background image

 

 

 

 

 

 

 

 

      

Maciej Magoński I rok MISH 

 

 

Czy możliwy jest estetyczny pogląd na świat (analiza "Albo-Albo" 

Sorena Kierkegaarda i "Narodzin tragedii z ducha muzyki" 

Fryderyka Nietzschego)?

 

 

1. Wstęp. 

Do dorobku filozofii XIX wieku zaliczyć można dwa dzieła, pozornie bardzo się od 

siebie różniące, i to zarówno stylem, w jakim zostały napisane, jak i problematyką. Dziełami, 

o których mowa, są: „Albo-Albo”  Sorena Kierkegaarda oraz „Narodziny tragedii z ducha 

muzyki” Fryderyka Nietzschego. Lektura wspomnianych dzieł ujawnia wszakże pewien 

fenomen, którego omówienie i analiza  stanowić będzie przedmiot niniejszej pracy. Otóż w 

obydwu wspomnianych wyżej dziełach ich autorzy stawiają pytanie o miejsce, jakie w 

ludzkiej hierarchii wartości zajmuje pierwiastek estetyczny. Czynią to wszakże na różne 

sposoby. S. Kierkeegaard prezentując w „Albo-Albo” zarys swej teorii stadiów życia 

ludzkiego ukazuje konflikt pomiędzy stadium estetycznym, zakładającym zawierzenie 

wartościom estetycznym, a stadium etycznym, które zostaje pojęte jako właściwsze. 

Natomiast F. Nietzsche przedstawia w swych „Narodzinach” koncepcję, która przyznaje 

sferze estetyki oraz estetycznym wartościom przewodnie znaczenie w ludzkim życiu. Rodzi 

się zatem pytanie o to, czy pomiędzy wymienionymi dziełami zachodzi jakaś 

korespondencja? Przez korespondencję rozumiem tu zaangażowanie się obydwu filozofów w 

ten sam problem filozoficzny, względnie rozpatrywanie przez nich problemów bardzo do 

siebie zbliżonych.  Dokładniejsze zaprezentowanie koncepcji obu filozofów będzie mieć 

miejsce w dalszej części pracy, w tej chwili wszakże konieczne jest uwyraźnienie 

następującego problemu. Jeśli obydwaj  myśliciele pytają o wartość tego co estetyczne, to 

korespondencja niewątpliwie powinna zachodzić (wspólny problem), pod tym wszakże 

warunkiem, że używany przez obydwu autorów termin „estetyczny”, ma u nich to samo lub 

chociaż  podobne znaczenie. Rozpatrzenie tej kwestii będzie stanowiło również zadanie 

niniejszej pracy. Ostatnie i zarazem najważniejsze pytanie dotyczy możliwości estetycznego 

poglądu na świat. Zostaje ono postawione w oparciu o pewne założenie ( które spróbuję 

wszakże udowodnić),  że obaj myśliciele rozpatrują sferę estetyki (tak jak każdy z nich ją 

rozumie) jako zdolną do ufundowania pewnego światopoglądu. Tenże  światopogląd 

background image

 

zakładałby wartościowanie rzeczywistości wyłącznie, lub przede wszystkim, przez pryzmat 

tego co estetyczne. Przedmiotem postawionego wyżej pytania jest możliwość 

urzeczywistnienia tego światopoglądu w konkretnym ludzkim życiu oraz wartość tego 

światopoglądu. Odpowiedź na niniejsze pytanie będzie możliwa w takim zakresie, w jakim 

mamy do czynienia z korespondencją między autorami. Możliwości odpowiedzi poszukiwać 

będziemy bowiem w  oparciu o teksty Nietzschego i Kierkegaarda, których koncepcje 

postaramy się rozumieć jako głosy w filozoficznym dialogu. 

 

 

2. Prezentacja lektur. 

W poniższej części pracy postaramy się przedstawić obydwa dzieła filozoficzne, ich 

miejsce w dorobku autorów oraz zarysować ogólnie ich problematykę, zwracając uwagę na 

zagadnienia stanowiące przedmiot ewentualnej korespondencji.  Tym, co zwraca uwagę przy 

zestawieniu „Albo-Albo” z „Narodzinami”, jest fakt, że oba te dzieła są wczesnymi dziełami 

stosunkowo młodych jeszcze myślicieli. Książka Kierkegaarda, wydana w Kopenhadze w 

roku 1843 przez 30-letniego filozofa stanowiła jego pierwsze poważne wyzwanie literacko-

intelektualne. Jej autor miał już za sobą napisanie pracy naukowej „O pojęciu ironii” (1840), 

dotyczącej „ironii sokratycznej”, wątku ważnego w jego dalszej twórczości. Dopiero w 

„Albo-Albo” zarysowała się jedna z kluczowych koncepcji filozofa – nauka o stadiach życia. 

Nie bez znaczenia są też walory literackie dzieła i jego zróżnicowanie. Składa się ono z 11 

rozdziałów, reprezentujących różne style i gatunki literackie, będąc wartościowe tak pod 

estetycznym (literackim), jak i pod filozoficznym względem. Interesujący i ważny jest 

również kontekst, w jakim powstał utwór. W 1841 roku Kierkegaard zrywa zaręczyny z 

Reginą Olsen, swoją dotychczasową ukochaną. Czyn ten ma istotne znaczenie; powodem jego 

jest powikłana psychika młodego filozofa, ale też pragnienie zerwania z dotychczasowym 

życiem i z uznawanymi w nim konwenansami społecznymi (zaręczyny). Ta decyzja wywrze 

znaczący wpływ na życie myśliciela. Aluzje do niej znajdują się w wielu miejscach dzieła, 

szczególnie w „romantycznej powieści”

1

, jaką jest „Dziennik uwodziciela”, kończący I tom 

„Albo-Albo”. Zerwanie zaręczyn ukazane jest tam, jako decyzja czysto estetyczna, 

stanowiąca wyraz estetycznej postawy wobec świata, której krytykę zawrze Kierkegaard w 

tomie drugim. Tym, co szczególnie godne jest tu uwagi, to fakt wydania dzieła pod 

pseudonimem „Victor Eremita”. Można to tłumaczyć pragnieniem „przemawiania z ukrycia”, 

chęcią zaprezentowania swoich myśli, także tych bardzo osobistych, w sposób anonimowy. 

                                                 

1

 S. Kierkegaard „Albo-Albo”, tłum. Jarosław Iwaszkiewicz (t.I), Karol Toeplitz (t. II) PWN Warszawa 1976, t. I 

, "Wstęp" , s. XI 

background image

 

Niezmiernie powikłany stosunek Kierkegaarda do Reginy odciśnie swe piętno na tworzonym 

w latach 1841-2 dziele. Filozof, porzuciwszy narzeczoną, wyjeżdża bowiem na studia do 

Berlina. Słucha tam wykładów Friedricha Wilhelma Schellinga, filozofa romantycznego, 

powołanego właśnie w 1841 roku, na stanowisko wykładowcy. Kierkegaard skoncentrowany 

jest wszakże na swych rozmyślaniach, a później na pisaniu. Ale to nie wszystko. W roku 

1842

2

, podczas studiów, filozof ujrzy po raz pierwszy operę „Don Giovanni” Mozarta, której 

poświęci niezwykle ważne „Stadia Erotyki bezpośredniej czyli erotykę muzyczną”. „Albo-

Albo” powstaje zatem  pod wpływem bardzo silnych osobistych doświadczeń, rodzi się jako 

wyraz głębokiego namysłu autora nad własnym życiem.  

 

 

„Narodziny Tragedii z ducha muzyki” ukazały się 2 stycznia 1872 roku w 

Lipsku. Była to pierwsza książka, 28-letniego wówczas Fryderyka Nietzschego. Wcześniej 

napisał on wprawdzie szereg  rozpraw, znacznie wszakże krótszych , co więcej często w 

ogóle nie publikowanych, a jeśli już publikowanych to wyłącznie w broszurach o małym 

nakładzie. Nietzche wykładał wówczas (od 1869 roku) filologię klasyczną na uniwersytecie w 

Bazylei. Książka, mimo początkowych  życzliwych recenzji, została skrytykowana za 

nienaukowość. Protektor Nietzschego, profesor Ritschl odmówił jej recenzji. Publikacja 

wywołała niechęć bazylejskiego środowiska, co w połączeniu z pogorszeniem się stanu 

zdrowia filozofa, zaowocowało wyjazdem Nietzschego na leczenie i de facto końcem 

naukowej kariery, choć jednocześnie stanowiła ważny etap w intelektualnym rozwoju jej 

autora. Motywacja do jej napisania nie była wszakże  ściśle filozoficzna. Wykładając na 

uniwersytecie Nietzsche nawiązał kontakt z  wybitnym niemieckim kompozytorem 

neoromantycznym Ryszardem Wagnerem. Bazylejski wykładowca dostrzegł w Wagnerze 

wielką jednostkę swoich czasów, swoistego odnowiciela kultury. Precyzyjne rozumienie owej 

roli, jaką Nietzsche przypisał był Wagnerowi, wiąże się ściśle z filozoficznym rozumieniem 

roli kultury i sztuki, zawartym w „Narodzinach”. Uwielbienie, jakim darzył Wagnera 

Nietzsche, wynikające ze wspomnianych poglądów, było bezpośrednim powodem napisania 

„Narodzin”. Z czasem okazało się,  że zbieżność wizji kultury wielkiego kompozytora i 

młodego filologa jest pozorna.  Wczesny Nietzsche próbował wytłumaczyć fenomen sztuki 

Wagnera jako próbę wskrzeszenia  określonego pierwiastka kulturowego zwanego 

pierwiastkiem dionizyjskim, ściślej zaś nie tyle samego tego pierwiastka, co tworu 

powstałego przy jego udziale- mianowicie greckiej tragedii. Według Nietzschego 

dionizyjskość, a z nią i tragedia grecka zostały zapomniane wraz z pojawieniem się osoby 

                                                 

2

 Tamże, s.136 (przypis). 

background image

 

Sokratesa i jego działalnością, co doprowadziło do kryzysu kultury. Osobą zaś 

predestynowaną do owego kryzysu przezwyciężenia miał być  właśnie Wagner. 

 

Przezwyciężenie to dokonywać się miało, zarówno w warstwie teoretycznej (Wagner jest 

także teoretykiem sztuki) jak i praktycznej, w samej twórczości mistrza. Kompozytor inaczej 

niż jemu współcześni pojmował bowiem muzykę (m. in. odejście od idei piękna jako 

naczelnej wartości estetycznej muzyki) i inaczej ją tworzył (m. in. idea całościowego dzieła 

sztuki, tzw. Gesamtkunstwerk, połączenia w jednym dziele elementów sztuki scenicznej i 

muzyki). Jednakże, romantyczne korzenie Wagnerowskiej twórczości, które Nietzsche, jak 

spróbujemy pokazać, tolerował ( chodzi tu o zagadnienie metafizyki dionizyjskiej i jej 

„pocieszycielskiej” funkcji), z czasem wzbudziły opór filozofa, rozumiejącego dionizyjskość 

niezależnie od romantyzmu i metafizyki. Momentem o kluczowym znaczeniu było 

wystawienie ostatniej opery Wagnera „Parsifala” (1882), gdzie zaznaczył się dość silnie 

wątek chrześcijański, „metafizyczne pocieszenie” stało się pocieszeniem religijnym, czego 

negatywnie usposobiony wobec chrześcijaństwa Nietzsche nie mógł zaakceptować. Sprzeciw 

swój wyraził w „Próbie samokrytyki”, wstępie do trzeciego wydania „Narodzin” w roku 

1886. Owo trzecie wydanie ukazało się pod tytułem "Narodziny tragedii albo Grecy i 

pesymizm" ( stąd taki tytuł ma podane w przypisach źródło odniesień, jest to wszakże tekst 

oryginalnych "Narodzin tragedii z ducha muzyki" wzbogacony tylko o wspomnianą 

przedmowę, oraz pierwotnie pozbawiony "Przedmowy do Ryszarda Wagnera"). Tam też 

zasugerowany został, nowy pozytywny wzorzec dionizyjskości, prorok Zaratustra, uosobienie 

pocieszenia doczesnego obywającego się bez metafizyki. Ważne jest tu jednak to, iż 

„Narodziny tragedii” pozostając dziełem silnie związanym z osobą i twórczością Wagnera, 

stanowią wprowadzenie do problematyki tragiczności i dionizyjskości, obecnej również w 

dojrzałej twórczości filozoficznej Nietzschego. Inna jeszcze postać dobitnie wpłynęła na treść 

pierwszej książki Nietzschego. Młody profesor filologii klasycznej był zapalonym 

czytelnikiem pism Arthura Schopenhauera. Miało to wpływ na treść „Narodzin”. 

Intelektualny związek Nietzschego ze zmarłym kilkanaście lat wcześniej Schopenhauerem, 

podobnie jak związek z Wagnerem był próbą własnego określenia się, w oparciu o dokonania 

mistrzów. W przypadku Schopenhauera,  Nietzsche korzystał z głównych poglądów tego 

filozofa, istotnie je wszakże modyfikując. Prezentował też swe własne przemyślenia przy 

użyciu Schopenhauerowskiego aparatu pojęciowego. Wpływ urodzonego w Gdańsku filozofa 

na poglądy Nietzschego dotyczył kwestii pesymizmu (dionizyjskość), również dystynkcja 

pozór-prawda wzorowana jest (pojawiają się odwołania) na podziale zjawisko –  rzecz sama 

w sobie. Wreszcie u Nietzschego, podobnie jak i u Schopenhauera szczególna rola wydaje się 

background image

 

być przyznana estetycznej kontemplacji. Z dziedziny Schopenhauerowskich pojęć Nietzsche 

przywołuje zwłaszcza pojęcie woli, ale używa go dla wyrażenia swych własnych treści. 

Najważniejsza różnica względem mistrza polega wszakże na zupełnie innej wymowie jego 

myśli. Nietzsche nie chce pozostać przy radykalnym pesymizmie, szuka dróg „ artystycznego 

rozbrojenia ohydy absurdu”

3

. Filozof  traktuje więc twórczość swoich mistrzów z pewną 

swobodą, interesują go określone pytania filozoficzne (wyraźnie postawione w „Próbie 

samokrytyki”), a twórczość poprzedników ma być jedynie pomocą w samodzielnym 

poszukiwaniu na nie odpowiedzi. 

  

poniższej części pracy spróbujemy przedstawić i porównać problematykę dzieł 

Kierkegaarda i Nietzschego. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, skoncentrujemy się 

szczególnie na zbadaniu, jak w obu tekstach rozumiane jest pojęcie estetyczności oraz na 

rozważeniu, czy pomiędzy obydwoma tekstami zachodzi korespondencja. W  trakcie tych 

badań poddamy porównaniu dwa zagadnienia omawiane w obydwu dziełach, posiadające 

znaczenie estetyczne. Będą nimi rola muzyki i zagadnienie tragiczności (tragizmu). 

Rozpoczniemy, wbrew porządkowi chronologicznemu, od przedstawienia myśli Nietzschego. 

Pozwoli to w sposób łatwiejszy zaprezentować wątki wspólne obydwu filozofom, zwłaszcza 

ich poglądy na temat tragedii. 

 

 

3. Analiza  „Narodzin tragedii”. 

Już w pierwszym rozdziale „Narodzin” Nietzsche dokonuje wyróżnienia dwóch 

przeciwstawnych pierwiastków duchowo- kulturowych obecnych w starożytnej Grecji, a od 

imion wyrażających je bogów zwanych odpowiednio apollińskością i dionizyjskością. Co 

dokładnie oznaczają owe pojęcia? Otóż określają one sposób odnoszenia się jednostki 

ludzkiej do rzeczywistości i to do rzeczywistości rozumianej metafizycznie, a w każdym razie 

opisywanej metafizycznymi terminami. Pierwiastek  apolliński określony jest przez obecność 

pięknego pozoru. Co to znaczy? Otóż apollińskość rozumieć należy jako poddanie władz 

poznawczych człowieka pewnej iluzji, która zakrywa rzeczywistą prawdę o świecie, 

przeciwstawiając jej swoją  własną wizję, wizję, którą cechuje piękno i harmonia. Ale to 

określenie nie wystarcza dla zrozumienia pięknego pozoru i apollińskości. Fizjologicznym 

symbolem tej ostatniej jest stan snu. Jednakże piękny pozór nie jest ani zupełnym 

samooszustwem, ani nie jest zupełnie „piękny”.  Żeby wyjaśnić  tę sprzeczność musimy 

dokładniej określić te dziedziny, gdzie funkcjonuje ów pierwiastek. Otóż są to te z nich, które 

                                                 

3

 F. Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875”, tłum. Bogdan Baran  Inter Esse Kraków 1993, s. 68. 

 

background image

 

podlegają bogu Apollowi; czyli sztuka, twórczość artystyczna (Nietzsche akcentuje sztuki 

plastyczne, ale apollińskie są też poezja oraz harmonijna muzyka), ale i częściowo mitologia 

(panteon olimpijski), a także sztuka wieszczbiarska (natchnienia zsyłane we śnie). Wszystkie 

one rozumiane jako powstałe przy udziale snu, a dokładniej marzenia sennego. Jak jednak 

mówi Nietzsche: „Mimo najwyższego, życia tej opisywanej rzeczywistości, mamy poczucie 

przeświecania pozoru”

4

. Pozór nie jest zatem totalnym złudzeniem, iluzją nie pozostawiającą 

miejsca na niewielki choćby prześwit prawdy. Człowiek apolliński ulega mu bowiem tylko 

częściowo; w pewien sposób ma świadomość tego, że jest łudzony. W jednym ze swoich 

zapisków z lat 1869—1875. Nietzsche pisze o obrazach fantazji, że wierzy im „tylko jako 

obrazom, nie realnościom”

5

, a dalej dodaje „sztuka operuje pozorem jako pozorem, a zatem 

nie chce łudzić, jest prawdziwa”

6

. Apollińskość jest zatem takim sposobem bycia człowieka 

(względnie postrzegania przez niego świata), który zakłada doskonałe „zanurzenie się” w 

pewnej iluzji. Jednakże owo „zanurzenie się” nie polega, jak można sądzić, na zanegowaniu 

prawdy i postawieniu w jej miejsce fałszywego obrazu świata. Jest raczej bliższe sytuacji, w 

której zaprzestajemy dociekania prawdy i pytania o nią ( w istocie Grek apolliński 

niekoniecznie musiał „zaprzestawać”,  żył bowiem w czasach przedsokratejskich, czyli, wg 

Nietzschego, przed zdecydowaną apoteozą wiedzy i poznania, jaka dokonuje się w 

sokratejskim człowieku teoretycznym). Porzucenie prawdy należy tu więc rozumieć raczej 

jako wyrzeczenie się wszelkiej pretensji do zdobycia wiedzy o tym jak, przedstawia się 

rzeczywistość. Wprawdzie termin „pozór” wydaje się być przeciwstawiony terminowi 

„prawda”, które to przeciwstawienie może prowadzić do utożsamienia pozoru z fałszem ( bo 

właściwym przeciwstawieniem prawdy jest właśnie fałsz). Tak jednak nie jest.  U 

Nietzschego pozór sam w sobie nie jest raczej samym fałszem. Wydaje się on być wszelkiego 

rodzaju wizją, wyobrażeniem ( fantazją, sennym marzeniem), odmiennym od rzeczywistego 

stanu rzeczy. Ale czy taka wizja z konieczności musi oszukiwać? Otóż niekoniecznie, 

podobnie jak nie oszukuje np. obraz przedstawiający jakąś fantastyczną istotę. Takie 

wyobrażenie musimy uznać za fałsz tylko wtedy, gdy pytamy o jego prawdziwość, o jego 

domniemane odniesienie do rzeczywistości. Jeśli natomiast traktujemy je wyłącznie jako 

wytwór ludzkiej umysłowości, to nie ma mowy o żadnym oszustwie.„Zanurzenie” w iluzji 

pięknego pozoru jest zatem stanem nie tyle podstawienia fałszywej wizji świata w miejsce 

wizji prawdziwej, co raczej sytuacją gdzie rezygnuje się w ogóle z pytania o to co prawdziwe 

                                                 

4

  F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”, tłum. Bogdan Baran  Wydawnictwo Baran i 

Suszczyński  Kraków 200,1 s. 34. 

5

  F. Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875”, wyd. cyt. s. 257. 

background image

 

lub nieprawdziwe, a przedmiotem uwagi czyni się samą treść wyobrażenia. Człowiek 

apolliński żyje w świecie pozoru w ten sposób, że przedmiotem swojej aktywności umysłowej 

czyni tylko wyobrażenia jako wyobrażenia, nie interesując się ich odniesieniem do realności. 

Może on wiedzieć, czy też przynajmniej przeczuwać,  że wyobrażenia, o których mówi, są 

fałszywe, nie odnoszą się do niczego w świecie. Tyle, że prawdziwość czy nieprawdziwość 

wyobrażenia zupełnie człowieka apollińskiego nie interesuje (ściślej, pewnego rodzaju 

prawda, będzie go interesować, o tym jednak powiemy dalej). Innymi słowy człowiek 

apolliński porzuca prawdę o świecie nie tyle w imię fałszu, ile w imię  wyobrażeń. 

Przedmiotem swojej refleksji, czyni on wyobrażenia a rzeczywistość ignoruje (lub w każdym 

razie traktuje w sposób drugorzędny), jego uwaga skupiona jest przede wszystkim na pozorze. 

Ponieważ człowiek apolliński porusza się wyłącznie w świecie wyobrażeń, to stają się one dla 

niego w pewnym sensie „rzeczywistością”. Jednak istota pięknego pozoru polega na tym, iż 

wyobrażenia nigdy nie mogą być uznane za realne. Człowiek apolliński będąc „zanurzony” w 

pozorze pozostaje jednak świadom jego „nierealności”, wyobrażenie zostaje przecież 

wybrane jako przeciwieństwo tego co realne. A jednak rzeczywistość nie będąc przedmiotem 

myślenia człowieka apollińskiego, jest w pewien sposób obecna w pozorze. Pisze Nietzsche 

na początku „Narodzin” o artystycznie  wrażliwym człowieku, iż: „Przygląda się on 

dokładnie i z ochotą (rzeczywistości snu –  przyp. mój), bo na podstawie tych obrazów 

wykłada sobie życie, na tych procesach wprawia się do życia. Nie tylko przyjemnych i 

przyjaznych obrazów  doświadcza on w sobie z tą wszechzrozumiałością: przeciągają przed 

nim też rzeczy poważne, posępne, smutne, mroczne, nagłe kłopoty, igraszki przypadku, 

tęskne oczekiwania, krótko- cała „boska komedia” życia, wraz z infernem, i to nie tylko jako 

gra cieni –  on bowiem także żyje i cierpi w tych epizodach –  ale też nie bez tego ulotnego 

wrażenia pozoru. I może niejeden, podobnie jak ja, przypomina sobie, jak pośród 

niebezpieczeństw i grozy snu dodawał sobie odwagi i udawało mu się wołać: <<To sen! Chcę 

go śnić dalej!>>”

7

 Ten spory fragment tekstu pozwala nam zrozumieć sens apollińskości w 

życiu jednostki. Otóż pozór, choć nie jest wizją rzeczywistości, jednak mimo to uczy jak w tej 

rzeczywistości żyć. W jaki sposób? Spróbuję posłużyć się przykładem, by wyjaśnić tę kwestię 

i jednocześnie ukonkretnić nieco pojęcie apollińskiego pozoru. Wydaje się być zasadnym 

stwierdzenie,  że jednym z obszarów funkcjonowania tegoż pozoru jest obszar mitologii. 

