STEPHEN KING
Ballada o celnym strzale
(The Ballad of the Flexible
Bullet)
przeło
ż
ył Krzysztof
Sokołowski
Stephen King urodził si
ę
21 wrze
ś
nia
1947 r. w Portland w stanie Maine. Swoje
pierwsze „dzieła" pisał maj
ą
c siedem lat
- powstawały one głównie pod wpływem
powie
ś
ci fantastyczno-naukowych, ktc
nami
ę
tnie czytał od dzieci
ń
stwa. W 1965
r. opublikował w fanzinie pierwsze
opowiadanie „l was Teenage Grave Robber"
(Byłem nastoletni
ą
hien
ą
cmentarn
ą
),
umiej
ę
tno
ść
znajdowania dobry tytułów
towarzyszyła mu od tej pory przez cał
ą
pisarsk
ą
karier
ę
. W1967 r. zadebiutował
jako profi jonalista opowiadaniem „The
Glass Floor" (Szklana podłoga)
opublikowanym przez „Startling M' tery
Stories", w tym samym roku uko
ń
czył te
ż
pierwsz
ą
powie
ść
„The Long Walk" (Długi
spacc której nie odwa
ż
ył si
ę
posła
ć
do
wydawnictwa. Za to druga powie
ść
„Sword
in the Darkness" (19 Miecz w ciemno
ś
ci)
została odrzucona a
ż
przez dwunastu
wydawców, ci
ą
gle jeszcze nie wiedz
ą
cy
ż
e
mo
ż
e to by
ć
ż
yła złota. Od czasu do
czasu publikuj
ą
c opowiadania, pisze dwie
powie
ś
ci (równ nie przyj
ę
te do druku).
W1969 r.
ż
eni si
ę
, pracuje przez pewien
czas jako robotnik, uzyskuje posa
nauczyciela na uniwersytecie stanowym w
Maine i wreszcie w 1973 r. publikuje sw
ą
pierwsz
ą
powie „Carrie".
Zyski z niezwykłego powodzenia „Carrie"
umo
ż
liwiaj
ą
mu rzucenie pracy i
utrzymanie rodziny z pisania. Obok
niezliczonych opowiada
ń
, do 1976 r.
(przełomowego w i tak błyskawicznej
karier; King publikuje jeszcze jedn
ą
powie
ść
- „SalerrTs Lot" (1975).
W 1976 r. wchodzi na ekrany film Briana
de Palmy „Carrie", b
ę
d
ą
cy ekranizacj
ą
jego pierws powie
ś
ci i od tej pory
gwiazda Kinga
ś
wieci coraz ja
ś
niej. W
tym samym roku „SaleirTs Lot" otrzym
„World Fantasy Award". W 1977 r. ukazuje
si
ę
„The Shining" (L
ś
nienie). W 1979 r.
„Salem's zostaje przerobiony na serial
telewizyjny. W 1980 r. na ekranach kin
pojawia si
ę
ekranizacja „L
ś
nienia" w
re
ż
yserii Stanleya Kubricka. W 1981 r.
nowela „The Mist" (Mgła) otrzymuje
„World Fant: Award" i nominacj
ę
do
nagrody Nebula. Data ta jest wa
ż
na i z
tego powodu,
ż
e w tym samym roku
debiutuje
ż
ona Kinga, Tabitha, powie
ś
ci
ą
„Small World", która cieszy si
ę
jednak
uznaniem znacznie mniejszym ni
ż
dzieła
jej m
ęż
a. W 1982 r. kolejn
ą
„World
Fantasy Award" otrzymuje opowiadanie „Do
the Dead Sings" (Czy martwi
ś
piewaj
ą
),
ksi
ąż
ka „Danse Macabre" (rozwa
ż
ania nad
horrorem literackim i filmowym)
otrzymuje nagrod
ę
Hugo, za
ś
powie
ść
„Cujo" staje si
ę
laureatk
ą
„British
Fantasy Award", cho
ć
powszechnie uwa
ż
a
si
ę
j
ą
za najgorsz
ą
w dorobku Kinga.
Rok 1983 - brak wprawdzie nagród, ale (w
ci
ą
gu roku!) na ekrany wchodz
ą
trzy
filmy zrealizowe na podstawie utworów
Kinga: „Cujo" (re
ż
. Lewis Teague), „The
Dead Zone" (re
ż
. David Cronenben) i
„Christine" (re
ż
. John Carpenter).
W1984 r. na ekranach pojawiaj
ą
si
ę
dwa
kolejne filmy („Children of the Corn",
re
ż
. Fritz Kiersc, „Firestarter", re
ż
.
Mark Lester), opublikowany zostaje
„Talisman" (wspólnie z Peterem Straube
którym natychmiast interesuje si
ę
Steven
Spielberg.
Kolejne lata przynosz
ą
kolejne ksi
ąż
ki,
opowiadania i filmy. Kariera Kinga
wydaje si
ę
nie zna
ć
granic. Debiutuje
jako aktor i re
ż
yser (1986, „Maximum
Overdrive"). Jest wykładowc
ą
uniwersyteckim a na jego wykładach sale
s
ą
pełne.
A
ż
s t r a c h pomy
ś
le
ć
...
K. Sok.
Przyj
ę
cie wła
ś
ciwie ju
ż
si
ę
sko
ń
czyło. Było to udane przyj
ę
cie -
ka
ż
dy mógł wypi
ć
, ile chciał, krwiste
steki doskonale upiekły si
ę
na gor
ą
cych
w
ę
glach, a przyrz
ą
dzona przez Meg
sałatka ze specjalnie dobranymi
przyprawami smakowała wszystkim. Zacz
ę
li
o pi
ą
tej, a teraz było ju
ż
wpół do
dziewi
ą
tej i szybko zapadał zmierzch. O
tej porze wielkie przyj
ę
cia dopiero si
ę
rozkr
ę
caj
ą
, ale to nie było wielkie
przyj
ę
cie. Bawiło si
ę
tylko pi
ęć
osób:
agent z
ż
on
ą
, młody pisarz i jego
ż
ona
oraz redaktor pewnego magazynu, który
miał niewiele ponad sze
ść
dziesi
ą
tk
ę
, ale
wygl
ą
dał starzej. Redaktor pił tylko
wod
ę
mineraln
ą
. Jeszcze nim przyjechał,
agent wyja
ś
nił pisarzowi,
ż
e redaktor
pił kiedy
ś
zbyt wiele. Ju
ż
nie ma tego
problemu, podobnie jak
ż
ony redaktora.
Dlatego spotkali si
ę
w pi
ą
tk
ę
, a nie w
szóstk
ę
.
Przyj
ę
cie nie rozkr
ę
ciło si
ę
wiec tak
naprawd
ę
, a kiedy zacz
ę
ło si
ę
ś
ciemnia
ć
,
wszystkich siedz
ą
cych w ogrodzie przy
domu młodego pisarza, ogrodzie, który
ci
ą
gn
ą
ł si
ę
a
ż
do brzegu jeziora,
ogarn
ą
ł nastrój wspomnie
ń
. Pierwsza
powie
ść
młodego pisarza zyskała uznanie
krytyki i sprzedawała si
ę
doskonale. Był
wiec szcz
ęś
ciarzem i - to mu trzeba
przyzna
ć
- wiedział o tym.
Wszyscy nie
ź
le si
ę
bawili, wiec z tego
rozbawienia od omawiania sukcesu młodego
pisarza przeszli do rozmowy na temat
innych twórców, którzy młodo odnie
ś
li
sukces, a pó
ź
niej popełnili samobójstwo.
Wspomniano Rossa Lockridge'a i Toma
Hagena.
ś
ona agenta wymieniła SyMe Plath
i Ann
ę
Sexton, a pisarz odpowiedział
jej,
ż
e trudno uzna
ć
Plath za autork
ę
,
która odniosła sukces. W ka
ż
dym razie
nie popełniła samobójstwa, dlatego bo
si
ę
jej powiodło, raczej powiodło si
ę
jej dlatego,
ż
e popełniła samobójstwo,
Agent u
ś
miechał si
ę
i milczał.
- Bardzo was prosz
ę
, zmie
ń
my lepiej
temat - z lekkim zaniepokojeniem
poprosiła
ż
ona młodego pisarza.
Nie zwracaj
ą
c uwagi na jej pro
ś
b
ę
, agent
dodał:
- Równie
ż
szale
ń
stwo. Byli i tacy,
którzy zwariowali z powodu sukcesu.
Powiedział to spokojnym, ale d
ź
wi
ę
cznym
głosem, jak aktor wyst
ę
puj
ą
cy na scenie.
ś
ona pisarza znów próbowała protestowa
ć
.
Zbyt dobrze wiedziała, jak bardzo jej
m
ąż
lubi takie rozmowy. Dawały mu okazje
do
ż
artów, a
ż
artował, gdy
ż
sam zbyt
wiele na ten temat my
ś
lał. Spróbowała
wiec protestowa
ć
, ale akurat odezwał si
ę
redaktor, to za
ś
, co powiedział, było
tak niezwykłe,
ż
e słowa zamarły jej na
ustach.
- Szale
ń
stwo jest jak elastyczny
pocisk.
ś
ona agenta wygl
ą
dała na zaskoczon
ą
.
Zaciekawiony pisarz pochylił si
ę
w
stron
ę
redaktora.
- To brzmi znajomo - powiedział.
- Jasne - odparł redaktor. - Samo
okre
ś
lenie, obraz, wymy
ś
liła Mariann
ę
Moore. U
ż
yła go chyba po to,
ż
eby opisa
ć
jaki
ś
samochód czy co
ś
. Zawsze my
ś
lałem,
ż
e to tak
ż
e dobrze opisuje stan
szale
ń
stwa. Szale
ń
stwo jest rodzajem
umysłowego samobójstwa. Czy lekarze nie
zacz
ę
li teraz twierdzi
ć
,
ż
e prawdziwa
ś
mier
ć
, to
ś
mier
ć
mózgu? Szale
ń
stwo jest
jak elastyczny pocisk, który ugodził w
mózg.
ś
ona pisarza skoczyła na równe nogi.
- Czy kto
ś
ma ochot
ę
si
ę
napi
ć
? -
zapytała. Nikt nie miał ochoty.
- Wi
ę
c napije si
ę
sama, je
ś
li mamy
dalej rozmawia
ć
na ten temat -
stwierdziła i poszła przygotowa
ć
sobie
drinka.
Redaktor mówił dalej:
- Dostałem raz opowiadanie. To było
wtedy, kiedy jeszcze pracowałem w
„Logan's"... teraz ju
ż
go nie ma,
poszedł w
ś
lady „Collier's" i „Saturday
Evening Post", ale wtedy byli
ś
my lepsi -
w jego głosie słycha
ć
było cie
ń
dumy. -
Drukowali
ś
my trzydzie
ś
ci sze
ść
opowiada
ń
rocznie, czasem wi
ę
cej, i ka
ż
dego roku
cztery czy pi
ęć
z nich znajdowało
miejsce w jakiej
ś
antologii „najlepszych
opowiada
ń
roku". I ludzie je czytali.
Niewa
ż
ne... to opowiadanie nazywało si
ę
„Ballada o celnym strzale", a napisał je
Reg Thorpe. Był wtedy równie młody jak
ten tu młody człowiek i prawie tak samo
ceniony.
- To on napisał „Postacie z podziemia",
prawda? - zapytała
ż
ona agenta.
- Tak. Niesamowite powodzenie jak na
pierwsz
ą
powie
ść
. Wspaniałe recenzje,
sprzeda
ż
jak marzenie, wszystko! Nawet
film był dobry, nie tak dobry jak
ksi
ąż
ka, ale dobry.
- Uwielbiałam te ksi
ąż
k
ę
- powiedziała
ż
ona pisarza, wł
ą
czaj
ą
c si
ę
w rozmow
ę
,
wbrew swemu najgł
ę
bszemu przekonaniu.
- Czy on co
ś
jeszcze napisał? „Postacie
z podziemia" czytałam w szkole, to
było... no, zbyt dawno,
ż
eby o tym
my
ś
le
ć
.
- Nic si
ę
nie zmieniła
ś
, kochanie -
powiedziała serdecznie
ż
ona agenta, cho
ć
my
ś
lała o tym,
ż
e
ż
ona pisarza nosi zbyt
mały biustonosz i zbyt obcisłe szorty.
- Nie - odpowiedział redaktor. - Nic
wi
ę
cej, oprócz tego opowiadania, o
którym wspomniałem. Popełnił
samobójstwo. Oszalał i popełnił
samobójstwo.
- Och! - krzykn
ę
ła słabo
ż
ona pisarza.
Temat wrócił.
- Czy kto
ś
opublikował to opowiadanie?
- zapytał pisarz.
- Nie, ale nie dlatego,
ż
e pisarz
oszalał i popełnił samobójstwo. Nikt go
nie opublikował, poniewa
ż
czytaj
ą
cy je
redaktor oszalał i niemal popełnił
samobójstwo.
Agent wstał nagle i wzmocnił sobie
drinka, chocia
ż
jego drink z pewno
ś
ci
ą
tego nie potrzebował. Wiedział,
ż
e
redaktor prze
ż
ył załamanie nerwowe w
1969 roku, a niedługo pó
ź
niej sko
ń
czyła
si
ę
. epoka „Logan's.
- To ja nim byłem - poinformował
redaktor reszt
ę
towarzystwa. - W pewnym
sensie wariowali
ś
my razem, Reg Thorpe i
ja, chocia
ż
ja mieszkałem w Nowym Jorku,
a on w Omaha i nigdy si
ę
nawet nie
spotkali
ś
my. Jego ksi
ąż
ka była na rynku
ju
ż
jakie
ś
pół roku, kiedy przeniósł si
ę
do Omaha.
ś
eby „pozbiera
ć
my
ś
li" - tak
wtedy mówił. Akurat tak si
ę
. zło
ż
yło,
ż
e
znam t
ę
cze
ść
historii, bo czasami
spotykam jego
ż
on
ę
, kiedy przyje
ż
d
ż
a do
Nowego Jorku. Maluje teraz i to całkiem
nie
ź
le. Miała szcz
ęś
cie dziewczyna.
Niemal zabrał j
ą
ze sob
ą
.
Agent wrócił ze szklaneczk
ą
w r
ę
ku.
- Zaczynam sobie przypomina
ć
-
powiedział. - Tam była nie tylko
ż
ona,
prawda? Postrzelił kilka osób, tak
ż
e
dziecko.
- Tak. To wła
ś
nie dzieciak go załatwił.
- Dzieciak? - zdumiała si
ę
.
ż
ona
agenta. -Jak to, dzieciak?
Twarz redaktora pozostała nieruchoma.
Najwyra
ź
niej chciał mówi
ć
, nie za
ś
odpowiada
ć
na pytania.
- I t
ą
cz
ęść
historii te
ż
znam. Sam j
ą
prze
ż
yłem. Te
ż
miałem szcz
ęś
cie.
Cholerne szcz
ęś
cie. Ró
ż
ne dziwne rzeczy
dziej
ą
si
ę
z tymi, którzy próbuj
ą
popełni
ć
samobójstwo przykładaj
ą
c sobie
luf
ę
do czoła i poci
ą
gaj
ą
c za spust.
My
ś
licie mo
ż
e,
ż
e ta metoda jest
pewniejsza ni
ż
pigułki czy podci
ę
cie
ż
ył, ale mylicie si
ę
. Kiedy strzelacie
sobie w łeb, nie wiecie, co si
ę
mo
ż
e
zdarzy
ć
. Pocisk mo
ż
e si
ę
na przykład
odbi
ć
od czaszki i zabi
ć
kogo
ś
innego.
Mo
ż
e ze
ś
lizn
ąć
si
ę
po ko
ś
ci i lecie
ć
dalej. Mo
ż
e utkwi
ć
w mózgu i o
ś
lepi
ć
na
całe
ż
ycie. Jeden go
ść
palnie sobie w
łeb z trzydziestki ósemki i ocknie si
ę
w
szpitalu, inny u
ż
yje dwudziestki dwójki
i ocknie si
ę
w piekle... je
ż
eli co
ś
takiego w ogóle istnieje. Osobi
ś
cie
s
ą
dz
ę
,
ż
e piekło istnieje na Ziemi,
najprawdopodobniej w New Jersey.
ś
ona pisarza roze
ś
miała si
ę
raczej
piskliwie.
- Jedyn
ą
zupełnie pewn
ą
metod
ą
samobójstwa jest skok z wysokiego
budynku, lecz u
ż
ywaj
ą
jej jedynie ci
naprawd
ę
zdecydowani. Nieciekawie si
ę
pó
ź
niej przedstawiaj
ą
, prawda? Ale
chodzi mi o co
ś
innego: je
ż
eli trafi ci
ę
elastyczny pocisk, nie wiesz, co si
ę
mo
ż
e zdarzy
ć
. Ja zjechałem z mostu, a
potem ockn
ą
łem si
ę
na brudnym nabrze
ż
u,
za
ś
kierowca ci
ęż
arówki machał moimi
r
ę
kami i wyginał je tak, jakby miał
dwadzie
ś
cia cztery godziny na zostanie
kulturyst
ą
i pomylił mnie z symulatorem
kajaka. Dla Rega ten pocisk był
zabójczy. Reg... ale opowiadam wam tu
co
ś
takiego nie maj
ą
c poj
ę
cia, czy w
ogóle chcecie mnie słucha
ć
?
W g
ę
stniej
ą
cej szybko ciemno
ś
ci uwa
ż
nie
przyjrzał si
ę
ich twarzom. Agent i jego
ż
ona patrzyli na siebie pytaj
ą
co, a
ż
ona
pisarza ju
ż
, ju
ż
miała stwierdzi
ć
,
ż
e na
dzi
ś
chyba wystarczy nieprzyjemnych
rozmów, kiedy odezwał si
ę
jej m
ąż
:
- Chciałbym usłysze
ć
wi
ę
cej, je
ż
eli
oczywi
ś
cie mo
ż
e pan o tym mówi
ć
. To
znaczy, z powodów osobistych.
- Nigdy o tym nie opowiadałem, lecz nie
z powodów osobistych. By
ć
mo
ż
e nie
spotykałem wła
ś
ciwych słuchaczy?
- Wiec prosz
ę
spróbowa
ć
dzi
ś
.
- Paul... -
ż
ona poło
ż
yła mu dło
ń
na
ramieniu. - Nie s
ą
dzisz...
- Nie teraz, Meg. Redaktor ju
ż
mówił
dalej:
- Opowiadanie przyszło zwyczajnie,
poczt
ą
, w czasach, gdy „Logan's" nie
przyjmował ju
ż
przypadkowych tekstów.
Kiedy nadchodziły, sekretarka
przekładała je po prostu do zał
ą
czonych
kopert zwrotnych wraz z karteczk
ą
: Z
powodu wzrastaj
ą
cych kosztów utrzymania
pisma i wzrastaj
ą
cych trudno
ś
ci z
czytaniem wci
ąż
wzrastaj
ą
cej liczby
nadsyłanych tekstów, nasza redakcja nie
przyjmuje materiałów nie zamówionych.
ś
yczymy powodzenia w próbach
opublikowania pana, pani pracy w innych
pismach. Co za cudowny bełkot! Niełatwo
przecie
ż
wstawi
ć
słowo „wzrasta
ć
" trzy
razy w jedno zdanie, a im si
ę
to jako
ś
udało.
- A je
ż
eli koperta nie była zał
ą
czona,
tekst w
ę
drował pro
ś
ciutko do kosza,
prawda? - stwierdził domy
ś
lnie pisarz.
- Pewnie! Nie ma lito
ś
ci dla cudzej
słabo
ś
ci.
Dziwny wyraz niepewno
ś
ci pojawił si
ę
nagle na twarzy pisarza. Tak mógł
wygl
ą
da
ć
kto
ś
, kto znalazł si
ę
w klatce
pełnej tygrysów, które rozszarpały ju
ż
tuziny lepszych od niego. Jak na razie
nie dostrzegł
ż
adnego tygrysa, ale miał
wra
ż
enie,
ż
e wiele czai si
ę
w ciemno
ś
ci
i
ż
e ci
ą
gle maj
ą
ostre kły.
- W ka
ż
dym razie - redaktor wyj
ą
ł
papierosa - opowiadanie przyszło poczt
ą
,
sekretarka wyj
ę
ła je z koperty, nalepiła
wiadom
ą
informacje i ju
ż
miała je wło
ż
y
ć
do zał
ą
czonej koperty zwrotnej, kiedy
zobaczyła nazwisko autora. Có
ż
, czytała
„Postacie z podziemia". Tak si
ę
składało,
ż
e wszyscy albo ju
ż
to
czytali, albo wła
ś
nie zamierzali
przeczyta
ć
i zapisywali si
ę
w kolejki w
bibliotekach lub penetrowali
supermarkety w poszukiwaniu wydania
kieszonkowego.
ś
ona pisarza, która dostrzegła i
zrozumiała błysk strachu w jego oczach,
wzi
ę
ła go za r
ę
k
ę
, a on ciepło si
ę
do
niej u
ś
miechn
ą
ł. Błysn
ą
ł płomyk złotego
Ronsona i w jego
ś
wietle wszyscy mogli
zauwa
ż
y
ć
, jak bardzo zniszczona jest
twarz redaktora, jak lu
ź
no wisz
ą
mu pod
oczami worki pomarszczonej jak u
krokodyla skóry. Widzieli poorane
zmarszczkami policzki i brod
ę
stercz
ą
c
ą
w tej starej twarzy jak bukszpryt
ż
aglowca. „Ten
ż
aglowiec - pomy
ś
lał
pisarz - nazywa si
ę
staro
ść
. Nikt nie
marzy o tym,
ż
eby gdzie
ś
nim popłyn
ąć
,
ale wszystkie kajuty s
ą
zaj
ę
te. I hamaki
pod pokładem tak
ż
e".
Płomyk zgasł i w powietrze uniósł si
ę
Wab dymu.
- Ta sekretarka, która przesyłała
opowiadanie i pchn
ę
ła je dalej, zamiast
odesła
ć
, jest dzi
ś
lektork
ą
u Putnama. O
nazwisko mniejsza, wa
ż
ne jest,
ż
e tam, w
sekretariacie „Logan's", krzywa jej
ż
ycia przeci
ę
ła si
ę
na wielkim wykresie
z krzyw
ą
ż
ycia Rega Thorpe - jedna szła
w gór
ę
, a druga w dół. Dziewczyna
dała tekst swemu szefowi, a jej szef dał
go mnie. Przeczytałem i zakochałem si
ę
na
ś
mier
ć
. Było troch
ę
za długie, ale
ju
ż
widziałem, gdzie mo
ż
na je bez
wi
ę
kszych problemów przystrzyc o jakie
ś
pi
ęć
set słów. I to
wystarczało.
- A o czym było? - zainteresował si
ę
pisarz.
- Nawet nie powiniene
ś
pyta
ć
-
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
redaktor. - Cudownie
pasowało do naszej dzisiejszej
rozmowy.
- O tym, jak kogo
ś
ogarnia szale
ń
stwo?
- Jasne. Czego ci
ę
ucz
ą
na pierwszych
zaj
ę
ciach pierwszego semestru na
pierwszym kursie pisarstwa w college?
