Stephen King Ballada o celnym strzale

background image


STEPHEN KING

Ballada o celnym strzale

(The Ballad of the Flexible

Bullet)
przeło

ż

ył Krzysztof

Sokołowski



Stephen King urodził si

ę

21 wrze

ś

nia

1947 r. w Portland w stanie Maine. Swoje
pierwsze „dzieła" pisał maj

ą

c siedem lat

- powstawały one głównie pod wpływem
powie

ś

ci fantastyczno-naukowych, ktc

nami

ę

tnie czytał od dzieci

ń

stwa. W 1965

r. opublikował w fanzinie pierwsze
opowiadanie „l was Teenage Grave Robber"
(Byłem nastoletni

ą

hien

ą

cmentarn

ą

),

umiej

ę

tno

ść

znajdowania dobry tytułów

towarzyszyła mu od tej pory przez cał

ą

pisarsk

ą

karier

ę

. W1967 r. zadebiutował

jako profi jonalista opowiadaniem „The
Glass Floor" (Szklana podłoga)
opublikowanym przez „Startling M' tery
Stories", w tym samym roku uko

ń

czył te

ż

pierwsz

ą

powie

ść

„The Long Walk" (Długi

spacc której nie odwa

ż

ył si

ę

posła

ć

do

wydawnictwa. Za to druga powie

ść

„Sword

in the Darkness" (19 Miecz w ciemno

ś

ci)

została odrzucona a

ż

przez dwunastu

wydawców, ci

ą

gle jeszcze nie wiedz

ą

cy

ż

e

mo

ż

e to by

ć

ż

yła złota. Od czasu do

czasu publikuj

ą

c opowiadania, pisze dwie

powie

ś

ci (równ nie przyj

ę

te do druku).

W1969 r.

ż

eni si

ę

, pracuje przez pewien

czas jako robotnik, uzyskuje posa
nauczyciela na uniwersytecie stanowym w
Maine i wreszcie w 1973 r. publikuje sw

ą

pierwsz

ą

powie „Carrie".

Zyski z niezwykłego powodzenia „Carrie"
umo

ż

liwiaj

ą

mu rzucenie pracy i

utrzymanie rodziny z pisania. Obok
niezliczonych opowiada

ń

, do 1976 r.

(przełomowego w i tak błyskawicznej
karier; King publikuje jeszcze jedn

ą

powie

ść

- „SalerrTs Lot" (1975).

W 1976 r. wchodzi na ekrany film Briana
de Palmy „Carrie", b

ę

d

ą

cy ekranizacj

ą

jego pierws powie

ś

ci i od tej pory

gwiazda Kinga

ś

wieci coraz ja

ś

niej. W

tym samym roku „SaleirTs Lot" otrzym
„World Fantasy Award". W 1977 r. ukazuje
si

ę

„The Shining" (L

ś

nienie). W 1979 r.

„Salem's zostaje przerobiony na serial
telewizyjny. W 1980 r. na ekranach kin
pojawia si

ę

ekranizacja „L

ś

nienia" w

background image

re

ż

yserii Stanleya Kubricka. W 1981 r.

nowela „The Mist" (Mgła) otrzymuje
„World Fant: Award" i nominacj

ę

do

nagrody Nebula. Data ta jest wa

ż

na i z

tego powodu,

ż

e w tym samym roku

debiutuje

ż

ona Kinga, Tabitha, powie

ś

ci

ą

„Small World", która cieszy si

ę

jednak

uznaniem znacznie mniejszym ni

ż

dzieła

jej m

ęż

a. W 1982 r. kolejn

ą

„World

Fantasy Award" otrzymuje opowiadanie „Do
the Dead Sings" (Czy martwi

ś

piewaj

ą

),

ksi

ąż

ka „Danse Macabre" (rozwa

ż

ania nad

horrorem literackim i filmowym)
otrzymuje nagrod

ę

Hugo, za

ś

powie

ść

„Cujo" staje si

ę

laureatk

ą

„British

Fantasy Award", cho

ć

powszechnie uwa

ż

a

si

ę

j

ą

za najgorsz

ą

w dorobku Kinga.

Rok 1983 - brak wprawdzie nagród, ale (w
ci

ą

gu roku!) na ekrany wchodz

ą

trzy

filmy zrealizowe na podstawie utworów
Kinga: „Cujo" (re

ż

. Lewis Teague), „The

Dead Zone" (re

ż

. David Cronenben) i

„Christine" (re

ż

. John Carpenter).

W1984 r. na ekranach pojawiaj

ą

si

ę

dwa

kolejne filmy („Children of the Corn",
re

ż

. Fritz Kiersc, „Firestarter", re

ż

.

Mark Lester), opublikowany zostaje
„Talisman" (wspólnie z Peterem Straube
którym natychmiast interesuje si

ę

Steven

Spielberg.
Kolejne lata przynosz

ą

kolejne ksi

ąż

ki,

opowiadania i filmy. Kariera Kinga
wydaje si

ę

nie zna

ć

granic. Debiutuje

jako aktor i re

ż

yser (1986, „Maximum

Overdrive"). Jest wykładowc

ą

uniwersyteckim a na jego wykładach sale
s

ą

pełne.

A

ż

s t r a c h pomy

ś

le

ć

...


K. Sok.






Przyj

ę

cie wła

ś

ciwie ju

ż

si

ę

sko

ń

czyło. Było to udane przyj

ę

cie -

ka

ż

dy mógł wypi

ć

, ile chciał, krwiste

steki doskonale upiekły si

ę

na gor

ą

cych

w

ę

glach, a przyrz

ą

dzona przez Meg

sałatka ze specjalnie dobranymi
przyprawami smakowała wszystkim. Zacz

ę

li

o pi

ą

tej, a teraz było ju

ż

wpół do

dziewi

ą

tej i szybko zapadał zmierzch. O

tej porze wielkie przyj

ę

cia dopiero si

ę

rozkr

ę

caj

ą

, ale to nie było wielkie

background image

przyj

ę

cie. Bawiło si

ę

tylko pi

ęć

osób:

agent z

ż

on

ą

, młody pisarz i jego

ż

ona

oraz redaktor pewnego magazynu, który
miał niewiele ponad sze

ść

dziesi

ą

tk

ę

, ale

wygl

ą

dał starzej. Redaktor pił tylko

wod

ę

mineraln

ą

. Jeszcze nim przyjechał,

agent wyja

ś

nił pisarzowi,

ż

e redaktor

pił kiedy

ś

zbyt wiele. Ju

ż

nie ma tego

problemu, podobnie jak

ż

ony redaktora.

Dlatego spotkali si

ę

w pi

ą

tk

ę

, a nie w

szóstk

ę

.

Przyj

ę

cie nie rozkr

ę

ciło si

ę

wiec tak

naprawd

ę

, a kiedy zacz

ę

ło si

ę

ś

ciemnia

ć

,

wszystkich siedz

ą

cych w ogrodzie przy

domu młodego pisarza, ogrodzie, który
ci

ą

gn

ą

ł si

ę

a

ż

do brzegu jeziora,

ogarn

ą

ł nastrój wspomnie

ń

. Pierwsza

powie

ść

młodego pisarza zyskała uznanie

krytyki i sprzedawała si

ę

doskonale. Był

wiec szcz

ęś

ciarzem i - to mu trzeba

przyzna

ć

- wiedział o tym.

Wszyscy nie

ź

le si

ę

bawili, wiec z tego

rozbawienia od omawiania sukcesu młodego
pisarza przeszli do rozmowy na temat
innych twórców, którzy młodo odnie

ś

li

sukces, a pó

ź

niej popełnili samobójstwo.

Wspomniano Rossa Lockridge'a i Toma
Hagena.

ś

ona agenta wymieniła SyMe Plath

i Ann

ę

Sexton, a pisarz odpowiedział

jej,

ż

e trudno uzna

ć

Plath za autork

ę

,

która odniosła sukces. W ka

ż

dym razie

nie popełniła samobójstwa, dlatego bo
si

ę

jej powiodło, raczej powiodło si

ę

jej dlatego,

ż

e popełniła samobójstwo,

Agent u

ś

miechał si

ę

i milczał.

- Bardzo was prosz

ę

, zmie

ń

my lepiej

temat - z lekkim zaniepokojeniem
poprosiła

ż

ona młodego pisarza.

Nie zwracaj

ą

c uwagi na jej pro

ś

b

ę

, agent

dodał:
- Równie

ż

szale

ń

stwo. Byli i tacy,

którzy zwariowali z powodu sukcesu.
Powiedział to spokojnym, ale d

ź

wi

ę

cznym

głosem, jak aktor wyst

ę

puj

ą

cy na scenie.

ś

ona pisarza znów próbowała protestowa

ć

.

Zbyt dobrze wiedziała, jak bardzo jej
m

ąż

lubi takie rozmowy. Dawały mu okazje

do

ż

artów, a

ż

artował, gdy

ż

sam zbyt

wiele na ten temat my

ś

lał. Spróbowała

wiec protestowa

ć

, ale akurat odezwał si

ę

redaktor, to za

ś

, co powiedział, było

tak niezwykłe,

ż

e słowa zamarły jej na

ustach.
- Szale

ń

stwo jest jak elastyczny

pocisk.

background image

ś

ona agenta wygl

ą

dała na zaskoczon

ą

.

Zaciekawiony pisarz pochylił si

ę

w

stron

ę

redaktora.

- To brzmi znajomo - powiedział.
- Jasne - odparł redaktor. - Samo
okre

ś

lenie, obraz, wymy

ś

liła Mariann

ę

Moore. U

ż

yła go chyba po to,

ż

eby opisa

ć

jaki

ś

samochód czy co

ś

. Zawsze my

ś

lałem,

ż

e to tak

ż

e dobrze opisuje stan

szale

ń

stwa. Szale

ń

stwo jest rodzajem

umysłowego samobójstwa. Czy lekarze nie
zacz

ę

li teraz twierdzi

ć

,

ż

e prawdziwa

ś

mier

ć

, to

ś

mier

ć

mózgu? Szale

ń

stwo jest

jak elastyczny pocisk, który ugodził w
mózg.

ś

ona pisarza skoczyła na równe nogi.

- Czy kto

ś

ma ochot

ę

si

ę

napi

ć

? -

zapytała. Nikt nie miał ochoty.
- Wi

ę

c napije si

ę

sama, je

ś

li mamy

dalej rozmawia

ć

na ten temat -

stwierdziła i poszła przygotowa

ć

sobie

drinka.
Redaktor mówił dalej:
- Dostałem raz opowiadanie. To było
wtedy, kiedy jeszcze pracowałem w
„Logan's"... teraz ju

ż

go nie ma,

poszedł w

ś

lady „Collier's" i „Saturday

Evening Post", ale wtedy byli

ś

my lepsi -

w jego głosie słycha

ć

było cie

ń

dumy. -

Drukowali

ś

my trzydzie

ś

ci sze

ść

opowiada

ń

rocznie, czasem wi

ę

cej, i ka

ż

dego roku

cztery czy pi

ęć

z nich znajdowało

miejsce w jakiej

ś

antologii „najlepszych

opowiada

ń

roku". I ludzie je czytali.

Niewa

ż

ne... to opowiadanie nazywało si

ę

„Ballada o celnym strzale", a napisał je
Reg Thorpe. Był wtedy równie młody jak
ten tu młody człowiek i prawie tak samo
ceniony.
- To on napisał „Postacie z podziemia",
prawda? - zapytała

ż

ona agenta.

- Tak. Niesamowite powodzenie jak na
pierwsz

ą

powie

ść

. Wspaniałe recenzje,

sprzeda

ż

jak marzenie, wszystko! Nawet

film był dobry, nie tak dobry jak
ksi

ąż

ka, ale dobry.

- Uwielbiałam te ksi

ąż

k

ę

- powiedziała

ż

ona pisarza, wł

ą

czaj

ą

c si

ę

w rozmow

ę

,

wbrew swemu najgł

ę

bszemu przekonaniu.

- Czy on co

ś

jeszcze napisał? „Postacie

z podziemia" czytałam w szkole, to
było... no, zbyt dawno,

ż

eby o tym

my

ś

le

ć

.

- Nic si

ę

nie zmieniła

ś

, kochanie -

powiedziała serdecznie

ż

ona agenta, cho

ć

my

ś

lała o tym,

ż

e

ż

ona pisarza nosi zbyt

mały biustonosz i zbyt obcisłe szorty.

background image

- Nie - odpowiedział redaktor. - Nic
wi

ę

cej, oprócz tego opowiadania, o

którym wspomniałem. Popełnił
samobójstwo. Oszalał i popełnił
samobójstwo.
- Och! - krzykn

ę

ła słabo

ż

ona pisarza.

Temat wrócił.
- Czy kto

ś

opublikował to opowiadanie?

- zapytał pisarz.
- Nie, ale nie dlatego,

ż

e pisarz

oszalał i popełnił samobójstwo. Nikt go
nie opublikował, poniewa

ż

czytaj

ą

cy je

redaktor oszalał i niemal popełnił
samobójstwo.
Agent wstał nagle i wzmocnił sobie
drinka, chocia

ż

jego drink z pewno

ś

ci

ą

tego nie potrzebował. Wiedział,

ż

e

redaktor prze

ż

ył załamanie nerwowe w

1969 roku, a niedługo pó

ź

niej sko

ń

czyła

si

ę

. epoka „Logan's.

- To ja nim byłem - poinformował
redaktor reszt

ę

towarzystwa. - W pewnym

sensie wariowali

ś

my razem, Reg Thorpe i

ja, chocia

ż

ja mieszkałem w Nowym Jorku,

a on w Omaha i nigdy si

ę

nawet nie

spotkali

ś

my. Jego ksi

ąż

ka była na rynku

ju

ż

jakie

ś

pół roku, kiedy przeniósł si

ę

do Omaha.

ś

eby „pozbiera

ć

my

ś

li" - tak

wtedy mówił. Akurat tak si

ę

. zło

ż

yło,

ż

e

znam t

ę

cze

ść

historii, bo czasami

spotykam jego

ż

on

ę

, kiedy przyje

ż

d

ż

a do

Nowego Jorku. Maluje teraz i to całkiem
nie

ź

le. Miała szcz

ęś

cie dziewczyna.

Niemal zabrał j

ą

ze sob

ą

.

Agent wrócił ze szklaneczk

ą

w r

ę

ku.

- Zaczynam sobie przypomina

ć

-

powiedział. - Tam była nie tylko

ż

ona,

prawda? Postrzelił kilka osób, tak

ż

e

dziecko.
- Tak. To wła

ś

nie dzieciak go załatwił.

- Dzieciak? - zdumiała si

ę

.

ż

ona

agenta. -Jak to, dzieciak?
Twarz redaktora pozostała nieruchoma.
Najwyra

ź

niej chciał mówi

ć

, nie za

ś

odpowiada

ć

na pytania.

- I t

ą

cz

ęść

historii te

ż

znam. Sam j

ą

prze

ż

yłem. Te

ż

miałem szcz

ęś

cie.

Cholerne szcz

ęś

cie. Ró

ż

ne dziwne rzeczy

dziej

ą

si

ę

z tymi, którzy próbuj

ą

popełni

ć

samobójstwo przykładaj

ą

c sobie

luf

ę

do czoła i poci

ą

gaj

ą

c za spust.

My

ś

licie mo

ż

e,

ż

e ta metoda jest

pewniejsza ni

ż

pigułki czy podci

ę

cie

ż

ył, ale mylicie si

ę

. Kiedy strzelacie

sobie w łeb, nie wiecie, co si

ę

mo

ż

e

zdarzy

ć

. Pocisk mo

ż

e si

ę

na przykład

odbi

ć

od czaszki i zabi

ć

kogo

ś

innego.

background image

Mo

ż

e ze

ś

lizn

ąć

si

ę

po ko

ś

ci i lecie

ć

dalej. Mo

ż

e utkwi

ć

w mózgu i o

ś

lepi

ć

na

całe

ż

ycie. Jeden go

ść

palnie sobie w

łeb z trzydziestki ósemki i ocknie si

ę

w

szpitalu, inny u

ż

yje dwudziestki dwójki

i ocknie si

ę

w piekle... je

ż

eli co

ś

takiego w ogóle istnieje. Osobi

ś

cie

s

ą

dz

ę

,

ż

e piekło istnieje na Ziemi,

najprawdopodobniej w New Jersey.

ś

ona pisarza roze

ś

miała si

ę

raczej

piskliwie.
- Jedyn

ą

zupełnie pewn

ą

metod

ą

samobójstwa jest skok z wysokiego
budynku, lecz u

ż

ywaj

ą

jej jedynie ci

naprawd

ę

zdecydowani. Nieciekawie si

ę

ź

niej przedstawiaj

ą

, prawda? Ale

chodzi mi o co

ś

innego: je

ż

eli trafi ci

ę

elastyczny pocisk, nie wiesz, co si

ę

mo

ż

e zdarzy

ć

. Ja zjechałem z mostu, a

potem ockn

ą

łem si

ę

na brudnym nabrze

ż

u,

za

ś

kierowca ci

ęż

arówki machał moimi

r

ę

kami i wyginał je tak, jakby miał

dwadzie

ś

cia cztery godziny na zostanie

kulturyst

ą

i pomylił mnie z symulatorem

kajaka. Dla Rega ten pocisk był
zabójczy. Reg... ale opowiadam wam tu
co

ś

takiego nie maj

ą

c poj

ę

cia, czy w

ogóle chcecie mnie słucha

ć

?

W g

ę

stniej

ą

cej szybko ciemno

ś

ci uwa

ż

nie

przyjrzał si

ę

ich twarzom. Agent i jego

ż

ona patrzyli na siebie pytaj

ą

co, a

ż

ona

pisarza ju

ż

, ju

ż

miała stwierdzi

ć

,

ż

e na

dzi

ś

chyba wystarczy nieprzyjemnych

rozmów, kiedy odezwał si

ę

jej m

ąż

:

- Chciałbym usłysze

ć

wi

ę

cej, je

ż

eli

oczywi

ś

cie mo

ż

e pan o tym mówi

ć

. To

znaczy, z powodów osobistych.
- Nigdy o tym nie opowiadałem, lecz nie
z powodów osobistych. By

ć

mo

ż

e nie

spotykałem wła

ś

ciwych słuchaczy?

- Wiec prosz

ę

spróbowa

ć

dzi

ś

.

- Paul... -

ż

ona poło

ż

yła mu dło

ń

na

ramieniu. - Nie s

ą

dzisz...

- Nie teraz, Meg. Redaktor ju

ż

mówił

dalej:
- Opowiadanie przyszło zwyczajnie,
poczt

ą

, w czasach, gdy „Logan's" nie

przyjmował ju

ż

przypadkowych tekstów.

Kiedy nadchodziły, sekretarka
przekładała je po prostu do zał

ą

czonych

kopert zwrotnych wraz z karteczk

ą

: Z

powodu wzrastaj

ą

cych kosztów utrzymania

pisma i wzrastaj

ą

cych trudno

ś

ci z

czytaniem wci

ąż

wzrastaj

ą

cej liczby

nadsyłanych tekstów, nasza redakcja nie
przyjmuje materiałów nie zamówionych.

ś

yczymy powodzenia w próbach

background image

opublikowania pana, pani pracy w innych
pismach. Co za cudowny bełkot! Niełatwo
przecie

ż

wstawi

ć

słowo „wzrasta

ć

" trzy

razy w jedno zdanie, a im si

ę

to jako

ś

udało.
- A je

ż

eli koperta nie była zał

ą

czona,

tekst w

ę

drował pro

ś

ciutko do kosza,

prawda? - stwierdził domy

ś

lnie pisarz.

- Pewnie! Nie ma lito

ś

ci dla cudzej

słabo

ś

ci.

Dziwny wyraz niepewno

ś

ci pojawił si

ę

nagle na twarzy pisarza. Tak mógł
wygl

ą

da

ć

kto

ś

, kto znalazł si

ę

w klatce

pełnej tygrysów, które rozszarpały ju

ż

tuziny lepszych od niego. Jak na razie
nie dostrzegł

ż

adnego tygrysa, ale miał

wra

ż

enie,

ż

e wiele czai si

ę

w ciemno

ś

ci

i

ż

e ci

ą

gle maj

ą

ostre kły.

- W ka

ż

dym razie - redaktor wyj

ą

ł

papierosa - opowiadanie przyszło poczt

ą

,

sekretarka wyj

ę

ła je z koperty, nalepiła

wiadom

ą

informacje i ju

ż

miała je wło

ż

y

ć

do zał

ą

czonej koperty zwrotnej, kiedy

zobaczyła nazwisko autora. Có

ż

, czytała

„Postacie z podziemia". Tak si

ę

składało,

ż

e wszyscy albo ju

ż

to

czytali, albo wła

ś

nie zamierzali

przeczyta

ć

i zapisywali si

ę

w kolejki w

bibliotekach lub penetrowali
supermarkety w poszukiwaniu wydania
kieszonkowego.

ś

ona pisarza, która dostrzegła i

zrozumiała błysk strachu w jego oczach,
wzi

ę

ła go za r

ę

k

ę

, a on ciepło si

ę

do

niej u

ś

miechn

ą

ł. Błysn

ą

ł płomyk złotego

Ronsona i w jego

ś

wietle wszyscy mogli

zauwa

ż

y

ć

, jak bardzo zniszczona jest

twarz redaktora, jak lu

ź

no wisz

ą

mu pod

oczami worki pomarszczonej jak u
krokodyla skóry. Widzieli poorane
zmarszczkami policzki i brod

ę

stercz

ą

c

ą

w tej starej twarzy jak bukszpryt

ż

aglowca. „Ten

ż

aglowiec - pomy

ś

lał

pisarz - nazywa si

ę

staro

ść

. Nikt nie

marzy o tym,

ż

eby gdzie

ś

nim popłyn

ąć

,

ale wszystkie kajuty s

ą

zaj

ę

te. I hamaki

pod pokładem tak

ż

e".

Płomyk zgasł i w powietrze uniósł si

ę

Wab dymu.
- Ta sekretarka, która przesyłała
opowiadanie i pchn

ę

ła je dalej, zamiast

odesła

ć

, jest dzi

ś

lektork

ą

u Putnama. O

nazwisko mniejsza, wa

ż

ne jest,

ż

e tam, w

sekretariacie „Logan's", krzywa jej

ż

ycia przeci

ę

ła si

ę

na wielkim wykresie

z krzyw

ą

ż

ycia Rega Thorpe - jedna szła

w gór

ę

, a druga w dół. Dziewczyna

background image

dała tekst swemu szefowi, a jej szef dał
go mnie. Przeczytałem i zakochałem si

ę

na

ś

mier

ć

. Było troch

ę

za długie, ale

ju

ż

widziałem, gdzie mo

ż

na je bez

wi

ę

kszych problemów przystrzyc o jakie

ś

pi

ęć

set słów. I to

wystarczało.
- A o czym było? - zainteresował si

ę

pisarz.
- Nawet nie powiniene

ś

pyta

ć

-

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

redaktor. - Cudownie

pasowało do naszej dzisiejszej
rozmowy.
- O tym, jak kogo

ś

ogarnia szale

ń

stwo?

