Stingley Diane Chłopak na zamówienie

background image

Diane Stingley

Chłopak na zamówienie

background image

Dla Donalda Josepha Dancera

background image

Rozdział pierwszy

Karma, czyli jak w miły sposób

powiedzieć, że świat żywi

do ciebie urazę

Ze wszystkich ludzi, jakich znam, ja mam najgorszą karmę, i to

całkowicie niezasłużenie. Jestem miłym człowiekiem. Nigdy nie
podchodzę do kasy ekspresowej, mając w koszyku więcej niż dziesięć
artykułów. Zawsze włączam kierunkowskaz. Kiedy jakieś towarzystwo
charytatywne przysyła mi ulotkę, zawsze wysyłam im czek. Na niezbyt
wielką kwotę, ale jednak. Do koperty zwrotnej dołączam znaczek.

Może więc w poprzednim życiu nie byłam zbyt dobrym człowiekiem.

Nie rozumiem tylko, dlaczego teraz mam za to płacić. Przecież wtedy
nawet mnie nie było na świecie.

Niektórzy twierdzą, że w karmie nie chodzi o nagrodę i karę, lecz o

naukę. Zycie to szkoła, a my do niej wracamy, dopóki wszechświat nie
uzna, że nauczyliśmy się dość, by ją skończyć. W takim razie przydałyby
mi się korepetycje, bo nic z tego nie rozumiem. Może Bóg powinien
zmienić program nauczania. Mam nadzieję, że ma dość przyzwoitości,
by nas oceniać na tle innych ludzi.

Nie, jeszcze nie rzuciłam ręcznika na ring. Nadal próbuję się rozwijać.

Na przykład ostatnio postanowiłam rzucić palenie. Na rozpoczęcie akcji
wybrałam dzień po Święcie Dziękczynienia. Zaplanowałam, że zamknę
się w domu i od razu rzucę fajki. Zerwę wszystkie kontakty ze światem
zewnętrznym, dopóki nie zapanuję nad objawami odstawienia nikotyny i
wynikającymi z nich morderczymi zapędami. Kilka miesięcy wcześniej
stworzyłam sobie cały plan. Zazwyczaj pracuję dwie, trzy soboty w
miesiącu, bo jestem fotografem wolnym strzelcem i śluby to dla mnie
chleb powszedni. Mam duże wzięcie, więc musiałam zrobić to ze sporym
wyprzedzeniem, żeby zapewnić sobie wolny weekend w okolicach
Święta Dziękczynienia.

Kiedy już rozwiążę problem palenia, zajmę się innymi kwestiami w

moim życiu. Na przykład spróbuję je sobie ułożyć.

Tym razem poważnie podeszłam do sprawy. Miałam silną motywację,

co mi się zdarza przynajmniej raz w roku, kiedy próbuję wziąć się w
garść. Tak się złożyło, że w ostatnie urodziny przeżyłam jedną z rzadkich
chwil wielkiej jasności umysłu. Kiedy wypaliłam swojego poobiedniego
papierosa, dotarło do mnie, że palę już od dwudziestu lat. Od tego dnia,
kiedy z przyjaciółką zwędziłyśmy paczkę z toaletki mojej mamy i cale

background image

popołudnie paliłyśmy w parku. Ona wróciła do domu, rzygając jak kot, i
już nigdy więcej nie sięgnęła po fajki. Ja przyszłam do domu, coś
przekąsiłam, przeprosiłam na chwilę, po czym zamknęłam się w
łazience, wystawiłam głowę za okno i zapaliłam swojego pierwszego
poobiedniego papieroska. Miałam czternaście lat i stałam się
zaprzysięgłym palaczem. Teraz – aż trudno w to uwierzyć – kończyłam
lat trzydzieści cztery i dłużej paliłam, niż nie paliłam. Gdzie się podziały
te lata?

W noc przed Świętem Dziękczynienia położyłam się spać, wielce

zadowolona z samej siebie. Za trzydzieści sześć godzin zrobię pierwszy
krok ku temu, by wziąć się w garść. Miałam na co czekać.

Następnego dnia rano zadzwonił telefon. Wtedy o tym nie

wiedziałam, ale rozmowa ta miała zniszczyć mój piękny plan i kilka
miesięcy mojego życia. Wtedy jeszcze niczego sobie nie
uświadamiałam. Tego, co wiem teraz, dowiedziałam się później, kiedy ta
wiedza już do niczego mi się nie mogła przydać.

– Cześć, Sam – usłyszałam. – Mówi Greg.
– Greg? – spytałam zaspanym głosem.
Przyznaję, nie było to najmądrzejsze pytanie na świecie. Tak jakby

mój rozmówca miał zajrzeć do swojego prawa jazdy, żeby się upewnić:
„Powiedziałem, Greg? Och, przepraszam, tu Ralph. Gdzie ja miałem
głowę?” Ale kiedy telefon zadzwonił, spałam, i odzyskanie świadomości
zajęło mi kilka chwil. Zdarzają się dni, kiedy taka transformacja nigdy nie
zostaje w pełni ukończona.

– Spałaś? Sorki. Zadzwonię później.
– Nie, w porządku. Już nie śpię. Tak jakby. Co się dzieje?
– O której twoja rodzina dzisiaj spotyka się na obiedzie?
– Niezbyt późno. Przeważnie włączamy licznik nad ciastem z dyni

około piątej, potem oddajemy się ekscytującej grze w kości i zwijamy się
gdzieś o ósmej, zanim impreza wymknie się spod kontroli i sąsiedzi
zadzwonią po gliny.

– Możemy się spotkać o dziewiątej „U Bogarta”?
– Dzisiaj?
– Tak.
– Jasne. Wszystko w porządku?
– Super. Po prostu chciałem o czymś z tobą pogadać.
– Może jakaś podpowiedz?
– Nie. Bo na tym się nie skończy.
– Skończy.
– Sam.
– Już dobrze, dobrze. Możemy się spotkać o dziewiątej. Mogę przyjść

background image

nawet o szóstej. Jeżeli wymyślisz dla mnie dobrą wymówkę, to mogę
tam przesiedzieć cały dzień. Błagam. Wyświadczysz mi przysługę.

Roześmiał się głośno i żywiołowo, co mnie już całkowicie otrzeźwiło.

Greg nie należy do facetów, którzy się śmieją w ten sposób.
Przypomnijcie sobie najśmieszniejszy żart, jaki opowiedział wasz
ulubiony komik. W dobry dzień Greg może by zachichotał.

– To do dziewiątej, Sam. Przynieś mi udko indyka.
Znowu się roześmiał i odłożył słuchawkę. Usiadłam, zapaliłam i

zaczęłam się zastanawiać, co w kategoriach obecnej dynamiki naszego
ewoluującego związku może oznaczać ten telefon i propozycja Grega,
byśmy się spotkali w święto państwowe. Naczytałam się poradników.

Tyle czasu spędziłam nad rozgryzaniem mojego związku z Gregiem,

że pewnie opanowałabym i teorię względności, wolałam jednak, by
sposób działania wszechświata pozostał dziwną i cudowną tajemnicą.
Tak samo jak mój mózg.

Z wyjątkiem członków mojej rodziny – a tej się dorobiłam, gdy byłam

jeszcze zbyt malutka, by móc dokonać świadomego wyboru – Greg jest
osobą, którą znam najdłużej na tej planecie.

Kiedy się spogląda na okolicę, w której się wychowałam, na podobne

do siebie domki w Orange County w Kalifornii, może trudno uwierzyć, że
cokolwiek się tam działo. A jednak się działo: mieszkały tam rodziny.
Ukrywano sekrety, udawano, że nie istnieją problemy, tam się rozwijały
nerwice, które następnie przenosiły się w wiek dorosły. Zycie na
przedmieściach nie ogranicza się do koszenia trawnika.

Rodzina Grega, Irvingtonowie, już tam mieszkała, kiedy wprowadziła

się moja rodzina. Dla nas był to wielki krok do przodu. Z bloku do
prawdziwego domu. Mieliśmy własną skrzynkę na listy, garaż i ogródek.
Moi rodzice wiele lat spłacali kredyt. Miałam sześć lat. Ciocia Marnie
nazywała mnie „Kinder-niespodzianką”, bo przyszłam na świat, kiedy moi
rodzice – po latach prób – zaczęli się zastanawiać nad adopcją. Kiedy
się urodziłam, moja matka miała trzydzieści dwa lata. Poród był trudny –
może przeczuwałam, co mnie czeka poza macicą – a potem mama już
nie mogła mieć więcej dzieci.

Państwo Irvingtonowie nie traktowali naszych przedmieść jak

prawdziwy dom. Dla nich był to tylko przystanek na drodze do sukcesu.
W przeciwieństwie do mojego ojca pan Irvington miał wielkie plany.
Zaczynał w sektorze budowlanym, ale widział przed sobą wspaniałą
przyszłość. Odkładał każdego pensa i inwestował w małe parcele, a
potem w większe. To dzięki niemu Orange County stało się takim
miejscem, jakim jest teraz. Niech Bóg ulituje się nad jego duszą.

background image

Moi rodzice nie zdawali sobie z tego sprawy. Dla nich sąsiad to był po

prostu sąsiad. Człowiek idzie i się przedstawia. Podczas weekendu
byliśmy zbyt zajęci rozpakowywaniem się, żeby odwiedzić naszych
sąsiadów, lecz kilka rodzin przyszło się z nami przywitać. Ale nie
Irvingtonowie, którzy mieszkali tuż obok.

W poniedziałek, kiedy wróciłam do domu z nowej szkoły, mama

powiedziała, że idziemy się przedstawić sąsiadom. Upiekła swoje
„słynne” owsiane ciasteczka z rodzynkami i zapakowała je do ozdobnych
pudełek. Każde było osobno owinięte w pergamin i miało dołączony
karnecik z napisem „Z kuchni Teresy Stone”. Moi rodzice wychowali się
w Ohio, gdzie takie zachowanie uważa się za absolutnie normalne.

No i poszliśmy. Większość osób przyjęła nas bardzo milo. Ale nie

Irvingtonowie. Nie twierdzę, że pani Irvington zachowała się arogancko.
Nie, była po prostu protekcjonalna. Och, jak miło. Ciasteczka domowej
roboty. Niestety, jest na diecie, więc woli nie trzymać słodyczy w domu.
Zbyt wielka pokusa, a ona musi się zmieścić w wieczorowe suknie.
Razem z mężem mają tyle zobowiązań towarzyskich. Jego firma kwitnie,
a – jak to się mówi – więcej interesów załatwia się przy martini niż w
biurze.

Tak, miała dzieci mniej więcej w moim wieku – czteroletniego

Michaela i sześcioletniego Grega – ale nie chciała, żeby się objadali
słodkościami. Poza tym byli tak zajęci rozmaitymi lekcjami i zajęciami, że
mieli niewiele czasu na zabawę. To bardzo ważne, by zapewnić
dzieciom wszechstronną edukację, nie uważa pani? Pani Irvington,
między zajęciami dzieci a towarzyskimi obowiązkami męża, rzadko miała
chwilkę dla siebie. I dlatego nie lubiła, kiedy ktoś przychodził
niezapowiedziany. Sami państwo rozumieją.

Kiedy wyszliśmy, powiedziałam mamie, że moim zdaniem pani

Irvington jest okropna. Moja mama – jak to mama – zaprzeczyła: nie, to
bardzo miła osoba, tylko że bardzo zapracowana, poza tym nieładnie o
kimś mówić, że jest „okropny”. A potem rodzice się dziwią, że dzieci
przestają im cokolwiek mówić.

Ale była jedna rzecz, nad którą pani Irvington nie miała żadnej

kontroli: potęga pustej parceli. Teraz w Orange County pewnie już ich nie
ma, ale w tamtych czasach chyba w każdej okolicy była przynajmniej
jedna, która wbrew zakazom dorosłych przyciągała dzieciaki niczym
magnes.

Kiedy pierwszego dnia się tam zjawiłam, akurat rozgrywano mecz

softballu. Byłam zbyt nieśmiała, żeby spytać, czy mogę się przyłączyć.
Stanęłam więc z boku i tylko się przyglądałam. Ktoś uderzył piłkę, która
poleciała prosto na mnie. Bez namysłu ją złapałam. Wtedy rozpętało się

background image

piekło.

Gracze z zapola uważali, że powinno się to policzyć jako aut, drużyna

uderzająca protestowała – zwłaszcza że byłam tylko głupią, małą
dziewczynką. Stałam tak, trzymając piłkę i mając ochotę zapaść się pod
ziemię. Nagle chłopak, który odbił piłkę, podszedł do mnie i wszyscy
przestali krzyczeć. Powiedział, że to złapanie piłki będzie się liczyć, ale
tylko wtedy, jeśli przyjmą mnie do drużyny.

Paru członków jego drużyny zaczęło marudzić, ale nikt nie śmiał mu

się sprzeciwić. Dzieciaki zawsze mają swojego przywódcę, a na tym
boisku był nim właśnie on. Biła od niego pewność siebie i autorytet –
cechy, których ja jeszcze w sobie nie wykształciłam. Był najfajniejszym
dzieckiem, jakie kiedykolwiek spotkałam. Najfajniejszym człowiekiem,
jakiego widziałam.

– Potrafisz grać na zapolu? – spytał mnie.
Kiwnęłam głową, chociaż nigdy przedtem nie grałam w softball.
– Potrzebna ci rękawica – zauważył. Znowu kiwnęłam głową,

postanawiając, że zaraz po powrocie do domu zażądam, żeby mama
kupiła mi rękawicę. – Mogę ci pożyczyć zapasową. No, chodź.

Podałam mu piłkę.
– Jestem Greg – powiedział, kiedy wchodziliśmy na boisko.
– A ja Sam.
– To chłopięce imię.
– To moja ksywka. Tata mi ją nadał. Tak naprawdę nazywam się

Samantha.

– Tak już lepiej.
– Ale ja wolę „Sam”.
– Ale to chłopięce imię.
– Dziewczęce też. Jak w tym serialu Bewitched. Darrin często tam

mówi „Sam” na Samanthę.

To na chwilę zamknęło mu usta.
– No niby tak – powiedział w końcu – ale to głupi film. Fajna jest tylko

ta stara czarownica.

– To znaczy Endora?
– No. Jest odlotowa. A tego całego Danina nie cierpię.
Nie potrafiłam tego wyrazić, ale po raz pierwszy w życiu rozmawiałam

z kimś, kto tak samo jak ja postrzegał życie. Kto rozumiał, że Endora jest
fajna, a Darrin to głupek, i kto się dziwił, że Samantha zrezygnowała ze
wspaniałego, odlotowego życia czarownicy na rzecz życia z głupim,
nudnym Darrinem.

Dopiero kiedy dotarliśmy do domu – za nami ciągnął się jego brat

Michael – uświadomiłam sobie, że Greg mieszka tuż obok z tą okropną

background image

panią. Nie mogłam pojąć, jak ona może być jego matką.

Niemalże dokładnie cztery lata później Irvingtonowie mieli już na

swoim koncie wystarczająco dużo inwestycji i transakcji, by wykonać
pierwszy krok – krok, który miał ich ostatecznie zaprowadzić do
zaprojektowanego na zamówienie domu w Laguna Hills i zapewnić
miejsce w elicie Orange County. Jakakolwiek by ona była.

Dzień ich przeprowadzki był okropny. Nie chciałam podejść do Grega

i się pożegnać, bo w ten sposób przypieczętowałabym jego odejście. Nie
rozumiałam, jak może się tak cieszyć z tej najstraszniejszej rzeczy, jaka
kiedykolwiek się komuś przydarzyła. To znaczy mnie.

– Mamo, czy Sam może kiedyś u nas przenocować? – spytał. –

Pokazałbym jej swoje nowe rzeczy.

– Jeszcze zobaczymy, Gregory – odparła pani Irvington.
– Może kiedyś przyjść, żeby popływać? Sam, mamy basen. Ogromny

– powiedział, rozkładając ręce.

– Gregory, ty i twój brat macie w te wakacje wiele zajęć i jestem

pewna, że Samantha również. Newport jest daleko stąd. Jeszcze
zobaczymy, ale wolałabym, żebyś się nie nastawiał.

– Jej mama mogłaby ją przywieźć.
A moja mama, poczciwina, która – pomimo faktu, że pani Irvington

usilnie ją odwodziła od tego zamiaru – przyprowadziła mnie, żebym się
pożegnała, poparła Grega.

– Z wielką chęcią. Mogłabym też zabrać Grega, żeby się pobawił z

kolegami. I Michaela, jeżeli będzie miał ochotę.

– O, Tereso, to bardzo miło z twojej strony. Cudownie, że masz ty – le

wolnego czasu. Ale naprawdę, w te wakacje będziemy bardzo zajęci.

– Ale mamo...
– Żadnych „ale”, młody człowieku. Mamy dziś dużo spraw do

załatwienia. Pożegnaj się już z Samanthą.

– Już? Przecież dopiero rano. Mówiłaś, że załadowanie rzeczy do

ciężarówki potrwa cały dzień. Mówiłaś, że...

– Gregory, wolałabym nie powtarzać dwa razy.
I wtedy moja poczciwa mama poprosiła ją o numer telefonu, dodając,

że za kilka dni chciałabym zadzwonić.

Pani Irvington powiedziała, że jeszcze nie zainstalowali sobie

telefonu, ale zadzwoni, kiedy tylko będą go mieli. Dodała, że Gregory z
pewnością bez trudu zniesie przeprowadzkę – kiedy tylko zobaczy nowy,
piękny dom, kiedy popływa we własnym basenie i powyleguje się na
plaży, która znajduje się nieopodal. Na koniec powiedziała, że już czas
się pożegnać.

background image

Przez osiem lat nie widziałam Grega ani nie miałam od niego

żadnych wiadomości.

background image

Rozdział drugi

Osadnicy zaprosili Indian

na Święto Dziękczynienia,

żeby poza swoimi rodzinami

mieć jeszcze z kim pogadać

Podlewałam przed domem kwiaty, kiedy usłyszałam warkot

motocykla. Dwa tygodnie wcześniej skończyłam liceum i wpadałam w
coraz większe przygnębienie, bo uświadomiłam sobie, że nie mam
pojęcia, co chcę robić w życiu. Nick, chłopak, z którym spotykałam się od
czasu do czasu, wyjechał z rodziną na wakacje. W ten sposób zyskałam
dwa tygodnie wolności na wymyślenie nowych powodów, dla których
przed jego wyjazdem do Berkley nie chciałam „całkowicie mu się oddać”.

By sprawić przyjemność rodzicom, zapisałam się do miejscowego

dwuletniego college’u, ale nie wiedziałam, jakie zajęcia wybrać poza
obowiązkowymi. Byłam młoda, pełna energii, chciałam robić wszystko,
ale nie potrafiłam wymyślić żadnego konkretnego zajęcia – aż do chwili,
kiedy usłyszałam ten motocykl.

Zatrzymał się przed domem obok. Kierowca zsiadł z siodełka.

Próbowałam się zachowywać tak, jakbym nic nie zauważyła, ale kiedy
tylko zdjął kask, rozpoznałam go. W jednej chwili.

– Greg! Greg Irvington!
– Samantha?
– Sam! Ile raz mam cię poprawiać?
O Boże, dlaczego ja to powiedziałam? Zabrzmiało dowcipnie czy

złośliwie?

– Sam? Przecież Sam to imię dla chłopaka.
– Nieprawda. Darrin ciągle mówi „Sam” do Samanthy.
– Taaak? Darrin to głupek.
Załapał dowcip. Dzięki Bogu. Już nigdy więcej nie zgrzeszę. Trochę

się pospieszyłam z tą obietnicą, bo kiedy tylko mój wzrok padł na
osiemnastoletniego Grega, myślałam tylko o tym, żeby się na niego
rzucić, ^rósł na wysokiego, szczupłego i muskularnego chłopaka. Nie
mógł się pochwalić klasyczną urodą – jego nos był zbyt wydatny i nieco
haczykowaty – ale miał duże, niebieskie oczy i gęste, faliste włosy, za
jakie mogłabym zabić. Ale to nie z tego powodu moje strefy erogenne
rozpaliły się do białości. W Gregu – w jego postawie, nawet kiedy się nie
ruszał – nadal było coś, co przykuwało uwagę. No i miał
najseksowniejszy sposób chodzenia, jaki kiedykolwiek widziałam.

background image

Nie, też nie tak. To tylko szczegóły. Nie potrafiłam nazwać tego

czegoś. Nie wiem, co go odróżniało od innych i co sprawiało, że moje
serce topniało, a nogi się pode mną uginały. Po prostu miał w sobie to
coś. I jestem przekonana, że gdybyście spytali Julię o Romea,
powiedziałaby to samo: „Sama nie wiem. Po prostu ma w sobie to cos .

A teraz oto Greg stał przede mną, a ja straciłam te resztki rozumu,

jakie mi jeszcze zostały.

– To... yyy... – pomimo tego ogłupienia udało mi się wydukać. – Co

porabiasz w tych stronach?

– Przyjechałem odwiedzić stare kąty. Sprawdzić, czy coś się zmieniło.
– Och, nic się nie zmieniło, możesz mi wierzyć. Ta sama stara, nudna

dziura. Nie tak jak w Newport. Tam pewnie jest super.

– Kilka lat temu przeprowadziliśmy się do Laguna Hills.
– Ekstra. Mieszkasz blisko plaży?
– Mieszkałem.
– Mieszkałeś?
– Parę godzin temu wyniosłem się stamtąd. Na zawsze.
– Wyniosłeś się?
– Tak. Już nie mogłem tam wytrzymać.
– A więc wyjechałeś? Na dobre? Tak po prostu?
Rany. Na moim podwórku w obcisłych dżinsach stał najbardziej

odlotowy, nieustraszony człowiek na świecie.

– I co teraz zrobisz? – wydyszałam.
– Chyba się przejadę. Masz ochotę?
Nie spytałam dokąd. Nie spytałam, kiedy wrócimy.
– Tylko skoczę po torebkę.
Godzinę później siedzieliśmy na krawędzi wieży ratownika na plaży w

Huntington, paląc i sącząc piwo, które na prośbę Grega kupił dla nas
jakiś facet. Fakt, że Greg palił papierosy, uznałam za wyraźny dowód na
to, że jesteśmy sobie przeznaczeni. No, ale wtedy byłam jeszcze młoda i
nie wiedziałam, co karma dla mnie szykuje.

Zaciągając się i popijając, opowiedział mi, dlaczego opuścił swoją

rodzinę. Miał kiepskie stopnie, ale rodzicom jakoś udało się upchnąć go
w prywatnym college’u humanistycznym w północnej Kalifornii. Tego
samego popołudnia Greg zasunął bombę: nie zamierza przez cztery lata
się uczyć. Nie chce zostać prawnikiem czy lekarzem i nie chce pracować
w deweloperskiej firmie swojego ojca. Chce zostać mechanikiem
samochodowym. Po długiej naradzie rodzinnej, . która przebiegła w dość
gorącej atmosferze, Greg wrzucił do worka parę rzeczy i wybiegł z domu.

Kiedy mi o tym opowiadał, brzmiało to jak jeden wielki żart. Bawiło

mnie, że kiedy Greg posłał swojego ojca do diabła, ten zamknął się w

background image

swoim pokoju z butelką whisky i jak gdyby nigdy nic zaczął oglądać mecz
baseballu. Ze matka zaczęła go błagać, żeby jeszcze przemyślał swoją
decyzję. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej syn nie chce studiować w
college’u. Przecież to nie tylko praca. Będzie miał mnóstwo czasu na
zabawę. Może wstąpić do jakiegoś miłego bractwa.

Oboje aż zawyliśmy ze śmiechu, wyobrażając sobie, co pani Irvington

rozumie przez „miłe bractwo”.

– Gdzie będziesz teraz mieszkał? – spytałam, kiedy skończył swoją

opowieść.

Wzruszył ramionami.
– Coś się wymyśli. Mam pieniądze, które dostałem na zakończenie

liceum. I forsę po sprzedaży samochodu.

– Masz samochód i motocykl?
– To motor, Sam. Zawsze mówiłaś „motor”.
– Och, sorki, mój ty luzaku.
– Po to tu przyjechałem. Motor kupiłem sobie po wyjeździe z domu.

Rodzice nie chcieli mi na niego pozwolić. Sprzedałem samochód, który
mi kupili na zakończenie szkoły. Przepisali go na moje nazwisko, żeby
mnie nauczyć odpowiedzialności. – Upił łyk piwa. – Jak dotąd ich plany
raczej nie idą po ich myśli.

Rany. Ale czad. Greg zachowywał się jak prawdziwy dorosły.

Sprzedał samochód i kupił motocykl. Przepraszam, motor. Niedługo
sprawi sobie mieszkanie, zacznie płacić czynsz i wracać do domu, kiedy
będzie chciał. Świat dorosłych wydawał mi się szalenie ekscytujący.

Mogłabym z nim gadać do rana, ale o północy na plaży zaczęło się

ochładzać. Jako z natury uczynna osoba stwierdziłam, że już za późno,
żeby szukać dla niego noclegu, i zaproponowałam, że go przemycę do
swojego pokoju. Nie doszło do niczego więcej poza niewinnymi
pieszczotami. Nie żeby Greg nie próbował albo żebym ja nie chciała – po
prostu w pokoju obok spali moi rodzice, więc czułabym się trochę głupio.

Kilka dni później Greg znalazł pracę na stacji benzynowej i chłopaka,

z którym wspólnie wynajął mieszkanie. Podczas pierwszej nieobecności
współlokatora, który wyjechał na weekend, bez chwili wahania
przespałam się z Gregiem.

Chodziliśmy ze sobą przez następne dwa lata i wydawało mi się, że

niczego nam nie brakuje: przyjaźni, śmiechu, świetnego seksu ! i
oczywiście nieśmiertelnej, wiecznej miłości, która będzie żyć dłużej niż
gwiazdy. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, lecz ja uważałam za oczywiste,
że czeka nas wspólna przyszłość. Może szkoda, że nigdy o tym nie
pogadaliśmy.

Nie mogłam przez cały dzień leżeć w łóżku, rozmyślając o Gregu,

background image

chociaż z pewnością byłoby to o wiele ciekawsze niż plany, jakie miałam
na ten dzień: obiad z moją rodziną. Nie miałam jednak wyboru. Było
Święto Dziękczynienia.

Moja mama mieszka jakieś dwadzieścia minut jazdy samochodem od

mojego domu. Jako jedynaczka muszę spędzać u rodziców wszystkie
święta. Tak nakazuje prawo. Rozum mi podpowiada, że to nieprawda,
ale w głębi ducha wiem, że takie prawo istnieje. Gdybym nie przyjechała
na święta, w drzwiach mojego domu pojawiliby się umundurowani
policjanci, którzy poprosiliby mnie, żebym nie stawiała oporu i poszła z
nimi. Nie odczytaliby mi moich praw, bo nie miałabym żadnych.
Odbyłaby się rozprawa, ale nikt nie zakwestionowałby wyroku. Winna
postawionych zarzutów! Następnie zostałabym publicznie stracona, a
wydarzenie to byłoby transmitowane na cały świat przez kablówkę jako
przestroga dla wszystkich niewdzięcznych dzieci. No i mogłabym
zapomnieć o ostatnim posiłku.

Święto Dziękczynienia co roku spędzam właściwie tak samo i za

każdym razem obecne są te same osoby. Wujek Verne. Ciocia Marnie.
Mama. I ja. Tyle zostało z naszej rodziny tutaj, w południowej Kalifornii.
Koszmar. Ciocia Marnie i wujek Verne mają syna Thomasa, który jednak
w porę się opamiętał i przeprowadził do Oregonu.

Mam się stawić nie później niż o wpół do jedenastej rano, chociaż do

stołu siadamy dopiero o trzeciej. Mama i ciocia Marnie większą część
dnia spędzają w kuchni, do której wstęp ma tylko uprawniony personel,
czyli grupa, do której nigdy nie należałam. Wujek Verne i ja musimy sami
dotrzymywać sobie towarzystwa, co jest dosyć trudne, gdyż wujek
właściwie nigdy się nie odzywa, a ja nie znam żadnych czarodziejskich
sztuczek. Kończy się na tym, że większość dnia tkwimy przed
telewizorem.

Przed paroma laty w Święto Dziękczynienia jedna z lokalnych stacji

nadawała maraton serialu Strefa mroku, co pomagało nam zabić czas.
Chociaż muszę przyznać, że dziwnie się poczułam, kiedy sobie
uświadomiłam, że postaci z większości odcinków – w tym również
kosmici – są normalniejsze od członków mojej rodziny. Potem jednak
jakaś kablówka kupiła prawa do tego serialu i od tamtej pory czas
naszego oczekiwania na obiad dłużył się niemiłosiernie. Mama nie chce
się podłączyć do kablówki. Uważa, że abonamentu w ogóle nie powinno
się płacić, bo telewizja utrzymuje się z reklam. Myślę, że ma rację,
chociaż myli się co do powodów. Tylko w tej jednej jedynej kwestii
miałyśmy mniej więcej podobne zdanie.

Jedyna tradycja świąteczna, jaką kultywuję, to coś w rodzaju mowy

zagrzewającej do walki. Brzmi ona mniej więcej następująco: Nie

background image

pozwolę, by mi dopiekli, krew z mojej krwi i kość z mojej kości.
Zaakceptuję moją rodzinę dokładnie taką, jaka jest, jednocześnie
zachowując prawa do własnej osobowości i przekonań. Ustanowię
rozsądne granice, nie będę dążyć do konfrontacji. Zamierzam
zachowywać się jak dorosły człowiek, a nie jak zranione dziecko. Nie
będę rozpamiętywać faktu, że najprawdopodobniej ze szpitala odebrała
mnie niewłaściwa rodzina.

Przemowa ta wydaje mi się szalenie inspirująca. Za każdym razem,

kiedy ją powtarzam w myślach, wierzę w każde słowo. Zajmuje mi mniej
więcej trzy i pół minuty od chwili, kiedy przekraczam próg domu mojej
mamy.

Ten rok nie należał do wyjątków. Przyjechałam z dwuminutowym

zapasem. Kiedy weszłam, wujek Verne siedział przyklejony do
telewizora. Przywitałam się, a on wymamrotał własną, niepowtarzalną
formę powitania. Ludzie spoza naszego plemienia mogliby mieć
trudności ze zrozumieniem jego języka, ja jednak prawidłowo
przetłumaczyłam jego wypowiedź jako „dzień dobry”. Wiele osób uważa,
że wujek Veme jest dziwaczny, bo prawie nigdy się nie odzywa, na mnie
jednak działa krzepiąco. Gdybyż tylko reszta rodziny poszła w jego ślady!
Poza tym on wcale nie milczy cały czas. Czasami wydaje z siebie długie,
ciężkie westchnienie. To kojące jak obecność starego owczarka
niemieckiego, którego się ma od niepamiętnych czasów.

Opierając się na tych strzępkach faktów, które udało mi się pozbierać,

sądzę, że wujek cierpi na zespół stresu posttraumatycznego, jakiego
nabawił się po wojnie w Korei. Walczył nad zbiornikiem Chosin. Kiedy
byłam w college’u, czytałam o tych walkach. Było tam strasznie. Od
żołnierzy wracających z frontu wymagano, by zdusili w sobie tamte
wspomnienia i żyli dalej jak gdyby nigdy nic. Wiedziałam, że wujek
umarłby z upokorzenia, gdybym próbowała poruszyć ten temat, więc
wolałam tego nie robić.

Już miałam go wyminąć i wejść do zmilitaryzowanej strefy koło

piekarnika, kiedy usłyszałam jakiś znajomy dźwięk. Odwróciłam się.
Zaczynał się odcinek Strefy mroku. Wtedy zauważyłam, że do telewizora
mamy podłączony jest magnetowid. Świat stanął do góry nogami czy
miałam halucynacje? Co roku przez ostatnie pięć lat proponowałam
mamie, że kupię jej magnetowid na Gwiazdkę, ale ona zawsze odrzucała
moją ofertę. Powtarzała, że współczesne filmy są zbyt głupie, by je
nagrywać. Myśl, że wujek Verne mógłby mieć dość motywacji, by kupić
magnetowid, nie mieściła mi się w głowie. W głębi ducha zawsze
podejrzewałam, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby do obiadu – albo

background image

i do końca świata – gapić się w ścianę.

Potem zobaczyłam stertę kaset na podłodze. Na każdej starannie

napisano tytuły dwóch odcinków Strefy mroku. Zastanowiło mnie parę
rzeczy. Po pierwsze to, jak je opisał. Każdemu odcinkowi nadał własny
tytuł, i to niezwykle trafiony. „Chciwi krewni dostają nowe twarze”,
„Astronauta terroryzuje małe ludziki na obcej planecie”, „Śmierć
podróżuje autostopem”, „Marsjanin w autobusie”. Dobrze wiedziałam,
który odcinek kryje się pod każdym z nich.

Po drugie nagrał wszystkie moje ulubione odcinki. Czy możliwe, że

naprawdę mnie słuchał, kiedy raz na jakiś czas przerywałam ciszę,
mówiąc coś w rodzaju „Przepadam za tym odcinkiem”? I że pamiętał o
tym przez tyle lat? Jeszcze bardziej mnie przeraziła i zaskoczyła myśl, że
być może wujek Verne po prostu mnie lubi.

Tak się wzruszyłam, że miałam ochotę go uściskać i trochę sobie

popłakać. Nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego, bo wobec wujka
Verne’a po prostu nikt się tak nie zachowuje. Powiedziałam mu
natomiast, że wrócę za parę minut i że z wielką ochotę jeszcze raz
obejrzę Strefę mroku. Kiedy go mijałam, pokiwał głową i we własnym
języku poprosił, żebym w drodze powrotnej podrzuciła mu piwo.

Ostrożnie zbliżyłam się do drzwi kuchni. Zza nich dochodziły mnie

stłumione głosy cioci i mamy spierających się, która miska jest do
słodkich, a która do tłuczonych ziemniaków. Ktoś mógłby pomyśleć, że
po trzydziestu paru latach powinny już to ustalić. Kiedyś próbowałam im
pomagać w kuchni, ale zawsze kończyło się to wielką katastrofą. Mają
własny, unikalny system, który w dwudziestym i dwudziestym pierwszym
wieku udoskonaliły i opanowały do perfekcji i którego nikt oprócz nich nie
potrafiłby zrozumieć.

Z jakiegoś powodu moja mama – może dlatego, że sprzeciwia się

każdej decyzji, jaką podejmuję – jest mną rozczarowana: stanowię żywy,
oddychający symbol wszystkiego, co jej się w życiu nie powiodło,
wszystkiego, co nie spełniło jej oczekiwań. Małżeństwa. Południowej
Kalifornii. Życia. Świata. I mnie – Samanthy Stone – jej jedynego
dziecka, które mogłoby odnieść tyle sukcesów, gdyby tylko się postarało.

Mama i ciocia były tak pochłonięte negocjacjami, że kiedy otworzyłam

drzwi, początkowo mnie nie zauważyły. Kiedy tak stałam, przyglądając
się im, zalała mnie fala ciepłych, ckliwych, świątecznych uczuć. Wujek
Verne nagrał Strefę mroku, te dwie zwariowane kobiety zadręczały się
każdym drobiazgiem dotyczącym obiadu. Moja rodzina. Na dobre i na złe
– razem z brodawkami, nerwicami i całym dobrodziejstwem inwentarza.

– Marnie, przecież wiesz, że będzie więcej zwykłych ziemniaków niż

słodkich, więc muszą pójść do tej miski.

background image

– Nie, zawsze zapominasz, że na słodkie ziemniaki kładziemy pianki.

One zajmują mnóstwo miejsca.

– Nie aż tak dużo. Nie tyle, co ziemniaki.
– Dobrze, ale nie wiń mnie, jeżeli stopione pianki spłyną po bokach

miski.

– Trzeba położyć mniej. Zawsze dajesz za dużo.
– Pianki nadają im właściwy smak.
Wiedziałam, że ta dyskusja może się ciągnąć w nieskończoność,

więc przerwałam im wesołym „dzień dobry”.

– Ciociu Marnie, widziałaś, co zrobił wujek Verne? – spytałam.
– Co znowu zrobił? – spytała podejrzliwie.
– Nagrał dla nas mnóstwo odcinków Strefy mroku.
– Ach, to. Doprowadza mnie do szału. Co tydzień wyjmuje program

telewizyjny i sprawdza, które odcinki mają lecieć. Potem robi listę tych,
które chce nagrać. I nic go nie obchodzi, że może ja bym chciała
obejrzeć coś innego. O nie. Nie istnieje nic ważniejszego niż nagranie na
wideo Strefy mroku. Słowo daję, mogłabym zabić tę kobietę. Normalnie
mogłabym ją zabić.

Nie wiedziałam, o jakiej kobiecie mówi i co ta ma wspólnego ze Strefy

mroku, miałam jednak nadzieję, że dowiem się tego dzięki cierpliwości i
wytrwałości.

– Jaką kobietę? – spytałam.
– Naszą asystentkę dentysty. Im się zawsze wydaje, że powinny

gadać, kiedy robią ci coś przy zębach. Przecież człowiek nawet nie może
odpowiadać na pytania, a poza tym wolałbym, żeby się uwinęły i jak
najszybciej załatwiły sprawę, prawda?

– No.
– Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu ta asystentka, pracując

przy zębach Verne’a, zaczęła mu opowiadać, że nagrywa na wideo
swoje ulubione seriale, bo lecą w telewizji, kiedy ona jest w pracy, więc
wieczorem może sobie obejrzeć kasetę. Boże, pomyślałby kto, że to
koniec świata. Verne wyszedł do mnie do poczekalni i stwierdził, że
musimy sobie kupić magnetowid i podłączyć się do kablówki, bo według
tego geniusza techniki dentystycznej na jednym z programów nadają
Strefę mroku. Ja mu na to: „Dlaczego chcesz to nagrywać? Przecież
kiedy podłączymy się do kablówki, możesz po prostu oglądać to w
telewizji?” On mi odpowiada, że musi nagrywać, żeby w Święto
Dziękczynienia obejrzeć najlepsze odcinki. A ja: „A cóż, na Boga, Strefa
mroku
ma wspólnego ze Świętem Dziękczynienia?” Na to pytanie nigdy
nie dostałam jasnej odpowiedzi, ale mówię ci, teraz w snach ciągle
słyszę tę wariacką kosmiczną muzykę.

background image

– Nie pamiętasz, ciociu? Wujek Verne i ja przez lata w Święto

Dziękczynienia oglądaliśmy Strefę mroku. Kiedyś na jednej z lokalnych
stacji był maraton odcinków.

– Och. – Zacisnęła usta. – Pewnie ja i twoja matka byłyśmy zbyt

zajęte gotowaniem obiadu, żeby zwrócić uwagę na to, co oglądacie w
telewizji. Wiem tylko, że jeszcze długo pożyję, jeżeli już nigdy nie usłyszę
ani słowa na temat Strefy mroku.

Tyrada cioci Marnie odebrała mi tę niewielką radość z tego dnia, jaka

mi jeszcze została. Poczułam, że moje ciepłe uczucia gasną, a zaraz
potem moja mowa zagrzewająca do walki odchodzi w zapomnienie.
Postanowiłam wyjść na patio na papieroska.

– Wracam za parę minut – powiedziałam.
– Dokąd idziesz? – spytała mama, jakbym planowała ucieczkę.
– Na papierosa.
– Nie pooglądasz telewizji z wujkiem? Wiesz, zadał sobie dużo trudu,

nagrywając ten serial.

– O tak – wtrąciła ciocia – i to tylko dla ciebie. Dwie minuty wcześniej

nie miały zielonego pojęcia o kasetach ze Strefą mroku, ale teraz, gdy
już się dowiedziały, postanowiły wykorzystać ten fakt jako broń. Nie po
raz pierwszy uderzyła mnie myśl, że choć ja uważam członków mojej
rodziny za wyjątkowych dziwaków, to oni mają siebie za absolutnie
normalnych ludzi. To z kolei kazało mi się zastanowić, skąd mam
pewność, że sama nie jestem świrem. Z pewnością wielu zwichrowanych
nieszczęśników nie zdaje sobie sprawy ze swoich problemów z psychiką.
Gdybym była psycholem, pewnie nawet bym o tym nie wiedziała. Takie
właśnie myśli przychodzą mi do głowy, kiedy spędzam więcej niż kilka
minut z moją najbliższą rodziną.

– Wychodzę tylko na chwilę – wyjaśniłam matce ja, dorosła osoba.
– Życzyłabym sobie, żebyś rzuciła ten paskudny nałóg! – ze świętym

oburzeniem byłego palacza zawołała za mną mama.

– Rzucam jutro! – odkrzyknęłam.
Kiedy zamykałam drzwi, usłyszałam jeszcze jej głos: , – Ile już razy to

słyszałam?

– Boże, miej nas w swojej opiece – dodała ciocia. – Pamiętasz, jaka

nieznośna się wtedy robi?

Usiadłam i ze złością kilka razy się zaciągnęłam. Rzeczywiście, może

i więcej niż raz próbowałam rzucić palenie, ale przynajmniej się starałam.
Czyż do obowiązków matki, jako części kontraktu wychowawczego, nie
należy wspieranie dziecka w tym, co robi? Rodzice Johna Hinkleya nadal
go wspierają, chociaż próbował zabić prezydenta. Moim najgorszym
przewinieniem było skłamanie w życiorysie, a to się właściwie nie liczy.

background image

Bóg rozumie, że osoby przeprowadzające rozmowę w sprawie pracy
naprawdę zupełnie niepotrzebnie wypytują o doświadczenie i
wykształcenie.

Po raz kolejny przypomniałam sobie, że jestem dorosła. Mogłam

sama decydować o sobie. Za kilka godzin miałam się spotkać z Gregiem
i ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyłam, było pojawienie się w
paskudnym nastroju zaniedbanego dziecka. Nie musiałam pozwalać na
to, by rodzina psuła mi nastrój. Od tego miałam papierosy.

Reszta poranka i wczesne popołudnie minęły bez zakłóceń. Wujek

Verne i ja oglądaliśmy nasz serial, pogryzając chipsy z dipem. Mniej
więcej co godzinę wychodziłam na papierosa. Mama nie cierpiała, kiedy
paliłam na patio, ja jednak wolałam nie zbliżać się do kuchni. To już
podczas planowania inwazji na Normandię sprzymierzone siły były
spokojniejsze. Poza tym czas na patio wykorzystałam całkiem
produktywnie, (a) obsesyjnie rozmyślając, o czym Greg chce ze mną
porozmawiać i (b) wspominając, jak dobrze nam było kiedyś razem.
Palenie to bardzo pożyteczny nałóg, gdy człowiek jest tak wielkim
myślicielem jak ja.

W dalszej części popołudnia mama i ciocia prowadziły rozmowę w

biegu, kursując między salonem a kuchnią. Na podstawie ich
komunikatów zawsze potrafię określić, na którą stację wjechał ich
„Ekspres Dziękczynienia”. Kiedy jedna z nich oznajmia, że właśnie
kończą nakrywać do stołu, to znaczy, że od obiadu dzieli nas jeszcze
około godziny. Na stół wjeżdża masło i sos żurawinowy, a wkrótce potem
zaczynają się negocjacje dotyczące rozstawienia reszty potraw.
Następnie panie odbywają swą coroczną debatę na temat tego, czy
powinny zostawić indyka w kuchni i przynieść tylko kilka kawałków, w
końcu jednak dochodzą do wniosku, że co to za święta, skoro na stole
nie widać całego ptaszyska.

Po rozstrzygnięciu kwestii indyka wycofują się do kuchni, by utłuc

ziemniaki, przyrządzić sos, groszek z masłem, pogrzać bułeczki, wybrać
farsz, położyć indyka na talerzu i rozpocząć ostateczne natarcie na stół.
Zabieg ten znany jest jako ostatnie poprawki przy kolacji, po nim zaś
następuje druga runda ostatnich poprawek przy stole.

Odliczanie trwa. Jedna z nich łapie resztkę chipsów i dipu,

ostrzegając nas, byśmy sobie nie psuli apetytu. Zważywszy na to, że
przez cały dzień opychaliśmy się, popijając piwo i wodę sodową, rada ta
pojawia się nieco za późno. Ale wujkowi Verne’owi i mnie zawsze udaje
się pochłonąć odpowiednią ilość świątecznego jedzenia. Bo choć
strasznie psioczę na zamieszanie, jakie temu towarzyszy, muszę

background image

przyznać, że mama i ciocia robią genialnego indyka z wszelkimi
niezbędnymi dodatkami.

Kiedy wszystko jest gotowe, wyłaniają się z kuchni, zgrzane,

wykończone i niesamowicie zadowolone z siebie. Tylko dzięki nim
możemy świętować jak Pan Bóg przykazał. Ten nieodmiennie
powtarzający się temat będzie się przewijał przez cały obiad.

Kilka minut po trzeciej wreszcie zasiedliśmy do stołu. Mamie i cioci

jakimś cudem udało się ustawić na stole więcej potraw i naczyń, niż
przewidują prawa fizyki. Ale całość wyglądała naprawdę ładnie. Nie
olśniewająco, ale po prostu miło. Dokładnie tak, jak powinien wyglądać
świąteczny obiad. Mama stanęła u szczytu stołu, gotowa do porcjowania
indyka. Z jakiegoś tajemniczego powodu wujek nigdy się tym nie
zajmuje. Bardzo dziwne, bo mama i ciocia dosyć konserwatywnie
podchodzą do ról płci. Tego tematu jednak nigdy się nie porusza. Nigdy.
Raz spytałam mamę, dlaczego po śmierci mojego taty to jej, a nie
wujkowi Verne’owi, przypadła rola osoby porcjującej indyka, ale tylko
zrobiła bardzo dziwną minę. Minę, która mówiła: przepraszam, nie
słyszałam twojego pytania, bo dotyczy tematu, który nie istnieje, a nawet
gdyby istniał, to i tak nie twoja sprawa. Taką właśnie minę.

– Mamo, wszystko pachnie cudownie – powiedziałam, z całych sił

starając się, by obiad zaczął się jak najlepiej.

– Dziękuję, Samantho. Powinniśmy też podziękować cioci Marnie.

Bez jej pomocy nie udałoby mi się niczego przygotować.

– Dziękuję, ciociu Marnie.
– Ależ proszę bardzo, Samantho. Cała przyjemność po mojej stronie.
– Również tobie dziękuję, wujku Verne – dodałam.
Wujek zatrzepotał powiekami. Po raz pierwszy od lat ktoś przy

świątecznym stole powiedział do niego więcej niż tylko „Czy możesz mi
podać groszek?” Mama i ciocia ze zdziwieniem i konsternacją uniosły
brwi. Za co niby ja dziękuję wujkowi? Przecież nie pomagał przy
gotowaniu.

– Świetnie się bawiliśmy, oglądając Strefę mroku, którą nagrałeś –

wyjaśniłam.

– Naprawdę? – spytała mama. Jej dłoń z nożem do krojenia indyka

znieruchomiała w powietrzu, a ciocia zaczęła podejrzliwie przyglądać się
wujkowi. Odkąd to Verne świetnie się bawi? A jeżeli robi to często, a ona
o niczym nie wie?

– To miło – powiedziała ciocia, marszcząc brwi.
– Wujek i ja zawsze dobrze się bawimy razem – powiedziałam.
– Pomyśleliśmy, że po obiedzie wyskoczymy na piwko. Może przy

background image

okazji coś wyrwiemy.

Przez ułamek sekundy usta wujka zadrżały, ale zaraz potem zrobił

coś, co gwarantowało powrót do tematu, który naprawdę się liczył: wziął
miskę i zaczął sobie nakładać jedzenie.

– Samantho, słowo daję – powiedziała mama, wracając do

porcjowania. – Proszę się częstować. Jest mnóstwo jedzenia, nie chcę,
żeby wystygło.

Uff. Zbiorowe westchnienie pełne ulgi i powrót do znanego,

bezpiecznego życia. Czas usunąć z myśli ten brzydki incydent ze Strefą
mroku.

– Samantho, ty z pewnością masz ochotę na udko – ciągnęła mama.

– A reszta? Mięso białe czy ciemne?

Zupełnie jakby zaprosiła pięćdziesięciu gości i nie mogła spamiętać

preferencji wszystkich. A przecież przez czternaście lat, odkąd umarł mój
tata, a mój kuzyn się wyprowadził i została tylko nasza czwórka –
wszyscy jedliśmy białe mięso. Od dziesiątego roku życia nie poprosiłam
o udko.

– Och, ja i Verne poprosimy o białe – powiedziała ciocia Marnie, jakby

po raz pierwszy uczestniczyła w słynnym świątecznym obiedzie rodziny
Stone’ów.

– Ja w tym roku chyba też wezmę białe, mamo.
– Na pewno? Zostawiłam udko specjalnie dla ciebie. Jeszcze kilka

razy wracałyśmy do sprawy, zanim udało mi się ją przekonać, że jestem
dość dorosła, by woleć białe mięso. Co roku jest ta sama śpiewka,
świąteczna tradycja, którą tak hołubię. Z tym że w tym roku
postanowiłam wprowadzić jedną zmianę. Zamiast się bronić, nałożę
sobie szpinaku, który mama robi specjalnie dla mnie – i którego
nienawidzę, odkąd go po raz pierwszy spróbowałam – po czym będę go
stopniowo przykrywać resztą jedzenia, aż się roztopi w resztkach sosu i
ziemniaków. Tak, wiem, że to żałosne w wieku trzydziestu czterech lat
ukrywać szpinak przed matką.

Kiedy porcjowanie już się skończyło i każdy sobie nałożył jedzenia, z

wielką powagą zasiedliśmy do posiłku. Wtedy ciocia Marnie powiedziała
to, co zwykle, zanim weźmie widelec i zacznie jeść.

– Ależ miło, prawda?
– O tak, bardzo – przytaknęła mama.
– Bardzo miło – dodałam. W zeszłym roku powiedziałam: „To

prawda”. Nie chciałam popaść w rutynę.

– Proponuję wznieść toast – obwieściła mama, unosząc kieliszek.
– Za prawdziwe, staroświeckie Święto Dziękczynienia – powiedziała

dokładnie to, czego się spodziewałam.

background image

Stuknęliśmy się kieliszkami i każdy upił po łyku wina. Wiedziałam, co

pojawi się w następnej kolejności – ich ulubiony świąteczny temat: świat
już nie jest taki jak kiedyś. Mogły tak nadawać całymi godzinami, może
nawet latami.

Może obejrzałam za dużo odcinków Strefy mroku jednego dnia i

straciłam, i tak już kruche, poczucie rzeczywistości. Może telefon od
Grega wstrząsnął mną bardziej, niż przypuszczałam. Ale z jakiegoś
głupiego powodu postanowiłam spróbować zboczyć z utartej ścieżki.
Włożyć kij w mrowisko, żebyśmy mogli porozmawiać o czymś innym.
Chyba mi się rzuciło na głowę.

Wiedziałam, że muszę działać szybko, więc wybrałam pierwszy

temat, jaki mi przyszedł do głowy.

– Czy ktoś czytał dziś w gazecie ten artykuł o psach? – spytałam.
– O psach? – powtórzyła mama z dezorientacją.
– O psach? – powtórzyła ciocia z jeszcze większą dezorientacją,

wykoleiłam ich pociąg, ale wiedziałam, że wkrótce się otrząsną.
Zaatakowałam, zanim zdążyły się pozbierać.

– Tak. Bardzo interesujący. Podobno psy wiedzą, kiedy ma wrócić ich

właściciel. To znaczy wtedy, kiedy znajduje się na przykład ze dwie mile
od domu. Zrywają się z miejsca i czekają pod drzwiami.

Obie spojrzały na mnie takim wzrokiem, jakbym mówiła w suahili.
– Tak? – powiedziała mama. Zaimponowała mi jej odwaga. Nigdy

przedtem w Święto Dziękczynienia nie rozmawiałyśmy o psach.

– Wiecie – odezwała się ciocia – nie ma to jak dobre, staroświeckie

święta.

– A to nie wszystko – podjęłam, nie zamierzając jeszcze się

poddawać. – Posłuchajcie tylko. Przeprowadzono eksperyment, podczas
którego umieszczono psa w odległości dziesięciu mil od właściciela.
Jeden naukowiec przebywał z psem, a drugi z jego właścicielem. W
pewnym momencie właściciel wypowiadał imię psa i wtedy działo się coś
niesamowitego. Czasami pies reagował. Szczekał albo skakał, chociaż
jego pan był dziesięć mil dalej. Prawda, że to ciekawe?

Spojrzały na mnie pustym wzrokiem.
– O tak, z pewnością – mama powiedziała po chwili. W końcu byłam

owocem jej łona.

Ciocia wyniuchała okazję i szybko wzięła bułkę.
– Spójrz, Tereso – powiedziała. – Spójrz, jak ta bułka się ładnie łamie.

Sklepowe, nawet te najdroższe, nie są takie chrupkie.

Istnieją siły tak potężne, że człowiek nie jest w stanie objąć ich swym

umysłem, a taką właśnie siłą jest potrzeba mojej mamy i cioci, by
rozmawiać o zaletach domowej kuchni. Powinnam była się zatrzymać,

background image

póki jeszcze nie było za późno, ale wygrywają tylko ci, którzy odważą się
mieć nadzieję.

– Ciekawie by było, nie sądzicie? – spytałam. Znowu pusty wzrok.
– Co byłoby ciekawe? – spytała mama z cierpieniem malującym się

na twarzy. Przez dziewięć miesięcy nosiła mnie pod sercem, a teraz ją
zamęczam jakimiś psami.

– Powtórzyć ten eksperyment – odparłam. – Jedno z nas mogłoby

wziąć psa i pojechać dziesięć mil dalej, a potem drugie wypowiedziałoby
jego imię i zobaczylibyśmy, czy zareagował. Moglibyśmy sprawdzić, czy
ten eksperyment rzeczywiście wypali. Oczywiście nie moglibyśmy
pojechać wszyscy. Jedno z nas musiałoby zostać, żeby powiedzieć imię
psa.

– Jakiego psa? – spytała mama.
– Przecież nie masz psa – zauważyła ciocia. – Nikt z nas nie ma psa.
– Och. – Miały rację. – Zastanawiam się, czy sobie nie kupić –

wyjaśniłam koślawo, wiedząc, że porażka jest tuż za rogiem. Tych kobiet
po prostu nie dało się powstrzymać. Ich duch był niezłomny. Tylko się
mną bawiły dla zabicia czasu.

– A co ty byś, na litość boską, robiła z psem? – spytała mama.
– Psy wymagają dużo pracy, Samantho – dodała ciocia. – Jak

wszystko, co warto mieć. Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego
ludzie sobie biorą psy. Zęby mieć psa, trzeba dużo czasu spędzać w
domu. Teraz nikt nie siedzi w domu. Zauważyłaś to, Tereso? Ze ludzie
już nie siedzą w domu? Każdy lata za własnymi sprawami.

– Właśnie tak – przytaknęła mama. – Zauważyliście, że ostatnio wiele

sklepów sprzedaje gotowe obiady świąteczne? Idzie się do sklepu rano,
kupuje obiad, a potem tylko podgrzewa. Kto wie, czy nie jesteśmy jedyną
rodziną na naszej ulicy, która je prawdziwy, domowy świąteczny obiad.

– Nie zdziwiłabym się – powiedziała ciocia z ulgą. Wreszcie jakiś

temat wart zgłębienia. – Wiecie, co mnie denerwuje? Kiedy słyszę, jak
ludzie mówią, że nie mają czasu gotować. Cóż to ma znaczyć? Co im się
wydaje, że nasza doba ma dwadzieścia siedem godzin?

I poszło.
– Teraz już nikt nie rozumie, co tak naprawdę jest ważne. Jeden z

drugim biegnie do sklepu, kupuje gotowe potrawy, pewnie podaje je na
tekturowych talerzykach, a potem się dziwi, że jego dziecko zaczyna
brać narkotyki.

Moja rodzinka najlepiej wiedziała, co jest przyczyną szerzącej się

narkomanii. Nie bieda czy rozpacz, nie brak wykształcenia i nadziei. To
nie wołanie o pomoc, lecz wołanie o prawdziwe talerze.

– Och, wiem, Tereso. Prawda, że to smutne? Mam tylko nadzieję, że

background image

Samantha docenia dom, z jakiego pochodzi.

Nawet nie masz pojęcia jak bardzo, ciociu Marnie.
– Och, chciałabym w to wierzyć – powiedziała nieśmiało mama,

skromnie wpatrując się w swój talerz.

– Doceniam mamo, naprawdę. – Na szczęście ani ona, ani jej siostra

nigdy nie wyczuwają ironii. – I muszę przyznać, że jeśli chodzi o
ziemniaki, to w tym roku przeszłaś samą siebie. Są przepyszne. –
Postanowiłam z wdziękiem uznać swoją porażkę.

– To dzięki śmietanie – oświecono mnie. ^obrażacie sobie, jak mnie

zdumiała ta informacja. – Bez prawdziwej śmietany nie zrobi się dobrych
tłuczonych ziemniaków. Mleko się nie nadaje. Musi być śmietana. No i
masło. Inaczej lepiej sobie nie zawracać głowy.

– Tak, inaczej nie ma sensu – przytaknęła ciocia. – Równie dobrze

można otworzyć torebkę, dolać wody i udawać, że to tłuczone ziemniaki,
– walić to na talerz i udawać, że to prawdziwy obiad.

Pokiwałam głową i zjadłam kolejny kęs.
– Och, Samantho, zdaje się, że już skończyłaś swój szpinak. – Mama

wzięła miskę i mi ją podała. – Częstuj się. Zostało jeszcze dużo.

background image

Rozdział trzeci

Kiedy w lesie pada drzewo,

las słyszy tylko to,

co chce usłyszeć

Zanim media odkryły bakterie, zmywanie naczyń było najprostszą

czynnością podczas Święta Dziękczynienia. Mój wkład w to zadanie
uznawano nawet za pożyteczny.

Ale to się zmieniło. Pierwszy błąd popełniłam, wyjmując z szuflady

rolkę folii aluminiowej i owijając w nią indyka. Nie umywszy najpierw rąk
ratującym życie mydłem przeciwbakteryjnym, którego butelkę mama
trzymała w każdym pomieszczeniu, gdzie znajdował się zlew. Czyż nie
wiem, że na dłoniach mogę mieć zarazki salmonelli, które rozmażę po
całej folii i indyku? Próbowałam rozładować atmosferę, tłumacząc, że
mama przeżyła sześćdziesiąt lat bez mydła przeciwbakteryjnego i jakoś
nie umarła. Niestety, to jej nie rozbawiło. Przerzuciłam się więc na
argumenty logiczne. O ile wiem, indyka nie można zarazić salmonellą,
ewentualnie to indyk zarazi salmonellą nas. Nie trafiło jej to do
przekonania.

– Samantho, umycie rąk to nic trudnego. To trwa tylko chwilkę. A

badania wykazały, że w ten sposób można uniknąć zarażenia
salmonellą.

Nie było sensu się kłócić. Mama traktuje słowa „badania wykazały”

tak, jakby owe badania przeprowadził sam Bóg, a następnie
zweryfikował ich rezultaty.

Umyłam ręce, zrobiłam, co mogłam, ale w końcu musiałam opuścić

ten teren. Przeciwbakteryjny spray pokrywał każdy milimetr widocznej
powierzchni. Kto wie, na jaką chorobę płuc zapadnę, nawdychawszy się
takich ilości sprayu kupionego po okazyjnej cenie? Wyszłam na dwór,
żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i zapalić papieroska.

Kiedy kuchnia już została gruntownie odkażona, na poważnie

zabraliśmy się do gry w kości. Nie mam pojęcia, dlaczego w Święto
Dziękczynienia zawsze w to gramy. Pogodziłam się z tym faktem, choć
go zupełnie nie rozumiem, tak samo jak teorii grawitacji. Typowa
rozgrywka nie wymaga żadnej specjalnej strategii. Przeciętnie
inteligentna osoba w ciągu kilku sekund może ogarnąć umysłem
wszystkie możliwości.

Ale to nie były przeciętnie inteligentne osoby. To byli dawcy moich

genów. Gra ciągnęła się w nieskończoność. Po każdym rzucie kośćmi

background image

mama i ciocia uważnie studiowały tabelę wyników. Panował surowy
zakaz odzywania się: nie wolno mówić nikomu poza osobą, która rzuca
kośćmi. Zasada ta była właściwie niepotrzebna, gdyż
prawdopodobieństwo, że nagle wywiąże się jakaś interesująca rozmowa,
wynosiło zero.

W miarę upływu czasu, kiedy już zbliżała się pora mojego wyjścia,

złapałam się na tym, że coraz trudniej mi się skupić. Myślami wciąż
wracałam dq tamtej nocy, którą nadal uważałam za najgorszą noc
mojego życia. A mając na uwadze niektóre inne noce, to nie byle co.

Kiedy skończyliśmy obiad w moim nowym mieszkaniu, Greg

powiedział to tak od niechcenia. Nawet nie miał dość przyzwoitości, żeby
się denerwować albo unikać kontaktu wzrokowego. Minęło tyle lat, a ja
wciąż słyszałam jego głos. „Myślę, że powinniśmy zacząć się spotykać z
innymi ludźmi. Przecież nie chcemy za wcześnie przemienić się w stare
małżeństwo, prawda”? Wyszczerzył zęby i mrugnął do mnie.
Odwzajemniłam jego uśmiech i coś tam wydukałam, starając się mówić
obojętnym tonem.

Kilka tygodni później zadzwonił do mnie i opowiedział o swoich

wakacjach. Zachowałam się tak samo jak poprzednio i później za
każdym razem, kiedy dzwonił albo przychodził do mnie, udawałam, że mi
nie zależy. Początkowo dlatego, że nie chciałam dać po sobie poznać,
jak bardzo mnie zranił, potem – z nadzieją, że kiedyś znowu się
zejdziemy, i wreszcie dlatego, że w końcu został moim przyjacielem.
Prawdziwym przyjacielem. Takim, który zawsze chętnie pomoże się
przeprowadzić, wyjdzie na lotnisko, a takich przyjaciół się nie odrzuca.

Umawiałam się z innymi chłopakami. Kilka razy się zakochałam. Dwa

razy prawie przyjęłam oświadczyny, które zdarzyły mi się po drodze. Ale
kiedy przychodziło do podjęcia decyzji, zawarcia umowy na całe życie,
nie potrafiłam się do tego zmusić. Nie wyobrażałam sobie, że przez
następne pięćdziesiąt lat codziennie mam jeść śniadanie z tym
mężczyzną. I za każdym razem, kiedy kończył się kolejny mój związek,
znowu ciągnęło mnie do Grega. Nigdy nie próbowałam nic z tym zrobić.
Przyjaźń z Gregiem była po prostu jak zdjęcie ciasnych butów po całym
dniu. Bycie z innymi chłopakami przypominało mi pracę. Wciąż
próbowałam, ale w miarę upływu lat kolejne randki zaczęły mi się
kojarzyć z ubieganiem się o pracę, której tak naprawdę nie chciałam.

Greg długo nie związywał się na stałe z żadną dziewczyną.

Konsumował je tak, jak ja konsumowałam papierosy. Nagle, dwa lata
temu, pojawiła się Casey. Wyglądała jak jego siostra bliźniaczka, nawet
miała motocykl. Po czwartej randce zamieszkali razem. Coraz rzadziej

background image

go widywałam i zaczęłam się przygotowywać na zaproszenie na ślub.
Potem jednak, gdzieś rok temu, w okolicach ich drugiej rocznicy bycia
razem, Greg zadzwonił z pytaniem, czy po pracy wybrałabym się z nim
na pizzę.

Było jak za starych, dobrych czasów. Po paru piwach powiedział mi,

że Casey się wyprowadziła. Nie chciał o tym rozmawiać, co właściwie
mnie nie zdziwiło. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmowy, ale
wiedziałam, że w pewnych sprawach lepiej nie naciskać.

Potem znowu zaczęliśmy się spotykać, spędzaliśmy razem więcej

czasu niż kiedykolwiek. Parę razy w tygodniu po pracy wybieraliśmy się
na pizzę albo tacos. W piątkowe wieczory do „Bogarta”.

W niektóre niedzielne popołudnia do kina. Ciągle sobie powtarzałam,

że to nic poważnego. Ze po prostu jesteśmy dwójką przyjaciół, którzy w
przerwie między kolejnymi związkami lubią spędzać ze sobą czas. Może
i jeden z tych przyjaciół jeszcze bardziej wyprzystojniał – dlaczego dzięki
zmarszczkom mimicznym faceci wyglądają seksowniej? – ale to
nieważne, Tysiące razy to sobie wbijałam do głowy. Chodziło to, żeby
tym razem zachować się mądrzej. Dobrze się razem bawić i szukać
podwójnego dna. I nie, nie, NIE być na tyle głupią, żeby znowu zacząć z
nim sypiać, nie wspominając już o – Boże uchowaj – ponownym
zakochaniu się.