Nietzsche wskazuje wyraźnie, że to popęd apolliński zrodził panteon bóstw olimpijskich, w 

którym sam Apollo zajmuje istotne, choć nienajważniejsze miejsce. Otóż można sądzić, iż to 

                                                                                                                                                         

6

 Tamże s. 258 

7

 F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”, wyd. cyt., s. 35. 

background image

 

mit właśnie może być przykładem sposobu działania  apollińskości. Mit bowiem uznać można 

za opowieść nieprawdziwą, która jednak przekazuje, w sposób metaforyczny prawdy, 

dotyczące kondycji ludzkiej i miejsca człowieka w rzeczywistości. Posługiwanie się mitem 

jako  środkiem poznawczym posiada długą tradycję w filozofii; sam Platon snuje mityczną 

opowieść w „Uczcie” (opowieść Arystofanesa, opowieść Diotymy o Erosie przytoczona przez 

Sokratesa), choć oczywiście funkcjonowanie mitu w myśli filozoficznej dokonuje się w 

pewnych określonych przez filozofię ramach. Zatem to właśnie opowieści mityczne, niektóre 

przynajmniej, byłyby przykładem  lub też analogią, do działania pozoru. Na przykładzie 

mądrości mitów możemy też pojąć, dlaczego „piękny pozór” niekoniecznie musi być piękny 

w potocznym tego słowa znaczeniu. Obrazy srogich kar, jakie znajdujemy w mitach, również 

przekazywały prawdy etyczne czy religijne. Jednakże i tu chodzi o coś więcej. Odniesiemy 

się do tej kwestii za chwilę, na razie jednak zbadajmy jeszcze pewne sprawy. Wątpliwość, 

jaka może się tutaj nasuwać, dotyczy  domniemanego „piękna” pozoru. Jak je rozumieć, 

skoro apollińskość dopuszcza również wizje grozy?  Na początku swego „Światopoglądu 

dionizyjskiego” Nietzsche pisze o tym, że w zetknięciu z pozorem: „Rozkoszujemy się 

bezpośrednią zrozumiałością kształtu, przemawiają do nas wszelkie formy, nie ma nic 

obojętnego i niekoniecznego. Przy najbardziej nawet realnym życiu tej onirycznej 

rzeczywistości mamy wszakże mgliste poczucie jej pozoru; dopiero gdy ono zniknie, 

zaczynają się patologiczne oddziaływania, w których sen już nie pokrzepia i gaśnie jego 

naturalna ozdrowieńcza moc W tych granicach wszelako wśród tej wszechzrozumiałości 

szukamy sobie obrazów nie tylko przyjemnych i przyjaznych: tak samo ochotnie ogląda się 

to, co poważne, smutne, mętne, mroczne, tyle że tu zasłona pozoru musi być w żywym ruchu 

i nie może zupełnie zakrywać podstawowych form rzeczywistości.”

8

. Niniejsze fragmenty 

wydają się być pomocne w ustaleniu, na czym polega faktyczna „uroda” pozoru.  Otóż 

„piękno” pozoru dopuszcza również obrazy grozy, zła o tyle, o ile mogą one służyć 

człowiekowi w samopoznaniu, w rozumieniu własnego  życia. Ale pozór zakrywa poznanie 

rzeczywistości, zwłaszcza zaś poznanie jej faktycznej grozy, której odkrycie będzie stanowiło 

o pierwiastku dionizyjskim. Jeśli to, co przerażające, w ograniczony sposób się odsłania w 

pozorze, to raczej w imię jakiegoś pozytywnego celu, np. przekazu mądrości. Ale może 

istotna jest sama forma pozoru, owa „wszechzrozumiałość” treści, jakie on przekazuje. W 

świecie pozoru, cierpieniu i złu można nadawać sens, tłumaczyć je a przez to w pewien 

sposób je „oswajać” (znów za przykład mogą służyć niektóre mity). Istotne znaczenie może 

                                                 

8

 F. Nietzsche wyd. cyt., s. 53-54. 

 

background image

 

tu mieć określenie pozoru przez principium individuationis, czyli zasadę jednostkowienia, 

dzięki której rzeczywistość jawi się jako zrozumiała (możliwość wyodrębnienia bytów 

konkretnych czyni ją zrozumiałą). W myśl powyższego wyjaśnienia, ludzkie myślenie nie 

może doskonale uwolnić się od rzeczywistości i związanej z nią grozy, może jednak tą 

ostatnią wpisywać w ramy określonej iluzji i w ten sposób łagodzić. Pozór okazuje się zatem 

wciąż „piękniejszy” od dionizyjskiej rzeczywistości. Najlepiej jednak spełnia swe zadanie 

gdy ukazuje nam spokój i pełnię szczęścia na przykładzie olimpijskich bogów. Jeszcze innym 

wytłumaczeniem, nie wykluczającym poprzednich, a z naszego punktu widzenia niezmiernie 

ważnym, jest uznanie pozoru za zjawisko artystyczne. To wytłumaczenie opiera się na 

intuicji, zawartej w cytowanym powyżej fragmencie „Narodzin”, gdzie Nietzsche mówi o 

„<<boskiej komedii życia>>, gdzie żyje się i cierpi, wszakże nie bez wrażenia pozoru”. 

Badając ten cytat oraz zawierający go fragment, można zauważyć istotne podobieństwo 

pomiędzy uczestnictwem w pozorze, a kontemplacją dzieła sztuki (osobą kontemplującą jest 

„człowiek artystyczny”). Apollo jest wszak bogiem artystów. Ten moment szczególnie mocno 

każe przywołać myśl A. Schopenhauera. W powyższym rozumieniu pozór staje się 

przedmiotem oceny przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, estetycznej (na razie nie wnikamy 

w pojęcie estetyczności, słowa tego używamy jako właściwego ocenie dzieła sztuki). Jako 

przedmiot estetyczny groza, jaką zawiera pozór, może mieć zupełnie inny status niż groza 

przynależna do rzeczywistości. Tę możliwość rozważymy dokładniej badając grecką tragedię. 

Na razie podkreślmy jedynie artystyczny charakter człowieka apollińskiego. Ten jego wymiar 

okaże się być może najważniejszy w rozumieniu jego natury. Z tego co zostało powiedziane 

powyżej wynika, że uchronienie człowieka apollińskiego od kontaktu ze światem realnym jest 

zadaniem niezmiernie trudnym. Środkiem stosowanym przez grecką kulturę mającym 

zapewnić trwanie w iluzji, o tyle, o ile jest to możliwe, jest zasada miary (metron). Zasadę tę 

wyraża najlepiej zdanie „nic nad miarę” lub zdanie Hezjoda o konieczności „poznania mądrej 

miary”. Miara wyznacza w kulturze greckiej granicę, częściowo tożsamą z podziałem na 

sacrum i profanum. Granica ta jest granicą ludzkich możliwości poznawczych i 

artystycznych. Stanowi ją boskość reprezentowana w osobach Olimpian jako niedosiężny 

ideał, do którego można się zbliżyć, ale którego osiągnąć nie sposób. Dla Nietzschego miara 

jest ponadto środkiem ochrony pozoru przed przesadną aktywnością poznawczą, która 

mogłaby obalić iluzję i w ten sposób zaszkodzić samemu poznającemu.  

Podsumowując nasze dotychczasowe rozważania dotyczące apollińskości i 

reprezentującego ją pozoru musimy podkreślić  główne zadanie, jakie postawił przed sobą 

apolliński pozór. Polega ono na przesłonięciu rzeczywistości wraz ze złem, które się w niej 

background image

 

10 

zawiera. Nietzsche podkreśla niezwykle mocno znaczenie iluzji jako tego czynnika, który 

umożliwia  życie, poprzez odsunięcie mu sprzed oczu nędzy jego egzystencji. Poznanie 

(aktywność teoretyczną) przeciwstawia filozof  działalności praktycznej (której warunkiem 

jest życie). Prymat według Nietzschego ( przynajmniej w pewnym ujęciu) posiadają życie i 

praktyka jako ważniejsze (egzystencja jest ważniejsza od poznania) i osiągalne (pełne 

poznanie jest niemożliwe, prawda jest ostatecznie jedynie metaforą) cele ludzkich starań. 

Pełne zrozumienie niniejszych sformułowań  będzie możliwe, gdy przedstawiony zostanie 

pierwiastek dionizyjski (dionizyjskość), przeciwstawny apollińskości, ale zarazem ściśle z nią 

złączony więzami wzajemnego uwarunkowania („Nie ma pięknej powierzchni bez wstrętnej 

głębi”

9

). To złączenie najdobitniej wyrazi się w greckiej tragedii, której dokładne określenie 

umożliwi nam zrozumienie pojęcia estetyki w „Narodzinach”. 

Grecka tragedia powstaje dzięki połączeniu apollińskości z dionizyjskością, lecz czym 

jest to co dionizyjskie? Pisząc o apollińskim pozorze parokrotnie odnieśliśmy się już do tego 

pojęcia, któremu teraz przyjrzymy się bardziej dokładnie. Doświadczeniem identyfikującym i 

symbolizującym dionizyjskość (w podobny sposób jak sen ukazywał apollińskość) jest stan 

upojenia. Czym jest upojenie? Odpowiedź na to pytanie zmusza nas do analizy pewnego 

wątku dotyczącego pozoru. Mówiąc o nim wspomnieliśmy o pojęciu  principium 

individuationis, czyli o tak zwanej zasadzie jednostkowości. Właśnie na jej przezwyciężeniu 

ufundowany zostaje światopogląd  dionizyjski. Lecz czym jest ona dokładnie? Dość 

precyzyjnie opisuje ją  filozofia Schopenhauera, którego dzieło „Świat jako wola i 

wyobrażenie” cytuje Nietzche na początku swego dzieła: „Jak na wzburzonym morzu, które, 

ze wszech stron bezkresne, z  rykiem wznosi i zatapia góry bałwanów, siedzi w łódce żeglarz, 

ufając słabemu sprzętowi, tak w środku  świata udręk siedzi spokojnie człowiek, wsparty z 

ufnością na principium individuationis.”  Dalej w swej książce Nietzsche interpretuje 

powyższy fragment z Schopenhauera i uznaje principium za własność postawy apollińskiej. 

Wydaje się,  że tym co umożliwia owa zasada, jest poznanie, szczególnie poznanie 

racjonalne. Głosi ona bowiem odrębność bytów, a to wydaje się umożliwiać poznanie 

racjonalne. Nietzsche wskazuje jednak za Schopenhauerem na grozę, jaka dotyka człowieka, 

„gdy zbłądzi wśród form poznania zjawiska, i wyda mu się, że została naruszona zasada w 

którymś ze swych sformułowań”

10

. Owa groza bierze się zapewne z utraty poczucia 

bezpieczeństwa. Raz jeszcze zastanówmy się nad dwoma ostatnimi cytatami obrazującymi 

                                                 

9

 F. Nietzsche tamże s. 221 

10

 F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”  Wydawnictwo Baran i Suszczyński  Kraków 2001 

s. 36. 

background image

 

11 

myśl Schopenhauera. Człowiek ufa principium individuationis, jak „rybak słabemu sprzętowi 

(sterowi)”. Principium jest dla człowieka „narzędziem” przy pomocy którego człowiek 

„zanurza” się w świecie zjawisk. Dzięki niemu orientuje się, jak żyć i funkcjonować w 

iluzorycznej rzeczywistości. W ten sposób dokonuje się ucieczka od strasznej rzeczywistości 

(wiecznie nienasyconej, irracjonalnej woli). Jednakże, skoro tylko „zerwana zostanie zasłona 

mai”, człowiek odnajduje się w zupełnie  nowej sytuacji egzystencjalnej. Dotyka go groza, 

która  ma swoje źródło w utracie oparcia, chroniącego przed nędzą  życia. Zdemaskowanie 

iluzji budzi lęk, okazuje się bowiem, że niemożliwa jest próba „izolowania się” od owej 

nędzy. Skoro granice wszelkich jednostkowych bytów są czysto pozorne, to niemożliwe jest 

uchronienie się przed nędzą, o ile występuje ona w metafizycznej rzeczywistości, lub co 

gorsza stanowi jej treść. Ale Nietzsche  wskazuje również na przeciwstawne doświadczenie. 

Jest nim upojny zachwyt, jaki powstaje w człowieku pod wpływem zerwania z zasadą 

jednostkowości. Analiza owego przeżycia będzie mieć miejsce dalej, na razie tylko 

zasygnalizujmy, iż wydaje się mieć ono charakter mistyczny. Źródłem owej radości wydaje 

się być porzucenie swego własnego indywidualnego bytu na rzecz jedności z Całością. 

(światem, Naturą). Owo paradoksalne złożenie zachwytu i grozy formuje stan upojenia. To 

właśnie upojenie określa dionizyjskość, podobnie jak stan snu (świadomego lub 

półświadomego zanurzenia w pozorze) określał apollińskość. Jednakże takie opisanie, 

wymaga rozwinięcia. Filozofia Nietzschego stanowi bowiem autorską interpretację pewnych 

zjawisk kultury Grecji okresu archaicznego i klasycznego, w oparciu o myśl Arthura 

Schopenhauera. Podobnie zatem jak w przypadku religii apollińskiej staraliśmy się ukazać jej  

odniesienie do greckiej kultury (panteon olimpijski), także i tutaj musimy opisać dionizyjski 

fenomen kulturowy. Aby to uczynić konieczne jest scharakteryzowanie dionizyjskiej religii i 

dionizyjskiego mitu. Trzeba tu zaznaczyć, że wiedza, jaką bazylejski filolog posiada o tych 

zjawiskach, jest zasadniczo równie prawomocna dziś jak i przed stu laty. Grecki bóg Dionizos 

przynależy do olimpijskiego panteonu jako tzw. „młodsze bóstwo” (syn Zeusa). Jednak swym 

charakterem i pochodzeniem różni się od pozostałych niebian. Mit powiada o bogu, iż 

poczęty został przez ziemiankę, królewnę tebańską Semele. Już to stanowi osobliwy fenomen. 

Ze związków ludzi i bogów, rodzili się bowiem zazwyczaj herosi (deifikowani zazwyczaj po 

śmierci), ale nie sami bogowie. Mit tłumaczy ową sytuację prośbą Semele, pragnącej 

zobaczyć swego kochanka w całym majestacie jego mocy; w rezultacie królewna spłonęła 

żywcem. Z jej prochów ocalił Zeus sześciomiesięczny płód, uświęcony boskością przez 

pioruny, które spaliły jego matkę. Mit powiada, że Zeus donosił swego potomka w swoim 

własnym udzie. Urodzony bóg otrzymał imię Dionizosa. Wykładnie etymologiczne tego 

background image

 

12 

miana są różnorodne. Filologowie wskazujący na tracko-frygijskie korzenie bóstwa skłonni są 

sądzić, że mogło ono oznaczać po prostu „syn boga (Zeusa)”. Do naszego mitu pasuje jednak 

utrwalona tradycją wykładnia imienia „Dionizos” jako „dwa razy urodzony”. Mit opisuje 

wyraźnie długie starania Dionizosa o wprowadzenie kultu swej osoby: szaleństwo zesłane 

przez Herę, starcie z królem trackim Likurgiem, podróże do krajów śródziemnomorskich i do 

Indii (zakończone ujarzmieniem tego kraju), konflikt z królem tebańskim Penteusem 

(zakończony śmiercią tego ostatniego), wreszcie wyprawa do podziemia po matkę, a stamtąd 

na Olimp; wszystkie te wydarzenia w metaforyczny sposób opisują trudności na jakie 

natrafiał szerzący się kult Dionizosa. Gdzie poszukiwać ich źródła? Przede wszystkim 

Dionizos to bóstwo przybyłe do Grecji nie zaś rdzennie greckie. Miejsce, z którego napłynął 

kult przyszłego boga winnic i wina ( których patronem obwołany został Dionizos dopiero 

później, pierwotnie był bóstwem wegetacji i płodności), i czas napływu nie są precyzyjnie 

ustalone. Wskazuje się albo na Trację i  (lub) na Azję Mniejszą ( przy tym ostatnim obstaje i 

Nietzsche, chodziłoby tu zapewne o krainy Frygii i Lidii położone w środkowo zachodniej 

części półwyspu). Co do czasu przybycia kultu dionizyjskiego, to niektórzy badacze wskazują 

na początek pierwszego tysiąclecia przed Chrystusem, w czasie najazdów plemion trackich, 

natomiast inni przywołują fakt znaleziska archeologicznego z zamku Pylos. Stanowią je 

gliniane tabliczki pokryte tzw. pismem linearnym B, datowane na XIII w. p. n. e. (Grecja 

mykeńska). Pojawia się na nich imię Dionizosa i to, co więcej, wśród imion innych bóstw 

greckich, m. in. Zeusa i Afrodyty. Niektórzy skłonni są zatem twierdzić iż, wcale nie był on 

wcale „późnym przybyszem”, a może nawet zaliczyć go trzeba do bóstw rodzimych.

11

 

Zgłasza się jednak pewne wątpliwości, dotyczące odniesienia użytego w tekście imienia do 

osoby boskiej.

12

 Raczej też przeważa opinia o obcym pochodzeniu Dionizosa. Potwierdzałyby 

je informacje o analogicznych bóstwach wśród Traków i Frygów, Sabazjosie i Diounsisie. 

Przybywszy do Grecji kult dionizyjski wnosi religijność odmienną od dotychczas przyjętych 

wzorców. Uznaje się,  że w najdawniejszym okresie obrzędami odprawianymi na cześć 

Dionizosa były tak zwane orgie. To właśnie one niezmiernie interesują Nietzschego, który 

skłonny jest w nich widzieć najczystsze bodaj ujawnienie się dionizyjskości. Czym są orgie? 

Otóż w grudniowe noce wyznawcy Zeusowego syna gromadzą się w górskich lasach, wokół 

ognisk. Kultowi przewodniczy kapłan, młody, długowłosy mężczyzna. Czciciele zwani są 

bachantkami i bachantami od obocznego imienia boga, Bakchos. Ważne jest, że bachantki 

zdecydowanie przeważają, mimo, że kapłanem jest mężczyzna. Dla kobiet jest bowiem orgia 

                                                 

11

 Por. Jan Parandowski „Mitologia” Wydawnictwo Puls Londyn 1992 s.122 

12

 Por. Zygmunt Kubiak „Mitologia Greków i Rzymian”  Świat Książki, Warszawa 1998 s.17 

background image

 

13 

dionizyjska doświadczeniem szczególnym. Żyją one bowiem głównie w domu, dopiero 

Dionizos „odrywa je od krosien i czółenek”.

13

 Bachantki noszą na sobie koźle skóry, w 

dłoniach trzymają tyrsy, długie laski oplecione bluszczem, winnymi liśćmi, zakończone 

szyszkami. W rytm ogłuszającej muzyki tańczą wokół ognisk, niekiedy też błądzą po górach. 

Tu jednak dokonuje się coś niezwykle ważnego. W tańcu bachantki zapadają w ekstazę, tracą 

swoją zwyczajną tożsamość. Religia dionizyjska tłumaczy ów stan wstąpieniem boga 

(Dionizosa) w wyznawczynie. Czym jest dionizyjska ekstaza? Wiele wskazuje na to, że tak 

jak w przypadku wielu innych religii słowo to określa niezwykle silne, nieprzekazywalne 

doświadczenie mistyczne. A jednak pewne cechy, na które szczególnie zwraca uwagę 

Nietzsche, mogą tu zostać przedstawione. Przede wszystkim, ekstaza jest zgodnie z 

etymologią pewnym „byciem poza sobą”. Jest ona samozatratą jednostki w doświadczeniu 

mistycznym ( i może w jego przedmiocie?). Samozatrata oznacza, że jednostka zatraciła 

zupełnie swą autonomię, odrębność, w stosunku do pewnej zewnętrznej (??) siły, która to siła 

całkowicie „panuje” nad jednostką. Osoba mistyka faktycznie staje się „elementem” owej siły 

lub istotą całkowicie poddaną jej działaniu. Tak  w każdym razie tłumaczyć swoje 

doświadczenie mógłby sam mistyk (mistyczka). Orgiastyczny taniec bachantki ma swoje 

źródło jej zdaniem w zupełnym poddaniu się Dionizosowi, połączeniu się z bogiem. Od 

strony bardziej „obiektywnej”, zakładającej, że przeżycie mistyczne niekoniecznie ma swoje 

źródło w bycie metafizycznym, samozatrata to zapewne dosłownie „samo-utrata”, zanik 

świadomości własnej osoby oraz świadomości własnej tożsamości. W „miejsce” utraconej 

samoświadomości w jaźni mistyka pojawia się przeżycie mistyczne, „odmienny” stan 

świadomości, trudny do porównania z czymkolwiek, a tym samym do opisu. Ten stan 

psychiczny mistyk pojmuje jako obraz pewnej rzeczywistej przemiany (np. zjednoczenia z 

bogiem). Samozatrata bachantek (zwanych też menadami, od maintomai- szaleję) znajduje też 

swój konkretny wyraz w tzw. omophagii. Otóż, podania głoszą,  że będąc już w ekstazie 

tanecznice chwytają w ręce jakieś  żywe stworzenie, rozgryzają je i pożerają. Jest to szczyt 

dionizyjskiej ekstazy. Dionizyjskie przeżycie mistyczne posiada wszakże i inne aspekty. 

Źródła wydają się bowiem sugerować, że podczas ekstaz menady doznawały dziwnych wizji, 

a nawet, że przeżywały, dosyć częste w niektórych mistykach, poczucie zjednoczenia ze 

światem natury. Tu istotnym źródłem, co prawda bardziej literackim, niż historycznym jest 

tragedia „Bachantki” autorstwa greckiego tragika Eurypidesa, wystawiona prawdopodobnie 

po raz pierwszy w ateńskim teatrze w 405 r. p.n.e. Dzieło przedstawia mit o greckim królu 

                                                 

13

  tamże s.337 i 340 

 

background image

 

14 

Penteusie.  Władca ów, jak już wspomnieliśmy, sprzeciwiać się miał kultowi Dionizosa, za co 

poniósł śmierć jako karę za przeciwstawienie się woli boga. Tragedia owa przedstawia nam 

obrazy będące (jak można sądzić) metaforycznymi ilustracjami dionizyjskich stanów 

mistycznych. Obrazy te przywołuje Nietzsche charakteryzując dionizyjskie upojenie.  W 

wizjach Eurypidesowych ziemia przemienia się wokół świętujących bachantek. Z gałęzi kapie 

miód, z ziemi wytryskuje mleko, dotknięcie tyrsem skały sprawia, że tryska z niej woda, 

bachantki opasują się  wężami, biorą na ręce wilczki i karmią    je  piersią. Nietzsche (ale 

podobne rozumienie znajdziemy i u Kubiaka, który też pisze o „jednoczeniu się bachantek z 

dzikim  życiem leśnym”

14

) wskazuje na metafizyczny sens owych poetyckich opisów. 

Obrazują one, według niego, pojednanie i zjednoczenie się natury z człowiekiem. Właśnie w 

owym zjednoczeniu człowiek dostępuje upojenia. Tutaj jednak konieczne jest przedstawienie 

filozoficznej interpretacji dionizyjskiej mistyki dokonanej przez Nietzschego. Bazylejski 

filolog przyjmuje podane przez historię fakty dotyczące dionizyjskich orgii po to, by wyjaśnić 

je w ramach własnej, filozoficznej metafizyki. Owa metafizyka wydaje się być częściowo 

inspirowana Schopenhauerem, ale w swym najważniejszym sformułowaniu przypomina 

raczej nauki Schellinga. (absolut jako złożenie z przeciwieństw). Zakłada ona istnienie 

prapodstawy bytu – tzw. Jedni lub prajedni. Podstawa ta jest rozumiana – na wzór 

Schopenhauerowskiej woli jako rzecz-sama-w-sobie (tradycja kantowska) i przeciwstawiona 

światu zjawiskowemu. Ową prapodstawę cechuje prasprzeczność i praból, są to cechy, które 

ją konstytuują. Jest ona pojęta jako prajaźń, podmiot pewnych przeżyć, które są wszakże 

zasadniczo przeżyciami bólu. Prajednia to byt, który boleje nad swoim istnieniem. Tak 

bowiem chyba należy interpretować słowa Nietzschego z jednego z zapisków z lat 1869-71: 

„Jeśli sprzeczność jest prawdziwym bytem, przyjemność pozorem, jeśli stawanie się należy 

do pozoru –  to rozumieć świat w jego głębi znaczy rozumieć sprzeczność. Wówczas jesteśmy 

bytem i musimy wydawać z siebie pozór. Tragiczne poznanie jako matka sztuki. 1.Wszystko 

istnieje dzięki przyjemności; jej środkiem jest iluzja. Pozór umożliwia empiryczną 

egzystencję. Pozór jako ojciec empirycznego bytu; nie jest to więc prawdziwy byt. 2. 

prawdziwie bytuje tylko ból i sprzeczność. 3. nasz ból i sprzeczność to praból i 

prasprzeczność, złamane wyobrażeniem (wytwarzanym przez przyjemność) 4. ogromna 

artystyczna zdolność  świata ma swój analogon w ogromnym prabólu”

15

. Dostrzegamy tu 

szereg twierdzeń istotnych dla rozumienia dionizyjskości. Przede wszystkim zadaniem 

metafizyki jest tu rozumienie „gnieżdżącej” się u podstaw bytu sprzeczności. Okaże się to  

                                                 

14

 Por. Zygmunt Kubiak „Mitologia Greków i Rzymian”, wyd. cyt., s.338. 

