100 Horton Naomi Ten Najlepszy

background image





























Noami Horton


Ten najlepszy

background image









W świecie pełnym miernot moja klientka pragnie znaleźć
tego jednego jedynego, wymarzonego mężczyznę.

Jest osobą nowoczesną i ma wszystko - prócz partnera, dzięki

któremu jej życie nabrałoby blasku.

Poszukuje

pana

nowoczesnych

poglądach,

będącego

jednocześnie

ucieleśnieniem

staroświeckiego

ideału

dżentelmena. Powinien być silny, odważny, dobry, delikatny i
czuły, a na dodatek mieć poczucie humoru. Jeżeli prócz tego
stać go na niezależność i utrzymanie damy swego serca na
odpowiednim poziomie, to może, ale tylko może, zyska jej
przychylność.

Gdybyś uznał, że spełniasz jej warunki, przyślij swoje

zgłoszenie.

Oczekujemy życiorysu i szczegółowej charakterystyki. Bądź

przygotowany na to, że sprawdzimy twoją prawdomówność.
Moja klientka ma liczne zalety i spodziewa się znaleźć ich
równie wiele w tobie. Stawiamy wysokie wymagania, ale jest
tego warta.

Korespondencję należy kierować pod adresem: Danielle Ross,

ManHunters Incorporated.





1

RS

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


- Potrzebujesz żony. - Buster Greaves przekręcił lewe

skrzydło aniołka, by pasowało do prawego.

- Nieprawda. Potrzebuję cudu - niewyraźnie mamrotał Jake.

W zaciśniętych ustach trzymał szpilki krawieckie.

- Czy to cholerstwo nie odpadnie? - Buster szarpnął za karton.
- Mam nadzieję! - Mała jasnowłosa dziewczynka spojrzała ze

złością na skrzydła. Poplamione, ze śladami brudnych palców,
zwisały smętnie z jej ramion. - Po co to? Dzieciaki będą się

śmiały, a ten głupi Robby Jacobsen...

- Stój spokojnie. - Wykończony ojciec usiłował wpiąć szpilkę

w cienki materiał sukienki. - Au! Stój, do diabła!

- Nie powinieneś kląć na anioła - zauważyła urażona do

żywego. - To trwa już całe wieki! Chce mi się siusiu.

- Przecież robiłaś pięć minut temu - spokojnie tłumaczył Jake,

chociaż wewnątrz gotował się ze złości. - Poczekaj chwilę, póki
nie podwiniemy tej cholernej sukienki.

Westchnęła głęboko, ale wyprostowała się pod wpływem

groźnego spojrzenia ojca. Pozwoliła sobie jednak na niezbyt
anielskie komentarze.

- Gdzie się tego nauczyłaś?!
- Jesse tak mówił, kiedy klacz stanęła mu na stopę.
- W jego wieku, być może wolno ci będzie używać

podobnych wyrażeń. Chociaż wątpię. Ale na razie masz sześć
lat i nawet o tym nie myśl.

- Prawie sześć i pół - sprostowała Cassie.
- Robby Jacobsen wygaduje jeszcze gorsze rzeczy. Wczoraj

rąbnął go Kevin 0'Donnel i wtedy powiedział...

- Nie chcę nic słyszeć. - Jake uniósł dłoń, by powstrzymać

córkę. Pokręcił głową, zmartwiony jej słownictwem. Wyrosła na
ranczu wśród prostych, ciężko pracujących mężczyzn. Prawdę
mówiąc, miała więcej sprytu, jeździła konno i klęła lepiej niż

2

RS

background image

którykolwiek z nich, nie wyłączając ojca. - Zdejmij sukienkę.
Później się nią zajmę. Najpierw z Jesse'em naprawię płot.

Aniołek wzniósł indiański okrzyk, który poderwał na równe

nogi płowego psa, drzemiącego przy kominku. Kostium oraz
skrzydła wylądowały na podłodze. Ich właścicielka w dżinsach i
podkoszulku biegła do drzwi.

- Hej! - zatrzymał ją tubalny głos Jake'a.
- Nigdzie nie wyjdziesz, póki nie skończysz pracy dla pani

Wilson.

- Już gotowa - oświadczyła.
- Zebrałaś liście i suszone kwiaty. Teraz należy je przykleić

do brystolu. Nie zajmie ci to więcej niż godzinę.

- Ech! - Zdegustowana wróciła do pokoju.
- Miałam z Cochise'em zrobić se indiański pióropusz z pióro

w, które...

- Z piór - poprawił ją zrezygnowanym tonem.
- Sobie nie se. Cocbise oczyszcza staw dla kaczek. Będzie

wolny dopiero wieczorem.

- Ale wtedy jest ta głupia próba! - zaprotestowała. Na małej,

brudnej buzi malowała się rozpacz.

- Daj mi spokój. - Zaczął sprzątać cekiny i szpilki. - Sama

narobiłaś kupę wrzasku parę miesięcy temu, żeby tylko dostać
rolę w tej sztuce. W czasie ferii będziesz miała mnóstwo czasu
na pióropusze.

Przez chwilę przyglądała mu się z uwagą, jakby oceniała, na

ile sobie może pozwolić. W końcu skapitulowała. Przygarbiona,
powłócząc nogami, ruszyła do swojego pokoju.

- I po co przyklejać te głupie liście na głupim brystolu? -

mruczała po drodze. - Tata Robby'ego Jacobsena nie zmusza go
do robienia takich rzeczy. Robby mówi, że...

Zniknęła za drzwiami.
- Co ona tak w kółko opowiada o tym Rob-bym? - Jake

spojrzał pytająco na dziadka. - Ostatnio to jedyny temat.

- Nie rozpoznajesz ciężkiego przypadku szczenięcej miłości?

3

RS

background image

- Miłość?! - parsknął Jake. - Ma dopiero sześć lat! Na dodatek

z jej wypowiedzi wynika, że on jest najniższą formą życia na
ziemi.

- A twoja pierwsza fiama? Ruda? Temperament wściekłej

kotki. Nabiła ci siniaka w drugiej klasie, kiedy wsadziłeś żabę
do jej szafki.

- Margaret 0'Donnel. Nazwała żabę Francis i trzymała ją w

terrarium. Dzięki temu dostała piątkę z biologii. Ja zarobiłem
troję na szynach za wystawę o nietoperzach.

- Bo jeden uciekł i niemal przyprawił o zawał panią Sykes.

Nigdy nie miałeś szczęścia do kobiet.

Stare rany jeszcze się nie zabliźniły. Całymi tygodniami był

spokojny, a potem niespodziewanie coś przypominało mu o
dawnych przeżyciach: jedno słowo, śmiech kobiety, zapach róży
niesiony wiatrem.

- Hej, Jake... - usłyszał cichy głos dziadka. - Nie chciałem...

Sam wiesz...

- Nie ma o czym mówić. - Uśmiechnął się beztrosko, ale

wiedział, że nie oszukał starego. - Na pewno możesz
odprowadzić ją na próbę?

- Jasne - mruknął Buster, wyraźnie zadowolony ze zmiany

tematu. - Chociaż właściwie powinien iść ojciec. Ja
naprawiłbym ogrodzenie z Jesse'em.

- Nie zmieniajmy planów. - Przemilczał kłopoty Bustera z

biodrem i fakt, że sam upór nie wystarczy, by w nieskończoność
odwlekać starość. - Przez cały miesiąc pomagałeś Cass nauczyć
się roli. Znasz ją równie dobrze jak ona. Ze mnie nie mieliby
tam żadnego pożytku.

- Pani Wilson jest chyba innego zdania. Lubi cię. Wymyśla

tyle pretekstów, by do nas zadzwonić.

- Jeżeli kogoś sobie upatrzyła, to na pewno ciebie.
- Nabierasz mnie? - Buster spojrzał podejrzliwie.
- Radzę pomyśleć o zalotach. Sukces gwarantowany.

4

RS

background image

- Chciałaby takiego starego ramola?
- Dlaczego nie? Jeśli mowa o starych ramolach, to wcale nie

jesteś gorszy od innych. Wyglądasz zupełnie nieźle, kiedy już w
końcu zdecydujesz się ogolić i zmienić koszulę.

Buster potarł siwiejący zarost, aż zachrzęściło, i popatrzył

krytycznie na poplamioną koszulę, opinającą wydatny brzuch.

- Miałem zrobić pranie, ale ta cholerna pralka nie działa już

od dwóch tygodni... - Rozejrzał się po obszernym pokoju, w
którym nic nie stało na swoim miejscu. - Powinienem tu
posprzątać, zanim przyjedzie ta babka z agencji. Inaczej od razu
zepsujemy sobie opinię.

- Co powiedziałeś? - Jake zatrzymał się w połowie drogi do

kuchni.

- No tak... hmmm... - Buster nie mógł ukryć zakłopotania. -

Będzie tu... Dzisiaj nawet... Ale, hm...

- Nie wytłumaczyłeś jej, że to wszystko pomyłka? Przecież

jasno i wyraźnie...

- Wiem, co mówiłeś. - Unikał wzroku wnuka. - Do diabła,

chłopcze, potrzebujemy pomocy! Jeżeli biodro znów zacznie mi
dokuczać, będę do niczego. Utrzymanie Cassie w ryzach to
całodobowe zajęcie. Dla niej sukienki są zbyt dziewczyńskie.
Kobieta nauczyłaby ją różnych rzeczy... pewnych rzeczy... W
zeszłym tygodniu pytała mnie o takie... no... kobiece sprawy.
Mężczyzna nie nadaje się do wyjaśniania tego małej
dziewczynce.

- Ale czy można zamówić żonę listownie? Nic o niej nie

wiesz. - Jake niemal roześmiał się, widząc zażenowanie dziadka.

- Chce dobrego męża. Byłbyś taki, gdyby tylko ktoś dał ci

szansę. Potrzebujesz kobiety, a Cassie matki.

- Skąd wiesz, że chociaż w części odpowiadam jej

oczekiwaniom? Znam się na koniach i na bydle, ale
doświadczenie mi mówi, że nie mam pojęcia o kobietach.

5

RS

background image

- Musisz spełniać jej wymagania, jeżeli przyjeżdża.

Widocznie wszystkie odpowiedzi w tych ankietach, które
wypełniliśmy...

- Ty wypełniłeś. Dowiedziałem się o twoich działaniach

dopiero miesiąc temu...

- Zrobiłem coś złego? Tak sobie kompinuję...
- Kombinuję - poprawił go automatycznie Jake i natychmiast

uśmiechnął się przepraszająco pod wpływem karcącego wzroku
dziadka. - Pralka już działa. Wrzuciłem całą stertę ubrań Cassie.
Niech włoży coś czystego na próbę. Jeżeli pójdzie tak, jakby od
tygodnia nie widziała mydła i wody, wiadomość o tym na
pewno dotrze do tej kobiety z opieki społecznej. Pamiętasz, co
było, kiedy ostatni raz tu przyszła?

- W jej opinii nie jesteśmy właściwym środowiskiem dla

małej dziewczynki - mruknął ze złością Buster.

- Odkryje, że gosposia odeszła, i nie spocznie, póki nie

umieści Cassie w rodzinie zastępczej.

- Gdybyś miał żonę, problem sam by się rozwiązał.
- Nie przeciągaj struny - wycedził Jake przez zaciśnięte zęby.

- Idę naprawiać płot. Jeśli przyjedzie ta damulka z agencji, ty się
nią zajmiesz. Powiedz, że ożenek mnie nie interesuje.

Zastanawiał się, czy był całkowicie szczery. Ostatnio coraz

częściej myślał, że Buster ma trochę racji. Może zaaranżowane
małżeństwo okazałoby się dobrym wyjściem z sytuacji. Miał za
sobą jedno zawarte z miłości. Przeżył trzy lata gehenny.

Sandra liczyła na to, że ślub pozwoli jej wyrwać się z małego

miasteczka, które istniało tylko dzięki tartakowi i wytwórni
papieru. Jednak życie na ranczu uznała za równie nieciekawe.
Szukała rozrywki w alkoholu. Potem przyszła kolej na
mężczyzn. Sześć lat temu wyjechała, zostawiając mu maleńką
córkę. Nie wiedział i nie chciał wiedzieć, gdzie jest.

- Tatusiu! - Natarczywy głos Cassie sprowadził go na ziemię.

- Pralka znów siadła. Wszędzie pełno wody.

6

RS

background image

- Nie potrzebuję żony, tylko warsztatu usługowego na każde

zawołanie! - Rzucił się pędem do kuchni.

Dani Ross musiała przyznać, że przynajmniej z tyłu

prezentował się korzystnie. Stał pochylony nad pralką w
starych, obcisłych dżinsach. Pod miękkim, spranym materiałem
wyraźnie rysowały się mięśnie ud i pośladków. Nie chciała
przerywać mu pracy, a sobie obserwacji. Chyba nareszcie
znalazła mężczyznę marzeń.

Dobrze wiedziała, że nikt taki nie istnieje. Po ideale, który

poślubiła, zostało jedynie orzeczenie rozwodu. Kiedy jednak
Marion Wainwright-Syms zleciła jej znalezienie męża dla
siostry, postanowiła zachować swoje opinie dla siebie.

Jej praca w firmie ManHunters Incorporated polegała na

szukaniu wysokiej klasy specjalistów, których potrzebowały
renomowane przedsiębiorstwa. Należała do tak zwanych

łowców głów i była świetna w swoim zawodzie. Kiedy Marion
przyszła do niej ze swoim przedziwnym żądaniem, roześmiała
się.

- Moja siostra wkrótce skończy trzydzieści lat -wyjaśniała

szybko Marion. - Muszę ją wydać za mąż. Zawsze się nią
opiekowałam. Nic dziwnego, że i to spada na moje barki.

I w konsekwencji na moje, mruknęła do siebie Dani.
Zamieściła ogłoszenie w najpopularniejszych pismach.

Wkrótce nie mogła poradzić sobie z zalewem korespondencji.
Otrzymała zgłoszenia na papierze kredowym oraz na kartkach
wyrwanych z zeszytu. Jedni przysłali zdjęcia, inni wyliczali
zalety, które powinna posiadać przyszła żona. Niektórzy
dołączyli fotokopię wyciągu z konta bankowego i informację o
zakupionych przez siebie akcjach. Było i parę anonimów z
nieprzyzwoitymi propozycjami.

Strawiła całe tygodnie na lekturze. Po pierwszej selekcji

wysłała szczegółowe kwestionariusze. Eliminowała osobników
psychicznie niezrównoważonych, którzy zawsze zgłaszają się w
takich sytuacjach oraz wszystkich pełnych nadziei, a nie

7

RS

background image

świadomych tego, że sami nie mogą niczego ofiarować.
W końcu zaczęła przeprowadzać rozmowy. Przejechała

Kanadę wzdłuż i wszerz. Zakwalifikowała księgowego z
Halifaxu i maklera giełdowego z Vancouveru. No i kowboja.

Ranczera, poprawiła się w myślach. Jake Montana

specjalizował się w hodowli bydła. Na dodatek z jej pobieżnych
oględzin wynikało, że ma jeden z najzgrabniejszych tyłeczków
w całym kraju. Nie było to najważniejsze w jej poszukiwaniach,
ale jego widok stanowił wielce pożądany odpoczynek dla oczu,
które całe rano oglądały jedynie góry i karłowate krzewy.

Za pralką rozległ się głuchy łomot. Usłyszała kilka soczystych

przekleństw, a potem zazgrzytała dokręcana śruba i dobiegło ją
pełne satysfakcji sapnięcie. Zza obudowy wyłoniła się dłoń,
która zaczęła błądzić po przyciskach.

- Ja to zrobię. Który guzik? - Dani odstawiła teczkę i ostrożnie

ruszyła na palcach po zalanej wodą podłodze.

- Rany!! - Wyprostował się gwałtownie. Zawadził o półkę,

która spadła z haków. Masując bark, wrzeszczał na nią z nie
ukrywaną złością: - Przestraszyłem się jak jasna cholera!!

- Czy mam przyjemność z Jakiem Montana?
- Z jego resztkami!
Mimo włoskich butów na ośmiocentymetrowych obcasach

sięgała mu tylko do ramienia. Z trudem przypomniała sobie, po
co w ogóle przyjechała.

- Przepraszam, ja...
- Nieważne. Proszę to potrzymać. - Wetknął jej do ręki klucz

francuski. Naprawa pralki znów pochłonęła go bez reszty.

- Nazywam się...
- Dobrze. Teraz może mi go pani podać. - Wyciągnął za siebie

dłoń i przynaglająco poruszył palcami.

Dani ze złością zacisnęła rękę na kluczu. Może gdyby go parę

razy zdzieliła po głowie, zwróciłby na nią uwagę.

- Klucz! Klucz!

8

RS

background image

- Klucz! - powtórzyła niczym instrumentariuszka na sali

operacyjnej.

Wymamrotał coś niewyraźnie. Przy odrobinie dobrej woli

mogła to uznać za podziękowanie. Kolejny raz żałowała, że
podjęła się zadania, które narażało ją na takie afronty. Marion
przekonywała ją bezskutecznie prawie cały tydzień. Dopiero
spotkanie z Caroline przeważyło szalę.

Dwudziestodziewięcioletnia, samotna i bez żadnych widoków

na przyszłość. Tak Marion opisała siostrę. Mimo jej ostrzeżenia,
Dani przeżyła prawdziwy szok na widok malutkiej, nieśmiałej
kobiety, która pojawiła się w jej biurze. Nie ulegało
wątpliwości, że nie tylko podziwia siostrę, ale jest całkowicie
przez nią zdominowana. Przyjęła zlecenie ze współczucia. Na
dodatek zaangażowała się uczuciowo. Zależało jej na
znalezieniu jak najlepszego męża dla Caroline. Teraz złościło ją,

że musi zabawiać się w mechanika, ale mogła mieć o to
pretensję tylko do siebie.

- Kiedy dam znak, proszę włączyć. Zielonym guzikiem.
Za chwilę jej idealny kandydat przebierze miarę, a wiązała z

nim tyle nadziei. Uderzyła ją szczerość jego listów, pracowicie,
choć z błędami, wystukanych na maszynie. Bez upiększeń
przedstawił życie na ranczu. Zwięźle opisał swoje małżeńskie
niepowodzenia, których konsekwencją był rozwód. Kolejne
ankiety dostarczyły wystarczająco wiele informacji o jego
hodowli bydła, by ustalić, że jest inteligentnym biznesmenem i
dobrym fachowcem.

- Dobra! Już można!
Westchnęła ciężko i wcisnęła guzik. Rozległ się cichy szum.

Po chwili z gumowego węża spadła na podłogę obejma, a
Montana zaklął siarczyście. Silny strumień wody wystrzelił
spod pralki. Dani odskoczyła z piskiem, niemal przewracając się
na śliskiej podłodze.

- Proszę to wyłączyć! Natychmiast! - Jake parskał i prychał.
- Grozi nam prawdziwy potop.

9

RS

background image

- Robię, co mogę. - Dani gorączkowo sprawdzała funkcje

guzików na obudowie. W końcu znalazła właściwy. Wtedy
spojrzała na swoje buty. - Mój Boże! Już do niczego, a
kosztowały fortunę!

- Pani z opieki społecznej? - Był mokry aż do ramion. Patrzył

na nią ponuro, ocierając dłonią twarz.

- Nie. - Wysunęła stopy z nasiąkniętych wodą kawałków

skóry, które jeszcze przed chwilą były warte dwieście dolarów.

- Przynajmniej to jedno przemawia na pani korzyść. Czy

zauważyła pani, gdzie upadła ta obejma?

Nie mogła zrozumieć, dlaczego rozmowa zeszła na temat

opieki społecznej, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Podała
mu obejmę. Posłał jej przyjazny uśmiech i znów wszedł za
pralkę.

- Nie usłyszałem, jak się pani nazywa.
- Danielle Ross. Dzwoniłam wczoraj z Vancouveru, by

uprzedzić pana o moim przyjeździe.

- Proszę uruchomić pompę.
- Trzyma? - spytała, gdy do środka bębna zaczęła napływać

woda.

- Nie. Jeszcze cieknie. Chwileczkę... to z poprzedniego razu.

Nareszcie przechytrzyłem to diabelstwo.

Dani w zamyśleniu patrzyła na jego plecy. Czyżby go

znalazła? Nadzieja, że następny kandydat, z którym
przeprowadzi rozmowę, okaże się tym jedynym, idealnym
mężczyzną, nie pozwalała jej rezygnować z poszukiwań.

Nim rozpoczęła pracę, spędziła wiele godzin z Caroline.

Plotkowały przy winie o miłości i małżeństwie. Potem jednak
wyrzuciła wszystkie swoje notatki i postanowiła polegać tylko
na intuicji. Właśnie dzięki niej została najbardziej wziętym
fachowcem w swojej branży.

- Już wiem! Chodzi o inseminację.
- Inseminację?!
- Sztuczne zapłodnienie - tłumaczył zniecierpliwiony.

10

RS

background image

- Sztuczne...? W żadnym przypadku! Może wyszedłby pan

wreszcie stamtąd.

- Zaraz. - Z tonu jego głosu wywnioskowała, że w tej sytuacji

nie zamierzał tracić cennego czasu na rozmowę.

- Już w porządku? - spytała, siląc się na spokój.
- Tak. - Z trudem wysuwał się zza pralki. - Wobec tego, co

panią tutaj sprowadza?

- Pracuję w agencji ManHunters Incorporated - wydusiła

przez zaciśnięte zęby.

- A więc to pani?
Był jednocześnie zdziwiony i lekko rozbawiony. Na dodatek

obrzucił ją krytycznym spojrzeniem hodowcy, który ocenia
wartość zwierzęcia na licytacji.

- Co pana tak zdumiewa?
- Poszukująca męża...
- Zgadza się - powiedziała zdecydowanym głosem, ucieszona,

że nareszcie skierowała rozmowę na właściwe tory.

- Ja też chciałbym porozmawiać z panią.
- Z przyjemnością odpowiem na pana pytania.
- Mam tylko jedno. Jakiego rodzaju kobieta daje ogłoszenie,

że chce wyjść za mąż?

Choć różnie sformułowane, słyszała to pytanie już setki razy.

Z niewiadomych powodów zawsze ją denerwowało.

- Nie różni się niczym od mężczyzn, którzy odpisują -

oświadczyła ostrzejszym tonem, niż zamierzała. - Czy zaczyna
pan mieć jakieś wątpliwości?

- Już od momentu, gdy dziadek namówił mnie na ten

eksperyment.

- Zgłosił się pan nie z własnej inicjatywy?
- Zdaniem Bustera potrzebuje żony. Uznał ogłoszenie za moją

wielką szansę.

- I przekonał pana, żeby na nie odpowiedzieć?
- Sam na nie odpowiedział. Kiedy zorientowałem się, co on

wyprawia... - Wyczuła wahanie w jego głosie. - Chociaż muszę

11

RS

background image

przyznać, że kusi mnie, by spróbować. Chyba nie wdepnę w nic
gorszego niż małżeństwo z miłości. Poza tym żona pod ręką to
spore udogodnienie.

- Naprawdę? Jakiego rodzaju? - Spojrzała na niego badawczo.

Nie podobało jej się to, co słyszała.

- Gotowy obiadek, przynajmniej od czasu do czasu. Czyste

koszule. Czysta pościel, może nawet cieplutka...

Łudziła się, że on jest inny. Jej intuicja w tym przypadku

zawiodła ją całkowicie.

- Dalsza rozmowa raczej nie ma sensu. - Rzuciła na podłogę

mokre buty i wcisnęła w nie stopy. - Myślałam, że traktuje pan
sprawę poważnie. Jednak chodzi panu o kogoś, kto połączy
funkcje służącej i kochanki. Powinien był pan się zwrócić do
agencji o zupełnie innym charakterze.

- A czego, do cholery, pani oczekiwała?! Bukietów i

całowania rączek? Przysiąg o nieprzemijającej miłości?! -
wybuchnął. W jego oczach, prócz gniewu, spostrzegła żal,
smutek i zmęczenie.

Zaskoczył ją zupełnie. O swoim nieudanym małżeństwie

napisał krótko i zwięźle. Podał fakty, słowem nie wspominając o
uczuciach. Ile bólu musiał znieść sześć lat temu?

- Miłość nie istnieje - stwierdził oschle. - Można tylko marzyć

o tym, by wszystko nie skończyło się nienawiścią.

- Jest chyba coś jeszcze między jednym i drugim.
- Powiedzieć pani, na czym mi zależy? - spytał cicho ze

złością w głosie. - Chcę, żeby ktoś pomógł mi wychować córkę.
Moja żona powinna też kochać tę ziemię równie mocno jak ja i
ufać, że swoją pracą do czegoś dojdę. Musi być przyjacielem, na
którym mógłbym polegać. Gdy wiosną zagrozi nam powódź,
będziemy we dwójkę układać bele ze słomy, by powstrzymać
wodę. Kiedy krowy ocielą się przedwcześnie, pójdzie ze mną
ratować młode od śmierci, mimo metrowych zasp.

Jake miał świadomość, jak bardzo zaangażował się w to, co

mówił, ale przestało mu zależeć na udawaniu obojętności.

background image

- Chcę, żeby potrafiła się uśmiechnąć, nawet jeżeli na parę dni

zamieć odetnie nas od świata i będzie siedziała w domu z
czterema mężczyznami i dzieciakiem. Na dodatek przy
dwudziestu stopniach mrozu wyjdzie ze mną, by podziwiać
gwiazdy tylko dlatego, że są tak cholernie piękne. Chcę z nią
rozmawiać, śmiać się, dzielić smutki i radości. Jeżeli jeszcze
pomogłaby mi w praniu, gotowaniu i sprzątaniu, byłbym w
siódmym niebie, bo prowadzenie takiego rancza to nie piknik!

Zapadła cisza, którą przerwał dobiegający z oddali grzmot.

Dopiero teraz spostrzegł, że niebo zasnuło się ciemnymi
chmurami. Raptem ogarnęło go olbrzymie zmęczenie. Nie miał
ochoty na dalsze utarczki słowne.

- Za parę minut będzie tu ściana deszczu -stwierdził cicho. -

Droga do autostrady zrobi się nieprzejezdna. Na pani miejscu
wyjechałbym, póki jeszcze można.

- Chyba tak zrobię. - Nie to chciała powiedzieć, ale w

ostatniej chwili zmieniła zdanie. Podeszła do drzwi i podniosła
teczkę. - Przepraszam, że zabrałam panu tyle czasu.

- A pani? Czego pani oczekuje od mężczyzny?
- Ja? Szczerze mówiąc, nie wiem. Troskliwości. Szczerości.
- I miłości? - spytał, sam zaskoczony swoją dociekliwością.
- Nie. Nie wierzę w nią, a przynajmniej nie na tyle, by

uznawać ją za wystarczający powód do małżeństwa. Do
widzenia.

Stała przez chwilę, zatopiona we własnych myślach, a może

wspomnieniach. W końcu otworzyła drzwi i wyszła. Korciło go,
by ją zawołać, ale już wsiadała do samochodu. Było za późno.

Wspaniale się popisał! Nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz

pozwolił sobie na taki wybuch złości. Wszystkie wysiłki
Bustera, by znaleźć mu żonę, poszły na marne.




13

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


- Dziadku, trzeba coś z tym zrobić - oświadczyła poważnie

Cassie, stojąc obok sterty brudnych ubrań. - Chyba z milion razy
będziemy musieli uruchamiać pralkę.

- Wiem, kochanie - powiedział Buster. - Nie możemy jej

jednak włączyć bez pozwolenia taty. Chociaż spróbuję wysunąć
ją trochę, żeby sprawdzić, czy ten diabelny wąż...

- Ani mi się waż. - Jake spojrzał groźnie na dziadka.

Wchodząc do domu, usłyszał końcówkę ich rozmowy. - Co
powiedział lekarz o nadwerężaniu biodra? Już zapomniałeś o
skutkach zmiany opony w ciężarówce dwa miesiące temu?

- Przecież nie będę biodrem wyciągał pralki! - mruknął

Buster.

- Ciebie po prostu należy związać. - Jake spojrzał na dziadka,

który przy nim wydawał się mały jak dziecko.

- Nie próbuj mnie zastraszyć, chłopcze. - Staruszek nie

ustępował ani na krok. - Wychowywałem cię, kiedy jeszcze
byłeś w pieluszkach. Teraz bardziej zawadzam, niż pomagam,
ale mimo wieku i kalectwa, mogę ci sprawić lanie, jeżeli na nie
zasłużysz.

- Przepraszam. Nie chciałem pyskować. Martwię się o ciebie.

- Jake wyglądał na skruszonego, choć w rzeczywistości z
trudem ukrywał rozbawienie.

