background image

Diane Stingley

Chłopak na zamówienie

background image

Dla Donalda Josepha Dancera 

background image

Rozdział pierwszy

Karma, czyli jak w miły sposób

powiedzieć, że świat żywi

do ciebie urazę

Ze   wszystkich   ludzi,   jakich   znam,   ja   mam   najgorszą   karmę,   i   to 

całkowicie   niezasłużenie.   Jestem   miłym   człowiekiem.   Nigdy   nie 
podchodzę do kasy ekspresowej, mając w koszyku więcej niż dziesięć 
artykułów.   Zawsze   włączam   kierunkowskaz.   Kiedy   jakieś   towarzystwo 
charytatywne przysyła mi ulotkę, zawsze wysyłam im czek. Na niezbyt 
wielką kwotę, ale jednak. Do koperty zwrotnej dołączam znaczek. 

Może więc w poprzednim życiu nie byłam zbyt dobrym człowiekiem. 

Nie rozumiem tylko, dlaczego teraz mam za to płacić. Przecież wtedy 
nawet mnie nie było na świecie. 

Niektórzy twierdzą, że w karmie nie chodzi o nagrodę i karę, lecz o 

naukę. Zycie to szkoła, a my do niej wracamy, dopóki wszechświat nie 
uzna, że nauczyliśmy się dość, by ją skończyć. W takim razie przydałyby 
mi   się   korepetycje,   bo   nic   z   tego   nie   rozumiem.   Może   Bóg   powinien 
zmienić program nauczania. Mam nadzieję, że ma dość przyzwoitości, 
by nas oceniać na tle innych ludzi. 

Nie, jeszcze nie rzuciłam ręcznika na ring. Nadal próbuję się rozwijać. 

Na przykład ostatnio postanowiłam rzucić palenie. Na rozpoczęcie akcji 
wybrałam dzień po Święcie Dziękczynienia. Zaplanowałam, że zamknę 
się w domu i od razu rzucę fajki. Zerwę wszystkie kontakty ze światem 
zewnętrznym, dopóki nie zapanuję nad objawami odstawienia nikotyny i 
wynikającymi  z nich morderczymi  zapędami. Kilka  miesięcy wcześniej 
stworzyłam   sobie   cały   plan.   Zazwyczaj   pracuję   dwie,   trzy   soboty   w 
miesiącu, bo jestem fotografem wolnym  strzelcem i śluby to dla mnie 
chleb powszedni. Mam duże wzięcie, więc musiałam zrobić to ze sporym 
wyprzedzeniem,   żeby   zapewnić   sobie   wolny   weekend   w   okolicach 
Święta Dziękczynienia. 

Kiedy już rozwiążę problem palenia, zajmę się innymi kwestiami w 

moim życiu. Na przykład spróbuję je sobie ułożyć. 

Tym razem poważnie podeszłam do sprawy. Miałam silną motywację, 

co mi się zdarza przynajmniej  raz w roku, kiedy próbuję  wziąć  się w 
garść. Tak się złożyło, że w ostatnie urodziny przeżyłam jedną z rzadkich 
chwil  wielkiej jasności umysłu.  Kiedy wypaliłam swojego poobiedniego 
papierosa, dotarło do mnie, że palę już od dwudziestu lat. Od tego dnia, 
kiedy z przyjaciółką zwędziłyśmy paczkę z toaletki mojej mamy i cale 

background image

popołudnie paliłyśmy w parku. Ona wróciła do domu, rzygając jak kot, i 
już   nigdy   więcej   nie   sięgnęła   po   fajki.   Ja   przyszłam   do   domu,   coś 
przekąsiłam,   przeprosiłam   na   chwilę,   po   czym   zamknęłam   się   w 
łazience,   wystawiłam   głowę   za   okno   i   zapaliłam   swojego   pierwszego 
poobiedniego   papieroska.   Miałam   czternaście   lat   i   stałam   się 
zaprzysięgłym palaczem. Teraz – aż trudno w to uwierzyć – kończyłam 
lat trzydzieści cztery i dłużej paliłam, niż nie paliłam. Gdzie się podziały 
te lata?

W   noc   przed   Świętem   Dziękczynienia   położyłam   się   spać,   wielce 

zadowolona z samej siebie. Za trzydzieści sześć godzin zrobię pierwszy 
krok ku temu, by wziąć się w garść. Miałam na co czekać. 

Następnego   dnia   rano   zadzwonił   telefon.   Wtedy   o   tym   nie 

wiedziałam,   ale   rozmowa   ta   miała   zniszczyć   mój   piękny   plan   i   kilka 
miesięcy   mojego   życia.   Wtedy   jeszcze   niczego   sobie   nie 
uświadamiałam. Tego, co wiem teraz, dowiedziałam się później, kiedy ta 
wiedza już do niczego mi się nie mogła przydać. 

– Cześć, Sam – usłyszałam. – Mówi Greg. 
– Greg? – spytałam zaspanym głosem. 
Przyznaję, nie było to najmądrzejsze pytanie na świecie. Tak jakby 

mój rozmówca miał zajrzeć do swojego prawa jazdy, żeby się upewnić: 
„Powiedziałem,   Greg?   Och,   przepraszam,   tu   Ralph.   Gdzie   ja   miałem 
głowę?” Ale kiedy telefon zadzwonił, spałam, i odzyskanie świadomości 
zajęło mi kilka chwil. Zdarzają się dni, kiedy taka transformacja nigdy nie 
zostaje w pełni ukończona. 

– Spałaś? Sorki. Zadzwonię później. 
– Nie, w porządku. Już nie śpię. Tak jakby. Co się dzieje?
– O której twoja rodzina dzisiaj spotyka się na obiedzie?
– Niezbyt  późno. Przeważnie  włączamy licznik nad ciastem z dyni 

około piątej, potem oddajemy się ekscytującej grze w kości i zwijamy się 
gdzieś   o   ósmej,   zanim   impreza   wymknie   się   spod   kontroli   i   sąsiedzi 
zadzwonią po gliny. 

– Możemy się spotkać o dziewiątej „U Bogarta”?
– Dzisiaj?
– Tak. 
– Jasne. Wszystko w porządku?
– Super. Po prostu chciałem o czymś z tobą pogadać. 
– Może jakaś podpowiedz?
– Nie. Bo na tym się nie skończy. 
– Skończy. 
– Sam. 
– Już dobrze, dobrze. Możemy się spotkać o dziewiątej. Mogę przyjść 

background image

nawet o szóstej. Jeżeli wymyślisz dla mnie dobrą wymówkę, to mogę 
tam przesiedzieć cały dzień. Błagam. Wyświadczysz mi przysługę. 

Roześmiał się głośno i żywiołowo, co mnie już całkowicie otrzeźwiło. 

Greg   nie   należy   do   facetów,   którzy   się   śmieją   w   ten   sposób. 
Przypomnijcie   sobie   najśmieszniejszy   żart,   jaki   opowiedział   wasz 
ulubiony komik. W dobry dzień Greg może by zachichotał. 

– To do dziewiątej, Sam. Przynieś mi udko indyka. 
Znowu   się   roześmiał   i   odłożył   słuchawkę.   Usiadłam,   zapaliłam   i 

zaczęłam się zastanawiać, co w kategoriach obecnej dynamiki naszego 
ewoluującego związku może oznaczać ten telefon i propozycja Grega, 
byśmy się spotkali w święto państwowe. Naczytałam się poradników. 

Tyle czasu spędziłam nad rozgryzaniem mojego związku z Gregiem, 

że   pewnie   opanowałabym   i   teorię   względności,   wolałam   jednak,   by 
sposób działania wszechświata  pozostał dziwną  i cudowną  tajemnicą. 
Tak samo jak mój mózg. 

Z wyjątkiem członków mojej rodziny – a tej się dorobiłam, gdy byłam 

jeszcze zbyt malutka, by móc dokonać świadomego wyboru – Greg jest 
osobą, którą znam najdłużej na tej planecie. 

Kiedy się spogląda na okolicę, w której się wychowałam, na podobne 

do siebie domki w Orange County w Kalifornii, może trudno uwierzyć, że 
cokolwiek  się tam działo. A jednak się działo: mieszkały tam rodziny. 
Ukrywano sekrety, udawano, że nie istnieją problemy, tam się rozwijały 
nerwice,   które   następnie   przenosiły   się   w   wiek   dorosły.   Zycie   na 
przedmieściach nie ogranicza się do koszenia trawnika. 

Rodzina Grega, Irvingtonowie, już tam mieszkała, kiedy wprowadziła 

się   moja   rodzina.   Dla   nas   był   to   wielki   krok   do   przodu.   Z   bloku   do 
prawdziwego domu. Mieliśmy własną skrzynkę na listy, garaż i ogródek. 
Moi  rodzice wiele   lat  spłacali  kredyt.   Miałam sześć lat. Ciocia  Marnie 
nazywała mnie „Kinder-niespodzianką”, bo przyszłam na świat, kiedy moi 
rodzice – po latach prób – zaczęli się zastanawiać nad adopcją. Kiedy 
się urodziłam, moja matka miała trzydzieści dwa lata. Poród był trudny – 
może przeczuwałam, co mnie czeka poza macicą – a potem mama już 
nie mogła mieć więcej dzieci. 

Państwo   Irvingtonowie   nie   traktowali   naszych   przedmieść   jak 

prawdziwy dom. Dla nich był to tylko przystanek na drodze do sukcesu. 
W   przeciwieństwie   do   mojego   ojca   pan   Irvington   miał   wielkie   plany. 
Zaczynał   w   sektorze   budowlanym,   ale   widział   przed   sobą   wspaniałą 
przyszłość.   Odkładał   każdego   pensa   i   inwestował   w   małe   parcele,   a 
potem   w   większe.   To   dzięki   niemu   Orange   County   stało   się   takim 
miejscem, jakim jest teraz. Niech Bóg ulituje się nad jego duszą. 

background image

Moi rodzice nie zdawali sobie z tego sprawy. Dla nich sąsiad to był po 

prostu   sąsiad.   Człowiek   idzie   i   się   przedstawia.   Podczas   weekendu 
byliśmy   zbyt   zajęci   rozpakowywaniem   się,   żeby   odwiedzić   naszych 
sąsiadów,   lecz   kilka   rodzin   przyszło   się   z   nami   przywitać.   Ale   nie 
Irvingtonowie, którzy mieszkali tuż obok. 

W   poniedziałek,   kiedy   wróciłam   do   domu   z   nowej   szkoły,   mama 

powiedziała,   że   idziemy   się   przedstawić   sąsiadom.   Upiekła   swoje 
„słynne” owsiane ciasteczka z rodzynkami i zapakowała je do ozdobnych 
pudełek.   Każde   było   osobno   owinięte   w   pergamin   i   miało   dołączony 
karnecik z napisem „Z kuchni Teresy Stone”. Moi rodzice wychowali się 
w Ohio, gdzie takie zachowanie uważa się za absolutnie normalne. 

No i poszliśmy.  Większość osób przyjęła  nas bardzo milo. Ale nie 

Irvingtonowie. Nie twierdzę, że pani Irvington zachowała się arogancko. 
Nie, była po prostu protekcjonalna. Och, jak miło. Ciasteczka domowej 
roboty. Niestety, jest na diecie, więc woli nie trzymać słodyczy w domu. 
Zbyt   wielka   pokusa,   a   ona   musi   się   zmieścić   w   wieczorowe   suknie. 
Razem z mężem mają tyle zobowiązań towarzyskich. Jego firma kwitnie, 
a – jak to się mówi – więcej interesów załatwia się przy martini niż w 
biurze. 

Tak,   miała   dzieci   mniej   więcej   w   moim   wieku   –   czteroletniego 

Michaela   i   sześcioletniego   Grega   –  ale   nie   chciała,   żeby   się   objadali 
słodkościami. Poza tym byli tak zajęci rozmaitymi lekcjami i zajęciami, że 
mieli   niewiele   czasu   na   zabawę.   To   bardzo   ważne,   by   zapewnić 
dzieciom   wszechstronną   edukację,   nie   uważa   pani?   Pani   Irvington, 
między zajęciami dzieci a towarzyskimi obowiązkami męża, rzadko miała 
chwilkę   dla   siebie.   I   dlatego   nie   lubiła,   kiedy   ktoś   przychodził 
niezapowiedziany. Sami państwo rozumieją. 

Kiedy   wyszliśmy,   powiedziałam   mamie,   że   moim   zdaniem   pani 

Irvington jest okropna. Moja mama – jak to mama – zaprzeczyła: nie, to 
bardzo miła osoba, tylko że bardzo zapracowana, poza tym nieładnie o 
kimś  mówić,   że  jest  „okropny”.  A   potem rodzice  się  dziwią,  że  dzieci 
przestają im cokolwiek mówić. 

Ale   była   jedna   rzecz,   nad   którą   pani   Irvington   nie   miała   żadnej 

kontroli: potęga pustej parceli. Teraz w Orange County pewnie już ich nie 
ma, ale w tamtych czasach chyba w każdej okolicy była przynajmniej 
jedna,   która   wbrew   zakazom   dorosłych   przyciągała   dzieciaki   niczym 
magnes. 

Kiedy   pierwszego   dnia   się   tam   zjawiłam,   akurat   rozgrywano   mecz 

softballu. Byłam zbyt nieśmiała, żeby spytać, czy mogę się przyłączyć. 
Stanęłam więc z boku i tylko się przyglądałam. Ktoś uderzył piłkę, która 
poleciała prosto na mnie. Bez namysłu ją złapałam. Wtedy rozpętało się 

background image

piekło. 

Gracze z zapola uważali, że powinno się to policzyć jako aut, drużyna 

uderzająca   protestowała   –   zwłaszcza   że   byłam   tylko   głupią,   małą 
dziewczynką. Stałam tak, trzymając piłkę i mając ochotę zapaść się pod 
ziemię.   Nagle   chłopak,   który  odbił   piłkę,   podszedł   do   mnie   i   wszyscy 
przestali krzyczeć. Powiedział, że to złapanie piłki będzie się liczyć, ale 
tylko wtedy, jeśli przyjmą mnie do drużyny. 

Paru członków jego drużyny zaczęło marudzić, ale nikt nie śmiał mu 

się   sprzeciwić.   Dzieciaki   zawsze   mają   swojego   przywódcę,   a   na   tym 
boisku był nim właśnie on. Biła od niego pewność siebie i autorytet – 
cechy, których ja jeszcze w sobie nie wykształciłam. Był najfajniejszym 
dzieckiem,   jakie   kiedykolwiek   spotkałam.   Najfajniejszym   człowiekiem, 
jakiego widziałam. 

– Potrafisz grać na zapolu? – spytał mnie. 
Kiwnęłam głową, chociaż nigdy przedtem nie grałam w softball. 
–   Potrzebna   ci   rękawica   –   zauważył.   Znowu   kiwnęłam   głową, 

postanawiając,  że zaraz po powrocie do domu zażądam, żeby mama 
kupiła mi rękawicę. – Mogę ci pożyczyć zapasową. No, chodź. 

Podałam mu piłkę. 
– Jestem Greg – powiedział, kiedy wchodziliśmy na boisko. 
– A ja Sam. 
– To chłopięce imię. 
– To moja  ksywka.  Tata mi ją  nadał. Tak naprawdę  nazywam  się 

Samantha. 

– Tak już lepiej. 
– Ale ja wolę „Sam”. 
– Ale to chłopięce imię. 
– Dziewczęce też. Jak w tym serialu  Bewitched.  Darrin  często tam 

mówi „Sam” na Samanthę. 

To na chwilę zamknęło mu usta. 
– No niby tak – powiedział w końcu – ale to głupi film. Fajna jest tylko 

ta stara czarownica. 

– To znaczy Endora?
– No. Jest odlotowa. A tego całego Danina nie cierpię. 
Nie potrafiłam tego wyrazić, ale po raz pierwszy w życiu rozmawiałam 

z kimś, kto tak samo jak ja postrzegał życie. Kto rozumiał, że Endora jest 
fajna, a Darrin to głupek, i kto się dziwił, że Samantha zrezygnowała ze 
wspaniałego,   odlotowego   życia   czarownicy   na   rzecz   życia   z   głupim, 
nudnym Darrinem. 

Dopiero kiedy dotarliśmy do domu – za nami ciągnął się jego brat 

Michael – uświadomiłam sobie, że Greg mieszka tuż obok z tą okropną 

background image

panią. Nie mogłam pojąć, jak ona może być jego matką. 

Niemalże   dokładnie   cztery   lata   później   Irvingtonowie   mieli   już   na 

swoim   koncie   wystarczająco   dużo   inwestycji   i   transakcji,   by   wykonać 
pierwszy   krok   –   krok,   który   miał   ich   ostatecznie   zaprowadzić   do 
zaprojektowanego   na   zamówienie   domu   w   Laguna   Hills   i   zapewnić 
miejsce w elicie Orange County. Jakakolwiek by ona była. 

Dzień ich przeprowadzki był okropny. Nie chciałam podejść do Grega 

i się pożegnać, bo w ten sposób przypieczętowałabym jego odejście. Nie 
rozumiałam, jak może się tak cieszyć z tej najstraszniejszej rzeczy, jaka 
kiedykolwiek się komuś przydarzyła. To znaczy mnie. 

–   Mamo,   czy   Sam   może   kiedyś   u   nas   przenocować?   –   spytał.   – 

Pokazałbym jej swoje nowe rzeczy. 

– Jeszcze zobaczymy, Gregory – odparła pani Irvington. 
– Może kiedyś przyjść, żeby popływać? Sam, mamy basen. Ogromny 

– powiedział, rozkładając ręce. 

– Gregory,  ty i twój  brat macie w  te wakacje  wiele  zajęć  i jestem 

pewna,   że   Samantha   również.   Newport   jest   daleko   stąd.   Jeszcze 
zobaczymy, ale wolałabym, żebyś się nie nastawiał. 

– Jej mama mogłaby ją przywieźć. 
A moja mama, poczciwina, która – pomimo faktu, że pani Irvington 

usilnie ją odwodziła od tego zamiaru – przyprowadziła mnie, żebym się 
pożegnała, poparła Grega. 

– Z wielką chęcią. Mogłabym też zabrać Grega, żeby się pobawił z 

kolegami. I Michaela, jeżeli będzie miał ochotę. 

– O, Tereso, to bardzo miło z twojej strony. Cudownie, że masz ty – le 

wolnego czasu. Ale naprawdę, w te wakacje będziemy bardzo zajęci. 

– Ale mamo... 
–   Żadnych   „ale”,   młody   człowieku.   Mamy   dziś   dużo   spraw   do 

załatwienia. Pożegnaj się już z Samanthą. 

– Już? Przecież dopiero rano. Mówiłaś,  że załadowanie  rzeczy do 

ciężarówki potrwa cały dzień. Mówiłaś, że... 

– Gregory, wolałabym nie powtarzać dwa razy. 
I wtedy moja poczciwa mama poprosiła ją o numer telefonu, dodając, 

że za kilka dni chciałabym zadzwonić. 

Pani   Irvington   powiedziała,   że   jeszcze   nie   zainstalowali   sobie 

telefonu, ale zadzwoni, kiedy tylko będą go mieli. Dodała, że Gregory z 
pewnością bez trudu zniesie przeprowadzkę – kiedy tylko zobaczy nowy, 
piękny dom,  kiedy popływa  we  własnym   basenie  i  powyleguje  się  na 
plaży, która znajduje się nieopodal. Na koniec powiedziała, że już czas 
się pożegnać. 

background image

Przez   osiem   lat   nie   widziałam   Grega   ani   nie   miałam   od   niego 

żadnych wiadomości. 

background image

Rozdział drugi

Osadnicy zaprosili Indian

na Święto Dziękczynienia,

żeby poza swoimi rodzinami

mieć jeszcze z kim pogadać

Podlewałam   przed   domem   kwiaty,   kiedy   usłyszałam   warkot 

motocykla.  Dwa  tygodnie wcześniej skończyłam  liceum i wpadałam w 
coraz   większe   przygnębienie,   bo   uświadomiłam   sobie,   że   nie   mam 
pojęcia, co chcę robić w życiu. Nick, chłopak, z którym spotykałam się od 
czasu do czasu, wyjechał z rodziną na wakacje. W ten sposób zyskałam 
dwa   tygodnie   wolności   na   wymyślenie   nowych   powodów,   dla   których 
przed jego wyjazdem do Berkley nie chciałam „całkowicie mu się oddać”. 

By   sprawić   przyjemność   rodzicom,   zapisałam   się   do   miejscowego 

dwuletniego   college’u,   ale   nie   wiedziałam,   jakie   zajęcia   wybrać   poza 
obowiązkowymi. Byłam młoda, pełna energii, chciałam robić wszystko, 
ale nie potrafiłam wymyślić żadnego konkretnego zajęcia – aż do chwili, 
kiedy usłyszałam ten motocykl. 

Zatrzymał   się   przed   domem   obok.   Kierowca   zsiadł   z   siodełka. 

Próbowałam się zachowywać tak, jakbym nic nie zauważyła, ale kiedy 
tylko zdjął kask, rozpoznałam go. W jednej chwili. 

– Greg! Greg Irvington!
– Samantha?
– Sam! Ile raz mam cię poprawiać?
O   Boże,   dlaczego   ja   to   powiedziałam?  Zabrzmiało   dowcipnie   czy 

złośliwie?

– Sam? Przecież Sam to imię dla chłopaka. 
– Nieprawda. Darrin ciągle mówi „Sam” do Samanthy. 
– Taaak? Darrin to głupek. 
Załapał dowcip. Dzięki Bogu. Już nigdy więcej nie zgrzeszę. Trochę 

się   pospieszyłam   z   tą   obietnicą,   bo   kiedy   tylko   mój   wzrok   padł   na 
osiemnastoletniego   Grega,   myślałam   tylko   o   tym,   żeby   się   na   niego 
rzucić,   ^rósł   na   wysokiego,   szczupłego   i   muskularnego   chłopaka.   Nie 
mógł się pochwalić klasyczną urodą – jego nos był zbyt wydatny i nieco 
haczykowaty – ale miał duże, niebieskie oczy i gęste, faliste włosy, za 
jakie mogłabym zabić. Ale to nie z tego powodu moje strefy erogenne 
rozpaliły się do białości. W Gregu – w jego postawie, nawet kiedy się nie 
ruszał   –   nadal   było   coś,   co   przykuwało   uwagę.   No   i   miał 
najseksowniejszy sposób chodzenia, jaki kiedykolwiek widziałam. 

background image

Nie,   też   nie   tak.   To   tylko   szczegóły.   Nie   potrafiłam   nazwać   tego 

czegoś. Nie wiem, co go odróżniało od innych i co sprawiało, że moje 
serce topniało, a nogi się pode mną uginały. Po prostu miał w sobie to 
coś.   I   jestem   przekonana,   że   gdybyście   spytali   Julię   o   Romea, 
powiedziałaby to samo: „Sama nie wiem. Po prostu ma w sobie to cos . 

A teraz oto Greg stał przede mną, a ja straciłam te resztki rozumu, 

jakie mi jeszcze zostały. 

– To... yyy... – pomimo tego ogłupienia udało mi się wydukać. – Co 

porabiasz w tych stronach?

– Przyjechałem odwiedzić stare kąty. Sprawdzić, czy coś się zmieniło. 
– Och, nic się nie zmieniło, możesz mi wierzyć. Ta sama stara, nudna 

dziura. Nie tak jak w Newport. Tam pewnie jest super. 

– Kilka lat temu przeprowadziliśmy się do Laguna Hills. 
– Ekstra. Mieszkasz blisko plaży?
– Mieszkałem. 
– Mieszkałeś?
– Parę godzin temu wyniosłem się stamtąd. Na zawsze. 
– Wyniosłeś się?
– Tak. Już nie mogłem tam wytrzymać. 
– A więc wyjechałeś? Na dobre? Tak po prostu?
Rany.   Na   moim   podwórku   w   obcisłych   dżinsach   stał   najbardziej 

odlotowy, nieustraszony człowiek na świecie. 

– I co teraz zrobisz? – wydyszałam. 
– Chyba się przejadę. Masz ochotę?
Nie spytałam dokąd. Nie spytałam, kiedy wrócimy. 
– Tylko skoczę po torebkę. 
Godzinę później siedzieliśmy na krawędzi wieży ratownika na plaży w 

Huntington, paląc i sącząc piwo, które na prośbę Grega kupił dla nas 
jakiś facet. Fakt, że Greg palił papierosy, uznałam za wyraźny dowód na 
to, że jesteśmy sobie przeznaczeni. No, ale wtedy byłam jeszcze młoda i 
nie wiedziałam, co karma dla mnie szykuje. 

Zaciągając   się   i   popijając,   opowiedział   mi,   dlaczego   opuścił   swoją 

rodzinę. Miał kiepskie stopnie, ale rodzicom jakoś udało się upchnąć go 
w   prywatnym   college’u   humanistycznym   w   północnej   Kalifornii.   Tego 
samego popołudnia Greg zasunął bombę: nie zamierza przez cztery lata 
się uczyć. Nie chce zostać prawnikiem czy lekarzem i nie chce pracować 
w   deweloperskiej   firmie   swojego   ojca.   Chce   zostać   mechanikiem 
samochodowym. Po długiej naradzie rodzinnej, . która przebiegła w dość 
gorącej atmosferze, Greg wrzucił do worka parę rzeczy i wybiegł z domu. 

Kiedy mi o tym opowiadał, brzmiało to jak jeden wielki żart. Bawiło 

mnie, że kiedy Greg posłał swojego ojca do diabła, ten zamknął się w 

background image

swoim pokoju z butelką whisky i jak gdyby nigdy nic zaczął oglądać mecz 
baseballu. Ze matka zaczęła go błagać, żeby jeszcze przemyślał swoją 
decyzję. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej syn nie chce  studiować w 
college’u.  Przecież to nie tylko praca. Będzie miał  mnóstwo  czasu na 
zabawę. Może wstąpić do jakiegoś miłego bractwa. 

Oboje aż zawyliśmy ze śmiechu, wyobrażając sobie, co pani Irvington 

rozumie przez „miłe bractwo”. 

– Gdzie będziesz teraz  mieszkał?  –  spytałam, kiedy skończył  swoją 

opowieść. 

Wzruszył ramionami. 
– Coś się wymyśli. Mam pieniądze, które  dostałem na  zakończenie 

liceum. I forsę po sprzedaży samochodu. 

– Masz samochód i motocykl?
– To motor, Sam. Zawsze mówiłaś „motor”. 
– Och, sorki, mój ty luzaku. 
– Po to tu przyjechałem. Motor kupiłem sobie po wyjeździe z domu. 

Rodzice nie chcieli mi na niego pozwolić. Sprzedałem samochód, który 
mi kupili na zakończenie szkoły. Przepisali go na moje nazwisko, żeby 
mnie nauczyć odpowiedzialności. – Upił łyk piwa. – Jak dotąd ich plany 
raczej nie idą po ich myśli. 

Rany.   Ale   czad.   Greg   zachowywał   się   jak   prawdziwy   dorosły. 

Sprzedał   samochód   i   kupił   motocykl.   Przepraszam,   motor.   Niedługo 
sprawi sobie mieszkanie, zacznie płacić czynsz i wracać do domu, kiedy 
będzie chciał. Świat dorosłych wydawał mi się szalenie ekscytujący. 

Mogłabym z nim gadać do rana, ale o północy na plaży zaczęło się 

ochładzać. Jako z natury uczynna osoba stwierdziłam, że już za późno, 
żeby szukać dla niego noclegu, i zaproponowałam, że go przemycę do 
swojego   pokoju.   Nie   doszło   do   niczego   więcej   poza   niewinnymi 
pieszczotami. Nie żeby Greg nie próbował albo żebym ja nie chciała – po 
prostu w pokoju obok spali moi rodzice, więc czułabym się trochę głupio. 

Kilka dni później Greg znalazł pracę na stacji benzynowej i chłopaka, 

z którym wspólnie wynajął mieszkanie. Podczas pierwszej nieobecności 
współlokatora,   który   wyjechał   na   weekend,   bez   chwili   wahania 
przespałam się z Gregiem. 

Chodziliśmy ze sobą przez następne dwa lata i wydawało mi się, że 

niczego   nam   nie   brakuje:   przyjaźni,   śmiechu,   świetnego   seksu   !   i 
oczywiście nieśmiertelnej, wiecznej miłości, która będzie żyć dłużej niż 
gwiazdy. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, lecz ja uważałam za oczywiste, 
że   czeka   nas   wspólna   przyszłość.   Może   szkoda,   że   nigdy   o   tym   nie 
pogadaliśmy. 

Nie mogłam przez cały dzień leżeć w łóżku, rozmyślając o Gregu, 

background image

chociaż z pewnością byłoby to o wiele ciekawsze niż plany, jakie miałam 
na  ten  dzień:  obiad  z moją  rodziną. Nie  miałam jednak  wyboru.  Było 
Święto Dziękczynienia. 

Moja mama mieszka jakieś dwadzieścia minut jazdy samochodem od 

mojego domu. Jako jedynaczka muszę spędzać u rodziców wszystkie 
święta. Tak nakazuje prawo. Rozum mi podpowiada, że to nieprawda, 
ale w głębi ducha wiem, że takie prawo istnieje. Gdybym nie przyjechała 
na   święta,   w   drzwiach   mojego   domu   pojawiliby   się   umundurowani 
policjanci, którzy poprosiliby mnie, żebym nie stawiała oporu i poszła z 
nimi.   Nie   odczytaliby   mi   moich   praw,   bo   nie   miałabym   żadnych. 
Odbyłaby się rozprawa,  ale nikt nie zakwestionowałby wyroku.  Winna 
postawionych   zarzutów!   Następnie   zostałabym   publicznie   stracona,   a 
wydarzenie to byłoby transmitowane na cały świat przez kablówkę jako 
przestroga   dla   wszystkich   niewdzięcznych   dzieci.   No   i   mogłabym 
zapomnieć o ostatnim posiłku. 

Święto   Dziękczynienia   co   roku   spędzam   właściwie   tak   samo   i   za 

każdym razem obecne są te same osoby. Wujek Verne. Ciocia Marnie. 
Mama. I ja. Tyle zostało z naszej rodziny tutaj, w południowej Kalifornii. 
Koszmar. Ciocia Marnie i wujek Verne mają syna Thomasa, który jednak 
w porę się opamiętał i przeprowadził do Oregonu. 

Mam się stawić nie później niż o wpół do jedenastej rano, chociaż do 

stołu siadamy dopiero o trzeciej. Mama i ciocia Marnie większą część 
dnia spędzają w kuchni, do której wstęp ma tylko uprawniony personel, 
czyli grupa, do której nigdy nie należałam. Wujek Verne i ja musimy sami 
dotrzymywać   sobie   towarzystwa,   co   jest   dosyć   trudne,   gdyż   wujek 
właściwie nigdy się nie odzywa, a ja nie znam żadnych czarodziejskich 
sztuczek.   Kończy   się   na   tym,   że   większość   dnia   tkwimy   przed 
telewizorem. 

Przed paroma laty w Święto Dziękczynienia jedna z lokalnych stacji 

nadawała maraton serialu  Strefa mroku,  co pomagało nam zabić czas. 
Chociaż   muszę   przyznać,   że   dziwnie   się   poczułam,   kiedy   sobie 
uświadomiłam,   że   postaci   z   większości   odcinków   –   w   tym   również 
kosmici – są normalniejsze od członków mojej rodziny.  Potem jednak 
jakaś   kablówka   kupiła   prawa   do   tego   serialu   i   od   tamtej   pory   czas 
naszego oczekiwania na obiad dłużył się niemiłosiernie. Mama nie chce 
się podłączyć do kablówki. Uważa, że abonamentu w ogóle nie powinno 
się   płacić,   bo   telewizja   utrzymuje   się   z   reklam.   Myślę,   że   ma   rację, 
chociaż   myli   się   co   do   powodów.   Tylko   w   tej   jednej   jedynej   kwestii 
miałyśmy mniej więcej podobne zdanie. 

Jedyna tradycja świąteczna, jaką kultywuję, to coś w rodzaju mowy 

zagrzewającej   do   walki.   Brzmi   ona   mniej   więcej   następująco:   Nie 

background image

pozwolę,   by   mi   dopiekli,   krew   z   mojej   krwi   i   kość   z   mojej   kości. 
Zaakceptuję   moją   rodzinę   dokładnie   taką,   jaka   jest,   jednocześnie 
zachowując   prawa   do   własnej   osobowości   i   przekonań.   Ustanowię 
rozsądne   granice,   nie   będę   dążyć   do   konfrontacji.   Zamierzam 
zachowywać  się jak dorosły człowiek, a nie jak zranione dziecko. Nie 
będę rozpamiętywać faktu, że najprawdopodobniej ze szpitala odebrała 
mnie niewłaściwa rodzina. 

Przemowa ta wydaje mi się szalenie inspirująca. Za każdym razem, 

kiedy ją powtarzam w myślach, wierzę w każde słowo. Zajmuje mi mniej 
więcej trzy i pół minuty od chwili, kiedy przekraczam próg domu mojej 
mamy. 

Ten   rok   nie   należał   do   wyjątków.   Przyjechałam   z   dwuminutowym 

zapasem.   Kiedy   weszłam,   wujek   Verne   siedział   przyklejony   do 
telewizora.   Przywitałam   się,  a   on   wymamrotał   własną,   niepowtarzalną 
formę   powitania.   Ludzie   spoza   naszego   plemienia   mogliby   mieć 
trudności   ze   zrozumieniem   jego   języka,   ja   jednak   prawidłowo 
przetłumaczyłam jego wypowiedź jako „dzień dobry”. Wiele osób uważa, 
że wujek Veme jest dziwaczny, bo prawie nigdy się nie odzywa, na mnie 
jednak działa krzepiąco. Gdybyż tylko reszta rodziny poszła w jego ślady! 
Poza tym on wcale nie milczy cały czas. Czasami wydaje z siebie długie, 
ciężkie   westchnienie.   To   kojące   jak   obecność   starego   owczarka 
niemieckiego, którego się ma od niepamiętnych czasów. 

Opierając się na tych strzępkach faktów, które udało mi się pozbierać, 

sądzę,   że   wujek   cierpi   na   zespół   stresu   posttraumatycznego,   jakiego 
nabawił się po wojnie w Korei. Walczył nad zbiornikiem Chosin. Kiedy 
byłam   w   college’u,   czytałam   o   tych   walkach.   Było   tam   strasznie.   Od 
żołnierzy   wracających   z   frontu   wymagano,   by   zdusili   w   sobie   tamte 
wspomnienia   i   żyli   dalej   jak   gdyby   nigdy   nic.   Wiedziałam,   że   wujek 
umarłby   z   upokorzenia,   gdybym   próbowała   poruszyć   ten   temat,   więc 
wolałam tego nie robić. 

Już   miałam   go   wyminąć   i   wejść   do   zmilitaryzowanej   strefy   koło 

piekarnika,   kiedy   usłyszałam   jakiś   znajomy   dźwięk.   Odwróciłam   się. 
Zaczynał się odcinek Strefy mroku. Wtedy zauważyłam, że do telewizora 
mamy podłączony  jest  magnetowid.  Świat   stanął  do  góry nogami  czy 
miałam   halucynacje?   Co   roku   przez   ostatnie   pięć   lat   proponowałam 
mamie, że kupię jej magnetowid na Gwiazdkę, ale ona zawsze odrzucała 
moją   ofertę.   Powtarzała,   że   współczesne   filmy   są   zbyt   głupie,   by   je 
nagrywać. Myśl, że wujek Verne mógłby mieć dość motywacji, by kupić 
magnetowid,   nie   mieściła   mi   się   w   głowie.   W   głębi   ducha   zawsze 
podejrzewałam, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby do obiadu – albo 

background image

i do końca świata – gapić się w ścianę. 

Potem   zobaczyłam   stertę   kaset   na   podłodze.   Na   każdej   starannie 

napisano tytuły dwóch odcinków  Strefy mroku.  Zastanowiło mnie parę 
rzeczy. Po pierwsze to, jak je opisał. Każdemu odcinkowi nadał własny 
tytuł,   i   to   niezwykle   trafiony.   „Chciwi   krewni   dostają   nowe   twarze”, 
„Astronauta   terroryzuje   małe   ludziki   na   obcej   planecie”,   „Śmierć 
podróżuje   autostopem”,   „Marsjanin   w   autobusie”.   Dobrze   wiedziałam, 
który odcinek kryje się pod każdym z nich. 

Po drugie nagrał wszystkie moje ulubione odcinki. Czy możliwe, że 

naprawdę   mnie   słuchał,   kiedy   raz   na   jakiś   czas   przerywałam   ciszę, 
mówiąc coś w rodzaju „Przepadam za tym odcinkiem”? I że pamiętał o 
tym przez tyle lat? Jeszcze bardziej mnie przeraziła i zaskoczyła myśl, że 
być może wujek Verne po prostu mnie lubi. 

Tak  się wzruszyłam,  że miałam ochotę go uściskać i trochę sobie 

popłakać.   Nie   zrobiłam   ani   jednego,   ani   drugiego,   bo   wobec   wujka 
Verne’a   po   prostu   nikt   się   tak   nie   zachowuje.   Powiedziałam   mu 
natomiast,   że   wrócę   za   parę   minut   i   że   z   wielką   ochotę   jeszcze   raz 
obejrzę  Strefę mroku.  Kiedy go mijałam, pokiwał głową i we własnym 
języku poprosił, żebym w drodze powrotnej podrzuciła mu piwo. 

Ostrożnie zbliżyłam się do drzwi  kuchni. Zza nich dochodziły mnie 

stłumione   głosy   cioci   i   mamy   spierających   się,   która   miska   jest   do 
słodkich, a która do tłuczonych ziemniaków. Ktoś mógłby pomyśleć, że 
po trzydziestu paru latach powinny już to ustalić. Kiedyś próbowałam im 
pomagać w kuchni, ale zawsze kończyło się to wielką katastrofą. Mają 
własny, unikalny system, który w dwudziestym i dwudziestym pierwszym 
wieku udoskonaliły i opanowały do perfekcji i którego nikt oprócz nich nie 
potrafiłby zrozumieć. 

Z jakiegoś powodu moja mama – może dlatego, że sprzeciwia się 

każdej decyzji, jaką podejmuję – jest mną rozczarowana: stanowię żywy, 
oddychający   symbol   wszystkiego,   co   jej   się   w   życiu   nie   powiodło, 
wszystkiego,   co   nie   spełniło   jej   oczekiwań.   Małżeństwa.   Południowej 
Kalifornii.   Życia.   Świata.   I   mnie   –   Samanthy   Stone   –   jej   jedynego 
dziecka, które mogłoby odnieść tyle sukcesów, gdyby tylko się postarało. 

Mama i ciocia były tak pochłonięte negocjacjami, że kiedy otworzyłam 

drzwi, początkowo mnie nie zauważyły. Kiedy tak stałam, przyglądając 
się im, zalała mnie fala ciepłych, ckliwych, świątecznych uczuć. Wujek 
Verne nagrał  Strefę mroku,  te dwie zwariowane kobiety zadręczały się 
każdym drobiazgiem dotyczącym obiadu. Moja rodzina. Na dobre i na złe 
– razem z brodawkami, nerwicami i całym dobrodziejstwem inwentarza. 

– Marnie, przecież wiesz, że będzie więcej zwykłych ziemniaków niż 

słodkich, więc muszą pójść do tej miski. 

background image

– Nie, zawsze zapominasz, że na słodkie ziemniaki kładziemy pianki. 

One zajmują mnóstwo miejsca. 

– Nie aż tak dużo. Nie tyle, co ziemniaki. 
– Dobrze, ale nie wiń mnie, jeżeli stopione pianki spłyną po bokach 

miski. 

– Trzeba położyć mniej. Zawsze dajesz za dużo. 
– Pianki nadają im właściwy smak. 
Wiedziałam,   że   ta   dyskusja   może   się   ciągnąć   w   nieskończoność, 

więc przerwałam im wesołym „dzień dobry”. 

– Ciociu Marnie, widziałaś, co zrobił wujek Verne? – spytałam. 
– Co znowu zrobił? – spytała podejrzliwie. 
– Nagrał dla nas mnóstwo odcinków Strefy mroku. 
– Ach, to. Doprowadza mnie do szału. Co tydzień wyjmuje program 

telewizyjny i sprawdza, które odcinki mają lecieć. Potem robi listę tych, 
które   chce   nagrać.   I   nic   go   nie   obchodzi,   że   może   ja   bym   chciała 
obejrzeć coś innego. O nie. Nie istnieje nic ważniejszego niż nagranie na 
wideo Strefy mroku. Słowo daję, mogłabym zabić tę kobietę. Normalnie 
mogłabym ją zabić. 

Nie wiedziałam, o jakiej kobiecie mówi i co ta ma wspólnego ze Strefy 

mroku, miałam jednak nadzieję, że dowiem się tego dzięki cierpliwości i 
wytrwałości. 

– Jaką kobietę? – spytałam. 
–   Naszą   asystentkę   dentysty.   Im   się   zawsze   wydaje,   że   powinny 

gadać, kiedy robią ci coś przy zębach. Przecież człowiek nawet nie może 
odpowiadać  na pytania,  a poza tym  wolałbym,   żeby  się uwinęły i  jak 
najszybciej załatwiły sprawę, prawda?

– No. 
– Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu ta asystentka, pracując 

przy   zębach   Verne’a,   zaczęła   mu   opowiadać,   że   nagrywa   na   wideo 
swoje ulubione seriale, bo lecą w telewizji, kiedy ona jest w pracy, więc 
wieczorem   może   sobie   obejrzeć   kasetę.   Boże,   pomyślałby   kto,   że   to 
koniec   świata.   Verne   wyszedł   do   mnie   do   poczekalni   i   stwierdził,   że 
musimy sobie kupić magnetowid i podłączyć się do kablówki, bo według 
tego   geniusza   techniki   dentystycznej   na   jednym   z   programów   nadają 
Strefę mroku.  Ja mu na to: „Dlaczego chcesz to nagrywać?  Przecież 
kiedy   podłączymy   się   do   kablówki,   możesz   po   prostu   oglądać   to   w 
telewizji?”   On   mi   odpowiada,   że   musi   nagrywać,   żeby   w   Święto 
Dziękczynienia obejrzeć najlepsze odcinki. A ja: „A cóż, na Boga, Strefa 
mroku 
ma wspólnego ze Świętem Dziękczynienia?” Na to pytanie nigdy 
nie   dostałam   jasnej   odpowiedzi,   ale   mówię   ci,   teraz   w   snach   ciągle 
słyszę tę wariacką kosmiczną muzykę. 

background image

–   Nie   pamiętasz,   ciociu?   Wujek   Verne   i   ja   przez   lata   w   Święto 

Dziękczynienia oglądaliśmy  Strefę mroku.  Kiedyś na jednej z lokalnych 
stacji był maraton odcinków. 

–  Och.  –  Zacisnęła usta. – Pewnie  ja  i  twoja  matka  byłyśmy  zbyt 

zajęte gotowaniem obiadu, żeby zwrócić uwagę na to, co oglądacie w 
telewizji. Wiem tylko, że jeszcze długo pożyję, jeżeli już nigdy nie usłyszę 
ani słowa na temat Strefy mroku. 

Tyrada cioci Marnie odebrała mi tę niewielką radość z tego dnia, jaka 

mi jeszcze została. Poczułam, że moje ciepłe uczucia gasną, a zaraz 
potem   moja   mowa   zagrzewająca   do   walki   odchodzi   w   zapomnienie. 
Postanowiłam wyjść na patio na papieroska. 

– Wracam za parę minut – powiedziałam. 
– Dokąd idziesz? – spytała mama, jakbym planowała ucieczkę. 
– Na papierosa. 
– Nie pooglądasz telewizji z wujkiem? Wiesz, zadał sobie dużo trudu, 

nagrywając ten serial. 

– O tak – wtrąciła ciocia – i to tylko dla ciebie. Dwie minuty wcześniej 

nie miały zielonego pojęcia o kasetach ze  Strefą mroku,  ale teraz, gdy 
już się dowiedziały, postanowiły wykorzystać ten fakt jako broń. Nie po 
raz pierwszy uderzyła mnie myśl, że choć ja uważam członków mojej 
rodziny   za   wyjątkowych   dziwaków,   to   oni   mają   siebie   za   absolutnie 
normalnych   ludzi.   To   z   kolei   kazało   mi   się   zastanowić,   skąd   mam 
pewność, że sama nie jestem świrem. Z pewnością wielu zwichrowanych 
nieszczęśników nie zdaje sobie sprawy ze swoich problemów z psychiką. 
Gdybym była psycholem, pewnie nawet bym o tym nie wiedziała. Takie 
właśnie myśli przychodzą mi do głowy, kiedy spędzam więcej niż kilka 
minut z moją najbliższą rodziną. 

– Wychodzę tylko na chwilę – wyjaśniłam matce ja, dorosła osoba. 
– Życzyłabym sobie, żebyś rzuciła ten paskudny nałóg! – ze świętym 

oburzeniem byłego palacza zawołała za mną mama. 

– Rzucam jutro! – odkrzyknęłam. 
Kiedy zamykałam drzwi, usłyszałam jeszcze jej głos: , – Ile już razy to 

słyszałam?

– Boże, miej nas w swojej opiece – dodała ciocia. – Pamiętasz, jaka 

nieznośna się wtedy robi?

Usiadłam i ze złością kilka razy się zaciągnęłam. Rzeczywiście, może 

i więcej niż raz próbowałam rzucić palenie, ale przynajmniej się starałam. 
Czyż do obowiązków matki, jako części kontraktu wychowawczego, nie 
należy wspieranie dziecka w tym, co robi? Rodzice Johna Hinkleya nadal 
go   wspierają,   chociaż   próbował   zabić   prezydenta.   Moim   najgorszym 
przewinieniem było skłamanie w życiorysie, a to się właściwie nie liczy. 

background image

Bóg   rozumie,   że   osoby   przeprowadzające   rozmowę   w   sprawie   pracy 
naprawdę   zupełnie   niepotrzebnie   wypytują   o   doświadczenie   i 
wykształcenie. 

Po   raz   kolejny   przypomniałam   sobie,   że   jestem   dorosła.   Mogłam 

sama decydować o sobie. Za kilka godzin miałam się spotkać z Gregiem 
i   ostatnią   rzeczą,   jakiej   sobie   życzyłam,   było   pojawienie   się   w 
paskudnym nastroju zaniedbanego dziecka. Nie musiałam pozwalać na 
to, by rodzina psuła mi nastrój. Od tego miałam papierosy. 

Reszta poranka i wczesne popołudnie minęły bez zakłóceń. Wujek 

Verne   i   ja   oglądaliśmy   nasz   serial,   pogryzając   chipsy   z   dipem.   Mniej 
więcej co godzinę wychodziłam na papierosa. Mama nie cierpiała, kiedy 
paliłam na patio, ja  jednak wolałam nie zbliżać się do kuchni. To już 
podczas   planowania   inwazji   na   Normandię   sprzymierzone   siły   były 
spokojniejsze.   Poza   tym   czas   na   patio   wykorzystałam   całkiem 
produktywnie,  (a)  obsesyjnie  rozmyślając,  o  czym  Greg chce  ze  mną 
porozmawiać   i   (b)   wspominając,   jak   dobrze   nam   było   kiedyś   razem. 
Palenie   to   bardzo   pożyteczny   nałóg,   gdy   człowiek   jest   tak   wielkim 
myślicielem jak ja. 

W dalszej części popołudnia mama i ciocia prowadziły rozmowę w 

biegu,   kursując   między   salonem   a   kuchnią.   Na   podstawie   ich 
komunikatów   zawsze   potrafię   określić,   na   którą   stację   wjechał   ich 
„Ekspres   Dziękczynienia”.   Kiedy   jedna   z   nich   oznajmia,   że   właśnie 
kończą nakrywać do stołu, to znaczy, że od obiadu dzieli nas jeszcze 
około godziny. Na stół wjeżdża masło i sos żurawinowy, a wkrótce potem 
zaczynają   się   negocjacje   dotyczące   rozstawienia   reszty   potraw. 
Następnie   panie   odbywają   swą   coroczną   debatę   na   temat   tego,   czy 
powinny zostawić indyka w kuchni i przynieść tylko kilka kawałków, w 
końcu jednak dochodzą do wniosku, że co to za święta, skoro na stole 
nie widać całego ptaszyska. 

Po   rozstrzygnięciu   kwestii   indyka   wycofują   się   do   kuchni,   by  utłuc 

ziemniaki, przyrządzić sos, groszek z masłem, pogrzać bułeczki, wybrać 
farsz, położyć indyka na talerzu i rozpocząć ostateczne natarcie na stół. 
Zabieg ten znany jest jako ostatnie poprawki przy kolacji, po nim zaś 
następuje druga runda ostatnich poprawek przy stole. 

Odliczanie   trwa.   Jedna   z   nich   łapie   resztkę   chipsów   i   dipu, 

ostrzegając nas, byśmy sobie nie psuli apetytu. Zważywszy  na to, że 
przez cały dzień opychaliśmy się, popijając piwo i wodę sodową, rada ta 
pojawia się nieco za późno. Ale wujkowi Verne’owi i mnie zawsze udaje 
się   pochłonąć   odpowiednią   ilość   świątecznego   jedzenia.   Bo   choć 
strasznie   psioczę   na   zamieszanie,   jakie   temu   towarzyszy,   muszę 

background image

przyznać,   że   mama   i   ciocia   robią   genialnego   indyka   z   wszelkimi 
niezbędnymi dodatkami. 

Kiedy   wszystko   jest   gotowe,   wyłaniają   się   z   kuchni,   zgrzane, 

wykończone   i   niesamowicie   zadowolone   z   siebie.   Tylko   dzięki   nim 
możemy   świętować   jak   Pan   Bóg   przykazał.   Ten   nieodmiennie 
powtarzający się temat będzie się przewijał przez cały obiad. 

Kilka minut po trzeciej wreszcie zasiedliśmy do stołu. Mamie i cioci 

jakimś   cudem   udało   się  ustawić   na   stole   więcej   potraw  i   naczyń,  niż 
przewidują   prawa   fizyki.   Ale   całość   wyglądała   naprawdę   ładnie.   Nie 
olśniewająco, ale po prostu miło. Dokładnie tak, jak powinien wyglądać 
świąteczny obiad. Mama stanęła u szczytu stołu, gotowa do porcjowania 
indyka.   Z   jakiegoś   tajemniczego   powodu   wujek   nigdy   się   tym   nie 
zajmuje.   Bardzo   dziwne,   bo   mama   i   ciocia   dosyć   konserwatywnie 
podchodzą do ról płci. Tego tematu jednak nigdy się nie porusza. Nigdy. 
Raz   spytałam   mamę,   dlaczego   po   śmierci   mojego   taty   to   jej,   a   nie 
wujkowi   Verne’owi,   przypadła   rola   osoby   porcjującej   indyka,   ale   tylko 
zrobiła   bardzo   dziwną   minę.   Minę,   która   mówiła:   przepraszam,   nie 
słyszałam twojego pytania, bo dotyczy tematu, który nie istnieje, a nawet 
gdyby istniał, to i tak nie twoja sprawa. Taką właśnie minę. 

– Mamo, wszystko  pachnie cudownie  – powiedziałam, z całych  sił 

starając się, by obiad zaczął się jak najlepiej. 

–   Dziękuję,   Samantho.   Powinniśmy   też   podziękować   cioci   Marnie. 

Bez jej pomocy nie udałoby mi się niczego przygotować. 

– Dziękuję, ciociu Marnie. 
– Ależ proszę bardzo, Samantho. Cała przyjemność po mojej stronie. 
– Również tobie dziękuję, wujku Verne – dodałam. 
Wujek   zatrzepotał   powiekami.   Po   raz   pierwszy   od   lat   ktoś   przy 

świątecznym stole powiedział do niego więcej niż tylko „Czy możesz mi 
podać groszek?” Mama i ciocia ze zdziwieniem i konsternacją uniosły 
brwi.   Za   co   niby   ja   dziękuję   wujkowi?   Przecież   nie   pomagał   przy 
gotowaniu. 

– Świetnie się bawiliśmy, oglądając  Strefę mroku,  którą nagrałeś – 

wyjaśniłam. 

– Naprawdę? – spytała mama. Jej dłoń z nożem do krojenia indyka 

znieruchomiała w powietrzu, a ciocia zaczęła podejrzliwie przyglądać się 
wujkowi. Odkąd to Verne świetnie się bawi? A jeżeli robi to często, a ona 
o niczym nie wie?

– To miło – powiedziała ciocia, marszcząc brwi. 
– Wujek i ja zawsze dobrze się bawimy razem – powiedziałam. 
– Pomyśleliśmy,  że po obiedzie wyskoczymy na piwko. Może przy 

background image

okazji coś wyrwiemy. 

Przez ułamek sekundy usta wujka zadrżały, ale zaraz potem zrobił 

coś, co gwarantowało powrót do tematu, który naprawdę się liczył: wziął 
miskę i zaczął sobie nakładać jedzenie. 

–   Samantho,   słowo   daję   –   powiedziała   mama,   wracając   do 

porcjowania. – Proszę się częstować. Jest mnóstwo jedzenia, nie chcę, 
żeby wystygło. 

Uff.   Zbiorowe   westchnienie   pełne   ulgi   i   powrót   do   znanego, 

bezpiecznego życia. Czas usunąć z myśli ten brzydki incydent ze Strefą 
mroku. 

– Samantho, ty z pewnością masz ochotę na udko – ciągnęła mama. 

– A reszta? Mięso białe czy ciemne?

Zupełnie jakby zaprosiła pięćdziesięciu gości i nie mogła spamiętać 

preferencji wszystkich. A przecież przez czternaście lat, odkąd umarł mój 
tata,   a   mój   kuzyn   się   wyprowadził   i   została   tylko   nasza   czwórka   – 
wszyscy jedliśmy białe mięso. Od dziesiątego roku życia nie poprosiłam 
o udko. 

– Och, ja i Verne poprosimy o białe – powiedziała ciocia Marnie, jakby 

po raz pierwszy uczestniczyła w słynnym świątecznym obiedzie rodziny 
Stone’ów. 

– Ja w tym roku chyba też wezmę białe, mamo. 
– Na pewno? Zostawiłam udko specjalnie dla ciebie. Jeszcze kilka 

razy wracałyśmy do sprawy, zanim udało mi się ją przekonać, że jestem 
dość   dorosła,   by   woleć   białe   mięso.   Co   roku   jest   ta   sama   śpiewka, 
świąteczna   tradycja,   którą   tak   hołubię.   Z   tym   że   w   tym   roku 
postanowiłam   wprowadzić   jedną   zmianę.   Zamiast   się   bronić,   nałożę 
sobie   szpinaku,   który   mama   robi   specjalnie   dla   mnie   –   i   którego 
nienawidzę, odkąd go po raz pierwszy spróbowałam – po czym będę go 
stopniowo przykrywać resztą jedzenia, aż się roztopi w resztkach sosu i 
ziemniaków. Tak, wiem, że to żałosne w wieku trzydziestu czterech lat 
ukrywać szpinak przed matką. 

Kiedy porcjowanie już się skończyło i każdy sobie nałożył jedzenia, z 

wielką powagą zasiedliśmy do posiłku. Wtedy ciocia Marnie powiedziała 
to, co zwykle, zanim weźmie widelec i zacznie jeść. 

– Ależ miło, prawda?
– O tak, bardzo – przytaknęła mama. 
–   Bardzo   miło   –   dodałam.   W   zeszłym   roku   powiedziałam:   „To 

prawda”. Nie chciałam popaść w rutynę. 

– Proponuję wznieść toast – obwieściła mama, unosząc kieliszek. 
– Za prawdziwe, staroświeckie Święto Dziękczynienia – powiedziała 

dokładnie to, czego się spodziewałam. 

background image

Stuknęliśmy się kieliszkami i każdy upił po łyku wina. Wiedziałam, co 

pojawi się w następnej kolejności – ich ulubiony świąteczny temat: świat 
już nie jest taki jak kiedyś. Mogły tak nadawać całymi godzinami, może 
nawet latami. 

Może   obejrzałam   za   dużo   odcinków  Strefy   mroku  jednego   dnia   i 

straciłam,   i   tak   już   kruche,   poczucie   rzeczywistości.   Może   telefon   od 
Grega   wstrząsnął   mną   bardziej,   niż   przypuszczałam.   Ale   z   jakiegoś 
głupiego   powodu   postanowiłam   spróbować   zboczyć   z   utartej   ścieżki. 
Włożyć  kij  w mrowisko,   żebyśmy  mogli porozmawiać  o czymś  innym. 
Chyba mi się rzuciło na głowę. 

Wiedziałam,   że   muszę   działać   szybko,   więc   wybrałam   pierwszy 

temat, jaki mi przyszedł do głowy. 

– Czy ktoś czytał dziś w gazecie ten artykuł o psach? – spytałam. 
– O psach? – powtórzyła mama z dezorientacją. 
–   O   psach?   –   powtórzyła   ciocia   z   jeszcze   większą   dezorientacją, 

wykoleiłam   ich   pociąg,   ale   wiedziałam,   że   wkrótce   się   otrząsną. 
Zaatakowałam, zanim zdążyły się pozbierać. 

– Tak. Bardzo interesujący. Podobno psy wiedzą, kiedy ma wrócić ich 

właściciel. To znaczy wtedy, kiedy znajduje się na przykład ze dwie mile 
od domu. Zrywają się z miejsca i czekają pod drzwiami. 

Obie spojrzały na mnie takim wzrokiem, jakbym mówiła w suahili. 
–  Tak? – powiedziała  mama. Zaimponowała   mi jej  odwaga.  Nigdy 

przedtem w Święto Dziękczynienia nie rozmawiałyśmy o psach. 

– Wiecie – odezwała się ciocia – nie ma to jak dobre, staroświeckie 

święta. 

–   A   to   nie   wszystko   –   podjęłam,   nie   zamierzając   jeszcze   się 

poddawać. – Posłuchajcie tylko. Przeprowadzono eksperyment, podczas 
którego   umieszczono   psa   w   odległości   dziesięciu   mil   od   właściciela. 
Jeden   naukowiec   przebywał   z   psem,   a   drugi   z   jego   właścicielem.   W 
pewnym momencie właściciel wypowiadał imię psa i wtedy działo się coś 
niesamowitego. Czasami pies reagował. Szczekał albo skakał, chociaż 
jego pan był dziesięć mil dalej. Prawda, że to ciekawe?

Spojrzały na mnie pustym wzrokiem. 
– O tak, z pewnością – mama powiedziała po chwili. W końcu byłam 

owocem jej łona. 

Ciocia wyniuchała okazję i szybko wzięła bułkę. 
– Spójrz, Tereso – powiedziała. – Spójrz, jak ta bułka się ładnie łamie. 

Sklepowe, nawet te najdroższe, nie są takie chrupkie. 

Istnieją siły tak potężne, że człowiek nie jest w stanie objąć ich swym 

umysłem,   a   taką   właśnie   siłą   jest   potrzeba   mojej   mamy   i   cioci,   by 
rozmawiać o zaletach domowej kuchni. Powinnam była się zatrzymać, 

background image

póki jeszcze nie było za późno, ale wygrywają tylko ci, którzy odważą się 
mieć nadzieję. 

– Ciekawie by było, nie sądzicie? – spytałam. Znowu pusty wzrok. 
– Co byłoby ciekawe? – spytała mama z cierpieniem malującym się 

na twarzy. Przez dziewięć miesięcy nosiła mnie pod sercem, a teraz ją 
zamęczam jakimiś psami. 

– Powtórzyć ten eksperyment – odparłam. – Jedno z nas mogłoby 

wziąć psa i pojechać dziesięć mil dalej, a potem drugie wypowiedziałoby 
jego imię i zobaczylibyśmy, czy zareagował. Moglibyśmy sprawdzić, czy 
ten   eksperyment   rzeczywiście   wypali.   Oczywiście   nie   moglibyśmy 
pojechać wszyscy. Jedno z nas musiałoby zostać, żeby powiedzieć imię 
psa. 

– Jakiego psa? – spytała mama. 
– Przecież nie masz psa – zauważyła ciocia. – Nikt z nas nie ma psa. 
–   Och.   –   Miały   rację.   –   Zastanawiam   się,   czy   sobie   nie   kupić   – 

wyjaśniłam koślawo, wiedząc, że porażka jest tuż za rogiem. Tych kobiet 
po prostu nie dało się powstrzymać. Ich duch był niezłomny. Tylko się 
mną bawiły dla zabicia czasu. 

– A co ty byś, na litość boską, robiła z psem? – spytała mama. 
–   Psy   wymagają   dużo   pracy,   Samantho   –   dodała   ciocia.   –   Jak 

wszystko,   co   warto   mieć.   Szczerze   mówiąc,   nie   rozumiem,   dlaczego 
ludzie sobie biorą psy. Zęby mieć psa, trzeba dużo czasu spędzać w 
domu. Teraz nikt nie siedzi w domu. Zauważyłaś to, Tereso? Ze ludzie 
już nie siedzą w domu? Każdy lata za własnymi sprawami. 

– Właśnie tak – przytaknęła mama. – Zauważyliście, że ostatnio wiele 

sklepów sprzedaje gotowe obiady świąteczne? Idzie się do sklepu rano, 
kupuje obiad, a potem tylko podgrzewa. Kto wie, czy nie jesteśmy jedyną 
rodziną na naszej ulicy, która je prawdziwy, domowy świąteczny obiad. 

–   Nie   zdziwiłabym   się   –   powiedziała   ciocia   z   ulgą.   Wreszcie   jakiś 

temat wart zgłębienia. – Wiecie, co mnie denerwuje? Kiedy słyszę, jak 
ludzie mówią, że nie mają czasu gotować. Cóż to ma znaczyć? Co im się 
wydaje, że nasza doba ma dwadzieścia siedem godzin?

I poszło. 
– Teraz już nikt nie rozumie, co tak naprawdę jest ważne. Jeden z 

drugim biegnie do sklepu, kupuje gotowe potrawy, pewnie podaje je na 
tekturowych   talerzykach,   a   potem   się   dziwi,   że   jego   dziecko   zaczyna 
brać narkotyki. 

Moja   rodzinka   najlepiej   wiedziała,   co   jest   przyczyną   szerzącej   się 

narkomanii. Nie bieda czy rozpacz, nie brak wykształcenia i nadziei. To 
nie wołanie o pomoc, lecz wołanie o prawdziwe talerze. 

– Och, wiem, Tereso. Prawda, że to smutne? Mam tylko nadzieję, że 

background image

Samantha docenia dom, z jakiego pochodzi. 

Nawet nie masz pojęcia jak bardzo, ciociu Marnie. 
–   Och,   chciałabym   w   to   wierzyć   –   powiedziała  nieśmiało   mama, 

skromnie wpatrując się w swój talerz. 

– Doceniam mamo, naprawdę. – Na szczęście ani ona, ani jej siostra 

nigdy   nie   wyczuwają   ironii.   –   I   muszę   przyznać,   że   jeśli   chodzi   o 
ziemniaki,   to   w   tym   roku   przeszłaś   samą   siebie.   Są   przepyszne.   – 
Postanowiłam z wdziękiem uznać swoją porażkę. 

– To dzięki śmietanie – oświecono mnie. ^obrażacie sobie, jak mnie 

zdumiała ta informacja. – Bez prawdziwej śmietany nie zrobi się dobrych 
tłuczonych ziemniaków. Mleko się nie nadaje. Musi być śmietana. No i 
masło. Inaczej lepiej sobie nie zawracać głowy. 

– Tak, inaczej nie ma sensu – przytaknęła ciocia. – Równie dobrze 

można otworzyć torebkę, dolać wody i udawać, że to tłuczone ziemniaki, 
– walić to na talerz i udawać, że to prawdziwy obiad. 

Pokiwałam głową i zjadłam kolejny kęs. 
– Och, Samantho, zdaje się, że już skończyłaś swój szpinak. – Mama 

wzięła miskę i mi ją podała. – Częstuj się. Zostało jeszcze dużo. 

background image

Rozdział trzeci

Kiedy w lesie pada drzewo,

las słyszy tylko to,

co chce usłyszeć

Zanim   media   odkryły   bakterie,   zmywanie   naczyń   było   najprostszą 

czynnością   podczas   Święta   Dziękczynienia.   Mój   wkład   w   to   zadanie 
uznawano nawet za pożyteczny. 

Ale to się zmieniło. Pierwszy błąd popełniłam, wyjmując z szuflady 

rolkę folii aluminiowej i owijając w nią indyka. Nie umywszy najpierw rąk 
ratującym   życie   mydłem   przeciwbakteryjnym,   którego   butelkę   mama 
trzymała w każdym pomieszczeniu, gdzie znajdował się zlew. Czyż nie 
wiem, że na dłoniach mogę mieć zarazki salmonelli, które rozmażę po 
całej  folii  i  indyku?   Próbowałam   rozładować  atmosferę,  tłumacząc,  że 
mama przeżyła sześćdziesiąt lat bez mydła przeciwbakteryjnego i jakoś 
nie   umarła.   Niestety,   to   jej   nie   rozbawiło.   Przerzuciłam   się   więc   na 
argumenty logiczne. O ile wiem, indyka nie można zarazić salmonellą, 
ewentualnie   to   indyk   zarazi   salmonellą   nas.   Nie   trafiło   jej   to   do 
przekonania. 

– Samantho, umycie  rąk to nic trudnego. To trwa  tylko  chwilkę.  A 

badania   wykazały,   że   w   ten   sposób   można   uniknąć   zarażenia 
salmonellą. 

Nie było sensu się kłócić. Mama traktuje słowa „badania wykazały” 

tak,   jakby   owe   badania   przeprowadził   sam   Bóg,   a   następnie 
zweryfikował ich rezultaty. 

Umyłam ręce, zrobiłam, co mogłam, ale w końcu musiałam opuścić 

ten   teren.  Przeciwbakteryjny  spray  pokrywał   każdy  milimetr  widocznej 
powierzchni. Kto wie, na jaką chorobę płuc zapadnę, nawdychawszy się 
takich ilości sprayu kupionego po okazyjnej cenie? Wyszłam na dwór, 
żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i zapalić papieroska. 

Kiedy   kuchnia   już   została   gruntownie   odkażona,   na   poważnie 

zabraliśmy   się   do   gry   w   kości.   Nie   mam   pojęcia,   dlaczego   w   Święto 
Dziękczynienia zawsze w to gramy. Pogodziłam się z tym faktem, choć 
go   zupełnie   nie   rozumiem,   tak   samo   jak   teorii   grawitacji.   Typowa 
rozgrywka   nie   wymaga   żadnej   specjalnej   strategii.   Przeciętnie 
inteligentna   osoba   w   ciągu   kilku   sekund   może   ogarnąć   umysłem 
wszystkie możliwości. 

Ale to nie były przeciętnie inteligentne osoby. To byli dawcy moich 

genów. Gra ciągnęła się w nieskończoność. Po każdym rzucie kośćmi 

background image

mama   i   ciocia   uważnie   studiowały   tabelę   wyników.   Panował   surowy 
zakaz odzywania się: nie wolno mówić nikomu poza osobą, która rzuca 
kośćmi.   Zasada   ta   była   właściwie   niepotrzebna,   gdyż 
prawdopodobieństwo, że nagle wywiąże się jakaś interesująca rozmowa, 
wynosiło zero. 

W miarę upływu czasu, kiedy już zbliżała się pora mojego wyjścia, 

złapałam   się   na   tym,   że   coraz   trudniej   mi   się   skupić.   Myślami   wciąż 
wracałam   dq   tamtej   nocy,   którą   nadal   uważałam   za   najgorszą   noc 
mojego życia. A mając na uwadze niektóre inne noce, to nie byle co. 

Kiedy   skończyliśmy   obiad   w   moim   nowym   mieszkaniu,   Greg 

powiedział to tak od niechcenia. Nawet nie miał dość przyzwoitości, żeby 
się denerwować albo unikać kontaktu wzrokowego. Minęło tyle lat, a ja 
wciąż słyszałam jego głos. „Myślę, że powinniśmy zacząć się spotykać z 
innymi ludźmi. Przecież nie chcemy za wcześnie przemienić się w stare 
małżeństwo,   prawda”?   Wyszczerzył   zęby   i   mrugnął   do   mnie. 
Odwzajemniłam jego uśmiech i coś tam wydukałam, starając się mówić 
obojętnym tonem. 

Kilka   tygodni   później   zadzwonił   do   mnie   i   opowiedział   o   swoich 

wakacjach.   Zachowałam   się   tak   samo   jak   poprzednio   i   później   za 
każdym razem, kiedy dzwonił albo przychodził do mnie, udawałam, że mi 
nie zależy. Początkowo dlatego, że nie chciałam dać po sobie poznać, 
jak   bardzo   mnie   zranił,   potem   –   z   nadzieją,   że   kiedyś   znowu   się 
zejdziemy,   i   wreszcie   dlatego,   że   w   końcu   został   moim   przyjacielem. 
Prawdziwym   przyjacielem.   Takim,   który   zawsze   chętnie   pomoże   się 
przeprowadzić, wyjdzie na lotnisko, a takich przyjaciół się nie odrzuca. 

Umawiałam się z innymi chłopakami. Kilka razy się zakochałam. Dwa 

razy prawie przyjęłam oświadczyny, które zdarzyły mi się po drodze. Ale 
kiedy przychodziło do podjęcia decyzji, zawarcia umowy na całe życie, 
nie   potrafiłam   się   do   tego   zmusić.   Nie   wyobrażałam   sobie,   że   przez 
następne   pięćdziesiąt   lat   codziennie   mam   jeść   śniadanie   z   tym 
mężczyzną. I za każdym razem, kiedy kończył się kolejny mój związek, 
znowu ciągnęło mnie do Grega. Nigdy nie próbowałam nic z tym zrobić. 
Przyjaźń z Gregiem była po prostu jak zdjęcie ciasnych butów po całym 
dniu.   Bycie   z   innymi   chłopakami   przypominało   mi   pracę.   Wciąż 
próbowałam,   ale   w   miarę   upływu   lat   kolejne   randki   zaczęły   mi   się 
kojarzyć z ubieganiem się o pracę, której tak naprawdę nie chciałam. 

Greg   długo   nie   związywał   się   na   stałe   z   żadną   dziewczyną. 

Konsumował je tak, jak ja konsumowałam papierosy.  Nagle, dwa lata 
temu, pojawiła się Casey. Wyglądała jak jego siostra bliźniaczka, nawet 
miała motocykl. Po czwartej randce zamieszkali razem. Coraz rzadziej 

background image

go widywałam i zaczęłam się przygotowywać  na zaproszenie na ślub. 
Potem jednak, gdzieś rok temu, w okolicach ich drugiej rocznicy bycia 
razem, Greg zadzwonił z pytaniem, czy po pracy wybrałabym się z nim 
na pizzę. 

Było jak za starych, dobrych czasów. Po paru piwach powiedział mi, 

że Casey się wyprowadziła. Nie chciał o tym rozmawiać, co właściwie 
mnie nie zdziwiło. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmowy, ale 
wiedziałam, że w pewnych sprawach lepiej nie naciskać. 

Potem   znowu   zaczęliśmy   się   spotykać,   spędzaliśmy   razem   więcej 

czasu niż kiedykolwiek. Parę razy w tygodniu po pracy wybieraliśmy się 
na pizzę albo tacos. W piątkowe wieczory do „Bogarta”. 

