Jorunn Johansen
Noc czarów
Tytuł oryginału norweskiego: Trollnatt
TLR
Rozdział 1
Amalie odwróciła wzrok. Nagle pamięć podsunęła jej obraz Liisy i usłyszała
jej głos: „Dziecko, dziecko..." Nie była w stanie się poruszyć, w głowie jej szu-
miało. Słyszała już raz te słowa, kiedy wraz z Tronem pojechali do wodospadu.
Liisa próbowała powiedzieć coś o Sofie, ale ona wtedy tego nie rozumiała.
— Ojcze, co ty mówisz?
Tron odsunął ją na bok.
— Słyszałaś, co powiedział! Liisa była matką Sofie.
Johannes wyciągnął ku niej rękę.
— Tak właśnie było, Amalie...
— Ale... Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś? — spytała, chwytając
jego dłoń.
— Bo... nie mogłem — odparł z trudem, potrząsając głową.
— Ojcze, dlaczego zabiłeś Liisę?
— Groziła mi... Gdybym jej nie zabił, ludzie zaczęliby gadać, że Cyganka
mnie opętała. A tego bym nie zniósł.
Amalie zdrętwiała.
— Jak mogłeś być tak nieludzki? Przecież ona była brzemienna! To też było
twoje dziecko?
— Nie, nie moje. Ivana, tego głupka... Liisa nie była sobą, odkąd go poznała.
Tron odchrząknął.
— Odpocznij, ojcze. Jesteś blady jak śmierć.
Johannes pokręcił głową.
— Odpocznę w domu...
— W domu? Jakim domu?
TLR
— Domu Pańskim...
Tron cofnął się.
— Bzdura! Na to masz jeszcze czas!
— Nie, nie mam... Dlatego muszę się z wami rozmówić.
Amalie siadła na brzegu łóżka i poprawiła spódnicę.
— Nie umrzesz. Serce daje ci się trochę we znaki i tyle.
Johannes spróbował usiąść, na czoło wystąpił mu pot.
-Posłuchajcie mnie... Za kilka dni do Tangen przybędzie pewien człowiek,
niejaki Pettersen... Będzie miał ze sobą papiery dotyczące Furulii. W tych papie-
rach jest też mowa o tartaku, który, o ile wiem, już przejąłeś, Tron. Załatwiłem to
tak, że Sofie dostanie ładną sumkę. Natomiast Kari nie dostanie nic.
Tron znów się cofnął.
— Ale Kari musi coś odziedziczyć, przecież to twoja córka!
Johannes z wysiłkiem pokręcił głową.
— Ona nie jest moją córką...
Tron patrzył na ojca, jakby go nie rozumiał.
— Co ty znów wygadujesz?!
— Wasza matka mnie zdradziła i z tego wzięła się Kari. Próbowałem wy-
chowywać ją jak swoją, ale nie zawsze mi to wychodziło...
Dla Amalie nie było to nic nowego, bo matka przed śmiercią opowiedziała
jej o Kari. W oczach brata zobaczyła pogardę.
— Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Co z was za ludzie? — Wyłamując
palce, Tron zaczął chodzić po izbie w tę i z powrotem. — Nic z tego nie rozu-
miem. Czy naprawdę przez cały ten czas żyliśmy w kłamstwie? A może ja też
mam innego ojca? — Zacisnął wargi.
Johannes popatrzył na niego zmętniałym wzrokiem.
— Jesteś moim synem, jak możesz w to wątpić?
TLR
Tron westchnął.
— Myślałem, że jesteśmy porządną rodziną, ale srodze się pomyliłem... Jak
mogliście nam to zrobić?
— Matka nie chciała, żeby to się wydało. Postanowiliśmy spróbować jakoś
naprawić nasze małżeństwo, choć nigdy nie było między nami uczucia. Przez te
wszystkie lata twoja matka kochała innego... Zgodziłem się na to, bo moi rodzice
chcieli, byśmy się pobrali. Gdyby oceniać po jej ojcu, Kajsa nie była dobrą par-
tią, ale jej matka... Była bardzo zamożna.
— Nie mogę w to wszystko uwierzyć — powtórzył Tron, stając przy oknie.
— Wszędzie te kłamstwa... Nasza reputacja legła w gruzach. Na zawsze. Mogę
teraz zamieszkać z Tannel i moim synem w tej małej zagrodzie, to już bez zna-
czenia.
— Zrób to, chłopcze. Dawno nie słyszałem od ciebie czegoś równie rozsąd-
nego... Kiedy byłem młody, nie słuchałem wewnętrznego głosu, i bardzo tego
potem pożałowałem.
Tron odwrócił się od okna.
— Kto jest ojcem Kari?
— Nasz sąsiad, Jan Pedersen.
Tron wpatrywał się w ojca.
— Coś podobnego... To niesłychane. Czy matka... — Pokręcił głową. — Nie
pojmuję. Matka?
— Tak było, synu... Ale teraz musicie już iść. Odpokutowałem za moje
grzechy i powiedziałem wam całą prawdę. To wszystko. — Johannes machnął
ręką. — Idźcie już... i nie wracajcie.
Amalie nie spuszczała z niego oczu.
— Głupstwa wygadujesz! Odwiedzimy cię w Kongsvinger.
-Nie.
Tron podszedł do drzwi i zastukał. Po chwili otworzyły się i do izby wszedł
lensman Finkel.
TLR
— Skończyliście?
Młody Torp wyszedł, nie zaszczycając go spojrzeniem. Amalie raz jeszcze
popatrzyła na ojca.
-Jedziemy do domu.
W migoczącym świetle latarni widziała jego zły wzrok, taki sam jak wtedy.
Srogość jego spojrzenia przeraziła ją. Nie przypuszczała, że w człowieku może
tkwić tyle złości i nienawiści.
Johannes przywołał ją ruchem ręki.
TLR
— Posłuchaj mnie, Amalie. Już was nie zobaczę, moje życie dobiega koń-
ca... Właściwie skończyło się wiele lat temu, kiedy pozbawiłem życia Liisę... —
To rzekłszy, obrócił się do córki plecami.
Finkel pokiwał głową.
— Weź to sobie do serca, Amalie. A teraz chodźmy. Amalie z ociąganiem
wyszła z izby Tron siedział już
na koniu, wyglądał na zniecierpliwionego. Lensman zamknął drzwi na klucz
i podszedł do niego.
— Wygląda na to, że pan Torp żegna się z życiem. Ledwie Tron podniósł
wodze, koń zaczął tańczyć
w miejscu, aż musiał go uspokajać.
-Już mnie to nie obchodzi. Bez względu na to, co się stanie, dla mnie ojciec
jest martwy. Będzie miał szczęście, jeśli umrze teraz. Nie powinien tak łatwo się
wywinąć! Powinien odpowiedzieć za to, co zrobił. Powinien poczuć na szyi pę-
tlę.
Słowa brata przeraziły Amalie, ale rozumiała go, przemawiała przez niego
gorycz. Lensman odchrząknął.
-Johannes Torp poniesie zasłużoną karę. Ale chcę z tobą pomówić o czymś
innym. Muikk martwi się o Tannel. Zebrał pięciu ludzi, by jej szukać. Tron
zbladł.
-Ja sam od dawna się o nią niepokoję. A pańscy ludzie? Gdzie teraz są?
Finkel podrapał się po głowie.
— Nie bardzo wiem... Pojechali w kierunku Kongsvin— ger. Dostaliśmy list
od tamtejszego lensmana... Pisze w ńim, że Tannel nie pojawiła się, by ustalić,
kim jest topielica. Sędzia uznał jednak, że to Elisabeth. Poza tym w obejściu Ha-
ralda Wiika znaleziono pamiętnik, w którym Elisabeth opisuje swój plan zabicia
go. W rezultacie sprawa uznana została za zamkniętą.
— Przynajmniej tyle — rzucił Tron, uśmiechając się krzywo.— Jak sądzisz,
gdzie się Tannel podziała? — spytał Finkel. Oczy Trona się zwęziły.
TLR
— Odwiedziłem Aleksandra Lunda. Zaprzeczył, że u niego była, ale służąca
twierdzi, że jedną noc tam spędziła.
Lensman zmarszczył brwi.
— Ciekawe... Może powinniśmy się tym zająć. Pojadę do Kongsvinger i zaj-
rzę do niego.
Tron spojrzał na siostrę.
— Pojedziesz sama do domu i zajmiesz się chłopakiem? Ja muszę znaleźć
Tannel. Mimo że jestem żonaty, a Lina spodziewa się dziecka!
Amalie wdrapała się na grzbiet Czarnej.
— Rób to, co uważasz za stosowne, ale ja pojadę z wami. Sama niepokoję
się o Tannel.
Brat popatrzył na nią ze zdziwieniem.
— Nie możesz!
— Mogę. Małej Kajsie nic nie będzie.
— To niebezpieczna podróż. Dasz radę?
— Tak — odparła bez mrugnięcia okiem. Czuła już dreszczyk emocji. Nie
mogła się doczekać jazdy przez dzikie, leśne ostępy, z wiatrem we włosach...
— To najpierw pojedziemy do domu, żeby powiadomić służących. Wyru-
szymy zaraz po tym.
Finkel kiwnął głową.
— Znakomicie. Wezmę dwóch ludzi i zorganizuję transport dla Johannesa.
Amalie poczuła wyrzuty sumienia, bo na chwilę zapomniała o ojcu. Znów
ogarnął ją smutek. Czy może wyjechać? Co będzie, jeśli coś mu się stanie?
Brat najwyraźniej czytał w jej myślach.
-Zawiozą ojca do więzienia w Kongsvinger. Tam go możesz odwiedzić.
— Dobrze, jedźmy już. Komu w drogę, temu czas. Boję się, że Tannel coś
grozi, i czuję, że to sprawka Aleksandra!
TLR
Tron cmoknął na konia i skinął lensmanowi.
— Do zobaczenia.
Amalie zawróciła klacz i ruszyła za nim polną drogą. Promienie słońca nagle
oświetliły budynek aresztu, w którym przebywał ich ojciec. Światło przedzierało
się przez gałęzie drzew. Miała nadzieję, że ojcu nic nie jest i że w drodze nic mu
się nie przydarzy. Po raz pierwszy, odkąd widziała, jak zrzuca Olego w Żleb Tro-
lli, było jej go żal.
Rodzeństwo przejechało drogą obok leśnego jeziora.
Godzinę temu Amalie przykazała Oldze i Tulli zająć się dziećmi. Uznała, że
nic się nie stanie, jeśli wyjedzie na kilka dni. Zostawiała małą Kajsę w dobrych
rękach. Tulla znała się na rzeczy, przez lata wychowała niejedno dziecko.
Tron wskazał palcem stado wilków na zboczu doliny i uniósł strzelbę.
— Prawdopodobnie zwęszyły jakąś zwierzynę, a to znaczy, że tu jesteśmy
bezpieczni.
-Pewnie masz rację. — Amalie odetchnęła z ulgą, bo czuła respekt przed
drapieżnikami.
-Pojedziemy gościńcem, będzie bezpieczniej. — Tron podniósł wodze i wy-
kręcił konia.
Amalie wciągnęła w płuca ostre powietrze. Wiatr kołysał lekko drzewami,
rzucając pojedynczymi liśćmi to tu, to tam, zanim pozwolił im opaść na ziemię.
Po niebie powoli wędrowały chmury, lecz słońce wciąż świeciło. Był piękny, je-
sienny dzień. Dawno nie jechała przez las i prawie zapomniała o poczuciu wol-
ności, jakie temu towarzyszy. Czuła miły dreszczyk podniecenia, otaczająca
przyroda cieszyła oczy. Ogarnęła ją radość.
Pochyliła się nad szyją klaczy, wciągnęła w nozdrza jej zapach, a długie
włosy końskiej grzywy połechtały ją po policzku. Podążając za ruchami klaczy,
klepała ją po szyi. Czarna była tak rozgrzana, że aż unosiła się nad nią para.
Tron jechał daleko z przodu, ale Amalie wciąż go widziała. Nie miała poję-
cia, w jaki sposób znajdą Tannel, bo lasy były bezkresne, skądś jednak musieli
zacząć. Teraz, gdy sam lensman Finkel pojechał do Kongsvinger prowadzić
śledztwo, naprawdę zaczęła się bać, że dziewczynie stało się coś złego.
TLR
Nagle przypomniała sobie, jak Tannel wyjechała, by wziąć ślub z Haraldem.
Dziewczyna miała dobry charakter, tylko niekiedy była zbyt łatwowierna. Ama-
lie nie pojmowała, jakim sposobem udawało jej się nieustannie popadać w tara-
paty, ale jej wiara w dobroć ludzi na pewno jakoś się do tego przyczyniała.
Tron obrócił się w siodle i ściągnął cugle.
— No, dalej, Amalie, nie możesz tak się guzdrać! Zaraz będzie ciemno, a
musimy się gdzieś schronić. Na nocleg pod gołym niebem jest za zimno!
Amalie mocniej ścisnęła klacz łydkami i po chwili zrównała się z bratem.
— W którą stronę pojedziemy? Tannel może być wszędzie!
Zmarszczywszy brwi, Tron podrapał się w głowę.
— Nie wiem. Ale tu w okolicy są różne szałasy i domki wyrobników. Może
zatrzymała się w którymś z nich?
— Może...
-Ruszymy w kierunku Kongsvinger — powiedział, ujmując wodze. — Poje-
dziemy z godzinkę i zobaczymy, dokąd dotrzemy.
Amalie skinęła głową.
— Mam nadzieję, że ją znajdziemy.
Tron spojrzał jej z powagą w oczy.
-Znajdziemy ją. Znajdę ją, choćbym miał przeczesać cały Fiński Las. Zro-
zumiałem, ile ona dla mnie znaczy, i wstyd mi, że tak się z nią obszedłem.
Od tych słów ciepło się zrobiło Amalie na sercu. Wreszcie to zrozumiał!
Nagle przyszła jej na myśl bratowa.
— A co zrobisz z Liną?
— Nie wiem, później się nad tym zastanowię. Teraz najważniejsza jest Tan-
nel. Lina jest u ojca, jak zwykle szuka u niego pocieszenia.
Ruszyli dalej. Amalie nie mogła przestać myśleć o bratowej, o tym, jak zare-
aguje, kiedy mąż ją porzuci... Lina była przyzwyczajona, że zawsze dostaje to,
czego pragnie.
TLR
Rozdział 2
Jechali długo, aż zapadł mrok. Na szczęście Tron miał latarnię, którą oświe-
tlał drogę. Amalie brakowało już tchu i była tak zesztywniała, że zastanawiała
się, jak zejdzie z konia. Już dawno nie spędziła tyle czasu w siodle i czuła to w
całym ciele. Była tak zmęczona, że najchętniej zwinęłaby się w kłębek na ziemi i
zasnęła.
Tron wyciągnął szyję.
— O, tam idzie dym z komina. Zapukamy i spytamy, czy możemy przeno-
cować.
Amalie przyjrzała się zbudowanemu z bali domkowi o małych okienkach.
Wydało jej się, że firanka w jednym z nich poruszyła się, ale nie była tego pew-
na. Zgadywała jednak, że w środku są ludzie, bo w okienkach widać było słabe
światło.
Przywiązawszy konia do drzewa, Tron wszedł między krzaki. Amalie po-
śpieszyła za nim, puszczając Czarną luzem. Wiedziała, że klacz nigdzie daleko
nie odejdzie.
Tron mocno zastukał w drzwi. Wyglądał na zniecierpliwionego. On też mu-
siał być zmęczony.
Po chwili drzwi się otworzyły i pokazała się w nich stara kobieta. Amalie
zauważyła pomarszczoną twarz i bezzębne usta, które skrzywiły się w niepew-
nym uśmiechu. Plecy staruszki były zgarbione, a dłoń, którą trzymała na klamce,
lekko drżała.
— Czego chcecie? — spytała, otwierając drzwi szerzej.
Tron postąpił krok do przodu.
— Szukamy fińskiej dziewczyny o imieniu Tannel — odparł uprzejmym to-
nem. — Może ją gdzieś widziałaś?
TLR
— Wejdźcie. Może będę mogła wam pomóc — powiedziała kobieta i cofnę-
ła się do wnętrza domku.
Gdy Tron i Amalie usiedli na podniszczonym łóżku, gospodyni ulokowała
się na krześle naprzeciw nich i przeżegnała się.
— W puszczy znaleziono fińską dziewkę z powrozem na szyi. Powiadają, że
miała niesamowite szczęście. — Staruszka pochyliła się ku rodzeństwu, otwiera-
jąc szeroko oczy. — Ale ja wiem lepiej. Noc była ciemna, choć oko wykol.
Czuwała przy niej sowa... Kiedy koń, na którym siedziała, spłoszył się, pętla ze-
ślizgnęła się jej z szyi, a ona sama spadła. Ocaliły ją noc czarów i mrok. — Go-
spodyni spojrzała na przybyszy i uśmiechnęła się.
Amalie się wzdrygnęła. Czy było to możliwe? Odchrząknęła, zamierzając
zadać kobiecie pytanie, lecz nie zdążyła.
— Wiem, o co chcesz spytać, ale ja nie potrafię ci odpowiedzieć. W puszczy
niejedno się dzieje, są rzeczy, których nie da się wytłumaczyć...
Odchyliwszy się, Tron oparł głowę o ścianę i popatrzył w sufit. Odetchnął
głęboko i spojrzał na gospodynię.
— To dobrze. Co za ulga!
Staruszka ponownie się uśmiechnęła.
— Fińską dziewką zajęła się szeptucha, co mieszka w głębi puszczy. Jedźcie
tą krętą ścieżką, co odchodzi od mojego domku, aż do samego końca. Tam ją
znajdziecie.
Amalie zaczęła się zastanawiać. Znalezienie drogi w lesie w nocy było bez-
nadziejną sprawą.
Najwyraźniej Tron uważał tak samo.
-Potrzebujemy noclegu — stwierdził. — Znalazłoby się dla nas jakieś miej-
sce? — spytał.
Gospodyni wstała i odsunęła zasłonę.
-Już przygotowałam tu dla was posłania. Parę dni temu miałam widzenie, że
przyjedziecie.
TLR
Ciałem Amalie wstrząsnął dreszcz, spróbowała się jednak uśmiechnąć. Sta-
ruszka była wróżbitką, pewnie ich przyjazd wywróżyła sobie z fusów...
TLR
Jakiś czas później leżała na twardej ławie owinięta kocem. Patrzyła w sufit i
słuchała chrapania leżącego obok brata. Mimo że była śmiertelnie znużona, nie
mogła zasnąć. Myśli kłębiły jej się w głowie. Tannel uratowała jakaś wiedźma, a
ta stara kobieta uważała, że to z powodu „nocy czarów". Nigdy o czymś takim
nie słyszała. Czy bardzo ciemna noc zawsze była „nocą czarów"? Obróciła głowę
i zerknęła na niebo za oknem. Gwiazdy migotały, ale było ciemno. Czy to była
podobna noc?
Niedługo później jej myśli gdzieś odpłynęły, powieki stały się ciężkie i za-
padła w sen.
Amalie ułożyła koc na ławie i odrzuciła warkocz na plecy. Była wyspana i
czuła się lepiej, choć ciało wciąż miała obolałe. Zza zasłony usłyszała, że gospo-
dyni rozmawia z Tronem. Szybko poprawiła suknię i dołączyła do nich.
Stara kobieta stała przy zajmującym większą część izby palenisku. Zdjąwszy
znad ognia kociołek, nalała z niego kawy do kubka i podała go Amalie.
— Dziękuję — powiedziała Amalie i usiadła obok brata.
-Wyspałaś się? — spytała staruszka, popijając kawę.
— Tak — odparła Amalie i pociągnęła łyk czarnego płynu, gęstego jak wo-
da z bagna.
Tron uderzył dłonią w udo.
— Będziemy już ruszać. Dzięki za nocleg i za to, co opowiedziałaś nam o
Tannel. Mamy u ciebie dług.
Gospodyni uniosła brwi.
— Tutaj nic takiego nie istnieje.
Tron uśmiechnął się.
— Słyszałem o tym. Ale podziękować przecież możemy.
O tym długu zapewne dowiedział się od Tannel. Mitti też kiedyś Amalie o
tym wspominał.
TLR
Kiedy Tron wstawał, kolejny raz dziękując, staruszka położyła Amalie rękę
na ramieniu i przyciągnęła ją do siebie.
— Wiele przeszłaś, ale zły czas skończy się dopiero wtedy, gdy dojdziesz do
prawdy — szepnęła.
— O czym ty mówisz? — spytała Amalie zaskoczona.
— Musisz dowiedzieć się prawdy o człowieku w kapturze — dodała gospo-
dyni.
Jeszcze chwilę później, kiedy szli przez podwórze po konie, Amalie wciąż
drżały łydki. Czyżby to wszystko jeszcze się nie skończyło?
— Zaraz będziemy na miejscu — oznajmił Tron dwie godziny później. —
Ta dróżka prowadzi chyba do samego Kongsvinger.
Amalie kiwnęła głową, myśląc o czymś innym.
Nagle Tron ściągnął wodze i zatrzymał konia.
— Prr! — zawołał. Przechylił się na bok, schwycił wodze Czarnej i pocią-
gnął ją za sobą. Dopiero wtedy Amalie dojrzała kamienną chatę. Przed nią biega-
li dwaj chłopcy i dziewczynka. Dostrzegłszy jeźdźców, dziewczynka wpadła do
chaty, nie zamykając za sobą drzwi. Po chwili ze środka wyszedł starszy męż-
czyzna.
— Obcy? Do nas, w odwiedziny? — Wytrząsając popiół z fajki, obrzucił
spojrzeniem przyjezdnych.
Tron zeskoczył z konia i podszedł do niego.
— Mam nadzieję, że przybyliśmy we właściwe miejsce. Tannel tu jest?
Mężczyzna zrobił wielkie oczy.
— Owszem, jest...
— Gdzie?
Gospodarz przesunął ręką po czole.
— W domu, ale teraz śpi, więc...
TLR
Nie czekając na ciąg dalszy, Tron wyminął go i wbiegł po kamiennych
schodkach do chaty. Mężczyzna patrzył za nim w zdumieniu.
Amalie postanowiła usprawiedliwić brata.
— Dobrze znamy Tannel i bardzo się o nią niepokoiliśmy — powiedziała
szybko, wyciągając z zaciekawieniem szyję.
— Rozumiem, rozumiem, proszę już do niej iść...
Ruszyła pędem do chaty.
Wewnątrz zobaczyła brata pochylonego nad stojącą pod ścianą ławą i usły-
szała jego ściszony głos. Spojrzała na ławę. Czy to naprawdę Tannel?
— Ciii — szepnął Tron, kiedy podeszła bliżej.
W drugim końcu pomieszczenia dostrzegła starszą kobietę siedzącą na krze-
śle z założonymi rękami. Jej wargi poruszały się, natomiast oczy pozostawały
zamknięte.
Wreszcie ujrzała Tannel. Widok był tak straszny, że musiała na chwilę od-
wrócić wzrok.
Szyja dziewczyny była sina, wyraźnie jednak widać było miejsce, gdzie po-
wróz wżynał się jej w skórę. Twarz miała białą jak kreda, ręce poobcierane, od
oka do ust szła długa blizna.
Amalie przełknęła ślinę, usiłując powstrzymać płacz. Kto jej to zrobił?
Przyklęknąwszy, Tron położył głowę na piersi Tannel i załkał.
— Serce mi pęka, jak na nią patrzę — powiedział, gdy się wyprostował. —
Jak dopadnę tego, co to zrobił, nie będę miał litości — dodał przez zaciśnięte zę-
by.
Amalie nie miała nic przeciwko temu, ale się nie odezwała.
Tannel poruszyła się. Jedna z jej powiek zaczęła drgać.
— To ty, Tron? — spytała słabym głosikiem, a potem otworzyła oczy i na
jej twarzy rozlał się uśmiech. — Przyjechałeś... — Nagły atak kaszlu nie pozwo-
lił jej skończyć. Gdy napad minął, zamknęła oczy, podniosła rękę i pogłaskała
TLR
Trona po policzku. — To na zlecenie Aleksandra, sędziego... Ale zrobił to czło-
wiek o imieniu Didrik...
— Widzę, że cierpiałaś. Twoja szyja... — Tron potrząsnął głową. — Miałaś
na niej pętlę... Moja biedna dziewczynko — powiedział zmienionym głosem. —
Wiele przeszłaś.
— Już mi lepiej. Tu mi bardzo pomogli...
Tron pogłaskał ją po włosach.
W spojrzeniu brata Amalie zobaczyła szczere uczucie i ciepło zrobiło jej się
na sercu. Miała nadzieję, że między tym dwojgiem wszystko się ułoży.
Tron odwrócił się do siostry.
— Wiesz, co muszę teraz zrobić, prawda?
— Tak, pojedziesz do Kongsvinger i znajdziesz lensmana.
Nachyliwszy się nad Tannel, Tron pocałował ją w czoło.
— Muszę już jechać. Ale wrócę i zabiorę cię do domu. Czeka tam na ciebie
Mały Tron.
— Mój synek? — Dziewczyna otworzyła oczy.
— Tak, jest w Tangen. — Tron skinął głową.
Spękane wargi Tannel wykrzywił uśmiech.
— Dziękuję.
Tron znów spojrzał na siostrę.
— Zostań z Tannel i opiekuj się nią. — Przeniósł wzrok na kobietę w kącie,
która dalej coś mruczała. — Modli się o jej wyzdrowienie — powiedział cicho.
— Mam nadzieję, że to pomoże.
Amalie położyła mu dłoń na ramieniu.
— O nas się nie martw, będę jej doglądać. Jedź już, ale szybko wracaj.
Kiwnąwszy głową, Tron wyszedł z izby.
Amalie poprawiła włosy Tannel na poduszce, a potem usiadła blisko ławy.
TLR
— Niedługo będziesz w domu. Tron w końcu zrozumiał, że musicie być ra-
zem...
W odpowiedzi usłyszała tylko cichutkie westchnienie.
Podążając wąską ścieżką, Tron wjechał między świerki. Myśli kłębiły mu się
w głowie. Tylko jedna stałe powracała: zemsta. Widok Tannel obudził go na do-
bre. Teraz już nie było odwrotu. Jeszcze nie wiedział, jak się wy— plącZe z mał-
żeństwa z Liną, ale dla niego liczyła się już tylko Tannel.
Jakim był głupcem! Przez te wszystkie lata myślał jedynie o pieniądzach, in-
teresach, pozycji, tak jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Nie, teraz się zmie-
nił, wreszcie otworzyły mu się oczy.
Rozejrzał się dookoła. Wkrótce dojedzie do wielkiego majątku leżącego na
skraju Kongsvinger. Z obrzydzeniem myślał o spotkaniu z Aleksandrem. Nie
przypuszczał, że może być ten człowiek tak okrutny!
Ponaglił konia i niebawem przed jego oczyma pojawiły się rozległe dobra.
Została mu więc jeszcze godzina drogi. To miasto, które tak podziwiał za wspa-
niałe przyjęcia, w którym nawiązał tyle znajomości, nic już dla niego nie znaczy-
ło. Miał zamiar porzucić interesy i zostać rolnikiem.
Dlatego żona ojca musi odejść. Musi zniknąć z Furulii, nawet gdyby to
oznaczało, że osobiście będzie musiał wyrzucić ją za drzwi.
Rósł w nim gniew. Musiał go powściągnąć, by nie zrobić czegoś, czego by
później żałował. Ale ten ważny panek, Aleksander, zasługuje na potężne lanie.
Wkrótce poczuje pięść Trona, sam zobaczy, jak to jest być ciężko pobitym! Na
myśl o sędzim dłonie same mu się zaciskały.
Był już na szerszej drodze. W unoszącym się kurzu dostrzegł dwie kobiety i
trzech mężczyzn. Zdał sobie sprawę, że jest niedziela i że wieśniacy idą zapewne
do kościoła. Przejeżdżając obok, skinął im głową, następnie ścisnął konia łydka-
mi i po chwili znalazł się przed rezydencją Lunda.
Kuta brama była zamknięta, a sam budynek sprawiał wrażenie opuszczone-
go. Czyżby sędziego nie było w domu? Nie, zapewne siedzi w fotelu i popija ko-
niak, jak to ma w zwyczaju. Na myśl o jego obrzmiałych palcach i obleśnym
TLR
uśmiechu Trona ogarnęło obrzydzenie. Że też nie przejrzał tego drania wcze-
śniej!
Zeskoczył z siodła i otworzył bramę. Wprowadził konia na dziedziniec i
przywiązał do ogrodzenia. Kiedy podniósł wzrok, zauważył, że zasłona w jed-
nym z okien wyraźnie się poruszyła. Czyżby ktoś go stamtąd śledził?
Bez pukania otworzył frontowe drzwi i wszedł do holu. Służąca, która wy-
szła z bocznych drzwi, na jego widok stanęła jak wryta.
— Panie, nie można tak po prostu wchodzić, trzeba pukać! Tron wpił się w
nią wzrokiem. Nie miał czasu na uprzejmości.
— Szukam gospodarza — oznajmił.
Służąca rozpoznała go, zarumieniła się i dygnęła.
— Nie poznałam... Proszę wejść do salonu, pan czeka. Nie kryjąc zdziwie-
nia, Tron przeciął hol i wszedł do salonu.
Gospodarz siedział w fotelu, paląc. Tron zauważył kieliszek w jego ręku.
Odchrząknął.
Aleksander Lund obrócił się ku niemu z uśmiechem.
— O, wreszcie nabrałeś rozumu i przyszedłeś z przeprosinami? Siadaj, Lina
zaraz przyjdzie.
Patrząc na teścia, Tron opadł na skórzaną kanapę.— Lina mnie już nie inte-
resuje. Istnieje ktoś dla mnie ważniejszy.
Aleksander wypił resztę z kieliszka i spojrzał na zięcia z zaciekawieniem.
— Ach, tak? A kto to taki?
— Tannel — odparł Tron bez ogródek. Gospodarz wstał. W jego spojrzeniu
był niepokój.
— Dlaczego o niej mówisz?
— Bo wiem, co zrobiłeś. Ciesz się, że żyje. Ale szubienicy i tak nie unik-
niesz.
TLR
— Co za bzdura... Od dawna Tannel nie widziałem! Tron usłyszał drżenie w
jego głosie. Nawet jeżeli wcześniej miał wątpliwości, teraz zniknęły: mężczyzna
wyraźnie się bał.
— Przestań łgać, Aleksandrze. Zostaniesz aresztowany za usiłowanie zabój-
stwa.
Gospodarz znów usiadł, otarł dłonią usta.
— Wynoś się z mojego domu! Nie chcę cię już nigdy widzieć! — powie-
dział cicho, ale głos wciąż mu drżał.
Tron zerwał się gwałtownie i stanął przed teściem.
— Nie żałujesz tego, co zrobiłeś? Powinienem ci przyłożyć, właściwie sprać
na kwaśne jabłko, ale nie jesteś tego wart. — Był wściekły, sądził, że pobije
Lunda. Zmienił jednak zdanie. To żałosny człowiek, zero! Zaciskając pięści, pa-
trzył mu prosto w oczy, musiał ze sobą walczyć, by stać spokojnie. — Nie po-
zbędziesz się mnie, Aleksandrze. Nigdzie się przede mną nie ukryjesz! Jadę do
lensmana i powiem mu wszystko, co wiem.
Usłyszawszy za sobą hałas, odwrócił się. To Lina weszła do salonu. Patrząc
na męża gniewnie, usiadła na krześle przy oknie i zaczęła splatać palce.
— A idź, idź. I o nic się nie martw, żadnego dziecka nie będzie. Powiedzia-
łam to tylko, by cię przy sobie zatrzymać, ale teraz... Nic już z nas nie będzie.
Tron wpatrywał się w żonę. Powinien zgadnąć, że skłamała! Nic już do niej
nie czul. Była tylko rozpieszczoną panną!
— Z naszym małżeństwem koniec. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Lina spojrzała na niego przez łzy.
— Idź już, idź do tej swojej dziwki!
Tron wyszedł bez słowa. Musiał jak najprędzej znaleźć lensmana. Nagle sta-
nął, patrząc przed siebie. Czy lensman mu uwierzy?
Tron wszedł do komisariatu.
Dyżurny funkcjonariusz podniósł wzrok znad papierów, twarz mu spo-
chmurniała.
TLR
— A pan co robi w naszych stronach? — spytał.
Tron podszedł i pochylił się nad oddzielającą go od policjanta barierką.
— Przychodzę złożyć doniesienie na sędziego Aleksandra Lunda. Mianowi-
cie...
— Co pan wygaduje? — Policjant popatrzył na niego, jakby był z Księżyca.
— Mówię, że...
— Słyszałem, co pan powiedział — przerwał mu funkcjonariusz. — Ale to
niesłychane. Dlaczego chce pan złożyć na niego doniesienie?
Tron się zdenerwował.
— Czy mogę skończyć i prosić o nieprzerywanie?
— Tak, naturalnie. — Policjant też wyglądał na zirytowanego.
Tron krótko opowiedział o Tannel i swoich podejrzeniach w stosunku do te-
ścia. Z każdym jego słowem policjant coraz bardziej czerwieniał. W końcu odło-
żył pióro i przeczesał kozią bródkę.
— I ja mam w to uwierzyć? O, nie, panie Torp. To niesłychane, żeby oskar-
żać pana Lunda o tak okrutny uczynek. Pan sędzia był zawsze szanowanym
obywatelem!
Ostry głos policjanta na moment wytrącił Trona z równowagi. Miał nadzieję,
że policja mu uwierzy.
— Gdzie jest lensman? Żądam widzenia się z nim.
Funkcjonariusz wstał z krzesła i przechylił się nad barierką.
— Lensman jest w Christianii. Wróci za miesiąc.
Tron zaniemówił. Gdyby tu był Ole, policjant na pewno zachowałby się
uprzejmiej. Ale Ole nie żył.
Mieląc w ustach przekleństwo, obrócił się na pięcie i wyszedł z komisariatu.
Na schodkach zatrzymał się na chwilę. Wciągnął w płuca rześkie powietrze, po
czym ruszył w dół ulicą.
TLR
Wkrótce przystanął, bo z przeciwka nadbiegał jakiś młody człowiek, wyglą-
dający, jakby ścigał go upiór. Mimo że starał się odsunąć na bok, młodzieniec i
tak wpadł na niego i obaj znaleźli się na ziemi.
— Człowieku, uważaj, co robisz! — krzyknął Tron, spychając z siebie intru-
za.
Mężczyzna wstał i podniósł czapkę. Szybko otrzepał spodnie i uśmiechnął
się przepraszająco.
— Proszę mi wybaczyć, ale wydawało mi się, że ktoś mnie goni! — mówiąc
to, zerknął przez ramię w dół ulicy.
Tron podniósł się i dostrzegł strach w spojrzeniu nieznajomego.
— A niby kto taki?
— Szaleniec. Jestem mu winien pieniądze... Prosiłem, żeby dal mi trochę
czasu, ale on rzucił się na mnie. Niech pan spojrzy. — Wskazał na swój podbró-
dek.
Widniało na nim paskudne rozcięcie.
— No, cóż, tu zaraz jest komisariat. Niech pan złoży doniesienie.
Młodzieniec otworzył szeroko oczy.
— Nie, boję się. Didrik jest niebezpieczny. Powiadają, że ostatnio zabił ja-
kąś Finkę. Posadził ją na koniu, zarzucił jej pętlę na szyję i tak zostawił. Dwa dni
później odnalazł konia i martwą Finkę. Powiadają, że pogrzebał ją na skraju
puszczy.
Tron osłupiał. To było zbyt piękne, by było prawdziwe! Czy naprawdę miał
tyle szczęścia? To musiał być ten sam mężczyzna, który próbował zabić Tannel!
Ale przecież ona żyje! Didrik pewnie chwalił się, że ją zabił, ale dlaczego? Bo
chciał pieniędzy od Aleksandra?
Nim jednak zdążył dowiedzieć się czegoś więcej, wystraszony młodzieniec
już pobiegł dalej. Patrzył za nim, próbując jednocześnie zebrać myśli. Gdzie
można znaleźć tego Didrika?
Odwrócił się i spojrzał w dół ulicy. W gospodzie? Może tam jest? Trzeba
sprawdzić, może karczmarz będzie coś wiedział? Policjant mu nie uwierzył, musi
TLR
więc wziąć sprawy w swoje ręce...
TLR
Rozdział 3
Amalie usiadła na koźle razem z Mittim i Muikkiem. Posłała po nich kilka
dni wcześniej i teraz wreszcie jechali do domu.
Zerknęła na Mittiego, który siedział sztywno, patrząc przed siebie. Był
śmiertelnie poważny. Od momentu, kiedy zobaczył Tannel, nie odezwał się ani
słowem. Jego gniew i cierpienie sprawiały Amalie ból.
Muikk uderzył konie lejcami i po chwili wyjechali na drogę.
Stojąca na progu chatki gospodyni z rodziną machała im na pożegnanie. W
ciągu ostatnich kilku dni kobieta godzinami siedziała i mruczała swoje zaklęcia.
Początkowo Amalie uważała to za dziwactwo, ale kiedy Tannel po raz pierwszy
wstała z łóżka o własnych siłach, uznała, że „modlitwy" szeptuchy mają uzdra-
wiającą moc.
Poprzedniego dnia piersi Amalie bardzo nabrzmiały, zrobiły się obolałe, a w
końcu popłynęło z nich mleko. Dostrzegłszy plamy na jej sukni, gospodyni dała
jej nasączoną czystym spirytusem ściereczkę i kazała przetrzeć piersi.
— Nie będą boleć — powiedziała z uśmiechem.
Amalie pomachała gospodarzom i usadowiła się wygodniej na koźle.
Mitti obrócił się w jej stronę.
-Jestem wam wdzięczny za to, że odnaleźliście Tannel, ale nie podoba mi
się, że Tron pojechał do Kongsvinger sam.
— Lensman Finkel też się tam wybrał. Mam nadzieję, że Tron się z nim spo-
tkał.
— Oby tak było — powiedział Mitti z roztargnieniem. Jego ojciec pokręcił
głową, pochylił się do przodu
i przeciągnął ręką po włosach.
TLR
-Weź ode mnie lejce, Mitti. Ja pojadę za Tronem. Kiedy pomyślę, co prze-
szła Tannel... Ten Didrik jest zdolny do wszystkiego. — Ściągnął lejce i zatrzy-
mał konie.
— Ale, ojcze, przecież ja nie mogę zawieźć Tannel do zagrody — zaprote-
stował Mitti.
Muikk zwrócił się do Amalie.
— Możesz zatrzymać Tannel u siebie, dopóki nie wrócę? Amalie zastanowi-
ła się. Owszem, dziewczyna mogła
zamieszkać w Tangen, ale jej brat, nie. Gdyby wieś się o tym dowiedziała,
stałaby się wyrzutkiem.
Mitti czytał chyba w jej myślach, bo rzekł uspokajająco:— Jakoś dotrę do
zagrody, nie martwcie się. Skinęła głową.
— W takim razie Tannel może u mnie zamieszkać.
— No, to załatwione — ucieszył się Muikk. Zeskoczył z kozła i wyprzągł
jednego konia. — Zatem do zobaczenia! Zajmij się Tannel, Amalie.
— Zajmę się nią, obiecuję.
— Dzięki, że nam pomagasz — powiedział Mitti, machając do ojca, który
wskoczywszy na konia, pogalopował drogą ku Kongsvinger.
Zmieszana Amalie uśmiechnęła się i zaczęła się przyglądać swoim rękom.
— No, sam wiesz, przyjemnie jest komuś pomóc... Mitti wyciągnął rękę i
pogłaskał jej dłonie. Amalie oparła się o niego i przez materiał sukni poczuła
ciepło jego ciała. Odezwała się w niej tęsknota. Oto była w lesie z Mittim, miała
go blisko siebie...
— Brakuje mi ciebie, Amalie. Strasznie długo to trwa... Przysunęła się jesz-
cze bliżej, Mitti opasał ramieniem je1 plecy.
— Owszem, długo, ale wytrzymamy.
— Prrr! — Mitti zatrzymał konia i zaczął szukać ustami jej ust.
TLR
Kiedy spotkały się ich języki, Amalie przeszedł dreszcz. Przytuliła się moc-
no do ukochanego i aż przełknęła ślinę, kiedy zadarł jej suknię. Nie powstrzyma-
ła go, zamknęła tylko oczy, skupiając się na dotyku jego ręki, która spoczęła na
jej kolanie, a następnie zaczęła przesuwać się po udzie.
— Kocham cię — szepnął jej w ucho Mitti schrypniętym głosem.
Amalie gotowa była całkiem mu się oddać, kiedy przypomniała sobie o leżą-
cej na wozie Tannel.
— Nie możemy się już całować, twoja siostra nas zobaczy — szepnęła.
Uśmiechnąwszy się szeroko, Mitti chwycił lejce.
— Ona pewnie śpi, ale rozumiem cię... Jedźmy więc do domu, do Svullrya.
W końcu zobaczyli przed sobą światła Tangen i po niedługim czasie wóz
wjechał w wiodącą do obejścia aleję. Drzewa straciły już liście, leżały wokół na
ziemi niczym złoto-czerwony dywan. Pola były puste, ale ich widok przypomniał
Amalie lato i Olego: z wielkim młotem na ramieniu, rozebranego do pasa i ko-
szącego trawę... Widziała go też, jak idzie ku niej z uśmiechem na ustach.
Mitti cmoknął na konia i podciął go batem.
Amalie zadumała się. Nie dawała jej spokoju myśl, że Sofie jest córką Cy-
ganki. Dziewczynka miała jasne włosy i niebieskie oczy jak ojciec. Liisa miała
włosy kruczoczarne. Między matką a dzieckiem nie było żadnego podobieństwa.
Amalie cieszyła się, że sprowadziła Sofie do domu, bo to był też jej dom.
Mitti chrząknął.
— No, jesteśmy. — Odwrócił się i zerknął na wóz. — O, Tannel się obudzi-
ła!
Amalie spojrzała na niego.
— Trafisz do domu bez pomocy?
— Łatwo nie będzie, ale poradzę sobie. Mam w sobie upór, nieraz mi już w
życiu pomógł.
— Wiem coś o tym.
TLR
Zakręciwszy na podwórzu, Mitti zatrzymał wóz.
— Tannel chyba nie może się doczekać spotkania z synkiem.
Amalie uśmiechnęła się, widząc Olgę idącą ku nim z Małym Tronem na rę-
kach. Chłopczyk wiercił się i chciał zejść na ziemię, ale służąca nie puszczała go.
Po chwili nadbiegły Sofie i Inga. Ledwie Amalie zeszła z kozła, rzuciły się jej na
szyję.
— Jak dobrze was znowu zobaczyć!
Wyzwoliwszy się z uścisku, Sofie oznajmiła z dumą:
— Karmiłam Kajsę co dzień kaszką. Nabiera już ciała — dodała i zachicho-
tała.
Inga pokiwała głową.
— A mnie pozwolili podsunąć jej pod buzię szmatkę i ona ją ssała! —
Dziewczynka popatrzyła na gospodynię wyczekująco.
— Bardzo byłyście dzielne! — pochwaliła je Amalie i zwichrzyła Indze
włosy. — Ale teraz muszę pomóc Tannel zejść z wozu. Sofie, możesz wziąć mój
kosz?
— Oczywiście.
Olga pokiwała głową.
— Wreszcie wróciłaś. Bardzo się o ciebie niepokoiłam. — Podeszła bliżej.
— Chyba nie straciłaś mleka, co? — spytała szeptem.
Amalie pokręciła głową.
— Wyciskałam je sobie, więc mam coś dla Kajsy.
— To dobrze. Powinnaś jeszcze trochę ją pokarmić.
— Mogę zabrać Trona? — spytała Amalie.
Malec wyciągnął ramionka i zagruchał. Wziąwszy go na ręce, Amalie pode-
szła do wozu. Tannel znów zasnęła, ale kiedy Tron zapiszczał, otworzyła oczy i
usiadła. Po policzku spłynęła jej łza.
— Moje maleństwo... — wyszeptała drżącymi wargami.
TLR
Amalie posadziła jej dziecko na kolanach.
— Oto twój synek. W końcu jesteście razem.
Tannel popatrzyła na nią przez łzy.
— To takie... niesamowite — powiedziała, przełykając ślinę. — Jeszcze do
mnie nie doszło, że znów go mam...
Amalie się uśmiechnęła.
— Teraz masz go już na zawsze!
Dziewczyna przycisnęła malca do siebie i zanurzyła twarz w jego miedzia-
norudych włoskach. Tron z zaciekawieniem popatrzył na matkę, a potem wycią-
gnął rączkę i zaczął szturchać ją paluszkiem w policzek.
Tannel chlipnęła.
— Dzięki ci, Amalie, jestem ci dozgonnie wdzięczna.
— Mnie nie dziękuj, tylko Tronowi. To on się uparł, żeby cię szukać.
Dostrzegłszy w oczach dziewczyny iskierkę nadziei, Amalie ucieszyła się w
duchu. Kiedy Tannel wstała i wygramoliła się z wozu, usunęła się dyskretnie na
bok.
Mitti sprawiał wrażenie niespokojnego.
— Muszę dojechać do zagrody przed zmrokiem!
Amalie podniosła na niego oczy.
— Będziesz uważał na siebie?
Uśmiechnął się.