- Jasne. Czego ci

ę

ucz

ą

na pierwszych

zaj

ę

ciach pierwszego semestru na

pierwszym kursie pisarstwa w college?
Pisz o tym, na czym si

ę

znasz. Reg

Thorpe znał si

ę

na tym, jak zaczyna si

ę

szale

ń

stwo, bo szale

ń

stwo wła

ś

nie go

ogarniało. To opowiadanie przemówiło do
mnie tak silnie prawdopodobnie dlatego,

ż

e ja równie

ż

byłem w trakcie podobnego

procesu. A gdyby

ś

kiedykolwiek pracował

w magazynie,' to pewnie wiedziałby

ś

,

ż

e

jest jeden temat, którego czytaj

ą

cym

Amerykanom nie musisz wciska

ć

: ,Jak

elegancko zwariowa

ć

w Ameryce", podpunkt

A: „Nikt nikogo nie rozumie". Do

ść

to

popularne w literaturze XX wieku. Wielcy
fruwali jak ptaki w

ś

ród gał

ę

zi tego

drzewa, mali jak robaki podgryzali jego
korzenie. Ale to opowiadanie było akurat
fajne. To znaczy wesołe. Czytałem je jak
nic przed nim i nic po nim. Najbli

ż

sze

było chyba niektórym opowiadaniom Scotta
Fitzgeralda... i „Gatsbyemu". Facet z
opowiadania Thorpe'a wariował, ale w
strasznie wesoły sposób. Cały czas
szczerzyłe

ś

z

ę

by, a w niektórych

miejscach - najlepsze było to, w którym
bohater wywala galaretk

ę

pomara

ń

czow

ą

na

łeb starej, grubej baby -

ś

miałe

ś

si

ę

gło

ś

no. Ale - wiecie - to był raczej

nerwowy

ś

miech. Chichoczesz i naraz

musisz si

ę

odwróci

ć

,

ż

eby zobaczy

ć

, kto

ci

ę

mo

ż

e usłysze

ć

. Wspaniale było

stopniowane napi

ę

cie. Im bardziej si

ę

ś

miałe

ś

, tym bardziej si

ę

bałe

ś

. A im

bardziej si

ę

bałe

ś

, tym gło

ś

niejszy był

ś

miech... i tak a

ż

do momentu, w którym

bohater wraca z przyj

ę

cia wydanego na

jego cze

ść

i zabija

ż

on

ę

oraz córeczk

ę

.

- I to było o tym? - zapytał pisarz.
- Nie, ale nie w tym rzecz. To była po
prostu opowie

ść

o młodym człowieku,

przegrywaj

ą

cym powoli ze swym własnym

background image

powodzeniem. Zostawmy te spraw

ę

.

Opowiadanie fabuły jest nudne. Zawsze.
Tak czy inaczej, napisałem do niego
list. Mniej wi

ę

cej tak: Drogi panie

Thorpe, wła

ś

nie przeczytałem „Ballad

ę

, o

celnym strzale" i uwa

ż

am j

ą

za wielkie

dzieło. Chciałbym j

ą

opublikowa

ć

na

pocz

ą

tku przyszłego roku, je

ś

li ten

termin Panu odpowiada. Czy suma o

ś

miuset

dolarów wydaje si

ę

Panu wystarczaj

ą

ca?

Płacimy po akceptacji. Nowy akapit.
Redaktor wydmuchn

ą

ł kł

ą

b dymu w

pachn

ą

ce, wieczorne powietrze.

- Opowiadanie jest nieco przydługie i
chciałbym,

ż

eby Pan je skrócił o mniej

wi

ę

cej pi

ęć

set stów, je

ś

li to mo

ż

liwe.

Zgodz

ę

si

ę

ewentualnie na dwie

ś

cie słów,

je

ś

li si

ę

Pan uprze. Zawsze mo

ż

emy

przecie

ż

wywali

ć

rysunki. Akapit. Prosz

ę

o odpowied

ź

. Podpis.

- I tak to pan pami

ę

ta, słowo w słowo?

- zapytała

ż

ona pisarza.

- Trzymałem jego listy w osobnej
teczce. Oryginały listów do mnie i kopie
moich odpowiedzi. Pod koniec teczka ta
była ju

ż

całkiem gruba, zawierała tak

ż

e

trzy lub cztery listy od Jane Thorpe,
jego

ż

ony. Czytywałem to do

ść

cz

ę

sto.

Chciałem zrozumie

ć

, ale to si

ę

nie da

zrobi

ć

. Elastyczny pocisk da si

ę

zrozumie

ć

równie łatwo jak to,

ż

e wst

ę

ga

Moebiusa ma tylko jedn

ą

stron

ę

. Tak to

ju

ż

jest na tym najlepszym ze

ś

wiatów.

No tak, znam je słowo w słowo. Niektórzy
tak si

ę

uczyli deklaracji

niepodległo

ś

ci.

- Zało

żę

si

ę

,

ż

e zadzwonił nast

ę

pnego

dnia - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

agent. - Co,

wygrałem?
- Nie, nie zadzwonił. Krótko po wydaniu
„Postaci z podziemia" Thorpe przestał w
ogóle u

ż

ywa

ć

telefonu. Jego

ż

ona

powiedziała mi o tym. W nowym domu, po
przeniesieniu si

ę

z Nowego Jorku do

Omaha, nawet go nie zało

ż

yli. Wiecie, on

stwierdził,

ż

e telefon wcale nie działa

dzi

ę

ki elektryczno

ś

ci, tylko w oparciu o

rad. My

ś

lał,

ż

e jest to jeden z dwóch

czy trzech najlepiej strze

ż

onych

sekretów we współczesnym

ś

wiecie.

Twierdził - w rozmowach z

ż

on

ą

-

ż

e to

rad powoduje wzrost zachorowa

ń

na raka,

a nie papierosy, spaliny i inne
zanieczyszczenia.

ś

e k a

ż

d y telefon

ma w słuchawce kryształek radu i k a

ż

d

a rozmowa zostawia w głowie kup

ę

promieniowania.

background image

- Ach, on naprawd

ę

zwariował -

powiedział pisarz i wszyscy si

ę

roze

ś

mieli.

- Zamiast tego napisał - redaktor
pstrykn

ą

ł niedopałkiem w stron

ę

jeziora.

- Brzmiało to mniej wi

ę

cej tak: Drogi

Panie Wilson (a wła

ś

ciwie Henry, je

ś

li

mo

ż

na). Twój list to wspaniała i

przyjemna niespodzianka. Moja

ż

ona była

nawet bardziej zachwycona, je

ś

li to

tylko mo

ż

liwe, ni

ż

ja. Honorarium

całkiem mi odpowiada... cho

ć

pragn

ę

stwierdzi

ć

uczciwie,

ż

e sama mo

ż

liwo

ść

publikacji w„Logan's" wydaje mi si

ę

wystarczaj

ą

cym wynagrodzeniem (lecz -

oczywi

ś

cie - przyjm

ę

czek!). Przejrzałem

skróty, które zaproponowałe

ś

i w pełni

je akceptuje,. Dzi

ę

ki nim opowiadanie

jest lepsze i b

ę

dzie miejsce na

ilustracje. Z najlepszymi

ż

yczeniami,

Reg Thorpe.
Pod podpisem był mały,

ś

mieszny

rysuneczek... czy raczej zwykły gryzmoł.
Oko w piramidzie - jak na dolarowym
banknocie. Lecz zamiast napisu Novus
Ordo Seculorum na wst

ę

dze pod rysunkiem

zobaczyłem napis Fornit i Fornus.
- Albo to łacina, albo Groucho Marx -
wtr

ą

ciła

ż

ona agenta.

- Po prostu dowód rosn

ą

cej...

ekscentryczno

ś

ci Rega Thorpe'a. Jego

ż

ona powiedziała mi,

ż

e Reg uwierzył w

„ludziki" - elfy czy co

ś

. Fornity. Miały

przynosi

ć

szcz

ęś

cie. Wierzył,

ż

e jeden

nawet zamieszkał w jego maszynie do
pisania.
- O mój Bo

ż

e - westchn

ę

ła

ż

ona pisarza.

- Według Thorpe'a ka

ż

dy fornit ma co

ś

takiego jak pistolecik i strzela z
niego... przynosz

ą

cym szcz

ęś

cie pyłkiem,

tak to chyba trzeba nazwa

ć

. A ten

pyłek...
- Nazywa si

ę

fornus - doko

ń

czył pisarz

szczerz

ą

c z

ę

by.

- No tak, jego

ż

ona te

ż

uwa

ż

ała to za

bardzo zabawne. Do czasu. Na pocz

ą

tku

my

ś

lała - bo Thorpe wymy

ś

lił fornity dwa

lata wcze

ś

niej, pracuj

ą

c nad „Postaciami

z podziemia" -

ż

e m

ąż

j

ą

po prostu

nabiera. I mo

ż

e tak to si

ę

wła

ś

nie

zacz

ę

ło? A pó

ź

niej rosło: od kaprysu,

przez przes

ą

d, do koszmarnej wiary. To

była, no... lu

ź

na fantazja. Ale w ko

ń

cu

stwardniała. Na stal. Tak, stwardniała.
Nikt si

ę

nie odezwał, tylko u

ś

miechy

spełzły z twarzy.

background image

- Fornity potrafiły zachowywa

ć

si

ę

zabawnie - mówił redaktor. - Ni st

ą

d ni

zow

ą

d maszyna do pisania Thorpe'a

zacz

ę

ła dziwnie cz

ę

sto trafia

ć

do

warsztatu. Zdarzyło si

ę

to kilka razy

ju

ż

w Nowym Jorku i powtarzało coraz

cz

ęś

ciej w Omaha. Dostał tam z warsztatu

inn

ą

maszyn

ę

, kiedy jego była pierwszy

raz w naprawie. Po zwrocie po

ż

yczonej

maszyny przyszedł do nich wła

ś

ciciel

warsztatu i powiedział,

ż

e ona te

ż

b

ę

dzie naprawiona na ich rachunek.

- O co mu chodziło? - zdziwiła si

ę

ż

ona

agenta.
- Ja chyba wiem - powiedziała

ż

ona

pisarza.
- Obie były pełne jedzenia - wyja

ś

nił

im redaktor. - Małych kawałków ciasta i
tak dalej. A na czcionkach kto

ś

rozsmarował masło kakaowe. To Reg

ż

ywił

fornita z maszyny. Na wszelki wypadek
sypał te

ż

jedzenie w maszyn

ę

zast

ę

pcz

ą

-

kto wie, czy takie fornity nie
przeprowadzaj

ą

si

ę

na czas napraw?

- A

ż

tak? - spytał pisarz.

- Oczywi

ś

cie ja o tym jeszcze wtedy nie

wiedziałem. Moja sekretarka przepisała
list, przyniosła mi do gabinetu do
podpisu i po co

ś

tam poszła. Podpisałem

go, a jej jeszcze nie było. Wiec, bez
najmniejszego racjonalnego powodu, sam
nabazgrałem co

ś

pod moim podpisem.

Piramida. Oko. I Fornit i Fornus. Obł

ę

d.

Sekretarka to zobaczyła i zapytała, czy
chce wysła

ć

list tak, jak jest. Tylko

wzruszyłem ramionami.
Po dwóch dniach zadzwoniła do mnie Jane
Thorpe. Powiedziała,

ż

e mój list bardzo

podniecił Rega,

ż

e Reg my

ś

li,

ż

e znalazł

pokrewn

ą

dusze.... kogo

ś

, kto co

ś

wie o

fornitach. Widzicie, co si

ę

zacz

ę

ło

dzia

ć

? Z tego, co wiedziałem, te fornity

mogły by

ć

wszystkim, pocz

ą

wszy od klucza

francuskiego dla ma

ń

kutów, a sko

ń

czywszy

na samochodzie bez kół. Ditto fornus.
Wiec wyja

ś

niłem Jane,

ż

e po prostu

skopiowałem bazgrały Rega. Oczywi

ś

cie,

chciała wiedzie

ć

czemu. Pomin

ą

łem to

pytanie. No bo co jej miałem powiedzie

ć

?

ś

e byłem zalany, kiedy podpisywałem

list?
Przerwał i nad trawnikiem zapadła
krepuj

ą

ca cisza. Go

ś

cie wpatrywali si

ę

w

niebo, w jezioro, w wierzchołki drzew,
cho

ć

przez ostatnie par

ę

chwil nic si

ę

tam z pewno

ś

ci

ą

nie zmieniło.

background image

- Popijałem sobie przez całe dorosłe

ż

ycie i zupełnie nie potrafi

ę

okre

ś

li

ć

,

kiedy straciłem nad tym kontrole. W
sprawach zawodowych podpierałem si

ę

butelk

ą

prawie do samego ko

ń

ca.

Zaczynałem od lunchu i wracałem do
redakcji el blotto. A jednak pracowało
mi si

ę

doskonale. To picie po pracy,

najpierw w metrze, a pó

ź

niej i w domu, w

ko

ń

cu mnie wyko

ń

czyło.

Mieli

ś

my z

ż

on

ą

inne problemy, nie

zwi

ą

zane z piciem, ale przez picie stały

si

ę

one jeszcze powa

ż

niejsze. Od

dłu

ż

szego czasu chciała ode mnie odej

ść

,

a tydzie

ń

przed tym, nim dostałem

opowiadanie Thorpe'a, wreszcie si

ę

zdecydowała.
Próbowałem jako

ś

si

ę

z tym wszystkim

upora

ć

i wtedy pojawiło si

ę

to

opowiadanie. Piłem za wiele. Wszystko
si

ę

skomplikowało - có

ż

, gdyby

ś

my

chcieli to nazwa

ć

jako

ś

modnie, był to z

pewno

ś

ci

ą

kryzys wieku

ś

redniego.

Wszystko, co wtedy wiedziałem, to tylko
to,

ż

e przygn

ę

bia mnie

ż

ycie, zawodowe i

prywatne. Walczyłem - albo przynajmniej
próbowałem walczy

ć

- z rosn

ą

c

ą

pewno

ś

ci

ą

,

ż

e redagowanie opowiada

ń

,

które w ko

ń

cu czyta

ć

b

ę

d

ą

zdenerwowani

pacjenci w poczekalni u dentysty,
niepracuj

ą

ce

ż

ony w porze lunchu i od

czasu do czasu nudz

ą

cy si

ę

studenci, nie

jest szczególnie szlachetnym zaj

ę

ciem.

Walczyłem - albo przynajmniej starałem
si

ę

walczy

ć

, jak wszyscy w redakcji w

owym czasie - z przekonaniem,

ż

e w ci

ą

gu

najbli

ż

szych sze

ś

ciu, mo

ż

e dziesi

ę

ciu, a

mo

ż

e czternastu miesi

ą

cy zabawa nazywana

„Logan's" sko

ń

czy si

ę

definitywnie.

I w tym melancholijnym krajobrazie wieku

ś

redniego pojawiło si

ę

nagle sło

ń

ce

bardzo dobrego opowiadania, napisanego
przez bardzo dobrego pisarza.
Błyskotliwy, przenikliwy rzut oka na
mechanizm szale

ń

stwa. Wiem,

ż

e te słowa

brzmi

ą

dziwnie - w ko

ń

cu bohater zabija

ż

on

ę

i dziecko, ale zapytajcie ka

ż

dego

wydawc

ę

, co mu mo

ż

e sprawi

ć

najwi

ę

ksz

ą

przyjemno

ść

i z pewno

ś

ci

ą

odpowie wam,

ż

e doskonała powie

ść

albo opowiadanie,

które niespodziewanie l

ą

duje mu na

biurku jak jaki

ś

cholerny gwiazdkowy

prezent w lecie. Có

ż

, chyba znacie

opowiadanie Shirley Jackson „Loteria"?
Ko

ń

czy si

ę

niewiarygodnie

przygn

ę

biaj

ą

co, to znaczy wyprowadzaj

ą

mił

ą

kobiet

ę

i kamienuj

ą

j

ą

, a jej syn i

background image

córka bior

ą

w tym udział. Ale có

ż

to za

wspaniała robota! Zało

żę

si

ę

,

ż

e

redaktor „New Yorkera", który przeczytał
to pierwszy, wracał wieczorem do domu
wesoło pogwizduj

ą

c.

Próbuje wam tylko wyja

ś

ni

ć

,

ż

e

opowiadanie Thorpe'a było najlepsz

ą

rzecz

ą

, jaka mi si

ę

wtedy wydarzyła.

Jedyn

ą

dobr

ą

. A z tego, co mi tłumaczyła

Jane, jedyn

ą

dobr

ą

rzecz

ą

, jaka si

ę

ostatnio przydarzyła Regowi, było
przyj

ę

cie jego opowiadania do druku.

Relacja autor - wydawca zawsze jest
relacj

ą

paso

ż

ytnicz

ą

, ale w przypadku

moim i Thorpe'a to paso

ż

ytnictwo

podniesione było do n-tej pot

ę

gi!

- Wró

ć

my do Jane Thorpe - poprosiła

ż

ona pisarza.

- Tak. A co, próbuje odstawi

ć

j

ą

na

boczny tor? Była raczej w

ś

ciekła z

powodu tej całej historii z fornitami.
Na pocz

ą

tku. Wyja

ś

niłem jej,

ż

e

nabazgrałem ten rysuneczek ot tak sobie,
zupełnie nie wiedz

ą

c, czego to mo

ż

e

dotyczy

ć

i przeprosiłem, je

ż

eli zrobiłem

co

ś

złego. Przestała si

ę

zło

ś

ci

ć

i na

odmian

ę

wylała przede mn

ą

swe

ż

ale.

Niepokoiła si

ę

coraz bardziej,

biedactwo, i po prostu nie miała z kim
pogada

ć

. Jej rodzice nie

ż

yli, wszyscy

przyjaciele pozostali w Nowym Jorku. Reg
nie wpuszczał do domu nikogo. Wszyscy,
którzy mieli do nich jaki

ś

interes, byli

albo z CIA, albo z FBI, albo mieli co

ś

wspólnego z podatkami. Zaraz po tym, jak
przyjechali do Omaha, zadzwoniła do
drzwi mała skautka sprzedaj

ą

ca

ciasteczka na jakie

ś

tam cele. Reg na

ni

ą

nawrzeszczał, kazał si

ę

jej wynosi

ć

,

krzyczał,

ż

e wie, kim ona jest i tak

dalej. Jane próbowała przemówi

ć

mu do

rozs

ą

dku. Powiedziała przy tym,

ż

e

dziewczynka miała najwy

ż

ej dziesi

ęć

lat.

Reg stwierdził autorytatywnie,

ż

e ci od

podatków nie maj

ą

serca i sumienia. A

poza tym - powiedział - ta mała mogła
przecie

ż

by

ć

androidem, a androidy nie

podlegaj

ą

prawom zakazuj

ą

cym

zatrudniania dzieci. I

ż

e on prywatnie

s

ą

dzi,

ż

e Urz

ą

d Podatkowy sta

ć

na

wysłanie mu do domu skautki - androida
napakowanego radem,

ż

eby sprawdzi

ć

, czy

nie ukrywa jakich

ś

sekretów, a on nie

chce dosta

ć

raka od promieniowania..

- Dobry Bo

ż

e - westchn

ę

ła

ż

ona agenta.

- No wiec Jane czekała na jaki

ś

znak od

przyjaciela i akurat ja si

ę

jej

background image

trafiłem. Przełkn

ą

łem opowie

ść

o

skautce, dowiedziałem si

ę

, jak si

ę

troszczy

ć

o fornity i jak je

ż

ywi

ć

, co

to jest fornus i jak Reg odmawia rozmów
przez telefon. Rozmawiała ze mn

ą

z

automatu, pi

ęć

przecznic od domu.

Powiedziała,

ż

e obawia si

ę

,

ż

e Reg wcale

nie boi si

ę

CIA, FBI czy Urz

ę

du

Podatkowego.

ś

e my

ś

li,

ż

e to ONI,

wielka, tajemnicza organizacja istot
nienawidz

ą

cych Rega, zazdrosnych o Rega,

gotowych na wszystko,

ż

eby zniszczy

ć

Rega, odkryła prawd

ę

o jego fornicie i

chce go zabi

ć

! A gdyby zgin

ą

ł fornit,

nie byłoby powie

ś

ci, nie byłoby

opowiada

ń

. Rozumiecie? Oto istota

szale

ń

stwa! To ONI prze

ś

laduj

ą

. W ko

ń

cu

nie było nawet Urz

ę

du Podatkowego,

który, nawiasem mówi

ą

c, rzeczywi

ś

cie

przycisn

ą

ł go troch

ę

w zwi

ą

zku z zyskami

z „Postaci z podziemia",

ż

eby posłu

ż

jako chłopiec do bicia. Sko

ń

czyło si

ę

na

NICH. Klasyczne urojenie paranoika. To
ONI chc

ą

zabi

ć

fornita!

- Mój Bo

ż

e! I có

ż

pan na to? -

zainteresował si

ę

agent.

- Chciałem jej doda

ć

odwagi. Siedziałem

sobie wygodnie za biurkiem,

ś

wie

ż

o po

przerwie na lunch, zakropiony pi

ę

cioma

martini i przemawiałem dostojnie do
wystraszonej kobiety stoj

ą

cej przy

automacie gdzie

ś

w Omaha. Próbowałem jej

tłumaczy

ć

,

ż

e wszystko jest w porz

ą

dku,

ż

e nie ma si

ę

czego ba

ć

, nie ma nic

strasznego w tym,

ż

e jej m

ąż

wierzy w

telefony pełne kryształków radu i w
tajemne sprzysie

ż

enie wysyłaj

ą

ce

androidy przebrane za skautki z zadaniem
przeszukania ich domu.

ś

e nie ma i złego

w zachowaniu człowieka, którego talent
oderwał si

ę

od sił umysłowych w stopniu

umo

ż

liwia cym mu wiar

ę

w elfa

mieszkaj

ą

cego w maszynie do pisania!

- Nie s

ą

dz

ę

,

ż

eby był pan zbyt

przekonywaj

ą

cy.

- Prosiła mnie - nie, błagała -

ż

ebym

pracował z Regiem nad tym jego
opowiadaniem i

ż

ebym mu wydrukował.

Robiła wszystko,

ż

eby mnie przekona

ć

,

wszystko oprócz przyjazdu do Nowego
Jorki otwartego stwierdzenia,

ż

e

„Ballada o celnym strzale" jest ostatni

ą

wi

ę

zi

ą

jej m

ęż

a z tym, co z i miechem na

ustach nazywamy rzeczywisto

ś

ci

ą

.

Zapytałem j

ą

, co mam robi

ć

, je

ś

li Reg

znowu wspoir
0 fornitach.

background image

- Niech go pan uspokoi - powiedziała.
Te słowa pami

ę

tam bardzo dokładnie.

„Niech go pan uspoko
1 odwiesiła słuchawk

ę

.

Nast

ę

pnego dnia przyszedł list od Rega.

Pi

ąć

stron maszynopisu, pojedynczy

odst

ę

p. Pierwsza cze dotyczyła

opowiadania. Praca nad poprawkami ra

ź

no

posuwała si

ę

do przodu. S

ą

dził,

ż

e

skróci je naw o siedemset słów: z
oryginalnej długo

ś

ci dziesi

ę

ciu tysi

ę

cy

pi

ę

ciuset do dziewi

ę

ciu tysi

ę

cy o

ś

mius

Druga w cało

ś

ci po

ś

wiecona była

fornitom... i fornusowi. Była pełna
opisów jego do

ś

wiadcze

ń

i obi rwacji. I

pytania... dziesi

ą

tki pyta

ń

...

- Obserwacje? - głowa pisarza pojawiła
si

ę

w kr

ę

gu

ś

wiatła. - To znaczy,

ż

e on

ju

ż

je widywał?