W niektóre niedzielne popołudnia do kina. Ciągle sobie powtarzałam, 

że to nic poważnego. Ze po prostu jesteśmy dwójką przyjaciół, którzy w 
przerwie między kolejnymi związkami lubią spędzać ze sobą czas. Może 
i jeden z tych przyjaciół jeszcze bardziej wyprzystojniał – dlaczego dzięki 
zmarszczkom   mimicznym   faceci   wyglądają   seksowniej?   –   ale   to 
nieważne, Tysiące razy to sobie wbijałam do głowy. Chodziło to, żeby 
tym   razem   zachować   się   mądrzej.   Dobrze   się   razem   bawić   i   szukać 
podwójnego dna. I nie, nie, NIE być na tyle głupią, żeby znowu zacząć z 
nim   sypiać,   nie   wspominając   już   o   –   Boże   uchowaj   –   ponownym 
zakochaniu się. 

Myślę jednak, że mądrość to cecha, którą nabędę może dopiero w 

następnym   życiu.   Bo   podczas   gry   w   kości,   która   ciągnęła   się   w 
nieskończoność, wreszcie mnie olśniło, co robiłam przez cały ten czas, 
kiedy   razem   z   Gregiem   jedliśmy   tacos   albo   nabijaliśmy   się   z 
przewidywalnej fabuły filmu. Czekałam. 

Trzecią partię skończyliśmy dopiero około wpół do dziewiątej. Zawsze 

gramy   trzy   partyjki.   Nie   wiem   dlaczego.   Spędziłam   w   tym   domu   cały 
okres   kształtowania   się   mojej   osobowości.   Ale   w   porządku,   miałam 
jeszcze czas na to, żeby się pożegnać i wyjść za piętnaście dziewiąta. 
Och, ty głupia babo! Jak mogłaś pomyśleć, że czeka cię miły, świąteczny 
wieczór,   że   życie   i   twoja   własna   matka   na   to   pozwolą?   Czyś   ty   się 
jeszcze niczego nie nauczyła?

Właśnie   kiedy   ciocia   zamierzała   oznajmić   swoje   zwycięstwo,   gdyż 

wygrała dwie partie z trzech, podczas ostatniego ruchu wyrzuciłam tak 
dużą   liczbę   punktów,   że   jej   dorównałam.   Oznaczało   to,   że   wszyscy 
oprócz wujka Verne’a wygrali po jednej partii, ale nikt nie wygrał całego 
„turnieju”. Ciocia i mama pogratulowały mi, ale były niepocieszone. 

– Tak nie można – powiedziała ciocia. 
– To prawda – przytaknęła mama. 

background image

– Nie chodzi o to, że mi zależy na wygranej. Po prostu... – Ciocia 

wzruszyła ramionami. W języku angielskim było za mało przymiotników, 
by   mogła   opisać   swe   uczucia.   –   Może   powinniśmy   rozegrać   jeszcze 
jedną partyjkę – zaproponowała. 

Mama to przemyślała, rozważając różne moralne i etyczne implikacje. 
– Chyba masz rację – uznała w końcu. – Myślę, że ktoś powinien 

mieć szansę wygrać. Tak będzie sprawiedliwie. 

–   Właśnie   –   przytaknęła   ciocia,   energicznie   kiwając   głową.   – 

Sprawiedliwie będzie, jeżeli ktoś będzie miał szansę wygrać. Zobaczmy. 
Samantha wygrała w ostatniej turze, więc teraz zaczyna pierwsza. 

Ciocia zebrała kości, włożyła je do kubeczka i podała mi go. 
– Yyy... – wystękałam, biorąc od niej kubeczek. Obie panie wbiły we 

mnie   wzrok.   Kiedy   się   bierze   kości,   nie   wolno   się   odzywać.   Można 
powiedzieć „Przydałaby się piątka” albo „Jest nadzieja”, ale nie wolno 
stękać. – Yyy... – powtórzyłam. – Ja muszę już iść. 

– Iść? – zdziwiła się mama. – Jak to musisz już iść? Przecież gramy 

w kości. 

– Wiem, ale mam plany na wieczór. 
– Plany?
To   tylko   jedno   słowo,   ale   kiedy   padło,   poczułam   się   jak   Galileusz 

tłumaczący księżom, że Ziemia obraca się wokół Słońca. 

– Umówiłam się na randkę. – Jedyna odpowiedź do przyjęcia. Pewnie 

nie mogła się równać ze stanem wyjątkowym albo boską interwencją, ale 
jak wiadomo, randki prowadzą do macierzyństwa i posiadania wnuków. 

Mama uniosła brwi. 
– Na randkę? W Święto Dziękczynienia?
Razem z ciocią wymieniły spojrzenia. Nie urodziły się wczoraj. 
– Tak. 
– Z kim?
– Z facetem. 
– Czy ten facet ma jakieś imię?
„Greg”   z   pewnością   byłoby   odpowiedzią   nie   do   przyjęcia.   Według 

standardów   mamy   ledwo   ledwo   się   kwalifikował   jako   osoba,   z   którą 
można się umówić, a już na pewno nie był wart tego, by dla spotkania z 
nim   opuścić   rodzinę   w   Święto   Dziękczynienia.   Chłopak   na   randkę   to 
miły,   miody   człowiek   w   garniturze   i   krawacie,   mężczyzna,   który 
przychodzi po mnie z bukietem kwiatów. 

I zostaje  w środku na tyle  długo, by mama zdążyła  go wypytać  o 

pochodzenie i plany na przyszłość. 

Na   mnie   w   barze   czekał   Greg,   Greg,   który   miał   szansę,   a   potem 

złamał mi serce, Greg, który doprowadzał ją do szału swoim ryczącym 

background image

motorem,   Greg,   który   przez   ostatnie   czternaście   lat   umawiał   się   z 
rozmaitymi   zdzirami   i   latawicami,   Greg,   który   z   pewnością   nie   zrobił 
wielkiej kariery, Greg, który nigdy niczego nie osiągnie... Greg nie był 
wart miana chłopaka na randkę. Już prędzej był jak policzek w twarz 
mojej mamy i całej mojej rodziny oraz wszystkich pokoleń osadników, 
którzy   przyjechali   do   tego   kraju,   poświęcali   się   i   zmagali   z 
przeciwnościami losu – po to tylko, by mi zapewnić lepsze życie. 

– Tak, ma imię. 
To nie może być byle kto. Musi to być chłopak idealny, wart zdeptania 

świętej rodzinnej tradycji. W tej chwili nie miałam bowiem czasu ani siły 
na to, by walczyć z własną rodziną, z którą użerałam się od trzydziestu 
lat, nie wspominając już o zwycięstwie nad nią. Czekał na mnie Greg i 
może   miał   dla   mnie   dobre   wieści.   Może   po   tylu   latach   szlajania   się 
wreszcie poszedł po rozum do głowy. Może jest gotów, by związać się z 
jedną dziewczyną. Casey była tylko na rozgrzewkę, a teraz Greg chciał 
wrócić do mnie. Może resztę swojego życia spędzę z człowiekiem, który 
zna   się   na   żartach.   Z   człowiekiem,   z   którym   czuję   się   całkowicie 
swobodnie, który doprowadza mnie do szaleństwa i do szału. I nic mnie 
nie obchodziło, że poza mną może nikt go nie doceniał. Greg, którego 
kochałam, był tym, którego poznałam, kiedy miałam sześć lat. Takiego 
Grega wciąż widziałam, z tym że teraz miał naprawdę słodki tyłeczek. A 
kiedy myślałam o tym, że za pięćdziesiąt lat będę z nim jeść śniadanie, 
na   mojej   twarzy   pojawiał   się   uśmiech.   Z   pewnością   będzie   z   niego 
sprośny staruch. 

– Ma na imię Alex – powiedziałam. 
– Alex i co dalej? – dopytywała się mama. Krótka pauza. 
– Alex Graham. 
Dobre,   solidne   nazwisko,   lecz   kojarzące   się  odrobiną   luksusu,  

nawet tajemnicy. 

– Jak długo się spotykacie?
– Jakiś czas. 
– Jakiś czas?
– Tak, jakiś czas. 
– Dlaczego nie spędza Święta Dziękczynienia ze swoją rodziną?
– Yyy... on nie ma rodziny. 
–   Dlaczego?   –   spytała   mama   podejrzliwym   tonem,   jakby   istniała 

możliwość, że się jej pozbył. Jakby to był jakiś kolejny straszliwy trend 
wymyślony przez moje aroganckie pokolenie. 

– Jest sierotą. 
Sierota.  Jestem   prawdziwym   geniuszem.  Alex   tak  na  mnie  działał. 

Wyzwalał we mnie taką córkę, o jakiej zawsze marzyła moja matka. Z 

background image

miejsca go pokochała. 

– Samantho, na miłość boską, dlaczego nic nam nie powiedziałaś? 

Mogłaś go do nas zaprosić na święta. 

Tiaaa. W ten sposób zdobyłabym serce każdego faceta. 
– Biedny chłopak – westchnęła ciocia Marnie. – I to w taki dzień... 
–   Zastanawiałam   się   nad   tym,   ale   przecież   święta   spędza   się   z 

rodziną. 

– Czym on się zajmuje? – spytała cicho ciocia. Cokolwiek Alex robi, 

był sierotą i nie dane mu było takie szczęście, jakie ja uważałam za coś 
oczywistego. 

– Jest ortodontą. 
–   Aaach   –   mama   i   ciocia   westchnęły   unisono.   Kolejny   przejaw 

geniuszu z mojej strony. Dochody i szacunek, jakim otaczany jest każdy 
lekarz, ale jednocześnie brak nagłych wezwań do pacjentów. Wiadomo, 
że każdy ortodontą to solidna firma. 

– Rozwiedziony? – drążyła ciocia. Mama rzuciła jego spojrzenie pełne 

aprobaty. Dobre pytanie. Jeszcze nie wszystko jasne. Może Alex musi 
płacić alimenty i ma dzieci, które zajmują jego cenny czas. Czas, który 
powinien spędzać ze mną, by dać jej wnuki. 

– Nie. 
–   Nigdy   się   nie   ożenił?   –   zdziwiła   się   ciocia,   unosząc   brwi.   W 

dzisiejszym świecie może się okazać, że nawet poważany ortodontą to 
gej. 

– Najpierw chciał zająć się karierą zawodową. Postanowił przez kilka 

lat się na tym skupić, zanim założy rodzinę. 

– Aaach – znowu westchnęły unisono i z idealną harmonią. Pięknie. 

Alex całkowicie podbił ich serca. Wyglądały jednak na tak szczęśliwe, że 
ogarnęło   mnie   poczucie   winy.   Z   dobrego   źródła   wiedziałam,   że   nie 
pochodzę   długo   z   Aleksem   –   zwłaszcza   że   był   wytworem   mojej 
wyobraźni. 

– Gdzie go poznałaś? – spytała mama. 
– Mamo, bardzo chętnie bym wam o nim opowiedziała, ale już i tak 

jestem   spóźniona.   –   Moje   wahanie   i   niezdecydowanie   prysnęły.   Już 
wiele lat temu powinnam była wymyślić Aleksa. Mając go na podorędziu, 
po prostu mogłam wstać i sobie pójść, nawet w święto państwowe. 

– Dokąd się wybieracie?
– Do kina. Umówiliśmy się na miejscu, więc muszę już się zbierać. 

Nie chcę, żeby na mnie czekał. 

Mama wstrzymała oddech i przez jedną straszliwą chwilę myślałam, 

że mnie rozgryzła. Tylko czekałam, jak powie coś w stylu: Marnie, jak 
mogłyśmy   się   na   to   nabrać?   Który   poważany,   solidny   ortodonta 

background image

zainteresowałby się Samanthą?

– Nie mogę ci zapakować nic do jedzenia! – wykrzyknęła. – Jeżeli 

jedzenie będzie przez cały ten czas leżało w samochodzie, pewnie całe 
pokryje się salmonellą. 

– Nie szkodzi, mamo. Jutro wpadnę i wezmę. 
– Mam wspaniały pomysł. 
Mój żołądek wykonał salto mortale. Takie słowa w ustach mojej mamy 

nigdy nie wróżą nic dobrego. 

– Marnie, przygotuj szybciutko kilka talerzy. Ja pójdę do garażu po tę 

małą lodówkę. 

– Mamo... 
– Och, to mi zajmie tylko chwilkę. Biedny Alex pewnie nie zjadł żadnej 

tradycyjnej   potrawy.   Zamrozimy   wszystko   i   będzie   miał   prawdziwy 
świąteczny obiad. Marnie, nałóż bardzo duże porcje. Biedaczek pewnie 
od dawna nie próbował domowej kuchni. 

– Mamo... 
– Na miłość boską, Samantho! Gdzie twój świąteczny duch?
Mama i ciocia mrugnęły do siebie. Zaczęły się krzątać i dziesięć minut 

później zostałam wyprawiona z domu wśród uśmiechów i poklepywania 
po plecach oraz chytrych aluzji do tego, jaki miły obiad nas czeka. 

Włożyłam lodówkę do bagażnika. Kiedy odjeżdżałam, ogarnęło mnie 

jakieś dziwne uczucie. Na pewno to nie spędzi mi snu z powiek, ale było 
mi  głupio,  że okłamałam  swoją   rodzinę.  Moja   standardowa  procedura 
podczas rodzinnych przesłuchań ograniczała się do omijania pewnych 
szczegółów oraz do niejasnych stwierdzeń, które stawały się pożywką 
dla   spekulacji.   Ale   tego   dnia   dopuściłam   się   całkowitej   i   totalnej 
dezinformacji. Dla wyższego dobra, jakim była moja wolność, ale jednak. 

Z   drugiej   strony   kłamstwo   to   zapewniło   mi   swobodę,   chociaż 

przeważnie   działa   wręcz   odwrotnie.   Ale   taka   już   jest   moja   rodzina. 
Zawsze węszy jakąś sensację. Nie jestem pewna, jak to świadczy o mnie 
albo o nich, że trzeba było dopiero wymyślonego faceta, żeby zdobyć ich 
uczucie,   szacunek   i   aprobatę.   Alex   bardziej   się   przyczynił   do 
poprawienia moich relacji z rodziną niż cokolwiek innego. 

Kilka  minut  po  dziewiątej  wjechałam  na  parking przed „Bogartem”, 

pubem,   który   zawsze   uważałam   za   swoje   schronienie   przed 
dysfunkcyjnym domem. To świetny, odlotowy, mały bar, który całkowicie 
przypadkowo odkryłam pewnego wieczoru parę lat temu. Wracając do 
domu,   musiałam   zboczyć   z   trasy   z   powodu   jakichś   robót   drogowych. 
Wylądowałam w rejonie Brea, gdzie nigdy przedtem nie byłam. Strasznie 
mi   się   chciało   siusiu   (mam   silny   charakter,   ale   dla   równowagi   słaby 

background image

pęcherz). Miałam nadzieję, że znajdę całodobową stację benzynową, ale 
nagle   dostrzegłam   jakieś   światła   przy   pasażu   handlowym.   A   potem 
zobaczyłam szyld: „U Bogarta”. 

„Bogart” to licha knajpa – mała i ciemna, a czasami tak zadymiona, że 

przeszkadza to nawet mnie. Stoły do bilardu są zniszczone, krzesła – 
niewygodne,   a   barman   nie   chce   wysłuchiwać   twoich   zwierzeń.   Stali 
bywalcy niewiele  mają do zaoferowania  społeczeństwu,  a gospodarka 
globalna pewnie by się na to wypięła. 

Kiedy   tam   weszłam,   początkowo   mi   się   nie   spodobało. 

Zastanawiałam się, czy w ogóle skorzystać z toalety – aż mnie dreszcz 
przeszył  na myśl,  co mogłabym  tam znaleźć – kiedy z szafy grającej 
popłynęły   dźwięki   świetnej   piosenki   bluesowej.  Everyday   I   Have   the 
Blues  
B.   B.   Kinga.   Stałam   tak   z   minutę,   słuchając   muzyki,   po   czym 
zauważyłam,   że   wszyscy   się   do   niej   kołyszą,   popijając   piwo   albo 
przymierzając się do uderzenia kijem. Nie tańczyli ani nic w tym rodzaju, 
nawet   nie   słuchali   jej   świadomie,   po   prostu   wiedzieli,   o   czym   facet 
śpiewa. 

Zaczęłam   się   wczuwać   w   atmosferę   tego   miejsca.   Kiedy   już 

skorzystałam z toalety, wypiłam piwko, wypaliłam kilka fajek i zamieniłam 
parę słów z Rickiem, barmanem. To weteran wojny w Wietnamie, nie 
przepada za ludźmi i często ma taką minę, jakby właśnie się dowiedział, 
że   go   wezwano   na   przesłuchanie   do   urzędu   skarbowego.   Nie   wiem, 
dlaczego   polubił   akurat   mnie.   Próbuję   to   traktować   jako   komplement: 
udaję, że Rick jest wyjątkowo wybredny, a ja należę do tych nielicznych 
osób, które zaskarbiły sobie łaski u niego. Czasami jednak naprawdę się 
dziwię.   Rick   jest   nieźle   popieprzony.   Może   polubił   mnie   dlatego,   że 
wyczuł we mnie bratnią duszę?

Stali bywalcy całkiem szybko mnie zaakceptowali. Nie rozmawiamy 

zbyt dużo, przeważnie tylko kiwamy do siebie głowami i rzucamy: Jak 
leci?”   Jeżeli   przychodzę   sama,   czasami   z   którymś   zagram   w   bilard. 
Natomiast   kiedy   tylko   przyprowadziłam   Grega,   z   miejsca   się   w   nim 
zakochali. Na jego widok za każdym razem witają go tak, jakby wrócił z 
wojny na drugim końcu świata. 

Ja przeważnie tylko palę, słucham muzyki, sączę piwo i przytakuję 

Rickowi w kwestii, że światem rządzą sami kretyni. Zagląda tam niewiele 
kobiet. Niektóre – te, które straciły wszelką nadzieję i wszelkie hamulce – 
przychodzą   na   podryw.   Ale   właściwie   ja   jestem   jedyną   kobietą,   która 
regularnie   odwiedza   knajpę   „U   Bogarta”.   Czasami   któryś   z   facetów 
przyprowadzi żonę albo dziewczynę, one jednak są na tyle rozsądne, by 
już tam nie wracać. 

Kiedy tego wieczoru weszłam do „Bogarta” i zobaczyłam przy barze 

background image

Grega   sączącego   piwo   i   kiwającego   głową   w   rytm  Hardnose   the 
Highway  
Vana   Morrisona,   w   wyobraźni   zobaczyłam   wizję   cudownego 
życia,   jakie   moglibyśmy   wieść   razem.   Jak   wspaniale   byłoby   po 
męczącym dniu spotkać go tutaj, zjeść jakieś meksykańskie danie, wypić 
parę piw, posłuchać świetnej muzyki i pogadać o wszystkim i o niczym 
albo po prostu pomilczeć ze swoim najlepszym przyjacielem, a potem 
wrócić   z   nim   do   domu   i   uprawiać   seks.   Wiem,   od   telefonu   minęło 
zaledwie   kilka   godzin,   a   w   tym   czasie   ja   już   zdążyłam   przejść   od 
przyjaźni   do   imienia   naszego   pierwszego   dziecka,   ale,   cholera, 
naprawdę   niewiele   osób   pasuje   do   siebie   tak   bardzo   jak   my,   a   po 
czternastu latach znajomości i wielu innych romansach na jego widok 
nadal dostawałam gęsiej skórki. Coś takiego zdarza się tylko raz w życiu 
i   chociaż   musiało   minąć   aż   tyle   czasu,   to   naprawdę   było   warto. 
Mogłabym tak stać całymi godzinami i obserwować go, gdybym tylko nie 
wyszła na kompletną idiotkę. 

– Cześć, słoneczko – powiedział, kiedy podeszłam do baru. – Jak tam 

indyk?

– Już po indyku. Jestem wolna jak ptak. 
– Pewnie cały dzień czekałaś, by móc to powiedzieć. 
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale dosłownie z ust mi do wyjąłeś. 
Próbowałam   zwrócić   na   siebie   uwagę   Ricka.   Na   parę   sekund 

musiałam oderwać wzrok od Grega. Chciałam zamówić drinka, chciałam 
odwrócić uwagę od przemożnej chęci, by uśmiechnąć się od ucha do 
ucha – co w moim wypadku nie wygląda zbyt atrakcyjnie. 

Kiedy Rick podał mi drinka, nie spytał, czy miło spędziłam święto. „U 

Bogarta” nie uznaje się świąt – ustawowych czy nie. „U Bogarta” panuje 
przekonanie, że jeżeli tak cudownie spędziłeś święta, że masz ochotę o 
tym pogadać, to powinieneś zmienić lokal. Uważam, że Rick powinien 
dostać odznaczenie państwowe za to, że jego bar jest otwarty w Święto 
Dziękczynienia   i   Boże   Narodzenie.   Bóg   jeden   wie,   ilu   morderstwom  i 
samobójstwom Rick zapobiegł. 

Greg spytał, czy mam ochotę pograć w bilard, i skierowaliśmy się do 

stołów,   gdzie   musieliśmy   poczekać   na   swoją   kolej.   Greg   napisał   na 
tablicy   swoje   imię   i   usiadł   naprzeciwko   mnie.   Wyjęłam   paczkę 
Papierosów i zaczęłam szukać zapalniczki. 

– No to z czego tak strasznie się cieszysz? – spytałam lekkim tonem. 

Doszłam   do   wniosku,   że   jeszcze   za   wcześnie   na   płomienne   fiiiłosne 
wyznania. – I jak długo to potrwa?

– Wszystko w swoim czasie. Ognia? – spytał, wyjmując zapalniczkę. 
– Dzięki. A tak przy okazji, postanowiłam od jutra rzucić. 
– O Boże. Tylko nie to. 

background image

– Wiesz, tak samo zareagowała dzisiaj moja matka, kiedy jej o tym 

powiedziałam,   i   muszę   przyznać,   że   zaczyna   mnie   to   wkurzać. 
Myślałam, że przyjaciele i rodzina powinni okazać mi wsparcie. 

–   Sam,   kiedy   rzucasz   palenie,   stajesz   się   nie   do   zniesienia.   A 

próbowałaś już z dziewięć tysięcy trzydzieści sześć razy. 

– Johnny Cash był  uzależniony od heroiny,  alkoholu i papierosów. 

Powiedział, że najtrudniej mu było rzucić palenie. 

–   Wiem.   Za   każdym   razem   opowiadasz   mi   tę   samą   historię.   – 

Jeszcze nie rzuciłam, więc tym razem chciałam cię uprzedzić. 

– Aaa, to zupełnie inna gadka. 
– Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby choć jedna osoba mnie poparła. 

Dzisiaj mam silną motywację. 

– Jaką tym razem?
–   Uświadomiłam   sobie,   że   palę   od   dwudziestu   lat.   Niesamowite, 

prawda? A zupełnie jakbyśmy zaledwie wczoraj skończyli liceum. 

–   Rzeczywiście,   ale   głównie   dlatego,   że   oboje   jesteśmy   tacy 

niedojrzali. 

– Prawda. Żałujesz czasami, że nie możesz wrócić do liceum z tą 

wiedzą, jaką masz teraz?

– To znaczy jaką?
– Na przykład taką, że zachowywaliśmy się idiotycznie. Chciałabym 

tam wrócić i po prostu świetnie się bawić, nie przejmując się, co o mnie 
myślą wszystkie luzaki albo cheerleaderki. 

– Ja i tak się nie przejmowałem. 
– Daj spokój. 
– Jeżeli ktoś mnie lubił, to super, a jak nie, to pieprzyć go. Tak wtedy 

brzmiało moje motto i tak samo brzmi teraz. 

– Wiedziałeś o tym już w liceum? W liceum takich rzeczy się nie wie. 
– Sam, dosyć wcześnie nauczyłem się, że przejmowanie się opinią 

ludzi to strata czasu. 

W ustach innej osoby takie słowa mógłby zabrzmieć jak przechwałki, 

ale   Greg   zawsze   chadzał   własnymi   ścieżkami.   Rzeczywiście   nie 
obchodziło   go,   co   o   nim   myślą   inni,   włączając   w   to   jego   własnych 
rodziców. Cała reszta świata ceniła sobie ciepło domowego ogniska, ale 
Greg   zazwyczaj   spędzał   święta   w   tanim   motelu   z   dziewczyną,   którą 
ledwo znał, albo „U Bogarta”, pijąc piwo i grając w bilard z wszelkimi 
nieudacznikami. Boże, jak ja mu zazdrościłam!

Kilka   minut   później   zwolnił   się   stół   do   bilardu.   Podczas   gry 

opowiadałam Gregowi o dniu spędzonym z rodziną. 

– Ale wydarzyła  się jedna miła rzecz – powiedziałam, nie trafiając 

background image

dziewiątą piłeczką w boczną łuzę, co zwykle przychodzi mi bez trudu. 
Konieczność   zwykłej   rozmowy   z   nim,   chociaż   chciałam   tylko   się 
dowiedzieć,   co   takiego   –   CO?   –   miał   mi   do   powiedzenia,   zupełnie 
wytrąciła mnie z równowagi. – Wujek Verne nagrał na wideo najlepsze 
odcinki  Strefy  mroku.  On ledwo   się  rusza  i prawie   się nie odzywa,  a 
jednak poszedł do sklepu, kupił magnetowid i nagrał te odcinki, które 
kiedyś   oglądaliśmy   razem.   Nawet   pamiętał,   które   podobały   mi   się 
najbardziej. 

–  Strefa   mroku  w   Święto   Dziękczynienia.   Pasuje.   Szkoda,   że   nie 

nagrał też Stooges. 

– Stooges? Trzech Stooges? – No. 
– Larry, Mo i Curly? Ci Stooges? Lubisz ichNaprawdę ich lubisz?
– Są super. 
Rany,   a   myślałam,   że   go   znam.   The   Stooges?   Dosłownie   miałam 

ochotę dokończyć drinka i wrócić sama do domu. Ale w końcu ta myśl 
mnie   rozczuliła   –   tak   samo   jak   rozczula   cię   wszystko   w   chłopaku,   w 
którym   jesteś   aż   po   uszy  zakochana.   Słowo   daję,   faceci   to   najwięksi 
szczęściarze we wszechświecie. 

Wygrał dwie rozgrywki na trzy. „U Bogarta” można zagrać najwyżej 

trzy rundy z  rzędu,  jeżeli   czekają  inni  chętni. Czekali,  więc  wzięliśmy 
nasze   drinki   i   stanęliśmy   sobie   z   boku.   Rozległa   się   piosenka,   którą 
lubiliśmy   oboje:  SailAway  Randy’ego   Newmana.   Staliśmy,   słuchając. 
Skończyła się. Zapadła cisza. Coś wisiało w powietrzu. 

Greg   uśmiechnął   się   do   mnie   –   tak   słodko   jak   jeszcze   nigdy 

przedtem. Potem mnie objął, czego nie robił, odkąd się rozstaliśmy. 

– Wiesz, Sam, jesteś najlepsza. Słowo. 
– E tam!
–   Mówię   poważnie.   Wiesz,   co   w   tobie   lubię?   Pozwalasz   mi   się 

wydurniać, ale nigdy się nie nabierasz na moje zagrania. Takie kobiety 
lubię. 

Czułam alkohol w jego oddechu, nieco bełkotał. Greg nigdy się nie 

urzynał   w   trupa.   Teraz   niesamowicie   się   wzruszyłam,   że   upił   się   dla 
kurażu, by coś mi wyznać. Chyba już wiedziałam – nie, WIEDZIAŁAM! – 
że znowu się we mnie zakochał. Panie i panowie przysięgli, dowody są 
jasne i przekonujące. Ten poranny telefon, paląca chęć, by się ze mną 
spotkać, te niezręczne pauzy, energia, jaka od niego biła, uśmiech, który 
raz   na   jakiś   czas   pojawiał   się   zupełnie   bez   powodu.   Przytulenie   i 
niezdarna próba ujęcia w słowa tego, co Greg do mnie czuje. 

– Jesteś najlepsza – powtórzył, znowu mnie ściskając. Czułam się 

cudownie, ale nie chciałam urządzać demonstracji uczuć na oczach całej 
klienteli „Bogarta”. Bóg jeden wie, co by się stało, gdyby się dowiedzieli, 

background image

że niektóre kobiety polecą na ciebie, nawet jeśli im nie zapłacisz. 

– Mam w samochodzie trochę indyka i ciasta – powiedziałam. – Może 

pojedziemy do mnie, żebyś coś zjadł?

– Z nadzieniem? – I żurawinami. 
– Zgoda. 
Ponieważ sporo wypił, namówiłam go, żeby zostawił motor i wrócił po 

niego rano. Zapłaciliśmy rachunek, pożegnaliśmy się i wyszliśmy w noc. 

Kiedy szliśmy do mojego samochodu, czułam, że to początek nowej 

podróży. Co za palant powiedział, że podróż jest celem samym w sobie?

background image

Rozdział czwarty

Inni ludzie nie są od tego,

żeby cię uszczęśliwiać – lecz od tego,

by cię unieszczęśliwiać

Greg   śpiewał   przez   całą   drogę   do   mojego   domu.   Ciągle   zmieniał 

stacje w radiu, szukając piosenek o miłości. Co jakiś czas poklepywał 
mnie po kolanie, szeroko się przy tym  uśmiechając, jakby uważał,  że 
życie  jest  cudowne.  Ja też szczerzyłam   do  niego  zęby,   uważając,  że 
życie   jest   cudowne.   Kiedy   dojechaliśmy   na   miejsce,   kazałam   mu   się 
zamknąć, żeby nie pobudził sąsiadów. 

Mieszkam   w   wielkim,   starym   budynku   z   dziedzińcem   w   kształcie 

podkowy, który – w przeciwieństwie do mnie – ma charakter. Wszyscy 
moi   sąsiedzi   przekroczyli   osiemdziesiątkę   –   większość   to   kobiety, 
mężczyzn jest tylko kilku – i mieszkają tu od lat. Z powodu mojego wieku 
właściciel   nie   bardzo   chciał   mi   wynająć   mieszkanie,   ale   tak   długo 
skamlałam, że w końcu zgodził się dać mi szansę. Umowa jednak była 
taka,   że   nie   wolno   mi   puszczać   głośnej   muzyki   ani   urządzać   dzikich 
imprez,   a   po   dziesiątej   muszę   się   cicho   zachowywać.   Warunki   te 
spełniałam. 

Kiedy   znaleźliśmy   się   w   środku,   posadziłam   Grega   na   kanapie, 

włączyłam   cicho   jakąś   muzykę   i   poszłam   do   kuchni,   żeby  odgrzać   w 
mikrofalówce faszerowanego indyka i wstawić  wodę na rozpuszczalną 
kawę. Kiedy jedzenie było gotowe, ustawiłam je na tacy, żebyśmy mogli 
zjeść, nie ruszając się z kanapy. Siedzieliśmy, jedząc i słuchając muzyki i 
wszystko   wydawało   mi   się   takie   proste,   naturalne   i   na   właściwym 
miejscu.   Po   skończeniu   ciasta   wypiliśmy   jeszcze   po   filiżance   kawy   i 
zapaliliśmy.   Byłam   gotowa   pokonać   swój   lęk   przed   odrzuceniem   i 
upokorzeniem, jaki znosiłam przez całe życie. Greg zrobił pierwszy krok, 
ja zrobię drugi. Odstawiłam filiżankę i zajrzałam mu głęboko w oczy. 

–   Wyglądasz   dziś   na   bardzo   szczęśliwego   –   powiedziałam   cicho. 

Uśmiechnął się. 

– Bo jestem szczęśliwy. 
Objęłam go i pocałowałam. Powoli. Jakbyśmy mieli mnóstwo czasu. 
– Na pewno? – spytał, kiedy się od siebie oderwaliśmy i spojrzeliśmy 

na siebie nawzajem. 

– Bardzo na pewno. 
Wstałam i podałam mu rękę. Tak długo się bałam okazać mu swe 

uczucia.  Ale teraz, kiedy już  miałam  to za sobą, nie czułam lęku ani 

background image

zdenerwowania. To było takie naturalne. A kiedy Greg ujął moją dłoń i w 
milczeniu poszliśmy do sypialni, wydało mi się też nieuniknione. 

Wolałabym   nie   opisywać   wszystkich   intymnych   szczegółów. 

Wystarczy, jeśli powiem, że czułam się jak w niebie, a gdyby Bóg mnie 
kochał,   powinien   pozwolić   mi   wtedy   umrzeć.   Wypaliłabym   ostatniego 
papierosa i bez żalu czy westchnienia odpłynęłabym do tamtego świata. 
Ale nie, taką szczęściarą to ja nie jestem. 

– Sam, jesteś najlepsza – powiedział Greg, podając mi papierosa.
– W twoich ustach to rzeczywiście największa pochwała – odparłam, 

zaciągając się. – Wiem, że mam silną konkurencję. – Uznałam, że to 
świetny sposób na to, by nakłonić Grega do wyznania prawdy. 

Greg przewrócił się na bok, twarzą do mnie. 
– Jak długo się znamy? – spytał. 
– Odkąd mieliśmy po sześć lat. 
– Prawie od zawsze. 
– Tiaaa. 
– Zawsze byliśmy wobec siebie szczerzy, prawda?
– Prawda. 
– Mogę ci zadać bardzo poważne pytanie?
– Wal śmiało. 
– Dobrze. Pewnie znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny, więc wiesz, 

że jestem strasznie popieprzony. Nigdy nie potrafiłem na stałe związać 
się z żadną kobietą. Nawet z Casey. Po niej myślałem, że to już koniec. 
Ze nie nadaję się do życia w związku. Ale... 

– Ale?
–   Myślisz,   że   dałbym   radę?   Z   jedną   kobietą   już   do   końca   życia? 

Myślisz, że wytrzymałbym, gdyby... gdyby była... Chryste. Sam, myślisz, 
że bym potrafił? Ale szczerze. 

O Boże, o Boże, o Boże, o Boże. Tak, tak, tak. Oczywiście, że tak. 

Uda nam się. I przepraszam za te wszystkie głupoty, które gadałam na 
temat mojej karmy. 

– Greg, myślę, że uda ci się wszystko, co tylko sobie postanowisz. 
–   Bardzo   tego   chcę.   Chyba.   Sam   nie   wiem.   Odkąd   ją   poznałem, 

zupełnie mi odbiło. 

Początkowo nie załapałam. Ale potem zrozumiałam. Zupełnie jakbym 

dostała obuchem w łeb. Ją? Jaką „ją”? „Ją”, czyli nie mnie?

–   Rozmawialiśmy   tylko   parę   razy,   ale   dzięki   niej   zacząłem   się 

zastanawiać nad rzeczami, które wcześniej dla mnie nie istniały. Ciągle 
mam   ochotę   do   niej   zadzwonić,   ale   potem   rezygnuję,   bojąc   się,   że 
kiedyś mi odbije i ją zranię. Nie chcę jej ranić, Sam, ale kiedy myślę o 
tym,   że   mógłbym   już   nigdy   jej   nie   zobaczyć...   Ona   ma   dziecko. 

background image

Wyobrażasz sobie, że mógłbym chcieć związać się z dziewczyną, która 
ma dziecko? Ale u niej jakoś wcale mi to nie przeszkadza. Nie śmiej się, 
ale czasami sobie wyobrażam, jak całą trójką idziemy do zoo, i ta myśl 
wcale   mnie   nie   wkurza.   Może   nawet   chciałbym   mieć   z   nią   dziecko. 
Szkolne wywiadówki, sprawdzanie pracy domowej i... Nie do wiary, co ta 
kobieta ze mną wyprawia. Ale jeżeli mi się nie uda? Nie wiem, czy mam 
się z  nią  umówić   i zdać się na  łaskę  losu,  czy uciekać, gdzie pieprz 
rośnie. 

Czułam, że patrzy na mnie. Chyba nie zauważył, że moje wnętrzności 

zamarzły na kamień. Mężczyźni bywają tacy ślepi. 

– Mhm – udało mi się wymruczeć. 
– Wiesz, nigdy nie wierzyłem, że kiedyś spotkam tę jedną, jedyną. Ala 

Sam, stara, kiedy człowiek trafi na taką osobę, wie, co to znaczy. 

– Mhmm. 
– Zrobię to. Zadzwonię do niej. Po rozmowie z tobą wiem, że muszę 

to zrobić. Rany, mam tylko nadzieję, że nie schrzanię sprawy. Powiedz, 
że nie schrzanię. 

–   Jasne   –   powiedziałam.   Myślałam,   że   kiedy   serce   przestaje   bić, 

śmierć powinna przyjść natychmiast. 

– Sam, wszystko w porządku? – spytał. 
–   Po  prostu   jestem  zmęczona.   To  był   ciężki  dzień.  Rodzina,   i  tak 

dalej. 

– W takim razie trochę się prześpijmy – powiedział, udając, że jest 

troskliwym człowiekiem, który dba o dobre samopoczucie innych. Należy 
mi się uznanie za to, że zgasiłam papierosa w popielniczce, a nie na jego 
kłamliwym,   podstępnym   sercu.   Wtedy   Greg   zrobił   coś   strasznego. 
Otoczył mnie ramionami i mocno się do mnie przytulił. 

– Było milutko. Cieszę się, że jesteś ostatnią dziewczyną, z którą się 

zabawiłem. 

Tiaaa. Wielki to dla mnie zaszczyt. 
– Od tej pory, to znaczy, jeżeli ona mnie zechce, będę monogamistą. 
Wydawał z siebie mruknięcie mówiące, że już prawie śpi. 
– Prześpij się trochę, słoneczko. 
Jasne. Nie wiedziałam, jak wytrzymam następne osiem minut, leżąc 

koło Grega, a co dopiero powiedzieć o ośmiu godzinach. 

– Nawet ci nie powiedziałem, jak ma na imię – odezwał się po paru 

sekundach, chichocząc cicho. – Debbie. Ma na imię Debbie. 

Debbie? Pewnie była cheerleaderka albo inna człekokształtna forma 

życia.   Na   pewno   świetnie   się   bawi   na   imprezach   połączonych   ze 
sprzedażą naczyń. Zależy jej na tym, żeby świeżo wyglądać. Trzy razy w 
tygodniu z nabożną czcią chodzi na aerobik. Wyobrażałam ją sobie ze 

background image

wszystkimi   ponurymi   szczegółami,   aż   Greg   usnął.   Wtedy   wstałam   i 
poszłam   do   salonu,   gdzie   spędziłam   parę   produktywnych   godzin, 
sprawiając sobie emocjonalny łomot za to, że byłam taką idiotką. 

Kiedy   tak   siedziałam   w   salonie   o   trzeciej   rano,   mając   kompletny 

mętlik w głowie, trudno mi było wyobrazić sobie, jaką dziewczyną byłam 
w wieku dwudziestu lat. Tamta dziewczyna zawsze myślała, że wie, co 
robi.   Zrobiłam   dwa   lata   w   college’u   i   zapisałam   się   do   Beach   State 
University,   nie   wybrawszy   specjalizacji.   Zostało   mi   trochę   pieniędzy, 
które odłożyłam, pracując jako kelnerka, a do dwudziestego pierwszego 
roku życia miałam dostawać stypendium socjalne, gdyż mój ojciec nie 
żył.   Mama   obiecała,   że   pokryje   część   czesnego   z   pieniędzy   z   polisy 
ubezpieczeniowej ojca. Bardzo chciała, żebym skończyła studia. 

Ale   ja   się   nudziłam,   och,   jak   bardzo   się   nudziłam!   Chodziłam   do 

szkoły   od   piątego   roku   życia.   Chciałam   żyć,   do   jasnej   cholery,   żyć! 
Wpadłam więc na świetny pomysł. Wezmę swoje oszczędności, kupię 
jakieś meble, naczynia i inne takie i wynajmę sobie mieszkanie. Znajdę 
pracę.   Zacznę   naprawdę   żyć.   Pewnie,   że   można   pracować   i 
jednocześnie żyć naprawdę!

Oznajmiłam   mamie,   że   szkoła   to   strata   czasu,   że   muszę   znaleźć 

swoje miejsce i że wyprowadzam się, jak tylko znajdę pracę. Imała się 
wszystkich argumentów, jakie jej przyszły do głowy,  ale nic nie mogło 
zachwiać moim postanowieniem. Wiedziałam, co robię!

Ale prawdziwym powodem mojego zdecydowania był ukryty motyw, 

którego istnieniu zaprzeczałam ze świętym oburzeniem: Greg. Skończył 
dwuletni   kurs   dla   mechaników   samochodowych,   dostał   pierwszą 
prawdziwą  pracę i szukał mieszkania, którego nie musiałby dzielić ze 
współlokatorami.   Nie   chciałam   w   nieskończoność   odkładać   życia,   nie 
chciałam zostać w tyle. Pomyślałam, że jeżeli znajdę mieszkanie, ładnie i 
przytulnie   je   urządzę,   to   może   zamieszkamy   razem.   Uznałam   za 
logiczne, że taki jest kolejny krok, skoro jesteśmy sobie przeznaczeni na 
całą wieczność. 

By   zrealizować   swój   plan,   najpierw   musiałam   znaleźć   jakąś 

sensowną pracę. Doszłam do wniosku, że po dwóch latach college’u, z 
umiejętnością pisania na maszynie z szybkością czterdziestu pięciu słów 
na   minutę   oraz   wybitnym   talentem   do   obsługiwania   kserokopiarek 
znalezienie   zatrudnienia   to   bułka   z   masłem.   Po   czterech   tygodniach 
poszukiwań   dostałam   posadę   recepcjonistki   na   zastępstwo.   Zanim 
atrament   zdążył   wyschnąć   na   mojej   umowie   o   pracę,   znalazłam 
mieszkanie,   poprosiłam   Grega,   żeby   pomógł   mi   się   przeprowadzić,   i 
powiedziałam mamie, że o powrocie do szkoły pomyślę, kiedy będę na to 
gotowa. Tymczasem chciałam żyć w prawdziwym świecie. 

background image

Przed   upływem   dwóch   tygodni   serdecznie   znienawidziłam   swoją 

pracę, a to, że mogłam przychodzić i wychodzić, kiedy tylko chciałam – 
coś,   o   czym   marzyłam   od   szóstego   roku   życia   –   bardzo   się   nie 
spodobało mojemu szefowi. Uznałam jednak, że znajdę lepszą pracę. 
Dla Grega było warto. 

Wiecie, czasami patrzę na młode dziewczyny i przeważnie cieszę się, 

że już nie jestem taka naiwna jak one. Ale niekiedy przypomina mi się, 
jakie to uczucie. Nigdy nie byłam tak absolutnie szczęśliwa jak tamtego 
dnia, kiedy szykowałam obiad dla Grega. Byliśmy razem już od dwóch 
lat,   wreszcie   staliśmy   się   panami   własnego   życia   i   uważałam,   że   to 
idealna pora na następny krok. Zamierzałam go poprosić – to znaczy 
delikatnie zasugerować, ale on oczywiście z miejsca by się zgodził, bo z 
pewnością sam cały czas o tym marzył – żeby się do mnie wprowadził. 
Nie   wiedziałam,   że   tego   dnia   po   południu   wpłacił   zaliczkę   na   własne 
mieszkanie.   Odkryłam   to   tuż   po   obiedzie.   Najpierw   jednak   Greg 
powiedział, że jego zdaniem powinniśmy zacząć spotykać się z innymi 
osobami. 

Wtedy   pewnie   mogłam   z   powrotem   przeprowadzić   się   do   mamy   i 

zrobić licencjat, ale to by oznaczało upokorzenie. Już wolałabym  całą 
wieczność spędzić w piekle, gdybym mogła się stamtąd wyrwać tylko w 
jeden sposób: mówiąc mojej mamie, że w jakiejś sprawie miała rację. 
Tak więc dalej, dzień po dniu, chodziłam do tej koszmarnej pracy, aż 
wreszcie miałam już dosyć. To były najdłuższe trzy miesiące w moim 
życiu. 

Potem imałam  się różnych   zajęć:   od  kucharza przy  grillu,  poprzez 

pokojówkę w motelu, kierowcę furgonetki cateringowej, kelnerowanie, aż 
po   sprzedaż   przez   telefon,   i   w   końcu   zaczęłam   się   zastanawiać,   czy 
kiedykolwiek   znajdę  swoje  miejsce   w życiu.   Albo chociaż taki sposób 
zarabiania   na   życie,   który   nie   doprowadzałby   do   szału   mnie   i   moich 
współpracowników.   W   moim   CV   znajdowało   się   więcej   haseł   niż   w 
książce telefonicznej. 

Któregoś   dnia   mojej   karmie   chyba   noga   się   powinęła,   bo   ze 

zdumieniem   odkryłam,   że   oto   znalazłam   pracę,   którą   nie   pogardzam 
całkowicie.   Zostałam   fotografem   dziecięcym   w   jednym   z   naszych 
lepszych   domów   towarowych   sprzedających   towary   z   rabatem. 
Ogłoszenie to wypatrzyłam w mojej ulubionej rubryce: „Doświadczenie 
nie jest wymagane”. Moje zadanie polegało na przyciskaniu guziczków i 
namawianiu   ludzi,   żeby   kupili   jak   najwięcej   zdjęć.   Odkryłam,   że 
instynktownie wiem, w której chwili zrobić zdjęcie. Jak ustawić dziecko. 
Spoglądałam   na   jego   buzię   i   już   wiedziałam,   jak   powinno   pozować, 
żebyśmy osiągnęli najlepszy efekt. Czasami traciłam poczucie czasu, bo 

background image

właśnie czułam natchnienie, które mi podpowiadało, jak ustawić moich 
modeli, albo czułam, że lada moment na buzi dziecka pojawi się cała 
jego osobowość. 

Tak   więc   z   niewielką   pomocą   ze   strony   mojej   mamy   wróciłam   do 

college’u   i   skończyłam   kierunek   „fotografia”.   Zaczęłam   od   ślubów   i 
portretów moich znajomych, dostałam też parę innych zleceń, a po kilku 
latach   zaczęłam   w   ten   sposób   zarabiać   na   życie.   Zawsze   jednak 
wierzyłam,   że   kiedyś   zajmę   się   fotografią   artystyczną,   będę   tworzyła 
dzieła, które zwalą  ludzi z nóg. Najbardziej zbliżyłam  się do realizacji 
tego marzenia, kiedy się potknęłam i o mało co nie przewróciłam jednej z 
druhen. 

Niekiedy   zastanawiam   się,   jak   wyglądałoby   moje   życie,   gdybym 

zrobiła licencjat. Bo pomimo prac semestralnych, całej tej nudy panującej 
w sali wykładowej niektóre przedmioty naprawdę mnie interesowały. 

Dochodziła piąta rano, kiedy w końcu odbębniłam tę litanię żalów. Nie 

udało mi się zakończyć sprawy: po prostu oczy same mi się zamykały. 
Najchętniej złapałabym  koc z szafy w przedpokoju i przespała się na 
kanapie, ale nie chciałam prowokować pytań i wzbudzać podejrzeń. Na 
paluszkach wróciłam więc do sypialni i wdrapałam się do łóżka, usiłując 
leżeć jak najdalej od Grega, lecz nie sturlać się na podłogę. 

Około   siódmej   obudził   mnie   jakiś   potworny   dźwięk.   Greg,   ten 

sukinsyn,  który śmiał zakochać się w innej, pod moim prysznicem na 
całe gardło śpiewał Brązowooką dziewczynę. A ja mam niebieskie oczy. 

Nie zasługiwał na to, by żyć – to z pewnością było jasne dla każdego 

człowieka   z   poczuciem   sprawiedliwości   –   lecz   znając   swoją   karmę, 
wiedziałam, że złapano by mnie na gorącym uczynku, wymierzono karę 
śmierci,   a   kiedy  nadszedłby  mój   czas,   okazałoby  się,   że   z   powrotem 
wprowadzono krzesła elektryczne. Skierowałam więc swoją energię na 
coś bardziej pozytywnego: postanowiłam jak najszybciej wykopać Grega 
z domu. Zanim skończył  brać prysznic, zdążyłam  się ubrać, posłałam 
łóżko i zrobiłam rozpuszczalną kawę. 

–   Dzień   dobry,   słoneczko   –   powiedział,   obejmując   mnie.   –   Może 

strzemiennego? Ostatnia okazja. 

Wiedziałam, że nie chciał mnie obrazić. W ten sposób dziękował za 

moją przyjaźń i pewnie myślał, że ta noc spłynie po mnie jak woda po 
kaczce   –   tak   samo   jak   spłynęła   po   nim.   Gdyby   jednak   karma   nie 
trzymała mnie w ryzach, Greg Irvington nie tylko już by nie żył, ale jego 
krewni nie mogliby go zidentyfikować bez badania dentystycznego. 

– Raczej nie – odparłam bez śladu zbrodniczej nienawiści w głosie. – 

Mam dziś mnóstwo spraw na głowie. 

background image

– No fakt, dzisiaj jest ten wielki dzień. – Jaki wielki dzień?
– Dzisiaj rzucasz palenie. 
– Może. Jeszcze nie jestem pewna. Może zacznę po świętach. 
– Dobry pomysł. Boże Narodzenie to czas pokoju. – Uśmiechnął się 

czule, bezduszny drań. 

– Napijesz się kawy przed wyjściem? – spytałam. 
– Już mnie wykopujesz? Masz randkę?
– Coś w tym rodzaju. 
– Tak? Może kiedyś spotkamy się we czwórkę?
Świetny pomysł. Już wolałabym się przejść po rozżarzonych węglach. 
– Może. 
– A więc? Czy to coś poważnego?
– Nie wiem. – Jak ma na imię? 
– Alex. 
– Alex, hmm. 
– Tak, Alex. 
– Jaki jest?
– Nie wiem. Dopiero zaczęliśmy się spotykać. Chcesz tej kawy czy 

nie? Bo muszę się zbierać. 

– Ach, te kobiety! Po seksie tylko czekają, aż facet sobie pójdzie!
–   Daj   spokój,   Greg.   Mam   mnóstwo   spraw   do   załatwienia.   –   Już 

dobrze, dobrze. Zapomniałem, że rano strasznie zrzędzisz. 

Kiedy   wsiedliśmy   do   samochodu   i   skierowaliśmy   się   w   stronę 

„Bogarta”, nasłuchałam się o Debbie. Boże, już zaczynałam nienawidzić 
tego imienia. Debbie przyprowadziła auto do jego warsztatu i okazało 
się, że koszty naprawy będą bardzo wysokie. Kiedy do niej zadzwonił z 
kosztorysem, rozpłakała się i zaczęła się na niego wydzierać, że próbuje 
z niej zedrzeć skórę. Parę minut później oddzwoniła z przeprosinami. 
Zaczęli rozmawiać i opowiedziała mu, jak jej ciężko jako samotnej matce. 
Ze   czasami   wydaje   jej   się,   że   już   dłużej   nie   zniesie   tego   stresu. 
Poprosiła,  żeby  mimo  wszystko  naprawił   jej  samochód.  Zapłaci  kartą. 
Potem znowu zadzwoniła, żeby przeprosić za to, że go zalała swoimi 
problemami. Ledwo się obejrzał, a już minęło pół godziny. Kiedy przyszła 
po   samochód,   znowu   pogadali,   a   Greg   spytał,   czy   może   do   niej 
zadzwonić. Potem przez cały tydzień się zastanawiał, czy powinien się 
angażować w tę znajomość – zwłaszcza że Debbie miała dziecko – bo 
wiedział, że z nią nie zanosi się na przelotny romans. 

– Sam, dlatego musiałem się z tobą spotkać. Dostawałem szału, a 

wiedziałem, że tylko z tobą mogę o tym porozmawiać. 

Mhm. 
–   Im   dłużej   ci   o   niej   opowiadam,   tym   bardziej   utwierdzam   się   w 

background image

przekonaniu, że powinienem zaryzykować. Dzisiaj do niej zadzwonię. 

Super. Trzymam za was kciuki. 
–   Nie   mogę   uwierzyć,   że   aż   tak   się   denerwuję   na   samą   myśl   o 

telefonie do niej. Zupełnie jakbym znowu znalazł się w liceum i próbował 
wziąć się w garść, żeby poprosić do tańca Susan Bridges. 

Nostalgia jest wzruszająca, prawda?
– Opowiedz mi teraz o tym Aleksie. 
– Zwykły facet. 
–   Zwykły   facet,   co?   Może   nie   taki   znowu   zwykły,   tylko   ty   się   nie 

chcesz do tego przyznać. 

Nie   cierpię   takiego   zachowania   u   ludzi,   którzy   dopiero   co   się 

zakochali.   Nagle   ogarnia   ich   przekonanie,   że   wszyscy   czują   się   tak 
samo. 

– Słuchaj, to po prostu zwykły facet, w porządku? Nie ma się czym 

podniecać. 

– Okropnie się denerwujesz tym zwykłym facetem. 
Tak, denerwuję się, ty idioto. Jeżeli rzucisz Debbie i szaleńczo • się 

we mnie zakochasz, wróci moje urocze usposobienie. 

Ale on nie chciał ze mną współpracować. Na tym polega problem z 

ludźmi. Zawsze to samo. Każdy sobie rzepkę skrobie. 

–   Nie   denerwuję   się,   jasne?   Po   prostu   nie   podoba   mi   się   to,   że 

wszyscy mnie popychają w jego stronę. Najpierw moja mama i ciocia, a 
teraz ty. 

Boże. Mówiłam o tym ortodoncie, jakby był prawdziwym człowiekiem, 

a przecież wymyśliłam go zaledwie poprzedniego wieczoru. Już zaczynał 
mnie   wkurzać,   chociaż   nawet   nie   istniał.   Jego   potrzeby   mnie 
przytłaczały, a był tylko wytworem mojej wyobraźni. 

– Któregoś dnia znajdziesz odpowiedniego mężczyznę – powiedział 

Greg, kiedy wjeżdżaliśmy na parking przed „Bogartem”. – Szczęściarz. – 
Znowu   mi   podziękował   i   pocałował   w   policzek,   a   otwie.   rając   drzwi, 
powiedział,   że   tego   wieczoru   nie   przyjdzie   do   „Bogarta”.   Racja.   Był 
piątek. Zupełnie zapomniałam. Nasz wspólny wieczór u „Bogarta”, chyba 
że komuś wypadło coś ważnego. Jemu wypadło. Chciał sprawdzić, czy 
Debbie jest wolna. A jeżeli nie znajdzie opiekunki do dziecka, to mogą je 
zabrać ze sobą. – Widzisz, na co mi przyszło? – spytał ze śmiechem, 
nawet nie podejrzewając, że mam nieprzepartą ochotę, by wypchnąć go, 
twarzą do przodu, na chodnik. Może udałoby mi się oszpecić go tak, 
żeby Debbie, która niewątpliwie jest nieprawdopodobnie płytką osobą, 
straciła zainteresowanie. 

– Nie ma problemu – odparłam. – Na dzisiaj umówiłam się . z moim 

ortodontą. 

background image

Dojrzałość to moje drugie imię. . 
– Zwykły facet, co?
– Tak, zwykły facet. 
–   Słoneczko,   zapominasz,   jak   dobrze   cię   znam   –   powiedział, 

wysiadając z samochodu. – Strasznie się spinasz, jeśli chodzi o niego. 
Zastanów się nad tym. 

Zastanowię się, o ty mędrcze, który nie masz zielonego pojęcia, jakie 

głupoty pieprzysz. Pomachałam mu na pożegnanie i przygotowałam się 
do   odjazdu,   ale   okazało   się,   że   jeszcze   nie   skończył.   Odwrócił   się   i 
zapukał w okno. Opuściłam szybę. 

– Sam, jestem szczęśliwy. Może to brzmi głupio, ale chyba jeszcze 

nigdy  nie byłem   aż tak szczęśliwy.   Cieszę  się nawet  teraz,  myśląc  o 
telefonie do niej – To cudownie, ale ja naprawdę muszę już jechać. – 
Poza tym gówno mnie to obchodzi. 

– Wiem, wiem. Ja tylko jestem... 
– Szczęśliwy. 
– Tak, jestem szczęśliwy. 
Zupełnie  nie  mogłam  zrozumieć jego  postawy.   Na naszej planecie 

działy się straszne rzeczy, pełno wojen i cierpienia. Któregoś dnia on i 
wszyscy jego bliscy umrą. Ale czy on sobie tym zaprzątał głowę? A skąd. 
Zakochał się i po prostu cieszył się, że żyje. Co za dupek. 

W drodze do domu kupiłam karton papierosów. 

background image

Rozdział piąty

Bycie porzuconą to jeszcze

nie koniec świata –

koniec świata nie byłby taki straszny

Następne dwa dni spędziłam, obżerając się śmieciowym jedzeniem, 

odpalając   jednego   papierosa   od   drugiego   i   oglądając   przygnębiające 
filmy   na   kablówce.   Nie   do   końca   była   to   strata   czasu.   Odkryłam   na 
przykład,   że   kiedy   się   gasi   peta   w   rozpuszczonych   lodach   na   dnie 
kartonu,   rozlega   się   takie   zabawne   ciche   syczenie.   W   niedzielę   rano 
obudził   mnie   jakiś   kretyński   ptaszek   śpiewający   durną,   wesołą 
melodyjkę.   Ten   rozświergotany,   mały   diabeł   ćwierkał   i   ćwierkał,   aż 
miałam już tego dosyć, więc zmusiłam się do tego, żeby wstać i stawić 
czoło dniu. Kiedy się wlokłam do kuchni, zauważyłam, że miga lampka 
na automatycznej sekretarce. W piątek rano, wróciwszy do domu i nie 
życząc sobie kontaktów z jakąkolwiek formą życia, a zwłaszcza tą formą 
życia,   która   chciałaby   mnie   zasypać   szczegółami   dotyczącymi 
humanoida znanego jako Debbie, wyłączyłam funkcję dzwonienia. 

Z   nadzieją   przycisnęłam   guzik   „Nowe   wiadomości”.   Może   to   Greg 

chciał mnie poinformować, że Debbie to najnudniejsza osoba w historii 
ludzkości,   że   ich   randka   okazała   się   najgorszą   randką   w   historii 
związków męskodamskich i że nie chce jej już widzieć na oczy. 

– Dzień dobry, Samantho – usłyszałam. – Mówi twoja matka. 
Chciała spytać, czy miło spędziłam czas z Aleksem. I czy spodobała 

mu  się  moja  świąteczna   niespodzianka?  Miała nadzieję,   że  cudownie 
spędziłam   weekend   i   prosi   o   telefon,   jeżeli   znajdę   wolną   chwilkę,   bo 
chciałaby   ze   mną   porozmawiać.   Zupełnie   jakby   to   było   na   porządku 
dziennym. 

Druga wiadomość była od Shelley, mojej przyjaciółki, która chciała mi 

przypomnieć o corocznym świątecznym przyjęciu w jacuzzi, w ścisłym 
gronie kobiecym, które organizowała w niedzielę. Kiedy pierwszy raz o 
tym rozmawiałyśmy, powiedziałam, że w tym roku być może nie przyjdę, 
bo postanowiłam  rzucić palenie. Moja obecność zależała od nasilenia 
objawów   odstawienia   nikotyny   oraz,   co   za   tym   idzie,   tendencji 
psychotycznych. Ponieważ jednak snucie się po domu straciło na uroku, 
a   żaden   z   filmów   w   programie   telewizyjnym   nie   zapowiadał   się 
zachęcająco, zdecydowałam, że pójdę. 

Na   miejscu   szybko   uświadomiłam   sobie   swój   błąd.   Shelley   jest 

lesbijką.   Uwielbiam   ją   i   resztę   paczki.   Spędziłam   z   nimi   wiele 

background image

fantastycznych   chwil,   kiedy   szłyśmy   w   tango   i   śmiałyśmy   się   całymi 
godzinami. Ale coraz więcej dziewczyn wchodziło w stałe związki, a mnie 
przypadła   rola   pokazowej   heteroseksualistki,   która   ich   zabawiała 
opowieściami o koszmarnych spotkaniach z płcią przeciwną. Tego dnia 
nie miałam na to siły i jeszcze nie byłam gotowa, by opowiedzieć im o 
Gregu. Niestety – jeżeli czujesz się samotna, porzucona i nieszczęśliwa 
– banda szczęśliwych lesbijskich par działa równie irytująco jak banda 
szczęśliwych par heteroseksualnych. 

Po jakimś czasie wyszłam na taras, żeby zapalić. Parę minut później 

Shelley przyłączyła się do mnie. Pomyślałam, że może dostrzegła moje 
przygnębienie,   i   nagle   zapragnęłam   jej   o   wszystkim   opowiedzieć. 
Chociaż parę miesięcy wcześniej wyraziła swoje zaniepokojenie faktem, 
że tyle czasu spędzam z Gregiem. Na co jej odpowiedziałam, żeby się 
nie martwiła, bo nie ma mowy, żebym znowu się w nim zakochała. Słowo 
daję,   nie  cierpię, kiedyś   ktoś  uważa,   że nie potrafię sobie poradzić  z 
własnym życiem!

Znałam   ją   na   tyle   dobrze,   by   wiedzieć,   że   padną   słowa:   „A   nie 

mówiłam?”, ale wiedziałam też, że kiedy się zorientuje, jak bardzo źle i 
głupio się czuję, usiądzie i wysłucha mnie, nie krytykując. Jeżeli dobrze 
rozegram sytuację, później może nawet poprosi Angelę, swoją partnerkę, 
o   zrobienie   słynnych,   przepysznych   krówek,   co   na   pewno   rozładuje 
atmosferę. Kiedy wszyscy już wyjdą, ja zostanę i we trójkę zrobimy sobie 
ucztę krówkowowinną, będziemy się wyżywać na facetach i może, może 
jakoś to wszystko przeboleję. 

– Hej, Shel – powiedziałam, spodziewając się, że z jej ust popłyną 

słowa: „Sam, wszystko w porządku? Wyglądasz na przybitą”. 

– Myślałam, że chciałaś rzucić. – Takie słowa popłynęły z jej ust. 
– Słucham?
– Myślałam, że chciałaś rzucić palenie. 
To ja umieram z powodu złamanego serca, co z całych sił próbuję 

ukryć, a moja tak zwana najlepsza przyjaciółka nawet tego nie widzi? W 
takiej chwili prawi mi kazanie na temat papierosów?

– Chciałam. Ale już nie chcę. 
– Och, Sam. Nie wiem, dlaczego nie wypróbujesz plastrów. 
– Milion razy ci mówiłam, że w moim wypadku nie działają. 
– Nosiłaś je tylko przez parę dni. 
–   Cały   czas   się   męczyłam.   Zupełnie   jakby   nikotyna   bawiła   się   ze 

mną. 

– Wszystko jest tylko w twojej głowie. 
– Która jest przytwierdzona do mojego ciała. 
– Nie mogę patrzeć, jak niszczysz sobie zdrowie. 

background image

– Moje zdrowie ma się dobrze – powiedziałam, chcąc, by już sobie 

poszła, zabrała ze sobą swoje idealne życie i zostawiła mnie samą. 

–   Teraz   może   i   tak,   ale   prędzej   czy   później   palenie   się   na   tobie 

zemści. 

– To będę się martwić później – warknęłam. 
– Nie cierpię, kiedy jesteś w takim nastroju – odwarknęła. 
Obróciła się na pięcie i weszła z powrotem do środka, a ja zostałam 

na tarasie, myśląc, że bardzo bym się ucieszyła, gdyby jakiś wir wciągnął 
mnie głęboko w trzewia ziemi. 

Znałam   Shelley   prawie   tak   długo   jak   Grega.   Miesiąc   po 

przeprowadzce   Irvingtonów   jej   rodzina   zamieszkała   w   ich   domu,   a 
wkrótce   potem   Shelley   została   moją   przyjaciółką.   Niestety   w   wakacje 
przed   rozpoczęciem   liceum   Shelley   zaczęła   gwałtownie   rozkwitać. 
Bogowie obdarzyli ją wypukłościami i gładką skórą i straciłam ją, jeszcze 
zanim   dobiegł   końca   pierwszy   tydzień   szkoły.   W   drugiej   klasie   miała 
wyjątkowo   wzniosłe   cele:   chciała   zostać   cheerleaderką,   dziewczyną 
futbolisty i nadętą snobką, ja zaś znalazłam swoje miejsce wśród palaczy 
i obiboków. 

Widywałyśmy   się   tylko   w   święto   Czwartego   Lipca,   które   nasze 

rodziny   co   roku   spędzały   razem.   Tradycja   ta   powstała,   kiedy   Shelley 
wprowadziła   się   koło   nas.   Shelley   przychodziła   z   jakimś   obłędnie 
przystojnym   graczem   w   futbol,   ja   przyprowadzałam   kilku   kolegów 
nierobów i strasznie się męczyliśmy w swoim towarzystwie. Nasi rodzice 
nie rozumieli sztywnych granic w licealnym systemie kast. Dla Shelley i 
jej paczki ja ze swoimi przyjaciółmi należałam do kasty niedotykalnych. 

W tym roku, kiedy dostałam się do college’u, no dobrze, może i nie 

najlepszego, doszłam do wniosku, że jestem wystarczająco dorosła, by 
ogłosić   własną   deklarację   niezależności   i   nie   zgodzić   się   na   dalszą 
naukę. W maju mój ojciec niespodziewanie  zmarł na zawał.  Greg był 
przy mnie w tych ciężkich chwilach, a ja zakochałam się w nim z dziesięć 
razy bardziej. Z mojej matki został wrak człowieka. Dopiero po sześciu 
tygodniach wróciła do pracy. I tylko na tyle było ją stać – mogła jedynie 
pracować i wracać do domu. 

Kiedy   więc   powiedziała   mi,   że   państwo   Lane   zadzwonili   z 

zaproszeniem   na   Czwartego   Lipca,   a   ona   postanowiła   z   niego 
skorzystać, nie miałam sumienia jej odmówić. Od śmierci mojego ojca 
był   to   u   niej   pierwszy   przejaw   życia.   Ponieważ   nie   przepadała   za 
Gregiem, postanowiłam, że pójdę z nią sama. Miałam tylko nadzieję, że 
chłopak   Shelley   nie   okaże   się   kolejnym   przyprawiającym   o   mdłości 
ideałem. 

Ale Shelley nie zaprosiła żadnego chłopaka. Miała natomiast bardzo 

background image

krótkie, okropne włosy i wyglądała na dość nieszczęśliwą, więc od razu 
poprawił mi się nastrój. 

W którymś momencie nasi rodzice – w moim przypadku tylko jeden 

rodzic – weszli do środka, żeby zrobić sobie drinki, a ja postanowiłam ją 
zignorować i zapaliłam papierosa, kiedy usłyszałam nieśmiały, na wpół 
skruszony głos, który mnie pytał, jak się miewam. 

Spojrzałam na nią, a na jej twarzy pojawił się uśmiech równie słaby 

jak jej głos. 

– W porządku – odparłam z wahaniem. – Chyba. W sumie. 
–   Bardzo   mi   przykro   z   powodu   twojego   taty   –   powiedziała   ze 

szczerym zatroskaniem. Co się z nią działo, odkąd skończyła college? 
Może   studiowała   nauki   humanistyczne,   co   zaczęło   się   odbijać   na   jej 
zachowaniu?

– Dzięki. 
– Jak sobie radzi twoja mama?
– Niezbyt dobrze. 
– Nic dziwnego. A jak tam w szkole?
–   W   porządku.   To   tylko   dwuletni   college.   Prawie  się   nie   różni  od 

liceum. Z tym że większość chłopaków już się goli. 

Shelley się roześmiała. 
– A jak tobie idzie w szkole? – spytałam z uprzejmości. – Chodzisz do 

Santa Barbara, prawda?

W   liceum   Shelley   dorobiła   się   nie   tylko   dużych   cycków   i   wielu 

chłopaków,   ale   również   dobrych   stopni.   Znalazła   się   w   dziesiątce 
najlepszych uczniów i zdobyła częściowe stypendium na Uniwersytecie 
Santa Barbara. Uznałam, że to bardzo nieładnie z jej strony – zwłaszcza, 
że moja matka z pięćdziesiąt tysięcy razy mi to wypominała. 

–   Tak.  Jest  w   porządku.  Ale   zajęcia   obowiązkowe  prowadzą   sami 

asystenci z rozdętym ego, a na roku jest dwieście albo i trzysta osób. 
Czuję się jak na linii montażowej. 

– Aha. 
W   takich   chwilach   papierosy   okazywały   się   niezwykle   pożyteczne. 

Mam do powiedzenia coś szalenie błyskotliwego albo inteligentnego, ale 
proszę   wybaczyć,   muszę   się   zaciągnąć.   Innym   razem   cię   przytłoczę 
swoim wdziękiem. W tej chwili usłyszałyśmy, że wracają nasi rodzice. 

– Sam, słuchaj, przepraszam, że w liceum byłam taką zołzą. Odkąd 

wyjechałam,   dowiedziałam   się   o   sobie   wielu   rzeczy,   o   których 
chciałabym   z   tobą   porozmawiać.   Mogłybyśmy   się   umówić   na   któryś 
dzień?

A   ja,   co   dziwne,   zgodziłam   się.   Może   z   powodu   wspólnych 

wspomnień z dzieciństwa, jeszcze z tych czasów, zanim chłopaki, staniki 

background image

i   okres   zmieniły   wszystko.   Może   dlatego,   że   nigdy   przedtem   nie 
rozmawiałam w cztery oczy z prawdziwą byłą księżniczką, która właśnie 
wróciła do domu. 

Następnego   dnia   poszłyśmy   do   parku   i   to   właśnie   tam   Shelley 

wyznała, że jest lesbijką i jest przerażona. Jeszcze nic nie zrobiła w tej 
sprawie, na razie próbuje się z tym oswoić, przez cały okres dojrzewania 
usiłowała to w sobie zdusić. 

– To dlatego w liceum zachowywałam się jak niezła laska. Chciałam 

być   prawdziwą   dziewczyną,  wiesz?   Tak  dziewczęcą,  jak  tylko   się  da. 
Dlatego już nie mogłam się z tobą przyjaźnić. Bałam się, że w końcu 
powiem ci, co czuję, a wtedy stałoby się to prawdą. Wiedziałam, że nie 
mogę się zwierzyć  Heather ani nikomu w tym rodzaju. Ale bardzo za 
tobą tęskniłam. Myślisz, że możemy znowu zostać przyjaciółkami?

– Nie wiem, Shelley. Nie boisz się, że z miłości do mnie oszalejesz?
Z jakiegoś powodu uznała to za zabawne. Może jeszcze zbyt krótko 

była lesbijką, by rozpoznać prawdziwą boginię seksu?

Przez   następnych   parę   godzin   gadałyśmy,   śmiałyśmy   się   i 

opowiadałyśmy,   co   się   z   nami   działo   przez   wszystkie   te   lata. 
Opowiedziałam jej o Gregu. Kiedy się poznali, z miejsca ją oczarował – 
tak jak tylko on to potrafi. 

Rok później, kiedy się rozstaliśmy, Shelley była pierwszą osobą, do 

której zadzwoniłam z tą wiadomością. Wysłuchała mnie ze współczuciem 
i powiedziała,  że bardzo jej przykro.  Przyznała,  że Greg to wspaniały 
facet. „Sam – powiedziała – nie chciałam mówić, kiedy byliście razem, 
może teraz też nie chcesz tego słyszeć, ale Greg to nie facet dla ciebie. 
Jest uroczy, zabawny i bardzo go lubię, ale nie jest mężczyzną, z którym 
można   budować   wspólną   przyszłość”.   Niełatwo   się   przyjaźnić   z   taką 
wyrocznią, zwłaszcza kiedy się okazuje, że ma rację. 

