..
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Widziała przed sobą ścianę ulewnego deszczu i wartki błotnisty potok, w którym
całkiem ugrzęzły jej buty. Melanie Montgomery trzęsła się z zimna i ze zmęczenia, z trudem
utrzymując rozpostarty nad głową prochowiec. Kiedy wychyliła w końcu głowę, ujrzała
wyjątkowo posępny krajobraz. Kolumbijska dżungla tonęła w sinej, dymiącej mgle. Dopiero
na linii horyzontu majaczyły postrzępione szczyty gór, przypominając jej, jakby nie dosyć
miała zmartwień, że do domu było strasznie daleko. Po raz pierwszy, odkąd przyjęła
zaproszenie Marii Teresy, żałowała swej pochopnej decyzji. W każdym razie zaczęła się
zastanawiać, czy nie przeholowała z samodzielnością. Matka powstrzymywała ją oczywiście
przed tym „szczeniackim wybrykiem", wymieniając tysiąc nieszczęść, jakie mogą się
przydarzyć samotnej dziewczynie podróżującej po obcym kraju. Melanie znała tę czarną listę
na pamięć. Długo by mogła opowiadać o losie najmłodszego dziecka w rodzinie... Nawet Paul
i Elise, zaledwie kilka lat od niej starsi, z jakiegoś tajemniczego powodu nie raczyli uznać, że
ich dwudziestopięcioletnia „siostrzyczka" stała się dorosłą kobietą. Nadal traktowali ją jak
zbuntowaną nastolatkę. Więc cóż dopiero mówić o matce…
Philip zaproponował jej ucieczkę w małżeństwo, ale uznała ten krok za zbyt
drastyczny. I dość ryzykowny. W końcu chodziło o wyrwanie się spod nadopiekuńczych
skrzydełek rodziny, a nie schronienie pod inne skrzydła. Bardzo ich wszystkich kochała,
jednak doszła do wniosku, że przebrali miarkę. Zwłaszcza Elise miała denerwujący zwyczaj
węszenia i wtrącania się do życia młodszej siostry przy każdej okazji. Jakby wychowywanie
dwójki własnych dzieci nie pochłaniało jej dostatecznie dużo czasu i energii.
Tak więc Melanie, nie zważając na katastroficzne przepowiednie matki, z milczącym
uporem przygotowywała się do podróży. Zapewne ten sam wrodzony upór sprawił, że mały
sklep z upominkami, który zaczęła prowadzić po ukończeniu college'u, rozkwitł jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Po trzech latach mogła być z niego naprawdę dumna.
Zdobyła klientów, którzy przyjeżdżali do ich małego miasteczka w północno-wschodnim
Tennessee z odległych okolic po to tylko, żeby sprawdzić, czy wymyśliła lub sprowadziła coś
nowego. Zaproszenie od Marii Teresy nadeszło akurat w momencie, kiedy poczuła się swoim
zajęciem znużona.
Po podróży do Ameryki Południowej spodziewała się nie tylko turystycznych wrażeń,
ale i świeżych pomysłów na… upominki. Z Marią Teresą przyjaźniły się przez cztery lata
college'u. W każde wakacje, kiedy Kolumbijka wybierała się do swojego domu w Villa
Yicencias, błagała przyjaciółkę, żeby z nią pojechała.
Jednak zawsze miały pecha. Zawsze coś krzyżowało im plany. Tym razem Melanie
podjęła nieodwołalną decyzję. Musiała tylko dotrzeć pod właściwy adres. Potoczyła
wzrokiem po szarym, mokrym krajobrazie i ciężko westchnęła. Och, żeby z tej mgły wyłonił
się nagle autobus i zabrał ich stąd…
Mogło być jeszcze gorzej, pomyślała natychmiast. Gdyby nie przewodnik, czułaby się
jak ostatnie żywe stworzenie na tonącej w deszczu planecie. Zaczęła wypatrywać sylwetki
Julia w wąwozie, do którego stoczył się samochód. Dostrzegła tylko pojazd, kilkaset metrów
poniżej drogi, przewrócony na bok i zatopiony do połowy w błotnistej mazi. Gdyby nie
błyskawiczny refleks Julia, spadliby tam oboje razem z samochodem. Zorientował się nagle,
ż
e gigantyczna lawina błota porywa ich ze sobą, że nie mają najmniejszej szansy na ucieczkę.
Wrzasnął, żeby skakała. Melanie zrobiła to natychmiast - bez wahania, zadziwiająco
sprawnie. Auto potoczyło się po śliskim zboczu, a Julio, oniemiały, czekał, aż się zatrzyma.
Potem zszedł do niego ostrożnie, obszedł dookoła kilka razy, kręcąc rozpaczliwie głową.
Wysłużone cztery kółka były jego narzędziem pracy, źródłem utrzymania rodziny, a tu
koniec…
Cholerny świat, pomyślała Melanie. W tej okolicy trudno mu będzie wyczarować jakiś
porządny dźwig. Według mapy, Villa Vicencias dzieli od Bogoty nie więcej niż sto
trzydzieści kilometrów. Drobiazg, myślała jeszcze na lotnisku. W Tennessee taką trasę
przemierza się w niespełna dwie godziny. Tutaj jednak musieli pokonać potężny łańcuch
górski (droga wznosi się miejscami do trzech tysięcy sześciuset metrów ponad poziom
morza), żeby dotrzeć do otoczonego dżunglą miasta. Niestety, pogoda zatrzymała ich w
wysokich górach, z dala od ludzkich osad, bez żadnej nadziei na pojawienie się w mgle
autobusu.
Ciekawe, co by zrobiła Elise na moim miejscu? Tylko że siostra nigdy nie znalazłaby
się w podobnej sytuacji. Elise nie podjęła w swoim życiu ani jednej pochopnej decyzji. Ciągłe
porównywanie Melanie do Elise było najbardziej irytującym zwyczajem ich matki. Elise nie
miała nigdy żyłki podróżniczej. Skończyła college, została pielęgniarką, a potem zaczęła
wieść przykładne życie. Po pierwszym nieudanym małżeństwie wyszła za Damona Trenta i
odtąd, nareszcie w swoim żywiole, z radosnym oddaniem grała rolę matki i żony.
Melanie od dzieciństwa prześladowało pytanie dorosłych: „Dlaczego nie bierzesz
przykładu ze swojej siostry?" Zacisnęła odruchowo szczęki. Z wyglądu prawie bliźniaczki:
blondynki o skandynawskiej urodzie, chociaż włosy Melanie były nieco jaśniejsze, o lekko
srebrnym odcieniu, cienkie, ale bardzo gęste. Jak to dobrze, że zaplotła je przed wyjazdem w
warkocz! Ładnie by teraz wyglądała z zabłoconą szopą. Zielone oczy sióstr prawie nie różniły
się odcieniem. Obie były wysokie… i na tym kończyło się podobieństwo. Melanie tryskała
ż
yciem, z otwartymi ramionami witała każdy nowy dzień. I nie bała się ryzyka. Jako dziecko
zamęczała dorosłych pytaniami płynącymi z niewyczerpanego źródła jej ciekawości.
Ocknęła się z zamyślenia. Powinna myśleć tylko o tym, jak wydostać się z tarapatów.
To nie Stany, gdzie pierwszy zatrzymany kierowca podwiózłby ją do najbliższego domu, w
którym zapytałaby, czy może skorzystać z telefonu i po kłopocie. Od kilku godzin nikt tędy
nie przejeżdżał, żadnych śladów życia w zasięgu wzroku… Poczuła gęsią skórkę na plecach.
Nigdy dotąd nie czuła się tak bezradna i samotna.
- Julio? Gdzie jesteś? - usłyszała własny zdławiony głos i jakiś szelest za plecami.
Odwróciła się gwałtownie. Jej przewodnik oddychał ciężko, nadaremnie próbując wytrzeć
twarz z błota.
- Przykro mi, senorita Montgomery, nie udało mi się wyjąć pani bagażu.
Pogratulowała sobie trzeźwości umysłu. W ostatniej chwili przed skokiem złapała
torebkę z pieniędzmi i paszportem. Szkoda, że nie mogą się na razie do niczego przydać…
- Co my teraz zrobimy? - spytała.
Julio wzruszył ramionami. Melanie zrozumiała z jego opowieści w czasie podróży, że
zbliża się do pięćdziesiątki, ma sześcioro dzieci, w tym dwoje już dorosłych mieszkających w
Kartagenie, i jest bardzo szczęśliwy, że dzięki tej „fantastycznej maszynie" zarabia na godne
ż
ycie całej ósemki.
Stali w milczeniu, pogrążeni w rozpaczy. Słowa pocieszenia na nic by się zdały, nawet
gdyby Melanie potrafiła je wykrztusić. Widziała na własne oczy, jak ten cudowny samochód,
od którego zależał los wielkiej rodziny, stoczył się jak piłka po błotnistym stoku. Groza.
Pierwszy odezwał się Julio.
- Tam dalej, kilka albo kilkanaście kilometrów stąd, jest jakaś osada. Nie ma innego
wyjścia. Musimy iść na piechotę.
Tymczasem… Na przeciwległym krańcu kontynentu, w Buenos Aires, Justin Drake,
przedstawiciel Treńt Enterprises w Ameryce Południowej, prowadził ważne negocjacje z
potencjalnym wspólnikiem firmy. Choć znał hiszpański, wytężał całą swoją uwagę, żeby nie
uronić ani słowa Argentyńczyka, który mówił z prędkością karabinu maszynowego.
- Musi pan zrozumieć - powiedział dobitnie Jorge Villaneuva - że zawarcie spółki z
Trent Enerprises leży także w interesie firmy, którą ja reprezentuję, ale nie mogę podjąć takiej
decyzji bez zgody moich dyrektorów. Nie wątpię, że pan rozumie…
- Oczywiście, że rozumiem - odpowiedział Justin z lekkim uśmiechem. Argentyńczyk
stracił zimną krew, a o to mu właśnie chodziło… - Jednakże liczymy na konkretną odpowiedź
w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. W innym razie zmuszeni będziemy zmienić plany.
- Ależ to niemożliwe! - wybuchnął Jorge. - Trzeba być cudotwórcą, żeby w dwa dni
zwołać wszystkich członków rady na specjalne posiedzenie. Chyba zgodzi się pan… -
przerwał, gdy w drzwiach pojawiła się sekretarka.
- Proszę mi wybaczyć, senor Drake. Senor Trent dzwoni z Chicago. Powiedział, że
musi z panem niezwłocznie rozmawiać.
Justin spojrzał na Argentyńczyka, który wyraźnie zbladł. Przeprosił go natychmiast i
wyszedł do swojego gabinetu.
- Damon?
- Cześć, Justin. Przepraszam, wiem, że rozmawiasz z Villaneuvą, ale nie mogłem z
tym czekać.
- Co się stało?
- Kiedy najwcześniej mógłbyś wylecieć z Buenos Aires?
- Wylecieć?! Sam wiesz, że prowadzę niezwykle delikatne pertraktacje.
-Wiem. Nie prosiłbym cię o pomoc w błahej sprawie.
Damon Trent był nie tylko jego pracodawcą, ale najbliższym przyjacielem. I rzadko
prosił o pomoc kogokolwiek. Justin zdrętwiał. Damon musiał wpaść w prawdziwe tarapaty.
- Jasne. Mów, co mam robić.
- Chcę, żebyś poleciał do Bogoty. Siostra Elise zniknęła.
- Melanie… - Justina oblał zimny pot - zginęła w Kolumbii? A co za licho poniosło ją
właśnie tam?!
- Z tego co zrozumiałem, wybrała się w odwiedziny do koleżanki. Szkoda gadać.
Poleciała trzy dni temu. Przysięgła, że zadzwoni, gdy tylko dotrze na miejsce.
Telefonowaliśmy do przyjaciółki. Ona też nie dostała żadnej wieści. Pomyślała, że Melanie
odłożyła wyjazd.
- A wiesz przynajmniej, czy dotarła do Kolumbii?
- Tak. Pierwszą noc spędziła w hotelu "Tequendama" w Bogocie, ale rankiem się
wymeldowała. Nie mamy pojęcia, dokąd pojechała, ale tak na zdrowy rozum musiała wynająć
jakiś samochód i ruszyć do Villa Vicencias.
- Cholera! Musiała upaść na głowę, żeby pakować się tam sama!
- Powiedz jej to osobiście - odrzekł sucho Damon.
- Spokojna głowa. Powiem jej dużo więcej. Jak tylko odnajdę gówniarę.
- Masz nadzieję, że ci się uda?
Justin wyobraził sobie, co mogło spotkać samotną młodą kobietę w Kolumbii, ale
tylko głośno przełknął ślinę i odpowiedział opanowanym głosem:
- Znajdę ją, Damon. Już mnie tu nie ma.
- Dzięki, Justin.
- Dobrze, że zwróciłeś się z tym do mnie. Szkoda tylko, że nie wiedziałem wcześniej o
tej wyprawie.
- Szczerze mówiąc, prawie nikt nie wiedział. Kiedy zadzwoniła do nas jej matka,
Melanie była już w drodze.
Justin spotkał ją tylko raz w życiu, dobrych kilka lat temu, kiedy była uczennicą.
Pamiętał, że miała zielone, błyszczące oczy i rozbrajający uśmiech. Mimo młodego wieku
zdawała się doskonale wiedzieć, co chce zrobić ze swoim życiem. Ilekroć Elise próbowała
skrytykować jej plany albo do czegoś namówić, dziewczyna stawała okoniem. Wyglądała na
rogatą duszę, ale żeby do Kolumbii… Na samotną wycieczkę?!
Przypomniał sobie, że nie skończył rozmowy z Damonem.
- Będę z tobą w kontakcie.
- W porządku. Aha, jeszcze jedno… - Damon zawiesił głos.
- Co takiego?
- Nie ryzykuj, Justin. Spróbuj się dowiedzieć, gdzie ona jest… jeśli to możliwe, ale nie
baw się w bohatera. Proszę cię.
- Kto? Ja? Za wiele lat spędziłem w gabinecie za biurkiem, żeby sprawdzać swoje
kwalifikacje na bohatera.
- Tylko że ja pamiętam, co robiłeś, zanim zacząłeś pracować u mnie, więc nie
czarujmy się. Wilka zawsze ciągnie do lasu. Bądź ostrożny, stary.
- Dobrze, dobrze. Swoją drogą, dziękuję, że mi przypomniałeś stare czasy. Mógłbym
odnowić niektóre kontakty.
- A czy mógłbyś tego nie robić?
- Nie bój się. I tak wrócę do ciebie.
- Dzięki za pocieszenie.
- Drobiazg.
Justin odłożył słuchawkę, ale wpatrywał się w nią jeszcze kilka sekund, zbierając
myśli. Połączył się z Marią.
- Zamów bilet na najbliższy samolot do Bogoty. Rezerwacja w jedną stronę.
Musi jeszcze pojechać do domu, żeby się przebrać. W garniturze biznesmena nie
zrobiłby dobrego wrażenia w tych kilku zakątkach Kolumbii, które zapamiętał najlepiej i
których nie zapomni do końca życia…
Boże, nie mogła wybrać gorszego miejsca na świecie. Przysiągł sobie kilka lat temu,
ż
e nigdy tam nie wróci. Ale tak to już bywasz niektórymi deklaracjami. Czają się na
człowieka, żeby dopaść go w najmniej spodziewanym momencie i zrobić "zygu, zygu".
Naprawdę nie ma wyjścia…
Był już przy drzwiach, kiedy przypomniał sobie o Villaneuvie.
- Wybaczcie, panowie - zaczął w progu sali konferencyjnej - ale musimy przerwać
nasze spotkanie. Zmuszają mnie do tego nadzwyczajne okoliczności. Mam nadzieję, że wrócę
za tydzień i będę do panów dyspozycji.
- Za tydzień! - powtórzył nieswoim głosem Jorge. - A więc pan Trent odrzuca nasze
warunki?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale sytuacja jest dostatecznie wymowna. Proszę mi dać kilka godzin…
- Nie mam nawet czasu. Muszę zdążyć na samolot.
- Gdzie zatem możemy pana znaleźć? Dokąd dzwonić, kiedy tylko dostanę formalną
zgodę?
- Proszę zostawić wiadomość - odpowiedział Justin po chwili milczenia - w hotelu
"Tequendama" w Bogocie. - Dostrzegł ulgę w oczach Argentyńczyka, który doskonale
wiedział, że Trent Enterprises nie prowadzi żadnych interesów w Kolumbii.
Pożegnali się pospiesznie, a Justin wrócił myślami do Melanie. Co też się mogło
wydarzyć?
Kilka godzin później wciąż zadawał sobie to samo pytanie. W hotelu doskonale
pamiętali, kiedy się wymeldowała, i że jakiś człowiek pomagał wynosić jej bagaże. Nic
więcej. śadnych śladów, nie potrafili nawet podać rysopisu mężczyzny ani marki jego
samochodu. Justin poczuł się wściekle bezradny. Jedyne, co mu pozostawało, to wynająć
samochód i podążyć przez góry "najprostszą" drogą, która wiodła do Villa Vicencias. Deszcz
nie ułatwiał sprawy. Kiedy już znalazł pojazd i kierowcę, dowiedział się, że trasa jest trudna,
a po kilku dniach ulewnych deszczy wręcz karkołomna. Uchwycił się więc nadziei, że tylko
pogoda zatrzymała Melanie w drodze. Nie mógł się doczekać tego spotkania. Już on jej
uświadomi - w kilku krótkich lekcjach - co może przydarzyć się młodej damie podróżującej
samotnie po obcym kraju. Jednocześnie modlił się w duszy, żeby pierwszej lekcji nie miała
już za sobą.
Chyba po raz pierwszy w życiu Melanie narzekała na swój los. Domiasteczka dotarli
po zmierzchu. Ulice z powodu słoty były opustoszałe, ani śladów życia, na szczęście jednak
Julio zachowywał się tak, jakby najgorsze mieli za sobą. Znalazł nocleg, potem zaczął szukać
ekipy ratowniczej, która wyciągnęłaby samochód. Czyli nie poddał się… Nigdy nie czuła się
tak samotna. Jej słaba znajomość hiszpańskiego okazała się bezużyteczna. Ludzie tutaj
mówili zbyt szybko, żeby mogła wychwycić więcej niż dwa albo trzy słowa. Nie było też
telefonów, a więc żadnej szansy na kontakt z Marią Teresą.
Zastanawiała się rozpaczliwie, co robić - spróbować wrócić do Bogoty czy znaleźć
inny samochód i jechać dalej.
Następnego ranka o nic już się nie martwiła. Z gorączką, w głębokiej malignie,
widziała tylko jak przez mgłę twarze ludzi, które, nie wiedzieć czemu, pojawiały się i znikały,
coraz mniej wyraźne. Potem była pewna, że krząta się wokół niej matka, podaje lekarstwa,
poprawia kołdrę, wypominając oczywiście jej głupotę. Czasami przychodziła Elise. Dotykała
czoła Melanie chłodnymi dłońmi, przemawiała łagodnie i podsuwała jej coś do zjedzenia.
Melanie próbowała tłumaczyć, jak bardzo chce się od wszystkich wyzwolić, że czuje się
stłamszona ich miłością. Wydawali się nie rozumieć. Mruczeli nad nią pocieszająco, a raczej
nad jej chorym, rozpalonym ciałem.
- Zwały błota zatarasowały drogę. - Kierowca zjechał na pobocze. Mimo że przestało
padać, chmury wisiały nisko nad dżunglą i nadal wyglądały groźnie.
W Justinie wzbierał coraz większy niepokój. Czyżby gwałtowna fala błota i kamieni
zmiotła ich z drogi? Wygrzebał się z samochodu i podszedł do skraju zbocza.
- Co zamierza pan robić, senor? Dalej nie pojedziemy.
Dobre pytanie. I była na nie tylko jedna odpowiedź.
- Muszę iść na piechotę. Proszę. - Justin wręczył mężczyźnie zwitek pieniędzy.
- Chce pan tu zostać? - Szofer spojrzał na niego jak na szaleńca.
- Nie. Chcę dalej szukać mojej znajomej.
- Ale, senor, jak pan wróci do Bogoty?
- O to będę martwił się później.
Mężczyzna wzruszył ramionami, całkowicie przekonany, że wszyscy norteamericanos
są stuknięci. Justin zapiął pod szyję nieprzemakalną kurtkę, wziął plecak i ruszył przed siebie.
Godzinę później dostrzegł samochód, który mógł należeć do przewodnika Melanie, a przez
następną godzinę usiłował się do niego zbliżyć - z duszą na ramieniu i nadzieją, że nie
znajdzie w środku ludzi. Gdyby tam byli, szanse na przeżycie mieliby zerowe.
Zajrzawszy przez szybę, odetchnął z ulgą i w tej samej sekundzie na przednim
siedzeniu dostrzegł apaszkę Melanie. Pamiętał nawet dzień, kiedy Elise pochwaliła się
udanym prezentem dla siostry: "Spójrzcie, jaki niesamowity deseń". Justin sam nie wiedział,
co czuje. Z jednej strony wielką ulgę, że jest na właściwym tropie. Z drugiej, wyobraźnia
podsuwała mu najtragiczniejsze scenariusze tego, co mogło się wydarzyć. On sam znał
Kolumbię jak własną kieszeń i najgorszemu wrogowi nie życzyłby takich doświadczeń. Po
kilku latach pracy w brygadzie antynarkotykowej zaklinał się, że nigdy więcej jego stopa nie
postanie na tej ziemi.
O ironio losu! Gdyby natknął się teraz na "starych znajomych", znalazłby się w
większym niebezpieczeństwie niż Melanie. Ale nie było wyjścia. Damon wiedział, co robi,
prosząc właśnie jego o pomoc.
Podróż do najbliższego miasteczka okazała się znośna, chmury bowiem, jakby na
zaklęcie Justina, powstrzymały się z ulewą do chwili, kiedy przekroczył próg jedynego w tej
okolicy, obskurnego hoteliku. Zapytał o Melanie. Oczywiście nie mogli nie zapamiętać
kobiety o jej wyglądzie. Dotarła tutaj z przewodnikiem dzień albo dwa dni temu, ale wynajęła
pokój w prywatnym domu. Jakiś mężczyzna podał mu dokładny adres i wtedy Justin zaczął
się poważnie zastanawiać: czy poczekać do rana, czy też dalej kusić licho i przedzierać się po
ciemku przez deszczową nawałnicę po to jedynie, żeby wygarnąć smarkuli, co myśli o jej
niedorzecznych planach wakacyjnych.
Mężczyzna, który przyprowadził ją do miasteczka, dziękował podobno Bogu, że
odpowiedzialność za Amerykankę spadła na kogoś innego. W pierwszej chwili, kiedy Justin
usłyszał, że dziewczynie nic się nie stało, zachwiał się na nogach. Potem zaczęła wzbierać w
nim złość, ale natychmiast się opanował. Z tego, co wiedział o Melanie, nie tylko mu nie
podziękuje, ale będzie wściekła, że jakiś facet śmiał jej deptać po piętach. Wyrecytuje mu, że
"nie jest dzieckiem", "sama wie, co ma robić", "nie potrzebuje anioła stróża" itd. Spróbuje
odwrócić kota ogonem. Nie szkodzi. Teraz już mu wszystko jedno. Im szybciej wyciągnie ją z
Kolumbii i odstawi do domu, tym lepiej. Wzruszył ramionami. O tej porze na pewno jeszcze
nie śpi. No i powinna wiedzieć o jego obecności w miasteczku… Co za różnica, dzisiaj, czy
jutro… Woli mieć to z głowy. Trafił pod wskazany adres bez kłopotu.
Kobieta w średnim wieku otworzyła drzwi na oścież, zdążył zapukać, i przyjęła jego
wyjaśnienie z okrzykiem ulgi.
- Dzięki Bogu! Tak się cieszę, że pan przyjechał! Piękna lady jest chora, ma wysoką
gorączkę. Może pan coś poradzi. Proszę za mną. O, Najświętsza Panienko, jak to dobrze! Jak
to dobrze!
Serce podeszło mu do gardła. Niemożliwe, żeby przed wyjazdem nie zaszczepiła się
przeciwko malarii… Kiedy weszli na górę, kobieta uchyliła drzwi i cofnęła się zdecydowanie,
czekając, aż Justin wejdzie pierwszy.
W małej sypialni paliła się tylko nocna lampka. Kobieta leżąca w łóżku wcale nie
przypominała mu uczennicy, którą poznał kilka lat temu. Melanie jako młoda dziewczyna
wydawała mu się interesująca. Dorosła Melanie była olśniewająco piękna. Miał nieprzepartą
ochotę dotknąć jej aksamitnego policzka. Sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak delikatny…
Leżała spokojnie niczym śpiąca królewna. Zupełnie bezbronna, w jakimś obcym
domu, w zapomnianym przez Boga i ludzi miasteczku. Justinowi nie mieściło się to w głowie.
Co też mogło skłonić dorosłą kobietę - bo przecież Melanie nie wygląda na niesforną
nastolatkę - do narażania się w tak głupi sposób?!
Nie mógł pozbierać myśli ani oderwać od niej oczu. Mimowolne podniecenie
wprawiło go w jeszcze większe zakłopotanie. Usiadł na brzegu łóżka i zaczął gładzić jej
długie, miękkie włosy. Podziwiał regularne rysy twarzy, lekko wystające kości policzkowe,
prosty delikatny nos i ślicznie wykrojone usta. Były lekko nabrzmiałe, jakby stworzone do
pocałunków. Kiedy musnął palcami rozpalone policzki, Melanie uniosła powieki… i, o
dziwo, w jej wzroku Justin nie dostrzegł śladu zaskoczenia.
- Witaj… - szepnęła miękko - zdążyłeś na przyjęcie. Rodzinka stawiła się w
komplecie. Ty też mi powiesz, że jestem głupia i tak dalej?
Mimowolnie rozejrzał się po pokoju. Byli sami. O czym ta dziewczyna mówi? Kto
według niej przyjechał? Ujął w ręce jej rozpaloną dłoń, a potem gładził powoli wszystkie
palce, jeden po drugim, masując lekko opuszki.
- Hm, wydają rodzinne przyjęcie, ale powiedz, na jaką to cześć…
- Zapomniałam - mruknęła zbolałym głosem. - Strasznie tu gorąco. Dlaczego nikt nie
włączył klimatyzacji?
- Z troski o twoje zdrowie. Mogłabyś się przeziębić.
- Elise powinna mnie ostrzec, że przyjedziesz.
- Elise nie wiedziała, gdzie jesteś.
- Och, ona i mama zawsze wiedzą, gdzie jestem. Założę się, ze wynajęły drużynę
tropicieli, którzy śledzą każdy mój krok. - Powiedziała to z takim niesmakiem, iż Justin
ledwie powstrzymał się od śmiechu.
Przedni pomysł, pomyślał. Drużyna tropicieli zaoszczędziłaby wszystkim zmartwień.
- Kochają cię - odparł poważnie.
- Wiem - westchnęła ciężko. - Ja też ich kocham, ale mam prawo do własnego życia.
- Po to właśnie uciekłaś do Kolumbii? śeby żyć własnym życiem?
- Próbowałam, ale była ulewa, prawdziwy potop, ślisko… no i samochód, którym
jechałam, stoczył się w przepaść.
- Rozumiem. Trudno być niezależnym bez samochodu.
Uśmiechnęła się i tym jednym uśmiechem oczarowała go na dobre.
- Wiem, że jesteś nieprawdziwy…
- Nie?
- Po co Justin Drake miałby tu przyjeżdżać? Nawet gdyby… Nie siedziałby przy mnie
i nie słuchał opowieści o rodzinnych kłopotach.
- Ach tak? Nie siedziałby? A to dlaczego?
- Bo Justin jest wspaniałym, przebojowym facetem, który nie zagrzewa nigdzie
miejsca. Wiesz, tacy jak on nie mają czasu. Gonią przecież po całym świecie w poszukiwaniu
nowych celów. Wciąż przesuwają granice. Zdobywają szczyty.
- Ta ironia w głosie… Zdaje mi się, że ów Justin, czy jak mu tam, naraził ci się.
- Nie, skąd, to porządny facet, tylko rzeczywiście… nie w moim typie. "Dominujące
osobowości" nie są tym, co tygrysy lubią najbardziej… - Melanie uśmiechała się, ale nie
mogła dokończyć zdania. - Wydajesz mi się tak prawdziwy… - westchnęła żałośnie - ale nic
nie widzę…
Zaciskając usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem, Justin przetarł jej twarz wilgotnym
ręcznikiem.
- Spróbuj teraz zasnąć.
- Co za niemądra propozycja… Przecież śpię.
Nachylił się, żeby pocałować ją w policzek. Melanie odwróciła niespodziewanie
głowę i wtedy na ułamek sekundy spotkały się ich wargi. Justin podskoczył odruchowo, ale
pokusa wydała mu się nie do przezwyciężenia. Tylko jeden pocałunek, pomyślał.
Jej usta rozchyliły się natychmiast. Były drżące i niewiarygodnie słodkie. Błądził po
nich językiem, oddając im swoją wilgoć, zapraszając do zabawy, coraz bardziej pospiesznie i
zachłannie - wstydząc się nieco, że wykorzystuje chorą, majaczącą dziewczynę. Wyobraził
sobie furię, w jaką wpadnie Melanie, kiedy wyzdrowieje. Zdecydował jednak natychmiast, że
chwila w jej ramionach warta jest nie tylko własnych wyrzutów sumienia, ale i awantury,
którą z pewnością zrobi mu… później.
ROZDZIAŁ DRUGI
Melanie otworzyła oczy. Pokój, którego nie poznawała, skąpany był w słońcu.
Nareszcie! Odzyskała przytomność, nie słyszała żadnego deszczu, a doskwierał jej tylko głód.