— Mam ze sobą strzelbę. Poza tym znam puszczę jak własną kieszeń. — A
gdy wyciągnęła do niego rękę, dodał: — Nigdy o tobie nie zapomnę, ale chyba o
tym dobrze wiesz.
Tannel skinęła bratu na pożegnanie i ruszyła do domu. Inga i Sofie podrepta-
ły za nią, nie przestając chichotać.
Olga patrzyła na Mittiego, a kiedy mrugnął do niej, uśmiechnęła się i zaru-
mieniła. Chwilę później poszła za innymi.
TLR
— Zaczepiasz Olgę? — spytała Amalie, uśmiechając się wesoło.
Mitti spojrzał za służącą.
— Tak, ta surowa mina zupełnie do niej nie pasuje.
Amalie postąpiła krok w stronę domu.
— Muszę już iść. Kajsa mnie potrzebuje.
— To do zobaczenia! — Mitti skinął głową.
Jeszcze przez chwilę Amalie patrzyła za oddalającym się aleją wozem, w
końcu się odwróciła i pobiegła do domu. Nie mogła się już doczekać widoku có-
reczki, bardzo się za nią stęskniła.
Amalie sprzątnęła ze stołu kubki i miski, z których Sofie i Inga jadły kolację.
Dziewczynki położyły się już spać i w domu zapanowała cisza.
Myśl o ojcu nie dawała Amalie spokoju. Kiedy odwiedziła go w celi, sądzi-
ła, że wkrótce umrze, ale jakoś przyszedł do siebie. Niepokoiło ją to, że miała
wizje jego ofiar. Zmywając naczynia, potrząsnęła głową. Dziwiło ją, że jej ojciec
też je widział. Czyżby odziedziczyła swoje zdolności po nim?
Wytarła miski i kubki, odwiesiła ścierkę na miejsce i wyszła z kuchni.
Gdy weszła do salonu, zobaczyła, że na podłodze przed kominkiem Inga zo-
stawiła straszny bałagan. W trakcie sprzątania zabawek dobiegł ją odgłos otwie-
rania drzwi wejściowych. Schowała zabawki do skrzyni i wyprostowała plecy,
gdy usłyszała czyjeś chrząknięcie.
W drzwiach salonu stał Wil3y. Miął w dłoniach czapkę i patrzył w podłogę.
— Odwiozłem Linę Lund, ale potem... coś mnie zatrzymało w Kongsvinger.
Przepraszam i mam nadzieję, że dalej mam u ciebie robotę.
Amalie zauważyła, że miał zaczerwienioną twarz i mętne oczy. Podejrzewa-
ła, że pił i że to gospoda zatrzymała go w mieście.
— Masz tu dalej robotę, Willy, ale u nas pić nie wolno.
Chłopak włożył czapkę i postąpił trzy kroki do przodu.
TLR
— W wolnym czasie chyba wolno sobie golnąć? — Na jego wargach poja-
wił się obleśny uśmieszek.
Amalie poczuła rosnący niepokój, ale nie ruszyła się z miejsca.
— Pozwoliłam ci tu pracować, bo należysz do rodziny Olego. Naturalnie,
możesz pić, gdy masz wolne, ale nie tu, w gospodarstwie.
Willy podszedł jeszcze bliżej. Amalie cofnęła się o krok, coraz bardziej za-
niepokojona. Kiedy parobek stanął tuż przed nią, przeraziła się, ale starała się nie
dać tego po sobie poznać. Patrzyła prosto w zmętniałe oczy, czując w nozdrzach
ostry zapach gorzałki.
— Wiem, że to ty tu rządzisz — burknął — ale mną nie będziesz pomiatać.
Żadnej babie na to nie pozwolę!
Amalie potrząsnęła głową, poczuła, że jej strach gdzieś ulatuje.
— Jeżeli naprawdę chcesz tu dalej pracować, to natychmiast wyjdź — po-
wiedziała lodowatym tonem, patrząc Willy'emu w oczy.
Chłopak cofnął się.
— Zanim pójdę, powiem ci tylko, że w mieście natknąłem się na Fridę. Była
zgnębiona, powiedziała mi, że Sigmund jest chory. Ale mam też dla ciebie dobrą
wiadomość. Chcesz ją usłyszeć?
Kiwnęła głową, czując ściskanie w gardle.
— On nie powiadomi policji o Sofie. — To rzekłszy, Willy ukłonił się i wy-
szedł.
Amalie stała na środku salonu. Z kominka za jej plecami dobiegało wesołe trza-
skanie ognia. Dobrze było wiedzieć, że Sigmund nie oskarży Sofie. Miała na-
dzieję, że pozbyła się szwagra raz na zawsze.
TLR
Rozdział 4
Tron odetchnął głęboko i otworzył drzwi gospody. Gdy wszedł do pomiesz-
czenia, przywitał go zaduch, dym i śmiech. Rozejrzał się.
Przy jednym stole trzech mężczyzn grało w karty.
W drugim końcu izby siedział jakiś młody człowiek i bębnił palcami po
blacie, gapiąc się przez okno. Wyglądał na zirytowanego. Czy to był Didrik?
Omiótłszy spojrzeniem całą izbę, Tron dostrzegł wolny stół. Podszedł do
niego i usiadł. Po chwili stanęła przed nim młoda kobieta.
— Pan sobie czegoś życzy?
Zastanowił się.
— Poproszę koniak.
Kelnerka skinęła głową i odeszła.
Tron zerknął na młodego mężczyznę, nie bardzo wiedząc, co ma dalej robić.
Podejść do niego i zagadać?
Niebawem kelnerka pojawiła się ponownie. Postawiwszy przed Tronem kie-
liszek, zwróciła się do siedzącego pod oknem klienta:
— Jeszcze coś do picia, Didrik?
Tron zamarł, po chwili wlał w siebie zawartość kieliszka.
— Nie — odparł Didrik i wstał.
Gdy wyszedł, Tron siedział przez chwilę nieruchomo. Szybko jednak podjął
decyzję: rzucił na stół kilka monet i wybiegł z gospody.
TLR
Na ulicy zobaczył, że mężczyzna skręca w wąski zaułek. Przeciskając się
przez tłum przechodniów, ruszył za nim. W pewnym momencie Didrik zniknął w
drzwiach białego budynku.
Drapiąc się w głowę, Tron zaczął chodzić przed domem w tę i z powrotem.
Co powinien teraz zrobić? Może zapukać i udać, że ma jakąś sprawę? Nie, tego
nie może zrobić, ale... Nagle przyszło mu do głowy, żeby się przedstawić i po-
wiedzieć, że przychodzi od Aleksandra. Tylko czy Didrik połknie przynętę?
Uznał, że tak, bo był w mieście znany i wiele osób wiedziało, że pracuje dla sę-
dziego.
Wszedł po kamiennych schodkach i uderzył pięścią w drzwi. Kiedy nie
otworzyły się od razu, załomotał mocniej.
Wreszcie drzwi się uchyliły i Didrik wysunął zza nich głowę.
TLR
— Co jest?
Tron zacisnął ręce, mając ochotę go zdzielić, opanował się jednak. Zdał so-
bie sprawę, że tu nie siła, ale spryt jest potrzebny.
— Przychodzę od Aleksandra Lunda. Pewnie wiesz, kim jestem?
Mężczyzna uniósł brwi.
— Tak. A o co chodzi?
Tron odchrząknął.
— On na ciebie czeka. Chodzi o jakieś pieniądze.
Wyraźnie zaciekawiony Didrik otworzył drzwi na oścież.
— Wejdź na chwilę. Muszę tylko coś przynieść.
Tron wszedł do środka. W korytarzu panował zaduch. Gdy wszedł do salo-
nu, zobaczył starszą kobietę śpiącą w bujanym fotelu.
— Moja matka — wyjaśnił Didrik. — Siadaj, zaraz wrócę.
— Dzięki! — rzekł Tron i kiwnął głową. Czy nie zrobił aby czegoś głupie-
go?
Staruszka otworzyła oczy, ale nie zwróciła na niego uwagi. Wyglądając
przez okno, wytarła nos rękawem.
W drzwiach stanął Didrik.
— Idziemy.
Ruszyli w stronę domu Lunda.
— Nie rozumiem, dlaczego miałbym dostać od Aleksandra więcej pieniędzy
— rzekł Didrik. — To, co był mi winien, już mi wypłacił.
Tron zrobił obojętną minę.
— Nie moja sprawa.
TLR
Cały czas gorączkowo się zastanawiał, co powie, gdy przyjdą do teścia, ale
w głowie miał pustkę. I nagle wpadł na pomysł. Najpierw jednak musi zmusić
Didrika do mówienia.
— Łatwo było złapać tę Finkę?
W oczach mężczyzny coś błysnęło.
— Nie wiedziałem, że Aleksander o tym z tobą rozmawiał?
— Wiesz, jak to jest: jestem mężem Liny, a ona o wszystkim mi mówi.
Zbliżali się już do celu. Tron zwolnił, Didrik natomiast przystanął.
— Łżesz! — wykrzyknął. — Aleksander nigdy nie powiedziałby Linie o na-
szych planach.
Tron poczuł, że serce mocniej mu bije. Przełknął ślinę. Nie mógł dać się zbić
z tropu.
— Powiedziała mi to w wielkim zaufaniu.
Otworzył furtkę i po chwili obaj stali na schodkach przed drzwiami.
Didrik zastukał i oparł się o ścianę. Cofnąwszy się lekko, Tron zauważył, że
kurtkę mężczyzny coś wypycha. Nogi pod nim zadrżały, bo wyraźnie zobaczył
zarys rewolweru!
— Lepiej się dziś czujesz? — spytała Amalie, dokładniej okrywając Tannel
pierzyną. Na szyi dziewczyny wciąż były widoczne ślady po powrozie.
Tannel uśmiechnęła się słabym uśmiechem.
— Czuję się dobrze, ale stale chce mi się spać...
— To sobie odpoczywaj. Zabiorę Trona na dół, żebyś miała trochę spokoju.
— Nie, nie musisz, zajmę się nim.
Od kiedy przybyli do Tangen, Tannel nie spuszczała synka z oczu. Amalie
rozumiała ją: bała się, że znów go utraci.
— Możesz mi opowiedzieć, jak to było, kiedy koń się spłoszył? — Bardzo
była tego ciekawa, ale nie odważyła się spytać wcześniej.
TLR
Tannel popatrzyła w sufit i odgarnęła kruczoczarne włosy. Jej uroda, mimo
ciemnych kręgów pod oczyma, robiła na Amalie duże wrażenie.
— Przybiegł wilk i spłoszył konia, ale kiedy koń ruszył do przodu, miałam
już wolne ręce, bo udało mi się poluźnić sznur na przegubach. Pamiętam jak
przez mgłę, że w puszczy było bardzo ciemno... Nie widziałam ani gwiazd, ani
księżyca. Zupełnie, jakby otaczała mnie czarna ściana. Wtedy go zobaczyłam...
Amalie usadowiła się "wygodniej na krześle.
— Kogo zobaczyłaś?
— Pojawił się pewien człowiek i przywołał wilka do siebie. Pamiętam, że
upadłam na ziemię i przez moment widziałam jego ciemne, przyjazne oczy. To
on poniósł mnie przez las... Więcej nie pamiętam! — Tannel podniosła rękę. —
Chociaż... Jest jeszcze coś. Kiedy mnie niósł, wyraźnie widziałam na niebie
gwiazdy, a ścieżkę oświetlał księżyc. Było to bardzo dziwne.
Amalie pomyślała, że w tej opowieści coś się nie zgadza. No bo jak z szyi
dziewczyny spadła pętla?
Sprawa się wyjaśniła, kiedy Tannel ponownie zaczęła mówić.
— W jakiś osobliwy sposób sznur odwiązał się z gałęzi, najpierw jednak
mocno mnie szarpnął. Zacisnął mi się na gardle, ale schwyciłam go rękami i Za-
wisłam w powietrzu. Stąd te znaki na szyi. Pan Bóg nade mną czuwał. Didrik nie
przywiązał sznura wystarczająco mocno do gałęzi.
A więc takie było wytłumaczenie. Amalie nie wierzyła, że to ciemność ura-
towała dziewczynę. Jeszcze tylko jedno pytanie pozostało bez odpowiedzi.
— Kim był ten człowiek, który cię niósł?
Tannel uśmiechnęła się blado.
— Wilkowy.
— Wilkowy? A kto to taki? — zdumiała się Amalie.
Dziewczyna odrzuciła pierzynę i usiadła na łóżku.
— Mieszka w puszczy razem z dwoma wilkami. Dlatego tak go zwą.
Amalie nie wiedziała, w co ma wierzyć, ale nie mogła już dłużej tu siedzieć.
TLR
— Zejdę do dziewcząt. Obiecałam Sofie, że zabiorę ją na przejażdżkę.
Tannel patrzyła przed siebie.
— Ciekawa jestem, kiedy Tron wróci... Bardzo się o niego boję. Co będzie,
jak się wplącze w coś niebezpiecznego?
— Wszystko będzie dobrze. — Amalie wstała. — Twój ojciec właśnie tam
jedzie, a pan Finkel na pewno już rozmawiał z tamtejszym lensmanem. Tron
pewnie też.
Tannel potrząsnęła głową.
— Mam złe przeczucia... Aleksander jest niebezpieczny. Kto wie, co wymy-
śli?
— Przecież Tron wie, że on jest niebezpieczny. Na pewno dwa razy się za-
stanowi, nim coś zrobi!
Dziewczyna nie była co do tego przekonana, a jej niepokój udzielił się Ama-
lie.
— Na pewno wszystko dobrze się skończy. Tron był przecież u lensmana...
Uspokój się i prześpij. Poproszę Olgę, żeby przyniosła ci później coś do jedzenia.
Tannel kiwnęła głową.
— Dzięki. Kochana jesteś.
— No, co ty...
Chwilę później, zbiegłszy po schodach, Amalie wpadła do kuchni. Dziew-
częta siedziały przy stole i jadły. Jednocześnie przyglądały się z ciekawością Ol-
dze, która piekła chleb i ciasto. Może czekały na kołacz? W kuchni unosił się
rozkoszny zapach, w piecu wesoło trzaskał ogień.
Na widok siostry Sofie się ożywiła.
— Jedziemy?
Amalie przysiadła na ławie.
— Najpierw muszę coś przekąsić. — Odwróciła się do Olgi: — Możesz po-
tem zanieść Tannel coś do jedzenia?
TLR
Służąca wyciągnęła z pieca świeżo upieczone chleby.
— Jak długo ona tu zostanie?
Amalie zastanowiła się. Dla niej siostra Mittiego mogła zostać w Tangen na
stałe, ale nie było to takie proste. Miała jednak nadzieję, że kiedyś Tron zajmie
się Tannel.
Wzięła sobie kromkę chleba.
— Zostanie tak długo, jak będzie chciała.
Olga oparła się o stół.
— To miła dziewczyna...— Polubiłam ją.
— Ja też ją polubiłam! — wtrąciła Sofie.
Inga zachichotała, ale zaraz zatkała sobie dłonią usta.
— Ja też, ja też! — wykrzyknęła.
Sofie dała jej kuksańca w ramię, po czym obie zachichotały.
Amalie zjadła swoją kromkę i popiła kawą.
— Jak myślisz, pogoda się utrzyma? — zwróciła się do Olgi.
Służąca wyjrzała przez okno.
— Pojęcia nie mam. Niby niebo jest czyste, ale w kościach czuję, że idzie
wiatr. Bolą mnie stawy. I nawet palce.
Dziewczynki podziękowały za jedzenie i wstały od stołu.
— To co, pojeździmy później? — spytała Sofie, patrząc na siostrę.
— Tak.
Kiwnąwszy głową, dziewczynka pobiegła za Ingą, która w sieni już piszcza-
ła z uciechy.
— Nie powinnaś jechać za daleko. Będzie dziś burza, jak nic.
Amalie sama nie wiedziała, w co ma wierzyć, ale obiecała Sofie przejażdżkę
i chciała dotrzymać obietnicy. Jeśli jednak przepowiednie Olgi były trafne, nie
mogły zanadto się oddalać.
TLR
Służąca położyła na stole kołacz.
— Najpierw obie nie mogły się doczekać, a teraz o wszystkim zapomniały...
Oj, dzieci, dzieci.
Amalie uśmiechnęła się.
— Zaraz wrócą, zobaczysz.
Olga usiadła naprzeciw gospodyni.
— Myślisz czasem o Olem?
— Tak, myślę.
— Nie powinnaś trochę poczekać ze sprowadzaniem tu Mittiego? Chyba nie
wypada... Nosisz żałobę, nie zapominaj.
W głosie służącej Amalie usłyszała nutę przygany.
— Wciąż czuję pustkę po nim i nigdy go nie zapomnę, ale życie toczy się
dalej. Poza tym Mitti to... On jest... — Zabrakło jej słów.
Olga wyprostowała plecy.
— Wiem, że go kochasz.
Amalie wbiła wzrok w stół.
— To prawda.
— Byłam wczoraj u kupca i aż mi głupio było z powodu tych wszystkich
plotek. Czekałam w kolejce, a baby szeptały za moimi plecami. Kilka słów do
mnie doszło. Ponoć u nas straszy... Ole i jego zmarła rodzina tu pokutują.
Amalie rozgniewała się.
— Następnym razem, jak będziesz u kupca, powiedz im, że mają rację. W
tym domu straszy, a ja te duchy widziałam. Na szczęście teraz jest już spokój.
Służąca pokiwała głową.
— Ja też od dawna nie czułam zapachu róż.
— To i dobrze. Wszyscy znaleźli wieczny odpoczynek i mam nadzieję, że
wreszcie odetchniemy. Nie jest dobrze, jak wokół dzieci panuje zamieszanie.
TLR
Muszą dorastać w spokoju. — To rzekłszy, Amalie wstała. — Idę po konie, wy-
bierzemy się na małą przejażdżkę. U Kajsy jest Tulla.
Na dźwięk imienia dziewczynki Olga się uśmiechnęła.
— Przyjemnie, jak w domu jest niemowlę. Mała jest taka słodka...
— Prawda? Jestem za nią wdzięczna losowi.
— Szkoda, że Ole nie zdążył jej zobaczyć...
— Niby prawda, ale ja myślę, że on i tak ją widzi. Przynajmniej ja w to wie-
rzę.
Służąca dołożyła pod kuchnią i sprawdziła, czy ciasto się nie przypala.
— No, tyle jest rzeczy na tym łez padole, których nie sposób wytłumaczyć!
— Uśmiechnęła się i znów usiadła przy stole.
Amalie czekała na Sofie z osiodłanymi końmi. Gdzie się ona podziewa? Ro-
zejrzała się po podwórzu. Sofie i Inga zniknęły gdzieś, podczas gdy ona była w
stajni.
Zobaczyła, że z chaty dla służby wyszedł Willy. Na widok jego obleśnego
uśmiechu aż się otrząsnęła.
Nagle usłyszała śmiech. Obie dziewczynki wyszły ze stodoły. Dostrzegłszy
gospodynię, Inga jak na skrzydłach pobiegła do domu.
Amalie podała siostrze wodze.
— Za daleko nie możemy odjeżdżać, Olga mówi, że będzie burza.
Sofie poprawiła długie, jasne włosy.
— Nie możesz wierzyć we wszystko, co ona gada. Jakżeby miała mieć ra-
cję? Popatrz na niebo. Ani chmurki! I żadnego wiatru!
Dziewczynka miała słuszność, nie było śladu wiatru.
Dosiadły koni i po chwili jechały drogą. Kiedy przecięły pola i zbliżyły się
do linii lasu, Amalie wciągnęła w nozdrza pachnące igliwiem powietrze.
Z Sofie była już niezła amazonka. Siedziała wyprostowana i prowadziła ko-
nia, jakby całe życie nie robiła nic innego. Amalie uśmiechnęła się do niej.
TLR
— Pojedziemy do Czarnego Stawu?
— A czemu tam?
— Bo tam jest pięknie.
— No, to jedźmy! — Ścisnąwszy klacz łydkami, Sofie ruszyła galopem.
Końskie kopyta zadudniły na drodze.
Amalie cmoknęła na Czarną i po chwili znalazła się zaraz za siostrą. Przeje-
chały przez las i przed nimi otwarły się łąki. W oddali migotały wody Czarnego
Stawu. W zaroślach hałasowały ptaki.
Sofie przytrzymała klacz.
— To tu byłaś z Mittim?
Amalie przełknęła ślinę.
— Tak, często bywaliśmy nad stawem.
— Urodziwy z niego mężczyzna. Rozumiem, dlaczego się w nim zakocha-
łaś.
Amalie nic nie powiedziała. Spoglądała na staw, nad którym Mitti po raz
pierwszy ją pocałował, po raz pierwszy objął i do siebie przyciągnął. Wydawało
jej się wtedy, że nigdy w życiu nie będzie nieszczęśliwa... Skąd mogła wiedzieć,
co się jej przydarzy?
— O czym myślisz? — spytała Sofie, patrząc na nią ciekawie.
Amalie westchnęła cichutko.
— O przeszłości.
Dziewczynka pokiwała głową.
— Teraz jesteś wolna i możesz wyjść za Mittiego!
Amalie spojrzała na nią.
— Mogę, ale dopiero, jak się skończy żałoba. Taki jest obyczaj. Nie mam
dobrej reputacji wśród miejscowych, więc muszę się dostosować.
Sofie prychnęła.
TLR
— Nie pojmuję, że to ludzi tak obchodzi. Nie mają własnych zmartwień, czy
co?
— Najwyraźniej za mało.
Dziewczynka cmoknęła na klacz.
— Podjedziemy i siądziemy nad wodą?
— Nie, Sofie. Za dużo mam wspomnień, które się z tym miejscem wiążą.
W oczach dziewczynki odmalował się zawód.
Amalie ściągnęła wodze i zawróciła.
— Zrobimy kółko i wrócimy do Tangen tamtą drogą. — Pokazała na lewo.
Sofie uśmiechnęła się.
— Możemy pojechać koło wodospadu!
Amalie nie była pewna, czy to dobry pomysł, lecz Sofie nalegała i w końcu
się poddała.
— Ale nie zjedziemy na sam dół, tylko przy nim staniemy, dobrze?
Po pewnym czasie usłyszały grzmot wody i zobaczyły przed sobą wodospad.
Amalie ogarnął niepokój. Jej zdenerwowanie nasiliło coś jeszcze: wyraźny
odgłos końskich kopyt. Zatrzymała Czarną i odwróciła się w siodle. Z niechęcią
zobaczyła, że nadjeżdża Willy.
Chłopak zatrzymał się przed nimi.
— Dzień dobry — powiedział uprzejmie, ściągając czapkę.
— Dzień dobry.
Spojrzał na Sofie.
— Co to, jeździsz razem z panią?
Dziewczynka spojrzała na niego spode łba. Musiała cofnąć klacz, która krę-
ciła się niespokojnie, jakby wyczuwała, że dzieje się coś niedobrego.
— Muszę cię oświecić: pani to moja siostra.
TLR
Amalie była wytrącona z równowagi. Nie pojmowała, dlaczego Willy zwra-
ca się do Sofie tak obcesowo. Dodatkowo jeszcze zirytował ją błysk w jego
oczach. Czyżby kochał się w jej siostrze? Niemożliwe i niesłychane. Ona miała
dopiero czternaście lat, a Willy... Nie była pewna jego wieku, ale musiał mieć co
najmniej osiemnaście.
Zerknęła na siostrę. Nic w wyrazie jej twarzy nie sugerowało, że znają się
bliżej. Czyżby to była jakaś gra z jego strony? Do czego zmierzał? Przyjrzała mu
się uważnie. Wyglądał, jakby dobrze się bawił.
Odchrząknęła i pochyliła się w jego stronę.
— Masz do nas jakąś sprawę?
— Nie, ale patrzyłyście w niebo?
Amalie odchyliła głowę i spojrzała między gałęzie świerków. Nad nimi
gromadziły się czarne chmury.
— Będzie burza — szepnęła.
Willy przytaknął.
— Musicie wracać i to szybko.
Tymczasem Sofie zeskoczyła z konia i patrzyła w dół wodospadu.
— To tu zabito tę Cygankę?
Amalie kiwnęła głową.
— Ten w kapturze stał tam, gdzie ty teraz. Podniósł ją w górę i... — Zamil-
kła. Powiedziała za dużo. W ostatnich dniach zastanawiała się nad tym, czy po-
winna wyjawić Sofie prawdę. Ze Cyganka była jej matką. Ostatecznie posta-
nowiła to odłożyć, bo sprawiłoby to dziewczynce jedynie ból. Poza tym Sofie nie
musi jeszcze o tym wiedzieć.
Po raz kolejny wspomniała staruszkę z puszczy.
Jeszcze się nie skończyło. Przebiegł ją dreszcz.
Willy wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Sofie, wrzucić cię do wodospadu?
Amalie pomyślała, że chłopak zwariował, i już miała się odezwać, lecz siostra ją
uprzedziła.
TLR
— Jakiś czas temu widziałam cię tu, przy wodospadzie... z kobietą. Całowa-
liście się. Słyszałam, że mówiłeś do niej „Rebekka".
Rozdział 5
Amalie odetchnęła głęboko, próbując się opanować. Rebekka była przecież
przyjaciółką Olego!
Willy zaczerwienił się aż po cebulki włosów.
— Wcale nie całowałem się z Rebekką!
Sofie wzniosła oczy do nieba.
— Całowałeś. Widziałam was!
— Sofie, nie wygaduj takich rzeczy — upomniała ją Amalie.
— Ale to prawda! Widziałam ich i widziałam, że...
Chłopakowi oczy pociemniały ze złości.
— Dosyć! Lepiej się zamknij, bo inaczej...
— Bo inaczej co? — spytała Sofie.
— Nic. Muszę już jechać, przyjemnego powrotu do domu.
Patrząc za Willym, który ruszył galopem w kierunku lasu, Amalie poczuła
przypływ niepokoju. Spojrzała na siostrę.
— Co chciałaś powiedzieć, kiedy on ci przerwał?
W oczach dziewczynki pojawił się dziwny błysk.
— Nic takiego. Ale ten Willy pojawia się w najdziwniejszych miejscach.
Spotkałam go, kiedy raz poszłam na spacer nad staw. A gdy któregoś dnia po-
szłam do stodoły, on wszedł tam za mną, a kiedy...
— Już starczy. Wszystko rozumiem. Muszę się go pozbyć, bo w stosunku
do mnie też się zachowuje wyzywająco.
— Naprawdę?
TLR
— Tak.
— Nie można mu ufać. Cieszę się, że zamierzasz go oddalić. Chciałam ci już
wcześniej o tym wszystkim powiedzieć, ale nie śmiałam...
— Już dobrze — ucięła Amalie, wpatrując się w wodospad. — Pozbędę się
go. Ale teraz musimy już wracać, robi się zimno, poza tym spójrz w niebo.
Sofie usadowiła się w siodle.
— Faktycznie, zimno. Może spadnie śnieg?
Zostawiły wodospad za plecami. Jego ogłuszający huk cichł, w miarę jak
zbliżały się do lasu. Amalie nie mogła się nadziwić temu, co się z nią dzieje. Te-
mu, że na sam widok wodospadu nogi się pod nią uginają, że całe ciało drętwie-
je, jakby coś rzucało na nie urok. I że coś ją dziwnie do wodospadu ciągnie.
Przepowiednia Olgi sprawdziła się: rozpętała się śnieżna burza. Udało im się
przed nią uciec dosłownie w ostatniej chwili.
Wiatr wył w kominie. Od okien ciągnęło chłodem.
Amalie zadrżała z zimna, po czym odeszła od okna i stanęła przy palenisku,
wyciągając ręce w stronę ognia.
Sofie siedziała z przyjaciółką i usiłowała nauczyć ją gry w karty. Amalie wi-
działa, że Inga bardzo stara się skupić, jednak przyswojenie reguł przychodziło
jej z trudem.
W drodze do domu Amalie próbowała jeszcze wypytywać siostrę o Willy'e-
go, ale Sofie zamknęła się w sobie. Właściwie nie miało to już znaczenia. Jak
tylko parobek się pojawi, każe mu opuścić dwór i nigdy nie wracać.
Do kuchni weszła Tulla, niosąc małą Kajsę.
— Malutka chce jeść. Jest bardzo marudna — powiedziała, głaszcząc okrą-
głą główkę dziecka.
Amalie wzięła od niej córeczkę i poszła z nią do salonu. Dziewczynkom po-
zwoliła jeszcze trochę pograć.
Ostrożnie usiadła, rozpięła stanik sukni i przystawiła niemowlę do piersi.
Odgłosy niezadowolenia natychmiast ucichły. Amalie z wdzięcznością pomyśla-
TLR
ła o szeptunie i jej radzie, jak uniknąć bólu piersi. Wkrótce potem mleko znów jej
popłynęło.
Podziwiała regularne rysy córeczki, kiedy do salonu weszła Olga.
— Tu jesteś. Mam już wysłać dziewczynki do łóżek?
Amalie spojrzała na nią.
— Tak, proszę. Ja tu chwilę posiedzę. Możesz sprawdzić, czy Viola przygo-
towała mi balię?
— Woda nagrzana, ale pewna jesteś, że chcesz wychodzić w taką pogodę?
— Nic mi nie będzie. Bardzo potrzebuję tej kąpieli.
Mała Kajsa skończyła pić i wypuściła pierś. Oczka zaczęły jej się kleić.
— Zabierzesz małą na górę i poprosisz Tullę, żeby ją przewinęła?
Nachyliwszy się, Olga podniosła ostrożnie dziecko, by go nie obudzić.
— Zrobię, co każesz.
— Dzięki. To ja idę do łaźni.
Służąca wyszła z Kajsą. Chwilę później dało się słyszeć, jak wygania do łó-
żek dziewczęta.
W szafie w sieni Amalie znalazła płaszcz i czapkę. Szybko się w nie ubrała i
otworzyła drzwi. Wiatr uderzył w nią z taką siłą, że aż się cofnęła. Podniosła
kołnierz i zbiegła po schodkach na podwórze. Śnieg ciął ją w twarz.
W oknach domku dla służby dostrzegła migoczące światełko. Z wewnątrz
dobiegał głośny śmiech. Wyobraziła sobie, że służące i parobkowie siedzą wokół
stołu i grają w karty.
W domu została już tylko Viola. Berte dostała parę dni wolnego. Od dawna
wybierała się do rodziców. Amalie miała nadzieję, że dziewczyna wreszcie się
odważy powiedzieć im o swojej ciąży.
W końcu dotarła do łaźni. Weszła do środka, zdjęła płaszcz i otrząsnęła go
ze śniegu. Spojrzała w kąt, gdzie stała napełniona gorącą wodą balia. Pomiesz-
TLR
czenie wypełniały kłęby pary i po chwili na czoło Amalie wystąpił pot. Szybko
ściągnęła suknię i wełniane pończochy, rozplotła warkocz.
Zanurzywszy się w wodzie, sięgnęła po mydło. Gdy się namydliła, poczuła,
że ogarnia ją senność. Oparła głowę o krawędź balii i zamknęła oczy. Powoli
wodziła dłonią po powierzchni wody, słuchając jej cichego plusku. Gorąca kąpiel
dobrze robiła jej obolałym mięśniom.
Pomyślała o Mittim. Tęskniła za nim, tęskniła za czyjąś bliskością, tęskniła
za miłością...
Nieoczekiwanie jej myśli powędrowały do Willy'ego. Budził w niej dziwny
niepokój. Pojęła, że boi się starcia z nim. Nie miał dla niej szacunku, mimo że
była tu gospodynią. Podejrzewała, że w ogóle nie szanował kobiet. Jutro poprosi
Juliusa, by go w jej imieniu odprawił.
Usłyszawszy kroki na zewnątrz, zesztywniała, zaraz jednak uśmiechnęła się
w duchu. To pewnie Viola, nikt inny. Szybko namydliła włosy i zanurzyła głowę
w wodzie, by je opłukać. Kiedy się wyprostowała, drzwi do łaźni były otwarte.
Serce zaczęło jej walić.
Na progu stał Willy, szczerząc zęby. Widać było, że pił.
Zanurzyła się z powrotem.
— Wynoś się! — krzyknęła.
Parobek nie posłuchał, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Amalie poczuła, że chwyta ją strach, i mimo iż siedziała w gorącej wodzie,
zaczęła się trząść.
Willy stanął na środku izby, uśmiechając się szeroko.
Amalie usiłowała zakryć dłońmi piersi.
— Wynoś się, nie słyszałeś, co powiedziałam?!
— Jaka jesteś ładna... Że też tego wcześniej nie widziałem! Co za piękne,
krągłe piersi... — Przekrzywił głowę, uśmiechając się jeszcze szerzej.
TLR
Amalie wpadła w panikę. Była z napastnikiem sam na sam, a drzwi były
zamknięte. Na zewnątrz wył wiatr, więc nikt nie usłyszałby jej krzyku. Jeśli cze-
goś natychmiast nie wymyśli, będzie zgubiona!
Wynurzyła się z wody, nie przejmując się obecnością parobka. Widział teraz
jej ciało, ale jakoś przecież musiała wyjść z balii.
Willy postąpił bliżej, szczerząc zęby.
— Mam ci coś jeszcze do powiedzenia...
— Nie szkodzi — przerwała mu. — Słuchaj: wyjdę z wody, ubiorę się i za-
pomnimy o wszystkim.
— Ejże. Jak cię teraz puszczę, narobisz wrzasku i aresztują mnie!
Amalie już prawie wstała, kiedy Willy rzucił się do przodu, chwycił ją za
ramiona i z powrotem posadził w wodzie.
— Pomocy! — wrzasnęła, próbując się uwolnić z uścisku, lecz chłopak
trzymał ją mocno. Zaczęła wierzgać nogami, wychlapując przy tym wodę. Usi-
łowała odepchnąć jego ramiona, ale ani drgnęły.
W uszach jej tętniło. Czy on chce ją zabić? Uniosła dłoń, usiłując go ude-
rzyć.
To go musiało podniecić, bo nagle puścił jej ramię i wolną ręką chwycił za
twarz.
— A może całusa? — spytał.
Jego oddech cuchnął gorzałką. Amalie zebrało się na wymioty. Przełknęła
ślinę, próbując odwrócić twarz.
— Patrz na mnie! — warknął. — Co, może jestem odrażający?
Zdołała mu się wyszarpnąć, ale chwycił ją za włosy i przyciągnął do siebie.
Krzyczała, lecz nic to nie dało. Im większy stawiała opór, tym bardziej go to
podniecało. Ze wszystkich sił próbowała wydostać się z balii, ale napastnik
trzymał ją mocno. Nagle poczuła, że jej ciało wiotczeje. Przestała się opierać.
— No, wreszcie się uspokoiłaś. Mądrze zrobiłaś... Nie ruszaj się, zaraz do
ciebie dołączę! — Chłopak zaczął zrywać z siebie ubranie.
TLR
Mogła teraz spróbować mu uciec, miał bowiem zajęte ręce. Chwyciła za
brzeg balii, by się dźwignąć. Udało jej się postawić stopę na podłodze, kiedy
Willy znów się na nią rzucił.
— Co ty wyprawiasz?! — wrzasnął.
Amalie zacisnęła zęby, starając się nie ulec panice. Musi być silna, nie może
mu się poddać.
— Nie dotykaj mnie! — prychnęła. — Myślałam, że masz więcej oleju w
głowie! Wiesz, co się stanie, jeżeli mnie dotkniesz?
Uścisk chłopaka przybrał na sile.
— No... To właśnie muszę sprawdzić.
Pchnął ją z całej siły, aż się zanurzyła po szyję, po czym przygniótł ją swoim
ciałem.
Kiedy poczuła na udzie jego przyrodzenie, ogarnął ją wstręt.
Nie zważając na jej opór, Willy przycisnął wargi do jej warg. Gdy próbowa-
ła się wyszarpnąć, chwycił ją za ramiona i położył się na niej.
— Nie dotykaj mnie! — zdołała krzyknąć.
Ponownie przywarł ustami do jej warg i wsunął między nie język. Czując
wzbierające mdłości, Amalie mocno go ugryzła. To był błąd, bo Willy szarpnął
się do tyłu i z całej siły ją uderzył.
Jej głowa znalazła się pod wodą. Ból był nie do wytrzymania. Obawiała się,
że cios zmiażdżył jej szczękę. Wynurzywszy się, zaczęła gwałtownie kaszleć. Na
języku czuła smak krwi.
Parobek wyszczerzył zęby.
— Podoba mi się ten twój opór!
Nie zastanawiając się, Amalie wykręciła się i kopnęła go w krocze. Chłopak
puścił ją i zaklął głośno.
Poderwała się na nogi, chcąc uciec temu szaleńcowi, ale zaraz znów był przy
niej.
TLR
— Utopię cię! — wrzasnął. Wzrok miał dziki, usta wykrzywione. — Nikt
bezkarnie nie odmawia Willy'emu, nawet taka dzika kocica jak ty! — Sapnął ze
złości.
Amalie walczyła o życie. Odpychała, kopała i zadawała ciosy, ale nie była
wystarczająco silna. W którymś momencie Willy wepchnął jej głowę pod wodę i
nie pozwalał się wynurzyć. Szarpiąc się, Amalie zatopiła paznokcie w jego ciele.
Jej płuca domagały się powietrza. Jak długo może wytrzymać bez oddychania?
Otworzywszy oczy, przez zmąconą wodę wpatrywała się w swego prześladowcę.
Panie Boże, uwolnij mnie od niego, pozwól mi uciec!
Nagle Willy ją puścił. Amalie wynurzyła się, gwałtownie kaszląc. Czuła, że
się dusi. Jak przez mgłę zobaczyła, że parobek się ubiera.
Chwilę później nachylił się nad nią.
— Teraz pójdę po Sofie... I zabiorę ją ze sobą. Na pewno będzie bardziej
chętna niż ty! — Rozejrzał się jeszcze po izbie, a potem otworzył drzwi i wy-
biegł.
Amalie z trudem odzyskiwała oddech. Po izbie latały płatki śniegu. Przewie-
siła się przez brzeg balii. Z włosów, które opadły na podłogę, lała się woda.
Powoli przyszła do siebie. Wygramoliła się z balii. Nogi pod nią drżały.
On chce zabrać ze sobą Sofie... Nie, tylko nie Sofie!
Dowlokła się do drzwi i krzyknęła:
— Ludzie, pomocy! Pomóżcie mi!
Szumiało jej w głowie. Znalazła ręcznik i owinęła się nim. W oczach stanęły
jej mroczki. Osunęła się na podłogę. Nie miała siły biec za Willym, nie miała siły
nawet krzyczeć...
Powieki jej opadły, wszystkie myśli gdzieś zniknęły. Wciąż jednak słyszała
odgłosy zamieci.
TLR
Rozdział 6
Tannel wyszła z łóżka i zerknęła na synka, sprawdzając, czy wszystko z nim
w porządku. Chciało jej się pić, ale w dzbanku nie było już wody. Nie miała wyj-
ścia: musiała zejść do kuchni, by go napełnić.
Szła korytarzem na palcach, bojąc się kogoś obudzić, gdy zauważyła, że
drzwi pokoju Sofie są otwarte. Zajrzała do środka i zobaczyła, że łóżko dziew-
czynki jest puste, a jej pierzyna leży na podłodze. Przez moment stała bez ruchu.
W końcu uznała, że Sofie wyszła pewnie za potrzebą.
Po chwili znalazła się w kuchni. Ciemno w niej było choć oko wykol, ale
pamiętała, że zapałki leżą zwykle na parapecie. Odszukała je i zapaliła świecę.
Drzwi od spiżarki stały otworem. Znalazła szklankę i weszła do środka, gdy
dobiegło ją głuche stuknięcie. Czy to aby nie drzwi wejściowe?
Odstawiła szklankę i wyszła do sieni. Miała rację: to stuknęły drzwi, które
teraz znów się otworzyły, wpuszczając do środka płatki śniegu. Owinąwszy się
ciaśniej chustą, już miała je zamknąć, kiedy jej uwagę przyciągnął cień na po-
dwórzu. Czyżby to Sofie?
— Sofie, Sofie, nie możesz tak wychodzić! — zawołała, ale cień nagle znik-
nął.
Tannel rozgniewała się. Smarkata najwyraźniej się z nią droczyła! Mimo że
była senna i najchętniej by wróciła do łóżka, naciągnęła na siebie płaszcz i buty.
Dziewczynkę trzeba położyć spać, i to zaraz!
Przebiegła przez podwórze, wiatr szarpał jej płaszcz.
Co ta Sofie sobie myśli? W taką pogodę się nie wychodzi, a już na pewno
nie W środku nocy!
Po chwili dobiegła do stodoły. Gdzie się podział ten cień? Stanęła i rozejrza-
ła się wokoło. W oknach domu gdzieniegdzie słabo migotały światła pojedyn-
czych świec. Zauważyła, że świeci się też w oknie łaźni. Minęła stodołę i pode-
TLR
szła bliżej. W środku rzeczywiście było jasno, ale... Wytężyła wzrok. Czyżby
drzwi były otwarte?
Pomyślała, że to Sofie musiała tam wejść. Trzęsąc się z zimna, wbiegła na
schodki łaźni.
I wtedy zobaczyła coś, co kazało jej głośno krzyknąć.
— Jezusie Nazareński, Amalie! — Przykucnęła i zaczęła potrząsać leżącą.
— Co tu się stało? Boże, jesteś lodowato zimna!
Wyprostowała się i nieco uniosła bezwładne ciało, które było już całkiem si-
ne. Zaciągnęła nieprzytomną Amalie do przymocowanej do ściany ławy i ostroż-
nie ułożyła na materacu.
W palenisku wciąż się żarzyło. Szybko dorzuciła parę polan, po czym za-
trzasnęła drzwi. Musiała teraz znaleźć coś do przykrycia. Gdzie tu była szafa?
Rozejrzała się i w słabym świetle świecy dostrzegła ją w kącie. Wyjęła ręczniki i
owinęła w nie Amalie. Rozejrzała się raz jeszcze. Co tu się stało? Ubranie Ama-
lie... Uzmysłowiła sobie, że potrzebna jest jej pomoc. Siostra Trona jest zbyt
ciężka, by ją sama zaniosła do domu.
Przebiegła przez podwórze i stanęła przed pralnią. Czy ktoś tam jest? Weszła
na schodki i załomotała pięścią w drzwi. Z wewnątrz nie dobiegł żaden dźwięk.
Zapukała jeszcze raz i jeszcze, a kiedy nadal nie było odzewu, pobiegła do dom-
ku dla służby. W oknach było ciemno, ale Julius musi tam być.
Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi, wpadła do środka i otrząsnęła się ze
śniegu, który zdążył oblepić jej włosy.
— Julius! — zawołała.
— Tak? Jestem tu...
Zaczęła przedzierać się między krzesłami i stołami. W tym czasie ktoś zapa-
lił świecę.
Starszy mężczyzna siedział na skraju łóżka.
— Co jest? — spytał zdziwiony.
TLR
— Chodzi o Amalie. Kąpała się i coś się jej przydarzyło. Nie wiem co, ale
znalazłam ją na podłodze w samym ręczniku, a drzwi były otwarte na oścież. Jest
nieprzytomna i zupełnie wychłodzona!
Julius wytrzeszczył oczy.
— Boże miłościwy... Co tam się stało? .
— Nie mam pojęcia, ale chodź ze mną. Pomożesz mi ją zanieść do domu.
Hałas obudził jeszcze dwóch parobków.
— Jeden z was musi przywieźć doktora Bjerliego — rzuciła Tannel. — Pa-
ni...
Młodszy z mężczyzn zerwał się na równe nogi.
— Jadę od razu.
Tymczasem Julius wciągnął spodnie i wełnianą bluzę. Nie oglądając się na
niego, Tannel ruszyła z powrotem do łaźni. Starszy mężczyzna dotrzymywał jej
kroku, chociaż ledwo już chodził. Dziewczyna domyśliła się, że przeraził się
równie mocno jak ona.
Zawinęli Amalie w jeszcze jeden ręcznik, nim Julius wyniósł ją na podwó-
rze.
— Nic z tego nie rozumiem! — mruknął.
Tannel wbiegła na schodki do domu i otworzyła drzwi. Wiatr uniósł poły jej
płaszcza.
— Do wszystkiego dojdziemy. Najważniejsze, to ją rozgrzać.
Julius skinął głową i wniósł do domu nieprzytomną gospodynię, która leciała
mu przez ręce.
Tannel gryzła wargi, bardzo bała się o Amalie. Coś jej najwyraźniej było.
Nie, nie może jej się nic stać akurat teraz, kiedy wreszcie...
Odpędziła złe myśli, kiedy Julius położył Amalie na łóżku i przykrył pierzy-
ną. W piecu buzował ogień. Kto dołożył drewna?
Amalie zaczęła się poruszać.
TLR
— Ma sine usta — zauważył mężczyzna. Chwycił się za głowę i westchnął
ciężko. — Może się poślizgnęła?
Tannel przysiadła na skraju łóżka.
— Popatrz na ten ślad na twarzy. To nie od upadku, ktoś musiał ją uderzyć.
Starszy mężczyzna nachylił się nad leżącą.
— Chyba masz rację.
Patrząc na Amalie, Tannel podjęła decyzję.
— Jutro trzeba posłać po Mittiego. W gospodarstwie nie ma żadnego silnego
mężczyzny, jesteś tylko ty i służba.
Julius zmarszczył brwi.
— Kto to mógł zrobić?
— Też jestem ciekawa.
