Przepraszam. Może powiesz mi po prostu, o
co chodzi? Masz jakiś kłopot z galerią, czy to coś innego?
- Coś innego. Jestem w ciąży. Ty jesteś ojcem. Chyba powinieneś
o tym wiedzieć. Cześć.
Przez chwilę nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Potem na
miękkich nogach doczłapała się do łazienki i zwymiotowała lunch. A
jej telefon dzwonił, dzwonił, dzwonił.
Pół godziny później umyła twarz i napiła się ziołowej herbaty,
żeby uspokoić żołądek. Czekała, aż klientka coś wybierze, kiedy
drzwi galerii otworzyły się z hukiem i w progu pojawił się wielki i
bardzo wściekły mężczyzna.
- Cholera, o mało nie wpakowałem się na toyotę! Klientka
Maddie, matrona w zamszowych kozakach,
wpadła w popłoch.
- To jest moja toyota! - wrzasnęła i podbiegła do okna. - Chyba
nie rozbił pan mojego samochodu!
- Masz tupet, postrzeleńcu! - warknął Clay, ignorując
roztrzęsioną kobietę. Z zaciśniętymi pięściami, twarzą czerwoną z
zimna i złości wyglądał pośród kruchej artystycznej ceramiki niczym
przysłowiowy słoń w składzie porcelany.
- Mam klientkę - syknęła Maddie.
- Do diabła z twoją klientką.
- Ale co z moją toyotą?! - krzyknęła matrona, dolewając oliwy
do ognia.
- Droga pani... - Clay obrzucił ją zniecierpliwionym spojrzeniem,
podniósł palec.... i zmienił zdanie. Podszedł do niej, grzecznie, ale
stanowczo ujął ją pod ramię i poprowadził do drzwi.
RS
114
- Zamykamy - oświadczył i wypchnął kobietę za drzwi.
- Już nigdy... - sapnęła, kiedy zatrzasnął jej drzwi przed nosem,
przekręcił klucz i odwrócił tabliczkę z napisem „Zamknięte".
- Co ty wyrabiasz? Wparowałeś tutaj jak furiat, wystraszyłeś mi
klientkę i jeszcze zamykasz sklep! Odbiło ci? - Maddie naskoczyła na
niego, mówiąc sobie, że zbyt wiele razy mierzyła się z Claytonem
Jamesem, żeby ustąpić na tej spóźnionej randce.
- Zauważyłaś chyba, że jestem dużo większy, mogę więc robić
wszystko, na co mi przyjdzie mi ochota! - ryczał, pochylając się ku
niej z tak złowieszczym uśmiechem, że zaczęła się cofać.
- A teraz chyba skręcę ci tę chudą szyję. Jak mogłaś mi to zrobić?
Jak mogłaś powiedzieć mi przez telefon, że będziemy mieli dziecko, i
odłożyć słuchawkę, kiedy właśnie zasuwam autostradą z prędkością
stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę?
Maddie widywała go w napadach wściekłości, ale tak
rozjuszonego oglądała po raz pierwszy. Mimo to ani myślała dać się
zastraszyć. Żeby zrozumiał, że nie pozwoli mu się tyranizować,
zrobiła coś, czego sama po sobie by się nie spodziewała.
Zaczerpnęła powietrza, przycisnęła dłoń do brzucha -i
zwymiotowała na jego buty.
Pierwszy raz zdarzyło mu się doprowadzić kobietę do wymiotów
na swój widok. Jego też trochę mdliło na wspomnienie swojego
chamskiego wtargnięcia do jej sklepu i tego, jak na nią napadł.
Nie było chyba wyzwiska, którym sam by się już nie obrzucił. Był
despotycznym potworem, niewrażliwym, nędznym padalcem,
nadętym głupcem.
Patrzył zaniepokojony na oklapniętą, bladą Maddie. Wziął ją na
ręce, lekką jak piórko i kruchą jak jej porcelana, zaniósł do
mieszkania na poddaszu i położył do łóżka.
Potem przyłożył zimny kompres do jej czoła, przyniósł krakersy i
herbatę. Umył buty i podłogę w galerii. Najtrudniej było mu znieść w
tym wszystkim jej milczenie i swoją udrękę.
Kiedy po półgodzinie przysiadł na brzegu jej łóżka, odczuwał tak
żarliwą skruchę jak nigdy przedtem - za wszystko, co przez niego
RS
115
przeszła. Nie tylko dzisiaj, ale od chwili, gdy dowiedziała się o
dziecku i musiała sama sobie z tym radzić.