Pisz o tym, na czym si
ę
znasz. Reg
Thorpe znał si
ę
na tym, jak zaczyna si
ę
szale
ń
stwo, bo szale
ń
stwo wła
ś
nie go
ogarniało. To opowiadanie przemówiło do
mnie tak silnie prawdopodobnie dlatego,
ż
e ja równie
ż
byłem w trakcie podobnego
procesu. A gdyby
ś
kiedykolwiek pracował
w magazynie,' to pewnie wiedziałby
ś
,
ż
e
jest jeden temat, którego czytaj
ą
cym
Amerykanom nie musisz wciska
ć
: ,Jak
elegancko zwariowa
ć
w Ameryce", podpunkt
A: „Nikt nikogo nie rozumie". Do
ść
to
popularne w literaturze XX wieku. Wielcy
fruwali jak ptaki w
ś
ród gał
ę
zi tego
drzewa, mali jak robaki podgryzali jego
korzenie. Ale to opowiadanie było akurat
fajne. To znaczy wesołe. Czytałem je jak
nic przed nim i nic po nim. Najbli
ż
sze
było chyba niektórym opowiadaniom Scotta
Fitzgeralda... i „Gatsbyemu". Facet z
opowiadania Thorpe'a wariował, ale w
strasznie wesoły sposób. Cały czas
szczerzyłe
ś
z
ę
by, a w niektórych
miejscach - najlepsze było to, w którym
bohater wywala galaretk
ę
pomara
ń
czow
ą
na
łeb starej, grubej baby -
ś
miałe
ś
si
ę
gło
ś
no. Ale - wiecie - to był raczej
nerwowy
ś
miech. Chichoczesz i naraz
musisz si
ę
odwróci
ć
,
ż
eby zobaczy
ć
, kto
ci
ę
mo
ż
e usłysze
ć
. Wspaniale było
stopniowane napi
ę
cie. Im bardziej si
ę
ś
miałe
ś
, tym bardziej si
ę
bałe
ś
. A im
bardziej si
ę
bałe
ś
, tym gło
ś
niejszy był
ś
miech... i tak a
ż
do momentu, w którym
bohater wraca z przyj
ę
cia wydanego na
jego cze
ść
i zabija
ż
on
ę
oraz córeczk
ę
.
- I to było o tym? - zapytał pisarz.
- Nie, ale nie w tym rzecz. To była po
prostu opowie
ść
o młodym człowieku,
przegrywaj
ą
cym powoli ze swym własnym
powodzeniem. Zostawmy te spraw
ę
.
Opowiadanie fabuły jest nudne. Zawsze.
Tak czy inaczej, napisałem do niego
list. Mniej wi
ę
cej tak: Drogi panie
Thorpe, wła
ś
nie przeczytałem „Ballad
ę
, o
celnym strzale" i uwa
ż
am j
ą
za wielkie
dzieło. Chciałbym j
ą
opublikowa
ć
na
pocz
ą
tku przyszłego roku, je
ś
li ten
termin Panu odpowiada. Czy suma o
ś
miuset
dolarów wydaje si
ę
Panu wystarczaj
ą
ca?
Płacimy po akceptacji. Nowy akapit.
Redaktor wydmuchn
ą
ł kł
ą
b dymu w
pachn
ą
ce, wieczorne powietrze.
- Opowiadanie jest nieco przydługie i
chciałbym,
ż
eby Pan je skrócił o mniej
wi
ę
cej pi
ęć
set stów, je
ś
li to mo
ż
liwe.
Zgodz
ę
si
ę
ewentualnie na dwie
ś
cie słów,
je
ś
li si
ę
Pan uprze. Zawsze mo
ż
emy
przecie
ż
wywali
ć
rysunki. Akapit. Prosz
ę
o odpowied
ź
. Podpis.
- I tak to pan pami
ę
ta, słowo w słowo?
- zapytała
ż
ona pisarza.
- Trzymałem jego listy w osobnej
teczce. Oryginały listów do mnie i kopie
moich odpowiedzi. Pod koniec teczka ta
była ju
ż
całkiem gruba, zawierała tak
ż
e
trzy lub cztery listy od Jane Thorpe,
jego
ż
ony. Czytywałem to do
ść
cz
ę
sto.
Chciałem zrozumie
ć
, ale to si
ę
nie da
zrobi
ć
. Elastyczny pocisk da si
ę
zrozumie
ć
równie łatwo jak to,
ż
e wst
ę
ga
Moebiusa ma tylko jedn
ą
stron
ę
. Tak to
ju
ż
jest na tym najlepszym ze
ś
wiatów.
No tak, znam je słowo w słowo. Niektórzy
tak si
ę
uczyli deklaracji
niepodległo
ś
ci.
- Zało
żę
si
ę
,
ż
e zadzwonił nast
ę
pnego
dnia - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
agent. - Co,
wygrałem?
- Nie, nie zadzwonił. Krótko po wydaniu
„Postaci z podziemia" Thorpe przestał w
ogóle u
ż
ywa
ć
telefonu. Jego
ż
ona
powiedziała mi o tym. W nowym domu, po
przeniesieniu si
ę
z Nowego Jorku do
Omaha, nawet go nie zało
ż
yli. Wiecie, on
stwierdził,
ż
e telefon wcale nie działa
dzi
ę
ki elektryczno
ś
ci, tylko w oparciu o
rad. My
ś
lał,
ż
e jest to jeden z dwóch
czy trzech najlepiej strze
ż
onych
sekretów we współczesnym
ś
wiecie.
Twierdził - w rozmowach z
ż
on
ą
-
ż
e to
rad powoduje wzrost zachorowa
ń
na raka,
a nie papierosy, spaliny i inne
zanieczyszczenia.
ś
e k a
ż
d y telefon
ma w słuchawce kryształek radu i k a
ż
d
a rozmowa zostawia w głowie kup
ę
promieniowania.
- Ach, on naprawd
ę
zwariował -
powiedział pisarz i wszyscy si
ę
roze
ś
mieli.
- Zamiast tego napisał - redaktor
pstrykn
ą
ł niedopałkiem w stron
ę
jeziora.
- Brzmiało to mniej wi
ę
cej tak: Drogi
Panie Wilson (a wła
ś
ciwie Henry, je
ś
li
mo
ż
na). Twój list to wspaniała i
przyjemna niespodzianka. Moja
ż
ona była
nawet bardziej zachwycona, je
ś
li to
tylko mo
ż
liwe, ni
ż
ja. Honorarium
całkiem mi odpowiada... cho
ć
pragn
ę
stwierdzi
ć
uczciwie,
ż
e sama mo
ż
liwo
ść
publikacji w„Logan's" wydaje mi si
ę
wystarczaj
ą
cym wynagrodzeniem (lecz -
oczywi
ś
cie - przyjm
ę
czek!). Przejrzałem
skróty, które zaproponowałe
ś
i w pełni
je akceptuje,. Dzi
ę
ki nim opowiadanie
jest lepsze i b
ę
dzie miejsce na
ilustracje. Z najlepszymi
ż
yczeniami,
Reg Thorpe.
Pod podpisem był mały,
ś
mieszny
rysuneczek... czy raczej zwykły gryzmoł.
Oko w piramidzie - jak na dolarowym
banknocie. Lecz zamiast napisu Novus
Ordo Seculorum na wst
ę
dze pod rysunkiem
zobaczyłem napis Fornit i Fornus.
- Albo to łacina, albo Groucho Marx -
wtr
ą
ciła
ż
ona agenta.
- Po prostu dowód rosn
ą
cej...
ekscentryczno
ś
ci Rega Thorpe'a. Jego
ż
ona powiedziała mi,
ż
e Reg uwierzył w
„ludziki" - elfy czy co
ś
. Fornity. Miały
przynosi
ć
szcz
ęś
cie. Wierzył,
ż
e jeden
nawet zamieszkał w jego maszynie do
pisania.
- O mój Bo
ż
e - westchn
ę
ła
ż
ona pisarza.
- Według Thorpe'a ka
ż
dy fornit ma co
ś
takiego jak pistolecik i strzela z
niego... przynosz
ą
cym szcz
ęś
cie pyłkiem,
tak to chyba trzeba nazwa
ć
. A ten
pyłek...
- Nazywa si
ę
fornus - doko
ń
czył pisarz
szczerz
ą
c z
ę
by.
- No tak, jego
ż
ona te
ż
uwa
ż
ała to za
bardzo zabawne. Do czasu. Na pocz
ą
tku
my
ś
lała - bo Thorpe wymy
ś
lił fornity dwa
lata wcze
ś
niej, pracuj
ą
c nad „Postaciami
z podziemia" -
ż
e m
ąż
j
ą
po prostu
nabiera. I mo
ż
e tak to si
ę
wła
ś
nie
zacz
ę
ło? A pó
ź
niej rosło: od kaprysu,
przez przes
ą
d, do koszmarnej wiary. To
była, no... lu
ź
na fantazja. Ale w ko
ń
cu
stwardniała. Na stal. Tak, stwardniała.
Nikt si
ę
nie odezwał, tylko u
ś
miechy
spełzły z twarzy.
- Fornity potrafiły zachowywa
ć
si
ę
zabawnie - mówił redaktor. - Ni st
ą
d ni
zow
ą
d maszyna do pisania Thorpe'a
zacz
ę
ła dziwnie cz
ę
sto trafia
ć
do
warsztatu. Zdarzyło si
ę
to kilka razy
ju
ż
w Nowym Jorku i powtarzało coraz
cz
ęś
ciej w Omaha. Dostał tam z warsztatu
inn
ą
maszyn
ę
, kiedy jego była pierwszy
raz w naprawie. Po zwrocie po
ż
yczonej
maszyny przyszedł do nich wła
ś
ciciel
warsztatu i powiedział,
ż
e ona te
ż
b
ę
dzie naprawiona na ich rachunek.
- O co mu chodziło? - zdziwiła si
ę
ż
ona
agenta.
- Ja chyba wiem - powiedziała
ż
ona
pisarza.
- Obie były pełne jedzenia - wyja
ś
nił
im redaktor. - Małych kawałków ciasta i
tak dalej. A na czcionkach kto
ś
rozsmarował masło kakaowe. To Reg
ż
ywił
fornita z maszyny. Na wszelki wypadek
sypał te
ż
jedzenie w maszyn
ę
zast
ę
pcz
ą
-
kto wie, czy takie fornity nie
przeprowadzaj
ą
si
ę
na czas napraw?
- A
ż
tak? - spytał pisarz.
- Oczywi
ś
cie ja o tym jeszcze wtedy nie
wiedziałem. Moja sekretarka przepisała
list, przyniosła mi do gabinetu do
podpisu i po co
ś
tam poszła. Podpisałem
go, a jej jeszcze nie było. Wiec, bez
najmniejszego racjonalnego powodu, sam
nabazgrałem co
ś
pod moim podpisem.
Piramida. Oko. I Fornit i Fornus. Obł
ę
d.
Sekretarka to zobaczyła i zapytała, czy
chce wysła
ć
list tak, jak jest. Tylko
wzruszyłem ramionami.
Po dwóch dniach zadzwoniła do mnie Jane
Thorpe. Powiedziała,
ż
e mój list bardzo
podniecił Rega,
ż
e Reg my
ś
li,
ż
e znalazł
pokrewn
ą
dusze.... kogo
ś
, kto co
ś
wie o
fornitach. Widzicie, co si
ę
zacz
ę
ło
dzia
ć
? Z tego, co wiedziałem, te fornity
mogły by
ć
wszystkim, pocz
ą
wszy od klucza
francuskiego dla ma
ń
kutów, a sko
ń
czywszy
na samochodzie bez kół. Ditto fornus.
Wiec wyja
ś
niłem Jane,
ż
e po prostu
skopiowałem bazgrały Rega. Oczywi
ś
cie,
chciała wiedzie
ć
czemu. Pomin
ą
łem to
pytanie. No bo co jej miałem powiedzie
ć
?
ś
e byłem zalany, kiedy podpisywałem
list?
Przerwał i nad trawnikiem zapadła
krepuj
ą
ca cisza. Go
ś
cie wpatrywali si
ę
w
niebo, w jezioro, w wierzchołki drzew,
cho
ć
przez ostatnie par
ę
chwil nic si
ę
tam z pewno
ś
ci
ą
nie zmieniło.
- Popijałem sobie przez całe dorosłe
ż
ycie i zupełnie nie potrafi
ę
okre
ś
li
ć
,
kiedy straciłem nad tym kontrole. W
sprawach zawodowych podpierałem si
ę
butelk
ą
prawie do samego ko
ń
ca.
Zaczynałem od lunchu i wracałem do
redakcji el blotto. A jednak pracowało
mi si
ę
doskonale. To picie po pracy,
najpierw w metrze, a pó
ź
niej i w domu, w
ko
ń
cu mnie wyko
ń
czyło.
Mieli
ś
my z
ż
on
ą
inne problemy, nie
zwi
ą
zane z piciem, ale przez picie stały
si
ę
one jeszcze powa
ż
niejsze. Od
dłu
ż
szego czasu chciała ode mnie odej
ść
,
a tydzie
ń
przed tym, nim dostałem
opowiadanie Thorpe'a, wreszcie si
ę
zdecydowała.
Próbowałem jako
ś
si
ę
z tym wszystkim
upora
ć
i wtedy pojawiło si
ę
to
opowiadanie. Piłem za wiele. Wszystko
si
ę
skomplikowało - có
ż
, gdyby
ś
my
chcieli to nazwa
ć
jako
ś
modnie, był to z
pewno
ś
ci
ą
kryzys wieku
ś
redniego.
Wszystko, co wtedy wiedziałem, to tylko
to,
ż
e przygn
ę
bia mnie
ż
ycie, zawodowe i
prywatne. Walczyłem - albo przynajmniej
próbowałem walczy
ć
- z rosn
ą
c
ą
pewno
ś
ci
ą
,
ż
e redagowanie opowiada
ń
,
które w ko
ń
cu czyta
ć
b
ę
d
ą
zdenerwowani
pacjenci w poczekalni u dentysty,
niepracuj
ą
ce
ż
ony w porze lunchu i od
czasu do czasu nudz
ą
cy si
ę
studenci, nie
jest szczególnie szlachetnym zaj
ę
ciem.
Walczyłem - albo przynajmniej starałem
si
ę
walczy
ć
, jak wszyscy w redakcji w
owym czasie - z przekonaniem,
ż
e w ci
ą
gu
najbli
ż
szych sze
ś
ciu, mo
ż
e dziesi
ę
ciu, a
mo
ż
e czternastu miesi
ą
cy zabawa nazywana
„Logan's" sko
ń
czy si
ę
definitywnie.
I w tym melancholijnym krajobrazie wieku
ś
redniego pojawiło si
ę
nagle sło
ń
ce
bardzo dobrego opowiadania, napisanego
przez bardzo dobrego pisarza.
Błyskotliwy, przenikliwy rzut oka na
mechanizm szale
ń
stwa. Wiem,
ż
e te słowa
brzmi
ą
dziwnie - w ko
ń
cu bohater zabija
ż
on
ę
i dziecko, ale zapytajcie ka
ż
dego
wydawc
ę
, co mu mo
ż
e sprawi
ć
najwi
ę
ksz
ą
przyjemno
ść
i z pewno
ś
ci
ą
odpowie wam,
ż
e doskonała powie
ść
albo opowiadanie,
które niespodziewanie l
ą
duje mu na
biurku jak jaki
ś
cholerny gwiazdkowy
prezent w lecie. Có
ż
, chyba znacie
opowiadanie Shirley Jackson „Loteria"?
Ko
ń
czy si
ę
niewiarygodnie
przygn
ę
biaj
ą
co, to znaczy wyprowadzaj
ą
mił
ą
kobiet
ę
i kamienuj
ą
j
ą
, a jej syn i
córka bior
ą
w tym udział. Ale có
ż
to za
wspaniała robota! Zało
żę
si
ę
,
ż
e
redaktor „New Yorkera", który przeczytał
to pierwszy, wracał wieczorem do domu
wesoło pogwizduj
ą
c.
Próbuje wam tylko wyja
ś
ni
ć
,
ż
e
opowiadanie Thorpe'a było najlepsz
ą
rzecz
ą
, jaka mi si
ę
wtedy wydarzyła.
Jedyn
ą
dobr
ą
. A z tego, co mi tłumaczyła
Jane, jedyn
ą
dobr
ą
rzecz
ą
, jaka si
ę
ostatnio przydarzyła Regowi, było
przyj
ę
cie jego opowiadania do druku.
Relacja autor - wydawca zawsze jest
relacj
ą
paso
ż
ytnicz
ą
, ale w przypadku
moim i Thorpe'a to paso
ż
ytnictwo
podniesione było do n-tej pot
ę
gi!
- Wró
ć
my do Jane Thorpe - poprosiła
ż
ona pisarza.
- Tak. A co, próbuje odstawi
ć
j
ą
na
boczny tor? Była raczej w
ś
ciekła z
powodu tej całej historii z fornitami.
Na pocz
ą
tku. Wyja
ś
niłem jej,
ż
e
nabazgrałem ten rysuneczek ot tak sobie,
zupełnie nie wiedz
ą
c, czego to mo
ż
e
dotyczy
ć
i przeprosiłem, je
ż
eli zrobiłem
co
ś
złego. Przestała si
ę
zło
ś
ci
ć
i na
odmian
ę
wylała przede mn
ą
swe
ż
ale.
Niepokoiła si
ę
coraz bardziej,
biedactwo, i po prostu nie miała z kim
pogada
ć
. Jej rodzice nie
ż
yli, wszyscy
przyjaciele pozostali w Nowym Jorku. Reg
nie wpuszczał do domu nikogo. Wszyscy,
którzy mieli do nich jaki
ś
interes, byli
albo z CIA, albo z FBI, albo mieli co
ś
wspólnego z podatkami. Zaraz po tym, jak
przyjechali do Omaha, zadzwoniła do
drzwi mała skautka sprzedaj
ą
ca
ciasteczka na jakie
ś
tam cele. Reg na
ni
ą
nawrzeszczał, kazał si
ę
jej wynosi
ć
,
krzyczał,
ż
e wie, kim ona jest i tak
dalej. Jane próbowała przemówi
ć
mu do
rozs
ą
dku. Powiedziała przy tym,
ż
e
dziewczynka miała najwy
ż
ej dziesi
ęć
lat.
Reg stwierdził autorytatywnie,
ż
e ci od
podatków nie maj
ą
serca i sumienia. A
poza tym - powiedział - ta mała mogła
przecie
ż
by
ć
androidem, a androidy nie
podlegaj
ą
prawom zakazuj
ą
cym
zatrudniania dzieci. I
ż
e on prywatnie
s
ą
dzi,
ż
e Urz
ą
d Podatkowy sta
ć
na
wysłanie mu do domu skautki - androida
napakowanego radem,
ż
eby sprawdzi
ć
, czy
nie ukrywa jakich
ś
sekretów, a on nie
chce dosta
ć
raka od promieniowania..
- Dobry Bo
ż
e - westchn
ę
ła
ż
ona agenta.
- No wiec Jane czekała na jaki
ś
znak od
przyjaciela i akurat ja si
ę
jej
trafiłem. Przełkn
ą
łem opowie
ść
o
skautce, dowiedziałem si
ę
, jak si
ę
troszczy
ć
o fornity i jak je
ż
ywi
ć
, co
to jest fornus i jak Reg odmawia rozmów
przez telefon. Rozmawiała ze mn
ą
z
automatu, pi
ęć
przecznic od domu.
Powiedziała,
ż
e obawia si
ę
,
ż
e Reg wcale
nie boi si
ę
CIA, FBI czy Urz
ę
du
Podatkowego.
ś
e my
ś
li,
ż
e to ONI,
wielka, tajemnicza organizacja istot
nienawidz
ą
cych Rega, zazdrosnych o Rega,
gotowych na wszystko,
ż
eby zniszczy
ć
Rega, odkryła prawd
ę
o jego fornicie i
chce go zabi
ć
! A gdyby zgin
ą
ł fornit,
nie byłoby powie
ś
ci, nie byłoby
opowiada
ń
. Rozumiecie? Oto istota
szale
ń
stwa! To ONI prze
ś
laduj
ą
. W ko
ń
cu
nie było nawet Urz
ę
du Podatkowego,
który, nawiasem mówi
ą
c, rzeczywi
ś
cie
przycisn
ą
ł go troch
ę
w zwi
ą
zku z zyskami
z „Postaci z podziemia",
ż
eby posłu
ż
ył
jako chłopiec do bicia. Sko
ń
czyło si
ę
na
NICH. Klasyczne urojenie paranoika. To
ONI chc
ą
zabi
ć
fornita!
- Mój Bo
ż
e! I có
ż
pan na to? -
zainteresował si
ę
agent.
- Chciałem jej doda
ć
odwagi. Siedziałem
sobie wygodnie za biurkiem,
ś
wie
ż
o po
przerwie na lunch, zakropiony pi
ę
cioma
martini i przemawiałem dostojnie do
wystraszonej kobiety stoj
ą
cej przy
automacie gdzie
ś
w Omaha. Próbowałem jej
tłumaczy
ć
,
ż
e wszystko jest w porz
ą
dku,
ż
e nie ma si
ę
czego ba
ć
, nie ma nic
strasznego w tym,
ż
e jej m
ąż
wierzy w
telefony pełne kryształków radu i w
tajemne sprzysie
ż
enie wysyłaj
ą
ce
androidy przebrane za skautki z zadaniem
przeszukania ich domu.
ś
e nie ma i złego
w zachowaniu człowieka, którego talent
oderwał si
ę
od sił umysłowych w stopniu
umo
ż
liwia cym mu wiar
ę
w elfa
mieszkaj
ą
cego w maszynie do pisania!
- Nie s
ą
dz
ę
,
ż
eby był pan zbyt
przekonywaj
ą
cy.
- Prosiła mnie - nie, błagała -
ż
ebym
pracował z Regiem nad tym jego
opowiadaniem i
ż
ebym mu wydrukował.
Robiła wszystko,
ż
eby mnie przekona
ć
,
wszystko oprócz przyjazdu do Nowego
Jorki otwartego stwierdzenia,
ż
e
„Ballada o celnym strzale" jest ostatni
ą
wi
ę
zi
ą
jej m
ęż
a z tym, co z i miechem na
ustach nazywamy rzeczywisto
ś
ci
ą
.
Zapytałem j
ą
, co mam robi
ć
, je
ś
li Reg
znowu wspoir
0 fornitach.
- Niech go pan uspokoi - powiedziała.
Te słowa pami
ę
tam bardzo dokładnie.
„Niech go pan uspoko
1 odwiesiła słuchawk
ę
.
Nast
ę
pnego dnia przyszedł list od Rega.
Pi
ąć
stron maszynopisu, pojedynczy
odst
ę
p. Pierwsza cze dotyczyła
opowiadania. Praca nad poprawkami ra
ź
no
posuwała si
ę
do przodu. S
ą
dził,
ż
e
skróci je naw o siedemset słów: z
oryginalnej długo
ś
ci dziesi
ę
ciu tysi
ę
cy
pi
ę
ciuset do dziewi
ę
ciu tysi
ę
cy o
ś
mius
Druga w cało
ś
ci po
ś
wiecona była
fornitom... i fornusowi. Była pełna
opisów jego do
ś
wiadcze
ń
i obi rwacji. I
pytania... dziesi
ą
tki pyta
ń
...
- Obserwacje? - głowa pisarza pojawiła
si
ę
w kr
ę
gu
ś
wiatła. - To znaczy,
ż
e on
ju
ż
je widywał?