W drzwiach nagle stanęła Olga. Kiedy zobaczyła twarz gospodyni, aż
krzyknęła.
— Co jej się stało?
— Tego jeszcze nie wiemy. Idź i zajrzyj do mojego małego, i powiedz Tulli,
żeby wzięła dzieci do siebie. I sprawdź, czy Sofie jest w domu.
Bez słowa służąca wyszła, a po chwili wróciła.
— Sofie zniknęła!
Tannel przeraziła się nie na żarty. A więc to Sofie widziała!
-Julius, spróbuj ją znaleźć. Musi być gdzieś w obejściu. Chyba ją widziałam
na podwórzu, zanim znalazłam Amalie.
— Jejku, jakie to wszystko dziwne — westchnął starszy mężczyzna, kręcąc
głową. — Już idę.
Olga też wyszła i Tannel została przy łóżku sama.
— Amalie, ocknij się! — Lekko szarpnęła ją za ramię, ale nic to nie dało.
Siostra Trona leżała jak bez życia. Wciąż była zimna. Gdzie ten doktor?
TLR
Otuliwszy nieprzytomną dokładniej pierzyną, Tannel zbiegła na dół, do
kuchni.
— Jest gorąca woda? — spytała Olgę.
Służąca skinęła głową.
— Nagrzałam dla dzieci, potrzebują czystych pieluch.
Tannel weszła do spiżarni i popatrzyła po półkach.
— Masz coś na wodę?
Olga weszła za nią i odszukała dwie butelki.
— Napełnij je wrzątkiem — poleciła Tannel, po czym zaczęła się rozglądać
za jakimiś szmatami, którymi mogłaby owinąć butelki.
Niedługo potem wróciła z butelkami do sypialni Amalie. Położyła je przy jej
stopach i nakryła pierzyną, by trzymały ciepło.
Teraz pozostawało już tylko czekać. Usiadła przy stole. Chwilę później po-
wieki same jej się zamknęły.
Obudziły ją głosy. Zamrugała oczyma i zobaczyła Amalie, która wciąż leża-
ła nieprzytomna. Po chwili otworzyły się drzwi i wszedł doktor Bjorlie z nastę-
pującym mu na pięty Juliusem.
Starszy mężczyzna spojrzał na nią.
— Ani śladu Sofie.
Doktor otworzył swą torbę, wyjął słuchawki i odsunął pierzynę. Następnie
nachylił się nad pacjentką i ją osłuchał.
— Serce bije równo i mocno — oznajmił z wyrazem ulgi na twarzy.
Tannel pomyślała o Sofie. Gdzie ona się podziała? Spojrzała na Juliusa.
— Zbierz kilku ludzi i szukajcie jej. Jest zamieć, a ona nie jest ciepło ubrana,
więc to się może źle skończyć.
Julius wyglądał na zmęczonego, skinął jednak głową.
— No, to idę.
TLR
— Dzięki.
Doktor Bjorłie wyprostował się.
— Amalie została pobita i jest wychłodzona, ale jeśli nie dostanie gorączki,
szybko z tego wyjdzie.
— Położyłam jej przy stopach butelki z gorącą wodą i chyba jej to pomogło.
Już nie ma takich sinych ust — powiedziała Tannel.
Doktor pokiwał głową.
— Opatrzę jej rany na twarzy, a potem musimy poczekać, aż przyjdzie do
siebie.
Do pokoju weszła Tulla z Małym Tronem na rękach. Chłopczyk wymachi-
wał rączkami i wyglądał na rozzłoszczonego. Od jego płaczu Tannel krajało się
serce.
— Co, nie chce spać?
— Nie, chce do matki — odparła z uśmiechem niania.
Tannel wstała i wzięła od niej dziecko. Malec natychmiast się uspokoił i
mocno do niej przytulił.
— Pójdę go położyć, ale zaraz wrócę — powiedziała, patrząc na lekarza.
— Idź, idź — rzekł z uśmiechem.
Amalie usłyszała męski głos. Gdzie jest? Nagle poczuła ból w szczęce i
przejmujące zimno.
— Amalie! — To był głos doktora. — Musisz się obudzić!
Próbowała otworzyć oczy, ale raziło ją światło.
— Nie mam siły... — wyjąkała.
Ciepła ręka pogłaskała ją po policzku.
— Spokojnie, poczekamy. Wszystko będzie dobrze.
Zamrugała powiekami i w końcu je otworzyła. Przypomniała sobie, co się
wydarzyło, przypomniała sobie, że omal nie zginęła. Willy chciał ją utopić, pró-
bował ją zabić! Zamierzał też zabrać ze sobą Sofie!
TLR
Usiadła na łóżku.
— Gdzie jest Sofie? — spytała przerażona.
Spojrzenie lekarza spoważniało.
— Połóż się. Znajdziemy ją.
— Nie! Nie znajdziecie. Willy ją porwał! — Amalie potrząsnęła głową.
Doktor Bj0rlie zbladł.
— Co ty wygadujesz! Willy? Kto to taki?
— Pracuje u nas. To on mnie pobił i omal nie utopił! Zagroził, że porwie So-
fie!
Doktor wstał i wyszedł na korytarz. Amalie usłyszała, że z kimś tam rozma-
wia. Po chwili wrócił.
— Pojadę do lensmana i go zawiadomię.
— Nie, nie! Lensman jest w Kongsvinger.
— To co zrobimy? — Bjerlie spojrzał na nią bezradnie.
— Nie wiem!
— Pojadę. Lensman ma dwóch pomocników, niech oni się tym zajmą.
Amalie chwyciła się dłonią za czoło, usiłując zebrać myśli, ale na niewiele to
się zdało. Spróbowała się podnieść, lecz wstrząsnął nią dreszcz i z powrotem
opadła na poduszki. Bolała ją szczęka.
— Boję się o Sofie... Ten Willy to szaleniec. Może jej zrobić krzywdę.
Doktor zamknął swą torbę i pokręcił głową.
— Zrobię, co będę mógł, ale jest zamieć. Ledwo tu dojechałem.
Amalie spojrzała w okno. Płatki śniegu wirowały, słychać było, jak gałęzie
trzeszczą pod naporem wiatru.
— Nie ma czasu do stracenia. Ten Willy to... — Nie miała siły dokończyć.
— Zrobię, co w mojej mocy, uspokój się — rzekł Bjorlie i podszedł do
drzwi.
TLR
Do sypialni tymczasem weszła Tannel.
— Jak się czujesz? — spytała z niepokojem w oczach.
Amalie wstrząsały dreszcze.
— Już lepiej, ale Willy porwał Sofie i nie wiem, jak...
Tannel spojrzała na nią z przerażeniem.
— Willy?
— Tak, to on na mnie napadł!
— Wezmę konia i ich znajdę — oświadczyła Tannel.
— Nie, nie możesz!
— Chyba mnie nie znasz. Niejedno przeżyłam, pamiętaj, że jestem dziew-
czyną z lasów!
Amalie próbowała ją od tego pomysłu odwieść, ale dziewczyna była nie-
wzruszona.
— Wyruszę z doktorem. Chciałabym też zabrać dwóch stajennych.
Amalie została sama ze swoimi myślami. Gdyby żył Ole, Willy nie odwa-
żyłby się ją zaczepić. Powinna mieć w gospodarstwie więcej mężczyzn, bo życie
w okolicy stało się niebezpieczne.
Podciągnęła pierzynę pod brodę. Gdyby tu był Mitti, poczułaby się bez-
pieczna. A może by go tu ściągnąć? Przyszło jej do głowy, że mogłaby go prze-
cież zatrudnić!
Położyła się na boku. Bolała ją cała twarz, nie miało to jednak znaczenia.
Teraz liczyła się tylko Sofie.
Tęskniła za Mittim. On by ją obronił, nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek ją
uderzył. Nigdy już nie czułaby się taka bezbronna.
Zacisnęła z bólu zęby, ale uśmiechnęła się dzielnie, gdy do pokoju weszła
Tulla z małą Kajsą.
— Ojoj, ale cię ten drań urządził! Panu Bogu niech będą dzięki, że Tannel
nie spała. Nie wiem, co by się stało, gdyby cię nie znalazła!
TLR
Amalie wzięła od niej córeczkę i przytuliła do siebie.
— We wszystkim jest jakiś sens.
Niania spojrzała na nią poważnym wzrokiem.
— Ty i dziecko jesteście dla mnie jak rodzina. Niech ręka boska broni tego,
kto by znów próbował wyrządzić ci krzywdę, bo nie zawaham się wziąć strzelbę.
Mimo powagi sytuacji Amalie musiała się uśmiechnąć.
— Co ty wygadujesz?
— Ja się takich mężczyzn nie boję. Jak się tu zjawi, pogonię go z kijem!
Mała Kajsa wydała niezadowolone stęknięcie, ale zaraz znalazła pierś matki
i zaczęła ssać.
Tulla przysiadła na krześle.
— Poczekam, aż skończysz karmić i zabiorę ją do siebie. Musisz się prze-
spać, wkrótce będzie rano!
— To bardzo miło z twojej strony, ale nie przejmuj się tak bardzo. Znala-
złam już rozwiązanie: dam u nas pracę Mittiemu i będziemy bezpieczni.
Niania pokręciła głową.
— Mnie nic do tego, ale czy to dobry pomysł? Ludzie...
— Nie obchodzi mnie to. Noszę wciąż żałobę i brak mi Olego. Nie mam
zamiaru źle się prowadzić, nigdy bym tego Olemu nie zrobiła. Mitti znajdzie się
tu z innych przyczyn i ludzie powinni to zrozumieć. Nie poradzę sobie sama z
gospodarstwem. Kiedy Tron wróci, obejmie pewnie Furulię i wyprowadzi się
stąd.
Tulla uśmiechnęła się niepewnie.
— Gadają, że żona twojego ojca musiała się stamtąd wynieść. Przybył tam
jakiś ważny pan, adwokat. Teraz w Furulii jest tylko służba.
— O czym ty mówisz? Nic nie wiedziałam.
Niania sprawiała wrażenie zaskoczonej.
— Myślałam, że zawiadomili Trona?
TLR
— Nic o tym nie wiem.
— Wczoraj przyszedł do niego list, ale leży w domku dziadków.
Amalie spojrzała na córeczkę.
— Chyba się już najadła. A list niech poczeka na Trona.
Tulla wstała, podniosła Kajsę i przytuliła.
— Pośpij teraz i nie myśl już o tym.
— Spróbuję.
Nie było to takie łatwe. Kiedy niania wyszła, Amalie zaczęła rozmyślać o
Furulii. Dawno już nie była w rodzinnym domu. Wspomnienie matki i ojca, ta-
kich, jacy byli niegdyś, napełniło jej serce tęsknotą za przeszłością. Za czasami,
zanim ich życie się zmieniło i zanim dowiedziała się, że ojciec...
Ziewnęła. Rozpamiętywanie tego teraz nie miało sensu, powinna się prze-
spać.
TLR
Rozdział 7
Johannes chodził w tę i z powrotem po celi. Wciąż czuł kłucie w piersiach, ból
promieniował do szyi i wzdłuż ramienia. Dlaczego umieranie tak długo trwa? Co
rano przeżywał rozczarowanie, budząc się i stwierdzając, że wciąż przebywa na
tym świecie.
Podszedł do wąskiego okienka i spojrzał na padający wciąż śnieg. Przykrył już
dachy i kominy, z których unosił się dym. Musiał być mróz, bo od okienka cią-
gnęło chłodem.
Wzdrygnąwszy się, Johannes usiadł z powrotem na łóżku, jedynym meblu w tym
pomieszczeniu. Oparł głowę na rękach i westchnął.
Poprzedniego dnia odwiedził go jego obrońca. Opowiedział mu o wszystkim,
przyznał się do zabójstw.
Odkąd przybył do więzienia w Kongsvinger, przestały nawiedzać go wizje, miał
nadzieję, że zmarli pozostawią go wreszcie w spokoju. Oglądanie ich było tortu-
rą. Było tak, jakby przenikali do jego myśli i wzywali go do siebie. Owszem,
chciał już umrzeć, ale do spotkania z nimi wcale się nie palił!
Słysząc dobiegające z zewnątrz głosy, skierował wzrok na drzwi i oparł się o
ścianę w oczekiwaniu. Czyżby już była pora posiłku? Nie, to pewnie odwiedziny.
Ale czyje?
Ujrzawszy wchodzącego do celi gościa, zapragnął zapaść się pod ziemię.
To był Ruij.
Zamknął za sobą drzwi. Znaleźli się sam na sam. Torp przełknął ślinę. Doskonale
wiedział, czemu Cygan się tu zjawił: dowiedział się, że to on zabił jego córkę! A
więc przyszła na niego kryska!
Mężczyzna zaczął spacerować po celi.
— Dowiedziałem się od lensmana, że schwytano zabójcę. Na szczęście byliśmy
niedaleko stąd. Szliśmy z taborem do Rosji, ale w ostatniej chwili nas zatrzyma-
TLR
no. Mieliśmy szczęście! Wreszcie zaznam spokoju i będę mógł żyć dalej jak
człowiek.
Stojący tyłem Ruij w tym momencie się odwrócił i Johannes ujrzał płonącą w
jego oczach nienawiść.
— W życiu bym nie uwierzył, że to twoja sprawka. Wszak pozwoliłeś nam
mieszkać na swojej ziemi, a nawet nas żywiłeś... — Mężczyzna potrząsnął gło-
wą. — Dlaczego? Dlaczego zabiłeś mi jedyne, co kochałem? — Wykrzywił usta
w grymasie, a jego ciemne oczy jeszcze pociemniały od gniewu.
Gdy zbliżył się do łóżka, Torp mocniej przywarł do ściany.
— Tak wyszło... Przykro mi, że straciła życie... — wyjąkał. Bał się, bał się
śmierci. Nagle odkrył, że nie jest jeszcze gotowy do podróży na tamtą stronę. Bał
się stojącego przed nim mężczyzny. Ruij przyszedł go zabić, to nie były grzecz-
nościowe odwiedziny!
— Jak mogłeś? — spytał Cygan przez zaciśnięte zęby.
Johannes przełknął ślinę i w duchu zaczął się modlić. Panie, chcesz mnie teraz do
siebie wezwać? Daj mi jeszcze trochę czasu... Nie jestem jeszcze gotowy. Zo-
staw mnie w spokoju, Panie! Zostaw mnie w spokoju! Nie pozwól im... Dostrze-
głszy ukryty pod kurtką Cygana nóż, na moment przerwał modlitwę. Panie,
śmierci się nie boję, błagam jedynie o wybawienie...
Ruij sięgnął pod kurtkę. Błysnęła stal. Johannes nie odrywał wzroku od ostrza.
Znów przełknął ślinę.
— Nie możesz mnie zabić, bo wtedy za to odpowiesz!
Cygan opuścił ramię, a na jego twarzy rozlał się uśmiech.
— Strażnik doskonale wie, co tu się stanie. Trochę mnie to kosztowało, ale to
nic!
Znów uniósł ramię. Torp skulił się i zasłonił rękami.
— Muszę ci coś wyznać — powiedział szybko, spodziewając się, że lada mo-
ment nóż zatonie w jego piersi. Nic się jednak nie stało. Zerknął ostrożnie na Cy-
gana.
— Co chcesz mi powiedzieć?
TLR
— Liisa... miała córkę.
Ruij popatrzył na niego z otwartymi ustami.
— Miała córkę?
Johannes skinął głową, poczuł się pewniej.
— Tak, mieszka u Amalie... Śliczna dziewczynka.
Cygan ściągnął czarne brwi.
— Ach, tak. Więc to twoja córka?
Torp przytaknął.
— Dzięki, że mi powiedziałeś. — Ruij podrapał się w głowę.
Johannes ponownie skulił się i próbował zasłonić rękami, gdy Cygan błyska-
wicznym ruchem wbił w niego ostrze. Johannes poczuł, że robi mu się gorąco.
Nóż został wyciągnięty, a potem wbity jeszcze raz. I jeszcze raz.
Torp poczuł w ustach słony smak krwi, w oczach mu pociemniało. Ból był nie-
znośny. Stoczył się z łóżka na podłogę. Otworzywszy oczy, natknął się na wście-
kły wzrok Ruija. Rozpoznał tę dzikość: jego też ogarniało coś podobnego, kiedy
zabijał... Podniósł rękę i pomacał miejsce, gdzie wbił się nóż. Pod palcami wy-
czuł wilgoć.
Zamrugał powiekami. Oślepiło go jakieś ostre światło, w którym twarz Cygana
zniknęła. I wtedy zobaczył swoje ofiary.
„Chodź, Johannesie, chodź!"
Ich głosy nie były przyjazne.
Torp zamknął oczy, czując, jak uchodzi z niego życie. To koniec...
Ruij dokonał swojej zemsty.
Siedząc w salonie Aleksandra, Tron patrzył na wirujące za oknem płatki śniegu.
Śnieżyca rozszalała się nad miastem poprzedniego wieczoru.
TLR
Naprzeciw niego siedział Didrik. Oblizywał się, jakby czekał na coś smakowite-
go. Patrząc na jego wypchaną przez rewolwer kurtkę, Tron pomyślał, że temu
człowiekowi musi brakować piątej klepki.
Kiedy przyszli tu poprzedniego wieczora, Lund był na mieście, u hurtownika
Hudgesa. Tron udał się więc na nocleg do gospody. Następnego dnia rano poja-
wił się u niego Didrik i zmusił go, by poszli do Lunda raz jeszcze. Chciał wyja-
śnić, skąd jego zięć wie o tajnych konszachtach.
Tronowi od początku nie podobało się, że Didrik ma przy sobie broń, teraz jed-
nak jego niepokój sięgnął zenitu. Trząsł się cały ze strachu, bo właśnie dotarło do
niego, w jak niebezpiecznym znalazł się położeniu.
Gdy skrzypnęły drzwi, Didrik odwrócił twarz.
Do salonu weszła Lina. Na jej widok Tron o mało nie spadł z krzesła. Ona rów-
nież sprawiała wrażenie zaskoczonej.
— Czekacie na mojego ojca? — spytała.
— Tak, powinien już tu być — odparł Didrik.
Tron zamierzał coś dodać, ale Lina uprzedziła go.
— A ty co tu robisz?
— Jesteśmy tu w interesach — wyjaśnił za niego Didrik, mrugając do niej.
Lina nie zwracała na niego uwagi. Patrzyła na męża.
— Myślałam, że pojechałeś do domu — powiedziała, siadając naprzeciw niego.
— Bardzo mi przykro, że cię wyśmiewałam, ale zaślepiała mnie zazdrość o Tan-
nel...
Tron zerknął na Didrika, który powoli wstał i podszedł do okna. Nie spuszczając
z niego wzroku, pochylił się nieco.
— Musisz mi pomóc — szepnął. — Ten człowiek jest niebezpieczny.
Lina uniosła brwi.
— O czym ty mówisz? — spytała cicho.
TLR
— Nie mogę ci tego teraz wyjaśnić, ale bądź po mojej stronie bez względu na to,
co powiem.
Didrik odwrócił się od okna i podszedł do nich.
— Jak Aleksander zaraz nie przyjdzie, pójdziesz pan ze mną, panie Torp!
Tron poczuł się nieco pewniej. Odchylił się na krześle i odgarnął włosy z oczu.
— Zaraz, zaraz. Nie mogę z tobą iść, bo mam coś do obgadania z Liną.
W szparze w drzwiach ukazała się chudziutka służąca.
— Mam podać kawę, proszę pani?
Ruchem ręki Lina zaprosiła ją do środka.
Dziewczyna postawiła na stole filiżanki i nalała do nich kawę. Tronowi nie w
smak było, że ktoś mu przeszkadza, ale nic nie powiedział.
— Coś jeszcze, proszę pani? — spytała służąca, dygając.
— Nie, dziękuję.
Didrik spojrzał na Torpa spode łba.
— Pójdziesz ze mną — rzucił z groźbą w głosie.
Tron odchrząknął i podniósł filiżankę.
— Chodzi o to, Lino, że Didrik wykonał na zlecenie twojego ojca pewną robotę,
a teraz myśli, że ja mam wobec niego niecne zamiary. Mam nadzieję, że po-
twierdzisz to, co mi powiedziałaś, to znaczy, że Aleksander postanowił uprowa-
dzić Tannel.
Dziewczyna spojrzała na niego przerażona, ale zaraz przybrała obojętną minę.
Tron odetchnął z ulgą: najwyraźniej postanowiła mu pomóc.
— Owszem, zgadza się! — rzekła Lina i uśmiechnęła się do Didrika kokieteryj-
nie.
W tym momencie powróciła służąca. Tym razem szeroko otworzyła drzwi.
— Przyszedł pan Finkel i życzy sobie z panią rozmawiać! — zaanonsowała i
cofnęła się, robiąc miejsce lensmanowi, który energicznym krokiem wszedł do
salonu.
TLR
Tron ucieszył się tak bardzo, że zerwał się z miejsca i podbiegł do lensmana.
Chwycił go za rękaw i nie zastanawiając się nad tym, co robi, wyrzucił z siebie:
— Tu ma pan człowieka, który próbował zabić Tannel! — Obrócił się i spojrzał
prosto w lufę rewolweru.
Słysząc rżenie na podwórzu, Amalie wybiegła z domu. Wreszcie wróciła Tannel
z parobkami! Kiedy jednak zobaczyła konia ciągnącego sanie, stanęła jak wryta.
Kto to może być? Owinęła się ciaśniej płaszczem.
Woźnica zatrzymał konia przed domem i się ukłonił. Z sań wysiadła Petra.
— Jak to miło, że do mnie wyszłaś! — powiedziała. — Po drodze minęłam inne
sanie. Coś mi się widzi, że będziesz dziś mieć dużo gości!
Amalie uściskała ją, a kiedy się cofnęła, zobaczyła jej powiększony brzuch.
— I co, powiedziałaś już mężowi, że spodziewasz się dziecka?
Sąsiadka uśmiechnęła się.
— To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. On... Nie może się doczekać, kie-
dy będzie ojcem!
— A widzisz? Czyli wszystko dobrze?
— No. Ale ja zajechałam, żeby cię ostrzec!
— Tak?
— Parę dni temu jeden z twoich pracowników napadł pewną kobietę... Zgwałcił
ją. On nazywa się Willy.
Amalie stała jak sparaliżowana. Gdyby Petra przyjechała wcześniej, byłaby na to
przygotowana. Teraz było już za późno.
— Ja posmakowałam tego samego — wyznała, opuszczając wzrok.
— Oj, teraz widzę... To on to zrobił? — spytała sąsiadka.
— Tak.
Na podwórze wjechały kolejne sanie. Amalie od razu zgadła, że to przybyła Vic-
toria.
TLR
Petra powoli podeszła do swoich sań i otworzyła drzwiczki.
— Wrócę za kilka dni, a ty uważaj na siebie. Nie masz tu we wsi wielu przyja-
ciół, ale na mnie zawsze możesz liczyć!
Amalie podeszła do niej i mocno ją uściskała.
— Dziękuję!
-Nie ma za co — odparła Petra, wsiadając i zamykając za sobą drzwiczki.
Amalie ruszyła w stronę Victorii, która wyładowywała z sań sakwojaże. Zasko-
czyło ją, że przyjaciółka zabrała ze sobą tyle rzeczy.
Obróciwszy się, Victoria rzuciła się jej na szyję. Kiedy wreszcie wypuściła ją z
objęć, z wrażenia aż otworzyła usta.
— Co ci się stało?
Patrząc na nią, Amalie poczuła się jak kocmołuch. Victoria robiła wrażenie, wy-
glądała jakoś inaczej. Czy coś się w jej życiu stało? Oczy jej błyszczały, jakby
była zakochana.
Wkrótce sprawa się wyjaśniła.
— Między Halvorem a mną jest dużo lepiej — wyznała Victoria i uśmiechnęła
się chytrze. — Wiesz, te twoje rady naprawdę pomogły. Trochę się na nim ode-
grałam. Zaczęłam się stroić i bywać wszędzie tam, gdzie on bywa, i stopniowo
zaczął się zmieniać. Tak jakby mnie wcześniej nie zauważał...
Z radości Amalie uściskała ją raz jeszcze.
— Bardzo mnie to cieszy! Ale dlaczego zabrałaś ze sobą tyle...
Przyjaciółka przerwała jej ruchem ręki osłoniętej elegancką rękawiczką.
— Bo postanowiłam trochę tu pobyć. Halvor zrobił się taki miły, że pozwolił mi
zostać tak długo, jak zechcę. Szybko mnie się stąd nie pozbędziesz!
Amalie pociągnęła ją za sobą przez dziedziniec.
— Mam ci tyle do opowiedzenia, ale najpierw musisz zobaczyć Kajsę. Jest roz-
koszna.
Victoria uśmiechnęła się.
TLR
— Od dawna o tym marzyłam!
Trzy godziny później przyjaciółki siedziały przy stole w kuchni, jedząc zupę.
Inga nic nie mówiła, zapewne tęskniła za Sofie. Amalie próbowała uchwycić jej
spojrzenie, gdy kątem oka dostrzegła na dziedzińcu jeźdźca.
Wyszła na próg.
— Dobry wieczór — przywitała listonosza.
— Dobry wieczór — odparł i podał jej kopertę. — Z Kongsvinger. Nalegali, że-
by zaraz dostarczyć. Przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze. — Ukło-
nił się.
— Nic nie szkodzi. Przyjemnego powrotu do domu.
Listonosz ukłonił się raz jeszcze.
Amalie spojrzała na list. Ciekawe od kogo? Rozerwała kopertę i rozprostowała
kartkę. Po chwili zmięła ją i powłócząc nogami, weszła do domu. Z łomoczącym
sercem opadła w salonie na kanapę, martwo patrząc przed siebie. Po policzkach
popłynęły jej łzy.
Jej ojciec nie żyje!
Nie wiedziała, jak długo patrzy w ścianę, łzy nie chciały przestać płynąć.
Słysząc głos Olgi, podniosła głowę.
Ujrzawszy jej twarz, służąca podbiegła bliżej.
— Amalie, co się stało?
— Mój ojciec nie żyje. Ale nie zmarł śmiercią naturalną, został zamordowany!
Olga aż się cofnęła z przerażenia.
— Co ty mówisz? Przecież siedział w areszcie!
— Tak, lecz mimo to komuś udało się zakraść do jego celi i... dźgnąć go kilka
razy nożem. Ludzie lensmana piszą, że to z zemsty...
Starsza kobieta pogłaskała ją po włosach.
— A taką miałam nadzieję, że już nic strasznego ci się nie przytrafi! Bardzo mi
żal twojego ojca, chociaż był zabójcą...
TLR
Amalie otarła oczy.
— To prawda. — Wstała z trudem. — Już nie będę płakać. Chodź, wróćmy do
kuchni.
Czas biegł bardzo powoli. Amalie wyjęła robótkę. Był to sweter, który planowa-
ła zrobić dla Olego. Popatrzyła na skomplikowany wzór i westchnęła.
Siedząca przed nią Victoria odłożyła szycie na podołek.
— Nie pojmuję, jak ktoś mógł zabić twojego ojca w więzieniu. Strażnik musiał
tego zabójcę wpuścić!
Amalie podniosła wzrok znad drutów.
— Niby masz rację, ale... Sama nie wiem, jak to się mogło stać... Musiałby prze-
kupić strażnika. Ale w liście jest napisane, że morderca włamał się do więzienia,
kiedy strażnik miał przerwę.
— Tak czy Owak, to dziwne.
— Zgadzam się, ale nie mam już siły rozmawiać o ojcu. Boję się o Sofie. Coś
długo nie ma Tannel i pozostałych... Gdzie oni się podziali?
— Nie myśl o tym. Spróbuj się odprężyć. Jak tak stale będziesz się martwić, to
się szybko postarzejesz.
— Willy próbował mnie zabić, a teraz ma w swoich rękach Sofie. To straszne,
nie wiedzieć, gdzie oni...
Victoria wróciła do haftowania.
— Uspokój się. Może Tannel i inni już ją znaleźli, a Willy jest za kratami? Spró-
buj...
Amalie zamachała ręką.
— To nie takie proste.
Przyjaciółka kiwnęła głową.
— Rozumiem.
Amalie położyła sobie na kolanach nowy kłębek wełny.
— Napisałam do Mittiego...
TLR
— Tak?
— Poprosiłam, żeby przyjechał do nas. I zaproponowałam mu pracę. Boję się
być tu sama.
Victoria wbiła igłę w gruby materiał.
— Przecież nie jesteś tu sama, masz parobków, masz Olgę, Tullę...
— Niby mam, ale i tak nie czuję się tu bezpieczna. Jeśli Mitti się zgodzi, za-
mieszka tu, w domu.
Przyjaciółka spojrzała na nią, jakby nie była przy zdrowych zmysłach, ale Ama-
lie się tym nie przejęła. Już podjęła decyzję: jeśli Mitti zechce tu pracować, bę-
dzie mieszkał w głównym budynku. Wtedy będzie się czuła bezpieczna.
— Dobrze się zastanów. Wciąż nosisz żałobę!
W tym momencie Amalie mogła równie dobrze odłożyć robótkę; już nie mogła
się nad nią skupić.
— Ktoś idzie! — zawołała Victoria, wyciągając szyję. — Na dworze migają ja-
kieś światła!
Zaciekawiona Amalie wstała i wyjrzała przez okno. Na dziedziniec galopem
wjeżdżało właśnie pięciu jeźdźców.
Wybiegła do sieni, a tam natknęła się na Tullę.
— To Tannel i parobkowie!
Otworzyła drzwi i wypadła na dziedziniec. Zatrzęsła się z zimna, ale pobiegła
dalej.
Tannel zeskoczyła z siodła.
— Nie znaleźliśmy jej — powiedziała, wycierając nos. — Strasznie mi przykro!
Z tyłu za nią pojawił się doktor Bj0rlie. Potrząsnął głową. Wyglądał na zmarznię-
tego, czubek nosa i policzki miał purpurowe.
Amalie nie wiedziała, co powiedzieć. Z trudem powstrzymywała płacz. Miała
wrażenie, że opuściły ją wszystkie siły. Wydarzenia ostatnich dni zupełnie ją wy-
cieńczyły. Kiedy to wszystko się skończy?
TLR
Tannel najwyraźniej zauważyła, że Amalie walczy ze łzami.
— Chodź, wejdziemy do ciepła.
Na progu natknęły się na Victorię.
— Nie znaleźliście jej?
— Nie, zniknęli bez śladu. Ale dwóch policjantów będzie jej szukać, może ją
znajdą.
Tannel zdjęła płaszcz. Olga szybko podeszła i odebrała go od niej. Potrząsnęła
głową.
— Idźcie do salonu. Zrobię wam coś gorącego do picia!
— Jak mogła tak po prostu zniknąć? — spytała Amalie.
— Znajdą ją — powiedziała Tannel z przekonaniem. — Chodź, usiądziemy w
salonie.
Amalie zamknęła oczy, próbując przywołać obraz Sofie, ale to nie był dobry
moment na wizje — była zbyt roztrzęsiona. Najpierw Sofie, potem Willy... Teraz
śmierć ojca... Westchnęła bezgłośnie.
Po jakimś czasie weszła do salonu Olga z gorącym mlekiem. Amalie wcale nie
było zimno, ale podziękowała służącej za troskliwość. Victoria milczała, zajęta
szyciem.
Tannel postała jakiś czas przed kominkiem, grzejąc się, a potem usiadła przy
Amalie.
— Przeszukaliśmy lasy. Przy okazji dowiedziałam się tego i owego o mężczy-
znach... Dowiedziałam się też, że Lina jest brzemienna. Czy to prawda?
Amalie omal nie zakrztusiła się mlekiem. Odstawiła kubek na stół.
— Owszem, prawda, ale Tron...
Tannel podniosła na nią wzrok, dolna warga jej drżała.
— Wszystko jasne. Zabieram Małego Trona i wracamy do zagrody.
— Nie, nie możesz! Napisałam do Mittiego, on musi tu zamieszkać! — wy-
krzyknęła Amalie.
TLR
Victoria zerknęła w ich stronę i dalej pilnie wyszywała obrus.
— Nie wolno ci go tu sprowadzać, musisz to zrozumieć. Jadę do domu i zajmę
się nim, dopóki ojciec nie wróci — oświadczyła Tannel.
Słysząc te słowa, Amalie cała zesztywniała. Poczuła, jak przenika ją mróz.
— Nie możesz nigdzie jechać. Tron spodziewa się, że tu będziesz, kiedy wróci.
— To nie do mnie wróci, tego jestem pewna. Lina nie pozwoli mu odejść.
— Aleksander kazał cię zabić. Nie rozumiesz, że Tron skończył z tamtą rodziną?
— Niby rozumiem, ale przecież rozwieść się prawie nie sposób. Zresztą obie
wiemy, że rozwód to wstyd!
Amalie wypiła mleko do końca.
— Masz rację... Ale nie wolno ci wyjeżdżać, zanim nie rozmówisz się z Tronem.
— Zastanowię się, do jutra podejmę decyzję.
Westchnąwszy, Victoria położyła szycie na podołku.
— Uważam, że powinnaś tu zostać. Jakie życie czeka
twojego syna w zagrodzie?
Z oczu Tannel strzeliły błyskawice.
— Tam się wychowałam i wcale mi to nie zaszkodziło!
— Nie chciałam cię urazić — powiedziała szybko Victoria.
Tannel wstała i znów podeszła do kominka.
— Nie pojmuję, o co chodzi Willy'emu. Dlaczego zabrał Sofie ze sobą?
Choć Amalie usłyszała pytanie, nie docierało do niej jego znaczenie. Tak jakby
nic się nie stało, jakby przydarzył jej się tylko senny koszmar.
— To chyba z zemsty, że Amalie nie chciała mu się oddać — podsunęła Victo-
ria.
Amalie pokiwała powoli głową.
TLR
— To szaleniec. Dobrze, że nie widziałyście jego wzroku... Było tak, jakby sam
diabeł chwycił mnie w swoje szpony...
Tannel odwróciła się od kominka.
— Brrr! Wiem, co masz na myśli... Mnie nieraz brano siłą. Czasami się zastana-
wiam, czy ze mną jest coś nie tak, że te chłopy mi to robią?
— O czym ty mówisz? — Amalie zmartwiała.
— Brali mnie siłą!
Victoria potrząsnęła głową.
— To straszne! Jak do tego doszło?
— Sama tego nie rozumiem.
— To ci, co cię porwali?
— Tak... Leżałam na stole... Ten mężczyzna ubrał się w mnisi habit. Myślałam,
że złożą mnie w ofierze jakiemuś bóstwu...
Amalie widziała w oczach Tannel łzy. Dziewczyna była silna, ale to, co mogła
znieść, miało swoje granice.
Victoria patrzyła przed siebie.
— Nie mogę w to uwierzyć... Kim był ten w habicie?
— Nie wiem, ale on już nie żyje. Didrik złapał mnie, kiedy próbowałam stamtąd
uciec. To on przyprowadził konia i związał mi ręce sznurem, to on założył mi pę-
tlę na szyję.
Amalie była coraz bardziej przerażona. Chciała coś powiedzieć, by Tannel pocie-
szyć, kiedy do salonu wszedł doktor Bj0rlie. Zabijał ręce.
— Zimno jak diabli! — Usiadł przy swej pacjentce i uważnie jej się przyjrzał.
— Wszystko w porządku?
— Tak, nic mi już nie jest.
Bj0rlie podniósł rękę, ostrożnie pomacał jej szczękę i zmarszczył brwi.
TLR
— Dobrze się goi, ale uderzenie było bardzo mocne. Szczęściem niczego nie
złamał.
— Ale boli.
Doktor skinął głową.
— Nic dziwnego. Czy boli cię gdzieś jeszcze?
— Nie.
— Podjadę do wsi i dowiem się u doktora Finna, czy były jakieś porody albo
choroby.
— Dziękujemy za pomoc — powiedziała grzecznie Amalie.
Bj0rlie wstał.
— Moim zadaniem jest badać ludzi i leczyć ich rany. Więc jak się znów coś u
was zdarzy, jak znów zniknie jakieś dziecko, zawiadomcie właściwe osoby. —
Ukłonił się, obrócił na pięcie i wyszedł.
Victoria zachichotała.
— Co mu się stało?
Tannel się uśmiechnęła.
— To dobry lekarz, ale śnieżyca dała mu się we znaki. Nie jest chyba przyzwy-
czajony jeździć wierzchem w taką pogodę...
Olga odchrząknęła.
— Więcej mleka?
— Nie, dziękuję. — Amalie pokręciła głową.
Tannel i Victoria też grzecznie odmówiły.
Myśli Amalie pobiegły ku ojcu. Widziała tkwiące w nim zło, wiedziała o jego
zbrodniach, mimo to nie chciała, by umarł.
Nic już nie będzie takie, jak kiedyś, już nigdy go nie zobaczy, nigdy nie usłyszy
jego głosu... Nigdy dotąd nie czuła się taka samotna.
TLR
Rozdział 8
Amalie przetarła oczy, odrzuciła na bok pierzynę i wsunęła stopy w kapcie,
które dawno temu dostała w prezencie od Mittiego. Podeszła do okna i odsunęła
zasłony, by sprawdzić pogodę. Wiatr ustał i nad szczytami gór pojawiło się słoń-
ce. Będzie piękny dzień! Mimo to czuła smutek.
Co będzie z ojcem? Trzeba go przywieźć do domu i pogrzebać obok matki.
Zacisnęła rękę na parapecie. Niby wiedziała, że ojciec nie żyje, ale jakby wciąż
nie mogła w to uwierzyć. Pomyślała o Kari. Czy wie już o śmierci ojca?
Podeszła do umywalki i przemyła wodą twarz. Czy powinna pojechać do
siostry? A może droga przez las nadal jest nieprzejezdna? Chyba że wiatr
zdmuchnął z niej śnieg...
Wytarła twarz i szybko się ubrała. Kajsy nie było w łóżeczku, w nocy zabra-
ła ją do siebie Tulla.
Amalie wyszła na korytarz. Podeszła do pokoju niani, zastukała w drzwi i
nie czekając na odpowiedź, nacisnęła klamkę. W pomieszczeniu było ciemno, ale
słyszała ciężki oddech kobiety. Podeszła do łóżka i aż się cofnęła, zobaczywszy
swą córeczkę leżącą obok niani, wtuloną w jej pachę.
Najwyraźniej Tulla ją usłyszała, bo poruszyła się i zamrugała oczyma.
— Amalie? Co tu robisz? Coś się stało?
Amalie przełknęła ślinę. Nie podobało jej się, że Kajsa leży w łóżku Tulli,
ale postanowiła nic nie mówić.
-Wezmę konia i pojadę do Kari, a ty popilnuj małej. Jeżeli nie wrócę do wie-
czora, będzie to znaczyło, że zostałam tam do jutra. Napadało dużo śniegu i nie
wiem, czy uda mi się przejechać przez las.
Niania ostrożnie usiadła na łóżku. Mała Kajsa zaczęła się wiercić i na jej
okrągłej buźce pojawił się grymas niezadowolenia.
TLR
— Nie możesz sama jeździć po lesie!
— Pewnie, że mogę. Miej oko na Ingę, nie może przeboleć straty Sofie.
Tulla kiwnęła głową.
— Zajmę się tym. — Zagryzła wargi. — Nie podoba mi się, że jedziesz sa-
ma. W lesie jest pełno głodnych drapieżników. Kiedy jest dużo śniegu, podcho-
dzą aż pod zagrody.
Przebijające w jej głosie zatroskanie wywołało na twarzy Amalie uśmiech.
— Nie boję się, wezmę strzelbę!
Niania nie wyglądała na uspokojoną, ale Amalie się tym nie przejęła. Musia-
ła powiadomić Kari o śmierci ojca.
Znalazłszy się na korytarzu, spojrzała przed siebie. Płomień w wiszącej na
ścianie lampie migotał. Nagłe wpadło jej do głowy, że mogłaby zabrać ze sobą
Victorię. Przeszła kilka kroków i zapukała do jej drzwi.
Przyjaciółka siedziała w łóżku.
— Nie przeszkadzam? — spytała Amalie.
— Nie.
— Jadę do Kari, żeby powiadomić ją o śmierci ojca. Pomyślałam, że może
chciałabyś pojechać ze mną?
Victoria odrzuciła na bok pierzynę.
— Chętnie!
— W takim razie ubieraj się. Spotkamy się na dole.
— Przejedziemy przez wieś — oznajmiła Amalie jakiś czas później.
Nad zamarzniętym jeziorem, w którym odbijało się słońce, fruwały ptaki.
Pola przykrywał śnieg. Nisko rosnące gałęzie przydrożnych drzew jego ciężar
przygniatał do ziemi.
— Ja się tym nie przejmuję — powiedziała Victoria, odrzucając jasne włosy
na plecy.
TLR
Amalie zdziwiło, że przyjaciółka ich nie upięła. Wyglądało jednak na to, że
w takiej fryzurze czuła się swobodniejsza. Nie dało się zaprzeczyć, że z rozpusz-
czonymi włosami było Victorii bardzo do twarzy. Wyglądała jak anioł.
Wjechały do wsi. Na widok ludzi kręcących się przed sklepem Amalie moc-
niej zaczęło bić serce. Zagryzła wargę i skierowała Czarną w ich stronę.
— Skąd tu tyle ludzi akurat dzisiaj? — spytała, patrząc na nią, Victoria.
— Nie mam pojęcia.
Kupiec stał na progu domu i wymachiwał jakimś papierem.
— Ludzie, pan Torp zabity! — krzyczał.
Amalie ściągnęła cugle. Victoria zrobiła to samo.
— Ludzie się zgromadzili, żeby dowiedzieć się czegoś o twoim ojcu.
— I co z tego? I tak koło nich przejedziemy!
Zacisnąwszy zęby, Amalie ruszyła przed siebie. Najchętniej przemknęłaby
niezauważona, ale wieśniacy już ją rozpoznali.
Nikt się jej nie ukłonił. Słyszała jedynie szepty. Kobiety patrzyły na nią spo-
de łba. Po krótkiej chwili jednak tłum znów odwrócił się ku kupcowi.
Nie oglądając się za siebie, Amalie skierowała Czarną pod górę. Victoria je-
chała obok dumnie wyprostowana.
— Tam jest Tille — powiedziała Amalie godzinę później.
Przez las przebiły się z najwyższym trudem, na szczęście dzięki porywiste-
mu wiatrowi dróżka miejscami była czarna.
— Pięknie tu — stwierdziła Victoria, z zachwytem patrząc na znajdujące się
przed nimi obejście.
Amalie skinęła głową.
— Kari bardzo się tu podoba.
— To dlatego nie bywa w Tangen?
TLR
— Nie, to raczej ze wstydu, że ojciec... zabijał. Jej przyjaciółka Vigdis ze-
rwała z nią wszelkie stosunki, kiedy się o tym dowiedziała. Bardzo to Kari zabo-
lało.
— To nie wasza wina, że pan Torp robił to, co robił. Wy też jesteście jego
ofiarami i ludzie powinni to zrozumieć.
-No, cóż, można się było tego wszystkiego spodziewać. Ludzie muszą mieć
temat do gadania.
Kiedy wjechały na podwórko, Kari wybiegła z domu.
— Znalazłaś wreszcie czas, żeby odwiedzić siostrę? — Jej twarz promienia-
ła.
Ledwie Amalie zsiadła z grzbietu Czarnej, podbiegł stajenny. Ukłoniwszy
się, przejął konie.
Kari rzuciła się siostrze w ramiona.
— Co u ciebie? — spytała, cofając się i kiwając głową Victorii.
Amalie pogłaskała ją po policzku.
— Mam ci coś do powiedzenia. Chodzi o ojca.
Kari stanęła nieruchomo. Wargi miała mocno zaciśnięte.
— Coś się stało? — spytała w końcu cicho.
Amalie popatrzyła jej prosto w oczy.
— Nie ma dobrego sposobu, żeby coś takiego przekazać. Ojciec...
— Ojciec nie żyje — weszła jej w słowo Kari, cofając się z przerażeniem.
Nie chcąc widzieć rozpaczy w jej oczach* Amalie spuściła powieki.
— Tak, nie żyje... Zabito go. — Ponownie spojrzała na siostrę.
Kari patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
— Niemożliwe! Kto miałby go zabić?
— Tak było w liście.
— Dostałaś list?
TLR
Amalie przytaknęła.
— A dlaczego ja nic nie dostałam? — spytała Kari histerycznym głosem.
Amalie zauważyła, że siostra ma sine wargi i gęsią skórkę na ramionach.
— Jesteś nieubrana, wejdźmy do domu.
Splótłszy ręce, Kari popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
— Ojciec nie mógł umrzeć... Nie pozwalam! Nie wolno mu! — Załkała.
Amalie skinęła na Victorię, która bardzo pobladła.
— Pomóż mi ją podtrzymać!
Pomagały wejść Kari po schodkach, gdy otworzyły się drzwi i stanął w nich
Hans.
— Co jej się stało?
— Ojciec nie żyje, właśnie się dowiedziała. Pomożesz nam? Ona jest w szo-
ku.
Hans postąpił krok do przodu, wziął żonę na ręce i wniósł do domu.
— Chodź, Victorio, wejdźmy i my.
Będąc w salonie, Amalie zdjęła płaszcz i położyła go na krześle pod ścianą.
Z bujanego fotela podniosła się Louise. Pomogła synowi ułożyć Kari na ka-
napie, a następnie podłożyła jej pod głowę poduszkę.