- Zajmowałem się sobą na długo przedtem, nim przyszedłeś

na świat. I nadal tak będzie.

- Uległość Jake'a nie udobruchała go.
- Wcale w to nie wątpię.
Podeszły wiek i upadek z konia, pociągający za sobą

długotrwałe leczenie, nie odebrały Busterowi ducha walki tak
charakterystycznego dla rodziny Greavesów. Jednak ciężko
znosił konieczność ograniczenia aktywności. Dawniej sam
prowadził ranczo. Stawiał na baczność wnuka, najemnych

14

RS

background image

pracowników, a nawet bydło. Teraz nie mógł się pogodzić z
zależnością od lekarzy i nieposłuszeństwem własnego ciała.

- Chciałem okleić taśmą obejmę na wężu. Co za różnica, czy

upierzemy dziś, czy jutro?

- Nie mam nic czystego na dzisiejszą próbę!
- krzyknęła przerażona Cassie.
Jake ze zdziwieniem spojrzał na córkę. Codziennie staczał

długie walki, by raczyła się przebrać. Wyczuła chyba, o czym
myśli, bo zaczerwieniła się i od niechcenia kopnęła stos
brudnych dżinsów.

- Robby Jacobsen też występuje? - spytał niewinnie.
Cassie spojrzała na niego badawczo, ale zachował

nieprzenikniony wyraz twarzy.

- Gra trolla.
- Posłuchaj, kochanie. Chyba ta obejma trochę wytrzyma.

Wybierz, co ci jest najbardziej potrzebne.

Twarz dziewczynki pojaśniała. Zaczęła przerzucać ubrania w

poszukiwaniu swoich ulubionych. Podała je ojcu.

- Mogę teraz iść? Razem z Jesse'em będziemy budować

grzędy dla kur.

- Będziemy, mówi się będziemy. Skończyłaś już pracę

domową? - Ustąpił na widok jej zasmuconej twarzy. - Co się
odwlecze, to nie uciecze. Biegnij do Jesse'a.

- Dziękuję, tatusiu. - Zniknęła w sekundę.
- Rozpuszczasz ją - stwierdził Buster.
- A ty oczywiście dbasz o właściwą dyscyplinę - odparował

Jake. - Okręciła cię dokoła małego palca i nawet nie piśniesz.

- Cholera, zawojowała nas obu! Nigdy nie potrafiłem uczyć

moresu. Ty jesteś żywym dowodem na to. Nigdy mnie nie
słuchasz. Weźmy, na przykład, ogłoszenie...

- Zachodziłem w głowę, kiedy poruszysz ten temat. - Jake

wrzucił naręcze ubrań do pralki i wsypał proszek.

15

RS

background image

- Nie powinieneś był jej tak odprawić. Szkoda, że z nią nie

porozmawiałem. W końcu to ja pisałem listy i wypełniałem
kwestionariusze.

- A ja powiedziałem, żebyś tego nie robił, pamiętasz? - Jake z

hukiem zamknął pralkę.

- Wspominała coś o powrocie? - spytał Buster z nadzieją w

głosie.

- Nie. - Ku własnemu niezadowoleniu ogarnął go żal. - Nie

kontaktuj się z nią więcej. To już skończone!

Buster spojrzał na niego z wyrzutem, po czym odszedł,

opierając się ciężko na lasce. Przytłoczony poczuciem winy,
Jake złapał szmatę i zaczął wycierać podłogę w kuchni.

Od rana prześladował go pech, więc wcale się nie zdziwił,

gdy po jakichś dwudziestu minutach obejma na gumowym wężu
puściła i cały jego wysiłek poszedł na marne. Przyjął to ze
stoickim spokojem, jako zasłużoną karę dla kogoś, kto w ciągu
jednego przedpołudnia zdołał nakrzyczeć na córkę, zranić
uczucia dziadka i odstraszyć atrakcyjną kobietę, która
proponowała jedyne możliwe rozwiązanie jego problemów.

Zaprzątnięty własnymi myślami, wyjrzał przez otwarte drzwi.

Brnąc po kostki w błocie, Dani Ross szła boso alejką
prowadzącą do domu. Niosła w ręku szpileczki, z których tak
była dumna. Przemokła do suchej nitki. Elegancki kremowy

żakiet wisiał jej na ramionach jak tandetny ciuch, a spódniczka
była wymięta i poplamiona. Mokre włosy przylegały do głowy i
szyi.

- Jednak nie miałaś serca mnie zostawić? - spytał przyjaźnie.
- Samochód tonął po osie w tym bagienku, które nazywacie

szosą. Wjechałam do rowu, skosiłam słupek ogrodzenia,
omotałam maskę kilometrami drutu kolczastego i prawie
zderzyłam się z krową. - Była blada, roztrzęsiona, bliska płaczu.
- Mam teraz wrak, a nie auto. Kiedy przestało padać,
postanowiłam wrócić, a wtedy znów lunęło. O, nie! Jeszcze to!

16

RS

background image

Raptem ogarnął ją pusty śmiech, gdy zorientowała się, że stoi

pośrodku okazałej sadzawki, na której nasiąknięte wodą sterty
brudnych ubrań tworzyły malownicze wysepki.

- Wiem, że nic w tym zabawnego - powiedziała w końcu. -

Chyba żadne z nas nie powinno wstawać dziś rano.

- Tym razem zreperowałem już na dobre. - Pokazał jej rolkę

taśmy, którą trzymał w dłoni.

- Świetnie rozumiałbyś się z moim ojcem. On twierdzi, że

niemal wszystko można naprawić za pomocą klucza do
nakrętek, młotka i taśmy izolacyjnej.

Była piękna. Nawet przemoknięta, z przylepionymi włosami i

rozmazanym tuszem do rzęs. Dlaczego przedtem tego nie
zauważył? Za bardzo przejął się jej profesjonalizmem,
wielkomiejskim sposobem bycia, eleganckim kostiumem,
teczką. Teraz wyglądała bezbronnie. I bardzo kobieco.

Patrzy, jakby mnie widział po raz pierwszy i chyba tak jest,

pomyślała. Na dodatek, podobam mu się. Mogło to budzić
zdziwienie, jeśli wziąć pod uwagę jej obecny wygląd i jego
niedawną wrogość.

- Zmarzłaś - powiedział tak cicho, że ledwie go słyszała. -

Drżysz.

Otworzył suszarkę i wyciągnął ręcznik z jeszcze obracającego

się bębna. Był miękki i ciepły. Dani otarła twarz, a potem
zaczęła osuszać włosy.

- Gdybyś wezwał pomoc drogową, mogłabym... - Zamilkła,

gdy zaczął się śmiać. - Czym cię tak rozbawiłam?

- Najbliższa pomoc drogowa jest na tyle daleko, że tu nie

przyjedzie.

- Jak wobec tego reperujesz swój samochód?
- Albo sam, albo spisuję go na straty. Spróbujemy wyciągnąć

go terenówką z napędem na cztery koła. Jeżeli się nie uda,
wezwiemy na ratunek agencję, z której go pożyczyłaś. Sami
pojedziemy do miasta. Właściciel warsztatu samochodowego

17

RS

background image

jest moim znajomym, więc da ci jakieś auto. Dojedziesz nim do
Williams Lake, a tam pożyczysz inne.

- W Toronto dzwonię do automobilklubu i za dziesięć minut

jadę dalej.

- Za to tutaj zawsze możesz liczyć na pomoc sąsiada. Żeby ci

się nie narazić, nie wyjawię swojej opinii o kobietach z miasta,
które przyjeżdżają na farmę w eleganckich białych ciuszkach i
wysokich szpilkach.

- Nie musisz jej ukrywać. Też jestem ze wsi. Trudno w to

uwierzyć? Dziesięć lat w mieście i zapomniałam, jak się żyje
bliżej natury.

Chciała jeszcze coś dodać, ale powstrzymał ją jego wzrok.

Dostrzegła w nim pełną akceptację i podziw, których nie
widziała przedtem, a może tylko nie chciała zobaczyć. Nagle
poczuła się zażenowana. Pokój jakby zmalał, a Jake stał zbyt
blisko i był wyższy oraz bardziej barczysty niż przed chwilą.

- Poszukamy czegoś suchego, w co mogłabyś się przebrać. Z

bluzką nie będzie kłopotu, ale dolne partie... - Patrzył na jej
biodra wystarczająco długo, by się zaczerwieniła. - Dam ci
swoje stare dżinsy. Jeżeli podwiniemy nogawki i przewiążemy
czymś w pasie...

- Moja walizka jest w bagażniku samochodu.
- Zamianę własnego ubrania na cudze uznała za pomysł dość

ryzykowny, nawet w tej sytuacji.

- Na razie zdejmę żakiet. Nic mi się nie stanie. Potem będę

mogła nałożyć coś... innego.

Coś

mojego.

W

ostatniej

chwili

zdecydowała,

że

zabrzmiałoby to śmiesznie. W końcu kostium nie był
pancerzem,

który

chronił

przed

wszelkim

niebezpieczeństwem.

- Przynajmniej przejdź na suchy teren - zachęcał Jake.
- Wróciłaś, żeby się osuszyć, a stoisz w kałuży.
- Tatusiu!

18

RS

background image

Cassie wpadła w poślizg na mokrej podłodze. Zatrzymała się

parę centymetrów przed Dani, wzbijając przy tym fontannę
wody. Była w dżinsach i kowbojskiej koszuli. Połowę twarzy
zasłoniła chustą, jak wyjęci spod prawa złoczyńcy na Dzikim
Zachodzie. Na biodrach, a raczej tym, co miało być biodrami w
przyszłości, wisiał pas z koltami. Miniaturowy bandyta
podciągnął go energicznie w obawie, że za chwilę zsunie się na
podłogę.

Dani zaniemówiła z wrażenia i zaciekawiona przypatrywała

się dziewczynce. Mimo chusty i brudu, widziała błyszczące
błękitne oczy i jasną, rozczochraną czuprynę. Identyczne jak
ojca.

- Cześć, Cassie.
- Skąd wiesz, jak się nazywam?
- Wiem wiele rzeczy o tobie - powiedziała Dani z uśmiechem.
- Ile mam lat?
- Sześć.
- Prawie siedem.
- Tylko sześć - sprostował Jake. - Dlaczego latasz w tym

przebraniu? Myślałem, że pomagasz pradziadkowi.

- Właśnie to robię! - zapewniła go zniecierpliwiona.
- Powiedział, że najlepiej mu pomogę, jak pójdę się bawić.
- W pełni go rozumiem - przyznał ojciec.
- Dzwonił Dale Anderson. Ktoś przewrócił płot przy potoku i

bydło chodzi po drodze.

- Cholera! - Jake obrócił się na pięcie, złapał przykurzony

kowbojski kapelusz i przykrył nim spłowiałe na słońcu włosy.
Ruchem głowy wskazał pralkę.

- Umie pani obsługiwać taką maszynę?
- Oczywiście.
- To dobrze. - Uśmiechnął się uwodzicielsko. - Niech pani

będzie tak dobra i wpakuje do niej jeszcze te parę ładunków.
Proszę znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Trochę potrwa,
nim wrócę z walizką.

19

RS

background image

- Ależ panie Montana! - zaprotestowała.
- Przecież szuka pani męża. - W jego głosie pobrzmiewała

nutka złośliwości.

- To po prostu mały sprawdzian, kochana. Zdasz, to może

weźmiemy ślub.

- Ja nie jestem tą... - mówiła do drzwi, które właśnie za sobą

zamknął. - To chyba najbardziej zwariowane miejsce, jakie
kiedykolwiek odwiedziłam. On nie potrzebuje żony, tylko
dobrej wróżki z czarodziejską różdżką.

- Ja to załatwię.
Zupełnie zapomniała o Cassie. Teraz roześmiała się na widok

małego kowboja, który dzielnie poczynał sobie ze szmatą i
kubłem.

- Pomogę ci. Będę wycierała, a ty przesuwaj za mną wiadro.
We dwie skończyły szybciej, niż myślała. Dziesięć minut

później Dani krytycznym spojrzeniem obrzuciła całą kuchnię.
Nogi ugięły się pod nią, gdy zobaczyła, ile pracy jeszcze ją
czeka.

- No dobra. Może zaczniemy pranie od... Rany boskie, tu

chyba leżą wszystkie twoje ubrania!

- Prawie - zgodziła się radośnie Cassie. - Ta cholerna pralka

nie działa od dwóch tygodni. Tata był zbyt zajęty, żeby ją
naprawić. Dziadek nie mógł przez biodro. Nosimy w kółko to
samo i fajnie! Nikt na mnie nie wrzeszczy, że się wybrudziłam.

Swoim wywodem rozśmieszyła Dani do łez i zdobyła sobie

jej sympatię. Szkoda, że Jake był tak mało przystępny. Dwie
godziny temu już miała z mego zrezygnować. W tej chwili
nabierała pewności, że intuicja jednak jej nie zawiodła.
Najlepszą przysługą, jaką mogła dla niego zrobić, było
znalezienie mu żony. Czy tego chciał, czy nie.

- Ale pani mokra!
- Istotnie. - Dani otworzyła suszarkę. – Tata powiedział,

żebym poszukała czegoś dla siebie. Pomożesz mi?

20

RS

background image

Dwadzieścia minut później wyłoniła się z łazienki w męskich

dżinsach i miękkiej sportowej koszuli. Jedno i drugie było o
parę numerów za duże. Spięła spodnie w pasie agrafką, nogawki
i rękawy podwinęła kilkakrotnie i uzyskała zupełnie wygodne
ubranie. Przedtem jeszcze zmyła z twarzy smugi tuszu do rzęs i
palcami przejechała po włosach.

Wyszła na korytarz, gdzie niemal wpadła na czyjeś szerokie

plecy. Mężczyzna zaklął, obrócił się twarzą do niej i oparł
ciężko na lasce.

- Jestem... - Dani z trudem wyciągnęła dłoń spod swoich

mokrych ubrań, żeby się przywitać.

- Jestem Dani Ross z ManHunters Incorporated. Pan musi być

dziadkiem Jake'a.

Ze zdumieniem patrzył na jej ociekające wodą włosy, za dużą

męską koszulę i bose stopy.

- Mój samochód wpadł do rowu i musiałam iść w deszczu.

Jake, to znaczy, pan Montana, powiedział, żebym znalazła sobie
coś suchego, jak będę robiła pranie, więc... Tak właściwie, to
nie robię prania, tylko czekam na... Robię pranie, ale... Chyba
powinnam zacząć od początku.

- To niewiele pomoże. - Miał ogorzałą twarz pokrytą

siateczką zmarszczek i błękitne oczy. Mimo wieku, był nadal
przystojny. Bez trudu domyśliła się, po kim Jake odziedziczył
urodę, a w szczególności czarujący, nieśmiały uśmiech.

- Nie mam najmniejszego pojęcia, co tu jest grane, ale w

naszym domu nie należy się niczemu dziwić. Mój wnuk
twierdził, że pani wyjechała.

- Bo zamierzałam to zrobić. Jednak los chciał inaczej. W

pewnym sensie jestem z tego zadowolona. Przynajmniej mam
okazję poznać mężczyznę, z którym korespondowałam przez
parę miesięcy.

- Mam na imię Buster - przedstawił się nieco zakłopotany. -

Jake wszystko ci opowiedział...

21

RS

background image

- Wyjawił tylko, kto pisał listy i oświadczył, że nie potrzebuje

żony.

- Nie wie, co jest dla niego dobre - jęknął Buster. - Jeżeli we

dwójkę z nim porozmawiamy...

- Panie Greaves, to znaczy Buster, myślę, że nie byłoby to

uczciwe w stosunku do Jake'a i mojej klientki. Serce powinno
mu podpowiedzieć, co ma robić. Inaczej szczęście mojej zlece-
niodawczyni stanęłoby pod znakiem zapytania. Jake'a zresztą
również.

- Bardzo poważnie traktujesz swoją klientkę.
- Tak - przyznała cicho.
- Nie znajdziesz lepszego. - Spojrzał jej prosto w oczy.
- Mówię jak zapatrzony we wnuka typowy dziadek, ale on

naprawdę jest dobrym człowiekiem.

- Nie wątpię w to, Buster...
- A ty? Jesteś mężatką?
- Nie - zaprzeczyła ze śmiechem Dani.
- A masz jakiegoś absztyfikanta, że się tak wyrażę?
- Nie.
- Lubisz pieczoną kurę? - Patrzył na nią z uwagą.
- Dlaczego pytasz?
- Mogłabyś zostać na kolację. - Powiedział to trochę zbyt

szybko i wyjątkowo serdecznym głosem. - Rozwieś te mokre
rzeczy. Potem je sobie wyprasujesz. Znów będą piękne i

świeżutkie.

- Buster, ja nie szukam męża - sprostowała. - Występuję tu

oficjalnie jako zawodowa swatka.

- Chciałem przynajmniej spróbować. - Na jego twarzy pojawił

się chytry uśmiech.

- Dziadku! Krowy znów wlazły do ogrodu! - Przez kuchnię

jak wicher przemknęła Cassie, a za nią pies o długich, cienkich

łapach, który poślizgnął się i dojechał na zadzie aż do drzwi.
Zaniknęły się za nimi z trzaskiem. Buster zaczął powoli
kuśtykać do wyjścia.

22

RS

background image

- Poczekaj! - Dani skoczyła ku niemu. - Zajmij się kurą. Ja jej

pomogę. Aha, tylko gdzie jest ogród?!

- Tam, gdzie największy wrzask.
Z zewnątrz dobiegały odgłosy bitwy na śmierć i życie. Mogła

rozróżnić muczenie cieląt, szczekanie psów i mrożące krew w

żyłach okrzyki wojenne Cassie.

Trafiła bez trudu do pozostałości po ogrodzie. Cielęta gnały w

jej stronę, jakby pędził je sam diabeł. Kiedy pojawiła się na ich
drodze, jednocześnie skręciły w bok. Spod ich kopyt poleciały w
jej stronę grudki błota. Za nimi z wywieszonym językiem biegł
pies, a jego śladem Cassie, która ciągnęła kilometrową
wierzbową witkę i klęła jak woźnica.

Cała kawalkada zdołała jeszcze raz okrążyć ogród, nim Dani

oprzytomniała i wkroczyła do akcji. Wygoniła cześć cieląt przez
dziurę, którą zrobiły w płocie.

Zwolniło to tempo

zdziesiątkowanego stada. Po chwili wszystkie potulnie wyszły
za ogrodzenie. Z rozpaczą spojrzała na grządki.

- Ale im pokazałyśmy, nie?! - Cassie pękała z dumy.
- Tak - przyznała Dani ze śmiechem.
- Powiem Jesse'owi, że je przegoniłyśmy. Powinny być w

zagrodzie, ale tam trzeba naprawić płot. Umiesz jeździć?

- Konno?
- Oczywiście. - Cassie popatrzyła na nią zdziwiona.

Najwyraźniej nie rozumiała, jak można w ogóle brać pod uwagę
jakąkolwiek inną jazdę. - Popatrz, tam na pastwisku stoi mój
koń.

- Srokaty czy gniady?
- Srokaty. Nazywa się Apacz. Pozwolę ci go dosiąść, jeśli

chcesz.

- Będę ci bardzo wdzięczna. - Dani wcale nie przesadziła. -

Wątpię jednak, czy zdążę. Wyjeżdżam, gdy tylko tata wyciągnie
samochód z rowu.

23

RS

background image

- Ech, to mamy dużo czasu. Słyszałam, jak rozmawiał z

Jesse'em. On chciał jechać po auto, a tata mu powiedział, że to
może poczekać do rana.

- Rzeczywiście?
- Jasne. I tak będzie, bo tata jest szefem.
- Tata jest... - Jedno spojrzenie na ufną twarz dziewczynki

wystarczyło, by zrezygnowała z dokończenia tego zdania.

- Chodźmy sprawdzić pralkę.
- Wielkie nieba! - ktoś mruknął za nimi.
- Dziadek wpadnie w szał, kiedy to zobaczy.
Dani obróciła się na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z

wysokim Indianinem, który przerażonym wzrokiem patrzył na
zdewastowany ogród.

- Jestem Cochise - przedstawił się i, widząc jej zaskoczenie,

wyjaśnił: - Właściwie nazywam się Gordon Łaciaty Koń, ale
mała zawsze wołała na mnie Cochise i tak już zostało.

- To Apacz - powiedziała Cassie z dumą.
- Czarna Stopa - sprostował.
- A to Dani Ross - wyjaśniała Cassie. - Przyjechała do taty z

wywiadu.

- Przeprowadzić wywiad - poprawiła szybko Dani.
- Tata będzie miał nową żonę, a Dani go sprawdza.
Cassie, ja wcale nie...
- Kruszynko, czy to ty klęłaś przed chwilą jak szewc? - Dani z

ulgą przyjęła pojawienie się jeszcze jednego młodego
człowieka, może nieco starszego od Cochise'a. Uśmiechnął się
czarująco i wyciągnął dłoń na powitanie. - Cześć, jestem Jesse
James. Proszę się nie śmiać. Mój ojciec uwielbiał legendy
Dzikiego Zachodu. Jemu zawdzięczam to imię.

- Dani Ross.....przyjaciółka Jake'a - przedstawił ją Cochise.
- Przyjechałam w związku ze sprawami zawodowymi -

powiedziała szybko, czerwieniąc się jak burak.

24

RS

background image

- Miło panią poznać. Obecność kobiety na ranczu od razu

wszystko zmienia. - Popatrzył znacząco na niewątpliwie znane
mu dżinsy i koszulę.

- Przecież ja jestem kobietą - wtrąciła oburzona Cassie.
- Ty na razie będziesz miała kupę problemów, jeżeli znów

złapię cię na takim przeklinaniu.

- Powtarzam po tobie.
- Ale cię załatwiła! - roześmiał się Cochise. - Powinniśmy

chyba zwracać większą uwagę na to, co mówimy.

- Zwłaszcza że ta baba z opieki społecznej nadal węszy -

dodał Jesse.

- O co chodzi? - spytała zdezorientowana Dani.
- Przyjechała tu taka nowa, bardzo przejęta swoją rolą. Jej

zdaniem Cassie wyrasta w męskim środowisku, które ma na nią
zły wpływ. Była tu parę razy na przeszpiegach, wypytywała
sąsiadów. Chciałaby umieścić ją w rodzinie zastępczej,
przynajmniej do czasu, póki Jake się nie ustabilizuje.

- To znaczy do czasu, kiedy się ożeni - wtrącił Cochise.
- Długo trzeba by szukać takiego ojca jak on. Buster, Jesse i ja

może nie wyrażamy się elegancko, ale żadna rodzina zastępcza
nie kochałaby Cassie tak jak my.

Cały czas obserwowała dziewczynkę. W jej oczach pojawił

się strach, a mała buzia zbladła. Dani objęła dziecko ramieniem
i przyjaznym uśmiechem próbowała podtrzymać na duchu.

- Nie ma się czym przejmować. Wszystko to jedynie

biurokracja.

- Chyba tak. Pani zostanie tu dłużej, panno Ross? - spytał

Cochise.

Miał

powiedzieć

coś

zupełnie

innego,

ale

powstrzymało go jej ostrzegawcze spojrzenie.

- Mam na imię Dani. Jak tylko ktoś wyciągnie mój samochód

z rowu, zaraz wyjadę.

- To zajmie trochę czasu - zauważył Jesse.
- Tak mi mówiono - stwierdziła oschle, choć w jego głosie nie

wyczuła nic podejrzanego.

25

RS

background image

- Chodź, Cassie. Pranie czeka.
- Dobrze. - W radosnych podskokach dziewczynka ruszyła

razem z nią do domu. - Popatrz, dziadek. Ciekawe, czym jest aż
tak przejęty.

Buster biegł na ich spotkanie, gorączkowo wymachując

rękami.

- Właśnie dzwoniła Evelyn Ousterman. Ma bóle porodowe.

Mąż wyjechał i ktoś ją musi zawieźć do miasta. Głupio mi o to
prosić gościa, ale czy nie mogłabyś przez chwilę dopilnować
wszystkiego? Jake niedługo wróci.

- Oczywiście. Czy powinieneś prowadzić samochód? - Dani

wskazała wzrokiem jego laskę.

- Chyba będzie lepiej, jeżeli...
- Poradzę sobie. To z chodzeniem mam kłopoty. Poza tym

drogi nie są tu oznaczone. Zanim narysuję mapę, żebyś trafiła na
farmę Oustermanów, a potem do szpitala, już będzie za późno.

- Jedź. - Pochyliła się i odwiązała fartuch, okalający jego

wydatny brzuch.

- Umiesz upiec kurę?
- Szanowny panie Greaves, nie tylko to. Wiem nawet, jak ją

oskubać i wypatroszyć. Co chcecie jako dodatek: paszteciki czy
bułeczki?

- Bułeczki! - odpowiedział jej zgodny chór. Razem z Cassie

weszły do domu. Dopiero teraz miała okazję go obejrzeć. Nie
mogła powstrzymać okrzyku przerażenia. W dużym pokoju
stały dość sfatygowane, ale wygodne meble. Dwie sofy
tworzyły obramowanie kominka, który stanowił główny akcent
na jednej ze ścian. Obok stały stoliki i olbrzymie fotele, w
których człowiek mógł odpocząć po całym dniu pracy. Poza tym
wszędzie walały się palta, buty, zabawki, książki i pisma. Tu i
ówdzie drzemały rozleniwione koty. W kącie leżało coś, co
wyglądało na rozmontowany silnik kosiarki. Obok kominka
zobaczyła karton z przejrzystym materiałem. Wystawało z niego
jedno pogięte i brudne skrzydło anioła.

26

RS

background image

- Trochę tu nieporządku - usprawiedliwiał się Buster.
- Chciałem posprzątać przed twoim przyjazdem, żebyś sobie o

nas źle nie myślała. Miesiąc temu odeszła nasza gosposia. Na
pewno sobie poradzisz?

- Buster, mieszkam w samym sercu wielkiego miasta, gdzie

życie traktuje człowieka brutalnie. Stawię czoło każdej sytuacji.
A poza tym, chyba już nic więcej się nie wydarzy.

- Dani! Dziadku! - krzyczała histerycznie Cassie od progu

pokoju. Oczy miała szeroko otwarte z przerażenia.

- Mój pies zachorował.





















27

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


- Czy wyzdrowieje? - Cassie spojrzała pytająco.
Dani przytaknęła. Pies leżał na łóżku i delikatnie lizał cztery

mokre, popiskujące szczeniaczki.

- Nic mu... to znaczy jej, nie będzie. Małe są tłuściutkie i

zdrowe, a Ranger to urodzona matka.

- Rany! Ale tata się zdziwi, jak wróci do domu!
- Bez wątpienia -mruknęła Dani. Suka umościła sobie

posłanie na szerokim łóżku Jake'a. - Chodź. Zostawmy ją samą.
Niech trochę pośpi.

- Cudownie! Jeszcze nigdy nie mieliśmy szczeniaczków. Miss

Margaret okociła się w zeszłym roku. Potem tata wziął ją do
weterynarza i nie może mieć więcej dzieci. - Cassie szła krok w
krok za Dani. - Kotka pani Ousterman miała sześć małych w
styczniu. Tata wziął trzy, bo wszystkie były bardzo podobne do
Thomasa Hijinksa, naszego czarno-białego kocura. Jego tata też
wziął do weterynarza.

- Chodźmy do kuchni. Trzeba nadziać kurę i włożyć ją do

piekarnika.

Jake poczuł smakowite zapachy, zanim jeszcze znalazł się w

domu. W kuchni nie było nikogo. Z pokoju dobiegały odgłosy
cichej rozmowy.

Najpierw zobaczył anioła. Stał przed kominkiem w

powiewnej sukni z założonymi na piersiach rękami. Jego
skrzydła lśniły w blasku ognia. Na czole miał srebrną opaskę z
umocowaną na niej aureolą. Jake z niedowierzaniem patrzył na
tego cherubina, który jeszcze niedawno był jego córką.

Dani Ross siedziała po turecku na dywanie. W niczym nie

przypominała eleganckiej damy z ich pierwszego spotkania ani

żałosnej, przemokniętej kobiety, która wracała w strugach
deszczu. Wyglądała uroczo w jego koszuli, zalotnie rozpiętej
pod szyją. Zdjęła złote kolczyki i drogi zegarek. Ciepły blask
ognia padał na jej pozbawioną makijażu twarz. Właśnie

28

RS

background image

podniosła głowę i roześmiała się serdecznie. W tym samym
momencie spojrzała mu prosto w oczy.

- Zupełnie o tobie zapomniałem - wydukał.
- O mojej walizce chyba też.
- Poślę po nią Jesse'a.
- Z poleceniem, żeby się nie spieszył, tak? Wyczuł w jej

głosie pretensję. Cholera! Kto jej

o tym powiedział? Podjął taką decyzję pod wpływem

impulsu. Po prostu chciał z nią jeszcze raz porozmawiać.