Przeciągnęła się z uśmiechem. Jak długo to mogło trwać: gorączka, majaczenie, dzień
zlewający się z nocą, natarczywe sny, z których każdy był projekcją jej lęków i pragnień? Jak
gdyby, nie wychodząc z kina, oglądała przegląd filmów z Melanie Montgomery w roli
głównej. Najpierw, zagubiona w dżungli, mokła w ulewnym deszczu. Potem matka, w
zgodnym chórze z rodzeństwem, wypominała jej karygodny brak rozsądku. W "happy
endzie" wystąpił Justin Drake.
W skrytości ducha musiała przyznać, że jak na człowieka, którego spotkała jeden
jedyny raz w życiu, pan Drake zrobił na niej piorunujące wrażenie. Pamiętała każdy szczegół
jego wyglądu - wzrost, brązowo-miedziane włosy i oczy, które zmieniały barwę w zależności
od nastroju: od głębokiego błękitu, poprzez kolor szaroniebieski do srebrnego.
Najdziwniejsze oczy, jakie widziała. I silny, głęboki głos. Jeżeli natura bywa hojna, to Justin
należał do jej wybrańców.
Ale przecież nie jego urody obawiała się najbardziej. Mimo młodego wieku i braku
doświadczenia Melanie podświadomie wyczuwała w takich mężczyznach jak Justin
zagrożenie własnej wolności. Instynkt nakazywał jej ucieczkę. Założyła, że czego oczy nie
widzą, tego sercu nie żal, i odtąd konsekwentnie unikała Justina Drake'a. Nagle, po kilku
latach od ich pierwszego i jak dotąd jedynego spotkania, ten człowiek pojawia się w jej śnie. I
to w jakim śnie… Wszedł do pokoju, jak gdyby ten dom należał do niego, i jak gdyby ona
należała do niego!
Na myśl, że tak mogłoby być naprawdę, Melanie dostała gęsiej skórki. Chociaż nigdy
nie pragnęła zostać własnością mężczyzny, intuicja jej podpowiadała, że ten facet niezwykle
czule troszczy się o wszystko, co posiada… Śniła, że usiadł na brzegu łóżka, trzymał ją za
rękę i całował. Czuła, że topnieje w jego ramionach. Usta Justina były ciepłe i stanowcze.
Dziwne… jak na sen, pamięta ten pocałunek bardzo dokładnie, czuje go jeszcze i płonie na
samo wspomnienie. Co się z nią dzieje?! Melanie usiadła raptownie. Ile można myśleć o
Justinie Drake'u z powodu jakiegoś głupiego snu? Ściągnąwszy przez głowę pożyczoną
koszulę, podeszła do miski, nalała do niej wody z dzbanka i, szczękając zębami, zaczęła się
myć. Musi dzisiaj koniecznie zdecydować, w jaki sposób ruszyć w dalszą drogę. Ciekawe,
czy Julio zdołał odzyskać samochód i bagaże. Wiele od tego zależy.
Zamyślona, ledwie usłyszała, że ktoś otworzył drzwi. Odwróciła się, żeby przywitać
gospodynię domu, poczciwą kobietę, która troszczyła się o nią jak matka, ale w progu stał nie
kto inny, tylko Justin Drake.
Zdumiony, przez kilka sekund nie odrywał wzroku od pustego łóżka i dopiero po
chwili spojrzał w kąt pokoju. Pewien był, że Melanie śpi. Tymczasem ona stała przed nim bez
ruchu, niczym blada nimfa, okryta płaszczem długich włosów, z oczami szeroko otwartymi ze
zdumienia.
- Co ty tu robisz? - wydobyła z siebie zdławiony okrzyk.
- Dlaczego wstałaś z łóżka? - zapytał niemal równocześnie.
Melanie sięgnęła po koszulę, owinęła się nią jak ręcznikiem, rumieniąc się ze złości i
wstydu.
- Nie powinnaś wstawać z łóżka - powtórzył łagodnie, robiąc krok w przód.
- A ty nie powinieneś wchodzić do mojego pokoju! Wynoś się stąd!
Drżała jak liść na wietrze. Justin nie był jednak pewien, czy to z wyczerpania, czy ze
złości, czy z obu powodów jednocześnie. Postawił na podłodze walizkę, którą dotąd trzymał
w ręku, i zbliżył się do Melanie na odległość wyciągniętej ręki. Zniżył głos do szeptu i biorąc
ją za łokieć, zaprowadził do łóżka.
- Za wcześnie na wstawanie. Potrzebujesz jeszcze kilku dni, żeby odzyskać siły.
Melanie nie umiała zaprotestować. Czuła, że słabnie i uginają się pod nią nogi. Z ulgą
opadła na posłanie.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała zdumiona.
- Szukałem cię.
- Po co?
- Twoja rodzina odchodziła od zmysłów.
- Przecież nic mi nie jest…
- Bezsprzecznie. Właśnie widzę, że wszystko jest w porządku: chora, zdana na pastwę
losu w jakiejś kolumbijskiej dziurze. Pewnie nigdy dotąd nie wiodło ci się lepiej.
- Nie jesteś ich prywatnym detektywem. Nie mieli prawa…
- Może i nie. Ale przyjechałem tutaj, więc spróbuj nie stawiać oporu i pozwól, że ci
pomogę.
- Nie potrzebuję twojej pomocy.
- Melanie, bądź rozsądna. Nie znasz nawet języka. Twój przewodnik wyjechał. Co
zamierzasz robić w takiej sytuacji?
Julio zostawił ją? Liczyła na jego pomoc w zorganizowaniu transportu. Ze swoim
hiszpańskim niczego nie załatwi. Westchnęła załamana.
- Zamierzam wydostać się z tego miejsca, nawet na piechotę, jeżeli nie uda się inaczej,
i dotrzeć wreszcie do Villa Vicencias.
- Chcesz powiedzieć, że nie zrezygnowałaś ze złożenia wizyty swojej przyjaciółce?!
- Oczywiście. Niby dlaczego miałabym zmienić plany?
- Bo ta przygoda powinna cię czegoś nauczyć. Powinnaś być mądrzejsza o jedno
ż
yciowe doświadczenie: to nie jest miejsce dla samotnej kobiety! Dlatego!
- Pozwolę sobie nie komentować twojego zabawnego oświadczenia.
- Nie przyjechałem cię rozśmieszać, Melanie. Zapominasz o jednej podstawowej
rzeczy: nie jesteś w Stanach. Tutaj nie tolerują kobiet, które obnoszą się z taką… postawą.
- Z jaką znowu postawą? Z czym ja się obnoszę?
- Z pozą nieustraszonej Zosi Samosi: ze wszystkim sobie radzisz, żadnej pracy się nie
boisz, w dżungli kolumbijskiej czujesz się bezpieczniej niż na Manhattanie…
- Dosyć! Rzeczywiście umiem sobie radzić, więc i tym razem nie zginę.
- Melanie - Justin wziął głęboki oddech i policzył w myśli do dziesięciu. - W
porządku. Umiesz. Ale skoro już tu jestem, chciałbym ci pomóc. Jeśli pozwolisz.
- W czym chcesz mi pomóc?
- W dotarciu na miejsce. Dokąd tylko zechcesz.
- Jak się do tego zabierzesz?
- Po pierwsze, powiesz mi, gdzie mieszka twoja przyjaciółka. Potem załatwię jakiś
transport.
Melanie poczuła, że po raz pierwszy, odkąd wyskoczyła w biegu z samochodu, nie ma
ś
ciśniętego ze strachu gardła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, w jakim była stanie. I
przyznała się w duchu, że oszukiwała samą siebie z czystej próżności.
- Przepraszam za to całe gadanie. Byłam zdenerwowana. Masz rację. Oczywiście
chętnie skorzystam z twojej pomocy. Sama niczego bym nie załatwiła.
Justin dopiero teraz osłupiał. Łatwa kapitulacja nie była w jej stylu. Potulne
przeprosiny ni stąd, ni zowąd… Nie, Melanie Montgomery musi być naprawdę w kiepskim
stanie. Wyprostował się i obdarzył ją najpogodniejszym ze swoich uśmiechów.
- Pójdę poszukać prowiantu. - Wskazał palcem stojącą przy drzwiach walizkę. -
Dzielny Julio odzyskał twoje ciuchy. Założę się, że ta wiadomość postawi cię na nogi. -
Uśmiechnął się jeszcze raz na pożegnanie ciepłym, przyjaznym uśmiechem, który wzbudził w
Melanie dziwny dreszcz i przypomniał o sennych majakach.
O Boże… Justin przyjechał naprawdę. A więc to nie był żaden sen. Całowali się na
jawie, wszystko działo się na jawie! Co za wstyd… Rzuciła mu się w ramiona jak jakaś
nimfomanka. I pewnie go sprowokowała. Ciekawe, co on sobie pomyślał. Zdrętwiała z
przerażenia. Nikt nie może odpowiadać za to, co robi albo mówi, kiedy jest nieprzytomny.
Miałam gorączkę, bredziłam, to był kompletny odjazd, muszę go o tym przekonać. Ten
sympatyczny facet, Justin Drakę, nie obchodzi mnie nic a nic!
Gdy Justin zamknął za sobą drzwi, Melanie wyskoczyła z łóżka i rzuciła się do
walizki. Wyciągnęła pierwsze z brzegu dżinsy oraz sweter - i w pół minuty, mimo zawrotów
głowy, była gotowa do wyjścia.
Na korytarzu uderzył ją w nozdrza zapach gotowanego jedzenia. Poczuła wilczy głód
i, niewiele myśląc, powędrowała na palcach do kuchni.
- Myślałem, że umówiliśmy się co do jednego: że zostajesz w łóżku - usłyszała za
sobą podniesiony głos.
Zadrżała, potem odwróciła się gwałtownie na pięcie, tracąc równowagę. Justin złapał
ją w ostatniej chwili i trzymając za łokcie, lekko potrząsnął.
- Ale ty masz w nosie wszystkie umowy, prawda?
- Nie jestem dzieckiem, Justinie.
- Ale daję słowo, że zachowujesz się jak dziecko. Nie masz za grosz zdrowego
rozsądku.
- Dzięki za tak rzetelną ocenę mojej osobowości.
- Zawsze do usług.
Stali tak naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, aż Justin poczuł, że Melanie drży.
Zwolnił uścisk i natychmiast się opanował.
- Skoro już jesteś na nogach, usiądźmy do stołu. Śniadanie gotowe, - Położył rękę na
jej ramieniu i zaprowadził do kuchni.
Gospodyni przywitała ich szerokim uśmiechem oraz potokiem niezrozumiałych słów.
Melanie wychwyciła kilka razy esposo, bo wtedy Kolumbijka mówiła wolniej i patrzyła na
Justina z uwielbieniem i matczyną pobłażliwością.
- Czy ty jej powiedziałeś, że jesteś moim mężem?
- Nie, ale i nie zaprzeczyłem. W końcu co to za różnica, za kogo mnie wzięła?
Niczego nie musimy tłumaczyć ani prostować.
- Chyba masz rację - powiedziała po dłuższej chwili milczenia, wzruszając ramionami.
- No, no, co się stało, że Melanie Montgomery przyznała mi rację. Węglem w kominie
zapisać.
- Daj spokój. Z sarkazmem jest ci wyjątkowo nie do twarzy - powiedziała wyniośle i
zaciskając usta, na próżno starała się ukryć uśmiech.
Ale tobie z tym przekornym uśmiechem jest wyjątkowo do twarzy, myślał w popłochu.
Serce biło mu jak młotem i coraz czarniej widział najbliższą przyszłość. Nie umiał zapanować
nad własną wyobraźnią, tym bardziej że naprawdę trzymał Melanie w ramionach. Nie
potrafi… i nie chce zapomnieć smaku tamtego pocałunku. Czeka ich jednak długa wspólna
podróż i wiele godzin udawania, że nic się nie stało. Potem każde pójdzie swoją drogą, bo nie
ma powodu, żeby stało się inaczej. Melanie Montgomery nie zadaje się przecież z
mężczyznami jego pokroju. "Jest w porządku, ale zupełnie nie w moim typie"… Jaśniej nie
mogła się wyrazić. A jemu nie trzeba powtarzać dwa razy.
Gospodyni zaprosiła ich do stołu. Usiedli na grubo ciosanej ławie, ramię przy
ramieniu, nie patrząc sobie w oczy. Melanie jedzenie wydało się pyszne, ale zjadła niewiele;
uczucie zmęczenia okazywało się silniejsze od głodu. Zaczęła wpatrywać się bezradnie w
talerz.
- Teraz przyznaj mi rację - Justin uśmiechnął się pobłażliwie - że przesadziłaś trochę z
tym wstawaniem z łóżka. Czy dalej będziesz udawać gotową do drogi? Drogi przez góry i
dżunglę…
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jestem taka słaba, - Pokręciła ze smutkiem głową,
nie mając siły dłużej udawać.
- To proste. Trzy dni wysokiej gorączki wycieńczyły twój organizm. Musisz dać mu
trochę czasu. Nic cię przecież nie goni. Nikt cię stąd nie wygania.
Miał rację. Granie siłaczki byłoby śmieszne. Melanie z ulgą wróciła do pokoju,
wyciągnęła się na łóżku i zapadła w głęboki, uzdrawiający sen.
Obudziła się po kilku godzinach w znacznie lepszej formie. Słońce grzało mocniej.
Znalazła łazienkę, wzięła prysznic i postanowiła wyjść na spacer, żeby choć przez chwilę
odetchnąć świeżym powietrzem i wysuszyć włosy.
Uszła zaledwie kilka kroków, gdy otoczyła ją grupka rozszczebiotanych dzieci, które
pokazując ją palcami, chichotały coraz głośniej, a niektóre aż zataczały się od śmiechu.
Z ich słów wychwyciła tylko ojosverde, i zrozumiała, że chodzi o zielone oczy.
Ogromne zainteresowanie budził także kolor jej włosów. Kiedy doszła do pierwszego skweru
i usiadła na ławce, ośmielone dzieciaki podeszły na wyciągnięcie ręki i okrążyły ją ciasnym
półkolem.
Uśmiechała się do tych śniadych, brązowookich chłopców i dziewczynek, których
skóra tak bardzo kontrastowała z jej bladością.
Zaczęła z nimi rozmawiać - trochę po hiszpańsku, trochę na migi - i wkrótce
chichotali wszyscy razem. Dzieci były ciekawskie i coraz bardziej natarczywe. Dotykały jej
skóry, głaskały po włosach, próbowały nawet zbadać zawartość torebki.
ś
eby zniechęcić ich do dalszego wścibstwa, Melanie wyjęła szminkę i puderniczkę, a
potem każdemu dziecku pozwoliła przejrzeć się w lusterku. Tłumiony do tej pory chichot
zmienił się w szaloną radość. Mała dziewczynka, wyglądająca na trzy albo cztery lata,
wdrapała się "białej seńoricie" na kolana. Melanie pokazała jej, do czego służy szminka, a
potem wszystkie dziewczynki chciały mieć pomalowane usta.
-Królewna Śnieżka wśród czarnych krasnoludków.
Melanie przełknęła ślinę i dopiero po chwili uniosła głowę. Justin stał obok
uśmiechnięty, w swobodnej pozie, z rękami na biodrach. Musiał przyglądać się zabawie od
dłuższego czasu. A jej wystarczyło mgnienie oka, żeby zauważyć, jak świetnie wygląda.
Wcale nie chciała tego widzieć, nie mogła jednak oderwać wzroku od jego smukłej, silnej
sylwetki. Miękka batystowa koszula opinała szeroki tors, a dopasowane dżinsy podkreślały
imponująco długie nogi.
Zarumieniła się na wspomnienie ich pocałunku. Czuła jeszcze jedwabiste włosy
Justina między swoimi palcami, w nozdrzach zapach jego wody kolońskiej, a na ustach dotyk
jego warg. Musiała teraz spojrzeć mu w oczy, jak najobojętniej… Boże, co za katorga…
- Udało ci się może załatwić jakiś pojazd?
- I tak, i nie. Nie istnieje na razie żadna możliwość wydostania się z tej dziury inaczej
niż na własnych nogach, ale gdybyśmy powędrowali dalej na południe, trafilibyśmy na wielką
plantację. Tam szansa byłaby większa.
- Kiedy możemy wyruszyć?
- Wtedy, gdy odzyskasz siły. Nie wiem, ile kilometrów mamy do przejścia: kilka,
kilkanaście czy kilkadziesiąt.
- Na pewno jutro rano będę gotowa. Wyspana i wypoczęta. Już teraz czuję się
dobrze… Przysięgam.
- Jak sobie życzysz. - Wzruszył ramionami.
- Założę się, że ty też nie możesz doczekać się powrotu do...
- Buenos Aires.
- Tak? - uśmiechnęła się promiennie. - Zawsze chciałam tam pojechać.
- Musisz zatem odwiedzić mnie w Argentynie - Justin odwzajemnił się uśmiechem.
- Dziękuję.
- Czy zjesz wreszcie porządny obiad? Rosa prosiła, żebym cię znalazł.
- Tak ma na imię? śe też nie przyszło mi do głowy zapytać, jak się nazywa… Jest taka
miła. - Melanie odwróciła się do dzieci, pomachała im na pożegnanie, a potem przesłała kilka
pocałunków, wzbudzając tym zachwyt dzieciarni.- Co oni mówią? - spytała Justina.
- Chcą, żebyś została.
- Powiedz im, że idę coś zjeść i że zobaczymy się później.
Justin ukucnął, żeby porozmawiać z dziećmi. Kiedy wszystko im wytłumaczył,
położył ręce na głowach najbliżej stojących chłopców i śmiejąc się razem z nimi, zmierzwił
gęste czupryny.
- Gotowa? - Podniósł się i wyciągnął rękę do Melanie, która - kompletnie oniemiała na
widok tej sielankowej sceny - skinęła tylko głową.
Kiedy szli obok siebie w milczeniu, Justin kątem oka przyglądał się Melanie,
Zauważył, że z łatwością dotrzymywała mu kroku, choć szedł dosyć szybko. Chyba naprawdę
wydobrzała.
- Rosa jest tobą oczarowana, wiesz? Chętnie by ci jeszcze pomatkowała. Powiedziała,
ze jestem w czepku urodzony, bo mam taką piękną żonę, a potem zbeształa bez litości za to,
ż
e wypuściłem cię samą z domu. Koniecznie chciała wiedzieć, dlaczego od razu nie
pojechałem z tobą.
Melanie, z piekącymi policzkami, zastanawiała się, co powiedzieć.
- Chyba wyprowadziłeś ją z błędu…
- Nie. Wytłumaczyłem jej, że chciałaś ode mnie odpocząć. - Wybuchnął śmiechem na
widok jej miny.
- Bardzo zabawne - mruknęła pod nosem.
Musnął ręką jej lekko falujące włosy, okrywające ramiona i sięgające do pasa.
- Nigdy nie widziałem takich włosów. Wyglądają jak srebrne nitki.
Melanie czuła, jak ten lekki dotyk przenika jej włosy, ubranie, a potem skórę.
Przejmuje ją aż do szpiku kości. Zamknęła na chwilę oczy. Skoro czeka ich wspólna podróż,
musi nauczyć się panować nad swoimi reakcjami.
Justina stropiło jej długie milczenie. Zrobiło mu się głupio, jakby powiedział coś
bardzo niestosownego. Melanie mogła być spragniona wielu rzeczy, ale nie jego tanich
komplementów. Tak naprawdę, na nic się nie przydał, a zepsuł jej całą przygodę.
Pewnie jest wściekła, ma go za "anioła stróża" nasłanego przez rodzinkę i marzy tylko
o tym, żeby się zgubił. Jak najszybciej. Już od rana coś mu mówiło, że ta na pozór krucha
istota poradziłaby sobie doskonale bez jego pomocy. Tak jak radziła sobie do tej pory. Julio
nie zostawiłby jej, gdyby nie wiedział, że Melanie jest pod dobrą opieką. Ale trudno. Skoro
sprawy potoczyły się w taki, a nie inny sposób, musi dotrzymać słowa i odstawić dziewczynę
do Villa Vicencias. Nigdy jednak nie zapomni tej sceny na skwerze. Melanie otoczona
małymi dziećmi, z błyszczącymi w słońcu włosami i ciepłym uśmiechem na ustach. śadna
inna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Była niezwykle piękna, ale przecież nie o to
chodziło. Poznał wiele atrakcyjnych kobiet, ale w Melanie pociągało go coś innego, coś, co
promieniowało z jej wnętrza i było trudne do określenia słowami.
Nagle zapragnął ją chronić. Tak… Może właśnie to, że wzbudza w ludziach
nadmierny instynkt opiekuńczy, doprowadza ją do szału. Mimowolnie, a nawet wbrew sobie,
robi wrażenie bezbronnej. Buntuje się przeciw nadopiekuńczej rodzinie, coraz śmielej
udowadniając własną zaradność i niezależność. Rodzina ma coraz więcej powodów drżeć ze
strachu… i tak się toczy błędne koło. Powinniśmy dać jej spokój, myślał gorączkowo,
odczepić się od niej, pozwolić rozwinąć skrzydła, żeby przekonała się wreszcie, że potrafi
latać i nie musi niczego udowadniać.
Łatwo mówić. Gdyby go tak nie pociągała fizycznie, wszystko byłoby proste. Ale jego
ciało reagowało na jej bliskość, jak licznik Geigera na radioaktywność. Gorzej! Włączały się
alarmy, sprawny dotychczas system wariował, jak gdyby nie mógł sprostać nowej sytuacji.
A teraz, rozkazał sobie w duchu, przypomnisz sobie, po co tu przyjechałeś i
skoncentrujesz na kolejnych zadaniach. Po pierwsze, znaleźć środek lokomocji. Po drugie,
zawieźć Melanie do jej przyjaciółki. Najbardziej pomocna w wypełnieniu zobowiązań wobec
Dam ona, poza kubłem zimnej wody od czasu do czasu, powinna być myśl, że o wszystkim,
co się przydarzy w tej podróży jego szwagierce, dowie się zarówno on, jak i Elsie… Poprosili
go o znalezienie dziewczyny i odstawienie jej w bezpieczne miejsce. O uwiedzeniu nie było
mowy.
Następnego ranka, gdy pierwszy brzask poranka zajaśniał w pokoju Melanie, Justin,
kompletnie ubrany, potrząsał energicznie jej ramieniem.
- Melanie, zbudź się - powtarzał błagalnym szeptem. - Musimy stąd uciekać.
- Jak się tu dostałeś?! - Otworzyła wreszcie oczy i w tej samej sekundzie usiadła
gwałtownie.
- Przez okno. Posłuchaj, nie mamy czasu do stracenia. Musimy stąd wiać.
- Dlaczego?
Chwycił jej walizkę, lekceważąc pytanie, i całą zawartość rzucił na łóżko.
- Ubierz się, weź rzeczy, bez których naprawdę nie możesz się obyć, i włóż je do
mojego plecaka.
- Hej, co się z tobą dzieje, goni nas ktoś czy co?
- Jeszcze nie, ale gdyby nas namierzyli, odpowiedź byłaby twierdząca. Zostało nam
piętnaście minut. Przed wschodem słońca musimy się ulotnić. Wyparować jak kamfora.
Otworzył drzwi.
- Dokąd idziesz?
- Znaleźć coś do jedzenia. Twojej gospodyni zostawię górę pieniędzy, ale wyjdziemy
stąd, niestety, po angielsku. Nie ma czasu na pożegnania.
Melanie pokręciła z niedowierzaniem głową. Nigdy nie należała do rannych ptaszków,
więc wykazanie się refleksem w "środku nocy", przerastało jej możliwości. Siłą woli nieco
jednak oprzytomniała, ubrała się, spakowała zgodnie z instrukcją i wtedy do pokoju,
bezszelestnie jak kot, wrócił Justin.
- Czy mógłbyś mi teraz łaskawie wytłumaczyć, co tu jest grane?
- Nie, nie teraz. Później, kiedy będziemy w drodze. Teraz zrobimy „hop" i już nas tu
nie ma.
Uchylił okno. Ani żywej duszy. Wyrzucił plecak, wszedł na parapet i skoczył na
ziemię. Stanął teraz twarzą do okna z wyciągniętymi w górę rękami.
- No chodź - szepnął.
W porządku, myślała w popłochu. Marzyły ci się przygody? Brakowało ci w życiu
dreszczyka emocji? No to masz!
Wzięła głęboki oddech i spadła prosto w ramiona Justina. Nikt ich nie śledził.
Dopiero kiedy wyszli z miasta i trafili na właściwą drogę, Melanie ośmieliła się zadać
pytanie.
- Dokąd idziemy?
- Przyczaimy się w dżungli na dwa, trzy dni. To konieczne, wierz mi. śeby nikt nie
mógł powiedzieć, że nas widział, rozumiesz? Takich amerykańskich wymoczków trudno nie
zapamiętać.
Wędrowali kilka godzin, z krótkimi przerwami na ugaszenie pragnienia lub złapanie
oddechu. Ponura mina Justina przekonała Melanie ostatecznie, że nie był to alarm próbny.
Sytuacja musiała być groźna. Gdy koło południa dotarli do małej zamkniętej polany, Justin
zarządził przerwę na lunch. Melanie nie czuła nóg ze zmęczenia.
- Powiesz mi teraz, przed kim uciekamy?
Wyciągnięci na trawie, zaczęli pałaszować kurczaka z bułką.
- Przed jednym bardzo chytrym facetem. Nazywa się Victor Degas.
- Skąd go znasz?
- Dawno temu, kiedy byłem młodym idealistą, wziąłem udział w tajnej akcji rządu
amerykańskiego przeciwko tutejszej mafii. Pewnie wiesz, że Kolumbia jest największym
zagłębiem kokainowym zachodniej półkuli…
- Nie żartuj, wystarczy oglądać seriale telewizyjne.
- W porządku. Więc była to zasadzka na grube ryby. Udało mi się dostać do siatki
szmuglerskiej Degasa - wielkiego, bezwzględnego cwaniaka, którego podchodziłem kilka
dobrych lat. W końcu stałem się jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi.
- I co?
- Prawie ich miałem. Rozpracowałem organizację. Podczas jednej akcji mogłem
zniszczyć cały jego interes na dwóch kontynentach. Wszystko było zapięte na ostatni guzik,
ale niestety, Victor wymknął się z sieci w ostatniej chwili. Uciekł nie wiadomo dokąd. Ten
łobuz ma szósty zmysł.
- Czy on wie, przez kogo musiał uciekać?
- Wcale mnie to nie ciekawi. Nie zamierzałem tu nigdy wracać ani zasięgać języka na
temat Degasa.
- Jak sądzisz, co by zrobił, gdyby cię - odpukać - spotkał?
- Victor ma jedną zasadę: zawsze strzela pierwszy. A jeśli jego ofiara jeszcze żyje,
zadaje jej kilka pytań.
- I ten Victor był w miasteczku? Jesteś pewien?
- Absolutnie. Myślę, że jechał ze swoimi ludźmi do Bogoty, ale z powodu lawiny
błota musieli zawrócić. Ostatniej nocy zatrzymali się w miasteczku i szukali noclegu.
- Widział cię?
- Nie. Na szczęście byłem w innym pokoju, rozpoznałem tylko jego głos. Poczekałem,
aż zjedzą i zasną, i natychmiast przybiegłem do ciebie.
Przez kilka minut Melanie przyglądała się Justinowi w milczeniu.
- Do głowy by mi nie przyszło, że wiodłeś takie ekscytujące życie.
- Ekscytujące… - roześmiał się. - Można określić je i w ten sposób, w każdym razie to
stare dzieje.
- Ile masz lat?
- Trzydzieści siedem.
- I nigdy nie byłeś żonaty?
- Skąd wiesz?
- Nie wiedziałam. Sprawiasz po prostu wrażenie człowieka, który nie zagrzewa
miejsca na tyle długo, żeby mieć własny dom, żonę, nie mówiąc o większej rodzinie.
- Brawo. Nic dodać, nic ująć.
- Czy Damon zna twoją przeszłość?
- Jasne.
- I dlatego właśnie ciebie wysłał do Kolumbii? Z rodzinną misją specjalną - mruknęła
pod nosem, jakby do siebie.
- Niestety. Wygląda na to, że dopiero teraz, przeze mnie, znalazłaś się w
niebezpieczeństwie… - zawiesił niepewnie głos. - Cóż… ostatnia decyzja nie przyszła mi
łatwo. Czekając w hotelu, aż Victor pójdzie spać, zastanawiałem się długo, jak powinienem
postąpić. Gdyby Julio nie odjechał, zostawiłbym cię pod jego opieką. Ale nie mogłaś zostać
tu sama. Nie znasz języka, ale to drobiazg… Victor ma słabość do blondynek. Wyczuwa je na
odległość, jak tygrys świeże mięso. Gdyby dowiedział się, że jesteś w miasteczku,
przetrząsnąłby dom po domu, szkoda gadać. A Victor nie należy do dżentelmenów, wiem coś
o tym.
Melanie wzdrygnęła się. Miała ochotę ucałować Justina za to, że nie zostawił jej na
pożarcie jakiemuś Victorowi.
- Zawsze marzyłam o niebezpiecznych przygodach - no i los się do mnie uśmiechnął!
Widząc jej podekscytowane, roześmiane oczy, Justin tylko pokręcił głową.