— Co jej się stało? — spytała.
Hans coś do niej wyszeptał, a Louise aż się cofnęła.
— To niemożliwe...
Amalie i Victoria usiadły przy stole.
Kari zasłoniła twarz ramieniem.
— Ojciec nie mógł umrzeć — wybełkotała, nie przestając szlochać.
Czując, że zaraz sama wybuchnie płaczem, Amalie nerwowo przełykała śli-
nę. Jej łzy nie pomogą siostrze.
TLR
Pani Hagensen dołączyła do gości przy stole.
— Jak to się stało? — spytała miękko.
Amalie opowiedziała o liście i o tym, jak skończył ojciec.
Hans wyjął chustkę do nosa i podał Kari. Amalie wzruszyła troska, jaką oka-
zywał jej siostrze.
— A więc panu Torpowi odebrano życie... Tak, jak on odbierał innym. Cóż,
właściwie jest w tym jakaś sprawiedliwość. Przynajmniej oszczędzono mu pro-
cesu i wyroku... Ale Pan Bóg i tak wydał już na niego swój wyrok — rzekła
Louise, patrząc gdzieś w przestrzeń.
Hans chwycił się za włosy.
— Daj już spokój, matko. Nie pomożesz jej, mówiąc takie rzeczy!
Starsza kobieta pokiwała głową.
— Więcej już nic nie powiem.
Kari szlochała i szlochała. Amalie nie sądziła, że siostra aż tak się przejmie.
Nieraz przecież mówiła, że nienawidzi ojca. Było to jednak dla niej typowe:
mówiła jedno, a myślała drugie.
W końcu Kari nieco się uspokoiła, usiadła i spojrzała na siostrę.
— W życiu bym nie przypuszczała, że tak mnie to zaboli...
— Ja to rozumiem. Do mnie też jeszcze całkiem nie dotarło, że umarł. Że już
nigdy nie wróci, nie wyjdzie na pole, nie obejdzie gospodarstwa...
Kari znów wybuchnęła płaczem.
— Jakaż byłam głupia... Dlaczego się z nim nie pożegnałam?
Jej teściowa podniosła się z miejsca.
— Każę nam przynieść coś do jedzenia i picia — powiedziała i szybkim
krokiem wyszła z salonu.
Siedzący nieruchomo Hans patrzył bezradnie to na żonę, to na szwagierkę.
Nagle wstał.
— Wyjdę, żebyście mogły pobyć same...
TLR
Kari kiwnęła głową.
— Wyjdź, wyjdź... To umiesz najlepiej!
Amalie popatrzyła w ślad za nim, po czym obróciła się do siostry.
— Dlaczego się na niego zezłościłaś? Kari znalazła chustkę i wydmuchała
nos.
— Kiedy pojawia się jakiś problem, Hans nigdy nie wie, co zrobić, a to mnie
drażni.
— Rozumiem.
Kari wstała i podeszła do okna.
— Chcę zobaczyć ojca — oświadczyła, odwracając twarz. Victoria, która
dotąd siedziała w milczeniu, nagle się ożywiła.
— Nie możesz go zobaczyć. Przecież jest w Kongsvinger!
— Nie ty tu decydujesz. Zrobię, co uznam za stosowne — prychnęła Kari.
— Jadę tam i już! Amalie odchrząknęła.
— Stało się jeszcze coś: Sofie zniknęła.
— Co takiego?!
— Słyszałaś, co powiedziałam. Porwał ją krewny Olego, Willy.
— Nie! — wrzasnęła Kari. — Żartujesz sobie?
— Nie... Rzucił się też na mnie i zranił mnie w twarz. Nie widzisz, że mam
podbite oko?
Siostra przyjrzała się Amalie uważnie.
— Ale dlaczego uprowadził Sofie?
— Żeby się zemścić.
— To wszystko jest zbyt straszne — powiedziała Kari, potrząsając głową.
— Dlaczego jej nie szukasz?
— Szuka jej dwóch policjantów. Kari otarła łzy.
— Jadę do ojca. Wiesz może, gdzie jest?
TLR
— W liście nic o tym nie było.
— Pójdę do siebie i się spakuję. Amalie wstała i podeszła do niej.
— Nie możesz jechać tam sama.
— To jedź ze mną.
Amalie biła się z myślami. W domu zostawiła małą Kajsę... Kari była jednak
zdeterminowana... Nie zawaha się pojechać sama, a tego Amalie nie chciała. Nie
sądziła, żeby siostrze mógł towarzyszyć mąż, przypuszczalnie nie miał na to cza-
su.
— Dobrze, pojadę z tobą, ale najwcześniej jutro. Poczekajmy, może do tego
czasu Sofie się odnajdzie. Victoria odchrząknęła.— I ja pojadę z wami do
Kongsvinger!
TLR
Rozdział 9
Ileż to dni siedzi w tym zamknięciu? Pięć czy sześć? Któryś już raz Tron
spróbował rozluźnić sznur, którym miał spętane ręce. Jednak poza tym, że rozbo-
lały go przeguby dłoni, niczego nie osiągnął.
Odkąd Finkel pojawił się w domu Aleksandra, wypadki nastąpiły po sobie
bardzo szybko... Najpierw Didrik przestraszył ich, grożąc rewolwerem. Potem
lensman próbował go obezwładnić i wtedy padł strzał. Na szczęście kula trafiła
w sufit.
Tron zapukał w ścianę. W odpowiedzi usłyszał stukanie z sąsiedniego po-
mieszczenia. Uwięziony w nim był Finkel. Początkowo krzyczeli do siebie, pró-
bując ułożyć plan ucieczki, za każdym razem jednak pojawiał się Didrik i ich
uciszał. Zawsze miał ze sobą broń.
Jedno Tron wiedział na pewno: ani sędzia, ani jego pomocnik nie mogli ich
tu trzymać zbyt długo. W końcu Finkel był lensmanem i ktoś na pewno wszczął
już alarm.
— Myśli pan, że Aleksander jest w domu? — zawołał.
— Na pewno! — odkrzyknął Finkel.
Tron raz jeszcze spróbował poluźnić węzeł. Tym razem poszło mu lepiej.
Może mógłby się o coś zaprzeć i poluzować go do końca?
Rozejrzawszy się po pomieszczeniu, dostrzegł w rogu lustro. Że też nie po-
myślał o tym wcześniej! Wstał z łóżka, podszedł do lustra i mocno uderzył w nie
łokciem. Kawałki szkła posypały się na toaletkę i podłogę. Wypatrzywszy ostro
zakończony odłamek, Tron opadł na kolana i ujął go w palce. Następnie usiadł
pod ścianą, umieścił szkło między stopami i zaczął trzeć sznurem o jego kra-
wędź.
Po dłuższej chwili zauważył, że sznur zaczyna puszczać! Ucieszony, zebrał
wszystkie siły i jednym szarpnięciem uwolnił się z więzów. Potrząsnął kilka razy
ramionami, w których prawie nie miał czucia. Teraz musi się stąd jakoś wydo-
stać.
TLR
Drzwi były zamknięte. Rozejrzał się po pokoju i na nocnym stoliku dostrzegł
spinkę do włosów. Podniósł ją i wygiął, następnie wepchnął w otwór zamka i za-
czął obracać. Po chwili usłyszał cichy zgrzyt. Drzwi były otwarte!
Na palcach wyszedł na ciemny korytarz. Zatrzymał się przed drzwiami do
sąsiedniego pomieszczenia. Już miał zastukać, kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi
po schodach.
Szybko schował się za występem ściany. Gdy się wychylił, zobaczył zbliża-
jącą się Linę wraz z ojcem i Didrikiem. Lina wyglądała na wystraszoną.
Co powinien zrobić? Co będzie, gdy odkryją, że nie ma go w pokoju? Didrik
go znajdzie... Co się wtedy stanie? Na dźwięk otwierania drzwi wstrzymał od-
dech.
— Zniknął! — zawołał Didrik i zaklął szpetnie.
Lund coś zamruczał, a Lina wydała okrzyk przerażenia.
Musi działać. Poczekał, aż Didrik wyjdzie z pokoju, wyskoczył z kryjówki i
rzucił się na niego. Obaj z hukiem runęli na podłogę. Dostrzegłszy rewolwer w
dłoni mężczyzny, Tron spróbował mu go odebrać, ale Didrik wił się pod nim jak
piskorz. Usiłował przygwoździć go do podłogi, lecz przeciwnik był bardzo silny.
W końcu uniósł ramię i z całej siły uderzył go pięścią w twarz.
Cios rozjuszył Didrika. Leżąc pod Tronem, jeszcze energiczniej zaczął wy-
machiwać rękami i nogami. Ostatecznie Tronowi udało się go obezwładnić.
Trzymał go w stalowym uścisku, kiedy nagle zaatakował go Aleksander. Chwy-
cił go za kołnierz koszuli i zaczął odciągać od Didrika. Tron wyszarpnął mu się i
sędzia stracił rownowagę. Jednocześnie Didrik skorzystał z okazji i grzmotnął
Trona w twarz, aż go odrzuciło.
— Nie, zostaw go! — krzyknęła Lina.
Wszystko działo się teraz bardzo szybko. Tronowi znów udało się przy-
gwoździć Didrika do ziemi, mimo że wciąż desperacko wymachiwał rękami. Na-
gle Tron zorientował się, że rewolwer znajduje się niebezpiecznie blisko jego
twarzy. Musiał się ratować! Szarpnął się do tyłu, a wówczas Didrik go pochwy-
cił.
Lina znów krzyknęła.
TLR
— Zostaw go, to mój mąż! Nie, nie wolno...
Na widok wylotu lufy Trona przeszły ciarki. Rzucił się w bok w tym samym
momencie, w którym padł strzał.
Huk ogłuszył go. Osłaniając dłońmi uszy, zwinął się w kłębek. Dopiero po
chwili powoli podniósł wzrok.
Sędzia Lund stał oparty o ścianę z wyrazem przerażenia na twarzy.
Rozległ się jęk Liny. Tron spojrzał na nią przestraszony. Była blada jak ścia-
na, oczy miała szeroko otwarte.
Wyciągnąwszy ramiona, rozpłakała się.
— Tron... Pomóż mi!
Omal nie zemdlał. Lina została trafiona! Zanim jednak zdołał wstać, Didrik
kopnął go w głowę. W ostatnim przebłysku świadomości Tron zobaczył, że
Aleksander chwyta córkę za ramię i ciągnie w kierunku schodów.
Pięć dni później
Ciężkim krokiem Amalie zmierzała do biura lensmana. Przybyły do Kongsy-
inger trzy dni wcześniej, ale wciąż nie miały jasności co do miejsca, w którym
przechowywano zwłoki ojca. Nie było też wiadomo, gdzie jest Tron i pan Finkel.
Nie pierwszy raz otworzyła drzwi komisariatu. Była tu od przyjazdu już pa-
rokrotnie, żaden z policjantów nie potrafił jednak odpowiedzieć na jej pytania.
Miała nadzieję, że dziś będzie inaczej.
Rozejrzała się wokół i zauważyła stojących za barierką dwóch funkcjonariu-
szy. Może któryś z nich wie coś o jej ojcu? Szybko podeszła do barierki, od-
chrząknęła i wyrecytowała:
— Nazywam się Amalie Hamnes, jestem wdową po Ole Hamnesie. Chciała-
bym...
— To pani jest tą wdową? — spytał jeden z nich, nie kryjąc zaskoczenia.
-Tak.
TLR
Policjant zlustrował ją wzrokiem.
— Dobrze znałem Olego Hamnesa — rzekł. — Wciąż nie mogę pogodzić
się z jego śmiercią.
Amalie spojrzała w jego piwne oczy.
— Tak, to smutne, ale nie z tego powodu tu jestem. Chodzi o to... — prze-
łknęła ślinę — że straciłam też ojca... To znaczy, on nie żyje, a ja nie wiem,
gdzie jest jego ciało.
Mężczyzna uniósł ciemne brwi.
— Kto jest pani ojcem?
— Johannes Torp.
Policjant pochylił się nad biurkiem, a potem wyprostował.
— Coś tu mam... Tu jest napisane, że Johannes Torp leży w piwnicy więzie-
nia i czeka, aż ktoś z rodziny go zabierze.
Treść notatki rozjuszyła Amalie.
— W więzieniu już byłam, ale tam nikt nic nie wiedział. Tu też już byłam
kilka razy i nikt mnie o niczym nie poinformował. A teraz pan macha mi przed
oczami kartką, na której to jest napisane?
Policjant zaczerwienił się i podrapał w głowę.
— Właśnie ją znalazłem... Przepraszam, to jakieś nieporozumienie.
— Być może. Mam jeszcze jedno pytanie: czy wiadomo panu coś o lensma-
nie Finkelu albo o moim bracie, Tronie Torpie?
Funkcjonariusz przez chwilę się zastanawiał.
— Tak, pan Finkel zajrzał do nas z jakimś młodym człowiekiem. Ja z nimi
nie rozmawiałem, ale lensman Torstrup miał z nimi dłuższą naradę.
Amalie poczuła, że słabnie.
-A pan Torstrup gdzie jest?
— Musiał wyjechać w pilnej sprawie do Christianii. Nic więcej nie wiem.
TLR
— Nie wie pan, o co chodziło?
Policjant znów się zaczerwienił.
— Niestety, nie. Niech pani zrozumie, moja żona wczoraj rodziła, musiałem
wcześniej wyjść. A teraz siedzę tu, mimo że urodziło mi się dziecko!
— Hm... — Amalie zagryzła wargę. — Czy to możliwe, że pan Finkel i ten
młody człowiek wciąż przebywają w Kongsvin— ger?
— Nie wydaje mi się... Mówili coś, że wybierają się do Namna.
— Namna?
— Tak. Jestem tego prawie pewien.
Amalie nic z tego nie rozumiała. Po co mieliby tam jechać?
— Czy jest tam napisane, do kogo w więzieniu mam się zwrócić? — Amalie
pomyślała o odrażającym strażniku, na którego natknęła się wcześniej, i aż się
otrząsnęła. Nie dość, że patrzył na nią, jakby była spod latarni, to jeszcze nie
chciał odpowiedzieć na żadne pytania.
Policjant zaczął szukać w dokumentach.
— O, tu jest: musi się pani udać na wartownię do niejakiego — przybliżył
papier do oczu — Embrika Helmera.
Amalie odetchnęła głęboko.
— Dziękuję.
-Jakby były jakieś trudności, proszę jeszcze raz do nas przyjść.
Skinąwszy funkcjonariuszowi głową, Amalie wyszła na ulicę, jak na tę porę
dość pustą. Podniosła wzrok na górujące nad okolicą domostwo sędziego. Może
powinna do niego pójść i dowiedzieć się, czy nie widział Trona i lensmana? Nie
mogła pojąć, dlaczego mieliby pojechać do Namna. Policjant chyba źle usłyszał!
Do domu Lundów było tylko parę minut drogi.
Szybko idąc ulicą, Amalie zerkała na wystawione w witrynach piękne mate-
riały na suknie. Kiedy była tu ostatnim razem, pomyślała, że właściwie Ole
mógłby jej coś takiego sprawić. Niestety, nie doczekała się...
TLR
Zdziwiło ją, że furta z kutego żelaza stoi otworem i że nikt nie odśnieżył
dziedzińca. Weszła po schodkach i zastukała kołatką do drzwi. Po chwili zapuka-
ła raz jeszcze. Dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Gdzie się oni wszyscy po-
dziali?
Obeszła domostwo dookoła, po drodze próbując zajrzeć przez okna, ale za-
słony były pozaciągane. Ciemny budynek sprawiał ponure wrażenie, przywodził
jej na myśl dom, w którym straszy.
Czyżby pan Lund wyjechał? A może uciekł, zabierając ze sobą służbę i Li-
nę?
A jeśli lensman i Tron rzeczywiście pojechali do Nam— na? Może Lund
udał się właśnie tam?
Wróciła na ulicę. Musiała jak najszybciej zawiadomić Kari o tym, że ciało
ojca leży w piwnicy więzienia.
Odkąd stanęły w gospodzie, prawie nie widywała siostry, która spędzała
czas na parterze wśród często bywających tam młodych ludzi.
Victoria miała to Kari za złe i przestała się do niej odzywać. Jej oburzenie
można było zrozumieć: Kari była mężatką i powinna się zachowywać przyzwoi-
cie.
Amalie wbiegła po schodach na górę. Na szczęście zatrzymały się w najele-
gantszej gospodzie w mieście. W innych bywało różnie, natomiast tu wszystko
było nowe i czyste, a pokoje wyposażone były w wygodne łóżka.
Otworzyła drzwi i od razu odgadła, że Kari i Victoria znów się pokłóciły.
Westchnęła z rezygnacją.
— Musisz wreszcie zrozumieć, nie możesz wieczorami przesiadywać z pa-
nami przy kartach. To nie wypada! — upomniała siostrę.
Kari zmarszczyła nos.
— Nie wtrącaj się do tego, co robię. To, że gram w karty, nie znaczy, że
grzeszę. Od kiedy jesteś taka święta? Niby jesteś lepsza? Czyż nie myślisz stale o
Mittim?
Amalie zdjęła płaszcz i botki.
TLR
— Uważaj, co mówisz.
Kari prychnęła.
— Jesteś strasznie obłudna. Pewna jestem, że lada chwila Mitti pojawi się w
Tangen i tam zamieszka. Znam cię, Amalie. Ciągnie cię do niego, o niczym in-
nym nie marzysz, tylko o Mittim w twojej sypialni!
Amalie westchnęła. Kątem oka zobaczyła, że Victoria nakrywa głowę koł-
drą: pewnie nie miała ochoty wysłuchiwać rodzinnej kłótni. Zrezygnowana,
usiadła na krześle.
— Masz rację. Tęsknię za Mittim i wysłałam do niego list. Jesteś zadowolo-
na? Ale musisz wiedzieć jedno: Olego kochałam.
Kari patrzyła na nią przez chwilę z otwartymi ustami.
— No, no... Nie wiedziałam. — Wstała i kucnęła przed jej krzesłem. — Nie
chciałam cię obrazić. Po prostu... Jestem w złym nastroju, brak mi tego, co było
kiedyś. Kocham Hansa, ale teść bardzo go wykorzystuje, a on mu na to pozwa-
la... Bardzo mnie to irytuje. Dlaczego Hans nie może mu się postawić?
— Bo jest tak wychowany i ma dla ojca zbyt wiele szacunku. Nic na to nie
poradzisz.
Kari spuściła wzrok.
— Wiem, ale... — Westchnęła.— 1 jeszcze ta sprawa z naszym ojcem... Ty-
le smutnych rzeczy dookoła. To dlatego chodziłam na dół grać w karty. Musia-
łam się jakoś rozerwać!
Amalie pokiwała głową.
— Rozumiem cię... Wiem już, gdzie jest ojciec.
— Naprawdę? Gdzie? — Kari podniosła głowę.
— W piwnicy więzienia.
— Przecież tam byłyśmy! — krzyknęła Victoria i wyskoczyła z łóżka.
— Tak, ale powinnyśmy zameldować się na wartowni.
— A gdzie to jest?
TLR
— Tego nie wiem, ale pójdziemy tam i dowiemy się.
Kari już miała na sobie palto i botki.
— Idziemy!
Biegnąc, Amalie nawet nie pomyślała o podniesieniu spódnic, przez co o
mało się nie przewróciła. Śnieg znów zaczął padać, szybko jednak topniał, bo nie
było mrozu.
Biegnące przed nią Kari i Victoria wreszcie zwolniły.
— Tam, na górze, więzienie! — zawołała Kari.
Dogoniwszy je, Amalie zgięła się w pół. Nie mogła złapać tchu.
— Dlaczego biegłyście? — spytała, gwałtownie łykając powietrze. W gardle
jej zaschło.
— Bo padał śnieg! — odparła Victoria ze śmiechem.
Spokojnym krokiem już wspięły się na ostatnią górkę i obeszły więzienie.
Kamienna budowla wznosiła się wysoko nad nimi, przyprawiając Amalie o drże-
nie serca. To tutaj siedział zamknięty w celi jej ojciec i tutaj zginął za swe grze-
chy. Była pewna, że ktoś dokonał na nim zemsty, ale kto to mógł być?
Kari pchnęła ogromne, dębowe drzwi i przytrzymała je, by jej towarzyszki
mogły wejść.
W korytarzu panował półmrok i Amalie musiała mocno wytężać wzrok, by
cokolwiek widzieć. W przeciwległym końcu, za szklaną ścianą dostrzegła jakie-
goś mężczyznę. Pomyślała, że to pewnie Embrik Helmer, i szybko ruszyła w je-
go stronę.
Victoria i Kari dołączyły do niej, kiedy mężczyzna wstał i podszedł bliżej.
— Czego panie sobie życzą? — spytał, unosząc brwi.
Strażnik nie spodobał się Amalie. Miał kwaśną minę i co chwila głaskał się
po koziej bródce, która podskakiwała, gdy poruszał ustami.
Kari odepchnęła siostrę i stanęła przed nią.
— Przyszłyśmy zobaczyć naszego ojca! — oznajmiła.
TLR
— A kogo szukacie?
— Johannesa Torpa.
Strażnik zawahał się na moment, opuścił wzrok, ale zaraz znów spojrzał na
rozmówczynię.
— Przecież on nie żyje.
— Tak, chcemy go stąd zabrać, ale najpierw musimy go zobaczyć. Chcemy
się upewnić, że... to właśnie jego pochowamy — głos Kari załamał się nagle.
Mężczyzna udał, że tego nie zauważył. Potrząsnął głową i powiedział:
— To proszę za mną.
Victoria odsunęła się na bok.
— Poczekam na was tutaj.
Amalie kiwnęła głową i poszła za siostrą i strażnikiem.
Embrik Helmer wyciągnął wielki pęk kluczy i otworzył jedne z drzwi. Za
nimi znajdowały się strome, kamienne schodki oświetlone przymocowanymi do
ściany pochodniami.
Amalie poczuła się nieswojo. Zejście do piwnicy było bardzo wąskie i miała
wrażenie, że kamienne ściany chcą ją połknąć. Zaczęła wątpić, czy przychodze-
nie tu było dobrym pomysłem. Ze strachem myślała o tym, co zobaczy. Ojciec
zmarł przecież jakiś czas temu. Jaki przedstawiał teraz widok?
W wilgotnym korytarzu panował ziąb, z ust idących nim ludzi ulatywała pa-
ra.
Podeszli do kolejnych drzwi. Helmer otworzył zamek i wyjął zapałki. W
znajdującym się za drzwiami pomieszczeniu było zupełnie ciemno.
— Poczekajcie — powiedział i wszedł pierwszy.
Po chwili rozbłysło kilka pochodni.
— Wcale nie mam ochoty tam wchodzić — szepnęła Amalie do Kari.
Siostra obróciła się do niej.
— Musimy mieć pewność. Bo co, jeżeli to wszystko łgarstwo?
TLR
— Ale przecież wiemy, że to ojciec.
Kari wzruszyła ramionami.
— Musimy mieć absolutną pewność.
Ledwie weszła do lochu, Amalie usłyszała jej stłumiony krzyk.
Trumna ojca stała na środku podłogi. Musiano ją sklecić w najwyższym po-
śpiechu, bo wieko nie było dobrze dopasowane: w szparze wyraźnie widać było
zarys ciała.
— Zostawię was tu same — powiedział strażnik i ruszył do wyjścia.
Amalie powstrzymała go ruchem ręki.
— Niech pan będzie tak dobry i zaczeka — poprosiła.
Kari spojrzała na nią z irytacją.
-Jak nie chcesz zobaczyć ojca, to wyjdź — powiedziała, kucając przy trum-
nie.
Helmer popatrzył na obie kobiety.
— Poczekam za drzwiami.
— Dziękujemy...
Amalie kucnęła obok siostry.
— Boję się odsunąć wieko — szepnęła.
Kari pogłaskała pokrywę trumny.
— Jakie to dziwne — powiedziała. — Ojciec tu leży, nie oddycha, nie poru-
sza się... Jakby go nigdy nie było. — Głaskała wieko, ale wzrok miała nieobecny.
— Tak, to dziwne — zgodziła się Amalie, nie spuszczając oczu z trumny.
Kari uklękła, wyprostowała plecy i odsunęła wieko.
Amalie cofnęła się i osunęła na posadzkę. Widok, jaki uderzył jej oczy, był
tak ohydny, że chwyciły ją mdłości.
Ojcze, czy to naprawdę ty?
TLR
Rozdział 10
— Nieeeee! — wrzasnęła Kari, zasłaniając dłonią nos i usta.
Amalie wstrzymała oddech. Obrzydliwy zapach gnijących zwłok kręcił w
nosie, aż robiło się niedobrze. Popatrzyła na siostrę, której twarz była biała jak
kreda. Nagle Kari zamknęła oczy i zaczęła osuwać się na ziemię. W ostatniej
chwili Amalie wyciągnęła ręce i ją chwyciła, zanim tamta uderzyła głową o po-
sadzkę.
Nie wypuszczając z objęć nieprzytomnej siostry, spróbowała wstać.
— Kari...
Embrik Helmer musiał usłyszeć krzyk, bo zaraz pojawił się w drzwiach.
Przenosił wzrok z jednej kobiety na drugą.
— Co się stało?
— Zemdlała.
Pokręcił głową.
— Próbowałem was ostrzec, ale nie chciałyście słuchać... Śmierć to nie jest
ładny widok.
Amalie potrząsnęła delikatnie siostrą. Kari jęknęła i otwarła powieki. Wargi
jej drżały.
— Nagle mroczki stanęły mi w oczach, a potem już nic nie pamiętam...
— Bo zemdlałaś. Chodź już, widziałyśmy, że to ojciec. Mamy pewność.
— Widziałam tylko rany po nożu i krew... — Kari spojrzała poważnie na
siostrę. — Kto mu to zrobił?
Strażnik cofnął się na korytarz.
— Poczekam tutaj — powiedział.
Amalie spojrzała na niego.
TLR
— Czy pan wie coś o tym zabójstwie?
Pokręcił głową.
— Nie, ale najwyraźniej ktoś włamał się do jego celi.
Amalie pomogła siostrze stanąć na nogi.
— Ale jak? Jak to było możliwe? — spytała ostrym tonem. W głowie jej się
nie mieściło, że ktoś mógł włamać się do więziennej celi, nie mając do niej klu-
cza.
— No... tego nie wiem.
Chwiejnym krokiem Kari podeszła do drzwi, Musiała jeszcze przytrzymać
się framugi.
Amalie ostrożnie zerknęła na ojca. Widok, który ujrzała, sprawił jej ból.
Nieboszczyk miał zapadłą twarz, skórę przeźroczystą i białą, na włosach zastygłą
krew. Zobaczyła też jego niegdyś potężne ciało.
Zasłoniła oczy rękoma i zaczęła cicho łkać.
— Idziemy stąd — wychlipała, podchodząc do siostry.
Kiedy strażnik zamykał drzwi, spojrzała na trumnę po raz ostatni.
Żegnaj, ojcze. Mam nadzieję, że teraz spoczniesz w spokoju i że żadna z
twoich ofiar nie będzie cię nawiedzać. Mam nadzieję, że któregoś dnia się spo-
tkamy...
Victoria czekała na siostry ze zniecierpliwioną miną.
Amalie cała się trzęsła. Nie z zimna, tylko z powodu szoku, jaki wywołał u
niej widok ojca w trumnie.
Teraz należało przetransportować go do domu, do Svullrya. Do matki.
Na moment matka stanęła jej przed oczyma i cały smutek gdzieś się ulotnił.
Pomyślała, że matka nie jest już sama, że odzyskała męża i teraz żyją sobie w
nowym domu pełnym radości, z małym dzieckiem, które nigdy nie zobaczyło
świata...
TLR
Zapatrzyła się w przestrzeń. Tak, tak właśnie było. Ofiary ojca pewnie już
mu wybaczyły, nie musi się dłużej o niego martwić. Powrócił przecież do swoich
bliskich.
Kari spojrzała na Amalie i potrząsnęła głową.
— Co ci jest? Wyglądasz tak dziwnie.
— Miałam widzenie. Ojciec jest u naszej matki.
Siostra spojrzała na nią z politowaniem.
— Daj spokój. Ojciec nie żyje, matka nie żyje... Nie wierzę w takie rzeczy.
— Dlaczego nie? — wmieszała się do rozmowy Victoria. — Nie czytałaś
Biblii?
Kari pokręciła głową.
— Mam ciekawsze rzeczy do roboty. Biblia jest nudna.
Amalie zmartwiała.
— Kari! Nie mów takich rzeczy!
Kari bez słowa obróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Amalie i Victoria
podreptały za nią.
— Co teraz robimy? — spytała, gdy już wyszły z więzienia.
Śnieg zgęstniał, wiatr się nasilił. Amalie zatrzęsła się z zimna.
— Nie możemy wieźć trumny do domu w taką pogodę.
Victoria pokiwała głową.
— Zgadzam się, za duże ryzyko. Musimy tu zostać.
Amalie spojrzała w niebo i poczuła płatki śniegu na powiekach. Zamrugała.
— Muszę się też dowiedzieć, gdzie się podzieli Tron i pan Finkel. Policjant
powiedział, że są w Namna. Ale co mieliby tam robić?
W miarę jak schodziły ze wzgórza, widoczność stawała się coraz gorsza.
Amalie ciaśniej owinęła się płaszczem.
TLR
— Co za pogoda! — jęknęła Kari. — Chodźmy jak najszybciej do ciepła. —
Nagle stanęła i odwróciła się do siostry. — Nie możemy się teraz przejmować
Tronem, prędzej czy później wróci do domu. Teraz musimy Zaplanować podróż
do domu z ojcem. Ciekawe, czy Sofie się już odnalazła?
Kari miała rację, chociaż w duszy Amalie wzrastał niepokój o brata. A So-
fie? Gdzie jest Sofie? Najgorsza była niewiedza. Miała wątpliwości, czy w tej
sytuacji powinny wyjeżdżać z Furulii, ale policjanci zapewnili ją, że zrobią
wszystko, co w ich mocy, by dziewczynkę odnaleźć.
Tak czy owak, musiała znów iść na komisariat, a nuż policjant dowiedział
się czegoś nowego. Nadzieja była wprawdzie niewielka, ale i tak nie miała wybo-
ru.
Przed wejściem do gospody stała kolejka. Ci ludzie również tęsknili za cie-
płym pomieszczeniem, pewnie nie mogli się też doczekać łyka gorzałki i partyjki
kart.
Amalie rozpoznała jednego z oczekujących, widziała go w gospodzie po-
przedniego wieczora. Był to postawny mężczyzna w eleganckim ubraniu. Jego
ciemne włosy i piękne, ciemne oczy przypominały jej Mittiego.
Spojrzawszy zalotnie na nieznajomego, Kari uśmiechnęła się.
Amalie trąciła ją łokciem. Bezwstydne zachowanie siostry wcale jej się nie
podobało, doprowadzało ją wręcz do irytacji.
Mężczyzna musiał zauważyć, że usiłowała przywołać Kari do porządku.
Uśmiechnął się wesoło i przeciągle spojrzał jej w oczy, a jej się zdało, że przej-
rzał ją na wskroś. Nim zniknął w drzwiach gospody, zdążył jeszcze mrugnąć.
Amalie zadrżała. Nie pojmowała, co ją tak zmieszało. Czy to, że do niej
mrugnął? Pomyślała, że dałby sobie spokój, gdyby widział jej czarną suknię.
Zrozumiałby chyba, że jest w żałobie?
Kiedy znalazły się w środku, Kari uśmiechnęła się do siostry.
— Chyba spodobałaś się temu panu. Jaki charmant! Powinnaś to wykorzy-
stać i to od razu. Widziałaś jego ubranie? Na pewno jest zamożny!
TLR
Amalie nic nie powiedziała. Już miała ruszyć za wspinającą się po schodach
Victorią, kiedy zauważyła, że siedzący przy oknie nieznajomy patrzy wprost na
nią. Jego spojrzenie sprawiło, że aż przystanęła.
— Podejdźmy do niego — szepnęła Kari.
— Ja nie podejdę, bo to nie wypada. Jesteśmy uczciwymi kobietami, nie ja-
kimiś kokotami.
Kari wzniosła oczy do nieba.
— Czemu jesteś taka sztywna? Przecież możesz robić, co chcesz. Ole nie ży-
je i...
Amalie spiorunowała ją wzrokiem.
— Że też ci nie wstyd! Ole zbyt wiele dla mnie znaczył, żebym teraz miała...
Nieznajomy wciąż na nią patrzył. Podniósł szklankę i wypił z niej kilka ły-
ków.
Amalie odwróciła się. Ten człowiek miał na nią jakiś dziwny wpływ i to jej
się wcale nie podobało.
— Przecież też uważasz, że jest szykowny — nie poddawała się Kari. — Nie
chce mi się jeszcze iść do pokoju. Chodź, usiądziemy sobie i zamówimy po
szklance soku.
Amalie stwierdziła, że wskazywany przez Kari stół stoi blisko stołu mężczy-
zny, który uporczywie się w nią wpatrywał. Nie była pewna, czy chce tam usiąść,
ale kiedy siostra pociągnęła ją za rękaw, a nieznajomy uśmiechnął się wesoło,
poddała się.
Wkrótce pojawiła się kelnerka i Kari zamówiła dwie szklanki soku.
Rozmowy dookoła stały się głośniejsze, pomieszczenie z wolna wypełniało
się ludźmi.
Amalie poczuła się nieswojo, kiedy dwóch obleśnie uśmiechających się
mężczyzn jawnie zaczęło się im przyglądać.
— Idę na górę, do Victorii. Nie wypada tu siedzieć. Popatrz na tamtych
dwóch: myślą, że jesteśmy lafiryndami.
TLR
Kari spojrzała we wskazanym kierunku.
— Eeee tam, są zupełnie niegroźni.
Amalie zdjęła płaszcz, odrzuciła mokry warkocz na plecy i przewiesiła
okrycie przez oparcie krzesła.
Na widok jej sukni mężczyźni zrobili wielkie oczy. Zaraz też się odwrócili i
zajęli rozmową.
Kiedy kelnerka przyniosła sok, Kari od razu jej zapłaciła. Przez chwilę sio-
stry popijały w milczeniu, zerkając dookoła.
Obok ich stołu przeszedł starszy i mocno zgarbiony mężczyzna, usiadł na
stołku przy pianinie i po chwili z instrumentu popłynęły melodyjne dźwięki.
Amalie zapatrzyła się w szczupłe palce biegające po klawiszach. Usłyszaw-
szy za sobą chrząknięcie, odwróciła się.
Mężczyzna, który wcześniej się jej przyglądał, uśmiechnął się i głęboko
ukłonił.
— Co taka piękna kobieta, jak pani robi w tym zadymionym lokalu? — spy-
tał.
Niewiele brakowało, by spadła z krzesła. Ciepły uśmiech i iskierki w oczach
nieznajomego poruszyły w jej sercu jakąś strunę.
Kari wyszczerzyła zęby.
— Wie pan, jak zagadać do kobiety! — stwierdziła.
Zuchwałość siostry przyprawiła Amalie o pieczenie policzków.
— A pani jest...? — Mężczyzna spojrzał na Kari.
— Kari Hagensen.
— A ta piękna pani obok?
Amalie nie miała ochoty się przedstawiać. Czyż on nie widzi, że nosi żało-
bę? Musiała jednak na niego spojrzeć.
— Amalie Hamnes.
Nieznajomy drgnął.
TLR
— Jest pani spokrewniona z lensmanem Hamnesem?
Pytanie zaskoczyło Amalie, ale skinęła głową.
— Tak, jestem.
Mężczyzna zerknął na jej suknię i wyprostował się.
— Jest pani wdową po nim?
— Tak. A co, znał go pan?
Nieznajomy skinął głową.
— Chodziliśmy razem do szkoły. Jestem Paul... Paul Abrahamsen.
Amalie siedziała jak zahipnotyzowana. To nazwisko obudziło coś w jej pa-
mięci. Gdzież ona je słyszała?
— Wyjechałem ze Svullrya lata temu, lecz staram się być na bieżąco. Mam
tam znajomego, który mi o wszystkim donosi. Długi czas mówiono, że nie żyję,
ale to mi nawet odpowiadało, bo nie mam za dobrych wspomnień z miejsca, z
którego pochodzę.
Wtedy Amalie przypomniała sobie. Mężczyzna wywodził się z rodziny
biednych wyrobników o nazwisku Lia. Przyjrzała się uważnie jego twarzy i ubio-
rowi. Paul Abrahamsen był najwyraźniej zamożnym człowiekiem, ale jakim spo-
sobem...
Nieznajomy jakby czytał w jej myślach.
— Spędziłem parę lat w Ameryce, wróciłem dopiero dwa tygodnie temu. A
teraz wybieram się do Svullrya. — Uśmiechnął się szeroko.
Kari nachyliła się ku niemu.
— Jedzie pan do Svullrya?
— Owszem. Wyjeżdżam jutro rano.
— To cudownie — powiedziała, uśmiechając się do Abrahamsena. — My
też tam jedziemy, ale potrzebujemy pomocy. Nasz ojciec nie żyje i musimy...
— Aha, chodzi pewnie o przewiezienie trumny. — Mężczyzna uniósł ciem-
ne brwi.
TLR
Amalie spojrzała na niego poważnie.
— Ojciec zmarł w więzieniu, to długa historia.
— Chodzi o Johannesa Torpa?
Chyba już nic nie mogło jej zdziwić. Skinęła głową.
— Tak, nasz ojciec...
— Znam tę sprawę. Jeśli jutro się wypogodzi, pomogę paniom przewieźć
pana Torpa do domu. Ale dlaczego jesteście panie same? Czyż nie jest to sprawa
mężczyzn?
— Myślałyśmy, że jest tu nasz brat, ale on gdzieś zniknął — odrzekła Ama-
lie, spuszczając oczy.
Abrahamsen rzucił na swój stół kilka monet.
— To co, wyruszymy o świcie? Chyba że jutro znów będzie śnieżyca, to
przełożymy wyjazd,
Amalie spojrzała na nowego znajomego z wdzięcznością.
— Dziękujemy, to miło z pana strony, że chce nam pan pomóc.
Abrahamsen ukłonił się z uśmiechem.
— Dobranoc!
— Dobranoc! — powiedziała cicho Amalie, odprowadzając go wzrokiem.
Kari oparła brodę na rękach i popatrzyła gdzieś w przestrzeń. Abrahamsen
wyraźnie zrobił na niej wrażenie.
-Coś podobnego! On pochodzi ze Svullrya... No, będziesz miała pod bokiem
kolejnego adoratora, nie mam co do tego żadnych wątpliwości!
Amalie wstała.
— Idę do Victorii.
Spojrzenie Kari spochmurniało.
— Dlaczego? Możemy przecież wypić jeszcze po szklance.
— Nie, musimy być w dobrej formie, bo może wyjedziemy wcześnie rano.
TLR
Kari wstała z ociąganiem.
— Pewnie masz rację. Właściwie to ja też jestem zmęczona.
Wchodząc na schody, Amalie jeszcze raz rzuciła okiem na salę. Gwar gło-
sów rósł, przybywali coraz to nowi goście, otrzepywali z siebie śnieg i zamawiali
coś do picia.
Westchnęła i poszła za siostrą.
Jej myśli powędrowały do Trona. Gdzie on się podziewa? Czy ktoś odnalazł
Sofie? Nagle stanęła.
— Pójdę jeszcze na komisariat, bo jutro możemy nie zdążyć.
Kari spojrzała na nią z rezygnacją.
— Myślisz, że jest tam ktoś o tej porze?
— Na pewno. Ktoś musi mieć dyżur. Na wypadek, gdyby coś się stało.
— Pójdę z tobą — zaproponowała Kari.
Amalie pokręciła głową.
— Nie musisz. Komisariat jest na tej samej ulicy, kawałek dalej.
Śnieg padał coraz gęściej. Przez chwilę Amalie wydawało się, że widzi Pau-
la Abrahamsena, ale nie zmieniła kierunku. Zwinęła warkocz i naciągnęła na
głowę kaptur.
Abrahamsen zauważył ją jednak i ruszył w jej stronę. Amalie zacisnęła zęby;
nie podobało jej się to, że jego uśmiech działa na nią wprost zniewalająco.
Mężczyzna zatrzymał się przed nią. Znów widziała te ciemne oczy... Jak u
Mittiego. Miała wrażenie, że mogłaby w nich utonąć. Rozgniewała się na siebie
samą. Paul Abrahamsen nie był Mittim! Nikt nie mógł być taki jak on!
— Nie spodziewałem się pani już dziś zobaczyć — rzekł.
Amalie przełknęła ślinę.
— Idę na komisariat.
Podał jej ramię.
TLR
— Potowarzyszę pani.
Przyjęła jego ramię. Trudno było mu teraz odmówić, ale gdy tylko dotrą do
biura lensmana, podziękuje mu i poprosi, żeby sobie poszedł.
-Jesteśmy na miejscu — powiedział po chwili. — Widzę, że jest ktoś na dy-
żurze. Dziękuję za towarzystwo. Mam nadzieję, że jutro się wypogodzi.
— Również mam taką nadzieję — odparła uprzejmie i weszła na schodki.
Abrahamsen ukłonił się.
— Podróż z panią będzie dla mnie przyjemnością. Mam zamiar kupić ziemię
koło Rogden i wybudować najpiękniejsze obejście w okolicy. — Raz jeszcze się
ukłonił i cofnął. — Do zobaczenia!
— Do zobaczenia.
Kiedy Amalie wchodziła do biura lensmana, myśli kłębiły jej się w głowie.
Siedzący za barierką policjant podniósł wzrok znad papierów. Na jej widok
uniósł brwi.
— To znowu pani? Czym mogę służyć?
Podeszła bliżej.
— Czy wie pan coś o dziewczynce uprowadzonej ze Svullrya?
Funkcjonariusz wyraźnie się zmieszał.
— Nie, o niczym takim nie słyszałem.
— Czy na pewno nie słyszał pan, o czym mówił lensman Finkel, kiedy tu
był ostatnio?
— Opowiedziałem pani, co wiem. I nie mam nic do dodania.
Amalie poczuła, że opuszcza ją nadzieja. I nagle wpadło jej coś do głowy:
przecież policjanci pana Finkela mogli odnaleźć Sofie i dziewczynka może być
już w domu, w Tangen!
Szybko podziękowała policjantowi i wyszła na dwór. Paula Abrahamsena
nigdzie nie widziała. Musiała teraz szybko dostać się do gospody.
TLR
Spojrzała w niebo i poczuła pacnięcia mokrych płatków śniegu na policz-
kach. Bardzo chciała, żeby jutro się wypogodziło.
Musi jak najszybciej znaleźć się w domu, musi mieć jasność.
TLR
Rozdział 11
Abrahamsen miał dwóch towarzyszy podróży. Ponieważ mówili oni tylko po
angielsku, nie sposób było się zorientować, o czym między sobą rozmawiają.
Amalie odwróciła głowę i spojrzała na ciągnięte za ich saniami drugie sanie.
Spoczywała na nich trumna ojca. Mijane świerki uginały się od śniegu i wyglą-
dały jak szpaler trolli. Pogoda była piękna, ale widok trumny działał na nią przy-
gnębiająco. Wciąż miała przed oczyma przeźroczystą skórę i zapadłe policzki
ojca, a także krwawe ślady pchnięć noża.
Odwróciwszy głowę, poprawiła futrzaną narzutę na kolanach i ciaśniej owi-
nęła się pelisą. Mimo że słońce grzało, powietrze było chłodne.
Siedzące naprzeciw niej Victoria i Kari, w milczeniu przyglądały się mijanej
okolicy. Może powinna wciągnąć je w rozmowę?
Wyręczył ją w tym Abrahamsen. Obrócił się na koźle i wyszczerzył zęby.
— Czy damom wygodnie? — spytał.
Jego uśmiech był tak zaraźliwy, że Amalie odpowiedziała uśmiechem. Vic-
toria natomiast prychnęła i staranniej przykryła się futrami. Amalie nie mogła po-
jąć, o co jej chodzi.
-Bardzo wygodnie — odpowiedziała uprzejmie Kari, obróciwszy się na sie-
dzeniu.
Na koniec Paul zwrócił się do Amalie.
— A pani?
Amalie spojrzała w jego ciepłe oczy i znów poczuła przechodzące po skórze
ciarki.
— Dziękuję, jest znakomicie.
Victoria nie spuszczała wzroku z drogi. Amalie zgadywała, że się zamyśliła.
Odchrząknęła i spytała:
— Coś jest nie tak?
TLR
Przyjaciółka spojrzała na nią.
— Jak tylko wrócimy do Tangen, ruszam z powrotem do domu. Właściwie
to mogę wysiąść przy Skasen. Mam stamtąd dyliżans do Kirkenaer.
— Ale w Tangen zostawiłaś sanie i sakwojaże!
— Halvor może przysłać po nie stajennego, to żaden kłopot.
— W takim razie odwieziemy cię do Frysje, wiele drogi nie nadłożymy.
— A co, tak ci tęskno za domem? — wtrąciła się Kari.
— Tak, za długo już mnie tam nie ma. Czas wrócić do synka, na pewno o
mnie pyta.
— Pojedziemy więc najpierw do was. Będziemy musieli jednak przenoco-
wać, zanim ruszymy dalej — zadecydowała Amalie, nie pytając nikogo o zdanie.
Nieoczekiwanie Abrahamsen odwrócił się do nich.