Przez ostatnie kilka miesięcy on też się męczył. Gdy rozstał się z
nią we wrześniu, jego życie stało się piekłem na ziemi. Nie Było dnia,
żeby nie chciał biec do niej, wyznać jej miłości i błagać, żeby przyjęła
go na warunkach, jakich tylko sobie zażyczy. Nie było nocy, w której
nie pragnąłby jej rozpaczliwie i nie cierpiał jak potępieniec,
umierając z tęsknoty.
Koniec z udręką! Teraz Maddie stanie się jego życiem.
Nie szkodzi, że go nie kocha. Nawet uparte kobiety można skłonić
do zmiany zdania. Zrobi więc wszystko, co w jego mocy, żeby
zmienić nie tylko jej zdanie, ale i rozkochać w sobie. I zacznie od
razu.
- Czujesz się lepiej? - Położył na jej czole świeży kompres.
- Możesz sobie odpuścić. Dotąd sama sobie radziłam. Teraz już
nie potrzebuję pielęgniarki.
Clay czuł się przedziwnie. Z jednej strony dręczyły go wyrzuty
sumienia, z drugiej: ogarniała radość. Duma zmagała się z bólem. A
miłość - miłość szybowała gdzieś w okolicach nadziei.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś o dziecku? - spytał czulę.
- Zdaje mi się, że to zrobiłam.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? - Odkrywał w
sobie nie znane dotąd zasoby cierpliwości.
Nie odpowiedziała, ale Clay uznał, że zna odpowiedź.
- Dotyczy to nas obojga, Maddie.
A jednak na niego spojrzała. I wtedy zrozumiał.
- Naprawdę myślałaś, że zostawię cię samą?
No i doczekałam się, pomyślała Maddie. Jest i oferta. Poświęcenie.
Szlachetny Clay James wkracza na scenę.
Kochała go do obłędu, ale przysięgła sobie, że nie pozwoli mu na
żadne łaskawe gesty, nie potrzebuje litości.
- Nie proszę cię o pomoc - powiedziała najdobitniej, jak tylko
mogła. - I nie oczekuję od ciebie, żebyś zmieniał coś w swoim życiu.
Po prostu uznałam, że masz prawo wiedzieć o tym, że zostaniesz
RS
116
ojcem.
Proklamacja niezależności zabrzmiała dobitniej, niż się tego
spodziewała. Clay otworzył usta, zamknął je i otworzył znowu.
- Nie oczekujesz ode mnie, żebym zmieniał coś w swoim życiu?
- Właśnie. Pragnę tego dziecka, Clay. Jego poczęcie było
przypadkowe i przykro mi, że akurat ty się do tego przysłużyłeś.
Zawsze będę ci wdzięczna za twój udział w tym przypadku, ale nie
potrzebuję ani nie spodziewam się twojej pomocy ani
zaangażowania.
- Rozumiem. Byłem tylko przygodnym dawcą nasienia, prawda?
- Patrzył na nią surowym, trudnym do rozszyfrowania wzrokiem. -
Rzeczywiście, byłem wyjątkowo usłużny. Ale wiesz co? Może ty
niczego nie oczekujesz, ale ja, do jasnej cholery, tak.
Maddie podniosła głowę, gdy Clay zerwał się na równe nogi i
zaczął krążyć po pokoju. Robił groźne miny i przypominał
zamkniętego w klatce lwa. Pewnie rzeczywiście czuje się jak w
klatce, pomyślała Maddie, i kiedy ruszył w jej stronę, ledwie
powstrzymała się przed odruchowym unikiem.
- Wiesz co, może nie miałem tyle czasu co ty, żeby oswoić się z
tą sytuacją i zrozumieć, jak to wszystko wpłynie na moje życie, ale
wiem jedno - to dziecko jest również moje i nie będzie wychowywało
się bez ojca.
Maddie spodziewała się takiej reakcji, a nawet miała nadzieję na
coś więcej. Coś w rodzaju: kocham cię, jestem szczęśliwy, że będę
miał z tobą dziecko. Myślała o tym, jak bardzo uszczęśliwiłyby ją
takie słowa, gdy następne zdanie Claya sprowadziło ją na ziemię.
- Masz czas do końca dnia, żeby ustalić datę, postrzeleńcu.