Dziewczyna nie miała bladego pojęcia o tym, co ich czeka, jak może zakończyć się ich
"przygoda". A on nie miał serca jej straszyć. Istniała przecież nadzieja, że nigdy w życiu nie
pozna Degasa ani innych podobnych mu zbirów. śe razem wydostaną się z potrzasku…
Nigdy dotąd nie widziała piękniejszego widoku: trzy małe chatki, zbudowane ciasno
jedna obok drugiej, na lilipuciej polanie. Po kilku godzinach wędrówki przez leśną gęstwinę,
Melanie czuła się tak zmęczona, jakby szli co najmniej dwa dni. Czy kiedykolwiek
przypuszczała, że pozna Kolumbię od tej strony? śe przejdzie szmat dżungli na własnych
nogach? Jak bardzo pokrzyżowały się jej plany…
Wreszcie dotarli do osady. Justin zatrzymał się, zdjął z ramion plecak i pobiegł w
kierunku najbliższej chaty. W kilka minut polana zaroiła się od dzieci, kobiet, mężczyzn,
psów i innych domowych zwierząt.
Kiedy Justin przemawiał do nich, gestykulując z zapałem, słuchacze tylko raz
oderwali wzrok od jego twarzy, żeby spojrzeć na Melanie. Potem wszyscy pokiwali głowami,
a on się uśmiechnął.
- Chyba mamy trochę szczęścia - zaczął.
- Cudownie. Zaprowadzą nas do tutejszego Hiltona.
- Obawiam się, że nie aż tyle szczęścia.
- Nie ma sprawy - wzruszyła ramionami. - Skromny, a równie wygodny Holiday Inn
zupełnie wystarczy.
- Przymierzymy się raczej do legowiska, które nam odstąpią, i dżipa, który zawiezie
nas rano do najbliższego miasteczka.
- Chcesz powiedzieć, że jest tu gdzieś jakaś droga, którą przeoczyliśmy?
- Z tego co zrozumiałem, po drugiej stronie osady, ale ja mam dosyć. Koniec
podróżowania na dzisiaj. Wykonaliśmy plan z nawiązką. - Wstał energicznie, jedną rękę
podał Melanie, a drugą chwycił plecak. - Chodź, wspólniczko.
- Czy myślisz, że oni mają coś takiego jak prysznic?
- Zobaczymy.
Mieli. Nie prysznic, ale "coś takiego".
Kilku tubylców poprowadziło ich ubitą ścieżką do strumyka, który, spiętrzony w mały
wodospad, zasilał jeszcze mniejsze kąpielisko. Najwyraźniej dumni ze swojej "łazienki",
mężczyźni uśmiechali się i gestykulowali.
Melanie poczekała cierpliwie, aż odejdą, i dopiero wtedy, z niewyraźną miną, zwróciła
się do Justtna:
- Ciągniemy losy, kto kąpie się pierwszy?
- Po co? Miejsca jest dosyć. - Usiadł na brzegu strumienia, żeby rozsznurować buty,
potem wstał, jednym ruchem ściągnął przez głowę koszulę i zaczął rozpinać spodnie.
- Justin, poczekaj chwilę. Nie możemy kąpać się razem!
- A to dlaczego?
- No… jak to… dlatego że nie i już!
- Melanie - zaczął tłumaczyć - to jasne, że w Stanach korzystalibyśmy z łazienki jedno
po drugim lub każde ze swojej, ale nie jesteśmy w Stanach. Nie miałem najmniejszego
zamiaru wprawiać cię w zakłopotanie, ale wspólna kąpiel to żaden powód do wstydu.
Japończycy robią tak od stuleci. Nie chcesz chyba, żeby zastał nas tu zmierzch, a przed
zachodem słońca nie zdążymy umyć się oddzielnie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Przykro
mi, Melanie, ale nie jestem aż takim dżentelmenem, żeby zrezygnować z kąpieli dla
uszanowania twojej skromności. Poza tym, czy ci się to podoba, czy nie, widziałem już cię w
całej okazałości.
Justin zsunął do końca spodnie z całkowitą swobodą. Melanie uważała się za dojrzałą,
nowoczesną kobietę. Tylko tak się jakoś stało, że nie widziała do tej pory nagiego
mężczyzny… z wyjątkiem pięcioletniego siostrzeńca. Czuła, że blednie. Patrzyła, jak Justin
wchodzi do strumienia, potem wolnymi, dokładnymi ruchami namydlą ramiona, plecy i dużo
jaśniejsze pośladki, które wyglądały jak dwie toczone z marmuru, lekko owalne kule. Z
trudem przełknęła ślinę, nabrała głęboko powietrza i wbiła wzrok we własne dłonie. Justin ma
rację. Cóż to za powód do paniki? Przecież "dusiła się" pod rodzinnym kloszem, chciała
wszystko zmienić, ryzykować, skoczyć na głęboką wodę… I co? Zacznie teraz piszczeć jak
wystraszona dziewica? Na widok nagiego mężczyzny?
Rozebrała się w najbardziej nonszalancki sposób, na jaki było ją stać, a Justin, który
ś
ledził jej wysiłki kątem oka, o mało nie wybuchnął śmiechem. W głębi duszy był z niej
dumny. Nie tylko dotrzymywała mu kroku, ale przez cały dzień nie poskarżyła się ani
słowem. Nie wygarnęła mu nawet, że jedyne prawdziwe niebezpieczeństwo grożące jej w
Kolumbii zawdzięczała właśnie jemu - Amerykaninowi, który przyjechał ratować przed
barbarzyńcami białą lady! Starał się myśleć o czymś innym, ale pamięć o Victorze
prześladowała go. Co on, do diabła, robił w tych okolicach! Tereny wpływów Degasa
ograniczały się do wybrzeża i Kartageny. Kto mógł przypuszczać… Prawdopodobieństwo, że
trafią na siebie w dżungli, było bliskie zera. Szlag by to trafił! Zrobiłby wszystko, żeby ocalić
Melanie.
Melanie przydeptywała stopą nogawki dżinsów, odwracając wzrok, byle tylko nie
spojrzeć na niego. Zastanawiał się, czy wejdzie do wody w bieliźnie - na pewno miała taki
zamiar… W ostatniej chwili zawahała się i zdjęła stanik. Boże, jaki biust! Kiedy drobnymi
kroczkami wchodziła do strumienia, Justin z zaciśniętymi do bólu powiekami szorował tors i
ręce, licząc do stu…
W orzeźwiającej wodzie Melanie rozluźniła się i natychmiast podziękowała Bogu, że
nie została na brzegu. Justin stanął pod wodospadem, żeby zmyć z siebie pianę.
- Łap! - krzyknął, rzucając wysokim łukiem mydło. - Dobry chwyt!
- Dobry rzut! - zawołała.
Nagle zaczęła na niego patrzeć normalnie, jakby męska nagość nie robiła na niej
specjalnego wrażenia. On przybrał tak doskonale obojętną minę… dlaczego miałaby się
zachowywać inaczej?
Kilka godzin później identyczny argument pozwolił Melanie zasnąć. Justin tłumaczył
jej - na początku cierpliwie - że powinni skakać z radości, bo dostali jakiekolwiek miejsce do
spania. To, że jakaś para okazała wspaniałomyślność, odstępując im własne łóżko, wcale nie
znaczy, że wypada prosić o drugie - z powodu jej śmiesznych skrupułów.
- To nie są śmieszne skrupuły, Justinie. Po prostu… naprawdę sądzę, że to nie
najlepszy pomysł.
- To znaczy, że masz lepszy! Cały zamieniam się w słuch, proszę, tylko nie proponuj
mi noclegu pod drzewem! Moja rycerskość nie przekracza granic zdrowego rozsądku.
Przepraszam, że się powtarzam, ale…
Melanie parsknęła śmiechem. Swoim posępnym, urażonym tonem Justin całkiem ją
rozbroił. Właściwie o co chodzi? Po takim dniu miał prawo czuć się wykończony, a ona robi
problem z jakiejś bzdury. Razem czy osobno: co to za różnica! A jednak…
Kłopot z Melanie polegał na tym, że w swoim życiu niewiele miała do czynienia z
mężczyznami. Ojciec umarł, gdy była małą dziewczynką. Wkrótce starszy brat założył własną
rodzinę, a ona, aż do ukończenia college’u, świata nie widziała poza książkami. Potem równie
gorliwie zajmowała się sklepem - mimowolnie ograniczając swoje kontakty towarzyskie do
koleżanek i Philipa. Niestety, jego towarzystwo działało na Melanie jak pigułka nasenna.
Ze stoickim spokojem doszła do wniosku, że natura obdarzyła ją nie tylko
skandynawską urodą, ale także zimnym temperamentem… Teraz musiała przemyśleć
wszystko od nowa. Nieswojo czuła się ze świadomością, że Justin wzbudza w niej tak
gwałtowne emocje, Zupełnie nie wiedziała, co robić, ale jedno było pewne: noc spędzona u
jego boku nie przywróci jej spokoju. Zastanawiała się przez moment, czy to aby nie sen -
dalszy ciąg halucynacji spowodowanych gorączką.
Ale zanim pojawił się Justin, odzyskała przytomność umysłu…
- W porządku - powiedziała jakby od niechcenia. - Śpimy razem.
- Twój entuzjazm działa na mnie jak plaster miodu, serdeczne dzięki!
- Doprawdy nie sądzę, żeby mój entuzjazm miał dla ciebie znaczenie.
- Och! Przed twoim ciętym językiem nikt się nie uchroni.
Wieczorem, po kolacji, Melanie z przyjemnością odkryła, że wcale nie czuje
skrępowania. Śmiertelnie zmęczona, zwinęła się w kłębek i z głową na ramieniu Justina
zapadła w ciężki sen.
Justin leżał bez ruchu kilka godzin, wsłuchując się w jej oddech. Od czasu do czasu
wzdychał żałośnie. Czyżby to kara boska za dotychczasowe życie? Kobiety, które znał,
zachowywały się inaczej. Akceptowały jego reguły gry i nigdy nie marnowały okazji. Były
zawsze pod ręką, zadowolone z każdej chwili, którą mógł im poświęcić. A on nie zwykł
odmawiać sobie czegokolwiek. Co za upalna noc, majaczył zasypiając.
Zbudził ich szorstki, gardłowy głos mężczyzny, który mówił po angielsku z obcym
akcentem:
- Witam w Kolumbii, senor Drake. Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś o swojej wizycie.
Zgotowałbym ci o wiele milsze przyjęcie.
Melanie usiadła i skamieniała z przerażenia. Aż dziw, ilu mężczyzn z karabinami
może pomieścić taka chatka… Jeden z napastników oślepił ich latarką. Oboje odruchowo
zasłonili oczy.
- Jak się masz, Victor. Co za niespodzianka. Miło spotkać cię znów po tylu latach.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Zbieraj się, amigo, znajdziemy ci jakąś wygodniejszą metę - powiedział Victor ze
zjadliwym uśmiechem, poszturchując Justina czubkiem buta. - Wstawaj!
Powoli, z rękami wyraźnie odsuniętymi od tułowia, Justin podniósł się, odwrócił do
Melanie i podał jej rękę.
- No, no! Podróżujesz z kobietą? Kiedyś byłeś samotnikiem, jeśli dobrze pamiętam -
burknął Victor. - Znowu coś kombinujesz? Szykujesz większą wsypę?
- Załatwiam w Kolumbii sprawy prywatne, Victorze.
- To ty tak mówisz. A mnie cholernie trudno wyrolować. Prawda, amigo?
- Nigdy cię nie wyrolowałem.
- Nie? Może i nie. Jeśli udawanie, że siedzisz w interesie, nie jest łgarstwem…
- Nie było żadnego udawania.
- Więc tylko dziwnym zbiegiem okoliczności zwiałeś do kraju po wsypie naszej bazy,
to chciałeś powiedzieć?
- A co ci podpowiada intuicja?
- śe udało ci się zdobyć moje zaufanie, wrobiłeś nas w lewą akcję, a potem dałeś dyla
- w samą porę, żeby ocalić swój tyłek.
- To się nawet trzyma kupy. Powiedz mi tylko, po co miałbym was wrabiać. Więcej
zyskałbym na udanej operacji. Tamtej i wszystkich następnych.
- Święte słowa. Ale wyparowałeś zbyt szybko. I nie raczyłeś dać głosu. Co na moim
miejscu pomyślałbyś o takim facecie?
- A co ty byś zrobił na moim? Kiedy usłyszałem, co wydarzyło się w bazie, miałem
przeczucie, że są lepsze pomysły na życie niż powrót… do kotła. Nie było żadnej pewności,
kto jest zdrajcą, a komu mogę ufać. Doszły mnie słuchy, że to ty sypnąłeś.
Kolumbijczyk odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem. Potem równie gwałtownie
zamilkł.
- Chodźmy, Drake. W nagrodę za szczerość odraczam wyrok. Pozwolę ci udowodnić,
ż
e nie kłamiesz. - Skinął głową w kierunku wyjścia. - Wychodź.
Justin mocno objął Melanie. Ludzie Victora prowadzili ich przez polanę, a potem
krętą ścieżką przez las do drogi, na której stały dwa dżipy. Weszli do pierwszego, drugim
pojechała obstawa.
- Jak nas znalazłeś? - spytał Justin, kiedy ruszyli.
- Całe miasteczko mówiło o pięknej Amerykance i jej przystojnym mężu. Chciałem
wiedzieć, kim jesteście i po co tu jesteście. Więc pojechałem za wami. I nie żałuję! To
dopiero fart, żeby z czystej i bezinteresownej ciekawości trafić na ciebie…
- Nie wiedziałeś, że to ja?
- Aż do chwili kiedy cię zobaczyłem.
Kierowca dżipa, nie przejmując się ani wyboistą drogą, ani złą widocznością, jechał
jak szaleniec.
Melanie miała duszę na ramieniu. Mimo iż Justin obejmował ją żelaznym uściskiem,
na każdym zakręcie była przekonana, że wypadnie z pędzącego samochodu.
- Kiedy zdecydowałeś się ożenić? - po długich minutach milczenia Victor przeszedł na
hiszpański.
- A co to ma do rzeczy?
- Nic. Zdziwiłem się. Nie wyglądałeś na faceta, który żegluje ku "spokojnej
przystani".
- Każdy kiedyś dorasta.
- Zwłaszcza kiedy trafi na taką jak ta twoja, co? Chyba trochę za młoda dla ciebie… i
zbyt niewinna, jak na mój gust.
- Jakoś do głowy mi nie przyszło, żeby zapytać cię o zdanie. W nosie mam twoje
gusta.
- Jasne - zarechotał Victor. - Chociaż niewykluczone, że kiedy się znudzisz…
mógłbym wybawić cię z kłopotu i nauczyć ją zaspokajać bardziej wyrafinowane upodobania.
Justin modlił się, żeby Melanie nie zrozumiała, o czym mówią. Chciał ją w jakiś
sposób pocieszyć, uspokoić, że wszystko będzie dobrze. Niestety, wszystko szło źle, nic nie
zapowiadało szczęśliwego zakończenia kolumbijskiej przygody. To cud, że jeszcze żył! Może
Victor złagodniał przez te lata, kiedy się nie widzieli… Albo rzeczywiście nie był pewny, kto
go zdradził. Tak czy inaczej, ich życie zależało od tego, czy Justin potrafi tę wątpliwość, tlącą
się zaledwie w umyśle Victora, podsycić i wykorzystać.
Wciąż myślał o Melanie. Co czeka tę dziewczynę, jeśli zostanie sama, w charakterze
spadku po niewiernym wspólniku? Przeszył go zimny dreszcz.
- Dokąd jedziemy? - Justin postarał się, żeby jego głos zabrzmiał naturalnie.
- Do mnie.
- Wybierałem się z żoną do Villa Vicencias, w odwiedziny do jej szkolnej koleżanki.
Będzie się martwiła, jeśli tam w końcu nie dotrzemy.
- Co robiliście w miasteczku?
- Szukaliśmy środka transportu. W czasie ostatniej ulewy wpadliśmy w lawinę błota,
która zablokowała drogę do Bogoty.
Justin żywił cichą nadzieję, że nikt w miasteczku nie opowiedział Victorowi, jak to
Justin szukał żony, która przyjechała kilka dni wcześniej z jakimś Kolumbijczykiem. Czekał
w napięciu na następne pytanie, ale nie doczekał się. Co wcale nie oznaczało, że Victor kupił
tę bajeczkę.
- Dokąd jedziemy? - zapytała Melanie teatralnym szeptem, przyciskając wargi do jego
ucha. Czując, że krew napływa mu do twarzy, nabrał głęboko powietrza i dopiero wtedy
odwrócił głowę. Musnąwszy jej usta, pomału zbliżył wargi do jej ucha.
- Do kwatery Victora.
- Dlaczego?
Potrząsnął lekko głową, potem ścisnął jej dłoń i ułożył, drżącą i ciepłą, na swoim
udzie. Głaskał jej rękę powoli, jakby prosząc, żeby Melanie się uspokoiła i nie zadawała
więcej pytań.
- Porozmawiamy później - obiecał prawie bezgłośnie, ani na moment nie spuszczając
wzrok z siedzących przed nimi mężczyzn.
Melanie drżała, ale wcale nie ze strachu. Pod opuszkami palców czuła twarde, napięte
jak do skoku, mięśnie ud Justina. Miała irracjonalną pewność, że wybrną bezpiecznie z
tarapatów.
Obejmował ją mocnym ramieniem, drugą ręką głaszcząc wierzch dłoni - rytmicznym,
falującym ruchem, od nadgarstków do paznokci i z powrotem. Poddawała się tej hipnozie z
zamkniętymi oczami, zapominając o Victorze i reszcie świata. Jak długo jeszcze przyjdzie im
udawać małżonków? Melanie wiedziała, że każda nowa sytuacja zbliża ich do siebie
fizycznie. Czuła, że igrają z ogniem, ale… na razie groziło im większe niebezpieczeństwo niż
spłonięcie w ogniu namiętności. Ostre hamowanie wyrwało ją z zamyślenia. Kierowca skręcił
w wąską, zarośniętą dróżkę i natychmiast dodał gazu. Justin i Melanie zdążyli schować
głowy, ale zwisające pnącza chłostały ich bezlitośnie po plecach i ramionach.
- Do jasnej cholery, Victorze, bądź tak dobry i pohamuj zapędy swojego szofera!
- Przepraszam, amigo. - Zerknął na nich przez ramię, a potem burknął coś do
kierowcy, który natychmiast zwolnił.
Jestem za stary na takie hece, pomyślał Justin. Za długą miałem przerwę… Jakby na
przekór wisielczemu nastrojowi, wyostrzył zmysły i zaczął notować w pamięci wszystkie
boczne ścieżki, charakterystyczne miejsca, liczbę zakrętów, czas jazdy itd. Od tego, czy
prawidłowo "narysuje" tę mapę, mogło zależeć powodzenie ich ucieczki - a gra toczyła się o
ż
ycie.
- Witaj w moim domu, Drake. - Victor ukłonił się z uśmiechem. - Wejdźmy do środka.
Jak pani widzi - zwrócił się do Melanie - żyjemy tutaj jak u Pana Boga za piecem.
Justin pokiwał głową. Miejsce wydało mu się straszne, a on był całkowicie bezbronny.
Objął Melanie ramieniem i razem podążyli za Victorem. Z okrągłego salonu weszli schodami
na galerię. Victor zatrzymał się przed drugimi z kolei drzwiami i otworzył je nonszalanckim
ruchem.
- Odeśpijcie teraz trudy podróży. Dobranoc, porozmawiamy rano. - Poczekał, aż
wejdą do środka i zamknął drzwi na klucz.
Melanie stała nieruchomo, kiedy Justin robił dokładny przegląd apartamentu.
Najpierw zniknął w łazience i wyszedł z niej po minucie z rozbawioną miną.
- Wszystkie wygody. Pod względem warunków ten nocleg bije na głowę chatę w
dżungli.
- Sama nie wiem dlaczego, ale bezpieczniej czułam się w poprzednim miejscu. -
Melanie z trudem zdobyła się na uśmiech.
- Tak mi przykro, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo… - Justin przyciągnął ją do
siebie i pocałował.
- To nie twoja wina. Zrobiłeś wszystko, żeby nie wpaść w ręce tego bandyty.
- Nie doceniłem drania. Ten błąd mógł nas kosztować… lepiej nie mówić.
- Co teraz zrobimy? - Melanie oparła głowę na jego piersi. Masował na przemian jej
kark i barki, aż poczuł, że napięcie ustąpiło.
- Spróbujemy się przespać.
Melanie uniosła głowę. Na wpół zdziwionym, na wpół przerażonym wzrokiem
spojrzała na wielkie małżeńskie łoże, które onieśmielało ją znacznie bardziej niż legowisko w
chacie. Zakłopotana, odwróciła twarz do Justina, patrząc na niego z obawą.
- Odbyliśmy przecież chrzest bojowy, i to w trudniejszych warunkach. Nie
zauważyłem, żebyś cierpiała na bezsenność… więc nie rób, błagam, takiej przerażonej miny.
Melanie, różnica jest taka, że tutaj mamy więcej miejsca - tłumaczył jej jak dziecku, nie
wierząc w to, co mówi…
Na próżno, bo jego słowa docierały do niej piąte przez dziesiąte. Słyszała tylko bicie
własnego serca i bolesny szum w uszach. Jeszcze raz pozwoliła sobie na luksus przytulenia
głowy do jego piersi. Wszystko, co działo się między nimi, działo się za szybko. Była pewna,
ż
e i on zdawał sobie z tego sprawę. Może od samego początku - od chwili kiedy wszedł po
raz pierwszy do jej pokoju - czuł rosnące napięcie, które wiązało ich niewidzialną nicią…
Czy to możliwe, że od ich pierwszego spotkania minęły dopiero trzy dni? Miała
wrażenie, iż nie rozstają się od tygodni albo nawet miesięcy. Czuła się bezpiecznie tylko
wtedy, kiedy jej dotykał. Ale kiedy jej dotykał, zaczynało się wewnętrzne trzęsienie ziemi,
które nie ma nic wspólnego z poczuciem bezpieczeństwa. Przy nim nie bała się ludzi, ale
przerażały ją emocje, nad którymi nie panowała. Po raz pierwszy w życiu Melanie zapragnęła
kochać się z mężczyzną. Odsuwała od siebie nie tylko pragnienie, ale i samą myśl o tym.
Czuła podświadomie, że to jedynie gra na czas, ale rozsądek nakazywał opór. Niby dlaczego
miałaby się poddać?
- Najpierw ja wezmę prysznic… - Justin cofnął się o krok z bardzo niewyraźną miną -
ż
ebyś nie musiała się spieszyć. - Bardzo zimny prysznic, pomyślał, wchodząc do łazienki.
Melanie szukała nerwowo nocnej koszuli, niezdecydowana, czy może pozwolić sobie
na ten luksus… Jeśli będzie spała w ubraniu, narazi się na śmieszność. Dlaczego on na nią tak
działa? Jak to możliwe, że podoba jej się pod każdym względem… Gdyby nie wyjątkowe
okoliczności… Ależ nie, okoliczności nie mają nic do rzeczy! Nawet w tak niebezpiecznej
sytuacji czuje się z nim dobrze. Justin nie wymądrza się, nie wyśmiewa, nie próbuje jej
niczego narzucać. W ciągu trzech dni ich znajomości postępował konsekwentnie, wszystko
odbywało się według jego planu, a jednak Melanie ani razu nie miała wrażenia, że Justin
zlekceważył jej zdanie, postawił przed faktem dokonanym. Tak! O to właśnie chodzi! Nie
czuje się przez niego osaczona. Justin działa na nią kojąco, bo ani nie poucza, ani nie stawia
wymagań. Sprawia wrażenie, że zaakceptował ją taką, jaka jest. Jednym słowem, Justin Drake
okazał się księciem z bajki, w którym Melanie musiała się zakochać…
Wyszedł z łazienki w czystych dżinsach, za to bez butów i bez koszuli. Z trudem
oderwała wzrok od jego napiętych, grających pod lśniącą skórą mięsni. Jasne, zmierzwione na
torsie włosy układały się w wyraźną literę V, a potem denka linią ginęły za paskiem nie
dopiętych dżinsów.
- Kolej na ciebie - powiedział szeptem, który nie pasował do tak prostego komunikatu.
Melanie, dygocząc, chwyciła nocną koszulę. W drodze do łazienki próbowała ominąć Justina
szerokim łukiem.
- Co się stało? - Zatrzymał ją, dotykając lekko policzka.
- Jestem po prostu zmęczona. Dawka emocji przekroczyła dzisiaj moje najśmielsze
oczekiwania - uśmiechnęła się ze skruchą, wciąż unikając jego wzroku.
- Wiem. Zniosłaś to naprawdę po bohatersku.
- Pocałował ją w nos i odwrócił się plecami. - Przyjemnej kąpieli. Może nie jest tu
bezpiecznie, ale łazienka - pierwsza klasa!
Melanie nie odezwała się, zamknęła za sobą drzwi, a Justin podszedł do
zakratowanego okna. Nie dostrzegł nikogo na zewnątrz. W szybie, jak w zwierciadle, odbijało
się wnętrze pokoju. Gdyby choć mieli oddzielne sypialnie! Niestety, nie mógł zwierzyć się
Victorowi, że jego żona nie jest jego żoną, a on nie potrafi udawać i z dwojga złego woli spać
sam niż cierpieć katusze. Wrócił do drzwi, żeby zgasić niepotrzebną iluminację. Światło
drażniło go, zmuszało do zachowywania dystansu. Została tylko wąska smuga,
wydobywająca się spod drzwi łazienki.
Justin zdjął niedbale spodnie, rzucił je na podłogę i wskoczył do łóżka. Niezłe,
mruknął z zadowolenia. Tak… Victor uwielbiał luksusowe życie i nigdy nie skąpił na
wygody. Może to dobry znak, że użyczył im tak luksusowej celi? Gdyby nie klucz w zamku,
mogliby się czuć jak jego goście, a nie więźniowie. Powinien myśleć tylko o ucieczce, o tym,
jak przechytrzyć Victora, ale nawet z zamkniętymi oczami widział ją, Melanie, z roześmianą
twarzą, błyszczącym wzrokiem, figlarną miną i ustami, które pragnął całować…
Wydał z siebie niski, stłumiony jęk. Czy kiedykolwiek wymaże z pamięci ten obraz:
nagą Melanie wchodzącą do strumienia albo namydlającą piersi? Na myśl, że inny mężczyzna
mógłby patrzeć na nią tak, jak on patrzył, Justinowi zakręciło się w głowie. Teraz był już
pewny, że zwariował! Do diabła! Stało się to, w co nigdy nie wierzył. Pożądał jej. W
porządku, nic dziwnego, ale on pragnął jej niepodzielnie, pragnął w niej wszystkiego: jej
ciała, jej bliskości, żeby była tylko jego… jego żoną.
A wiec naprawdę oszalał. Leżał bezwładnie, czując na piersi jakiś wyimaginowany
ciężar. Jak gdyby przywaliło go wielkie drzewo. On, Justin Drake, ożeni się z Melanie
Montgomery. Postradałem zmysły, pomyślał. Z siostrzyczką Many Elise Trent? Chyba po
trupach jej rodziny. Mieliby zgodzić się na wyjazd swojej pupilki do Ameryki Południowej?
Nigdy! Już widzi ich miny. Ale przecież Melanie marzy o Buenos Aires. Tak powiedziała.
Jasne, marzy o wycieczce, a nie o przeprowadzce do Argentyny. Może polubiłaby to miasto.
Mówiła, że się dusi, że chciałaby wszystko zmienić, nawet uciec. Chciała. Po tak udanej
przygodzie (jeżeli wyjdą z niej cało), odechce się jej raz na zawsze włóczęgi i ryzyka. Wróci
skruszona na łono rodziny ze słowami "nigdy więcej".
Jednak mógłbym zapytać. Dać jej szansę wyboru. śeby roześmiała mi się w twarz?
Czy nie mówiła, jak bardzo kocha niezależność i gardzi małżeństwem? Moja żona nie byłaby
niewolnicą. Miałaby mnie i swoją niezależność. Spróbuj ją o tym przekonać. Zrobię to! Po
tym uroczystym postanowieniu Justin poczuł się jak zwycięzca, jakby już wygrał
najważniejszą bitwę swojego życia i z błogim uśmiechem zapadł w sen.
Melanie zanurzyła się w pachnącej wodzie z taką rozkoszą, jakby po raz pierwszy…
albo ostatni korzystała z luksusu gorącej kąpieli. Zastanawiała się, co robi Justin. Pewnie
przytulił głowę do poduszki i natychmiast zasnął. Czy nie na to właśnie liczyła? Nagle
przypomniała sobie wyraz jego oczu, kiedy szła do łazienki. Przeszył ją dziwny dreszcz.
Może to sprawił przypadkowy odblask światła, a może jej chora wyobraźnia. Poza tym
jednym, ostatnim spojrzeniem, traktował ją obojętnie, co najwyżej z przyjacielską
serdecznością. Jak gdyby nigdy…
A jeśli naprawdę śniła tamte pocałunki? Wszystko możliwe. Pewnie zajrzał na chwilę
do pokoju, dotknął rozpalonego czoła, a reszta to wytwór jej chorej wyobraźni. Ale przecież
pamięta każdy szczegół, czuje jeszcze dotyk jego skóry. A więc sen na jawie…
Nie, to nie do wiary! Wszystko jedno, czy zaczęło się we śnie, czy na jawie: lgnęła do
niego od pierwszego wejrzenia i już nie bała się do tego przyznać.
Justin ma bzika na punkcie wolności. Na pewno nie znosi zaborczych kobiet. Melanie
uśmiechnęła się.
Po raz pierwszy w życiu gotowa była poświęcić odrobinę własnej niezależności dla
mężczyzny. Jedyne, co jej pozostaje, to przekonać Justina, żeby skorzystał z niepowtarzalnej
okazji.