Po skończeniu studiów Shelley wróciła do Orange County i znowu 

zaczęłyśmy   się   regularnie   spotykać.   Obie   byłyśmy   młode   i   bardzo 
chciałyśmy się dowiedzieć, kim jesteśmy i gdzie jest nasze miejsce. Ja 
jej   opowiadałam   o   swoich   miłosnych   niepowodzeniach   (mężczyźni   są 
beznadziejni!), ona mi opowiadała o swoich (kobiety są beznadziejne!). 
Ja narzekałam na moje panny młode i ich rodziny (pomyślałby kto, że to 
pierwszy ślub w historii świata!), ona narzekała na swoich seksistowskich 
szefów kretynów (jak tym idiotom udaje się awansować!). Potem jednak 
jej zaczęło się układać. Zaczęła robić karierę, pracować po godzinach i 
wspinać się po drabinie kariery. Poznała Angelę i ustatkowała się jak w 
małżeństwie. Nasze style życia coraz bardziej zaczęły się różnić. Ona 
znalazła swoje miejsce, a ja nie. Jej życie było starannie zaplanowane, 
cele – rozsądne, a związek tak stabilny. .. że czasami wydawało mi się, 

background image

że łączy nas tylko przeszłość. 

Jak na ironię pamiętałam, że kiedy mi powiedziała o swojej orientacji 

seksualnej,   zrobiło   mi   się   przykro,   że   jej   życie   będzie   tak   trudne   i 
samotne. 

Stałam przez parę minut na tarasie, słuchając, jak moje przyjaciółki 

się śmieją i doskonale bawią. Wiedziałam, że nie mogę zostać. Czułam 
się tak osamotniona, że nie mogli mi pomóc nawet przyjaciele. Słuchając 
ich   głosów,   czułam   się   jeszcze   gorzej.   Musiałam   opuścić   to   miejsce. 
Szybko się pożegnam i wrócę do domu. 

Znalazłam   Shelley   w   kuchni,   gdzie   razem   z   Angelą   szykowały 

przekąski. 

–   Kurczę,   ależ   wy   świetnie   gotujecie   –  starałam  się   mówić   lekkim 

tonem. 

– Może i tak – wymamrotała Shelley. 
–   To   dlatego,   że   nie   musimy   się   martwić   o  swoją   wagę   –  dodała 

Angela, obejmując Shelley. – Kochamy się na zabój. Prawda, kotku?

– Prawda – mruknęła Shelley. Angela zerknęła na nią zdziwiona. 
– Wygląda to wspaniale – starałam się mówić wesołym tonem – ale 

niezbyt   dobrze   się   czuję,   więc   chyba   będę   się   zbierać.   Możecie 
wszystkich ode mnie pożegnać?

– Wszystko w porządku? – spytała Angie. 
– Tak, tylko... – Tylko że pewnie zaraz umrę. Shelley nawet na mnie 

nie patrzyła. – Chyba złapałam grypę, czy coś w tym rodzaju. 

– Oj nie, Sam. Bez ciebie nie ma imprezy – powiedziała Angela, a 

mnie   prawie   łzy   napłynęły   do   oczu.   –   Może   przynajmniej   chwilkę 
posiedzisz   z   nami   w   jacuzzi?   Poczujesz   się   lepiej.   Mogę   ci   też 
zapakować coś do jedzenia. 

– Jak się źle czuje,  to jacuzzi  jej nie pomoże – rzuciła Shelley,  z 

przesadną gorliwością siekając warzywa. – Nie zmuszaj jej, skoro chce 
iść do domu. 

– Boże, przez cały ten czas będziesz się tak zachowywać? 
– Jak?
– Będziesz na wszystkich warczeć?
– Na nikogo nie warczę. – Ależ tak... 
– Angelo, to na mnie ona jest wściekła – wtrąciłam. – Nie na ciebie. 

Jestem w fatalnym nastroju i kiepsko się czuję. Shel, przepraszam za 
swoje zachowanie. Nie chciałam na ciebie warczeć. Wiem, że ci zależy 
na moim zdrowiu. 

–   O   Boże   –   jęknęła   Angela.   –   Shel,   znowu   jej   wierciłaś   dziurę   w 

brzuchu, żeby rzuciła palenie, tak? Wiesz, że rzuci, kiedy będzie na to 

background image

gotowa. Dobrze o tym wiesz. Przeproś za to, że próbowałaś kontrolować 
jej życie. 

– Wcale nie próbowałam kontrolować jej życia. Martwiłam się o... no 

wiesz. 

– To znaczy, że jeszcze jej nie powiedziałaś?
– O czym miała mi powiedzieć?
– Skąd ma wiedzieć, skoro nic jej nie powiedziałaś?
– Co miałabym wiedzieć?
– Poszłam, żeby jej powiedzieć, ale mało mi głowy nie odgryzła. 
–   Dziewczyny,   chyba   już   sobie   pójdę,   żebyście   mogły   dalej 

rozmawiać o mnie tak, jakby mnie tu nie było. 

– Sam, Shelley chciała ci powiedzieć, że... 
– Nie, ja jej powiem. To moja najlepsza przyjaciółka, chociaż czasami 

jest jak wrzód na tyłku. Sam, o Boże, lubię o tym mówić, jestem w ciąży!

–   Jesteś   w   ciąży?   –   powtórzyłam,   demonstrując   swą   niesamowitą 

szybkość analizy danych. 

– Aha. Parę miesięcy temu Angela i ja doszłyśmy do wniosku, że 

jesteśmy gotowe. Nie chciałyśmy o niczym mówić, dopóki nie miałyśmy 
całkowitej pewności. Dowiedziałyśmy się dopiero w piątek. 

Nie   zawsze   zachowuję   się   tak,   jakbym   chciała.   Przez   chwilę   nie 

czułam   żadnej   radości   ani   podniecenia   z   powodu   tej   wiadomości. 
Ogarnęła mnie zazdrość. To niesprawiedliwe, że Shelley wszystko się 
udaje, a ja wciąż nie mogę sobie ułożyć życia. Awansowała, kupowała 
sobie domy i wchodziła w poważne związki, a ja miałam wrażenie, że co 
trzy, cztery miesiące muszę jej gratulować jakiegoś nowego osiągnięcia. 

Potem jednak spojrzałam na ich twarze. O co chodzi z tymi dziećmi 

czy choćby wiadomościami o ciąży?  Przecież to nic nadzwyczajnego. 
Człowiek wydaje na świat kopię siebie samego! Wiadomość dnia! Nawet 
ja kiedyś byłam dzieckiem. Wiem, bo widziałam zdjęcia. Chodzi nie tylko 
o to, że dzieci są takie urocze. Wszyscy kiedyś wyglądaliśmy słodko, a 
teraz   –   patrzcie,   co   się   z   nami   porobiło.   Myślę,   że   właśnie   dlatego 
supermodelki   są   tak   zachwycające.   Patrzcie!   Dorosła   kobieta,   której 
udało   się   zachować   dziecięcą   słodycz!   Rozklejmy   wszędzie   jej 
podobizny!

Co jest z tymi dziećmi, że osoba, która parę sekund wcześniej była 

wrakiem   człowieka   i   zazdrościła   przyjaciółkom   udanego   życia,   nagle 
zupełnie mięknie i zaczyna się w duchu nazywać „ciocią Sam”, ulubioną 
dorosłą koleżanką Shelley Angeli juniorki?

–   O   Boże,   dziewczyny!   –   wykrzyknęłam   i   mocno   je   uściskałam. 

Stałyśmy tak dobrych parę chwil, uśmiechając się do siebie. – Wiecie, 
dlaczego imię „Sam” jest takie super? Bo można je nadać chłopcu albo 

background image

dziewczynce. Weźcie to pod uwagę. 

Kiedy   jednak   ta   chwila   minęła,   znowu   wpadłam   w   przygnębienie   i 

chociaż wróciło dawne uczucie bliskości, nie była to najlepsza pora na to, 
by   zacząć   analizować   tę   katastrofę,   jaką   było   moje   życie.   Chciałam 
wracać   do   domu.   Cieszyłam   się   ich   szczęściem,   ale   zaczęło   mi   ono 
sprawiać również ból, jakby delikatnie mnie kąsało. Miałam nadzieję, że 
mała Shelley Angela juniorka nigdy w życiu nie poczuje się tak jak ja w 
tamtej chwili. 

– Dziewczyny,  strasznie bym chciała zostać i uczcić tę okazję, ale 

naprawdę bardzo kiepsko się czuję. Muszę już iść. 

– Na pewno? – spytała Angela. 
– Tak. 
– Zapakować ci trochę jedzenia?
–   Nie.   Chyba   straciłam   apetyt.   Bawcie   się   dobrze.   Mamusie.   Nie 

mogę w to uwierzyć. To cudowna wiadomość. – Ruszyłam do drzwi. 

– Trzymajcie się. To na razie. 
–   Pa,   Sam.   Mam   nadzieję,   że   wkrótce   poczujesz   się   lepiej   – 

powiedziała Shelley. – Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. 

– Dzięki. 
– Sam! – zawołała Shelley, kiedy już prawie byłam za drzwiami. 
–   Szesnastego   robimy   imprezę   przedświąteczną.   Zaprosiłam   też 

Toma. 

– Super! – odkrzyknęłam i czym prędzej wyszłam. 
Jeszcze tego mi trzeba. Kolejny świąteczny koszmar. Jak przez mgłę 

pamiętałam, że Shelley mówiła o jakimś Tomie, ale wolałam, żeby nie 
odświeżała mojej pamięci. Dobrze wiedziałam, co to będzie za facet. Od 
lat   poznawałam   jej   różnych   znajomych.   Po   czterech,   pięciu   minutach 
zawsze kończyły się nam tematy do rozmowy. 

Ta   impreza   to   będzie   kanał.   Wszyscy   będą   tryskać   radością   i 

zachowywać się w duchu Bożego Narodzenia, a Shelley i Angela będą 
aż promienieć z radości. Ja utknę z Tomem, jak wszyscy diabli tęskniąc 
za Gregiem i czując się jak największy nieudacznik na południe od Drogi 
Mlecznej. 

Jadąc   do   domu,   miałam   wrażenie,   że   moje   życie   to   jedno   wielkie 

zero. Żyję na tej planecie od trzydziestu czterech lat i czym się mogę 
pochwalić? Shelley zrobiła karierę, miała świetną partnerkę, pieniądze i 
pięknie   urządzony   dom,   a   teraz   jeszcze   i   dziecko.   Udało   jej   się   coś 
osiągnąć – właściwie to całkiem sporo „cosiów”. A mnie od ukończenia 
liceum przybyło tylko własne mieszkanie i kilka kilogramów. 

Co   ze   mną   jest   nie   tak?   Czyżbym   w   poprzednim   życiu 

sympatyzowała   z   nazistami?   Czy   wszechświat   się   wypiął   na   moją 

background image

osobowość?   Dlaczego   nigdy   nie   mogłam   niczego   osiągnąć,   choć 
wszyscy   wokół   mnie   z   wyraźną   łatwością   układali   sobie   życie?   I,   na 
miłość boską, czy nikt oprócz mnie nie umie korzystać z tych cholernych 
kierunkowskazów?

background image

Rozdział szósty

Prawo wszechświata numer 17:

twój wymarzony mężczyzna nigdy

się nie pojawi akurat wtedy,

kiedy masz dobrą formę

Często się zdarza, że ktoś, komu się nie układa w życiu osobistym, 

mówi,  że zawsze  jeszcze ma pracę. Dla mnie do żadne pocieszenie. 
Prawdę mówiąc, wcale mi nie zależy na pracy. Bardzo bym chciała, żeby 
rozbudowano program opieki społecznej – najlepiej tak, żeby objął on i 
mnie.   Może   inaczej   podchodziłabym   do   sprawy,   gdybym   znalazła 
odpowiednią pracę – na przykład gdybym została gwiazdą rocka, boginią 
seksu albo gdybym wygrała na loterii. Niestety, w tym życiu nie spełnię 
się w żadnej z tych dziedzin. 

Fotograf – to może brzmi imponująco,  ale po obskoczeniu dwustu 

siedemnastu ślubów człowiekowi  zaczyna się trochę nudzić, wykonuję 
również  portrety rodzinne  na  święta,   rocznice, urodziny  i inne okazje, 
które ludzie chcą uczcić i uwiecznić. Ale po zrobieniu zdjęć jednej czy 
dwóm   rodzinom   człowiekowi   też   zaczyna   się   trochę   nudzić.   Mimo 
wszystko   to   całkiem   przyzwoite   zajęcie,   dzięki   któremu   mam   niezłe 
mieszkanie,   niezawodny   używany   samochód   i   pieniądze   na   wakacje. 
Gdybym bardziej przyłożyła się do roboty, miałabym lepsze mieszkanie, 
ładniejszy   samochód   i   kasę   na   wakacje   w   egzotycznych   krajach,   ale 
Disneyland zupełnie zniszczył moją etykę pracy. 

Jako   dziecię   Orange   County   przynajmniej   dwa   razy   w   roku 

odwiedzałam   Myszkę   Miki   i   za   każdym   razem   oglądałam   swoją 
przyszłość   na   Karuzeli   Postępu   w   Krainie   Jutra.   Siadało   się   tam   na 
obrotowej   widowni.   Pierwszy   etap   ukazywał   te   okropne   czasy   sprzed 
rozwoju technologii, potworną harówkę i znój. Z każdym etapem rozwoju 
człowiek podróżował w czasie, poznając kolejne cuda technologii, która 
podnosi   poziom   naszego   życia.   Najlepszy   był   etap   przyszłości,   kiedy 
rodzina,   która   przedtem   tyrała   od   rana   do   nocy,   teraz   wiodła   błogie, 
beztroskie   życie,   miała   mnóstwo   wolnego   czasu,   zajadała   się 
przysmakami,   popijała   martini,   a   we   wszystkich   pracach   wyręczały   ją 
roboty. I to wszystko dzięki naszej starej, dobrej znajomej – technologii. 

Takiej   przyszłości   wypatrywałam   z   utęsknieniem.   Niestety,   zamiast 

niej pojawiła się globalna gospodarka oparta na zażartej konkurencji, dni 
wypełnione   pracą,   gwałtowne   zmiany   w   technologii,   nieustanne 
innowacje   i   siła   robocza,   która   w   ciągu   życia   może   pięć,   sześć   razy 

background image

zmieniać pracę. Disneyland mnie na to nie przygotował. Prawdę mówiąc, 
im więcej słyszę o globalnej gospodarce i przyszłości, jaką nam oferuje, 
tym   bardziej   żałuję,   że   komunizm   nie   wypalił.   Pięć   albo   i   sześć   razy 
zmieniać pracę? Mnie się ledwo udało znaleźć jedną! I starczy mi już na 
całe życie. 

By   zająć   czymś   myśli,   kiedy   nie   pracowałam,   każdą   wolną   chwilę 

przeznaczałam na sprzątanie swojego mieszkania. Zaczęłam pewnego 
dnia od umycia popielniczki. Widok czystej popielniczki uświadomił mi, 
jak brudny jest mój zlew, co z kolei doprowadziło do konstatacji, że białe 
blaty   w   kuchni   nabrały   jakiegoś   dziwnego,   szarożółtego   odcienia,   co 
następnie   zwróciło   moją   uwagę   na   podłogę,   a   potem   na   ściany... 
Przerażałam samą siebie, ale kiedy już raz zaczęłam, nie mogłam się 
zatrzymać. Zużyłam pięć gąbek, trzy szczoteczki do zębów oraz Bóg wie 
ile   pudełek   i   butelek   rozmaitych   środków   czystości.   Co   jakiś   czas 
przerywałam,   siadałam   i   patrzyłam   na   rezultaty.   Czułam   dziwną 
satysfakcję. 

W   niedzielę   rano   znowu   wzięłam   się   do   roboty.   O   dziewiątej 

siedziałam   na   podłodze   w   kuchni,   wściekle   szorując   szczoteczką   do 
zębów   każdy   kafelek   z   osobna,   kiedy   rozległ   się   dzwonek   do   drzwi. 
Powinnam była wtedy podejść do okna i sprawdzić, kto to, bo nigdy nic 
nie wiadomo. Na tej planecie żyją miliardy intruzów, a jeden z nich może 
właśnie wpadł na pomysł, żeby mnie odwiedzić. Uznałam jednak, że to 
pani Perkins, moja sąsiadka. Prenumeruje niedzielną gazetę, a jeżeli nie 
dostaje   jej   do   ósmej   rano,   zaczyna   pukać   do   wszystkich   drzwi,   żeby 
sprawdzić, kto ją ukradł. 

Wstałam   więc,   wyglądając   jak   nieboskie   stworzenie   –   włosy 

skołtunione,   pot   lejący   mi   się   po   twarzy,   jeszcze   nawet   nie   wzięłam 
prysznica – i otworzyłam drzwi. 

– Cześć, Sam. – To był Greg, niechaj jego dusza będzie potępiona na 

wieki.  To tyle,  jeśli  chodzi o mój plan niespotykania  się z nim już do 
końca życia. 

– Co ty tu robisz?
– Mnie też miło cię zobaczyć. 
– Cześć. O co chodzi?
– Mam tu tak stać?
I znowu, zamiast kierować się rozsądkiem, otworzyłam drzwi. 
– Wejdź. 
Wszedł, a ja zamknęłam drzwi, po czym zmusiłam się do tego, by się 

odwrócić i na niego spojrzeć. Aż biły od niego radość i szczęście. Jakby 
człowiek miał czas na takie bzdety, kiedy wosk do podłóg wyżera mu 
dziurę w kredensie. 

background image

–   Długa   noc?   –  spytał,   biorąc  ciemne  kręgi   pod   moimi  oczami   za 

skutki namiętności, a nie bezsenności z rozpaczy. 

– Tak jakby. 
Wydawało   mi   się,   że   powiedziałam   to   miły   głosem,   ale   chyba   się 

myliłam. 

– Rany, Sam, nawet o tym nie pomyślałem. Alex jest tutaj? Znowu ten 

Alex. Zaczynałam rozumieć, jak się czuł doktor Frankenstein. 

–   Nie.   Jestem   teraz   bardzo   zajęta,   więc   nie   mam   dużo   czasu   na 

rozmowę. 

– Nie zostanę długo. Chciałem cię tylko o coś spytać. Zamierzałem 

wieczorem do ciebie zadzwonić, ale przejeżdżałem tędy i pomyślałem, 
że zaryzykuję. Debbie mieszka nieopodal. 

–   Tak?   –   cóż   za   cudowny   i   podniecający   zbieg   okoliczności. 

Koniecznie muszę jej upiec ciasteczka. 

–   Właśnie   do   niej   jadę.   Idziemy   razem   na   śniadanie,   a   potem 

bierzemy jej malucha do zoo. 

– To miło. – Proponuję, żebyście wskoczyli do klatki lwa i się z nim 

pobawili. Dzieciaki to uwielbiają. 

– W piątek szukaliśmy cię u „Bogarta”. 
– My?
– No. Zabrałem tam Debbie. Ona strasznie chce cię poznać. 
– Zabrałeś Debbie do „Bogarta”?
– No. Stara, szkoda, że cię nie było. Ale się ubawiliśmy. 
Ja też się ubawiłam. Jaka szkoda, że właśnie zaczęłam zbierać do 

kupy kawałki mojego życia. Mogłam się z tym wstrzymać do niedzieli. 

– Właśnie dlatego przyszedłem. Chciałbym, żebyś ją poznała, ona też 

bardzo  chce,  a  ja   z  kolei  chciałbym   poznać  tego  Aleksa.  Więc  może 
spotkamy się we czwórkę w tym tygodniu?

Żyją na tej planecie ludzie, którzy cały czas kłamią. Niektórzy z nich 

doprowadzają   do   upadku   państw   i   korporacji.   Ja   powiedziałam   tylko 
jedno   maleńkie   kłamstewko,   wymyśliłam   tylko   jedną   osóbkę,   a   moja 
karma już się na mnie wyżywa. 

– W tym tygodniu nie da rady. 
– To może w następnym?
– Jeszcze nie wiem. 
–   Oj,   Sam.   Wiem,   że   idą   święta,   ale   musisz   zrobić   sobie   jeden 

wieczór   wolny.   Naprawdę   bardzo   bym   chciał,   żebyście   się   poznały. 
Jeżeli Alex nie może, to spotkajmy się we trójkę. 

– Ostatnio jestem bardzo zajęta. 
–   To   dla   mnie   naprawdę   ważne.   Nie   wiem,   jak   się   mają   sprawy 

między tobą i Aleksem, ale myślę, że Deb to właśnie ta dziewczyna. Od 

background image

samego   początku   między   nami   zaiskrzyło.   Przeżyłaś   kiedyś   coś 
podobnego, Sam, takie iskrzenie?

– Mhm. 
– To dla mnie bardzo ważne, żebyś ją poznała. 
– Dobrze. 
– Kiedy?
– W przyszłą środę – powiedziałam, żeby coś powiedzieć i pozbyć się 

go z mojego salonu – jego razem z tą gadką o Debbie. 

– Zgoda. Może u „Bogarta” o siódmej?
– Nie! – powiedziałam to zbyt głośno. Nie miałam zamiaru nigdzie 

leźć, żeby poznać Debbie, a nawet gdyby,  to akurat u „Bogarta”? Ze 
wszystkich miejsc, które mógłby wybrać, to było najgorsze. 

– Dlaczego nie tam?
– Yyy... tam jest za głośno. 
– Dobra. W takim razie ty wybierz miejsce. 
– To może ja się zastanowię i jeszcze do ciebie zadzwonię?
– Sam, wybierz jakiekolwiek miejsce. Mnie jest wszystko jedno. 
Dalej więc udawałam i rzuciłam nazwę jakiejś knajpy.  Greg musiał 

lecieć, bo czekała na niego Debbie. Staliśmy już przy drzwiach, kiedy 
jeszcze raz przekręcił nóż w moim sercu. 

– Sam, chciałbym, żebyś wiedziała, że Deb wie o nas. To znaczy o 

tym, że wciąż się przyjaźnimy, i nie ma nic przeciwko temu. 

– To miło. 
– Chodzi o to, że wie, że wiele lat temu chodziliśmy ze sobą, ale nic 

jej nie mówiłem, no wiesz, o Święcie Dziękczynienia. 

–   To   znaczy   o   tym,   że   się   ze   sobą   przespaliśmy?   To   chcesz 

powiedzieć?

– Tak. Myślę, że lepiej nic jej o tym nie mówić. Nie chcę, żeby w 

twojej obecności czuła się niezręcznie. 

O nie, tego byśmy nie chcieli. 
– Nie martw się. Nic jej nie powiem. 
– Dzięki. – Uśmiechnął się do mnie. – Myślę, że się zaprzyjaźnicie. 

Na pewno bardzo ją polubisz. 

Po   jego   wyjściu   wzięłam   prysznic,   przebrałam   się   i   wybrałam   na 

przejażdżkę. Krążyłam po autostradzie, sącząc kawę, słuchając muzyki i 
żałując, że nie mam dość czasu ani pieniędzy, by móc tak jeździć całymi 
tygodniami.   Wyobrażałam   sobie   małe   motele   przy   krętych   drogach. 
Śniadania w zatłuszczonych salkach, gdzie kelnerka mówiłaby do mnie 
„złotko”.   Kanapki   z   masłem   orzechowym   popijane   ciepłą   colą   nad 
brzegiem rzeki. Stukot moich obcasów na chodniku o świcie, kiedy jest 
jeszcze tak wcześnie, że nikt nie zdążył niczego schrzanić. I kiedy przez 

background image

parę chwil człowiek wierzy, że ma świat tylko dla siebie. 

Wtedy jednak natknęłam się na objazdy z powodu robót drogowych i 

po kilku minutach jazdy zrywami moje fantazje się rozwiały. Autostradą 
powinno   się   jechać   bez   żadnych   przeszkód;   jeśli   coś   cię   zatrzyma, 
musisz   wrócić   do   punktu   wyjścia.   Wybrałam   najbliższy   zjazd   i 
zawróciłam. Kiedy dojechałam do domu, na sekretarce czekały na mnie 
dwie wiadomości. 

– Samantho, mówi twoja matka – zaczęła się pierwsza wiadomość. – 

Właśnie   się   zastanawiałam,   co   Alex   robi   w   święta.   Chciałam   ci 
powiedzieć, że w ten dzień będzie u nas mile widzianym gościem. Już to 
omówiłam z twoją ciocią i obie uznałyśmy, że z radością go zaprosimy. 
Nie  tylko  na   obiad,  na  cały  dzień.   Myślę,  że   chętnie  spędzi  święta   z 
prawdziwą rodziną. 

Mnie się ten pomysł również spodobał, ale gdzie ja tak szybko znajdę 

narzeczonego?

– A gdyby nie mógł przyjść w Boże Narodzenie, to przynajmniej niech 

przyjdzie któregoś dnia na kolację. 

Druga wiadomość była jeszcze gorsza. 
– Cześć, Sam, tu Greg. 
– I Deb. Mam nadzieję, że ja też mogę do ciebie mówić „Sam”. 
– Deb chciała do ciebie zadzwonić i powiedzieć, że już nie może się 

doczekać, kiedy cię pozna. 

– To był też twój pomysł. 
– Dobra, to był też mój pomysł. 
Usłyszałam   ciche   cmoknięcie,   a   potem   Debbie   znowu   zaczęła 

nadawać. 

– Mam nadzieję, że się nie obrazisz. Chciałam tylko się przedstawić i 

przełamać   pierwsze   lody,   zanim   się   spotkamy.   Greg   tyle   mi   o   tobie 
opowiadał. Już nie mogę się doczekać, kiedy cię poznam osobiście. 

– Sam, teraz już nie możesz się wycofać. Do zobaczenia w środę o 

siódmej. Mam nadzieję, że przyjdziesz z Aleksem. Tak czy siak, przyjdź. 

Rozległy   się   chichoty   i   taśma   zapiszczała.   Myślałam,   że   się 

porzygam. 

Przewijając taśmę, czułam, jak macki depresji zaczynają ciasno mnie 

oplatać i nie chcą puścić. Zastanawiałam się, czy zadzwonić do Shelley. 
Czy zadzwonić do innych osób. Do znajomych może nie aż tak bliskich, 
ale takich, którzy również przeszli przez to piekło, jakim jest związek. Nie 
mogłam jednak znieść myśli  o choćby kilku minutach takiej rozmowy. 
Przeprowadzałam ją zbyt wiele razy. Zbyt wiele razy ją słyszałam. Już 
nigdy w życiu nie chciałam brać udziału w rozmowie na temat związku. 

Nie   chciałam   czytać   poradników,   wysłuchiwać   ekspertów   ani 

background image

marnować energii na próby znalezienia sobie faceta, utrzymania go przy 
sobie,   na   nabieranie   go,   przechytrzanie   albo   wymanewrowywanie,   na 
rozumienie   faceta,   zapominanie   o   facecie,   wybaczenie   mu,   by   być 
emocjonalnie gotową na następny związek, na szukanie nowego faceta, 
sprawdzenie, czy jest odpowiedni, i niepopełnianie z nim tych samych 
błędów,   co   z   poprzednim,   na   namawianie   go   do   ślubu,   na   ponownie 
wskrzeszanie   namiętności   z   własnym   mężem,   na   szukanie   czasu   dla 
niego, kiedy już pojawią się dzieci, na przetrzymanie jego kryzysu wieku 
średniego, żeby mnie nie rzucił dla młodszej, na ćwiczenie mięśni ud, 
pupy i brzucha dla faceta, dowiadywanie się, jakie są jego skryte fantazje 
seksualne,   jaką   fantazję   seksualną   mają   wszyscy   faceci, 
przyzwyczajanie się do jego irytujących nawyków, artykułów, w których 
dziesięciu facetów opowiada o dziesięciu najbardziej irytujących wadach 
u kobiet... już nie miałam siły na to wszystko. Moje serce nie chciało już 
boleć, napełniać się nadzieją czy łamać. 

Taśma   w   sekretarce   z   piszczeniem   przewijała   się   z   powrotem   do 

początku. Święta były tużtuż. Wiedziałam, że prędzej czy później będę 
musiała poznać Debbie. I wtedy dotarło do mnie, że istnieje tylko jeden 
facet, z którym  mogłabym się związać. Jego imię brzmiało Alex. Alex 
Graham. 

background image

Rozdział siódmy

Przez całą historię ludzkości

przewija się jeden i ten sam temat:

wtedy wyglądało to na dobry pomysł

I   właśnie   ot,   tak   –   na   samą   myśl   o   tym,   że   przyjdę   ze   świetnym 

facetem,   nawet   nie   prawdziwym,   tylko   wymyślonym,   którego   będę 
musiała wynająć – poczułam się lepiej. Bo przede wszystkim to nie miał 
być  jakiś tam zwykły  świetny facet. To miał być facet – dzieło sztuki: 
cudowny, inteligentny, odnoszący sukcesy, troskliwy, wrażliwy, niebojący 
się zaangażowania i tak we mnie zakochany, że nawet nie dostrzegałby 
obecności innych kobiet w pokoju. Mówię wam, Halle Berry mogłaby koło 
niego przejść toples, a on nawet by się za nią nie obejrzał. Tak, taki 
facet, który nie istnieje w kontinuum czasoprzestrzeni, jakie nazywamy 
rzeczywistością, i który jest mój. Tylko mój. 

Przez   następnych   kilka   godzin   całkowicie   mnie   pochłonęło 

dopracowywanie  planu. Cieszyłam   się,  że  mam  nowe   hobby.  Raz  na 
jakiś czas przychodziło opamiętanie i uznawałam, że to zwykły absurd. 
Pomysł   był   zabawny,   ale   całkowicie   niewykonalny.   Potem   jednak 
wyobrażałam   sobie,   jak   siedzę   w   knajpie   sama   z   Gregiem   i   Debbie, 
przyglądając  się,  jak  gruchają,   chichoczą  i  wyprawiają  inne  tego  typu 
obrzydliwe  rzeczy.  Wyobraziłam sobie siebie bez pary na świątecznej 
imprezie u Shelley. W niektóre święta miałam kogoś, w inne zostawałam 
sama. Ale w tym roku było zupełnie inaczej. W tym roku widziałam siebie 
w przyszłości jako zdziwaczałą kocią mamę. Wiecznie samą. Może za 
jakiś czas nawet się do tego przyzwyczaję, szczerze pokocham te koty i 
zacznę nosić w portfelu ich zdjęcia, ale na razie potrzebowałam czasu, 
by moje rany się zagoiły. 

Marzyłam   o   tym,   żeby   jak   najmilej   spędzić   to   Boże   Narodzenie   – 

oczywiście biorąc pod uwagę moje ograniczone emocjonalne i finansowe 
zasoby. Alex był moim największym atutem. Kiedy rodzina go zobaczy i 
przekona się, że (a) jest nieprawdopodobnie genialny, facet, jakiego nie 
spotyka się na co dzień, (b) czci ziemię, po której stąpam, widzieliście, 
jak na nią patrzył? to (c) zważywszy na to, jak byli dla mnie mili w Święto 
Dziękczynienia,   chociaż   tylko   o   nim   się   dowiedzieli,   to   tylko   sobie 
wyobraźcie, co się będzie działo w Boże Narodzenie, kiedy go poznają 
osobiście. 

Upuszczę więc trochę kasy i poprawię sobie nastrój – przynajmniej na 

jakiś   czas   –   jakoś   przebrnę   przez   te   okropne   święta,   a   potem   może 

background image

znajdę siły na załatwienie swoich „spraw”, których miałam już serdecznie 
dosyć. Słowo daję, po zagładzie nuklearnej przeżyłyby tylko karaluchy i 
moje „sprawy”. 

Pod koniec wieczoru miałam już piękny portret Aleksa i zaczątki tego, 

co zanosiło się na piękną historię o miłości. 

1. Gdzie Alex Graham i Samantha Stone się poznali? Musi to być 

spotkanie przypadkowe. Wszystkie wielkie historie o miłości zaczynają 
się od przypadkowego spotkania. Po długim namyśle w końcu wybrałam 
sklep   spożywczy.   Ta   niezwykła   magia   wydaje   się   jeszcze   bardziej 
niezwykła, kiedy dwójka ludzi robi coś tak przyziemnego jak zakupy w 
sklepie   spożywczym.   Nasze   oczy   spotkały   się   nad   płynem   do 
czyszczenia toalet i wiedziałam, że to jest właśnie to. 

2.   Zarys   historii   życia   Aleksa   Grahama:   urodził   się   w   Madison   w 

Wisconsin, w miejscu, którego żaden z moich znajomych na pewno nie 
znał. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy Alex miał 
dziesięć lat. Przygarnęła go i wychowała ciotka, również mieszkająca w 
Wisconsin. Alex skończył uniwersytet w Wisconsin, a następnie wydział 
stomatologiczny na Akademii Medycznej Wisconsin. Nie miałam pojęcia, 
czy taka uczelnia w ogóle tam istnieje, byłam jednak pewna, że nikt inny 
też tego nie wiedział. Tuż po skończeniu studiów zmarła jego ukochana 
ciocia. Alex przeprowadził się do Kalifornii, by tam zacząć życie od nowa, 
i rozpoczął praktykę prywatną. Chciał założyć rodzinę, ale nigdy nie trafił 
na  odpowiednią  kobietę...  aż  do  tej  chwili.  Powinien  z  zachwytem  na 
mnie patrzeć, gdyż uwielbienie dla mnie to jedna z kluczowych cech jego 
charakteru. 3. W porównaniu z Aleksem Grahamem Greg to skończony 
nieudacznik.   Alex   jest   nie   tylko   niesłychanie   wziętym   ortodontą,   ale 
również geniuszem giełdowym, który przetrwał krach na Wall Street, bo 
go przewidział. Dzięki wspaniałym inwestycjom stać go na przerwanie 
praktyki   zawodowej   i   korzystanie   z   życia.   Zaczął   pływać   na   jachcie, 
skakać   ze   spadochronem,   a   za   rok   czy   dwa   planuje   opłynąć   wyspy 
greckie. Ma nadzieję, że z odpowiednią kobietą – dodaje, uśmiechając 
się do mnie – jakże by inaczej? – z absolutnym uwielbieniem. 

Bardzo polubiłam mojego Aleksa. Ustatkowany, ale nie bezbarwny. 

Dojrzały, ale nie nudny. Odnoszący sukcesy w swoim zawodzie, ale z 
awanturniczą   żyłką.   Taki   był   wielobarwny   Alex.   W   porównaniu   z   nim 
Greg wypadał wyjątkowo żałośnie. Oczywiście Alex nie uważał siebie za 
chodzący   ideał.   Pomimo   swych   licznych   osiągnięć   był   zaskakująco 
skromnym człowiekiem. 

Może nie był to mężczyzna z krwi i kości, ale do tej pory krew i kości 

przyniosły mi same rozczarowania. 

Następnego dnia po przebudzeniu znowu poczułam dziwne ssanie w 

background image

żołądku,   ale   szybko   sobie   przypomniałam,   że   mam   sprawę   do 
załatwienia.   Z   perspektywy   czasu   myślę,   że   w   tym   właśnie   tkwi   cały 
sekret,   dlaczego   to   zrobiłam.   Przez   jakiś   czas   nie   musiałam   się 
zastanawiać   nad   sobą   czy   swoimi   emocjami.   Byłam   skupiona, 
skoncentrowana. Miałam coś do roboty. 

Kiedy więc tylko otworzono bibliotekę, byłam jej pierwszym klientem. 

Bibliotekarka   powitała   mnie   ciepłym   uśmiechem.   Zrewanżowałam   się 
tym   samym   –   jak   człowiek,  który   przyszedł   po   to,   by   wzbogacić   swą 
wiedzę, zapoznając się z wielkimi dziełami literackimi. Co rzeczywiście 
zamierzałam   zrobić.   To   znaczy   chciałam   przeczytać   parę   dobrych 
książek. Mocno wierzę w wagę czytania. Z tym że, no wiecie, do tej pory 
byłam   szalenie   zajęta   –   bycie   neurotyczką   to   wielce   czasochłonne 
zajęcie. 

Kiedy bibliotekarka zajęła się swoimi sprawami, podeszłam do półki z 

książkami   telefonicznymi   i   zdjęłam   z   niej   egzemplarz   z   numerami 
telefonów w okręgu Los Angeles. Mieszkałam w Orange County, więc 
nie   miałam   w   domu   książki   telefonicznej.   Pewnie   mogłam   poszukać 
telefonów przez internet, ale w słabym i właściwie bezcelowym proteście 
przeciwko   otępiającemu   wpływowi   gwałtownie   rozwijającej   się 
technologii na nasze życie używałam internetu tylko wtedy, kiedy było to 
absolutnie   konieczne.   Lubię   poza   tym   przerzucać  kartki   i   przelatywać 
wzrokiem przez kolumny, by znaleźć to, czego szukam. 

Chociaż   Orange   County   to   dosłownie   inny   świat,   leży   zaledwie 

czterdzieści pięć minut jazdy samochodem od Hollywood. Amanda, moja 
przyjaciółka z liceum, próbowała zrobić karierę aktorską. Była naprawdę 
utalentowana,   przynajmniej   moim   zdaniem,   widziałam   ją   w   paru 
sztukach.   Nigdy   jednak   nie   udało   jej   się   wypłynąć.   Wiedziałam,   że 
Hollywood   jest   pełne   takich   uzdolnionych   ludzi,   którzy   rozpaczliwie 
szukają pracy w swoim zawodzie. Musiałam tylko znaleźć taką osobę, 
która zrobiłaby to za niewielką cenę i była na tyle zdesperowana, żeby 
udawać mojego chłopaka. 

Spisałam   sobie   telefony   agentów   z   najmniejszych,   najtańszych 

ogłoszeń.   Zainteresowała   mnie   zwłaszcza   jedna:   agencja   The   Sid 
Finkelsmith.   Nie   nabrałam   się   na   słowo   „agencja”.   Zdaniem   Amandy 
każdy facet ze stoiskiem z hot dogami nazywa swój interes „agencją”. 

Sid nie miał dużego ogłoszenia, tylko pozycję  i slogan: „Tworzymy 

gwiazdy od 1958 roku”. Domyśliłam się, że nie zobaczę go w numerze 
„Vanity Fair”. To pewnie facet z dawnych czasów, który nadal próbuje 
utrzymać się w grze, reprezentuje aktorów, którym nie udało się załapać 
nigdzie   indziej,   ale   rozpaczliwie   pragnie,   by   go   wymieniono   jednym 
tchem   z   nazwiskami   gwiazd.   Amanda   nieraz   znajdowała   się   w   takiej 

background image

sytuacji. Kilka lat wcześniej nasz kontakt się urwał, więc nie wiedziałam, 
czy dała sobie spokój, czy nadal miała nadzieję na wielką karierę. 

Idąc do drzwi, zwróciłam uwagę na bibliotekarkę. Było mi głupio, że 

wychodzę   bez   książki,   miałam   wrażenie,   że   oszukuję,   korzystając   w 
bibliotece  tylko   z  książki  telefonicznej.   Wróciłam  do  działu  z  literaturą 
piękną,   by   wziąć   jakąś   powieść,   ale   zupełnie   się   pogubiłam.   Nawet 
Freud   nie   dałby   rady   przeczytać   wszystkich   tych   książek.   Wtedy   nie 
miałby czasu odkryć podświadomości. 

Wykorzystując  swe  wyjątkowo  logiczne myślenie,   z którego  jestem 

znana, postanowiłam zacząć od „A”. Przeleciałam wzrokiem po tytułach i 
zauważyłam Jane Austen. Parę minut później stanęłam przed biurkiem 
bibliotekarki   i   skromnie   podałam   jej  Emmę  oraz  Rozważną   i 
romantyczną. 

–   Jane   Austen   –   powiedziała   z   aprobatą.   –   Jest   ponadczasowa, 

prawda?

–   O,   tak   –   przyznałam,   wcale   nie   udając.   Widziałam   wszystkie   jej 

filmy. 

Niektórzy   nie   wierzą   w   istnienie   ślepego   losu.   Myślałam   o   tym, 

wracając do domu. Może ta bibliotekarka nieprzypadkowo się do mnie 
uśmiechnęła?   Może   wszechświat   próbował   mi   coś   powiedzieć   –   na 
przykład   że   za   dużo   czasu   spędzam   przed   telewizorem?   Kiedy   tylko 
przekroczyłam   próg   swojego   mieszkania,   z   wielką   determinacją 
położyłam książki na stoliku. Chciałam mieć je na widoku, żeby zabrać 
się do lektury, kiedy tylko znajdę wolną chwilkę. 

Alex i ja byliśmy gotowi wkroczyć w następną fazę naszego związku. 

Trochę mnie to przerażało i denerwowało, ale jeśli między nami miało do 
czegokolwiek   dojść,   to   wiedziałam,   że   muszę   zrobić   pierwszy   krok. 
Usiadłam i zrobiłam ten pierwszy,  trudny krok. Po pięciu sygnałach w 
słuchawce odezwał się niski, ochrypły, nieco zdyszany głos. 

– Tu Sid Finkelsmith. 
– Dzień dobry. Chciałam zatrudnić aktora. Sid nic nie odpowiedział. 
– Halo?
– Przepraszam. Coś mi utknęło w gardle. Chce pani zatrudnić aktora. 

Świetnie. To kapitalnie. Czy może mi pani powiedzieć coś na temat roli?

– Szukam mniej więcej trzydziestosześcioletniego mężczyzny, który 

by   zagrał   wziętego   ortodontę.   Ma   być   wybitnie   przystojny,   wrażliwy, 
inteligentny i zabezpieczony finansowo. 

– Mhm. 
– Jest nie tylko ortodontą. Ma szalenie ciekawą osobowość. Żegluje i 

skacze ze spadochronem. Aha, i ma wyjątkowe poczucie humoru. 

– Coś jeszcze?

background image

– Do tej roli absolutnie niezbędny jest śliczny tyłeczek. Ma pan kogoś, 

kto by się nadawał?

–   W   tej   chwili   do   głowy   przychodzi   mi   co   najmniej   dziesięciu 

mężczyzn. 

No i ciach. Kobieta marnuje Bóg wie ile czasu, pieniędzy i energii na 

szukanie   odpowiedniego   faceta.   A   wystarczy   zadzwonić   do   Sida 
Finkelsmitha   i   w   ciągu   niespełna   pięciu   minut   ma   się   do   wyboru 
dziesięciu idealnych panów. 

– Co to ma być? Film kinowy? Telewizyjny?
– Yyy... niezupełnie. – Teraz, gdy byłam o krok od poznania swojego 

wymarzonego   mężczyzny,   wiedziałam,   że   muszę   mądrze   rozegrać 
sprawę i przedstawić siebie w jak najlepszym świetle. Nic bardziej nie 
odstrasza mężczyzny niż desperacja. – Sid, powiem coś o sobie. Jestem 
kobietą   pracującą.   Zawodowym   fotografem.   Dużo   czasu   spędzam   w 
pracy. Nie szkodzi. Praca to dla mnie wszystko. To jednak oznacza, że 
nie mam czasu ani energii na szukanie mężczyzny swojego życia. 

– Jasne. 
–   Wiesz,   jakie   bywają   matki   i   przyjaciele.   Człowiek   im   w   kółko 

powtarza, że dobrze mu samemu, ale i tak mu nie wierzą. Ciągle próbują 
ci układać życie, zwłaszcza podczas świąt. Tak więc pomyślałam sobie, 
że w tym roku zamiast przechodzić przez to samo, po prostu wynajmę 
kogoś w roli mojego chłopaka. 

– Nie rozumiem. 
–   Chciałabym   wynająć   jednego   z   twoich   aktorów   do   roli   mojego 

narzeczonego. 

– Co to ma być? Jakiś żart?
– Nie, ja... 
–   Namówił   cię   do   tego   jakiś   kumpel   ze   Stowarzyszenia   Agentów 

Artystycznych?

– Nie, naprawdę, ja tylko chciałam... 
– Coś ci powiem. Mogą się ze mnie nabijać, ale ja mam coś, czego 

oni   nigdy   nie   będą   mieć.   Taki   drobiażdżek   zwany   sercem.   I 
wspomnienia, o jakich tylko mogą pomarzyć, z czasów, kiedy ten biznes i 
ludzie w nim pracujący mieli klasę. Z klasą też mogą się pożegnać. Nie 
zdobędą jej nawet za milion lat, choćby wydali miliony dolarów. Powtórz 
im to. 

I   odłożył   słuchawkę.   Pokonałam   wstyd   i   lęk   przed   tak   trudnym 

krokiem i taka nagroda mi się dostała? Według wszystkich poradników, 
jakie przeczytałam, w tej chwili wszechświat powinien mnie nagrodzić w 
sensie emocjonalnym i materialnym. 

Obdzwoniłam   jeszcze   paru   agentów   i   dostałam   mniej   więcej   taką 

background image

samą odpowiedź. Jak to w Hollywood. Jak człowiek próbuje wymyślić 
coś nowego, twórczego, to go zaraz zgaszą. Przez jakiś czas wytężałam 
umysł   i   w   końcu   postanowiłam   sprawdzić,   czy   uda   mi   się   wytropić 
Amandę. Może da mi jakąś radę albo kogoś poleci?

Pierwszym   krokiem   był   telefon   do   jej   matki.   Większość   moich 

koleżanek z liceum przeprowadzała się ze czterdzieści razy, ale kiedy 
chciałam znaleźć którąś z nich, w dziewięciu przypadkach na dziesięć 
wystarczało, bym zadzwoniła pod stary numer jej matki, i zawsze ją tam 
zastawałam. 

Rzeczywiście   zastałam   w   domu   matkę   Amandy.   Najpierw   jej 

opowiedziałam o swoim wspaniałym życiu, a potem dodałam, że parę lat 
temu urwał mi się kontakt z Amandą, a chciałabym ją znaleźć. 

– Niesamowite. Była tu w Święto Dziękczynienia i przy obiedzie padło 

twoje imię. 

– Naprawdę?
– Mhm. Powiedziała, jak kiedyś we dwójkę ukradłyście samochód jej 

ojca, żeby pojechać nad morze i pogapić się na surferów. 

– My?
– Wymieniła ciebie jako wspólniczkę. 
–   To   znaczy,   że   nie   miała   pani   pozwolenia?   Jestem   wstrząśnięta. 

Nigdy bym z nią nie pojechała, gdybym o tym wiedziała. 

– Jestem tego pewna. Wiesz, Samantho, nigdy ci tego nie mówiłam, 

ale byłaś jedyną szkolną koleżanką Amandy, którą lubiłam. 

– Naprawdę? – Miło było to usłyszeć. Miałam ochotę ją ucałować. 

Chyba nawet trochę się zarumieniłam. Chłopak, którego kochałam, nie 
odwzajemnił  mojej  miłości, ale czyjaś   mama  lubiła mnie  najbardziej  z 
koleżanek swojej córki. Może nie byłam aż takim nieudacznikiem ?

– Nie wiem, dlaczego nigdy nie mówimy sobie takich rzeczy. Rzadko 

nam się to zdarza, prawda? Nie wiem, czy to rozumiesz, ale ostatnio 
staram   się   mówić   ludziom   takie   ważne   rzeczy.   Szczere   słowa. 
Rozumiesz?

– Tak. To rzeczywiście coś. Dziękuję, że mi pani powiedziała. Ja też 

zawsze panią lubiłam. 

– Och, Samantho. 
– Nie mówię tego z uprzejmości. Jak na mamę nie była pani taka 

zupełnie   okropna.   Czasami,   kiedy   musiałam   poczekać   na   Amandę, 
lubiłam z panią rozmawiać. W wypadku innych mam to byłby koszmar, 
ale z panią czułam się, jakbym rozmawiała z człowiekiem. Oczywiście 
pani jest człowiekiem... 

– Nie przejmuj się, Samantho – roześmiała się. – Wiem, co masz na 

background image

myśli.   Poczekaj   chwilę,   poszukam   telefonu   do   Amandy.   Na   pewno 
bardzo się ucieszy, kiedy zadzwonisz. 

Naprawdę nie mówiłam tego z uprzejmości. Mama Amandy zawsze 

była w porządku. Właściwie cała jej rodzina była w porządku. W jej domu 
nie panowała atmosfera dziwaczności, jaką wyczuwałam w wielu innych 
domach moich znajomych. Nawet rodzina Shelley zawsze wydawała mi 
się dziwaczna. Zachowywali się tak, jakby wszystko było dobrze, dopóki 
wszystko  szło według planu. Stwierdziłam, że rzeczywiście tęsknię za 
Amandą,   chociaż   wcześniej   nawet   tego   nie   zauważyłam.   Co   jeszcze 
straciłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy?

Kilka   minut   później   pani   Morrison   wróciła   do   telefonu   i   podała   mi 

numer do Amandy. 

– A więc nadal mieszka w Hollywood?
– Tak. Ale resztę niech już ona sama ci opowie. Samantho, naprawdę 

było mi bardzo milo z tobą rozmawiać. 

– Mnie również. 
Nagrałam się na automatyczną sekretarkę Amandy. Zastanawiałam 

się,   czy   minie   wiele   dni,   zanim   do   mnie   oddzwoni,   ale   tego   samego 
wieczoru około dziesiątej rozległ się telefon. 

–   Samantha   Stone!   Nie   mogę   w   to   uwierzyć!   W   Święto 

Dziękczynienia rozmawialiśmy o tobie. W końcu powiedziałam mamie o 
tym, jak ukradłyśmy tacie samochód. Od tamtej pory minęło szesnaście 
lat, a jej to nadal nie wydaje się zabawne. Mamy czasami zachowują się 
absurdalnie, ale nieważne. Nie mogę uwierzyć, że do mnie zadzwoniłaś! 
Co u ciebie?

– W porządku. A co z naszą przysięgą, że nawet pod karą śmierci nie 

wyjawimy tajemnicy skradzionego samochodu?

–   Cóż,   mam  słaby  charakter.  Koniecznie  musimy  się  spotkać.   Nie 

chcę gadać przez telefon, a mam ci mnóstwo do opowiedzenia. Kiedy 
więc przywleczesz do mnie swój tyłek na dziesięć godzin babskich plot?

– Może jutro?
– Dobra. Właściwie na jutro coś miałam... ale dobra. Nic ważnego. 

Odwołam. Już nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. Przyjedź o 
siódmej. Zrobię świetną kolację, napijemy się dobrego winka i będziemy 
gadały aż do światu albo dopóki któraś z nas nie zwali się pod stół. 

– O ile mnie pamięć nie myli, to zawsze ty pierwsza się zwalałaś pod 

stół. 

–   Nie   zapominaj,   że   od   piętnastu   lat   mieszkam   w   Hollywood. 

Zobaczymy, która pierwsza się urżnie, młoda damo. 

– Tylko nie tym tonem, moja panno. 
Parodiowanie   naszych   mam   należało   do   naszych   ulubionych 

background image

rozrywek w liceum i bardzo się ucieszyłam, że Amanda – podobnie jak ja 
– nie wyrosła z tego. Dała mi namiary i powiedziała, że od razu odkłada 
słuchawkę.   Inaczej   zacznie   mi   opowiadać   historię   swojego   życia   i 
przegadamy całą noc. 

Tak   fajnie   mi   się   z  nią   rozmawiało,   że   zupełnie   zapomniałam  o 

Aleksie Grahamie. 

Amanda miała dom, jaki miałabym i ja, gdyby mi starczyło ambicji na 

spłatę   hipoteki.   Był   to   dom   w   staroświeckim,   kalifornijskim   stylu,   na 
podwórku   rosły   dwie   palmy.   Mógł   wyglądać   jak   cała   reszta   na   tym 
osiedlu, ale Amanda nadała mu własny styl: od kolorowych okiennic po 
architekturę zieleni. W jej ogródku rosły kwiaty, jakich nigdy przedtem nie 
widziałam.   A   na   drzwiach   wejściowych   widniała   ogromna   mozaika 
przedstawiająca wzór ze słoneczników. 

Kiedy otworzyła drzwi, mocno się uściskałyśmy, kiedy zaś weszłam 

do środka, zrozumiałam, że ta kobieta stworzyła prawdziwy dom. Każdy 
centymetr   przestrzeni   odzwierciedlał   jej   życie.   Z   każdego   metra 
kwadratowego emanowała sztuka, energia i wyjątkowość. Udało jej się 
nawet uczłowieczyć komputer, ozdabiając go malunkami, kalkomaniami i 
cytatami. 

Sama Amanda też wyglądała świetnie. Wyrosła na piękną kobietę. 

Miała burzę długich włosów, które w liceum zawsze prostowała, a teraz 
nosiła rozpuszczone. Była szczupła, ale zawsze miała taką sylwetkę i nie 
sprawiało to wrażenia, jakby odchudzała się na siłę. Przede wszystkim 
jednak aż promieniała. 

–   Najpierw  podstawowe   pytania   –  powiedziała,   kiedy  z  kieliszkiem 

wina usadowiłyśmy się na kanapie. – Mąż?

– Nie. Kilka razy było blisko, ale nie. 
– Ja też. Gdzieś rok temu, kiedy skończył się mój ostatni związek, 

zrozumiałam, że wcale mi nie zależy na małżeństwie. Nie mówię tego 
tylko tak dla picu, naprawdę mi nie zależy. Nie znaczy to jednak, że nie 
chcę   wyjść  za   mąż.  Ale   tak   czy  siak   jestem   zadowolona   ze   swojego 
życia. To odkrycie było takie wyzwalające. – wybuchnęła śmiechem. – 
Boże,   już   za   długo   mieszkam   w   Hollywood.   Ty   mi   podajesz   zwykłą, 
prostą odpowiedź, a ja zaczynam monolog o swoim rozwoju duchowym. 
Musisz wiedzieć o mnie jedno: jestem jedną z tych osób, którym zależy 
na rozwoju duchowym, ale naprawdę staram się nie nadawać o tym w 
kółko. 

– Robisz postępy co?
– Bardzo zabawne. Teraz następna rzecz, praca. Nadal zajmujesz się 

fotografią?

–   Tak.   Jest   nieźle.   Chociaż   nie   robię   nic   nadzwyczajnego. 

background image

Przeważnie obsługuję śluby. 

– Nie mogę w to uwierzyć. Zawsze uważałam, że masz niezwykłą 

intuicję. Zawsze potrafiłaś dostrzec drugie dno. Może sztuki plastyczne 
to po prostu nie twój środek przekazu?

– Może. A co u ciebie? Nadal grasz?
– Nie, już nie. W końcu do mnie dotarło, że aktorstwo jest niezdrowe. 

Uwielbiam   grać.   Dobry   występ,   prawdziwy   występ,   to   niezwykłe 
przeżycie. Ale nie potrafiłabym oddać się temu całą sobą. Zaczęłam więc 
uczyć,   trochę   reżyseruję   w   miejscowym   teatrze,   prowadzę   seminaria. 
Zarabiam   na   życie,   robiąc   to,   co   lubię,   więc   uważam   się   za   niezłą 
szczęściarę. 

– Masz piękny dom. Tchnęłaś w niego swojego ducha. Twoje życie, 

praca, ten dom. Ja się czuję zupełnie niepozbierana. 

– Może dlatego, że w twoim wnętrzu zawsze dużo się działo. Myślę, 

że takim ludziom jest ciężej. Ale dzięki temu są bardziej interesujący. 

–   Naprawdę?   W   porównaniu   z   tobą   w   ogóle   nie   czuję   się 

interesująca.   Czuję   się   jak   nudna   mieszkanka   przedmieścia,   czy  ktoś 
taki. Sama nie wiem kto. 

– Boże, Samantho! Ten dom i to, co robię... to tylko zewnętrz – ność. 

Ludzie są interesujący dzięki swojemu wnętrzu. Emily Dickinson w ogóle 
nie wychodziła ze swojego pokoju, a prawdopodobnie była najbardziej 
interesującą kobietą, jaka kiedykolwiek żyła. 

Amanda spojrzała na mnie, spojrzała bardzo uważnie, jakby usiłowała 

mnie rozgryźć, więc natychmiast zmieniłam temat. 

–   Bardzo   miło   mi   się   rozmawiało   z   twoją   mamą.   Wiesz,   co   mi 

powiedziała? Ze zawsze mnie lubiła. Tak po prostu. Nie rozmawiałam z 
nią od lat, a ona mówi coś podobnego. Rzadko mówimy innym, nawet 
przyjaciołom, że ich lubimy, prawda? Jest wspaniała. 

– Tak. Bardzo się zmieniła, odkąd w zeszłym roku zachorowała na 

raka piersi. 

– Co takiego? Czy już wszystko w porządku?
–   Chyba   tak.   To   był   mały   guzek,   został   wcześnie   wykryty.   Teraz 

mama bardzo o siebie dba. Nie uwierzysz, ale nawet namówiłam ją na 
medytacje.   Takie   przejścia   przywracają   człowiekowi   właściwą 
perspektywę. Ciągle się zamartwiamy jakimiś bzdetami, aż tu nagle się 
okazuje, że zostało już tak mało czasu. 

Ta  rozmowa  nie toczyła  się tak, jak  to zaplanowałam.  Obmyśliłam 

cały   scenariusz.   Udane   życie   zawodowe,   potrzeba   znalezienia   sobie 
towarzysza na święta, by uniknąć presji ze strony osób, które chcą mi 
układać   życie,   doskonały   dowcip   w   postaci   wynajęcia   jakiegoś 
superprzystojnego   aktora,   który   udawałby   mojego   narzeczonego   i   na 

background image

widok   którego   wszystkim   pospadałyby   kapcie.   A   wyskakuje   szczera, 
serdeczna rozmowa o krótkości życia. 

–   Bardzo   mi   przykro   z   powodu   twojej   mamy.   Ze   wszystkich   mam 

moich znajomych była, jest, jedyną, którą mogłam znieść. Ty jesteś taka 
pozbierana, ja stanowię twoje przeciwieństwo. Chcesz wiedzieć, co się 
dzieje w moim życiu? Znowu zakochałam się w Gregu, a on zakochał się 
w innej dziewczynie,  jakieś tam Debbie. Mam ją poznać, a nie mogę 
znieść myśli, że miałabym na to spotkanie przyjść sama, więc chciałam 
spytać,   czy   pomogłabyś   mi   znaleźć   jakiegoś   niespełnionego   aktora, 
oczywiście dobrze zapłacę, który udawałby chłopaka zakochanego we 
mnie   po   same   uszy   oraz   najbardziej   idealnego   mężczyznę   w   historii 
świata. 

I wtedy oczywiście, jak na zawołanie, wybuchnęłam płaczem. 
Kiedy   już   wytarłam   oczy   i   odbyłam   z   Amandą   rozmowę,   której 

wolałam   uniknąć   –   tak   go   kocham,   dlaczego   on   nie   rozumie,   jak 
wspaniale   by   nam   było   razem,   co   on   widzi   w   tej   całej   Debbie,   jak 
mogłam być taką idiotką, a on takim palantem, chyba już nigdy w życiu 
się nie zakocham, bla, bla, bla – Amanda stwierdziła, że szalenie jej się 
spodobał pomysł z podstawionym chłopakiem. 

– A więc nie uważasz, że to trochę dziwaczne?
–   To   jest   niesamowicie   dziwaczne   i   dlatego   tak   mi   się   podoba. 

Zresztą co innego robią ludzie? Ile ludzi trwa w małżeństwie, udając, że 
wciąż się kochają, bo nie mogą znieść myśli o samotności? De razy z 
kimś się umawiałaś po to tylko, żeby pójść na randkę? Codziennie gramy 
jakąś rolę. W pracy, w rodzinie. Ale ty weźmiesz życie w swoje ręce, 
odstawisz   małe   przedstawienie   z   pełną   świadomością,   że   to   tylko 
udawanie. Świetny pomysł. 

– O kurczę. Albo to ja jestem normalniejsza, niż mi się wydawało, 

albo to ty jesteś dziwniejsza, niż myślałam. 

– Pewnie po trochu i to, i to. Zjedzmy coś, potem weźmiemy się do 

planowania. 

Poszłyśmy do kuchni. Na pół godziny Amanda wpadła w wir kręcenia, 

ucierania,   mieszania   i   podgrzewania   i   wreszcie   postawiła   na   stół 
najlepszy omlet i sałatkę, jakie kiedykolwiek jadłam. 

– Jak ty to robisz? – spytałam, kiedy zaczęła zbierać naczynia. 
– Co robię?
– Wszystko. Mam wrażenie, że tobie wszystko się udaje. A robisz tyle 

rzeczy. Do tego wydajesz się taka, sama nie wiem... pogodzona z samą 
sobą. 

–  Samantho, wiesz,  na czym  polega twój  problem? Jesteś bardzo 

dziwną   osobą,   która   przez   większą   część   życia   udaje   normalnego 

background image

człowieka.   Ja   natomiast   zaakceptowałam   własne   dziwactwa   i   teraz, 
ponieważ dobrze się z nimi czuję, ludzie uważają, że jestem normalna. 

– Hej, kto tu zamierza wynająć podstawionego chłopaka? Ty czy ja?
– Bardzo dobry pierwszy krok, stara. Właśnie wstępujesz na drogę 

prawdziwego i skończonego dziwactwa. 

– Tiaa. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. 
Przy  kawie   przeszłyśmy   do   interesów.   Byłam   skłonna   zapłacić   sto 

dolarów   za   każdy   wieczór   pracy   aktora   i   dorzucić   kolejne   sto   na 
przygotowanie się do roli. Opowiedziałam jej o szczegółach, które do tej 
pory   opracowałam   i   które   ona,   jako   zawodowa   aktorka,   uznała   za 
stanowczo niewystarczające. 

–   Chcesz   odegrać   prawdziwe   przedstawienie,   prawda?   Wszyscy 

mają uwierzyć, że to twój chłopak i że łączy was prawdziwa więź?

– Tak. 
–   Kandydat   musi   więc   mieć   więcej   cech.   Ale   tym   zajmiemy   się 

później. Najpierw muszę pogłówkować, kto by się nadawał. 

– Nie zapominaj o tyłeczku. 
– Nie zapomnę. Który z moich znajomych aktorów ma uroczy tyłeczek 

i... mam! Nie jestem pewna, czy się zgodzi, ale doskonale by pasował. 
Boże, Samantho, widzę go w tej roli. To jeden z tych aktorów, którzy od 
lat   próbują   w   tym   mieście   i   którym   jakimś   cudem   się   nie   udało.   Jest 
przystojny,   ma   talent   i   zapał.   Aktorstwo   to   dla   niego   całe   życie,   jest 
bardzo wrażliwy, ale ma to, co trzeba. To nie słomiany ogień. Dwa razy 
w   tygodniu   sumiennie   przychodzi   na   moje   zajęcia.   Ale   przeważnie 
dostaje tylko epizody w kiczowatych filmach. Widziałaś Powrót na aleję 
Dębów: Frankie wkurzył się jak cholera?

– Nie. 
– Grał tam gliniarza, który nikomu nie wierzył, kiedy mu opowiadano o 

Frankiem.   Albo  Przecież   ci   mówię,   że   widziałem,   co   zrobiłeś!  Tego 
pewnie też nie widziałaś?

– Nie. 
–   Tam   z   kolei   grał   ochroniarza,   który   nie   wierzy   nastolatkom,   że 

szaleniec jest na wolności. Nawet w tej rólce był świetny. Niestety film 
nie zrobił furory. W zeszłym roku wyreżyserowałam  Zmierzch długiego 
dnia,  
gdzie zagrał rewelacyjnie.  Niestety ma chyba  jakiś blok, coś go 
hamuje. Jest tak poważny, że nie wiem, czy się zgodzi na ten projekt, 
wiem   jednak,   że   w   tej   chwili   ma   poważne   problemy   finansowe. 
Zadzwońmy do niego. 

Cierpiałam   okrutne   męki,   siedząc   i   czekając,   aż   moja   przyjaciółka 

spyta   swojego   znajomego,   czy   zechce   udawać   mojego   chłopaka. 

background image

Niestety, tyle z życia zostaje dla singla. Próbowałam poczytać jeden z 
magazynów leżących na stoliku, ale nie mogłam się skupić. Dlaczego to 
trwa tak długo? Dziwne, czasami bywa tak, że facet, który początkowo w 
ogóle cię nie interesuje, okazuje się osobą, której rozpaczliwie pragniesz. 

Kiedy Amanda wreszcie weszła do pokoju, z jej twarzy nie dało się 

nic odczytać. Nie wyglądała na rozczarowaną, ale i nie na triumfującą. 

– No i? – spytałam. – Zgodził się?
–   Tak   jakby.   Nie   oszalał   na   punkcie   tego   pomysłu,   ale   go 

przekonałam,   że   to   kolejny   krok   w   jego   karierze.   Ze   w   ten   sposób 
udoskonali swoje rzemiosło. To go zainteresowało na tyle, że zgodził się 
z tobą spotkać. Muszę cię ostrzec, kiedy mówiłam, że jest wrażliwy, to 
ani trochę nie przesadziłam. Trzeba go traktować wyjątkowo delikatnie. 
Tak między nami, kocham aktorów, ale nie chciałbym na co dzień żyć z 
Marlonem Brando, jeśli wiesz, co mam na myśli. Tak więc się przygotuj. 
Najważniejsze to traktować go poważnie. Jeśli zgodzi się zagrać tę rolę, 
włoży w nią całego siebie. 

–   Będę   go   traktować   poważnie.   Boże,   nie   mogę   uwierzyć,   że 

naprawdę to zrobię!

– Wahasz się?
– Trochę. Ale z drugiej strony czuję się silniejsza. 
– Poza tym będzie niezły ubaw. Możesz wzniesiemy toast, Lucy?
– Z wielką chęcią, Ethel. 
–   Za   Samanthę   Stone,   która   akceptuje   swoje   dziwactwa   – 

powiedziała Amanda. 

– I za Amandę, za to, że znalazła dla mnie wymarzonego mężczyznę. 

A swoją drogą, jak on się nazywa?

– Mark – odparła. – Mark Simpson. 

background image

Rozdział ósmy

Nigdy nie lekceważ

wagi pierwszego wrażenia

Miałam   poznać   Marka   następnego   dnia   około   jedenastej   rano,   po 

jego zajęciach u Amandy. Amanda prowadziła te zajęcia w swoim domu, 
powiedziała więc, że jeżeli przyjadę wcześniej, mam wejść od tyłu albo 
poczekać na nią na tarasie. Na trzecią byłam umówiona z jedną z moich 
panien młodych, więc miałam mnóstwo czasu. 

Pierwszym znakiem, że nie zanosi się na spotkanie na luzie, na jakie 

liczyłam i za które płaciłam, była moja trema przed poznaniem Marka. 
Poprzedniego wieczoru postanowiłam, że włożę zwykłe dżinsy i bluzę, 
bo – co tam! – dla odmiany miło będzie poznać faceta, nie przejmując się 
tym, czy zrobię na nim wrażenie. A jednak wstałam wcześnie, włożyłam 
jedną ze swoich najlepszych garsonek – która do tej pory jeszcze nigdy 
nie odniosła pożądanego skutku – wysuszyłam głowę, podkręciłam włosy 
na lokówce i zrobiłam sobie pełny makijaż. Amanda i ja uznałyśmy, że 
lepiej   się   trzymać   wersji   o   zapracowanej   kobiecie   zamiast   tej   o 
złamanym  sercu  i  desperacji,  więc  próbowałam   sobie  wmówić,   że  po 
prostu ubieram się odpowiednio do tej roli. Wyglądałam atrakcyjnie, lecz 
profesjonalnie. Niestety, chociaż to ja miałam książeczkę czekową i to ja 
dyktowałam   warunki,   bardzo   zależało   mi   na   dobrym   pierwszym 
wrażeniu. Mój wygląd  nie powinien się liczyć.  Najważniejszy powinien 
być jego wygląd i moje karty kredytowe. Słowo daję, równość między 
płciami to mrzonki. 

Wyszłam   około   dziewiątej,   dzięki   czemu   miałam   jeszcze   mnóstwo 

czasu na dojazd, ale od mojej ostatniej podróży do Los Angeles ruch 
uliczny znacznie się zagęścił. Co się stało z jednotorówkami i pociągami 
jeżdżącymi  po wiaduktach? Według wizji  przyszłości  w Disneylandzie, 
kiedy dorosnę, miały zacząć działać we wszystkich większych miastach 
Ameryki, odsyłając korki do lamusa. Kiedy pójdę do nieba, będę musiała 
sobie uciąć poważną gadkę z panem Disneyem. Trzeba uważać, co się 
mówi dzieciom. 

Pięć   po   jedenastej   zadzwoniłam   do   drzwi   Amandy.   Otworzyła   i 

położyła palce na ustach. 

– Musimy się zachowywać bardzo cicho – szepnęła. – Wszyscy już 

poszli, ale Mark grał w bardzo intensywnej scenie i teraz musi zrobić 
ćwiczenia   oddechowe,   żeby   trochę   ochłonąć.   Chodźmy   do   kuchni. 
Dołączy do nas, kiedy będzie gotowy. 

background image

Na paluszkach przeszłyśmy korytarzem. Mark siedział na kanapie w 

salonie, gdy tamtędy przechodziłyśmy, udało mi się zerknąć na tył jego 
głowy. Z tego, co zdążyłam zauważyć, była to wyjątkowo urocza głowa. 
Amanda   nalała   mi   kawy   i   usiadłyśmy   przy   stole,   czekając   na   wielkie 
wejście   Marka.   Raz   jeszcze   przypomniała   mi,   żebym   traktowała   go 
poważnie. 

– I żeby tylko nie zauważył, że się gapisz na jego tyłek, bo się obrazi. 
Około   wpół   do   dwunastej   wreszcie   wszedł.   Kiedy   go   zobaczyłam, 

machnęłam ręką na inteligencję, wrażliwość czy chęć stworzenia stałego 
związku.  Facet był  przecudowny.  Wysoki,  idealnie zbudowany,  faliste, 
ciemne   włosy,   duże,   brązowe,   seksowne   oczy   i   (przysięgam)   wydęte 
usta.   Nie   musiałam   go   prosić,   żeby   się   odwrócił   i   pokazał   pupę. 
Wiedziałam, że będzie piękna. Wystarczyłoby mi samo to, gdyby mnie z 
nim   zobaczono.   Nikt,   ale   to   nikt   by   mnie   nie   spytał,   co   takiego 
zobaczyłam w Marku. Amanda wstała, a ja siedziałam dalej, pewnie z 
rozdziawioną buzią. 

–   Chodź   tu   –   powiedziała,   rozkładając   ręce.   –   Jesteś   genialnym 

aktorem. 

Mark podszedł do niej i przez parę chwil się przytulali, w którym to 

czasie mogłam dyskretnie (i pewnie z rozdziawioną buzią) oglądać jego 
tyłeczek. 

– Napijesz się kawy, wody mineralnej albo herbaty? – spytała go. 
– Nie, dziękuję. 
Idealny   głos.   Chropawy,   głęboki,   seksowny   jak   jasna   cholera. 

Amanda poklepała go po plecach, po czym odwróciła się do mnie. 

–   Samantha   Stone,   Mark   Simpson.   To   ten   aktor,   o   którym   ci 

mówiłam. 

– Cześć, Mark – powiedziałam, usiłując udawać luzaczkę. – Miło mi 

cię poznać. 

Uśmiechnęłam   się,   ale   on   nie   zrewanżował   się   tym   samym,   tylko 

wpatrywał się we mnie bacznie, ściskając mi dłoń. 

– Dzień dobry, Samantho. 
–   Usiądźmy   –   zaproponowała   Amanda.   –   Samantho,   możesz 

zaczniesz opowiadać Markowi, na czym ci zależy?

–   Dobrze.   Cóż,   Marku,   ostatnio   jestem   bardzo   zajęta   karierą 

zawodową i nie mam czasu na związek z mężczyzną. Jestem bardzo 
zadowolona   ze   swojej   sytuacji,   ale   przyjaciele   i   rodzina   nie   chcą   mi 
wierzyć. By uniknąć intryg ze strony przyjaciół oraz klinicznej depresji u 
mojej matki, chciałabym cię zatrudnić do roli mojego chłopaka na okres 
świąt   oraz  na  kilka  przyjęć.  Jednego  wieczoru   pójdziemy  na  drinka  z 
moim   byłym   chłopakiem.   Teraz   się   przyjaźnimy,   a   on   bardzo   chce, 

background image

żebym poznała jego nową dziewczynę. Potem pójdziemy na świąteczne 
przyjęcie   do   mojej   przyjaciółki   i   wreszcie   na   obiad   do   mojej   rodziny. 
Spisałam   dla   ciebie   parę   informacji.   Masz   tu   krótką   biografię   moją   i 
Aleksa oraz charakterystyki osób, z którymi mamy się spotkać. 