- Nie. Nie to,
ż
eby widywał, ale...
Chocia
ż
... Wiesz, astronomowie wiedzieli
o Plutonie na długo prze tem, nim mieli
teleskopy odpowiednio pot
ęż
ne,
ż
eby go
zobaczy
ć
. Dowiedzieli si
ę
o nim
wszystkie dzi
ę
ki obserwacjom orbity
Neptuna. W ten wła
ś
nie sposób Reg
„obserwował" fornity. Lubi
ą
je
ść
w no -
napisał - czy to zauwa
ż
yłe
ś
? Dawał im
jedzenie o ró
ż
nych porach dnia, ale
wi
ę
kszo
ść
po
ż
ywier znikała po ósmej
wieczorem.
- Halucynacje? - zainteresował si
ę
pisarz.
- Nie. Jego
ż
ona po prostu sama
próbowała doczy
ś
ci
ć
maszyn
ę
, kiedy Reg
wychodził na spacer wychodził zawsze
dokładnie o dziewi
ą
tej.
- I miała czelno
ść
przyczepi
ć
si
ę
do
pana! - burkn
ą
ł agent przesuwaj
ą
c swe
wielkie cielsko na og dowym fotelu.-
Przecie
ż
ona sama o
ż
ywiała jego
fantazje!
- Pan nie rozumie, dlaczego dzwoniła i
dlaczego była taka zdenerwowana -
odpowiedział spokojnie redaktor i
spojrzał na
ż
on
ę
pisarza. - Jestem
pewien,
ż
e ty to pojmujesz, Meg.
- Mo
ż
e - odpowiedziała i z
zakłopotaniem popatrzyła na m
ęż
a. - Ona
nie zło
ś
ciła si
ę
dlatego,
ż
e pan o
ż
ywiał
jego fantazje. Bała si
ę
,
ż
e pan je mo
ż
e
zniszczy
ć
.
- Brawo! - redaktor zapalił kolejnego
papierosa. - z tego samego powodu
czy
ś
ciła mu maszyn
ę
. Gdyby jedzenie
gromadziło si
ę
w niej przez dłu
ż
szy
czas, Reg mógłby wprost ze swych
nielogiczny przesłanek wyci
ą
gn
ąć
logiczny wniosek: fornit zmarł lub
opu
ś
cił go. A wiec nici z fornusu. A
wiec... nici z pisania. A wiec...
Ostatnie „wiec" uleciało w powietrze
wraz z papierosowym dymem. Nikt nie
przerwał ciszy.
- S
ą
dził,
ż
e fornity s
ą
stworzeniami
nocnymi. I
ż
e nie lubi
ą
hałasu -
zauwa
ż
ył,
ż
e nie potrafi pi rankiem po
szczególnie udanych przyj
ę
ciach.
ś
e
nienawidz
ą
telewizji, elektryczno
ś
ci i
radu. Reg spr dał swój telewizor za
dwadzie
ś
cia dolarów i pozbył si
ę
zegarka
z hm... radowym wy
ś
wietlaczem q Pytania?
O, było ich mnóstwo: sk
ą
d si
ę
dowiedziałem o fornitach? Czy to
mo
ż
liwe,
ż
e te
ż
mam jedne; Je
ś
li tak, to
co s
ą
dz
ę
o tym, o tamtym i o owym? Nie
musze chyba wchodzi
ć
w szczegóły. Je
ś
li
ktokolw z was miał kiedykolwiek psa
jakiej
ś
szczególnej rasy i pami
ę
ta, jak
si
ę
dowiadywał, czym go
ż
ywi
ć
i o niego
dba
ć
, przypomni sobie wi
ę
kszo
ść
pyta
ń
,
jakie Reg mi wtedy zadał. Jeden gryzmoł
pod podpis wystarczył,
ż
eby otworzy
ć
puszk
ę
Pandory.
- Co pan mu odpisał? - zainteresował
si
ę
agent. Redaktor odpowiedział
spokojnie i cicho:
- Tu dopiero zacz
ę
ły si
ę
prawdziwe
kłopoty. Dla nas obu. Jane powiedziała
mi: „Niech go pan us koi". No wiec,
wła
ś
nie to zrobiłem. Niestety, udało mi
si
ę
chyba zbyt dobrze. Odpisałem na jego
lis domu, byłem mocno pijany, a
mieszkanie wydało mi si
ę
a
ż
za puste.
Ś
mierdziało zastarzałym dymem
papierosów. Z odej
ś
ciem Sandry wszystko
zacz
ę
ło powoli podupada
ć
, zmi
ę
ta narzuta
na tapczanie, brudne naczynia w
zlewie... tego rodzaju rzeczy. M
ęż
czyzna
w
ś
rednim wieku całkowicie nie
przygotowany do samodzielno
ś
ci.
Siedziałem w tym mieszkaniu nad kartk
ą
papieru, wkr
ę
con
ą
w maszyn
ę
i my
ś
lałem:
potrzebuje fornita. Potrzebuje z tuzin
fornitów,
ż
eby posypały fornusem całe to
mieszkanie od drzwi do okna. Byłem
wystarczaj
ą
co pijany,
ż
eby zazdro
ś
ci
ć
Regowi Thorpe jego złudze
ń
.
No i odpisałem mu,
ż
e rzeczywi
ś
cie mam
fornita. Napisałem,
ż
e charaktery maj
ą
zupełnie podobne. Aktywne w nocy.
Nienawidzi hałasu, ale mój najwyra
ź
niej
lubi Bacha i Brahmsa... cz
ę
sto dobrze mi
si
ę
pracuje wieczorem, kiedy słucham ich
muzyki.
ś
e mój zdecydowanie lubi
kiełbas
ę
bolo
ń
sk
ą
... mo
ż
e warto
spróbowa
ć
pocz
ę
stowa
ć
ni
ą
i twojego, co,
Reg? Zostawiam po prostu kawałki koło
mojego redaktorskiego ołówka, a rano
prawie zawsze nie ma po niej
ś
ladu.
Chyba
ż
e - jak sam wspomniałe
ś
, Reg -
poprzednia noc była rozrywkowa.
Podzi
ę
kowałem mu za informacje o radzie
i napisałem,
ż
e sam u
ż
ywam normalnego,
nakr
ę
canego zegarka. Napisałem,
ż
e mój
fornit towarzyszy mi ju
ż
od czasu
szkolnych wypracowa
ń
. Wyobra
ź
nia tak
mnie poniosła,
ż
e wyszło tego chyba z
sze
ść
stron. Na ko
ń
cu dodałem notk
ę
o
opowiadaniu, raczej pobie
ż
n
ą
.
Podpisałem...
- A pod podpisem...? - odezwała si
ę
ż
ona agenta.
- Oczywi
ś
cie. Fornit i Fornus... -
przerwał i zamilkł na chwile.
- Nie zobaczycie tego w ciemno
ś
ci, ale
si
ę
rumieni
ę
. Byłem taki pijany, taki
cholernie zadowolony.... Mo
ż
e w
ś
wietle
poranka przemy
ś
lałbym te spraw
ę
raz
jeszcze, ale rano ju
ż
było za pó
ź
no.
- Wysłałe
ś
list jeszcze w nocy -
mrukn
ą
ł pisarz.
- Wysłałem. Przez półtora tygodnia
wstrzymywałem oddech i czekałem. Pewnego
dnia do redakcji przyszedł adresowany do
mnie maszynopis, bez listu. Skróty były
takie, jak uzgodnili
ś
my i opowiadanie
wyszło
ś
wietnie w ka
ż
dym szczególe, ale
maszynopis... có
ż
, wpakowałem go do
teczki, zabrałem do domu i sam
przepisałem jeszcze raz. Był pokryty
ż
ółtymi plamami, my
ś
lałem,
ż
e to...
- Uryna? - zapytała
ż
ona agenta.
- Tak, to wła
ś
nie sobie pomy
ś
lałem.
Myliłem si
ę
. A kiedy przyjechałem do
domu, w skrzynce czekał ju
ż
na mnie list
od Rega. Tym razem dziesieciostronicowy.
Z tymi samymi
ż
ółtymi plamami.
Oczywi
ś
cie. Nie mógł dosta
ć
kiełbasy
bolo
ń
skiej,wiec kupił inn
ą
. Napisał,
ż
e
jego fornit po prostu j
ą
uwielbia,
szczególnie z musztard
ą
. Tego dnia byłem
zupełnie trze
ź
wy. Ale ten list... i
ś
lady musztardy, rozsmarowanej po
kartkach pchn
ę
ły mnie prosto do barku.
Nic nie było mnie w stanie zatrzyma
ć
.
Wypiłem.
- Co jeszcze było w li
ś
cie? -
dopytywała si
ę
ż
ona agenta. Najwyra
ź
niej
ta opowie
ść
zaczynała j
ą
coraz bardziej
fascynowa
ć
i teraz pochylała si
ę
w
stron
ę
redaktora nad swym wcale poka
ź
nym
brzuszkiem w pozie, która
ż
onie pisarza
przypominała Snoop/ego, siedz
ą
cego na
swej budzie i udaj
ą
cego s
ę
pa.
- Tym razem tylko ze dwa wiersze
po
ś
wiecił opowiadaniu. Reszta dotyczyła
fornita... i mnie. Kiełbasa to był
rzeczywi
ś
cie znakomity pomysł. Rackne
musiał j
ą
naprawd
ę
polubi
ć
i...
- Rackne? - spytał pisarz.
- Tak miał na imi
ę
ten fornit. Rackne.
Dzi
ę
ki kiełbasie Rackne na serio wzi
ą
ł
si
ę
do roboty przy skrótach. Reszta to
był ju
ż
prawdziwy bełkot szale
ń
ca.
Czego
ś
takiego nie widzieli
ś
cie w
ż
yciu.
- Reg i Rackne... mał
ż
e
ń
stwo zawi
ą
zane
w niebie - powiedziała
ż
ona pisarza i
zachichotała nerwowo.
- Nie, to wcale nie tak. To była
przyja
źń
oparta na wspólnocie interesów.
A Rackne był samcem.
- Co jeszcze pisał?
- Tego akurat dokładnie nie pami
ę
tam.
Macie szcz
ęś
cie. Nawet szale
ń
stwo po
jakim
ś
czasie mo
ż
e zacz
ąć
nudzi
ć
.
Listonosz był człowiekiem CIA. Gazeciarz
- FBI, Reg dostrzegł rewolwer z
tłumikiem w jego torbie, w
ś
ród gazet.
S
ą
siedzi byli jakimi
ś
tam szpiegami - w
ich połcie
ż
arówce Reg widział aparatur
ę
podsłuchow
ą
. Bał si
ę
chodzi
ć
nawet do
najbli
ż
szego sklepu, bo wła
ś
ciciel te
ż
był androidem i przez jego łysin
ę
prze
ś
wiecała siatka przewodów. A
promieniowanie radu w domu wyra
ź
nie si
ę
zwi
ę
kszyło i
ś
ciany
ś
wieciły w nocy
zielonkaw
ą
po
ś
wiat
ą
.
Ten list ko
ń
czył si
ę
mniej wi
ę
cej tak:
Mam nadzieje,
ż
e mi odpiszesz i
powiadomisz mnie o tym, jak to wygl
ą
da u
ciebie. Co z fonitem i wrogami, Henry?
S
ą
dz
ę
,
ż
e nasza znajomo
ść
zawi
ą
zała si
ę
przez co
ś
wi
ę
cej ni
ż
przypadek. Bóg,
Opatrzno
ść
, Los (nazwij to jak chcesz! w
ostatniej chwili rzucił mi koło
ratunkowe. M
ęż
czyzna nie mo
ż
e samotnie w
niesko
ń
czno
ść
opiera
ć
sie tysi
ą
com
nieprzyjaciół. A odkrycie,
ż
e nie jest
sam... czy powiem zbyt wiele, je
ś
li
stwierdz
ę
,
ż
e fakt,
ż
e mamy wspólne
do
ś
wiadczenia stan
ą
ł mi
ę
dzy mn
ą
a
całkowitym zniszczeniem? Chyba nie.
Musze, wiedzie
ć
, czy wrogowie poluj
ą
na
twojego fornita tak jak na Rackne. Je
ś
li
tak, to jak sobie z nimi radzisz? Je
ś
li
nie, to czy mo
ż
esz sie domy
ś
li
ć
dlaczego? Powtarzam: musze to wiedzie
ć
!
List podpisany był tym samym symbolem,
pod którym znajdowało si
ę
jeszcze
postscriptum. To jedno zdanie uderzyło
mnie z sił
ą
ś
miertelnego ciosu: Czasami
my
ś
l
ę
te
ż
o mojej
ż
onie.
Przeczytałem ten list trzy razy i w tym
czasie zdołałem rozprawi
ć
si
ę
z cał
ą
butelk
ą
Black Velvet. Dopiero wtedy
przyszło mi do głowy,
ż
e jako
ś
przecie
ż
musze mu odpisa
ć
. Jak? Jasne, to ton
ą
cy
wołał do mnie „na pomoc!". Opowiadanie
trzymało go w kupie przez pewien czas,
ale teraz było ju
ż
prawie sko
ń
czone. To,
czy Reg nie rozsypie si
ę
na kawałki,
zale
ż
ało ju
ż
tylko ode mnie. Rozumiałem
go, w ko
ń
cu to ja przecie
ż
zacz
ą
łem te
cał
ą
historie. Chodziłem tam i z
pow,rotem po ciemnych pokojach i nagle
zacz
ą
łem wyci
ą
ga
ć
wtyczki z kontaktów.
Pami
ę
tajcie, byłem kompletnie zalany, a
alkohol rozpuszcza bariery sceptycyzmu.
To dlatego wydawcy i prawnicy wyskakuj
ą
na trzy drinki przed podpisaniem
kontraktu i obiadem.
Agent wybuchn
ą
ł
ś
miechem ale to nie
poprawiło nastroju. Wszyscy byli napi
ę
ci
i za
ż
enowani.
- Prosz
ę
, pami
ę
tajcie i o tym,
ż
e Reg
był pisarzem jak diabli! I do tego
całkiem przekonanym,
ż
e rzeczy wygl
ą
daj
ą
dokładnie tak, jak mi je opisał. FBI.
CIA. Podatki. ONI. WROGOWIE. Niektórzy
pisarze posiadaj
ą
niezwykły dar - im
bardziej czuj
ą
temat, tym chłodniej
pisz
ą
. Robił tak Hemingway, Steinbeck i
Reg Thorpe. Wchodzicie w ich
ś
wiat.
Ś
wiat zupełnie logiczny. Zaczynacie
my
ś
le
ć
jak oni - trzeba tylko przyj
ąć
pewne podstawowe przesłanki, fornita,
trzydziestk
ę
ósemk
ę
z tłumikiem w torbie
listonosza. Dzieciaki z przeciwka mog
ą
przecie
ż
rzeczywi
ś
cie by
ć
agentami KGB,
mog
ą
mie
ć
kapsułki z trucizn
ą
w
sztucznych z
ę
bach i misje.: zgin
ąć
albo
porwa
ć
lub zabi
ć
Rackne.
Oczywi
ś
cie nie uznałem tych przesłanek.
Tylko tak trudno szło mi my
ś
lenie. Wiec
wyrywałem kolejne wtyczki. Najpierw te
od kolorowego telewizora, bo wszyscy
przecie
ż
wiedz
ą
,
ż
e naprawd
ę
one czym
ś
tam promieniuj
ą
. W „Logan's"
publikowali
ś
my nawet artykuły znanego
naukowca tłumacz
ą
ce,
ż
e promieniowanie
kolorowego telewizora ma wpływ na fale
ludzkiego mózgu i zmienia je,
nieznacznie wprawdzie, lecz
permanentnie. Ten naukowiec udowadniał,
ż
e to wła
ś
nie kolorowe telewizory
powoduj
ą
,
ż
e dzieci w szkołach maj
ą
ni
ż
sze oceny na testach z umiej
ę
tno
ś
ci
czytania i pisania i z matematyki. W
ko
ń
cu to one ogl
ą
daj
ą
najwi
ę
cej
telewizji.
Wiec wył
ą
czyłem telewizor i wydało mi
si
ę
,
ż
e mog
ę
ju
ż
my
ś
le
ć
ja
ś
niej.
Poczułem si
ę
na tyle dobrze,
ż
e mogłem
wył
ą
czy
ć
radio, maszynk
ę
do grzanek,
pralk
ę
i suszark
ę
. Zupełnie nagle
przypomniałem sobie o kuchence
mikrofalowej i te
ż
j
ą
wył
ą
czyłem. Ul
ż
yło
mi. Ta kuchenka była stara, wielka jak
szafa i prawdopodobnie nie całkiem
bezpieczna. Dzisiejsze modele s
ą
chyba
lepiej zabezpieczone.
Po raz pierwszy zdałem sobie spraw
ę
z
tego, ile rzeczy w zwykłym gospodarstwie
niezbyt zamo
ż
nego człowieka podł
ą
cza si
ę
do kontaktu. Dostrzegłem potwern
ą
,
elektryczn
ą
o
ś
miornice z mackami z kabli
pełzn
ą
cych w
ś
cianach i ł
ą
cz
ą
cych si
ę
z
najbli
ż
sz
ą
, oczywi
ś
cie rz
ą
dow
ą
,
elektrowni
ą
.
Cierpiałem na co
ś
w rodzaju rozdwojenia
my
ś
li. - Redaktor popił wody mineralnej
ze szklaneczki i mówił dalej. - W
zasadzie wiedziałem,
ż
e to wszystko
przes
ą
d. Jest przecie
ż
wielu ludzi,
którzy nie otworz
ą
parasolki pod dachem
i nie przejd
ą
pod drabin
ą
. Koszykarze
ż
egnaj
ą
si
ę
przed rzutami osobistymi i
zmieniaj
ą
skarpetki, kiedy nie trafi
ą
.
Racjonalna
ś
wiadomo
ść
i irracjonalna
pod
ś
wiadomo
ść
graj
ą
sobie fałszywy cho
ć
stereofoniczny podkład. Gdybym musiał
wam zdefiniowa
ć
nieracjonaln
ą
pod
ś
wiadomo
ść
, to powiedziałbym,
ż
e jest
ona małym pokoikiem, znajduj
ą
cym si
ę
we
wn
ę
trzu ka
ż
dego z nas. Jedynym meblem w
tym pokoiku jest stolik. Na stoliku le
ż
y
rewolwer. A rewolwer naładowany jest
elastycznymi pociskami.
Schodzisz z chodnika,
ż
eby omin
ąć
drabin
ę
, wychodzisz na deszcz ze
zwini
ę
tym parasolem i z twojego
racjonalnego ja odpada łupina: wchodzisz
do pokoju i bierzesz w r
ę
k
ę
rewolwer.
My
ś
lisz o dwóch rzeczach na raz:
„przechodzenie pod drabin
ą
z pewno
ś
ci
ą
nikomu nie szkodzi" i „ominiecie drabiny
te
ż
nie mo
ż
e zaszkodzi
ć
". Omin
ą
łe
ś
drabin
ę
, otworzyłe
ś
parasol - i znów
jeste
ś
sob
ą
.
- To całkiem interesuj
ą
ce - powiedział
pisarz. - Czy mógłby
ś
tu co
ś
jeszcze
wyja
ś
ni
ć
? To znaczy, kiedy ta
„irracjonalna pod
ś
wiadomo
ść
" przestaje
bawi
ć
si
ę
rewolwerem i przykłada go do
czoła?
- Kiedy nasz delikwent zaczyna pisa
ć
listy do gazet, domagaj
ą
c si
ę
likwidacji
wszystkich drabin w mie
ś
cie, bo
przechodzenie pod nimi jest
niebezpieczne.
Towarzystwo wybuchneio
ś
miechem.
- No, to powiedzieli
ś
my ju
ż
tyle,
ż
e
równie dobrze mo
ż
emy sko
ń
czy
ć
.
Irracjonalna pod
ś
wiadomo
ść
strzela w
mózg elastycznymi pociskami wtedy, kiedy
zaczynasz biega
ć
po mie
ś
cie i przewraca
ć
drabiny, by
ć
mo
ż
e rani
ą
c tych, którzy na
nich pracuj
ą
. Do szpitala nie trafiaj
ą
faceci, którzy po prostu omijaj
ą
drabiny
i ci, którzy pisz
ą
listy do gazet,
ż
e w
Nowym Jorku
ź
le si
ę
dzieje, bo jest on
pełen głupków, pozbawionych wra
ż
liwo
ś
ci
i ła
żą
cych pod drabinami. Wariatkowa
pełne s
ą
tych, którzy próbowali je
przewraca
ć
.
- Poniewa
ż
to akurat wida
ć
- powiedział
pisarz.
- Wiesz, Paul, w tym co
ś
jest. Nigdy nie
chciałem zapala
ć
trzech papierosów jedn
ą
zapałk
ą
. Nie wiedziałem czemu, ale nie
chciałem. Dopiero pó
ź
niej przeczytałem
gdzie
ś
,
ż
e to si
ę
zacz
ę
to w okopach I
wojny
ś
wiatowej.
ś
e niemieccy strzelcy
wyborowi tylko czekali na głupich
Anglików, uprzejmie przypalaj
ą
cych sobie
nawzajem papierosy. Pierwszy - i mieli
namiar. Drugi - poprawka na wiatr. Za
trzecim odstrzeliwali go
ś
ciowi łeb. Ba,
ale wiesz o tym czy nie, to bez ró
ż
nicy.
Ci
ą
gle, nawet dzi
ś
, nie zapalam ludziom
trzech papierosów pod rz
ą
d. Wiem,
ż
e
mog
ę
ich zapali
ć
nawet dwadzie
ś
cia,
tylko z drugiej strony mój wewn
ę
trzny
głos mówi z akcentem Borisa Karloffa:
„Aaaa, tylko spróbuj, przyjacielu...".
- Ale przecie
ż
nie zawsze szale
ń
stwo to
zabobon - powiedziała skromnie
ż
ona
pisarza.
- Nie? A Joanna d'Arc? Ona przecie
ż
słyszała głosy. Z nieba. Niektórzy
ludzie s
ą
pewni,
ż
e opanowały ich
demony. Jeszcze inni widz
ą
diabły...
albo upiory... albo, có
ż
, forniry.
Wariactwo, mania, irracjonal-no
ść
,
szale
ń
stwo - te wszystkie słowa sugeruj
ą
tak
ż
e przes
ą
dy. Dla szale
ń
ca
rzeczywisto
ść
jest skrzywiona.
Rozszczepiona osobowo
ść
integruje si
ę
w
małym pokoiku. W pokoiku stoi stolik. A
na stoliku le
ż
y rewolwer.
Moje racjonalne ja ci
ą
gle jednak
trzymało pion. Okrwawione, posiniaczone,
w
ś
ciekłe i troch
ę
przestraszone,
trzymało si
ę
jednak twardo. Tłumaczyło
mi nawet: „No, no - wszystko w porz
ą
dku.
Jutro, jak wytrze
ź
wiejesz, wetkniesz
wszystko na miejsce. I dzi
ę
ki Bogu! Baw
si
ę
, je
ś
li musisz, ale ani kroku dalej.
Tylko ani kroku dalej!"
