background image

MARGIT SANDEMO 

MAŁśEŃSTWO NA NIBY 

Z norweskiego przełoŜyła 

IZABELA KREPSZTUL - ZAŁUSKA 

POL - NORDICA 

Otwock 1998 

background image

ROZDZIAŁ I 

Są tacy, którzy uwaŜają, Ŝe wszystko, co im się przytrafia, jest z góry ustalone i nie do 

uniknięcia,  Ŝe  całe  ich  Ŝycie  jest  zaleŜne  od  przeznaczenia.  Zdaje  się,  Ŝe  nazywa  się  ich 

fatalistami. A ja uwaŜam, Ŝe byłoby ciekawsze, gdyby udało im się odwrócić los za pomocą 

własnego  silnego  przekonania.  Moje  Ŝycie  jest  tego  niezbitym  dowodem.  Musi  tak  być,  bo 

inaczej  oznaczałoby  to,  Ŝe  tajemnicze  coś  zwane  przeznaczeniem  musiało  być  nieźle 

wstawione w momencie ustalania mojego losu. Nikt, komu nie brakuje szóstej klepki, a nawet 

piątej czy czwartej, nie wymyśliłby czegoś tak strasznie zagmatwanego. 

Nie,  nie  wierzę  w  Ŝadne  przeznaczenie.  To,  co  przeŜywamy,  zaleŜy  od  przypadku  i 

szczęścia.  Za  wszystko,  czego  dokonamy,  za  wszystkie  błędy  moŜemy  winić,  w  mniejszym 

lub  większym  stopniu,  tylko  samych  siebie.  Uznawanie  przeznaczenia,  Boga  czy  jakichś 

złych mocy za sprawców naszych nieszczęść jest niczym innym jak samooszukiwaniem się. 

Ale moŜe lepiej będzie, jeśli posłuŜę się przykładami z mojego szalonego dzieciństwa. 

Tak  naprawdę  jestem  przeciwniczką  chwalenia  się  własnymi  błędami.  Owszem, 

przyznaję  się  do  nich,  płynie  z  nich  przecieŜ  jakaś  nauczka,  ale  nie  lubię  demonstracyjnego 

bicia się w piersi. 

Fakty  mówią  same  za  siebie,  nie  trzeba  im  mojej  pomocy.  Teraz  jednak  muszę 

wspomnieć  parę  epizodów  z  przeszłości,  bo  bez  tego  nie  da  się  zrozumieć  niecodziennych 

kolei mych dalszych losów. 

Moja  niezwykła  kariera  rozpoczęła  się  wcześnie.  Kiedy  byłam  dzieckiem,  wszystkie 

matki  zabraniały  swoim  małym  aniołkom  bawić  się  ze  mną,  chociaŜ  same  aniołki 

bezgranicznie  mnie  podziwiały.  Jako  trzylatka  podpaliłam  stóg  siana  i  jak  zaczarowana 

stałam  wpatrzona  we  wspaniały  ogień.  Jako  pięciolatka  powybijałam  wszystkie  okna  w 

szkole.  Gdy  miałam  lat  osiem,  zebrałam  naręcze  „świerszczyków”  ojca  i  rozdzieliłam  je, 

zadowolona,  pomiędzy  przestraszonych  sąsiadów,  pokazawszy  je  uprzednio  okolicznym 

dzieciom.  Byłam  świetną  nauczycielką  takŜe  na  innych  polach:  uczyłam,  jak  wkładać  dwa 

palce do ust i przeraźliwie gwizdać, nie mówiąc juŜ o paleniu, przeklinaniu i innych rzeczach, 

których się robić nie powinno. Rodzice rozpaczali, lecz ich autorytet sromotnie przegrywał w 

konfrontacji z moim. Nikt przecieŜ nie umiał pluć dalej niŜ ja! Chodziłam ubrana jak chłopak, 

w za duŜych, spranych ciuchach.  Śledziłam starszych,  aby później móc szantaŜem wyciągać 

od nich papierosy i czekoladę. Gdy robili gorsze rzeczy, zdobywałam nawet i pieniądze! 

Gdy  skończyłam czternaście  lat,  zdarzyło  się jednak coś, co  wkrótce  miało  odmienić 

background image

moje Ŝycie. Postanowiłam, Ŝe wyjdę za mąŜ za Arnego Møllera. 

ś

e  nie  okaŜe  się  to  łatwe,  rozumiałam  juŜ  wtedy.  Arne  dopiero  co  się  do  nas 

przeprowadził. Był  wysoki, jasnowłosy  i  niemal całkiem  dorosły,  a  na  dodatek  podobny  jak 

dwie  krople  wody  do  mojego  ówczesnego  idola  filmowego.  Skakał  do  wody  z 

dziesięciometrowej wieŜy, miał prawo jazdy i zdobył więcej nagród w zawodach sportowych 

niŜ  wszyscy  inni  moi  znajomi  razem  wzięci.  Po  raz  pierwszy  spotkałam  kogoś,  komu  nie 

mogłam dorównać! To sprawiło, Ŝe poczułam się dziwnie: po kobiecemu słaba, jednocześnie 

pałałam chęcią usadzenia go, pokonania w którejś z jego dziedzin. 

Myślę,  Ŝe  najpierw  spodobał  mi  się  jego  spokojny  i  jakby  nonszalancki  sposób 

chodzenia,  który  musiałam  zacząć  naśladować.  Rezultat  lepiej  pominąć  milczeniem...  Nie 

powinnam  była  zapominać,  Ŝe  mimo  wszystko  istnieje  pewna  róŜnica  pomiędzy 

dziewczynami a chłopakami. 

Nie  mnie  jednej  podobał  się  Arne  Møller.  Umawiał  się  po  kolei  z  najładniejszymi 

dziewczynami w mieście. Szli do kina lub na tańce. Spędzał z kaŜdą z nich jeden, dwa, góra 

trzy wieczory, ale nie miał jeszcze Ŝadnej na stałe. Rokowało to dobrze dla mnie! Walczyłam 

zaciekle,  aby  mnie  zauwaŜył:  wrzeszczałam  do  niego  z  czubka  najwyŜszego  drzewa, 

włóczyłam  się  koło  jego  domu,  a  gdy  to  nie  wystarczyło,  wzięłam  się  za  szminkę  i  temu 

podobne...  Nigdy  później  nie  bywałam  tak  koszmarnie  umalowana  jak  wtedy,  nigdy  teŜ  nie 

posyłałam  równie  magnetycznych,  przyciągających  spojrzeń...  Wszystko  na  próŜno,  nic  nie 

skutkowało!  Wreszcie  odrzuciłam  wszelkie  zasady  i  niemal  zaŜądałam, by  zaprosił  mnie  do 

kina. 

Do końca Ŝycia nie zapomnę przepełnionego pogardą spojrzenia, jakie mi posłał. 

- Ciebie? - spytał szyderczo. - Enfant terrible tego miasta? 

Nie rozumiałam wprawdzie, co to znaczy, ale wyraz jego twarzy dał mi pewne o tym 

pojęcie. 

Potwierdziło  się,  gdy  wróciłam  do  domu  i  sprawdziłam  w  słowniku.  „Dokuczliwy 

łobuziak” pasowało najlepiej. Albo moŜe zacytuję słownik: okropne dziecko, osoba szokująca 

otoczenie swoim sposobem wyraŜania się lub zachowania. 

Ale tego dowiedziałam się później. W czasie rozmowy z Arnem moja wiedza opierała 

się jedynie na wyrazie jego twarzy. 

No i na komentarzach. 

A te były wystarczająco nieprzyjemne. 

-  Nawet  jeszcze  nie  obcinasz  sobie  sama  paznokci  -  ciągnął  bezlitośnie.  -  I  ja  mam 

pokazywać się z tobą publicznie? Nie, wolę umówić się z robakami spod tego kamienia. 

background image

WyłoŜył kawę na ławę, prawda? 

Mimo to właśnie wtedy podjęłam decyzję. 

- Ha! - wykrzyknęłam, wzmacniając efekt dramatycznym gestem. - Poczekaj tylko, aŜ 

będę sławna na cały świat! Przypełzniesz wtedy na kolanach i będziesz błagał o moją rękę! 

To miało go usadzić. 

W rzeczy samej, odwrócił się i zrezygnowany odszedł niespiesznie, kręcąc głową. 

A ja...? 

Oczywiście,  przepełniał  mnie  dotkliwy  ból,  ale  jednocześnie  poczułam  się  silna  i 

zdecydowana. 

Miałam przecieŜ cel. Nie spocznę, dopóki nie zostanę piękną, powabną, sławną... Ŝoną 

Arnego. 

Po pewnym czasie wyjechał z miasta i zdarzało się niekiedy, Ŝe o nim zapominałam. 

Ale  nigdy  całkowicie.  W  chwilach  samotności  snułam  marzenia  o  Arnem.  śądzę  zemsty 

dawno  juŜ  zastąpiła  melancholijna  tęsknota.  Właściwie  nigdy  nie  poznałam  dobrze  obiektu 

moich  westchnień  i  dlatego  mogłam  wyposaŜyć  go  w  te  wszystkie  cechy,  które  chciałam 

widzieć u swego męŜczyzny. Którymi z nich odznaczał się naprawdę, nie wiedziałam. Było to 

zresztą niewaŜne - w marzeniach był moim ideałem! 

Trochę  oporniej  szła  mi  praca  nad  sobą.  Jako  osiemnastolatka  miałam  na  swoim 

koncie  niezliczone  próby  ucieczek  z  domu.  Ciało  pedagogiczne  mojej  szkoły  musiało 

odetchnąć z ulgą, gdy wreszcie zakończyłam naukę. 

PoniewaŜ  niewiele  mnie  juŜ  łączyło  z  rodzinnym  miastem,  z  czystym  sumieniem 

mogłam się spakować i wyruszyć w wielki świat... 

Co w praktyce oznaczało miasto, w którym mieszkał Arne. 

Związałam  się  wkrótce  z  bandą  długowłosych  osobników  siadujących  na  podłodze, 

grywających smutne kawałki na gitarze i rozmawiających o śyciu (proszę zwrócić uwagę na 

wielką  literę!).  UŜywali  skomplikowanych  słów  i  wyraŜeń  typu:  „czwarty  wymiar”, 

„uzasadnienie bytu” czy „ból egzystencji”. To konieczne, gdy się chce zgłębić jakiś problem. 

Przynajmniej tak wierzyliśmy. 

W  takich  oto  okolicznościach  po  raz  pierwszy  spotkałam  Scotta  Hollingera.  Nie 

miałam pojęcia, kim był, skąd się wziął ani dokąd potem zamierzał pójść. Jedno zrozumiałam 

od  razu:  z  całą  pewnością  nie  naleŜał  do  tej  zebranej  w  piwnicy  grupy  ludzi  w  dŜinsach. 

Wydawał się zbyt inteligentny jak na to środowisko. 

MoŜe  teŜ  zbyt  przystojny?  Nawet  ja,  która  czułam  słabość  do  blondynów  w  typie 

Arnego,  musiałam  to  przyznać.  Scott  Hollinger  miał  ciemne,  falujące  włosy,  szare  oczy  o 

background image

przenikliwym spojrzeniu i wraŜliwe usta? Wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat. AŜ biła od 

niego  pewność  siebie,  stanowczość  i  doświadczenie.  Był  dojrzałym  człowiekiem, 

niebezpiecznym jako wróg i... pamiętam, Ŝe przez chwilę zastanawiałam się, jaki by był jako 

przyjaciel. 

Tak  się  złoŜyło,  Ŝe  zaczęliśmy  ze  sobą  rozmawiać.  Moje  pierwsze  wraŜenie 

potwierdziło  się  zaskakująco  dokładnie.  Okazał  się  niesamowicie  inteligentny.  Ja,  która 

uwielbiałam  popisywać  się  swoim  wysokim  ilorazem  -  tak,  byłam  wtedy  aŜ  tak  dziecinna  - 

nagle  poczułam  się  jak  niedouczone  zero.  ZaŜenowana,  podkuliłam  nogi  w  zniszczonych 

butach i śmiejąc się przepraszająco, starałam się zatrzeć złe wraŜenie. Niezbyt mi się to udało, 

a  rozmowa  potoczyła  się  w  takim  tempie  i  zeszła  na  takie  tory,  Ŝe  zupełnie  jej  nie 

kontrolowałam. 

Mimo  Ŝe  czułam  się  przy  Scotcie  skrępowana,  jakoś  musiał  mnie  zauwaŜyć,  bo 

odprowadził mnie do domu. Podczas tego nocnego spaceru powiedział mi, Ŝe mógłby dostać 

wspaniałą pracę za granicą, gdyby tylko był Ŝonaty. A nie był. I nie znał Ŝadnej dziewczyny, z 

którą mógłby się tak nagle oŜenić. Zresztą w ogóle nie chciał się Ŝenić. 

Scott uznał temat za zakończony, ja jednak uwaŜałam inaczej. 

- JeŜeli chcesz, oŜeń się ze mną - rzuciłam lekkim tonem. - Od razu po ślubie moŜesz 

o  mnie  zapomnieć.  Wiesz,  nocuję  kątem  u  róŜnych  znajomych.  Jako  męŜatka  mogłabym 

wynająć mieszkanie, bo gospodarze nie lubią wolnych ptaków. 

Scott Hollinger stanął jak wryty. 

- To mogłoby się udać - zaczął z wahaniem. - Nic do siebie nie czujemy. śadne z nas 

nie chce wiązać się małŜeństwem, lecz tylko potrzebuje aktu ślubu... - Przygryzł dolną wargę. 

- Nie, nie mogę ci czegoś takiego zrobić - powiedział powoli. 

- AleŜ to tylko przygoda - zaprotestowałam. - Uwielbiam przygody! 

Kontrakt spisaliśmy na ławce w parku. Ślub postanowiliśmy wziąć jak najszybciej. O 

Ŝ

adnym poŜyciu małŜeńskim rzecz jasna nie było mowy. Scott zadzwonił w środku nocy do 

swego przyjaciela, adwokata, który obiecał zająć się stroną praktyczną tego przedsięwzięcia. 

Gdy  juŜ  to  będzie  moŜliwe,  przeprowadzi  dyskretny  rozwód.  Całą  winę  weźmie  na  siebie 

Scott i... nie zobaczymy się więcej. 

- MoŜe chcesz coś za to? - spytał. - Jakieś pieniądze? 

Niemal zasztyletowałam go spojrzeniem. 

- Pieniądze - prychnęłam wzgardliwie. - Nie obraŜaj mnie. Szukam tylko mieszkania, 

nic więcej mnie nie interesuje. Czy wyglądam na łowcę posagów? 

Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a jego uśmiech trudno byłoby opisać. 

background image

- Nie - rzucił, a ja, nie wiedzieć czemu,  poczułam się zawiedziona, jakby mnie jakoś 

obraził. 

- A poza tym - dodałam - szukasz przecieŜ pracy, więc pewnie sam nie masz pieniędzy 

na zbyciu. 

Scott Hollinger jakby się zakrztusił i tylko coś mruknął pod nosem. 

Wszystko  zostało  załatwione  dokładnie  według  planu,  a  przede  wszystkim  -  bez 

rozgłosu. 

ś

adnego z nas nie interesowało kontynuowanie znajomości. Spotykaliśmy się, gdy to 

było niezbędne do dopełnienia jakichś formalności. Pamiętam, jak obojętna i chłodna czułam 

się w dniu, który, jak mówią, jest najwaŜniejszy w Ŝyciu kobiety. Oczywiście, zmieniłam mój 

zwykły  strój  na  jakiś  elegancki  kostium.  O  dziwo,  znalazłam  takowy  w  mojej  mało 

urozmaiconej garderobie. Widać mama wysłała mi go razem z innymi rzeczami po wyjeździe 

z domu. 

Scott  ujął  mnie  przepisowo  pod  ramię,  gdy  weszliśmy  do  sali,  w  której  w  sposób 

właściwy  odpowiedzieliśmy  na  zadane  pytania  i  podpisaliśmy  właściwe  dokumenty.  Jako 

ś

wiadkowie  wystąpiła  para  urzędników.  I  juŜ  było  po  wszystkim!  Nawet  nie  zawracaliśmy 

sobie głowy tradycyjnym pocałunkiem. 

Po  wyjściu  z  ratusza  zatrzymaliśmy  się  z  wahaniem.  śadne  z  nas  nie  wiedziało,  co 

dalej  robić.  Podszedł  wtedy  do  Scotta  męŜczyzna  wyglądający  na  szofera  i  poprosił  o 

rozmowę. Przeprosili mnie i odeszli na bok. 

Zostałam  na  miejscu,  czując  się  ciut  niezręcznie.  Zwróciłam  jednak  uwagę  na 

młodego człowieka na motocyklu, który wydawał się być niezwykle zainteresowany Scottem 

i  jego  rozmówcą.  Udawał,  Ŝe  poprawia  coś  przy  pojeździe,  jednak  uwagę  koncentrował  na 

obu męŜczyznach. 

Był  niewysoki,  ciemnowłosy  i  miał  wysuniętą  dolną  szczękę.  Gdy  zauwaŜył,  Ŝe  na 

niego patrzę, odwrócił się szybko. 

Scott powrócił wyraźnie czymś zmartwiony. 

- Muszę juŜ iść, Synnøve - powiedział. - Pewnie się nie spotkamy, więc chciałbym się 

poŜegnać i podziękować. Dostaniesz dokumenty rozwodowe od mojego przyjaciela, jak tylko 

stanie się to moŜliwe. Jeśli mi się uda, zadzwonię do ciebie wieczorem. MoŜe powinniśmy to 

jakoś uczcić, ale z drugiej strony... po co pogłębiać tę znajomość? 

Zgodziłam  się  z  nim,  choć  dopiero  wtedy  zauwaŜyłam,  jak  przystojnego  i 

interesującego  męŜa  miałam  przez  te  dwie  minuty.  Wkrótce  oddalił  się  razem  z  szoferem. 

Gdy wsiedli do samochodu i ruszyli, motocykl pojechał za nimi. 

background image

Zostałam  tam,  tak  świeŜo  poślubiona,  jak  tylko  moŜliwe,  i...  wcale  nie  czułam  się 

zamęŜna. 

Bukiet ślubny cisnęłam do pierwszego napotkanego kosza. 

Epizod  ze  Scottem  bardzo  szybko  wyrzuciłam  z  pamięci,  bowiem  kilka  miesięcy 

później zaszło w moim Ŝyciu coś bardzo waŜnego. 

Pewnego wieczoru śpiewałam ballady w jednym z lepszych lokali. Włosy, ufarbowane 

na heban, opadały mi aŜ na oczy. Ubrana na czarno, grałam na ogromnej gitarze. Po występie 

wycofałam  się  do  garderoby  i  starałam  się  opanować  nerwy.  Zapukano  wtedy  do  mnie  z 

wiadomością, Ŝe chciałby się ze mną widzieć jakiś męŜczyzna. 

Kontrakt,  pomyślałam  natychmiast,  podniecona.  Zostałam  odkryta!  Wreszcie  będę 

mogła zdobyć Arnego! 

Bo  chyba  juŜ  wspominałam,  Ŝe  nie  udało  mi  się  o  nim  zapomnieć.  Był  miłością 

mojego Ŝycia, a ja musiałam zostać naprawdę kimś, aby mieć nadzieję, Ŝe on spojrzy w moim 

kierunku. 

Ale  to  nie  był  Ŝaden  kontrakt...  O,  nie, to  było  coś  znacznie  lepszego!  Do  garderoby 

wkroczył Arne Møller we własnej osobie. 

Aby ukryć rumieniec wypełzający na policzki, pochyliłam się, udając, Ŝe stroję gitarę. 

Wreszcie podniosłam głowę i spytałam: 

- Pan chciał ze mną rozmawiać? 

Roześmiał się. 

A ja mogłam tylko błagać serce, aby nadal biło. Był tysiąc razy bardziej pociągający, 

niŜ go zapamiętałam. 

-  Synnøve  Berge  -  powiedział  z  uśmiechem.  -  KtóŜ  mógłby  przypuszczać!  Ta  mała 

łobuziara! Tylko dlaczego ukrywasz takie ładne oczy pod czarną grzywą? 

Ładne  oczy?  Tego  jeszcze  nigdy  nie  słyszałam!  Owszem,  ktoś  utrzymywał,  Ŝe 

błyszczały  ciekawością  Ŝycia...  a  ktoś  inny  mówił  nawet,  Ŝe  są  jak  natchnione.  Ale  Ŝeby 

ładne?  Zerknęłam  szybko  w  lustro  na  ścianie.  Nie  mogłam  uwierzyć,  Ŝe  sam  Arne  Møller 

mógłby uwaŜać, Ŝe moje oczy są ładne. 

- Przepraszam, ale... 

Przerwał mi: 

-  Nie  mów  tylko,  Ŝe  mnie  nie  poznajesz  -  zaśmiał  się.  -  Tak  usilnie  podrywany  nie 

byłem  ani  wcześniej, ani  potem.  PrzecieŜ  miałem  pełzać  na  kolanach  z  błaganiem,  Ŝebyś  za 

mnie wyszła, nie pamiętasz? A widzę, Ŝe rzeczywiście pracujesz nad osiągnięciem sukcesu i 

sławy. Poza tym znalazłem dla ciebie pracę. 

background image

- Tak? 

- Mogłabyś być syreną przybrzeŜną! Z tym głosem jak sygnał przeciwmgielny... 

Tego juŜ za wiele, pomyślałam. 

- A, juŜ wiem, kim jesteś - zaczęłam słodko. - Arne... Arne... nazwiska nie pamiętam. 

Wybacz, Ŝe cię od razu nie poznałam, ale... cóŜ, przytyłeś trochę i włosy ci się przerzedziły... 

To  nie  była  prawda,  ale  z  zadowoleniem  zauwaŜyłam,  Ŝe  uśmiech  zamarł  mu  na 

ustach. Przejechał szybko dłonią po włosach. 

Jednocześnie  poczułam  silniej  niŜ  kiedykolwiek,  Ŝe  naprawdę  go  kocham.  Z 

zachwytem graniczącym z bólem patrzyłam na niego, wysokiego i przystojnego, z tymi jego 

piwnymi  oczami  i  jasnymi  włosami  -  kombinacją  wręcz  nie  do  odparcia  -  i  uśmiechem,  od 

którego  topniało  mi  serce.  Jednak  to nadal on miał  przewagę.  Chciałam  zranić  go  naprawdę 

głęboko  za  te  moje  wszystkie  samotne,  przepełnione  tęsknotą  wieczory,  za  te  wszystkie 

marzenia,  którymi  się  nie  przejmował...  Ach,  Ŝeby  tak  się  teraz  we  mnie  zakochał... 

Mogłabym mu dać kosza! 

Ale pewnie nigdy bym tego nie zrobiła, pomyślałam pokornie. 

- Czym się teraz zajmujesz? - spytałam obojętnie. 

- Teraz? Właśnie stoję tu i patrzę na ciebie... 

- Niezbyt inteligentna odpowiedź - prychnęłam. 

Raczej mu się to nie spodobało. 

- Mam własną firmę - wyjaśnił z lekką irytacją. - Ale, ale, Synnøve... Zainteresowałaś 

mnie. Patrzyłem na ciebie, gdy śpiewałaś. Jak na twoje moŜliwości ubierasz się paskudnie... 

Pozwól, Ŝe zajmę się tobą i zrobię z ciebie damę! 

Zerknęłam na niego podejrzliwie. 

- CzyŜbyś cierpiał na kompleks Pigmaliona? - spytałam. - Czuję się całkiem dobrze w 

moich paskudnych ciuchach, wiesz? 

Nie robiło to na nim Ŝadnego wraŜenia. Wcale mnie nie słuchał. Odgarnął moje włosy 

i  przyglądał  mi  się  z  głową  przechyloną  na  bok.  Ze  złością  stwierdziłam,  Ŝe  podoba  mi  się 

jego dotyk. 

-  Synnøve  -  powiedział  powoli  -  pozwól,  Ŝe  cię  zaproszę  jutro  na  obiad.  Będziemy 

mogli porozmawiać. 

Spowodował  tylko  mój  wybuch.  Krzyczałam, Ŝe  moŜe  dać  sobie  spokój,  bo  i  tak  się 

nie podporządkuję jego ograniczonemu mieszczańskiemu smakowi! 

Ale oczywiście poszłam na ten obiad. 

Z  początku  sprzeciwiałam  się  wszystkiemu,  co  mówił  Arne,  protestowałam  zarówno 

background image

przeciw  jego  propozycjom,  jak  i  rozkazom.  Miał  jednak  takie  szczególne,  lekko  pogardliwe 

spojrzenie,  które  mnie  dobijało.  A  moŜe  to  jego  wyjątkowa  oszczędność  w  prawieniu 

komplementów  złamała  mój  opór?  Umierałam  z  chęci  usłyszenia  jakiegoś  słowa  uznania, 

więc kiedy wreszcie po dniach wypełnionych sarkastycznymi uwagami powiedział: „dobrze, 

Synnøve!” albo „nieźle w tym wyglądasz”... Tak, poczułam, Ŝe mogłabym za niego umrzeć. 

Wysłał  mnie  do  fryzjera,  gdzie  obcięto  moje  długie  włosy  i  przywrócono  ich  naturalny 

odcień. Zmusił mnie do poŜegnania się z dŜinsami. Dawał mi rady dotyczące wszystkiego: od 

sposobu ubierania się do zachowania. No i, przynajmniej od strony zewnętrznej, udało mu się 

zrobić ze mnie damę. 

W pewnym stopniu miał rację - to wspaniale być podziwianą i szanowaną, nie mówiąc 

juŜ  o  tym,  Ŝe  ktoś  się  wreszcie  mną  zaopiekował.  Tego  jeszcze  nigdy  nie  doświadczyłam. 

Byłam upojona okazywanym mi zainteresowaniem, chętna jak szczeniak do wprawiania go w 

dobry  nastrój.  Arne  był  silny  -  trzeba  przyznać,  Ŝe  na  pewno  psychicznie.  Nie  wiem,  czy  o 

jego muskułach dałoby się powiedzieć to samo... 

Spytałam  raz,  dlaczego  on,  tak  pociągający  męŜczyzna,  nie  ma  dziewczyny. 

Odpowiedział, Ŝe zerwał zaręczyny tuŜ przed spotkaniem mnie. 

- Teraz jestem z tego zadowolony - dorzucił. 

Po raz pierwszy dał do zrozumienia,  Ŝe jego stosunek do mnie ma charakter inny niŜ 

ojcowski. Pamiętam, Ŝe ze wzruszenia długo nie mogłam wydusić słowa. 

W  miarę  upływu  czasu  zaczęłam  się  orientować,  Ŝe  Arne  to  nie  byle  kto.  W 

zdumiewającym  tempie  zbudował  własną  firmę  zaraz  po  tym,  jak  z  rekordową  szybkością 

wspiął się w górę w innej. Wiele podróŜował i nigdy nie musiał jadać w barach mlecznych ani 

liczyć się z groszem. 

Powoli zmieniał równieŜ moje poglądy i myśli. Krąg jego znajomych, ludzi bogatych i 

z towarzystwa, stawał się moim, jakkolwiek dziwne mogłoby się to wydawać. Nazywał mnie 

swoim  brzydkim  kaczątkiem,  dając  do  zrozumienia,  Ŝe  kiedyś  zmienię  się  w  łabędzia. 

Zainteresowanie, jakie mi okazywał, stawało się coraz głębsze. 

Jednak  mimo  to  zaskoczył  mnie,  gdy  pewnego  dnia  spojrzał  na  mnie  z  czułością, 

niemal nieśmiało, i powiedział, ujmując moją twarz w swoje dłonie: 

-  Nie  jesteś  sławna  na  cały  świat,  Synnøve,  ale  poddaję  się.  Wygrałaś.  Padam  na 

kolana i błagam, abyś za mnie wyszła. 

Jakimś cudem udało mi się wydobyć niepewne „tak”. 

Tak oto w zarysie przedstawia się moja przeszłość. 

Teraz  zacznie  się  właściwa  akcja.  I  uwaŜam,  Ŝe  albo  w  tym  momencie  wyŜej 

background image

wspomniane  przeznaczenie  wypiło  o  kilka  kieliszków  za  duŜo,  gdy  rysowało  dalszą  drogę 

mego  Ŝycia,  albo  teŜ  wszystko,  co  mnie  spotkało,  było  dziełem  splotu  bardzo 

nieprawdopodobnych przypadków. 

background image

ROZDZIAŁ II 

Wracaliśmy  z  obiadu  rodzinnego.  Arne  został  przedstawiony  moim  najbliŜszym, 

których akurat dzisiaj było zdumiewająco duŜo. Zatrzymał samochód na czerwonym świetle i 

zaśmiał się z ulgą. 

- Myślę, Ŝe spodobałem im się, Synnøve - powiedział z zadowoleniem. 

-  Spodobałeś  się?  Byli  zachwyceni!  Mówiłam  przecieŜ,  Ŝe  wszystko  pójdzie  jak  z 

płatka  i  Ŝe  nie  masz  powodu  się  przejmować.  Wszystkim  tak  ulŜyło,  Ŝe  rodzinne  „enfant 

terrible” wreszcie się ustatkuje, Ŝe zaakceptowaliby kaŜdego! 

Uśmiech Arnego nieco zbladł i dlatego dodałam pospiesznie: 

-  No  i  sam  pomyśl,  jak  bardzo  musieli  się  ucieszyć,  gdy  zobaczyli  ciebie.  Dojrzały, 

solidny, robiący karierę, no i jakŜe przystojny... 

- Dzięki, dzięki, juŜ wystarczy - zaśmiał się, lecz zarówno głos, jak i mina zdradzały, 

Ŝ

e docenił komplementy. 

Ruszyliśmy z miejsca. 

- Słuchaj - rzucił - ten dywan, który wybrałaś... Najlepiej będzie, jeśli go wymienisz. 

Ma tak intensywne kolory, Ŝe psuje całość. 

- Ale... - zaczęłam, lecz zaraz umilkłam, wiedząc, Ŝe to na nic się nie zda. A tak mi się 

podobał!  Kupiłam  go  za  własne  pieniądze  jako  niespodziankę  dla  Arnego.  Zebrałam  resztki 

odwagi i powiedziałam mu o tym. 

-  Oczywiście,  kochanie  -  uśmiechnął  się  przyjaźnie.  -  Sam  dywan  jest  świetny, 

doceniłem twój prezent. On po prostu nie pasuje do tego mieszkania. Wybierzesz nowy sama, 

zgodnie  z  twoim  smakiem,  tylko  nieco  bardziej  dyskretny.  MoŜe  bardziej  w  tonie 

niebieskozielonym, będzie wtedy pasował do kanapy. 

- Dobrze, Arne - odrzekłam potulnie. 

Z pewnością znał się lepiej ode mnie na gustownych zestawieniach kolorystycznych. 

Znał się przecieŜ na wszystkim, moŜna było mu zaufać. 

Dojechaliśmy juŜ do miasta. Zamierzaliśmy udać się na plebanię i dać na zapowiedzi. 

Później miałam zobaczyć wreszcie to mieszkanie, które załatwił Arne. Wiedziałam tylko, Ŝe 

znajduje  się  w  świetnie  połoŜonych  blokach  na  przedmieściach  miasta,  Ŝe  są  tam  zsypy  i 

place zabaw, Ŝe ma mały balkon i wszystkie wygody. 

Nie wiem, skąd wzięło się we mnie nagle poczucie, Ŝe zostałam skrępowana kaftanem 

bezpieczeństwa. MoŜe z powodu tego dywanu, jedynej rzeczy, którą sama wybrałam, a którą 

background image

Arne polecił mi wymienić na bardziej dyskretną w kolorach? A moŜe to była reakcja na obiad 

u  moich  rodziców,  na  spojrzenia  wysyłane  mi  przez  Arnego,  gdy,  jak  za  dawnych  czasów, 

zrzuciłam pantofle i zwinęłam się w rogu kanapy? 

Na  plebanii  musieliśmy  zaczekać,  gdyŜ  urzędnik  zniknął  w  sąsiednim  pokoju. 

Siedzieliśmy z Arnem na twardej ławce, trzymając się za ręce. Oczy płonęły mi napięciem i 

oczekiwaniem.  Czułam  się  jak  dama  w  błękitnym  letnim  kostiumie  kupionym  mi  przez 

Arnego na tę właśnie okazję. 

Urzędnik wyszedł do nas z grubą księgą w dłoniach. Miał zakłopotany wyraz twarzy. 

-  Czy  pani  jest  tą  Synnøve  Berge,  która  jest  tutaj  wymieniona?  -  pokazał  palcem 

miejsce w księdze. 

Przeczytałam. 

- Tak, oczywiście, to ja - odpowiedziałam. 

-  W  takim  razie  nie  rozumiem...  Jak  moŜe  pani  dawać  w  ogóle  na  zapowiedzi? 

PrzecieŜ jest pani męŜatką! 

- Co takiego? - wyjąkał Arne, zaskoczony. 

Czułam, jak spływa na mnie lodowaty chłód... a zarazem płonie mi głowa. 

- Nie, nie jestem - wyrzekłam powoli. - To jakaś pomyłka. 

-  Ale  tutaj  jest  wyraźnie  napisane,  Ŝe  wzięła  pani  ślub  dwudziestego  trzeciego 

kwietnia dwa lata temu... ze Scottem Hollingerem. CzyŜ nie tak? 

- No tak... - przyznałam zmieszana - tak było, ale ślub został wkrótce uniewaŜniony. 

Urzędnik przerzucił kilka stron. 

-  Nic  tu  o  tym  nie  wspomniano  -  stwierdził.  -  Czy  moŜe  pani  pokazać  dowód 

uniewaŜnienia małŜeństwa? 

- Nie... teraz nie mam, ale mogę się o niego postarać. 

- Tak, tak będzie najlepiej. Potem moŜe pani tutaj wrócić. 

Nie pamiętam, w jaki sposób udało mi się dotrzeć do drzwi. Arne długo nic nie mówił. 

Dopiero na schodach odzyskał głos. 

-  Nie  chciałem  tam  zaczynać  dyskusji  -  oświadczył.  -  Ale  szczerze,  Synnøve,  co  to 

wszystko ma znaczyć? Dlaczego zataiłaś, Ŝe jesteś męŜatką?! 

Wyczuwałam, Ŝe jest bardzo zdenerwowany. 

- O, to nic takiego - odrzekłam swoim dawnym, lekkim tonem. - To nic nie znaczyło 

ani  dla  mnie,  ani  dla  niego,  więc  nie  widziałam  powodów,  aby  ci  o  tym  wspominać.  Poza 

tym, zapomniałam o całej sprawie. 

-  Nie  chciałaś  o  tym  wspominać?  -  powtórzył  Arne  gorzko.  -  Chodź,  pójdziemy  na 

background image

chwilę do parku, bo jeszcze ludzie pomyślą, Ŝe robimy sceny. No, mów wszystko! 

- Ale ja juŜ powiedziałam wszystko! - broniłam się. - To naprawdę nic nie znaczyło. 

Prawie  go  nie  znałam.  Spotkaliśmy  się  zupełnie  przypadkiem.  Okazało  się,  Ŝe  tylko  jako 

człowiek  Ŝonaty  miał  szansę  dostać  dobrą  pracę,  a  ja  musiałam  być  zamęŜna,  aby  móc 

wynająć to mieszkanie, którego tak nie lubisz. No i zawarliśmy małŜeństwo na niby! Zostało 

rozwiązane wkrótce potem, tak się umówiliśmy. 

Arne  wyglądał,  jakby  miał  za  chwilę  wybuchnąć,  ale,  jak  zwykle,  trzymał  się  w 

ryzach. Odznaczał się naprawdę niezwykłym opanowaniem. 

- Nie powiedziałaś mi o tym - wydusił z wyrzutem. - Wiedziałaś przecieŜ, jak bardzo 

chciałem mieć nieskalaną Ŝonę, zasługującą na białą suknię ślubną. A tu nagle okazuje się, Ŝe 

jest ktoś, kto juŜ pewnie wszystko zepsuł... 

-  Czekaj  -  przerwałam  mu  oburzona.  -  Jak  moŜesz  coś  takiego  mówić?!  PrzecieŜ 

dałam ci słowo, Ŝe będziesz dla mnie pierwszy. Czy to nie wystarczy? 

Zacisnął mocno usta; od razu wyglądał na dwadzieścia lat starszego. 

- I chcesz, Ŝebym nadal w to wierzył? Zostałaś przecieŜ jego Ŝoną! 

Wreszcie wybuchnęłam: 

-  PoŜegnaliśmy  się  ze  Scottem  przed  ratuszem!  Od  tamtej  pory  nie  widziałam  nawet 

czubka jego nosa! Jego przyjaciel, adwokat, zaraz zaczął załatwiać rozwód. 

Arne odetchnął głęboko. 

-  Mówiłaś,  Ŝe  masz  papiery  rozwodowe.  Najlepiej  będzie,  jeŜeli  je  szybko  tu 

dostarczysz. 

Czułam, Ŝe jest dotknięty do Ŝywego. Zdawałam sobie sprawę, Ŝe nie będzie walczył, 

jeśli  tylko  coś  z  mojej  szalonej  przeszłości  stanie  na  drodze  naszego  małŜeństwa.  Arne  nie 

tolerował lekkomyślności. 

-  Nigdy  nie  dostałam  Ŝadnego  dokumentu  -  wyjaśniłam  drŜącym  głosem  -  ale  wiem, 

jak  nazywa  się  jego  adwokat.  Właśnie  do  niego  chciałam  pójść,  na  pewno  da  mi  ten  akt 

rozwodu. 

Arne westchnął. 

- Synnøve - powiedział - to szczyt niefrasobliwości! Jak moŜna być tak nierozsądnym? 

Zapomnieć, Ŝe się brało ślub? No i w taki sposób, bez sensu ani uczucia. Co to w ogóle był za 

typek? 

- Taki jakiś... łowca przygód. 

-  No  tak,  tego  się  moŜna  było  po  tobie  spodziewać  -  skomentował  zgryźliwie.  - 

Odprowadzę cię teraz do tego adwokata, Ŝebyś jeszcze nie pogorszyła sprawy. 

background image

- Dobrze, Arne - szepnęłam pokornie. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Pierwszy cios otrzymaliśmy zaraz po wkroczeniu do kancelarii adwokata. Sekretarka, 

młoda, piękna jak modelka kobieta o purpurowych włosach poinformowała nas mianowicie, 

Ŝ

e spotkanie z adwokatem Trygve Torem nie jest moŜliwe, jako Ŝe znajduje się on obecnie w 

Anglii. 

- Czy ma pani pełnomocnictwo w przypadku spraw naglących? 

- ZaleŜy, czego dotyczą - brzmiała pełna rezerwy odpowiedź. 

-  Czy  moŜe  pani  sprawdzić,  czy  adwokat  Tor  pomagał  w  przeprowadzeniu  rozwodu 

pomiędzy Scottem Hollingerem i Synnøve Berge w kwietniu lub maju dwa lata temu? 

Chłodne spojrzenie jej zielonych oczu stało się lodowate. 

- Obowiązuje nas tajemnica zawodowa - rzuciła krótko. 

Arne poczerwieniał. 

- Proszę wybaczyć, nieco się pospieszyłem - powiedział. - To jest Synnøve Berge. 

Pozostało mi tylko wyjaśnić do końca tę nieszczęsną sprawę. 

Sekretarka popatrzyła na nas z niedowierzaniem. 

-  To  zastanawiające,  Ŝe  pytają  państwo  właśnie  o  Scotta  Hollingera.  Adwokat  Tor 

wspominał przed wyjazdem, Ŝe juŜ dawno nie miał od niego wiadomości... 

- Tak? - przerwałam jej. - Od jak dawna? 

-  Tego  nie  wiem  -  odparła  piękność  -  ale  pamiętam  dobrze,  jak  to  było  z  tym 

rozwodem... 

- Jak? - spytaliśmy chciwie. 

-  Scott  Hollinger  nigdy  czegoś  takiego  nie  załatwiał.  Wiem,  poniewaŜ  adwokat  Tor 

Ŝ

artował  często  właśnie  na  ten  temat...  Ŝe  Scott  nadal jest  uwięziony  w  tej  klatce,  poniewaŜ 

nigdy nie wystąpił o rozwód. 

Patrzyłam na nią przez długą chwilę. 

- Znaczy to, Ŝe wciąŜ jestem męŜatką? - wykrztusiłam w końcu. 

- Tak, na to wygląda. 

- Wnoszę więc o rozwód tu i teraz! 

Zaśmiała się tylko. 

-  Nie  mogę  pani  w  tym  pomóc  -  rzuciła.  -  Do  tego  potrzebny  jest  jednak  adwokat... 

oraz Scott Hollinger. 

- CzyŜ pani nie rozumie? - wykrzyknęłam zdesperowana. - Za miesiąc mam wyjść za 

background image

mąŜ za... 

Para oczu wpatrywała się we mnie chłodno. 

-  Przepraszam  -  powiedziałam  cicho.  -  Czy  jest  moŜliwe  uzyskanie  adresu  Scotta 

Hollingera? Oraz informacji o miejscu pobytu adwokata Tora w Anglii? 

-  Adwokat  Tor  miał  jechać  do  Amesbury  -  wyjaśniła  sekretarka,  nie  czyniąc  mnie  o 

wiele  mądrzejszą.  -  To  niedaleko  Salisbury.  Mieszkać  miał  w  zajeździe  „Niedźwiedź”,  ale 

wspominał  teŜ  o  przeniesieniu  się  do  „Odpoczynku  Wędrowca”,  który  leŜy  nieco  poza 

miastem. A jeśli chodzi o Scotta Hollingera... Mam tu jego adres, ale obawiam się, Ŝe jest juŜ 

nieaktualny. 

Arne zagwizdał, gdy usłyszał nazwę ulicy. 

- Wcale nieźle! Kim właściwie jest ten Scott Hollinger? 

Sekretarka szybko wróciła do dawnego, chłodnego i zniechęcającego tonu. 

-  Scott  Hollinger  jest  właścicielem  koncernu  „Kira”,  który  ma  oddziały  w  wielu 

krajach Europy, między innymi w Norwegii. Siedziba zarządu znajduje się w Anglii. 

- CzyŜby Scott był Anglikiem? - przerwałam. - Właściwie zdziwiło mnie trochę jego 

nazwisko, ale mówił tak dobrze po norwesku, Ŝe... 

Znów to chłodne spojrzenie. Na pewno uwaŜała, Ŝe dla przyzwoitości powinnam była 

wiedzieć nieco więcej o człowieku, za którego wyszłam. 

-  Poniekąd  tak  -  przyznała.  -  Jego  matka  była  Angielką.  To  po  jej  ojcu  odziedziczył 

koncern. Ale nie miał bynajmniej ochoty siedzieć na dyrektorskim fotelu. Przekazał wszystko 

bratu i zaczął szukać innej pracy. 

- Wie pani, gdzie? - wpadłam jej w słowo. 

-  Nie,  ale  mogę  sprawdzić.  Hollinger  był  przecieŜ  nie  tylko  przyjacielem  adwokata 

Tora, ale takŜe klientem. 

Przerzuciła  kilka  dokumentów  i  zakomunikowała,  Ŝe  Scott  otrzymał  pracę  w  duŜej 

firmie budowlanej w Ameryce Południowej. 

AŜ stęknęłam. Ameryka Południowa... 

-  MoŜe  się  pani  czegoś  dowie  bezpośrednio  u  nich  -  dodała  i  połoŜyła  karteczkę  z 

adresem. 

To nie było daleko. Obudziła się we mnie słaba nadzieja. 

Nagle odezwał się Arne: 

-  Musiał  więc  chyba  być  bogaty?  -  spytał,  a  ja  niemal  nie  poznałam  jego  głosu. 

Brzmiał tak... jakby pełen respektu... 

Sekretarka uśmiechnęła się. 

background image

- Jeden z najbogatszych ludzi w Anglii - odrzekła. - Multimilioner! 

- O BoŜe... - wyjąkałam. 

Arne nic nie powiedział, jakby odjęło mu mowę. Ale nagle chwycił mnie za ramię. 

- Dziękujemy pani bardzo za pomoc. Chodź, Synnøve - wychrypiał. 

Na ulicy pomaszerował do samochodu długimi krokami, nie czekając na mnie. 

-  To  się  mogło  przytrafić  tylko  jednemu  jedynemu  człowiekowi  na  całym  świecie: 

tobie  -  niemal  wysyczał  w  moim  kierunku.  -  śeby  wyjść  za  multimilionera,  nie  wiedząc  o 

tym! Mogłaś mieć juŜ masę pieniędzy, gdybyś tylko chciała... 

- Ale nie chciałam - ucięłam. - Nic mi nie jest winien, a na pieniądzach mi nie zaleŜy. 

- Ech - zirytował się Arne. 

- A teraz - powiedziałam, kiedy usiedliśmy w samochodzie - zaczynamy szukać Scotta 

Hollingera. 

PoniewaŜ  wspomniana  przez  sekretarkę  duŜa  firma  budowlana  miała  swoje  biura 

całkiem niedaleko, zaczęliśmy właśnie tam. Arne pomógł mi przy wysiadaniu z samochodu. 

Łatwo dało się zauwaŜyć, Ŝe był w bardzo złym humorze. 

-  Przez  to  musimy  odłoŜyć  ślub  -  rzucił  zirytowany.  -  Czy  wiesz,  co  to  oznacza? 

Wszyscy goście, których zaprosiliśmy, zamówiony lokal, mieszkanie... 