TLR
— Znam Halvora z dawnych czasów. Chętnie się z nim spotkam.
Amalie pomyślała, że trumna już dawno powinna być w kościele. Ale byli
stosunkowo blisko domu Victorii i Halvora, a gdzieś i tak musieli przenocować.
Zaczynało się zmierzchać.
Amalie nie wiedziała, na jak długo się zdrzemnęła, ale gdy Victoria krzyknę-
ła podniecona, a potem uniosła się z siedzenia, obudziła się i zamrugała oczyma.
-Już Frysje! — Victoria z powrotem opadła na siedzenie.
Kari wciąż spała, z głową przechyloną na bok. Amalie nachyliła się i pokle-
pała ją po kolanie.
— Dojeżdżamy, obudź się!
Kari przeciągnęła się, trącając przy tym łokciem Victo— rię, która posłała
jej zniecierpliwione spojrzenie.
Miała pewnie po dziurki w nosie jej marudzenia i humorów. Zanim wyru-
szyły z gospody, Kari rozstawiała Victorię po kątach: kazała jej spakować swoją
suknię, a potem znieść torby do sań. Tego już było Victorii za wiele. Wściekła,
wzięła swoją torbę i wyszła z pokoju. Czy to dlatego chciała już wracać do do-
mu?
Gospodarstwo Frysje leżało przed nimi w dolinie. Ostatnie promienie słońca
z trudem przeciskały się przez gałęzie świerków, dolinę powoli spowijał mrok.
Na podwórzu Amalie dostrzegła chłopca stajennego, który prowadził dwa
konie na raz. Na progu domostwa stał gospodarz, paląc cygaro. Na widok nad-
jeżdżających sań odrzucił je i ruszył gościom na spotkanie.
Odrzuciwszy futra, Victoria wysiadła z sań i wybiegła mężowi naprzeciw.
— Halvorze, właśnie byłyśmy w Kongsvinger — zaczęła trajkotać. — Zo-
stałam dłużej, niż planowałam, bo pana Torpa zabito w więzieniu i...
Henriksen podniósł dłoń i zmroził żonę wzrokiem.
— Przestań gadać, kobieto!
TLR
W tym momencie Amalie zrozumiała, dlaczego przez całą drogę Victoria
była taka cichutka i dlaczego upierała się, żeby jechać do domu: bała się gniewu
męża.
Zostawiwszy Victorię na środku podwórza, Halvor skierował swoje kroki do
sań.
— Ejże, czy to aby nie... — Podszedł bliżej. — To ty, Paul? — spytał nie-
pewnie.
Abrahamsen zeskoczył z kozła i wyciągnął rękę.
— Tak, kopę lat, co?
Henriksen uścisnął mu dłoń.
— Gdzieżeś ty bywał?
— To długa historia... Ale byłem parę lat w Ameryce.
Gospodarz uniósł brwi.
— A teraz zaopiekowałeś się moją żoną... — Przeniósł wzrok na sanie. —
Jak również Amalie i jej siostrą...
Amalie wysiadła, ponaglając Kari.
— Pośpiesz się, musimy się przywitać z Halvorem!
Siostra wyminęła ją nagle ożywiona.
— Jak miło cię zobaczyć! Długo się nie widzieliśmy... — odezwała się
uprzejmym tonem i uśmiechnęła się do Henriksena promiennie.
Gospodarz również się uśmiechnął.
— Faktycznie, długo... Ale proszę, wejdźcie. Rozumiem, że zostaniecie do
jutra?
Amalie podeszła do Victorii, która wciąż stała na środku podwórza. Spra-
wiała wrażenie zdruzgotanej.
— Wszystko dobrze?
Przyjaciółka skinęła głową.
TLR
— Wiedziałam, że będzie zły... Dlatego tak chciałam do domu — szepnęła.
— Nie przejmuj się, na pewno zaraz mu minie.
Pojawiło się dwóch stajennych, by wyprząc konie.
Abrahamsen podszedł do sani, na których stała trumna. Amalie szybko pod-
biegła do niego.
— Na szczęście jest zimno. Chyba nie ma wyjścia, trumna musi tu przez noc
postać.
Abrahamsen podrapał się w głowę.
— Też tak sobie pomyślałem. Jakież to musi być przykre dla pani i pani sio-
stry. To nie wy powinnyście się tym wszystkim zajmować.
Amalie zgodziła się z nim.
— Myślałyśmy, że Tron i pan Finkel, nasz lensman, są w Kongsvinger, ale
obaj zniknęli bez śladu.
— Rozumiem.
W tym momencie podszedł do nich gospodarz.
— Dowiedziałem się, że policjanci próbują wytropić w okolicy jakiegoś pa-
robka. Zdziwiłem się, ale jak usłyszałem, że zaginęła dziewczynka i że ma na
imię Sofie, przez kilka dni im towarzyszyłem. Willy i jakaś dziewczynka byli
widziani na polach. Pewien chłop początkowo sądził, że to Cyganie, dopóki nie
zobaczył, że mała ma jasne włosy.
Amalie się zasmuciła.
— To znaczy, że Sofie jeszcze nie wróciła do Tangen...
— Pewnie nie. Przykro mi, domyślam się, co czujesz. Ale ci policjanci wie-
dzą, co robią. Są na tropie i wkrótce go dopadną.
Amalie poczuła, że kręci jej się w głowie.
— Mam nadzieję, że odnajdą Sofie... Jest zima, a ona została porwana w
samej nocnej koszuli.
Henriksen wyglądał na mocno poruszonego.
TLR
— Ojej... Ale teraz na pewno ma na sobie coś cieplejszego, bo inaczej już
by... — Zamilkł na chwilę. — Nie mówmy już o tym. Wszystko dobrze się skoń-
czy, zobaczysz.
— Pomożesz mi zapchać sanie za stodołę? — zwrócił się do Halvora Abra-
hamsen. Następnie zawołał po angielsku do Amerykanów.
Amalie zaczęła marznąć, ruszyła więc w stronę domu. Kari i Victoria musia-
ły już tam być. Gdy po schodkach weszła do sieni, uderzyło w nią ciepłe powie-
trze. Ledwie zdjęła pelisę, podeszła do niej służąca, która tak grubiańsko się za-
chowała, kiedy Victoria miała rodzić.
— Mogę wziąć pani płaszcz? — spytała.
Amalie bez słowa podała okrycie i zdjęła botki.
Służąca zniknęła we wnętrzu domu. Patrząc w ślad za nią, Amalie pokręciła
głową, pomyślała, że Victoria powinna ją zwolnić.
Otworzyła drzwi salonu i zobaczyła Kari siedzącą w fotelu przed komin-
kiem. Victorii nie było, pewnie poszła do swojego synka. Usiadła na sąsiednim
fotelu i wyciągnęła ręce do ognia. Czuła, jak bijące od niego ciepło przyjemnie
rozchodzi się po ciele.
Kari wyprostowała się w fotelu.
— A, tu jesteś. Strasznie jestem śpiąca.
— Może powinnaś się położyć?
Kari pokręciła głową.
— No, co ty? Szkoda, że nie ma tu Fredrika. Brat Halvora jest taki sympa-
tyczny.
Amalie stłumiła ziewnięcie.
— Owszem. Wyobraź sobie, że Halvor był dla mnie miły. Tego się nie spo-
dziewałam.
— No, kiedyś nie był.
— Myślałam, że się zmienił w stosunku do Victorii, ale ona dalej się go boi.
TLR
— Wiem, zauważyłam to — odparła Kari, przyjmując pozycję półleżącą. —
Wiesz co, chyba się jednak położę.
— Zrób to. Obudzę cię na kolację.
Kari powoli wstała.
— A gdzie będziemy spały?
— Pojęcia nie mam.
Kari przybrała wojowniczą minę.
— To idę pogonić tę służącą. Jest strasznie bezczelna, zachowuje się, jakby
była tu gospodynią! — Nachyliła się ku siostrze. — A może... to ona grzeje Ha-
lvorowi łóżko?
Amalie wiedziała, jak Henriksen traktuje służące, ale nic nie powiedziała. To
miało pozostać między nią a Victorią.
— Nie wiem.
Jej siostra uniosła brwi.
— Na pewno tak jest. Nie ośmieliłaby się tak zachowywać, gdyby nie miała
gospodarza w garści.
— Może masz i rację.
Kari pokiwała głową i wyszła.
Amalie westchnęła i wpatrzyła się w ogień. Kiedy miała podkulić nogi,
drzwi do salonu otworzyły się. Obróciła głowę i zobaczyła Abrahamsena.
Mężczyzna wziął krzesło i usiadł przy niej. Oparłszy łokcie na kolanach,
spojrzał na nią uważnie.
— Sanie są już za stodołą. Halvor przykrył trumnę derką.
— Dziękuję, to miło z waszej strony. — Przełknęła ślinę, nie wiedząc, co
powiedzieć.
Znów była zmieszana i onieśmielona, irytowało ją, że nie potrafi znaleźć
stosownych słów. Ostatecznie Paul Abrahamsen był tylko nad wyraz uprzejmy i
TLR
troskliwy: stale się upewniał, czy im wygodnie w saniach, uważał na sanie z
trumną...
Musiała w końcu wziąć się w garść. Nie chciała, żeby uznał ją za źle wy-
chowaną. Kiedy jednak ich oczy się spotkały, poczuła, że zalewa ją fala gorąca.
— Zmęczona? — spytał.
Amalie nie była pewna, czy powinna spoglądać mu w oczy, ale nie była w
stanie się powstrzymać. Musiała to zrobić. Ten mężczyzna miał oczy zupełnie
jak Mitti.
— Tak, jestem zmęczona — odparła, szybko opuszczając wzrok i wbijając
go w swoje palce.
— Służące szykują kolację. Może powinna pani coś zjeść przed udaniem się
na spoczynek?
Nagle stwierdziła, że siedzą za blisko siebie. Tak nie wypadało, jednak się
nie odsunęła. Nie obruszyła się też, kiedy Abrahamsen wyciągnął ramię i ciepłą
dłonią nakrył jej dłoń.
— Rozumiem pani żałobę po Olem... Ale chętnie poznałbym panią bliżej.
Amalie nic na to nie odpowiedziała. Postanowiła zmienić temat i wypytać
Abrahamsena o kraj, z którego przybył.
— Dlaczego pan tu wrócił? Tam chyba było lepiej niż w Svullrya?
Mężczyzna cofnął rękę i zapatrzył się w ogień.
— Każdego dnia tęskniłem do domu, aż miałem tego dość. Musiałem wra-
cać i koniec. Zarobiłem tam dużo pieniędzy, a teraz coś wybuduję...
— Przy Rogden? To pańskie wymarzone miejsce? — Amalie pomyślała o
tartaku i lasach wokół jeziora.
Abrahamsen odchylił głowę.
— Trochę się rozpytałem i wiem, że to pani jest właścicielką tamtejszego la-
su. Mam nadzieję, że uda mi się odkupić od pani z pół hektara.
Amalie nie miała pojęcia, ile lasu do niej należy. Nigdy nie miało to dla niej
większego znaczenia. Najwyraźniej jednak jej rozmówca doskonale się we
TLR
wszystkim orientował. Rozbudziło to w niej podejrzliwość. Czy właśnie dlatego
był dla niej taki miły? Zagryzła wargę.
— Zanim podejmę decyzję, muszę porozmawiać o tym z bratem. To on zaj-
muje się sprawami finansowymi.
Abrahamsen skinął głową.
— Naturalnie, doskonale to rozumiem. Pomówimy o tym innym razem.
— Dobrze.
Do salonu zajrzała służąca.
— Kolacja gotowa.
Abrahamsen wstał.
— Idzie pani?
— Tak, naturalnie. — Amalie ruszyła za nim do kuchni.
W palenisku płonął ogień, woda w czajniku perkotała.
Stół był nakryty, ale nie było przy nim ani gospodarza, ani gospodyni.
— Pójdę po Kari, ona też musi coś zjeść.
Zająwszy miejsce za stołem, Abrahamsen położył sobie na talerzu kromkę
chleba.
— Poczekam — powiedział i mrugnął do niej.
Amalie wbiła widelec w ostatni kawałek kiełbasy i podniosła go do ust.
Przez całą kolację wyczuwała między gospodarzami jakieś napięcie. Jak Victoria
mogła mówić, że wszystko się między nią a mężem ułożyło? Halvor milczał, a
ona szczebiotała, zwracając się to do Kari, to do Abrahamsena. Policzki miała
zaróżowione.
Co zaszło między małżonkami, zanim zjawili się w kuchni?
Zerknęła na siedzącego u szczytu stołu Abrahamsena. Oczy mu błyszczały.
Ubrany był bez zarzutu; włosy zaczesał do tyłu. Promieniował energią.
TLR
Odłożyła sztućce, starając się odpędzić myśl, że między przyjaciółką a jej
mężem dzieje się coś niedobrego. Miała dosyć swoich kłopotów, nie miała siły
przejmować się problemami innych.
Halvor słuchał Paula, który snuł opowieść o życiu w Ameryce i żonie, która
tam zmarła.
Początkowo Amalie słuchała jednym uchem, wkrótce jednak przysłuchiwała
się już uważnie. A więc Abraham— sen był kiedyś żonaty... No, cóż, można się
było tego spodziewać. Musiał być w tym samym wieku co Ole.
Nagle głos mężczyzny ucichł. Zobaczyła, że jego oczy przybrały bolesny
wyraz. Pomyślała, że nie zapomniał o swojej żonie, i wstała.
— Dziękuję, na mnie chyba już czas — powiedziała.
Abrahamsen skinął jej głową.
— Miłych snów, Amalie.
Kari ziewnęła.
— I na mnie czas. Dobranoc!
Opuściwszy kuchnię, siostry powoli ruszyły na piętro.
— Przykro było słuchać o żonie Paula! — Kari potrząsnęła głową. — Na co
ona umarła? Na tyfus?
— Tak — odparła Amalie i otworzyła drzwi do pokoju, który przygotowała
dla nich służąca.
Łóżko kusiło. Powoli ściągnęła suknię, której miała serdecznie dosyć. Cho-
dzenie w żałobie było przygnębiające, ale nie mogła z tego zrezygnować, bo wła-
śnie takiego zachowania od niej oczekiwano. Nie sądziła jednak, że wytrzyma w
czerni cały rok.
Kiedy się rozebrała do końca, Kari leżała już w łóżku.
— Bardzo chcę wrócić do domu. Hans pewnie nie może się mnie doczekać.
Amalie położyła się obok niej.
— Pewnie tak. Ja też się nie mogę doczekać powrotu.
TLR
— Eh, bo ty tylko myślisz o tym Mittim.
— Nie, nie tylko o nim. Tęsknię za Kajsą. Mam nadzieję, że z Tullą jej do-
brze.
— A dlaczego miałoby być inaczej? Tyle już dzieci wychowała...
— Wiem, ale nie podoba mi się, że ona bierze Kajsę do łóżka.
Kari zrobiła przerażoną minę.
— Kładzie ją w swoim łóżku? Musisz coś z tym zrobić. To nie wypada!
Dziecko nie powinno spać w łóżku dorosłej osoby. Ona nie jest przecież jej mat-
ką!
Amalie westchnęła.
— Masz rację. Powiem to Tulli, kiedy wrócimy.
— Musisz. — Kari odwróciła się plecami.
— Co ci to właściwie przeszkadza, że myślę o Mittim?
— Z powodu plotek we wsi. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Amalie zapatrzyła się w sufit.
— Wiesz co? Nie przejmuję się tym, co o mnie myślą we wsi. Nie mam siły
być dalej nieszczęśliwa, i tyle.
Kari z powrotem obróciła się twarzą.
— Uważam, że powinnaś zainteresować się Paulem. Jest postawny i ma
chyba dobry charakter.
— Daj spokój!
W odpowiedzi jej siostra uśmiechnęła się.
— Wiem, że on ci się podoba. To widać!
— Dla mnie liczy się tylko Mitti i dobrze o tym wiesz.
Kari podłożyła sobie ramię pod głowę.
— A co on ma ci do zaoferowania?
TLR
Amalie podciągnęła kołdrę pod brodę. W pokoju było zimno, choć w piecu
huczało.
— Miłość, Kari. Miłość, za którą tęsknię. Brak mi bliskości, ramienia, które
mnie obejmuje, poczucia bezpieczeństwa, i kogoś, kto szepcze mi do ucha piękne
słowa — wyznała z całą szczerością.
-Jejku, stałaś się marzycielką? Nie sądziłam, że jesteś do tego zdolna. Wyda-
jesz się taka zimna...
— To się pomyliłaś. Nie jestem zimna.
— Może i racja, ale zdawało mi się... We mnie wszystko aż kipi i zamęczam
tym Hansa. To wzmacnia nasze małżeństwo. Bawimy się i śmiejemy. A jak się
pokłócimy, to szybko nam przechodzi.
— Masz szczęście, że na kogoś takiego trafiłaś. Ale teraz chcę już spać, bo
jutro przed nami długa podróż.
— Dobrej nocy, Amalie. — Siostra pogłaskała ją po policzku. — Już nie
bądź smętna, niedługo będzie lepiej. Może się pomyliłam, może Mitti faktycznie
jest odpowiednim mężczyzną dla ciebie?
— Jest. I zawsze będzie.
Kolejny raz Kari odwróciła się plecami.
Amalie czuła, jak ogarnia ją senność. Zanim zamknęła oczy, przywołała ob-
raz Mittiego. Wydało jej się, że czuje jego dotyk. Ze obejmuje ją ramionami i
mówi, że zawsze będzie ją kochał...
Bardziej niż kiedykolwiek liczyła na to, że będzie chciał na nią poczekać.
TLR
Rozdział 12
W Svullrya bardzo wiało. Amalie zobaczyła stojącego na schodkach kościo-
ła pastora, wiatr szarpał jego togę. Na ich widok pastor złożył ręce i pochylił
głowę.
Przez całą drogę z Frysje Amalie myślała o słowach Victorii. Najwyraźniej
jej przyjaciółka znalazła się w potrzasku. Odkryła, że Halvor nie zmienił się ani
na jotę: podczas jej nieobecności w domu zszedł się ze służącą.
Amalie nie mogła pojąć, że przyjaciółka nie chce jechać z nią do Tangen.
Uważała, że Victoria powinna zostawić męża. Wyglądało jednak na to, że miał
on nad nią całkowitą władzę.
Pastor zszedł ze schodków i ruszył im naprzeciw.
— Czekałem na was.
Kari napisała do niego o śmierci ojca.
— Trochę to trwało — przyznała Kari. Wysiadła z sań i skinęła głową du-
chownemu. — Tam jest trumna — dodała, pokazując na drugie sanie.
Amerykanie zaczęli ściągać trumnę z sań. Abrahamsen dołączył do nich i po
chwili we trzech ponieśli ją w stronę kościoła.
Amalie nie miała siły się ruszyć. Ogarnęło ją przygnębienie. Co chwila ner-
wowo przełykała ślinę, by nie wybuchnąć płaczem.
Przyciskając Biblię do piersi, pastor wszedł na schodki, otworzył drzwi ko-
ścioła i usunął się z drogi. Gdy mężczyźni go mijali, spuścił wzrok. Zaraz potem
drzwi kościoła zamknęły się.
Amalie nie mogła już dłużej powstrzymywać płaczu, po policzkach popłynę-
ły jej łzy.
Kari podeszła do niej.
— Nie płacz. Ojcu nic nie pomoże, że tak po nim rozpaczasz.
TLR
Potrząsnąwszy głową, Amalie wyjęła chusteczkę i wydmuchała nos.
— Wiem, ale trudno mi się powstrzymać. Wiem, że był okrutnikiem, ale to
w końcu mój ojciec...
— Tak, ty możesz tak o nim powiedzieć, ale ja nie.
Amalie cała zesztywniała.
— Co ty wygadujesz?
— W Furulii znalazłam pamiętnik mamy. Wszystko wtedy zrozumiałam.
Amalie wbiła wzrok w siostrę.
— Co tam wyczytałaś?
— Że Johannes Torp nie był moim prawdziwym ojcem.
— No wiesz, jak możesz?
— Cicho, Amalie. Nie mam ochoty wysłuchiwać kłamstw! Przecież o
wszystkim wiesz. Mama wyznała ci to na łożu śmierci.
— Skąd o tym wiesz?
— Napisała w pamiętniku, że wszystko ci opowie, by zrzucić kamień z ser-
ca.
Amalie nerwowo mięła chusteczkę.
— Rozumiesz, mam nadzieję, że nie mogłam ci o tym powiedzieć...
— Wiem, ale to już nie ma znaczenia. On i tak był jedynym ojcem, jakiego
znałam. I nie interesuje mnie, kto nim był naprawdę.
— Przykro mi, że dowiedziałaś się w taki sposób...
Kari prychnęła.
— Przecież już powiedziałam, że nie ma to dla mnie znaczenia.
Amalie milczała przez chwilę. Było jasne, że siostra nie ma pojęcia, kto jest
jej prawdziwym ojcem.
— Wiem, kto jest twoim ojcem.
TLR
— Tak? Kto to taki? — zainteresowała się Kari.
Amalie odetchnęła głęboko.
— Jan Pedersen, nasz sąsiad...
Kari pokręciła głową.
— Nie!
— Przykro mi. Matka mi to powiedziała.
Spojrzenie Kari spoważniało.
— A ja pozwoliłam Krystianowi się całować... A przecież to mój... przyrod-
ni brat!
— Wiem, ale żadne z nas o tym nie wiedziało. Nic nie możesz na to pora-
dzić!
Kari wydęła usta.
— Powinnam była zgadnąć, że między matką a ojcem było coś nie tak. Ni-
gdy nie byli wobec siebie czuli i... Powinnam była się domyślić, że coś ukrywają.
— Wszyscy powinniśmy to byli zgadnąć!
Z kościoła wyszedł Abrahamsen wraz ze znajomymi. Trzeba mu było po-
dziękować.
— To cóż, ruszamy teraz do domu. Dziękujemy za pomoc przy transporcie
trumny.
Abrahamsen oparł się o sanie.
— Miło było panią poznać. Zatrzymam się teraz w gospodzie. Jeśli potrzeb-
na będzie pomoc, wie pani, gdzie mnie znaleźć.
— Dziękuję, będę pamiętać.
-A kiedy wróci brat, obiecuje pani, że z nim porozmawia?
— Obiecuję — odparła Amalie i uśmiechnęła się.
TLR
W drodze do domu Kari milczała. Gdy wjechały między płoty oddzielające
od siebie pola, Amalie strzeliła z bata. Konie ruszyły z kopyta i wkrótce sanie
wjechały na dziedziniec Tangen.
Było już ciemno, w oknach domu migotały światła.
— Dojechałyśmy! — zawołała Amalie, odwracając się do siostry.
Kari uniosła głowę.
— No, wreszcie... Zostanę do jutra, ale z samego rana jadę do Tille.
— Zrobisz, jak zechcesz.
Gdy sanie zatrzymały się przed drzwiami, z domu, lekko się kołysząc, wy-
szła Helga. Spódnica wlokła się za nią po śniegu.
— No, nareszcie jesteś! Słyszałam, co się stało. Co za wariat, mógł cię uto-
pić!
Amalie skinęła na stajennego, który wyszedł ze stodoły.
— Możesz wyprząc.
— Robi się!
Wysiadła z sań.
— Długo cię nie było, Helgo.
— Tak, miałam kilka spraw do załatwienia, a potem odwiedziłam rodzinę,
której nie widziałam sto lat, i trochę u nich posiedziałam.
— Zasłużyłaś sobie na to!
Stara niania pogłaskała ją po policzku.
— Przykro mi z powodu Johannesa... i Sofie. Kiedy te okropieństwa się
skończą?
Kari przeszła obok nich bez słowa.
— Ojej, co się stało twojej siostrze? — zdziwiła się Helga.
Amalie nie mogła powiedzieć jej prawdy.
TLR
— Jest zmęczona. Chodź, wejdźmy do środka, bo się przeze mnie rozchoru-
jesz.
— Masz gościa — oznajmiła Helga, wspierając się na podanym ramieniu.
— Kto to? — Serce Amalie mocniej zabiło. Czyżby...
— Mitti tu jest.
Zostawiwszy Helgę, Amalie wbiegła do domu.
Mitti siedział w salonie przed kominkiem. Słysząc hałas, odwrócił się.
— Amalie...
Podbiegła do niego, uklękła, położyła głowę na jego piersi i mocno go obję-
ła.
— Tak za tobą tęskniłam... — powiedziała zduszonym głosem.
Pogłaskał ją po włosach.
— I ja za tobą tęskniłem.
Spojrzała mu w oczy.
— Tyle się wydarzyło... Nie wiem, od czego mam zacząć.
— Słyszałem, co się przytrafiło, i żałuję, że mnie tu nie było. — W jego
oczach Amalie zobaczyła szczery żal.
— Ale teraz możesz tu zostać, Mitti. Możesz tu pracować i...
Pokręcił głową.
— Nie, nie mogę...
Amalie podniosła się. Serce jej zaczęło walić.
— Dlaczego nie?
— Bo nie chcę, żeby twoja reputacja legła w gruzach. Ludziska i tak już za
dużo na twój temat gadają. Nie, nie mogę tu zostać. Proponuję, żebyśmy się nie
widywali aż do wiosny. Dopiero wtedy zaczniemy myśleć o przyszłości.
Amalie rozłożyła bezradnie ręce.
TLR
— Ale ja nie mogę tak długo czekać... Nie mam siły... — głos jej się zała-
mał.
— Musisz! Umówiliśmy się, że poczekamy.
Opadła na krzesło. Jej serce chwilami zachowywało się tak, jakby miało sta-
nąć. Nie mogła czekać aż do wiosny. Co miała robić do tego czasu? Była młoda.
Nie miała już siły być dłużej sama. On powinien być przy niej.
-Miałam nadzieję, że będziesz mógł tu zostać, pracować we dworze, ale wi-
dzę, że za wiele sobie obiecywałam...
Mitti podniósł się z fotela.
— Obawiam się, że tak. Jadę do ojca, wrócił wczoraj rano. Niestety, nie spo-
tkał ani Aleksandra Lunda, ani twojego brata. Dom sędziego był pusty.
— Wiem i nic z tego nie pojmuję. Jeden z policjantów twierdził, że pojechali
do Namna.
Mitti zmarszczył brwi.
— To może Didrik tam właśnie uciekł?
To jej nie przyszło do głowy. Mitti mógł mieć rację.
— Miejmy nadzieję, że tak.
— Czekam tu na ciebie od samego rana. Ojciec nie wierzył, że się pojawisz,
ale ja czułem, że jesteś gdzieś blisko.
— Oh, Mitti... — Amalie wstała i rzuciła mu się w ramiona. — Musisz u
mnie zostać!
Zdecydowanym ruchem odsunął ją od siebie.
— Nie mogę. Zachowuj się jak dorosła. Idź do swojego dziecka i zajmij się
nim. Chyba masz co robić?
Amalie spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich desperację. Miała teraz dwa
wyjścia: albo mu wszystko ułatwić, albo utrudnić. Wybrała to pierwsze. Stłumiła
w sobie tęsknotę, pomyślała o małej Kajsie, która jej potrzebuje, i o mieszkań-
cach wsi, a potem wspięła się na palce i lekko pocałowała ukochanego w usta.
TLR
-Zrobię tak, jak mówisz. Masz całkowitą rację.
Na twarzy Mittiego odmalowała się ulga. Pocałował Amalie, a potem schylił
się po kule.
— Tannel jedzie ze mną. Musi się tylko spakować.
Amalie aż się cofnęła.
— Co? — Przełknęła ślinę, czując kolejny zawód.
— Tannel wraca do zagrody. Tam jest jej dom, chłopcu też będzie tam do-
brze. — Mitti rozejrzał się po salonie. — Tu jest za wiele żałoby i smutku, to
dziecku nie służy, a i ona jest tym wszystkim przytłoczona. Spotkało ją wiele
złego, nie bardzo pojmuję, jak po tym wszystkim zdołała się pozbierać... No, ale
ona ma w sobie fińską krew. Jest mocna.
Amalie drżała na całym ciele. Miała nadzieję, że Tannel z nią zostanie, ale
dziewczyna najwyraźniej podjęła już decyzję. Mitti miał pewnie rację, miejsce
jego siostry było w lesie. Los ją stamtąd wyrwał i źle się to dla niej skończyło.
— Tannel nie może zapomnieć o Tronie!
— Nigdy go nie zapomnę — rozległ się głos za jej plecami.
Opatulona kożuchem, z synkiem na ręku do salonu weszła Tannel.
— Nie o to mi chodziło — wyjąkała Amalie, nie spuszczając z niej oczu.
— Wiem, ale dlaczego jego tu nie ma?
— Policja twierdzi, że jest w Namna razem z panem Finkelem.
Tannel uniosła brwi.
— Kiedy wróci, przekaż mu, że jestem w zagrodzie Kauppich.
Mały Tron zaczął się wiercić, po chwili wił się w ramionach matki niczym
mały węgorz.
— Musimy już jechać. Ojciec na nas czeka.
Mitti stał z bezradnym wyrazem twarzy, wspierając się na kulach.
— Muszę się najpierw pożegnać z Amalie...
TLR
Siostra skinęła mu głową.
— Poczekam na zewnątrz.
Amalie podeszła do Tannel i uścisnęła ją, a potem ucałowała w czółko Ma-
łego Trona.
— Szczęśliwej drogi. Rozumiem, że ciągnie cię do domu — powiedziała ci-
cho.
Tannel skinęła głową, odwróciła się na pięcie i wyszła.
— No, to zostaliśmy we dwoje — powiedział Mitti. — Podejdziesz do
mnie?
Amalie rzuciła się ukochanemu w ramiona. W pierwszej chwili zachwiał się,
mimo to odrzucił kule.
— Potrafię ustać, nie muszę się o nić opierać! — stwierdził.
Amalie przytuliła się do niego. Wdychała jego zapach,
czuła ciepło jego ciała.
Chwyciwszy ją za biodra, Mitti przyciągnął ją blisko do siebie.
— Będę za tobą tęsknił — szepnął jej w ucho.
Czułą na twarzy jego oddech i wiedziała, że jej pożąda. Krew w niej zawrza-
ła. Bardzo go pragnęła.
Zwolniwszy uścisk, Mitti cofnął się.
— Muszę już iść. Ojciec na pewno się niecierpliwi.
W jego oczach płonęła tęsknota, Amalie to widziała.
— Tak, musisz już jechać. Nie będę cię zatrzymywać. — Spróbowała się
uśmiechnąć, ale nie bardzo jej się to udało.
Mitti westchnął i opierając się o poręcz fotela, schylił się po kule. Wypro-
stowawszy się, ruszył ostrożnie ku drzwiom.
— Nie zapomnij mnie — szepnęła Amalie, czując spływającą po policzku
łzę.
TLR
Jego oczy były pełne miłości.
— Nigdy cię nie zapomnę.
Amalie uniosła suknię i wbiegła po schodach. Długo już nie była u Kajsy, o
wiele za długo. Przez ostatnie dwa dni nie czuła ciężaru w piersiach. Czy ma
jeszcze pokarm?
Otworzyła drzwi do pokoju Tulli. Zaskoczona kobieta podniosła głowę z
poduszki.
— Ojej, wróciłaś?
Amalie podeszła bliżej. Oczywiście Kajsa leżała w łóżku obok niani. Ogar-
nął ją gniew.
— Nie życzę sobie, żeby Kajsa spała w twoim łóżku! — wybuchnęła. —
Dosyć już tego! Ma własne łóżeczko i tam ma spać!
Niania spokojnie wygrzebała się z pościeli.
— Ciszej, bo obudzisz dziecko. Nie ma o co się złościć. Gdybyś częściej
bywała w domu, to może byś zrozumiała, dlaczego muszę z nią spać.
Amalie była wstrząśnięta. Tulla za dużo sobie pozwala! Do chlebodawczyni
tak się nie mówi. Zacisnęła wargi.
— Mogłabyś jaśniej? — Ze złości cała się trzęsła.
— Kajsa nie zaśnie, jak nie ma przy sobie czegoś ciepłego. Niektóre dzieci
tak mają, potrzebują bliskości. Ale ty pewnie tego nie pojmujesz. — Niania spoj-
rzała na nią hardo.
Amalie czuła, że za chwilę nerwy odmówią jej posłuszeństwa. Była zmęczo-
na i chciało jej się spać. Czy miała pozwolić Tulli na taką zuchwałość, czy też
powinna ją oddalić?
Spojrzała na córeczkę, na ten mały kłębuszek, za którym tak tęskniła. Pode-
szła do łóżka, ostrożnie ją podniosła i przytuliła do siebie. Z maleńkich ust wy-
dobyło się ciche mruknięcie.
Z Kajsą na ręku bez słowa opuściła pokój.
TLR
Położyła córeczkę w swoim łóżku i opatuliła małe ciałko pierzyną. Tulla
miała rację. Zbyt często nie ma jej w domu. Tymczasem dziecko potrzebuje mat-
ki, potrzebuje jej ciepła i bliskości.
Ściągnęła suknię i wsunęła się do łóżka. Długo leżała, patrząc w sufit. Nie
mogła oddalić niani: w istocie była dobrą kobietą i miała dobre intencje, a Kajsa
była do niej bardzo przywiązana.
Nagle otworzyły się drzwi. Amalie spojrzała w ich stronę i zobaczyła Ingę.
Dziewczynka wbiegła do pokoju i wskoczyła do jej łóżka.
— Usłyszałam, że jesteś u Tulli — powiedziała i przytuliła się do niej.
Amalie pogłaskała ją po sterczących na wszystkie strony włosach i uśmiech-
nęła się.
— Myślałam, że już śpisz!
Inga potrząsnęła głową.
— Trochę spałam, ale miałam zły sen... Bardzo się przestraszyłam, a jak
usłyszałam, że wróciłaś, to... Musiałam tu przyjść. — Przytuliła się mocniej i ob-
jęła Amalie za szyję.
— Wszystko się ułoży, jak tylko wróci Sofie — powiedziała Amalie.
— A gdzie ona jest?
— Tego nie wiem, ale policja jej szuka.
Dziewczynka chlipnęła.
— Nie lubię mieć złych snów.
— A często je masz?
— Tak, śni mi się, że ktoś jest w mojej sypialni!
Amalie odsunęła się od niej.
— O czym ty mówisz?
— Taki staruch... Myszkuje po pokoju.
TLR
Amalie spojrzała w sufit. Czy to mógł być... ojciec Olego? Słyszała go
wcześniej, jak snuje się po korytarzu. Nic nie pojmowała. Tak długo był spokój...
Dlaczego to się znów zaczęło?
— Ma na imię Adam i nie robi mi żadnej krzywdy.
Amalie usiadła na łóżku. To nie mógł być ojciec Olego. Więc kto? Opadła z
powrotem na poduszkę.
— Już o tym nie myśl. Spij.
Ułożywszy się wygodnie, Inga zamknęła oczy.
-Masz rację. Jutro go pewnie nie będzie.
Amalie leżała nieruchomo, dopóki oddech Ingi nie stał się miarowy. Potem
wyślizgnęła się z łóżka i włożyła szlafrok.
Ostrożnie wyszła na korytarz i weszła do pokoju dziewczynki. Rozejrzała się
bacznie, ale nic nie zauważyła. Nie czuła też niczyjej obecności. Czy Inga tylko
sobie wyobraziła, że jest tu jakiś mężczyzna? Pomyślała, że dzieci mają bujną
fantazję.
Postanowiła jeszcze zajrzeć do Olgi i spytać, czy wie coś o człowieku imie-
niem Adam. Tak, trzeba się upewnić.
Pokój służącej znajdował się w drugim końcu korytarza. Zapukać? Chwyciła
za klamkę i otworzyła drzwi.
Olga siedziała na krześle pod oknem. Spojrzała na gospodynię ze zdziwie-
niem.
— A ty co tu robisz? — spytała, odkładając szycie.
— Przeszkadzam?
Służąca pokręciła głową.
— Nie, skąd. Wchodź.
Amalie przycupnęła na skraju łóżka.
— Siedzisz tak późno przy lampie?
TLR
— Tak, nie mogłam zasnąć, a wtedy pomaga, jak się wstanie i zrobi coś po-
żytecznego.
Amalie skinęła głową.
— Przyszła do mnie Inga cała przerażona. Twierdziła, że w jej pokoju jest
jakiś staruch o imieniu Adam.
— Wiem, kto to. Adam był dziadkiem Olego — rzekła Olga i wstała.
Amalie zdumiała się. Może Olga wie coś więcej?
— Jesteś tu od wielu lat. Nie zastanawiałaś się nigdy, dlaczego ten dom jest
nawiedzony?
— Mam na ten temat własny pogląd. Otóż ten Adam przywędrował z Fin-
landii i ożenił się z dziewczyną z naszej wsi. Miejscowi długo nie uważali go za
swojego, ale to się zmieniło, kiedy własnymi rękami wybudował to obejście. Po-
tem pojechał do Christianii i zajął się handlem. W trzy lata zarobił spore pienią-
dze i od tego czasu urządzał tu duże przyjęcia. Powodziło im się znakomicie,
mieli troje dzieci. No i pewnego, letniego dnia jego żona zginęła bez śladu. Lu-
dzie ze wsi długo jej szukali, aż znaleźli ją rozszarpaną w jakiejś rozpadlinie: za-
bił ją niedźwiedź. Adam rozpaczał i rozpaczał, aż któregoś dnia się powiesił.
Zrobił to w pokoju, w którym teraz śpi Inga.
Amalie siedziała jak skamieniała. Jakże niewiele wiedziała o rodzinie Olego!
A teraz to ona była tu gospodynią, teraz Tangen stało się jej domem. Nie, nigdy
nie będzie się tu czuła swobodnie, za dużo duchów tu się kręci.
— Nie wszystko ci jeszcze opowiedziałam...
— A co jeszcze wiesz? — spytała Amalie bez tchu.
— Dużo... Na poddaszu znalazłam trochę listów. Sporo tam było o jakiejś
Fince o imieniu Maija. Nie bardzo wiem, kim ona była, ale też nie przeczytałam
wszystkich tych listów. Chcesz je przejrzeć?
Amalie zagryzła wargi. To imię podobne było do innego: Majna.
— Gdzie je masz? Chętnie przeczytam.
Olga podeszła do komody, wyciągnęła jedną z szuflad i wyjęła z niej paczkę
listów.
TLR
— Przeczytaj je uważnie. Być może coś ci się wyjaśni.
Z listami w ręce Amalie podeszła do drzwi.
— Zaraz się wezmę do czytania.
Wróciwszy do swego pokoju, siadła na krześle pod oknem i ustawiła lampę
tak, by dobrze widzieć litery. Ręce tak jej się trzęsły, że koperty mało z nich nie
powypadały. To było strasznie ciekawe! Czy to możliwe, że Majna była spo-
krewniona z Adamem?
Zaczęła czytać.
TLR
Kochany Adamie!
Dużo o Tobie myślę. Smutne przyszły na mnie dni, bo nasza córka zachoro-
wała na galopujące suchoty i niewiele jej zostało życia.
Wczoraj skończyła dwadzieścia lat, ale nie jest już tą piękną kobietą, co kie-
dyś: jest jeno cieniem samej siebie.
Prosiła mnie, bym się zaopiekowała małą Maiją. To urocze dziecko. Będzie
dla mnie wielką pociechą, gdy nasza córka zgaśnie.
Twoja Veera
Amalie zapatrzyła się w ścianę. Czy Adam miał poza— małżeńskie dziecko?
Odłożyła arkusik i rozłożyła następny.
Kochany Adamie!
A więc stało się: nasza córka nie żyje. Odeszła cichutko i zostałam z małą
Maiją sama.
Mam nadzieję, że Twoje marzenie się spełniło, ale i tak pragnęłabym, żebyś
był tu ze mną.
Twoja Veera
Na kolejnej kopercie rozpoznała pismo Olego.
Droga Maijo!
Jak rozumiem, jesteś z rodziny Majny, a więc ona musi być moją daleką
krewną. Przypadkiem dowiedziałem się, że mój dziadek Adam, zanim przybył do
Norwegii, miał nieślubną córkę.
Początkowo miałem zamiar zaopiekować się Majną, ale teraz sam już nie
wiem. Przetrząsnęła cały mój dom, próbując coś znaleźć, ale nie wiem, co by to
mogło być. Czego ona może szukać?
Uniżenie proszę o odpowiedź.
Ole
TLR
Amalie oparła się wygodnie i zapatrzyła w sufit. A więc Ole i Majna byli
spokrewnieni. Majna rozgrywała z nim jakąś grę i coś skradła, ale czy znalazła
to, czego szukała?
Przejrzała koperty i znalazła kolejny list od Olego.
Droga Maijo!
Nie odpowiedziałaś na mój list, dlatego piszę ponownie. Dowiedziałem się,
że Majna próbuje mnie obrabować. Nie wiem, dlaczego to robi, więc po odpo-
wiedź zwracam się do Ciebie.
Ole
Te listy nigdy nie zostały wysłane. Majna musiała je przechwycić. Ale dla-
czego leżały razem z listami, które dostał Adam?
Wstała z krzesła i wyszła na korytarz. Ponownie weszła do pokoju Olgi.
Służąca spojrzała na nią z łóżka.
— I co, znalazłaś coś?
— W tej paczuszce były też listy od Olego. Co to znaczy?
Olga westchnęła.
— Znalazłam te listy w rzeczach Majny i dołączyłam je do tych starych.
— Mamy zatem wytłumaczenie, dlaczego Ole nigdy nie dostał na nie odpo-
wiedzi. Musiał Majnę od dawna podejrzewać.
— Nie pomyślałam o tym. Ale... Dowiedziałam się, że Majna ma siostrę,
która mieszka tu, w Fińskim Lesie.
Serce Amalie na moment zgubiło rytm.
— Skąd wiesz?
— W tej paczuszce jest też list od jej siostry, musiałaś go przeoczyć.
— No, to muszę go odnaleźć.
Amalie wróciła do swojej sypialni. Zerknęła na Kajsę, ale mała spała spo-
kojnie. Wyciągnęła szyję, by dojrzeć w pościeli Ingę. Dziewczynka mruknęła coś
przez sen.
TLR
Przeszukała paczuszkę i znalazła kopertę z obcym pismem. Widniał na niej
datownik z zeszłego roku. Szybko wyciągnęła z niej złożony arkusik.
Kochana Majno!
Pomogę Ci, jak będę potrafiła, ale niełatwo mi będzie zbliżyć się do lensma-
na. Sprawa spadku rozstrzygnie się wraz z jego śmiercią.
Po śmierci Olego Sigmund nie będzie miał żadnych praw do majątku. Będzie
je natomiast miała córka Olego.
Jeśli będziemy miały szczęście i Ole umrze, a ma przecież niebezpieczną pra-
cę, spadek zostanie podzielony i Ty też dostaniesz swoją część.
Kaarina
Amalie rzuciła list i wybiegła na korytarz. Szarpnięciem otworzyła drzwi do
pokoju Olgi. Serce waliło jej jak młotem.
Ole miał córkę. Nie, to nie mogło być prawdą! Ole nie mógłby sobie tak z
niej zakpić! Dlaczego nigdy jej nic nie powiedział?
— Olga... Ole...
Siedząca na łóżku służąca szlochała.
— Chciałam, żebyś to sama przeczytała. Ja się o tym dowiedziałam parę dni
temu. Przykro mi, Amalie. Ale nikt o tym nie wiedział, a Ole... — Potrząsała
głową.
Amalie stała jak skamieniała. Czuła, że zaraz się rozpłacze.
— To nieprawda! To łgarstwo! Ta kobieta na pewno skłamała. Ole nie miał
żadnej córki!
Olga westchnęła i otarła łzy.
— Mylisz się. Miał córkę. Ona tu była niedawno, jak wyjechałaś. Wiesz, jak
ma na imię?
Amalie chciała coś odpowiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle.
— Ma na imię Elise i dostała je po matce Olego, a Majna jest jej ciotką.
TLR
Kolana ugięły się pod Amalie. Opadła na krzesło. — A więc...
— Kaarina jest matką Elise!
TLR
Rozdział 13
Tannel ułożyła Małego Trona w łóżku i opatuliła go kocykiem. Wichura
uderzyła w ścianę chaty tak mocno, że aż zadzwoniły szyby.
Zauważywszy, że ogień przygasa, Tannel podbiegła do piecyka. Mimo gru-
bego swetra, który naciągnęła na wełnianą suknię, zatrzęsła się z zimna. Dorzuci-
ła kilka polan i poczekała, aż ogarnie je płomień. Z paleniska buchnął czarny
dym, który wywołał u niej napad kaszlu, po chwili jednak piecyk przestał kopcić.
Zerknęła na synka. Na szczęście się nie obudził.
Przeziębienie, którego się nabawił, nie chciało przejść. Gorączkował już od
trzech dni i Tannel zaczęła się poważnie niepokoić. Czyżby przyplątało się coś
do płuc?
Do izby wszedł Muikk z naręczem drewna. Rzucił córce smutne spojrzenie.
— Jak tam mały?
Pokręciła głową.
— Cały rozpalony.
— Więc nie ma co dłużej czekać. Pójdę do wsi i ściągnę tu doktora Bjorlie-
go.
— Nie dasz rady, ojcze. Za dużo śniegu napadało, nie przejedziesz przez las.
— Spuściła głowę. — To beznadziejna sprawa.
— Ale nie możemy czekać i liczyć, że samo mu przejdzie! Próbowaliśmy
ziół, próbowaliśmy zaklęć... Teraz może pomóc tylko doktor.