Ten wspaniały głos rozs
ą
dku miał prawo
si
ę
ba
ć
. Jest w nas co
ś
takiego,
ż
e
szale
ń
stwo nas ciekawi. Ka
ż
dy, kto
chocia
ż
raz wychylił si
ę
z balkonu
wysokiego domu, na pewno czuł delikatn
ą
,
lecz mordercz
ą
ochot
ę
,
ż
eby skoczy
ć
. A
ka
ż
dy, kto cho
ć
by raz przyło
ż
ył sobie
luf
ę
do czoła...
- Nie! Prosz
ę
... -
ż
ona pisarza prawie
krzyczała.
- No dobrze - zgodził si
ę
redaktor. -
Chciałem tylko wytłumaczy
ć
,
ż
e nawet
najnormalniejszy czto wiek zaledwie wisi
na
ś
liskim sznurze normalno
ś
ci. W
ludzkie zwierze obwody normalno
ś
ci
wbudowano bardzo niedbale.
Kiedy ju
ż
wszystko wył
ą
czyłem, poszedłem
do pracowni, napisałem list do Rega,
wsadziłem go d koperty, nakleiłem
znaczek i wysłałem. Zupełnie nie
pami
ę
tam, jak to zrobiłem. Byłem zbyt
pijany, ze pami
ę
ta
ć
. Mogłem tylko
wszystko sobie wydedukowa
ć
, bo jak ju
ż
doszedłem do siebie nast
ę
pnego i ka,
przy maszynie le
ż
ała kopia, znaczki i
paczka kopert. List był prawie taki,
jakiego mo
ż
na si
ę
spodz wa
ć
po zalanym
pijaku. Było tam mniej wi
ę
cej tak:
Nieprzyjaciół przyci
ą
gaj
ą
zarówno
fomity, elektryczno
ść
. Pozb
ą
d
ź
si
ę
elektryczno
ś
ci, a pozb
ę
dziesz si
ę
nieprzyjaciół. Na dole dopisałem: To
elektryczno
ść
nie pozwala ci my
ś
le
ć
jasno o tych sprawach, Reg. Interferuje
z falami mózgowymi. Czy twoja
ż
ona ma
elektryczn
ą
wirówk
ę
?
- No, to sko
ń
czyło si
ę
na listach do
gazet - powiedział pisarz.
- Tak. Napisałem ten list w pi
ą
tek w
nocy. Wstałem w sobot
ę
o jedenastej
rano, skacowany i zaledwie
ś
wiadomy
tego, co wyprawiałem poprzedniego dnia.
Wł
ą
czaj
ą
c wszystko z powrotem wstydziłem
si
ę
jak cholera. Wstydziłem si
ę
jeszcze
bardziej - i bałem si
ę
- kiedy
przeczytałem to, co napisałem Regowi.
Szukałem oryginału listu i miałem
nadzieje,
ż
e go znajd
ę
. Nie znalazłem.
Prze
ż
yłem cały ten dzie
ń
próbuj
ą
c wzi
ąć
si
ę
w gar
ść
jak m
ęż
czyzna i obiecuj
ą
c
sobie,
ż
e nie tkn
ę
wi
ę
cej whisky.
Dotrzymałem słowa. Jak cholera.
W
ś
rod
ę
przyszedł list od Rega. Jedna
strona, zapisana r
ę
cznie. Znaczki Fornit
i Fornus, gdzie si
ę
tylko dało. A w
ś
rodku tylko tyle: Miałe
ś
racje.
Dzi
ę
kuje. Dzi
ę
kuje. Dzi
ę
kuje. Reg.
Fornit w porz
ą
dku. Reg. Dzi
ę
ki. Reg.
- Bo
ż
e! - powiedziała
ż
ona pisarza.
- Zało
żę
si
ę
,
ż
e jego
ż
ona dostała
szału - dodała
ż
ona agenta.
- Nie dostała. Zadziałało.
- Zadziałało? - zdziwił si
ę
agent.
- Zadziałało. Dostał mój list w
poniedziałek rano. Po południu kazał
sobie wył
ą
czy
ć
pr
ą
d. Jane Thorpe dostała
oczywi
ś
cie histerii. Miała elektryczn
ą
kuchenk
ę
. Miała wirówk
ę
, maszyn
ę
do
szycia, maszyn
ę
do zmywania z
suszark
ą
... no, rozumiecie. Tego
wieczora z pewno
ś
ci
ą
by si
ę
ucieszyła,
gdyby kto
ś
jej podał moj
ą
głow
ę
na tacy.
To zachowanie Rega sprawiło,
ż
e zacz
ę
ła
mnie uwa
ż
a
ć
za cudotwórc
ę
, a nie
szale
ń
ca. Posadził j
ą
na fotelu i mówił
całkowicie rozumnie. Twierdził,
ż
e wie,
ż
e si
ę
dziwnie zachowywał,
ż
e wie,
ż
e
si
ę
o niego bała.
ś
e bez elektryczno
ś
ci
czuje si
ę
znacznie lepiej.
ś
e teraz jej
pomo
ż
e,
ż
eby si
ę
nie m
ę
czyła i nie czuła
niewygód. A pó
ź
niej dodał,
ż
e chyba
powinni pój
ść
do s
ą
siadów i powiedzie
ć
im: „Cze
ść
!"
- Chyba nie do tych agentów KGB z
półcie
ż
arówk
ą
wyładowan
ą
radem? -
zdziwił si
ę
pisarz.
- Wła
ś
nie do nich. Jane nie wierzyła
własnym uszom! Zgodziła si
ę
w ko
ń
cu, ale
mówiła mi pó
ź
niej,
ż
e była gotowa na
najgorsze. Oskar
ż
enia, gro
ź
by, histeria.
Zacz
ę
ła nawet rozwa
ż
a
ć
mo
ż
liwo
ść
odej
ś
cia od Rega, je
ś
li nie zdecydowałby
si
ę
na przyj
ę
cie pomocy. Wtedy, w
ś
rod
ę
rano, mówiła mi,
ż
e odci
ę
cie
elektryczno
ś
ci to była ostatnia kropla.
Jeszcze co
ś
, a wróci do Nowego Jorku.
Wiecie, po prostu zacz
ę
ła si
ę
ba
ć
. To
wszystko pogarszało si
ę
stopniowo,
prawie niedostrzegalnie, ale ona ci
ą
gle
go kochała. Tyle
ż
e dla niej był to ju
ż
kres mo
ż
liwo
ś
ci. Postanowiła,
ż
e je
ś
li
Reg chocia
ż
raz powie studentom z
s
ą
siedztwa co
ś
dziwnego, to si
ę
wyprowadza. Du
ż
o pó
ź
niej odkryłem,
ż
e
bardzo ostro
ż
nie rozpytywała si
ę
, jak
załatwi
ć
przymusowe leczenie w Nebrasce.
- Biedna kobieta - powiedziała cicho
ż
ona pisarza.
- Ten wieczór to był wielki sukces -
mówił dalej wydawca. - Reg wypadł
wspaniale, a według Jane, miał wiele
wdzi
ę
ku, je
ś
li chciał. Takim nie
widziała go od trzech lat. Posepno
ść
i
co
ś
w rodzaju skryto
ś
ci znikły, jakby
nigdy nie istniały. Tak samo nerwowy tik
i to zerkniecie przez ramie, gdy kto
ś
otwierał drzwi. Popijał piwo i rozmawiał
o wszystkim, o czym mówiło si
ę
w tamtych
ponurych czasach: o wojnie, o mo
ż
liwo
ś
ci
stworzenia ochotniczej armii, o
rozruchach w miastach, o prawie.
Wyszło na jaw,
ż
e napisał „Postacie z
podziemia" i ci młodzi ludzie byli...
„oszołomieni autorem", jak to
powiedziała Jane. Troje czy czworo z
nich ju
ż
to czytało i nie zało
ż
yłbym siq
o to,
ż
e pozostali nie pobiegli zaraz do
biblioteki.
Pisarz roze
ś
miał si
ę
i kiwn
ą
ł głow
ą
. O
tym ju
ż
co
ś
wiedział.
- Wiec - mówił dalej redaktor -
zostawmy na razie Rega Thorpe i jego
ż
on
ę
bez elektryczno
ś
ci, lecz
szcz
ęś
liwszych ni
ż
przez kilka ostatnich
lat...
- Dobrze,
ż
e nie miał elektrycznej
maszyny do pisania - wtr
ą
cił si
ę
agent.
- ... i powró
ć
my do Pana Redaktora.
Min
ę
ły dwa tygodnie. Lato si
ę
ko
ń
czyło.
Pan Redaktor, oczywi
ś
cie, popijał sobie
od czasu do czasu, lecz tak w ogóle był
całkiem w porz
ą
dku. Dni mijały tak, jak
mija
ć
miały. Na Przyl
ą
dku Kennedy'ego
przygotowywali si
ę
do wysłania człowieka
na Ksi
ęż
yc. Nowe wydanie „Logan's"
le
ż
ało na półkach i sprzedawało si
ę
tak
samo kiepsko jak poprzednie. Zło
ż
yłem
zamówienie na zakup praw do druku.
Odpowiadanie: „Ballada o celnym
strzale". Autor: „Reg Thorpe".
Pierwodruk. Wydanie: stycze
ń
1970, cena:
800 dolarów, tyle zwykle płacili
ś
my za
opowiadanie wiod
ą
ce.
A
ż
tu nagle wezwał mnie mój szef, Jim
Dohegan. Czy mógłbym wpa
ść
do niego na
minutk
ę
? Pobiegłem truchcikiem i
zgłosiłem si
ę
przed dziesi
ą
t
ą
,
wygl
ą
daj
ą
c i czuj
ą
c si
ę
wspaniale.
Dopiero pó
ź
niej dotarło do mnie,
ż
e
sekretarka Jima, Janey Morrison,
wygl
ą
dała jak pierwsza sztormowa fala.
Usiadłem i zapytałem Jima, co mog
ę
dla
niego zrobi
ć
lub vice versa. Nie
twierdze,
ż
e nie my
ś
lałem o Regu Thorpe.
Maj
ą
c w gar
ś
ci co
ś
tak znakomitego
spodziewałem si
ę
czego
ś
w rodzaju
gratulacji. Tote
ż
mo
ż
ecie sobie
wyobrazi
ć
jak zgłupiałem, kiedy podał mi
dwa zamówienia: na opowiadanie Rega
Thorpe'a i Johna Updike'a, które
planowałem na luty. Na obu
przystemplowano: Zwrot.
Popatrzyłem na zamówienie. Popatrzyłem
na Jima. Nic nie pojmowałem. Nie mogłem
zmusi
ć
si
ę
,
ż
eby pomy
ś
le
ć
, co to ma do
cholery znaczy
ć
! Co
ś
mi si
ę
w głowie
zablokowało. Rozejrzałem S!
Ę
po
gabinecie i zobaczyłem w k
ą
cie mał
ą
,
elektryczn
ą
kuchenk
ę
, któr
ą
Jane
przynosiła codziennie rano i wł
ą
czała do
kontaktu,
ż
eby jej szef miał zawsze
ś
wie
żą
kaw
ę
. Tak było w redakcji ju
ż
od
trzech lat, ale tego ranka mogłem my
ś
le
ć
tylko o jednym: „Gdybym mógł to
wył
ą
czy
ć
, wiedziałbym, co jest grane
Wiem,
ż
e gdyby to wył
ą
czy
ć
, mógłbym
my
ś
le
ć
". Powiedziałem: „A to co, Jim?"
- Cholernie mi przykro,
ż
e to wła
ś
nie
ja musze ci o tym powiedzie
ć
, Henry. Od
stycznia 1970 „Logan's" nie b
ę
dzie ju
ż
publikował literatury.
Redaktor si
ę
gn
ą
ł po papierosa, ale jego
paczka była pusta.
- Czy kto
ś
mo
ż
e mnie pocz
ę
stowa
ć
papierosem?
ś
ona pisarza dała mu Salema.
- Dzi
ę
kuje, Meg.
Zapalił go, wyrzucił zapałk
ę
i zaci
ą
gn
ą
ł
si
ę
gł
ę
boko. W ciemno
ś
ci rozbłysn
ą
ł
wesoły, czerwony ognik.
- Có
ż
, jestem pewien,
ż
e Jim pomy
ś
lał,
ż
e oszalałem. Powiedziałem: „Mo
ż
na?" i
wył
ą
czyłem kuchenk
ę
z kontaktu.
Pami
ę
tam, jak opadła mu szczeka.
- Co u diabła, Henry? - zapytał.
- Nie umiem my
ś
le
ć
, kiedy co
ś
takiego
si
ę
tu dzieje, Jim - powiedziałem. -
Interferencja. - i chyba rzeczywi
ś
cie w
to wierzyłem, bo naraz zacz
ą
łem my
ś
le
ć
zupełnie jasno.
- Czy to znaczy,
ż
e mnie wywalasz?
- Nie wiem, to zale
ż
y od Sama i
kolegium. Po prostu nie wiem, Henry.
Ja tam miałem mu wiele do powiedzenia.
My
ś
l
ę
,
ż
e Jim spodziewał si
ę
,
ż
e be.de
go błagał o prace. Znacie to
powiedzenie: „Wystawiony tyłkiem do
wiatru"? Jestem pewien,
ż
e nie zrozumie
go nikt, kto nie stał si
ę
nagle szefem
nie istniej
ą
cego działu.
Ale ja nie błagałem go o prace i o to,
ż
eby „Logan's" dalej publikował
opowiadania. Błagałem go za to o Rega
Thorpe'a. Najpierw powiedziałem,
ż
e mog
ę
go przesun
ąć
na grudzie
ń
.
- Numer grudniowy jest zamkni
ę
ty.
Przecie
ż
o tym wiesz. A my tu mamy
dziesi
ęć
tysi
ę
cy słów.
- Dziewi
ęć
tysi
ę
cy osiemset.
- l ilustracje na cał
ą
kolumn
ę
. Daj
spokój.
- To wywalimy artyst
ę
- prosiłem. -
Słuchaj, Jimmy, to
ś
wietne opowiadanie,
mo
ż
e najlepsze, jakie si
ę
nam trafiło
przez pi
ęć
lat.
- Czytałem je i wiem,
ż
e jest dobre.
Ale tego nie mo
ż
emy zrobi
ć
. Nie w
grudniu. To przecie
ż
Bo
ż
e Narodzenie. Do
cholery, Henry, chcesz da
ć
czytelnikom
pod choink
ę
opowiadanie o facecie, który
zabija
ż
on
ę
i dziecko? Chyba... Tu
wła
ś
nie przerwał i widziałem, jak
zerkn
ą
ł na kuchenk
ę
. Wiecie, równie
dobrze mógł sko
ń
czy
ć
gło
ś
no.
Pisarz wolno skin
ą
ł głow
ą
nie
spuszczaj
ą
c wzroku z cieni na twarzy
redaktora.
- Zacz
ę
ła mnie bole
ć
głowa. Na pocz
ą
tku
słabiutko, tyle,
ż
e znów nie mogłem
my
ś
le
ć
. Przypomniałem sobie,
ż
e Janey
Morrison ma na biurku elektryczn
ą
temperówke.-I te lampy w gabinecie Jima.
Piecyki. Automaty w korytarzu. Jakby tak
si
ę
nad tym zastanowi
ć
, cały budynek
trzymał si
ę
tylko dzi
ę
ki elektryczno
ś
ci.
Dziwne,
ż
e ktokolwiek mo
ż
e tu cokolwiek
zrobi
ć
. To wtedy pojawiła si
ę
ta my
ś
l,
my
ś
l o tym,
ż
e nic dziwnego,
ż
e
„Logan's" pada, bo przecie
ż
nikt nie
mo
ż
e tu trze
ź
wo my
ś
le
ć
. A nie mo
ż
e
trze
ź
wo my
ś
le
ć
, bo go wpakowano do
wielkiego budynku naładowanego kablami,
kompletnie zakłócaj
ą
cymi przebieg fal
mózgowych. Pami
ę
tam,
ż
e my
ś
lałem,
ż
e
gdyby pojawił si
ę
tu doktor z maszyn
ą
do
EEG, to wykresy byłyby, no tak,
wstr
ę
tne. Pełne tych spiczastych linii
alfa oznaczaj
ą
cych zło
ś
liwego raka
mózgu.
Ju
ż
samo zastanawianie si
ę
nad tym
spowodowało,
ż
e głowa zacz
ę
ła mnie bole
ć
jeszcze bardziej. Ale próbowałem dalej.
Zapytałem, czy nie mógłbym pogada
ć
z
Samem Yaderem, naszym naczelnym,
ż
eby
pu
ś
cił Rega Thorpe'a do numeru
styczniowego, jako po
ż
egnanie z
literatur
ą
, je
ż
eli inaczej si
ę
nie da.
Jako ostatnie opowiadanie w „Logan's".
Jim bawił si
ę
ołówkiem i kiwał głow
ą
.
Powiedział: „Powiem mu o tym, ale wiesz,
ż
e to nie zadziała. Mamy tu opowiadanie
pisarza z jednym hitem na koncie i mamy
opowiadanie Johna Updike'a, które jest
równie dobre, a mo
ż
e nawet i lepsze".
- Opowiadanie Updike'a nie jest lepsze!
- No, dobrze. Jezu, Henry, nie musisz
przecie
ż
krzycze
ć
...
- Nie krzycz
ę
! - wrzasn
ą
łem.
Patrzył na mnie przez dłu
ż
sz
ą
chwile, a
głowa bolała mnie coraz bardziej.
Słyszałem jarzeniówki brz
ę
cz
ą
ce jak
muchy złapane w butelk
ę
- obrzydliwy
d
ź
wi
ę
k. Wydało mi si
ę
,
ż
e słysz
ę
, jak
Jane wł
ą
cza temperówke. „Oni to robi
ą
specjalnie" - pomy
ś
lałem. „Chc
ą
mnie
ogłupi
ć
. Oni wiedz
ą
,
ż
e nie wiem, co
powiedzie
ć
, kiedy ta... kiedy to
wszystko..."
Jim mówił co
ś
jeszcze o poruszeniu tych
spraw na kolegium,
ż
e b
ę
dzie sugerował,
ż
eby nie przerywa
ć
drukowania opowiada
ń
nagle, tylko wykorzysta
ć
te, które ju
ż
zaplanowałem, chocia
ż
...
Wstałem, przeszedłem przez pokój i
wył
ą
czyłem
ś
wiatło.
- Po co to robisz? - zapytał Jim.
- Ju
ż
ty dobrze wiesz, po co -
odpowiedziałem. - Powiniene
ś
wynie
ść
si
ę
st
ą
d, Jimmy, inaczej nic z ciebie nie
zostanie.
Wstał i podszedł do mnie.
- A ty powiniene
ś
chyba wzi
ąć
sobie
wolny dzie
ń
i odpocz
ąć
, Henry. Id
ź
do
domu, wypocznij. Wiem,
ż
e ostatnio
ż
yłe
ś
w napi
ę
ciu. Chce,
ż
eby
ś
wiedział,
ż
e
zrobi
ę
, z tym, co tylko b
ę
d
ę
mógł. Czuje
tak samo jak ty... no, mo
ż
e prawie tak
samo. A ty powiniene
ś
pój
ść
do domu,
poło
ż
y
ć
si
ę
, poogl
ą
da
ć
telewizje.
- Telewizje - powiedziałem i
roze
ś
miałem si
ę
. To był najlepszy
dowcip, jaki kiedykolwiek słyszałem.
Jimmy, powiedz co
ś
ode mnie Samowi
Yaderowi, dobra?
- Co takiego, Henry?
- Powiedz mu,
ż
e potrzebuje fornita.
Cał
ą
dru
ż
yn
ę
. Fornita? Dwunastu
fornitów.
- Fornity - powtórzył Jim. - W porz
ą
dku,
Henry. Powiem mu. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
mu
powiem.
Ból głowy był ju
ż
a
ż
nie do zniesienia.
Prawie nic nie widziałem. Gdzie
ś
tam, w
k
ą
ciku, rodziła si
ę
my
ś
l: „Co ja powiem
Regowi? Jak on to przyjmie?"
Sam zło
ż
e zamówienie, tylko jeszcze nie
wiem, do kogo. Mo
ż
e Reg b
ę
dzie miał
jaki
ś
pomysł? Dwana
ś
cie fornitów. Niech
zasypi
ą
fornusem cał
ą
te pieprzon
ą
redakcje.! Ka
ż
dy k
ą
t!
Chodziłem naokoło gabinetu, a Jim gapił
si
ę
na mnie z otwartymi ustami.
- Wył
ą
cz wszystko, Jimmy. Powiedz mu
to. Wszystko wył
ą
czy
ć
! Nikt nie mo
ż
e
my
ś
le
ć
przy tych wszystkich
elektrycznych interferencjach, prawda?
- Prawda, Henry. Na sto procent. Po
prostu id
ź
do domu i odpocznij. Prze
ś
pij
si
ę
, albo co
ś
.
- I fornity te
ż
. One nie lubi
ą
tych
interferencji. Rad, elektryczno
ść
.
Wszystko jedno. Daj im kiełbasy. Masła
orzechowego. Czy mo
ż
emy zgłosi
ć
na to
zapotrzebowanie?
Straszny ból głowy, jak czarna kula,
siedział mi w gł
ę
bi czaszki, za oczyma.
Widziałem wszystko podwójnie i nagle
poczułem,
ż
e je
ś
li si
ę
nie napije...
ś
e
po prostu musze si
ę
napi
ć
. Je
ż
eli na
ś
wiecie nie ma fornusu, a jaka
ś
racjonalna cze
ść
mnie samego tłumaczyła
mi,
ż
e z pewno
ś
ci
ą
nie ma, to
szklaneczka była jedyn
ą
na
ś
wiecie
rzecz
ą
zdoln
ą
postawi
ć
mnie na nogi.
- Oczywi
ś
cie, zło
ż
ymy zamówienie -
powtarzał Jimmy.
- Ty w to nie wierzysz, prawda?
- Oczywi
ś
cie. Wierze. Wszystko jest w
porz
ą
dku. Tylko musisz pój
ść
do domu,
Henry. Po prostu troch
ę
odpocz
ąć
.
- Nie wierzysz mi teraz, ale uwierzysz,
kiedy ta szmata zbankrutuje. Na Boga,
jak mo
ż
esz podj
ąć
jak
ą
kolwiek trafn
ą
decyzje, je
ś
li siedzisz dziesi
ęć
metrów
od tych cholernych maszyn! Z Col
ą
,
słodyczami i kanapkami!
Tu nagle naszła mnie straszna my
ś
l.
- I kuchenka mikrofalowa! - wrzasn
ą
łem.
- Przecie
ż
oni podgrzewaj
ą
sandwicze
kuchenk
ą
mikrofalow
ą
!
Zacz
ą
ł co
ś
mówi
ć
, ale nie zwracałem na
niego uwagi. Uciekłem. Kuchenka
mikrofalowa wszystko mi wyja
ś
niła.
Musiałem uciec. Wła
ś
nie przez ni
ą
miałem
ten straszny ból głowy. Pami
ę
tam,
ż
e
widziałem faney, Kate Younger z reklamy
i Mert Strong od ł
ą
czno
ś
ci z
czytelnikami, jak stały i gapiły si
ę
na
mnie. Musiały usłysze
ć
wrzaski.