- Datę? - powtórzyła jak papuga. Dreszcz niepokoju spłynął jej
po plecach, kiedy Clay ruszył do drzwi.
- Datę naszego ślubu - wyjaśnił, opierając dłoń na framudze. -
Tylko żeby przed Bożym Narodzeniem było po wszystkim.
- Po wszystkim? - powtórzyła Maddie z niedowierzaniem i
gniewem. - Po pierwsze, nie rozmawiamy tu o pieczeniu indyka, a po
drugie, nie wyjdę za ciebie.
RS
117
- Przed świętami. Albo ty ustalisz datę, albo ja to zrobię. I
wyszedł. Nawet się nie odwrócił. Bez jednego słowa o miłości. Nie
dając Maddie cienia złudzenia, że kieruje nim coś więcej niż poczucie
obowiązku.
RS
118
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- To ostateczna decyzja! Za nikogo nie wychodzę. A jeśli już, to
nie za ciebie!
- Hm - mruknął Garrett, odsłuchawszy razem z Clayem
wiadomość, jaką Maddie zostawiła na sekretarce. - Zdaje się, że masz
problem.
- To ona ma problem - odburknął Clay, maskując opryskliwością
swoje zdenerwowanie. Minęły trzy dni, od kiedy dowiedział się o
dziecku i powiedział Maddie, żeby ustaliła datę ślubu. Zdążył też
wygadać się całej rodzinie o czekającym ich weselu. - Wyraźnie jej
ulżyło, kiedy powiedziałem jej, że się z nią ożenię.
- Powiedziałeś jej? To znaczy, że jej nie poprosiłeś o rękę?
Drobiazgowość brata zbiła Claya z tropu.
- W tych okolicznościach nie wydało mi się to konieczne.
- Konieczne... - zamyślił się Garrett. - I pewnie nie uznałeś też za
konieczne powiedzieć, że ją kochasz?
- Miłość niewiele ma tu do rzeczy - wykręcał się Clay,
nieświadomie pocierając lewą powiekę.
- No tak. Teraz rozumiem. Kochasz tę kobietę do tego stopnia,
że nie potrafisz już trzeźwo myśleć. - Gestem dłoni Garrett
powstrzymał protesty Claya. - Nawet nie próbuj zaprzeczać. Kiedy
jesienią zabieraliśmy was z chaty, nie byliście już tacy, jak przedtem.
- Jeszcze się z tobą nie rozliczyłem za tamten numer.
- Komu ty mydlisz oczy? Oszukać możesz najwyżej Maddie. To
ty wykonałeś niezły numer. Kobietę zdobywa się wyznaniem
miłości, a nie postawieniem ultimatum. Przemyśl to - dodał w
drodze do drzwi. - I zrób coś.
Clay myślał tak intensywnie, że głowa zaczęła mu pękać z bólu.
Myślał bez przerwy. I dopiero w środku nocy wszystkie myśli
zaczęły układać się w spójną całość. A w końcu przyszło olśnienie.
Był zbyt zaślepiony swoją miłością do Maddie, żeby dostrzec to
wcześniej. Ta wariatka go kocha. Jasne, że go kocha.
RS
119
Czyż przez te wszystkie lata nie dręczyła go, nie podpuszczała i
nie wściekała się na niego dokładnie tak, jak on ją dręczył,
podpuszczał i wściekał się na nią? Przez te wszystkie lata kochał ją,
tylko nie chciał się do tego przyznać. Od wielu lat oboje skrywali
swoje prawdziwe uczucia, zbyt uparci i przerażeni myślą, że to
drugie odkryje tajemnicę. Podobnie jak on, Maddie docinkami
kamuflowała swoją słabość, w obawie, że zostanie zraniona.
Co z nich za para!
Para. Podobało mu się to słowo. Nagle zaczęło mu się podobać
wiele rzeczy, które ostatnio przestał lubić. Wschody słońca. Zachody.
Perspektywa przyszłości z dziką, krnąbrną i najpiękniejszą kobietą,
o jakiej mógł marzyć. Serce mu rosło z dumy, gdy myślał o synu, a
potem topniało, kiedy wyobrażał sobie córkę z ciepłymi,
błyszczącymi oczami swojej matki i jej wrażliwą artystyczną duszą.
Tylko podstępem może przekonać Maddie, że pragnie jej nie tylko
ze względu na dziecko.