- Nie. Nie to,

ż

eby widywał, ale...

Chocia

ż

... Wiesz, astronomowie wiedzieli

o Plutonie na długo prze tem, nim mieli
teleskopy odpowiednio pot

ęż

ne,

ż

eby go

zobaczy

ć

. Dowiedzieli si

ę

o nim

wszystkie dzi

ę

ki obserwacjom orbity

Neptuna. W ten wła

ś

nie sposób Reg

„obserwował" fornity. Lubi

ą

je

ść

w no -

napisał - czy to zauwa

ż

yłe

ś

? Dawał im

jedzenie o ró

ż

nych porach dnia, ale

wi

ę

kszo

ść

po

ż

ywier znikała po ósmej

wieczorem.
- Halucynacje? - zainteresował si

ę

pisarz.
- Nie. Jego

ż

ona po prostu sama

próbowała doczy

ś

ci

ć

maszyn

ę

, kiedy Reg

wychodził na spacer wychodził zawsze
dokładnie o dziewi

ą

tej.

- I miała czelno

ść

przyczepi

ć

si

ę

do

pana! - burkn

ą

ł agent przesuwaj

ą

c swe

wielkie cielsko na og dowym fotelu.-
Przecie

ż

ona sama o

ż

ywiała jego

fantazje!
- Pan nie rozumie, dlaczego dzwoniła i
dlaczego była taka zdenerwowana -
odpowiedział spokojnie redaktor i
spojrzał na

ż

on

ę

pisarza. - Jestem

pewien,

ż

e ty to pojmujesz, Meg.

- Mo

ż

e - odpowiedziała i z

zakłopotaniem popatrzyła na m

ęż

a. - Ona

nie zło

ś

ciła si

ę

dlatego,

ż

e pan o

ż

ywiał

jego fantazje. Bała si

ę

,

ż

e pan je mo

ż

e

zniszczy

ć

.

- Brawo! - redaktor zapalił kolejnego
papierosa. - z tego samego powodu
czy

ś

ciła mu maszyn

ę

. Gdyby jedzenie

gromadziło si

ę

w niej przez dłu

ż

szy

czas, Reg mógłby wprost ze swych

background image

nielogiczny przesłanek wyci

ą

gn

ąć

logiczny wniosek: fornit zmarł lub
opu

ś

cił go. A wiec nici z fornusu. A

wiec... nici z pisania. A wiec...
Ostatnie „wiec" uleciało w powietrze
wraz z papierosowym dymem. Nikt nie
przerwał ciszy.
- S

ą

dził,

ż

e fornity s

ą

stworzeniami

nocnymi. I

ż

e nie lubi

ą

hałasu -

zauwa

ż

ył,

ż

e nie potrafi pi rankiem po

szczególnie udanych przyj

ę

ciach.

ś

e

nienawidz

ą

telewizji, elektryczno

ś

ci i

radu. Reg spr dał swój telewizor za
dwadzie

ś

cia dolarów i pozbył si

ę

zegarka

z hm... radowym wy

ś

wietlaczem q Pytania?

O, było ich mnóstwo: sk

ą

d si

ę

dowiedziałem o fornitach? Czy to
mo

ż

liwe,

ż

e te

ż

mam jedne; Je

ś

li tak, to

co s

ą

dz

ę

o tym, o tamtym i o owym? Nie

musze chyba wchodzi

ć

w szczegóły. Je

ś

li

ktokolw z was miał kiedykolwiek psa
jakiej

ś

szczególnej rasy i pami

ę

ta, jak

si

ę

dowiadywał, czym go

ż

ywi

ć

i o niego

dba

ć

, przypomni sobie wi

ę

kszo

ść

pyta

ń

,

jakie Reg mi wtedy zadał. Jeden gryzmoł
pod podpis wystarczył,

ż

eby otworzy

ć

puszk

ę

Pandory.

- Co pan mu odpisał? - zainteresował
si

ę

agent. Redaktor odpowiedział

spokojnie i cicho:
- Tu dopiero zacz

ę

ły si

ę

prawdziwe

kłopoty. Dla nas obu. Jane powiedziała
mi: „Niech go pan us koi". No wiec,
wła

ś

nie to zrobiłem. Niestety, udało mi

si

ę

chyba zbyt dobrze. Odpisałem na jego

lis domu, byłem mocno pijany, a
mieszkanie wydało mi si

ę

a

ż

za puste.

Ś

mierdziało zastarzałym dymem

papierosów. Z odej

ś

ciem Sandry wszystko

zacz

ę

ło powoli podupada

ć

, zmi

ę

ta narzuta

na tapczanie, brudne naczynia w
zlewie... tego rodzaju rzeczy. M

ęż

czyzna

w

ś

rednim wieku całkowicie nie

przygotowany do samodzielno

ś

ci.

Siedziałem w tym mieszkaniu nad kartk

ą

papieru, wkr

ę

con

ą

w maszyn

ę

i my

ś

lałem:

potrzebuje fornita. Potrzebuje z tuzin
fornitów,

ż

eby posypały fornusem całe to

mieszkanie od drzwi do okna. Byłem
wystarczaj

ą

co pijany,

ż

eby zazdro

ś

ci

ć

Regowi Thorpe jego złudze

ń

.

No i odpisałem mu,

ż

e rzeczywi

ś

cie mam

fornita. Napisałem,

ż

e charaktery maj

ą

zupełnie podobne. Aktywne w nocy.
Nienawidzi hałasu, ale mój najwyra

ź

niej

lubi Bacha i Brahmsa... cz

ę

sto dobrze mi

si

ę

pracuje wieczorem, kiedy słucham ich

background image

muzyki.

ś

e mój zdecydowanie lubi

kiełbas

ę

bolo

ń

sk

ą

... mo

ż

e warto

spróbowa

ć

pocz

ę

stowa

ć

ni

ą

i twojego, co,

Reg? Zostawiam po prostu kawałki koło
mojego redaktorskiego ołówka, a rano
prawie zawsze nie ma po niej

ś

ladu.

Chyba

ż

e - jak sam wspomniałe

ś

, Reg -

poprzednia noc była rozrywkowa.
Podzi

ę

kowałem mu za informacje o radzie

i napisałem,

ż

e sam u

ż

ywam normalnego,

nakr

ę

canego zegarka. Napisałem,

ż

e mój

fornit towarzyszy mi ju

ż

od czasu

szkolnych wypracowa

ń

. Wyobra

ź

nia tak

mnie poniosła,

ż

e wyszło tego chyba z

sze

ść

stron. Na ko

ń

cu dodałem notk

ę

o

opowiadaniu, raczej pobie

ż

n

ą

.

Podpisałem...
- A pod podpisem...? - odezwała si

ę

ż

ona agenta.

- Oczywi

ś

cie. Fornit i Fornus... -

przerwał i zamilkł na chwile.
- Nie zobaczycie tego w ciemno

ś

ci, ale

si

ę

rumieni

ę

. Byłem taki pijany, taki

cholernie zadowolony.... Mo

ż

e w

ś

wietle

poranka przemy

ś

lałbym te spraw

ę

raz

jeszcze, ale rano ju

ż

było za pó

ź

no.

- Wysłałe

ś

list jeszcze w nocy -

mrukn

ą

ł pisarz.

- Wysłałem. Przez półtora tygodnia
wstrzymywałem oddech i czekałem. Pewnego
dnia do redakcji przyszedł adresowany do
mnie maszynopis, bez listu. Skróty były
takie, jak uzgodnili

ś

my i opowiadanie

wyszło

ś

wietnie w ka

ż

dym szczególe, ale

maszynopis... có

ż

, wpakowałem go do

teczki, zabrałem do domu i sam
przepisałem jeszcze raz. Był pokryty

ż

ółtymi plamami, my

ś

lałem,

ż

e to...

- Uryna? - zapytała

ż

ona agenta.

- Tak, to wła

ś

nie sobie pomy

ś

lałem.

Myliłem si

ę

. A kiedy przyjechałem do

domu, w skrzynce czekał ju

ż

na mnie list

od Rega. Tym razem dziesieciostronicowy.
Z tymi samymi

ż

ółtymi plamami.

Oczywi

ś

cie. Nie mógł dosta

ć

kiełbasy

bolo

ń

skiej,wiec kupił inn

ą

. Napisał,

ż

e

jego fornit po prostu j

ą

uwielbia,

szczególnie z musztard

ą

. Tego dnia byłem

zupełnie trze

ź

wy. Ale ten list... i

ś

lady musztardy, rozsmarowanej po

kartkach pchn

ę

ły mnie prosto do barku.

Nic nie było mnie w stanie zatrzyma

ć

.

Wypiłem.
- Co jeszcze było w li

ś

cie? -

dopytywała si

ę

ż

ona agenta. Najwyra

ź

niej

ta opowie

ść

zaczynała j

ą

coraz bardziej

fascynowa

ć

i teraz pochylała si

ę

w

background image

stron

ę

redaktora nad swym wcale poka

ź

nym

brzuszkiem w pozie, która

ż

onie pisarza

przypominała Snoop/ego, siedz

ą

cego na

swej budzie i udaj

ą

cego s

ę

pa.

- Tym razem tylko ze dwa wiersze
po

ś

wiecił opowiadaniu. Reszta dotyczyła

fornita... i mnie. Kiełbasa to był
rzeczywi

ś

cie znakomity pomysł. Rackne

musiał j

ą

naprawd

ę

polubi

ć

i...

- Rackne? - spytał pisarz.
- Tak miał na imi

ę

ten fornit. Rackne.

Dzi

ę

ki kiełbasie Rackne na serio wzi

ą

ł

si

ę

do roboty przy skrótach. Reszta to

był ju

ż

prawdziwy bełkot szale

ń

ca.

Czego

ś

takiego nie widzieli

ś

cie w

ż

yciu.

- Reg i Rackne... mał

ż

e

ń

stwo zawi

ą

zane

w niebie - powiedziała

ż

ona pisarza i

zachichotała nerwowo.
- Nie, to wcale nie tak. To była
przyja

źń

oparta na wspólnocie interesów.

A Rackne był samcem.
- Co jeszcze pisał?
- Tego akurat dokładnie nie pami

ę

tam.

Macie szcz

ęś

cie. Nawet szale

ń

stwo po

jakim

ś

czasie mo

ż

e zacz

ąć

nudzi

ć

.

Listonosz był człowiekiem CIA. Gazeciarz
- FBI, Reg dostrzegł rewolwer z
tłumikiem w jego torbie, w

ś

ród gazet.

S

ą

siedzi byli jakimi

ś

tam szpiegami - w

ich połcie

ż

arówce Reg widział aparatur

ę

podsłuchow

ą

. Bał si

ę

chodzi

ć

nawet do

najbli

ż

szego sklepu, bo wła

ś

ciciel te

ż

był androidem i przez jego łysin

ę

prze

ś

wiecała siatka przewodów. A

promieniowanie radu w domu wyra

ź

nie si

ę

zwi

ę

kszyło i

ś

ciany

ś

wieciły w nocy

zielonkaw

ą

po

ś

wiat

ą

.

Ten list ko

ń

czył si

ę

mniej wi

ę

cej tak:

Mam nadzieje,

ż

e mi odpiszesz i

powiadomisz mnie o tym, jak to wygl

ą

da u

ciebie. Co z fonitem i wrogami, Henry?
S

ą

dz

ę

,

ż

e nasza znajomo

ść

zawi

ą

zała si

ę

przez co

ś

wi

ę

cej ni

ż

przypadek. Bóg,

Opatrzno

ść

, Los (nazwij to jak chcesz! w

ostatniej chwili rzucił mi koło
ratunkowe. M

ęż

czyzna nie mo

ż

e samotnie w

niesko

ń

czno

ść

opiera

ć

sie tysi

ą

com

nieprzyjaciół. A odkrycie,

ż

e nie jest

sam... czy powiem zbyt wiele, je

ś

li

stwierdz

ę

,

ż

e fakt,

ż

e mamy wspólne

do

ś

wiadczenia stan

ą

ł mi

ę

dzy mn

ą

a

całkowitym zniszczeniem? Chyba nie.
Musze, wiedzie

ć

, czy wrogowie poluj

ą

na

twojego fornita tak jak na Rackne. Je

ś

li

tak, to jak sobie z nimi radzisz? Je

ś

li

nie, to czy mo

ż

esz sie domy

ś

li

ć

dlaczego? Powtarzam: musze to wiedzie

ć

!

background image

List podpisany był tym samym symbolem,
pod którym znajdowało si

ę

jeszcze

postscriptum. To jedno zdanie uderzyło
mnie z sił

ą

ś

miertelnego ciosu: Czasami

my

ś

l

ę

te

ż

o mojej

ż

onie.

Przeczytałem ten list trzy razy i w tym
czasie zdołałem rozprawi

ć

si

ę

z cał

ą

butelk

ą

Black Velvet. Dopiero wtedy

przyszło mi do głowy,

ż

e jako

ś

przecie

ż

musze mu odpisa

ć

. Jak? Jasne, to ton

ą

cy

wołał do mnie „na pomoc!". Opowiadanie
trzymało go w kupie przez pewien czas,
ale teraz było ju

ż

prawie sko

ń

czone. To,

czy Reg nie rozsypie si

ę

na kawałki,

zale

ż

ało ju

ż

tylko ode mnie. Rozumiałem

go, w ko

ń

cu to ja przecie

ż

zacz

ą

łem te

cał

ą

historie. Chodziłem tam i z

pow,rotem po ciemnych pokojach i nagle
zacz

ą

łem wyci

ą

ga

ć

wtyczki z kontaktów.

Pami

ę

tajcie, byłem kompletnie zalany, a

alkohol rozpuszcza bariery sceptycyzmu.
To dlatego wydawcy i prawnicy wyskakuj

ą

na trzy drinki przed podpisaniem
kontraktu i obiadem.
Agent wybuchn

ą

ł

ś

miechem ale to nie

poprawiło nastroju. Wszyscy byli napi

ę

ci

i za

ż

enowani.

- Prosz

ę

, pami

ę

tajcie i o tym,

ż

e Reg

był pisarzem jak diabli! I do tego
całkiem przekonanym,

ż

e rzeczy wygl

ą

daj

ą

dokładnie tak, jak mi je opisał. FBI.
CIA. Podatki. ONI. WROGOWIE. Niektórzy
pisarze posiadaj

ą

niezwykły dar - im

bardziej czuj

ą

temat, tym chłodniej

pisz

ą

. Robił tak Hemingway, Steinbeck i

Reg Thorpe. Wchodzicie w ich

ś

wiat.

Ś

wiat zupełnie logiczny. Zaczynacie

my

ś

le

ć

jak oni - trzeba tylko przyj

ąć

pewne podstawowe przesłanki, fornita,
trzydziestk

ę

ósemk

ę

z tłumikiem w torbie

listonosza. Dzieciaki z przeciwka mog

ą

przecie

ż

rzeczywi

ś

cie by

ć

agentami KGB,

mog

ą

mie

ć

kapsułki z trucizn

ą

w

sztucznych z

ę

bach i misje.: zgin

ąć

albo

porwa

ć

lub zabi

ć

Rackne.

Oczywi

ś

cie nie uznałem tych przesłanek.

Tylko tak trudno szło mi my

ś

lenie. Wiec

wyrywałem kolejne wtyczki. Najpierw te
od kolorowego telewizora, bo wszyscy
przecie

ż

wiedz

ą

,

ż

e naprawd

ę

one czym

ś

tam promieniuj

ą

. W „Logan's"

publikowali

ś

my nawet artykuły znanego

naukowca tłumacz

ą

ce,

ż

e promieniowanie

kolorowego telewizora ma wpływ na fale
ludzkiego mózgu i zmienia je,
nieznacznie wprawdzie, lecz
permanentnie. Ten naukowiec udowadniał,

background image

ż

e to wła

ś

nie kolorowe telewizory

powoduj

ą

,

ż

e dzieci w szkołach maj

ą

ni

ż

sze oceny na testach z umiej

ę

tno

ś

ci

czytania i pisania i z matematyki. W
ko

ń

cu to one ogl

ą

daj

ą

najwi

ę

cej

telewizji.
Wiec wył

ą

czyłem telewizor i wydało mi

si

ę

,

ż

e mog

ę

ju

ż

my

ś

le

ć

ja

ś

niej.

Poczułem si

ę

na tyle dobrze,

ż

e mogłem

wył

ą

czy

ć

radio, maszynk

ę

do grzanek,

pralk

ę

i suszark

ę

. Zupełnie nagle

przypomniałem sobie o kuchence
mikrofalowej i te

ż

j

ą

wył

ą

czyłem. Ul

ż

yło

mi. Ta kuchenka była stara, wielka jak
szafa i prawdopodobnie nie całkiem
bezpieczna. Dzisiejsze modele s

ą

chyba

lepiej zabezpieczone.
Po raz pierwszy zdałem sobie spraw

ę

z

tego, ile rzeczy w zwykłym gospodarstwie
niezbyt zamo

ż

nego człowieka podł

ą

cza si

ę

do kontaktu. Dostrzegłem potwern

ą

,

elektryczn

ą

o

ś

miornice z mackami z kabli

pełzn

ą

cych w

ś

cianach i ł

ą

cz

ą

cych si

ę

z

najbli

ż

sz

ą

, oczywi

ś

cie rz

ą

dow

ą

,

elektrowni

ą

.

Cierpiałem na co

ś

w rodzaju rozdwojenia

my

ś

li. - Redaktor popił wody mineralnej

ze szklaneczki i mówił dalej. - W
zasadzie wiedziałem,

ż

e to wszystko

przes

ą

d. Jest przecie

ż

wielu ludzi,

którzy nie otworz

ą

parasolki pod dachem

i nie przejd

ą

pod drabin

ą

. Koszykarze

ż

egnaj

ą

si

ę

przed rzutami osobistymi i

zmieniaj

ą

skarpetki, kiedy nie trafi

ą

.

Racjonalna

ś

wiadomo

ść

i irracjonalna

pod

ś

wiadomo

ść

graj

ą

sobie fałszywy cho

ć

stereofoniczny podkład. Gdybym musiał
wam zdefiniowa

ć

nieracjonaln

ą

pod

ś

wiadomo

ść

, to powiedziałbym,

ż

e jest

ona małym pokoikiem, znajduj

ą

cym si

ę

we

wn

ę

trzu ka

ż

dego z nas. Jedynym meblem w

tym pokoiku jest stolik. Na stoliku le

ż

y

rewolwer. A rewolwer naładowany jest
elastycznymi pociskami.
Schodzisz z chodnika,

ż

eby omin

ąć

drabin

ę

, wychodzisz na deszcz ze

zwini

ę

tym parasolem i z twojego

racjonalnego ja odpada łupina: wchodzisz
do pokoju i bierzesz w r

ę

k

ę

rewolwer.

My

ś

lisz o dwóch rzeczach na raz:

„przechodzenie pod drabin

ą

z pewno

ś

ci

ą

nikomu nie szkodzi" i „ominiecie drabiny
te

ż

nie mo

ż

e zaszkodzi

ć

". Omin

ą

łe

ś

drabin

ę

, otworzyłe

ś

parasol - i znów

jeste

ś

sob

ą

.

- To całkiem interesuj

ą

ce - powiedział

pisarz. - Czy mógłby

ś

tu co

ś

jeszcze

background image

wyja

ś

ni

ć

? To znaczy, kiedy ta

„irracjonalna pod

ś

wiadomo

ść

" przestaje

bawi

ć

si

ę

rewolwerem i przykłada go do

czoła?
- Kiedy nasz delikwent zaczyna pisa

ć

listy do gazet, domagaj

ą

c si

ę

likwidacji

wszystkich drabin w mie

ś

cie, bo

przechodzenie pod nimi jest
niebezpieczne.
Towarzystwo wybuchneio

ś

miechem.

- No, to powiedzieli

ś

my ju

ż

tyle,

ż

e

równie dobrze mo

ż

emy sko

ń

czy

ć

.

Irracjonalna pod

ś

wiadomo

ść

strzela w

mózg elastycznymi pociskami wtedy, kiedy
zaczynasz biega

ć

po mie

ś

cie i przewraca

ć

drabiny, by

ć

mo

ż

e rani

ą

c tych, którzy na

nich pracuj

ą

. Do szpitala nie trafiaj

ą

faceci, którzy po prostu omijaj

ą

drabiny

i ci, którzy pisz

ą

listy do gazet,

ż

e w

Nowym Jorku

ź

le si

ę

dzieje, bo jest on

pełen głupków, pozbawionych wra

ż

liwo

ś

ci

i ła

żą

cych pod drabinami. Wariatkowa

pełne s

ą

tych, którzy próbowali je

przewraca

ć

.

- Poniewa

ż

to akurat wida

ć

- powiedział

pisarz.
- Wiesz, Paul, w tym co

ś

jest. Nigdy nie

chciałem zapala

ć

trzech papierosów jedn

ą

zapałk

ą

. Nie wiedziałem czemu, ale nie

chciałem. Dopiero pó

ź

niej przeczytałem

gdzie

ś

,

ż

e to si

ę

zacz

ę

to w okopach I

wojny

ś

wiatowej.

ś

e niemieccy strzelcy

wyborowi tylko czekali na głupich
Anglików, uprzejmie przypalaj

ą

cych sobie

nawzajem papierosy. Pierwszy - i mieli
namiar. Drugi - poprawka na wiatr. Za
trzecim odstrzeliwali go

ś

ciowi łeb. Ba,

ale wiesz o tym czy nie, to bez ró

ż

nicy.

Ci

ą

gle, nawet dzi

ś

, nie zapalam ludziom

trzech papierosów pod rz

ą

d. Wiem,

ż

e

mog

ę

ich zapali

ć

nawet dwadzie

ś

cia,

tylko z drugiej strony mój wewn

ę

trzny

głos mówi z akcentem Borisa Karloffa:
„Aaaa, tylko spróbuj, przyjacielu...".
- Ale przecie

ż

nie zawsze szale

ń

stwo to

zabobon - powiedziała skromnie

ż

ona

pisarza.
- Nie? A Joanna d'Arc? Ona przecie

ż

słyszała głosy. Z nieba. Niektórzy
ludzie s

ą

pewni,

ż

e opanowały ich

demony. Jeszcze inni widz

ą

diabły...

albo upiory... albo, có

ż

, forniry.

Wariactwo, mania, irracjonal-no

ść

,

szale

ń

stwo - te wszystkie słowa sugeruj

ą

tak

ż

e przes

ą

dy. Dla szale

ń

ca

rzeczywisto

ść

jest skrzywiona.

Rozszczepiona osobowo

ść

integruje si

ę

w

background image

małym pokoiku. W pokoiku stoi stolik. A
na stoliku le

ż

y rewolwer.

Moje racjonalne ja ci

ą

gle jednak

trzymało pion. Okrwawione, posiniaczone,
w

ś

ciekłe i troch

ę

przestraszone,

trzymało si

ę

jednak twardo. Tłumaczyło

mi nawet: „No, no - wszystko w porz

ą

dku.

Jutro, jak wytrze

ź

wiejesz, wetkniesz

wszystko na miejsce. I dzi

ę

ki Bogu! Baw

si

ę

, je

ś

li musisz, ale ani kroku dalej.