Myślę jednak, że mądrość to cecha, którą nabędę może dopiero w

następnym życiu. Bo podczas gry w kości, która ciągnęła się w
nieskończoność, wreszcie mnie olśniło, co robiłam przez cały ten czas,
kiedy razem z Gregiem jedliśmy tacos albo nabijaliśmy się z
przewidywalnej fabuły filmu. Czekałam.

Trzecią partię skończyliśmy dopiero około wpół do dziewiątej. Zawsze

gramy trzy partyjki. Nie wiem dlaczego. Spędziłam w tym domu cały
okres kształtowania się mojej osobowości. Ale w porządku, miałam
jeszcze czas na to, żeby się pożegnać i wyjść za piętnaście dziewiąta.
Och, ty głupia babo! Jak mogłaś pomyśleć, że czeka cię miły, świąteczny
wieczór, że życie i twoja własna matka na to pozwolą? Czyś ty się
jeszcze niczego nie nauczyła?

Właśnie kiedy ciocia zamierzała oznajmić swoje zwycięstwo, gdyż

wygrała dwie partie z trzech, podczas ostatniego ruchu wyrzuciłam tak
dużą liczbę punktów, że jej dorównałam. Oznaczało to, że wszyscy
oprócz wujka Verne’a wygrali po jednej partii, ale nikt nie wygrał całego
„turnieju”. Ciocia i mama pogratulowały mi, ale były niepocieszone.

– Tak nie można – powiedziała ciocia.
– To prawda – przytaknęła mama.

background image

– Nie chodzi o to, że mi zależy na wygranej. Po prostu... – Ciocia

wzruszyła ramionami. W języku angielskim było za mało przymiotników,
by mogła opisać swe uczucia. – Może powinniśmy rozegrać jeszcze
jedną partyjkę – zaproponowała.

Mama to przemyślała, rozważając różne moralne i etyczne implikacje.
– Chyba masz rację – uznała w końcu. – Myślę, że ktoś powinien

mieć szansę wygrać. Tak będzie sprawiedliwie.

– Właśnie – przytaknęła ciocia, energicznie kiwając głową. –

Sprawiedliwie będzie, jeżeli ktoś będzie miał szansę wygrać. Zobaczmy.
Samantha wygrała w ostatniej turze, więc teraz zaczyna pierwsza.

Ciocia zebrała kości, włożyła je do kubeczka i podała mi go.
– Yyy... – wystękałam, biorąc od niej kubeczek. Obie panie wbiły we

mnie wzrok. Kiedy się bierze kości, nie wolno się odzywać. Można
powiedzieć „Przydałaby się piątka” albo „Jest nadzieja”, ale nie wolno
stękać. – Yyy... – powtórzyłam. – Ja muszę już iść.

– Iść? – zdziwiła się mama. – Jak to musisz już iść? Przecież gramy

w kości.

– Wiem, ale mam plany na wieczór.
– Plany?
To tylko jedno słowo, ale kiedy padło, poczułam się jak Galileusz

tłumaczący księżom, że Ziemia obraca się wokół Słońca.

– Umówiłam się na randkę. – Jedyna odpowiedź do przyjęcia. Pewnie

nie mogła się równać ze stanem wyjątkowym albo boską interwencją, ale
jak wiadomo, randki prowadzą do macierzyństwa i posiadania wnuków.

Mama uniosła brwi.
– Na randkę? W Święto Dziękczynienia?
Razem z ciocią wymieniły spojrzenia. Nie urodziły się wczoraj.
– Tak.
– Z kim?
– Z facetem.
– Czy ten facet ma jakieś imię?
„Greg” z pewnością byłoby odpowiedzią nie do przyjęcia. Według

standardów mamy ledwo ledwo się kwalifikował jako osoba, z którą
można się umówić, a już na pewno nie był wart tego, by dla spotkania z
nim opuścić rodzinę w Święto Dziękczynienia. Chłopak na randkę to
miły, miody człowiek w garniturze i krawacie, mężczyzna, który
przychodzi po mnie z bukietem kwiatów.

I zostaje w środku na tyle długo, by mama zdążyła go wypytać o

pochodzenie i plany na przyszłość.

Na mnie w barze czekał Greg, Greg, który miał szansę, a potem

złamał mi serce, Greg, który doprowadzał ją do szału swoim ryczącym

background image

motorem, Greg, który przez ostatnie czternaście lat umawiał się z
rozmaitymi zdzirami i latawicami, Greg, który z pewnością nie zrobił
wielkiej kariery, Greg, który nigdy niczego nie osiągnie... Greg nie był
wart miana chłopaka na randkę. Już prędzej był jak policzek w twarz
mojej mamy i całej mojej rodziny oraz wszystkich pokoleń osadników,
którzy przyjechali do tego kraju, poświęcali się i zmagali z
przeciwnościami losu – po to tylko, by mi zapewnić lepsze życie.

– Tak, ma imię.
To nie może być byle kto. Musi to być chłopak idealny, wart zdeptania

świętej rodzinnej tradycji. W tej chwili nie miałam bowiem czasu ani siły
na to, by walczyć z własną rodziną, z którą użerałam się od trzydziestu
lat, nie wspominając już o zwycięstwie nad nią. Czekał na mnie Greg i
może miał dla mnie dobre wieści. Może po tylu latach szlajania się
wreszcie poszedł po rozum do głowy. Może jest gotów, by związać się z
jedną dziewczyną. Casey była tylko na rozgrzewkę, a teraz Greg chciał
wrócić do mnie. Może resztę swojego życia spędzę z człowiekiem, który
zna się na żartach. Z człowiekiem, z którym czuję się całkowicie
swobodnie, który doprowadza mnie do szaleństwa i do szału. I nic mnie
nie obchodziło, że poza mną może nikt go nie doceniał. Greg, którego
kochałam, był tym, którego poznałam, kiedy miałam sześć lat. Takiego
Grega wciąż widziałam, z tym że teraz miał naprawdę słodki tyłeczek. A
kiedy myślałam o tym, że za pięćdziesiąt lat będę z nim jeść śniadanie,
na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Z pewnością będzie z niego
sprośny staruch.

– Ma na imię Alex – powiedziałam.
– Alex i co dalej? – dopytywała się mama. Krótka pauza.
– Alex Graham.
Dobre, solidne nazwisko, lecz kojarzące się odrobiną luksusu, a

nawet tajemnicy.

– Jak długo się spotykacie?
– Jakiś czas.
– Jakiś czas?
– Tak, jakiś czas.
– Dlaczego nie spędza Święta Dziękczynienia ze swoją rodziną?
– Yyy... on nie ma rodziny.
– Dlaczego? – spytała mama podejrzliwym tonem, jakby istniała

możliwość, że się jej pozbył. Jakby to był jakiś kolejny straszliwy trend
wymyślony przez moje aroganckie pokolenie.

– Jest sierotą.
Sierota. Jestem prawdziwym geniuszem. Alex tak na mnie działał.

Wyzwalał we mnie taką córkę, o jakiej zawsze marzyła moja matka. Z

background image

miejsca go pokochała.

– Samantho, na miłość boską, dlaczego nic nam nie powiedziałaś?

Mogłaś go do nas zaprosić na święta.

Tiaaa. W ten sposób zdobyłabym serce każdego faceta.
– Biedny chłopak – westchnęła ciocia Marnie. – I to w taki dzień...
– Zastanawiałam się nad tym, ale przecież święta spędza się z

rodziną.

– Czym on się zajmuje? – spytała cicho ciocia. Cokolwiek Alex robi,

był sierotą i nie dane mu było takie szczęście, jakie ja uważałam za coś
oczywistego.

– Jest ortodontą.
– Aaach – mama i ciocia westchnęły unisono. Kolejny przejaw

geniuszu z mojej strony. Dochody i szacunek, jakim otaczany jest każdy
lekarz, ale jednocześnie brak nagłych wezwań do pacjentów. Wiadomo,
że każdy ortodontą to solidna firma.

– Rozwiedziony? – drążyła ciocia. Mama rzuciła jego spojrzenie pełne

aprobaty. Dobre pytanie. Jeszcze nie wszystko jasne. Może Alex musi
płacić alimenty i ma dzieci, które zajmują jego cenny czas. Czas, który
powinien spędzać ze mną, by dać jej wnuki.

– Nie.
– Nigdy się nie ożenił? – zdziwiła się ciocia, unosząc brwi. W

dzisiejszym świecie może się okazać, że nawet poważany ortodontą to
gej.

– Najpierw chciał zająć się karierą zawodową. Postanowił przez kilka

lat się na tym skupić, zanim założy rodzinę.

– Aaach – znowu westchnęły unisono i z idealną harmonią. Pięknie.

Alex całkowicie podbił ich serca. Wyglądały jednak na tak szczęśliwe, że
ogarnęło mnie poczucie winy. Z dobrego źródła wiedziałam, że nie
pochodzę długo z Aleksem – zwłaszcza że był wytworem mojej
wyobraźni.

– Gdzie go poznałaś? – spytała mama.
– Mamo, bardzo chętnie bym wam o nim opowiedziała, ale już i tak

jestem spóźniona. – Moje wahanie i niezdecydowanie prysnęły. Już
wiele lat temu powinnam była wymyślić Aleksa. Mając go na podorędziu,
po prostu mogłam wstać i sobie pójść, nawet w święto państwowe.

– Dokąd się wybieracie?
– Do kina. Umówiliśmy się na miejscu, więc muszę już się zbierać.

Nie chcę, żeby na mnie czekał.

Mama wstrzymała oddech i przez jedną straszliwą chwilę myślałam,

że mnie rozgryzła. Tylko czekałam, jak powie coś w stylu: Marnie, jak
mogłyśmy się na to nabrać? Który poważany, solidny ortodonta

background image

zainteresowałby się Samanthą?

– Nie mogę ci zapakować nic do jedzenia! – wykrzyknęła. – Jeżeli

jedzenie będzie przez cały ten czas leżało w samochodzie, pewnie całe
pokryje się salmonellą.

– Nie szkodzi, mamo. Jutro wpadnę i wezmę.
– Mam wspaniały pomysł.
Mój żołądek wykonał salto mortale. Takie słowa w ustach mojej mamy

nigdy nie wróżą nic dobrego.

– Marnie, przygotuj szybciutko kilka talerzy. Ja pójdę do garażu po tę

małą lodówkę.

– Mamo...
– Och, to mi zajmie tylko chwilkę. Biedny Alex pewnie nie zjadł żadnej

tradycyjnej potrawy. Zamrozimy wszystko i będzie miał prawdziwy
świąteczny obiad. Marnie, nałóż bardzo duże porcje. Biedaczek pewnie
od dawna nie próbował domowej kuchni.

– Mamo...
– Na miłość boską, Samantho! Gdzie twój świąteczny duch?
Mama i ciocia mrugnęły do siebie. Zaczęły się krzątać i dziesięć minut

później zostałam wyprawiona z domu wśród uśmiechów i poklepywania
po plecach oraz chytrych aluzji do tego, jaki miły obiad nas czeka.

Włożyłam lodówkę do bagażnika. Kiedy odjeżdżałam, ogarnęło mnie

jakieś dziwne uczucie. Na pewno to nie spędzi mi snu z powiek, ale było
mi głupio, że okłamałam swoją rodzinę. Moja standardowa procedura
podczas rodzinnych przesłuchań ograniczała się do omijania pewnych
szczegółów oraz do niejasnych stwierdzeń, które stawały się pożywką
dla spekulacji. Ale tego dnia dopuściłam się całkowitej i totalnej
dezinformacji. Dla wyższego dobra, jakim była moja wolność, ale jednak.

Z drugiej strony kłamstwo to zapewniło mi swobodę, chociaż

przeważnie działa wręcz odwrotnie. Ale taka już jest moja rodzina.
Zawsze węszy jakąś sensację. Nie jestem pewna, jak to świadczy o mnie
albo o nich, że trzeba było dopiero wymyślonego faceta, żeby zdobyć ich
uczucie, szacunek i aprobatę. Alex bardziej się przyczynił do
poprawienia moich relacji z rodziną niż cokolwiek innego.

Kilka minut po dziewiątej wjechałam na parking przed „Bogartem”,

pubem, który zawsze uważałam za swoje schronienie przed
dysfunkcyjnym domem. To świetny, odlotowy, mały bar, który całkowicie
przypadkowo odkryłam pewnego wieczoru parę lat temu. Wracając do
domu, musiałam zboczyć z trasy z powodu jakichś robót drogowych.
Wylądowałam w rejonie Brea, gdzie nigdy przedtem nie byłam. Strasznie
mi się chciało siusiu (mam silny charakter, ale dla równowagi słaby

background image

pęcherz). Miałam nadzieję, że znajdę całodobową stację benzynową, ale
nagle dostrzegłam jakieś światła przy pasażu handlowym. A potem
zobaczyłam szyld: „U Bogarta”.

„Bogart” to licha knajpa – mała i ciemna, a czasami tak zadymiona, że

przeszkadza to nawet mnie. Stoły do bilardu są zniszczone, krzesła –
niewygodne, a barman nie chce wysłuchiwać twoich zwierzeń. Stali
bywalcy niewiele mają do zaoferowania społeczeństwu, a gospodarka
globalna pewnie by się na to wypięła.

Kiedy tam weszłam, początkowo mi się nie spodobało.

Zastanawiałam się, czy w ogóle skorzystać z toalety – aż mnie dreszcz
przeszył na myśl, co mogłabym tam znaleźć – kiedy z szafy grającej
popłynęły dźwięki świetnej piosenki bluesowej. Everyday I Have the
Blues
B. B. Kinga. Stałam tak z minutę, słuchając muzyki, po czym
zauważyłam, że wszyscy się do niej kołyszą, popijając piwo albo
przymierzając się do uderzenia kijem. Nie tańczyli ani nic w tym rodzaju,
nawet nie słuchali jej świadomie, po prostu wiedzieli, o czym facet
śpiewa.

Zaczęłam się wczuwać w atmosferę tego miejsca. Kiedy już

skorzystałam z toalety, wypiłam piwko, wypaliłam kilka fajek i zamieniłam
parę słów z Rickiem, barmanem. To weteran wojny w Wietnamie, nie
przepada za ludźmi i często ma taką minę, jakby właśnie się dowiedział,
że go wezwano na przesłuchanie do urzędu skarbowego. Nie wiem,
dlaczego polubił akurat mnie. Próbuję to traktować jako komplement:
udaję, że Rick jest wyjątkowo wybredny, a ja należę do tych nielicznych
osób, które zaskarbiły sobie łaski u niego. Czasami jednak naprawdę się
dziwię. Rick jest nieźle popieprzony. Może polubił mnie dlatego, że
wyczuł we mnie bratnią duszę?

Stali bywalcy całkiem szybko mnie zaakceptowali. Nie rozmawiamy

zbyt dużo, przeważnie tylko kiwamy do siebie głowami i rzucamy: Jak
leci?” Jeżeli przychodzę sama, czasami z którymś zagram w bilard.
Natomiast kiedy tylko przyprowadziłam Grega, z miejsca się w nim
zakochali. Na jego widok za każdym razem witają go tak, jakby wrócił z
wojny na drugim końcu świata.

Ja przeważnie tylko palę, słucham muzyki, sączę piwo i przytakuję

Rickowi w kwestii, że światem rządzą sami kretyni. Zagląda tam niewiele
kobiet. Niektóre – te, które straciły wszelką nadzieję i wszelkie hamulce –
przychodzą na podryw. Ale właściwie ja jestem jedyną kobietą, która
regularnie odwiedza knajpę „U Bogarta”. Czasami któryś z facetów
przyprowadzi żonę albo dziewczynę, one jednak są na tyle rozsądne, by
już tam nie wracać.

Kiedy tego wieczoru weszłam do „Bogarta” i zobaczyłam przy barze

background image

Grega sączącego piwo i kiwającego głową w rytm Hardnose the
Highway
Vana Morrisona, w wyobraźni zobaczyłam wizję cudownego
życia, jakie moglibyśmy wieść razem. Jak wspaniale byłoby po
męczącym dniu spotkać go tutaj, zjeść jakieś meksykańskie danie, wypić
parę piw, posłuchać świetnej muzyki i pogadać o wszystkim i o niczym
albo po prostu pomilczeć ze swoim najlepszym przyjacielem, a potem
wrócić z nim do domu i uprawiać seks. Wiem, od telefonu minęło
zaledwie kilka godzin, a w tym czasie ja już zdążyłam przejść od
przyjaźni do imienia naszego pierwszego dziecka, ale, cholera,
naprawdę niewiele osób pasuje do siebie tak bardzo jak my, a po
czternastu latach znajomości i wielu innych romansach na jego widok
nadal dostawałam gęsiej skórki. Coś takiego zdarza się tylko raz w życiu
i chociaż musiało minąć aż tyle czasu, to naprawdę było warto.
Mogłabym tak stać całymi godzinami i obserwować go, gdybym tylko nie
wyszła na kompletną idiotkę.

– Cześć, słoneczko – powiedział, kiedy podeszłam do baru. – Jak tam

indyk?

– Już po indyku. Jestem wolna jak ptak.
– Pewnie cały dzień czekałaś, by móc to powiedzieć.
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale dosłownie z ust mi do wyjąłeś.
Próbowałam zwrócić na siebie uwagę Ricka. Na parę sekund

musiałam oderwać wzrok od Grega. Chciałam zamówić drinka, chciałam
odwrócić uwagę od przemożnej chęci, by uśmiechnąć się od ucha do
ucha – co w moim wypadku nie wygląda zbyt atrakcyjnie.

Kiedy Rick podał mi drinka, nie spytał, czy miło spędziłam święto. „U

Bogarta” nie uznaje się świąt – ustawowych czy nie. „U Bogarta” panuje
przekonanie, że jeżeli tak cudownie spędziłeś święta, że masz ochotę o
tym pogadać, to powinieneś zmienić lokal. Uważam, że Rick powinien
dostać odznaczenie państwowe za to, że jego bar jest otwarty w Święto
Dziękczynienia i Boże Narodzenie. Bóg jeden wie, ilu morderstwom i
samobójstwom Rick zapobiegł.

Greg spytał, czy mam ochotę pograć w bilard, i skierowaliśmy się do

stołów, gdzie musieliśmy poczekać na swoją kolej. Greg napisał na
tablicy swoje imię i usiadł naprzeciwko mnie. Wyjęłam paczkę
Papierosów i zaczęłam szukać zapalniczki.

– No to z czego tak strasznie się cieszysz? – spytałam lekkim tonem.

Doszłam do wniosku, że jeszcze za wcześnie na płomienne fiiiłosne
wyznania. – I jak długo to potrwa?

– Wszystko w swoim czasie. Ognia? – spytał, wyjmując zapalniczkę.
– Dzięki. A tak przy okazji, postanowiłam od jutra rzucić.
– O Boże. Tylko nie to.

background image

– Wiesz, tak samo zareagowała dzisiaj moja matka, kiedy jej o tym

powiedziałam, i muszę przyznać, że zaczyna mnie to wkurzać.
Myślałam, że przyjaciele i rodzina powinni okazać mi wsparcie.

– Sam, kiedy rzucasz palenie, stajesz się nie do zniesienia. A

próbowałaś już z dziewięć tysięcy trzydzieści sześć razy.

– Johnny Cash był uzależniony od heroiny, alkoholu i papierosów.

Powiedział, że najtrudniej mu było rzucić palenie.

– Wiem. Za każdym razem opowiadasz mi tę samą historię. –

Jeszcze nie rzuciłam, więc tym razem chciałam cię uprzedzić.

– Aaa, to zupełnie inna gadka.
– Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby choć jedna osoba mnie poparła.

Dzisiaj mam silną motywację.

– Jaką tym razem?
– Uświadomiłam sobie, że palę od dwudziestu lat. Niesamowite,

prawda? A zupełnie jakbyśmy zaledwie wczoraj skończyli liceum.

– Rzeczywiście, ale głównie dlatego, że oboje jesteśmy tacy

niedojrzali.

– Prawda. Żałujesz czasami, że nie możesz wrócić do liceum z tą

wiedzą, jaką masz teraz?

– To znaczy jaką?
– Na przykład taką, że zachowywaliśmy się idiotycznie. Chciałabym

tam wrócić i po prostu świetnie się bawić, nie przejmując się, co o mnie
myślą wszystkie luzaki albo cheerleaderki.

– Ja i tak się nie przejmowałem.
– Daj spokój.
– Jeżeli ktoś mnie lubił, to super, a jak nie, to pieprzyć go. Tak wtedy

brzmiało moje motto i tak samo brzmi teraz.

– Wiedziałeś o tym już w liceum? W liceum takich rzeczy się nie wie.
– Sam, dosyć wcześnie nauczyłem się, że przejmowanie się opinią

ludzi to strata czasu.

W ustach innej osoby takie słowa mógłby zabrzmieć jak przechwałki,

ale Greg zawsze chadzał własnymi ścieżkami. Rzeczywiście nie
obchodziło go, co o nim myślą inni, włączając w to jego własnych
rodziców. Cała reszta świata ceniła sobie ciepło domowego ogniska, ale
Greg zazwyczaj spędzał święta w tanim motelu z dziewczyną, którą
ledwo znał, albo „U Bogarta”, pijąc piwo i grając w bilard z wszelkimi
nieudacznikami. Boże, jak ja mu zazdrościłam!

Kilka minut później zwolnił się stół do bilardu. Podczas gry

opowiadałam Gregowi o dniu spędzonym z rodziną.

– Ale wydarzyła się jedna miła rzecz – powiedziałam, nie trafiając

background image

dziewiątą piłeczką w boczną łuzę, co zwykle przychodzi mi bez trudu.
Konieczność zwykłej rozmowy z nim, chociaż chciałam tylko się
dowiedzieć, co takiego – CO? – miał mi do powiedzenia, zupełnie
wytrąciła mnie z równowagi. – Wujek Verne nagrał na wideo najlepsze
odcinki Strefy mroku. On ledwo się rusza i prawie się nie odzywa, a
jednak poszedł do sklepu, kupił magnetowid i nagrał te odcinki, które
kiedyś oglądaliśmy razem. Nawet pamiętał, które podobały mi się
najbardziej.

Strefa mroku w Święto Dziękczynienia. Pasuje. Szkoda, że nie

nagrał też Stooges.

– Stooges? Trzech Stooges? – No.
– Larry, Mo i Curly? Ci Stooges? Lubisz ich? Naprawdę ich lubisz?
– Są super.
Rany, a myślałam, że go znam. The Stooges? Dosłownie miałam

ochotę dokończyć drinka i wrócić sama do domu. Ale w końcu ta myśl
mnie rozczuliła – tak samo jak rozczula cię wszystko w chłopaku, w
którym jesteś aż po uszy zakochana. Słowo daję, faceci to najwięksi
szczęściarze we wszechświecie.

Wygrał dwie rozgrywki na trzy. „U Bogarta” można zagrać najwyżej

trzy rundy z rzędu, jeżeli czekają inni chętni. Czekali, więc wzięliśmy
nasze drinki i stanęliśmy sobie z boku. Rozległa się piosenka, którą
lubiliśmy oboje: SailAway Randy’ego Newmana. Staliśmy, słuchając.
Skończyła się. Zapadła cisza. Coś wisiało w powietrzu.

Greg uśmiechnął się do mnie – tak słodko jak jeszcze nigdy

przedtem. Potem mnie objął, czego nie robił, odkąd się rozstaliśmy.

– Wiesz, Sam, jesteś najlepsza. Słowo.
– E tam!
– Mówię poważnie. Wiesz, co w tobie lubię? Pozwalasz mi się

wydurniać, ale nigdy się nie nabierasz na moje zagrania. Takie kobiety
lubię.

Czułam alkohol w jego oddechu, nieco bełkotał. Greg nigdy się nie

urzynał w trupa. Teraz niesamowicie się wzruszyłam, że upił się dla
kurażu, by coś mi wyznać. Chyba już wiedziałam – nie, WIEDZIAŁAM! –
że znowu się we mnie zakochał. Panie i panowie przysięgli, dowody są
jasne i przekonujące. Ten poranny telefon, paląca chęć, by się ze mną
spotkać, te niezręczne pauzy, energia, jaka od niego biła, uśmiech, który
raz na jakiś czas pojawiał się zupełnie bez powodu. Przytulenie i
niezdarna próba ujęcia w słowa tego, co Greg do mnie czuje.

– Jesteś najlepsza – powtórzył, znowu mnie ściskając. Czułam się

cudownie, ale nie chciałam urządzać demonstracji uczuć na oczach całej
klienteli „Bogarta”. Bóg jeden wie, co by się stało, gdyby się dowiedzieli,

background image

że niektóre kobiety polecą na ciebie, nawet jeśli im nie zapłacisz.

– Mam w samochodzie trochę indyka i ciasta – powiedziałam. – Może

pojedziemy do mnie, żebyś coś zjadł?

– Z nadzieniem? – I żurawinami.
– Zgoda.
Ponieważ sporo wypił, namówiłam go, żeby zostawił motor i wrócił po

niego rano. Zapłaciliśmy rachunek, pożegnaliśmy się i wyszliśmy w noc.

Kiedy szliśmy do mojego samochodu, czułam, że to początek nowej

podróży. Co za palant powiedział, że podróż jest celem samym w sobie?

background image

Rozdział czwarty

Inni ludzie nie są od tego,

żeby cię uszczęśliwiać – lecz od tego,

by cię unieszczęśliwiać

Greg śpiewał przez całą drogę do mojego domu. Ciągle zmieniał

stacje w radiu, szukając piosenek o miłości. Co jakiś czas poklepywał
mnie po kolanie, szeroko się przy tym uśmiechając, jakby uważał, że
życie jest cudowne. Ja też szczerzyłam do niego zęby, uważając, że
życie jest cudowne. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, kazałam mu się
zamknąć, żeby nie pobudził sąsiadów.

Mieszkam w wielkim, starym budynku z dziedzińcem w kształcie

podkowy, który – w przeciwieństwie do mnie – ma charakter. Wszyscy
moi sąsiedzi przekroczyli osiemdziesiątkę – większość to kobiety,
mężczyzn jest tylko kilku – i mieszkają tu od lat. Z powodu mojego wieku
właściciel nie bardzo chciał mi wynająć mieszkanie, ale tak długo
skamlałam, że w końcu zgodził się dać mi szansę. Umowa jednak była
taka, że nie wolno mi puszczać głośnej muzyki ani urządzać dzikich
imprez, a po dziesiątej muszę się cicho zachowywać. Warunki te
spełniałam.

Kiedy znaleźliśmy się w środku, posadziłam Grega na kanapie,

włączyłam cicho jakąś muzykę i poszłam do kuchni, żeby odgrzać w
mikrofalówce faszerowanego indyka i wstawić wodę na rozpuszczalną
kawę. Kiedy jedzenie było gotowe, ustawiłam je na tacy, żebyśmy mogli
zjeść, nie ruszając się z kanapy. Siedzieliśmy, jedząc i słuchając muzyki i
wszystko wydawało mi się takie proste, naturalne i na właściwym
miejscu. Po skończeniu ciasta wypiliśmy jeszcze po filiżance kawy i
zapaliliśmy. Byłam gotowa pokonać swój lęk przed odrzuceniem i
upokorzeniem, jaki znosiłam przez całe życie. Greg zrobił pierwszy krok,
ja zrobię drugi. Odstawiłam filiżankę i zajrzałam mu głęboko w oczy.

– Wyglądasz dziś na bardzo szczęśliwego – powiedziałam cicho.

Uśmiechnął się.

– Bo jestem szczęśliwy.
Objęłam go i pocałowałam. Powoli. Jakbyśmy mieli mnóstwo czasu.
– Na pewno? – spytał, kiedy się od siebie oderwaliśmy i spojrzeliśmy

na siebie nawzajem.

– Bardzo na pewno.
Wstałam i podałam mu rękę. Tak długo się bałam okazać mu swe

uczucia. Ale teraz, kiedy już miałam to za sobą, nie czułam lęku ani

background image

zdenerwowania. To było takie naturalne. A kiedy Greg ujął moją dłoń i w
milczeniu poszliśmy do sypialni, wydało mi się też nieuniknione.

Wolałabym nie opisywać wszystkich intymnych szczegółów.

Wystarczy, jeśli powiem, że czułam się jak w niebie, a gdyby Bóg mnie
kochał, powinien pozwolić mi wtedy umrzeć. Wypaliłabym ostatniego
papierosa i bez żalu czy westchnienia odpłynęłabym do tamtego świata.
Ale nie, taką szczęściarą to ja nie jestem.

– Sam, jesteś najlepsza – powiedział Greg, podając mi papierosa.
– W twoich ustach to rzeczywiście największa pochwała – odparłam,

zaciągając się. – Wiem, że mam silną konkurencję. – Uznałam, że to
świetny sposób na to, by nakłonić Grega do wyznania prawdy.

Greg przewrócił się na bok, twarzą do mnie.
– Jak długo się znamy? – spytał.
– Odkąd mieliśmy po sześć lat.
– Prawie od zawsze.
– Tiaaa.
– Zawsze byliśmy wobec siebie szczerzy, prawda?
– Prawda.
– Mogę ci zadać bardzo poważne pytanie?
– Wal śmiało.
– Dobrze. Pewnie znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny, więc wiesz,

że jestem strasznie popieprzony. Nigdy nie potrafiłem na stałe związać
się z żadną kobietą. Nawet z Casey. Po niej myślałem, że to już koniec.
Ze nie nadaję się do życia w związku. Ale...

– Ale?
– Myślisz, że dałbym radę? Z jedną kobietą już do końca życia?

Myślisz, że wytrzymałbym, gdyby... gdyby była... Chryste. Sam, myślisz,
że bym potrafił? Ale szczerze.

O Boże, o Boże, o Boże, o Boże. Tak, tak, tak. Oczywiście, że tak.

Uda nam się. I przepraszam za te wszystkie głupoty, które gadałam na
temat mojej karmy.

– Greg, myślę, że uda ci się wszystko, co tylko sobie postanowisz.
– Bardzo tego chcę. Chyba. Sam nie wiem. Odkąd ją poznałem,

zupełnie mi odbiło.

Początkowo nie załapałam. Ale potem zrozumiałam. Zupełnie jakbym

dostała obuchem w łeb. Ją? Jaką „ją”? „Ją”, czyli nie mnie?

– Rozmawialiśmy tylko parę razy, ale dzięki niej zacząłem się

zastanawiać nad rzeczami, które wcześniej dla mnie nie istniały. Ciągle
mam ochotę do niej zadzwonić, ale potem rezygnuję, bojąc się, że
kiedyś mi odbije i ją zranię. Nie chcę jej ranić, Sam, ale kiedy myślę o
tym, że mógłbym już nigdy jej nie zobaczyć... Ona ma dziecko.

background image

Wyobrażasz sobie, że mógłbym chcieć związać się z dziewczyną, która
ma dziecko? Ale u niej jakoś wcale mi to nie przeszkadza. Nie śmiej się,
ale czasami sobie wyobrażam, jak całą trójką idziemy do zoo, i ta myśl
wcale mnie nie wkurza. Może nawet chciałbym mieć z nią dziecko.
Szkolne wywiadówki, sprawdzanie pracy domowej i... Nie do wiary, co ta
kobieta ze mną wyprawia. Ale jeżeli mi się nie uda? Nie wiem, czy mam
się z nią umówić i zdać się na łaskę losu, czy uciekać, gdzie pieprz
rośnie.

Czułam, że patrzy na mnie. Chyba nie zauważył, że moje wnętrzności

zamarzły na kamień. Mężczyźni bywają tacy ślepi.

– Mhm – udało mi się wymruczeć.
– Wiesz, nigdy nie wierzyłem, że kiedyś spotkam tę jedną, jedyną. Ala

Sam, stara, kiedy człowiek trafi na taką osobę, wie, co to znaczy.

– Mhmm.
– Zrobię to. Zadzwonię do niej. Po rozmowie z tobą wiem, że muszę

to zrobić. Rany, mam tylko nadzieję, że nie schrzanię sprawy. Powiedz,
że nie schrzanię.

– Jasne – powiedziałam. Myślałam, że kiedy serce przestaje bić,

śmierć powinna przyjść natychmiast.

– Sam, wszystko w porządku? – spytał.
– Po prostu jestem zmęczona. To był ciężki dzień. Rodzina, i tak

dalej.

– W takim razie trochę się prześpijmy – powiedział, udając, że jest

troskliwym człowiekiem, który dba o dobre samopoczucie innych. Należy
mi się uznanie za to, że zgasiłam papierosa w popielniczce, a nie na jego
kłamliwym, podstępnym sercu. Wtedy Greg zrobił coś strasznego.
Otoczył mnie ramionami i mocno się do mnie przytulił.

– Było milutko. Cieszę się, że jesteś ostatnią dziewczyną, z którą się

zabawiłem.

Tiaaa. Wielki to dla mnie zaszczyt.
– Od tej pory, to znaczy, jeżeli ona mnie zechce, będę monogamistą.
Wydawał z siebie mruknięcie mówiące, że już prawie śpi.
– Prześpij się trochę, słoneczko.
Jasne. Nie wiedziałam, jak wytrzymam następne osiem minut, leżąc

koło Grega, a co dopiero powiedzieć o ośmiu godzinach.

– Nawet ci nie powiedziałem, jak ma na imię – odezwał się po paru

sekundach, chichocząc cicho. – Debbie. Ma na imię Debbie.

Debbie? Pewnie była cheerleaderka albo inna człekokształtna forma

życia. Na pewno świetnie się bawi na imprezach połączonych ze
sprzedażą naczyń. Zależy jej na tym, żeby świeżo wyglądać. Trzy razy w
tygodniu z nabożną czcią chodzi na aerobik. Wyobrażałam ją sobie ze

background image

wszystkimi ponurymi szczegółami, aż Greg usnął. Wtedy wstałam i
poszłam do salonu, gdzie spędziłam parę produktywnych godzin,
sprawiając sobie emocjonalny łomot za to, że byłam taką idiotką.

Kiedy tak siedziałam w salonie o trzeciej rano, mając kompletny

mętlik w głowie, trudno mi było wyobrazić sobie, jaką dziewczyną byłam
w wieku dwudziestu lat. Tamta dziewczyna zawsze myślała, że wie, co
robi. Zrobiłam dwa lata w college’u i zapisałam się do Beach State
University, nie wybrawszy specjalizacji. Zostało mi trochę pieniędzy,
które odłożyłam, pracując jako kelnerka, a do dwudziestego pierwszego
roku życia miałam dostawać stypendium socjalne, gdyż mój ojciec nie
żył. Mama obiecała, że pokryje część czesnego z pieniędzy z polisy
ubezpieczeniowej ojca. Bardzo chciała, żebym skończyła studia.

Ale ja się nudziłam, och, jak bardzo się nudziłam! Chodziłam do

szkoły od piątego roku życia. Chciałam żyć, do jasnej cholery, żyć!
Wpadłam więc na świetny pomysł. Wezmę swoje oszczędności, kupię
jakieś meble, naczynia i inne takie i wynajmę sobie mieszkanie. Znajdę
pracę. Zacznę naprawdę żyć. Pewnie, że można pracować i
jednocześnie żyć naprawdę!

Oznajmiłam mamie, że szkoła to strata czasu, że muszę znaleźć

swoje miejsce i że wyprowadzam się, jak tylko znajdę pracę. Imała się
wszystkich argumentów, jakie jej przyszły do głowy, ale nic nie mogło
zachwiać moim postanowieniem. Wiedziałam, co robię!

Ale prawdziwym powodem mojego zdecydowania był ukryty motyw,

którego istnieniu zaprzeczałam ze świętym oburzeniem: Greg. Skończył
dwuletni kurs dla mechaników samochodowych, dostał pierwszą
prawdziwą pracę i szukał mieszkania, którego nie musiałby dzielić ze
współlokatorami. Nie chciałam w nieskończoność odkładać życia, nie
chciałam zostać w tyle. Pomyślałam, że jeżeli znajdę mieszkanie, ładnie i
przytulnie je urządzę, to może zamieszkamy razem. Uznałam za
logiczne, że taki jest kolejny krok, skoro jesteśmy sobie przeznaczeni na
całą wieczność.

By zrealizować swój plan, najpierw musiałam znaleźć jakąś

sensowną pracę. Doszłam do wniosku, że po dwóch latach college’u, z
umiejętnością pisania na maszynie z szybkością czterdziestu pięciu słów
na minutę oraz wybitnym talentem do obsługiwania kserokopiarek
znalezienie zatrudnienia to bułka z masłem. Po czterech tygodniach
poszukiwań dostałam posadę recepcjonistki na zastępstwo. Zanim
atrament zdążył wyschnąć na mojej umowie o pracę, znalazłam
mieszkanie, poprosiłam Grega, żeby pomógł mi się przeprowadzić, i
powiedziałam mamie, że o powrocie do szkoły pomyślę, kiedy będę na to
gotowa. Tymczasem chciałam żyć w prawdziwym świecie.

background image

Przed upływem dwóch tygodni serdecznie znienawidziłam swoją

pracę, a to, że mogłam przychodzić i wychodzić, kiedy tylko chciałam –
coś, o czym marzyłam od szóstego roku życia – bardzo się nie
spodobało mojemu szefowi. Uznałam jednak, że znajdę lepszą pracę.
Dla Grega było warto.

Wiecie, czasami patrzę na młode dziewczyny i przeważnie cieszę się,

że już nie jestem taka naiwna jak one. Ale niekiedy przypomina mi się,
jakie to uczucie. Nigdy nie byłam tak absolutnie szczęśliwa jak tamtego
dnia, kiedy szykowałam obiad dla Grega. Byliśmy razem już od dwóch
lat, wreszcie staliśmy się panami własnego życia i uważałam, że to
idealna pora na następny krok. Zamierzałam go poprosić – to znaczy
delikatnie zasugerować, ale on oczywiście z miejsca by się zgodził, bo z
pewnością sam cały czas o tym marzył – żeby się do mnie wprowadził.
Nie wiedziałam, że tego dnia po południu wpłacił zaliczkę na własne
mieszkanie. Odkryłam to tuż po obiedzie. Najpierw jednak Greg
powiedział, że jego zdaniem powinniśmy zacząć spotykać się z innymi
osobami.

Wtedy pewnie mogłam z powrotem przeprowadzić się do mamy i

zrobić licencjat, ale to by oznaczało upokorzenie. Już wolałabym całą
wieczność spędzić w piekle, gdybym mogła się stamtąd wyrwać tylko w
jeden sposób: mówiąc mojej mamie, że w jakiejś sprawie miała rację.
Tak więc dalej, dzień po dniu, chodziłam do tej koszmarnej pracy, aż
wreszcie miałam już dosyć. To były najdłuższe trzy miesiące w moim
życiu.

Potem imałam się różnych zajęć: od kucharza przy grillu, poprzez

pokojówkę w motelu, kierowcę furgonetki cateringowej, kelnerowanie, aż
po sprzedaż przez telefon, i w końcu zaczęłam się zastanawiać, czy
kiedykolwiek znajdę swoje miejsce w życiu. Albo chociaż taki sposób
zarabiania na życie, który nie doprowadzałby do szału mnie i moich
współpracowników. W moim CV znajdowało się więcej haseł niż w
książce telefonicznej.

Któregoś dnia mojej karmie chyba noga się powinęła, bo ze

zdumieniem odkryłam, że oto znalazłam pracę, którą nie pogardzam
całkowicie. Zostałam fotografem dziecięcym w jednym z naszych
lepszych domów towarowych sprzedających towary z rabatem.
Ogłoszenie to wypatrzyłam w mojej ulubionej rubryce: „Doświadczenie
nie jest wymagane”. Moje zadanie polegało na przyciskaniu guziczków i
namawianiu ludzi, żeby kupili jak najwięcej zdjęć. Odkryłam, że
instynktownie wiem, w której chwili zrobić zdjęcie. Jak ustawić dziecko.
Spoglądałam na jego buzię i już wiedziałam, jak powinno pozować,
żebyśmy osiągnęli najlepszy efekt. Czasami traciłam poczucie czasu, bo

background image

właśnie czułam natchnienie, które mi podpowiadało, jak ustawić moich
modeli, albo czułam, że lada moment na buzi dziecka pojawi się cała
jego osobowość.

Tak więc z niewielką pomocą ze strony mojej mamy wróciłam do

college’u i skończyłam kierunek „fotografia”. Zaczęłam od ślubów i
portretów moich znajomych, dostałam też parę innych zleceń, a po kilku
latach zaczęłam w ten sposób zarabiać na życie. Zawsze jednak
wierzyłam, że kiedyś zajmę się fotografią artystyczną, będę tworzyła
dzieła, które zwalą ludzi z nóg. Najbardziej zbliżyłam się do realizacji
tego marzenia, kiedy się potknęłam i o mało co nie przewróciłam jednej z
druhen.

Niekiedy zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym

zrobiła licencjat. Bo pomimo prac semestralnych, całej tej nudy panującej
w sali wykładowej niektóre przedmioty naprawdę mnie interesowały.

Dochodziła piąta rano, kiedy w końcu odbębniłam tę litanię żalów. Nie

udało mi się zakończyć sprawy: po prostu oczy same mi się zamykały.
Najchętniej złapałabym koc z szafy w przedpokoju i przespała się na
kanapie, ale nie chciałam prowokować pytań i wzbudzać podejrzeń. Na
paluszkach wróciłam więc do sypialni i wdrapałam się do łóżka, usiłując
leżeć jak najdalej od Grega, lecz nie sturlać się na podłogę.

Około siódmej obudził mnie jakiś potworny dźwięk. Greg, ten

sukinsyn, który śmiał zakochać się w innej, pod moim prysznicem na
całe gardło śpiewał Brązowooką dziewczynę. A ja mam niebieskie oczy.

Nie zasługiwał na to, by żyć – to z pewnością było jasne dla każdego

człowieka z poczuciem sprawiedliwości – lecz znając swoją karmę,
wiedziałam, że złapano by mnie na gorącym uczynku, wymierzono karę
śmierci, a kiedy nadszedłby mój czas, okazałoby się, że z powrotem
wprowadzono krzesła elektryczne. Skierowałam więc swoją energię na
coś bardziej pozytywnego: postanowiłam jak najszybciej wykopać Grega
z domu. Zanim skończył brać prysznic, zdążyłam się ubrać, posłałam
łóżko i zrobiłam rozpuszczalną kawę.

– Dzień dobry, słoneczko – powiedział, obejmując mnie. – Może

strzemiennego? Ostatnia okazja.

Wiedziałam, że nie chciał mnie obrazić. W ten sposób dziękował za

moją przyjaźń i pewnie myślał, że ta noc spłynie po mnie jak woda po
kaczce – tak samo jak spłynęła po nim. Gdyby jednak karma nie
trzymała mnie w ryzach, Greg Irvington nie tylko już by nie żył, ale jego
krewni nie mogliby go zidentyfikować bez badania dentystycznego.

– Raczej nie – odparłam bez śladu zbrodniczej nienawiści w głosie. –

Mam dziś mnóstwo spraw na głowie.

background image

– No fakt, dzisiaj jest ten wielki dzień. – Jaki wielki dzień?
– Dzisiaj rzucasz palenie.
– Może. Jeszcze nie jestem pewna. Może zacznę po świętach.
– Dobry pomysł. Boże Narodzenie to czas pokoju. – Uśmiechnął się

czule, bezduszny drań.

– Napijesz się kawy przed wyjściem? – spytałam.
– Już mnie wykopujesz? Masz randkę?
– Coś w tym rodzaju.
– Tak? Może kiedyś spotkamy się we czwórkę?
Świetny pomysł. Już wolałabym się przejść po rozżarzonych węglach.
– Może.
– A więc? Czy to coś poważnego?
– Nie wiem. – Jak ma na imię?
– Alex.
– Alex, hmm.
– Tak, Alex.
– Jaki jest?
– Nie wiem. Dopiero zaczęliśmy się spotykać. Chcesz tej kawy czy

nie? Bo muszę się zbierać.

– Ach, te kobiety! Po seksie tylko czekają, aż facet sobie pójdzie!
– Daj spokój, Greg. Mam mnóstwo spraw do załatwienia. – Już

dobrze, dobrze. Zapomniałem, że rano strasznie zrzędzisz.

Kiedy wsiedliśmy do samochodu i skierowaliśmy się w stronę

„Bogarta”, nasłuchałam się o Debbie. Boże, już zaczynałam nienawidzić
tego imienia. Debbie przyprowadziła auto do jego warsztatu i okazało
się, że koszty naprawy będą bardzo wysokie. Kiedy do niej zadzwonił z
kosztorysem, rozpłakała się i zaczęła się na niego wydzierać, że próbuje
z niej zedrzeć skórę. Parę minut później oddzwoniła z przeprosinami.
Zaczęli rozmawiać i opowiedziała mu, jak jej ciężko jako samotnej matce.
Ze czasami wydaje jej się, że już dłużej nie zniesie tego stresu.
Poprosiła, żeby mimo wszystko naprawił jej samochód. Zapłaci kartą.
Potem znowu zadzwoniła, żeby przeprosić za to, że go zalała swoimi
problemami. Ledwo się obejrzał, a już minęło pół godziny. Kiedy przyszła
po samochód, znowu pogadali, a Greg spytał, czy może do niej
zadzwonić. Potem przez cały tydzień się zastanawiał, czy powinien się
angażować w tę znajomość – zwłaszcza że Debbie miała dziecko – bo
wiedział, że z nią nie zanosi się na przelotny romans.

– Sam, dlatego musiałem się z tobą spotkać. Dostawałem szału, a

wiedziałem, że tylko z tobą mogę o tym porozmawiać.

Mhm.
– Im dłużej ci o niej opowiadam, tym bardziej utwierdzam się w

background image

przekonaniu, że powinienem zaryzykować. Dzisiaj do niej zadzwonię.

Super. Trzymam za was kciuki.
– Nie mogę uwierzyć, że aż tak się denerwuję na samą myśl o

telefonie do niej. Zupełnie jakbym znowu znalazł się w liceum i próbował
wziąć się w garść, żeby poprosić do tańca Susan Bridges.

Nostalgia jest wzruszająca, prawda?
– Opowiedz mi teraz o tym Aleksie.
– Zwykły facet.
– Zwykły facet, co? Może nie taki znowu zwykły, tylko ty się nie

chcesz do tego przyznać.

Nie cierpię takiego zachowania u ludzi, którzy dopiero co się

zakochali. Nagle ogarnia ich przekonanie, że wszyscy czują się tak
samo.

– Słuchaj, to po prostu zwykły facet, w porządku? Nie ma się czym

podniecać.

– Okropnie się denerwujesz tym zwykłym facetem.
Tak, denerwuję się, ty idioto. Jeżeli rzucisz Debbie i szaleńczo • się

we mnie zakochasz, wróci moje urocze usposobienie.

Ale on nie chciał ze mną współpracować. Na tym polega problem z

ludźmi. Zawsze to samo. Każdy sobie rzepkę skrobie.

– Nie denerwuję się, jasne? Po prostu nie podoba mi się to, że

wszyscy mnie popychają w jego stronę. Najpierw moja mama i ciocia, a
teraz ty.

Boże. Mówiłam o tym ortodoncie, jakby był prawdziwym człowiekiem,

a przecież wymyśliłam go zaledwie poprzedniego wieczoru. Już zaczynał
mnie wkurzać, chociaż nawet nie istniał. Jego potrzeby mnie
przytłaczały, a był tylko wytworem mojej wyobraźni.

– Któregoś dnia znajdziesz odpowiedniego mężczyznę – powiedział

Greg, kiedy wjeżdżaliśmy na parking przed „Bogartem”. – Szczęściarz. –
Znowu mi podziękował i pocałował w policzek, a otwie. rając drzwi,
powiedział, że tego wieczoru nie przyjdzie do „Bogarta”. Racja. Był
piątek. Zupełnie zapomniałam. Nasz wspólny wieczór u „Bogarta”, chyba
że komuś wypadło coś ważnego. Jemu wypadło. Chciał sprawdzić, czy
Debbie jest wolna. A jeżeli nie znajdzie opiekunki do dziecka, to mogą je
zabrać ze sobą. – Widzisz, na co mi przyszło? – spytał ze śmiechem,
nawet nie podejrzewając, że mam nieprzepartą ochotę, by wypchnąć go,
twarzą do przodu, na chodnik. Może udałoby mi się oszpecić go tak,
żeby Debbie, która niewątpliwie jest nieprawdopodobnie płytką osobą,
straciła zainteresowanie.

– Nie ma problemu – odparłam. – Na dzisiaj umówiłam się . z moim

ortodontą.

background image

Dojrzałość to moje drugie imię. .
– Zwykły facet, co?
– Tak, zwykły facet.
– Słoneczko, zapominasz, jak dobrze cię znam – powiedział,

wysiadając z samochodu. – Strasznie się spinasz, jeśli chodzi o niego.
Zastanów się nad tym.

Zastanowię się, o ty mędrcze, który nie masz zielonego pojęcia, jakie

głupoty pieprzysz. Pomachałam mu na pożegnanie i przygotowałam się
do odjazdu, ale okazało się, że jeszcze nie skończył. Odwrócił się i
zapukał w okno. Opuściłam szybę.

– Sam, jestem szczęśliwy. Może to brzmi głupio, ale chyba jeszcze

nigdy nie byłem aż tak szczęśliwy. Cieszę się nawet teraz, myśląc o
telefonie do niej – To cudownie, ale ja naprawdę muszę już jechać. –
Poza tym gówno mnie to obchodzi.

– Wiem, wiem. Ja tylko jestem...
– Szczęśliwy.
– Tak, jestem szczęśliwy.
Zupełnie nie mogłam zrozumieć jego postawy. Na naszej planecie

działy się straszne rzeczy, pełno wojen i cierpienia. Któregoś dnia on i
wszyscy jego bliscy umrą. Ale czy on sobie tym zaprzątał głowę? A skąd.
Zakochał się i po prostu cieszył się, że żyje. Co za dupek.

W drodze do domu kupiłam karton papierosów.

background image

Rozdział piąty

Bycie porzuconą to jeszcze

nie koniec świata –

koniec świata nie byłby taki straszny

Następne dwa dni spędziłam, obżerając się śmieciowym jedzeniem,

odpalając jednego papierosa od drugiego i oglądając przygnębiające
filmy na kablówce. Nie do końca była to strata czasu. Odkryłam na
przykład, że kiedy się gasi peta w rozpuszczonych lodach na dnie
kartonu, rozlega się takie zabawne ciche syczenie. W niedzielę rano
obudził mnie jakiś kretyński ptaszek śpiewający durną, wesołą
melodyjkę. Ten rozświergotany, mały diabeł ćwierkał i ćwierkał, aż
miałam już tego dosyć, więc zmusiłam się do tego, żeby wstać i stawić
czoło dniu. Kiedy się wlokłam do kuchni, zauważyłam, że miga lampka
na automatycznej sekretarce. W piątek rano, wróciwszy do domu i nie
życząc sobie kontaktów z jakąkolwiek formą życia, a zwłaszcza tą formą
życia, która chciałaby mnie zasypać szczegółami dotyczącymi
humanoida znanego jako Debbie, wyłączyłam funkcję dzwonienia.

Z nadzieją przycisnęłam guzik „Nowe wiadomości”. Może to Greg

chciał mnie poinformować, że Debbie to najnudniejsza osoba w historii
ludzkości, że ich randka okazała się najgorszą randką w historii
związków męskodamskich i że nie chce jej już widzieć na oczy.

– Dzień dobry, Samantho – usłyszałam. – Mówi twoja matka.
Chciała spytać, czy miło spędziłam czas z Aleksem. I czy spodobała

mu się moja świąteczna niespodzianka? Miała nadzieję, że cudownie
spędziłam weekend i prosi o telefon, jeżeli znajdę wolną chwilkę, bo
chciałaby ze mną porozmawiać. Zupełnie jakby to było na porządku
dziennym.

Druga wiadomość była od Shelley, mojej przyjaciółki, która chciała mi

przypomnieć o corocznym świątecznym przyjęciu w jacuzzi, w ścisłym
gronie kobiecym, które organizowała w niedzielę. Kiedy pierwszy raz o
tym rozmawiałyśmy, powiedziałam, że w tym roku być może nie przyjdę,
bo postanowiłam rzucić palenie. Moja obecność zależała od nasilenia
objawów odstawienia nikotyny oraz, co za tym idzie, tendencji
psychotycznych. Ponieważ jednak snucie się po domu straciło na uroku,
a żaden z filmów w programie telewizyjnym nie zapowiadał się
zachęcająco, zdecydowałam, że pójdę.

Na miejscu szybko uświadomiłam sobie swój błąd. Shelley jest

lesbijką. Uwielbiam ją i resztę paczki. Spędziłam z nimi wiele

background image

fantastycznych chwil, kiedy szłyśmy w tango i śmiałyśmy się całymi
godzinami. Ale coraz więcej dziewczyn wchodziło w stałe związki, a mnie
przypadła rola pokazowej heteroseksualistki, która ich zabawiała
opowieściami o koszmarnych spotkaniach z płcią przeciwną. Tego dnia
nie miałam na to siły i jeszcze nie byłam gotowa, by opowiedzieć im o
Gregu. Niestety – jeżeli czujesz się samotna, porzucona i nieszczęśliwa
– banda szczęśliwych lesbijskich par działa równie irytująco jak banda
szczęśliwych par heteroseksualnych.

Po jakimś czasie wyszłam na taras, żeby zapalić. Parę minut później

Shelley przyłączyła się do mnie. Pomyślałam, że może dostrzegła moje
przygnębienie, i nagle zapragnęłam jej o wszystkim opowiedzieć.
Chociaż parę miesięcy wcześniej wyraziła swoje zaniepokojenie faktem,
że tyle czasu spędzam z Gregiem. Na co jej odpowiedziałam, żeby się
nie martwiła, bo nie ma mowy, żebym znowu się w nim zakochała. Słowo
daję, nie cierpię, kiedyś ktoś uważa, że nie potrafię sobie poradzić z
własnym życiem!

Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że padną słowa: „A nie

mówiłam?”, ale wiedziałam też, że kiedy się zorientuje, jak bardzo źle i
głupio się czuję, usiądzie i wysłucha mnie, nie krytykując. Jeżeli dobrze
rozegram sytuację, później może nawet poprosi Angelę, swoją partnerkę,
o zrobienie słynnych, przepysznych krówek, co na pewno rozładuje
atmosferę. Kiedy wszyscy już wyjdą, ja zostanę i we trójkę zrobimy sobie
ucztę krówkowowinną, będziemy się wyżywać na facetach i może, może
jakoś to wszystko przeboleję.

– Hej, Shel – powiedziałam, spodziewając się, że z jej ust popłyną

słowa: „Sam, wszystko w porządku? Wyglądasz na przybitą”.

– Myślałam, że chciałaś rzucić. – Takie słowa popłynęły z jej ust.
– Słucham?
– Myślałam, że chciałaś rzucić palenie.
To ja umieram z powodu złamanego serca, co z całych sił próbuję

ukryć, a moja tak zwana najlepsza przyjaciółka nawet tego nie widzi? W
takiej chwili prawi mi kazanie na temat papierosów?

– Chciałam. Ale już nie chcę.
– Och, Sam. Nie wiem, dlaczego nie wypróbujesz plastrów.
– Milion razy ci mówiłam, że w moim wypadku nie działają.
– Nosiłaś je tylko przez parę dni.
– Cały czas się męczyłam. Zupełnie jakby nikotyna bawiła się ze

mną.

– Wszystko jest tylko w twojej głowie.
– Która jest przytwierdzona do mojego ciała.
– Nie mogę patrzeć, jak niszczysz sobie zdrowie.

background image

– Moje zdrowie ma się dobrze – powiedziałam, chcąc, by już sobie

poszła, zabrała ze sobą swoje idealne życie i zostawiła mnie samą.

– Teraz może i tak, ale prędzej czy później palenie się na tobie

zemści.

– To będę się martwić później – warknęłam.
– Nie cierpię, kiedy jesteś w takim nastroju – odwarknęła.
Obróciła się na pięcie i weszła z powrotem do środka, a ja zostałam

na tarasie, myśląc, że bardzo bym się ucieszyła, gdyby jakiś wir wciągnął
mnie głęboko w trzewia ziemi.

Znałam Shelley prawie tak długo jak Grega. Miesiąc po

przeprowadzce Irvingtonów jej rodzina zamieszkała w ich domu, a
wkrótce potem Shelley została moją przyjaciółką. Niestety w wakacje
przed rozpoczęciem liceum Shelley zaczęła gwałtownie rozkwitać.
Bogowie obdarzyli ją wypukłościami i gładką skórą i straciłam ją, jeszcze
zanim dobiegł końca pierwszy tydzień szkoły. W drugiej klasie miała
wyjątkowo wzniosłe cele: chciała zostać cheerleaderką, dziewczyną
futbolisty i nadętą snobką, ja zaś znalazłam swoje miejsce wśród palaczy
i obiboków.

Widywałyśmy się tylko w święto Czwartego Lipca, które nasze

rodziny co roku spędzały razem. Tradycja ta powstała, kiedy Shelley
wprowadziła się koło nas. Shelley przychodziła z jakimś obłędnie
przystojnym graczem w futbol, ja przyprowadzałam kilku kolegów
nierobów i strasznie się męczyliśmy w swoim towarzystwie. Nasi rodzice
nie rozumieli sztywnych granic w licealnym systemie kast. Dla Shelley i
jej paczki ja ze swoimi przyjaciółmi należałam do kasty niedotykalnych.

W tym roku, kiedy dostałam się do college’u, no dobrze, może i nie

najlepszego, doszłam do wniosku, że jestem wystarczająco dorosła, by
ogłosić własną deklarację niezależności i nie zgodzić się na dalszą
naukę. W maju mój ojciec niespodziewanie zmarł na zawał. Greg był
przy mnie w tych ciężkich chwilach, a ja zakochałam się w nim z dziesięć
razy bardziej. Z mojej matki został wrak człowieka. Dopiero po sześciu
tygodniach wróciła do pracy. I tylko na tyle było ją stać – mogła jedynie
pracować i wracać do domu.

Kiedy więc powiedziała mi, że państwo Lane zadzwonili z

zaproszeniem na Czwartego Lipca, a ona postanowiła z niego
skorzystać, nie miałam sumienia jej odmówić. Od śmierci mojego ojca
był to u niej pierwszy przejaw życia. Ponieważ nie przepadała za
Gregiem, postanowiłam, że pójdę z nią sama. Miałam tylko nadzieję, że
chłopak Shelley nie okaże się kolejnym przyprawiającym o mdłości
ideałem.

Ale Shelley nie zaprosiła żadnego chłopaka. Miała natomiast bardzo

background image

krótkie, okropne włosy i wyglądała na dość nieszczęśliwą, więc od razu
poprawił mi się nastrój.

W którymś momencie nasi rodzice – w moim przypadku tylko jeden

rodzic – weszli do środka, żeby zrobić sobie drinki, a ja postanowiłam ją
zignorować i zapaliłam papierosa, kiedy usłyszałam nieśmiały, na wpół
skruszony głos, który mnie pytał, jak się miewam.

Spojrzałam na nią, a na jej twarzy pojawił się uśmiech równie słaby

jak jej głos.

– W porządku – odparłam z wahaniem. – Chyba. W sumie.
– Bardzo mi przykro z powodu twojego taty – powiedziała ze

szczerym zatroskaniem. Co się z nią działo, odkąd skończyła college?
Może studiowała nauki humanistyczne, co zaczęło się odbijać na jej
zachowaniu?

– Dzięki.
– Jak sobie radzi twoja mama?
– Niezbyt dobrze.
– Nic dziwnego. A jak tam w szkole?
– W porządku. To tylko dwuletni college. Prawie się nie różni od

liceum. Z tym że większość chłopaków już się goli.

Shelley się roześmiała.
– A jak tobie idzie w szkole? – spytałam z uprzejmości. – Chodzisz do

Santa Barbara, prawda?

W liceum Shelley dorobiła się nie tylko dużych cycków i wielu

chłopaków, ale również dobrych stopni. Znalazła się w dziesiątce
najlepszych uczniów i zdobyła częściowe stypendium na Uniwersytecie
Santa Barbara. Uznałam, że to bardzo nieładnie z jej strony – zwłaszcza,
że moja matka z pięćdziesiąt tysięcy razy mi to wypominała.

– Tak. Jest w porządku. Ale zajęcia obowiązkowe prowadzą sami

asystenci z rozdętym ego, a na roku jest dwieście albo i trzysta osób.
Czuję się jak na linii montażowej.

– Aha.
W takich chwilach papierosy okazywały się niezwykle pożyteczne.

Mam do powiedzenia coś szalenie błyskotliwego albo inteligentnego, ale
proszę wybaczyć, muszę się zaciągnąć. Innym razem cię przytłoczę
swoim wdziękiem. W tej chwili usłyszałyśmy, że wracają nasi rodzice.

– Sam, słuchaj, przepraszam, że w liceum byłam taką zołzą. Odkąd

wyjechałam, dowiedziałam się o sobie wielu rzeczy, o których
chciałabym z tobą porozmawiać. Mogłybyśmy się umówić na któryś
dzień?

A ja, co dziwne, zgodziłam się. Może z powodu wspólnych

wspomnień z dzieciństwa, jeszcze z tych czasów, zanim chłopaki, staniki

background image

i okres zmieniły wszystko. Może dlatego, że nigdy przedtem nie
rozmawiałam w cztery oczy z prawdziwą byłą księżniczką, która właśnie
wróciła do domu.

Następnego dnia poszłyśmy do parku i to właśnie tam Shelley

wyznała, że jest lesbijką i jest przerażona. Jeszcze nic nie zrobiła w tej
sprawie, na razie próbuje się z tym oswoić, przez cały okres dojrzewania
usiłowała to w sobie zdusić.

– To dlatego w liceum zachowywałam się jak niezła laska. Chciałam

być prawdziwą dziewczyną, wiesz? Tak dziewczęcą, jak tylko się da.
Dlatego już nie mogłam się z tobą przyjaźnić. Bałam się, że w końcu
powiem ci, co czuję, a wtedy stałoby się to prawdą. Wiedziałam, że nie
mogę się zwierzyć Heather ani nikomu w tym rodzaju. Ale bardzo za
tobą tęskniłam. Myślisz, że możemy znowu zostać przyjaciółkami?

– Nie wiem, Shelley. Nie boisz się, że z miłości do mnie oszalejesz?
Z jakiegoś powodu uznała to za zabawne. Może jeszcze zbyt krótko

była lesbijką, by rozpoznać prawdziwą boginię seksu?

Przez następnych parę godzin gadałyśmy, śmiałyśmy się i

opowiadałyśmy, co się z nami działo przez wszystkie te lata.
Opowiedziałam jej o Gregu. Kiedy się poznali, z miejsca ją oczarował –
tak jak tylko on to potrafi.

Rok później, kiedy się rozstaliśmy, Shelley była pierwszą osobą, do

której zadzwoniłam z tą wiadomością. Wysłuchała mnie ze współczuciem
i powiedziała, że bardzo jej przykro. Przyznała, że Greg to wspaniały
facet. „Sam – powiedziała – nie chciałam mówić, kiedy byliście razem,
może teraz też nie chcesz tego słyszeć, ale Greg to nie facet dla ciebie.
Jest uroczy, zabawny i bardzo go lubię, ale nie jest mężczyzną, z którym
można budować wspólną przyszłość”. Niełatwo się przyjaźnić z taką
wyrocznią, zwłaszcza kiedy się okazuje, że ma rację.

Po skończeniu studiów Shelley wróciła do Orange County i znowu

zaczęłyśmy się regularnie spotykać. Obie byłyśmy młode i bardzo
chciałyśmy się dowiedzieć, kim jesteśmy i gdzie jest nasze miejsce. Ja
jej opowiadałam o swoich miłosnych niepowodzeniach (mężczyźni są
beznadziejni!), ona mi opowiadała o swoich (kobiety są beznadziejne!).
Ja narzekałam na moje panny młode i ich rodziny (pomyślałby kto, że to
pierwszy ślub w historii świata!), ona narzekała na swoich seksistowskich
szefów kretynów (jak tym idiotom udaje się awansować!). Potem jednak
jej zaczęło się układać. Zaczęła robić karierę, pracować po godzinach i
wspinać się po drabinie kariery. Poznała Angelę i ustatkowała się jak w
małżeństwie. Nasze style życia coraz bardziej zaczęły się różnić. Ona
znalazła swoje miejsce, a ja nie. Jej życie było starannie zaplanowane,
cele – rozsądne, a związek tak stabilny. .. że czasami wydawało mi się,

background image

że łączy nas tylko przeszłość.

Jak na ironię pamiętałam, że kiedy mi powiedziała o swojej orientacji

seksualnej, zrobiło mi się przykro, że jej życie będzie tak trudne i
samotne.

Stałam przez parę minut na tarasie, słuchając, jak moje przyjaciółki

się śmieją i doskonale bawią. Wiedziałam, że nie mogę zostać. Czułam
się tak osamotniona, że nie mogli mi pomóc nawet przyjaciele. Słuchając
ich głosów, czułam się jeszcze gorzej. Musiałam opuścić to miejsce.
Szybko się pożegnam i wrócę do domu.