15

 F. Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875”, wyd. cyt., s. 221-2. 

background image

 

15 

ważne, jak zobaczymy dalej. Po drugie, jeśli zgodzimy się, że określenie „empiryczny byt” 

oznacza  świat zjawisk, to uzyskujemy tym posunięciem uzasadnienie istnienia tego 

ostatniego. Zasada „Nie ma pięknej powierzchni bez wstrętnej głębi" okazuje się dotyczyć 

całego bytu, a nie jedynie człowieka. Prajednia powołuje do życia świat zjawisk, po to by „w 

zwierciadle pozoru” uwolnić się od bólu, który ją tworzy. Prajednia to Absolut  (chyba można 

tak rozumieć  używany na jej określenie termin „prapodstawa bytu”), który widzi, czuje i 

myśli siebie, przez to zaś doświadcza bólu. Dlatego też ona sama wytwarza sobie jako pozór 

świat zjawisk, w którym jawi się (sobie) jako rozbita na jednostki. Pozór rodzi bowiem 

całościowy (choć nieprawdziwy) obraz świata, w którym Prajednia szuka zapomnienia. 

Prajaźń „podstawia w miejsce” siebie samej obraz rzeczywistości „rozbitej” na indywidua, by 

w ten sposób „zapomnieć o sobie” (przestaje dla siebie istnieć). Trzeba nam tu jednak 

zastanowić się przez chwilę nad istotą świata zjawisk. Znamienne jest, jak można sądzić, że 

Nietzsche mówi o pozorze jako o „ojcu empirycznego bytu”, który z tego tytułu „nie jest 

prawdziwym bytem”. Można chyba sądzić,  że tym samym także  światu zjawiskowemu 

zostaje przypisane pewne istnienie. Można go zapewne określić mianem bytu pozornego, 

termin ten odnosić się też będzie do wszelkich indywiduów do owego świata należących.  Co 

oznacza tu termin pozorny? Przede wszystkim byt określony tym mianem istnieje tylko 

relatywnie, w ścisłej zależności od prajedni. Zjawiska powstają w ten sposób, że sama 

prapodstawa dokonuje swego podziału na indywidua, tyle że ten podział jest jedynie 

„pozorny”. Prajednia w swej „esencji” nie przestaje istnieć, jeśli się dzieli, to jedynie w 

sposób „częściowy”, „relatywny”. Wyodrębnione indywidua nadal pozostają częściami 

jedności, bowiem empiryczny obraz świata jest iluzoryczny, nie jest w stanie uchwycić wciąż 

spajającej jednostki więzi. Tutaj jednak skrywa się pewna dwuznaczność. Tak rozumiany byt 

zaczyna bowiem istnieć w dwóch wymiarach: zjawiskowym i rzeczywistym. Prajednia 

bowiem nie znika i nie znika konstytuujące ją cierpienie („ból i sprzeczność"). Świat zjawisk 

powołany by wybawić prajednię nie rozbija jej na indywidua faktycznie, lecz jedynie 

pozornie. Tym samym jednak cierpienie nie zostaje zupełnie przezwyciężone, mogłoby  to 

dokonać się jedynie wtedy, gdyby sama prapodstawa bytu przestała istnieć. Wydaje się zatem, 

że i pozór zjawisk nie powoduje przezwyciężenia pracierpienia. Jest to pewien problem; 

pozór bowiem, tak jak  go opisywaliśmy przy apolliniźmie, powinien całkowicie izolować 

jednostki od cierpienia, co jednak tutaj nie zachodzi. Można próbować to wytłumaczyć tak, że 

prapodstawa usiłuje jedynie uwolnić się od pewnego cierpienia, i to usiłowanie stwarza pozór, 

to znaczy taką sferę bytu (byt pozorny), gdzie owo cierpienie zostaje zawieszone. Prajednia 

jest pojęta również jako pierwotna jaźń zmuszona do oglądania własnego bólu, i w tym 

background image

 

16 

wypadku pozór może być rozumiany jako częściowe, bo dokonujące się tylko na pewnym 

poziomie „znieczulenie” owej pierwotnej świadomości, poprzez złudzenie jej 

rozczłonkowania. Można oczywiście ową sytuację wzajemnego współwystępowania bólu i 

przyjemności pozoru rozpatrywać jako sprzeczność, tyle że to właśnie sprzeczność, jest tym, 

co współtworzy Nietzscheański Absolut. Mówi przecież filozof: „Prawdziwie bytuje  tylko 

ból i sprzeczność”. Owo zestawienie jest tu być może znamienne. Co oznacza sprzeczność, 

określająca prapodstawę na równi z bólem? Zapewne to, że sprzeczność jest sposobem 

istnienia samego bólu; bolejący Absolut pragnie przezwyciężyć swój ból, który jednak należy 

do jego istoty. Sprzeczność należy do istoty Prajedni, dąży ona bowiem do wyzwolenia się z 

bólu, lecz celu tego nie jest w stanie zrealizować. Należy się więc spodziewać, że do natury 

bytu może należeć sprzeczność jako współobecność bólu i przyjemności (pozoru), a raczej 

pewne zawieszenie pomiędzy jednym a drugim stanem, pewien stan pośredni, będący  

jednocześnie bólem i przyjemnością. Raz jeszcze zacytujmy fragment, którym czujemy się do 

takich wniosków uprawnieni: „Jeśli sprzeczność jest prawdziwym bytem, przyjemność 

pozorem, jeśli stawanie się należy do pozoru – to rozumieć  świat w jego głębi znaczy 

rozumieć sprzeczność. Wówczas jesteśmy bytem i musimy wydawać z siebie pozór.” Nie jest 

to jedyny sposób funkcjonowania sprzeczności w prajedni.  Aby zbadać inne, jeszcze raz 

zastanówmy się nad „ozdrowieńczym” działaniem świata zjawisk. Zatem ulga, jakiej doznaje 

prajednia, polega, tak jak w przypadku człowieka  pogrążonego w pozorze, na zasłonięciu 

groźnej rzeczywistości. Prajednia podzielona na indywidualne byty i jaźnie, utrudnia sobie 

poznanie rzeczywistości, chyba, że w niej samej wystąpi pragnienie powrotu do siebie. Tu 

właśnie natrafiamy na istotną wątpliwość. Jeśli w istocie prajednię formują ból i sprzeczność, 

to w jakiż sposób możliwa jest dionizyjska ekstaza, która będąc pojednaniem Natury (świata) 

z człowiekiem, winna być doświadczeniem radosnym. W tym momencie ponownie musimy 

odwołać się do naszego pierwotnego określenia bytu (a więc przede wszystkim Prajedni, ale 

też zjawisk) jako sprzeczności. Musimy tu stwierdzić, że sprzeczność nie jest tutaj po prostu 

synonimem bólu i udręki, ale naprawdę oznacza współwystępowanie obok siebie 

przeciwstawnych pierwiastków. Zbadajmy jeszcze raz powody, dla których Nietzsche 

skłonny jest uważać  upojenie za zachwyt. Wspomnieliśmy bowiem o nim tyle, że ma on swe 

źródło właśnie w porzuceniu principium individuationis. Przyjrzyjmy się, co pisze na ten 

temat Nietzsche w „Światopoglądzie dionizyjskim”, tekście  pobocznym w stosunku do 

„Narodzin”: „W dionizyjskim upojeniu w gwałtownym tempie wszelkich dyrygentów tonu 

duszy przy pobudzeniu narkotycznym lub wyzwoleniu wiosennych popędów natura przejawia 

swą najwyższą moc: wiąże na powrót ze sobą nawzajem jednostki i pozwala im czuć się 

background image

 

17 

jednością; principium individuationis jawi się wtedy jako coś w rodzaju trwałego niedowładu 

walki. Im bardziej upadła wola, tym wyraźniej kruszy się wszystko  na jednostki, im bardziej 

egoistyczna i samolubna jednostka, tym słabszy organizm, któremu ona służy. W takich 

warunkach rodzi się jakby sentymentalny rys woli, <<tęsknota stworzenia>> za tym, co 

utracone; największa  żądza wydaje okrzyki wstrętu, tęskne skargi z powodu straty  nie do 

powetowania. Bujna natura świętuje swe saturnalia wraz ze świętem zmarłych.”

16

    Ten 

fragment pozwala nam częściowo zrozumieć istotę sprzeczności o której mówimy. Pragnienie 

jedności  wydaje się pochodzić z samej prajedni (aczkolwiek w sposób nie do końca jasny jest 

użyty tu Schopenhauerowski termin „wola”; czy odnosi się on do Prajedni? ), która tęskni do 

zjednoczenia. Okazuje się bowiem, że świat zjawisk, mimo, że "chroni" on prajednię przed 

nią samą, równocześnie przysparza jej pewnej udręki. Prajednia jest bowiem w stosunku do 

każdego indywidualnego bytu pełnią. Przede wszystkim zaś ucieczka w indywidualizację 

sprawia,  że prajednia wyzbywszy się jednego cierpienia popada w inne, spowodowane 

rozdarciem.  Przejawiwszy się w zjawiskach Prajednia bowiem nie „znika” ( jakkolwiek 

usuwa się z pola widzenia). Mistyka zjednoczenia rodzi się, jak można się domyślać, z 

głębokiego przeżycia „oddzielenia” od reszty bytu. W cytowanych powyżej fragmentach 

tekstu, w których Nietzsche przytacza  urywki „Bachantek” Eurypidesa, filozof wielokrotnie 

używa wyrażenia „pojednanie z naturą” na określenie dionizyjskiego stanu. Cierpienie 

podzielonej prajedni wynika z zaprzeczenia jej własnej naturze poprzez pozór. O tyle 

bowiem, o ile pozór koi ból prapodstawy, o tyle też zaprzecza także samej jej istocie ( do 

której ten ból należy). W prabycie pojawia się „sentymentalny rys woli”, który wyraża się w 

ludzkim pragnieniu zjednoczenia, powrotu do „całości”. Nietzsche interpretuje bowiem 

dionizyjskie przeżycie jako biorące się z takiego pragnienia: „Teraz podczas ewangelii 

harmonii  światów każdy czuje się ze swym bliźnim nie tylko pojednany, pogodzony, 

stopiony, ale też tożsamy, jak gdyby zasłona mai została rozdarta i już tylko w strzępach 

powiewała nad tajemniczą prajednią. Śpiewając i tańcząc ukazuje się człowiek jako członek 

wyższej wspólnoty – oduczył się chodzić i mówić i zaraz wzleci tańcząc w powietrze. Z jego 

gestów przemawia oczarowanie. Tak jak teraz zwierzęta mówią, a ziemia płynie mlekiem i 

miodem, tak też od niego pobrzmiewa jakaś nadnaturalność: czuje się bogiem, sam kroczy 

teraz zachwycony i wzniosły, jak to widział we śnie u bogów.”

17

    Człowiek dionizyjski u 

Nietzschego to człowiek, który realizuje swe najgłębsze (bo metafizyczne i biorące się ze 

sfery metafizycznej) pragnienie przekroczenia własnego bytu ku jedności z ze światem. 

                                                 

16

 F. Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875”, wyd. cyt., s. 58. 

17

 F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”, wyd. cyt., s. 37-8. 

background image

 

18 

Zaakcentować trzeba  występującą w powyższym fragmencie ową gradację („pojednany, 

pogodzony, stopiony”). Kontakt z Prajednią jest zatem przezwyciężeniem napięcia, jakie 

tworzy sytuacja oddzielenia, „stopienie” się ze światem jest najwyższym sposobem 

pojednania się z nim. Ten element myśli wczesnego Nietzschego ma zapewne swoje źródło w 

filozofii Indii (hinduizm i buddyzm), z którą filozof ma pewien kontakt poprzez myśl 

Schopenhauera. Mimo tej radości, można rzec, że obok niej występuje doświadczenie bólu. 

Nietzsche widzi je w owym przemieszaniu okrzyków wydawanych przez bachantki, 

mieszaniu się jęków i westchnień rozkoszy. Wskazuje też na jeden z mitów związanych, jak 

się wydaje, z dionizyjską religią, ilustrujący cierpienie leżące u podstaw świata. Jedna z 

mitycznych opowieści powiada, że król Midas polował  długo w lasach na Sylena, 

dionizosowego towarzysza. Sylen (niekiedy używano liczby mnogiej tego imienia na 

określenie rasy satyrów) był według mitów leśnym bóstwem, synem boga Pana. W podaniach 

przedstawiano go jako nader brzydkiego, lubieżnego starca, z dużym brzuchem, 

poruszającego się zwykle na osiołku. Mimo niezbyt uroczej powierzchowności, znano Sylena 

jako istotę bardzo mądrą, kogoś na podobieństwo mędrca lub filozofa. Posiadał on również 

uzdolnienia prorocze. Mit powiada, że Midas odnalazł owego staruszka, ten bowiem błąkał 

się sam odłączywszy się od orszaku Dionizosa. Monarcha, pragnący skorzystać z boskiej 

mądrości, zadał mu znamienne pytanie: Co jest dla człowieka najlepsze i najdoskonalsze. 

Sylen niechętny był udzielaniu odpowiedzi, w końcu jednak wśród skrzekliwego śmiechu 

miał wykrzyknąć: „Nędzna jednodniowa istoto, dziecię przypadku i mozołu, czemu mnie 

zmuszasz, bym ci powiedział coś, czego najlepiej byłoby ci nie słyszeć? Najlepsze jest dla  

ciebie zupełnie nieosiągalne: nie narodzić się, nie istnieć, być niczym. Najlepsze zaś po tym 

jest dla ciebie-prędko umrzeć”

18

. W tym właśnie micie widzi Nietzsche dowód na obecność w 

greckiej świadomości wiedzy o cierpieniu i absurdzie świata. Absurdzie, który ostateczne swe 

źródło znajduje w Prajedni, wszak w cytowanym już przez nas fragmencie pisze filozof, że: 

„nasz ból i sprzeczność to praból i prasprzeczność, złamane wyobrażeniem (wytwarzanym 

przez przyjemność)”. Istnieje jeszcze jedno istotne ujęcie Prajedni, tłumaczące owo 

paradoksalne współwystępowanie bólu i radości. O dionizyjskim przeżyciu tak pisze 

Nietzsche w „Narodzinach”: „Rzeczywiście jesteśmy na krótkie chwile samą praistotą i 

czujemy jej niewstrzymaną żądzę istnienia  i rozkosz istnienia. Walka, udręka, unicestwienie 

zjawisk zdają się nam wręcz konieczne – wobec nadmiaru prących do życia, zderzających się 

form istnienia, wobec przeobfitej płodności  światowej woli. Wściekły kolec tych udręk 

                                                 

18

 Tamże, s.44. 

background image

 

19 

przenika nas w tej samej chwili, w której niejako zjednoczyliśmy się z bezmierną rozkoszą 

istnienia, w dionizyjskim zachwyceniu przeczuwając niezniszczalność i wieczność tej 

rozkoszy.”

19

 Widzimy tutaj, że tym, co tragiczne, jest „nieustanny ruch nicestwienia”

20

, który 

zakorzeniony jest w prapodstawie bytu, a który przejawia się w świecie pozoru. Udręka 

Prajedni, jej cierpienie zostaje „złamane przyjemnością” w świecie zjawisk, ale złamanie 

oznacza tu tylko częściowe osłabienie. Lecz równocześnie, ów destrukcyjny pęd jest, jak 

pisze Nietzsche: „wiekuistym życiem woli”.

21

 Nieustanne powstawanie i niszczenie form 

wyraża  żądzę istnienia, która jak sama prajednia jest wieczna. Radość dionizyjskiego 

człowieka jest radością jednostki, która stopiła się z wiecznym życiem  świata, i która 

uczestniczy w radości tego kosmicznego życiowego pędu.  

Cały czas odsłania się tu pewien paradoks obrazujący sprzeczność, która rodzi się w 

obrębie Prajedni, skutkuje zaś w relacji, jaka zachodzi między prajednią a pozorem. Prajednia 

popada w pozór, by wyzwolić się od własnego cierpienia, co jednak udaje jej się co najwyżej 

częściowo, ale z drugiej strony ona sama wydaje się pragnąć „powrotu do siebie”. W niej 

samej pojawia się pewne dążenie do tego, by na powrót stać się jednością w całej pełni. 

Sprzeczność prajedni to  nieustanna walka w niej jako jedności przeciwstawnych  dążeń, to 

napięcie, w którym ona istnieje. Prajednia jest bólem, ale ten ból okazuje się jednocześnie 

radością, przynajmniej relatywnie, bowiem stanowi on wieczne życie  świata, w którym 

chronimy się przed absurdem przemijania zjawisk. To zmaganie się sprzeczności jest ważne, 

zapowiada bowiem połączenie przeciwstawnych pierwiastków apollińskiego i dionizyjskiego 

w greckiej tragedii (apollińskości z jej dążeniem do zakrycia prawdy i dionizyjskości z jej 

otwarciem na prawdę). Zapytajmy teraz, w jaki sposób ujawnia się estetyczny charakter 

obydwu pierwiastków. Mówiąc o apollińskości, opisaliśmy ją  w sposób umożliwiający 

odpowiedź na to pytanie. Estetyka apollińskości wyraża się skoncentrowaniem uwagi 

podmiotu-człowieka na pozorze, to znaczy na samym kształcie jako obrazie. Ów obraz 

cechuje piękno i zrozumiałość, jawi się on człowiekowi jako zaprzeczenie absurdu 

(bezsensownego cierpienia), który występuje w prawdziwym świecie. Istota pozoru jako 

zjawiska estetycznego wyraża się wszakże w tym, iż polega on na czerpaniu głębokiej 

przyjemności z samego tylko obrazu, wizji, przy zupełnym abstrahowaniu od tego, czy ów 

obraz odsyła do czegoś w rzeczywistości, czy też nie. Dlatego właśnie z pozoru biorą się m. 

in. sztuki plastyczne, gdzie mechanizm estetycznego doświadczenia jest podobny. 

                                                 

19

 Por. tamże s.125. 

20

 Por. tamże, s 9 (wstęp tłumacza). 

21

  Tamże s. 124. 

background image

 

20 

Dionizyjskie upojenie  natomiast, pozbawiając człowieka jego indywidualności, wtrąca go w 

ekstazę, która może stać się dla mistyka momentem twórczym. Jak to się dzieje? Czy samo 

upojenie jest już stanem estetycznym, czy też potrzebuje jakiegoś dopełnienia, i w jaki sposób 

rodzi się dionizyjska sztuka?  

Wyjaśniać to można przywołując  pewien cytat Nietzschego z zapisków z lat 1869-

1871. Pisze w nim filozof o relacji człowieka do Prajedni następująco: „W człowieku 

prajednia spogląda przez zjawisko wstecz na samą siebie, zjawisko ujawnia istotę. Tzn. 

prajednia spogląda na człowieka, na człowieka oglądającego zjawisko, na człowieka 

spoglądającego poprzez zjawisko. Dla człowieka nie ma drogi do prajedni. Cały jest 

zjawiskiem.”

22

 Jak rozumieć ten enigmatyczny cytat? Można zapewne zaproponować 

następującą jego wykładnię. Człowiek jest wprawdzie, jak pisze Nietzsche, cały zjawiskiem, 

to znaczy nie należy do Prajedni, ale jedynie jako człowiek, czyli jako pewien osobny obiekt, 

o pewnej tożsamości, jako indywiduum. W istocie jednak tym, co istnieje naprawdę, jest 

Prajednia, która jawi się jako podzielona na wielość bytów ( principium individuationis ). 

Dlatego człowiek w pewien sposób ma, wbrew powyższym słowom Nietzschego, drogę do 

Prajedni, lecz nie jako człowiek. Człowiek to element Prajedni, który jawi się sobie jako 

odrębny byt. Może on połączyć się z Prajednią w dionizyjskim przeżyciu, ale za cenę utraty  

swego indywidualnego bytu, już nie jako człowiek, lecz jako sam Absolut. Możliwa jest też 

wszakże droga przeciwna. Prajednia może spojrzeć wstecz na siebie samą, poprzez 

człowieka. Znów jednak wyjaśnienie jest dość skomplikowane. Jak Prajednia widzi siebie 

samą? Otóż w „Narodzinach” Nietzsche prezentuje nam postać tzw. geniusza lirycznego. 

Geniusz liryczny jest dionizyjskim artystą, dla Nietzschego jest nim starogrecki poeta 

Archiloch. Jego osoba przeciwstawiona zostaje Homerowi, geniuszowi apollińskiemu. Kim 

jest geniusz liryczny? 

Otóż jest to dionizyjski mistyk, człowiek „doświadczający” Prajedni, z nią 

zjednoczony. Od tańczących bachantek odróżnia go wszakże jedna zasadnicza cecha. Geniusz 

liryczny jest poetą, który doświadczenie mistyczne próbuje wyrazić poprzez muzykę. 

Jednakże oprócz tego pod wpływem działania pierwiastka apollińskiego (liryk jest pierwszym 

stadium prób łączenia obydwu przeciwstawnych pierwiastków, w oparciu o jego twórczość –  

dytyramby powstanie grecka tragedia). Działanie pierwiastka apollińskiego, a ściśle 

apollińskiego snu, wygląda zaś tak, że liryk posiada talent do tego, by pod wpływem 

dionizyjskiej muzyki i dionizyjskiej sprzeczności wytworzyć obrazy (wyobrażenia). Ściślej, 

                                                 

22

 F. Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875”, wyd. cyt., s. 222. 

background image

 

21 

obrazy owe powstają w nim niejako samorzutnie, pod wpływem wspomnianych doświadczeń 

(geniusz). Te właśnie obrazy, które w symboliczny sposób prezentują doświadczenie 

dionizyjskie, liryk ujmuje w słowa stanowią one podstawę sztuki poetyckiej. Co teraz się 

dzieje? Liryk jako mistyk jednoczy się z prajednią, czyli staje się nią. Ale równocześnie w 

jego  świadomości, obok przeżycia mistycznego, obecne są poetyckie obrazy, które 

przekształca on w twórczość poetycką. Jako część prajedni zaś powinien on być wolny od 

wszelkich przeżyć, których podmiotem jest jego osoba . Otóż Nietzsche wydaje się sądzić, że 

owe przeżycia-obrazy nie są własnymi, subiektywnymi przeżyciami człowieka, lecz powstają 

pod wpływem samej Jedni. Pisze filozof w „Narodzinach”: „ Wyobraźmy sobie jak pomiędzy 

tymi wizerunkami widzi on ( tj. geniusz liryczny- przyp. mój) także samego siebie jako nie-

geniusza, tzn. swój „podmiot”, całe mrowie subiektywnych namiętności i poruszeń woli 

nastawionych na określoną rzecz, która wydaje mu się realna. Jeśli teraz powstaje pozór, że 

geniusz liryczny i związany z nim nie-geniusz są jednością, tak jakby ten pierwszy sam z 

siebie wypowiadał to słówko „ja”, to nie zwiedzie nas ten pozór, jak zwiódł tych, którzy 

liryka nazwali poetą subiektywnym. W rzeczywistości Archiloch, rozpłomieniony 

namiętnością, kochający i nienawidzący człowiek, stanowi tylko pewną wizję geniuszu, która 

nie jest już Archilochem, lecz geniuszem świata i który swój praból wypowiada 

symbolicznie”

23

. Otrzymujemy zatem bardzo złożoną sytuację. Archiloch jako podmiot, 

szczególnie podmiot aktów woli, przestaje istnieć w momencie narodzin geniusza lirycznego. 