Straciła poczucie czasu, ale lodowata woda wyrwała ją w końcu z błogiego
zamyślenia. Wyszła z wanny, wytarła się olbrzymim puszystym ręcznikiem i włożyła
koszulę. Bezgłośnie otworzyła drzwi. Uff, niepotrzebnie się denerwowała. Pokój pogrążony
był w ciemności, a Justin smacznie spał. Leżał na samym brzegu łóżka, odwrócony do niej
plecami. Wśliznęła się pod kołdrę, wciągnęła w nozdrza zapach świeżej bielizny,
przyłożywszy głowę do poduszki, zasnęła jak dziecko.
Nie mieli pojęcia, jak to się stało, że nad ranem oboje leżeli na środku łoża, wtuleni
jedno w drugie i spleceni ramionami. Spali tak dość długo, uśmiechając się przez sen albo
cicho mrucząc. Melanie, z podwiniętą koszulą, przyciskała kolana do ciepłego podbrzusza
Justina. W półśnie naprężyła mięśnie, kiedy on błądził palcami po jej kręgosłupie, od szyi do
pośladków, pieszcząc delikatną skórę miedzy aksamitnymi półkulami, wędrując dłonią
poprzez wewnętrzną stronę ud aż do kolan.
Coraz bliższa była odkrycia, że to nie sen, a jawa. Nie czuła lęku ani zakłopotania.
Zamarła w bezruchu, bojąc się, że czar pryśnie. Uniosła głowę, a wtedy Justin przyciągnął ją
mocno do siebie, ręką zaczął przeczesywać jej włosy, wplątując palce w długie jedwabne
pasemka. Kąsał delikatnie najpierw jedną wargę, potem drugą, jakby badał ich dotyk i kształt.
Nagle zaczął całować gwałtownie, zachłannie, nie dając Melanie czasu na wahanie. Nie
wahała się. To był ten pocałunek, który zapamiętała! O którym marzyła… Kiedy poczuła w
ustach jego język, zadrżała, a oczy zapłonęły pożądaniem, jakiego nigdy dotąd nie zaznała.
Justin przewrócił się na plecy, nie wypuszczając z objęć Melanie. Wpił się w nią
dłońmi. Palce błądziły po wypukłościach bioder i ramion dziewczyny, paciorkach kręgosłupa.
Dygotała cała rozpalona, wyobrażając sobie, że stopili się w jedno ciało. Nie umiała stłumić
cichego jęku, kiedy zagarnął jej pośladki i poruszając nieznacznie biodrami drażnił ją
arogancką męskością. W tym samym rytmie koniuszki piersi Melanie zderzały się z torsem
Justina. Poczuła szaloną radość i ulgę. Więc tak wygląda pożądanie. Teraz ona napierała
rozpaczliwie, pędziła na oślep, jakby chciała odrobić stracone godziny.
Nagle Justin wypuścił ją z objęć i ułożył na plecach. Wyprężyła się i cichym
pomrukiem zadowolenia przywitała jego ciepłe wargi i język: drażniący najpierw jedną
brodawkę, potem drugą, każdą zupełnie inaczej i w innym rytmie. Miała wrażenie, że jakaś
nadzwyczajna siła unosi ją w powietrze. Była o krok od wielkiego odkrycia. Nie przestając
ssać piersi, Justin błądził rękami po jej brzuchu i nogach. Kiedy po raz kolejny ominął
miejsce najwrażliwsze, Melanie, spragniona tego właśnie dotyku, jęknęła błagalnie, unosząc
biodra. Justin miał wrażenie, że nie zniesie dłużej narastającego pożądania. Uniósł się na
łokciach i opadł wargami na jej usta. W tej samej chwili Melanie poczuła jego rękę miedzy
udami. Delikatne palce pieściły ją coraz głębiej i żarliwiej, rytmicznie, w doskonałej zgodzie
z językiem. Wpiła się paznokciami w jego barki, doprowadzona do szaleństwa, gotowa jęczeć
i płakać…
- Nie przeszkadzam?
Zamarli z przerażenia. Justin uniósł głowę, Melanie, szukając ratunku w jego oczach,
ujrzała zamiast źrenic dwa rozżarzone ognie. Odsunął się od niej, sprawdzając jedną ręką, czy
jest dokładnie przykryta. Zerknął na intruza, który stał w otwartych na oścież drzwiach i
szczerzył radośnie zęby.
Tylko spokojnie… Jesteś z kobietą. Wziął głęboki oddech i zaklął w duchu. To jego
wina. Nie powinien aż tak się zapominać… w areszcie. Trudno, Teraz musi wziąć siew garść,
ż
eby nie pogarszać sytuacji.
- Masz cholernie dziwne maniery, Victorze. Czy z jakichś szczególnych powodów nie
zapukałeś do drzwi?
- Nie. Po prostu nie lubię tracić czasu na bzdety. Chociaż… muszę przyznać, że
zaskoczyłeś mnie swoją pracowitością o tak wczesnej porze. Dla ciebie to przecież środek
nocy, amigo? No, chyba że w małżeństwie zmieniłeś zwyczaje.
- Zostawmy na boku moje zwyczaje, jeśli łaska. - Justin zerwał się z łóżka i wskoczył
w dżinsy. - No więc czego chcesz ode mnie o tak wczesnej porze?
Victor zaniósł się ordynarnym śmiechem.
- Może jednak powinieneś dokończyć dzieła. Niezdrowo tak sobie przerywać. Milej
by się nam gawędziło. Dobry nastrój jest zaraźliwy, amigo, a zły jeszcze bardziej.
- Posłuchaj, Victorze. Doceniam twoją gościnność, ale my naprawdę musimy jechać.
Założę się, że wpadłeś do pokoju jak bomba, żeby podzielić się z nami radosną nowiną.
Skołowałeś dla nas jakiegoś grata, którym dotrzemy do Villa Vicencias, tak?
- Właśnie o tych sprawach przyszedłem pogadać.
- A możemy pogadać gdzieś indziej?
- Nie ma sprawy. W moim biurze na dole. - Victor zwrócił się do Melanie: - Do
zobaczenia, senora Drake.
Justin ruszył za Victorem, ale zatrzymał się w progu, jakby o czymś sobie
przypomniał.
- Zejdę za moment - oznajmił.
Nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwi i podszedł do łóżka. Śmiech Victora
wypełnił echem cały dom, a może i okolicę…
- Potworny facet - mruknęła Melanie, unikając wzroku Justina.
Usiadł na brzegu łóżka i wziął ją za rękę. Była lodowata i drżąca.
- Owszem. Nigdy sobie nie wybaczę, że naraziłem cię na taką przykrość.
- To przecież nie twoja wina, że jakiś cham wpadł tu bez pukania!
- Nie. Ale to moja wina, że zaczęliśmy coś, czego nie mogliśmy dokończyć.
- To też nie twoja wina. - Spuściła głowę jeszcze niżej.
- Czyżby? - Pokazał w uśmiechu wszystkie swoje piękne zęby. - W takim razie…
drogą eliminacji… winę za wszystko ponosi druga osoba zajmująca to łóżko.
- Ja… widzisz, ja… - Zmieszana jak mała dziewczynka, wydała się Justinowi jeszcze
piękniejsza.
Był szczęśliwy. Nie płakała, nie miała do niego pretensji. Może cała historia nie
skończy się jakimś psychicznym urazem… Już wiedział, że to miał być jej pierwszy raz.
- Melanie, spójrz na mnie. - Czekał, aż podniesie oczy. - To, co między nami prawie
się stało i co na pewno wkrótce się stanie, było nam od początku pisane. Jak przeznaczenie,
jeśli w nie wierzysz. Pragnąłem cię, odkąd wszedłem do tamtego pokoju, u Rosy. Mimo że
zbeształaś mnie na przywitanie. Wyobrażałem sobie wciąż, jak to będzie, gdy wezmę cię w
ramiona i ujrzę cię nagą… A tak naprawdę, tylko że sam się do tego nie przyznawałem,
wstępne objawy mojej choroby wystąpiły już w czasie naszego pierwszego spotkania, kiedy
byłaś uczennicą, z trudnym charakterem i szmaragdowymi oczami.
Melanie rozpromieniła się.
- Nie masz pojęcia, jak mi przykro - Justin spoważniał - że tak niefortunnie skończył
się nasz "pierwszy raz". Wybaczysz mi?
- Wybaczam - szepnęła.
- No to idę pogadać z Victorem - uśmiechnął się promiennie, jakby szedł na randkę, a
nie "pogadać z Victorem". - Aha, jeszcze jedno. Czy mówiłem ci już, że zakochałem się w
tobie jak szczeniak?
Zamknął za sobą drzwi. Melanie wpatrywała się w nie jak urzeczona. Nie wierzyła
własnym uszom. Ale czy Justin kiedykolwiek ją okłamał?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ochroniarz pilnujący schodów wskazał Justinowi właściwe drzwi.
Wszedł bez pukania do środka. Ściany gabinetu zdobił arsenał pistoletów, karabinów,
a także broni maszynowej. Victor siedział za biurkiem i przyglądał mu się uważnie,
rozpostarty w fotelu, z nogami skrzyżowanymi na blacie.
- Siadaj, Drake - machnął niedbale ręką. - Musimy ze sobą pogadać. Narobiło się
trochę zaległości… - Otworzył pudełko z cygarami i poczęstował Justina.
- Dzięki, nie palę.
Victor wzruszył ramionami, sięgnął po cygaro i rozpoczął długą ceremonię jego
przycinania, zapalania, smakowania z przymkniętymi oczami… Trwało to kilka dobrych
minut. Justin siedział z obojętną miną, doskonale wiedząc, że przechodzi test na
wytrzymałość. Czekał spokojnie na następny ruch Degasa.
- Ileż to lat minęło, Amigo? - Czarne oczy Victora nie zdradzały żadnych uczuć ani
myśli.
- Prawie dziesięć, tak mi się wydaje. - Justin wyprostował nogi i uśmiechnął się
zagadkowo. - Niewiele się zmieniłeś od naszego rozstania.
- Co masz na myśli?
- Wygląda na to, że interes kwitnie, a ty miewasz się doskonale,
- Nie narzekam. Ale sporo czasu zajęło mi odbudowanie tego wszystkiego, co
straciłem na wybrzeżu.
- Ten dom pachnie… forsą i stylem. Robi wrażenie. Na wybrzeżu żyło ci się
skromniej.
- Miałem fart. Facet, który zbudował tę posiadłość, doszedł nagle do wniosku, że
Kolumbia nie jest najzdrowszym miejscem na kuli ziemskiej. Zostawił mi ten dom na
pamiątkę.
Jeśli Justin dobrze zrozumiał aluzję Victora, poprzedni właściciel nigdy nie wyjechał z
tego kraju.
- Nie obejrzałem całego domu, ale na pierwszy rzut oka wygląda naprawdę
imponująco.
- śeby zrobić miejsce na lądowisko, musiałem wyrąbać spory kawałek lasu,
wyobrażasz sobie? Nie to, co na wybrzeżu…
- Czyli siedzisz w tym samym co niegdyś biznesie.
- A jakże by inaczej. To kura, która znosi złote jajka, pod warunkiem że nie wierzy się
nawet własnemu bratu. Tylko sobie.
- Nie masz powodu mi nie wierzyć, Victorze, jeśli o to ci chodzi.
- Więc dalej twierdzisz, że nie miałeś nic wspólnego z wpadką, która - co tu dużo
mówić - zmiotła mnie z wybrzeża?
- Dziwię się - Justin patrzył mu prosto w oczy - że coś podobnego przyszło ci do
głowy. Miałem wrażenie, że ufasz mi bardziej niż rodzonemu bratu.
- Jak zatem wytłumaczysz swoje niespodziewane zniknięcie?
- Miałem szczęście i tyle. - Justin wzruszył ramionami.
- W moim zawodzie nie wierzy się w cuda ani zbiegi okoliczności. Szczęściu zawsze
ktoś pomaga.
Justin odpowiedział milczeniem.
- Wiec jaki jest cel twojej podróży?
- Mówiłem ci już. Muszę zawieźć żonę do jej przyjaciółki z college'u.
- Ach, tak! Swoją piękną żonę… Tym mnie naprawdę zaskoczyłeś. Zawsze taki
niezależny. Więc co się z tobą działo przez ostatnie dziesięć lat?
- Cóż… Kiedy rozleciała się siatka i wyglądało na to, że wszystko diabli wzięli,
postanowiłem wrócić na północ. Znalazłem biznesmena, który aż się palii, żeby pociągnąć
strefę wpływów do Ameryki Południowej. Przekonałem go, że znam teren jak własną kieszeń
i mam kontakty. Facet mnie wynajął.
- Chcesz mi wcisnąć ciemnotę, że kręcisz się tu od kilku lat i po raz pierwszy na siebie
wpadliśmy?
- Trzymałem się z daleka od Kolumbii. Większość czasu spędzałem w Argentynie.
- Rozumiem. Czy z jakichś szczególnych powodów nie chciałeś wrócić?
- Nie byłem pewien, kto tu został. Nie wiedziałem nawet, czy i ciebie zgarnęli, czy się
gdzieś zadołowałeś. Pamiętaj, że moje kontakty nie wykraczały na ogól poza ścisłą grupę.
Słyszałem, że trzech naszych zabili. Nie chciałem czekać za długo tylko po to, żeby
dowiedzieć się, kto przeżył.
- Chciałbym ci wierzyć, amigo. - Victor westchnął ciężko i pokiwał głową. - Nawet
nie wiesz, jak bardzo bym chciał… Niestety, mam za dużo wątpliwości. Nawet gdyby
pozostała jedna jedyna, nie zaryzykowałbym. Zbyt wiele mam do stracenia, żeby pozwolić ci
prysnąć po raz drugi.
Justin ani drgnął. Ani na ułamek sekundy nie przestał patrzeć Victorowi w oczy.
- Masz zamiar nas tu trzymać? - Jego głos nie zdradzał żadnych uczuć poza czystą
ciekawością.
- Lubię twój styl, bracie! - Victor wybuchnął śmiechem. - Naprawdę. Po co miałbym
was trzymać? Nie będę miał z ciebie żadnego pożytku. Twoja żona - to co innego. Jestem
pewien, że okaże się przydatna… na swój sposób.
Co teraz? Justin odsuwał od siebie lęk o Melanie. Wyraz jej oczu nad ranem… Jeśli
zrobi fałszywy krok, Victor przejdzie od słów do czynów. Spokojnie, byle tylko nie dać się
sprowokować. Victor upajał się swoją władzą, igrał z nim, ale wciąż nie był pewny jego winy.
- Mógłbyś mnie, na przykład, wykorzystać do roboty. - Justin powiedział to dobitnie,
naturalnym tonem.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? - Victor zmrużył oczy.
- Dlatego, że byłem jednym z najlepszych z twoich ludzi. Wiesz o tym równie dobrze
jak ja,
- Byłeś orłem! Ale nie brakuje nam rąk do pracy.
- Czyżby? - Justin uśmiechnął się. - Aż trudno uwierzyć: w takim miejscu… Musisz
potrzebować mnóstwo ludzi: do ochrony, przerzucania towaru…
- Chcesz robić u mnie za gońca?!
- Lepsze to niż siedzieć cały dzień pod kluczem.
- Kiedy zajrzałem do twojej sypialni, wydało mi się, że nie narzekasz na nudę.
- A ty nie wyglądałeś mi na faceta, którego rajcuje podglądanie. - Justin wycedził
słowo po słowie, nie spuszczając wzroku, świadomy, że gra o najwyższą stawkę. - Starzejesz
się.
Victor znieruchomiał na momenty wybałuszył oczy i parsknął gromkim śmiechem.
- śadna z moich kobiet nie skarżyła się na mnie do tej pory. Ale żadna z nich nie
dorównuje urodą twojej żonie. Chętnie bym jej udowodnił, że kogut im starszy, tym lepszy.
Co ty na to, amigo?
- Nic z tego. Jestem bardzo zaborczy, nie lubię się z nikim dzielić.
Victor wstał, przeciągnął się, ręce skrzyżował na karku.
- Zobaczymy. Teraz coś przekąsimy, a potem znajdę ci jakieś zajęcie. Może twoja
ż
ona podziękuje mi za to, hę? - zaniósł się tubalnym, sprośnym śmiechem.
- Pójdę po Melanie, jeśli pozwolisz. Ona też jest głodna.
- Za bardzo się z nią cackasz. Nic dziwnego, że wasze kobiety są zepsute do szpiku
kości. Sami przyzwyczajacie je do tego, że robią, co chcą.
- Karmienie ich nazywasz cackaniem się?
- Jeżeli babę przegłodzisz, to nabierze pokory. Sam zobaczysz, jaka będzie energiczna
i napalona. Dopiero wtedy, frajerze, zacznie ci dogadzać.
Wyszli z pokoju. Justin z lodowatą miną spojrzał na galerię.
- Sprawdzę, czy czegoś nie potrzebuje. - Nie czekając na pozwolenie, wbiegł na
schody.
- Spiesz się, śpiesz! - krzyknął za nim Victor. - Kiedyś żoneczka cię zaskoczy i powie,
ż
e potrzebuje prawdziwego mężczyzny, a nie służącego. Wtedy rzeknij tylko słowo… Z
radością przejmę pałeczkę.
Dziki śmiech "prawdziwego mężczyzny" towarzyszył Justinowi do drzwi sypialni.
Zamknął je od wewnątrz na zamek. Z zamkniętymi oczami oparł się o ścianę i dopiero po
chwili odnalazł wzrokiem Melanie. Stała przy oknie, przyglądając mu się takim wzrokiem,
jakby chciała powiedzieć, że wszystko słyszała.
- Zawiezie nas do Villa Vicencias?
- Marzenie ściętej głowy. Niestety. Za żadne skarby nie chce się z nami rozstać.
Dlaczego ja cię zabrałem? Nigdy sobie tej nie głupoty nie wybaczę. W miasteczku miałabyś
jednak szansę uciec.
- Chcesz powiedzieć, że teraz jej nie mam? - zapytała spokojnie.
- Nie wiem. Jedyny powód, dla którego trzyma od ciebie łapy z daleka, to
przekonanie, że jesteś moją żoną.
- W takim razie cieszę się, że nią jestem.
- Mimo wszystko? Po tym, co się stało dziś rano?
- Nie bierz wszystkiego na swoje sumienie. Do tańca trzeba dwojga… Przynajmniej
Victor nie wątpi w nasze małżeństwo.
- Masz rację. Tylko że gdybym nie ciągnął cię ze sobą, nie musielibyśmy rozwiewać
ż
adnych wątpliwości Victora na nasz temat.
- Czyste "gdybanie". Zastanówmy się lepiej, co robić w tej sytuacji.
- Victor szykuje dla mnie jakieś zajęcie po śniadaniu. Przynajmniej będę mógł wyjść
stąd i zorientować się, czy mamy szansę na ucieczkę. Zejdziesz na dół, żeby coś zjeść?
- Chyba nie. Sama myśl o zobaczeniu Victora odbiera mi apetyt.
- Rzeczywiście powinnaś unikać go tak długo, jak to możliwe. Nie wchodzić bestii w
drogę… Przyniosę ci śniadanie do pokoju. Jesteś pewna, że wytrzymasz tu cały dzień?
- Nie martw się o mnie. Spójrz na półki z książkami. Swoją drogą twój przyjaciel nie
wygląda na bibliofila.
- Ani trochę. Przyznał się, że zarekwirował dom prawdziwemu właścicielowi. Ale nie
opowiedział mi, jak naprawdę skończył tamten człowiek. Victor ufa mojej domyślności.
- Będę na ciebie czekała - uśmiechnęła się ciepło - pochłonięta lekturą.
Wiedział, że nie powinni się roztkliwiać, a jednak podszedł do Melanie i objął ją
mocno ramionami. Przylgnęła do Justina z całej siły. Pocałował obie jej powieki i zwolnił
uścisk.
- Wydostanę cię stąd całą i zdrową. Obiecuję.
- Wiem. Nie musiałeś mi tego mówić.
Nie oparł się jej wilgotnym, lekko drżącym ustom.
Całowali się pospiesznie i nieporadnie, odczuwając na zmianę ból i zachwyt: nad
czymś, co gęstniało z sekundy na sekundę i nie mogło się dopełnić. Oderwali się od siebie
niemal jednocześnie.
- Boże - szepnął Justin - co ty ze mną robisz! Nie mogę skupić myśli na niczym
innym, rozumiesz? Ten obłęd mógł nas kosztować życie.
- Czy mam cię przeprosić? - Zmrużyła roześmiane oczy.
- Właśnie! Za to, że w ogóle jesteś. Nikt nie ma prawa być taki piękny. To
nienaturalne i powinno podlegać karze. - Justin przygładził włosy i wybiegł na korytarz.
Melanie opadła na łóżko. Krew pulsowała jej w skroniach, a serce biło jak oszalałe - z
podniecenia i strachu jednocześnie. Nic się nie stanie, szeptała bezgłośnie. Justin ich
przechytrzy. Uratuje mnie i siebie. Nie możemy zginąć… właśnie teraz.
Jeszcze raz wyjrzała przez okno. Godzinę temu, kiedy czekała na Justina, na podwórze
wjechało kilka ciężarówek. Jacyś mężczyźni zaczęli wyjmować z nich różnej wielkości pudła,
a potem nieśli je gdzieś w kierunku lasu, do miejsca odległego od domu.
Justin, nie przekraczając progu sypialni, podał Melanie tacę ze śniadaniem. Poprosił
ją, żeby do jego powrotu nikomu, pod żadnym pozorem, nie otwierała. Zjadła niewiele,
wzięła z półki jakąś książkę, ale nie mogła skoncentrować się na lekturze. Wciąż wyglądała
przez okno. Przyjechało jeszcze kilka ciężarówek, słyszała coraz głośniej wydawane
komendy. W końcu odłożyła na stolik książkę i usiadła przy oknie.
W polu jej widzenia pojawił się Justin z Victorem. Ten dragi energicznie
gestykulował, tłumaczył coś Justinowi, pokazując palcem ścieżkę, tę samą, której używali
tragarze. W końcu obaj ruszyli w stronę dżungli i wkrótce straciła ich z oczu.
Melanie nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Gdyby mogła się do czegoś przydać! Przy
takim ruchu na dziedzińcu… na pewno nikogo nie było w domu. Jedyna szansa, zęby go
zwiedzić. Zresztą, nawet jeśli się na kogoś natknie, powie, że chce się napić wody i szuka
kuchni.
Otworzywszy bezszelestnie drzwi, wychyliła głowę na korytarz. Ani żywej duszy.
Potem oceniła sytuację na parterze. Nikogo.
Postanowiła zacząć od parteru. Myszkowanie na górze trudniej byłoby wytłumaczyć.
Z duszą na ramieniu zeszła po schodach… i, krok po kroczku, w piętnaście minut obejrzała
cały dom. Wydał jej się naprawdę piękny: cudownie położony, ze stylowymi meblami,
zupełnie nie pasował do Victora. Zastanawiała się, od jak dawna ten potwór w nim mieszka.
Zaspokoiwszy ciekawość, chciała wracać na górę, ale przypomniała sobie o jednym
pokoju, do którego nie zajrzała. Przecież nie musiał być zamknięty na klucz… Nasłuchiwała
przez chwilę, za drzwiami panowała głucha cisza. Poruszyła klamką - otwarte. Pokój był
pusty. Westchnęła z ulgą i weszła do środka.
Kiedyś musiał służyć za bibliotekę albo gabinet, ale z półek usunięto książki. Biurko -
z porysowanym barbarzyńsko blatem - na pewno nie służyło nikomu do pracy.
Na jednej ze ścian wisiała kolekcja broni palnej. Nigdy w życiu nie oglądała tylu
rewolwerów i karabinów naraz. Niektóre do złudzenia przypominały pistolet, z którego brat
uczył ją strzelać.
Obejrzała się przez ramię. Nikt by nie zauważył, że pożyczyła taki jeden…
najmniejszy. A jeśli ją złapią… Chyba jednak warto zaryzykować… Sprawdziła, czy w
magazynku są naboje. Było ich pięć.
Upewniła się, czy na korytarzu nie słychać kroków, i bezszelestnie wymknęła się z
pokoju. Brakowało jej kilka metrów do końca schodów, kiedy w drzwiach wejściowych
pojawił się Victor ze swoimi ludźmi. Natychmiast ją zauważył.
Melanie przycisnęła do uda pistolet i nakryła go szczelnie dłonią.
- Szuka mnie pani, senora? - Uśmiechnął się obleśnie.
- Och nie, nie… Chciało mi się pić, pomyślałam, że na parterze znajdę kuchnię…
- Więc dlaczego wchodzi pani na piętro?
- Ja… usłyszałam, że ktoś nadchodzi. Justin nie pozwolił mi opuszczać pokoju,
więc… - wykonała bezradny gest ręką.
- Ach, tak. Nie zawsze słucha pani męża, rozumiem - zaśmiał się krótko. - Miło mi to
słyszeć. Trafia mi się szansa, żeby lepiej panią poznać. Proszę zejść na dół. Drake będzie
dzisiaj długo zajęty. Mamy mnóstwo czasu dla siebie.
Pozostali mężczyźni zniknęli w korytarzu. Melanie miała wrażenie, że pistolet rośnie
w jej dłoni. Dlaczego nie włożyła spódnicy z kieszeniami?
- Nie mogę. Wrócę do pokoju i poczekam na Justina.
Victor postawił nogę na pierwszym schodku, uśmiechając się do niej kusząco.
- Nie musisz się mnie bać, malutka. Za nic bym nie skrzywdził takiej pięknej
dziewczyny. Zejdź na dół, a ja poproszę Lupe'a, żeby zrobił nam coś do picia, dobrze?
Melanie weszła tyłem o jeden schodek wyżej, potem jeszcze jeden, i dalej posuwała
się w ten sposób, cały czas patrząc Victorowi w oczy.
- Przykro mi, ale naprawdę nie mogę skorzystać z pańskiego zaproszenia -
powiedziała uprzejmym, chłodnym tonem.
- A może ja odwiedzę cię na górze? To chyba lepszy pomysł. Będzie nam tam o wiele
wygodniej.
Ostatni schodek - i była już na galerii. Nie wiedziała, ile kroków dzieli ją od drzwi
sypialni. Cofała się powoli, nie mając pojęcia, co robić dalej. Zamknąć się w sypialni na
zamek? Na pewno miał klucz. Skorzystał z niego rano. Ile czasu będzie go szukał?
Czy w ogóle ma jakiś wybór? Jeśli ją zaatakuje, będzie musiała użyć broni… Boże,
nigdy w życiu nie strzelała do człowieka. Dystans między nimi malał. Nie ulegało
wątpliwości, że Degas wpadnie za nią do pokoju. Justin jest zbyt daleko, żeby usłyszeć jej
krzyk.
Boże, Justin, dlaczego cię nie posłuchałam!
Victor zatrzymał się na szczycie schodów. Melanie stała przy drzwiach, prawie nie
oddychając, z pistoletem gotowym do strzału.
Nagle dom zadrżał w posadach. Melanie straciła równowagę. Niewiele brakowało, a
nacisnęłaby cyngiel…
Victor w mgnieniu oka znalazł się na dole. Wrzeszcząc nieludzko, zaczął wydawać
rozkazy. Melanie wpadła do pokoju, przekręciła klucz w zamku i spojrzała na pistolet. Co z
tym zrobić? Niewiele myśląc, włożyła go pod poduszkę. Rzuciła się do okna. Ludzie biegli
ś
cieżką w stronę dżungli. Rano, na tej samej drodze, widziała po raz ostatni Justina.
Melanie poczuła dziwny ból między żebrami. Jeśli nie wypuści z płuc powietrza,
zemdleje… Zaczęła głęboko oddychać.
Myślała tylko o Justinie. Czy miał coś wspólnego z tym wybuchem?
Kilkaset metrów od domu kłębiły się ponad lasem czarne chmury dymu. Nigdy nie
widziała z bliska pożaru. Nie! Nie ma zamiaru zaspokajać swojej ciekawości. Nie ruszy się z
pokoju ani na krok.
Po chwili złowrogiej ciszy rozległa się seria wystrzałów. Serce podeszło jej do gardła.
Co tam się, do diabła, dzieje! Gdzie jest Justin?
Mijały minuty, a ona stała przy oknie jak sparaliżowana, wpatrując się w jeden punkt -
miejsce, w którym straciła Justina z oczu.
Usłyszała ożywione, coraz wyraźniejsze męskie głosy. W końcu dojrzała ich. Dwaj
mężczyźni nieśli między sobą trzeciego… jak worek piasku. Wyglądało na to, że nie
przejmują się rannym kolegą. Dopiero na dziedzińcu, kiedy położyli go na ziemi,
zorientowała się, że ten człowiek nie żyje.
- O mój Boże! - krzyknęła głośno.
Oczywiście nie był to Justin. Miał kruczoczarne włosy i ciemne ubranie. Pomimo
wyraźnej ulgi, Melanie drżała jak w febrze.
Nadeszli inni. Szybkim krokiem, krzycząc do siebie i gestykulując. Dwaj mężczyźni,
którzy zamykali pochód, także nieśli rannego. Tym razem był to Justin.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Elise Trent obudziła siew środku nocy zlana potem. Znowu ten koszmar. Odkąd jej
siostra, Melanie, zaginęła w Kolumbii, noc w noc męczył ją identyczny sen: biegnie przez
dżunglę, która nie ma końca - ścieżką, która wiedzie donikąd. Wzywa pomocy, ale
oczywiście nikt nie odpowiada.
- Co się stało, kochanie, nie możesz zasnąć? - Damon zna Elise tak doskonale, że
wyczuwa jej niepokój nawet przez sen.
- Nie chciałam cię obudzić - szepnęła. - Śpij spokojnie.