Tylko ani kroku dalej!"
Ten wspaniały głos rozs

ą

dku miał prawo

si

ę

ba

ć

. Jest w nas co

ś

takiego,

ż

e

szale

ń

stwo nas ciekawi. Ka

ż

dy, kto

chocia

ż

raz wychylił si

ę

z balkonu

wysokiego domu, na pewno czuł delikatn

ą

,

lecz mordercz

ą

ochot

ę

,

ż

eby skoczy

ć

. A

ka

ż

dy, kto cho

ć

by raz przyło

ż

ył sobie

luf

ę

do czoła...

- Nie! Prosz

ę

... -

ż

ona pisarza prawie

krzyczała.
- No dobrze - zgodził si

ę

redaktor. -

Chciałem tylko wytłumaczy

ć

,

ż

e nawet

najnormalniejszy czto wiek zaledwie wisi
na

ś

liskim sznurze normalno

ś

ci. W

ludzkie zwierze obwody normalno

ś

ci

wbudowano bardzo niedbale.
Kiedy ju

ż

wszystko wył

ą

czyłem, poszedłem

do pracowni, napisałem list do Rega,
wsadziłem go d koperty, nakleiłem
znaczek i wysłałem. Zupełnie nie
pami

ę

tam, jak to zrobiłem. Byłem zbyt

pijany, ze pami

ę

ta

ć

. Mogłem tylko

wszystko sobie wydedukowa

ć

, bo jak ju

ż

doszedłem do siebie nast

ę

pnego i ka,

przy maszynie le

ż

ała kopia, znaczki i

paczka kopert. List był prawie taki,
jakiego mo

ż

na si

ę

spodz wa

ć

po zalanym

pijaku. Było tam mniej wi

ę

cej tak:

Nieprzyjaciół przyci

ą

gaj

ą

zarówno

fomity, elektryczno

ść

. Pozb

ą

d

ź

si

ę

elektryczno

ś

ci, a pozb

ę

dziesz si

ę

nieprzyjaciół. Na dole dopisałem: To
elektryczno

ść

nie pozwala ci my

ś

le

ć

jasno o tych sprawach, Reg. Interferuje
z falami mózgowymi. Czy twoja

ż

ona ma

elektryczn

ą

wirówk

ę

?

- No, to sko

ń

czyło si

ę

na listach do

gazet - powiedział pisarz.
- Tak. Napisałem ten list w pi

ą

tek w

nocy. Wstałem w sobot

ę

o jedenastej

rano, skacowany i zaledwie

ś

wiadomy

tego, co wyprawiałem poprzedniego dnia.

ą

czaj

ą

c wszystko z powrotem wstydziłem

si

ę

jak cholera. Wstydziłem si

ę

jeszcze

bardziej - i bałem si

ę

- kiedy

przeczytałem to, co napisałem Regowi.

background image

Szukałem oryginału listu i miałem
nadzieje,

ż

e go znajd

ę

. Nie znalazłem.

Prze

ż

yłem cały ten dzie

ń

próbuj

ą

c wzi

ąć

si

ę

w gar

ść

jak m

ęż

czyzna i obiecuj

ą

c

sobie,

ż

e nie tkn

ę

wi

ę

cej whisky.

Dotrzymałem słowa. Jak cholera.
W

ś

rod

ę

przyszedł list od Rega. Jedna

strona, zapisana r

ę

cznie. Znaczki Fornit

i Fornus, gdzie si

ę

tylko dało. A w

ś

rodku tylko tyle: Miałe

ś

racje.

Dzi

ę

kuje. Dzi

ę

kuje. Dzi

ę

kuje. Reg.

Fornit w porz

ą

dku. Reg. Dzi

ę

ki. Reg.

- Bo

ż

e! - powiedziała

ż

ona pisarza.

- Zało

żę

si

ę

,

ż

e jego

ż

ona dostała

szału - dodała

ż

ona agenta.

- Nie dostała. Zadziałało.
- Zadziałało? - zdziwił si

ę

agent.

- Zadziałało. Dostał mój list w
poniedziałek rano. Po południu kazał
sobie wył

ą

czy

ć

pr

ą

d. Jane Thorpe dostała

oczywi

ś

cie histerii. Miała elektryczn

ą

kuchenk

ę

. Miała wirówk

ę

, maszyn

ę

do

szycia, maszyn

ę

do zmywania z

suszark

ą

... no, rozumiecie. Tego

wieczora z pewno

ś

ci

ą

by si

ę

ucieszyła,

gdyby kto

ś

jej podał moj

ą

głow

ę

na tacy.

To zachowanie Rega sprawiło,

ż

e zacz

ę

ła

mnie uwa

ż

a

ć

za cudotwórc

ę

, a nie

szale

ń

ca. Posadził j

ą

na fotelu i mówił

całkowicie rozumnie. Twierdził,

ż

e wie,

ż

e si

ę

dziwnie zachowywał,

ż

e wie,

ż

e

si

ę

o niego bała.

ś

e bez elektryczno

ś

ci

czuje si

ę

znacznie lepiej.

ś

e teraz jej

pomo

ż

e,

ż

eby si

ę

nie m

ę

czyła i nie czuła

niewygód. A pó

ź

niej dodał,

ż

e chyba

powinni pój

ść

do s

ą

siadów i powiedzie

ć

im: „Cze

ść

!"

- Chyba nie do tych agentów KGB z
półcie

ż

arówk

ą

wyładowan

ą

radem? -

zdziwił si

ę

pisarz.

- Wła

ś

nie do nich. Jane nie wierzyła

własnym uszom! Zgodziła si

ę

w ko

ń

cu, ale

mówiła mi pó

ź

niej,

ż

e była gotowa na

najgorsze. Oskar

ż

enia, gro

ź

by, histeria.

Zacz

ę

ła nawet rozwa

ż

a

ć

mo

ż

liwo

ść

odej

ś

cia od Rega, je

ś

li nie zdecydowałby

si

ę

na przyj

ę

cie pomocy. Wtedy, w

ś

rod

ę

rano, mówiła mi,

ż

e odci

ę

cie

elektryczno

ś

ci to była ostatnia kropla.

Jeszcze co

ś

, a wróci do Nowego Jorku.

Wiecie, po prostu zacz

ę

ła si

ę

ba

ć

. To

wszystko pogarszało si

ę

stopniowo,

prawie niedostrzegalnie, ale ona ci

ą

gle

go kochała. Tyle

ż

e dla niej był to ju

ż

kres mo

ż

liwo

ś

ci. Postanowiła,

ż

e je

ś

li

Reg chocia

ż

raz powie studentom z

s

ą

siedztwa co

ś

dziwnego, to si

ę

background image

wyprowadza. Du

ż

o pó

ź

niej odkryłem,

ż

e

bardzo ostro

ż

nie rozpytywała si

ę

, jak

załatwi

ć

przymusowe leczenie w Nebrasce.

- Biedna kobieta - powiedziała cicho

ż

ona pisarza.

- Ten wieczór to był wielki sukces -
mówił dalej wydawca. - Reg wypadł
wspaniale, a według Jane, miał wiele
wdzi

ę

ku, je

ś

li chciał. Takim nie

widziała go od trzech lat. Posepno

ść

i

co

ś

w rodzaju skryto

ś

ci znikły, jakby

nigdy nie istniały. Tak samo nerwowy tik
i to zerkniecie przez ramie, gdy kto

ś

otwierał drzwi. Popijał piwo i rozmawiał
o wszystkim, o czym mówiło si

ę

w tamtych

ponurych czasach: o wojnie, o mo

ż

liwo

ś

ci

stworzenia ochotniczej armii, o
rozruchach w miastach, o prawie.
Wyszło na jaw,

ż

e napisał „Postacie z

podziemia" i ci młodzi ludzie byli...
„oszołomieni autorem", jak to
powiedziała Jane. Troje czy czworo z
nich ju

ż

to czytało i nie zało

ż

yłbym siq

o to,

ż

e pozostali nie pobiegli zaraz do

biblioteki.
Pisarz roze

ś

miał si

ę

i kiwn

ą

ł głow

ą

. O

tym ju

ż

co

ś

wiedział.

- Wiec - mówił dalej redaktor -
zostawmy na razie Rega Thorpe i jego

ż

on

ę

bez elektryczno

ś

ci, lecz

szcz

ęś

liwszych ni

ż

przez kilka ostatnich

lat...
- Dobrze,

ż

e nie miał elektrycznej

maszyny do pisania - wtr

ą

cił si

ę

agent.

- ... i powró

ć

my do Pana Redaktora.

Min

ę

ły dwa tygodnie. Lato si

ę

ko

ń

czyło.

Pan Redaktor, oczywi

ś

cie, popijał sobie

od czasu do czasu, lecz tak w ogóle był
całkiem w porz

ą

dku. Dni mijały tak, jak

mija

ć

miały. Na Przyl

ą

dku Kennedy'ego

przygotowywali si

ę

do wysłania człowieka

na Ksi

ęż

yc. Nowe wydanie „Logan's"

le

ż

ało na półkach i sprzedawało si

ę

tak

samo kiepsko jak poprzednie. Zło

ż

yłem

zamówienie na zakup praw do druku.
Odpowiadanie: „Ballada o celnym
strzale". Autor: „Reg Thorpe".
Pierwodruk. Wydanie: stycze

ń

1970, cena:

800 dolarów, tyle zwykle płacili

ś

my za

opowiadanie wiod

ą

ce.

A

ż

tu nagle wezwał mnie mój szef, Jim

Dohegan. Czy mógłbym wpa

ść

do niego na

minutk

ę

? Pobiegłem truchcikiem i

zgłosiłem si

ę

przed dziesi

ą

t

ą

,

wygl

ą

daj

ą

c i czuj

ą

c si

ę

wspaniale.

Dopiero pó

ź

niej dotarło do mnie,

ż

e

background image

sekretarka Jima, Janey Morrison,
wygl

ą

dała jak pierwsza sztormowa fala.

Usiadłem i zapytałem Jima, co mog

ę

dla

niego zrobi

ć

lub vice versa. Nie

twierdze,

ż

e nie my

ś

lałem o Regu Thorpe.

Maj

ą

c w gar

ś

ci co

ś

tak znakomitego

spodziewałem si

ę

czego

ś

w rodzaju

gratulacji. Tote

ż

mo

ż

ecie sobie

wyobrazi

ć

jak zgłupiałem, kiedy podał mi

dwa zamówienia: na opowiadanie Rega
Thorpe'a i Johna Updike'a, które
planowałem na luty. Na obu
przystemplowano: Zwrot.
Popatrzyłem na zamówienie. Popatrzyłem
na Jima. Nic nie pojmowałem. Nie mogłem
zmusi

ć

si

ę

,

ż

eby pomy

ś

le

ć

, co to ma do

cholery znaczy

ć

! Co

ś

mi si

ę

w głowie

zablokowało. Rozejrzałem S!

Ę

po

gabinecie i zobaczyłem w k

ą

cie mał

ą

,

elektryczn

ą

kuchenk

ę

, któr

ą

Jane

przynosiła codziennie rano i wł

ą

czała do

kontaktu,

ż

eby jej szef miał zawsze

ś

wie

żą

kaw

ę

. Tak było w redakcji ju

ż

od

trzech lat, ale tego ranka mogłem my

ś

le

ć

tylko o jednym: „Gdybym mógł to
wył

ą

czy

ć

, wiedziałbym, co jest grane

Wiem,

ż

e gdyby to wył

ą

czy

ć

, mógłbym

my

ś

le

ć

". Powiedziałem: „A to co, Jim?"

- Cholernie mi przykro,

ż

e to wła

ś

nie

ja musze ci o tym powiedzie

ć

, Henry. Od

stycznia 1970 „Logan's" nie b

ę

dzie ju

ż

publikował literatury.
Redaktor si

ę

gn

ą

ł po papierosa, ale jego

paczka była pusta.
- Czy kto

ś

mo

ż

e mnie pocz

ę

stowa

ć

papierosem?

ś

ona pisarza dała mu Salema.

- Dzi

ę

kuje, Meg.

Zapalił go, wyrzucił zapałk

ę

i zaci

ą

gn

ą

ł

si

ę

ę

boko. W ciemno

ś

ci rozbłysn

ą

ł

wesoły, czerwony ognik.
- Có

ż

, jestem pewien,

ż

e Jim pomy

ś

lał,

ż

e oszalałem. Powiedziałem: „Mo

ż

na?" i

wył

ą

czyłem kuchenk

ę

z kontaktu.

Pami

ę

tam, jak opadła mu szczeka.

- Co u diabła, Henry? - zapytał.
- Nie umiem my

ś

le

ć

, kiedy co

ś

takiego

si

ę

tu dzieje, Jim - powiedziałem. -

Interferencja. - i chyba rzeczywi

ś

cie w

to wierzyłem, bo naraz zacz

ą

łem my

ś

le

ć

zupełnie jasno.
- Czy to znaczy,

ż

e mnie wywalasz?

- Nie wiem, to zale

ż

y od Sama i

kolegium. Po prostu nie wiem, Henry.
Ja tam miałem mu wiele do powiedzenia.
My

ś

l

ę

,

ż

e Jim spodziewał si

ę

,

ż

e be.de

go błagał o prace. Znacie to
powiedzenie: „Wystawiony tyłkiem do

background image

wiatru"? Jestem pewien,

ż

e nie zrozumie

go nikt, kto nie stał si

ę

nagle szefem

nie istniej

ą

cego działu.

Ale ja nie błagałem go o prace i o to,

ż

eby „Logan's" dalej publikował

opowiadania. Błagałem go za to o Rega
Thorpe'a. Najpierw powiedziałem,

ż

e mog

ę

go przesun

ąć

na grudzie

ń

.

- Numer grudniowy jest zamkni

ę

ty.

Przecie

ż

o tym wiesz. A my tu mamy

dziesi

ęć

tysi

ę

cy słów.

- Dziewi

ęć

tysi

ę

cy osiemset.

- l ilustracje na cał

ą

kolumn

ę

. Daj

spokój.
- To wywalimy artyst

ę

- prosiłem. -

Słuchaj, Jimmy, to

ś

wietne opowiadanie,

mo

ż

e najlepsze, jakie si

ę

nam trafiło

przez pi

ęć

lat.

- Czytałem je i wiem,

ż

e jest dobre.

Ale tego nie mo

ż

emy zrobi

ć

. Nie w

grudniu. To przecie

ż

Bo

ż

e Narodzenie. Do

cholery, Henry, chcesz da

ć

czytelnikom

pod choink

ę

opowiadanie o facecie, który

zabija

ż

on

ę

i dziecko? Chyba... Tu

wła

ś

nie przerwał i widziałem, jak

zerkn

ą

ł na kuchenk

ę

. Wiecie, równie

dobrze mógł sko

ń

czy

ć

gło

ś

no.

Pisarz wolno skin

ą

ł głow

ą

nie

spuszczaj

ą

c wzroku z cieni na twarzy

redaktora.
- Zacz

ę

ła mnie bole

ć

głowa. Na pocz

ą

tku

słabiutko, tyle,

ż

e znów nie mogłem

my

ś

le

ć

. Przypomniałem sobie,

ż

e Janey

Morrison ma na biurku elektryczn

ą

temperówke.-I te lampy w gabinecie Jima.
Piecyki. Automaty w korytarzu. Jakby tak
si

ę

nad tym zastanowi

ć

, cały budynek

trzymał si

ę

tylko dzi

ę

ki elektryczno

ś

ci.

Dziwne,

ż

e ktokolwiek mo

ż

e tu cokolwiek

zrobi

ć

. To wtedy pojawiła si

ę

ta my

ś

l,

my

ś

l o tym,

ż

e nic dziwnego,

ż

e

„Logan's" pada, bo przecie

ż

nikt nie

mo

ż

e tu trze

ź

wo my

ś

le

ć

. A nie mo

ż

e

trze

ź

wo my

ś

le

ć

, bo go wpakowano do

wielkiego budynku naładowanego kablami,
kompletnie zakłócaj

ą

cymi przebieg fal

mózgowych. Pami

ę

tam,

ż

e my

ś

lałem,

ż

e

gdyby pojawił si

ę

tu doktor z maszyn

ą

do

EEG, to wykresy byłyby, no tak,
wstr

ę

tne. Pełne tych spiczastych linii

alfa oznaczaj

ą

cych zło

ś

liwego raka

mózgu.
Ju

ż

samo zastanawianie si

ę

nad tym

spowodowało,

ż

e głowa zacz

ę

ła mnie bole

ć

jeszcze bardziej. Ale próbowałem dalej.
Zapytałem, czy nie mógłbym pogada

ć

z

Samem Yaderem, naszym naczelnym,

ż

eby

background image

pu

ś

cił Rega Thorpe'a do numeru

styczniowego, jako po

ż

egnanie z

literatur

ą

, je

ż

eli inaczej si

ę

nie da.

Jako ostatnie opowiadanie w „Logan's".
Jim bawił si

ę

ołówkiem i kiwał głow

ą

.

Powiedział: „Powiem mu o tym, ale wiesz,

ż

e to nie zadziała. Mamy tu opowiadanie

pisarza z jednym hitem na koncie i mamy
opowiadanie Johna Updike'a, które jest
równie dobre, a mo

ż

e nawet i lepsze".

- Opowiadanie Updike'a nie jest lepsze!
- No, dobrze. Jezu, Henry, nie musisz
przecie

ż

krzycze

ć

...

- Nie krzycz

ę

! - wrzasn

ą

łem.

Patrzył na mnie przez dłu

ż

sz

ą

chwile, a

głowa bolała mnie coraz bardziej.
Słyszałem jarzeniówki brz

ę

cz

ą

ce jak

muchy złapane w butelk

ę

- obrzydliwy

d

ź

wi

ę

k. Wydało mi si

ę

,

ż

e słysz

ę

, jak

Jane wł

ą

cza temperówke. „Oni to robi

ą

specjalnie" - pomy

ś

lałem. „Chc

ą

mnie

ogłupi

ć

. Oni wiedz

ą

,

ż

e nie wiem, co

powiedzie

ć

, kiedy ta... kiedy to

wszystko..."
Jim mówił co

ś

jeszcze o poruszeniu tych

spraw na kolegium,

ż

e b

ę

dzie sugerował,

ż

eby nie przerywa

ć

drukowania opowiada

ń

nagle, tylko wykorzysta

ć

te, które ju

ż

zaplanowałem, chocia

ż

...

Wstałem, przeszedłem przez pokój i
wył

ą

czyłem

ś

wiatło.

- Po co to robisz? - zapytał Jim.
- Ju

ż

ty dobrze wiesz, po co -

odpowiedziałem. - Powiniene

ś

wynie

ść

si

ę

st

ą

d, Jimmy, inaczej nic z ciebie nie

zostanie.
Wstał i podszedł do mnie.
- A ty powiniene

ś

chyba wzi

ąć

sobie

wolny dzie

ń

i odpocz

ąć

, Henry. Id

ź

do

domu, wypocznij. Wiem,

ż

e ostatnio

ż

yłe

ś

w napi

ę

ciu. Chce,

ż

eby

ś

wiedział,

ż

e

zrobi

ę

, z tym, co tylko b

ę

d

ę

mógł. Czuje

tak samo jak ty... no, mo

ż

e prawie tak

samo. A ty powiniene

ś

pój

ść

do domu,

poło

ż

y

ć

si

ę

, poogl

ą

da

ć

telewizje.

- Telewizje - powiedziałem i
roze

ś

miałem si

ę

. To był najlepszy

dowcip, jaki kiedykolwiek słyszałem.
Jimmy, powiedz co

ś

ode mnie Samowi

Yaderowi, dobra?
- Co takiego, Henry?
- Powiedz mu,

ż

e potrzebuje fornita.

Cał

ą

dru

ż

yn

ę

. Fornita? Dwunastu

fornitów.
- Fornity - powtórzył Jim. - W porz

ą

dku,

Henry. Powiem mu. Z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

mu

powiem.

background image

Ból głowy był ju

ż

a

ż

nie do zniesienia.

Prawie nic nie widziałem. Gdzie

ś

tam, w

k

ą

ciku, rodziła si

ę

my

ś

l: „Co ja powiem

Regowi? Jak on to przyjmie?"
Sam zło

ż

e zamówienie, tylko jeszcze nie

wiem, do kogo. Mo

ż

e Reg b

ę

dzie miał

jaki

ś

pomysł? Dwana

ś

cie fornitów. Niech

zasypi

ą

fornusem cał

ą

te pieprzon

ą

redakcje.! Ka

ż

dy k

ą

t!

Chodziłem naokoło gabinetu, a Jim gapił
si

ę

na mnie z otwartymi ustami.

- Wył

ą

cz wszystko, Jimmy. Powiedz mu

to. Wszystko wył

ą

czy

ć

! Nikt nie mo

ż

e

my

ś

le

ć

przy tych wszystkich

elektrycznych interferencjach, prawda?
- Prawda, Henry. Na sto procent. Po
prostu id

ź

do domu i odpocznij. Prze

ś

pij

si

ę

, albo co

ś

.

- I fornity te

ż

. One nie lubi

ą

tych

interferencji. Rad, elektryczno

ść

.

Wszystko jedno. Daj im kiełbasy. Masła
orzechowego. Czy mo

ż

emy zgłosi

ć

na to

zapotrzebowanie?
Straszny ból głowy, jak czarna kula,
siedział mi w gł

ę

bi czaszki, za oczyma.

Widziałem wszystko podwójnie i nagle
poczułem,

ż

e je

ś

li si

ę

nie napije...

ś

e

po prostu musze si

ę

napi

ć

. Je

ż

eli na

ś

wiecie nie ma fornusu, a jaka

ś

racjonalna cze

ść

mnie samego tłumaczyła

mi,

ż

e z pewno

ś

ci

ą

nie ma, to

szklaneczka była jedyn

ą

na

ś

wiecie

rzecz

ą

zdoln

ą

postawi

ć

mnie na nogi.

- Oczywi

ś

cie, zło

ż

ymy zamówienie -

powtarzał Jimmy.
- Ty w to nie wierzysz, prawda?
- Oczywi

ś

cie. Wierze. Wszystko jest w

porz

ą

dku. Tylko musisz pój

ść

do domu,

Henry. Po prostu troch

ę

odpocz

ąć

.

- Nie wierzysz mi teraz, ale uwierzysz,
kiedy ta szmata zbankrutuje. Na Boga,
jak mo

ż

esz podj

ąć

jak

ą

kolwiek trafn

ą

decyzje, je

ś

li siedzisz dziesi

ęć

metrów

od tych cholernych maszyn! Z Col

ą

,

słodyczami i kanapkami!
Tu nagle naszła mnie straszna my

ś

l.

- I kuchenka mikrofalowa! - wrzasn

ą

łem.

- Przecie

ż

oni podgrzewaj

ą

sandwicze

kuchenk

ą

mikrofalow

ą

!

Zacz

ą

ł co

ś

mówi

ć

, ale nie zwracałem na

niego uwagi. Uciekłem. Kuchenka
mikrofalowa wszystko mi wyja

ś

niła.

Musiałem uciec. Wła

ś

nie przez ni

ą

miałem

ten straszny ból głowy. Pami

ę

tam,

ż

e

widziałem faney, Kate Younger z reklamy
i Mert Strong od ł

ą

czno

ś

ci z

background image

czytelnikami, jak stały i gapiły si

ę

na

mnie. Musiały usłysze

ć

wrzaski.