Znalazłam Shelley w kuchni, gdzie razem z Angelą szykowały

przekąski.

– Kurczę, ależ wy świetnie gotujecie – starałam się mówić lekkim

tonem.

– Może i tak – wymamrotała Shelley.
– To dlatego, że nie musimy się martwić o swoją wagę – dodała

Angela, obejmując Shelley. – Kochamy się na zabój. Prawda, kotku?

– Prawda – mruknęła Shelley. Angela zerknęła na nią zdziwiona.
– Wygląda to wspaniale – starałam się mówić wesołym tonem – ale

niezbyt dobrze się czuję, więc chyba będę się zbierać. Możecie
wszystkich ode mnie pożegnać?

– Wszystko w porządku? – spytała Angie.
– Tak, tylko... – Tylko że pewnie zaraz umrę. Shelley nawet na mnie

nie patrzyła. – Chyba złapałam grypę, czy coś w tym rodzaju.

– Oj nie, Sam. Bez ciebie nie ma imprezy – powiedziała Angela, a

mnie prawie łzy napłynęły do oczu. – Może przynajmniej chwilkę
posiedzisz z nami w jacuzzi? Poczujesz się lepiej. Mogę ci też
zapakować coś do jedzenia.

– Jak się źle czuje, to jacuzzi jej nie pomoże – rzuciła Shelley, z

przesadną gorliwością siekając warzywa. – Nie zmuszaj jej, skoro chce
iść do domu.

– Boże, przez cały ten czas będziesz się tak zachowywać?
– Jak?
– Będziesz na wszystkich warczeć?
– Na nikogo nie warczę. – Ależ tak...
– Angelo, to na mnie ona jest wściekła – wtrąciłam. – Nie na ciebie.

Jestem w fatalnym nastroju i kiepsko się czuję. Shel, przepraszam za
swoje zachowanie. Nie chciałam na ciebie warczeć. Wiem, że ci zależy
na moim zdrowiu.

– O Boże – jęknęła Angela. – Shel, znowu jej wierciłaś dziurę w

brzuchu, żeby rzuciła palenie, tak? Wiesz, że rzuci, kiedy będzie na to

background image

gotowa. Dobrze o tym wiesz. Przeproś za to, że próbowałaś kontrolować
jej życie.

– Wcale nie próbowałam kontrolować jej życia. Martwiłam się o... no

wiesz.

– To znaczy, że jeszcze jej nie powiedziałaś?
– O czym miała mi powiedzieć?
– Skąd ma wiedzieć, skoro nic jej nie powiedziałaś?
– Co miałabym wiedzieć?
– Poszłam, żeby jej powiedzieć, ale mało mi głowy nie odgryzła.
– Dziewczyny, chyba już sobie pójdę, żebyście mogły dalej

rozmawiać o mnie tak, jakby mnie tu nie było.

– Sam, Shelley chciała ci powiedzieć, że...
– Nie, ja jej powiem. To moja najlepsza przyjaciółka, chociaż czasami

jest jak wrzód na tyłku. Sam, o Boże, lubię o tym mówić, jestem w ciąży!

– Jesteś w ciąży? – powtórzyłam, demonstrując swą niesamowitą

szybkość analizy danych.

– Aha. Parę miesięcy temu Angela i ja doszłyśmy do wniosku, że

jesteśmy gotowe. Nie chciałyśmy o niczym mówić, dopóki nie miałyśmy
całkowitej pewności. Dowiedziałyśmy się dopiero w piątek.

Nie zawsze zachowuję się tak, jakbym chciała. Przez chwilę nie

czułam żadnej radości ani podniecenia z powodu tej wiadomości.
Ogarnęła mnie zazdrość. To niesprawiedliwe, że Shelley wszystko się
udaje, a ja wciąż nie mogę sobie ułożyć życia. Awansowała, kupowała
sobie domy i wchodziła w poważne związki, a ja miałam wrażenie, że co
trzy, cztery miesiące muszę jej gratulować jakiegoś nowego osiągnięcia.

Potem jednak spojrzałam na ich twarze. O co chodzi z tymi dziećmi

czy choćby wiadomościami o ciąży? Przecież to nic nadzwyczajnego.
Człowiek wydaje na świat kopię siebie samego! Wiadomość dnia! Nawet
ja kiedyś byłam dzieckiem. Wiem, bo widziałam zdjęcia. Chodzi nie tylko
o to, że dzieci są takie urocze. Wszyscy kiedyś wyglądaliśmy słodko, a
teraz – patrzcie, co się z nami porobiło. Myślę, że właśnie dlatego
supermodelki są tak zachwycające. Patrzcie! Dorosła kobieta, której
udało się zachować dziecięcą słodycz! Rozklejmy wszędzie jej
podobizny!

Co jest z tymi dziećmi, że osoba, która parę sekund wcześniej była

wrakiem człowieka i zazdrościła przyjaciółkom udanego życia, nagle
zupełnie mięknie i zaczyna się w duchu nazywać „ciocią Sam”, ulubioną
dorosłą koleżanką Shelley Angeli juniorki?

– O Boże, dziewczyny! – wykrzyknęłam i mocno je uściskałam.

Stałyśmy tak dobrych parę chwil, uśmiechając się do siebie. – Wiecie,
dlaczego imię „Sam” jest takie super? Bo można je nadać chłopcu albo

background image

dziewczynce. Weźcie to pod uwagę.

Kiedy jednak ta chwila minęła, znowu wpadłam w przygnębienie i

chociaż wróciło dawne uczucie bliskości, nie była to najlepsza pora na to,
by zacząć analizować tę katastrofę, jaką było moje życie. Chciałam
wracać do domu. Cieszyłam się ich szczęściem, ale zaczęło mi ono
sprawiać również ból, jakby delikatnie mnie kąsało. Miałam nadzieję, że
mała Shelley Angela juniorka nigdy w życiu nie poczuje się tak jak ja w
tamtej chwili.

– Dziewczyny, strasznie bym chciała zostać i uczcić tę okazję, ale

naprawdę bardzo kiepsko się czuję. Muszę już iść.

– Na pewno? – spytała Angela.
– Tak.
– Zapakować ci trochę jedzenia?
– Nie. Chyba straciłam apetyt. Bawcie się dobrze. Mamusie. Nie

mogę w to uwierzyć. To cudowna wiadomość. – Ruszyłam do drzwi.

– Trzymajcie się. To na razie.
– Pa, Sam. Mam nadzieję, że wkrótce poczujesz się lepiej –

powiedziała Shelley. – Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.

– Dzięki.
– Sam! – zawołała Shelley, kiedy już prawie byłam za drzwiami.
– Szesnastego robimy imprezę przedświąteczną. Zaprosiłam też

Toma.

– Super! – odkrzyknęłam i czym prędzej wyszłam.
Jeszcze tego mi trzeba. Kolejny świąteczny koszmar. Jak przez mgłę

pamiętałam, że Shelley mówiła o jakimś Tomie, ale wolałam, żeby nie
odświeżała mojej pamięci. Dobrze wiedziałam, co to będzie za facet. Od
lat poznawałam jej różnych znajomych. Po czterech, pięciu minutach
zawsze kończyły się nam tematy do rozmowy.

Ta impreza to będzie kanał. Wszyscy będą tryskać radością i

zachowywać się w duchu Bożego Narodzenia, a Shelley i Angela będą
aż promienieć z radości. Ja utknę z Tomem, jak wszyscy diabli tęskniąc
za Gregiem i czując się jak największy nieudacznik na południe od Drogi
Mlecznej.

Jadąc do domu, miałam wrażenie, że moje życie to jedno wielkie

zero. Żyję na tej planecie od trzydziestu czterech lat i czym się mogę
pochwalić? Shelley zrobiła karierę, miała świetną partnerkę, pieniądze i
pięknie urządzony dom, a teraz jeszcze i dziecko. Udało jej się coś
osiągnąć – właściwie to całkiem sporo „cosiów”. A mnie od ukończenia
liceum przybyło tylko własne mieszkanie i kilka kilogramów.

Co ze mną jest nie tak? Czyżbym w poprzednim życiu

sympatyzowała z nazistami? Czy wszechświat się wypiął na moją

background image

osobowość? Dlaczego nigdy nie mogłam niczego osiągnąć, choć
wszyscy wokół mnie z wyraźną łatwością układali sobie życie? I, na
miłość boską, czy nikt oprócz mnie nie umie korzystać z tych cholernych
kierunkowskazów?

background image

Rozdział szósty

Prawo wszechświata numer 17:

twój wymarzony mężczyzna nigdy

się nie pojawi akurat wtedy,

kiedy masz dobrą formę

Często się zdarza, że ktoś, komu się nie układa w życiu osobistym,

mówi, że zawsze jeszcze ma pracę. Dla mnie do żadne pocieszenie.
Prawdę mówiąc, wcale mi nie zależy na pracy. Bardzo bym chciała, żeby
rozbudowano program opieki społecznej – najlepiej tak, żeby objął on i
mnie. Może inaczej podchodziłabym do sprawy, gdybym znalazła
odpowiednią pracę – na przykład gdybym została gwiazdą rocka, boginią
seksu albo gdybym wygrała na loterii. Niestety, w tym życiu nie spełnię
się w żadnej z tych dziedzin.

Fotograf – to może brzmi imponująco, ale po obskoczeniu dwustu

siedemnastu ślubów człowiekowi zaczyna się trochę nudzić, wykonuję
również portrety rodzinne na święta, rocznice, urodziny i inne okazje,
które ludzie chcą uczcić i uwiecznić. Ale po zrobieniu zdjęć jednej czy
dwóm rodzinom człowiekowi też zaczyna się trochę nudzić. Mimo
wszystko to całkiem przyzwoite zajęcie, dzięki któremu mam niezłe
mieszkanie, niezawodny używany samochód i pieniądze na wakacje.
Gdybym bardziej przyłożyła się do roboty, miałabym lepsze mieszkanie,
ładniejszy samochód i kasę na wakacje w egzotycznych krajach, ale
Disneyland zupełnie zniszczył moją etykę pracy.

Jako dziecię Orange County przynajmniej dwa razy w roku

odwiedzałam Myszkę Miki i za każdym razem oglądałam swoją
przyszłość na Karuzeli Postępu w Krainie Jutra. Siadało się tam na
obrotowej widowni. Pierwszy etap ukazywał te okropne czasy sprzed
rozwoju technologii, potworną harówkę i znój. Z każdym etapem rozwoju
człowiek podróżował w czasie, poznając kolejne cuda technologii, która
podnosi poziom naszego życia. Najlepszy był etap przyszłości, kiedy
rodzina, która przedtem tyrała od rana do nocy, teraz wiodła błogie,
beztroskie życie, miała mnóstwo wolnego czasu, zajadała się
przysmakami, popijała martini, a we wszystkich pracach wyręczały ją
roboty. I to wszystko dzięki naszej starej, dobrej znajomej – technologii.

Takiej przyszłości wypatrywałam z utęsknieniem. Niestety, zamiast

niej pojawiła się globalna gospodarka oparta na zażartej konkurencji, dni
wypełnione pracą, gwałtowne zmiany w technologii, nieustanne
innowacje i siła robocza, która w ciągu życia może pięć, sześć razy

background image

zmieniać pracę. Disneyland mnie na to nie przygotował. Prawdę mówiąc,
im więcej słyszę o globalnej gospodarce i przyszłości, jaką nam oferuje,
tym bardziej żałuję, że komunizm nie wypalił. Pięć albo i sześć razy
zmieniać pracę? Mnie się ledwo udało znaleźć jedną! I starczy mi już na
całe życie.

By zająć czymś myśli, kiedy nie pracowałam, każdą wolną chwilę

przeznaczałam na sprzątanie swojego mieszkania. Zaczęłam pewnego
dnia od umycia popielniczki. Widok czystej popielniczki uświadomił mi,
jak brudny jest mój zlew, co z kolei doprowadziło do konstatacji, że białe
blaty w kuchni nabrały jakiegoś dziwnego, szarożółtego odcienia, co
następnie zwróciło moją uwagę na podłogę, a potem na ściany...
Przerażałam samą siebie, ale kiedy już raz zaczęłam, nie mogłam się
zatrzymać. Zużyłam pięć gąbek, trzy szczoteczki do zębów oraz Bóg wie
ile pudełek i butelek rozmaitych środków czystości. Co jakiś czas
przerywałam, siadałam i patrzyłam na rezultaty. Czułam dziwną
satysfakcję.

W niedzielę rano znowu wzięłam się do roboty. O dziewiątej

siedziałam na podłodze w kuchni, wściekle szorując szczoteczką do
zębów każdy kafelek z osobna, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Powinnam była wtedy podejść do okna i sprawdzić, kto to, bo nigdy nic
nie wiadomo. Na tej planecie żyją miliardy intruzów, a jeden z nich może
właśnie wpadł na pomysł, żeby mnie odwiedzić. Uznałam jednak, że to
pani Perkins, moja sąsiadka. Prenumeruje niedzielną gazetę, a jeżeli nie
dostaje jej do ósmej rano, zaczyna pukać do wszystkich drzwi, żeby
sprawdzić, kto ją ukradł.

Wstałam więc, wyglądając jak nieboskie stworzenie – włosy

skołtunione, pot lejący mi się po twarzy, jeszcze nawet nie wzięłam
prysznica – i otworzyłam drzwi.

– Cześć, Sam. – To był Greg, niechaj jego dusza będzie potępiona na

wieki. To tyle, jeśli chodzi o mój plan niespotykania się z nim już do
końca życia.

– Co ty tu robisz?
– Mnie też miło cię zobaczyć.
– Cześć. O co chodzi?
– Mam tu tak stać?
I znowu, zamiast kierować się rozsądkiem, otworzyłam drzwi.
– Wejdź.
Wszedł, a ja zamknęłam drzwi, po czym zmusiłam się do tego, by się

odwrócić i na niego spojrzeć. Aż biły od niego radość i szczęście. Jakby
człowiek miał czas na takie bzdety, kiedy wosk do podłóg wyżera mu
dziurę w kredensie.

background image

– Długa noc? – spytał, biorąc ciemne kręgi pod moimi oczami za

skutki namiętności, a nie bezsenności z rozpaczy.

– Tak jakby.
Wydawało mi się, że powiedziałam to miły głosem, ale chyba się

myliłam.

– Rany, Sam, nawet o tym nie pomyślałem. Alex jest tutaj? Znowu ten

Alex. Zaczynałam rozumieć, jak się czuł doktor Frankenstein.

– Nie. Jestem teraz bardzo zajęta, więc nie mam dużo czasu na

rozmowę.

– Nie zostanę długo. Chciałem cię tylko o coś spytać. Zamierzałem

wieczorem do ciebie zadzwonić, ale przejeżdżałem tędy i pomyślałem,
że zaryzykuję. Debbie mieszka nieopodal.

– Tak? – cóż za cudowny i podniecający zbieg okoliczności.

Koniecznie muszę jej upiec ciasteczka.

– Właśnie do niej jadę. Idziemy razem na śniadanie, a potem

bierzemy jej malucha do zoo.

– To miło. – Proponuję, żebyście wskoczyli do klatki lwa i się z nim

pobawili. Dzieciaki to uwielbiają.

– W piątek szukaliśmy cię u „Bogarta”.
– My?
– No. Zabrałem tam Debbie. Ona strasznie chce cię poznać.
– Zabrałeś Debbie do „Bogarta”?
– No. Stara, szkoda, że cię nie było. Ale się ubawiliśmy.
Ja też się ubawiłam. Jaka szkoda, że właśnie zaczęłam zbierać do

kupy kawałki mojego życia. Mogłam się z tym wstrzymać do niedzieli.

– Właśnie dlatego przyszedłem. Chciałbym, żebyś ją poznała, ona też

bardzo chce, a ja z kolei chciałbym poznać tego Aleksa. Więc może
spotkamy się we czwórkę w tym tygodniu?

Żyją na tej planecie ludzie, którzy cały czas kłamią. Niektórzy z nich

doprowadzają do upadku państw i korporacji. Ja powiedziałam tylko
jedno maleńkie kłamstewko, wymyśliłam tylko jedną osóbkę, a moja
karma już się na mnie wyżywa.

– W tym tygodniu nie da rady.
– To może w następnym?
– Jeszcze nie wiem.
– Oj, Sam. Wiem, że idą święta, ale musisz zrobić sobie jeden

wieczór wolny. Naprawdę bardzo bym chciał, żebyście się poznały.
Jeżeli Alex nie może, to spotkajmy się we trójkę.

– Ostatnio jestem bardzo zajęta.
– To dla mnie naprawdę ważne. Nie wiem, jak się mają sprawy

między tobą i Aleksem, ale myślę, że Deb to właśnie ta dziewczyna. Od

background image

samego początku między nami zaiskrzyło. Przeżyłaś kiedyś coś
podobnego, Sam, takie iskrzenie?

Mhm.
– To dla mnie bardzo ważne, żebyś ją poznała.
– Dobrze.
– Kiedy?
– W przyszłą środę – powiedziałam, żeby coś powiedzieć i pozbyć się

go z mojego salonu – jego razem z tą gadką o Debbie.

– Zgoda. Może u „Bogarta” o siódmej?
– Nie! – powiedziałam to zbyt głośno. Nie miałam zamiaru nigdzie

leźć, żeby poznać Debbie, a nawet gdyby, to akurat u „Bogarta”? Ze
wszystkich miejsc, które mógłby wybrać, to było najgorsze.

– Dlaczego nie tam?
– Yyy... tam jest za głośno.
– Dobra. W takim razie ty wybierz miejsce.
– To może ja się zastanowię i jeszcze do ciebie zadzwonię?
– Sam, wybierz jakiekolwiek miejsce. Mnie jest wszystko jedno.
Dalej więc udawałam i rzuciłam nazwę jakiejś knajpy. Greg musiał

lecieć, bo czekała na niego Debbie. Staliśmy już przy drzwiach, kiedy
jeszcze raz przekręcił nóż w moim sercu.

– Sam, chciałbym, żebyś wiedziała, że Deb wie o nas. To znaczy o

tym, że wciąż się przyjaźnimy, i nie ma nic przeciwko temu.

– To miło.
– Chodzi o to, że wie, że wiele lat temu chodziliśmy ze sobą, ale nic

jej nie mówiłem, no wiesz, o Święcie Dziękczynienia.

– To znaczy o tym, że się ze sobą przespaliśmy? To chcesz

powiedzieć?

– Tak. Myślę, że lepiej nic jej o tym nie mówić. Nie chcę, żeby w

twojej obecności czuła się niezręcznie.

O nie, tego byśmy nie chcieli.
– Nie martw się. Nic jej nie powiem.
– Dzięki. – Uśmiechnął się do mnie. – Myślę, że się zaprzyjaźnicie.

Na pewno bardzo ją polubisz.

Po jego wyjściu wzięłam prysznic, przebrałam się i wybrałam na

przejażdżkę. Krążyłam po autostradzie, sącząc kawę, słuchając muzyki i
żałując, że nie mam dość czasu ani pieniędzy, by móc tak jeździć całymi
tygodniami. Wyobrażałam sobie małe motele przy krętych drogach.
Śniadania w zatłuszczonych salkach, gdzie kelnerka mówiłaby do mnie
„złotko”. Kanapki z masłem orzechowym popijane ciepłą colą nad
brzegiem rzeki. Stukot moich obcasów na chodniku o świcie, kiedy jest
jeszcze tak wcześnie, że nikt nie zdążył niczego schrzanić. I kiedy przez

background image

parę chwil człowiek wierzy, że ma świat tylko dla siebie.

Wtedy jednak natknęłam się na objazdy z powodu robót drogowych i

po kilku minutach jazdy zrywami moje fantazje się rozwiały. Autostradą
powinno się jechać bez żadnych przeszkód; jeśli coś cię zatrzyma,
musisz wrócić do punktu wyjścia. Wybrałam najbliższy zjazd i
zawróciłam. Kiedy dojechałam do domu, na sekretarce czekały na mnie
dwie wiadomości.

– Samantho, mówi twoja matka – zaczęła się pierwsza wiadomość. –

Właśnie się zastanawiałam, co Alex robi w święta. Chciałam ci
powiedzieć, że w ten dzień będzie u nas mile widzianym gościem. Już to
omówiłam z twoją ciocią i obie uznałyśmy, że z radością go zaprosimy.
Nie tylko na obiad, na cały dzień. Myślę, że chętnie spędzi święta z
prawdziwą rodziną.

Mnie się ten pomysł również spodobał, ale gdzie ja tak szybko znajdę

narzeczonego?

– A gdyby nie mógł przyjść w Boże Narodzenie, to przynajmniej niech

przyjdzie któregoś dnia na kolację.

Druga wiadomość była jeszcze gorsza.
– Cześć, Sam, tu Greg.
– I Deb. Mam nadzieję, że ja też mogę do ciebie mówić „Sam”.
– Deb chciała do ciebie zadzwonić i powiedzieć, że już nie może się

doczekać, kiedy cię pozna.

– To był też twój pomysł.
– Dobra, to był też mój pomysł.
Usłyszałam ciche cmoknięcie, a potem Debbie znowu zaczęła

nadawać.

– Mam nadzieję, że się nie obrazisz. Chciałam tylko się przedstawić i

przełamać pierwsze lody, zanim się spotkamy. Greg tyle mi o tobie
opowiadał. Już nie mogę się doczekać, kiedy cię poznam osobiście.

– Sam, teraz już nie możesz się wycofać. Do zobaczenia w środę o

siódmej. Mam nadzieję, że przyjdziesz z Aleksem. Tak czy siak, przyjdź.

Rozległy się chichoty i taśma zapiszczała. Myślałam, że się

porzygam.

Przewijając taśmę, czułam, jak macki depresji zaczynają ciasno mnie

oplatać i nie chcą puścić. Zastanawiałam się, czy zadzwonić do Shelley.
Czy zadzwonić do innych osób. Do znajomych może nie aż tak bliskich,
ale takich, którzy również przeszli przez to piekło, jakim jest związek. Nie
mogłam jednak znieść myśli o choćby kilku minutach takiej rozmowy.
Przeprowadzałam ją zbyt wiele razy. Zbyt wiele razy ją słyszałam. Już
nigdy w życiu nie chciałam brać udziału w rozmowie na temat związku.

Nie chciałam czytać poradników, wysłuchiwać ekspertów ani

background image

marnować energii na próby znalezienia sobie faceta, utrzymania go przy
sobie, na nabieranie go, przechytrzanie albo wymanewrowywanie, na
rozumienie faceta, zapominanie o facecie, wybaczenie mu, by być
emocjonalnie gotową na następny związek, na szukanie nowego faceta,
sprawdzenie, czy jest odpowiedni, i niepopełnianie z nim tych samych
błędów, co z poprzednim, na namawianie go do ślubu, na ponownie
wskrzeszanie namiętności z własnym mężem, na szukanie czasu dla
niego, kiedy już pojawią się dzieci, na przetrzymanie jego kryzysu wieku
średniego, żeby mnie nie rzucił dla młodszej, na ćwiczenie mięśni ud,
pupy i brzucha dla faceta, dowiadywanie się, jakie są jego skryte fantazje
seksualne, jaką fantazję seksualną mają wszyscy faceci,
przyzwyczajanie się do jego irytujących nawyków, artykułów, w których
dziesięciu facetów opowiada o dziesięciu najbardziej irytujących wadach
u kobiet... już nie miałam siły na to wszystko. Moje serce nie chciało już
boleć, napełniać się nadzieją czy łamać.

Taśma w sekretarce z piszczeniem przewijała się z powrotem do

początku. Święta były tużtuż. Wiedziałam, że prędzej czy później będę
musiała poznać Debbie. I wtedy dotarło do mnie, że istnieje tylko jeden
facet, z którym mogłabym się związać. Jego imię brzmiało Alex. Alex
Graham.

background image

Rozdział siódmy

Przez całą historię ludzkości

przewija się jeden i ten sam temat:

wtedy wyglądało to na dobry pomysł

I właśnie ot, tak – na samą myśl o tym, że przyjdę ze świetnym

facetem, nawet nie prawdziwym, tylko wymyślonym, którego będę
musiała wynająć – poczułam się lepiej. Bo przede wszystkim to nie miał
być jakiś tam zwykły świetny facet. To miał być facet – dzieło sztuki:
cudowny, inteligentny, odnoszący sukcesy, troskliwy, wrażliwy, niebojący
się zaangażowania i tak we mnie zakochany, że nawet nie dostrzegałby
obecności innych kobiet w pokoju. Mówię wam, Halle Berry mogłaby koło
niego przejść toples, a on nawet by się za nią nie obejrzał. Tak, taki
facet, który nie istnieje w kontinuum czasoprzestrzeni, jakie nazywamy
rzeczywistością, i który jest mój. Tylko mój.

Przez następnych kilka godzin całkowicie mnie pochłonęło

dopracowywanie planu. Cieszyłam się, że mam nowe hobby. Raz na
jakiś czas przychodziło opamiętanie i uznawałam, że to zwykły absurd.
Pomysł był zabawny, ale całkowicie niewykonalny. Potem jednak
wyobrażałam sobie, jak siedzę w knajpie sama z Gregiem i Debbie,
przyglądając się, jak gruchają, chichoczą i wyprawiają inne tego typu
obrzydliwe rzeczy. Wyobraziłam sobie siebie bez pary na świątecznej
imprezie u Shelley. W niektóre święta miałam kogoś, w inne zostawałam
sama. Ale w tym roku było zupełnie inaczej. W tym roku widziałam siebie
w przyszłości jako zdziwaczałą kocią mamę. Wiecznie samą. Może za
jakiś czas nawet się do tego przyzwyczaję, szczerze pokocham te koty i
zacznę nosić w portfelu ich zdjęcia, ale na razie potrzebowałam czasu,
by moje rany się zagoiły.

Marzyłam o tym, żeby jak najmilej spędzić to Boże Narodzenie –

oczywiście biorąc pod uwagę moje ograniczone emocjonalne i finansowe
zasoby. Alex był moim największym atutem. Kiedy rodzina go zobaczy i
przekona się, że (a) jest nieprawdopodobnie genialny, facet, jakiego nie
spotyka się na co dzień, (b) czci ziemię, po której stąpam, widzieliście,
jak na nią patrzył? to (c) zważywszy na to, jak byli dla mnie mili w Święto
Dziękczynienia, chociaż tylko o nim się dowiedzieli, to tylko sobie
wyobraźcie, co się będzie działo w Boże Narodzenie, kiedy go poznają
osobiście.

Upuszczę więc trochę kasy i poprawię sobie nastrój – przynajmniej na

jakiś czas – jakoś przebrnę przez te okropne święta, a potem może

background image

znajdę siły na załatwienie swoich „spraw”, których miałam już serdecznie
dosyć. Słowo daję, po zagładzie nuklearnej przeżyłyby tylko karaluchy i
moje „sprawy”.

Pod koniec wieczoru miałam już piękny portret Aleksa i zaczątki tego,

co zanosiło się na piękną historię o miłości.

1. Gdzie Alex Graham i Samantha Stone się poznali? Musi to być

spotkanie przypadkowe. Wszystkie wielkie historie o miłości zaczynają
się od przypadkowego spotkania. Po długim namyśle w końcu wybrałam
sklep spożywczy. Ta niezwykła magia wydaje się jeszcze bardziej
niezwykła, kiedy dwójka ludzi robi coś tak przyziemnego jak zakupy w
sklepie spożywczym. Nasze oczy spotkały się nad płynem do
czyszczenia toalet i wiedziałam, że to jest właśnie to.

2. Zarys historii życia Aleksa Grahama: urodził się w Madison w

Wisconsin, w miejscu, którego żaden z moich znajomych na pewno nie
znał. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy Alex miał
dziesięć lat. Przygarnęła go i wychowała ciotka, również mieszkająca w
Wisconsin. Alex skończył uniwersytet w Wisconsin, a następnie wydział
stomatologiczny na Akademii Medycznej Wisconsin. Nie miałam pojęcia,
czy taka uczelnia w ogóle tam istnieje, byłam jednak pewna, że nikt inny
też tego nie wiedział. Tuż po skończeniu studiów zmarła jego ukochana
ciocia. Alex przeprowadził się do Kalifornii, by tam zacząć życie od nowa,
i rozpoczął praktykę prywatną. Chciał założyć rodzinę, ale nigdy nie trafił
na odpowiednią kobietę... aż do tej chwili. Powinien z zachwytem na
mnie patrzeć, gdyż uwielbienie dla mnie to jedna z kluczowych cech jego
charakteru. 3. W porównaniu z Aleksem Grahamem Greg to skończony
nieudacznik. Alex jest nie tylko niesłychanie wziętym ortodontą, ale
również geniuszem giełdowym, który przetrwał krach na Wall Street, bo
go przewidział. Dzięki wspaniałym inwestycjom stać go na przerwanie
praktyki zawodowej i korzystanie z życia. Zaczął pływać na jachcie,
skakać ze spadochronem, a za rok czy dwa planuje opłynąć wyspy
greckie. Ma nadzieję, że z odpowiednią kobietą – dodaje, uśmiechając
się do mnie – jakże by inaczej? – z absolutnym uwielbieniem.

Bardzo polubiłam mojego Aleksa. Ustatkowany, ale nie bezbarwny.

Dojrzały, ale nie nudny. Odnoszący sukcesy w swoim zawodzie, ale z
awanturniczą żyłką. Taki był wielobarwny Alex. W porównaniu z nim
Greg wypadał wyjątkowo żałośnie. Oczywiście Alex nie uważał siebie za
chodzący ideał. Pomimo swych licznych osiągnięć był zaskakująco
skromnym człowiekiem.

Może nie był to mężczyzna z krwi i kości, ale do tej pory krew i kości

przyniosły mi same rozczarowania.

Następnego dnia po przebudzeniu znowu poczułam dziwne ssanie w

background image

żołądku, ale szybko sobie przypomniałam, że mam sprawę do
załatwienia. Z perspektywy czasu myślę, że w tym właśnie tkwi cały
sekret, dlaczego to zrobiłam. Przez jakiś czas nie musiałam się
zastanawiać nad sobą czy swoimi emocjami. Byłam skupiona,
skoncentrowana. Miałam coś do roboty.

Kiedy więc tylko otworzono bibliotekę, byłam jej pierwszym klientem.

Bibliotekarka powitała mnie ciepłym uśmiechem. Zrewanżowałam się
tym samym – jak człowiek, który przyszedł po to, by wzbogacić swą
wiedzę, zapoznając się z wielkimi dziełami literackimi. Co rzeczywiście
zamierzałam zrobić. To znaczy chciałam przeczytać parę dobrych
książek. Mocno wierzę w wagę czytania. Z tym że, no wiecie, do tej pory
byłam szalenie zajęta – bycie neurotyczką to wielce czasochłonne
zajęcie.

Kiedy bibliotekarka zajęła się swoimi sprawami, podeszłam do półki z

książkami telefonicznymi i zdjęłam z niej egzemplarz z numerami
telefonów w okręgu Los Angeles. Mieszkałam w Orange County, więc
nie miałam w domu książki telefonicznej. Pewnie mogłam poszukać
telefonów przez internet, ale w słabym i właściwie bezcelowym proteście
przeciwko otępiającemu wpływowi gwałtownie rozwijającej się
technologii na nasze życie używałam internetu tylko wtedy, kiedy było to
absolutnie konieczne. Lubię poza tym przerzucać kartki i przelatywać
wzrokiem przez kolumny, by znaleźć to, czego szukam.

Chociaż Orange County to dosłownie inny świat, leży zaledwie

czterdzieści pięć minut jazdy samochodem od Hollywood. Amanda, moja
przyjaciółka z liceum, próbowała zrobić karierę aktorską. Była naprawdę
utalentowana, przynajmniej moim zdaniem, widziałam ją w paru
sztukach. Nigdy jednak nie udało jej się wypłynąć. Wiedziałam, że
Hollywood jest pełne takich uzdolnionych ludzi, którzy rozpaczliwie
szukają pracy w swoim zawodzie. Musiałam tylko znaleźć taką osobę,
która zrobiłaby to za niewielką cenę i była na tyle zdesperowana, żeby
udawać mojego chłopaka.

Spisałam sobie telefony agentów z najmniejszych, najtańszych

ogłoszeń. Zainteresowała mnie zwłaszcza jedna: agencja The Sid
Finkelsmith. Nie nabrałam się na słowo „agencja”. Zdaniem Amandy
każdy facet ze stoiskiem z hot dogami nazywa swój interes „agencją”.

Sid nie miał dużego ogłoszenia, tylko pozycję i slogan: „Tworzymy

gwiazdy od 1958 roku”. Domyśliłam się, że nie zobaczę go w numerze
„Vanity Fair”. To pewnie facet z dawnych czasów, który nadal próbuje
utrzymać się w grze, reprezentuje aktorów, którym nie udało się załapać
nigdzie indziej, ale rozpaczliwie pragnie, by go wymieniono jednym
tchem z nazwiskami gwiazd. Amanda nieraz znajdowała się w takiej

background image

sytuacji. Kilka lat wcześniej nasz kontakt się urwał, więc nie wiedziałam,
czy dała sobie spokój, czy nadal miała nadzieję na wielką karierę.

Idąc do drzwi, zwróciłam uwagę na bibliotekarkę. Było mi głupio, że

wychodzę bez książki, miałam wrażenie, że oszukuję, korzystając w
bibliotece tylko z książki telefonicznej. Wróciłam do działu z literaturą
piękną, by wziąć jakąś powieść, ale zupełnie się pogubiłam. Nawet
Freud nie dałby rady przeczytać wszystkich tych książek. Wtedy nie
miałby czasu odkryć podświadomości.

Wykorzystując swe wyjątkowo logiczne myślenie, z którego jestem

znana, postanowiłam zacząć od „A”. Przeleciałam wzrokiem po tytułach i
zauważyłam Jane Austen. Parę minut później stanęłam przed biurkiem
bibliotekarki i skromnie podałam jej Emmę oraz Rozważną i
romantyczną.

– Jane Austen – powiedziała z aprobatą. – Jest ponadczasowa,

prawda?

– O, tak – przyznałam, wcale nie udając. Widziałam wszystkie jej

filmy.

Niektórzy nie wierzą w istnienie ślepego losu. Myślałam o tym,

wracając do domu. Może ta bibliotekarka nieprzypadkowo się do mnie
uśmiechnęła? Może wszechświat próbował mi coś powiedzieć – na
przykład że za dużo czasu spędzam przed telewizorem? Kiedy tylko
przekroczyłam próg swojego mieszkania, z wielką determinacją
położyłam książki na stoliku. Chciałam mieć je na widoku, żeby zabrać
się do lektury, kiedy tylko znajdę wolną chwilkę.

Alex i ja byliśmy gotowi wkroczyć w następną fazę naszego związku.

Trochę mnie to przerażało i denerwowało, ale jeśli między nami miało do
czegokolwiek dojść, to wiedziałam, że muszę zrobić pierwszy krok.
Usiadłam i zrobiłam ten pierwszy, trudny krok. Po pięciu sygnałach w
słuchawce odezwał się niski, ochrypły, nieco zdyszany głos.

– Tu Sid Finkelsmith.
– Dzień dobry. Chciałam zatrudnić aktora. Sid nic nie odpowiedział.
– Halo?
– Przepraszam. Coś mi utknęło w gardle. Chce pani zatrudnić aktora.

Świetnie. To kapitalnie. Czy może mi pani powiedzieć coś na temat roli?

– Szukam mniej więcej trzydziestosześcioletniego mężczyzny, który

by zagrał wziętego ortodontę. Ma być wybitnie przystojny, wrażliwy,
inteligentny i zabezpieczony finansowo.

– Mhm.
– Jest nie tylko ortodontą. Ma szalenie ciekawą osobowość. Żegluje i

skacze ze spadochronem. Aha, i ma wyjątkowe poczucie humoru.

– Coś jeszcze?

background image

– Do tej roli absolutnie niezbędny jest śliczny tyłeczek. Ma pan kogoś,

kto by się nadawał?

– W tej chwili do głowy przychodzi mi co najmniej dziesięciu

mężczyzn.

No i ciach. Kobieta marnuje Bóg wie ile czasu, pieniędzy i energii na

szukanie odpowiedniego faceta. A wystarczy zadzwonić do Sida
Finkelsmitha i w ciągu niespełna pięciu minut ma się do wyboru
dziesięciu idealnych panów.

– Co to ma być? Film kinowy? Telewizyjny?
– Yyy... niezupełnie. – Teraz, gdy byłam o krok od poznania swojego

wymarzonego mężczyzny, wiedziałam, że muszę mądrze rozegrać
sprawę i przedstawić siebie w jak najlepszym świetle. Nic bardziej nie
odstrasza mężczyzny niż desperacja. – Sid, powiem coś o sobie. Jestem
kobietą pracującą. Zawodowym fotografem. Dużo czasu spędzam w
pracy. Nie szkodzi. Praca to dla mnie wszystko. To jednak oznacza, że
nie mam czasu ani energii na szukanie mężczyzny swojego życia.

– Jasne.
– Wiesz, jakie bywają matki i przyjaciele. Człowiek im w kółko

powtarza, że dobrze mu samemu, ale i tak mu nie wierzą. Ciągle próbują
ci układać życie, zwłaszcza podczas świąt. Tak więc pomyślałam sobie,
że w tym roku zamiast przechodzić przez to samo, po prostu wynajmę
kogoś w roli mojego chłopaka.

– Nie rozumiem.
– Chciałabym wynająć jednego z twoich aktorów do roli mojego

narzeczonego.

– Co to ma być? Jakiś żart?
– Nie, ja...
– Namówił cię do tego jakiś kumpel ze Stowarzyszenia Agentów

Artystycznych?

– Nie, naprawdę, ja tylko chciałam...
– Coś ci powiem. Mogą się ze mnie nabijać, ale ja mam coś, czego

oni nigdy nie będą mieć. Taki drobiażdżek zwany sercem. I
wspomnienia, o jakich tylko mogą pomarzyć, z czasów, kiedy ten biznes i
ludzie w nim pracujący mieli klasę. Z klasą też mogą się pożegnać. Nie
zdobędą jej nawet za milion lat, choćby wydali miliony dolarów. Powtórz
im to.

I odłożył słuchawkę. Pokonałam wstyd i lęk przed tak trudnym

krokiem i taka nagroda mi się dostała? Według wszystkich poradników,
jakie przeczytałam, w tej chwili wszechświat powinien mnie nagrodzić w
sensie emocjonalnym i materialnym.

Obdzwoniłam jeszcze paru agentów i dostałam mniej więcej taką

background image

samą odpowiedź. Jak to w Hollywood. Jak człowiek próbuje wymyślić
coś nowego, twórczego, to go zaraz zgaszą. Przez jakiś czas wytężałam
umysł i w końcu postanowiłam sprawdzić, czy uda mi się wytropić
Amandę. Może da mi jakąś radę albo kogoś poleci?

Pierwszym krokiem był telefon do jej matki. Większość moich

koleżanek z liceum przeprowadzała się ze czterdzieści razy, ale kiedy
chciałam znaleźć którąś z nich, w dziewięciu przypadkach na dziesięć
wystarczało, bym zadzwoniła pod stary numer jej matki, i zawsze ją tam
zastawałam.

Rzeczywiście zastałam w domu matkę Amandy. Najpierw jej

opowiedziałam o swoim wspaniałym życiu, a potem dodałam, że parę lat
temu urwał mi się kontakt z Amandą, a chciałabym ją znaleźć.

– Niesamowite. Była tu w Święto Dziękczynienia i przy obiedzie padło

twoje imię.

– Naprawdę?
– Mhm. Powiedziała, jak kiedyś we dwójkę ukradłyście samochód jej

ojca, żeby pojechać nad morze i pogapić się na surferów.

– My?
– Wymieniła ciebie jako wspólniczkę.
– To znaczy, że nie miała pani pozwolenia? Jestem wstrząśnięta.

Nigdy bym z nią nie pojechała, gdybym o tym wiedziała.

– Jestem tego pewna. Wiesz, Samantho, nigdy ci tego nie mówiłam,

ale byłaś jedyną szkolną koleżanką Amandy, którą lubiłam.

– Naprawdę? – Miło było to usłyszeć. Miałam ochotę ją ucałować.

Chyba nawet trochę się zarumieniłam. Chłopak, którego kochałam, nie
odwzajemnił mojej miłości, ale czyjaś mama lubiła mnie najbardziej z
koleżanek swojej córki. Może nie byłam aż takim nieudacznikiem ?

– Nie wiem, dlaczego nigdy nie mówimy sobie takich rzeczy. Rzadko

nam się to zdarza, prawda? Nie wiem, czy to rozumiesz, ale ostatnio
staram się mówić ludziom takie ważne rzeczy. Szczere słowa.
Rozumiesz?

– Tak. To rzeczywiście coś. Dziękuję, że mi pani powiedziała. Ja też

zawsze panią lubiłam.

– Och, Samantho.
– Nie mówię tego z uprzejmości. Jak na mamę nie była pani taka

zupełnie okropna. Czasami, kiedy musiałam poczekać na Amandę,
lubiłam z panią rozmawiać. W wypadku innych mam to byłby koszmar,
ale z panią czułam się, jakbym rozmawiała z człowiekiem. Oczywiście
pani jest człowiekiem...

– Nie przejmuj się, Samantho – roześmiała się. – Wiem, co masz na

background image

myśli. Poczekaj chwilę, poszukam telefonu do Amandy. Na pewno
bardzo się ucieszy, kiedy zadzwonisz.

Naprawdę nie mówiłam tego z uprzejmości. Mama Amandy zawsze

była w porządku. Właściwie cała jej rodzina była w porządku. W jej domu
nie panowała atmosfera dziwaczności, jaką wyczuwałam w wielu innych
domach moich znajomych. Nawet rodzina Shelley zawsze wydawała mi
się dziwaczna. Zachowywali się tak, jakby wszystko było dobrze, dopóki
wszystko szło według planu. Stwierdziłam, że rzeczywiście tęsknię za
Amandą, chociaż wcześniej nawet tego nie zauważyłam. Co jeszcze
straciłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy?

Kilka minut później pani Morrison wróciła do telefonu i podała mi

numer do Amandy.

– A więc nadal mieszka w Hollywood?
– Tak. Ale resztę niech już ona sama ci opowie. Samantho, naprawdę

było mi bardzo milo z tobą rozmawiać.

– Mnie również.
Nagrałam się na automatyczną sekretarkę Amandy. Zastanawiałam

się, czy minie wiele dni, zanim do mnie oddzwoni, ale tego samego
wieczoru około dziesiątej rozległ się telefon.

– Samantha Stone! Nie mogę w to uwierzyć! W Święto

Dziękczynienia rozmawialiśmy o tobie. W końcu powiedziałam mamie o
tym, jak ukradłyśmy tacie samochód. Od tamtej pory minęło szesnaście
lat, a jej to nadal nie wydaje się zabawne. Mamy czasami zachowują się
absurdalnie, ale nieważne. Nie mogę uwierzyć, że do mnie zadzwoniłaś!
Co u ciebie?

– W porządku. A co z naszą przysięgą, że nawet pod karą śmierci nie

wyjawimy tajemnicy skradzionego samochodu?

– Cóż, mam słaby charakter. Koniecznie musimy się spotkać. Nie

chcę gadać przez telefon, a mam ci mnóstwo do opowiedzenia. Kiedy
więc przywleczesz do mnie swój tyłek na dziesięć godzin babskich plot?

– Może jutro?
– Dobra. Właściwie na jutro coś miałam... ale dobra. Nic ważnego.

Odwołam. Już nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. Przyjedź o
siódmej. Zrobię świetną kolację, napijemy się dobrego winka i będziemy
gadały aż do światu albo dopóki któraś z nas nie zwali się pod stół.

– O ile mnie pamięć nie myli, to zawsze ty pierwsza się zwalałaś pod

stół.

– Nie zapominaj, że od piętnastu lat mieszkam w Hollywood.

Zobaczymy, która pierwsza się urżnie, młoda damo.

– Tylko nie tym tonem, moja panno.
Parodiowanie naszych mam należało do naszych ulubionych

background image

rozrywek w liceum i bardzo się ucieszyłam, że Amanda – podobnie jak ja
– nie wyrosła z tego. Dała mi namiary i powiedziała, że od razu odkłada
słuchawkę. Inaczej zacznie mi opowiadać historię swojego życia i
przegadamy całą noc.

Tak fajnie mi się z nią rozmawiało, że zupełnie zapomniałam o

Aleksie Grahamie.

Amanda miała dom, jaki miałabym i ja, gdyby mi starczyło ambicji na

spłatę hipoteki. Był to dom w staroświeckim, kalifornijskim stylu, na
podwórku rosły dwie palmy. Mógł wyglądać jak cała reszta na tym
osiedlu, ale Amanda nadała mu własny styl: od kolorowych okiennic po
architekturę zieleni. W jej ogródku rosły kwiaty, jakich nigdy przedtem nie
widziałam. A na drzwiach wejściowych widniała ogromna mozaika
przedstawiająca wzór ze słoneczników.

Kiedy otworzyła drzwi, mocno się uściskałyśmy, kiedy zaś weszłam

do środka, zrozumiałam, że ta kobieta stworzyła prawdziwy dom. Każdy
centymetr przestrzeni odzwierciedlał jej życie. Z każdego metra
kwadratowego emanowała sztuka, energia i wyjątkowość. Udało jej się
nawet uczłowieczyć komputer, ozdabiając go malunkami, kalkomaniami i
cytatami.

Sama Amanda też wyglądała świetnie. Wyrosła na piękną kobietę.

Miała burzę długich włosów, które w liceum zawsze prostowała, a teraz
nosiła rozpuszczone. Była szczupła, ale zawsze miała taką sylwetkę i nie
sprawiało to wrażenia, jakby odchudzała się na siłę. Przede wszystkim
jednak aż promieniała.

– Najpierw podstawowe pytania – powiedziała, kiedy z kieliszkiem

wina usadowiłyśmy się na kanapie. – Mąż?

– Nie. Kilka razy było blisko, ale nie.
– Ja też. Gdzieś rok temu, kiedy skończył się mój ostatni związek,

zrozumiałam, że wcale mi nie zależy na małżeństwie. Nie mówię tego
tylko tak dla picu, naprawdę mi nie zależy. Nie znaczy to jednak, że nie
chcę wyjść za mąż. Ale tak czy siak jestem zadowolona ze swojego
życia. To odkrycie było takie wyzwalające. – wybuchnęła śmiechem. –
Boże, już za długo mieszkam w Hollywood. Ty mi podajesz zwykłą,
prostą odpowiedź, a ja zaczynam monolog o swoim rozwoju duchowym.
Musisz wiedzieć o mnie jedno: jestem jedną z tych osób, którym zależy
na rozwoju duchowym, ale naprawdę staram się nie nadawać o tym w
kółko.

– Robisz postępy co?
– Bardzo zabawne. Teraz następna rzecz, praca. Nadal zajmujesz się

fotografią?

– Tak. Jest nieźle. Chociaż nie robię nic nadzwyczajnego.

background image

Przeważnie obsługuję śluby.

– Nie mogę w to uwierzyć. Zawsze uważałam, że masz niezwykłą

intuicję. Zawsze potrafiłaś dostrzec drugie dno. Może sztuki plastyczne
to po prostu nie twój środek przekazu?

– Może. A co u ciebie? Nadal grasz?
– Nie, już nie. W końcu do mnie dotarło, że aktorstwo jest niezdrowe.

Uwielbiam grać. Dobry występ, prawdziwy występ, to niezwykłe
przeżycie. Ale nie potrafiłabym oddać się temu całą sobą. Zaczęłam więc
uczyć, trochę reżyseruję w miejscowym teatrze, prowadzę seminaria.
Zarabiam na życie, robiąc to, co lubię, więc uważam się za niezłą
szczęściarę.

– Masz piękny dom. Tchnęłaś w niego swojego ducha. Twoje życie,

praca, ten dom. Ja się czuję zupełnie niepozbierana.

– Może dlatego, że w twoim wnętrzu zawsze dużo się działo. Myślę,

że takim ludziom jest ciężej. Ale dzięki temu są bardziej interesujący.

– Naprawdę? W porównaniu z tobą w ogóle nie czuję się

interesująca. Czuję się jak nudna mieszkanka przedmieścia, czy ktoś
taki. Sama nie wiem kto.

– Boże, Samantho! Ten dom i to, co robię... to tylko zewnętrz – ność.

Ludzie są interesujący dzięki swojemu wnętrzu. Emily Dickinson w ogóle
nie wychodziła ze swojego pokoju, a prawdopodobnie była najbardziej
interesującą kobietą, jaka kiedykolwiek żyła.

Amanda spojrzała na mnie, spojrzała bardzo uważnie, jakby usiłowała

mnie rozgryźć, więc natychmiast zmieniłam temat.

– Bardzo miło mi się rozmawiało z twoją mamą. Wiesz, co mi

powiedziała? Ze zawsze mnie lubiła. Tak po prostu. Nie rozmawiałam z
nią od lat, a ona mówi coś podobnego. Rzadko mówimy innym, nawet
przyjaciołom, że ich lubimy, prawda? Jest wspaniała.

– Tak. Bardzo się zmieniła, odkąd w zeszłym roku zachorowała na

raka piersi.

– Co takiego? Czy już wszystko w porządku?
– Chyba tak. To był mały guzek, został wcześnie wykryty. Teraz

mama bardzo o siebie dba. Nie uwierzysz, ale nawet namówiłam ją na
medytacje. Takie przejścia przywracają człowiekowi właściwą
perspektywę. Ciągle się zamartwiamy jakimiś bzdetami, aż tu nagle się
okazuje, że zostało już tak mało czasu.

Ta rozmowa nie toczyła się tak, jak to zaplanowałam. Obmyśliłam

cały scenariusz. Udane życie zawodowe, potrzeba znalezienia sobie
towarzysza na święta, by uniknąć presji ze strony osób, które chcą mi
układać życie, doskonały dowcip w postaci wynajęcia jakiegoś
superprzystojnego aktora, który udawałby mojego narzeczonego i na

background image

widok którego wszystkim pospadałyby kapcie. A wyskakuje szczera,
serdeczna rozmowa o krótkości życia.

– Bardzo mi przykro z powodu twojej mamy. Ze wszystkich mam

moich znajomych była, jest, jedyną, którą mogłam znieść. Ty jesteś taka
pozbierana, ja stanowię twoje przeciwieństwo. Chcesz wiedzieć, co się
dzieje w moim życiu? Znowu zakochałam się w Gregu, a on zakochał się
w innej dziewczynie, jakieś tam Debbie. Mam ją poznać, a nie mogę
znieść myśli, że miałabym na to spotkanie przyjść sama, więc chciałam
spytać, czy pomogłabyś mi znaleźć jakiegoś niespełnionego aktora,
oczywiście dobrze zapłacę, który udawałby chłopaka zakochanego we
mnie po same uszy oraz najbardziej idealnego mężczyznę w historii
świata.

I wtedy oczywiście, jak na zawołanie, wybuchnęłam płaczem.
Kiedy już wytarłam oczy i odbyłam z Amandą rozmowę, której

wolałam uniknąć – tak go kocham, dlaczego on nie rozumie, jak
wspaniale by nam było razem, co on widzi w tej całej Debbie, jak
mogłam być taką idiotką, a on takim palantem, chyba już nigdy w życiu
się nie zakocham, bla, bla, bla – Amanda stwierdziła, że szalenie jej się
spodobał pomysł z podstawionym chłopakiem.

– A więc nie uważasz, że to trochę dziwaczne?
– To jest niesamowicie dziwaczne i dlatego tak mi się podoba.

Zresztą co innego robią ludzie? Ile ludzi trwa w małżeństwie, udając, że
wciąż się kochają, bo nie mogą znieść myśli o samotności? De razy z
kimś się umawiałaś po to tylko, żeby pójść na randkę? Codziennie gramy
jakąś rolę. W pracy, w rodzinie. Ale ty weźmiesz życie w swoje ręce,
odstawisz małe przedstawienie z pełną świadomością, że to tylko
udawanie. Świetny pomysł.

– O kurczę. Albo to ja jestem normalniejsza, niż mi się wydawało,

albo to ty jesteś dziwniejsza, niż myślałam.

– Pewnie po trochu i to, i to. Zjedzmy coś, potem weźmiemy się do

planowania.

Poszłyśmy do kuchni. Na pół godziny Amanda wpadła w wir kręcenia,

ucierania, mieszania i podgrzewania i wreszcie postawiła na stół
najlepszy omlet i sałatkę, jakie kiedykolwiek jadłam.

– Jak ty to robisz? – spytałam, kiedy zaczęła zbierać naczynia.
– Co robię?
– Wszystko. Mam wrażenie, że tobie wszystko się udaje. A robisz tyle

rzeczy. Do tego wydajesz się taka, sama nie wiem... pogodzona z samą
sobą.

– Samantho, wiesz, na czym polega twój problem? Jesteś bardzo

dziwną osobą, która przez większą część życia udaje normalnego

background image

człowieka. Ja natomiast zaakceptowałam własne dziwactwa i teraz,
ponieważ dobrze się z nimi czuję, ludzie uważają, że jestem normalna.

– Hej, kto tu zamierza wynająć podstawionego chłopaka? Ty czy ja?
– Bardzo dobry pierwszy krok, stara. Właśnie wstępujesz na drogę

prawdziwego i skończonego dziwactwa.

– Tiaa. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu.
Przy kawie przeszłyśmy do interesów. Byłam skłonna zapłacić sto

dolarów za każdy wieczór pracy aktora i dorzucić kolejne sto na
przygotowanie się do roli. Opowiedziałam jej o szczegółach, które do tej
pory opracowałam i które ona, jako zawodowa aktorka, uznała za
stanowczo niewystarczające.

– Chcesz odegrać prawdziwe przedstawienie, prawda? Wszyscy

mają uwierzyć, że to twój chłopak i że łączy was prawdziwa więź?

– Tak.
– Kandydat musi więc mieć więcej cech. Ale tym zajmiemy się

później. Najpierw muszę pogłówkować, kto by się nadawał.

– Nie zapominaj o tyłeczku.
– Nie zapomnę. Który z moich znajomych aktorów ma uroczy tyłeczek

i... mam! Nie jestem pewna, czy się zgodzi, ale doskonale by pasował.
Boże, Samantho, widzę go w tej roli. To jeden z tych aktorów, którzy od
lat próbują w tym mieście i którym jakimś cudem się nie udało. Jest
przystojny, ma talent i zapał. Aktorstwo to dla niego całe życie, jest
bardzo wrażliwy, ale ma to, co trzeba. To nie słomiany ogień. Dwa razy
w tygodniu sumiennie przychodzi na moje zajęcia. Ale przeważnie
dostaje tylko epizody w kiczowatych filmach. Widziałaś Powrót na aleję
Dębów: Frankie wkurzył się jak cholera?

– Nie.
– Grał tam gliniarza, który nikomu nie wierzył, kiedy mu opowiadano o

Frankiem. Albo Przecież ci mówię, że widziałem, co zrobiłeś! Tego
pewnie też nie widziałaś?

– Nie.
– Tam z kolei grał ochroniarza, który nie wierzy nastolatkom, że

szaleniec jest na wolności. Nawet w tej rólce był świetny. Niestety film
nie zrobił furory. W zeszłym roku wyreżyserowałam Zmierzch długiego
dnia,
gdzie zagrał rewelacyjnie. Niestety ma chyba jakiś blok, coś go
hamuje. Jest tak poważny, że nie wiem, czy się zgodzi na ten projekt,
wiem jednak, że w tej chwili ma poważne problemy finansowe.
Zadzwońmy do niego.

Cierpiałam okrutne męki, siedząc i czekając, aż moja przyjaciółka

spyta swojego znajomego, czy zechce udawać mojego chłopaka.

background image

Niestety, tyle z życia zostaje dla singla. Próbowałam poczytać jeden z
magazynów leżących na stoliku, ale nie mogłam się skupić. Dlaczego to
trwa tak długo? Dziwne, czasami bywa tak, że facet, który początkowo w
ogóle cię nie interesuje, okazuje się osobą, której rozpaczliwie pragniesz.

Kiedy Amanda wreszcie weszła do pokoju, z jej twarzy nie dało się

nic odczytać. Nie wyglądała na rozczarowaną, ale i nie na triumfującą.

– No i? – spytałam. – Zgodził się?
– Tak jakby. Nie oszalał na punkcie tego pomysłu, ale go

przekonałam, że to kolejny krok w jego karierze. Ze w ten sposób
udoskonali swoje rzemiosło. To go zainteresowało na tyle, że zgodził się
z tobą spotkać. Muszę cię ostrzec, kiedy mówiłam, że jest wrażliwy, to
ani trochę nie przesadziłam. Trzeba go traktować wyjątkowo delikatnie.
Tak między nami, kocham aktorów, ale nie chciałbym na co dzień żyć z
Marlonem Brando, jeśli wiesz, co mam na myśli. Tak więc się przygotuj.
Najważniejsze to traktować go poważnie. Jeśli zgodzi się zagrać tę rolę,
włoży w nią całego siebie.

– Będę go traktować poważnie. Boże, nie mogę uwierzyć, że

naprawdę to zrobię!

– Wahasz się?
– Trochę. Ale z drugiej strony czuję się silniejsza.
– Poza tym będzie niezły ubaw. Możesz wzniesiemy toast, Lucy?
– Z wielką chęcią, Ethel.
– Za Samanthę Stone, która akceptuje swoje dziwactwa –

powiedziała Amanda.

– I za Amandę, za to, że znalazła dla mnie wymarzonego mężczyznę.

A swoją drogą, jak on się nazywa?

– Mark – odparła. – Mark Simpson.

background image

Rozdział ósmy

Nigdy nie lekceważ

wagi pierwszego wrażenia

Miałam poznać Marka następnego dnia około jedenastej rano, po

jego zajęciach u Amandy. Amanda prowadziła te zajęcia w swoim domu,
powiedziała więc, że jeżeli przyjadę wcześniej, mam wejść od tyłu albo
poczekać na nią na tarasie. Na trzecią byłam umówiona z jedną z moich
panien młodych, więc miałam mnóstwo czasu.

Pierwszym znakiem, że nie zanosi się na spotkanie na luzie, na jakie

liczyłam i za które płaciłam, była moja trema przed poznaniem Marka.
Poprzedniego wieczoru postanowiłam, że włożę zwykłe dżinsy i bluzę,
bo – co tam! – dla odmiany miło będzie poznać faceta, nie przejmując się
tym, czy zrobię na nim wrażenie. A jednak wstałam wcześnie, włożyłam
jedną ze swoich najlepszych garsonek – która do tej pory jeszcze nigdy
nie odniosła pożądanego skutku – wysuszyłam głowę, podkręciłam włosy
na lokówce i zrobiłam sobie pełny makijaż. Amanda i ja uznałyśmy, że
lepiej się trzymać wersji o zapracowanej kobiecie zamiast tej o
złamanym sercu i desperacji, więc próbowałam sobie wmówić, że po
prostu ubieram się odpowiednio do tej roli. Wyglądałam atrakcyjnie, lecz
profesjonalnie. Niestety, chociaż to ja miałam książeczkę czekową i to ja
dyktowałam warunki, bardzo zależało mi na dobrym pierwszym
wrażeniu. Mój wygląd nie powinien się liczyć. Najważniejszy powinien
być jego wygląd i moje karty kredytowe. Słowo daję, równość między
płciami to mrzonki.

Wyszłam około dziewiątej, dzięki czemu miałam jeszcze mnóstwo

czasu na dojazd, ale od mojej ostatniej podróży do Los Angeles ruch
uliczny znacznie się zagęścił. Co się stało z jednotorówkami i pociągami
jeżdżącymi po wiaduktach? Według wizji przyszłości w Disneylandzie,
kiedy dorosnę, miały zacząć działać we wszystkich większych miastach
Ameryki, odsyłając korki do lamusa. Kiedy pójdę do nieba, będę musiała
sobie uciąć poważną gadkę z panem Disneyem. Trzeba uważać, co się
mówi dzieciom.

Pięć po jedenastej zadzwoniłam do drzwi Amandy. Otworzyła i

położyła palce na ustach.

– Musimy się zachowywać bardzo cicho – szepnęła. – Wszyscy już

poszli, ale Mark grał w bardzo intensywnej scenie i teraz musi zrobić
ćwiczenia oddechowe, żeby trochę ochłonąć. Chodźmy do kuchni.
Dołączy do nas, kiedy będzie gotowy.

background image

Na paluszkach przeszłyśmy korytarzem. Mark siedział na kanapie w

salonie, gdy tamtędy przechodziłyśmy, udało mi się zerknąć na tył jego
głowy. Z tego, co zdążyłam zauważyć, była to wyjątkowo urocza głowa.
Amanda nalała mi kawy i usiadłyśmy przy stole, czekając na wielkie
wejście Marka. Raz jeszcze przypomniała mi, żebym traktowała go
poważnie.

– I żeby tylko nie zauważył, że się gapisz na jego tyłek, bo się obrazi.
Około wpół do dwunastej wreszcie wszedł. Kiedy go zobaczyłam,

machnęłam ręką na inteligencję, wrażliwość czy chęć stworzenia stałego
związku. Facet był przecudowny. Wysoki, idealnie zbudowany, faliste,
ciemne włosy, duże, brązowe, seksowne oczy i (przysięgam) wydęte
usta. Nie musiałam go prosić, żeby się odwrócił i pokazał pupę.
Wiedziałam, że będzie piękna. Wystarczyłoby mi samo to, gdyby mnie z
nim zobaczono. Nikt, ale to nikt by mnie nie spytał, co takiego
zobaczyłam w Marku. Amanda wstała, a ja siedziałam dalej, pewnie z
rozdziawioną buzią.

– Chodź tu – powiedziała, rozkładając ręce. – Jesteś genialnym

aktorem.

Mark podszedł do niej i przez parę chwil się przytulali, w którym to

czasie mogłam dyskretnie (i pewnie z rozdziawioną buzią) oglądać jego
tyłeczek.

– Napijesz się kawy, wody mineralnej albo herbaty? – spytała go.
– Nie, dziękuję.
Idealny głos. Chropawy, głęboki, seksowny jak jasna cholera.

Amanda poklepała go po plecach, po czym odwróciła się do mnie.

– Samantha Stone, Mark Simpson. To ten aktor, o którym ci

mówiłam.

– Cześć, Mark – powiedziałam, usiłując udawać luzaczkę. – Miło mi

cię poznać.

Uśmiechnęłam się, ale on nie zrewanżował się tym samym, tylko

wpatrywał się we mnie bacznie, ściskając mi dłoń.

– Dzień dobry, Samantho.
– Usiądźmy – zaproponowała Amanda. – Samantho, możesz

zaczniesz opowiadać Markowi, na czym ci zależy?

– Dobrze. Cóż, Marku, ostatnio jestem bardzo zajęta karierą

zawodową i nie mam czasu na związek z mężczyzną. Jestem bardzo
zadowolona ze swojej sytuacji, ale przyjaciele i rodzina nie chcą mi
wierzyć. By uniknąć intryg ze strony przyjaciół oraz klinicznej depresji u
mojej matki, chciałabym cię zatrudnić do roli mojego chłopaka na okres
świąt oraz na kilka przyjęć. Jednego wieczoru pójdziemy na drinka z
moim byłym chłopakiem. Teraz się przyjaźnimy, a on bardzo chce,

background image

żebym poznała jego nową dziewczynę. Potem pójdziemy na świąteczne
przyjęcie do mojej przyjaciółki i wreszcie na obiad do mojej rodziny.
Spisałam dla ciebie parę informacji. Masz tu krótką biografię moją i
Aleksa oraz charakterystyki osób, z którymi mamy się spotkać.

Amanda siedziała cicho, kiedy Mark wziął się do uważnej lektury.

Wczytywał się w te trzy kartki, które mu podałam, jakby analizował
Otella. Przebiegał wzrokiem przez tekst i z chwili na chwilę mina mu
rzedła. Kiedy wreszcie podniósł głowę, na jego twarzy malowało się
wielkie cierpienie.

– Nie mogę pracować z takim materiałem. Żaden aktor by nie dał

rady. Przecież tu nic nie ma. Jestem tylko ortodontą.

– Bardzo wziętym ortodontą – zaznaczyłam. – Poza tym żeglujesz i

skaczesz ze spadochronem.

– Ale tu nic nie ma to, jakim jestem człowiekiem. O istocie mojego

„ja”. Ten Alex wygląda jak wycięty z papieru. Ja potrzebuję głębi.
Prawdziwej postaci, w której mógłbym zatopić zęby.

– Oczywiście – przytaknęła Amanda, energicznie kiwając głową. –

Mówiłam, że na razie dostaniesz tylko bardzo okrojony zarys roli. To
dopiero ziarno, z którego dzięki tobie wyrośnie kwiat. Proces, Marku. To
proces. Możesz powiesz Samancie, co ci jest potrzebne.

– Szukam człowieka w ortodoncie, który skacze ze spadochronem.

Dlaczego zostałem ortodontą? Jaką miałem motywację?