Przyciągnął ją do siebie i zaczął delikatnie masować kark, potem mięśnie wzdłuż
kręgosłupa. Rozluźniła się i wtuliła w niego jeszcze mocniej.
- Boję się, Damon. Naprawdę się boję. Minęły już cztery dni od twojej rozmowy z
Justinem. Dlaczego nie zadzwonił? Teraz mamy dwoje zaginionych.
- Uspokój się, kochanie. Nie daj się ponieść wyobraźni. Pamiętaj, że w niektórych
rejonach Kolumbii nie znajdziesz telefonu. Tam nie ma automatów na każdym rogu ulicy jak
w Stanach. Prawdę mówiąc, nie ma także rogów ulic. - Pocałował ją delikatnie w usta.
- Mam pełne zaufanie do Justina. Bez względu na to, co się przydarzyło Melanie,
Justin ją znajdzie. Wszystko będzie dobrze, Elise, wierzysz mi? - przemawiał niskim,
kojącym głosem. - Kto wie? Może Justin wykorzystuje okazję i zaprzyjaźnia się z twoją małą
siostrzyczką?
- Mówisz poważnie?
- Znając Justina - a znam go nieźle - jedyne prawdziwe niebezpieczeństwo zagraża
cnocie Melanie.
- Nie, nie Justin. Nie wykorzystałby jej w takiej sytuacji.
- To prawda - westchnął Damon. - Pod tym względem nieco się różnimy…
Elise parsknęła śmiechem.
- Myślałby kto… że akurat deprawowanie dziewic jest twoją specjalnością!
- No, może rzeczywiście nie jest, Ale przyznasz, że bywam uparty. Odkąd
zaszczyciłaś mnie po raz pierwszy uśmiechem, wiedziałem, że nie pozwolę ci się wymknąć.
Nigdy!
- Coś podobnego! Trafił mi się niezłomny rycerz. A tak naprawdę… gdybym nie
przyszła do ciebie po tamtej operacji, nie spotkalibyśmy się nigdy więcej.
- To ty tak sądzisz. Dawałem ci czas na oswojenie się z myślą o nowym życiu. Ze mną
na zawsze.
- Ach, tak?
- Uhm… - Pocałował ją w usta. Tym razem powoli, zmysłowo, z absolutną
pewnością, że budzi w niej rozkosz.
- Naprawdę myślisz, że nic im nie grozi?
- Naprawdę jestem pewien, że Justin staje na głowie, żeby ją znaleźć.
- Ale może przeceniasz jego możliwości.
- Kochanie, postawiłem na Justina wiele lat temu. Jeszcze nigdy nie przysporzył mi
kłopotów, Ani strat. Ten facet ma szósty zmysł, A na dodatek jest moim przyjacielem.
- Nie mogę bezczynnie siedzieć i czekać, wpatrując się w ten głupi telefon. Damon, ja
po prostu nie wytrzymuję…
- Nie ma innego wyjścia, Elise.
- Polećmy razem do Villa Vicencias.
- I co nam to da?
- Nie wiem. Mielibyśmy do nich bliżej. Może zaczęlibyśmy ich szukać na własną
rękę, sama nie wiem.
- Kochanie, wstrzymajmy się z decyzją jeszcze przez kilka dni. Jeżeli nie zadzwonią,
polecimy do Villa Vicencias.
- Kocham cię, Damon, nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie daję ci spokoju, ale
rozumiesz, co czuję, prawda? To bezczynne czekanie na wiadomość wykańcza mnie.
- Rozumiem. Przecież Justin jest dla mnie bratem, którego nie miałem… a Melanie
siostrą.
Leżeli w milczeniu, wsłuchani w nocną ciszę i własne oddechy. Palce Damona zaczęły
błądzić po plecach Elise, od szyi do pośladków, potem wędrowały w górę, coraz wolniej i
delikatniej,
- Chyba wiesz, co robisz - mruknęła cicho - dotykając mnie w ten sposób…
- Uhm. Domyślam się. To znaczy, że czas na naszą ulubioną pigułkę nasenną. Jedyne
lekarstwo na twoje smutki, prawda?
Kiedy Damon zasypiał, Elise leżała w jego ramionach, modląc się, żeby następnego
dnia zadzwonił telefon.
Melanie wbiła zęby w zaciśnięte pięści, żeby powstrzymać się od szlochu, Justin żyje,
powtarzała w myślach, obiecał mi. Kiedy straciła go z oczu, podbiegła do drzwi, przez kilka
sekund walczyła z zamkiem, wreszcie wypadła na korytarz i zbiegła po schodach.
Byli już w holu. Zamarła na moment, bojąc się, że kiedy zobaczy Justina z bliska,
zacznie krzyczeć. Victor wydawał błyskawiczne rozkazy, wskazując ręką schody. Spostrzegł
ją na górze i zamilkł.
- Pani mąż jest szczęściarzem, senora Drake. Cholernym szczęściarzem. W czasie
rozładunku przewróciła się beczka z paliwem. Zanim ktokolwiek pojął, co się stało, zbiornik
eksplodował. Drake stał najbliżej. Wylądował na drugim końcu hangaru.
Dał znak swoim ludziom, żeby wnieśli Justina na górę,
- Ten niezdarny idiota, który rozlał benzynę, nie wywinie już żadnego głupiego
numeru, zapewniam panią.
Pobiegła do pokoju, żeby przygotować łóżko.
- Bądźcie ostrożni, błagam!
Mężczyźni, którzy z ulgą rzucili rannego na posłanie, spojrzeli na nią tępym
wzrokiem.
Pokręciła głową. Z nich wszystkich tylko Victor ją rozumiał… Tym bardziej powinna
go unikać.
Justin był blady jak ściana. Melanie uklękła przy łóżku. Sprawdziła puls; wydawał się
wolny i miarowy. Rozpięła guziki koszuli i niemal krzyknęła na widok zakrwawionego boku.
Kiedy spróbowała odkleić materiał od rany, Justin stęknął.
- Melanie? - szepnął, z trudem unosząc powieki.
- Jestem przy tobie, Justinie. Spróbuj odpocząć.
- Co się stało?
- Eksplodowała beczka z paliwem i wyleciałeś w powietrze.
- Czuję się, jakby słoń nadepnął mi na głowę.
- Myślę, że trzymają tu wszystko - zaśmiała się nerwowo - oprócz słoni.
- Gdzie jest Victor?
- Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi, byle nie właził do naszego pokoju.
- Napastował cię? - Justin podniósł głowę, ale skrzywił się i opadł bezradnie na
poduszkę.
- Nie - szepnęła ciepłym, kojącym głosem. - Jak dotąd…
Justin odetchnął z ulgą
- Nie jestem w najlepszej formie, żeby go zabić gołymi rekami…
- Ja się nie boję.
Pomyślała o pistolecie pod poduszką. Uświadomiła sobie nagle, że nie miałaby
ż
adnych skrupułów, gdyby przyszło jej bronić Justina. Ciekawe, skąd u niej taki instynkt
opiekuńczy…
Już pod wieczór Justin czuł się o wiele lepiej. Zdołał wziąć prysznic i zejść z "żoną"
na kolację.Victor pełnił honory gospodarza domu z gracją słonia. Pożerał wzrokiem Melanie i
raczył oboje historiami "nie z tej ziemi". W każdej z nich on, Victor Degas, spisał się na
piątkę w roli bohatera. Rozochocony alkoholem, zanosił się coraz bardziej drażniącym,
rubasznym śmiechem. Justin kręcił się na krześle, szukając najwygodniejszej pozycji dla
swojego obolałego ciała. Katusze fizyczne były jednak niczym w porównaniu z lękiem o
Melanie. Napięcie niebezpiecznie rosło. Victor nigdy nie żartował, kiedy gra szła o pieniądze
albo… kobietę.
- Wszyscy mieliśmy ciężki dzień, Victorze. - Justin odsunął krzesło i wstał od stołu. -
Na nas już czas. Dziękujemy za wspaniałą kolację.
Melanie w tej samej sekundzie poderwała się na nogi.
- Rozumiem, że ty potrzebujesz odpoczynku - zaprotestował Victor - ale nie widzę
ż
adnego powodu, dla którego miałbyś pozbawić mnie towarzystwa swojej żony. O tej porze?!
Jest jeszcze wcześnie.
- Czuję się naprawdę zmęczona - zaprotestowała Melanie. - Mimo wczesnej pory
chciałabym już pójść spać.
- Obawiam się, że pani mąż - Victor wybuchnął swoim charakterystycznym dzikim
ś
miechem - okaże się dzisiaj całkowicie bezużyteczny, senora Drake. A ja przeciwnie, nigdy
nie czułem się lepiej. Jestem do pani usług i gwarantuję ich jakość.
Melanie poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Jednak siłą woli opanowała się i nie
spuszczając wzroku z Victora wycedziła odpowiedź:
- Kocham swojego męża, panie Degas, i razem wrócimy do pokoju.
Justin śledził tę zapierającą dech scenę z półprzymkniętymi powiekami. Sam niemal
uwierzył, że Melanie jest szczęśliwą mężatką. Wyraźnie minęła się z powołaniem! Z takim
aktorskim talentem marnować czas na sprzedawanie prezentów!
- Cóż - Victor skinął uprzejmie głową - ja potrafię czekać, senora Drake. Dobranoc.
Justin zacisnął szczęki, powtarzając sobie w myśli, że za nic nie da się sprowokować.
Ten zbir właśnie na to czekał. Podjudzał go i drażnił, za wszelką cenę chciał wyprowadzić z
równowagi.
Wyszli z jadalni bez słowa. Pokonali schody w milczeniu, oboje spięci, niepewni
każdego kroku. Dopiero gdy znaleźli się w sypialni, Melanie zawołała:
- Musimy się stąd wydostać, słyszysz?!
- Przecież o tym, do diabła, przez cały czas myślę.
Obojgu nerwy odmówiły posłuszeństwa.
- Nadstawiasz głowę!
- Nie martw się. Niewielka rana i ból głowy to trochę za mało, żeby zwalić mnie z nóg
na amen.
Usiadł na brzegu łóżka, żeby rozsznurować buty. Melanie, zerknąwszy na poduszkę,
przypomniała sobie o pistolecie.
- Znalazłam to rano, po twoim wyjściu - powiedziała spokojnie.
Obejrzał się przez ramię. Na widok "tego" zerwał się na równe nogi,
- Gdzie? Gdzie to znalazłaś?
- Na dole.
- Na dole! Chcesz powiedzieć, że spacerowałaś sobie tu i tam? Przecież błagałem,
ż
ebyś nie wychodziła.
Melanie zagryzła wargi. Wybrała najgorszy moment na pochwalenie się zdobyczą.
Zniżyła głos do szeptu.
- Nie jestem dzieckiem, Justinie. Nie mogłam siedzieć bezczynnie, z założonymi
rękami… Szukałam sposobu, żeby się stąd wydostać.
- A jak sądzisz, po jaką cholerę ja poszedłem do lasu? Podźwigać sobie ciężkie
skrzynie? Dla treningu?!
- Znalazłeś jakąś broń, która pomogłaby nam w ucieczce?
- Nie. I wcale jej nie szukałem. Możesz mi wierzyć lub nie, Melanie, ale chciałbym
stąd po prostu zwiać - bez zabijania kogokolwiek.
- Nie bądź śmieszny. Czy ja chcę zabijać? Broń zwiększa nasze szanse… w razie
czego… Czy nie mam racji?
- Kochanie, chcesz przestraszyć jednym damskim rewolwerem bandę uzbrojonych
zbirów? Jeden strzał i mamy na karku dziesięciu facetów. Jeżeli człowiek ma przy sobie broń,
powinien zakładać, że jej użyje. Noszenie spluwy na wszelki wypadek jest bezcelowe… a
nawet niebezpieczne. Jeżeli nie umiesz strzelać - i to doskonale - strasząc przeciwnika
popełniasz samobójstwo. Rozumiesz?
- Nie myślałam o tym w ten sposób…
- Wspaniale. Więc ryzykowałaś głowę, żeby zdobyć to świństwo? A co by było,
gdyby Victor cię złapał?
- Ale nie złapał! - Postanowiła nie opowiadać Justinowi, jak niewiele brakowało…
Zrezygnowany, podszedł do Melanie, położył ręce na jej ramionach i lekko potrząsnął.
- Naprawdę nie rozumiesz, że Victor dobierze się do ciebie, jak tylko znajdzie
pretekst, żeby mnie wykończyć? Chce nas sprowokować do fałszywego kroku, a potem
ukarać. Nie potrafię wyłożyć ci tego jeszcze jaśniej. Facet szuka jakiegokolwiek,
najdrobniejszego nawet, pretekstu, żeby mnie zabić. Chociaż na ogół nie potrzebuje żadnych
pretekstów… Pewnie ze względu na naszą starą przyjaźń postanowił, że raz w życiu zagra
fair, co daje nam pewną szansę…
Melanie przypomniała sobie człowieka, który zginał w wypadku. Wzdrygnęła się z
przerażenia. Justin zaklął w duchu. Co on, do diabła, wyrabia! Zaraża dziewczynę strachem,
ż
eby samemu sobie ulżyć? Objął ją i mocno przytulił. Jej ciepło, a nie strach, przyniesie mu
ulgę.
Wcale się nie bała. Rozluźniona i uśmiechnięta uniosła głowę, rozchylając lekko
wargi. Nie musiała czekać ani chwili.
Ich usta złączyły się w długim, gwałtownym pocałunku. Melanie poczuła mrowienie
w nogach, potem gorący dreszcz przeszywający całe ciało. Rozpięła mu koszulę na piersi i
wsunęła pod nią ręce. Jej palce błądziły po wypukłościach mięśni na plecach. Dziwiła się
nierównemu biciu jego serca. Wargi Justina parzyły, przyprawiały o zawrót głowy,
oszałamiały. Garnęła się do niego rozpaczliwie, chciała być jak najbliżej. Justin nacierał coraz
mocniej, rozpaczliwie, jak gdyby ten pocałunek miał zastąpić wszystkie słowa. Należała do
niego - tak jak tylko kobieta może należeć do mężczyzny - mimo że ich miłość czekała na
spełnienie. Wiedział, że póki on żyje, Melanie nie dotknie inny mężczyzna. Spokojnie, myślał
w popłochu. Musi zachować zimną krew. Nie może narażać jej na zajście w ciążę, oboje są
nie przygotowani…
Zwolnił uścisk. Z bólem serca podniósł głowę, otworzył oczy - i natychmiast tego
pożałował. Wilgotne, lekko nabrzmiałe wargi błagały o następny pocałunek. Objął ją jeszcze
mocniej, drżąc cały, chowając twarz w jej włosach. Szept, który z siebie wydobył, był niski i
ochrypły:
- Och, Melanie… Melanie, sama nie wiesz, co robisz…
Gdyby musiała przejść choć kilka kroków, nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa. Justin
nie prosił o to. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Rozbierał ją powoli i ostrożnie, chcąc
rozkoszować się tą chwilą jak najdłużej. Gładził delikatnie, pieścił ustami, coraz czulej, coraz
mniej zachłannie. Z bałwochwalczym uwielbieniem odkrywał każdy milimetr jej nagości.
Melanie nie poznawała samej siebie. Nie myślała o niczym, nie odwoływała się do
własnego rozsądku. Liczyło się tylko to, że Justin jest z nią. Zniknął wszelki strach. Nie tylko
Justin odpowiadał za to, co się stało, i za to, co stanie się za chwilę. Melanie pragnęła go tak,
jak on pragnął jej. Reszta przestała się liczyć. Sprawił, że po raz pierwszy w życiu była
zafascynowana własnym ciałem. Wyobraziła sobie, jak ją widzi Justin, i poczuła się piękna!
Podobały jej się własne włosy, szyja, ramiona, linia talii i bioder, po której jego palce błądziły
z takim namaszczeniem. Justin wstał, żeby się rozebrać. Melanie śledziła wzrokiem każdy
jego ruch, upajając się widokiem tego wspaniałego mężczyzny.
- Melanie - jęknął zbolałym głosem - jeśli chcesz mnie powstrzymać, zrób to teraz…
Uśmiechnęła się, krzyżując ręce nad głową.
- Chcę się z tobą kochać. Teraz. Nie odmawiaj mi… proszę.
Zagryzł wargi. Ułożył się delikatnie na boku, tuląc do siebie jej drobne ciało.
- Nie chcę cię skrzywdzić… rozumiesz?
- Pocałuj mnie - szepnęła. Nie pragnęła słów, wyznań i zapewnień. Nareszcie przestała
myśleć i błagała go o to samo. - Nie skrzywdzisz mnie, Justin. Nigdy. Po prostu kochaj mnie.
Nic już nie mów.
Westchnęła z ulgą, czując, że Justin wzmacnia uścisk. Czego miałaby się bać? W
chwili kiedy to pomyślała - zagarnięta nagimi, gorącymi udami, zaatakowana agresywną
męskością - mimowolnie napięła mięśnie.
Justin wycofał się, pogłaskał ją po włosach.
- Spróbuj się rozluźnić, malutka.
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Miała przed sobą mężczyznę swoich
marzeń i rozpaczliwie go pożądała. Nie odrywając wzroku od jego twarzy uniosła gwałtownie
biodra, napotykając ten sam, twardy jak kamień opór. Wbił się w nią jednym silnym
pchnięciem przy akompaniamencie własnego jęku. Przeszył ją krótki jak błyskawica, tępy
ból, a potem udami oplotła jego biodra, z westchnieniem ulgi, z uczuciem doskonałej pełni.
Poruszał się wolno, rozmyślnie, jakby rozkoszując się pierwszym nasyceniem.
Melanie, zadowolona z tego rytmu, odpowiadała mu nieznacznymi ruchami bioder.
Nagle zaczęła czuć wszystko dotkliwiej i wyraźniej: zapach ich ciał, kropelki potu na
owłosionym torsie. Oddychała coraz szybciej.
- Justin!
- Cicho, kochanie… nie myśl o niczym… zamknij oczy, zobaczysz gwiazdy.
Zaczął przyspieszać. Melanie zamarła na moment, wpiła się paznokciami w jego
ramiona, zaciskając powieki. Ujrzała milion spadających gwiazd. Jej ciało przeszył dreszcz,
który załamał się w połowie i przemienił w błogie uczucie spełnienia.
Bardzo pragnął, żeby to trwało, żeby Melanie krzyczała z rozkoszy i nigdy nie
zapomniała tej chwili.
- Boże, Justin, nie miałam pojęcia, że może być aż tak… tak dobrze.
- Ja też się tego nie spodziewałem. - Drżał, gdy jej dłonie gładziły biodra i pośladki,
błądziły po kręgosłupie i udach, uczyły się na pamięć jego skóry.
- Chcesz powiedzieć, że… czułeś to samo?
- Wciąż to czuję, kochana. Prawdziwy dżentelmen zawsze zgadza się z opinią damy.
Ledwie dokończył zdanie, jego twarz zastygła w dziwnym, niemal bolesnym
uśmiechu. Zaczął pędzić na oślep, porywając Melanie ze sobą, mokry od potu. Wreszcie
opadł na nią bez tchu, w wyciągnięte ramiona, bezbronny i uspokojony. Zasnęli jednocześnie,
zmęczeni i szczęśliwi jak dzieci.
Justin obudził się gwałtownie w środku nocy. Zaczął nasłuchiwać, ale zarówno w
pokoju, jak i za oknem panowała absolutna cisza. Może właśnie brak jakichkolwiek
dźwięków zakłócił mu sen… Dlaczego nie słyszy odgłosów dżungli? Choćby krzyku nocnych
ptaków… Spojrzał na Melanie, która leżała tak blisko, uśmiechając się przez sen.
Po raz pierwszy, odkąd wylądował w Bogocie, pomyślał o Damonie i o Elise. Bez
ż
adnej wiadomości od tylu dni jego przyjaciele musieli odchodzić od zmysłów. Lepiej jednak,
ż
eby Elise nie wiedziała…
O czym? O niebezpieczeństwie, jakie groziło jej siostrze, czy o tym, że z niekłamaną
przyjemnością oboje udają małżeństwo? Co by powiedziała Elise, gdyby się dowiedziała o
ich zażyłych stosunkach? To, co się stało, było i tak tylko sprawą czasu, ale nie miał zamiaru
kochać się z Melanie w tym miejscu, w takich nie sprzyjających okolicznościach. Inaczej
wyobrażał sobie ich pierwszy raz, jej pierwszy raz w życiu! Myślał o sobie z niesmakiem.
Melanie była taka bezbronna w jego ramionach… otwarta i oczekująca. Mógłby ją kochać
całą noc. Na samą myśl o tym poczuł fizyczny ból w lędźwiach. Oparł się na łokciu, żeby
zaczerpnąć powietrza - i nie zdołał stłumić cichego jęku.
Melanie obudziła się. Dopiero po kilku sekundach oprzytomniała i poszukała
wzrokiem Justina. Miał oczy otwarte i dziwnie błyszczące.
- Boli cię coś?
- Nie, nie… - wykrztusił i przyciągnął ją mocno do siebie.
- Więc co się stało?
Nie chciał się przyznać. Po raz pierwszy w życiu tracił rozum. On, facet przed
czterdziestką, zachowywał się jak opętany seksem nastolatek.
Ręka Melanie zaczęła gładzić jego owłosiony tors.
- Nic - zachrypiał jeszcze ciszej.
- śałujesz, że się kochaliśmy?
- Nie.
- Ja też nie. Było cudownie - powiedziała sennym głosem. - Kiedy mnie rozbierałeś, a
potem dotykałeś w taki sposób… Justin, ja nawet nie marzyłam, że można czuć się tak
cudownie.
- Tak, kochanie… O, Boże, lepiej już zaśnij. Musisz trochę odpocząć.
- Wiem. Ty też powinieneś usnąć. Nie za ciężką mam głowę? Nie drętwieje ci ręka?
Dłoń Melanie przesuwała się od piersi Justina do brzucha, coraz niżej… Chwycił ją za
nadgarstek, ale było za późno. Odkryła jego podniecenie. Jej palce dziwiły się aksamitnej
powierzchni, błądziły w tę i z powrotem z coraz większym zapamiętaniem. Justin westchnął
ciężko, opadając na plecy. Cofnęła rękę.
- Naucz mnie, jak cię kochać - szepnęła.
- Nie potrzebujesz żadnych instrukcji, przysięgam, rób tak dalej…
- Tak?
- Och, tak… ale zatrzymaj się na chwilę, Melanie…
- Uwielbiam to, Justin. Skóra jest taka delikatna, a pod nią żywy kamień. Pulsuje,
kiedy cię dotykam. Czujesz własny puls, Justin?
- Przestań! - Jednym ruchem wciągnął ją na siebie, uniósł lekko głowę, tak żeby
ustami dotknąć nabrzmiałych brodawek jej piersi. Mruczała z zadowolenia, kiedy ssał
najpierw jedną pierś, potem drugą, w końcu zaczęła drżeć oszołomiona i tracić oddech.
Objęła nogami jego biodra i zaczęła poruszać się delikatnie, powoli, jakby chciała
przeciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Justin uniósł się gwałtownie, wreszcie opadł na
plecy z jękiem, chwycił ją w talii i zanurzył się w niej do końca.
- Czy teraz jest ci wygodnie? - zapytał.
- Cudownie…
- Melanie…
- Słucham.
- Bardzo cię kocham.
- To dobrze. Ja też cię kocham.
Cedzili słowa powoli, dobitnie, w rytmie miłosnych poruszeń. Melanie poddała mu się
całkowicie, zapomniała o braku doświadczenia, była rozpaczliwie wdzięczna za to, co czuła, i
pragnęła, żeby Justin dogonił ją w tej gorączce. śeby wspólnie dobili do brzegu. Stało się tak,
jak chciała. Poczuła, że jakaś siła unosi ją w powietrze. śe oboje, oderwani od ziemi, ulatują
w przestworza w błogim zespoleniu, rozkołysani miłosną galopadą. Razem z nimi kołysało
się łóżko, ściany, dom, ziemia… wszechświat.
Melanie opadła bez tchu w ramiona Justina, niezdolna wykonać najmniejszego ruchu.
I wciąż miała wrażenie, że wszystko wokół nich drży. Nagle Justin poderwał się i krzyknął.
- Boże święty! Przecież to jasne! - Wyskoczył z łóżka. - Melanie, wstawaj, to
trzęsienie ziemi!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Ubieraj się! Szybko! Musimy stąd uciekać.
Melanie, dość brutalnie przywołana przez Justina do rzeczywistości, zrozumiała, że
musi wstać i włożyć ubranie. Nic więcej.
Gdzieś na parterze rozległ się potworny grzmot. Justin zaczął przeklinać. Zasznurował
buty, chwycił plecak i wrócił do Melanie.
Stała przy łóżku jak zagubione dziecko, które nie wie, co ze sobą zrobić. Spodnie i
koszulę trzymała w ręku, ale nie mogła znaleźć butów. Nieprzytomnym wzrokiem błądziła po
pokoju.
- Co się z nimi stało? - zastanawiała się głośno.
Justin znalazł jeden but przy łóżku, drugi pod krzesłem. Podał je Melanie bez słowa.
Wieczorem po kolacji nie troszczyli się wcale o garderobę…
Z sufitu odpadł kawałek tynku, w szczytowej ścianie pojawiła się wielka rysa i niemal
w tej samej chwili, tak jak błyskawica zapowiada uderzenie pioruna, rozległ się ogłuszający
huk. Pokój rozkołysał się na dobre.
Justin szarpnął Melanie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia. Kiedy znaleźli się na
korytarzu, usłyszeli następny łomot. Obejrzeli się przez ramię i oboje zdrętwieli. Kawałki
łamiącego się dachu wpadały do sypialni.
Melanie krzyknęła. Spełniał się jej koszmarny sen. Dokąd teraz mogą uciekać? Dom
drżał w posadach. Na podłogę spadały belki, cegły, odłamki tynku. Trzymając się jak
najbliżej ściany, zmierzali przez galerię do schodów. Lecz schodów już nie było.
Dzwonek telefonu wyrwał Damona z głębokiego odrętwienia.
- Damon Trent.
- Damon! Och, Damon... - Elise, ze ściśniętym gardłem, ledwie mogła mówić.
- Elise! Co się stało? Masz jakieś wiadomości o Melanie?
- Nie. O Boże, Damon… W Kolumbii było trzęsienie ziemi.
- Trzęsienie ziemi? Kiedy?
- Dowiedziałam się o tym przed chwilą, z radia. Jakieś sto kilometrów na południe od
Bogoty. Damon, co my teraz zrobimy?
- Zostań w domu i czekaj na mnie. Przyjadę najszybciej, jak będę mógł.
Elise odłożyła słuchawkę. Wpatrzona w pustą ścianę, nie usłyszała, kiedy do pokoju
wpadł pięcioletni Eric.
- Co się stało, mamusiu?
Siłą woli powstrzymała się od płaczu. Nie miała prawa dzielić się swoją rozpaczą z
małymi dziećmi.
- Martwię się o ciocię Melanie, skarbie.
Eric usiadł na kanapie i wziął ją za rękę. Tak bardzo przypominał Damona, kiedy
marszczył z powagą brwi… Uśmiechnęła się, z trudem powstrzymując łzy.
- Mamusiu, nie martw się. Cioci nic się nie stanie, zobaczysz. Pamiętasz, co
powiedział tata. Wujek Justin ją obroni.
- Masz rację. Dobrze, że mi o tym przypomniałeś. - Starała się myśleć o czymś innym.
O czymkolwiek, byle nie o trzęsieniu ziemi. Natrętna pamięć podsuwała jej sceny z
Meksyku… Gruzy, zawalone domy, tysiące ofiar. Pogłaskała Erica po gęstej czuprynie. - Co
robi Brenda?
- Bawi się w przebieranie.
- W przebieranie? W co się wystroiła tym razem?
- W twoją szminkę, klipsy i takie tam różne… co noszą tylko dziewczyny.
- O Boże, jak ona to znalazła? - Elise wyszła z pokoju z nadzieją, że uratuje chociaż
część swoich kosmetyków.
Kiedy Damon wrócił do domu, usłyszał głosy całej trójki dochodzące z małżeńskiej
sypialni. Stanął w progu i zaniemówił.
Brenda zdawała się być w swoim żywiole. Wyglądało na to, że mimo młodego wieku
poznała wszystkie techniki makijażu… Jej czarne loki, posypane pudrem, przybrały odcień
beżowy. Usta, policzki oraz brwi "podkreśliła" jaskrawą szminką.
Na widok ojca zadzwoniła wszystkimi bransoletkami, jakie zdołała zapiąć na swoich
chudych rączkach.
- Tatuś wrócił!
- Tylko nic nie mów! - odezwał się Damon. - Pozwól mi zgadnąć… Do naszego
miasta przyjechał cyrk i Brenda postanowiła przyłączyć do trupy w charakterze klowna.
Trafiłem w dziesiątkę?
- Och, Damon! - Elise machnęła ręką.
Zrezygnowała z usuwania makijażu z twarzy córki i przytuliła się do męża. Co za
ulga! Wszystko stawało się łatwiejsze, kiedy on był w domu.
Pogłaskał ją po plecach, nie odrywając wzroku od Brendy.
- Sądzę, kochanie, że wybrałaś nie najlepszy odcień czerwieni. Zbyt jaskrawy.
- Wyglądam super! - zachichotała Brenda.
- Jasne, tylko że mamusia nie może się teraz z tobą bawić, wiesz?
Elise otarła ukradkiem łzy, zanim odwróciła się do córki.
- Chodźmy, zmyjemy twarz specjalnym kremem, a potem doprowadzimy do ładu
włosy. Panna strojnisia musi się jeszcze wiele nauczyć. Sama widzisz, że dbanie o urodę nie
jest taką prostą sprawą. - Wzięła małą na ręce, zaniosła do łazienki i odkręciła kurek z
impetem.