— No, to spróbuj. Ale nie sądzę, żeby ci się udało.
Muikk kiwnął głową.
— Ruszam od razu, póki jasno na dworze.
— Dobrze, ojcze.
TLR
Wyjrzała przez okno. Mitti gimnastykował w śniegu nogi. Uważał, że to
znakomita metoda, a Tanneł musiała mu przyznać rację. Stojąc przed zaśnieżo-
nym pagórkiem, podnosił nogę wysoko, wbijał ją w śnieg, za nią drugą, i w koń-
cu wdrapywał się na wierzchołek. Tanneł miała nadzieję, że wkrótce brat będzie
mógł chodzić bez kul.
Zobaczyła, że ojciec zamienił z nim parę słów, a potem ruszył ścieżką pro-
wadzącą do wsi. Patrzyła za nim przez dłuższą chwilę, po czym odwróciła się i
podeszła do łóżka. Usiadła na brzegu i pogłaskała synka po główce.
Chłopczyk bardzo się pocił. Był szczelnie opatulony, ale Tannel wcale nie
była pewna, czy to dobrze, bo był mokry jak mysz, włoski miał przyklejone do
główki.
Zdjęła z niego kocyk i rozpięła mu wełnianą koszulkę pod szyją. Jęknął ci-
chutko i poruszył oczyma pod powiekami.
Chwycił ją lęk. Co będzie, jeśli to coś poważnego?
Z trudem się podniosła. Mały powinien dalej spać, sen najlepiej służy cho-
remu ciału. Czas już było przygotować braciom posiłek, pewnie zaraz wrócą z
ryb. Wprawdzie mróz, który chwycił kilka tygodni temu, skuł jezioro lodem, ale
chłopcy zabrali ze sobą siekierę. Miała nadzieję, że coś przyniosą, bo z głodu
ssało ją w żołądku. Dawno już czegoś takiego nie czuła. Kiedy mieszkała w Tan-
gen, nie musiała się martwić o jedzenie.
Stale zerkała na Małego Trona. Czy wyjdzie z tego?
Wyjęła garnek, napełniła go wodą i ustawiła na piecu. Potem wybrała kilka
rozmiękłych ziemniaków i włożyła do garnka. Gdzie ci chłopcy się podziewają?
Jeśli przyniosą ryby, trzeba będzie je oprawić.
Nagle otworzyły się za nią drzwi i do izby wszedł Mitti. Z dumnym wyra-
zem twarzy zamknął drzwi za sobą.
— Już nie potrzebuję tych kul. Popatrz! — Mozolnie stawiając nogi, prze-
szedł przez izbę, a potem wyczerpany opadł na krzesło. — Zanim zima się skoń-
czy, będę biegał! — Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Tannel odwzajemniła uśmiech.
— Bardzo się cieszę!
TLR
Mitti spoważniał.
— Jak tam malec?
— Wciąż gorączkuje. Mam nadzieję, że ojcu uda się dotrzeć do doktora.
Wzdychając, Mitti oparł łokcie o stół.
— Jestem taki bezradny. Gdybym był mądrzejszy i ćwiczył nogi wtedy, kie-
dy Kalle tak mnie o to męczył... gdybym został w Furulii... — Ściągnął wysokie
buty. — To teraz ja bym biegł przez las po doktora!
Tannel wyjęła kilka zeschłych kromek. Jutro znów trzeba będzie napiec
chleba. Bracia mieli nieposkromione apetyty.
— To nie jest takie proste. Uważam, że i tak znakomicie ci idzie!
Drzwi ponownie się otworzyły i do izby weszło czterech chłopców. Wraz z
nimi wdarł się podmuch lodowatego powietrza, przyprawiając Tannel o dreszcz.
— Szybko zamykajcie! Przecież mały jest chory.
Najstarszy z braci z dumą położył na stole cztery pstrągi.
— No, obiad już mamy! — oznajmił, zdejmując czapkę.
Tannel uśmiechnęła się.
— No, to przynajmniej dziś znów się najemy. Uważam, że powinniście cho-
dzić na zmianę, bo jesteście wszyscy równo przemoczeni. Wystarczy, że mały
nam choruje.
Mitti, kulejąc, podszedł do piecyka, wziął pogrzebacz i poodwracał polana.
— Do jutra powinno tego żaru starczyć.
Chłopcy kolejno weszli po drabinie na górkę, gdzie zimą sypiali. Mitti usiadł
na przypiecku, w miejscu, gdzie było najcieplej.
Może to tam powinnam położyć małego, przemknęło Tannel przez głowę.
Nie, to nie był dobry pomysł. W izbie było wystarczająco ciepło.
Mitti podniósł się z przypiecka i wszedł za zasłonę. Zaraz potem rozległ się
jego stłumiony okrzyk. Coś załomotało, a potem ucichło.
TLR
Tannel podniosła zasłonę i zajrzała do sąsiedniej izby. Brat leżał na łóżku,
ciężko sapiąc.
— Potknąłeś się?
— Tak, coś leżało na podłodze... Nie zauważyłem tego.
— Pomóc ci wstać?
Pokręcił głową.
— Poradzę sobie. No, już, wracaj do małego. Nie lubię, jak tak na mnie pa-
trzysz!
Tannel wróciła do kuchni. Znów spojrzała na synka. Już nie miał takiej roz-
palonej buźki. Położyła mu dłoń na czole. Nadal był gorący, ale przestał się po-
cić. Czy to dobry znak? Miała taką nadzieję, ale nie podobał jej się jego ciężki
oddech. Pierś mu się wznosiła i opadała w szybkim tempie. Rósł w niej niepokój.
Bardzo chciała, żeby ojciec jednak dotarł do wsi.
Odcięła rybom łby i płetwy, wypatroszyła je i ułożyła na desce.
Zobaczyła, że w palenisku wciąż jest żar, wzięła więc szufelkę i pogrzeba-
czem zebrała na nią popiół. Ledwie otworzyła drzwi, do izby natychmiast wpa-
dły płaty śniegu. Szybko wyrzuciła popiół i zamknęła drzwi.
Ułożyła ryby na blasze. W garnku bulgotało.
Chłopcy chichotali na górce. Przyjemnie było słyszeć, że są w dobrych na-
strojach. W taki mróz nie mieli wiele do roboty, zwłaszcza że szybko zapadał
zmrok.
Usłyszała za sobą kasłanie Mittiego. Ze stęknięciem usiadł na krześle.
— Przepraszam, że na ciebie warknąłem. To okropne być takim niedołęż-
nym... Robię, co mogę, ale to strasznie długo trwa. A ja nie mam czasu! Jak na-
stępnym razem zobaczę się z Amalie, chcę do niej podbiec.
Tannel odwróciła ryby.
— Amalie wcale nie przeszkadza, że kulejesz. Jak cię dźgnęli w plecy, tak
się przejęła, że omal nie umarła.
— Skąd wiesz?
TLR
— Kiedyś w zaufaniu mi o tym opowiadała.
— Kocham ją — powiedział Mitti i spuścił głowę. — Ale co ja jej mogę
dać? Ma dwór i pieniądze. — Machnął ręką. — A ja nie mam nic.
Tannel pokręciła głową.
— Masz swoją miłość, a i ona cię kocha. Więcej wam nie potrzeba.
Mitti przeczesał palcami włosy.
— No, nie wiem... Amalie dorastała w zupełnie innych warunkach niż ja.
Boję się, że kiedyś te różnice zniszczą wszystko to, co jest między nami.
— Nie ma między wami żadnych różnic. Amalie kocha lasy tak samo jak ty.
Dusi się w tym Tangen. Ona by chętnie...
— Już starczy, Tannel. Ja to wszystko wiem, ale i tak mam wątpliwości. Co
będzie, jak się tam wprowadzę? Ludziska będą gadać i gadać, a ja nie wiem, czy
to zniosę. Boję się, że nie.
— Głupstwa gadasz.
— Naprawdę. Myślę o tym bez przerwy.
— Więc pogadaj o tym z Amalie. W takich sprawach lepiej być szczerym do
końca.
Mitti pokręcił głową.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, ona tyle przeszła... Nie chcę jej przyspa-
rzać kolejnych trosk.
— Kochasz ją. Nie możesz się od niej odwrócić!
— Nie, nie mogę... — rzekł z rezygnacją.
— No, to nie ma o czym mówić?
— No, nie.
Tannel spojrzała na brata.
— Coś jeszcze cię męczy?
Mitti wyprostował się, położył łokcie na stole.
TLR
— Zwariuję od tej bezczynności!
TLR
Tannel zadrżała, dostrzegłszy w jego oczach błysk szaleństwa. Był wściekły
na los, który tak okrutnie się z nim obszedł.
Usiadła przy stole.
— Wszystko idzie ku lepszemu. Nie możesz się teraz poddawać. — Gdy ze
strychu zaczęli schodzić młodsi bracia, odchrząknęła. — Zaraz będzie jedzenie
— poinformowała ich, wstając. — Porozmawiamy później, Mitti.
Chłopcy siedli wokół stołu, chichocząc.
Tannel odwróciła się do nich.
— Co wam tak wesoło?
— Popatrz na dwór — odparł Juha.
Wyjrzała przez okno. Nadchodził ojciec. Z trudem brnął przez zaspy, był ca-
ły pokryty śniegiem.
— Nie ma się z czego śmiać, chłopaki. Ojcu nie udało się dojść do wsi, a to
znaczy, że doktora nie będzie.
Mitti zaklął.
— Ojciec zaczyna się starzeć. Można się było tego spodziewać. Idę!
— Nie możesz! — zawołała Tannel.
Opierając się ręką o stół, Mitti wstał.
— Przecież tu może chodzić o życie!
— Nie dojdziesz tam. Ja pójdę.
— Nie, ty musisz zostać z Tronem.
— Wy go możecie popilnować. Chyba sam wiesz, że nie dasz sobie rady w
lesie. Proszę, zrozum to.
Mitti ciężko usiadł przy stole.
— No, to idź!
Juha patrzył na nich z przerażeniem.
TLR
— Nie możesz iść sama przez las. To niebezpieczne! — wykrzyknął.
— Dam sobie radę. — Tannel wzięła kożuch i botki, i podeszła do synka.
Spał twardym snem. Pochyliła się i pocałowała go w czółko. — Mama wkrótce
wróci z doktorem. On ci pomoże, malutki.
— Będę go pilnował — odezwał się Mitti za jej plecami.
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, ojciec wchodził właśnie po schodkach. Owi-
nęła się ciaśniej kożuchem.
— Ciężko było przejść?
Skinął głową.
— Utknąłem i musiałem zrezygnować. — Popatrzył na jej kożuch i uniósł
brwi. — A ty dokąd się wybierasz?
Tannel spojrzała w jego załzawione oczy. Na policzkach miał czerwone wy-
kwity.
— Idę po doktora — odrzekła zdecydowanym głosem.
Muikk podszedł bliżej.
— To zbyt niebezpieczne.
— Nie mam wyboru, ojcze. Mały jest chory i potrzebna jest mu pomoc.
Zrozumiawszy, że boi się o synka, Muikk położył jej rękę na ramieniu.
— To idź, ale zabierz strzelbę.
Wszedł do chaty i po chwili pojawił się z bronią.
Tannel przewiesiła strzelbę przez ramię.
— No, to ruszam... Życz mi powodzenia.
Muikk otarł oczy.
— Powodzenia, córeczko.
TLR
Przebijając się przez śnieżne zaspy, Tannel spoglądała na wierzchołki drzew
kołyszące się na lekkim wietrze. W lesie panował magiczny nastrój. Jak tu pięk-
nie, pomyślała.
Drzewa były pokryte śniegiem, ścieżka całkiem pod nim zniknęła, ona jed-
nak niestrudzenie parła do przodu.
Strzelba kołysała się na jej ramieniu, ale Tannel niczego się nie bała. Myśl o
synku dodawała jej odwagi. Kochała go tak bardzo, że aż bolało ją od tego serce.
Rozejrzała się wokół. W dali przed nią leżało skute lodem jezioro. Jeśli
przejdzie po nim, skróci sobie drogę do wsi.
Słysząc dobiegający z krzaków hałas, stanęła i schowała się pod gałęziami
wielkiego świerka. Ku swojej uldze zobaczyła, że to tylko ptaki skaczą wśród ga-
łęzi.
Ruszyła dalej i wkrótce doszła do jeziora. Mając nadzieję, że lodowa tafla
jest wystarczająco gruba, zrobiła pierwszy ostrożny krok.
Od czasu do czasu lód trzeszczał pod jej stopami, ale nie było w tym nic nie-
zwykłego. Kiedy była na środku jeziora, przystanęła i spojrzała w prawo. Za pa-
górkiem widziała kilka gospodarstw i zagrodę komorników. Do Fu— rulii nie
było już tak daleko.
Słońce zaszło i zrobiło się zimniej. Owinęła się ciaśniej kożuchem. Mróz za-
czął kąsać jej twarz.
Zaniepokoiła się. Jeśli zerwie się zawieja, będzie miała kłopoty z dotarciem
do wsi. Nie, nie może się bać, nie może sobie na to pozwolić.
Była już blisko brzegu, kiedy nagle lód pod nią zaczął pękać.
Próbowała odskoczyć w bok, ale lód się załamał i jej stopa znalazła się w
wodzie. Krzyknęła i zamachała rękami.
-Pomocy! Pomocy! — zawołała, lecz w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby
ją usłyszeć. Serce waliło jej jak młotem.
Próbowała znaleźć pod stopą grunt, ale wówczas otwór w lodzie się posze-
rzył i do pasa znalazła się w wodzie. Wpadła w panikę, z głowy uciekły jej
wszystkie myśli. Zanurzała się coraz bardziej, kożuch pływał wokół niej.
TLR
Lodowata woda przywróciła jej świadomość. Musi spróbować dotrzeć do
brzegu. Zrzuciła grube rękawice i uchwyciła się najbliżej pływającej kry. Chłód
przenikał jej ciało, kożuch nasiąkał wodą. Ze wszystkich sił starała się wydostać
na powierzchnię, ale pogrążała się coraz bardziej.
Szybkim ruchem ściągnęła z ramienia strzelbę i odrzuciła ją od siebie. Woda
natychmiast zaczęła ją wciągać, wokół pojawiły się bańki powietrza.
Nagle Tannel zdało się, że widzi przed sobą Trona, który krzyczy:
— Tu, chodź tu, nie poddawaj się!
Zaczęła tracić siły. Koniecznie musi ściągnąć z siebie kożuch! Puściła jedną
ręką kurczowo trzymaną krę i jakoś zdołała uwolnić się od balastu. Zacisnęła zę-
by. Było jej potwornie zimno.
Wreszcie powoli wypełzła na lód. Wiatr targał jej mokre włosy. Straciła
czucie w palcach. Traciła oddech. Do brzegu nie było daleko, jeszcze trochę...
Wyczołgała się na ląd i od razu wpadła w śnieżną zaspę. Zęby jej szczękały.
Jakimś sposobem udało jej się stanąć na nogi. Wiedziała, że musi dotrzeć do
ciepłego miejsca, inaczej zginie. Jeśli tylko zdoła przejść przez pagórek, będzie
uratowana.
Coraz mocniej wiało. Suknia na niej zesztywniała, całe jej ciało się trzęsło.
Brnęła przez zaspy. Była coraz bliżej celu. Czy podoła?
— Kochany Leśny Bożku, pomóż, bo zamarznę!
TLR
Rozdział 14
Amalie szybkim krokiem przeszła przez podwórze. Postanowiła pojechać do
rodzinnego domu, do Furulii, sprawdzić, co tam się dzieje. Kto tam teraz miesz-
ka? Zona ojca opuściła dom, a Tron wciąż nie miał możliwości tam się wprowa-
dzić.
Weszła do stajni. Kiedy odwiązała Czarną i zaczęła wycofywać ją z prze-
grody, klacz pokiwała łbem.
— Jedziemy do Furulii. Dawno tam nie byłaś, co? — Zagadała do niej Ama-
lie pieszczotliwym głosem.
Osiodławszy Czarną, wyszła z nią na podwórze. Po chwili jechała już go-
ścińcem.
Myślała o przeszłości Olego. Musiał wiedzieć, że maj córkę, skoro dostała
imię po jego matce...
Spojrzała na jezioro. Córka Olego mogła pojawić się w każdej chwili i zażą-
dać spadku po nim. Mała Kajsa też miała prawo do części, ale o tym ani Majna,
ani jej siostra nawet nie pomyślały. No, ale Elise była starsza.
Czy mogła zażądać dla siebie gospodarstwa?
Znalazłszy się u podnóża zbocza, Amalie pogoniła Czarną. Nie minęła chwi-
la i Furulia ukazała się jej oczom. Dobrze było znów widzieć rodzinny dom. Jej
serce przepełniła radość.
Z kominów domu i chaty dla służby unosił się dym. Kto teraz zajmował się
dworem?
Wjechawszy na dziedziniec, Amalie zeskoczyła z Czarnej, podbiegła do
domu i z rozmachem otworzyła drzwi. Otrzepując kożuch ze śniegu, poszła pro-
sto do kuchni. Tam natknęła się na żonę Hjalmara stojącą z kubkiem w ręku.
Wokół stołu siedziały dzieci i jadły kaszę.
TLR
— A wy co tu robicie? — spytała, choć z góry znała odpowiedź. Hjalmar
zaoferował się dopilnować gospodarstwa, a rodzinę musiał przecież gdzieś umie-
ścić. Mimo wszystko uważała to za dziwne, że zamieszkali w głównym budynku.
W końcu to był jej dom!
Żona parobka zbladła.
— Myślałam, że o nas wiesz?
Amalie spojrzała w jej zielone oczy, a potem na jej misterne uczesanie jak u
bogatej gospodyni.
— Dlaczego tu mieszkacie? — spytała.
— Bo Hjalmar tak postanowił. Z nim porozmawiaj.
— A gdzie on jest?
— W stajni.
— To idę tam.
Przebiegła przez podwórze, unosząc połę kożucha, by nie przykleiło się do
niego więcej śniegu. Wpadła do stajni, nie zamykając za sobą drzwi.
— Hjalmar! — krzyknęła.
Mężczyzna wychylił się z jednej z przegród. Zaraz też wyszedł jej na spo-
tkanie.
— Amalie, milo cię powitać. Przyszłaś już do siebie po tym napadzie?
Była całkiem zbita z tropu, nie spodziewała się po nim takiej troskliwości.
— Tak, już wszystko w porządku. Ale powiedz mi, co wy tu robicie? Powi-
nieneś był mi dać znać, byłam pewna, że wciąż jesteście w Kongsyinger!
Hjalmar spojrzał jej prosto w oczy.
-Byliśmy tam. Odwiedziłem nawet pana Torpa, zanim... — przełknął ślinę
— zanim go zamordowano.
— Byłeś u ojca? — zdziwiła się Amalie.
TLR
— Tak, i on poprosił mnie, żebym zajął się Furulią. Obiecałem mu, że we-
zmę to sobie do serca. Parę dni temu był tu człowiek o nazwisku Pettersen. Miał
papiery dotyczące dworu: Furulia należy teraz do Trona.
Amalie opadła na stojący pod ścianą stołek. Opanowała ją radość, cieszyła
się, że ojciec jednak pomyślał o Tronie.
— To zostańcie tu, dopóki brat nie wróci.
— A gdzie on jest?
— Nie jestem pewna, ale mam nadzieję, że jest w Nam— na i że nic złego
mu się nie przytrafiło.
— Czy Sofie się odnalazła? — spytał Hjalmar, rozpinając trzymaną w ręku
uprząż.
Amalie potrząsnęła głową.
— Nie, wciąż nie wiadomo, gdzie jest.
— Słyszałem pewne pogłoski... — powiedział wolno.
Amalie poczuła, że jeżą jej się włoski na karku.
-Jakie pogłoski? — spytała bez tchu.
— Willy'ego widziano w lasach pod szwedzką granicą. Ale nie miał ze sobą
żadnej dziewczyny.
Poderwała się z miejsca.
— Co ty gadasz?!
— Sofie z nim nie było.
— Ależ... Mówiłeś o tym komuś?
Hjalmar zaczął wyrzucać gnój z najbliższego boksu.
— Zajrzałem do lensmana, jego żona się mocno niepokoi. Ostatnia wiado-
mość, jaką miała od pana Finkela, była taka, że poluje na oprawcę Tannel.
— Tron jest z nim. Więc to chyba prawda, że Didrik jest w Namna.
— Tron jest z lensmanem?
TLR
Hjalmar otworzył klapę gnojownika i stajnię wypełnił ostry zapach. Amalie
cofnęła się, nie miała ochoty tego wdychać.
— Tak, ale nikt nic pewnego nie wie. Dziwne to wszystko... Rozmawiałam z
pewnym policjantem w Kongsvinger, lecz niewiele miał mi do powiedzenia.
Hjalmar wygarnął do końca gnój, zepchnął go do dołu i z powrotem zamknął
klapę.
— Masz tu kogoś do pomocy? — zagadnęła go Amalie.
— Tak, pan Torp zatrudnił piątkę, więc dajemy sobie radę.
— Aż pięciu? — spytała z niedowierzaniem.
— Uważał, że tak będzie najlepiej.
Amalie zdecydowała, że nie wspomni o jego rodzinie w głównym budynku.
Hjalmar był uczciwym człowiekiem i poważnie traktował swoją pracę.
— Czyli zostaniecie tu, dopóki Tron nie wróci?
Mężczyzna skinął głową.
— Dotrzymam danego słowa, mimo że pan Torp... No, chociaż on...
-Wiem, co masz na myśli. Wiesz co? Zajrzę do mojego pokoju, strasznie
dawno w nim nie byłam.
— Proszę bardzo. Ja idę do obory.
Powoli weszła po schodach. Nagle zdało jej się, że znów słyszy ostry głos
matki, zagniewanego ojca i stałe narzekanie Kari... Stanęła i przełknęła ślinę. Tę-
skniła za tamtymi czasami, ale one nigdy nie wrócą.
Szlochając cicho, otworzyła drzwi do swego pokoju i zrobiło jej się jeszcze
bardziej przykro, gdy zobaczyła, że nie ma tam jej łóżka.
Na szczęście wciąż stała jej komoda. Podeszła do niej i wyciągnęła szufladę.
Leżał w niej pierścionek, który dostała od Mittiego, i serduszko, które dla niej
wyrzeźbił.
Włożywszy pierścionek i serduszko do kieszeni, usiadła na krześle przed lu-
strem. Znów zdało jej się, że słyszy głosy, a wśród nich także własny: „Nie chcę
TLR
wychodzić za Ołego, on jest za stary!". I głos matki: „Kochanie, Ole nie jest sta-
ry. Jest ogólnie lubiany..."
Zakryła twarz rękami i rozpłakała się na dobre. Opuściwszy głowę, zaczęła
się kiwać, podczas gdy wspomnienia nachodziły ją jedno za drugim.
W końcu wyprostowała się i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Mimo
wszystkich przeżyć i trosk w jej oczach wciąż widać było dawny błysk. Nie, nie
mogła się poddawać! I nie mogła myśleć o tym, co było. Musiała żyć dalej, z
dnia na dzień, i czekać, aż Mitti się zjawi i zostanie z nią na zawsze.
Poprawiała wilgotne włosy, gdy kątem oka zauważyła jakiś ruch. Odwróciła
się i spojrzała w okno. Czy to tam mignął cień? Wstała i podeszła do okna.
Ależ... Kto to tam brnie w samej sukni?
Rozpoznała postać. To Tannel!
Obróciła się na pięcie, wypadła z pokoju i popędziła po schodach.
Tannel upadła na śnieg kawałek od domu. Biegnąc ku niej, Amalie krzyknę-
ła ile sił w płucach:
— Boże, Hjalmar, pomóż mi!
Wypadłszy z obory, mężczyzna ruszył pędem ku niej.
Amalie kucnęła przy dziewczynie.
— Jest przemarznięta. Pomóż mi wnieść ją do domu!
Hjalmar nachylił się i podniósł Tannel. Amalie pobieg— ła przed nim, by
otworzyć drzwi. Hjalmar wniósł bezwładne ciało do salonu. Włosy Tannel za-
mieniły się w sople," ciało było sine, wargi fioletowe. Tym, co najbardziej niepo-
koiło Amalie, były palce dziewczyny: sztywne i czerwone.
Hjalmar ostrożnie położył Tannel na kanapie, zdjął pled' z bujanego fotela i
szybko przykrył dziewczynę.
— Jadę po doktora, a ty poproś moją żonę, Kristin, żeby ci pomogła. Potrze-
bujemy koce i kołdry. Wszystkie, jakie znajdziecie!
Amalie pobiegła na piętro do pokoju rodziców, gdzie leżała pościel. Zebrała
wszystko, co się dało, i zbiegła na dół.
TLR
Żona Hjalmara rozpaliła tymczasem na kominku. Ręce jej drżały, musiała
być równie poruszona jak Amalie.
Przykryły sztywne ciało Tannel wszystkim, czym mogły.
— Mam nadzieję, że doktor jest u siebie, inaczej czarno to widzę! — rzekła
Kristin, kręcąc głową. — Przyniosę gorącą wodę i ręczniki, trzeba ją jak naj-
szybciej rozetrzeć!
Amalie spojrzała na Tannel. Przed oczami wciąż miała jej czerwone, popę-
kane palce. Do głowy cisnęły jej się pytania: Skąd ona się tu wzięła? Przyszła z
zagrody? Co jej się przydarzyło? Czy była sama?
Najważniejszy był teraz spokój; panika z pewnością nikomu nie pomoże.
Kristin wróciła z gorącą wodą i ręcznikami. Usiadła na łóżku, odsunęła nie-
co kołdry i zaczęła rozcierać ciało dziewczyny.
Amalie pobiegła do kuchni, znalazła kilka butelek i napełniła je gorącą wo-
dą. Wróciwszy do salonu, ułożyła je przy nogach nieprzytomnej. Jej to pomogło,
ale czy pomoże Tannel?
Kristin gdzieś wyszła.
Amalie zastanawiała się, czy siostra Mittiego była w lesie sama. Wyjrzała
przez okno i zobaczyła, że zamieć nie ustała.
Nie wiedziała, jak długo siedzi w zamyśleniu. Ocknęła się, dopiero gdy usły-
szała kroki w sieni.
W chwilę później do salonu wszedł doktor Bj0rlie. Natychmiast zbadał pa-
cjentkę.
— Jest przemarznięta do kości — stwierdził z troską w głosie. Wyjął z torby
słuchawki. — Tobie się udało, ale tu sprawa jest poważniejsza.
Amalie zagryzła wargę.
— Jest bardzo źle?
— Nie wiem, miejmy nadzieję, że ciepło zrobi swoje.
— Pewnie przyszła z zagrody, tam się musiało coś stać. Nie wyszłaby z do-
mu w taką pogodę, gdyby nie zaszło nic poważnego. — Amalie podeszła do ok-
TLR
na i wyjrzała. — Chodzenie po lesie przy takiej pogodzie jest niemożliwe. Ale
konno da się przejechać, jeśli ścieżki nie są zasypane.
Doktor popatrzył na nią surowym wzrokiem.
— Nie możesz tam jechać!
Amalie spojrzała na niego ostro.
— Mogę! Nie boję się.
— No, cóż, postąpisz, jak zechcesz. Ale jak będziesz gotowa, daj znać
Hjalmarowi. On musi jechać z tobą.
Na czole lekarza uwidoczniła się pionowa bruzda. Amalie nigdy dotąd go
takim nie widziała.
— Dobrze, zabiorę go ze sobą.
Doktor kiwnął głową.
— Doskonale. Zostanę trochę przy niej, zobaczymy, co będzie.
Amalie westchnęła. Wyruszy do zagrody, jak tylko pogoda trochę się polep-
szy.
Hjalmar pewną ręką prowadził konia należącego kiedyś do gospodarza.
Amalie jechała za nim. Kiedy pokonywali wzniesienia, przytrzymywała się
grzywy Czarnej. Starali się jechać między drzewami, gdzie śniegu było mniej.
Gdy dojechali do zagrody, na spotkanie wyszło im dwóch chłopców. Amalie
rozpoznała jednego z nich: był to Juha, najmłodszy brat Mittiego. Chłopcy za-
trzymali się przed nimi.
— Tannel też tu jedzie? — spytał Juha.
— Nie. A Mitti i Muikk w domu?
— Tak. Nasz mały jest chory... Ciężko dycha.
Amalie ogarnął niepokój. W milczeniu zeskoczyła z konia i ruszyła przez
podwórko, wlokąc po śniegu suknię.
TLR
Hjalmar pośpieszył za nią.
— Uważaj. Śnieg tu bardzo głęboki.
— Dam sobie radę — mruknęła i weszła na schodki. Już miała zapukać, gdy
drzwi się otworzyły i stanął w nich Muikk. — Mam złe wieści — powiedziała.
— Chodzi o Tannel.
Gospodarz skinął głową.
— Wchodź szybko, bo wpuszczasz zimno.
Weszli wszyscy do środka. Mitti siedział na łóżku, trzymając na rękach Ma-
łego Trona. Gdy podniósł głowę, jego twarz rozjaśnił uśmiech.
— A ty co tu robisz? — spytał.
— Tannel przybłąkała się do Furulii, zmarznięta na kość. Jest u niej doktor.
Mitti natychmiast spoważniał.
— Mogłem się domyślić, że coś jej się stało. Wyszła stąd wczoraj, a zaraz
potem zerwała się zawieja.
Muikk usiadł przed Amalie.
— W jakim ona jest stanie?
— Nie wiem, ale kiedy wychodziłam, była cała sina i nieprzytomna.
Ruchem ręki Mitti dał znak ojcu, by wziął od niego dziecko.
— Pojadę z wami — powiedział i oddał ojcu chłopca.
Amalie nie bardzo potrafiła to sobie wyobrazić. Rodzina Kauppich nie miała
konia. Jak Mitti da sobie radę w siodle?
Muikk odchrząknął.
— Musisz tu zostać. Nie chcę, żeby i tobie coś się przydarzyło. — Przez
chwilę nie spuszczał wzroku z syna. — Nie pojmuję, dlaczego Tannel jest tak
ciężko doświadczana. Chyba wisi nad nią jakieś przekleństwo!
TLR
Amalie już miała powiedzieć to samo o sobie, gdy nagle Mitti wstał i prze-
szedł przez izbę bez kul! Wpatrywała się w niego jak urzeczona.
— Mitti! — krzyknęła. — Ty chodzisz!
Spojrzała mu w oczy, ale nie zobaczyła w nich ani śladu radości, tylko smu-
tek i żal.
— No, chyba najwyższy czas! — powiedział, ocierając pot z czoła.
Muikk potrząsnął głową.
— Przecież Amalie się cieszy. Czemu jej tak odpowiadasz? — zganił syna.
Mitti spuścił wzrok.
— Masz rację, ojcze, ale już dawno bym chodził, gdybyś się nie zaprzedał
lensmanowi. Kalle chciał, żebym ćwiczył nogi... — Zamilkł, ujrzawszy, że ojciec
wstał. Twarz Muikka się ściągnęła.
— Nieraz już to wałkowaliśmy. Lensman usłyszał, co mówią ludzie we wsi,
nie wypadało, żebyś został w Furulii. Przebywała tam wtedy Amalie, która wciąż
była żoną Olego!
Amalie spuściła głowę. Nie miała ochoty tego wysłuchiwać. Muikk miał ra-
cję, ale wtedy zupełnie się nad takimi rzeczami nie zastanawiała. Chciała wycią-
gnąć Mittiego ze szpitala, żeby jak najszybciej nauczył się chodzić. I nie miała
względem niego żadnych ukrytych zamiarów.
Mitti uderzył się pięścią po udzie.
— Pojadę z nimi do wsi.
Muikk nic na to nie powiedział. Hjalmar tymczasem wstał.
— Musimy być z powrotem przed zmrokiem, mam jeszcze w gospodarstwie
to i owo do zrobienia.
Amalie podeszła do Małego Trona i położyła mu rękę na czole. Był rozpalo-
ny, ale buźkę miał bladą.
— Zabierzemy go — powiedziała, odwracając się do gospodarza.
Muikk pokręcił głową.
TLR
— W taki mróz to zbyt niebezpieczne. Bałbym się.
Amalie nachyliła się nad chłopczykiem i posłuchała jego oddechu, a potem
przesunęła ręką po miedzianorudych włoskach.
— Chcesz, żeby umarł?
— Oczywiście, że nie.
— No, to go zabieramy. Będę go trzymała przy sobie.
Muikk zagryzł wargi.
— Myślisz, że to się uda?
— Musi się udać — odparła.
— Owiniemy go w futro, będzie miał cieplutko — rzekł Mitti.
— Pójdę po konie — wtrącił Hjalmar i wyszedł. Chwilę później Amalie wy-
niosła chłopczyka na dwór. Z futra, w które był owinięty, wystawał mu ledwo
czubek noska.
Amalie dała dziecko Hjalmarowi do potrzymania i wsiadła na konia. Ode-
brawszy węzełek z malcem, przycisnęła go mocno do siebie.
Muikk pomógł synowi usadowić się za nią. Czarna zarżała i zatańczyła w
miejscu, ale Mitti ściągnął cugle i klacz się uspokoiła.
Zanim ruszyli wydeptaną w śniegu ścieżką, Amalie pomachała jeszcze
Muikkowi i chłopcom.
Kiedy w lesie klacz się potykała, Amalie opierała się o pierś Mittiego i moc-
niej przyciskała dziecko do siebie. Na szczęście szybko wyjechali na otwartą
przestrzeń i w miarę gładko pojechali po śladzie sprzed paru godzin.
Amalie spojrzała na ręce Mittiego. Trzymał wodze pewnie, ale palce miał
czerwone.
— Czemu nie włożyłeś rękawic?
W odpowiedzi roześmiał się cicho.
— Jestem do tego przyzwyczajony, zimno mi niestraszne!
TLR
— Muszę ci o czymś powiedzieć, to ważna sprawa. — Przez całą drogę do
zagrody zastanawiała się, czy opowiedzieć mu o córce Olego, i w końcu podjęła
decyzję.
Poczuła, że Mitti zesztywniał.
— Co to takiego?
— Ole ma córkę, o której nic nie wiedziano, więc nie jest takie pewne, czy
nadal będę mogła mieszkać w Tangen.
Mitti ściągnął wodze i Czarna stanęła.
— Co ty mówisz? Nieznana córka?
Nie odwracając się, Amalie skinęła głową.
— Może więc wrócę do domu.
TLR
— To straszne... Wszystko stracisz! — Jego głos zdradzał, jak bardzo jest
przejęty.
— Ja się tym nie martwię. W Tangen straszy.
Mitti cmoknął na Czarną.
— Wszystko rozumiem, ale co zrobisz, jak Tron się temu sprzeciwi?
Amalie zirytowała się.
— To niemożliwe. Za bardzo się kochamy.
— Miejmy nadzieję, że masz rację...
— Nie mam się czego obawiać. Postanowiłam zabrać ze sobą Olgę, a jeśli
Viola i Tulla zechcą mogą też pójść z nami. To dobre służące.
— Wszystko już zaplanowałaś — szepnął jej w ucho.
— A, tak.
Zamilkli. Amalie usłyszała chrapliwy oddech Małego Trona i bardzo się za-
niepokoiła. Musiał mieć coś w płuc— kach, zbyt szybko oddychał.
Reszta drogi do Furulii nieoczekiwanie nastręczyła trudności. Hjalmar uparł
się, żeby pojechać na skróty, i zabłądził. Zorientowali się, że coś jest nie tak, do-
piero kiedy po raz trzeci znaleźli się w tym samym miejscu. Stracili mnóstwo
czasu. Amalie musiała uspokajać małego, który zaczął płakać.
Wreszcie Mitti znalazł właściwą drogę.
Chłopczyk wiercił się i kilka razy mocno się rozkaszlał. Amalie przytulała
go wtedy mocniej, bojąc się, że jest mu zimno.
Mitti zwolnił tempo.
— Nie podoba mi się ten kaszel. Zastanawiam się, czy to aby nie jest...
— Tak, chyba ma coś z płucami — weszła mu w słowo Amalie.
Wreszcie dojechali do domu.
TLR
Hjalmar zeskoczył z konia i rzucił wodze stajennemu, który właśnie nad-
biegł. Amalie siedziała nieruchomo, czekając, aż weźmie od niej dziecko. On
tymczasem zaczął wołać żonę.
Po chwili Kristin stanęła w progu.
— Coś się stało? — spytała. Nie czekała jednak na wyjaśnienia, tylko zbie-
gła ze schodów. Długi warkocz tańczył jej na plecach.
— Zanieś chłopca do ciepła, a ja pojadę po doktora! — rzekł do niej mąż.
Kristin wzięła od niego Małego Trona i pobiegła do domu.
Amalie z trudem zsiadła z konia. Mitti zsiadł po niej.
Tymczasem Hjalmar ruszył z kopyta i po chwili zniknął im z oczu.
Gdy Amalie wbiegła do sieni, natknęła się na schodzącą z piętra Kristin.
— Gdzie mały? — spytała.
— W dawnym łóżku twojej matki. Tam jest najcieplej.
Amalie skinęła głową.
— Przyszykujesz nam coś do jedzenia? Posiedzę przy nim do przyjazdu
doktora.
— Już się robi — odparła Kristin i poszła do kuchni.
TLR
Rozdział 15
— Co mu jest? — spytała Amalie.
Doktor Bjorlie osłuchał piersi chłopczyka i pokręcił głową.
— Słychać jakieś szmery, no i ta wysoka gorączka... Nie wiem, co powie-
dzieć. — Zmarszczył czoło.
Amalie popatrzyła na Małego Trona i serce jej się ścisnęło. Malec wyraźnie
schudł. Patrzył na nich niewidzącym wzrokiem, oczy mu błyszczały.
Doktor podrapał się w głowę.
— Boję się, że z płucami jest źle. Dlaczego żeście nie zawiadomili mnie
wcześniej?
— Z zagrody ciężko się tu dostać. Była zamieć. Poza tym Tannel przecież
spróbowała. Gdybym tylko wiedziała, że on zachorował...
— Jej już się polepszyło, a ty siebie o nic nie obwiniaj.
Razem z Mittim zajrzeli niedawno do Tannel, ale spała. Mitti został przy
siostrze.
— Przestań sobie robić wyrzuty, bo to nikomu nic nie pomoże.
Amalie nie zamierzała się spierać. Przede wszystkim chciała wiedzieć, co
będzie z małym.
Bj0rlie zagryzł wargi.
— Musimy poczekać, aż opadnie gorączka. Teraz nic nie mogę dla niego
zrobić. Boję się, że to zaszło za daleko...
Amalie zerwała się z miejsca.
— Proszę nie mówić takich rzeczy! Coś chyba da się zrobić? — Serce jej
waliło.
Doktor pokręcił głową.
TLR
— Niestety, choroby płuc ciężko się leczy...
Amalie usiadła z powrotem, ujęła małą rączkę, pochyliła się i ucałowała ją,
Z oczu puściły jej się łzy.
— Przykro mi.
Pokiwała głową i otarła oczy.
— On jest taki malutki... — powiedziała.
— Tak. Mnie też serce boli, bo nie mogę mu pomóc.
— To znaczy... że on może od tego umrzeć? — Przełknęła ślinę, coś dławiło
ją w gardle.
Doktor spuścił oczy.
— Tak. Jeśli gorączka nie minie, może to się tak skończyć. To jeszcze ma-
leństwo, ma bardzo wrażliwy organizm. Od takiego czegoś nawet dorośli padają
jak muchy... Przykro mi, ale takie jest życie.
Amalie spojrzała na dziecko, miała wrażenie, że zaraz serce jej pęknie. Czy
naprawdę nie da się go uratować?
TLR
Nagle przyszło jej coś do głowy. Czy Li, stara znachorka i wróżka, dalej
mieszka w Svullrya? Wstała i podeszła do drzwi. Musi natychmiast się tego do-
wiedzieć.
— Popilnuje pan go przez chwilę? — Nie czekając na odpowiedź lekarza,
wyszła z pokoju.
Stanęła przed chatą pani Li. Przejechała przez zaspy tak szybko, jak się dało.
Czarna parskała, z jej nozdrzy buchała para. Zsiadłszy z klaczy, Amalie puściła
ją wolno.
Chatka stała pod lasem, poczerniałe bale, z których była zbudowana, były
ledwo widoczne na tle drzew. Niemal przykryta ciężkimi gałęziami, robiła trochę
niesamowite wrażenie.
Z komina unosił się dym, więc Amalie z ulgą ruszyła do drzwi. Nagle zoba-
czyła, że coś się przed nimi porusza. Stanęła nieruchomo. Był to pokryty zimo-
wym futrem zając, który zaraz zniknął w lesie.
Bardzo liczyła, że pani Li jej pomoże. Skoro doktor nie potrafił, znachorka
była jedyną nadzieją.
Zastukała. Po chwili usłyszała szuranie i drzwi się otworzyły.
Stała przed nią zgięta w pół, siwiuteńka staruszka z pomarszczoną twarzą.
— Tak? Czego chcesz? — spytała, zezując na przybyłą.
— Przychodzę po radę. Syn Finki Tannel zachorował na płuca — wyjaśniła
Amalie.
Pani Li zmarszczyła brwi.
— Biedna Tannel, czy ona kiedykolwiek będzie normalnie żyć? Słyszałam,
że omal nie zamarzła. Ale wyjdzie z tego, to mocna dziewczyna.
Amalie nie kryła zdziwienia.
— Skąd o niej wiesz?
— Wiem o wszystkim, co się w okolicy dzieje, a rodzinę Kauppich znam od
wielu lat. No, ale wejdź, nie stój tak na zimnie.
TLR
Amalie weszła do małej izdebki. W piecu wesoło trzaskał ogień. W jednym
rogu dostrzegła kozetkę i mały stolik, w drugim przymocowane do ściany łóżko.
Poza tym właściwie nie było innych mebli, ale wnętrze robiło przyjemne wraże-
nie.
— Usiądź. — Gospodyni wskazała ręką kozetkę. — Zobaczymy, czy znajdę
coś dla Małego Trona.
Amalie ujrzała wiszące w kąciku nad kuchnią zioła. Aż się tam roiło od
pęczków. Nad piecem wisiały obrazki z jakimiś napisami. Czy były to czaro-
dziejskie formułki?
— Dziękuję — powiedziała. Przycupnęła na brzegu kozetki i przyglądała
się, jak staruszka po kolei otwiera drewniane naczynia.
— Mam tu liście wiciokrzewu, mięty i krwawnika. Zmieszaj je i zagotuj
wody. Zalej i zostaw pod przykryciem na dłuższą chwilę. Smak to ma paskudny i
może być trudno dziecku podać, ale nie masz wyjścia. Tylko najpierw od— cedź.
Podawaj mu kilka razy dziennie, a zobaczysz, że pomoże.
Pani Li wsypała liście do skórzanego woreczka i podała Amalie.
— Dzięki, mam nadzieję, że pomoże.
Znachorka pópatrzyła na nią poważnym wzrokiem.
— Musisz w to wierzyć, bo inaczej nic to nie da. Mogę jeszcze wymówić
parę zaklęć, ale pójść tam z tobą nie mam siły. Plecy mi nie pozwolą, stareńka
już jestem...
Amalie wsunęła woreczek do kieszeni kożucha.
— A dla siebie samej nie masz jakiego zaklęcia?
Pani Li uśmiechnęła się, pokazując pieńki ukruszonych zębów.
— Gdybym nie miała wiary w to, co robię, od dawna już bym gryzła ziemię.
Amalie wstała.
— Rozumiem. Muszę już jechać. Dzięki za zioła.
Gospodyni odprowadziła ją do drzwi.
TLR
— Tron wyjdzie z tego, na pewno. Jest mały, lecz mocny. Ale... gdyby miał
nawrót, Tannel musi z nim tu przyjść.
— Powtórzę jej wszystko.
— Pięknie. Tron ma w sobie fińską krew i jest podobny do matki. Powinien
się wylizać.
— Dobrze znasz Tannel? — spytała Amalie, schodząc po schodach. Nagle
przeniknęło ją zimno, aż się zatrzęsła.
— O, tak. Jako dziecko często tu bywała. — Staruszka oparła się o framugę.
— Nie pojmuję, dlaczego Muikk nie dał wnukowi żadnych ziół?
— Może dał i nie podziałały — podsunęła Amalie.
— No, może... Ale jedź już i pomóż małemu. — Znachorka spojrzała na nią
w zamyśleniu. — Ty też uważaj na siebie. Mimo że jeden zakapturzony, znaczy
twój ojciec, nie żyje, to grasował tu jeszcze drugi taki. Chyba nie zapomniałaś
starej legendy?
Amalie zmartwiała.
— Nie...
— Zakapturzonego widzieli przy wodospadzie. Powiadają, że się rzucił w
dół i zginął.
— To znaczy... że to upiór... — wyjąkała Amalie.
— Pewnie tak. Legenda powstała z tego, co się tu zdarzyło dawno temu.
Amalie miała już tego wszystkiego dosyć. Tego ciągłego rozdrapywania sta-
rych ran.
— Muszę już iść — powiedziała i pomachała pani Li na pożegnanie.
Jadąc przez las, wspomniała słowa znachorki i postanowiła już nigdy nie je-
chać do wodospadu, o ile nie będzie to absolutnie konieczne. Miała rację — czai-
ło się tam zło. Złym był ten w kapturze. Nie był żywym człowiekiem, ale poku-
tującą duszą. Tylko za co pokutował?