- Musiałem wybrać to, co w danej chwili było ważniejsze. -

Nie skłamał, ale trochę naciągnął prawdę. - Miałem na głowie
naprawę ogrodzenia, oczyszczenie stawu dla kaczek i setkę
innych spraw. Samochód wyleciał mi z pamięci. Po kolacji Jesse
pojedzie po niego ciężarówką.

- Nie robię ci wymówek. Widzę, jak ciężko pracujesz. -

Wskazała dłonią swoje dzieło. - Podoba ci się?

- Piękny strój i piękna dziewczynka - chwalił Jake,

rozglądając się wokół. - Ale gdzie jest Cassie? Pamiętasz ją? To
ta chłopczyca, która tu mieszkała.

- Tato, nie poznajesz mnie? - Cassie popatrzyła na niego z

wyrzutem. - Szyłyśmy kostium parę godzin.

- Chyba nie tylko to robiłyście. - Ze zdumieniem popatrzył na

pokój. Zabawki Cassie wypełniały drewniane pudło, które
Buster zbudował specjalnie w tym celu. Wszystkie ubrania, buty
i inne fatałaszki gdzieś zniknęły. Książki i pisma leżały
uporządkowane na jednym ze stolików. Pod drugim stał karton z
narzędziami i częściami pompy.

- Mam nadzieję, że nie czujesz się urażony. Z reguły nie

przestawiam niczego w cudzym domu, ale pomagałam Cassie
szukać baletek i tak się zaczęło...

- Mogę być tylko wdzięczny! Widzę tu meble, których jak mi

się zdaje nie oglądałem od lat.

- Przegnałyśmy cielęta z ogródka - pochwaliła się Cassie.

29

RS

background image

- Dwanaście razy uruchamiałyśmy pralkę i pozmywałyśmy

naczynia, które składaliście chyba od dwóch tygodni.

- Pani Ousterman ma dzidziusia. Waży trzy kilo i nie

pamiętam już ile gramów. Dziadek pomógł jej go urodzić!

- Co zrobił dziadek?!
- Evelyn Ousterman poprosiła o podwiezienie do szpitala -

tłumaczyła ze śmiechem Dani.

- Dojechali trochę za późno. Dziecko urodziło się w

ciężarówce tuż przed izbą przyjęć. Kiedy zjawił się lekarz, już
było po wszystkim.

- Może rzeczywiście powinienem się ożenić
- stwierdził Jake pod wrażeniem zmian w domu.
- Umieram z głodu - oznajmiła Cassie.
- Zjemy, jak tylko wróci Buster. Teraz idź na górę i zdejmij

kostium.

A więc był też obiad!
- Chyba zdążę się jeszcze umyć. - Spojrzał na Dani z

uśmiechem. - Czy wyprasowałaś moją ulubioną błękitną
koszulę?

Szybko uniosła głowę i już szykowała się do ostrej riposty,

gdy uświadomiła sobie, że była to zwykła zaczepka.

- Oczywiście, pieseczku. Wisi w twojej szafie. Napuścić

wody do wanny, żebyś mógł wymoczyć swoje zbolałe mięśnie,
czy też najpierw wypijesz małego drinka?

- Drink byłby nie od rzeczy. Przynieś go do sypialni. Może

znajdziemy lepsze lekarstwo na ból.

Wytrzymała jego spojrzenie bez zmrużenia oka.
- Wolę bez pośpiechu - zaszczebiotała. - Poczekajmy na noc.

Wtedy będziemy mieli czas dla siebie.

Przez chwilę pomyślała, że posunęła się za daleko. Jake

utkwił w niej wzrok pełen pożądania. Raptem wybuchnął

śmiechem.

30

RS

background image

- Wygrałaś! Jeżeli będziemy tak dłużej rozmawiać, wyjdę na

durnia.

- Czasy, kiedy się czerwieniłam, już dawno minęły, kowboju.

- Nie czuła gniewu. Rozbroił ją szczerością. - Mam siostrę i
czterech braci. Ojciec nie rozpieszczał nas tylko dlatego, że
byłyśmy dziewczynami. W takiej sytuacji człowiek uczył się
przetrwać albo inni nim pomiatali.

- Stawiam cały majątek na to, że żaden facet nie zdoła cię

nabrać.

- Teraz już nie - szepnęła. Jej myśli wróciły do dawnych

przeżyć.

Spojrzał na nią badawczo, jakby wiedział, co się z nią działo.

Może zresztą wiedział. Jego też pewno prześladowały
wspomnienia. W tej chwili był jej bliższy niż którykolwiek ze
znanych mężczyzn. Ale żeby zupełnie obcy człowiek mógł ją
tak szybko rozszyfrować. To było niepokojące.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Usłyszeli głosy Jesse'a, a

potem Bustera.

- Wezmę ten prysznic. Czyste koszulki są w szafie?
- A dżinsy w komodzie przy drzwiach.
- Rozpieszczasz mnie, kochanie.
- Korzystaj, póki możesz. A poza tym, na twoim miejscu już

przymierzałabym się do kanapy. Tam będziesz dzisiaj spał. -
Rozbawił ją wyraz jego twarzy. - Przypominasz sobie tego psa,
którego Cassie przygarnęła dwa miesiące temu?

- Ten rudzielec? Co on przeskrobał?
- On?! Właśnie leży z czwórką szczeniąt na twoim łóżku. Jak

na mężczyznę, którego praca, między innymi, polega na
odróżnianiu byczków od jałówek, nie jesteś specjalnie bystry w
tych sprawach.

Zaklął cicho i powlókł się do swojej sypialni.
- Nigdy przedtem nie przeżyłem czegoś podobnego -

opowiadał Buster. - Przyjeżdżamy do tego szpitala, a ona
odwraca się do mnie i z uśmieszkiem mówi, że chyba za późno.

31

RS

background image

Po chwili miałem już małego chłopaczka w rękach. Ollie chce
go nazwać William. Po mnie.

Od dawna dziadek nie był tak ożywiony i w tak dobrym

humorze. Skupił na sobie całą uwagę, co bardzo odpowiadało
Jake'owi. Tylko w czasie posiłków wszyscy byli razem. Z reguły
Jake, Jesse i Cochise omawiali plany na następny dzień. Buster i
Cassie zażarcie dyskutowali o tym, kto będzie sprzątał ze stołu.
Potem Cochise zaczynał przekomarzać się z Cassie. Jesse i
Buster dołączali do zabawy, biorąc stronę to jednego, to
drugiego. Wkrótce panował zgiełk nie do opisania. Tym razem
Jake mógł skoncentrować się na jedzeniu, które było
wyśmienite. Dani podała dużą mięsistą kurę nadzianą ryżem z
jabłkami, puree z kartofli, marchewkę z pasternakiem w sosie
imbirowym i pulchniutkie bułeczki. Nie on jeden zachwycał się
obiadem. Cochise i Jesse pochłaniali takie ilości, jakby już
nigdy więcej mieli nie jeść. Nawet Cassie zjadła dwie porcje.

Co chwila spoglądał na Dani. Siedziała między Cassie i

Busterem, którzy odnosili się do niej jak do członka rodziny.
Cochise nie spuszczał z niej oczu. Nawet Jesse, który po
burzliwym sześcio-tygodniowym romansie zaklinał się, że nie
interesują go kobiety, nie mógł oderwać od niej wzroku.
Zwracała uwagę nie tylko urodą. Nie mógł sprecyzować, co to
było: czy sposób, w jaki się śmiała, czy spokój, którym
promieniowała, nawet jeśli wokół panował chaos, czy też jak
patrzyła prosto w oczy rozmówcy, który zaczynał wierzyć, że
nie istnieje nic ważniejszego od jego słów.

Spojrzenie Dani przerwało jego rozmyślania. Musiała coś

dostrzec w jego twarzy, bo zarumieniła się lekko i szybko
odwróciła wzrok. Jake zaklął pod nosem i znów zaczął jeść.
Powinien zająć się jej samochodem, by odjechała, nim będzie za
późno. Wiedział teraz, że gdyby tylko zaczął o nią zręcznie
zabiegać, byłaby jego.

A potem co? Prędzej czy później chciałaby miłości, a tego

właśnie nie mógł jej dać.

32

RS

background image

- Jest naprawdę wyjątkowa. - Dziadek spojrzał badawczo na

Jake'a.

Ten jedynie chrząknął w odpowiedzi i zaczął zbierać ze stołu

naczynia. Dani i Cassie poszły do pokoju, by wykańczać
kostium.

- Kiedy pojedziemy na próbę, będziesz miał okazję do

rozmowy. - Buster popatrzył na swoje odbicie w lustrze i
przygładził dłonią włosy. - Jak wyglądam?

- Świetnie. Roztaczasz wokół wspaniałe zapachy.
- Pomyślałem sobie, że spróbuję tego, czym ty się zawsze

zlewasz. Kobiety potem lecą do ciebie jak pszczoły do miodu.
Chyba nic złego w tym, że taki stary pryk... Do twojej babci
zalecałem się pachnąc sianem i końskim potem. Jej to nie
przeszkadzało, ale... Nie myśl przypadkiem, że mi na kimś
zależy, rozumiesz?

- Rozumiem - z udawaną powagą stwierdził Jake. - Wiesz,

trafić w życiu na taką kobietę jak Beth Wilson, to nie byle co.

- Też mógłbyś znów trafić w życiu na jakąś kobietę. - Buster

włożył kapelusz i przekręcił go zawadiacko na bakier. - No
chłopcze, przyznaj się. Polubiłeś ją trochę, prawda?
Obserwowałem cię dzisiaj przy stole.

- Przypilnuj, żeby Cassie znów nie zaczęła bójki. - Jake

zmienił temat. - Ostatnim razem Frankie Kortman wrócił do
domu z podbitym okiem i w podartej koszuli.

- Należało mu się - bronił prawnuczki Buster. - Po co gadał,

że dziewczynie nie przystoi gra w piłkę. Cassie jest wojującą
feministką. Gdyby była starsza, pewno spaliłaby stanik.

- Ech, kobiety przestały to robić już parę ładnych lat temu -

śmiał się Jake. - Miej na nią oko, dobrze? Jak dalej tak będzie
lała chłopaków, wpadną w kompleksy.

- I powinni. Nawet nie mogą się z nią porównywać!
Kiedy Jake wszedł do pokoju, Dani siedziała przed

kominkiem i wpatrywała się w ogień. Postawił tacę na stole, a

33

RS

background image

potem z westchnieniem opadł na fotel. Sięgnęła po kubek
gorącej, mocnej kawy.

- Buster i Cassie pojechali?
- Wreszcie. - Palcem wystukiwał szybki rytm na swoim

kubku. - Hm... chyba powinienem cię przeprosić za to
popołudnie. Zostawiłem cały bałagan na twojej głowie...

- Istotnie. - Dani rozparła się na drugiej sofie. - Jak na kogoś,

kto mnie tu wcale nie chce, robisz niezmiernie mało, aby się
mnie pozbyć.

- Jestem po prostu ciekawy.
- Czego?
- Twojej skazy.
- Skazy?! - Nic nie rozumiała.
- No, może źle się wyraziłem. Nie chodzi mi o wygląd. Jesteś

tak atrakcyjna, że możesz przebierać w mężczyznach. Z jakiego
tajemniczego powodu szukasz męża przez ogłoszenie?

- Ależ to nie ja... - jęknęła. - Jake, zostałam tylko zatrudniona,

by znaleźć odpowiedniego kandydata.

- Zatrudniona!?
- Wybacz. Nie zdawałam sobie sprawy... Uznałam za pewnik,

że Buster powiedział ci, kim jestem i po co przyjechałam.

- Chyba próbował, ale zawsze zmieniałem temat.
- Nie przeglądałeś informacji o ewentualnej żonie?
- Pobieżnie. Nie było tam nazwiska, zdjęcia ani nic, z czego

mógłbym wywnioskować, że to nie ty.

- Póki nie wyłuskam dwóch czy trzech kandydatów, muszę

zachować dyskrecję. Dla dobra mojej klientki.

- Zajmujesz się swataniem?
- Pierwszy i ostatni raz - powiedziała stanowczo. - Moja praca

polega na wyszukiwaniu specjalistów dla różnych firm.
Znajduję właściwych pracowników na właściwe miejsce.

- Tym razem akurat tym miejscem jest łóżko.
- Można to i tak ująć.
- Cholera! A ja wysilałem się, żeby być miły...

34

RS

background image

- Miły! - krzyknęła. - Ty byłeś miły?!
- Oczywiście. Mogłem przecież stanąć na granicy rancza z

bronią w ręku.

- Zamiast tego łaskawie pozwoliłeś mi zrobić olbrzymie

pranie, posprzątać dom, ugotować obiad, uszyć kostium dla
Cassie i... i...

- Pies- podpowiedział.-Zapomniałaś o psie.
- Przegonić cielaki z ogrodu i... - Spojrzała na niego

przymrużonymi oczami. - Żartujesz sobie ze mnie?

- Ależ skąd. Mów dalej.
- Nawet poskładałam twoje gatki, panie Montana. Mogłam je

byle jak wepchnąć do szuflady, ale wszystkie starannie
poskładałam i...

- Chyba ich nie wykrochmaliłaś, co? - spytał niewinnie. - Jak

ja nie cierpię sztywnej bielizny! Zwłaszcza jeżeli cały dzień
mam spędzić na koniu. Nie masz pojęcia, ile niewygody
sprawia...

- Szkoda, że nie wpadłam na ten pomysł! - Popatrzyła

groźnie, ale nie mogła zachować powagi. - Niech cię diabli!
Jesteś niemożliwy!

- Czyli nie ty jesteś moją przyszłą żoną - powiedział z cichym

westchnieniem. - Przez chwilę już miałem ci ulec i pozwolić się
zawlec do ołtarza.

- Całe szczęście, że prawda wyszła na jaw. Dzięki temu nie

zapędziłeś się za daleko - oznajmiła sucho. - Niestety, twoje
wysiłki, by być miłym, poszły na marne.

- Nieprawda. Nic nie poszło na marne. - Jake pochylił się do

przodu i popatrzył na nią uwodzicielsko.

Odwróciła wzrok. W kominku cicho strzelał ogień. Blask

padał na jej twarz. Znów pragnął ją objąć jak już wiele razy tego
dnia. Czy ona też czuła to dziwne oczarowanie i ciekawość,
które kazały mu wierzyć, że między nimi jeszcze nie wszystko
skończone?

35

RS

background image

- W pewnym sensie jestem zadowolony - powiedział cicho. -

Kiedy w końcu cię pocałuję, będziesz wiedziała, że to nie z
powodu jakiegoś głupiego ogłoszenia.

Rzuciła mu badawcze spojrzenie, by sprawdzić, czy znów nie

zaczyna się z niej naigrawać.

- A tak przy okazji, dziękuję za pranie, gotowanie i szycie

kostiumu.

- Zapomniałeś o psie.
- Rzeczywiście. I za składanie.
- Bez krochmalu - zapewniła go, nie panując nad śmiechem.
- Trudno się przyznać do tego, ale spędziłam tu przyjemny

dzień. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz gotowałam
prawdziwy obiad. Przeważnie wrzucam byle co do kuchenki
mikrofalowej. No i te sympatyczne rozmowy z Cassie...

-Jestem twoim dłużnikiem. Ona rzadko może liczyć na czyjąś

niepodzielną uwagę. Moja wdzięczność za pomoc przy
kostiumie po prostu nie zna granic. Kiedy zeszłej jesieni Beth
Wilson zadzwoniła z pytaniem, czy parę razy w tygodniu
posłałbym Cassie do przedszkola, nie zdawałem sobie sprawy z
tego, że przyjdzie mi szyć sukienki dla aniołka.

- Podobno sztukę napisała cała klasa. Co za wspaniała lekcja

współpracy! Ta Beth Wilson to skarb.

- Beth jest świetną nauczycielką. Sama zorganizowała

przedszkole, a teraz nim kieruje. Większość tutejszych dzieci,
zwłaszcza w wieku Cassie, żyje w pewnej izolacji. Nawet jeżeli
mają rodzeństwo, nie zawsze potrafią współżyć w grupie.
Często nie umieją przystosować się do szkoły. Podejrzewam, że
gdy Beth dzwoniła w sprawie Cassie, nie przypuszczała, w co
się pakuje.

- Chyba obie zdobyły nowe doświadczenia.
- Okazała Cassie dużo serca. Stawiała przed nią różne

zadania, które pomagały jej sprawdzić własne siły. Zachęcała do
czytania książek, by zobaczyła, że świat nie składa się tylko z

36

RS

background image

koni i kowbojów. Uczyła zabaw z innymi dziećmi i unikania
bójek z powodu drobnych konfliktów.

- Może zdoła wyciągnąć ją choć na chwilę z dżinsów i

tenisówek, by zobaczyła, jak miło jest być małą dziewczynką.

- To chyba ponad ludzkie siły.
- Matka natura wszystkim się zajmie. Powiem ci coś w

tajemnicy. Byłam najgorszą chłopczycą w okolicy, kiedy
miałam dziesięć lat. Stopniowo zrozumiałam, że mogę być
dziewczyną i jednocześnie robić to, co lubię, czyli grać w
baseball i hokeja.

- Ty i hokej! Niemożliwe! Wyglądasz na taką, która

paradowała w różowych falbaniastych sukienkach.

- Wyrosłam w małej miejscowości w Saskatchewan, gdzie

hokej na lodzie to nie sport, a obowiązek. Byłam bramkarzem,
póki nie straciłam dwóch przednich zębów, na szczęście
mlecznych. Wtedy mama ostro zaprotestowała.

- I tylko dlatego nie występujesz w lidze narodowej?
- Nie. Raczej przez hormony. Skończyłam czternaście lat i

włożyłam figurówki oraz różowe getry. Chciałam zdobyć
olimpijskie złoto. Potem odkryłam, że jeżdżenie z przystojnymi
chłopakami jest przyjemniejsze niż ćwiczenie ósemek.

- Z przystojnymi chłopakami? - dopytywał się, wyraźnie

zaniepokojony. - I co? Lecieli na ciebie? - Spojrzała na niego,
nic nie rozumiejąc.

- Ci faceci.
Nagle uświadomiła sobie, jak uważnie ją obserwuje.

Zażenowana przykryła koszulą szyję i dekolt.

- Było paru takich - odpowiedziała zła, że się tłumaczy.
- Podoba mi się twój dziadek. Chyba nie usiedział na miejscu,

nim zaczęły się kłopoty z biodrem. To artretyzm?

- Nie. Popisywał się ujeżdżaniem konia i spadł. W opinii

lekarzy to cud, że chodzi, tyle kości połamał. Nareszcie dociera
do niego, że nie będzie już mógł robić wielu rzeczy. Kilka
miesięcy spędził w domu, co go doprowadzało do szaleństwa.

37

RS

background image

Nas wszystkich zresztą. Teraz myśli, że nie jest tak ważny jak
przedtem, a jego udział w pracy na ranczu stanowczo zbyt mały.
Prowadzi dom i zajmuje się Cassie, ale sama widziałaś, z jakim
skutkiem.

- O co chodzi w tej aferze z opieką społeczną?
- Zeszłego lata jakiś dzieciak na parafialnym pikniku

wyśmiewał się z Cassie. Zlała go na kwaśne jabłko, a jego
matka wpadła w histerię. Cassie zawiniła. Jest bardzo
wybuchowa i potrafi kląć jak dorożkarz, jeżeli ktoś ją
sprowokuje. To samo zresztą robią inni w jej wieku. Problem w
tym, że jest dziewczynką.

- I matka tego chłopca poszła do opieki społecznej?
- Tak. Naopowiadała im o słownictwie Cassie, ojej bójkach, o

ubraniach, w których, jej zdaniem, wygląda jak mały ulicznik.
Cholera, próbuję utrzymać ją w czystości! Trudniej zawlec ją do
wanny i przebrać, niż związać cielaka na rodeo. Buster nie
zawsze może sobie z nią poradzić. Jak nie ma mnie w domu... -
Wzruszył ramionami i ciągnął dalej z goryczą w głosie: -
Urzędniczka uznała, że niewłaściwie wypełniam obowiązki
rodzicielskie. Podobno Cassie wyrasta w nieodpowiednim

środowisku. Kocham moją córkę i będę o nią walczył do
upadłego.

Wyciągnęła dłoń i ze współczuciem położyła na jego ręce.

Odpowiedział jej mocnym uściskiem. Ile zdrowia kosztował go
ten ciągły stres?

- Może powinieneś zatrudnić nową gosposię.
- W ciągu ostatnich czternastu miesięcy mieliśmy ich pięć.

Były to bardzo dobre kobiety, ale Buster zarządzał nimi jak
chłopakami na ranczu i po kilku tygodniach rezygnowały. A
Cassie... Nie cierpi, gdy ktoś ogranicza jej swobodę. Dziadek
wcale nie jest pomocny. Biegnie do niego, żeby ją ratował, a on
oczywiście zawsze staje po jej stronie. W tej sytuacji żadna
kobieta przy zdrowych zmysłach nie wytrzymuje długo.

38

RS

background image

- Zaskakuje mnie twoja szczerość, zwłaszcza biorąc pod

uwagę cel mojej wizyty.

- Wydarzyło się chyba wszystko, co mogło najgorszego.

Mimo to nadal tu jesteś.

- Na pewno nie ze względu na ciebie. - Jej słowa złagodził

śmiech.

Przyglądała się jego twarzy, szyi i szerokim barkom. Poniżej

zawiniętych rękawów widziała umięśnione ramiona, pokryte
złotymi włoskami. Miał silne ręce, charakterystyczne dla ciężko
pracującego mężczyzny. Odciski i blizny wcale ich nie szpeciły.
Tymi dłońmi potrafił złapać byczka za rogi, naprawić płot,
uspokoić narowistego konia, pogłaskać policzek śpiącej
córeczki. Lub pieścić kobietę...


















39

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


Nagle mocniej strzeliły płomienie w kominku. Powietrze

wypełnił zapach żywicy. Jake zsunął się z kanapy na dywanik
leżący u stóp Dani. Podał jej srebrną gwiazdę, którą zobaczył na
podłodze.

- Czy to coś ważnego?
- Rany boskie! Całe popołudnie je wycinałyśmy. Muszę... -

Zamilkła. - To znaczy ty musisz ozdobić mmi dół sukienki. Nie
powinnam była zaczynać czegoś, czego nie dokończę.

- To bardzo zły zwyczaj. - Celowo patrzył jej prosto w oczy,

wiedząc, że myśli dokładnie to samo, co on. - Nic nie stoi na
przeszkodzie, abyś jeszcze trochę została.

- Muszę wracać do pracy.
Figlarny loczek opadł jej na czoło. Wyciągnął dłoń i powoli

odgarnął go do tyłu. Jedwabiste włosy zahaczały się o bruzdy na
jego spracowanej dłoni. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo
podniecał go kontrast między brzoskwiniową skórą jej policzka
a chropowatością i siłą jego męskiej ręki.

- Mógłbym cię zatrudnić jako specjalistkę w dziedzinie

inżynierii anielskiej lub czegoś takiego. Przyda mi się każda
pomoc.

Rozbawił ją tylko. Uśmiechnął się rozleniwiony i postanowił

po prostu cieszyć się wszystkim, jak długo będzie mógł.
Odwzajemniła jego uśmiech, spuściła wzrok, a delikatny
rumieniec zaróżowił jej twarz.

- Chyba powinnam wrócić do Toronto. Nic nie odpowiedział.

Sięgnęła po gwiazdę,

a on złapał jej dłoń. Nie protestowała. Z lekko zmarszczonymi

brwiami patrzyła na ich splecione palce. Cień jej rzęs padał na
policzki. Jak każda chłopczyca oczywiście miała piegi.
Tworzyły delikatny rzucik u nasady jej nosa. Były widoczne
tylko z bliska. Zastanawiał się, czy jej pełne usta są tak
zmysłowe, na jakie wyglądają.

40

RS

background image

Spojrzała na niego. Jej oczy jaśniały złotawym brązem,

połyskującym w płomieniach ognia. Pochylił głowę i, niewiele
myśląc, musnął ustami jej wargi. Poruszyła nerwowo palcami
uwięzionymi w jego dłoni, a potem znieruchomiała. Zamknęła
oczy i wstrzymała oddech.

Był to jeden z tych momentów, który trwa wieczność. Jake

wciągnął głęboko zapach jej skóry. Mógł zbliżyć twarz o ten
jeden centymetr, który ich dzielił, ale nie było pośpiechu.
Wystarczyła mu sama obietnica tego, co mogło ich czekać.

- Powinnam już wyjechać - usłyszał jej szept. - Dziś

wieczorem miałeś się zająć moim samochodem.

- Już późno. Zostań na noc. Przywiozłem twoją walizkę.

Znajdzie się wolny pokój.

- Mógłbyś zawieźć mnie do najbliższego motelu.
- Chciałbym usłyszeć inną odpowiedź.
- A ja mieć pewność, że twoja propozycja nie ma podtekstów.
Dotknął ustami jej gładkiego policzka. Miotały nim sprzeczne

uczucia. Z jednej strony chciał, by oczekiwanie trwało jak
najdłużej, z drugiej pragnął jej nagiej w swoich ramionach już
teraz. Wtulił usta w ciepłe miejsce za jej uchem.

Dani westchnęła. Obróciła głowę, by odnaleźć jego wargi.

Koniuszkiem języka powiódł po jej ustach, zachęcając do tego,
by je rozchyliła. Po chwili całował je namiętnie. Nie mógłby
wyjaśnić, w jaki sposób udało mu się poprzestać tylko na tym.
Mógł ją zdobyć i był pewien, że to zrobi. Jednak zwyciężyło
staroświeckie poczucie rycerskości, którego u siebie nie
podejrzewał. Zrezygnował.

Oparła czoło na jego policzku tak, że jego twarz tonęła w jej

włosach. Pocałował ją w czubek głowy, jakby była małym
dzieckiem.

- Dani? - zaczął pytająco i nie dokończył.
- Jake...
- Ale nie jesteś na mnie zła, że pytam?

41

RS

background image

- Nie - szepnęła. - Złoszczą mnie moje własne zahamowania.

Nigdy nie miałam odwagi w tych sprawach...

- Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie - mruknął, całując ją

delikatnie. Odwzajemniła jego pocałunek, który znów mógł
przerodzić się w coś więcej, gdyby go nie przerwał. - Chyba
powinniśmy na tym skończyć nasze wieczorne pogawędki,
kochanie.

- To dobry pomysł. Bardzo dobry!
- Chyba nie zamierzasz zmusić mnie do tego, bym teraz wiózł

cię sto kilometrów do najbliższego motelu.

- Powinnam.
- Pewno tak - drażnił się z nią. - Sypialnia gościnna na piętrze

ma zamek, który można sforsować jedynie za pomocą dynamitu.
Będziesz bezpieczna. Przysięgam.

- A ty? - W jej oczach pojawiły się iskierki wesołości.
- Chciałbym wierzyć, że nie. - Delikatnie przesunął palcem po

jej ustach. -Przeniosłem psa ze szczeniakami do pokoju Cassie.
Dysponuję diabelnie dużym łóżkiem. Miejsca wystarczy dla
dwojga.

- Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo interesuje mnie ta

oferta... - Uśmiechnęła się ze smutkiem i pocałowała jego palec.

- Ale... - zaczął za nią kończyć zdanie. - Zawsze jest to

wszechobecne ale. Zastanawiam się, ilu mężczyzn traciło
wszelkie nadzieje na dźwięk tego słowa.

Rozśmieszył ją tymi spostrzeżeniami, co zresztą było jego

celem.

- Mówię poważnie o noclegu i nie mam nic zdrożnego na

myśli.

Dani patrzyła na niego przez długą chwilę. Powinna była

odmówić i nie kusić losu.

- Do licha! - szepnęła. - Dlaczego nie? Poza tym, jestem

ciekawa, jak udała się próba.

- Próba wypadła cudownie. - Oczy Cassie błyszczały

ożywieniem. - Spisałam się naprawdę dobrze, nie, dziadku? Pani

42

RS

background image

Wilson powiedziała, że byłam najlepszym aniołem, jakiego w

życiu widziała!

- Rzeczywiście. - Buster z dumą patrzył na wnuczkę. - Żadne

z tych dzieciaków nie dorasta jej do pięt.

- Kto chce dokładkę? - Dani stanęła przy stole z półmiskiem

pełnym rumianych placków. - Przyznaj się, Jesse, że w twoim
brzuchu jest jeszcze sporo miejsca.