- W drodze do domu - zaczął Damon - słuchałem ostatnich wiadomości. Na szczęście
nie wygląda to aż tak groźnie, jak podawali na początku. Wstrząs był lokalny, ograniczył się
do niewielkiej powierzchni. Istnieje duża szansa, że Justin i Melanie dowiedzieli się o
trzęsieniu ziemi później od nas.
- Ba, gdybyśmy wiedzieli, gdzie oni teraz są!
- Ciągle o tym myślę. Wiesz, chyba masz rację. Gdyby twoja matka zgodziła się zająć
dziećmi, moglibyśmy polecieć do Kolumbii i spróbować ich odnaleźć.
Elise wypuściła z rąk gąbkę, którą myła Brendę, i odwróciła się do Damona,
- Dziękuję ci, kochany.
- Swoją drogą, dobrze ci zrobi oderwanie się na chwilę od tych aniołków.
Nic nie powiedziała, bo nowe łzy napłynęły jej do oczu. Skinęła głową i zajęła się
aniołkiem numer jeden.
Otworzywszy oczy, Justin stęknął z przerażenia. Zobaczył niebo oraz złote, nie
zasłonięte ani jedną chmurą słońce. Gdy spróbował usiąść, przeszył go wściekły ból. Prawą
ręką zaczął odgarniać gruz, kawałki tynku - odsłaniając pokaleczony tułów oraz lepkie od
krwi strzępy koszuli.
Nagle wszystko sobie przypomniał. Stał z Melanie w miejscu, gdzie powinny
zaczynać się schody… trzymał ją za rękę, zastanawiał się, jak wyjść z pułapki - i wtedy
runęła cała galeria.
- Melanie!
Z całego domu zostało kilka ścian i zwały gruzu. Serce w nim zamarło, a potem
zaczęło bić jak oszalałe. Odrzucił jeszcze kilka kamieni, które przygniatały mu nogi i,
zaciskając z bólu zęby, uklęknął wyprostowany. Gdzie ona jest? Trzymał ją za rękę do
ostatniej chwili, przecież za nic by jej nie puścił… Musiała leżeć gdzieś niedaleko!
Znalazła się. Melanie leżała tuż obok Justina, ale rozdzieliła ich potężna belka
sufitowa, zasłaniając widok. Przeczołgał się nad przeszkodą i dotknął jej twarzy. Oddychała!
Na czole miała wielkiego guza, krew na ramieniu, ale oddychała!
Stanął na chwiejnych nogach i zaczął rozglądać się za najłatwiejszym przejściem.
Gdzie się podziali inni ludzie? Podniósł Melanie i przedarł się, niosąc ją na rękach ostrożnie,
krok za krokiem, do drzwi frontowych, wciąż zamkniętych na klucz mimo braku ściany.
Pomyślał o prawowitym właścicielu domu. Czy ucieszyłby się? Uznał, że
sprawiedliwości stało się zadość? Justin wiele by dał, żeby wiedzieć - na sto procent - czy
Victor przeżył katastrofę. Jeżeli spał w swojej sypialni, szanse miał znikome. Ich samych
uratował jakiś cud! Patrząc na to przerażające gruzowisko, miał wrażenie, że nikt nie ocalał.
Ułożył Melanie w cieniu, na skraju polany, a sam wrócił na poszukiwanie wody,
jedzenia, ocalałych ludzi. Znalazł wodę, swój plecak i prowiant na kilka dni.
Nie spotkał ani jednego żywego człowieka.
Kiedy wrócił, Melanie miała otwarte, całkiem przytomne oczy. Patrzyła, jak krążył
wokół ruin tego wielkiego, pięknego domu, i nie mogła się doczekać jego powrotu.
- Cieszę się, że się wreszcie obudziłaś - przywitał ją promiennym uśmiechem - i
widzisz, co się stało. Trochę tu się zmieniło, odkąd straciłaś przytomność. - Podał jej kubek z
wodą, wytarł ręcznikiem czoło i przyjrzał się dokładnie guzowi.
- Wiesz, Justin, tak sobie myślałam... - zaczęła poważnym głosem.
- O czym?
- O nas.
- Ach, tak? To usprawiedliwia twój poważny ton - roześmiał się wesoło. -1 co sobie o
nas pomyślałaś?
- Nie sądzisz, że powinniśmy pohamować swoje miłosne zapędy? Zobacz, co
zrobiliśmy z tym biednym domem.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, kochanie, ale nie mieliśmy z tym nic wspólnego.
Matka Natura nabroiła tutaj sama, bez naszej pomocy. - Przygarnął ją do siebie i długo nie
wypuszczał z ramion. Przeżyła najgorsze, myślał w popłochu. Boże, błagam, nie pozwól, żeby
Melanie umarła! Ona musi wyzdrowieć!
- Co za ulga… - mruknęła, zamykając oczy. Zastanawiał się, czy to objawy
wstrząśnienia mózgu, silnego szoku, czy Melanie tylko majaczy w półśnie. Tak czy inaczej,
nie do końca rozumiała, co się stało.
- Pamiętasz, kochanie, trzęsienie ziemi?
- Och, tak - jej twarz rozpromieniła się pięknym, sennym uśmiechem. - Było
cudownie…
- Nieszczególnie… Pamiętasz, jak spadały kawałki sufitu?
- Nie - odpowiedziała po chwili namysłu. - Ale nareszcie rozumiem sens słów: "czuję,
jak ziemia drży pod moimi stopami". Naprawdę tak czułam.
- Bardzo chciałbym, żeby to, co czułaś, było wyłącznie moją zasługą, ale niestety,
ziemia drżała naprawdę.
- Nieważne - machnęła ręką. - Uwielbiam trzęsienia ziemi.
- Powinnaś teraz odpocząć. - Justin martwił się coraz bardziej. Wyjął z plecaka swój
blezer, złożył go w kostkę i podłożył Melanie pod głowę. - Prześpij się, ja poszukam jakiegoś
pojazdu. Nie muszę pytać o pozwolenie, bo poza nami nie ma tu żywego ducha.
Dżip ostał się, na szczęście, w nienaruszonym stanie. W hangarze lotniczym, który
również przetrwał trzęsienie ziemi, Justin zaopatrzył się w dwa kanistry benzyny. Kiedy
podjechał na polanę, Melanie spała. Nie był pewien, czy to dobry znak. Denerwował się coraz
bardziej, ale też wiedział doskonale, że jedyne, co może dla niej zrobić, to jak najszybciej
zawieźć ją do lekarza. Ułożył ją na tylnym siedzeniu i ruszył w drogę.
Po kilku godzinach jazdy znaleźli się w sporym miasteczku. W porównaniu z dżunglą
- szczyt cywilizacji, ale radość trwała krótko. Trzęsienie ziemi i tam wyrządziło poważne
szkody. Maleńki szpital okazał się przepełniony. Sympatyczny lekarz naprawdę nie mógł
przyjąć Melanie na obserwację, ale zbadał ją dokładnie, stwierdził wstrząśnienie mózgu i
pocieszył Justina, że kilka dni odpoczynku pozwoli jej dojść do siebie. Powtórzył
kilkakrotnie, że nie przewiduje żadnych trwałych skutków urazu.
Justin odkrył, że i tak nie pojechaliby dalej, bo trzęsienie ziemi zniszczyło most.
Zostało im nie więcej niż pół dnia jazdy do Viila Vicencias, ale jedyna droga okazała się
przerwana. Telefony oczywiście nie działały.
Korzystając z rady tubylców, Justin uzbroił się w cierpliwość. Znalazł wygodny
nocleg i przestał myśleć o jutrze. Kiedy Melanie zasypiała bezpiecznie w jego ramionach,
modlił się, żeby wyprawa do Kolumbii zapisała się w ich życiorysie jako ostatnia ekscytująca
przygoda. Marzył o ciepłym, bezpiecznym domu i nocach spędzanych we własnym łóżku. Ich
wielkim, małżeńskim łożu…
Wczesnym rankiem Melanie obudziła się z ciężką głową i bólem mięśni. No tak,
jęknęła cicho, do szczęścia brakowało mi tylko grypy.
Spojrzała na Justina. Spał na boku, zwinięty w kłębek, jedną ręką obejmując jej talię.
Uśmiechnęła się. Kochali się, było cudownie. Może jednak przesadziła… jak na pierwszy raz,
dlatego organizm odmówił posłuszeństwa i "uciekł" w grypę?
Kiedy przyjrzała mu się dokładniej, zauważyła ranę - rozległe, okropnie wyglądające
skaleczenie między nadgarstkiem a łokciem. Jak to się stało? Oczywiście! Wybuch zbiornika
z benzyną. Postanowiła wstać z łóżka i posiedzieć w gorącej wodzie. Może kiedy rozgrzeje
mięśnie, poczuje się lepiej.
Wyśliznęła się delikatnie spod ramienia Justina. Stanęła przy łóżku i natychmiast z
powrotem usiadła. Pokój wirował jak karuzela, a ona oddychała głęboko, żeby nie zemdleć.
W końcu wszystko się uspokoiło. Melanie rozejrzała wkoło i osłupiała. Przecież to nie jest
dom Victora! Zauważyła lustro na ścianie, tuż obok łóżka. Wystarczyły dwa małe kroki…
Wzięła głęboki oddech i odważyła się wstać.
Polowa twarzy okazała się spuchnięta, na czole miała kolorowy siniak. Przyjrzała się
dokładniej Justinowi. Miał podkrążone oczy, jakby nie spał od tygodnia, głębokie zadrapania
między nosem a górną wargą… Niczego nie rozumiała.
Próbowała przypomnieć sobie ostatni sen. Kochali się, odczuwała wszystko jak na
jawie. Dlaczego drżały ściany? Coś się wydarzyło, ale z jakichś powodów miała lukę w
pamięci. Nie pamięta, żeby się przebierała, a przecież jest w nocnej koszuli…
Drobnymi kroczkami powędrowała do łazienki. Odkręciła kurek z gorącą wodą,
rozebrała się i zanurzyła w kąpieli. W błogim odprężeniu, z zamkniętymi oczami, zaczęła
rozpamiętywać wszystko od początku.
Wymknęli się z rąk Victorowi. Ale w jaki sposób? Te walące się ściany, drżąca
podłoga… czy to był koszmarny sen? Guz na czole jest prawdziwy i boli.
Tak czy inaczej, skoro uciekli przed zbirami Victora, nie ma żadnych przeszkód, żeby
dotrzeć do Villa Vicencias i zakończyć tę nieszczęsną przygodę. Nieszczęsną? Przecież nie
ż
ałowała ani jednej chwili… Dla tamtej nocy z Justinem zgodziłaby się przeżyć wszystko od
początku… Zdawała sobie sprawę, że w normalnych warunkach - gdyby nie jej wyjazd do
Kolumbii, a potem cały łańcuch niebezpiecznych wydarzeń, który skazał ich na wspólną
przygodę - Justin nie wkroczyłby w jej życie i nie nauczył miłości.
Właśnie dlatego, że go kochała, nie miała żadnej nadziei. Ani myślała zabiegać o stałe
miejsce w jego życiu. Miejsca takiego po prostu nie było. Uwierzyła mu - dlaczego miałaby
nie wierzyć - kiedy w chwili uniesienia wyznał jej miłość, ale przecież nie na takiej miłości
buduje się małżeństwo. Justin, wieczny kawaler, lubił swoją niezależność, pasowała do niego
jak własna skóra. A czy w jego wieku zmienia się skórę? Kochała go takiego, jakim był
naprawdę.
Wiedziała, że wcześniej czy później Justin z nią zerwie. Sam fakt, że jest wspólnikiem
i bliskim przyjacielem jej szwagra, nie nastrajał optymistycznie, Z drugiej strony… niby
dlaczego koligacje rodzinne miałyby niweczyć szczęście dwojga ludzi!
Jedyne wyjście, to przekonać Justina - gdyby kiedyś poruszył temat - że ona nie
zamierza wyjść za mąż. Małżeństwo zbudowane na przymusie, choćby tylko psychicznym i
zakamuflowanym, rozpadłoby się z hukiem. Miała jednak cichą nadzieję, że… nieprędko
dojdzie do takiej rozmowy. Nie w Kolumbii.
Woda prawie ostygła, kiedy w otwartych drzwiach łazienki pojawił się Justin.
- Dzień dobry.
Przeszył ją dziwny ból. Jeszcze przed chwilą potrafiła rozsądnie myśleć, a teraz, kiedy
patrzył na nią w ten sposób… wyobraziła sobie, że go utraci, że przyjdzie jej spędzić długie
ż
ycie bez Justina - i zdrętwiała z przerażenia.
Spróbowała spojrzeć na niego obiektywnie, jak na obcego człowieka: poszarpane,
nieświeże dżinsy, podrapane ramiona, siniaki na twarzy… Kochała go rozpaczliwie!
- Wyglądasz okropnie - wykrztusiła po długiej chwili milczenia.
- Dziękuję. A ja chciałem powiedzieć, że wyglądasz znacznie lepiej niż wczoraj.
- śartujesz? - Dotknęła guza na czole.
- Naprawdę. Wróciły ci kolory… No, może to za dużo powiedziane, ale naprawdę nie
ma porównania. Jak się czujesz?
- Trochę połamana, głowa mnie boli jak diabli, ale poza tym wszystko jest w
porządku. Gdzie jesteśmy?
- Zostało nam kilka godzin drogi do Villa Vicencias.
- Cudownie! To znaczy, że dotrzemy tam przed południem?
- Niestety, Melanie. Zawalił się most, uszkodzony jest spory odcinek drogi. Po
wczorajszej jeździe, niech ją szlag trafi, sądzę, że łatwiej dojdziemy na piechotę. Ale
ponieważ źle się czujesz, nie ma o czym mówić. Poczekamy, aż wydobrzejesz.
- Zgoda - zawahała się. - Ale jutro będę całkiem zdrowa.
- Możliwe.
- Czy można stąd zadzwonić do Marii Teresy?
- Kable telefoniczne też są uszkodzone. Zresztą trudno się temu dziwić.
- Aha… - Pomyślała z przerażeniem o rodzinie. - Założę się, że mama i Elise
wyrywają sobie włosy z głowy. Teraz już nie bez powodu…
- Owszem. Jeśli słyszały o trzęsieniu ziemi, na pewno wpadły w panikę.
- Co?! Więc naprawdę było trzęsienie ziemi?
- Niczego nie pamiętasz?
Pokręciła głową, marszcząc z wysiłkiem brwi. Justin parsknął śmiechem.
- Co w tym śmiesznego?
- Opowiem ci kiedy indziej. Pamiętasz dom Victora? Leży w gruzach.
- O Boże! Pamiętam jakieś pojedyncze obrazy, urwane sceny, strzępy koszmarnego
snu. Zburzone schody… Spadające na podłogę kawałki sufitu.
- To wszystko działo się naprawdę. Masz rację, to przypominało koszmarny sen.
- I dzięki trzęsieniu ziemi urwaliśmy się Victorowi?
- Nikt nie protestował, kiedy pożyczałem jego dżipa.
- Fajnie, że mamy z głowy tego łajdaka - uśmiechnęła się ciepło - ale trzęsienie ziemi
nadszarpnęło moje nerwy.
- Przysięgam, że ja go nie zamawiałem. Długo jeszcze tu posiedzisz?
- Och, nie. Już wychodzę. - Wstała natychmiast i trzymając się ręki Justina wyszła ze
staromodnej, bardzo wysokiej wanny.
Kropelki wody spływały po jej ciele. Jedna z nich wykonała błyskawiczną marszrutę
od szyi, poprzez zagłębienie między piersiami, do pępka, aż wreszcie zginęła w jasnym
gąszczu…
Justin otulił Melanie ręcznikiem, a potem zaczął powoli, zdecydowanymi ruchami,
masować jej plecy.
Pasemko długich rozpuszczonych włosów owinęło się wokół jego nadgarstka.
- Przepraszam - szepnął. - Zaplątałem się niechcący.
Odwróciła się i spojrzała mii w oczy. Ujrzała w nich płomień, który mógł spalić ją
całą na popiół.
Wspięła się na palce. Nie odwracając wzroku, oplotła ramiona wokół szyi Justina.
Chciała płonąć jego ogniem, nie zmarnować ani odrobiny czasu, który im pozostał.
- Chciałbyś, żebym wyszorowała ci plecy, teraz, z samego rana?
Dotyk jej piersi, pokrytych gęsią skórką, zderzających się delikatnie z jego torsem,
odebrał Justinowi mowę. Szorowanie pleców odłożyli na później.
Palce prawej ręki wplątał w jedwabiste, wilgotne włosy. Musiała przechylić głowę do
tyłu, a wtedy wargami dotknął jej ust, całował zachłannie, gwałtownie, głęboko sięgając
językiem, nie dając Melanie czasu na wahanie.
Nie wahała się. Pożądanie łączyło ich jak mocny węzeł. Przylgnęła do Justina
bezwiednie, błagała wzrokiem, żeby ją kochał.
Kiedy kładł Melanie na łóżku, jej ręce ześliznęły się z jego szyi i powędrowały w dół,
do zapięcia spodni. Oczy skrzyły się radosnym podnieceniem, jakby zapomniała o lękach i
nieśmiałości.
Pochyliła się nad Justinem i dotknęła wargami jego skóry. Całowała każdy milimetr
jego ciała, czując, jak pulsuje z rozkoszy, widząc, jak maluje się na jego twarzy uczucie
błogości.
Reakcje Justina były natychmiastowe. Całował ją coraz głębiej i żarliwiej, jego dłonie
odpowiadały pieszczotą na pieszczotę.
Kochali się rozpaczliwie, pozwalając budzić swoje ciała raz po raz do przeżywania i
dawania rozkoszy. Później, kiedy leżeli skuleni, twarzą w twarz, myśleli o tym samym, ale
skąd mogli wiedzieć…
- Dziękuję.-Melanie pocałowała Justina w brodę.
- Za co? - mruknął basem, unosząc głowę.
- Za to, że nauczyłeś mnie… kochać. Jesteś wspaniały.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
- Po prostu wiem.
- Ale żeby nie było nieporozumień, młoda damo: nie dam ci żadnych okazji do
porównań. Może to niesprawiedliwe, ale trudno, taki twój los.
- Mógłbyś wyrażać się jaśniej?
- Dobrze… Otóż jak tylko wrócimy do cywilizacji, pobierzemy się… i będziemy żyli
długo i szczęśliwie.
Zamarła w bezruchu. Potem odsunęła się nieznacznie od Justina, żeby złapać oddech.
Nie czuła się na siłach rozmawiać o tym teraz, kiedy zatraciła się w czystej radości, nie
zmąconej marzeniami, lękiem o przyszłość ani głosem zdrowego rozsądku.
- O czym ty mówisz? - Postanowiła grać na zwłokę, bo naprawdę nie wiedziała, jak
mu powiedzieć, że nie ma zamiaru wychodzić za mąż.
- Mówię, że chcę się z tobą ożenić.
- Nie - pokręciła smutno głową - wcale nie chcesz.
- Ja nie chcę?! - Oparł się na łokciach i patrzył na nią zdumiony, szeroko otwartymi
oczami.
- Tak. Ale rozumiem, skąd ten pomysł. W końcu jestem małą siostrzyczką Elise, a ty
najlepszym przyjacielem Damona. Wyszłaby dość niezręczna sytuacja, gdyby dowiedzieli się,
jak spędziliśmy ten tydzień.
- Nie dlatego chcę, żebyś została moją żoną!
- Nie musisz grać przede mną komedii, Justinie. Jeżeli nie ożeniłeś się do tej pory, to
znaczy, że nie chcesz być żonaty. To jasne jak słońce - wycedziła nienaturalnie spokojnym
głosem.
- Bzdura! Chcę się ożenić teraz, z tobą. Wcześniej nie miałem ochoty - to jest dopiero
jasne jak słońce!
- Nie musisz podnosić głosu. Mam dobry słuch.
Opadł na plecy, przez długą chwilę nie odrywając oczu od sufitu.
- Nie mogę w to uwierzyć. Przez tyle lat nie poprosiłem nikogo o rękę, a kiedy
wreszcie się zdecydowałem, ukochana daje mi kosza.
- Nie bierz tego do siebie… tak poważnie…
- A jak, do diabła, mam to wziąć? Czy nie powiedziałaś, że mnie kochasz?
- Tak.
- Kłamałaś?
- Nie kłamałam.
- Więc dlaczego nie chcesz wyjść za mnie?
- Powiedziałam ci już. Dlatego, że ty wcale nie chcesz być żonaty. śyjesz sobie
własnym życiem, dokładnie tak jak lubisz, i ja to świetnie rozumiem. Gdybyś nie przyjechał
po mnie do Kolumbii na prośbę Damona, do głowy by ci nie przyszedł taki pomysł,
rozumiesz?
- To akurat święta prawda, ale…
- Zapomnijmy o tyra, co się wydarzyło, Justinie. Elise i Damon nie muszą o niczym
wiedzieć.
- Każesz mi zapomnieć o… o tym wszystkim?
- Tylko nie udawaj, że przeżyłeś coś szczególnego, że kochałeś się po raz pierwszy.
- Nigdy ci nie mówiłem, że nie spałem z innymi kobietami. Byłoby to śmieszne. Ale
wiem jedno: że jestem twoim pierwszym mężczyzną.
- Ach, więc tu cię boli. Nie czujesz się chyba winny. Do niczego mnie nie zmuszałeś.
Jeśli pogrzebiesz w pamięci, przypomnisz sobie, że byłam ci… wdzięczna.
Justin usiadł na brzegu łóżka.
- Zawieszam dyskusję. Pójdę się ogarnąć, ubrać i przyniosę coś do jedzenia. Kiedy
napełnimy puste żołądki, wrócimy do rozmowy.
- Jestem głodna jak wilk, ale nie ma sensu wałkować tego od początku…
- Wydaje mi się, że wprost przeciwnie - burknął pod nosem, zamykając się w łazience.
Melanie zaczęła szczotkować włosy, a potem zaplatając je w warkocz próbowała
zebrać myśli. A więc stało się. On postąpił właściwie i zaproponował jej małżeństwo. W
porządku, chciał mieć czyste sumienie. Ona postąpiła właściwie, odrzucając oświadczyny.
Szkoda tylko, że robienie właściwych rzeczy tak boli… Justin zagalopował się w roli
niezłomnego rycerza i chyba nie ma zamiaru złożyć broni.
Starała się okiełznać wyobraźnię. Nie myśleć, jak by to było, gdyby została panią
Drakę, zamieszkała z Justinem w Buenos Aires albo gdziekolwiek indziej, tam, dokąd
rzuciłby go los. Westchnęła. Przecież nie jest dzieckiem. Odróżnia romantyczne historie od
prawdziwego życia. Kocha Justina, będzie go kochać zawsze, dlatego nie ma zamiaru go
ujarzmiać. Nie pozwoli, żeby ich miłość zamieniła się w niewolę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Justin ochłonął z zaskoczenia, choć przyszło mu to z niemałym trudem. Przyznał w
duchu, że sam jest sobie winien. Zachował się jak mały chłopiec, a raczej jak słoń w składzie
porcelany, ale Melanie swoim sądem o małżeństwie wprawiła go w osłupienie! Czuł się jak
uczniak postawiony do kąta... nie wiadomo za co. Mógł przemyśleć wszystko dokładniej -
zanim wyrwał się z oświadczynami jak Filip z konopi.
Melanie wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, że nie chce żyć pod niczyją kuratelą.
Nie powinien lekceważyć tego, co powiedziała. A może sądzi, że trzydziestosiedmioletni
facet jest dla niej za stary… Nie powiedziała tego wprost, żeby nie ranić jego uczuć. Czy
dwanaście lat to taka straszna różnica wieku? Przepaść pokoleniowa? To zależy… Melanie
imponowała mu wyjątkową dojrzałością, a nie młodym wiekiem, poza tym sama mówiła, że
obraca się wśród ludzi starszych od siebie. A jednak… Dwadzieścia pięć lat to dużo mniej niż
trzydzieści siedem. A może poczuła się zbyt "łatwa", może zapragnęła, żeby się o nią starał,
zalecał, żył w niepewności. Tak, to wydaje się bardziej prawdopodobne.
Więc będzie czekał. Wszystko jedno, ile dni, miesięcy, lat, bo i tak nie ma innego
wyjścia. Niech tylko ta nieszczęsna wizyta w Villa Vicencias dojdzie do skutku, wtedy…
Do diabła! Wtedy będzie musiał natychmiast wrócić do Buenos Aires i stwierdzić, czy
uda się jeszcze uratować kontrakt z Jorgem Villaneuvą. No, ale potem mógłby polecieć do
Stanów i porozmawiać z nią… O czym? Poprosić, żeby zostawiła rodzinę, przyjaciół, sklep z
upominkami i wyszła za niego za mąż? śeby zamieszkała w Argentynie, żyła w jego cieniu i
rodziła mu dzieci?
Rusz głową, stary. Melanie nie ma zamiaru wychodzić za mąż. Odkryłeś nagłe, że nie
możesz bez niej żyć? A to wcale nie znaczy, że ona nie może żyć bez ciebie. Takie rzeczy
zdarzają się milionom ludzi. Banalne zakończenie romansu.
Wykąpał się, wytarł szorstkim ręcznikiem, spojrzał z zadumą w lustro. A więc nie
udało mu się znaleźć ani jednego powodu, dla którego panna Montgomery miałaby
powiedzieć "tak".
Kiedy wyszedł z łazienki, Melanie nie było w pokoju. Na równo posłanym łóżku
leżały ubrania wyjęte z plecaka - wszystkie w żałosnym stanie, ale choć trochę czyściejsze od
szmat, które przetrwały trzęsienie ziemi. Ubrał się błyskawicznie i wybiegł na korytarz.
Melanie nie było ani na korytarzu, ani na dole przy wyjściu. Zatrząsł się ze złości. Czy ona
ma dobrze w głowie? Po tym wszystkim, co przeszli, jeszcze jej mało! Pewnie wybrała się na
spacer - odetchnąć świeżym powietrzem! Cholera jasna…
Natychmiast się uspokoił, gdy dostrzegł Melanie na ławce przed hotelem, z małym
chłopcem na kolanach. Malec wyglądał na cztery lata i głośno płakał.
- Och, Justin! Przetłumacz mi, co on mówi. I spójrz na jego nóżkę, strasznie
spuchnięta, nie wiadomo, czy nie jest złamana.
Justin ukucnął, wziął małego za brudną rączkę i zaczął łagodnie do niego przemawiać.
Okazało się, że Miguel nie wie, gdzie mieszka, zgubił matkę i jest bardzo głodny.
Popatrzyli na ulicę przed hotelem. Gromady ludzi przemieszczały się w obie strony.
Jedni prowadzili rannych, inni przystawali z tobołami, jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Niektórzy krążyli w tę i z powrotem, ale nikt nie szukał małego dziecka.
- Zabierzemy chłopaka na śniadanie, a potem spróbujemy szczęścia w szpitalu. Może
go ktoś szukał.
Zresztą lekarz musi obejrzeć tę nogę.
Melanie nie pamiętała swojej pierwszej wizyty w szpitalu, który, jeszcze bardziej
zatłoczony niż poprzedniego dnia, zrobił na niej wstrząsające wrażenie. Lekarz wytłumaczył
im, że samo miasto ucierpiało w niewielkim stopniu, ale rannych zwożono z odległych nawet
okolic. Noga Miguela okazała się silnie stłuczona, ale nie złamana. Jakaś kobieta, która
przyprowadziła kulejącego mężczyznę, rozpoznała chłopca i zawołała go po imieniu. Dziecko
rzuciło się jej na szyję i rozpłakało z radości. Kobieta okazała się ciotką małego, ale zgodziła
się nim zaopiekować do czasu, kiedy odnajdzie się jego matka.
- Wygląda na to, że przydałaby się panu każda pomoc - zwróciła się Melanie do
lekarza.
- O tak… - pokiwał siwą głową, wycierając pot z czoła. - Nie brakuje nam tylko
pacjentów. To maty szpital, trzeszczy w szwach, ale robimy, co w naszej mocy.
- Gdybym mogła się do czegoś przydać… - Spojrzała na Justina. - Nie masz nic
przeciwko temu, prawda?
- Ależ skąd. Zostań w szpitalu, ja tymczasem rozejrzę się po mieście i zorientuję, czy
mamy szansę przedostać się na drugą stronę rzeki. Przyjdę po ciebie wieczorem. Sam już nie
wiem - zawiesił głos - czy tobie, czy mnie spieszy się bardziej do Villa Vicencias.
Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle.
W czasie śniadania Justin nie powrócił do tematu porannej rozmowy, choć czekała na
to ze ściśniętym sercem. W porządku. Zrobił, co do niego należało, złożył propozycję, ale nie
miał zamiaru nalegać. Tak będzie lepiej, przekonywała samą siebie.
Cały dzień spędziła w szpitalu. Wieczorem, zmęczona i obolała, odkryła w łazience,
ż
e jedyne, czego może się nie obawiać, to ciąża. Przygoda jej życia zbliżała się ku banalnemu
końcowi, bez kłopotliwych konsekwencji… i bez happy endu.
Justin zastał Melanie w pokoju hotelowym. Spała zwinięta w kłębek, dziwnie
rozpalona, z bolesnym wyrazem twarzy. Kiedy usiadł na brzegu łóżka, otworzyła oczy.
- Płakałaś?
- Nie. Ale chce mi się wyć. Raz w miesiącu żałuję, że jestem kobietą. Dopadło to mnie
w szpitalu, niespodziewanie, dlatego nie czekałam już na ciebie, przepraszam.