– Samantho, dlaczego on jest ortodontą? – spytała Amanda.
– Czy z potrzeby bezpieczeństwa? – spytał Mark. – Które mu

odebrano w dzieciństwie? Chyba wszyscy możemy się zgodzić, że
punktem przełomowym w jego życiu była śmierć rodziców.

– Z całą pewnością – Amanda ze smutkiem pokiwała głową.
– Jak śmierć rodziców wpłynęła na jego charakter? Czy z tego

powodu zamknął się w sobie? Czy boi się zbliżyć do innych? Czy też
poświęca całą swą energię emocjonalną na próby zdobycia aprobaty w
otoczeniu, za bardzo się bojąc poczuć smutek, który w nim tkwi?

Oboje wpatrywali się we mnie. Niespokojnie poruszyłam się na

krześle.

– No, myślę, że zgadza się pewnie jedno z dwojga – powiedziałam

wreszcie.

– Zgadza się?
– No. Najbardziej liczy się to, że jesteś wziętym ortodontą, który jest

pełen ciepła, inteligentny, wrażliwy i po same uszy zakochany we mnie.

– Jak niby taka postać miałaby ożyć? Jak miałaby się stać

człowiekiem z krwi i kości? Myślisz, że mam czarodziejską różdżkę? By
grać, muszę mieć prawdziwą postać i jej motywacje. To podstawa

background image

mojego rzemiosła. Najważniejsza. Bez niej...

– Bez niej, Samantho – wtrąciła Amanda – aktor po prostu nie może

pracować. Mark, kiedy tak ciebie słuchałam, coś mi przyszło do głowy.
Samantha nigdy przedtem nie miała styczności z aktorami. Nie rozumie
całego procesu. Ale ty tak. Może więc, gdyby się zgodziła, powierzymy ci
całkowitą opiekę artystyczną nad tym projektem? Mark natychmiast się
ożywił.

– W ten sposób sam stworzyłbyś Aleksa – ciągnęła. – Takiego, jakim

go widzisz.

– I miałbym opiekę artystyczną? Mógłbym przygotować tę rolę tak, jak

ja ją widzę?

– Właśnie tak. Nie tylko poćwiczyłbyś improwizację, ale też troszkę

zasmakował w reżyserii.

Mark zmrużył oczy i zaczął się zastanawiać. Kiedy czekałyśmy,

Amanda uśmiechnęła się do mnie uspokajająco. Czułam się, jakbyśmy
to my były na przesłuchaniu.

Po długim namyśle Mark westchnął głęboko, splótł dłonie i położył je

na stole.

– Zgadzasz się na to? – spytał mnie.
Zgodziłabym się dosłownie na wszystko, żeby tylko mieć o swego

boku taki apetyczny kawał mężczyzny. No, ale ta odpowiedź pewnie nie
przypadłaby mu do gustu.

– Jeżeli tylko będziesz się trzymał mojego szkicu, to tak – odparłam.
– Ilu aktorów ma taką szansę? – entuzjastycznie wykrzyknęła

Amanda. – To świetny sposób na udoskonalenie twojego rzemiosła.

– I wszyscy się zgadzamy, że będę miał całkowitą artystyczną

opiekę? – ponownie spytał Mark. Kiwnęłam głową. – Dobrze. Tak jak ja
to widzę, mamy tu dwie największe przeszkody do pokonania. Pierwszą
jest oczywiście sam Alex, a drugą jesteś ty – powiedział, patrząc na
mnie.

– Ja? – zdziwiłam się.
– Twój charakter jest tu opisany wyjątkowo pobieżnie. W ogóle nie

wyczuwam twoich uczuć.

– Moich uczuć?
– Do Aleksa.
– Aaa. No, powiedzmy, że go lubię.
– Mogłabyś to rozwinąć?
– To świetny facet. Bardzo go lubię.
– To nie brzmi zbyt przekonująco.
– Szczerze mówiąc, inni ludzie uważają, że to idealny facet dla mnie.

Jest fajny i chciałabym czuć do niego coś więcej, ale jakoś nie mogę. Po

background image

prostu z mojej strony nie iskrzy tak jak z jego. Napisałam przecież, że
absolutnie mnie uwielbia, prawda? No, w każdym razie jestem z nim,
bardzo się staram, ale pod koniec świąt będę musiała z nim zerwać.

– A więc zasadniczo wykorzystujesz go.
Zaraz, zaraz, momencik, kolego. Może i jesteś śliczny, ale takich

oskarżeń nie wolno rzucać pod moim adresem.

– To niesprawiedliwe. Przecież jeszcze nie wiem, że nam nie wyjdzie.

Ja naprawdę bardzo się staram.

Mark zaczął skubać podbródek. Pokiwał głową, a na jego twarzy

pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia.

– Biedny, zaślepiony Alex. Nawet nie wie, co go czeka. Planuje

idealnego sylwestra. Przyjeżdża z tuzinem róż i butelką szampana.
Zarezerwował stolik w restauracji z widokiem na ocean. Po kolacji
wybiera się z tobą na spacer plażą w świetle księżyca. Bierze cię w
ramiona, chce ci powiedzieć, co czuje. Ale nagle dostrzega coś w twoich
oczach. Pustkę. Nic do niego nie czujesz i nigdy nie czułaś. W głębi
ducha wie, że nie odwzajemniałaś jego uczuć, ale nie potrafił znieść tej
myśli. Udawał więc. Wierzył, że jeżeli bardzo się postara, to kiedyś w
końcu go pokochasz. Tak samo czekał na swoich rodziców. Przez wiele
lat codziennie po szkole biegł do domu, myśląc, że może dzisiaj będą na
niego czekali.

Mark wyglądał tak, jakby zupełnie zapomniał o mnie i Amandzie. Było

to nieco denerwujące. W niespełna dwadzieścia minut włożył w nasz
związek więcej energii niż którykolwiek z moich prawdziwych chłopaków
przez cały czas trwania naszej znajomości.

– Wyjął klucz spod doniczki i otworzył drzwi. W zimnym, pustym

domu rozbrzmiewało tylko echo jego kroków. Cisza, która dla niego
skończyłaby się dopiero wtedy, gdyby przez te drzwi weszli jego rodzice.
To jego krzyż pański. Czekanie na miłość, której nigdy nie dostanie. A
najstraszniejsze jest to, że on zawsze czekał. Jeszcze za życia jego
matka była obojętna. Teraz, z tobą, na nowo musi przeżywać to piekło.
Bo tobie na nim nie zależy. To schemat, który Alex będzie powielał aż do
końca swoich dni.

O rany, to było straszne. Jak po usłyszeniu takiej historii mam teraz

rzucić Aleksa? Cholera, będę musiała za niego wyjść i spędzić z nim
resztę życia, żeby mu wynagrodzić wszystkie krzywdy. Jak po tym, co
przeszedł, w ogóle mogłam brać pod uwagę zerwanie z nim?

– Powoli zaczynam rozumieć tę postać – ciągnął Mark – ale mam

problem z twoim scenariuszem. Trzecia randka, obiad z twoją rodziną.
To bez sensu.

Jeszcze nawet nie poznał mojej rodziny, a już mu przysparzała

background image

problemów. Doprawdy, sztuka rzeczywiście naśladuje życie.

– Skoro tak bardzo cię uwielbiam, a nie mam własnej rodziny, to

dlaczego nie miałbym spędzić świąt z twoją? Czy twoja rodzina by go nie
zaprosiła?

– Ależ oczywiście, że by zaprosiła. Myślę, że w prawdziwym życiu

przyszedłbyś w święta, ale nie żądam od ciebie, żebyś pracował w Boże
Narodzenie. Pomyślałam, że wymyślę jakąś dobrą wymówkę. Możesz na
przykład jako wolontariusz rozdawać posiłki bezdomnym.

– Tandeta. Niepotrzebna pozłotka, jak jakiś trik w serialu

telewizyjnym. Dla mnie to nie brzmi prawdziwie.

– Twierdzisz, że chcesz spędzić święta ze mną i moją rodziną?
– Twierdzę, że Alex chciałby spędzić święta z tobą i twoją rodziną.
Wyobraziłam sobie Boże Narodzenie w domostwie Stone’ów, z

Aleksem u mego boku. Wszyscy bardzo się starają. Nikt nie mówi
„Samantho, do jasnej anielki”, bo nikt nie śmiałby mnie krytykować w
jego obecności, gdyż wtedy Alex mógłby zobaczyć, jaka jestem
naprawdę, i wszystkie plany małżeńskie wzięłyby w łeb.

Ale nie. Mark to też człowiek. Nie mogę mu tego zrobić.
– Uwierz mi, Alex nie chciałby spędzić ośmiu godzin z moją rodziną w

Boże Narodzenie.

– To tylko pokazuje, jak mało go znasz. Ty możesz ich nie doceniać,

ale Alex nie ma własnej rodziny. Naprawdę myślisz, że podczas tego
obiadu byłoby mu miło patrzeć na ciebie i twoją rodzinę, gdyby wiedział,
że w Boże Narodzenie znowu zostanie sam? Czy ty masz pojęcie, jaka
by to była dla niego trauma? To tak, jakby znowu musiał przeżyć swoje
dzieciństwo.

– Mówisz więc, że zrezygnowałbyś ze swoich świąt, by spędzić je ze

mną i moją potrzaskaną rodzinką? A „potrzaskana” to bardzo łagodne
określenie.

– Mówię, że jeżeli mam przyjąć tę rolę, to zamierzam ją potraktować

poważnie. Tylko w ten sposób umiem pracować.

– Jeżeli jesteś pewny, to super.
– Jestem pewny.
Przez następne pół godziny dopracowywaliśmy szczegóły, a potem

Mark musiał iść do swojej pracy na pół etatu jako tragarz przy
przeprowadzkach.

– Dobija mnie to – powiedziała Amanda, kiedy już wyszedł – że musi

nosić czyjeś meble, żeby zarobić na życie. No i co ty na to? Prawda, że
jest świetny?

– Żartujesz? Może i jest trochę przewrażliwiony, ale nie mogę

uwierzyć, że chce spędzić święta ze mną i moją rodziną.

background image

– A nie mówiłam? Jak już dostanie rolę, to nią żyje.
Kiedy wyszłam od Amandy i pojechałam na następne spotkanie,

pomyślałam sobie, że nie mogę uwierzyć we własne szczęście. Mój plan
szedł w jeszcze lepszym kierunku, niż się tego spodziewałam. Te dwa
stwierdzenia, pochodzące z mojego mózgu i odnoszące się do mojego
życia, powinny natychmiast mi uświadomić, że coś przeoczyłam.

background image

Rozdział dziewiąty

Każde rozwiązanie

problemu tworzy nowe problemy

Następnego dnia zadzwoniłam do mamy z dobrą nowiną. Dzieci

niektórych ludzi kończą Harvard z wyróżnieniem. Inne odkrywają
lekarstwa na choroby, dostają nagrody akademii lub zostają
prezydentem. Ale moje osiągnięcie przewyższało wszystkie te ulotne
sukcesy: ja na Boże Narodzenie miałam przyprowadzić Aleksa do domu.

– Naprawdę? – moja mama aż wstrzymała oddech. – Alex przychodzi

w Boże Narodzenie? Na pewno? To już postanowione?

– Tak, mamo, na pewno.
– Och, to cudownie, Samantho. Pokażemy mu, jak wyglądają

prawdziwe rodzinne święta.

Po których pewnie Alex wejdzie na ścieżkę celibatu.
– Będę miała mnóstwo roboty. Wezmę długopis i wszystko spiszę.

Dobrze, już znalazłam. Masz jakiś pomysł na prezent?

– Myślę, że cioci Marnie można kupić rozpinany sweter, a wujowi –

jakąś sportową koszulę.

– Och, to nieważne – zlekceważyła moją radę. – Oni nie są wybredni.

– Przed pojawieniem się Aleksa nasze dyskusje na temat świątecznych
prezentów dla cioci i wujka często trwały wiele godzin.

– Miałam na myśli Aleksa. Chciałabym kupić coś, co na pewno mu się

spodoba.

– Mamo, przecież nawet go nie znasz. Kup mu butelkę dobrego wina

albo coś w tym rodzaju.

– To chyba nie będzie zbyt osobisty prezent, prawda?
– Jak na osobę, której nie widziałaś na oczy, wystarczająco osobisty.

Nie musisz wpadać w przesadę.

– W porządku. Po prostu chciałam, żeby te święta dla wszystkich były

miłe, ale skoro...

– To może brandy? On bardzo lubi brandy – powiedziałam,

odnotowując sobie w pamięci, żeby poinformować mojego chłopaka o
nowej cesze jego charakteru.

– Jaki gatunek brandy?
– Nie wiem. Jakąś dobrą. Może napoleona?
– Na pewno?
– Tak. Słuchaj, muszę...
– No, skoro jesteś pewna. A co Alex lubi jeść?

background image

– Dlaczego pytasz?
– Robię menu na Boże Narodzenie.
Moment. To mnie przez dziewięć miesięcy nosiła pod sercem, mnie

karmiła piersią, to w jej stronę zrobiłam swój pierwszy krok. No dobra,
może tylko dlatego, że w pobliżu nie było nikogo innego, ale i tak. Alex
nie zrobił dla nic poza tym, że istnieje. A teraz specjalnie dla niego ona
zamierza zmienić uświęcone tradycją świąteczne menu? Niesłychane.
Dla mnie chyba nigdy by tego nie zrobiła – no, chyba że znajdowałabym
się w terminalnej fazie jakiejś śmiertelnej choroby. A i wtedy byłoby to z
jej strony wielkie poświęcenie.

– Myślę, że powinnaś przygotować to, co zawsze.
– Wiem, że tobie to wystarczy. Twoje pokolenie uważa, że wystarczy

cokolwiek – powiedziała, w bardzo wygodny dla siebie sposób
zapominając, że Alex też należy do mojego pokolenia. – Chciałabym
jednak, żebyś spytała, co lubi. W końcu to nasz gość.

– Dobrze. Coś jeszcze? Bo naprawdę muszę kończyć. Jeszcze tylko

kilka pytań. Jakie są jego ulubione kolędy? Woli bożonarodzeniowy
obiad czy kolację? Czy miałby ochotę zagrać z nami w szachy, czy też
woli jakieś inne gry planszowe? A może zupełnie inny rodzaj rozrywki?
Zdanie owocu jej łona w ogóle jej nie interesowało, ale nie chciała, by
Alex zmuszał się do czegoś, czego nie lubi.

Kazała, żebym koniecznie mu przekazała, że cała rodzina już nie

może się doczekać spotkania z nim. Zapewniłam ją, że wspomnę o tym
przy najbliższej okazji, a ona jeszcze raz powtórzyła, żebym nie
zapomniała. Zupełnie jakby zapominanie to coś, co można zaplanować z
wyprzedzeniem.

Następnie zadzwoniłam do Grega. Wiedziałam, że jest w pracy, więc

zostawiłam mu wiadomość na sekretarce, że przyjdę razem z Aleksem.
Dodałam, że bardzo się cieszymy na spotkanie z Debbie. Wypowiadając
jej imię, nawet się nie porzygałam, co uznałam za wielki krok do przodu i
dowód na to, że każdy cent, jaki wydałam na Aleksa, to dobra
inwestycja.

Załatwiwszy to zadanie, przekręciłam do Shelley, która była w pracy.
– Chciałam spytać, czy mogę na przyjęcie świąteczne przyjść z

chłopakiem.

– Z chłopakiem? Samantho Stone, opowiadaj wszystko po kolei.

Przekazałam jej podstawowe fakty na temat niesamowitego Aleksa
Grahama.

– To musi być świetny facet. Już nie mogę się doczekać, kiedy go

poznam. Przykro mi tylko z powodu Toma. Bardzo chciał cię poznać.

Właśnie dlatego nigdy nie kupię sobie takiego telefonu z ekranem

background image

wideo, na którym pojawia się twoja twarz. Moja radosna mina z
pewnością zadałaby kłam szczeremu tonowi, jaki udało się nadać
mojemu głosowi.

Po tej rozmowie zapaliłam papierosa i zaczęłam napawać się chwilą.

Jak na razie obecność Aleksa w moim życiu bardzo mi się podobała.
Postanowiłam, że na krótko zadzwonię do Marka, żeby potwierdzić
nasze spotkanie w środę i przekazać mu informację na temat brandy.

Odebrał po drugim sygnale.
– Cześć, Mark, tu Samantha. Chciałam tylko potwierdzić, że

spotykamy się o wpół do ósmej przed Nordstromem. Wiesz, jak tam
dojechać, prawda?

– Tak.
– Ze świętami już wszystko załatwione. A, przy okazji, powiedziałam,

że bardzo lubisz brandy.

– Coś ty powiedziała?
– Zadzwoniłam do mamy, żeby umówić się na święta. Pytała, co ci

kupić pod choinkę. Powiedziałam, że lubisz brandy.

W ciszy, która zapadła, wyczułam dezaprobatę.
– Mark?
– Samantho, zdaje się, że się umówiliśmy, że to ja mam opiekę

artystyczną nad całym projektem.

– To tylko butelka brandy.
– Musisz nauczyć się szanować mój proces twórczy. Osobowość

postaci kryje się w szczegółach. Alex nie pije. Nie lubi tracić nad sobą
kontroli. To całkowicie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę traumę,
jaką przeszedł w dzieciństwie. Butelka brandy to absolutnie niewłaściwy
prezent.

– No dobra, przepraszam – wymamrotałam, powoli licząc do pięciu. –

A co on by chciał dostać?

– Coś prostego. Alex nie chciałby, żeby twoja matka wydawała na

niego dużo pieniędzy. Może słoik brzoskwiniowej marmolady? Ciocia
Greta co lato sama robiła brzoskwiniową marmoladę. To jedno z jego
najpiękniejszych wspomnień.

– A więc marmolada brzoskwiniowa. Przekażę jej.
– On też musi jej coś kupić.
– Nie musisz niczego przynosić.
– Alex nie przyszedłby w Boże Narodzenie do twojej matki. bez

żadnego prezentu. Jasne, Alek to prawdziwy anioł.

– W takim razie kup jej jakieś czekoladki.
– To dla niego bardzo ważne. On chciałby kupić coś, co na pewno

bardzo by jej się spodobało.

background image

– Czekoladki jej się spodobają, w porządku? Kurczę, to w końcu z

kim ty chodzisz? Ze mną czy z moją matką?

– Dlaczego czujesz się tak zagrożona tym, że chcę zrobić dobre

wrażenie na twojej matce?

– Wcale nie czuję się tym zagrożona. Po prostu uważam, że

przesadzasz.

– Doprawdy? To interesujące.
– A co w tym interesującego?
– To wiele mówi o twoim charakterze.
– Na przykład co?
– Masz ogromne, nierozwiązane problemy ze swoją matką.
– Nieprawda. To znaczy, oczywiście mamy pewne problemy, ale

wcale nie aż tak wielkie. A skoro już mowa o mojej matce, to pytała, czy
miałbyś ochotę na coś konkretnego na świąteczny obiad?

– Jest coś takiego. Ciocia Greta zawsze piekła pyszną szarlotkę.
– Szarlotkę? Hmm... my w święta zawsze mamy placek orzechowy.

Odkąd byłam mała.

– Placek orzechowy i rodzinę masz co roku. Alex miał tylko ciocię

Gretę, a teraz nie ma i jej. Szarlotka to była jej specjalność. Dostała za
nią nagrodę na okręgowym konkursie. Każdego roku latem ona i Alex...

– Dobra, będzie szarlotka.

Po odłożeniu słuchawki czułam się wyżęta jak ścierka. Alex, którego

wymyśliłam, był taki idealny, żywiłam ogromną nadzieję, że ten związek
będzie się różnił od poprzednich. A tu już zaczęły pojawiać się pierwsze
rafy. Nie cierpiałam szarlotki. I miałam już serdecznie dosyć tego, że co
pięć minut wywleka swoich zmarłych rodziców. Moim zdaniem używał ich
jako narzędzia do tego, by postawić na swoim.

A może to ze mną było coś nie tak? Może to ja nie potrafiłam sobie

poradzić z wyzwaniami, jakie stawia związek – wymyślony bądź
prawdziwy?

Tego dnia po południu pojechałam do Irvine na spotkanie z

potencjalną klientką. Była wiceprezesem, czy kimś takim, firmy Maverick
Marketing. Już w chwili, gdy otworzyły się drzwi windy, domyśliłam się,
że kierownictwo tej firmy to tego rodzaju typki, które na zebraniach
wygłaszają mądrości w stylu „Maverick to nie tylko nazwa. To postawa
życiowa”.

Recepcjonistka była przepiękna. Na fryzurę i ciuchy, które miała na

sobie, wydała pewnie tyle, ile ja zarabiam w trzy miesiące. Nie mam
pojęcia, co ona tam robiła, zamiast grać główną rolę w serialu o

background image

rozrywkowych singlach w Nowym Jorku.

Biedactwo, powiedziałam sobie w duchu. Kiedyś pewnie stanie się

zgorzkniałą, samotną rozwódką. Alimenty wydarte mężowi z gardła
będzie wydawać na operacje plastyczne, liftingi i odsysanie tłuszczu, po
czym zrujnuje ich rezultaty, trąbiąc wódkę, by jakoś przeżyć kolejny
dzień. Z tym obrazem w myślach byłam skłonna posłać jej jeden ze
swych najbardziej przyjaznych uśmiechów.

– W czym mogę pomóc? – spytała, wcale nie tak głupio, jak się tego

spodziewałam, i również przyjaźnie się do mnie uśmiechając.

– Jestem umówiona z Trish McKinster. Nazywam się Samantha

Stone. Pani McKinster spodziewa się mnie.

– A, tak. Pani fotograf. Słyszałam o pani wiele dobrego.
– Naprawdę?
– Tak. Robiła pani zdjęcia na ślubie jednej z jej znajomych, podobno

wyszły przepięknie. Czy mogłabym dostać pani wizytówkę? W przyszłym
roku wychodzę za mąż i bardzo chętnie skorzystałabym z pani usług.

– Oczywiście. – Pogrzebałam w torebce i z wielką irytacją podałam

wizytówkę recepcjonistce. Wkurza mnie, kiedy naturalna blondynka
okazuje się mila, rzeczowa i całkiem inteligentna. To wbrew naturze.

Trish również była miła, ale zawsze dziwnie się czuję w obecności

osób, które prowadzą zebrania, jeżdżą w podróże służbowe i tworzą
politykę firmy. Kusi mnie, żeby zwracać się do nich per pan, pani, a
przed zadaniem pytania podnieść palec – nawet jeżeli jeszcze nie
przekroczyli trzydziestki, jak ta irytująca kobieta sukcesu.

Aż do przesytu zasypała mnie szczegółami dotyczącymi swoich

preferencji. Starałam się zachować cierpliwość, ale pomyślałam sobie,
że to szalenie niegrzecznie z jej strony rozwodzić się w nieskończoność
na temat własnego szczęścia, kiedy moje życie uczuciowe ostatnio legło
w gruzach.

Kiedy chowałam swoje portfolio, Trish się roześmiała.
– Nie mam pojęcia, jak ty to robisz – powiedziała. – Ja już jestem

zmęczona załatwianiem własnego ślubu.

– Lubię chodzić na śluby – odparłam. Na szczęście dla moich

interesów, jeśli nie dla mojej duszy. Należę do osób, które potrafią
chrzanić straszne głupoty, a i tak wszyscy im wierzą.

– Jesteś mężatką?
– Nie – uśmiechnęłam się pogodnie jak kobieta, która czuje się

spełniona.

– Naprawdę? Szewc bez butów chodzi.
Pewnie nic się pod tym nie kryło, ale mogłabym przysiąc, że

dosłyszałam zarozumiały ton w jej głosie. Taki, od którego ze złości aż

background image

zgrzytam zębami. Potem się roześmiała. W bardzo irytujący sposób, z
wielkim zadowoleniem z samej siebie, a w innych ludziach nic nie wkurza
mnie bardziej niż zadowolenie z samych siebie. Ja też, jak bym chciała,
mogłabym być zadowolona z samej siebie, ale wybrałam trudniejszą
drogę.

– Po prostu to lubię – powiedziałam ze sztucznym, zawodowym

uśmiechem. – Czy mogłabym skorzystać z twojego telefonu? To
rozmowa miejscowa.

– Oczywiście.
Podeszłam do telefonu, wiedząc, że ta zagrywka świadczy o mojej

niedojrzałości. Zwykle jednak najlepiej mi wychodzi właśnie takie
idiotyczne zachowanie.

– Cześć, Alex – powiedziałam do automatycznej sekretarki. – Właśnie

wychodzę, więc powinnam być na przystani za jakieś czterdzieści pięć
minut. Możesz już podnosić żagle. Aha, zanim zapomnę, dzwonili z biura
podróży. Jednak udało im się załatwić pierwszą klasę do Paryża. Więc
wygląda na to, że w kwietniu się tam wybierzemy. Prawda, że cudownie?
Ja też cię kocham. To na razie.

Dla takich chwil warto trochę popracować nad związkiem.

background image

Rozdział dziesiąty

Powiedzieć komuś na pierwszej randce

„po prostu bądź sobą” pomaga mniej

więcej tak samo, jak powiedzieć,

że grzechotnik bardziej boi się

ciebie niż ty jego

Dzień, w którym Alex Graham i ja mieliśmy po raz pierwszy razem

pokazać się światu, był naprawdę piękny. Od wybrzeża wiała bryza,
powietrze było świeże i rześkie, a niebo błękitne jak na pocztówce.

Rano znowu pojechałam do Irvine. Miałam spotkać się z Trish i jej

narzeczonym w jej biurze, by dopracować szczegóły zdjęć ślubnych.
Domyślałam się, jak ta rozmowa przebiegnie. On będzie udawał
zainteresowanego, ona zaś będzie udawać, że jego obecność jest
niezbędna do podjęcia decyzji o organizacji ślubu. Powie coś w rodzaju:
„Strasznie podoba mi się to, że Samantha potrafi oddać ducha chwili,
prawda, kochanie?” A on pokiwa głową, jakby przed chwilą przyszło mu
do głowy dokładnie to samo.

I rzeczywiście tak też było. Przygotowania zupełnie pochłonęły Trish.

Zdjęcie po zdjęciu, pokazała Ericowi, swojemu narzeczonemu, całe moje
portfolio, chociaż oglądała je zaledwie parę dni wcześniej.

– Zobacz, jak świetnie Samantha potrafi zrobić oficjalne zdjęcie

panny młodej i druhen, a potem uchwycić każdą z nich w chwili zupełnie
spontanicznego zachowania. I jak relacjonuje każdy krok młodej pary. To
wygląda prawie jak reportaż.

Erie przez cały czas kiwał głową, niekiedy tylko wtrącając „mhm” albo

„no”.

Trish i ja już ustaliłyśmy stawkę i podpisałyśmy umowę. Znałam jej

preferencje i wiedziałam, ile oficjalnych zdjęć będziemy robić. Z rozmowy
z nią dowiedziałam się, na czym jej zależy. Teraz muszę usiąść i
słuchać, jak Trish tłumaczy narzeczonemu, na czym zależy im obojgu.
Moje zadanie polegało na tym, by wyglądać jak profesjonalistka. Wiele
razy przez to przechodziłam i wiedziałam, co mam robić.

Czasami, kiedy siedzę na podobnych spotkaniach, wyglądając i

zachowując się jak profesjonalistka i dorosła osoba, ale czując się jak
wyrośnięte dziecko, które się przebrało za dorosłego, zastanawiam się,
czy tylko ja mam taki problem.

Czy dyrektor, który wyszczekuje polecenia („Perkins, chcę zobaczyć

pięćdziesięcioprocentowy wzrost produkcji, bo inaczej polecą głowy!”),

background image

wolałby, żeby ktoś mu przyniósł krakersy i sok, a potem ukołysał do snu?

Skończyliśmy około dziesiątej. Erie miał spotkanie w Tustin, Trish

miała spotkanie w Newport, a ja byłam umówiona z Kirsten, Rosą i
Brittany. Skoro już miałam poznać Debbie, to chciałam pokazać się z jak
najlepszej strony. Zapisałam się więc do luksusowego salonu i
zamówiłam”pełen zestaw – strzyżenie, czesanie, manikiur i maseczkę.
Dorzuciłabym do tego jeszcze woskowanie okolic bikini, ale ponieważ
nikt nie miał mi tam zaglądać, odpuściłam sobie ten zbędny ból. Już i tak
wystarczająco dużo sprawiła mi go moja psychika.

Wróciłam do domu około wpół do czwartej, wyglądając jak bóstwo i

czując się jak kupa gówna. Ten pomysł wydawał mi się fantastyczny,
kiedy rozmawiałam o nim z Amandą. Może i świadczył o moim chorym
poczuciu humoru, ale jednak. Nie wszyscy możemy skakać na bungee.
Teraz, kiedy zbliżała się godzina zero, już nie byłam tak zachwycona.
Miałam wrażenie, że to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam – a
to spory wyczyn.

Włożyłam swoją ulubioną sukienkę, małą czarną, którą wypatrzyłam

parę lat wcześniej w domu towarowym Nordstrom podczas corocznej
wyprzedaży – czyli przy jedynej okazji w roku, kiedy mnie stać na kupno
jednego czy dwóch ciuchów. Sukienka była tak ślicznie skrojona, że
zdawała się opływać moje ciało. Do tego dodałam kolczyki w kształcie
kół, czarnosrebrną obróżkę i seksowne balerinki, które wkładałam mniej
więcej dwa razy w roku. Był to mój najlepszy strój – cud nad cuda. Strój,
o jakim marzą wszystkie kobiety: taki, który upiększa, a jednocześnie
wygląda, jakby się go zarzuciło na siebie w ostatniej chwili. A jednak ani
trochę nie poprawił mi nastroju. Właśnie wydałam całą tygodniówkę i
poświęciłam cztery godziny na to, by zrobić wrażenie na (1) mężczyźnie,
który jest zakochany w innej, (2) kobiecie, którą on kocha, oraz (3)
mężczyźnie, któremu płacę, by udawał, że mu się podobam.

Poważnie się zastanawiałam nad odwołaniem całej akcji, ale już

zapłaciłam Markowi, a – co u mężczyzn typowe – moja inwestycja była
bezzwrotna. Poza tym wiedziałam, że w ten sposób tylko na chwilę
przełożyłam to, co nieuchronne. Greg dotąd by mnie prześladował,
dopóki w końcu nie poznałabym Debbie. Lepiej to zrobić z Aleksem u
mojego boku niż w pojedynkę.

Zsunęłam z siebie sukienkę, ostrożnie ją wygładziłam i odwiesiłam na

wieszak. Kiedy wkładałam szlafrok, zadzwoniła Amanda, żeby życzyć mi
szczęścia. Udawałam, że nadal świetnie się bawię, ale była to
wymuszona radość. Kazała mi obiecać, że po powrocie zadzwonię do
niej, a ja powiedziałam, że spróbuję, jeżeli tylko nie będzie zbyt późno. Z
jakiegoś powodu przypuszczałam, że po wszystkim nie będę w

background image

odpowiednim nastroju na wałkowanie wydarzeń minionego wieczoru.

Po tej rozmowie miałam jeszcze kilka godzin przed rozpoczęciem

przygotowań do wyjścia. Mogłam poświęcić ten czas na analizę
własnego życia, ale bałam się, że czoło mi się pomarszczy i już do końca
wieczoru będzie ozdobione nietwarzowymi bruzdami. Zamiast tego
włączyłam sobie mój ulubiony stary film z Humphreyem Bogartem i na
sto sześćdziesiąt trzy minuty zapomniałam o swoim życiu. Moim
zdaniem osoba, która wynalazła magnetowid, powinna dostać Nagrodę
Nobla. W każdej kategorii.

Półtorej godziny później wjechałam na parking przy wejściu do

centrum handlowego, gdzie czekał na mnie Mark. W chwili, gdy go
ujrzałam, przygnębienie zaczęło mnie opuszczać. Już zapomniałam, że
jest tak oszałamiająco przystojny. Przedtem uważałam go tylko za
ładnego aktora, który usiłuje się wybić. Teraz – nie jestem pewna
dlaczego, może przez to ubranie i fryzurę – wyglądał dokładnie jak
trzydziestosześcioletni, fantastyczny, wrażliwy, troskliwy i uwielbiający
Samanthę wzięty ortodonta z awanturniczą żyłką. Oto mężczyzna,
którym z radością pochwalę się przed przyjaciółmi, którego przedstawię
rodzinie i z którym będę paradować przed Gregiem. Był cały mój, a na
dowód miałam kwit z bankomatu.

– O rany – powiedziałam, kiedy wsiadł do samochodu. – Wyglądasz

super. Udało ci się. Ty naprawdę jesteś Aleksem. Wszystko się zgadza.
Twoja postawa. I to ubranie. – Miał na sobie jedwabny sweter, szare,
wełniane spodnie i włoskie buty. – Idealne, właśnie tak ubrałby się Alex.
To po prostu... Sama nie wiem. Rzeczywiście się do tego przyłożyłeś,
prawda? Myślałam, że dostanę szału od tych twoich pytań, ale teraz
widzę...

Mark uniósł dłoń i pokręcił głową.
– Samantho, dziękuję, ale kiedy zbliża się występ, muszę się wczuć

w rolę. Prosiłbym cię, żebyś od tej pory nie zwracała się do mnie per
Mark. Odezwij się dopiero wtedy, kiedy będziesz mogła zwracać się do
mnie jako do Aleksa. I tylko wtedy.

– Och. Dobra. No to chyba muszę poczekać, aż znajdziemy się na

miejscu.

Nie muszę ucinać gadkiszmatki z tym przystojniakiem? Czy można

sobie wyobrazić bardziej idealną randkę? Może byłam mądrzejsza, niż
mi się wydawało. Ze już nie wspomnę o reszcie świata. Zjechałam z
krawężnika i włożyłam kompakt do odtwarzacza.

– Samantho?
– Tak?
– Nie możesz włączyć muzyki. Ponieważ na razie nie będziemy

background image

rozmawiać jako Alex i Samantha. Muszę wykonać parę ćwiczeń
oddechowych, żeby wczuć się w rolę, a to wymaga absolutnego
skupienia.

– O. Przepraszam.
Wyłączyłam odtwarzacz. Mark zaczął głośno wciągać powietrze, po

czym raptownie przestał.

– Samantho?
– Tak?
– Nucisz.
– Naprawdę?
– Tak. Potrzebuję całkowitej ciszy.
– Całkowita cisza. Zrozumiałam.
Wjechałam na ulicę. Mark zamknął oczy, położył dłonie na kolanach i

znowu zaczął wciągać powietrze. Potem je wypuszczał. Powoli i głośno.
Na okrągło. Robił to przez całą drogę do restauracji. Nie przerwał ani na
chwilę. Ani razu nie zmienił rytmu.

Gdzieś po dwudziestu tysiącach głośnych wdechów i wydechów

wjechałam na parking koło „Ricarda”, restauracji, którą wybrałam na
naszą podwójną randkę. Kiedy parkowałam, znowu ogarnęło mnie
przerażenie. Lada chwila miałam poznać kobietę, która podbiła serce
Grega. Pewnie będzie to jakaś nieznośnie piękna, pełna życia
dziewczyna, przy której poczuję się jak nudna kupa gliny. A jeżeli ona i
Greg to jedna z tych nadmiernie czułych par? Mam siedzieć i patrzeć, jak
się migdalą? Czy ona będzie mówiła do niego „misiaczku”, a on do niej
„kiciu”? Czy znajdę w sobie siłę, by to znieść? Czy uda mi się opanować
i nie urżnąć w trupa?

Odwagi, powtarzałam sobie w duchu. Może i czujesz się samotna, ale

przecież nie jesteś. Masz u swego boku przystojnego człowieka sukcesu,
który wytrwa przy tobie tak długo, jak będziesz go potrzebować albo
dopóki starczy ci kasy na koncie.

W milczeniu zbliżaliśmy się do knajpy. Kiedy stanęliśmy pod

wejściem, Mark wziął głęboki oddech. Ja tak samo. To już koniec. Czeka
mnie pewnie najgorsza chwila w moim życiu. Alex otworzył drzwi i
weszliśmy.

Od razu ich dostrzegłam. Ona była nieco przed trzydziestką, nie

piękna, tylko przeciętnie ładna. Włosy do ramion z pasemkami z tubki
kupionej w supermarkecie. Wiem, że to dość złośliwa uwaga, ale Debbie
nie wydobywała ze mnie moich najlepszych cech. Miała okrągłą twarz,
rumiane policzki i ładne, orzechowe oczy. Ładnie by wyglądała w
kostiumie kąpielowym, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Przy tej
cerze i budowie nie miała szans na ładne zestarzenie się. Ja z

background image

pewnością trafiłam lepiej.

Kiedy szliśmy do stolika, Greg pomachał do nas. Tak samo Debbie.

Boże. Co za koordynacja. Na luzie i z wdziękiem im odmachałam.

– Sam! Cześć. Wreszcie – powiedział Greg, kiedy razem z Markiem

stanęliśmy przed ich stolikiem. Greg obejmował Debbie. O rany.
Poczekaj, aż znajdziecie się w motelu!

– No. Jesteśmy.
Greg i Debbie przez parę sekund gapili się na Marka – tak jak wtedy,

gdy poznaje się kogoś wyjątkowo przystojnego. Wyglądali na nieco
zaskoczonych. Próbowałam nie czuć się tym urażona.

– To jest Debbie – Greg powiedział po chwili. – Debbie – Sam.
– Cześć, Sam. Bardzo cię cieszę, że w końcu cię poznałam. Tiaaa, ja

też o tym śniłam po nocach.

– I ja również. A to jest Alex. Alex – Greg i Debbie.
– Miło mi cię poznać, Greg – powiedział Mark. – I ciebie, Debbie.
Staliśmy tak przez chwilę, oni siedzieli i przyglądaliśmy się sobie

nawzajem. Nie wiedziałam, jak oni, ale ja miałam ochotę już wracać do
domu.

– No, siadajcie – zagruchała Debbie.
Puściłam Marka przodem, żeby usiąść z brzegu. Kiedy tylko zajęliśmy

swoje miejsca, podeszła kelnerka – Boże, pobłogosław ją, jej dzieci i
dzieci jej dzieci – żeby przyjąć zamówienia na drinki.

Mark zamówił wodę sodową z limonką, ja poprosiłam o merlota, a

Greg i Debbie wzięli sobie jeszcze po piwie. Kiedy moja ukochana
kelnerka sobie poszła, zapadło krępujące milczenie, jakie zwykle pojawia
się w takich sytuacjach. Jedna szczęśliwa para, jeden aktor grający
swoją rolę i jedna neurotyczka ze złamanym sercem – wszyscy
próbowaliśmy dobrze razem się bawić. Na przełamanie pierwszych
lodów potrzeba trochę czasu.

– A więc jesteś fotografem? – spytała mnie Debbie z

zainteresowaniem tak sztucznym, że aż kłuło w oczy.

– Tak.
– To musi być szalenie ciekawe.
– Jest w porządku. – Wiedziałam, że mój udział w tej rozmowie

pozostawiał wiele do życzenia, ale każda odpowiedź na jej pytanie
wymagała ode mnie nadludzkiego wysiłku.

– W porządku! – wykrzyknął Mark. – Chyba żartujesz? Greg,

widziałeś kiedyś jej zdjęcia? Nie mam na myśli komercyjnych, tylko te,
które robi w wolnym czasie.

– Yyy... nie, nie widziałem – odparł Greg, rzucając mi dziwne

spojrzenie.

background image

Ja sama starałam się zachowywać zupełnie normalnie, chociaż nie

miałam zielonego pojęcia, o czym Mark nawija.

– Jej prace są niesamowite. Powinna mieć własną wystawę. Kiedyś

zrobiła zdjęcie staruszce, która wygląda przez okno swojego domu.
Świetnie uchwyciła atmosferę tej chwili. Człowiek patrzy na tę fotografię i
czuje, jak bardzo skurczył się świat tej kobiety. Aż ciarki przechodzą.

Greg spojrzał na mnie, zaskoczony.
– Nie wiedziałem, że jeszcze robisz takie zdjęcia...
– Ona nie lubi o tym mówić, bo jest beznadziejnie skromna. Ciągle jej

mówię o moim znajomym, który ma galerię w Santa Mońka. Gdyby
zrobiła swoje portfolio, na pewno urządziłby jej wystawę. Niektórych z jej
zdjęć po prostu nie da się zapomnieć. To ze staruszką w oknie
dosłownie mam ochotę już do końca życia nosić w portfelu.

Skromnie spuściłam wzrok, ponieważ ani jedno słowo z jego

wypowiedzi nie było prawdziwe. A nie lubię się przechwalać.

– Sam, powinnaś to zrobić – powiedziała Debbie. – Mogłabyś stać się

sławna.

– Och, sama nie wiem.
– Ciągle jej powtarzam, że artyści powinni się zachowywać

egoistycznie – ciągnął Mark. – Ale znacie Sam. Ona wszystko robi na
opak.

Nie spojrzałam na niego, ale wyczułam, że uśmiecha się do mnie w

taki sposób, jakby chciał powiedzieć: czyż ona nie jest przecudowna?
Gdybym mu nie zapłaciła i gdyby w prawdziwym życiu nie okazał się taki
irytujący, z miejsca bym się w nim zakochała.

– Debbie, a ty czym się zajmujesz? – spytał.
– Ja? Och, niczym ciekawym. Pracuję w biurze obsługi klienta.
– Trudno musi być radzić sobie z klientami – ze współczuciem

stwierdził Mark.

– Nawet sobie nie wyobrażasz. Pod koniec dnia zawsze

postanawiam, że do końca życia już się do nikogo nie odezwę.

– Nie dziwię się.
– A ty jesteś dentystą, prawda? – Greg spytał Marka takim tonem,

jakby to nie było nic nadzwyczajnego.

– Ortodontą.
– I jak ci się pracuje?
– Bosko – odparł Mark, po czym się roześmiał. – Całymi dniami nic,

tylko proszę nastolatków, żeby wypluli. Wolałabym robić coś takiego jak
ty, ale nie mam zdolności technicznych. Powinieneś spytać Sam, jak
kiedyś próbowałem przepchać jej zlew.

Wyszczerzył do mnie zęby, jakbyśmy mieli jakąś bardzo intymną

background image

tajemnicę dotyczącą zapchanego zlewu. Ja się też wyszczerzyłam.
Jestem urodzoną aktorką.

– Chciałbym za kilka lat przejść na emeryturę – dodał Mark.
– Na północy, koło Monterey, mam dom. Może sprzedam gabinet i się

tam przeprowadzę. Zacznę hodować konie, może sprawię sobie dzieci.

Poczułam, że znowu spogląda na mnie z uwielbieniem, i ze

skrępowaniem spuściłam wzrok. Jeszcze nie byłam gotowa na takie
deklaracje.

– Niezłe plany – wymamrotał Greg. Mogłabym przysiąc, że w jego

głosie usłyszałam pewne napięcie, niewątpliwie spowodowane
zazdrością o mój fart.

– Jak się poznaliście? – spytała Debbie.
– W sklepie spożywczym – odparłam.
– Cała Sam. Zawsze taka romantyczna. Ja myślę, że to było

przeznaczenie. Właśnie szukałem muesli, a ona oglądała krakersy i
doszło do czołowego zderzenia naszych wózków.

– Och, to bardzo romantyczne, Aleksie – zaczęłam się z nim droczyć,

jak to zakochani, co osobiście uważam za szalenie irytujące.

– Zacząłem za nią chodzić po całym sklepie – ciągnął Mark – i

udawałem, że ciągle przypadkowo na nią wpadam. W końcu zebrałem
się na odwagę, rzuciłem jakiś koślawy żart i zaprosiłem ją na randkę.
Nigdy w życiu nie przydarzyło mi się nic podobnego. Ale w jej oczach
zobaczyłem coś, czego nie widziałem u żadnej innej dziewczyny.
Powiedziałem sobie, nie wolno ci zaprzepaścić tej szansy. Taka
dziewczyna jest jedna na milion. Im lepiej ją poznaję, tym bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że drugiej takiej nie ma na całym świecie.

W tym momencie normalnie się zarumieniłam.
– A wy gdzie się poznaliście? – Mark spytał z uprzejmości, bo kogo

by to interesowało?

– Greg naprawiał mój samochód – wyjaśniła Debbie. – Wkurzyłam

się, bo wystawił mi bardzo wysoki rachunek. Potem zrozumiałam, że się
pomyliłam, więc zadzwoniłam do niego, przeprosiłam i zaczęliśmy
rozmawiać. Parę dni później zaprosił mnie na randkę. Dokładnie dzień
po Święcie Dziękczynienia. Od tamtej pory prawie się nie rozstajemy.

– Aha – odparł Mark, bo, doprawdy, jak inaczej można zareagować

na taką żałosną historyjkę?

Kilka minut później zamówiliśmy jedzenie. Czułam się już nieco lepiej.

Podczas kolacji włączyłam się do rozmowy z odrobinę większym
entuzjazmem. Wspomniałam o żeglowaniu. Opowiedziałam, jak Alex
próbował mnie namówić na skoki ze spadochronem. Jasne, brzmi to

background image

dość przerażająco, ale, jak zawsze powtarza Alex: Jeżeli chcesz żyć
pełną piersią, musisz być skłonny podjąć pewne ryzyko.

– Żałuję, że nie mogę robić takich rzeczy – powiedziała Debbie ze

smutkiem. – Może kiedy mój synek podrośnie. Oczywiście kocham go na
zabój, ale bywa ciężko. Czasami wracam z pracy zupełnie wykończona i
dosłownie chce mi się krzyczeć. Ale nie mogę sobie na to pozwolić. To
by było wobec niego nie fair. Myślę, że jak tylko skończy osiemnaście lat,
na jakieś pięć lat pójdę w tango, żeby sobie odbić. – Roześmiała się i
upiła łyk piwa.

Zrobiło mi się przykro. Debbie miała koszmarną pracę, całymi dniami

musiała rozmawiać przez telefon z niezadowolonymi klientami, od czego
ja jeszcze przed południem pewnie padłabym na pysk.

Potem wraca do domu i stara się być dobrą matką. To nie jej wina, że

Greg się w niej zakochał. I chociaż nikt jej nie zmuszał, żeby
odwzajemniała tę miłość, to byłabym jej bardzo wdzięczna, gdyby sobie
odpuściła.

– De on ma lat? – spytałam, starając się być miła.
– Dziesięć. Już nie jest taki malutki.
– Masz jego zdjęcie?
– Oczywiście. Chyba z pięćdziesiąt milionów, ale przy sobie noszę

tylko jedno.

Wyjęła portfel, a ja i Mark zerknęliśmy na zdjęcie. Dzieciak był uroczy

– jeden z tych piegowatych chłopaczków z włosami opadającymi na
czoło i łobuzerskim uśmiechem.

– Słodki – powiedziałam. – Prawdziwe amerykańskie dziecko.
– Tak – odparła cicho i w tej chwili, choć trudno mi było to przyznać,

wyglądała pięknie.

– Na pewno jesteś dobrą matką. Wygląda na szczęśliwego.
– Mam taką nadzieję. Staram się, ale wiesz, bez taty... Same

alimenty nie wystarczą. Tylko czekam, jak mnie zacznie winić o to, że
jego tatuś odszedł. Wiem, że ten dzień się zbliża wielkimi krokami.

– Może przez jakiś czas będzie tak myślał – powiedziałam, oddając

jej zdjęcie – ale któregoś dnia zrozumie. Kto z nim był, a kto nie.

Wzruszyła ramionami.
– Wyrzuciłam z domu jego tatę. Musiałam, ale przed synkiem

ukrywałam wiele rzeczy. Rozumiecie, żeby go chronić. On nie wie, jaki
jego tata był naprawdę. Ciągle wierzy, że to jakiś magik, który pewnego
dnia się pojawi z powrotem i będzie mu na wszystko pozwalał.

– Pamiętaj, że już nie jesteś sama – powiedział Greg, obejmując ją i

przyciągając do siebie. – Pomogę ci w wychowaniu malucha. Będzie ci
łatwiej.

background image

Debbie uśmiechnęła się ze smutkiem, jakby chciała mu uwierzyć, ale

nie śmiała. Skończyliśmy już jeść, a kiedy Greg i Debbie przytulili się do
siebie, podeszła kelnerka, żeby zebrać talerze i spytać, czy mamy
ochotę na deser i kawę.

– Macie ochotę na deser? – spytał Greg, puszczając Debbie.
– Nie – odparłam szybko, zanim Mark zdążył cokolwiek powiedzieć. –

My dziękujemy. – Te przytulanki Grega i Debbie mnie dobiły i chciałam
już iść. Teraz, zaraz. – Za kilka minut musimy lecieć.

– Deb? – spytał Greg, ale przecząco pokręciła głową.
– Było bardzo fajnie – powiedziałam, kiedy kelnerka sobie poszła. –

Debbie, cieszę się, że cię poznałam.

– Chyba jeszcze nie idziecie, co? – spytała Debbie. – Nie chciałam

wam psuć nastroju.

– Nie, nie o to chodzi – zapewniłam ją.
– Debbie – powiedział Mark – moglibyśmy wymyślić jakąś historyjkę,

że jesteśmy umówieni, ale prawda jest taka, że od zeszłego weekendu
widzimy się po raz pierwszy, a ja jutro muszę wcześnie wstać na zabieg
dentystyczny...

– Och, rozumiem – powiedziała Debbie.
– Ale było bardzo miło. – Mark uśmiechnął się do mnie i poklepał

mnie po dłoni. – Musimy to powtórzyć.

– Tak – przytaknęłam, uśmiechając się tak szeroko, że mięśnie mało

mi nie popękały. – Już wkrótce.

Kiedy wyszliśmy z restauracji, miałam mieszane uczucia. Moja

nadzieja na to, że Greg i Debbie to para na krótki czas, prysnęła jak
bańka mydlana. Każda świetnie dobrana para aż emanuje energią. Greg
i Debbie emanowali taką energią. Ale Mark wypadł świetnie, zwłaszcza
pod koniec. Z całą pewnością miałam o wiele fajniejszego chłopaka. No
dobra, może to i połowiczne zwycięstwo, ale i tak wygrałam.

Na ulicy spojrzałam na Marka i uśmiechnęłam się, próbując zwrócić

na siebie jego uwagę. Patrzył prosto przed siebie, nie reagując. Nie
wiedziałam, czy już mogę się odezwać, czy nadal wczuwa się w rolę.

– Miły wieczór – powiedziałam na próbę. Często słyszałam

komplementy dotyczące mojego talentu do prowadzenia gadki o niczym.
– Mogę już mówić? Chyba już nie grasz, prawda?

Nic.
– Chciałam tylko powiedzieć, że byłeś świetny. Poważnie. Wszystko,

co mówiłeś i robiłeś, było po prostu idealne. I ten numer ze zdjęciem. I
jak zaproponowałeś, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali. No po prostu...
super. Gdybym była członkiem Akademii Filmowej, dałabym ci Oscara.
Najlepsza pierwszoplanowa rola męska na pierwszej randce.

background image

Czy podziękował mi za te kwieciste pochwały, jak by to zrobił każdy

normalny człowiek? Nie. Czy zaczął się ze mną przekrzykiwać, jak
nabraliśmy tamtych – bo robienie innych w bambuko to jedna z
największych i najrzadszych przyjemności w życiu – jak by to zrobił
każdy normalny człowiek? Nie. Nic podobnego. On milczał dalej.
Czekałam. Nic. Nawet na mnie nie spojrzał.

– Słyszałeś, co mówiłam? – spytałam w końcu.
– Słyszałem.
– Czy coś się stało?
– Tak.
– Co?
– Nie chcę o tym rozmawiać na środku parkingu.
– Jesteśmy tu zupełnie sami.
– Wolałabym porozmawiać w samochodzie.
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć, co...
– Ile razy mam to powtarzać? Nie chcę o tym rozmawiać na...
– Jasne. Na środku parkingu. Jasne.
Po tej rozmowie mój dobry nastrój poszedł w diabły. Nie miałam

pojęcia, o co Mark tak się złości, a teraz i ja się wkurzyłam, że kazał mi
gimnastykować umysł i główkować, dlaczego on jest wkurzony. Gdybym
chciała się tak mordować, zaoszczędziłabym trochę kasy i umówiła się
na prawdziwą randkę.

Stanęłam koło samochodu i zaczęłam szukać kluczyków w torebce.

Już po paru chwilach Mark zaczął niecierpliwie bębnić palcami w dach
mojego auta. Mężczyźni nie rozumieją koncepcji damskich torebek.
Wszystko, co w niej noszę, jest mi absolutnie niezbędne do przeżycia, a
odnalezienie kluczyków to mały sukces, którym mogę się cieszyć
każdego dnia.

Po krótkim czasie – naprawdę, dosłownie po paru sekundach –

znalazłam kluczyki i wsiedliśmy do samochodu. Nie odezwałam się ani
słowem. Jeżeli miał jakiś problem, to on powinien zacząć. Ja go już
pytałam dwa razy. Na pewno nie zamierzałam go o to błagać.

Kiedy tylko zaczęłam wycofywać auto z parkingu, Mark zaczął bębnić

palcami o tablicę rozdzielczą. Co dziesięć sekund głęboko wzdychając,
gapił się przez boczne okno, jakby widok na parking był hipnotyzujący.
Znałam tę taktykę, sama nieraz ją wykorzystywałam. Wiedziałam, że
albo już do końca podróży będę ignorować to bębnienie i wzdychanie,
albo się załamię i spytam, co się stało. A tego za wszelką cenę chciałam
uniknąć – choćby bębnił i wzdychał aż do upojenia. O nie. Niech tam
sobie bębni i wzdycha, ja się nie poddam i nie spytam, o co chodzi.

– No dobra, Mark, o co chodzi? – spytałam jakieś trzy minuty później,

background image

nie mogąc już znieść choćby sekundy dłużej.

– Nie byłaś ze mną szczera.
– W związku z czym?
– Powinnaś mi powiedzieć, że nadal zależy ci na Gregu.
O Boże. Nie. Nie wpadaj w panikę. To aktor, umie dostrzec to, czego

inni nie widzą. Inni, tacy jak Greg i Debbie, którzy byli tak wpatrzeni w
siebie nawzajem, że nawet by im powieka nie drgnęła, gdyby nagle
zaczęli się palić. Spokojnie. Idź za przykładem, jaki nam dają nasi wielcy
przywódcy. Wszystkiego się wypieraj.

– To absurdalne – odparłam.
– Miałaś to wymalowane na twarzy. Nie mogłaś od niego oderwać

oczu.

– Przywidziało ci się. Greg to tylko mój stary znajomy.
– Stary znajomy. Boże, jakie to typowe. Kobiety ciągle narzekają, że

nie mogą znaleźć miłego faceta. Alex jest takim miłym facetem. Traktuje
cię jak królową. Szanuje, pomaga, wspiera w pracy. Ale ty tego nie
doceniasz. Wolałabyś takiego prostaczka jak Greg, prawda?

Co za tupet! Jak mój podstawiony chłopak śmiał deprecjonować

mężczyznę, na którym miał zrobić wrażenie?

– On nie jest żadnym prostaczkiem. Tak się składa, że Greg jest

bardzo inteligentny.

– Nic nie rozumiesz. Bardzo mi przykro, ale on w ogóle nie

przypomina mężczyzny, którego mi opisałaś.

– Uważasz, że Alex jest lepszy od Grega, bo to ortodonta. Cóż, dla

twojej informacji: rodzina Grega jest bardzo bogata. Mógł zrobić wielką
karierę, ale wolał zostać mechanikiem samochodowym, bo kocha to
zajęcie. A ja go za to szanuję.

– Szanujesz go? Tak to nazywasz?
– Próbuję ci wytłumaczyć, że..
– Samantho, daj spokój z tymi bredniami.
Brednie? To ja dzielnie wszystkiego się wypieram, a on mówi, że to

brednie?

– Nie będę mógł pójść na to przyjęcie, już nie wspominając o

poznaniu twojej rodziny, jeżeli Alex ma się zachowywać tak, jakby nic się
nie stało. Cały scenariusz się zmienił. Teraz dynamika naszego związku
jest zupełnie inna. Jeżeli nie potrafisz szczerze o tym rozmawiać...

– Moment. Przecież już o tym rozmawialiśmy. Mówiłam, że nie jestem

w Aleksie zakochana tak bardzo, jak on we mnie. Od samego początku
jasno stawiałam tę sprawę.

– Ale nie wspomniałaś, że kochasz się w innym.
– Bo to nie twoja sprawa.

background image

– To moja sprawa, skoro jestem aktorem grającym Aleksa. A jako taki

muszę o tym z tobą porozmawiać.

– Nie mam ochoty o tym rozmawiać.
– Samantho, w takim razie bardzo mi przykro, ale Alex już nie może

się z tobą spotykać.

– Przecież umówiliśmy się na kolejne dwa spotkania!
– Alex chce stworzyć poważny związek. Nie życzy sobie, żebyś go

wykorzystywała jako narzędzie zemsty.

– Nie możesz po prostu udawać...
– Nie. Nie mogę po prostu udawać. Między udawaniem a grą

aktorską istnieje ogromna różnica.

Nie mogłam uwierzyć, że już zaczęło się między nami psuć. Jedną z

kluczowych zalet tego wymyślonego, bajkowego związku miało być
unikanie problemów. A tu okazuje się, że mamy przepracowywać
problemy, omawiać pewne kwestie, rozwiązywać dylematy.

Najwyraźniej Alex więcej znaczył dla Marka niż dla mnie. Niekiedy w

związkach tak się dzieje. Co oznacza, że jeżeli Alex ma zaspokajać moje
potrzeby, ja muszę zacząć bardziej poważnie traktować jego emocje.
Traktować go jak partnera, chociaż, technicznie rzecz biorąc, on nawet
nie istniał. A jednak on zaczął szybko się zmieniać z idealnego
mężczyzny w irytującego palanta. Palanta, który już teraz, na naszej
pierwszej randce, wyssał ze mnie całą energię.

– Dobrze – powiedziałam w końcu, lecz pod przymusem, który każdy

sąd uznałby za okoliczność łagodzącą. – Myślę, że w tej sytuacji
wyznałabym Aleksowi, że nadal żywię do Grega pewne uczucia. Może
rzeczywiście ujrzenie go razem z Debbie było dla mnie trudniejsze, niż
się tego spodziewałam. Ale próbuję sobie z tym poradzić. A to nie
oznacza, że nie czuję nic do Aleksa. Być może moje uczucie do niego z
czasem stanie się... czymś więcej.

Mark powoli pokiwał głową.
– Zgoda. Z tym mogę pracować. Ale chciałbym, żebyś dała z siebie

więcej. Dzisiaj przez większą część wieczoru miałem wrażenie, że
działam w próżni. Musisz dodać coś od siebie.

– Wiesz, to obowiązuje obie strony. – Mieliśmy przed sobą jeszcze

dwie randki, a ja nie chciałam, by tego dnia stanęło na tym, że to
wszystko moja wina, że Alex jest idealnym mężczyzną i tylko ode mnie
zależy, czy ten związek wypali.

– Co masz na myśli? – spytał Mark.
– No, jeżeli Alex jest taki, jak twierdzisz, a jego uczucia są tak silne, to

myślę, że by to zauważył.

– Co by zauważył?

background image

– Ze dzisiaj jakoś się zmieniłam.
– Yyy, chodzi ci o strój? Masz nowe ciuchy? Bardzo ładne.
– Nie, nie o tym mówię.
– Schudłaś?
– Nie.
– Yyy... może... yyy...
– Zmieniłam fryzurę.
– A, to. Alex zauważył. Oczywiście, że zauważył – upierał się Mark z

desperacją, jaką dostrzegałby każda kobieta. – Zamierzałem coś o tym
powiedzieć. Świetna fryzura.

– Mhm – mruknęłam, po czym dodałam: – Nie chcę cię pouczać, jak

masz wykonywać swoją pracę, ale myślę, że Alex powinien popracować
nad zmysłem obserwacji. I nad prawieniem komplementów. Dla kobiety
to bardzo ważne.

Rozsądnie zrezygnował z dalszej obrony, więc dalsza jazda upłynęła

w spokoju i wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Tam zaś, ponieważ
ostatnie słowo należało do mnie, mogłam się z nim uprzejmie pożegnać,
podziękować za występ i obdarzyć promiennym uśmiechem, kiedy już
wysiadł z samochodu.

Nigdy nie wolno dawać mężczyźnie przewagi.

background image

Rozdział jedenasty

Przed drugą randką – choć obie

strony jeszcze o tym nie wiedzą

– już zostało zasiane ziarno

przyszłego konfliktu

Zaraz po powrocie do domu zadzwoniłam do Amandy.

Potrzebowałam od niej rady, jak uporać się z faktem, że Mark martwi się
o Aleksa, który jest zazdrosny o moje uczucia do Grega. Współczesne
randkowanie jest takie trudne.

– Sam, już nie mogłam się doczekać wieści od ciebie – powiedziała. –

No i? Jak poszło? Był taki cudowny, jak mówiłam?

– Niesamowity. Naprawdę. Chociaż chwilami czułam się strasznie. W

pewnym momencie Greg i Debbie zaczęli się zachowywać tak, jakby na
parę sekund reszta świata przestała dla nich istnieć. Widziałam, jak
bardzo są ze sobą związani. Koszmar. Ale Mark stanął na wysokości
zadania. Nie powiem, że jestem wniebowzięta, ale cieszę się, że to
zrobiłam.

– Sam, musisz przeanalizować całą sytuację. Weź kartkę i długopis i

poświęć dwadzieścia minut na spisanie swoich uczuć. Niezależnie od
zakończenia całej tej sprawy to może być dla ciebie niesłychanie ważne
doświadczenie. Dowiesz się mnóstwo rzeczy o samej sobie.

Usiadłam i zapaliłam papierosa.
– Amando, chciałabym cię o coś spytać. Wydawało mi się, że nieźle

udaję, że wiesz, Greg i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale Mark – nie
wiem, może dlatego, że jest aktorem – z miejsca mnie przejrzał.
Udawałam najlepiej, jak potrafiłam, ale on się trochę zdenerwował.
Zupełnie jakby się wkurzył w imieniu Aleksa. Jakby ten cały Alex był
prawdziwym człowiekiem. Pamiętam, że mówiłaś, że on potraktuje
poważnie swoje zadanie, ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak
poważnie. Jest trochę, sama nie wiem, pokręcony... Wszyscy aktorzy tak
się zachowują?

Amanda się roześmiała.
– Ci, którzy dostają Oscary? W prywatnym życiu to niezłe świry.

Pewnie nie potrafisz tego pojąć, ale dla Marka Alex to rzeczywiście
prawdziwy człowiek.

– Dziwne, ale dla mnie Alex też zaczął się stawać prawdziwy. A to

mnie doprowadza do szału.

– Dlaczego?

background image

– Jest taki... sama nie wiem. Zadowolony z samego siebie. Jakby

wiedział wszystko o wszystkich, jakby znał twoje myśli. I nie można mu
tego wyperswadować.

– Czy to o czymś nie świadczy?
– Tak, o tym, że wybieram nawet niewłaściwych podstawionych

chłopaków.

– Ale miał rację, prawda? Nie możesz się na niego wściekać o to, że

odkrył to, co usiłowałaś przed nim ukryć.

– Chciałam tylko, żeby to były zwykłe randki. A teraz...
– Nie, Samantho, ty chciałaś, żeby ktoś udawał, że jest z tobą w

związku. Jeżeli Mark ma grać, to ty też musisz wziąć udział w tej grze.

– Co sugerujesz?
– Udawaj, że to naprawdę miało miejsce. Poznałaś świetnego faceta,

ale kiedy zobaczyłaś Grega, wróciły dawne uczucia, a twój chłopak to
zauważył. Jest o ciebie zazdrosny. Teraz więc na następnej randce
musisz spróbować odzyskać jego zaufanie. Tak jakby ci na nim zależało,
choć nadal próbujesz zapomnieć o Gregu. Bądź bardzo miła, poświęcaj
mu więcej uwagi. Wybieracie się na jakieś przyjęcie, prawda?

– Na świąteczną imprezę do Shelley.
– Do tej cycatej zdziry? Do tej Shelley?
– Ona bardzo się zmieniła. Przede wszystkim jest lesbijką.
– I dobrze. Takie odkrycia zawsze zmieniają człowieka. W każdym

razie pamiętaj, żeby się na nim skoncentrować. Inaczej możesz go
stracić.

Kiedy następnego dnia rano zadzwoniłam do Grega, żeby mu

zostawić wiadomość, mogłam potraktować go z wyższością. Mój chłopak
był przystojny, zamożny, interesujący i chciał mi stworzyć raj w stadninie.
Debbie była atrakcyjna – mniej więcej – urocza, pracowita i była też
dobrą mamą, ale nie stanowiła dla mnie godnej konkurencji. Ich związek
był po prostu miły. Natomiast ja i Alex znajdowaliśmy się na zupełnie
innym poziomie, o którym tamci mogliby tylko pomarzyć.

– Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo się cieszę, że poznałam

Debbie – powiedziałam. – Alex i ja świetnie się bawiliśmy. Przepraszam,
że musieliśmy wcześniej wyjść, ale wiesz, jak to jest. Teraz, ponieważ
idą święta, pewnie przez jakiś czas nie będziemy mogli się z wami
spotkać. Życzymy więc wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku.
Pozdrów od nas Debbie. Będziemy w kontakcie. Trzymaj się.

Bardzo mi się podobała ta wiadomość. Była taka zwyczajna,

konkretna, serdeczna, lecz nie przesadzona. No i eliminowała
niebezpieczeństwo, że Greg zadzwoni i spyta, jak mi się podobała

background image

Debbie, bez której to rozmowy spokojnie mogłam się obyć. Dałam mu do
zrozumienia, że przez następnych parę tygodni będę szalenie zajęta.
Ale, co najważniejsze, nadała nowy wymiar naszej znajomości. Żadne z
nas nie będzie musiało komentować faktu, że już nie spotykamy tak
często jak kiedyś. Nie będę czekała, aż Greg zadzwoni w niedzielne
popołudnie, by mnie zaprosić do kina, bo teraz już wie, że wcale nie
czekam na jego telefon. Piątki u „Bogarta” staną się częścią przeszłości,
której nie trzeba tłumaczyć ani usprawiedliwiać. Mogliśmy szerokim
lukiem ominąć konieczność odbycia jednej z tych krępujących,
nieśmiałych rozmów, po których człowiek czuje się tylko gorzej.
Uważam, że unikanie pewnych tematów to szalenie cenna umiejętność,
jedna z niewielu, jakie w mojej rodzinie są przekazywane z pokolenia na
pokolenie.

W piątkowy wieczór Mark, tak jak poprzednio, czekał na mnie przy

wejściu do domu towarowego. Wyglądał super – włożył te same spodnie,
ale do tego jasnoszary golf i ciemnoniebieską marynarkę. Dokładnie to,
co mój Alex zarzuciłby na siebie, wybierając się na spotkanie z moimi
koleżankami. Chciałam nawiązać do naszej poprzedniej randki, ale kiedy
byliśmy sam na sam, wciąż nie mogłam wczuć się w swoją rolę.

Droga do Shelley była długa, pełna głośnego oddychania i

namacalnego napięcia. Kiedy wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy
do drzwi wejściowych, ścisnęłam jego rękę i uśmiechnęłam się do niego
porozumiewawczo. Nie odwzajemnił uśmiechu, prawdę mówiąc, raczej
zrobił wystraszoną minę. Próbowałam wymyślić coś, co by w tej chwili
powiedziała Samantha, gdyby to była prawdziwa sytuacja, ale już
staliśmy pod drzwiami i nic mi nie przychodziło do głowy. Chociaż
właściwie właśnie tak by się stało w rzeczywistości, więc po prostu
zachowałam się naturalnie.

Kiedy weszliśmy, wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę.

Stałam, pławiąc się w blasku chwały. Oto cel i piękno idealnego związku.

Początkowo trzymałam się prawej strony Marka, przedstawiałam go

znajomym i popisywałam się nim. Wkrótce jednak nas rozdzielono. Z
tego końca pokoju, gdzie stał, dobiegały mnie wybuchy śmiechu. Mark
był duszą towarzystwa, a ja poczułam przypływ dumy, gdyż byłam
kobietą, która na swoje karty kredytowe złapała takiego wspaniałego
faceta. Co parę minut sprawdzałam, jak sobie radzi, czy nie stoi sam z
drinkiem, próbowałam z nim nawiązać kontakt wzrokowy i często się do
niego uśmiechać. On jednak bawił się tak dobrze, źe przeważnie nie
dostrzegał moich spojrzeń, więc po pewnym czasie zaczęłam go
kontrolować nieco rzadziej. Zresztą wyglądało na to, że wszystko idzie
jak z płatka. Może to napięcie w samochodzie tylko mi się przywidziało.

background image

Właśnie miałam chwilę przerwy i wahałam się między salsą a dipem z

małży, kiedy podeszła do mnie Shelley.

– Sam, chodź do kuchni. Chciałam z tobą pogadać.
Podążyłam za nią. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nami, mocno

mnie przytuliła.

– Sam, tak się cieszę! On jest wspaniały. No i wyraźnie szaleje za

tobą. Ze już nie wspomnę o jego urodzie.

– Nie, oczywiście, że nie. Liczy się osobowość.
– Sam, myślę, że tym razem trafiłaś. Boże, tak się cieszę, że

wreszcie zdecydowałaś się na takiego świetnego faceta. Zasługujesz na
to. Szkoda, że nie słyszałaś, jak o tobie mówi, z takim szacunkiem.

Cóż, oczywiście. Kto mówiłby inaczej?
– Przyjmiesz propozycję jego znajomej i wystawisz swoje prace w jej

galerii?

– Yyy... jeszcze nie wiem. Myślę, że Alex trochę przesadza. Moje

zdjęcia są niezłe, ale nie genialne.

– Skąd wiesz, skoro nigdy ich nie wystawiałaś?
– Shel, takie rzeczy po prostu się wie.
– Myślę, że nie doceniasz samej siebie. Wzruszyłam ramionami.
– Ta historia o jego cioci była wspaniała – powiedziała Shelley,

rozsądnie zmieniając temat. – To musiała być cudowna kobieta. Jak
myślisz, była lesbijką?

– Tobie się wydaje, że każda wolna kobieta po sześćdziesiątce to

lesbijka.

– Oraz wiele mężatek. Wiesz, co najbardziej mi się w nim podoba?

Nie jest przewrażliwiony na punkcie swojego ego. Opowiedział
prześmieszną anegdotkę o tym, jak próbował odetkać ci zlew.

– Tak, to rzeczywiście było zabawne.
Shelley uniosła brwi i rzuciła mi przenikliwe spojrzenie.
– O Boże. Tylko mi nie mów, że go nie doceniasz. Proszę, Samantho,

nie mów, że za parę tygodni zadzwonisz i powiesz, że między wami nie
zaiskrzyło i że go rzuciłaś.

Na tym polega problem z przyjaciółmi. Niekiedy znają cię nieco zbyt

dobrze. Poza tym czy ona naprawdę musiała aż tak bardzo się cieszyć?
Zaczynałam się czuć jak prawdziwa zołza.

– Prawdę mówiąc, Shel, on nie jest aż tak cudowny, jak to wygląda

na pierwszy rzut oka. Właściwie to kawał palanta. Tuż po świętach chyba
z nim zerwę.

– Na pewno nie chcesz mu dać szansy?
– Na pewno. Przede wszystkim on ma obsesję na punkcie kontroŁ –

Naprawdę? Wygląda na tak...

background image

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zabrakło nam lodu.
– Tom! – wykrzyknęła Shelley.
Super. Właśnie poinformowałam Shelley o swoich planach

związanych z rzuceniem Aleksa, przez co znowu stałam się panną na
wydaniu, i w tej samej chwili wszedł Tom. Samantho, zajmij się chipsami,
czy czymś tak. Tylko się nie odwracaj. Jeśli mi szczęście dopisze,
Shelley po prostu da mu trochę lodu i wróci do rozmowy ze mną. Tylko ja
i Shelley. Nie potrzebujemy żadnego Toma.

– Sam, to jest Tom. Opowiadałam ci o nim. Tom, to moja przyjaciółka,

Samantha Stone. Wszyscy mówią na nią „Sam”.

Odwróciłam się, żeby się przywitać, dziękując swej szczęśliwej

gwieździe, że przyszłam z Aleksem, bo inaczej już na resztę wieczoru
pewnie utknęłabym z Tomem, chociaż w tej chwili miałam wielką ochotę
położyć głowę w misce z dipem i trochę się zdrzemnąć.

– Cześć, Tom.
Tom? To naprawdę jest Tom? Tom miał być jakimś nudziarzem w

trzyczęściowym garniturze, jednym z tych facetów, których Shelley dla
mnie wynajduje.

– Cześć, Sam, miło cię poznać.
To niemożliwe, że Tom ma zielone oczy o przenikliwym spojrzeniu,

kręcone, brązowe włosy i szczupłą budowę ciała, dzięki której wygląda
jak poeta albo pianista. Tom absolutnie nie może mieć takiego uroczo
krzywego uśmiechu, który jest tak rozbrajający, że człowiek też musi się
uśmiechnąć. Ja znałam Toma, spotykałam go i jego braci na każdym
przyjęciu Shelley, kiedy nie miałam chłopaka. Tom nigdy tak nie
wyglądał.

– Zeszłej jesieni Tom zaprojektował dla nas ogród za domem –

poinformowała mnie Shelley.

– Jest piękny – przyznałam.
– Dzięki.
– Zaczęłam się martwić, że nie przyjdziesz.
– Przepraszam. Oglądałem Sokola maltańskiej) i straciłem poczucie

czasu.

Nie wierzyłam własnym uszom. To niemożliwe, że ten słodki Tom,

architekt krajobrazów, również był fanem starych filmów.

– Zdaje się, że Sam też ze sto razy widziała ten film. Prawda, Sam?
– Lubisz stare filmy? – spytał mnie Tom.
– Tak – rzuciłam nonszalancko. – I nowe też. Lubię... filmy. – Boże,

Samantho, chyba nie mogłaś wymyślić już niczego głupszego.

Staliśmy tak chwilę, dumając nad znaczeniem mej uwagi.
– Sam jest fotografem – powiedziała Shelley.

background image

– Naprawdę? To musi być ciekawe zajęcie.
– Niezłe. Co prawda nie pracuję dla „Time’a” czy „Newsweeka”,

głównie obsługuję śluby.

– Aha. Na pewno masz jakieś historyjki ze swojej pracy?
– Gdybyś tylko wiedział... Ujmijmy to w ten sposób: rosnąca liczba

rozwodów już mnie nie dziwi.

Tom się roześmiał. Nie z uprzejmości, ale bardzo szczerze.

Roześmiał się jak ktoś, kto lubi się śmiać i codziennie ma do tego okazję.
Jego śmiech był zaraźliwy i wkrótce ja i Shelley też zaczęłyśmy
chichotać. Może dlatego, że rozładowało to napięcie, ale kiedy już
zaczęliśmy, długo nie mogliśmy się opanować.

Shelley otworzyła zamrażarkę, wyjęła trochę lodu, a w tym czasie ja i

Tom spojrzeliśmy na siebie. Trwało to tylko chwilkę, ale właśnie w tej
jednej chwilce otworzyły się drzwi kuchni.

– Cześć – powiedział Mark. – Przyszedłem tylko po... – Na chwilę

zawiesił głos, spojrzał najpierw na mnie, potem na Toma – ... po lód –
dokończył.

Kiedy Shelley przedstawiała mu Toma, miałam poczucie winy.

Poczucie winy. Jakbym zdradzała Aleksa. Może w ogóle powinnam się
trzymać z dala od mężczyzn. Skoro tak kiepsko układa mi się w związku
z facetem, którego wymyśliłam, opłaciłam i z którym widziałam się
zaledwie trzy razy, to aż strach pomyśleć, co by się zdarzyło na
prawdziwej randce z prawdziwym chłopakiem.

Wyszłam z kuchni za Markiem, który niósł kubełek z lodem od

Shelley. Wcześniej pożegnałam się z Tomem, ze skrępowaniem mówiąc,
że miło było go poznać. Markowi i mnie jakoś udało się dotrwać do końca
imprezy, głównie dlatego, że staraliśmy się nie wchodzić sobie w drogę.
Godzinę później na podjeździe, kiedy się żegnaliśmy z gospodarzami,
udało nam się też uśmiechać i wesoło machać ręką.

Wiedziałam jednak, że zbliża się burza. Sądząc po spojrzeniu, jakie

mi rzucił Mark w reakcji na spojrzenie, jakie ja rzuciłam Tomowi, mogłam
się spodziewać niezłej przeprawy. Zaczęło się, kiedy tylko stanęliśmy na
chodniku.

– Dlaczego ty nigdy nie możesz znaleźć kluczyków przed wyjściem z

domu? – warknął niecierpliwie, kiedy otworzyłam torebkę.

– Wcale nie o kluczyki się wściekasz – wymamrotałam.
– Słucham?
– Powiedziałam, że nie o kluczyki się wściekasz.
– A jak ci się, wydaje, o co się wściekam?
– Już mam te cholerne kluczyki, okay? I nie życzę sobie jednej z tych

rozmów, kiedy nie wiem, czy rozmawiam z Markiem czy Aleksem albo z

background image

Markiem w roli Aleksa, albo z Markiem mówiącym w imieniu Aleksa.
Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, to mów, ale zanim zaczniesz, racz
mnie uprzedzić, kto mówi. Chyba nie proszę o zbyt wiele?

Otworzyłam drzwi i wsiadłam do samochodu. Ten związek wysysał ze

mnie wszystkie siły. Z jednej strony rozumiałam punkt widzenia Aleksa.
Nie na niego się irytowałam. Najpierw odkrył, że wciąż coś czuję do
Grega, a już na drugiej randce przyłapał mnie na nawiązywaniu
„podejrzanego kontaktu wzrokowego z innym mężczyzną. Miał prawo
czuć się zraniony i wściekły. To znaczy jako postać fikcyjna. Wiedziałam,
że nie jest prawdziwy, chociaż ostatnio miał na mnie większy wpływ niż
większość moich rzeczywistych znajomych.

Z drugiej strony do Marka nie miałam cierpliwości. Nigdy nie mówił

wprost, co martwi Aleksa. Zawsze tylko czepiał się takich drobiazgów jak
kluczyki, a potem musiałam błagać, żeby powiedział, co trapi jego albo
Aleksa. Problem polegał na tym, że musiałam sobie radzić z nimi oboma,
a zawsze z ledwością spełniałam potrzeby jednego mężczyzny. Dwóch
naraz mnie dobijało.

Mark przez chwilę stał pod drzwiami ze strony pasażera z taką miną,

jakby się zastanawiał, czy w ogóle wsiadać. Przekręciłam kluczyk w
stacyjce i zapaliłam silnik. Wreszcie otworzył drzwi i wsiadł. Wyjechałam
na ulicę i wtedy, jak na zawołanie, Mark zaczął bębnić palcami o tablicę
rozdzielczą.

– Nie rób tego, proszę – powiedziałam.
– Dobrze. – Parę sekund błogosławionej ciszy. – Mógłbym poświęcić

wiele energii emocjonalnej na przeanalizowanie, dlaczego nic z tego nie
wychodzi, ale to bez sensu. I tak mnie nie słuchasz.

– Zanim zaczniesz mówić dalej, chciałam spytać, z kim rozmawiam. Z

Aleksem? Z Markiem? Z wami oboma naraz?

– Bo co?
– Bo chciałabym ci coś powiedzieć. Markowi. To, co widziałeś, było

po prostu przelotnym kontaktem wzrokowym. I, tak, Alex pewnie by się
zdenerwował, ale czy nie możesz udawać, że nic nie widziałeś? To nie
Szekspir. Ani Ibsen. To nawet nie film na kablówce. Wiem, że poważnie
traktujesz swoją pracę, i szanuję to. Naprawdę. Ale szczerze mówiąc,
myślę, że trochę przesadzasz. To tylko trzy randki. I po bólu. Tylko trzy
randki. A została nam jeszcze tylko jedna.

Jeszcze jedna randka. Spotkanie z moją mamą, która pewnie odkąd

się dowiedziała o Aleksie, całymi dniami gotuje i sprząta. Nieważne, co
czuję do Marka i Aleksa – razem wziętych czy każdego z osobna – nie
zamierzam jej wystawić do wiatru.

– W święta nie potrzebuję wybitnego aktora. Nie potrzebuję nawet

background image

szczególnie dobrego aktora. Ja chcę kogoś z chromosomem Y, kto byłby
miły dla mojej rodziny, chwalił jedzenie i dobrze mnie traktował. Koniec
kropka.

– Skończyłaś?
– Tak.
– Nie podoba mi się to. Od samego początku mi się nie podobało.

Zgodziłem się, bo wydawało mi się, że będę mógł spontanicznie grać
swoją postać. Udoskonalić swoje rzemiosło. Żadnego scenariusza,
dialogów, tylko ja i moje umiejętności. Chyba nie prosiłem o zbyt wiele, o
zwykły szacunek dla mojej pracy.

– Słuchaj, dzisiaj nie chciałam, żeby stało się to, co się stało.

Czasami tak bywa, i już. A właśnie nie stało się nic takiego. My tylko...

– W ogóle mnie nie słuchasz. Już nie mogę spotykać się z tobą jako

Alex. Nie przychodzi mi do głowy żaden sposób na uwiarygodnienie tego
związku. Ja go znam. On by dzisiaj z tobą zerwał. To byłaby nasza
ostatnia randka.

Bardzo typowe. Nie starczy, że już i tak muszę poradzić sobie z

rozstaniem z kimś, kto nawet nie ma pojęcia, że zaczęłam się z nim
umawiać. Teraz jeszcze muszę radzić sobie z rozstaniem z facetem, z
którym spotykałam się tylko w swojej wyobraźni. A do świąt zostało
jedynie kilka dni. Mężczyźni po prostu nie mają za grosz przyzwoitości.

Z wyjątkiem jednego. Aleksa. Aleksa Grahama. On z pewnością ma i

swoje wady, ale absolutnie nie zakończyłby sprawy w ten sposób.
Spodziewałam się, że czeka mnie jeszcze wiele bólu i cierpienia, ale nie
zamierzałam zrezygnować z jego towarzystwa w ten najradośniejszy
dzień w roku u mojej rodziny.

– Mark, słuchaj, ja też już zdążyłam poznać Aleksa. I coś ci powiem.

On by ze mną nie zerwał pięć dni przed świętami. Nie zostawiłby
Samancie bolesnego zadania wytłumaczenia rodzinie jego nieobecności,
tym bardziej że wiedział, ile jej mama zadała sobie trudu, przygotowując
się na spotkanie z nim. Powiem ci, co by zrobił Alex. Udawałby, że nie
zauważył tego spojrzenia. Tak, może by i cierpiał, ale on bardziej niż
ktokolwiek inny wie, czym jest rodzina. Wytrzymałby więc jeszcze parę
dni, przyszedłby w Boże Narodzenie i robił dobrą minę do złej gry. Jeżeli
nie dla Samanthy, to dla jej rodziny. Bo takim już jest człowiekiem.

Miałam wrażenie, że reszta podróży ciągnie się w nieskończoność.

Mark się nie odzywał, a ja wolałam też trzymać język za zębami. Ten
jeden, jedyny raz w moim życiu czułam, że powiedziałam wystarczająco
dużo. Mark nawet nie bębnił w nic palcami. Uznałam to za dobry znak.

Zatrzymałam się koło jego samochodu. Czekałam na odpowiedź.

Tym razem to on musiał przerwać ciszę.

background image

– Dobrze – powiedział, otwierając drzwi. – Przyjdę.
– Dziękuję. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale słusznie postąpisz. Alex

by tak zrobił.

Nie oglądając się, zamknął drzwi, Wycofałam samochód i

odjechałam, również się nie oglądając. Jeszcze tylko jedna randka. Na
pewno uda nam się przeżyć jedno spotkanie.

Zapaliłam papierosa i włączyłam składankę swoich ulubionych

piosenek Vana Morrisona. Popłynęła melodia Reminds Me of You i nagle
ogarnęła mnie przemożna chęć, by wrócić do Shelley i opowiedzieć
Tomowi historię swojego życia. No, może nie całą.

Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, coś zaiskrzyło. Takie

iskrzenie to jedna z zagadek życia, którą naukowcy wciąż usiłują
rozwikłać i dla której psychiatrzy wciąż wynajdują nowe wyjaśnienia. Ale
każdy, kto kiedykolwiek to przeżył, wie, że żadna nauka tego nie wyjaśni.

Zmusiłam się do tego, by przestać o nim myśleć. Tom był dla mnie

nieosiągalny. Przynajmniej wtedy. Byłam osobą, która uznała za dobry
pomysł wynajęcie mężczyzny udającego jej chłopaka. Wiem, że
widzieliśmy się tylko przez krótką chwilę, ale miałam silne przeczucie, że
Tom nie takiej kobiety szuka.

Dwa dni później zadzwoniła moja mama, by dopracować plany na

Boże Narodzenie – dzień uważany przez niektórych za datę Narodzin
Naszego Pana, a przez moją matkę za Dzień Przyjścia Aleksa.
Oddzwoniłam do niej, by potwierdzić, że cud ten się spełni. Alex z całą
pewnością stawi się na rodzinną galę Stone’ów. I, tak, szalenie się
cieszy na to spotkanie i już nie może się doczekać, kiedy spróbuje
szarlotki. Tak, będzie mu bardzo miło spędzić święta z prawdziwą
rodziną. Tak, czuję, że to będą jedne z najlepszych świąt od dawna.

Zakończyłam tę rozmowę, czując wielkie przygnębienie. Kusiło mnie,

żeby umościć się na kanapie i krytycznie spojrzeć na własne życie. Był
mężczyzna, do którego poczułam miętę. Który był naprawdę miły,
szczerze śmiał się z moich żartów (a przynajmniej z jednego) i który
bardzo mi się podobał. Mężczyzna, o którym nie mogłam przestać
myśleć, którego jednak nie mogłam wpuścić do swojego życia, nawet
gdyby tego chciał, czego przecież nie mogłam być na sto procent pewna,
zresztą całe to iskrzenie może tylko mi się przywidziało. A nawet jeżeli
się nie przywidziało, to i tak niczego nie zmienia, bo jestem taką
neurotyczką, że mogę sobie tylko pomarzyć o poważnym związku z kimś
takim. Bo wszystko bym spieprzyła. Dobrze to wiedziałam.

Był też drugi mężczyzna, którego z kolei nie mogłam wyrzucić ze

swojego życia, chociaż niespecjalnie chciałam, by w nim był. Mężczyzna
o wiele przystojniejszy, ale do którego nie czuję mięty, a nawet gdyby, to

background image

i tak bez znaczenia, bo nasz związek polega na tym, że mu płacę, by
udawał faceta aż po uszy we mnie zakochanego. Na domiar złego nie
cierpię osoby, którą gra, więc i ten związek nie ma żadnej przyszłości.

Samo myślenie o tym było wyczerpujące, że już nie wspomnę o

krytycznej analizie. Poszłam na kompromis. Co prawda umościłam się
na kanapie, ale zaczęłam pakować prezenty. Postanowiłam dla odmiany
pomyśleć o innych ludziach, zamiast wiecznie skupiać się na sobie.
Nieustanne babranie się we własnych problemach nie wychodzi na
zdrowie.

background image

Rozdział dwunasty

Święty Mikołaj nie jest głupi,

skoro spędza Boże Narodzenie

na biegunie północnym

W Boże Narodzenie wstałam wcześnie, żeby mieć trochę czasu dla

siebie. Przeczytam gazetkę – oczywiście żadnych wieści o pokoju na
ziemi – wypiję kawkę, wypalę parę petów i około ósmej wyjdę z domu.
Ciągle sobie powtarzałam, oby tylko przetrwać ten dzień. Tylko tyle.
Mark jest zawodowcem, o to nie musisz się martwić. Na pewno stanie na
wysokości zadania. Byłoby miło, gdybyśmy poprzedniego wieczoru
rozstali się w przyjacielskich stosunkach, gdyby nie było między nami
tego napięcia i wrogości. Miło by było zjeść placek orzechowy, ale nie,
Alex musiał mieć swoją szarlotkę, bo jego głupia ciocia Greta... zresztą
zostawmy już to. Masz jeszcze czas na jednego papieroska, opuść okna,
żeby w samochodzie nie śmierdziało, nie zapomnij psiknąć
odświeżaczem powietrza i po prostu przetrwaj ten dzień. I już. Po prostu
przetrwaj ten dzień.

Niedługo potem wjechałam na parking, gdzie miałam się spotkać z

Markiem. Siedział na ławce, trzymając prezent dla mojej mamy.
Opakował go o wiele lepiej niż ja swój. Oczywiście.

– Cześć – powiedziałam, kiedy wsiadł do samochodu.
– Cześć, Samantho.
– Chciałam tylko, żebyś wiedział...
– Nic nie mów. Miejmy to już za sobą. Miał rację. Nie pozostało nic do

dodania.

Kiedy wjeżdżałam na podjazd przed domem mamy, na chwilę ogarnął

mnie żal. Jaka szkoda, że Alex nie był prawdziwą osobą o innej
osobowości. Kochalibyśmy się na zabój całą wieczność. Po raz ostatni
spędziłabym święta z rodziną, a potem wyruszyłabym z nim w podróż
jachtem dookoła świata. Rodzina zawsze by mnie wspierała,
imponowałaby wszystkim swoją umiejętnością prowadzenia
błyskotliwych rozmów, byłaby wielce dumna z mojego sukcesu jako
światowej sławy fotografika, lecz rozumiała fakt, że na uroczystości
rozdania nagród Pulitzera po prostu nie wszyscy się zmieszczą, bo
przyjdą całe tłumy gwiazd i dygnitarzy.

Zaparkowałam samochód, zaciągnęłam hamulec ręczny i wrzuciłam

kluczyki do torebki. Mark wziął swój prezent i wyciągnął rękę, by

background image

otworzyć drzwi po swojej stronie.

– Czekaj – chwyciłam go za rękę. Spojrzał na moją dłoń, jakby go

oparzyła, więc ją cofnęłam. – Czekają nad ciebie od wczesnego rana.
Słyszeli samochód. Gwarantuję ci, że w tej chwili dwie pary oczu
wypalają dziury w tych zasłonach. Kiedy więc tylko wysiądziemy z
samochodu, musimy wyglądać na bardzo szczęśliwych.

– Wiem, co mam robić.
– Przepraszam. Ja po prostu... po prostu chcę, żeby to wypadło

idealnie. W oczach mojej mamy. Bóg jeden wie, ile lat jej jeszcze zostało.

– Samantho, nie udawajmy, że robisz to dla swojej mamy. Robisz to

tylko dla siebie.

– Och, no dobrze. Ale uwierz mi, że pod jej naciskiem.
Do drzwi szliśmy w milczeniu, ale najważniejsze, że razem. Kiedy się

ma u swego boku odpowiednią osobę, człowiek czuje, że mógłby góry
przenosić.

Stanęliśmy pod drzwiami i przycisnęłam dzwonek.
– Kto tam? – zawołała moja mama, jakby spodziewała się całego

tłumy czarujących i ciekawych gości.

– To ja.
Drzwi się otworzyły.
– Samantho! Wesołych świąt! Wyglądasz bardzo ładnie. A to z

pewnością jest Alex.

Dopiero po chwili odzyskałam pełnię władz umysłowych. Nie

poznawałam tej wesołej, sypiącej komplementami osoby. I co to za
muzyka? Z pewnością kolędy, ale mogłabym przysiąc, że brzmiały
niemalże współcześnie. Gdzie się podziała nasza cenna kolekcja
piosenek Jima Naborsa, Steve’a i Ediego?

– Bardzo mi milo panią poznać – powiedział Mark, kiedy ja stałam z

rozdziawioną buzią.

– Och, po co te formalności? Jestem Teresa.
– To dla ciebie. – Podał jej prezent.
– Ale nie trzeba było!
– W ten sposób chciałem ci podziękować za gościnność.
– Och, bardzo dziękuję. Cieszymy się, że przyszedłeś. Oj, gdzie moje

maniery? Proszę do środka.

Kiedy weszliśmy do salonu, ciocia i wujek wstali, żeby przywitać się z

Markiem. Na twarzy cioci pojawił się taki sam upiorny uśmiech jak na
twarzy mojej podmienionej mamy, bardzo przyjazny i ciepły. Ja się na to
nie nabrałam. Mężczyzna, który udawał mojego wujka, miał na sobie
garnitur i krawat zamiast sportowej koszuli i poliestrowych spodni – to go
natychmiast zdradziło.

background image

– Samantho – powiedziała moja podmieniona mama – może

przedstawisz wszystkich?

– Alex, to jest moja ciocia Marnie i wujek Verne. A to jest Alex. Wujek

podał Markowi dłoń – jak absolutnie normalny człowiek.

– Miło mi cię poznać, Aleksie – powiedział.
– Tak się cieszę, że przyszedłeś – zagruchała ciocia.
– Samantho, mogłabyś nam pomóc w kuchni? – poprosiła mama. –

Aleksie, rozgość się. Za chwilkę wracamy.

Poszłam za mamą do kuchni. Ciocia dreptała nam po piętach. Byłam

cała pokryta bakteriami, a jednak wpuściły do mnie miejsca, gdzie leżało
jedzenie. Najwyraźniej przybycie Aleksa zachwiało ich systemem
wartości.

– Samantho, on jest po prostu przeuroczy – westchnęła mama, kiedy

tylko drzwi kuchni zamknęły się za nami.

– Prawdziwy piękniś – dodała ciocia, zawsze na bieżąco z

najnowszym slangiem.

– Dzięki – odparłam ze stosowną skromnością.
– Nie mogę uwierzyć, że jest aż tak przystojny – zachwycała się

mama.

– Ja też – przytaknęła ciocia. Uśmiechnęłam się nieśmiało.
I wtedy zobaczyłam jedzenie. Z powodu wysiłku, jaki mama z ciocią

wkładały w świąteczny obiad, śniadanie przeważnie składało się tylko z
mrożonego soku pomarańczowego, kawy i ciasteczek. Teraz na stole
leżały kiełbaski, plastry szynki, świeży melon, croissanty i gofry. Różne
polewy do gofrów. Masło i dżem malinowy do croissantów. Świeżo
wyciśnięty sok pomarańczowy w szklanym dzbanku. Nie wiem, co
bardziej mnie oszołomiło. Czy to, że moja mama zadała sobie aż tyle
trudu, czy to, że wiedziała o istnieniu czegoś takiego jak croissanty.

– Mamo, co to jest?
– No jak to co? Śniadanie, głuptasku, a jak ci się wydaje? Odkąd to

mama nazywa mnie głuptaskiem? Upartym osłem – tak. Głupolem, który
nawet nie widzi, że rujnuje sobie życie – tak. Ale głuptaskiem?

– Prawda, że pięknie wygląda? – spytała ciocia.
– No. Przeszłyście same siebie.
– Mężczyźni lubią solidne śniadania – wytłumaczyła mi mama.

Pierwszy raz słyszałam coś podobnego. W takim razie wujek Verne
raczej nie był godzien miana mężczyzny.

– Co mam zanieść? – spytałam.
– Nic, dopóki nie umyjesz rąk – odparła. Powiedziała to z uśmiechem,

a nie z irytacją. Ale nawet Alex nie mógł usunąć zawsze obecnych
zarazków salmonelli, jakie wiecznie ze sobą nosiłam.

background image

Kiedy wyszłam z talerzami z kuchni, z salonu dobiegł mnie jakiś

dziwny dźwięk. Było w nim coś znajomego, ale wydawał mi się nie na
miejscu, niemalże złowieszczy. Zajrzałam tam i zobaczyłam.. • a raczej
usłyszałam...

– Mówisz więc, że wyprostowanie zębów u dziecka trwa około trzech

lat?

Boże. Wujek Verne próbował prowadzić rozmowę z Aleksem.
– Tak, mniej więcej trzy lata.
– Samantha ma wszystkie zęby swoje, tylko kilka plomb. Mówiła ci o

tym?

To było zbyt bolesne. Wycofałam się do kuchni po więcej jedzenia.
Rozmowa przy śniadaniu przebiegała mniej więcej tak:
– Aleksie, może jeszcze gofra? – spytała mama.
– Tak, poproszę.
Mama podała mu paterę z goframi.
– Aleksie, jaką polewę sobie życzysz? Mamy masło, syrop, orzechy i

świeże owoce.

– Hmm. Poproszę orzechy i trochę syropu.
– Proszę bardzo. Samantho, ty chyba siedzisz najbliżej. Mogłabyś

podać Aleksowi syrop i orzechy?

– Oczywiście.
– Kiedy Mark polewał gofra syropem i posypywał go orzechami,

mama z ciocią obserwowały każdy jego ruch. Kiedy to zadanie zostało
zakończone, gofry odeszły w zapomnienie. Podobnie jak ja i wujek
Verne.

– Aleksie, mamy kiełbaski i szynkę. Masz jakieś preferencje czy

nałożyć ci i tego, i tego?

– Poproszę trochę szynki.
– Verne, czy mógłbyś podać Aleksowi szynkę?
I tak na okrągło. W końcu, kiedy zaspokojono już potrzeby Aleksa,

cala reszta również mogła się zabrać do jedzenia.

– Aleksie, jak ci smakują gofry?
– Doskonałe, proszę pani.
– Tereso, nie pamiętasz?
– Bardzo dobre, Tereso.
– Nie za suche?
– Nie, w sam raz.
– Na pewno? Bo mogę pójść do kuchni i zrobić nowe.
– Mamo, przecież powiedział, że są dobre.
– Nie za rozmięknięte w środku?
– Nie, są idealne, Tereso. Chciałbym powiedzieć, że to dla mnie

background image

ogromna przyjemność poznać osobę, która tak dba o innych i ich
uczucia.

Bardzo słodkie, Aleksie.
– Cóż, dziękuję, Aleksie. A ja bym chciała powiedzieć, że to dla mnie

ogromna przyjemność poznać osobę z twojego pokolenia, która docenia
wysiłki innych.

Słodko, mamo. Bardzo słodko.
– Tak – wtrąciła ciocia. – Osoby w twoim wieku rzadko doceniają

takie rzeczy. Większość z nich sądzi, że troska i dobre maniery są
staroświeckie.

Mark odłożył widelec i najpierw spojrzał na ciocię, a potem na mamę.
– Moim zdaniem bycie staroświeckim to największy komplement,

jakim można kogoś obdarzyć – powiedział. – To dzięki tym
staroświeckim zasadom przetrwaliśmy wielki kryzys i ten drobiażdżek
zwany drugą wojną światową.

Mama położyła dłoń na piersi, oniemiała z wrażenia. Ciocia była tak

zachwycona, że jej ręka z widelcem, na którym tkwiła kiełbaska, zawisła
w połowie drogi do ust. Gdyby sam Boży Syn w tej chwili wpadł do
naszego salonu, musiałby sam sobie zrobić gofra.

– Kiedy moi rodzice zginęli – ciągnął Mark – wychowywała mnie

ciocia. Zawsze mi powtarzała, że młodzieniec wyrośnie na mądrego
człowieka tylko wtedy, kiedy będzie szanował mądrość starszych. Nigdy
nie zapomniałem tych słów.

– Och – westchnęła mama. – Jakie to piękne.
– To była wspaniała kobieta.
– Z pewnością – powiedziała ciocia głosem łamiącym się ze

wzruszenia.

– Czy mogę poprosić o szynkę? – zapytałam.
– Aleksie, czy mogę spytać, jak dawno temu odeszła? – dociekała

mama.

– Osiem lat temu. Umarła na miesiąc przed tym, jak skończyłem

Akademię Medyczną.

– Och, nie dożyła tego dnia – powiedziała ciocia, kręcąc głową.
– Mamo, przepraszam, czy możesz mi podać szynkę – powtórzyłam.
– Na pewno była z ciebie dumna – stwierdziła mama, która siedziała

tuż koło talerza z szynką.

– Taką mam nadzieję. Próbuję żyć tak, jak mnie uczyła, tak, by była

ze mnie dumna. Nie wiem, czy zawsze mi się to udaje, ale się staram.

Wujek wyciągnął rękę i wziął talerz z szynką.
– Verne, co ty wyprawiasz? – spytała ciocia, na chwilę zapominając o

smutkach świętego Aleksa.

background image

– Samantha prosiła o szynkę.
– Samantho, do jasnej anielki – warknęła mama. – Wystarczyło

poprosić.

Uporałam się z jedzeniem tak szybko, jak tylko mogłam, i wyszłam na

papierosa. Kiedy wróciłam, mama i ciocia z wielką uwagą słuchały
Aleksa, który właśnie im opowiadał, że zawsze miał wrażenie, jakby
urodził się trzydzieści lat za późno.

– Nigdy nie zaznam tych prostych przyjemności, które dla was były

czymś oczywistym. Mogę usiąść na werandzie ze szklanką lemoniady,
ale nie poczuję tego samego, co wy kiedyś. Moje pokolenie już na
zawsze utraciło swą niewinność.

Wróciłam na podwórko na kolejnego peta. Zaczęłam podejrzewać, że

stałam się niewidzialna dla własnej rodziny. Ale jakoś mi to nie
przeszkadzało.

Kiedy Niezwykle Kurtuazyjny Alex skończył jeść i się podlizywać,

udaliśmy się do salonu, by otworzyć prezenty. Mark zaproponował, że
pomoże sprzątać naczynia, ale mama zapewniła go, że razem z ciocią
zajmą się tym później. Następnie tak sprytnie pokierowała sytuacją, że
wylądowałam na kanapie koło niego. Zrobiła to szalenie przebiegle:
powiedziała, żebyśmy oboje tam usiedli. Posłuchaliśmy jej.

Zanim rozdano resztę prezentów, mama podała swój Markowi.
– Aleksie, to dla ciebie.
– Dla mnie? Dziękuję. Niczego się nie spodziewałem.
– To od nas wszystkich – dodała ciocia.
– Bardzo dziękuję. To bardzo miło z twojej strony.
– No, otwórz.
Tak, otwórz, Aleksie. W tym roku Świętego Mikołaja guzik obchodzi,

co inni dostaną pod choinkę.

Mark rozwinął papier i otworzył pudełko. Wyjął z niego butelkę

brandy.

– Mamy dobry wywiad – mama powiedziała z dumą.
Ciocia i mama patrzyły na niego z wyczekującymi uśmiechami i

uczuciem, na które tak sobie zasłużył jako jedyna osoba na ziemi poniżej
sześćdziesiątego roku życia, która ma nienaganne maniery i zachowuje
się kurtuazyjnie. Ale coś było nie tak. Mark powinien się po aleksowemu
uśmiechnąć i podziękować. Zamiast być tym cudownym mężczyzną, za
którego przykładem mogłaby pójść reszta jego pokolenia, on przez jakiś
czas z zaskoczoną miną gapił się na butelkę, po czym rzucił mi dziwne
spojrzenie.

Coś mi zaczęło świtać. Jasna cholera. Zapomniałam powiedzieć

mamie, żeby kupiła mu marmoladę brzoskwiniową, a nie brandy.

background image

Przecież Alex nie pije. Jak mogłam o tym zapomnieć? Szlag by to trafił!

– Dziękuję – powiedział, szybko wracając do siebie i uśmiechając do

mojej rodziny. Jasne, przed nimi mógł grać, nie ma problemu. – Miło mi,
że państwo pomyśleli.

Kiedy rozdawaliśmy resztę prezentów, wytężałam umysł, usiłując

znaleźć sposób na wyprostowanie tej sytuacji, ale okazał się pusty. To
chyba prawda, co mówią: umysłu trzeba używać regularnie. Nie
wiedziałam, co począć, lecz zdawałam sobie sprawę z tego, że lepiej
oczyścić atmosferę, gdyż inaczej czeka mnie długi, przerażający dzień.

– Mamo – powiedziałam, kiedy wszystkie prezenty zostały już

otworzone – Alex i ja napilibyśmy się jeszcze kawy. Mogłabyś nam
zrobić?

Ona, ciocia i nawet wujek spojrzeli na mnie tak, jakbym postradała

zmysły.

– Byłabym bardzo wdzięczna. I Alex na pewno też. Kiwnęłam głową

w stronę Marka i rzuciłam mamie spojrzenie pełne powagi, dając jej do
zrozumienia, że nie prosiłabym, gdyby nie chodziło o coś ważnego. Coś,
co miało związek z Aleksem, z którym wiązała wszystkie swe nadzieje i
marzenia. Prośba ze strony córki, by matka opuściła salon, kłóciła się ze
wszystkimi przekonaniami mojej mamy. Ale skoro to miało jej zapewnić
wnuki z idealnymi zębami, złoży w ofierze swe zasady.

– Marnie, Verne – powiedziała, podnosząc się z krzesła – myślę, że

to świetna pora na filiżankę kawy i kawałek ciasta kawowego.

Do tego wszystkiego upiekła jeszcze ciasto kawowe? Domowe menu

z pewnością zubożeje, kiedy Alex zejdzie ze sceny.

Ciocia Marnie zerwała się na równe nogi. Wujek najwyraźniej miał

problemy z nadążeniem za rozwojem sytuacji. W normalnej sytuacji moja
rodzina się nie rozwijała.

– Verne? – powtórzyła moja mama takim tonem jak Patton. –

Przydałaby się nam twoja pomoc.

Wujek Verne wstał powoli jak porażony. Nigdy w całej historii

świątecznych obiadów rodziny Stone’ów nie ważył się postawić nogi w
kuchni mojej mamy. A teraz go zaproszono! Miałam nadzieję, że to
wytrzyma. Ciężkim krokiem i niewątpliwie z ciężkim sercem poszedł za
mamą i ciocią.

– Naprawdę bardzo cię przepraszam – powiedziałam, kiedy już

wyszli. – Zupełnie zapomniałam powiedzieć mamie o prezencie dla
ciebie. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, po prostu ostatnio dużo się
działo w moim życiu i...

– Zawsze tylko ty, ty i ty, prawda? Nawet nie chciałem dzisiaj tu

przychodzić. A teraz jeszcze to... Powinienem po prostu wstać i wyjść.

background image

Miałabyś nauczkę, – Wiem. Nie miałabym ci tego za złe, ale proszę,
zostań. Mojej mamie chyba serce by pękło. Kupiła ci pewnie najlepszą
brandy, jaką mogła znaleźć. Wiem, że mnie nienawidzisz, i wcale się nie
dziwię, ale...

– Nie nienawidzę cię, Samantho. Raczej ci współczuję. Ludzie

zawsze tak mówią, jakby to było coś miłego.

– Wiesz, że nie wyjdę. Nie mógłbym w ten sposób skrzywdzić twojej

mamy. Była dla mnie taka miła.

– Dziękuję – udało mi się wykrztusić, kiedy już przełknęłam tę gorycz.
– Mam tylko nadzieję, że po świętach poświęcisz trochę czasu na

refleksję. Moim zdaniem poważnie powinnaś się zastanowić, jak
traktujesz innych ludzi.

Boże, miałam tego faceta już po dziurki w nosie. Nie mógł po prostu

przyjąć moich przeprosin i sobie odpuścić? Nie. On musiał przemienić tę
sytuację w kolejną okazję do popisania się swą moralną wyższością.

Miałam ochotę mu powiedzieć, żeby się wypchał, ale nie mogłam.

Jeszcze nie teraz.

– Zastanowię się nad tym – powiedziałam, próbując zyskać na

czasie.

Parę minut później znowu wszyscy razem siedzieliśmy w salonie –

jedna wielka, szczęśliwa rodzina – sącząc kawę, pojadając ciasto
kawowe i udając, że nic niezwykłego się nie stało. Powtarzanie starych
wzorców to jeden z wielkich talentów mojej rodziny. Usadowiłam się
wygodnie, szykując się na przynajmniej dwie godziny ich ulubionych
kolęd i nieskończone pytania o Aleksa i jego cudowną filozofię życiową.
Mogłam przynajmniej raz na jakiś czas wyrwać się na papieroska. Nagle
mama wystąpiła z przerażającym oświadczeniem:

– Samantho, wszystko omówiliśmy. Nie ma sensu, żebyście siedzieli

tu cały dzień. Ciocia i ja przez parę godzin będziemy zajęte gotowaniem,
a wujek ma całą stertę filmów z Johnem Wayne’em, które chciał
obejrzeć. Może więc pójdziecie z Aleksem na spacer? Wiem, że
wolelibyście pobyć trochę we dwójkę, a nie tkwić tu z wapniakami. Przy
obiedzie będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu na rozmowę i na to,
żeby lepiej się poznać.

Nie wierzyłam własnym uszom. Bez problemu, bez poczucia winy,

bez lęku mogłam w święto opuścić to miejsce. Już czułam smak
wolności, ale – niech diabli wezmą fatum, które rządzi moim życiem – nie
mogłam skorzystać z tej szansy. Jedyną rzeczą gorszą od spędzenia
tego dnia z moją rodziną byłoby spędzenie go z Aleksem.

– Mamo, skąd ci to przyszło do głowy? Naprawdę myślisz, że Alex i ja

wolelibyśmy pójść gdzie indziej? Do jasnej anielki, przecież jest Boże

background image

Narodzenie. Dzień, który spędza się z rodziną. Zostaniemy tu, i już. Alex
może pooglądać filmy z Johnem Wayne’em, a ja pomogę wam w kuchni,
a potem wspólnie pośpiewamy kolędy. Prawda, Alex?

– Sam, właściwie bardzo chętnie spędziłbym trochę czasu tylko z

tobą – odparł.

Co takiego?
– Oczywiście – przytaknęła mama. – Idźcie, Samantho. W kuchni

będziesz tylko mi zawadzać. Chociaż oczywiście SamantJia świetnie
gotuje. Po prostu Marnie i ja mamy własny system pracy. Idźcie i bawcie
się dobrze. Przy obiedzie będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu.

W życiu znałam już smak porażki. Moja rodzina wreszcie zrobiła coś,

o czym od dawna marzyłam, lecz wybrali najgorszy z możliwych dni.
Wstaliśmy, zaczęliśmy się szykować do wyjścia. Graliśmy wielce
przekonująco, dopóki nie znaleźliśmy się w samochodzie.

– Dlaczego to powiedziałeś? – spytałam, wycofując auto na podjazd.

– Dlaczego miałbyś chcieć spędzać ze mną czas tylko we dwójkę, skoro
jestem taką straszną dziewuchą?

– Musiałem trochę odpocząć od tego udawania. Pomyślałem, że

moglibyśmy skoczyć do kina. Wtedy nie będziemy musieli ze sobą
rozmawiać – odparł spokojnie.

Miałam już tak dosyć tego faceta i jego zachowania, że mało

brakowało, a straciłabym głowę i powiedziała mu wprost, co o nim myślę.
Na szczęście ugryzłam się w język. Kino? Mogę w Boże Narodzenie iść
do kina, zamiast siedzieć w salonie mojej mamy i słuchać, jak Jim
Nabors śpiewa Deck the Halls? Słyszałam, że takie rzeczy się zdarzają,
ale nigdy nie miałam nadziei, że i ja kiedyś zaliczę się do tego grona
szczęściarzy.

– Trudno mi się do tego przyznać, ale to rzeczywiście świetny

pomysł. Kino w Boże Narodzenie – powiedziałam, próbując przyswoić
sobie tę cudowną wiadomość. – Super. Ten, kto wymyślił czynne kina w
święta, jest geniuszem. I prawdopodobnie świętym.

– Ja to widzę inaczej, bo we wczesnym wieku straciłem rodzinę. Boże

wszechmogący. Nadał grał. Co za nieznośna postać.

– Nie można docenić faktu posiadania rodziny – ciągnął – jeżeli się

nie wie, jak to jest nie mieć jej w ogóle.

– Pewnie tak – powiedziałam, nadal grając na zwłokę. Wracając z

obiadu, powiem mu, że moim zdaniem Alex Graham to skończony i
zadufany w sobie palant.

Kiedy weszliśmy do multipleksu, okazało się, że panuje tam straszny

tłok. Kim byli ci ludzie, a co ważniejsze, kim są ich matki? Jak im to

background image

uchodzi na sucho? I jak mogłabym się wkręcić do ich rodzin?

Miałam tak świetny nastrój, że pozwoliłam Markowi wybrać film.

Potem poszłam po popcorn, coś do picia i słodycze. Mark oczywiście nic
sobie nie kupił. Pewnie się bał, że się napcha i nie będzie miał apetytu
na przepyszną szarlotkę. Kiedy usiedliśmy, byłam gotowa na te dwie
godziny zapomnieć o nim i mojej rodzinie.

Film okazał się nie najgorszy i kiedy wyszliśmy z kina, z zadowolenia

dosłownie nuciłam pod nosem. Jeszcze tylko obiadek i moja męka się
skończy. Mogę wyciągnąć z tego dnia to, co najlepsze. Poza tym było
Boże Narodzenie. Jezus mówił, żeby traktować innych życzliwie, a miał
na myśli pewnie również dupków.

– To był świetny pomysł – powiedziałam z całą świąteczną radością,

jaką udało mi się z siebie wykrzesać. – Dzięki, że o tym pomyślałeś.

– Nie zrobiłem tego dla ciebie.
– Tak czy siak, pomysł był i tak dobry.
Kiedy szliśmy do samochodu, zaczęłam grzebać w torebce, mając

nadzieję, że unikniemy kolejnej długiej dyskusji na temat kluczyków do
samochodu.

– Musiałem na jakiś czas wyrwać się z domu twojej matki.
– Tak, wiem. Czasami trudno ich znieść. Ale świetnie sobie radzisz.

Lepiej niż ja.

Zaledwie po paru sekundach czekania – naprawdę! – znalazłam

kluczyki, otworzyłam samochód i wsiedliśmy.

– Oni chcą dobrze – ciągnęłam, za wszelką cenę starając się

zachować pokojową atmosferę.

Uruchomiłam silnik.
– Nie od nich chciałem uciec – powiedział Mark tym zarozumiałym

tonem, którego tak nie cierpię – tylko od ciebie.

– Okay. – Moja dobra wola zaczęła się wyczerpywać. – Wiem, że nie

jestem twoją ulubienicą, ale musimy jeszcze tylko przebrnąć przez obiad.
Obiecuję, że postaram się jak najszybciej się z tym uporać.

– Cały czas nic nie rozumiesz, prawda? Zawsze zakładasz, że chodzi

o kogoś innego. A tak się składa, że twoja rodzina jest cudowna.

– Słucham?
– Myślę, że powinnaś zmienić swoje nastawienie i doceniać ich,

dopóki jeszcze żyją.

– Jak śmiesz mnie pouczać? – wybuchłam, zupełnie zapominając o

grze. Widziałam już nie Marka, tylko Aleksa. Aleksa i jego
świętoszkowate podejście. Aleksa, który nigdy niczego nie odpuszcza.
Aleksa, który przemienia każdą randkę w analizę motywacji zachowania
Samanthy. I, co najgorsze, Aleksa, który wykorzystuje swoich zmarłych

background image

rodziców jako broń w każdej naszej kłótni. – Nic nie wiesz o mojej
rodzinie ani o tym, co się w niej dzieje. Znasz ich jakieś trzy godziny. Do
tego poznałeś ją od jej najlepszej strony.

– Dobra. Nie musisz mnie słuchać. Ale pamiętaj, że oni nie będą żyli

wiecznie. Któregoś dnia staniesz nad ich grobem. Zastanów się nad tym.

– O Boże, mam już serdecznie dosyć tej gadki! Nie tylko ty cierpiałeś.

Nie tylko ty straciłeś rodzica! Ja też kiedyś stałam nad grobem, ty
palancie! Mój tata zmarł, kiedy miałam dziewiętnaście lat.

– Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
– Cóż...
– Mój zmarł, kiedy miałem osiemnaście – dodał po chwili. – I nie ma

dnia, żebym nie żałował, że...

– Przecież zmarł, kiedy miałeś dziesięć lat.
– Chyba lepiej wiem, kiedy zmarł.
– Nie, mówiłeś, że zostałeś sierotą w wieku dziesięciu lat. Potem

przygarnęła cię ciocia Greta...

– Nie chodzi o tatę Aleksa, tylko o mojego.
– Twojego?
– Ostatnia rzecz, jaką mu powiedziałem, to że wolałbym umrzeć, niż

być nim. Tego samego dnia zginął w wypadku samochodowym.

– Boże, Alex, to znaczy, Mark. Przykro mi. Nie wiedziałam.
– Nie zamierzałem wzbudzać w tobie współczucia – warknął. –

Próbuję ci pokazać, że powinnaś...

– Nie, nie, nie. Nie próbuj mnie przekonywać, zmieniać ani mówić, co

jest dla mnie dobre. Nie przypominam sobie, żebyś był moim psychiatrą.

– Mówię tylko, że...
– Nie! Na pewno nie powiesz mi nic gorszego o mnie, co już wiem.

Chcesz powiedzieć, że spieprzyłam sobie życie? Niesamowite. Nie
miałam o tym pojęcia. Chcesz powiedzieć, że rujnuję każdy związek?
Rany, ale szok. Chcesz mi rzucić w twarz, że w Boże Narodzenie siedzę
w samochodzie, kłócąc się z kimś i nawet nie jestem pewna, czy kłócę
się z nim, czy z facetem, którego udaje, a może z oboma jednocześnie?
Chcesz mi wytknąć, że powinnam przeanalizować siebie i swoje
zachowanie, żeby się przekonać, dlaczego ciągle mi się nie układa?
Proszę bardzo. Ale coś ci powiem. W tym samochodzie nie tylko ja mam
problemy ze związkami.

– Ja przynajmniej radzę sobie z własnymi emocjami – powiedział.
– Ha! Tylko udajesz, że sobie z nimi radzisz. Nieźle grasz.

Rzeczywiście wygląda to tak, jakbyś miał kontakt ze swoimi emocjami,
ale tak naprawdę stajesz z boku, oceniasz i wysuwasz teorie o tym,
dlaczego inni zachowują się tak, a nie inaczej.

background image

– Koniec. Mam tego dosyć. Wypuść mnie z samochodu.
– Z przyjemnością.
Zwolniłam, wjechałam na pasaż handlowy i pociągnęłam za hamulec.

Mark otworzył drzwi, wysiadł, a potem nimi trzasnął. Kiedy odchodził,
opuściłam okno.

– I bardzo ci dziękuję za najgorsze święta w moim życiu! –

krzyknęłam za nim, po czym odjechałam.

Czułam się świetnie. Pozbycie się go wprawiło mnie w stan

uniesienia. Był jak wrzód na dupie, wysysał ze mnie całą energię w
bezowocnej walce o zyskanie jego aprobaty. Gratulując samej sobie,
zapaliłam papieróska i głęboko się zaciągnęłam. Nie do wiary, ile wysiłku
włożyłam w to, by utrzymać przy sobie tego mężczyznę. Ale już koniec,
byłam wolna. Wrócę do mamy i...

O Boże miłosierny, co ja zrobiłam?! Wiedziałam, że ja to zrobiłam, ta

ja, która była zaledwie pięć minut młodsza ode mnie obecnej, ale i tak
nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam to, co zrobiłam. Wypuściłam z rąk
faceta, z którym musiałam się użerać jeszcze tylko przez parę godzin.
Kogoś, kto miał do odegrania tylko fikcyjną postać w moim życiu. Postać
o nazwisku Alex Graham, którego obecność w święta w domu mojej
mamy była absolutnie niezbędna, jeżeli miałam uratować ten dzień.

Jakie to ma znaczenie, co on o mnie myślał? Dlaczego nie

pozwalałam mu myśleć sobie, co tam chciał, niezależnie od tego, czy się
z nim zgadzałam? Dlaczego koniecznie musiałam postawić na swoim?

Szybko zawróciłam – no dobra, w tym miejscu było to niedozwolone,

ale ja odwoływałam się do wyższego prawa, prawa do własnego zdrowia
psychicznego.

– Błagam, niech on tam jeszcze będzie – modliłam sie do Boga, w

którego właściwie wierzyłam, chociaż przez większość czasu moje dobro
najwyraźniej guzik go obchodziło. – Przeproszę go. Dam mu więcej kasy.
Zrobię wszystko. Ale błagam, niech on tam jeszcze będzie.

Ale jego już nie było. Prawie godzinę krążyłam po ulicach, szukając

go, ale Mark przepadł bez śladu.

background image

Rozdział trzynasty

Rodziny są jak mężczyźni...

te fajne są juz zajęte

Przez następne pół godziny bez celu jeździłam po mieście, zbierając

się w garść, by zadzwonić. Kiedy już dłużej nie mogłam wytrzymać – co
mi się zdarza bardzo często – wjechałam na parking i wyjęłam komórkę.

– Mamo?
– Samantha?
– Tak, to ja.
– Prawie cię nie słyszę.
– Dzwonię z komórki.
– Co się stało?
Jak to możliwe, że ta kobieta zawsze czuje pismo nosem?
– Alex się źle poczuł.
– Rozchorował się?
– Kto się rozchorował? – w tle usłyszałam głos cioci Marnie.
– Samantha mówi, że Alex się rozchorował.
– Jak to się rozchorował? – spytała ciocia. – Kiedy wychodził,

wyglądał zupełnie dobrze.

– O to samo miałam spytać. Jak to się rozchorował, Samantho?

Kiedy wychodził, wyglądał zupełnie dobrze.

– Po prostu się rozchorował. – Co jest z tymi ludźmi? Zachowują się,

jakbym to sobie zmyśliła. – Odkąd wyjechaliśmy, ciągle wymiotuje. W
końcu zabrałam go do siebie i kazałam mu się położyć. Próbowaliśmy
wszystkiego, ale czuje się coraz gorzej. Pojechałam do sklepu po 7-Up.
Zadzwoniłabym wcześniej, ale ciągle nam się wydawało, że zaraz mu
przejdzie. Kiedy próbuje wstać, kręci mu się w głowie. Myślę, że to jakaś
paskudna grypa. Strasznie mi przykro, ale on musi odpocząć. Zaraz
przyjadę, ale Alex nie da rady.

– Pokłóciliście się, prawda?
Ten, kto nie wierzy w zdolności paranormalne, nigdy nie spotkał takiej

matki jak moja.

– Nie, wcale się nie pokłóciliśmy.
– Widziałam, jak się zachowywaliście. Widziałam, że coś jest nie tak.

Miałam nadzieję, że jeżeli spędzicie trochę czasu we dwójkę, uda wam
się naprawić sytuację.

– Zaraz, chwileczkę...
– Samantho, jesteś taka uparta, zawsze byłaś. Nigdy nie potrafisz

background image

przyznać się do błędu.

– Ja nic złego nie zrobiłam. Dlaczego tak się na mnie wyżywasz?

Mamo, to nie moja wina, że się rozchorował.

– Jak tam sobie chcesz.
– Mamo, to mój chłopak. To ja powinnam się denerwować, a nie ty.
– Doprawdy? A czy to ty wysprzątałaś dom od piwnicy aż po dach?

To ty gotowałaś przez pięć dni? Czy harowałaś jak wół, żeby twoja córka
mogła być dumna z ciebie i twojego domu, kiedy przyprowadzi swojego
chłopaka? Zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby ten dzień był dla ciebie
wspaniały. Wszyscy tak się staraliśmy. Twoja ciocia przychodziła w tym
tygodniu trzy razy i aż do dziesiątej pomagała mi gotować i sprzątać.
Twój wujek pokonał własną nieśmiałość i rozmawiał z człowiekiem,
którego widział pierwszy raz w życiu.

Nie powiedziałabym, że nieśmiałość to fachowe określenie za burzeń

mojego wujka, ale puściłam to mimo uszu.

– Oboje przyszli dziś o wpół do siódmej rano, żebyśmy zdążyli

wszystko przygotować na błysk, kiedy się pojawisz. A ty... – Głos jej się
załamał jak wtedy, kiedy człowiek próbuje powstrzymać łzy. – Cóż, nic
już na to się nie poradzi. Jak myślisz, kiedy wrócisz? Ja i twoja ciocia
musimy wiedzieć, kiedy podać obiad.

– Za jakieś dwadzieścia minut – pisnęłam.
– To do zobaczenia.
– Mamo... – Ale ona już odłożyła słuchawkę.
Człowiek zaczyna od prostego pomysłu. Kupuje mężczyznę na parę

tygodni, żeby podczas świąt poczuć się nieco lepiej pomimo złamanego
serca. Przecież nie chciałam nikogo skrzywdzić, ale zanim się
obejrzałam, wydarzenia zaczęły się toczyć jak lawina, zraniłam parę
osób, zmusiłam wujka do prowadzenia rozmowy towarzyskiej, a przecież
nie chciałam, żeby sprawy zaszły aż tak daleko.

Muszę przebrnąć przez ten dzień, wycisnąć z niego, co się da – nie

tylko dla samej siebie, ale również dla mamy i rodziny, która zadała sobie
tyle trudu. A potem przerwę tę szopkę i już nigdy, przenigdy, nie popełnię
takiego głupstwa.

Kiedy weszłam do domu, wujek oglądał jeden ze swoich filmów, więc

usiadłam, żeby pooglądać razem z nim. Czułam, że jeszcze nie mam siły
na to, by stawić czoło mamie. Nieco wcześniej przyszły do salonu i
postawiły jedzenie na stole. Ani słowem się nie zająknęły o ostatnich
poprawkach. Kiedy przyszła pora obiadowa, po prostu postawiły talerze
na stole, a ciocia powiedziała:

– Obiad gotowy.

background image

– ogląda pięknie! – wykrzyknęłam, kiedy już zasiedliśmy do stołu.
– Dziękuję, Samantho – odparła mama apatycznym tonem. Zaczęła

kroić szynkę. Zdecydowałam się na starą, wypróbowaną metodę.

– Ojej, nie ma to jak pyszny, staroświecki, świąteczny obiad, prawda?
– Prawda – rzuciła ciocia po dłuższej chwili. Jeszcze nigdy nie czułam

się taka malutka.

– Aleksowi jest bardzo przykro, że nie mógł przyjść. – Nikt nie

odpowiedział. – Może przygotujemy dla nieco coś, tak jak na Święto
Dziękczynienia, żeby sam się przekonał, jak świetnie gotujesz.

– Może poczekajmy, aż się lepiej poczuje – odparła mama.
– Alex prosił, żebym przekazała, że spędził tu cudowny poranek.

Mama kiwnęła głową, dalej krojąc szynkę.

– Poważnie. W kółko nadawał o tym jedzeniu. O śniadaniu.

Powiedział, że jeszcze nigdy nie jadł takich pyszności. I bardzo was
wszystkich polubił. W kółko o tym gadał.

Mama przerwała krojenie.
– Naprawdę?
– No. Powiedział, że zawsze marzył o takiej rodzinie.
– Tak powiedział?
– Tak. Powiedział, że dla takiej rodziny jak nasza warto żyć.
– Co jeszcze mówił? – spytała mama, zupełnie zapominając o

szynce.

– No, trudno mu było mówić, bo było mu bardzo niedobrze. Ale prosił,

żeby przekazać, że bardzo jest wdzięczny za to wspólne śniadanie.
Powiedział: „Samantho, strasznie żałuję, że mnie nie będzie na obiedzie.
Przez całe życie marzyłem o takim Bożym Narodzeniu jak u twojej
rodziny”. A potem znowu zwymiotował.

Mama upuściła nóż i złapała się za głowę. Ciocia Marnie aż

wstrzymała oddech.

– Wszystko w porządku. Podstawiłam mu wiadro.
– Och, Samantho, ty głupia gąsko. – Mama spojrzała na mnie z taką

sympatią, jakiej u niej nie widziałam od czasów Aleksa. – Czy ty nic nie
rozumiesz?

– Nie rozumiesz, co on starał się ci powiedzieć? – dodała ciocia. –

Przecież mówił dosłownie wprost! – oznajmiła.

– Samantho – wtrąciła mama. – On widzi was dwoje jako rodzinę.
– Nie, nie, mówił o was. Nie o mnie.
– Jak Boga kocham, Samantho, co jeszcze miałby zrobić? Zamieścić

ogłoszenie w gazecie? Marnie, przynieś miseczki. Verne, idź do garażu
po lodówkę turystyczną. A ty, moja panno, natychmiast wracasz do
domu, do Aleksa. Jak mogłaś go zostawić samego, skoro tak bardzo źle

background image

się czuje?

– Ale...
– Żadnych „ale”. Teraz tam jest twoje miejsce. Jeden świąteczny

obiad może się odbyć bez ciebie.

Teraz mi to mówią?
Lodówkę napchano żarciem i w ciągu pięciu minut wygnano mnie za

drzwi, uśmiechając się i w radosnej atmosferze poklepując mnie po
plecach.

Wreszcie takie święta, o jakich zawsze marzyłam: rodzina w jednym

miejscu, a ja w drugim. Niestety to tylko wstrzymanie egzekucji. Prędzej
czy później zawołają mnie z powrotem, a ja będę musiała przyjść.

A jednak nie czułam się tak świetnie, jak się tego spodziewałam,

kiedy siedziałam sobie we własnym mieszkanku, oglądając na wideo
The Grinch Who Stole Christmas (oryginalny film telewizyjny, a nie
przeróbkę kinową – i nawet mnie nie pytajcie, co o niej myślę). Czegoś
mi brakowało. Na przykład placka orzechowego.

I chociaż trudno mi się do tego przyznać, mojej rodziny. Kiedy byłam

u nich, doprowadzali mnie do szału, ale siedząc samotnie w domu,
zatęskniłam za nimi. Złapałam się na tym, że się zastanawiam, jak im
idzie gra w szachy. W tej chwili pewnie bym szła do lodówki po jakieś
resztki, a mama by mi przypominała, żebym najpierw umyła ręce. Ja bym
przewróciła oczami i westchnęła, żałując, że muszę tkwić z nimi. Nie
tkwiłam i zaczęłam tego żałować.