UwaŜałam,  Ŝe  mógł  jeszcze  wspomnieć,  iŜ  będzie  musiał  o  wiele  dłuŜej  czekać  na 

mnie, ale i tak rozumiałam dobrze, Ŝe czuł się oszukany. 

-  Strasznie  mi  przykro  -  wyszeptałam  tak  pokornie,  jak  tylko  mogłam.  -  Gdybym 

wiedziała,  Ŝe  spowoduję  tyle  zamieszania,  nigdy  bym  nie  zawierała  tego  nieszczęsnego 

małŜeństwa. 

- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej - rzucił Arne kwaśno. - Teraz powinnaś jak 

najszybciej odnaleźć tego gangstera, bo jak inaczej nazwać takiego typa, i natychmiast wziąć 

rozwód. No, a tutaj musisz poradzić sobie sama. Czekam w samochodzie. 

Gdy dostrzegł, Ŝe jestem niemal zdruzgotana, nieco dawnej czułości na powrót zjawiło 

się w jego spojrzeniu. 

- Ty mały łobuzie - powiedział niemal pieszczotliwie. - I tak nie moŜna ci się oprzeć. 

Czuję, Ŝe mógłbym ci wybaczyć chyba wszystko. 

Czy muszę dodawać, Ŝe świat naokoło mnie znów nabrał barw? W kaŜdym razie gdy 

Arne  był  niedaleko...  Niestety,  obowiązek  wzywał.  Onieśmielona,  popatrzyłam  na  stalowo  - 

szklany,  błyszczący  budynek  i  od  razu  nasunęło  mi  się  porównanie  z  jakimś  straszliwym 

potworem. A ja miałam tam pójść i upomnieć się o zaginionego człowieka... Przepraszam, o 

mojego zaginionego męŜa. 

background image

Szef działu personalnego był zdezorientowany. 

-  Dwa  lata  temu?  Scott  Hollinger...  Proszę  chwileczkę  zaczekać,  sprawdzę,  choć 

wiem,  Ŝe  obecnie  nie  mamy  nikogo  w  firmie  o  tym  nazwisku  ani  tu,  ani  w  Ameryce 

Południowej. 

Czekałam długo, aŜ wreszcie usłyszałam „tak”. 

- Tak, rzeczywiście - powiedział urzędnik - mamy tu coś. Scott Hollinger ubiegał się u 

nas o pracę kilka lat temu, zgadza się. Dostał tę pracę, gdy juŜ się oŜenił. Zatrudniamy tylko 

Ŝ

onatych,  rozumie  pani,  oni  mają  większe  poczucie  odpowiedzialności  niŜ  kawalerowie. 

Nasza  praca  nie  naleŜy  bynajmniej  do  bezpiecznych.  Ale  wygląda  na  to,  Ŝe  ów  Hollinger 

wycofał  podanie,  o,  tu  jest  notatka.  Dwudziestego  trzeciego  kwietnia  zadzwonił  do  nas  z 

informacją,  Ŝe  jednak  niestety  nie  moŜe  przyjąć  posady,  gdyŜ  coś  mu  stoi  na  przeszkodzie. 

Nic bliŜszego nie powiedział. 

Zerknął na mnie. 

- Niestety, bardziej nie mogę pani pomóc - rzekł przepraszająco. 

Westchnęłam.  Kolejna  szansa  została  przekreślona.  Wszystko  jakby  się  sprzysięgło 

przeciwko mnie. 

Zebrałam  się  w  sobie.  Był  jeszcze  adres  Scotta.  MoŜe  tam  coś  się  wyjaśni?  Miałam 

nadzieję, Ŝe nie będę musiała go szukać przez Czerwony KrzyŜ... 

Nie  chcieliśmy  jechać  na  miejsce,  postanowiliśmy  tylko  zadzwonić.  Po  wstępnych 

wyjaśnieniach słuchawkę przejęła jakaś starsza pani. 

- Scott Hollinger? Tak, pamiętam go - zabrzmiał miły głos - ale gdzie jest teraz, tego 

nie wiem. 

- Nie pozostawił Ŝadnego adresu? 

-  Nie,  wszystko  odbyło  się  bardzo  szybko.  Pewnego  dnia  wyszedł  i  juŜ  nie  wrócił. 

Kilka dni później zjawił się jakiś męŜczyzna i zabrał jego rzeczy. 

Przycisnęłam słuchawkę mocniej do ucha. 

- Kiedy dokładnie zniknął? 

- O, dawno. Ale, ale... powinnam to mieć gdzieś zapisane... przecieŜ prowadzę ksiąŜki 

meldunkowe... chwileczkę... 

Usłyszałam  oddalające  się  kroki.  Nie  pozostało  mi  nic  innego,  jak  tylko  stać  i 

przestępować z nogi na nogę. Wreszcie kroki zbliŜyły się. 

-  Halo?  Tak,  mam  to.  Wyszedł  dwudziestego  trzeciego  kwietnia  dwa  lata  temu  bez 

słowa wyjaśnienia. 

Mogłam  się  tego  domyślić...  Dzień  naszego  ślubu!  Ten  nieszczęsny  dzień,  o  którym 

background image

tak  starałam  się  zapomnieć!  Tak,  to  była  kara  za  lekkomyślność.  A  teraz  mogę  stracić 

Arnego! 

O,  nie,  tylko  nie  to!  Bez  niego  stałabym  się  zupełnie  bezradna.  Jeśli  jest  się 

zakochanym przez osiem czy dziesięć lat najwcześniejszej młodości i nagle obiekt zakochania 

wpada  w  ręce,  niemal  podany  na  tacy,  to  myśl  o  jego  utracie  jest  nie  do  zniesienia! 

Oczywiście, Arne jest surowy, lubi krytykować, ale właśnie takiego męŜczyzny potrzebuję. A 

czasem  potrafi  być  tak  czuły  i  delikatny,  Ŝe mnie  wzrusza  do  łez.  Nikt  mnie  dotychczas  nie 

traktował  z  takim  ciepłem  i  zainteresowaniem.  Synnøve  Berge  była  na  pewno  fajna,  dobrze 

się  z  nią  gadało  i  Ŝartowało,  ale  nikt  się  w  niej  nie  zakochiwał.  Do  tego  wybierano  inne 

dziewczyny, a nie taką upartą dziką kotkę. Nie, nie dałabym sobie rady bez Arnego... 

Niechętnie wróciłam do samochodu. 

- No? - mruknął Arne pytająco. 

Pokręciłam głową. 

- Znów pudło. Dokąd teraz? 

Pojechaliśmy do siedziby norweskiego oddziału koncernu „Kira”. 

- MoŜe ze mną wejdziesz? - poprosiłam. 

-  Wolę  nie  -  odpowiedział  Arne,  znów  odęty.  -  Sama  musisz  sobie  poradzić  w  tej 

aferze ze Scottem Hollingerem. 

Scott  Hollinger!  JakŜe  juŜ  nienawidziłam  tego  nazwiska!  Wydawało  mi  się,  Ŝe  jest 

jakimś... węgorzem, który wciąŜ wymyka mi się z rąk! 

Arne zatrzymał samochód. 

-  Niedaleko  jest  przyjemna  restauracja.  Zaczekam  tam  i  zamówię  dla  nas  obiad  No, 

idź juŜ. I postaraj się wrócić tym razem z jakąś dobrą wiadomością! 

Miałam zaszczyt rozmawiać z samym szefem. Dyrektor Nilsen miał zimne spojrzenie 

i duŜy brzuch. 

-  Scott  Hollinger?  Nie,  nie  jest  dyrektorem  generalnym  koncernu,  nigdy  zresztą  nim 

nie był. Po śmierci dziadka przekazał wszystko swojemu przyrodniemu bratu. 

Jedna rzecz mnie zastanowiła: Dlaczego mówił o nim tak nieprzyjaznym tonem? Nie 

lubił go? 

- Widocznie źle zrozumiałam - powiedziałam. - Chciałabym wiedzieć, gdzie mogę go 

teraz znaleźć. To dla mnie bardzo waŜne. 

Dyrektor Nilsen wzruszył ramionami. Odezwał się w końcu, nadal z rezerwą w głosie: 

- Nie chciał „zgnić w biurze”, jak to sam określał, więc ubiegał się o pracę w Ameryce 

Południowej, chyba w jakiejś firmie budowlanej. 

background image

- Kiedy? 

- Kilka lat temu. 

- Nie miał pan od niego od tego czasu wiadomości? 

- Nie! I nie było to zresztą potrzebne. 

Znów  mnie  zaskoczył.  Czułam,  Ŝe  pod  jego  pozornym  opanowaniem  wprost  kipi 

wściekłość. Ale dlaczego? Co się za tym kryło? 

- W takim razie nie będę dłuŜej zabierać panu czasu - powiedziałam, wstając. - Jeszcze 

tylko jedno pytanie: kiedy dokładnie wyjechał do Ameryki? 

-  Tego  nie  wiem.  Pamiętam  tylko,  kiedy  zakończył  tutaj  pracę.  Jego  dziadek  zmarł 

dwa  lata  temu,  w  lutym.  Był  bardzo  stary,  ale  pod  wieloma  względami  wspaniały.  JuŜ  na 

następnym  zebraniu  zarządu  zaproponowano,  aby  ktoś  inny  niŜ  Scott  Hollinger  objął 

stanowisko szefa. Wymieniano kilka nazwisk... 

W tym takŜe twoje, pomyślałam, wnioskując z jego spojrzenia. 

-  ...jednak  matka  Scotta  ostro  się  temu  sprzeciwiła  -  kontynuował.  -  Dla  niej  istniał 

tylko  jeden  przywódca:  Scott.  Jej  wniosek  został  zresztą  odrzucony  i  ustalono  datę  nowego 

zebrania. Pod koniec marca umarła na wylew do mózgu i wkrótce potem Scott dobrowolnie 

się wycofał. Postawił tylko jeden warunek: to stanowisko miał objąć jego przyrodni brat, Dag 

Hollinger. 

- Chwileczkę - przerwałam. - Jeśli nazywa się Dag Hollinger, to jak moŜe być synem 

córki starego dyrektora? 

- On i Scott mieli tego samego ojca, nie matkę. Dag jest o dobre kilka lat starszy. 

- Ale nie ma praw do dziedziczenia? 

Dyrektor Nilsen zesztywniał. 

-  Nie,  ale  jest  bardzo  kompetentnym  człowiekiem,  który  wiele  lat  przepracował  w 

koncernie. Scott Hollinger sam go polecił. 

-  No  tak.  Ale  to  jednak  Scott  dziedziczy  po  dziadku  i  tak  naprawdę  on  jest 

właścicielem koncernu? 

- Tak! 

Z  tonu  dyrektora  Nilsena  łatwo  moŜna  było  wywnioskować,  jak  bardzo  jest  z  tego 

niezadowolony. 

- Czyli - spytałam - kiedy ostatnio miał pan od niego wiadomość? 

Dyrektor Nilsen zadzwonił do sekretarki i polecił przynieść jakieś notatki. Przejrzał je, 

popatrzył na mnie i obwieścił: 

-  Scott  Hollinger  opuścił  ten  pokój  w  wielkiej  złości  po  południu  dwudziestego 

background image

drugiego kwietnia dwa lata temu. Obiecywał wszem i wobec, Ŝe juŜ nigdy nie będzie miał do 

czynienia  ani  z  nami,  ani  z  koncernem  „Kira”.  Od  tamtej  pory  nie  mieliśmy  od  niego 

wiadomości, oprócz... 

Zawahał się. 

We mnie zaś obudziła się nadzieja. 

- Tak, dyrektorze? Powiedział pan „oprócz”... 

Posłał mi mordercze spojrzenie, ale kontynuował: 

-  Rozumie  pani,  Scott  Hollinger  zdąŜył  zrobić  wiele  złego  dla  koncernu.  Mówił,  Ŝe 

jest  niewinny,  a  na  jego  usprawiedliwienie  moŜna  powiedzieć,  Ŝe  starał  się  to  później 

załagodzić za pośrednictwem swego adwokata. 

- Czy to było po dwudziestym drugim kwietnia? 

- Tak, adwokat skontaktował się z nami jakiś czas później w tym samym roku, ale nie 

mówił,  gdzie  jest  Scott.  Odnieśliśmy  zresztą  wraŜenie,  Ŝe  to  była  inicjatywa  tego  właśnie 

adwokata, który zresztą sam nie miał wiadomości od Hollingera. 

- Czy ten adwokat to Trygve Tor? 

- Zgadza się. Był teŜ najbliŜszym przyjacielem Hollingera, dlatego myślimy, Ŝe podjął 

działania na własną rękę, aby ratować jego honor. 

- Dziękuję bardzo! Nie będę więcej zabierać panu czasu. Jestem wdzięczna za pomoc - 

powiedziałam i wstałam. 

Opuszczając  pokój  miałam  wraŜenie,  Ŝe  całe  pomieszczenie  jest  aŜ  naładowane  tym 

specyficznym rodzajem strachu, który sprawia, Ŝe psy atakują człowieka, który się boi. MoŜe 

to  głupie  porównanie,  ale  wtedy  przyszło  mi  do  głowy.  Ja  na  pewno  nie  miałam  ochoty 

skakać do gardła temu Nilsenowi. 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Do  tej  pory  nie  zbliŜyłam  się  ani  na  milimetr  do  Scotta.  Miałam  co  prawda  niezły 

obraz jego przeszłości, ale to było wszystko. 

Gdy  schodziłam  ze  schodów,  uderzyła  mnie  następna  myśl:  czy  będę  umiała  go 

rozpoznać, jeśli się w końcu spotkamy? 

O,  tak!  odpowiedziałam  sobie.  Takiej  twarzy  i  tak  niezwykłej  osobowości  się  nie 

zapomina.  Zresztą  juŜ  chyba  wspominałam,  Ŝe  gdybym  raz  na  zawsze  nie  oddała  mojego 

serca  Arnemu,  nie  mogłabym  wykluczyć  moŜliwości  zakochania  się  w  Scotcie.  Jednak 

obawiam  się,  Ŝe  byłoby  to  trudne,  jego  charakter  wydawał  się  zbyt  podobny  do  mojego, 

abyśmy  mogli  wytrzymać  razem  przez  dłuŜszy  czas.  Przystanęłam  w  drzwiach  restauracji  i 

obserwowałam  Arnego.  Ach,  jak  bardzo  przypominał  Steve  McQueena,  mojego  ulubionego 

aktora... Próbowałam się przed tym bronić, mówiłam, Ŝe jestem za stara na takie zauroczenia 

gwiazdami  kina,  lecz  jednocześnie  miałam  pewność,  Ŝe  Arne  odznaczał  się  takimi  samymi 

cechami jak  McQueen w  filmach: silny,  pewny  siebie,  lecz  takŜe  czuły  i  rozumiejący  dusze 

kobiet. 

Arne  zamówił  wspaniały  obiad.  Byłam  juŜ  naprawdę  głodna.  Relacjonowałam  mu 

wydarzenia, ale on słuchał z roztargnieniem. 

- Arne - rzuciłam zniecierpliwiona - o czym myślisz? 

Odpowiedział po dłuŜszej chwili. 

- Synnøve... czy ten dyrektor... chyba Nilsen? Czy on nie wspominał, Ŝe to nie Scott 

kontaktował się z nimi poprzez adwokata, ale Ŝe to była inicjatywa samego Tora? 

- Tak, coś takiego mówił - przyznałam. 

-  Czyli  Ŝe  nikt  nie  widział  Scotta  Hollingera  po  dwudziestym  trzecim  kwietnia  dwa 

lata temu? 

- O ile zrozumiałam, nie. 

Arne przygryzł dolną wargę i zamyślił się. 

- No? - przynagliłam. 

Wziął mnie za rękę i długo patrzył w oczy. 

-  Synnøve,  nie  zrozum  mnie  źle,  ale  chyba  będzie  najlepiej,  jeśli  odłoŜymy  ślub  na 

jakiś czas... 

- Na ile? - spytałam szybko. 

- Na jeden rok! Bo nie przypuszczam, abyśmy musieli czekać aŜ osiem. 

background image

- Osiem lat?! - wykrzyknęłam na całą restaurację. - Oszalałeś? 

- Cicho - syknął, rozglądając się nerwowo. - Nie, powiedziałem przecieŜ, Ŝe to raczej 

nie będzie konieczne. Tylko rok! Pojmujesz chyba, Ŝe nie warto szukać tego Scotta. 

Wyrwałam mu swoją dłoń. 

- Nie wiem, o co ci chodzi, Arne. Co to właściwie za głupstwa? Nie chcesz się juŜ ze 

mną oŜenić? 

- Oczywiście, Ŝe chcę! Ale pomyśl sama przez chwilę. PrzecieŜ wszystko stanęło teraz 

w innym świetle! 

- Nie rozumiem... 

-  Ale  ja  rozumiem.  Zobacz,  jeŜeli  zaczniemy  szukać  tego  przeklętego  faceta  i  go 

znajdziemy, dostaniesz rozwód. 

- Tak, to jasne. 

- Ale gdybyśmy go nie znaleźli... albo nie szukali, co by się wtedy stało? 

- Będę jego Ŝoną juŜ na zawsze! I nigdy cię nie dostanę... 

Westchnął zniecierpliwiony. 

-  Postaraj  się  pomyśleć  bardziej  praktycznie,  Synnøve.  Jesteś  Ŝoną  zaginionego 

multimilionera... A co dzieje się po upływie kilku lat z zaginionymi osobami? 

- No, przypuszczam, Ŝe się je uznaje za zmarłe. 

- No właśnie - powiedział z ulgą Arne i oparł się wygodnie w fotelu. - Po dziesięciu 

latach, gdy znikają bez śladu. Tego faceta nikt nie widział od dwóch lat. Ale jest teŜ klauzula, 

Ŝ

e jeśli są podstawy do przypuszczeń, iŜ z jego zniknięciem związane były jakieś niepokojące 

wydarzenia, moŜe zostać uznany za zmarłego juŜ po trzech latach. Czyli za rok... 

Niby wszystko było jasne, ale wciąŜ nic nie rozumiałam. 

- No tak, ale co to ma z nami wspólnego? - spytałam. 

-  AleŜ  Synnøve,  pomyśl  tylko!  Jeśli  poczekamy,  odziedziczysz  majątek!  Cały 

koncern! 

Gdy milczałam, mówił dalej: 

- Czy nie warto trochę poczekać? 

-  Nie  chcę  czekać!  -  wykrzyknęłam  buntowniczo.  -  Chcę  za  ciebie  wyjść  teraz! 

Czekałam juŜ osiem lat. Następnych ośmiu po prostu nie wytrzymam! 

- AleŜ to nie będzie osiem lat! - pospieszył Arne z odpowiedzią. - MoŜemy to skrócić 

do jednego roku, jeśli zeznasz, Ŝe został uprowadzony spod ratusza siłą. 

Upierałam się jednak przy swoim i pokręciłam głową. 

- TakŜe jeden rok to za długo - stwierdziłam. - Ja nie chcę pieniędzy, chcę ciebie! 

background image

- AleŜ Synnøve, bądź rozsądna - rzucił zniecierpliwiony. - Nie odpowiadaj od razu tak 

kategorycznie. Dam ci pięć minut na zastanowienie się; nic nie mów, tylko przemyśl sprawę 

tak gruntownie, jak tylko potrafisz. 

Przez  te  pięć  minut  moje  myśli  przelatywały  niby  błyskawice,  a  ja  próbowałam 

znaleźć  wszystkie  za  i  przeciw.  Nie  ukrywam,  Ŝe  wizja  fortuny  była  kusząca.  Pieniądze  są 

przecieŜ potrzebne, a wyrzutów sumienia z powodu Scotta Hollingera nie musiałam w końcu 

mieć. 

- Pięć minut minęło! Nabrałam głęboko powietrza. 

- Nie - oświadczyłam. - Nie i jeszcze raz nie. To ostateczne! Czułabym się jak oszust, 

gdybym przyjęła te pieniądze. Ty znaczysz dla mnie o wiele więcej niŜ jakieś nędzne miliony. 

Arne przez chwilę wydawał się całkiem zrezygnowany. W końcu poddał się. 

-  Synnøve,  Synnøve  -  zaśmiał  się  i  ujął  mnie  za  rękę  przez  stół.  -  Sprawiłaś,  Ŝe 

poczułem się jak przestępca. Ale naprawdę, jesteś niesamowita. Zawsze uwaŜałem, Ŝe jesteś 

nieodpowiedzialna, a teraz nagle okazuje się, Ŝe masz jakieś przedziwne zasady... Nie, długo 

jeszcze będę cię poznawał, misiaczku. 

-  E,  nie  jestem  taka  niezwykła  -  zachichotałam  zakłopotana.  „Misiaczku”...  Nigdy 

mnie  tak  nie  nazywał,  a  juŜ  na  pewno  nie  publicznie.  Przy  ludziach  w  ogóle  nie  okazywał 

uczuć. 

Wydało mi się, Ŝe oczekuje, bym jeszcze coś dodała. 

- Mam tylko jedną zasadę, której staram się przestrzegać - rzekłam cicho. - „Rób, na 

co masz ochotę, byle nie zranić ani nie skrzywdzić nikogo”. 

-  No,  to  wyznajemy  taką  samą  zasadę!  -  wykrzyknął  Arne  podniecony.  -  Moja  jest 

niemal  dokładnie  taka  sama:  „Bierz,  ile  się  da,  aby  tylko  nikt  się  nie  dowiedział”.  Widzisz? 

To to samo. 

AŜ  mnie  zatkało  ze  zdziwienia;  „To  to  samo”,  powiedział.  Dla  mnie  róŜnica  była 

niebotyczna. Spojrzenie Arnego wyraźnie odtajało. 

-  śebyś  wiedziała,  jak  bardzo  cię  kocham,  Synnøve  -  wyrecytował  powoli  -  Mam 

nadzieję,  Ŝe  mi  wybaczysz  tę  głupią  propozycję.  Teraz  widzę,  jak  nędzna  musiała  ci  się 

wydawać. No i gdy sam się zastanowiłem... dla mnie rok oczekiwania teŜ byłby za długi. 

Mogłam  tylko  wysyłać  niechętne  myśli  do  ludzi  nas  otaczających.  Ach,  gdybyśmy 

byli sami! 

Po długiej nabrzmiałej miłością ciszy odezwał się Arne: 

- Co teraz robimy? 

- No... Adwokat Tor przebywa w jakimś zajeździe w pobliŜu Amesbury w Anglii i jest 

background image

to nieco za daleko. A Scott... 

-  No  właśnie,  Scott  -  przerwał  mi.  -  O  ile  rozumiem,  to  ty  widziałaś  go  ostatnia. 

Dwudziestego trzeciego kwietnia dwa lata temu, przed ratuszem. 

- Ten szofer musiał go widzieć później, to jasne. 

- Aha, ten, który chciał z nim rozmawiać. MoŜesz go opisać? 

- Nie, człowiek w mundurze jest dla mnie tylko mundurem, niczym innym. Tak jakby 

tracił osobowość. ChociaŜ... przypominał raczej prywatnego szofera. 

- Ha, prywatny szofer - prychnął Arne, chcąc zapewne okazać pogardę. Wyglądało to 

jednak bardziej na zazdrość. - Słyszałaś, o czym rozmawiali? 

- Ani słowa. 

Wykrzywił się. 

- No, to chyba juŜ wszystko - westchnął. 

- Czekaj! śe teŜ o tym nie pomyślałam! Miał przecieŜ samochód... 

- Pamiętasz go? 

- No tak! Był z tych luksusowych, no i... Arne! 

- Cicho, Synnøve. Uspokój się trochę. No, co tam? 

- Numery rejestracyjne - wyszeptałam - były zagraniczne. 

- Z jakiego kraju? 

-  Nie  wiem.  Widziałam  tylko  przód  samochodu.  Były  srebrnobiałe  na  czarnym  tle. 

Najpierw trzy litery, potem trzy cyfry. 

Arne zastanowił się. 

- Wygląda to na Anglię - rzekł. - Pamiętasz numery? 

-  Coś  ty,  to  było  dwa  lata  temu.  Ale  pamiętam,  Ŝe  patrzyłam  na  ten  samochód,  gdy 

rozmawiali. Miał śmieszną rejestrację, ale nie pamiętam, dlaczego... 

- Spróbuj - poprosił Arne. - Zacznij od liter. 

Myślałam, aŜ trzeszczało. 

- Miał Y w środku, tak! 

Jakoś przypomniałam sobie dwie pozostałe litery i Arne popędził do telefonu. 

-  Samochód jest  z  Salisbury  -  zakomunikował,  gdy  wrócił.  -  Nic  bliŜszego  nie  udało 

mi się uzyskać. 

Zagwizdałam cicho. 

- Stamtąd, dokąd pojechał adwokat Tor... To juŜ za duŜo jak na zbieg okoliczności. To 

przesądza sprawę. Nie mógłbyś pojechać, Arne? 

Pokręcił przecząco głową. 

background image

- To niestety niemoŜliwe. I tak juŜ wziąłem na dziś wolne. Ale jeŜeli ty chcesz jechać, 

nie przejmuj się pieniędzmi. Myślisz, Ŝe dasz sobie radę? 

-  Byłoby  fajnie  trochę  pojeździć.  Gdybym  tylko  wiedziała,  gdzie  szukać...  No  tak, 

adwokat Tor i te dwa zajazdy... jak się one nazywały? 

- „Niedźwiedź” i „Odpoczynek Wędrowca”. 

- Aha, zgadza się. Ale zaczekaj... Coś mi przyszło do głowy! 

Teraz ja popędziłam do telefonu. Wkrótce słyszałam głos dyrektora Nilsena. 

-  Przepraszam,  Ŝe  znowu  przeszkadzam  -  powiedziałam  -  ale  chciałabym  jeszcze 

wiedzieć, czy Scott Hollinger miał jakieś powiązania z Salisbury w Anglii? 

- Salisbury? Nic o tym mi nie wiadomo. 

- A moŜe z Amesbury? - nie poddawałam się. 

- Amesbury... coś mi ta nazwa mówi... A, oczywiście, jego matka miała tam letni dom. 

- Wie pan moŜe, gdzie dokładnie? 

-  Nie  znam,  niestety,  adresu.  Pamiętam  tylko,  Ŝe  wspominała  kiedyś,  iŜ  jedzenie 

dostarczano jej z zajazdu zwanego chyba „Odpoczynek Wędrowca”. 

- Dziękuję bardzo! - zawołałam radośnie i odłoŜyłam słuchawkę. 

background image

ROZDZIAŁ V 

Popołudniowe  słońce  stało  nisko  nad  wrzosowiskiem,  gdy  opuściłam  miły  pokój 

wynajęty w „Odpoczynku Wędrowca”. PodróŜ minęła dobrze, samolotem leciało się świetnie, 

bez  najmniejszych  trudności  odnalazłam  Amesbury  i  zajazd.  Zapytałam  od  razu  o  adwokata 

Tora,  no  i  oczywiście  odpowiedziano  mi,  Ŝe  mają  gościa  o  takim  nazwisku,  ale  obecnie 

niestety  jest  nieobecny.  Bardzo  dyskretnie  przepytałam  się  o  letni  domek  pani  Hollinger  i 

właśnie byłam w drodze do niego. 

Nie  chciałam  iść  prostą  drogą,  za  bardzo  rzucałabym  się  w  oczy.  Nie,  najpierw 

odbyłam  uczciwy  spacer  po  wrzosowisku.  Po  minięciu  kolejnych  wzniesień  roztoczył  się 

przede  mną  wspaniały  widok.  W  oddali  dostrzegłam  nawet  wieŜę  słynnej  katedry  w 

Salisbury.  Zerknąwszy  natomiast  w  lewo  przeŜyłam  szok,  gdy  zobaczyłam  ogromne, 

wspaniałe  formacje  kamienne.  Wydawało  mi  się,  Ŝe  powinnam  je  znać,  zwłaszcza  Ŝe 

widziałam  je  na  pocztówkach  w  zajeździe,  jednak  nie  mogłam  sobie  nic  przypomnieć. 

Postanowiłam obejrzeć je dokładniej w drodze powrotnej. 

Napis „droga prywatna” nie powstrzymał mnie. Chciałam tylko przyjrzeć się z bliska 

temu  domkowi  letniemu,  i  juŜ.  Najprościej  byłoby  odnaleźć  tu  ukrywającego  się  z  jakichś 

powodów  Scotta.  Ukrywającego  się,  ale  właściwie  przed  czym?  Tego  nie  wiedziałam,  ale 

dyrektor Nilsen wyraźnie dał do zrozumienia, Ŝe młody człowiek nie był bynajmniej aniołem. 

Musiał  mieć  coś  na  sumieniu.  „Zdołał  zrobić  wiele  złego  dla  koncernu”,  czyŜ  nie  tak  się 

wyraził? Ale co takiego mógł zrobić? 

Nagle  usłyszałam  energiczne  kroki  po  drugiej  stronie  Ŝywopłotu  i  zanim  zdąŜyłam 

podjąć decyzję, czy mam się schować, czy nie, zatrzymał się przede mną męŜczyzna, na oko 

czterdziestoletni.  Był  wysoki,  szczupły,  o  jasnobrązowych  oczach  i  lekko  siwiejących 

włosach.  Ubrany  jak  angielski  gentleman  i  najwyraźniej  zarówno  dobrze  wychowany,  jak  i 

wykształcony. Słychać to było wyraźnie w jego głosie, gdy spytał, pełen rezerwy: 

- Czy pani czegoś szuka? 

- Tak - odpowiedziałam, nie mając pomysłu na właściwą odpowiedź. - Chciałabym się 

zobaczyć ze Scottem Hollingerem. 

- Ze Scottem? - zdziwił się męŜczyzna. - Ale tu go nie ma. Jestem jego bratem. Dag 

Hollinger, MoŜe mógłbym pani pomóc? 

A więc to był ten przyrodni brat, który objął władzę nad całym koncernem „Kira”, ale 

nie dziedziczył niczego! Zdusiłam śmiech. Gdyby tylko wiedział, Ŝe jest moim szwagrem! 

background image

- Nazywam się Synnøve Berge - przedstawiłam się. - Muszę koniecznie skontaktować 

się  ze  Scottem.  Nie  mogę  podać  powodów,  dotyczą  bowiem  spraw  osobistych,  mam jednak 

nadzieję, Ŝe pan mi pomoŜe. Czy wie pan, gdzie mogę go spotkać? 

-  Właśnie  mi  się  wydawało,  Ŝe  jest  coś  znajomego  w  pani  akcencie  -  Dag  Hollinger 

przeszedł  na  norweski.  A  ja  tak  byłam  dumna  ze  swej  angielskiej  wymowy!  -  Jestem 

Norwegiem, nie ma potrzeby uŜywania obcego języka. Naprawdę chciałbym pani pomóc, ale 

niestety nie wiem, gdzie jest teraz Scott. Proszę jednak do środka, moŜemy porozmawiać. 

Z uśmiechem wskazał drogę do uroczego domku o dachu krytym słomą. Wnętrze było 

tak  typowo  angielskie,  jak  widzi  się  to  tylko  na  filmach,  pomyślałam.  Czuć  było  w  nim 

kobiecą  dłoń,  jakby  właścicielka  dopiero  co  wyszła.  Zaczęłam  się  zastanawiać,  jaka  mogła 

być matka Scotta. Miałam niemal pewność, Ŝe bym ją polubiła. 

-  Ten  domek  naleŜał  do  mojej  macochy,  Kiry  Hollinger  -  wyjaśnił  Dag.  -  Ja  tu 

przyjechałem na krótko. Jest pani przyjaciółką Scotta? 

Musiałam  się  szybko  zastanowić.  Jakiej  mógł  oczekiwać  odpowiedzi?  Wyglądał  na 

tak pełnego nadziei, Ŝe nie wahałam się. 

- Tak, jestem. 

Uśmiechnął się. 

- W takim razie, kiedy widziała go pani po raz ostatni? 

- Dokładnie dwudziestego trzeciego kwietnia dwa lata temu. 

Usiadł wygodnie w fotelu i w zamyśleniu przymknął oczy. 

- Czyli przed jego wyjazdem do Ameryki Południowej... 

- Nigdy tam nie pojechał - przerwałam mu. 

- Co takiego? - Dag Hollinger wyprostował się gwałtownie. - A dokąd pojechał, jeśli 

moŜna wiedzieć? 

- No cóŜ - rzuciłam lekko - tego miałam nadzieję dowiedzieć się od pana. 

Siedział z miną wyraŜającą wielkie zdumienie. Zirytowało mnie to. 

-  Proszę  mi  powiedzieć  -  zaczęłam  ostro  -  czy  nikt  z  was  nie  podjął  Ŝadnej  próby 

skontaktowania się z nim? Minęły przecieŜ dwa lata... i o ile dobrze zrozumiałam, nie był on 

byle kim! 

Pokręcił głową. 

- To raczej przykra historia - wyrzekł powoli. - I tak niepodobna  do Scotta. Ale tego 

pani nie pojmie... 

Pochyliłam się do przodu. 

-  O,  nie,  coś  wiem  -  zaryzykowałam.  -  Wiem,  Ŝe  Scott  najwyraźniej  popełnił  jakieś 

background image

wykroczenie  w  stosunku  do  firmy,  zwolnił  się  z  niej  i  przekazał  panu  kierownictwo.  O  ile 

zrozumiałam,  wszyscy  cenią  pana  zdolności.  Później  Scott  próbował  naprawić  część  zła  za 

pośrednictwem swego adwokata... 

- Chwileczkę - przerwał mi Dag - adwokat Tor z własnej inicjatywy podjął próbę jego 

rehabilitacji. Od Scotta nikt nie miał wiadomości. 

- No tak, moŜe to i tak było. 

Dag podjął temat. 

- PoniewaŜ wie pani tak wiele i jest przyjaciółką Scotta, moŜe pani usłyszeć resztę. Ja 

bardzo  lubię  Scotta  i  dobrze  go  znam.  On  nie  ma  ani  zdolności,  ani  chęci  do  robienia 

interesów... Jest typem człowieka natury, nienawidził kaŜdego dnia, który musiał spędzić za 

biurkiem. 

Podniósł się i nalał dwa kieliszki sherry. Było wspaniałe, ale piłam ostroŜnie. Zawsze 

tak robię, to jedna z moich zasad. 

Dag zaczął mówić nieco gwałtowniej. 

-  Dlatego  przeŜyłem  prawdziwy  szok,  gdy  okazało  się,  Ŝe  Scott  zniszczył  cały 

koncern. 

- Zniszczył? - zdumiałam się. - Jak mógł to zrobić? 

Mój  świeŜo  odnaleziony  szwagier  znowu  usiadł.  Widziałam  wyraźnie,  Ŝe  jest 

poruszony, ale jednocześnie jest mu bardzo przykro. Pokiwał głową. 

-  Tak,  Scott  miał  wystarczająco  duŜo  pieniędzy  i  nie  musiał  czegoś  takiego  robić  - 

powiedział. - To było w marcu dwa lata temu, czyli miesiąc wcześniej, zanim zniknął. KaŜda 

wielka firma, taka jak nasza, musi mieć kapitał własny w formie akcji czy innych inwestycji, 

coś, co stanowi gwarancję stabilności w razie, gdy cała reszta zawiedzie. Koncern „Kira” miał 

specjalny  system,  nie  mogę  zdradzić  szczegółów,  ale  powiem  tylko,  Ŝe  pakiet 

zabezpieczający,  złoŜony  z  kilku  waŜnych  dokumentów,  zamknięto  w  sejfie.  Teraz 

rozumiem,  jakie  to  było  nierozsądne.  W  ciągu  jednego  tylko  miesiąca  po  przejęciu 

wszystkiego przez Scotta zdołał on uwolnić cały kapitał własny w Anglii, Francji, Hiszpanii i 

Norwegii. Pozostałe filie zostały na szczęście uratowane w ostatniej chwili. 

- Uwolnił kapitał? - spytałam zdezorientowana. 

-  No,  moŜe  uŜyłem  zbyt  fachowego  określenia...  On  po  prostu  wziął  te  dokumenty. 

Efekt był taki, Ŝe cały koncern zadrŜał w posadach. Wybuchła wręcz panika. Na szczęście ja 

oraz  najbliŜsi  współpracownicy  zdołaliśmy  jakoś  załagodzić  sytuację,  przynajmniej  na 

zewnątrz.  Wszystko,  co  przedstawiało  jakąś  wartość,  zabrał  ze  sobą.  Nam  zostało  jedynie 

konto w banku oraz majątek ruchomy. 

background image

Byłam zaszokowana. 

- Ale dlaczego? - spytałam. 

-  Kto  to  wie!  Nie  miał Ŝadnego  powodu,  aby  coś  takiego  zrobić.  Chyba  Ŝe  z  czystej 

Ŝą

dzy zemsty za to, Ŝe zarząd nie wybrał go na prezesa. 

- PrzecieŜ sam tego nie chciał! 

- No właśnie. Starał się oswobodzić, szukał innej pracy, aby zdobyć niezaleŜność i nie 

wiązać się Ŝadnymi układami. Respektowaliśmy to. Właśnie dlatego nie staraliśmy się z nim 

skontaktować.  Tylko  jego  matka  za  wszelką  cenę  starała  się  umieścić  go  w  fotelu  prezesa. 

Biedna Kira, spalała się szybko jak świeca płonąca z obu końców, jak mówią. Bardzo szybko 

dostała wylewu do mózgu... Cały czas uwielbiała Scotta, a on zrobił coś takiego. 

Podniosłam  wzrok  na  obraz  olejny  wiszący  nad  kominkiem.  Przedstawiał  drobną 

kobietę  w  średnim  wieku,  która  miała  w  oczach  jakąś  niecierpliwość  i  oczekiwanie.  Kira 

Hollinger. 

Jaka  była?  Jedyna  córka  magnata  przemysłowego...  Rozpieszczona  czy  samotna? 

Pewnie  jedno  i  drugie.  Dziwne,  ale  czułam  się  jakby  z  nią  związana,  Ŝałowałam,  Ŝe  nie 

mogłam jej poznać... 

Co  za  głupstwa!  Na  co  by  mi  się  to  zdało?  PrzecieŜ  to  za  Arnego  miałam  wyjść  za 

mąŜ.  Teraz  zaleŜało  mi  na  tym,  aby  jak  najszybciej  zakończyć  nieszczęsną  znajomość  z 

synem tej Kiry... 

Na  półce  z  ksiąŜkami  stało  zdjęcie  Scotta.  Podeszłam  bliŜej.  Trudno  było  dostrzec 

jego oczy, widziałam tylko ciemne brwi i gęste włosy opadające na czoło. Mimo to patrzyłam 

na świetne zdjęcie, nastrojowe i tchnące melancholijnym zamyśleniem. 

- Czy istnieje pewność, Ŝe to wszystko on zrobił? - spytałam. 

-  Sam  się  przyznał  -  odrzekł  Dag  szybko.  -  Prosiliśmy  go,  aby,  na  litość  boską, 

wyjaśnił  powody!  Pokręcił  tylko  głową  i  powiedział,  Ŝe  nie  moŜe.  Jeszcze  nie  teraz.  „Ale 

pewnego dnia wrócę i wszystko wytłumaczę”, dodał. I zniknął. Jak mówiłem, myśleliśmy, Ŝe 

wyjechał  do  Ameryki  Południowej.  Jakiś  czas  później  adwokat  Tor  przelał  pokaźną  sumę 

pieniędzy z prywatnego konta Scotta na rzecz koncernu, ale stanowiła ona niewielki ułamek 

wartości zaginionych dokumentów. 

- Czyli w rzeczywistości po koncernie „Kira” pozostała jedynie nazwa? 

Pokiwał głową. 

- Tak. Siedzimy jak na szpilkach ze strachu, Ŝe to ktoś odkryje... 

Przez  chwilę  milczałam,  starając  się  to  wszystko  przetrawić.  Ciekawa  byłam  zdania 

Arnego w tej sprawie. 

background image

Wzruszyłam ramionami. 

-  Właściwie  przyjechałam  zobaczyć  się  z  adwokatem  Torem  -  rzuciłam  lekko.  - 

Mieszka w „Odpoczynku Wędrowca”, ale go tam nie zastałam. 

- On jest tutaj? - Dag Hollinger był zaskoczony. - Nie wiedziałem. CóŜ takiego mogło 

go tu ściągnąć? 

-  Mnie  teŜ  to  zastanawia.  Miałam  nadzieję,  Ŝe  pomoŜe  mi  skontaktować  się  ze 

Scottem. 

- Zawsze moŜe pani próbować - zabrzmiała pełna sceptycyzmu odpowiedź. 

Odprowadził mnie do bramy i poprosił o zawiadomienie go, jeśli trafię na jakiś ślad. 

- Dlaczego nie zgłosiliście panowie zniknięcia Scotta policji? 

- Po pierwsze, to jego firma i jego  pieniądze. Po drugie, ujawniłoby to słabą pozycję 

„Kiry”.  Nie,  jesteśmy  zmuszeni  do  zachowania  wszelkich  pozorów.  Ciągle  nie  mogę 

zrozumieć, po co mu były potrzebne te dokumenty? Jaki to ma sens? 

-  Chyba  nieprędko  go  odnajdziemy.  Dziękuję  panu  za  pomoc.  Dam  znać,  jeśli  się 

czegoś dowiem. 

Długo jeszcze stał w bramie i patrzył w moim kierunku. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Słońce juŜ  zaszło,  nad  wrzosowiskiem  rozciągała  się  pomarańczowa  łuna.  Wracałam 

tą samą drogą, aby jeszcze raz spojrzeć na te wspaniałe formacje kamienne. Wkrótce wyłoniły 

się przede mną, rysując się imponująco i groźnie na tle nieba. Zatrzymałam się i patrzyłam na 

nie, usilnie starając się sobie przypomnieć, skąd je znam. 

Nie usłyszałam nawet odgłosu zbliŜających się kroków. 

- Niezły widok, prawda? Pobudza wyobraźnię - odezwał się przyjaźnie męski głos. 

Odwróciłam  się  szybko  i  ujrzałam  mocno  zbudowanego  męŜczyznę  w  swetrze  o 

norweskim  wzorze.  Wymowa  obcego  takŜe  wydawała  mi  się  znajoma,  dlatego  bez  wahania 

spytałam, czy moŜe jest adwokatem Trygve Torem. 

- Tak, zgadza się - odpowiedział zdziwiony. 

-  To  wspaniale  -  odrzekłam  po  norwesku.  -  Właśnie  pana  szukam!  Nazywam  się 

Synnøve Berge. 

- Synnøve Berge... - zastanowił się - ta, która... - I nagle przeskoczył na serię pytań: - I 

co  było  dalej?  Scott  nigdy  juŜ  nie  wspominał  nic  o  rozwodzie,  czyŜby  się  jednak  wam 

poszczęściło? 

- O, nie! W kaŜdym razie nie ze sobą nawzajem - próbowałam ostudzić jego zapał. - 

MoŜe zacznę od początku? 

- Świetnie. Interesuje mnie to bardziej, niŜ moŜna przypuszczać. 

W  drodze  powrotnej  do  zajazdu  opowiedziałam  swoją  część  historii,  o  czekającym 

Arnem i o Scotcie, po którym  ślad zaginął. Adwokat Tor słuchał z zainteresowaniem. Przed 

zajazdem zatrzymał się. 

- To nie wygląda dobrze - stwierdził z powagą w głosie. - Najlepiej będzie, jeśli pozna 

pani takŜe moją wersję. Wtedy zobaczymy, co się da zrobić. Jadalnia juŜ jest zamknięta, więc 

moŜe pozwoli pani, Ŝe ją zaproszę do pubu, pani Hollinger. 

Wzdrygnęłam  się.  Po  raz  pierwszy  ktoś  zmusił  mnie  do  uświadomienia  sobie,  Ŝe 

jestem  panią  Hollinger. Nie  podobało  mi się  to. Chciałam  przecieŜ  zostać  panią Møller,  i  to 

szybko! 

Ale za zaproszenie podziękowałam. Gdy ruszył, przypomniałam sobie coś: 

- Ale zaraz! Te dziwne kamienie, na które patrzyliśmy... Co to właściwie jest? 

Tor spojrzał na mnie zdumiony. 

- AleŜ nie wie pani? To przecieŜ Stonehenge! 

background image

Stonehenge!  No  oczywiście.  Zimny  dreszcz  przebiegł  mi  po  plecach,  a  moja  bujna 

fantazja od razu podsunęła mi przedziwne obrazy... 

- Nie wiedziałam, Ŝe to jest właśnie tutaj! 

-  Tak,  dla  osób,  które  interesują  się  historią,  to  coś  naprawdę  imponującego  - 

odpowiedział Tor. 

Ogarnęły  mnie  osobliwe  uczucia,  gdy  pomyślałam  o  tych  ogromnych  głazach 

tworzących  magiczne kręgi w oddali za wzgórzem. Przypomniałam sobie te leŜące poziomo 

na  innych,  ustawionych  pionowo,  i  pozostałe,  stojące  samotnie  i  jakby  wygraŜające  z 

wyrzutem niebu, Ŝe straciły swoje „pomosty”. 

-  Najbardziej  pobudza  wyobraźnię  tajemnica  ich  pochodzenia  -  szepnęłam.  -  Gdy 

pierwsi  wikingowie  zeszli  na  ląd angielski w  piątym  wieku,  one juŜ  tu  stały.  Nikt  nie  moŜe 

powiedzieć, kto i kiedy je wzniósł, takie są stare... 

- Stanowiły świątynię słońca - wyjaśnił adwokat. - Tyle wiadomo. Były juŜ tutaj, gdy 

kilka  tysięcy  lat  temu  nadeszli  Rzymianie.  Przypuszcza  się,  Ŝe  są  pochodzenia  celtyckiego, 

czyli Ŝe mają około czterech tysięcy lat. 