- Rozumiem. - Milczał przez chwilę. - To pewnie ze zmęczenia i nadmiaru emocji. Ale
chyba odetchnęłaś z ulgą…
- Oczywiście. Czułabym się strasznie, gdybyś pomyślał, że próbowałam cię złapać
na…
- Jak możesz! - Przebiegł palcami po jej plecach. - Nigdy bym tak nie pomyślał,
Melanie.
- No to ulżyło mi podwójnie - rozpogodziła się. - Mam nadzieję, że będziesz mnie
dobrze wspominał. Nie chciałabym ci się kojarzyć z trzęsieniem ziemi, Victorem i
narkotykami.
- Nie martw się. Masz zapewnione dożywotnie miejsce w mojej pamięci. Ale nie
opowiem ci teraz, z czym będziesz mi się kojarzyć… Nie jesteś dzisiaj w formie. - Pocałował
ją w czoło.
- Zastanawiałam się, co opowiedzieć rodzinie, kiedy wrócę do domu. Jeśli dowiedzą
się o Victorze i wszystkich naszych tarapatach, będą się martwić i dręczyć mnie jeszcze
bardziej niż do tej pory.
- Niestety - zauważył chłodno.
- Więc powiedzmy im, że znalazłeś mnie od razu, ale mieliśmy kłopoty z transportem
i tyle.
- Jak sobie życzysz.
- Znam ich. Naprawdę nie chcę, żeby osiwieli z mojego powodu.
- Wiem, wiem. Kochasz ich bardzo, prawda?
- Uhm - jej twarz rozpromieniła się. - Najbardziej Erica i Brendę.
- Do czasu kiedy będziesz miała własne dzieci.
- Nie chcę mieć dzieci.
- Bzdura! Lgniesz do dzieci, tak jak one do ciebie. Byłabyś wspaniałą matką.
Pokręciła głową. Bała się panicznie, że zanim otworzy usta, rozpłacze się jak bóbr.
- Dajmy temu spokój. Nie musisz decydować się akurat dzisiaj. Odłóżmy planowanie
twojej rodziny i chodźmy coś zjeść. Nie jesteś głodna?
- Chyba nie. Pójdę wcześniej spać, bo przecież rano wyruszamy.
- Sądzisz, że do jutra będziesz w lepszej formie?
- Jasne. Rano mnie nie poznasz, zobaczysz.
- Wobec tego przyniosę ci coś do pokoju, zgoda?
- Jeśli nie sprawi ci to kłopotu…
- Kochanie, kłopoty to moja specjalność, ale sam na nie zarabiam. - Pochylił się nad
nią i pocałował w policzek.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Melanie utonęła we łzach. Umrę albo wybiję go sobie z
głowy, szlochała cicho.
Kiedy wrócił, było zupełnie ciemno. Zapalił tylko światło w łazience, żeby nie
obudzić Melanie. Jakimś cudem, nie wiadomo kiedy, zdołała uprać wszystkie ich ubrania.
Pokój pachniał świeżością. W łazience unosił się delikatny aromat pudru i wody kolońskiej.
Pomyślał nagle, że już do końca życia taki zapach będzie mu się kojarzył z ich miłością.
Wziął prysznic, zgasił światło i po omacku trafił do łóżka. Uświadomił sobie raptem,
ż
e skoro są wolni i nic im nie grozi, zniknął powód, dla którego udawali małżeństwo. Mogli
spać oddzielnie. Wciąż udawali? Drżał z podniecenia, niczego nie udając. Za późno było na
szukanie drugiego pokoju. Zresztą gdyby Melanie obudziła się i zauważyła, że go nie ma,
wpadłaby w popłoch. Może to ich ostatnia noc… Jeżeli wszystko pójdzie tak, jak zaplanował,
jutro rano przeprawią się łodzią przez rzekę i powędrują do Villa Vicencias.
Melanie nie obudziła się, a jednak przez sen czuła, że nie śpi sama. Przysunęła się do
jego boku, głowę ułożyła na piersi, mrucząc z zadowoleniem. Pachniała tak słodko. Może
właśnie ten zapach przyjdzie mu zapamiętać na całe życie.
Justin usłyszał gwałtowne pukanie do drzwi. Poderwał się i niewiele myśląc, mruknął:
"proszę".
Ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć w tym miejscu, był Damon Trent.
Gość zamarł na chwilę, potem wszedł do środka i powoli zamknął za sobą drzwi.
- Widzę, że niepotrzebnie się martwiliśmy. Tak, nareszcie rozumiem…
Justin uwolnił swoje ramię, przekładając głowę Melanie na poduszkę.
- Słuchaj, Damon, wszystko ci wyjaśnię - szepnął. - To nie jest wcale tak, jak ci się
wydaje.
- Z kogo chcesz zrobić idiotę, Justin? Chyba widzę, co jest grane. Całe szczęście, że
przekonałem Elise, żeby została u Marii Teresy…
- Elise jest w Villa Vicencias?
- Tak. Przylecieliśmy wczoraj.
- O matko… - Justin zerknął na Melanie.
- No właśnie. Nic dodać, nic ująć. Przypuszczam, że jesteś gotowy ożenić się z
Melanie - wycedził chłodno Damon.
- Jasne. Kocham ją.
Twarz Damona natychmiast się rozpromieniła. Poczekał, aż Justin włoży spodnie, i
podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
- Witaj w rodzinie. Fantastyczny pomysł!
- Zaraz, zaraz, wstrzymaj się z gratulacjami. Niczego nie rozumiesz. Melanie nie chce
wyjść za mnie.
- Czego nie chce?
- Ciii! Spróbuj jej nie obudzić. Miała ciężkie przejścia, musi swoje odespać. Zejdźmy
na dół, pogadamy przy kawie. Wszystko ci opowiem, jeśli potrafię.
Kiedy Melanie otworzyła oczy, zdziwiła się trochę, że nie ma przy niej Justina.
Słyszała w nocy, jak wchodził, brał prysznic, była jednak zbyt śpiąca, żeby z nim rozmawiać.
Usiadła, wyciągnęła ramiona, szczęśliwa, że czuje się o wiele lepiej. Wieczorem
zobaczy się z Marią Teresą. Zadzwoni do matki, potem do Elise, może nawet pogada z
Brendą i Erikiem. Czas wrócić do normalnego życia. Oddzielić rojenia od rzeczywistości.
Umyła się, błyskawicznie ubrała i zbiegła na dół. Na pewno znajdzie Justina przy
porannej kawie. Wypatrzyła go w najodleglejszym kącie jadalni. Dzielił stolik z jakimś
mężczyzną. Stanęła jak wryta. Po pierwsze, rozmawiali po angielsku, a po drugie… ona tego
faceta znała!
- Damon!
- Witaj, siostrzyczko!
- Och, Damon! - Melanie zawisła na jego szyi. - Jak to dobrze, że jesteś! Jak się tu
dostałeś? A co z Elise? Skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać?
- Zaraz, spokojnie - wybuchnął gromkim śmiechem. - Nie mogę odpowiedzieć na
wszystkie pytania jednocześnie. Usiądź.
Podał jej krzesło i sam ją na nim posadził, bo Melanie wyglądała jak manekin -
uśmiechnięty, ale sztywny w kolanach. Skinął na kelnera, żeby przyniósł więcej kawy.
Skorzystała z okazji, żeby zerknąć na Justina, ale on wyraźnie unikał jej wzroku.
Zastanawiała się, od kiedy Damon jest w hotelu i na ile został wtajemniczony w szczegóły.
Dowiedziała się, że Elise jest u Marii Teresy, że przyjechał wypożyczonym samochodem i
zostawił go po drugiej stronie rzeki. Jak tylko się spakują i zjedzą śniadanie, przeprawią się na
drugi brzeg tą samą łodzią. Przewoźnik jest opłacony i cierpliwie na nich czeka. Do Villa
Vicencias powinni dotrzeć wczesnym popołudniem.
- O dziwo, wyglądasz na wypoczętą, Melanie. Masz dosyć przygód na pewien czas,
czy dopiero rozsmakowałaś w awanturniczym życiu?
W oczach Damona dostrzegła kpinę pomieszaną z sympatią.
- W gruncie rzeczy nie było tak źle, Damonie - uśmiechnęła się potulnie, niepewna,
czy Justin dotrzymał umowy, czy też wszystko wypaplał. - Mieliśmy poważne trudności z
transportem. Zadzwoniłabym do was, gdyby to było możliwe. Z telefonami w tym kraju…
- Tak, wiem. Justin mi o tym opowiedział.
- Tak? A więc wiesz już, jak to wyglądało.
- Tak, chyba tak. - Odwrócił się do kelnera, żeby zamówić śniadanie.
Mężczyźni rozmawiali o interesach. Z tego co zrozumiała, Damon zastąpił Justina w
negocjacjach zawieszonych w Buenos Aires z powodu jego wyjazdu do Kolumbii. Sprawy
przybrały jak najlepszy obrót. Gdyby choć na nią spojrzał…
Zachowywał się uprzejmie, przesadnie uprzejmie! Podsuwał to sól, to cukier, ciągle
pytał, czy czegoś nie potrzebuje, traktował, jak gdyby była Erikiem albo Brendą. Musiała coś
wymyślić, żeby zostać z Justinem sam na sam - wystarczająco długo, żeby ustalić wspólną
wersję wydarzeń. Nie było żadnego powodu, dla którego Elise albo ktokolwiek inny miałby
się dowiedzieć, jak spędzała noce!
Ogarniała ją panika, ale niezbyt uczciwie tłumaczyła sobie jej powody.
- Jesteś gotowa? - spytał Damon.
- Muszę pójść na górę, spakować nasze rzeczy… - urwała w pół zdania. Czy Damon
wiedział, że spali w jednym pokoju? Zerknęła na Justina, ale nawet na nią nie spojrzał. Zadał
przyjacielowi kolejne pytanie dotyczące interesów. Damon zdawał się jej niefortunnego
określenia, owych „naszych rzeczy" nie usłyszeć.
Czy obaj grali?
- Za chwilę wracam - powiedziała nienaturalnie głośno, po raz kolejny nie
doczekawszy się odpowiedzi.
- A więc nie chce za ciebie wyjść…
- Nie.
- Podała jakiś powód?
- Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że nie chce i już. Powody
wydają się oczywiste.
- Ja nie widzę w tym nic oczywistego. Ale powiedz, co ci się wydaje.
- Jest dla mnie za młoda. Ma swoją pracę, swoje życie. Ja mam za to starokawalerskie
nawyki.
- To właśnie ci powiedziała?
- Nie.
- Więc dlaczego nie chcesz się przyznać, co powiedziała Melanie?
- Co to za różnica? - Damon wpił się w niego takim charakterystycznym kocim
wzrokiem…
Justin wzruszył ramionami.
- Powiedziała, że nie wyjdzie za mnie za mąż, bo doskonale wie, że nie chcę być
ż
onaty. śe oświadczyłem się dla przyzwoitości, ze względu na przyjaźń z tobą i takie tam
bzdury. Jednym słowem, daje mi kosza dla mojego własnego dobra.
- A od czego zaczęła swój równie subtelny, jak przewrotny wywód?
- Od tego, że nie ożeniłem się do tej pory.
- No, to już coś… A dlaczego nie ożeniłeś się do tej pory?
- Dlatego, że haruję dla ciebie jak niewolnik i nie mam czasu na życie prywatne! I
dlatego, że… - dodał wolniej, jak gdyby głośno myślał: - dlatego, że czekałem, aż dorośnie.
Czekałem na nią.
Damon uśmiechnął się szeroko, z nie ukrywaną satysfakcją.
- Zastanawiałem się, czy aby sam zdajesz sobie z tego sprawę.
- Jak to?
- Och, Boże! Przyglądam ci się od tylu lat, wysłuchuję zwierzeń, widzę, jak się
zachowujesz. Odkąd ją poznałeś, traktujesz inne kobiety jak facet żonaty… w każdym razie
zajęty. Nigdy nie zapomnę tamtego dnia, kiedy zobaczyłeś ją po raz pierwszy. Przyjechała do
nas, do Chicago, pamiętasz?
Justin kiwnął głową.
- Zaprosiliśmy cię na obiad. Kiedy weszła do pokoju, zrobiłeś niesamowicie głupią
minę! Jakby ci coś niewidzialnego spadło na głowę.
- Wyglądała cudownie. - Justin uśmiechnął się ponuro.
- Wiem. Pamiętam też wyraz twojej twarzy, kiedy powiedziała, że ma dziewiętnaście
lat. Ty chyba przekroczyłeś trzydziestkę.
- Trzydzieści jeden gwoli ścisłości. Patrząc na nią czułem się jak staruch lecący na
dziewczynki, gwałciciel nieletnich, rozumiesz?
Damon rozpłynął się w uśmiechu.
- Bawiłem się z tobą, wtrącając do rozmowy jej imię, ni przypiął, ni przyłatał, tylko po
to, żeby zobaczyć, jak cię ściska w dołku. - Justin uniósł głowę znad filiżanki kawy, nie
wierząc własnym uszom. - Najzabawniej reagowałeś na imię Philip. Wiesz, tego faceta, który
za nią od lat bezskutecznie łazi.
- Dlaczego, ty cholerny skur…
- Ależ, Justin. Zachowuj się - Damon kpił w żywe oczy. - Po tym wszystkim, co dla
ciebie zrobiłem?
- Wiedziałeś, co czuję, i świadomie się nade mną pastwiłeś?
- Nie powiem, że nieświadomie. Czekałem, żebyś się wreszcie ruszył i zrobił coś!
- Nie miałem zamiaru niczego robić…
- Tak też pomyślałem. I w końcu sam się ruszyłem. Dla twojego dobra. Nie mogłem
na to patrzeć.
- Chcesz powiedzieć, że to za twoją namową Melanie pojechała do Kolumbii?
- Nie przesadzaj. Nie miałem z jej decyzją nic wspólnego. Ja się tylko przyglądałem. I
zadzwoniłem do ciebie, kiedy Melanie zaginęła.
- Dobrze zrobiłeś.
- Dzięki, Nareszcie jakieś dobre słowo. Pomijając jednak twoje uczucia, nadal
uważam, że nikt sobie nie radzi lepiej w prawdziwych opałach. No i tak wymyśliłem, że
kiedy będziesz z nią na okrągło, w sytuacji przymusowej, w końcu dojdziesz do ładu z
własnymi uczuciami. - Damon rozparł się wygodnie na krześle. - Oczywiście pojęcia nie
mam, jak Elise przyjmie wiadomość, że uwiodłeś jej siostrzyczkę.
- Boże, Damon! Masz zamiar jej o tym powiedzieć?
- Kto, ja? Niby dlaczego miałbym to zrobić?
- To, co zaszło między nami, jest wyłącznie naszą sprawą. - Justin wstał gwałtownie,
patrząc przyjacielowi prosto w oczy. - A poza tym niczyją, rozumiesz?
- Zgadzam się. Moje gratulacje, nareszcie mówisz do rzeczy. Gotowy do wyjścia?
- Sprawdzę, co się dzieje na górze.
- Nie musisz się spieszyć. Mamy przed sobą cały dzień. Elise zacznie się denerwować
dopiero wieczorem.
Justin zapukał do drzwi i czekał, aż Melanie mu otworzy. Oniemiała ze zdziwienia.
- Proszę. Odkąd to pukasz? Nie wziąłeś klucza?
- Myślałem… no, że może chcesz pobyć trochę sama.
- To bardzo miłe z twojej strony - powiedziała drżącym głosem, zdejmując z łóżka
plecak. - Dopychałam kolanem, ale jakoś go zapięłam. Nigdy nie nauczę się pakować tak jak
ty.
Mruknął coś pod nosem, a potem się odwrócił w stronę drzwi.
- Justin?
- Tak?
- Co powiedziałeś Damonowi o nas?
- A co tu jest do powiedzenia?
- Czy… opowiedziałeś, jak udawaliśmy małżeństwo?
- Niestety, tak. Tłumaczyłem, że nie mogłem spuścić cię z oka, a to był jedyny sposób,
ż
eby nas nie rozdzielili.
- Aha… - Zastanawiała się przez chwilę nad treścią jego słów. - Myślisz, że powtórzy
to Elise?
- Na dwoje babka wróżyła. Nigdy nie wiadomo, co zrobi Damon. Mój przyjaciel staje
się z wiekiem coraz bardziej tajemniczy, a już najtrudniej przewidzieć, o czym będzie
rozmawiał z żoną.
Zgadzała się z nim co do joty. Kochała swojego szwagra jak brata, ale rzadko potrafiła
zrozumieć, o co mu naprawdę chodzi. Dobrze, że choć Elise go rozumiała.
- Jesteś gotowa do drogi? - Justin rozejrzał się po pokoju.
- Tak, jestem gotowa. - Pozwoliła sobie na małe kłamstwo.
Po tygodniu spędzonym z Justinem, nie czuła się na siłach rozmawiać z własną
siostrą.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zbliżali się do wielkiego domu, w którym mieszkała Maria Teresa. Samochód nie
zdążył zatrzymać się przed bramą, kiedy przez otwarte z hukiem, masywne drzwi frontowe
wybiegły dwie kobiety. Melanie, nie czekając, aż kierowca zgasi silnik, wyskoczyła z tylnego
siedzenia i rzuciła się na szyję jednej i drugiej naraz. Związane ramionami śmiały się i
płakały, niezdolne wydusić z siebie ani słowa.
Justin odetchnął z ulgą. Podróż okazała się o wiele dłuższa, niż by to wynikało z
odległości na mapie. Ilekroć wyrwane z korzeniami drzewo zagradzało szosę, musieli
zawracać i szukać objazdu bocznymi drogami. Damon nie raczył mu się przyznać, iż zaczął
poszukiwania poprzedniego wieczoru, kilka godzin po tym, jak Justin z Melanie dotarli do
szpitala. Uśmiech na jego twarzy mówił wyraźnie, że nie tylko nie żałuje nie przespanej nocy,
ale jest w świetnym humorze.
- Wyobraź sobie, Elise śmieje się po raz pierwszy, odkąd przyszła wiadomość, że
Melanie nie dotarła na czas do Marii Teresy - powiedział spokojnie do Justina. -
Przyniósłbym was oboje na plecach, byle zobaczyć to jeszcze raz. Wyraz jej twarzy, kiedy
chwyciła Melanie w ramiona.
Po raz pierwszy w życiu Justin rozumiał, co czuje Damon.
Maria Teresa oderwała się od pochlipujących sióstr, żeby podejść do niego.
- Witam, panie Drake. Tyle się o panu nasłuchałam. Miło mi, że mogę pana wreszcie
poznać.
Maria Teresa była fizycznym przeciwieństwem Melanie. Drobna, niska, z krótkimi
czarnymi lokami, które podkreślały dziecięcy wyraz jej twarzy.
- Dziękuję, ze zaopiekował się pan moją przyjaciółką. Nie mogłam się was doczekać,
ale czułam, że pan ją znajdzie, całą i zdrową.
- Zawsze do usług - Justin odwzajemnił się czarującym uśmiechem.
- Proszę wszystkich do środka. - Maria Teresa wskazała ręką drzwi, - Obiad będzie za
godzinę, mam nadzieję, że zdążycie chociaż trochę odpocząć.
Okna pokojów mieszczących się na parterze wychodziły na olbrzymie okrągłe patio -
zielone serce domu. Stamtąd, zewnętrznymi schodami, można było wejść na galerię, która
wieńczyła pierwsze piętro, bądź - poprzez taras - do salonu.
- Boże, jaki piękny dom - westchnęła Melanie. - Nic dziwnego, że tak za nim
tęskniłaś.
- Rzeczywiście, uwielbiam tu wracać. Mam nadzieję, że ty też go polubisz.
Maria Teresa wskazała wszystkim ich pokoje.
- Nie wiem, jak reszta towarzystwa - zagrzmiał Damon - ale ja wchodzę pod prysznic i
doprowadzam się do stanu używalności. Do zobaczenia przy obiedzie. - Razem z Elise
zniknęli za drzwiami sypialni.
- Twój pokój sąsiaduje z moim - Maria Teresa mrugnęła porozumiewawczo do
Melanie. - Ale na pewno jesteś strasznie zmęczona.
- Nie na tyle, żebyśmy nie mogły pogadać. Ja będę moczyć się w wannie, a ty
podzielisz się ze mną nowinami. Wszystkimi!
- Wolałabym najpierw usłyszeć je od ciebie. Masz pojęcie, co tu się działo?
Umieraliśmy ze strachu. - Zaprowadziła Melanie do łazienki, sama nalała wody do wanny,
wyjęła ręcznik i usiadła na stołku. - Ten twój Justin jest jeszcze przystojniejszy, niż
przypuszczałam. Pamiętasz, że kiedyś mi o nim opowiadałaś?
- Tak… Ale to nie jest mój Justin. Pospieszył mi na ratunek na prośbę Damona.
- Rozumiem. I wcale się tobą nie interesuje.
- Oczywiście, że nie.
- Och, Melanie, jesteś niesamowita! - Maria Teresa wybuchnęła głośnym, radosnym
ś
miechem. - Komu ty to mówisz? Spędziłam z tobą cztery lata. Wystarczy mi jedno
spojrzenie w twoje niewinne oczy! Tylko mi nie mów, że iskry między wami lecą w jedną
stronę.
- Och, Terri… Kocham go strasznie. Ja chyba zwariowałam.
- Właśnie widzę. On także jest w tobie zakochany.
- Tak mówi.
- No i pięknie! Daję głowę, że oświadczy ci się lada moment.
- Już to zrobił.
- Oświadczył ci się, kochasz go i nie jesteś szczęśliwa? Przyznam, że nie bardzo
rozumiem.
- Nie przyjęłam jego oświadczyn.
- Pewnie najadłaś się za dużo strachu przez ten ostatni tydzień. Taak… musiało
pomieszać ci się w głowie. - Maria Teresa spojrzała na przyjaciółkę ze smutkiem w oczach. -
Wyobrażam sobie, co przeżyłaś, ale za kilka dni będziesz jak nowo narodzona. Uspokoisz się,
zaczniesz normalnie myśleć i wtedy powiesz mu, co naprawdę czujesz.
- Nie mam zamiaru.
- Dlaczego?
- Zaproponował mi małżeństwo tylko dlatego, że… spaliśmy ze sobą.
- Bzdura. On nie wygląda na faceta, który wykorzystuje sprzyjające sytuacje.
- Czy ja coś takiego powiedziałam? Przecież nie zgwałcił mnie, Terri! Oboje tego
chcieliśmy.
- No i bardzo dobrze! Pobierzecie się, wychowacie gromadkę dzieci, będziecie żyli
długo i szczęśliwie.
- Pomyśl chwilę. Justin ma trzydzieści siedem lat i nigdy nie był żonaty. Czy w tym
wieku zmienia się poglądy na temat małżeństwa albo tryb życia, przyzwyczajenia…
- W każdym wieku można się zakochać, nie rozumiesz? Do tej pory nie chciał mieć
ż
ony, a teraz chce, bo cię kocha, zakuta pało.
- Bo zdaje sobie sprawę, że Damon skręciłby mu kark, gdyby postąpił inaczej. Wiesz,
ż
e moja rodzina traktuje mnie jak małą dziewczynkę. Niech by tylko ktoś spróbował mnie
skrzywdzić…
- Więc wyjdź za niego. Kochasz go naprawdę?
- Oczywiście, że go kocham! Tak bardzo, że nie mogę go unieszczęśliwić. On nie
nadaje się do życia w klatce.
- Może i nie. A może gotowy jest zamknąć się w jakiejś złotej klatce tylko z tobą.
- A może korne mają skrzydła, a świnie potrafią latać…
- Krótko mówiąc: masz zamiar stracić szansę poślubienia Justina Drake'a, ponieważ
boisz się, że on będzie nieszczęśliwy.
Melanie spuściła głowę.
- W życiu nie słyszałam podobnej głupoty. Tylko ty możesz uczynić go szczęśliwym.
A wiesz, jak to zrobić? Pokaż mu własną szczęśliwą buzię. Niech uwierzy, że to dzięki
niemu.
- Myślisz, że potrafię?
- Jestem pewna, że potrafisz. Nigdy dotąd nie poddawałaś się bez walki.
- Dlatego, że na niczym mi tak strasznie nie zależało. Nie bałam się.
- Więc nie bój się i teraz. Coś mi mówi, że i jemu kolana trzęsą się jak galareta… ale
zrobi wszystko, żeby cię zaobrączkować. - Zaniosła się perlistym śmiechem.
- Czyż nie byłoby pięknie? - Melanie powiedziała to rozmarzonym głosem.
- Cudownie. Zasługujesz na to. - Maria Teresa spojrzała na zegarek. - Sprawdzę, co z
obiadem. Masz jakiś wystrzałowy ciuch?
- Niestety, nie. Prawie cały bagaż zgubiłam po drodze.
- Pogadam z Elise. Może by ci coś pożyczyła?
- Rób, co chcesz, moja swatko.
W czasie obiadu zaczęło się rodzinne przesłuchanie. Ilekroć pytanie zadano Justinowi,
ten - z twarzą pokerzysty - cedował je na Melanie, która mówiła to, co chciała, oraz tyle, ile
chciała. Jemu było wszystko jedno.
- Właściwie nic takiego się nie działo. Na trasie z Bogoty do Villa Vicencias złapała
nas lawina błota. Samochód nie nadawał się do jazdy. Mój szofer i przewodnik miał załatwić
jakiś inny pojazd. Starał się, ale to nie było łatwe. No i wtedy, w jakimś małym miasteczku,
którego nazwy nie pamiętam, znalazł mnie Justin. Spieszył się, bo zostawił w Buenos Aires
jakieś nie załatwione sprawy… Dotarł na piechotę do swojego starego znajomego, który
pożyczył nam dżipa.
Justin sięgnął po kieliszek z winem. Melanie naprawdę minęła się z powołaniem.
Powinna zostać aktorką.
- Dojechaliśmy do zerwanego mostu i koniec pieśni. Gdyby nie Damon,
wędrowalibyśmy dalej na piechotę. Uparłam się, że nie wyjadę z Kolumbii, póki nie obejrzę
domu Marii Teresy. To wszystko!
- A ja wyobrażałam sobie Bóg wie co. Śniły mi się koszmary… - roześmiała się Elise.
- Znowu wyszłam na histeryczkę.
- Zawsze ci mówiłam, że za bardzo się o mnie martwisz. - Melanie poczynała sobie
coraz śmielej. - Nawet przez moment nie groziło mi poważne niebezpieczeństwo.
Justin zakrztusił się ostatnim łykiem wina, a potem, odstawiając kieliszek, omal go nie
stłukł. Melanie przesłała mu zimne spojrzenie, a Damon uderzył w plecy z przesadną
gorliwością.
- A co z trzęsieniem ziemi? - zapytała Maria Teresa.
- Trzęsienie ziemi… - Szukała ratunku w oczach Justina, niestety, na próżno. -
Widzieliśmy mnóstwo zniszczeń… wokoło, chociażby ten zawalony most, ale, prawdę
mówiąc, ominęliśmy centrum katastrofy. Mieliśmy szczęście.
- Mnóstwo szczęścia - dodał spokojnie Damon.
- Nie podziękowałam ci jeszcze za to, że przysłałeś po mnie Justina. - Czuła, że drżą
jej ręce i płoną policzki.
- W końcu po to ma się rodzinę, malutka. Nie mieliśmy zamiaru psuć ci wakacji,
zadręczać przesadną troską, ale sama wiesz, że mogło być niewesoło. - Odwrócił się do Elise.
- Zmieńmy lepiej temat. Opowiadałaś jej o ostatnich wyczynach Brendy?
Rozmowa zeszła na dzieci, a potem omawiano najróżniejsze tematy, które niezbyt
interesowały Melanie.
Po kawie, którą wypili na tarasie, przy okazji podziwiając patio, Damon przeciągnął
się w fotelu i lekko ziewnął.
- Przepraszam, nie miejcie mi tego za złe, ale starość nie radość. Coraz gorzej się czuję
po zarwanej nocy. - Sądząc po uśmiechu, którym obdarzył Elise, czuł się pomimo swego
"zaawansowanego wieku" jak młody bóg.
Melanie poderwała się krzesła.
- Ja też już pójdę. Do zobaczenia. Spotkamy się jutro rano.
- Niestety, odlatuję o siódmej - powiedział Justin. - O tej porze będziesz jeszcze spała.
- Wyjeżdżasz jutro? - Nawet nie próbowała ukryć zdumienia.
- Tak. Z przykrością, ale mam tyle zaległości w pracy… Kilka spraw czeka wyłącznie
na mój podpis.
- Rozumiem - odparła ze ściśniętym gardłem. - W takim razie, rzeczywiście,
pożegnajmy się teraz.
Damon z Elise wymknęli się na górę. Maria Teresa także gdzieś zniknęła.
- Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłeś. - Podeszła do Justina na wyciągnięcie ręki.
- Cieszę się, że mogłem ci pomóc. Chociaż oboje wiemy, że poradziłabyś sobie równie
dobrze beze mnie.
- Wiesz, co ci powiem? Ta przygoda wiele mnie nauczyła. Oczywiście wielu
praktycznych rzeczy, panowania nad nerwami, ale najważniejsze jest to… że odtąd, dzięki
tobie, nie muszę udowadniać ludziom swojej niezależności. W ogóle niczego nie muszę
udowadniać.
- To prawda. Doskonale widać, że jesteś panią własnego losu. Myślę, że rodzina
przestanie cię osaczać, a przynajmniej zwiększy dystans.
- A ty? Także chcesz mnie osaczyć?
- Nie, Melanie. Nigdy nie byłem w tym za dobry.
- Nigdy? Obroniłeś mnie przed Victorem. Jak sądzisz, co się z nim stało? Przeżył?
- Nie. Stało się to, na co zasłużył.