Gdy dionizyjski liryk przemawia w swym dziele, to wówczas trzeba go uznać za 

znajdującego się w muzycznej ekstazie, zjednoczonego z prajednią. Doświadczenie 

zjednoczenia wyrażone zostaje w obrazach, które jednak, choć mogą być obrazami 

namiętności i pragnień, lub straszliwych emocji, nie są „własnymi” pragnieniami. Powstają 

one wyłącznie jako swoiste „przekłady” doświadczenia dionizyjskiego na język wyobraźni i 

poezji. Emocje i pragnienia, jakie pojawiają się w tych obrazach, to nie rzeczywiste stany 

psychiczne Archilocha- człowieka, lecz metafory opisujące mistyczne zjednoczenie. Geniusz 

liryczny posługuje się zatem obrazami pewnych uczuć, ale sam tych uczuć nie przeżywa. 

Wydaje się,  że jego świadomość pozostaje określona przede wszystkim przez  przeżycie 

dionizyjskie, obrazy są tutaj czymś wtórnym, pochodnym względem tego doświadczenia. Ich 

podmiotem nie jest Archiloch-człowiek (jednostka), lecz raczej sama prajednia (którą 

Nietzsche pojmuje na podobieństwo jaźni). Ale czy mimo wszystko geniusz liryczny jest w 

pełni tego słowa dionizyjskim mistykiem? Uwyraźnijmy tu następujący problem. Poznaliśmy 

                                                 

23

 F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”, wyd. cyt., s. 55. 

 

background image

 

22 

dionizyjskiego mistyka, jako bachanta lub bachantkę, pogrążającego się w samozatraceniu, w 

przeżyciu połączenia z prapodstawą. Można teraz zapytać, czy geniusz liryczny, który obok 

tego przeżycia doświadcza także i owych obrazów z doświadczenia prajedni zrodzonych, jest 

również dionizyjskim mistykiem? Wątpliwości może budzić owo określenie mistyka jako 

kogoś tożsamego z  Prajednią, a więc doświadczającego wyłącznie jej samej (jak w 

przypadku dionizyjskich bachantów). Ale pojęcie tożsamości może tu być rozumiane inaczej. 

Tożsamość z prapodstawą bytu nie musi zakładać bowiem, że tylko ona jest doświadczana. 

Powiedzieliśmy o uczestniku dionizyjskiej orgii, iż w miejsce utraconej indywidualnej 

tożsamości pojawia się nowa-„wszechkosmiczna” (jedność ze światem natury). Nie ma 

jednak  żadnego powodu, dla którego obok owej nowej, mistycznej tożsamości nie miałyby 

występować jakieś inne przeżycia. Tożsamość, czy to indywidualna, czy też mistyczna, może 

być pewną „podstawą” (podmiotem) dla innych przeżyć, które jej nie negują. To znaczy, że 

zarówno geniusz liryczny jak i bachant mogą być posiadaczami nowej, „kosmicznej” 

tożsamości, są oni różnymi sposobami przejawiania się owej kosmicznej jaźni, która zależnie 

od warunków, w jakich się objawia, ukazuje się bądź w obrazach, bądź też poza nimi.  Teraz 

staje się zrozumiałe, w jaki sposób dochodzi do oglądu prajedni przez nią samą w geniuszu 

lirycznym. Liryk przekłada dionizyjskie doświadczenie na twórczość muzyczną (Nietzsche 

przytacza tu słowa Schillera, który mówi, że twórczość poetycką poprzedza zawsze pewne 

muzyczne nastrojenie), a następnie ujmuje muzykę w pewne obrazy i pojęcia mające ją oddać 

wizualnie. Końcowy etap to poezja wytworzona w oparciu o obrazy. Samoogląd absolutu to 

właśnie kontemplowanie owych zrodzonych z muzyki obrazów, które swą treścią odnoszą się 

wszakże do prajedni, opowiadają o niej w sposób symboliczny (jakkolwiek powstaje pytanie, 

w jakim stopniu odnoszą się one do niej, wydaje się, że stanowią one jej zapośredniczenie). 

Podmiotem tej kontemplacji jest geniusz liryczny, a więc naprawdę sama prajednia. Tym, co 

jednak najistotniejsze, jest pytanie o estetyczny charakter twórczości dionizyjskiej. Gdzie on 

się ujawnia? Wydaje się, że czysty pierwiastek dionizyjski nie ma charakteru estetycznego lub 

też posiada go w formie ograniczonej. Trzeba bowiem zauważyć, że choć dionizyjska prawda 

stoi u źródeł sztuki („Ogromna artystyczna zdolność świata ma swój analogon w ogromnym 

prabólu”, „nie ma pięknej powierzchni bez wstrętnej głębi”), to jednak prawdziwa twórczość 

artystyczna wyraża się w sferze pozoru, czyli apollińskości. Oczywiście przedmiotem 

estetycznego oglądu nie muszą być jedynie wytwory sztuki. Jednakże upojenie bachantek nie 

wydaje się mimo wszystko stanowić doświadczenia estetycznego, cechuje je bowiem zatrata, 

zanik podziału podmiot-przedmiot. Ale z chwilą, gdy przeżycie mistyczne rodzi w geniuszu 

lirycznym muzykę, a ta ostatnia pod wpływem pierwiastka apollińskiego prezentuje się w 

background image

 

23 

obrazach, możemy mówić o sztuce dionizyjskiej i o dionizyjskiej estetyce. Widzimy zatem, 

że pierwiastek dionizyjski zyskuje swój estetyczny charakter albo na drodze twórczości 

muzycznej, albo poprzez współdziałanie z pierwiastkiem apollińskim w wytworzeniu 

obrazów. Faktycznie oba te zjawiska będą istotne dla zrozumienia estetyki w greckiej 

tragedii. Zwróćmy jeszcze tylko uwagę na charakter muzyki jako medium dionizyjskiej 

sztuki. Ważne jest, że muzyka prezentuje pewną ogólną treść mogącą się obiektywizować w 

wielu różnych tekstach. Ponadto istotny jest sposób przekładu muzyki na obrazy, o którym 

tak pisze autor „Narodzin”: „ Zjawia się (muzyka – przyp. mój) jako wola pojęta w sensie 

Schopenhauera, tj. jako  przeciwieństwo estetycznego, czysto kontemplacyjnego, bezwolnego 

nastroju. Tu najostrzej jak tylko można odróżnia się pojęcie istoty od pojęcia zjawiska, 

muzyka bowiem z istoty nie może być wolą, bo jako wola  musiałaby całkowicie ustąpić z 

pola sztuki – wola jest czymś w sobie nie-estetycznym, ale jako wola się zjawia. Aby bowiem 

wyrazić w obrazach przejaw muzyki lirykowi potrzeba wszelkich pobudzeń namiętności od 

szeptu skłonności po gniew szaleństwa; pod presją mówienia o muzyce za pomocą 

apollińskich porównań rozumie on całą  naturę tylko jako coś wiecznie spragnionego, 

pożądającego, stęsknionego (...) To jest właśnie fenomen liryka jako geniusz apolliński 

interpretuje on muzykę za pomocą obrazu woli, gdy tymczasem sam, zupełnie wolny od 

żądzy woli, jest czystym niezmąconym okiem słońca.”

24

 Muzykę przekłada się zatem na 

obrazy pragnień i namiętności, lecz ona sama jest bez-namiętna i dlatego właśnie estetyczna. 

Odróżnienie obrazu (zjawiska) od istoty muzyki wskazuje na obecność pierwiastka 

apollińskiego. Ważne jest też, określenie stanu estetycznego jako kontemplacji (podobnie jak 

to ma miejsce u Schopenhauera

25

). Wszystkie te wiadomości pozwalają nam na zbadanie 

samej greckiej tragedii jako syntezy sprzecznych pierwiastków i poprzez to określenie 

koncepcji estetyki w „Narodzinach”. 

 Mówiąc o dziejach greckiej tragedii, Nietzsche wskazuje na jej pochodzenie od 

tragicznego chóru,  złożonego z przebranych za satyrów choreutów. Nietzsche przywołuje 

koncepcję Schillera, uznającego chór za „żywy mur” oddzielający tragedię od świata 

realnego. Ważny okazuje się tutaj dionizyjski choreuta – satyr. Nietzsche, jak i współcześni 

badacze widzą w nim personifikację pierwotnych sił natury. Jednakże, twierdzi filozof, jest on 

dla Hellena istotą wzniosłą, towarzyszem Dionizosa, uczestniczącym w boskości i cierpieniu 

swego pana. Satyr stanowi metaforę dionizyjskiego człowieka, łączącego się z dionizyjskim 

żywiołem. Chór satyrów ukazuje w swym śpiewie dionizyjską prawdę o wieczności  życia, 

                                                 

24

 Tamże.  

25

 Zob. W. Tatarkiewicz „Historia filozofii”, t.2, PWN W-wa 2002, s.221. 

background image

 

24 

które jako żywioł nieustannie się zmienia, ale nigdy nie kończy. Chór jest, pisze Nietzsche, 

chórem istot przemienionych. W obrazach dytyrambicznej poezji dociera do śpiewających (co 

prawda zapewne w zapośredniczeniu) dionizyjska prawda. Choreuci czują się w pewien 

sposób zjednoczeni w oglądaniu, poprzez lirykę cierpień swego boga (autorem poezji 

dytyrambicznej jest, jak można się domyślać, geniusz liryczny, dionizyjski artysta). Choć nie 

znajdują się w bachicznej zatracie, choreuci pojmują siebie jako istoty związane z 

Dionizosem, współcierpiące wraz z nim. Tak daje o sobie znać połączenie pozoru i upojenia. 

Ważne jest to, że chór jako „żywy mur” oddziela się od realnego świata po to, by na gruncie 

metafory satyra (wpływ apolliński) wypowiedzieć dionizyjską prawdę, nie izoluje się 

wszakże od widzów. Oglądający dytyrambiczny śpiew Hellenowie sami uczestniczą w 

misterium chóru, a później tragedii. Jak rodzi się sama tragedia? Otóż chór w swym śpiewie 

odnosi się w obrazach do boga, Dionizosa, tym samym przedstawia go sobie jako obecnego. 

Ewolucja chóru w tragedię polega na próbie wizualizacji tego przeżycia, aktor wprowadzony 

na scenę symbolizuje Dionizosa. Nietzsche powołuje się na tradycję, która: „mówi, że w swej 

najstarszej postaci grecka tragedia miała za przedmiot tylko cierpienia Dionizosa i że przez 

dłuższy czas jedynym obecnym na scenie bohaterem był  właśnie Dionizos”

26

. Później zaś 

postać Dionizosa zastąpiono aktorem, odgrywającym rolę mitycznego bohatera. Wówczas 

można mówić o narodzinach tragedii. To, dlaczego narodziny owe są „z ducha muzyki”, 

zostało już wyjaśnione, gdy mówiliśmy o geniuszu lirycznym. Dionizyjskie przeżycie rodzi 

najpierw muzykę, ta z kolei obrazy będące jej obiektywizacjami, a tym samym poezję. W ten 

sposób zaś rodzi się dytyramb, na bazie którego powstaje tragedia. Tragedia jest połączeniem 

apollińskości z dionizyjskością poprzez interpretację mitu. Tu muzyka prezentuje się w 

apollińskich obrazach, które powstają w oparciu o treść mitów, mityczna historia greckiego 

herosa zostaje przedstawiona tak, by ukazać dionizyjskie przeżycie.  Żeby zrozumieć istotę 

tragedii trzeba dokonać oceny obydwu pierwiastków: apollińskiego i dionizyjskiego. 

Dionizyjskość, jak widzimy, cechuje sprzeczność. Upojenie jest jednocześnie radością i 

bólem. Jakkolwiek czystym bólem jest ono dla samej Prajedni ( źródła upojenia), która ucieka 

zeń w świat zjawisk. Dla człowieka jest ono też rozkoszą, bo jako czyste zjawisko jest ze swej 

istoty anachroniczne; pozór świata zjawisk łagodzi cierpienie prajedni, ale nie na tyle by 

uwolnić go od absurdu , który wiąże się ze stawaniem i przemijaniem. A z drugiej strony 

tenże sam pozór pozbawia człowieka kontaktu z wieczystym prażyciem, z którym pragnie się 

on złączyć. W ten sposób pojawia się konflikt pragnień, dionizyjskość jest jednoczesnością 

                                                 

26

F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”, wyd. cyt., s. 84. 

background image

 

25 

wybawienia i nędzy. Ten konflikt przejawia się i w inny sposób. Podczas orgiastycznej 

ekstazy człowiek czuje się, pisze Nietzsche, mimo wszystko szczęśliwy, choć zmuszony jest 

„wglądać w okropieństwa jednostkowego istnienia, i nie drętwieć ze zgrozy”

27

. Ale ekstaza 

jest krótkotrwała. Po niej, pisze Nietzsche, następuje powrót do świata individuatio. Ekstaza 

dionizyjska zawiera w sobie tzw. żywioł letargiczny; popadając w nią dotychczasowe życie 

człowieka zostaje zapomniane (usunięte ze świadomości). Ten sam proces zachodzi i w drugą 

stronę, tzn. wydaje się,  że „wracając” do świata pozoru mistyk zachowuje jedyne mgliste 

wyobrażenie o tym, co przeżył. To sprawia, że wyszedłszy z ekstazy mistyk odbiera świat 

jako nędzę. Pamięta bowiem mgliste uczucie wyzwolenia z ograniczeń, ale stan ten wydaje 

mu się zupełnie niedostępny. Taka sytuacja egzystencjalna  jest zresztą, jak zwracają uwagę 

badacze, charakterystyczna dla wielu mistyk, w których często pojawia się  rozumienie 

empirycznego świata jako rzeczywistości nędzy, krainy wygnania

28

. Poczucie absurdu, który 

wyraża mądrość Sylena, wiedzie dionizyjskiego człowieka do ascezy. Jednakże ascezę 

pojmuje Nietzsche jako niechęć do działania i w ogóle życia, tym samym zaś jako mękę. Te 

różne sposoby patrzenia na dionizyjskość prowadzą do wspólnego związku. Pierwiastek 

dionizyjski zawiera w sobie siłę duchowego wyzwolenia, niemniej jednak musi on być jakoś 

przezwyciężony, to znaczy częściowo przynajmniej osłabiony. Co może służyć jako 

skuteczny medykament? Na pewno nie sama apollińskość, bowiem Nietzsche pokazując 

rozwój religii dionizyjskiej w apollińskiej kulturze, której ośrodkiem była  świątynia w 

Delfach, wydaje się twierdzić, że sam  pozór nie ma takiej siły, która uwolniłaby człowieka 

od śmiejącego się boga. Apollo i Dionizos walczą ze sobą jako przeciwstawne pierwiastki, ale 

w tej walce paradoksalnie „uszlachetniają” się nawzajem. Im bardziej rośnie w siłę Apollo, 

tym bardziej pojawia się pragnienie Dionizosa, im mocniejszy Dionizos, tym większe 

pragnienie jego przezwyciężenia. Rodzi się pytanie: czy możliwe jest przezwyciężenie tego 

stanu lub chociaż pewne jego osłabienie? Taką możliwość stworzy sokratejski człowiek 

teoretyczny, jednak za, jak twierdzi Nietzsche, straszliwą cenę. Prawdziwe ozdrowienie może 

przyjść tylko wtedy, gdy oba pierwiastki zjednoczymy w jednym dziele sztuki, każąc im 

oddziaływać na siebie i nawzajem się znosić. Tragedia stanowi metafizyczną pociechę, 

bowiem wywołuje dwa istotne stany estetyczne: wzniosłość  będącą artystycznym 

uśmierzeniem odrazy i komizm stanowiący artystyczne rozbrojenie ohydy absurdu. Tragedia 

przedstawia nam człowieka dionizyjskiego, jest to jej główny bohater. Jednakże człowiek ten 

                                                 

27

 Tamże, s. 125. 

28

 

Jan Andrzej Kłoczowski „Drogi człowieka mistycznego” Wydawnictwo Literackie,

  

    Kraków 2001,  s. 54. 

background image

 

26 

jest tylko odgrywany. Bohater tragedii cierpi i swym cierpieniem wyraża dionizyjską prawdę. 

Cierpienie prowadzi go do upadku i śmierci, będącej synonimem dionizyjskiej zatraty w 

Prajedni. Ta zatrata jednak, twierdzi Nietzsche, „nie dotyka wiekuistego życia woli”

29

 i 

dlatego tragedia paradoksalnie niesie ze sobą pociechę. Najważniejszym pozostaje wszakże 

fakt,  że ból greckiej tragedii jest w ostatecznym rozrachunku bólem pozornym, to znaczy 

dotyczy bohatera, który jako przedstawienie w tragedii należy do obrazu, a więc do pozoru. 

W swym podejściu do cierpienia tragedia znajduje się pomiędzy pozorem a prawdą. 

Wykracza poza pozór dlatego, że po pierwsze jej pozór nie jest już „piękny”, nie odwraca 

uwagi człowieka od cierpienia, po drugie pokazuje cierpienie indywidualnego bohatera, które 

jest symbolem prawdy. Prawda w tragedii, pisze Nietzsche, zostaje usymboliczniona. Pozór 

unaocznia nam prawdę, ale też chroni przed stopieniem się z nią w orgiastycznym tańcu. 

Dionizyjska prawda obecna jest w nas co najwyżej podświadomie, symbol nie jest bowiem 

samą prawdą, jest prawdopodobieństwem, jako obraz nie może oddać doskonale 

dionizyjskiego upojenia i dlatego nie jest doskonale prawdziwy. Tu pojawia się pewien 

paradoks, dzięki pozorowi nędza tragicznego bohatera może się uwznioślić i przez to stać się 

zjawiskiem estetycznym. Wydaje się nam ona wzniosła, bo sami w niej nie uczestniczymy, 

mamy co najwyżej mgliste poczucie, że ona nas dotyka. Przez to zaś, że widzimy ją niejako 

„z zewnątrz”, „z daleka”, odbieramy jej patos, ale nie ból. Ale z drugiej strony jesteśmy w 

stanie, paradoks, jednak jakoś odbierać owo wiekuiste życie Prajedni.  Czy to niemożliwe? 

Otóż kluczowe wydaje się tu oddzielenie dwóch części tragedii. Jej dytyrambicznej 

podstawy, (chór satyrów) i  bohatera jako przynależnego do pozoru. Tragedia  rozpoczyna się 

chórem (parodos – pieśń na wejście), który dialoguje z bohaterem w jej trakcie, chórem się 

też kończy. Jak już powiedzieliśmy, tym, co wywołuje w nas dionizyjskie przeżycie jedności, 

jest właśnie dytyramb. Nie jest to oczywiście samozatrata bachantów, ale pieśń ta, jak 

twierdzi Nietzsche, łączy choreutów, nadaje też uroczystości misteryjny charakter. Dlatego 

teatr grecki może stać się  miejscem współuczestnictwa  w obrzędzie na cześć  Zeusowego 

syna. Pisze Nietzsche: „Pierwszy zaś wpływ dionizyjskiej tragedii polega na tym, że państwo 

i społeczność, w ogóle dystans między ludźmi ulegają przemożnemu poczuciu jedności, które 

prowadzi na powrót do serca natury. Metafizyczna pociecha – jaką, jak już wspominałem, 

niesie nam każda prawdziwa tragedia – że pomimo wszelkiej zmiany zjawisk życie jest u 

podstawy wszystkich rzeczy niezniszczalne, potężne i przyjemne, pociecha ta zjawia się z 

cielesną wyraźnością jako chór satyrów, chór istot naturalnych, które niejako żyją 

                                                 

29

 F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”, wyd. cyt., s.124.  

background image

 

27 

nieusuwalne w tle wszelkiej cywilizacji i pomimo zmian pokoleń i narodowych dziejów 

pozostają zawsze te same.”

30

 W samej tragedii chór nie składa się już z  satyrów, pełni jednak 

podobne funkcje. O ile jednak dytyramb jednoczy słuchaczy i odsłania im prawdę wieczności 

życia, o tyle aktor swoją obecnością stwarza wrażenie, że ból dionizyjski odnosi się tylko do 

niego, że muzyka głosząca pojednanie w oglądzie cierpienia, to jedynie pewien komentarz do 

wydarzeń bohatera. W ten sposób, można domniemywać,  że udaje się utrzymać poczucie 

udziału w misterium (przeżycie jedności), przy jednoczesnym osłabieniu doświadczenia 

„grozy”, która wydaje się nie być już grozą kosmosu, lecz grozą indywidualnego ludzkiego 

losu. Wszelkie uczucie, że chodzi o coś więcej pozostaje niejako w podświadomości, to 

znaczy jawi się jako niejasne wrażenie. Negacja bohatera, jego śmierć, zostają wszakże w 

kontekście działania dytyrambu odebrane jako dionizyjska zatrata indywidualności.  Śmierć 

bohatera jako indywiduum, zestawiona z afirmującą wieczne życie pieśnią, chroni przed 

przesadnym wejściem w pozór, sugeruje, że radość jest poza światem zjawisk. Przytoczmy 

teraz fragment uzasadniający wszystko, co zostało tu powiedziane: „ Tragedia wchłania w 

siebie najwyższą orgiastykę muzyki i w efekcie, zarówno u Greków jak i u nas, doprowadza 

muzykę do spełnienia, potem zaś dołącza mit tragiczny i tragicznego bohatera, który, 

potężnemu tytanowi podobny, bierze na swe barki cały dionizyjski świat i uwalnia nas od 

jego ciężaru. Z drugiej strony umie ona za pomocą tego samego mitu tragicznego uwolnić od 

spragnionej żądzy tego istnienia i gestem napomnienia przypomina o innym bycie i o wyższej 

rozkoszy, do której walczący bohater gotuje się z przeczuciem swej klęski, nie zwycięstwa. 

Tragedia wstawia między uniwersalne obowiązywanie swej muzyki i dionizyjsko wrażliwego 

słuchacza wzniosłą metaforę, mit, i rodzi w nim wrażenie, jakoby muzyka była tylko 

najwyższym  środkiem prezentacji służącym ożywieniu plastycznego świata mitu. Ufając 

temu szlachetnemu złudzeniu, może ona teraz wprawiać swe członki w ruch dytyrambicznego 

tańca i bez reszty oddać się orgiastycznemu poczuciu wolności, w którym jako muzyka sama 

nie ważyłaby się  pławić. Mit chroni nas przed muzyką, z drugiej strony dając jej dopiero 

najwyższą wolność. Odwzajemniając się za to, muzyka przydaje mitowi tragicznemu tak 

dogłębnego i metafizycznego znaczenia, jakiego bez tej jedynej w swoim rodzaju pomocy 

słowo ani obraz nigdy nie zdołałyby osiągnąć. Za jej sprawą widza tragicznego opanowuje 

zwłaszcza niezachwiane poczucie najwyższej przyjemności, do której  droga wiedzie przez 

upadek i negację, w efekcie czego zda mu się,  że słyszy, jakby przemawiała doń wyraźnie 

najgłębsza otchłań rzeczy.”

31

 Tak więc grecka tragedia okazuje się być zdolna do 

                                                 

30

 Tamże, s. 67. 

31

 Tamże, s. 152. 

background image

 

28 

„okiełznania dionizyjskości”. Jednocześnie pozwala ona na uczestnictwo w dionizyjskim 

doświadczeniu metafizycznym, chroni wszakże przed pracierpieniem. Tym samym okazuje 

się tragedia zjawiskiem zbawiennym, umożliwiającym człowiekowi, istocie sprzecznej, 

zawieszonej pomiędzy Apollem i Dionizosem, na pojednanie z sobą i światem. 