Znów poczułam dreszcz. 

- A czy jest tam ołtarz ofiarny? 

Adwokat Tor zaśmiał się. 

ZbliŜyliśmy się do wejścia do pubu i posłałam ostatnią myśl w kierunku tych głazów, 

stojących tam, na wrzosowisku, czarnych i tajemniczych. 

-  CóŜ,  ołtarz  ofiarny  -  rzekł  Tor,  gdy  wchodziliśmy  do  lokalu.  -  Co  tak  naprawdę 

wiemy  o  naszych  przodkach  z  epoki  kamiennej?  Na  jakiej  podstawie  przypuszczamy,  Ŝe 

składali ofiary ze zwierząt albo ludzi? Na pewno dostatecznie zajmowała ich codzienna walka 

o  ogień  i  poŜywienie.  Utrzymuje  się,  Ŝe  celtyccy  kapłani  składali  ofiary  z  ludzi,  lecz  któŜ 

moŜe tego dowieść? Proszę spróbować wyobrazić sobie świat za cztery tysiące lat i kogoś, kto 

odkryje opactwo Westminster albo katedrę w Trondheim z ich wielkimi ołtarzami... Nie sądzi 

pani, Ŝe taki ktoś będzie mógł powiedzieć: „Na pewno składano tu ofiary z ludzi...”? A moŜe 

po prostu wyrabiano tam chleb? 

To się nazywa trzeźwy realizm! 

Jego  słowa  sprawiły,  Ŝe  mój  zachwyt  nad  Stonehenge,  przemieszany  z  lękiem, 

zniknął.  Jednak  mimo  wszystko  zdecydowałam  się  zachować  resztki  romantycznych 

wyobraŜeń. Tego mi nikt nie zabroni. 

Pub  wypełniali  głównie  angielscy  robotnicy,  którzy  przyszli  na  piwo  i  kilka  rundek 

rzutek. 

background image

Usiedliśmy. 

-  Jeśli  ma  pani  ochotę  -  zaczął  Tor  -  moŜemy  jutro  przejść  się  do  Stonehenge. 

Powinniśmy być tam wcześnie, aby zobaczyć, jak promienie słońca wpadają przez kamienną 

bramę prosto na tę duŜą półkę pośrodku. 

Pokiwałam głową, więc zaproponował godzinę szóstą. 

- Przyjdę - obiecałam. 

Gdy juŜ dostaliśmy nasze kanapki i piwo, adwokat nagie spowaŜniał. 

-  Postaram  się  pani  pomóc  w  odnalezieniu  Scotta  -  powiedział  -  ale  łatwe  to  nie 

będzie. 

- Jestem tego w pełni świadoma - westchnęłam. 

Wydawało mi się, Ŝe rozmawiałam juŜ o Scotcie z setką ludzi i Ŝe kaŜdy z nich miał 

coś o nim do powiedzenia, ale czy to mi choć trochę pomogło? Przyjechałam co prawda do 

Anglii,  ale  nie  czułam  się  bliŜej  celu.  Scotta  nadal  nie  było,  jakby  zniknął  z  powierzchni 

ziemi.  Trudno  przypuszczać,  Ŝe  adwokat  Tor  powie  mi  coś  nowego.  Zaczynałam  widzieć 

wszystko w czarnych barwach. Ani ślubu, ani Arnego! Ech... 

- Pani słyszała juŜ na pewno duŜo dziwnych rzeczy o Scotcie - rozpoczął. 

Wzdrygnęłam się. CzyŜby czytał w myślach? 

- Tak - przyznałam. - Ci, którzy go dobrze znali, lubili go, inni nie. 

- Zgadza się. Ja go bardzo lubiłem. 

- Jednak to, co zrobił firmie, stawia go w dziwnym świetle... 

Tor zaśmiał się smutno. 

- Tak... JeŜeli on to zrobił. A to nie on! 

- Ale przecieŜ się przyznał - powiedziałam zaskoczona. 

- Bo musiał. I nietrudno się domyślić, dlaczego, pani Hollinger. To jasne. 

Starałam się, jak mogłam, ale bez skutku. Rozpraszało mnie to jego „pani Hollinger”... 

-  Po  pierwszym  zebraniu  zarządu  Kira  Hollinger  odniosła  wraŜenie,  Ŝe  Scott  jednak 

nie  zostanie  wybrany  szefem.  Kochała  go  nad  Ŝycie.  PoniewaŜ  była  juŜ  niezbyt 

zrównowaŜona psychicznie, uroiła sobie, Ŝe zarząd na tym nie poprzestanie i Ŝe odbierze mu 

wszystko. Dlatego opróŜniła sejfy! Niewielu miało do nich dostęp, proszę takŜe pamiętać, Ŝe 

przecieŜ  cały  koncern  nazwany  jest  jej  imieniem.  Dziwne,  Ŝe  nikt  dotychczas  tego  nie 

skojarzył... No i pod koniec marca umarła. Tego dnia Scott otrzymał list, w którym opisała, co 

zrobiła. Wszystko, oczywiście, dla jego dobra. 

- Biedny Scott - wyrwało mi się. 

- O, tak, na pewno. Scott jest porządnym człowiekiem, więc obarczenie winą zmarłej 

background image

matki nawet przez myśl mu nie przeszło. Jej reputacja musiała pozostać nieskalana. W liście 

napisała, gdzie ukryła dokumenty, ale niestety posłuŜyła się zagadkami. 

- Ojej - zmartwiłam się. 

Adwokat pokiwał głową. 

-  Tak,  to  nie  było  szczególnie  korzystne  dla  Scotta.  Musiał  zrezygnować  z  pracy  w 

Ameryce  Południowej,  a  naprawdę  się  z  niej  cieszył.  Muszę  teŜ  dodać,  Ŝe  był  pani  bardzo 

wdzięczny za pomoc. „Po raz pierwszy spotkałem tak rzeczową dziewczynę. W dodatku dało 

się z nią normalnie rozmawiać”, tak się o pani wyraził. 

Nie  wiedziałam,  co  powiedzieć.  Nie  byłam  pewna,  czy  podoba  mi  się  taki 

komplement. 

Tor wydobył z wewnętrznej kieszeni marynarki kartkę papieru. 

-  Oto  kopia  listu  jego  matki.  Proszę  ją  przestudiować,  moŜe  pani  uda  się  coś  z  tego 

zrozumieć. Wymieniła miejsca, w których ukryła dokumenty, jednak bez bliŜszego opisu. 

Spojrzałam na kartkę. 

- Amesbury... chodzi pewnie o dokumenty angielskiej filii. 

Pokiwał głową. 

-  No  właśnie!  Wydawało  się  naturalne,  Ŝe  powinna  je  schować  w  letnim  domku,  ale 

nie znalazłem ich tam! 

- Bergerac we Francji... 

-  Tak,  a  Santander  leŜy  na  północnym  wybrzeŜu  Hiszpanii.  Do  Syrakuz  na  Sycylii 

Scott juŜ dotarł... 

Spojrzałam na niego. 

- A więc miał pan z nim kontakt! - zawołałam. 

Tor uciszył mnie. 

-  Tak,  jeden  raz  -  przyznał  -  Zadzwonił  do  mnie  w  kilka  miesięcy  po  zniknięciu. 

Mówił, Ŝe był w tych wszystkich miejscach, ale nie wpadł na Ŝaden ślad. Dodał jeszcze coś... 

- Co takiego? 

- śe jest śledzony przez jakichś męŜczyzn. Prosił mnie teŜ o przekazanie duŜej sumy 

ze swojego konta na rzecz koncernu. Nie wolno mi było za Ŝadne skarby zdradzić, gdzie jest. 

Od  tej  pory,  pani  Hollinger,  nie  miałem  więcej  wiadomości.  Dlatego  tu  jestem,  staram  się 

wpaść na jakiś ślad. Bardzo się o niego martwię. 

Ś

lad,  ślad,  myślałam  gorączkowo.  Nie,  przecieŜ  ta  rozmowa  odbyła  się  półtora  roku 

temu, to niemoŜliwe, Ŝeby nadal był na Sycylii. 

- A więc kogoś musiało obchodzić, dokąd pojechał - rzekłam w zadumie. - Proszę mi 

background image

odpowiedzieć,  choć  to  moŜe  brzydkie  pytanie...  Gdyby  Scott  umarł,  kto  wtedy  po  nim 

dziedziczy? Mnie proszę nie brać pod uwagę, ja chcę się tylko jak najszybciej rozwieść. 

- JeŜeli umrze, to wszystko dziedziczy Dag Hollinger! 

ZniŜył głos i rozejrzał się trwoŜnie po lokalu. 

- Jest jeszcze coś - wyszeptał. - Przebywam tu juŜ od tygodnia... i mnie teŜ ktoś śledzi! 

Wydawało  mi  się,  Ŝe  zaczyna  dramatyzować,  i  ledwo  powstrzymałam  się  od 

uśmiechu. 

- Pana? Kto? 

-  Człowiek,  którego  znam  z  Norwegii,  łobuz  najgorszego  rodzaju.  Miałem  juŜ  z  nim 

awantury i gdyby nie jego siostra, wsadziłbym go za kratki dawno temu. 

Jego  siostra...?  Trudno  mi  było  wyobrazić  sobie  jowialnego  adwokata  Tora 

poświęcającego się dla jakiejś dziewczyny, ale nie powiedziałam tego głośno. 

- To mi się naprawdę nie podoba - mówił dalej. - Wiem, Ŝe za tym musi stać jeszcze 

ktoś,  on  nie  jest  od  myślenia.  Nie  polepsza  to  bynajmniej  sprawy.  Musi  być  pani  ostroŜna, 

pani Hollinger. Ten męŜczyzna oznacza niebezpieczeństwo. 

- Niebezpieczeństwo? - powtórzyłam bezmyślnie. - Nie rozumiem... 

Ś

ciszył głos tak, Ŝe z trudnością odróŜniałam słowa. 

- O ile się dobrze domyślam, wiem, kto stoi za zniknięciem Scotta. 

Jego  zachowanie  rozbawiło  mnie  do  tego  stopnia,  Ŝe  nie  byłam  w  stanie  wziąć  jego 

słów  na  serio.  Konspiracyjnie  pochyliłam  się  do  przodu  jak  na  najlepszych  filmach 

szpiegowskich. 

- Proszę powiedzieć - wyszeptałam. 

W oczach adwokata zamigotał strach. 

- Nie tu. Jutro rano. 

Pokiwałam  powaŜnie  głową  kilka  razy.  Powędrowałam  wzrokiem  za  jego  trwoŜnym 

spojrzeniem  i  zrozumiałam,  Ŝe  męŜczyzna,  który  akurat  przeszedł  koło  naszego  stolika  i 

zatrzymał się przy barze plecami do nas, musiał być właśnie tym „cieniem”. 

Powiedzieliśmy sobie dobranoc i poszliśmy do naszych pokojów. Było juŜ późno, ale 

zabrałam się za czytanie listu Kiry Hollinger. 

Pisała  go  osoba  o  wyraźnie  rozstrojonych  nerwach.  śaden  człowiek  przy  zdrowych 

zmysłach nie spłodziłby podobnego tekstu. „Nikt  nie zrobi czegoś takiego mojemu synowi i 

poniewaŜ  schowałam  wszystkie  dokumenty  dla  ciebie,  będą  mieli  za  swoje,  ta  cała  zgraja”. 

Wymieniła  potem  wszystkie  schowki.  „Wiesz,  gdzie  to  jest,  znasz  mnie  przecieŜ,  zawsze 

byłam romantyczną marzycielką. Część włoŜyłam do czerwonej szkatułki, resztę ukryłam w 

background image

bardzo  wyszukanych  miejscach,  oznaczonych  K.H.  Dobrze  się  przy  tym  bawiłam  i  mam 

nadzieję,  Ŝe  ty  teŜ  będziesz  miał  niezłą  rozrywkę.  Teraz  pojadę  po  norweskie  dokumenty, 

potem po szwedzkie... „ Tego juŜ nie zdąŜyła zrobić. Przeszkodziła jej choroba i śmierć. 

Amesbury, Bergerac, Santander, Syrakuzy... 

Najwyraźniej Scott nie zdołał zrozumieć, gdzie matka ukryła dokumenty. 

Usłyszałam  głosy  na  zewnątrz  i  podeszłam  do  okna.  Świecący  szyld  „Traveller’s 

Rest”  kiwał  się  lekko  na  nocnym  wietrze.  Gospodarz  właśnie  wszedł  do  środka  po 

poŜegnaniu się z męŜczyzną palącym papierosa pod latarnią. 

MęŜczyzna zrobił kilka kroków. Rozpoznałam go, to on miał rzekomo śledzić Tora. 

Uśmiechnęłam się lekko i ostroŜnie zgasiłam lampę. On zdeptał niedopałek, odwrócił 

się powoli i spojrzał prosto w moje okno. 

ZadrŜałam. Po raz pierwszy zobaczyłam jego twarz i nagle zrozumiałam, Ŝe adwokat 

Tor bynajmniej nie dramatyzował. 

Ciemne  włosy,  drobna  budowa,  wydatna  dolna  szczęka...  To  był  człowiek,  który 

siedział na motocyklu przed ratuszem i pojechał za Scottem dwa lata temu! 

background image

ROZDZIAŁ VII 

O,  tak,  Stonehenge  zapewne  wyglądałoby  wspaniale  w  chłodnych  promieniach 

wschodzącego słońca. Ten poranek był jednak pochmurny. Oczywiście zaspałam, obudziłam 

się  piętnaście  po  szóstej.  Mimo  Ŝe  bardzo  się  potem  spieszyłam,  nie  mogłam  zdąŜyć  na 

umówioną godzinę. Miałam nadzieję, Ŝe adwokat Tor będzie czekał na mnie przed zajazdem, 

ale,  no  cóŜ...  Widać  poszedł  przodem  i  czekał  przy  tym,  co  nazwał  „świątynią  słońca”. 

Pozostało mi tylko tam pospieszyć. 

Nie tylko zresztą dlatego. Bardzo chciałam z nim porozmawiać. Wydawało mi się, Ŝe 

wpadłam na nowy trop. 

W  myślach  wręcz  wiwatowałam,  gdy  biegłam  mokrym  od  rosy  wrzosowiskiem. 

Odkryłam  mianowicie  wspólną  cechę  czterech  miejsc  wymienionych  w  liście.  Co  więcej, 

wydawało mi się, Ŝe wiem, gdzie matka Scotta ukryła dokumenty. 

Amesbury, Bergerac, Santander, Syrakuzy... 

Och,  muszę  o  tym  opowiedzieć  adwokatowi.  To  przecieŜ  takie  proste!  Wystarczyło 

tylko  pomyśleć  logicznie  -  a  raczej  po  kobiecemu  romantycznie,  jak  Kira  Hollinger  -  a 

rozwiązanie  nasuwało  się  samo.  Nic  dziwnego,  Ŝe  Scott  nie  znalazł  kryjówek.  Był  przecieŜ 

męŜczyzną,  a  oni  zawsze  myślą  praktycznie  i  nie  zwracają  uwagi  na  drobne  detale,  które 

mogą być bardzo istotne. To było takie proste! 

Amesbury  leŜy  niedaleko  Stonehenge,  najbardziej  znanego  zabytku  prehistorycznego 

Anglii,  a  w  pobliŜu  Santander  znajdują  się  jaskinie  Altamiry  ze  słynnymi  malowidłami 

naskalnymi, jeszcze starszymi od Stonehenge. Wtedy zaczęłam wszystko łączyć... 

Nad  Bergerac trochę  się  namęczyłam,  muszę  przyznać.  Z  pomocą  przyszedł  mi atlas 

Europy, w który wyposaŜył mnie Arne. Zobaczyłam, Ŝe Bergerac leŜy nad rzeką Dordogne, i 

wtedy  sobie  przypomniałam...  Cro  -  Magnon!  Tam  przecieŜ  znaleziono  czaszkę  człowieka 

nazwanego  kromaniońskim.  No  i  Syrakuzy...  Jest  to  z  pewnością  miasto  pełne  wspaniałych 

miejsc historycznych, byłam tego pewna. 

Doszłam do wzgórza. Nawet z takiej odległości Stonehenge sprawiało duŜe wraŜenie. 

Zimny  dreszcz  przebiegł  mi  po  plecach.  Trudno  wyjaśnić  czemu,  ale  to  miejsce  jakby  mnie 

przeraziło. 

Przez chwilę miałam ochotę zawrócić. 

I co, wystawić do wiatru adwokata Tora? Nie, tego nie wolno mi było zrobić. 

Pozostało więc tylko zebrać się w sobie i iść w kierunku tej ponurej grupy megalitów. 

background image

Nieoczekiwanie  musiałam  przejść  przez  większą  drogę.  Zobaczyłam  wtedy,  Ŝe 

Stonehenge  leŜy  jakby  w  rogu  duŜego  Y  utworzonego  przez  dwie  szosy.  Jakiś  samochód 

sportowy  przemknął  po  dalszej  z  nich,  poza  tym  panowała  cisza.  Czułam  się  coraz  bardziej 

niepewnie... MoŜe dlatego, Ŝe zawsze pociągał mnie okultyzm, a te potęŜne głazy działały na 

mnie z ogromną siłą. Bo cóŜ się musiało dziać pomiędzy nimi tysiące lat temu? 

ZadrŜałam,  gdy  znalazłam  się  w  pierwszym  kręgu.  Od  razu  ogarnął  mnie  dziwny 

nastrój.  Arne  na  pewno  nie  poczułby  nic  niezwykłego  pośród  tych  kamieni,  ale  ja  byłam 

podatna... o, jakŜe podatna! 

Nigdzie  nie  dostrzegłam  adwokata  Tora,  ruszyłam  więc  powoli  w  kierunku  środka. 

Sądziłam, Ŝe skrzynka została zakopana przy najokazalszym z głazów. 

Dziwne,  w  jaki  sposób  rzeczy  nieoŜywione  mogą  wpływać  na  człowieka.  Serce 

miałam w gardle, a to przecieŜ nie jest jego miejsce? Próbowałam sobie wmawiać, Ŝe to tylko 

głazy  rozrzucone  przez  przodków  kilka  tysięcy  lat  temu.  Nie  pomagało.  Tu  nic  nie  było 

przypadkowo porozrzucane, wszystko starannie zbudowano na siedzibę strachu i zła... 

Podeszłam  do  ogromnej  bramy  z  dwóch  ustawionych  pionowo  głazów  i  trzeciego 

leŜącego na nich poziomo. Zatrzymałam się, a raczej moje strachliwe ja nie pozwoliło mi iść 

dalej. Wreszcie zmusiłam się do zrobienia kroku naprzód. 

Nie wiem, czego oczekiwałam, moŜe przeniesienia w pogańskie czasy, ale na pewno 

nie  tego,  co  tam  ujrzałam...  Najpierw  myślałam,  Ŝe  znalazłam  się  w  jakimś  śnie,  chciałam 

trzeć  oczy,  aby  się  obudzić  i  nie  oglądać  tego  straszliwego  widoku,  ale  nic  nie  pomagało. 

Koszmar nie chciał zniknąć. 

Dziwne, Ŝe nie krzyczałam. Czułam za to, Ŝe jestem bliska omdlenia. Słyszałam wiatr 

ś

wiszczący pośród głazów i poddawałam się fali strachu przepływającej przez moje ciało, fali 

odbierającej mi siły. 

Oparłam się cięŜko o kamień z prawej strony. 

Na  głazie  przypominającym  ołtarz  leŜał  wyciągnięty  męŜczyzna.  Jego  martwe  oczy 

patrzyły prosto na deszczowe chmury ponad nim. A z piersi sterczała mu rękojeść noŜa. 

To był adwokat Tor! 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Nie  wiem,  jak  długo  stałam  i  patrzyłam,  kompletnie  sparaliŜowana.  Wszystko 

wydawało  się  tak  nierealne...  W  końcu  jakoś  udało  mi  się  zebrać  w  sobie  i  podejść  bliŜej. 

Adwokat  leŜał  na  kamiennej  półce,  o  której  wczoraj  mówiłam,  Ŝe  mogła  słuŜyć  jako  ołtarz 

ofiarny, gdyŜ znajdowała się w samym środku wewnętrznego kręgu. Nie miałam wątpliwości, 

Ŝ

e Tor nie Ŝyje. Nie zastanawiając się długo, ściągnęłam go na ziemię. Nie obchodziło mnie, 

co powie na to policja. Chciałam tylko uczynić jakąś przysługę temu miłemu adwokatowi. 

JakŜe  Ŝałowałam  teraz,  Ŝe  nie  potraktowałam  jego  słów  powaŜnie!  MoŜe  i  nie 

mogłabym  nic  szczególnego  zrobić,  ale  przynajmniej  nie  powinnam  się  śmiać  z  jego 

ostrzeŜeń. ChociaŜ pewnie nawet on nie przypuszczał, Ŝe niebezpieczeństwo moŜe być aŜ tak 

wielkie! 

Rozejrzałam  się  wokół.  Ruchu  na  szosach  nie  było,  nie  widziałam  ani  samochodów, 

ani pieszych. Nie miałam czasu do stracenia. Zaczęłam gorączkowo szukać. 

Wiem,  Ŝe  to  moŜe  się  wydawać  makabryczne,  ale  musiałam  odnaleźć  skrzynkę! 

Wszystko wskazywało na to, Ŝe Kira ukryła ją właśnie koło półki, na której znalazłam Tora. 

O ile moje teorie zgadzały się z rzeczywistością... 

Miałam rację! 

Nie  musiałam  długo  szukać, aby  odnaleźć  pierwszy  ślad.  Była  to  wąska tasiemka  do 

znaczenia  ubrań  z  inicjałami  K.H.,  przyklejona  nisko  na  półce  i  niewidoczna  dla  zwykłych 

turystów. Miałam ze sobą nóŜ przemycony z jadalni „Odpoczynku Wędrowca”. Z całych sił 

zaczęłam  nim  kopać  ziemię.  Czubek  noŜa  się  odłamał,  ale  wierciłam  dalej  i  w  końcu 

znalazłam płaską, czerwoną szkatułkę. Wydostałam ją ostroŜnie, wypełniłam miejsce po niej 

ziemią i odkleiłam tasiemkę. 

Tylko  kobieta  jest  w  stanie  przejrzeć  zamysły  innej  romantycznej  kobiety, 

pomyślałam z gorzką satysfakcją. 

Opuściłam  szybko  Stonehenge,  pozwalając  następnemu  turyście  zameldować  o 

znalezieniu  zwłok.  Przez  chwilę  gniotłam  list  Kiry  w  kieszeni,  zastanawiając  się,  czy  to  o 

niego chodziło mordercy Tora. Jeśli tak, to... Nie, nie odwaŜyłam się skończyć tej myśli. 

Poszłam prosto do domku Hollingerów, napisałam na kartce: „Od Scotta Hollingera - 

pierwsza rata”, połoŜyłam papier na dokumentach w szkatułce i przepchnęłam wszystko przez 

otwór na listy. Dag będzie miał miłą niespodziankę! 

Przez chwilę wahałam się, czy nie dołączyć jeszcze listu od Kiry, aby oczyścić Scotta 

background image

z wszelkich zarzutów. Pomyślałam jednak, Ŝe on by tego nie chciał. 

Pospieszyłam do zajazdu, spakowałam się i zawiadomiłam gospodarza, Ŝe wyjeŜdŜam. 

Mogło to wyglądać na ucieczkę, ale trudno. Nie miałam czasu, aby się dać zamieszać w jakąś 

aferę  z  zabójstwem.  Tak,  moŜliwe  zresztą,  Ŝe  celem  mordercy  było  rzucenie  na  mnie 

podejrzeń. Mógł słyszeć, jak wspominaliśmy wczoraj Stonehenge. 

Nie, lepiej być poza zasięgiem policjantów, gdy znajdą zwłoki Tora. 

JuŜ  od  dzieciństwa  przyzwyczajona  byłam  do  traktowania  policji  jak  wroga,  czegoś, 

przed czym się ucieka za róg najbliŜszego domu. Teraz wręcz utrudniałam pracę tejŜe policji - 

usunęłam  dowód  czy  jak  to  nazwać  -  ale  czułam  stanowczy  wewnętrzny  sprzeciw.  Dziwne, 

pomyślałam. Chyba nagle stałam się lojalna wobec prawa! Wpływ Arnego był najwyraźniej 

silniejszy, niŜ przypuszczałam. 

Ale  iskierka  zadowolenia  z  robienia  rzeczy  zabronionych,  którą  pamiętałam  z 

dzieciństwa,  nadal  się  we  mnie  tliła,  mimo  Ŝe  starałam  się  ją  stłumić.  DuŜo  czasu  zajmuje 

powrót do grona praworządnych obywateli, jeśli się jest tą najczarniejszą z owiec. 

Za  właściwy  cel  dalszej  podróŜy  uznałam  Sycylię,  jako  Ŝe  stamtąd  Scott  przesłał 

ostatnią wiadomość. Moim zamiarem nie było zdobycie dokumentów, ale rozwód ze Scottem, 

zanim Arne zmęczy się czekaniem. 

Ale i poszukiwania w tajemniczych jaskiniach mogłyby okazać się całkiem ciekawe... 

Spokojnie, Synnøve, pamiętaj, Ŝe jesteś juŜ dorosła! 

Z  lotniska  Heathrow  pod  Londynem  zadzwoniłam  do  Arnego  i  opowiedziałam  mu 

wszystko, mając w tle monotonne zapowiedzi przylotów i odlotów. 

-  Synnøve!  -  zawołał  zdenerwowany.  -  Wracaj  w  tej  chwili  do  domu!  Zostaw  tego 

Hollingera, Sycylię i to wszystko. To juŜ nie jest zabawa. 

-  A  czy  kiedykolwiek  była?  -  spytałam  sucho,  ale  oczywiście  jego  troska  mnie 

ucieszyła. Byle co nie zdołałoby wytrącić Arnego z równowagi. Zrozumiałam,  Ŝe znaczyłam 

dla niego więcej, niŜ kiedykolwiek sądziłam. Miło w końcu to usłyszeć! 

-  Zostawmy  tę  sprawę  policji  -  powiedział  Arne,  starając  się uspokoić.  - A  ty  wracaj 

do domu! 

Nie trafił jednak na podatny grunt. 

-  Nie  -  zaprotestowałam.  -  Idę  dalej.  Zaciekawiło  mnie  to!  Poza  tym  chyba  tylko  ja 

mogę  odnaleźć  zaginione  dokumenty.  No  i  chyba  nie  zapomniałeś,  Ŝe  chcę  rozwodu,  aby 

wyjść  za  ciebie!  Dlatego  muszę  odszukać  Scotta.  Trzymaj  z  dala  policję!  JeŜeli  zostanie 

wciągnięta w sprawy koncernu, moŜe to oznaczać jego koniec. 

- Co przez to rozumiesz? 

background image

Starałam  się  wyjaśnić  jak  najszybciej.  Interesy  to  jest  coś,  na  czym  Arne  znał  się 

dobrze. Zamilkł na chwilę. 

- A więc koncern „Kira” to juŜ tylko nazwa... - powtórzył moje słowa w zadumie. - To 

ci  nowiny.  Tak,  chyba  powinnaś  rzeczywiście  jechać.  Nie,  nikomu  o  tym  nie  powiem.  Ale 

kochanie, obiecaj, Ŝe będziesz ostroŜna... 

-  Tak,  obiecuję  -  rzuciłam  szybko.  -  Zapowiadają  mój  samolot.  Och,  Arne,  jak  ja 

uwielbiam latać! Zadzwonię do ciebie z Sycylii. 

- Masz pieniądze? 

- Całą masę. Pozdrów wszystkich! 

Kwadrans  później  Londyn  zniknął  w  chmurach  pode  mną.  Byłam  w  drodze  na 

południe. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Całe  dwa  dni  włóczyłam  się  po  Syrakuzach,  zachwycając  się  tym  wspaniałym 

miastem, nie natrafiłam jednak na Ŝaden ślad Scotta. Wiedziałam tylko, Ŝe był tu półtora roku 

temu. To zbyt mało, aby go odnaleźć. 

Rozmawiałam  z  Arnem  przez  telefon.  Powiedział,  Ŝe  morderstwo  w  Stonehenge 

znalazło się na pierwszych stronach gazet, jednak nikt nie połączył z nim mojego nazwiska. 

Trochę mnie to zdziwiło, gdyŜ właściwie byłam pierwszą podejrzaną. Umówiłam się z Torem 

na miejscu zbrodni, a potem wyjechałam na łeb, na szyję. ChociaŜ... moŜna to wytłumaczyć: 

rozmawiałam  z  nim  przecieŜ  po  norwesku.  Tylko  jeden  człowiek  mógł  nas  tam  zrozumieć, 

ten  drobny  brunet  o  wysuniętej  dolnej  szczęce.  Było  oczywiste,  Ŝe  nic  nie  powiedział.  Ani 

przez sekundę nie wątpiłam, Ŝe to on jest mordercą... 

Tak, bez wątpienia mogłabym bardzo pomóc policji, ale nie miałam na to czasu. MoŜe 

później, teraz musiałam odnaleźć Scotta. 

Trzeciego  dnia  poddałam  się  i  ruszyłam  na  komisariat  policji  Szefa  nie  zastałam, 

urzędował tam tylko całkiem przystojny policjant. 

- Signor Hollinger? Si, si! - odpowiedział, gdy spytałam, czy go zna. 

- Co?! - wykrzyknęłam zaskoczona. Była to ostatnia odpowiedź, jakiej oczekiwałam. - 

Gdzie on jest? 

Mówiłam  słabo  po  włosku,  a  jego  angielski  nie  był  lepszy,  dlatego  nasza  rozmowa 

kulała.  Zrozumiałam  tylko  tyle,  Ŝe  signor  Hollinger  to  bardzo  zły  człowiek,  który  chciał 

oszukać  świetną  policję  sycylijską.  Ale  dostali  informację  od  sympatycznej  osoby,  no  i  gdy 

przejrzeli bagaŜ Hollingera, to... ho, ho! 

Osobnik w mundurze aŜ kipiał z oburzenia, a ja czekałam na ostateczne wyjaśnienie. 

Najpierw zalał mnie falą słów, z których wyłapałam jedynie, Ŝe ktoś próbował coś ukryć, ale 

nie wiadomo, gdzie. 

- Ale o co w tym wszystkim chodzi? - udało mi się w końcu wtrącić. 

Spojrzał na mnie zdumiony, widać uwaŜał, Ŝe juŜ dawno mogłam się domyślić. 

- Marihuana - oświadczył dobitnie i znów z jego ust posypały się słowa najgłębszego 

oburzenia. 

- Ale gdzie on jest teraz?! - wrzasnęłam w końcu, uderzając w stół. 

Policjant uspokoił się nieco. 

- Tu - rzucił. - W areszcie. 

background image

Ulga była tak wielka, Ŝe musiałam się oprzeć o stół, Ŝeby nie upaść. 

- Jak długo tu siedzi? - wyjąkałam. 

Wzruszył ramionami. 

- Będzie juŜ wkrótce półtora roku. Ciągle czeka na rozprawę. 

-  Ale...  nie  zawiadomiliście  jego  rodziny?  Konsulatu?  Familia!  Konsulata!  - 

wrzeszczałam, jakby był głuchy. 

Znów wzruszył ramionami. 

-  Mamy  tutaj  tylu  szmuglerów  narkotyków,  Ŝe  gdybyśmy  mieli  zawiadamiać 

wszystkich... 

O BoŜe, westchnęłam w duchu. Zebrałam się w sobie. 

- A więc - rzuciłam - ja jestem jego Ŝoną i domagam się jego zwolnienia. 

- Impossibile! NiemoŜliwe! 

Uparciuch... 

Zastanowiłam  się,  zacisnęłam  zęby  i  połoŜyłam  przed  nim  kilka  duŜych  banknotów. 

Popatrzył na nie przeciągle, ale pokręcił głową. 

- Zobacz! Będziesz mógł za to kupić nowe odznaki... 

- To niemoŜliwe, signora Hollinger. 

Wyczułam jednak pęknięcie w murze i sięgnęłam po kolejne banknoty. 

Zawahał się. 

- MoŜe... Ale nie, nie! 

Zamachał rękami, jakby broniąc się przed pokusą. 

WyłoŜyłam resztę, zostawiając sobie tylko na zapłacenie rachunku w hotelu. 

Wtedy mur runął. 

Ze spojrzeniem błądzącym po suficie zmiótł pieniądze do szuflady biurka. 

- Tędy, signora - rzucił ochryple. 

Pobrzękując  władczo  kluczami  otwierał  róŜne  drzwi,  aŜ  weszliśmy  do  cuchnącego 

korytarza.  Po  drodze  mijaliśmy  więźniów,  którzy  rzucali  na  mój  widok  róŜne  nieprzyzwoite 

słowa. Na tyle rozumiałam włoski, niestety... 

Zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i otworzył je. 

- Przyjechała pańska Ŝona, signor Hollinger - zakomunikował. 

- Moja kto? - spytał z niedowierzaniem męŜczyzna. Spojrzał na mnie. Długo nie mógł 

nic wykrztusić. - A więc to Synnøve Berge. Nie poznałem cię. 

Było to całkiem zrozumiałe. 

Ja teŜ z trudnością go poznałam, musiałam wręcz pytać samą siebie, czy to naprawdę 

background image

moŜe być Scott Hollinger... Brudny, chudy, blady, z brodą... Oczy jednak miał takie same. No 

i włosy, mimo Ŝe o wiele dłuŜsze. Poczułam nagłe pragnienie zajęcia się nim. Naprawdę tego 

potrzebował. 

- MoŜesz iść - powiedział policjant. - Odbierz ubrania i bagaŜe. 

- Iść? Teraz? - spytał Scott, jakby nie mogąc uwierzyć własnym uszom. 

- Wykupiłam cię - oświadczyłam sucho po norwesku - za cholernie duŜo pieniędzy. Ta 

figura galeonowa na szczęście nie brzydzi się forsą. 

- Zatem zmieniłaś się tylko z zewnątrz - uśmiechnął się Scott. - A ja muszę wyglądać 

okropnie. Ta szczurza nora... 

-  PróŜność  zachowaj  sobie  na  inną  okazję.  Teraz  się  lepiej  pospiesz...  zanim  pewna 

osoba zacznie Ŝałować... 

W  świetle  słońca  Scott  wyglądał,  o  ile  to  moŜliwe,  jeszcze  gorzej.  Zatrzymał  się  na 

ś

rodku ulicy i wziął głęboki oddech, wciągał świeŜe powietrze z całych sił. Zza wybielonych 

domów  moŜna  było  dostrzec  mieniące  się  błękitem  Morze  Śródziemne.  Rozumiałam,  jak 

mógł się teraz czuć. 

Ruszyliśmy w stronę hotelu. 

- Jakim cudem mnie odnalazłaś? - spytał, mruŜąc oczy przed ostrym słońcem. 

- To długa historia. Lepiej najpierw doprowadź się do normalnego wyglądu. Zaczniesz 

od porządnej kąpieli. 

Skinął głową i westchnął z ulgą. 

- Gdybyś tylko wiedziała, jak wspaniale jest być znów na powietrzu - powiedział. - I 

móc z kimś porozmawiać... 

Musieliśmy  stanowić  dziwną  parę,  idąc  tak  ulicą:  ja  elegancka,  a  on...  w  najlepszym 

przypadku mógłby uchodzić za włóczęgę. 

Ale  nie  przejmowałam  się  tym.  Szłam,  wiwatując  w  duszy.  Pokonałam  największą 

przeszkodę w zdobyciu Arnego: odnalazłam Scotta Hollingera!!! 

background image

ROZDZIAŁ X 

Mały hotelik, w którym się zatrzymałam, był tani i czysty. Dobrze było wejść i poczuć 

chłodną  kamienną  podłogę  pod  stopami.  Poprosiłam  o  jeszcze  jeden  pokój  z  łazienką  i 

wepchnęłam tam Scotta, zanim portier zdąŜył zadać mu jakieś pytania. 

Scott  rozglądał  się  po  pokoju, jakby  trafił do  raju  po  przebyciu  czyśćca.  Nie  miałam 

serca sprowadzać go z powrotem na ziemię, ale czas naglił. 

-  Jeśli  czegoś  potrzebujesz,  mogę  po  to  skoczyć,  gdy  się  będziesz  kąpał  - 

zaproponowałam. 

Bardzo powoli odwrócił się, spojrzał na mnie błyszczącymi oczami i uśmiechnął się. 

Ogarnęła mnie przedziwna fala ciepła... 

Teraz mnie trzeba było sprowadzić na ziemię. Wymienił róŜne przybory toaletowe, a 

ja pospiesznie ruszyłam po zakupy. 

Czy  muszę  dodawać, Ŝe czułam się  bardzo  z  siebie  zadowolona?  Arne  powinien  być 

ze mnie dumny. „Brawo, Synnøve”, powiedziałby na pewno. O, muszę koniecznie do niego 

zadzwonić  z  dobrą  wiadomością.  Będzie  pewnie  zły,  Ŝe  potrzebuję  więcej  pieniędzy  na 

powrót do domu, no ale co mogłam zrobić innego... Musiałam wydostać Scotta z aresztu! 

Wróciłam do hotelu. Scott przebrał się w ciemnoczerwoną koszulę i białe spodnie. Z 

podwiniętymi rękawami, rozpiętą pod szyją koszulą i z gęstwiną ciemnych włosów wyglądał 

duŜo lepiej. 

- Muszę się ogolić i obciąć włosy - rzucił. 

- Masz pieniądze? 

Potrząsnął głową. 

- Ani grosza. Pewnie były w tej części bagaŜu, której nie mogłem odzyskać. 

- Masz - dałam mu kilka banknotów. - Ale nie bądź rozrzutny. Nawet nie wiem, czy 

zdołam zapłacić rachunek za hotel... I nie obcinaj za krótko grzywki! - zawołałam za nim. 

Odwrócił się i spojrzał na mnie pytająco. 

-  Jest ci  w  niej  do  twarzy  -  wytłumaczyłam  i...  zaczerwieniłam  się.  Nie wiem, co  mi 

strzeliło  do  głowy.  Najdziwniejsze,  Ŝe  to  uczucie  nie  minęło  nawet,  gdy  wyszedł.  Nagle 

ogarnęła mnie nieprzeparta chęć przebrania się, zmienienia sztywnego kostiumu podróŜnego 

na coś  innego. Nie miałam szczególnie duŜo ciuchów ze sobą, ale jedną  lŜejszą sukienkę na 

szczęście  wzięłam.  Była  to  mała  sukienka  bez  rękawów,  dająca  się  zwinąć  w  kulkę,  którą 

moŜna  wszędzie  upchnąć.  Ładny,  perski  wzór  na  tkaninie  dobrze  pasował  do  lekkiej 

background image

opalenizny,  którą  uzyskałam  po  tych  kilku  dniach  we  Włoszech.  Poprawiłam  teŜ  fryzurę, 

rozluźniając  ją  nieco  i  wyciągając  kilka  pasemek  na  grzywkę.  Arne  nie  cierpiał  grzywek... 

Wreszcie umalowałam mocniej usta. 

Gdy  powrócił  Scott,  świeŜo  ogolony  i  ze  zdecydowanie  bardziej  cywilizowaną 

fryzurą, obrzucił mnie szybkim spojrzeniem, ale nic nie powiedział. 

- Chcesz coś zjeść? - spytałam. 

- Mogę zaczekać. Najpierw pogadajmy. 

Zgodziłam się. 

Siedzieliśmy  w  jego  pokoju.  Słońce  przeświecało  przez  Ŝaluzje,  z  ulicy  dochodził 

hałas. 

- Przede wszystkim chcę ci podziękować - zaczął Scott. - Myślę, Ŝe rozumiesz, co to 

dla mnie znaczy. 

- Domyślam się... PołóŜ się na łóŜku, wyglądasz na zmęczonego. Ja usiądę przy oknie. 

Posłuchał od razu. 

-  Ze  wszystkich  ludzi  na  świecie  to  musiałaś  być  właśnie  ty  -  powiedział  powoli.  - 

Dziewczyna, którą ledwo znałem, wydostała mnie z aresztu... Dlaczego to zrobiłaś? 

Wyglądał na zmęczonego. Wyjaśniłam trochę zbyt twardym tonem: 

- Muszę mieć rozwód. Mam wyjść za mąŜ za kilka tygodni. 

Usiadł gwałtownie, oczy zdawały się płonąć w jego twarzy. 

- Mówisz, Ŝe... nie mamy rozwodu? 

- Nie, wygląda na to, Ŝe zapomniałeś pójść do adwokata, więc uchodzę nadal za twoją 

Ŝ

onę. Przykro mi. 

- O rany! Zaraz zadzwonię do Trygve Tora. 

- To nic nie pomoŜe - przerwałam mu. - Trygve Tor nie  Ŝyje. Został zamordowany w 

Stonehenge kilka dni temu. 

Scott wpatrywał się we mnie. Widać było, Ŝe ta wiadomość zaszokowała go. PołoŜył 

się z powrotem. 

- Najlepiej będzie, jeśli mi o wszystkim opowiesz - poprosił matowym głosem. 

Zrelacjonowałam mu wszystko od początku do końca. 

-  Znalazłaś  je?!  -  zawołał,  gdy  w  swej  opowieści  doszłam  do  dokumentów  w 

szkatułce. - No oczywiście! śe teŜ o tym nie pomyślałem. Mama w młodości interesowała się 

przecieŜ archeologią. To typowe dla niej, Ŝe wybrała takie skrytki. 

-  Tego  nie  wiedziałam.  Za  punkt  wyjścia  wzięłam  to,  co  napisała  o  byciu 

„romantyczną”.  I  Ŝe  dobrze  się  bawiła,  chowając  papiery.  W  ten  sposób  doszłam  do 

background image

rozwiązania. 

- Te kobiety - westchnął Scott. - No, to teraz po resztę dokumentów! 

- O, nie - zaprotestowałam ostro. - Ja ich nie potrzebuję. Grzecznie pojedziesz ze mną 

do Norwegii i zaczniemy załatwiać rozwód. 

Zerknął na mnie spod oka. 

- Bez tych dokumentów nigdzie się nie ruszę. WaŜniejsze jest ratowanie koncernu. 

- Właśnie, Ŝe nie. A moŜe chcesz z powrotem do aresztu? 

Nowe zerknięcie. 

- Grozisz? Daleko z tym nie zajedziesz. 

Powietrze wydało się nagle aŜ naładowane złością. 

W końcu wygrałam. No, moŜe trudno mówić o pełnej kapitulacji Scotta, ale nawet pół 

wygranej to juŜ sukces. 

- Tak w ogóle, to o wiele lepiej kiedyś wyglądałaś - rzucił Scott od niechcenia. - Byłaś 

sobą.  Teraz  wyraźnie  ma  na  ciebie  wpływ  ktoś  o  złym  smaku.  No,  moŜe  ta  sukienka  jest 

jeszcze niezła, ale wtedy, jak weszłaś do aresztu, to... 

Rozzłościłam się. 

- Arne wcale nie ma złego... 

Zaśmiał się. 

-  Aha,  a  więc  to  Arne  tak  cię  przebrał.  Szczerze  mówiąc,  wydaje  się,  Ŝe  jest  nieco 

nudny. 

Podziałało to na mnie jak czerwona płachta na byka. 

-  Arne  jest  wspaniały  -  zapewniłam  szybko.  -  Bądź  tak  uprzejmy  nie  mieszać  go  do 

tego. 

Scott uniósł brwi. 

- To przecieŜ nie ja o nim pierwszy wspomniałem. 

ZauwaŜyłam, Ŝe zaczynam tracić pole, i zmieniłam szybko temat rozmowy. 

- Czy musimy się kłócić? - spytałam. - Nie mamy powaŜniejszych spraw? 

- No tak, przepraszam. 

Starałam  się  stłumić  gwałtowne  emocje  na  tyle,  na  ile  to  było  moŜliwe  w  obecności 

Scotta.  Bardzo  niechętnie  muszę  przyznać,  Ŝe  działał  na  mnie.  Mieliśmy  duŜo  wspólnego  w 

sposobie myślenia i reagowania, więcej niŜ z Arnem. AŜ za duŜo, myślałam, muszę się mieć 

na baczności, aby moje dawne ja znów nie zwycięŜyło. Gdyby tylko Arne mógł być tutaj! Jak 

bardzo chciałabym poczuć otaczające mnie jego ramiona... Na pewno zająłby się wszystkim i 

wydostał nas z kłopotu, w który wpakowało nas to moje małŜeństwo na niby. 

background image

-  Chyba  najwyŜszy  czas,  abyś  opowiedział  swoje  przejścia  -  zaproponowałam,  aby 

zmienić tok myśli. - Adwokat Tor wspominał, Ŝe byłeś śledzony w Syrakuzach. 

Scott zmarszczył brwi. 

-  Tak,  juŜ  w  Hiszpanii  czułem,  Ŝe  ktoś  depcze  mi  po  piętach,  a  tutaj  stało  się  to  juŜ 

bardzo  wyraźne.  Ale  to  im  nie  wystarczyło.  Ktoś  podłoŜył  marihuanę  do  mojej  walizki  i 

doniósł na policję, aby wyeliminować mnie z gry. 

Westchnął cięŜko. 

- A tak się zawsze starałem być uczciwym obywatelem! - mówił dalej gorzko. - Teraz 

jestem uznawany i za defraudanta, i za szmuglera narkotyków. Jak moŜna się zrehabilitować 

po czymś takim, Synnøve? Nawet nie warto próbować... Kto raz ukradł, ten zawsze złodziej, 

wiesz... 