Rodziny. Z rodziną żyć się nie da, ale bez niej tak samo. Na samą

myśl o niej człowiek wpada w szał. Czasami marzy o innej, ale
ostatecznie ta rodzina, którą masz, prawdopodobnie jest tą, na jaką
zasłużyłeś.

background image

Rozdział czternasty

W królestwie zwierząt każde

zachowanie ma swój cel. Natomiast

istoty ludzkie tracą mnóstwo czasu

na bezsensowne zachowania –

takie jak podejmowanie

noworocznych postanowień

Nie poszłam na huczną imprezę sylwestrową do Shelley. Kiedy

zadzwoniła, żeby się upewnić, czy przyjdę, zrobiłam pierwszy krok na
drodze do wyzdrowienia i powiedziałam, że zerwałam z Aleksem.

– Dobrze się z tym czujesz? – spytała.
– Tak. Zawsze wiedziałam, że nic z tego nie wyjdzie. Myślę, że byłam

tak zachwycona jego wyglądem, że zupełnie nie zwróciłam uwagi na
jego wady.

– A więc nie jesteś w ciężkiej żałobie?
– Nie.
– Nie wiem, czy cię to zainteresuje, ale Tom, który, nawiasem

mówiąc, też ma przyjść do nas w sylwestra, pytał o ciebie.

– Naprawdę?
– No. Chyba chciałby znowu cię zobaczyć. A impreza byłaby okazją

do tego, żebyście lepiej się poznali.

Kusiło mnie, bardzo kusiło, ale chociaż można okłamywać innych, to

siebie samego długo okłamywać się nie da. Nie żebym nie próbowała.
Ale przecież w końcu zatrudniłam człowieka, który miał udawać mojego
chłopaka. To mi dawało wiele do myślenia, może powinnam coś zmienić
w swoim życiu. Może nie będę musiała czekać zbyt długo. Może Shelley
wyda przyjęcie na urodziny Waszyngtona i wtedy będę gotowa. Ale nie
teraz. Bardzo żałowałam, ale jeszcze nie czułam się gotowa. Bo Tom to
taka szansa, której wolałabym nie spieprzyć.

– Shelley, chciałabym się z nim jeszcze raz spotkać, ale na razie nie

jestem gotowa na nic nowego. Muszę sobie zrobić przerwę w
randkowaniu i byciu w związku.

– Wygląda na to, że ta przerwa trwa już dosyć długo. Może powinnaś

po prostu znowu skoczyć na głęboką wodę?

– Od razu bym utonęła, Shelley, możesz mi wierzyć. Jeżeli uznam, że

dam sobie radę, chętnie bliżej poznam Toma. Może za parę miesięcy.

– Dobra, ale dlaczego nie miałabyś przyjść na tę imprezę?
– Tego sylwestra muszę spędzić sama. W tym roku zamierzam zrobić

background image

noworoczne postanowienia. Poważne postanowienia.

– Myślałam, że nie wierzysz w noworoczne postanowienia.
– Kiedyś nie wierzyłam też, że jeszcze za mojego życia pojawią się

odtłuszczone chipsy, i zobacz, jak się myliłam.

Był to pierwszy sylwester, jaki miałam spędzić sama. Oczywiście

mogłam sobie współczuć, ale ja taka nie jestem.

Kiedy zaczęłam spisywać swoje postanowienia, stało się dla mnie

jasne, że muszę raz na zawsze pozbyć się Aleksa Grahama ze swojego
życia. Niestety nie tylko ja odczuję skutki tego rozstania. Żaden fikcyjny
związek nie istnieje w próżni. Na przykład moja mama długo by nad tym
bolała. Niecierpliwie czekała na wieść o naszych zaręczynach, a moje
relacje z nią stały się niemal tak dobre jak wtedy, gdy jeszcze pokładała
we mnie nadzieję. Teraz ta nadzieja zniknie już na zawsze.

Postanowienie numer jeden było proste. W Nowy Rok podejmę

zasadnicze kroki, by pozbyć się Aleksa i powiem mamie, że nam nie
wyszło. Ona nie powiedziałaby tego na głos, ale obie znałybyśmy
powody. Po prostu Alex był dla mnie o wiele za dobry.

Postanowienie numer dwa: Załatwić sprawę Grega. Nie byłam pewna

jak. Zaczęłam pisać „całkowicie zapomnieć o Gregu”, ale na to nie
byłoby mnie stać. Pomyślałam sobie, że może to falstart. Przecież ta
cała Debbie wcale nie jest niesłychanie cudowna i interesująca. Może
Gregowi chodzi tylko o seks, a kiedy pożądanie się wypali, Greg się
znudzi – jak zawsze. Tylko ja go nie nudziłam. Rozmawiał ze mną,
odkąd oboje skończyliśmy sześć lat, i wciąż nie mogliśmy się nagadać.
Może wreszcie zrozumie, że jestem jedyną kobietą, z którą mógłby się
związać. Tamtego wieczoru w restauracji z pewnością nie był sobą.
Sprawiał wrażenie skurczonego. Czyż to nie cudowne być sobą, a mimo
to być kochanym? Prawda, Greg? Dlaczego nie rozumiesz, że... dosyć,
Samantho. Nie spędzaj reszty wieczoru na rozmowach z Gregiem, w
których usiłujesz go przekonać, by się w tobie zakochał. Napisz te słowa:
Greg na zawsze ma zniknąć z mojego życia jako kochanek. Przepisz to
dwadzieścia pięć razy.

Przepisałam. Myślałam, że umrę, ale przepisałam.
Postanowienie numer trzy: Przepisuj to zdanie codziennie, dopóki go

sobie nie utrwalisz.

Postanowienie numer cztery: Kiedy już sobie utrwalisz te słowa i nie

będziesz miała wrażenia, że umierasz, przepisując je, i kiedy już
zdobędziesz całkowitą pewność, że nigdy w życiu nie zrobisz niczego
podobnie głupiego jak wynajęcie podstawionego chłopaka – wtedy, i
tylko wtedy, możesz zadzwonić do Shelley i dowiedzieć się, czy Tom
nadal jest chętny.

background image

Postanowienie numer pięć: Jeszcze raz poważnie zastanów się nad

silną motywacją do rzucenia palenia.

Kiedy zakończyłam tę pracę, poczułam się całkiem nieźle. Było mi

trochę smutno, ale poza tym miałam przyzwoity nastrój. Już nie
znajdowałam się na łasce smutku i nie próbowałam się przed nim
chować.

Wzięłam książkę, gotowa na poważną lekturę, ale przypadkiem

spostrzegłam, że obok leży otwarty program telewizyjny. Poszłam go
zamknąć, bo ostatnio postanowiłam zachować porządek w swoim
mieszkaniu, i tak się złożyło, że zerknęłam do środka i zupełnie
niechcący zauważyłam, że nadają Casablance, która właśnie się
zaczęła... Cholera, Jane Austen nie żyje od ponad stu lat. Chyba mi nie
ucieknie.

W Nowy Rok obudziłam się z mocnym postanowieniem, by

zrealizować plan na ten dzień. Sam fakt, że w ogóle go sobie
zorganizowałam, był dobrym znakiem. W moim życiu już wiele się
zmieniało. Był pierwszy dzień nowego roku, pierwszy dzień reszty
mojego życia i dzięki imponującej pracy, jaką wykonałam poprzedniego
wieczoru, dokładnie wiedziałam, co mam zrobić i dokąd mam pójść.

Po drodze nie robiłam sobie żadnych przystanków. Nie wpadłam do

mojego ulubionego baru „7-Eleven” na światowej sławy kawę: paloną
francuską z odrobinką orzechowej śmietanki, którą podają tak
wymagającym klientom jak ja. Nie kupiłam dodatkowej paczki
papierosów ani batonika dla pokrzepienia. Pojechałam prosto przed
siebie, mając w pamięci swój cel, skupiona wyłącznie na zadaniu, jakie
mnie czekało.

– Kto tam? – usłyszałam parę sekund po tym, jak zadzwoniłam do

drzwi.

– To ja, mamo.
Kiedy otworzyła drzwi, dobiegły mnie dźwięki muzyki, bębny i głosy

spikerów. Usłyszałam głos cioci Marnie:

– Och, to chyba najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam.
W domostwie Stone’ów odbywała się Parada Róż, kolejny uświęcony

tradycją świąteczny zwyczaj. Byłam tak zdeterminowana, by zmienić
swoje życie, że zupełnie zapomniałam o tej paradzie. Moja ciocia w
każdy noworoczny poranek ciągnie wujka Verne’a do mamy, by wspólnie
obejrzeć to widowisko. Wujek za dużo radości z tego nie ma – zawsze
zdradza go głośne chrapanie – ale mama i ciocia patrzą jak
zahipnotyzowane. Przez kilka krótkich godzin oglądają świat, który
rozumieją. Ładne kwiaty w ładnych kolorach. Konie z siodłami obitymi

background image

diamencikami i przystojni, schludnie ubrani kowboje. Dziewczęta w
oficjalnych sukniach i białych rękawiczkach. Maszerujące zespoły.
Nadzieja dla ludzkości.

Odkąd się wyprowadziłam, zawsze udawało mi się uniknąć

wspólnego oglądania Parady Róż. Oni zaś próbują zrozumieć, że nie
chce mi się wstawać tak wcześnie. Myślą, że w sylwestra nie wiadomo
jak szalałam, o czym zresztą i tak bym im nie powiedziała. Że robiłam
coś, czego nigdy w życiu nie zrobiłaby żadna z tych miłych dziewcząt na
platformach. Nie mogą jednak zrozumieć, że ja nigdy nie oglądam tego
pokazu.

– Nie oglądałaś? – spytała wstrząśnięta mama w pierwszym roku po

mojej wyprowadzce.

– Jeszcze spałam.
– Przecież dają powtórki. Możesz obejrzeć wieczorem.
– Mamo, po prostu nie przepadam za Paradą Róż. – Jak można nie

lubić Parady Róż?

– Nie wiem. Widziałam ją ze dwadzieścia razy i każda wygląda tak

samo.

– Każda wygląda tak samo? Czy ty wiesz, ile czasu zajmuje zrobienie

tylko jednej z tych platform? – Wiedziałam, że mama to wie, bo zawsze
pilnie słucha jakże istotnych informacji, które podczas parady przekazują
komentatorzy.

– Po jakimś czasie to się zaczyna robić nudne.
– Nudne? Nie rozumiem, jak kogoś może nudzić Parada Róż. To

przez tę telewizję, na której się wychowałaś.

Czyli tę samą telewizję, którą rodzice z wielką chęcią oglądali razem

ze mną.

Nigdy do niej nie wpadłam w porze transmisji Parady, więc nie wiem,

jak zachowałaby się w normalnej sytuacji. Ponieważ jednak Parada Róż
odbywa się tylko raz na rok, a mnie mogą zobaczyć, kiedy tylko chcą,
byłam pewna, że na mój widok nie rzucą wszystkiego. A jednak rzucili.

– Samantha! – wykrzyknęła mama. – Marnie, zobacz, kto przyszedł.

Samantha!

– Samantha? – spytała ciocia takim tonem, jakby to było zbyt piękne,

aby było możliwe.

– Samantha, która nigdy nie przychodzi, żeby razem z nami obejrzeć

Paradę Róż – powiedziała mama, mrugając do cioci.

– W takim razie chyba miała ważny powód – odparła ciocia, również

mrugając.

– Może bardzo, bardzo miło spędziła sylwestra? – zasugerowała

mama i razem z ciocią zaczęły chichotać. Chichotały – moja własna

background image

mama i ciocia – te same dwie osoby, które z niezadowoleniem
marszczyły brwi, odkąd w wiadomościach pojawiły się pierwsze
informacje o hipisach.

– Chodź do salonu, Samantho – powiedziała mama łaskawym tonem,

jakbym była dla nich godnym towarzystwem. – Przyniosę ci kawę.

Weszłam do salonu. Ciocia Marnie przegapiła jedną z platform, bo

odwróciła głowę i szeroko się do mnie uśmiechnęła.

– Udał ci się sylwester? – spytała.
– Mniej więcej – odparłam, siadając. Ciocia pochyliła się w moją

stronę.

– Chyba wiem, po co przyszłaś. I chcę powiedzieć, że wszyscy

bardzo się cieszymy. Obie mamy dobrą intuicję w takich sprawach. Już
kiedy pierwszy raz o nim wspomniałaś, wiedziałyśmy, że to wyjątkowy
człowiek. A potem, kiedy zobaczyłyśmy was razem... Zwykle nie wierzę
w zbytni pośpiech, ale wy tak do siebie pasujecie.

– Widziałaś tę platformę? – odparłam, wskazując na telewizor. –

Chyba nigdy w życiu nie widziałam niczego równie pięknego.

– Wiesz, przez wiele lat twoja matka przez ciebie nie mogła spać. Nie

wymawiam ci tego, Samantho, bo wiem, że teraz wszystko się ułoży. Na
jakiś czas zeszłaś na złą drogę – może na nieco dłużej niż większość
ludzi – ale teraz znalazłaś sobie dobrego chłopca i prowadzisz takie
życie, z jakiego twoja matka może być dumna. Zawsze jej powtarzałam:
„Tereso, prędzej czy później zatriumfuje to, co człowiek wyniósł ze
swego domu rodzinnego. To tam formuje się charakter”. I miałam rację,
prawda?

Myślę, że nie pozostawiłam ani cienia wątpliwości. Drzwi kuchni się

otworzyły i mama popędziła do mnie z filiżanką kawy.

– Proszę bardzo. – Z czułym uśmiechem podała mi filiżankę. – Czy ty

i Alex dobrze się bawiliście zeszłej nocy? – spytała.

– To może zaczekać. Obejrzyjmy najpierw paradę. Wiem, że długo na

nią czekałyście.

– Och, daj spokój, głuptasku. To tylko parada.
Mama i ciocia porozumiewawczo się do siebie uśmiechnęły.
– Masz dla nas jakieś wieści? – spytała mama.
Kiedy tak siedziały, czekając, aż się odezwę, komentator

poinformował nas, że do przywiązania kwiatów do platform zużyto ponad
dwa miliony kawałków drutu.

– Marnie, może to wyłączysz? – poprosiła mama, nie odrywając ode

mnie wzroku.

Ciocia posłuchała jej bez słowa protestu. Siedziały uśmiechnięte,

czekając. Wujek Verne dalej drzemał.

background image

– Mamo, ciociu, rzeczywiście chciałabym wam coś powiedzieć.

Wychyliły się do przodu, jak człowiek, który ogląda w telewizji losowanie i
jest przekonany, że trzyma w rękach zwycięski kupon.

– Alex i ja...
Oczy dosłownie wyszły im z orbit.
Po prostu powiedz to. Zrobiłaś postanowienie noworoczne. Czas

przejąć kontrolę nad własnym życiem. Tak, będzie ciężko. Ale zaryzykuj.
Teraz. W tej chwili.

Widziałam wyraz ich twarzy, kiedy zbierałam się, żeby powiedzieć to,

co miałam do powiedzenia, i przeklinałam ten dzień, kiedy zawarliśmy
pokój z Sowietami. A wszystkiego dałoby się uniknąć dzięki jednemu
wybuchowi bomby nuklearnej.

– Wiem, że bardzo polubiłyście Aleksa... Obie pokiwały głowami.
– Wiem też, że miałyście nadzieję, że... no... że zwiążemy się na

poważnie.

Nic nie powiedziały, tylko gapiły się na mnie, a w ich umysłach

pojawiły się wizje druhen i tortu weselnego. Gapiły się, gapiły i gapiły. Na
czole czułam kropelki potu. Za chwilę miałam zawieść swoją drużynę.
Trwała ostatnia część meczu, tytuł mistrza znalazł się w zasięgu ręki, a
ja już miałam zbić piłkę, strzaskać na kawałki ich nadzieję i ponownie
stać się SAMANTHĄ, NISZCZYCIELKĄ WSZYSTKIEGO, CO DOBRE I
CZYSTE.

Raz jeszcze powtórzyłam sobie w myślach swoją kwestię. Alex był

cudownym mężczyzną, ale go nie kocham. Wiem, że je rozczaruję, ale...

Mama chrząknęła. Spojrzałam na nią i po raz pierwszy dotarło do

mnie, że się starzeje. Jej dłonie pokrywała siateczka żył, włosy jej rzedły.
Wezbrała we mnie fala silnych emocji, a żadna z nich nie była
przyjemna. Dla mamy to będzie wielki cios. I dla cioci. A obie już tyle
przeszły. Powinnam nauczyć się traktować je z większą cierpliwością.
Ich pokolenie nie dostało takiej szansy jak moje. Czy to dziwne, że
niekiedy żywią do mnie urazę?

Może powinniśmy wszyscy razem pojechać na wakacje? Zabrałabym

ich do miejsc, gdzie jeszcze nigdy nie byli. Wynajęlibyśmy samochód i
zobaczyli Wielki Kanion, czy coś w tym rodzaju. Poza tym może Nowy
Rok to nie najlepszy dzień na złe wieści. Oglądały sobie paradę, która
odbywa się tylko raz w roku. Może... i wtedy zadzwonił telefon.

– Och, przeklęty telefon! – wykrzyknęła mama, zrywając się na równe

nogi. Nie zignorowałaby dzwoniącego telefonu, choćby się waliło i paliło.
Dla niej odebranie telefonu to imperatyw moralny.

– Samantho! To do ciebie.
– Kto to?

background image

– Gregory – odparła, przewracając oczami.
Wstałam i podeszłam, by wziąć od niej słuchawkę. Po drodze na

okrągło powtarzałam sobie w myślach: „Greg już na zawsze zniknął z
twojego życia jako kochanek”. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że
serce waliło mi jak oszalałe.

– Greg?
– Miałem nadzieję, że cię tu zastanę. Zostawiłem wiadomość na

twojej sekretarce, ale chciałem porozmawiać z tobą osobiście.

– O co chodzi?
– Chciałem, żebyś pierwsza się o tym dowiedziała.
– O czym?
– Zrobiliśmy to. Niczego nie planowaliśmy, ale pomyśleliśmy sobie, a

co tam! Czy jest lepszy sposób na uczczenie Nowego Roku? Debbie i ja
pobraliśmy się.

– Pobraliście się? – spytałam głupio. Miałam totalną pustkę w głowie.

Zwykle jestem zagorzałym zwolennikiem mechanizmu wyparcia, ale tego
rodzaju oświadczenie może naruszyć nawet najmocniejszy mur obronny.
Aż do tej pory, kiedy tak stałam, skamieniała z szoku, nie uświadamiałam
sobie, że oszukuję samą siebie. Cała ta gadka o uzdrowieniu swojego
życia, o wybiciu sobie Grega z głowy i spisywanie postanowień
noworocznych – to była tylko przykrywka dla mojego prawdziwego „ja”.
Tego, które zagrzebałam głęboko w miejscu znanym niektórym jako
podświadomość, a innym jako szaleństwo. W głębi ducha
przypuszczałam, że Greg może się zakochać w Debbie, może nawet
związać się z nią na poważnie, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że
może się z nią ożenić.

Gdyby przyszło co do czego, wybrałby mnie. Albo nikogo. Mogłam

żyć ze świadomością, że nikogo nie wybierze. Ale ją? On się z nią
ożenił? Z Debbie?

– No. Zeszłego wieczoru polecieliśmy do Vegas i zrobiliśmy to. Mów,

Samantho. Powiedz coś. Cokolwiek.

– Pobraliście się. Wow. Gratuluję.
– Po powrocie organizujemy wielką imprezę, więc nic nie planuj na

sobotę.

Na miłość boską, czy ci ludzie nie mają ani krzty przyzwoitości? Nie

mogą zamknąć się w czterech ścianach ze swoim szczęściem i radością,
zamiast wiecznie się nimi popisywać?

– Yyy... w sobotę nie mogę.
– Dlaczego?
Może powinnam była powiedzieć coś innego, ale nadal byłam w

szoku i nie myślałam zbyt jasno.

background image

– W sobotę idziemy z Aleksem na imprezę i nie możemy się wykręcić.

– Wypowiedzenie słowa „Alex” przyszło mi zupełnie odruchowo, tak
samo jak odruchowo skacze ci noga, kiedy lekarz stuka w kolano
młoteczkiem.

– W takim razie w piątek.
– Sama nie wiem. Ten tydzień mam bardzo zajęty.
– Hej, przecież to nie jest jakaś tam zwykła impreza. My się

pobraliśmy. Odwołaj coś.

– Spróbuję, ale...
– Będziesz tak gadać cały dzień? – ktoś mi syknął do ucha.

Zgadnijcie kto. Nie do wiary, że mama wciąż potrafi tak się do mnie
podkraść. Rodzice powinni być niemi i niewidzialni.

– Mamo, proszę, nic nie słyszę.
– Sam, jesteś tam?
– Przepraszam, Greg, moja mama...
– Czy to naprawdę takie ważne, że nie możecie porozmawiać

później?

– Greg się ożenił. Czy mogłabyś więc...
– Gregory się ożenił? O matko. Pogratuluj mu ode mnie.
– Mamo, nie mogę jednocześnie rozmawiać z nim i z tobą.
– Ten Gregory, który mieszkał w domu obok? – Na scenę wkroczyła

ciocia Marnie. – To on się ożenił?

– Czy mogłybyście... ? Próbuję rozmawiać.
– Samantho, czy ty dla niego też przypadkiem nie masz jakichś

dobrych wiadomości? – naciskała mama.

– Może powiesz od razu wszystkim? – zaproponowała ciocia.
– Sam?
– Greg, poczekaj chwileczkę...
– Samantho, do jasnej anielki, twoja ciocia i ja nie zniesiemy tego

napięcia.

– Sam?
– Samantho?
W życiu każdego człowieka pojawiają się chwile, kiedy trzeba wziąć

zakręt – taki, który zaważy na całym twoim życiu. To właśnie była jedna z
tych chwil. A ja skręciłam w niewłaściwą stronę.

– Greg, przepraszam za to zamieszanie. Moja mama i ciocia nie

mogą się doczekać, kiedy im przekażę pewną wiadomość. Właściwie to
niesamowity zbieg okoliczności. Widzisz, Alex i ja... wczoraj się
zaręczyliśmy.

W chwili, gdy te słowa padły z moich ust, uznałam siebie za

największą idiotkę w historii ludzkości. Ale jak większość przebłysków

background image

rozsądku, i ten przyszedł zbyt późno, by go wykorzystać. Łatwo podążać
starymi ścieżkami. Robi się to automatycznie, w ułamku sekundy. A
potem, kiedy człowiek sobie uświadamia, co zrobił, wcale się tym nie
przejmuje, a przynajmniej tak twierdzi, bo odkręcenie całej sytuacji
byłoby tak trudne i zraniłoby tyle osób, że szkoda zachodu. Chociaż
wiadomo, że później straty okażą się jeszcze większe.

To „później” jest abstrakcyjne i nie istnieje tu i teraz. Tylko wtedy i

tam.

Kiedy tylko mama i ciocia usłyszały tę wiadomość, wrzasnęły tak

głośno, że zmarłego by obudziły.

– Co to za hałasy? – parsknął wujek Verne. Jego też obudziły.
– Samantha się zaręczyła! – mama i ciocia wykrzyknęły

jednocześnie, przytulając mnie.

– Dajcie spokój, nie mogę oddychać.
– Ty i Alex się zaręczyliście? – przez całą tę wrzawę dobiegł mnie

głos Grega.

– Mhm. Tuż po północy poprosił mnie o rękę. – Jak Kuba Bogu, tak

Bóg Kubie.

– Wow. Poczekaj chwilkę. No. Tak. Hej, Sam, Debbie kazała ci

pogratulować.

– Podziękuj jej ode mnie. Chwilkę... Co? Nie, mamo, jeszcze nie

ustaliliśmy terminu. Dobrze, zaraz pogadamy. Proszę. Greg, już jestem.
Chyba powinniśmy już kończyć. Tutaj zrobiło się niezłe zamieszanie.

– Dobra. Podaj więc datę. Zrobimy podwójną uroczystość.
– Naprawdę nami się nie przejmuj. Nie cierpię tego. Przyjdziemy jako

zwykli goście.

– Na pewno?
– Na pewno.
– To kiedy? W piątek czy w sobotę?
– Niech będzie piątek – powiedziałam i nagle uderzyła mnie pewna

myśl. Mark, aktor grający Aleksa, obraził się na mnie i pewnie uważa
mnie za najbardziej godną potępienia osobę, jaka kiedykolwiek żyła.
Zajmie mi trochę czasu przekonanie go do zaręczyn. – Albo nie, raczej w
sobotę.

W drodze do domu na okrągło sobie powtarzałam, żeby nie

przesadzać i nie oceniać siebie zbyt surowo. Okoliczności były szokujące
i tragiczne. Może i zatrudnienie Marka raz jeszcze – i z całą pewnością
po raz ostatni – nie było najszczęśliwszym rozwiązaniem. Może i
uciekałam od rzeczywistości. Rzeczywistość niekiedy jest do dupy, a ja
nie zamierzałam udawać bohaterki. W przeciwieństwie do innych ludzi,
którzy ciągle stosują mechanizm wyparcia, nawet o tym nie wiedząc,

background image

byłam świadoma tego, że moje zachowanie nie jest zdrowe.

Wcale nie planowałam do końca życia podpierać się Aleksem.

Jeszcze tylko jedna randka – wesele Grega – i koniec.

I nieważne, co się stanie. To będzie ostatni raz. Naprawdę ostatni.

background image

Rozdział piętnasty

Dobry psychoterapeuta potrafi

wmówić partnerom, że doskonale

się rozumieją

Zastanawiać się nad telefonem do Marka to jedno, ale rzeczywiście

zadzwonić to zupełnie inna bajka. Musiałabym schować dumę, której mi
jeszcze odrobina została. Mimo wszystko zachowałam swoją dumę.

W ferworze dyskusji z Markiem wyszło ze mnie parę przykrych cech –

cech, do których nadal nie potrafiłam się przyznać przed samą sobą, już
nie wspominając o przyznaniu się do nich facetowi, którego uważałam za
sztywnego i krytycznie nastawionego do świata.

Z drugiej strony wesele Grega zanosiło się na najbardziej bolesne

wydarzenie w moim życiu i nie potrafiłabym sama dać sobie z tym rady.
Później stawię czoło faktowi ożenku Grega, bo będę musiała. To się
działo naprawdę, czas marzeń się skończył. Na zawsze rozwiała się
iluzja, że jesteśmy bratnimi duszami, którym przeznaczone jest być
razem, złudzenie, że pewnego dnia Greg to zrozumie.

Tymczasem jednak musiałam jakoś przetrwać tę noc. Musiałam

znieść ich widok razem jako młodej pary. A wesele to nie najlepsza
okazja do tego, by pokazywać, że człowiek cierpi jak potępieniec.

To przygnębia ludzi. Panna młoda by się obraziła. Muszę udawać

szczęśliwą, zadowoloną z ich szczęścia, chociaż na myśl o nich aż się
we mnie gotowało. Schowam więc swoją dumę, przeproszę Marka i
zrobię wszystko, żeby go przekonać, by jeszcze raz umówił się ze mną
na randkę.

Zadzwoniłam do niego i zostawiłam bardzo miłą wiadomość.

Przeprosiłam go, zaproponowałam zawieszenie broni i poprosiłam, żeby
oddzwonił. Nic. Może sekretarka mu się zepsuła? Zdarza się. Nagrałam
się drugi raz. Nic. No dobra, może wyjechał z miasta, jest chory, czy coś.
Na wszelki wypadek zadzwoniłam po raz trzeci. Przeczekałam kolejny
dzień. Nic. A czas biegł. W desperacji przekręciłam do Amandy i
spytałam, czy ma od niego jakieś wieści.

– Tak. Powiedział mi, co się stało. A raczej przedstawił własną wersję

wydarzeń.

– Co powiedział?
– Ze go nie szanujesz jako aktora i jako człowieka.
– Amando, to nieprawda. To jedno wielkie nieporozumienie. Gdybym

tylko mogła z nim porozmawiać, wyjaśnić... Nie mogę tego tak zostawić.

background image

– On nawet nie chce się z tobą widzieć.
– W tej chwili jest na mnie wściekły, ale wiem, że dałoby się wszystko

naprawić. Poza tym jestem mu winna sto dolarów.

– Sam, musisz stawić czoło prawdzie. Między wami już wszystko

skończone. Wyślij mu czek.

– Wiem, że gdybyśmy usiedli i pogadali w cztery oczy, mogłabym

wyjaśnić...

– On nie chcę cię widzieć.
– Amando, proszę.
– Dlaczego to dla ciebie aż tak ważne?
– Bo... Amando, Greg się ożenił.
– Och, Sam, tak mi przykro. Jak się czujesz?
– Beznadziejnie. Do kitu. Greg zaprosił mnie na wesele i kiedy

pomyślę, że miałabym tam pójść sama... Muszę wziąć ze sobą Aleksa.
Zrobię wszystko, co każe.

– Sama nie wiem... Nie chciałabym się wtrącać, ale szczerze mówiąc,

ta sytuacja zaczyna się robić chora.

– Myślisz, że ja tego nie wiem? Oczywiście, że jest chora.
– To po co to robić? Nie lepiej poradzić sobie z tym bólem i...
– Nie mogę. Nie teraz, rozumiesz? W tej chwili jestem jednym wielkim

kłębkiem nerwów. Muszę jakoś przeżyć to wesele, a ciągu czterech dni
nie zdążę się wziąć w garść. Czy mogłabym więc przyjść do ciebie po
zajęciach i z nim porozmawiać? Proszę.

– No dobrze. Spróbuję ci pomóc, żebyś mogła chociaż z nim

pogadać. Ale potem musisz sobie radzić sama. I, Sam...

– No?
– Poważnie się nad tym zastanów. Zastanów się, czy dobrze robisz.
– Boże, Amando, gdybym wiedziała, co zrobić, nie byłabym w takim

stanie.

Następnego dnia rano usiadłam na tarasie przed domem Amandy,

która kończyła prowadzenie zajęć. W ustach mi zaschło, a żołądek
przewracał się do góry nogami – jak wtedy, kiedy próbujesz pogodzić się
z facetem, którego jeszcze tydzień wcześniej nie mogłaś znieść, a teraz
dotarło do ciebie, że rozpaczliwie go potrzebujesz. Musiał mi dać jeszcze
jedną szansę. Po prostu musiał.

Nieco po jedenastej usłyszałam głos Amandy dobiegający z kuchni.
– Chodźmy na taras i pogadajmy. Jest taki ładny dzień.
Rozsunęły się szklane drzwi i pojawiła się w nich Amanda, za którą

szedł Mark. Zauważył mnie, gdy tylko zamknęła drzwi, i stanął jak wryty.
Nerwowo się do niego uśmiechnęłam. Nie wyglądał na uradowanego

background image

moim widokiem, zresztą trudno się dziwić. Ale skoro już zadałam sobie
tyle trudu, że się do niego uśmiechnęłam, to chyba korona by mu z głowy
nie spadła, gdyby zrobił to samo?

– Co ona tu robi? – spytał, spoglądając znacząco na Amandę.
– Chciała z tobą porozmawiać.
– Mówiłem, że nie chcę jej widzieć.
– Wiem – powiedziała Amanda – ale myślę, że powinniście zamknąć

tę sprawę.

– Mark, moglibyśmy przynajmniej spróbować się pogodzić – dodałam,

posyłając mu kolejny uśmiech. – Obojgu nam dobrze to zrobi.

Przede wszystkim chciałam cię przeprosić za to, co powiedziałam. I

szczerze przepraszam, że zapomniałam o tej brandy.

– A więc mnie przeprosiła i myśli, że to wszystko załatwia? – Mark

nadal patrzył na Amandę, jakby mnie tam nie było i jakbym przed chwilą
nie wygłosiła pięknych i szczerych przeprosin.

– Myślę, że mógłbyś przynajmniej uszanować moje szczere

przeprosiny.

– Dlaczego? – warknął, rzucając mi mordercze spojrzenie. Wreszcie

zwróciłam na siebie jego uwagę. – Ty nigdy nie szanowałaś ani mnie, ani
mojej pracy.

– Przyznaję, że nie zawsze wystarczająco poważnie traktowałam

twoją pracę. Muszę ci jednak wyjaśnić, że w naszej ostatniej rozmowie
kłóciłam się nie z tobą, tylko z Aleksem. Jakby był prawdziwym
człowiekiem. Dlatego że jesteś świetnym aktorem i mówię to z głębi
serca.

– Mark, co czujesz po usłyszeniu takich słów? – spytała Amanda.
– Bo co?
– Bo w tym momencie oboje jesteście tak zablokowani, że bez

dotarcia do własnych emocji nigdy się nie uporacie ze swoimi
problemami z komunikacją.

– Myślisz, że właśnie o to chodzi, Amando? O problemy z

komunikacją? To o wiele poważniejsza sprawa. A ty – powiedział,
oglądając się na mnie – jesteś mi jeszcze winna sto dolarów.

– Mam je ze sobą – odparłam, wskazując na torebkę – razem z

kluczykami do samochodu. – Nawet się nie uśmiechnął. – Mark, jestem
skłonna wziąć na siebie całą odpowiedzialność za tą sytuację. Nie
możesz chociaż trochę pójść na ustępstwo?

– Dlaczego miałbym to zrobić?
– Chciałabym, żebyśmy spróbowali raz jeszcze.
– Chyba żartujesz! Mowy nie ma, żebym choć raz jeszcze się z tobą

spotkał.

background image

– Mark, jeśli możesz, postaraj się mówić w kategoriach emocji –

łagodnie zasugerowała Amanda.

– Dobrze. Czuję, że właśnie dlatego nie chcę się już z nią spotykać.

Najpierw przeprasza, a potem się okazuje, że znowu chce mnie
wykorzystać.

– Myślę, że „wykorzystać” to zbyt mocne słowo – powiedziałam. – W

końcu ci płacę.

– Samantho, on ma prawo do swoich uczuć. Jesteśmy tu nie po to,

żeby oceniać, tylko po to, żeby słuchać. A więc twierdzisz, że czujesz się
wykorzystywany przez Samanthę?

– Tak.
– Ale gdybyś nie czuł się wykorzystywany, może udałoby wam się

dogadać?

– Nie chcę się dogadywać. Nie ufam jej. Na samym początku

uprzedziłem ją, że zależy mi na szczerości, a dostaję jedno kłamstwo za
drugim.

– Może rzeczywiście byłam nie do końca szczera, ale...
– Zapracowana kobieta sukcesu, która po prostu nie ma czasu na

randki? Greg i ja jesteśmy tylko starymi przyjaciółmi?

– Dobrze, Mark, przyznaję się do tego – ustąpiłam. Wiedziałam, że w

końcu dotarliśmy do tej straszliwej fazy w naszym związku. Takiej, w
której człowiek wypróbował już wszystko i teraz nie ma odwrotu. Trzeba
mówić szczerze. – Nie byłam z tobą całkowicie szczera. Ale nie po to,
żeby cię zranić. Po prostu... Nie znałam cię, a sytuacja, w jakiej się
znalazłam, była dla mnie bardzo bolesna. Prawda jest taka, że zaczęłam
się z tobą spotykać, bo cierpiałam i byłam zła na to, że Greg zakochał się
w innej. Myślałam, że on i ja... no, to skomplikowane, ale myślałam, że w
końcu zostaniemy parą. Byłam zdruzgotana, kiedy poznał Debbie. A
właśnie zbliżały się święta. Wiem, że nie byłam szczera, ale proszę,
spróbuj mnie zrozumieć. To był dla mnie straszny okres. Czułam się
bardzo źle i chciałam, żeby ktoś mi pomógł przebrnąć przez te dni. Nie
byłam w najlepszej formie.

– Nieważne.
– Nieważne? To ja sobie flaki wypruwam, odsłaniam swoją duszę, a

ty tylko tyle masz mi do powiedzenia? Wiem, że jesteś na mnie wściekły,
ale czy nie mógłbyś mi okazać choć trochę współczucia?

– Współczucia? Uważasz, że twoje życie nie ma sensu, bo rzucił cię

jakiś facet? – Mark pokręcił głową i usiadł na krześle. – Ja poświęciłem
całe życie tylko jednej rzeczy. Aktorstwu. Mam trzydzieści sześć lat,
mieszkam w garażu, zamiast mebli mam skrzynki po pomarańczach, a
na koncie zostało mi pięćdziesiąt osiem dolarów. Nie mam rodziny, a

background image

niewiele kobiet związałoby się z trzydziestosześcioletnim bezrobotnym
aktorem. Poświęciłem to, co ludzie nazywają życiem, żeby móc grać, a
wygląda na to, że nigdy mi się nie uda. Więc bardzo przepraszam, że nie
płaczę po twojej smutnej opowiastce.

– Mark, któregoś dnia odniesiesz sukces – powiedziała Amanda. –

Czuję to.

– Dziesięć lat, Amando. Dziesięć lat mieszkam w tym nędznym

mieście, usiłując się przebić. Samantho, ja cię prosiłem tylko o to, żebyś
mi dała szansę na udoskonalenie mojego rzemiosła. W kółko ci
powtarzałem, czego potrzebuję, ale ciebie to guzik obchodzi. Nawet ci do
głowy nie przyszło, że może dla mnie to też nie jest zabawa. Nie o takiej
roli marzyłem przez całe życie.

Amanda ze współczuciem pokiwała głową.
– Sam – powiedziała po chwili – jak się czujesz po słowach Marka?
– Raczej źle. – Rzeczywiście źle się czułam. Od samego początku

chciałam, żeby ten związek był jednostronny. Niestety problem w
związku jednostronnym polega na tym, że ta druga strona też jest
człowiekiem. Nawet jeżeli jej płacisz. Ma własną historię życia, własny
bagaż emocjonalny. – Znajdowałam się w bardzo stresującej sytuacji i
chyba nie brałam pod uwagę jego punktu widzenia. Przyznaję, że za
mało z siebie dawałam i że nie chciałam go słuchać. Ale potrafię to
zrobić. Jeżeli da mi jeszcze jedną szansę, wiem, że spełnię jego
oczekiwania.

Amanda i ja z nadzieją spojrzałyśmy na Marka. Pokręcił głową. Z

niektórymi ludźmi po prostu nie da się gadać.

– Cóż, próbowałyśmy – Amanda powiedziała ze smutkiem. – Ale

czasami...

– Zaraz – weszłam jej w słowo. – Mark, może rzeczywiście masz

rację. Może my zupełnie do siebie nie pasujemy. Ale czy wyświadczyłbyś
mi tę przysługę i umówił się ze mną jeszcze tylko ten jeden raz?

– Dlaczego miałbym ci wyświadczać przysługę?
– Pewnie nie ma żadnego powodu, ale... nie, jest. W sylwestra Greg

ożenił się z Debbie. Wydaje wesele, a ja nie chcę iść na nie sama.
Czuję, że muszę tam być i byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś mi
towarzyszył.

– Po co? Po to, żeby patrzeć, jak przez cały wieczór ślinisz się na

jego widok?

– Obiecuję, że nie będę się ślinić. Tym razem będzie zupełnie

inaczej. Nawet na niego nie spojrzę. I wszystkim powiem o naszych
zaręczynach.

– O czym?

background image

– Aha, właśnie. Zaręczyliśmy się.
Do niczego nie dojdziemy, jeżeli Mark wiecznie będzie się czepiał

szczegółów, zamiast starać się ogarnąć cały obraz.

– Nie mówiłaś mi o tym. – Amanda spojrzała na mnie jak na świra. –

Jak ci się udało z nim zaręczyć?

– Cóż, Greg zadzwonił do mnie z wiadomością o swoim ślubie, a ja...

– Zanim jednak zdążyłam podać logiczne wytłumaczenie tych wydarzeń,
które na pewno z łatwością dało się wyjaśnić, przerwał mi Mark.

– To istny absurd. Ty i Alex nigdy byście się nie pobrali.
– No i? Mnóstwo ludzi się zaręcza, chociaż nie mają szans na udane

małżeństwo...

Urwałam. Nie mogłam jednocześnie mówić i doznawać olśnienia.

Przez cały czas miałam prawdę podaną na talerzu, a jednak jej nie
dostrzegałam. Żadne z nas jej nie widziało.

– Mark, chyba właśnie zrozumiałam, na czym polega nasz problem.

Ty starałeś się stworzyć zdrowy związek. Ale się nie udało. Nasz
związek jest neurotyczny i dysfunkcyjny.

Mark uniósł brwi i ze zmarszczonym czołem przechylił głowę.
– Neurotyczny i dysfunkcyjny – powtórzył powoli, dumając nad moimi

słowami.

– Neurotyczny i dysfunkcyjny – powtórzyła Amanda. – Z tego może

coś być.

– Oczywiście. – Mark się ożywił. – Oczywiście. Teraz to wszystko ma

sens. Aleksa tak męczą traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa, że
nawet nie widzi, że jego związek jest destruktywny.

– Tak – potwierdziła Amanda. – Alex wciąż wraca po więcej. Zupełnie

jakby wciąż był tym dziesięcioletnim chłopcem, który wygląda przez
okno, czekając na powrót rodziców.

– Właśnie – przytaknął Mark. – Przy ludziach udajemy idealną parę,

ale kiedy zostajemy sami, nic, tylko się kłócimy. Ale to dla mnie normalne
zachowanie. Bo już we wczesnym dzieciństwie nauczyłem się robić
dobrą minę do złej gry. Nie potrafię pokazać ludziom, jak bardzo cierpię.

– Ja ci nic nie daję – podjęłam. – Nie zaspokajam twoich potrzeb, nie

słyszę cię nawet wtedy, kiedy mówisz mi wprost, czego potrzebujesz.

– A ja ci mówię, mówię, mówię i nic się nie zmienia, ale łudzę się

nadzieją, że którego dnia wreszcie mnie usłyszysz.

– Staram się ciebie słuchać, staram się dawać ci to, czego

potrzebujesz...

– Ale nie potrafisz.
– Nie potrafię. Po prostu nie umiem.
– Najmądrzej by było szerokim łukiem omijać siebie nawzajem.

background image

– Ale my jesteśmy słabi.
– Zagubieni.
– Ślepi.
– Wydaje się nam, że się kochamy.
– Ale to nie jest miłość. To chora, neurotyczna, dysfunkcyjna

potrzeba.

– Właśnie – przytaknął Mark. – Chora, neurotyczna, dysfunkcyjna

potrzeba.

Spojrzeliśmy po sobie oszołomieni. Po raz pierwszy udało nam się

porozumieć i to nas całkowicie zaskoczyło.

– Widzicie, co się dzieje, kiedy dwoje ludzi podejmuje ryzyko i stara

się rozmawiać ze sobą szczerze? – powiedziała radośnie Amanda,
uśmiechając się do nas.

Ja też się uśmiechnęłam. Udawać chory, neurotyczny, dysfunkcyjny

związek? Bułka z masłem.

background image

Rozdział szesnasty

Im dłużej jest się w związku,

tym łatwiej przynieść sobie wstyd

przy ludziach

Zdarza się tak, że pewne drobiazgi dotyczące drugiej osoby potrafią

doprowadzić człowieka do szału. To, w jaki sposób rano miesza kawę,
jak głośno kicha, jak irytująco się śmieje. W moim wypadku były to
ćwiczenia oddechowe Marka. Prowadzenie samochodu, podczas gdy on
głośno wdychał i wydychał powietrze, doprowadzało mnie do białej
gorączki.

Tego wieczoru w drodze do „Bogarta” na wesele Grega Mark siedział

zupełnie cicho. Powinnam poczuć ulgę, ale w miarę upływu czasu coraz
bardziej denerwowało mnie to, że nie wykonuje swoich ćwiczeń.

– Dlaczego nie oddychasz? – spytałam w końcu.
– Gdybym nie oddychał, już bym nie żył.
– Chodziło mi o to, dlaczego nie oddychasz tak jak zwykle.
– Dzisiaj po prostu nie mam na to ochoty.
– Wszystko w porządku?
– Wszystko w porządku.
– Chyba niczym cię nie zdenerwowałam, co?
– Nie.
– Jeżeli tak, to powiedz. Dzisiaj naprawdę się postaram. Będę z tobą

współpracować.

– Super. Ale po prostu nie mam ochoty na rozmowę.
– Dobra. Ale powiedziałbyś mi, prawda? Gdybym cię czymś

zdenerwowała?

– Chyba już to przerobiliśmy?
– A więc na pewno między nami wszystko w porządku?
– Tak, na pewno.
– Nie chciałabym naciskać, ale jakoś dziwnie się zachowujesz. A

myślę, że skoro się już czegoś nauczyliśmy, to powinniśmy nadal być
wobec siebie otwarci.

– Nie przyszło ci do głowy, że może się ze mną dziać coś, co w ogóle

nie ma nic wspólnego z tobą?

– Czyli jednak coś cię męczy.
– Coś, o czym nie chcę w tej chwili rozmawiać i co nie ma żadnego

związku z tobą.

– Dobrze, już się zamykam. Ale to dobrze, nie uważasz? Uczymy się

background image

otwierać na siebie nawzajem, zamiast dusić wszystko w sobie.

– Tak, super.

Piętnaście po ósmej zaparkowałam przed „Bogartem” i w chwili, kiedy

zobaczyłam tę knajpę, poczułam nieznośny smutek. Zostawiłam tam
kawał swojego życia. Nie działo się nic wspaniałego, wyjątkowego, ale
przeżyłam tam wiele zwyczajnych chwil, z jakich składa się życie. Kiedy
przekroczę ten próg, wszystko się zmieni. Nie wiedziałam, czy zdołam
jeszcze kiedyś tam wrócić.

Kiedy weszliśmy, w środku panował straszny tłok. Przyszło wielu

stałych bywalców i większość kolegów Grega z pracy. Po jednej stronie
sali stała grupka ludzi, których nie znałam. Domyśliłam się, że to znajomi
Debbie. Młoda para siedziała u szczytu jednego ze stołów bilardowych,
pod wielkim transparentem z gratulacjami, ale jeszcze nie byłam gotowa,
by stawić im czoło.

– Chodźmy do baru – powiedziałam Markowi. – Chciałam się tam z

kimś przywitać.

Rick nalewał piwo do dzbanków, więc początkowo mnie nie zauważył.

Stanęłam, przyglądając się mu i czując wszechogarniający smutek.
Kiedy wreszcie mnie dostrzegł, udało mi się przywołać uśmiech na twarz.

– Cześć, Sam! Świetnie wyglądasz!
– Cześć.. Rick. Chciałam ci kogoś przedstawić. To jest Alex Graham.
– Cześć, Alex – powiedział Rick i skinął głową. Nie wzięłam do siebie

osobiście tego lakonicznego potraktowania mojego narzeczonego. Rick
nigdy się nie uśmiechał do osoby, którą widział pierwszy raz w życiu,
chyba że byłby to Muhammad Ali, B. B. King albo jeden z pierwszych
astronautów – Cześć, Rick. Miło cię poznać.

– Rick, tobie pierwszemu chciałam powiedzieć. To znaczy poza moją

matką i Gregiem. Alex i ja zaręczyliśmy się.

– Tak? No to moje gratulacje, ogląda na to, że ostatnio wszyscy tu się

pobierają.

– Tak, rzeczywiście. Rick, ja poproszę to co zwykle, a ty, Alex, wodę

sodową?

– Nie, ja poproszę piwo.
– Piwo?
– No tak, piwo. – Ale...
– Jakiekolwiek z beczki.
– Już się robi – powiedział Rick.
– Przecież ty nie pijesz – szepnęłam, kiedy tylko Rick się odwrócił.
– Możesz ze mnie zejść? – syknął pod nosem.
Nie wiem, może to moja wina, ale miałam wrażenie, że kiedy tylko się

background image

zaręczyliśmy, z naszego związku zniknęła pewna magia.

– Jedno beczkowe i jedno amaretto – powiedział Rick, podając nam

alkohol. – Na koszt firmy.

– Dzięki. – Mark wziął drinki od Ricka. – Proszę bardzo, kochanie.
– Dziękuję – odparłam słodko, tak jak moim zdaniem powinna

powiedzieć zaręczona dziewczyna.

– To na razie, Sam – powiedział Rick. – I wpadaj tu częściej.
Kiwnęłam głową, a on wrócił do napełniania dzbanków. W ten sposób

chciał mi dać do zrozumienia, że się za mną stęsknił, co w jego ustach
było deklaracją wiecznej przyjaźni i lojalności, więc trochę mnie zatkało.
To znaczy do chwili, w której usłyszałam, jak Mark żłopie swoje piwo.

– Szybko ci idzie.
– To tylko jedno głupie piwo.
– Bo wiesz, po tej gadce o brandy teraz... o Boże. Najpierw nie

zrobiłeś ćwiczeń oddechowych, teraz pijesz piwo... Ty nie grasz,
prawda?

– To prawie bez różnicy.
– Bez różnicy?
– Nikt nic nie zauważy. Nie mamy do czynienia z geniuszami,

prawda?

– Nie mogę uwierzyć, że mi to robisz, po całej tej naszej rozmowie.
– Robisz z igły widły.
– Wydawało mi się, że ustaliliśmy...
– Słuchaj, już nie jestem aktorem, okay?
– Co to znaczy, że już nie jesteś aktorem?
– To znaczy, że rezygnuję, jasne?
– Ale dlaczego?
– Ujmijmy to w ten sposób, że to kariera zrezygnowała ze mnie.
– Co się stało?
– Dobra, skoro nie chcesz zostawić tej sprawy, powiem ci. Nie pytaj,

w jaki sposób, ale mojemu agentowi wreszcie udało się zorganizować
dla mnie dobrą rolę. Zaledwie kilka linijek tekstu, a wezwano mnie tylko
dlatego, że poprzedni aktor odpadł. Był to serial dla HBO kręcony przez
reżysera, z którym zawsze chciałem pracować. Pomyślałem, że to moja
szansa. Wiesz, co po przesłuchaniu powiedział mi reżyser? Ze nie mam
cech, jakich szukają. Nie wyjaśnił, o jakie cechy mu chodzi, po prostu, że
ich nie mam. I to był dla mnie gwóźdź do trumny. Straciłem iskrę. Mam
dosyć walenia głową w mur. Wracam do Bostonu, będę sprzedawał buty
albo smażył hamburgery, a może w jakimś małym lokalnym teatrzyku
pozwolą mi pomalować dekoracje do pięćdziesiątej czwartej adaptacji
Naszego miasta. A teraz zostawmy już ten temat.

background image

– Mark, wiem, że na razie stanąłeś w miejscu, ale jesteś za dobry,

żeby ot, tak rezygnować. Mnóstwo ludzi próbuje całymi latami, zanim...

– Oszczędź mi tej gadki, co? Nic mi już nie zostało. Już nawet mi nie

zależy.

– Sam! – W pobliżu rozległ się głos Grega. – Zrobiłaś to! Podniosłam

głowę i zobaczyłam, że Greg idzie w naszą stronę.

Przykleiłam sobie uśmiech na twarz i lekko do niego zamachałam.

Zanim do nas dotarł, Mark dokończył swoje piwo.

– Cześć wam – powiedział Greg.
– Cześć, Greg – odparłam. – Superimpreza.
– Bardzo pani dziękuję. To jak, już widać? Wyglądam jak stary mąż?
– No – mruknęłam. – Pantoflarz, i w ogóle.
Boże, wyglądał na tak szczęśliwego! Ale w końcu wielu filozofów

udowodniło, że szczęście to tylko iluzja, więc szeroki, głupi uśmiech
Grega tylko świadczył o jego niewiedzy.

– Sam, możesz w to uwierzyć? Wiesz, co dzisiaj zrobiłem?

Wykupiłem sobie polisę na życie. Teraz mam beneficjentów.

– No, to... yyy... to super. Tak to już jest w małżeństwie, nie?
– Właśnie. Hej, Alex, co tam u ciebie?
W odpowiedzi źrenica oka mego beknęła głośno.
– Super, stary. Lepiej być nie może.
– Sam przekazała mi dobrą nowinę o waszych zaręczynach. Trafiła ci

się genialna dziewczyna.

– O tak, rzeczywiście to genialna dziewczyna – przytaknął Mark, po

czym beknął raz jeszcze. – Hej, skończył mi się browiec, a powinniśmy
jeszcze wznieść toast za wszystkie szczęśliwe pary. Barman! Hej,
barman!

Paru stałych bywalców odwróciło głowy i spojrzało na mojego

ukochanego.

– Kochanie – powiedziałam cicho. – On zaraz wróci. Ma jeszcze

innych klientów.

– Ja nie mogę czekać. Muszę wznieść toast za moją ukochaną. Hej,

barman!

– Alex, to nie najlepszy...
– Greg, wyobrażasz sobie? Jeszcze nawet nie jesteśmy po ślubie, o

ona już ciągle zrzędzi. Przecież jesteśmy w barze, nie? A ja chcę jeszcze
jedno piwo. Czy to naprawdę takie nierozsądne?

– Nie, oczywiście, że nie. Ja po prostu...
– Wstrzymajmy się z tym toastem – zaproponował Greg, klepiąc

Marka po plecach. – Muszę na chwilkę wypożyczyć twoją kobietę,
zgoda, stary?

background image

– Jasne. Sam pewnie też nie ma nic przeciwko temu. Prawda, Sam?

Barman!

– Greg, wolałabym zostać z Aleksem. On tu nikogo nie zna i...
– Chodź tylko na minutkę. Debbie chciała się z tobą przywitać.
– Nie ma sprawy, kolego – powiedział Mark z błyskiem w oku, który

bardzo mi się nie spodobał. – Mną się nie przejmuj, kwiatuszku. Bawcie
się dobrze.

Kiedy razem z Gregiem odchodziliśmy od baru, Mark mrugnął do nas.

Odwróciłam głowę, kiedy raz jeszcze ryknął na barmana. Zazwyczaj Rick
nie traktował tolerancyjnie natrętnych pijaków, ale uśmiechnęłam się do
niego przepraszająco i bezgłośnie wypowiedziałam „przepraszam”. Rick
lekko skinął głową, ale wiedziałam, że nie mogę na zbyt długo zostawiać
Marka samego. Rick nie należy do cierpliwych ludzi. Próbowałam wziąć
się w garść, żeby pogratulować Debbie, ale kiedy szliśmy w stronę
stołów bilardowych, Greg gwałtownie skręcił w lewo i wskazał głową
tylne wyjście.

– Dokąd idziemy?
– Muszę z tobą pogadać.
– O czym? – spytałam, kiedy otwierał drzwi. Wyszedł na zewnątrz. Na

sekundę czy dwie zawahałam się, ale w końcu podążyłam za nim.

– Czyś ty kompletnie zwariowała? – spytał, zamykając za nami drzwi.
– Już dawno temu. Nigdy się tym nie przejmowałeś.
– Zamierzasz wyjść za tego faceta?
– Słucham?
– Sam, wiem, że to spadło na ciebie jak grom z jasnego nieba, ale nie

wychodź za niego.

– Co na mnie spadło?
– Moje małżeństwo z Debbie.
– Przepraszam bardzo. Sugerujesz, że wychodzę za Aleksa, bo ty

żenisz się z Debbie?

Co tym ludziom przychodzi do głowy?
– Myślę, że to jeden z powodów.
– Jesteś strasznie pewny siebie.
– Mówię to jako twój przyjaciel, chociaż wiem, że się wkurzysz. To nie

jest facet dla ciebie.

– Tak się składa, że to idealny facet dla mnie. I nie ma to nic

wspólnego z twoim ślubem.

– Daj spokój, Sam. Prawda jest taka, że przez ubiegły rok oboje

używaliśmy siebie nawzajem jako protezy. Powinienem bardziej...

– W życiu nie słyszałam takiej bzdury. – Najwyższa pora uświadomić

mu parę rzeczy. – To ja poznaję wspaniałego chłopaka, najlepszego,

background image

jakiego kiedykolwiek spotkałam, który jest we mnie po same uszy
zakochany i chce się żenić, a ty jesteś tak skupiony na sobie i arogancki,
że myślisz, że to ma jakiś związek z tobą?

– Sam, to szarlatan. Przepraszam, że tak mówię, i chciałbym się

mylić, ale jest w nim coś nieszczerego.

Niektórzy naprawdę kompletnie nie znają się na ludziach.
– Szarlatan? Alex? O Boże. Nie mógłbyś bardziej się mylić. To chyba

najbardziej naturalna i najszczersza osoba, jaką znam.

– Taaak? To dlaczego, kiedy go poznałem, był taki idealny, a teraz

zachowuje się jak zwykły dupek?

Greg gapił się na mnie. Ze środka dobiegały mnie głosy i muzyka.

Wydarzenia przybrały tak dramatyczny obrót, jakiego jeszcze całkiem
niedawno nawet się nie spodziewałam, i teraz rozpaczliwie zapragnęłam
być tam, z tą muzyką i pijanym dupkiem, a nie z Gregiem, który powinien
dziko zazdrościć Aleksowi jego wyższości pod każdym względem. Jaki
jest sens wymyślać wspaniały plan, skoro inni odmawiają współpracy?

– Po pierwsze, o ile dobrze pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy razem,

to ty spiłeś się jak świnia. Alex się upija – chociaż właściwie wypił tylko
jedno piwo, więc nawet nie jest pijany – ale powodem, dla którego pije,
co tak nawiasem mówiąc, nie zdarza mu się prawie nigdy, jest fakt, że
ostatnio w pracy przeżywa duży stres. W tym tygodniu miał bardzo
trudny przypadek.

– Przecież on pracuje przy zębach.
– Przy zwykłych zębach, co? No to spróbuj coś zjeść bez nich i wtedy

mi powiedz, że to „tylko zęby”.

– No to jaki trudny przypadek tak go zdenerwował?
– Yyy... miał taką pacjentkę, która od pewnego czasu nosiła klamerki i

Alex uznał, że jej zęby już się wyprostowały. Ale kiedy zdjęli jej klamerki,
zęby wróciły do poprzedniej pozycji. Coś podobnego nigdy się nie
zdarza. Alex bardzo się tym zdenerwował, bo on się całym sercem
angażuje w swoją pracę. Może aż za bardzo. Mało serce mu nie pękło,
kiedy musieli z powrotem założyć jej te klamerki.

– Sam, z nim coś jest nie tak. Wiesz, myślę, że powinnaś pogadać z

Debbie. Ona się na tym zna. Jej pierwszy mąż bardzo przypominał
Aleksa. Zasuwał niezłą gadkę, dopóki się nie pobrali. Widziała wszystkie
sygnały ostrzegawcze, ale ciągle udawała, usprawiedliwiała go tak samo
jak ty teraz. No i wylądowała z dzieciakiem, bez pieniędzy i z całą masą
problemów na głowie.

Historia Debbie. Tego mi teraz było potrzeba.
– Proszę cię. Myślę, że poradzę sobie z własnym życiem bez pomocy

Debbie.

background image

– Bardzo miło, Sam. Naprawdę bardzo miło.
– Słucham? , – Powinnaś posłuchać, jakim tonem to powiedziałaś.

Jakbyś była od niej lepsza.

Oczywiście, że jestem od niej lepsza. Może nie w sensie moralności,

ale dla ciebie jestem o wiele lepsza niż ona. Wiem, że z nią nie śmiejesz
się tak jak ze mną. Wiem, że przy niej nie możesz być sobą. Nie widzisz
tego, Greg? Nie widzisz, że ja jestem lepsza?

– Nigdy nie twierdziłam, że jestem od niej lepsza.
– Nawet nie chcesz jej dać szansy, prawda? Nawiasem mówiąc, tak

się składa, że ona jest tobą zachwycona. To ona mi wytknęła, że za mało
liczę się z twoimi uczuciami.

W tym momencie uznałam imprezę za wyjątkowo udana – Może nie

potrafi rzucać bon motami – ciągnął – ale to dobra dziewczyna. Szkoda,
że nie widziałaś, jak się opiekuje swoim dzieckiem. Nawet jeżeli jest
kompletnie wykończona, stara się jak może Powinniśmy się wstydzić.

– Myślę, że to świetna mama.
– Jest świetną mamą, bo jest dobrym człowiekiem o dobrym sercu.

Miałem nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.

– Ja naprawdę nie mam z tym żadnego problemu. Nie mam pojęcia,

skąd ty wziąłeś te bzdury. Grubo się mylisz. Wracam do środka,
przywitam się z Debbie i dam jej prezent. A potem pójdę poszukać
narzeczonego i może zatańczę z nim parę kawałków. I pójdziemy sobie.
Będę udawać, że nie mówiłeś tych strasznych rzeczy o mężczyźnie,
którego kocham.

Jak burza wpadłam do baru. I ponieważ potrafię się wznieść ponad

własną małostkowość oraz jestem bardziej wartościową osobą od wielu
moich znajomych, podeszłam prosto do Debbie i złożyłam jej życzenia.

– Sam, jak to miło – powiedziała, kiedy dałam jej prezent. – Bałam

się, że się wkurzysz, że zrobiliśmy to za twoimi plecami. Wiem, że
przyjaźnicie się od zawsze.

– Nie, bardzo się cieszę waszym szczęściem.
Tiaa, niesamowicie się cieszę. Słowami nie można opisać mojej

radości...

– Jakie to piękne! Wiem, gdzie to postawię. Dziękuję. – I wtedy, jakby

tego było mało, Debbie nie tylko szczerze zachwyciła się tandetną tacą,
ale jeszcze miała dość czelności, by mnie przytulić. Musiała zrobić to
akurat osobie, która jej nienawidziła bez żadnego logicznego powodu.

– Jeszcze raz gratuluję – powiedziałam.
– Dzięki, Sam. Kiedy tylko się zainstalujemy na dobre, chcielibyśmy

cię zaprosić na obiad.

– Chętnie – skłamałam – byłoby super. No, muszę iść poszukać

background image

Aleksa.

– Dobrze. Jeszcze pogadamy, prawda?
– Na pewno.
Zobaczyłam Marka, który siedział na jednym końcu baru, i ruszyłam w

jego stronę. Wyglądało na to, że wdał się w rozmowę z kimś, ale widok
zasłaniało mi tyle głów, że nie widziałam, kto to. Pomyślałam, że dla
podtrzymania pozorów jeszcze z godzinkę posiedzimy i będziemy się
zwijać. Godzinę dam radę wytrzymać.

– Sam, chwileczkę.
To był Greg. Nie odwróciłam się, szłam dalej.
– Przepraszam.
Zatrzymałam się i odwróciłam. Tyle mu byłam winna, bo jeśli spojrzeć

na tę sytuację z nieco innego punktu widzenia, Greg nie do końca się
mylił.

– Naprawdę tego chcesz? – spytał. – Wyjść za Aleksa?
– Naprawdę tego chcę.
– Na pewno?
– Wiem, co robię.
To ciekawe, ale kiedy wypowiadałam te słowa, nie trafił mnie grom z

jasnego nieba.

– Cóż, w takim razie... gratuluję. Szczerze. Mam nadzieję, że

będziecie tak szczęśliwi jak ja i Debbie.

Na świecie zapanowałby prawdziwy raj, gdyby wszyscy tak się

kochali jak Greg i Debbie.

– Jestem pewna, że będziemy.
– Świetnie. To...
Nie usłyszałam reszty tego zdania.
– Ta kupa gówna, którą nazywamy życiem – zaryczał jakiś znajomy

pijany głos, który zagłuszył Grega i wszystkie rozmowy, które toczyły się
w bezpośredniej odległości. – Zycie jest powieścią idioty, pełną
wściekłości i wrzasku, która nic nie oznacza. Muszę się jeszcze napić
piwa.

To mój ukochany raz jeszcze udowadniał, że nie zna granic, jeśli

chodzi o poniżanie mnie.

W barze ucichło i wszyscy zaczęli się odwracać i gapić na Marka. Moi

znajomi. Paru przyjaciół i mężczyzna, który był miłością mojego życia.
Powiedziałam im, że biorę ślub, lecz mój wybranek nabrał mnie, ze
zamierza grać rolę trzeźwego ortodonty. Mężczyźni to kłamliwe psy! Już i
tak wystarczył mi sam Greg, ale wszechświat oczywiście musiał jeszcze
dołożyć swoje. Podbiegła do mnie Debbie – Czy to jest Alex? – spytała.

– Yyy... przepraszam – nie zawracając sobie głowy odpowiadaniem

background image

na jej pytanie, szybko podeszłam do narzeczonego. Potrzebował mojej
miłości i zrozumienia. Musiałam go wyprowadzić na zewnątrz, otrzeźwić,
a potem zamordować.

– Barman! Rozpaczliwie cię potrzebuję. Podjedźże, nadobny

barmanie, a księżyc tam w górze, zajdzie... a może słońce, wszystko
jedno. Piwa! – wrzasnął. – Piwa, piwa, królestwo za kufel piwa!

– Kochanie – szepnęłam, usiłując mówić czule, co nie jest proste,

kiedy ma się ochotę skręcić komuś kark. – Może byśmy stąd wyszli?

– Dobry pomysł. Pójdziemy tam, gdzie ludzi traktuje się z większym

szacunkiem. Barman mnie olewa – wybełkotał, bez powodzenia próbując
wstać. Zachwiał się do przodu i do tyłu, po czym z powrotem opadł na
stołek. – Ale coś mi się stało w nogi.