Amanda   siedziała   cicho,   kiedy   Mark   wziął   się   do   uważnej   lektury. 

Wczytywał   się   w   te   trzy   kartki,   które   mu   podałam,   jakby   analizował 
Otella.  Przebiegał wzrokiem przez tekst i z chwili  na chwilę  mina mu 
rzedła.   Kiedy   wreszcie   podniósł   głowę,   na   jego   twarzy   malowało   się 
wielkie cierpienie. 

– Nie mogę pracować z takim materiałem. Żaden aktor by nie dał 

rady. Przecież tu nic nie ma. Jestem tylko ortodontą. 

– Bardzo wziętym ortodontą – zaznaczyłam. – Poza tym żeglujesz i 

skaczesz ze spadochronem. 

– Ale tu nic nie ma to, jakim jestem człowiekiem. O istocie mojego 

„ja”.   Ten   Alex   wygląda   jak   wycięty   z   papieru.   Ja   potrzebuję   głębi. 
Prawdziwej postaci, w której mógłbym zatopić zęby. 

– Oczywiście  – przytaknęła Amanda, energicznie kiwając  głową.  – 

Mówiłam,   że na  razie  dostaniesz  tylko  bardzo  okrojony  zarys  roli.  To 
dopiero ziarno, z którego dzięki tobie wyrośnie kwiat. Proces, Marku. To 
proces. Możesz powiesz Samancie, co ci jest potrzebne. 

– Szukam człowieka w ortodoncie, który skacze ze spadochronem. 

Dlaczego zostałem ortodontą? Jaką miałem motywację?

– Samantho, dlaczego on jest ortodontą? – spytała Amanda. 
–   Czy   z   potrzeby   bezpieczeństwa?   –   spytał   Mark.   –   Które   mu 

odebrano   w   dzieciństwie?   Chyba   wszyscy   możemy   się   zgodzić,   że 
punktem przełomowym w jego życiu była śmierć rodziców. 

– Z całą pewnością – Amanda ze smutkiem pokiwała głową. 
–   Jak   śmierć   rodziców   wpłynęła   na   jego   charakter?   Czy   z   tego 

powodu zamknął się w sobie? Czy boi się zbliżyć do innych? Czy też 
poświęca całą swą energię emocjonalną na próby zdobycia aprobaty w 
otoczeniu, za bardzo się bojąc poczuć smutek, który w nim tkwi?

Oboje   wpatrywali   się   we   mnie.   Niespokojnie   poruszyłam   się   na 

krześle. 

– No, myślę, że zgadza się pewnie jedno z dwojga – powiedziałam 

wreszcie. 

– Zgadza się?
– No. Najbardziej liczy się to, że jesteś wziętym ortodontą, który jest 

pełen ciepła, inteligentny, wrażliwy i po same uszy zakochany we mnie. 

–   Jak   niby   taka   postać   miałaby   ożyć?   Jak   miałaby   się   stać 

człowiekiem z krwi i kości? Myślisz, że mam czarodziejską różdżkę? By 
grać,   muszę   mieć   prawdziwą   postać   i   jej   motywacje.   To   podstawa 

background image

mojego rzemiosła. Najważniejsza. Bez niej... 

– Bez niej, Samantho – wtrąciła Amanda – aktor po prostu nie może 

pracować. Mark, kiedy tak ciebie słuchałam, coś mi przyszło do głowy. 
Samantha nigdy przedtem nie miała styczności z aktorami. Nie rozumie 
całego procesu. Ale ty tak. Może więc, gdyby się zgodziła, powierzymy ci 
całkowitą opiekę artystyczną nad tym projektem? Mark natychmiast się 
ożywił. 

– W ten sposób sam stworzyłbyś Aleksa – ciągnęła. – Takiego, jakim 

go widzisz. 

– I miałbym opiekę artystyczną? Mógłbym przygotować tę rolę tak, jak 

ja ją widzę?

– Właśnie tak. Nie tylko poćwiczyłbyś improwizację, ale też troszkę 

zasmakował w reżyserii. 

Mark   zmrużył   oczy   i   zaczął   się   zastanawiać.   Kiedy   czekałyśmy, 

Amanda uśmiechnęła się do mnie uspokajająco. Czułam się, jakbyśmy 
to my były na przesłuchaniu. 

Po długim namyśle Mark westchnął głęboko, splótł dłonie i położył je 

na stole. 

– Zgadzasz się na to? – spytał mnie. 
Zgodziłabym  się dosłownie  na wszystko,  żeby tylko  mieć o swego 

boku taki apetyczny kawał mężczyzny. No, ale ta odpowiedź pewnie nie 
przypadłaby mu do gustu. 

– Jeżeli tylko będziesz się trzymał mojego szkicu, to tak – odparłam. 
–   Ilu   aktorów   ma   taką   szansę?   –   entuzjastycznie   wykrzyknęła 

Amanda. – To świetny sposób na udoskonalenie twojego rzemiosła. 

–   I   wszyscy   się   zgadzamy,   że   będę   miał   całkowitą   artystyczną 

opiekę? – ponownie spytał Mark. Kiwnęłam głową. – Dobrze. Tak jak ja 
to widzę, mamy tu dwie największe przeszkody do pokonania. Pierwszą 
jest   oczywiście   sam   Alex,   a   drugą  jesteś   ty  –   powiedział,   patrząc   na 
mnie. 

– Ja? – zdziwiłam się. 
– Twój charakter jest tu opisany wyjątkowo pobieżnie. W ogóle nie 

wyczuwam twoich uczuć. 

– Moich uczuć?
– Do Aleksa. 
– Aaa. No, powiedzmy, że go lubię. 
– Mogłabyś to rozwinąć?
– To świetny facet. Bardzo go lubię. 
– To nie brzmi zbyt przekonująco. 
– Szczerze mówiąc, inni ludzie uważają, że to idealny facet dla mnie. 

Jest fajny i chciałabym czuć do niego coś więcej, ale jakoś nie mogę. Po 

background image

prostu z mojej strony nie iskrzy tak jak z jego. Napisałam przecież, że 
absolutnie mnie uwielbia, prawda? No, w każdym razie jestem z nim, 
bardzo się staram, ale pod koniec świąt będę musiała z nim zerwać. 

– A więc zasadniczo wykorzystujesz go. 
Zaraz,   zaraz,   momencik,   kolego.   Może   i   jesteś   śliczny,   ale   takich 

oskarżeń nie wolno rzucać pod moim adresem. 

– To niesprawiedliwe. Przecież jeszcze nie wiem, że nam nie wyjdzie. 

Ja naprawdę bardzo się staram. 

Mark   zaczął   skubać   podbródek.   Pokiwał   głową,   a   na   jego   twarzy 

pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia. 

–   Biedny,   zaślepiony   Alex.   Nawet   nie   wie,   co   go   czeka.   Planuje 

idealnego   sylwestra.   Przyjeżdża   z   tuzinem   róż   i   butelką   szampana. 
Zarezerwował   stolik   w   restauracji   z   widokiem   na   ocean.   Po   kolacji 
wybiera  się  z  tobą  na  spacer  plażą  w  świetle   księżyca.  Bierze  cię  w 
ramiona, chce ci powiedzieć, co czuje. Ale nagle dostrzega coś w twoich 
oczach. Pustkę. Nic do niego nie czujesz  i nigdy nie czułaś. W głębi 
ducha wie, że nie odwzajemniałaś jego uczuć, ale nie potrafił znieść tej 
myśli. Udawał więc. Wierzył, że jeżeli bardzo się postara, to kiedyś w 
końcu go pokochasz. Tak samo czekał na swoich rodziców. Przez wiele 
lat codziennie po szkole biegł do domu, myśląc, że może dzisiaj będą na 
niego czekali. 

Mark wyglądał tak, jakby zupełnie zapomniał o mnie i Amandzie. Było 

to  nieco   denerwujące.   W  niespełna   dwadzieścia   minut   włożył   w   nasz 
związek więcej energii niż którykolwiek z moich prawdziwych chłopaków 
przez cały czas trwania naszej znajomości. 

–   Wyjął   klucz   spod   doniczki   i   otworzył   drzwi.   W   zimnym,   pustym 

domu   rozbrzmiewało   tylko   echo   jego   kroków.   Cisza,   która   dla   niego 
skończyłaby się dopiero wtedy, gdyby przez te drzwi weszli jego rodzice. 
To jego krzyż pański. Czekanie na miłość, której nigdy nie dostanie. A 
najstraszniejsze   jest   to,   że   on   zawsze   czekał.   Jeszcze   za   życia   jego 
matka była obojętna. Teraz, z tobą, na nowo musi przeżywać to piekło. 
Bo tobie na nim nie zależy. To schemat, który Alex będzie powielał aż do 
końca swoich dni. 

O rany, to było straszne. Jak po usłyszeniu takiej historii mam teraz 

rzucić Aleksa? Cholera, będę musiała za niego wyjść  i spędzić z nim 
resztę życia, żeby mu wynagrodzić wszystkie krzywdy. Jak po tym, co 
przeszedł, w ogóle mogłam brać pod uwagę zerwanie z nim?

– Powoli zaczynam rozumieć tę postać – ciągnął Mark – ale mam 

problem z twoim scenariuszem. Trzecia randka, obiad z twoją rodziną. 
To bez sensu. 

Jeszcze   nawet   nie   poznał   mojej   rodziny,   a   już   mu   przysparzała 

background image

problemów. Doprawdy, sztuka rzeczywiście naśladuje życie. 

–   Skoro   tak   bardzo   cię   uwielbiam,   a   nie   mam   własnej   rodziny,   to 

dlaczego nie miałbym spędzić świąt z twoją? Czy twoja rodzina by go nie 
zaprosiła?

– Ależ oczywiście, że by zaprosiła. Myślę, że w prawdziwym życiu 

przyszedłbyś w święta, ale nie żądam od ciebie, żebyś pracował w Boże 
Narodzenie. Pomyślałam, że wymyślę jakąś dobrą wymówkę. Możesz na 
przykład jako wolontariusz rozdawać posiłki bezdomnym. 

–   Tandeta.   Niepotrzebna   pozłotka,   jak   jakiś   trik   w   serialu 

telewizyjnym. Dla mnie to nie brzmi prawdziwie. 

– Twierdzisz, że chcesz spędzić święta ze mną i moją rodziną?
– Twierdzę, że Alex chciałby spędzić święta z tobą i twoją rodziną. 
Wyobraziłam   sobie   Boże   Narodzenie   w   domostwie   Stone’ów,   z 

Aleksem   u   mego   boku.   Wszyscy   bardzo   się   starają.   Nikt   nie   mówi 
„Samantho, do jasnej anielki”, bo nikt nie śmiałby mnie krytykować  w 
jego   obecności,   gdyż   wtedy   Alex   mógłby   zobaczyć,   jaka   jestem 
naprawdę, i wszystkie plany małżeńskie wzięłyby w łeb. 

Ale nie. Mark to też człowiek. Nie mogę mu tego zrobić. 
– Uwierz mi, Alex nie chciałby spędzić ośmiu godzin z moją rodziną w 

Boże Narodzenie. 

– To tylko pokazuje, jak mało go znasz. Ty możesz ich nie doceniać, 

ale Alex nie ma własnej rodziny. Naprawdę myślisz, że podczas tego 
obiadu byłoby mu miło patrzeć na ciebie i twoją rodzinę, gdyby wiedział, 
że w Boże Narodzenie znowu zostanie sam? Czy ty masz pojęcie, jaka 
by to była dla niego trauma? To tak, jakby znowu musiał przeżyć swoje 
dzieciństwo. 

– Mówisz więc, że zrezygnowałbyś ze swoich świąt, by spędzić je ze 

mną i moją potrzaskaną rodzinką? A „potrzaskana” to bardzo łagodne 
określenie. 

– Mówię, że jeżeli mam przyjąć tę rolę, to zamierzam ją potraktować 

poważnie. Tylko w ten sposób umiem pracować. 

– Jeżeli jesteś pewny, to super. 
– Jestem pewny. 
Przez następne pół godziny dopracowywaliśmy szczegóły, a potem 

Mark   musiał   iść   do   swojej   pracy   na   pół   etatu   jako   tragarz   przy 
przeprowadzkach. 

– Dobija mnie to – powiedziała Amanda, kiedy już wyszedł – że musi 

nosić czyjeś meble, żeby zarobić na życie. No i co ty na to? Prawda, że 
jest świetny?

–   Żartujesz?   Może   i   jest   trochę   przewrażliwiony,   ale   nie   mogę 

uwierzyć, że chce spędzić święta ze mną i moją rodziną. 

background image

– A nie mówiłam? Jak już dostanie rolę, to nią żyje. 
Kiedy   wyszłam   od   Amandy   i   pojechałam   na   następne   spotkanie, 

pomyślałam sobie, że nie mogę uwierzyć we własne szczęście. Mój plan 
szedł w jeszcze lepszym kierunku, niż się tego spodziewałam. Te dwa 
stwierdzenia, pochodzące z mojego mózgu i odnoszące się do mojego 
życia, powinny natychmiast mi uświadomić, że coś przeoczyłam. 

background image

Rozdział dziewiąty

Każde rozwiązanie

problemu tworzy nowe problemy

Następnego   dnia   zadzwoniłam   do   mamy   z   dobrą   nowiną.   Dzieci 

niektórych   ludzi   kończą   Harvard   z   wyróżnieniem.   Inne   odkrywają 
lekarstwa   na   choroby,   dostają   nagrody   akademii   lub   zostają 
prezydentem.   Ale   moje   osiągnięcie   przewyższało   wszystkie   te   ulotne 
sukcesy: ja na Boże Narodzenie miałam przyprowadzić Aleksa do domu. 

– Naprawdę? – moja mama aż wstrzymała oddech. – Alex przychodzi 

w Boże Narodzenie? Na pewno? To już postanowione?

– Tak, mamo, na pewno. 
–   Och,   to   cudownie,   Samantho.   Pokażemy   mu,   jak   wyglądają 

prawdziwe rodzinne święta. 

Po których pewnie Alex wejdzie na ścieżkę celibatu. 
– Będę miała mnóstwo roboty. Wezmę długopis i wszystko spiszę. 

Dobrze, już znalazłam. Masz jakiś pomysł na prezent?

– Myślę, że cioci Marnie można kupić rozpinany sweter, a wujowi – 

jakąś sportową koszulę. 

– Och, to nieważne – zlekceważyła moją radę. – Oni nie są wybredni. 

– Przed pojawieniem się Aleksa nasze dyskusje na temat świątecznych 
prezentów dla cioci i wujka często trwały wiele godzin. 

– Miałam na myśli Aleksa. Chciałabym kupić coś, co na pewno mu się 

spodoba. 

– Mamo, przecież nawet go nie znasz. Kup mu butelkę dobrego wina 

albo coś w tym rodzaju. 

– To chyba nie będzie zbyt osobisty prezent, prawda?
– Jak na osobę, której nie widziałaś na oczy, wystarczająco osobisty. 

Nie musisz wpadać w przesadę. 

– W porządku. Po prostu chciałam, żeby te święta dla wszystkich były 

miłe, ale skoro... 

–   To   może   brandy?   On   bardzo   lubi   brandy   –   powiedziałam, 

odnotowując sobie w pamięci, żeby poinformować mojego chłopaka o 
nowej cesze jego charakteru. 

– Jaki gatunek brandy?
– Nie wiem. Jakąś dobrą. Może napoleona?
– Na pewno?
– Tak. Słuchaj, muszę... 
– No, skoro jesteś pewna. A co Alex lubi jeść?

background image

– Dlaczego pytasz?
– Robię menu na Boże Narodzenie. 
Moment. To mnie przez dziewięć miesięcy nosiła pod sercem, mnie 

karmiła piersią, to w jej stronę zrobiłam swój pierwszy krok. No dobra, 
może tylko dlatego, że w pobliżu nie było nikogo innego, ale i tak. Alex 
nie zrobił dla nic poza tym, że istnieje. A teraz specjalnie dla niego ona 
zamierza  zmienić   uświęcone   tradycją   świąteczne   menu?  Niesłychane. 
Dla mnie chyba nigdy by tego nie zrobiła – no, chyba że znajdowałabym 
się w terminalnej fazie jakiejś śmiertelnej choroby. A i wtedy byłoby to z 
jej strony wielkie poświęcenie. 

– Myślę, że powinnaś przygotować to, co zawsze. 
– Wiem, że tobie to wystarczy. Twoje pokolenie uważa, że wystarczy 

cokolwiek   –   powiedziała,   w   bardzo   wygodny   dla   siebie   sposób 
zapominając,   że   Alex   też   należy   do   mojego   pokolenia.   –   Chciałabym 
jednak, żebyś spytała, co lubi. W końcu to nasz gość. 

– Dobrze. Coś jeszcze? Bo naprawdę muszę kończyć. Jeszcze tylko 

kilka   pytań.   Jakie   są   jego   ulubione   kolędy?   Woli   bożonarodzeniowy 
obiad czy kolację? Czy miałby ochotę zagrać z nami w szachy, czy też 
woli jakieś inne gry planszowe? A może zupełnie inny rodzaj rozrywki? 
Zdanie owocu jej łona w ogóle jej nie interesowało, ale nie chciała, by 
Alex zmuszał się do czegoś, czego nie lubi. 

Kazała,   żebym   koniecznie   mu   przekazała,   że   cała   rodzina   już   nie 

może się doczekać spotkania z nim. Zapewniłam ją, że wspomnę o tym 
przy   najbliższej   okazji,   a   ona   jeszcze   raz   powtórzyła,   żebym   nie 
zapomniała. Zupełnie jakby zapominanie to coś, co można zaplanować z 
wyprzedzeniem. 

Następnie zadzwoniłam do Grega. Wiedziałam, że jest w pracy, więc 

zostawiłam mu wiadomość na sekretarce, że przyjdę razem z Aleksem. 
Dodałam, że bardzo się cieszymy na spotkanie z Debbie. Wypowiadając 
jej imię, nawet się nie porzygałam, co uznałam za wielki krok do przodu i 
dowód   na   to,   że   każdy   cent,   jaki   wydałam   na   Aleksa,   to   dobra 
inwestycja. 

Załatwiwszy to zadanie, przekręciłam do Shelley, która była w pracy. 
–   Chciałam   spytać,   czy   mogę   na   przyjęcie   świąteczne   przyjść   z 

chłopakiem. 

–   Z   chłopakiem?   Samantho   Stone,   opowiadaj   wszystko   po   kolei. 

Przekazałam   jej   podstawowe   fakty   na   temat   niesamowitego   Aleksa 
Grahama. 

– To musi być świetny facet. Już nie mogę się doczekać, kiedy go 

poznam. Przykro mi tylko z powodu Toma. Bardzo chciał cię poznać. 

Właśnie  dlatego nigdy nie kupię sobie takiego telefonu  z ekranem 

background image

wideo,   na   którym   pojawia   się   twoja   twarz.   Moja   radosna   mina   z 
pewnością   zadałaby   kłam   szczeremu   tonowi,   jaki   udało   się   nadać 
mojemu głosowi. 

Po tej rozmowie zapaliłam papierosa i zaczęłam napawać się chwilą. 

Jak na razie obecność Aleksa w moim życiu bardzo mi się podobała. 
Postanowiłam,   że   na   krótko   zadzwonię   do   Marka,   żeby   potwierdzić 
nasze spotkanie w środę i przekazać mu informację na temat brandy. 

Odebrał po drugim sygnale. 
–   Cześć,   Mark,   tu   Samantha.   Chciałam   tylko   potwierdzić,   że 

spotykamy   się   o   wpół   do   ósmej   przed   Nordstromem.   Wiesz,   jak   tam 
dojechać, prawda?

– Tak. 
– Ze świętami już wszystko załatwione. A, przy okazji, powiedziałam, 

że bardzo lubisz brandy. 

– Coś ty powiedziała?
– Zadzwoniłam do mamy, żeby umówić się na święta. Pytała, co ci 

kupić pod choinkę. Powiedziałam, że lubisz brandy. 

W ciszy, która zapadła, wyczułam dezaprobatę. 
– Mark?
–   Samantho,   zdaje   się,   że   się   umówiliśmy,   że   to   ja  mam   opiekę 

artystyczną nad całym projektem. 

– To tylko butelka brandy. 
–   Musisz   nauczyć   się   szanować   mój   proces   twórczy.   Osobowość 

postaci kryje się w szczegółach. Alex nie pije. Nie lubi tracić nad sobą 
kontroli. To całkowicie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę traumę, 
jaką przeszedł w dzieciństwie. Butelka brandy to absolutnie niewłaściwy 
prezent. 

– No dobra, przepraszam – wymamrotałam, powoli licząc do pięciu. – 

A co on by chciał dostać?

– Coś prostego. Alex nie chciałby, żeby twoja matka wydawała na 

niego   dużo   pieniędzy.   Może   słoik   brzoskwiniowej   marmolady?   Ciocia 
Greta co lato sama robiła brzoskwiniową marmoladę. To jedno z jego 
najpiękniejszych wspomnień. 

– A więc marmolada brzoskwiniowa. Przekażę jej. 
– On też musi jej coś kupić. 
– Nie musisz niczego przynosić. 
–   Alex   nie   przyszedłby   w   Boże   Narodzenie   do   twojej  matki.   bez 

żadnego prezentu. Jasne, Alek to prawdziwy anioł. 

– W takim razie kup jej jakieś czekoladki. 
– To dla niego bardzo ważne. On chciałby kupić coś, co na pewno 

bardzo by jej się spodobało. 

background image

– Czekoladki jej się spodobają, w porządku? Kurczę, to w końcu z 

kim ty chodzisz? Ze mną czy z moją matką?

–   Dlaczego   czujesz   się   tak   zagrożona   tym,   że   chcę   zrobić   dobre 

wrażenie na twojej matce?

–   Wcale   nie   czuję   się   tym  zagrożona.  Po   prostu   uważam,   że 

przesadzasz. 

– Doprawdy? To interesujące. 
– A co w tym interesującego?
– To wiele mówi o twoim charakterze. 
– Na przykład co?
– Masz ogromne, nierozwiązane problemy ze swoją matką. 
–   Nieprawda.   To   znaczy,   oczywiście   mamy   pewne   problemy,   ale 

wcale nie aż tak wielkie. A skoro już mowa o mojej matce, to pytała, czy 
miałbyś ochotę na coś konkretnego na świąteczny obiad?

– Jest coś takiego. Ciocia Greta zawsze piekła pyszną szarlotkę. 
– Szarlotkę? Hmm... my w święta zawsze mamy placek orzechowy. 

Odkąd byłam mała. 

– Placek orzechowy i rodzinę masz co roku. Alex miał tylko ciocię 

Gretę, a teraz nie ma i jej. Szarlotka to była jej specjalność. Dostała za 
nią nagrodę na okręgowym konkursie. Każdego roku latem ona i Alex... 

– Dobra, będzie szarlotka. 

Po odłożeniu słuchawki czułam się wyżęta jak ścierka. Alex, którego 

wymyśliłam, był taki idealny, żywiłam ogromną nadzieję, że ten związek 
będzie się różnił od poprzednich. A tu już zaczęły pojawiać się pierwsze 
rafy. Nie cierpiałam szarlotki. I miałam już serdecznie dosyć tego, że co 
pięć minut wywleka swoich zmarłych rodziców. Moim zdaniem używał ich 
jako narzędzia do tego, by postawić na swoim. 

A może to ze mną było coś nie tak? Może to ja nie potrafiłam sobie 

poradzić   z   wyzwaniami,   jakie   stawia   związek   –   wymyślony   bądź 
prawdziwy?

Tego   dnia   po   południu   pojechałam   do   Irvine   na   spotkanie   z 

potencjalną klientką. Była wiceprezesem, czy kimś takim, firmy Maverick 
Marketing. Już w chwili, gdy otworzyły się drzwi windy, domyśliłam się, 
że   kierownictwo   tej   firmy   to   tego   rodzaju   typki,   które   na   zebraniach 
wygłaszają mądrości w stylu „Maverick to nie tylko nazwa. To postawa 
życiowa”. 

Recepcjonistka była przepiękna. Na fryzurę i ciuchy, które miała na 

sobie,  wydała   pewnie   tyle,   ile ja   zarabiam  w trzy miesiące.  Nie mam 
pojęcia,   co   ona   tam   robiła,   zamiast   grać   główną   rolę   w   serialu   o 

background image

rozrywkowych singlach w Nowym Jorku. 

Biedactwo, powiedziałam sobie w duchu. Kiedyś  pewnie stanie się 

zgorzkniałą,   samotną   rozwódką.   Alimenty   wydarte   mężowi   z   gardła 
będzie wydawać na operacje plastyczne, liftingi i odsysanie tłuszczu, po 
czym   zrujnuje   ich   rezultaty,   trąbiąc   wódkę,   by   jakoś   przeżyć   kolejny 
dzień.   Z   tym   obrazem   w   myślach   byłam   skłonna   posłać   jej   jeden   ze 
swych najbardziej przyjaznych uśmiechów. 

– W czym mogę pomóc? – spytała, wcale nie tak głupio, jak się tego 

spodziewałam, i również przyjaźnie się do mnie uśmiechając. 

–   Jestem   umówiona   z   Trish   McKinster.   Nazywam   się   Samantha 

Stone. Pani McKinster spodziewa się mnie. 

– A, tak. Pani fotograf. Słyszałam o pani wiele dobrego. 
– Naprawdę?
– Tak. Robiła pani zdjęcia na ślubie jednej z jej znajomych, podobno 

wyszły przepięknie. Czy mogłabym dostać pani wizytówkę? W przyszłym 
roku wychodzę za mąż i bardzo chętnie skorzystałabym z pani usług. 

– Oczywiście. – Pogrzebałam w torebce i z wielką irytacją podałam 

wizytówkę   recepcjonistce.   Wkurza   mnie,   kiedy   naturalna   blondynka 
okazuje się mila, rzeczowa i całkiem inteligentna. To wbrew naturze. 

Trish również była miła, ale zawsze dziwnie się czuję w obecności 

osób,   które   prowadzą   zebrania,   jeżdżą   w   podróże   służbowe   i   tworzą 
politykę   firmy.   Kusi   mnie,   żeby  zwracać   się   do  nich  per   pan,   pani,   a 
przed   zadaniem   pytania   podnieść   palec   –   nawet   jeżeli   jeszcze   nie 
przekroczyli trzydziestki, jak ta irytująca kobieta sukcesu. 

Aż   do   przesytu   zasypała   mnie   szczegółami   dotyczącymi   swoich 

preferencji. Starałam się zachować cierpliwość, ale pomyślałam sobie, 
że to szalenie niegrzecznie z jej strony rozwodzić się w nieskończoność 
na temat własnego szczęścia, kiedy moje życie uczuciowe ostatnio legło 
w gruzach. 

Kiedy chowałam swoje portfolio, Trish się roześmiała. 
– Nie mam pojęcia, jak ty to robisz – powiedziała. – Ja już jestem 

zmęczona załatwianiem własnego ślubu. 

–   Lubię   chodzić   na   śluby   –   odparłam.   Na   szczęście   dla   moich 

interesów,   jeśli   nie   dla   mojej   duszy.   Należę   do   osób,   które   potrafią 
chrzanić straszne głupoty, a i tak wszyscy im wierzą. 

– Jesteś mężatką?
–   Nie   –   uśmiechnęłam   się   pogodnie   jak   kobieta,   która   czuje   się 

spełniona. 

– Naprawdę? Szewc bez butów chodzi. 
Pewnie   nic   się   pod   tym   nie   kryło,   ale   mogłabym   przysiąc,   że 

dosłyszałam zarozumiały ton w jej głosie. Taki, od którego ze złości aż 

background image

zgrzytam zębami. Potem się roześmiała. W bardzo irytujący sposób, z 
wielkim zadowoleniem z samej siebie, a w innych ludziach nic nie wkurza 
mnie bardziej niż zadowolenie z samych siebie. Ja też, jak bym chciała, 
mogłabym   być   zadowolona   z   samej   siebie,   ale   wybrałam   trudniejszą 
drogę. 

–   Po   prostu   to   lubię   –   powiedziałam   ze   sztucznym,   zawodowym 

uśmiechem.   –   Czy   mogłabym   skorzystać   z   twojego   telefonu?   To 
rozmowa miejscowa. 

– Oczywiście. 
Podeszłam do telefonu, wiedząc, że ta zagrywka świadczy o mojej 

niedojrzałości.   Zwykle   jednak   najlepiej   mi   wychodzi   właśnie   takie 
idiotyczne zachowanie. 

– Cześć, Alex – powiedziałam do automatycznej sekretarki. – Właśnie 

wychodzę, więc powinnam być na przystani za jakieś czterdzieści pięć 
minut. Możesz już podnosić żagle. Aha, zanim zapomnę, dzwonili z biura 
podróży. Jednak udało im się załatwić pierwszą klasę do Paryża. Więc 
wygląda na to, że w kwietniu się tam wybierzemy. Prawda, że cudownie? 
Ja też cię kocham. To na razie. 

Dla takich chwil warto trochę popracować nad związkiem. 

background image

Rozdział dziesiąty

Powiedzieć komuś na pierwszej randce

„po prostu bądź sobą” pomaga mniej

więcej tak samo, jak powiedzieć,

że grzechotnik bardziej boi się

ciebie niż ty jego

Dzień, w którym Alex Graham i ja mieliśmy po raz pierwszy razem 

pokazać   się   światu,   był   naprawdę   piękny.   Od   wybrzeża   wiała   bryza, 
powietrze było świeże i rześkie, a niebo błękitne jak na pocztówce. 

Rano znowu pojechałam do Irvine. Miałam spotkać się z Trish i jej 

narzeczonym   w   jej   biurze,   by   dopracować   szczegóły   zdjęć   ślubnych. 
Domyślałam   się,   jak   ta   rozmowa   przebiegnie.   On   będzie   udawał 
zainteresowanego,   ona   zaś   będzie   udawać,   że   jego   obecność   jest 
niezbędna do podjęcia decyzji o organizacji ślubu. Powie coś w rodzaju: 
„Strasznie podoba mi się to, że Samantha potrafi oddać ducha chwili, 
prawda, kochanie?” A on pokiwa głową, jakby przed chwilą przyszło mu 
do głowy dokładnie to samo. 

I rzeczywiście tak też było. Przygotowania zupełnie pochłonęły Trish. 

Zdjęcie po zdjęciu, pokazała Ericowi, swojemu narzeczonemu, całe moje 
portfolio, chociaż oglądała je zaledwie parę dni wcześniej. 

–   Zobacz,   jak   świetnie   Samantha   potrafi   zrobić   oficjalne   zdjęcie 

panny młodej i druhen, a potem uchwycić każdą z nich w chwili zupełnie 
spontanicznego zachowania. I jak relacjonuje każdy krok młodej pary. To 
wygląda prawie jak reportaż. 

Erie przez cały czas kiwał głową, niekiedy tylko wtrącając „mhm” albo 

„no”. 

Trish i ja już ustaliłyśmy stawkę i podpisałyśmy umowę. Znałam jej 

preferencje i wiedziałam, ile oficjalnych zdjęć będziemy robić. Z rozmowy 
z   nią   dowiedziałam   się,   na   czym   jej   zależy.   Teraz   muszę   usiąść   i 
słuchać, jak Trish tłumaczy narzeczonemu, na czym zależy im obojgu. 
Moje zadanie polegało na tym, by wyglądać jak profesjonalistka. Wiele 
razy przez to przechodziłam i wiedziałam, co mam robić. 

Czasami,   kiedy   siedzę   na   podobnych   spotkaniach,   wyglądając   i 

zachowując się jak profesjonalistka i dorosła osoba, ale czując się jak 
wyrośnięte dziecko, które się przebrało za dorosłego, zastanawiam się, 
czy tylko ja mam taki problem. 

Czy dyrektor, który wyszczekuje polecenia („Perkins, chcę zobaczyć 

pięćdziesięcioprocentowy  wzrost  produkcji,  bo inaczej polecą głowy!”), 

background image

wolałby, żeby ktoś mu przyniósł krakersy i sok, a potem ukołysał do snu?

Skończyliśmy   około   dziesiątej.   Erie   miał   spotkanie   w   Tustin,   Trish 

miała   spotkanie   w   Newport,   a   ja   byłam   umówiona   z   Kirsten,   Rosą   i 
Brittany. Skoro już miałam poznać Debbie, to chciałam pokazać się z jak 
najlepszej   strony.   Zapisałam   się   więc   do   luksusowego   salonu   i 
zamówiłam”pełen zestaw – strzyżenie, czesanie, manikiur i maseczkę. 
Dorzuciłabym  do tego jeszcze woskowanie okolic bikini, ale ponieważ 
nikt nie miał mi tam zaglądać, odpuściłam sobie ten zbędny ból. Już i tak 
wystarczająco dużo sprawiła mi go moja psychika. 

Wróciłam do domu około wpół do czwartej, wyglądając jak bóstwo i 

czując się jak kupa gówna. Ten pomysł wydawał mi się fantastyczny, 
kiedy rozmawiałam o nim z Amandą. Może i świadczył o moim chorym 
poczuciu humoru, ale jednak. Nie wszyscy możemy skakać na bungee. 
Teraz, kiedy zbliżała się godzina zero, już nie byłam tak zachwycona. 
Miałam wrażenie, że to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam – a 
to spory wyczyn. 

Włożyłam swoją ulubioną sukienkę, małą czarną, którą wypatrzyłam 

parę   lat   wcześniej   w   domu   towarowym   Nordstrom   podczas   corocznej 
wyprzedaży – czyli przy jedynej okazji w roku, kiedy mnie stać na kupno 
jednego   czy   dwóch   ciuchów.   Sukienka   była   tak   ślicznie   skrojona,   że 
zdawała się opływać moje ciało. Do tego dodałam kolczyki w kształcie 
kół, czarnosrebrną obróżkę i seksowne balerinki, które wkładałam mniej 
więcej dwa razy w roku. Był to mój najlepszy strój – cud nad cuda. Strój, 
o jakim marzą wszystkie  kobiety:  taki, który upiększa, a jednocześnie 
wygląda, jakby się go zarzuciło na siebie w ostatniej chwili. A jednak ani 
trochę   nie   poprawił  mi   nastroju.   Właśnie   wydałam   całą   tygodniówkę   i 
poświęciłam cztery godziny na to, by zrobić wrażenie na (1) mężczyźnie, 
który   jest   zakochany   w   innej,   (2)   kobiecie,   którą   on   kocha,   oraz   (3) 
mężczyźnie, któremu płacę, by udawał, że mu się podobam. 

Poważnie   się   zastanawiałam   nad   odwołaniem   całej   akcji,   ale   już 

zapłaciłam Markowi, a – co u mężczyzn typowe – moja inwestycja była 
bezzwrotna.   Poza   tym   wiedziałam,   że   w   ten   sposób   tylko   na   chwilę 
przełożyłam   to,   co   nieuchronne.   Greg   dotąd   by   mnie   prześladował, 
dopóki w końcu nie poznałabym Debbie. Lepiej to zrobić z Aleksem u 
mojego boku niż w pojedynkę. 

Zsunęłam z siebie sukienkę, ostrożnie ją wygładziłam i odwiesiłam na 

wieszak. Kiedy wkładałam szlafrok, zadzwoniła Amanda, żeby życzyć mi 
szczęścia.   Udawałam,   że   nadal   świetnie   się   bawię,   ale   była   to 
wymuszona radość. Kazała mi obiecać, że po powrocie zadzwonię do 
niej, a ja powiedziałam, że spróbuję, jeżeli tylko nie będzie zbyt późno. Z 
jakiegoś   powodu   przypuszczałam,   że   po   wszystkim   nie   będę   w 

background image

odpowiednim nastroju na wałkowanie wydarzeń minionego wieczoru. 

Po   tej   rozmowie   miałam   jeszcze   kilka   godzin   przed   rozpoczęciem 

przygotowań   do   wyjścia.   Mogłam   poświęcić   ten   czas   na   analizę 
własnego życia, ale bałam się, że czoło mi się pomarszczy i już do końca 
wieczoru   będzie   ozdobione   nietwarzowymi   bruzdami.   Zamiast   tego 
włączyłam sobie mój ulubiony stary film z Humphreyem Bogartem i na 
sto   sześćdziesiąt   trzy   minuty   zapomniałam   o   swoim   życiu.   Moim 
zdaniem osoba, która wynalazła magnetowid, powinna dostać Nagrodę 
Nobla. W każdej kategorii. 

Półtorej   godziny   później   wjechałam   na   parking   przy   wejściu   do 

centrum   handlowego,   gdzie   czekał   na   mnie   Mark.   W   chwili,   gdy   go 
ujrzałam, przygnębienie zaczęło mnie opuszczać. Już zapomniałam, że 
jest   tak   oszałamiająco   przystojny.   Przedtem   uważałam   go   tylko   za 
ładnego   aktora,   który   usiłuje   się   wybić.   Teraz   –   nie   jestem   pewna 
dlaczego,   może   przez   to   ubranie   i   fryzurę   –   wyglądał   dokładnie   jak 
trzydziestosześcioletni,   fantastyczny,   wrażliwy,   troskliwy   i   uwielbiający 
Samanthę   wzięty   ortodonta   z   awanturniczą   żyłką.   Oto   mężczyzna, 
którym z radością pochwalę się przed przyjaciółmi, którego przedstawię 
rodzinie i z którym będę paradować przed Gregiem. Był cały mój, a na 
dowód miałam kwit z bankomatu. 

– O rany – powiedziałam, kiedy wsiadł do samochodu. – Wyglądasz 

super. Udało ci się. Ty naprawdę jesteś Aleksem. Wszystko się zgadza. 
Twoja postawa. I to ubranie. – Miał na sobie jedwabny sweter, szare, 
wełniane spodnie i włoskie buty. – Idealne, właśnie tak ubrałby się Alex. 
To po prostu... Sama nie wiem. Rzeczywiście się do tego przyłożyłeś, 
prawda?   Myślałam,   że   dostanę   szału   od   tych   twoich   pytań,   ale   teraz 
widzę... 

Mark uniósł dłoń i pokręcił głową. 
– Samantho, dziękuję, ale kiedy zbliża się występ, muszę się wczuć 

w rolę. Prosiłbym cię, żebyś od tej pory nie zwracała się do mnie per 
Mark. Odezwij się dopiero wtedy, kiedy będziesz mogła zwracać się do 
mnie jako do Aleksa. I tylko wtedy. 

– Och. Dobra. No to chyba muszę poczekać, aż znajdziemy się na 

miejscu. 

Nie muszę ucinać gadkiszmatki z tym przystojniakiem? Czy można 

sobie wyobrazić bardziej idealną randkę? Może byłam mądrzejsza, niż 
mi się wydawało.  Ze już nie wspomnę o reszcie świata.  Zjechałam z 
krawężnika i włożyłam kompakt do odtwarzacza. 

– Samantho?
– Tak?
–   Nie   możesz   włączyć   muzyki.   Ponieważ   na   razie   nie   będziemy 

background image

rozmawiać   jako   Alex   i   Samantha.   Muszę   wykonać   parę   ćwiczeń 
oddechowych,   żeby   wczuć   się   w   rolę,   a   to   wymaga   absolutnego 
skupienia. 

– O. Przepraszam. 
Wyłączyłam odtwarzacz.  Mark zaczął głośno wciągać powietrze, po 

czym raptownie przestał. 

– Samantho? 
– Tak?
– Nucisz. 
– Naprawdę?
– Tak. Potrzebuję całkowitej ciszy. 
– Całkowita cisza. Zrozumiałam. 
Wjechałam na ulicę. Mark zamknął oczy, położył dłonie na kolanach i 

znowu zaczął wciągać powietrze. Potem je wypuszczał. Powoli i głośno. 
Na okrągło. Robił to przez całą drogę do restauracji. Nie przerwał ani na 
chwilę. Ani razu nie zmienił rytmu. 

Gdzieś   po   dwudziestu   tysiącach   głośnych   wdechów   i   wydechów 

wjechałam   na   parking   koło   „Ricarda”,   restauracji,   którą   wybrałam   na 
naszą   podwójną   randkę.   Kiedy   parkowałam,   znowu   ogarnęło   mnie 
przerażenie.   Lada   chwila   miałam   poznać   kobietę,   która   podbiła   serce 
Grega.   Pewnie   będzie   to   jakaś   nieznośnie   piękna,   pełna   życia 
dziewczyna, przy której poczuję się jak nudna kupa gliny. A jeżeli ona i 
Greg to jedna z tych nadmiernie czułych par? Mam siedzieć i patrzeć, jak 
się migdalą? Czy ona będzie mówiła do niego „misiaczku”, a on do niej 
„kiciu”? Czy znajdę w sobie siłę, by to znieść? Czy uda mi się opanować 
i nie urżnąć w trupa?

Odwagi, powtarzałam sobie w duchu. Może i czujesz się samotna, ale 

przecież nie jesteś. Masz u swego boku przystojnego człowieka sukcesu, 
który  wytrwa   przy   tobie   tak   długo,   jak   będziesz   go   potrzebować   albo 
dopóki starczy ci kasy na koncie. 

W   milczeniu   zbliżaliśmy   się   do   knajpy.   Kiedy   stanęliśmy   pod 

wejściem, Mark wziął głęboki oddech. Ja tak samo. To już koniec. Czeka 
mnie   pewnie   najgorsza   chwila   w   moim   życiu.   Alex   otworzył   drzwi   i 
weszliśmy. 

Od   razu   ich   dostrzegłam.   Ona   była   nieco   przed   trzydziestką,   nie 

piękna, tylko przeciętnie ładna. Włosy do ramion z pasemkami z tubki 
kupionej w supermarkecie. Wiem, że to dość złośliwa uwaga, ale Debbie 
nie wydobywała ze mnie moich najlepszych cech. Miała okrągłą twarz, 
rumiane   policzki   i   ładne,   orzechowe   oczy.   Ładnie   by   wyglądała   w 
kostiumie kąpielowym,  przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Przy tej 
cerze   i   budowie   nie   miała   szans   na   ładne   zestarzenie   się.   Ja   z 

background image

pewnością trafiłam lepiej. 

Kiedy szliśmy do stolika, Greg pomachał do nas. Tak samo Debbie. 

Boże. Co za koordynacja. Na luzie i z wdziękiem im odmachałam. 

– Sam! Cześć. Wreszcie – powiedział Greg, kiedy razem z Markiem 

stanęliśmy   przed   ich   stolikiem.   Greg   obejmował   Debbie.   O   rany. 
Poczekaj, aż znajdziecie się w motelu!

– No. Jesteśmy. 
Greg i Debbie przez parę sekund gapili się na Marka – tak jak wtedy, 

gdy   poznaje   się   kogoś   wyjątkowo   przystojnego.   Wyglądali   na   nieco 
zaskoczonych. Próbowałam nie czuć się tym urażona. 

– To jest Debbie – Greg powiedział po chwili. – Debbie – Sam. 
– Cześć, Sam. Bardzo cię cieszę, że w końcu cię poznałam. Tiaaa, ja 

też o tym śniłam po nocach. 

– I ja również. A to jest Alex. Alex – Greg i Debbie. 
– Miło mi cię poznać, Greg – powiedział Mark. – I ciebie, Debbie. 
Staliśmy   tak   przez   chwilę,   oni   siedzieli   i   przyglądaliśmy   się   sobie 

nawzajem. Nie wiedziałam, jak oni, ale ja miałam ochotę już wracać do 
domu. 

– No, siadajcie – zagruchała Debbie. 
Puściłam Marka przodem, żeby usiąść z brzegu. Kiedy tylko zajęliśmy 

swoje  miejsca, podeszła kelnerka – Boże, pobłogosław ją, jej dzieci i 
dzieci jej dzieci – żeby przyjąć zamówienia na drinki. 

Mark zamówił wodę sodową z limonką, ja poprosiłam o merlota, a 

Greg   i   Debbie   wzięli   sobie   jeszcze   po   piwie.   Kiedy   moja   ukochana 
kelnerka sobie poszła, zapadło krępujące milczenie, jakie zwykle pojawia 
się   w   takich   sytuacjach.   Jedna   szczęśliwa   para,   jeden   aktor   grający 
swoją   rolę   i   jedna   neurotyczka   ze   złamanym   sercem   –   wszyscy 
próbowaliśmy   dobrze   razem   się   bawić.   Na   przełamanie   pierwszych 
lodów potrzeba trochę czasu. 

–   A   więc   jesteś   fotografem?   –   spytała   mnie   Debbie   z 

zainteresowaniem tak sztucznym, że aż kłuło w oczy. 

– Tak. 
– To musi być szalenie ciekawe. 
–   Jest   w   porządku.   –   Wiedziałam,   że   mój   udział   w   tej   rozmowie 

pozostawiał   wiele   do   życzenia,   ale   każda   odpowiedź   na   jej   pytanie 
wymagała ode mnie nadludzkiego wysiłku. 

–   W   porządku!   –   wykrzyknął   Mark.   –   Chyba   żartujesz?   Greg, 

widziałeś kiedyś jej zdjęcia? Nie mam na myśli komercyjnych, tylko te, 
które robi w wolnym czasie. 

–   Yyy...   nie,   nie   widziałem   –   odparł   Greg,   rzucając   mi   dziwne 

spojrzenie. 

background image

Ja sama starałam się zachowywać zupełnie normalnie, chociaż nie 

miałam zielonego pojęcia, o czym Mark nawija. 

– Jej prace są niesamowite. Powinna mieć własną wystawę. Kiedyś 

zrobiła   zdjęcie   staruszce,   która   wygląda   przez   okno   swojego   domu. 
Świetnie uchwyciła atmosferę tej chwili. Człowiek patrzy na tę fotografię i 
czuje, jak bardzo skurczył się świat tej kobiety. Aż ciarki przechodzą. 

Greg spojrzał na mnie, zaskoczony. 
– Nie wiedziałem, że jeszcze robisz takie zdjęcia... 
– Ona nie lubi o tym mówić, bo jest beznadziejnie skromna. Ciągle jej 

mówię   o   moim   znajomym,   który   ma   galerię   w   Santa   Mońka.   Gdyby 
zrobiła swoje portfolio, na pewno urządziłby jej wystawę. Niektórych z jej 
zdjęć   po   prostu   nie   da   się   zapomnieć.   To   ze   staruszką   w   oknie 
dosłownie mam ochotę już do końca życia nosić w portfelu. 

Skromnie   spuściłam   wzrok,   ponieważ   ani   jedno   słowo   z   jego 

wypowiedzi nie było prawdziwe. A nie lubię się przechwalać. 

– Sam, powinnaś to zrobić – powiedziała Debbie. – Mogłabyś stać się 

sławna. 

– Och, sama nie wiem. 
–   Ciągle   jej   powtarzam,   że   artyści   powinni   się   zachowywać 

egoistycznie – ciągnął Mark. – Ale znacie Sam. Ona wszystko robi na 
opak. 

Nie spojrzałam na niego, ale wyczułam, że uśmiecha się do mnie w 

taki sposób, jakby chciał powiedzieć: czyż ona nie jest przecudowna? 
Gdybym mu nie zapłaciła i gdyby w prawdziwym życiu nie okazał się taki 
irytujący, z miejsca bym się w nim zakochała. 

– Debbie, a ty czym się zajmujesz? – spytał. 
– Ja? Och, niczym ciekawym. Pracuję w biurze obsługi klienta. 
–   Trudno   musi   być   radzić   sobie   z   klientami   –   ze   współczuciem 

stwierdził Mark. 

–   Nawet   sobie   nie   wyobrażasz.   Pod   koniec   dnia   zawsze 

postanawiam, że do końca życia już się do nikogo nie odezwę. 

– Nie dziwię się. 
– A ty jesteś dentystą, prawda? – Greg spytał Marka takim tonem, 

jakby to nie było nic nadzwyczajnego. 

– Ortodontą. 
– I jak ci się pracuje?
– Bosko – odparł Mark, po czym się roześmiał. – Całymi dniami nic, 

tylko proszę nastolatków, żeby wypluli. Wolałabym robić coś takiego jak 
ty,   ale   nie   mam   zdolności   technicznych.   Powinieneś   spytać   Sam,   jak 
kiedyś próbowałem przepchać jej zlew. 

Wyszczerzył   do   mnie   zęby,   jakbyśmy   mieli   jakąś   bardzo   intymną 

background image

tajemnicę   dotyczącą   zapchanego   zlewu.   Ja   się   też   wyszczerzyłam. 
Jestem urodzoną aktorką. 

– Chciałbym za kilka lat przejść na emeryturę – dodał Mark. 
– Na północy, koło Monterey, mam dom. Może sprzedam gabinet i się 

tam przeprowadzę. Zacznę hodować konie, może sprawię sobie dzieci. 

Poczułam,   że   znowu   spogląda   na   mnie   z   uwielbieniem,   i   ze 

skrępowaniem   spuściłam   wzrok.   Jeszcze   nie   byłam   gotowa   na   takie 
deklaracje. 

– Niezłe plany – wymamrotał Greg. Mogłabym przysiąc, że w jego 

głosie   usłyszałam   pewne   napięcie,   niewątpliwie   spowodowane 
zazdrością o mój fart. 

– Jak się poznaliście? – spytała Debbie. 
– W sklepie spożywczym – odparłam. 
–   Cała   Sam.   Zawsze   taka   romantyczna.   Ja   myślę,   że   to   było 

przeznaczenie.   Właśnie   szukałem   muesli,   a   ona   oglądała   krakersy   i 
doszło do czołowego zderzenia naszych wózków. 

– Och, to bardzo romantyczne, Aleksie – zaczęłam się z nim droczyć, 

jak to zakochani, co osobiście uważam za szalenie irytujące. 

–   Zacząłem   za   nią   chodzić   po   całym   sklepie   –   ciągnął   Mark   –   i 

udawałem, że ciągle przypadkowo na nią wpadam. W końcu zebrałem 
się na odwagę, rzuciłem jakiś koślawy żart i zaprosiłem ją na randkę. 
Nigdy w życiu nie przydarzyło mi się nic podobnego. Ale w jej oczach 
zobaczyłem   coś,   czego   nie   widziałem   u   żadnej   innej   dziewczyny. 
Powiedziałem   sobie,   nie   wolno   ci   zaprzepaścić   tej   szansy.   Taka 
dziewczyna   jest   jedna   na   milion.   Im   lepiej   ją   poznaję,   tym   bardziej 
utwierdzam się w przekonaniu, że drugiej takiej nie ma na całym świecie. 

W tym momencie normalnie się zarumieniłam. 
– A wy gdzie się poznaliście? – Mark spytał z uprzejmości, bo kogo 

by to interesowało?

– Greg naprawiał mój samochód – wyjaśniła Debbie. – Wkurzyłam 

się, bo wystawił mi bardzo wysoki rachunek. Potem zrozumiałam, że się 
pomyliłam,   więc   zadzwoniłam   do   niego,   przeprosiłam   i   zaczęliśmy 
rozmawiać. Parę dni później zaprosił mnie na randkę. Dokładnie dzień 
po Święcie Dziękczynienia. Od tamtej pory prawie się nie rozstajemy. 

– Aha – odparł Mark, bo, doprawdy, jak inaczej można zareagować 

na taką żałosną historyjkę?

Kilka minut później zamówiliśmy jedzenie. Czułam się już nieco lepiej. 

Podczas   kolacji   włączyłam   się   do   rozmowy   z   odrobinę   większym 
entuzjazmem.   Wspomniałam   o   żeglowaniu.   Opowiedziałam,   jak   Alex 
próbował   mnie   namówić   na   skoki   ze   spadochronem.   Jasne,   brzmi   to 

background image

dość   przerażająco,   ale,   jak   zawsze   powtarza   Alex:   Jeżeli   chcesz   żyć 
pełną piersią, musisz być skłonny podjąć pewne ryzyko. 

– Żałuję, że nie mogę robić takich rzeczy – powiedziała Debbie ze 

smutkiem. – Może kiedy mój synek podrośnie. Oczywiście kocham go na 
zabój, ale bywa ciężko. Czasami wracam z pracy zupełnie wykończona i 
dosłownie chce mi się krzyczeć. Ale nie mogę sobie na to pozwolić. To 
by było wobec niego nie fair. Myślę, że jak tylko skończy osiemnaście lat, 
na jakieś pięć lat pójdę w tango, żeby sobie odbić. – Roześmiała się i 
upiła łyk piwa. 

Zrobiło mi się przykro. Debbie miała koszmarną pracę, całymi dniami 

musiała rozmawiać przez telefon z niezadowolonymi klientami, od czego 
ja jeszcze przed południem pewnie padłabym na pysk. 

Potem wraca do domu i stara się być dobrą matką. To nie jej wina, że 

Greg   się   w   niej   zakochał.   I   chociaż   nikt   jej   nie   zmuszał,   żeby 
odwzajemniała tę miłość, to byłabym jej bardzo wdzięczna, gdyby sobie 
odpuściła. 

– De on ma lat? – spytałam, starając się być miła. 
– Dziesięć. Już nie jest taki malutki. 
– Masz jego zdjęcie?
– Oczywiście. Chyba z pięćdziesiąt milionów, ale przy sobie noszę 

tylko jedno. 

Wyjęła portfel, a ja i Mark zerknęliśmy na zdjęcie. Dzieciak był uroczy 

–   jeden   z   tych   piegowatych   chłopaczków   z   włosami   opadającymi   na 
czoło i łobuzerskim uśmiechem. 

– Słodki – powiedziałam. – Prawdziwe amerykańskie dziecko. 
– Tak – odparła cicho i w tej chwili, choć trudno mi było to przyznać, 

wyglądała pięknie. 

– Na pewno jesteś dobrą matką. Wygląda na szczęśliwego. 
–   Mam   taką   nadzieję.   Staram   się,   ale   wiesz,   bez   taty...   Same 

alimenty nie wystarczą. Tylko czekam, jak mnie zacznie winić o to, że 
jego tatuś odszedł. Wiem, że ten dzień się zbliża wielkimi krokami. 

– Może przez jakiś czas będzie tak myślał – powiedziałam, oddając 

jej zdjęcie – ale któregoś dnia zrozumie. Kto z nim był, a kto nie. 

Wzruszyła ramionami. 
–   Wyrzuciłam   z   domu   jego   tatę.   Musiałam,   ale   przed   synkiem 

ukrywałam wiele rzeczy. Rozumiecie, żeby go chronić. On nie wie, jaki 
jego tata był naprawdę. Ciągle wierzy, że to jakiś magik, który pewnego 
dnia się pojawi z powrotem i będzie mu na wszystko pozwalał. 

– Pamiętaj, że już nie jesteś sama – powiedział Greg, obejmując ją i 

przyciągając do siebie. – Pomogę ci w wychowaniu malucha. Będzie ci 
łatwiej. 

background image

Debbie uśmiechnęła się ze smutkiem, jakby chciała mu uwierzyć, ale 

nie śmiała. Skończyliśmy już jeść, a kiedy Greg i Debbie przytulili się do 
siebie,   podeszła   kelnerka,   żeby   zebrać   talerze   i   spytać,   czy   mamy 
ochotę na deser i kawę. 

– Macie ochotę na deser? – spytał Greg, puszczając Debbie. 
– Nie – odparłam szybko, zanim Mark zdążył cokolwiek powiedzieć. – 

My dziękujemy. – Te przytulanki Grega i Debbie mnie dobiły i chciałam 
już iść. Teraz, zaraz. – Za kilka minut musimy lecieć. 

– Deb? – spytał Greg, ale przecząco pokręciła głową. 
– Było bardzo fajnie – powiedziałam, kiedy kelnerka sobie poszła. – 

Debbie, cieszę się, że cię poznałam. 

– Chyba jeszcze nie idziecie, co? – spytała Debbie. – Nie chciałam 

wam psuć nastroju. 

– Nie, nie o to chodzi – zapewniłam ją. 
– Debbie – powiedział Mark – moglibyśmy wymyślić jakąś historyjkę, 

że jesteśmy umówieni, ale prawda jest taka, że od zeszłego weekendu 
widzimy się po raz pierwszy, a ja jutro muszę wcześnie wstać na zabieg 
dentystyczny... 

– Och, rozumiem – powiedziała Debbie. 
– Ale było bardzo miło. – Mark uśmiechnął się do mnie i poklepał 

mnie po dłoni. – Musimy to powtórzyć. 

– Tak – przytaknęłam, uśmiechając się tak szeroko, że mięśnie mało 

mi nie popękały. – Już wkrótce. 

Kiedy   wyszliśmy   z   restauracji,   miałam   mieszane   uczucia.   Moja 

nadzieja na to, że Greg i Debbie to para na krótki czas, prysnęła jak 
bańka mydlana. Każda świetnie dobrana para aż emanuje energią. Greg 
i Debbie emanowali taką energią. Ale Mark wypadł świetnie, zwłaszcza 
pod koniec. Z całą pewnością miałam o wiele fajniejszego chłopaka. No 
dobra, może to i połowiczne zwycięstwo, ale i tak wygrałam. 

Na ulicy spojrzałam na Marka i uśmiechnęłam się, próbując zwrócić 

na   siebie   jego   uwagę.   Patrzył   prosto   przed   siebie,   nie   reagując.   Nie 
wiedziałam, czy już mogę się odezwać, czy nadal wczuwa się w rolę. 

–   Miły   wieczór   –   powiedziałam   na   próbę.   Często   słyszałam 

komplementy dotyczące mojego talentu do prowadzenia gadki o niczym. 
– Mogę już mówić? Chyba już nie grasz, prawda?

Nic. 
– Chciałam tylko powiedzieć, że byłeś świetny. Poważnie. Wszystko, 

co mówiłeś i robiłeś, było po prostu idealne. I ten numer ze zdjęciem. I 
jak zaproponowałeś, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali. No po prostu... 
super. Gdybym była członkiem Akademii Filmowej, dałabym ci Oscara. 
Najlepsza pierwszoplanowa rola męska na pierwszej randce. 

background image

Czy podziękował mi za te kwieciste pochwały, jak by to zrobił każdy 

normalny   człowiek?   Nie.   Czy   zaczął   się   ze   mną   przekrzykiwać,   jak 
nabraliśmy   tamtych   –   bo   robienie   innych   w   bambuko   to   jedna   z 
największych   i   najrzadszych   przyjemności   w   życiu   –   jak   by   to   zrobił 
każdy   normalny   człowiek?   Nie.   Nic   podobnego.   On   milczał   dalej. 
Czekałam. Nic. Nawet na mnie nie spojrzał. 

– Słyszałeś, co mówiłam? – spytałam w końcu. 
– Słyszałem. 
– Czy coś się stało?
– Tak. 
– Co?
– Nie chcę o tym rozmawiać na środku parkingu. 
– Jesteśmy tu zupełnie sami. 
– Wolałabym porozmawiać w samochodzie. 
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć, co... 
– Ile razy mam to powtarzać? Nie chcę o tym rozmawiać na... 
– Jasne. Na środku parkingu. Jasne. 
Po   tej   rozmowie   mój   dobry   nastrój   poszedł   w   diabły.   Nie   miałam 

pojęcia, o co Mark tak się złości, a teraz i ja się wkurzyłam, że kazał mi 
gimnastykować umysł i główkować, dlaczego on jest wkurzony. Gdybym 
chciała się tak mordować, zaoszczędziłabym trochę kasy i umówiła się 
na prawdziwą randkę. 

Stanęłam koło samochodu i zaczęłam szukać kluczyków w torebce. 

Już po paru chwilach Mark zaczął niecierpliwie bębnić palcami w dach 
mojego   auta.   Mężczyźni   nie   rozumieją   koncepcji   damskich   torebek. 
Wszystko, co w niej noszę, jest mi absolutnie niezbędne do przeżycia, a 
odnalezienie   kluczyków   to   mały   sukces,   którym   mogę   się   cieszyć 
każdego dnia. 

Po   krótkim   czasie   –   naprawdę,   dosłownie   po   paru   sekundach   – 

znalazłam kluczyki i wsiedliśmy do samochodu. Nie odezwałam się ani 
słowem.   Jeżeli   miał   jakiś   problem,   to   on   powinien   zacząć.   Ja   go   już 
pytałam dwa razy. Na pewno nie zamierzałam go o to błagać. 

Kiedy tylko zaczęłam wycofywać auto z parkingu, Mark zaczął bębnić 

palcami o tablicę rozdzielczą. Co dziesięć sekund głęboko wzdychając, 
gapił się przez boczne okno, jakby widok na parking był hipnotyzujący. 
Znałam   tę   taktykę,   sama   nieraz   ją   wykorzystywałam.   Wiedziałam,   że 
albo już do końca podróży będę ignorować to bębnienie i wzdychanie, 
albo się załamię i spytam, co się stało. A tego za wszelką cenę chciałam 
uniknąć – choćby bębnił i wzdychał aż do upojenia. O nie. Niech tam 
sobie bębni i wzdycha, ja się nie poddam i nie spytam, o co chodzi. 

– No dobra, Mark, o co chodzi? – spytałam jakieś trzy minuty później, 

background image

nie mogąc już znieść choćby sekundy dłużej. 

– Nie byłaś ze mną szczera. 
– W związku z czym?
– Powinnaś mi powiedzieć, że nadal zależy ci na Gregu. 
O Boże. Nie. Nie wpadaj w panikę. To aktor, umie dostrzec to, czego 

inni nie widzą. Inni, tacy jak Greg i Debbie, którzy byli tak wpatrzeni w 
siebie   nawzajem,   że   nawet   by   im   powieka   nie   drgnęła,   gdyby   nagle 
zaczęli się palić. Spokojnie. Idź za przykładem, jaki nam dają nasi wielcy 
przywódcy. Wszystkiego się wypieraj. 

– To absurdalne – odparłam. 
– Miałaś to wymalowane na twarzy. Nie mogłaś od niego oderwać 

oczu. 

– Przywidziało ci się. Greg to tylko mój stary znajomy. 
– Stary znajomy. Boże, jakie to typowe. Kobiety ciągle narzekają, że 

nie mogą znaleźć miłego faceta. Alex jest takim miłym facetem. Traktuje 
cię   jak   królową.   Szanuje,   pomaga,   wspiera   w   pracy.   Ale   ty   tego   nie 
doceniasz. Wolałabyś takiego prostaczka jak Greg, prawda?

Co   za   tupet!   Jak   mój   podstawiony   chłopak   śmiał   deprecjonować 

mężczyznę, na którym miał zrobić wrażenie?

–   On   nie   jest   żadnym   prostaczkiem.  Tak   się   składa,   że   Greg   jest 

bardzo inteligentny.

–   Nic   nie   rozumiesz.   Bardzo   mi   przykro,   ale   on   w   ogóle   nie 

przypomina mężczyzny, którego mi opisałaś. 

– Uważasz, że Alex jest lepszy od Grega, bo to ortodonta. Cóż, dla 

twojej informacji: rodzina Grega jest bardzo bogata. Mógł zrobić wielką 
karierę,   ale   wolał   zostać   mechanikiem  samochodowym,  bo   kocha   to 
zajęcie. A ja go za to szanuję. 

– Szanujesz go? Tak to nazywasz?
– Próbuję ci wytłumaczyć, że.. 
– Samantho, daj spokój z tymi bredniami. 
Brednie? To ja dzielnie wszystkiego się wypieram, a on mówi, że to 

brednie?

–   Nie   będę   mógł   pójść   na   to   przyjęcie,   już   nie   wspominając   o 

poznaniu twojej rodziny, jeżeli Alex ma się zachowywać tak, jakby nic się 
nie stało. Cały scenariusz się zmienił. Teraz dynamika naszego związku 
jest zupełnie inna. Jeżeli nie potrafisz szczerze o tym rozmawiać... 

– Moment. Przecież już o tym rozmawialiśmy. Mówiłam, że nie jestem 

w Aleksie zakochana tak bardzo, jak on we mnie. Od samego początku 
jasno stawiałam tę sprawę. 

– Ale nie wspomniałaś, że kochasz się w innym. 
– Bo to nie twoja sprawa. 

background image

– To moja sprawa, skoro jestem aktorem grającym Aleksa. A jako taki 

muszę o tym z tobą porozmawiać. 

– Nie mam ochoty o tym rozmawiać. 
– Samantho, w takim razie bardzo mi przykro, ale Alex już nie może 

się z tobą spotykać. 

– Przecież umówiliśmy się na kolejne dwa spotkania!
– Alex chce stworzyć poważny związek. Nie życzy sobie, żebyś go 

wykorzystywała jako narzędzie zemsty. 

– Nie możesz po prostu udawać... 
–   Nie.   Nie   mogę   po   prostu   udawać.   Między   udawaniem   a   grą 

aktorską istnieje ogromna różnica. 

Nie mogłam uwierzyć, że już zaczęło się między nami psuć. Jedną z 

kluczowych   zalet   tego   wymyślonego,   bajkowego   związku   miało   być 
unikanie   problemów.   A   tu   okazuje   się,   że   mamy   przepracowywać 
problemy, omawiać pewne kwestie, rozwiązywać dylematy. 

Najwyraźniej Alex więcej znaczył dla Marka niż dla mnie. Niekiedy w 

związkach tak się dzieje. Co oznacza, że jeżeli Alex ma zaspokajać moje 
potrzeby,  ja   muszę  zacząć   bardziej   poważnie   traktować   jego   emocje. 
Traktować go jak partnera, chociaż, technicznie rzecz biorąc, on nawet 
nie   istniał.   A   jednak   on   zaczął   szybko   się   zmieniać   z   idealnego 
mężczyzny   w   irytującego   palanta.   Palanta,   który   już   teraz,   na   naszej 
pierwszej randce, wyssał ze mnie całą energię. 

– Dobrze – powiedziałam w końcu, lecz pod przymusem, który każdy 

sąd   uznałby   za   okoliczność   łagodzącą.   –   Myślę,   że   w   tej   sytuacji 
wyznałabym Aleksowi, że nadal żywię do Grega pewne uczucia. Może 
rzeczywiście ujrzenie go razem z Debbie było dla mnie trudniejsze, niż 
się   tego   spodziewałam.   Ale   próbuję   sobie   z   tym   poradzić.   A   to   nie 
oznacza, że nie czuję nic do Aleksa. Być może moje uczucie do niego z 
czasem stanie się... czymś więcej. 

Mark powoli pokiwał głową. 
– Zgoda. Z tym mogę pracować. Ale chciałbym, żebyś dała z siebie 

więcej.   Dzisiaj   przez   większą   część   wieczoru   miałem   wrażenie,   że 
działam w próżni. Musisz dodać coś od siebie. 

– Wiesz, to obowiązuje obie strony. – Mieliśmy przed sobą jeszcze 

dwie   randki,   a   ja   nie   chciałam,   by   tego   dnia   stanęło   na   tym,   że   to 
wszystko moja wina, że Alex jest idealnym mężczyzną i tylko ode mnie 
zależy, czy ten związek wypali. 

– Co masz na myśli? – spytał Mark. 
– No, jeżeli Alex jest taki, jak twierdzisz, a jego uczucia są tak silne, to 

myślę, że by to zauważył. 

– Co by zauważył?

background image

– Ze dzisiaj jakoś się zmieniłam. 
– Yyy, chodzi ci o strój? Masz nowe ciuchy? Bardzo ładne. 
– Nie, nie o tym mówię. 
– Schudłaś?
– Nie. 
– Yyy... może... yyy... 
– Zmieniłam fryzurę. 
– A, to. Alex zauważył. Oczywiście, że zauważył – upierał się Mark z 

desperacją, jaką dostrzegałby każda kobieta. – Zamierzałem coś o tym 
powiedzieć. Świetna fryzura. 

– Mhm – mruknęłam, po czym dodałam: – Nie chcę cię pouczać, jak 

masz wykonywać swoją pracę, ale myślę, że Alex powinien popracować 
nad zmysłem obserwacji. I nad prawieniem komplementów. Dla kobiety 
to bardzo ważne. 

Rozsądnie zrezygnował z dalszej obrony, więc dalsza jazda upłynęła 

w   spokoju   i   wreszcie   dojechaliśmy   na   miejsce.   Tam   zaś,   ponieważ 
ostatnie słowo należało do mnie, mogłam się z nim uprzejmie pożegnać, 
podziękować za występ i obdarzyć promiennym uśmiechem, kiedy już 
wysiadł z samochodu. 

Nigdy nie wolno dawać mężczyźnie przewagi. 

background image

Rozdział jedenasty

Przed drugą randką – choć obie

strony jeszcze o tym nie wiedzą

– już zostało zasiane ziarno

przyszłego konfliktu

Zaraz   po   powrocie   do   domu   zadzwoniłam   do   Amandy. 

Potrzebowałam od niej rady, jak uporać się z faktem, że Mark martwi się 
o Aleksa, który jest zazdrosny o moje uczucia do Grega. Współczesne 
randkowanie jest takie trudne. 

– Sam, już nie mogłam się doczekać wieści od ciebie – powiedziała. – 

No i? Jak poszło? Był taki cudowny, jak mówiłam?

– Niesamowity. Naprawdę. Chociaż chwilami czułam się strasznie. W 

pewnym momencie Greg i Debbie zaczęli się zachowywać tak, jakby na 
parę   sekund   reszta   świata   przestała   dla   nich   istnieć.   Widziałam,   jak 
bardzo są ze sobą związani. Koszmar. Ale Mark stanął na wysokości 
zadania.   Nie   powiem,   że   jestem   wniebowzięta,   ale   cieszę   się,   że   to 
zrobiłam. 

– Sam, musisz przeanalizować całą sytuację. Weź kartkę i długopis i 

poświęć  dwadzieścia minut na spisanie swoich  uczuć. Niezależnie od 
zakończenia całej tej sprawy to może być dla ciebie niesłychanie ważne 
doświadczenie. Dowiesz się mnóstwo rzeczy o samej sobie. 

Usiadłam i zapaliłam papierosa. 
– Amando, chciałabym cię o coś spytać. Wydawało mi się, że nieźle 

udaję, że wiesz, Greg i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale Mark – nie 
wiem,   może   dlatego,   że   jest   aktorem   –   z   miejsca   mnie   przejrzał. 
Udawałam   najlepiej,   jak   potrafiłam,   ale   on   się   trochę   zdenerwował. 
Zupełnie jakby się  wkurzył   w imieniu  Aleksa. Jakby ten cały  Alex był 
prawdziwym   człowiekiem.   Pamiętam,   że   mówiłaś,   że   on   potraktuje 
poważnie   swoje   zadanie,   ale   nie   zdawałam   sobie   sprawy,   że   aż   tak 
poważnie. Jest trochę, sama nie wiem, pokręcony... Wszyscy aktorzy tak 
się zachowują?

Amanda się roześmiała. 
–   Ci,   którzy   dostają   Oscary?   W   prywatnym   życiu   to   niezłe   świry. 

Pewnie   nie   potrafisz   tego   pojąć,   ale   dla   Marka   Alex   to   rzeczywiście 
prawdziwy człowiek. 

– Dziwne, ale dla mnie Alex też zaczął się stawać prawdziwy. A to 

mnie doprowadza do szału. 

– Dlaczego?

background image

– Jest taki... sama nie wiem. Zadowolony z samego siebie. Jakby 

wiedział wszystko o wszystkich, jakby znał twoje myśli. I nie można mu 
tego wyperswadować. 

– Czy to o czymś nie świadczy?
–   Tak,   o   tym,   że   wybieram   nawet   niewłaściwych   podstawionych 

chłopaków. 

– Ale miał rację, prawda? Nie możesz się na niego wściekać o to, że 

odkrył to, co usiłowałaś przed nim ukryć. 