Znowu poczułam tę głupią kulę w gardle. On musi przestać grać na moich instynktach 

opiekuńczych! 

- Ja ci wierzę - mruknęłam pod nosem i odwróciłam się do okna. - Scott, ten człowiek, 

który przyjechał po ciebie pod ratusz... Szofer z samochodem z Salisbury... kim on jest? 

-  O,  to  Ŝadna  tajemnica -  zaśmiał  się,  błyskając białymi  zębami.  -  Samochód  naleŜał 

do mojej matki, i on w pewien sposób teŜ... Przejąłem po prostu całość. Przyjechał, aby mnie 

zawiadomić,  Ŝe  wszystko  zostało  przygotowane  do  podróŜy  do  Anglii.  Chciałem  wyruszyć 

jak najszybciej, aby szukać zaginionych dokumentów. Załatwiłem mu później spokojną pracę 

w Salisbury. 

Pokiwałam  głową,  obserwując  z  roztargnieniem  jego  szczupłe  ciało.  śebra  rysowały 

się pod koszulą, kość biodrowa odznaczała się ostro pod spodniami. Musieli go głodzić! 

- Tak, ale jest jeszcze jedna tajemnicza osoba - dorzuciłam Ŝywo. 

- Nie jedna - odrzekł Scott apatycznie. - Wiele! 

- Wiem o tym. Tego, o którym myślę, widziałam przed ratuszem. Rozmawiałeś wtedy 

z szoferem. 

Opowiedziałam mu o męŜczyźnie z wydatną dolną szczęką siedzącym na motocyklu, 

o  tym,  Ŝe  pojawił  się  w  „Odpoczynku  Wędrowca”  i  Ŝe  podejrzewałam  go  o  zamordowanie 

Tora. 

-  Wiem,  o  kim  mówisz  -  powiedział  Scott.  -  To  dziwne!  Mogę  przysiąc,  Ŝe  ten  sam 

facet śledził mnie w Hiszpanii. Widziałem go teŜ tutaj... tuŜ przed historią z marihuaną. Poza 

tym miałem dwa inne „cienie”, ale jego widziałem tu na ulicy... 

- A więc znałeś go wcześniej? 

- Tak, z widzenia. Spotkałem go parę razy na schodach u adwokata Tora, czyli zgadza 

background image

się, Ŝe miał z nim jakieś powiązania. Musiał być trudnym klientem. 

- Czy przypuszczasz, Ŝe współpracował z tymi dwoma, którzy cię śledzili? 

- Nie wiem. MoŜe. 

- Jak oni wyglądali? 

-  Byli  Włochami.  Jeden  przywodził  mi  na  myśl  węŜa,  a  drugi  był  z  typu  tych,  w 

których skandynawskie dziewczyny zakochują się na wakacjach. 

- Ale dlaczego? - spytałam. 

- Dlaczego się w takich zakochują? 

-  Nie  bądź  głupi.  Dlaczego  sądzisz,  Ŝe  to  oni  wpakowali  cię  do  więzienia...  i 

zamordowali Tora? 

Potrząsnął głową, najwyraźniej nie rozumiejąc, o co mi chodzi. 

- Myślisz, Ŝe szukają listu, w którym są wymienione miejsca ukrycia dokumentów? - 

próbowałam go naprowadzić. 

- To jest moŜliwe, ale... - usiadł nagle. - Nie moglibyśmy dać temu na chwilę spokój i 

pójść coś zjeść? 

- Nie chcesz się najpierw przespać? 

Prychnął tylko. 

-  Sen  był  w  areszcie  moją  jedyną  rozrywką.  Nie,  zmęczyłem  się  chodzeniem.  Przez 

ostatnie  półtora  roku  mało  chodziłem,  a  ty  potrafisz  nadać  tempo...  Ale  juŜ  odpocząłem. 

Chodźmy! 

Znaleźliśmy wolny stolik w ogródku hotelowej restauracji. Uśmiechnięty kelner zaraz 

zjawił  się  przy  nas.  Scott  zamówił  bulion,  a  na  drugie  smaŜone  krewetki  z  sałatą  i 

pomidorami. Piliśmy do tego wspaniałe sycylijskie wino. Byłam zmęczona po dramatycznych 

wydarzeniach dnia i nie przyzwyczajona do wina, dlatego szybko poczułam je w głowie. Przy 

stoliku  obok  kilka  starszych  Amerykanek  mówiło  do  siebie  głośno.  Przypominały  mi 

krzyczące mewy. 

Uspokoiłam się wreszcie. 

- MoŜesz juŜ rozmawiać? - spytałam cicho. 

Skinął głową. 

-  MoŜliwe,  Ŝe  byłam  dziś  zbyt  ostra  -  przyznałam  ze  skruchą.  -  Ale  nie  chcę,  abyś 

jeździł  po  Francji  i  Hiszpanii,  zamiast  wrócić  do  Norwegii  Skoro  jednak  juŜ  tu  jesteśmy, 

moŜemy poszukać tych dokumentów. 

- Dobrze, tylko gdzie? - spytał Scott. 

- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! - rzuciłam zniecierpliwiona. - Sam mógłbyś na 

background image

to  wpaść.  Nie  jestem  chodzącym  przewodnikiem  po  zabytkach  z  przeszłości.  Są  tu  jakieś 

waŜne miejsca? 

Wzruszył ramionami. 

- Mnie o to pytasz? 

Zreflektowałam się. Rzeczywiście nie miał ostatnio zbyt duŜo czasu na zwiedzanie... 

Zmarszczył czoło. 

-  No,  jest  tu  trochę  tego  -  powiedział  w  końcu.  -  Zatopiona  świątynia  Diany  koło 

Palermo... 

-  Hm  -  zaczęłam  sceptycznie  -  trochę  trudno  wyobrazić  mi  sobie  twoją  matkę  jako 

nurka. 

Roześmiał się. Był taki ładny, gdy się śmiał... 

- Nie znałaś mojej matki. Miała najdziwaczniejsze pomysły. Zresztą Palermo leŜy po 

drugiej stronie Sycylii. 

Coś przyszło mi do głowy. 

- Twierdza obronna - rzuciłam. - Gdy łaziłam po mieście, ciągle ją widziałam, ale czy 

jest wystarczająco stara i znana? 

Scott po włosku zawołał kelnera i rozpoczął rozmowę. Mówił w zabójczym tempie. W 

końcu podziękował i odwrócił się do mnie. 

- Myślę, Ŝe się nadaje - uśmiechnął się. - Grecka, z czterechsetnego roku przed naszą 

erą. Bardzo znana. 

- Wspaniale - odetchnęłam i odchyliłam się z uśmiechem na oparcie krzesła. Ciepło i 

wino  mocno  na mnie  podziałały.  Znalazłam się w  stanie  euforii,  wszystko  wydawało  mi  się 

cudowne.  Czułam,  jakbym  nie  miała  juŜ  ciała,  tylko  samą  duszę.  Ale  gdy  spojrzałam  na 

ramiona Scotta i powędrowałam wzrokiem do jego silnych dłoni spoczywających na stoliku, 

poczułam się nagle całkiem cielesna... i wcale mi się to nie podobało! Posłałam mu spojrzenie 

pełne  niechęci.  Jego  oczy,  które  jeszcze  przed  chwilą  błyszczały  pogodnie,  zmieniły  wyraz, 

stały się zimne i surowe. 

Miły nastrój prysnął jak bańka mydlana. Gdy jedliśmy podane na deser owoce i sery, 

zerkałam na Włocha siedzącego przy dalszym stoliku za Scottem i sprawnie pochłaniającego 

spaghetti.  Nie  był  moŜe  przystojny,  ale  miał  w  sobie  coś,  co  mnie  zafascynowało.  Niezbyt 

wysoki,  ubrany  w  szary  garnitur.  Wydawał  się  blady  przy  tych  ciemnych  oczach...  takich 

orientalnych, przyszło mi na myśl. No i ten lekko ironiczny wyraz twarzy.... 

Chyba  zauwaŜył  moje  spojrzenie,  bo  podniósł  głowę  i  popatrzył  na  mnie.  Nie  za 

długo, ale wystarczająco, aby przeszył mnie dziwny, ale wcale nie niemiły dreszcz. 

background image

-  Co  tam  widzisz?  -  spytał  ostro  Scott.  Kierował  się  jakby  szóstym  zmysłem,  kiedy 

chodziło o mnie. 

- Nic... to znaczy, morze - odpowiedziałam zmieszana. 

To sycylijskie wino naprawdę było niebezpieczne... 

Po  obiedzie  przeszliśmy  się  po  Syrakuzach.  Scott  chciał  się  pozbyć  więziennej 

karnacji, jak to określał. Włóczyliśmy się bez specjalnego celu. Po jakimś czasie znaleźliśmy 

się  na  wąskiej  i  brudnej  uliczce,  gdzie  psy  grzebały  wśród  śmieci  i  rozciągały  wnętrzności 

zdechłej  kury.  Zemdliło  mnie,  ale  Ŝal  mi  teŜ  było  tych  wychudzonych  psów.  Scotta  to  nie 

poruszyło. 

- Typowa Sycylia - rzucił sucho. 

Nasze  układy  weszły  w  stadium  szczególnego  napięcia.  CóŜ,  biorąc  pod  uwagę 

okoliczności,  w  jakich  los  nas  zetknął...  Obserwowaliśmy  siebie  nawzajem,  utrzymując 

zawieszenie broni. 

Domy, które teraz oglądaliśmy skąpane w słońcu, wydawały nam się ładne, mimo Ŝe 

były  zniszczone...  a  moŜe  właśnie  dlatego.  Na  białej  ścianie  budynku  przed  nami  widniało 

słowo  „BAR”  namalowane  niebieską  farbą.  W  wejściu  wisiały  jako  zasłona  sznury  jasnych 

koralików.  Wyglądało  to  zachęcająco, a  poniewaŜ  Scotta  zmęczyło  chodzenie,  weszliśmy  w 

chłodny półmrok. 

Młody  chłopiec  za  kontuarem  tak  się  zdziwił  i  zaciekawił  naszym  widokiem,  Ŝe  aŜ 

upuścił szklanki na podłogę. Zaśmiał się, wzruszył ramionami i pozbierał odłamki szkła. 

Scott zamówił dla siebie whisky, a dla mnie, mimo moich protestów, lampkę moscato 

di  Siracusa.  Smakowało  wspaniale,  ale  trochę  się  niepokoiłam.  Wspomniałam  juŜ,  Ŝe  nie 

byłam przyzwyczajona do picia wina, a zdąŜyłam juŜ zauwaŜyć pewne skutki jego działania, 

dla  mnie  z  pewnością  niebezpieczne...  Scott  opowiadał  mi,  w  jaki  sposób  wytwarzano  to 

wino.  Słuchałam  go  jednym  uchem,  a  w  drugie  wpadała  mi  muzyka  z  szafy  grającej,  która 

stała w kącie Sali. 

Dwaj chłopcy wrzucili kilka stulirówek i wybrali utwory, które mogłyby wydawać się 

banalne  w  innym  kraju  i  innych  okolicznościach,  tu  jednak  brzmiały  dramatycznie  i 

podniecająco. 

Po  jakimś  czasie  zauwaŜyłam,  Ŝe  repertuar  zmienił  charakter.  Trini  Lopez  śpiewała 

swoim  miękkim,  prowokującym  głosem  o  miłości  pokonującej  wszystkie  przeszkody. 

Zerknęłam  w  stronę  szafy  grającej,  aby  zobaczyć,  kto  to  wybrał.  MęŜczyzna  w  szarej 

marynarce  stał  do  nas  plecami,  lecz  odwrócił  się  powoli  i  posłał  mi  długie,  prowokujące 

spojrzenie.  Poznałam  go  -  to  był  facet  z  restauracji.  Mimo  nieco  odpychającego  wyrazu 

background image

twarzy i papierosa przyklejonego do wargi było w nim coś, co mnie pociągało. MoŜe dlatego, 

Ŝ

e wydawał się pochodzić ze świata tak róŜnego od mojego. 

Chyba  nie  jestem  duŜo  lepsza  od  tych  skandynawskich  dziewczyn  na  wakacjach,  o 

których wyraŜano się z taką pogardą, pomyślałam. 

Scott  niczego  nie  zauwaŜył.  Whisky  sprawiła,  Ŝe  stał  się  niezwykle  rozmowny. 

Wciągnął  do  dyskusji  kilku  starszych  panów  siedzących  przy  stoliku  obok,  i,  sądząc  po 

gwałtownej gestykulacji, ta wymiana zdań stała się bardzo interesująca. 

Zanim  wyszliśmy  z  baru,  zerknęłam  raz  jeszcze  w  stronę  męŜczyzny  stojącego  przy 

szafie grającej. Tym razem odpowiedział mi spojrzeniem, w którym dostrzegłam podziw. 

Poczułam  się  atrakcyjną  kobietą!  Było  to  niezwykłe  uczucie.  Po  tylu  krytycznych 

spojrzeniach  i  pouczeniach  Arnego  oraz  przy  kompletnym  braku  zainteresowania  ze  strony 

Scotta... 

Dalej włóczyliśmy się po mieście. Zapadł juŜ zmrok. Ciemność była ciepła i miękka, 

wydawało  się,  Ŝe  otulała  i  ochraniała  przed  wszelkimi nieprzyjemnościami  czającymi  się  za 

dnia. Minęliśmy kilka willi, przypominających teraz białe pałace otoczone ogrodami pełnymi 

tajemnic. 

Wszystko  wydawało  się  teraz  takie  czyste,  zniknął  kurz,  brud  i  smród.  Patrzyłam 

dokoła zachwycona, nawet przyszłość zaczęła mi się wydawać tak obiecująca, Ŝe odruchowo 

złapałam  Scotta  za  rękę.  Wzdrygnął  się,  jakbym  go  oparzyła,  i  spojrzał  na  mnie  ze 

zdziwieniem. 

- Zawróćmy lepiej, zanim zabłądzimy - powiedział cicho. 

Ale  juŜ  zabłądziliśmy  i  dopiero  po  serii  pytań  i  niezbyt  zrozumiałych  wyjaśnień 

dotarliśmy do hotelu. 

Z  tarasu  dochodziła  muzyka.  Mimo  Ŝe  oboje  byliśmy  zmęczeni,  chcieliśmy  jeszcze 

zerknąć  na  tańczących.  Gdybym  oczekiwała  taranteli  lub  innych  tańców  ludowych, 

doznałabym  zawodu.  Ludzie  poruszali  się  w  takt  współczesnej  muzyki,  którą  moŜna  było 

usłyszeć wszędzie wokół Morza Śródziemnego. 

-  Chodź,  usiądziemy  -  zaproponował  Scott.  W  świetle  kolorowych  lampionów  jego 

oczy  miały  ponury  wyraz.  Nie  powinien  był  pić  whisky  po  tak  długim  odosobnieniu, 

pomyślałam. Starałam się stłumić nerwowe napięcie, które czułam w jego obecności. 

Usiedliśmy  przy  stoliku  w  ciemnym  kącie  tarasu,  jednak  zauwaŜono  nas.  Po  chwili 

jakiś  męŜczyzna  stanął  przy  nas,  ukłonił  się  lekko  w  stronę  Scotta  i  spytał  po  angielsku  z 

włoskim akcentem: 

- Pozwoli pan? 

background image

Zanim zdąŜyłam zaprotestować, Scott skinął głową i pozostało mi tylko podnieść się i 

pozwolić  otoczyć  ramionami.  Poruszał  się  lekko...  Jak  czający  się  drapieŜnik,  pomyślałam. 

Jednak  sposób,  w  jaki  mnie  prowadził,  sprawił,  Ŝe  czułam  się  zarówno  elegancka,  jak  i 

podziwiana. 

Nie  odwaŜyłam  się  na  niego  spojrzeć,  patrzyłam  prosto  przed  siebie.  ZauwaŜyłam 

szarą marynarkę - i nagle wiedziałam, z kim tańczę. 

JuŜ trzeci raz był w pobliŜu. 

CóŜ za wytrwały wielbiciel, pomyślałam naiwnie. 

background image

ROZDZIAŁ XI 

Powoli  podniosłam  głowę  i  spojrzałam  mu  w  twarz.  Musiał  tego  oczekiwać,  bo  od 

razu  napotkałam  spojrzenie  ciemnych  oczu...  a  doprawdy  były  to  oczy,  które  potrafiły 

mówić...  Miałam  wraŜenie,  Ŝe  mnie  przyciągają,  chcą,  abym  się  w  nich  zatopiła. 

Instynktownie  czułam,  Ŝe  powinnam  uwaŜać,  jeśli  chcę  zachować  godność  i  szacunek  do 

siebie. 

Cisza panująca między nami dodatkowo pogarszała sytuację, dlatego zaczęłam paplać 

o tym, jak pięknie jest na Sycylii. Zapytał, co było do przewidzenia, czy jesteśmy turystami. 

Zaprzeczyłam,  mówiąc  z  dumą,  Ŝe  czeka  nas  tu  waŜne  zadanie.  Widać  było,  Ŝe  mu  to 

zaimponowało,  więc  mówiłam  dalej.  Wreszcie  zapytałam  o  najkrótszą  drogę  do  twierdzy. 

Wydało  mi  się  wtedy,  Ŝe  drgnął,  a  jego  ręce  mocniej  mnie  przytrzymały.  Ale  zaraz 

wytłumaczył mi spokojnie, jak mamy iść. 

Muzycy  grali  jeden  z  typowych  włoskich  utworów,  pełnych  gorzkiej  melancholii. 

Solista śpiewał z zaangaŜowaniem. Wpływ wina i muzyki sprawił,  Ŝe mój partner wydał mi 

się  wręcz  pociągający.  No  i  miało  to  pewne  skutki...  AŜ  do  momentu,  gdy  napotkałam 

spojrzenie  Scotta.  Sprowadziło  mnie  błyskawicznie  na  ziemię,  a  nawet  więcej,  poczułam 

rodzaj pogardy do siebie. Gdy taniec się zakończył, zostałam odprowadzona do stolika. 

Scott był blady i milczący. Widziałam, Ŝe siedzi, zaciskając zęby. 

- Zapłaciłem rachunek - rzucił, przejął bowiem resztę mojej kasy. Bez dania mi szansy 

na  odpowiedź,  wziął  mnie  za  ramię  i  zaprowadził  do  hotelu  aŜ  pod  nasze  pokoje.  -  MoŜna 

mieć słabość do takich kryminalnych typów, ale nie trzeba tego aŜ tak wyraźnie okazywać - 

syknął Scott, gdy juŜ otworzyliśmy drzwi. Wyglądał na naprawdę rozzłoszczonego. 

-  Wcale  mi  się  nie  podobał.  Był  okropny  -  protestowałam  -  ale  Ŝeby  zaraz 

kryminalny... to juŜ  za  duŜo.  Był całkiem  miły,  powiedział  mi  zresztą, jak  znaleźć  drogę  do 

twierdzy. 

Scott zesztywniał i zbladł jak ściana. 

- O czym ty mówisz? Jesteś pijana, czy ci całkiem odbiło? Powiedziałaś temu typowi, 

Ŝ

e  mamy  tam  iść?!  To  jeden  z  tych,  którzy  mnie  śledzili!  Za  późno  się  zorientowałem.  Jak 

mogłaś być taka głupia? 

Złapał mnie brutalnie za ramię i potrząsnął. 

- Au! - zajęczałam. - Boli! Ale to ty zmusiłeś mnie do zatańczenia z nim, mimo Ŝe nie 

chciałam, jak i zresztą nie chciałam pić tego ostatniego kieliszka wina! 

background image

Zreflektował się. 

- Nie pijasz wina? - spytał. 

-  Prawie  nigdy.  Zawsze  strasznie  bałam  się  upić.  A  juŜ  kilka  kieliszków  wystarcza, 

abym poczuła jego działanie! 

Patrzył  na  mnie  zdziwiony.  Masowałam  bolące  miejsca,  rzucając  mu  pełne  złości 

spojrzenia. Nie było juŜ mowy o Ŝadnej uprzejmości, czułam do niego wyłącznie niechęć. 

Scott potarł czoło. 

-  Przepraszam,  Synnøve  -  westchnął.  -  Powinienem  być  ostatnim,  który  namawiałby 

cię  do  picia  wbrew  twojej  woli.  Wiesz,  matka  przez  ostatnie  lata  Ŝycia  była  właściwie 

alkoholiczką... MoŜesz mi wybaczyć? To się nigdy nie powtórzy, obiecuję. Rozzłościłem się, 

bo się wygadałaś, dokąd idziemy, a poza tym... 

Przerwał  gwałtownie,  aŜ  musiałam  się  zastanowić,  co  chciał  dodać.  Widok  jego 

zakłopotanej twarzy poprawił mi nieco samopoczucie. 

- Nie mogę juŜ tego cofnąć, ale moŜe da się coś naprawić? - spytałam ostroŜnie. 

-  Nie  -  zaprzeczył  spokojniejszym  głosem  -  ale  będziemy  musieli  wybrać  się  do 

twierdzy juŜ dziś w nocy. Poczekamy, aŜ wszyscy pójdą spać. MoŜemy się przyłoŜyć na kilka 

godzin i wystartować około czwartej. Dobranoc. 

- Dobranoc - odrzekłam pokornie. 

Jednak juŜ w kilka minut później pukałam do jego drzwi. 

- Scott - powiedziałam niepewnie. 

- Tak, wejdź. 

Z  policzkami  płonącymi  wstydem  wśliznęłam  się  do  środka.  Przepraszającym  tonem 

przedstawiłam mój problem. 

- Trochę się za bardzo spieszyłam przy zdejmowaniu sukienki i suwak się zaciął. Czy 

mógłbyś... czy mógłbyś mi pomóc? 

Scott uśmiechnął się krzywo. 

-  Po  raz  pierwszy  słyszę,  jak  prosisz  o  pomoc  -  stwierdził.  Był  bez  koszuli  i  gdy 

zobaczyłam  jego  ciało  od  szerokich  ramion  do  wąskich  bioder,  przeszył  mnie  bolesny 

dreszcz. 

Arne i tak jest ładniejszy, pomyślałam przekornie. 

No i zresztą nie tylko wygląd się liczy, dodałam niekonsekwentnie. 

Scottowi  trzęsły  się  dłonie,  gdy  próbował  rozpiąć  zamek,  prawdopodobnie  przez  tę 

całą  historię,  którą  zgotowałam.  Sama  teŜ  byłam  tak  zdenerwowana  i  zirytowana,  Ŝe 

wydawało mi się, iŜ jego manipulacje trwają całą wieczność. Nagle pojawiła się myśl, Ŝe on 

background image

przecieŜ siedział w areszcie przez półtora roku, i sprawiła,  Ŝe poczułam mrowienie w całym 

ciele, zupełnie jakby jego dłonie wysyłały impulsy elektryczne. 

Nasunęło  mi  się  całkiem  zwariowane  porównanie,  Ŝe  dotykanie  Scotta  było  jakby 

wkładaniem  palców  w  gniazdko  elektryczne,  a  dotykanie Arnego -  jakby  w  spodek  letniego 

mleka... 

-  Czy  skończysz  wreszcie?  -  syknęłam  i  w  tej  samej  chwili  się  zawstydziłam.  - 

Przepraszam, chyba mi puszczają nerwy po dzisiejszym dniu. 

- NiewaŜne - powiedział spokojnie. - No, juŜ jesteś wolna. 

-  Dziękuję  -  rzuciłam  i  prawie  uciekłam  z  jego  pokoju.  Nie  mogłam  tam  zostać  ani 

sekundy dłuŜej, bałam się własnych uczuć. Szczęściem pościel była cudownie chłodna i udało 

mi się szybko zasnąć. 

Miałam  niesamowite  sny,  z  dŜunglą,  mięsoŜernymi  kwiatami,  szarymi  garniturami  i 

orientalnymi oczami. Dobrze, Ŝe przeszły w coś niezwykle ładnego, nie pamiętam, w co, ale 

gdy  Scott  przyszedł  mnie  obudzić  w  środku  nocy,  nadal  byłam  pod  ich  wraŜeniem  i 

wyciągnęłam  do  niego  ramiona.  Dopiero  gdy  spostrzegłam  jego  napiętą,  zmieszaną  twarz, 

obudziłam się naprawdę i opuściłam ręce. 

- Czy juŜ trzeba wstawać? - spytałam niewyraźnie. 

- Tak - rzucił. 

Ubrany  był  w  spodnie  i  czarny  golf.  Gdy  czekał  na  zewnątrz,  załoŜyłam  cieplejszą 

sukienkę. 

Obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem. 

- Nie masz spodni? - zapytał. 

Pytanie tak mnie zaskoczyło, Ŝe odpowiedź wymknęła się sama z siebie. 

- Nie, Arne nie pozwala... 

Przerwał mi, zły: 

-  Co,  u  diabła,  się  z  tobą  stało,  Synnøve?  Poznałem  cię  jako  wolną  i  samodzielną 

osobę  o  własnym  smaku  i  poglądach...  A  teraz  pozwalasz  traktować  siebie  w  taki  sposób?! 

MoŜe  dobrze  jest  próbować  zmienić  człowieka  na  lepsze,  ale  chcieć  zrobić  kogoś  zupełnie 

innego, zmieniać według swojego, zresztą wątpliwego, gustu... o, nie! 

Myślałam, Ŝe pęknę z oburzenia. Odpowiedź nasunęła mi się sama: 

-  Jestem  zakochana  w  Arnem,  od  kiedy  skończyłam  czternaście  lat,  i  to  chyba  się 

liczy! 

Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym współczucia. 

-  Czy  doprawdy  uwaŜasz,  Ŝe  to  przemawia  na  twoją  korzyść?  śe  zamykasz  oczy  na 

background image

wszelkie argumenty i ślepo trzymasz się miłości z lat dziecinnych? Mnie wydaje się to raczej 

zastojem w rozwoju. To tak, jakbyś kochała się w aktorze filmowym! 

Czułam,  jak  rumieniec  wypływa  mi  na  policzki.  Lepiej  będzie  nie  zdradzić  się,  Ŝe 

Arne właśnie stanowi wcielenie mojego idola. 

- Kocham go - powtórzyłam z uporem. 

- Dobrze, ale to i tak nie zmienia faktu, Ŝe nie masz długich spodni - skwitował Scott 

sucho. - Obawiam się, Ŝe ta sukienka okaŜe się niepraktyczna na dłuŜszą metę. 

- Dlaczego? 

-  Czy  ty  uwaŜasz,  Ŝe  jesteśmy  na  jakichś  luksusowych  wakacjach?  -  spytał 

gwałtownie.  -  Czy  sądzisz,  Ŝe  Trygve  Tor  umarł  całkiem  przypadkowo?  Nie,  będziemy 

musieli walczyć zębami i pazurami, Synnøve. 

- E, tam - zlekcewaŜyłam jego słowa - jutro będziemy w drodze do Norwegii. 

-  Synnøve  -  zaczął  Scott  przez  zaciśnięte  zęby  -  zapłaciłem  za  hotel.  Jak  tylko 

odzyskamy dokumenty, musimy stąd uciekać. Nie zostało nam duŜo pieniędzy. 

- Ile? 

- Prawie nic 

Jednak ja, urodzona optymistka, nie przejęłam się tym. 

- Jakoś to będzie! 

- Tak sądzisz... - westchnął Scott zasępiony. 

Dotarliśmy  do  twierdzy  bez  Ŝadnych  przeszkód. StaroŜytna  budowla  zrobiła  na  mnie 

duŜe wraŜenie. Scott natomiast bardzo się zdenerwował. Twierdza okazała się ogromna, a my 

nie  mieliśmy  Ŝadnej  wskazówki.  Ryzykowaliśmy,  Ŝe  moŜemy  szukać całymi  godzinami  bez 

rezultatu. Staliśmy w bramie. Kira pisała, Ŝe to było zabawne... Nie przypuszczała pewnie, Ŝe 

jej syn będzie szukał ukrytych dokumentów z naraŜeniem Ŝycia. 

W  końcu  zaczęliśmy  iść,  przemykaliśmy  się  z  pomieszczenia  do  pomieszczenia, 

wychodziliśmy  poza  obręb  murów  i  znów  wchodziliśmy  przez  kolejne  bramy,  a  ja  czułam, 

jak  poczucie  beznadziejności  tego  przedsięwzięcia  niemal  odbiera  mi  siły.  Oddychałam  z 

coraz  większym  trudem,  aŜ  wreszcie  musiałam  poszukać  oparcia. Chciałam  wziąć  Scotta  za 

rękę, ale cofnął ją natychmiast. To było jak uderzenie w twarz... Nagle jednak dostrzegłam, Ŝe 

stoi  i  świeci  latarką  na  ścianę  pomiędzy  dwojgiem  niskich  Ŝelaznych  drzwi.  Powędrowałam 

wzrokiem za światłem i zamarłam. 

Zobaczyłam ledwo widoczne litery K.H., a pod spodem strzałkę wskazującą drzwi po 

lewej stronie. 

Scott rzucił się do przodu i pociągnął za nie. 

background image

Wydawały  się  być  zamknięte,  ale  gdy  szarpnął  ze  wszystkich  sił,  otworzyły  się  z 

przeciągłym jękiem. Rdza posypała się na jego dłonie, nie zwrócił jednak na to uwagi. 

- Ta część twierdzy jest zamknięta dla zwiedzających - wyszeptał. 

Chciałam  być  pierwsza,  więc  przepchnęłam  się  przed  niego  i...  ogromna  pajęczyna 

osiadła  mi  na  twarzy.  PrzeraŜona,  wzdrygnęłam  się.  Gdyby  Scott  mnie  nie  przytrzymał, 

wpadłabym  do  ziejącej  pode  mną  czeluści.  Staliśmy  tak  przez  chwilę,  jego  silne  ramię 

otaczało mnie i czułam, Ŝe jego serce wali równie mocno jak moje. Tak blisko siebie jeszcze 

nie byliśmy, uwolniłam się więc szybko, zirytowana. 

- Dzięki - bąknęłam - powinnam być ostroŜniejsza. 

Scott  oświetlił  niebezpiecznie  strome  schody.  Zeszliśmy  na  dół  i  znaleźliśmy  się  w 

wąskim  korytarzyku,  gdzie  było  tak  wilgotno  i  zimno,  Ŝe  zaczęłam  szczękać  zębami. 

Odniosłam  wraŜenie,  Ŝe  jesteśmy  głęboko  pod  ziemią  i  Ŝe  zaraz  uduszę  się  w  tej  ciasnocie. 

Odetchnęłam z ulgą, gdy weszliśmy do jakiegoś duŜego pomieszczenia. 

Mogłoby  się  wydawać,  Ŝe  Kira  Hollinger  tu  właśnie  ukryła  dokumenty,  ale  niestety. 

Zobaczyliśmy jedynie resztki łańcuchów przymocowane do ściany. To było więzienie! 

Byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie widzieliśmy Ŝadnego innego wyjścia. Scott 

posłał mi zdesperowane spojrzenie. 

-  Miejmy  nadzieję,  Ŝe  nikt  nas  nie  śledził  -  powiedział.  -  Nie  byłoby  zbyt  przyjemne 

zostać tu zamkniętym... nawet razem z tobą - dodał, widząc moją Ŝałosną minę. 

- MoŜesz sobie darować tanie komplementy - odcięłam się kwaśno. Za nic w świecie 

nie chciałam Ŝadnej niepotrzebnie intymnej atmosfery pomiędzy nami. 

Scott zaczął świecić latarką na mur. Nagle pochylił się i przesunął po nim ręką. 

-  Synnøve,  chyba  jesteśmy  uratowani!  -  zawołał.  -  Jest  tu  jakaś  klapa,  całkiem  przy 

ziemi. Musimy ją unieść. 

Poszło łatwiej, niŜ przypuszczaliśmy. 

Po podniesieniu klapy naszym oczom ukazał się wąski i ciemny korytarzyk. Dreszcz 

przeszedł mi po plecach. Widziałam po Scotcie, Ŝe teŜ czuł się nieszczególnie. 

- A więc i tu była moja matka. To niewiarygodne - rzekł zdumiony. 

Przez  chwilę  staliśmy,  zbierając  odwagę.  W  końcu  Scott  pochylił  się  i  wpełzł  do 

ś

rodka zwinnie jak wąŜ. Przez moment kusiło mnie, aby zostać, jednak poszłam za nim. Nie 

chciałam czekać sama, a poza tym - co za przygoda! Ciekawość, co znajdowało się po drugiej 

stronie, okazała się silniejsza od strachu. 

Gdy  juŜ  dotarłam  do  końca  korytarza,  czułam  się  brudna  jak  kominiarz.  Ogarnęła 

mnie  dławiąca  klaustrofobia  i  ucieszyłam  się,  gdy  Scott  pomógł  mi  stanąć  na  nogi. 

background image

Pomieszczenie okazało się maleńkie i tak niskie, Ŝe Scott musiał pochylać głowę. 

- Pewnie siedzieli tu co lepsi więźniowie - powiedział cicho. 

Pierwsze,  co  wpadło  mi  w  oko,  to  czaszka  stojąca  na  małej  półce  w  ścianie. 

Podeszłam  bliŜej.  Podziwiałam  pięknie  sklepione  czoło.  Sądząc  po  zębach,  czaszka  musiała 

być  pozostałością  po  bardzo  młodym  człowieku.  MoŜe  po  królewiczu  zagradzającym  drogę 

do tronu innemu pretendentowi? 

OstroŜnie starłam z niej kurz i zajrzałam do oczodołów. Nagle zesztywniałam. 

- Scott, moŜesz mi pomóc? Poświeć na tę czaszkę, szybko! 

AŜ mi nadepnął na stopę z pośpiechu, ale nawet nie odczułam bólu. W świetle latarki 

oboje zauwaŜyliśmy przyklejoną tasiemkę z literami K.H. 

-  Dokumenty!  -  zawołał  Scott  i  wsadził  dłoń  pomiędzy  szczęki  czaszki.  Gdy 

wyciągnął rękę, trzymał coś w palcach. Zgnieciony papier, będący zapewne dokumentem. 

-  Ech,  mamo  -  wykrzyknął  pomiędzy  płaczem  a  śmiechem.  -  CóŜ  powiedzą  teraz  ci 

waŜni  panowie?  Koncern  „Kira”  będzie  zmuszony  do  kupienia  Ŝelazka.  Naprawdę, 

zorganizowałaś nam ciekawą pogoń za skarbem... 

- MoŜe brakowało jej wraŜeń - powiedziałam cicho. 

Scotta ogarnęły wspomnienia, tak Ŝe na chwilę niemal zapomniał, gdzie i w jakim celu 

się znajduje. 

-  Tak,  to  na  pewno.  Matka  była  wspaniałą  kobietą,  zanim...  zachorowała.  Zresztą 

przypominała twoje dawne, Ŝądne przygód „ja”. Zupełnie nie pasowała do świata finansjery. 

Pamiętam,  jak  kiedyś  na  jakimś  większym  przyjęciu  zjechała  po  poręczy  schodów.  Goście 

doznali szoku. 

Zaśmiał się, ale w jego śmiechu zabrakło radości. 

- To musiała być jej ostatnia przygoda. A potem ten straszny upadek... 

Zamilkł. 

-  Sądzisz,  Ŝe  to  samo  stanie  się  ze  mną?  -  spytałam  cicho.  To  przywróciło  go  do 

rzeczywistości. Uśmiechnął się do mnie serdecznie. 

Trwało to tylko chwilę. Jego twarz znowu przybrała surowy wyraz i odwrócił się. 

- MoŜe. JeŜeli temu Arnemu uda się zdławić twoją osobowość, to na pewno pójdziesz 

tą samą drogą! 

Chciałam zaprotestować, ale nie zdołałam. 

Scott wygładził dokumenty i wsadził je do kieszeni. Mogliśmy ruszać z powrotem. 

Mimo Ŝe cieszyłam się ze znaleziska, nie zdołałam opanować niechęci do przeciskania 

się  tym  ciasnym  korytarzem.  Poza  tym  cały  czas  myślałam,  kogo  moŜemy  spotkać  u  jego 

background image

wylotu... 

Wreszcie poczułam dłoń Scotta na mojej. Pomógł mi wstać. Z radości zarzuciłam mu 

ręce  na  szyję  i  przytuliłam  się.  Zrobiłam  to  instynktownie,  nie  mogłam  się  powstrzymać. 

Obejmował mnie przez chwilę, jakby rozumiejąc mój nastrój. 

W drodze powrotnej z twierdzy czekałam tylko, aŜ jakiś kamień spadnie z góry i trafi 

Scotta albo Ŝe zza rogu wyskoczy ktoś ze wzniesionym do ciosu sztyletem... Byłam sztywna 

ze  strachu.  Nic  się  jednak  nie  zdarzyło.  W  przypływie  nagłej  radości  aŜ  zatańczyłam  kilka 

kroków. 

-  Nie  wyzywaj  losu  -  powiedział  Scott  cicho,  ale  słyszałam  wyraźnie,  Ŝe  i  on  się 

cieszy. 

Zaczęło juŜ świtać. Morze wyglądało wspaniale. Kusiło nas, aby pobiec ku brzegowi, 

rzucić się w niebieskie fale i zmyć z siebie cały kurz i brud. Niestety, jedyne, na co mieliśmy 

czas,  to  szybki  prysznic  w  hotelu  i  przebranie  się  w  coś  lŜejszego.  ZałoŜyłam  znów  tę 

wzorzystą  sukienkę  i  rozejrzałam  się  po  pokoju.  Na  walizkach  zauwaŜyłam  lornetkę  Scotta. 

Wzięłam ją i podeszłam do okna, chciałam zobaczyć, czy nie ma jakiegoś statku. 

Nastawiając lornetkę, trzymałam ją skierowaną w dół. Nagle wzdrygnęłam się, a serce 

skoczyło mi do gardła. Patrzyłam prosto w oczy mojego wielbiciela z poprzedniego wieczora. 

Siedział w samochodzie z dwoma jeszcze towarzyszami i patrzył dokładnie w moje okno. 

background image

ROZDZIAŁ XII 

W pierwszym odruchu chciałam poderwać się do panicznej ucieczki, ale zrozumiałam, 

Ŝ

e ten człowiek nie mógł mnie widzieć. 

Siedział na przednim siedzeniu. Gdyby chodziło mu tylko o mnie, byłby pewnie sam, 

ale  miał  jeszcze  dwóch  towarzyszy.  Gdy  wreszcie  zrozumiałam,  co  to  oznacza,  serce 

przestało  mi  bić  ze  strachu  i  nieomal  zemdlałam.  Najbardziej  przeraził  mnie  męŜczyzna  za 

kierownicą.  Był  chudy,  o  bezczelnym  spojrzeniu  i  cały  czas  zwilŜał  usta  językiem,  co 

nieodparcie przywodziło na myśl węŜa. 

To  musiał  być  ten  męŜczyzna,  o  którym  opowiadał  Scott.  A  mój  kawaler  to 

oczywiście  ten  w  typie  wszystkich  skandynawskich  dziewczyn...  Rozumiałam  je  dobrze. 

Sądziłam,  Ŝe  potrafię  trzeźwo  oceniać  sytuację,  a  jednak  i  ja  uległam  jego  niemal 

zwierzęcemu magnetyzmowi. A co dopiero jakaś naiwna nastolatka marząca o romantycznej 

przygodzie na południu... Biedne dziewczynki... 

Ale kim był ten trzeci? Nie mogłam mu się przyjrzeć, siedział ukryty. 

OstroŜnie  wycofałam  się  od  okna.  Wszedł  Scott,  jeszcze  mokry,  z  koszulką 

przyklejoną do ciała. 

- Co się stało, Synnøve? Jesteś zupełnie zielona! 

Opowiedziałam  o  tym,  co  zobaczyłam.  Scott  wziął  lornetkę  i  przyjrzał  się 

samochodowi i jego pasaŜerom, pewien, Ŝe ich rozpozna. 

-  Tak,  to  ci  dwaj  -  pokiwał  głową.  -  Trzeciego  nie  mogłem  dobrze  zobaczyć.  No, 

musimy wymknąć się tylnym wyjściem. 

Byłam gotowa, więc wkrótce schodziliśmy po schodach z lekkim bagaŜem w rękach. 

Nocny portier spojrzał na nas zdziwiony, ale Scott zareagował szybko. 

-  Moja Ŝona  zyskała  tutaj  wiernego  wielbiciela  - rzucił.  -  Ten osobnik nie  podda się, 

zanim nie osiągnie swego celu, nawet otoczył hotel. Musimy dyskretnie zniknąć. 

To  wyjaśnienie  trafiło  Włochowi  do  przekonania.  Mrugnął  do  nas  i  uśmiechnął  od 

ucha do ucha. 

-  Rozumiem  -  powiedział,  machając  ręką  na  poŜegnanie.  Wyszliśmy  do  ogrodu. 

Niechętnie  pospieszyłam  za  Scottem.  Było  tu  tak  ładnie!  Dlaczego  nie  mogliśmy  jeszcze 

zostać? Dlaczego musieliśmy wymykać się jak najgorsi przestępcy? 

Bocznymi  ulicami  wydostaliśmy  się  na  drogę  wyjazdową  na  Katanię.  Stał  przy  niej 

jakiś  motel,  weszliśmy  więc  i  zamówiliśmy  po  kawie  i  małym  kieliszku  brandy  dla 

background image

wzmocnienia. 

- Czy jeździ tędy duŜo samochodów w kierunku Katanii i Messyny? - zagadnął Scott 

barmana. 

MęŜczyzna zaśmiał się. 

- Dobrze trafiliście! Widzicie tamten samochód? - spytał i wskazał na duŜą cięŜarówkę 

stojącą przy dystrybutorze paliwa. - To Peppino. Jedzie do Villa San Giovanni na Półwysep. 

Porozmawiam z nim, na pewno was zabierze. Una bella straniera! 

Spojrzał na mnie z zachwytem, przytknął palec wskazujący do policzka i pokręcił nim. 

Był to gest wyraŜający uznanie, tego zdąŜyłam się dowiedzieć. 

Gdybyśmy  nawet  mieli  obawy  co  do  uczciwości  tego  Peppina,  zniknęłyby  one  po 

naszym  przywitaniu  się  z  nim.  Miał  twarz  sycylijskiego  chłopa,  czy  moŜe  raczej  rybaka  - 

szczerą i pogodną. Czarne kręcone włosy stanowiły oprawę dla szerokiego czoła, zmęczonych 

oczu  o  przyjacielskim  wejrzeniu  i  ładnych,  stanowczych  ust.  Spojrzenie,  którym  mnie 

obdarzył,  gdy  wspięłam  się  na  przednie  siedzenie  i  wcisnęłam  pomiędzy  niego  i  Scotta, 

ogrzało moje serce. 

Samochód  odpalił  z  wielkim  hałasem.  Było  tak  głośno,  Ŝe  chciałam  zatkać  uszy 

palcami. Ale w zasadzie nie miało to znaczenia, i tak nie pogadałabym z kierowcą. 

By  nie  przeszkadzać  przy  zmianie  biegów,  przysunęłam  się  jak  najbliŜej  Scotta. 

Ciepło jego nogi przenikało przez moją sukienkę i wkrótce oboje spływaliśmy potem. 

Upajałam się wspaniałym krajobrazem: górami widniejącymi w oddali za wzgórzami i 

pustkowiem  urozmaicanym  kępami  drzew  oliwnych  i  pomarańczowych.  Pobudzał 

wyobraźnię,  ale  jednocześnie  sprawiał,  Ŝe  poczułam  się  osamotniona.  Dlatego  było  miło 

znów  zobaczyć  tłumy  ludzi,  gdy  dotarliśmy  do  Katanii.  Rynek  wypełniali  czarno  ubrani 

męŜczyźni,  którzy  rozmawiali,  gestykulując.  Sądząc  z  ich  podnieconych  głosów,  mówili  o 

polityce. Zdziwiłam się, Ŝe nie ma wśród nich Ŝadnej kobiety, ale pewnie Ŝony, narzeczone i 

córki siedziały grzecznie w domach i szyły lub haftowały. 

Na ścianie kina wisiał wielki plakat przedstawiający Anitę Ekberg z „La  dolce vita”, 

wyblakły  pod  promieniami  nielitościwego  słońca,  jednak  wciąŜ  przykuwający  wzrok.  Nie 

wiem, dlaczego aktorka przypomniała mi pewnego „wielbiciela” w szarym garniturze. MoŜe 

dlatego,  Ŝe  oboje  emanowali  tym  samym  rodzajem  fizycznego,  wręcz  zwierzęcego 

przyciągania?  Myśl  o  tajemniczym  Włochu  obudziła  we  mnie  na  nowo  strach.  Miał 

inteligentne oczy... Jak zdołamy się wymknąć takiemu człowiekowi? Zna kraj na pewno sto 

razy lepiej niŜ Scott. 

Nieco za Katanią Peppino zatrzymał się na filiŜankę kawy. Gdy wszedł do baru, znów 

background image

ogarnął mnie lęk. Miałam wraŜenie, Ŝe pełznie mi po nogach i zagnieŜdŜa się w dole brzucha. 

PodróŜowaliśmy w tak powolnym tempie, a gdzieś za nami byli oni... 

- Muszę zadzwonić do Arnego! - wybuchnęłam. 

- Za co? - spytał Scott rzeczowo. - Nie mamy nawet na znaczki. 

- No tak... To źle. Ale on mógłby mi coś przysłać. 

- Nie sądzisz, Ŝe mogę postarać się sam o pieniądze bez proszenia tego tam Arnego? - 

zaperzył się Scott. - Tylko Ŝe teraz jest to po prostu niemoŜliwe! 