Moje biuro było pi

ę

tro ni

ż

ej. Zbiegłem

po schodach, pogasiłem wszystkie

ś

wiatła

i zabrałem teczk

ę

. Na dół zjechałem

wind

ą

, teczk

ę

postawiłem miedzy nogami i

z całej siły zatykałem palcami uszy.
Pami

ę

tam te

ż

,

ż

e trzy czy cztery osoby

zje

ż

d

ż

aj

ą

ce t

ą

sam

ą

wind

ą

patrzyły na

mnie raczej dziwnie. Redaktor roze

ś

miał

si

ę

sucho.

- Były przera

ż

one. I nie ma si

ę

czemu

dziwi

ć

. Ka

ż

dy zamkni

ę

ty w klatce z

wariatem ma prawo si

ę

ba

ć

.

- Och, z pewno

ś

ci

ą

nie było a

ż

tak

ź

le

- powiedziała

ż

ona agenta.

- Dokładnie tak. Szale

ń

stwo przecie

ż

gdzie

ś

si

ę

musi zacz

ąć

. A ja, je

ś

li w

ogóle opowiadam o cz y m s - je

ż

eli

zdarzenia z własnego

ż

ycia mo

ż

na nazwa

ć

czym

ś

- to mówi

ę

o pocz

ą

tkach

szale

ń

stwa. Ono musi si

ę

gdzie

ś

zacz

ąć

i

do czego

ś

doprowadzi

ć

. Jak droga. Albo

wystrzelona z rewolweru kula...
Gdzie

ś

si

ę

musiałem podzia

ć

, wiec

poszedłem do „Four Fathers", baru na
Czterdziestej Dziewi

ą

tej. Pami

ę

tam,

ż

e

specjalnie wybrałem ten bar, bo nie było
tam szafy graj

ą

cej, kolorowego

telewizora i jasnych

ś

wiateł. Pami

ę

tam,

ż

e zamawiałem drinka, pierwszego drinka,

a pó

ź

niej ju

ż

nic. Obudziłem si

ę

w domu,

we własnym łó

ż

ku. Na podłodze le

ż

ały

zaschni

ę

te rzygowiny, a w powłoczce

wypalona była wielka dziura. Zalany w
trupa unikn

ą

łem najwyra

ź

niej do

ść

nieprzyjemnej

ś

mierci: spalenia lub

uduszenia w dymie. Ale i tak bym tego
pewnie nie poczuł.
- O, jak rany! - powiedział agent
prawie z szacunkiem.
- Przerwa w

ż

yciorysie. Po raz pierwszy

miałem autentyczn

ą

, pełn

ą

przerw

ę

w

ż

yciorysie. Nie zdarzaj

ą

si

ę

zbyt

cz

ę

sto, bo po prostu nie ma na nie

czasu. To pocz

ą

tek zbli

ż

aj

ą

cego si

ę

ko

ń

ca. A taki czy inny, ten koniec

nast

ę

puje szybko. Tylko,

ż

e ka

ż

dy

alkoholik powie wam,

ż

e przerwa w

ż

yciorysie w niczym nie przypomina

omdlenia. Dla wszystkich byłoby lepiej,

ż

eby przypominała, ale nie. Kiedy

alkoholik ma przerw

ę

w

ż

yciorysie -

działa! Jest nawet cholernie pracowity!
Jak jaki

ś

oszalały fornit. Dzwoni do

swojej byłej

ż

ony,

ż

eby jej nawymy

ś

la

ć

,

wje

ż

d

ż

a pod pr

ą

d na autostrad

ę

i ładuje

background image

si

ę

na samochód pełen dzieciaków. Mo

ż

e

rzuci

ć

prace, obrabowa

ć

sklep, zastawi

ć

obr

ą

czk

ę

. Jest pracowity jak cholera.

Ja najwyra

ź

niej zdecydowałem si

ę

wróci

ć

do domu i napisa

ć

list. Ale nie do Rega.

Do siebie. I to nie ja go pisałem - tak
przynajmniej wynikało z listu.
- A kto? - zapytała

ż

ona pisarza.

- Bellis.
- A to co?
- Jego fornit - odpowiedział pisarz,
który najwyra

ź

niej bł

ą

dził my

ś

lami

gdzie

ś

daleko i miał nieprzytomne,

nieobecne spojrzenie.
- Wła

ś

nie - powiedział redaktor, który

wcale nie wygl

ą

dał na zaskoczonego.

Wyrecytował im ten list w słodkim,

ś

wie

ż

ym powietrzu nocy, podkre

ś

laj

ą

c co

wa

ż

niejsze fragmenty ruchem palca.

"Pozdrowienia od Bellis. Przykro mi,

ż

e

masz problemy, przyjacielu, lecz
chciałbym ci od razu wytłumaczy

ć

,

ż

e nie

jeste

ś

jedynym go

ś

ciem z problemami.

Mnie te

ż

nie jest łatwo. Mog

ę

zasypa

ć

te

twoj

ą

przekl

ę

t

ą

maszyn

ę

do pisania

fornusem jak st

ą

d do wieczno

ś

ci, ale

przyciskanie KLAWISZY to chyba Twoje
zaj

ę

cie. PO TO Bóg stworzył takich

wielkich ludzi. Wiec troch

ę

Ci

współczuje, ale nie licz na to,

ż

e tego

współczucia b

ę

dzie wi

ę

cej.

Rozumiem,

ż

e martwisz si

ę

o Rega

Thorpe'a. Ja si

ę

nie martwi

ę

o Rega

Thorpe'a, ja si

ę

martwi

ę

o mojego brata

Rackne. Thorpe martwi si

ę

, co z nim

b

ę

dzie, jak Rackne odejdzie, ale to

dlatego,

ż

e jest samolubem.Przekle

ń

stwo

słu

ż

enia pisarzom polega na tym,

ż

e

wszyscy s

ą

samolubami. Ja si

ę

martwi

ę

o

to, co b

ę

dzie z Rackne, jak Thorpe

odejdzie. El bonzo seco. Ta my

ś

l

najwyra

ź

niej nie raczyła si

ę

pojawi

ć

w

jego jak

ż

e wra

ż

liwym umy

ś

le. Nasze

szcz

ęś

cie polega na tym,

ż

e na krótk

ą

met

ę

. wszystkie problemy maj

ą

proste

rozwi

ą

zania, wiec wyt

ęż

am moje w

ą

tłe

r

ę

ce i krótkie ciałko,

ż

eby ci je poda

ć

,

mój ty drogi Pijaku. Ty mo

ż

esz szuka

ć

rozwi

ą

za

ń

długofalowych, ale zapewniam

Ci

ę

,

ż

e co

ś

takiego nie istnieje.

Wszystko jest

ś

miertelne. Bierz, co jest

Ci dane. Czasami znajdujesz w

ę

zeł na

sznurze, ale ka

ż

dy sznur ma swój koniec.

Wiec co? Błogosław w

ę

zeł i nie tra

ć

oddechu, by przeklina

ć

upadek. Wdzi

ę

czne

serca wiedz

ą

,

ż

e i tak wszyscy w ko

ń

cu

spadniemy.

background image

Sam musisz mu zapłaci

ć

za to

opowiadanie. Tylko nie wysyłaj
normalnego czeku! Thorpe ma powa

ż

ne, by

ć

mo

ż

e nawet gro

ź

ne kłopoty z głow

ą

, ale

to wcale nie oznacza gupoty."
Redaktor przerwał i przeliterował: g-u-
p-o-t-y.
"Wyci

ą

gnij osiemset i co

ś

-tam-jeszcze

dolarów ze swojego konta i ka

ż

bankowi

zało

ż

y

ć

dla siebie nowe konto pod hasłem

Arvin Publishing Inc. Upewnij si

ę

,

ż

e

zrozumieli,

ż

e chcesz mie

ć

bardzo

profesjonalnie wygl

ą

daj

ą

ce czeki,

ż

adnych

ś

licznych piesków i malowniczych

kanionów. Popro

ś

przyjaciela, kogo

ś

,

komu mo

ż

esz zaufa

ć

i zarejestruj go jako

wspólnika, to ci b

ę

dzie te czeki

kontrsygnował. Kiedy je ju

ż

dostaniesz,

wypisz jeden na 800 dolarów i daj
wspólnikowi do podpisu. Pó

ź

niej wy

ś

lij

go Regowi Thorpe'owi. Na jaki

ś

czas

b

ę

dziesz miał spokój.

Koniec. Bez odbioru."
Podpisano - Bellis. Nie znaczkiem. Na
maszynie.
- Phi! - mrukn

ą

ł pisarz.

- Kiedy wstałem, w oczy rzuciła mi si

ę

najpierw maszyna, wygl

ą

dała, jakby j

ą

kto

ś

ucharakteryzował na ducha maszyny

do taniego horroru. Wczoraj to był
jeszcze stary, czarny i bardzo biurowy
Under-wood. Ale kiedy wstałem - z łbem
wielkim jak północna Dakota -
zobaczyłem,

ż

e jest jaki

ś

taki szarawy.

Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by
pomy

ś

le

ć

,

ż

e chyba si

ę

ju

ż

wyko

ń

czył.

Przejechałem po nim palcem, polizałem go
i poszedłem prosto do kuchni. Na barku
stała torba z cukrem pudrem, a w niej
ły

ż

eczka. Cukier rozsypany był wsz

ę

dzie

miedzy kuchni

ą

a moj

ą

pracowni

ą

.

-

ś

ywiłe

ś

fornita - stwierdził pisarz.

- Bellis to prawdziwy pies na słodycze,
albo tak ci si

ę

przynajmniej wydawało.

- Aha. Ale nawet chory i do tego
jeszcze skacowany, wiedziałem doskonale,
kto tu jest fornitem. Wyliczył im na
palcach:
- Po pierwsze: Bellis to panie

ń

skie

nazwisko mojej matki. Po drugie: słowa
„el bonzo seco" - mówili

ś

my tak z bratem

o kim

ś

, kogo uwa

ż

ali

ś

my za stukni

ę

tego.

Jak byli

ś

my dzie

ć

mi. Po trzecie i

najbardziej denerwuj

ą

ce: pisownia

„gupi". Nigdy nie udało mi si

ę

dobrze

napisa

ć

tego słowa. Znałem jednego

nieprzyzwoicie wykształconego pisarza,

background image

który zawsze pisał „wogóle" i wszyscy
musieli to po nim poprawia

ć

. A inny

facet, z doktoratem z Princeton zawsze
pisał „na prawd

ę

".

ś

ona pisarza roze

ś

miała si

ę

nagle równie

rozbawiona co za

ż

enowana.

- Ja te

ż

tak pisz

ę

- powiedziała.

- Chciałem tylko powiedzie

ć

,

ż

e bł

ę

dy

ortograficzne to takie literackie
odciski palców człowieka. Zapytajcie o
to kogo

ś

, kto poprawiał kilka tekstów

jednego autora.

ż

, Bellis był mn

ą

, a ja - to Bellis.

Udzielał jednak dobrych, wi

ę

cej,

doskonałych rad. Jest jeszcze co

ś

innego

- pod

ś

wiadomo

ść

zostawia czasami dziwne

ś

lady. Jest tak

ą

cholern

ą

istot

ą

, która

cholernie du

ż

o wie. Nigdy w

ż

yciu nie

widziałem „kontrsygnatury" i -
przynajmniej

ś

wiadomie - nie miałem

poj

ę

cia, co to jest. Ale co

ś

takiego

rzeczywi

ś

cie istnieje. Bankowcy u

ż

ywaj

ą

nawet dokładnie tego słowa! Dziwne.
Znalazłem telefon i zadzwoniłem do
przyjaciela. Kiedy przykładałem do ucha
słuchawk

ę

, poczułem znajomy ból, ból nie

do wytrzymania. Pomy

ś

lałem o Regu

Thorpe, pomy

ś

lałem o radzie i szybko

odło

ż

yłem słuchawk

ę

. Wzi

ą

łem za to

prysznic, ogoliłem si

ę

, chyba z dziesi

ęć

razy sprawdziłem w lustrze, czy wygl

ą

dam

jak człowiek i poszedłem zobaczy

ć

si

ę

z

przyjacielem osobi

ś

cie. Zadawał pytania

i przygl

ą

dał mi si

ę

bardzo uwa

ż

nie, były

wiec chyba jakie

ś

ś

lady, których nie

starło mydło,

ż

yletka i spora doza

lekarstwa na kaca. Ten przyjaciel nie
siedział w biznesie, i - wiecie - to
chyba dobrze. Te wiadomo

ś

ci jako

ś

szybko

si

ę

rozchodz

ą

. W

ś

rodowisku. No tak.

Gdyby siedział w biznesie wiedziałby,

ż

e

„Arving Publishing" wydaje „Logan's" i
pewnie zacz

ą

łby si

ę

zastanawia

ć

, jaki to

głupi pomysł przyszedł mi do głowy. Ale
nie wiedział, wiec zdołałem si

ę

wytłumaczy

ć

,

ż

e mam zamiar zosta

ć

samodzielnym wydawc

ą

, bo „Logan's"

zlikwidował dział literatury.
- Zapytał, dlaczego nazwałe

ś

firm

ę

„Arvin Publishing?" - Tak.
- I co mu powiedziałe

ś

?

- Powiedziałem mu - redaktor
nieznacznie si

ę

u

ś

miechn

ą

ł -

ż

e Arvin to

panie

ń

skie nazwisko mojej

matki. Na chwile zapadła cisza, po czym
redaktor znów zacz

ą

ł opowiada

ć

i ju

ż

niemal do ko

ń

ca nikt mu me

background image

przerywał.
- No wiec czekałem na czeki, a
potrzebowałem dokładnie jednego. W tym
czasie byłem raczej zaj

ę

ty, wiecie:

wyprostowa

ć

r

ę

k

ę

, napełni

ć

szklank

ę

,

opró

ż

ni

ć

szklank

ę

, wyprostowa

ć

r

ę

k

ę

. Po

pewnym czasie ta praca meczy tak,

ż

e

zasypia si

ę

przy stole. Zdarzały siq

pewnie i inne rzeczy, ale obchodziła
mnie głównie wła

ś

nie ta. O ile dobrze

pami

ę

tam. No, tak. Musiałem du

ż

o

pracowa

ć

, przez cały czas byłem

praktycznie zalany i na jedno
wydarzenie, które pami

ę

tam, przypada z

pi

ęć

dziesi

ą

t albo mo

ż

e i sze

ść

dziesi

ą

t

tych, o których nie mam najmniejszego
poj

ę

cia.

Rzuciłem prace i wszyscy wokół
odetchn

ę

li z ulg

ą

. Tego jestem pewien.

Zwolniłem ich z rozstrzygania
egzystencjalnego problemu: jak wyrzuci

ć

z pracy szale

ń

ca, który kieruje

rozwi

ą

zanym działem. Ja te

ż

odetchn

ą

łem.

Nie miałem siły, by jeszcze raz wej

ść

do

tego budynku. Z jego windami, lampami,
telefonami i cał

ą

czaj

ą

c

ą

si

ę

. na

człowieka elektryczno

ś

ci

ą

.

W ci

ą

gu tych trzech tygodni napisałem

kilka listów do Rega Thorpe'a i kilka do
Jane. Pami

ę

tam, jak pisałem do niej, z

pisaniem do niego było jak z listem
Bellis. Tworzyłem w zamroczeniu. Po
pijaku trzymałem si

ę

sposobu pracy

dokładnie tak samo jak bł

ę

dów. Zawsze

były kopie - kiedy dochodziłem do siebie
rano, podłoga była nimi usłana. Czytałem
je jak dzieła kogo

ś

zupełnie

nieznajomego.
To nie to,

ż

e te listy były szalone.

Raczej przeciwnie. Ten, który ko

ń

czył

si

ę

wzmiank

ą

o wirówce wydawał mi si

ę

najgorszy. Inne były... no, prawie
rozs

ą

dne. Zamilkł i powoli potrz

ą

sn

ą

ł

głow

ą

.

- Biedna Jane. Nie w tym rzecz,

ż

e

wszystko sko

ń

czyło si

ę

wła

ś

nie tak. Była

pewna,

ż

e wydawca Rega bardzo zr

ę

cznie i

jak

ż

e humanistycznie próbuje wyci

ą

gn

ąć

go z pogł

ę

biaj

ą

cej si

ę

depresji. Je

ś

li

stawiała sobie pytanie, czy wszystko
powinno wygl

ą

da

ć

wła

ś

nie tak w przypadku

faceta, który do

ś

wiadcza ró

ż

nego rodzaju

paranoicznych fantazji, a raz niemal
skrzywdził mał

ą

dziewczynk

ę

, to chyba

pod

ś

wiadomie wolała na nie nie

odpowiada

ć

. A ja w ko

ń

cu robiłem

przecie

ż

to samo co ona. Trudno tu mie

ć

background image

do niej pretensje, nie był w ko

ń

cu

rze

ź

nym zwierz

ę

ciem, szkap

ą

, któr

ą

trzeba głaska

ć

i tuczy

ć

, tuczy

ć

, tuczy

ć

a

ż

w ko

ń

cu sama zgodzi si

ę

pój

ść

do

ko

ń

skiej jatki. Ona przecie

ż

kochała

tego faceta! Jane Thorpe była na swój
sposób wielk

ą

, wspaniał

ą

kobiet

ą

. Po

tym, jak prze

ż

yła to wszystko: spokój,

chorob

ę

, a wreszcie szale

ń

stwo, moim

zdaniem zgodziłaby si

ę

z Bellis,

ż

e

nale

ż

y błogosławi

ć

w

ę

zeł, a nie

przeklina

ć

upadek. Pewnie, im wy

ż

ej

złapiesz w

ę

zeł, tym mocniej szarpnie ci

ę

sznur przy powieszeniu, ale szybki
koniec te

ż

mo

ż

e by

ć

błogosławie

ń

stwem.

Kto w ko

ń

cu pragnie si

ę

długo dusi

ć

?

Obydwoje odpisywali mi regularnie. To
były bardzo, bardzo pogodne listy, cho

ć

w tej ich pogodzie wyczuwało si

ę

... co

ś

ostatecznego. Wygl

ą

dało na... och, do

cholery, tani

ą

filozofie! Opowiem wam,

kiedy znów b

ę

d

ę

umiał o tym my

ś

le

ć

.

Niech to wszyscy diabli!
Reg spotykał si

ę

z tymi dzieciakami z

przeciwka co wieczór i kiedy li

ś

cie

zacz

ę

ły opada

ć

z drzew, był ju

ż

dla nich

czym

ś

w rodzaju Boga, który zst

ą

pił na

ziemie. Grali w karty i we Frisbee, a
kiedy si

ę

zm

ę

czyli, pod jego delikatnym

przewodnictwem gadali o literaturze. Reg
wzi

ą

ł te

ż

psa ze schroniska i chodził z

nim na długie spacery rano i wieczorem,
spotykał innych ludzi i rozmawiał z nimi
dokładnie tak, jak to robi

ą

wszyscy

wła

ś

ciciele takich kundli. Ci, którzy

wcze

ś

niej s

ą

dzili,

ż

e Thorpe'owie maj

ą

troch

ę

ź

le w głowie, zacz

ę

li powoli

zmienia

ć

zdanie. Kiedy Jane stwierdziła,

ż

e sama nie poradzi sobie w domu bez

elektryczno

ś

ci i powinna jednak mie

ć

jak

ąś

pomoc, Reg zgodził si

ę

na to bez

słowa, z u

ś

miechem. A

ż

zaniemówiła!

Oczywi

ś

cie, nie była to kwestia

pieni

ę

dzy - po „Postaciach z podziemia"

płyn

ę

ły prawie nieprzerwanym strumieniem

- to była, według Jane, sprawa ICH, ONI
przecie

ż

byli, zdaniem Rega, wsz

ę

dzie, a

kto mógłby by

ć

ICH najlepszym

narz

ę

dziem, je

ś

li nie sprz

ą

taczka

p

ę

taj

ą

ca si

ę

po całym domu i zagl

ą

daj

ą

ca

do szaf, pod łó

ż

ko, a mo

ż

e nawet do nie

zamkni

ę

tych na siedem zamków szuflad

biurka.
Ale nie, Reg zgodził si

ę

. z ni

ą

całkowicie i powiedział,

ż

e czuje si

ę

jak nieczuła

ś

winia,

ż

e powinien

pomy

ś

le

ć

o tym wcze

ś

niej, cho

ć

-Jane to

background image

specjalnie mocno podkre

ś

lała - sam

wykonywał z własnej woli najbrudniejsze
prace, takie jak na przykład r

ę

czne

zmywanie. Poprosił tylko o jedno:
sprz

ą

taczka miała nie wchodzi

ć

do

pracowni.
A najlepsze i najwspanialsze z punktu
widzenia Jane było to,

ż

e Reg z powrotem

wzi

ą

ł si

ę

do pracy. Tym razem miała to

by

ć

powie

ść

. Przeczytała pierwsze trzy

rozdziały i - według niej - były po
prostu wspaniałe! A wszystko to, pisała,
zacz

ę

ło si

ę

ocftego,

ż

e przyj

ą

łem do

druku „Ballad

ę

o celnym strzale",

przedtem panowała susza, teraz przyszedł
ulewny deszcz.
Jestem pewien,

ż

e tak wła

ś

nie my

ś

lała,

ale w jej podzi

ę

kowaniach mało było

prawdziwego ciepła. 20
Przebijaj

ą

ce przez nie sło

ń

ce

ś

wieciło

jakby zza chmur... no, tak: wrócili

ś

my

do tematu.

Ś

wieciło tak jak wtedy, kiedy

na niebie zbieraj

ą

si

ę

takie pierzaste

chmurki i wiesz,

ż

e wkrótce b

ę

dzie ju

ż

lało jak z cebra.
I te wszystkie dobre wiadomo

ś

ci:

studenci, pies, sprz

ą

taczka, nowa

powie

ść

- przecie

ż

była zbyt

inteligentna,

ż

eby uwierzy

ć

,

ż

e wszystko

mo

ż

e znowu by

ć

dobrze. Ja o tym

wiedziałem, nawet po pijaku. Reg
zdradzał symptomy psychozy, a z psychoz

ą

jest jak z rakiem płuc: sama si

ę

nie

wyleczy, cho

ć

od czasu do czasu chorzy

mog

ą

si

ę

czu

ć

lepiej.

- Mog

ę

ci

ę

znów prosi

ć

o papierosa,

kochanie?

ś

ona pisarza pocz

ę

stowała go jeszcze

jednym Salemem.
- W ko

ń

cu - mówił dalej redaktor,

wyci

ą

gaj

ą

c zapalniczk

ę

- miała wokół

siebie wszystkie symptomy jego idee
fixe. Brak telefonu.

ś

adnej

elektryczno

ś

ci. Kontakty zaklejone

ta

ś

m

ą

. Reg wkładał jedzenie do maszyny

równie regularnie jak do miski psa.
Studenci z przeciwka mogli go mie

ć

za

wspaniałego faceta, ale studenci z
przeciwka nie widzieli, jak codziennie
rano, ze strachu przed promieniowaniem
wkładał na r

ę

ce gumowe r

ę

kawiczki,

ż

eby

podnie

ść

le

żą

c

ą

na progu gazet

ą

. Nie

słyszeli, jak j

ę

czy przez sen i nie

uspokajali go, kiedy budził si

ę

z

krzykiem, nie pami

ę

taj

ą

c koszmaru, który

go przeraził.

background image

- Ty, moja droga - powiedział patrz

ą

c

wprost w oczy

ż

onie pisarza -

zastanawiasz si

ę

pewnie, dlaczego przy

nim została. My

ś

lisz o tym, cho

ć

nic nie

mówisz. Prawda?
Skin

ę

ła głow

ą

.