Zacisnęła powieki, próbując przywołać obraz człowieka w kapturze, ale bez
powodzenia. Ostatnio tak miała: wizje nie nadchodziły.
TLR
Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą ścianę lasu. Rozejrzała się dookoła i
zauważyła przeskakującego przez małą polankę jelenia. Zwierzęta nie miały te-
raz w lesie łatwego życia, śnieg był bardzo głęboki. Trudno im było znaleźć po-
żywienie.
Cmoknęła na Czarną i wkrótce była na skraju wsi.
W przodzie zobaczyła śpieszące dokądś dwie kobiety. Dostrzegłszy ją, przy-
stanęły. Poznała panią Vinge, pierwszą plotkarę Fińskiego Lasu. Próbowała
udać, że jej nie widzi, ale to nie powstrzymało złośliwego języka.
— Czy to aby nie nasza czarna owca? Ze też się nie boi tu przyjeżdżać!
Na to już Amalie musiała zareagować. Zatrzymała konia.
— A jakie pani ma prawo, by tak mówić? — spytała ostrym tonem.
Pani Vinge zasznurowała usta.
— I jeszcze na dokładkę bezczelna... Gdzie się podziało twoje dobre wy-
chowanie? — Nagle kobieta otworzyła szeroko oczy i przysłoniła dłonią usta. —
A, prawda. Skąd byś miała je mieć, córko mordercy!
Amalie już miała jej coś złośliwego powiedzieć, gdy druga z kobiet
uśmiechnęła się do niej przepraszająco, i dała sobie spokój. Cmoknęła na Czarną.
Z oddali usłyszała jeszcze krzyk pani Vinge:
— Uważaj, ladacznico! Nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego! Wynoś się
do innej wsi!
Nie odwracając się, Amalie uniosła w górę ramię i pojechała dalej.
Tannel otworzyła oczy i natychmiast zakręciło jej się w głowie. Zdziwiła się
bardzo, ujrzawszy swego brata na krześle pod oknem.
— Mitti?
Wstał z trudem i podszedł do niej.
— Wreszcie się obudziłaś... Tak się o ciebie baliśmy!
TLR
Wtedy przypomniała sobie lodowatą wodę i marsz w stronę Furulii. Było jej
tak strasznie zimno i szybko straciła siły. A teraz była... Rozejrzała się wokół
siebie. Naprawdę tu dotarła!
Mitti położył dłoń na jej ramieniu.— Byłaś tak przemarznięta, że doktor
Bjorlie czuwał przy tobie przez kilka godzin.
Pamięć zaczęła jej wracać: przypomniała sobie, po co szła do wsi.
— Co z małym? Mitti spuścił wzrok.
— Nie wiem, ale był u niego doktor... Kamień spadł Tannel z serca.— Więc
jest mu lepiej?
— Tego nie wiem, ale miejmy nadzieję, że tak. Usiadła na łóżku. Zakręciło
jej się w głowie, ale poza tym czuła się dobrze.
— Wracamy do zagrody.
— Musisz tu parę dni poleżeć. Poza tym małego tam nie ma, jest w Furulii
— uznał Mitti.
To przesądziło sprawę.
— Chcę go natychmiast zobaczyć!
— Nie możesz jeszcze wstawać! — żachnął się.
— Doskonale wiesz, że mogę, i nikt mnie nie powstrzyma.
— Jesteś okropna. Przecież dopiero co oprzytomniałaś! Popatrz na swoje
palce, zobacz, przez co przeszłaś!
Tannel spojrzała na swoje ręce. Były czerwone i popękane.
— To nic. Wcale nie boli.
Odrzuciła kołdrę i pokonując zawrót głowy, wstała z łóżka. Znalazła suknię i
szybko ją włożyła.
Mitti milczał. Widziała, że kręci młynka palcami.
— Coś nie tak? — spytała. Podniósł wzrok.
— Amalie ma kłopoty, przypuszczalnie straci dwór. Okazuje się, że nasz
lensman miał jeszcze jedno dziecko.
TLR
— Co ty gadasz?!
— Słyszałaś.
— To okropne! I co ona zrobi, jeśli to się stanie?— Wróci do domu, do Fu-
rulii.
Tannel w zadziwieniu pokręciła głową.
— Jak się dowiedziała, że Ole miał jakieś dziecko?
— Tego nie wiem.
— Dziwna historia... A jeśli to nieprawda? Mitti wstał, przytrzymując się
zagłówka łóżka.— Jeśli to kłamstwo, Amalie dojdzie do tego. Tannel otworzyła
drzwi i poszła szukać Małego Trona.
TLR
Rozdział 16
Słysząc dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi, Amalie odwróciła głowę. Do
pokoju wpadła Tannel.
— Co z małym? — spytała bez tchu.
— Z płuckami już lepiej. Byłam u pani Li i dostałam od niej zioła.
Na twarzy dziewczyny odmalowała się ulga.
— Uff, to dobrze! Dziękuję ci.
Amalie z trudem podniosła się z krzesła.
— No, to zostawiam ci go. Zejdę na dół.
Tannel skinęła głową i nachyliła się nad łóżkiem.
W korytarzu Amalie natknęła się na Mittiego. Miał poważną twarz.
— Trochę o tym wszystkim myślałem — powiedział. — Dorastałem co
prawda w skromnych warunkach, ale swój rozum mam. I uważam, że powinnaś
skontaktować się z adwokatem, no, z tym tam, który zajmował się twoim spad-
kiem. Bo nie jest wykluczone, że ktoś chce wystrychnąć cię na dudka!
Ach, więc o tym myślał... Kamień spadł jej z serca, bo przez moment się ba-
ła, że nie spodobało mu się coś w jej postępowaniu.
— Dlaczego sądzisz, że to jakieś oszustwo?
— Bo to wszystko jest dziwne. Obiecaj, że dokładnie to sprawdzisz.
Kiwnęła głową.
— Zrobię, jak mówisz. Ale teraz chodź ze mną na dół. Pomogę ci na scho-
dach.
Mitti machnął niecierpliwie ręką.
— Jestem kaleką, ale nie musisz mi o tym bez przerwy przypominać!
TLR
Z jego rozgniewanej miny Amalie wywnioskowała, że nie ma co próbować
cokolwiek mu wyjaśniać. Takim go jeszcze nie widziała i mocno się zaniepokoi-
ła. Co mu się stało?
Przystanęła na najwyższym stopniu.
— To radź sobie sam. Nie będę ci się narzucać! — To rzekłszy, zbiegła w
dół. Mitti naprawdę się zmienił!
Chwilę później z góry zeszła Tannel, niosąc synka na rękach.
— A gdzie Mitti?
— Nie wiem — odparła Amalie, połykając łzy. — Chodź, pójdziemy do sa-
lonu.
Gdy usiadły na kanapie, zauważyła, że Małemu Tronowi lekko zaróżowiła
się twarzyczka. Coś tam gruchał, uśmiechał się do matki i Amalie z przyjemno-
ścią patrzyła na tę odmianę. Naparem z ziół napoiła go zaledwie kilka razy, a już
pierwszej nocy usłyszała, że lżej oddycha.
Doktor Bj0rlie nie wiedział, co o tym myśleć. Z uśmiechem przyznał, że
najwyraźniej jego ocena stanu płuc dziecka była błędna.
Tak czy owak, pani Li jakoś chłopcu pomogła i tylko to było istotne.
Tannel spojrzała na Amalie poważnie.
— Muszę ci podziękować, że pomogłaś małemu. Próbowałam tu dotrzeć, ale
lód się pode mną załamał i omal nie utonęłam. Nie pamiętam, jak się tu dosta-
łam, pamiętam tylko, że zobaczyłam na podwórzu jakiegoś parobka.
— Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Uśmiechnąwszy się, Tannel pogłaskała synka po główce.
— Nie powinnam go na razie zabierać do domu. Mogę tu zostać przez kilka
dni?
— Zostań tak długo, jak zechcesz. Pod nieobecność Tro— na gospodar-
stwem zajmują się Hjalmar i jego żona.
Tannel nachyliła się ku przodowi.
TLR
— Swoją drogą to dziwne, że nikt nie wie, gdzie on jest.
— Owszem, ale chyba rzeczywiście jest w Namna z panem Finkelem. Szu-
kają tego bandyty.
Dziewczyna mocniej przycisnęła dziecko do siebie. Amalie zauważyła, że
zasnęło.
— Boję się o tym wszystkim myśleć — wyznała Tannel, delikatnie kołysząc
malca w ramionach. — Ale nie mogę przestać. Bo może stało się coś złego? Ten
Didrik jest taki... przebiegły. Wmówił mi na przykład, że chce mnie uratować, a
okazał się najgorszy z nich wszystkich.
-Tron da sobie radę. Bardziej martwię się o Sofie, bo Willy'ego widziano w
lasach samego.
Tannel nie przestawała kołysać dziecka.
— To dlaczego nikt jej jeszcze nie znalazł?
— Może ci policjanci nie są wystarczająco bystrzy? Ole, to był... — Nagle
zobaczyła go, jak stoi dumnie z rękami w kieszeniach kamizelki, z szerokim
uśmiechem na twarzy. Odepchnęła ten obraz od siebie.
— Wciąż o nim myślisz, co? — spytała Tannel.
— Tak, czasami mi go brak.
— A co będzie z gospodarstwem?
— Którym? Z Tangen?
Dziewczyna przytaknęła.
-Mitti radzi mi, żebym skontaktowała się z adwokatem. Nie wierzy, że ist-
nieje jakieś pozamałżeńskie dziecko. Jutro się tym zajmę.
— Dobry pomysł. On może mieć rację.
— Wiem. No, muszę wracać do domu, bo niedługo się ściemni. Powiem
Hjalmarowi, że zostaniesz tu przez kilka dni. Pani Li prosiła, żebyś przyszła do
niej z małym, gdyby znów się rozchorował.
Tannel skinęła głową.
TLR
— Będę o tym pamiętać.
Na podwórzu Amalie natknęła się na Mittiego. Wyglądał na zagubionego.
Westchnęła.
— Dlaczego nie chciałeś przyjąć mojej pomocy?
— Irytuję się, kiedy widzisz mnie w tym stanie. Przykro mi, że tak wybuch-
nąłem, ale czasem trudno mi pogodzić się z losem.
Pokiwała głową.
— Jadę do domu. Możesz powiedzieć Hjalmarowi, że Tannel zostanie tu
kilka dni?
— Oczywiście.
Odniosła wrażenie, że Mitti się zawstydził, ale złość na niego jeszcze jej nie
przeszła.
— No, to na razie.
Podszedł do niej i wyciągnął ramiona.
— Wybaczysz mi moje zachowanie? — spytał i dotknął ręką jej karku.
Amalie zadrżała. Wciąż go pragnęła, a on znów pokazał jej, że ją kocha. Je-
go twarz rozjaśnił uśmiech. W tym momencie gotowa była wszystko mu obiecać.
— No, pewnie...
Jego dotyk wywołał odczucia, o których prawie zapomniała. Przycisnęła się
do jego ciała najmocniej, jak potrafiła. Ogarnęła ją rozpacz na myśl, że jeszcze
długo nie będą mogli być mężem i żoną.
Gwałtownym ruchem Mitti odsunął ją od siebie.
— Nie wypada, żebyś się tak do mnie przytulała. Nie wiesz, że w obejściu są
ludzie?
Patrzył na nią zimnym wzrokiem, choć jeszcze przed chwilą było w nim tyle
ciepła. Teraz był tylko gniew.
Niepokój Amalie powrócił. Co mu jest? Czy ma jej już dosyć? Spuściła
wzrok.
TLR
— Masz rację. Jadę. Trzymaj się. Mam nadzieję, że wrócisz do dawnego
siebie, bo ten mężczyzna, którego kiedyś znałam, gdzieś zniknął!
Zostawiwszy Mittiego na środku podwórza, pobiegła z płaczem, nie starając
się nawet go stłumić.
Już sama nie wiedziała, co z nimi będzie. Czy oni w ogółe mają przed sobą
jakąś przyszłość...?
Tron wyjrzał przez okno. Nadszedł wieczór i ulice były puste.
Widział, jak ranna Lina płakała i jak Aleksander ciągnął ją w stronę scho-
dów, nie widział natomiast, co zrobił Didrik, bo stracił przytomność. Kiedy przy-
szedł do siebie, dom był pusty, a służąca nie była w stanie mu powiedzieć, dokąd
sędzia z córką się udali.
Wyjrzał jeszcze raz przez okno. Finkela nie było już od paru godzin. Gdzie
on się podział? Wytężał wzrok, ale na ulicy było pusto.
Nie miał ochoty czekać dłużej.
Wraz z lensmanem polowali na Didrika od paru dni, ale ślad bandyty się
urwał i tylko przez przypadek dowiedzieli się od pewnego posiadacza ziemskie-
go, że widziano go w gospodzie za miastem.
Tron chciał towarzyszyć Finkelowi, ale lensman oświadczył, że to jego
sprawa, i nie pozwolił mu wziąć udziału w wyprawie. Twierdził, że schwytanie
Didrika należy do obowiązków policji. Wziął ze sobą dwóch funkcjonariuszy i
ruszył z nimi za miasto.
Tron zbiegł po schodach i już miał wyjść z gospody, gdy zatrzymała go cór-
ka właściciela. Odgarniając opadające na twarz loczki, spojrzała na niego kokie-
teryjnie.
— A dokąd to? — spytała, przytulając się do niego.
Miał jej już serdecznie dosyć. Którejś nocy wziął ją do łóżka, ale tylko dla-
tego, że sporo wypił i nie do końca wiedział, co czyni. Od tamtej pory łasiła się
do niego jak głodna kotka.
Odepchnął ją od siebie.
TLR
— Nie dotykaj mnie... Przepraszam, że stało się to, co się stało, ale dla mnie
to nic nie znaczyło. Przykro mi.
Już miał odejść, gdy dziewczyna chwyciła go za rękaw.
— Nie możesz tak mówić! — rzuciła, nerwowo przełykając ślinę.
Tron westchnął.
— Mogę. Byłem pijany i nie wiedziałem, co robię. A teraz muszę już iść.
Dziewczyna puściła jego ramię, jakby nagle zaczęło ją parzyć.
— Pożałujesz tego! Jeszcze cię dopadnę!
Wyminąwszy ją, Tron wyszedł na ulicę i odetchnął.
Miał nadzieję, że dziewczyna nie spełni swoich gróźb. Nie miał ochoty jej
widywać. Prawdopodobnie była taką, która niejednemu już wskoczyła do łóżka.
Że też on, zamożny gospodarz, mógł się w coś takiego wplątać!
Otulił się ciaśniej podbitym futrem płaszczem i postanowił więcej o niej nie
myśleć. Miał ważniejsze sprawy na głowie!
Rozejrzał się po okolicy. Namna. Była to ładna miejscowość, ale wieczorem
nic się tu nie działo. Dokąd powinien się udać?
Szybko podjął decyzję: pójdzie w kierunku lasu, tam przecież wybierał się
Finkel z policjantami.
Kiedy dotarł do linii lasu, stracił pewność siebie. Las był gęsty, nie sposób
było zgadnąć, w którą stronę poszli policjanci. Cóż, przyjdzie mu cierpliwie cze-
kać.
Odwrócił się i natychmiast cofnął, napotkawszy pełne nienawiści spojrzenie.
— A ty co tu robisz? — spytał ogarnięty przerażeniem. Był jak sparaliżowa-
ny.
Didrik podskoczył do niego, chwycił za ubranie i mocno nim potrząsnął.
— Puść mnie, bo inaczej... — zaczął Tron.
— Ha, ha! A tom się przeraził!
TLR
Chwilę później Tron leżał na ziemi, a napastnik siedział mu na plecach.
— Gadaj, gdzie jest lensman? — warknął.
Tron spróbował unieść głowę.
— Nie mam pojęcia!
Mężczyzna nachylił się ku jego twarzy.
— Gadaj i to już!
— On gdzieś wyjechał...
— Nie wierzę ci.
Didrik ścisnął mocniej swą ofiarę za ramiona.
— Nie wiem — jęknął Tron. — Puść mnie! — Nie był w stanie poruszyć ani
rękami, ani nogami. Ciężar napastnika sprawiał, że nie mógł też głębiej ode-
tchnąć. — Puść mnie... Powiedziałem prawdę...
— Łżesz! No, rusz głową! Mów, gdzie on jest! — Didrik wykręcił Tronowi
ramię, aż ten zawył z bólu. — Masz mnie za idiotę? Wiem, że Finkel mnie szuka.
Ale wiesz co? Mnie można znaleźć tylko wtedy, kiedy ja sam tego zechcę. Ro-
zumiesz?
Tron czuł, że ogarnia go panika. Didrik był szaleńcem. Co on chce zrobić?
Napiął mięśnie, by odwrócić na bok głowę, gdy dostał mocny cios w kark. Z bó-
lu zamknął oczy, poczuł, że napływają do nich łzy. Przez moment wydało mu
się, że widzi przerażony wzrok Liny.
Odetchnął głęboko, a wtedy na jego kark spadł nowy cios, tym razem moc-
niejszy. Ogarnęła go ciemność. Próbował się wyszarpnąć, ale nic to nie dało: cia-
ło nie chciało go słuchać. Poczuł, jak twarz zapada mu się w śniegu.
Znów zdało mu się, że widzi przerażony wzrok żony.
Lino, wybaczysz mi?
Siedząc w gabinecie adwokata, Amalie wzięła filiżankę, którą podała jej słu-
żąca. Zastanawiała się, ile dziewczyna może mieć lat.
TLR
Służąca uśmiechnęła się do niej niewinnym uśmiechem i dygnęła.
— Czy pani jeszcze czegoś sobie życzy?
— Nie, dziękuję. Mam wszystko, czego mi trzeba — odparła Amalie z
uśmiechem.
Służąca jeszcze raz dygnęła i wyszła.
Amalie pociągnęła łyczek herbaty. Była gorzka. Niemożliwe, żeby był w
niej jakiś cukier! Odstawiła filiżankę na spodeczek.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Ściany wyłożone były ciemną boazerią,
przed nią lśnił blat dużego stołu. Brązowe zasłony przepuszczały niewiele świa-
tła. Doszła do wniosku, że pokój ma męski charakter. Portrety na ścianach przed-
stawiały zapewne członków rodziny prawnika.
Drzwi się otworzyły i ukazał się w nich adwokat Pet— tersen z plikiem pa-
pierów w ręku. Uśmiechnął się i usiadł przy stole.
— Pani Hamnes, jak miło, że zechciała mnie pani odwiedzić. Czy dobrze ro-
zumiem, że chodzi o dodatkową spadkobierczynię?
Amalie nachyliła się nad stołem.
— Nie wiem, czy to prawda, ale tak mi właśnie powiedziano.
Pettersen uniósł czarne brwi.
— Ipani wierzy, że tak jest faktycznie?
— Nie wiem, ale znalazłam kilka listów, z których wynika, że istnieje córka
o imieniu Elise.
Adwokat przesunął dłonią po siwych włosach, na jego twarzy pojawił się
wyraz zwątpienia.
— To bardzo dziwne. Latami zajmowałem się sprawami Olego i nigdy nie
wspomniał mi o żadnej córce!
— A czy słyszał pan... O Adamie?
Pettersen zaczął przewracać leżące przed nim papiery.
— Owszem, wiem, o kogo chodzi. To on zbudował Tangen.
TLR
— Wygląda na to, że Majna, która mieszkała u Olego, była jego krewną.
Prawnik uniósł głowę.
— To dla mnie coś nowego. Majna była biedną dziewczyną z Finlandii, któ-
rą przyciągnęło bogactwo Olego. Zrobiła wszystko, by zdobyć na niego wpływ,
ale gdzieś tam plątał się jeszcze jej mąż. I aby go zadowolić, wpadła na pomysł,
żeby kraść.
— Nie całkiem tak... Zaplanowali to razem.
Ze stosu papierów adwokat wyjął jeden, po czym włożył na nos okulary.
— Tu mam coś innego. W trakcie rozprawy zeznała, że była szantażowana.
Przez... — zbliżył kartkę do oczu — niejakiego Anjalana. Tak się nazywał jej
mąż.
Amalie westchnęła z rezygnacją.
— Czy mógłby pan się dowiedzieć, kim jest Kaarina? Ponoć mieszka gdzieś
w Fińskim Lesie, ale nie wiem gdzie.
Pettersen odłożył kartkę na stół.
— Spróbuję, ale nie mogę zagwarantować, że mi się uda.
— Tak więc jest pan całkiem pewien, że nie istnieje żadna nieznana córka?
— Stuprocentowej pewności nie mam, ale Ole nigdy o takowej nie wspomi-
nał, a byliśmy ze sobą blisko — nie tylko w interesach, ale także prywatnie.
Amalie sama nie wiedziała, w co ma wierzyć. Jeśli to było kłamstwo, po-
winna się cieszyć. Dlaczego więc nie odczuła żadnej ulgi? Czy to z powodu lęku,
który gdzieś w niej tkwił? Niepokojącego przeczucia, że była jeszcze jedna córka
i że to, co przeczytała w liście, było prawdą?
Zerknęła na adwokata, który przyglądał się jej z założonymi na piersiach rę-
kami.
— Pani wierzy, że jest jakaś córka — stwierdził.
Przytaknęła.
TLR
— Może mi pan powiedzieć, co się zdarzy, jeśli to się potwierdzi? Mam na
myśli gospodarstwo w Tangen i prawo małej Kajsy do dziedziczenia.
Pettersen odłożył okulary na stół.
— Według prawa dziecko może dziedziczyć tylko wtedy, jeśli zostanie ofi-
cjalnie uznane. Jest to akt prawny, w którym ojciec uznaje ojcostwo tego dziec-
ka. Nigdy nie otrzymałem takiego oświadczenia, a jeśli zostało ono złożone, w
co osobiście nie wierzę, to musiała zajść jakaś dziwna okoliczność. — Wstał i
złożył ręce jak do modlitwy. — Może pani wracać do domu, do Tangen, a jeśli
ta... Elise się pojawi, musi pani poprosić ją i jej rodzinę o skontaktowanie się ze
mną. Chętnie zbadam, czy mają stosowny dokument.
Amalie wstała.
— Dziękuję, tak zrobię. Mam nadzieję, że to pan ma rację.
— Oczywiście, że mam. I dobrze znam prawo.
Amalie szła szybko ulicą. Znalazła swoje sanie przed składem kolonialnym.
Sąsiadujące ze Skasen miejsce było chętnie odwiedzane przez mieszkańców do-
liny.
Julius wyszedł ze składu, usiadł na koźle i ujął lejce.
— Wizyta u pana Pettersena się udała?
— Mam taką nadzieję. Według niego Ole nie podpisał żadnych papierów. —
W drodze do domu opowiedziała Ju— liusowi o Elise.
Julius potrząsnął głową i powiedział, że to niemożliwe, aby Ole miał poza-
małżeńskie dziecko.
Amalie wiedziała, że syn Kari to syn Olego, choć w papierach ojcem był
Hans. Kiedy się o tym dowiedziała, była załamana, nawet się popłakała, ale teraz
nie miało to już znaczenia.
Kari kochała się w Olem, a on ją wykorzystał, lecz to zdarzyło się, zanim
Amalie przyszła na pierwszą potańcówkę u państwa S0rlie. Zanim dowiedziała
się od ojca, że ma za Olego wyjść.
Julius wypluł przeżuty tytoń.
TLR
— No i dobrze. Tangen jest twoje, a mnie odpowiadasz jako gospodyni! —
Wyszczerzył zęby.
Usadowiwszy się wygodnie w saniach, Amalie przykryła nogi futrem.
— Jedziemy do domu. Zobaczymy, czy ta Elise się pojawi, czy nie.
— Zobaczymy! — Julius uderzył konia lejcami.
Amalie patrzyła na przemykających się na mrozie przechodniów. Zwróciła
uwagę na idące razem trzy wieśniaczki, które zniknęły za niskim budynkiem w
wąskiej uliczce
Julius pogonił konia i wkrótce znaleźli się w lesie. Amalie odchyliła głowę i
spojrzała w niebo. Zaczynały się zbierać chmury. Pomyślała, że za chwilę znów
spadnie wielki śnieg.
— Złapie nas śnieżyca! — powiedziała do pleców Juliusa
— Wiem, widziałem niebo. Spróbujemy pojechać szybciej! — Wyjął bat.
Pierwsze płatki spadły, gdy byli w połowie drogi dc Svullrya. Amalie pod-
ciągnęła futro pod brodę i usadowiła się wygodniej. Mróz szczypał ją w policzki,
ale nie mia ło to znaczenia. Podobała jej się taka jazda, uciekając« z obu stron
drzewa i ciągnące się w oddali zasypane pola przypominające wielkie, białe dy-
wany.
Widząc sanie nadjeżdżające z przeciwka, Julius zjechał z drogi.
Amalie wyciągnęła szyję, by sprawdzić, kto jedzie. Tc był Paul Abraham-
sen!
— Julius, możesz się zatrzymać? To znajomy.
Parobek ściągnął lejce.
Gdy sanie się zrównały, Abrahamsen zdjął kapelusz.
— Dzień dobry — przywitał się uprzejmie. — To pani jedzie w taką śnieży-
cę? Amalie skinęła głową.
— Miałam sprawę do załatwienia.
Mężczyzna uśmiechnął się.
TLR
-A o mojej sprawie pani myślała? Chciałbym zacząć budować najszybciej,
jak się da.
Spojrzała na jego twarz o ostrych rysach, prostym no sie i pięknych, ciem-
nych oczach. Zauważyła srebrzysty zarost. Paul nie był młody, lecz trzymał się
znakomicie.
— Przepraszam, ale nic jeszcze nie wiem. Brata wciąż nit ma. Musi pan się
uzbroić w cierpliwość.
— Nic innego mi nie pozostaje. No, jadę dalej, bo muszę coś załatwić przed
zmrokiem. — Skinął głową, podniósł lejce i popędził konia.
Amalie była zdumiona. Czyżby się na nią zezłościł? No, cóż, nawet jeśli
tak, nie będzie się tym przejmować.
— Jedziemy, Julius.
Śnieg prószył, wiatr się nasilał. Płatki śniegu cięły w twarz. Amalie wygięła
szyję, zamknęła oczy i napawała się ich przyjemnym chłodem.
Na dziedzińcu przywitała ich Helga. Stała, zabijając ręce.
— Mam wieści od policji. Są na tropie Willy'ego!
Amalie wysiadła z sań.
— Gdzie go widziano? — Serce zaczęło jej bić mocniej. Czy wreszcie odzy-
skają Sofie?
— W gospodzie pod Kirkenser. Zauważył go jakiś młody chłopak. Willy
ostro pił i gadał, że ma ze sobą dziewczynę, pół-Cygankę.
Poprawiwszy płaszcz, Amalie spojrzała Heldze w oczy.
— Naprawdę tak powiedział?
— Tak, ale jak dowiedziała się o tym policja, już go tam nie było. Są jednak
pewni, że on jest gdzieś w okolicy. Skrzyknęli ludzi i przeczesują lasy. W każ-
dym razie tam, gdzie się da.
— Mam nadzieję, że go dopadną. Sofie musi więc być w jakimś domku czy
szałasie.
TLR
Helga kiwnęła głową.
— Wchodź już, bo strasznie pada.
Amalie ujęła ją za ręce.
— Mam nadzieję, że Sofie niedługo wróci. To straszne tak nie wiedzieć, co
się z nią dzieje.
— Doskonale to rozumiem. Pewnie wkrótce wróci — pocieszyła ją Helga.
Ruszyły przez dziedziniec.
— Płuca synka Tannel już prawie całkiem w porządku — powiedziała Ama-
lie.
Stara niania aż przystanęła.
— Miał coś z płucami?
— Tak, ale byłam u pani Li, a ona dała mi zioła. I pomogły.
— Miejmy więc nadzieję, że nie będzie miał nawrotu. Takie sprawy bardzo
ciężko wyleczyć, a on przecież całkiem mały.
— Miejmy nadzieję, że będzie dobrze — powiedziała Amalie, otwierając
drzwi domu. Ściągała w sieni mokry płaszcz, gdy pojawiła się Olga niosąca stos
talerzyków.
— No, wreszcie jesteś w domu. Nie podoba mi się, że twoja córka tak się
klei do Tulli. Ona stale sypia w jej łóżku. Obawiam się, że Tulla zaczyna ją brać
za swoje dziecko.
Amalie zacisnęła zęby. Raz już powiedziała niani do słuchu. Czyżby nie
zrozumiała, że mała ma sypiać we własnym łóżeczku? Odwiesiła płaszcz na ko-
łek.
— Pójdę do niej.
— Przecież ciebie nigdy nie ma w domu — wtrąciła się Helga. — Jak my-
ślisz, co się dzieje z dzieckiem, przy którym nigdy nie ma matki?
-Jak byłam mała, ty się mną opiekowałaś. I żadna krzywda mi się z tego po-
wodu nie stała!
TLR
Helga zagryzła wargi.
— To zupełnie co innego. Byłaś moją wychowanką!
Amalie uśmiechnęła się do niej.
— Byłam i wciąż nią jestem.
Powoli poszła na górę. Brzeg sukni miała całkiem wilgotny, ale zdąży się
przebrać później. Tulli trzeba się pozbyć! Tak dalej nie może być.
Nie pukając, weszła do pokoju niani. W nozdrza uderzył ją słodkawy za-
pach. Woń wydała jej się znajoma.
Podbiegła do łóżka. Tulla leżała obrócona do niej plecami. Mała Kajsa ma-
chała rączkami i nóżkami. Miała czerwoną twarzyczkę. Czy była głodna? Amalie
podniosła ją i przytuliła do piersi, a potem raz jeszcze zerknęła na Tullę.
Nagle wzdrygnęła się, a nogi pod nią się ugięły.
Czy to możliwe, że niania... była martwa?
TLR
Rozdział 17
Nachyliła się i dźgnęła Tullę palcem w plecy. Ciało kobiety było sztywne,
nie oddychała.
Przerażona cofnęła się i z Kajsą w ramionach wybiegła z pokoju. Na koryta-
rzu natknęła się na Olgę.
— Nakarm Kajsę, jest głodna. Ja poszukam pomocy, Tulla nie żyje!
Służąca zatkała sobie dłonią usta.
— Niemożliwe!
— Pobiegnę po Juliusa, on nam pomoże.
Wcisnęła dziecko w ramiona Olgi i już po chwili była na dworze.
Lodowate powietrze natychmiast przeniknęło jej suknię, ale nie przejmowała
się tym. Wpadła do stajni, parobek musiał gdzieś tam być.
W stajni unosiła się para. Amalie dopiero teraz poczuła, jak jest jej zimno.
Znalazła parobka w najdalszej przegrodzie.
— Julius, musisz mi pomóc, Tulla leży w łóżku martwa! — wyrzuciła z sie-
bie.
Starszy mężczyzna odłożył szczotkę na półkę.
— Co ty mówisz? To niemożliwe!
— Leży w swoim łóżku, a Kajsa leżała koło niej. Nie wiem, od jak dawna
nie żyje, ale ciało ma całkiem sztywne i...
Julius uciszył ją uniesieniem ręki.
— Uspokój się. Pójdę tam, ale przedtem muszę znaleźć kogoś do pomocy,
bo sam nie dam rady.
— Najpierw wyślij kogoś po doktora — poleciła Amalie i wybiegła ze staj-
ni.
TLR
W sieni zebrały się Berte, Viola i Helga.
Kucharka podbiegła do Amalie.
— Olga gada, że Tulla nie żyje...
— Tak, chodź ze mną na górę. Nie chcę tam być sama!
Wyraźnie przerażone Berte i Viola wróciły do kuchni.
Gdy Amalie otworzyła drzwi do pokoju niani, uderzył w nie słodkawy za-
pach. Helga zaczęła się dusić.
— Powietrza! — krzyknęła i podbiegłszy do okna, otworzyła je jednym
szarpnięciem. Dopiero wtedy spojrzała na ciało Tulli.
— Amalie, musisz jej zamknąć oczy. Ja się boję.
Nachyliwszy się, Amalie wyciągnęła rękę i zamknęła powieki zmarłej. Prze-
szedł ją dreszcz, ale nie mogła pozwolić lękowi nad sobą zapanować. W końcu
śmierć była czymś naturalnym, była częścią życia...
— Nie żyje od dawna — powiedziała. — Jestem tego prawie pewna. —
Spojrzała na Helgę.
— Na to wygląda... — Helga cofnęła się i usiadła na krześle przy oknie. —
Tam przy niej nie da się oddychać.
— Nie możesz tam siedzieć, już masz śnieg we włosach!
Helga wzruszyła ramionami.
Amalie znów zerknęła na nianię. Z zamkniętymi oczyma nie wyglądała tak
przerażająco, choć twarz miała sinawą. Większość zmarszczek jej się wygładziła,
usta miała skrzywione w lekkim uśmiechu. Czy śmierć przyszła do niej we śnie,
czy tuż przed zgonem spojrzała na Kajsę?
— Co teraz robimy? — spytała Helga.
— Czekamy na doktora.
— To może potrwać. Nie dam rady dłużej tu siedzieć, od tego zapachu robi
mi się niedobrze. — Stara kucharka odwróciła głowę i wciągnęła nosem zimne
powietrze.
TLR
— No, to zejdź do dziewcząt, bo wyglądały na przerażone. Może je trochę
pocieszysz?
Helga nie dała się prosić. Od razu ruszyła do drzwi, nim jednak wyszła, spy-
tała jeszcze:
— Dasz radę sama tu siedzieć?
— Tak. Miałam już do czynienia ze zmarłymi. Pamiętasz pewnie Gudrun?
— spytała Amalie.
— No... Paskudna sprawa.
-To ja ją myłam i ubierałam do trumny. Wyglądała w niej pięknie.
Helga potrząsnęła głową.
— Byłam wściekła przez kilka dni na twoją matkę za to, że ci pozwoliła ją
myć. Ale na szczęście nie stała ci się żadna krzywda.
Amalie raz jeszcze popatrzyła na Tullę. Może powinna ją przykryć? Nie, le-
karz pewnie zaraz przyjedzie.
Nie wiedziała, jak długo tak siedzi, gdy w drzwiach stanął doktor. Otarł
twarz ręką.
— Podobno nastąpił tu jakiś zgon.
— Tak, to moja opiekunka do dziecka.
Bj0rlie pokręcił głową.
— Od dawna się zastanawiam, co się w tym Tangen dzieje — powiedział
poważnym głosem, po czym pochylił się nad denatką.
Osłuchał serce, następnie obmacał ciało, sprawdził, czy nie ma jakichś obra-
żeń.
Amalie nie rozumiała, po co to robi, ale zgadywała, że taka jest procedura.
— Musiała umrzeć we śnie — orzekł doktor, zamykając swą torbę. — Nie
cierpiała.
— Jak pan sądzi, od czego umarła?
Doktor Bjorlie wyprostował się.
TLR
— Myślę, że jej serce miało już dość. Nie była najmłodsza.
— To się chyba nie zgadza, panie doktorze. Tulla nie miała więcej niż pięć-
dziesiąt lat!
Lekarz popatrzył na nią smutno.
— To zaawansowany wiek, wiele kobiet umiera właśnie wtedy. Biedni lu-
dzie ciężko pracują całe życie. Kobiety przechodzą wiele porodów. Ale najgorsza
jest ta nieustanna szarpanina, by związać koniec z końcem...
Amalie spuściła wzrok. Rozwiewając jej wątpliwości, doktor wytknął jej
jednocześnie brak pomyślunku.
— Wiem, że nie jest łatwo prowadzić gospodarstwo — powiedziała. — Mój
ojciec bardzo ciężko pracował, ale sam tego chciał... Często mawiał, że lubi
używać rąk. Chciał, żeby wszystko w obejściu porządnie wyglądało, stale dźwi-
gał jakieś kamienie, jakby nic nie ważyły. Zabiegał nie tylko o to, byśmy zawsze
mieli co do garnka włożyć, ale też, żebyśmy byli przyzwoicie ubrani. — Zapa-
trzyła się w przestrzeń. — Ale widziałam też, jak żyje rodzina Mit— tiego... Nie-
łatwo im przetrwać zimę.
Bj0rlie pokiwał głową.
— Dużo rodzin tak żyje.
Do pokoju wszedł Julius z dwoma parobkami.
— Możemy ją już wynieść?
— Tak, dla niej nic już nie można zrobić. Czy miała jakąś rodzinę? — Dok-
tor spojrzał pytająco na Amalie.
— Spytam Helgi, ona wie o niej wszystko.
— To dobrze. Ja już muszę iść, we wsi czeka na mnie pacjentka.
— Dziękuję za pomoc — powiedziała Amalie, odprowadzając go do drzwi.
Jak tylko wyszedł, musiała się odsunąć, by parobcy mogli wynieść ciało. Na
widok wzdętego brzucha i sino— czarnych plam na goleniach zmarłej odwróciła
wzrok.
— Gdzie ją złożycie? — spytała Juliusa.
TLR
— W stodole. Już poprosiłem jednego chłopaka, żeby zbił dla niej trumnę.
Helga przysiadła na ławie i rękawem sukni otarła pot z czoła.
— Gorąc przy tym piecu — powiedziała tonem usprawiedliwienia.
Amalie wsłuchiwała się w dochodzące z podwórza stukanie młotka. Czy ten
człowiek nigdy nie skończy? Tulla powinna była od dawna leżeć w trumnie!
— Myślisz o niej? — spytała Helga, kiedy Amalie nie zareagowała na jej
słowa.
— Tak... Jakie to smutne. Bywałam na nią zła, bo nie rozumiałam, że może
to wszystko z tęsknoty za dzieckiem... Że w sumie miała dobre intencje. Nie wi-
działam tego. — Przytłoczona smutkiem, wbiła wzrok w stół.
— Pocieszaj się tym, że Tulla umarła szczęśliwa. Nie wszystkim dane jest
spełnić swoje marzenie.
Do kuchni weszły Berte i Viola, cicho zamykając za sobą drzwi. Berte za-
częła zmywać i pomieszczenie wypełnił szczęk naczyń.
Po chwili Amalie stwierdziła, że nie zniesie tego hałasu.
— Możesz pozmywać później? — spytała, słysząc irytację w swoim głosie.
To przygnębiło ją jeszcze bardziej. Była w fatalnym nastroju.
Służąca obróciła się zdziwiona, ale kiwnęła głową.
— Mogę to zrobić wieczorem.
Ze spiżarni wyszła Viola.
— Czy mogę coś dla pani zrobić? — spytała, dygając.
Amalie spojrzała na nią.
— Nie. Chociaż... Jedno mogłabyś dla mnie zrobić.
— Co takiego?
— Przestać dygać. Nie musisz tego robić, tu nie dwór królewski.
Dziewczyna zaczerwieniła się aż po korzonki włosów.
— Tak jest, proszę pani.
TLR
Amalie uderzyła dłonią w stół.
— I nie mów do mnie „proszę pani"! Mów „Amalie".
Viola już miała dygnąć, ale się powstrzymała.
Weszła Olga i z westchnieniem usiadła obok Helgi.
— Gdybym to ja wiedziała, że Tulla leży martwa w pokoju! Myślałam, że
ona...
— Dosyć tego — rzuciła Amalie przez zaciśnięte zęby. — Nie chcę już sły-
szeć o śmierci. To zbyt bolesne... — Położyła głowę na stole i z oczu popłynęły
jej łzy. — Mam już wszystkiego dosyć. Stale dzieje się coś strasznego... Gdzie
jest Sofie? A jeżeli leży gdzieś przemarznięta na śniegu? A jeżeli też... jest mar-
twa?
Helga pogłaskała ją po włosach.
— Uspokój się, kochanie. Sofie się odnajdzie, już niedługo. A śmiercią Tulli
się nie gryź, takie rzeczy się zdarzają. Uważam, że powinnaś się przespać. Po-
trzebujesz tego.
Amalie uniosła głowę.
— Masz rację. — Wstała i poczuła, że ciało ma jak z ołowiu. Była pewna, że
zaraz się przewróci.
— Zaprowadzę cię na górę — zaofiarowała się Olga.
Amalie potrząsnęła głową.
— Nie, nie trzeba. Dam sobie radę.
Kiedy weszła do sypialni poczuła ciepły podmuch. Kajsa spała. Olga nakar-
miła ją kaszką na mleku i mała wyglądała na zadowoloną z życia.
Amalie zdjęła suknię i rzuciła ją na krzesło, potem opadła na łóżko i nacią-
gnęła na siebie kołdrę. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, uniosła głowę.
Do pokoju zajrzała Inga.
— Dlaczego Tulla umarła? — spytała.
— Tego nie wiem, ale... Chodź tu! — Amalie poklepała ręką kołdrę.
TLR
W paru susach Inga znalazła się w łóżku.
— Tak mi jej szkoda...
Amalie delikatnie pogłaskała dziewczynkę po jasnych włosach. Zauważyła,
że przybyły jej nowe piegi koło noska.
— Na pewno jest jej tam dobrze.
Inga położyła głowę na poduszce.
— Jak tam jest w tym niebie?
— Tego nie wiem, ale myślę, że bardzo spokojnie.
Dziewczynka przytuliła się do niej.
— Tęsknię za Kallem.
To wyznanie zaskoczyło Amalie. Od czasu gdy Kalle wyjechał, a było to
dawno temu, Inga wspomniała o nim tylko raz.
— Mnie też go brak. Szkoda, że tu go nie ma i że nie opiekuje się nami. Był
taki poczciwy... — Spojrzała w sufit i bezgłośnie westchnęła. Dlaczego musiał
wyjechać?
— Chcę, żeby wrócił. Za mamą też tęsknię.
Amalie przycisnęła ją do siebie.
— Rozumiem cię. Ale musimy jakoś dać sobie radę bez nich.
Inga podniosła głowę.
— Dlaczego Sofie nie wraca? Bez niej jest tu tak nudno.
Jej pytania nie miały końca, lecz było to normalne — Inga była jeszcze
dzieckiem. Z drugiej strony była nad wiek rozsądna i wymagała szczerych od-
powiedzi.
— Sofie pewnie niedługo wróci. Musimy poczekać. Ale wiesz co? — Ama-
lie usiadła. — Możesz tymczasem zaopiekować się Tornado. Poproszę Berte, że-
by ci przy niej pomogła.
Twarz dziewczynki rozjaśniła się.
TLR
— Cudownie! Mogę iść do niej od razu?
— Tak, pogadaj z Berte, pewnie jest w kuchni. Powiedz, że pozwoliłam.
Podskoczywszy parę razy z radości, Inga wybiegła z sypialni.
Amalie odetchnęła z ulgą. Jak niewiele było trzeba, by uszczęśliwić dziew-
czynkę!
Wreszcie mogła pospać. Układając się wygodnie, stłumiła ziewnięcie. Spoj-
rzała w sufit i poczuła, że jest strasznie zmęczona.
Zamknęła oczy.
Obudził ją hałas dochodzący skądś z dołu. W pokoju było ciemno. Nagle
usłyszała, że Kajsa rusza się w łóżeczku.
Wstała, znalazła zapałki i zapaliła świecę. W pomieszczeniu zrobiło się ja-
sno.
Kiedy nachyliła się nad łóżeczkiem, Kajsa spojrzała na nią.
— Obudziłaś się, córeczko? Moje maleństwo! — Wyciągnęła ramiona i
podniosła dziecko.
TLR
Znów dały się słyszeć jakieś hałasy. Cóż, musiała iść i sprawdzić, co tam się
dzieje.
Ale najpierw musiała się ubrać.
Głosy dobiegały z salonu. Z dzieckiem na ręku weszła do środka. Na kana-
pie siedziało dwóch policjantów od lensmana Finkela. Rozmawiali z Helgą.
Amalie chrząknęła. Zobaczywszy ją, kucharka natychmiast do niej podeszła.
— Znaleźli szałas, w którym on trzymał Sofie. Była tam jej nocna koszula.
Skinąwszy głową, Amalie wyminęła ją i usiadła przed policjantami.
— A Sofie nie znaleźliście? — spytała i uniosła brwi. Już nic nie było w sta-
nie jej zaskoczyć.
Młodszy z policjantów spuścił wzrok.
— Niestety, kiedy się tam zjawiliśmy, już ich nie było. Czy może pani po-
twierdzić, że to należy do zaginionej? — spytał, wyjmując z worka nocną koszu-
lę.
Amalie kołysała Kajsę w ramionach. Tę kwiecistą koszulę siostry rozpozna-
łaby zawsze i wszędzie.
— Należy do Sofie.
— No, to mamy potwierdzenie. Oni mogą być gdziekolwiek, jutro rano bę-
dziemy szukać dalej.
— Dziękuję. Wiem, że robicie, co możecie — powiedziała Amalie.
Policjanci wstali i ukłonili się.
— Jak tylko coś będziemy wiedzieć, natychmiast panią zawiadomimy —
zapewnił młodszy z nich. Starszy unikał jej spojrzenia.
— Nie wiecie panowie przypadkiem, gdzie przebywa pan Finkel? — Wodzi-
ła wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego.
Znów odezwał się młodszy:
— Pan Finkel jest w Namna, niestety nie wiemy nic więcej.
TLR
Amalie skinęła głową.
— No, to mam nadzieję, że wkrótce wróci. Zdaje mi się, że jest z nim mój
brat, pan Torp.
Helga przysiadła się do niej.
— Mogę potrzymać Kajsę.