-  Mamy  za  duŜo  bagaŜy  -  powiedziałam  w  zamyśleniu.  -  Moglibyśmy  coś  sprzedać. 

Trochę moich ubrań... 

- I moją lornetkę! Kupiłabyś sobie spodnie. 

- I zadzwoniła do Arnego! 

- Idź do diabła! - wykrzyknął Scott, lecz zreflektował się szybko. - Przepraszam. 

Ale znów byliśmy nieprzyjaciółmi. 

Dziwne,  wszystko  układało  się  dobrze,  póki  Ŝadne  z  nas  nie  wymieniło  imienia 

Arnego. 

Och,  jakŜe  tęskniłam  za  jego  spokojem!  Tak  róŜnił  się  od  tego  Ŝaru,  który  niósł  w 

sobie Scott i który odbierał mi pewność siebie. 

Poczucie  wspólnoty  ze  Scottem  okazało  się  ułudą,  przekonywałam  samą  siebie. 

Zrodziło się tylko dlatego, Ŝe byliśmy rodakami w obcym kraju, na dodatek ściganymi przez 

prześladowców. Spojrzałam spod oka, zła, na jego klasyczny profil. 

Mijało  nas  wiele  samochodów.  W  kaŜdym  z  nich  widziałam  naszych  wrogów  i 

uwaŜałam, Ŝe jadą podejrzanie powoli. Dlatego z radością powitałam Peppina wychodzącego 

z  baru.  Niósł  mnóstwo  wielkich  pomarańczy.  Owoce  nie  były  ani  trochę  kwaśne  jak  te 

kupowane w Norwegii i spływały słodkim, wspaniałym sokiem. Myślę, Ŝe ani Scottowi, ani 

mnie nic jeszcze nigdy tak bardzo nie smakowało. 

Gorąco  sprawiło,  Ŝe  staliśmy  się  apatyczni.  Siedzieliśmy  tylko  i  gapiliśmy  się  przed 

siebie,  nie  odczuwając  ani  strachu,  ani  zdenerwowania.  A  moŜe  to  ten  niezwykły  spokój 

Peppina zaczął się nam udzielać? 

Niespiesznie  minęliśmy  słynne  plantacje  pomarańczy  w  Acireale  i  wkrótce 

znaleźliśmy się pod Taorminą. Przed sobą mieliśmy stromą, krętą drogę  wiodącą do  miasta. 

Wszystko  wydawało  się  podejrzanie  idylliczne,  bardziej  przypominało  podróŜ  poślubną  niŜ 

niebezpieczną przygodę. Minęliśmy długi rząd wózków zaprzęŜonych w osły. Pod kaŜdym z 

nich,  pomiędzy  kołami,  biegł  przywiązany  pies.  W  końcu  nie  mogłam  się  powstrzymać  i 

jęknęłam  ze  współczuciem.  Dłoń  Scotta  natychmiast  przykryła  moją.  Rozumiał  mnie!  Ale 

background image

wcale mi się to nie podobało, byłam przecieŜ dziewczyną Arnego! I to juŜ od wielu lat! 

ZbliŜaliśmy  się  do  przeprawy  w  Messynie.  Przez  otwarte  okno  wpadał  świeŜy  wiatr 

od  morza.  Scott  powiedział,  abym  połoŜyła  głowę  na  jego  kolanach,  gdyŜ  mnie  najłatwiej 

byłoby  rozpoznać...  gdyby  pojawił  się  pewien  ciemnozielony  samochód.  Sam  wcisnął 

głęboko na oczy stary kapelusz od słońca, który Peppino miał w szoferce. 

Na  prom  dostaliśmy  się  bez  Ŝadnych  problemów.  Villa  San  Giovanni  po  drugiej 

stronie  wydawała  się  być  blisko.  Wiedziałam,  Ŝe  z  ulgą  powitam  stały  ląd,  nie chciałam juŜ 

dłuŜej być uwięziona na wyspie. 

LeŜąc tak z policzkiem na kolanie Scotta słyszałam łomotanie z maszynowni i chlupot 

fal o burty. Wydawały mi się cudowną muzyką. Niestety, leŜałam tak skręcona, Ŝe w końcu 

złapał mnie skurcz... i nie puszczał, mimo Ŝe usiłowałam zmienić pozycję. 

- Muszę wysiąść - wystękałam. - Skurcz mnie złapał... 

- PrzecieŜ nie moŜesz - zaprotestował Scott. Próbował masować moją nogę, ale to nie 

pomagało. 

Zacisnęłam zęby, aby nie krzyczeć z bólu. 

- Pewnie jesteś przemęczona - stwierdził Scott. - Skurczów dostaje się z wyczerpania. 

Dobra, idź! Ale pamiętaj, tylko raz naokoło samochodu! 

Zestawił  mnie  na  pokład  i  pokuśtykałam  wzdłuŜ  cięŜarówki,  opierając  się  o  nią. 

Czułam, jak skurcz powoli mija. Gdy byłam z tyłu samochodu, dotarła do mnie muzyka. 

-  O  saraceno,  o  saraceno  -  śpiewał  chrapliwy  arabski  głos.  Zobaczyłam  grupę 

młodzieŜy  skupioną  wokół  tranzystora,  po  kociemu  smukłe  dziewczyny  i  mocniej 

zbudowanych  chłopaków  siedzących  wprost  na pokładzie.  Gdy  utwór  się  skończył,  poszłam 

dalej.  Było  ciasno,  gdyŜ  koło  naszej  stała  inna  wielka  cięŜarówka.  Z  rosnącym  uczuciem 

paniki wcisnęłam się między te dwa kolosy. 

Nie  wiem,  co  się  stało  potem.  Usłyszałam  słaby  szelest,  coś  zakryło  mi  nos  i  usta,  a 

duszący, słodki zapach odebrał mi oddech. Czułam, Ŝe zapadam się w przepaść. 

Ogarnęła mnie ciemność... 

background image

ROZDZIAŁ XIII 

Z  cięŜkiej  walki  z  koszmarami  obudziło  mnie  klepanie  po  policzkach.  Przez  chwilę 

było  mi  z  tym  nawet  dobrze,  ale  klepanie  stawało  się  coraz  mocniejsze,  więc  otworzyłam 

oczy. 

Nadal  znajdowałam  się  na  pokładzie  promu.  Siedziałam  oparta  o  zakurzone  koło 

cięŜarówki. 

Peppino  ze  zmartwioną  miną  przykucnął  przede  mną,  zalewając  potokiem 

niezrozumiałych słów. 

- Pobrudziłam sukienkę - wymamrotałam. - Co powie Arne? 

Zaraz jednak dotarł do mnie bezsens tego stwierdzenia. 

-  Co  się  stało?  Gdzie  jest  Scott?  -  pytałam,  próbując  jednocześnie  odzyskać  jasność 

umysłu. 

Peppino  gadał  dalej.  Strasznie  chciało  mi  się  pić  i  byłam  raczej  w  kiepskiej  formie. 

OstroŜnie poruszyłam głową i rozejrzałam się. Prom stał juŜ w porcie. 

- Scott? - spytałam. - Mon amigo? 

Czułam, Ŝe mówię bardziej po hiszpańsku niŜ włosku, ale Peppino i tak odpowiedział 

mi  długą  przemową.  Z  oderwanych  słówek  i  gwałtownych  gestów  zdołałam  zrozumieć,  Ŝe 

Scott  postanowił  mnie  szukać  i  teŜ  przepadł.  Gdy  prom  dopłynął  do  brzegu,  Peppino  zaczął 

się  niepokoić...  no  i  znalazł  mnie.  Scotta  widział  tylko  przez  chwilę.  Wrzucono  go  do 

samochodu, który właśnie znika za rogiem. 

- Och, Scott! - jęknęłam, poniewaŜ był to właśnie ten samochód, który czekał na nas 

pod  hotelem.  A  więc  płynęliśmy  tym  samym  promem...  -  Dzięki,  Peppino  -  rzuciłam, 

uściskałam go i pobiegłam. 

- BagaŜe! - zawołał za mną. 

- MoŜesz je wziąć! - krzyknęłam. - No tempo! 

Miało to oznaczać „nie mam czasu”, a pewnie znaczyło coś innego... Nie, nie miałam 

powodów do chwalenia się moim włoskim. 

Na  nabrzeŜu  stał  skuter  z  kluczykiem  w  stacyjce.  Bez  chwili  zastanowienia  i 

wyrzutów sumienia uruchomiłam go i ruszyłam w pogoń. 

Miałam szczęście, tył samochodu dostrzegłam daleko przed sobą na drodze. 

Muszę oddać ten skuter, myślałam w roztargnieniu. Nie będę złodziejem... nawet dla 

Scotta. 

background image

Nawet dla Scotta? Naprawdę muszę wziąć się w garść! On nic dla mnie nie znaczył, w 

kaŜdym razie nie więcej niŜ jakikolwiek inny człowiek w niebezpieczeństwie. 

Sukienka  furkotała  za  mną  w  pędzie,  ale  nie  miałam  czasu  przejmować  się  takimi 

drobiazgami. Ze wzrokiem wbitym w samochód gnałam naprzód, nie mając pojęcia, dokąd. 

Nie  wiem,  jak  długo  tak  jechaliśmy,  lecz  wreszcie  w  jakimś  małym  miasteczku 

samochód  skręcił  w  przecznicę.  Teraz  prowadziłam  skuter  ostroŜniej.  Pragnienie  niemal 

sklejało  mi  usta  i  przyprawiało  o  ból  gardła  i  piersi,  jednak  nic  nie  mogłam  na  to  poradzić. 

Nadal  odczuwałam  skutki  działania  środka  oszałamiającego,  głowa  mi  pękają,  a  za  kaŜdym 

razem, gdy podskakiwałam na nierówności, miałam ochotę rzucić gdzieś ten skuter i połoŜyć 

się, choćby i przy drodze... 

Samochód  kluczył  ciasnymi  uliczkami,  aŜ  wreszcie  zatrzymał  się  przed  pobielonym 

domem z wysokimi, wąskimi oknami i niskimi drzwiami. 

Cicho wtoczyłam skuter na chodnik i oparłam o ścianę. Stało tam duŜo samochodów, 

miałam więc nadzieję, Ŝe prześladowcy mnie nie zauwaŜą. 

Scott został brutalnie wepchnięty do środka przez trzech męŜczyzn. Zamknięto drzwi. 

Poznałam  juŜ  na  tyle  włoskie  domy,  Ŝe  bez  trudu  znalazłam  tylne  wejście.  Było 

otwarte,  więc  wśliznęłam  się  do  wnętrza.  Nie  miałam  Ŝadnego  planu,  działałam 

spontanicznie. 

Usłyszałam  podniesione  męskie  głosy  dochodzące  z  pokoju  obok.  Nie  mogłam 

rozróŜnić ani kto mówił, ani co. PrzyłoŜyłam ucho do ściany. 

Myśli  kłębiły  mi  się  w  głowie...  Miałam  wpaść  sama  do  tego  pokoju,  czy  raczej 

poszukać pomocy? JuŜ zaczynałam się przychylać do drugiej moŜliwości, gdy nagle drzwi się 

otworzyły i z pokoju wyszedł męŜczyzna. Poczułam lodowaty chłód, dojrzawszy jego twarz, 

której  miałam  nadzieję  nigdy  juŜ  nie  zobaczyć.  Te  nieco  wyłupiaste  oczy,  wąskie  usta  stale 

zwilŜane długim, obrzydliwym językiem... 

Wydawał się być równie zszokowany jak ja. Najpierw sprawiał wraŜenie zdziwionego 

i  przestraszonego,  jednak  szybko  zmienił  wyraz  twarzy.  Jego  węŜowata  głowa  zaczęła  się 

zbliŜać do mojej, aŜ wreszcie złapał mnie brutalnie za ręce i przytrzymał. 

Zaczęłam krzyczeć. Zatkał mi dłonią usta, czułam, Ŝe się duszę... 

Ale nadszedł ratunek. 

- Guido - zabrzmiał rozkazujący głos i dłoń przykrywająca moje usta natychmiast się 

cofnęła.  Guido  jak  szczur  uciekł  z  powrotem  do  pokoju.  Zobaczyłam  swego  wczorajszego 

„wielbiciela”.  Miał  na  sobie  błękitną  koszulę  i  od  razu  przyznałam  w  duszy,  Ŝe  było  mu  w 

niej do twarzy! Podkreślała złocistobrązowy odcień jego skóry. Włosy wydawały się czarne z 

background image

niebieskim połyskiem. Znów poczułam to dziwne przyciąganie! 

Nie  wiem,  czy  to  moje  oczy  coś  zdradziły,  czy  wyraz  twarzy,  ale  męŜczyzna  nagle 

roześmiał  się.  Jego  śmiech  starł  wszystko,  co  wydawało  się  prostackie  czy  brutalne  w  jego 

rysach.  Sprawił,  Ŝe  ogarnęła  mnie  ochota,  by  go  bliŜej  poznać.  Poza  tym  tak  mi  ulŜyło 

zniknięcie Guida! Zapomniałam, Ŝe mój wybawca moŜe być jeszcze bardziej niebezpiecznym 

wrogiem. 

MęŜczyzna widać wyczuł, o czym myślę, gdyŜ spojrzał na mnie z błyskiem w oku. 

- Guido, przynieś coś do jedzenia i picia dla dziewczyny! - zawołał. 

Coś  do  picia!...  Z  przeraŜenia  niemal  zapomniałam  o  dręczącym  mnie  pragnieniu. 

Powróciło  teraz  z  podwójną  siłą  i  gdy  dostałam  szklankę  czerwonego  wina,  chwyciłam  ją 

drŜącymi dłońmi i opróŜniłam duszkiem. Dostałam teŜ bułkę z serem i pochłonęłam ją niemal 

w  tym  samym  tempie.  „Wielbiciel”  siedział  na  krześle.  Patrzył  na  mnie  cały  czas,  ale  nie 

czułam się z tym źle. Myślę, Ŝe byłam nazbyt zszokowana, aby odczuwać strach. 

- Mam na imię Giancarlo - odezwał się. - A ty? 

Przełknęłam ostatni kęs. 

- Synnøve - przedstawiłam się cicho. 

- Chcesz papierosa? 

Zapalił  jednego  i  włoŜył  mi  go  w  usta.  Nie  zdąŜyłam  odpowiedzieć,  Ŝe  nie  palę,  od 

kiedy jestem dorosła i juŜ mi wolno. 

Tytoń dodatkowo nasilił oszołomienie wywołane przez wino. 

Gdy  Giancarlo  zobaczył  moją  reakcję,  zabrał  mi  papierosa.  Usiadł  blisko  i  otoczył 

mnie ramieniem. Ogarnęło mnie dziwne uczucie... nieprzyjemne i miłe jednocześnie. Myślę, 

Ŝ

e wpadłam w rodzaj jakiegoś transu. W kaŜdym razie siedziałam spokojnie, nie odsunęłam 

się nawet o centymetr. 

- Spójrz na mnie - rozkazał mi swym niskim głosem. Za nic w  świecie bym się na to 

nie  odwaŜyła,  więc  wbiłam  wzrok  w  jego  szyję  tam,  gdzie  złoty  krzyŜyk  błyszczał  na  tle 

brązowej skóry. Serce waliło mi mocno, czułam się oszołomiona. Zła byłam, Ŝe wypiłam to 

wino, ale wiedziałam przecieŜ, Ŝe nie mogłam zrobić inaczej - tak chciało mi się pić! 

PoniewaŜ  nie  usłuchałam  rozkazu,  uniósł  mój  podbródek  palcem  wskazującym,  aŜ 

nasze oczy się spotkały. Czułam się jak zahipnotyzowana. 

- Pozwolę ci odejść - usłyszałam jego dobiegający jakby z oddali głos - jeśli obiecasz, 

Ŝ

e nic nikomu nie powiesz. Ten męŜczyzna i tak nic dla ciebie nie znaczy. Mieliście osobne 

pokoje... 

I  tu  Giancarlo  zrobił  błąd:  przecenił  swą  siłę  przyciągania.  Nagle  stanęła  mi  przed 

background image

oczami twarz Scotta, jego szlachetne rysy, szczere spojrzenie... 

W jednej  chwili  skoczyłam  ku  drzwiom  do  sąsiedniego  pokoju.  Giancarlo  okazał  się 

równie szybki i złapał mnie za sukienkę. Starałam się wyrwać, ale bałam się, Ŝe sukienka się 

podrze. Innej nie miałam... 

Giancarlo  złapał  mnie  wpół,  twarz  miał  całkiem  zmienioną  złością  i  wysiłkiem. 

Przyciągnął  mnie  do  siebie.  Dziwne,  nie  czułam  strachu  ani  bólu,  tylko  chłodno  oceniałam 

szanse ucieczki. 

-  Co  to  za  hałasy?  -  usłyszałam  nowy  głos.  Zerknęłam  w  stronę,  skąd  dochodził,  i 

zdąŜyłam jeszcze rozpoznać motocyklistę o wydatnej dolnej szczęce, zanim Scott rzucił się na 

niego  i  obalił  go  na  ziemię.  WęŜowaty  Guido  musiał  chyba  akurat  wyjść,  bo  Scott 

natychmiast zaatakował Giancarla. 

Wtedy  oczywiście  musiałam  włączyć  się  do  bójki.  Przydały  się  wszystkie  chwyty 

zapamiętane z dzieciństwa. Po chwili obaj prześladowcy zostali związani i unieszkodliwieni. 

Oczy  Giancarla  przypominały  teraz  oczy  rannego  zwierzęcia.  Wydawało  mi  się,  Ŝe  mówią: 

„Mimo wszystko nadal cię lubię. śałuję tylko, Ŝe stoisz po niewłaściwej stronie”. 

Z  dziką  satysfakcją  słuchałam  najgorszych  przekleństw,  które  miotał  po  norwesku 

motocyklista. 

-  Świetnie,  Synnøve  -  powiedział  Scott  i  ucieszyło  mnie  to  bardziej  niŜ  wszystkie 

pochwały Arnego. 

Nie  przeszkadzało  mi  nawet,  Ŝe  jego  słowa  dotyczyły  czegoś  tak  wątpliwie 

pozytywnego jak umiejętność bicia się. 

background image

ROZDZIAŁ XIV 

Scott wyciągnął do mnie rękę. 

- Pospieszmy się, Synnøve, zanim wróci ten trzeci. 

ZdąŜyłam juŜ się przyzwyczaić, Ŝe był ode mnie silniejszy, więc zaskoczyło mnie jego 

zmęczenie.  Słaniał  się  niemal,  twarz  miał  bladą  i  poobijaną.  Musiałam  mu  pomóc  wyjść  na 

ulicę. OŜywił się, gdy odetchnął chłodnym powietrzem. 

- Oj, to juŜ wieczór - zdziwiłam się. 

- Błogosławiony wieczór - dodał Scott i wziął mnie za rękę. - Łatwiej uciekniemy. 

- Gdzie właściwie jesteśmy? - wyszeptałam. 

-  W  Nicastro,  w  Kalabrii.  Musimy  się  pospieszyć.  Nie  zapominaj,  Ŝe  mamy  trzech 

wrogów. Jak mnie znalazłaś? 

- Wyjaśnię ci innym razem - odpowiedziałam szybko. - Co oni ci zrobili? 

- Nie uŜywali jedwabnych rękawiczek, to pewne - próbował się uśmiechnąć. - Sądzę, 

Ŝ

e zamierzali mnie zabić. Nie, wolałbym o tym teraz nie mówić... 

- Przepraszam. 

Ś

cisnęłam jego dłoń. Była lodowata. 

- Nie chcesz chwilę odpocząć? - spytałam zaniepokojona. 

Zatrzymał się. Stał, kiwając się na boki, i wycierał pot z twarzy. 

- Och, Scott! - zawołałam ze współczuciem. - Mogę ci jakoś pomóc? 

- Nie, musimy iść dalej. 

- Tędy - wskazałam drogę. 

Kwiaty  jaśminu  pachniały  oszałamiająco,  ale  jak  zwykle  nie  mieliśmy  czasu  na 

zachwyty. Skuter stał nadal oparty o ścianę. 

- Spójrz - rzekłam dumnie. - Prawdziwy kradziony towar, który oczywiście zwrócę na 

miejsce! 

Scott podszedł do skutera i obejrzał go przy świetle latarki - naszego jedynego bagaŜu. 

- Wspaniały! - wykrzyknął. - Myślę, Ŝe jesteśmy uratowani! 

Przetoczył  pojazd  o  kilka  przecznic,  usiadł,  a ja  za  nim.  Nie  miałam  wątpliwości,  Ŝe 

czeka nas cięŜka jazda. 

- Dasz radę prowadzić? - spytałam zaniepokojona. 

- Powiem ci, kiedy wylądujemy w rowie - oświadczył spokojnie. 

Wkrótce  Nicastro  pozostało  juŜ  za  nami.  Jechaliśmy  na  północ.  Reflektor  oświetlał 

background image

drogę  i  porastające  pobocza  krzaki.  Objęłam  Scotta  w  pasie  i  przytuliłam  policzek  do  jego 

pleców. Dobrze było znów być razem z nim. 

Od  strony  gór  dobiegł  nas  niski  pomruk.  Staraliśmy  się  go  zbagatelizować,  ale 

wkrótce stało się oczywiste, Ŝe goni nas burza! 

Scott zjechał na pobocze i zatrzymał się. 

- JeŜeli nas zmoczy, będzie źle! - stwierdził. - Nie mamy innych ubrań. A dokumenty? 

Z papierowej masy nie będzie poŜytku. 

- Nie zabrali dokumentów? - zdziwiłam się. 

- Nie. Pewnie uwaŜali pułapkę za tak pewną, Ŝe się nie spieszyli. 

-  To  moŜliwe  -  przytaknęłam.  -  Sądzę  jednak,  Ŝe  będą  bezpieczniejsze  u  mnie. 

PrzecieŜ oni myślą, Ŝe to ty je masz. 

Usłyszałam jego śmiech. 

- Nie myśl, Ŝe ci nie ufam, ale gdzie zamierzasz je schować? 

Zmieszałam się. Rzeczywiście, nie pomyślałam o tym. 

-  Nie  sądzę,  aby  najwaŜniejsze  dokumenty  szacownego  koncernu  „Kira”  czuły  się 

najlepiej w twoim staniku - Ŝartował Scott. 

Uśmiechnęłam się, zaŜenowana. 

Burza zbliŜała się nieubłaganie. Chmury zagęściły się ponad naszymi głowami i nagle 

nad górami uderzył piorun. Tak wielkiej i rozgałęzionej błyskawicy jeszcze nie widziałam! 

Jednocześnie  jednak  zauwaŜyliśmy  coś  innego...  Coś  przeraŜającego,  ale  dającego 

nam nadzieję. Na tle nieba rysowały się ruiny. 

- Musimy tam dotrzeć! - zawołał Scott. - Nikt nie będzie nas tam szukał. 

- Zwariowałeś? - Zimne dreszcze juŜ zaczęły przebiegać mi po plecach. 

Scott spojrzał na mnie. 

- Czy przeŜyłaś kiedyś śródziemnomorską burzę? - spytał. 

Zaprzeczyłam. 

-  W  takim  razie  bądź  cicho  i  choć  raz  zrób,  co  mówię.  WyobraŜaj  sobie,  Ŝe  jestem 

Arnem. 

- To niemoŜliwe. 

Odwrócił się i spojrzał oczami błyszczącymi niechęcią. 

-  Dzięki!  To  najlepszy  komplement,  jakim  mogłaś  mnie  obdarzyć  -  powiedział 

złośliwie. 

Przegrałam! 

Scott  znalazł  drogę  prowadzącą  w  stronę  ruin.  Była  niemal  nieprzejezdna,  biedny 

background image

skuter  jechał  ostatkiem  sił,  aŜ  wreszcie  nastąpiło  to,  czego  się  od  dawna  obawiałam: 

skończyła  się  benzyna.  PoniewaŜ  i  ja  przekonałam  się  o  konieczności  zdobycia  dachu  nad 

głową,  wspólnymi  siłami  pchaliśmy  pojazd  dalej  i  osiągnęliśmy  cel,  zanim  rozszalała  się 

ulewa. 

Idąc tym, co kiedyś było główną ulicą, pilnie uwaŜałam, aby nie oderwać wzroku od 

pleców Scotta. Nie odwaŜyłabym się spojrzeć na bok, bałam się tego, co mogłabym zobaczyć. 

Scott zajęty był pchaniem skutera, a zresztą na pewno nie wierzył w duchy. 

Po  chwili  poszukiwań  znaleźliśmy  kościół  z  resztką  dachu.  Weszliśmy  do  środka, 

wepchnęliśmy  teŜ  skuter.  Scott  znalazł  zaciszny  kącik.  Nadal  starał  się  sprawiać  wraŜenie 

silnego.  Zanim  jednak  usiedliśmy,  jego  organizm  zareagował  na  ostatnie  trudne  przeŜycia. 

Prawdopodobnie  podczas  jazdy  Scott  był  spięty  do  ostateczności,  a  gdy  dotarliśmy  w 

bezpieczne miejsce, nerwy mu puściły. Był na granicy omdlenia, nagle po prostu opadła mu 

głowa. Bardzo się przestraszyłam, objęłam go i oparłam o siebie. 

- Źle się czujesz, Scott? - spytałam. 

- Nie... trochę mi się kręci w głowie... i tak strasznie chce mi się pić i jeść - wyjąkał. 

Coś  mi  to  przypomniało.  Wcisnęłam  dłoń  do  tylnej  kieszeni  jego  spodni  i  juŜ 

wiedziałam,  dlaczego  coś  mnie  uwierało  w  brzuch  podczas  jazdy.  Miał  tam  wielką 

pomarańczę. Pewnie chciał ją zjeść później, ale nie było kiedy. A teraz zabrakło mu siły. 

Błyskawicznie  obrałam  owoc,  podzieliłam  na  cząstki  i  zaczęłam  karmić  Scotta. 

Momentami zasypiał, ale nie poddawałam się, dopóki nie zjadł wszystkiego. 

-  Jesteś  taka  miła  -  powiedział  niewyraźnie  i  poklepał  mnie  jak  wiernego  psa. 

Wytarłam mu usta skrajem sukienki, a on zasnął. Ani grzmoty, ani błyskawice nie były go juŜ 

w stanie obudzić. 

Ja jednak zasnąć nie mogłam. Przytuliłam się ciasno do Scotta. Był ciepły i cięŜki od 

snu,  a właśnie  ciepła  potrzebowałam  najbardziej.  LeŜałam  na  kamiennej posadzce  i  czułam, 

jak zimno powoli przenika mi przez ubranie. W końcu miałam na sobie tylko letnią sukienkę 

bez  rękawów!  Z  szeroko  otwartymi  oczami  liczyłam  sekundy  pomiędzy  błyskawicą  a 

grzmotem,  podczas  gdy  myśli  krąŜyły  wokół  tego,  Ŝe  ukryliśmy  się  w  ruinach  na  szczycie 

wzgórza. Pewnie były bezpieczniejsze miejsca... 

Deszcz padał przez pęknięcie w dachu i tworzył kałuŜę na kamiennej podłodze. Nasze 

miejsce było suche, od czasu do czasu padała na nas jakaś zabłąkana kropla. Poprawiłam rękę 

pod  głową  Scotta,  a  myśli  pobiegły  do  Norwegii  i  czekającego  tam  na  mnie  Arnego.  Na 

pewno  zamartwiał  się,  gdzie  jestem.  Ostatni  raz  z  nim  rozmawiałam,  jeszcze  zanim 

odnalazłam Scotta. Nic nie wiedział o naszych przygodach ani groŜącym niebezpieczeństwie. 

background image

Jednak jakoś nie mogłam skoncentrować się na wspominaniu Arnego. Starałam zebrać 

się w sobie, wręcz zmusić się do tego. Arne był zawsze taki miły, zajął się mną, tyle dla mnie 

zrobił. To nieprawda,  Ŝe zabił moją  osobowość! On chciał mi tylko pomóc stać się lepszym 

człowiekiem. 

Ziewnęłam.  Poczułam  się  nagle  taka  samotna.  śeby  tak  móc  z  kimś  porozmawiać! 

Scott... 

Bywał  nieprzyjemny  i  irytujący,  ale  zawsze  dobrze  się  z  nim  gadało.  Nawet  przez 

moment chciałam go obudzić. 

Oczywiście  nie  zrobiłam  tego.  LeŜałam  tylko  i  czułam,  jak  ogarnia  mnie  coraz 

większe  zdenerwowanie.  Nie  mogłam  zasnąć.  Arne  był  tak  bardzo  daleko,  leŜałam  w 

okropnie  niewygodnej  pozycji,  nie  cierpiałam  Scotta  za  to,  Ŝe  mnie  tu  wpakował...  Ale  ze 

mnie idiotka, jeszcze niedawno go Ŝałowałam! Dlaczego to wszystko stało się aŜ tak trudne? 

RozŜaliłam  się  nad  sobą  i  zaczęłam  pociągać  nosem.  Wkrótce  łzy  popłynęły  na 

wyścigi z deszczem na dworze. 

Musiałam  w  ten  sposób  odreagować  wyczerpanie,  bo  potem  nic  juŜ  nie  pamiętałam. 

Widocznie po prostu zasnęłam, a gdy się obudziłam, był juŜ ranek. Ukośne promienie słońca 

padały na podłogę, grzejąc mi stopy. 

OstroŜnie wyśliznęłam się na zewnątrz. 

Miasteczko  w  świetle  dnia  nie  wyglądało  wcale  przeraŜająco.  Stapiało  się  z  naturą. 

Szczątki  murów  zarastały  kwiaty  i  krzewy.  Podeszłam  bliŜej  i  odkryłam  mnóstwo  wielkich, 

soczystych  czarnych  jagód!  Zaczęłam  je  zbierać,  uŜywając  sukienki  jako  koszyka.  Nadal 

byłam zziębnięta, ale słońce grzało mocno, ogrzewając zarazem i humor. Gdy juŜ nie miałam 

gdzie kłaść jagód, wróciłam do kościoła i obudziłam Scotta. Przypominał zmęczone dziecko, 

ale ucieszył się z niespodzianki. Brakowało śmietany i cukru, lecz mimo to posiłek okazał się 

udany. 

-  MoŜna  o  tobie  powiedzieć  duŜo  róŜnych  rzeczy,  Synnøve,  ale  kilka  dobrych  cech 

masz na pewno - przyznał Scott z takim wyrazem twarzy, Ŝe mu uwierzyłam. 

Po śniadaniu zafundowaliśmy sobie chwilę luksusu. Znaleźliśmy słoneczną polankę za 

kościołem i padliśmy na trawę, która juŜ wyschła po deszczu. Zerknęłam na Scotta. LeŜał na 

plecach  z  zamkniętymi  oczami.  Mimo  brudu  i  zadrapań  jego  twarz  nadal  była  ładna.  Znów 

poczułam  ogarniający  mnie  ten  dziwny  niepokój,  jakbym...  Nie,  nie  chcę  takich  myśli! 

Wstałam i patrzyłam na dziki górski krajobraz udekorowany wijącymi się, białymi drogami. 

Ten wspaniały widok przypomniał mi jednak, gdzie jesteśmy... Kalabria była znana ze swych 

bandytów jak Sycylia z mafii. A jeśli wylądowaliśmy w centrum rewiru jakiejś bandy? 

background image

Scott musiał pomyśleć to samo, bo podniósł się i załoŜył koszulę. 

-  Chyba  nigdy  nie  wyglądałaś  ładniej  -  wymknęło  mu  się.  -  Ostatnie  przygody  nie 

zostawiły na tobie Ŝadnych śladów. 

Zamilkł, nieco zmieszany. Po raz pierwszy go takim widziałam. Zwykle okazywał tyle 

pewności  siebie,  Ŝe  aŜ  trudno  było  z  nim  wytrzymać.  Ale  jego  słowa  sprawiły  mi 

przyjemność, większą niŜ cokolwiek innego. 

- Słuchaj, Synnøve - powiedział szybko, wręcz za szybko, jakby chciał zmienić temat - 

jeśli  będziemy  się  trzymać  mniejszych  dróg  i  dotrzemy  do  wybrzeŜa  Adriatyku,  myślę,  Ŝe 

pozbędziemy  się  tej  trójki.  Jednak  to  moŜe  zająć  duŜo  czasu,  a  nie  mamy  go  zbyt  wiele... 

Pieniędzy teŜ, a bez jedzenia i picia... - Pokręcił głową. - MoŜe jednak lepiej trzymać się tej 

strony? Na pewno jest to bardziej niebezpieczne, ale... - tu popatrzył na mnie znacząco - jeśli 

będziemy czujni i nie damy się nikomu oczarować, to myślę, Ŝe wydostaniemy się z Włoch z 

dokumentami. 

- Nie bądź głupcem - prychnęłam. - Jedyne, co moŜe nam teraz przeszkodzić, to jakaś 

włoska piękność uwodząca ciebie! 

-  Nie  sądzę,  aby  to  wchodziło  w  grę  -  stwierdził  i  spojrzał  na  mnie  wymownie.  Pod 

jego  wzrokiem  zaczerwieniłam  się  aŜ  po  koniuszki  uszu.  Gdy  Scott  zauwaŜył  moją  reakcję, 

wyglądał, jakby dostał kopniaka w brzuch. Napięcie między nami osiągnęło punkt krytyczny. 

Odwróciłam oczy. 

- Gdybym tylko mogła zadzwonić do Arnego - bąknęłam wbrew samej sobie. 

- Właśnie - zgodził się chyba po raz pierwszy Scott. 

Zerknęłam  na  niego  i  to  wystarczyło,  aby  wszystko  stało  się  jasne.  Nagle 

zrozumiałam, Ŝe uŜywaliśmy imienia Arnego jako deski ratunku, i nie mogłam powstrzymać 

ś

miechu. Scott zrozumiał mnie i teŜ zaczął się śmiać. 

Czy  to  sprawiło  poczucie  ulgi,  czy  ten  piękny  poranek,  nie  wiem,  ale  nie  mogliśmy 

przestać się śmiać. Było to wspaniałe i oczyszczające. 

W końcu zdołaliśmy się opanować, jednak między nami zrodziło się coś nowego... coś 

czystego i ładnego! 

background image

ROZDZIAŁ XV 

Opuszczenie  wzgórza  samo  w  sobie  było  przeŜyciem.  PoniewaŜ  droga  biegła  w  dół, 

siedzieliśmy  na  skuterze  i  śmigaliśmy  przez  krainę  spowitą  lekką  mgiełką.  Wkrótce 

znaleźliśmy się na głównej drodze, wcale nie przypominającej autostrady. Cadillac pewnie by 

tu  nie  pasował,  ale  „nasz”  skuter  wydawał  się  wprost  stworzony  do  takich  warunków. 

Wierzyłam, Ŝe dałby radę kaŜdemu zakrętowi, gdybyśmy tylko mieli benzynę. 

Droga  okazała  się  na tyle  uprzejma,  Ŝe  biegła jeszcze  kawałek  w  dół.  Spadek  stawał 

się jednak coraz słabszy, aŜ wreszcie skuter ledwo się toczył. 

Dostrzegłam jednak szansę ratunku... 

- Stacja benzynowa! - zawołałam. Nigdy przedtem brzydki szyld nie obudził we mnie 

takich emocji. 

- No i co z tego? - rzucił Scott obojętnie. - Nie mamy pieniędzy na benzynę. 

- A latarka? - spytałam. 

Prychnął  tylko.  Mimo  to  zatrzymał  się  i  z  wahaniem  wtoczył  skuter  na  stację.  Aby 

móc się chwilę zastanowić, weszliśmy do baru. 

I  to  był  nasz  błąd.  Jagody,  choć  wspaniałe,  okazały  się  niezbyt  sycące.  W  barze 

otoczył nas cudowny zapach kawy i świeŜych bułeczek. Głód niemal mnie zamroczył. 

- Och, Scott - jęknęłam błagalnie. 

Westchnął. 

-  I  jaki  ze  mnie  milioner  -  powiedział  gorzko  -  jeśli  nie  mogę  zafundować  nikomu 

nawet filiŜanki kawy. 

Stanęliśmy  bezradni  przy  końcu  baru.  Nagle  zrozumiałam  dzieci  z  nadzieją 

przylepiające nosy do witryny z ciastkami... 

Za oknem zobaczyłam kilka miejscowych kobiet z koszami na głowach. 

Miały  grube,  niemal  wulgarne  rysy  twarzy,  ale  mimo  to  wydały  mi  się  interesujące, 

Scott  podzielał  widać  moją  opinię,  bo  takŜe  patrzył  na  nie  z  ciekawością.  Pomyślałam,  Ŝe 

przyjemnie  byłoby  podróŜować  z  nim  i  poznawać  Włochy  w  roli  turystów.  Przepraszam, 

oczywiście miałam na myśli podróŜowanie z Arnem. 

Moje spojrzenie powróciło do droŜdŜówek i brzuch niemal rozpłakał się z tęsknoty za 

nimi. 

Nie zauwaŜyłam nawet, kiedy zyskaliśmy sąsiada przy barze. Zdziwiona popatrzyłam 

na  wysoką,  szczupłą  i  elegancką  kobietę  stojącą  przy  nas.  Włoska  dama  z  wyŜszych  sfer, 

background image

pewna siebie, obyta, ze spojrzeniem łowcy pierwszej kategorii. Ubrana była w spodnie, Ŝółty 

jedwabny  Ŝakiet  i  biały  golf,  wspaniale  kontrastujący  z  kruczoczarnymi  włosami.  Obrzuciła 

mnie szybkim, obojętnym spojrzeniem i skupiła zainteresowanie na Scotcie. Zagadała coś do 

niego po włosku tak szybko, Ŝe zrozumiałam ledwo połowę. Scott odpowiedział po angielsku, 

co było uprzejmym gestem w moją stronę. Wyczuł chyba, Ŝe potrzebuję wsparcia i pewności 

siebie w obliczu tego zjawiska! 

Dama  chciała  wiedzieć,  czy  dotrzymamy  jej  towarzystwa  przy  filiŜance  kawy. 

Kopnęłam  Scotta  w  kostkę,  aby  przypadkiem  nie  odmówił.  Ale  chętnie  na  to  przystał  i 

wkrótce siedzieliśmy we troje przy stoliku. Włoska piękność poczęstowała Scotta papierosem 

i zaczęli rozmawiać. ZauwaŜyłam, Ŝe obserwuje mego towarzysza z niemal czułym wyrazem 

twarzy.  Zrozumiałam,  dlaczego,  gdy  spojrzałam  na  niego  jej  oczami.  Choć  nieco 

poturbowany, i tak wydawał się nad wyraz pociągający! 

Co  by  dopiero  zrobiła,  gdyby  zobaczyła  Arnego,  próbowałam  przekonywać  samą 

siebie, ale... nie miałam pewności co do rezultatu. 

Jasne było jedno: czarnowłosa piękność najchętniej by się mnie pozbyła. Nie dziwiło 

mnie to specjalnie: moja sukienka była poplamiona i brudna, a kurz włoskich dróg pokrywał 

grubą  warstwą  moją  skórę  i  włosy.  PoniewaŜ  jednak  nie  zwracałam  niczyjej  uwagi, 

poczęstowałam się jeszcze dwiema bułkami. 

JuŜ  po  kilku  minutach  dama  przedstawiła  się.  Nazwisko  okazało  się  za  długie  do 

zapamiętania,  ale  prosiła,  aby  mówić  na  nią  Donna,  tak  jak  jej  wszyscy  przyjaciele. 

Wyjechała  właśnie  z  Taorminy  i  udawała  się  do  domu,  do  Florencji.  Gdybyśmy  chcieli 

wstąpić do niej po drodze, z chęcią zajęłaby się nami i pokazała „serce Italii”. To, czego ona 

nie wiedziała o Florencji, nie było warte poznania, stwierdziła i posłała Scottowi najgorętsze 

spojrzenie, jakie moŜna sobie wyobrazić. 

Razem wyszliśmy z baru. Idąc obok dwojga tak urodziwych ludzi, czułam się jak piąte 

koło u wozu. Gdy Donna ujrzała skuter, skrzywiła się. 

- Zostawcie ten wrak tutaj i jedźcie ze mną - zaproponowała. - Dotrzecie szybciej na 

miejsce. 

Szerokim,  pełnym  gracji  gestem  wskazała  jednocześnie  na  samochód  zaparkowany 

przy drodze. Nie wierzyłam własnym oczom. To był maserati. 

Usłyszałam  westchnienie  Scotta.  Serce  zaczęło  mi  bić  mocniej.  Gdyby  Donna 

rzeczywiście nas podwiozła, nasi prześladowcy nigdy by nas nie dogonili. 

Nagle radość zastąpił jednak strach. Mogła istnieć jeszcze inna moŜliwość... 

Napotkałam  wzrok  Scotta  i  odczytałam  w  nim  to  samo  podejrzenie.  Nasza  nowa 

background image

przyjaciółka mogła przecieŜ być narzeczoną gangstera! 

Zobaczyłam błysk w jego oku i zaciśnięte szczęki. Zrozumiałam, Ŝe postanowił podjąć 

ryzyko. 

Znalazł  kierowcę,  który  zgodził  się  dostarczyć  skuter  na  nabrzeŜe  w  Villa  San 

Giovanni.  Odetchnęłam  z  ulgą,  Ŝe  nie  będę  juŜ  musiała  czuć  się  jak  złodziejka.  Posłaliśmy 

skuterowi ostatnie pełne wdzięczności spojrzenie, gdy załadowywano go na cięŜarówkę. 

Donna  chciała  oczywiście,  aby  Scott  siedział  przy  niej,  z  przodu.  Ja  musiałam  się 

zadowolić tylnym siedzeniem. 

Nasz  anioł  opatrzności  naleŜał  do  tych  kierowców  -  ekwilibrystów,  którzy  mogą 

swobodnie  rozmawiać,  jadąc  z  prędkością  znacznie  przekraczającą  dozwoloną.  Siedziałam 

jak  na  szpilkach  i  miałam  ochotę  prosić  Donnę  albo  o  zamknięcie  buzi,  albo  o  zwolnienie 

tempa jazdy. Ona nie zwracała na mnie uwagi, tylko paplała ile sił, uwodziła Scotta i czuła się 

wspaniale.  Kilka  razy  puściła  nawet  kierownicę,  aby  zademonstrować,  jak  dobrzy  są 

kierowcy we Florencji. 

Widziałam  wyraźnie,  Ŝe  Scott  siedział  spięty.  Za  kaŜdym  razem,  gdy  Donna 

wykonywała któryś ze swoich ryzykownych manewrów, za co w Norwegii pozbawiono by ją 

prawa  jazdy  do  końca  Ŝycia,  posyłał  jej  ostre  spojrzenie.  TakŜe  i  na  to  nie  zwracała  uwagi. 

Przeciwnie, wydawało się, Ŝe bawi ją nasze zdenerwowanie. 

Scott odwracał się często w moją stronę. Miałam wraŜenie, Ŝe boi się tylko ze względu 

na  mnie.  Ta  myśl  dodawała  mi  otuchy,  pomagała  rozplątać  supły,  które  czułam  w  moim 

biednym brzuchu. 

Za  którymś  razem,  gdy  śmigaliśmy  krawędzią  wzgórza,  mając  pod  sobą  przepaść, 

wyciągnęłam  rękę  i  wbiłam  palce  w  ramię  Scotta.  Zrobiłam  to  nieświadomie,  jednak  gdy 

przykrył moją rękę swoją ciepłą, mocną dłonią i ścisnął, poczułam się niezwykle. Było to coś 

silniejszego  od  woli  i  zdrowego  rozsądku.  Marzyłam  tylko  o  jednym:  aby  wziął  mnie  w 

ramiona i chronił przed wszystkimi przestępcami i szalonymi kierowcami. 

Była  to,  jak  na  mnie,  myśl  niezwykła.  Sprawiła,  Ŝe  mój  świat,  zdominowany 

dotychczas przez Arnego, zachwiał się w posadach. 

Minęliśmy miasteczko jak z bajki, przypominające sznur róŜowych pereł rozciągnięty 

wzdłuŜ  morza  z  szafirów  i  turkusów.  Donna  poinformowała,  Ŝe  to  zjawisko  nazywa  się 

Salerno. Wkrótce znaleźliśmy się na zatłoczonej drodze łączącej miasto z Neapolem i wtedy 

naprawdę  zaczęłam  Ŝałować,  Ŝe  spotkaliśmy  tę  Donnę  z  jej  maseratim.  Twarz  miałam 

sztywną i bladą od ciągłego strachu wywoływanego jej szalonymi manewrami. Jedyną zaletą 

naszej zwariowanej jazdy było to, Ŝe Ŝaden samochód nas nie wyprzedził... Zostawialiśmy za 

background image

sobą  jednego  obraŜonego  kierowcę  za  drugim.  Gdybym  miała  pokusić  się  o  ich 

sklasyfikowanie,  wygraliby  pyzaci  neapolitańczycy  jadący  z  kobietami,  którym  chcieli 

zaimponować.  Oni  byli  najbardziej  rozzłoszczeni,  starali  się  nas  gonić  aŜ  do  momentu,  gdy 

woda gotowała się im w chłodnicach. 

Z wielką ulgą powitałam Neapol. Oszołomieni, na miękkich kolanach wygrzebaliśmy 

się  z  samochodu.  Na  Donnie  podróŜ  nie  pozostawiła  Ŝadnego  śladu.  Starannie  zamknęła 

samochód i poprowadziła nas przez ruchliwe miasto. 