– Pomogę ci.
– Dlaczego miałabyś mi pomagać? Przecież mnie nie kochasz, chyba

nawet mnie nie lubisz. Co? Lubisz mnie?

– Alex, kocham cię z całego serca. Pomogę ci dojść do samochodu.

Potem pogadamy o tym, co cię martwi. •

– Chcę się jeszcze napić.
– Coś ci kupię.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
– Oki. Oj. No, już. W ten sposób? – Właśnie tak.
Oplotłam sobie wokół szyi jego rękę i rozpoczęliśmy niekończącą się

podróż do wyjścia. W barze dalej było cicho jak makiem zasiał, miałam
wrażenie, że obserwuje mnie cały świat... i rzeczywiście nie do końca się
myliłam.

Greg wyprzedził mnie i przytrzyma! drzwi.
– Dobranoc, Sam – powiedział Rick, jakbym wychodziła z

superimprezy.

– Dobranoc, słodki książę – powiedział Mark, kiedy wychodziliśmy.
– Dobranoc, Rick – powiedziałam z tą resztką godności, jaką jeszcze

udało mi się zachować.

– Dobranoc, Sam! – zawołał za mną Greg.
– Dobranoc, Greg.
Wtedy cała reszta zawołała „Dobranoc!” i poczułam się nieco lepiej.

Ale gdy tylko drzwi zaczęły się za nami zamykać, usłyszałam Debbie –
słodką Debbie, która nigdy o nikim nie powiedziała złego słowa.

– Ona chyba naprawdę nie zamierza wyjść za tego palanta, co?

background image

Rozdział siedemnasty

Nieproszona rada to najlepszy

sposób, żeby kogoś wkurzyć

Kiedy Mark stracił przytomność w moim samochodzie, powinnam była

wrzucić go do rowu, ale zachowałam się humanitarnie, zawlokłam go do
domu, położyłam na kanapie i zostawiłam na noc. Przy odrobinie
szczęścia następnego dnia rano znajdę go tam martwego.

Niestety miałam pecha. Kiedy rano weszłam do salonu, Mark nie żył

dla świata, ale trupem nie był. Na tej przeklętej planecie nie ma
sprawiedliwości.

– Hej! – krzyknęłam. – Ty tam, na kanapie. Czas wstawać. Mark

jęknął i otworzył oczy.

– Samantha?
– Doskonale, Einsteinie.
– Hę?
– To moje mieszkanie. Byłeś za bardzo pijany, żeby prowadzić, więc

cię tu przywiozłam. Po tym, jak mi przyniosłeś wstyd przy znajomych.

– A, tak – powiedział, masując sobie skronie. – Teraz sobie

przypominam. Musisz mówić tak głośno?

– Bardzo cię przepraszam. Główka boli? Może dlatego, że w

niespełna godzinę wypiłeś dziesięć piw?

– Wiem, wiem. Boże, leb mi pęka.
– I dobrze. Masz pięć minut na to, żeby się zebrać i stąd wynieść. Z

trudem dźwignął się na nogi.

– Przepraszam cię za ostatnią noc. Byłem przygnębiony, a zwykle

tyle nie piję, no i...

– Daruj sobie. Po prostu się wynoś.
– Nie musisz mi płacić, jeżeli to coś zmieni.
– Niewiele. Po prostu spadaj. To coś zmieni.
– Mogę najpierw skorzystać z toalety? – Nie.
– Chyba zaraz...
Złapał się za brzuch i wydał z siebie dźwięk, który znałam aż nadto

dobrze, bo tyle razy miałam kaca, że nie dałabym rady tego spamiętać.

– Leć! Pierwsze drzwi po lewej! – Przebiegł koło mnie. – A nabrudź,

to będziesz sprzątał! – wrzasnęłam za nim.

Czekając na niego, aż gotowałam się ze złości. Minęło pięć minut, a

on nie wracał. Ci mężczyźni. Jasno wytyczysz im granice, ale oni ich nie
respektują. Głośno tupiąc, poszłam korytarzem i usłyszałam wodę lejącą

background image

się w łazience. Zadudniłam w drzwi.

– Skończyłeś?
– Za minutkę wychodzę.
– Mniej więcej tyle ci zostało. Jedna minuta, nie żartuję. Woda

przestała lecieć i parę sekund później Mark otworzył drzwi. Wyglądał
bardzo źle, ale nie współczułam mu. Myślę, że na moim miejscu
większość ludzi nie zlitowałaby się nad nim. No, może tylko dalajlama
albo ktoś taki. Ale w końcu dalajlama nie chodzi na randki, co wyjaśnia
jego miłosierdzie i pogodny wyraz twarzy.

– Sam – powiedział Mark, wychodząc z łazienki. – Wiem, że nic nie

tłumaczy mojego zachowania zeszłego wieczoru. To było absolutnie
nieprofesjonalne. Bardzo cię przepraszam i mam nadzieję, że przyjmiesz
moje przeprosiny.

– Zabieraj siebie i swoje rozdęte aktorskie ego i wynoś się stąd.
– Ludzie zawsze myślą, że aktorzy mają zbyt duże ego, ale to

nieprawda. Aktorzy to najpokorniejsi ludzie na świecie. Muszą umieć
odsłaniać...

– Mógłbyś się wreszcie zamknąć i stąd wynieść? Nie żartuję.
– Ty]ko znajdę buty.
– Stoją przy kanapie.
Wszedł do salonu, usiadł na kanapie i włożył jeden but. Ot, tak.

Poprzedniej nocy straszliwie mnie upokorzył, a teraz wkłada sobie buty.
Podeszłam do kanapy i stanęłam przed nim z rękoma na biodrach, czyli
w pozie jak najbardziej adekwatnej do sytuacji.

– Nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiłeś. Po prostu nie mogę w to

uwierzyć. Mógłbyś zostawić te cholerne buty i spojrzeć na mnie?

Przestał wkładać but i spojrzał na mnie. I już. Po prostu na mnie

spojrzał.

– No? – spytałam. – Nie masz mi nic do powiedzenia?
– Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć.
– Mógłbyś na przykład przeprosić.
– Chciałem, ale powiedziałaś...
– Nie obchodzi mnie, co powiedziałam. Nieważne. Bierz swoje

buciory i wynocha.

Pomaszerowałam do drzwi, gotowa je otworzyć. Był już w połowie

drogi, kiedy usłyszałam kroki, a potem glosy Niestety głosy te nie
rozlegały się w mojej głowie i nie kazały mi go zamordować. Były to głosy
innych ludzi i dobiegały zza moich drzwi.

– Sama nie wiem – powiedział jeden.
– Jesteśmy jej przyjaciółmi. Nie możemy myśleć tylko o sobie.

Musimy myśleć również o niej.

background image

Znałam te głosy. Cholera – to szczęśliwa para. Złapałam Marka za

ramię.

– Ani słowa – szepnęłam.
– Ale ja chyba będę...
– Cśśśś.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Mój plan polegał na tym, by stać

zupełnie nieruchomo i nie odzywać się, dopóki sobie ńie pójdą. Dzwonek
rozległ się po raz drugi.

– Chyba jej nie ma – usłyszałam głos Grega.
– Poczekajmy jeszcze parę minut – odparła Debbie. – Może bierze

prysznic.

– Chyba powinniśmy już sobie pójść.
Wstrzymałam oddech. W końcu kiedyś muszą zgłodnieć.
– Nie, Greg, musimy to zrobić.
No jasne, cokolwiek to miało być. I wtedy, zanim zdążyłam go

pochwycić w żelazny uścisk, Mark mi się wyrwał i poleciał do łazienki, po
drodze wpadając na ścianę. Wstrzymałam oddech z nadzieją, że nie
usłyszeli.

– Sam? – zawołała Debbie. – To my, Greg i Debbie. Oczywiście

usłyszeli. Dlaczego akurat w tej chwili moja sytuacja miałaby wreszcie
się poprawić? Cóż, człowiek do końca ma nadzieję. Tak to już jest.

– Chwileczkę! – krzyknęłam.
Pobiegłam do łazienki, gdzie Mark znowu wymiotował. Kazałam mu

tam zostać, dopóki Greg i Debbie sobie nie pójdą, po czym wróciłam, by
stawić im czoło.

– Greg! Debbie! – powiedziałam, jakby widok ich, stojących w progu

mojego domu był najcudowniejszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła od
bardzo dawna. – Co wy tu robicie?

– Musimy z tobą porozmawiać – powiedziała stanowczo Debbie. –

Możemy wejść?

– Jasne.
Minęli mnie; Debbie szła przodem, a Greg za nią jak człowiek, który

wie, że popełnił straszliwy błąd. Przynajmniej ja odniosłam takie
wrażenie.

– Macie ochotę na kawę albo sok? – spytałam uprzejmie.
– Nie, dziękujemy – odparł Greg.
– Usiądźcie.
Usadowili się na kanapie. Wzięłam paczkę papierosów i usiadłam w

swoim ulubionym telewizyjnym... yyy... książkowym fotelu. Wyjęłam
papierosa.

– No więc co się dzieje? – spytałam.

background image

– Sam, czy mogłabyś nie palić? – poprosił Greg.
– Chyba żartujesz.
– Nie, rzuciłem palenie. Muszę zacząć dbać o siebie.
– To prezent dla mnie na Gwiazdkę – powiedziała Debbie, ściskając

jego dłoń.

No, ładna historia. Czy jej nic nie powstrzyma przed bezwzględnym

niszczeniem tego mężczyzny?

– Właściwie – powiedziałam, chowając papierosa z powrotem do

paczki – cieszę się, że przyszliście. Alex ma straszne wyrzuty sumienia
w związku z ostatnim wieczorem. Chciał, żebyście wiedzieli, że bardzo
mu przykro. Nie nawykł do picia, więc piwo uderzyło mu do głowy. Teraz
bardzo mu wstyd. Myślę, że trochę się wystraszył tych zaręczyn. Ja
zresztą też. To szalenie ważny krok. No, ale wam chyba nie muszę tego
tłumaczyć, prawda?

– Sam, nie będziemy owijać w bawełnę – powiedziała Debbie, jakby

nie usłyszała moich słów. – Przede wszystkim chciałabym, żebyś
wiedziała, że to był mój pomysł, żeby przyjść tutaj. Wiedziałam, że się
wkurzysz, ale musieliśmy to zrobić. Bo dla mnie kiedyś ktoś zrobił to
samo i dzięki temu pozostałam przy zdrowych zmysłach. Żałuję tylko, że
wcześniej nie chciałam słuchać tej osoby. Nie wściekaj się na Grega.
Jeżeli chcesz się na kogoś złościć, to tylko na mnie.

– O co miałabym się złościć?
– Sam, ja to znam. Znam te wymówki i zaprzeczanie. I, co

najważniejsze, znam ten ból. Kiedy kogoś kochasz i nie chcesz uznać,
że są z nim problemy. Sam, musisz spojrzeć prawdzie w oczy albo
będziesz cierpieć tak samo jak ja kiedyś. Mój pierwszy mąż miał taki sam
problem. Powiem prosto z mostu. Alex jest alkoholikiem.

– Co takiego?
– On jest alkoholikiem.
– Toż to absurd. Alkoholikiem? Alex? On nigdy nie pije. Właśnie

dlatego wczoraj piwo tak mu uderzyło do głowy.

– Wysłuchaj mnie. Myślę, że na pewnym poziomie Alex wie, że

potrzebuje pomocy. Dlatego stara się nie pić. Jak tego pierwszego
wieczoru, kiedy się poznaliśmy, a on zamówił tylko wodę sodową. Ale
kiedy tylko pojawiła się trudna sytuacja, w tym wypadku wasze
zaręczyny, nie potrafił sobie z nią poradzić. Prędzej czy później musiał
sięgnąć po tego pierwszego drinka. A na jednym się nie skończyło. Było
ich o wiele, wiele więcej. I cały cykl zaczął się od nowa.

– Słuchaj, doceniam twoją troskę, ale grubo się mylisz...
– Sam! Wysłuchaj mnie! Wiem, o czym mówię.
– Nie, Debbie, nie wiesz. Przykro mi, że miałaś takie problemy z

background image

mężem – pierwszym mężem – ale Alex i ja takich nie mamy. Jesteśmy
bardzo szczęśliwi. I stworzymy cudowną rodzinę.

– Och, Sam. Wiem, że chcesz w to wierzyć. Zwłaszcza teraz...

Ucichła. Greg wbił wzrok w podłogę.

– Nie nadążam – powiedziałam. – Jak to zwłaszcza teraz?
– Nic, nic – szybko powiedział Greg. – Ona nic takiego nie miała na

myśli.

– Wdzieracie się tu, pouczacie mnie, jak żyć, a potem nic z tego, ni z

owego zmieniacie temat? Dlaczego mielibyście się teraz zatrzymywać?
No, Debbie, mów, co masz do powiedzenia.

– Chciałam tylko powiedzieć, że wiem, jak ci teraz ciężko.
– Dlaczego miałoby mi być ciężko? To najpiękniejszy okres w moim

życiu. Zaręczyłam się z najcudowniejszym mężczyzną na świecie.

– Sam, nie wściekaj się, ale wiem, że w zeszłym roku ty i Greg

spędzaliście ze sobą dużo czasu. I wiem, że to dla was ogromna zmiana.
Nasz ślub i w ogóle.

Odbiło tej kobiecie, czy jak?
– Dla mnie to żaden problem.
– Sam, wszystko w porządku. Nie jestem zazdrosna. Wiem, że

byliście sobie bardzo bliscy. Jestem pewna, że nadal czujesz coś do
Grega. Mnie to nie przeszkadza. On na pewnym poziomie pewnie też
żywi do ciebie jakieś uczucie.

– Przyjacielskie uczucie.
– Ale nie o to chodzi.
– A o co chodzi? – spytałam ze zmęczeniem.
– Jeżeli wyjdziesz za Aleksa, to, co się działo wczoraj wieczorem,

będzie się powtarzać przez całe życie. A ty zasługujesz na kogoś
lepszego. Nie łap pierwszego faceta, jaki ci się napatoczył.

– To nie jest pierwszy facet, jaki mi się napatoczył, tylko najlepszy,

jakiego kiedykolwiek poznałam.

– Och, Sam – powiedziała ze smutkiem, jakbym właśnie jej oznajmiła,

że przytyłam trzy kilo.

– Słuchajcie, powiedzieliście, co mieliście do powiedzenia. Ja was

wysłuchałam. No i sprawa skończona.

– Nie, Samantho – usłyszałam znajomy głos. – Debbie ma rację.
Zdziwiłam się, kiedy Mark wszedł do salonu. Nie wiem dlaczego.

Przecież podstawowym celem mojej karmy było pogarszanie już złych
sytuacji. Powinnam się już do tego przyzwyczaić.

– O Boże – jęknęła Debbie. – Dlaczego nie powiedziałaś, że on jest

tutaj? Alex, bardzo cię przepraszam. Nie za to, co powiedziałam, ale jak
to wypadło. Nie chodzi o to, że cię nie lubię...

background image

– Alex, kochanie – przerwałam jej. – Nie ma tu nic więcej do dodania,

prawda?

– Jest – odparł, stając przede mną. – Debbie, kiedy powiedziałem, że

masz rację, miałem na myśli to, że słusznie zrobiliście, przychodząc tu.
Samantho, ona zachowała się jak prawdziwy przyjaciel. Przyniosłem ci
wstyd i pewnie zepsułem ich imprezę. Mają prawo wiedzieć dlaczego.
Przyjaciele zasługują na to, żeby znać prawdę.

– Myślę, że to nie miejsce ani czas...
– Prawda jest taka, że na ciebie nie zasługuję.
Nikt się nie poruszył. Nikt nic nie powiedział. Bardzo się cieszyłam, że

nikt nie wybuchnął histerycznym śmiechem.

– Nie, Debbie, nie jestem alkoholikiem – ciągnął Mark. – To, co

widziałaś wczoraj w nocy, było błędem z mojej strony. Wziąłem lekarstwo
na alergię, a od lunchu nic nie jadłem. Już pierwsze piwo mocno mi
uderzyło do głowy. Rzadko piję, więc straciłem kontrolę. Przepraszam
ciebie i Grega za wstyd, jaki wam przyniosłem na weselu.

– Nic nie szkodzi – wymamrotał Greg. – Miałeś te problemy z zębami.
– Opowiedziałam mu o tej pacjentce – wtrąciłam szybko. – Wiesz, o

tej, której zęby wróciły do poprzedniej pozycji.

– Aha. Samantho, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Ukląkł przy

moim fotelu.

– Zeszłej nocy po raz pierwszy wyszliśmy do ludzi jako narzeczeni i

na powierzchnię wypłynęły wszystkie moje lęki – powiedział drżącym
głosem. – Odkąd się zaręczyliśmy, czekam, aż się opamiętasz. Czasami
trudno mi uwierzyć, że taka niezwykła kobieta jak ty naprawdę chce za
mnie wyjść. Kiedy jest się jeszcze dzieckiem, a pewnego dnia twoi
rodzice nie wracają do domu, takie rany nie goją się do końca. Myślałem,
że odeszli przeze mnie. Myślałem, że zrobiłem coś złego albo że to ja
jestem zły. Przez większą część życia noszę w sobie te emocje.

Gapiłam się, oniemiała, jak po jego policzkach płyną łzy.
– Sukces nie był dla mnie ważny. Zawsze miałem wrażenie, że nie

jestem wystarczająco dobry. Zwłaszcza dla ciebie. Nie wiem, co teraz do
mnie czujesz. Nie winiłbym cię, gdybyś mnie wyrzuciła na ulicę. Ale jeżeli
dasz mi jeszcze jedną szansę i okażesz mi trochę cierpliwości, do końca
życia będę najlepszym mężem, kochankiem i przyjacielem.

– O Boże, Alex, nie płacz – prosiłam poruszona tą chwilą. – Wszystko

się ułoży. Oczywiście, że dam ci jeszcze jedną szansę. – Położyłam dłoń
na jego dłoni.

– Alex – powiedziała Debbie zduszonym głosem. – Jeszcze nigdy nie

widziałam, żeby mężczyzna zachował się tak dzielnie. Wiedz, że cię
podziwiam i bardzo przepraszam za to, że pochopnie wyciągnęłam

background image

wnioski. Chodź, Greg. Oni pewnie chcą zostać sami.

Ona i jej lepsza połówka wstali i zaczęli szykować się do wyjścia. Na

dźwięk głosu Debbie wróciłam do rzeczywistości, która – muszę to
przyznać – nieszczególnie mi się podobała.

– Mam nadzieję, że wiesz, jakie szczęście cię spotkało, Sam –

powiedziała Debbie z nutką zazdrości w głosie. – Spotkałaś mężczyznę,
który nie wstydzi się mówić o uczuciach.

Pokiwałam głową, a Debbie przed wyjściem rzuciła nam ostatni

uśmiech – taki uśmiech, jaki kobiety rezerwują dla szczeniaczków i
wzruszających historii o miłości. Greg przez cały ten czas patrzył prosto
przed siebie.

Drzwi się za nimi zamknęły i zostaliśmy we dwoje. Na policzkach

Marka wciąż lśniły łzy, a ja uświadomiłam sobie, że nadal trzymam dłoń
na jego dłoni. Szybko i ze skrępowaniem ją cofnęłam, jakbym niechcący
stała się świadkiem czyjejś miłosnej sceny.

– Boże, byłeś wspaniały – powiedziałam, chcąc, by czar prysł. –

Sama prawie się rozpłakałam.

– Nie przesadziłem?
– Nie, zachowałeś się w sam raz.
– Ja też tak uważałem, ale czasami człowiek za bardzo wczuje się w

materiał... – Mark powoli się podniósł i wytarł łzy z twarzy. – To było
niezłe, prawda? – spytał, oczekując ode mnie potwierdzenia. – Już tak
dawno nie grałem w takiej dużej scenie. Zdążyłem zapomnieć, jakie to
uczucie. Ten przypływ adrenaliny, kiedy dajesz się ponieść...

Podszedł do kanapy, usiadł i schował głowę w dłoniach.
– Chcesz aspirynę? – spytałam.
– Nie mogę – odparł ponuro.
– Mam jeszcze tylenol. Pokręcił głową.
– Nie. Chodzi mi o to, że nie mogę rzucić aktorstwa. Chcę i

powinienem, ale nie mogę. Powinienem stawić czoło prawdzie, realnie
ocenić swoje szanse i zająć się czymś innym, ale nie mogę.

Zamknął oczy i zgarbił się jak starzec. Wiedziałam, jakie to uczucie,

bardzo czegoś pragnąć i nie móc tego dostać, ale też nie potrafić
zrezygnować. Człowiek tkwi w błocie i ma tego dosyć, ale suchy ląd
wcale go nie pociąga. Mark cierpiał tak samo jak ja, z jedną, lecz
ogromną różnicą. Ja nie byłam skłonna zaryzykować dla tej jednej lub
dwóch rzeczy, jakich pragnęłam, i na dłuższą metę nie wytrzymałabym.
Musiałabym wtedy coś komuś powiedzieć. Musiałabym poświęcić
fotografii trochę czasu i energii, by się przekonać, czy... ale ten tok
rozumowania z pewnością nie poprawiłby Markowi nastroju.

– Mark, wiem, że ci teraz źle, i wiem, że swoje przeszedłeś, ale

background image

przynajmniej o czymś marzysz, masz swoją pasję. Coś, czemu
poświęciłbyś całe życie. Pomimo wszystkich przeszkód, jakie po drodze
trzeba pokonać, zabiłabym, żeby też mieć taką pasję. Większość ludzi, w
tym również ja, po prostu żyje z dnia na dzień.

– Samantho, proszę. Wiem, że próbujesz mi pomóc, ale to nie...
– Wciąż jeszcze pamiętam, co czułam, kiedy zaczęłam zajmować się

fotografią. Chodziłam do szkoły i pracowałam, a każdą wolną chwilę
spędzałam w ciemni. W najlepszym przypadku spałam po cztery godziny
dziennie, ale nigdy mi nie brakowało energii. Dzięki tej pasji wszystko
było takie... sama nie wiem. Żywe. Pamiętam też, co czułam, kiedy się
okazało, że nie mam talentu, i kiedy fotografia stała się dla mnie po
prostu sposobem na zarobek. Robię świetne ślubne fotografie, ale nic
poza tym. Nigdy się nie rozwinę. Nie użalam się nad tobą, jeśli tego się
obawiasz. Żałuję, że mnie samej na czymś aż tak nie zależy.

Otworzył oczy i spojrzał na mnie. Ogarnęło mnie dziwne uczucie,

zupełnie jakby po raz pierwszy widział mnie jako człowieka.

– Może po prostu jeszcze nie znalazłaś swojej prawdziwej pasji –

powiedział.

– Może. Może się rozleniwiłam, może poświęciłam temu za mało

czasu albo może nie wiem, o co właściwie mi chodzi... Nie wiem. Nigdy
nie znalazłam swojej pasji, swojego sposobu na życie, czy jak to tam się
nazywa. Swojej wizji. Nowego spojrzenia na świat. Mam tylko odbitki
Kodaka. – Wstałam. – Chcesz kawy, zanim cię podwiozę do twojego
samochodu?

– Kawa by się przydała. Dzięki.
– Jak myślisz, kto ją ma? – spytał, kiedy szłam do kuchni.
– Co ma?
– Tę wizję, o której mówiłaś. Zatrzymałam się i odwróciłam.
– Moim ulubionym fotografem jest Dianę Arbus. Po prostu ją

uwielbiam. Pod względem techniki może nie jest najgenialniejszym
fotografikiem w historii ludzkości. Robiła zdjęcia ludziom, których inni
uważali za psycholi, i zawsze coś w nich znajdowała. Kiedyś
powiedziała, że okaleczeni i zdeformowani są prawdziwymi
arystokratami, bo od chwili urodzenia musieli się zmagać z
przeciwnościami losu.

– O kurczę.
– No. Ale z drugiej strony jej nie cierpię. Bo powiedziała też, że na jej

fotografiach ludzie widzą to, co tylko ona może im pokazać. Kiedy to
przeczytałam, zrozumiałam, czego brakuje w moich zdjęciach. Technikę
mam dobrą, ale brakuje mi tej iskry. Niepowtarzalnego sposobu
widzenia. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ci o tym mówię.

background image

– A ja się cieszę, że powiedziałaś.
– Dlaczego?
– Nie lubisz, kiedy ktoś ci mówi o tobie coś prawdziwego?
– No, chyba lubię.
Zrobiłam kawę i w końcu tego ranka zrobiliśmy coś, co nie udało nam

się przez cały ten czas, kiedy się spotykaliśmy. Porozmawialiśmy ze
sobą.

Opowiedział mi, że kiedy jako dwunastolatek zobaczył w telewizji

Jamesa Deana w Buntowniku bez powodu, z wrażenia aż mu kapcie
pospadały. W liceum chodził do kółka teatralnego, dostał główną rolę w
sztuce, ale kiedy dostał się do college’u, próbował wybić sobie aktorstwo
z głowy. Uznał, że to zbyt ryzykowny zawód. Zaczął studiować biznes,
potem marketing i wreszcie przerzucił się na nauczanie. Przez parę lat
prowadził w liceum kółko teatralne, aż w końcu, któregoś wieczoru,
przyglądając się pewnemu małolatowi na scenie, który był naprawdę
dobry, poczuł, że obserwuje siebie samego, to swoje „ja”, z którego
zrezygnował.

Przez następne lata chodził na zajęcia aktorskie, grał w lokalnym

teatrzyku, oszczędzał pieniądze i namówił swoją dziewczynę, żeby się z
nim przeprowadziła. Obiecał jej i sobie, że będzie próbował przez pięć
lat. Jeżeli w tym czasie mu się nie uda, wrócą do Bostonu. Dziewczyna
wytrzymała w Los Angeles tylko pół roku, potem sama wróciła do domu.
Kiedy minęło pięć lat, Mark postanowił dać sobie jeszcze rok. A potem co
roku powtarzało się to samo. Dostawał jakiś ochłap, zastępstwo, czasami
epizod, rolę w reklamie i myślał, że wreszcie się ruszy. Teraz na pewno
ktoś go zauważy.

Powiedziałam, że i ja byłam pod ogromnym wrażeniem, kiedy po raz

pierwszy obejrzałam Buntownika bez powodu. Mark spytał, kto jest moim
ulubionym aktorem.

– Oczywiście, że ty.
– Poza mną.
– Chyba nie mam ulubionego aktora. Mam ulubione role.
– Jakie?
– Muszę się zastanowić... Olivia de Havilland w Dziedziczce. Dana

Andrews w Najlepszych latach naszego życia. Hmm... Shirłey Booth w
Come Back Little Sheba.

– Jesteś fanką starych filmów.
– Tak. Nowych też. Ten facet, który grał Randalla w Sprzedawcach.

Był przezabawny. Kevin Spacey w Podejrzanych. Hmm... O, a widziałeś
Krew z krwi, kość z kości? Z Meg Ryan, Dennisem Quaidem, Jamesem
Caanem i Gwyneth Paltrow?

background image

– Nie.
– Wszystkie role są tam zabójcze. Nawet epizody. Jest taki facet,

który gra szefa Dennisa Quaida. W dwuminutowej scenie potrafi
wzruszyć do łez. I ta kobieta, którą przez jakieś pół minuty słychać tylko
przez telefon, i druga, która je batoniki... zupełnie jakby się je znało.
Uwielbiam te chwile w filmie, kiedy jakaś postać tylko miga na ekranie,
ale ma się wrażenie, że widać całą jej istotę... A ty? – spytałam. – Kto
jest twoim ulubionym aktorem?

– Moja odpowiedź nie będzie oryginalna, ale moim zdaniem Marlon

Brando w swych najlepszych rolach to geniusz.

– Tak, był niesamowity. Tramwaj zwany pożądaniem. Stworzył tam

odrażającą postać, a jednak nie można od niej oderwać oczu.

Rozmawialiśmy jeszcze przez godzinę, głównie o filmach. Mark

naprawdę znał się na rzeczy. Kiedy odwoziłam go do jego samochodu,
opowiadał mi o technikach kręcenia filmów. Okazało się, że nie
załapałam wielu metafor. Pogadaliśmy nawet trochę o książkach. Tu nie
miałam zbyt wielkiej wiedzy. Wspomniałam tylko o tym, co czytałam w
college’u, i o pierwszych dwóch rozdziałach Emmy, ale słuchałam
uważnie i zadawałam bardzo inteligentne pytania.

– Cóż – powiedziałam, wjeżdżając na parking przed „Bogartem”. – No

to jesteśmy namiejscu.

– Jeszcze raz bardzo przepraszam za ostatnią noc.
– Zrehabilitowałeś się. Oczywiście Debbie będzie zdruzgotana, kiedy

się dowie, że się rozstaliśmy. Miała świra na punkcie Aleksa. Ze już nie
wspomnę o mojej mamie. Jesteś takim zięciem, o jakim zawsze marzyła.

– A ty? Dasz sobie radę?
– Tak, chyba tak. Greg jest żonaty. Nie ma co udawać. Ale jakoś

przeżyłam to wesele i życie toczy się dalej. Najwyższa pora zająć się
własnym. Kiedy tylko się pożegnamy, pojadę do mamy i powiem, że
między mną a Aleksem wszystko skończone.

– Jakie powody jej podasz? Powiedzmy sobie szczerze, Alex był

fantastycznym facetem.

– Nie chcesz mieć dzieci.
– Samantho, Alex na pewno chciałby mieć dzieci. Rodzina jest dla

niego najważniejsza na świecie...

Rzuciłam mu znaczące spojrzenie.
– Przepraszam. Siła przyzwyczajenia.
– Wiesz, Mark, zanim pójdziesz, chciałabym ci powiedzieć jedną

rzecz. No, właściwie dwie. Cała ta akcja była dość dziwna, ale dzięki niej
zastanowiłam się nad tym, czego tak naprawdę chcę. Patrząc z
perspektywy czasu, może byłoby lepiej, gdybym zaczęła zbierać znaczki,

background image

czy coś w tym rodzaju, ale dzięki niej jakoś przeżyłam ten okres. I druga
sprawa: zazwyczaj nie zachowuję się w ten sposób. Jestem dziwna, ale
nie aż tak. Chciałam ci więc podziękować za to, że ze mną wytrzymałeś,
i mam nadzieję, że nie męczyłeś się za bardzo.

– Nie. Poza tym lubię dziwne dziewczyny.
– W takim razie pewnie zawróciłam ci w głowie. No, będę już się

zbierać. Zanim stchórzę, muszę złamać serce mojej mamie.

– Powodzenia. I trzymaj się.
– Ty też. Dzięki za wszystko. Będę cię szukać na ekranie.
Patrzyłam, jak Mark wsiada do swojego samochodu. Zanim

odjechałam, pomachałam mu na pożegnanie. Wjeżdżając na ulicę,
poczułam lekki smutek. Oczywiście Mark, Alex i ja przeżywaliśmy wzloty
i upadki. Zdarzało się, że miałam ochotę zamordować ich obu, ale teraz,
gdy było już po wszystkim, zrozumiałam, że nie byli tacy źli. W innych
okolicznościach może nawet byśmy się zaprzyjaźnili. Po prostu nasza
trójka nie nadawała się na parę.

Nigdy ich nie zapomnę. Mieliśmy swoją historię. Neurotyczną i

dysfunkcyjną, ale jednak. O takich rzeczach trudno zapomnieć.

background image

Rozdział osiemnasty

Ciężko jest być posłańcem

złych wieści

Jadąc do mamy, poszłam za przykładem Marka i wykonałam parę

ćwiczeń oddechowych, żeby się skoncentrować. Zadzwoniłam do niej z
komórki i powiedziałam, że musimy porozmawiać o ślubie.

Mama była niezwykle przejęta, sądziła, że niedługo odbędą się

najwspanialsze zaślubiny stulecia. Niełatwo będzie rozwiać jej marzenia.
Musiałam ją przekonać, by spróbowała znaleźć jasną stronę tej sytuacji:
przez parę tygodni byłam zaręczona ze wspaniałym facetem. Jak na
mnie to ogromny postęp. Większość mężczyzn w moim życiu od samego
początku nie rokowała żadnych nadziei.

– Za chwileczkę wracam – powiedziała, kiedy otworzyła mi drzwi. –

Idź do salonu. Chciałam ci coś pokazać.

Poszłam. Na kanapie leżało mnóstwo katalogów i magazynów dla

kobiet przygotowujących się do ślubu. Rzuciłam na nie okiem i usiadłam.
Byłam zaręczona dopiero od ośmiu dni. Nie miałam pojęcia, że w tak
krótkim czasie moja mama zada sobie aż tyle trudu – zupełnie jakby to
było wydarzenie, na które czekała całe życie. Kiedy tylko przekażę jej złe
wieści, wspomnę o wakacjach. Ty, ja, ciocia Marnie i wujek Verne
pojedziemy do miejsc, które zawsze chciałaś zobaczyć...

– Samantho, zamknij oczy, proszę! – zawołała z korytarza.
– Po co?
– Mam dla ciebie niespodziankę. Zamknij oczy.
– Dobrze. Już zamknęłam.
– Na pewno?
– Tak, mamo. W pokoju zrobiło się ciemno.
– Ależ z ciebie głupia gąska. Możesz je już otworzyć. Otworzyłam.

Mama stała przede mną, uśmiechając się nieśmiało. Trzymała suknię
ślubną.

– Zanim cokolwiek powiesz, chciałam, żebyś wiedziała, że to tylko

moja propozycja. Nie musisz jej wkładać, jeżeli ci się nie podoba.

– Jest piękna.
– Naprawdę ci się podoba? Nie mówisz tak tylko, żeby sprawić mi

przyjemność?

– Nie, poważnie. To piękna suknia.
Rzeczywiście suknia była piękna. Miała górę wyszywaną

błyszczącymi koralikami i rozkloszowaną spódnicę.

background image

– Trzymałam ją przez tyle lat z nadzieją... Ale nie chcę cię do niczego

zmuszać. To twój ślub i powinnaś włożyć to, co chcesz.

– Jest przecudowna. Bardzo mi się podoba.
– Tak się cieszę. Wiem, że trzeba ją przerobić, ale na tobie będzie

wyglądać ślicznie, Samantho. Po prostu... ślicznie.

O Boże. Coś strasznego. Co ja sobie wyobrażałam? Najwyraźniej po

prostu nic. Czekało mnie jeszcze wiele godzin rozkoszowania się własną
głupotą, ale teraz musiałam załatwić tę sprawę. Trwanie w związku bez
przyszłości – który poza tym nawet nie istniał – tylko przedłużyłoby
cierpienie. Moje i jej. Musiałam jasno postawić sprawę.

– Mamo...
– Tak?
– Musimy porozmawiać o ślubie.
– Oczywiście. Tylko odłożę suknię. Mam kilka katalogów, które

powinnaś przejrzeć.

Przewiesiła suknię przez krzesło i usiadła na kanapie, promiennie się

do mnie uśmiechając. Zaczynałam się czuć jak człowiek, który oszukuje
szczeniaczka, bawi się z nim, wzbudza w nim nadzieję, by w końcu
obojętnie zostawić go w sklepie zoologicznym.

– Na pewno chcesz włożyć tę suknię, Samantho? – Jest piękna.

Bardzo bym chciała, mamo, ale...

– Samantho, zanim zaczniemy rozmawiać, chciałam zobaczyć, jak na

tobie wygląda.

– Teraz? Naprawdę uważam, że najpierw powinnyśmy porozmawiać.
– Tylko ją do ciebie przyłożę. – Mamo...
– Spraw mi tę przyjemność. Od trzydziestu czterech lat czekam na tę

chwilę.

Podeszła do kanapy i wzięła suknię.
– Za chwileczkę, mamo, dobrze? Muszę...
– Samantho, czy chociaż raz możesz zrobić to, o co cię proszę?

Chociaż raz?

– No dobrze.
– Świetnie. Chodźmy do twojego pokoju. Tam jest duże lustro. Poszła

przodem, a ja za nią. Tak jak zawsze.

– Stań przed lustrem, żeby się przejrzeć. A więc po to są lustra!
– Masz. Przytrzymaj ją przed sobą. Pokaż się. Przyłożyłam do siebie

suknię i przejrzałam się w lustrze. Aż wstrzymałam oddech, mama tak
samo.

– Idealnie na tobie wygląda. – Miała rację. Po raz pierwszy, odkąd

skończyłam dwanaście lat, zgodziłyśmy się co do tego, że dobrze w
czymś wyglądam. Suknia była prosta, elegancka i seksowna – tak samo

background image

jak seksowne są stare filmy. Z pewnością Ginger w takiej sukni chciałaby
poślubić Freda. Leżała idealnie, zupełnie jakby była dla mnie szyta na
miarę.

– Wyobraź sobie, jak pięknie będziesz wyglądać, idąc środkiem

kościoła – usłyszałam głos mamy.

Wyobraziłam to sobie; nie mogłam się oprzeć. Przeglądając się w

lustrze, czułam się jak zahipnotyzowana. Widziałam tę scenę bardzo
wyraźnie. Ja jako panna młoda w centrum zainteresowania. Mój dzień.
Gra muzyka, tłum wstaje z miejsc. Idę główną nawą, wszystkie oczy
zwracają się w moją stronę, ludzie trącają się i szepczą, jaka jestem
promienna, a pan młody patrzy na mnie z uwielbieniem.

– Mogłabyś wpiąć kwiaty we włosy i założyć prosty welon –

powiedziała.

Kwiaty. Tak. I bukiet z... uspokój się, Samantho. W najbliższej

przyszłości nie będzie żadnego pana młodego, ślubu, nie będzie krojenia
tortu ani rzucania ryżem.

– Mamo, jeśli chodzi o ślub...
Zobaczyłam w lustrze jej odbicie. Takim wzrokiem nie patrzyła na

mnie od... prawdę mówiąc, nie przypominam sobie, by kiedykolwiek tak
na mnie patrzyła. Nawet zmarszczki na jej twarzy się wygładziły. Nie
pamiętałam, kiedy ostatnio była taka szczęśliwa, a teraz miałam
zniszczyć jej szczęście – tak niszczyłam sobie całe życie. Spuściłam
wzrok na podłogę, by nie widzieć jej twarzy i powiedzieć to, co trzeba.

– Tak? – spytała głosem tak cichym i delikatnym, że popełniłam błąd i

znowu na nią spojrzałam. Na myśl, że wyraz tej twarzy się zmieni, kiedy
przekażę mamie wiadomość... zupełnie stchórzyłam.

– Chcemy, żeby to był prosty ślub – powiedziałam.
Patrzyła na moje odbicie w lustrze, uśmiechając się promiennie.
– Co tylko sobie zażyczysz, Samantho.

background image

Rozdział dziewiętnasty

Każdy związek to niekończąca się

seria negocjacji

Powiedziałam mamie, że mam pilne zlecenie do wykonania, i jak

najszybciej uciekłam z domu. Ciekawa jestem, kto panuje nad moimi
ustami. Wiem, że mam mózg. No, może nie wersję luksusową, ale
jednak. Umiem czytać, pisać, wykonywać proste obliczenia, poruszać się
po autostradach południowej Kalifornii, jakoś sobie radzę. Jak więc się
dzieje, że moje usta zawsze przechytrzą mój mózg? Dlaczego ciągle
mówię rzeczy, których nie chcę mówić, albo takie, które w danej chwili
wydają mi się zupełnie sensowne, a już godzinę później zachodzę w
głowę, dlaczego to zrobiłam?

Jadąc sama samochodem, nie mając z kim pogadać i może w ten

sposób zmuszając mózg do wysiłku, raz jeszcze przeanalizowałam całą
sytuację. Kiedy zaparkowałam na swoim miejscu, wymyśliłam całkiem
niezły sposób na wybrnięcie z tych tarapatów.

Kiedy tylko weszłam do mieszkania, zostawiłam wiadomość na

automatycznej sekretarce Marka. Poprosiłam, żeby zaraz po powrocie
do mnie zadzwonił. Odezwał się parę minut później.

– Cześć, Sam. Kiedy zadzwoniłaś, byłem pod prysznicem.
– Bardzo przekonujące.
– To może właśnie wchodziłem do domu?
– Tak już lepiej.
– Nie spodziewałem się, że zadzwonisz.
– Wynikła pewna sprawa. Czy możemy się spotkać? Może skoczymy

na obiad? Chciałam cię o coś poprosić, ale to skomplikowane i
wolałabym porozmawiać z tobą osobiście.

– W porządku. Znam świetną włoską knajpkę, jeżeli lubisz włoską

kuchnię.

– Uwielbiam.
– Super. Kiedy?
– Im szybciej, tym lepiej.
– Może być dziś wieczorem?
– Niesamowite, ale akurat dzisiaj jestem wolna. Może być.

Kiedy weszłam do restauracji, już na mnie czekał. Przywitaliśmy się z

pewnym skrępowaniem. Dziwnie się czułam, nie musząc mu płacić za
spotkanie. Kiedy już ustaliliśmy, że u obojga wszystko super, podeszłam

background image

za nim do recepcji i parę minut później zaprowadzono nas do stolika.

Przeglądając menu, rozmawialiśmy o pogodzie i korkach. Spytał, czy

jadłam kiedyś manicotti. On jadł i gorąco polecał mi tę potrawę. Ja mu
opowiedziałam o filmie, który ostatnio widziałam i w którym była świetna
męska rola pierwszoplanowa. Właśnie wyjaśniałam, dlaczego tak mi się
spodobała, kiedy podeszła kelnerka, by przyjąć nasze zamówienia.
Kiedy sobie poszła, dla kurażu wypiłam parę łyków wina.

– Na pewno się zastanawiasz, dlaczego chciałam się z tobą spotkać

– powiedziałam. – To dosyć krępujące, więc proszę o wyrozumiałość.

– Może ci ułatwię sprawę – odparł Mark, kiedy odstawiłam kieliszek. –

Chyba się domyślam, o czym chciałaś pogadać.

– Naprawdę?
– Chyba tak.
– Niesamowite. Pewnie dlatego jesteś takim świetnym aktorem, że

potrafisz przejrzeć innych na wylot.

– Naprawdę myślisz, że jestem dobrym aktorem? – spytał Mark,

wbijając wzrok w stół i rumieniąc się lekko.

Wtedy zrozumiałam. Facet, którego miałam poprosić o odegranie

przed moją mamą sceny zerwania ze mną, był mną zainteresowany.
Pewnie pomyślał, że go tu zaprosiłam, żeby wybadać grunt, na próbną
randkę. Teraz ja muszę się zastanowić, jak ująć to, że chciałabym, by
pomógł mi publicznie zakończyć nasz związek – jednocześnie nie raniąc
jego uczuć, bo nie chciałam się z nim spotykać. Nasze życie to jedno
wielkie wyzwanie.

Z jednej strony jego zainteresowanie mi bardzo schlebiało. Zaczęłam

czuć, że krążą we mnie soki, które przestały krążyć już dawno temu. Nie
zaiskrzyło jak z Tomem, ale Tom to i tak były pewnie tylko mrzonki.
Zresztą co ja o nim wiedziałam poza tym, że jest architektem krajobrazu,
lubi filmy i roześmiał się z mojego żartu? Równie dobrze mógłby być
seryjnym mordercą.

Mark był inteligentny, przystojny i utalentowany. Niekiedy grzeszył

zarozumialstwem, zwłaszcza jeśli chodziło o jego grę aktorską, ale w
gruncie rzeczy dobry był z niego chłopak. Ciekawie mi się z nim
rozmawiało. Zawsze uważnie słuchał, co u mężczyzn należy do
rzadkości. No i ten śliczny tyłeczek... Ale to wszystko nie miało
znaczenia. Dla nas było już za późno. Dla dobra wszystkich raz na
zawsze musieliśmy zakończyć ten związek.

– Oczywiście, że jesteś świetnym aktorem. Myślę też, że dużo się od

ciebie nauczyłam, zwłaszcza tego, jak się tworzy postać. A nasza
historia jeszcze się nie skończyła, prawda?

– Prawda.

background image

– Dlatego musimy się rozstać na oczach mojej matki. Ona stanowi

niesłychanie ważny element tej historii. Jeżeli sama się nie przekona,
dlaczego zerwaliśmy, i nie uzna słuszności naszej decyzji, cóż, obawiam,
się, że wtedy Alex Graham będzie ją prześladował już do końca życia.

– Co takiego?
– Mark, wiem, że to krępujące, ale co tam! Już zdążyłeś mnie poznać

od mojej najgorszej, neurotycznej strony. Mama tak się cieszy z naszych
zaręczyn. Po raz pierwszy ona i ja... Nie jestem taką córką, jaką sobie
wymarzyła. I nigdy nie będę. Mój ślub z Aleksem to dla niej pierwszy
powód do dumy. Dziś po południu pojechałam do niej, a ona wyciągnęła
z szafy własną suknię ślubną na nasz ślub. Gdybyś tylko widział jej
twarz... Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam jej powiedzieć, że się nie
pobierzemy. Wiem, że to mój problem, a nie twój, ale chciałam jeszcze
ten jeden ostatni raz cię wynająć. Przysięgam, ostatni raz. Chciałabym,
żebyś ze mną do niej poszedł, niby to porozmawiać o ślubie, i pomógł mi
odegrać scenę rozstania, którą wszyscy jakoś przeżyją. Inaczej w takiej
sytuacji, jaka jest teraz, będę przez kolejne lat musiała ci płacić za to,
żebyś był moim mężem i spłodził ze mną kilkoro dzieci.

Uznałam, że świetnie mi poszło. Ani trochę nie dałam po sobie

poznać, że domyślam się, iż Mark się mną interesuje. Mógł zachować
twarz, trochę zarobić i wszyscy będą zadowoleni. Ale on siedział bez
słowa, gapiąc się na mnie.

– Słuchaj – powiedziałam ze zdenerwowaniem, nadal próbując dać

mu pretekst do wyznań. – Domyślam się, że masz już dosyć udawania
Aleksa Grahama. I wiem, że byłam dla ciebie jak wrzód na tyłku. Więc za
fatygę tym razem zapłacę ci dwieście dolarów. To nie powinno potrwać
dłużej niż godzinę. Myślę, że to niezła oferta.

– I dlatego chciałaś się ze mną spotkać?
– Tak. – Aha.
Nie powiedział nic więcej, tylko to „aha”. I dalej siedział, patrząc w

talerz.

– Myślałeś, że chodziło o coś innego? – spytałam, chociaż wcale tego

nie chciałam. Sądziłam, że dzięki mojej zmyślnej taktyce unikniemy tej
rozmowy. Nie można jednak siedzieć i patrzeć, jak ktoś z ponurą miną
wpatruje się w talerz, i udawać, że nic się nie stało.

– Wydawało mi się, że dziś rano się dogadaliśmy.
– To prawda. To była wspaniała rozmowa. Świetnie mi się z tobą

gadało.

– Mnie też – odparł, podnosząc wzrok i spoglądając na mnie. Nasze

spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, a ja sobie wyobraziłam nasze
przyszłe rozmowy o filmach, książkach i życiu. Długie wieczory przy

background image

kominku, wspólne czytanie poezji... chociaż ja nie mam kominka a to
ważne. W każdym razie to on musiałby wybierać wiersze bo ja od
czasów nauki w college’u nie czytałam zbyt dużo, chociaż ciągle sie do
tego zabierałam, zawsze podobał mi się taki wiersz o dwóch drogach.
Może Mark ma kominek... No, ale i tak bym nam nie wyszło Źle
zaczęliśmy, a teraz było już za późno, żeby naprawić sytuację.

– Mark, lubię cię. Gdyby ułożyło się inaczej... ale oboje siedzieliśmy w

tym salonie i przecież powiedziałam mamie, że jesteś ortodontą. I o
twojej tragicznej przeszłości sieroty. I moim znajomym też. Jak
mielibyśmy to odkręcić? Teraz już nic z tego nie będzie. Jest za późno.
Strasznie namieszałam i teraz muszę posprzątać. Możesz tylko przyjść
do mojej mamy w piątek o dziesiątej, kiedy razem z ciocią będzie
planować ślub, i w odpowiedniej chwili stwierdzić, że nie chcesz mieć
dzieci. A ja wtedy z wielkim bólem i żalem powiem, że nie mogę za
ciebie wyjść.

– Twierdzisz, że chcesz posprzątać. W takim razie może zrób to

naprawdę? Może po prostu bądź z nimi szczera? Powiedz im, co się
stało. Wykorzystaj tę szansę, by dać szansę nam.

Nie miałam pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie. Mój żołądek

zareagował tak, że domyśliłam się, że ten pomysł mu się nie spodobał.
Na szczęście zanim nasze milczenie stało się nieznośnie długie, przyszła
kelnerka z naszym jedzeniem. Próbowałam ją na jakiś czas wciągnąć w
rozmowę, ale ile można gadać o makaronie? Tylko tyle, by na chwilę
odwlec to, co nieuchronne. Kiedy już poukładałam swoje manicotti we
wszelkie możliwe wzorki, w końcu się odezwałam.

– Mark, naprawdę bardzo mi przykro, ale nie mogę. Nie wiem, czy by

nam się udało, a ty mnie prosisz o zmianę stylu życia na coś bardzo
niepewnego, dla czego musiałabym wszystko poświęcić. Nie wiem
nawet, czy mnie na to stać. Cała ta sytuacja była bardzo bolesna i
krępująca i gdybym musiała to wyznać przy ludziach własnej matce...
Nie, nie potrafię. Gdyby poznała prawdę, cierpiałaby jeszcze bardziej.
Możemy całą winę zwalić na ciebie. A jeżeli jest coś, co moja rodzina
uwielbia, to właśnie winić innych.

Uśmiechnęłam się, ale on nie odpowiedział.
– Mark, przepraszam. W normalnych okolicznościach bardzo chętnie

zaczęłabym się z tobą spotykać, ale to nie są normalne okoliczności.
Wiem, że to moja wina, ale nie mam wyjścia. Po prostu... za głęboko w
tym ugrzęzłam.

– To fatalnie.
– Tak.
Zjadłam trochę makaronu. Żułam, żułam i żułam, aż udało mi się go

background image

przełknąć.

– A więc – powiedział Mark – mam przyjść o dziesiątej?
– Zrobisz to?
– Zrobię.
– Dziękuję.
– Przydadzą mi się te pieniądze. Powiedziałaś, dwieście?
– Tak, dwieście.
Omówiliśmy szczegóły dotyczące naszego ostatniego spotkania i

resztę posiłku zjedliśmy w milczeniu.

background image

Rozdział dwudziesty

Kieliszki z różowego szkła nie mają

dożywotniej gwarancji

Wieczorem przed planowanym zerwaniem zamówiłam sobie pizzę.

Dostawca spełnił wszystkie moje oczekiwania. Przyszedł punktualnie i
dał mi dokładnie to, czego chciałam, bez komplikacji czy sprzecznych
uczuć: pepperoni z dodatkowym serem na grubym cieście. Oczywiście
musiałam mu zapłacić, ale do tego zdążyłam już się przyzwyczaić.

Włożyłam stare, wygodne spodnie, pokroiłam pizzę i zasiadłam do

oglądania Podwójnego ubezpieczenia, wspaniałego starego filmu o
pewnej intrygantce, która oszukuje wszystkich, by zdobyć to, czego
pragnie. Oczywiście przesłanie to jest absolutnie nierealistyczne.
Powinniście na przykład zobaczyć, jak ona się czesze.

Siedziałam zwinięta w kłębek na kanapie, dzięki kojącemu działaniu

pizzy i starego filmu czując się może nie cudownie, ale całkiem nieźle,
kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.

Zatrzymałam taśmę i wyjrzałam przez okno, żeby sprawdzić, kto to.

Greg. Greg? Zamachał do mnie lekko, a mnie zaczęły ogarniać stare,
znajome uczucia. Już ich nie chciałam. Unikanie wszelkich emocji tego
wieczoru pochłonęło mnóstwo energii i pół pizzy. Jutro miałam zerwać z
Aleksem i, cholera jasna, zamierzałam to zrobić. Przygładziłam włosy i
otworzyłam drzwi.

– Cześć, Greg. Nie chciałabym być nieuprzejma, ale właśnie

zamówiłam pizzę i... Boże, nic ci nie jest? Wyglądasz strasznie.

– Bo tak się czuję. Mogę wejść?
Dałabym sobie radę ze wszystkim, ale nie z żałością, jaka malowała

się na jego twarzy. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak przybitego, na ten
widok aż serce mi pękało. Bardzo przez niego cierpiałam, o czym nawet
nie wiedział, a gdybym mu powiedziała, poczułby się zażenowany.
Chciałam go pocieszyć.

– Tak, pewnie. Czy coś się stało?
– Sam, ja tego nie zniosę – powiedział, opadając na kanapę.

Wyłączyłam magnetowid.

– Czego nie zniesiesz?
– Małżeństwa. Nie zniosę tego.
Usiadłam powoli, próbując sobie przyswoić to oświadczenie.
– Myślę, że popełniłem błąd, jeśli chodzi o Debbie. Kocham ją, ale...

sam nie wiem. Odkąd się pobraliśmy, ciągle tylko... Zupełnie jakby w tej

background image

samej chwili, kiedy powiedzieliśmy „tak”, zaczęła mnie zmieniać. Masz
papierosa?

– Myślałam, że rzuciłeś.
– Tylko jednego.
– Tiaaa, skądś to znam. Sama ciągle się tak oszukuję.
– Mogę dostać tego cholernego papierosa? Gdybym chciał słuchać

zrzędzenia, poszedłbym do domu.

Nie pokazywał się od swojej najlepszej strony, ale w końcu z powodu

ślubu z niewłaściwą kobietą znajdował się pod dużym stresem.

– W każdej chwili możesz wyjść. Ja mam własne sprawy na głowie.
– Przepraszam, przepraszam. Dzisiaj wszyscy mnie wkurzają.

Możesz mi dać papierosa?

– Proszę. – Rzuciłam mu paczkę.
– Dzięki.
Wyjął papierosa i rzucił mi paczkę z powrotem.
– No to co się dzieje? – spytałam.
– Debbie i ja... nie jest tak, jak to sobie wyobrażałem.
– Co nie jest tak? Małżeństwo? – spytałam od niechcenia, jakby jego

słowa nie miały dla mnie większego znaczenia.

– No. Sam już nie wiem. Czuję się, jakbym... się dusił. Wczoraj

wieczorem wróciłem z pracy, spóźniłem się tylko kilka minut a ona
zrobiła z tego wielkie halo. Ze powinienem zadzwonić i... Pewnie myślisz,
że to nic takiego... nie wiem. Zaszokowała mnie rzeczywistość. – Nasza
kolejna wspólna cecha. Rzeczywistość nigdy nie była naszą mocną
stroną. – Ona uważa, że powinniśmy kupić nową kanapę. No i dobra. Ale
ona nie dała mi spokoju, musieliśmy pójść po tę kanapę razem. Sześć
godzin, Sam. Sześć godzin wybieraliśmy kanapę, która mnie guzik
obchodzi. Zupełnie jakby... nie wiem.

Hmm. Spodziewałam się bardziej zatrważających dowodów

przeciwko Debbie niż te, które wymienił do tej pory. Wiedziałam, że tych
„kilka minut” spóźnienia to były raczej dwie albo i trzy godziny. Ale dzięki
moim przenikliwym, lecz subtelnym pytaniom z pewnością uświadomię
mu prawdziwy problem: Debbie to nie dziewczyna dla niego.

– Cóż, to typowe problemy małżeńskie. Czego ty się spodziewałeś?
– Nie wiem. Myślałem, że będzie... fajniej.
– Może być fajniej. Z właściwą osobą – dodałam. Bardzo subtelnie,

co?

– Rzuć mi tę paczkę, co?
– Proszę. Zresztą może „fajnie” to nie do końca odpowiednie słowo.

Małżeństwo to też zabawa, ale trochę inna. Kiedy się decydujesz na
ślub, godzisz się na wiele innych spraw, które za tym idą. Chcesz z tą

background image

osobą nie tylko się bawić. I właśnie dlatego się z nią żenisz. Jeżeli to
odpowiednia osoba – znowu dodałam.

– Nie wiem. Ona ma jeszcze jedną cechę, która mnie doprowadza do

szału. Odkąd tu u ciebie byliśmy, w kółko mi suszy głowę, żebym mówił
jej o swoich uczuciach tak jak AIex. Boże, mam już tego dosyć. Staram
się jej tłumaczyć, że czułbym się lepiej, gdyby przestała mnie wypytywać,
co czuję.

Głęboko się zaciągnął i wyjrzał przez okno. W ogóle na mnie nie

patrzył. Tu nie chodziło o mnie, tylko o niego i Debbie. I tylko o nich.

Uważnie mu się przyjrzałam i na chwilę przestał być Gregiem. Stał się

zwyczajnym facetem, który nigdy nie dorośnie. Może i nie potrafiłam
szczerze rozmawiać o swoich uczuciach. Może i nie nadawałabym się do
reklamy wyjątkowo dojrzałej osoby. Wiem jednak, że gdybym ja wyszła
za kogoś, kogo kochałabym tak, jak Greg podobno kochał Debbie,
dałabym z siebie wszystko. Pomogłabym mężowi wybierać kanapę.
Dzwoniłabym, żeby uprzedzić, że się spóźnię. Chociaż tyle. I nie
świrowałabym niespełna miesiąc po ślubie.

Dotarło do mnie, że Greg nie był idealnym chłopakiem. Istniały takie

tematy, których nie poruszaliśmy, sprawy, o których nie mówiliśmy,
uczucia, których nie mogliśmy wyrazić, bo jeżeli Greg nie chciał o czymś
rozmawiać, to po prostu się o tym nie rozmawiało.

I wtedy z irytującą jasnością uświadomiłam sobie, że gdybyśmy

znowu się zeszli, na dłuższą metę pewnie by nam nie wyszło. Było to
szokujące odkrycie – jak to, kiedy zrozumiałam, że moje palenie to nie
do końca kwestia mojej wolnej woli i osobistego wyboru. W moim
wnętrzu coś się odrobinkę zmieniło.

A wtedy przypomniałam sobie niezwykle wyraźnie mojego ojca w

fotelu, z piwem, czytającego gazetę. Zobaczyłam siebie jako
siedmioletnią dziewczynkę. Siedziałam na podłodze, rysowałam, a co
parę minut podnosiłam głowę i spoglądałam na niego. Tego dnia w
szkole wydarzyło się coś ekscytującego. Nie mogłam mu jednak
powiedzieć, bo jeszcze nie był gotowy. Co wieczór w moim domu
powtarzał się ten sam schemat. Czekałyśmy, aż tata wypije swoje piwko,
przeczyta gazetę i dopiero wtedy mogłyśmy zacząć mu „zawracać
głowę”.

A jeżeli miał zły dzień, tych piwek było więcej, pieczeń wysychała, a

ziemniaki stygły, ale nie mogłyśmy zacząć jeść, dopóki nie wydał na to
zgody. Kiedy indziej wypijał tylko jedno albo dwa i te wieczory były
cudowne. Droczył się z nami, rozśmieszał nas tak, że niekiedy ze
śmiechu bolał mnie brzuch. Nie wiem jak mama, ale zawsze kiedy
nadchodził taki wieczór, wierzyłam, że każdy następny będzie wyglądał

background image

tak samo.

Przyzwyczaiłam się do tego, że przeważnie tych piw było za dużo.

Przyzwyczaiłam się do czekania na zgodę drugiej osoby. Pozwalałam
innym decydować, kiedy można mówić albo czuć. Wydawało mi się to
zupełnie normalne. Myślałam, że to miłość.

Bardzo łatwo byłoby stwierdzić, że Greg to mój ojciec i że nigdy tak

naprawdę go nie kochałam. To by ładnie wyjaśniło moje uczucia do
niego. Ale mijałoby się z prawdą. Bo ja Grega kochałam i naprawdę
świetnie się dogadywaliśmy. Gdybym zadzwoniła do niego o drugiej w
nocy, bo utknęłam gdzieś na poboczu, akumulator mi wysiadł, a ja
jestem śmiertelnie przerażona, przyjechałby po mnie bez słowa.

Nie musiałam przestawać go kochać. To mnie właśnie tak dręczyło –

nieustanne próby odkochania się. Mogłam go kochać do końca życia.
Mogłam codziennie życzyć mu dobrze. Życzyć dobrze jemu, a nie
osobie, którą chciałam w nim widzieć. Nie mogłam jednak być w nim
zakochana.

– Greg – powiedziałam. – Prawda jest taka, że małżeństwo to nie

bułka z masłem. Musisz się przystosować. Wybieranie kanapy to
najmniejszy z problemów. Powinieneś więc zdecydować, czy jesteś
skłonny się zgodzić na to i na wszystko inne, co się z tym wiąże. Płacisz i
wybierasz. Ale nie ze mną powinieneś o tym rozmawiać. Musisz
pogadać z Debbie.

– Wyrzucasz mnie?
– Przepraszam, ale jestem wykończona. Miałam ciężki dzień.
– Już dobrze, dobrze – jęknął, wstając. – Wiem, kiedy jestem

niechciany. Sorry, że tak marudziłem, Sam. Nie chciałem cię obarczać
moimi kłopotami.

– Nie szkodzi.
– Powinniśmy kiedyś skoczyć do „Bogarta” i pograć w bilard. Tylko ty

i ja. Jak za starych, dobrych czasów.

– Pewnie. Z wielką chęcią. Aha, Greg, muszę ci coś powiedzieć.

Rozstałam się z Aleksem.

– Boże, tak mi przykro. Nie przychodziłbym, gdybym...
– W porządku. Prawda jest taka, że nigdy go nie kochałam. Myślę, że

zaręczyłam się dla samych zaręczyn. Nie przejmuj się. Przecież o
niczym nie wiedziałeś. Nic mi nie będzie.

– Na pewno wszystko w porządku? Jeżeli chcesz pogadać, to

uprzedzę Debbie i posiedzę z tobą. Ona nie będzie miała nic przeciwko
temu.

Wiedziałam, że Greg się zastanawia, czy on i Debbie słusznie się

domyślali powodu moich zaręczyn. Mogłam z nim odbyć długą rozmowę

background image

o wszystkim, co się wydarzyło. O tym, jak bardzo przeżyłam jego
zaręczyny i ślub. Wiedziałam jednak, że nie wyjdzie mi to na dobre.
Może i nie spodziewałam się już deklaracji miłości, ale pewnie nadal
szukałabym tej więzi, jakiej już nie mógł mi zapewnić. Zrobiłam więc
dobrą minę do złej gry i wreszcie uznałam ograniczenia w naszej
znajomości.

– Nie, powinieneś wracać do domu. A ja chcę zjeść pizzę i obejrzeć

film.

– Na pewno?
– Na pewno.
– Dobra. To trzymaj się. – Przytulił mnie. Cierpiałam tylko trochę,

mniej więcej tak, jakbym dostała obuchem w łeb. – Aha, Sam –
powiedział jeszcze, otwierając drzwi. – Nie mów Debbie, że paliłem.
Znowu dostałaby jakiegoś ataku.

background image

Rozdział dwudziesty pierwszy

Kobiety, które uciekają sprzed

ołtarza, żyją przeciętnie 9, 3

roku dłużej niż te, które znoszą męki

przygotowań do ślubu

Piątek rano. Godzina dziesiąta dwanaście. Kwatera główna: dom

Stone’ów. Stół w kuchni. Kawa nalana, cukier, serwetki, łyżeczki rozdane
obecnemu personelowi, do którego nie zaliczał się Mark. Mark spóźniał
się już piętnaście minut. Mark wczoraj zostawił mi wiadomość, że
zamiast tak jak zwykle spotkać się ze mną na mieście, przyjedzie tu sam.
Ten sam Mark, który nie odpowiadał na moje telefony wczoraj wieczorem
i dzisiaj rano, chociaż miałam mu coś ważnego do powiedzenia. Mark,
który – jak zaczęłam podejrzewać – zamierzał mnie wystawić do wiatru i
nie zerwać ze mną. Sytuacja taka chyba pojawiła się po raz pierwszy w
historii randek.

Przy sterze komandor mama. Zastępca: ciocia Marnie. Cel:

lądowanie amfibii na wodach małżeństwa. Ja próbuję zyskać na czasie,
rzucając pomysłami na prosty, skromny ślub, a one za każdym razem
mnie zestrzeliwują. Zaczynam się coraz bardziej irytować, chociaż
poprzysięgłam sobie, że będę bardziej cierpliwa wobec własnej rodziny.
Zwłaszcza wobec mamy, którą teraz rozumiałam chyba trochę lepiej.
Tyle lat życia z moim ojcem musiało zebrać żniwo. Ale to miał być mój
ślub, więc nawet jeżeli nigdy do niego nie dojdzie, to chyba mam w tej
sprawie coś do powiedzenia? Zaczęło się od terminu, który wybrałam.

– Tak szybko? – zaprotestowała mama. – Przecież mamy jeszcze

tyle do zrobienia. Nawet nie wysłałaś zaproszeń.