Jesse nie mógł odpowiedzieć z pełnymi ustami, ale

energicznie skinął głową i podstawił swój talerz. Dani nałożyła
mu z pół tuzina placków. Zastanawiała się przy tym, jak on jest
w stanie tyle w sobie pomieścić.

- Jake?
- Już nie mogę - oznajmił z pewnym żalem w głosie.
- Mam nadzieję, że zostaniesz u nas trochę dłużej - powiedział

Buster, odsuwając od siebie opróżniony talerz. - Potrafisz
dogodzić mężczyźnie.

- A najlepszy anioł w okolicy?
- Dziękuję. Pękłabym. Szkoda, że mnie nie widziałaś.

Wszyscy podziwiali mój kostium. Nawet ten głupi Robby
Jacobsen powiedział, że jest mi w nim do twarzy, prawda,
dziadku?

- Wspomniał coś o tym raz lub dwa. Tak zawróciła w głowie

temu młodzieńcowi, że przykro patrzeć.

- A co mówiła pani Wilson? - spytał Jake.
- Zaprosiła dziadka na kolację. Ja też mogie iść, jeżeli zechce.
- Mogę, nie mogie - cierpliwie poprawił Jake. Chyba twój

pradziadek nie potrzebuje przyzwoitki, chociaż...

- Nie chcę słyszeć żadnych chociaż - sapnął Buster i spojrzał

groźnie na Jake'a. - Ona jest po prostu uprzejma. To wszystko.
W ten sposób chce wyrazić wdzięczność za pomoc w
przygotowywaniu dekoracji.

- Robiłeś dekoracje? - Jake uniósł brwi ze zdumienia.
- Wbiłem parę gwoździ, nic więcej - mruknął dziadek.

Potoczył po zebranych surowym spojrzeniem, by uciąć wszelką

43

RS

background image

dyskusję na ten temat. - To nie piknik, Jesse. Skończ placki i
weź się do roboty. Cochise też. A ty z czego się śmiejesz, Jake?
Czyżbyś miał wolny dzień? Jeżeli tak, to zaraz ci znajdę zajęcie.

- Już mnie tu nie ma. - Jake szybko wstał od stołu. -

Obiecałem pannie Ross, że wyciągnę jej samochód z rowu.

- Chyba nie wyjeżdżasz? - błagalnym tonem dopytywała się

Cassie. - Nie widziałaś kaczek dziadka ani nie jeździłaś na
Apaczu. Nie zobaczyłaś mojego domu na drzewie ani w ogóle
nic. Możesz przecież zostać. Prawda, tatusiu, że ona może
zostać? Poza tym musisz przyjść na przedstawienie. Jest w
przyszłym tygodniu. To już niedługo. Proszę...

- Cassie, naprawdę chciałabym... - Dani przyklękła obok jej

krzesła. Ku swojemu zdumieniu odkryła, że rzeczywiście
chciałaby przyjąć zaproszenie. Jeden dzień wystarczył, by
zakochała się w Silvercreek i wszystkich jego mieszkańcach.

- Przyjechałam tu służbowo i muszę wracać.
- Dziadek powiedział, że chcesz porozmawiać z tatą o nowej

mamie dla mnie. Ja wolę ciebie.

- Cass... - Dani oczekiwała pomocy od Jake'a, ale on stanął

przy zlewie i wyglądał przez okno.

- Wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane, niż ci się

wydaje. Niestety, nie obejrzę twojego przedstawienia, ale...
Słuchaj, mam pomysł! Niech tata zrobi ci zdjęcia. Przyślesz je
i...

- To nie to samo! Dobrze o tym wiesz! - Cassie zerwała się z

krzesła i rzuciła do drzwi. Patrzyła na Dani z wyraźną
wrogością. - Myślałam, że jesteś inna, a ty jesteś taka jak ta
pani, która chce mnie zabrać!

- Cass! - krzyknęła za nią Dani. - No cóż, chyba nie radzę

sobie zbyt dobrze z dziećmi.

- Nie miej do siebie pretensji, kochanie. - Buster niezgrabnie

poklepał ją po plecach. - Cassie jest raczej nieufna. Właściwie
byłem zaskoczony, że do ciebie od razu poczuła taką sympatię.

44

RS

background image

Nie chce się przyznać, że będzie tęskniła, więc zrobiła awanturę.
Minie jej to...

- Nie. Zaczęłam mówić do niej jak do smarkacza, a sama

kiedyś

nienawidziłam,

gdy

dorośli

traktowali

mnie

protekcjonalnie.

- Trudno wyczuć, jak postępować z dziećmi w tym wieku. Na

dodatek to się jeszcze pogarsza, zanim w końcu nastąpi
poprawa. Pamiętasz, jak miałaś trzynaście lat?

- Nie chciałabym ponownie przezywać tego samego. -

Roześmiała się. Słowa Bustera podniosły ją na duchu. - Byłam
najgorszą chłopczycą w mieście, a jednocześnie wymazywałam
szminkę starszej siostry. Nikt mnie nie rozumiał. Bracia nabijali
się ze mnie, bo adorował mnie pryszczaty chłopak, mieszkający
w sąsiedztwie. Teraz stoi na czele własnej międzynarodowej
korporacji i jest bogatszy od Krezusa.

- Masz jeszcze w sobie coś z tej chłopczycy? Skusisz się na

przejażdżkę konno? - spytał Jake.

- Miałeś wyciągać mój samochód...
- Zrobię to. - Nonszalancko włożył na głowę kowbojski

kapelusz. Jego oczy przysłonił cień ronda. Przypominał bohatera
westernów: wysoki, szczupły, z zawadiackim uśmiechem, który
mógłby zdobyć najbardziej zatwardziałe damskie serca.

- O drugiej muszę być w Williams Lake.
- I będziesz.
- Ale... - Popatrzyła na stos naczyń w zlewie.
- Ja się tym zajmę - oświadczył Buster.
- Nie mam co włożyć...
- Odwieczna skarga egzemplarzy rodzaju żeńskiego - śmiał

się Jake. - Te wełniane spodnie są akurat na taką okazję.

- Dobrze. - Zastanawiała się, czy słyszał zdenerwowanie w jej

głosie. - Tylko... hm... wezmę sweter.

- W porządku. Radzisz sobie z koniem?
- Nie chciałabym dopiero go ujeżdżać, ale też nie trzeba mnie

przywiązywać do grzbietu.

45

RS

background image

- Spotkajmy się przy furtce do zagrody za piętnaście minut.
W sypialni Dani stanęła przy oknie i obserwowała Jake'a.

Szedł przez podwórze zdecydowanym krokiem, jak człowiek
obarczony poważną misją.

Ona też miała konkretne zadanie i powinna wykonać je do

końca. Caroline Wainwright niecierpliwie czekała na wynik
poszukiwań. Program jej wizyt nie przewidywał intymnych
rozmów przy kominku i konnych przejażdżek. Nie należało do
jej

obowiązków

sprawdzanie

umiejętności

kandydatów.

Uśmiechnęła się do wspomnień. Wczorajsza próba wypadła
pozytywnie. Jake zasłużył na ocenę zadowalającą z wdzięku,
znacznie lepszą ze sztuki dyskretnego uwodzenia, a jeżeli
chodzi o całowanie...

Ofuknęła się w duchu i zaczęła przygotowywać do wyjścia.

Przyczesała dłonią rozwichrzone loki. Sięgnęła po szminkę, ale
w końcu zdecydowała, że jej nie użyje. Zrobiła cieniem
dyskretne smugi na powiekach i natychmiast tego pożałowała.
Szybko starła, by za moment znów je nałożyć. Potem jeszcze
przymierzyła dwa swetry, zmieniła bluzkę i ponad pięć minut
wybierała kolczyki. Wtedy też doszła do wniosku, że źle zrobiła
wyjeżdżając z Toronto.

- Jestem po prostu śmieszna - syknęła.
Co z tego, że całowali się przy kominku! Był to jeden z tych

momentów, kiedy nagle mężczyzna i kobieta poddają się
czarowi chwili. Później otwarcie zaproponował jej wspólną noc.
Odmówiła, co przyjął z godnością, i to wszystko. Nie po raz
pierwszy mężczyzna stawiał ją w podobnej sytuacji. Problem
tkwił w tym, że tak niewiele brakowało, by się zgodziła.

- Myślałam, że Kolumbia Brytyjska to same góry - zaczęła

Dani - a tu jest aż tyle rancz.

- Czytałaś zbyt wiele prospektów o trasach narciarskich. -

Jake pochylił głowę, by nie uderzyć o gałąź sosny, która wisiała
nisko nad szlakiem. - Rancza kojarzą się ludziom głównie z

46

RS

background image

prowincją Alberta, a przecież rejon Cariboo ma chyba najlepsze
pastwiska na świecie.

Popędził konia, by zrównać się z Tinkerbell, kasztanową

klaczą Dani. Z przyjemnością patrzył, jak prosto i z gracją jego
gość trzyma się w siodle. Tinkerbell była łagodna, ale miała
dość temperamentu, by onieśmielić niedoświadczonego jeźdźca.
Szybko odkryła, że Dani nie da się nabrać na żadną z jej
sztuczek. Próbowała udawać strach przed cieniem i skubać
zwisające nad ścieżką gałęzie, ale w końcu dała za wygraną.

- Zadowolona z przejażdżki?
- Nie musisz pytać, chyba że jesteś łasy na pochlebstwa -

zauważyła uszczypliwie.

- Przy tobie nic nie ujdzie mężczyźnie na sucho.
- Nie.
- To przyjacielskie ostrzeżenie?
- Jeżeli jest konieczne... A właściwie, o czym my

rozmawiamy?

- Nie mam pojęcia. - Roześmiał się. - Dobrze spałaś zeszłej

nocy?

- Jak niemowlę.
- Coś ci się śniło?
- Tak.
- Ja też?
- Nie.
- A ty mnie tak.
- Mam nadzieję, że było ci przyjemnie.
- Owszem.
- A mnie?
- Oczywiście. Dzisiaj sama możesz się przekonać.
- Podziwiam twój upór. Nie zapominaj, że wieczorem będę

już w Vancouverze - powiedziała serdecznie rozbawiona.

- Twój wóz tkwi w rowie i czeka na mnie.
- Naprawdę muszę wracać - zaczęła już poważnie, po dłuższej

chwili milczenia. - Jutro mam umówione spotkanie.

47

RS

background image

Patrzył na góry Cariboo, które tworzyły zwartą ścianę na

wschodzie. Nawet w słońcu wyglądały zimno i groźnie.

- Kolejny kandydat?
- Tak. Makler giełdowy.
- Dobry materiał na męża?
- Dotychczas najlepszy.
- Mhm... - Nawet na nią nie spojrzał. Wbił wzrok w odległe

szczyty, jakby je widział po raz pierwszy. Nie mógł zrozumieć,
dlaczego aż tak się zdenerwował.

- Następny po tobie.
Dopiero po chwili dotarło do niego znaczenie jej słów.

Oczekiwał, że za moment usłyszy śmiech, ale mówiła poważnie.

- Początkowo sama nie mogłam w to uwierzyć. Jednak nawet

jeżeli momentami twoje życie przypomina znane mi komedie,
jesteś właśnie tym, którego szukam.

Nie odpowiadał. Na jego twarzy malowały się uczucia,

których nie potrafiła zdefiniować.

- Ten makler ma wszystko, czego trzeba - ciągnęła Dani.
- Jest zamożny, ambitny i inteligentny. Ma dom w

Vancouverze oraz działkę rekreacyjną w Whistler, porsche'a...
Zbliża się do trzydziestki. Doszedł do wniosku, że potrzebuje

żony oraz ustabilizowanego życia rodzinnego, bo tego wszyscy
oczekują od człowieka o jego pozycji.

- Jest zbyt zabiegany, harując osiemdziesiąt godzin

tygodniowo, by poszukać samemu?

- Otóż to. - Dani spojrzała na Jake'a, ale on patrzył przed

siebie, jakby bez reszty zafascynowany widokiem. - Ty jesteś
inny. W twoim domu panuje totalna anarchia, dziadek jest pół
inwalidą, córka udaje Huckleberry Finna, a pralki nikt nie
ośmieli się na sekundę spuścić z oka.

- Czy teraz właśnie wyliczałaś moje zalety? - Obrócił się

twarzą do niej, ale nie widziała jego oczu ukrytych w cieniu
kapelusza.

48

RS

background image

- Nie - powiedziała ze śmiechem. - Do pozytywów zaliczam

twoją uczciwość, szczerość i duże poczucie obowiązku. Gdybyś
dał słowo, że będziesz dobrym mężem dla mojej klientki, zrobił
byś wszystko, co w twojej mocy, by dotrzymać obietnicy. A
ona? Kocha dzieci, zwierzęta, ciche wieczory przy kominku,
dobre książki i ciekawe rozmowy. Makler nie miałby nic
przeciwko jednemu dziecku, ale zdecydowanie wyklucza
jakiekolwiek zwierzęta ze względu na antyki i perskie dywany.
Moja klientka jest bystra, żywa i bardzo życzliwie nastawiona
do ludzi. Makler oczekuje wyrafinowanej, eleganckiej kobiety,
która byłaby idealną gospodynią w czasie wykwintnych kolacji,
tak przydatnych w interesach. Poza tym, niestety, nie należy do
specjalnie błyskotliwych i oczytanych.

- A ja niby tak! - parsknął Jake.
- Obejrzałam twój księgozbiór. Masz mnóstwo pozycji,

począwszy od Nietzschego, a skończywszy na kryminałach.
Można poczytać sobie o historii, polityce, filozofii New Age, no
i oczywiście o rolnictwie. Prenumerujesz tyle pism, że redakcje
powinny ci zaoferować zniżki jak bibliotekom. Nie udawaj przy
mnie chłopka roztropka.

- Nie można cię oszukać. Co jeszcze wiesz o tajemnicach

Jake'a Montany?

- Dużo. Nie na darmo mam reputację jednego z najlepszych

specjalistów. Zawdzięczam ją przede wszystkim intuicji. Po
dziesięciu minutach rozmowy wiem, czy kandydat może
pracować na konkretnym stanowisku. Rzadko kiedy się mylę. -
Spojrzała na niego z powagą. - Właśnie intuicja mówi mi, że
byłbyś idealnym mężem dla mojej klientki. Jedyny problem w
tym, że małżeństwo cię nie interesuje. Muszę więc wybierać
między maklerem z Vancouveru i księgowym z Halifaxu... Bo
rezygnujesz z naszej oferty, prawda?

Skrzywił się i odwrócił wzrok. Dani chwyciła za uzdę jego

konia,

jednocześnie

ściągając wodze Tinkerbell. Oba

wierzchowce stanęły.

49

RS

background image

- Masz teraz wątpliwości?
W jego oczach mignęło zniecierpliwienie. Myślała nawet, że

po prostu odjedzie galopem. On jednak zaklął pod nosem, zdjął
kapelusz, przygładził włosy, znów nałożył kapelusz i popatrzył
na nią z pewną rezerwą.

- Porozmawiajmy.
Zeskoczył z siodła, nim zdążyła odpowiedzieć. Puścił wodze i

ruszył w stronę olbrzymiej sosny, rosnącej na szczycie pagórka
o łagodnie opadających zboczach. Poszła za nim, a oba konie
zaczęły skubać trawę.

Wepchnął dłonie w kieszenie dżinsów i oparł się o drzewo.

Minęła go, by stanąć w miejscu, skąd rozciągał się
najwspanialszy widok na góry. Wciągnęła głęboko ostre,

żywiczne powietrze, od którego zakręciło jej się w głowie
niczym po szampanie.

- Chcesz je podziwiać? - Spojrzała pytająco przez ramię.
- Po jakimś czasie człowiek ma je we krwi i trudno mu bez

nich żyć.

A ty, pytała go w duchu. Ile czasu trzeba, żeby ciebie mieć we

krwi?












50

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


- Zadziwia mnie przejrzystość tutejszego powietrza. W

Toronto jest aż gęste. Jeden ze znajomych mówi, że nie
oddycha, tylko przeżuwa i połyka.

- Sandra, moja była żona, nienawidziła gór. Pochodziła z

miasteczka tak małego, że nie prowadziła do niego żadna droga.
Można było je opuścić statkiem lub samolotem. Góry
przypominały jej więzienne kraty. - Zamilkł na chwilę. -
Przyjechała do Cariboo, żeby odwiedzić znajomych. Spotkałem
ją na potańcówce. Była najcudowniejszą dziewczyną, jaką
kiedykolwiek widziałem. Spędziliśmy razem weekend.

Na jego twarzy pojawił się cień gorzkiego uśmiechu.
- U siebie znała tylko drwali i robotników z papierni.

Wszyscy uważali, że wyjdzie za mąż za któregoś z nich, zajmie
kolejny barak, kupi telewizor i poświęci się dzieciom. Przy
odrobinie szczęścia mogła trafić na takiego, który nie pije za
dużo, nie bije żony i nie przegrywa w karty całej wypłaty.
Gdyby miał wypadek, powinien postarać się zginąć, a nie zostać
inwalidą. Wtedy otrzymałaby rentę z przedsiębiorstwa wyższą
niż z opieki społecznej.

Dani zrobiło się zimno na dźwięk tych słów.
- Byłem jej biletem wyjazdowym. Ranczer z wyższym

wykształceniem, pieniędzmi, własną ziemią oznaczał wolność.
Dwa miesiące później wzięliśmy ślub. Niestety, przedtem
widziała rancza jedynie w telewizji. Spodziewała się
potańcówek w stodole, pieczenia kiełbasek na ruszcie,
wyjazdów

do

Vancouveru,

biwaków

pod

gwiazdami,

romantycznych przejażdżek. Zobaczyła życie wypełnione ciężką
codzienną pracą.

Zacisnął mocno usta.
- Nudziła się i czuła osamotniona. Zaczęła pić, by szybciej

mijały dni. Gdy wracałem z pracy, oczekiwała wspólnych
wycieczek do miasta. W końcu ustaliliśmy, że może jeździć

51

RS

background image

sama, jeżeli od tego zależy jej szczęście. Najpierw wypuszczała
się dwa razy w tygodniu, a potem co wieczór. Godzinami
przesiadywała w barze hotelowym. Przychodzili mężczyźni,
zamawiali drinki dla tak pięknej kobiety...

Już wiedziała, jaki będzie finał tej historii. Wyciągnęła dłoń i

pogłaskała go po ramieniu.

- Próbowałem z nią rozmawiać, ale śmiała mi się w nos.

Uwielbiała być duszą towarzystwa, skupiać na sobie spojrzenia
wielbicieli. W końcu każda rozmowa przeradzała się w kłótnię.
Chowałem kluczyki od samochodu. Wtedy namawiała któregoś
z pracowników, żeby ją zawiózł do miasta, albo jechała
autostopem. Nie zliczyłbym nie przespanych nocy, kiedy na nią
czekałem. Zaszła w ciążę, a ja jak głupi oczekiwałem końca
kłopotów. Niestety, była wściekła i do mnie miała pretensję, że
zrobiłem to celowo, by zrujnować jej życie, figurę i przyszłość.
Przez pierwsze trzy miesiące nie odstępowałem jej na krok z
obawy, że zrobi krzywdę sobie lub dziecku. Potem uspokoiła się
i przestała pić, ale nie trwało to długo. W miesiąc po urodzeniu
dziecka wypuściła się do miasta i zostawiła Cassie samą.
Pojechałem po nią. Wpadła w szał, wrzeszczała, rzucała we
mnie czym popadnie. Ja też zresztą straciłem panowanie nad
sobą. W końcu wyniosłem ją z baru oklaskiwany przez
wszystkich, jakbym nareszcie zrobił to, co prawdziwy
mężczyzna powinien zrobić już dawno temu. W domu
oznajmiłem stanowczo, że albo się zmieni i będziemy razem,
albo może odejść, ale bez córeczki. Myślałem, że zdecyduje się
zostać. Tydzień później wyjechała. Wniosłem pozew o rozwód,
który bez trudu dostałem i od tamtej pory nie mam od niej
wiadomości.

- Mój Boże, zostawiła cię z miesięcznym dzieckiem!
- Było łatwiej, niż myślisz. Ponieważ Sandra nie chciała

karmić jej piersią, nie miałem żadnych kłopotów zjedzeniem.
Niekiedy wkładałem ją do jednej torby u siodła, do drugiej
pieluchy oraz butelki i jechaliśmy do pracy. Uwielbiała te

52

RS

background image

wyprawy. Chyba dlatego teraz tak dobrze jeździ konno. Mogła
spać wszędzie, niezależnie od tego, co robiłem.

- Wiele odziedziczyła po tobie. Jest silna, dumna i zawzięta

jak diabli!

- To dziwne. Nikomu jeszcze nie opowiedziałem całej tej

historii.

- Człowiek musi najpierw pogodzić się z samym sobą -

powiedziała cicho. - Najtrudniej opanować poczucie winy.
Ciągle sobie mówimy, że moglibyśmy wszystkiemu zapobiec,
gdybyśmy się bardziej starali, zrobili jeszcze to czy tamto.
Chyba łatwiej wziąć na siebie całą odpowiedzialność, niż
przyznać się do błędu w wyborze obiektu miłości.

- Mówisz z własnego doświadczenia?
- Owszem. Moje małżeństwo rozpadło się, ponieważ wyszłam

za niewłaściwego człowieka z niewłaściwych powodów. Trzy
lata temu bardzo przeżyłam rozwód rodziców.

- To chyba jeszcze gorsze?
- Traci się wszystkie dziecięce złudzenia. Rodzice z założenia

mają być na zawsze.

- Opowiedz mi o swojej klientce. - Jake zmienił temat. Znów

patrzył na góry, a raczej w głąb siebie.

- Caroline Wainwright. Może słyszałeś to nazwisko?

Potrząsnął przecząco głową.

- Wainwright Industries jest przedsiębiorstwem znanym w

kraju i za granicą. Kieruje nim Marion Wainwright, która
równie energicznie zarządza życiem siostry. Caroline robi teraz
doktorat na uniwersytecie w Toronto. Uwielbia zaszyć się w
domu ze swoimi książkami i psami. Życie towarzyskie jej nie
pociąga. Ma dwadzieścia dziewięć lat. Nigdy nie była mężatką.
Jest bardzo ładna. Wszystkie te informacje przesłałam pocztą.


- Dlaczego siostra tak gwałtownie chce ją wydać za mąż?
- Marion ma już trzeciego męża i uważa jej panieństwo za coś

wysoce niepokojącego. Wychowywała siostrę po tragicznej

53

RS

background image

śmierci ich rodziców. Teraz gnębi ją lęk, że gdyby jej się
cokolwiek stało, Caroline zostałaby sama i bezradna. - Dani
uśmiechnęła się w zamyśleniu. - Osobiście wątpię w to.
Sprawiła na mnie wrażenie kobiety bardzo praktycznej. Z
Marion jednak nie ma dyskusji.

- A Caroline co myśli o ingerencji siostry w jej życie?
- Nie protestuje. Chciałaby mieć męża, dom i dzieci. Niestety,

nieśmiałość utrudnia jej zawieranie nowych znajomości. Na
dodatek istnieje niebezpieczeństwo, że wpadnie w sidła jakiegoś
niebieskiego ptaka, którego zwabi fortuna Wainwrightów.
Podobno jest bardzo sentymentalna i zakochuje się w każdym.
Jej siostra twierdzi, że szalała na punkcie dwóch ogrodników i
kominiarza. Chyba chce ją wydać dla własnego świętego
spokoju.

- Ty wierzysz w takie aranżowane małżeństwa?
- Małżeństwo z rozsądku ma tyle samo albo i więcej szans na

przetrwanie niż z miłości - powiedziała. - Często ludzie tak
bardzo się angażują uczuciowo, że nie dostrzegają żadnych
zapowiedzi przyszłej klęski. Kiedy w końcu przejrzą na oczy,
jest za późno.

- Czy tobie właśnie przytrafiła się szalona miłość?
- Zakochałam się w Darrenie, kiedy miałam piętnaście lat.

Byliśmy klasyczną parą nastolatków, którzy mają być razem do
końca życia. Nigdy nawet nie umówiłam się z nikim innym na
randkę. Jako dziewiętnastolatka wyszłam za mąż. Pierwszy rok
był cudowny. Niekiedy próbuję sobie go powspominać, ale nie
mogę.

- Co było potem?
- Obudziłam się pewnego dnia i skonstatowałam, że

poślubiłam kłamcę i alkoholika - wyjaśniła szybko i
zdecydowanie, jakby chciała mieć to już za sobą. - Nie mógł
zagrzać miejsca w żadnej pracy. Tłumaczyłam sobie, że jest
wolnym duchem, tłamszonym przez przyziemne rygory, ale on
był po prostu nieodpowiedzialny i leniwy. Kiedy pił, snuł

54

RS

background image

marzenia i plany, których nigdy nawet nie zaczynał realizować.
Kiedy był trzeźwy, wpadał w zmienne nastroje i milczał
godzinami. Dzień, w którym doszłam do wniosku, że wolę go
pijanego niż trzeźwego, był dniem, w którym go zostawiłam.

- To małżeństwo z Caroline ma być... prawdziwe?
- Chcesz wiedzieć, czy będzie z tobą spała? - Dani nie owijała

niczego w bawełnę. Zadał zupełnie rozsądne pytanie, które z
niewiadomych powodów zirytowało ją.

- Można to i tak ująć.
- Małżeństwo będzie prawdziwe, panie Montana. Caroline nie

jest naiwna. Trudno mi występować w roli doradcy. Uważam
jednak, że będzie oczekiwała miłości w pełnym znaczeniu tego
słowa.

- W dokumentach, które przesłałaś Busterowi, jest wzmianka

o umowie przedślubnej.

- Wychodząc za mąż, Caroline zrzeka się wszelkich roszczeń

do majątku i przedsiębiorstwa należących do rodziny.
Zachowuje oczywiście prawo do swobodnego dysponowania
swoim funduszem powierniczym. Jednak przy ewentualnym
rozwodzie, nie możesz żądać jego części w ramach podziału
majątku.

- Ostrożniaczki!
- To normalne w przypadku tak zamożnych rodzin. Bronią

swoich interesów. Czy te warunki stanowią przeszkodę?

- Nie potrzebuję ich pieniędzy. Zauważyła w nim olbrzymią

zmianę. Zniknął

gdzieś zawadiacko uśmiechnięty, beztroski kowboj, którego

błękitne oczy przyśpieszały bicie jej serca. Jego miejsce zajął
wysoki ranczer o ponurym spojrzeniu, rzeczowy i oschły. Nagle
znów była przedstawicielką agencji, a on wybranym
kandydatem.

Z żalem po raz ostatni spojrzała na góry. Wolnym krokiem

ruszyła w stronę pasących się koni.

- Przepraszam.

55

RS

background image

Zesztywniała na dźwięk cichego głosu Jake'a.
- Za co?
- Myślałem, że będziesz zadowolona.
- Jestem. - Palcami rozczesywała splątaną grzywę swojej

klaczy. - Podpiszemy dokumenty i mogę wracać do domu.

- Czy rzeczywiście tego chcesz? - Położył dłonie na jej

ramionach i zaczął całować jej szyję.

- Oczywiście - mówiła tak niepewnie, że z trudem

rozpoznawała swój własny głos. - Moja misja byłaby
skończona.

- Naprawdę? Znam przynajmniej jeden dobry powód, dla

którego powinnaś zostać. Ty również.

Jego wargi były gorące i wilgotne. Chciała krzyknąć, że to

głupota, że powinien przestać, ale nie mogła.

- Pragnę cię - szepnął cicho. Miała wątpliwości, czy się nie

przesłyszała.

Obrócił ją twarzą do siebie. Czuła jego niecierpliwe usta i nie

stawiała oporu. Jej samokontrola topniała pod wpływem
pełnego namiętności pocałunku. Przytuliła się do niego, a on
niemal uniósł ją w górę w swoich ramionach. Po chwili oboje
klęczeli, a za moment Jake powoli kładł ją na trawę.
Gwałtownie podciągnął jej sweter i nim się zorientowała,
całował jej piersi przez jedwabną bluzkę i stanik. Ogarniało ją
coraz większe podniecenie. Jej brodawki stały się tak wrażliwe,

że z trudem znosiła jego pieszczoty. Resztki rozsądku
nakazywały jej natychmiast przerwać to szaleństwo. Niestety,
jeszcze większym szaleństwem byłoby udawać, że nie chce jego
pocałunków. Pragnęła leżeć naga w jego ramionach, czuć na
sobie jego ręce, należeć do niego.

Usłyszała szmer koło ucha. To Tinkerbell patrzyła na nią z

zaciekawieniem. Dani już miała ponownie zamknąć oczy, gdy
spostrzegła ruchomy punkt na zboczu wzgórza.

- Jake, ktoś jedzie na koniu.