W dawnych czasach na Dzikim Zachodzie mężczyzna brał to, na co
miał ochotę. Wybierał najlepszego konia, porywał kobietę w środku
nocy i czynił ją swoją, czy jej się to podobało, czy nie.
Ale nie żyją wraz z Maddie na Dzikim Zachodzie, co nie znaczy, że
nie wolno mu zapożyczyć z przeszłości sposobu na zdobycie tego,
czego pragnie.
Rano plan był gotowy. Clay wiedział dokładnie, jak sprawić, żeby
Maddie zrozumiała to, czego zrozumienie jemu samemu zajęło tyle
lat i tyle bezsennych nocy.
Polne kwiaty. Setki polnych kwiatów. Pierwsze pojawiły się o
dziesiątej rano w poniedziałek, a potem następne i następne...
Maddie wsadzała je do dzbanów, wazonów, szklanek i wiader, a
kolejne bukiety wciąż nadchodziły.
I choć drażniła ją wściekła mieszanina barwnych plam i kłócących
się ze sobą zapachów, jej serce zmiękło do konsystencji przejrzałej
brzoskwini. Clay James grał nie fair. Wykorzystywał jej sekretne
marzenia, które tak nieopatrznie mu zdradziła.
Z postanowieniem, że nie da się omamić temu spryciarzowi,
RS
120
zdecydowała się dać mu odpór wybuchem złości.
- Mam tego dosyć! - warknęła w słuchawkę, kiedy w końcu
udało jej się połączyć z Clayem.
- Nie lubisz kwiatów? - spytał głosem słodkim jak miód.
Kochała kwiaty. Kochała uśmiech, który wyczuwała w jego głosie,
kochała jego romantyczny gest. Ale nie da się ogłupić i namówić na
małżeństwo bez miłości. Nie wyjdzie za Claya, bo on chce ją poślubić
z poczucia przyzwoitości. O, nie, dzięki za łaskę!
- Niepotrzebnie się wysilasz, ale gratuluję pomysłu -
oświadczyła, stojąc pośrodku galerii, w otoczeniu wszystkich barw
wiosny, zmagając się z cichym wewnętrznym głosem, który
podszeptywał jej niedorzeczne iluzje. A może Clayowi naprawdę na
niej zależy? Może powinna wszystko jeszcze raz przemyśleć?
Chwilę potem musiała stawić czoło jego naleganiom. Tego, co
wyszeptał do słuchawki. I z uczuciem miękkości w kolanach.
- Wyjdź za mnie, Maddie.
Poczuła rozlewające się w niej miłe ciepło. Wróciły myśli o
nocnych pocałunkach i zmysłowych dłoniach.
- Nic z tego - powiedziała drżącym głosem, żałując, że nie
zabrzmiało to bardziej przekonująco. - Odczep się ode mnie razem ze
swoim fałszywym pojęciem honoru i odpowiedzialności i
przehandluj je gdzie indziej. Nie muszę za ciebie wychodzić, więc
odpuść sobie to gadanie, że ty tego chcesz. - Maddie miała jeszcze
dość silnej woli, żeby cisnąć słuchawką i nie wybuchnąć płaczem.
Następnego dnia nadchodziły paczki. Dziesiątki pudeł.
- Co to jest? Niczego nie zamawiałam.
Kurier ostrożnie wyładowywał pudła z ceramiczną glazurą od jej
ulubionego dostawcy z Missouri.
- Proszę podpisać kwity.
- Nie zamawiałam tego. I nie zapłacę. Nie za taką ilość.
- To już jest zapłacone, więc nie ma problemu. Tylko podpis,
bardzo proszę. Mam dzisiaj urwanie głowy z tymi dostawami.
Podpisała kwity. A potem powoli, niczym wschód słońca w
górach, na twarzy wykwitł jej uśmiech. Zadzwonił telefon.
RS
121
- Galeria - odpowiedziała, obliczając wartość otrzymanego w
prezencie drogocennego szkliwa.
- Wyjdź za mnie - usłyszała przepełnione czułością słowa.
Zacisnęła dłonie na słuchawce i powstrzymując łzy, sama nie
wiedziała, lęku czy radości, bez słowa przerwała połączenie.
Potem usiadła na podłodze, przytuliła Maxwella i zaczęła szlochać
jak dziecko.
Wigilię Bożego Narodzenia świt przywitał rześkim mroźnym
powietrzem. Słońce wlewało się strumieniami przez okna galerii,
przedzierając przez zawiłe esy-floresy witraży, tańcząc po
gobelinach i rozbłyskując złotem w szkliwie ceramiki.