 Poświęćmy jeszcze chwilę dwóm istotnym zagadnieniom. Pierwszym z nich jest 

sprawa ostatecznego wymiaru estetyki „Narodzin tragedii z ducha muzyki”. Koncepcja 

estetyczna „Narodzin” zakłada współwystępowanie dwóch pierwiastków apollińskiego i 

dionizyjskiego. Pierwszy z nich poprzez przeżycie estetyczne rozumie kontemplowanie 

pozoru, rozkoszowanie się pięknem i rozumnością samego obrazu jako obrazu, bez 

zapytywania o stosunek tegoż obrazu do rzeczywistości. W oparciu o to rodzą się przede 

wszystkim sztuki plastyczne. Dionizyjskość rodzi natomiast z siebie muzykę. Estetyczne 

doświadczenie wiąże się ze słuchaniem muzyki jako wyłącznej, rdzennej dionizyjskiej sztuki. 

Muzyka, tu Nietzsche przytacza Schopenhauera, jest pojęta jako swoisty „metafizyczny 

język”, poprzez nią wyrazić można rzecz w sobie, jest ona podstawą dla języka obrazów, 

wszakże może być obiektywizowana na różne sposoby. Właśnie odbiór muzyki jest ściśle 

dionizyjskim przeżyciem estetycznym. Jednakże muzyka często  łączy się z obrazami, które 

powstają pod jej wpływem, dionizyjskość  łączy się wtedy z apollińskością. Wówczas 

powstaje dzieło poetyckie lub muzyczne (opera, ale i symfonia). Tak więc dionizyjskość siłą 

rzeczy „dopełnia” się apollińskością, najważniejszym przykładem tego połączenia jest grecka 

tragedia. Czy jednak stanowi ona , jeśli chodzi o zagadnienie estetyki, po prostu złożenie tych 

dwóch pierwiastków i nic więcej? Wydaje się,  że nie. Dochodzimy tutaj do najważniejszej 

bodaj myśli Nietzschego zawartej w „Narodzinach”. Głosi ona, że świat i istnienie jawią się 

usprawiedliwione tylko jako zjawisko estetyczne. Teraz już wiemy, w jakim sensie możemy 

mówić o „estetycznym” poglądzie na świat u bazylejskiego myśliciela.  Ale co dokładnie ma 

on na myśli? Otóż, skoro prawda o świecie,  prezentowana przez pierwiastek dionizyjski, nie 

może stać się sposobem życia człowieka (nie może on żyć w samej prawdzie), to konieczne 

staje się, by ten ją porzucił. Porzucenie prawdy dokonuje się na rzecz sztuki, która ma za 

zadanie ochronić swego twórcę przed cierpieniem. Twórczość artystyczna jest dla człowieka 

koniecznością, jest też koniecznością (prawem) całego bytu. Iluzje, jakie tworzy człowiek, 

stanowią przedłużenie iluzji tworzonych przez prajednię. W tym kontekście, stwierdzenie, że 

świat zostaje usprawiedliwiony estetycznie, znaczy tyle, że jest on dla człowieka znośny 

jedynie w estetycznym przeżyciu. Tylko w nim znajduje on ukojenie. Ale stwierdzenie to 

posiada i nieco inny, głębszy sens. Pisze Nietzsche: „ W tym właśnie sensie (tj. takim, że 

świat i istnienie są usprawiedliwione tylko jako zjawisko estetyczne – przyp. mój) mit 

background image

 

29 

tragiczny ma nas przekonać,  że nawet brzydota i dysharmonia stanowią artystyczną grę, w 

jaką gra sama z sobą wola w wiecznej pełni swej żądzy”

32

 A zatem cierpienie i okropieństwo 

świata zjawisk ma zostać oswojone, tym razem w ten sposób, że uznane zostaje za rodzaj gry 

woli (Prajedni???). Jak to rozumieć? Czy jest to jakaś nowa nauka Nietzschego? Na następnej 

stronie filozof umieszcza wskazówkę, gdy mówi o „fenomenie dionizyjskim, który nam 

ciągle na nowo objawia igraszkę budowania i burzenia jednostkowego świata jako wylew 

prażądzy, podobnie jak gdy Heraklit Mroczny światotwórczą siłę porównuje do dziecka, które 

igrając ustawia kamienie, a potem je przewraca.”

33

 Aby zrozumieć ten fragment, jak się 

wydaje istotny, musimy odwołać się do jeszcze jednego tekstu. Będzie to „Filozofia w 

tragicznej epoce Greków”, rozprawa będąca zapisem wykładów Nietzschego o 

presokratykach, spisana wiosną 1873 r. Otóż  w tekście tym Nietzsche analizuje i interpretuje 

myśl Heraklita.  Zawarta tam wykładnia myśli filozofa wydaje się korespondować z tekstem 

„Narodzin”. Według Nietzschego, myśl Heraklita o świecie jako przedmiocie dziecięcej 

igraszki, należy odczytywać jako wezwanie do estetycznego pojmowania świata. Jak to 

rozumieć? Otóż świat, według tej koncepcji, zostaje pojęty jako określony przez nieustanne 

stawanie się. Rodzi się pytanie o zasadę tego stawania, siłę nim kierującą. Pojawia się myśl o 

logosie, lecz jak rozumieć ów termin? Zdaniem Nietzschego Heraklit głosi w istocie tezę, że 

świat może zostać zrozumiany wyłącznie jako wieczna zabawa, zabawa jaką kosmos wiedzie 

z samym sobą. Co to znaczy? Pisze filozof w następujący sposób: „Powstawanie i 

przemijanie, budowanie i burzenie bez jakiejkolwiek moralnej kwalifikacji, z wiecznie tą 

samą niewinnością cechuje na tym świecie tylko igraszkę artysty i dziecka. I tak jak gra 

dziecko i artysta, tak igra wiecznie żywy ogień, buduje i burzy z całą niewinnością – i w tę 

grę gra z sobą eon. Przemieniając się w wodę i ziemię buduje, jak dziecko pagórki z piasku 

nad morzem, wznosi i burzy, a co pewien czas zaczyna igraszkę od nowa. Chwila nasycenia – 

potem ogarnia go znów potrzeba, tak jak artystę potrzeba zmusza do tworzenia. (...) Budując 

jednak,  łączy, wiąże i formuje wedle zasad i wewnętrznych reguł.”

34

 Wizja świata jako 

igraszki jest odpowiedzią na metafizyczne pytanie o sens tego świata, zwłaszcza o sens 

stawania się. Odpowiedzią na to pytanie jest próba antropomorficznego rozumienia 

rzeczywistości. Stawanie się jest igraszką w tym sensie, że dokonuje się bez fundamentalnego 

planu, celem jego jest jedynie przemiana, która to przemiana jest niszczeniem poprzedniego 

stanu i stworzeniem nowego. Ową igraszkę trzeba chyba rozumieć jako przeciwieństwo 

                                                 

32

 Tamże, s. 171. 

33

 Tamże, s. 172. 

34

 F. Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875”, wyd. cyt., s. 134-5. 

background image

 

30 

patosu, powagi. Choć Heraklit ze swym Logosem zapoczątkowuje długą tradycję filozofii, 

używających tego pojęcia na oznaczenie rozumnej, zasady prawa rządzącego światem, to w 

oczach Nietzschego jawi się jako tych filozofii zaprzeczenie.  Logos jako rozum świata wiąże 

się obecnością jakiejś teleologii, stawanie się dokonuje się po coś. Obecność celu, dla którego 

dzieje się dany proces, nadaje mu znamiona powagi – on dokonuje się dzięki oddziaływaniu 

logosu – rozumnego prawa, które samo dąży niekiedy (Hegel) do szczytnego metafizycznego 

celu. Tu natomiast sytuacja jest skrajnie przeciwna. Stawanie się to proces dokonujący się bez 

fundamentalnego prawa, w bycie zakorzeniona jest sama  dyspozycja do przemiany, ale bez 

określenia celu i sensu procesu. Ten brak widocznego celu i sensu kosmosu przy jednoczesnej 

dynamice przemian sprawia, że człowiekowi  świat – jawi się jako niefrasobliwość, efekt 

igraszki Demiurga. Taka antropomorficzna teoria pasuje do Nietzschego, który latem 1873 

roku powątpiewał  będzie w istnienie samej prawdy („O prawdzie i kłamstwie w 

pozamoralnym sensie”). Zadaniem tej wizji rzeczywistości jest bowiem poznanie świata w 

jego odniesieniu do człowieka – poznanie relatywne, które ma pomóc człowiekowi „oswoić 

byt”. W takiej wizji rozumienie świata jest dostępne w jego przeżyciu jako widowiska, 

którego motorem jest pęd twórczy, przeżyciu, które potrafi dostrzec w kosmosie jakąś 

zabawę. Takie przeżycie jest przeżyciem estetycznym właśnie dlatego, że człowiek 

ustosunkowany jest w nim do świata jak do widowiska. Opozycją jest tu wartościowanie 

moralne, które zakłada, że człowiek uczestniczy w dzianiu się świata jako wydarzeniu, które 

jest dla niego dobre lub złe. Istotnie człowiek uczestniczy, ale to prawdziwe pojmowanie 

świata nie prowadzi do jego „oswojenia”, jest to prawda, którą trzeba przed człowiekiem 

zakryć (bo świat widziany kategoriami moralnymi jest rzeczywistością  nędzy). W ramach 

dionizyjskiej metafizyki dowiadujemy się, że siłą, która igra z nami, jest prapodstawa bytu, 

igraniem tym jest jednoczesne pragnienie rozciągnięcia nad sobą pozoru i porzucenia go. 

Igranie jako gra prajedni z nią samą, jako odbicie tkwiącej w niej sprzeczności. Podobnym 

igraniem jest również i grecka tragedia w stosunku do człowieka. Teza o estetycznym 

usprawiedliwieniu świata znaczy tu więc tyle, że w pełni może on zostać zrozumiany tylko w 

estetycznym przeżyciu, dzięki sztuce, właśnie w tragedii. To ona umożliwia Hellenowi 

przeżycie świata jako miejsca nie rozpaczliwego. 

 Na 

zakończenie dopowiedzmy pokrótce pewne wątki konieczne do całościowego 

zrozumienia dzieła. Mimo że Nietzsche pisze o Grecji, wskazuje on, że problem opozycji 

Dionizos –Apollo i całej wizji filozoficznej „Narodzin” może mieć charakter ogólnoludzki, a 

w każdym razie dotyczy kultury germańskiej. Tę Nietzsche pojmuje jako zawierającą 

pierwiastki tragiczne, z czasem wszakże zapomniane. Nadzieję na ich przywrócenie kulturze i 

background image

 

31 

tym samym ozdrowienie jej Nietzsche wiąże z osobą Wagnera. Filozof opisuje też zmierzch 

tragedii i dionizyjskości. Tutaj głównym wrogiem ogłoszony zostaje Sokrates. On to 

dokonuje platońskiego utożsamienia piękna i dobra z rozumem i świadomością, dewaluując 

instynkt i podświadomość. Nietzsche łączy osobę Sokratesa z tragikiem Eurypidesem, 

reformującym tragedię, tak że traci ona swój dotychczasowy charakter. W osobie Sokratesa, 

w oparciu o apollińskość formuje się nowy pierwiastek, nowy typ człowieka – człowiek 

teoretyczny. Ów nowy osobnik kieruje się „nieokiełznanym” pragnieniem poznania, wierzy, 

że poznanie jest w stanie przeniknąć tajemnicę świata, zrozumieć go a tym samym oswoić. 

Pojmuje on świat jako racjonalny, a tym samym jako „przyjazny” istocie ludzkiej, o ile tylko 

się go pozna. Nietzsche wartościuje człowieka teoretycznego jako patologię, bowiem 

ostateczne poznanie świata albo nie jest możliwe (pozostaje bowiem w mocy pytanie, czy i 

metafizyka "Narodzin tragedii" nie jest teorią antropomorficzną), albo niesie ze sobą grozę. 

Człowiek teoretyczny popada w iluzję wartości poznania, nie prowadzi go ono do prawdy 

(uwikłanie w zjawiska, iluzoryczność samej prawdy). Co więcej, stworzona przez człowieka 

teoretycznego kultura aleksandryjska uzależniona jest w swym trwaniu od optymizmu co do 

ludzkich możliwości, gdy jednak nauka i technika zawodzą, cywilizacja okazuje się chorobą, 

a  świat nie wydaje się zgłębiony, to wówczas upada również kultura, a co za tym idzie 

marnieje i człowiek zatracając zdolność do życia. To zaś musi prędzej czy później nastąpić, 

nie jest możliwe bowiem pełne poznanie świata, które pozwoliłoby nad nim panować. Zło 

kultury aleksandryjskiej tkwi w optymizmie, naiwnym  niedostrzeganiu sprzeczności w 

świecie, naiwnej wierze, że człowiek jest w stanie opanować rzeczywistość. Nietzsche uznaje 

współczesny sobie czas za okres skutków tej naiwnej wiary. Liczy, że przemiana kultury 

nastąpi w nadchodzącym pokoleniu, które spróbuje odnowić kulturę tragedii. 

 

4. Analiza „Albo-albo” – stadium estetyczne. 

    

Podobnie jak książka Nietzschego, również i „Albo-albo” Kierkegaarda zawiera 

filozoficzne dociekania nad istotą i znaczeniem muzyki. Poświęcone im są zwłaszcza „Stadia 

erotyki bezpośredniej, czyli erotyka muzyczna”, drugi z rozdziałów  „Albo-albo”. Autorem 

jego jest człowiek „jak młoda dziewczyna w Mozarcie zakochany.”

35

 Rzeczywiście „Stadia” 

w dużej mierze dają się rozumieć jako poetyckie wyznanie miłości. Ale nie przekreśla to ich 

filozoficznej wartości, która daje asumpt do tego, by uznać za tłumaczem, iż rozdział ów  

„wyprzedza analizy muzyczne dziewiętnastego wieku”.

36

 Zanim przystąpimy do 

                                                 

35

 S. Kierkegaard „Albo-albo”, PWN Warszawa 1976, t. I ,s.50.  

36

 Tamże, s. XI.  

background image

 

32 

przedstawienia rozważań, musimy zasygnalizować płaszczyznę, na której będą się one toczyć. 

Ta płaszczyzna to nauka o stadiach życia. Koncepcja ta po raz pierwszy zarysowana zostaje w 

„Albo-albo”. Zakłada ona możliwość wyboru przez jednostkę jednej z trzech dróg życiowych: 

stadium estetycznego, etycznego bądź religijnego. Termin stadium sugeruje, że wybór 

dokonywać się może ewolucyjnie: tj. człowiek najpierw znajduje się w stadium estetycznym, 

porzuciwszy je wchodzi na poziom etyczności, skąd wiedzie droga do stadium religijnego. 

Choć bowiem jednostka ma wolność wyboru, to jednak do porzucenia stadium estetycznego 

na rzecz pozostałych prowadzi ją swoista konieczność; postawa estetyczna nie zaspokaja 

duchowych potrzeb jednostki, nie chroni przed poczuciem pustki  i rozpaczą.  W „Albo-albo” 

zarysowane są dwa pierwsze stany, trzeci, ostateczny zostaje jedynie zasygnalizowany pod 

koniec książki. Prezentację obydwu postaw umożliwia zasygnalizowany już zabieg 

przemawiania z ukrycia. Przedmowa prezentuje książkę jako znaleziony przypadkiem zbiór 

papierów dwóch różnych ludzi (choć „znalazca”, Victor Eremita, przypuszcza, że może 

chodzić o jedną osobę, która porzuciła postawę estetyczną dla etycznej). Pierwszy tom dzieła 

prezentuje nam zapiski autora A, zwolennika postawy estetycznej, natomiast tom II zawiera 

pisma autora B, zwolennika postawy etycznej i krytyka A. Zacznijmy od przedstawienia 

rozważań na temat estetyki muzycznej autora A. Drugi z „autorów” natomiast przywołany 

zostanie później jako krytyk światopoglądu estetycznego. Przedmiotem miłości autora jest 

Mozart jako kompozytor „Don Giovanniego” (Don Juana),  opery napisanej przez 

kompozytora w roku 1787. Kierkegaard (jako autor A) już na początku nazywa Mozarta 

najwyższym z nieśmiertelnych geniuszy; tekst ma tego dowieść. W jaki sposób to czyni? 

Filozof zapytuje o charakter powiązania, jaki w dziele sztuki zachodzi pomiędzy jego formą, 

a treścią. Pojawiają się tu nawiązania do myśli estetycznej Hegla. Wprowadzone zostaje tu 

pojęcie dzieła klasycznego. Jeśli dzieło jest klasyczne, to jest i nieśmiertelne („W utworach 

klasycznych szczęściem jest fakt, że są one jednocześnie klasyczne i nieśmiertelne”

37

). 

Klasyczność rozumiana jest tutaj jako absolutna zgodność, odpowiedniość, „wzajemne 

przenikanie” formy i treści. Jeszcze raz określmy cel autora: wykazać, że „Don Juan” Mozarta 

jest dziełem nieśmiertelnym, a więc najbardziej klasycznym. Widzimy, że musi Kierkegaard 

udowodnić szczególnie doskonały charakter odpowiedniości pomiędzy formą a treścią w swej 

ukochanej operze. Treść dzieła to zawsze taka czy inna idea. Może być ona mniej lub bardziej 

abstrakcyjna (przeciwieństwem abstrakcji jest oczywiście konkretność). Im bardziej idea jest 

konkretna, tym większa szansa jej powtórzenia w jakimś innym dziele artystycznym. 

                                                 

37

 Tamże, s.51. 

background image

 

33 

Konkretność pojęta jest tutaj jako podobieństwo danej idei lub danego medium ( tzn. danej 

sztuki ewentualnie innego środka przekazu idei) do języka. Im łatwiej jest pewną ideę  

wyrazić  językiem, tym bardziej jest ona konkretna. Tym samym jednak łatwo o jej 

powtórzenie, przetworzenie w nowej formie, w nowym dziele sztuki, w oparciu o inny 

kontekst historyczny. Zadaje teraz Kierkegaard pytanie: jakaż to idea, treść jest ze wszystkich 

najbardziej abstrakcyjną (a więc najdalszą od języka)? Podaje  też odpowiedź: Jest nią 

genialność zmysłowa. Sens tego pojęcia w sposób ściślejszy powinien się objawić w toku 

dalszego przedstawiania myśli Kierkegaarda. Na razie trzeba powiedzieć tyle, że genialność 

zmysłowa rozumiana jest jako treść dzieła.  Jest to obraz czystej zmysłowości jako 

zmysłowości, bez zapośredniczeń. A co dokładnie rozumiemy tutaj przez czystą zmysłowość? 

Wydaje się, że określa ona nie tyle sferę zmysłów człowieka, lecz władzę, czy może zdolność 

człowieka do przeżywania wrażeń zmysłowych. Istotna jest tutaj intensywność tych wrażeń i 

to,  że człowiek czerpie z nich przyjemność, a co za tym idzie mocno ich pożąda. 

Intensywność i rozkosz przeżywania mogą być przez człowieka traktowane jako sposób 

życia, jako najważniejsze wartości i cel egzystencji, oraz po prostu jako sposób przeżywania 

tego życia (życie jako poszukiwanie intensywnych i rozkosznych przeżyć i ich przeżywanie). 

Obraz tutaj zarysowany oddaje, jak można sądzić, to, co sam Kierkegaard nazwałby stadium 

estetycznym. A czym jest genialność zmysłowa? Jak już powiedzieliśmy jest ona ideą dzieła 

sztuki, czyli jego treścią. Jaka to treść? Otóż treścią tą wydaje się radość czerpana z wrażeń 

zmysłowych, przyjemność, jaką one dają. Genialność zmysłowa to obraz człowieka ze 

stadium estetycznego, tak jak zostało ono opisane powyżej. Jest to człowiek skoncentrowany 

na pogoni za zmysłowymi przyjemnościami i zarazem bardzo intensywnie te przyjemności 

przeżywający. Człowiekiem, o którym mowa, jest – jak można sądzić – Don Juan. Taką 

hipotezę stawiamy tu w tym momencie. Dalsza analiza pozwoli może stwierdzić, czy 

konieczna jest jej rewizja czy też nie. Powiedzmy jeszcze w świetle tego, co tu możemy 

stwierdzić, o znaczeniu terminu estetyka, jakie mu nadaje Kierkegaard. Estetyczny charakter 

posiadają przeżycia będące wrażeniami zmysłowymi bądź też z nimi związane. Można 

domniemywać,  że w takim rozumieniu wartością estetyczną jest przyjemność czy nawet 

rozkosz. Powróćmy teraz do toku rozumowania autora „Albo-albo”. Ustaliliśmy,  że 

najbardziej abstrakcyjną ideą jest właśnie owa genialność zmysłowa. Pojawia się teraz 

pytanie: Jakie medium (jaka sztuka) jest w stanie wyrazić taką ideę? Odpowiedź filozofa 

brzmi: „Jedynie i wyłącznie muzyka”

38

. Idei genialności zmysłowej nie sposób przedstawić w 

                                                 

38

 Tamże, s.60.  

background image

 

34 

sztuce plastycznej, realizuje się bowiem w szeregu momentów, nie zaś w jednym z nich. Jest 

też, jak pisze filozof, zbyt „rozległa”, by ujęła ją sztuka epicka (prze swą abstrakcyjność). 

Tym samym, dzieło Mozarta okazuje się nieśmiertelne. Temat, który „dostaje się” 

kompozytorowi, jest taki, że tylko muzyka może go przedstawić, a że jest to idea najbardziej 

abstrakcyjna, nie ma szans, by została ona powtórzona w jakimś innym dziele. Tym samym 

idea genialności zmysłowej i „Don Juan” Mozarta okazują się być względem siebie 

współzależne. Tylko opera Mozarta jest w stanie wyrazić tę ideę. Tym samym dzieło Mozarta 

okazuje się być nieśmiertelne, w tym sensie przynajmniej, iż nikt nie jest w stanie 

skomponować nic nowego na ten sam temat. Cały ów „miłosny wywód”, mógłby może 

wydać się, z takich czy innych względów, pretensjonalny, jednakże stanowi on pierwszą 

część rozważań filozofa o muzyce. W dalszym toku swego myślenia Kierkegaard rozważa 

charakter zmysłowości. Filozof stwierdza, że zmysłowość została jako zasada ustanowiona 

dopiero przez chrześcijaństwo. Ta zdawałoby się kontrowersyjna teza wymaga wyjaśnienia. 

Chrześcijaństwo ustanawia zmysłowość przez to właśnie,  że ją, jak twierdzi filozof, 

wyklucza. Chrześcijaństwo jako pewien pierwiastek duchowy wykluczając to, co zmysłowe, 

zmuszone jest określić to, co wykluczone. Wykluczenie zmysłowości poprzez twór duchowy 

(religia) zakłada,  że jest ona (tj. zmysłowość) duchowo określona jako pewna zasada. 

Zjawisko, to polega na tym, iż dopiero wykluczenie zmysłowości powoduje, że pojęciu temu 

zostaje przypisana określona treść. Aby wykluczyć zmysłowość, chrześcijaństwo musi 

określić znaczenie jej pojęcia i  właśnie poprzez określenie pojęcia zmysłowości dokonuje się 

ustanowienie zmysłowości jako zasady, tzn. jako czegoś, co może być składnikiem postawy 

człowieka wobec świata. Dalej Kierkegaard zastanawia się nad istotą muzyki jako medium 

dla pewnych idei, w stosunku do języka. Czytając dotychczasowe rozważania, mogliśmy 

odnieść wrażenie, że muzyka jest jako medium szczególnie pojemna, zdolna zawrzeć w sobie 

abstrakcje, wobec których bezradne są inne media. Tymczasem sprawa jest tu bardziej 

skomplikowana. Muzyka jest sztuką, która doskonale komunikuje nam najbardziej 

abstrakcyjną ideę genialności zmysłowej, ale tylko tyle. Muzyka rozgrywa się w czasie, a nie 

przestrzeni jak pozostałe sztuki, oprócz niej jedynie język jest medium funkcjonującym w 

czasie. Zdaniem Kierkegaarda muzyka jest bardziej uduchowioną w stosunku do innych 

sztuk, ale nie jest bardziej pojemna niż język. To dość ważne, widzimy bowiem, że duński 

filozof, podkreślający rolę muzyki jako szczególnej sztuki, nie jest skłonny bynajmniej 

uznawać, że istnieją treści niedostępne dla języka, a przekazywalne dźwiękami. Widzimy tu 

natychmiast pewną sprzeczność. Wcześniej określiliśmy muzykę jako jedyną sztukę zdolną 

komunikować genialność zmysłową, teraz wydaje się, że nie ma takiej idei komunikowalnej 

background image

 

35 

muzycznie, a niekomunikowalnej językiem. Rozwiązanie problemu jest nieco osobliwe. 