56

RS

background image

Właśnie rozpiął bluzkę i koniuszkiem języka pieścił skórę jej

brzucha.

- Cassie... Tak, to chyba Cassie. Dopiero teraz Jake odwrócił

głowę. Dani miała

rację. Okrąglutki mały konik Cassie galopował ile sił w

nogach. W miarę jak się zbliżał, coraz wyraźniej widać było
jego spocone boki i pianę przy pysku.

Jake skoczył na równe nogi. Coś się stało. Córka, mimo

swojej odwagi i fantazji, nigdy by w ten sposób nie zajeżdżała
konia bez bardzo ważnego powodu.

- Co to może znaczyć? - Dani wstała, szybko wcisnęła bluzkę

w spodnie i poprawiła sweter.

- Kłopoty. - Osłonił oczy dłonią.
- Tato! Wracaj szybko! Dziadek cię potrzebuje! -

Dziewczynka za mocno ściągnęła wodze, przez co Apacz
niemal stanął dęba. Jake złapał konia za uzdę i zsadził Cassie na
ziemię. Apacz stał, ciężko dysząc.

- Upadł i złamał nogę. Jesse z Cochise'em zabrali go do

szpitala. Jesse kazał mi ciebie znaleźć. - Trzęsła się z przejęcia i
strachu. Nagle wybuchnęła płaczem, a po chwili wisiała już na
szyi ojca.

- Jedź. - Dani wyciągnęła ramiona, by wziąć od niego

dziewczynkę. - Ja się nią zajmę. Jeżeli to poważna sprawa,
będziesz musiał zostać w szpitalu.

- A twój samolot?
- Do diabła z nim! - Przytuliła Cassie do siebie. - Zawsze

będzie następny.

- Zadzwonię ze szpitala.
Pocałował ją i pogładził po ramieniu dla dodania otuchy.

Potem wskoczył na konia, który zaczął nerwowo tańczyć w
miejscu. Chwilę później galopował w dół po zboczu wzgórza.

Już raz to przeżył. Oparty o półkę nad kominkiem, wpatrywał

się w migoczące płomienie. Dwa lata temu stał w tym samym
miejscu i zastanawiał się, czy dziadek będzie kiedykolwiek

57

RS

background image

chodził. Czasem myślał, że im więcej dokładał starań, by ich

życie było normalne i uporządkowane, tym bardziej tracił nad
nim kontrolę.

Usłyszał ciche kroki Dani. Od razu spostrzegł pod jej oczami

sine cienie, których przedtem nie było. Rozczulał się nad sobą, a
ona bez słowa skargi matkowała Cassie przez cały dzień i
niemal pół nocy.

- Dobrze się czujesz? - spytał troskliwie.
- Nieźle. A ty? Wyglądasz jak z krzyża zdjęty, jeśli mam być

szczera.

- Jeszcze nie umieram. Co robi Cass?
- Śpi. Nareszcie. Musiałam zaklinać się na wszystkie

świętości, że nie wyjadę bez pożegnania i obudzę ją, gdy tylko
coś będzie wiadomo o dziadku.

- Obudził się z narkozy, kiedy wyjeżdżałem. Teraz znów

podali mu środek uspokajający

1 usnął.
- Jedziesz tam?
- Taki miałem zamiar. - Potarł dłonią po zaroście

ocieniającym twarz. - Wróciłem do domu, żeby się umyć i
chwilę pobyć z Cass. Właśnie dzwoniłem do szpitala i lekarz
powiedział, że moja obecność tam nie ma sensu. Powiadomi
mnie, jeżeli stan Bustera ulegnie zmianie.

- Wobec tego weź gorący prysznic. Zostało trochę kurczaka z

obiadu. Odgrzeję zupę. Piłeś tylko kawę z automatu i ledwo
trzymasz się na nogach.

- Masz dobre serduszko, kochanie!
- Nie próbuj mnie znów prowokować!
- Cieszę się, że tu jesteś. - Zmęczenie odebrało mu ochotę do

dalszych dowcipów. - Byłem spokojny przynajmniej o Cassie.
Gdyby nie twoja pomoc, musiałbym ją zabrać do szpitala, a to
nie miejsce dla dzieciaka. Ostatnim razem bardzo wszystko
przeżyła. Właściwie miałem mówić o czym innym. Dzisiaj
rano...

58

RS

background image

- Nie chcę rozmawiać na ten temat.
- A ja owszem. - Ujął jej podbródek i podniósł do góry tak, że

musiała na niego spojrzeć. - To nie było zaplanowane. Wczoraj
wieczorem postawiłaś sprawę jasno. Nie należę do mężczyzn,
którzy odmowę uważają za zachętę do większego wysiłku.

- Wiem. Płacą mi za to, żebym ciebie znała lepiej niż ty sam.

Zapomnijmy o tym całym wydarzeniu. Złóżmy wszystko na
karb chwilowej utraty świadomości.

- Nie zgadzam się. Sama...
- Jake, póki rozważasz możliwość poślubienia Caroline

Wainwright, stosunki między nami pozostaną raczej oficjalne. -
Jej oczy były pełne chłodu i rezerwy. Znów rozmawiał z
przedstawicielką renomowanej agencji.

- Trochę za późno na to, by udawać, że nic się nie dzieje. Styl

pani dyrektor może poskutkowałby w Toronto, ale tutaj wcale
na mnie nie działa.

- Jake, proszę... Nie najlepiej sobie radzę w tej sytuacji. Z

reguły nie padam mężczyźnie w ramiona o ósmej rano, niemal
błagając go, by mnie kochał. Na dodatek przyjechałam w
konkretnym celu i niestety złamałam wszelkie reguły
postępowania.

- Nie złamałaś. Po prostu nagięłaś je trochę. - W jej głosie

brzmiała taka rozpacz, że nie mógł powstrzymać śmiechu, który
na szczęście rozładował trochę atmosferę.

- Przepraszam za ten wybuch gniewu.
- To był cholernie ciężki dzień. Żadne z nas nie zachowuje się

normalnie. Wezmę prysznic. Wspominałaś coś o kanapce...

- Jake... Też nie zapomnę tego, co wydarzyło się między

nami. Nie powinnam jednak była na to pozwolić. - Zażenowana
spuściła wzrok. - Powstała kłopotliwa sytuacja dla nas obojga.
Bardzo mi przykro.

- Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Poznanie ciebie to

jedyne ważne dla mnie przeżycie od paru lat. Teraz czeka mnie
już tylko zjazd po równi pochyłej. - Wyszedł z pokoju.

59

RS

background image

To dziwne, że z Darrenem rozmawiali godzinami i nic

znaczącego sobie nie mówili, a Jake potrafił jej wszystko
przekazać jednym spojrzeniem. Dlaczego akurat z nim
porozumiewała się nawet bez słów? Całe popołudnie, czekając
na jego powrót lub telefon, zastanawiała się nad tym i powoli
zaczynała rozumieć.

W czasie swoich poszukiwań sama wybierała kandydatów,

chociaż utrzymywała stały kontakt z Caroline. Czy to
rzeczywiście tak zaskakujące, że ideał, który znalazła, był jej
własnym ideałem?

Po dokonaniu tego odkrycia od razu poczuła się lepiej. Jej

dziwne zachowanie znaczyło, że całe miesiące ciężkiej pracy nie
poszły na marne. Musiała teraz postarać się ułożyć stosunki z
Jakiem wyłącznie na płaszczyźnie biznesu. W końcu umowa
dotyczyła znalezienia odpowiedniego męża dla Caroline, a nie
testowania towaru. Biedny Jake! Był jeszcze bardziej zagubiony
niż ona. Nie mógł zrozumieć, że padł ofiarą własnej
doskonałości.

Kiedy wszedł parę minut później, znów był podobny do

człowieka. Nadal zmęczony, ale przynajmniej wymyty, ogolony
i czysto ubrany. Choć włożył wiele wysiłku w to, by przygładzić
włosy, już zaczynały się skręcać w burzę loków. Pachniał
mydłem i szamponem.

Bez słowa usiadł przy stole i zaczął bawić się łyżką. Postawiła

przed nim talerz gorącej zupy.

- Rosół. Rosół z kluseczkami - oznajmiła, by wyrwać go z

zamyślenia.

Spojrzał na nią, jakby ją widział po raz pierwszy. Potem

powoli odłożył łyżkę.

- Chciałbym, żebyś została. Tutaj. W Silvercreek.




60

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Spojrzała na niego w osłupieniu.

- Nie poradzę sobie - przyznał. - Buster jest w szpitalu, więc

jednocześnie musiałbym prowadzić ranczo i zajmować się
Cassie.

- Chyba nie mówisz tego poważnie. Mam pracę. Już teraz

powinnam siedzieć w Toronto, a nie przygotowywać ci kanapki
i zupę. Nie mogę tak po prostu...

- Do cholery, zabiorą mi Cass! Taka sytuacja jest wymarzona

dla tej babki z opieki społecznej.

- Ale...
- Potrzebuję trochę czasu. - Wziął ją za rękę i delikatnie

przyciągnął do siebie. - Jeżeli poznałaś mnie chociaż trochę w
ciągu tych dwóch dni, to na pewno wiesz, że niełatwo mi prosić
o pomoc. Zostań tylko, póki nie znajdę dobrej gosposi.
Najwyżej tydzień...

Powinna odmówić. Obróciła się na pięcie i stanęła przy

zlewie, próbując zebrać myśli.

- Proszę... - usłyszała za plecami. Położył dłonie na jej

ramionach.

- Pod jednym warunkiem - wykrztusiła w końcu.
- Jakim? - Jego oddech musnął jej szyję.
- Że nie będzie podobnych sytuacji!
- A co my takiego robimy, kochanie? - Z trudem tłumił

uśmiech.

- Jake, wysłuchaj mnie! - oznajmiła ostrzegawczo. - Na razie

myślisz o ślubie z Caroline Wainwright, więc jesteś całkowicie
poza sferą moich zainteresowań. To, co czujemy, jest tylko
pewnym złudzeniem, kombinacją wzajemnej atrakcyjności
seksualnej, stresu, sprzyjających warunków, może i samotności,
a nawet zaciekawienia. Na dodatek działa tu jeden z
najskuteczniejszych

afrodyzjaków,

a

mianowicie

brak

zobowiązań.

61

RS

background image

- Kurczę, ty naprawdę potrafisz być brutalna!
- Roześmiał się po chwili.
- Ale mam rację. Przyznaj się. Pociągam cię, bo ci w niczym

nie zagrażam. Nie zgłupieję po paru dniach i nie zażądam, żebyś
się ze mną ożenił. Nie będę miała życzeń, których ty nie
mógłbyś spełnić, przez co sfrustrowana trzasnęłabym ze złością
drzwiami i uciekła do Toronto. Podziękowałabym ci tylko za
wspaniałe wspomnienia, wróciła do siebie i nigdy byś o mnie
więcej nie usłyszał.

- Wolałbym, żeby to się nie stało. - Pochylił się i dotknął

ustami jej warg. - Wygrałaś. Będę uważał siebie za człowieka
prawie żonatego i zadbam o stosowne zachowanie.

Tak szybka kapitulacja wzbudziła w niej podejrzenia.
- Zostań, jeżeli nie dla mnie, to dla Cassie
- nalegał. - I dla Bustera. Przynajmniej spokojnie poleży w

szpitalu.

- Wystarczy! Jesteś chyba najgorszym, manipulującym,

podstępnym...

- Czy to znaczy, że się zgadzasz?
- Dla Cassie i Bustera. Daję ci tydzień, a właściwie pięć dni.

Potem będziesz musiał sobie radzić sam.

- Powiem ci szczerze, że kamień spadł mi z serca. Tkwiłem w

tym łóżku i cały czas myślałem, jak Jake zajmie się Cassie,
mając na głowie Silvercreek. Już chciałem dać nogę, ale
przywiązali mnie do tej machiny. - Buster ruchem głowy
wskazał skomplikowaną konstrukcję z krążków i linek. - To
nowy gadżet, który na mnie wypróbowują. Wprost uwielbiają
bezkarnie maltretować starych, bezbronnych ludzi.

Z trudem zachowała powagę. Trudno było spotkać kogoś, kto

z bezradnością miałby tak niewiele wspólnego, jak Buster
Greaves. Już od windy Cassie, Jake i ona słyszeli jego donośny
głos. Lekarz i grupa praktykantów stali z szeroko otwartymi ze
zdumienia oczami, a dziadek w barwnej i dosadnej

62

RS

background image

angielszczyźnie tłumaczył im, co myśli o świecie medycyny i jej
podejrzanych praktykach.

- Kiedy wracasz do domu? - Cassie przewiesiła się przez

poręcz łóżka, z niepokojem patrząc na kroplówki i plątaninę
przewodów.

- Niedługo, złotko. - Buster pogłaskał ją po głowie. - Ci

szarlatani chcą się upewnić, że ich druciki będą trzymały moje
kości. Potem pozwolą mi wyjść.

- Poza tym, że podobno nie okazują ci należytego szacunku,

to jak cię traktują? - spytała rozbawiona Dani.

- Jak kalekę, do cholery! - burknął. - Nie robić tego, nie robić

tamtego. Widziałaś tę gromadkę. Żaden z nich nie dorósł do
tego, by się golić. Doktor przyprowadził ich, by zdobyli
doświadczenie w geriatrii. Doświadczenie w geriatrii! Już
miałem im pokazać, co to geriatria.

- Zniosłeś operację jak dwudziestolatek - powiedziała Dani. -

Jeżeli wszystko będzie dobrze, wrócisz do domu pod koniec
miesiąca.

Ale nie na własnych nogach, dodała w myślach. Buster też o

tym wiedział. Miną całe tygodnie, nim pogruchotane kości się
zrosną. Dopiero po długotrwałej i bolesnej rehabilitacji będzie
mógł myśleć o samodzielnym chodzeniu.

- Nie wiem, czy wytrzymam - mruknął ponuro.
- Dlaczego po prostu nie korzystasz z tego, co masz? -

zachęcał go Jake. - Leż i pozwól innym ci usługiwać.

- Gdybyś wisiał tutaj związany jak szynka do wędzenia, w

rozciętej z tyłu koszuli, która powiewa i odsłania cztery litery, to
wcale nie czułbyś się tak rozkosznie zrelaksowany!

- Podpiszę porozumienie - oznajmił cicho Jake.
- Jakie porozumienie? - dopytywał się Buster.
- Z Dani.
- Nareszcie się żenisz!
- Ale nie z nią, tylko z jej klientką.

63

RS

background image

- Mhm... - Dziadek spojrzał badawczo na Dani. - Dlaczego nie

wyjdziesz za niego? To naprawdę marnotrawstwo, oddawać go
drugiej. Mogłabyś trafić sto razy gorzej.

- Wiem, ale w tej chwili nie szukam męża
- powiedziała z uśmiechem, unikając wzroku Jake'a.
- Masz szansę zdobyć wspaniałą kobietę, tylko musisz

rozegrać to dobrze - pouczał go Buster. - Zalecaj się tak, jak cię
uczyłem, a może zmieni zdanie.

- Buster! - uciszała go Dani ze śmiechem.
- Z mojego polecenia powinni cię zatrudnić w ManHunters

Incorporated jako swatkę. Masz upór, którego ta praca wymaga.

- Próbuję zdobyć najlepszą partię dla wnuka, to wszystko -

zaprotestował. Raptem jego spojrzenie powędrowało do drzwi, a
twarz rozjaśnił uśmiech.

Do pokoju weszła elegancka i atrakcyjna kobieta. Miała już

sporo ponad pięćdziesiąt lat, uduchowioną twarz i spokojne
niebieskie oczy.

- Cześć, pani Wilson - powitała ją radośnie Cassie. - Przyszła

pani odwiedzić dziadka?

- Cześć! Chciałam go trochę podtrzymać na duchu. -

Pochyliła się i cmoknęła Bustera w policzek.

- Tatusiu, pani Wilson jest po prostu... Jake objął ją mocno i

dłonią zasłonił jej usta.

Potem przykucnął, by jej coś wytłumaczyć na ucho. Oczy

Cassie robiły się coraz większe. W końcu energicznie pokiwała
głową. Wtedy ją puścił, a Cassie w zamyśleniu obserwowała
nauczycielkę.

- Pani musi być tą słynną Dani Ross. - Beth uśmiechnęła się

ciepło. - Chyba paliły panią uszy przedwczoraj wieczorem.
Cassie i Buster nie mówili o niczym innym, tylko o nowej
kobiecie w życiu Jake'a.

- Miło mi panią poznać. - Dani była zmieszana.
- Jake opowiadał mi, jak pani świetnie pracuje z dziećmi. Ta

sztuka, którą wystawiacie, bardzo mnie zaciekawiła.

64

RS

background image

- Okazało się, że wymaga więcej pracy, niż myślałam. Może

w przyszłym roku skorzystałabym z pani pomocy. Potrzebny mi
ktoś z takim talentem do szycia kostiumów.

- Przykro mi, ale niestety muszę wracać do Toronto.
- Och, przepraszam. Myślałam, że pani i Jake... To znaczy,

dano mi do zrozumienia... Buster mówił...

- Proszę mnie nie przepraszać. Ja też całkowicie tracę

orientację, gdy jestem z tą trójką. Przyjechałam tylko na krótko.
Jestem... przyjacielem domu.

- Bardzo bliskim przyjacielem - dodał Jake, bezczelnie

puszczając do niej oczko.

- Powinniśmy chyba pójść - powiedziała stanowczo.
- Musimy już spadać? - Cassie spojrzała na Jake'a.
- Iść, nie spadać, kruszynko. Przyjdziemy jutro.
- Do widzenia, dziadku. Szkoda, że nie wracasz z nami. -

Cassie mocno objęła Bustera.

- Ja też żałuję, mileńka. - Pocałował ją w policzek.
- Słuchajcie się Dani, zrozumieliście?
Jake wziął Cassie na barana. Pisnęła z zachwytu i na chwilę

przynajmniej zapomniała o tym, że Buster musi zostać w
szpitalu. Dani ruszyła za nimi do drzwi. Pod wpływem impulsu
cofnęła się, by pocałować Bustera.

- Dbaj o siebie i nie podrywaj pielęgniarek.
- Opiekuj się moim wnukiem, póki tu jestem, dobrze?
- Przyrzekam. - Uścisnęła jego powykręcane reumatyzmem

palce. - Nie martw się o nich.

- Jesteś dobrą kobietą. - Patrzył jej prosto w oczy. - Powinnaś

się zastanowić nad tym, co mówiłem.

- Z uporem trwasz przy swoim. - Pąsowa z zażenowania, Dani

zwróciła się do Beth: - Miło mi było poznać panią. Życzę
sukcesu w dniu premiery.

- Ależ chyba obejrzy pani nasze przedstawienie?
- No, nie wiem, czy...

65

RS

background image

- To już w przyszłym tygodniu. Rozmawiałam z lekarzami.

Pozwolą mi wziąć Bustera na wózku inwalidzkim. Gdyby
jeszcze pani przyszła... - Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Cassie
tęskni za matką. Inne dzieci niekiedy dokuczają jej z tego
powodu. Udaje tylko, że ją to nic nie obchodzi. Proszę mnie źle
nie zrozumieć, ale dzięki pani obecności ten wieczór na pewno
utkwiłby jej w pamięci. Niekiedy robię się nachalna. Mam
nadzieję, ze mi pani wybaczy.

- Hej, Dani! Tata ma kupić lody! Chodź szybko! - wołał

Cassie z głębi korytarza.

- Obiecuję, że się postaram. Do jutra, Buster.
- A więc, jak oceniasz sytuację? Ma do niego słabość, czy

nie? - Jake nalał sobie gorącej kawy i przyszedł z kubkiem w
ręku do kuchennego stołu.

- Czy miałbyś coś przeciwko temu, gdyby to była poważna

sprawa? - Dani uniosła głowę znad obieranych kartofli.

- Dlaczego? Oczywiście musielibyśmy wiele zmienić w

naszym życiu, ale Busterowi należy się trochę szczęścia.

- Właściwie to on cię wychował.
- Matka miała szesnaście lat, kiedy mnie urodziła. Czy Buster

powiedział ci, skąd mam takie nazwisko? - Dani pokręciła
przecząco głową. - Mój ojciec pochodził z Montany.
Występował w rodeo, które przyjechało ze Stanów tylko na
weekend. Chyba spotkała go tylko jeden raz. Potem latami
chodziłem na każde rodeo w Cariboo, mając nadzieję, że
spotkam Montanę Jacka. Bezskutecznie. I chyba dobrze się
stało. Wątpię, czy by wpadł w zachwyt, gdyby jakiś chudy
wyrostek podszedł i nazwał go tatusiem.

- A twoja matka?
- Byłem zbyt mały, żeby pamiętać szczegóły. Stosunki

miedzy Busterem i moją matką nie układały się zbyt dobrze.

- Zaśmiał się cicho.

66

RS

background image

- Matka była bardzo do niego podobna. Uparta, zawzięta i

dumna. Pewnego dnia, kiedy miałem już pięć lat, nie
wytrzymała i po prostu poszła sobie.

- Pisała do was?
- Po paru latach Buster dostał list z Los Angeles. Otrzymała

niewielką rólkę w filmie i miała mnie zabrać, gdy tylko coś
zarobi. Sześć miesięcy później policja zawiadomiła nas, że
zginęła w wypadku samochodowym. Buster całkowicie
poświecił się wychowywaniu mnie, jakby chciał odkupić swoje
winy wobec córki.

- Często właśnie w rodzinie sprawiamy sobie nawzajem

najwięcej bólu...

- Twoja rodzina chyba należała do normalnych...
- Tak, jeżeli w ogóle istnieje jakaś norma. Mój ojciec jest

farmerem i zapalonym działaczem politycznym. Zawsze
kandyduje do władz lokalnych. Od czasu do czasu wygrywa.
Matka bardzo interesuje się ekologią. Z dumą wspomina noc
spędzoną w areszcie po demonstracji przed fabryką sztucznych
nawozów.

- Wspominałaś, że się rozwiedli...
- Trzech starszych braci i siostra przyjęli to ze spokojem.

Młodszy brat, Kevin i ja byliśmy całkowicie zaskoczeni. Nie
miałam w ogóle pojęcia, że na to się zanosi. Mama odczekała,
póki Kevin nie zaczął studiować. Wtedy spakowała manatki i
wyprowadziła się.

- A ojciec nadal mieszka na farmie?
- Tak. Za bardzo kocha ziemię, by zmienić zajęcie. Mama

wynajęła mieszkanie w Regina i pracuje w sklepie rzemiosła
artystycznego. Z trudem ją rozpoznaję. Zeszczuplała, nie ma
siwych włosów, zmieniła uczesanie i garderobę. Bez wątpienia
jest teraz szczęśliwa. - Westchnęła.

- Tylko... nie wiem... Zawsze myślałam, że będą razem.
- Chyba jesteś bardzo zżyta ze swoim rodzeństwem?

67

RS

background image

- Trudno powiedzieć. Niewątpliwie jednak rozumiemy się

teraz znacznie lepiej niż w dzieciństwie. Moje rodzeństwo to
dwóch farmerów, dentysta, prawnik i inżynier chemik.

- I ty. Łowca specjalistów oraz swatka.
- Łowca specjalistów. Jak tylko wykonam to zlecenie,

rezygnuję ze swatania na zawsze.

- Dlaczego? Jesteś w tym bardzo dobra. Znalazłaś mnie.
- Dla innej kobiety.
- Prawda. - Spoważniał. Przed nim leżał folder z biografią

Caroline i kontrakt małżeński.

- Co ja właściwie podpisuję?
- Oświadczenie, że wiesz, kogo reprezentuję, wyrażasz zgodę

na małżeństwo i dajesz mi pełnomocnictwa, bym występowała
w twoim imieniu, kiedy wrócę i spotkam się z Wainwrightami.

- A więc to by wszystko załatwiło?
- Wahasz się?
- A ty?
- Co - ja?
- Masz wątpliwości? Może właśnie ty powinnaś wyjść za

mnie?

- Rozmawiałeś z Busterem, tak?
- Ma trochę racji. Dobraliśmy się jak w korcu maku.
- Z małym zastrzeżeniem. Nie mam najmniejszego zamiaru

wyjść za mąż. - Powiedziała to tak gwałtownie, że spojrzał na
nią z uwagą. Wstała i podeszła do kuchni.

- Ostatni moment na zmianę decyzji.
- Podpisz w końcu te cholerne papiery! Jake westchnął

głęboko i postawił pióro na

kropkowanej linii. Dani zaczęła wyglądać przez okno. Nie

mogła opanować poczucia beznadziejności.

- Już? - spytała w końcu.
Jego twarz była nieprzenikniona. Bez słowa podał jej stertę

dokumentów. Uśmiechnęła się z wymuszoną wesołością.

68

RS

background image

- Ostateczny wybór należy oczywiście do Caroline. Chyba

jednak posłucha moich rad. Zaraz do niej zadzwonię. -
Zamilkła, bo zauważyła, że mówi zbyt szybko, wysokim,

łamiącym się głosem.

Choć z własnej woli podpisał porozumienie, już żałował, że to

zrobił. Jeden wewnętrzny głos pochwalał jego decyzję, a drugi
domagał się... czego? Zadawał sobie to pytanie, obserwując, jak
Dani ponownie czyta kontrakt. Była znacznie bledsza niż
zwykle. Ich oczy spotkały się. Zaczęła gorączkowo układać
swoje papiery. Gdy wstała, Jake również zerwał się z krzesła.
Złapał ją za ramię i odwrócił twarzą ku sobie. Bez słowa rzuciła
mu się w ramiona. Objął ją mocno, a twarz ukrył w jej włosach.
Nie mógł wyznać jej miłości, bo nawet nie wiedział, czym jest.
Na dodatek podpisał kontrakt z inną.

- Jake... Nie powinniśmy... przyrzekaliśmy sobie...
- Wiem. Ale całą drogę ze szpitala siedziałaś tak blisko.

Myślałem tylko o tym, by wziąć cię w ramiona.

- Jake, to szaleństwo!
Całował ją do utraty tchu, choć wiedział, że postępuje jak ktoś

niespełna rozumu. W każdej chwili na progu mogła stanąć
Cassie. Głód mógł przygnać do domu Cochise'a i Jesse'a.
Przytulał ją tak mocno, jakby od siły jego ramion zależało jego

życie. Wyprężyła się i przylgnęła do jego ciała.

Ktoś chrząknął.
Dani szybko otworzyła oczy. Jake niechętnie rozluźnił uścisk.

Było już za późno, by udawać, że nic się nie działo. Nie widział
powodu do pośpiechu.

- Do jasnej cholery, czy... Ach, to pani!
- Pukałam, ale nikt nie odpowiadał.
- Byłem zajęty.
- Zauważyłam. - Spojrzała znacząco na Dani, a potem jej

krytyczny wzrok omiótł całą kuchnię.

- Chyba nie miałam przyjemności poznać pani - powiedziała

Dani najbardziej oficjalnym, zawodowym głosem.

69

RS

background image

- Claudia Schefer z wydziału socjalnego - przedstawił ją Jake,

nim zdążyła zrobić to sama.

- Nie wiedziałam, że wydział zezwala pracownikom na

wchodzenie bez zaproszenia do prywatnego mieszkania -
oznajmiła Dani z taką pewnością siebie, że Jake spojrzał na nią
zaskoczony.

- Ciężarówka pana Montany stoi na zewnątrz i drzwi były

otwarte... - Twarz Claudii przybrała nieładny różowy odcień.
Wzruszyła ramionami i zwróciła się do Jake'a: - Słyszałam, że
pana dziadek jest w szpitalu. Jak się czuje?

- Pani sama jeszcze tego nie sprawdziła?
- Podobno nie wraca do domu przez następne dwa lub trzy

tygodnie, a potem będzie musiał pozostawać w łóżku lub wózku
inwalidzkim. Jest mało prawdopodobne, by pan Greaves
kiedykolwiek mógł poruszać się bez pomocy.

- Wiem. Nie musiała pani przyjeżdżać, żeby mnie o tym

poinformować.

Triumfalny uśmiech pani Schefer uświadomił Dani, że u

podłoża jej nieporozumień z Jakiem wcale nie leży polityka jej
wydziału czy troska o Cassie.

- Czy możemy pani w czymś pomóc?- spytała szybko.
Patrzyły na siebie przez dłuższą chwilę. Raptem Dani odkryła,

o co chodziło w tej grze. Pani Schefer lubiła pokazać, kto ma
władzę. Próbowała zdominować Jake'a, ale on na to nie
pozwolił. Nie mogła puścić płazem takiej zniewagi.