- JeŜeli macie coś w kieszeniach, to uwaŜajcie - ostrzegła. - MoŜecie to stracić, zanim 

się spostrzeŜecie. Tutaj duŜo dzieci wychowuje się na kieszonkowców. To ich jedyne źródło 

utrzymania. 

Scott  szybko  wsadził  rękę  do  prawej  kieszeni.  Donna  uśmiechnęła  się  domyślnie. 

Miałam  wraŜenie,  Ŝe  wiedziała,  co  on  tam  trzyma.  Przeszedł  mnie  zimny  dreszcz,  mimo  Ŝe 

tego wieczora termometry wskazywały dobrze ponad dwadzieścia stopni. 

Nasza  dobrodziejka  nalegała,  abyśmy  zjedli  z  nią  kolację.  Z  oczywistych  powodów 

nie mogliśmy odmówić. Znalazła wspaniałą restauracyjkę w bocznej uliczce. Widać było, Ŝe 

mamy do czynienia z osobą znającą swoją Italię. Oczywiście, usiadła blisko Scotta, ale byłam 

taka głodna, Ŝe nawet nie mrugnęłam. 

Z  pomocą  szefa  kuchni  zamówiła  fantastyczny  posiłek  składający  się  ze  specjałów 

kuchni neapolitańskiej, a potem przeprosiła nas na chwilę i wyszła z sali. 

-  A  co  będzie,  jeśli  jednak  jest  wrogiem  i  właśnie  dzwoni  do  pomocników?  - 

wyszeptałam. - Mamy uciekać? 

-  Nie  wiem  -  odpowiedział  Scott.  -  Ale  intuicja  podpowiada  mi,  Ŝe  zainteresowanie, 

które  okazuje  mojej  skromnej  osobie,  nie  jest  spowodowane  Ŝadnymi  zaginionymi 

dokumentami. 

Obdarzyłam go cukierkowym uśmiechem. Zanim jednak zdołałam coś odpowiedzieć, 

Donna  zjawiła  się  przy  stole  otoczona  intensywnym  zapachem  perfum.  Ten  zapach,  świeŜo 

uszminkowane usta i przyczernione brwi rozwiały moje wątpliwości. Nie mogła jednocześnie 

dzwonić i poprawiać makijaŜ. 

Zjadłam  całą  kolację  bez  słowa,  Donna  natomiast  mówiła  bardzo  duŜo.  Starała  się 

takŜe  co  jakiś  czas  kłaść  dłoń  na  ręce  Scotta.  Najpierw  czułam  nieuzasadnione  ukłucie  w 

sercu, jednak gdy spostrzegłam,  Ŝe czuł się coraz bardziej niepewnie w obliczu jej gorących 

ataków,  sytuacja  zaczęła  mnie  nawet  bawić.  Scott  spostrzegł  to  i  posyłał  mi  coraz  bardziej 

mordercze spojrzenia. Z trudem powstrzymywałam wybuch śmiechu. 

Pod  koniec  deseru  Donna  powiedziała  coś,  co  sprawiło,  Ŝe  niemal  się  udławił. 

background image

Odwrócił się do mnie, blady jak ściana. 

- Pyta, czy moŜe nam zafundować pokój w hotelu - zakomunikował po norwesku. 

Uśmiechnęłam się. 

- Byłoby miło - odrzekłam niewinnie. - Nic złego się chyba nie stanie. 

-  Tak  sądzisz?  -  syknął.  -  Siedzi  i  cały  czas  pieści  mnie  stopami.  Nie  mam  ochoty 

zostać uwiedziony! 

- Naprawdę to robi?! - wybuchnęłam i poczułam, jak policzki mi płoną z obrazy. Jak 

mogła czynić przy mnie jakieś awanse mojemu męŜowi! 

Scott jakby czytał moje myśli. 

- Spokojnie, Synnøve. Ona nie wie, Ŝe jesteśmy małŜeństwem - wyjaśnił szybko. 

Jego  słowa  sprawiły,  Ŝe  poczerwieniałam  jeszcze  bardziej.  Nagle  zaczęłam  się 

zastanawiać, jakby to było być naprawdę jego Ŝoną. Zerknęłam na niego ukradkiem. Siedział 

swobodnie,  głowę  odchylił  lekko  do  tyłu,  nareszcie  dobrze  widziałam jego  chłopięcy  profil. 

Ciemne włosy spadały jak zawsze na czoło, dodatkowo podkreślając jego zawadiacki wygląd. 

Gdy  pomyślałam  o  małŜeństwie  z  nim  -  o  takim  istniejącym  nie  tylko  na  papierze  -  znów 

poczułam to niezrozumiałe mrowienie wzdłuŜ pleców. Wyjście za niego za mąŜ na pewno nie 

oznaczałoby ustatkowania się, to oczywiste. 

Potrząsnęłam  głową.  Nie  wolno  mi  było  tak  myśleć,  powinnam  raczej  zająć  się 

innymi, waŜnymi sprawami. 

-  Tak,  ale  pomyśl,  Scott  -  szepnęłam  proszącym  tonem  -  to  będzie  hotel!  Czysta 

pościel, kąpiel i... pewnie uda nam się zadzwonić do Norwegii! To nas moŜe uratować. A ty 

zdołasz  chyba  jakoś  obronić  się  przed  słabą  kobietą,  nawet  gdyby  wyszła  dziś  w  nocy  na 

polowanie? 

-  Chyba  nie  znasz  Włoszek  jej  klasy  -  odrzekł  Scott  posępnie.  Nagle  rozjaśnił  się.  - 

Mam  pomysł!  -  rzucił  oŜywiony.  -  Będziesz  miała  ten  pokój,  nie  martw  się.  Ale  pamiętaj, 

sama tego chciałaś... 

Ostrzegał  mnie!  Ale  nie  rozumiałam,  dlaczego,  dopóki  nie  weszliśmy  do  hotelu, 

luksusowego  zresztą,  gdzie  Scott  pociągnął  mnie  do  recepcji.  Tam  Donna  poprosiła  o  dwa 

pokoje: jeden dla siebie i drugi dla państwa Hollinger. 

Zatkało  mnie  z  przeraŜenia.  A  więc  tak  to  obmyślił!  Jednak  na  protesty  było  juŜ  za 

późno. 

Kolana zaczęły mi drŜeć... 

background image

ROZDZIAŁ XVI 

Powiedzieliśmy  sobie  dobranoc  w  korytarzu.  Donna  potrząsnęła  zachęcająco  swoim 

kluczem w stronę Scotta. Zrobiło mi się za nią wstyd. Nie współczułam jej jednak, gdyŜ było 

oczywiste, Ŝe zwykle otrzymywała to, czego chciała. 

Scott zmarszczył brwi i powiedział po włosku coś, co i ja zrozumiałam. 

- Nie, Donna, nie przyjdę do ciebie. Rozumiesz, ja kocham moją Ŝonę. 

Okazał się naprawdę zdolnym aktorem... 

Gdy juŜ znaleźliśmy się w pokoju, Scott usiadł na podwójnym łoŜu. 

- No więc - zaczął agresywnie - masz to, czego chciałaś. Pokój hotelowy. 

Byłam zmęczona i otumaniona szarpiącą nerwy podróŜą, dlatego nie chciało mi się nic 

mówić. Padłam na fotel. 

-  Nie  widzę  w  tym  nic  niemoralnego  -  kontynuował  Scott.  -  W  końcu  jesteśmy 

małŜeństwem. 

Na to juŜ musiałam zareagować. 

- Czuję się bardziej Ŝoną mego narzeczonego niŜ twoją - syknęłam. 

- No coś ty - Ŝachnął się - przecieŜ nie będę wykorzystywał sytuacji! 

Od razu poŜałowałam moich słów. 

-  Przepraszam  cię  -  powiedziałam  tak  ciepło,  jak  umiałam.  -  Wiem,  Ŝe  tego  nie 

zrobisz.  No  i  w  ogóle byłeś  wspaniały. Jestem  tylko  taka  zmęczona  i...  rozumiesz,  Arne tak 

długo się starał, aby mnie zmienić, a ty Ŝądasz, Ŝebym nagle zachowywała się tak jak dawniej. 

Gdybyś  tylko  wiedział,  jak  często  chciałam  być  taka  jak  zwykle,  cieszyć  się  Ŝyciem, 

zapominając o konwenansach! Sprzeciwiałam się, naprawdę! A teraz... jeśli chcesz wiedzieć, 

to ta cała wyprawa strasznie mi się podoba. 

Gdy zobaczył mój smutny uśmiech, wyciągnął do mnie ramiona. 

-  Chodź  -  szepnął  miękko.  -  Widzę,  Ŝe  potrzebujesz  małego  wsparcia.  Nie  bój  się, 

zachowam neutralność. Mimo Ŝe nie cierpię tego całego Arnego, szanuję twoją lojalność. 

Bez  sprzeciwu  przeniosłam  się  na  łóŜko.  PołoŜył  moją  głowę  przy  swojej  szyi  i 

ostroŜnie pogładził po plecach. Westchnęłam głęboko, zadowolona. 

- Ach, jak za tym tęskniłam w czasie tej szalonej jazdy! JakŜe chciałam znaleźć się w 

twoich  ramionach!  Czy  nie  jestem  przypadkiem  nielojalna  wobec  Arnego?  -  zakończyłam 

przestraszona. 

Scott zaśmiał się czule. 

background image

-  Nie  sądzę,  abyś  mogła  być  nielojalna  wobec  kogokolwiek,  Synnøve  -  oświadczył  z 

powagą. - Jesteś najbardziej uczciwą osobą, jaką znam. 

Przysunęłam się do niego jeszcze trochę. 

-  Scott  -  szepnęłam.  -  Mamy  z  Arnem  swoje  dewizy  Ŝyciowe.  On  uwaŜa,  Ŝe  się 

niczym nie róŜnią, ale ja tak nie myślę. MoŜesz to rozsądzić? 

- Chętnie. 

-  Moja  brzmi  tak:  „Rób,  na  co  masz  ochotę,  byle  nie  zranić  ani  nie  skrzywdzić 

nikogo”. A jego tak: „Bierz, ile się da, aby tylko nikt się nie dowiedział”. 

Poczułam, jak napinają się jego mięśnie. 

- I to on usiłuje zrobić z ciebie lepszego człowieka! - stwierdził szyderczo. 

Westchnęłam. 

- Och, Scott, dlaczego to wszystko musi być takie trudne... 

Długo nie odpowiadał. 

-  Dla  tego,  kto  próbuje  działać,  nie  raniąc  nikogo,  Ŝycie  zawsze  będzie  trudne  - 

usłyszałam w końcu. 

Nie  za  bardzo  rozumiałam,  co  miał  na  myśli,  ale  jego  słowa  mnie  uspokoiły. 

Zamknęłam  oczy,  potarłam  nosem  jego  szyję,  chcąc  znaleźć  najprzyjemniejsze  w  niej 

zagłębienie, i wdychałam ciepły, męski zapach skóry Scotta, Czułam, jak jego dłonie gładzą 

moje plecy, i było mi bardzo dobrze. Ogarnął mnie błogostan. 

Ale jak długo moŜe coś takiego trwać? 

- Zanim zaśniesz... Miałaś zadzwonić do Arnego? - spytał nagle. 

- No tak, oczywiście! - Zerwałam się na równe nogi, pełna poczucia winy. 

Donna  na  pewno  nie  zbiednieje,  jeśli  będzie  musiała  zapłacić  za  rozmowę  z 

Norwegią... 

Gdy  czekałam  na  połączenie,  Scott  poszedł  do  łazienki.  Wreszcie,  po  kilku  „halo?”, 

usłyszałam głos Arnego. 

- Synnøve?! GdzieŜ ty się podziewasz?! 

- O, Arne! - wykrzyknęłam niemal histerycznie. - Arne, kocham cię! 

Przez kilka sekund w słuchawce panowała cisza. 

- Synnøve, co się stało? - spytał wreszcie podejrzliwie. 

-  Potrzebuję  cię,  Arne.  Muszę  mieć  kogoś  pewnego,  solidnego,  taką  opokę, 

rozumiesz? Tak się boję. To jakaś przepaść... 

- Synnøve - przerwał ostro - jesteś pijana czy chora, co się stało?! 

-  Przepraszam  -  odpowiedziałam  apatycznie.  -  To  wszystko  przez  to  straszne 

background image

zmęczenie, Arne. Jestem w Neapolu, odnalazłam Scotta, śledzą nas i nie mamy pieniędzy. 

- Czekaj, to trochę za duŜo na raz. Jak to moŜliwe, Ŝe nie macie pieniędzy? Typek jest 

milionerem, a ty teŜ zabrałaś ze sobą niemało! 

Arne zawsze zwracał uwagę na sprawy najistotniejsze... dla niego. 

-  Ech,  długo  by  trzeba  tłumaczyć  -  zniecierpliwiłam  się.  -  Proszę  cię,  Arne.  Czy 

mógłbyś zorganizować trochę pieniędzy do odebrania w Rzymie? 

-  Spokojnie  -  rzucił  szybko.  -  Wydawało  mi  się,  Ŝe  jesteście  w  Neapolu.  Zostańcie 

tam. Podaj mi adres, to przyjadę jak najszybciej. 

-  Nie  mogę,  jesteśmy  w  potrzasku.  A  Scott  musi  dotrzeć  do  Rzymu,  bo  tam  odda 

dokumenty i zorganizuje pieniądze dla siebie. 

- Ale jak się tam dostaniecie? 

- Jakoś to będzie. Musimy tylko wiedzieć, Ŝe otrzymamy tam pomoc... 

- Gdzie teraz mieszkacie? Skąd dzwonisz? Mówiłaś przecieŜ, Ŝe nie macie pieniędzy? 

Westchnęłam.  Doprawdy  bywał  irytujący.  Ale  moŜe  mu  jednak  powiedzieć?  Nie 

podda się tak łatwo. 

-  Pomaga  nam  pewna  bardzo  bogata  i  miła  dama  -  wyjaśniłam.  -  Mieszkamy  w 

luksusowym hotelu, a ona zapłaciła i za pokój, i... 

Okrzyk Arnego sprawił, Ŝe słuchawka zadrŜała. 

- Za pokój! 

Odetchnęłam głęboko. Po co mu to mówiłam?.. 

-  Spokojnie,  Arne  -  tłumaczyłam.  -  Wszystko  jest  w  porządku.  To  Ŝaden  skandal. 

Mimo wszystko on jest moim męŜem... 

Czułam, jak stara się opanować kolejny wybuch. 

- Synnøve, mówiłaś coś o przepaści? 

- Tak... miałam na myśli, Ŝe nas śledzą. 

- Trzy minuty - odezwał się metaliczny głos w słuchawce. 

Błyskawicznie umówiliśmy się na spotkanie w Rzymie i poŜegnaliśmy się nerwowo. 

Scott  wynurzył  się  z  łazienki  z  ręcznikiem  przewieszonym  przez  nagie  ramię. 

Uśmiechnął  się  pytająco.  Gdy  zobaczyłam,  jaki  jest  zrelaksowany  i  beztroski,  rzuciłam 

zirytowana: 

-  Idź  sobie!  Właśnie  skończyłam  rozmawiać  z  Arnem  i  chcę  się  jeszcze  chwilę  tym 

nacieszyć! 

Wycofał się bez słowa. 

- Scott, nie chciałam tego tak powiedzieć! - zawołałam za nim. - Chodź, proszę cię! 

background image

Wrócił. Spytałam lekkim tonem: 

- Ty nie będziesz dzwonił? 

- Do kogo? MoŜliwe, Ŝe niepotrzebnie za kaŜdym krzakiem widzę czającego się wilka, 

ale  mam  wraŜenie,  Ŝe  muszę  być  ostroŜny.  Nie  mogę  zatelefonować  do  banku,  bo  uwaŜają 

mnie tam za oszusta. Do biura w Rzymie powinienem pójść osobiście. Sądzę, Ŝe nie chcieliby 

ze  mną  gadać,  gdybym  zadzwonił  i  powiedział: „Cześć,  to ja,  Scott.  MoŜecie  mi  dać trochę 

pieniędzy?” 

- A biuro Trygve Tora? 

Wyglądał, jakby poczuł w ustach coś naprawdę obrzydliwego. 

-  I  co,  rozmawiać  z  jego  sekretarką,  piękną  Ritą?  -  niemal  wypluł  to  imię.  -  Nie, 

dziękuję. Poznałaś Donnę... Przy Ricie to istna zakonnica! 

Stanęła mi przed oczami posągowa piękność o purpurowych włosach. 

- CzyŜby chciała cię zdobyć? - spytałam na pozór obojętnie. 

-  A  zgadnij!  -  odpowiedział,  kładąc  koszulę  na  krześle.  -  Gdy  dałem  jej  do 

zrozumienia,  najłagodniej  jak  tylko  potrafiłem,  Ŝe  traci  czas,  znienawidziła  mnie.  No,  ale 

teraz moŜe dla przyzwoitości poszłabyś do łazienki? Chciałbym się połoŜyć... 

Zawstydzona zniknęłam w łazience. 

Miałam  tam  sporo  roboty.  Moje  zakurzone  ubranie  plus  koszula  Scotta  zostały 

starannie uprane i powieszone. Jego niegdyś białe, a obecnie czarnoszare spodnie zostawiłam, 

jak były. 

Zresztą hotelowe mydełko nigdy by się z nimi nie uporało. 

Wreszcie  mogłam  owinąć  się  ręcznikiem  i  wrócić  do  pokoju.  Scott  zgasił  światło  po 

swojej  stronie  łóŜka  i  leŜał  odwrócony  plecami.  Wśliznęłam  się  pomiędzy  cudownie  czyste 

prześcieradła i zgasiłam moją lampkę. No i juŜ wiedziałam, jak to jest zasypiać w tym samym 

pokoju z męŜczyzną. 

Intensywnie czułam jego bliskość. 

Wreszcie usłyszałam ciche pytanie: 

- Co mówił Arne? 

Powtórzyłam. 

- Rozumiem. Dobranoc, Synnøve. 

- Dobranoc, Scott. 

Przerwał milczenie po minucie: 

-  Dlaczego  powiedziałaś,  Ŝe  nie  moŜemy  na  niego  zaczekać?  śe  jesteśmy  w 

potrzasku? 

background image

Odwróciłam się na plecy, aby mógł mnie lepiej słyszeć. 

- Bo wpadł mi w oko pewien ciemnozielony samochód tu w Neapolu - wyjaśniłam. - 

Nic nie mówiłam, bo nie chciałam cię martwić. 

-  AleŜ  Synnøve!  -  Scott  był  wzruszony  i  oburzony  jednocześnie.  -  Czy  nie 

powinniśmy się dzielić naszymi niepokojami? 

- Tak, ale masz ich tyle. I jeszcze mnie na karku. 

- O, nie - rzekł z uśmiechem. - To ci się nie uda. Dobranoc. 

- Dobranoc! Zresztą nic nie miało mi się udawać. 

Zaśmiał się przekornie. 

Oczywiście nadal nie mogłam zasnąć. Za duŜo myśli przelatywało mi przez głowę. 

- Spisz? - wyszeptałam po chwili. 

- Nie. 

- Dlaczego nie poszedłeś na policję tu we Włoszech? 

Odwrócił się do mnie i oparł na łokciu. 

-  PrzecieŜ  właśnie  stamtąd  wracam!  Półtora  roku  znajomości  wystarczy  mi aŜ  nadto. 

Poza  tym,  co  mógłbym  im  powiedzieć?  Jak  miałbym  im  to  wytłumaczyć?  Miałbym  narazić 

cały koncern, odsłaniając tajemnicę? 

- A czy nie moglibyśmy udawać turystów napastowanych przez kilku nieprzyjemnych 

typów? 

Zaśmiał się drwiąco. 

-  Zapominasz,  Ŝe  istnieje  coś  takiego,  jak  dokumenty.  Co  powiedzieliby  na  fakt,  Ŝe 

siedziałem za przemyt marihuany? 

- Masz rację - westchnęłam. 

- Synnøve - zaczął i zaraz przerwał. 

- Tak? 

- Nie, nic. 

- No powiedz! 

- Nie spodobałoby ci się to - mruknął i połoŜył się na plecach. 

Nic więcej nie uzyskałam. Rozzłościłam się, gdyŜ jego ton był tak ciepły i zapowiadał 

nowe, niezwykle kuszące rzeczy. 

- Scott, jaki jest twój brat? - spytałam po chwili. 

-  Myślisz,  Ŝe  to  on?  Nie,  Synnøve,  nie  sądzę,  aby  to  on  za  tym  stał.  Zawsze  był 

dobrym starszym bratem, zajmował się mną i pomagał. Nie, to nie Dag. 

- Tak, ja teŜ go polubiłam. A dyrektor Nilsen? 

background image

- Kto? A, ten wazeliniarz? 

- Jak go nazwałeś? 

-  Przepraszam  za  wyraŜenie.  Niech  będzie:  taki,  który  chce  się  piąć  do  góry  za 

wszelką cenę. Ale zawiódł się. Chciałem, Ŝeby to Dag został szefem, i tak się stało. 

- Gdy rozmawiałam z Nilsenem, wydawał się sztywny ze strachu. 

Scott zaśmiał się. 

- Nie dziwi mnie to. Boi się mojego powrotu. Wie, Ŝe go nie cierpię. UwaŜają mnie za 

humorzastego, więc obawia się, Ŝe od razu go wyleję. Ale czy nie powinniśmy trochę pospać? 

-  Dobry  pomysł.  Ale  nie  będę  ci  Ŝyczyła  więcej  dobrej  nocy,  bo  będzie  juŜ  zbyt 

dobra... 

- Wątpię. 

Nie mam pojęcia, co chciał przez to powiedzieć. 

background image

ROZDZIAŁ XVII 

Bladym świtem staliśmy na drodze wylotowej z miasta. 

Scott  zostawił  w  hotelu  list  do  Donny,  w  którym  podziękował  za  pomoc  i 

wytłumaczył,  Ŝe  musieliśmy  jak  najszybciej  ruszyć  w  drogę.  Ona  chciała  zostać  w  Neapolu 

jeszcze jeden dzień. 

Ludzie  uwaŜali  pewnie,  Ŝe  jesteśmy  parą  autostopowiczów,  a  nie  ofiarami 

bezlitosnych  przestępców.  Nikomu  zapewne  nie  przyszło  na  myśl,  Ŝe  w  kaŜdej  chwili 

mogliśmy  zostać  zabici,  a  nasze  ciała  mogły  być  odnalezione  dopiero  po  kilku  tygodniach 

albo miesiącach. 

- Jesteś pewna, Ŝe widziałaś ich samochód? - spytał Scott. 

- Nie, wcale nie jestem pewna - przyznałam. - Był do niego podobny. 

-  MoŜe  to  nie  oni  -  zastanawiał  się.  -  ChociaŜ  nigdy nie  wiadomo.  Mogli  nas  minąć, 

gdy spaliśmy w ruinach. 

-  Mogli  teŜ  nas  wyprzedzić  dziś  w  nocy.  Scott,  oni  mogą  czaić  się  wszędzie!  Nigdy 

nie będziemy bezpieczni... 

Zastanawiał się, stojąc ze spuszczoną głową. Był zasępiony. 

- Synnøve - zaczął, patrząc na mnie z powagą. 

- Co takiego? - spytałam z lękiem. 

- Miałem zły sen... 

- E, tam - przerwałam mu. - Sny nic nie znaczą. 

- Chciałbym się mylić - westchnął. - Ale jeśli coś miałoby się wydarzyć... gdybyśmy 

się rozdzielili... moŜe ustalimy jakieś miejsce w Rzymie, gdzie moglibyśmy się spotkać? 

- No dobrze - odparłam, zaniepokojona jego tonem. 

-  Niech  to  będzie  dworzec  Termini.  Jest  tam  informacja  czy  coś  w  tym  rodzaju. 

Spytasz, czy nie mają dla ciebie wiadomości. JeŜeli nie, zostaw jakąś o sobie, gdzie cię moŜna 

odnaleźć i tak dalej. 

Popatrzyłam na niego przeciągle. 

- Mam nadzieję, Ŝe nie będę musiała - odpowiedziałam. 

Nad górną wargą wystąpiły mu kropelki potu. Widziałam, Ŝe coś go wzburzyło. Usta 

mu zadrŜały i nieoczekiwanie posłał mi spojrzenie pełne... nienawiści! 

-  Co  cię  to  tak  naprawdę  obchodzi?!  -  spytał  niechętnie.  -  Myślisz  jedynie  o  tym 

sadystycznym bałwanie Arnem! 

background image

Złapał mnie za ramiona i potrząsnął. Jego palce wbiły mi się w ciało. W oczach miał 

rozpacz, gdy krzyczał na mnie ze wściekłością: 

- Musisz się wreszcie ocknąć, Synnøve! Czy nie widzisz, Ŝe on cię złamie... zniszczy 

twoją  osobowość?!  Niemal  przestałaś  się  śmiać,  bo  się  nie  moŜesz  odwaŜyć!  Cokolwiek 

robisz, oglądasz się przez ramię, czy ktoś cię nie ocenia. Musisz zebrać się w sobie, zanim nie 

będzie za późno! Nie pozwalaj mu sobą dyrygować! 

Patrzyłam na niego, przeraŜona. 

- Scott! Zwariowałeś? - wyjąkałam. 

Puścił mnie tak gwałtownie, Ŝe się zachwiałam. Opadłam na kolana i zakryłam twarz 

dłońmi.  Chciałam  płakać,  ale  nie  byłam  w  stanie.  Jego  nagły  wybuch  był  niezrozumiały  i 

niesprawiedliwy.  Ogarnęła  mnie  złość.  WciąŜ  bolało  mnie  ciało  w  miejscach,  w  których  je 

ś

ciskał.  Chciałam  się  podnieść,  aby...  nawet  nie  wiem,  po  co,  było  mi  wszystko  jedno...  ale 

nogi  mnie  nie  słuchały.  Nagle  Scott  padł  przede  mną  na  kolana,  objął  mnie  i  przytulił 

gwałtownie. 

- Synnøve, Synnøve, wybacz mi. Sam nie wiem, co robię - szepnął i łzy pojawiły się w 

jego oczach. 

Serce waliło mi dziko. Nic nie rozumiałam poza tym, Ŝe było mu trudno i Ŝe chciałam 

mu  pomóc.  Pogładziłam  go  po  włosach,  gęstych  jak  sierść  szczeniaka.  Takie  lekkie 

dotknięcie,  ale  pomogło.  Scott  odpręŜył  się,  uśmiechnął  się  swoim  ciepłym,  czułym 

uśmiechem i ostroŜnie pomógł mi wstać. 

Daliśmy to niewątpliwie dziwne przedstawienie na stacji benzynowej przy wyjeździe 

z  Neapolu.  Gdy  ochłonęliśmy  nieco,  zobaczyliśmy  wgapiony  w  nas  personel  stacji.  Jeden  z 

klientów,  któremu  właśnie  sprawdzano  samochód,  podszedł  bliŜej  i  spojrzał  wyzywająco  na 

Scotta. 

- Bije pan kobietę? - zapytał groźnie. 

- To moja Ŝona. Zachowała się głupio i potrzebowała upomnienia - odpowiedział Scott 

pospiesznie. 

Postarałam się o uległy wyraz twarzy. 

MęŜczyzna  zaśmiał  się  i  złagodniał.  Był  w  średnim  wieku,  miał  typowy  wygląd 

byłego boksera: złamany nos, kalafiorowate uszy... Nikt by go nie mógł uznać za ładnego. 

- Jedziecie samochodem? - spytał zaciekawiony. 

- Nie, autostopem - odparł szybko Scott. 

- Dokąd? 

- Do Rzymu. 

background image

-  Mogę  was  podrzucić  -  zaproponował  łaskawie.  -  Ale  nie  mam  ochoty  na  jazdę 

autostradą, wolę Via Appia. Jest ładniejsza. 

Scott zerknął na mnie. Kiwnęłam głową. Chętnie zobaczę tę słynną drogę, skoro jest 

okazja. 

Dziesięć  minut  później  sunęliśmy  miękko  mercedesem  eks  -  boksera.  Samochód 

mruczał jak kot pod jego wprawnymi rękami. Udało się nam zająć tylne siedzenie. śadnemu z 

nas nie podobały się spojrzenia posyłane mi przez naszego kierowcę. 

Siedzieliśmy  jednak  spokojnie  i  rozglądaliśmy  się,  świadomi  wzajemnej  bliskości. 

Coś  nowego  pojawiło  się  między  nami,  przypominało  radość  połączoną  z  bólem,  stanowiło 

rodzaj oszołomienia. Brak doświadczenia nie pozwolił mi tego nazwać. Nie była to miłość, co 

do tego miałam pewność. Wiem, co to jest miłość, kocham przecieŜ tego samego męŜczyznę 

juŜ dziewięć lat! To raczej szczególny rodzaj przyjaźni i zaŜyłości. 

Myśli  o  tym  pochłaniały  mnie  całkowicie.  No,  prawie.  Zmieszane  były  ze  strachem, 

dławiącym przeczuciem niebezpieczeństwa. 

- Zaraz skręcamy na Via Appia - poinformował bokser. 

Sekundę później zostałam nagle zepchnięta na podłogę. Scott pochylał się nade mną, 

przytrzymując delikatnie. 

- Samochód - wyszeptał mi w ucho. 

OstroŜnie  uniosłam  się  i  spojrzałam  przez  tylną  szybę.  Nieco  za  nami  stał 

ciemnozielony samochód. Był juŜ za daleko, aby rozpoznać twarze pasaŜerów, ale widziałam, 

Ŝ

e obserwowali kaŜdy mijający ich pojazd. 

Z wysiłkiem przełknęłam ślinę i poprawiłam się na siedzeniu. 

- Myślisz, Ŝe nas widzieli? 

- Nie, nie sądzę. Dobrze, Ŝe zaraz zjedziemy z autostrady. 

- Co się stało? - chciał wiedzieć bokser. 

- Nic takiego, moja Ŝona upuściła paszport na podłogę - odpowiedział Scott. 

Bokser zachichotał. 

- Ma pan dziś problemy z Ŝoną, prawda? 

- O, tak, zdecydowanie... 

Na  prastarej  Via  Appia  poczuliśmy  się  bezpiecznie.  Napawając  się  widokami, 

słuchaliśmy  historii  Ŝycia  naszego  kierowcy.  Mówił  dobrze  po  angielsku,  poniewaŜ  spędził 

duŜo  czasu  na  walkach  wyjazdowych  w  Europie,  był  nawet  w  Skandynawii.  Wycofał  się  i 

teraz  Ŝyje  z  pieniędzy  zarobionych  w  czasach  świetności  Przewidująco  zainwestował  w 

działalność  hotelową.  Staraliśmy  się  dać  wyraz  podziwowi,  chociaŜ  człowiek  ów  nie 

background image

wzbudził naszej sympatii Na pewno potrafił nieustępliwie walczyć o swoje sprawy. 

Signor  Nicoletti,  bo  tak  się  nazywał,  jechał  spokojnie,  zapewne  w  takim  tempie, 

abyśmy mogli skorzystać jak najwięcej z wyprawy. Ale panował upał i wkrótce siedzieliśmy 

spoceni  i  zirytowani.  Nie  pomogło  nawet  zimne  campari  w  ładnym  miasteczku  Velletri. 

Ciągła  obawa  przed  pościgiem  nie  dawała  nam  spokoju.  Mimo  Ŝe  nie  widzieliśmy  naszych 

prześladowców od chwili, gdy zjechaliśmy z autostrady, nie mogliśmy powstrzymać się przed 

posyłaniem do tyłu ukradkowych spojrzeń. 

Wjechaliśmy  w  góry  na  południe  od  Rzymu.  Nicoletti  zapytał,  czy  nie  bylibyśmy 

zainteresowani  małą  wycieczką  do  Castel  Gandolfo,  letniej  rezydencji  papieŜa.  Szczerze 

mówiąc,  nie  byłam,  ale  wzięłam  pod  uwagę  korzyści  płynące  z  podróŜowania  bocznymi 

drogami  i  kiwnęłam  głową.  To  samo  zrobił  Scott.  Ucieszyło  mnie  to.  Świadomość,  Ŝe 

zgadzamy  się  w  wielu  sprawach,  napełniła  mnie  uczuciem  szczęścia.  To  wspaniale  nie 

widzieć  tych  pogardliwych  spojrzeń,  jakimi  raczył  mnie  Arne  za  kaŜdym  razem,  gdy 

powiedziałam coś, co uznał za głupie. 

Na szczęście pan Nicoletti zgrzał się i zmęczył tak samo jak my, więc zwiedzanie nie 

zajęło  nam  duŜo  czasu.  Z  wysoko  połoŜonego  Castel  Gandolfo  zobaczyliśmy  za  to  jezioro 

Albano,  błyszczące  niczym  błękitne  oko  pod  zalesionymi  zboczami.  Powinnam  być 

zachwycona,  jednak  dręczył  mnie  niepokój.  Wyczuwałam  w  tym  miejscu  coś  niemal 

złowrogiego. Dziwne, przecieŜ przyjeŜdŜali tu często na pikniki mieszkańcy Rzymu. 

- Nie podoba mi się - wyszeptałam do Scotta. 

Twarz rozjaśniła mu się radosnym zdziwieniem. 

-  To  wspaniale.  Mnie  teŜ  nie  -  powiedział  ciepło.  -  Bałem  się,  Ŝe  powiesz  coś  o 

ś

licznym widoku. Zawiódłbym się wtedy. 

W  Marino,  małej  osadzie  w  pobliŜu  jeziora,  Nicoletti  zaprosił  nas  na  lunch.  Posiłek 

okazał  się  smaczny  i  obfity,  ale  nie  czułam  się  specjalnie  głodna.  Nasyciłam  się  juŜ  po 

spaghetti. MoŜe wpływał na to fakt, Ŝe nasz gospodarz nie spuszczał ze mnie spojrzenia i cały 

czas próbował flirtować. Jako mieszkanka Północy, nigdy nie przyzwyczaiłabym się do tego, 

Ŝ

e dla Włocha flirt jest czymś tak naturalnym jak oddychanie. 

Słońce paliło bezlitośnie nasz taras. Scott rozpiął koszulę aŜ do pasa. Czoło oblepiały 

mu ciemne włosy. Czułam, Ŝe się zaraz rozpuszczę. 

Nicoletti spojrzał na nas, zadowolony i spytał kusząco: 

- Przydałaby się teraz kąpiel, co? 

Popatrzyliśmy  na  błękitną  wodę.  Scott  skinął  głową  w  moją  stronę.  Po  raz  pierwszy 

mieliśmy czas na taki luksus. Jechaliśmy kilometrami wzdłuŜ turkusowego morza, mijaliśmy 

background image

najwspanialsze plaŜe, nie mogąc zamoczyć nawet palca, a teraz mielibyśmy pływać w takim 

małym, ponurym jeziorku? Sama myśl wywołała w nas uśmiech. 

Gdy  jednak  Nicoletti  zaczął  opowiadać  pokrzepiającą  historię  o  znalezionej  tu 

kobiecie  z  obciętą  głową,  pomagając  sobie  gestykulacją,  odechciało  mi  się  śmiać.  Od  razu 

pomyślałam, jak łatwo zniknąć tu we Włoszech, zwłaszcza cudzoziemcowi. 

Mieliśmy  właśnie  wsiadać  do  samochodu,  gdy  zauwaŜyłam  gondole  na  linie 

zjeŜdŜające  w  dół  nad  jeziorem.  Strasznie  zachciało  mi  się  nimi  przejechać.  Bokser  zaśmiał 

się i podwiózł nas na stację kolejki. 

- Synnøve - rzucił Scott - nie chcę, Ŝeby on wiedział, jak mało mamy pieniędzy. Weź 

tę monetę, to nasza ostatnia. Mam nadzieję, Ŝe starczy na bilet. 

- Och, ale byłam głupia. Nie, nie pojadę. 

- Nie, jedź - zaśmiał się. - Na nic innego by i tak nie starczyło. 

Wsadziłam  monetę  do  otworu  w  automacie  i  pospieszyłam  w  kierunku  gondoli 

sunącej  w  dół.  Scott  i  Nicoletti  mieli  jechać  samochodem,  zamierzaliśmy  sprawdzić,  kto 

pierwszy  znajdzie  się  na  dole.  Zapięłam  pas  i  ruszyłam.  Odwróciłam  się  triumfalnie  i 

pomachałam do męŜczyzn przy samochodzie. 

Gondola  bujała  się  trochę,  ale  nie  było  to  nieprzyjemne.  Byłam  najwyraźniej  jedyną 

osobą na tej kolejce. W przeciwnym kierunku jechały puste gondole. Pode mną rozciągało się 

zbocze porośnięte wysuszonymi ostami i trawą. Ścisnęło mnie w brzuchu od patrzenia w dół. 

Jeszcze raz odwróciłam się, aby spojrzeć, gdzie jest Scott i nasz Ŝyczliwy kierowca. 

I  zostałam  w  tej  pozycji  jak  zamurowana.  Zobaczyłam  mianowicie  inny  samochód, 

który do nich podjechał, szeroki, ciemnozielony, znany aŜ za dobrze... 

Moje  biedne  serce,  tak  cięŜko  ostatnio  doświadczane,  biło  jak  szalone.  CóŜ  ja 

zrobiłam? Ale ze mnie idiotka! Zostawiłam Scotta sam na sam z człowiekiem, który mógł być 

naszym  wrogiem!  Tak,  jestem  idiotką!  PrzecieŜ  stacja  benzynowa  przy  drodze  wylotowej  z 

Neapolu to idealne miejsce, Ŝeby nas znaleźć. 

Wszystko  stało  się  teraz  jasne...  Nicoletti  specjalnie  nas  tu  przywiózł.  Samochód  na 

autostradzie tylko czekał na jego sygnał. A mój pomysł podróŜy kolejką linową musiał spaść 

mu jak z nieba. Bandyci na pewno byli umówieni, świadczyło o tym zaproszenie na lunch. A 

więc było ich teraz czterech... 

Chyba  krzyczałam.  Ostatnie,  co  zobaczyłam,  zanim  zniknęłam  za  wzgórzem,  to 

rozpaczliwe wysiłki Scotta starającego się uwolnić. 

I zostałam sama, wysoko ponad błyszczącym, groźnym jeziorem. 

background image

ROZDZIAŁ XVIII 

Kolejka linowa jechała tak wolno... Niemal podskakiwałam z niecierpliwości, siedząc 

w  gondoli.  Próbowałam  dosięgnąć  którejś  z  jadących  do  góry,  lecz  na  próŜno.  StraŜnik  na 

dole  dał  mi  wyraźnie  do  zrozumienia,  Ŝe  nikt  nie  wjedzie  bez  zapłaty.  Nie  pozostało mi  nic 

innego,  jak  wysiąść  i  biec  z  powrotem.  Droga  była  stroma,  wkrótce  nieźle  się  zasapałam. 

Musiałam  zwolnić.  Jak  na  złość  pękł  mi  rzemyk  przy  prawym  sandale,  co  tylko  pogorszyło 

całą sprawę. 

Na  górze,  jak  zresztą  przypuszczałam,  nie  było  juŜ  Ŝadnego  samochodu.  Zaczęłam 

rozglądać się za jakimiś śladami 

- Scott, Scott - jęczałam. 

Nadal odczuwałam skutki biegu pod górę. W połączeniu z nagłym strachem sprawiły, 

Ŝ

e zrobiło mi się niedobrze. Co miałam robić? Pójść na policję? Bez wątpienia dobry pomysł, 

ale bezuŜyteczny tutaj, gdzie nikt by mnie nie zrozumiał ani uwierzył. Nie, najlepiej dotrzeć 

jak najszybciej do Rzymu i sprawdzić, czy nie ma dla mnie wiadomości na dworcu. Jeśli nie 

będzie, wtedy pójdę na policję. Tam powinni mnie zrozumieć i pomóc. 

Znów  zaczęłam  biec,  teraz  nieco  wolniej  i  w  przeciwnym  kierunku.  Z  trudem 

powstrzymywałam się od szlochu. Raz stawała mi przed oczami twarz Scotta z jego ciepłym, 

zawadiackim uśmiechem, innym razem pozbawione głowy zwłoki młodej Włoszki. 

Popatrzyłam  za  siebie  na  to  nieszczęsne  jezioro.  Słońce  właśnie  zaszło  i  jak  zwykle 

ten  fakt  napełnił  mnie  smutkiem.  Zawsze  tak  czuję,  nic  na  to  nie  poradzę,  a  tego  wieczoru 

było  gorzej  niŜ  kiedykolwiek.  Odnosiłam  wraŜenie,  Ŝe  jezioro  mruga  do  mnie  szyderczo 

spomiędzy drzew. Przyspieszyłam. 

Jak  to  zdarza  się  we  Włoszech,  nawet  nie  musiałam  dawać  znaku,  Ŝe  potrzebuję 

podwiezienia. Samochody zatrzymywały się same. W pierwszym siedziało dwóch panów pod 

pięćdziesiątkę i gwizdało do mnie zachęcająco. Energicznie pokręciłam głową. 

Następny samochód nadjechał zaraz potem. Był to stary składak nieokreślonej marki. 

Za  kierownicą  siedziała,  co  mnie  zaskoczyło,  dziewczyna.  Była  niska  i,  muszę  uŜyć  tego 

słowa,  tłusta.  Włosy  z  rozjaśnionymi  pasemkami  spadały  jej  na  oczy.  Spoglądała  na  mnie 

badawczo, ale niebyt bystro. Oceniłam, Ŝe nie moŜe być niebezpieczna, i wsiadłam. 

Nie  mogę  powiedzieć,  Ŝebyśmy  mknęły  naprzód.  Nawet  zatęskniłam  za  maseratim! 

Przydałby się teraz... Ale przynajmniej nic mi nie groziło. 

Z ulgą przyjęłam fakt, Ŝe jest Niemką. Nie miałyśmy problemów z porozumiewaniem 

background image

się. Rozmowa pomagała mi odsunąć przykre myśli. Dziewczyna zaraz zaczęła opowiadać mi 

o sobie. Przede wszystkim oznajmiła, Ŝe samochód dostała od przyjaciela. 

- O - wyraziłam uznanie, bo chyba tego oczekiwała. 

-  Tak,  bo  wiesz,  zagram  tu  w  filmie  -  mówiła  dalej.  -  Samochód  i  mieszkanie  w 

Rzymie naleŜą do człowieka, który mi w tym pomoŜe. 

Brzmiało to tak naiwnie, Ŝe aŜ pokręciłam głową. Jedyne, co w niej kojarzyło mi się z 

filmem, to jej przesadne gesty w sam raz do komedii. 

Podczas gdy moja towarzyszka rozprawiała o swych podbojach wśród męskiej części 

rzymian, ja obejrzałam się ostroŜnie za siebie. Z przyzwyczajenia, bo oczywiście nikt nas nie 

ś

ledził. Mieli przecieŜ Scotta, ja nie byłam im potrzebna. 

Trudno  opisać  strach  i  wyrzuty  sumienia,  które  czułam,  jadąc  w  trzęsącym  się 

gruchocie do Rzymu. Najbardziej dokuczała mi myśl, Ŝe zrobiłam coś dokładnie odwrotnego 

do tego, co powinnam była zrobić. MoŜe naleŜało zaczekać tam przy jeziorze na Scotta, a nie 

uciekać  na  łeb,  na  szyję?  Albo  moŜe,  mimo  trudności  językowych,  skontaktować  się  z 

lokalnym posterunkiem policji? Ale, pomyślałam, zajęłoby to tyle samo czasu, co dotarcie do 

Rzymu. 

Z  roztargnieniem  słuchałam  Ŝyciorysu  Niemki.  Monotonnym  głosem  opowiadała,  Ŝe 

pochodzi  z  okręgu  Ruhry.  Została  odkryta  przez  przystojnego  Włocha  w  średnim  wieku, 

który  jest  łowcą  talentów  dla  wielkiej  wytwórni  filmowej.  Jak  tylko  nauczy  się  lepiej 

włoskiego, zabierze ją do Cinecitta. 

- A o czym będzie film? - spytałam uprzejmie. 

-  O,  to  jeszcze  nie  jest  ustalone  -  odpowiedziała  wymijająco,  a  w  jej  rozbieganych 

oczach wyczytałam niepewność. Zrobiło mi się jej trochę Ŝal. 

Ta podróŜ przypominała mi wyścig ze śmiercią. Wiele razy miałam ochotę przesiąść 

się  do  innego,  szybszego  samochodu,  ale  jakoś  zdołałam  się  opanować.  Tu  w  kaŜdym  razie 

nic mi nie groziło. 

Skręcało  mnie  z  niepewności.  Musiałam  odnaleźć  Scotta,  znów  go  zobaczyć.  On  nie 

moŜe umrzeć! 

Myślami  wybiegłam  w  przyszłość.  Przypomniałam  sobie,  Ŝe  miałam  spotkać  się  z 

Arnem w Rzymie, i nawet się ucieszyłam. Scott wróci do siebie, do swojego Ŝycia... pewnie 

oŜeni się kiedyś „porządnie” z jakąś dziewczyną... 

AŜ coś mnie zakłuło! 

Ale i tak jeszcze go nie odnalazłam, więc po co o tym myśleć? 

Wjechałyśmy 

wreszcie 

do 

Rzymu. 

Dziewczyna 

powiedziała 

chyba 

coś 

background image

niepochlebnego o swym przyjacielu, bo potem nagle rzuciła: 

- Zabawimy się dziś wieczorem! Pójdziemy razem w miasto! Zobaczy,  Ŝe dobrze się 

bawię i bez niego! 

Nie mogła zaproponować mi czegoś mniej nęcącego. 