Muzyka może przekazywać genialność zmysłową, bowiem jest zdolna wyrazić 

bezpośredniość w jej bezpośredniości. Natomiast język zawiera w sobie refleksję, jest 

aktywnością racjonalną, która niweczy bezpośredniość. Dlatego język nie jest w stanie 

wyrazić bezpośredniości. Tyle że – pisze filozof – „to pozorne ubóstwo języka jest  właśnie 

jego bogactwem”.

39

 Bowiem bezpośredniość jako coś nieokreślonego i niejasnego jest 

niedoskonałością. Muzyka wyraża to co niejasne, ale to nie może być uznane za jej zaletę: „ I 

tak, by posłużyć się tylko jednym przykładem, mówi się: nie umiem właściwie podać 

powodu, dlaczego to lub tamto tak czy inaczej robię – po prostu czynię tak ze słuchu. Dla 

spraw nie mających żadnego związku z muzyką wykorzystuje się jedno słowo zapożyczone z 

muzyki, aby oznaczyć to, co ciemne, niejasne, bezpośrednie.”

40

  Widzimy zatem, że jeśli 

muzyka w jakikolwiek sposób wykracza poza język, to tylko o tyle, o ile niejasność wykracza 

poza to co zrozumiałe. Wszakże bezpośredniość, mimo że niejasna, może być duchowo 

określona, właśnie jako coś niejasnego i niepodległego duchowi. Dlatego właśnie w  

zmysłowość jako bezpośredniość może znaleźć wyraz w muzyce. Kierkegaard dokonuje 

analizy genialności zmysłowej opery Mozarta. Odróżnia trzy stadia rozwoju owej 

zmysłowości, najważniejszym jest ostatnie z nich –  stadium Don Juana, zapowiadane przez 

dwa pozostałe. Stadium pierwsze to stadium pazia z opery „Figaro”. Kierkegaard  pojmuje je 

jako etap narodzin pragnienia, pożądania. Jest to etap melancholii. Przybliżyć go można 

poetyckim obrazem pierwszego zauroczenia, ale takiego, które nie jest do końca samo siebie 

świadome i które wiąże się z melancholią. Pisze filozof, że pożądanie jest w paziu jeszcze 

uśpione, dopiero się je przeczuwa. Ponieważ jest ono jakby podświadome, nie do końca 

uświadamiane, nie jest też określony dokładnie jego przedmiot. Paź czuje w sobie jakieś 

pragnienie, lecz go nie rozumie, nie wie do końca czego pragnie. Odczuwa przy tym pewien 

ból, ale nie dlatego, że  mglisty przedmiot pożądania jest poza jego zasięgiem. On nie pożąda, 

nie pragnie jeszcze w pełni. Źródłem cierpienia jest radość zauroczenia, ale ta radość też jest 

zaledwie częściowo uświadamiana. Cierpi on, bo zauroczenie "wytrąca" go z 

dotychczasowego stanu, budzi w nim dziwny zachwyt, ale zachwyt niepojęty, bo nie 

wiadomo czym spowodowany. Tak pojawia się „cicha tęsknota”

41

, melancholia, jako rezultat 

sprzeczności obecności pragnienia, które nie wie, ku czemu jest pragnieniem. Dlatego właśnie 

trzeba tu raczej mówić o pragnieniu niż o pożądaniu. Drugie stadium symbolizuje postać 

                                                 

39

 Tamże, s.76. 

40

 Tamże, s.77.  

41

 Tamże, s.83. 

background image

 

36 

Papagena z „Czarodziejskiego fletu”. Symbolizuje on radość odkrywania, zachwytu nad 

nowym przeżyciem. Przedmiot pożądania jest wielością, bo „spojrzenie odkrywcy” nie 

zatrzymuje długo wzroku na jakimkolwiek obiekcie. Nie jest to jeszcze pożądanie, jakie 

symbolizuje trzecie stadium – Don Juana. Stanowi on wyraz idei genialności zmysłów. Kim 

zatem jest? W pierwszym rzędzie jest istotą przeżywającą doznania zmysłowe, rozkoszującą 

się nimi i pragnącą je przeżywać jak najintensywniej. Kierkegaard zwie go „pierworodnym 

państwa zmysłowości”

42

, państwa, gdzie: „Rozbrzmiewa tu jedynie pierwotny głos 

namiętności, gra chuci, dziki hałas upojenia, ogarnia wieczne odurzenie”

43

.  Don Juan jest 

czymś więcej niż jednostką, jest obrazem idei siły  życia pragnącego cieszyć się zmysłami, 

funkcjonuje w operze niejako zawieszony między bytem indywidualnym a idealnym, ten 

drugi sposób istnienia wydaje się tu wszakże ważniejszy. Siła bohatera wyraża się w jego 

uwodzeniu, zostaje on określony jako uwodziciel. Przedmiotem jego pragnienia nie jest ta czy 

inna osoba, pragnie samej zmysłowości, która ogniskuje się w każdej napotkanej kobiecie, 

nieustannie wzbudzając w nim pragnienie. Stąd fantastyczna i ironiczna zarazem liczba 1003 

kochanek. Swe pragnienie zaspokaja z łatwością, tkwi w nim tajemnicza uwodzicielska siła, 

która wiąże się może z trawiącym go pożądaniem. Uwodząc nie napotyka na żaden opór, 

przechodzi od zwycięstwa do zwycięstwa, dlatego też , twierdzi Kierkegaard, trzeba go 

pojmować raczej jako siłę (idealnie) niż jako jednostkę. Jako jednostka bowiem, musiałby 

bowiem funkcjonując w rzeczywistości, napotkać opór otoczenia. Don Juan uwodzi niemal 

bez wysiłku, nie snuje żadnych intryg. Pokazany tu Don Juan przeciwstawiony zostaje 

obrazom tego bohatera w sztuce Moliera, co jednak nie wydaje się tutaj najważniejsze. 

Rozważmy jeszcze samą operę. Zdaniem Kierkegaarda jest ona tworem uwalniającym się od 

refleksji, tworzonym przede wszystkim w oparciu o nastrój; dlatego też jest liryczna. 

Wszystko to służy naszkicowaniu postaci Don Juana jako siły zniewalającej ludzi. Jedynie 

duch Komandora, postać spoza świata zmysłów, uosabiająca refleksję, jest mu się w stanie 

przeciwstawić. Jako obraz siły witalnej, Don Juan jest w stanie radować się samym swym 

istnieniem, przeżywać swoje własne istnienie jako radość. Takie wnioski wyciąga filozof 

interpretując „arię z szampanem”. 

 

  W poprzednim akapicie zastanawialiśmy się nad znaczeniem muzyki w  myśli 

Autora A. Plastyczne obrazy stadium estetycznego możemy znaleźć szczególnie w dwóch 

częściach I tomu „Albo-albo”. Pierwszą z nich jest „Diapsalmata” (słowo to oznacza tekst 

                                                 

42

 Por. tamże s.100  

43

 Por. tamże. 

  

background image

 

37 

wstawiony między psalmami), zapis krótkich notatek, opisujących stany duchowe autora, 

reprezentanta stadium estetycznego. Uczuciem które przejawia się niemal w każdym 

momencie tego bardziej literackiego niż filozoficznego tekstu, jest melancholia. Lecz co 

dokładnie oznacza to słowo w odniesieniu do A? Otóż jest to człowiek przeżywający swoje 

życie w ciągłym smutku. Ów smutek nie jest cierpieniem wywołanym konkretnym 

nieszczęściem. U jego źródeł stoi doświadczenie jałowości życia. Lecz czemu życie wydaje 

się autorowi A jałowe? Słuszna jest chyba tu taka odpowiedź: ponieważ brak w nim przeżyć. 

Ilekroć w „Diapsalmacie” pojawia się, obok żalów narratora, jakieś wyjaśnienie jego 

melancholii, to właściwie zawsze odnosi się ono do braku odpowiednio intensywnych 

przeżyć, i to zarówno przyjemnych jak i wstrętnych. Autor A tęskni do takiego świata i 

takiego  życia, w których namiętności odgrywają fundamentalną rolę. Dlatego nie znosi 

współczesnego sobie społeczeństwa, wychwalając bohaterów Biblii i Szekspira, bo tylko 

„tam się nienawidzi, tam kocha”.

44

 Melancholia A, to jednoczesne pragnienie intensywnego 

życia (intensywnego, w sensie obecności w tym życiu intensywnych namiętności). 

Intensywność przeżywania jest równoznaczna z przyjemnością przeżycia. Brak tej 

przyjemności równoznaczny jest z doświadczeniem nędzy. Ale A, jako autor „Stadiów 

erotyki muzycznej”, znajduje rozkosz w kilku przeżyciach, jednym z nich jest słuchanie „Don 

Juana” Mozarta. Specyficzną cechą A jest swoiste „roszczeniowe” podejście do życia, 

niedosyt przeżyć wiąże się z przekonaniem, że fakt życia zawiera obietnicę posiadania 

wrażeń, obietnicę niedotrzymaną. Stąd pojawiające się w tekście A pragnienie śmierci. Ale 

paradoksalnie, obok tego występuje jakieś przyzwolenie na ów niedosyt, w każdym razie 

osobliwe pogodzenie się z nim. A uważa swoje życie za gorsze od męki (nędzę swojego życia 

widzi nie w tym, że przeżywa coś złego intensywnie, on właśnie nic nie przeżywa, w każdym 

razie nic, co jego zdaniem zasługiwało by na uwagę), gorsze dlatego, że brak w nim 

jakichkolwiek intensywnych przeżyć, dobrych i złych. Jedynie sztuka objawia mu się 

niekiedy jako przyjemność. Mimo wszystko autor „Diapsalmaty” nazywa smutek „swoim 

zamkiem” (w nawiązaniu do angielskiego przysłowia), melancholia jest bowiem jego 

sposobem bycia, postawą, jaką zajmuje wobec świata. Ale ta metafora ma swoje „drugie 

dno”, zamek smutku jest bowiem „orlim gniazdem na szczytach gór.”

45

 Wydaje się bowiem, 

że melancholia, smutek pomagają A odciąć się od rzeczywistości. Człowiek ten wyraźnie 

bowiem wyrasta z epoki romantyzmu, określa on swoją indywidualność, podobnie jak 

                                                                                                                                                         

  

44

 Tamże, s.29. 

45

 Tamże, s.46. 

background image

 

38 

romantycy, poprzez sprzeciw wobec rzeczywistości. Jego melancholia jest dla niego w 

znacznej mierze narzędziem, przy pomocy którego realizuje on swe pragnienie określenia się 

w rzeczywistości. Widzimy, że człowiek estetyczny w „Diapsalmacie” różni się od tego, jaki 

prezentuje nam postać Don Juana. Jeszcze inny wariant tej postawy możemy prześledzić w 

„Dzienniku uwodziciela”. Przypomina on pod wieloma względami to, czego Kierkegaard 

jako autor A doszukiwał się w operze Mozarta. Jednakże w „Dzienniku” uwodziciel nie jest 

już spontanicznym zwycięzcą. To raczej przemyślny intrygant, który podstępnie stara się 

opanować osobę, która wzbudzi jego pożądanie. Celem jego nie jest seksualne zbliżenie, nie 

ono jest w każdym razie najważniejsze. Dużo większe znaczenie ma samo „opanowanie” 

uwodzonej osoby i wzbudzenie w niej odpowiednio silnej namiętności. Johannes z 

„Dziennika” wartościuje bowiem ludzi od strony uczuć, jakie są zdolni oni wyrazić, tyle że 

uczuciami owymi zachwyca się tak, jakby należały do postaci literackich, nie do żywych 

ludzi. Postawa estetyczna oznacza tu podchodzenie do cudzych emocji wyłącznie jako 

bodźców wzbudzających własne wzruszenie lub nie. Uczucia stają się dla Johannesa dziełami 

sztuki, obiektami estetycznego przeżycia. Te przeżycia nie prowadzą wszakże do empatii (ani 

tym bardziej do zwykłego współczucia), nie wartościują cierpienia moralnie, są przeżyciami 

przyjemności lub niesmaku. 

 

Światopogląd estetyczny „Albo-albo” nie tylko przedstawia się nam w dziele przy 

pomocy galerii postaci. Wiąże się on ściśle z rozważaniami na temat sztuki i kultury. Te 

tematy porusza rozdział „Odblask antycznego tragizmu w tragizmie współczesnym” zawarty 

w tomie pierwszym („papiery A”).  Właściwą treścią tejże rozprawki jest, jak pisze autor: 

„próba pokazania, jakim sposobem to, co właściwe jest tragedii antycznej, da się przenieść do 

tragedii współczesnej w ten sposób, aby obnażyła się istota tragizmu.”

46

 Rozważania 

filozoficzne autora nawiązują do myśli Arystotelesa i Hegla. Fundamentalne znaczenie ma tu 

odróżnienie tragizmu współczesnego (filozofowi) od tragizmu antycznego. Myśl 

Kierkegaarda idzie w kierunku przyznania wyższości tragizmowi antycznemu, który 

faktycznie realizuje ideał tragiczności. Kierkegaard wskazuje na zjawisko występujące we 

współczesnej mu kulturze. Nazywa je izolacją. Izolowanie się to, według myśliciela, 

nadawanie sobie znaczenia liczbowego. Izoluje się jednostka, która chce się wyróżnić jako 

jednostka, ale izoluje się i setka jednostek, gdy chce się wyróżnić jako setka. Izolacja, zgodnie 

ze swą nazwą, jest zabiegiem określenia tożsamości danej grupy niezależnie od reszty 

społeczeństwa. Dla autora A jest ona procesem destrukcyjnym, niszczącym społeczność, 

                                                 

46

 Tamże, s.157. 

background image

 

39 

powodującym kryzys odpowiedzialności (partykularyzm, zanik myślenia o interesach 

państwa i społeczeństwa jako całości). Taki stan rzeczy, badany z estetycznego punktu 

widzenia, okazuje się komiczny, brak odpowiedzialności czyni ze społeczeństwa niepoważne 

zbiorowisko igrających ze sobą frakcji. Ale owa tendencja do izolowania się przenika także 

do sztuki. Objawia się  w tragizmie współczesnym. Tragizm ten buduje się poprzez winę 

jednostki,  ściślej poprzez zawinione cierpienie, którego doświadcza jednostka. Sztuka 

pojmuje bowiem jednostkę w izolacji od społeczeństwa i rzeczywistości, dlatego zło ją 

dotykające spowodowane bywa przede wszystkim jej własnym działaniem. Los jednostki 

kształtowany jest przez nią samą, dlatego to ona pozostaje odpowiedzialna za swe cierpienie, 

co więcej, tragizm polega na tym, że jest ona tego świadoma. Taki stan jednak autor wydaje 

się uznawać za stojący estetycznie niżej od sytuacji, jaka ma miejsce w klasycznej tragedii 

greckiej. Tam jednostka podlega wpływom społeczeństwa, nakazom autorytetów 

politycznych i religijnych. Cierpienie jednostki w greckiej tragedii jest tylko częściowo 

spowodowane jej winą (Antygona grzebiąca brata bez zezwolenia), ale przeważa tu działanie 

zewnętrznych konieczności (rozkaz Kreona, konieczność posłuszeństwa religijnym nakazom). 

Wprowadzone zostają tu dwie kategorie: smutku i bólu; ból jest uczuciem cierpienia 

połączonym ze świadomością, że jest ono skutkiem własnej winy, smutek natomiast wiąże się 

z doznaniem cierpienia jako czegoś niezawinionego lub zawinionego tylko częściowo. Oba te 

stany dotyczą bohaterów tragedii, ale mają wymiar estetyczny, zostają bowiem ukazane na 

scenie. Tutaj właśnie dochodzimy do, jak się wydaje, sedna tych rozważań.  Otóż smutek 

odkrywa tu swoją rolę terapeutyczną. Ból każe jednostce cierpieć bardziej niż smutek, jest to 

bowiem cierpienie samotne i zawinione. Natomiast smutek, choć również jest reakcją na 

bolesne cierpienie, zawiera w sobie pewien pierwiastek terapeutyczny. Smutek, jeśli wiąże się 

z winą, to taką, która nie dotyczy całej społeczności, a w każdym razie nie tylko jednostki. Ta 

wina nie indywidualizuje człowieka i nie skazuje go na takie cierpienie, jakie urzeczywistnia 

się w stanie bólu. Wina taka porównana zostaje do grzechu pierworodnego, który „jest winą, 

ale i nie jest winą.”

47

 Jak pisze autor: „Tragizm zawiera smutek, ale i lekarstwo, którego  w 

rzeczywistości nie należy odrzucać, a kiedy w sposób nadnaturalny, jak to się próbuje w 

naszych czasach, chce się ocalić samego siebie, traci się siebie i staje  się komicznym.”

48

 

Tragedia, jak wydaje się twierdzić autor A, stawia nas naprzeciw straszliwego cierpienia, ale 

równocześnie usiłuje nas z nim oswoić. Ale na czym polega owo ukojenie? Na tym, że 

cierpienie greckiej tragedii jest częściowo tylko zawinione, zasadniczo zaś jego przyczyną 

                                                 

47

 Tamże, s 170. 

48

 Tamże, s.163. 

background image

 

40 

jest sam tragiczny los. Tym samym cierpienie zostaje choć trochę zmniejszone (jakkolwiek 

dyskusyjna pozostaje skuteczność takiej terapii), okazuje się bowiem czymś, co może dotknąć 

każdego. Pociecha płynie zapewne z poczucia wspólnoty cierpiących. Względna otucha ma 

swoje źródło w świadomości, że nie cierpimy sami. Trzeba wszakże powiedzieć, iż dla autora 

A różnica pomiędzy oboma  typami tragizmu to przede wszystkim, różnica pomiędzy 

spojrzeniem estetycznym, a spojrzeniem etycznym. Tragizm współczesny pokazując nam 

człowieka, który cierpi z własnej winy, pokazuje nam, twierdzi myśliciel, człowieka złego, 

więc wartościuje etycznie. Estetyczny charakter ma jedynie sama grecka tragedia, której treść 

posiada wyłącznie charakter estetyczny. Zatem tak naprawdę autor A opowiada się za 

tragizmem antycznym w imię swego estetycznego światopoglądu, protestuje przeciwko 

ingerowaniu sfery etyki w sferę sztuki. 

 

 Spróbujmy teraz, podsumowując powyższe rozważania, określić, jak rozumiane jest 

tutaj ( tj. w I tomie „Albo-albo”) pojęcie „tego co estetyczne” Wydaje się,  że dotyczy ono 

przede wszystkim sfery ludzkich przeżyć wartościowanych pod względem przyjemności 

związanej z ich przeżywaniem.  „Tym co estetyczne”, jest przede wszystkim przyjemność 

jako doznanie, które pojawia się wraz z przeżywaniem określonych przeżyć (np. tych 

odpowiednio intensywnych). Zatem sfera „tego co estetyczne” zostaje zakreślona jako obszar 

przyjemnościowego wartościowania przeżyć. Tak rozumiana sfera zdolna jest do 

ufundowania pewnych wartości, wartością naczelną staje się przyjemność przeżywania, 

wartościowymi stają się te przeżycia, które wywołują przyjemność. W oparciu o te wartości 

kształtuje się postawa, która przyznaje im pierwszorzędny charakter; jest to postawa 

estetyczna. Otrzymujemy zatem, jak się wydaje, pewien typ etyki hedonistycznej (czy też 

światopoglądu hedonistycznego). Trzeba wszakże przy takiej interpretacji tekstu ustrzec się 

pewnych potocznych wyobrażeń na temat hedonizmu. Trzeba tu określić dokładnie stosunek, 

jaki zachodzi pomiędzy przyjemnym przeżyciem, a zmysłowością. Wydaje się,  że postawa 

estetyczna wyznaczona jest nie tyle przez przeżycia zmysłowe, co przez przyjemne przeżycia. 

Innymi słowy, esteta to człowiek, który pragnie doświadczać przyjemnych przeżyć. 

Przyjemnym przeżyciem może być zachód słońca, widok sylwetki pięknej kobiety (dla 

uwodziciela) albo (jest to przykład z „Diapsalmaty”) spełnienie rozkazu przez służącego (bez 

względu na to, czego ów rozkaz dotyczy). Dwa pierwsze przeżycia są zmysłowe, bo 

przyjemność wiąże się w nich ściśle z określonymi wrażeniami zmysłowymi, natomiast 

trzecie z nich polega na uczestnictwie w pewnej sytuacji. Wiemy o niej dzięki naszym 

zmysłom, niemniej jednak to nie określone wrażenie czy zbiór wrażeń jest tutaj źródłem 

rozkoszy, tylko fakt spełnienia zachcianki. Ponieważ przyjemność pozostaje uczuciem 

background image

 

41 

subiektywnym, możliwe są różne warianty człowieka estetycznego, np. ten, który 

przyjemność znajduje w przeżyciach takich jak ostatnie z owych trzech wymienionych. Tak 

więc pragnienie przeżyć zmysłowych nie należy do istoty stadium estetycznego, aczkolwiek 

cechuje ono wszystkie ukazane w I- szym tomie typy estetyczne. Wariantem, w którym 

zmysłowość odgrywa decydującą rolę, jest przypadek Don Juana, ale już nie samego pisarza 

A jako autor „Diapsalmaty” (aczkolwiek czerpie on zmysłową przyjemność ze słuchania Don 

Juana, ale i tu nawet owa przyjemność ma charakter częściowo duchowy).  Zmysłowość ceni 

też Johannes z „Dziennika uwodziciela”, ale znów przeżycia, których on pragnie, też  są 

częściowo duchowe. Raduje go uroda kobiet i kontakt z nimi, lecz jego uwodzenie to nie 

obsesyjne usiłowanie doprowadzenia do zbliżenia, a raczej psychologiczne zabawianie się 

drugą osobą. Jego cel to możliwość zobaczenia (przeżycia) namiętności, którą wzbudził w 

dziewczynie. Przyjemność czerpana jest z przeżycia komunikowalnego zmysłami, lecz nie 

zmysłowego Widzimy zatem, że pojęcie „stadium estetyczne” wbrew etymologii greckiego 

aisthesis wcale niekoniecznie odsyła nas do spostrzeżenia zmysłowego. Koniecznym 

elementem przeżycia estetycznego w sensie autora A wydaje się natomiast jakiś rodzaj 

przyjemności. Wszakże należy podkreślić,  że dążenie estety do przyjemności nie musi 

prowadzić do osiągnięcia celu, stąd melancholia autora „Diapsalmaty”. Z drugiej zaś strony 

samo nawet przeżycie smutku czy melancholii może zawierać w sobie element przyjemności, 

określa bowiem indywidualność estety. Czyż inaczej zwałby on smutek swoją „najwierniejszą 

kochanką”

49

? Można się domyślać,  że z podobnych powodów A jako autor rozprawy o 

tragizmie skłonny jest cenić antyczną tragedię. Smutek bowiem, przynajmniej o ile nie jest 

przeżywany bezpośrednio, rzeczywiście zawiera w sobie dozę łagodności, ponieważ rodzi się 

i istnieje w trakcie swoistego duchowego wyciszenia, uspokojenia. Smutek to jeszcze nie 

agresywne natarczywe poczucie rozpaczy, lecz raczej ciche westchnienie żalu wobec 

niepojętego losu. Jest to uczucie, które estecie, niekoniecznie przeżywającemu je w pełni, 

prawdziwie, może wydawać się przyjemne. W smutku jest bowiem pewna łagodność. Ważne 

jest, że smutek swój estetyczny charakter zyskuje poprzez to, że sytuacja go powodująca nie 

może być oceniana etycznie. To on jest uczuciem, które najlepiej wyraża, według A, estetykę 

tragiczności. Przyjemnym przeżyciem może być również doświadczenie bezpośredniości w 

samej muzyce. Przeżycie rozkoszy podczas słuchania „Don Juana” ma swe źródło w tym, iż 

jest to sytuacja, w której wrażenie zmysłowe ukazuje radość, jaka towarzyszy samej 

zmysłowości (wrażeniom, pragnieniom). Radość zmysłowości zostaje ukazana w jednym 

                                                 

49

 Tamże, s.21. 

background image

 

42 

utworze przemawiającym do samych zmysłów, choć wymagającym i refleksji (stąd 

rozważania A). Tak wydaje się twierdzić autor A. 