– Chciałam tylko, żeby to były zwykłe randki. A teraz... 
–  Nie,  Samantho, ty  chciałaś,  żeby  ktoś  udawał,   że jest  z  tobą w 

związku. Jeżeli Mark ma grać, to ty też musisz wziąć udział w tej grze. 

– Co sugerujesz?
– Udawaj, że to naprawdę miało miejsce. Poznałaś świetnego faceta, 

ale kiedy zobaczyłaś Grega, wróciły dawne uczucia, a twój chłopak to 
zauważył.   Jest   o   ciebie   zazdrosny.   Teraz   więc   na   następnej   randce 
musisz spróbować odzyskać jego zaufanie. Tak jakby ci na nim zależało, 
choć nadal próbujesz zapomnieć o Gregu. Bądź bardzo miła, poświęcaj 
mu więcej uwagi. Wybieracie się na jakieś przyjęcie, prawda?

– Na świąteczną imprezę do Shelley. 
– Do tej cycatej zdziry? Do tej Shelley?
– Ona bardzo się zmieniła. Przede wszystkim jest lesbijką. 
– I dobrze. Takie odkrycia zawsze zmieniają człowieka. W każdym 

razie   pamiętaj,   żeby   się   na   nim   skoncentrować.   Inaczej   możesz   go 
stracić. 

Kiedy   następnego   dnia   rano   zadzwoniłam   do   Grega,   żeby   mu 

zostawić wiadomość, mogłam potraktować go z wyższością. Mój chłopak 
był przystojny, zamożny, interesujący i chciał mi stworzyć raj w stadninie. 
Debbie   była   atrakcyjna   –   mniej   więcej   –  urocza,   pracowita   i   była   też 
dobrą mamą, ale nie stanowiła dla mnie godnej konkurencji. Ich związek 
był po prostu miły. Natomiast ja i Alex znajdowaliśmy się na zupełnie 
innym poziomie, o którym tamci mogliby tylko pomarzyć. 

–   Chciałam   tylko   powiedzieć,   że   bardzo   się   cieszę,   że   poznałam 

Debbie – powiedziałam. – Alex i ja świetnie się bawiliśmy. Przepraszam, 
że musieliśmy wcześniej wyjść, ale wiesz, jak to jest. Teraz, ponieważ 
idą   święta,   pewnie   przez   jakiś   czas   nie   będziemy   mogli   się   z   wami 
spotkać.  Życzymy  więc  wesołych   świąt   i szczęśliwego  Nowego  Roku. 
Pozdrów od nas Debbie. Będziemy w kontakcie. Trzymaj się. 

Bardzo   mi   się   podobała   ta   wiadomość.   Była   taka   zwyczajna, 

konkretna,   serdeczna,   lecz   nie   przesadzona.   No   i   eliminowała 
niebezpieczeństwo,   że   Greg   zadzwoni   i   spyta,   jak   mi   się   podobała 

background image

Debbie, bez której to rozmowy spokojnie mogłam się obyć. Dałam mu do 
zrozumienia,   że   przez   następnych   parę   tygodni   będę   szalenie   zajęta. 
Ale, co najważniejsze, nadała nowy wymiar naszej znajomości. Żadne z 
nas   nie   będzie   musiało   komentować   faktu,   że   już   nie   spotykamy   tak 
często   jak   kiedyś.   Nie   będę   czekała,   aż   Greg   zadzwoni   w   niedzielne 
popołudnie, by mnie zaprosić do kina, bo teraz już wie, że wcale  nie 
czekam na jego telefon. Piątki u „Bogarta” staną się częścią przeszłości, 
której   nie   trzeba   tłumaczyć   ani   usprawiedliwiać.   Mogliśmy   szerokim 
lukiem   ominąć   konieczność   odbycia   jednej   z   tych   krępujących, 
nieśmiałych   rozmów,   po   których   człowiek   czuje   się   tylko   gorzej. 
Uważam, że unikanie pewnych tematów to szalenie cenna umiejętność, 
jedna z niewielu, jakie w mojej rodzinie są przekazywane z pokolenia na 
pokolenie. 

W piątkowy wieczór Mark, tak jak poprzednio, czekał na mnie przy 

wejściu do domu towarowego. Wyglądał super – włożył te same spodnie, 
ale do tego jasnoszary golf i ciemnoniebieską marynarkę. Dokładnie to, 
co mój Alex zarzuciłby na siebie, wybierając się na spotkanie z moimi 
koleżankami. Chciałam nawiązać do naszej poprzedniej randki, ale kiedy 
byliśmy sam na sam, wciąż nie mogłam wczuć się w swoją rolę. 

Droga   do   Shelley   była   długa,   pełna   głośnego   oddychania   i 

namacalnego napięcia. Kiedy wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy 
do drzwi wejściowych, ścisnęłam jego rękę i uśmiechnęłam się do niego 
porozumiewawczo. Nie odwzajemnił uśmiechu, prawdę mówiąc, raczej 
zrobił wystraszoną minę. Próbowałam wymyślić coś, co by w tej chwili 
powiedziała   Samantha,   gdyby   to   była   prawdziwa   sytuacja,   ale   już 
staliśmy   pod   drzwiami   i   nic   mi   nie   przychodziło   do   głowy.   Chociaż 
właściwie   właśnie   tak   by   się   stało   w   rzeczywistości,   więc   po   prostu 
zachowałam się naturalnie. 

Kiedy   weszliśmy,   wszystkie   głowy   odwróciły   się   w   moją   stronę. 

Stałam, pławiąc się w blasku chwały. Oto cel i piękno idealnego związku. 

Początkowo trzymałam się prawej strony Marka, przedstawiałam go 

znajomym  i popisywałam   się nim. Wkrótce  jednak  nas  rozdzielono.  Z 
tego końca pokoju, gdzie stał, dobiegały mnie wybuchy śmiechu. Mark 
był   duszą   towarzystwa,   a   ja   poczułam   przypływ   dumy,   gdyż   byłam 
kobietą,   która   na   swoje   karty   kredytowe   złapała   takiego   wspaniałego 
faceta. Co parę minut sprawdzałam, jak sobie radzi, czy nie stoi sam z 
drinkiem, próbowałam z nim nawiązać kontakt wzrokowy i często się do 
niego  uśmiechać. On jednak  bawił  się  tak  dobrze, źe przeważnie   nie 
dostrzegał   moich   spojrzeń,   więc   po   pewnym   czasie   zaczęłam   go 
kontrolować nieco rzadziej. Zresztą wyglądało na to, że wszystko idzie 
jak z płatka. Może to napięcie w samochodzie tylko mi się przywidziało. 

background image

Właśnie miałam chwilę przerwy i wahałam się między salsą a dipem z 

małży, kiedy podeszła do mnie Shelley. 

– Sam, chodź do kuchni. Chciałam z tobą pogadać. 
Podążyłam za nią. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nami, mocno 

mnie przytuliła. 

– Sam, tak się cieszę! On jest wspaniały. No i  wyraźnie szaleje  za 

tobą. Ze już nie wspomnę o jego urodzie. 

– Nie, oczywiście, że nie. Liczy się osobowość. 
–   Sam,   myślę,   że   tym   razem   trafiłaś.   Boże,   tak   się   cieszę,   że 

wreszcie zdecydowałaś się na takiego świetnego faceta. Zasługujesz na 
to. Szkoda, że nie słyszałaś, jak o tobie mówi, z takim szacunkiem. 

Cóż, oczywiście. Kto mówiłby inaczej?
– Przyjmiesz propozycję jego znajomej i wystawisz swoje prace w jej 

galerii?

– Yyy...  jeszcze  nie wiem.  Myślę,  że Alex trochę przesadza. Moje 

zdjęcia są niezłe, ale nie genialne. 

– Skąd wiesz, skoro nigdy ich nie wystawiałaś?
– Shel, takie rzeczy po prostu się wie. 
– Myślę, że nie doceniasz samej siebie. Wzruszyłam ramionami. 
–   Ta   historia   o   jego   cioci   była   wspaniała   –   powiedziała   Shelley, 

rozsądnie   zmieniając   temat.   –   To   musiała   być   cudowna   kobieta.   Jak 
myślisz, była lesbijką?

– Tobie się wydaje, że każda wolna kobieta po sześćdziesiątce to 

lesbijka. 

– Oraz wiele mężatek. Wiesz, co najbardziej mi się w nim podoba? 

Nie   jest   przewrażliwiony   na   punkcie   swojego   ego.   Opowiedział 
prześmieszną anegdotkę o tym, jak próbował odetkać ci zlew. 

– Tak, to rzeczywiście było zabawne. 
Shelley uniosła brwi i rzuciła mi przenikliwe spojrzenie. 
– O Boże. Tylko mi nie mów, że go nie doceniasz. Proszę, Samantho, 

nie mów, że za parę tygodni zadzwonisz i powiesz, że między wami nie 
zaiskrzyło i że go rzuciłaś. 

Na tym polega problem z przyjaciółmi. Niekiedy znają cię nieco zbyt 

dobrze. Poza tym czy ona naprawdę musiała aż tak bardzo się cieszyć? 
Zaczynałam się czuć jak prawdziwa zołza. 

– Prawdę mówiąc, Shel, on nie jest aż tak cudowny, jak to wygląda 

na pierwszy rzut oka. Właściwie to kawał palanta. Tuż po świętach chyba 
z nim zerwę. 

– Na pewno nie chcesz mu dać szansy?
– Na pewno. Przede wszystkim on ma obsesję na punkcie kontroŁ – 

Naprawdę? Wygląda na tak... 

background image

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zabrakło nam lodu. 
– Tom! – wykrzyknęła Shelley. 
Super.   Właśnie   poinformowałam   Shelley   o   swoich   planach 

związanych z rzuceniem Aleksa, przez co znowu stałam się panną na 
wydaniu, i w tej samej chwili wszedł Tom. Samantho, zajmij się chipsami, 
czy   czymś   tak.   Tylko   się   nie   odwracaj.   Jeśli   mi   szczęście   dopisze, 
Shelley po prostu da mu trochę lodu i wróci do rozmowy ze mną. Tylko ja 
i Shelley. Nie potrzebujemy żadnego Toma. 

– Sam, to jest Tom. Opowiadałam ci o nim. Tom, to moja przyjaciółka, 

Samantha Stone. Wszyscy mówią na nią „Sam”. 

Odwróciłam   się,   żeby   się   przywitać,   dziękując   swej   szczęśliwej 

gwieździe, że przyszłam z Aleksem, bo inaczej już na resztę wieczoru 
pewnie utknęłabym z Tomem, chociaż w tej chwili miałam wielką ochotę 
położyć głowę w misce z dipem i trochę się zdrzemnąć. 

– Cześć, Tom. 
Tom? To naprawdę jest Tom? Tom miał być jakimś nudziarzem w 

trzyczęściowym garniturze, jednym z tych facetów, których Shelley dla 
mnie wynajduje. 

– Cześć, Sam, miło cię poznać. 
To niemożliwe, że Tom ma zielone oczy o przenikliwym spojrzeniu, 

kręcone, brązowe włosy i szczupłą budowę ciała, dzięki której wygląda 
jak poeta albo pianista. Tom absolutnie nie może mieć takiego uroczo 
krzywego uśmiechu, który jest tak rozbrajający, że człowiek też musi się 
uśmiechnąć. Ja znałam Toma, spotykałam go i jego braci na każdym 
przyjęciu   Shelley,   kiedy   nie   miałam   chłopaka.   Tom   nigdy   tak   nie 
wyglądał. 

–   Zeszłej   jesieni   Tom   zaprojektował   dla   nas   ogród   za   domem   – 

poinformowała mnie Shelley. 

– Jest piękny – przyznałam. 
– Dzięki. 
– Zaczęłam się martwić, że nie przyjdziesz. 
– Przepraszam. Oglądałem  Sokola maltańskiej)  i straciłem  poczucie 

czasu. 

Nie wierzyłam własnym  uszom. To niemożliwe, że ten słodki Tom, 

architekt krajobrazów, również był fanem starych filmów. 

– Zdaje się, że Sam też ze sto razy widziała ten film. Prawda, Sam?
– Lubisz stare filmy? – spytał mnie Tom. 
– Tak – rzuciłam nonszalancko. – I nowe też. Lubię... filmy. – Boże, 

Samantho, chyba nie mogłaś wymyślić już niczego głupszego. 

Staliśmy tak chwilę, dumając nad znaczeniem mej uwagi. 
– Sam jest fotografem – powiedziała Shelley. 

background image

– Naprawdę? To musi być ciekawe zajęcie. 
–   Niezłe.   Co   prawda   nie   pracuję   dla   „Time’a”   czy   „Newsweeka”, 

głównie obsługuję śluby. 

– Aha. Na pewno masz jakieś historyjki ze swojej pracy?
– Gdybyś tylko wiedział... Ujmijmy to w ten sposób: rosnąca liczba 

rozwodów już mnie nie dziwi. 

Tom   się   roześmiał.   Nie   z   uprzejmości,   ale   bardzo   szczerze. 

Roześmiał się jak ktoś, kto lubi się śmiać i codziennie ma do tego okazję. 
Jego   śmiech   był   zaraźliwy   i   wkrótce   ja   i   Shelley   też   zaczęłyśmy 
chichotać.   Może   dlatego,   że   rozładowało   to   napięcie,   ale   kiedy   już 
zaczęliśmy, długo nie mogliśmy się opanować. 

Shelley otworzyła zamrażarkę, wyjęła trochę lodu, a w tym czasie ja i 

Tom spojrzeliśmy na siebie. Trwało to tylko chwilkę, ale właśnie w tej 
jednej chwilce otworzyły się drzwi kuchni. 

– Cześć – powiedział Mark. – Przyszedłem tylko po... – Na chwilę 

zawiesił głos, spojrzał najpierw na mnie, potem na Toma – ... po lód – 
dokończył. 

Kiedy   Shelley   przedstawiała   mu   Toma,   miałam   poczucie   winy. 

Poczucie winy. Jakbym zdradzała Aleksa. Może w ogóle powinnam się 
trzymać z dala od mężczyzn. Skoro tak kiepsko układa mi się w związku 
z   facetem,   którego   wymyśliłam,   opłaciłam   i   z   którym   widziałam   się 
zaledwie   trzy   razy,   to   aż   strach   pomyśleć,   co   by   się   zdarzyło   na 
prawdziwej randce z prawdziwym chłopakiem. 

Wyszłam   z   kuchni   za   Markiem,   który   niósł   kubełek   z   lodem   od 

Shelley. Wcześniej pożegnałam się z Tomem, ze skrępowaniem mówiąc, 
że miło było go poznać. Markowi i mnie jakoś udało się dotrwać do końca 
imprezy, głównie dlatego, że staraliśmy się nie wchodzić sobie w drogę. 
Godzinę później na podjeździe, kiedy się żegnaliśmy z gospodarzami, 
udało nam się też uśmiechać i wesoło machać ręką. 

Wiedziałam jednak, że zbliża się burza. Sądząc po spojrzeniu, jakie 

mi rzucił Mark w reakcji na spojrzenie, jakie ja rzuciłam Tomowi, mogłam 
się spodziewać niezłej przeprawy. Zaczęło się, kiedy tylko stanęliśmy na 
chodniku. 

– Dlaczego ty nigdy nie możesz znaleźć kluczyków przed wyjściem z 

domu? – warknął niecierpliwie, kiedy otworzyłam torebkę. 

– Wcale nie o kluczyki się wściekasz – wymamrotałam. 
– Słucham?
– Powiedziałam, że nie o kluczyki się wściekasz. 
– A jak ci się, wydaje, o co się wściekam?
– Już mam te cholerne kluczyki, okay? I nie życzę sobie jednej z tych 

rozmów, kiedy nie wiem, czy rozmawiam z Markiem czy Aleksem albo z 

background image

Markiem   w   roli   Aleksa,   albo   z   Markiem   mówiącym   w   imieniu   Aleksa. 
Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, to mów, ale zanim zaczniesz, racz 
mnie uprzedzić, kto mówi. Chyba nie proszę o zbyt wiele?

Otworzyłam drzwi i wsiadłam do samochodu. Ten związek wysysał ze 

mnie wszystkie siły. Z jednej strony rozumiałam punkt widzenia Aleksa. 
Nie   na   niego   się   irytowałam.   Najpierw   odkrył,   że   wciąż   coś   czuję   do 
Grega,   a   już   na   drugiej   randce   przyłapał   mnie   na   nawiązywaniu 
„podejrzanego   kontaktu   wzrokowego   z   innym   mężczyzną.   Miał   prawo 
czuć się zraniony i wściekły. To znaczy jako postać fikcyjna. Wiedziałam, 
że nie jest prawdziwy, chociaż ostatnio miał na mnie większy wpływ niż 
większość moich rzeczywistych znajomych. 

Z drugiej strony do Marka nie miałam cierpliwości. Nigdy nie mówił 

wprost, co martwi Aleksa. Zawsze tylko czepiał się takich drobiazgów jak 
kluczyki, a potem musiałam błagać, żeby powiedział, co trapi jego albo 
Aleksa. Problem polegał na tym, że musiałam sobie radzić z nimi oboma, 
a zawsze z ledwością spełniałam potrzeby jednego mężczyzny. Dwóch 
naraz mnie dobijało. 

Mark przez chwilę stał pod drzwiami ze strony pasażera z taką miną, 

jakby   się   zastanawiał,   czy   w   ogóle   wsiadać.   Przekręciłam   kluczyk   w 
stacyjce i zapaliłam silnik. Wreszcie otworzył drzwi i wsiadł. Wyjechałam 
na ulicę i wtedy, jak na zawołanie, Mark zaczął bębnić palcami o tablicę 
rozdzielczą. 

– Nie rób tego, proszę – powiedziałam. 
– Dobrze. – Parę sekund błogosławionej ciszy. – Mógłbym poświęcić 

wiele energii emocjonalnej na przeanalizowanie, dlaczego nic z tego nie 
wychodzi, ale to bez sensu. I tak mnie nie słuchasz. 

– Zanim zaczniesz mówić dalej, chciałam spytać, z kim rozmawiam. Z 

Aleksem? Z Markiem? Z wami oboma naraz?

– Bo co?
– Bo chciałabym ci coś powiedzieć. Markowi. To, co widziałeś, było 

po prostu przelotnym kontaktem wzrokowym. I, tak, Alex pewnie by się 
zdenerwował, ale czy nie możesz udawać, że nic nie widziałeś? To nie 
Szekspir. Ani Ibsen. To nawet nie film na kablówce. Wiem, że poważnie 
traktujesz swoją pracę, i szanuję to. Naprawdę. Ale szczerze mówiąc, 
myślę, że trochę przesadzasz. To tylko trzy randki. I po bólu. Tylko trzy 
randki. A została nam jeszcze tylko jedna. 

Jeszcze jedna randka. Spotkanie z moją mamą, która pewnie odkąd 

się dowiedziała o Aleksie, całymi dniami gotuje i sprząta. Nieważne, co 
czuję do Marka i Aleksa – razem wziętych czy każdego z osobna – nie 
zamierzam jej wystawić do wiatru. 

– W święta nie potrzebuję wybitnego aktora. Nie potrzebuję nawet 

background image

szczególnie dobrego aktora. Ja chcę kogoś z chromosomem Y, kto byłby 
miły dla mojej rodziny, chwalił jedzenie i dobrze mnie traktował. Koniec 
kropka. 

– Skończyłaś?
– Tak. 
– Nie podoba mi się to. Od samego początku mi się nie podobało. 

Zgodziłem się, bo wydawało mi się, że będę mógł spontanicznie grać 
swoją   postać.   Udoskonalić   swoje   rzemiosło.   Żadnego   scenariusza, 
dialogów, tylko ja i moje umiejętności. Chyba nie prosiłem o zbyt wiele, o 
zwykły szacunek dla mojej pracy. 

–   Słuchaj,   dzisiaj   nie   chciałam,   żeby   stało   się   to,   co   się   stało. 

Czasami tak bywa, i już. A właśnie nie stało się nic takiego. My tylko... 

– W ogóle mnie nie słuchasz. Już nie mogę spotykać się z tobą jako 

Alex. Nie przychodzi mi do głowy żaden sposób na uwiarygodnienie tego 
związku.   Ja   go   znam.   On   by   dzisiaj   z   tobą   zerwał.   To   byłaby   nasza 
ostatnia randka. 

Bardzo   typowe.   Nie   starczy,   że   już   i   tak   muszę   poradzić   sobie   z 

rozstaniem z kimś, kto nawet  nie ma pojęcia,  że zaczęłam się z nim 
umawiać. Teraz jeszcze muszę radzić sobie z rozstaniem z facetem, z 
którym   spotykałam   się   tylko   w   swojej   wyobraźni.   A   do   świąt   zostało 
jedynie kilka dni. Mężczyźni po prostu nie mają za grosz przyzwoitości. 

Z wyjątkiem jednego. Aleksa. Aleksa Grahama. On z pewnością ma i 

swoje   wady,   ale   absolutnie   nie   zakończyłby   sprawy   w   ten   sposób. 
Spodziewałam się, że czeka mnie jeszcze wiele bólu i cierpienia, ale nie 
zamierzałam   zrezygnować   z   jego   towarzystwa   w   ten   najradośniejszy 
dzień w roku u mojej rodziny. 

– Mark, słuchaj, ja też już zdążyłam poznać Aleksa. I coś ci powiem. 

On   by   ze   mną   nie   zerwał   pięć   dni   przed   świętami.   Nie   zostawiłby 
Samancie bolesnego zadania wytłumaczenia rodzinie jego nieobecności, 
tym bardziej że wiedział, ile jej mama zadała sobie trudu, przygotowując 
się na spotkanie z nim. Powiem ci, co by zrobił Alex. Udawałby, że nie 
zauważył  tego spojrzenia. Tak, może by i cierpiał, ale on bardziej niż 
ktokolwiek inny wie, czym jest rodzina. Wytrzymałby więc jeszcze parę 
dni, przyszedłby w Boże Narodzenie i robił dobrą minę do złej gry. Jeżeli 
nie dla Samanthy, to dla jej rodziny. Bo takim już jest człowiekiem. 

Miałam wrażenie, że reszta podróży ciągnie się w nieskończoność. 

Mark się nie odzywał, a ja wolałam też trzymać język za zębami. Ten 
jeden, jedyny raz w moim życiu czułam, że powiedziałam wystarczająco 
dużo. Mark nawet nie bębnił w nic palcami. Uznałam to za dobry znak. 

Zatrzymałam   się   koło   jego   samochodu.   Czekałam   na   odpowiedź. 

Tym razem to on musiał przerwać ciszę. 

background image

– Dobrze – powiedział, otwierając drzwi. – Przyjdę. 
– Dziękuję. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale słusznie postąpisz. Alex 

by tak zrobił. 

Nie   oglądając   się,   zamknął   drzwi,   Wycofałam   samochód   i 

odjechałam, również się nie oglądając. Jeszcze tylko jedna randka. Na 
pewno uda nam się przeżyć jedno spotkanie. 

Zapaliłam   papierosa   i   włączyłam   składankę   swoich   ulubionych 

piosenek Vana Morrisona. Popłynęła melodia Reminds Me of You i nagle 
ogarnęła   mnie   przemożna   chęć,   by   wrócić   do   Shelley   i   opowiedzieć 
Tomowi historię swojego życia. No, może nie całą. 

Kiedy   nasze   spojrzenia   się   skrzyżowały,   coś   zaiskrzyło.   Takie 

iskrzenie   to   jedna   z   zagadek   życia,   którą   naukowcy   wciąż   usiłują 
rozwikłać i dla której psychiatrzy wciąż wynajdują nowe wyjaśnienia. Ale 
każdy, kto kiedykolwiek to przeżył, wie, że żadna nauka tego nie wyjaśni. 

Zmusiłam się do tego, by przestać o nim myśleć. Tom był dla mnie 

nieosiągalny. Przynajmniej wtedy. Byłam osobą, która uznała za dobry 
pomysł   wynajęcie   mężczyzny   udającego   jej   chłopaka.   Wiem,   że 
widzieliśmy się tylko przez krótką chwilę, ale miałam silne przeczucie, że 
Tom nie takiej kobiety szuka. 

Dwa  dni później zadzwoniła  moja mama, by dopracować plany na 

Boże Narodzenie – dzień uważany przez niektórych za datę Narodzin 
Naszego   Pana,   a   przez   moją   matkę   za   Dzień   Przyjścia   Aleksa. 
Oddzwoniłam do niej, by potwierdzić, że cud ten się spełni. Alex z całą 
pewnością   stawi   się   na   rodzinną   galę   Stone’ów.   I,   tak,   szalenie   się 
cieszy   na   to   spotkanie   i   już   nie   może   się   doczekać,   kiedy   spróbuje 
szarlotki.   Tak,   będzie   mu   bardzo   miło   spędzić   święta   z   prawdziwą 
rodziną. Tak, czuję, że to będą jedne z najlepszych świąt od dawna. 

Zakończyłam tę rozmowę, czując wielkie przygnębienie. Kusiło mnie, 

żeby umościć się na kanapie i krytycznie spojrzeć na własne życie. Był 
mężczyzna,   do   którego   poczułam   miętę.   Który   był   naprawdę   miły, 
szczerze śmiał się  z moich żartów  (a przynajmniej  z  jednego) i który 
bardzo   mi   się   podobał.   Mężczyzna,   o   którym   nie   mogłam   przestać 
myśleć, którego jednak nie mogłam wpuścić do swojego życia, nawet 
gdyby tego chciał, czego przecież nie mogłam być na sto procent pewna, 
zresztą całe to iskrzenie może tylko mi się przywidziało. A nawet jeżeli 
się   nie   przywidziało,   to   i   tak   niczego   nie   zmienia,   bo   jestem   taką 
neurotyczką, że mogę sobie tylko pomarzyć o poważnym związku z kimś 
takim. Bo wszystko bym spieprzyła. Dobrze to wiedziałam. 

Był   też   drugi   mężczyzna,   którego   z   kolei   nie   mogłam   wyrzucić   ze 

swojego życia, chociaż niespecjalnie chciałam, by w nim był. Mężczyzna 
o wiele przystojniejszy, ale do którego nie czuję mięty, a nawet gdyby, to 

background image

i tak bez znaczenia, bo nasz związek polega na tym, że mu płacę, by 
udawał faceta aż po uszy we mnie zakochanego. Na domiar złego nie 
cierpię osoby, którą gra, więc i ten związek nie ma żadnej przyszłości. 

Samo   myślenie   o   tym   było   wyczerpujące,   że   już   nie   wspomnę   o 

krytycznej analizie. Poszłam na kompromis. Co prawda umościłam się 
na kanapie, ale zaczęłam pakować prezenty. Postanowiłam dla odmiany 
pomyśleć   o   innych   ludziach,   zamiast   wiecznie   skupiać   się   na   sobie. 
Nieustanne   babranie   się   we   własnych   problemach   nie   wychodzi   na 
zdrowie. 

background image

Rozdział dwunasty

Święty Mikołaj nie jest głupi,

skoro spędza Boże Narodzenie

na biegunie północnym

W Boże Narodzenie wstałam wcześnie, żeby mieć trochę czasu dla 

siebie. Przeczytam gazetkę – oczywiście  żadnych  wieści  o pokoju na 
ziemi – wypiję kawkę, wypalę parę petów i około ósmej wyjdę z domu. 
Ciągle   sobie   powtarzałam,   oby   tylko   przetrwać   ten   dzień.   Tylko   tyle. 
Mark jest zawodowcem, o to nie musisz się martwić. Na pewno stanie na 
wysokości   zadania.   Byłoby   miło,   gdybyśmy   poprzedniego   wieczoru 
rozstali się w przyjacielskich stosunkach, gdyby nie było między nami 
tego napięcia i wrogości. Miło by było zjeść placek orzechowy, ale nie, 
Alex musiał mieć swoją szarlotkę, bo jego głupia ciocia Greta... zresztą 
zostawmy już to. Masz jeszcze czas na jednego papieroska, opuść okna, 
żeby   w   samochodzie   nie   śmierdziało,   nie   zapomnij   psiknąć 
odświeżaczem powietrza i po prostu przetrwaj ten dzień. I już. Po prostu 
przetrwaj ten dzień. 

Niedługo potem wjechałam na parking, gdzie miałam się spotkać z 

Markiem.   Siedział   na   ławce,   trzymając   prezent   dla   mojej   mamy. 
Opakował go o wiele lepiej niż ja swój. Oczywiście. 

– Cześć – powiedziałam, kiedy wsiadł do samochodu. 
– Cześć, Samantho. 
– Chciałam tylko, żebyś wiedział... 
– Nic nie mów. Miejmy to już za sobą. Miał rację. Nie pozostało nic do 

dodania. 

Kiedy wjeżdżałam na podjazd przed domem mamy, na chwilę ogarnął 

mnie   żal.   Jaka   szkoda,   że   Alex   nie   był   prawdziwą   osobą   o   innej 
osobowości. Kochalibyśmy się na zabój całą wieczność. Po raz ostatni 
spędziłabym święta z rodziną, a potem wyruszyłabym z nim w podróż 
jachtem   dookoła   świata.   Rodzina   zawsze   by   mnie   wspierała, 
imponowałaby   wszystkim   swoją   umiejętnością   prowadzenia 
błyskotliwych   rozmów,   byłaby   wielce   dumna   z   mojego   sukcesu   jako 
światowej   sławy   fotografika,   lecz   rozumiała   fakt,   że   na   uroczystości 
rozdania   nagród   Pulitzera   po   prostu   nie   wszyscy   się   zmieszczą,   bo 
przyjdą całe tłumy gwiazd i dygnitarzy. 

Zaparkowałam samochód, zaciągnęłam hamulec ręczny i wrzuciłam 

kluczyki   do   torebki.   Mark   wziął   swój   prezent   i   wyciągnął   rękę,   by 

background image

otworzyć drzwi po swojej stronie. 

– Czekaj – chwyciłam go za rękę. Spojrzał na moją dłoń, jakby go 

oparzyła, więc ją cofnęłam. – Czekają nad ciebie od wczesnego rana. 
Słyszeli   samochód.   Gwarantuję   ci,   że   w   tej   chwili   dwie   pary   oczu 
wypalają   dziury   w   tych   zasłonach.   Kiedy   więc   tylko   wysiądziemy   z 
samochodu, musimy wyglądać na bardzo szczęśliwych. 

– Wiem, co mam robić. 
–   Przepraszam.   Ja   po   prostu...   po   prostu   chcę,   żeby   to   wypadło 

idealnie. W oczach mojej mamy. Bóg jeden wie, ile lat jej jeszcze zostało. 

– Samantho, nie udawajmy, że robisz to dla swojej mamy. Robisz to 

tylko dla siebie. 

– Och, no dobrze. Ale uwierz mi, że pod jej naciskiem. 
Do drzwi szliśmy w milczeniu, ale najważniejsze, że razem. Kiedy się 

ma u swego boku odpowiednią osobę, człowiek czuje, że mógłby góry 
przenosić. 

Stanęliśmy pod drzwiami i przycisnęłam dzwonek. 
–  Kto tam?  – zawołała  moja   mama,  jakby spodziewała   się całego 

tłumy czarujących i ciekawych gości. 

– To ja. 
Drzwi się otworzyły. 
–   Samantho!   Wesołych   świąt!   Wyglądasz   bardzo   ładnie.   A   to   z 

pewnością jest Alex. 

Dopiero   po   chwili   odzyskałam   pełnię   władz   umysłowych.   Nie 

poznawałam   tej   wesołej,   sypiącej   komplementami   osoby.   I   co   to   za 
muzyka?   Z   pewnością   kolędy,   ale   mogłabym   przysiąc,   że   brzmiały 
niemalże   współcześnie.   Gdzie   się   podziała   nasza   cenna   kolekcja 
piosenek Jima Naborsa, Steve’a i Ediego?

– Bardzo mi milo panią poznać – powiedział Mark, kiedy ja stałam z 

rozdziawioną buzią. 

– Och, po co te formalności? Jestem Teresa. 
– To dla ciebie. – Podał jej prezent. 
– Ale nie trzeba było!
– W ten sposób chciałem ci podziękować za gościnność. 
– Och, bardzo dziękuję. Cieszymy się, że przyszedłeś. Oj, gdzie moje 

maniery? Proszę do środka. 

Kiedy weszliśmy do salonu, ciocia i wujek wstali, żeby przywitać się z 

Markiem. Na twarzy cioci pojawił się taki sam upiorny uśmiech jak na 
twarzy mojej podmienionej mamy, bardzo przyjazny i ciepły. Ja się na to 
nie  nabrałam.   Mężczyzna,   który   udawał   mojego   wujka,   miał   na   sobie 
garnitur i krawat zamiast sportowej koszuli i poliestrowych spodni – to go 
natychmiast zdradziło. 

background image

–   Samantho   –   powiedziała   moja   podmieniona   mama   –   może 

przedstawisz wszystkich?

– Alex, to jest moja ciocia Marnie i wujek Verne. A to jest Alex. Wujek 

podał Markowi dłoń – jak absolutnie normalny człowiek. 

– Miło mi cię poznać, Aleksie – powiedział. 
– Tak się cieszę, że przyszedłeś – zagruchała ciocia. 
– Samantho, mogłabyś nam pomóc w kuchni? – poprosiła mama. – 

Aleksie, rozgość się. Za chwilkę wracamy. 

Poszłam za mamą do kuchni. Ciocia dreptała nam po piętach. Byłam 

cała pokryta bakteriami, a jednak wpuściły do mnie miejsca, gdzie leżało 
jedzenie.   Najwyraźniej   przybycie   Aleksa   zachwiało   ich   systemem 
wartości. 

– Samantho, on jest po prostu przeuroczy – westchnęła mama, kiedy 

tylko drzwi kuchni zamknęły się za nami. 

–   Prawdziwy   piękniś   –   dodała   ciocia,   zawsze   na   bieżąco   z 

najnowszym slangiem. 

– Dzięki – odparłam ze stosowną skromnością. 
–   Nie   mogę   uwierzyć,   że   jest   aż   tak   przystojny   –   zachwycała   się 

mama. 

– Ja też – przytaknęła ciocia. Uśmiechnęłam się nieśmiało. 
I wtedy zobaczyłam jedzenie. Z powodu wysiłku, jaki mama z ciocią 

wkładały w świąteczny obiad, śniadanie przeważnie składało się tylko z 
mrożonego soku pomarańczowego,  kawy i ciasteczek. Teraz na stole 
leżały kiełbaski, plastry szynki, świeży melon, croissanty i gofry. Różne 
polewy   do   gofrów.   Masło   i   dżem   malinowy   do   croissantów.   Świeżo 
wyciśnięty   sok   pomarańczowy   w   szklanym   dzbanku.   Nie   wiem,   co 
bardziej mnie oszołomiło. Czy to, że moja mama zadała sobie aż tyle 
trudu, czy to, że wiedziała o istnieniu czegoś takiego jak croissanty. 

– Mamo, co to jest?
– No jak to co? Śniadanie, głuptasku, a jak ci się wydaje? Odkąd to 

mama nazywa mnie głuptaskiem? Upartym osłem – tak. Głupolem, który 
nawet nie widzi, że rujnuje sobie życie – tak. Ale głuptaskiem?

– Prawda, że pięknie wygląda? – spytała ciocia. 
– No. Przeszłyście same siebie. 
–   Mężczyźni   lubią   solidne   śniadania   –   wytłumaczyła   mi   mama. 

Pierwszy   raz   słyszałam   coś   podobnego.   W   takim   razie   wujek   Verne 
raczej nie był godzien miana mężczyzny. 

– Co mam zanieść? – spytałam. 
– Nic, dopóki nie umyjesz rąk – odparła. Powiedziała to z uśmiechem, 

a   nie   z   irytacją.   Ale   nawet   Alex   nie   mógł   usunąć   zawsze   obecnych 
zarazków salmonelli, jakie wiecznie ze sobą nosiłam. 

background image

Kiedy   wyszłam   z   talerzami   z   kuchni,   z   salonu   dobiegł   mnie   jakiś 

dziwny dźwięk. Było w nim coś znajomego, ale wydawał mi się nie na 
miejscu, niemalże złowieszczy. Zajrzałam tam i zobaczyłam.. • a raczej 
usłyszałam... 

– Mówisz więc, że wyprostowanie zębów u dziecka trwa około trzech 

lat?

Boże. Wujek Verne próbował prowadzić rozmowę z Aleksem. 
– Tak, mniej więcej trzy lata. 
– Samantha ma wszystkie zęby swoje, tylko kilka plomb. Mówiła ci o 

tym?

To było zbyt bolesne. Wycofałam się do kuchni po więcej jedzenia. 
Rozmowa przy śniadaniu przebiegała mniej więcej tak:
– Aleksie, może jeszcze gofra? – spytała mama. 
– Tak, poproszę. 
Mama podała mu paterę z goframi. 
– Aleksie, jaką polewę sobie życzysz? Mamy masło, syrop, orzechy i 

świeże owoce. 

– Hmm. Poproszę orzechy i trochę syropu. 
–  Proszę  bardzo.  Samantho, ty  chyba   siedzisz  najbliżej.   Mogłabyś 

podać Aleksowi syrop i orzechy?

– Oczywiście. 
–   Kiedy   Mark   polewał   gofra   syropem   i   posypywał   go   orzechami, 

mama z ciocią obserwowały każdy jego ruch. Kiedy to zadanie zostało 
zakończone,   gofry   odeszły   w   zapomnienie.   Podobnie   jak   ja   i   wujek 
Verne. 

–   Aleksie,   mamy   kiełbaski   i   szynkę.   Masz   jakieś   preferencje   czy 

nałożyć ci i tego, i tego?

– Poproszę trochę szynki. 
– Verne, czy mógłbyś podać Aleksowi szynkę?
I tak na okrągło. W końcu, kiedy zaspokojono już potrzeby Aleksa, 

cala reszta również mogła się zabrać do jedzenia. 

– Aleksie, jak ci smakują gofry?
– Doskonałe, proszę pani. 
– Tereso, nie pamiętasz?
– Bardzo dobre, Tereso. 
– Nie za suche?
– Nie, w sam raz. 
– Na pewno? Bo mogę pójść do kuchni i zrobić nowe. 
– Mamo, przecież powiedział, że są dobre. 
– Nie za rozmięknięte w środku?
–   Nie,   są   idealne,   Tereso.   Chciałbym   powiedzieć,   że   to   dla   mnie 

background image

ogromna   przyjemność   poznać   osobę,   która   tak   dba  o  innych   i   ich 
uczucia. 

Bardzo słodkie, Aleksie. 
– Cóż, dziękuję, Aleksie. A ja bym chciała powiedzieć, że to dla mnie 

ogromna przyjemność poznać osobę z twojego pokolenia, która docenia 
wysiłki innych. 

Słodko, mamo. Bardzo słodko. 
– Tak – wtrąciła ciocia. – Osoby w twoim wieku  rzadko doceniają 

takie   rzeczy.   Większość   z   nich   sądzi,   że   troska   i   dobre   maniery   są 
staroświeckie. 

Mark odłożył widelec i najpierw spojrzał na ciocię, a potem na mamę. 
–   Moim   zdaniem   bycie   staroświeckim   to   największy   komplement, 

jakim   można   kogoś   obdarzyć   –   powiedział.   –   To   dzięki   tym 
staroświeckim   zasadom   przetrwaliśmy   wielki   kryzys   i   ten   drobiażdżek 
zwany drugą wojną światową. 

Mama położyła dłoń na piersi, oniemiała z wrażenia. Ciocia była tak 

zachwycona, że jej ręka z widelcem, na którym tkwiła kiełbaska, zawisła 
w   połowie   drogi   do   ust.   Gdyby   sam   Boży   Syn   w   tej   chwili   wpadł   do 
naszego salonu, musiałby sam sobie zrobić gofra. 

–   Kiedy   moi   rodzice   zginęli   –   ciągnął   Mark   –   wychowywała   mnie 

ciocia.   Zawsze   mi   powtarzała,   że   młodzieniec   wyrośnie   na   mądrego 
człowieka tylko wtedy, kiedy będzie szanował mądrość starszych. Nigdy 
nie zapomniałem tych słów. 

– Och – westchnęła mama. – Jakie to piękne. 
– To była wspaniała kobieta. 
–   Z   pewnością   –   powiedziała   ciocia   głosem  łamiącym   się  ze 

wzruszenia. 

– Czy mogę poprosić o szynkę? – zapytałam. 
– Aleksie, czy mogę spytać, jak dawno temu  odeszła?  – dociekała 

mama. 

–   Osiem   lat   temu.   Umarła   na   miesiąc   przed   tym,   jak   skończyłem 

Akademię Medyczną. 

– Och, nie dożyła tego dnia – powiedziała ciocia, kręcąc głową. 
– Mamo, przepraszam, czy możesz mi podać szynkę – powtórzyłam. 
– Na pewno była z ciebie dumna – stwierdziła mama, która siedziała 

tuż koło talerza z szynką. 

– Taką mam nadzieję. Próbuję żyć tak, jak mnie uczyła, tak, by była 

ze mnie dumna. Nie wiem, czy zawsze mi się to udaje, ale się staram. 

Wujek wyciągnął rękę i wziął talerz z szynką. 
– Verne, co ty wyprawiasz? – spytała ciocia, na chwilę zapominając o 

smutkach świętego Aleksa. 

background image

– Samantha prosiła o szynkę. 
–   Samantho,   do   jasnej   anielki   –   warknęła   mama.   –   Wystarczyło 

poprosić. 

Uporałam się z jedzeniem tak szybko, jak tylko mogłam, i wyszłam na 

papierosa.   Kiedy   wróciłam,   mama   i   ciocia   z   wielką   uwagą   słuchały 
Aleksa,   który   właśnie   im   opowiadał,   że   zawsze   miał   wrażenie,   jakby 
urodził się trzydzieści lat za późno. 

– Nigdy nie zaznam tych prostych przyjemności, które dla was były 

czymś oczywistym. Mogę usiąść na werandzie ze szklanką lemoniady, 
ale   nie   poczuję   tego   samego,   co   wy   kiedyś.   Moje   pokolenie   już   na 
zawsze utraciło swą niewinność. 

Wróciłam na podwórko na kolejnego peta. Zaczęłam podejrzewać, że 

stałam   się   niewidzialna   dla   własnej   rodziny.   Ale   jakoś   mi   to   nie 
przeszkadzało. 

Kiedy   Niezwykle   Kurtuazyjny   Alex   skończył   jeść   i   się   podlizywać, 

udaliśmy się do salonu, by otworzyć prezenty. Mark zaproponował, że 
pomoże sprzątać naczynia, ale mama zapewniła go, że razem z ciocią 
zajmą się tym później. Następnie tak sprytnie pokierowała sytuacją, że 
wylądowałam   na   kanapie   koło   niego.   Zrobiła   to   szalenie   przebiegle: 
powiedziała, żebyśmy oboje tam usiedli. Posłuchaliśmy jej. 

Zanim rozdano resztę prezentów, mama podała swój Markowi. 
– Aleksie, to dla ciebie. 
– Dla mnie? Dziękuję. Niczego się nie spodziewałem. 
– To od nas wszystkich – dodała ciocia. 
– Bardzo dziękuję. To bardzo miło z twojej strony. 
– No, otwórz. 
Tak, otwórz, Aleksie. W tym roku Świętego Mikołaja guzik obchodzi, 

co inni dostaną pod choinkę. 

Mark   rozwinął   papier   i   otworzył   pudełko.   Wyjął   z   niego   butelkę 

brandy. 

– Mamy dobry wywiad – mama powiedziała z dumą. 
Ciocia   i   mama   patrzyły   na   niego   z   wyczekującymi   uśmiechami   i 

uczuciem, na które tak sobie zasłużył jako jedyna osoba na ziemi poniżej 
sześćdziesiątego roku życia, która ma nienaganne maniery i zachowuje 
się kurtuazyjnie. Ale coś było nie tak. Mark powinien się po aleksowemu 
uśmiechnąć i podziękować. Zamiast być tym cudownym mężczyzną, za 
którego przykładem mogłaby pójść reszta jego pokolenia, on przez jakiś 
czas z zaskoczoną miną gapił się na butelkę, po czym rzucił mi dziwne 
spojrzenie. 

Coś   mi   zaczęło   świtać.   Jasna   cholera.   Zapomniałam   powiedzieć 

mamie,   żeby   kupiła   mu   marmoladę   brzoskwiniową,   a   nie   brandy. 

background image

Przecież Alex nie pije. Jak mogłam o tym zapomnieć? Szlag by to trafił!

– Dziękuję – powiedział, szybko wracając do siebie i uśmiechając do 

mojej rodziny. Jasne, przed nimi mógł grać, nie ma problemu. – Miło mi, 
że państwo pomyśleli. 

Kiedy   rozdawaliśmy   resztę   prezentów,   wytężałam   umysł,   usiłując 

znaleźć sposób na wyprostowanie tej sytuacji, ale okazał się pusty. To 
chyba   prawda,   co   mówią:   umysłu   trzeba   używać   regularnie.   Nie 
wiedziałam, co począć, lecz zdawałam sobie sprawę z tego, że lepiej 
oczyścić atmosferę, gdyż inaczej czeka mnie długi, przerażający dzień. 

–   Mamo   –   powiedziałam,   kiedy   wszystkie   prezenty   zostały   już 

otworzone   –   Alex   i   ja   napilibyśmy   się   jeszcze   kawy.   Mogłabyś   nam 
zrobić?

Ona, ciocia i nawet wujek spojrzeli na mnie tak, jakbym postradała 

zmysły. 

– Byłabym bardzo wdzięczna. I Alex na pewno też. Kiwnęłam głową 

w stronę Marka i rzuciłam mamie spojrzenie pełne powagi, dając jej do 
zrozumienia, że nie prosiłabym, gdyby nie chodziło o coś ważnego. Coś, 
co miało związek z Aleksem, z którym wiązała wszystkie swe nadzieje i 
marzenia. Prośba ze strony córki, by matka opuściła salon, kłóciła się ze 
wszystkimi przekonaniami mojej mamy. Ale skoro to miało jej zapewnić 
wnuki z idealnymi zębami, złoży w ofierze swe zasady. 

– Marnie, Verne – powiedziała, podnosząc się z krzesła – myślę, że 

to świetna pora na filiżankę kawy i kawałek ciasta kawowego. 

Do tego wszystkiego upiekła jeszcze ciasto kawowe? Domowe menu 

z pewnością zubożeje, kiedy Alex zejdzie ze sceny. 

Ciocia Marnie zerwała się na równe  nogi. Wujek najwyraźniej miał 

problemy z nadążeniem za rozwojem sytuacji. W normalnej sytuacji moja 
rodzina się nie rozwijała. 

–   Verne?   –   powtórzyła   moja   mama   takim   tonem   jak   Patton.   – 

Przydałaby się nam twoja pomoc. 

Wujek   Verne   wstał   powoli   jak   porażony.   Nigdy   w   całej   historii 

świątecznych obiadów rodziny Stone’ów nie ważył się postawić nogi w 
kuchni   mojej   mamy.   A   teraz   go   zaproszono!   Miałam   nadzieję,   że   to 
wytrzyma. Ciężkim krokiem i niewątpliwie z ciężkim sercem poszedł za 
mamą i ciocią. 

–   Naprawdę   bardzo   cię   przepraszam   –   powiedziałam,   kiedy   już 

wyszli.   –   Zupełnie   zapomniałam   powiedzieć   mamie   o   prezencie   dla 
ciebie. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, po prostu ostatnio dużo się 
działo w moim życiu i... 

–   Zawsze   tylko   ty,   ty   i   ty,   prawda?   Nawet   nie   chciałem   dzisiaj   tu 

przychodzić. A teraz jeszcze to... Powinienem po prostu wstać i wyjść. 

background image

Miałabyś  nauczkę, – Wiem. Nie miałabym  ci tego za złe, ale proszę, 
zostań. Mojej mamie chyba serce by pękło. Kupiła ci pewnie najlepszą 
brandy, jaką mogła znaleźć. Wiem, że mnie nienawidzisz, i wcale się nie 
dziwię, ale... 

–   Nie   nienawidzę   cię,   Samantho.   Raczej   ci   współczuję.   Ludzie 

zawsze tak mówią, jakby to było coś miłego. 

– Wiesz, że nie wyjdę. Nie mógłbym w ten sposób skrzywdzić twojej 

mamy. Była dla mnie taka miła. 

– Dziękuję – udało mi się wykrztusić, kiedy już przełknęłam tę gorycz. 
– Mam tylko nadzieję, że po świętach poświęcisz trochę czasu na 

refleksję.   Moim   zdaniem   poważnie   powinnaś   się   zastanowić,   jak 
traktujesz innych ludzi. 

Boże, miałam tego faceta już po dziurki w nosie. Nie mógł po prostu 

przyjąć moich przeprosin i sobie odpuścić? Nie. On musiał przemienić tę 
sytuację w kolejną okazję do popisania się swą moralną wyższością. 

Miałam ochotę mu powiedzieć,  żeby się wypchał, ale nie mogłam. 

Jeszcze nie teraz. 

–   Zastanowię   się   nad   tym   –   powiedziałam,   próbując   zyskać   na 

czasie. 

Parę minut później znowu wszyscy razem siedzieliśmy w salonie – 

jedna   wielka,   szczęśliwa   rodzina   –   sącząc   kawę,   pojadając   ciasto 
kawowe i udając, że nic niezwykłego się nie stało. Powtarzanie starych 
wzorców   to   jeden   z   wielkich   talentów   mojej   rodziny.   Usadowiłam   się 
wygodnie,   szykując   się   na   przynajmniej   dwie   godziny   ich   ulubionych 
kolęd i nieskończone pytania o Aleksa i jego cudowną filozofię życiową. 
Mogłam przynajmniej raz na jakiś czas wyrwać się na papieroska. Nagle 
mama wystąpiła z przerażającym oświadczeniem:

– Samantho, wszystko omówiliśmy. Nie ma sensu, żebyście siedzieli 

tu cały dzień. Ciocia i ja przez parę godzin będziemy zajęte gotowaniem, 
a   wujek   ma   całą   stertę   filmów   z   Johnem   Wayne’em,   które   chciał 
obejrzeć.   Może   więc   pójdziecie   z   Aleksem   na   spacer?   Wiem,   że 
wolelibyście pobyć trochę we dwójkę, a nie tkwić tu z wapniakami. Przy 
obiedzie będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu na rozmowę i na to, 
żeby lepiej się poznać. 

Nie wierzyłam  własnym  uszom. Bez problemu, bez poczucia winy, 

bez   lęku   mogłam   w   święto   opuścić   to   miejsce.   Już   czułam   smak 
wolności, ale – niech diabli wezmą fatum, które rządzi moim życiem – nie 
mogłam skorzystać z tej szansy.  Jedyną  rzeczą gorszą od spędzenia 
tego dnia z moją rodziną byłoby spędzenie go z Aleksem. 

– Mamo, skąd ci to przyszło do głowy? Naprawdę myślisz, że Alex i ja 

wolelibyśmy pójść gdzie indziej? Do jasnej anielki, przecież jest Boże 

background image

Narodzenie. Dzień, który spędza się z rodziną. Zostaniemy tu, i już. Alex 
może pooglądać filmy z Johnem Wayne’em, a ja pomogę wam w kuchni, 
a potem wspólnie pośpiewamy kolędy. Prawda, Alex?

–   Sam,   właściwie   bardzo   chętnie   spędziłbym   trochę   czasu   tylko   z 

tobą – odparł. 

Co takiego?
–   Oczywiście   –   przytaknęła   mama.   –  Idźcie,   Samantho.   W   kuchni 

będziesz   tylko   mi   zawadzać.   Chociaż   oczywiście   SamantJia   świetnie 
gotuje. Po prostu Marnie i ja mamy własny system pracy. Idźcie i bawcie 
się dobrze. Przy obiedzie będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu. 

W życiu znałam już smak porażki. Moja rodzina wreszcie zrobiła coś, 

o czym  od dawna  marzyłam,   lecz wybrali  najgorszy z  możliwych   dni. 
Wstaliśmy,   zaczęliśmy   się   szykować   do   wyjścia.   Graliśmy   wielce 
przekonująco, dopóki nie znaleźliśmy się w samochodzie. 

– Dlaczego to powiedziałeś? – spytałam, wycofując auto na podjazd. 

– Dlaczego miałbyś chcieć spędzać ze mną czas tylko we dwójkę, skoro 
jestem taką straszną dziewuchą?

–   Musiałem   trochę   odpocząć   od   tego   udawania.   Pomyślałem,   że 

moglibyśmy   skoczyć   do   kina.   Wtedy   nie   będziemy   musieli   ze   sobą 
rozmawiać – odparł spokojnie. 

Miałam   już   tak   dosyć   tego   faceta   i   jego   zachowania,   że   mało 

brakowało, a straciłabym głowę i powiedziała mu wprost, co o nim myślę. 
Na szczęście ugryzłam się w język. Kino? Mogę w Boże Narodzenie iść 
do   kina,   zamiast   siedzieć   w   salonie   mojej   mamy   i   słuchać,   jak   Jim 
Nabors śpiewa Deck the Halls? Słyszałam, że takie rzeczy się zdarzają, 
ale nigdy nie miałam nadziei, że i ja kiedyś zaliczę się do tego grona 
szczęściarzy. 

–   Trudno   mi   się   do   tego   przyznać,   ale   to   rzeczywiście   świetny 

pomysł. Kino w Boże Narodzenie – powiedziałam, próbując przyswoić 
sobie tę cudowną wiadomość. – Super. Ten, kto wymyślił czynne kina w 
święta, jest geniuszem. I prawdopodobnie świętym. 

– Ja to widzę inaczej, bo we wczesnym wieku straciłem rodzinę. Boże 

wszechmogący. Nadał grał. Co za nieznośna postać. 

– Nie można docenić faktu posiadania rodziny – ciągnął – jeżeli się 

nie wie, jak to jest nie mieć jej w ogóle. 

– Pewnie tak – powiedziałam, nadal grając na zwłokę. Wracając z 

obiadu,   powiem   mu,   że   moim   zdaniem   Alex   Graham   to   skończony   i 
zadufany w sobie palant. 

Kiedy weszliśmy do multipleksu, okazało się, że panuje tam straszny 

tłok. Kim byli ci ludzie, a co ważniejsze, kim są ich matki? Jak im to 

background image

uchodzi na sucho? I jak mogłabym się wkręcić do ich rodzin?

Miałam   tak   świetny   nastrój,   że   pozwoliłam   Markowi   wybrać   film. 

Potem poszłam po popcorn, coś do picia i słodycze. Mark oczywiście nic 
sobie nie kupił. Pewnie się bał, że się napcha i nie będzie miał apetytu 
na   przepyszną   szarlotkę.   Kiedy   usiedliśmy,   byłam  gotowa   na   te   dwie 
godziny zapomnieć o nim i mojej rodzinie. 

Film okazał się nie najgorszy i kiedy wyszliśmy z kina, z zadowolenia 

dosłownie nuciłam pod nosem. Jeszcze tylko obiadek i moja męka się 
skończy. Mogę wyciągnąć z tego dnia to, co najlepsze. Poza tym było 
Boże Narodzenie. Jezus mówił, żeby traktować innych życzliwie, a miał 
na myśli pewnie również dupków. 

– To był świetny pomysł – powiedziałam z całą świąteczną radością, 

jaką udało mi się z siebie wykrzesać. – Dzięki, że o tym pomyślałeś. 

– Nie zrobiłem tego dla ciebie. 
– Tak czy siak, pomysł był i tak dobry. 
Kiedy szliśmy do samochodu, zaczęłam grzebać w torebce, mając 

nadzieję, że unikniemy kolejnej długiej dyskusji na  temat  kluczyków do 
samochodu. 

– Musiałem na jakiś czas wyrwać się z domu twojej matki. 
– Tak, wiem. Czasami trudno ich znieść. Ale świetnie sobie radzisz. 

Lepiej niż ja. 

Zaledwie   po   paru   sekundach   czekania   –   naprawdę!   –   znalazłam 

kluczyki, otworzyłam samochód i wsiedliśmy. 

–   Oni   chcą   dobrze   –   ciągnęłam,   za   wszelką   cenę   starając   się 

zachować pokojową atmosferę. 

Uruchomiłam silnik. 
– Nie od nich chciałem uciec – powiedział Mark tym zarozumiałym 

tonem, którego tak nie cierpię – tylko od ciebie. 

– Okay. – Moja dobra wola zaczęła się wyczerpywać. – Wiem, że nie 

jestem twoją ulubienicą, ale musimy jeszcze tylko przebrnąć przez obiad. 
Obiecuję, że postaram się jak najszybciej się z tym uporać. 

– Cały czas nic nie rozumiesz, prawda? Zawsze zakładasz, że chodzi 

o kogoś innego. A tak się składa, że twoja rodzina jest cudowna. 

– Słucham?
–   Myślę,   że   powinnaś   zmienić   swoje   nastawienie   i   doceniać   ich, 

dopóki jeszcze żyją. 

– Jak śmiesz mnie pouczać? – wybuchłam, zupełnie zapominając o 

grze.   Widziałam   już   nie   Marka,   tylko   Aleksa.   Aleksa   i   jego 
świętoszkowate podejście. Aleksa, który nigdy niczego nie odpuszcza. 
Aleksa, który przemienia każdą randkę w analizę motywacji zachowania 
Samanthy. I, co najgorsze, Aleksa, który wykorzystuje swoich zmarłych 

background image

rodziców   jako   broń   w   każdej   naszej   kłótni.   –   Nic   nie   wiesz   o   mojej 
rodzinie ani o tym, co się w niej dzieje. Znasz ich jakieś trzy godziny. Do 
tego poznałeś ją od jej najlepszej strony. 

– Dobra. Nie musisz mnie słuchać. Ale pamiętaj, że oni nie będą żyli 

wiecznie. Któregoś dnia staniesz nad ich grobem. Zastanów się nad tym. 

– O Boże, mam już serdecznie dosyć tej gadki! Nie tylko ty cierpiałeś. 

Nie   tylko   ty   straciłeś   rodzica!   Ja   też   kiedyś   stałam   nad   grobem,   ty 
palancie! Mój tata zmarł, kiedy miałam dziewiętnaście lat. 

– Nigdy mi o tym nie mówiłaś. 
– Cóż... 
– Mój zmarł, kiedy miałem osiemnaście – dodał po chwili. – I nie ma 

dnia, żebym nie żałował, że... 

– Przecież zmarł, kiedy miałeś dziesięć lat. 
– Chyba lepiej wiem, kiedy zmarł. 
–   Nie,   mówiłeś,   że   zostałeś   sierotą   w   wieku   dziesięciu   lat.   Potem 

przygarnęła cię ciocia Greta... 

– Nie chodzi o tatę Aleksa, tylko o mojego. 
– Twojego?
– Ostatnia rzecz, jaką mu powiedziałem, to że wolałbym umrzeć, niż 

być nim. Tego samego dnia zginął w wypadku samochodowym. 

– Boże, Alex, to znaczy, Mark. Przykro mi. Nie wiedziałam. 
–   Nie   zamierzałem   wzbudzać   w   tobie   współczucia   –   warknął.   – 

Próbuję ci pokazać, że powinnaś... 

– Nie, nie, nie. Nie próbuj mnie przekonywać, zmieniać ani mówić, co 

jest dla mnie dobre. Nie przypominam sobie, żebyś był moim psychiatrą. 

– Mówię tylko, że... 
– Nie! Na pewno nie powiesz mi nic gorszego o mnie, co już wiem. 

Chcesz   powiedzieć,   że   spieprzyłam   sobie   życie?   Niesamowite.   Nie 
miałam o tym pojęcia. Chcesz powiedzieć, że rujnuję każdy związek? 
Rany, ale szok. Chcesz mi rzucić w twarz, że w Boże Narodzenie siedzę 
w samochodzie, kłócąc się z kimś i nawet nie jestem pewna, czy kłócę 
się z nim, czy z facetem, którego udaje, a może z oboma jednocześnie? 
Chcesz   mi   wytknąć,   że   powinnam   przeanalizować   siebie   i   swoje 
zachowanie,   żeby   się   przekonać,   dlaczego   ciągle   mi   się   nie   układa? 
Proszę bardzo. Ale coś ci powiem. W tym samochodzie nie tylko ja mam 
problemy ze związkami. 

– Ja przynajmniej radzę sobie z własnymi emocjami – powiedział. 
–   Ha!   Tylko   udajesz,   że   sobie   z   nimi   radzisz.   Nieźle   grasz. 

Rzeczywiście wygląda to tak, jakbyś miał kontakt ze swoimi emocjami, 
ale   tak   naprawdę   stajesz   z   boku,   oceniasz   i   wysuwasz   teorie   o  tym, 
dlaczego inni zachowują się tak, a nie inaczej. 

background image

– Koniec. Mam tego dosyć. Wypuść mnie z samochodu. 
– Z przyjemnością. 
Zwolniłam, wjechałam na pasaż handlowy i pociągnęłam za hamulec. 

Mark otworzył  drzwi,  wysiadł,  a potem nimi trzasnął. Kiedy odchodził, 
opuściłam okno. 

–   I   bardzo   ci   dziękuję   za   najgorsze   święta   w   moim   życiu!   – 

krzyknęłam za nim, po czym odjechałam. 

Czułam   się   świetnie.   Pozbycie   się   go   wprawiło   mnie   w   stan 

uniesienia.   Był   jak   wrzód   na   dupie,   wysysał   ze   mnie   całą   energię   w 
bezowocnej   walce   o   zyskanie   jego   aprobaty.   Gratulując   samej   sobie, 
zapaliłam papieróska i głęboko się zaciągnęłam. Nie do wiary, ile wysiłku 
włożyłam w to, by utrzymać przy sobie tego mężczyznę. Ale już koniec, 
byłam wolna. Wrócę do mamy i... 

O Boże miłosierny, co ja zrobiłam?! Wiedziałam, że ja to zrobiłam, ta 

ja, która była zaledwie pięć minut młodsza ode mnie obecnej, ale i tak 
nie mogłam  uwierzyć,  że  zrobiłam  to, co  zrobiłam.  Wypuściłam  z  rąk 
faceta, z którym musiałam się użerać jeszcze tylko przez parę godzin. 
Kogoś, kto miał do odegrania tylko fikcyjną postać w moim życiu. Postać 
o   nazwisku   Alex   Graham,   którego   obecność   w   święta   w   domu   mojej 
mamy była absolutnie niezbędna, jeżeli miałam uratować ten dzień. 

Jakie   to   ma   znaczenie,   co   on   o   mnie   myślał?   Dlaczego   nie 

pozwalałam mu myśleć sobie, co tam chciał, niezależnie od tego, czy się 
z nim zgadzałam? Dlaczego koniecznie musiałam postawić na swoim?

Szybko zawróciłam – no dobra, w tym miejscu było to niedozwolone, 

ale ja odwoływałam się do wyższego prawa, prawa do własnego zdrowia 
psychicznego. 

– Błagam, niech on tam jeszcze będzie – modliłam sie do Boga, w 

którego właściwie wierzyłam, chociaż przez większość czasu moje dobro 
najwyraźniej guzik go obchodziło. – Przeproszę go. Dam mu więcej kasy. 
Zrobię wszystko. Ale błagam, niech on tam jeszcze będzie. 

Ale jego już nie było. Prawie godzinę krążyłam po ulicach, szukając 

go, ale Mark przepadł bez śladu. 

background image

Rozdział trzynasty

Rodziny są jak mężczyźni...

te fajne są juz zajęte

Przez następne pół godziny bez celu jeździłam po mieście, zbierając 

się w garść, by zadzwonić. Kiedy już dłużej nie mogłam wytrzymać – co 
mi się zdarza bardzo często – wjechałam na parking i wyjęłam komórkę. 

– Mamo?
– Samantha?
– Tak, to ja. 
– Prawie cię nie słyszę. 
– Dzwonię z komórki. 
– Co się stało?
Jak to możliwe, że ta kobieta zawsze czuje pismo nosem?
– Alex się źle poczuł. 
– Rozchorował się?
– Kto się rozchorował? – w tle usłyszałam głos cioci Marnie. 
– Samantha mówi, że Alex się rozchorował. 
–   Jak   to   się   rozchorował?   –   spytała   ciocia.   –   Kiedy   wychodził, 

wyglądał zupełnie dobrze. 

–   O   to   samo   miałam   spytać.   Jak   to   się   rozchorował,   Samantho? 

Kiedy wychodził, wyglądał zupełnie dobrze. 

– Po prostu się rozchorował. – Co jest z tymi ludźmi? Zachowują się, 

jakbym  to sobie zmyśliła. – Odkąd wyjechaliśmy,  ciągle wymiotuje. W 
końcu zabrałam go do siebie i kazałam mu się położyć. Próbowaliśmy 
wszystkiego, ale czuje się coraz gorzej. Pojechałam do sklepu po 7-Up. 
Zadzwoniłabym wcześniej, ale ciągle nam się wydawało, że zaraz mu 
przejdzie. Kiedy próbuje wstać, kręci mu się w głowie. Myślę, że to jakaś 
paskudna   grypa.   Strasznie   mi   przykro,   ale   on   musi   odpocząć.   Zaraz 
przyjadę, ale Alex nie da rady. 

– Pokłóciliście się, prawda?
Ten, kto nie wierzy w zdolności paranormalne, nigdy nie spotkał takiej 

matki jak moja. 

– Nie, wcale się nie pokłóciliśmy. 
– Widziałam, jak się zachowywaliście. Widziałam, że coś jest nie tak. 

Miałam nadzieję, że jeżeli spędzicie trochę czasu we dwójkę, uda wam 
się naprawić sytuację. 

– Zaraz, chwileczkę... 
– Samantho, jesteś taka uparta, zawsze  byłaś.  Nigdy nie potrafisz 

background image

przyznać się do błędu. 

– Ja nic złego nie zrobiłam. Dlaczego tak się na mnie wyżywasz? 

Mamo, to nie moja wina, że się rozchorował. 

– Jak tam sobie chcesz. 
– Mamo, to mój chłopak. To ja powinnam się denerwować, a nie ty. 
– Doprawdy? A czy to ty wysprzątałaś dom od piwnicy aż po dach? 

To ty gotowałaś przez pięć dni? Czy harowałaś jak wół, żeby twoja córka 
mogła być dumna z ciebie i twojego domu, kiedy przyprowadzi swojego 
chłopaka? Zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby ten dzień był dla ciebie 
wspaniały. Wszyscy tak się staraliśmy. Twoja ciocia przychodziła w tym 
tygodniu trzy razy i aż do dziesiątej pomagała mi gotować i sprzątać. 
Twój   wujek   pokonał   własną   nieśmiałość   i   rozmawiał   z   człowiekiem, 
którego widział pierwszy raz w życiu. 

Nie powiedziałabym, że nieśmiałość to fachowe określenie za burzeń 

mojego wujka, ale puściłam to mimo uszu. 

–   Oboje   przyszli   dziś   o   wpół   do   siódmej   rano,   żebyśmy   zdążyli 

wszystko przygotować na błysk, kiedy się pojawisz. A ty... – Głos jej się 
załamał jak wtedy, kiedy człowiek próbuje powstrzymać łzy. – Cóż, nic 
już na to się nie poradzi. Jak myślisz, kiedy wrócisz? Ja i twoja ciocia 
musimy wiedzieć, kiedy podać obiad. 

– Za jakieś dwadzieścia minut – pisnęłam. 
– To do zobaczenia. 
– Mamo... – Ale ona już odłożyła słuchawkę. 
Człowiek zaczyna od prostego pomysłu. Kupuje mężczyznę na parę 

tygodni, żeby podczas świąt poczuć się nieco lepiej pomimo złamanego 
serca.   Przecież   nie   chciałam   nikogo   skrzywdzić,   ale   zanim   się 
obejrzałam,   wydarzenia   zaczęły   się   toczyć   jak   lawina,   zraniłam   parę 
osób, zmusiłam wujka do prowadzenia rozmowy towarzyskiej, a przecież 
nie chciałam, żeby sprawy zaszły aż tak daleko. 

Muszę przebrnąć przez ten dzień, wycisnąć z niego, co się da – nie 

tylko dla samej siebie, ale również dla mamy i rodziny, która zadała sobie 
tyle trudu. A potem przerwę tę szopkę i już nigdy, przenigdy, nie popełnię 
takiego głupstwa. 

Kiedy weszłam do domu, wujek oglądał jeden ze swoich filmów, więc 

usiadłam, żeby pooglądać razem z nim. Czułam, że jeszcze nie mam siły 
na   to,   by   stawić   czoło   mamie.   Nieco   wcześniej   przyszły   do   salonu   i 
postawiły jedzenie na stole. Ani słowem się nie zająknęły o ostatnich 
poprawkach. Kiedy przyszła pora obiadowa, po prostu postawiły talerze 
na stole, a ciocia powiedziała:

– Obiad gotowy. 

background image

– ogląda pięknie! – wykrzyknęłam, kiedy już zasiedliśmy do stołu. 
– Dziękuję, Samantho – odparła mama apatycznym tonem. Zaczęła 

kroić szynkę. Zdecydowałam się na starą, wypróbowaną metodę. 

– Ojej, nie ma to jak pyszny, staroświecki, świąteczny obiad, prawda?
– Prawda – rzuciła ciocia po dłuższej chwili. Jeszcze nigdy nie czułam 

się taka malutka. 

–   Aleksowi   jest   bardzo   przykro,   że   nie   mógł   przyjść.   –   Nikt   nie 

odpowiedział.   –   Może   przygotujemy   dla   nieco   coś,   tak   jak   na   Święto 
Dziękczynienia, żeby sam się przekonał, jak świetnie gotujesz. 

– Może poczekajmy, aż się lepiej poczuje – odparła mama. 
–   Alex   prosił,   żebym   przekazała,   że   spędził   tu   cudowny   poranek. 

Mama kiwnęła głową, dalej krojąc szynkę. 

–   Poważnie.   W   kółko   nadawał   o   tym   jedzeniu.   O   śniadaniu. 

Powiedział,   że   jeszcze   nigdy   nie   jadł   takich   pyszności.   I   bardzo   was 
wszystkich polubił. W kółko o tym gadał. 

Mama przerwała krojenie. 
– Naprawdę?
– No. Powiedział, że zawsze marzył o takiej rodzinie. 
– Tak powiedział?
– Tak. Powiedział, że dla takiej rodziny jak nasza warto żyć. 
–   Co   jeszcze   mówił?   –   spytała   mama,   zupełnie   zapominając   o 

szynce. 

– No, trudno mu było mówić, bo było mu bardzo niedobrze. Ale prosił, 

żeby   przekazać,   że   bardzo   jest   wdzięczny   za   to   wspólne   śniadanie. 
Powiedział: „Samantho, strasznie żałuję, że mnie nie będzie na obiedzie. 
Przez   całe   życie   marzyłem   o   takim   Bożym   Narodzeniu   jak   u   twojej 
rodziny”. A potem znowu zwymiotował. 

Mama   upuściła   nóż   i   złapała   się   za   głowę.   Ciocia   Marnie   aż 

wstrzymała oddech. 

– Wszystko w porządku. Podstawiłam mu wiadro. 
– Och, Samantho, ty głupia gąsko. – Mama spojrzała na mnie z taką 

sympatią, jakiej u niej nie widziałam od czasów Aleksa. – Czy ty nic nie 
rozumiesz?

– Nie rozumiesz, co on starał się ci powiedzieć? – dodała ciocia. – 

Przecież mówił dosłownie wprost! – oznajmiła. 

– Samantho – wtrąciła mama. – On widzi was dwoje jako rodzinę. 
– Nie, nie, mówił o was. Nie o mnie. 
– Jak Boga kocham, Samantho, co jeszcze miałby zrobić? Zamieścić 

ogłoszenie w gazecie? Marnie, przynieś miseczki. Verne, idź do garażu 
po   lodówkę   turystyczną.   A   ty,   moja   panno,   natychmiast   wracasz   do 
domu, do Aleksa. Jak mogłaś go zostawić samego, skoro tak bardzo źle 

background image

się czuje?