- Tak, a ja nie mam zamiaru
przedstawia

ć

wam długiej rozprawy na

temat jej motywów. We wszystkich
prawdziwych opowie

ś

ciach bardzo wygodne

jest to,

ż

e mo

ż

na powiedzie

ć

: tak si

ę

.

wła

ś

nie stało i pozostawi

ć

słuchaczom

kłopot z odkryciem - dlaczego? A w ogóle
to nikt na ogół nie wie, dlaczego było
wła

ś

nie tak a nie inaczej, a ju

ż

szczególnie głupi s

ą

ci najzupełniej

pewni,

ż

e rozumiej

ą

wszystko.

Z subiektywnego punktu widzenia Jane
Thorpe działo si

ę

. jednak znacznie, ale

to znacznie lepiej. Znalazła
sprz

ą

taczk

ę

. - Murzynk

ę

w

ś

rednim wieku

i zmusiła si

ę

do opowiedzenia jej o

dziwactwach swego m

ęż

a. Ta kobieta,

Gertruda Rulin, roze

ś

miała si

ę

tylko i

powiedziała,

ż

e pracowała ju

ż

dla ludzi,

którzy byli o całe niebo dziwaczniejsi.
Pierwszy tydzie

ń

po jej zaanga

ż

owaniu

Jane sp

ę

dziła tak, jak pierwszy wieczór

u studentów: czekaj

ą

c na wybuch

szale

ń

stwa. Ale Reg podbił serce

sprz

ą

taczki całkowicie, tak jak

wcze

ś

niej serca tych dzieciaków. Mówił o

jej parafialnych pracach, o m

ęż

u, o

najmłodszym synku, Jimmym, który -
według Gertrudy - zap

ę

dziłby w kozi róg

samego Kub

ę

Rozpruwacza. Miała

jedena

ś

cioro dzieci, ale miedzy tym i

najmłodszym z pozostałych było dziewi

ęć

lat ró

ż

nicy i to nikomu nie ułatwiało

ż

ycia.

Wiec z Regiem wszystko wydawało si

ę

układa

ć

nie

ź

le i je

ż

eli spojrze

ć

na to z

pewnego punktu widzenia, było tak
rzeczywi

ś

cie. Tylko w rzeczywisto

ś

ci był

nie mniej szalony ni

ż

poprzednio i

oczywi

ś

cie, podobnie było ze mn

ą

. Có

ż

,

szale

ń

stwo mo

ż

e sobie by

ć

jak elastyczny

pocisk, ale ka

ż

dy licz

ą

cy si

ę

ekspert od

balistyki powie wam,

ż

e nie ma dwóch

identycznych pocisków. W jednym z listów
Reg napisał co

ś

tam o powie

ś

ci tylko po

to,

ż

eby zaraz przej

ść

do sprawy

fornitów. Fornitów w ogólno

ś

ci, a Rackne

szczególnie. Zastanawiał si

ę

przede

wszystkim, czy ONI chc

ą

go tylko zabi

ć

,

czy te

ż

złapa

ć

ż

ywcem i przesłucha

ć

- i

skłaniał si

ę

ku tej drugiej

background image

ewentualno

ś

ci. Na ko

ń

cu stwierdzał: Mój

pogl

ą

d na

ś

wiat, tak jak i apetyt,

poprawiły s/e znacznie od czasu, kiedy
zacz

ę

li

ś

my do siebie pisa

ć

, Henry.

Bardzo Ci za to dzi

ę

kuj

ę

. Zawsze Twój -

Reg. A w postscriptum pytał, czy
znalazłem ju

ż

ilustratora do „Ballady o

celnym strzale". To ostatnie spowodowało
u mnie oczywi

ś

cie nasilenie poczucia

winy, które skierowało mnie wprost do
butelki.
Reg pisał mi o fornitach, a ja jemu o
kablach i polach. Coraz bardziej
interesowała mnie elektryczno

ść

,

mikrofale, fale radiowe, interferencje
fal, promieniowanie i Bóg jeden wie, co
jeszcze. Chodziłem do bibliotek i
po

ż

yczałem ksi

ąż

ki, chodziłem do

ksi

ę

gar

ń

i kupowałem ksi

ąż

ki. Było w

nich sporo do

ść

przera

ż

aj

ą

cych

wiadomo

ś

ci na ten temat, a ja przecie

ż

w

gruncie rzeczy tego wła

ś

nie

poszukiwałem.
Kazałem wył

ą

czy

ć

telefon i

elektryczno

ść

. Na jaki

ś

czas pomogło,

ale kiedy

ś

, gdy le

ż

ałem pijany tul

ą

c w

dłoni butelk

ę

whisky i czuj

ą

c ci

ęż

ar

drugiej w kieszeni marynarki, zobaczyłem
małe, czerwone,

ś

wiec

ą

ce na mnie z

sufitu

ś

wiatełko, Bo

ż

e, przez chwil

ą

my

ś

lałem,

ż

e dostane ataku serca.

Wygl

ą

dało to jak owad... wielki, czarny

robal patrz

ą

cy jednym, błyszcz

ą

cym,

czerwonym okiem.
Miałem latarni

ą

gazow

ą

, zapaliłem j

ą

i

od razu zorientowałem si

ą

, co to

naprawd

ą

jest. Tylko,

ż

e nie

odczułem wtedy

ż

adnej ulgi, wr

ę

cz

przeciwnie, poczułem przelewaj

ą

ce si

ę

przez mój mózg wielkie, czarne fale bólu
- jak fale radiowe. Przez chwile miałem
wra

ż

enie,

ż

e to oczy odwróciły mi si

ę

w

oczodołach i patrz

ę

na mózg, na jego

pal

ą

ce si

ę

, zw

ę

glone i umieraj

ą

ce

komórki. To był wykrywacz dymu -w 1969
roku urz

ą

dzenie jeszcze nowsze ni

ż

mikrofalowa kuchenka.
Wypadłem z mieszkania jak strzała i
pobiegłem po schodach - mieszkałem na
pi

ą

tym pi

ę

trze, ale w tym czasie

u

ż

ywałem ju

ż

wył

ą

cznie schodów - i

zacz

ą

łem wali

ć

do mieszkania dozorcy.

Krzyczałem,

ż

e ma to usun

ąć

,

ż

e ma to w

ogóle usun

ąć

,

ż

e ma to usun

ąć

dzisiaj,

ż

e ma to usun

ąć

w ci

ą

gu godziny. Patrzył

na mnie, jakbym był zupełnie - prosz

ę

mi

wybaczy

ć

to okre

ś

lenie - bonzo seco.

background image

Teraz ju

ż

łatwo mi go zrozumie

ć

.

Wykrywacz dymu miał przecie

ż

sprawi

ć

,

ż

ebym si

ę

czuł bezpieczniej i lepiej.

Teraz ju

ż

oczywi

ś

cie s

ą

wsz

ę

dzie, ale

wtedy był to wielki Skok w Przyszło

ść

i

płacił za to zwi

ą

zek wła

ś

cicieli domów.

Dozorca go oczywi

ś

cie usun

ą

ł. Nie

zabrało mu to wiele czasu, ale nawet na
chwile nie spuszczał ze mnie oka i teraz
- do pewnego stopnia, pojmuje jego
uczucia. Nie goliłem si

ę

od Bóg wie

kiedy i

ś

mierdziałem whisky, brudne

włosy lepiły mi si

ę

do głowy, marynark

ę

te

ż

miałem brudn

ą

. Oczywi

ś

cie wiedział,

ż

e ju

ż

nie chodz

ę

do pracy i widział,

jak wynosz

ą

telewizor. Wiedział te

ż

,

ż

e

kazałem odł

ą

czy

ć

telefon. Po prostu

my

ś

lał,

ż

e oszalałem.

Mo

ż

e i byłem szale

ń

cem, ale tak jak i

Thorpe, niekoniecznie zaraz idiot

ą

.

ą

czyłem dla niego cały mój wdzi

ę

k, ile

go zostało - no, tak, wiecie, redaktorzy
pism literackich musz

ą

go troch

ę

mie

ć

.

Pozbyłem si

ę

go spokojnie dzi

ę

ki

dziesieciodolarówce i w ko

ń

cu jako

ś

naprostowałem t

ą

spraw

ę

, ale z tego, jak

przez nast

ę

pne par

ę

tygodni patrzyli na

mnie s

ą

siedzi (a były to ostatnie

tygodnie, jakie miałem tam sp

ę

dzi

ć

)

mogłem si

ę

domy

ś

le

ć

,

ż

e opowie

ść

poszła

w

ś

wiat. Zwłaszcza wiele mówi

ą

cy był

fakt,

ż

e nie odwiedził mnie nikt ze

zwi

ą

zku wła

ś

cicieli,

ż

eby poskomliwa

ć

nad moj

ą

czarn

ą

niewdzi

ę

czno

ś

ci

ą

. Pewnie

bali si

ę

,

ż

e ich zaatakuje no

ż

em do

mi

ę

sa.

O tym wszystkim jednak prawie wtedy nie
my

ś

lałem. Siedziałem w półmroku, ci

ą

gle

paliła si

ę

latarnia i bij

ą

ca przez okna

elektryczno

ść

Manhattanu te

ż

o

ś

wietlała

troch

ę

; moje trzy pokoje. Siedziałem z

butelk

ą

w jednej i papierosem w drugiej

r

ę

ce wpatrzony w miejsce, w którym

wykrywacz dymu

ś

wiecił czerwonym okiem

tak dyskretnie,

ż

e w dzie

ń

w ogóle nie

było go wida

ć

i my

ś

lałem. My

ś

lałem o

tym,

ż

e chocia

ż

wył

ą

czyłem cał

ą

elektryczno

ść

, on został. A je

ś

li go

przeoczyłem, to mogłem przeoczy

ć

tak

ż

e

co innego.
A je

ś

li nawet nie, to przecie

ż

cały dom

i tak naszpikowany był przewodami, był
lak ich pełen, jak umieraj

ą

cy na raka

człowiek pełen jest chorych komórek i
gnij

ą

cych organów. Zamykałem oczy i

widziałem kable biegn

ą

ce w

ś

cianach,

ś

wiec

ą

ce niesamowicie zielonkawym

background image

ś

wiatłem. Jeden, niemal nieszkodliwy,

cieniutki przewód biegł od kontaktu...
wychodz

ą

cy z kontaktu kabel był ju

ż

nieco grubszy i biegł do piwnicy, w
której ł

ą

czył si

ę

z jeszcze grubszym,

ł

ą

cz

ą

cym si

ę

w podziemnym kanale z cał

ą

wi

ą

zk

ą

bardzo ju

ż

grubych... No, tak.

Kiedy Jane Thorpe napisała mi,

ż

e Reg

zakleił kontakty, jedna cze

ść

mego

umysłu wiedziała,

ż

e ona uznaje to za

dowód szale

ń

stwa m

ęż

a i ta cze

ść

podpowiedziała mi,

ż

eby jej odpisa

ć

tak,

jakby była cało

ś

ci

ą

. Druga cze

ść

, teraz

ju

ż

znacznie wi

ę

ksza, krzyczała co

ś

zupełnie innego: „Przecie

ż

to wspaniały

pomysł!" - no i zaraz nast

ę

pnego dnia

zrobiłem oczywi

ś

cie to samo.

Pami

ę

tajcie, to ja byłem człowiekiem,

który miał pomóc Regowi. W jaki

ś

straszny sposób to wszystko było nawet

ś

mieszne.

Tej nocy zdecydowałem si

ę

opu

ś

ci

ć

Manhattan. W Adirondacs był kawałek
nale

żą

cej do rodziny ziemi, mógłbym tam

troch

ę

pomieszka

ć

i ten pomysł bardzo mi

si

ę

spodobał. W mie

ś

cie trzymała mnie

ju

ż

tylko „Ballada o celnym strzale".

Je

ś

li była ona kołem ratunkowym,

pomagaj

ą

cym Regowi pływa

ć

po oceanie

szale

ń

stwa, to ze mn

ą

było podobnie.

Chciałem ju

ż

tylko umie

ś

ci

ć

j

ą

w dobrym

magazynie i gdyby mi si

ę

to udało,

mógłbym znikn

ąć

z miasta.

Tak wła

ś

nie wygl

ą

dały niezbyt znane w

ś

wiecie relacje Wilson-Thorpe tu

ż

przed

tym, nim

ś

liwka wpadła w gówno. Byli

ś

my

jak dwóch umieraj

ą

cych narkomanów, jeden

udowadniał drugiemu wy

ż

szo

ść

heroiny nad

morfin

ą

. No, tak. Reg miał fornita w

maszynie, ja miałem fornita w

ś

cianie, a

obaj mieli

ś

my forniry w głowach.

No i byli ONI. Nie nale

ż

y zapomina

ć

o

NICH. Niewiele czasu zabrało mi
przekonanie si

ę

,

ż

e wszyscy redaktorzy

działów literatury we wszystkich
nowojorskich magazynach (nie,

ż

eby w

1969 roku było ich zbyt du

ż

o) z

pewno

ś

ci

ą

nale

żą

do NICH. Kr

ąż

yłem z

maszynopisem i zaczynałem marzy

ć

,

ż

eby

sp

ę

dzi

ć

ich wszystkich pod

ś

cian

ę

,

ustawi

ć

w rz

ą

dku i załatwi

ć

jedn

ą

kul

ą

.

Niemal pi

ęć

lat min

ę

ło, nim mogłem

patrze

ć

na to z ich punktu widzenia.

Zdenerwowałem szefów, a to byli faceci,
którzy spotykali mnie akurat wtedy,
kiedy wył

ą

czano ogrzewanie i zbli

ż

ał si

ę

czas na Bo

ż

onarodzeniow

ą

szklaneczk

ę

.

background image

Inni... có

ż

, ironia polega na tym,

ż

e

cze

ść

z nich była naprawd

ę

moimi

przyjaciółmi. Jared Baker był wtedy
zast

ę

pc

ą

w „Es

ą

uire", a przecie

ż

w

czasie wojny słu

ż

yli

ś

my w jednej

kompanii strzelców. Nowe i poprawione
wydanie Hemyego Wilsona nie mogło si

ę

im

podoba

ć

, wi

ę

cej: byli nim przera

ż

eni.

Gdybym po prostu wysłał maszynopis ze
spokojnym listem wyja

ś

niaj

ą

cym

okoliczno

ś

ci sprawy, prawdopodobnie

sprzedałbym to opowiadanie na pniu. Ale
nie, to mnie nie satysfakcjonowało. Nie.
„Ballada..." wymagała przecie

ż

mojej

osobistej opieki! Wiec łaziłem z ni

ą

od

drzwi do drzwi, cuchn

ą

cy, posiwiały

redaktor z trz

ę

s

ą

cymi si

ę

dło

ń

mi,

zaczerwienionymi oczami i wielkim
zastarzałym siniakiem w miejscu, w
którym uderzył si

ę

o drzwi łazienki

szukaj

ą

c na czworakach kibel-ka. Równie

dobrze mogłem nosi

ć

w klapie znaczek z

wielkim napisem: ALKOHOLIK.
Nie chciałem te

ż

gada

ć

z tymi facetami w

ich biurach. Tak naprawd

ę

to nawet nie

mogłem. Dawno min

ę

ły czasy, kiedy po

prostu wsiadałem do windy i spokojniutko
jechałem ni

ą

na czterdzieste pi

ą

tro.

Teraz umawiałem si

ę

z nimi jak handlarze

narkotyków z klientami: w parkach,
gdzie

ś

na schodach lub, jak w przypadku

Jareda Bakera, w „Burger Heaven" na
Czterdziestej Dziewi

ą

tej. Przynajmniej

Jared z pewno

ś

ci

ą

chciałby mi postawi

ć

dobry obiad, ale, rozumiecie, dawno ju

ż

min

ą

ł czas, kiedy ceni

ą

cy sw

ą

, prace

maitre d'hotel wpu

ś

ciłby mnie do

restauracji, w której spotykaj

ą

si

ę

.

ludzie interesu. Agent drgn

ą

ł.

- No jasne, otrzymywałem mgliste
propozycje przeczytania maszynopisu, po
których natychmiast szły pełne troski
pytania o to, jak si

ę

czuje i jak du

ż

o

pije. Pami

ę

tam niezbyt dokładnie,

ż

e

kilku z nich próbowałem przekona

ć

o tym,

ż

e to elektryczno

ść

uniemo

ż

liwia im

prawidłowe my

ś

lenie i

ż

e kiedy Andy

Rivers z „American Crossing"
zaproponował mi pomoc w znalezieniu
lekarza, nawrzeszczałem mu,

ż

eby sam do

niego poszedł, bo to on potrzebuje
pomocy.
Widzisz tych wszystkich ludzi tam, na
ulicy? - tłumaczyłem mu, a stali

ś

my,

pami

ę

tam, w Washington Square Park.

Połowa z nich, mo

ż

e nawet trzy czwarte,

ma guza mózgu. Nie sprzedałbym ci

background image

opowiadania Thorpe'a, Andy. Przecie

ż

tu,

w tym mie

ś

cie, nawet by

ś

go nie poj

ą

ł.

Twój mózg siedzi na krze

ś

le elektrycznym

i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy!
Miałem w r

ę

ku maszynopis opowiadania

zwini

ę

ty jak gazeta i uderzyłem go tym

maszynopisem po nosie jak nieposłusznego
psa, sikaj

ą

cego pod murem. Pó

ź

niej po

prostu odszedłem. Pami

ę

tam,

ż

e krzyczał

za mn

ą

,

ż

ebym wrócił,

ż

e mo

ż

emy przecie

ż

pój

ść

na kaw

ę

i jeszcze sobie pogada

ć

na

ten temat, a pó

ź

niej znalazłem si

ą

pod

sklepem z płytami, pod gło

ś

nikami

wypluwaj

ą

cymi na ulice heavy metal i

fale zimnego, jarzeniowego

ś

wiatła i

jego głos znikł w czym

ś

w rodzaju szumu

przelewaj

ą

cego mi si

ą

w głowie.

Pami

ę

tam,

ż

e mogłem ju

ż

my

ś

le

ć

tylko o

dwóch sprawach:

ż

e musze szybko, jak

najszybciej opu

ś

ci

ć

miasto, bo sam si

ą

nabawi

ą

guza mózgu i

ż

e zaraz,

natychmiast, musze si

ę

napi

ć

.

Tego wieczora znalazłem pod drzwiami
mieszkania karteczk

ą

: Wyno

ś

si

ę

st

ą

d,

ghipku! Wyrzuciłem j

ą

, w ogóle o niej

nie my

ś

l

ą

c. My, wariaci, mamy wi

ę

ksze

kłopoty ni

ż

anonimowe

ż

ale

zdenerwowanych s

ą

siadów.

My

ś

lałem o tym, co powiedziałem And/emu

Riversowi o opowiadaniu Rega. Im wi

ę

cej

o tym my

ś

lałem (i im wi

ą

cej piłem), tym

bardziej sensowne mi si

ę

to wydawało.

„Ballada..." była zabawna i pozornie
łatwa w czytaniu... ale pod t

ą

powierzchni

ą

kryła si

ę

bardzo

skomplikowana tre

ść

. Czy w ogóle mo

ż

na

mie

ć

nadziej

ą

,

ż

e jaki

ś

wydawca jest

zdolny zrozumie

ć

j

ą

w cało

ś

ci? Tak

my

ś

lałem, ale czy my

ś

l

ą

tak dalej,

teraz, kiedy ju

ż

otworzyły mi si

ę

oczy?

Czy ci

ą

gle mog

ą

mie

ć

nadzieje,

ż

e kto

ś

co

ś

mo

ż

e poj

ąć

i zrozumie

ć

w mie

ś

cie

owini

ę

tym kablami jak bomba terrorysty?

Bo

ż

e, przecie

ż

wolty przeciekaj

ą

tu ze

wszystkich stron!
Czytałem gazet

ą

, póki pozwalało na to

dzienne

ś

wiatło, starałem si

ę

zapomnie

ć

o tych wszystkich strasznych sprawach i
tam, na kartach „Timesa" znalazłem
historie o tym, jak to materiały
radioaktywne znikaj

ą

z elektrowni

j

ą

drowych. Autor pisał,

ż

e znikło ju

ż

wystarczaj

ą

co wiele,

ż

eby mo

ż

na było

zrobi

ć

z tego bomb

ą

. Siedziałem przy

kuchennym stole, zachodziło sło

ń

ce, a ja

widziałem ICH, wypłukuj

ą

cych pluton tak,

jak w 1849 roku poszukiwacze wypłukiwali

background image

z piasku złoto. Tylko,

ż

e ONI wcale nie

chcieli wysadzi

ć

miasta, nic z tych

rzeczy. ONI je tylko nim posypywali,

ż

eby nikt ju

ż

nie mógł my

ś

le

ć

. ONI byli

złymi fornitami, a radioaktywny pył był
złym fornusem. Najgorszym fornusem w
historii.
Wiec zdecydowałem,

ż

e tak naprawd

ę

, to

wcale nie chce sprzeda

ć

„Ballady...", a

ju

ż

z pewno

ś

ci

ą

nie w Nowym Jorku i

ż

e

mog

ę

wyjecha

ć

natychmiast, jak tylko

dostane zamówione czeki. Kiedy ju

ż

wyjad

ę

na północ, zaczn

ę

j

ą

wysyła

ć

do

prowincjonalnych magazynów: „Sewanne
Review", my

ś

lałem, b

ę

dzie całkiem dobre,

albo mo

ż

e „Iowa Review". Wytłumacz

ę

to

Regowi pó

ź

niej. Reg na pewno mnie

zrozumie. To chyba rozwi

ą

zuje wszystkie

problemy - my

ś

lałem - wiec wypiłem za

dobre rozwi

ą

zanie. A pó

ź

niej wypiłem za

swoje zdrowie. A pó

ź

niej ju

ż

alkohol pił

si

ę

sam... no, tak. Urwał mi si

ę

film.

Jak si

ę

okazało, po raz przedostatni.

Nast

ę

pnego dnia przyszły czeki „Arvin

Company". Wypełniłem jeden z nich na
maszynie i poszedłem do przyjaciela,
który miał je kontrsygnowa

ć

. Jeszcze raz

przeszedłem przez krzy

ż

owy ogie

ń

pyta

ń

,

ale tym razem trzymałem si

ę

w ryzach -

potrzebowałem jego podpisu. I w ko

ń

cu go

dostałem. W ci

ą

gu pi

ę

ciu minut zrobiono

mi piecz

ą

tk

ę

. Przystemplowałem ni

ą

kopert

ę

, wystukałem na niej adres Rega

(maszyn

ę

wcze

ś

niej wyczjj

ś

ciłem z cukru

pudru, ale klawisze ci

ą

gle si

ę

lepiły),

wło

ż

yłem do niej czek wraz z krótkim,

prywatnytrA

ś

cikiem, w którym pisałem,

ż

e

nigdy nie wysyłałem autorowi czeku z
wi

ę

ksz

ą

przyjemno

ś

ci

ą

... co zreszt

ą

było

prawd

ą

. I ci

ą

gle jest. Przez prawie

godzin

ę

przygl

ą

dałem si

ę

mojemu dziełu i

nie mogłem wyj

ść

z podziwu,

ż

e tak

oficjalnie wygl

ą

da. Nigdy by

ś

cie nie

uwierzyli,

ż

e

ś

mierdz

ą

cy pijak, który od

dziesi

ę

ciu dni nie zmieniał gaci, zdołał

dokona

ć

czego

ś

takiego.