 

 

5. Analiza „Albo-albo” – stadium etyczne jako opozycja stadium estetycznego. 

  

Przedstawiliśmy  powyżej koncepcję życia w stadium estetycznym zaprezentowaną w 

I- szym tomie dzieła Kierkegaarda. Koncepcja ta zostaje  skrytykowana w tomie II- gim, 

przez autora B reprezentującego postawę etyczną. Ponieważ naszym zadaniem jest zbadanie 

możliwości realizacji światopoglądu opierającego się na wartościach estetycznych, wskazane 

jest, byśmy zapoznali się ze wspomnianą powyżej krytyką. Opiszemy teraz pokrótce jej 

najważniejsze  tezy. Krytyka ta zawarta jest zwłaszcza w dwóch rozdziałach II tomu „Albo-

albo”: w „Estetycznej ważności małżeństwa” i w „O równowadze między tym, co estetyczne, 

i tym, co etyczne.” Istotny jest zwłaszcza ów drugi rozdział, gdzie w sposób syntetyczny 

zostaje ukazana nędza postawy estetycznej. B zwracając się do  „Swego Drogiego 

Przyjaciela” wskazuje na konieczność rozumienia swego życia przez jednostkę ("Każdy 

człowiek niezależnie od znikomości daru, jaki ma, i niezależnie od stopnia podporządkowania 

jego pozycji życiowej odczuwa naturalną potrzebę posiadania poglądu na życie, jasności co 

do sensu i celu życia”

50

)   Konieczność ta pojęta jest jako rezultat głębokiej potrzeby 

duchowej i rozumiana jest w nawiązaniu do Hegla (którego historyczne podejście do 

rzeczywistości zostaje wszakże skrytykowane) jako dążenie ducha (pojęcie ducha wydaje się 

tu odnosić do psychiki jednostki ludzkiej, nie do niematerialnego Bytu) do wzniesienia się na 

wyższy poziom. Tym samym postawa estetyczna zostaje pojęta jako stadium duchowego 

dzieciństwa, ma sens jako pewien etap w życiu człowieka, rozgrywający się zapewne w 

okresie młodzieńczym, natomiast w wieku późniejszym staje się ona anachronizmem. 

Stadium estetyczne nie jest zatem złe samo przez się. Na pewnym etapie życia konieczne 

wszakże staje się porzucenie go w imię życia etycznego. Jeśli ewolucja w kierunku stadium 

etycznego nie zachodzi, to dają o sobie znać objawy duchowej degeneracji. Jednym z nich 

jest ukazana na przykładzie autora „Diapsalmaty” melancholia, którą B nazywa „histerią 

ducha”

51

. Melancholia wydaje się mieć swe źródło w poczuciu przesytu. B ukazuje nam obraz 

Nerona, władcy, który zakosztowawszy najrozmaitszych rozkoszy duchowych i cielesnych 

cierpi, bowiem wszystko już przeżył i nic nie jest w stanie zaspokoić rozbudzonego głodu 

pragnień. Przeżywanie rozkoszy, o ile pojąć je jako największą wartość, prowadzi do 

cierpienia, z biegiem czasu bowiem pogoń za przyjemnością okazuje się coraz trudniejsza. 

                                                 

50

 S. Kierkegaard „Albo-albo”, PWN Warszawa 1976, t. II, s. 240-1 

51

 Tamże, s.253. 

background image

 

43 

Taki stan rzeczy pojmuje Kierkegaard jako objaw kryzysu ducha, który domaga się przejścia 

do wyższego stadium, pozostając bowiem na poziomie estetycznym nie jest zdolny do 

samopoznania. Ostatecznym objawem kryzysu stadium estetycznego jest, według B, rozpacz, 

przy  czym jest ona równocześnie tym stanem, który prowadzi go „wzwyż”, ku poziomowi 

etycznemu. Jest ona sygnałem potrzeby przemiany i motywacją dla tej przemiany, dlatego jest 

w pewnym sensie zjawiskiem pozytywnym, które esteta usiłuje stłumić. Rozpacz ta nie jest 

rozpaczą uwarunkowaną konkretnym zdarzeniem, u jej podstaw leży to samo lub podobne 

doświadczenie, co w przypadku melancholii: uczucie, że „wszystko jest marnością”

52

.  Jest to 

rozpacz abstrakcyjna, jej powodem jest przyjęta wobec życia postawa, która dorastającej 

duchowo jednostce już nie wystarcza.   

  

Powyżej zaprezentowaliśmy bezpośrednią krytykę stadium estetycznego. Zajmiemy 

się teraz przedstawieniem etapu etycznego jako pewnej alternatywy dla postawy estetycznej. 

Prezentacja postawy etycznej będzie w istocie stanowiła ciąg dalszy krytyki postawy 

estetycznej. Wskażemy w ten sposób na słabości pierwszego ze stadiów. Etap estetyczny 

okazuje się  zatem nie do utrzymania, bo prowadzi do duchowej stagnacji. Powstaje zatem 

dążenie do porzucenia go. Porzucenie go dokonuje się  właśnie poprzez wspomnianą tu 

rozpacz. Esteta (człowiek w stadium estetycznym) bowiem tłumi ją w sobie, stara się  ją 

zagłuszyć, jedynie ujawnienie w sobie owego bólu daje wystarczającą siłę do tego, by 

porzucić dotychczasowe widzenie świata. Ale jakie znaczenie ma rozpacz? Otóż jest ona 

wyborem, i to wyborem samego siebie, dokonanym w sposób absolutny. Co to znaczy? Otóż 

Kierkegaard, nawiązując do Hegla, analizuje rozpacz w jej relacji do wątpienia. Dochodzi do 

poglądu (przeczącego przynajmniej częściowo Heglowi), że wątpienie i smutek stanowią 

odrębne doświadczenia, pierwsze dotyczy bowiem sfery czystego myślenia, drugie natomiast 

całości osoby, jej egzystencji. Jest to ważne o tyle, że Kierkegaard wyraźnie przeciwstawia tu 

dwie sfery, myślenia i egzystowania. Egzystencja człowieka rozumiana jest jako coś 

przekraczającego sferę aktywności intelektu. Ale jak rozpacz może być wyborem siebie 

samego? Wydaje się, że może być tak właśnie dlatego, że odnosi się ona do całej osoby. W 

rozpaczy człowiek doświadcza  dogłębnie nędzy swojej i świata, ale  ta nędza paradoksalnie 

jest motywacją dla uznania siebie jako podmiotu wolnych aktów. To między innymi oznacza 

wybór siebie. Oznacza on  także akceptację dla swojej własnej indywidualnej tożsamości, z 

jej przeszłymi doświadczeniami i charakterem. Wybór siebie to uznanie fundamentalnej 

wartości siebie, przypisanie sobie wartości absolutnej. Pisze filozof, jak następuje: „ (..) ale 

                                                 

52

 Tamże, s. 262. 

background image

 

44 

czy słyszałeś kiedyś człowieka, który życzyłby sobie stać się kimś innym; nie, ludzie tacy ( tj. 

życzący sobie czegoś, czego nie posiadają- przyp. mój) dalecy są od takich życzeń i dla tak 

zwanych nieszczęśliwych jednostek jest wręcz charakterystyczne, że najsilniej czepiają się 

samych siebie, że na przekór wszystkim swoim cierpieniom za żadne skarby świata nie chcą 

być kimś innym; przyczynę tego stanu dostrzegam w tym, że są oni dość bliscy prawdy, 

odczuwając wieczną wartość osobowości (..).”

53

 Przypisanie sobie wartości absolutnej nie jest 

tutaj czymś  złym (jakimś hiperegocentryzmem),  oznacza bowiem, jak się wydaje, wybór 

siebie jako kogoś posiadającego odrębną tożsamość, ale istniejącego w relacji ze światem i 

innymi ludźmi. Wybór oznacza też zupełną akceptację swojej kondycji w świecie i zarazem w 

pewnym sensie świata („pokochasz świat, ponieważ jest on tym, czym jest”

54

). Przede 

wszystkim jest afirmacją pewnej „podstawy” swojego człowieczeństwa, owego „siebie, który 

nie chce być kimś innym”. Owa podstawa jako podmiot wszelkich moralnych aktów jest 

bowiem bezcenna. Ale w jakim sensie? Pisze myśliciel: „Kto natomiast  wychodzi ze 

słusznych przesłanek, ten postępuje inaczej. On wybiera siebie nie w doczesnym rozumieniu 

tego słowa, lecz w absolutnym, gdyż w przeciwnym razie jego „jaźń” nabrałaby doczesnego 

charakteru, przez co stałby się czymś  wśród innych bytów doczesnych, a przecież on 

dokonuje wyboru siebie, nie jakiegoś innego bytu.”

55

 Uznanie siebie za absolutną wartość  

(czyli uznanie siebie w sposób absolutny) nie jest zapewne przyznaniem sobie („ja”, 

żyjącemu w realnym świecie obok innych istot i rzeczy) jakiegoś specjalnego statusu. 

Przyznanie sobie absolutnej wartości nie dokonuje się wobec innych istot i bytów ( „ja” jako 

absolutnie cenny, a więc cenniejszy od innych ludzi), ale wobec siebie samego i swych aktów 

woli. Wszelkie dobro, na przykład wszelkie poświęcenie, jest wtedy dopiero prawdziwie 

cenne, gdy jednostka pragnie go szczerze, i to tak mocno, że się z  nim utożsamia. Jednostka 

wybiera siebie w takim sensie, iż wybierając dobro, czyni to z powodu swego głębokiego 

pragnienia tego dobra. Jednostka wybiera siebie w tym sensie, że decydując się iść za głosem 

tego pragnienia, idzie w pewnym sensie za głosem siebie samego. Ja (właściwie Kierkegaard 

używa terminu „jaźń”) dlatego ma absolutną wartość, gdyż jest warunkiem wartości 

wszelkiego dobra przez owo „ja” czynionego. Aby dobry czyn podmiotu był cenny, „ja” 

winno wpierw samo posiadać wartość; jest to wartość absolutna z tej racji, iż w żadnym 

wypadku nie należy rezygnować    z  działania wypływającego z własnej woli, na rzecz 

działania, którego nie jesteśmy autorami, którego dokonaliśmy pod przymusem. Taki czyn z 

                                                 

53

 Tamże, s. 289. 

54

 Tamże, s. 280. 

55

 Tamże, s. 290. 

background image

 

45 

pewnością bowiem nie będzie dobry, bo nie będzie dobrowolny. Wartość wszelkiego dobra, 

które czyni człowiek, okazuje się być  ściśle zależna od potwierdzenia wartości samego 

człowieka, jako podmiotu wolnych aktów. Tutaj zatem pojawia się wolność. Zapytuje B na 

kartach „O równowadze....”: „Jednakże czym jest ta moja jaźń?” i parę linijek dalej 

odpowiada: „To jest wolność”

56

. Bowiem wybranie siebie oznacza wybranie tego, co sami 

pragniemy, a więc wybranie swego własnego wolnego wyboru, czyli – ujmując to 

abstrakcyjnie – swej wolności. Wybiera się siebie, wbrew jakiemuś przymusowi, jakiejś 

presji. Przede wszystkim zaś wybiera się siebie wbrew swoim własnym namiętnościom, które 

kierują nami, kiedy znajdujemy się w stadium estetycznym. Wolność jawi się tutaj jako 

alternatywa dla hedonistycznego rozumienia świata. W opisie stadium etycznego ukazane tym 

samym zostają braki etapu wcześniejszego, przede wszystkim brak wyraźnego akcentu 

położonego na sprawę wolności. W stadium estetycznym podmiot nie pełni bowiem funkcji 

czynnego uczestnika rzeczywistości, poddaje się raczej jej wymagań. Tym samym jednak 

traci swą autonomię względem rzeczywistości, staje się zależny od jej wpływów. Nie jest w 

stanie też dokładnie określić swej tożsamości. Istotna jest tu także rola rozpaczy. Jest ona, jak 

powiedzieliśmy, pomostem pomiędzy obydwoma stadiami. Stanowi ona, jak się wydaje, 

moment szczególnego doświadczenia siebie. W rozpaczy człowiek ponownie „odkrywa” 

swoją osobę, staje wobec niej bez zafałszowania, bowiem nędza, której on doświadcza, 

skłania go do refleksji nad swoją osobą. Rozmyślając nad własną egzystencją, człowiek 

spostrzega, że jego nędza może istnieć dzięki swoistemu „poddaniu się” rzeczywistości. Owo 

„poddanie się” polega na tym, iż esteta pozwala się kształtować nastrojom, pragnieniom, 

wpływom ze strony świata zewnętrznego. „Ja” estety jest miejscem, gdzie zmagają się 

przeróżne namiętności. Takiemu „ja”, będącemu swoistym „igrzyskiem demonów”, 

przeciwstawia się „ja” etyczne („ja” człowieka  żyjącego w „stadium etycznym”), które 

powstaje jako akt wyboru.  Owo „ja” jest spójną całością ukształtowaną poprzez określony 

zbiór pragnień, zajmującą określoną postawę w stosunku do życia. Ten zbiór pragnień, ta 

postawa wobec życia, jest wynikiem samej natury „ja”. Wybór tej właśnie postawy jest zatem 

wyborem własnej natury i tym samym potwierdzeniem tej natury. Ponieważ zaś owa natura, 

jest pewną zwartą jednością, niepoddaną wewnętrznej walce, czy też wpływom świata, może 

ona stawiać opór temu światu i jego marności. Może zatem obronić się przed doświadczeniem 

marności i może w konsekwencji porzucić rozpacz, która była tylko wstępem do odnalezienia 

siebie. 

                                                 

56

 Tamże, s.288. 

background image

 

46 

 

Na samym końcu omówimy jeszcze pokrótce międzyludzki charakter więzi etycznej, 

w kontekście przeprowadzonej przez Kierkegaarda krytyki mistyki. Również bowiem i ten 

fragment nauki filozofa ( jako autora B) zawiera pewne stwierdzenia ważne w dyskusji nad 

możliwością estetycznego poglądu na świat. Krytyka mistyki jest dla nas ważna z dwóch 

powodów. Po pierwsze charakteryzuje ona sprzeciw filozofa w stosunku do światopoglądów 

izolujących człowieka od świata, dotyczy więc również w pewnym sensie stadium 

estetycznego. Drugi powód dotyczy faktu, iż składnik mistyczny przynależy do koncepcji 

estetycznej Fryderyka Nietzschego, odgrywa pewną rolę w filozofii greckiej tragedii. Wydaje 

się zatem, że zapoznanie się z tą nauką Kierkegaarda może być wartościowe przy 

porównywaniu myśli obydwu filozofów. Kierkegaard krytykuje mistykę, bowiem izoluje ona 

człowieka od rzeczywistości. Trzeba to wszakże odpowiednio rozumieć. Izolacja obecna jest i 

w człowieku etycznym, bo kiedy wybiera on siebie, to – jak pisze Kierkegaard: „ (...) w 

chwili dokonywania wyboru człowiek znajduje się w stanie absolutnej izolacji, ponieważ 

niejako wyizolowuje siebie z otoczenia i w tejże chwili znajduje się w koniecznej więzi z 

nim, gdyż wybiera siebie jako  produkt.(..).”

57

 Paradoksalnie zatem wybór siebie 

równoznaczny jest z wyborem siebie jako odrębnej jednostki, choć określonej przez relacje z 

otoczeniem. A jak jest z mistykiem?  Otóż autor B uznaje, że mistyk czyni źle odcinając się 

od otoczenia. Zło mistyki bierze się stąd,  że mistyk dokonuje wyboru siebie w sposób 

abstrakcyjny, a nie konkretny, to znaczy w sposób przeciwny do tego, jaki został 

zaprezentowany w powyższym cytacie. O ile człowiek etyczny wybiera siebie w sposób 

konkretny, to znaczy ujmując siebie jako odrębną jednostkę, pozostawia siebie w 

rzeczywistości („prawdziwie konkretny wybór jest taki, dzięki któremu wycofując się niejako 

ze świata, umieszczam siebie w tejże chwili z powrotem w nim”

58

), o tyle mistyk ucieka od 

rzeczywistości, nie ustanawia siebie w sposób etyczny.  Aktywność mistyka ma charakter 

wewnętrzny, a nie zewnętrzny. Jego egzystencji zaś brakuje rozwoju, jest ona nieustannym 

powtarzaniem cyklu, wyznaczanego przez kolejne przeżycia mistyczne i okresy pomiędzy 

nimi, pomiędzy zaś kolejnymi cyklami brak jest więzi. „Najgrubszy” zarzut filozofa dotyczy 

jednak kwestii etyczności mistyki, zarzuca jej brak pierwiastka etycznego i z tego tytułu 

zrównuje z postawą estetyczną (przynajmniej w pewnym ujęciu; ściślej pisze on, że: „rozwój 

wewnętrzny mistyka ma do tego stopnia charakter metafizyczny i estetyczny, że nie można go 

określić mianem historii.”

59

). Trzeba pamiętać,  że krytyka filozofa jest prowadzona z 

                                                 

57

 Tamże, s.341. 

58

 Tamże, s.338. 

59

 Tamże, s.329. 

background image

 

47 

perspektywy jego własnej refleksji. Ma on na myśli przede wszystkim to, że mistyka nie 

wpisuje się w stadium etyczne, które stanowi pozytywny wzorzec odniesienia.. Ale 

równocześnie głosząc brak pierwiastka etycznego w mistyce Kierkegaard rozpoczyna długą 

tradycję podobnych krytyk, których autorami są m. in. przedstawiciele filozofii dialogu: Franz 

Rosenzweig i Emmanuel Levinas.  Mistyk zakochany jest, według autora B, tylko w Bogu, 

porzuca natomiast innych ludzi i świat. Ma też, twierdzi autor „O równowadze...”, narzucać 

się Bogu oraz kochać go tylko warunkowo (ponieważ sam jest kochany w mistycznej 

ekstazie). Mistyk nie może wchodzić w najwartościowsze, z punktu widzenia człowieka 

etycznego, relacje męża i ojca rodziny. Jego najświętsza wartość jest bowiem 

nieprzekazywalna. Mistyk, mimo że wyraża, podobnie jak człowiek w stadium etycznym, 

skruchę, nie jest wszakże mu równy, żałuje bowiem tego, że oddzielił się od Absolutu. Jego 

żal ma więc, twierdzi myśliciel, charakter metafizyczny, a nie etyczny. Kontrowersje budzi 

też problem sensu życia mistyka. Stanowią go krótkie momenty ekstaz, mistycznych, dlatego 

też sens ów, jak twierdzi filozof, „nie może być ujęty chronologicznie”

60

. Opór filozofa budzi 

też, co jest trochę paradoksalne, uznanie życia ludzkiego za zupełną marność, a to, według 

niego, twierdzi mistycyzm. Według filozofa „Piękno życia doczesnego właśnie tkwi w tym, 

że w nim doczesny i nieskończony duch istnieje rozdzielnie, a o wielkości doczesnego ducha 

świadczy właśnie to, że jest zdany na życie doczesne.”

61

 Człowiek etyczny rozumie sens 

życia jako pozostawanie w relacji z ludźmi i światem. Stąd płynie też niechęć do mistyki. 

 

6. Porównanie omawianych dzieł. Problem możliwości estetycznego poglądu na świat. 

W powyższych paragrafach dokonaliśmy analizy badanych dzieł filozoficznych oraz 

tekstów pomocniczych. Możemy teraz przystąpić do ich porównania pod kątem 

wyszczególnionych przez nas zagadnień. Na początku zmierzmy się z podstawowym dla 

naszej działalności porównawczej pytaniem: Czy i na ile pojęcia „estetyczności” (tego, co 

estetyczne) obydwu dzieł korespondują ze sobą? Czy te pojęcia są tożsame lub chociaż bliskie 

znaczeniowo? Czy między myślicielami ma miejsce jakiś dialog? Otóż,  wydaje się, iż przy 

takiej interpretacji dzieł filozofów, jaka przedstawiona została wyżej, możliwe staje się 

twierdzenie,  że korespondencja ta (ów dialog) zachodzi, mimo niewątpliwych różnic w 

poglądach obydwu myślicieli. Obaj filozofowie rozumieją pojęcie „estetyczności” dosyć 

podobnie. Ma ono wszakże odmienny charakter u każdego z autorów (przypisuje mu się inne 

role w koncepcjach myślicieli), inaczej jest też wartościowane.  Dwa istotne motywy łączą 

                                                 

60

 Tamże, s.339. 

61

 Tamże, s.339. 

background image

 

48 

koncepcje „estetyczności” zawarte w dziełach wczesnego Nietzschego i wczesnego 

Kierkegaarda. Pierwszym z nich jest wiązanie estetyczności z pewnego rodzaju 

przyjemnością. U Fryderyka Nietzschego  przyjemność uzyskuje swój estetyczny charakter 

dzięki związkowi z pozorem. Zjawiskiem estetycznym jest pozór, jako obraz zasłaniający 

rzeczywistość, jako „kształt”, który cechuje „wszechzrozumiałość”, angażuje naszą uwagę. 

Pozór jednak jest poza tym pierwotnie „piękny”, wiąże się  z „przyjemnością  śnienia.”  

Dopiero w greckiej tragedii piękno zostaje zasłonięte przez wzniosłość i komizm, tutaj 

przestaje działać przyjemność, pozór jedynie chroni przed grozą, nie cieszy już wszakże 

duszy. Zamiast piękna pozoru pojawia się dionizyjska rozkosz. Czy ta ostania posiada 

charakter estetyczny? Można zgłaszać tu pewne wątpliwości, wszak rozkosz ta ma mistyczno 

–metafizyczny charakter, wiąże się z zatarciem odrębności między podmiotem a 

przedmiotem. Jednakże dionizyjska rozkosz wyrażona zostaje w dytyrambie. „Obrazem” tego 

przeżycia jest zatem muzyka, która zgodnie ze wspomnianą myślą Schopenhauera jest tą 

szczególną sztuką, jaka władna jest wyrazić rzecz-w-sobie. Muzyka, u Nietzschego, potrafi 

stworzyć wrażenie uczestnictwa oraz wykroczyć poza  świat fizyczny. Tutaj wskazane jest 

byśmy przerwali wątek, musimy bowiem rozważyć jeszcze pewną oboczną sprawę. Pozór 

respektując „principium individuationis” wiąże się z takimi przeżyciami estetycznymi, które 

zakładają utrzymanie pewnego „dystansu” między przeżyciem a przeżywającym. 

Apollińskość, przypomnijmy raz jeszcze, polega na tym, że pozór traktujemy jako pozór. Ale 

zastanówmy się raz jeszcze, co to dokładnie znaczy. Posłużmy się pewną metaforą, której 

szkic zaprezentowaliśmy już wcześniej.  Żyjący w pozorze człowiek jest niczym oglądający 

obraz jakiejś fantastycznej istoty na przykład satyra. Człowiek taki może być miłośnikiem 

owego obrazu, może radować się jego kolorystyką i światłocienieniem, oraz przede 

wszystkim samym mistrzowsko skomponowanym wizerunkiem istoty. Uwaga, jaką poświęca 

on satyrowi (przynajmniej w chwili patrzenia), może być niewspółmierna do tej, z jaką 

przygląda się jakiemukolwiek „realnemu” obiektowi, czuje może nawet radość rogatej istoty 

tak,  że wyobraża ją sobie tańczącą w dionizosowym orszaku. Jednak z pewnością nie 

przyjdzie mu do głowy częstować kosmatego tancmistrza winem z pucharu. Podobnie 

apolliński człowiek rozkoszuje się pięknem pozoru, ale z dyskretnym „podświadomym” 

poczuciem iluzji, tym bardziej, że jego działanie dokonuje się poza tą iluzją (choć często w 

imię niej, może on np. składać satyrowi ofiary, tu bowiem pozór jest silniejszy). Rozważmy 

jednak nieco inny aspekt tego przykładu. Otóż mimo zaangażowania w iluzję, między 

obrazem a kontemplującym go estetą pozostaje pewien dystans, jest tak właśnie dzięki temu, 

że nie następuje uznanie iluzji za prawdę. Choć kontemplacja jest sama w sobie 

background image

 

49 

bezinteresowna (w myśl poglądów Kanta oraz Schopenhauera, jakkolwiek rozumiemy tutaj 

termin „bezinteresowność” szeroko, oznacza on brak wszelkich pragnień i namiętności w 

stosunku do obiektu kontemplacji), istotny jest moment wyboru iluzji, zainteresowania nią 

samą.  Widoczne jest to zwłaszcza wtedy, gdy pozór prezentuje nam się jako obraz grozy, ale 

my zainteresowani trwaniem w iluzji i świadomi, że jest to iluzja, potwierdzamy nasz wybór. 