– Ale... 
–   Żadnych   „ale”.   Teraz   tam   jest   twoje   miejsce.   Jeden   świąteczny 

obiad może się odbyć bez ciebie. 

Teraz mi to mówią?
Lodówkę napchano żarciem i w ciągu pięciu minut wygnano mnie za 

drzwi,   uśmiechając   się   i   w   radosnej   atmosferze   poklepując   mnie   po 
plecach. 

Wreszcie takie święta, o jakich zawsze marzyłam: rodzina w jednym 

miejscu, a ja w drugim. Niestety to tylko wstrzymanie egzekucji. Prędzej 
czy później zawołają mnie z powrotem, a ja będę musiała przyjść. 

A   jednak   nie   czułam   się   tak   świetnie,   jak   się   tego   spodziewałam, 

kiedy   siedziałam   sobie   we   własnym   mieszkanku,   oglądając   na   wideo 
The   Grinch   Who   Stole   Christmas  (oryginalny   film   telewizyjny,   a   nie 
przeróbkę kinową – i nawet mnie nie pytajcie, co o niej myślę). Czegoś 
mi brakowało. Na przykład placka orzechowego. 

I chociaż trudno mi się do tego przyznać, mojej rodziny. Kiedy byłam 

u   nich,   doprowadzali   mnie   do   szału,   ale   siedząc   samotnie   w   domu, 
zatęskniłam za nimi. Złapałam się na tym, że się zastanawiam, jak im 
idzie gra w szachy. W tej chwili pewnie bym szła do lodówki po jakieś 
resztki, a mama by mi przypominała, żebym najpierw umyła ręce. Ja bym 
przewróciła  oczami  i westchnęła,  żałując,  że muszę  tkwić  z  nimi.  Nie 
tkwiłam i zaczęłam tego żałować. 

Rodziny. Z rodziną żyć się nie da, ale bez niej tak samo. Na samą 

myśl   o   niej   człowiek   wpada   w   szał.   Czasami   marzy   o   innej,   ale 
ostatecznie   ta   rodzina,   którą   masz,   prawdopodobnie   jest   tą,   na   jaką 
zasłużyłeś. 

background image

Rozdział czternasty

W królestwie zwierząt każde

zachowanie ma swój cel. Natomiast

istoty ludzkie tracą mnóstwo czasu

na bezsensowne zachowania –

takie jak podejmowanie

noworocznych postanowień

Nie   poszłam   na   huczną   imprezę   sylwestrową   do   Shelley.   Kiedy 

zadzwoniła, żeby się upewnić, czy przyjdę, zrobiłam pierwszy krok na 
drodze do wyzdrowienia i powiedziałam, że zerwałam z Aleksem. 

– Dobrze się z tym czujesz? – spytała. 
– Tak. Zawsze wiedziałam, że nic z tego nie wyjdzie. Myślę, że byłam 

tak   zachwycona   jego   wyglądem,   że   zupełnie   nie   zwróciłam   uwagi   na 
jego wady. 

– A więc nie jesteś w ciężkiej żałobie? 
– Nie. 
–   Nie   wiem,   czy   cię   to   zainteresuje,   ale   Tom,   który,   nawiasem 

mówiąc, też ma przyjść do nas w sylwestra, pytał o ciebie. 

– Naprawdę?
– No. Chyba chciałby znowu cię zobaczyć. A impreza byłaby okazją 

do tego, żebyście lepiej się poznali. 

Kusiło mnie, bardzo kusiło, ale chociaż można okłamywać innych, to 

siebie samego długo okłamywać się nie da. Nie żebym nie próbowała. 
Ale przecież w końcu zatrudniłam człowieka, który miał udawać mojego 
chłopaka. To mi dawało wiele do myślenia, może powinnam coś zmienić 
w swoim życiu. Może nie będę musiała czekać zbyt długo. Może Shelley 
wyda przyjęcie na urodziny Waszyngtona i wtedy będę gotowa. Ale nie 
teraz. Bardzo żałowałam, ale jeszcze nie czułam się gotowa. Bo Tom to 
taka szansa, której wolałabym nie spieprzyć. 

– Shelley, chciałabym się z nim jeszcze raz spotkać, ale na razie nie 

jestem   gotowa   na   nic   nowego.   Muszę   sobie   zrobić   przerwę   w 
randkowaniu i byciu w związku. 

– Wygląda na to, że ta przerwa trwa już dosyć długo. Może powinnaś 

po prostu znowu skoczyć na głęboką wodę?

– Od razu bym utonęła, Shelley, możesz mi wierzyć. Jeżeli uznam, że 

dam sobie radę, chętnie bliżej poznam Toma. Może za parę miesięcy. 

– Dobra, ale dlaczego nie miałabyś przyjść na tę imprezę?
– Tego sylwestra muszę spędzić sama. W tym roku zamierzam zrobić 

background image

noworoczne postanowienia. Poważne postanowienia. 

– Myślałam, że nie wierzysz w noworoczne postanowienia. 
– Kiedyś nie wierzyłam też, że jeszcze za mojego życia pojawią się 

odtłuszczone chipsy, i zobacz, jak się myliłam. 

Był   to   pierwszy   sylwester,   jaki   miałam   spędzić   sama.   Oczywiście 

mogłam sobie współczuć, ale ja taka nie jestem. 

Kiedy  zaczęłam   spisywać   swoje   postanowienia,   stało   się   dla   mnie 

jasne, że muszę raz na zawsze pozbyć się Aleksa Grahama ze swojego 
życia. Niestety nie tylko ja odczuję skutki tego rozstania. Żaden fikcyjny 
związek nie istnieje w próżni. Na przykład moja mama długo by nad tym 
bolała. Niecierpliwie czekała na wieść o naszych zaręczynach, a moje 
relacje z nią stały się niemal tak dobre jak wtedy, gdy jeszcze pokładała 
we mnie nadzieję. Teraz ta nadzieja zniknie już na zawsze. 

Postanowienie   numer   jeden   było   proste.   W   Nowy   Rok   podejmę 

zasadnicze kroki, by pozbyć  się Aleksa i powiem mamie, że nam nie 
wyszło.   Ona   nie   powiedziałaby   tego   na   głos,   ale   obie   znałybyśmy 
powody. Po prostu Alex był dla mnie o wiele za dobry. 

Postanowienie numer dwa: Załatwić sprawę Grega. Nie byłam pewna 

jak.   Zaczęłam   pisać   „całkowicie   zapomnieć   o   Gregu”,   ale   na   to   nie 
byłoby mnie stać. Pomyślałam  sobie, że może to falstart. Przecież ta 
cała Debbie wcale nie jest niesłychanie cudowna i interesująca. Może 
Gregowi   chodzi  tylko  o  seks,  a kiedy pożądanie  się  wypali,  Greg się 
znudzi   –   jak   zawsze.   Tylko   ja   go   nie   nudziłam.   Rozmawiał   ze   mną, 
odkąd oboje skończyliśmy sześć lat, i wciąż nie mogliśmy się nagadać. 
Może wreszcie zrozumie, że jestem jedyną kobietą, z którą mógłby się 
związać.   Tamtego   wieczoru   w   restauracji   z   pewnością   nie   był   sobą. 
Sprawiał wrażenie skurczonego. Czyż to nie cudowne być sobą, a mimo 
to być kochanym? Prawda, Greg? Dlaczego nie rozumiesz, że... dosyć, 
Samantho. Nie  spędzaj reszty wieczoru  na rozmowach  z Gregiem, w 
których usiłujesz go przekonać, by się w tobie zakochał. Napisz te słowa: 
Greg na zawsze ma zniknąć z mojego życia jako kochanek. Przepisz to 
dwadzieścia pięć razy. 

Przepisałam. Myślałam, że umrę, ale przepisałam. 
Postanowienie numer trzy: Przepisuj to zdanie codziennie, dopóki go 

sobie nie utrwalisz. 

Postanowienie numer cztery: Kiedy już sobie utrwalisz te słowa i nie 

będziesz   miała   wrażenia,   że   umierasz,   przepisując   je,   i   kiedy   już 
zdobędziesz całkowitą pewność, że nigdy w życiu nie zrobisz niczego 
podobnie   głupiego   jak   wynajęcie   podstawionego   chłopaka   –   wtedy,   i 
tylko wtedy,  możesz zadzwonić do Shelley i dowiedzieć się, czy Tom 
nadal jest chętny. 

background image

Postanowienie numer pięć: Jeszcze raz poważnie zastanów się nad 

silną motywacją do rzucenia palenia. 

Kiedy zakończyłam tę pracę, poczułam się całkiem nieźle. Było mi 

trochę   smutno,   ale   poza   tym   miałam   przyzwoity   nastrój.   Już   nie 
znajdowałam   się   na   łasce   smutku   i   nie   próbowałam   się   przed   nim 
chować. 

Wzięłam   książkę,   gotowa   na   poważną   lekturę,   ale   przypadkiem 

spostrzegłam,   że   obok   leży   otwarty   program   telewizyjny.   Poszłam   go 
zamknąć,   bo   ostatnio   postanowiłam   zachować   porządek   w   swoim 
mieszkaniu,   i   tak   się   złożyło,   że   zerknęłam   do   środka   i   zupełnie 
niechcący   zauważyłam,   że   nadają  Casablance,  która   właśnie   się 
zaczęła... Cholera, Jane Austen nie żyje od ponad stu lat. Chyba mi nie 
ucieknie. 

W   Nowy   Rok   obudziłam   się   z   mocnym   postanowieniem,   by 

zrealizować   plan   na   ten   dzień.   Sam   fakt,   że   w   ogóle   go   sobie 
zorganizowałam,   był   dobrym   znakiem.   W   moim   życiu   już   wiele   się 
zmieniało.   Był   pierwszy   dzień   nowego   roku,   pierwszy   dzień   reszty 
mojego życia i dzięki imponującej pracy, jaką wykonałam poprzedniego 
wieczoru, dokładnie wiedziałam, co mam zrobić i dokąd mam pójść. 

Po drodze nie robiłam sobie żadnych przystanków. Nie wpadłam do 

mojego   ulubionego  baru  „7-Eleven”   na   światowej   sławy   kawę:   paloną 
francuską   z   odrobinką   orzechowej   śmietanki,   którą   podają   tak 
wymagającym   klientom   jak   ja.   Nie   kupiłam   dodatkowej   paczki 
papierosów   ani   batonika   dla   pokrzepienia.   Pojechałam   prosto   przed 
siebie, mając w pamięci swój cel, skupiona wyłącznie na zadaniu, jakie 
mnie czekało. 

– Kto tam? – usłyszałam parę sekund po tym, jak zadzwoniłam do 

drzwi. 

– To ja, mamo. 
Kiedy otworzyła drzwi, dobiegły mnie dźwięki muzyki, bębny i głosy 

spikerów. Usłyszałam głos cioci Marnie:

– Och, to chyba najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. 
W domostwie Stone’ów odbywała się Parada Róż, kolejny uświęcony 

tradycją   świąteczny   zwyczaj.   Byłam   tak   zdeterminowana,   by   zmienić 
swoje   życie,   że   zupełnie   zapomniałam   o   tej   paradzie.   Moja   ciocia   w 
każdy noworoczny poranek ciągnie wujka Verne’a do mamy, by wspólnie 
obejrzeć to widowisko. Wujek za dużo radości z tego nie ma – zawsze 
zdradza   go   głośne   chrapanie   –   ale   mama   i   ciocia   patrzą   jak 
zahipnotyzowane.   Przez   kilka   krótkich   godzin   oglądają   świat,   który 
rozumieją. Ładne kwiaty w ładnych kolorach. Konie z siodłami obitymi 

background image

diamencikami   i   przystojni,   schludnie   ubrani   kowboje.   Dziewczęta   w 
oficjalnych   sukniach   i   białych   rękawiczkach.   Maszerujące   zespoły. 
Nadzieja dla ludzkości. 

Odkąd   się   wyprowadziłam,   zawsze   udawało   mi   się   uniknąć 

wspólnego oglądania Parady Róż. Oni zaś próbują  zrozumieć, że nie 
chce mi się wstawać tak wcześnie. Myślą, że w sylwestra nie wiadomo 
jak szalałam, o czym zresztą i tak bym im nie powiedziała. Że robiłam 
coś, czego nigdy w życiu nie zrobiłaby żadna z tych miłych dziewcząt na 
platformach. Nie mogą jednak zrozumieć, że ja nigdy nie oglądam tego 
pokazu. 

– Nie oglądałaś? – spytała wstrząśnięta mama w pierwszym roku po 

mojej wyprowadzce. 

– Jeszcze spałam. 
– Przecież dają powtórki. Możesz obejrzeć wieczorem. 
– Mamo, po prostu nie przepadam za Paradą Róż. – Jak można nie 

lubić Parady Róż?

– Nie wiem. Widziałam ją ze dwadzieścia razy i każda wygląda tak 

samo. 

– Każda wygląda tak samo? Czy ty wiesz, ile czasu zajmuje zrobienie 

tylko jednej z tych platform? – Wiedziałam, że mama to wie, bo zawsze 
pilnie słucha jakże istotnych informacji, które podczas parady przekazują 
komentatorzy. 

– Po jakimś czasie to się zaczyna robić nudne. 
–   Nudne?  Nie   rozumiem,  jak   kogoś   może  nudzić  Parada  Róż.  To 

przez tę telewizję, na której się wychowałaś. 

Czyli tę samą telewizję, którą rodzice z wielką chęcią oglądali razem 

ze mną. 

Nigdy do niej nie wpadłam w porze transmisji Parady, więc nie wiem, 

jak zachowałaby się w normalnej sytuacji. Ponieważ jednak Parada Róż 
odbywa się tylko raz na rok, a mnie mogą zobaczyć, kiedy tylko chcą, 
byłam pewna, że na mój widok nie rzucą wszystkiego. A jednak rzucili. 

– Samantha! – wykrzyknęła mama. – Marnie, zobacz, kto przyszedł. 

Samantha!

– Samantha? – spytała ciocia takim tonem, jakby to było zbyt piękne, 

aby było możliwe. 

– Samantha, która nigdy nie przychodzi, żeby razem z nami obejrzeć 

Paradę Róż – powiedziała mama, mrugając do cioci. 

– W takim razie chyba miała ważny powód – odparła ciocia, również 

mrugając. 

–   Może   bardzo,   bardzo   miło   spędziła   sylwestra?   –   zasugerowała 

mama   i   razem   z   ciocią   zaczęły   chichotać.   Chichotały   –   moja   własna 

background image

mama   i   ciocia   –   te   same   dwie   osoby,   które   z   niezadowoleniem 
marszczyły   brwi,   odkąd   w   wiadomościach   pojawiły   się   pierwsze 
informacje o hipisach. 

– Chodź do salonu, Samantho – powiedziała mama łaskawym tonem, 

jakbym była dla nich godnym towarzystwem. – Przyniosę ci kawę. 

Weszłam do salonu. Ciocia Marnie przegapiła jedną z platform, bo 

odwróciła głowę i szeroko się do mnie uśmiechnęła. 

– Udał ci się sylwester? – spytała. 
–   Mniej   więcej   –   odparłam,   siadając.   Ciocia   pochyliła   się   w   moją 

stronę. 

–   Chyba   wiem,   po   co   przyszłaś.   I   chcę   powiedzieć,   że   wszyscy 

bardzo się cieszymy. Obie mamy dobrą intuicję w takich sprawach. Już 
kiedy pierwszy raz o nim wspomniałaś, wiedziałyśmy, że to wyjątkowy 
człowiek. A potem, kiedy zobaczyłyśmy was razem... Zwykle nie wierzę 
w zbytni pośpiech, ale wy tak do siebie pasujecie. 

–   Widziałaś   tę   platformę?   –   odparłam,   wskazując   na   telewizor.   – 

Chyba nigdy w życiu nie widziałam niczego równie pięknego. 

– Wiesz, przez wiele lat twoja matka przez ciebie nie mogła spać. Nie 

wymawiam ci tego, Samantho, bo wiem, że teraz wszystko się ułoży. Na 
jakiś czas zeszłaś na złą drogę – może na nieco dłużej niż większość 
ludzi   –   ale   teraz   znalazłaś   sobie   dobrego   chłopca   i   prowadzisz   takie 
życie, z jakiego twoja matka może być dumna. Zawsze jej powtarzałam: 
„Tereso,   prędzej   czy   później   zatriumfuje   to,   co   człowiek   wyniósł   ze 
swego domu rodzinnego. To tam formuje się charakter”. I miałam rację, 
prawda?

Myślę, że nie pozostawiłam ani cienia wątpliwości. Drzwi kuchni się 

otworzyły i mama popędziła do mnie z filiżanką kawy. 

– Proszę bardzo. – Z czułym uśmiechem podała mi filiżankę. – Czy ty 

i Alex dobrze się bawiliście zeszłej nocy? – spytała. 

– To może zaczekać. Obejrzyjmy najpierw paradę. Wiem, że długo na 

nią czekałyście. 

– Och, daj spokój, głuptasku. To tylko parada. 
Mama i ciocia porozumiewawczo się do siebie uśmiechnęły. 
– Masz dla nas jakieś wieści? – spytała mama. 
Kiedy   tak   siedziały,   czekając,   aż   się   odezwę,   komentator 

poinformował nas, że do przywiązania kwiatów do platform zużyto ponad 
dwa miliony kawałków drutu. 

– Marnie, może to wyłączysz? – poprosiła mama, nie odrywając ode 

mnie wzroku. 

Ciocia   posłuchała   jej   bez   słowa   protestu.   Siedziały   uśmiechnięte, 

czekając. Wujek Verne dalej drzemał. 

background image

–   Mamo,   ciociu,   rzeczywiście   chciałabym   wam   coś   powiedzieć. 

Wychyliły się do przodu, jak człowiek, który ogląda w telewizji losowanie i 
jest przekonany, że trzyma w rękach zwycięski kupon. 

– Alex i ja... 
Oczy dosłownie wyszły im z orbit. 
Po   prostu   powiedz   to.   Zrobiłaś   postanowienie   noworoczne.   Czas 

przejąć kontrolę nad własnym życiem. Tak, będzie ciężko. Ale zaryzykuj. 
Teraz. W tej chwili. 

Widziałam wyraz ich twarzy, kiedy zbierałam się, żeby powiedzieć to, 

co miałam do powiedzenia, i przeklinałam ten dzień, kiedy zawarliśmy 
pokój  z  Sowietami.   A  wszystkiego   dałoby  się  uniknąć  dzięki  jednemu 
wybuchowi bomby nuklearnej. 

– Wiem, że bardzo polubiłyście Aleksa... Obie pokiwały głowami. 
– Wiem też, że miałyście  nadzieję,  że... no... że zwiążemy się na 

poważnie. 

Nic   nie   powiedziały,   tylko   gapiły   się   na   mnie,   a   w   ich   umysłach 

pojawiły się wizje druhen i tortu weselnego. Gapiły się, gapiły i gapiły. Na 
czole czułam kropelki potu. Za chwilę miałam zawieść swoją drużynę. 
Trwała ostatnia część meczu, tytuł mistrza znalazł się w zasięgu ręki, a 
ja już miałam zbić piłkę, strzaskać na kawałki ich nadzieję i ponownie 
stać się SAMANTHĄ, NISZCZYCIELKĄ WSZYSTKIEGO, CO DOBRE I 
CZYSTE. 

Raz jeszcze powtórzyłam sobie w myślach swoją kwestię. Alex był 

cudownym mężczyzną, ale go nie kocham. Wiem, że je rozczaruję, ale... 

Mama chrząknęła. Spojrzałam na nią i po raz pierwszy dotarło do 

mnie, że się starzeje. Jej dłonie pokrywała siateczka żył, włosy jej rzedły. 
Wezbrała   we   mnie   fala   silnych   emocji,   a   żadna   z   nich   nie   była 
przyjemna. Dla mamy to będzie wielki cios. I dla cioci. A obie już tyle 
przeszły.  Powinnam nauczyć się traktować je z większą cierpliwością. 
Ich   pokolenie   nie   dostało   takiej   szansy   jak   moje.   Czy   to   dziwne,   że 
niekiedy żywią do mnie urazę?

Może powinniśmy wszyscy razem pojechać na wakacje? Zabrałabym 

ich do miejsc, gdzie jeszcze nigdy nie byli. Wynajęlibyśmy samochód i 
zobaczyli Wielki Kanion, czy coś w tym rodzaju. Poza tym może Nowy 
Rok to nie najlepszy dzień na złe wieści. Oglądały sobie paradę, która 
odbywa się tylko raz w roku. Może... i wtedy zadzwonił telefon. 

– Och, przeklęty telefon! – wykrzyknęła mama, zrywając się na równe 

nogi. Nie zignorowałaby dzwoniącego telefonu, choćby się waliło i paliło. 
Dla niej odebranie telefonu to imperatyw moralny. 

– Samantho! To do ciebie. 
– Kto to?

background image

– Gregory – odparła, przewracając oczami. 
Wstałam   i   podeszłam,   by   wziąć   od   niej   słuchawkę.   Po   drodze   na 

okrągło powtarzałam sobie w myślach: „Greg już na zawsze zniknął z 
twojego życia jako kochanek”. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że 
serce waliło mi jak oszalałe. 

– Greg?
–   Miałem   nadzieję,   że   cię   tu   zastanę.   Zostawiłem   wiadomość   na 

twojej sekretarce, ale chciałem porozmawiać z tobą osobiście. 

– O co chodzi?
– Chciałem, żebyś pierwsza się o tym dowiedziała. 
– O czym?
– Zrobiliśmy to. Niczego nie planowaliśmy, ale pomyśleliśmy sobie, a 

co tam! Czy jest lepszy sposób na uczczenie Nowego Roku? Debbie i ja 
pobraliśmy się. 

– Pobraliście się? – spytałam głupio. Miałam totalną pustkę w głowie. 

Zwykle jestem zagorzałym zwolennikiem mechanizmu wyparcia, ale tego 
rodzaju oświadczenie może naruszyć nawet najmocniejszy mur obronny. 
Aż do tej pory, kiedy tak stałam, skamieniała z szoku, nie uświadamiałam 
sobie, że oszukuję samą siebie. Cała ta gadka o uzdrowieniu swojego 
życia,   o   wybiciu   sobie   Grega   z   głowy   i   spisywanie   postanowień 
noworocznych – to była tylko przykrywka dla mojego prawdziwego „ja”. 
Tego,   które   zagrzebałam   głęboko   w   miejscu   znanym   niektórym   jako 
podświadomość,   a   innym   jako   szaleństwo.   W   głębi   ducha 
przypuszczałam,   że  Greg może się zakochać w  Debbie, może nawet 
związać się z nią na poważnie, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że 
może się z nią ożenić. 

Gdyby przyszło co do czego, wybrałby mnie. Albo nikogo. Mogłam 

żyć   ze   świadomością,   że   nikogo   nie   wybierze.   Ale   ją?   On   się   z   nią 
ożenił? Z Debbie?

– No. Zeszłego wieczoru polecieliśmy do Vegas i zrobiliśmy to. Mów, 

Samantho. Powiedz coś. Cokolwiek. 

– Pobraliście się. Wow. Gratuluję. 
– Po powrocie organizujemy wielką imprezę, więc nic nie planuj na 

sobotę. 

Na miłość boską, czy ci ludzie nie mają ani krzty przyzwoitości? Nie 

mogą zamknąć się w czterech ścianach ze swoim szczęściem i radością, 
zamiast wiecznie się nimi popisywać?

– Yyy... w sobotę nie mogę. 
– Dlaczego?
Może   powinnam   była   powiedzieć   coś   innego,   ale   nadal   byłam   w 

szoku i nie myślałam zbyt jasno. 

background image

– W sobotę idziemy z Aleksem na imprezę i nie możemy się wykręcić. 

–   Wypowiedzenie   słowa   „Alex”   przyszło   mi   zupełnie   odruchowo,   tak 
samo   jak   odruchowo   skacze   ci   noga,   kiedy   lekarz   stuka   w   kolano 
młoteczkiem. 

– W takim razie w piątek. 
– Sama nie wiem. Ten tydzień mam bardzo zajęty. 
–   Hej,   przecież   to   nie   jest   jakaś   tam   zwykła   impreza.   My  się 

pobraliśmy. Odwołaj coś. 

– Spróbuję, ale... 
–   Będziesz   tak   gadać   cały   dzień?   –   ktoś   mi   syknął   do   ucha. 

Zgadnijcie   kto.  Nie  do  wiary,  że  mama  wciąż   potrafi  tak  się  do  mnie 
podkraść. Rodzice powinni być niemi i niewidzialni. 

– Mamo, proszę, nic nie słyszę. 
– Sam, jesteś tam?
– Przepraszam, Greg, moja mama... 
–   Czy   to   naprawdę   takie   ważne,   że   nie  możecie   porozmawiać 

później?

– Greg się ożenił. Czy mogłabyś więc... 
– Gregory się ożenił? O matko. Pogratuluj mu ode mnie. 
– Mamo, nie mogę jednocześnie rozmawiać z nim z tobą. 
– Ten Gregory, który mieszkał w domu obok? – Na scenę wkroczyła 

ciocia Marnie. – To on się ożenił?

– Czy mogłybyście... ? Próbuję rozmawiać. 
–   Samantho,   czy   ty   dla   niego   też   przypadkiem   nie   masz   jakichś 

dobrych wiadomości? – naciskała mama. 

– Może powiesz od razu wszystkim? – zaproponowała ciocia. 
– Sam?
– Greg, poczekaj chwileczkę... 
– Samantho, do jasnej anielki, twoja ciocia i ja nie zniesiemy tego 

napięcia. 

– Sam?
– Samantho?
W życiu każdego człowieka pojawiają się chwile, kiedy trzeba wziąć 

zakręt – taki, który zaważy na całym twoim życiu. To właśnie była jedna z 
tych chwil. A ja skręciłam w niewłaściwą stronę. 

–   Greg,   przepraszam   za   to   zamieszanie.   Moja   mama   i   ciocia   nie 

mogą się doczekać, kiedy im przekażę pewną wiadomość. Właściwie to 
niesamowity   zbieg   okoliczności.   Widzisz,   Alex   i   ja...   wczoraj   się 
zaręczyliśmy. 

W   chwili,   gdy   te   słowa   padły   z   moich   ust,   uznałam   siebie   za 

największą idiotkę w historii ludzkości. Ale jak większość przebłysków 

background image

rozsądku, i ten przyszedł zbyt późno, by go wykorzystać. Łatwo podążać 
starymi   ścieżkami.   Robi   się   to   automatycznie,   w   ułamku   sekundy.   A 
potem, kiedy człowiek sobie uświadamia, co zrobił, wcale się tym  nie 
przejmuje,   a   przynajmniej   tak   twierdzi,   bo   odkręcenie   całej   sytuacji 
byłoby   tak   trudne   i   zraniłoby   tyle   osób,   że   szkoda   zachodu.   Chociaż 
wiadomo, że później straty okażą się jeszcze większe. 

To „później” jest abstrakcyjne i nie istnieje tu i teraz. Tylko wtedy i 

tam. 

Kiedy   tylko   mama   i   ciocia   usłyszały   tę   wiadomość,   wrzasnęły   tak 

głośno, że zmarłego by obudziły. 

– Co to za hałasy? – parsknął wujek Verne. Jego też obudziły. 
–   Samantha   się   zaręczyła!   –   mama   i   ciocia   wykrzyknęły 

jednocześnie, przytulając mnie. 

– Dajcie spokój, nie mogę oddychać. 
– Ty i Alex się zaręczyliście? – przez całą tę wrzawę dobiegł mnie 

głos Grega. 

– Mhm. Tuż po północy poprosił mnie o rękę. – Jak Kuba Bogu, tak 

Bóg Kubie. 

–   Wow.   Poczekaj   chwilkę.   No.   Tak.   Hej,   Sam,   Debbie   kazała   ci 

pogratulować. 

–   Podziękuj   jej   ode   mnie.   Chwilkę...   Co?   Nie,   mamo,   jeszcze   nie 

ustaliliśmy terminu. Dobrze, zaraz pogadamy. Proszę. Greg, już jestem. 
Chyba powinniśmy już kończyć. Tutaj zrobiło się niezłe zamieszanie. 

– Dobra. Podaj więc datę. Zrobimy podwójną uroczystość. 
– Naprawdę nami się nie przejmuj. Nie cierpię tego. Przyjdziemy jako 

zwykli goście. 

– Na pewno?
– Na pewno. 
– To kiedy? W piątek czy w sobotę?
– Niech będzie piątek – powiedziałam i nagle uderzyła mnie pewna 

myśl. Mark, aktor grający Aleksa, obraził się na mnie i pewnie uważa 
mnie   za   najbardziej   godną   potępienia   osobę,   jaka   kiedykolwiek   żyła. 
Zajmie mi trochę czasu przekonanie go do zaręczyn. – Albo nie, raczej w 
sobotę. 

W   drodze   do   domu   na   okrągło   sobie   powtarzałam,   żeby   nie 

przesadzać i nie oceniać siebie zbyt surowo. Okoliczności były szokujące 
i tragiczne. Może i zatrudnienie Marka raz jeszcze – i z całą pewnością 
po   raz   ostatni   –   nie   było   najszczęśliwszym   rozwiązaniem.   Może   i 
uciekałam od rzeczywistości. Rzeczywistość niekiedy jest do dupy, a ja 
nie zamierzałam udawać bohaterki. W przeciwieństwie do innych ludzi, 
którzy  ciągle   stosują   mechanizm   wyparcia,   nawet   o   tym   nie   wiedząc, 

background image

byłam świadoma tego, że moje zachowanie nie jest zdrowe. 

Wcale   nie   planowałam   do   końca   życia   podpierać   się   Aleksem. 

Jeszcze tylko jedna randka – wesele Grega – i koniec. 

I nieważne, co się stanie. To będzie ostatni raz. Naprawdę ostatni. 

background image

Rozdział piętnasty

Dobry psychoterapeuta potrafi

wmówić partnerom, że doskonale

się rozumieją

Zastanawiać się nad telefonem do Marka to jedno, ale rzeczywiście 

zadzwonić to zupełnie inna bajka. Musiałabym schować dumę, której mi 
jeszcze odrobina została. Mimo wszystko zachowałam swoją dumę. 

W ferworze dyskusji z Markiem wyszło ze mnie parę przykrych cech – 

cech, do których nadal nie potrafiłam się przyznać przed samą sobą, już 
nie wspominając o przyznaniu się do nich facetowi, którego uważałam za 
sztywnego i krytycznie nastawionego do świata. 

Z drugiej strony wesele  Grega zanosiło się na najbardziej bolesne 

wydarzenie w moim życiu i nie potrafiłabym sama dać sobie z tym rady. 
Później   stawię  czoło   faktowi   ożenku   Grega,   bo   będę   musiała.   To   się 
działo   naprawdę,   czas   marzeń   się   skończył.   Na   zawsze   rozwiała   się 
iluzja,   że   jesteśmy   bratnimi   duszami,   którym   przeznaczone   jest   być 
razem, złudzenie, że pewnego dnia Greg to zrozumie. 

Tymczasem   jednak   musiałam   jakoś   przetrwać   tę   noc.   Musiałam 

znieść   ich   widok   razem   jako   młodej   pary.   A   wesele   to   nie   najlepsza 
okazja do tego, by pokazywać, że człowiek cierpi jak potępieniec. 

To  przygnębia  ludzi. Panna młoda by się  obraziła. Muszę  udawać 

szczęśliwą, zadowoloną z ich szczęścia, chociaż na myśl o nich aż się 
we   mnie   gotowało.   Schowam   więc   swoją   dumę,   przeproszę   Marka   i 
zrobię wszystko, żeby go przekonać, by jeszcze raz umówił się ze mną 
na randkę. 

Zadzwoniłam   do   niego   i   zostawiłam   bardzo   miłą   wiadomość. 

Przeprosiłam go, zaproponowałam zawieszenie broni i poprosiłam, żeby 
oddzwonił. Nic. Może sekretarka mu się zepsuła? Zdarza się. Nagrałam 
się drugi raz. Nic. No dobra, może wyjechał z miasta, jest chory, czy coś. 
Na wszelki wypadek zadzwoniłam po raz trzeci. Przeczekałam kolejny 
dzień.   Nic.   A   czas   biegł.   W   desperacji   przekręciłam   do   Amandy   i 
spytałam, czy ma od niego jakieś wieści. 

– Tak. Powiedział mi, co się stało. A raczej przedstawił własną wersję 

wydarzeń. 

– Co powiedział?
– Ze go nie szanujesz jako aktora i jako człowieka. 
– Amando, to nieprawda. To jedno wielkie nieporozumienie. Gdybym 

tylko mogła z nim porozmawiać, wyjaśnić... Nie mogę tego tak zostawić. 

background image

– On nawet nie chce się z tobą widzieć. 
– W tej chwili jest na mnie wściekły, ale wiem, że dałoby się wszystko 

naprawić. Poza tym jestem mu winna sto dolarów. 

–   Sam,   musisz   stawić   czoło   prawdzie.   Między   wami   już   wszystko 

skończone. Wyślij mu czek. 

– Wiem, że gdybyśmy  usiedli i pogadali w cztery oczy,  mogłabym 

wyjaśnić... 

– On nie chcę cię widzieć. 
– Amando, proszę. 
– Dlaczego to dla ciebie aż tak ważne?
– Bo... Amando, Greg się ożenił. 
– Och, Sam, tak mi przykro. Jak się czujesz?
–   Beznadziejnie.   Do   kitu.   Greg   zaprosił   mnie   na   wesele   i   kiedy 

pomyślę, że miałabym tam pójść sama... Muszę wziąć ze sobą Aleksa. 
Zrobię wszystko, co każe. 

– Sama nie wiem... Nie chciałabym się wtrącać, ale szczerze mówiąc, 

ta sytuacja zaczyna się robić chora. 

– Myślisz, że ja tego nie wiem? Oczywiście, że jest chora. 
– To po co to robić? Nie lepiej poradzić sobie z tym bólem i... 
– Nie mogę. Nie teraz, rozumiesz? W tej chwili jestem jednym wielkim 

kłębkiem nerwów. Muszę jakoś przeżyć to wesele, a ciągu czterech dni 
nie zdążę się wziąć w garść. Czy mogłabym więc przyjść do ciebie po 
zajęciach i z nim porozmawiać? Proszę. 

–   No   dobrze.   Spróbuję   ci   pomóc,   żebyś   mogła   chociaż   z   nim 

pogadać. Ale potem musisz sobie radzić sama. I, Sam... 

– No?
– Poważnie się nad tym zastanów. Zastanów się, czy dobrze robisz. 
– Boże, Amando, gdybym wiedziała, co zrobić, nie byłabym w takim 

stanie. 

Następnego dnia rano usiadłam na tarasie przed domem Amandy, 

która   kończyła   prowadzenie   zajęć.   W   ustach   mi   zaschło,   a   żołądek 
przewracał się do góry nogami – jak wtedy, kiedy próbujesz pogodzić się 
z facetem, którego jeszcze tydzień wcześniej nie mogłaś znieść, a teraz 
dotarło do ciebie, że rozpaczliwie go potrzebujesz. Musiał mi dać jeszcze 
jedną szansę. Po prostu musiał. 

Nieco po jedenastej usłyszałam głos Amandy dobiegający z kuchni. 
– Chodźmy na taras i pogadajmy. Jest taki ładny dzień. 
Rozsunęły się szklane drzwi i pojawiła się w nich Amanda, za którą 

szedł Mark. Zauważył mnie, gdy tylko zamknęła drzwi, i stanął jak wryty. 
Nerwowo   się   do   niego   uśmiechnęłam.   Nie   wyglądał   na   uradowanego 

background image

moim widokiem, zresztą trudno się dziwić. Ale skoro już zadałam sobie 
tyle trudu, że się do niego uśmiechnęłam, to chyba korona by mu z głowy 
nie spadła, gdyby zrobił to samo?

– Co ona tu robi? – spytał, spoglądając znacząco na Amandę. 
– Chciała z tobą porozmawiać. 
– Mówiłem, że nie chcę jej widzieć. 
– Wiem – powiedziała Amanda – ale myślę, że powinniście zamknąć 

tę sprawę. 

– Mark, moglibyśmy przynajmniej spróbować się pogodzić – dodałam, 

posyłając mu kolejny uśmiech. – Obojgu nam dobrze to zrobi. 

Przede wszystkim chciałam cię przeprosić za to, co powiedziałam. I 

szczerze przepraszam, że zapomniałam o tej brandy. 

– A więc mnie przeprosiła i myśli, że to wszystko załatwia? – Mark 

nadal patrzył na Amandę, jakby mnie tam nie było i jakbym przed chwilą 
nie wygłosiła pięknych i szczerych przeprosin. 

–   Myślę,   że   mógłbyś   przynajmniej   uszanować   moje   szczere 

przeprosiny. 

– Dlaczego? – warknął, rzucając mi mordercze spojrzenie. Wreszcie 

zwróciłam na siebie jego uwagę. – Ty nigdy nie szanowałaś ani mnie, ani 
mojej pracy. 

–   Przyznaję,   że   nie   zawsze   wystarczająco   poważnie   traktowałam 

twoją pracę. Muszę ci jednak wyjaśnić, że w naszej ostatniej rozmowie 
kłóciłam   się   nie   z   tobą,   tylko   z   Aleksem.   Jakby   był   prawdziwym 
człowiekiem.   Dlatego   że   jesteś   świetnym   aktorem   i   mówię   to   z   głębi 
serca. 

– Mark, co czujesz po usłyszeniu takich słów? – spytała Amanda. 
– Bo co?
–   Bo   w   tym   momencie   oboje   jesteście   tak   zablokowani,   że   bez 

dotarcia   do   własnych   emocji   nigdy   się   nie   uporacie   ze   swoimi 
problemami z komunikacją. 

–   Myślisz,   że   właśnie   o   to   chodzi,   Amando?   O   problemy   z 

komunikacją?   To   o   wiele   poważniejsza   sprawa.   A   ty   –   powiedział, 
oglądając się na mnie – jesteś mi jeszcze winna sto dolarów. 

–   Mam   je   ze   sobą   –   odparłam,   wskazując   na   torebkę   –   razem   z 

kluczykami do samochodu. – Nawet się nie uśmiechnął. – Mark, jestem 
skłonna   wziąć   na   siebie   całą   odpowiedzialność   za   tą   sytuację.   Nie 
możesz chociaż trochę pójść na ustępstwo?

– Dlaczego miałbym to zrobić?
– Chciałabym, żebyśmy spróbowali raz jeszcze. 
– Chyba żartujesz! Mowy nie ma, żebym choć raz jeszcze się z tobą 

spotkał. 

background image

–   Mark,   jeśli   możesz,   postaraj   się   mówić   w   kategoriach   emocji   – 

łagodnie zasugerowała Amanda. 

– Dobrze. Czuję, że właśnie dlatego nie chcę się już z nią spotykać. 

Najpierw   przeprasza,   a   potem   się   okazuje,   że   znowu   chce   mnie 
wykorzystać. 

– Myślę, że „wykorzystać” to zbyt mocne słowo – powiedziałam. – W 

końcu ci płacę. 

– Samantho, on ma prawo do swoich uczuć. Jesteśmy tu nie po to, 

żeby oceniać, tylko po to, żeby słuchać. A więc twierdzisz, że czujesz się 
wykorzystywany przez Samanthę?

– Tak. 
– Ale gdybyś nie czuł się wykorzystywany,  może udałoby wam się 

dogadać?

–   Nie   chcę   się   dogadywać.   Nie   ufam   jej.   Na   samym   początku 

uprzedziłem ją, że zależy mi na szczerości, a dostaję jedno kłamstwo za 
drugim. 

– Może rzeczywiście byłam nie do końca szczera, ale... 
– Zapracowana kobieta sukcesu, która po prostu nie ma czasu na 

randki? Greg i ja jesteśmy tylko starymi przyjaciółmi?

– Dobrze, Mark, przyznaję się do tego – ustąpiłam. Wiedziałam, że w 

końcu dotarliśmy do tej straszliwej fazy w naszym  związku.  Takiej, w 
której człowiek wypróbował już wszystko i teraz nie ma odwrotu. Trzeba 
mówić szczerze. – Nie byłam z tobą całkowicie szczera. Ale nie po to, 
żeby   cię   zranić.   Po   prostu...   Nie   znałam   cię,   a   sytuacja,   w   jakiej   się 
znalazłam, była dla mnie bardzo bolesna. Prawda jest taka, że zaczęłam 
się z tobą spotykać, bo cierpiałam i byłam zła na to, że Greg zakochał się 
w innej. Myślałam, że on i ja... no, to skomplikowane, ale myślałam, że w 
końcu   zostaniemy   parą.   Byłam   zdruzgotana,   kiedy   poznał   Debbie.   A 
właśnie   zbliżały   się   święta.   Wiem,   że   nie   byłam   szczera,   ale   proszę, 
spróbuj   mnie   zrozumieć.   To   był   dla   mnie   straszny   okres.   Czułam   się 
bardzo źle i chciałam, żeby ktoś mi pomógł przebrnąć przez te dni. Nie 
byłam w najlepszej formie. 

– Nieważne. 
– Nieważne? To ja sobie flaki wypruwam, odsłaniam swoją duszę, a 

ty tylko tyle masz mi do powiedzenia? Wiem, że jesteś na mnie wściekły, 
ale czy nie mógłbyś mi okazać choć trochę współczucia?

– Współczucia? Uważasz, że twoje życie nie ma sensu, bo rzucił cię 

jakiś facet? – Mark pokręcił głową i usiadł na krześle. – Ja poświęciłem 
całe   życie   tylko   jednej   rzeczy.   Aktorstwu.   Mam   trzydzieści   sześć   lat, 
mieszkam w garażu, zamiast mebli mam skrzynki po pomarańczach, a 
na koncie zostało mi pięćdziesiąt osiem dolarów. Nie mam rodziny, a 

background image

niewiele kobiet związałoby się z trzydziestosześcioletnim bezrobotnym 
aktorem. Poświęciłem to, co ludzie nazywają życiem, żeby móc grać, a 
wygląda na to, że nigdy mi się nie uda. Więc bardzo przepraszam, że nie 
płaczę po twojej smutnej opowiastce. 

– Mark, któregoś dnia odniesiesz sukces – powiedziała Amanda. – 

Czuję to. 

–   Dziesięć   lat,   Amando.   Dziesięć   lat   mieszkam   w   tym   nędznym 

mieście, usiłując się przebić. Samantho, ja cię prosiłem tylko o to, żebyś 
mi   dała   szansę   na   udoskonalenie   mojego   rzemiosła.   W   kółko   ci 
powtarzałem, czego potrzebuję, ale ciebie to guzik obchodzi. Nawet ci do 
głowy nie przyszło, że może dla mnie to też nie jest zabawa. Nie o takiej 
roli marzyłem przez całe życie. 

Amanda ze współczuciem pokiwała głową. 
– Sam – powiedziała po chwili – jak się czujesz po słowach Marka?
– Raczej źle. – Rzeczywiście źle się czułam. Od samego początku 

chciałam,   żeby   ten   związek   był   jednostronny.   Niestety   problem   w 
związku   jednostronnym   polega   na   tym,   że   ta   druga   strona   też   jest 
człowiekiem. Nawet jeżeli jej płacisz. Ma własną historię życia, własny 
bagaż emocjonalny. – Znajdowałam się w bardzo stresującej sytuacji i 
chyba  nie brałam pod uwagę  jego punktu widzenia. Przyznaję,  że za 
mało   z   siebie   dawałam   i   że   nie   chciałam   go   słuchać.   Ale   potrafię   to 
zrobić.   Jeżeli   da   mi   jeszcze   jedną   szansę,   wiem,   że   spełnię   jego 
oczekiwania. 

Amanda  i   ja   z  nadzieją   spojrzałyśmy   na  Marka.   Pokręcił   głową.   Z 

niektórymi ludźmi po prostu nie da się gadać. 

–   Cóż,   próbowałyśmy   –   Amanda   powiedziała   ze   smutkiem.   –   Ale 

czasami... 

– Zaraz – weszłam  jej w słowo.  – Mark, może rzeczywiście  masz 

rację. Może my zupełnie do siebie nie pasujemy. Ale czy wyświadczyłbyś 
mi tę przysługę i umówił się ze mną jeszcze tylko ten jeden raz?

– Dlaczego miałbym ci wyświadczać przysługę?
– Pewnie nie ma żadnego powodu, ale... nie, jest. W sylwestra Greg 

ożenił   się   z   Debbie.   Wydaje   wesele,   a   ja   nie   chcę   iść   na   nie   sama. 
Czuję,  że muszę  tam  być   i byłabym  ci bardzo  wdzięczna,   gdybyś   mi 
towarzyszył. 

– Po co? Po to, żeby patrzeć, jak przez cały wieczór ślinisz się na 

jego widok?

–   Obiecuję,   że   nie   będę   się   ślinić.   Tym   razem   będzie   zupełnie 

inaczej.   Nawet   na   niego   nie   spojrzę.   I   wszystkim   powiem   o   naszych 
zaręczynach. 

– O czym?

background image

– Aha, właśnie. Zaręczyliśmy się. 
Do  niczego nie  dojdziemy,  jeżeli  Mark  wiecznie  będzie  się czepiał 

szczegółów, zamiast starać się ogarnąć cały obraz. 

– Nie mówiłaś mi o tym. – Amanda spojrzała na mnie jak na świra. – 

Jak ci się udało z nim zaręczyć?

– Cóż, Greg zadzwonił do mnie z wiadomością o swoim ślubie, a ja... 

– Zanim jednak zdążyłam podać logiczne wytłumaczenie tych wydarzeń, 
które na pewno z łatwością dało się wyjaśnić, przerwał mi Mark. 

– To istny absurd. Ty i Alex nigdy byście się nie pobrali. 
– No i? Mnóstwo ludzi się zaręcza, chociaż nie mają szans na udane 

małżeństwo... 

Urwałam.   Nie   mogłam   jednocześnie   mówić   i   doznawać   olśnienia. 

Przez   cały   czas   miałam   prawdę   podaną   na   talerzu,   a   jednak   jej   nie 
dostrzegałam. Żadne z nas jej nie widziało. 

– Mark, chyba właśnie zrozumiałam, na czym polega nasz problem. 

Ty   starałeś   się   stworzyć   zdrowy   związek.   Ale   się   nie   udało.   Nasz 
związek jest neurotyczny i dysfunkcyjny. 

Mark uniósł brwi i ze zmarszczonym czołem przechylił głowę. 
– Neurotyczny i dysfunkcyjny – powtórzył powoli, dumając nad moimi 

słowami. 

– Neurotyczny i dysfunkcyjny – powtórzyła Amanda. – Z tego może 

coś być. 

– Oczywiście. – Mark się ożywił. – Oczywiście. Teraz to wszystko ma 

sens.   Aleksa   tak   męczą   traumatyczne   wydarzenia   z   dzieciństwa,   że 
nawet nie widzi, że jego związek jest destruktywny. 

– Tak – potwierdziła Amanda. – Alex wciąż wraca po więcej. Zupełnie 

jakby   wciąż   był   tym   dziesięcioletnim   chłopcem,   który   wygląda   przez 
okno, czekając na powrót rodziców. 

– Właśnie – przytaknął Mark. – Przy ludziach udajemy idealną parę, 

ale kiedy zostajemy sami, nic, tylko się kłócimy. Ale to dla mnie normalne 
zachowanie.   Bo   już   we   wczesnym   dzieciństwie   nauczyłem   się   robić 
dobrą minę do złej gry. Nie potrafię pokazać ludziom, jak bardzo cierpię. 

– Ja ci nic nie daję – podjęłam. – Nie zaspokajam twoich potrzeb, nie 

słyszę cię nawet wtedy, kiedy mówisz mi wprost, czego potrzebujesz. 

– A ja ci mówię, mówię, mówię i nic się nie zmienia, ale łudzę się 

nadzieją, że którego dnia wreszcie mnie usłyszysz. 

–   Staram   się   ciebie   słuchać,   staram   się  dawać  ci   to,   czego 

potrzebujesz... 

– Ale nie potrafisz. 
– Nie potrafię. Po prostu nie umiem. 
– Najmądrzej by było szerokim łukiem omijać siebie nawzajem. 

background image

– Ale my jesteśmy słabi. 
– Zagubieni. 
– Ślepi. 
– Wydaje się nam, że się kochamy. 
–   Ale   to   nie   jest   miłość.   To   chora,   neurotyczna,   dysfunkcyjna 

potrzeba. 

–   Właśnie   –   przytaknął   Mark.   –   Chora,   neurotyczna,   dysfunkcyjna 

potrzeba. 

Spojrzeliśmy po sobie oszołomieni. Po raz pierwszy udało nam się 

porozumieć i to nas całkowicie zaskoczyło. 

– Widzicie, co się dzieje, kiedy dwoje ludzi podejmuje ryzyko i stara 

się   rozmawiać   ze   sobą   szczerze?   –   powiedziała   radośnie   Amanda, 
uśmiechając się do nas. 

Ja też się uśmiechnęłam. Udawać chory, neurotyczny, dysfunkcyjny 

związek? Bułka z masłem. 

background image

Rozdział szesnasty

Im dłużej jest się w związku,

tym łatwiej przynieść sobie wstyd

przy ludziach

Zdarza się tak, że pewne drobiazgi dotyczące drugiej osoby potrafią 

doprowadzić człowieka do szału. To, w jaki sposób rano miesza kawę, 
jak   głośno   kicha,   jak   irytująco   się   śmieje.   W   moim   wypadku   były   to 
ćwiczenia oddechowe Marka. Prowadzenie samochodu, podczas gdy on 
głośno   wdychał   i   wydychał   powietrze,   doprowadzało   mnie   do   białej 
gorączki. 

Tego wieczoru w drodze do „Bogarta” na wesele Grega Mark siedział 

zupełnie cicho. Powinnam poczuć ulgę, ale w miarę upływu czasu coraz 
bardziej denerwowało mnie to, że nie wykonuje swoich ćwiczeń. 

– Dlaczego nie oddychasz? – spytałam w końcu. 
– Gdybym nie oddychał, już bym nie żył. 
– Chodziło mi o to, dlaczego nie oddychasz tak jak zwykle. 
– Dzisiaj po prostu nie mam na to ochoty. 
– Wszystko w porządku?
– Wszystko w porządku. 
– Chyba niczym cię nie zdenerwowałam, co?
– Nie. 
– Jeżeli tak, to powiedz. Dzisiaj naprawdę się postaram. Będę z tobą 

współpracować. 

– Super. Ale po prostu nie mam ochoty na rozmowę. 
–   Dobra.   Ale   powiedziałbyś   mi,   prawda?   Gdybym   cię   czymś 

zdenerwowała?

– Chyba już to przerobiliśmy?
– A więc na pewno między nami wszystko w porządku?
– Tak, na pewno. 
–   Nie   chciałabym   naciskać,   ale   jakoś   dziwnie   się   zachowujesz.   A 

myślę, że skoro się już czegoś nauczyliśmy, to powinniśmy nadal być 
wobec siebie otwarci. 

– Nie przyszło ci do głowy, że może się ze mną dziać coś, co w ogóle 

nie ma nic wspólnego z tobą?

– Czyli jednak coś cię męczy. 
– Coś, o czym nie chcę w tej chwili rozmawiać i co nie ma żadnego 

związku z tobą. 

– Dobrze, już się zamykam. Ale to dobrze, nie uważasz? Uczymy się 

background image

otwierać na siebie nawzajem, zamiast dusić wszystko w sobie. 

– Tak, super. 

Piętnaście po ósmej zaparkowałam przed „Bogartem” i w chwili, kiedy 

zobaczyłam   tę   knajpę,   poczułam   nieznośny   smutek.   Zostawiłam   tam 
kawał swojego życia. Nie działo się nic wspaniałego, wyjątkowego, ale 
przeżyłam tam wiele zwyczajnych chwil, z jakich składa się życie. Kiedy 
przekroczę ten próg, wszystko się zmieni. Nie wiedziałam, czy zdołam 
jeszcze kiedyś tam wrócić. 

Kiedy   weszliśmy,   w   środku   panował   straszny   tłok.   Przyszło   wielu 

stałych bywalców i większość kolegów Grega z pracy. Po jednej stronie 
sali stała grupka ludzi, których nie znałam. Domyśliłam się, że to znajomi 
Debbie. Młoda para siedziała u szczytu jednego ze stołów bilardowych, 
pod wielkim transparentem z gratulacjami, ale jeszcze nie byłam gotowa, 
by stawić im czoło. 

– Chodźmy do baru – powiedziałam Markowi. – Chciałam się tam z 

kimś przywitać. 

Rick nalewał piwo do dzbanków, więc początkowo mnie nie zauważył. 

Stanęłam,   przyglądając   się   mu   i   czując   wszechogarniający   smutek. 
Kiedy wreszcie mnie dostrzegł, udało mi się przywołać uśmiech na twarz. 

– Cześć, Sam! Świetnie wyglądasz!
– Cześć.. Rick. Chciałam ci kogoś przedstawić. To jest Alex Graham. 
– Cześć, Alex – powiedział Rick i skinął głową. Nie wzięłam do siebie 

osobiście tego lakonicznego potraktowania mojego narzeczonego. Rick 
nigdy się nie uśmiechał do osoby, którą widział pierwszy raz w życiu, 
chyba że byłby to Muhammad Ali, B. B. King albo jeden z pierwszych 
astronautów – Cześć, Rick. Miło cię poznać. 

– Rick, tobie pierwszemu chciałam powiedzieć. To znaczy poza moją 

matką i Gregiem. Alex i ja zaręczyliśmy się. 

– Tak? No to moje gratulacje, ogląda na to, że ostatnio wszyscy tu się 

pobierają. 

– Tak, rzeczywiście. Rick, ja poproszę to co zwykle, a ty, Alex, wodę 

sodową?

– Nie, ja poproszę piwo. 
– Piwo?
– No tak, piwo. – Ale... 
– Jakiekolwiek z beczki. 
– Już się robi – powiedział Rick. 
– Przecież ty nie pijesz – szepnęłam, kiedy tylko Rick się odwrócił. 
– Możesz ze mnie zejść? – syknął pod nosem. 
Nie wiem, może to moja wina, ale miałam wrażenie, że kiedy tylko się 

background image

zaręczyliśmy, z naszego związku zniknęła pewna magia. 

– Jedno beczkowe i jedno amaretto – powiedział Rick, podając nam 

alkohol. – Na koszt firmy. 

– Dzięki. – Mark wziął drinki od Ricka. – Proszę bardzo, kochanie. 
–   Dziękuję   –   odparłam   słodko,   tak   jak   moim   zdaniem   powinna 

powiedzieć zaręczona dziewczyna. 

– To na razie, Sam – powiedział Rick. – I wpadaj tu częściej. 
Kiwnęłam głową, a on wrócił do napełniania dzbanków. W ten sposób 

chciał mi dać do zrozumienia, że się za mną stęsknił, co w jego ustach 
było deklaracją wiecznej przyjaźni i lojalności, więc trochę mnie zatkało. 
To znaczy do chwili, w której usłyszałam, jak Mark żłopie swoje piwo. 

– Szybko ci idzie. 
– To tylko jedno głupie piwo. 
–   Bo   wiesz,   po   tej   gadce   o   brandy   teraz...   o   Boże.   Najpierw   nie 

zrobiłeś   ćwiczeń   oddechowych,   teraz   pijesz   piwo...   Ty   nie   grasz, 
prawda?

– To prawie bez różnicy. 
– Bez różnicy?
–   Nikt   nic   nie   zauważy.   Nie   mamy   do   czynienia   z   geniuszami, 

prawda?

– Nie mogę uwierzyć, że mi to robisz, po całej tej naszej rozmowie. 
– Robisz z igły widły. 
– Wydawało mi się, że ustaliliśmy... 
– Słuchaj, już nie jestem aktorem, okay?
– Co to znaczy, że już nie jesteś aktorem?
– To znaczy, że rezygnuję, jasne?
– Ale dlaczego?
– Ujmijmy to w ten sposób, że to kariera zrezygnowała ze mnie. 
– Co się stało?
– Dobra, skoro nie chcesz zostawić tej sprawy, powiem ci. Nie pytaj, 

w jaki sposób, ale mojemu agentowi wreszcie udało się zorganizować 
dla mnie dobrą rolę. Zaledwie kilka linijek tekstu, a wezwano mnie tylko 
dlatego, że poprzedni aktor odpadł. Był to serial dla HBO kręcony przez 
reżysera, z którym zawsze chciałem pracować. Pomyślałem, że to moja 
szansa. Wiesz, co po przesłuchaniu powiedział mi reżyser? Ze nie mam 
cech, jakich szukają. Nie wyjaśnił, o jakie cechy mu chodzi, po prostu, że 
ich nie mam. I to był dla mnie gwóźdź do trumny. Straciłem iskrę. Mam 
dosyć walenia głową w mur. Wracam do Bostonu, będę sprzedawał buty 
albo smażył  hamburgery,  a może w jakimś małym  lokalnym  teatrzyku 
pozwolą  mi  pomalować   dekoracje  do  pięćdziesiątej  czwartej  adaptacji 
Naszego miasta. A teraz zostawmy już ten temat. 

background image

– Mark, wiem, że na razie stanąłeś w miejscu, ale jesteś za dobry, 

żeby ot, tak rezygnować. Mnóstwo ludzi próbuje całymi latami, zanim... 

– Oszczędź mi tej gadki, co? Nic mi już nie zostało. Już nawet mi nie 

zależy. 

– Sam! – W pobliżu rozległ się głos Grega. – Zrobiłaś to! Podniosłam 

głowę i zobaczyłam, że Greg idzie w naszą stronę. 

Przykleiłam sobie uśmiech na twarz i lekko do niego zamachałam. 

Zanim do nas dotarł, Mark dokończył swoje piwo. 

– Cześć wam – powiedział Greg. 
– Cześć, Greg – odparłam. – Superimpreza. 
– Bardzo pani dziękuję. To jak, już widać? Wyglądam jak stary mąż?
– No – mruknęłam. – Pantoflarz, i w ogóle. 
Boże,   wyglądał   na   tak   szczęśliwego!   Ale   w   końcu   wielu   filozofów 

udowodniło,   że   szczęście   to   tylko   iluzja,   więc   szeroki,   głupi   uśmiech 
Grega tylko świadczył o jego niewiedzy. 

–   Sam,   możesz   w   to   uwierzyć?   Wiesz,   co   dzisiaj   zrobiłem? 

Wykupiłem sobie polisę na życie. Teraz mam beneficjentów. 

– No, to... yyy... to super. Tak to już jest w małżeństwie, nie?
– Właśnie. Hej, Alex, co tam u ciebie?
W odpowiedzi źrenica oka mego beknęła głośno. 
– Super, stary. Lepiej być nie może. 
– Sam przekazała mi dobrą nowinę o waszych zaręczynach. Trafiła ci 

się genialna dziewczyna. 

– O tak, rzeczywiście to genialna dziewczyna – przytaknął Mark, po 

czym beknął raz jeszcze. – Hej, skończył mi się browiec, a powinniśmy 
jeszcze   wznieść   toast   za   wszystkie   szczęśliwe   pary.   Barman!   Hej, 
barman!

Paru   stałych   bywalców   odwróciło   głowy   i   spojrzało   na   mojego 

ukochanego. 

–   Kochanie   –   powiedziałam   cicho.   –   On   zaraz   wróci.   Ma   jeszcze 

innych klientów. 

– Ja nie mogę czekać. Muszę wznieść toast za moją ukochaną. Hej, 

barman!

– Alex, to nie najlepszy... 
– Greg, wyobrażasz sobie? Jeszcze nawet nie jesteśmy po ślubie, o 

ona już ciągle zrzędzi. Przecież jesteśmy w barze, nie? A ja chcę jeszcze 
jedno piwo. Czy to naprawdę takie nierozsądne?

– Nie, oczywiście, że nie. Ja po prostu... 
–   Wstrzymajmy   się   z   tym   toastem   –   zaproponował   Greg,   klepiąc 

Marka   po   plecach.   –   Muszę   na   chwilkę   wypożyczyć   twoją   kobietę, 
zgoda, stary?

background image

– Jasne. Sam pewnie też nie ma nic przeciwko temu. Prawda, Sam? 

Barman!

– Greg, wolałabym zostać z Aleksem. On tu nikogo nie zna i... 
– Chodź tylko na minutkę. Debbie chciała się z tobą przywitać. 
– Nie ma sprawy, kolego – powiedział Mark z błyskiem w oku, który 

bardzo mi się nie spodobał. – Mną się nie przejmuj, kwiatuszku. Bawcie 
się dobrze. 

Kiedy razem z Gregiem odchodziliśmy od baru, Mark mrugnął do nas. 

Odwróciłam głowę, kiedy raz jeszcze ryknął na barmana. Zazwyczaj Rick 
nie traktował tolerancyjnie natrętnych pijaków, ale uśmiechnęłam się do 
niego przepraszająco i bezgłośnie wypowiedziałam „przepraszam”. Rick 
lekko skinął głową, ale wiedziałam, że nie mogę na zbyt długo zostawiać 
Marka samego. Rick nie należy do cierpliwych ludzi. Próbowałam wziąć 
się   w   garść,   żeby   pogratulować   Debbie,   ale   kiedy   szliśmy   w   stronę 
stołów   bilardowych,   Greg   gwałtownie   skręcił   w   lewo   i   wskazał   głową 
tylne wyjście. 

– Dokąd idziemy?
– Muszę z tobą pogadać. 
– O czym? – spytałam, kiedy otwierał drzwi. Wyszedł na zewnątrz. Na 

sekundę czy dwie zawahałam się, ale w końcu podążyłam za nim. 

– Czyś ty kompletnie zwariowała? – spytał, zamykając za nami drzwi. 
– Już dawno temu. Nigdy się tym nie przejmowałeś. 
– Zamierzasz wyjść za tego faceta?
– Słucham?
– Sam, wiem, że to spadło na ciebie jak grom z jasnego nieba, ale nie 

wychodź za niego. 

– Co na mnie spadło?
– Moje małżeństwo z Debbie. 
– Przepraszam bardzo. Sugerujesz, że  wychodzę za Aleksa, bo  ty 

żenisz się z Debbie?

Co tym ludziom przychodzi do głowy?
– Myślę, że to jeden z powodów. 
– Jesteś strasznie pewny siebie. 
– Mówię to jako twój przyjaciel, chociaż wiem, że się wkurzysz. To nie 

jest facet dla ciebie. 

–   Tak   się   składa,   że   to   idealny   facet   dla   mnie.   I   nie   ma   to   nic 

wspólnego z twoim ślubem. 

–   Daj   spokój,   Sam.   Prawda   jest   taka,   że   przez   ubiegły   rok   oboje 

używaliśmy siebie nawzajem jako protezy. Powinienem bardziej... 

– W życiu nie słyszałam takiej bzdury. – Najwyższa pora uświadomić 

mu parę rzeczy.  – To ja poznaję wspaniałego chłopaka, najlepszego, 

background image

jakiego   kiedykolwiek   spotkałam,   który   jest   we   mnie   po   same   uszy 
zakochany i chce się żenić, a ty jesteś tak skupiony na sobie i arogancki, 
że myślisz, że to ma jakiś związek z tobą?

–   Sam,   to   szarlatan.   Przepraszam,   że   tak   mówię,   i   chciałbym   się 

mylić, ale jest w nim coś nieszczerego. 

Niektórzy naprawdę kompletnie nie znają się na ludziach. 
– Szarlatan? Alex? O Boże. Nie mógłbyś bardziej się mylić. To chyba 

najbardziej naturalna i najszczersza osoba, jaką znam. 

– Taaak? To dlaczego, kiedy go poznałem, był taki idealny, a teraz 

zachowuje się jak zwykły dupek?

Greg gapił się na mnie. Ze środka dobiegały mnie głosy i muzyka. 

Wydarzenia   przybrały   tak   dramatyczny   obrót,   jakiego   jeszcze   całkiem 
niedawno nawet się nie spodziewałam, i teraz rozpaczliwie zapragnęłam 
być tam, z tą muzyką i pijanym dupkiem, a nie z Gregiem, który powinien 
dziko zazdrościć Aleksowi jego wyższości pod każdym względem. Jaki 
jest sens wymyślać wspaniały plan, skoro inni odmawiają współpracy?

– Po pierwsze, o ile dobrze pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy razem, 

to ty spiłeś się jak świnia. Alex się upija – chociaż właściwie wypił tylko 
jedno piwo, więc nawet nie jest pijany – ale powodem, dla którego pije, 
co tak nawiasem mówiąc, nie zdarza mu się prawie nigdy, jest fakt, że 
ostatnio   w   pracy   przeżywa   duży   stres.   W   tym   tygodniu   miał   bardzo 
trudny przypadek. 

– Przecież on pracuje przy zębach. 
– Przy zwykłych zębach, co? No to spróbuj coś zjeść bez nich i wtedy 

mi powiedz, że to „tylko zęby”. 

– No to jaki trudny przypadek tak go zdenerwował?
– Yyy... miał taką pacjentkę, która od pewnego czasu nosiła klamerki i 

Alex uznał, że jej zęby już się wyprostowały. Ale kiedy zdjęli jej klamerki, 
zęby   wróciły   do   poprzedniej   pozycji.   Coś   podobnego   nigdy   się   nie 
zdarza.   Alex   bardzo   się   tym   zdenerwował,   bo   on   się   całym   sercem 
angażuje w swoją pracę. Może aż za bardzo. Mało serce mu nie pękło, 
kiedy musieli z powrotem założyć jej te klamerki. 

– Sam, z nim coś jest nie tak. Wiesz, myślę, że powinnaś pogadać z 

Debbie.   Ona   się   na   tym   zna.   Jej   pierwszy   mąż   bardzo   przypominał 
Aleksa. Zasuwał niezłą gadkę, dopóki się nie pobrali. Widziała wszystkie 
sygnały ostrzegawcze, ale ciągle udawała, usprawiedliwiała go tak samo 
jak ty teraz. No i wylądowała z dzieciakiem, bez pieniędzy i z całą masą 
problemów na głowie. 

Historia Debbie. Tego mi teraz było potrzeba. 
– Proszę cię. Myślę, że poradzę sobie z własnym życiem bez pomocy 

Debbie. 

background image

– Bardzo miło, Sam. Naprawdę bardzo miło. 
– Słucham? , – Powinnaś posłuchać, jakim tonem to powiedziałaś. 

Jakbyś była od niej lepsza. 

Oczywiście, że jestem od niej lepsza. Może nie w sensie moralności, 

ale dla ciebie jestem o wiele lepsza niż ona. Wiem, że z nią nie śmiejesz 
się tak jak ze mną. Wiem, że przy niej nie możesz być sobą. Nie widzisz 
tego, Greg? Nie widzisz, że ja jestem lepsza?

– Nigdy nie twierdziłam, że jestem od niej lepsza. 
– Nawet nie chcesz jej dać szansy, prawda? Nawiasem mówiąc, tak 

się składa, że ona jest tobą zachwycona. To ona mi wytknęła, że za mało 
liczę się z twoimi uczuciami. 

W tym momencie uznałam imprezę za wyjątkowo udana – Może nie 

potrafi rzucać bon motami – ciągnął – ale to dobra dziewczyna. Szkoda, 
że   nie   widziałaś,   jak   się   opiekuje   swoim   dzieckiem.   Nawet   jeżeli   jest 
kompletnie wykończona, stara się jak może Powinniśmy się wstydzić. 

– Myślę, że to świetna mama. 
– Jest świetną mamą, bo jest dobrym człowiekiem o dobrym sercu. 

Miałem nadzieję, że się zaprzyjaźnicie. 

– Ja naprawdę nie mam z tym żadnego problemu. Nie mam pojęcia, 

skąd   ty   wziąłeś   te   bzdury.   Grubo   się   mylisz.   Wracam   do   środka, 
przywitam   się   z   Debbie   i   dam   jej   prezent.   A   potem   pójdę   poszukać 
narzeczonego i może zatańczę z nim parę kawałków. I pójdziemy sobie. 
Będę   udawać,   że   nie   mówiłeś   tych   strasznych   rzeczy   o   mężczyźnie, 
którego kocham. 

Jak burza wpadłam do baru. I ponieważ potrafię się wznieść ponad 

własną małostkowość oraz jestem bardziej wartościową osobą od wielu 
moich znajomych, podeszłam prosto do Debbie i złożyłam jej życzenia. 

– Sam, jak to miło – powiedziała, kiedy dałam jej prezent. – Bałam 

się,   że   się   wkurzysz,   że   zrobiliśmy   to   za   twoimi   plecami.   Wiem,   że 
przyjaźnicie się od zawsze. 

– Nie, bardzo się cieszę waszym szczęściem. 
Tiaa,   niesamowicie   się   cieszę.   Słowami   nie   można   opisać   mojej 

radości... 

– Jakie to piękne! Wiem, gdzie to postawię. Dziękuję. – I wtedy, jakby 

tego było mało, Debbie nie tylko szczerze zachwyciła się tandetną tacą, 
ale jeszcze miała dość czelności, by mnie przytulić. Musiała zrobić to 
akurat osobie, która jej nienawidziła bez żadnego logicznego powodu. 

– Jeszcze raz gratuluję – powiedziałam. 
– Dzięki, Sam. Kiedy tylko się zainstalujemy na dobre, chcielibyśmy 

cię zaprosić na obiad. 

–   Chętnie   –   skłamałam   –   byłoby   super.   No,   muszę   iść   poszukać 

background image

Aleksa. 

– Dobrze. Jeszcze pogadamy, prawda?
– Na pewno. 
Zobaczyłam Marka, który siedział na jednym końcu baru, i ruszyłam w 

jego stronę. Wyglądało na to, że wdał się w rozmowę z kimś, ale widok 
zasłaniało mi tyle  głów,  że nie widziałam, kto to. Pomyślałam, że dla 
podtrzymania   pozorów  jeszcze  z  godzinkę  posiedzimy  i  będziemy się 
zwijać. Godzinę dam radę wytrzymać. 

– Sam, chwileczkę. 
To był Greg. Nie odwróciłam się, szłam dalej. 
– Przepraszam. 
Zatrzymałam się i odwróciłam. Tyle mu byłam winna, bo jeśli spojrzeć 

na tę sytuację z nieco innego punktu widzenia, Greg nie do końca się 
mylił. 

– Naprawdę tego chcesz? – spytał. – Wyjść za Aleksa?
– Naprawdę tego chcę. 
– Na pewno?
– Wiem, co robię. 
To ciekawe, ale kiedy wypowiadałam te słowa, nie trafił mnie grom z 

jasnego nieba. 

–   Cóż,   w   takim   razie...   gratuluję.   Szczerze.   Mam   nadzieję,   że 

będziecie tak szczęśliwi jak ja i Debbie. 

Na   świecie   zapanowałby   prawdziwy   raj,   gdyby   wszyscy   tak   się 

kochali jak Greg i Debbie. 

– Jestem pewna, że będziemy. 
– Świetnie. To... 
Nie usłyszałam reszty tego zdania. 
– Ta kupa gówna, którą nazywamy życiem – zaryczał jakiś znajomy 

pijany głos, który zagłuszył Grega i wszystkie rozmowy, które toczyły się 
w   bezpośredniej   odległości.   –   Zycie   jest   powieścią   idioty,   pełną 
wściekłości i wrzasku, która nic nie oznacza. Muszę się jeszcze napić 
piwa. 

To   mój   ukochany   raz   jeszcze   udowadniał,   że   nie   zna   granic,   jeśli 

chodzi o poniżanie mnie. 