– To mi nie zajmie dużo czasu.
– Powinny być ozdobne. No i nie zamówiłaś tortu, nie masz butów ani

welonu. No i nie znaleźliśmy jeszcze firmy cateringowej.

– Wcale nie muszą być ozdobne. A potrawy będą proste. I na pewno

w ciągu czterech tygodni uda mi się upolować jakieś buty.

Mama i ciocia wymieniły spojrzenia.
– Czy jest konkretny powód do pośpiechu? – spytała mama z

nietypowym dla niej zdenerwowaniem. – Nie uważasz, że lepiej mieć
trochę więcej czasu, żeby zdążyć wszystko przygotować, jak trzeba?

– Myślę, że kiedy się podjęło decyzję o ślubie, to trzeba po prostu

załatwić sprawę, a nie przedłużać ją na kolejne dwa lata.

Znowu ukradkowe spojrzenia. Gdzie, do diabła, podziewa się Mark? I

background image

dlaczego moja mama zawsze musi być taka uparta?

– Samantho, na pewno chodzi tylko o to? Bo wiesz, że mnie zawsze

możesz się zwierzyć. Ja wszystko zrozumiem.

Pierwsze słyszę... Ale pokiwałam głową, jakby to było oczywiste.
– Jasne, mamo.
Chciała coś powiedzieć, ale się zawahała. To najgorszy z możliwych

znaków. Kiedy nawet ona nie wie, co chce powiedzieć.

– To już wszystko? Nie ma innych powodów, dla których chcesz tak

szybko wziąć ślub?

– A jakie inne powody... – I wtedy mnie olśniło. – Nie jestem w ciąży,

jeśli o to wam chodzi. Po prostu chcę mieć skromny ślub. Ile razy mam to
tłumaczyć?

– Samantho – odezwała się ciocia, zdejmując okulary i przecierając

oczy. – Może nie powinnam się wtrącać, ale każdą rzecz można zrobić
we właściwy lub niewłaściwy sposób, a myślę, że szybki ślub to nie
najlepszy pomysł. Jesteś jej jedyną córką. Drugiego ślubu już nie będzie
miała. I to wszystko, co chciałam powiedzieć.

Mama nic do tego nie dodała, ale jej milczenie było szalenie

wymowne.

Drugiego ślubu nie będzie miała? A wydawało mi się, że kilkadziesiąt

lat temu miała swój, którego owocem jestem ja? Czy to nie był jej ślub?
Może to małżeństwo nie spełniło jej oczekiwań. Było mi bardzo przykro z
tego powodu. Ale czy to znaczy, że ja mam wziąć ślub głównie dla niej?

– To nie jest niewłaściwy sposób, po prostu nie jest w twoim stylu.

Jeżeli jest w moim życiu taki dzień, o którym sama powinnam
decydować, to jest nim właśnie dzień mojego ślubu. I nie zmienię zdania.
Pobierzemy się w parku Hillshire, zaproszę paru przyjaciół i rodzinę, a
potem przyjedziemy tu na wesele.

– W parku? Toż to absurd – powiedziała mama, lekceważąco

machając ręką. – A jeżeli się rozpada? Poza tym moim znajomym na
pewno nie będzie się chciało włóczyć po jakimś tam parku.

– Mamo...
– A ten uroczy kościółek w Fullerton? Nie pamiętam, jakiego jest

wyznania, ale przed nim znajduje się stary hiszpański dziedziniec z
fontanną. Wiesz, o którym mówię, Marnie. Pięknie by tam wyszły zdjęcia
ślubne. Nie wiem, co z weselem – trajkotała dalej. – Haroldsowie swoje
zorganizowali w Elks Club, ale to dość pospolite miejsce. Nie sądzisz,
Marnie?

– Bardzo pospolite.
– Mamo!
– Samantho, do jasnej anielki, przecież nie jestem głucha. Nie musisz

background image

krzyczeć.

– Ale nie słuchasz. Nie chcę hucznego wesela.
– A kto powiedział, że ma być huczne? Miałam na myśli co najwyżej

stu gości. No, może stu pięćdziesięciu.

– Nie chcę takiego wesela. Nie chcę użerać się z setkami osób,

których ledwo znam.

– Dobrze, nie musimy zapraszać wszystkich. Możemy ograniczyć się

do stu osób.

– Mamo, posłuchaj mnie. Mówię po raz ostatni, że chcę mieć

skromny ślub w parku, w obecności paru przyjaciół i rodziny, koniec,
kropka. Godzę się na taki ślub tylko ze względu na ciebie. Najchętniej
pojechałabym do Vegas, żeby ślubu udzielił nam Elvis.

– Młoda damo, tak się składa, że Elvis Presley nie żyje –

poinformowała mnie mama. – A poza tym on nie udzielał ślubów.

– Chodziło mi o sobowtóra, mamo, a nie o prawdziwego Elvisa.
– Bardzo cię przepraszam, ale nie zamierzam się ciągnąć do Vegas i

jak niektórzy ludzie szastać ciężko zarobionymi pieniędzmi. Ale skoro
chcesz, żeby w knajpie w Las Vegas ślubu udzielił ci jakiś nieprawdziwy
Elvis, to droga wolna.

– Oni tam mają kaplice. Nie udzielają ślubów w knajpach. W knajpach

się pije. To mój ślub i chcę, żeby był skromny! Ile razy mam ci to
powtarzać? Zamiast pozwolić mi na taki ślub, o jakim marzę, ty się
martwisz, co ludzie pomyślą. Tym się najbardziej przejmujesz, prawda?
Co sobie ludzie pomyślą, jeżeli nie będzie wielkiego, wystawnego
wesela? Na tym właśnie polega problem z tym światem. Ludzie babrzą
się w szczegółach bez znaczenia i zależy im tylko na tym, żeby spełniać
oczekiwania innych. Ja nie chcę taka być. Alex i ja nie musimy
imponować ludziom naszym ślubem. Chcemy to zrobić po swojemu.
Miałam nadzieję, że mnie poprzesz, ale widocznie się myliłam. Chciałam
mieć skromny, uroczy ślub, ale ty... ech, zapomnijmy o tym. Dajmy już
spokój. Jeżeli ma być po twojemu, to ja w ogóle nie wyjdę za mąż!

– Samantho, w porządku, uspokój się.
– Jestem spokojna.
– Nie, nie jesteś. Wpadłaś w histerię. Weź głęboki oddech.
– Tak, kochanie. Uspokój się. Twoja matka tylko chce pomóc.
– Oczywiście. Skoro chcesz mieć skromny ślub, to proszę bardzo.

Będziesz miała skromny ślub.

Czyżby się... poddawały? Stoczyłyśmy bitwę, po której się wycofują?

Ja zwyciężyłam? Stanęło na moim? Bramy piekieł się nie otworzyły i
mnie nie pochłonęły?

– No dobrze. Cieszę się, że to ustaliłyśmy. Teraz idę na papierosa.

background image

Może uda mi się złapać Aleksa na komórkę. Powinien już tu być.

O, było moje najlepsze wyjście z kuchni. I mój najsmaczniejszy

papieros od lat.

Bez powodzenia próbowałam dodzwonić się do Marka. Właśnie

gasiłam papierosa, kiedy na podjeździe pojawił się samochód. Boże, jak
ja się ucieszyłam! Nie dlatego, że Mark jednak mnie nie wystawił,
chociaż z tego powodu też mi ulżyło. Gdyby się nie pojawił, karma
spłatałaby mi niezłego figla.

Ucieszyłam się po prostu na jego widok. Miałam ochotę podbiec do

niego i opowiedzieć mu scenę, którą przegapił. A potem powiedzieć to,
co zamierzałam mu przekazać przez telefon. Czułam, że otacza mnie
ciepły blask. Kiedy wstałam i ruszyłam mu na spotkanie, na mojej twarzy
wykwit! mimowolny szeroki uśmiech.

Zniknął, kiedy tylko dotarło do mnie, że ten samochód jest bardzo

drogi, o wiele droższy, niż kiedykolwiek mogłabym sobie na to pozwolić.
A Mark siedział na miejscu dla pasażera, nie zaś za kierownicą.
Prowadziła jakaś ruda baba. Bardzo ładna ruda baba. Mark uśmiechał
się do niej tak, jak przed chwilą ja uśmiechałam się do niego.

background image

Rozdział dwudziesty drugi

Grunt to właściwe

wyczucie czasu

Baba miała ognistorude włosy, duże, wydęte usta, ale resztę twarzy

skrywały okulary przeciwsłoneczne. Była wysoka i szczupła, o
zabójczych piersiach (pewnie sztuczne), które pierwsze oznajmiały jej
przybycie. Nie odrywała wzroku od Marka, a jednak w jakiś sposób aż
emanowało od niej potępienie dla mnie.

Szli w moją stronę, a ja stałam, już czując się jak idiotka. Kim była ta

kobieta i co tu, u licha, robiła w dzień rozstania z moim przyszłym
mężem?

– Sam, to jest Kameron – przez „K” – powiedział z dumą Mark, kiedy

stanęli przede mną. – Moja nowa agentka.

– O, cześć. – Jego nowa agentka. Dobra, jakoś to przełknę. Da się

przeżyć. W końcu nie przedstawił mi jej jako swojej nowej dziewczyny
albo najlepszej kochanki, jaką miał od lat.

– Kameron, to jest Sam, ta kobieta, o której ci mówiłem.
– Witam – powiedziała Kameron takim tonem, jakby wyświadczała mi

ogromną przysługę.

Ta kobieta, o której opowiadał? Co on jej o mnie nagadał?
– Wiesz, Kameron, mam ogromny dług wdzięczności wobec

Samanthy. Pomogła mi podjąć decyzję o pozostaniu przy aktorstwie.

– Och, doprawdy? – Sądząc po wymuszonym uśmiechu, Kameron

najwyraźniej nie była pod wrażeniem mojego wkładu w sztukę i dobro
społeczeństwa.

Zanim zdążyłam wymyślić jakąś druzgoczącą uwagę, dzięki której

obnażyłabym jej prawdziwą twarz i zaimponowała Markowi inteligencją i
intuicją, rozdzwoniła się jej torebka. Jej droga, malutka, urocza
torebeczka, w której na pewno nie było miejsca na stare chusteczki do
nosa, okruchy tytoniu, papierki po gumie do żucia i Bóg wie, co jeszcze.

– Przepraszam, muszę odebrać – powiedziała, wyjmując komórkę. –

Kameron Mead – szczeknęła do telefonu, tonem jasno dając do
zrozumienia, by ten, kto znajdował się na drugim końcu, lepiej nie
marnował jej czasu.

Mark przyglądał jej się z taką samą nabożną czcią i szacunkiem, jakie

ja żywię dla ciasta z musem czekoladowym.

– Ronnie – tchnęła do telefonu. – Daj mi chwilkę. Właśnie idę i nie

jestem sama.

background image

– To on? – spytał Mark. Kiwnęła głową.
– Bądź tak dobra – szepnęła do mnie – i zabaw Marka, bo muszę

porozmawiać.

Zakołysała sztucznymi piersiami i implantem w tyłku (to znowu tylko

moje domysły, ale założyłabym się o sporą sumkę) i pognała podjazdem
z prędkością mili na minutę. Mark nie odrywał od niej wzroku.

– Prawda, że jest cudowna? – spytał mnie.
– Tiaa, super. Kim ona właściwie jest?
– To Kameron Mead – powiedział jak żarliwy katolik wymawiający

imię Matki Boskiej.

– No i?
– Nie wiesz, kim jest Kameron Mead? – Spojrzał na mnie takim

wzrokiem, jakbym dopiero co wyszła z buszu, gdzie przez wiele lat
mieszkałam wśród prymitywnych ludów.

– Nie – musiałam przyznać.
– Kameron Mead to jedna z najlepszych agentek w mieście. A teraz

stoi przed twoim domem i rozmawia przez komórkę z dyrektorem do
spraw castingu do dużego filmu. W mojej sprawie.

– Żartujesz.
– Nie. Kameron ma grypę. Wyobrażasz sobie? Tyle szarpaniny, tyle

pracy i dopiero tak musiało się złożyć, że Kameron Mead ma wolny
dzień. Po raz pierwszy od dwunastu lat nie poszła do biura i akurat
oglądała w telewizji Frankie wkurzył się jak cholera. W jednym z aktorów
dostrzegła pewną cechę, której szukała. We mnie. Miałem tylko trzy linijki
tekstu, ale coś jej się we mnie spodobało. Krótko mówiąc, kazała swojej
asystentce mnie odnaleźć i wczoraj dostałem telefon. Telefon, na który
czekałem dziesięć lat. Kameron Mead chce zostać moją agentką.
Uważa, że mógłbym zagrać Jordana Crane’a. Jordana Crane’a,
głównego bohatera w nowym filmie Jerry’ego Mortona.

– O Boże, Mark, to... to niesamowite. Tak się cieszę. Moje gratulacje.
– Dziękuję.
– Musisz być wniebowzięty. Tyle lat poszukiwań wreszcie się opłaciło.

To musi być najcudowniejsze uczucie na świecie.

– Jeszcze nie wiem, co czuję. Chyba nadal jestem w szoku.
– Jasne. Wiesz, mnie dzisiaj też przydarzyło się coś niesamowitego.

Może to nie aż tak wielkie wydarzenia jak u ciebie, ale przed chwilą
sprzeciwiłam się mojej mamie. Niby nic takiego, ale dla mnie to ogromny
przełom. Zresztą to długa historia, opowiem ci później. Czuję się taka
wyzwolona. Zeszłej nocy dzwoniłam do ciebie, nie wiem, czy odsłuchałeś
sekretarkę, ale olśniło mnie w sprawie mojego związku z Gregiem, no i
zrozumiałam, dlaczego zawsze wiążę się z takimi facetami, ale jak już

background image

mówiłam, to długa historia... – Wiedziałam, że bredzę jak potłuczona, ale
w ciągu paru minut chciałam mu opowiedzieć wszystko, co planowałam
przez parę godzin. – Jesteś fantastycznym facetem i przepraszam, że
dostrzegam to tak późno.

– Dziękuję, Samantho. To bardzo...
– Wiem, że wcześniej mówiłam, że nie jestem zainteresowana, ale

właściwie to jestem. Pomyślałam sobie, że moglibyśmy dziś gdzieś
wyskoczyć. Moglibyśmy uczcić twój sukces. Wezmę kartę kredytową i
zrobimy to tak, jak należy.

– Kurczę, Samantho, byłoby super, ale Kameron już mnie zaprosiła

na przyjęcie. Chce, żebym poznał parę osób.

– Och. Nie szkodzi. Rozumiem. To twój wielki dzień i w ogóle. Bardzo

doceniam to, że dzisiaj przyszedłeś.

– Przecież obiecałem.
– Tylko przykro mi, że przyjechałeś na darmo.
– Jak to, na darmo?
– Już tak dłużej nie chcę. Mam dosyć udawania i kłamstw. Nie

sądziłam, że sytuacja aż tak się skomplikuje. Nawet dzisiaj wcale nie
miałam zamiaru tu przyjeżdżać i planować ślubu. Ale ty się spóźniałeś i
trochę się zdenerwowałam. Nie wiedziałam, czy coś ci się stało, czy
mnie wystawiłeś do wiatru, i zanim się obejrzałam, już zaczęłam się
kłócić z mamą o ślub, którego i tak nie będzie... Istny cyrk. Zamierzam
wszystko jej powiedzieć.

– Mówiłaś przecież, że...
– Wiem, co mówiłam, ale prawda jest taka, że ani mnie, ani jej nic się

nie stanie, a od czegoś muszę zacząć. Jeżeli się nie ujawnimy, nie
mamy żadnych szans. Kto wie? Może wszyscy uznają to za niezły
dowcip?

Wbrew moim oczekiwaniom na twarzy Marka nie pojawiła się

ekscytacja i zachwyt.

– O co chodzi? – spytałam po paru chwilach niezręcznego milczenia.
– Kameron musi mnie zobaczyć w roli amanta, a nie ma czasu, by

szukać innej okazji, W przyszłym tygodniu ma się odbyć ostatnie
czytanie. Powiedziałem, co na dzisiaj zaplanowaliśmy. Miałem nadzieję,
że obejrzy scenę naszego rozstania. Chciałem powiedzieć, że to
organizatorka wesel, którą zatrudniłem.

– Powiedziałeś jej? Całą historię?
– Tak jakby.
– Przecież ja nawet jej nie znam. Nie przyszło ci do głowy, żeby

zadzwonić i spytać mnie o zdanie? Co myślę o tym, żeby przyszła?

– Naprawdę nie przypuszczałem, że mogłabyś się nie zgodzić. To

background image

obcy człowiek, już nigdy jej nie zobaczysz. Poza tym my też już mieliśmy
się nie spotykać, jasno mi to dałaś do zrozumienia.

– Wiem, ale...
– Sam – zaczął prosić – chyba nie rozumiesz, ile dla mnie znaczy to,

że zechciała tu ze mną przyjść. Odwołała spotkanie ze swym
konsultantem od czakramów. Aż tak bardzo we mnie wierzy. A w tym
biznesie nie można liczyć na drugą szansę. Jeżeli będę musiał do niej
pójść i powiedzieć, że zmarnowałem jej czas...

Zanim zdążył dokończyć, na podjeździe rozległ się stukot

pantofelków, za które Kameron dała pewnie z pięćset dolarów.

– Interes się kręci. I to jak. Zobaczymy, jak się dziś popiszesz. Jeżeli

mi się spodoba, to jeszcze przed końcem weekendu zadzwonię do kogo
trzeba. Boże, jak ja nienawidzę weekendów. Złotko – zamruczała,
przepychając się koło mnie i podchodząc do Marka – mam nadzieję, że
tu chodzi nie tylko o biznes. Tu chodzi o więź. Musisz zaufać mnie i
mojej intuicji.

– Całkowicie ci ufam.
– To dobrze.
– I szanuję twoje zdanie.
– A ja postaram się szanować twoje.
Osobiście uważałam, że to dość niegrzecznie z ich strony ufać sobie i

szanować się nawzajem, jednocześnie zupełnie mnie ignorując.
Zaczęłam coś podejrzewać.

– Mark – powiedziałam tak miłym tonem, na jaki mnie było stać w

tych okolicznościach. – Czy moglibyśmy chwilkę porozmawiać na
osobności?

– Czy mamy jeszcze coś do omówienia? – Mark spytał Kameron.
– Nie, wszystko już ustalone.
– Kameron, muszę przyznać, że mam tremę przed tym występem.
– Niepotrzebnie. Po prostu spraw, żebym uwierzyła w to rozstanie.

Żebym się przejęła, może nawet troszkę zakochała. Na pewno świetnie
ci to wyjdzie.

– Dzięki. Twoje słowa są dla mnie bardzo cenne.
– Nie mówiłabym tak, gdybym w to nie wierzyła. Zaczekam przy

samochodzie. No i życzę powodzenia. Tobie też, Samantho. Liczymy na
ciebie.

Dzięki. I powodzenia w udawaniu człowieka.
Kameron wsiadła do swojego samochodu, który kosztował Bóg wie

ile, pewnie tyle, że starczyłoby na miesięczne wyżywienie dla małego
głodującego kraju. Odczekałam, aż znalazła się poza zasięgiem słuchu,
po czym odwróciłam się do Marka.

background image

– Samantho – powiedział. – Wiem, że się zdenerwowałaś, ale spróbuj

zrozumieć. Nie chciałaś się ze mną spotykać, a to... to moja wielka
szansa. Druga taka już mi się nie trafi. Wiem, że nadaję się do tej roli.
Jeżeli tylko dostanę się na przesłuchanie...

– Och, doskonale rozumiem. Mam jednak nadzieję, że pozostaniemy

przyjaciółmi.

Rzeczywiście miałam taką nadzieję. Widziałam wyraz jego twarzy,

właściwie odczytałam język ciała i to, że nie potrafił mi spojrzeć prosto w
oczy. Miałam wszystko czarno na białym, ślepy by się zorientował.

– Nie zamierzasz się ze mną spotykać, ale udajesz, bo dzięki temu

zgodzę się na obecność Kameron. Kiedy ja nie chciałam się z tobą
spotykać, przynajmniej powiedziałam to wprost.

– Samantho, bardzo się mylisz – upierał się, ale nawet on był zbyt

kiepskim aktorem, żeby mnie przekonać.

– Wesz, co sobie myślę? Skoro nie jestem dość dobra, by się z tobą

umawiać, to nie jestem dość dobra, by z tobą zerwać.

– Chyba nie zachowałabyś się aż tak złośliwie?
– Złośliwa ze mnie bestia, koleś. Jeżeli więc chcesz ze mną zerwać,

to bądź tak łaskaw i zrób to uczciwie.

Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale ja skrzyżowałam ręce na

piersi i rzuciłam mu spojrzenie, które nie pozostawiało miejsca na
nieporozumienia. Chciałam położyć ręce na biodrach, ale to by już była
lekka przesada.

– No dobrze – powiedział bojaźliwie. – Prawda jest taka, że pewnie

by nam nie wyszło. Przynajmniej nie teraz. I nie chodzi o to, że nie
jestem zainteresowany. Może gdybyśmy trochę ze sobą pobyli... Ale
teraz w moim życiu zacznie się dużo dziać. Zabraknie mi energii na nowy
związek. Muszę w stu dziesięciu procentach skupić się na karierze. Nie
mogę się rozpraszać. Nie po dziesięciu latach walki. Naprawdę bardzo
mi przykro. Żałuję, że tak wyszło. Poważnie.

– A dlaczegóż to miałabym ci wyświadczać przysługę? Podaj mi

chociaż jeden sensowny powód, dla którego miałabym ci ułatwić
odniesienie sukcesu.

– Bo rozumiesz, co to znaczy bardzo czegoś pragnąć. I dlatego, że

kiedy mnie odtrąciłaś, ja mimo wszystko zdecydowałem się ci pomóc.

– Powiedziałam: jeden powód.
– Sam.
– No dobrze. Zgoda. Ale powinno mi to być policzone w przyszłym

życiu. Aha, tak przy okazji...

– No?
– Kameron to kawał zdziry, a jej imię pisane przez „K” jest

background image

pretensjonalne.

background image

Rozdział dwudziesty trzeci

Kiedy człowiek się postawi,

od razu wzrasta jego poczucie

wartości. I bardzo dobrze,

bo inni tego nie docenią

Kiedy weszłam z Markiem i Kameron, ciocia i mama siedziały przy

stole w kuchni. Zachowywały się tak, jakby podczas mojej nieobecności
w ogóle nie ruszyły się z miejsca, ale ja byłam pewna, że dyskretnie nas
podglądały z okna w salonie, chowając się za zasłonami. Wyszłam na
ponad pół godziny, a zupełnie nie w ich stylu było założenie, że tak
długo, bez ich rady i wsparcia, poradziłabym sobie ze swoimi sprawami
osobistymi. Byłam też przekonana, że już nie mogą się doczekać, kiedy
się dowiedzą, kim jest owa ruda, która pojawiła się na scenie, gdy zaś ją
przedstawiłam, w ogóle nie były zaskoczone.

– Mamo, ciociu, to jest Kameron. Jest konsultantką ślubną. Alex

przyprowadził ją, żeby nam pomogła w przygotowaniach.

– Witam – powiedziała Kameron, rozglądając się po kuchni takim

wzrokiem, jakby była zdumiona stylem życia maluczkich oraz ich brakiem
dobrego smaku.

– Kameron, to jest moja mama Teresa i moja ciocia Marnie.
– Milo mi cię poznać, Kameron – powiedziała mama, wstając.
– Zrobię ci kawę.
– Och, nie, dziękuję. Nie pijam kawy.
– W takim razie może soku pomarańczowego?
– Nie jadam cytrusów. ‘ Mama z powrotem usiadła.
– A wodę pijasz? – spytałam. – Mamy świetny rocznik, prosto z

kranu. Lekki, lecz o pełnym bukiecie.

– Nie, dziękuję. – Kameron uśmiechnęła się sztucznie. Słowo daję,

niektórzy w ogóle nie mają poczucia humoru.

Mark, Kameron i ja usiedliśmy, a ja zaczęłam celowo ostentacyjnie

dolewać sobie kawy i śmietanki, dosypywać cukru i zagryzać kolejnym
ciastkiem.

Poprzedniego dnia podczas obiadu razem z Markiem

naszkicowaliśmy scenariusz naszego rozstania. Postanowiliśmy, że
przez parę minut pogadamy o ślubie, po czym ja poruszę kwestię dzieci.
Wtedy on mi złamie serce, mówiąc, że nie chce mieć dzieci i że nigdy nie
zmieni zdania. Z powodu niewiarygodnego egoizmu i niedojrzałości
Marka nasze małżeństwo będzie wykluczone. Natomiast ja zadziwię

background image

wszystkich swoją siłą i odwagą, jakimi się popiszę, zrywając zaręczyny.

– Kameron na razie wysłucha naszych pomysłów – wyjaśnił Mark –

żeby się zorientować, o jaki rodzaj ślubu nam chodzi.

– To proste – dodałam. – Chcemy, żeby był skromny.
– Naprawdę? – zdziwił się Mark. – Myślałem, że ci zależy na

tradycyjnym ślubie w kościele.

Czy naprawdę nikt mi nie pozwoli wziąć takiego ślubu, o jakim

marzę?

– To źle myślałeś. Nie cierpię przygotowań i całego tego

zamieszania. Nie chcę w tym dniu myśleć tylko o innych i starać się im
zaimponować.

– Nie, w tym dniu mamy uczcić fakt, że dwoje ludzi chce dzielić ze

sobą życie.

– Co można osiągnąć w bardzo prosty sposób, jeśli odpowiednio się

do tego zabierzemy.

– Alex – powiedziała mama, wychylając się do przodu i z powagą

spoglądając mu prosto w oczy. – Chciałabym, żebyś z nią porozmawiał.
Ona uroiła sobie ślub w parku i...

– W parku? – powtórzył Mark. – Chcesz wziąć ślub w parku?
– I co w tym złego? Parę przecznic stąd jest piękny park. Moglibyśmy

postawić tam altanę i...

– Nie chcę się żenić w parku.
– No to mamy problem.
– Jeśli można... – powiedziała Kameron.
– Nie wtrącaj się!
– Samantho! – wykrzyknęła przerażona mama.
– Nie życzę sobie, żeby jakaś kobieta, której nawet nie znam i o której

obecności tutaj nawet nie wiedziałam, wtrącała się w sprawy między mną
a moim przyszłym mężem.

– Myślałem, że zrobię ci miłą niespodziankę – powiedział Mark

przygnębionym głosem. Dobry byl! Bardzo dobry. Ładuje się tu z tą rudą
babą, ale to ja jestem podła i nierozsądna. – Ja po prostu... tak bardzo
cię kocham – ciągnął łamiącym się głosem. – Chciałem, żeby nasz ślub
był idealny. Chciałem wielkiej pompy. Chciałem zobaczyć, jak idziesz
główną nawą jakiegoś pięknego, staroświeckiego kościoła, w sukni
ślubnej i welonie – najpiękniejsza kobieta na świecie, kobieta, z którą
spędzę resztę życia.

Znowu pokrzyżował mi plany. Wiedziałam, że oczy wszystkich kobiet

w kuchni są zwrócone na mnie, a w jednej czy dwóch parach
nabrzmiewają łzy. Nienawidziłam Aleksa Grahama. Musiałam znowu
stać się słodka, miła i uległa, musiałam zgodzić się na taki ślub, jakiego

background image

on sobie życzył, bo Alex zawsze wygrywa. Zawsze, zawsze wygrywa.
Niech go diabli wezmą.

– No dobrze, może uda nam się pójść na kompromis – wydusiłam

wreszcie.

– Wiedziałem, że zobaczysz światełko w tunelu – stwierdził Mark, po

czym poklepał mnie po ręce, jakbym była dzieckiem. Może i moje
wewnętrzne dziecko dochodziło do głosu częściej, niż jest to zalecane,
ale w końcu byłam dorosłą kobietą. Miałam prawo jazdy, prawda?
Płaciłam czynsz, chodziłam do pracy, głosowałam na pięciu
prezydentów, z których jeden wygrał wybory. Poza tym wcale nie
prosiłam się na świat.

Już nigdy więcej nie poklepuj mnie po ręce, ty dupku – miałam ochotę

wrzasnąć, ale nie zrobiłam tego. Nie mogłam, nie po jego
przedstawieniu. Nie powinnam była się na to zgodzić. Zrobiłam to dla
Marka, ale Aleksa nie potrzebowałam w swoim życiu. Chciałam się z
nimi oboma jak najszybciej rozstać, bo już nie mogłam ani minuty dłużej
znieść ich kontroli i protekcjonalnego tonu.

– Mam tylko nadzieję, że nie mamy aż tak różnego zdania na temat

wychowania dzieci – powiedziałam, w rewanżu poklepując go po dłoni.

– Nie kracz – powiedziała nerwowo moja mama. – Macie czas, żeby

się dogadać. – Słowo daję, w tamtej chwili podejrzewałam, że ona czuje,
co się święci.

– Jeszcze nigdy o tym nie rozmawialiśmy, prawda? – powiedział

cicho Mark.

– O czym? – spytałam niewinnym tonem.
– O dzieciach.
– No i co? Ja chciałabym mieć dwoje, może troje.
– Och, Samantho. Powinienem był cię uprzedzić.
– O czym?
– Ja nie chcę mieć dzieci. Nigdy.
– Nigdy?
– Nigdy.
– Och.
– Aleksie – wtrąciła się ciocia – wiele osób myśli tak samo. Ale potem

zmieniają zdanie.

– Ja chyba go nie zmienię – stwierdził z przekonaniem. Nawet ja

musiałam podziwiać jego grę. – Cały czas bym się o nie potwornie bał.
Po tym, co przeszedłem, po śmierci moich rodziców, wiem, że wszędzie
czai się niebezpieczeństwo. Za bardzo bym się bał. A to by nie było dla
nich dobre. Dzieci powinny mieć odważnych rodziców, a ja niestety taki
nie jestem. Przykro mi, Samantho.

background image

– Mnie też jest przykro, ale skoro nie chcesz mieć dzieci, to... to nie

mogę za ciebie wyjść.

Wszyscy aż wstrzymali oddech. Czuli, co się zbliża, ale moje słowa

wywołały u nich szok.

– Chciałam ci jednak podziękować za to, że byłeś ze mną szczery,

zanim zrobiło się za późno.

– W takim razie chyba nie ma sensu już się spotykać? – spytał.

Pokręciłam głową, patrząc na niego z żalem.

– Zanim pójdę, chciałbym ci powiedzieć, ile dla mnie znaczyłaś. O

Boże, tylko nie to. Byłam wykończona, tak wykończona, że nie
zniosłabym kolejnego wyznania miłości.

– Myślę, że powiedzieliśmy sobie już wszystko, co było do

powiedzenia – oznajmiłam, znowu klepiąc go po dłoni, co mi się szalenie
spodobało.

– Przecież już nigdy się nie zobaczymy. Nie mogę odejść bez słowa.
– Oczywiście, że możesz.
– Muszę zamknąć sprawę.
– Alex, proszę cię, to takie bolesne. Po co przedłużać tę mękę?
– Gdybyś mi tylko pozwoliła...
– Nie! Cholera jasna! Dlaczego zawsze musi być po twojemu?

Dlaczego mam siedzieć i słuchać o czymś, czego nie chcę wysłuchiwać?
Dlaczego zawsze musisz kontrolować sytuację? To już koniec, koniec, a
teraz po prostu pójdźmy każde w swoją stronę! – Kącikiem oka
uchwyciłam rude włosy Kameron, co mnie rozwścieczyło jeszcze
bardziej. – Proszę, idź już, zanim powiem coś, czego oboje będziemy
żałować.

– Samantho, zachowujesz się zbyt pochopnie – powiedziała mama z

desperacją. – Myślę, że oboje powinniście dać sobie trochę czasu, zanim
podejmiecie tak ważną decyzję. Popełniacie wielki błąd.

– Tak myślisz? – spytałam, spoglądając jej prosto w oczy. – A to

dlaczego?

– Bo się kochacie i... i...
– I może już nigdy nie trafi mi się taka szansa?
Coś we mnie pękło. Prawdziwa historia i ta zmyślona zlały się w

jedno, a ja byłam już gotowa odłożyć książkę na półkę.

– Wiesz co, mamo? Chciałam za niego wyjść tylko po to, żeby cię

uszczęśliwić. Tak. Tak było. Nie kocham go. Chyba go nawet nie lubię.
Nie jestem z nim szczęśliwa. Prawie nie mamy o czym rozmawiać. To,
że nie chce dzieci, jest tylko pożyteczną wymówką. Ale poważnie
zamierzałam za niego wyjść, za mężczyznę, który poklepuje mnie po
dłoni, jakbym miała trzy lata, chciałam z nim spędzić resztę życia, a

background image

przynajmniej parę lat, po to tylko, żeby zdobyć twoją aprobatę. Ale się
rozmyśliłam. To moje życie, czy ci się to podoba, czy nie.

Wstałam arogancko, gotowa wyjść na podbój świata. A przynajmniej

wypożyczyć sobie jakiś dobry film na wideo.

– Nie kochasz? – Mark wyglądał na kompletnie zdruzgotanego. –

Nigdy mnie nie kochałaś?

Co oznaczało, że jeżeli teraz ich opuszczę, wyjdę na najbardziej

bezduszną zołzę na świecie. Kusząca perspektywa. Samantha,
bezduszna zołza, tak podła, że jej przerażona rodzina godzi się na
wszystko. Boże. Wolność. Ale z drugiej strony, jeżeli pociągnę to jeszcze
z pięć minut, przejrzą mnie na wylot. Dobrze więc, niech Alex popisze się
swoją grą przed Kameron przez „K”. Niech zatriumfuje, skoro to tak dużo
dla niego znaczy. Myślę, że zważywszy na okoliczności, postawiłam na
swoim.

– Przepraszam, Aleksie – powiedziałam cicho, z powrotem siadając.

– Nie mówiłam tego poważnie. Po prostu się zdenerwowałam. Ale nie
pasujemy do siebie. Mamy inne cele w życiu. Gdybyśmy się pobrali,
wkrótce zaczęlibyśmy się nienawidzić. – Parę razy poklepałam go po
dłoni. – A tego nie chcemy, prawda?

Mark wziął głęboki oddech i usiadł bardzo prosto. Po policzku

popłynęła mu łza.

– Samantho, parę minut temu chyba bym umarł, gdybym się

dowiedział, że mnie nie kochasz. I rzeczywiście, coś we mnie umarło.
Może to, co najcenniejsze. Ale dałaś mi coś, dzięki czemu będę miał siłę,
by żyć dalej – tak jak żyłem po śmierci rodziców. Bo cokolwiek teraz
twierdzisz, przez krótki czas mnie kochałaś. A tego nikt mi nie odbierze.
Żałuję, że nie może to trwać wiecznie, ale wiesz co? Codziennie będę
się uśmiechał, wiedząc, że jesteś gdzieś na tej planecie. Że zajmujesz
się swoimi sprawami. Dzięki temu będę szczęśliwy. Będę cię kochał aż
do śmierci. W zamian proszę tylko o jedno.

– O co, Aleksie?
– Jesteś jedną z najcudowniejszych istot, jakie żyją na tej planecie.

Obiecaj mi, że nigdy się nie zmienisz.

Pochylił się i pocałował mnie w usta. Po policzku pociekła mu jeszcze

jedna łza. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie. Uśmiechnął się ze
smutkiem, po raz ostatni pocałował mnie w czoło i powoli cofnął ręce.

– Zegnaj, Samantho. Dziękuję, że przez chwilę byłaś częścią mojego

życia.

Patrzyliśmy, jak wstaje.
– Kameron, zaczekam na ciebie w samochodzie – powiedział i powoli

wyszedł z kuchni. Wszyscy oprócz mnie wpatrywali się w niego. Ja już

background image

nie mogłam patrzeć na niego ani na innych, a zwłaszcza na pewną
kobietę, która trzydzieści cztery lata wcześniej mnie urodziła.

Usłyszałam, jak otwiera drzwi. Potem drzwi się zamknęły, a na

podjeździe rozległy się jego kroki, które wkrótce ucichły w oddali. I w taki
oto sposób mój związek z Aleksem Grahamem się zakończył. Teraz
musiałam tylko się odwrócić i coś powiedzieć. Najlepiej coś w rodzaju
„To ja już będę lecieć”. Wezmę głęboki oddech, policzę do dziesięciu...
no, może do stu... ale zanim zdążyłam się zdecydować na jakąś liczbę,
ktoś zaczął szlochać. Mogła to być tylko jedna osoba. Taka, która przeze
mnie cierpiała na poranne mdłości, nauczyła mnie wiązać buty i
korzystać z nocniczka.

Podniosłam wzrok, nie mając pewności, co zrobić albo powiedzieć –

ale to nie była ona. Mama siedziała z kamienną twarzą, nie wydając z
siebie żadnego dźwięku. Podobnie ciocia Marnie. Łzy płynęły po twarzy
Kameron przez „K”.

– Dobrze się czujesz? – spytałam. Kiwnęła głową i wyjęła chusteczkę

z torebki.

– Za chwilę mi przejdzie. Po prostu... Nie pamiętam, kiedy ostatnio

się tak wzruszyłam. Co za odwaga. Jaka godność... och, cholera. Nie
cierpię się tak rozklejać. W takim stanie nie mogę pracować. – Ostrożnie
wsunęła chusteczkę pod okulary. – Mam nadzieję, że wszyscy
doceniliście to, czego byliśmy świadkami.

Kameron w końcu się pozbierała, wstała i wyszła za Markiem, po

drodze rzucając chusteczkę na środek kuchni.

background image

Rozdział dwudziesty czwarty

Praca neurotyczki nie ma końca

Wyszłam wkrótce potem. Żadna z nas nie wiedziała, co powiedzieć,

skoro zapewniłam sobie prawo do życia po swojemu, samodzielnego
podejmowania decyzji i tak dalej. Zaproponowałam, że sprzątnę ze stołu
i pozmywam naczynia, ale mama powiedziała, że wszystko w porządku.
To znaczy, że nie było w porządku, nic nie było i może już nigdy nie
będzie w porządku. Nie miałam już siły, żeby się z nią kłócić albo ją
przepraszać czy choćby porozmawiać. Obie potrzebowałyśmy trochę
czasu, żeby ochłonąć.

Nie miałam zamiaru wracać do starych nawyków. Oczywiście nie

miało się obyć bez walki na śmierć i życie, a mama na pewno zamierzała
mi to utrudnić. Nigdy nie udało mi się wygrać, bo miałam dosyć, byłam
zmęczona albo brakowało mi siły na to, żeby się z nią użerać. Ale
trzydzieści cztery lata czekałam, by się postawić i teraz nie zamierzałam
się wycofać.

W następnym tygodniu czekałam na telefon od mamy, jednocześnie

bojąc się go i potrzebując. Ona jednak nie dzwoniła, a ja też nie
potrafiłam się do tego zmusić. Wiem, że gdybym to zrobiła, zaczęłabym
znowu wpadać w stary schemat. Musiałam wciąż na nowo powtarzać
sobie, że nie zrobiłam nic złego, byłam pewna, że czasem, jeśli będzie
trzeba, nauczę się żyć z tym poczuciem winy.

Zadzwoniłam do Amandy i cały wieczór ze śmiechem wspominałyśmy

wszystkie szczegóły przygody z Aleksem Grahamem. Użyła takich słów
jak „transcendentalne” i „rozwijające ducha”. Nie wiedziałam, że jestem
aż tak porąbana.

Amanda niekiedy przesadza, co kiedyś dostrzegałam bardziej niż jej

zalety. Może kiedy człowiek sam zdoła się trochę opamiętać, łatwiej mu
znieść wariactwo innych. Powiedziała, że Mark nie dostał tej roli, ale
Kameron przez „K” nadal go reprezentuje i jego kariera nieźle się
zapowiada. Nie powiedziałabym, że cieszę się z tego powodu – zależy
mi na zdrowiu psychicznym, ale nie na świętości – ale z drugiej strony
nie chciałabym dla rozrywki patrzeć, jak żywcem gotuje się we wrzącym
oleju. Może nie osiągnęłam perfekcji, ale to już jakiś postęp.

Pod koniec tego wieczoru przyszła mi do głowy pewna myśl. Można

by pomyśleć, że – mając za sobą tragiczne doświadczenia – powinnam
już nauczyć się ignorować każdy pomysł, jaki mi przychodził do głowy,
ale ten wydał mi się wyjątkowo dobry. No i nie dotyczył wymyślonych

background image

ludzi.

– Amando, co byś powiedziała na zorganizowanie warsztatów

aktorskich dla normalnych ludzi, takich jak ja?

– To ty jesteś normalna?
– No dobra, dla nienormalnych. Na razie tak plotę, co mi ślina na

język przyniesie, ale może by rzeczywiście zacząć takie zajęcia?
Mogłabyś zatrudnić paru aktorów, a ludzie odgrywaliby z nimi różne
scenki, żeby lepiej poznać samych siebie. Bo wiesz, każdemu
przyczepia się łatkę. Jesteś nieśmiała albo rozrywkowa, albo jakaś tam
jeszcze. A do ciebie można by przyjść i poudawać kogoś innego. Albo
odkryć, że jest się zupełnie kimś innym. Albo odegrać jakąś rolę, którą
chce się wykorzystać w prawdziwym życiu. Na przykład kobiety mogłyby
bezpiecznie udawać zołzy albo wampy lub bez żadnych zahamowań
odszczekiwać się swoim mamom czy mężom, czego w normalnym życiu
nie zrobiłyby i za milion lat. To tak, jak się udaje pod prysznicem gwiazdę
rocka.

– Samantho Stone, to niesamowicie dobry pomysł.
– Naprawdę?
– No. Między innymi dlatego aktorzy tak kochają swoje zajęcie. Mogą

udawać osoby, którymi nigdy by nie zostali w prawdziwym życiu. Nie do
wiary, że wcześniej o tym nie pomyślałam, Wykorzystałabym swoją
miłość do teatru i dążenie do rozwoju duchowego, a ty... ty byś mi
pomagała.

– Myślałam, że mogłabym po prostu uczestniczyć w tych warsztatach.

Jak mam ci pomóc?

– Zrobiłaś to w prawdziwym życiu. Mogłabyś podzielić się swoimi

doświadczeniami na tyle, na ile byś chciała, i pomagać ludziom
pokonywać ich ograniczenia.

I wtedy, co mnie kompletnie oszołomiło i pobiło poprzednie rekordy,

przyszedł mi do głowy drugi pomysł.

– I mogłabym robić zdjęcia. Bo chodzi o to, żeby zobaczyć, prawda?

Zobaczyć siebie od innej strony. Pamiętam, jak kiedyś zrobiłam zdjęcie
mojej cioci. Już nie pamiętam, co wtedy robiła, ale miała swoją zwykłą
minę. Kiedy je zobaczyła, przeżyła szok. Powiedziała, że pewnie ją
uchwyciłam w niewłaściwej chwili. A wcale tak nie było. To była bardzo
typowa chwila. A ciocia nie miała zielonego pojęcia, że tak wygląda.
Pomyślałam więc, że gdyby ludzie się zgodzili, mogłabym im robić
zdjęcia w chwili, kiedy grają kogoś innego. Czuli by się bezpieczni, lecz i
tak dowiedzieliby się czegoś o sobie. Kiedy robisz zdjęcie osobie, która
robi coś innego niż zwykle, zawsze widać coś ciekawego.

– Pierwszy raz słyszę, żebyś w ten sposób mówiła o fotografowaniu.

background image

Jakby to było coś więcej niż tylko twoja praca.

– Wiem.
– Może więc i ty staniesz się kimś innym?
– Raczej będę próbowała się dowiedzieć, kim tak naprawdę jestem. I

co potrafię robić.

Parę dni później wracałam ze spotkania z klientką i nie chciało mi się

jechać prosto do domu. Na sekretarce mogłam znaleźć wiadomość od
mamy albo nie – a nie wiedziałam, które rozwiązanie wolę. Miałam
ochotę pójść tam, gdzie na chwilę mogłabym zapomnieć o całym
świecie, posłuchać bluesa i czuć się tak, jak chcę, a nikt nie próbowałby
mi zmieniać nastroju. Chciałam pojechać do „Bogarta”, byłam już na to
gotowa, a nie sądziłam, by Greg tam przyszedł w czwartek. Mój rozum
już się z nim rozstał, ale serce jeszcze nie zrezygnowało. Rick i ja
właśnie zgodziliśmy się co do tego, że wszyscy politycy to idioci, kiedy
podniosłam głowę i zobaczyłam w drzwiach Grega i Debbie. Nie mogli
się przeprowadzić do innego kraju albo przyłączyć się do cyrku? We
wszechświecie nie takie cuda się zdarzają. W porównaniu z powstaniem
Wielkiego Kanionu to byłby mały pikuś.

– Cześć wam – powiedziałam błyskotliwie, kiedy podeszli.
– Cześć, Sam – powiedział Greg. – Od jakiegoś czasu nie widuję cię

tu.

– Greg powiedział mi o tobie i Aleksie – wtrąciła Debbie. – Jak się

czujesz?

– Dobrze. Naprawdę bardzo dobrze.
– Hej, mam pomysł! – wykrzyknęła Debbie. Przygotowałam się na

najgorsze.

– Sam, jestem najgorszym bilardzistą na świecie. Greg jest cierpliwy,

ale wiem, że go doprowadzam do szału. Może więc byście sobie pograli?
Ja tu usiądę i posłucham muzyki.

Co począć z taką osobą, która ciągle jest dla ciebie miła, chociaż ty

byś chciała, żeby zniknęła z powierzchni ziemi? Ludzie doprowadzają
mnie do białej gorączki. Szkoda, że nie mogę się bez nich obyć.

Greg i ja graliśmy jakąś godzinę. Było nieźle. Nie rozmawialiśmy zbyt

dużo, nadal nie czuliśmy się swobodnie w tej sytuacji, ale wykonałam
pierwszy krok, a to już coś. Debbie siedziała przy barze, gawędząc z
Rickiem i co jakiś czas wkładając monety do szafy grającej. Ani razu nie
okazała nudy czy zmęczenia. Igrała z moją stłumioną wrogością. Po
trzeciej rozgrywce powiedziałam Gregowi, że już się zwijam do domu.
Poszedł do łazienki, a ja pożegnałam się z Debbie. Uprzejmi i rozważni
ludzie jak ona robią wielkie halo z tego nic nieznaczącego towarzyskiego

background image

rytuału.

– Sam, chciałam ci podziękować – powiedziała, zanim zdążyłam dać

w długą. – Greg powiedział, że skopałaś mu tyłek, jak to ujął. W
rozmowie – Boże, mam nadzieję, że to nie jest dla ciebie zbyt bolesne –
w rozmowie o tym, czym naprawdę jest małżeństwo.

– Aha.
– Ta rozmowa wiele zmieniła. Nadal mamy pewne problemy, ale

myślę, że musiał o nich porozmawiać z kimś innym. Poza tym on
naprawdę szanuje twoje zdanie. Tak więc wielkie dzięki. Przykro mi
tylko, że tobie się nie ułożyło.

– Mnie też.
– Wiem, że pewnie jesteś bardzo zapracowana, ale może

przyszłabyś kiedyś do nas na obiad?

O Boże, tak, z dziką chęcią. Czekam na to spotkanie równie

niecierpliwie, co na łamanie kołem.

– No... widzisz... jak sama powiedziałaś, ostatnio jestem bardzo

zapracowana.

– Wiem. Po prostu... ojej, jak to trudno wyrazić. Myślę, że Greg

potrzebuje twojej przyjaźni. Próbowałam to ukryć, ale szczerze mówiąc,
na początku byłam trochę zazdrosna o ciebie. Teraz jednak widzę, że
przyjaźń dobrze mu zrobi. Poza tym ja też chciałabym cię lepiej poznać.
No i marzę o tym, żebyś poznała mojego synka.

Jak się zachować w obliczu tak nieugiętego nacisku? Ci mili ludzie

naprawdę umieją dokręcać śrubę. Za wszelką cenę powinno się ich
unikać. Bo zanim się zorientowałam, już zaczęłam uważać, że Debbie
nie jest taka zła.

– Mam lepszy pomysł – usłyszałam własny głos. – Może wy kiedyś

wpadniecie do mnie? Odpoczniesz od gotowania.

– Na pewno? – spytała z radością.
– Tak. Naprawdę chciałabym, żebyście do mnie przyszli. – Z jakiegoś

dziwnego powodu, którego nadal nie mogę zrozumieć, mówiłam to
poważnie.

Kiedy wróciłam do domu, na sekretarce nie było wiadomości od

mamy, ale za to nagrała się Angela. Poprosiła, żebym natychmiast do
niej oddzwoniła. Gdyby nie mówiła tak zdenerwowanym głosem,
odczekałabym jeszcze jakiś czas. Wiedziałam, że prędzej czy później
będę musiała powiedzieć wszystko jej i Shelley, a bardzo się tego bałam.

Kiedy się dowiedziałam, dlaczego dzwoniła, moja historia mocno

straciła na znaczeniu. Shelley trafiła do szpitala.

– O Boże. Co się stało?
– Zemdlała. Teraz czuje się dobrze, ale bardzo się przestraszyłam.

background image

Bałyśmy się, że straci dziecko.

– O Boże. Ale już wszystko w porządku? Dziecku nic nie jest?
– Oboje czują się dobrze. Shelley ma nieco podwyższony poziom

cukru, ale lekarz twierdzi, że to się zdarza. Będzie musiała przestrzegać
diety i dbać o siebie. No i musi wziąć urlop.

– Mogę ją odwiedzić?
– Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Sam...
– Słucham?
– Shelley cierpi. Podobno twoja mama powiedziała jej mamie o.

twoich zaręczynach z Aleksem. Mnie też jest bardzo przykro. Nic nam
nie powiedziałaś. Ostatnio słyszałyśmy, że się rozstaliście. Od paru
tygodni nre mamy od was żadnych wieści, a nagle dowiadujemy się, że
się zaręczyliście.

Odkąd rodzice Shelley sprzedali dom i kupili mieszkanie, jej mama

może ze dwa razy w roku rozmawiała z moją. Powinnam była jednak się
domyślić, że moja mama obdzwoni wszystkich ze swojego notesu, kiedy
jej powiedziałam o swoich zaręczynach.

– Angelp, przepraszam. Już nie jestem zaręczona. Powiedziałabym ci

wcześniej, ale nasze narzeczeństwo nie trwało długo.

– Sam, bez urazy, ale myślę, że strasznie pieprzysz. Nawet

gdybyście byli zaręczeni przez półtorej minuty, to jak świadczy o naszej
przyjaźni to, że nic nam nie powiedziałaś?

Bardzo nieładnie świadczy. I może nadeszła pora, bym coś

powiedziała na ten temat.

– Angela, prawdę mówiąc, ostatnio kiepsko mi się wiodło i niezbyt

dobrze się czułam w waszym towarzystwie. Wasze życie jest idealne, a
moje to jeden wielki bałagan...

– Uważasz, że nasze życie jest idealne?
– No, może nie idealne, ale w porównaniu z moim...
W porównaniu z twoim? Przecież ty nawet nie chcesz żyć tak jak my.

My cię nie oceniamy. Dlaczego ty zawsze oceniasz nas?

– Widzisz, Angelo, wydaje mi się, że wy jednak mnie oceniacie. Może

ty mniej, ale Shelley.

– Shelley cię szanuje. Myślisz, że my wieczorem wracamy do domu i

napawamy się tym, jak idealne jest nasze życie? Nie przyszło ci do
głowy, że i my niekiedy mamy wszystkiego aż po dziurki z nosie? Nie
pomyślałaś, że mamy beznadziejnych szefów, politykę firmy i całą masę
innych bredni, z którymi musimy sobie radzić? Nie pomyślałaś, że
czasami się kłócimy, a czasami zachodzimy w głowę, dlaczego w ogóle
jesteśmy razem?

– Ale jakoś się wam udaje, prawda? Nadal jesteście ze sobą.

background image

– Słuchaj, nie wiem, co się popsuło między tobą a Aleksem, ale

któregoś dnia...

– Angela, przestań. Nie mów już nic więcej. Chcesz wiedzieć, co się

popsuło między mną a Aleksem? On był nieprawdziwy.

– Rzeczywiście, niekiedy sprawiał wrażenie aż zbyt idealnego.

Niektórzy ludzie...

– Nie, nic nie rozumiesz. Znowu zakochałam się w Gregu, ale nie

powiedziałam Shelley ani tobie, bo wiedziałam, że będziecie próbowały
mi to wybić z głowy. Znowu by się zaczęło: Samantha sama sobie
rujnuje życie.

– Naprawdę uważasz, że mamy o tobie takie zdanie? Boże, Sam. Nie

wierzę własnym uszom. Wcale tak nie myślimy. Myślimy, że zmagasz się
z życiem tak samo jak my, że czasami coś spieprzysz, ale jesteś
wspaniałą, mądrą, zabawną dziewczyną, o której mamy jak najlepsze
zdanie. Faktycznie, pewnie byśmy ci powiedziały, żebyś zapomniała o
Gregu, ale to by nie oznaczało, że cię osądzamy.

Wiedziałabym jednak, że mają rację. Gdzieś w głębi ducha zawsze o

tym wiedziałam i dlatego – kolejna neurotyczna cecha – tak mnie
wkurzały. Co jeszcze wiedziałam teraz, czego nie mogłam
wykombinować przez dziesięć lat? Wszelkie prawdopodobieństwo
wskazuje na to, że nie było to nic dobrego.

– Angelo, tak mi przykro. Myślę, że to ja osądzałam samą siebie, a

wyniki tej oceny nie bardzo mi się podobały. Pytasz o mnie i Aleksa. Cóż,
kiedy ponownie zakochałam się w Gregu, okazało się, że on zakochał
się w innej. Na domiar złego nawet się z nią ożenił. Co więc zrobiła
mądra Samantha Stone, żeby sobie poradzić z tą sytuacją? Wymyśliłam
idealnego mężczyznę, wspaniałego Aleksa Grahama, a potem
wynajęłam aktora, który miał grać jego rolę. Nazywa się Mark Simpson.
Przedstawiłam go wam, Gregowi i, co najlepsze, mojej mamie. Przyszedł
nawet w Boże Narodzenie. Mama uznała, że jest tak cudowny, że w
końcu musiałam udawać zaręczyny, a potem i zapłacić mu, żeby odegrał
przed nią scenę rozstania. Nieźle nabroiłam, więc nie miałam
szczególnej ochoty przekazać tobie i Shelley tej radosnej nowiny.

Moja historia rzeczywiście miała aspekt humorystyczny, ale naprawdę

Angela nie musiała się śmiać aż tak długo.

– Sam, ja muszę jej to opowiedzieć. Proszę. Od razu lepiej się

poczuje.

Słowo daję. Każda lesbijska para, która spodziewa się dziecka, myśli,

że jest pępkiem świata.

Następnego dnia rano poszłam do Shelley i przegadałyśmy dwie

godziny.

background image

– Sam, ja czuję się tak samo – powiedziała, a ja nie mogłam uwierzyć

własnym uszom. – Czuję się tak, jakbyś mnie oceniała.

– Ty? Dlaczego miałabym cię oceniać?
– Zawsze miałam wrażenie, że uważasz mnie za nudną, ustatkowaną

kobietę z przedmieścia. Fajnie być singlem.

– Singlem?
– A widzisz? Już nawet nie znasz najnowszych powiedzonek. Ale, tak

szczerze, przyznaj, że czasami myślisz to samo o mnie. Ze jestem
prowincjuszką?

– No, może czasami.
– Wiedziałam.
– Częściowo z zazdrości. Ty się znasz na tylu rzeczach, a ja jeszcze

nawet nie wykombinowałam, co zrobić z samą sobą. Ale pracuję nad
tym. A skoro już tak szczerze rozmawiamy, to nie uważasz czasami, że
jestem popieprzona?

– Popieprzona nie. Po prostu niekiedy mnie męczysz, bo ukrywasz

swoje uczucia. Ale Sam, chyba znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć,
że nie jestem aż tak płytka, żeby cię oceniać na podstawie samochodu,
jakim jeździsz, albo miejsca, w którym mieszkasz.

– To wiem. Może na jakiś czas o tym zapomniałam, ale naprawdę

wiem.

– I dobrze. Od tej pory mówmy sobie o tym, co myślimy o sobie

nawzajem, zgoda?

– Zgoda.
I nagle znowu pojawił się Tom. Myślałam, że dobrze jest, jak jest. Po

co mi kolejny związek, po co mam znowu ładować się w tarapaty, dobrze
mi się układa, sama żegluję po oceanie życia. Nie rozwiązałam
wszystkich problemów, nadal nie doszłam do tego, jakie jest znaczenie
mojego życia, ale zeszłam do czterech papierosów dziennie i zaczęłam
na poważnie rozważać całkowite rzucenie palenia – a tu nagle pojawia
się on. Zakazałam swojemu umysłowi zajmować się nim, lecz on ciągle
wpadał, niezapowiedziany i niechciany.

– Sam?
– Tak?
– oglądasz tak, jakbyś chciała coś powiedzieć.
– Nie wiem, czy chcę o tym mówić. Nie wiem, czy powinnam o tym

mówić.

– Po prostu powiedz i już.
– Nie jestem pewna, czy to odpowiednia pora i czy jestem już gotowa,

ale w ogóle można mieć taką pewność? Czy trzeba czekać, aż...

– Sam, na miłość boską, po prostu mów.

background image

– No dobrze. Co możesz mi powiedzieć o Tomie?
Krótko mówiąc – nowa umiejętność, którą staram się opanować – po

dwóch dniach rozmyślań zadzwoniłam do Toma i zaprosiłam go na
obiad.

Przez parę sekund milczał, w którym to czasie przekonałam się, że

wieczność istnieje tu i teraz.

– Dobry pomysł – powiedział wreszcie. – Przyniosę wino.
Siedział u mnie dosłownie chwilkę, na tyle długo, byśmy zdążyli

wymienić parę uprzejmości i bym odebrała od niego butelkę wina –
między nami nadal iskrzyło – kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.

Przysięgam, któregoś dnia wyrwę go z drzwi. Bo na progu ujrzałam

jedyną osobę, która mogła wybrać najgorszą w możliwych chwil.

– Mamo? Co ty tu robisz?
– Dzień dobry, Samantho. Załatwiałam sprawy w okolicy i

pomyślałam, że przy okazji podrzucę ci twój album szkolny.

– Mój szkolny album?
– Z pierwszej klasy liceum. Pozostałe trzy pewnie są u ciebie, ale

kiedy sprzątałam na strychu, znalazłam ten i pomyślałam, że chciałbyś
go mieć. Mogę wejść na chwilkę?

– Prawdę mówiąc... mam gościa.
– Tak?
– Ale jeżeli masz ochotę wejść i go poznać, to proszę bardzo.
– Masz randkę?
– No...
– Nie rozumiem, jak tak szybko po rozstaniu z Aleksem możesz

znowu się z kimś spotykać. De czasu minęło? Dwa tygodnie?

– Mamo, dziękuję za ten album. Zaczęłam się umawiać tak szybko,

bo rozstaliśmy się z Aleksem na długo, zanim zerwaliśmy zaręczyny.
Mamo, z wielką przyjemnością któregoś dnia umówię się z tobą na
lunch, ale teraz muszę wracać do swojego chłopaka.

– No dobrze. Nie jestem pewna co do tego lunchu, w tym tygodniu

mam dużo spraw na głowie. Proszę, to ten album. Życzę miłego
wieczoru.

Zamknęłam drzwi i wypuściłam powietrze. To krótkie spotkanie

pochłonęło całą moją energię. Mama i ja od dawna toczyłyśmy ze sobą
bardzo męczącą walkę. Już na samą myśl o niej czułam się wyczerpana.
Któregoś dnia usiądę z nią i powiem jej całą prawdę o Aleksie Grahamie.
Przeczuwałam, że nie uzna tego za zbyt zabawne.

Te myśli jednak nie mogły zepsuć mojego spotkania z Tomem.

Zamknęłam drzwi na klucz i odwróciłam się. Tom patrzył na mnie z
zaintrygowaną miną.

background image

– Dwa tygodnie temu byliście zaręczeni?
Już chciałam powiedzieć coś w rodzaju: „No, tak jakby, ale to był

duży błąd, właściwie go nie kochałam, więc teraz za nim nie tęsknię,
skończyło się, jeszcze zanim się zaczęło”, ale nie zrobiłam tego.

– Nie – powiedziałam.
– Nie?
– Nie. To, co słyszałeś...
Samantho, masz u siebie faceta, który, jeśli wierzyć słowom Shelley,

był zdecydowany na poważny związek. Początkowo pewnie będę czuła
się dziwnie, ale z czasem, kto wie, może nawet mi się spodoba?

Ale tego się nie dowiesz, jeżeli nie zaryzykujesz i nie zaczniesz być

sobą. Pokaż mu siebie prawdziwą. I taką, jaką byłaś przedtem. I
dlaczego się zmieniłaś.

Jeżeli cię odrzuci, to przynajmniej ciebie, a nie jakąś postać, która

wymyśliłaś, by nie odrzucił ciebie prawdziwej, której zresztą i tak nie
poznał. Oczywiście wtedy nie mogłabym sobie powiedzieć, że gdyby
naprawdę mnie poznał, mógłby mnie polubić... Och, zamknij się już i coś
powiedz, Samantho, zanim Tom weźmie cię za skończoną idiotkę.

Wzięłam głęboki oddech i spytałam:
– Opowiedzieć ci zabawną historyjkę?

background image

Podziękowania

Mam ogromy dług wdzięczności wobec Judy Nelson, która przedarła

się przez trzy rozdziały pełne błędów w maszynopisaniu, coś w tym
dostrzegła, zgodziła się przeczytać niezliczone wersje poprawione, a
jednak nadal odbierała moje telefony.

Jestem bardzo wdzięczna również mojej mamie, która dopilnowała,

bym zapisywała poprawione wersje na twardym dysku komputera,
zawsze wkładała czystą bluzkę do pracy, i podawała mi prognozy
pogody oraz informacje o moich ulubionych programach telewizyjnych.

Dziękuję Darlene i Monty’emu za rozmaite naprawy, darmowe posiłki,

za to, że mnie nauczyli ustawiania opcji w telefonie i umożliwili mi
spotkania z czterema najprzystojniejszymi facetami w Karolinie
Północnej: Andrew, Byronem, Christopherem i Davidem.

Wielkie dzięki dla Ciebie, Lauro Bradford, za ciężką pracę i dla Amy

Pierpont, która wysłuchiwała mojego narzekania i zawsze się cieszyła,
kiedy wychodziło na to, że to ona miała rację.

Dziękuję Nancy Osie i Marlenę Howard za przeczytanie pierwszej

wersji i wszelkie sugestie, a także Kay Garrett, dzięki której maszynopis
zaczął wyglądać profesjonalnie.

Bardzo doceniam pomoc Jeanne Fremont, która przez trzy lata

pozwoliła mi pracować na pół etatu, bym miała czas na pisanie.

Dziękuję Steve’owi Kozmie za wiarę w to, że doprowadzę sprawę do

końca, oraz za emaile, w których opisywał swój ostatni serial telewizyjny.
Prawda rzeczywiście jest dziwniejsza od fikcji.

Uściski dla Jima i Marlenę. Zawsze ich wspomnę, kiedy zacznę się

robić zbyt cyniczna.

Specjalne podziękowania dla Laury za to, że mnie przedstawiła

Barneyowi, oraz za polowanie na indyki. Również dla Star, która
pomogła mi zachować zdrowie psychiczne i dzieliła się ze mną
meksykańskimi przekąskami.

Na koniec gorąco dziękuję Audrey za odświętne obiady w naszej

ulubionej eleganckiej restauracji, za godziny wspaniałych rozmów i za to,
że w ciężkich czasach była mi bratnią duszą.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
referaty Historia Kultury, referat o chłopach na hk, historia mydła
Rosyjska prasa po katastrofie, alibi na zamówienie Nasz Dziennik
Zastos. sterownikw w napdzie elektr, Automatyka i robotyka air pwr, VI SEMESTR, Notatki.. z ASE, nap
Siemię i lniane na jelita olej lniany na zamówienie, Bliżej natury, Zawsze piękna i młoda
zadania na zamówienia
Internet jest rozwinięciem niewielkiej sieci stworzonej na zamówienie Pentagonu w połowie latp (2)
Carolyn Hart Śmierć na życzenie Morderstwo na zamówienie (2016)
Tortury na zamówienie
Sheckley NIEŚMIERTELNOŚĆ NA ZAMÓWIENIE
Rosyjska prasa po katastrofie, alibi na zamówienie Nasz Dziennik
Sheckley Robert Nieśmiertelność na zamówienie
Katastrofa na zamówienie
Robert Sheckley Nieśmiertelność Na Zamówienie (m76)
Hollanek Adam Nieśmiertelność na zamówienie
Judith McWilliams Żona na zamówienie
Notatka na zamówienie Klicha Nasz Dziennik, 2011 03 10
326 Buechting Linda Tatuś na zamówienie

więcej podobnych podstron