- Czy mogę wiedzieć, kto...
Claudia nie dokończyła pytania, bo w tym momencie drzwi

otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła Cassie. Na głowie
miała indiański pióropusz z krawata Jake'a i par tuzinów gęsich
piór. Męska koszula, w którą się ubrała, zwisała smętnie wokół
jej zabłoconych łydek. Za pasek zatknęła finkę, a w ręku

ściskała łuk i strzały. Jej twarz pokrywały wojenne znaki
namalowane czerwoną plakatówką.

- Co u ciebie, Cassie? - spytała przymilnie Claudia.

70

RS

background image

- Nic - szepnęła dziewczynka. Nagle zrobiła się jakaś dziwnie

mała i bezbronna.

- Czas na kolację - powiedziała Dani z uśmiechem

obliczonym na to, by ją uspokoić. - Skończ zabawę. Twoje ręce
aż proszą się o mydło i wodę. To samo dotyczy buzi.

- Nigdzie z tobą nie pójdę - oznajmiła głośno Cassie, omijając

dookoła Claudię.

- Nikt cię nie zabiera. - Jake objął ją ramieniem i popchnął

delikatnie w stronę drzwi łazienki. - Zrób, co ci każe Dani.
Umyj się przed kolacją.

- Nie wiem, czy postępuje pan rozsądnie, zapewniając córkę,

że nikt jej nie weźmie, kiedy to może okazać się konieczne. Dla
jej dobra, oczywiście. Powinien pan porozmawiać z nią na ten
temat.

Cassie rzuciła rozpaczliwe spojrzenie w stronę Jake'a. Dani

uklękła przed nią i wzięła ją w ramiona.

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Buzię i ręce, pamiętaj! - Pewność w głosie Dani

uspokoiła ją. Uśmiechnęła się niepewnie i poszła. Gdy tylko
zniknęła za drzwiami, Dani wybuchnęła: - Co, do diabła, pani
wyprawia?! Kto dał pani prawo pastwić się nad tą rodziną? Nie
wiem, jak pani zdobyła tę pracę, ale zamierzam złożyć zażalenie
i to u najwyższych władz. Pani zachowanie woła

0 pomstę do nieba!
- Dani... - Jake usiłował ją powstrzymać.
- Mam wszelkie uprawnienia - stwierdziła sucho Claudia. -

Moim zadaniem jest zapewnienie dziecku...

- Odkąd to pani zadaniem jest wykorzystywać urząd w celu

zastraszania ludzi? - przerwała jej Dani. Posunęła się już tak
daleko, że teraz nie było mowy o odwrocie.

- Może by pani łaskawie powiedziała, kim jest i co panią

łączy z panem Montana? - Claudia uśmiechnęła się słodko.

- To nie pani interes - zaprotestował oburzony Jake.

71

RS

background image

- Wprost przeciwnie - z wyższością w głosie oznajmiła

Claudia. Szykowała się do zadania ostatecznego ciosu. -
Wydział nie interesuje się pana życiem seksualnym, ale
oczekuje z pana strony zachowania pewnej dyskrecji.
Mężczyzna, który sprowadza dziewczyny do domu, daje
dzieciom moralnie wątpliwy przykład.

- Nie jestem dziewczyną Jake'a - wtrąciła Dani.
- Nie? - Claudia uniosła brew. - A kim?
- Nazywam się ... - Dani zamilkła. Gorączkowo szukała

wyjścia z kłopotliwej sytuacji. - Nazywam się Danielie
Montana. Jestem... żoną Jake'a.




















72

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Claudia była tak zaskoczona, że wyglądała niemal komicznie.

W końcu otrząsnęła się z wrażenia, jakie wywarła na niej
niespodziewana wiadomość, ale ta chwila pozwoliła Jake'owi
zebrać myśli. Podszedł do Dani, objął ją i uśmiechnął się
dumnie jak młody żonkoś.

- Cóż za nowina! - jęknęła Claudia. - Kiedy odbyła się ta

radosna uroczystość?

- Tydzień temu - skłamał. - Bez większego rozgłosu...
- No... wobec tego, nie ma sensu, żebym tu dłużej zostawała. -

Patrzyła na nich z nie ukrywaną wrogością.

- Pani wizyta była czystą przyjemnością - zapewnił ją Jake.
- Pozwoli pani, że wskażę wyjście.
- Dziękuję. Nie trzeba. - Wyprostowana jak struna

przemierzyła pokój. Z hukiem zamknęła za sobą drzwi.

- Nie wierzę, że to powiedziałam - szepnęła Dani.
- Ale masz refleks! - Jake uśmiechnął się z podziwem.
- Danielle Montana! Ta baba miała ochotę zapaść się pod

ziemię.

- A co będzie, jeżeli zacznie wypytywać w okolicy?
- Nie ma powodu, żeby sprawdzać. Ludzie często biorą ciche

śluby. Zresztą niedługo będę rzeczywiście żonaty.

- Jak wytłumaczysz różnicę między obiema żonami?
- Nie muszę. Nawet gdyby chciała zrobić z tego sprawę, i tak

nic nie wskóra. - Jake uśmiechnął się. - Wiesz, stanęłaś między
mną i nią zupełnie jak lwica broniąca rodziny.

- Nieprawda! - Już w momencie kiedy to mówiła, wiedziała,

że miał rację. - No, może rzeczywiście dałam się ponieść
emocjom.

- Pierwszy raz ktoś o mnie tak walczył. Zawsze byłem razem

z Cass przeciw całemu światu. Mieliśmy tylko Bustera po naszej
stronie. Nikomu na nas nie zależało.

- Mnie zależy - szepnęła Dani.

73

RS

background image

- Tak? Dani, ja...
- Czy już sobie poszła, tatusiu? - Czar prysł. Dłonie Jake'a

zsunęły się z ramion dziewczyny. - Pomóc nakryć do stołu? -
Cassie patrzyła na nich pytającym wzrokiem.

- Oczywiście, ale miałaś przecież umyć buzię.
- Już to dawno zrobiłam.
Dani wybuchnęła śmiechem. Biel, okalająca oczy i usta

dziewczynki, kontrastowała z jaskrawą czerwienią reszty
twarzy.

- Nie chcę zniszczyć tych wojennych malunków. Zrobił je

Cochise. Każdy zawijas to brzydkie słowo w języku Czarnych
Stóp.

- Każdy zawijas będzie brzydkim słowem po angielsku, jeżeli

nie przestaniesz dyskutować - spokojnie oznajmił Jake.

Odeszła, mamrocząc ze złością pod nosem.
- Jeszcze tego brakowało! Przekleństwa w języku Czarnych

Stóp...

- Na szczęście nikt by ich nie zrozumiał.
- Cieszę się, że zostałaś z nami w czasie, gdy dziadek jest w

szpitalu. - Cassie usiadła na dużym stole kuchennym i majtała
nogami. - A ty, tatusiu?

- Nie zgodziłbym się na żadne inne rozwiązanie.
Nie odrywał wzroku od pisma rolniczego. Cały wieczór był

pochłonięty lekturą i Dani zadawała sobie pytanie, czy tak go
ciekawiły artykuły, czy szukał usprawiedliwienia, by nie
pomagać Jesse'owi i Cochise'owi, którzy pracowali poza
domem.

- Podobno staw będzie jutro oczyszczony - zauważyła. W

skupieniu ozdabiała cekinami kostium Cassie.

- I całe szczęście! Te cholerne kaczki ciągle plączą się pod

nogami!

Dani stłumiła śmiech. Kaczki Bustera wpędzały Jake'a w

rozdrażnienie. To samo dotyczyło tuzina kur niosek i czterech
pokaźnych gęsi.

74

RS

background image

- To ranczo hodowlane, a nie jakaś cholerna kurza ferma! -

wtrąciła Cassie, imitując głos ojca.

Spojrzał na nią groźnie, ale całkowicie go zignorowała. Dani

zachichotała i również naraziła się na niemą reprymendę.

- Przyrzekałaś nie używać brzydkich słów - przypomniała

dziewczynce.

- Przepraszam. - Cassie wierciła się zakłopotana.
Dani spostrzegła rozbawienie Jake'a i uśmiechnęła się z

satysfakcją. Dlaczego była z siebie aż tak zadowolona?
Dlaczego tak szybko przywykła do życia w Silvercreek?

Jake zawsze wstawał pierwszy. Kiedy schodziła do kuchni,

czekał na nią kubek gorącej kawy. Robiła śniadanie dla
wszystkich domowników sama albo razem z nim. Zgłodniali
Cochise i Jesse zjawiali się w kuchni punktualnie o siódmej.

Wieczorami było więcej czasu. O szóstej jedli kolację. We

trójkę sprzątali i zmywali. Potem Jake często słuchał muzyki z
płyt i czytał książki. Dam i Cassie kończyły kostium anioła lub
powtarzały rolę. Później Cassie szła spać i reszta wieczoru
należała do nich.

Przeważnie rozmawiali. Godziny mijały niezauważalnie. W

końcu ogień w kominku wygasał, co przypominało im o późnej
porze. Żegnali się u stóp schodów prowadzących na piętro. Dani
zaczynała wchodzić na górę, a wtedy Jake delikatnie przyciągał
ją do siebie, by ją pocałować. Bez słowa wymykała się z jego
ramion i oboje szli do swoich sypialni. Były to zawsze
wyjątkowe chwile, pełne smutku i czułości.

- Jeszcze kawy?
Głos Jake'a sprowadził ją na ziemię. Kiwnęła głową.
- Zastanawiam się, jak przymocować skrzydła, żeby nie

opadały.

- Proponuję sznurem do snopowiązałki.
- Z pewnością dodałoby to autentyczności -stwierdziła sucho.

- Sztuka nosi tytuł „Niebiosa kochają małe kowbojki".

75

RS

background image

- Miałam dostać główną rolę, ale pani Wilson doszła do

wniosku, że lepiej nadaję się na aniołka. - Wyraz twarzy Cassie

świadczył ojej niezadowoleniu z tej decyzji. - Przynajmniej nie
jestem trollem jak ten idiota Robby Jacobsen.

- Czy to, co mówisz, nie jest przypadkiem hormonalną

hiperbolą?

- Hormonalnym czym?! - Cassie zmarszczyła nos.
- Przesadą - tłumaczyła z uśmiechem Dani. - My, kobiety,

często w nią wpadamy, gdy poznajemy mężczyznę, z którym
niezbyt wiemy, co robić.

- Ja wiem, co chciałabym zrobić z Robbym Jacobsenem!

Wczoraj podszedł mnie i ukradł mój rysunek. Na dodatek nie
chciał oddać, póki go nie pocałuję.

- Ile lat ma ten dzieciak? - zainteresował się Jake.
- Jake... - uspokajała go Dani. -1 co, pocałowałaś go?
- Coś ty! Walnęłam go w nos, że popamięta!
- Prawdziwa miłość nie zawsze ma dobry początek.

Następnym razem uśmiechnij się słodko i powiedz, że
wolałabyś pocałować żabę niż trolla. Potem postępuj, jakby nic
między wami nie było. Za tydzień będzie cię błagał o
zmiłowanie.

- Wolę mu dołożyć - mruknęła Cassie. Popatrzyła badawczo

na Dani. - Lubisz się całować?

- Ja... Mhm... Przeważnie... - Dani ukłuła się igłą i teraz ssała

palec, unikając zaciekawionego spojrzenia Jake'a. - To zupełnie
przyjemne, ale należy mieć więcej niż sześć lat. Trzeba
dorosnąć.

- Jak do biustonosza?
- Do czego? - spytał Jake ze zdumieniem.
- Do biustonosza. Wiesz, co to jest, tatusiu. To ta rzecz, którą

się wkłada...

- Wiem, wiem. Nie musisz mi tłumaczyć - zapewnił ją

pośpiesznie. - Nie słyszałem tego słowa już chyba od stu lat.
Teraz mówi się po prostu stanik.

76

RS

background image

- Może. Ten głupi Robby Jacobsen twierdzi...
- Zabiję tego dzieciaka - syknął. - Teraz rozumiem, dlaczego

ojcowie zamykają nastoletnie córki w klasztorach.

- Im starsze, tym jest gorzej - ze słodyczą w głosie oznajmiła

Dani.

- Lubisz, jak tatuś cię całuje? - Cassie patrzyła na Dani z

ciekawością.

- Hm...
- Widziałam was wczoraj. Wyglądałaś na zadowoloną.
- No cóż... - Dani westchnęła.
- A więc, pani Ross? - dopytywał się Jake.
- Czy już nie pora, żebyś poszła do łóżka? - Szukała ratunku

w zmianie tematu.

- Najpierw moje pytanie. Mam rację tatusiu, prawda?
- Oczywiście. Mnie też interesuje odpowiedź.
- Wolę jego od trolla - przyznała Dani i spojrzała na niego z

wściekłością. - A teraz marsz spać! Jake, dzisiaj twoja kolej na
czytanie. „Czarna piękność", rozdział szósty.

Pół godziny później Dani usłyszała jego kroki na schodach, a

potem szum prysznica w łazience. Skończyła zmywanie i poszła
do pokoju, gdzie dorzuciła sosnowych polan do ognia. Z kuchni
dochodziło pogwizdywanie Jake'a. Usiadła na olbrzymiej sofie,
oparła stopy o stolik i czekała, aż przyjdzie z kawą.

Zachowywali się jak ludzie, którzy od lat spędzają we dwójkę

miłe wieczory i mają ich przed sobą jeszcze bardzo dużo.
Musiała stanowczo odpędzać od siebie te myśli. Niepokoiło ją,

że momentami wierzyła w kłamstwo, które powiedziała Claudii
Schefer. Na dodatek, niekiedy naprawdę chciała być panią
Montana. A to było głupotą.

Odwróciła głowę. Chociaż nie spodziewała się ujrzeć nikogo

innego, zamarła na jego widok. Był obnażony do pasa. Na
mocno opalonej klatce piersiowej połyskiwały kropelki wody.
Niósł butelkę wina i dwa kieliszki.

- Cóż to za okazja?

77

RS

background image

- Dzieciak śpi. Jesse i Cochise pojechali zabawić się do

miasta. Cały dom jest nasz. - Korek wyskoczył z cichym
plaskiem. - A poza tym, od kiedy mężczyzna musi mieć
wymówkę, żeby spędzić miły wieczór ze swoją żoną?

- Miałam nadzieję, że o tym zapomniałeś.
- Wzięła od niego kieliszek i z uśmiechem patrzyła, jak

nalewa jej wina.

- Nic nie mówiłem, ale to o niczym nie świadczy.
- Och...
- Czy tylko na to cię stać? Jedynie na przeciągłe och? - spytał

rozbawiony.

Czuła, że dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca. A

przecież ustalili reguły gry.

- Za nas. - Cichy baryton Jake'a wyrwał ją z rozmyślań.
- Nas?
- Tak. Za nas. Za mnie, za ciebie i za ślub, którego nie było.
- Och... - Miała kłopoty ze sformułowaniem bardziej

oryginalnej odpowiedzi. W wyciągniętej dłoni trzymał kieliszek.
Stuknęła o niego swoim.

- Za nas. To znaczy za ciebie.
Usiadł obok niej i niedbale położył ramię na oparciu.
- A więc za kogo w końcu, kochanie?
- Za ciebie... i Caroline - powiedziała stanowczo.
- Nie. - Cień smutku przemknął przez jego twarz. Chwycił

dłoń, którą unosiła kieliszek do ust. - Za nas! Przez ostatnie dni

żyłem jak w bajce. Nie chcę udawać, że ich nie było.

- Jake...
- Zrób mi tę przyjemność.
- No już dobrze. Wypijmy za nas - zgodziła się z

westchnieniem. - Ale co my najlepszego robimy?

- Po prostu pijemy razem wino.
Ton głosu Jake'a zdradził wszystko, czego nie wyraził

słowami. Nie zdziwiła się, gdy wyjął kieliszek z jej ręki. Chciała

78

RS

background image

przecząco pokręcić głową, ale uniósł w dłoniach jej twarz i po
chwili już czuła jego usta.

- Nie możemy tego robić!
- Jeden pocałunek... - Jego język błądził po wargach Dani. -

Tylko jeden. Za toast...

- Nawet go nie wypiliśmy! - protestowała z desperacją.
- Ja wypiłem - oznajmił. Wszystko było nieważne prócz jego

miękkich, ciepłych ust, na których została słodycz wina. Ich
języki ślizgały się po sobie i splatały, a każda pieszczota
wzbudzała w niej coraz większe podniecenie.

Zamiast go odepchnąć, przyciągnęła bliżej do siebie.

Przesunęła dłonie po jego barkach aż do szyi. Wtedy dopiero
zdołała odwrócić twarz. Niewiele to pomogło. Odurzał ją
zapach mydła, szamponu i męskiej skóry.

- Jake, to jest szaleństwo!
- Całkowite - mruknął, całując jej szyję.
- Mówię poważnie. Nie powinniśmy tego robić!
- Wiem. A gdybyśmy się w sobie zakochali?
- szepnął, kreśląc językiem kółeczka za jej uchem.
- Na przekór wszystkiemu.
- Nie bądź głupi. Sam wiesz, że to nie miłość.
- Ustami odnalazł jej wargi. Miękkimi ruchami dłoni

pobudzał wrażliwość piersi.

- Niech sobie będzie, czym chce. Na pewno nie jest złem to,

co daje tyle radości.

- Mam zobowiązania wobec klientki - szepnęła.
Nie pozwolił jej powiedzieć nic więcej, a ona dotykała

gładkiej, gorącej skóry na jego barkach i klatce piersiowej. Jej
paznokcie, niemal nie stykając się z jego ciałem, sunęły w dół, a
potem wzdłuż paska spodni.

- Ja też jestem twoim klientem - przypomniał. Całował ją

ponownie, by stłumić wszelkie

protesty. Powoli wyciągnął bluzkę z jej spodni. Jego ręce

powędrowały na nagie plecy Dani. Rozpiął stanik i wziął w

79

RS

background image

dłonie piersi. Subtelnymi muśnięciami palców dawał jej
prawdziwą rozkosz.

Po chwili leżeli na kanapie. Ich nogi splotły się. Ujął dłońmi

twarz dziewczyny i przesunął językiem po szyi aż do brody.
Dotarł do jej ust, które zaczął całować z rosnącą namiętnością.

- Tatusiu?
Byli kompletnie zaskoczeni. Jake znieruchomiał.
- Co się stało, kochanie? - spytał. Dani szybko usiadła.
- Cześć! Nie możesz spać? - zagadnęła.
- Miałam zły sen - tłumaczyła Cassie. W ogóle nie zdziwiło

jej, że widzi ich razem.

- Czy teraz już wszystko w porządku? - Dani odgarnęła dłonią

włosy z jej policzka.

- Tak.
- Biegnij do łóżka, kruszynko. Zaraz przyjdę do ciebie -

obiecał Jake.

- Chyba coś okropnego siedzi w szafie.
- Może chciałabyś pospać trochę w pokoju taty? - spytała

cicho Dani.

- Mogę? - upewniła się Cassie.
- Oczywiście, a ja sprawdzę szafę.
- Dobrze. – W pół śpiąc poczłapała do drzwi.
- Rany boskie! - Jake z gwizdem wypuścił powietrze przez

zaciśnięte zęby.

- Jak się czujesz? - szepnęła Dani.
- Fatalnie. Wykończony psychicznie i fizycznie.
- Zasłużyłeś sobie. - Roześmiała się. - Złamałeś pierwsze

przykazanie rodzica. Nie będziesz się kochał w pokoju bez
zamków w drzwiach.

- Nigdy o tym nie zapomnę.
Dani wstała. Szybko poprawiła ubranie. Jake usiadł powoli i

opuścił stopy na podłogę.

80

RS

background image

- Przepraszam. Postąpiłem głupio. - Zapinał dżinsy, klnąc

cicho pod nosem. Dani skuliła się na pufie przed kominkiem i
patrzyła w ogień.

- Wrócę za parę minut. - Pocałował ją w czubek głowy.
Cassie już spała zwinięta w kłębek na środku jego

olbrzymiego łóżka. Obserwował ją przez chwilę, a potem
przykrył kołdrą. Poruszyła się i uśmiechnęła przez sen.

- Masz okropny zwyczaj przychodzić nie w porę, kruszynko -

szepnął. - Ale i tak cię kocham.

Kiedy wrócił do pokoju, zastał Dani w tej samej pozycji.

Usiadł za nią i objął ją ramionami.

- Śpi. Lepiej będzie zostawić ją w mojej sypialni. Weźmy

więc kieliszki i wino i chodźmy do ciebie.

- Nie. - Wysunęła się z jego objęć. - Do licha! Nie wiem, co

mi się stało. Chciałabym zwalić całą winę na alkohol, ale nawet
go nie spróbowałam. Może więc to ciepło tego ognia lub... A
poza tym, minęły już cztery dni.

- Potrafię Uczyć - oznajmił sucho, chociaż zamierzał

odpowiedzieć lekkim, żartobliwym tonem. - Nikt nie chce tu
przyjść do pracy.

- Próbowałeś chociaż? - spytała, nie kryjąc rozdrażnienia.
- Tak, do cholery! - Skoczył na równe nogi, złapał kieliszek

pełen wina i wypił je jednym haustem.

- A ta kobieta z Williams Lake, która dzwoniła wczoraj?
- Nie może zostać dłużej niż dwa tygodnie. Jej córka ma

urodzić dziecko, w związku z czym kilka następnych miesięcy
spędzi u niej w Winnipeg.

- Przez dwa tygodnie mógłbyś znaleźć kogoś innego.
- Czy aż tak ci się spieszy do wyjazdu? - Westchnął i spojrzał

na pusty kieliszek.

- Nie. - Usłyszał bardzo cichy szept, a potem poczuł delikatny

dotyk jej palców na ramieniu. Objęła go w talii i przytuliła
policzek do jego pleców. - Ale gdyby Cassie nie zeszła,
kochalibyśmy się teraz, a ja nie byłam na to przygotowana.

81

RS

background image

- Mam dla ciebie pewną wiadomość, kochanie - cedził ze

złością. - Otóż nie kopałaś i nie gryzłaś, by mnie zniechęcić.

- Przestań! Nie obarczam cię winą za wszystko. Oboje tego

chcieliśmy, co nie znaczy, że zrobiliśmy dobrze. Czy naprawdę
nie rozumiesz? Marion Wainwright-Syms płaci mi za
znalezienie ciebie, nie za to, żebym się sama w tobie zakochała!

- Zakochała?
- Chodziło mi o kochanie się z tobą - sprostowała.
- Wyraźnie słyszałem coś o zakochaniu - dociekał z uporem.
- Dobrze wiem, co mówiłam - stwierdziła sucho. - Po prostu

przejęzyczyłam się. Nie zrobię podobnej głupoty. Wplątałabym
wszystkich w sytuację nie do rozwiązania. Na dodatek nawet nie
wierzę w miłość.

- Tak, pamiętam. - Odstawił kieliszek, położył dłonie na jej

ramionach i odwrócił ją przodem do siebie. - Marion
Wainwright-Syms nie ma najmniejszego znaczenia, kochanie.
Ani ona, ani jej siostra, ani to ogłoszenie, na które odpowiedział
Buster. Ta sprawa dotyczy tylko ciebie i mnie.

- Jake... - zaczęła ostrzegawczo.
- Rozumiem. - Zniechęcony uniósł do góry ręce i pozwolił jej

się odsunąć. - Ale nic nie poradzę na to, co czuję! Mój rozum
wie, że jesteś nie dla mnie, a reszta nie chce przyjąć tego do
wiadomości.

- Nie ty jeden przeżywasz rozterki. Miałam tu przyjechać,

przeprowadzić z tobą rozmowę, podpisać kontrakt i szybko
wrócić do Toronto. Zaczęło mi na was zależeć, a tego w ogóle
nie przewidziałam.

Chciał usłyszeć, jak ważne jest dla niej Silvercreek i

oczywiście Jake Montana. Jednak rozsądek nakazał mu
zrezygnować ze złudzeń. Udawanie, że jej słowa są zapowiedzią
czegoś trwałego, graniczyło z szaleństwem.

- Rano zadzwonię do Williams Lake - powiedział. - Zostań

jeszcze jeden dzień, póki gosposia nie przyjedzie. Poza tym,
chyba pójdziesz na jutrzejsze przedstawienie Cassie...

82

RS

background image

- Oczywiście, zwłaszcza że włożyłam tyle pracy w jej

kostium.

Coś pozostało nie dopowiedziane. Patrzyli na siebie przez

dłuższą chwilę.

- Dobranoc, Jake - szepnęła i odeszła powoli.

























83

RS

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Kłamstwa nie miały teraz sensu. Lepiej od razu się przyznać i

mieć spokój.

Zakochała się w Jake'u.
W swojej sypialni oparła czoło o zimną szybę okna. Nie miała

pojęcia, jak to się stało.

- Wspaniale! Po prostu wspaniale! - westchnęła.
Gepłe światło nocnej lampki rozjaśniało jej pokój, w którym

przeważała biel i czerwień. Sosnowe meble i wiejskie chodniki
sprawiały, że był przytulny i ciepły. Usiadła na skraju łóżka, w
którego nogach leżała Miss Margaret, szaro-biała kotka. Spała
tam co noc. Teraz podwinęła pod siebie łapy oraz ogon i
mruczała cicho.

- Jak to wytłumaczyć Caroline? - szepnęła Dani. Zanurzyła

palce w jedwabistej sierści kotki. - Tak, znalazłam idealnego
mężczyznę, ale sama zakochałam się w nim po uszy i
postanowiłam zatrzymać go dla siebie...

Wyciągnięta na łóżku, wbiła wzrok w sufit. Nie wiedziała,

czy płakać, czy cieszyć się, że doświadcza takiego uczucia. Po
tylu latach znów coś czuła! Ustąpiła apatia i zobojętnienie.
Niestety, będzie musiała doprowadzić do małżeństwa między
mężczyzną, którego kocha i inną kobietą. Na dodatek zrobi to z
obowiązkowym uśmiechem na twarzy.

Miss Mar gar et spojrzała czujnie na drzwi. Dani

zesztywniała, słysząc ciche kroki na schodach. Po chwili
uświadomiła sobie, że to Jake niósł Cassie do jej sypialni.
Zamknął drzwi i wracał korytarzem. Serce zaczęło jej bić
mocniej, gdy stanął przy jej pokoju. Patrzyła na mosiężną gałkę,
połyskującą w ciemności. Wystarczyło tylko ją przekręcić.
Przestąpiłby przez próg i natychmiast znaleźliby się w łóżku.

Tęskniła za jego dotykiem. Na ustach czuła słony smak

swoich łez.

- Jake...

84

RS

background image

- Dani? - spytał cicho.
Wstrzymała oddech i zacisnęła usta, by nic więcej nie

powiedzieć. Mogła przecież liczyć tylko na jedną noc rozkoszy.
Przyjął do wiadomości jej wyjaśnienia, że nie wierzy w miłość:
Teraz oczekiwał od niej paru chwil przyjemności, a potem
bezkonfliktowego rozstania.

Zatrzeszczała deska w podłodze. Odszedł. W następnej chwili

miała ochotę rzucić się do drzwi i go zawołać. Ale po co? Jutro
wieczorem występ Cassie zakończy ich znajomość. Po jakimś
czasie wyzwoli się spod jego czaru.

- Dani! - Jake wołał ją już chyba po raz trzeci zza

zamkniętych drzwi. - Idziecie, czy nie?! Spóźnimy się.

- Chwileczkę! - Wiązała kokardę na włosach Cassie. Cofnęła

się, by podziwiać swoje dzieło.

- Twój ojciec doprowadzi mnie do ostateczności, nim ten

wieczór się skończy.

- Był dziwny przez cały dzień. Siedział i godzinami gapił się

na góry, jakby myślał o czymś ważnym. Jesse twierdzi, że
myślał o tobie.

- Wątpię - odparła Dani. - Niepokoi się o zdrowie dziadka.

No, gotowe.

Cassie podbiegła do lustra i z niedowierzaniem patrzyła na

dziewczynkę, którą w nim zobaczyła. W głębi szafy Dani
znalazła jasnoniebieską sukienkę z ciemniejszym aksamitnym
gorsem i takie samo bolerko. Cassie poszukała niebieskich
butów. Na szczęście jeszcze z nich nie wyrosła. Obie odkryły
między tasiemkami aksamitną wstążkę. Dani związała nią z tyłu
pasma włosów ze skroni. Reszta spływała w luźnych lokach na
ramiona.

- Jesteś piękna, Cassie.
- Ty też.
- Dziękuję. Czy pozwolisz już tacie spojrzeć na siebie? Miota

się za drzwiami jak rozdrażniony lew.

- Tak. Założę się, że będzie zdziwiony!

85

RS

background image

- Chyba masz rację.
Jake stał oparty o framugę i z niecierpliwością spoglądał na

zegarek.