— Dzięki, Helgo! — Oddała małą kucharce, a sama wstała. — Odprowadzę
panów.
Kiedy wyszli do sieni, nadbiegła uśmiechnięta od ucha do ucha Inga.
— Berte pozwoliła mi usiąść na Tornado! — zawołała radośnie.
— Wspaniale. Jutro możesz spróbować znowu!
— Pewnie! — krzyknęła i pobiegła do salonu.
Amalie raz jeszcze podziękowała policjantom i zamknęła za nimi drzwi. Ob-
róciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę salonu, gdy zatrzymała ją Olga.
— Zastanawiam się, czy nie powinnyśmy jutro wyczyścić lamp? Strasznie
są brudne.
Amalie zdumiała się. Olga nie miała zwyczaju pytać ją o takie sprawy.
— Tak, trzeba je wyczyścić — odparła.
Służąca skinęła głową i wróciła do kuchni.
TLR
Rozdział 18
Tannel nerwowo chodziła po chacie, przepełniona lękiem. Po uciążliwym
powrocie do zagrody poprzedniego dnia stan Małego Trona wyraźnie się pogor-
szył. Właściwie to nie chciała jeszcze wracać do domu, ale Mitti nalegał, bo w
Furulii źle się czuł.
Jeszcze wczoraj ojciec próbował dotrzeć do pani Li, ale szybko musiał zre-
zygnować. Po śnieżnej burzy droga do wsi została odcięta. Być może na długo,
może nawet na kilka tygodni.
Z drugiej strony zagrody droga była w lepszym stanie, ale ona prowadziła w
przeciwną stronę, do Szwecji.
Spojrzała na leżącego na łóżku Trona: z wyraźnym trudem łapał powietrze.
Ze ściśniętym gardłem podniosła synka, a wtedy na jego buźce pokazał się
uśmiech. Zaraz jednak chłopczyk zacisnął usta i skrzywił się.
— Mój mały... — Przytuliła go. — Musisz wydobrzeć... Przecież było już
lepiej — wymamrotała prosto w jego uszko.
Podniosła głowę, gdy do izby wszedł ojciec. Położył czapkę na stole.
— Co z małym? — spytał.
— Nie wiem... Ciężko oddycha.
Muikk pokiwał głową i otarł wilgotną twarz.
— Dałaś mu więcej ziółek?
— Tak, ale one już nie pomagają.
Mitti, który siedział przy palenisku i ociosywał polano, uniósł głowę. Twarz
miał ponurą.
— To moja wina. Myślałem, że możemy już wracać. Ale skąd mogliśmy
wiedzieć, że będzie taka zamieć?
TLR
— Trzeba było to przewidzieć — odrzekł Muikk ostrym tonem. — Trzeba
było popatrzeć w niebo. Zapomniałeś, jak to jest w przyrodzie?
Mitti wrzucił nóż do skrzyni na drewno.
— Niczego nie zapomniałem, ojcze.
Muikk usiadł na krześle pod ścianą.
— Zapomniałeś, bo stale się nad sobą roztkliwiasz. Weź się w garść, chłop-
cze! Możesz już chodzić, więc przestań się ze sobą pieścić!
Oparłszy łokcie na kolanach, Mitti przez chwilę milczał.
— Pewnie masz rację — powiedział w końcu.
Tannel stała na środku izby, słuchając tej rozmowy i próbując uspokoić
dziecko, które kręciło się jej w ramionach.
— Mam już dosyć tej gadaniny! Mały jest chory i potrzebny jest mu spokój!
W tym momencie ze strychu dobiegły podniesione głosy chłopców. Kłócili
się o coś, a po chwili z góry spadła poduszka.
Muikk zirytował się. Zerwał się z miejsca i po drabinie wdrapał się na górkę.
— Uspokójcie się i to już! Możecie wyjść i zrobić coś pożytecznego. Narą-
bać mi drewna, nakarmić konie i zamknąć je w szopie!
Pierwszy zszedł na dół Juha. Spojrzał na siostrę, ale zaraz spuścił wzrok.
— Przepraszam, zapomnieliśmy o małym...
Tannel zwichrzyła mu włosy.
— Nic się nie stało, ale zróbcie, co każe ojciec. Zamknijcie konie.
Pozostali trzej bracia ubrali się i wyślizgnęli na dwór za Juhą. W chacie na-
stał błogi spokój.
Tannel zerknęła na synka, który mrugał oczkami, i położyła dłoń na jego
czółku. Szybko cofnęła rękę: malec był rozpalony. Najwyraźniej gorączka znów
podskoczyła.
Do oczu napłynęły jej łzy. Ze szlochem położyła dziecko na łóżku.
TLR
Mitti uniósł głowę.
— Co jest?
— Gorączka mu rośnie... Chyba już nie ma dla niego nadziei! — Szlochając,
upadła na posłanie.
— Spróbuję znaleźć Tietaję, znachora — powiedział Muikk. — Może on
pomoże.
Tannel spojrzała na niego przez łzy.
-Daj spokój, ojcze, nie dojdziesz tam... Widziałeś, co się dzieje.
-W stronę Szwecji nie jest tak źle.
— Wiem, ale jest zima. Nic już się nie da zrobić... Z moim synkiem koniec!
— załkała.
— Może jednak da się coś zrobić — odezwał się Mitti.— Te konie, cośmy
je pożyczyli, to dobre, robocze konie, bardzo silne.
Muikk otarł ręką twarz. Minę miał zrezygnowaną. Spojrzał na córkę.
— Spróbuję. Trzeba wyczerpać wszystkie możliwości. Tron to mój wnu-
czek.
Tannel pokręciła głową.
— Tietaja jest stary. Nie przyjedzie tu z tobą! — Zasłoniła dłońmi twarz.
— No, no, Tannel... — odezwał się uspokajającym tonem. — Wszystko bę-
dzie dobrze...
W odpowiedzi usłyszał tylko rozdzierający serce szloch.
— On przywołuje szeptuchy, córeczko. Zna wszystkie runiczne zaklęcia.
Ściągniemy go tu.
Tannel wstała i spojrzała na ojca.
— Wiem, że bardzo chcesz pomóc. Ale pamiętasz? Kiedy mama była chora,
był tu Saku... I runiczne zaklęcia nie pomogły.
-To coś innego — odrzekł Muikk, marszcząc brwi. — Tietaja jest najlepszy
ze wszystkich. Ma nadprzyrodzone zdolności.
TLR
Mitti chrząknął.
-Strzępimy sobie gęby po próżnicy. Jedź już, ojcze, i zrób, co się da, żeby go
tu ściągnąć. Czas leci, małemu coraz gorzej!
Muikk kiwnął głową.
-Jadę więc, módlcie się za mnie. Muszę jakoś przebić się przez las!
Gdy niedługo potem Tannel wyjrzała przez okno, zobaczyła, że chłopcy po-
magają ojcu wsiąść na konia. Wkrótce koń i jeździec zniknęli w gęstym, świer-
kowym lesie.
Odwróciwszy się od okna, podeszła do synka i wzięła go na ręce. Pocałowa-
ła go w rozpalony policzek.
— Obiecaj mi, że będziesz walczył, mały... Nie możesz się poddać, kiedy cię
wreszcie odzyskałam! Wkrótce przybędzie twój ojciec i nas stąd zabierze —
szepnęła w małe uszko.
Mitti uniósł głowę.
— Mam nadzieję, że wyjdzie z tego.
Siedząc na kanapie w salonie, Amalie wzięła do rąk robótkę. Swego czasu
miał to być sweter dla Olego, ale nic z tego nie wyszło. Dopiero teraz wzór w
śnieżynki zaczynał nabierać kształtu.
Zerknęła na Helgę, która kołysała Kajsę.
— Napisałam list do dzieci Tulli — powiedziała, biorąc z koszyka kolejny
kłębek wełny. — Mam nadzieję, że przyjadą i ją zabiorą.
Stara kucharka skinęła głową, nie przestając kołysać dziecka.
-To porządna rodzina. Na pewno przyjadą, jak tylko dostaną list.
— Oby. — Zaszczękały druty i Amalie zaczęła liczyć oczka.
Nagle w pokoju rozległo się chrząknięcie.
— Na zewnątrz czeka jakiś Paul, prosił, żebym powiadomił.
Amalie odwróciła się i zobaczyła Juliusa.
TLR
— Co to, to ty teraz jesteś od anonsowania gości?
Uśmiechnął się.
— Właśnie wchodziłem do domu, kiedy nadjechał.
Wstała i włożyła robótkę do koszyka. Czy nie można mieć chwili spokoju?
Dlaczego Abrahamsen musiał się zjawić akurat teraz?
Wyszła z salonu i w sieni natknęła się na Ingę. Dziewczynka tańczyła, aż
warkocze podskakiwały jej na plecach.
— Nudzę się! — powiedziała ze skargą w głosie.
— Wiem, że nic wesołego się u nas nie dzieje, ale możesz iść do Helgi. Mo-
że pozwoli ci potrzymać Kajsę?
Inga spojrzała na nią wielkimi oczami.
— Pozwoli mi?
— Tak, idź do niej. Powiedz, że ja pozwoliłam.
Dziewczynka pobiegła do salonu z rozradowaną miną, a Amalie wreszcie
mogła otworzyć drzwi.
Ujrzała Abrahamsena siedzącego na koniu. Stanęła na progu. Było zimno, a
ona miała na sobie tylko wełnianą suknię.
— Czemuż to zawdzięczamy taką nagłą wizytę?
Mężczyzna zeskoczył z konia i podszedł do niej, ale zatrzymał się ńa najniż-
szym stopniu schodków.
-Mam ważną sprawę ~ odparł, zdejmując czapkę. — Ściągnąłem robotników
do budowy domu, ale wciąż nie mam zezwolenia od pani. Muszę mieć tę parcelę
teraz!
Amalie zaczynała mieć dość jego natarczywości. Doszła do wniosku, że
wcale nie jest taki przystojny, a jej sympatia dla niego gdzieś zniknęła. Teraz tyl-
ko ją irytował. Mimo to uśmiechnęła się kokieteryjnie.
— Tron jeszcze nie wrócił, a ja nie mogę dać zezwolenia na budowę bez
rozmowy z nim.
TLR
— To szkoda, Amalie. Będę musiał zmienić plany.
— To znaczy?
— To właściwie nic ważnego. Ale proszę mi obiecać, że zostanę zawiado-
miony, kiedy tylko brat powróci. Interesuje mnie ziemia aż do samego Rogden,
tam, gdzie las taki gęsty.
Amalie zagryzła wargi. Nie sądziła, żeby Tron się zgodził, bo stamtąd brali
drewno.
— Wątpię, żeby brat chciał sprzedać tę ziemię, jeśli to właśnie tam pan chce
się budować. Myślałam, że obejście ma się znajdować bliżej osady.
Abrahamsen zerknął na nią spod oka.
— Doskonale pani wiedziała, o jaką parcelę mi chodzi.
Ku swojej uldze Amalie zobaczyła obok siebie Juliusa.
Stary mężczyzna popatrzył na przybysza podejrzliwym wzrokiem.
— Pani nie powinna stać tak na mrozie — odezwał się.
Abrahamsen wzruszył ramionami.
— Mam pieniądze i to dużo. To żaden problem. Mogę zapłacić od razu —
oświadczył.
Amalie westchnęła.
— Musi pan zrozumieć, że nie mogę teraz podjąć decyzji, przykro mi!
Mając Juliusa koło siebie, czuła się pewniej.
Abrahamsen kiwnął głową, na twarz wystąpił mu rumieniec.
— Myślałem, że kupno parceli w tej okolicy nie będzie problemem. W życiu
bym nie przypuszczał, że przeszkodą mi będzie kobieta... — Ukłonił się. — Do
następnego razu, Amalie.
Podążyła za nim wzrokiem, kiedy galopem wyjechał z podwórza.
Julius odchrząknął.
TLR
— Taki to może stać się niebezpiecznym przeciwnikiem. Niech pani na nie-
go uważa.
W duchu przyznała mu rację.
— Będę ostrożna. Ale jeśli Tron się zgodzi, sprzedam mu tę ziemię.
Julius pokiwał głową.
— Oby tak było. Lepiej, żeby ten Paul dopiął swego.
— Też tak myślę.
Weszła do domu. Było jej zimno, ale nie tylko mróz przyprawił ją o dresz-
cze. Przeraził ją wyraz twarzy Abra— hamsena. Poczuła nagły lęk. Czy można
mu było ufać?
Siedząc na kanapie, Helga pokazywała Indze, jak należy trzymać niemowlę.
Kiedy dziewczynce udało się Kajsę utrzymać, przybrała bardzo dumną minę.
— Umiem ją sama trzymać, widzisz?
Amalie usiadła przy niej.
— No, nieźle!
Kajsa spała słodko w ramionach dziewczynki, która delikatnie ją kołysała.
— Śpij, malutka — szepnęła Inga, nachyliła się i pocałowała ją w czółko.
Helga uśmiechnęła się.
— Masz dryg do dzieci, mała.
Inga położyła palec na ustach.
— Cicho, obudzisz ją!
Do salonu zajrzała Olga.
— No, peklówki na święta gotowe! Wynieść je do spiżarni?
Amalie uniosła głowę.
— Wynieś. A gdzie Berte?
— W czeladnej.
TLR
— Możesz ją zawołać? Niech zabierze Ingę na spacer.
Dziewczynka spojrzała na nią ze zdumieniem.
— To Berte będzie teraz moją opiekunką?
— A chciałabyś?
Buzia Ingi rozjaśniła się.
— No, pewnie!
— No, to ją spytam.
Amalie uznała, że Berte dobrze zrobi opieka nad dziewczynką. Zauważyła,
że brzuch służącej coraz bardziej się zaokrągla, za kilka miesięcy sama będzie
matką.
Inga pokołysała Kajsę jeszcze trochę i dała Amalie znak, żeby ją przejęła.
— Pobiegnę do Berte, nie będzie musiała tu przychodzić. Pobawię się na
śniegu.
Amalie nie miała serca jej powstrzymywać.
— To poproś Berte, żeby później do mnie zajrzała.
— Dobrze.
Dziewczynka wyszła, a Amalie przyjrzała się swojej córeczce. Wyrosło jej
więcej złotych włosków, a nosek zaczął się wydłużać. Stale się zmieniała. Nabra-
ła też ciała. I zaczynała być podobna do Olego. Miała sporo jego cech i Amalie
podobało się to podobieństwo.
— Myślisz o Olem?
— Tak. Czytasz w moich myślach?
Helga uśmiechnęła się.
— Zaczęłam się tobą zajmować, jak byłaś taka mała jak teraz Kajsa. Znam
cię na wylot.
— Byłam grzecznym dzieckiem?
TLR
— Tak, ale potrafiłaś też się wściec. Wydymałaś wtedy usta i patrzyłaś by-
kiem.
-To był piękny czas. Pamiętam, jaki ojciec był kochany. Nie pojmuję, że
on...
-Nikt tego nie pojmuje, Amalie. Ale musisz spróbować zapomnieć to, co by-
ło. Nie możesz brać na siebie smutków i grzechów innych ludzi. Rozchorujesz
się tylko od tego!
Amalie zapatrzyła się w przestrzeń.
— Tęsknię za nimi. Za mamą, ojcem, Olem... Tęsknię za tymi dniami, kiedy
Ole przychodził z wizytą, za dniem, w którym tańczyliśmy u Jensa S0rliego...
Mitti tak się zmienił... — Westchnęła.
Helga położyła rękę na jej ramieniu.
— A czego się spodziewałaś? Los się okrutnie z nim obszedł. Trochę po-
trwa, zanim się z tym pogodzi.
Amalie spojrzała na nią.
— Masz rację. Muszę mu dać więcej czasu i tyle. — Wstała. — No, czas
nakarmić Kajsę. Idę do siebie.
— Idź. Ja tu jeszcze posiedzę i poceruję.
— Kiedy zjawi się Berte, niech do mnie przyjdzie.
— Dobra. Idź już i daj małej wreszcie jeść.
TLR
Rozdział 19
Zdążyła położyć małą Kajsę spać, kiedy rozległo się delikatne pukanie do
drzwi. Wyprostowała plecy i przysiadła na skraju łóżka.
— Proszę!
Drzwi się otworzyły i weszła Berte.
— Miałam przyjść...
— Tak, podejdź! — Amalie przywołała ją ruchem ręki.
Służąca usiadła obok niej.
— Chodzi... o Ingę?
Amalie skinęła głową.
— Potrzeba jej towarzystwa, a ja nie mam czasu się nią zajmować. Mam na
głowie Kajsę, poza tym zbliżają się święta. To już za trzy tygodnie.
— Tak, święta za pasem... Strasznie szybko to poszło! — Berte odetchnęła
głęboko. — Chcesz, żebym się nią opiekowała?
— Owszem. I tak się do ciebie przypięła. A tobie może przyda się trochę do-
świadczenia z dziećmi, bo przecież sama je będziesz mieć.
Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok.
— No, brzuch mi rośnie...
Amalie Spojrzała na nią.
— Chcesz się nią zająć?
— Chętnie. — Berte się uśmiechnęła.
— Pięknie. To zabierz swoje rzeczy z izby czeladnej. Wprowadzisz się do
pokoju obok sypialni Ingi.
TLR
Służąca wstała i złożyła ręce.
— To niepotrzebne. Mogę przecież opiekować się Ingą i dalej mieszkać w
czeladnej.
— A co, nie chcesz mieszkać tutaj?
— Chcę, ale to chyba... za dużo.
— Ależ skąd. Jeśli chcesz, możesz mieć ten pokój dla siebie.
Berte podrapała się po głowie.
— Może dla Ingi tak będzie lepiej... Powiedziała mi, że w jej sypialni w no-
cy pojawia się jakiś starzec.
Amalie uniosła brwi.
— Kiedy ci to powiedziała?
— Dzisiaj.
Amalie zdziwiła się. Od tamtej nocy Inga nie wspomniała o Adamie ani ra-
zu.
— Miejmy nadzieję, że on w końcu zniknie.
Służąca zagryzła wargę, nie wyglądała na przekonaną.
— Miejmy nadzieję — wyjąkała w końcu.
Odprowadzając wzrokiem wychodzącą Berte, Amalie poczuła ulgę. Kiedy
Inga będzie miała stałą towarzyszkę, może jej tęsknota za Sofie nie będzie tak
dojmująca.
Tannel chodziła nerwowo w tę i z powrotem. W izbie za zasłoną spał Mitti,
pozostali bracia położyli się do snu na górce. W chacie było ciepło, żar w paleni-
sku powinien się utrzymać do następnego dnia.
Zastanawiała się, gdzie się podział ojciec. Na dworze było już całkiem
ciemno. Czuła rosnący niepokój, bała się, że ojciec nie zdoła dotrzeć do domu.
TLR
Podeszła do kuchni i wzięła kubek, w którym parzyły się zioła. Siadła na
brzegu łóżka, podniosła Trona i spróbowała wlać mu do buzi parę kropel naparu.
Niestety, malec się rozkaszlał i zioła wypłynęły mu kącikami ust.
Zaczęła ją ogarniać panika. Co powinna zrobić? Nikt jej nie mógł teraz po-
móc.
Odstawiła kubek na podłogę i przycisnęła synka do piersi. Rzęził za każdym
razem, kiedy robił wdech lub wydech, z gorączki dostał rumieńców.
Nie myśląc, co robi, wstała i otworzyła drzwi wejściowe. Powietrza! Musia-
ła mieć powietrze! Duchota w chacie dławiła ją i na pewno nie służyła dziecku.
Wiatr dmuchnął im w twarze śniegiem. Mały Tron zacisnął mocno powieki i
rozpłakał się, jął szarpać się w jej ramionach. Szybko zamknęła drzwi i zaczęła
spacerować z nim po izbie, kołysząc go i głaszcząc po miedzianoru— dych wło-
skach.
Boże, co jeszcze można zrobić? Nic nie pomagało. Głośny płacz dziecka
zmienił się w szloch, ale kołysała je dalej i całowała w rozpalone gorączką, mo-
kre od potu czółko.
Zza zasłony wychylił się Mitti.
— Co z małym?
Tannel zobaczyła w oczach brata ten sam strach, który ją dławił.
— Niedobrze, Mitti... Tym razem niedobrze! Jak ojciec zaraz nie nadjedzie...
— Wstanę i pomogę ci, jesteś blada jak śmierć. Na miłość boską, usiądź!
Ze strychu zszedł Juha.
— Co jest małemu? — spytał, trąc oczy.
Tannel potrząsnęła głową. Gardło miała ściśnięte.
— Jest bardzo chory i nic dla niego nie możemy zrobić! — wyrzuciła z sie-
bie.
Juha stanął na palcach i dotknął czółka Trona.
TLR
— Twoja matka, ta czarownica, co sama mieszka w szałasie, powiedziała
kiedyś, że jak się ma gorączkę, trzeba się rozebrać. Wyjdź z nim, niech pooddy-
cha świeżym powietrzem. To dobre na płuca — dodał i spróbował się uśmiech-
nąć.
— Kiedy matka to powiedziała?
Chłopiec dotknął dłonią czoła, usiłując sobie przypomnieć.
— Ojciec zajrzał do niej latem, jak szliśmy na polowanie pod szwedzką gra-
nicę.
Tannel wciąż kołysała Trona; wyglądało na to, że się uspokoił. Ułożyła go
ostrożnie w łóżku.
— Zasnął. Może sen mu pomoże?
Najmłodszy brat spojrzał na nią zdziwiony.
— Czemu nie zrobisz tak, jak mówię?
— Na dworze bardzo wieje i mocno śnieży. Nie wydaje mi się, żeby to mo-
gło być dla niego dobre!
Juha wzruszył ramionami.
— Jak sobie chcesz, ja wracam na górę.
— Zrób tak.
Tannel odwróciła się i zobaczyła, że Mitti wszedł do izby.
— I co, śpi? — Popatrzył przez chwilę na siostrzeńca.
— Tak, już lżej oddycha.
— To dobrze. — Usiadł na krześle i oparł łokcie na stole.
— Jadę za ojcem — oznajmił.
— Teraz? Nie możesz, to szaleństwo!
— Podjąłem decyzję. Może ojciec spadł z konia, leży gdzieś i zamarza na
śmierć? Nie wiemy nawet, czy tam dojechał. Minęło tyle godzin... — Walnął
pięścią w stół. — Moje nogi są już dużo mocniejsze, nie potrzebuję kul.
TLR
— Nie będę cię zatrzymywać. Jedź, może ci się uda. Może sobie poradzisz...
— Jadę. Dość tego użalania się nad sobą! Ojciec mi to uświadomił.
Tannel usiadła na łóżku. Jedną dłonią ujęła rączkę Trona, a drugą pogłaskała
ostrożnie jego malutkie paluszki.
Wkrótce Mitti był gotowy do drogi.
,
— Życz mi powodzenia!
— Powodzenia, Mitti...
Na zewnątrz szalała zamieć. Tannel przyłożyła dłoń do szyby. Bijące od niej
ciepło stopiło cienką warstewkę lodu i po szkle spłynęły w dół kropelki wody.
Od dwóch godzin wsłuchiwała się w oddech Trona, stawał się coraz bardziej
chrapliwy. Nuciła synkowi kołysanki, zmieniała pieluchy... Uspokajał się, kiedy
go rozbierała i wycierała ściereczką, zaraz potem znów stawał się rozdrażniony.
Nerwy miała zszarpane. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała całą noc, ale
teraz nie miało to znaczenia.
Na zewnątrz rosły zaspy, zamieć całkiem przysłaniała pnie świerków. Tan-
nel nie mogła przestać myśleć o ojcu i bracie. Wybrali się w niebezpieczną po-
dróż, zaczynała już tracić nadzieję, że kiedykolwiek z niej powrócą.
Była późna noc i czymś musiała się zająć. Może przygotowaniem jedzenia
na następny dzień? Rozejrzała się wokół siebie, ale zaraz zrezygnowała z pomy-
słu, nie miała siły robić czegokolwiek. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
W pewnej chwili zdało jej się, że słyszy jakiś stukot.
Obróciła się błyskawicznie. Czy to ojciec i Mitti? Z mocno bijącym sercem
ruszyła do drzwi, by wpuścić ich do środka. Nagle stanęła i patrząc na drzwi, za-
częła nadsłuchiwać.
Tak, wyraźnie ktoś w nie stukał! Były to ciche, ostrożne puknięcia. Czy po-
winna otworzyć? Nie mógł to być ani ojciec, ani brat. Oni by nie stukali!
Czy to bogowie znów się przeciw niej sprzysięgli? Czy to była kara za to, co
uczyniła ze swoim życiem? Za to, że obcowała z Tronem? Ze bez ślubu miała z
nim dziecko?
TLR
Zadrżała, nagle ogarnęła ją słabość. W panice załamała ręce. Co takiego zro-
biła? Czym sobie zasłużyła?
Powoli podeszła do drzwi. Kiedy naciskała na klamkę, trzęsła jej się ręka.
Musiała sprawdzić. Musiała wiedzieć na pewno. Jeśli bogowie chcą ją ukarać, to
niech ukarzą. Ale jeśli przyszli, by odebrać jej Małego Trona, będzie walczyć do
ostatniej kropli krwi. Żaden bóg nie odbierze jej dziecka!
Wyprostowała się, odrzuciła kruczoczarne włosy na plecy, nabrała powietrza
w płuca i jednym szarpnięciem otworzyła drzwi.
Z wrażenia aż się cofnęła.
— Mama?
TLR
Rozdział 20
Amalie stała przy oknie, podziwiając namalowane na szybach przez mróz
kwiaty. Choć światło księżyca rozpraszało ciemności nocy, zaspy śniegu niemal
całkowicie przysłaniały las.
Przyszła odwilż. Może pod wpływem ciepła cały ten śnieg wkrótce się stopi?
Miała nadzieję, że nie, bo zbliżało się Boże Narodzenie, a święta powinny być
białe.
Westchnęła i usiadła na łóżku. Jak trudno jej było ostatnio zasnąć! Myśli go-
niły jedna drugą, a kiedy zamykała oczy, widziała przed sobą Olego jak żywego.
Chociaż teraz raczej go czuła, niż widziała. Może zmarli spoczywali już w spo-
koju? A może nie, może Ole któregoś dnia znów się jej objawi... Przeciwnie niż
jego brat.
Sigmund, który zniknął z gospodarstwa i nigdy już się nie pokazał. Może to
dlatego wszystko wokół niej tak ucichło?
Rodzice Sigmunda nie życzyli sobie, żeby tu był. Była tego absolutnie pew-
na, jak i tego, że to właśnie było powodem tej ciszy, która nastąpiła. Nie podoba-
ło jej się tylko że ten starzec, dziadek Olego, wciąż pokutował i straszył Ingę.
Jak temu zaradzić? Może chodziło o to, że nagle pojawiła się córka Olego z
nieprawego łoża i staruszek bał się o gospodarstwo, dzieło swojego życia? Ciągle
zadawała sobie te pytania.
Nieoczekiwanie rozległo się pukanie do drzwi. Z rozczochranymi włosami,
we wlokącej się po ziemi nocnej koszuli weszła Helga.
— Przyjechali jacyś ludzie. Wydaje mi się, że to rodzina Tulli.
Amalie wstała.
— Teraz, w środku nocy?
Helga przytaknęła.
— Dziwna pora na wizytę... Zostań tutaj, ja ich przyjmę. Tylko się ubiorę.
TLR
Helga zdławiła ziewnięcie.
— Póki co, posiedzę przy Kajsie.
Amalie znalazła wełnianą suknię i włożyła ją przez głowę. Z podwórza do-
biegały obce głosy.
-Nie musisz się tak śpieszyć... rozumieją, że noc jest po to, żeby spać — rze-
kła Helga, potrząsając głową.
— Masz rację! — Amalie poprawiła włosy i wyszła.
Tymczasem Olga wpuściła gości do domu: w sieni czekała dość młoda ko-
bieta i starszy mężczyzna.
Amalie podeszła do nich i wyciągnęła rękę.
— Amalie Hamnes — przedstawiła się najuprzejmiej, jak potrafiła.
Kobieta wstała ze stołka i uścisnęła jej dłoń.
— Alette. Jestem córką Tulli.
Amalie spojrzała w jej szare oczy. Zauważyła zaniedbane, ciemne włosy.
Przy tej niskiej kobiecie czuła się wręcz ogromna.
Starszy mężczyzna w ogóle się nie poruszył. Wzrok miał wbity w podłogę.
— Pani matka leży w trumnie w stodole. Olga — Amalie wskazała służącą
— umyła ją i owinęła w całun.
Na twarzy Alette odmalował się uśmiech wdzięczności.
— Dziękuję, to bardzo miło z jej strony.
Mężczyzna z trudem podniósł się że swego krzesła.
— Musimy od razu wracać. Pójdę po chłopców, razem wyniesiemy trumnę
ze stodoły.
Alette kiwnęła mu głową, po czym znów obróciła się do Amalie.
— Jeszcze raz dziękuję, żeście się zajęli matką. Przepraszam, ale musimy
już jechać.
— Pójdę z wami — zaofiarowała się Amalie, wyjmując z szafy okrycie.
TLR
Dwóch mężczyzn podniosło w górę pochodnie, gdy otwierała drzwi stodoły.
Zawiasy skrzypnęły, a ona poczuła się bardzo nieswojo.
Wyprostowała się i weszła do środka. Miała wrażenie, jakby panujący w bu-
dynku mrok chciał ją pochłonąć. Musiała wziąć się w garść!
Pocieszała się, że nie ma się czego bać, że śmierć nie jest niczym niebez-
piecznym.
Kiedy jednak ktoś się za nią potknął, serce w niej zatrzepotało i nerwowo
przełknęła ślinę. Gdzieś z tyłu co prawda migotały pochodnie, ale na niewiele to
się zdawało.
Zahaczyła stopą o jakieś narzędzie i zmełła w ustach przekleństwo. Gdzie ta
trumna? Odwróciła się do jednego z mężczyzn z pochodnią.
— Musisz iść przodem. Nie widzę dobrze!
Mężczyzna wyprzedził ją i wtedy zobaczyła trumnę Tulli.
— Tam stoi! — powiedziała, wskazując ręką.
Skinąwszy głową, Alette ruszyła w stronę trumny w towarzystwie dwóch
mężczyzn.
Amalie przysiadła na jakiejś skrzyni. Była zadowolona, że trumna zostanie
zabrana, bo świadomość, że w stodole leży martwa osoba, działała na nią przy-
gnębiająco. Cóż, taki był zwyczaj.
Gdy mężczyźni wynieśli już trumnę, córka Tulli podeszła do Amalie.
— Ruszamy od razu do domu. Dzięki za pomoc.
— Tak mi przykro, że...
— Mama była słabego zdrowia. Ostrzegałam, że nie powinna brać tej posa-
dy, ale uparła się. Bardzo kochała dzieci, ale gdy my dorośliśmy, zupełnie o nas
zapomniała. Kochała tylko niemowlęta...
Amalie nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Z kłopotu wybawił ją starszy
mężczyzna, który zawołał Alette.
TLR
Wdzięczna za ich szybkie przybycie, wyszła za nimi. Zatrzymała się na po-
moście wiodącym do stodoły. Trumnę umieszczono na saniach i wkrótce cała
gromadka zniknęła jej z oczu.
Wreszcie poczuła się senna, nie mogła doczekać się pójścia do łóżka. Zbie-
gła z pomostu i przebiegła przez podwórze.
Nad nią nadal świecił księżyc i mrugały gwiazdy. Za parę godzin nastanie
ranek.
Inga skuliła ramiona, drżała na całym ciele.
— Strasznie zimno! — poskarżyła się, mimo to dzielnie podążała za Amalie
do wsi.
Sama chciała z nią iść. Amalie ostrzegała ją przed mrozem, ale Inga utrzy-
mywała, że to nie ma znaczenia. A teraz narzekała... Dzieci, pomyślała Amalie.
TLR
— Opuść ramiona, to może podbiegniemy.
Dziewczynka westchnęła.
— Nie chcę, to męczące!
Amalie spojrzała na nią.
— Co z tobą? Zawsze lubiłaś się ścigać!
— Nie dzisiaj — odburknęła.
— Nie, to nie, ale musisz przestać narzekać. Mamy jeszcze przed sobą spory
kawałek.
Nagle Inga stanęła.
— Nie chcę! Dalej nie idę!
— Co ci jest?
Dziewczynka miała niewyraźną minę.
— Nie chcę iść do sklepu, rozmyśliłam się... Ostatnim razem, jak tam byłam,
to przyczepiła się do mnie jedna baba i powiedziała, że ty jesteś... No... jak to by-
ło? — Potarła ręką czoło. — Wycirus, czy coś takiego. Nie pamiętam,
Amalie poczuła rosnącą irytację. A więc i dzieci zaczepiali... To plotkowanie
we wsi było coraz bardziej denerwujące. Dotąd się tym nie przejmowała, ale nie
podobało jej się, że w coś takiego wciągana jest też Inga.
— Może ta baba dziś też będzie w sklepie? Jak chcesz, to z nią porozma-
wiam.
— Dobrze by było.
— To co, idziemy dalej?
Inga skinęła głową.
— Kto pierwszy! — zawołała i popędziła w dół zbocza, aż warkocze pod-
skakiwały jej na plecach. Na dole pisnęła z radości i rzuciła się w wielką zaspę.
-Dalej, Amalie, zrób to samo, zobaczysz, jak fajnie!
TLR
Amalie zbiegła za nią, rzuciła się na śnieg, odchyliła głowę i zaniosła się
śmiechem.
Kiedy wygramoliła się z zaspy, Inga spojrzała na nią i zaczęła chichotać.
— Popatrz na swój płaszcz!
Okrycie Amalie było całe ośnieżone, ale ona zupełnie się tym nie przejęła.
— No, chodź, bo niedługo się ściemni. — Zerknęła na niebo, po którym go-
niły się chmurki, od czasu do czasu zasłaniając słońce.
Podskakując, dziewczynka ruszyła do przodu.
-Jak fajnie skakać po śniegu, po śniegu! — śpiewała, wymachując rękami.
Kiedy jednak dotarły do wsi, uspokoiła się.
— Boję się tam wejść — powiedziała cicho, jakby lękała się, że ktoś ją usły-
szy.
— Spokojnie, Ingo, jesteś pod moją opieką. Może kupiec ma jakąś lalkę, to
ci kupię.
W tym momencie nadeszła pani Vinge z synem.
Inga schowała się za plecami Amalie i pociągnęła ją za połę płaszcza.
— Nie idź tam — szepnęła.
Amalie odwróciła się do niej.
— To o tej babie mówiłaś?
Dziewczynka przytaknęła. Patrzyła na nią przestraszonym wzrokiem.
— No, to z nią pogadam!
Przyśpieszywszy kroku, Amalie zrównała się z kobietą tuż przed drzwiami
sklepu. Klepnęła ją w ramię.
— Pani Vinge?
Kobieta odwróciła się ze zdziwieniem, a kiedy zobaczyła, kto przy niej stoi,
uniosła brwi. Z jej grubych warg nie wydobyło się żadne słowo.
TLR
— Słyszałam, że brzydko pani o mnie mówiła. Jak pani mogła powiedzieć
do dziecka, że jestem... Nie potrafię nawet tego słowa wypowiedzieć. Powinna
się pani wstydzić! Nie ma pani zielonego pojęcia, co mi się przydarzyło — wy-
rzuciła z siebie.
Pani Vinge nie zmieniła wyrazu twarzy, ale kiedy chwilę później otwarła
usta, dolna warga jej drżała.
— Nic takiego nie powiedziałam! Dzieci mają żywą wyobraźnię!
Jej syn potrząsnął głową i wszedł do sklepu.
— Chce pani powiedzieć, że Inga skłamała?
— Tak!
— Nie wierzę pani, bo wiem, że uwielbia pani obgadywać ludzi. Ale dość o
tym. Od dawna mieszkam na tej wsi i gospodaruję tak, jak trzeba.
Kobieta prychnęła.
— Pani gospodaruje? Słuchajcie ludzie! A te wszystkie chłopy niby co tam
robią?
Amalie zirytowała się nie na żarty.
— Co pani chce przez to powiedzieć?
Pani Vinge oblizała wargi. Amalie skojarzyła się ona w tym momencie ze
żmiją. Patrzyła jej prosto w oczy.
— Że wykonują różne usługi, w sypialni też!
Amalie miała ochotę ją zdzielić, ale się powstrzymała.
— Nie ma pani wstydu — stwierdziła.
— Głupio zrobił ten lensman, że się z tobą ożenił... Wszyscy wiedzą, jak to
się skończyło! Biedaczek. To twój ojciec go zabił!
W tym momencie podeszły do nich trzy kobiety, Amalie rozpoznała dwie z
nich jako przyjaciółki pani Apenes. Spojrzała na nie hardo.
— Wy też macie mi coś do powiedzenia?
Inga szarpnęła za połę jej płaszcza.
TLR
— Ingo, wejdź do środka, zaraz tam przyjdę.
Dziewczynka puściła jej płaszcz i przez uchylone drzwi wślizgnęła się do
sklepu.
— A tę małą czemu u siebie trzymasz? Nie ma ojca, czy co? — spytała naj-
starsza z wieśniaczek.
Amalie spojrzała jej w oczy.
— Inga jest bardzo majętna. Odziedziczyła wielkie gospodarstwo w Namna,
a ja się nią opiekuję, dopóki nie będzie pełnoletnia.
Na policzkach wieśniaczki wykwitły rumieńce. Zacisnęła wargi.
Ponownie przemówiła pani Vinge.
— To bękart, jak ta Sofie!
— A pani coś w ogóle wie o Sofie? — spytała ostro Amalie.
— Wiemy tylko, że to bękart twojego ojca! — syknęła i splunęła przed nią
na ziemię.
Amalie spojrzała na nią. Postanowiła nie dać się sprowokować. Odrzuciła
głowę do tyłu.
— Tak, wszystko to prawda! — krzyknęła i weszła na schodki sklepu. W
drzwiach odwróciła głowę. — I to, że ojciec był mordercą, i to, że ten, którego
kocham, jest Finem. Zadowolone? No, to do widzenia! — To rzekłszy, za-
trzasnęła za sobą drzwi.
Rozejrzała się po sklepie. Gdzie się podziała Inga? Spojrzała w stronę okna,
ale tam jej nie było. Zobaczyła ją po drugiej stronie pomieszczenia: dziewczynka
siedziała na podłodze, przyglądając się ubranej w błękitną suknię lalce o jasnych
lokach.
Amalie kucnęła obok niej.
— Podoba ci się?
Inga skinęła głową i pogłaskała lalkę po włosach.
— Ładna... Przestraszyłam się, kiedy ta baba podniosła głos.
TLR
Amalie przysunęła się bliżej i objęła ją.
— Nie ma się czego bać, pani Vinge nie jest wcale groźna.
Inga podniosła na nią oczy.
— Naprawdę?
— Naprawdę. Chodź, kupię ci tę lalkę, jeśli chcesz.
Dziewczynka wstała i chwyciła lalkę za kark.
— Bardzo chcę!
Amalie skierowała się do okna, a Ingę poprosiła, by podeszła do lady.
Kupiec stał tyłem do nich i układał coś na półkach.
Amalie szybko znalazła flakon z różaną wodą, dźwignęła Ingę i posadziła ją
na ladzie. Odchrząknęła.
— Panie Hansen?
Mężczyzna obrócił się zdziwiony.
— A co, już pani wybrała?
— Tak, potrzebowałam tylko trochę perfum, ale wezmę jeszcze tę lalkę.
Kupiec skinął głową, wziął flakon i zapakował go. Inga zeskoczyła z lady i
podeszła do drzwi.
W tej samej chwili weszła Vigdis w towarzystwie Isaka. Amalie wzięła per-
fumy i położyła na ladzie kilka monet.
Isak ukłonił się jej, ale Vigdis zasznurowała usta i udała, że jej nie widzi.
Amalie wcale się tym nie przejęła, niech sobie dziewczyna robi, co chce.
Nigdy jej specjalnie nie lubiła. Uważała tylko, że zachowała się nie w porządku
wobec Kari.
Vigdis nachyliła się do Isaka. Jak łasząca się kotka, pomyślała Amalie, i wy-
szła ze sklepu.
Na szczęście pani Vinge i pozostałe baby już sobie poszły.
Inga ruszyła przodem, przemawiając do lalki:
TLR
— Marie, jutro zabiorę cię ze sobą i będziesz mogła dosiąść Tornado. Jest
śliczna! — dodała i w podskokach pobiegła drogą.
Amalie pośpieszyła za nią. A więc nazwała lalkę Marie, tak jak miała na
imię jej matka. Serce Amalie się krajało: Inga najwyraźniej za nią tęskniła.
Nigdy nie zastąpi jej matki, ale kochała dziewczynkę i nie chciała, żeby kie-
dykolwiek stało się jej coś złego. Gdyby to nastąpiło, chybaby zwariowała!
Gdy dochodziły do obejścia, zapadał już zmierzch. Ze stodoły wyszedł paro-
bek, ukłonił się grzecznie i wszedł do izby czeladnej.
Na podwórzu Julius odwalał śnieg. Gdy się prostował, chwycił się ręką za
plecy.
— O, Boże! — jęknął.
Spostrzegłszy gospodynię, skinął jej i uśmiechnął się, po czym wrócił do
pracy.
Amalie pomyślała, że to nie jest robota dla niego. Podeszła bliżej.
— Nie powinieneś tego robić sam. Gdzie parobkowie? Są młodzi i nie bolą
ich plecy!
Julius podniósł głowę.
— Wziąłem to na siebie, bo oni cały dzień odśnieżali drogę i ścieżki. Spra-
wiedliwość musi być. Nie może być tak, że ja im tylko rozkazuję.
— Bolą cię plecy — powiedziała Amalie. — Widziałam, że ciężko ci się
wyprostować.
Julius podrapał się w głowę.
— Ale jak będę siedział z założonymi rękami, moim plecom się od tego nie
polepszy! — zauważył.
— A rób, jak chcesz — rzuciła i poszła dalej.
Inga pobiegła do domu, ona jednak nabrała ochoty, by zajść do stajni i
przywitać się z Tornado.
TLR
Znalazła klaczkę w najdalszej przegrodzie. Kiedy poklepała ją po szyi, spoj-
rzały na nią wielkie, ciemne oczy.
— Piękna jesteś — szepnęła, głaszcząc ją po grzbiecie.
Tornado pokiwała łbem, jakby zrozumiała komplement. Amalie stanęła
przed nią, a klacz wtuliła chrapy w jej otwartą dłoń.
— Któregoś dnia cię dosiądę, a ty poniesiesz mnie bezpiecznie przez las, jak
Czarna — powiedziała i pocałowała klacz w białą gwiazdkę na czole.
Już wychodziła z przegrody, kiedy usłyszała echo słów Olego: „Jest twoja".
Bardzo była wtedy zaskoczona, aż Ole wybuchnął śmiechem. Dobrze zapa-
miętała słowa, które wtedy wypowiedział: „Tak, jest twoja, nie bądź taka zdzi-
wiona. Nie pamiętasz, jak byłaś tu ostatnim razem, a ja powiedziałem, że mam
dla ciebie niespodziankę?".
Amalie zatkała rękami uszy. Głos brzmiał tak wyraźnie, jakby Ole stał teraz
przed nią... A to było dawno temu. Ten czas minął.
Powoli otworzyła drzwi stajni. Nastał już zimowy wieczór. Julius wciąż od-
śnieżał.
W pewnym momencie odwrócił się i spojrzał w kierunku izby czeladnej, z
której dobiegały śmiechy. W jej oknach migotały światła.
— Idź już do innych! — krzyknęła do niego Amalie. — Jeśli w nocy się
rozpada, i tak wszystko będzie na nic.
Julius rzucił łopatę.
— Masz rację. Dobranoc!
— Dobranoc!
Weszła na schodki i już miała otworzyć drzwi, kiedy usłyszała tętent kopyt.
Odwróciła się i ku swojemu zdziwieniu zobaczyła wjeżdżającą na podwórze Ka-
ri. Siostra zeskoczyła z siodła.
— Dobrze, że jesteś. Jechałam szybko, żeby zdążyć przed nocą. Będę tu dziś
spać. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. — Zagryzła wargi. — Wejdźmy do
środka.
TLR
Amalie cierpliwie czekała. Co jej siostra znów wymyśliła? W sieni zdjęła z
siebie płaszcz i botki, po czym usiadła na stołku obok Kari.
— Więc co jest takie ważne, że muszę się o tym dowiedzieć późnym wie-
czorem? — spytała w końcu.
Kari poprawiła suknię, która była cała wygnieciona i niezbyt czysta.
— Chodzi o Sofie.
Serce Amalie na moment stanęło.
— Policjanci ją znaleźli?
Kari potrząsnęła głową.
— Niestety, nie. To jest... straszne. W Tille zjawił się pewien Cygan i gadał
z Hansem. Hans mnie zawołał, ale kiedy Cygan mnie zobaczył, tylko się roze-
śmiał.
— Co ty mówisz? Dlaczego?
Kari chwyciła ją za rękę i mocno uścisnęła.
— A potem nagle spoważniał... Powiedział, że ma dla nas wiadomości.
Amalie zgadywała, że musi to być coś złego: ręka siostry wyraźnie drżała.
— Nie powiedział nic więcej?
Wierzchem dłoni Kari otarła z policzków łzy.
— Sofie porwał Ruij i teraz wiezie ją do Rosji!
TLR