Przerwał, zdusił papierosa i popatrzył
na zegarek. Potem, zupełnie jak
konduktor oznajmiaj

ą

cy wjazd poci

ą

gu na

jak

ąś

wa

ż

n

ą

stacje, powiedział: „A teraz

zaczyna si

ę

niewytłumaczalne".

- Oto fragment opowie

ś

ci, który

najbardziej zainteresował dwóch
psychiatrów i tych wszystkich
specjalistów od

ś

wirów, z którymi

utrzymywałem bliskie kontakty przez
nast

ę

pne trzydzie

ś

ci miesi

ę

cy. Tylko to

background image

kazali mi odwoła

ć

na znak,

ż

e mi si

ę

poprawiło. Jak powiedział jeden z nich:
„To jedyny fragment w pa

ń

skiej

opowie

ś

ci, w którym wyst

ę

puje załamanie

rozumowania indukcyjnego, to znaczy
jedyny, którym nie rz

ą

dziła wewn

ę

trzna

logika". Wiec w ko

ń

cu to odwołałem,

wiedziałem przecie

ż

, cho

ć

oni mo

ż

e

jeszcze o Tym nie wiedzieli,

ż

e

rzeczywi

ś

cie ju

ż

mi si

ę

poprawiło i

bardzo chciałem wyrwa

ć

si

ę

ze szpitala

dla wariatów. Wiedziałem te

ż

,

ż

e je

ż

eli

szybko si

ę

z niego nie wydostane,

oszaleje od nowa. No wiec odwołałem -
Galileusz odwołał tak swoje pogl

ą

dy,

kiedy wsadzono mu stopy w ogie

ń

, ale na

zawsze zachowałem to w pami

ę

ci. Nie

twierdze,

ż

e to, co wam teraz opowiem,

naprawd

ę

si

ę

zdarzyło. Twierdze,

ż

e

wierze,

ż

e tak wła

ś

nie było. To mo

ż

e

mała ró

ż

nica, ale dla mnie jest ona

najwa

ż

niejsza ze wszystkiego. A wiec,

przyjaciele, oto niewytłumaczalne:
Nast

ę

pne dwa dni sp

ę

dziłem przygotowuj

ą

c

si

ę

do przeprowadzki. Przy okazji:

konieczno

ść

prowadzenia samochodu nie

martwiła mnie w najmniejszym stopniu,
jeszcze jako dziecko czytałem,

ż

e

samochód jest jednym z
najbezpieczniejszych na

ś

wiecie

schronie

ń

przeciw burzy, bo napompowane

opony działaj

ą

jako prawie stuprocentowe

izolatory. Czekałem na te chwile, kiedy
usi

ą

d

ę

za kierownic

ą

mojego starego

Chevroleta, zamkn

ę

okna i wyjad

ę

z

miasta, które wydawało mi si

ę

ju

ż

tylko

bagnem

ś

wiateł. Ale te przygotowania

obejmowały tak

ż

e wyjecie

ż

arówek z

lampek o

ś

wietlaj

ą

cych kabin

ę

, zaklejenie

ich oraz przykr

ę

cenie kontrolki

ś

wiateł-

na desce rozdzielczej do oporu w lewo,

ż

eby deska była prawie ciemna.

Ostatni

ą

noc zamierzałem sp

ę

dzi

ć

w domu.

Mieszkanie było ju

ż

puste, w kuchni stał

tylko stół, w sypialni łó

ż

ko, a w

pracowni, na podłodze, maszyna do
pisania. Nie miałem zamiaru jej
zabiera

ć

, budziła zbyt wiele złych

skojarze

ń

, a poza tymi i tak klawisze

zawsze miały si

ę

ju

ż

lepi

ć

. Niech si

ę

o

ni

ą

martwi nast

ę

pny lokator - i o Bellis

te

ż

!

Sło

ń

ce zachodziło, barwi

ą

c całe

mieszkanie w niezwykły wr

ę

cz sposób.

Byłem ju

ż

nie

ź

le wlany, a inna pełna

butelka miała chroni

ć

mnie przed noc

ą

.

Wła

ś

nie przechodziłem przez pracownie,

background image

chyba po to,

ż

eby i

ść

do sypialni.

Pewnie usiadłbym na łó

ż

ku, my

ś

lał o

kablach i elektryczno

ś

ci i - oczywi

ś

cie

-popijał.
Pokój, który nazywałem pracowni

ą

, był w

istocie najwi

ę

kszy w mieszkaniu.

Pracowałem w nim, bo miał wielkie,
zachodnie okna, z których wida

ć

było

horyzont. Na pi

ą

tym pi

ę

trze domu na

Manhattanie. Brzmi to troch

ę

jak cud z

rozmno

ż

eniem chleba i ryb, ale có

ż

- tak

wła

ś

nie było. Nie zastanawiałem si

ę

nad

tym, tylko po prostu cieszyłem. Jasne,
miłe

ś

wiatło wypełniało ten pokój nawet

w deszczowy dzie

ń

.

Ale tego wieczora

ś

wiatło zachodz

ą

cego

sło

ń

ca było zdecydowanie niesamowite.

Czerwone jak z martenowskiego pieca.
Pozbawiony mebli pokój wydawał si

ę

zbyt

wielki. Kiedy przez niego szedłem, echo
odbijało si

ę

od

ś

cian.

Maszyna stała mniej wi

ę

cej po

ś

rodku

podłogi i wła

ś

nie próbowałem j

ą

omin

ąć

,

kiedy zobaczyłem na wałku jaki

ś

strz

ę

p

papieru. To mi dało do my

ś

lenia,

pami

ę

tałem,

ż

e kiedy szedłem po

poprzedni

ą

butelk

ę

, nie było tam

ż

adnego

papieru.
Rozejrzałem si

ę

, pewnie my

ś

lałem,

ż

e

jest tu jeszcze kto

ś

oprócz mnie. Nie

my

ś

lałem jednak ani o włamywaczach, ani

o narkomanach... tylko o duchach.
Zobaczyłem czarn

ą

plam

ę

na

ś

cianie, po

lewej stronie drzwi do sypialni.
Zrozumiałem przynajmniej, sk

ą

d wzi

ą

ł si

ę

papier. Kto

ś

po prostu oderwał kawałek

starej tapety.
Ci

ą

gle patrzyłem w tamt

ą

stron

ę

, kiedy

za plecami usłyszałem gło

ś

ne „klak".

Podskoczyłem i obróciłem si

ę

, czuj

ą

c

serce w gardle. Byłem przera

ż

ony,

chocia

ż

doskonale znałem ten d

ź

wi

ę

k i

nie miałem

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci. Kto

ś

,

kto zarabia na

ż

ycie przy pomocy słów,

nie ma

ż

adnych trudno

ś

ci z rozpoznaniem

odgłosu, z jakim czcionka uderza o
papier, nawet o zmroku, w ciemnym
pokoju, kiedy w pobli

ż

u nie ma nikogo,

kto mógłby uderzy

ć

w klawisz.

Patrzyli na niego z ciemno

ś

ci, a ich

twarze wygl

ą

dały jak białe, okr

ą

głe

plamy. Siedzieli bli

ż

ej siebie ni

ż

na

pocz

ą

tku opowie

ś

ci,

ż

ona pisarza

ś

ciskała jego dło

ń

w obu swoich.

- Czułem si

ę

... no, jakbym wyszedł z

siebie. Nierealne. By

ć

mo

ż

e tak czuje

si

ę

ka

ż

dy, kto dotrze do granic

background image

niewytłumaczalnego. Powoli podszedłem do
maszyny, serce waliło mi jak oszalałe,
ale umysł miałem... spokojny, nawet
chłodny.
„Klak" - poruszyła si

ę

inna czcionka.

Tym razem zobaczyłem nawet, która:
trzeci rz

ą

d od góry, po lewej.

Chciałem ukl

ę

kn

ąć

i nawet zgi

ą

łem kolana

- i nagle wszystkie mi

ęś

nie nóg odmówiły

mi posłusze

ń

stwa. Prawie zemdlałem, ale

tylko prawie, usiadłem przed maszyn

ą

, a

porwana i brudna, cho

ć

niegdy

ś

elegancka

marynarka otoczyła mnie jak sukienka

ę

boko dygaj

ą

c

ą

panienk

ę

. Dwie kolejne

czcionki trzasn

ę

ły raz po raz, przerwa,

i jeszcze jeden trzask. Ka

ż

de uderzenie

budziło echo zupełnie jak moje kroki.
Co

ś

wsun

ę

ło kawałek tapety w maszyn

ę

w

ten sposób,

ż

e czcionki uderzały o

powierzchnie pokryt

ą

zaschłym klejem.

Litery były przez to troch

ę

niewyra

ź

ne i

zatarte, ale mogłem przeczyta

ć

: rackn.

Maszyna trzasn

ę

ła jeszcze raz i słowo to

brzmiało ju

ż

rackne.

- Pó

ź

niej... - redaktor chrz

ą

kn

ą

ł i

skrzywił wargi w lekkim u

ś

miechu.

- Nawet teraz, kiedy min

ę

ło ju

ż

tyle

lat, ci

ęż

ko mi o tym mówi

ć

... ci

ęż

ko mi

opowiada

ć

ot, tak sobie... W porz

ą

dku.

Fakty, bez

ż

adnych ozdobników.

Zobaczyłem, jak spomi

ę

dzy klawiszy

wysuwa si

ę

r

ę

ka. Bardzo cieniutkie

ramie. Bardzo drobna dło

ń

. Pojawiła si

ę

miedzy literami B i N w najni

ż

szym

rz

ę

dzie, zwini

ę

ta w pie

ść

i uderzyła w

długi, najni

ż

szy klawisz. Wałek

przeskoczył o jeden znak - bardzo
szybko, jakby miał czkawk

ę

- i r

ą

czka

znikneła.

ś

ona agenta zachichotała przenikliwie.

- Zamknij si

ę

, Martha - powiedział

agent i Martha zamkn

ę

ła si

ę

.

- Teraz trzaski stały si

ę

troch

ę

cz

ę

stsze - mówił dalej redaktor. - Po

chwili zacz

ę

ło mi si

ę

wydawa

ć

,

ż

e

słysz

ę

, jak to co

ś

, to stworzonko,

poci

ą

ga za ramiona czcionek i dyszy,

sapie tak jak ci

ęż

ko pracuj

ą

cy i ju

ż

prawie wyko

ń

czony t

ą

robot

ą

człowiek.

Liter nie było ju

ż

prawie wida

ć

, klej

zalepił czcionki, ale z bied

ą

potrafiłem

je jeszcze odczyta

ć

, odbijały si

ę

przecie

ż

na mi

ę

kkim papierze.

Przeczytałem: rackne umie i za chwile
klawisz z liter

ą

r uderzył o kawałek

tapety i zablokował si

ę

. Patrzyłem na to

przez chwile, po czym wyci

ą

gn

ą

łem palec

background image

i odlepiłem czcionk

ę

. Nie wiem czy to...

czy Bellis... poradziłby sobie sam.
Chyba nie. Ale i tak wolałem nie widzie

ć

tego... jego... jak próbuje. Sam widok
tej pi

ą

stki spowodował,

ż

e chwiałem si

ę

stoj

ą

c nad przepa

ś

ci

ą

. Gdybym zobaczył

całego elfa, to bym chyba oszalał... no,
tak... O ucieczce w ogóle nie było mowy,
zapomniałem nawet,

ż

e mam nogi. Pewnie i

stan

ąć

bym nie mógł.

„Klak, klak, klak" - trzaski, słaby,
zdyszany oddech, po ka

ż

dym słowie blada,

ubrudzona tuszem i zakurzona pi

ą

stka z

całej siły wal

ą

ca w klawisz miedzy

literami B i N,

ż

eby zrobi

ć

odst

ę

p. Nie

wiem, jak długo to trwało. Mo

ż

e siedem

minut. Mo

ż

e dziesi

ęć

. A mo

ż

e wieczno

ść

.

W ko

ń

cu trzaski ustały i zdałem sobie

spraw

ę

z tego,

ż

e ju

ż

nie słysz

ę

ci

ęż

kiego oddechu. Mo

ż

e zemdlał... mo

ż

e

dał sobie spokój... mo

ż

e umarł? Na atak

serca czy co

ś

takiego. Na pewno

wiedziałem tylko,

ż

e nie doko

ń

czył

wiadomo

ś

ci. To, co zd

ąż

ył napisa

ć

,

brzmiało tak:
rackne umiera chłopiec jimmy thorpe nie
wie
powiedz thorpe rackne umiera chłopiec
jimmy zabija
rackne bel
To było wszystko.
Poczułem,

ż

e mam nogi, wiec wstałem i

wyszedłem z pokoju. Szedłem na palcach,
wielkimi krokami, jakbym my

ś

lał,

ż

e

Bellis poszedł spa

ć

i je

ś

li go obudz

ę

,

znów zacznie pisa

ć

... my

ś

lałem,

ż

e je

ś

li

znów usłysz

ę

ten trzask, zaczn

ę

wy

ć

. I

b

ę

d

ę

tak wył, a

ż

p

ę

knie mi serce lub

głowa.
Mój Chevy stał na parkingu przed domem,
zatankowany, opakowany i gotów do drogi.
Usiadłem za kierownic

ą

i przypomniałem

sobie o butelce w kieszeni. R

ę

ce trz

ę

sły

mi si

ę

do tego stopnia,

ż

e upu

ś

ciłem j

ą

,

ale spadła na siedzenie i nie stłukła
si

ę

..

Wiem,

ż

e film mi si

ę

urywał i

przyjaciele, przerwa w

ż

yciorysie to

było akurat to o czym marzyłem i co
dostałem. Pami

ę

tam pierwszy łyk wprost z

szyjki, pami

ę

tam drugi, pami

ę

tam obrót

kluczyka w stacyjce, szum silnika i
Franka Sinatre

ś

piewaj

ą

cego przez radio

„Ta stara, czarna magia", co jakby
pasowało do sytuacji. Do tej
specyficznej sytuacji. No, tak.
Pami

ę

tam, jak z nim

ś

piewałem i jeszcze

background image

troch

ę

popijałem. Stałem na skrzy

ż

owaniu

i widziałem, jak migaj

ą

ś

wiatła na

autostradzie. My

ś

lałem o klekotaniu

stoj

ą

cej w pustym pokoju maszyny i o

niesamowitym

ś

wietle zachodz

ą

cego

sło

ń

ca, które ten pusty pokój

wypełniało. My

ś

lałem o szybkim oddechu,

jakby jaki

ś

elf-kulturysta

ć

wiczył sobie

na ramionach czcionek. Widziałem
oderwany od

ś

ciany i pokryty grudkami

zaschni

ę

tego kleju kawałek tapety.

Próbowałem sobie wyobrazi

ć

, co działo

si

ę

, nim wszedłem do pokoju... chciałem

zobaczy

ć

to... jego... Bellisa...

wychodz

ą

cego z maszyny, chwytaj

ą

cego za

oderwany kawałek tapety wisz

ą

cy przy

drzwiach łazienki, gdy

ż

to była jedyna

rzecz w pokoju przypominaj

ą

ca papier,

czepiaj

ą

cego si

ę

, odrywaj

ą

cego nó

ż

ki od

podłogi i oddzieraj

ą

cego wreszcie ten

kawałek, i nios

ą

cego go na głowie jak

wielki palmowy li

ść

. Próbowałem

wyobrazi

ć

sobie, jak on... to... zdołało

w ogóle wkr

ę

ci

ć

papier w maszyn

ę

.

Próbowałem wyobrazi

ć

sobie jeszcze wiele

rzeczy - nie umiałem przesta

ć

my

ś

le

ć

,

wiec piłem, a Frank Sinatra zamilkł i
słuchałem reklam, a pó

ź

niej Sarałj

Yaughan zacz

ę

ła

ś

piewa

ć

„Powinnam

napisa

ć

list" i to tak

ż

e z czym

ś

mi si

ę

skojarzyło - to wła

ś

nie zrobiłem, albo

przynajmniej my

ś

lałem,

ż

e zrobiłem, a

ż

do dzisiaj, kiedy co

ś

spowodowało,

ż

e

zacz

ą

łem jeszcze raz to sobie

przemy

ś

liwa

ć

. Wiec siedziałem i

ś

piewałem w chórze ze star

ą

, dobr

ą

Sarah

i zaraz potem musiałem osi

ą

gn

ąć

pr

ę

dko

ść

ucieczki, poniewa

ż

w

ś

rodku drugiej

zwrotki, bez

ż

adnej przerwy w czasie,

wyrzygiwałem ju

ż

z siebie jaja, a kto

ś

walił mnie po plecach. To był wła

ś

nie

ten kierowca. Kiedy walił mnie w plecy
czułem, jak co

ś

mi wzbiera w gardle,

gotowe cofn

ąć

si

ę

w ka

ż

dej chwili. Tylko

si

ę

nie cofało, bo mi wyginał r

ę

ce, i

jak tylko wygi

ą

ł mi r

ę

ce, rzygałem od

nowa i wcale nie była to tylko whisky,
ale głównie woda. Kiedy ju

ż

zebrałem si

ę

w sobie na tyle,

ż

eby podnie

ść

głow

ę

i

zobaczy

ć

, co si

ę

wokół dzieje, była

szósta po południu trzy dni pó

ź

niej.

Le

ż

ałem na brzegu Jackson River w

zachodniej Pennsylwanii mniej wi

ę

cej

sze

ść

dziesi

ą

t mil na północ od

Pittsburga. Z rzeki sterczał kufer
Chevroleta, a na zderzaku wida

ć

było

nalepk

ę

...

background image

- Mog

ę

si

ę

jeszcze czego

ś

napi

ć

,

kochanie?

ś

ona pisarza podała mu szklank

ę

pochylaj

ą

c si

ę

i impulsywnie całuj

ą

c go

w pomarszczony jak u krokodyla policzek.
Redaktor u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej i oczy

rozbłysły mu w mroku. Ale ona była
dobr

ą

, wiele rozumiej

ą

c

ą

kobiet

ą

i ten

błysk wcale jej nie oszukał. M

ę

skie oczy

nie tak błyszcz

ą

z zadowolenia.





Ballada o celnym strzale
- Dzjekuje, Meg.
Wypił, zakaszlał i machni

ę

ciem r

ę

ki

odmówił kolejnego papierosa.
- Do

ść

na dzi

ś

. I tak mam zamiar rzuci

ć

palenie. W nast

ę

pnym wcieleniu. No, tak.

Reszty wła

ś

ciwie nie trzeba opowiada

ć

.

Obarczona jest najgorszym grzechem, jaki
mo

ż

na popełni

ć

w opowie

ś

ci - łatwo

przewidzie

ć

koniec. Z samochodu wyłowili

co

ś

z czterdzie

ś

ci butelek whisky,

wi

ę

kszo

ść

pustych. Opowiadałem o elfach,

elektryczno

ś

ci, fornitach, plutonie i

fornusie, wydałem im si

ę

kompletnie

szalony i rzeczywi

ś

cie - byłem

kompletnie szalony.
A co zdarzyło si

ę

w Omaha, kiedy s

ą

dz

ą

c

z kwitków ze stacji benzynowych, które
znale

ź

li w skrytce, przejechałem przez

pi

ęć

północno-wschodnich stanów? O tym

dowiedziałem si

ę

. od Jane Thorpe, przede

wszystkim z listów pisanych w ci

ą

gu

długiego i bardzo bolesnego okresu,
który sko

ń

czył si

ę

spotkaniem twarz

ą

w

twarz w New Heaven, w którym zreszt

ą

mieszka do dzi

ś

, zaraz po tym, kiedy

odwołałem, co miałem odwoła

ć

i wypu

ś

cili

mnie z wariatkowa. Na zako

ń

czenie tego

spotkania wypłakali

ś

my si

ę

sobie w

ramionach i wtedy dopiero uwierzyłem,

ż

e

mog

ę

znów

ż

y

ć

i - nawet - mo

ż

e znów by

ć

szcz

ęś

liwy?

Tego dnia, około trzeciej po południu,
kto

ś

zapukał do drzwi domu Thorpe'ów. To

był posłaniec z telegramem. Telegramem
ode mnie. To on zako

ń

czył nasz

ą

poronion

ą

korespondencje. REG PEWNA

INFORMACJA RACKNE UMIERA TO MAŁY
CHŁOPIEC TAK TWIERDZI BELLIS MÓWI IMI

Ę

JIMMY FORNIT I FORNUS HENRY.
Na wypadek, gdyby znów przyszło wam do
głowy wspaniałe pytanie Howarda Bakera:
„Co wiedział i r'-

ą

d", mog

ę

od razu

background image

wyja

ś

ni

ć

,

ż

e wiedziałem,

ż

e Jane

wynaj

ę

ła sprz

ą

taczk

ę

, ale nie wiedziałem

- chyba 7.1' od Bellis -

ż

e sprz

ą

taczka

ma synka z piekła rodem imieniem Jimmy.
My

ś

l

ę

,

ż

e b

ę

dziecie musieli u wierzy

ć

mi

na słowo, chocia

ż

musze powiedzie

ć

,

ż

e

ci szarlatani, którzy pracowali nade mn

ą

przez dwa i pół roku nigdy mi jednak nie
uwierzyli.
Kiedy ten telegram przyszedł, Jane
akurat robiła sprawunki. Znalazła go
dopiero po

ś

mierci Rega, w tv!nej

kieszeni jego spodni. Na blankiecie
zanotowano zarówno czas odbioru, jak
dor

ę

czenia oraz notatko : dor

ę

czy

ć

osobi

ś

cie, nie przez telefon. Jane

mówiła,

ż

e chocia

ż

ten telegram nadany

był dzie

ń

wcze

ś

niej, przeszedł przez

tyle r

ą

k,

ż

e wygl

ą

dał, jakby miał rok.

W pewien sposób to wła

ś

nie ten telegram

był celnym strzałem, który trafił Rega
wprost w mózg, cho

ć

strzelałem a

ż

z

Paterson w New Jersey, tak pijany,

ż

e

nawet nic nie pami

ę

tam.

Przez dwa tygodnie

ż

ycia Reg post

ę

pował

według schematu, który sam w sobie
wydawał si

ę

całkiem normalny. Wstawał o

szóstej, robił

ś

niadanie dla siebie oraz

ż

ony i pisał przez jak

ąś

godzin

ę

. Około

ósmej zamykał pracownie i brał psa na
długi spacer. Na spacerze spotykał

ż

nych ludzi i był dla nich bardzo

miły, rozmawiał z ka

ż

dym, kto miał

ochot

ę

z nim pogada

ć

. Przed południem

pił kaw

ę

zawsze w tej samej kawiarni, a

potem wracał do domu. Najcz

ęś

ciej

przychodził ju

ż

po dwunastej, czasami

nawet bli

ż

ej pierwszej. Pewnie robił tak

cz

ęś

ciowo po to,

ż

eby uciec przed

Gertrud

ą

Rulin, tak przynajmniej

twierdziła Jane. W ka

ż

dym razie te

spacery zacz

ę

ły si

ę

w par

ę

dni po tym,

gdy pierwszy raz pojawiła si

ę

u nich w

domu.
Jadł lekki lunch, kładł si

ę

na godzink

ę

,

a pó

ź

niej przez dwie lub trzy godziny

pracował dalej. Wieczorem cz

ę

sto

odwiedzał studentów, sam albo z Jane,
czasami szli do kina, a czasami Reg
siedział po prostu w du

ż

ym pokoju i

czytał. Chodzili spa

ć

wcze

ś

nie, on

najcz

ęś

ciej przed ni

ą

. Z tego, co mi

pisała, w tych ostatnich dniach mało
było seksu, a je

ż

eli ju

ż

próbowali,

zwykle ko

ń

czyło si

ę

niczym. Ale seks nie

jest dla kobiet tak wa

ż

ny, jak

przypuszcza wi

ę

kszo

ść

m

ęż

czyzn - pisała

background image

mi. - Reg znów pracował na pełnych
obrotach i to było dla niego
najwa

ż

niejsze. Powiedziałabym,

ż

e -

bior

ą

c pod uwag

ę

okoliczno

ś

ci -te dwa

tygodnie były od pi

ę

ciu lat

najszcz

ęś

liwszymi. Cholera, kiedy to

czytałem, chciało mi si

ę

płaka

ć

.