- Już czas, żebyście... - Zamilkł. Jego wzrok prześlizgnął się

po Dani od stóp do głów. - Wyglądasz rewelacyjnie.

Zaczerwieniła się, chociaż myślała, że już z tego wyrosła.

Poświęciła wiele czasu fryzurze i makijażowi. Długo
zastanawiała się nad strojem. W końcu nałożyła kremowe
spodnie i jasnoróżowy sweter z angory naszywany perełkami.
Pasował świetnie do jej ciemnych oczu i włosów.

- Czy to nie za elegancko jak na teatrzyk szkolny? - spytała

niepewnie. - Nie chcę odstawać od reszty i podkreślać, że jestem
z miasta.

- Kochanie, będziesz odstawała niezależnie od tego, co

włożysz - mruknął Jake.

- Poczekaj, póki nie zobaczysz głównej bohaterki wieczoru.

Cassie!

Kiedy córka stanęła w drzwiach, Jake nie posiadał się ze

zdumienia. Cassie zrobiła piruet i nieśmiało spojrzała na ojca.

- Dani mówi, że jestem piękna. Czy ty też tak myślisz?
- Zawsze jesteś piękna, Cass. - Jake przyklęknął przed córką. -

Ale dzisiaj... kochanie, dzisiaj to zupełnie co innego! Wszyscy
w Cariboo będą mi zazdrościć, kiedy z wami dwiema wejdę na
salę.

- Ech, tatusiu! - zachichotała Cassie. Potem jeszcze raz

popatrzyła w lustro. - Wyglądam w porządku. Jeżeli ten głupi
Robby Jacobsen spróbuje tylko coś powiedzieć, to go załatwię!

- Tak się cieszę, że panią widzę. - Beth Wilson uściskała ją

serdecznie. - Jeszcze chyba nigdy Cassie nie była tak ładna i
szczęśliwa. Po prostu promienieje radością. To samo zresztą
dotyczy Jake'a. Jest pani pewna, że wy dwoje nie...

- Tak - odparła szybko, modląc się w duchu, żeby rumieniec

nie zaprzeczył jej wyjaśnieniom. - Dziękujemy za przywiezienie
Bustera ze szpitala. Nie wiem, jak pani sobie poradziła sama z

86

RS

background image

tym gipsem i wózkiem inwalidzkim. Jake miał pojechać i
pomóc, ale okazało się, że już jesteście na miejscu.

- To pomysł Bustera - wyjaśniła Beth. - Chciał zobaczyć

twarz Cassie, kiedy wchodzi i zauważa jego obecność. Mała
martwiła się, że nie będzie mógł przyjść.

- Rzeczywiście, jest bardzo szczęśliwa. Nawet do niej jeszcze

nie dotarło, że to jest właśnie ten długo oczekiwany wieczór i za
dwadzieścia minut stanie przed publicznością.

- Chyba żadne z nich o tym nie myśli. - Beth rozejrzała się po

zatłoczonej sali. Podekscytowane dzieci i matki poprawiały
charakteryzacje oraz kostiumy. - Za dziesięć minut połowa
mojej trupy teatralnej zwymiotuje ze zdenerwowania, a druga
połowa zaleje się łzami. Za kulisami będzie istny dom wariatów.
Histeryzujące matki i płaczące dzieci. Poprosiłabym panią o
pomoc, ale Jake chce się panią pochwalić. Właśnie idzie.
Oddaję ci Dani - zwróciła się do niego. - Zdołałyśmy przebrać
Cassie bez przykrych incydentów.

- Żadnych walk na pięści? - Jake szukał wzrokiem córki.

Cassie stała po drugiej stronie pokoju. Rozczulały się nad nią
dwie macierzyńsko wyglądające panie. Spojrzała z triumfem na
Jake'a, który uniósł kciuk w geście zwycięstwa.

- Słuchaj, nawet pomogła Robby'emu Jacobsenowi nałożyć

kostium. Biedny dzieciak zgłupiał z wrażenia - powiedziała
Dani.

- Czy Buster dobrze się czuje? Nie jest zbyt zmęczony? -

pytała zaniepokojona Beth.

- Lekarze powiedzieli, że dwie godziny poza szpitalem to

maksimum...

- Kiedy odchodziłem, wdowa po Tomie Donaldsonie zajęła

się nim bardzo troskliwie.

- Zaraz to sprawdzę. Przepraszam. Niedługo wrócę. - Pani

Wilson szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi prowadzących
na widownię.

87

RS

background image

- Chyba wdowa po Tomie Donaldsonie będzie miała godną

przeciwniczkę - zauważył Jake ze śmiechem.

- Powiedziałeś to specjalnie.
- Uważam, że kobieta ma prawo wiedzieć, kiedy ktoś wkracza

na jej terytorium. A tak a propos, Mason Ives rozmawiał z tobą
parę minut temu. Był bardzo przyjazny.

- Po prostu opowiadał mi o swojej pracy. Jest adwokatem i

często jeździ do Toronto.

- Ach tak, często tam jeździ - powtórzył tonem, którym przed

chwilą mówiła Beth. Zacisnął mocno szczęki i szedł w
milczeniu obok Dani.

Spojrzała na niego spod oka. A teraz o co chodziło? W jednej

sekundzie zmienił się z roześmianego, dowcipkującego Jake'a
Montany w ponurego milczka. Jak na mężczyznę, który
utrzymywał, że nikt nie ma dostępu do jego serca, zachowywał
się bardzo dziwnie.

- A Cliff Zeretski? On chyba opowiadał ci o swoim stadzie

bydła rasy akwitańskiej...

- Ma podobno małe stadko importowane z Francji. Bardzo

mnie to zainteresowało.

- Ty go zainteresowałaś bez wątpienia - mruknął. - Niemal

ślinka mu ciekła.

- Gdybym cię mniej znała, uważałabym twoje uwagi za

klasyczne objawy zazdrości. Byłaby to głupota z mojej strony,
biorąc pod uwagę charakter naszej znajomości, prawda?

Każde jej słowo sprawiało mu ból. Dlaczego ciągle

przypominała mu, że nic ich nie łączy?

- Tak... Właśnie to mi ciągle powtarzasz... Co się z nim

działo, do cholery? Dziesięć

minut temu, gdy zobaczył z nią Ivesa, chciał podejść i walnąć

go pięścią prosto w jego zgrabny nos. Nie miało to zresztą
sensu, przecież Dani nie należała do niego.

Otworzył drzwi prowadzące na widownię. Ogłuszył ich gwar.

Większość obecnych stanowili znajomi, z którymi jeszcze

88

RS

background image

chodził do szkoły. Umawiał się na randki chyba z połową
kobiet. Pił piwo, łowił ryby i bił się z mężczyznami, którzy teraz
byli ich mężami. Starsze matrony widziały, jak dorastał, a młode
dziewczyny mówiły do niego proszę pana i traktowały z
szacunkiem, który go zawsze rozbawiał. Matki niezamężnych
córek uważały go za łup wart zachodu. Poza tym dwie lub trzy
mężatki subtelnie go kokietowały.

Mimo to czasami czuł się całkowicie samotny. Nawet z

Busterem i Cassie. Pojawienie się Dani w jego domu i życiu
wszystko zmieniło.

Widownia była pełna. Skinieniem głowy odpowiadał na

padające zewsząd słowa powitania. Z ulgą zauważył, że Dani
nie przywiązuje wagi do badawczych spojrzeń, którymi ją
obrzucano. Sama pochodziła z małej miejscowości i rozumiała,
jak wielkie poruszenie musi spowodować obecność nieznajomej
kobiety u boku jednego z niewielu mężczyzn do wzięcia.

- Jeżeli jeszcze jedna osoba spyta, czy jestem twoją kuzynką,

chyba pęknę ze złości - oświadczyła.

- Możemy powtórzyć to, co zrobiliśmy przy Claudii Schefer.

Zacznę przedstawiać cię jako swoją żonę.

- To groziłoby mi publicznym linczem. Gdyby spojrzenia

zabijały, byłabym trupem już z dziesięć razy. Każda kobieta w
wieku odpowiednim do zamążpójścia ma na ciebie chrapkę.
Jestem bardzo niepożądaną osobą.

- Nie dla mnie, kochanie. - Jake zachichotał. Objął ją

ramieniem. Nie stawiała oporu, więc rozkoszował się jej
bliskością. Odrzucił ponure myśli, by nie psuły tak pięknego
wieczoru. Ten jeden raz mógł udawać, że Dani jest jego. A
kiedy nadejdzie jutro i marzenia legną w gruzach? Cóż, poradzi
sobie z tym jak z każdym innym rozczarowaniem.

- Spójrz na Busteranagle odezwała się Dani. Dziadek otulony

poduszkami i kocami siedział

wygodnie w fotelu inwalidzkim i machał do nich

niecierpliwie. Większość ludzi już zajmowała swoje miejsca.

89

RS

background image

- Gdzie zniknęliście? - spytał Buster. - Jak się miewa moja

mała pociecha?

- Już wystrojona i gotowa - zapewnił go Jake. - A ty? Może

coś ci przynieść, zanim się zacznie występ?

- Niczego nie potrzebuję. Ludzie biegają koło mnie, jakbym

był inwalidą.

- Na pewno dobrze się czujesz? - spytała cicho Dani i

poprawiła koc na jego kolanach.

- Trochę mnie boli. - Buster zrezygnował z udawania. - Chyba

nie zaszkodzi, jeżeli wezmę jeszcze jedną z tych tabletek, które
dał mi lekarz.

Wyjął buteleczkę z kieszeni szlafroka.
- Dlaczego jedną? Na opakowaniu jest napisane, że należy

brać po dwie. - Dani odkręciła nakrętkę i wysypała dwie
kapsułki na dłoń Bustera. Nalała do kubeczka wody z termosu,
który wziął ze sobą Jake. Dziadek połknął pigułki bez protestu.

Jake nie mógł uwierzyć własnym oczom. Gdyby on

zaproponował dwie tabletki, sprowokowałby jedynie olbrzymi
wybuch niezadowolenia.

- Dziękuję, kochanie. Jesteś wspaniałą synową. - Oddał Dani

kubeczek. Roześmiał się, widząc jej zaskoczenie. - Wczoraj była
u mnie ta Schefer. Oczywiście węszyła, jak zwykle zresztą.
Powiedziałem

jej, żeby

się

wyniosła,

albo

poproszę

pielęgniarkę, by ją wyrzuciła.

- Mogę to wszystko wytłumaczyć - przerwała mu Dani, której

policzki nabrały pąsowego koloru.

- Nie ma potrzeby - zapewnił ją Buster. -Domyśliłem się

wszystkiego. Może jestem stary, ale nadal szybko kojarzę. Nie
czułbym się wcale urażony, gdyby to była prawda.

Ja też nie, pomyślał Jake, patrząc na Dani.
- Ciii... - syknął nagle Buster i pochylił się z uwagą. - Kurtyna

idzie w górę.

Jeżeli wystawienie sztuki miało nauczyć dzieci współpracy,

Beth Wilson osiągnęła swój cel. Półgodzinny występ niekiedy

90

RS

background image

odbiegał od scenariusza, ale był bardzo udany. Oczywiście, nie
obyło się bez paru pełnych napięcia momentów. Dziewczynka
grająca główną rolę po prostu zaniemówiła, gdy stanęła twarzą
w twarz z publicznością. Dopiero mocny kuksaniec jednego z
aktorów pomógł jej opanować tremę. Główny troll zapomniał,

że już czas na jego wejście. Złotowłosy aniołek improwizował
przez moment, żeby nie zapadło kłopotliwe milczenie. Potem
coś szepnął trollowi do ucha. Chłopiec skoczył na środek sceny
jak wystrzelony z katapulty.

Cały zespół otrzymał gorącą owację. Beth Wilson promieniała

dumą. Przedstawiała kolejno wszystkich aktorów. Kiedy doszła
do Cassie, musieli przytrzymać Bustera, bo skoczyłby na nogi,
ryzykując kolejne złamania.

- Oto moja prawnuczka - informował wszystkich w zasięgu

swego głosu. - Moja Cassie!

- Jaka byłam? - pytała Cassie, gdy już zeszła ze sceny. Miała

błyszczące oczy i zaróżowione policzki.

- Fantastyczna. - Jake przytulił ją do siebie tak mocno, że aż

pisnęła.

- Co powiedziałaś Robby'emu Jacobsenowi w pierwszym

akcie? Raptem bardzo się ożywił.

- Że jeżeli coś zepsuje, to spiorę go na kwaśne jabłko!
- Z punktu widzenia dobra sztuki, było to niewątpliwie

słuszne posunięcie - zauważyła Dani.

Jake postawił Cassie na ziemię. Pobiegła szybko przez tłum.

Odprowadzał ją wzrokiem, w zamyśleniu kręcąc głową.

- Trzeba z nią poważnie porozmawiać. - Spojrzał na dziadka. -

A ty, staruszku, musisz wracać do szpitala, zanim wyślą po
ciebie pościg. Twoja dwugodzinna przepustka skończyła się
dwadzieścia minut temu.

- Wiem, co czuł Kopciuszek o północy - gderał Buster.
Nie oponował jednak, gdy Dani zaczęła zbierać poduszki i

koce. Widziała, że ten wieczór zmęczył go bardziej, niż gotowy
był przyznać. Z pomocą Beth załadowali wózek inwalidzki i

91

RS

background image

posadzili dziadka w jej samochodzie. Razem z mocno
podekscytowanym aniołkiem wsiedli do pickupa Jake'a.
Najpierw pojechali do szpitala, by odprowadzić i pożegnać
Bustera.

Do domu wrócili bardzo późno. Cassie spała już na kolanach

Dani. Jej skrzydła trochę się pogięły, a aureola opadła na czoło.
Na ustach miała błogi uśmiech.

- Jaka ona grzeczna, kiedy śpi! - zauważył z rozbawieniem

Jake, kiedy odbierał ją od Dani.

- Bardzo podobna do ojca.
- A to stwierdzenie znaczy...
- Że odpowiedź brzmi nie - oznajmiła Dani idąc za nim na

piętro.

- A jak, do diabła, brzmiało pytanie? - Jake był szczerze

skonsternowany. Ramieniem pchnął drzwi do pokoju Cassie.


Dani minęła go, uśmiechając się pobłażliwie. Nie włączyła

światła. Rzuciła sukienkę Cassie na krzesło. Podeszła do

łóżeczka dziewczynki i odchyliła kołdrę.

- Powiedziałeś Busterowi, że poprosisz mnie, bym została

jeszcze parę dni.

- Słyszałaś? - Jake położył córkę.
- Tak. - Przysiadła i zaczęła rozpinać kostium Cassie. Jake w

milczeniu zdejmował buty córki. Potem we dwójkę zsunęli z
niej ubrania i przykryli ją kołdrą.

- Naprawdę jest piękna - szepnęła Dani. Stanęła i przyglądała

się śpiącemu dziecku. - Masz dużo szczęścia, wiesz o tym? Ja
po rozwodzie nie miałam nic, prócz gniewu, cierpienia i sterty
nie zapłaconych rachunków.

- Dużo czasu minęło, nim to zrozumiałem - powiedział cicho.

- Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że Cassie warta była tego
bólu, który zadawaliśmy sobie z Sandrą.

Dani zaczęła wieszać w szafie ubrania Cassie. Jake wstał,

przeciągnął się, skrzywił i zaczął rozcierać ramię.

92

RS

background image

- Czy ta maść jest nadal w łazience?
- Na parterze. - Dani zamknęła za nimi drzwi sypialni. -

Naciągnąłeś mięsień?

- Coś na pewno naciągnąłem. Układałem słupki do

ogrodzenia i czułem, że przypłacę to zdrowiem. - Patrzył na nią
spod oka, kiedy schodzili na parter. - Chyba raczej nie dasz się
namówić na zrobienie masażu poobijanemu w siodle, zbolałemu
kowbojowi?

- Rozważę tę propozycję, jeżeli znajdziesz takowego -

odparowała Dani.

- Nie myśl, że próbuję cię uwieść.
- Na to wygląda.
- Gdybym miał taki zamiar, nie zniżyłbym się do tak

nędznego chwytu, jak naciągnięty mięsień i maść.

- Rzeczywiście?
- Jasne. - Stanął w drzwiach łazienki. - Wziąłbym cię po

prostu za rękę i zaprowadził do mojej sypialni. Potem zdjąłbym
z ciebie te piękne szatki i zostałabyś w samych perfumach, które
zresztą doprowadzają mnie do szaleństwa. Położyłbym cię na
swoim łóżku i...

- Nie chcę słyszeć reszty. Mogę ją sobie wyobrazić. Masz

rację. W porównaniu z tym naciągnięty mięsień i masaż to
banalne sztuczki.

Narzuciła sobie spokój, przeszła obok niego i otworzyła

apteczkę nad umywalką. Sięgnęła po maść. Jake wyciągnął rękę
i chwycił ją delikatnie za przegub. Drugim ramieniem objął jej
talię. Dani zamknęła oczy, a on zaczął całować jej szyję.






93

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


- Całowałbym twoją szyję, uszy i tutaj... - Głaskał

twardniejące brodawki jej piersi, po czym jego dłoń zaczęła
zsuwać się coraz niżej. -1 tutaj, i tutaj. Później bym cię kochał
długo i powoli i...

- Jake, to nie fair! Doprowadzasz mnie do szaleństwa, a nie

możesz... - Nie odważyła się powiedzieć, że nie może należeć
do niej. - Oboje uznaliśmy za głupotę zaczynanie czegoś, czego
nie możemy skończyć.

- Wiem. - Jego oddech muskał jej szyję. - Zaczęło się tak

prosto. Nic nie zapowiadało komplikacji, prawda?

- Tak. - Roześmiała się niepewnie. Milczeli dłuższą chwilę.

Miała wrażenie, jakby

balansowała na krawędzi przepaści. Jedno popchnięcie i spada

w dół. Nikt jednak jej nie popchnął.

- Poradzę sobie z tą maścią. - Pocałował delikatnie jej szyję. -

Idź już lepiej spać.

- Tak. Dobranoc. - Dani nie śmiała podnieść wzroku. Uciekła

do swojego pokoju.

Przekonywał siebie, że postąpił słusznie. Jak zniósłby

samotne noce po jednej spędzonej razem z nią? Ona z kolei
przyznała, że zaczęło jej na nich zależeć, z czym się nie liczyła
przed przyjazdem.

I tak zachowa w sercu wspomnienie Silvercreek. Nie miało

sensu pogłębianie poczucia straty.

Niespokojny kręcił się po uśpionym domu jeszcze dobrą

godzinę, nim w końcu poszedł do łóżka. Zaczął myśleć o swoim
małżeństwie z Caroline Wainwright. Ostatnio zdarzało mu się to
coraz częściej. Jego rozważania były tak beznamiętne, jakby
chodziło o ślub kogoś zupełnie obcego. Czy wobec tego
powinien się z nią ożenić? Przecież kobieta, którą darzył
uczuciem, spała właśnie w jego domu.

94

RS

background image

Zaklął pod nosem i położył się na boku, odrzucając kołdrę. W

swoich planach nie brał pod uwagę miłości. Chciał tylko żony.
Kwestię uczuć pomijał całkowicie.

Jeżeli to w ogóle była miłość. Wcale nie miał pewności, czy

się zakochał, czy po prostu pożądał zakazanego owocu. Ze
swoich rozmyślań mógł wyciągnąć jeden sensowny wniosek.
Dani musiała wrócić do Toronto, on ożeni się z Caroline i
wszyscy będą żyli mniej lub bardziej szczęśliwie.

Walnął pięścią w poduszkę. Trzeba z tym dalej żyć, słyszał

głos Bustera. Są sprawy, z którymi po prostu należy się
pogodzić.

Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, kiedy usłyszał szczęk

zamka w drzwiach. W blasku księżyca widział, że ktoś je
powoli otwiera. Na pewno Cassie, wystraszona koszmarnym
snem, szukała u niego ukojenia. Raptem podniósł się i oparł na

łokciu. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.

- Dani?
- Próbowałam z tym walczyć - powiedziała cicho. - Naprawdę

próbowałam, ale...

Pociągnęła pasek, którym przewiązała szlafrok. Gdy poły

rozchyliły się, zobaczył, że była naga. Miała idealne ciało.
Właśnie takie, jak* myślał. Światło księżyca uwypuklało kształt
jej piersi, które tworzyły sierpowate cienie na jej skórze. Wąska
talia przechodziła w krągłe biodra. Poniżej widział zarys
długiego, szczupłego uda.

Wstał i powoli podszedł do niej. Jego nagość również

wywarła na niej wrażenie. Przezornie zamknął drzwi na klucz.
Nie musieli nic mówić. Zsunął z niej szlafrok, który miękkimi
fałdami ułożył się wokół jej stóp. Samo spojrzenie Jake'a
wystarczyło, by stwardniały ciemne brodawki jej piersi. Po
chwili dotykał ich delikatnie. Potem, mrucząc jej imię, objął ją
w talii, przytulił i zaczął całować.

Nie stawiała oporu. Upajał się smakiem jej ust. Każdy

zmysłowy ruch jej języka był obietnicą tego, co nastąpi, każde

95

RS

background image

drgnienie błaganiem. Położyła dłonie na jego ramionach,
przesunęła je na barki, a potem palce jednej zanurzyła we
włosach Jake'a, gdy druga spoczęła na jego szyi. Przywarła do
niego ciałem, które w blasku księżyca zdawało się chłodne i
nierealne, a teraz było rzeczywiste i gorące.

Wstrzymała oddech, kiedy ich ciała się zetknęły. Po chwili

westchnęła z rozkoszy. Jake czuł, że za moment straci
panowanie nad sobą. Jego dłonie zsunęły się po jej plecach aż
do jędrnych pośladków. Uniósł ją i przyciągnął do siebie.
Znalazł się między jej udami.

- To naprawdę ty. Nie śnię przecież - szepnął.
- Czy sny robią tak? - Skubnęła ustami jego dolną wargę.
- Albo tak? - Zacisnął zęby, czując muśnięcia jej dłoni na

piersi, brzuchu i niżej.

- Chcę tylko tej jednej nocy.
- Możesz mieć wszystkie. Możesz mieć całą wieczność.
- Nie. - Położyła palec na jego ustach. - Nie róbmy sobie

żadnych obietnic, których nie możemy dotrzymać. Nie chcę
myśleć o wieczności ani nawet o jutrze.

- Dani...
- Kochaj mnie tak, jak obiecywałeś. Bez pośpiechu, delikatnie

i...

Nie dokończyła. Znalazła ustami jego wargi. Wziął ją w

ramiona i zaniósł na łóżko. Z niecierpliwością odrzucił koce.
Całował jej stopy i łydki. Wodził językiem po zagłębieniu pod
kolanem i gładkiej, wrażliwej skórze wewnętrznej strony uda.
Pokonał ostatnie centymetry dzielące go od smaku, który chciał
poznać. Szeptała jego unię w uniesieniu. Po chwili obsypywał
pocałunkami jej brzuch i piersi.

Leżał między jej udami. Trzymał rękami jej twarz i patrzył

prosto w oczy. Wnikał powoli w ciepło, które go zapraszało. Jej
rozognione spojrzenie mówiło mu to, co chciał wiedzieć. Ich
bliskość nie polegała jedynie na doznaniach fizycznych. Była

96

RS

background image

pełniejsza niż wszystko, czego doświadczyli do tej pory.
Pożądanie w jej oczach ustąpiło miejsca oczekiwaniu.

Widział

jej

rosnącą

niecierpliwość.

Instynktownie

przyśpieszył tempo. Jej palce zaciskały się miarowo na jego
talii. Czuł już pierwszą zapowiedź tego, co nastąpi. Jej dłonie
przyciągnęły go mocniej. Odpowiedział ruchem bioder,
podniecony jej reakcjami w równym stopniu jak własnymi.

Ogarnęła ją pierwsza fala rozkoszy. Starał się przedłużyć jej

przyjemność. Wyprężonym ciałem Dani zaczęły wstrząsać
dreszcze, które czuł tak wyraźnie, jakby doświadczał ich sam.
Dopiero teraz przestał kontrolować własne odruchy. Cały świat
zawirował.

Świt już zaróżowił niebo. Dani leżała wtulona w Jake'a.

Słyszała jego głęboki oddech. Nadal ją obejmował, a jego
policzek spoczywał na jej włosach.

Spędzili całą noc na cichych rozmowach, śmiechu i miłości.

Może i spali trochę, ale nie mogła sobie tego przypomnieć.
Teraz powinna odejść, nim on się obudzi. Ostrożnie wysunęła
się z jego objęć. Przez otwarte okno wpadało chłodne górskie
powietrze. Otuliła się kocem i zbierała siły, by wstać.

- Tak wcześnie wstajesz? - Poczuła ciepłą męską dłoń na

biodrze.

- Obudziłam cię?
- Nie ty, tylko chłód.
- Och, przepraszam. - Oddała mu część koca.
- Wolałbym, żebyś tu leżała razem ze mną. Nie

odpowiedziała. Wyglądała przez okno na

góry.
- Wyjedziesz, prawda? - Jego głos był bardzo cichy.
- Tak. Zostałam o wiele za długo. I proszę... nie utrudniaj

jeszcze bardziej sytuacji.

- Nie możesz. Nie po tej nocy. - Usiadł i objął ją ramionami. -

Jesteś częścią mnie, częścią tego rancza. Nigdy się od nas nie
uwolnisz.

97

RS

background image

- W ogóle nie myślałam o trwałym związku. -Próbowała

ignorować dotyk jego ust i obietnicę, którą niosło ze sobą ciepło
jego ciała.

- Podobno nie uznajesz jednonocnych romansów, kochanie. A

może jedynie dla mnie robisz wyjątek?

- Do diabła, Jake! - Dani wyskoczyła z łóżka i podniosła

szlafrok, który leżał na ziemi. Narzuciła go, drżąc z zimna, gdy
lodowaty materiał dotknął jej skóry. - Wiedziałeś, że chodzi o
jedną noc.

- Miałem nadzieję...
- Nie próbuj tych sztuczek. Oboje znamy życie. Umówiliśmy

się na jeden raz. Nie zmieniaj reguł gry.

- Gra? Reguły? O czym ty pleciesz, Dani? To, co się tu dzieje,

nie jest zabawą, do cholery!

- Wiem - szepnęła.
Zamknęła oczy, by nie wybuchnąć płaczem. Zeszłego

wieczora tłumaczyła sobie, że jedna noc z nim warta jest
cierpienia. Rano wyjedzie z uśmiechem na twarzy, bogatsza o
wspaniałe wspomnienia.

- Takie doznania zdarzają się raz w życiu. Zawsze będę je

pamiętała, ale... - Wzruszyła bezradnie ramionami.

Chciał, żeby została. Był gotowy obiecać wszystko, byleby

tylko się zgodziła. W głębi duszy jednak nie wierzył w taką
możliwość. Nie ośmielił się o mej myśleć nawet zeszłej nocy,
kiedy ją kochał i byli sobie tak bliscy. Wstał z łóżka i podszedł
do niej. Wyciągnął dłoń, ale nie dotknął chłodnego, błękitnego
szlafroka.

- Nieważne, jak to nazwiemy. Wydarzyło się naprawdę -

powiedział cicho.

- A może tylko my chcieliśmy, żeby było prawdziwe?

Chociaż na chwilę? - Spojrzała mu głęboko w oczy, jakby w
nich czegoś szukała.

- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Oczywiście! - Odwróciła się do niego tyłem.

98

RS

background image

- Zresztą sama nie wiem. Niczego już nie jestem pewna, z

wyjątkiem tego, że...

Patrzył na jej wyprostowane plecy i czekał. Cóż mogła

powiedzieć? Że jest tak samo zagubiona jak on i nie wie, co
robić. Ostrożnie położył dłoń na jej ramieniu.

- Chcę, żebyś została.
- Nie. - Gwałtownie pokręciła głową. - Żądasz zbyt wiele. Nie

mogę pozwolić sobie na romans z tobą, a potem, jakby nigdy
nic, wrócić do Toronto.

- Nie wspomniałem nawet słowem o romansie
- wykrztusił przez zaciśnięte zęby.
- Cóż innego mogłoby z tego wyniknąć? - Wysunęła ramię z

jego dłoni. - Nie jesteś dla mnie, tylko dla Caroline.

- Do diabła z Caroline! - Z każdą minutą rosła jego rozpacz i

poczucie beznadziejności. - Podrzyj ten kontrakt! Pragnę tylko
ciebie. Możesz tu zostać, jak długo chcesz.

Słuchał siebie z takim samym zdziwieniem, jakie spostrzegł w

oczach Dani, które po chwili zaszkliły się łzami.