Moje biuro było pi
ę
tro ni
ż
ej. Zbiegłem
po schodach, pogasiłem wszystkie
ś
wiatła
i zabrałem teczk
ę
. Na dół zjechałem
wind
ą
, teczk
ę
postawiłem miedzy nogami i
z całej siły zatykałem palcami uszy.
Pami
ę
tam te
ż
,
ż
e trzy czy cztery osoby
zje
ż
d
ż
aj
ą
ce t
ą
sam
ą
wind
ą
patrzyły na
mnie raczej dziwnie. Redaktor roze
ś
miał
si
ę
sucho.
- Były przera
ż
one. I nie ma si
ę
czemu
dziwi
ć
. Ka
ż
dy zamkni
ę
ty w klatce z
wariatem ma prawo si
ę
ba
ć
.
- Och, z pewno
ś
ci
ą
nie było a
ż
tak
ź
le
- powiedziała
ż
ona agenta.
- Dokładnie tak. Szale
ń
stwo przecie
ż
gdzie
ś
si
ę
musi zacz
ąć
. A ja, je
ś
li w
ogóle opowiadam o cz y m s - je
ż
eli
zdarzenia z własnego
ż
ycia mo
ż
na nazwa
ć
czym
ś
- to mówi
ę
o pocz
ą
tkach
szale
ń
stwa. Ono musi si
ę
gdzie
ś
zacz
ąć
i
do czego
ś
doprowadzi
ć
. Jak droga. Albo
wystrzelona z rewolweru kula...
Gdzie
ś
si
ę
musiałem podzia
ć
, wiec
poszedłem do „Four Fathers", baru na
Czterdziestej Dziewi
ą
tej. Pami
ę
tam,
ż
e
specjalnie wybrałem ten bar, bo nie było
tam szafy graj
ą
cej, kolorowego
telewizora i jasnych
ś
wiateł. Pami
ę
tam,
ż
e zamawiałem drinka, pierwszego drinka,
a pó
ź
niej ju
ż
nic. Obudziłem si
ę
w domu,
we własnym łó
ż
ku. Na podłodze le
ż
ały
zaschni
ę
te rzygowiny, a w powłoczce
wypalona była wielka dziura. Zalany w
trupa unikn
ą
łem najwyra
ź
niej do
ść
nieprzyjemnej
ś
mierci: spalenia lub
uduszenia w dymie. Ale i tak bym tego
pewnie nie poczuł.
- O, jak rany! - powiedział agent
prawie z szacunkiem.
- Przerwa w
ż
yciorysie. Po raz pierwszy
miałem autentyczn
ą
, pełn
ą
przerw
ę
w
ż
yciorysie. Nie zdarzaj
ą
si
ę
zbyt
cz
ę
sto, bo po prostu nie ma na nie
czasu. To pocz
ą
tek zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
ko
ń
ca. A taki czy inny, ten koniec
nast
ę
puje szybko. Tylko,
ż
e ka
ż
dy
alkoholik powie wam,
ż
e przerwa w
ż
yciorysie w niczym nie przypomina
omdlenia. Dla wszystkich byłoby lepiej,
ż
eby przypominała, ale nie. Kiedy
alkoholik ma przerw
ę
w
ż
yciorysie -
działa! Jest nawet cholernie pracowity!
Jak jaki
ś
oszalały fornit. Dzwoni do
swojej byłej
ż
ony,
ż
eby jej nawymy
ś
la
ć
,
wje
ż
d
ż
a pod pr
ą
d na autostrad
ę
i ładuje
si
ę
na samochód pełen dzieciaków. Mo
ż
e
rzuci
ć
prace, obrabowa
ć
sklep, zastawi
ć
obr
ą
czk
ę
. Jest pracowity jak cholera.
Ja najwyra
ź
niej zdecydowałem si
ę
wróci
ć
do domu i napisa
ć
list. Ale nie do Rega.
Do siebie. I to nie ja go pisałem - tak
przynajmniej wynikało z listu.
- A kto? - zapytała
ż
ona pisarza.
- Bellis.
- A to co?
- Jego fornit - odpowiedział pisarz,
który najwyra
ź
niej bł
ą
dził my
ś
lami
gdzie
ś
daleko i miał nieprzytomne,
nieobecne spojrzenie.
- Wła
ś
nie - powiedział redaktor, który
wcale nie wygl
ą
dał na zaskoczonego.
Wyrecytował im ten list w słodkim,
ś
wie
ż
ym powietrzu nocy, podkre
ś
laj
ą
c co
wa
ż
niejsze fragmenty ruchem palca.
"Pozdrowienia od Bellis. Przykro mi,
ż
e
masz problemy, przyjacielu, lecz
chciałbym ci od razu wytłumaczy
ć
,
ż
e nie
jeste
ś
jedynym go
ś
ciem z problemami.
Mnie te
ż
nie jest łatwo. Mog
ę
zasypa
ć
te
twoj
ą
przekl
ę
t
ą
maszyn
ę
do pisania
fornusem jak st
ą
d do wieczno
ś
ci, ale
przyciskanie KLAWISZY to chyba Twoje
zaj
ę
cie. PO TO Bóg stworzył takich
wielkich ludzi. Wiec troch
ę
Ci
współczuje, ale nie licz na to,
ż
e tego
współczucia b
ę
dzie wi
ę
cej.
Rozumiem,
ż
e martwisz si
ę
o Rega
Thorpe'a. Ja si
ę
nie martwi
ę
o Rega
Thorpe'a, ja si
ę
martwi
ę
o mojego brata
Rackne. Thorpe martwi si
ę
, co z nim
b
ę
dzie, jak Rackne odejdzie, ale to
dlatego,
ż
e jest samolubem.Przekle
ń
stwo
słu
ż
enia pisarzom polega na tym,
ż
e
wszyscy s
ą
samolubami. Ja si
ę
martwi
ę
o
to, co b
ę
dzie z Rackne, jak Thorpe
odejdzie. El bonzo seco. Ta my
ś
l
najwyra
ź
niej nie raczyła si
ę
pojawi
ć
w
jego jak
ż
e wra
ż
liwym umy
ś
le. Nasze
szcz
ęś
cie polega na tym,
ż
e na krótk
ą
met
ę
. wszystkie problemy maj
ą
proste
rozwi
ą
zania, wiec wyt
ęż
am moje w
ą
tłe
r
ę
ce i krótkie ciałko,
ż
eby ci je poda
ć
,
mój ty drogi Pijaku. Ty mo
ż
esz szuka
ć
rozwi
ą
za
ń
długofalowych, ale zapewniam
Ci
ę
,
ż
e co
ś
takiego nie istnieje.
Wszystko jest
ś
miertelne. Bierz, co jest
Ci dane. Czasami znajdujesz w
ę
zeł na
sznurze, ale ka
ż
dy sznur ma swój koniec.
Wiec co? Błogosław w
ę
zeł i nie tra
ć
oddechu, by przeklina
ć
upadek. Wdzi
ę
czne
serca wiedz
ą
,
ż
e i tak wszyscy w ko
ń
cu
spadniemy.
Sam musisz mu zapłaci
ć
za to
opowiadanie. Tylko nie wysyłaj
normalnego czeku! Thorpe ma powa
ż
ne, by
ć
mo
ż
e nawet gro
ź
ne kłopoty z głow
ą
, ale
to wcale nie oznacza gupoty."
Redaktor przerwał i przeliterował: g-u-
p-o-t-y.
"Wyci
ą
gnij osiemset i co
ś
-tam-jeszcze
dolarów ze swojego konta i ka
ż
bankowi
zało
ż
y
ć
dla siebie nowe konto pod hasłem
Arvin Publishing Inc. Upewnij si
ę
,
ż
e
zrozumieli,
ż
e chcesz mie
ć
bardzo
profesjonalnie wygl
ą
daj
ą
ce czeki,
ż
adnych
ś
licznych piesków i malowniczych
kanionów. Popro
ś
przyjaciela, kogo
ś
,
komu mo
ż
esz zaufa
ć
i zarejestruj go jako
wspólnika, to ci b
ę
dzie te czeki
kontrsygnował. Kiedy je ju
ż
dostaniesz,
wypisz jeden na 800 dolarów i daj
wspólnikowi do podpisu. Pó
ź
niej wy
ś
lij
go Regowi Thorpe'owi. Na jaki
ś
czas
b
ę
dziesz miał spokój.
Koniec. Bez odbioru."
Podpisano - Bellis. Nie znaczkiem. Na
maszynie.
- Phi! - mrukn
ą
ł pisarz.
- Kiedy wstałem, w oczy rzuciła mi si
ę
najpierw maszyna, wygl
ą
dała, jakby j
ą
kto
ś
ucharakteryzował na ducha maszyny
do taniego horroru. Wczoraj to był
jeszcze stary, czarny i bardzo biurowy
Under-wood. Ale kiedy wstałem - z łbem
wielkim jak północna Dakota -
zobaczyłem,
ż
e jest jaki
ś
taki szarawy.
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by
pomy
ś
le
ć
,
ż
e chyba si
ę
ju
ż
wyko
ń
czył.
Przejechałem po nim palcem, polizałem go
i poszedłem prosto do kuchni. Na barku
stała torba z cukrem pudrem, a w niej
ły
ż
eczka. Cukier rozsypany był wsz
ę
dzie
miedzy kuchni
ą
a moj
ą
pracowni
ą
.
-
ś
ywiłe
ś
fornita - stwierdził pisarz.
- Bellis to prawdziwy pies na słodycze,
albo tak ci si
ę
przynajmniej wydawało.
- Aha. Ale nawet chory i do tego
jeszcze skacowany, wiedziałem doskonale,
kto tu jest fornitem. Wyliczył im na
palcach:
- Po pierwsze: Bellis to panie
ń
skie
nazwisko mojej matki. Po drugie: słowa
„el bonzo seco" - mówili
ś
my tak z bratem
o kim
ś
, kogo uwa
ż
ali
ś
my za stukni
ę
tego.
Jak byli
ś
my dzie
ć
mi. Po trzecie i
najbardziej denerwuj
ą
ce: pisownia
„gupi". Nigdy nie udało mi si
ę
dobrze
napisa
ć
tego słowa. Znałem jednego
nieprzyzwoicie wykształconego pisarza,
który zawsze pisał „wogóle" i wszyscy
musieli to po nim poprawia
ć
. A inny
facet, z doktoratem z Princeton zawsze
pisał „na prawd
ę
".
ś
ona pisarza roze
ś
miała si
ę
nagle równie
rozbawiona co za
ż
enowana.
- Ja te
ż
tak pisz
ę
- powiedziała.
- Chciałem tylko powiedzie
ć
,
ż
e bł
ę
dy
ortograficzne to takie literackie
odciski palców człowieka. Zapytajcie o
to kogo
ś
, kto poprawiał kilka tekstów
jednego autora.
Có
ż
, Bellis był mn
ą
, a ja - to Bellis.
Udzielał jednak dobrych, wi
ę
cej,
doskonałych rad. Jest jeszcze co
ś
innego
- pod
ś
wiadomo
ść
zostawia czasami dziwne
ś
lady. Jest tak
ą
cholern
ą
istot
ą
, która
cholernie du
ż
o wie. Nigdy w
ż
yciu nie
widziałem „kontrsygnatury" i -
przynajmniej
ś
wiadomie - nie miałem
poj
ę
cia, co to jest. Ale co
ś
takiego
rzeczywi
ś
cie istnieje. Bankowcy u
ż
ywaj
ą
nawet dokładnie tego słowa! Dziwne.
Znalazłem telefon i zadzwoniłem do
przyjaciela. Kiedy przykładałem do ucha
słuchawk
ę
, poczułem znajomy ból, ból nie
do wytrzymania. Pomy
ś
lałem o Regu
Thorpe, pomy
ś
lałem o radzie i szybko
odło
ż
yłem słuchawk
ę
. Wzi
ą
łem za to
prysznic, ogoliłem si
ę
, chyba z dziesi
ęć
razy sprawdziłem w lustrze, czy wygl
ą
dam
jak człowiek i poszedłem zobaczy
ć
si
ę
z
przyjacielem osobi
ś
cie. Zadawał pytania
i przygl
ą
dał mi si
ę
bardzo uwa
ż
nie, były
wiec chyba jakie
ś
ś
lady, których nie
starło mydło,
ż
yletka i spora doza
lekarstwa na kaca. Ten przyjaciel nie
siedział w biznesie, i - wiecie - to
chyba dobrze. Te wiadomo
ś
ci jako
ś
szybko
si
ę
rozchodz
ą
. W
ś
rodowisku. No tak.
Gdyby siedział w biznesie wiedziałby,
ż
e
„Arving Publishing" wydaje „Logan's" i
pewnie zacz
ą
łby si
ę
zastanawia
ć
, jaki to
głupi pomysł przyszedł mi do głowy. Ale
nie wiedział, wiec zdołałem si
ę
wytłumaczy
ć
,
ż
e mam zamiar zosta
ć
samodzielnym wydawc
ą
, bo „Logan's"
zlikwidował dział literatury.
- Zapytał, dlaczego nazwałe
ś
firm
ę
„Arvin Publishing?" - Tak.
- I co mu powiedziałe
ś
?
- Powiedziałem mu - redaktor
nieznacznie si
ę
u
ś
miechn
ą
ł -
ż
e Arvin to
panie
ń
skie nazwisko mojej
matki. Na chwile zapadła cisza, po czym
redaktor znów zacz
ą
ł opowiada
ć
i ju
ż
niemal do ko
ń
ca nikt mu me
przerywał.
- No wiec czekałem na czeki, a
potrzebowałem dokładnie jednego. W tym
czasie byłem raczej zaj
ę
ty, wiecie:
wyprostowa
ć
r
ę
k
ę
, napełni
ć
szklank
ę
,
opró
ż
ni
ć
szklank
ę
, wyprostowa
ć
r
ę
k
ę
. Po
pewnym czasie ta praca meczy tak,
ż
e
zasypia si
ę
przy stole. Zdarzały siq
pewnie i inne rzeczy, ale obchodziła
mnie głównie wła
ś
nie ta. O ile dobrze
pami
ę
tam. No, tak. Musiałem du
ż
o
pracowa
ć
, przez cały czas byłem
praktycznie zalany i na jedno
wydarzenie, które pami
ę
tam, przypada z
pi
ęć
dziesi
ą
t albo mo
ż
e i sze
ść
dziesi
ą
t
tych, o których nie mam najmniejszego
poj
ę
cia.
Rzuciłem prace i wszyscy wokół
odetchn
ę
li z ulg
ą
. Tego jestem pewien.
Zwolniłem ich z rozstrzygania
egzystencjalnego problemu: jak wyrzuci
ć
z pracy szale
ń
ca, który kieruje
rozwi
ą
zanym działem. Ja te
ż
odetchn
ą
łem.
Nie miałem siły, by jeszcze raz wej
ść
do
tego budynku. Z jego windami, lampami,
telefonami i cał
ą
czaj
ą
c
ą
si
ę
. na
człowieka elektryczno
ś
ci
ą
.
W ci
ą
gu tych trzech tygodni napisałem
kilka listów do Rega Thorpe'a i kilka do
Jane. Pami
ę
tam, jak pisałem do niej, z
pisaniem do niego było jak z listem
Bellis. Tworzyłem w zamroczeniu. Po
pijaku trzymałem si
ę
sposobu pracy
dokładnie tak samo jak bł
ę
dów. Zawsze
były kopie - kiedy dochodziłem do siebie
rano, podłoga była nimi usłana. Czytałem
je jak dzieła kogo
ś
zupełnie
nieznajomego.
To nie to,
ż
e te listy były szalone.
Raczej przeciwnie. Ten, który ko
ń
czył
si
ę
wzmiank
ą
o wirówce wydawał mi si
ę
najgorszy. Inne były... no, prawie
rozs
ą
dne. Zamilkł i powoli potrz
ą
sn
ą
ł
głow
ą
.
- Biedna Jane. Nie w tym rzecz,
ż
e
wszystko sko
ń
czyło si
ę
wła
ś
nie tak. Była
pewna,
ż
e wydawca Rega bardzo zr
ę
cznie i
jak
ż
e humanistycznie próbuje wyci
ą
gn
ąć
go z pogł
ę
biaj
ą
cej si
ę
depresji. Je
ś
li
stawiała sobie pytanie, czy wszystko
powinno wygl
ą
da
ć
wła
ś
nie tak w przypadku
faceta, który do
ś
wiadcza ró
ż
nego rodzaju
paranoicznych fantazji, a raz niemal
skrzywdził mał
ą
dziewczynk
ę
, to chyba
pod
ś
wiadomie wolała na nie nie
odpowiada
ć
. A ja w ko
ń
cu robiłem
przecie
ż
to samo co ona. Trudno tu mie
ć
do niej pretensje, nie był w ko
ń
cu
rze
ź
nym zwierz
ę
ciem, szkap
ą
, któr
ą
trzeba głaska
ć
i tuczy
ć
, tuczy
ć
, tuczy
ć
a
ż
w ko
ń
cu sama zgodzi si
ę
pój
ść
do
ko
ń
skiej jatki. Ona przecie
ż
kochała
tego faceta! Jane Thorpe była na swój
sposób wielk
ą
, wspaniał
ą
kobiet
ą
. Po
tym, jak prze
ż
yła to wszystko: spokój,
chorob
ę
, a wreszcie szale
ń
stwo, moim
zdaniem zgodziłaby si
ę
z Bellis,
ż
e
nale
ż
y błogosławi
ć
w
ę
zeł, a nie
przeklina
ć
upadek. Pewnie, im wy
ż
ej
złapiesz w
ę
zeł, tym mocniej szarpnie ci
ę
sznur przy powieszeniu, ale szybki
koniec te
ż
mo
ż
e by
ć
błogosławie
ń
stwem.
Kto w ko
ń
cu pragnie si
ę
długo dusi
ć
?
Obydwoje odpisywali mi regularnie. To
były bardzo, bardzo pogodne listy, cho
ć
w tej ich pogodzie wyczuwało si
ę
... co
ś
ostatecznego. Wygl
ą
dało na... och, do
cholery, tani
ą
filozofie! Opowiem wam,
kiedy znów b
ę
d
ę
umiał o tym my
ś
le
ć
.
Niech to wszyscy diabli!
Reg spotykał si
ę
z tymi dzieciakami z
przeciwka co wieczór i kiedy li
ś
cie
zacz
ę
ły opada
ć
z drzew, był ju
ż
dla nich
czym
ś
w rodzaju Boga, który zst
ą
pił na
ziemie. Grali w karty i we Frisbee, a
kiedy si
ę
zm
ę
czyli, pod jego delikatnym
przewodnictwem gadali o literaturze. Reg
wzi
ą
ł te
ż
psa ze schroniska i chodził z
nim na długie spacery rano i wieczorem,
spotykał innych ludzi i rozmawiał z nimi
dokładnie tak, jak to robi
ą
wszyscy
wła
ś
ciciele takich kundli. Ci, którzy
wcze
ś
niej s
ą
dzili,
ż
e Thorpe'owie maj
ą
troch
ę
ź
le w głowie, zacz
ę
li powoli
zmienia
ć
zdanie. Kiedy Jane stwierdziła,
ż
e sama nie poradzi sobie w domu bez
elektryczno
ś
ci i powinna jednak mie
ć
jak
ąś
pomoc, Reg zgodził si
ę
na to bez
słowa, z u
ś
miechem. A
ż
zaniemówiła!
Oczywi
ś
cie, nie była to kwestia
pieni
ę
dzy - po „Postaciach z podziemia"
płyn
ę
ły prawie nieprzerwanym strumieniem
- to była, według Jane, sprawa ICH, ONI
przecie
ż
byli, zdaniem Rega, wsz
ę
dzie, a
kto mógłby by
ć
ICH najlepszym
narz
ę
dziem, je
ś
li nie sprz
ą
taczka
p
ę
taj
ą
ca si
ę
po całym domu i zagl
ą
daj
ą
ca
do szaf, pod łó
ż
ko, a mo
ż
e nawet do nie
zamkni
ę
tych na siedem zamków szuflad
biurka.
Ale nie, Reg zgodził si
ę
. z ni
ą
całkowicie i powiedział,
ż
e czuje si
ę
jak nieczuła
ś
winia,
ż
e powinien
pomy
ś
le
ć
o tym wcze
ś
niej, cho
ć
-Jane to
specjalnie mocno podkre
ś
lała - sam
wykonywał z własnej woli najbrudniejsze
prace, takie jak na przykład r
ę
czne
zmywanie. Poprosił tylko o jedno:
sprz
ą
taczka miała nie wchodzi
ć
do
pracowni.
A najlepsze i najwspanialsze z punktu
widzenia Jane było to,
ż
e Reg z powrotem
wzi
ą
ł si
ę
do pracy. Tym razem miała to
by
ć
powie
ść
. Przeczytała pierwsze trzy
rozdziały i - według niej - były po
prostu wspaniałe! A wszystko to, pisała,
zacz
ę
ło si
ę
ocftego,
ż
e przyj
ą
łem do
druku „Ballad
ę
o celnym strzale",
przedtem panowała susza, teraz przyszedł
ulewny deszcz.
Jestem pewien,
ż
e tak wła
ś
nie my
ś
lała,
ale w jej podzi
ę
kowaniach mało było
prawdziwego ciepła. 20
Przebijaj
ą
ce przez nie sło
ń
ce
ś
wieciło
jakby zza chmur... no, tak: wrócili
ś
my
do tematu.
Ś
wieciło tak jak wtedy, kiedy
na niebie zbieraj
ą
si
ę
takie pierzaste
chmurki i wiesz,
ż
e wkrótce b
ę
dzie ju
ż
lało jak z cebra.
I te wszystkie dobre wiadomo
ś
ci:
studenci, pies, sprz
ą
taczka, nowa
powie
ść
- przecie
ż
była zbyt
inteligentna,
ż
eby uwierzy
ć
,
ż
e wszystko
mo
ż
e znowu by
ć
dobrze. Ja o tym
wiedziałem, nawet po pijaku. Reg
zdradzał symptomy psychozy, a z psychoz
ą
jest jak z rakiem płuc: sama si
ę
nie
wyleczy, cho
ć
od czasu do czasu chorzy
mog
ą
si
ę
czu
ć
lepiej.
- Mog
ę
ci
ę
znów prosi
ć
o papierosa,
kochanie?
ś
ona pisarza pocz
ę
stowała go jeszcze
jednym Salemem.
- W ko
ń
cu - mówił dalej redaktor,
wyci
ą
gaj
ą
c zapalniczk
ę
- miała wokół
siebie wszystkie symptomy jego idee
fixe. Brak telefonu.
ś
adnej
elektryczno
ś
ci. Kontakty zaklejone
ta
ś
m
ą
. Reg wkładał jedzenie do maszyny
równie regularnie jak do miski psa.
Studenci z przeciwka mogli go mie
ć
za
wspaniałego faceta, ale studenci z
przeciwka nie widzieli, jak codziennie
rano, ze strachu przed promieniowaniem
wkładał na r
ę
ce gumowe r
ę
kawiczki,
ż
eby
podnie
ść
le
żą
c
ą
na progu gazet
ą
. Nie
słyszeli, jak j
ę
czy przez sen i nie
uspokajali go, kiedy budził si
ę
z
krzykiem, nie pami
ę
taj
ą
c koszmaru, który
go przeraził.
- Ty, moja droga - powiedział patrz
ą
c
wprost w oczy
ż
onie pisarza -
zastanawiasz si
ę
pewnie, dlaczego przy
nim została. My
ś
lisz o tym, cho
ć
nic nie
mówisz. Prawda?