-  Ja...  nie  wiem,  czy  dam  radę  -  odrzekłam  z  wahaniem.  -  Muszę  się  wyspać...  Ale 

dzięki za propozycję. 

-  Bzdury!  Na  pewno  dasz  radę.  I  tak  miałam  dziś  ochotę  na  zabawę,  ale  jeŜeli 

pójdziemy  we  dwie,  będzie  jeszcze  lepiej.  Zobacz!  Widzisz  tych  dwóch?  Przystojniacy! 

Wyglądają na zamoŜnych. Chodź, damy się zaprosić do restauracji. 

Wjechała  na  krawęŜnik.  W  naszą  stronę  ruszyło  dwóch  męŜczyzn  w  średnim  wieku, 

gwiŜdŜących za wszystkimi dziewczynami, jakie spotykali. 

- Niestety - wykrzyknęłam i w panice wyskoczyłam z samochodu - nie mogę! Źle się 

czuję! 

W ekspresowym tempie podziękowałam jej, Ŝyczyłam sukcesów w branŜy filmowej i 

uciekłam  za  najbliŜszy  róg.  Bezpiecznie  poczułam  się  dopiero  po  przebiegnięciu  kilku 

przecznic. 

Przystanęłam,  aby  zorientować  się,  gdzie  jestem.  Zobaczyłam  napis  „Piazza  di  San 

Giovanni”, ale mi to nie pomogło. Zaczęłam iść dalej. Nie byłam w stanie zapytać nikogo o 

drogę, gdyŜ ogarnął mnie dziwny lęk i byłam przekonana, Ŝe wszyscy oglądają się za mną. To 

musiała być reakcja po przeŜyciach dnia. 

Znalazłam postrzępioną mapkę turystyczną Rzymu. Dworzec Termini nie był na niej 

zaznaczony, ale wyrysowany fragment linii kolejowej pomógł mi zorientować się w kierunku 

marszu. 

Rzemyki sandałów od dawna mnie uwierały. Nie mogłam juŜ w nich wytrzymać, więc 

wyrzuciłam je i szłam dalej boso. 

Nie  wiem,  jak  długo  błądziłam  po  ciemnych  ulicach.  Nagle  ujrzałam  przed  sobą 

wielkie, jasno oświetlone Colosseum. Spacerowało tam wiele zakochanych par. Zobaczyłam 

ciemnowłosego  chłopaka  obejmującego  ciasno  blondynkę.  Śmiali  się  i  całowali.  Widok  ten 

ugodził mnie w serce niczym noŜem. 

Oszołomiona  zmęczeniem  wędrowałam  dalej,  aŜ  zaszłam  w  ruiny  Forum  Traianum. 

Cały  czas  bałam  się,  Ŝe  ktoś  mnie  moŜe  śledzić. Nawet  nie tamci,  ale  po prostu  męŜczyźni, 

którzy wybrali się na nocne łowy. Gdy usłyszałam zbliŜające się głosy trzech młodzieńców, 

bez wahania wskoczyłam pomiędzy ruiny i padłam na ziemię. 

Kiedy  czekałam,  aŜ  mnie  miną,  poczułam  nagle  coś  miękkiego  i  ciepłego, 

background image

dotykającego  mojego  policzka.  Wzdrygnęłam  się,  ale  dostrzegłam,  Ŝe  to  tylko  biały  kotek. 

Nie bał się, ocierał się o mnie i mruczał. Usiadłam na trawie, oparłam się plecami o kamień i 

wzięłam go na kolana. Tak to cudownie poczuć znów coś Ŝywego blisko siebie! 

Moje myśli zaraz powędrowały ku Scottowi. Stanęła mi przed oczami jego stanowcza 

twarz, piękne usta i silne ręce. Przypomniałam sobie, jak upadł przede mną na kolana tam w 

Neapolu i jak drŜał, gdy mnie wtedy przytulił. 

Dopiero  teraz  zrozumiałam,  co  oznaczały  jego  słowa  i  zachowanie,  i  dzika  radość 

napełniła  mi  serce.  Zaraz  jednak  zmieniła  się  w  bezgraniczny  smutek.  Wtuliłam  twarz  w 

kocie futerko, które szybko zmoczyłam łzami. 

Myślę,  Ŝe  czułam  się  samotna  tym  bardziej,  Ŝe  ostatnie  dwie  noce  spędziłam  blisko 

Scotta. Wtedy w kościele spał tak ufnie w moich ramionach... W hotelu teŜ leŜałam, słuchając 

jego równego oddechu. A teraz nie miałam nic... 

-  Scott  -  wyszeptałam  z  płaczem.  Kociak  zastanawiał  się  pewnie,  czy  to  nie  jest 

przypadkiem jego nowe imię... 

O  dziwo,  zasnęłam  i  obudziłam  się  o  świcie.  LeŜałam  koło  kamiennego  bloku  z 

rękami  skrzyŜowanymi  na  piersi,  jakbym  nadal  trzymała  tego  kotka.  Oczywiście  juŜ  sobie 

poszedł. 

Wstałam, lekko zmarznięta i obolała, ale czułam, Ŝe sen dobrze mi zrobił. Rozejrzałam 

się  wokół. Wśród  traw  zarastających  resztki  kamiennych  budowli  kilka  pręgowanych  kotów 

robiło  poranną  toaletę.  Wydawało  się  to  tak  pełne  Ŝycia  i  bliskie  natury,  Ŝe  niemal 

rozumiałam ludzi, którzy kochają ruiny. 

Był  to  piękny  poranek.  Napawałabym  się  nim  jeszcze  długo,  gdyby  nie  myśl  o 

Scotcie.  To,  Ŝe  byłam  głodna,  spragniona,  bosa  i  brudna,  nie  znaczyło  zbyt  wiele.  Takie 

niedogodności nie robiły juŜ na mnie ostatnio wielkiego wraŜenia. 

Pozostało mi tylko dotrzeć do dworca Termini. 

Wyszłam  na  ulicę  i  rozejrzałam  się  za  kimś,  kogo  mogłabym  zapytać  o  drogę. 

Wczorajsze  wieczorne  lęki  juŜ  mnie  opuściły.  Ciekawe,  Ŝe  wszystko  wydaje  się  o  wiele 

prostsze w świetle dnia. 

Nikogo  jednak  nie  zobaczyłam.  Rozczesałam  włosy  palcami,  strzepnęłam  trawę  z 

sukienki  i  zaczęłam  iść.  W  Oslo  zostałabym  zapewne  zaaresztowana  za  włóczęgostwo,  ale 

widać tutaj brud i bieda nie zwracały niczyjej uwagi. 

Minęłam  kilku  męŜczyzn,  zerkających  na  mnie  z  zaciekawieniem.  Nic  dziwnego, 

musiałam sprawiać dosyć dziwne wraŜenie. Nie odwaŜyłam się ich zaczepić. Miałam jednak 

szczęście,  bo  wpadłam  na  kobietę,  wyglądającą  na  miłą  i  inteligentną.  Powiedziała,  Ŝe  jeśli 

background image

pójdę  Via  Cavour,  za  jakiś  czas  dojdę  na  stację.  Odprowadziła  mnie  do  tej  właśnie  ulicy  i 

Ŝ

yczyła powodzenia. Poczułam się o wiele lepiej. PrzecieŜ to i tak było przeŜycie: znaleźć się 

w  Rzymie  i  oglądać,  jak  budzi  się  do  Ŝycia.  Nie  mogłam  się  powstrzymać  przed  rzucaniem 

okiem  na  wystawy.  Jeśli  odnajdę  Scotta,  na  pewno  ruszymy  razem  w  miasto!  CzyŜbym 

pomyślała  „Scott”?  Odkryłam,  Ŝe  od  dłuŜszego  czasu  nie  poświęciłam  Arnemu  ani  jednej 

myśli! 

Poczułam na nowo wyrzuty sumienia. 

No, ale to przecieŜ nic dziwnego, Ŝe koncentrowałam się na Scotcie: w końcu to jego 

Ŝ

ycie było w niebezpieczeństwie! A to nie miało nic wspólnego z moją miłością do Arnego! 

Czułam jednak, Ŝe oszukuję samą siebie... 

Myśl o Scotcie sprawiła, Ŝe przyspieszyłam. Serce waliło mi mocno. Czasami mignęło 

mi  w  oknie  odbicie  mojej  twarzy:  bladej,  wymizerowanej  i  ze  śladami  po  łzach,  po-

zostawionymi  w  warstwie  kurzu.  Właściwie  mi  to  odpowiadało,  czułam  się  trochę  jak  w 

przebraniu. 

Zaniepokoiło  mnie co  innego:  płyty  chodnika  stawały  się  coraz  cieplejsze  od  słońca. 

Nie  byłam  przyzwyczajona  do  chodzenia  boso,  na  pewno  porobią  mi  się  pęcherze.  JakŜe 

chciałam  mieć  trochę  pieniędzy,  Ŝeby  kupić  choć  plastry!  W  tej  chwili  niczego  bardziej  nie 

pragnęłam... Pierwszy raz byłam bez grosza w obcym kraju, i to całkiem sama. Nie powiem, 

Ŝ

ebym czuła się zbyt pewnie... 

Wydawało  mi  się,  Ŝe  Via  Cavour  ciągnie  się  w  nieskończoność.  Gdy  dotarłam  do 

kościoła Santa Maria Maggiore, zobaczyłam, Ŝe jest dopiero szósta. Przysiadłam na schodach, 

aby chwilę odpocząć. Starałam się nie myśleć o pragnieniu, które sklejało mi usta. W brzuchu 

mi burczało. 

Posiedziałam  zaledwie  chwilkę,  gdy  podeszło  do  mnie  dwóch  męŜczyzn.  Nie 

szczędzili  komplementów,  muszę  przyznać.  O  ile  zrozumiałam,  mówili,  Ŝe  jestem  ładna  i 

miła,  i  spytali,  czy  nie  mam  ochoty  z  nimi  pójść. Odpowiedziałam,  Ŝeby  poszli  do  diabła, a 

wtedy  całkiem  zmienili  nastawienie.  Okazało  się,  Ŝe  jestem  brzydka  i  głupia,  a  gdy  i  to  nie 

pomogło, niemal udławili się ze złości. Śmiałam się w duchu z ich dziecinnego zachowania. 

Poszłam dalej. Podeszwy stóp swędziały mnie i bolały, ale rosnące zdenerwowanie nie 

pozwalało mi tego zauwaŜać. ZbliŜałam się przecieŜ do dworca Termini! 

Dostrzegłam  wreszcie  jego  wielki,  nowoczesny  budynek.  Podbiegłam  i  weszłam  do 

ś

rodka. Oczyma odszukałam napis „ L’ufficio turistico”. 

Czułam  walenie  tętna  w  skroniach,  nogi  niemal  odmawiały  mi  posłuszeństwa.  Gdy 

zobaczyłam  długą  kolejkę  wijącą  się  przed  okienkiem,  byłam  bliska  załamania.  Zwykle  nie 

background image

rozpycham  się  łokciami  w  Ŝyciu,  ale  teraz  bez  skrupułów  prześliznęłam  się  bliŜej.  I  tak 

musiałam  odczekać  chyba  dziesięć  minut,  zanim  na  trzęsących  się  nogach  stanęłam  przed 

urzędnikiem i po angielsku wyjaśniłam moją sprawę. Naokoło panował duŜy hałas i musiałam 

powtórzyć  pytanie  drugi  i  trzeci  raz.  Nie  ma  Ŝadnej  wiadomości,  przelatywało  mi  przez 

głowę. Nie ma go, zginął... Ratunku, pomóŜcie mi! Co robić?! 

Gdy powtórzyłam pytanie po raz czwarty, męŜczyzna popatrzył na mnie i zniknął na 

zapleczu. Bliska omdlenia, kurczowo trzymałam się lady obiema rękami. W końcu urzędnik 

wrócił. 

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy połoŜył przede mną kopertę. Gapiłam się 

bezmyślnie na moje własne nazwisko napisane zdecydowanym charakterem pisma. Nawet nie 

wyszłam z kolejki, rozerwałam kopertę, popychana przez ludzi stojących za mną. 

Opanowałam  się  jednak.  Musiałam  być  sama  z  listem  od  Scotta.  Wyplątałam  się  z 

tłumu  i  znalazłam  spokojne  miejsce  za  kioskiem.  Wyprostowałam  nerwowo  kartkę.  Litery 

skakały mi przed oczami, jednak udało mi się skupić. 

Synnøve,  mam  nadzieję,  Ŝe  dobre  moce  pozwolą  Ci  przeczytać  ten  list.  Boję  się 

myśleć,  co  mogło  Ci  się  tam  stać.  Ja  miałem  ogromne  szczęście.  Widziałaś,  co  zaszło,  bo 

usłyszałem  Twój  krzyk.  Udało  mi  się  jednak  wyrwać  i  akurat  przejeŜdŜał  samochód. 

Kierowca  załapał,  o  co  chodzi,  i  w  połowie  drogi  do  Rzymu  udało  nam  się  ich  zgubić. 

Wróciliśmy tam, aby Cię szukać, ale juŜ Cię nie było. Nie opiszę, co wtedy czułem. Jedyne, 

co mogłem zrobić, to przyjechać z nim do Rzymu. Teraz idę do siedziby „Kiry”. Znalazłem 

dyskretny  hotelik  na  Zatybrzu.  Przyjdź  jak  najszybciej.  Czekam  na  Ciebie.  Jestem  tak 

zdenerwowany, Ŝe cały drŜę. Synnøve, nie przestanę, dopóki znów nie będziesz blisko mnie. 

Muszę pędzić, 

Twój Scott. 

Musiałam  oprzeć  się  o  ścianę.  Serce  z  radości  i  podniecenia  biło  mi  tak  mocno,  Ŝe 

nieomal  sprawiało  mi  ból.  Znów  zobaczę  Scotta!  Znów  poczuję  jego  silne  dłonie 

zapewniające mi poczucie bezpieczeństwa! 

background image

ROZDZIAŁ XIX 

Bardzo długo i dokładnie oglądałam mapę, ustalając drogę na Zatybrze... moją własną 

via  dolorosa.  O  stanie  moich  stóp  lepiej  nie  wspominać,  a  przecieŜ  miałam  przewędrować 

niemal pół Rzymu. Dlatego określenie „droga krzyŜowa” pasuje tu jak najbardziej. Mimo to 

szłam lekko i nie czułam bólu. PrzecieŜ czekał na mnie Scott! Oby tylko nic mu się nie stało! 

A co będzie, jeśli...? 

Nie, Synnøve, nie martw się na zapas, masz wystarczająco duŜo problemów i teraz! 

Brudna,  bosa,  budziłam  zainteresowanie  przechodniów,  lecz  nic  nie  mogłam  na  to 

poradzić.  Znów  posuwałam  się  Via  Cavour,  ale  teraz  w  przeciwnym  kierunku.  Minęłam 

ledwie  parę  przecznic,  gdy  przy  krawęŜniku  zatrzymał  się  sportowy,  nisko  zawieszony 

samochód. Za kierownicą siedział chłopak o szlachetnych rysach twarzy. Spojrzał na mnie z 

uśmiechem  i  spytał,  czy  pozwolę  zawieźć  się  tam,  dokąd  idę.  Gdybym  była  przy  zdrowych 

zmysłach, zgodziłabym się, ale szumiało mi w głowie i czułam się jak ścigane zwierzę, więc 

potrząsnęłam głową. Odjechał. PoŜałowałam, ale za późno. 

Najbardziej  dokuczało  mi  pragnienie.  Za  kaŜdym  razem,  gdy  mijałam  jakiś  bar  albo 

restaurację  i  widziałam  ludzi  chłodzących  się  napojami  czy  lodami,  język  zwijał  mi  się  w 

ustach. Czułam się jakby wypalona, a głowa mi płonęła. 

Szłam cały czas prawym chodnikiem. W pewnym momencie z przecznicy Via Cavour 

wyszedł  dostojnie  kondukt  pogrzebowy.  Przykrytą  kwiatami  trumnę  umieszczono  na 

staroświeckim wozie ciągniętym przez konie. Za nim posuwała się grupa ubranych na czarno 

osób,  pewnie  najbliŜsza  rodzina.  Dalej  ciągnął  się  sznur  ciemnych  limuzyn  jadących  w 

ś

limaczym  tempie.  Samochody  na  Via  Cavour  musiały  się  zatrzymać,  co  rozzłościło 

większość kierowców. Rzuciłam mściwe spojrzenie na najbliŜszy pojazd. Był duŜy, zielony, a 

kierowca miał szarą marynarkę i śnieŜnobiałą koszulę... 

Czy muszę więcej dodawać? 

Moje  spojrzenie  przesuwało  się  wyŜej...  aŜ  napotkało  jego,  i  nasze  oczy  rozszerzyły 

się jednocześnie. Stałam i patrzyłam jak sparaliŜowana na Giancarla! 

Ci  bandyci  są  wszędzie,  pomyślałam  zrozpaczona.  PoniewaŜ  Scott  im  uciekł, 

najwyraźniej przeczesywali Rzym. 

Z  piskiem  rzuciłam  się  przed  siebie,  przecisnęłam  przez  kondukt  i  znalazłam  się  na 

przeciwległym  chodniku.  Jacyś  chłopcy  gwizdali  za  mną,  kierowcy  piorunowali  mnie 

wzrokiem. Rozumiałam ich, mnie samej to się nie podobało. 

background image

Jednak ta szybka akcja dała mi kilka minut przewagi. Giancarlo siedział uwięziony w 

samochodzie, nie mógł go przecieŜ zostawić na środku ulicy. 

Mimo  Ŝe  byłam  nieprzytomna  ze  strachu,  instynkt  nie  pozwolił  mi  doprowadzić 

prześladowców  do  Scotta.  Zwalczyłam  teŜ  chęć  wskoczenia  do  pierwszej  lepszej  bramy. 

Weszłam  dopiero  do  trzeciej.  Przemknęłam  przez  podwórko  i  wpadłam  do  następnej. 

Wbiegłam na schody. Moją jedyną szansą było przeczekanie. 

Czułam,  Ŝe  nogi  mam  jak  z  waty;  nie  wiem,  jak  udało  mi  się  wejść  aŜ  na  poddasze. 

Opadłam na stopień. Z trudem łapałam oddech. Oparłam się cięŜko o ścianę, półprzytomna z 

przeraŜenia. 

MoŜe to zabrzmi niewiarygodnie: nie bałam się o siebie, ale o Scotta. Za nic w świecie 

nie powinni go teraz odnaleźć. Na pewno są wściekli, Ŝe wywinął im się juŜ drugi raz. 

Trudno  nie  stracić  poczucia  czasu,  gdy się  tak  siedzi  w  napięciu.  Z  jednej  strony  nie 

powinnam za szybko stąd wyjść, a z drugiej było mi trudno dalej czekać... Bałam się, Ŝe nie 

odczekam wystarczająco długo i Ŝe bandyci będą jeszcze gdzieś na ulicy. 

Wreszcie  zebrałam  resztki  odwagi  i  wyszłam.  Nie  rozglądałam  się,  lecz  ruszyłam 

zdecydowanym  krokiem.  Oczekiwałam  jednak  w  kaŜdej  chwili  twardego  uścisku  ręki 

Giancarla na moim ramieniu. 

Początkowo  nie  zauwaŜałam  bólu  stóp,  lecz  z  kaŜdą  chwilą  rósł  i  stawał  się  nie  do 

zniesienia.  W  tłumie  mignął  mi  mundur  policjanta,  co  mnie  jednocześnie  uspokoiło  i 

zaniepokoiło.  W  tej  sytuacji  Giancarlo  nie  odwaŜyłby  się  na  atak,  ale  z  drugiej  strony  moja 

obecność na jednej z lepszych ulic Rzymu nie byłaby specjalnie mile widziana przez policję. 

Przemknęłam się ostroŜnie, zasłonięta przez przechodniów. 

Cały  czas  miałam  uczucie,  Ŝe  zielony  samochód  jedzie  gdzieś  z  tyłu  i  bandyci  tylko 

czekają,  abym  doprowadziła  ich  do  kryjówki  Scotta.  W  końcu  nie  mogłam  się  oprzeć  i 

obejrzałam się, jednak w powodzi aut nie byłam w stanie nic rozróŜnić. 

Po długiej, mozolnej wędrówce znalazłam się wreszcie nad Tybrem. Zapatrzyłam się 

na  szaroniebieską  wodę.  Z  mostu  Palatino,  co  odczytałam  z  tabliczki,  zobaczyłam  resztki 

innego mostu, a za nimi wyspę na środku rzeki. Musiała to być Isola Tiberina, jak pamiętałam 

z mapy z dworca, czyli byłam na właściwej drodze. 

Na  moście  jednak  przyszło  mi  na  myśl,  Ŝe  jestem  doskonale  widoczna  i  Ŝe  gdyby 

nadjechał  teraz  Giancarlo,  znalazłabym  się  w  pułapce.  W  panice  zaczęłam  biec,  ból 

przeszywał  mi  stopy,  kolana  się  uginały.  Gdy  dotarłam  na  drugą  stronę,  nie  byłam  w  stanie 

zrobić kroku. 

Dziwne,  ale  na  Zatybrzu  poczułam  się  bezpieczniej.  Mijałam  zatłoczone,  hałaśliwe 

background image

skwery i targowiska i chwilami czułam się jak w ParyŜu, gdzie byłam na szkolnej wycieczce. 

JuŜ byłam w stanie pytać o drogę. Ostatnie przecznice minęłam niby we mgle. Ludzie 

patrzyli  na  mnie  ze  zdziwieniem,  gdy  zataczałam  się  jak  pijana.  To  się  nie  liczyło. 

NajwaŜniejsze, Ŝe kaŜdy krok przybliŜał mnie do bezpiecznej przystani. 

Wreszcie zobaczyłam tabliczkę z właściwą nazwą ulicy, odliczyłam domy i znalazłam 

się  w  mrocznym  wnętrzu  hotelu.  Wyjąkałam  swoje  pytanie  podejrzliwemu  recepcjoniście, 

trzymając  się  kurczowo  lady,  Ŝeby  nie  upaść.  O  dziwo,  połoŜył  przede  mną  księgę  gości, 

abym się wpisała. 

Linie  skakały  mi  przed  oczami,  ale  zdołałam  drŜącą  dłonią  napisać  „Synnøve”. 

Zawahałam  się  potem  przez  chwilę  i  podjęłam  decyzję.  Westchnęłam  głęboko,  pisząc 

„Hollinger”. 

Synnøve  Hollinger.  Nagle  wydało  to  się  tak  proste  i  oczywiste.  Zupełnie  jakbym 

wygrała jakąś walkę. 

Recepcjonista zrozumiał, Ŝe nie jestem w najlepszej formie, bo wziął mnie pod ramię i 

zaprowadził po schodach pod drzwi pokoju z numerem siedem. Zapamiętałam tę siódemkę... 

W drzwiach pochwyciła mnie para silnych ramion. Drzwi zamknęły się. 

- Scott, Scott - wyszeptałam i łzy polały mi się z oczu. 

-  Synnøve,  kochana  -  usłyszałam  jego  wzruszony  głos.  -  Tak  się  bałem,  tak  bałem... 

Mogłem tylko czekać i mieć nadzieję... och, Synnøve, Synnøve - szeptał mi z ustami tuŜ przy 

moim policzku. 

Pamiętam  tylko,  Ŝe  ogarnęła  mnie  jakby  gorączka,  odwróciłam  głowę,  aby  przyjąć 

pocałunek, lecz nagle pociemniało mi w oczach. Usłyszałam tylko rozpaczliwy krzyk Scotta i 

poczułam, Ŝe mnie podtrzymuje, abym nie upadła. 

background image

ROZDZIAŁ XX 

Na głowie i stopach miałam coś cudownie chłodnego. LeŜałam na czymś tak miękkim 

i  przyjemnym,  Ŝe  zacisnęłam  mocniej  powieki,  aby  śnić  dalej.  Jednak  gdy  dobiegło  mnie 

brzęknięcie  talerzy  i  sztućców,  zachwycony  Ŝołądek  zasygnalizował:  „jedzenie!”  i 

natychmiast otworzyłam oczy. 

Musiałam długo spać, bo za oknem zapadał niebieskawy zmierzch. 

- Scott - wykrztusiłam. 

No i ujrzałam jego wytęsknioną twarz. Dostrzegłam teŜ, Ŝe miał nowe, czyste ubranie! 

- Scott - jęknęłam. - To niesprawiedliwe... Nie mam się w co przebrać. Wyglądasz tak 

ładnie, a ja okropnie. 

Przysiadł na krawędzi łóŜka, a oczy błyszczały mu niepokojem i czułością. Pogłaskał 

mnie po policzku. 

- Jak się czujesz, Synnøve? 

Zastanowiłam  się.  LeŜałam  na  łóŜku,  w  tej  samej  brudnej  sukience,  z  chłodnymi 

okładami na stopach. Było wspaniale. Na czole miałam wilgotną chustkę. Zdjęłam ją szybko, 

bo na pewno nie była twarzowa, a chciałam wyglądać jak najładniej. 

- MoŜesz mi dać lusterko? - spytałam drŜącym głosem. 

- No, będzie Ŝyć! - zaśmiał się. 

Zerknęłam szybko i aŜ jęknęłam. 

- Nie patrz na mnie, Scott - poprosiłam. 

SpowaŜniał. 

- Dla mnie jesteś piękniejsza niŜ wszystko na ziemi - powiedział spokojnie. 

Zmieszałam się, szukałam rozpaczliwie jakiejś dowcipnej riposty. 

-  Nie  moŜna  ci  wierzyć,  przez  półtora  roku  nie  oglądałeś  przecieŜ  ludzi  -  rzuciłam 

wreszcie. 

Dostrzegłam, Ŝe go to zraniło, i poŜałowałam moich słów. 

- Ale dziękuję, Scott. Potrzebuję teraz pocieszenia. 

Pomogło. 

-  śebyś  wiedziała,  jakie  to  było  okropne,  Synnøve  -  westchnął.  -  Mogłem  tylko 

siedzieć i mieć nadzieję, Ŝe przyjdziesz. Bałem się, Ŝe jak pójdę cię szukać, to się miniemy. 

- Trzeba było wynająć helikopter - doradziłam - i krąŜyć nad miastem z odpowiednim 

tekstem przyczepionym do ogona. 

background image

Oczy mu pociemniały. 

- Synnøve - zaczął surowo - od kiedy się obudziłaś, nie powiedziałaś nic sensownego. 

MoŜesz spowaŜnieć? 

-  Nie!  -  wykrzyknęłam  z  desperacją.  -  Nie  i  jeszcze  raz  nie!  Nie  rozumiesz,  Ŝe  nie 

mam na to odwagi? Sam widziałeś: gdybym nie zemdlała, pocałowalibyśmy się! 

Zerwał się i stanął odwrócony twarzą do okna. 

- To byłoby takie straszne? - spytał powoli. - Jesteś przecieŜ moją Ŝoną... 

Westchnęłam. 

- Spróbuj zrozumieć, Scott. Nie chcę nikogo oszukiwać. Arne mi wierzy i chcę, Ŝeby 

nadal mógł mi ufać. 

Wzruszył ramionami. 

- Mówiłem przecieŜ, Ŝe nie musisz się mnie obawiać - rzekł spokojnie. 

-  Tak,  ale  nie  to  miałam  na  myśli  -  rzuciłam  niecierpliwie.  -  Wiem,  Ŝe  mogę  ci 

wierzyć. Boję się tylko, Ŝe w końcu ziemia ucieknie mi spod nóg, rozumiesz? 

Skinął głową. 

- Słyszałem twoje słowa w czasie rozmowy z Arnem. To było coś o przepaści... 

- No właśnie - szepnęłam. 

Nadal stał zwrócony do mnie plecami, zatopiony w myślach. Nagle ocknął się. 

- Wybacz mi, Synnøve. Zapomniałem o twoim jedzeniu! 

-  O,  chętnie  -  uśmiechnęłam  się  z  wdzięcznością.  -  Mogłabym  zjeść  własne  buty... 

gdybym je miała. 

Pachniało wspaniale. Usiadłam. Koło łóŜka wylądowała taca pełna wspaniałości. 

- Pomyślałem, Ŝe potrzebujesz się wzmocnić - zaśmiał się Scott. - Biedna dziewczyno, 

jak ty wyglądałaś, gdy słaniając się weszłaś do pokoju. A gdy zobaczyłem twoje stopy... Jak 

dałaś radę, Synnøve? 

- Frunęłam na skrzydłach tęsknoty - rzuciłam beztrosko. - Nie, moŜe to za bardzo nie 

pasuje. Cofam! 

Scott pominął to milczeniem. Gdy jadłam, opowiedział mi o swoich przeŜyciach. 

- ...a dzisiaj - zakończył, gdy odsunęłam tacę - dokonałem kilku rzeczy. 

- Tak? 

-  Zdobyłem  pieniądze  na  jeszcze  kilka  tygodni.  Gdybyś  zobaczyła  ich  miny,  gdy 

pojawiłem  się  w  siedzibie  koncernu...  Musiałem  tłumaczyć  w  nieskończoność, ale  uwierzyli 

mi. Chciałem kupić ci trochę ubrania, ale pomyślałem, Ŝe tym razem sama sobie wybierzesz. 

MoŜesz to zrobić dla mnie? Wybierz sobie, co tylko chcesz, i nie przejmuj się ceną. 

background image

Nie  patrzył  na  mnie,  gdy  to  mówił,  tak  jakby  te  słowa  sprawiały  mu  trudność.  Nie 

rozmawialiśmy  za  często  o  pieniądzach.  Pomyślałam,  Ŝe  byłoby  przesadą  odmówić,  więc 

wsunęłam w jego dłoń swoją na znak podziękowania. 

- Kupiłem tylko parę sandałów. Odrysowałem twoją stopę i pokazałem to w sklepie. 

Zaśmiałam  się  i  uścisnęłam  jego  rękę.  AŜ  zakłuło  mnie  w  sercu,  gdy  zobaczyłam 

wyraz jego twarzy. Nigdy czegoś takiego nie czułam, to było tak, jakby gwałtowna gorączka 

przyspieszyła bieg mojej krwi... 

- Poza tym poszedłem na policję. 

Dobrze, Ŝe zaczął mówić o czymś innym! 

- Naprawdę? - zdziwiłam się. 

- Tak, juŜ się nie bałem. TeŜ oczywiście musiałem się długo tłumaczyć. Okazało się, 

Ŝ

e  i  Giancarlo,  i  Guido  są  starymi  znajomymi  policji,  przestępcami  do  wynajęcia.  Właśnie 

otrzymałem telefon, Ŝe ich zaaresztowano. Nicoletti był tylko znajomym Giancarla. Nie miał 

pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło, więc puścili go. 

- A tamci powiedzieli coś? 

- Ani słowa. O ile ich zdąŜyłem poznać, nic nie powiedzą. 

- A ten czwarty? Norweg? 

- Na pewno jest juŜ daleko. MoŜe składa właśnie raport w kraju. 

Zamilkliśmy,  myśląc  to  samo:  kto  za  tym  stał?  No  i  kim  był  ten,  który  się  wszędzie 

pojawiał? 

- On jest tylko narzędziem w czyimś ręku, nie sądzisz? - myślałam na głos. 

- Jestem tego pewien! 

Zacisnął usta. Czekałam z niepokojem na to, co powie teraz. I rzeczywiście... Poruszył 

temat, którego chciałam unikać. 

-  Synnøve  -  zaczął  i  spojrzał  na  mnie  płonącymi  oczami.  -  Wszystko  się  zmieniło, 

prawda? Mimo Ŝe nie chcesz oszukiwać Arnego, nie czujesz juŜ do niego tego, co kiedyś. Nie 

moŜesz czuć! 

Spostrzegłam, Ŝe drŜę. 

- Scott - poprosiłam. - Daj mi trochę czasu. Jutro przyjedzie Arne. Pozwól, Ŝe najpierw 

się  z  nim  zobaczę,  zbadam  moje  uczucia.  Rozumiesz,  jestem  typem  kobiety  jednego 

męŜczyzny, nie umiem przechodzić lekko od jednego do drugiego. 

-  Tak,  wiem  -  rzucił  gorzko.  -  Osiem  lat  bezsensownego  zakochania  w  jakimś 

nicponiu. 

- Dziewięć - poprawiłam automatycznie. - Ale jak moŜesz tak mówić o kimś, kogo nie 

background image

poznałeś? - protestowałam słabo. - On wiele dla mnie znaczy. 

Scott nie dał się przekonać. 

- Marzenie - stwierdził. - Wydumany ideał męŜczyzny. Nie widzisz, Ŝe rzeczywistość 

nie przystaje do ideału? 

Przetarłam oczy, zmęczona. 

-  Nie  rozmawiajmy  o  tym  teraz,  Scott.  Pozwól  mi  wybrać.  Nie  chcę,  Ŝeby  coś 

wpływało na moją decyzję. 

- Przepraszam - powiedział, wstając. - Wiem, ale muszę jeszcze coś dodać. Wiedz, Ŝe 

znaczysz dla mnie bardzo duŜo, Synnøve. Ale pewnie juŜ to zrozumiałaś. 

Zaczęłam drŜeć na całym ciele i zerwałam się na równe nogi. Chciałam znaleźć się jak 

najdalej od niego. 

-  Nie  moŜesz  przestać?!  -  krzyknęłam  zrozpaczona.  -  Ja  tu  walczę  i  walczę,  aby 

zachować się lojalnie w stosunku do Arnego, a ty mi w tym cały czas przeszkadzasz! 

Zapadła  śmiertelna  cisza.  Stałam,  trzymając  się  oparcia  krzesła,  aby  Scott  nie 

spostrzegł,  Ŝe  drŜę.  On  trwał  bez  ruchu  z  zamkniętymi  oczami,  tak  jakby  musiał  uŜyć 

wszystkich sił, aby uspokoić kłębiące się w nim uczucia. 

- Wybacz mi, Synnøve - poprosił w końcu ochrypłym głosem. 

JuŜ dawno przestałam być zła. 

Nasze spojrzenia spotkały się i nagle się roześmieliśmy. Doprawdy, co za zmienność 

nastrojów... 

Scott opanował się pierwszy. 

-  Zobacz,  kupiłem  norweską  gazetę  -  zagadnął  z  podziwu  godnym  spokojem.  - 

Pomyślałem, Ŝe chętnie przeczytasz nowości z kraju. 

Z wdzięcznością przyjęłam gazetę i poszłam do łazienki. AleŜ bolały mnie stopy! 

LeŜąc w wannie, czytałam, aŜ papier całkiem zamókł. Ale dostrzegłam małą notatkę... 

Czułam  się,  jakbym  dostała  obuchem  po  głowie.  Błyskawicznie  owinęłam  się 

hotelowym ręcznikiem i wpadłam do pokoju. 

- Scott, zobacz! - zawołałam, padając na łóŜko obok niego. LeŜał i czytał coś, nadal w 

ubraniu. 

- Zobacz! Firma Arnego jest bliska bankructwa! 

Scott doczytał notatkę do końca. 

- No, na to wygląda. 

- Muszę być z nim. On mnie potrzebuje! 

Popatrzył na mnie długo, tak długo, aŜ zakręciło mi się w głowie. 

background image

- Ja teŜ cię potrzebuję, Synnøve - powiedział cicho. - I jesteś moją Ŝoną. 

Potrząsnęłam  głową.  Nie  byłam  w  stanie  wykrztusić  ani  słowa.  Myślałam  o  tych 

wszystkich  relacjach  i  uczuciach,  jakie  się  między  nami  wytworzyły:  obojętność,  przyjaźń, 

podejrzliwość,  zazdrość,  nienawiść,  irytacja,  poŜądanie  i  czułość.  Nic  jednak  nie  mogło 

porównać  się  z  tym  poczuciem  wspólnoty,  które  teraz  przepływało  między  nami  jak  gorący 

strumień. 

W  tym  samym  momencie,  patrząc  w  jego  gorejące  oczy,  przypomniałam  sobie  tę 

niezwykłą  scenę,  gdy  padł  przede  mną  na  kolana  przy  drodze.  Pamiętałam  jego  łzy,  ból 

malujący się na twarzy... Poczułam mrowienie w ciele. Bezwiednie zmięłam gazetę. 

-  PomóŜ  mi,  Scott  -  wyszeptałam  bezradna.  -  PomóŜ.  Czuję  się  jak  porwana  na 

strzępy. Nie wiem, z kim chcę być. Pragnę dochować wierności, ale juŜ nie wiem, komu. 

- Sobie samej - odszepnął ochryple. 

- A kim jestem? Jakoś juŜ nie wiem... 

Jego twarz była blada i napięta. 

- Mam przenieść się do innego pokoju? - spytał. 

- Nie! - zawołałam rozpaczliwie. - Nie, Scott! Zostań! 

Myśl,  Ŝe  mógłby  stąd  odejść,  sprawiła,  Ŝe  straciłam  opanowanie. Wyciągnęłam  rękę, 

złapałam  go  za  koszulę...  i  to  wystarczyło.  To  była  iskra,  która  rozpaliła  potęŜny  płomień 

namiętności Wina leŜała po mojej stronie, nie Scotta. 

Próbował  powstrzymać  własne  dłonie,  ale  na  próŜno.  Gdy  zobaczył  moje  bezradne 

spojrzenie, poczuł, Ŝe garnę się do niego, wyszeptał bez tchu: 

- Nie rób tego, Synnøve, nie rób! 

Było juŜ za późno. 

- Chcę zostać z tobą, Scott - jęknęłam Ŝałośnie. 

No i wtedy gwałtownie porwał mnie w ramiona, przyciągnął do siebie i wtulił twarz w 

moją szyję. 

- Och, Scott - westchnęłam zachwycona. 

Cudownie  było  znaleźć  się  w  jego  objęciach.  Na  krótką  chwilę  jakiś  cień  przesłonił 

moje myśli, ale szybko go odgoniłam. 

Poczułam  usta  Scotta  na  swoich,  głodne  i  ciepłe.  Przytuliłam  się  do  niego  jakby  w 

oszołomieniu. Nawet mi się nie śniło, Ŝe moŜna coś takiego czuć. Zupełnie jakbyśmy wpadli 

w jakiś kręcący się bęben, który nie mógł się zatrzymać. Jego ręce, drŜące i palące mi skórę, 

gorące słowa szeptane do ucha... 

Na  sekundę  ujął  moją  twarz  w  dłonie  i  spojrzał  mi  głęboko  w  oczy.  Potem,  jakby 

background image

znalazłszy odpowiedź, której szukał, opuścił powoli głowę i otarł się o mnie policzkiem. 

- Moja cudowna Ŝona - wyszeptał. 

background image

ROZDZIAŁ XXI 

Scott odsłonił okno. Poranne słońce oświetliło łóŜko i obudziło mnie. 

- Cześć - uśmiechnęłam się do niego, zmęczona i nieco zawstydzona. - JuŜ wstałeś? 

- JuŜ? - zaśmiał się. Wyglądał wprost nieprzyzwoicie rześko. - Jak się masz? 

Przeciągnęłam się. 

- Och, Scott, jak to wspaniale być małŜeństwem. 

- Zgadzam się! Oto twoje rzeczy. Gdy będziesz gotowa, opatrzę ci nogi. 

Wzięłam prysznic i ubrałam się. Scott posmarował mi maścią stopy i zakleił plastrami 

rany. 

- Pospieszmy się, musimy kupić ci nowe ubrania, zanim przyjedzie Arne. 

Arne! Zupełnie jakby ogromny głaz wyrzutów sumienia spadł mi na głowę. Zakryłam 

dłonią usta. 

- Scott, co ja narobiłam - wyszeptałam zrozpaczona. 

Zerknął na mnie i zmarszczył brwi. 

- Nie zrobiłaś nic złego. Jesteśmy męŜem i Ŝoną, wszystko jest legalne. 

- Ale obiecałam... 

Zbladł. 

- JeŜeli coś na tobie wymusiłem, pierwszy przeproszę, ale wydawało mi się... 

Złapałam go za rękę. 

-  Nic  takiego  nie  zrobiłeś  -  zaprotestowałam.  -  Ja  niczego  nie  Ŝałuję.  To  było  coś 

najpiękniejszego  i  najwspanialszego,  co  kiedykolwiek  przeŜyłam.  Tylko  Ŝe  nie  było  to  w 

porządku wobec Arnego. 

-  BoŜe  mój,  czy  ten  facet  jest  normalny?  Czy  sądzi,  Ŝe  znajdzie  dziś 

dwudziestotrzylatkę  tak  niewinną  jak  ty?  -  Scott  potrząsnął  głową  i  spojrzał  na  mnie  z 

czułością.  -  Synnøve,  nie  chcę  wywierać  na  ciebie  Ŝadnego  wpływu.  Masz  sama  wybrać. 

Chciałbym wiedzieć tylko jedno: dlaczego tak kurczowo trzymasz się tego Arnego? 

Zamknęliśmy za sobą drzwi i zaczęliśmy schodzić po schodach. Nie sprawiało mi to 

dziś zbytniej trudności, tylko lekko kulałam. 

-  Arne  jest  jakby  moim  ratownikiem  -  tłumaczyłam  apatycznie.  -  Nigdy  nie  byłam 

najlepszym  dzieckiem  boŜym...  A  pomyśl  o  sobie:  nieokiełznany  Scott  i  równie  dzika 

Synnøve.  Jak  by  to  z  nami  było?  Potrzebujesz  kogoś  powaŜnego,  odpowiedzialnego...  i  ja 

zresztą teŜ. 

background image

Wyszliśmy na zalaną słońcem ulicę. 

-  ZałoŜyłaś  sobie  coś  takiego,  Synnøve  -  przekonywał  mnie.  -  MoŜliwe,  Ŝe  w 

dzieciństwie  byłaś  dzikuską.  Wtedy,  kiedy  cię  spotkałem,  przypominałaś  czarujące  dziecko 

ulicy. Arne cię z tego wyciągnął. Tak, przyznam nawet, Ŝe na wyŜszy poziom, przynajmniej 

na  zewnątrz.  Wewnątrz  pozostało  ci  czyste  serce,  ale  to  na  pewno  nie  jest  zasługą  Arnego. 

Właściwie to on chciał cię skrzywdzić i wciągnąć w błoto. 

Zawstydzona, wpatrywałam się w chodnik. 

- Nie mógłbyś dać mi nieco więcej czasu? - westchnęłam. - Przynajmniej chciałabym 

spróbować,  czy  nadal  do  siebie  pasujemy.  Zapewniał  mi  poczucie  stabilności  i 

bezpieczeństwa, a teraz potrzebuje mojego wsparcia... Jakbyś ty się czuł, gdyby dziewczyna, 

która kochała cię przez dziewięć lat, odwróciła się plecami, gdy stałeś się biedny? 

- Bezpieczeństwo - prychnął Scott. - Mówisz, Ŝe daje ci poczucie bezpieczeństwa. Czy 

to tyle dla ciebie znaczy? A co z miłością?! 

Oczywiście osłabiło to moje argumenty, przytuliłam się do niego i potarłam czołem o 

jego policzek. 

- Wiesz, Ŝe nie mam zmysłu praktycznego, Scott, a próbuję właśnie myśleć spokojnie i 

praktycznie.  Po jednej  stronie jest  wszystko, co  czułam  do  Arnego  przez  te dziewięć  lat.  Po 

drugiej...  Scott,  my  się  przecieŜ  znamy  ledwo  tydzień!  PrzeŜyliśmy  razem  niebezpieczne 

przygody,  byliśmy  blisko  siebie,  samotni  wśród  obcych,  niemal  jak  przestępcy.  W  takiej 

sytuacji  łatwo  rodzą  się  gorące,  romantyczne  uczucia,  moŜe  nawet  i  miłość,  ale  czy  to 

przetrwa?  Pozwól  mi  wrócić  do  mojego  zwykłego  Ŝycia  i  wtedy  zdecydować,  które  uczucie 

jest bardziej czyste i prawdziwe. Daj teŜ sobie szansę wyboru. To takŜe ciebie dotyczy. 

Nadjechała taksówka. Wsiedliśmy, a Scott rzucił nazwę jakiegoś hotelu. Popatrzyłam 

na niego pytająco. 

- Mój brat przyjechał rano. Chciałby z tobą porozmawiać. 

- Och - westchnęłam bezradnie. 

No i znów powróciliśmy do starego tematu. 

-  Synnøve  -  nie  poddawał  się  Scott  -  ja  wiem,  Ŝe  teoretycznie  masz  rację.  Jednak 

niezaleŜnie  od  tego,  co  mówisz,  jesteś  moja!  Spałaś  dziś  w  nocy  tak  spokojnie  w  moich 

ramionach.  Miałaś  jeszcze  ślady  łez  na  policzkach...  Zrozumiałem  wtedy,  Ŝe  nie  zniosę, 

gdybym miał cię stracić raz jeszcze. Będę walczył, aby cię odzyskać, Synnøve. JeŜeli chcesz 

rozwodu, dam ci go, nie jestem Ŝadnym potworem, ale zawsze będę na ciebie czekał. 

Nabrałam powietrza,  świadoma powagi chwili. Odpowiedziałam drŜącym głosem, Ŝe 

nie zechcę rozwodu, dopóki nie zdobędę absolutnej pewności, Ŝe pragnę być z Arnem. 

background image

- W tej chwili nic do niego nie czuję, ale muszę mieć szansę zorientowania się co do 

swoich uczuć w bardziej swojskim otoczeniu. 

- Przyjmuję to, Synnøve. Nie będę cię juŜ więcej niepokoił. 