W barze ucichło i wszyscy zaczęli się odwracać i gapić na Marka. Moi 

znajomi. Paru przyjaciół i mężczyzna, który był miłością mojego życia. 
Powiedziałam   im,   że   biorę   ślub,   lecz   mój   wybranek   nabrał   mnie,   ze 
zamierza grać rolę trzeźwego ortodonty. Mężczyźni to kłamliwe psy! Już i 
tak wystarczył mi sam Greg, ale wszechświat oczywiście musiał jeszcze 
dołożyć swoje. Podbiegła do mnie Debbie – Czy to jest Alex? – spytała. 

– Yyy... przepraszam – nie zawracając sobie głowy odpowiadaniem 

background image

na jej pytanie, szybko podeszłam do narzeczonego. Potrzebował mojej 
miłości i zrozumienia. Musiałam go wyprowadzić na zewnątrz, otrzeźwić, 
a potem zamordować. 

–   Barman!   Rozpaczliwie   cię   potrzebuję.   Podjedźże,   nadobny 

barmanie, a księżyc  tam w górze, zajdzie... a może słońce, wszystko 
jedno. Piwa! – wrzasnął. – Piwa, piwa, królestwo za kufel piwa!

– Kochanie – szepnęłam, usiłując mówić  czule, co nie jest proste, 

kiedy ma się ochotę skręcić komuś kark. – Może byśmy stąd wyszli?

– Dobry pomysł. Pójdziemy tam, gdzie ludzi traktuje się z większym 

szacunkiem. Barman mnie olewa – wybełkotał, bez powodzenia próbując 
wstać. Zachwiał się do przodu i do tyłu, po czym z powrotem opadł na 
stołek. – Ale coś mi się stało w nogi. 

– Pomogę ci. 
– Dlaczego miałabyś mi pomagać? Przecież mnie nie kochasz, chyba 

nawet mnie nie lubisz. Co? Lubisz mnie?

– Alex, kocham cię z całego serca. Pomogę ci dojść do samochodu. 

Potem pogadamy o tym, co cię martwi.  •

– Chcę się jeszcze napić. 
– Coś ci kupię. 
– Obiecujesz?
– Obiecuję. 
– Oki. Oj. No, już. W ten sposób? – Właśnie tak. 
Oplotłam sobie wokół szyi jego rękę i rozpoczęliśmy niekończącą się 

podróż do wyjścia. W barze dalej było cicho jak makiem zasiał, miałam 
wrażenie, że obserwuje mnie cały świat... i rzeczywiście nie do końca się 
myliłam. 

Greg wyprzedził mnie i przytrzyma! drzwi. 
–   Dobranoc,   Sam   –   powiedział   Rick,   jakbym   wychodziła   z 

superimprezy. 

– Dobranoc, słodki książę – powiedział Mark, kiedy wychodziliśmy. 
– Dobranoc, Rick – powiedziałam z tą resztką godności, jaką jeszcze 

udało mi się zachować. 

– Dobranoc, Sam! – zawołał za mną Greg. 
– Dobranoc, Greg. 
Wtedy cała reszta zawołała „Dobranoc!” i poczułam się nieco lepiej. 

Ale gdy tylko drzwi zaczęły się za nami zamykać, usłyszałam Debbie – 
słodką Debbie, która nigdy o nikim nie powiedziała złego słowa. 

– Ona chyba naprawdę nie zamierza wyjść za tego palanta, co?

background image

Rozdział siedemnasty

Nieproszona rada to najlepszy

sposób, żeby kogoś wkurzyć

Kiedy Mark stracił przytomność w moim samochodzie, powinnam była 

wrzucić go do rowu, ale zachowałam się humanitarnie, zawlokłam go do 
domu,   położyłam   na   kanapie   i   zostawiłam   na   noc.   Przy   odrobinie 
szczęścia następnego dnia rano znajdę go tam martwego. 

Niestety miałam pecha. Kiedy rano weszłam do salonu, Mark nie żył 

dla   świata,   ale   trupem   nie   był.   Na   tej   przeklętej   planecie   nie   ma 
sprawiedliwości. 

–   Hej!   –   krzyknęłam.   –   Ty   tam,   na   kanapie.   Czas   wstawać.   Mark 

jęknął i otworzył oczy. 

– Samantha?
– Doskonale, Einsteinie. 
– Hę?
– To moje mieszkanie. Byłeś za bardzo pijany, żeby prowadzić, więc 

cię tu przywiozłam. Po tym, jak mi przyniosłeś wstyd przy znajomych. 

–   A,   tak   –   powiedział,   masując   sobie   skronie.   –   Teraz   sobie 

przypominam. Musisz mówić tak głośno?

–   Bardzo   cię   przepraszam.   Główka   boli?   Może   dlatego,   że   w 

niespełna godzinę wypiłeś dziesięć piw?

– Wiem, wiem. Boże, leb mi pęka. 
– I dobrze. Masz pięć minut na to, żeby się zebrać i stąd wynieść. Z 

trudem dźwignął się na nogi. 

– Przepraszam cię za ostatnią noc. Byłem przygnębiony, a zwykle 

tyle nie piję, no i... 

– Daruj sobie. Po prostu się wynoś. 
– Nie musisz mi płacić, jeżeli to coś zmieni. 
– Niewiele. Po prostu spadaj. To coś zmieni. 
– Mogę najpierw skorzystać z toalety? – Nie. 
– Chyba zaraz... 
Złapał się za brzuch i wydał z siebie dźwięk, który znałam aż nadto 

dobrze, bo tyle razy miałam kaca, że nie dałabym rady tego spamiętać. 

– Leć! Pierwsze drzwi po lewej! – Przebiegł koło mnie. – A nabrudź, 

to będziesz sprzątał! – wrzasnęłam za nim. 

Czekając na niego, aż gotowałam się ze złości. Minęło pięć minut, a 

on nie wracał. Ci mężczyźni. Jasno wytyczysz im granice, ale oni ich nie 
respektują. Głośno tupiąc, poszłam korytarzem i usłyszałam wodę lejącą 

background image

się w łazience. Zadudniłam w drzwi. 

– Skończyłeś?
– Za minutkę wychodzę. 
–   Mniej   więcej   tyle   ci   zostało.   Jedna   minuta,   nie   żartuję.   Woda 

przestała   lecieć   i   parę   sekund   później   Mark   otworzył   drzwi.   Wyglądał 
bardzo   źle,   ale   nie   współczułam   mu.   Myślę,   że   na   moim   miejscu 
większość ludzi nie zlitowałaby się nad nim. No, może tylko dalajlama 
albo ktoś taki. Ale w końcu dalajlama nie chodzi na randki, co wyjaśnia 
jego miłosierdzie i pogodny wyraz twarzy. 

– Sam – powiedział Mark, wychodząc z łazienki. – Wiem, że nic nie 

tłumaczy   mojego   zachowania   zeszłego   wieczoru.   To   było   absolutnie 
nieprofesjonalne. Bardzo cię przepraszam i mam nadzieję, że przyjmiesz 
moje przeprosiny. 

– Zabieraj siebie i swoje rozdęte aktorskie ego i wynoś się stąd. 
–   Ludzie   zawsze   myślą,   że   aktorzy   mają   zbyt   duże   ego,   ale   to 

nieprawda.   Aktorzy   to   najpokorniejsi   ludzie   na   świecie.   Muszą   umieć 
odsłaniać... 

– Mógłbyś się wreszcie zamknąć i stąd wynieść? Nie żartuję. 
– Ty]ko znajdę buty. 
– Stoją przy kanapie. 
Wszedł   do   salonu,   usiadł   na   kanapie   i   włożył   jeden   but.   Ot,   tak. 

Poprzedniej nocy straszliwie mnie upokorzył, a teraz wkłada sobie buty. 
Podeszłam do kanapy i stanęłam przed nim z rękoma na biodrach, czyli 
w pozie jak najbardziej adekwatnej do sytuacji. 

– Nie mogę uwierzyć,  że mi to zrobiłeś. Po prostu nie mogę w to 

uwierzyć. Mógłbyś zostawić te cholerne buty i spojrzeć na mnie?

Przestał  wkładać  but  i   spojrzał   na   mnie.  I   już.   Po   prostu  na  mnie 

spojrzał. 

– No? – spytałam. – Nie masz mi nic do powiedzenia?
– Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. 
– Mógłbyś na przykład przeprosić. 
– Chciałem, ale powiedziałaś... 
–   Nie   obchodzi   mnie,   co   powiedziałam.   Nieważne.   Bierz   swoje 

buciory i wynocha. 

Pomaszerowałam do drzwi,  gotowa  je otworzyć.  Był  już w połowie 

drogi,   kiedy   usłyszałam   kroki,   a   potem   glosy   Niestety   głosy   te   nie 
rozlegały się w mojej głowie i nie kazały mi go zamordować. Były to głosy 
innych ludzi i dobiegały zza moich drzwi. 

– Sama nie wiem – powiedział jeden. 
–   Jesteśmy   jej   przyjaciółmi.   Nie   możemy   myśleć   tylko   o   sobie. 

Musimy myśleć również o niej. 

background image

Znałam te głosy. Cholera – to szczęśliwa para. Złapałam Marka za 

ramię. 

– Ani słowa – szepnęłam. 
– Ale ja chyba będę... 
– Cśśśś. 
Rozległ   się   dzwonek   do   drzwi.   Mój   plan   polegał   na  tym,  by   stać 

zupełnie nieruchomo i nie odzywać się, dopóki sobie ńie pójdą. Dzwonek 
rozległ się po raz drugi. 

– Chyba jej nie ma – usłyszałam głos Grega. 
– Poczekajmy jeszcze parę minut – odparła Debbie. – Może bierze 

prysznic. 

– Chyba powinniśmy już sobie pójść. 
Wstrzymałam oddech. W końcu kiedyś muszą zgłodnieć. 
– Nie, Greg, musimy to zrobić. 
No   jasne,   cokolwiek   to   miało   być.   I   wtedy,   zanim   zdążyłam   go 

pochwycić w żelazny uścisk, Mark mi się wyrwał i poleciał do łazienki, po 
drodze   wpadając   na   ścianę.   Wstrzymałam   oddech   z   nadzieją,   że   nie 
usłyszeli. 

–   Sam?   –   zawołała   Debbie.   –   To   my,   Greg   i   Debbie.   Oczywiście 

usłyszeli. Dlaczego akurat w tej chwili moja sytuacja miałaby wreszcie 
się poprawić? Cóż, człowiek do końca ma nadzieję. Tak to już jest. 

– Chwileczkę! – krzyknęłam. 
Pobiegłam do łazienki, gdzie Mark znowu wymiotował. Kazałam mu 

tam zostać, dopóki Greg i Debbie sobie nie pójdą, po czym wróciłam, by 
stawić im czoło. 

– Greg! Debbie! – powiedziałam, jakby widok ich, stojących w progu 

mojego domu był  najcudowniejszą  rzeczą, jaka mi się przydarzyła  od 
bardzo dawna. – Co wy tu robicie?

– Musimy z tobą porozmawiać – powiedziała stanowczo Debbie. – 

Możemy wejść?

– Jasne. 
Minęli mnie; Debbie szła przodem, a Greg za nią jak człowiek, który 

wie,   że   popełnił   straszliwy   błąd.   Przynajmniej   ja   odniosłam   takie 
wrażenie. 

– Macie ochotę na kawę albo sok? – spytałam uprzejmie. 
– Nie, dziękujemy – odparł Greg. 
– Usiądźcie. 
Usadowili się na kanapie. Wzięłam paczkę papierosów i usiadłam w 

swoim   ulubionym   telewizyjnym...   yyy...   książkowym   fotelu.   Wyjęłam 
papierosa. 

– No więc co się dzieje? – spytałam. 

background image

– Sam, czy mogłabyś nie palić? – poprosił Greg. 
– Chyba żartujesz. 
– Nie, rzuciłem palenie. Muszę zacząć dbać o siebie. 
– To prezent dla mnie na Gwiazdkę – powiedziała Debbie, ściskając 

jego dłoń. 

No, ładna historia. Czy jej nic nie powstrzyma przed bezwzględnym 

niszczeniem tego mężczyzny?

–   Właściwie   –   powiedziałam,   chowając   papierosa   z   powrotem   do 

paczki – cieszę się, że przyszliście. Alex ma straszne wyrzuty sumienia 
w związku z ostatnim wieczorem. Chciał, żebyście wiedzieli, że bardzo 
mu przykro. Nie nawykł do picia, więc piwo uderzyło mu do głowy. Teraz 
bardzo   mu   wstyd.   Myślę,   że   trochę   się   wystraszył   tych   zaręczyn.   Ja 
zresztą też. To szalenie ważny krok. No, ale wam chyba nie muszę tego 
tłumaczyć, prawda?

– Sam, nie będziemy owijać w bawełnę – powiedziała Debbie, jakby 

nie   usłyszała   moich   słów.   –   Przede   wszystkim   chciałabym,   żebyś 
wiedziała, że to był mój pomysł, żeby przyjść tutaj. Wiedziałam, że się 
wkurzysz,  ale musieliśmy to zrobić. Bo dla mnie kiedyś  ktoś zrobił to 
samo i dzięki temu pozostałam przy zdrowych zmysłach. Żałuję tylko, że 
wcześniej nie chciałam słuchać tej osoby. Nie wściekaj się na Grega. 
Jeżeli chcesz się na kogoś złościć, to tylko na mnie. 

– O co miałabym się złościć?
–   Sam,   ja   to   znam.   Znam   te   wymówki   i   zaprzeczanie.   I,   co 

najważniejsze, znam ten ból. Kiedy kogoś kochasz i nie chcesz uznać, 
że   są   z   nim   problemy.   Sam,   musisz   spojrzeć   prawdzie   w   oczy   albo 
będziesz cierpieć tak samo jak ja kiedyś. Mój pierwszy mąż miał taki sam 
problem. Powiem prosto z mostu. Alex jest alkoholikiem. 

– Co takiego?
– On jest alkoholikiem. 
–   Toż   to   absurd.   Alkoholikiem?   Alex?   On   nigdy   nie   pije.   Właśnie 

dlatego wczoraj piwo tak mu uderzyło do głowy. 

–   Wysłuchaj   mnie.   Myślę,   że   na   pewnym   poziomie   Alex   wie,   że 

potrzebuje   pomocy.   Dlatego   stara   się   nie   pić.   Jak   tego   pierwszego 
wieczoru, kiedy się poznaliśmy, a on zamówił tylko wodę sodową. Ale 
kiedy   tylko   pojawiła   się   trudna   sytuacja,   w   tym   wypadku   wasze 
zaręczyny, nie potrafił sobie z nią poradzić. Prędzej czy później musiał 
sięgnąć po tego pierwszego drinka. A na jednym się nie skończyło. Było 
ich o wiele, wiele więcej. I cały cykl zaczął się od nowa. 

– Słuchaj, doceniam twoją troskę, ale grubo się mylisz... 
– Sam! Wysłuchaj mnie! Wiem, o czym mówię. 
–   Nie,   Debbie,   nie   wiesz.   Przykro   mi,   że   miałaś   takie   problemy   z 

background image

mężem – pierwszym mężem – ale Alex i ja takich nie mamy. Jesteśmy 
bardzo szczęśliwi. I stworzymy cudowną rodzinę. 

–   Och,   Sam.   Wiem,   że   chcesz   w   to   wierzyć.   Zwłaszcza   teraz... 

Ucichła. Greg wbił wzrok w podłogę. 

– Nie nadążam – powiedziałam. – Jak to zwłaszcza teraz?
– Nic, nic – szybko powiedział Greg. – Ona nic takiego nie miała na 

myśli. 

– Wdzieracie się tu, pouczacie mnie, jak żyć, a potem nic z tego, ni z 

owego zmieniacie temat? Dlaczego mielibyście się teraz zatrzymywać? 
No, Debbie, mów, co masz do powiedzenia. 

– Chciałam tylko powiedzieć, że wiem, jak ci teraz ciężko. 
– Dlaczego miałoby mi być ciężko? To najpiękniejszy okres w moim 

życiu. Zaręczyłam się z najcudowniejszym mężczyzną na świecie. 

–   Sam,   nie   wściekaj   się,   ale   wiem,   że   w   zeszłym   roku   ty   i   Greg 

spędzaliście ze sobą dużo czasu. I wiem, że to dla was ogromna zmiana. 
Nasz ślub i w ogóle. 

Odbiło tej kobiecie, czy jak?
– Dla mnie to żaden problem. 
–   Sam,   wszystko   w   porządku.   Nie   jestem   zazdrosna.   Wiem,   że 

byliście  sobie bardzo bliscy.   Jestem pewna,  że nadal czujesz  coś  do 
Grega. Mnie to nie przeszkadza. On na pewnym poziomie pewnie też 
żywi do ciebie jakieś uczucie. 

– Przyjacielskie uczucie. 
– Ale nie o to chodzi. 
– A o co chodzi? – spytałam ze zmęczeniem. 
– Jeżeli wyjdziesz za Aleksa, to, co się działo wczoraj wieczorem, 

będzie   się   powtarzać   przez   całe   życie.   A   ty   zasługujesz   na   kogoś 
lepszego. Nie łap pierwszego faceta, jaki ci się napatoczył. 

– To nie jest pierwszy facet, jaki mi się napatoczył, tylko najlepszy, 

jakiego kiedykolwiek poznałam. 

– Och, Sam – powiedziała ze smutkiem, jakbym właśnie jej oznajmiła, 

że przytyłam trzy kilo. 

–  Słuchajcie,  powiedzieliście,   co mieliście  do powiedzenia.  Ja  was 

wysłuchałam. No i sprawa skończona. 

– Nie, Samantho – usłyszałam znajomy głos. – Debbie ma rację. 
Zdziwiłam   się,   kiedy   Mark   wszedł   do   salonu.   Nie   wiem   dlaczego. 

Przecież podstawowym celem mojej karmy było pogarszanie już złych 
sytuacji. Powinnam się już do tego przyzwyczaić. 

– O Boże – jęknęła Debbie. – Dlaczego nie powiedziałaś, że on jest 

tutaj? Alex, bardzo cię przepraszam. Nie za to, co powiedziałam, ale jak 
to wypadło. Nie chodzi o to, że cię nie lubię... 

background image

– Alex, kochanie – przerwałam jej. – Nie ma tu nic więcej do dodania, 

prawda?

– Jest – odparł, stając przede mną. – Debbie, kiedy powiedziałem, że 

masz rację, miałem na myśli to, że słusznie zrobiliście, przychodząc tu. 
Samantho, ona zachowała się jak prawdziwy przyjaciel. Przyniosłem ci 
wstyd i pewnie zepsułem ich imprezę. Mają prawo wiedzieć dlaczego. 
Przyjaciele zasługują na to, żeby znać prawdę. 

– Myślę, że to nie miejsce ani czas... 
– Prawda jest taka, że na ciebie nie zasługuję. 
Nikt się nie poruszył. Nikt nic nie powiedział. Bardzo się cieszyłam, że 

nikt nie wybuchnął histerycznym śmiechem. 

–   Nie,   Debbie,   nie   jestem   alkoholikiem   –   ciągnął   Mark.   –   To,   co 

widziałaś wczoraj w nocy, było błędem z mojej strony. Wziąłem lekarstwo 
na  alergię, a  od  lunchu nic  nie jadłem.  Już  pierwsze  piwo   mocno mi 
uderzyło do głowy.  Rzadko piję, więc straciłem kontrolę. Przepraszam 
ciebie i Grega za wstyd, jaki wam przyniosłem na weselu. 

– Nic nie szkodzi – wymamrotał Greg. – Miałeś te problemy z zębami. 
– Opowiedziałam mu o tej pacjentce – wtrąciłam szybko. – Wiesz, o 

tej, której zęby wróciły do poprzedniej pozycji. 

–  Aha. Samantho, muszę ci  powiedzieć  coś  ważnego.  Ukląkł  przy 

moim fotelu. 

– Zeszłej nocy po raz pierwszy wyszliśmy do ludzi jako narzeczeni i 

na   powierzchnię   wypłynęły   wszystkie   moje   lęki   –   powiedział   drżącym 
głosem. – Odkąd się zaręczyliśmy, czekam, aż się opamiętasz. Czasami 
trudno mi uwierzyć, że taka niezwykła kobieta jak ty naprawdę chce za 
mnie   wyjść.   Kiedy   jest   się   jeszcze   dzieckiem,   a   pewnego   dnia   twoi 
rodzice nie wracają do domu, takie rany nie goją się do końca. Myślałem, 
że odeszli przeze mnie. Myślałem, że zrobiłem coś złego albo że to ja 
jestem zły. Przez większą część życia noszę w sobie te emocje. 

Gapiłam się, oniemiała, jak po jego policzkach płyną łzy. 
– Sukces nie był dla mnie ważny. Zawsze miałem wrażenie, że nie 

jestem wystarczająco dobry. Zwłaszcza dla ciebie. Nie wiem, co teraz do 
mnie czujesz. Nie winiłbym cię, gdybyś mnie wyrzuciła na ulicę. Ale jeżeli 
dasz mi jeszcze jedną szansę i okażesz mi trochę cierpliwości, do końca 
życia będę najlepszym mężem, kochankiem i przyjacielem. 

– O Boże, Alex, nie płacz – prosiłam poruszona tą chwilą. – Wszystko 

się ułoży. Oczywiście, że dam ci jeszcze jedną szansę. – Położyłam dłoń 
na jego dłoni. 

– Alex – powiedziała Debbie zduszonym głosem. – Jeszcze nigdy nie 

widziałam,   żeby   mężczyzna   zachował   się   tak   dzielnie.   Wiedz,   że   cię 
podziwiam   i   bardzo   przepraszam   za   to,   że   pochopnie   wyciągnęłam 

background image

wnioski. Chodź, Greg. Oni pewnie chcą zostać sami. 

Ona i jej lepsza połówka wstali i zaczęli szykować się do wyjścia. Na 

dźwięk   głosu   Debbie   wróciłam   do   rzeczywistości,   która   –   muszę   to 
przyznać – nieszczególnie mi się podobała. 

–   Mam   nadzieję,   że   wiesz,   jakie   szczęście   cię   spotkało,   Sam   – 

powiedziała Debbie z nutką zazdrości w głosie. – Spotkałaś mężczyznę, 
który nie wstydzi się mówić o uczuciach. 

Pokiwałam   głową,   a   Debbie   przed   wyjściem   rzuciła   nam   ostatni 

uśmiech   –   taki   uśmiech,   jaki   kobiety   rezerwują   dla   szczeniaczków   i 
wzruszających historii o miłości. Greg przez cały ten czas patrzył prosto 
przed siebie. 

Drzwi   się   za   nimi   zamknęły  i   zostaliśmy   we   dwoje.   Na   policzkach 

Marka wciąż lśniły łzy, a ja uświadomiłam sobie, że nadal trzymam dłoń 
na jego dłoni. Szybko i ze skrępowaniem ją cofnęłam, jakbym niechcący 
stała się świadkiem czyjejś miłosnej sceny. 

–   Boże,   byłeś   wspaniały   –   powiedziałam,   chcąc,   by   czar   prysł.   – 

Sama prawie się rozpłakałam. 

– Nie przesadziłem?
– Nie, zachowałeś się w sam raz. 
– Ja też tak uważałem, ale czasami człowiek za bardzo wczuje się w 

materiał... – Mark powoli się podniósł i wytarł łzy z twarzy.  – To było 
niezłe, prawda? – spytał, oczekując ode mnie potwierdzenia. – Już tak 
dawno nie grałem w takiej dużej scenie. Zdążyłem zapomnieć, jakie to 
uczucie. Ten przypływ adrenaliny, kiedy dajesz się ponieść... 

Podszedł do kanapy, usiadł i schował głowę w dłoniach. 
– Chcesz aspirynę? – spytałam. 
– Nie mogę – odparł ponuro. 
– Mam jeszcze tylenol. Pokręcił głową. 
–   Nie.   Chodzi   mi   o   to,   że   nie   mogę   rzucić   aktorstwa.   Chcę   i 

powinienem, ale nie mogę. Powinienem stawić czoło prawdzie, realnie 
ocenić swoje szanse i zająć się czymś innym, ale nie mogę. 

Zamknął oczy i zgarbił się jak starzec. Wiedziałam, jakie to uczucie, 

bardzo   czegoś   pragnąć   i   nie   móc   tego   dostać,   ale   też   nie   potrafić 
zrezygnować.  Człowiek  tkwi  w  błocie  i  ma  tego  dosyć,  ale  suchy ląd 
wcale   go   nie   pociąga.   Mark   cierpiał   tak   samo   jak   ja,   z   jedną,   lecz 
ogromną różnicą. Ja nie byłam skłonna zaryzykować dla tej jednej lub 
dwóch rzeczy, jakich pragnęłam, i na dłuższą metę nie wytrzymałabym. 
Musiałabym   wtedy   coś   komuś   powiedzieć.   Musiałabym   poświęcić 
fotografii   trochę   czasu   i   energii,   by   się   przekonać,   czy...   ale   ten   tok 
rozumowania z pewnością nie poprawiłby Markowi nastroju. 

–   Mark,   wiem,   że   ci   teraz   źle,   i   wiem,   że   swoje   przeszedłeś,   ale 

background image

przynajmniej   o   czymś   marzysz,   masz   swoją   pasję.   Coś,   czemu 
poświęciłbyś całe życie. Pomimo wszystkich przeszkód, jakie po drodze 
trzeba pokonać, zabiłabym, żeby też mieć taką pasję. Większość ludzi, w 
tym również ja, po prostu żyje z dnia na dzień. 

– Samantho, proszę. Wiem, że próbujesz mi pomóc, ale to nie... 
– Wciąż jeszcze pamiętam, co czułam, kiedy zaczęłam zajmować się 

fotografią.   Chodziłam   do   szkoły   i   pracowałam,   a   każdą   wolną   chwilę 
spędzałam w ciemni. W najlepszym przypadku spałam po cztery godziny 
dziennie, ale nigdy mi nie brakowało energii. Dzięki tej pasji wszystko 
było takie... sama nie wiem. Żywe. Pamiętam też, co czułam, kiedy się 
okazało,   że   nie  mam  talentu,  i  kiedy  fotografia   stała   się  dla  mnie  po 
prostu sposobem na zarobek. Robię świetne ślubne fotografie, ale nic 
poza tym. Nigdy się nie rozwinę. Nie użalam się nad tobą, jeśli tego się 
obawiasz. Żałuję, że mnie samej na czymś aż tak nie zależy. 

Otworzył   oczy   i   spojrzał   na   mnie.   Ogarnęło   mnie   dziwne   uczucie, 

zupełnie jakby po raz pierwszy widział mnie jako człowieka. 

– Może po prostu jeszcze nie znalazłaś swojej  prawdziwej  pasji  – 

powiedział. 

–   Może.   Może   się   rozleniwiłam,   może   poświęciłam   temu   za   mało 

czasu albo może nie wiem, o co właściwie mi chodzi... Nie wiem. Nigdy 
nie znalazłam swojej pasji, swojego sposobu na życie, czy jak to tam się 
nazywa.   Swojej  wizji.   Nowego   spojrzenia   na  świat.   Mam   tylko   odbitki 
Kodaka. – Wstałam. – Chcesz kawy,  zanim cię podwiozę do twojego 
samochodu?

– Kawa by się przydała. Dzięki. 
– Jak myślisz, kto ją ma? – spytał, kiedy szłam do kuchni. 
– Co ma?
– Tę wizję, o której mówiłaś. Zatrzymałam się i odwróciłam. 
–   Moim   ulubionym   fotografem   jest   Dianę   Arbus.   Po   prostu   ją 

uwielbiam.   Pod   względem   techniki   może   nie   jest   najgenialniejszym 
fotografikiem   w   historii   ludzkości.   Robiła   zdjęcia   ludziom,   których   inni 
uważali   za   psycholi,   i   zawsze   coś   w   nich   znajdowała.   Kiedyś 
powiedziała,   że   okaleczeni   i   zdeformowani   są   prawdziwymi 
arystokratami,   bo   od   chwili   urodzenia   musieli   się   zmagać   z 
przeciwnościami losu. 

– O kurczę. 
– No. Ale z drugiej strony jej nie cierpię. Bo powiedziała też, że na jej 

fotografiach ludzie widzą  to, co tylko  ona może im pokazać. Kiedy to 
przeczytałam, zrozumiałam, czego brakuje w moich zdjęciach. Technikę 
mam   dobrą,   ale   brakuje   mi   tej   iskry.   Niepowtarzalnego   sposobu 
widzenia. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ci o tym mówię. 

background image

– A ja się cieszę, że powiedziałaś. 
– Dlaczego?
– Nie lubisz, kiedy ktoś ci mówi o tobie coś prawdziwego?
– No, chyba lubię. 
Zrobiłam kawę i w końcu tego ranka zrobiliśmy coś, co nie udało nam 

się   przez   cały   ten   czas,   kiedy   się   spotykaliśmy.   Porozmawialiśmy   ze 
sobą. 

Opowiedział   mi,   że   kiedy   jako   dwunastolatek   zobaczył   w   telewizji 

Jamesa Deana w  Buntowniku bez powodu,  z wrażenia aż mu kapcie 
pospadały. W liceum chodził do kółka teatralnego, dostał główną rolę w 
sztuce, ale kiedy dostał się do college’u, próbował wybić sobie aktorstwo 
z głowy. Uznał, że to zbyt ryzykowny zawód. Zaczął studiować biznes, 
potem marketing i wreszcie przerzucił się na nauczanie. Przez parę lat 
prowadził   w   liceum   kółko   teatralne,   aż   w   końcu,   któregoś   wieczoru, 
przyglądając   się   pewnemu   małolatowi   na   scenie,   który   był   naprawdę 
dobry,   poczuł,   że   obserwuje   siebie   samego,   to   swoje   „ja”,   z   którego 
zrezygnował. 

Przez   następne   lata   chodził   na   zajęcia   aktorskie,   grał   w   lokalnym 

teatrzyku, oszczędzał pieniądze i namówił swoją dziewczynę, żeby się z 
nim przeprowadziła. Obiecał jej i sobie, że będzie próbował przez pięć 
lat. Jeżeli w tym czasie mu się nie uda, wrócą do Bostonu. Dziewczyna 
wytrzymała w Los Angeles tylko pół roku, potem sama wróciła do domu. 
Kiedy minęło pięć lat, Mark postanowił dać sobie jeszcze rok. A potem co 
roku powtarzało się to samo. Dostawał jakiś ochłap, zastępstwo, czasami 
epizod, rolę w reklamie i myślał, że wreszcie się ruszy. Teraz na pewno 
ktoś go zauważy. 

Powiedziałam, że i ja byłam pod ogromnym wrażeniem, kiedy po raz 

pierwszy obejrzałam Buntownika bez powodu. Mark spytał, kto jest moim 
ulubionym aktorem. 

– Oczywiście, że ty. 
– Poza mną. 
– Chyba nie mam ulubionego aktora. Mam ulubione role.
– Jakie?
– Muszę się zastanowić... Olivia de Havilland w  Dziedziczce.  Dana 

Andrews w  Najlepszych latach naszego życia.  Hmm... Shirłey Booth w 
Come Back Little Sheba. 

– Jesteś fanką starych filmów. 
– Tak. Nowych też. Ten facet, który grał Randalla w Sprzedawcach. 

Był przezabawny. Kevin Spacey w Podejrzanych. Hmm... O, a widziałeś 
Krew z krwi, kość z kości? Z Meg Ryan, Dennisem Quaidem, Jamesem 
Caanem i Gwyneth Paltrow?

background image

– Nie. 
– Wszystkie  role są tam zabójcze.  Nawet  epizody.  Jest taki facet, 

który   gra   szefa   Dennisa   Quaida.   W   dwuminutowej   scenie   potrafi 
wzruszyć do łez. I ta kobieta, którą przez jakieś pół minuty słychać tylko 
przez   telefon,   i   druga,   która   je   batoniki...   zupełnie   jakby   się   je   znało. 
Uwielbiam te chwile w filmie, kiedy jakaś postać tylko miga na ekranie, 
ale ma się wrażenie, że widać całą jej istotę... A ty? – spytałam. – Kto 
jest twoim ulubionym aktorem?

– Moja odpowiedź nie będzie oryginalna, ale moim zdaniem Marlon 

Brando w swych najlepszych rolach to geniusz. 

– Tak, był niesamowity.  Tramwaj zwany pożądaniem.  Stworzył tam 

odrażającą postać, a jednak nie można od niej oderwać oczu. 

Rozmawialiśmy   jeszcze   przez   godzinę,   głównie   o   filmach.   Mark 

naprawdę znał się na rzeczy. Kiedy odwoziłam go do jego samochodu, 
opowiadał   mi   o   technikach   kręcenia   filmów.   Okazało   się,   że   nie 
załapałam wielu metafor. Pogadaliśmy nawet trochę o książkach. Tu nie 
miałam zbyt wielkiej wiedzy. Wspomniałam tylko o tym, co czytałam w 
college’u,   i   o   pierwszych   dwóch   rozdziałach  Emmy,  ale   słuchałam 
uważnie i zadawałam bardzo inteligentne pytania. 

– Cóż – powiedziałam, wjeżdżając na parking przed „Bogartem”. – No 

to jesteśmy namiejscu. 

– Jeszcze raz bardzo przepraszam za ostatnią noc. 
– Zrehabilitowałeś się. Oczywiście Debbie będzie zdruzgotana, kiedy 

się dowie, że się rozstaliśmy. Miała świra na punkcie Aleksa. Ze już nie 
wspomnę o mojej mamie. Jesteś takim zięciem, o jakim zawsze marzyła. 

– A ty? Dasz sobie radę?
– Tak, chyba  tak. Greg jest żonaty.  Nie ma co udawać.  Ale jakoś 

przeżyłam to wesele i życie toczy się dalej. Najwyższa pora zająć się 
własnym.   Kiedy   tylko   się   pożegnamy,   pojadę   do   mamy  i   powiem,   że 
między mną a Aleksem wszystko skończone. 

–   Jakie   powody   jej   podasz?  Powiedzmy   sobie   szczerze,   Alex   był 

fantastycznym facetem. 

– Nie chcesz mieć dzieci. 
– Samantho, Alex na pewno chciałby  mieć dzieci. Rodzina  jest dla 

niego najważniejsza na świecie... 

Rzuciłam mu znaczące spojrzenie. 
– Przepraszam. Siła przyzwyczajenia. 
–   Wiesz,   Mark,   zanim   pójdziesz,   chciałabym   ci   powiedzieć   jedną 

rzecz. No, właściwie dwie. Cała ta akcja była dość dziwna, ale dzięki niej 
zastanowiłam   się   nad   tym,   czego   tak   naprawdę   chcę.   Patrząc   z 
perspektywy czasu, może byłoby lepiej, gdybym zaczęła zbierać znaczki, 

background image

czy coś w tym rodzaju, ale dzięki niej jakoś przeżyłam ten okres. I druga 
sprawa: zazwyczaj nie zachowuję się w ten sposób. Jestem dziwna, ale 
nie aż tak. Chciałam ci więc podziękować za to, że ze mną wytrzymałeś, 
i mam nadzieję, że nie męczyłeś się za bardzo. 

– Nie. Poza tym lubię dziwne dziewczyny. 
– W takim razie pewnie  zawróciłam ci w głowie.  No, będę już się 

zbierać. Zanim stchórzę, muszę złamać serce mojej mamie. 

– Powodzenia. I trzymaj się. 
– Ty też. Dzięki za wszystko. Będę cię szukać na ekranie. 
Patrzyłam,   jak   Mark   wsiada   do   swojego   samochodu.   Zanim 

odjechałam,   pomachałam   mu   na   pożegnanie.   Wjeżdżając   na   ulicę, 
poczułam lekki smutek. Oczywiście Mark, Alex i ja przeżywaliśmy wzloty 
i upadki. Zdarzało się, że miałam ochotę zamordować ich obu, ale teraz, 
gdy było już po wszystkim, zrozumiałam, że nie byli tacy źli. W innych 
okolicznościach może nawet byśmy się zaprzyjaźnili. Po prostu nasza 
trójka nie nadawała się na parę. 

Nigdy   ich   nie   zapomnę.   Mieliśmy   swoją   historię.   Neurotyczną   i 

dysfunkcyjną, ale jednak. O takich rzeczach trudno zapomnieć. 

background image

Rozdział osiemnasty

Ciężko jest być posłańcem

złych wieści

Jadąc do mamy,  poszłam za przykładem Marka i wykonałam parę 

ćwiczeń oddechowych, żeby się skoncentrować. Zadzwoniłam do niej z 
komórki i powiedziałam, że musimy porozmawiać o ślubie. 

Mama   była   niezwykle   przejęta,   sądziła,   że   niedługo   odbędą   się 

najwspanialsze zaślubiny stulecia. Niełatwo będzie rozwiać jej marzenia. 
Musiałam ją przekonać, by spróbowała znaleźć jasną stronę tej sytuacji: 
przez   parę   tygodni   byłam   zaręczona   ze   wspaniałym   facetem.   Jak   na 
mnie to ogromny postęp. Większość mężczyzn w moim życiu od samego 
początku nie rokowała żadnych nadziei. 

– Za chwileczkę wracam – powiedziała, kiedy otworzyła mi drzwi. – 

Idź do salonu. Chciałam ci coś pokazać. 

Poszłam.   Na   kanapie   leżało   mnóstwo   katalogów  i   magazynów   dla 

kobiet przygotowujących się do ślubu. Rzuciłam na nie okiem i usiadłam. 
Byłam zaręczona dopiero od ośmiu dni. Nie miałam pojęcia, że w tak 
krótkim czasie moja mama zada sobie aż tyle trudu – zupełnie jakby to 
było wydarzenie, na które czekała całe życie. Kiedy tylko przekażę jej złe 
wieści,   wspomnę   o   wakacjach.   Ty,   ja,   ciocia   Marnie   i   wujek   Verne 
pojedziemy do miejsc, które zawsze chciałaś zobaczyć... 

– Samantho, zamknij oczy, proszę! – zawołała z korytarza. 
– Po co?
– Mam dla ciebie niespodziankę. Zamknij oczy. 
– Dobrze. Już zamknęłam. 
– Na pewno?
– Tak, mamo. W pokoju zrobiło się ciemno. 
– Ależ z ciebie głupia gąska. Możesz je już otworzyć. Otworzyłam. 

Mama stała przede mną, uśmiechając się nieśmiało. Trzymała  suknię 
ślubną. 

– Zanim cokolwiek powiesz, chciałam, żebyś  wiedziała, że to tylko 

moja propozycja. Nie musisz jej wkładać, jeżeli ci się nie podoba. 

– Jest piękna. 
– Naprawdę ci się podoba? Nie mówisz tak tylko, żeby sprawić mi 

przyjemność?

– Nie, poważnie. To piękna suknia. 
Rzeczywiście   suknia   była   piękna.   Miała   górę   wyszywaną 

błyszczącymi koralikami i rozkloszowaną spódnicę. 

background image

– Trzymałam ją przez tyle lat z nadzieją... Ale nie chcę cię do niczego 

zmuszać. To twój ślub i powinnaś włożyć to, co chcesz. 

– Jest przecudowna. Bardzo mi się podoba. 
– Tak się cieszę. Wiem, że trzeba ją przerobić, ale na tobie będzie 

wyglądać ślicznie, Samantho. Po prostu... ślicznie. 

O Boże. Coś strasznego. Co ja sobie wyobrażałam? Najwyraźniej po 

prostu nic. Czekało mnie jeszcze wiele godzin rozkoszowania się własną 
głupotą, ale teraz musiałam załatwić tę sprawę. Trwanie w związku bez 
przyszłości   –   który   poza   tym   nawet   nie   istniał   –   tylko   przedłużyłoby 
cierpienie. Moje i jej. Musiałam jasno postawić sprawę. 

– Mamo... 
– Tak?
– Musimy porozmawiać o ślubie. 
–   Oczywiście.   Tylko   odłożę   suknię.   Mam   kilka   katalogów,   które 

powinnaś przejrzeć. 

Przewiesiła suknię przez krzesło i usiadła na kanapie, promiennie się 

do mnie uśmiechając. Zaczynałam się czuć jak człowiek, który oszukuje 
szczeniaczka,   bawi   się   z   nim,   wzbudza   w   nim   nadzieję,   by   w   końcu 
obojętnie zostawić go w sklepie zoologicznym. 

–   Na   pewno   chcesz   włożyć   tę   suknię,   Samantho?   –   Jest   piękna. 

Bardzo bym chciała, mamo, ale... 

– Samantho, zanim zaczniemy rozmawiać, chciałam zobaczyć, jak na 

tobie wygląda. 

– Teraz? Naprawdę uważam, że najpierw powinnyśmy porozmawiać. 
– Tylko ją do ciebie przyłożę. – Mamo... 
– Spraw mi tę przyjemność. Od trzydziestu czterech lat czekam na tę 

chwilę. 

Podeszła do kanapy i wzięła suknię. 
– Za chwileczkę, mamo, dobrze? Muszę... 
–   Samantho,   czy   chociaż   raz   możesz   zrobić   to,  o   co   cię   proszę? 

Chociaż raz?

– No dobrze. 
– Świetnie. Chodźmy do twojego pokoju. Tam jest duże lustro. Poszła 

przodem, a ja za nią. Tak jak zawsze. 

– Stań przed lustrem, żeby się przejrzeć. A więc po to są lustra!
– Masz. Przytrzymaj ją przed sobą. Pokaż się. Przyłożyłam do siebie 

suknię i przejrzałam się w lustrze. Aż wstrzymałam oddech, mama tak 
samo. 

– Idealnie na tobie wygląda. – Miała rację. Po raz pierwszy, odkąd 

skończyłam   dwanaście   lat,   zgodziłyśmy   się   co   do   tego,   że   dobrze   w 
czymś wyglądam. Suknia była prosta, elegancka i seksowna – tak samo 

background image

jak seksowne są stare filmy. Z pewnością Ginger w takiej sukni chciałaby 
poślubić Freda. Leżała idealnie, zupełnie jakby była dla mnie szyta na 
miarę. 

–   Wyobraź   sobie,   jak   pięknie   będziesz   wyglądać,   idąc   środkiem 

kościoła – usłyszałam głos mamy. 

Wyobraziłam  to  sobie;  nie  mogłam się oprzeć.  Przeglądając  się  w 

lustrze,   czułam   się   jak   zahipnotyzowana.   Widziałam   tę   scenę   bardzo 
wyraźnie. Ja jako panna młoda w centrum zainteresowania. Mój dzień. 
Gra   muzyka,   tłum   wstaje   z   miejsc.   Idę   główną   nawą,   wszystkie   oczy 
zwracają  się w moją stronę, ludzie trącają się i szepczą, jaka jestem 
promienna, a pan młody patrzy na mnie z uwielbieniem. 

–   Mogłabyś   wpiąć   kwiaty   we   włosy   i   założyć   prosty   welon   – 

powiedziała. 

Kwiaty.   Tak.   I   bukiet   z...   uspokój   się,   Samantho.   W   najbliższej 

przyszłości nie będzie żadnego pana młodego, ślubu, nie będzie krojenia 
tortu ani rzucania ryżem. 

– Mamo, jeśli chodzi o ślub... 
Zobaczyłam   w   lustrze   jej   odbicie.   Takim   wzrokiem   nie   patrzyła   na 

mnie od... prawdę mówiąc, nie przypominam sobie, by kiedykolwiek tak 
na  mnie  patrzyła.  Nawet  zmarszczki  na  jej  twarzy się wygładziły.   Nie 
pamiętałam,   kiedy   ostatnio   była   taka   szczęśliwa,   a   teraz   miałam 
zniszczyć   jej   szczęście   –   tak   niszczyłam   sobie   całe   życie.   Spuściłam 
wzrok na podłogę, by nie widzieć jej twarzy i powiedzieć to, co trzeba. 

– Tak? – spytała głosem tak cichym i delikatnym, że popełniłam błąd i 

znowu na nią spojrzałam. Na myśl, że wyraz tej twarzy się zmieni, kiedy 
przekażę mamie wiadomość... zupełnie stchórzyłam. 

– Chcemy, żeby to był prosty ślub – powiedziałam. 
Patrzyła na moje odbicie w lustrze, uśmiechając się promiennie. 
– Co tylko sobie zażyczysz, Samantho. 

background image

Rozdział dziewiętnasty

Każdy związek to niekończąca się

seria negocjacji

Powiedziałam   mamie,   że   mam   pilne   zlecenie   do   wykonania,   i   jak 

najszybciej   uciekłam  z   domu.   Ciekawa   jestem,   kto   panuje   nad   moimi 
ustami.   Wiem,   że   mam   mózg.   No,   może   nie   wersję   luksusową,   ale 
jednak. Umiem czytać, pisać, wykonywać proste obliczenia, poruszać się 
po autostradach południowej Kalifornii, jakoś sobie radzę. Jak więc się 
dzieje,  że  moje  usta  zawsze  przechytrzą   mój  mózg?  Dlaczego  ciągle 
mówię rzeczy, których nie chcę mówić, albo takie, które w danej chwili 
wydają   mi się zupełnie sensowne,   a  już  godzinę  później  zachodzę w 
głowę, dlaczego to zrobiłam?

Jadąc sama samochodem, nie mając z kim pogadać i może w ten 

sposób zmuszając mózg do wysiłku, raz jeszcze przeanalizowałam całą 
sytuację.  Kiedy zaparkowałam na swoim miejscu, wymyśliłam  całkiem 
niezły sposób na wybrnięcie z tych tarapatów. 

Kiedy   tylko   weszłam   do   mieszkania,   zostawiłam   wiadomość   na 

automatycznej sekretarce Marka. Poprosiłam, żeby zaraz po powrocie 
do mnie zadzwonił. Odezwał się parę minut później. 

– Cześć, Sam. Kiedy zadzwoniłaś, byłem pod prysznicem. 
– Bardzo przekonujące. 
– To może właśnie wchodziłem do domu?
– Tak już lepiej. 
– Nie spodziewałem się, że zadzwonisz. 
– Wynikła pewna sprawa. Czy możemy się spotkać? Może skoczymy 

na   obiad?   Chciałam   cię   o   coś   poprosić,   ale   to   skomplikowane   i 
wolałabym porozmawiać z tobą osobiście. 

–  W porządku. Znam świetną  włoską   knajpkę,  jeżeli   lubisz  włoską 

kuchnię. 

– Uwielbiam. 
– Super. Kiedy?
– Im szybciej, tym lepiej. 
– Może być dziś wieczorem?
– Niesamowite, ale akurat dzisiaj jestem wolna. Może być. 

Kiedy weszłam do restauracji, już na mnie czekał. Przywitaliśmy się z 

pewnym skrępowaniem. Dziwnie się czułam, nie musząc mu płacić za 
spotkanie. Kiedy już ustaliliśmy, że u obojga wszystko super, podeszłam 

background image

za nim do recepcji i parę minut później zaprowadzono nas do stolika. 

Przeglądając menu, rozmawialiśmy o pogodzie i korkach. Spytał, czy 

jadłam kiedyś manicotti. On jadł i gorąco polecał mi tę potrawę. Ja mu 
opowiedziałam o filmie, który ostatnio widziałam i w którym była świetna 
męska rola pierwszoplanowa. Właśnie wyjaśniałam, dlaczego tak mi się 
spodobała,   kiedy   podeszła   kelnerka,   by   przyjąć   nasze   zamówienia. 
Kiedy sobie poszła, dla kurażu wypiłam parę łyków wina. 

– Na pewno się zastanawiasz, dlaczego chciałam się z tobą spotkać 

– powiedziałam. – To dosyć krępujące, więc proszę o wyrozumiałość. 

– Może ci ułatwię sprawę – odparł Mark, kiedy odstawiłam kieliszek. – 

Chyba się domyślam, o czym chciałaś pogadać. 

– Naprawdę?
– Chyba tak. 
– Niesamowite. Pewnie dlatego jesteś takim świetnym  aktorem, że 

potrafisz przejrzeć innych na wylot. 

–   Naprawdę   myślisz,   że   jestem   dobrym   aktorem?   –   spytał   Mark, 

wbijając wzrok w stół i rumieniąc się lekko. 

Wtedy   zrozumiałam.   Facet,   którego   miałam   poprosić   o   odegranie 

przed   moją   mamą   sceny   zerwania   ze   mną,   był   mną   zainteresowany. 
Pewnie pomyślał, że go tu zaprosiłam, żeby wybadać grunt, na próbną 
randkę. Teraz ja muszę się zastanowić, jak ująć to, że chciałabym, by 
pomógł mi publicznie zakończyć nasz związek – jednocześnie nie raniąc 
jego uczuć, bo nie chciałam się z nim spotykać. Nasze życie to jedno 
wielkie wyzwanie. 

Z jednej strony jego zainteresowanie mi bardzo schlebiało. Zaczęłam 

czuć, że krążą we mnie soki, które przestały krążyć już dawno temu. Nie 
zaiskrzyło   jak   z   Tomem,   ale   Tom   to   i   tak   były   pewnie   tylko   mrzonki. 
Zresztą co ja o nim wiedziałam poza tym, że jest architektem krajobrazu, 
lubi filmy i roześmiał się z mojego żartu? Równie dobrze mógłby być 
seryjnym mordercą. 

Mark   był   inteligentny,   przystojny   i   utalentowany.   Niekiedy   grzeszył 

zarozumialstwem,  zwłaszcza  jeśli  chodziło  o jego  grę  aktorską, ale w 
gruncie   rzeczy   dobry   był   z   niego   chłopak.   Ciekawie   mi   się   z   nim 
rozmawiało.   Zawsze   uważnie   słuchał,   co   u   mężczyzn   należy   do 
rzadkości.   No   i   ten   śliczny   tyłeczek...   Ale   to   wszystko   nie   miało 
znaczenia.   Dla   nas   było   już   za   późno.   Dla   dobra   wszystkich   raz   na 
zawsze musieliśmy zakończyć ten związek. 

– Oczywiście, że jesteś świetnym aktorem. Myślę też, że dużo się od 

ciebie   nauczyłam,   zwłaszcza   tego,   jak   się   tworzy   postać.   A   nasza 
historia jeszcze się nie skończyła, prawda?

– Prawda. 

background image

– Dlatego musimy się rozstać na oczach mojej matki. Ona stanowi 

niesłychanie ważny element tej historii. Jeżeli sama się nie przekona, 
dlaczego zerwaliśmy, i nie uzna słuszności naszej decyzji, cóż, obawiam, 
się, że wtedy Alex Graham będzie ją prześladował już do końca życia. 

– Co takiego?
– Mark, wiem, że to krępujące, ale co tam! Już zdążyłeś mnie poznać 

od mojej najgorszej, neurotycznej strony. Mama tak się cieszy z naszych 
zaręczyn. Po raz pierwszy ona i ja... Nie jestem taką córką, jaką sobie 
wymarzyła. I nigdy nie będę. Mój ślub z Aleksem to dla niej pierwszy 
powód do dumy. Dziś po południu pojechałam do niej, a ona wyciągnęła 
z   szafy   własną   suknię   ślubną   na   nasz   ślub.   Gdybyś   tylko   widział   jej 
twarz... Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam jej powiedzieć, że się nie 
pobierzemy. Wiem, że to mój problem, a nie twój, ale chciałam jeszcze 
ten jeden ostatni raz cię wynająć. Przysięgam, ostatni raz. Chciałabym, 
żebyś ze mną do niej poszedł, niby to porozmawiać o ślubie, i pomógł mi 
odegrać scenę rozstania, którą wszyscy jakoś przeżyją. Inaczej w takiej 
sytuacji, jaka jest teraz, będę przez kolejne lat musiała ci płacić za to, 
żebyś był moim mężem i spłodził ze mną kilkoro dzieci. 

Uznałam,   że   świetnie   mi   poszło.   Ani   trochę   nie   dałam   po   sobie 

poznać, że domyślam się, iż Mark się mną interesuje. Mógł zachować 
twarz, trochę zarobić i wszyscy będą zadowoleni. Ale on siedział bez 
słowa, gapiąc się na mnie. 

– Słuchaj – powiedziałam ze zdenerwowaniem, nadal próbując dać 

mu pretekst do wyznań. – Domyślam się, że masz już dosyć udawania 
Aleksa Grahama. I wiem, że byłam dla ciebie jak wrzód na tyłku. Więc za 
fatygę tym razem zapłacę ci dwieście dolarów. To nie powinno potrwać 
dłużej niż godzinę. Myślę, że to niezła oferta. 

– I dlatego chciałaś się ze mną spotkać?
– Tak. – Aha. 
Nie powiedział nic więcej, tylko to „aha”. I dalej siedział, patrząc w 

talerz. 

– Myślałeś, że chodziło o coś innego? – spytałam, chociaż wcale tego 

nie chciałam. Sądziłam, że dzięki mojej zmyślnej taktyce unikniemy tej 
rozmowy. Nie można jednak siedzieć i patrzeć, jak ktoś z ponurą miną 
wpatruje się w talerz, i udawać, że nic się nie stało. 

– Wydawało mi się, że dziś rano się dogadaliśmy. 
– To prawda.  To była  wspaniała rozmowa.  Świetnie  mi się z tobą 

gadało. 

– Mnie też – odparł, podnosząc wzrok i spoglądając na mnie. Nasze 

spojrzenia   na   chwilę   się   skrzyżowały,   a   ja   sobie   wyobraziłam   nasze 
przyszłe   rozmowy   o   filmach,   książkach   i   życiu.   Długie   wieczory   przy 

background image

kominku, wspólne czytanie  poezji... chociaż ja nie mam kominka a to 
ważne.   W   każdym   razie   to   on   musiałby   wybierać   wiersze   bo   ja   od 
czasów nauki w college’u nie czytałam zbyt dużo, chociaż ciągle sie do 
tego zabierałam, zawsze podobał mi się taki wiersz o dwóch drogach. 
Może   Mark   ma   kominek...   No,   ale   i   tak   bym   nam   nie   wyszło   Źle 
zaczęliśmy, a teraz było już za późno, żeby naprawić sytuację. 

– Mark, lubię cię. Gdyby ułożyło się inaczej... ale oboje siedzieliśmy w 

tym   salonie   i   przecież   powiedziałam   mamie,   że   jesteś   ortodontą.   I   o 
twojej   tragicznej   przeszłości   sieroty.   I   moim   znajomym   też.   Jak 
mielibyśmy to odkręcić? Teraz już nic z tego nie będzie. Jest za późno. 
Strasznie namieszałam i teraz muszę posprzątać. Możesz tylko przyjść 
do   mojej   mamy   w   piątek   o   dziesiątej,   kiedy   razem   z   ciocią   będzie 
planować ślub, i w odpowiedniej chwili stwierdzić, że nie chcesz mieć 
dzieci. A  ja  wtedy z  wielkim   bólem i  żalem  powiem,  że nie  mogę za 
ciebie wyjść. 

–   Twierdzisz,   że   chcesz   posprzątać.   W   takim   razie   może   zrób   to 

naprawdę? Może po prostu bądź z nimi szczera? Powiedz im, co się 
stało. Wykorzystaj tę szansę, by dać szansę nam. 

Nie   miałam   pojęcia,   jak   odpowiedzieć   na   to   pytanie.   Mój   żołądek 

zareagował tak, że domyśliłam się, że ten pomysł mu się nie spodobał. 
Na szczęście zanim nasze milczenie stało się nieznośnie długie, przyszła 
kelnerka z naszym jedzeniem. Próbowałam ją na jakiś czas wciągnąć w 
rozmowę, ale ile można gadać o makaronie? Tylko tyle, by na chwilę 
odwlec to, co nieuchronne. Kiedy już poukładałam swoje manicotti we 
wszelkie możliwe wzorki, w końcu się odezwałam. 

– Mark, naprawdę bardzo mi przykro, ale nie mogę. Nie wiem, czy by 

nam się udało, a ty mnie prosisz o zmianę stylu życia na coś bardzo 
niepewnego,   dla   czego   musiałabym   wszystko   poświęcić.   Nie   wiem 
nawet,   czy   mnie   na   to   stać.   Cała   ta   sytuacja   była   bardzo   bolesna   i 
krępująca i gdybym  musiała to wyznać przy ludziach własnej matce... 
Nie, nie potrafię. Gdyby poznała prawdę,  cierpiałaby jeszcze bardziej. 
Możemy całą winę zwalić na ciebie. A jeżeli jest coś, co moja rodzina 
uwielbia, to właśnie winić innych. 

Uśmiechnęłam się, ale on nie odpowiedział. 
– Mark, przepraszam. W normalnych okolicznościach bardzo chętnie 

zaczęłabym  się z tobą spotykać, ale to nie są normalne okoliczności. 
Wiem, że to moja wina, ale nie mam wyjścia. Po prostu... za głęboko w 
tym ugrzęzłam. 

– To fatalnie. 
– Tak. 
Zjadłam trochę makaronu. Żułam, żułam i żułam, aż udało mi się go 

background image

przełknąć. 

– A więc – powiedział Mark – mam przyjść o dziesiątej?
– Zrobisz to?
– Zrobię. 
– Dziękuję. 
– Przydadzą mi się te pieniądze. Powiedziałaś, dwieście?
– Tak, dwieście. 
Omówiliśmy   szczegóły   dotyczące   naszego   ostatniego   spotkania   i 

resztę posiłku zjedliśmy w milczeniu. 

background image

Rozdział dwudziesty

Kieliszki z różowego szkła nie mają

dożywotniej gwarancji

Wieczorem   przed   planowanym   zerwaniem   zamówiłam   sobie   pizzę. 

Dostawca spełnił wszystkie moje oczekiwania. Przyszedł punktualnie i 
dał mi dokładnie to, czego chciałam, bez komplikacji czy sprzecznych 
uczuć: pepperoni z dodatkowym serem na grubym cieście. Oczywiście 
musiałam mu zapłacić, ale do tego zdążyłam już się przyzwyczaić. 

Włożyłam stare, wygodne  spodnie, pokroiłam pizzę i zasiadłam do 

oglądania  Podwójnego   ubezpieczenia,  wspaniałego   starego   filmu   o 
pewnej   intrygantce,   która   oszukuje   wszystkich,   by   zdobyć   to,   czego 
pragnie.   Oczywiście   przesłanie   to   jest   absolutnie   nierealistyczne. 
Powinniście na przykład zobaczyć, jak ona się czesze. 

Siedziałam zwinięta w kłębek na kanapie, dzięki kojącemu działaniu 

pizzy i starego filmu czując się może nie cudownie, ale całkiem nieźle, 
kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. 

Zatrzymałam taśmę i wyjrzałam przez okno, żeby sprawdzić, kto to. 

Greg. Greg? Zamachał do mnie lekko, a mnie zaczęły ogarniać stare, 
znajome uczucia. Już ich nie chciałam. Unikanie wszelkich emocji tego 
wieczoru pochłonęło mnóstwo energii i pół pizzy. Jutro miałam zerwać z 
Aleksem i, cholera jasna, zamierzałam to zrobić. Przygładziłam włosy i 
otworzyłam drzwi. 

–   Cześć,   Greg.   Nie   chciałabym   być   nieuprzejma,   ale   właśnie 

zamówiłam pizzę i... Boże, nic ci nie jest? Wyglądasz strasznie. 

– Bo tak się czuję. Mogę wejść?
Dałabym sobie radę ze wszystkim, ale nie z żałością, jaka malowała 

się na jego twarzy. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak przybitego, na ten 
widok aż serce mi pękało. Bardzo przez niego cierpiałam, o czym nawet 
nie   wiedział,   a   gdybym   mu   powiedziała,   poczułby   się   zażenowany. 
Chciałam go pocieszyć. 

– Tak, pewnie. Czy coś się stało?
–   Sam,   ja   tego   nie   zniosę   –   powiedział,   opadając   na   kanapę. 

Wyłączyłam magnetowid. 

– Czego nie zniesiesz?
– Małżeństwa. Nie zniosę tego. 
Usiadłam powoli, próbując sobie przyswoić to oświadczenie. 
– Myślę, że popełniłem błąd, jeśli chodzi o Debbie. Kocham ją, ale... 

sam nie wiem. Odkąd się pobraliśmy, ciągle tylko... Zupełnie jakby w tej 

background image

samej chwili, kiedy powiedzieliśmy „tak”, zaczęła mnie zmieniać. Masz 
papierosa?

– Myślałam, że rzuciłeś. 
– Tylko jednego. 
– Tiaaa, skądś to znam. Sama ciągle się tak oszukuję. 
– Mogę dostać tego cholernego papierosa? Gdybym chciał słuchać 

zrzędzenia, poszedłbym do domu. 

Nie pokazywał się od swojej najlepszej strony, ale w końcu z powodu 

ślubu z niewłaściwą kobietą znajdował się pod dużym stresem. 

– W każdej chwili możesz wyjść. Ja mam własne sprawy na głowie. 
–   Przepraszam,   przepraszam.   Dzisiaj   wszyscy   mnie   wkurzają. 

Możesz mi dać papierosa?

– Proszę. – Rzuciłam mu paczkę. 
– Dzięki. 
Wyjął papierosa i rzucił mi paczkę z powrotem. 
– No to co się dzieje? – spytałam. 
– Debbie i ja... nie jest tak, jak to sobie wyobrażałem. 
– Co nie jest tak? Małżeństwo? – spytałam od niechcenia, jakby jego 

słowa nie miały dla mnie większego znaczenia. 

–   No.   Sam   już   nie   wiem.   Czuję   się,   jakbym...   się   dusił.   Wczoraj 

wieczorem   wróciłem   z   pracy,   spóźniłem   się   tylko   kilka   minut   a   ona 
zrobiła z tego wielkie halo. Ze powinienem zadzwonić i... Pewnie myślisz, 
że to nic takiego... nie wiem. Zaszokowała mnie rzeczywistość. – Nasza 
kolejna   wspólna   cecha.   Rzeczywistość   nigdy   nie   była   naszą   mocną 
stroną. – Ona uważa, że powinniśmy kupić nową kanapę. No i dobra. Ale 
ona nie dała mi spokoju, musieliśmy pójść po tę kanapę razem. Sześć 
godzin,   Sam.   Sześć   godzin   wybieraliśmy   kanapę,   która   mnie   guzik 
obchodzi. Zupełnie jakby... nie wiem. 

Hmm.   Spodziewałam   się   bardziej   zatrważających   dowodów 

przeciwko Debbie niż te, które wymienił do tej pory. Wiedziałam, że tych 
„kilka minut” spóźnienia to były raczej dwie albo i trzy godziny. Ale dzięki 
moim przenikliwym, lecz subtelnym pytaniom z pewnością uświadomię 
mu prawdziwy problem: Debbie to nie dziewczyna dla niego. 

– Cóż, to typowe problemy małżeńskie. Czego ty się spodziewałeś?
– Nie wiem. Myślałem, że będzie... fajniej. 
– Może być fajniej. Z właściwą osobą – dodałam. Bardzo subtelnie, 

co?

– Rzuć mi tę paczkę, co?
– Proszę. Zresztą może „fajnie” to nie do końca odpowiednie słowo. 

Małżeństwo   to   też   zabawa,   ale   trochę   inna.   Kiedy  się   decydujesz   na 
ślub, godzisz się na wiele innych spraw, które za tym idą. Chcesz z tą 

background image

osobą nie tylko się bawić. I właśnie dlatego się z nią żenisz. Jeżeli to 
odpowiednia osoba – znowu dodałam. 

– Nie wiem. Ona ma jeszcze jedną cechę, która mnie doprowadza do 

szału. Odkąd tu u ciebie byliśmy, w kółko mi suszy głowę, żebym mówił 
jej o swoich uczuciach tak jak AIex. Boże, mam już tego dosyć. Staram 
się jej tłumaczyć, że czułbym się lepiej, gdyby przestała mnie wypytywać, 
co czuję. 

Głęboko   się   zaciągnął   i   wyjrzał   przez   okno.   W   ogóle   na   mnie   nie 

patrzył. Tu nie chodziło o mnie, tylko o niego i Debbie. I tylko o nich. 

Uważnie mu się przyjrzałam i na chwilę przestał być Gregiem. Stał się 

zwyczajnym   facetem,   który   nigdy   nie   dorośnie.   Może   i   nie   potrafiłam 
szczerze rozmawiać o swoich uczuciach. Może i nie nadawałabym się do 
reklamy wyjątkowo dojrzałej osoby. Wiem jednak, że gdybym ja wyszła 
za   kogoś,   kogo   kochałabym   tak,   jak   Greg   podobno   kochał   Debbie, 
dałabym   z   siebie   wszystko.   Pomogłabym   mężowi   wybierać   kanapę. 
Dzwoniłabym,   żeby   uprzedzić,   że   się   spóźnię.   Chociaż   tyle.   I   nie 
świrowałabym niespełna miesiąc po ślubie. 

Dotarło do mnie, że Greg nie był idealnym chłopakiem. Istniały takie 

tematy,   których   nie   poruszaliśmy,   sprawy,   o   których   nie   mówiliśmy, 
uczucia, których nie mogliśmy wyrazić, bo jeżeli Greg nie chciał o czymś 
rozmawiać, to po prostu się o tym nie rozmawiało. 

I   wtedy   z   irytującą   jasnością   uświadomiłam   sobie,   że   gdybyśmy 

znowu się zeszli, na dłuższą metę pewnie by nam nie wyszło. Było to 
szokujące odkrycie – jak to, kiedy zrozumiałam, że moje palenie to nie 
do   końca   kwestia   mojej   wolnej   woli   i   osobistego   wyboru.   W   moim 
wnętrzu coś się odrobinkę zmieniło. 

A   wtedy   przypomniałam   sobie   niezwykle   wyraźnie   mojego   ojca   w 

fotelu,   z   piwem,   czytającego   gazetę.   Zobaczyłam   siebie   jako 
siedmioletnią   dziewczynkę.   Siedziałam   na   podłodze,   rysowałam,   a   co 
parę   minut   podnosiłam   głowę   i   spoglądałam   na   niego.   Tego   dnia   w 
szkole   wydarzyło   się   coś   ekscytującego.   Nie   mogłam   mu   jednak 
powiedzieć,   bo   jeszcze   nie   był   gotowy.   Co   wieczór   w   moim   domu 
powtarzał się ten sam schemat. Czekałyśmy, aż tata wypije swoje piwko, 
przeczyta   gazetę   i   dopiero   wtedy   mogłyśmy   zacząć   mu   „zawracać 
głowę”. 

A jeżeli miał zły dzień, tych piwek było więcej, pieczeń wysychała, a 

ziemniaki stygły, ale nie mogłyśmy zacząć jeść, dopóki nie wydał na to 
zgody.   Kiedy   indziej   wypijał   tylko   jedno   albo   dwa   i   te   wieczory   były 
cudowne.   Droczył   się   z   nami,   rozśmieszał   nas   tak,   że   niekiedy   ze 
śmiechu   bolał   mnie   brzuch.   Nie   wiem   jak   mama,   ale   zawsze   kiedy 
nadchodził taki wieczór, wierzyłam, że każdy następny będzie wyglądał 

background image

tak samo. 

Przyzwyczaiłam się do tego, że przeważnie tych piw było za dużo. 

Przyzwyczaiłam się do czekania na zgodę drugiej osoby. Pozwalałam 
innym decydować, kiedy można mówić albo czuć. Wydawało mi się to 
zupełnie normalne. Myślałam, że to miłość. 

Bardzo łatwo byłoby stwierdzić, że Greg to mój ojciec i że nigdy tak 

naprawdę   go   nie   kochałam.   To   by   ładnie   wyjaśniło   moje   uczucia   do 
niego.   Ale   mijałoby   się   z   prawdą.   Bo   ja   Grega   kochałam   i   naprawdę 
świetnie się dogadywaliśmy. Gdybym zadzwoniła do niego o drugiej w 
nocy,   bo   utknęłam   gdzieś   na   poboczu,   akumulator   mi   wysiadł,   a   ja 
jestem śmiertelnie przerażona, przyjechałby po mnie bez słowa. 

Nie musiałam przestawać go kochać. To mnie właśnie tak dręczyło – 

nieustanne próby odkochania się. Mogłam go kochać do końca życia. 
Mogłam   codziennie   życzyć   mu   dobrze.   Życzyć   dobrze   jemu,   a   nie 
osobie, którą chciałam w nim widzieć. Nie mogłam jednak być w nim 
zakochana. 

– Greg – powiedziałam. – Prawda jest taka, że małżeństwo to nie 

bułka   z   masłem.   Musisz   się   przystosować.   Wybieranie   kanapy   to 
najmniejszy   z   problemów.   Powinieneś   więc   zdecydować,   czy   jesteś 
skłonny się zgodzić na to i na wszystko inne, co się z tym wiąże. Płacisz i 
wybierasz.   Ale   nie   ze   mną   powinieneś   o   tym   rozmawiać.   Musisz 
pogadać z Debbie. 

– Wyrzucasz mnie?
– Przepraszam, ale jestem wykończona. Miałam ciężki dzień. 
–   Już   dobrze,   dobrze   –   jęknął,   wstając.   –   Wiem,   kiedy   jestem 

niechciany. Sorry, że tak marudziłem, Sam. Nie chciałem cię obarczać 
moimi kłopotami. 

– Nie szkodzi. 
– Powinniśmy kiedyś skoczyć do „Bogarta” i pograć w bilard. Tylko ty 

i ja. Jak za starych, dobrych czasów. 

–   Pewnie.   Z   wielką   chęcią.   Aha,   Greg,   muszę   ci   coś   powiedzieć. 

Rozstałam się z Aleksem. 

– Boże, tak mi przykro. Nie przychodziłbym, gdybym... 
– W porządku. Prawda jest taka, że nigdy go nie kochałam. Myślę, że 

zaręczyłam   się   dla   samych   zaręczyn.   Nie   przejmuj   się.   Przecież   o 
niczym nie wiedziałeś. Nic mi nie będzie. 

–   Na   pewno   wszystko   w   porządku?   Jeżeli   chcesz   pogadać,   to 

uprzedzę Debbie i posiedzę z tobą. Ona nie będzie miała nic przeciwko 
temu. 

Wiedziałam, że Greg się zastanawia, czy on i Debbie słusznie się 

domyślali powodu moich zaręczyn. Mogłam z nim odbyć długą rozmowę 

background image

o   wszystkim,   co   się   wydarzyło.   O   tym,   jak   bardzo   przeżyłam   jego 
zaręczyny   i   ślub.   Wiedziałam   jednak,   że   nie   wyjdzie   mi   to   na   dobre. 
Może  i  nie  spodziewałam  się  już  deklaracji  miłości,  ale  pewnie   nadal 
szukałabym   tej   więzi,   jakiej   już   nie   mógł   mi   zapewnić.   Zrobiłam   więc 
dobrą   minę   do   złej   gry   i   wreszcie   uznałam   ograniczenia   w   naszej 
znajomości. 

– Nie, powinieneś wracać do domu. A ja chcę zjeść pizzę i obejrzeć 

film. 

– Na pewno?
– Na pewno. 
–   Dobra.   To   trzymaj   się.   –   Przytulił   mnie.   Cierpiałam   tylko   trochę, 

mniej   więcej   tak,   jakbym   dostała   obuchem   w   łeb.   –   Aha,   Sam   – 
powiedział   jeszcze,   otwierając   drzwi.   –   Nie   mów   Debbie,   że   paliłem. 
Znowu dostałaby jakiegoś ataku. 

background image

Rozdział dwudziesty pierwszy

Kobiety, które uciekają sprzed

ołtarza, żyją przeciętnie 9, 3

roku dłużej niż te, które znoszą męki

przygotowań do ślubu

Piątek   rano.   Godzina   dziesiąta   dwanaście.   Kwatera   główna:   dom 

Stone’ów. Stół w kuchni. Kawa nalana, cukier, serwetki, łyżeczki rozdane 
obecnemu personelowi, do którego nie zaliczał się Mark. Mark spóźniał 
się   już   piętnaście   minut.   Mark   wczoraj   zostawił   mi   wiadomość,   że 
zamiast tak jak zwykle spotkać się ze mną na mieście, przyjedzie tu sam. 
Ten sam Mark, który nie odpowiadał na moje telefony wczoraj wieczorem 
i dzisiaj rano, chociaż miałam mu coś ważnego do powiedzenia. Mark, 
który – jak zaczęłam podejrzewać – zamierzał mnie wystawić do wiatru i 
nie zerwać ze mną. Sytuacja taka chyba pojawiła się po raz pierwszy w 
historii randek. 