Taką sytuację opisuje i Nietzsche („I może niejeden, podobnie jak ja, przypomina sobie, jak 

pośród niebezpieczeństw i grozy snu dodawał sobie odwagi i udawało mu się wołać: <<To 

sen! Chcę go śnić dalej!>>”). Ten fragment jest istotny, bo pokazuje istotną cechę 

apollińskiego pozoru, jest nią dystans w stosunku do obrazu, polegający na wyraźnym 

oddzieleniu podmiotu (tego, który wybiera) od przedmiotu (obrazu), doświadczenia 

estetycznego. Dystans chroni jednostkę przed stopieniem się z obrazami namiętności i żądz, 

jakie mogą wiązać się z pozorem. Sprawia, że przeżycie estetyczne jest niejako wzięte w 

cudzysłów, jego intensywność jest nadzorowana przez wolę podmiotu. Teraz tym bardziej 

jasne staje się to, w jaki sposób dionizyjski, lecz przemawiający w apollińskich obrazach 

Archiloch, może „spoczywać na morzu apollińskiego przystępu”, ukazując w swej liryce 

obrazy grozy, której sam nie przeżywa (lub w każdym razie przeżywa w sposób ograniczony, 

bo z pewnym poczuciem ułudy), skupiony na mistycznym oglądzie prajedni i muzyki. Coś, 

jak można sądzić, bardzo podobnego dostrzec możemy u Kierkegaarda. Również i jego 

człowiek estetyczny zachowuje bowiem łagodny dystans w stosunku do przedmiotu 

estetycznego oglądu. Z pozoru wygląda to dość paradoksalnie, wszak przedstawiliśmy już 

krytykę postawy estetycznej dokonaną przez autora B, gdzie pojawił się zarzut czegoś 

przeciwnego: B twierdził,  że to A w swym estetycznym życiu poddaje się namiętnościom. 

Ale, być może, do pomyślenia jest pogodzenie tych dwóch stwierdzeń. Trzeba tu bowiem 

dokładnie określić znaczenie terminu „namiętność.” Otóż rozumiem przez nią takie uczucie, 

które nie jest „zdystansowane” wobec podmiotu, to znaczy osłabione tak, jak to ma miejsce w 

przypadku pozoru. Jeśli teraz przyjrzymy się obrazowi estety, jaki rysuje nam Kierkegaard, to 

zobaczymy,  że uczucia estetyczne autora A nie są namiętnościami w pełnym sensie tego 

terminu. Zastanówmy się nad Johannesem, uwodzicielem z „Dziennika”, i jego stosunkiem 

do Kordelii. Pragnie on, jak już powiedzieliśmy, wzbudzić u niej silne emocje. To te emocje  

najbardziej go, jako uwodziciela, interesują. Ale czy on sam je przeżywa? Można sądzić, że 

jedynie o tyle, o ile są  źródłem jego przyjemności. Johannes nie współczuje Kordelii (to 

prowadziłoby do etyki), dlatego może ją ostatecznie porzucić. Naprawdę bowiem nie 

przeżywa tego, co Kordelia. On wie, że jego psychologiczne zabiegi przyprawiają  młodą 

dziewczynę o niepokój, budzą w niej pragnienia, emocje, a w ostatecznym momencie 

background image

 

50 

skłaniają ją do absolutnego oddania. Ale on zachowuje wobec nich cały czas dystans, który 

polega na tym, że w tych przeżyciach dostrzega tylko ich intensywność, która jest dla niego 

źródłem przyjemności. On świetnie rozumie uczucia Kordelii, można rzec, że wyobraża je 

sobie, ale  nie utożsamia się zupełnie z przeżywającą je osobą. W pewnym sensie traktuje 

Kordelię niczym postać z romantycznych powieści, których namiętności mogą być przez 

człowieka odbierane bardzo intensywnie, zawsze jednak pozostają iluzjami. Tu ujawnia się 

mniej lub bardziej wyraźnie druga wspólna cecha apollińskiego pozoru i stadium 

estetycznego u Kierkegaarda. Jest nią    właśnie ów dystans pomiędzy kontemplującym a 

kontemplowanym. Zasadniczym przedmiotem kontemplacji jest bowiem nie jakiś realny 

obiekt, lecz jego obraz, pewna „powierzchnia”, wyobrażenie, które umożliwia czerpanie 

przyjemności, ale chroni przed zbytnim związkiem, lub nawet utożsamieniem się, z 

przedmiotem estetycznego zachwytu. Daleko, w tle takiego pojmowania przeżycia 

estetycznego leży myśl Kanta o bezinteresowności przeżycia estetycznego, zakłada bowiem 

ona między innymi i to, że „upodobanie estetyczne jest niezależne od realnego istnienia 

przedmiotu,  że podoba się samo jego wyobrażenie.”

62

 Taka sytuacja nie stoi wszakże w 

sprzeczności z namiętną naturą estety, tylko że namiętnie przeżywa on nie tyle swoje 

wyobrażenia, co rozkosz estetyczną (przyjemność), jaka się z nimi wiąże. Dlatego może on 

porzucić swój dotychczasowy obiekt kontemplacji, niczym Don Juan swoją kochankę. Jego 

prawdziwa namiętność, duchowa lub zmysłowa przyjemność, trwa cały czas, dopóki ma on 

co podziwiać. Tak więc opisaliśmy już drugą wspólną, jak się zdaje, cechę apollińskiego 

pozoru i stadium estetycznego u Kierkegaarda. Teraz jednak powróćmy do przerwanego 

powyższą dygresją wątku. Dotyczył on osobliwości muzyki jako sztuki u Nietzschego i tego, 

czy rozkosz muzyczna ma charakter estetyczny. Nietzsche twierdzi, że tak: muzyka zostaje 

pojęta jako sztuka typowo dionizyjska. Tu pojawia się różnica w stosunku do Kierkegaarda. 

Przeżycie estetyczne u duńskiego filozofa  okazuje częściowe podobieństwo do kontemplacji 

estetycznej u Nietzschego (przyjemność jako rezultat kontemplacji oraz dystans między 

podmiotem a przedmiotem), ale tylko do tej zachodzącej w apollińskim pozorze. Estetyka 

wczesnego Nietzschego określa dwa różne estetyczne pierwiastki oraz dwa różne estetyczne 

przeżycia. Muzyka jest „obrazem” rzeczy w samej sobie, lecz termin „obraz” posiada tu 

znaczenie zupełnie inne niż w przypadku pozoru. Tam obraz to forma zewnętrzna danej 

rzeczy, tutaj natomiast „obraz” to wierne odzwierciedlenie prajedni. Metafizyczna rozkosz 

muzyki jest rożna od przyjemności  śnienia i melancholii autora „Diapsalmaty”, a w 

                                                 

62

 Por. W. Tatarkiewicz „Historia filozofii t.2 Filozofia nowożytna do roku 1830”, PWN W-wa 2002, s.179. 

background image

 

51 

dionizyjskim dytyrambie następuje przekroczenie dystansu między przedmiotem a 

podmiotem artystycznej kontemplacji. W przeciwieństwie do apollińskich sztuk plastycznych, 

muzyka z jej żywiołowością i dynamizmem pragnie nas „porwać”, wytrącić ze spoczynku. 

Owo porwanie jest dla Nietzschego przekroczeniem granic indywidualnego bytu, dla 

Kierkegaarda zaś jest sposobem wyrażenia nieokreślonej zmysłowości. Obaj myśliciele 

uznają specyficzny charakter muzyki, jej odrębność od  innych sztuk, jej zdolność do 

wyrażenia tego co niewyrażalne przez inne sztuki. Ale o ile u Nietzschego owa 

„niewyrażalność” stanowi o „głębi”; wprowadza do estetyki metafizykę, o tyle u 

Kierkegaarda oddaje ona po prostu bezpośredniość zmysłów. Daje się jej pierwszeństwo 

przed innymi sztukami, ale nie przed refleksją, która w postaci obrazów libretta czy tekstów 

opery powinna by towarzyszyć muzyce, gdyż dopiero wtedy jest ona sztuką w pełni 

wartościową. U Nietzschego muzyka ma wartość samoistną, aczkolwiek poddanie jej 

działaniu apollińskości wzbogaca ją niepomiernie. 

 Omówiliśmy już podobieństwa i różnice pomiędzy rozumieniami  pojęcia tego, co 

estetyczne. Musimy jednak jeszcze dokładnie określić miejsce i zasadniczy charakter 

„estetyczności.” Trzeba na początek ustalić, w jaki sposób możemy mówić o światopoglądzie 

estetycznym u obydwu filozofów. W przypadku Kierkegaarda światopogląd ten stanowi 

stadium estetyczne i zakłada umiarkowany hedonizm. W pewnym sensie zresztą jest to nie 

tyle  światopogląd, co postawa, jaką jednostka zajmuje wobec życia (być może trzeba tu 

przywołać tezę filozofa o odrębności porządków myślenia i egzystencji). Niemniej jednak 

postawa ta wiąże się  ściśle z pewnymi poglądami na temat rzeczywistości, stanowi pewną 

propozycję rozumienia życia ludzkiego. Najwyższą wartością okazuje się w niej przyjemność, 

czerpana z obrazu lub wyobrażenia jakiegoś obiektu lub zdarzenia. Również i Nietzsche  

przedstawia na kartach „Narodzin” pewną koncepcję filozoficzną, która zakłada przypisanie 

istotnej wartości estetycznemu zjawisku. Z tą różnicą,  że tu wartość przypisana zostaje  

całościowemu odnoszeniu się do świata na drodze estetycznej. Grecka tragedia stawia nam 

przed oczyma obraz napięcia, „gry z upojeniem”, zawieszenia między pozorem a prawdą. To 

napięcie ma, według Nietzschego, wyrażać prawdę o naturze Bytu jako wiecznej igraszki. 

Gra, jaką wiedzie się z bohaterem tragedii, ma  symbolizować (i równocześnie jakoś 

pokazywać oglądającym) grę,  jaką z cierpieniem wiedzie Byt (zapewne Prajednia). W 

tragedii cierpienie bohatera jest dopuszczane w imię gry, zmagania się z rzeczywistą grozą 

(próba jej „rozbrojenia”). Ale tę grę rozumie Nietzsche jako igraszkę. Gra jest igraniem; choć 

przyświeca jej poważny cel, jest sama pewną zabawą, podobnie jak zabawą jest świat igrający 

sobie z ludźmi i ich cierpieniem. Trzeba tu jednak podkreślić pewien istotny szczegół. 

background image

 

52 

Powiedzieliśmy,  że tragedia „zasłania” etyczny (Nietzsche użyłby terminu „moralny”) 

wymiar  świata, przedstawiając nam wymiar estetyczny. Konieczne jest tu może nieco 

odmienne rozłożenie akcentów: owo rugowanie wymiaru moralnego świata bierze się nie 

tylko z prostej chęci „zakrycia” cierpienia. „Estetyczność” zakłada pewien pozytywny 

wymiar w widzeniu świata, niekoniecznie jest tylko ucieczką od niego. Wizja świata jako 

wielkiego widowiska, wizja nas patrzących na ten świat jako na widowisko, ma korzenie 

apollińskie, jednak dotyczy natury prajedni, bo widowisko objawia zawartą w niej 

prasprzeczność.  Mit tragiczny wskazuje nam zatem, a w każdym razie symbolizuje, naturę 

świata.  

Teraz zaś rozważmy tytułowe pytanie niniejszej pracy: czy możliwy jest estetyczny 

pogląd na świat? Czy któryś z niniejszych światopoglądów estetycznych może być 

urzeczywistniony i pod jakimi warunkami? Wydaje się wskazane, byśmy nadali temu pytaniu 

inną formę: Czy któryś z zaprezentowanych  światopoglądów estetycznych ma znaczenie 

etyczne? Użyty tu termin: „etyczny”, wymaga wytłumaczenia. To słowo będzie tu używane w 

dwóch znaczeniach. Dotychczas posługiwaliśmy się nim w znaczeniu węższym: „etyczny” 

znaczyło związany z problematyką moralności, dobra i zła, wolności i dokonywania wyboru, 

oraz zagadnieniem ocen moralnych. Teraz chcielibyśmy wprowadzić tu znaczenie ogólne. 

„Etyczny” będzie znaczyło: odpowiadający na pytanie „Jak żyć?”,  i to odpowiadający w 

sposób umożliwiający realizację projektu zawartego w odpowiedzi. Tym „nowym” 

znaczeniem posłużyliśmy się w zadanym powyżej pytaniu. Użycie tego słowa w takim 

rozumieniu określa właściwy cel naszych zainteresowań. Nie pytamy po prostu, czy można 

głosić ideały estetyczne, ale czy ich wyznawanie może przełożyć się na postawę życiową, i to 

postawę „dojrzałą’, to znaczy trwałą, nie będącą formą mody czy zabawy, a przez to 

wartościową (bo odpowiadającą na niezmiernie ważne pytanie).  Czy ten warunek spełnia 

postawa estetyczna autora A u Kierkegaarda? Sam filozof twierdzi, że nie. Jest ona 

wprawdzie poglądem; zostaje wyrażona poprzez dewizę mówiącą o używaniu życia. Jednakże 

typ człowieka powołany przez nią jest typem „nietrwałym”, duchowo niedojrzałym. Taki 

pogląd jest możliwy przy założeniu, że duch jednostkowy znajduje się w fazie rozwoju, i że 

konieczne jest, aby ewoluował w kierunku swego samookreślenia. Silniejszym argumentem 

jest wskazanie na podatność jednostki silnym wahaniom, nastrojom. Osobowość estetyka A 

cechuje rzeczywiście pewne „rozchwianie” emocjonalne, które rzeczywiście może świadczyć 

o nietrwałości tej postawy lub o pewnej niedojrzałości życiowej. Inny argument ma charakter 

moralny; czysta estetyczna postawa jest postawą etycznie złą, nie uwzględnia moralności. Ten 

argument funkcjonuje w ramach zupełnie innej wizji filozoficznej. Czy więc opisana wyżej 

background image

 

53 

postawa może zostać urzeczywistniona i okazać się trwałą? W pewnych warunkach jest to 

możliwe, wtedy mianowicie, gdy ideał ów realizuje jednostka silna wewnętrznie i za cenę 

zerwania lub kompromisu z moralnością. Wartość tej koncepcji jest zatem relatywna w 

stosunku do warunków, w jakich jest realizowana, oraz problematyczna z uwagi na 

konieczność określenia się względem sfery etyki (moralności).  Warunki owe, jak warto 

zauważyć, pozostają zupełnie niezależne od samej koncepcji estetycznej. Rozważmy teraz 

drugą koncepcję, autorstwa Nietzschego. Tutaj dysponujemy zupełnie odmienną od 

Kierkegaardowskiej wizją filozoficzną. Zakłada ona pierwotną sprzeczność i absurdalność 

świata, który nie tłumaczy się na drodze etycznej. Jeśli filozoficzna wizja Kierkegaarda 

stanowi odpowiedź na pytanie: „Jak żyć?”, o tyle koncepcja Nietzschego sięga dalej, bo  owo 

„Jak  żyć?” rozumie w odniesieniu do całości Bytu i jego natury. Nietzsche porzuca 

tłumaczenie moralne, ukazując jego ograniczenia. Mimo to jego filozofia ma wartość etyczną 

w sensie szerszym, choć nie bezpośrednio. Pytanie „Jak żyć?” wydaje się kierować nas w 

kierunku indywidualności ludzkiej, takie też znaczenie ma u Kierkegaarda. Ale może też być 

zadawane w odniesieniu do kultury i zbiorowości ją tworzącej. Kultura pozostaje bowiem 

sposobem życia człowieka i dlatego pytanie o nią pozostaje pytaniem ściśle etycznym. Stąd 

myśl o „zmartwychwstaniu niemieckiego mitu”

63

 jako odpowiedź etyczna. Co jednak ważne 

to to, że choć refleksja Nietzschego dotyczy kultury, problem przez niego rozważany nie 

przestaje być problemem jednostki. Pisze Nietzsche w swoich notatkach: ”Schopenhauer 

przypomniał nam o czymś, co prawie zapomnieliśmy, co w każdym razie chcieliśmy 

zapomnieć: że znaczenie życia jednostki nie może polegać na tym, by życie było historyczne, 

roztapiało się w jakimś gatunku, w wielkich zmiennych konfiguracjach narodu, państwa, 

społeczeństwa i w małych gminy i rodziny. Kto jest tylko historyczny, nie zrozumiał tej lekcji 

życia i będzie się jej musiał uczyć ponownie. Nazbyt chętnie człowiek chciałby ułatwić sobie 

sprawę i wierzyć dla zadośćuczynienia bytowaniu, że troszczy się o wielkie statki i zawsze 

pozostaje na powierzchni. Nie chce zejść na głębiny. Wszystkie te ogólności wszelako 

wyobcowują cię z siebie samego – również pod imieniem Kościoła czy nauk. Zagadka 

bytowania jest zadawana w tobie – nikt nie rozwiąże jej za ciebie, tylko ty sam. Człowiek 

ucieka przed tym zadaniem przez to, że oddaje się rzeczom. Jeśli wszelako odwróci 

perspektywę i ujrzy siebie w swej nędzy, wówczas rozpozna kłamstwo wszystkich tych 

ogólności. Nie oczekuje on od nich niczego, ma jedynie nadzieję,  że wszyscy ludzie 

właściwie rozumieją lekcję  życia (...) Coraz bardziej będzie się skłaniał do igraszki. Za 

                                                 

63

 F. Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm”, wyd. cyt., s.166. 

background image

 

54 

najszczęśliwszy uzna okres, w którym ludy już tylko dla igraszki będą ludami i państwami, 

tylko dla igraszki będą istnieć kupcy i ludzie nauki, z poczuciem, że są wyżsi nad to 

wszystko. Istnieje muzyka, która objaśnia, jak wszystko może być tylko igraszką, w istocie 

rzeczy tylko szczęśliwością. Dlatego jest ona sztuką objaśniającą, na wskroś metafizyczną.”

64

  

Cały ten fragment wyjątkowo trafnie ujmuje etyczny charakter nauki Nietzschego. Jego 

koncepcja to próba rozumienia świata i życia ludzkiego jako igraszki, jak również próba 

ukazania sposobów, jakimi mogłaby się dokonać przemiana sposobu bycia człowieka. Jeśli 

wizja Kierkegaarda przeciwstawia estetyce i mistyce składnik etyczny, to Nietzsche dość 

mocno staje po stronie tych dwóch wyklętych przez Kierkegaarda aktywności. Mistyka 

nietzscheańska nie jest bowiem wyzbyta pierwiastka etycznego, wszak ma umożliwić 

pojednanie człowieka ze światem, podobnie też sfera estetyki głosi w dytyrambie chwałę 

wyzwolenia i metafizycznego braterstwa. Taka próba nie wydaje się być sprzeczna, nie jest 

też niedojrzała. Połączenie elementu metafizycznego z artystycznym służy objaśnieniu istoty 

tragizmu i jego istnienia w świecie. Postawa ta zakłada zachowanie swoistej "duchowej 

niepodległości" wobec pewnych ogólnospołecznych norm, nie świadczy to wszakże o jej 

upośledzeniu. Odwołuje się ona bowiem do "metafizycznych" wątpliwości jednostki, zadanie 

swe widzi w odpowiadaniu na te wątpliwości, w ten sposób odpowiada na pytanie: "Jak 

żyć?". Składnik etyczny (w sensie szerszym) obecny jest w myśli Nietzschego, ujmuje jednak 

rzeczywistość inaczej, niż jest to u Kierkegaarda. U duńskiego myśliciela etyczność realizuje 

się w relacjach międzyludzkich, jest zamknięta na sferę metafizyczną, stąd potrzeba stadium 

religijnego. Nietzsche łączy obydwa pierwiastki etyczny i metafizyczno – mistyczny, są one 

według niego jednością. Jeśli Kierkegaard widzi w tragedii greckiej jedynie wrażenie smutku, 

należące do „estetyki wyobrażenia”, Nietzsche akcentuje misteryjny charakter tego dzieła. 

Znamienne wszakże, że obydwaj myśliciele akcentują rolę tragedii w pojednaniu człowieka 

ze światem, choć tylko u Nietzschego zyskuje to wymiar metafizyczny. Tym samym tworzy 

koncepcję, która broni się przed zarzutami Kierkegaarda.  W ramach określonych założeń 

(absurdalność  świata, metafizyka prajedni) wizja Nietzschego stanowi pewną propozycję 

estetycznego widzenia świata. 

 

7. Podsumowanie. 

Obydwaj przedstawieni w niniejszej pracy myśliciele przedstawiając swe koncepcje 

filozoficzne, postawili pytanie o znaczenie pierwiastka estetycznego i jego stosunek do 

                                                 

64

 F. Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875”, wyd. cyt., s. 271-2. 

background image

 

55 

pierwiastka moralnego (etyczność w sensie węższym) i mistyczno – metafizycznego. Jeśli 

Kierkegaard zdecydował się akcentować szczególnie odrębność tych sfer od siebie i od sfery 

religii (teoria stadiów), o tyle Nietzsche podjął wysiłek, by wskazać na wspólne 

powinowactwo owych obszarów, porzucił przy tym ujęcie moralne, co jednak nie pozbawiło 

jego twórczości etycznego charakteru (w sensie szerszym), a tym samym wartości. 

 

W niniejszej pracy  staraliśmy się zaprezentować myśl Fryderyka Nietzschego jako 

autora „Narodzin tragedii z ducha muzyki” oraz Sorena Kierkegaarda jako autora „Albo-

albo.” W toku analizy obok wspomnianych dzieł przywoływaliśmy jednak także teksty 

względem nich poboczne lub nawiązujące do ich problematyki. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bibliografia. 

 

I. Podmiotowa: 

1. Soren Kierkegaard „Albo-Albo”, tłum. Jarosław Iwaszkiewicz (t.I), Karol Toeplitz  

    (t.II)  PWN Warszawa 1976 t. I i II 

2. Fryderyk Nietzsche „Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm” tłum. Bogdan Baran   

    Wydawnictwo Baran i Suszczyński  Kraków 2001 

 

II. Przedmiotowa: 

1. Jan Andrzej Kłoczowski „Drogi człowieka mistycznego” Wydawnictwo Literackie  

    Kraków 2001 

2. Zygmunt Kubiak „Mitologia Greków i Rzymian”  Świat Książki, Warszawa 1998 

3. Jan Kiełbasa (red.) "Leksykon dzieł  filozoficznych" Wydawnictwo Znak Kraków  

    2001  

4. Fryderyk Nietzsche „Pisma pozostałe 1862-1875” tłum. Bogdan Baran Inter Esse  

    Kraków 1993   

background image

 

56 

5. Jan Parandowski „Mitologia” Wydawnictwo Puls Londyn 1992  

6. Herbert Schnadelbach, Ekkehard Martens (red.) tłum. Krystyna Krzemieniowa  

    "Filozofia. Podstawowe pytania" Wiedza Powszechna Warszawa 1995 

7. Władysław Tatarkiewicz „Historia filozofii”, t. II („Filozofia nowożytna do 1830    

     roku”), Wydawnictwo Naukowe PWN W-wa 2002