Przez cały dzień klienci tłoczyli się w galerii, wymachując grubymi
portfelami i kartami z nieograniczonym kredytem. Atmosfera była
gorąca. Obroty rewelacyjne.
Kiedy o piątej Maddie zamknęła wreszcie sklep, było już ciemno.
Wyczerpana, zaczęła myśleć o świętach.
Ze względu na obowiązki zawodowe jej siostry i brata, rodzina
postanowiła urządzić Gwiazdkę tydzień po Bożym Narodzeniu. Było
to praktyczne rozwiązanie powtarzającego się rok w rok dylematu,
ale Maddie poczuła się w tę Wigilię bardzo samotna.
Trudno, pomyślała. Zjedzą z Maxwellem miskę popcornu, obejrzą
gwiazdkowy film w telewizji i pójdą spać.
W chwili kiedy wywiesiła tabliczkę z napisem „Zamknięte" i
zgasiła światło, usłyszała dzwonki nadjeżdżających sań.
Zbyt wiele pozostało w niej z dziecka, żeby oprzeć się pokusie
wyjrzenia na zewnątrz. Śnieg migotał diamentowym pyłem w
świetle latarni i układał się w puszyste girlandy na ozdobionych
gałązkami sosen ulicznych ławkach.
Dzwonienie stawało się coraz głośniejsze. Maddie była pewna, że
za chwilę zobaczy na koźle sań pana Ludwiga, który co roku od wielu
lat przebierał się w Wigilię za Świętego Mikołaja, a swojemu staremu
kasztankowi Topperowi przyprawiał poroże renifera.
Ale to nie był pan Ludwig. Z wrażenia otworzyła szeroko drzwi i
nie zważając na mróz, w samej sukience, wyszła na zewnątrz.
RS
122
Stanęła jak wryta i patrzyła w niemym zachwycie na czarnego jak
smoła ogiera w połyskującej złotem strojnej uprzęży. Galopował
tanecznym krokiem... wprost na nią. Paradne sanie, wyłożone
pikowanym karmazynowym atłasem, zatrzymały się dokładnie
przed drzwiami jej galerii.
A powożący - mężczyzna, który mruknął coś pieszczotliwie do
konia, a potem okręcił lejce na dźwigni hamulca - patrzył jej prosto
w oczy, trochę niespójnie, jakby bał się, że mu znowu ucieknie.
Miał na sobie czarny garnitur i płaszcz w jodełkę. Zeskoczył z
kozła, wcisnął kapelusz na czoło i ruszył ku Maddie zdecydowanym
krokiem.
Jego oddech kryształową mgłą mieszał się z płatkami śniegu.
Otulił ją swoim płaszczem i włożył w jej dygoczące dłonie
oszroniony bukiet kwiatów.
- Ty głuptasie - szepnął czule. - Chodź ze mną. Nie będziemy
stali na mrozie, prawda?
Lodowaty ból samotności, który tak długo przenikał jej serce,
rozpłynął się w płomiennym spojrzeniu Claya.
- Grasz nie fair, James. A te sanie... - szepnęła, połykając łzy. -
Nigdy ci tego nie wybaczę.
- Masz ochotę się rozpłakać, prawda?
Skinęła bezradnie głową, gdy zdradziecka łza potoczyła się jej po
policzku.
- Emma ostrzegała mnie, że to się może zdarzyć. Mam nadzieję,
że zaczekasz, aż zadam ci pytanie.
- Nie waż się. Nie waż się prosić mnie o rękę.
- Maddie, Maddie, co ja ma z tobą zrobić... - Przytulił ją z całej
siły.
- Po prostu zostaw mnie samą.
- Przykro mi, postrzeleńcu. Ale tego nie mogę zrobić. Chodź ze
mną.
Podprowadził ją do sań. Usadził wygodnie, przykrył kocem i
usiadł obok. Delikatnym plaśnięciem lejców dał znać rumakowi, że
czas ruszać, i sanie pomknęły przez zasypane śniegiem ulice, z
RS
123
wesołym brzęczeniem dzwonków.
- Lepiej, żebyśmy nie jechali tam, gdzie podejrzewam, że
jedziemy... - Maddie nagle zorientowała się, co Clay wymyślił.
Lecz on tylko się uśmiechnął.