Nie wiedziałem nic o Jimmym, ale Reg
wiedział. Wiedział wszystko z wyj

ą

tkiem

jednego, najwa

ż

niejszego faktu, z

wyj

ą

tkiem tego,

ż

e Jimmy zacz

ą

ł

przychodzi

ć

do nich z matk

ą

.

Musiał strasznie si

ę

zdenerwowa

ć

, kiedy

dostał ju

ż

mój telegram i zrozumiał, co

si

ę

wokół niego dzieje. ONI, znów ONI,

mimo wszystko ONI. I, najwyra

ź

niej,

nawet jego

ż

ona była jednym z nich!

Przecie

ż

to ona zostawała w domu, kiedy

przychodziła tam Gertruda z Jimmym i
przecie

ż

nie wspomniała ani słowem o

chłopcu. Co mi wcze

ś

niej napisał?

Czasami my

ś

l

ę

te

ż

o mojej

ż

onie.

Kiedy tego dnia wróciła do domu, zastała
kartk

ę

na stole w kuchni. Kochanie,

poszedłem do ksi

ę

garni, wróc

ę

na

kolacje. Dla niej brzmiało ta zupełnie
niewinnie, nie wiedziała przecie

ż

nic o

telegramie. Gdyby o nim wiedziała,
pewnie strasznie by si

ę

przeraziła.

Zrozumiałaby,

ż

e Reg my

ś

li,

ż

e gra w

przeciwnej dru

ż

ynie.

Reg tymczasem w ogóle nie zbli

ż

ył si

ę

do

ksi

ę

garni. Poszedł do sklepu i kupił

czterdziestk

ę

pi

ą

tk

ę

oraz 2000 sztuk

amunicji. Pewnie kupiłby karabin
maszynowy, gdyby kto

ś

chciał mu co

ś

takiego sprzeda

ć

. Bronił swojego

fornita. Przed Gertrud

ą

. Przed

dzieckiem. Przed

ż

on

ą

. Przed NIMI.

Nast

ę

pny dzie

ń

zacz

ą

ł si

ę

całkiem

normalnie. Jane pami

ę

ta,

ż

e zastanawiała

si

ę

, czemu Reg w taki pi

ę

kny dzie

ń

ubrał

si

ę

w ciepły sweter, ale to wszystko.

Sweter był, oczywi

ś

cie, konieczny ze

wzgl

ę

du na bro

ń

. Reg poszedł na spacer z

psem i rewolwerem zatkni

ę

tym za pasek.

Wyj

ą

tkowo szybko dotarł do kawiarni, nie

przystawał, z nikim nie rozmawiał.
Poszedł z psem na parking z tyłu,
przywi

ą

zał go tam i bocznymi uliczkami

wrócił do domu.
Wiedział, co o tej porze dzieje si

ę

z

s

ą

siadami, wiedział,

ż

e nie b

ę

dzie ich w

domu. Wiedział te

ż

, gdzie chowaj

ą

zapasowe klucze. Wszedł do nich i
obserwował własny dom.

background image

O ósmej czterdzie

ś

ci zobaczył wchodz

ą

c

ą

Gertrud

ę

Rulin. Gertruda Rulin nie była

sama. Przyszedł z ni

ą

chłopiec.

Zachowanie Jimmyego w pierwszej klasie
upewniło zarówno nauczycielijak i
szkolnego psychologa o tym,

ż

e b

ę

dzie

lepiej dla wszystkich (mo

ż

e z wyj

ą

tkiem

matki, która miałaby ochot

ę

troch

ę

odpocz

ąć

), je

ś

li chłopiec poczeka

jeszcze rok. Jimmy wrócił wiec do
zerówki, a w pierwszej połowie roku miał
tam chodzi

ć

po południu. Dwa punkty

opieki nad dzie

ć

mi w s

ą

siedztwie nie

miały wolnych miejsc, a Gertruda nie
mogła chodzi

ć

do Thorpe'ów po południu,

poniewa

ż

codziennie od drugiej do

czwartej sprz

ą

tała na drugim ko

ń

cu

miasta.
Cał

ą

spraw

ę

zako

ń

czyło ostatecznie to,

ż

e Jane zgodziła si

ę

, by Gertruda

przyprowadzała ze sob

ą

syna, dopóki jej

sprawy jako

ś

si

ę

nie uło

żą

lub póki Reg

nie odkryje, co si

ę

dzieje, a w ko

ń

cu

musiał tov odkry

ć

.

Jane my

ś

lała,

ż

e mo

ż

e jednak Reg si

ę

tym

nie przejmie, w ko

ń

cu ostatnio był

bardzo miły i całkiem rozs

ą

dny. Z

drugiej strony mógł protestowa

ć

i wtedy

trzeba byłoby wszystko układa

ć

inaczej.

Gertruda stwierdziła,

ż

e doskonale to

rozumie. I - prosiła Jane - na miło

ść

Bosk

ą

- niech chłopiec nie dotyka

ż

adnej

z rzeczy Rega. Gertruda zapewniła,

ż

e

nawet si

ę

do nich nie zbli

ż

y, a drzwi do

pracowni pana s

ą

i pozostan

ą

zamkni

ę

te.

Thorpe musiał przekrada

ć

si

ę

przez dwa

podwórka jak zwiadowca przez ziemie
niczyj

ą

. Zobaczył,

ż

e Jane i Gertruda

pior

ą

w kuchni bielizn

ę

po

ś

cielow

ą

.

Chłopca z nimi nie było. Wiec przekrada'
si

ę

dalej pod

ś

cianami. Sypialnia -

pusta. Jadalnia - pusta. Pracownia -
tak, Reg, chory, tam wła

ś

nie spodziewał

si

ę

znale

źć

Jimmy'ego i tam go odnalazł.

Twarz chłopca płon

ę

ła wr

ę

cz z ciekawo

ś

ci

i Reg z pewno

ś

ci

ą

uwierzył,

ż

e trafił w

ko

ń

cu na ICH zdeklarowanego agenta.

Chłopiec trzymał w r

ę

ku co

ś

w rodzaju

miotacza promieni

ś

mierci, celował nim w

biurko, a z maszyny - i Reg to słyszał -
krzyczał Rackne.
Mo

ż

ecie sobie pomy

ś

le

ć

,

ż

e opisuje

subiektywne uczucia człowieka, który ju

ż

nie

ż

yje lub -

ż

eby okre

ś

li

ć

to bardziej

bezceremonialnie - po prostu zmy

ś

lam.

Nie. Jane i Gertruda słyszały a

ż

w

kuchni warkot plastikowego „kosmicznego

background image

miotacza", z którego Jim strzelał od
czasu, kiedy w ogóle zacz

ą

ł przychodzi

ć

do tego domu. Jane

ż

yła z dnia na dzie

ń

wył

ą

cznie nadziej

ą

,

ż

e baterie w ko

ń

cu

si

ę

wyczerpi

ą

. Nikt nie mógł pomyli

ć

ź

ródła, z którego dochodził terkot - to

musiała by

ć

pracownia Rega.

Ten chłopak był chyba rzeczywi

ś

cie

materiałem na niezłego rzezimieszka. W
całym domu zabroniono mu wchodzenia do
jednego pokoju, wiec oczywi

ś

cie musiał

tam wle

źć

, albo umrze

ć

z ciekawo

ś

ci.

Szybko odkrył,

ż

e Jane trzyma klucz do

pracowni na półeczce nad kominkiem w
du

ż

ym pokoju. Czy bywał tam ju

ż

przedtem? My

ś

l

ę

,

ż

e tak. Jane mówiła,

ż

e

trzy lub cztery dni wcze

ś

niej dała

chłopcu pomara

ń

cze., a nazajutrz podczas

sprz

ą

tania znalazła skórki pod kanap

ą

w

pracowni. Reg nie jadał pomara

ń

czy,

twierdził,

ż

e jest na nie uczulony.

Jane rzuciła powłoczke, któr

ą

wła

ś

nie

prała, z powrotem do zlewu i pobiegła do
pracowni. Słyszała gło

ś

ne: „pah! pah!

pah" miotacza i krzyk chłopca: „Mam ci

ę

!

Nie uciekniesz! Widz

ę

ci

ę

!" I

twierdziła,

ż

e słyszała... słyszała...

krzyk. Wysoki, j

ę

kliwy krzyk tak pełen

bólu,

ż

e niemal nie do zniesienia.

„Kiedy to usłyszałam - powiedziała mi -
wiedziałam ju

ż

,

ż

e be.de musiała odej

ść

od Rega niezale

ż

nie od tego, co si

ę

stało,

ż

e opowie

ś

ci starych bab s

ą

prawdziwe,

ż

e szale

ń

stwem mo

ż

na si

ę

zarazi

ć

. Słyszałam Rackne - mówiła - ten

wstr

ę

tny chłopak mordował Rackne,

mordował go plastikowym miotaczem za dwa
dolary.
Drzwi do pracowni były otwarte, a klucz
tkwił w zamku. Dopiero pó

ź

niej

zauwa

ż

yłam krzesło przysuni

ę

te do

kominka i

ś

lady butów Jimmy'ego na

siedzeniu. Stał przy stoliku pod
maszyn

ę

. To był stary, biurowy model z

zakładanym na wałek szklanym
ochraniaczem. Jimmy przycisn

ą

ł luf

ę

do

szkła i strzelał- pah! pah! pah!,
błyskało czerwone

ś

wiatełko i nagle

zrozumiałam wszystko, co Reg mówił mi o
elektryczno

ś

ci, ta zabawka działała

przecie

ż

na zwykłe baterie, a ja czułam

fale bólu, wypływaj

ą

c z niej i

przepalaj

ą

ce mi mózg.

- Widz

ę

ci

ę

! - krzyczał Jimmy z

pi

ę

knym, a zarazem obrzydliwym wyrazem

błogo

ś

ci na twarzy. -Nie uciekniesz

przed Kapitanem Future!

background image

I ten krzyk...wrzask...jek...coraz
słabszy...cichszy.
- Jimmy, do

ść

! - krzykn

ę

łam.

A

ż

podskoczył. Zaskoczyłam go. Spojrzał

na mnie, przygryzł wysuni

ę

ty z napi

ę

cia

jezyk...i znów przycisn

ą

ł luf

ę

miotacza

do szkła, znów zacz

ą

ł strzela

ć

pah!pah!pah! i to straszne, purpurowe

ś

wiatło...

Gertruda biegła przez korytarz
wrzeszcz

ą

c,

ż

e ma natychmiast przesta

ć

i

obiecuj

ą

c mu lanie, jakiego nie dostał w

ż

yciu...i wtedy frontowe drzwi otworzyły

si

ę

nagle i w progu stan

ą

ł wrzeszcz

ą

cy

Reg. Wystarczyło na niego spojrze

ć

... od

razu wiedziałam,

ż

e jest szalony. W r

ę

ku

trzymał rewolwer.
- Nie zastrzelisz go! - pisn

ę

ła

Gertruda i próbowała złapa

ć

Rega za

r

ę

k

ę

. Prawie nie zwrócił na ni

ą

uwagi,

tylko uderzył j

ą

kolb

ą

i odepchn

ą

ł.

Jimmy chyba nawet nie zdawał sobie
sprawy z tego, co si

ę

dzieje... po

prostu dalej strzelał w maszyn

ę

.

Widziałam purpurowe

ś

wiatło migaj

ą

ce w

jej ciemnym wn

ę

trzu, wygl

ą

dało jak taki

elektryczny łuk, na który nie wolno
patrze

ć

bez specjalnych okularów, bo

mo

ż

na uszkodzi

ć

ź

renice i o

ś

lepn

ąć

na

całe

ż

ycie.

Reg przepchn

ą

ł si

ę

. do pokoju odpychaj

ą

c

mnie sił

ą

i krzycz

ą

c: RACKNE! RACKNE!

ZABflASZ RACKNE!
A kiedy Reg biegł przez pokój
najwyra

ź

niej maj

ą

c zamiar zabi

ć

tego

dzieciaka - mówiła mi Jane -miałam
jeszcze czas,

ż

eby si

ę

zastanowi

ć

, ile

razy właził wcze

ś

niej do tego pokoju,

ile razy mógł ju

ż

strzela

ć

do maszyny

pah!pah!pah!, kiedy ja z Gertrud

ą

słały

ś

my łó

ż

ka, albo wieszały

ś

my pranie

za domem i nic nie słyszały

ś

my...ani

strzałów, ani krzyków
tej...tego...fornita, który mieszkał w
maszynie.
Jimmy nie przestał nawet wtedy, kiedy
wrzeszcz

ą

cy co

ś

Reg prawie ju

ż

si

ę

gał go

r

ę

k

ą

, po prostu strzelał dalej tak,

jakby wiedział,

ż

e ma ostatni

ą

szans

ę

i

do tej pory nie mog

ę

przesta

ć

my

ś

le

ć

o

tym,

ż

e by

ć

mo

ż

e miał racje, by

ć

mo

ż

e

ONI istniej

ą

naprawd

ę

, mo

ż

e po prostu

unosz

ą

si

ę

wokół nas, a od czasu do

czasu nurkuj

ą

w gł

ę

bi czyjej

ś

głowy jak

skoczek robi

ą

cy podwójne salto z wie

ż

y,

zmuszaj

ą

kogo

ś

do zrobienia za nich

background image

brudnej roboty i uciekaj

ą

, a ten kto

ś

mówi: „Co? Ja?

ś

e co zrobiłem?"

Sekund

ę

przedtem, nim Reg zd

ąż

interweniowa

ć

, wydobywaj

ą

cy si

ę

z

maszyny do pisania skrzek zmienił si

ę

w

krótki, straszliwy wrzask i zobaczyłam
krew rozbryzguj

ą

c

ą

si

ę

na szklanej

osłonie jakby to co

ś

ze

ś

rodka po prostu

eksplodowało. Jak, cz

ę

sto o tym mówi

ą

,

zwierze zamkni

ę

te w kuchence

mikrofalowej. Wiem,

ż

e to brzmi jak

zwierzenia wariatki, ale widziałam krew
- prysneła na szkic i zacz

ę

ła po nim

ś

cieka

ć

.

- Trafiłem! - powiedział bardzo
szcz

ęś

liwy Jimmy. - Dosta...

Reg złapał go i przerzucił przez cały
pokój. Plastikowy miotacz upadł na
podłog

ę

i przełamał si

ę

na pół. Tak, to

był tylko plastik i baterie.
Reg spojrzał na maszyn

ę

i krzykn

ą

ł. To

nie był krzyk bólu lub gniewu, cho

ć

brzmiał w nim gniew - to był krzyk
dojmuj

ą

cego

ż

alu. Obrócił si

ę

tam, gdzie

le

ż

ał chłopiec -Jimmy upadł na podłog

ę

i

kimkolwiek mógłby by

ć

przedtem, je

ś

li w

ogóle był kimkolwiek innym ni

ż

do

ść

przewrotnym i bardzo nieposłusznym
chłopcem - na podłodze le

ż

ał ju

ż

tylko

ś

miertelnie przera

ż

ony sze

ś

ciolatek. Reg

podniósł r

ę

k

ę

z rewolwerem i to ju

ż

wszystko, co pami

ę

tam."

Redaktor wypił reszt

ę

wody mineralnej i

ostro

ż

nie odstawił puszk

ę

.

- Gertruda Rulin i Jimmie Rulin
opowiedzieli reszt

ę

. Jane krzykn

ę

ła:

„REG! NIE!", a kiedy si

ę

obejrzał,

skoczyła i złapała go za r

ę

k

ę

.

Strzelił i zgruchotał jej łokie

ć

, ale go

nie pu

ś

ciła. Szarpali si

ę

i Gertruda

zd

ąż

yła zawoła

ć

syna, który pozbierał

si

ę

ju

ż

z podłogi.

Reg odepchn

ą

ł

ż

on

ę

. i strzelił jeszcze

raz. Pocisk otarł si

ę

o jej skro

ń

, par

ę

milimetrów w prawo i byłoby po
wszystkim. Nie ma co do tego w

ą

tpliwo

ś

ci

i nie ma w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e gdyby nie

interwencja Jane Thorpe, Reg z pewno

ś

ci

ą

zabiłby Jima, a najprawdopodobniej tak

ż

e

jego matk

ę

.

W ko

ń

cu i tak postrzelił chłopca, akurat

zd

ąż

ył, nim Jim w obj

ę

ciach matki znikł

za drzwiami. Lec

ą

ca z góry na dół kula

trafiła go w po

ś

ladek, wyszła udem

omijaj

ą

c ko

ść

. Utkwiła w łydce Gertrudy.

Polało si

ę

sporo krwi, ale nikt nie

został powa

ż

nie poszkodowany.

background image

Gertruda zatrzasn

ę

ła drzwi pracowni i

uciekła na dwór nios

ą

c krzycz

ą

cego i

płacz

ą

cego syna.

Albo Jane ju

ż

była nieprzytomna, albo

rozmy

ś

lnie wolała zapomnie

ć

o tym, co

nast

ą

piło pó

ź

niej. Reg usiadł przy

maszynie i przyło

ż

ył luf

ę

do czoła.

Poci

ą

gn

ą

ł za spust. Kula nie przeleciała

obok czaszki,

ż

eby utkwi

ć

w

ś

cianie i

nie trafiła w mózg tak, by zrobi

ć

z

niego

ż

yw

ą

ro

ś

lin

ę

. Fantazja mo

ż

e by

ć

,

no, tak... elastyczna, ten ostatni
pocisk był jednak tak twardy, jak
powinien. Na maszyn

ę

upadła głowa

martwego pisarza.
Kiedy na miejscu pojawiła si

ę

policja,

zobaczyła tak

ą

scen

ę

: Jane siedziała w

k

ą

cie półprzytomna.

Maszyna pokryta była krwi

ą

i

najprawdopodobniej równie

ż

pełna krwi -

rany głowy nie nale

żą

do najczystszych.

Cała krew była grupy 0.
Grupy Rega.
Panie i Panowie - to wszystko. Nie ma
nic wi

ę

cej do powiedzenia - glos

redaktora zamarł w ochrypłym szepcie.
Nie było zwykłych po przyj

ę

ciu rozmówek.

Nie byłe troch

ę

mo

ż

e niezr

ę

cznej, lecz

zawsze błyskotliwej wymiany zda

ń

,

słu

żą

cej zagadaniu popełnionej w czasie

zabawy niedyskrecji lub przynajmniej
zamaskowaniu tego,

ż

e rozmowa zeszła na

zbyt powa

ż

ne tory. Lecz pisarz,

odprowadzaj

ą

cy redaktora do samochodu,

nie mógł powstrzyma

ć

si

ę

od zadania

ostatniego, najwa

ż

niejszego pytania:

- Opowiadanie - powiedział. - Co si

ę

stało z opowiadaniem.
- My

ś

lisz o...?

- „Ballada o celnym strzale". Tak. To
przecie

ż

od niego si

ę

zacz

ę

ło. To ono

przecie

ż

oddało ten celny strzał, je

ś

li

nie w niego, to przynajmniej w ciebie.
Co stało si

ę

z tym cholernym

opowiadaniem, które było a

ż

tak dobre?

Redaktor otworzył drzwi małej,
niebieskiej Chevette. Na zderzaku
błysn

ę

ła nalepka: Przyjaciele nie

pozwalaj

ą

przyjaciołom prowadzi

ć

po

pijaku.
- Nikt go nigdy nie opublikował. Je

ś

li

Reg miał kopie, zniszczył j

ą

pewnie

zaraz po tym, jak dowiedział si

ę

,

ż

e je

opublikuje. Bior

ą

c pod uwag

ę

jego

paranoiczne fantazje na ICH temat,
wydaje mi si

ę

to całkiem prawdopodobne.

background image

Ja miałem oryginał i trzy fotokopie,
które wyl

ą

dowały w Jackson River razem z

samochodem. Zapakowane w kartonowe
pudło. No, tak. Gdybym je wło

ż

ył do

baga

ż

nika, pewnie by ocalały - tył

samochodu w ogóle nie zanurzył si

ę

w

wodzie, a nawet gdyby, kartki przecie

ż

mo

ż

na suszy

ć

. Ale ja chciałem je mie

ć

blisko siebie, wiec jechały na
siedzeniu. Kiedy wpadłem do rzeki, okna
były otwarte. Przypuszczam,

ż

e po prostu

popłyn

ę

ły. Do morza. Wole wierzy

ć

,

ż

e to

było wła

ś

nie tak,

ż

e nie zgniły w

le

żą

cym na dnie wraku,

ż

e nie po

ż

arły

ich ryby,

ż

e nie zdarzyło im si

ę

co

ś

...nieestetycznego. Wierzy

ć

,

ż

e

popłyn

ę

ły do morza jest znacznie

przyjemniej, cho

ć

to troch

ę

mniej

prawdopodobne, ale w kwestiach tego, w
co chce wierzy

ć

, a w co nie, jestem

jeszcze ci

ą

gle wystarczaj

ą

co elastyczny.

No, tak.
Redaktor wsiadł do swojego samochodziku
i odjechał. Pisarz stał i patrzył za
nim, póki czerwone

ś

wiatełka nie

mrugn

ę

ły i nie rozpłyn

ę

ły si

ę

w mroku.

ź

niej odwrócił si

ę

i zobaczył

ż

on

ę

,

stoj

ą

c

ą

w ciemno

ś

ci na szczycie schodów,

u

ś

miechaj

ą

c

ą

si

ę

do niego troch

ę

nie

ś

miało. R

ę

ce splatała mocno na

piersiach, cho

ć

noc była raczej ciepła.

- Zostali

ś

my tylko my - powiedziała. -

Wejdziemy?
- Oczywi

ś

cie.

A kiedy wchodzili po schodach zatrzymała
si

ę

nagle i zapytała:

- Paul, w twojej maszynie nie ma
fornitów? Prawda?
Za

ś

pisarz, który czasem - cz

ę

sto -

zastanawiał si

ę

nad tym, sk

ą

d wła

ś

ciwie

bior

ą

si

ę

słowa, odpowiedział

bohatersko: „Nie". Weszli do domu
trzymaj

ą

c si

ę

za r

ę

ce i zamkn

ę

li drzwi

przed otaczaj

ą

c

ą

ich noc

ą

.

KONIEC

scaN BY LuCK 22-23 Marca 2003


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stephen King Ballada o celnym strzale 2
Stephen King Ballada O Celnym Strzale
Stephen King Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale 3
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada O Celnym Strzale
King Stephen Ballada o Celnym Strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale

więcej podobnych podstron