- Nie byłabym taka pewna… Na wspomnienie tej gęby ciarki chodzą mi po plecach.
Cóż… chyba pójdę już do łóżka, - Czekała chwilę, ale nic nie odpowiedział. - Nie pocałujesz
mnie na pożegnanie?
Oparł się o framugę drzwi i - po raz pierwszy, odkąd zostali sami - spojrzał jej prosto
w oczy.
- Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.
- No cóż… Dziękuję ci jeszcze raz - powiedziała pogodnym, nieco wymuszonym,
tonem. - Pewnie zobaczymy się kiedyś, w Stanach, a może skorzystam z zaproszenia i
odwiedzę cię w Buenos Aires,
- Dobranoc, Melanie - powiedział krótko.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Maria Teresa przekonała Damona i Elise, żeby zostali u niej do końca następnego
tygodnia. Od rana do wieczora, przez kitka dni, zwiedzali okolice, włóczyli się po mieście i
odpoczywali.
Melanie znajdowała wiele przedmiotów, które cieszyłyby się popytem w jej sklepie,
ale jakoś nie miała zapału do robienia zakupów.
Z uporem maniaka myślała o Justinie. Wieczorem nie mogła zasnąć, w środku nocy
budziła się przerażona, że go nie ma, rano schodziła na śniadanie z podkrążonymi oczami.
Maria Teresa, jako osoba wtajemniczona, wynajdywała przyjaciółce tysiące zajęć -
ż
eby tylko jak najmniej czasu poświęcała na myślenie. Gorzej z Elise…
- Zupełnie ciebie nie poznaję. Gdzie ta Melanie, którą rozpierała energia? Może
złapałaś w dżungli jakieś świństwo?
- Nie, po prostu źle sypiam. Budzę się na każdy hałas. Ale nic to. Nie martw się, za
kilka dni wrócę do normy,
Po pięciu dniach, zgodnie z obietnicą, Justin zadzwonił do Damona.
- Dokumenty gotowe do podpisu, szefie. Czy mam je wysłać?
- A nie możesz tu z nimi przyjechać?
- Mogę. Ale wolałbym tego nie robić.
- Nigdy nie myślałem, że jesteś tchórzem, Justinie.
- Nie jestem tchórzem. Po prostu nie widzę powodu, dla którego miałbym narażać się
na ból. W jakiej intencji? Cokolwiek byś o mnie powiedział, przyjacielu, nie jestem
masochistą.
- Rzecz do dyskusji. Ona tu cierpi bez ciebie.
- Oczywiście.
- Dałeś jej czas do namysłu, w porządku. Teraz powtórz pytanie, a zobaczysz, że nie
pożałujesz. Melanie więdnie w oczach. Nie bądź sadystą, stary!
Serce waliło mu jak oszalałe. Na myśl, że dostanie kosza po raz drugi, wpadał w
panikę. Może jednak jest większym tchórzem, niż przypuszczał.
- Jak sobie życzysz, szefie. Do zobaczenia. Przyjadę jutro. - Usłyszał w słuchawce
westchnienie ulgi, a potem jowialny śmiech Damona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Dawno się tak pysznie nie bawiłam! - zaśmiewała się Elise po dniu spędzonym na
zakupach z Melanie i Marią Teresą. - Tego, co dzisiaj upolowałam, wystarczyłoby na
otwarcie małego sklepu. Trochę czuję się winna, dziewczyny, że przykleiłam się do was jak
rzep. Pewnie macie sobie tyle do powiedzenia…
- Czujesz jakiś rzep na plecach, Terri? - spytała Melanie, rozparta wygodnie na tylnym
siedzeniu samochodu. - Bo ja nie…
- Oczywiście, że nie. Od przybytku głowa nie boli, Elise. Bardzo chciałam, żebyś z
nami została. - Maria Teresa, zatrzymawszy się przed bramą garażu, zerknęła w lusterko
wsteczne. - Swoją drogą, w zeszłym tygodniu Melanie bawiła się w dżungli jeszcze pyszniej!
- Nie chce się przyznać - parsknęła śmiechem Elise - że ta wyprawa dała jej w kość.
- W porządku, siostro, przed tobą nic się nie ukryje. A więc, moja kochana, wyznaję,
ż
e ta przygoda dostarczyła mi więcej podniecających wrażeń, niż mogłam znieść… bez
uszczerbku dla zdrowia psychicznego. Teraz modlę się o proste, uczciwe życie! Takie jak
mojej siostry, amen.
Wszystkie trzy wybuchnęły głośnym chichotem.
Ś
miały się jeszcze przez całą drogę od garażu do domu, potykając się o torby i paczki,
które co kilka kroków wypadały im z rąk.
- Ogołociłyście miasto do cna? - Damon otworzył im drzwi, nie czekając, aż
zadzwonią.
- Prawie. - Całując go w policzek, Elise dostrzegła męską postać w holu. - Justin!
Kiedy przyjechałeś? Nie miałam pojęcia…
Melanie wypuściła z rąk wszystkie paczki.
- Justin?
- Cześć, Melanie. Zdaje się, że potrzebujesz pomocy - powiedział naturalnym,
opanowanym głosem. - Wniosę te paki na górę.
Melanie weszła pierwsza, żeby otworzyć mu drzwi.
- Rzuć je byle gdzie, choćby na krzesło. Potem wszystko rozwinę i przepakuję.
Zrobił, jak prosiła. Potem odwrócił się i począł mierzyć ją wzrokiem. Miał wrażenie,
ż
e rozstali się przed miesiącem, który strasznie mu się dłużył,
- A mój napiwek? - oparł ręce na biodrach.
- Napiwek?
- Należy mi się przynajmniej pocałunek.
Melanie zaczęła drżeć. Stał przed nią tamten pierwszy Justin, pogodny, z lekko
kpiącym, ale ciepłym wzrokiem - a nie facet, który uciekł od niej tydzień temu. Czy mogła
mu się oprzeć?
- Nie wiedziałam, że zależy ci jeszcze na moim pocałunku.
- Nie powiedziałem, że mi nie zależy, tylko że to nie najlepszy pomysł.
- Aha…
- Ale po dłuższym zastanowieniu radykalnie zmieniłem zdanie. - Poczuł na szyi jej
ciepłe dłonie. - Tak strasznie za tobą tęskniłem - wyszeptał i nie czekając na jej słowa, zaczął
całować.
- Kawa gotowa!
Głos Elise zelektryzował oboje. Odskoczyli od siebie, przerażeni jak dzieci.
- Masz ochotę na kawę? - zapytała Melanie.
- Jako środek uspokajający? Chyba nie mamy wyboru. - Wziął ją za rękę i
wyprowadził z pokoju.
Wieczór spędzony w salonie okazał się dla nich istną mordęgą. Elise relacjonowała
ostatnią rozmowę z dziećmi. Brenda i Eric spędzali wakacje swojego życia u babci na farmie i
brakowało im czasu, żeby tęsknić za rodzicami. Melanie z Justinem, coraz bardziej
przygnębieni, wymieniali gorączkowe spojrzenia, a Damon śledził rozwój sytuacji szczerze
rozbawiony.
Justinowi przemknęła myśl o patio. Może powinni wyjść na spacer… Spojrzał na
Elise, potem jednak poczuł na sobie świdrujący wzrok przyjaciela - i poddał się bez walki.
Tuż po północy wszyscy jednocześnie rozeszli się do swoich sypialni.
O zaśnięciu nie było mowy. Przez godzinę kasłał, przekręcał się z boku na bok, w
końcu odrzucił z pasją kołdrę. Resztę nocy postanowił spędzić na patio. W dżinsach i nie
zapiętej koszuli wyszedł na galerię, zamknął za sobą drzwi i, bezszelestnie jak kot, zbiegł po
schodach do ogrodu.
Melanie usłyszała ciche trzaśniecie drzwiami. A więc nie tylko ona cierpiała na
bezsenność. Próbowała wszystkiego: gorącej kąpieli, liczenia baranów, lektury nudnej
książki. Myślała tylko o Justinie, który spał w sąsiednim pokoju.
Wyskoczyła z łóżka, na przezroczystą koszulę narzuciła równie cienki jedwabny
szlafrok i wyszła przez balkon. Justin! On nie śpi… Zapomniawszy o butach, podreptała na
dół, trzymając się kurczowo poręczy schodów.
- Melanie! Przeziębisz się… w tym stroju.
- To samo mogę powiedzieć o tobie - dotknęła jego nagiego torsu.
- Na kiedy planujesz powrót do Stanów? - zapytał, głośno przełykając ślinę.
- Jeszcze się nie zdecydowałam. Damon z Elise wyjeżdżają za kilka dni. A ja… nie
wiem. Może w ogóle nie wrócę do domu.
- Jak to?
- Myślałyśmy z Marią Teresą o założeniu wspólnego interesu w tym mieście. Ona
nauczyłaby mnie hiszpańskiego, a ja ją prowadzenia rachunków.
- Myślałem, że po ostatnich przejściach z radością wrócisz pod skrzydła mamusi.
- Nie - roześmiała się. - Zrozumiałam, że chcę od życia trochę więcej, niż może mi
zapewnić sklep z upominkami. Sprzedam go albo wydzierżawię sama jeszcze nie wiem. Ale
na pewno coś się zmieni.
- A małżeństwo?
- Małżeństwo?
- Nie chciałabyś wyjść za mąż… pewnego dnia?
- Oczywiście, że tak! Ale tylko za człowieka, którego kocham.
- Aha…
Co za szaleństwo! Kiedy poprosił mnie o rękę, myślała Melanie, zachowałam się jak
ostatnia idiotka, powiedziałam "nie", bo nie uwierzyłam, że on naprawdę… Błądząc dłońmi
po jego skórze, czuła coraz bardziej napięte mięśnie, twardniejące pod jej palcami sutki.
- Oczywiście wiesz, co ze mną robisz? - wyszeptał.
- Oczywiście. I wiem, co czuję.
- Nie igraj ze mną, Melanie.
Kiedy zacisnął ręce na jej talii, przylgnęła do niego mocno, żeby nie miał odwrotu.
- Tak się cieszę, że wróciłeś, Justinie, nigdy w życiu nie czułam się tak samotna.
- To reakcja na ciężkie przeżycia.
- W pewnym sensie. Na to, czego mnie nauczyłeś. Wpadłam w nałóg, kochany, nic na
to nie poradzę.
- Boże! Melanie, doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Ujął w ręce jej głowę. Całowali się gwałtownie, raniąc sobie zębami wargi, w jakiejś
chwili poczuła nawet w ustach słony smak krwi. Jeżeli do tej pory cokolwiek przed sobą
udawali, to teraz wszystkie te głupstwa straciły sens.
Justin odsunął się nagle, ujął w dłonie jej piersi, i opuszkami palców zaczął drażnić
oba koniuszki jednocześnie. Zacisnęła zęby, kiedy przerwał. Jego ręka zsuwała się coraz niżej
i zatrzymała miedzy udami. Rozsunęła je bez oporu, z westchnieniem ulgl.
- Melanie, pragnę ciebie tak bardzo…
- Ja też. Kochaj mnie, Justin, nie mogę już… Ty też się męczysz, przecież czuję to…
Boże, chodźmy do pokoju.
- Melanie, ale ja nie pragnę ciebie na jedną noc. Męczyłbym się jeszcze bardziej,
gdybym musiał jutro odejść.
- Nie musisz nigdzie odchodzić. Pójdę za tobą wszędzie, wszystko jedno dokąd,
rozumiesz?
- To znaczy, że… zostaniesz moją żoną?
- Tak.
- Mimo że jestem za stary i mam starokawalerskie nawyki?
- To oświadczyny czy spowiedź?
- Tydzień temu nie chciałaś…
- Chciałam, ale myślałam, że ty tylko z uprzejmości…
- Ja?! Z uprzejmości? Musiałaś mnie pomylić z kimś innym.
- Postanowiłam, że zrobię wszystko, żebyś nigdy nie pożałował tego kroku.
- Nigdy nie pożałuję. - Justin spoważniał. Wziął Melanie na ręce i zaczął wchodzić po
schodach. - Myślę, że wrócimy do tematu jutro rano.
- Nie wykręcaj się. Chcę spać z tobą. Sama nie zmrużę nawet oka.
- Mam identyczny kłopot, ale rzecz w tym, że jeśli zostanę u ciebie, tym bardziej nie
zmrużymy oka.
Ułożył ją na łóżku. Melanie zaczęła się rozbierać.
- Bądźmy logiczni - mówiła nie odrywając od niego wzroku. - Wolisz nie spać sam,
czy nie spać ze mną?
- No tak… Wyobrażam sobie, że tak będzie się kończyła każda rozmowa w naszym
małżeństwie. - Parsknęli zgodnym śmiechem.
Zasnęli tuż nad ranem, wyczerpani kolejną lekcją miłości, szczęśliwi i ukojeni.
Nie słyszeli hałasów na korytarzu ani delikatnego pukania do drzwi. Dopiero wyraźny
głos Elise wyrwał ich ze snu.
- Melanie, Damon proponuje, żebyśmy… o Boże!
Melanie uniosła głowę z ramienia Justina i zobaczyła własną siostrę zamienioną w
słup soli. Elise stała tak kilka sekund, w końcu odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Bezszelestnie.
- Cholera! - mruknął Justin, patrząc z niesmakiem na drzwi. - Znów narozrabiałem!
- Nic złego nie zrobiłeś. - Melanie usiadła po turecku, zaciskając pięści. - Dlaczego
bierzesz na siebie winę za to, robiliśmy wspólnie? I to z przyjemnością - chciałam zauważyć.
- Bo jestem starszy i bardziej doświadczony, powinienem był przewidzieć…
- Posłuchaj, staruszku, guzik mnie obchodzą twoje cholerne doświadczenia. A po
drugie, robi mi się słabo, kiedy słyszę o twoim zaawansowanym wieku. Zapamiętaj to sobie
raz na zawsze.
Justin opadł na poduszkę, krzyżując ręce pod głową.
- Coś mi się zdaje - zaczął teatralnym głosem, z oczami wlepionymi w sufit - że nasze
małżeństwo nie będzie sielanką. - Spojrzał na Melanie spod przymrużonych powiek. - Nie
masz zamiaru zostać posłuszną żoną, prawda?
- A marzy ci się taka? - Wątpiła przez chwilę, czy Justin żartuje, czy mówi poważnie,
- Nie, Boże uchowaj, tylko nie to! - wybuchnął śmiechem. - Nigdy bym się nie
zakochał w kimś, kto będzie posłuszną żoną. - Usiadł i pocałował jej odęte wargi. - Idę do
siebie, a ty spróbuj udobruchać moją przyszłą szwagierkę. A właśnie: kiedy się pobieramy?
- W południe?
- Wspaniale. Jak ja dożyję tego południa?
Kiedy Damon wyszedł z łazienki, Elise siedziała nieruchomo w fotelu, wpatrując się
w okno. Blada jak ściana, w zaciśniętej dłoni trzymała chusteczkę.
- Co się stało? Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć.
- Wydaje ci się, że kogoś znasz - podniosła zapłakane oczy - że znasz człowieka od lat
i nagle okazuje się, że w ogóle nie masz pojęcia, jaki jest naprawdę!
- Kochanie? - Damon zamarł z przerażenia. - O co chodzi? Zrobiłem coś złego?
- Nigdy nie zapomnę, jakie zrobił na mnie wrażenie, kiedy zobaczyłam go po raz
pierwszy: ten jego spokój, pewność siebie, uczynność… Wyglądał na człowieka, który nie
skrzywdziłby nawet muchy…
Damonowi zakręciło się w głowie. Poczuł, że to on zemdleje, zanim dowie się całej
prawdy.
- Elise… chcesz powiedzieć, że zakochałaś się w kimś innym?
- Och, Damon, ufałam mu. Do tego stopnia, że powierzyłabym mu własne życie, życie
twoje i naszych dzieci. I Melanie.
- Czy mówisz o Justinie? - Damon odzyskiwał oddech.
- Tak, o Justinie, który udawał naszego przyjaciela, a przez cały czas uwodził moją
siostrę! I uwiódł!
- Powiedz mi, co się dokładnie wydarzyło, może znajdziemy jakieś sensowne
wyjaśnienie.
- Nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień! Dobrze wiem, co widziałam.
- Więc co widziałaś?
- Zajrzałam do pokoju Melanie. Pukałam, ale nie odpowiadała, pomyślałam, że śpi…
- I co zobaczyłaś?
- Justina i Melanie w jednym łóżku.
- Aha.
- Nie jesteś zdziwiony?
- Niespecjalnie.
- Bo wcale cię nie obchodzi, co się stanie z moją siostrą!
- Elise, wysłuchaj mnie. Twoja siostra jest dorosłą kobietą. Ma dwadzieścia pięć lat,
prawda?
Kiwnęła głową.
- Justin jest w niej zakochany po uszy już od kilku lat, chociaż sam nie zdawał sobie z
tego sprawy. Aż do spotkania z Melanie w Kolumbii. Swoją drogą, ta przygoda miała bardziej
dramatyczny przebieg, niż zeznała wesolutko Melanie. Dość już mam tych rodzinnych
kłamstw, które popełniamy w imię szlachetnych pobudek, żeby nie urazić czyichś uczuć, żeby
nie denerwować mamusi i tak dalej! Melanie nie chciała cię martwić, jak zwykle, a ja cię
zmartwię i powiem, jak było naprawdę. Choćby po to, żebyś zrozumiała, że Justin jest w
porządku. Kiedy zostali porwani przez pewnego przemytnika kokainy…
- Porwani?!
- Justinowi udało się przekonać faceta, że on i Melanie są małżeństwem. Oszczędzę ci
opowieści, co by się stało, gdyby ich rozdzielił. Zapytaj Melanie. Tak więc przez tydzień
twoja siostra i mój przyjaciel mieszkali razem, razem jedli i spali w jednym łóżku. Justin ją
chronił. Dziwisz się jeszcze czemukolwiek? Czy na jej miejscu, gdybyś znalazła się ze mną w
podobnej sytuacji, zachowałabyś cnotę?
- Pewnie, że nie… Czy ona go kocha?
- A jak sądzisz? Przecież to twoja siostra. Sądzisz, że poszłaby do łóżka z facetem, do
którego nic nie czuje, za którego nie chciałaby wyjść za mąż?
- Wyjść za mąż?
- Stąd cała afera. Jego nagły wyjazd, a teraz powrót. Justin poprosił Melanie o rękę i…
dał jej trochę czasu do namysłu. Sądząc po tym, co widziałaś, tym razem nie dostał kosza.
- Nie miałam pojęcia… - wydusiła z siebie Elise po chwili milczenia.
- Ja też o niczym nie wiedziałem, póki nie nakryłem ich w jednym łóżku, w pokoju
hotelowym. Wiesz, co im kupimy w prezencie ślubnym? Zamek do drzwi sypialni!
Elise zaczęła odzyskiwać humor.
- Och, Damonie, powinnam Justina przeprosić za to, co tu wygadywałam. Ale, wierz
mi, byłam kompletnie zaskoczona!
- Nie musisz mi tego tłumaczyć. W pierwszej chwili myślałem, że go rozerwę na
kawałki. Miałem ochotę go zabić. Najlepiej zrobimy, jeśli damy im teraz spokój. Niech robią,
co chcą. My nikogo nie słuchaliśmy, prawda?
- Nie.
- A więc czas się rozstać z siostrzyczką, Elise. Ona rozwinęła skrzydła i ma Justina,
który, jak znam życie, będzie ją rozpieszczał jeszcze bardziej niż ty i matka.
- Czuję się jak idiotka, Damonie. Jak ja im spojrzę w oczy? Wparować tak do cudzego
pokoju…
Damon przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Wymyślisz coś, kochanie. Nie takie rzeczy potrafiłaś załatwić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Melanie szczotkowała włosy, myśląc o Justinie. Byt bardzo zakłopotany niefortunnym
spotkaniem z Elise, Dlaczego nie zamknęli drzwi?
Swoją drogą, to dziwne… Przejął się tym bardziej niż ona sama. Nie do wiary.
Od lat, właściwie od urodzenia, Melanie liczyła się z każdym słowem, każdą opinią
członków swojej rodziny. Dawała im oczywiście odpór, ciągle o coś walczyła, ale traciła na te
potyczki mnóstwo czasu, zamiast żyć własnym życiem.
I oto nagle wszystko się zmieniło. Czuła, że może robić, co chce, nie musi na nic
reagować. To ich sprawa, czego się po niej spodziewają. Sama będzie wyrażać swoją wolę,
swój charakter, bez żadnych wyrzutów sumienia. Nie pojedzie do Indii, żeby udowodnić, że
nie boi się słoni. Niczego nie musi udowadniać.
To przebudzenie zawdzięczała Justinowi. Musiała go poznać, żeby zacząć żyć inaczej.
On nigdy nie zabiega o wolność, o to, żeby go lubiano lub szanowano. Zna swoją wartość,
nigdy nie przypomina ludziom, kim jest. Po prostu jest.
Spojrzała na zegarek. Prawie dziewiąta. Ciekawe, czy zdążą ze ślubem do południa.
Zdążą, ale powinna się pospieszyć. Związała włosy w koński ogon i zaczęła się ubierać.
Justin zszedł do jadalni.
- Dzisiaj śniadanie w plenerze! - zawołał Damon ze środka patia. - Jesteś drugi -
przywitał Justina wyjątkowo radośnie, nalewając mu kawy z dymiącego dzbanka. Potem
usiadł, podnosząc do ust filiżankę. - Mmm. Nie ma to jak smak kolumbijskiej kawy.
- No dobrze, przestań się wygłupiać - mruknął Justin. - Wiem, jaki ze mnie idiota,
więc ulżyj sobie od razu. Możesz mi nawymyślać.
- Zakładam, że powiedziała sakramentalne "tak" - powiedział z uśmiechem.
Justin skinął głową, czując, że płoną mu uszy.
- Wspaniale. Kiedy ślub?
- Melanie chce, żebyśmy pobrali się dzisiaj w południe.
Damon wylał kawę na swoją świeżo uprasowaną koszulę - ku nie tajonej satysfakcji
Justina.
- Południe, powiadasz? Dzisiaj?!
- Tak życzy sobie Melanie.
- Ale po diabła ten pośpiech? Przecież mówiłeś… że nie jest w ciąży.
- Mówiłem - Justin szepnął z niesmakiem - i nie jest, ale nie musisz rozgłaszać tej
nowiny wszem i wobec.
- Przepraszam! Więc po co ten pośpiech?
- Zdaje się, stary, że ja i Melanie cierpimy na tę samą nieodwracalną przypadłość.
Przyzwyczailiśmy się do spania w jednym łóżku. Oddzielnie nie możemy zmrużyć oka.
- Rzeczywiście, nie wyglądasz na wyspanego.
- Staramy się coś z tym zrobić.
- Nie wątpię - Damon wybuchnął śmiechem.
Justin mu zawtórował.
- Dzień dobry. - Nadeszła Elise i swoim naturalnym, ciepłym uśmiechem obdarzyła
obu mężczyzn, wprawiając Justina w osłupienie. - Zdaje się, że wydarzyło się coś zabawnego.
- Nie wydaje ci się śmieszne, kochanie - zwrócił się do niej Damon - że taki stary koń
jak Justin zdecydował się na małżeństwo? Naprawdę nie myślałem, że dożyję tej chwili.
- Mmm, nigdzie nie piłam lepszej kawy.
Elise za nic nie mogła zrozumieć, dlaczego jej niewinna uwaga sprawiła, że obaj
mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Dzień dobry - na horyzoncie pojawiła się Melanie. - Ale piękny dzień, prawda?
- Tak - zgodziła się Elise. - Cudowny. Ale jeśli chcesz pochwalić kawę, przygotuj się
na to, że ci dwaj cię obśmieją.
- O czym ty mówisz?
- Sama chciałabym zrozumieć, dlaczego Justin z Damonem zachowują się, delikatnie
mówiąc, dziwnie. Jakby przedawkowali.
- Protestuję - obruszył się Damon. - Po prostu… rozmawialiśmy o ślubach i takich tam
sprawach…
Justin sięgnął po rękę Melanie, która na słowa Damona zmarszczyła brwi. Czyżby
miała mu za złe, że rozmawiał o ślubie z jej rodziną?
- Justin i ja mamy zamiar się pobrać, jeśli o tym była mowa.
- To cudowna wiadomość - powiedziała Elise. - Jesteście dla siebie stworzeni.
Ustaliliście datę ślubu?
- No… niezupełnie, chcieliśmy to uzgodnić z wami.
- Co byście powiedzieli na dwunastą w południe? Dzisiaj? - zagrzmiał Damon.
- Dzisiaj! - zawołała Elise. - Ależ, Damon, trzeba coś kupić, jakieś przyjęcie… - na
widok miny, którą zrobiła Melanie, głos zamarł jej w ustach.
- Powiedziałeś mu, prawda? - syknęła złowrogo.
- Powiedziałem, że chcę się z tobą ożenić jak najszybciej.
- Ale to świetny pomysł! Czy ktoś z was ma pojęcie, jak się załatwia ekspresowe śluby
w Kolumbii?
- Maria Teresa by wiedziała - odpowiedziała uspokojona nieco Melanie. - Ale
wyjechała do miasta. Musimy na nią poczekać.
- No trudno - Damon pokiwał głową. - Zdaje się, że dzisiaj nie zdążycie się pobrać. A
szkoda. Może na te kilka nocy spróbujecie pigułek nasennych.
- Damon! - Elise pomyślała o ulubionych pigułkach nasennych swojego męża.
Justin i Melanie spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami, za to Damon, który
zrozumiał, jak zinterpretowała jego słowa Elise, wybuchnął głośnym śmiechem.
- Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy ślubu, kochanie - szepnął Justin
do ucha Melanie.
Otworzyła ostrożnie jedno oko. W pokoju panował półmrok.
- Justin, jeszcze jest ciemno.
- Nie chciałbym zmarnować ani minuty dzisiejszego dnia. - Wsunął ręce pod kołdrę i
powolnymi ruchami zaczął masować jej biodra. - Naprawdę jesteś taka śpiąca?
- Przypominam ci, że wieczorem strasznie długo cierpieliśmy na bezsenność. -
Położyła głowę na jego ramieniu i mocno przytuliła się do męża.
- Nie pamiętam, żebyś się choć raz poskarżyła.
- Nie. Ani razu.
- Nie chcesz chyba przespać tego dnia, co?
- Oczywiście, że nie.
Melanie usiadła, przecierając oczy. Dlaczego zakochała się w takim rannym ptaszku?
Na pewno opatrzność wiedziała, co robi. Może bez niego przespałaby życie…
- Myślałem, że zabiorę cię na śniadanie, potem pojechalibyśmy na przejażdżkę…
- Dzisiaj jest wtorek, kochany. Nie idziesz do biura?
- W naszą rocznicę? Wykluczone.
- To nasza rocznica, a nie święto państwowe.
- Pogadam o tym z Jorgem. Zna ludzi z rządu. Hm, zdaje się, że nie tylko zna, ale jest
spokrewniony z większością ministrów. Może przygotują odpowiednią ustawę…
- W porządku. Masz dzisiaj wolne. Czy Maria wie, że nie przyjdziesz?
- Od dawna ma to zaznaczone w kalendarzu. Na czerwono.
- Traktujesz bardzo serio tę rocznicę, prawda? - Melanie dotknęła jego twarzy.
- Właśnie. To najważniejsza data w moim życiu. Nigdy przedtem ani potem nie
miałem tylu kłopotów. Myślałem nawet, że tego dnia nie dożyję.
- Nie było tak źle! - zachichotała.
- O nie! Było świetnie! Musiałem tylko polecieć po twoją matkę, siostrzeńca i
siostrzenicę, urządzić przyjęcie. Ty nie miałaś głowy do drobiazgów, bo całymi dniami
biegałyście po sklepach.
- Pamiętam - westchnęła. - Było cudownie.
- Bardzo. Nawet nie wiesz, ile zimnych pryszniców wziąłem w czasie przedślubnej
kwarantanny.
- Rzeczywiście, warunki nam nie sprzyjały. Ale za to miodowy miesiąc…
- Jaki miodowy miesiąc?
- Nasz miodowy miesiąc.
- Melanie, nie zaznaliśmy tego luksusu. Przywiozłem cię do Buenos Aires,
zapakowałem do łóżka na trzy dni, a potem musiałem wrócić do pracy.
- Wiem. Było wspaniale - westchnęła.
- Łatwo cię zadowolić.
- Nie powiesz, że rozbawienie ciebie przychodzi mi z trudem.
Justin przyciągnął Melanie, zaczął całować jej szyję, i nagle przerwał.
- Nie. Nie zrobię tego.
- Czego?
- Nie spędzę pierwszej rocznicy naszego ślubu w łóżku.
- Dlaczego nie?
- Bo chcę cię gdzieś zabrać, potańczyć, pojechać na wybrzeże, zrobić dla ciebie coś
wyjątkowego, żebyś wiedziała, jak cię kocham.
- Justin?
- Uhm?
- Nie sądzisz, że ja wiem, jak mnie kochasz? Każdej nocy przekonuję się o tym.
- Chcesz powiedzieć, że wolisz nie iść do restauracji, ani na przejażdżkę, ani do
klubu?
- Chcę być z tobą, robić, co chcesz, co sprawia ci radość.
- To sprawia mi radość - musnął wargami jej szyję, potem zsunął się niżej i pocałował
obie piersi. - I to sprawia mi radość…
Przez długą chwilę używali tylko języka szeptów i westchnień, aż wreszcie Justin
opadł na plecy z zamkniętymi oczami.
- Co za szatan ma nad nami władzę? Jak sądzisz, Melanie, czy dziesiątą rocznicę ślubu
uda nam się spędzić mniej banalnie?