Wiezie ją do kościoła! Łomoczące serce podpowiedziało jej, że
chodzi o coś więcej niż wigilijne nabożeństwo.
Zatrzymał się w wolnym miejscu na parkingu, między
samochodami, które natychmiast rozpoznała: samochód Emmy i
Garretta, Mai i Logana... i auta z kalifornijskimi tablicami, które
mogły należeć tylko do jej brata, siostry i rodziców... i pikap z
Wyoming ze sprzętem do rodeo. Już wiedziała, że w kościele czeka
na nich wielebny Considine, gotowy rozpocząć ceremonię ślubną.
- No tak, to do ciebie podobne! -warknęła, nie reagując na
wyciągnięte ręce Claya i odmawiając wyjścia z sań. - Zaplanowałeś to
dokładnie, punkt po punkcie. - Zapominając o przywiędłym bukiecie,
zacisnęła palce na kocu, z którego Clay starał się ją odwinąć. - Nie
jesteś w stanie zrozumieć, że życie nie toczy się według twojego
planu, i nie zawsze musi być tak, jak sobie wymyśliłeś.
- Życie nie toczy się według mojego planu od kiedy we wrześniu
odjechałem sprzed twojego domu. - Clay puścił koc i zmusił Maddie,
żeby spojrzała mu w oczy.
- Nie mogłeś się doczekać, żeby się ode mnie uwolnić. - Uparcie
odwracała wzrok.
- Mylisz się. Nie mogłem się doczekać, żebyś wreszcie zeszła mi
z oczu. A to zupełnie co innego. Nie potrafiłem znieść twojego
widoku, kochając cię jak wariat... bez wzajemności.
- Bez wzajemności... - Maddie ogarnęła panika, bo zdała sobie
sprawę, że właśnie zdradziła swój sekret.
- Boże, co za kobieta! - Clay uśmiechał się najpiękniejszym ze
swoich uśmiechów.
- Ale nie twoja idealna kobieta. - Maddie nie mogła odmówić
sobie drobnej złośliwości.
- O nie, z całą pewnością nie jesteś moim ideałem - zgodził się
Clay, muśnięciem palca strząsając jej z policzka płatek śniegu. -
RS
124
Jesteś gwałtowna, impulsywna, nerwowa i roztrzepana. Niezależna i
bojowa. Potrafisz koić męską duszę tak jak opatrunek z papieru
ściernego może koić skórę pokrytą pęcherzami.
Maddie spojrzała na Claya z czułością, kiedy delikatnie uniósł ją i
postawił na ziemi.
- Często nie byłem pewny, czy chcę cię pocałować, czy sprać. Ale
ani przez chwilę nie mogłem sobie wyobrazić reszty życia bez ciebie.
Oczy Maddie błyszczały piękniej niż iskrzące w słońcu płatki
śniegu.
- Umieram ze strachu na myśl o chaosie, jaki wprowadzisz w
moje spokojne, uporządkowane życie - wyznał rozkochanym głosem
- ale myśl, że mógłbym przeżyć to życie bez ciebie, przeraża mnie
jeszcze bardziej.
Zamknęła oczy, upajając się pieszczotą jego spojrzenia.
- Czy teraz wolno mi zadać to pytanie, Maddie?
- A jakie to będzie pytanie? - spytała niewinnie. Gdyby serce
zabiło mu choć odrobinę mocniej, nie słyszałby własnych słów.
- A więc walę prosto z mostu: Czy wyjdziesz za mnie? Czy
wyjdziesz za mnie, bo cię kocham i nie mogę znieść myśli, że nie
będę się z tobą pieklił przez resztę swojego życia? Czy wyjdziesz za
mnie, bo ty też mnie kochasz?
- To są trzy pytania - szepnęła Maddie i pociągnęła nosem.
- Więc zrobiłaś dobry interes, kochanie, bo oczekuję tylko
jednej odpowiedzi.
Oczami, uśmiechem, jednym prostym słowem Maddie przekonała
go, że już nigdy nie będzie ukrywała przed nim swojej miłości.
- Tak.
Dziesięć minut później, w obecności całej rodziny, złośnica
Maddie Brannigan stała się panią James, żoną Claya.
Godzinę później była w jego ramionach, o czym marzył chyba
przez całe dotychczasowe życie.
A dwie godziny później zamknął jej słodką, bezczelną buzię
pocałunkiem - żeby zakończyć pierwszą małżeńską kłótnię. O imię
dziecka.
RS