Przy   sterze   komandor   mama.   Zastępca:   ciocia   Marnie.   Cel: 

lądowanie amfibii na wodach małżeństwa. Ja próbuję zyskać na czasie, 
rzucając pomysłami na prosty, skromny ślub, a one za każdym razem 
mnie   zestrzeliwują.   Zaczynam   się   coraz   bardziej   irytować,   chociaż 
poprzysięgłam sobie, że będę bardziej cierpliwa wobec własnej rodziny. 
Zwłaszcza   wobec   mamy,   którą   teraz   rozumiałam   chyba   trochę   lepiej. 
Tyle lat życia z moim ojcem musiało zebrać żniwo. Ale to miał być mój 
ślub, więc nawet jeżeli nigdy do niego nie dojdzie, to chyba mam w tej 
sprawie coś do powiedzenia? Zaczęło się od terminu, który wybrałam. 

– Tak szybko? – zaprotestowała mama. – Przecież mamy jeszcze 

tyle do zrobienia. Nawet nie wysłałaś zaproszeń. 

– To mi nie zajmie dużo czasu. 
– Powinny być ozdobne. No i nie zamówiłaś tortu, nie masz butów ani 

welonu. No i nie znaleźliśmy jeszcze firmy cateringowej. 

– Wcale nie muszą być ozdobne. A potrawy będą proste. I na pewno 

w ciągu czterech tygodni uda mi się upolować jakieś buty. 

Mama i ciocia wymieniły spojrzenia. 
–   Czy   jest   konkretny   powód   do   pośpiechu?   –   spytała   mama   z 

nietypowym  dla niej  zdenerwowaniem.  – Nie  uważasz,   że  lepiej mieć 
trochę więcej czasu, żeby zdążyć wszystko przygotować, jak trzeba?

– Myślę, że kiedy się podjęło decyzję o ślubie, to trzeba po prostu 

załatwić sprawę, a nie przedłużać ją na kolejne dwa lata. 

Znowu ukradkowe spojrzenia. Gdzie, do diabła, podziewa się Mark? I 

background image

dlaczego moja mama zawsze musi być taka uparta?

– Samantho, na pewno chodzi tylko o to? Bo wiesz, że mnie zawsze 

możesz się zwierzyć. Ja wszystko zrozumiem. 

Pierwsze słyszę... Ale pokiwałam głową, jakby to było oczywiste. 
– Jasne, mamo. 
Chciała coś powiedzieć, ale się zawahała. To najgorszy z możliwych 

znaków. Kiedy nawet ona nie wie, co chce powiedzieć. 

– To już wszystko? Nie ma innych powodów, dla których chcesz tak 

szybko wziąć ślub?

– A jakie inne powody... – I wtedy mnie olśniło. – Nie jestem w ciąży, 

jeśli o to wam chodzi. Po prostu chcę mieć skromny ślub. Ile razy mam to 
tłumaczyć?

– Samantho – odezwała się ciocia, zdejmując okulary i przecierając 

oczy. – Może nie powinnam się wtrącać, ale każdą rzecz można zrobić 
we   właściwy   lub   niewłaściwy   sposób,   a   myślę,   że   szybki   ślub   to   nie 
najlepszy pomysł. Jesteś jej jedyną córką. Drugiego ślubu już nie będzie 
miała. I to wszystko, co chciałam powiedzieć. 

Mama   nic   do   tego   nie   dodała,   ale   jej   milczenie   było   szalenie 

wymowne. 

Drugiego ślubu nie będzie miała? A wydawało mi się, że kilkadziesiąt 

lat temu miała swój, którego owocem jestem ja? Czy to nie był jej ślub? 
Może to małżeństwo nie spełniło jej oczekiwań. Było mi bardzo przykro z 
tego powodu. Ale czy to znaczy, że ja mam wziąć ślub głównie dla niej?

– To nie jest niewłaściwy sposób, po prostu nie jest w twoim stylu. 

Jeżeli   jest   w   moim   życiu   taki   dzień,   o   którym   sama   powinnam 
decydować, to jest nim właśnie dzień mojego ślubu. I nie zmienię zdania. 
Pobierzemy się w parku Hillshire, zaproszę paru przyjaciół i rodzinę, a 
potem przyjedziemy tu na wesele. 

–   W   parku?   Toż   to   absurd   –   powiedziała   mama,   lekceważąco 

machając ręką. – A jeżeli się rozpada? Poza tym moim znajomym na 
pewno nie będzie się chciało włóczyć po jakimś tam parku. 

– Mamo... 
–   A   ten   uroczy   kościółek   w   Fullerton?   Nie   pamiętam,   jakiego   jest 

wyznania,   ale   przed   nim   znajduje   się   stary   hiszpański   dziedziniec   z 
fontanną. Wiesz, o którym mówię, Marnie. Pięknie by tam wyszły zdjęcia 
ślubne. Nie wiem, co z weselem – trajkotała dalej. – Haroldsowie swoje 
zorganizowali w Elks Club, ale to dość pospolite miejsce. Nie sądzisz, 
Marnie?

– Bardzo pospolite. 
– Mamo!
– Samantho, do jasnej anielki, przecież nie jestem głucha. Nie musisz 

background image

krzyczeć. 

– Ale nie słuchasz. Nie chcę hucznego wesela. 
– A kto powiedział, że ma być huczne? Miałam na myśli co najwyżej 

stu gości. No, może stu pięćdziesięciu. 

–   Nie   chcę   takiego   wesela.   Nie   chcę   użerać   się   z   setkami   osób, 

których ledwo znam. 

– Dobrze, nie musimy zapraszać wszystkich. Możemy ograniczyć się 

do stu osób. 

–   Mamo,   posłuchaj   mnie.   Mówię   po   raz   ostatni,   że   chcę   mieć 

skromny  ślub  w  parku,  w  obecności  paru  przyjaciół   i  rodziny,   koniec, 
kropka. Godzę się na taki ślub tylko ze względu na ciebie. Najchętniej 
pojechałabym do Vegas, żeby ślubu udzielił nam Elvis. 

–   Młoda   damo,   tak   się   składa,   że   Elvis   Presley   nie   żyje   – 

poinformowała mnie mama. – A poza tym on nie udzielał ślubów. 

– Chodziło mi o sobowtóra, mamo, a nie o prawdziwego Elvisa. 
– Bardzo cię przepraszam, ale nie zamierzam się ciągnąć do Vegas i 

jak  niektórzy ludzie szastać ciężko zarobionymi  pieniędzmi. Ale skoro 
chcesz, żeby w knajpie w Las Vegas ślubu udzielił ci jakiś nieprawdziwy 
Elvis, to droga wolna. 

– Oni tam mają kaplice. Nie udzielają ślubów w knajpach. W knajpach 

się   pije.   To   mój   ślub   i   chcę,   żeby   był   skromny!   Ile   razy   mam   ci   to 
powtarzać?   Zamiast   pozwolić   mi   na   taki   ślub,   o   jakim   marzę,   ty   się 
martwisz, co ludzie pomyślą. Tym się najbardziej przejmujesz, prawda? 
Co   sobie   ludzie   pomyślą,   jeżeli   nie   będzie   wielkiego,   wystawnego 
wesela? Na tym właśnie polega problem z tym światem. Ludzie babrzą 
się w szczegółach bez znaczenia i zależy im tylko na tym, żeby spełniać 
oczekiwania   innych.   Ja   nie   chcę   taka   być.   Alex   i   ja   nie   musimy 
imponować   ludziom   naszym   ślubem.   Chcemy   to   zrobić   po   swojemu. 
Miałam nadzieję, że mnie poprzesz, ale widocznie się myliłam. Chciałam 
mieć skromny, uroczy ślub, ale ty... ech, zapomnijmy o tym. Dajmy już 
spokój. Jeżeli ma być po twojemu, to ja w ogóle nie wyjdę za mąż!

– Samantho, w porządku, uspokój się. 
– Jestem spokojna. 
– Nie, nie jesteś. Wpadłaś w histerię. Weź głęboki oddech. 
– Tak, kochanie. Uspokój się. Twoja matka tylko chce pomóc. 
– Oczywiście. Skoro chcesz mieć skromny ślub, to proszę bardzo. 

Będziesz miała skromny ślub. 

Czyżby się... poddawały? Stoczyłyśmy bitwę, po której się wycofują? 

Ja zwyciężyłam?   Stanęło na moim? Bramy piekieł się  nie  otworzyły   i 
mnie nie pochłonęły?

– No dobrze. Cieszę się, że to ustaliłyśmy. Teraz idę na papierosa. 

background image

Może uda mi się złapać Aleksa na komórkę. Powinien już tu być. 

O,   było   moje   najlepsze   wyjście   z   kuchni.   I   mój   najsmaczniejszy 

papieros od lat. 

Bez   powodzenia   próbowałam   dodzwonić   się   do   Marka.   Właśnie 

gasiłam papierosa, kiedy na podjeździe pojawił się samochód. Boże, jak 
ja   się   ucieszyłam!   Nie   dlatego,   że   Mark   jednak   mnie   nie   wystawił, 
chociaż   z   tego   powodu   też   mi   ulżyło.   Gdyby   się   nie   pojawił,   karma 
spłatałaby mi niezłego figla. 

Ucieszyłam się po prostu na jego widok. Miałam ochotę podbiec do 

niego i opowiedzieć mu scenę, którą przegapił. A potem powiedzieć to, 
co zamierzałam mu przekazać przez telefon. Czułam, że otacza mnie 
ciepły blask. Kiedy wstałam i ruszyłam mu na spotkanie, na mojej twarzy 
wykwit! mimowolny szeroki uśmiech. 

Zniknął, kiedy tylko  dotarło do mnie, że ten samochód jest bardzo 

drogi, o wiele droższy, niż kiedykolwiek mogłabym sobie na to pozwolić. 
A   Mark   siedział   na   miejscu   dla   pasażera,   nie   zaś   za   kierownicą. 
Prowadziła jakaś ruda baba. Bardzo ładna ruda baba. Mark uśmiechał 
się do niej tak, jak przed chwilą ja uśmiechałam się do niego. 

background image

Rozdział dwudziesty drugi

Grunt to właściwe

wyczucie czasu

Baba miała ognistorude włosy, duże, wydęte usta, ale resztę twarzy 

skrywały   okulary   przeciwsłoneczne.   Była   wysoka   i   szczupła,   o 
zabójczych   piersiach  (pewnie   sztuczne),  które   pierwsze   oznajmiały   jej 
przybycie. Nie odrywała wzroku od Marka, a jednak w jakiś sposób aż 
emanowało od niej potępienie dla mnie. 

Szli w moją stronę, a ja stałam, już czując się jak idiotka. Kim była ta 

kobieta   i   co   tu,   u   licha,   robiła   w   dzień   rozstania   z   moim   przyszłym 
mężem?

– Sam, to jest Kameron – przez „K” – powiedział z dumą Mark, kiedy 

stanęli przede mną. – Moja nowa agentka. 

– O, cześć. – Jego nowa agentka. Dobra, jakoś to przełknę. Da się 

przeżyć. W końcu nie przedstawił mi jej jako swojej nowej dziewczyny 
albo najlepszej kochanki, jaką miał od lat. 

– Kameron, to jest Sam, ta kobieta, o której ci mówiłem. 
– Witam – powiedziała Kameron takim tonem, jakby wyświadczała mi 

ogromną przysługę. 

Ta kobieta, o której opowiadał? Co on jej o mnie nagadał?
–   Wiesz,   Kameron,   mam   ogromny   dług   wdzięczności   wobec 

Samanthy. Pomogła mi podjąć decyzję o pozostaniu przy aktorstwie. 

– Och, doprawdy?  – Sądząc po wymuszonym  uśmiechu, Kameron 

najwyraźniej nie była pod wrażeniem mojego wkładu w sztukę i dobro 
społeczeństwa. 

Zanim   zdążyłam   wymyślić   jakąś   druzgoczącą   uwagę,   dzięki   której 

obnażyłabym jej prawdziwą twarz i zaimponowała Markowi inteligencją i 
intuicją,   rozdzwoniła   się   jej   torebka.   Jej   droga,   malutka,   urocza 
torebeczka, w której na pewno nie było miejsca na stare chusteczki do 
nosa, okruchy tytoniu, papierki po gumie do żucia i Bóg wie, co jeszcze. 

– Przepraszam, muszę odebrać – powiedziała, wyjmując komórkę. – 

Kameron   Mead   –   szczeknęła   do   telefonu,   tonem   jasno   dając   do 
zrozumienia,   by   ten,   kto   znajdował   się   na   drugim   końcu,   lepiej   nie 
marnował jej czasu. 

Mark przyglądał jej się z taką samą nabożną czcią i szacunkiem, jakie 

ja żywię dla ciasta z musem czekoladowym. 

– Ronnie – tchnęła do telefonu. – Daj mi chwilkę. Właśnie idę i nie 

jestem sama. 

background image

– To on? – spytał Mark. Kiwnęła głową. 
– Bądź tak dobra – szepnęła do mnie – i  zabaw  Marka, bo muszę 

porozmawiać. 

Zakołysała sztucznymi piersiami i implantem w tyłku (to znowu tylko 

moje domysły, ale założyłabym się o sporą sumkę) i pognała podjazdem 
z prędkością mili na minutę. Mark nie odrywał od niej wzroku. 

– Prawda, że jest cudowna? – spytał mnie. 
– Tiaa, super. Kim ona właściwie jest?
– To Kameron Mead – powiedział  jak  żarliwy  katolik wymawiający 

imię Matki Boskiej. 

– No i?
–   Nie   wiesz,   kim   jest   Kameron   Mead?   –   Spojrzał   na   mnie   takim 

wzrokiem,   jakbym   dopiero   co   wyszła   z   buszu,   gdzie   przez   wiele   lat 
mieszkałam wśród prymitywnych ludów. 

– Nie – musiałam przyznać. 
– Kameron Mead to jedna z najlepszych agentek w mieście. A teraz 

stoi  przed  twoim  domem  i  rozmawia  przez komórkę  z  dyrektorem  do 
spraw castingu do dużego filmu. W mojej sprawie. 

– Żartujesz. 
– Nie. Kameron ma grypę. Wyobrażasz sobie? Tyle szarpaniny, tyle 

pracy   i   dopiero   tak   musiało   się   złożyć,   że   Kameron   Mead   ma   wolny 
dzień.   Po   raz   pierwszy   od   dwunastu   lat   nie   poszła   do   biura   i   akurat 
oglądała w telewizji Frankie wkurzył się jak cholera. W jednym z aktorów 
dostrzegła pewną cechę, której szukała. We mnie. Miałem tylko trzy linijki 
tekstu, ale coś jej się we mnie spodobało. Krótko mówiąc, kazała swojej 
asystentce mnie odnaleźć i wczoraj dostałem telefon. Telefon, na który 
czekałem   dziesięć   lat.   Kameron   Mead   chce   zostać   moją   agentką. 
Uważa,   że   mógłbym   zagrać   Jordana   Crane’a.   Jordana   Crane’a, 
głównego bohatera w nowym filmie Jerry’ego Mortona. 

– O Boże, Mark, to... to niesamowite. Tak się cieszę. Moje gratulacje. 
– Dziękuję. 
– Musisz być wniebowzięty. Tyle lat poszukiwań wreszcie się opłaciło. 

To musi być najcudowniejsze uczucie na świecie. 

– Jeszcze nie wiem, co czuję. Chyba nadal jestem w szoku. 
– Jasne. Wiesz, mnie dzisiaj też przydarzyło się coś niesamowitego. 

Może  to  nie  aż  tak  wielkie   wydarzenia  jak  u  ciebie,  ale  przed  chwilą 
sprzeciwiłam się mojej mamie. Niby nic takiego, ale dla mnie to ogromny 
przełom. Zresztą to długa historia, opowiem ci później. Czuję się taka 
wyzwolona. Zeszłej nocy dzwoniłam do ciebie, nie wiem, czy odsłuchałeś 
sekretarkę, ale olśniło mnie w sprawie mojego związku z Gregiem, no i 
zrozumiałam, dlaczego zawsze wiążę się z takimi facetami, ale jak już 

background image

mówiłam, to długa historia... – Wiedziałam, że bredzę jak potłuczona, ale 
w ciągu paru minut chciałam mu opowiedzieć wszystko, co planowałam 
przez parę godzin. – Jesteś fantastycznym facetem i przepraszam, że 
dostrzegam to tak późno. 

– Dziękuję, Samantho. To bardzo... 
– Wiem, że wcześniej mówiłam, że nie jestem zainteresowana, ale 

właściwie   to   jestem.   Pomyślałam   sobie,   że   moglibyśmy   dziś   gdzieś 
wyskoczyć.  Moglibyśmy uczcić twój sukces. Wezmę kartę kredytową i 
zrobimy to tak, jak należy. 

– Kurczę, Samantho, byłoby super, ale Kameron już mnie zaprosiła 

na przyjęcie. Chce, żebym poznał parę osób. 

– Och. Nie szkodzi. Rozumiem. To twój wielki dzień i w ogóle. Bardzo 

doceniam to, że dzisiaj przyszedłeś. 

– Przecież obiecałem. 
– Tylko przykro mi, że przyjechałeś na darmo. 
– Jak to, na darmo?
–   Już   tak   dłużej   nie   chcę.   Mam   dosyć   udawania   i   kłamstw.   Nie 

sądziłam, że sytuacja aż tak się skomplikuje. Nawet dzisiaj wcale  nie 
miałam zamiaru tu przyjeżdżać i planować ślubu. Ale ty się spóźniałeś i 
trochę   się   zdenerwowałam.   Nie   wiedziałam,   czy   coś   ci   się   stało,   czy 
mnie   wystawiłeś   do   wiatru,   i   zanim   się   obejrzałam,   już   zaczęłam   się 
kłócić z mamą o ślub, którego i tak nie będzie... Istny cyrk. Zamierzam 
wszystko jej powiedzieć. 

– Mówiłaś przecież, że... 
– Wiem, co mówiłam, ale prawda jest taka, że ani mnie, ani jej nic się 

nie   stanie,   a   od   czegoś   muszę   zacząć.   Jeżeli   się   nie   ujawnimy,   nie 
mamy   żadnych   szans.   Kto   wie?   Może   wszyscy   uznają   to   za   niezły 
dowcip?

Wbrew   moim   oczekiwaniom   na   twarzy   Marka   nie   pojawiła   się 

ekscytacja i zachwyt. 

– O co chodzi? – spytałam po paru chwilach niezręcznego milczenia. 
– Kameron musi mnie zobaczyć w roli amanta, a nie ma czasu, by 

szukać   innej   okazji,   W   przyszłym   tygodniu   ma   się   odbyć   ostatnie 
czytanie. Powiedziałem, co na dzisiaj zaplanowaliśmy. Miałem nadzieję, 
że   obejrzy   scenę   naszego   rozstania.   Chciałem   powiedzieć,   że   to 
organizatorka wesel, którą zatrudniłem. 

– Powiedziałeś jej? Całą historię?
– Tak jakby. 
–   Przecież   ja   nawet   jej   nie   znam.   Nie   przyszło   ci   do   głowy,   żeby 

zadzwonić i spytać mnie o zdanie? Co myślę o tym, żeby przyszła?

– Naprawdę nie przypuszczałem, że mogłabyś  się nie zgodzić. To 

background image

obcy człowiek, już nigdy jej nie zobaczysz. Poza tym my też już mieliśmy 
się nie spotykać, jasno mi to dałaś do zrozumienia. 

– Wiem, ale... 
– Sam – zaczął prosić – chyba nie rozumiesz, ile dla mnie znaczy to, 

że   zechciała   tu   ze   mną   przyjść.   Odwołała   spotkanie   ze   swym 
konsultantem od czakramów. Aż tak bardzo we mnie wierzy. A w tym 
biznesie nie można liczyć na drugą szansę. Jeżeli będę musiał do niej 
pójść i powiedzieć, że zmarnowałem jej czas... 

Zanim   zdążył   dokończyć,   na   podjeździe   rozległ   się   stukot 

pantofelków, za które Kameron dała pewnie z pięćset dolarów. 

– Interes się kręci. I to jak. Zobaczymy, jak się dziś popiszesz. Jeżeli 

mi się spodoba, to jeszcze przed końcem weekendu zadzwonię do kogo 
trzeba.   Boże,   jak   ja   nienawidzę   weekendów.   Złotko   –   zamruczała, 
przepychając się koło mnie i podchodząc do Marka – mam nadzieję, że 
tu chodzi nie tylko o biznes. Tu chodzi o więź. Musisz zaufać mnie i 
mojej intuicji. 

– Całkowicie ci ufam. 
– To dobrze. 
– I szanuję twoje zdanie. 
– A ja postaram się szanować twoje. 
Osobiście uważałam, że to dość niegrzecznie z ich strony ufać sobie i 

szanować   się   nawzajem,   jednocześnie   zupełnie   mnie   ignorując. 
Zaczęłam coś podejrzewać. 

– Mark – powiedziałam tak miłym tonem, na jaki mnie było stać w 

tych   okolicznościach.   –   Czy   moglibyśmy   chwilkę   porozmawiać   na 
osobności?

– Czy mamy jeszcze coś do omówienia? – Mark spytał Kameron. 
– Nie, wszystko już ustalone. 
– Kameron, muszę przyznać, że mam tremę przed tym występem. 
– Niepotrzebnie. Po prostu spraw, żebym uwierzyła w to rozstanie. 

Żebym się przejęła, może nawet troszkę zakochała. Na pewno świetnie 
ci to wyjdzie. 

– Dzięki. Twoje słowa są dla mnie bardzo cenne. 
–   Nie   mówiłabym   tak,   gdybym   w   to   nie   wierzyła.   Zaczekam   przy 

samochodzie. No i życzę powodzenia. Tobie też, Samantho. Liczymy na 
ciebie. 

Dzięki. I powodzenia w udawaniu człowieka. 
Kameron wsiadła do swojego samochodu, który kosztował Bóg wie 

ile, pewnie tyle, że starczyłoby na miesięczne wyżywienie dla małego 
głodującego kraju. Odczekałam, aż znalazła się poza zasięgiem słuchu, 
po czym odwróciłam się do Marka. 

background image

– Samantho – powiedział. – Wiem, że się zdenerwowałaś, ale spróbuj 

zrozumieć.   Nie   chciałaś   się   ze   mną   spotykać,   a   to...   to   moja   wielka 
szansa. Druga taka już mi się nie trafi. Wiem, że nadaję się do tej roli. 
Jeżeli tylko dostanę się na przesłuchanie... 

– Och, doskonale rozumiem. Mam jednak nadzieję, że pozostaniemy 

przyjaciółmi. 

Rzeczywiście   miałam   taką   nadzieję.   Widziałam   wyraz   jego   twarzy, 

właściwie odczytałam język ciała i to, że nie potrafił mi spojrzeć prosto w 
oczy. Miałam wszystko czarno na białym, ślepy by się zorientował. 

– Nie zamierzasz się ze mną spotykać, ale udajesz, bo dzięki temu 

zgodzę   się   na   obecność   Kameron.   Kiedy   ja   nie   chciałam   się   z   tobą 
spotykać, przynajmniej powiedziałam to wprost. 

– Samantho, bardzo się mylisz – upierał się, ale nawet on był zbyt 

kiepskim aktorem, żeby mnie przekonać. 

– Wesz, co sobie myślę? Skoro nie jestem dość dobra, by się z tobą 

umawiać, to nie jestem dość dobra, by z tobą zerwać. 

– Chyba nie zachowałabyś się aż tak złośliwie?
– Złośliwa ze mnie bestia, koleś. Jeżeli więc chcesz ze mną zerwać, 

to bądź tak łaskaw i zrób to uczciwie. 

Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale ja skrzyżowałam ręce na 

piersi   i   rzuciłam   mu   spojrzenie,   które   nie   pozostawiało   miejsca   na 
nieporozumienia. Chciałam położyć ręce na biodrach, ale to by już była 
lekka przesada. 

– No dobrze – powiedział bojaźliwie. – Prawda jest taka, że pewnie 

by   nam   nie   wyszło.   Przynajmniej   nie   teraz.   I   nie   chodzi   o   to,   że   nie 
jestem   zainteresowany.   Może   gdybyśmy   trochę   ze   sobą   pobyli...   Ale 
teraz w moim życiu zacznie się dużo dziać. Zabraknie mi energii na nowy 
związek. Muszę w stu dziesięciu procentach skupić się na karierze. Nie 
mogę się rozpraszać. Nie po dziesięciu latach walki. Naprawdę bardzo 
mi przykro. Żałuję, że tak wyszło. Poważnie. 

–   A   dlaczegóż   to   miałabym   ci   wyświadczać   przysługę?   Podaj   mi 

chociaż   jeden   sensowny   powód,   dla   którego   miałabym   ci   ułatwić 
odniesienie sukcesu. 

– Bo rozumiesz, co to znaczy bardzo czegoś pragnąć. I dlatego, że 

kiedy mnie odtrąciłaś, ja mimo wszystko zdecydowałem się ci pomóc. 

– Powiedziałam: jeden powód. 
– Sam. 
– No dobrze. Zgoda. Ale powinno mi to być policzone w przyszłym 

życiu. Aha, tak przy okazji... 

– No?
–   Kameron   to   kawał   zdziry,   a   jej   imię   pisane   przez   „K”   jest 

background image

pretensjonalne. 

background image

Rozdział dwudziesty trzeci

Kiedy człowiek się postawi,

od razu wzrasta jego poczucie

wartości. I bardzo dobrze,

bo inni tego nie docenią

Kiedy weszłam z Markiem i Kameron, ciocia i mama siedziały przy 

stole w kuchni. Zachowywały się tak, jakby podczas mojej nieobecności 
w ogóle nie ruszyły się z miejsca, ale ja byłam pewna, że dyskretnie nas 
podglądały z okna w salonie, chowając się za zasłonami. Wyszłam na 
ponad   pół   godziny,   a   zupełnie   nie   w   ich   stylu   było   założenie,   że   tak 
długo, bez ich rady i wsparcia, poradziłabym sobie ze swoimi sprawami 
osobistymi. Byłam też przekonana, że już nie mogą się doczekać, kiedy 
się dowiedzą, kim jest owa ruda, która pojawiła się na scenie, gdy zaś ją 
przedstawiłam, w ogóle nie były zaskoczone. 

–   Mamo,   ciociu,   to   jest   Kameron.   Jest   konsultantką   ślubną.   Alex 

przyprowadził ją, żeby nam pomogła w przygotowaniach. 

–   Witam   –   powiedziała   Kameron,   rozglądając   się   po   kuchni   takim 

wzrokiem, jakby była zdumiona stylem życia maluczkich oraz ich brakiem 
dobrego smaku. 

– Kameron, to jest moja mama Teresa i moja ciocia Marnie. 
– Milo mi cię poznać, Kameron – powiedziała mama, wstając. 
– Zrobię ci kawę. 
– Och, nie, dziękuję. Nie pijam kawy. 
– W takim razie może soku pomarańczowego?
– Nie jadam cytrusów.  ‘ Mama z powrotem usiadła. 
–   A   wodę   pijasz?   –   spytałam.   –   Mamy   świetny   rocznik,   prosto   z 

kranu. Lekki, lecz o pełnym bukiecie. 

– Nie, dziękuję. – Kameron uśmiechnęła się sztucznie. Słowo daję, 

niektórzy w ogóle nie mają poczucia humoru. 

Mark, Kameron i ja usiedliśmy, a ja zaczęłam celowo ostentacyjnie 

dolewać sobie kawy i śmietanki, dosypywać cukru i zagryzać kolejnym 
ciastkiem. 

Poprzedniego   dnia   podczas   obiadu   razem   z   Markiem 

naszkicowaliśmy   scenariusz   naszego   rozstania.   Postanowiliśmy,   że 
przez parę minut pogadamy o ślubie, po czym ja poruszę kwestię dzieci. 
Wtedy on mi złamie serce, mówiąc, że nie chce mieć dzieci i że nigdy nie 
zmieni   zdania.   Z   powodu   niewiarygodnego   egoizmu   i   niedojrzałości 
Marka   nasze   małżeństwo   będzie   wykluczone.   Natomiast   ja   zadziwię 

background image

wszystkich swoją siłą i odwagą, jakimi się popiszę, zrywając zaręczyny. 

– Kameron na razie wysłucha naszych pomysłów – wyjaśnił Mark – 

żeby się zorientować, o jaki rodzaj ślubu nam chodzi. 

– To proste – dodałam. – Chcemy, żeby był skromny. 
–   Naprawdę?   –   zdziwił   się   Mark.   –   Myślałem,   że   ci   zależy   na 

tradycyjnym ślubie w kościele. 

Czy   naprawdę   nikt   mi   nie   pozwoli   wziąć   takiego   ślubu,   o   jakim 

marzę?

–   To   źle   myślałeś.   Nie   cierpię   przygotowań   i   całego   tego 

zamieszania. Nie chcę w tym dniu myśleć tylko o innych i starać się im 
zaimponować. 

– Nie, w tym dniu mamy uczcić fakt, że dwoje ludzi chce dzielić ze 

sobą życie. 

– Co można osiągnąć w bardzo prosty sposób, jeśli odpowiednio się 

do tego zabierzemy. 

– Alex – powiedziała mama, wychylając się do przodu i z powagą 

spoglądając mu prosto w oczy. – Chciałabym, żebyś z nią porozmawiał. 
Ona uroiła sobie ślub w parku i... 

– W parku? – powtórzył Mark. – Chcesz wziąć ślub w parku?
– I co w tym złego? Parę przecznic stąd jest piękny park. Moglibyśmy 

postawić tam altanę i... 

– Nie chcę się żenić w parku. 
– No to mamy problem. 
– Jeśli można... – powiedziała Kameron. 
– Nie wtrącaj się!
– Samantho! – wykrzyknęła przerażona mama. 
– Nie życzę sobie, żeby jakaś kobieta, której nawet nie znam i o której 

obecności tutaj nawet nie wiedziałam, wtrącała się w sprawy między mną 
a moim przyszłym mężem. 

–   Myślałem,   że   zrobię   ci   miłą   niespodziankę   –   powiedział   Mark 

przygnębionym głosem. Dobry byl! Bardzo dobry. Ładuje się tu z tą rudą 
babą, ale to ja jestem podła i nierozsądna. – Ja po prostu... tak bardzo 
cię kocham – ciągnął łamiącym się głosem. – Chciałem, żeby nasz ślub 
był   idealny.   Chciałem   wielkiej   pompy.   Chciałem   zobaczyć,   jak   idziesz 
główną   nawą   jakiegoś   pięknego,   staroświeckiego   kościoła,   w   sukni 
ślubnej i welonie – najpiękniejsza kobieta na świecie, kobieta, z którą 
spędzę resztę życia. 

Znowu pokrzyżował mi plany. Wiedziałam, że oczy wszystkich kobiet 

w   kuchni   są   zwrócone   na   mnie,   a   w   jednej   czy   dwóch   parach 
nabrzmiewają   łzy.   Nienawidziłam   Aleksa   Grahama.   Musiałam   znowu 
stać się słodka, miła i uległa, musiałam zgodzić się na taki ślub, jakiego 

background image

on sobie życzył, bo Alex zawsze wygrywa. Zawsze, zawsze wygrywa. 
Niech go diabli wezmą. 

– No dobrze, może uda nam się pójść na kompromis – wydusiłam 

wreszcie. 

– Wiedziałem, że zobaczysz światełko w tunelu – stwierdził Mark, po 

czym   poklepał   mnie   po   ręce,   jakbym   była   dzieckiem.   Może   i   moje 
wewnętrzne dziecko dochodziło do głosu częściej, niż jest to zalecane, 
ale   w   końcu   byłam   dorosłą   kobietą.   Miałam   prawo   jazdy,   prawda? 
Płaciłam   czynsz,   chodziłam   do   pracy,   głosowałam   na   pięciu 
prezydentów,   z   których   jeden   wygrał   wybory.   Poza   tym   wcale   nie 
prosiłam się na świat. 

Już nigdy więcej nie poklepuj mnie po ręce, ty dupku – miałam ochotę 

wrzasnąć,   ale   nie   zrobiłam   tego.   Nie   mogłam,   nie   po   jego 
przedstawieniu. Nie powinnam była się na to zgodzić. Zrobiłam to dla 
Marka, ale Aleksa nie potrzebowałam w swoim  życiu.  Chciałam się z 
nimi oboma jak najszybciej rozstać, bo już nie mogłam ani minuty dłużej 
znieść ich kontroli i protekcjonalnego tonu. 

– Mam tylko nadzieję, że nie mamy aż tak różnego zdania na temat 

wychowania dzieci – powiedziałam, w rewanżu poklepując go po dłoni. 

– Nie kracz – powiedziała nerwowo moja mama. – Macie czas, żeby 

się dogadać. – Słowo daję, w tamtej chwili podejrzewałam, że ona czuje, 
co się święci. 

–   Jeszcze   nigdy   o   tym   nie   rozmawialiśmy,   prawda?   –   powiedział 

cicho Mark. 

– O czym? – spytałam niewinnym tonem. 
– O dzieciach. 
– No i co? Ja chciałabym mieć dwoje, może troje. 
– Och, Samantho. Powinienem był cię uprzedzić. 
– O czym?
– Ja nie chcę mieć dzieci. Nigdy. 
– Nigdy?
– Nigdy. 
– Och. 
– Aleksie – wtrąciła się ciocia – wiele osób myśli tak samo. Ale potem 

zmieniają zdanie. 

–  Ja  chyba   go  nie zmienię  –  stwierdził   z przekonaniem.  Nawet   ja 

musiałam podziwiać jego grę. – Cały czas bym się o nie potwornie bał. 
Po tym, co przeszedłem, po śmierci moich rodziców, wiem, że wszędzie 
czai się niebezpieczeństwo. Za bardzo bym się bał. A to by nie było dla 
nich dobre. Dzieci powinny mieć odważnych rodziców, a ja niestety taki 
nie jestem. Przykro mi, Samantho. 

background image

– Mnie też jest przykro, ale skoro nie chcesz mieć dzieci, to... to nie 

mogę za ciebie wyjść. 

Wszyscy aż wstrzymali oddech. Czuli, co się zbliża, ale moje słowa 

wywołały u nich szok. 

– Chciałam ci jednak podziękować za to, że byłeś ze mną szczery, 

zanim zrobiło się za późno. 

–   W   takim   razie   chyba   nie   ma   sensu   już   się   spotykać?   –   spytał. 

Pokręciłam głową, patrząc na niego z żalem. 

– Zanim pójdę, chciałbym ci powiedzieć, ile dla mnie znaczyłaś. O 

Boże,   tylko   nie   to.   Byłam   wykończona,   tak   wykończona,   że   nie 
zniosłabym kolejnego wyznania miłości. 

–   Myślę,   że   powiedzieliśmy   sobie   już   wszystko,   co   było   do 

powiedzenia – oznajmiłam, znowu klepiąc go po dłoni, co mi się szalenie 
spodobało. 

– Przecież już nigdy się nie zobaczymy. Nie mogę odejść bez słowa. 
– Oczywiście, że możesz. 
– Muszę zamknąć sprawę. 
– Alex, proszę cię, to takie bolesne. Po co przedłużać tę mękę?
– Gdybyś mi tylko pozwoliła... 
–   Nie!   Cholera   jasna!   Dlaczego   zawsze   musi   być   po   twojemu? 

Dlaczego mam siedzieć i słuchać o czymś, czego nie chcę wysłuchiwać? 
Dlaczego zawsze musisz kontrolować sytuację? To już koniec, koniec, a 
teraz   po   prostu   pójdźmy   każde   w   swoją   stronę!   –   Kącikiem   oka 
uchwyciłam   rude   włosy   Kameron,   co   mnie   rozwścieczyło   jeszcze 
bardziej. – Proszę, idź już, zanim powiem coś, czego oboje będziemy 
żałować. 

– Samantho, zachowujesz się zbyt pochopnie – powiedziała mama z 

desperacją. – Myślę, że oboje powinniście dać sobie trochę czasu, zanim 
podejmiecie tak ważną decyzję. Popełniacie wielki błąd. 

– Tak myślisz? – spytałam, spoglądając jej prosto w oczy.  – A to 

dlaczego?

– Bo się kochacie i... i... 
– I może już nigdy nie trafi mi się taka szansa?
Coś   we   mnie   pękło.   Prawdziwa   historia   i   ta   zmyślona   zlały   się   w 

jedno, a ja byłam już gotowa odłożyć książkę na półkę. 

– Wiesz co, mamo? Chciałam za niego wyjść tylko po to, żeby cię 

uszczęśliwić. Tak. Tak było. Nie kocham go. Chyba go nawet nie lubię. 
Nie jestem z nim szczęśliwa. Prawie nie mamy o czym rozmawiać. To, 
że   nie   chce   dzieci,   jest   tylko   pożyteczną   wymówką.   Ale   poważnie 
zamierzałam za  niego  wyjść,  za mężczyznę,   który poklepuje  mnie  po 
dłoni,   jakbym   miała   trzy   lata,   chciałam   z   nim   spędzić   resztę   życia,   a 

background image

przynajmniej parę lat, po to tylko, żeby zdobyć twoją aprobatę. Ale się 
rozmyśliłam. To moje życie, czy ci się to podoba, czy nie. 

Wstałam arogancko, gotowa wyjść na podbój świata. A przynajmniej 

wypożyczyć sobie jakiś dobry film na wideo. 

–   Nie   kochasz?   –   Mark   wyglądał   na   kompletnie   zdruzgotanego.   – 

Nigdy mnie nie kochałaś?

Co   oznaczało,   że   jeżeli   teraz   ich   opuszczę,   wyjdę   na   najbardziej 

bezduszną   zołzę   na   świecie.   Kusząca   perspektywa.   Samantha, 
bezduszna   zołza,   tak   podła,   że   jej   przerażona   rodzina   godzi   się   na 
wszystko. Boże. Wolność. Ale z drugiej strony, jeżeli pociągnę to jeszcze 
z pięć minut, przejrzą mnie na wylot. Dobrze więc, niech Alex popisze się 
swoją grą przed Kameron przez „K”. Niech zatriumfuje, skoro to tak dużo 
dla niego znaczy. Myślę, że zważywszy na okoliczności, postawiłam na 
swoim. 

– Przepraszam, Aleksie – powiedziałam cicho, z powrotem siadając. 

– Nie mówiłam tego poważnie. Po prostu się zdenerwowałam. Ale nie 
pasujemy   do   siebie.   Mamy  inne   cele   w   życiu.   Gdybyśmy   się   pobrali, 
wkrótce  zaczęlibyśmy się nienawidzić. – Parę razy poklepałam go po 
dłoni. – A tego nie chcemy, prawda?

Mark   wziął   głęboki   oddech   i   usiadł   bardzo   prosto.   Po   policzku 

popłynęła mu łza. 

–   Samantho,   parę   minut   temu   chyba   bym   umarł,   gdybym   się 

dowiedział, że mnie nie kochasz. I rzeczywiście, coś we mnie umarło. 
Może to, co najcenniejsze. Ale dałaś mi coś, dzięki czemu będę miał siłę, 
by żyć dalej – tak jak żyłem po śmierci rodziców. Bo cokolwiek teraz 
twierdzisz, przez krótki czas mnie kochałaś. A tego nikt mi nie odbierze. 
Żałuję, że nie może to trwać wiecznie, ale wiesz co? Codziennie będę 
się uśmiechał, wiedząc, że jesteś gdzieś na tej planecie. Że zajmujesz 
się swoimi sprawami. Dzięki temu będę szczęśliwy. Będę cię kochał aż 
do śmierci. W zamian proszę tylko o jedno. 

– O co, Aleksie?
– Jesteś jedną z najcudowniejszych istot, jakie żyją na tej planecie. 

Obiecaj mi, że nigdy się nie zmienisz. 

Pochylił się i pocałował mnie w usta. Po policzku pociekła mu jeszcze 

jedna   łza.   Delikatnie   ujął   moją   twarz   w   dłonie.   Uśmiechnął   się   ze 
smutkiem, po raz ostatni pocałował mnie w czoło i powoli cofnął ręce. 

– Zegnaj, Samantho. Dziękuję, że przez chwilę byłaś częścią mojego 

życia. 

Patrzyliśmy, jak wstaje. 
– Kameron, zaczekam na ciebie w samochodzie – powiedział i powoli 

wyszedł z kuchni. Wszyscy oprócz mnie wpatrywali się w niego. Ja już 

background image

nie   mogłam   patrzeć   na   niego   ani   na   innych,   a   zwłaszcza   na   pewną 
kobietę, która trzydzieści cztery lata wcześniej mnie urodziła. 

Usłyszałam,   jak   otwiera   drzwi.   Potem   drzwi   się   zamknęły,   a   na 

podjeździe rozległy się jego kroki, które wkrótce ucichły w oddali. I w taki 
oto   sposób   mój   związek   z   Aleksem   Grahamem   się   zakończył.   Teraz 
musiałam tylko się odwrócić i coś powiedzieć. Najlepiej coś w rodzaju 
„To ja już będę lecieć”. Wezmę głęboki oddech, policzę do dziesięciu... 
no, może do stu... ale zanim zdążyłam się zdecydować na jakąś liczbę, 
ktoś zaczął szlochać. Mogła to być tylko jedna osoba. Taka, która przeze 
mnie   cierpiała   na   poranne   mdłości,   nauczyła   mnie   wiązać   buty   i 
korzystać z nocniczka. 

Podniosłam wzrok, nie mając pewności, co zrobić albo powiedzieć – 

ale to nie była ona. Mama siedziała z kamienną twarzą, nie wydając z 
siebie żadnego dźwięku. Podobnie ciocia Marnie. Łzy płynęły po twarzy 
Kameron przez „K”. 

– Dobrze się czujesz? – spytałam. Kiwnęła głową i wyjęła chusteczkę 

z torebki. 

– Za chwilę mi przejdzie. Po prostu... Nie pamiętam, kiedy ostatnio 

się tak wzruszyłam. Co za odwaga. Jaka godność... och, cholera. Nie 
cierpię się tak rozklejać. W takim stanie nie mogę pracować. – Ostrożnie 
wsunęła   chusteczkę   pod   okulary.   –   Mam   nadzieję,   że   wszyscy 
doceniliście to, czego byliśmy świadkami. 

Kameron   w  końcu  się  pozbierała,  wstała   i  wyszła   za   Markiem,   po 

drodze rzucając chusteczkę na środek kuchni. 

background image

Rozdział dwudziesty czwarty

Praca neurotyczki nie ma końca

Wyszłam wkrótce potem. Żadna z nas nie wiedziała, co powiedzieć, 

skoro   zapewniłam   sobie   prawo   do   życia   po   swojemu,   samodzielnego 
podejmowania decyzji i tak dalej. Zaproponowałam, że sprzątnę ze stołu 
i pozmywam naczynia, ale mama powiedziała, że wszystko w porządku. 
To znaczy, że nie było w porządku, nic nie było i może już nigdy nie 
będzie w porządku. Nie miałam już siły,  żeby się z nią kłócić albo ją 
przepraszać   czy   choćby   porozmawiać.   Obie   potrzebowałyśmy   trochę 
czasu, żeby ochłonąć. 

Nie   miałam   zamiaru   wracać   do   starych   nawyków.   Oczywiście   nie 

miało się obyć bez walki na śmierć i życie, a mama na pewno zamierzała 
mi to utrudnić. Nigdy nie udało mi się wygrać, bo miałam dosyć, byłam 
zmęczona   albo   brakowało   mi   siły   na   to,   żeby   się   z   nią   użerać.   Ale 
trzydzieści cztery lata czekałam, by się postawić i teraz nie zamierzałam 
się wycofać. 

W następnym tygodniu czekałam na telefon od mamy, jednocześnie 

bojąc   się   go   i   potrzebując.   Ona   jednak   nie   dzwoniła,   a   ja   też   nie 
potrafiłam się do tego zmusić. Wiem, że gdybym to zrobiła, zaczęłabym 
znowu wpadać w stary schemat. Musiałam wciąż na nowo powtarzać 
sobie, że nie zrobiłam nic złego, byłam pewna, że czasem, jeśli będzie 
trzeba, nauczę się żyć z tym poczuciem winy. 

Zadzwoniłam do Amandy i cały wieczór ze śmiechem wspominałyśmy 

wszystkie szczegóły przygody z Aleksem Grahamem. Użyła takich słów 
jak „transcendentalne” i „rozwijające ducha”. Nie wiedziałam, że jestem 
aż tak porąbana. 

Amanda niekiedy przesadza, co kiedyś dostrzegałam bardziej niż jej 

zalety. Może kiedy człowiek sam zdoła się trochę opamiętać, łatwiej mu 
znieść  wariactwo   innych.   Powiedziała,   że   Mark  nie   dostał   tej   roli,   ale 
Kameron   przez   „K”   nadal   go   reprezentuje   i   jego   kariera   nieźle   się 
zapowiada. Nie powiedziałabym, że cieszę się z tego powodu – zależy 
mi na zdrowiu psychicznym, ale nie na świętości – ale z drugiej strony 
nie chciałabym dla rozrywki patrzeć, jak żywcem gotuje się we wrzącym 
oleju. Może nie osiągnęłam perfekcji, ale to już jakiś postęp. 

Pod koniec tego wieczoru przyszła mi do głowy pewna myśl. Można 

by pomyśleć, że – mając za sobą tragiczne doświadczenia – powinnam 
już nauczyć się ignorować każdy pomysł, jaki mi przychodził do głowy, 
ale ten wydał mi się wyjątkowo dobry. No i nie dotyczył wymyślonych 

background image

ludzi. 

–   Amando,   co   byś   powiedziała   na   zorganizowanie   warsztatów 

aktorskich dla normalnych ludzi, takich jak ja?

– To ty jesteś normalna?
– No dobra, dla nienormalnych. Na razie tak plotę, co mi ślina na 

język   przyniesie,   ale   może   by   rzeczywiście   zacząć   takie   zajęcia? 
Mogłabyś   zatrudnić   paru   aktorów,   a   ludzie   odgrywaliby   z   nimi   różne 
scenki,   żeby   lepiej   poznać   samych   siebie.   Bo   wiesz,   każdemu 
przyczepia się łatkę. Jesteś nieśmiała albo rozrywkowa, albo jakaś tam 
jeszcze. A do ciebie można by przyjść i poudawać kogoś innego. Albo 
odkryć, że jest się zupełnie kimś innym. Albo odegrać jakąś rolę, którą 
chce się wykorzystać w prawdziwym życiu. Na przykład kobiety mogłyby 
bezpiecznie   udawać   zołzy   albo   wampy   lub   bez   żadnych   zahamowań 
odszczekiwać się swoim mamom czy mężom, czego w normalnym życiu 
nie zrobiłyby i za milion lat. To tak, jak się udaje pod prysznicem gwiazdę 
rocka. 

– Samantho Stone, to niesamowicie dobry pomysł. 
– Naprawdę?
– No. Między innymi dlatego aktorzy tak kochają swoje zajęcie. Mogą 

udawać osoby, którymi nigdy by nie zostali w prawdziwym życiu. Nie do 
wiary,   że   wcześniej   o   tym   nie   pomyślałam,   Wykorzystałabym   swoją 
miłość   do   teatru   i   dążenie   do   rozwoju   duchowego,   a   ty...   ty   byś   mi 
pomagała. 

– Myślałam, że mogłabym po prostu uczestniczyć w tych warsztatach. 

Jak mam ci pomóc?

–   Zrobiłaś   to   w   prawdziwym   życiu.   Mogłabyś   podzielić   się   swoimi 

doświadczeniami   na   tyle,   na   ile   byś   chciała,   i   pomagać   ludziom 
pokonywać ich ograniczenia. 

I wtedy, co mnie kompletnie oszołomiło i pobiło poprzednie rekordy, 

przyszedł mi do głowy drugi pomysł. 

– I mogłabym robić zdjęcia. Bo chodzi o to, żeby zobaczyć, prawda? 

Zobaczyć siebie od innej strony. Pamiętam, jak kiedyś zrobiłam zdjęcie 
mojej cioci. Już nie pamiętam, co wtedy robiła, ale miała swoją zwykłą 
minę.   Kiedy   je   zobaczyła,   przeżyła   szok.   Powiedziała,   że   pewnie   ją 
uchwyciłam w niewłaściwej chwili. A wcale tak nie było. To była bardzo 
typowa   chwila.   A   ciocia   nie   miała   zielonego   pojęcia,   że   tak   wygląda. 
Pomyślałam   więc,   że   gdyby   ludzie   się   zgodzili,   mogłabym   im   robić 
zdjęcia w chwili, kiedy grają kogoś innego. Czuli by się bezpieczni, lecz i 
tak dowiedzieliby się czegoś o sobie. Kiedy robisz zdjęcie osobie, która 
robi coś innego niż zwykle, zawsze widać coś ciekawego. 

– Pierwszy raz słyszę, żebyś w ten sposób mówiła o fotografowaniu. 

background image

Jakby to było coś więcej niż tylko twoja praca. 

– Wiem. 
– Może więc i ty staniesz się kimś innym?
– Raczej będę próbowała się dowiedzieć, kim tak naprawdę jestem. 

co potrafię robić. 

Parę dni później wracałam ze spotkania z klientką i nie chciało mi się 

jechać prosto do domu. Na sekretarce mogłam znaleźć wiadomość od 
mamy   albo   nie   –   a   nie   wiedziałam,   które   rozwiązanie   wolę.   Miałam 
ochotę   pójść   tam,   gdzie   na   chwilę   mogłabym   zapomnieć   o   całym 
świecie, posłuchać bluesa i czuć się tak, jak chcę, a nikt nie próbowałby 
mi zmieniać nastroju. Chciałam pojechać do „Bogarta”, byłam już na to 
gotowa, a nie sądziłam, by Greg tam przyszedł w czwartek. Mój rozum 
już   się   z   nim   rozstał,   ale   serce   jeszcze   nie   zrezygnowało.   Rick   i   ja 
właśnie zgodziliśmy się co do tego, że wszyscy politycy to idioci, kiedy 
podniosłam głowę i zobaczyłam w drzwiach Grega i Debbie. Nie mogli 
się  przeprowadzić   do innego  kraju   albo  przyłączyć   się do  cyrku?  We 
wszechświecie nie takie cuda się zdarzają. W porównaniu z powstaniem 
Wielkiego Kanionu to byłby mały pikuś. 

– Cześć wam – powiedziałam błyskotliwie, kiedy podeszli. 
– Cześć, Sam – powiedział Greg. – Od jakiegoś czasu nie widuję cię 

tu. 

– Greg powiedział mi o tobie i Aleksie – wtrąciła Debbie. – Jak się 

czujesz?

– Dobrze. Naprawdę bardzo dobrze. 
– Hej, mam pomysł! – wykrzyknęła Debbie. Przygotowałam się na 

najgorsze. 

– Sam, jestem najgorszym bilardzistą na świecie. Greg jest cierpliwy, 

ale wiem, że go doprowadzam do szału. Może więc byście sobie pograli? 
Ja tu usiądę i posłucham muzyki. 

Co począć z taką osobą, która ciągle jest dla ciebie miła, chociaż ty 

byś  chciała, żeby zniknęła z powierzchni ziemi? Ludzie doprowadzają 
mnie do białej gorączki. Szkoda, że nie mogę się bez nich obyć. 

Greg i ja graliśmy jakąś godzinę. Było nieźle. Nie rozmawialiśmy zbyt 

dużo, nadal nie czuliśmy się swobodnie w tej sytuacji, ale wykonałam 
pierwszy krok, a to już coś. Debbie siedziała przy barze, gawędząc z 
Rickiem i co jakiś czas wkładając monety do szafy grającej. Ani razu nie 
okazała   nudy   czy   zmęczenia.   Igrała   z   moją   stłumioną   wrogością.   Po 
trzeciej rozgrywce powiedziałam Gregowi, że już się zwijam do domu. 
Poszedł do łazienki, a ja pożegnałam się z Debbie. Uprzejmi i rozważni 
ludzie jak ona robią wielkie halo z tego nic nieznaczącego towarzyskiego 

background image

rytuału. 

– Sam, chciałam ci podziękować – powiedziała, zanim zdążyłam dać 

w   długą.   –   Greg   powiedział,   że   skopałaś   mu   tyłek,   jak   to   ujął.   W 
rozmowie – Boże, mam nadzieję, że to nie jest dla ciebie zbyt bolesne – 
w rozmowie o tym, czym naprawdę jest małżeństwo. 

– Aha. 
–   Ta   rozmowa   wiele   zmieniła.   Nadal   mamy   pewne   problemy,   ale 

myślę,   że   musiał   o   nich   porozmawiać   z   kimś   innym.   Poza   tym   on 
naprawdę   szanuje   twoje   zdanie.   Tak   więc   wielkie   dzięki.   Przykro   mi 
tylko, że tobie się nie ułożyło. 

– Mnie też. 
–   Wiem,   że   pewnie   jesteś   bardzo   zapracowana,   ale   może 

przyszłabyś kiedyś do nas na obiad?

O   Boże,   tak,   z   dziką   chęcią.   Czekam   na   to   spotkanie   równie 

niecierpliwie, co na łamanie kołem. 

–   No...   widzisz...   jak   sama   powiedziałaś,   ostatnio   jestem   bardzo 

zapracowana. 

–   Wiem.   Po   prostu...   ojej,   jak   to   trudno   wyrazić.   Myślę,   że   Greg 

potrzebuje twojej przyjaźni. Próbowałam to ukryć, ale szczerze mówiąc, 
na początku byłam trochę zazdrosna o ciebie. Teraz jednak widzę, że 
przyjaźń dobrze mu zrobi. Poza tym ja też chciałabym cię lepiej poznać. 
No i marzę o tym, żebyś poznała mojego synka. 

Jak się zachować w obliczu tak nieugiętego nacisku? Ci mili ludzie 

naprawdę   umieją   dokręcać   śrubę.   Za   wszelką   cenę   powinno   się   ich 
unikać. Bo zanim się zorientowałam, już zaczęłam uważać, że Debbie 
nie jest taka zła. 

– Mam lepszy pomysł – usłyszałam własny głos. – Może wy kiedyś 

wpadniecie do mnie? Odpoczniesz od gotowania. 

– Na pewno? – spytała z radością. 
– Tak. Naprawdę chciałabym, żebyście do mnie przyszli. – Z jakiegoś 

dziwnego   powodu,   którego   nadal   nie   mogę   zrozumieć,   mówiłam   to 
poważnie. 

Kiedy   wróciłam   do   domu,   na   sekretarce   nie   było   wiadomości   od 

mamy, ale za to nagrała się Angela. Poprosiła, żebym natychmiast do 
niej   oddzwoniła.   Gdyby   nie   mówiła   tak   zdenerwowanym   głosem, 
odczekałabym  jeszcze jakiś  czas. Wiedziałam, że prędzej czy później 
będę musiała powiedzieć wszystko jej i Shelley, a bardzo się tego bałam. 

Kiedy   się   dowiedziałam,   dlaczego   dzwoniła,   moja   historia   mocno 

straciła na znaczeniu. Shelley trafiła do szpitala. 

– O Boże. Co się stało?
– Zemdlała. Teraz czuje się dobrze, ale bardzo się przestraszyłam. 

background image

Bałyśmy się, że straci dziecko. 

– O Boże. Ale już wszystko w porządku? Dziecku nic nie jest?
–   Oboje  czują   się  dobrze.  Shelley  ma   nieco   podwyższony   poziom 

cukru, ale lekarz twierdzi, że to się zdarza. Będzie musiała przestrzegać 
diety i dbać o siebie. No i musi wziąć urlop. 

– Mogę ją odwiedzić?
– Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Sam...
– Słucham?
–   Shelley   cierpi.   Podobno   twoja   mama   powiedziała   jej   mamie   o. 

twoich zaręczynach z Aleksem. Mnie też jest bardzo przykro. Nic nam 
nie   powiedziałaś.   Ostatnio   słyszałyśmy,   że   się   rozstaliście.   Od   paru 
tygodni nre mamy od was żadnych wieści, a nagle dowiadujemy się, że 
się zaręczyliście. 

Odkąd rodzice Shelley sprzedali dom i kupili mieszkanie, jej mama 

może ze dwa razy w roku rozmawiała z moją. Powinnam była jednak się 
domyślić, że moja mama obdzwoni wszystkich ze swojego notesu, kiedy 
jej powiedziałam o swoich zaręczynach. 

– Angelp, przepraszam. Już nie jestem zaręczona. Powiedziałabym ci 

wcześniej, ale nasze narzeczeństwo nie trwało długo. 

–   Sam,   bez   urazy,   ale   myślę,   że   strasznie   pieprzysz.   Nawet 

gdybyście byli zaręczeni przez półtorej minuty, to jak świadczy o naszej 
przyjaźni to, że nic nam nie powiedziałaś?

Bardzo   nieładnie   świadczy.   I   może   nadeszła   pora,   bym   coś 

powiedziała na ten temat. 

– Angela, prawdę mówiąc, ostatnio kiepsko mi się wiodło i niezbyt 

dobrze się czułam w waszym towarzystwie. Wasze życie jest idealne, a 
moje to jeden wielki bałagan... 

– Uważasz, że nasze życie jest idealne?
– No, może nie idealne, ale w porównaniu z moim... 
W porównaniu z twoim? Przecież ty nawet nie chcesz żyć tak jak my. 

My cię nie oceniamy. Dlaczego ty zawsze oceniasz nas?

– Widzisz, Angelo, wydaje mi się, że wy jednak mnie oceniacie. Może 

ty mniej, ale Shelley. 

– Shelley cię szanuje. Myślisz, że my wieczorem wracamy do domu i 

napawamy   się   tym,   jak   idealne   jest   nasze   życie?   Nie   przyszło   ci   do 
głowy, że i my niekiedy mamy wszystkiego aż po dziurki z nosie? Nie 
pomyślałaś, że mamy beznadziejnych szefów, politykę firmy i całą masę 
innych   bredni,   z   którymi   musimy   sobie   radzić?   Nie   pomyślałaś,   że 
czasami się kłócimy, a czasami zachodzimy w głowę, dlaczego w ogóle 
jesteśmy razem?

– Ale jakoś się wam udaje, prawda? Nadal jesteście ze sobą. 

background image

–   Słuchaj,   nie   wiem,   co   się   popsuło   między   tobą   a   Aleksem,   ale 

któregoś dnia... 

– Angela, przestań. Nie mów już nic więcej. Chcesz wiedzieć, co się 

popsuło między mną a Aleksem? On był nieprawdziwy. 

–   Rzeczywiście,   niekiedy   sprawiał   wrażenie   aż   zbyt   idealnego. 

Niektórzy ludzie... 

– Nie, nic nie rozumiesz. Znowu zakochałam się w Gregu, ale nie 

powiedziałam Shelley ani tobie, bo wiedziałam, że będziecie próbowały 
mi   to   wybić   z   głowy.   Znowu   by   się   zaczęło:   Samantha   sama   sobie 
rujnuje życie. 

– Naprawdę uważasz, że mamy o tobie takie zdanie? Boże, Sam. Nie 

wierzę własnym uszom. Wcale tak nie myślimy. Myślimy, że zmagasz się 
z   życiem   tak   samo   jak   my,   że   czasami   coś   spieprzysz,   ale   jesteś 
wspaniałą,  mądrą, zabawną dziewczyną,  o której mamy jak najlepsze 
zdanie. Faktycznie, pewnie byśmy ci powiedziały, żebyś zapomniała o 
Gregu, ale to by nie oznaczało, że cię osądzamy. 

Wiedziałabym jednak, że mają rację. Gdzieś w głębi ducha zawsze o 

tym   wiedziałam   i   dlatego   –   kolejna   neurotyczna   cecha   –   tak   mnie 
wkurzały.   Co   jeszcze   wiedziałam   teraz,   czego   nie   mogłam 
wykombinować   przez   dziesięć   lat?   Wszelkie   prawdopodobieństwo 
wskazuje na to, że nie było to nic dobrego. 

– Angelo, tak mi przykro. Myślę, że to ja osądzałam samą siebie, a 

wyniki tej oceny nie bardzo mi się podobały. Pytasz o mnie i Aleksa. Cóż, 
kiedy ponownie zakochałam się w Gregu, okazało się, że on zakochał 
się w innej.  Na domiar złego nawet  się z nią ożenił.  Co więc  zrobiła 
mądra Samantha Stone, żeby sobie poradzić z tą sytuacją? Wymyśliłam 
idealnego   mężczyznę,   wspaniałego   Aleksa   Grahama,   a   potem 
wynajęłam aktora, który miał grać jego rolę. Nazywa się Mark Simpson. 
Przedstawiłam go wam, Gregowi i, co najlepsze, mojej mamie. Przyszedł 
nawet  w Boże Narodzenie. Mama uznała, że jest tak cudowny,  że w 
końcu musiałam udawać zaręczyny, a potem i zapłacić mu, żeby odegrał 
przed   nią   scenę   rozstania.   Nieźle   nabroiłam,   więc   nie   miałam 
szczególnej ochoty przekazać tobie i Shelley tej radosnej nowiny. 

Moja historia rzeczywiście miała aspekt humorystyczny, ale naprawdę 

Angela nie musiała się śmiać aż tak długo. 

–   Sam,   ja   muszę   jej   to   opowiedzieć.   Proszę.   Od   razu   lepiej   się 

poczuje. 

Słowo daję. Każda lesbijska para, która spodziewa się dziecka, myśli, 

że jest pępkiem świata. 

Następnego   dnia   rano   poszłam   do   Shelley   i   przegadałyśmy   dwie 

godziny. 

background image

– Sam, ja czuję się tak samo – powiedziała, a ja nie mogłam uwierzyć 

własnym uszom. – Czuję się tak, jakbyś mnie oceniała. 

– Ty? Dlaczego miałabym cię oceniać?
– Zawsze miałam wrażenie, że uważasz mnie za nudną, ustatkowaną 

kobietę z przedmieścia. Fajnie być singlem. 

– Singlem?
– A widzisz? Już nawet nie znasz najnowszych powiedzonek. Ale, tak 

szczerze,   przyznaj,   że   czasami   myślisz   to   samo   o   mnie.   Ze   jestem 
prowincjuszką?

– No, może czasami. 
– Wiedziałam. 
– Częściowo z zazdrości. Ty się znasz na tylu rzeczach, a ja jeszcze 

nawet nie wykombinowałam, co zrobić z samą sobą. Ale pracuję nad 
tym. A skoro już tak szczerze rozmawiamy, to nie uważasz czasami, że 
jestem popieprzona?

– Popieprzona nie. Po prostu niekiedy mnie męczysz, bo ukrywasz 

swoje uczucia. Ale Sam, chyba znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, 
że nie jestem aż tak płytka, żeby cię oceniać na podstawie samochodu, 
jakim jeździsz, albo miejsca, w którym mieszkasz. 

– To wiem. Może  na jakiś czas o tym zapomniałam,  ale naprawdę 

wiem. 

–   I   dobrze.   Od   tej  pory  mówmy  sobie  o   tym,   co  myślimy   o  sobie 

nawzajem, zgoda?

– Zgoda. 
I nagle znowu pojawił się Tom. Myślałam, że dobrze jest, jak jest. Po 

co mi kolejny związek, po co mam znowu ładować się w tarapaty, dobrze 
mi   się   układa,   sama   żegluję   po   oceanie   życia.   Nie   rozwiązałam 
wszystkich problemów, nadal nie doszłam do tego, jakie jest znaczenie 
mojego życia, ale zeszłam do czterech papierosów dziennie i zaczęłam 
na poważnie rozważać całkowite rzucenie palenia – a tu nagle pojawia 
się on. Zakazałam swojemu umysłowi zajmować się nim, lecz on ciągle 
wpadał, niezapowiedziany i niechciany. 

– Sam? 
– Tak?
– oglądasz tak, jakbyś chciała coś powiedzieć. 
– Nie wiem, czy chcę o tym mówić. Nie wiem, czy  powinnam o  tym 

mówić. 

– Po prostu powiedz i już. 
– Nie jestem pewna, czy to odpowiednia pora i czy jestem już gotowa, 

ale w ogóle można mieć taką pewność? Czy trzeba czekać, aż... 

– Sam, na miłość boską, po prostu mów. 

background image

– No dobrze. Co możesz mi powiedzieć o Tomie?
Krótko mówiąc – nowa umiejętność, którą staram się opanować – po 

dwóch   dniach   rozmyślań   zadzwoniłam   do   Toma   i   zaprosiłam   go   na 
obiad. 

Przez parę sekund milczał, w którym to czasie przekonałam się, że 

wieczność istnieje tu i teraz. 

– Dobry pomysł – powiedział wreszcie. – Przyniosę wino. 
Siedział   u   mnie   dosłownie   chwilkę,   na   tyle   długo,   byśmy   zdążyli 

wymienić   parę   uprzejmości   i   bym   odebrała   od   niego   butelkę   wina   – 
między nami nadal iskrzyło – kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. 

Przysięgam, któregoś dnia wyrwę go z drzwi. Bo na progu ujrzałam 

jedyną osobę, która mogła wybrać najgorszą w możliwych chwil. 

– Mamo? Co ty tu robisz?
–   Dzień   dobry,   Samantho.   Załatwiałam   sprawy   w   okolicy   i 

pomyślałam, że przy okazji podrzucę ci twój album szkolny. 

– Mój szkolny album?
– Z pierwszej klasy liceum. Pozostałe trzy pewnie są u ciebie, ale 

kiedy sprzątałam na strychu, znalazłam ten i pomyślałam, że chciałbyś 
go mieć. Mogę wejść na chwilkę?

– Prawdę mówiąc... mam gościa. 
– Tak?
– Ale jeżeli masz ochotę wejść i go poznać, to proszę bardzo. 
– Masz randkę? 
– No... 
–   Nie   rozumiem,   jak   tak   szybko   po   rozstaniu   z   Aleksem   możesz 

znowu się z kimś spotykać. De czasu minęło? Dwa tygodnie?

– Mamo, dziękuję za ten album. Zaczęłam się umawiać tak szybko, 

bo  rozstaliśmy się  z Aleksem na długo, zanim  zerwaliśmy zaręczyny. 
Mamo,   z   wielką   przyjemnością   któregoś   dnia   umówię   się   z   tobą   na 
lunch, ale teraz muszę wracać do swojego chłopaka. 

– No dobrze. Nie jestem pewna co do tego lunchu, w tym tygodniu 

mam   dużo   spraw   na   głowie.   Proszę,   to   ten   album.   Życzę   miłego 
wieczoru. 

Zamknęłam   drzwi   i   wypuściłam   powietrze.   To   krótkie   spotkanie 

pochłonęło całą moją energię. Mama i ja od dawna toczyłyśmy ze sobą 
bardzo męczącą walkę. Już na samą myśl o niej czułam się wyczerpana. 
Któregoś dnia usiądę z nią i powiem jej całą prawdę o Aleksie Grahamie. 
Przeczuwałam, że nie uzna tego za zbyt zabawne. 

Te   myśli   jednak   nie   mogły   zepsuć   mojego   spotkania   z   Tomem. 

Zamknęłam   drzwi   na   klucz   i   odwróciłam   się.   Tom   patrzył   na   mnie   z 
zaintrygowaną miną. 

background image

– Dwa tygodnie temu byliście zaręczeni?
Już chciałam powiedzieć  coś w rodzaju:  „No, tak jakby,  ale to był 

duży błąd, właściwie go nie kochałam, więc teraz za nim nie tęsknię, 
skończyło się, jeszcze zanim się zaczęło”, ale nie zrobiłam tego. 

– Nie – powiedziałam. 
– Nie?
– Nie. To, co słyszałeś... 
Samantho, masz u siebie faceta, który, jeśli wierzyć słowom Shelley, 

był zdecydowany na poważny związek. Początkowo pewnie będę czuła 
się dziwnie, ale z czasem, kto wie, może nawet mi się spodoba?

Ale tego się nie dowiesz, jeżeli nie zaryzykujesz i nie zaczniesz być 

sobą.   Pokaż   mu   siebie   prawdziwą.   I   taką,   jaką   byłaś   przedtem.   I 
dlaczego się zmieniłaś. 

Jeżeli cię odrzuci, to przynajmniej  ciebie,  a nie jakąś postać, która 

wymyśliłaś,   by   nie   odrzucił   ciebie   prawdziwej,   której   zresztą   i   tak   nie 
poznał.   Oczywiście   wtedy   nie   mogłabym   sobie   powiedzieć,   że   gdyby 
naprawdę mnie poznał, mógłby mnie polubić... Och, zamknij się już i coś 
powiedz, Samantho, zanim Tom weźmie cię za skończoną idiotkę. 

Wzięłam głęboki oddech i spytałam:
– Opowiedzieć ci zabawną historyjkę?

background image

Podziękowania

Mam ogromy dług wdzięczności wobec Judy Nelson, która przedarła 

się   przez   trzy   rozdziały   pełne   błędów   w   maszynopisaniu,   coś   w   tym 
dostrzegła,   zgodziła   się   przeczytać   niezliczone   wersje   poprawione,   a 
jednak nadal odbierała moje telefony. 

Jestem bardzo wdzięczna również mojej mamie, która dopilnowała, 

bym   zapisywała   poprawione   wersje   na   twardym   dysku   komputera, 
zawsze   wkładała   czystą   bluzkę   do   pracy,   i   podawała   mi   prognozy 
pogody oraz informacje o moich ulubionych programach telewizyjnych. 

Dziękuję Darlene i Monty’emu za rozmaite naprawy, darmowe posiłki, 

za   to,   że   mnie   nauczyli   ustawiania   opcji   w   telefonie   i   umożliwili   mi 
spotkania   z   czterema   najprzystojniejszymi   facetami   w   Karolinie 
Północnej: Andrew, Byronem, Christopherem i Davidem. 

Wielkie dzięki dla Ciebie, Lauro Bradford, za ciężką pracę i dla Amy 

Pierpont, która wysłuchiwała mojego narzekania i zawsze się cieszyła, 
kiedy wychodziło na to, że to ona miała rację. 

Dziękuję   Nancy   Osie   i   Marlenę   Howard   za   przeczytanie   pierwszej 

wersji i wszelkie sugestie, a także Kay Garrett, dzięki której maszynopis 
zaczął wyglądać profesjonalnie. 

Bardzo   doceniam   pomoc   Jeanne   Fremont,   która   przez   trzy   lata 

pozwoliła mi pracować na pół etatu, bym miała czas na pisanie. 

Dziękuję Steve’owi Kozmie za wiarę w to, że doprowadzę sprawę do 

końca, oraz za emaile, w których opisywał swój ostatni serial telewizyjny. 
Prawda rzeczywiście jest dziwniejsza od fikcji. 

Uściski dla Jima i Marlenę. Zawsze ich wspomnę, kiedy zacznę się 

robić zbyt cyniczna. 

Specjalne   podziękowania   dla   Laury   za   to,   że   mnie   przedstawiła 

Barneyowi,   oraz   za   polowanie   na   indyki.   Również   dla   Star,   która 
pomogła   mi   zachować   zdrowie   psychiczne   i   dzieliła   się   ze   mną 
meksykańskimi przekąskami. 

Na   koniec   gorąco   dziękuję   Audrey   za   odświętne   obiady   w   naszej 

ulubionej eleganckiej restauracji, za godziny wspaniałych rozmów i za to, 
że w ciężkich czasach była mi bratnią duszą. 


Document Outline