Skin
ę
ła głow
ą
.
- Tak, a ja nie mam zamiaru
przedstawia
ć
wam długiej rozprawy na
temat jej motywów. We wszystkich
prawdziwych opowie
ś
ciach bardzo wygodne
jest to,
ż
e mo
ż
na powiedzie
ć
: tak si
ę
.
wła
ś
nie stało i pozostawi
ć
słuchaczom
kłopot z odkryciem - dlaczego? A w ogóle
to nikt na ogół nie wie, dlaczego było
wła
ś
nie tak a nie inaczej, a ju
ż
szczególnie głupi s
ą
ci najzupełniej
pewni,
ż
e rozumiej
ą
wszystko.
Z subiektywnego punktu widzenia Jane
Thorpe działo si
ę
. jednak znacznie, ale
to znacznie lepiej. Znalazła
sprz
ą
taczk
ę
. - Murzynk
ę
w
ś
rednim wieku
i zmusiła si
ę
do opowiedzenia jej o
dziwactwach swego m
ęż
a. Ta kobieta,
Gertruda Rulin, roze
ś
miała si
ę
tylko i
powiedziała,
ż
e pracowała ju
ż
dla ludzi,
którzy byli o całe niebo dziwaczniejsi.
Pierwszy tydzie
ń
po jej zaanga
ż
owaniu
Jane sp
ę
dziła tak, jak pierwszy wieczór
u studentów: czekaj
ą
c na wybuch
szale
ń
stwa. Ale Reg podbił serce
sprz
ą
taczki całkowicie, tak jak
wcze
ś
niej serca tych dzieciaków. Mówił o
jej parafialnych pracach, o m
ęż
u, o
najmłodszym synku, Jimmym, który -
według Gertrudy - zap
ę
dziłby w kozi róg
samego Kub
ę
Rozpruwacza. Miała
jedena
ś
cioro dzieci, ale miedzy tym i
najmłodszym z pozostałych było dziewi
ęć
lat ró
ż
nicy i to nikomu nie ułatwiało
ż
ycia.
Wiec z Regiem wszystko wydawało si
ę
układa
ć
nie
ź
le i je
ż
eli spojrze
ć
na to z
pewnego punktu widzenia, było tak
rzeczywi
ś
cie. Tylko w rzeczywisto
ś
ci był
nie mniej szalony ni
ż
poprzednio i
oczywi
ś
cie, podobnie było ze mn
ą
. Có
ż
,
szale
ń
stwo mo
ż
e sobie by
ć
jak elastyczny
pocisk, ale ka
ż
dy licz
ą
cy si
ę
ekspert od
balistyki powie wam,
ż
e nie ma dwóch
identycznych pocisków. W jednym z listów
Reg napisał co
ś
tam o powie
ś
ci tylko po
to,
ż
eby zaraz przej
ść
do sprawy
fornitów. Fornitów w ogólno
ś
ci, a Rackne
szczególnie. Zastanawiał si
ę
przede
wszystkim, czy ONI chc
ą
go tylko zabi
ć
,
czy te
ż
złapa
ć
ż
ywcem i przesłucha
ć
- i
skłaniał si
ę
ku tej drugiej
ewentualno
ś
ci. Na ko
ń
cu stwierdzał: Mój
pogl
ą
d na
ś
wiat, tak jak i apetyt,
poprawiły s/e znacznie od czasu, kiedy
zacz
ę
li
ś
my do siebie pisa
ć
, Henry.
Bardzo Ci za to dzi
ę
kuj
ę
. Zawsze Twój -
Reg. A w postscriptum pytał, czy
znalazłem ju
ż
ilustratora do „Ballady o
celnym strzale". To ostatnie spowodowało
u mnie oczywi
ś
cie nasilenie poczucia
winy, które skierowało mnie wprost do
butelki.
Reg pisał mi o fornitach, a ja jemu o
kablach i polach. Coraz bardziej
interesowała mnie elektryczno
ść
,
mikrofale, fale radiowe, interferencje
fal, promieniowanie i Bóg jeden wie, co
jeszcze. Chodziłem do bibliotek i
po
ż
yczałem ksi
ąż
ki, chodziłem do
ksi
ę
gar
ń
i kupowałem ksi
ąż
ki. Było w
nich sporo do
ść
przera
ż
aj
ą
cych
wiadomo
ś
ci na ten temat, a ja przecie
ż
w
gruncie rzeczy tego wła
ś
nie
poszukiwałem.
Kazałem wył
ą
czy
ć
telefon i
elektryczno
ść
. Na jaki
ś
czas pomogło,
ale kiedy
ś
, gdy le
ż
ałem pijany tul
ą
c w
dłoni butelk
ę
whisky i czuj
ą
c ci
ęż
ar
drugiej w kieszeni marynarki, zobaczyłem
małe, czerwone,
ś
wiec
ą
ce na mnie z
sufitu
ś
wiatełko, Bo
ż
e, przez chwil
ą
my
ś
lałem,
ż
e dostane ataku serca.
Wygl
ą
dało to jak owad... wielki, czarny
robal patrz
ą
cy jednym, błyszcz
ą
cym,
czerwonym okiem.
Miałem latarni
ą
gazow
ą
, zapaliłem j
ą
i
od razu zorientowałem si
ą
, co to
naprawd
ą
jest. Tylko,
ż
e nie
odczułem wtedy
ż
adnej ulgi, wr
ę
cz
przeciwnie, poczułem przelewaj
ą
ce si
ę
przez mój mózg wielkie, czarne fale bólu
- jak fale radiowe. Przez chwile miałem
wra
ż
enie,
ż
e to oczy odwróciły mi si
ę
w
oczodołach i patrz
ę
na mózg, na jego
pal
ą
ce si
ę
, zw
ę
glone i umieraj
ą
ce
komórki. To był wykrywacz dymu -w 1969
roku urz
ą
dzenie jeszcze nowsze ni
ż
mikrofalowa kuchenka.
Wypadłem z mieszkania jak strzała i
pobiegłem po schodach - mieszkałem na
pi
ą
tym pi
ę
trze, ale w tym czasie
u
ż
ywałem ju
ż
wył
ą
cznie schodów - i
zacz
ą
łem wali
ć
do mieszkania dozorcy.
Krzyczałem,
ż
e ma to usun
ąć
,
ż
e ma to w
ogóle usun
ąć
,
ż
e ma to usun
ąć
dzisiaj,
ż
e ma to usun
ąć
w ci
ą
gu godziny. Patrzył
na mnie, jakbym był zupełnie - prosz
ę
mi
wybaczy
ć
to okre
ś
lenie - bonzo seco.
Teraz ju
ż
łatwo mi go zrozumie
ć
.
Wykrywacz dymu miał przecie
ż
sprawi
ć
,
ż
ebym si
ę
czuł bezpieczniej i lepiej.
Teraz ju
ż
oczywi
ś
cie s
ą
wsz
ę
dzie, ale
wtedy był to wielki Skok w Przyszło
ść
i
płacił za to zwi
ą
zek wła
ś
cicieli domów.
Dozorca go oczywi
ś
cie usun
ą
ł. Nie
zabrało mu to wiele czasu, ale nawet na
chwile nie spuszczał ze mnie oka i teraz
- do pewnego stopnia, pojmuje jego
uczucia. Nie goliłem si
ę
od Bóg wie
kiedy i
ś
mierdziałem whisky, brudne
włosy lepiły mi si
ę
do głowy, marynark
ę
te
ż
miałem brudn
ą
. Oczywi
ś
cie wiedział,
ż
e ju
ż
nie chodz
ę
do pracy i widział,
jak wynosz
ą
telewizor. Wiedział te
ż
,
ż
e
kazałem odł
ą
czy
ć
telefon. Po prostu
my
ś
lał,
ż
e oszalałem.
Mo
ż
e i byłem szale
ń
cem, ale tak jak i
Thorpe, niekoniecznie zaraz idiot
ą
.
Wł
ą
czyłem dla niego cały mój wdzi
ę
k, ile
go zostało - no, tak, wiecie, redaktorzy
pism literackich musz
ą
go troch
ę
mie
ć
.
Pozbyłem si
ę
go spokojnie dzi
ę
ki
dziesieciodolarówce i w ko
ń
cu jako
ś
naprostowałem t
ą
spraw
ę
, ale z tego, jak
przez nast
ę
pne par
ę
tygodni patrzyli na
mnie s
ą
siedzi (a były to ostatnie
tygodnie, jakie miałem tam sp
ę
dzi
ć
)
mogłem si
ę
domy
ś
le
ć
,
ż
e opowie
ść
poszła
w
ś
wiat. Zwłaszcza wiele mówi
ą
cy był
fakt,
ż
e nie odwiedził mnie nikt ze
zwi
ą
zku wła
ś
cicieli,
ż
eby poskomliwa
ć
nad moj
ą
czarn
ą
niewdzi
ę
czno
ś
ci
ą
. Pewnie
bali si
ę
,
ż
e ich zaatakuje no
ż
em do
mi
ę
sa.
O tym wszystkim jednak prawie wtedy nie
my
ś
lałem. Siedziałem w półmroku, ci
ą
gle
paliła si
ę
latarnia i bij
ą
ca przez okna
elektryczno
ść
Manhattanu te
ż
o
ś
wietlała
troch
ę
; moje trzy pokoje. Siedziałem z
butelk
ą
w jednej i papierosem w drugiej
r
ę
ce wpatrzony w miejsce, w którym
wykrywacz dymu
ś
wiecił czerwonym okiem
tak dyskretnie,
ż
e w dzie
ń
w ogóle nie
było go wida
ć
i my
ś
lałem. My
ś
lałem o
tym,
ż
e chocia
ż
wył
ą
czyłem cał
ą
elektryczno
ść
, on został. A je
ś
li go
przeoczyłem, to mogłem przeoczy
ć
tak
ż
e
co innego.
A je
ś
li nawet nie, to przecie
ż
cały dom
i tak naszpikowany był przewodami, był
lak ich pełen, jak umieraj
ą
cy na raka
człowiek pełen jest chorych komórek i
gnij
ą
cych organów. Zamykałem oczy i
widziałem kable biegn
ą
ce w
ś
cianach,
ś
wiec
ą
ce niesamowicie zielonkawym
ś
wiatłem. Jeden, niemal nieszkodliwy,
cieniutki przewód biegł od kontaktu...
wychodz
ą
cy z kontaktu kabel był ju
ż
nieco grubszy i biegł do piwnicy, w
której ł
ą
czył si
ę
z jeszcze grubszym,
ł
ą
cz
ą
cym si
ę
w podziemnym kanale z cał
ą
wi
ą
zk
ą
bardzo ju
ż
grubych... No, tak.
Kiedy Jane Thorpe napisała mi,
ż
e Reg
zakleił kontakty, jedna cze
ść
mego
umysłu wiedziała,
ż
e ona uznaje to za
dowód szale
ń
stwa m
ęż
a i ta cze
ść
podpowiedziała mi,
ż
eby jej odpisa
ć
tak,
jakby była cało
ś
ci
ą
. Druga cze
ść
, teraz
ju
ż
znacznie wi
ę
ksza, krzyczała co
ś
zupełnie innego: „Przecie
ż
to wspaniały
pomysł!" - no i zaraz nast
ę
pnego dnia
zrobiłem oczywi
ś
cie to samo.
Pami
ę
tajcie, to ja byłem człowiekiem,
który miał pomóc Regowi. W jaki
ś
straszny sposób to wszystko było nawet
ś
mieszne.
Tej nocy zdecydowałem si
ę
opu
ś
ci
ć
Manhattan. W Adirondacs był kawałek
nale
żą
cej do rodziny ziemi, mógłbym tam
troch
ę
pomieszka
ć
i ten pomysł bardzo mi
si
ę
spodobał. W mie
ś
cie trzymała mnie
ju
ż
tylko „Ballada o celnym strzale".
Je
ś
li była ona kołem ratunkowym,
pomagaj
ą
cym Regowi pływa
ć
po oceanie
szale
ń
stwa, to ze mn
ą
było podobnie.
Chciałem ju
ż
tylko umie
ś
ci
ć
j
ą
w dobrym
magazynie i gdyby mi si
ę
to udało,
mógłbym znikn
ąć
z miasta.
Tak wła
ś
nie wygl
ą
dały niezbyt znane w
ś
wiecie relacje Wilson-Thorpe tu
ż
przed
tym, nim
ś
liwka wpadła w gówno. Byli
ś
my
jak dwóch umieraj
ą
cych narkomanów, jeden
udowadniał drugiemu wy
ż
szo
ść
heroiny nad
morfin
ą
. No, tak. Reg miał fornita w
maszynie, ja miałem fornita w
ś
cianie, a
obaj mieli
ś
my forniry w głowach.
No i byli ONI. Nie nale
ż
y zapomina
ć
o
NICH. Niewiele czasu zabrało mi
przekonanie si
ę
,
ż
e wszyscy redaktorzy
działów literatury we wszystkich
nowojorskich magazynach (nie,
ż
eby w
1969 roku było ich zbyt du
ż
o) z
pewno
ś
ci
ą
nale
żą
do NICH. Kr
ąż
yłem z
maszynopisem i zaczynałem marzy
ć
,
ż
eby
sp
ę
dzi
ć
ich wszystkich pod
ś
cian
ę
,
ustawi
ć
w rz
ą
dku i załatwi
ć
jedn
ą
kul
ą
.
Niemal pi
ęć
lat min
ę
ło, nim mogłem
patrze
ć
na to z ich punktu widzenia.
Zdenerwowałem szefów, a to byli faceci,
którzy spotykali mnie akurat wtedy,
kiedy wył
ą
czano ogrzewanie i zbli
ż
ał si
ę
czas na Bo
ż
onarodzeniow
ą
szklaneczk
ę
.
Inni... có
ż
, ironia polega na tym,
ż
e
cze
ść
z nich była naprawd
ę
moimi
przyjaciółmi. Jared Baker był wtedy
zast
ę
pc
ą
w „Es
ą
uire", a przecie
ż
w
czasie wojny słu
ż
yli
ś
my w jednej
kompanii strzelców. Nowe i poprawione
wydanie Hemyego Wilsona nie mogło si
ę
im
podoba
ć
, wi
ę
cej: byli nim przera
ż
eni.
Gdybym po prostu wysłał maszynopis ze
spokojnym listem wyja
ś
niaj
ą
cym
okoliczno
ś
ci sprawy, prawdopodobnie
sprzedałbym to opowiadanie na pniu. Ale
nie, to mnie nie satysfakcjonowało. Nie.
„Ballada..." wymagała przecie
ż
mojej
osobistej opieki! Wiec łaziłem z ni
ą
od
drzwi do drzwi, cuchn
ą
cy, posiwiały
redaktor z trz
ę
s
ą
cymi si
ę
dło
ń
mi,
zaczerwienionymi oczami i wielkim
zastarzałym siniakiem w miejscu, w
którym uderzył si
ę
o drzwi łazienki
szukaj
ą
c na czworakach kibel-ka. Równie
dobrze mogłem nosi
ć
w klapie znaczek z
wielkim napisem: ALKOHOLIK.
Nie chciałem te
ż
gada
ć
z tymi facetami w
ich biurach. Tak naprawd
ę
to nawet nie
mogłem. Dawno min
ę
ły czasy, kiedy po
prostu wsiadałem do windy i spokojniutko
jechałem ni
ą
na czterdzieste pi
ą
tro.
Teraz umawiałem si
ę
z nimi jak handlarze
narkotyków z klientami: w parkach,
gdzie
ś
na schodach lub, jak w przypadku
Jareda Bakera, w „Burger Heaven" na
Czterdziestej Dziewi
ą
tej. Przynajmniej
Jared z pewno
ś
ci
ą
chciałby mi postawi
ć
dobry obiad, ale, rozumiecie, dawno ju
ż
min
ą
ł czas, kiedy ceni
ą
cy sw
ą
, prace
maitre d'hotel wpu
ś
ciłby mnie do
restauracji, w której spotykaj
ą
si
ę
.
ludzie interesu. Agent drgn
ą
ł.
- No jasne, otrzymywałem mgliste
propozycje przeczytania maszynopisu, po
których natychmiast szły pełne troski
pytania o to, jak si
ę
czuje i jak du
ż
o
pije. Pami
ę
tam niezbyt dokładnie,
ż
e
kilku z nich próbowałem przekona
ć
o tym,
ż
e to elektryczno
ść
uniemo
ż
liwia im
prawidłowe my
ś
lenie i
ż
e kiedy Andy
Rivers z „American Crossing"
zaproponował mi pomoc w znalezieniu
lekarza, nawrzeszczałem mu,
ż
eby sam do
niego poszedł, bo to on potrzebuje
pomocy.
Widzisz tych wszystkich ludzi tam, na
ulicy? - tłumaczyłem mu, a stali
ś
my,
pami
ę
tam, w Washington Square Park.
Połowa z nich, mo
ż
e nawet trzy czwarte,
ma guza mózgu. Nie sprzedałbym ci
opowiadania Thorpe'a, Andy. Przecie
ż
tu,
w tym mie
ś
cie, nawet by
ś
go nie poj
ą
ł.
Twój mózg siedzi na krze
ś
le elektrycznym
i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy!
Miałem w r
ę
ku maszynopis opowiadania
zwini
ę
ty jak gazeta i uderzyłem go tym
maszynopisem po nosie jak nieposłusznego
psa, sikaj
ą
cego pod murem. Pó
ź
niej po
prostu odszedłem. Pami
ę
tam,
ż
e krzyczał
za mn
ą
,
ż
ebym wrócił,
ż
e mo
ż
emy przecie
ż
pój
ść
na kaw
ę
i jeszcze sobie pogada
ć
na
ten temat, a pó
ź
niej znalazłem si
ą
pod
sklepem z płytami, pod gło
ś
nikami
wypluwaj
ą
cymi na ulice heavy metal i
fale zimnego, jarzeniowego
ś
wiatła i
jego głos znikł w czym
ś
w rodzaju szumu
przelewaj
ą
cego mi si
ą
w głowie.
Pami
ę
tam,
ż
e mogłem ju
ż
my
ś
le
ć
tylko o
dwóch sprawach:
ż
e musze szybko, jak
najszybciej opu
ś
ci
ć
miasto, bo sam si
ą
nabawi
ą
guza mózgu i
ż
e zaraz,
natychmiast, musze si
ę
napi
ć
.
Tego wieczora znalazłem pod drzwiami
mieszkania karteczk
ą
: Wyno
ś
si
ę
st
ą
d,
ghipku! Wyrzuciłem j
ą
, w ogóle o niej
nie my
ś
l
ą
c. My, wariaci, mamy wi
ę
ksze
kłopoty ni
ż
anonimowe
ż
ale
zdenerwowanych s
ą
siadów.
My
ś
lałem o tym, co powiedziałem And/emu
Riversowi o opowiadaniu Rega. Im wi
ę
cej
o tym my
ś
lałem (i im wi
ą
cej piłem), tym
bardziej sensowne mi si
ę
to wydawało.
„Ballada..." była zabawna i pozornie
łatwa w czytaniu... ale pod t
ą
powierzchni
ą
kryła si
ę
bardzo
skomplikowana tre
ść
. Czy w ogóle mo
ż
na
mie
ć
nadziej
ą
,
ż
e jaki
ś
wydawca jest
zdolny zrozumie
ć
j
ą
w cało
ś
ci? Tak
my
ś
lałem, ale czy my
ś
l
ą
tak dalej,
teraz, kiedy ju
ż
otworzyły mi si
ę
oczy?
Czy ci
ą
gle mog
ą
mie
ć
nadzieje,
ż
e kto
ś
co
ś
mo
ż
e poj
ąć
i zrozumie
ć
w mie
ś
cie
owini
ę
tym kablami jak bomba terrorysty?
Bo
ż
e, przecie
ż
wolty przeciekaj
ą
tu ze
wszystkich stron!
Czytałem gazet
ą
, póki pozwalało na to
dzienne
ś
wiatło, starałem si
ę
zapomnie
ć
o tych wszystkich strasznych sprawach i
tam, na kartach „Timesa" znalazłem
historie o tym, jak to materiały
radioaktywne znikaj
ą
z elektrowni
j
ą
drowych. Autor pisał,
ż
e znikło ju
ż
wystarczaj
ą
co wiele,
ż
eby mo
ż
na było
zrobi
ć
z tego bomb
ą
. Siedziałem przy
kuchennym stole, zachodziło sło
ń
ce, a ja
widziałem ICH, wypłukuj
ą
cych pluton tak,
jak w 1849 roku poszukiwacze wypłukiwali
z piasku złoto. Tylko,
ż
e ONI wcale nie
chcieli wysadzi
ć
miasta, nic z tych
rzeczy. ONI je tylko nim posypywali,
ż
eby nikt ju
ż
nie mógł my
ś
le
ć
. ONI byli
złymi fornitami, a radioaktywny pył był
złym fornusem. Najgorszym fornusem w
historii.
Wiec zdecydowałem,
ż
e tak naprawd
ę
, to
wcale nie chce sprzeda
ć
„Ballady...", a
ju
ż
z pewno
ś
ci
ą
nie w Nowym Jorku i
ż
e
mog
ę
wyjecha
ć
natychmiast, jak tylko
dostane zamówione czeki. Kiedy ju
ż
wyjad
ę
na północ, zaczn
ę
j
ą
wysyła
ć
do
prowincjonalnych magazynów: „Sewanne
Review", my
ś
lałem, b
ę
dzie całkiem dobre,
albo mo
ż
e „Iowa Review". Wytłumacz
ę
to
Regowi pó
ź
niej. Reg na pewno mnie
zrozumie. To chyba rozwi
ą
zuje wszystkie
problemy - my
ś
lałem - wiec wypiłem za
dobre rozwi
ą
zanie. A pó
ź
niej wypiłem za
swoje zdrowie. A pó
ź
niej ju
ż
alkohol pił
si
ę
sam... no, tak. Urwał mi si
ę
film.
Jak si
ę
okazało, po raz przedostatni.
Nast
ę
pnego dnia przyszły czeki „Arvin
Company". Wypełniłem jeden z nich na
maszynie i poszedłem do przyjaciela,
który miał je kontrsygnowa
ć
. Jeszcze raz
przeszedłem przez krzy
ż
owy ogie
ń
pyta
ń
,
ale tym razem trzymałem si
ę
w ryzach -
potrzebowałem jego podpisu. I w ko
ń
cu go
dostałem. W ci
ą
gu pi
ę
ciu minut zrobiono
mi piecz
ą
tk
ę
. Przystemplowałem ni
ą
kopert
ę
, wystukałem na niej adres Rega
(maszyn
ę
wcze
ś
niej wyczjj
ś
ciłem z cukru
pudru, ale klawisze ci
ą
gle si
ę
lepiły),
wło
ż
yłem do niej czek wraz z krótkim,
prywatnytrA
ś
cikiem, w którym pisałem,
ż
e
nigdy nie wysyłałem autorowi czeku z
wi
ę
ksz
ą
przyjemno
ś
ci
ą
... co zreszt
ą
było
prawd
ą
. I ci
ą
gle jest. Przez prawie
godzin
ę
przygl
ą
dałem si
ę
mojemu dziełu i
nie mogłem wyj
ść
z podziwu,
ż
e tak
oficjalnie wygl
ą
da. Nigdy by
ś
cie nie
uwierzyli,
ż
e
ś
mierdz
ą
cy pijak, który od
dziesi
ę
ciu dni nie zmieniał gaci, zdołał
dokona
ć
czego
ś
takiego.