Zanim  weszliśmy  do  hotelu,  Scott  wręczył  mi  zwitek  banknotów  i  wskazał  drogę  do 

duŜego domu towarowego. Dom okazał się bardzo elegancki, dlatego początkowo czułam się 

jak  dachowiec  na  wystawie  kotów  rasowych.  Jednak  gdy  juŜ  zaczęłam  kupować,  zniknęły 

moje kompleksy. To była po prostu wspaniała zabawa! 

Ale  zaszalałam!  Najpierw  wybierałam  ostroŜnie  i  nieśmiało,  bo  nie  wiedziałam,  czy 

mnie stać na to wszystko, potem coraz odwaŜniej. Nie kupiłam duŜo rzeczy, tyle tylko, Ŝeby 

skompletować  podróŜną  garderobę.  Nauki  Arnego  poszły  w  kąt,  wybierałam  całkowicie 

według swego smaku. Myślałam zarazem: to się na pewno spodoba Scottowi. 

I miałam rację! 

Czekał w restauracji. Gdy podeszłam, oczy mu rozbłysły. Pokazałam mu z dumą nowe 

ubrania i wszystko mu się podobało. Jak cudownie być akceptowaną! 

Zawahałam  się  przed  załoŜeniem  obcisłych  spodni  i  batikowej  bluzki,  choć  była 

prawdziwym  dziełem  sztuki.  Mówi  się  przecieŜ,  Ŝe  zmiana  nie  moŜe  być  zbyt  gwałtowna... 

Wybrałam  białą  sukienkę  z  haftowanym  w  drobne  wzory  przodem,  gdyŜ  według  mnie 

pasowała  do  sandałów.  Miałam  świeŜo  umyte  włosy,  na  szczęście  z  ledwo  juŜ  widoczną 

trwałą. Rozpuszczone, sięgały mi do ramion. 

Scott nic nie powiedział, ale jego oczy rozbłysły miłością i zachwytem. Poczułam się 

wspaniale. Poszliśmy do hotelu. 

- Scott - zawołał Dag Hollinger, wychodząc nam spotkanie - co to wszystko znaczy? 

Myśleliśmy,  Ŝe  jesteś  w  Ameryce  Południowej  i  Ŝyjesz  tam,  wolny  od  wszystkiego  i 

wszystkich. 

- Nie, nie było tak - odpowiedział Scott. 

Przyjrzałam się dwóm braciom. Mimo braku podobieństwa, jeśli nie brać pod uwagę 

oczu,  wyczuwało  się  łączącą  ich  swego  rodzaju  więź.  Dag  był  opiekuńczy,  jakby 

przyzwyczajony  do  nieustannego  czuwania  nad  niesfornym  bratem,  z  kolei  fakt,  Ŝe  Scott 

szanował starszego brata, nie mógł budzić niczyich wątpliwości 

Dag odwrócił się w moją stronę. 

- Słyszałem, Ŝe to pani go odnalazła. 

-  Dag,  zapomniałem  ci  przedstawić  moją  Ŝonę  -  wtrącił  Scott.  -  Oto  Synnøve 

Hollinger. 

- Co? - spytał zaskoczony starszy brat. - Kiedy to się stało? Dziś? 

background image

- Nie, dwa lata temu - zaśmiałam się. - To trochę skomplikowane... 

Zmarszczył brwi. 

-  Chyba  tak.  Nie  wiedziałem,  Ŝe  Scott  się  oŜenił.  Ale  cieszę  się.  Witam  w  rodzinie! 

Zawsze  liczyłem  na  to,  Ŝe  on  się  kiedyś  ustatkuje.  Potrzebuje  kogoś,  kto  potrafiłby  o  niego 

zadbać. 

Wymieniliśmy ze Scottem znaczące spojrzenia. 

-  Dziękuję  za  dokumenty  -  zwrócił  się  do  mnie  Dag.  -  Tak  przypuszczałem,  Ŝe  to  ty 

włoŜyłaś  je  do  skrzynki  na  listy.  Postąpiłaś  trochę  lekkomyślnie,  ale  wszystko  trafiło  we 

właściwe ręce. 

- Czy wiadomo coś nowego o śmierci Trygve Tora? - zapytał Scott. - Nie, nie dawaj 

Synnøve Ŝadnego alkoholu, staje się wtedy niemoŜliwa! 

Dag uśmiechnął się do mnie, a potem odpowiedział na pytanie brata. 

- Nie, nic nie wiadomo o morderstwie w Stonehenge. Policja utrzymuje, Ŝe wie, kto go 

zabił. Norweg, drobnej budowy, kręcący  się koło „Odpoczynku Wędrowca” przez kilka dni, 

zniknął zaraz po zbrodni. Nikt od tamtej pory  go nie widział. O ile zrozumiałem, poszukują 

go i tutaj? 

- Tak. 

- Scott - zaczął Dag, w zamyśleniu oglądając pod światło wino w kieliszku. - To Kira, 

prawda? 

Scott wzdrygnął się i powoli pochylił głowę. 

-  Tak  -  wyszeptał  w  końcu.  -  To  matka  wzięła  dokumenty.  Nie  chciałem,  Ŝeby 

ktokolwiek  się  o  tym  dowiedział.  Próbowałem je  odnaleźć,  lecz  nie  miałem  szczęścia.  No  a 

potem wsadzono mnie do aresztu. 

Roztrząsali  rozmaite  teorie,  próbując  wyjaśnić,  dlaczego  śledzono  Scotta,  ale  nie 

potrafili nic wymyślić. Cieszyłam się, Ŝe Scott nie wspomniał o moim narzeczonym... Byłoby 

to zbyt duŜo jak na jeden raz. 

Rozstaliśmy się wreszcie, umówiwszy się na spotkanie w Oslo. Złapaliśmy taksówkę i 

pojechaliśmy na lotnisko. Po drodze zaczął mnie oblewać zimny pot. Nie czułam nawet cienia 

radości, Ŝe oto zaraz zobaczę mojego przyszłego męŜa... 

- MoŜe będzie lepiej, jeśli przywitam go sama? - zaproponowałam tchórzliwie. 

- O, nie - zaprotestował Scott zdecydowanie. - Chcę zobaczyć człowieka, który rzucił 

na ciebie urok na te wszystkie lata. 

Jęknęłam cicho. 

Ujrzeliśmy  Arne  Møllera  od  razu,  jak  weszliśmy  do  hali  przylotów.  Rozmawiał  z 

background image

celnikami i nie zauwaŜył nas. 

- Czy to on? - spytał Scott, widząc rumieniec palący mi policzki. 

Pokiwałam głową. Usta miałam wysuszone. 

Scott zmarszczył czoło. 

- Jest podobny do jakiegoś gwiazdora, ale... 

Podpowiedziałam mu nazwisko. 

- Oczywiście, Ŝe tak! No nie, Synnøve, doprawdy... Dobra, nie będę cię męczyć, juŜ i 

tak źle wyglądasz, ale posłuchaj. Nic nie mam przeciwko temu McQuinnowi. Jest wspaniały 

na ekranie, na pewno w twoim guście. Ale ten tam Arne Møller - potrząsnął głową. - CóŜ on 

ma  wspólnego  z  McQuinnem  prócz  wyglądu?  Nic!  Spójrz  na  tę  bruzdę  wzdłuŜ  ust... 

Wskazuje  na  brak  skrupułów!  A  przymruŜone  oczy?  Za  kilka  lat  będzie  bezwzględnym 

tyranem domowym! Nie, wiesz co, takiej konkurencji nie muszę się bać. 

- Scott - rzuciłam przez zaciśnięte zęby - to nie fair. Obiecałeś, Ŝe nie będziesz juŜ na 

mnie  wpływał,  pamiętasz?  A  jednak  starasz  się,  Ŝebym  spojrzała  na  niego  twoimi  oczami. 

Pozwól, Ŝe uŜyję własnych! 

Arne dostrzegł nas i podszedł szybkimi krokami. Opanowany jak zawsze, nie pozwolił 

sobie na Ŝadne uściski, przecieŜ byliśmy  w miejscu  publicznym. Ujął mnie za rękę i czekał, 

abym ich sobie przedstawiła. 

- Arne Møller... Scott Hollinger - wybąkałam. Nie mogłam przecieŜ precyzować: „mój 

narzeczony” i „mój mąŜ”... Zęby mi zresztą szczękały. 

Miło  ze  strony  Arnego,  Ŝe  przyjechał  tu,  Ŝeby  mi  pomóc  Przez  chwilę  aŜ  byłam  na 

siebie  zła,  Ŝe  na  jego  widok  nie  czuję  nic  poza  wyrzutami  sumienia.  Jego  twarz,  lekki, 

zgrabny  chód,  pewność  siebie,  autorytet...  Wszystko,  co  tak  długo  podziwiałam,  nagle 

zniknęło,  stało  się  martwe!  Za  to  Scott...  Fala  ciepła  przepłynęła  przeze  mnie,  gdy 

dostrzegłam  jego  pobladłą  twarz,  cierpienie  w  spojrzeniu...  Ech,  ta  sytuacja  mnie  przerasta, 

nie mogłam sobie z nią poradzić! 

-  Masz  nowe  ubranie?  -  zapytał  Arne,  dając  wyraz  swemu  niezawodnemu  wyczuciu 

szczegółów. 

- Tak - wyjąkałam. - Tamte mi ukradli... to znaczy, zgubiłam je. 

Ledwo  zdołałam  ukryć  uśmiech,  gdy  pomyślałam,  Ŝe  te  grzeczne  podróŜne  ubrania 

mogły się teraz znajdować u zachwyconych krewnych Peppina na Sycylii. 

- Te mam od Scotta - dodałam. 

-  Dziękuję  -  powiedział  sucho  Arne,  zwracając  się  do  Scotta.  -  Zwykle  sam  dbam  o 

garderobę mojej narzeczonej. 

background image

JuŜ  otworzyłam  usta,  aby  zaprotestować,  ale  zdołałam  się  powstrzymać.  Scott  takŜe 

wyglądał, jakby z całych sił powstrzymywał się przed wybuchem. 

Ledwie  opanowałam  atak  histerii,  tak  było  to  nieprzyjemne.  Jednak  nie  mogłam  nie 

dostrzec  śmieszności  całej  sytuacji.  Staliśmy,  przestępując  z  nogi  na  nogę,  i  nikt  nie  mógł 

wymyślić tematu na przedłuŜenie rozmowy. Utknęliśmy na mieliźnie. 

Milczenie przerwał Scott. 

- No tak, przekazałem juŜ panu Synnøve i niestety muszę  iść - stwierdził. - Mój brat 

czeka. Prawdopodobnie jutro polecimy do Oslo. Kiedy państwo zamierzają wracać? 

- Zostaniemy jeszcze tydzień - odpowiedział Arne, zanim nawet zauwaŜyłam pytanie 

Scotta. - Załatwię parę interesów, skoro juŜ tu jestem. Poza tym chciałbym pokazać Synnøve 

wieczne miasto. 

Twarz Scotta przypominała nieruchomą maskę. 

- Mam nadzieję, Ŝe spotkamy się w Oslo? 

Arne spojrzał na niego niemal z pogardą. 

-  Synnøve  jak  najszybciej  zacznie  załatwiać  rozwód,  więc  nie  uniknie  kontaktów  z 

panem.  Poza  tym  nie  widzę  powodów,  aby  się  z  panem  spotykać.  A  teraz  proszę  mi 

wybaczyć, muszę zadzwonić do hotelu. Czekają tam dla nas pokoje, Synnøve. 

Odszedł. Nerwy miałam zwinięte w supły. 

- AleŜ, Synnøve - uśmiechnął się Scott z ogromną czułością i otarł łzy z moich oczu. - 

Nie moŜesz płakać. Arne nie znosi takich wybuchów uczuć. 

- Będzie tak pusto i zimno wokół mnie, gdy cię zabraknie - wyszeptałam smutno. 

- Zawsze moŜesz wrócić, wiesz przecieŜ - przypomniał łagodnie. 

-  Dziękuję,  Scott.  Zapamiętam  to.  Bądź  ostroŜny,  dobrze?  Nie  lubię,  gdy  jesteś  sam. 

Nie wszyscy nasi wrogowie siedzą za kratkami... 

-  Tak,  wiem.  Arne  idzie.  Pójdę  juŜ,  nie  chcę  z  nim  więcej  rozmawiać.  Masz  mój 

numer telefonu w Oslo? 

Kiwnęłam  głową,  a  on  odwrócił  się  i  szybko  odszedł.  Stałam,  patrząc  za  nim,  i 

naprawdę się bałam. MoŜe nie powinnam pozwolić Scottowi zostać sam na sam z przyrodnim 

bratem?  Czy  moŜna  ufać  Dagowi  Hollingerowi,  człowiekowi,  któremu  naprawdę  opłaca  się 

zniknięcie Scotta na zawsze? 

background image

ROZDZIAŁ XXII 

Zwiedzanie Rzymu z Arnem w  niczym nie przypominało wędrówek ze Scottem. Był 

to  wyjątkowo  smutny  tydzień.  Arne  często  załatwiał  sprawy  słuŜbowe.  Wyraźnie  starał  się 

zdobyć  pieniądze  na  uratowanie  firmy.  Któregoś  razu  chciałam  porozmawiać  z  nim  o 

groŜącym  mu  bankructwie,  ale  zbył  mnie  słowami  pełnymi  takiej  pogardy,  Ŝe  niczego 

podobnego wcześniej nie słyszałam. 

-  Ech,  to  tylko  chwilowe.  Jacyś  idioci  uwzięli  się  na  mnie.  Tak  to  jest,  gdy  się 

człowiek  zwiąŜe  z  jakimiś  niekompetentnymi  tchórzami.  Zaczekaj,  postawię  firmę  na  nogi, 

zanim  się  obejrzysz.  Nikt  nie  wepchnie  Arne  Møllera  do  rynsztoka,  moŜesz  to  sobie 

zapamiętać. 

Kilka razy, gdy znalazł trochę wolnego czasu dla mnie i chciał „pokazać mi miasto”, 

oglądaliśmy  miejsca  wymieniane  w  pierwszym  lepszym  przewodniku.  Byliśmy  w  modnych 

nocnych  klubach,  wrzuciliśmy  monetę  do  fontanny  di  Trevi,  zwiedziliśmy  Colosseum  i 

Forum  Traianum.  Arne  zasypywał  mnie  wiadomościami,  które  posiadłam  juŜ  w  szkole 

podstawowej... Przeszliśmy obok kamiennego bloku, gdzie spałam z kotem w objęciach, ale 

Arnemu nawet o tym nie wspomniałam. Przypomniałam sobie tę noc, gdy moje serce pękało 

z niepokoju o Scotta, i gdy Arne nie widział, pogłaskałam mój kamień. 

Nie  moŜna  powiedzieć,  Ŝeby  Arne  okazał  się  Ŝarliwym  i  oddanym  wielbicielem. 

Traktował mnie z rodzajem opiekuńczej pobłaŜliwości. NajbliŜszy miłosnym uniesieniom był 

wtedy,  gdy  Ŝyczył  mi  dobrej  nocy,  całując  przelotnie.  Było  mi  smutniej  niŜ  kiedykolwiek. 

Bez Ŝalu poŜegnałam się z Rzymem, wsiadając do samolotu do Oslo. 

W czasie podróŜy zadałam mu pytanie, które nie dawało mi juŜ od dawna spokoju. 

- Arne, co ty naprawdę we mnie widzisz? To znaczy... czy mnie potrzebujesz? 

Wlepił we mnie oczy. 

- Co ci, u diabła, przyszło do głowy? 

- No... - zawahałam się - gdybym nagle zechciała się rozstać, zrobiłoby ci to róŜnicę, 

czy nie? 

Nie spodziewałam się takiej reakcji. Arnemu zbielały usta. 

-  Nie...  nie  mówisz  chyba  tego  powaŜnie,  Synnøve  -  wyjąkał.  -  Jesteś  moja,  nie 

zapominaj. Ja... przecieŜ cię kocham. 

Westchnęłam. 

- Chciałam właśnie to usłyszeć, Arne. Czasami zaczynam w to wątpić... 

background image

Spojrzał mi powaŜnie w oczy. 

-  Nigdy  nie  moŜesz  w  to  wątpić,  Synnøve.  Myślałem,  Ŝe  powiedziałem  ci  to  raz  na 

zawsze wtedy, gdy poprosiłem cię o rękę. 

Pokiwałam głową, pokonana. 

- Oczywiście. Przepraszam. Chciałam cię tylko sprowokować. 

Odwróciłam się szybko do okna, aby nie zobaczył, jak drŜą mi usta. 

Choć Arne mnie nie poganiał, wiedziałam, Ŝe czeka, abym zaczęła załatwiać rozwód. 

Odsuwałam  to,  jak  mogłam.  Moje  uczucia  nie  zmieniały  się,  nic  nie  wskazywało,  Ŝeby  ta 

gwałtowna  namiętność,  która  wybuchła  między  Scottem  i  mną  we  Włoszech,  była 

przemijająca.  Wiedziałam,  Ŝe  on  czeka  na  znak  ode  mnie,  ale  chciałam  mieć  absolutną 

pewność, zanim wybiorę. 

Najgorsze  było  to  bankructwo.  Arne  nigdy  juŜ  o  tym  nie  wspominał,  ale  widziałam, 

jak jego twarz staje się coraz bardziej napięta, a nerwy coraz słabsze. Denerwowały go nawet 

drobiazgi. Wzruszało mnie to. Zawsze był taki silny! MoŜe mnie teraz potrzebował? 

Pojechaliśmy zobaczyć wreszcie mieszkanie w bloku, gdyŜ skończył juŜ je urządzać. 

Podczas jazdy windą padło pytanie, którego się obawiałam: 

- Kiedy dostaniesz rozwód? 

Patrzyłam na mijane piętra. 

- W kaŜdej chwili. Ale Arne, czy moŜesz sobie teraz pozwolić na to mieszkanie? Czy 

nie lepiej... 

Twarz mu stęŜała. 

- Potrzebujemy tego mieszkania! Nie zadowolę się byle czym, wiesz przecieŜ. I proszę 

cię po raz ostatni: nie mieszaj się w moje sprawy. Wszystko, co dotyczy spraw finansowych, 

ja załatwię najlepiej. 

Zaczęłam  się  zastanawiać,  jaką  rolę  przeznaczył  dla  mnie  w  tym  małŜeństwie.  Czy 

chciał tylko zaspokoić swoją próŜność, „ulepszając” Ŝonę dokładnie według swego gustu? 

Zacisnęłam oczy i otworzyłam je dopiero, gdy winda stanęła. 

- Proszę! - zawołał Arne z dumą po otwarciu drzwi do mieszkania. - Wszystko gotowe 

na przyjęcie pani tego domu. 

Obeszłam  powoli  mieszkanie.  Było  to  mieszkanie  Arnego;  ani  moje,  ani  nasze... 

Reprezentacyjne, umeblowane jakby na zamówienie. W gardle rosła mi dławiąca kula. 

- Arne - wykrztusiłam, czując, jak zimny pot zrasza mi czoło - moŜesz dać mi wody? 

Chyba jeszcze jestem zmęczona po podróŜy. 

- Bzdury. Wróciliśmy przecieŜ dwa tygodnie temu... AleŜ kochanie, jesteś taka blada! 

background image

A więc w tym koszmarnym mieszkaniu miałam spędzić swoją przyszłość?! Ta zimna, 

obca  karykatura  mieszkania,  gdzie  nie  spodobało  mi  się  nic,  nawet  najmniejszy  detal. 

Opadłam na nadmiernie kwiecisty fotel. 

- Woda nie jest jeszcze podłączona - wyjaśnił zaniepokojony. - Zejdę po coś do picia. 

Na dole jest sklepik, to bardzo praktyczne. 

Praktyczne, praktyczne... brzęczało mi w głowie, gdy juŜ poszedł. Nagle poczułam, Ŝe 

chce mi się krzyczeć. Opanowałam się, ale było mi tak źle w tym obcym mieszkaniu, którego 

nigdy nie mogłabym nazwać domem, Ŝe aŜ mnie roznosiło. 

I nagle zrozumiałam, co powinnam zrobić. 

Oby tylko telefon był podłączony... 

Na szczęście był. DrŜącymi palcami wybrałam numer Scotta. 

A  jeśli  nie  zastanę  go  w  domu?  Gdy  się  wreszcie  zdecydowałam,  strasznie  chciałam 

porozmawiać z nim od razu. 

Ach, jak ja za nim tęskniłam. Te niekończące się tygodnie bez niego, gdy próbowałam 

odsuwać  wszelkie  o  nim  myśli,  wypychać  je  ze  świadomości,  czując  jednocześnie  tęsknotę. 

Gdy wreszcie usłyszałam niski, ciepły głos, zamknęłam oczy i odetchnęłam. 

- Scott... - zaczęłam. 

Jego głos podziałał na mnie jak zastrzyk witamin. 

- Synnøve - zawołał z radością - czy to naprawdę ty? Gdzie jesteś? 

- W najokropniejszym mieszkaniu, jakie sobie moŜna wyobrazić - odpowiedziałam. - 

Prawdziwe straszydło. AŜ się źle poczułam. 

- Synnøve... o czym właściwie mówisz? - spytał nieco ostroŜniej. 

-  Jestem  w  mieszkaniu,  które  miałoby  być  moim  przyszłym  domem.  Scott...  czy  nie 

zmieniłeś zdania... Ŝe będziesz na mnie czekał? 

Usłyszałam w słuchawce długie, drŜące westchnienie. 

- Nie, Synnøve, wiesz przecieŜ. Wybrałaś? 

- To nie takie trudne. Te tygodnie były jak koszmar. Scott, kocham cię. 

- A ja ciebie. Ponad wszystko. Przyjadę do ciebie za godzinę, będziesz w domu? 

- Dla ciebie zawsze. 

- Czy rozmawiałaś z Arnem? 

- Zaraz to zrobię. Czekam na ciebie, Scott. 

OdłoŜyłam słuchawkę. Ogarnął mnie cudowny spokój. 

Niestety,  był  zdradliwy.  Zapomnieliśmy  o  groŜących  nam  niebezpieczeństwach,  o 

tym,  Ŝe  ręce  przestępców  wciąŜ  wyciągały  się  w  stronę  Scotta,  gotowe  chwycić,  gdy  się 

background image

nadarzy okazja. 

A właśnie się nadarzyła... 

background image

ROZDZIAŁ XXIII 

Gdy  Arne  wrócił,  zakomunikowałam  mu  o  swojej  decyzji,  spokojnie  i  bez  cienia 

strachu. 

Oczywiście wściekł się, ale nie przeraził mnie tym. Postanowienie było ostateczne. 

- Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem - grzmiał - ile w ciebie zainwestowałem, 

na co miałem nadzieję... Stworzyłem cię z niczego, nauczyłem dobrych manier, a ty? Ledwo 

znalazłaś się poza moim zasięgiem, zakochałaś się w innym i wróciłaś do dawnych grzechów. 

AleŜ ty wyglądałaś tam w Rzymie! W sandałach, bez pończoch, rozczochrane włosy... 

Wszystko,  co  mówił,  wypadało  mi  szybko  z  ucha.  Byłam  wolna,  wolna!  NaleŜałam 

teraz  do  Scotta  -  wspaniałego  Scotta,  równie  szalonego  jak  ja.  Jakie  fantastyczne  Ŝycie  nas 

czekało! 

Arne powiedział w końcu to, na co czekałam: 

-  Aha,  rozumiem,  co  się  za  tym  kryje!  Boisz  się,  Ŝe  będę  biedny,  więc  wolisz 

bogatszego. Po prostu lecisz na pieniądze, ot co! 

- To nieprawda - odparłam spokojnie. - Właśnie dlatego, Ŝe dowiedziałam się o twoich 

kłopotach,  chciałam  zostać  z  tobą.  W  przeciwnym  razie  usłyszałbyś  to  wszystko  juŜ  w 

Rzymie. Ale ty mnie wcale nie potrzebujesz, nawet nie wolno mi cię wspierać! 

- Piękne słówka - rzucił szyderczo. - Spróbuj tylko do mnie wrócić, gdy juŜ stanę na 

nogi! Wtedy drzwi będą zamknięte, zobaczysz! 

Jak  ja  kiedykolwiek  mogłam  podziwiać  takiego  człowieka?  Jak  dalece  byłam 

zaślepiona?  Tylko  dlatego,  Ŝe  był  jedynym,  który  się  mną  zainteresował, dodałam  mu  wiele 

zalet, których wcale nie miał! Nawet gdy dostrzegałam jego  wady, nie widziałam powodów, 

aby  zareagować.  Usprawiedliwiałam  go  sama  przed  sobą  i  próbowałam  kochać  mimo 

wszystko. Teraz przyprawiał mnie o mdłości. 

-  Chętnie  bym  sobie  pogadał  z  tym  pozbawionym  skrupułów  Hollingerem.  Kiedy 

masz się z nim spotkać? 

Słuchałam go jednym uchem, marząc o czekającej mnie wspaniałej przyszłości, więc 

odrzekłam automatycznie: 

- Przyjedzie do mnie za godzinę. 

- To ja teŜ! Powiem mu coś do słuchu... 

- Jak sobie chcesz - odparłam obojętnie. - Ale Ŝadnych awantur! 

Spojrzał na mnie, obraŜony. 

background image

- Czy kiedykolwiek robiłem awantury? 

- No... nie - przyznałam. 

AŜ  dziwne,  Ŝe  mogłam  być  tak  nim  zauroczona.  Scott  miał  rację,  to  było  tylko 

młodzieńcze marzenie. A poniewaŜ z natury jestem wierna, trzymałam się tego marzenia. 

Wreszcie wydoroślałam. 

W  gorączkowym  pośpiechu  uporządkowałam  mieszkanie,  przygotowałam  moje 

popisowe danie i zasiadłam przed lustrem. Chciałam mu się spodobać. Nie widziałam Scotta 

trzy tygodnie, i były to tygodnie bardzo długie! 

Jednak  dał  na  siebie  czekać.  Godzina  przeciągnęła  się  do  półtorej,  danie  wyschło  w 

piekarniku... Chodziłam tam i z powrotem pomiędzy oknami w kuchni i pokoju. O myślach, 

które  przeleciały  mi  wtedy przez  głowę,  najchętniej  bym  zapomniała.  śadna  z  nich  nie  była 

przyjemna! 

Gdy  wreszcie  ktoś  zadzwonił  do  drzwi,  serce  skoczyło  mi  do  gardła.  Jeśli  to  Arne, 

zatrzasnę mu drzwi przed nosem. 

Ale to był Scott. 

Przemoczony  od  stóp  do  głów,  z  włosami  pasmami  oklejającymi  czoło...  i  nadal 

wspaniały. 

Serce znów mi załomotało, tym razem z miłości i niepokoju. 

- Wejdź - powiedziałam przestraszona. - Musiałeś tu płynąć? 

- Prawie. 

Pomogłam zdjąć mu kurtkę i buty. 

- A ja tak się dla ciebie wystroiłem - próbował się uśmiechnąć. 

- Co się stało? - nie mogłam zapanować nad drŜeniem głosu. 

WyŜął  koszulę  i  skarpetki  nad  zlewem.  Boso,  w  ociekających  wodą  spodniach,  i  tak 

wydawał  mi się nieziemsko piękny. Nie mogłam się napatrzeć, a gdy przypomniałam  sobie, 

Ŝ

e kiedyś trzymał mnie w ramionach mrowie przeszło mi po ciele. 

Sprowadził mnie na ziemię, mówiąc: 

- Znasz ten mostek po drodze tutaj? 

- Tak - zastanowiłam się. - Jechałeś na skróty? 

Pokiwał głową. 

- Chciałem zaoszczędzić kilka minut - urwał, ale zrozumiałam, co miał na myśli. Tak 

dobrze, Ŝe się zarumieniłam. - Nagle z lasu wyskoczył samochód i wjechał za mną na most. 

Wkrótce  był  juŜ  przy  mnie  i  przycisnął  do  barierki.  Nie  mogłem  nic  zrobić,  wpadłem  do 

wody. Szczęściem udało mi się wydostać z samochodu i dopłynąć do brzegu. Tamten uciekł 

background image

w zawrotnym tempie, ale dostrzegłem, kto prowadził. 

- Och, Scott! - krzyknęłam, zakrywając dłonią usta. - To okropne! Mogłeś zginąć! 

-  Na  pewno  o  to  mu  chodziło.  To  był  nasz  stary  przyjaciel  sprzed  ratusza,  ze 

Stonehenge i Włoch. 

- Ten, którego nazwiska nie znamy? Tak myślałam. Sądzisz, Ŝe to on jest szefem? 

-  Nie  -  zaprzeczył  Scott  po  chwili  zastanowienia.  -  Myślę,  Ŝe  są  od  niego  waŜniejsi. 

On  jest  zbyt  młody  i  niedoświadczony,  zresztą  nie  na  tyle  inteligentny,  Ŝeby  coś  takiego 

zaplanować. 

Kiwnęłam głową. 

- TeŜ tak sądzę. Czy coś takiego przydarzyło ci się tu po raz pierwszy? 

-  Skąd!  Gdybyś  widziała  pierwszy  tydzień...  gdy  jeszcze  byłaś  we  Włoszech. 

Musiałem  strasznie  na  siebie  uwaŜać.  Ciągle  przytrafiały  mi  się  jakieś  dziwne  wypadki. 

Wreszcie załatwiono mi ochronę, i to pomogło. 

- Scott, to okropne! - Czułam, Ŝe blednę. - To się musi wreszcie skończyć! Chcę, Ŝeby 

mój mąŜ miał spokój! 

Uśmiech, który mi posłał, był pełen miłości. 

- Podobało mi się to „mój mąŜ”... 

Przez chwilę staliśmy w uroczystym milczeniu. Scott pieszczotliwie pogładził mnie po 

twarzy. Nadal jednak był zbyt mokry, więc się nie przytuliliśmy. Mieliśmy czas. 

- Widziałeś na moście jakichś ludzi? - spytałam, starając się zejść na ziemię. 

-  Nie,  o  dziwo  było  całkiem  pusto.  Trochę  mi  zabrało  czasu  otworzenie  drzwi  pod 

wodą, ale nikt się nie zjawił. 

-  Tak,  rzadko  ktoś  jeździ  tamtędy  -  przyznałam,  wycierając  mu  plecy.  -  Och, 

zapomniałam o piecyku! 

Przestraszona, wyciągnęłam brytfankę. 

- Wygląda wspaniale - powiedział Scott z uznaniem. 

Ja nie zdąŜyłam nic dostrzec. Nagle cała kuchnia zawirowała mi przed oczami. 

- AleŜ Synnøve - zawołał Scott poruszony - strasznie zbladłaś! Co ci jest? 

Objął mnie i posadził na krześle. Otarłam czoło. Było całkiem mokre od potu. 

- Nic nie rozumiem, Scott. Coś podobnego przytrafiło mi się u Arnego. Wczoraj rano 

teŜ... 

Scott wpatrywał się we mnie bez słowa. 

- Co się stało? Dlaczego tak na mnie patrzysz? 

I nagle sama zrozumiałam. 

background image

-  Scott!  Och,  Scott!  -  wybuchnęłam  niemal  histerycznym  śmiechem.  -  O  ile  się  nie 

mylę, będziesz musiał dbać nie tylko o Ŝonę, ale o całą rodzinę! 

Nigdy nie zapomnę wyrazu jego oczu. Ze śmiechem szczęścia porwał mnie z krzesła i 

mocno uścisnął. 

-  Synnøve...  ile  mi  jeszcze  dasz?  Chęć  do  Ŝycia,  do  pracy...  a  teraz  jeszcze  to! 

Wreszcie czuję, Ŝe warto jest Ŝyć! 

Zgadzałam się z nim w stu procentach. 

Ale właśnie wtedy ktoś oczywiście musiał zadzwonić do drzwi. 

- O, to Arne - szepnęłam. - Chciał z tobą porozmawiać. 

- O czym? - mruknął Scott - Idź i otwórz... ja zaraz przyjdę. 

- Ale moja sukienka! Mam przecieŜ mokrą plamę po twoich spodniach... 

- Trzymaj! ZałóŜ fartuszek, będziesz taka śliczna, Ŝe go zamuruje. 

- O, jego nie - odpowiedziałam sceptycznie. 

Dzwonek zabrzmiał tym razem energiczniej. Poszłam otworzyć. 

To był rzeczywiście Arne. Ale jak wyglądał... 

Równie  przemoczony  jak  Scott,  w  teatralnej  pozie  opierał  się  o  framugę  i  cięŜko 

oddychał.  Wciągnęłam  go  do  środka.  Opadł  bezsilnie  na  krzesło.  ZauwaŜyłam,  Ŝe  drzwi  od 

kuchni są uchylone, ale nie dobiegał stamtąd Ŝaden dźwięk 

Gdy drugi męŜczyzna wszedł tak samo przemoczony jak pierwszy, sytuacja wydała mi 

się na tyle komiczna, Ŝe z trudem powstrzymałam się od śmiechu. 

- Arne, co się stało? 

Podniósł się i schwycił mnie za ręce. 

- Synnøve, musisz być teraz silna - zaczął powaŜnie. 

- Ja jestem silna - zapewniłam. - O co chodzi? 

Spojrzał mi głęboko w oczy. 

- Scott Hollinger nie Ŝyje. 

- Co ty mówisz?! - zawołałam zaskoczona. 

- Jadąc tutaj zobaczyłem, Ŝe samochód przede mną dziwnie się zachowuje. ZjeŜdŜał z 

jednej  strony  na  drugą.  Gdy  się  zbliŜyłem,  dostrzegłem,  Ŝe  prowadzi  go  Hollinger.  Nagle 

skręcił  gwałtownie,  rozbił  barierkę  i  spadł  z  mostu.  Zatrzymałem  się,  oczywiście,  i 

wskoczyłem do wody w miejscu, gdzie zniknął jego wóz. 

Gapiłam się na Arnego bez słowa. Uznał, Ŝe jestem w szoku, co zresztą było prawdą. 

- Synnøve, spokojnie. To musi być dla ciebie cięŜki cios, ale pamiętaj, Ŝe jestem przy 

tobie. 

background image

Jego głos był samym ciepłem i współczuciem. 

-  Nie  znalazłem  go,  Synnøve.  Drzwi  były  otwarte.  Musiał  wypaść  i  pewnie  prąd  go 

porwał.  Synnøve...  Puszczę  w  niepamięć  te  wszystkie  głupstwa,  których  mi  dziś  nagadałaś. 

Zaczniemy  od  nowa.  Zaraz  weźmiemy  ślub...  bo  przecieŜ  jesteś  teraz  wolna,  i  wkrótce 

zapomnisz  przy  mnie  o  tej  okropnej  historii.  MoŜe  to  i  dobrze,  Ŝe  tak  się  stało.  Twoje 

zainteresowanie Hollingerem to tylko przelotna namiętność, przyznasz sama. 

Oszołomiona,  zakryłam  dłońmi  twarz.  Wreszcie  zebrałam  się  w  sobie;  gwałtowny 

gniew przywrócił mi zdolność działania. 

- Dziękuję, Arne, jesteś bardzo miły - wykrztusiłam. - Idź teraz do łazienki, przebierz 

się, Ŝebyś się nie przeziębił. Wisi tam szlafrok, weź go. 

Gdy  to  mówiłam,  wyjęłam  niepostrzeŜenie  klucz  tkwiący  od  wewnętrznej  strony 

drzwi. Arne nic nie zauwaŜył i wszedł do środka, a wtedy błyskawicznie przekręciłam klucz. 

Scott  był  juŜ  obok  i  obejmował  mnie.  Staliśmy  tak  przez  chwilę,  drŜałam  na  całym 

ciele. Wreszcie podeszłam do telefonu. 

- Proszę z wydziałem zabójstw - powiedziałam po wybraniu numeru policji. 

Od strony łazienki dobiegło nas łomotanie w drzwi. 

background image

ROZDZIAŁ XXIV 

Niedługo  później  policjanci  wypuścili  z  łazienki  nadal  mokrego  i  niezwykle 

zdenerwowanego Arne Møllera. 

-  To  jest  skandal!  -  brzmiały  jego  pierwsze  słowa.  -  Nic  nie  powiem,  zanim  nie 

porozumiem się z moim adwokatem. 

- Nie sądzę, Ŝeby panu mógł coś pomóc - odparł na to spokojnie jeden z policjantów. - 

Obawiam się, Ŝe trudno będzie panu wytłumaczyć tę nagłą kąpiel. Według Scotta Hollingera 

na moście nie było ani ludzi, ani samochodów. Poza tym... czy nie był pan kiedyś zaręczony z 

Ritą Svendsen, sekretarką adwokata Tora? 

Zaprzeczył ruchem głowy. 

- Nigdy o niej nie słyszałem. 

- Pańscy sąsiedzi są odmiennego zdania. Według nich ta młoda dama odwiedza pana 

nadal kilka razy w tygodniu. 

Podwójna  gra  Arnego  nawet  mnie  nie  zdołała  rozzłościć,  tak  mało  juŜ  dla  mnie 

znaczył. 

-  Czy  nie  było  tak  -  kontynuował  inspektor  -  Ŝe  pańska  narzeczona,  Rita  Svendsen, 

opowiedziała panu o bogatym kliencie adwokata Tora? - Tu skinął głową w kierunku Scotta. - 

O  ile  wiemy,  pańskiej  firmie  nie  wiodło  się  najlepiej.  Mieliśmy  na  pana  oko.  OtóŜ  jedną  z 

niewielu  osób,  która  wiedziała  o  bezowocnych  poszukiwaniach  dokumentów  przez  pana 

Hollingera, była sekretarka w kancelarii adwokata Tora. Przedziwnym zbiegiem okoliczności 

dawny narzeczony tejŜe sekretarki zapałał nagłą chęcią oŜenku z Synnøve Berge, Ŝoną Scotta 

Hollingera, który pochopnie zawarł z nią małŜeństwo. 

- To nie była wcale pochopna decyzja - mruknął Scott. - To najmądrzejsza rzecz, jaką 

kiedykolwiek zrobiłem. 

Pięknie  wyglądał,  stojąc  tak  z  nagim  torsem  i  w  opiętych  mokrych  spodniach.  Arne 

nawet nie zdjął płaszcza. Szykowało mu się niezłe przeziębienie... I dobrze mu tak. Ciekawe, 

co sądziła policja o tych dwóch przemoczonych rywalach. 

Nikt  nie  przewidział  następnego  ruchu  Arnego.  Wydawał  się  tak  opanowany,  Ŝe 

policjanci nie mieli powodów do zachowania szczególnej uwagi. Nie wzbudził ich podejrzeń, 

gdy podszedł do stołu. Wyjął przedtem papierosa i sądzili, Ŝe sięgnie po zapałki, ale złapał za 

coś zupełnie innego. Zanim ktokolwiek się zorientował, trzymał mnie przed sobą jak tarczę, a 

do pleców przyciskał mi nóŜ do rozcinania kartek. 

background image

- Nie ruszać się, bo ją zabiję - wysyczał zdesperowany. - Dacie mi pięć minut. JeŜeli 

pójdziecie za mną wcześniej, moŜecie uwaŜać ją za martwą. 

Jego  ramię  ściskało  mi  szyję,  ostrze  kłuło  mnie  w  plecy...  nic  nie  mogłam  zrobić. 

Policjanci stali bezradni, a Scott był blady jak ściana i zaciskał zęby. 

-  Møller  -  powiedział  po  chwili  z  tłumioną  wściekłością  -  jeśli  zrobisz  krzywdę 

Synnøve  albo  dziecku,  będę  cię  prześladował  aŜ  do  śmierci.  śycie  i  tak  straciłoby  dla  mnie 

sens. Przysięgam, Ŝe cię zabiję. 

Arne zareagował bynajmniej nie na groźby. 

-  Dziecko?!  -  wrzasnął  falsetem.  -  A  więc  jednak  oszukałaś  mnie!  Ty  dziwko!  A  ja 

miałem... 

Wściekłość odebrała mu panowanie nad sobą. Złapał mnie za ramię i na chwilę ostrze 

noŜa zmieniło kierunek. To wystarczyło, aby czterech męŜczyzn zdołało go obezwładnić. 

Scott  objął  mnie  mocno.  Pomogło  mi  to  puścić  mimo  uszu  nienawistne  słowa, 

posyłane nam przez wyprowadzanego pod policyjną eskortą Arnego. 

Arne  Møller  przyznał  się  w  końcu  do  wszystkiego.  Utrzymanie  Rity  wiele  go 

kosztowało,  firma  kulała,  on  chciał  wydawać  się  lepiej  sytuowany,  niŜ  był  w  istocie.  Pilnie 

potrzebował  pieniędzy.  Zawsze  piął  się  w  górę, nie  zwaŜając  na  innych, więc  bez  zbędnych 

skrupułów ułoŜył perfidny plan. Gdy Rita powiedziała mu, Ŝe Scott Hollinger szuka Ŝony pro 

forma,  postanowili,  Ŝe  to  właśnie  ona  go  zdobędzie.  Celem  był,  oczywiście,  rozwód  w 

hollywoodzkim  stylu,  zapewniający  dostatnie  Ŝycie  jej  i  Arnemu.  Jednak  Scott  nie 

zainteresował  się  Ritą,  wybrał  natomiast  mnie...  i  zapomniał  o  rozwodzie  w  całym 

zamieszaniu  z  zaginionymi  dokumentami  koncernu.  Dlatego  ułoŜyli  kolejny  plan,  duŜo 

trudniejszy w realizacji, mimo Ŝe okoliczności im sprzyjały. Na przykład moja osoba. śe teŜ 

to  właśnie  ja  wyszłam  za  Scotta,  dziewczyna,  która  kiedyś  uganiała  się  za  Arnem... 

Stanowiłam  łatwy  łup  i  zdecydowanie  zwiększałam  szanse  Arnego  na  przejęcie  koncernu 

„Kira”. Scott przecieŜ zaginął i gdyby zadbali, Ŝeby się nie odnalazł jeszcze przez jakiś czas, 

to wkrótce zostałabym uznana za wdowę... za bardzo, bardzo bogatą wdowę! 

Wszystko to omawialiśmy ze Scottem u mnie pewnego późnego jesiennego wieczoru. 

Wróciliśmy ze wsi, gdzie oglądaliśmy dom na sprzedaŜ. Oboje zdecydowaliśmy, Ŝe miasto i 

ruch  uliczny  to  nic  dobrego  dla  dzieci,  i  postanowiliśmy  się  przeprowadzić.  Scott  był 

wspaniały jako mąŜ. Czuły i opiekuńczy, szalony i impulsywny... KaŜdy dzień przynosił coś 

nowego.  Minął  dopiero  tydzień  od  czasu  aresztowania  Arnego,  więc  jeszcze  zajmowaliśmy 

dawne mieszkania, nocując u siebie nawzajem. 

- Jak mógł tak łatwo cię śledzić? - spytałam. 

background image

Uśmiechnął się. 

-  Trygve  Tor  wiedział,  dokąd  jadę.  Nie  był  specjalnie  gadatliwy,  ale  jego  sekretarka 

miała wiele okazji, aby pogrzebać w papierach. 

Pokiwałam głową. 

- Głupia byłam, Ŝe nie zrozumiałam, kim był ten tajemniczy męŜczyzna spod ratusza - 

przyznałam.  -  Trygve  Tor  prawie  mi  to  powiedział  w  Anglii:  „Gdyby  nie  jego  siostra,  juŜ 

dawno bym go zamknął”. To był brat Rity! 

-  No  właśnie.  Nic  dziwnego,  Ŝe  widziałem  go  często  na  schodach  wiodących  do 

kancelarii. Myślałem, Ŝe jest klientem Tora, a on pewnie szedł rozmawiać z siostrunią. 

- I otrzymywać rozkazy - dodałam. - Oboje mieliśmy szczęście... 

Ramiona  Scotta  natychmiast  mnie  otoczyły.  Poczułam  się  tak  bezpieczna,  kaŜdą 

komórką ciała czułam, Ŝe naleŜę do niego. To było wspaniałe! 

- Co się teraz z nimi stanie? - wyszeptałam. 

Scott pocałował mnie. 

-  Czeka ich  więzienie,  oczywiście.  Rita  wywinie  się  szybciej,  lecz jej  brata  i  Arnego 

pewnie  długo  nie  zobaczymy.  OskarŜeni  są  w  końcu  o  morderstwo  i  o  usiłowanie 

morderstwa... 

Teraz ja go pocałowałam. Właściwie dlaczego siedzieliśmy tak i układaliśmy protokół 

przestępstwa? Są przecieŜ przyjemniejsze zajęcia. Scott najwyraźniej podzielał moje zdanie. 

- Jednej rzeczy mi szkoda - mruknął. 

- Jakiej? 

- śe nie pojedziesz ze mną do Francji i Hiszpanii, aby szukać dokumentów. 

- PrzecieŜ mogę! 

- Nie ma mowy! - zaprotestował stanowczo i przytulił mnie mocno, jakby w obawie, 

Ŝ

e coś mi się stanie. - Nic ci się teraz nie moŜe przydarzyć, Synnøve. 

Objęłam go za szyję. 

-  A  ja  myślałam,  Ŝe  bezpiecznie  będę  się  czuła  tylko  z  Arnem!  Ty  jesteś  tysiąc  razy 

bardziej opiekuńczy od niego. I w o wiele ciekawszy sposób. 

Scott zaśmiał się. 

- A to dopiero początek! - powiedział obiecująco. - Zobaczysz jeszcze! Wreszcie mam 

na kogo wydawać pieniądze. Pomyśleć tylko: mam rodzinę! Dziękuję ci, Synnøve. 

- Cała przyjemność po mojej stronie - szepnęłam nieśmiało.