Przerwał, zdusił papierosa i popatrzył
na zegarek. Potem, zupełnie jak
konduktor oznajmiaj
ą
cy wjazd poci
ą
gu na
jak
ąś
wa
ż
n
ą
stacje, powiedział: „A teraz
zaczyna si
ę
niewytłumaczalne".
- Oto fragment opowie
ś
ci, który
najbardziej zainteresował dwóch
psychiatrów i tych wszystkich
specjalistów od
ś
wirów, z którymi
utrzymywałem bliskie kontakty przez
nast
ę
pne trzydzie
ś
ci miesi
ę
cy. Tylko to
kazali mi odwoła
ć
na znak,
ż
e mi si
ę
poprawiło. Jak powiedział jeden z nich:
„To jedyny fragment w pa
ń
skiej
opowie
ś
ci, w którym wyst
ę
puje załamanie
rozumowania indukcyjnego, to znaczy
jedyny, którym nie rz
ą
dziła wewn
ę
trzna
logika". Wiec w ko
ń
cu to odwołałem,
wiedziałem przecie
ż
, cho
ć
oni mo
ż
e
jeszcze o Tym nie wiedzieli,
ż
e
rzeczywi
ś
cie ju
ż
mi si
ę
poprawiło i
bardzo chciałem wyrwa
ć
si
ę
ze szpitala
dla wariatów. Wiedziałem te
ż
,
ż
e je
ż
eli
szybko si
ę
z niego nie wydostane,
oszaleje od nowa. No wiec odwołałem -
Galileusz odwołał tak swoje pogl
ą
dy,
kiedy wsadzono mu stopy w ogie
ń
, ale na
zawsze zachowałem to w pami
ę
ci. Nie
twierdze,
ż
e to, co wam teraz opowiem,
naprawd
ę
si
ę
zdarzyło. Twierdze,
ż
e
wierze,
ż
e tak wła
ś
nie było. To mo
ż
e
mała ró
ż
nica, ale dla mnie jest ona
najwa
ż
niejsza ze wszystkiego. A wiec,
przyjaciele, oto niewytłumaczalne:
Nast
ę
pne dwa dni sp
ę
dziłem przygotowuj
ą
c
si
ę
do przeprowadzki. Przy okazji:
konieczno
ść
prowadzenia samochodu nie
martwiła mnie w najmniejszym stopniu,
jeszcze jako dziecko czytałem,
ż
e
samochód jest jednym z
najbezpieczniejszych na
ś
wiecie
schronie
ń
przeciw burzy, bo napompowane
opony działaj
ą
jako prawie stuprocentowe
izolatory. Czekałem na te chwile, kiedy
usi
ą
d
ę
za kierownic
ą
mojego starego
Chevroleta, zamkn
ę
okna i wyjad
ę
z
miasta, które wydawało mi si
ę
ju
ż
tylko
bagnem
ś
wiateł. Ale te przygotowania
obejmowały tak
ż
e wyjecie
ż
arówek z
lampek o
ś
wietlaj
ą
cych kabin
ę
, zaklejenie
ich oraz przykr
ę
cenie kontrolki
ś
wiateł-
na desce rozdzielczej do oporu w lewo,
ż
eby deska była prawie ciemna.
Ostatni
ą
noc zamierzałem sp
ę
dzi
ć
w domu.
Mieszkanie było ju
ż
puste, w kuchni stał
tylko stół, w sypialni łó
ż
ko, a w
pracowni, na podłodze, maszyna do
pisania. Nie miałem zamiaru jej
zabiera
ć
, budziła zbyt wiele złych
skojarze
ń
, a poza tymi i tak klawisze
zawsze miały si
ę
ju
ż
lepi
ć
. Niech si
ę
o
ni
ą
martwi nast
ę
pny lokator - i o Bellis
te
ż
!
Sło
ń
ce zachodziło, barwi
ą
c całe
mieszkanie w niezwykły wr
ę
cz sposób.
Byłem ju
ż
nie
ź
le wlany, a inna pełna
butelka miała chroni
ć
mnie przed noc
ą
.
Wła
ś
nie przechodziłem przez pracownie,
chyba po to,
ż
eby i
ść
do sypialni.
Pewnie usiadłbym na łó
ż
ku, my
ś
lał o
kablach i elektryczno
ś
ci i - oczywi
ś
cie
-popijał.
Pokój, który nazywałem pracowni
ą
, był w
istocie najwi
ę
kszy w mieszkaniu.
Pracowałem w nim, bo miał wielkie,
zachodnie okna, z których wida
ć
było
horyzont. Na pi
ą
tym pi
ę
trze domu na
Manhattanie. Brzmi to troch
ę
jak cud z
rozmno
ż
eniem chleba i ryb, ale có
ż
- tak
wła
ś
nie było. Nie zastanawiałem si
ę
nad
tym, tylko po prostu cieszyłem. Jasne,
miłe
ś
wiatło wypełniało ten pokój nawet
w deszczowy dzie
ń
.
Ale tego wieczora
ś
wiatło zachodz
ą
cego
sło
ń
ca było zdecydowanie niesamowite.
Czerwone jak z martenowskiego pieca.
Pozbawiony mebli pokój wydawał si
ę
zbyt
wielki. Kiedy przez niego szedłem, echo
odbijało si
ę
od
ś
cian.
Maszyna stała mniej wi
ę
cej po
ś
rodku
podłogi i wła
ś
nie próbowałem j
ą
omin
ąć
,
kiedy zobaczyłem na wałku jaki
ś
strz
ę
p
papieru. To mi dało do my
ś
lenia,
pami
ę
tałem,
ż
e kiedy szedłem po
poprzedni
ą
butelk
ę
, nie było tam
ż
adnego
papieru.
Rozejrzałem si
ę
, pewnie my
ś
lałem,
ż
e
jest tu jeszcze kto
ś
oprócz mnie. Nie
my
ś
lałem jednak ani o włamywaczach, ani
o narkomanach... tylko o duchach.
Zobaczyłem czarn
ą
plam
ę
na
ś
cianie, po
lewej stronie drzwi do sypialni.
Zrozumiałem przynajmniej, sk
ą
d wzi
ą
ł si
ę
papier. Kto
ś
po prostu oderwał kawałek
starej tapety.
Ci
ą
gle patrzyłem w tamt
ą
stron
ę
, kiedy
za plecami usłyszałem gło
ś
ne „klak".
Podskoczyłem i obróciłem si
ę
, czuj
ą
c
serce w gardle. Byłem przera
ż
ony,
chocia
ż
doskonale znałem ten d
ź
wi
ę
k i
nie miałem
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci. Kto
ś
,
kto zarabia na
ż
ycie przy pomocy słów,
nie ma
ż
adnych trudno
ś
ci z rozpoznaniem
odgłosu, z jakim czcionka uderza o
papier, nawet o zmroku, w ciemnym
pokoju, kiedy w pobli
ż
u nie ma nikogo,
kto mógłby uderzy
ć
w klawisz.
Patrzyli na niego z ciemno
ś
ci, a ich
twarze wygl
ą
dały jak białe, okr
ą
głe
plamy. Siedzieli bli
ż
ej siebie ni
ż
na
pocz
ą
tku opowie
ś
ci,
ż
ona pisarza
ś
ciskała jego dło
ń
w obu swoich.
- Czułem si
ę
... no, jakbym wyszedł z
siebie. Nierealne. By
ć
mo
ż
e tak czuje
si
ę
ka
ż
dy, kto dotrze do granic
niewytłumaczalnego. Powoli podszedłem do
maszyny, serce waliło mi jak oszalałe,
ale umysł miałem... spokojny, nawet
chłodny.
„Klak" - poruszyła si
ę
inna czcionka.
Tym razem zobaczyłem nawet, która:
trzeci rz
ą
d od góry, po lewej.
Chciałem ukl
ę
kn
ąć
i nawet zgi
ą
łem kolana
- i nagle wszystkie mi
ęś
nie nóg odmówiły
mi posłusze
ń
stwa. Prawie zemdlałem, ale
tylko prawie, usiadłem przed maszyn
ą
, a
porwana i brudna, cho
ć
niegdy
ś
elegancka
marynarka otoczyła mnie jak sukienka
gł
ę
boko dygaj
ą
c
ą
panienk
ę
. Dwie kolejne
czcionki trzasn
ę
ły raz po raz, przerwa,
i jeszcze jeden trzask. Ka
ż
de uderzenie
budziło echo zupełnie jak moje kroki.
Co
ś
wsun
ę
ło kawałek tapety w maszyn
ę
w
ten sposób,
ż
e czcionki uderzały o
powierzchnie pokryt
ą
zaschłym klejem.
Litery były przez to troch
ę
niewyra
ź
ne i
zatarte, ale mogłem przeczyta
ć
: rackn.
Maszyna trzasn
ę
ła jeszcze raz i słowo to
brzmiało ju
ż
rackne.
- Pó
ź
niej... - redaktor chrz
ą
kn
ą
ł i
skrzywił wargi w lekkim u
ś
miechu.
- Nawet teraz, kiedy min
ę
ło ju
ż
tyle
lat, ci
ęż
ko mi o tym mówi
ć
... ci
ęż
ko mi
opowiada
ć
ot, tak sobie... W porz
ą
dku.
Fakty, bez
ż
adnych ozdobników.
Zobaczyłem, jak spomi
ę
dzy klawiszy
wysuwa si
ę
r
ę
ka. Bardzo cieniutkie
ramie. Bardzo drobna dło
ń
. Pojawiła si
ę
miedzy literami B i N w najni
ż
szym
rz
ę
dzie, zwini
ę
ta w pie
ść
i uderzyła w
długi, najni
ż
szy klawisz. Wałek
przeskoczył o jeden znak - bardzo
szybko, jakby miał czkawk
ę
- i r
ą
czka
znikneła.
ś
ona agenta zachichotała przenikliwie.
- Zamknij si
ę
, Martha - powiedział
agent i Martha zamkn
ę
ła si
ę
.
- Teraz trzaski stały si
ę
troch
ę
cz
ę
stsze - mówił dalej redaktor. - Po
chwili zacz
ę
ło mi si
ę
wydawa
ć
,
ż
e
słysz
ę
, jak to co
ś
, to stworzonko,
poci
ą
ga za ramiona czcionek i dyszy,
sapie tak jak ci
ęż
ko pracuj
ą
cy i ju
ż
prawie wyko
ń
czony t
ą
robot
ą
człowiek.
Liter nie było ju
ż
prawie wida
ć
, klej
zalepił czcionki, ale z bied
ą
potrafiłem
je jeszcze odczyta
ć
, odbijały si
ę
przecie
ż
na mi
ę
kkim papierze.
Przeczytałem: rackne umie i za chwile
klawisz z liter
ą
r uderzył o kawałek
tapety i zablokował si
ę
. Patrzyłem na to
przez chwile, po czym wyci
ą
gn
ą
łem palec
i odlepiłem czcionk
ę
. Nie wiem czy to...
czy Bellis... poradziłby sobie sam.
Chyba nie. Ale i tak wolałem nie widzie
ć
tego... jego... jak próbuje. Sam widok
tej pi
ą
stki spowodował,
ż
e chwiałem si
ę
stoj
ą
c nad przepa
ś
ci
ą
. Gdybym zobaczył
całego elfa, to bym chyba oszalał... no,
tak... O ucieczce w ogóle nie było mowy,
zapomniałem nawet,
ż
e mam nogi. Pewnie i
stan
ąć
bym nie mógł.
„Klak, klak, klak" - trzaski, słaby,
zdyszany oddech, po ka
ż
dym słowie blada,
ubrudzona tuszem i zakurzona pi
ą
stka z
całej siły wal
ą
ca w klawisz miedzy
literami B i N,
ż
eby zrobi
ć
odst
ę
p. Nie
wiem, jak długo to trwało. Mo
ż
e siedem
minut. Mo
ż
e dziesi
ęć
. A mo
ż
e wieczno
ść
.
W ko
ń
cu trzaski ustały i zdałem sobie
spraw
ę
z tego,
ż
e ju
ż
nie słysz
ę
ci
ęż
kiego oddechu. Mo
ż
e zemdlał... mo
ż
e
dał sobie spokój... mo
ż
e umarł? Na atak
serca czy co
ś
takiego. Na pewno
wiedziałem tylko,
ż
e nie doko
ń
czył
wiadomo
ś
ci. To, co zd
ąż
ył napisa
ć
,
brzmiało tak:
rackne umiera chłopiec jimmy thorpe nie
wie
powiedz thorpe rackne umiera chłopiec
jimmy zabija
rackne bel
To było wszystko.
Poczułem,
ż
e mam nogi, wiec wstałem i
wyszedłem z pokoju. Szedłem na palcach,
wielkimi krokami, jakbym my
ś
lał,
ż
e
Bellis poszedł spa
ć
i je
ś
li go obudz
ę
,
znów zacznie pisa
ć
... my
ś
lałem,
ż
e je
ś
li
znów usłysz
ę
ten trzask, zaczn
ę
wy
ć
. I
b
ę
d
ę
tak wył, a
ż
p
ę
knie mi serce lub
głowa.
Mój Chevy stał na parkingu przed domem,
zatankowany, opakowany i gotów do drogi.
Usiadłem za kierownic
ą
i przypomniałem
sobie o butelce w kieszeni. R
ę
ce trz
ę
sły
mi si
ę
do tego stopnia,
ż
e upu
ś
ciłem j
ą
,
ale spadła na siedzenie i nie stłukła
si
ę
..
Wiem,
ż
e film mi si
ę
urywał i
przyjaciele, przerwa w
ż
yciorysie to
było akurat to o czym marzyłem i co
dostałem. Pami
ę
tam pierwszy łyk wprost z
szyjki, pami
ę
tam drugi, pami
ę
tam obrót
kluczyka w stacyjce, szum silnika i
Franka Sinatre
ś
piewaj
ą
cego przez radio
„Ta stara, czarna magia", co jakby
pasowało do sytuacji. Do tej
specyficznej sytuacji. No, tak.
Pami
ę
tam, jak z nim
ś
piewałem i jeszcze
troch
ę
popijałem. Stałem na skrzy
ż
owaniu
i widziałem, jak migaj
ą
ś
wiatła na
autostradzie. My
ś
lałem o klekotaniu
stoj
ą
cej w pustym pokoju maszyny i o
niesamowitym
ś
wietle zachodz
ą
cego
sło
ń
ca, które ten pusty pokój
wypełniało. My
ś
lałem o szybkim oddechu,
jakby jaki
ś
elf-kulturysta
ć
wiczył sobie
na ramionach czcionek. Widziałem
oderwany od
ś
ciany i pokryty grudkami
zaschni
ę
tego kleju kawałek tapety.
Próbowałem sobie wyobrazi
ć
, co działo
si
ę
, nim wszedłem do pokoju... chciałem
zobaczy
ć
to... jego... Bellisa...
wychodz
ą
cego z maszyny, chwytaj
ą
cego za
oderwany kawałek tapety wisz
ą
cy przy
drzwiach łazienki, gdy
ż
to była jedyna
rzecz w pokoju przypominaj
ą
ca papier,
czepiaj
ą
cego si
ę
, odrywaj
ą
cego nó
ż
ki od
podłogi i oddzieraj
ą
cego wreszcie ten
kawałek, i nios
ą
cego go na głowie jak
wielki palmowy li
ść
. Próbowałem
wyobrazi
ć
sobie, jak on... to... zdołało
w ogóle wkr
ę
ci
ć
papier w maszyn
ę
.
Próbowałem wyobrazi
ć
sobie jeszcze wiele
rzeczy - nie umiałem przesta
ć
my
ś
le
ć
,
wiec piłem, a Frank Sinatra zamilkł i
słuchałem reklam, a pó
ź
niej Sarałj
Yaughan zacz
ę
ła
ś
piewa
ć
„Powinnam
napisa
ć
list" i to tak
ż
e z czym
ś
mi si
ę
skojarzyło - to wła
ś
nie zrobiłem, albo
przynajmniej my
ś
lałem,
ż
e zrobiłem, a
ż
do dzisiaj, kiedy co
ś
spowodowało,
ż
e
zacz
ą
łem jeszcze raz to sobie
przemy
ś
liwa
ć
. Wiec siedziałem i
ś
piewałem w chórze ze star
ą
, dobr
ą
Sarah
i zaraz potem musiałem osi
ą
gn
ąć
pr
ę
dko
ść
ucieczki, poniewa
ż
w
ś
rodku drugiej
zwrotki, bez
ż
adnej przerwy w czasie,
wyrzygiwałem ju
ż
z siebie jaja, a kto
ś
walił mnie po plecach. To był wła
ś
nie
ten kierowca. Kiedy walił mnie w plecy
czułem, jak co
ś
mi wzbiera w gardle,
gotowe cofn
ąć
si
ę
w ka
ż
dej chwili. Tylko
si
ę
nie cofało, bo mi wyginał r
ę
ce, i
jak tylko wygi
ą
ł mi r
ę
ce, rzygałem od
nowa i wcale nie była to tylko whisky,
ale głównie woda. Kiedy ju
ż
zebrałem si
ę
w sobie na tyle,
ż
eby podnie
ść
głow
ę
i
zobaczy
ć
, co si
ę
wokół dzieje, była
szósta po południu trzy dni pó
ź
niej.
Le
ż
ałem na brzegu Jackson River w
zachodniej Pennsylwanii mniej wi
ę
cej
sze
ść
dziesi
ą
t mil na północ od
Pittsburga. Z rzeki sterczał kufer
Chevroleta, a na zderzaku wida
ć
było
nalepk
ę
...
- Mog
ę
si
ę
jeszcze czego
ś
napi
ć
,
kochanie?
ś
ona pisarza podała mu szklank
ę
pochylaj
ą
c si
ę
i impulsywnie całuj
ą
c go
w pomarszczony jak u krokodyla policzek.
Redaktor u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niej i oczy
rozbłysły mu w mroku. Ale ona była
dobr
ą
, wiele rozumiej
ą
c
ą
kobiet
ą
i ten
błysk wcale jej nie oszukał. M
ę
skie oczy
nie tak błyszcz
ą
z zadowolenia.
Ballada o celnym strzale
- Dzjekuje, Meg.
Wypił, zakaszlał i machni
ę
ciem r
ę
ki
odmówił kolejnego papierosa.
- Do
ść
na dzi
ś
. I tak mam zamiar rzuci
ć
palenie. W nast
ę
pnym wcieleniu. No, tak.
Reszty wła
ś
ciwie nie trzeba opowiada
ć
.
Obarczona jest najgorszym grzechem, jaki
mo
ż
na popełni
ć
w opowie
ś
ci - łatwo
przewidzie
ć
koniec. Z samochodu wyłowili
co
ś
z czterdzie
ś
ci butelek whisky,
wi
ę
kszo
ść
pustych. Opowiadałem o elfach,
elektryczno
ś
ci, fornitach, plutonie i
fornusie, wydałem im si
ę
kompletnie
szalony i rzeczywi
ś
cie - byłem
kompletnie szalony.
A co zdarzyło si
ę
w Omaha, kiedy s
ą
dz
ą
c
z kwitków ze stacji benzynowych, które
znale
ź
li w skrytce, przejechałem przez
pi
ęć
północno-wschodnich stanów? O tym
dowiedziałem si
ę
. od Jane Thorpe, przede
wszystkim z listów pisanych w ci
ą
gu
długiego i bardzo bolesnego okresu,
który sko
ń
czył si
ę
spotkaniem twarz
ą
w
twarz w New Heaven, w którym zreszt
ą
mieszka do dzi
ś
, zaraz po tym, kiedy
odwołałem, co miałem odwoła
ć
i wypu
ś
cili
mnie z wariatkowa. Na zako
ń
czenie tego
spotkania wypłakali
ś
my si
ę
sobie w
ramionach i wtedy dopiero uwierzyłem,
ż
e
mog
ę
znów
ż
y
ć
i - nawet - mo
ż
e znów by
ć
szcz
ęś
liwy?
Tego dnia, około trzeciej po południu,
kto
ś
zapukał do drzwi domu Thorpe'ów. To
był posłaniec z telegramem. Telegramem
ode mnie. To on zako
ń
czył nasz
ą
poronion
ą
korespondencje. REG PEWNA
INFORMACJA RACKNE UMIERA TO MAŁY
CHŁOPIEC TAK TWIERDZI BELLIS MÓWI IMI
Ę
JIMMY FORNIT I FORNUS HENRY.
Na wypadek, gdyby znów przyszło wam do
głowy wspaniałe pytanie Howarda Bakera:
„Co wiedział i r'-
ą
d", mog
ę
od razu
wyja
ś
ni
ć
,
ż
e wiedziałem,
ż
e Jane
wynaj
ę
ła sprz
ą
taczk
ę
, ale nie wiedziałem
- chyba 7.1' od Bellis -
ż
e sprz
ą
taczka
ma synka z piekła rodem imieniem Jimmy.
My
ś
l
ę
,
ż
e b
ę
dziecie musieli u wierzy
ć
mi
na słowo, chocia
ż
musze powiedzie
ć
,
ż
e
ci szarlatani, którzy pracowali nade mn
ą
przez dwa i pół roku nigdy mi jednak nie
uwierzyli.
Kiedy ten telegram przyszedł, Jane
akurat robiła sprawunki. Znalazła go
dopiero po
ś
mierci Rega, w tv!nej
kieszeni jego spodni. Na blankiecie
zanotowano zarówno czas odbioru, jak
dor
ę
czenia oraz notatko : dor
ę
czy
ć
osobi
ś
cie, nie przez telefon. Jane
mówiła,
ż
e chocia
ż
ten telegram nadany
był dzie
ń
wcze
ś
niej, przeszedł przez
tyle r
ą
k,
ż
e wygl
ą
dał, jakby miał rok.
W pewien sposób to wła
ś
nie ten telegram
był celnym strzałem, który trafił Rega
wprost w mózg, cho
ć
strzelałem a
ż
z
Paterson w New Jersey, tak pijany,
ż
e
nawet nic nie pami
ę
tam.
Przez dwa tygodnie
ż
ycia Reg post
ę
pował
według schematu, który sam w sobie
wydawał si
ę
całkiem normalny. Wstawał o
szóstej, robił
ś
niadanie dla siebie oraz
ż
ony i pisał przez jak
ąś
godzin
ę
. Około
ósmej zamykał pracownie i brał psa na
długi spacer. Na spacerze spotykał
ró
ż
nych ludzi i był dla nich bardzo
miły, rozmawiał z ka
ż
dym, kto miał
ochot
ę
z nim pogada
ć
. Przed południem
pił kaw
ę
zawsze w tej samej kawiarni, a
potem wracał do domu. Najcz
ęś
ciej
przychodził ju
ż
po dwunastej, czasami
nawet bli
ż
ej pierwszej. Pewnie robił tak
cz
ęś
ciowo po to,
ż
eby uciec przed
Gertrud
ą
Rulin, tak przynajmniej
twierdziła Jane. W ka
ż
dym razie te
spacery zacz
ę
ły si
ę
w par
ę
dni po tym,
gdy pierwszy raz pojawiła si
ę
u nich w
domu.
Jadł lekki lunch, kładł si
ę
na godzink
ę
,
a pó
ź
niej przez dwie lub trzy godziny
pracował dalej. Wieczorem cz
ę
sto
odwiedzał studentów, sam albo z Jane,
czasami szli do kina, a czasami Reg
siedział po prostu w du
ż
ym pokoju i
czytał. Chodzili spa
ć
wcze
ś
nie, on
najcz
ęś
ciej przed ni
ą
. Z tego, co mi
pisała, w tych ostatnich dniach mało
było seksu, a je
ż
eli ju
ż
próbowali,
zwykle ko
ń
czyło si
ę
niczym. Ale seks nie
jest dla kobiet tak wa
ż
ny, jak
przypuszcza wi
ę
kszo
ść
m
ęż
czyzn - pisała
mi. - Reg znów pracował na pełnych
obrotach i to było dla niego
najwa
ż
niejsze. Powiedziałabym,
ż
e -
bior
ą
c pod uwag
ę
okoliczno
ś
ci -te dwa
tygodnie były od pi
ę
ciu lat
najszcz
ęś
liwszymi. Cholera, kiedy to
czytałem, chciało mi si
ę
płaka
ć
.
Nie wiedziałem nic o Jimmym, ale Reg
wiedział. Wiedział wszystko z wyj
ą
tkiem
jednego, najwa
ż
niejszego faktu, z
wyj
ą
tkiem tego,
ż
e Jimmy zacz
ą
ł
przychodzi
ć
do nich z matk
ą
.
Musiał strasznie si
ę
zdenerwowa
ć
, kiedy
dostał ju
ż
mój telegram i zrozumiał, co
si
ę
wokół niego dzieje. ONI, znów ONI,
mimo wszystko ONI. I, najwyra
ź
niej,
nawet jego
ż
ona była jednym z nich!
Przecie
ż
to ona zostawała w domu, kiedy
przychodziła tam Gertruda z Jimmym i
przecie
ż
nie wspomniała ani słowem o
chłopcu. Co mi wcze
ś
niej napisał?
Czasami my
ś
l
ę
te
ż
o mojej
ż
onie.
Kiedy tego dnia wróciła do domu, zastała
kartk
ę
na stole w kuchni. Kochanie,
poszedłem do ksi
ę
garni, wróc
ę
na
kolacje. Dla niej brzmiało ta zupełnie
niewinnie, nie wiedziała przecie
ż
nic o
telegramie. Gdyby o nim wiedziała,
pewnie strasznie by si
ę
przeraziła.
Zrozumiałaby,
ż
e Reg my
ś
li,
ż
e gra w
przeciwnej dru
ż
ynie.
Reg tymczasem w ogóle nie zbli
ż
ył si
ę
do
ksi
ę
garni. Poszedł do sklepu i kupił
czterdziestk
ę
pi
ą
tk
ę
oraz 2000 sztuk
amunicji. Pewnie kupiłby karabin
maszynowy, gdyby kto
ś
chciał mu co
ś
takiego sprzeda
ć
. Bronił swojego
fornita. Przed Gertrud
ą
. Przed
dzieckiem. Przed
ż
on
ą
. Przed NIMI.
Nast
ę
pny dzie
ń
zacz
ą
ł si
ę
całkiem
normalnie. Jane pami
ę
ta,
ż
e zastanawiała
si
ę
, czemu Reg w taki pi
ę
kny dzie
ń
ubrał
si
ę
w ciepły sweter, ale to wszystko.
Sweter był, oczywi
ś
cie, konieczny ze
wzgl
ę
du na bro
ń
. Reg poszedł na spacer z
psem i rewolwerem zatkni
ę
tym za pasek.
Wyj
ą
tkowo szybko dotarł do kawiarni, nie
przystawał, z nikim nie rozmawiał.
Poszedł z psem na parking z tyłu,
przywi
ą
zał go tam i bocznymi uliczkami
wrócił do domu.
Wiedział, co o tej porze dzieje si
ę
z
s
ą
siadami, wiedział,
ż
e nie b
ę
dzie ich w
domu. Wiedział te
ż
, gdzie chowaj
ą
zapasowe klucze. Wszedł do nich i
obserwował własny dom.
O ósmej czterdzie
ś
ci zobaczył wchodz
ą
c
ą
Gertrud
ę
Rulin. Gertruda Rulin nie była
sama. Przyszedł z ni
ą
chłopiec.
Zachowanie Jimmyego w pierwszej klasie
upewniło zarówno nauczycielijak i
szkolnego psychologa o tym,
ż
e b
ę
dzie
lepiej dla wszystkich (mo
ż
e z wyj
ą
tkiem
matki, która miałaby ochot
ę
troch
ę
odpocz
ąć
), je
ś
li chłopiec poczeka
jeszcze rok. Jimmy wrócił wiec do
zerówki, a w pierwszej połowie roku miał
tam chodzi
ć
po południu. Dwa punkty
opieki nad dzie
ć
mi w s
ą
siedztwie nie
miały wolnych miejsc, a Gertruda nie
mogła chodzi
ć
do Thorpe'ów po południu,
poniewa
ż
codziennie od drugiej do
czwartej sprz
ą
tała na drugim ko
ń
cu
miasta.
Cał
ą
spraw
ę
zako
ń
czyło ostatecznie to,
ż
e Jane zgodziła si
ę
, by Gertruda
przyprowadzała ze sob
ą
syna, dopóki jej
sprawy jako
ś
si
ę
nie uło
żą
lub póki Reg
nie odkryje, co si
ę
dzieje, a w ko
ń
cu
musiał tov odkry
ć
.
Jane my
ś
lała,
ż
e mo
ż
e jednak Reg si
ę
tym
nie przejmie, w ko
ń
cu ostatnio był
bardzo miły i całkiem rozs
ą
dny. Z
drugiej strony mógł protestowa
ć
i wtedy
trzeba byłoby wszystko układa
ć
inaczej.
Gertruda stwierdziła,
ż
e doskonale to
rozumie. I - prosiła Jane - na miło
ść
Bosk
ą
- niech chłopiec nie dotyka
ż
adnej
z rzeczy Rega. Gertruda zapewniła,
ż
e
nawet si
ę
do nich nie zbli
ż
y, a drzwi do
pracowni pana s
ą
i pozostan
ą
zamkni
ę
te.
Thorpe musiał przekrada
ć
si
ę
przez dwa
podwórka jak zwiadowca przez ziemie
niczyj
ą
. Zobaczył,
ż
e Jane i Gertruda
pior
ą
w kuchni bielizn
ę
po
ś
cielow
ą
.
Chłopca z nimi nie było. Wiec przekrada'
si
ę
dalej pod
ś
cianami. Sypialnia -
pusta. Jadalnia - pusta. Pracownia -
tak, Reg, chory, tam wła
ś
nie spodziewał
si
ę
znale
źć
Jimmy'ego i tam go odnalazł.
Twarz chłopca płon
ę
ła wr
ę
cz z ciekawo
ś
ci
i Reg z pewno
ś
ci
ą
uwierzył,
ż
e trafił w
ko
ń
cu na ICH zdeklarowanego agenta.
Chłopiec trzymał w r
ę
ku co
ś
w rodzaju
miotacza promieni
ś
mierci, celował nim w
biurko, a z maszyny - i Reg to słyszał -
krzyczał Rackne.
Mo
ż
ecie sobie pomy
ś
le
ć
,
ż
e opisuje
subiektywne uczucia człowieka, który ju
ż
nie
ż
yje lub -
ż
eby okre
ś
li
ć
to bardziej
bezceremonialnie - po prostu zmy
ś
lam.
Nie. Jane i Gertruda słyszały a
ż
w
kuchni warkot plastikowego „kosmicznego
miotacza", z którego Jim strzelał od
czasu, kiedy w ogóle zacz
ą
ł przychodzi
ć
do tego domu. Jane
ż
yła z dnia na dzie
ń
wył
ą
cznie nadziej
ą
,
ż
e baterie w ko
ń
cu
si
ę
wyczerpi
ą
. Nikt nie mógł pomyli
ć
ź
ródła, z którego dochodził terkot - to
musiała by
ć
pracownia Rega.
Ten chłopak był chyba rzeczywi
ś
cie
materiałem na niezłego rzezimieszka. W
całym domu zabroniono mu wchodzenia do
jednego pokoju, wiec oczywi
ś
cie musiał
tam wle
źć
, albo umrze
ć
z ciekawo
ś
ci.
Szybko odkrył,
ż
e Jane trzyma klucz do
pracowni na półeczce nad kominkiem w
du
ż
ym pokoju. Czy bywał tam ju
ż
przedtem? My
ś
l
ę
,
ż
e tak. Jane mówiła,
ż
e
trzy lub cztery dni wcze
ś
niej dała
chłopcu pomara
ń
cze., a nazajutrz podczas
sprz
ą
tania znalazła skórki pod kanap
ą
w
pracowni. Reg nie jadał pomara
ń
czy,
twierdził,
ż
e jest na nie uczulony.
Jane rzuciła powłoczke, któr
ą
wła
ś
nie
prała, z powrotem do zlewu i pobiegła do
pracowni. Słyszała gło
ś
ne: „pah! pah!
pah" miotacza i krzyk chłopca: „Mam ci
ę
!
Nie uciekniesz! Widz
ę
ci
ę
!" I
twierdziła,
ż
e słyszała... słyszała...
krzyk. Wysoki, j
ę
kliwy krzyk tak pełen
bólu,
ż
e niemal nie do zniesienia.
„Kiedy to usłyszałam - powiedziała mi -
wiedziałam ju
ż
,
ż
e be.de musiała odej
ść
od Rega niezale
ż
nie od tego, co si
ę
stało,
ż
e opowie
ś
ci starych bab s
ą
prawdziwe,
ż
e szale
ń
stwem mo
ż
na si
ę
zarazi
ć
. Słyszałam Rackne - mówiła - ten
wstr
ę
tny chłopak mordował Rackne,
mordował go plastikowym miotaczem za dwa
dolary.
Drzwi do pracowni były otwarte, a klucz
tkwił w zamku. Dopiero pó
ź
niej
zauwa
ż
yłam krzesło przysuni
ę
te do
kominka i
ś
lady butów Jimmy'ego na
siedzeniu. Stał przy stoliku pod
maszyn
ę
. To był stary, biurowy model z
zakładanym na wałek szklanym
ochraniaczem. Jimmy przycisn
ą
ł luf
ę
do
szkła i strzelał- pah! pah! pah!,
błyskało czerwone
ś
wiatełko i nagle
zrozumiałam wszystko, co Reg mówił mi o
elektryczno
ś
ci, ta zabawka działała
przecie
ż
na zwykłe baterie, a ja czułam
fale bólu, wypływaj
ą
c z niej i
przepalaj
ą
ce mi mózg.
- Widz
ę
ci
ę
! - krzyczał Jimmy z
pi
ę
knym, a zarazem obrzydliwym wyrazem
błogo
ś
ci na twarzy. -Nie uciekniesz
przed Kapitanem Future!
I ten krzyk...wrzask...jek...coraz
słabszy...cichszy.
- Jimmy, do
ść
! - krzykn
ę
łam.
A
ż
podskoczył. Zaskoczyłam go. Spojrzał
na mnie, przygryzł wysuni
ę
ty z napi
ę
cia
jezyk...i znów przycisn
ą
ł luf
ę
miotacza
do szkła, znów zacz
ą
ł strzela
ć
pah!pah!pah! i to straszne, purpurowe
ś
wiatło...
Gertruda biegła przez korytarz
wrzeszcz
ą
c,
ż
e ma natychmiast przesta
ć
i
obiecuj
ą
c mu lanie, jakiego nie dostał w
ż
yciu...i wtedy frontowe drzwi otworzyły
si
ę
nagle i w progu stan
ą
ł wrzeszcz
ą
cy
Reg. Wystarczyło na niego spojrze
ć
... od
razu wiedziałam,
ż
e jest szalony. W r
ę
ku
trzymał rewolwer.
- Nie zastrzelisz go! - pisn
ę
ła
Gertruda i próbowała złapa
ć
Rega za
r
ę
k
ę
. Prawie nie zwrócił na ni
ą
uwagi,
tylko uderzył j
ą
kolb
ą
i odepchn
ą
ł.
Jimmy chyba nawet nie zdawał sobie
sprawy z tego, co si
ę
dzieje... po
prostu dalej strzelał w maszyn
ę
.
Widziałam purpurowe
ś
wiatło migaj
ą
ce w
jej ciemnym wn
ę
trzu, wygl
ą
dało jak taki
elektryczny łuk, na który nie wolno
patrze
ć
bez specjalnych okularów, bo
mo
ż
na uszkodzi
ć
ź
renice i o
ś
lepn
ąć
na
całe
ż
ycie.
Reg przepchn
ą
ł si
ę
. do pokoju odpychaj
ą
c
mnie sił
ą
i krzycz
ą
c: RACKNE! RACKNE!
ZABflASZ RACKNE!
A kiedy Reg biegł przez pokój
najwyra
ź
niej maj
ą
c zamiar zabi
ć
tego
dzieciaka - mówiła mi Jane -miałam
jeszcze czas,
ż
eby si
ę
zastanowi
ć
, ile
razy właził wcze
ś
niej do tego pokoju,
ile razy mógł ju
ż
strzela
ć
do maszyny
pah!pah!pah!, kiedy ja z Gertrud
ą
słały
ś
my łó
ż
ka, albo wieszały
ś
my pranie
za domem i nic nie słyszały
ś
my...ani
strzałów, ani krzyków
tej...tego...fornita, który mieszkał w
maszynie.
Jimmy nie przestał nawet wtedy, kiedy
wrzeszcz
ą
cy co
ś
Reg prawie ju
ż
si
ę
gał go
r
ę
k
ą
, po prostu strzelał dalej tak,
jakby wiedział,
ż
e ma ostatni
ą
szans
ę
i
do tej pory nie mog
ę
przesta
ć
my
ś
le
ć
o
tym,
ż
e by
ć
mo
ż
e miał racje, by
ć
mo
ż
e
ONI istniej
ą
naprawd
ę
, mo
ż
e po prostu
unosz
ą
si
ę
wokół nas, a od czasu do
czasu nurkuj
ą
w gł
ę
bi czyjej
ś
głowy jak
skoczek robi
ą
cy podwójne salto z wie
ż
y,
zmuszaj
ą
kogo
ś
do zrobienia za nich
brudnej roboty i uciekaj
ą
, a ten kto
ś
mówi: „Co? Ja?
ś
e co zrobiłem?"
Sekund
ę
przedtem, nim Reg zd
ąż
ył
interweniowa
ć
, wydobywaj
ą
cy si
ę
z
maszyny do pisania skrzek zmienił si
ę
w
krótki, straszliwy wrzask i zobaczyłam
krew rozbryzguj
ą
c
ą
si
ę
na szklanej
osłonie jakby to co
ś
ze
ś
rodka po prostu
eksplodowało. Jak, cz
ę
sto o tym mówi
ą
,
zwierze zamkni
ę
te w kuchence
mikrofalowej. Wiem,
ż
e to brzmi jak
zwierzenia wariatki, ale widziałam krew
- prysneła na szkic i zacz
ę
ła po nim
ś
cieka
ć
.
- Trafiłem! - powiedział bardzo
szcz
ęś
liwy Jimmy. - Dosta...
Reg złapał go i przerzucił przez cały
pokój. Plastikowy miotacz upadł na
podłog
ę
i przełamał si
ę
na pół. Tak, to
był tylko plastik i baterie.
Reg spojrzał na maszyn
ę
i krzykn
ą
ł. To
nie był krzyk bólu lub gniewu, cho
ć
brzmiał w nim gniew - to był krzyk
dojmuj
ą
cego
ż
alu. Obrócił si
ę
tam, gdzie
le
ż
ał chłopiec -Jimmy upadł na podłog
ę
i
kimkolwiek mógłby by
ć
przedtem, je
ś
li w
ogóle był kimkolwiek innym ni
ż
do
ść
przewrotnym i bardzo nieposłusznym
chłopcem - na podłodze le
ż
ał ju
ż
tylko
ś
miertelnie przera
ż
ony sze
ś
ciolatek. Reg
podniósł r
ę
k
ę
z rewolwerem i to ju
ż
wszystko, co pami
ę
tam."
Redaktor wypił reszt
ę
wody mineralnej i
ostro
ż
nie odstawił puszk
ę
.
- Gertruda Rulin i Jimmie Rulin
opowiedzieli reszt
ę
. Jane krzykn
ę
ła:
„REG! NIE!", a kiedy si
ę
obejrzał,
skoczyła i złapała go za r
ę
k
ę
.
Strzelił i zgruchotał jej łokie
ć
, ale go
nie pu
ś
ciła. Szarpali si
ę
i Gertruda
zd
ąż
yła zawoła
ć
syna, który pozbierał
si
ę
ju
ż
z podłogi.
Reg odepchn
ą
ł
ż
on
ę
. i strzelił jeszcze
raz. Pocisk otarł si
ę
o jej skro
ń
, par
ę
milimetrów w prawo i byłoby po
wszystkim. Nie ma co do tego w
ą
tpliwo
ś
ci
i nie ma w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e gdyby nie
interwencja Jane Thorpe, Reg z pewno
ś
ci
ą
zabiłby Jima, a najprawdopodobniej tak
ż
e
jego matk
ę
.
W ko
ń
cu i tak postrzelił chłopca, akurat
zd
ąż
ył, nim Jim w obj
ę
ciach matki znikł
za drzwiami. Lec
ą
ca z góry na dół kula
trafiła go w po
ś
ladek, wyszła udem
omijaj
ą
c ko
ść
. Utkwiła w łydce Gertrudy.
Polało si
ę
sporo krwi, ale nikt nie
został powa
ż
nie poszkodowany.
Gertruda zatrzasn
ę
ła drzwi pracowni i
uciekła na dwór nios
ą
c krzycz
ą
cego i
płacz
ą
cego syna.
Albo Jane ju
ż
była nieprzytomna, albo
rozmy
ś
lnie wolała zapomnie
ć
o tym, co
nast
ą
piło pó
ź
niej. Reg usiadł przy
maszynie i przyło
ż
ył luf
ę
do czoła.
Poci
ą
gn
ą
ł za spust. Kula nie przeleciała
obok czaszki,
ż
eby utkwi
ć
w
ś
cianie i
nie trafiła w mózg tak, by zrobi
ć
z
niego
ż
yw
ą
ro
ś
lin
ę
. Fantazja mo
ż
e by
ć
,
no, tak... elastyczna, ten ostatni
pocisk był jednak tak twardy, jak
powinien. Na maszyn
ę
upadła głowa
martwego pisarza.
Kiedy na miejscu pojawiła si
ę
policja,
zobaczyła tak
ą
scen
ę
: Jane siedziała w
k
ą
cie półprzytomna.
Maszyna pokryta była krwi
ą
i
najprawdopodobniej równie
ż
pełna krwi -
rany głowy nie nale
żą
do najczystszych.
Cała krew była grupy 0.
Grupy Rega.
Panie i Panowie - to wszystko. Nie ma
nic wi
ę
cej do powiedzenia - glos
redaktora zamarł w ochrypłym szepcie.
Nie było zwykłych po przyj
ę
ciu rozmówek.
Nie byłe troch
ę
mo
ż
e niezr
ę
cznej, lecz
zawsze błyskotliwej wymiany zda
ń
,
słu
żą
cej zagadaniu popełnionej w czasie
zabawy niedyskrecji lub przynajmniej
zamaskowaniu tego,
ż
e rozmowa zeszła na
zbyt powa
ż
ne tory. Lecz pisarz,
odprowadzaj
ą
cy redaktora do samochodu,
nie mógł powstrzyma
ć
si
ę
od zadania
ostatniego, najwa
ż
niejszego pytania:
- Opowiadanie - powiedział. - Co si
ę
stało z opowiadaniem.
- My
ś
lisz o...?
- „Ballada o celnym strzale". Tak. To
przecie
ż
od niego si
ę
zacz
ę
ło. To ono
przecie
ż
oddało ten celny strzał, je
ś
li
nie w niego, to przynajmniej w ciebie.
Co stało si
ę
z tym cholernym
opowiadaniem, które było a
ż
tak dobre?
Redaktor otworzył drzwi małej,
niebieskiej Chevette. Na zderzaku
błysn
ę
ła nalepka: Przyjaciele nie
pozwalaj
ą
przyjaciołom prowadzi
ć
po
pijaku.
- Nikt go nigdy nie opublikował. Je
ś
li
Reg miał kopie, zniszczył j
ą
pewnie
zaraz po tym, jak dowiedział si
ę
,
ż
e je
opublikuje. Bior
ą
c pod uwag
ę
jego
paranoiczne fantazje na ICH temat,
wydaje mi si
ę
to całkiem prawdopodobne.
Ja miałem oryginał i trzy fotokopie,
które wyl
ą
dowały w Jackson River razem z
samochodem. Zapakowane w kartonowe
pudło. No, tak. Gdybym je wło
ż
ył do
baga
ż
nika, pewnie by ocalały - tył
samochodu w ogóle nie zanurzył si
ę
w
wodzie, a nawet gdyby, kartki przecie
ż
mo
ż
na suszy
ć
. Ale ja chciałem je mie
ć
blisko siebie, wiec jechały na
siedzeniu. Kiedy wpadłem do rzeki, okna
były otwarte. Przypuszczam,
ż
e po prostu
popłyn
ę
ły. Do morza. Wole wierzy
ć
,
ż
e to
było wła
ś
nie tak,
ż
e nie zgniły w
le
żą
cym na dnie wraku,
ż
e nie po
ż
arły
ich ryby,
ż
e nie zdarzyło im si
ę
co
ś
...nieestetycznego. Wierzy
ć
,
ż
e
popłyn
ę
ły do morza jest znacznie
przyjemniej, cho
ć
to troch
ę
mniej
prawdopodobne, ale w kwestiach tego, w
co chce wierzy
ć
, a w co nie, jestem
jeszcze ci
ą
gle wystarczaj
ą
co elastyczny.
No, tak.
Redaktor wsiadł do swojego samochodziku
i odjechał. Pisarz stał i patrzył za
nim, póki czerwone
ś
wiatełka nie
mrugn
ę
ły i nie rozpłyn
ę
ły si
ę
w mroku.
Pó
ź
niej odwrócił si
ę
i zobaczył
ż
on
ę
,
stoj
ą
c
ą
w ciemno
ś
ci na szczycie schodów,
u
ś
miechaj
ą
c
ą
si
ę
do niego troch
ę
nie
ś
miało. R
ę
ce splatała mocno na
piersiach, cho
ć
noc była raczej ciepła.
- Zostali
ś
my tylko my - powiedziała. -
Wejdziemy?
- Oczywi
ś
cie.
A kiedy wchodzili po schodach zatrzymała
si
ę
nagle i zapytała:
- Paul, w twojej maszynie nie ma
fornitów? Prawda?
Za
ś
pisarz, który czasem - cz
ę
sto -
zastanawiał si
ę
nad tym, sk
ą
d wła
ś
ciwie
bior
ą
si
ę
słowa, odpowiedział
bohatersko: „Nie". Weszli do domu
trzymaj
ą
c si
ę
za r
ę
ce i zamkn
ę
li drzwi
przed otaczaj
ą
c
ą
ich noc
ą
.
KONIEC
scaN BY LuCK 22-23 Marca 2003