- Nie mówisz tego poważnie - szepnęła. Tylko jak? Nadal

czuł smak jej pocałunków.

Marzył jedynie o tym, by znów być z nią i zatracić się w

miłości.

- To zabawa z ogniem, Jake. Na odległość jego płomienie cię

ogrzewają. Kiedy podejdziesz bliżej, parzą. Jeżeli zostanę,
sparzymy się oboje.

- Wcale tak nie musi być.
- Jedno z nas i tak wszystko zniszczy, bo się zakocha. Sam

dobrze wiesz, że miłość nie ma sensu. To złuda. Przyciąga
człowieka jak ogień ćmę, która ginie przez własną głupotę.

Jego myśli błądziły to wokół Sandry, to wokół byłego męża

Dani. Tyle nadziei, a potem tyle łez. Z drugiej strony te
cierpienia ich zahartowały, nauczyły sztuki przetrwania, dały
siłę. A miłość? Czy ona sama była złudą, czy może wyobrażenie
o niej?

99

RS

background image

Wyciągnął ramiona. Czuł, że jeżeli obejmie Dani i namówi,

by pozostała, wszystko samo się ułoży.

- Przykro mi, Jake. - Ruszyła do drzwi. Nawet się nie

obejrzała. - Tak będzie lepiej. Pożegnaj Bustera, dobrze?
Powiedz Cassie, że wczoraj byłam z niej bardzo dumna i... po
prostu pożegnaj Jake.

Zniknęła za drzwiami. Nagle odkrył, że przemarzł na kość.

Klnąc cicho, zaczął się szybko ubierać. Już za późno na
rozważania o poparzeniach. Teraz pytanie brzmiało, kto był

ćmą, a kto ogniem?

- Dani, czy ty tu pracujesz, czy po prostu zajmujesz miejsce w

biurze? - Carla Santos weszła do jej gabinetu ze stertą akt w
ręku. Usiadła ciężko w fotelu i rzuciła papiery na biurko.

- Zostawiłaś je u mnie dwa dni temu, a to chyba twoje bieżące

sprawy. Co się z tobą dzieje? Twoje szczęście, że jesteś moją
wierną towarzyszką niedoli w tym domu wariatów. Inaczej
zaczęłabym się zastanawiać, kim cię zastąpić.

- Właśnie miałam je odebrać.
- Zasuwam jak idiotka od dwóch tygodni, żebyś ponownie

przystosowała się do pracy po tym zleceniu Wainwrightów. Już
dłużej nie wytrzymam. Twoja sekretarka mówi, że siedzisz i
gapisz się w okno.

Przytłoczyło ją poczucie winy. Patrzyła na pióro, którym

bezmyślnie zabawiały się jej palce.

- Wiem o tym. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, nie o to chodzi. - Carla wstała i zaczęła

nerwowo przemierzać pokój.

- Myślałam, że po prostu się zmęczyłaś i po paru dniach

wrócisz do dawnego tempa pracy. Ale ty właściwie jesteś ciągle
nieobecna duchem. Nigdy nie wychodzisz z nami na drinka ani
na lunch. Co rano niemal wczołgujesz się tu, jakbyś w ogóle nie
spała. I nawet nie chcesz o tym porozmawiać.

- Nic mi nie jest. To po prostu takie muchy w nosie.
- Nie opowiadaj mi o muchach! - ucięła Carla.

100

RS

background image

- W grę wchodzi jakiś facet, tak?
Wzrok Dani powędrował do okna, co teraz zdarzało się

wyjątkowo często. Zachód. Zawsze patrzyła w tym kierunku.

- Czy zdarza ci się, że wstajesz rano i masz ochotę to

wszystko rzucić? Pójść, gdzie pieprz rośnie?

- Codziennie. Potem przeglądam rachunki, które muszę

zapłacić i to mi przywraca energię

- wyznała Carla. - Co tam się stało? Marion mówi, że

siedziałaś na ranczu po to, żeby przeprowadzić rozmowy
kwalifikacyjne z jej właścicielem. Chyba jednak zna tylko
połowę prawdy.

I całe szczęście! Dani uśmiechnęła się leciutko. Spoważniała

szybko, gdy spostrzegła, że Carla ją obserwuje.

- Kiedy przeprowadziłam się do Toronto, nigdy nie

przypuszczałam, że kiedykolwiek będę chciała wrócić na prerię.
Dla wiejskiego dziecka miasto było jak Disneyland! Ten
wyjazd...

- Wzruszyła ramionami. - Nie potrafię wyjaśnić. Jest coś

takiego w powietrzu, w wietrze przesyconym wonią drzew i gór.
Uświadomiłam sobie, jak mi brak widoku bydła, a nawet
zapachu stajni w chłodny poranek...

- Jednym słowem tęsknisz za końmi i skórą
- skonstatowała Carla. - Kupię butelkę męskiej wody

kolońskiej, oblejemy nią twój gabinet i po kłopocie.

- Szkoda, że to nie takie proste. - Dani zaśmiała się. - Sama

nie wiem, o co chodzi. Chyba też o powrót do korzeni.
Zobaczyłam ludzi przy codziennej, ciężkiej, fizycznej pracy,
która przynosi konkretne korzyści.

- Mówisz o znakowaniu krów, na przykład? - Carla uniosła w

górę eleganckie brwi, starannie wyskubane w gabinecie
kosmetycznym.

- Tak, o tym również. Widziałam, jak trzech mężczyzn

spędziło cały dzień na koniach, żeby przegnać bydło na nowe
pastwisko. Wrócili zmęczeni, ale ich wysiłek miał sens.

101

RS

background image

Spotkałam emerytowaną nauczycielkę, której znudziła się praca
w ogródku i zaczęła prowadzić zajęcia dla przedszkolaków. Te
rozbrykane dzieciaki wystawiły własną sztukę teatralną.
Wyobrażasz sobie! Nie tylko ją napisały, ale zrobiły dekoracje i
występowały na scenie.

- Czy szukanie fachowców dla przodujących firm nie jest

prawdziwą pracą?

- Jeszcze niedawno myślałam, że robię coś ważnego i

pożytecznego. Teraz widzę w tych ludziach rozpieszczonych,
zbyt wiele zarabiających dyrektorków, którzy mają wygórowane

żądania. Ich jedynym celem są pieniądze i zdobycie fotela
prezesa w radzie nadzorczej. Służą temu, kto da więcej. A ja
staram się tylko wynegocjować dla nich najlepsze warunki.
Jeżeli przedsiębiorstwo A chce pracownika przedsiębiorstwa B,
idę do niego i przedstawiam mu ofertę. On występuje ze swoimi

żądaniami. Potem jest mała przepychanka. Jeżeli zgodzi się
przejść do przedsiębiorstwa A, ja otrzymuję dużą prowizję.
Mogę też zagrać o wiele sprytniej. Rozpoczynam licytację
między obydwoma przedsiębiorstwami i otrzymuję prowizję
niezależnie od tego, gdzie on będzie pracował. To wszystko jest
beznadziejne. Paru chłopców walczy o władzę i wpływy.

- Nigdy nie myślałam, że to ciebie spotka. Że się wypalisz.
- Poważnie tak myślisz?
- Jestem pewna. Długo tu pracujesz? Pięć, sześć lat?

Większość ludzi załamuje się w czasie pierwszych ośmiu
miesięcy. Twoja wytrzymałość jest już legendarna.

- Co powinnam zrobić?
- Rzuć to. W prasie jest dużo ciekawych ofert innych firm.

Weź parę tygodni urlopu. Odpocznij. Znajdź w sobie dawny
entuzjazm. Zbyt długo się przepracowywałaś.

- Może masz rację. - Dani wyjrzała przez okno. Znów w

stronę zachodu.

102

RS

background image

- Nie myślisz chyba o powrocie do Saskatchewan, czy skąd ty

tam w końcu pochodzisz? - dopytywała się Carla. - Chociaż z
drugiej strony, zostawiłabyś mieszkanie...

Tym ją rzeczywiście rozśmieszyła. Sytuacja mieszkaniowa w

Toronto była obecnie najgorsza w Kanadzie i nawet przyjaźń się
nie Uczyła, gdy w grę wchodził lokal w dobrej dzielnicy i na
dodatek o niewygórowanym czynszu.

- Przykro mi, ale nie planuję przeprowadzki.
- Nie odrzucaj przynajmniej zaproszenia na prywatkę, którą

robię dziś wieczorem.

Dani stłumiła jęk rozpaczy. W pierwszej chwili miała ochotę

wymyślić jakąś zręczną wymówkę.

Kiedy jednak spojrzała na twarz Carli, zrezygnowała.
- Za żadne skarby nie odmówiłabym sobie takiej

przyjemności.

- Kłamczucha - oznajmiła wesoło Carla. Odwróciła się i

zaczęła iść w stronę drzwi. - ósma. Punktualnie. Zaprosiłam po
trzech panów dla każdej kobiety, żeby było bardziej
interesująco. A tak a propos, nie chcę być złośliwa, ale po prostu
potrzebujesz jakiegoś mężczyzny w życiu.

Teraz już na pewno nie potrzebuję żadnego mężczyzny,

pomyślała ze smutkiem. Oceniła swój wygląd w lustrze.
Przygotowania do prywatki trwały ponad godzinę. Liczyła, że
pomogą jej wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu. Niestety,
miała tyle samo ochoty na zabawę, co przedtem.

Nie mogła jednak uniknąć tej wizyty. Carla miałaby do niej

olbrzymią pretensję. Nie musi siedzieć długo. Wypije kieliszek
wina, trochę porozmawia, a potem wymówi się nagłym
napadem migreny, jeżeli w ogóle będzie to konieczne.

Może Carla miała rację? Powinna wziąć urlop, pojechać na

wschód do Nowej Szkocji albo na południe do Bostonu czy
Przylądka Cod. Słońce, piasek, morze. Klasyczna kuracja dla
spragnionego miłości serca.

103

RS

background image

Spojrzała na zegarek. Z westchnieniem sięgnęła po torebkę

oraz płaszcz i wyszła. W połowie obszernego holu dobiegły ją
odgłosy

burzliwej

dyskusji

prowadzonej

z

portierem

odpowiedzialnym za bezpieczeństwo mieszkańców budynku.

Nie wzbudziła w niej najmniejszego zainteresowania. Jej

wysokie obcasy stukały o marmurową posadzkę, gdy szła w
stronę wind, zjeżdżających do podziemnego parkingu.

Odpowiedziała na powitanie paru osób, które stały w hołu

przy fontannie. Rozpoznała w nich współlokatorów, ale nie
wiedziała, kim są i jak się nazywają. W mieście można było
przechodzić obok kogoś całymi latami i ograniczyć swoje
kontakty tylko do grzecznościowych uśmiechów. Znów
pomyślała o Cariboo i o tym, że w ciągu kilku dni stała się
częścią społeczności.

Usłyszała kolejną gniewną wymianę zdań. Spojrzała w stronę

wejścia i zatrzymała się w pół kroku. Stał tam wysoki, barczysty
mężczyzna ubrany jak uczestnik rodeo - w dżinsy, krótki
kożuszek, kapelusz o szerokim rondzie i kowbojskie buty.
Złowieszczo spokojnym głosem ostrzegał portiera, że grożą mu
poważne konsekwencje, jeżeli nie zadzwoni ponownie do
mieszkania Dani Ross. On, Jake Montana, czeka na dole i nie
wyjdzie, póki jej nie zobaczy.











104

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Na jej widok oczy Jake'a złagodniały, a twarz rozjaśnił dobrze

znany, czarujący uśmiech.

- Szukasz mnie, kowboju? - wykrztusiła.
- Całe życie, kochanie.
Ich rozmowa przypominała dialog z marnego melodramatu.

Stali pod obstrzałem spojrzeń portiera i lokatorów, którzy
wyraźnie byli zaciekawieni dalszym rozwojem sytuacji. Ona
zresztą również.

Teraz dopiero zauważył jej eleganckie czarne spodnie z

krepy, połyskliwą bluzkę, skórzane buty na wysokim obcasie.

- Chyba powinienem był zadzwonić z lotniska.
- Wychodziłam właśnie... - zaczęła niepewnie.
- Z kimś specjalnym? - Jego bezpośredniość zbiła ją z tropu.
- Nie... Z nikim specjalnym. Nie ukrywał zadowolenia.
- Gdzie możemy porozmawiać? To zajmie tylko chwilkę.
- U mnie.
- A twoje plany? To musi być niezła impreza, biorąc pod

uwagę twój strój.

- Nic na tyle ważnego, żebym nie mogła zrezygnować.
Patrzył na nią przez chwilę, jakby ważył znaczenie jej słów.
- Panno Ross, czy mam wezwać ochronę? -Portier spojrzał

wrogo na Jake'a. - Albo policję?

- Dziękuję, Williamie. Pan Montana to stary znajomy.
Brwi Williama podjechały wysoko na czoło, ale zrezygnował

z komentarzy.

W milczeniu ruszyli do windy. Kiedy jechali na górę, Dani

wpatrywała się w podłogę. Jake z kolei obserwował numery
pięter wyświetlane nad drzwiami, które po chwili otworzyły się
bezszelestnie. Długi hol pokrywała wykładzina dywanowa.
Bardziej czuła, niż słyszała kroki Jake'a za sobą. Przekręciła
klucz w zamku i za moment szybko przemierzała korytarz

105

RS

background image

prowadzący do pokoju. Chciała od razu przystąpić do
zasadniczej rozmowy.

- Chodzi o Caroline Wainwright, tak?- spytała spokojnie.
- Zmieniłeś zdanie?
Stanek twarzą do niego. Czuła się znacznie bardziej

opanowana na znanym sobie terytorium.

- Przyjemnie tu. - Rozejrzał się wokół. Przez chwilę zatrzymał

wzrok na jej twarzy, by natychmiast zwrócić go na półki z
książkami, pokrywające całą ścianę.

- Cieszy mnie, że ci się podoba moje mieszkanie. Co podać?

Kawę? Drinka?

- Dziękuję za wszystko. Masz rację. Nie ożenić się z Caroline.

Nie dlatego jednak tu przyjechałem.

- Właściwie powinno mnie skręcać z wściekłości. - Podeszła

do okna i obserwowała jaskrawe, kolorowe światła.

- Ale spodziewałam się tego. Ciągle odnosiłam wrażenie, że

w ogóle nie masz serca do całej tej sprawy.

- Nikt przecież nie żądał mojego serca - zauważył cynicznie.
Patrzył jej w oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na

pytanie, którego nie wyraził głośno. Potem powoli zaczaj się do
niej zbliżać. Instynkt mówił jej, by uciekała, ale nie mogła
zrobić kroku. Odruchowo podniosła ręce.

- Boisz się? - Jego oczy były pełne ciepła.
- Nie - odpowiedziała zduszonym głosem.
- A powinnaś. Ja sam mam gęsią skórę ze strachu.
- Tak?
- Kochasz mnie, prawda?
Mogła już przyzwyczaić się do tych nagłych zmian tematu w

trakcie rozmowy z nim. Niestety, zawsze całkowicie ją
zaskakiwał. Teraz też nie była przygotowana na takie pytanie.

- Aż dwa tygodnie zajęło mi rozwiązanie tej cholernej zagadki

- ciągnął. - Wszystko było jasne jak na dłoni, a ja za skarby

świata nie mogłem dojść do tego, dlaczego uciekłaś akurat
wtedy, kiedy wszystko między nami zaczęło się układać. Ta

106

RS

background image

bajeczka o zobowiązaniach wobec klientki nie zwiodła mnie.
Stworzyłem teorię, że wyrwałaś się z szarej codzienności i
pozwoliłaś sobie na drobny wyskok. Gdyby jednak zależało ci
tylko na przygodzie, spędzilibyśmy razem już pierwszą noc.

Dani stała nieruchomo. Powinna była coś powiedzieć, ale jej

umysł odmawiał posłuszeństwa. Podszedł bliżej. Czuła jego
dłonie na policzkach. Jak przez mgłę widziała jego twarz.

- W końcu zrozumiałem, dlaczego wyjechałaś - szepnął.
- Zakochałaś się. Szukałaś idealnego mężczyzny i znalazłaś

go. Znalazłaś nawet więcej, niż szukałaś, prawda?

Czuła jego usta na swoich i stopniowo traciła wszelkie

poczucie rzeczywistości. Czubek jego języka delikatnie sunął po
jej wargach, jakby chciał je rozchylić.

- Powiedz to, Dani. Chcę słyszeć, jak to mówisz.
- Jake...
- Powiedz to. - Chwycił ustami jej dolną wargę i ssał przez

chwilę.

- Kocham cię.
Choć było to szaleństwo, Dani nawet nie próbowała stawiać

oporu. Nie wiedziała, czy on zdarł z niej bluzkę, czy ona zdjęła
ją sama. Nie pamiętała, kto rozpiął wieczorowe spodnie, a
przecież w sekundę była już zupełnie naga. Sięgnęła do guzików
jego koszuli. Potem jej dłonie przesunęły się po jego ramionach
i piersiach aż do klamry paska od spodni. Rozpięła ją, szarpnęła
zatrzask i z niecierpliwością otworzyła masywny suwak.
Westchnął, czując jej dotyk. Jego dłonie też błądziły po jej ciele.
Rozkoszowała się pieszczotami, którymi ją obsypywał.

Powoli osunęli się na miękki dywan. Objęła Jake'a i wtedy

uświadomiła sobie, ze nadal był w koszuli i kożuszku. Po chwili
z westchnieniem przyjęła go głęboko w sobie.

Ruchy jego bioder były mocne i pewne. Od razu wczuła się w

jego rytm. Klamra paska boleśnie uciskała jej ciało. Teraz
jednak liczyło się tylko rosnące napięcie, gwałtowność Jake'a,
to, że był w jej ramionach. W końcu jej podniecenie doszło do

107

RS

background image

zenitu. Wyprężyła się z rozkoszy, którą jego pieszczoty
wydłużały w nieskończoność.

- Jak to się stało, że ty jesteś całkowicie naga, a ja prawie

zupełnie ubrany? - szepnął.

- Bardziej się spieszyłeś niż ja - drażniła go.
- Całą drogę tłumaczyłem sobie, że muszę to załatwić jak

wyrafinowany luzak z miasta. I co? Dziesięć minut po
przyjeździe zdzieram z ciebie wszystko i rzucam cię na dywan
niczym pastuch, który wrócił z trzymiesięcznego spędu bydła.

- A dla mnie to była czysta przyjemność - szepnęła. - Jest

tylko jedna rzecz...

- Jaka?
- Katujesz mnie klamrą.
Jake zaklął i wyciągnął ją spod jej biodra. Delikatnie masował

wyraźny ślad, który zostawiła.

- Przepraszam. Niestety, zrobił się siniec.
- Nic nie szkodzi. Kto go będzie widział, prócz ciebie? Czy

zawsze znaczysz swoje kobiety?

- Tylko te, które mam zamiar zachować. Spojrzała na niego

pytająco. Wstał, otulił ją swoją kurtką, a potem zamyślony
usiadł na krześle.

- Nie potrafię się dobrze wysławiać - stwierdził cichym

głosem. - Wychowano mnie w przekonaniu, że prawdziwy
mężczyzna nie mówi

0 uczuciach. Cierpiałem, od kiedy wyjechałaś. Twoim

zdaniem miłość jest jak ogień i można się sparzyć, podchodząc
zbyt blisko. Zrobiłem to. Pali jak cholera! Żeby było śmieszniej,
nareszcie czuję, że żyję. Jest wspaniale. Całymi latami gnębiła
mnie apatia i obojętność.

- Jake...
- Po odejściu Sandry uznałem miłość za grę, w którą się

człowiek angażuje, póki nie przegra. Nie zamierzałem próbować
jeszcze raz. Tak samo jak ty po rozwodzie z Darrenem.
Doszliśmy do wniosku, że, aby nie cierpieć, należy tłumić

108

RS

background image

własne uczucia. Ale, do diabła, lepiej nie żyć, niż żyć w ten
sposób! Dzięki tobie to dostrzegłem...

W jego dużej kurtce wyglądała na jeszcze bardziej

filigranową i delikatną. Widział jej przerażenie. Wcale się nie
dziwił. On też zareagował strachem. Miał parę tygodni na to, by
w spokoju przeanalizować swoje myśli i odkryć jedyne możliwe
rozwiązanie.

- Przyjechałem nie tylko po to, by wycofać się z umowy.

Chciałem ci wyznać miłość.

Roześmiał się, słysząc jej głośne westchnienie i widząc

rozszerzone ze zdziwienia oczy.

- Też na początku nie mogłem w to uwierzyć. Dwóch

cyników raptem zakochuje się w sobie.

Chyba już pierwszego dnia podejrzewaliśmy, na co się zanosi.

Tłumaczyliśmy sobie, że miłość jest nie dla nas. Walczyliśmy z
uczuciem i ze sobą. Jestem tym zmęczony. Zrozumiałem, że
nikt nam nie zagwarantuje szczęścia. Trzeba wziąć głęboki
oddech, skoczyć i modlić się, że nie utoniemy. Kocham cię.
Chcę się z tobą ożenić. To wszystko.

- Wszystko? - szepnęła. - Ty miałeś podobno być ten silny!

Obiecywałeś, że nie zrobimy głupoty.

- Kłamałem. - Uśmiechnął się rozbrajająco.
- A Caroline?
- Ślub z Caroline był rozwiązaniem wtedy, kiedy wiedziałem,

że już się nie zakocham i nie chcę kochać. Teraz małżeństwo z
rozsądku nie ma sensu. Znalazłem prawdziwą miłość. Ożenię
się tylko z jedną kobietą. Z tobą.

Zbladła jak ściana. Przez chwilę myślał, że zemdleje. Wstał z

krzesła i przyklęknął obok niej. Otulił jej twarz puszystym
kołnierzem kurtki.

- Chcę, żebyś wróciła ze mną do Silvercreek. Nie musisz

niczego obiecywać. Jeżeli boisz się małżeństwa, przyjedź i
mieszkaj ze mną, jak długo chcesz, bez żadnych formalnych
zobowiązań.

109

RS

background image

- Zgodziłbyś się na takie warunki? - spytała z

niedowierzaniem.

- Przyjmę każde warunki. Potrzebujemy tylko czasu. Już

przyznałaś, że mnie kochasz. Teraz muszę tylko poczekać, aż
pozbędziesz się strachu. Nie interesuje mnie, ile to będzie
trwało, kochanie.

- Jake, co my narobiliśmy? - Rzuciła mu się w ramiona i

ukryła twarz na jego szyi.

- Musimy poinformować Caroline. Ijej siostrę.
- Rany boskie! - jęknęła Dani. - Biedna Caroline! Co ja jej

powiem?

- Prawdę. Szukałaś idealnego mężczyzny w całej Kanadzie i

w końcu go znalazłaś.

- I zachowuję go dla siebie - dodała z urwisowatym

uśmiechem. - Powinnam się wstydzić. Gdzie uczciwość
zawodowa?

- Takie jest życie. - Jake wsunął dłonie pod kurtkę. Jej ciało

było ciepłe i miękkie. Ponownie obudziło w nim pożądanie.
Odchylił kołnierz, by pocałować jej szyję. - Czy w tym
mieszkaniu jest jakaś sypialnia?

- Oczywiście. Myślimy o tym samym?
- Mam nadzieję. Chciałbym wczołgać się z tobą do łóżka i

obejrzeć jeszcze raz ten siniec...

Dani nie wiedziała, czy obudził ją natarczywy dzwonek

telefonu, czy też głośne łomotanie do drzwi. Wstała i narzuciła
na siebie szlafrok. Jake przewrócił się na wznak, odrzucając
kołdrę. Patrzyła z podziwem na jego muskularne ciało,
rozciągnięte na pastelowej pościeli w delikatny kwiecisty
wzorek.

Zaklęła, zła, że ktoś śmie psuć tak idylliczny poranek.

Poczłapała do pokoju, podniosła słuchawkę, a w stronę drzwi
krzyknęła, by jeszcze trochę poczekano.

- Powiedzieli, że są pani przyjaciółmi i po prostu na siłę

wdarli się do środka, panno Ross.

110

RS

background image

Czy mam posłać na górę ochronę? - usłyszała zdesperowany

głos portiera.

- Nie trzeba - bąknęła niewyraźnie na wpół rozbudzona.
- Muszę iść otworzyć.
W połowie drogi uzmysłowiła sobie, że portier mówił o

ludziach, którzy walili w jej drzwi. Wyjrzała przez wizjer i ku
swojemu zaskoczeniu zobaczyła Caroline Wainwright.

- O Boże! - Na jej widok otrząsnęła się z resztek snu.
Caroline nawet nie zauważyła jej przerażenia. Bez słowa

wpadła do mieszkania. Młody brodaty mężczyzna, który jej
towarzyszył, uśmiechnął się przepraszająco.

- Czy jest tu moja siostra?
- Marion? - dopytywała się bez sensu Dani.
- Jest sobota, siódma trzydzieści rano. Pewno jeszcze śpi.
-

Przepraszam.

Przyszłam

bez

uprzedzenia.

Nie

przypuszczałam, że znajdziesz kogoś, kto spodoba się Marion.
Na dodatek ona traktuje całą sprawę śmiertelnie poważnie. Mam
tego dość! Rozumiesz, o co mi chodzi?

- Nie - oznajmiła ze spokojem Dani, podejrzewając, że chyba

cały świat zwariował. Najpierw9 Jake, teraz Caroline. - Ale to
nie ma znaczenia. Rzadko kiedy rozumiem cokolwiek o tak
wczesnej porze. Napijesz się kawy? Herbaty?

Posłała przyjazny uśmiech mężczyźnie, stojącemu nieco na

uboczu. Caroline oblała się szkarłatnym rumieńcem. Wzięła go
pod rękę i spojrzała na nią buntowniczo.

- To jest Jacob - oznajmiła z dumą. - Bierzemy ślub.
- Chyba ja sobie zrobię kawę - oznajmiła Dani.
- Masz prawo złościć się na mnie. - Odwaga opuściła

Caroline. - Straciłaś tyle czasu, by znaleźć tego Wyominga...

- Montanę - poprawiła ją z westchnieniem Dani.
- Marion po prostu nie chciała mnie słuchać. Zawsze, kiedy

mówiłam jej o Jacobie, machała ręką. Byłam dla niej śmieszna i
nie wierzyła w moją miłość do profesora zwyczajnego filologii
klasycznej. Zapewne nie mogła znieść słowa zwyczajny w jego

111

RS

background image

tytule albo faktu, że jego ojciec handluje używanymi
samochodami.

- Proszę, mów powoli. Dopiero się obudziłam i nie nadążam

za tobą.

- Przepraszam - mruknęła Caroline. Podeszła do Jacoba, który

opiekuńczym gestem objął ją ramieniem.

- Wczoraj zadzwoniłam do Marion i uprzedziłam ją, że nie

wrócę na noc. Wpadła w istny szał. Telefonowałam dzisiaj rano
i rozmawiałam z Corą, naszą pokojówką. Marion uważa, że ja tu
prędzej czy później przyjdę, więc sama też chce przyjść.

- Nie było cię w domu zeszłej nocy?
- Zostałam u Jacoba. - Caroline znów się zaczerwieniła.

Unikała wzroku Dani.

- A Marion nie była tym zachwycona - dodała niepotrzebnie

Dani.

- Nie powinniśmy byli postąpić w ten sposób - przyznał

Jacob. - Należało iść do niej i wyjaśnić wszystko, a nie czaić się
po kątach.

- To ja wpadłam na pomysł, żeby zadzwonić do Marion -

szepnęła Caroline. - Bałam się nawet tego. Już widziałam, jak
zdobywa jego adres na uczelni i przyjeżdża w asyście policji,

żeby aresztować Jacoba za kidnaping lub coś w tym guście.

- Czy się przesłyszałam, czy ma przyjechać do mnie?
- Tak twierdziła Cora. Dlatego jesteśmy tu z Jacobem.

Chciałam z tobą porozmawiać, zanim...

Zadzwonił domofon, a po chwili rozległo się mocne stukanie

w drzwi. Dani z jękiem podniosła słuchawkę.

- W porządku, Williamie, to znajoma.
- Panno Ross - oznajmił wyniośle portier.
- Chyba dobrze by było, gdyby poinformowała pani swoich

gości, że...

- Na pewno to zrobię - przerwała mu Dani. Poszła otworzyć

drzwi. - Wejdź, Marion. Coś mi mówi, że to będzie bardzo długi
i wyczerpujący poranek.

112

RS

background image

- Mam bardzo poważny problem - oznajmiła Marion,

energicznym krokiem mijając Dani.

- Moja kochana siostrzyczka... Aaa... tu jesteś!
- Powiedziałam Dani o wszystkim dopiero parę minut temu -

szybko wyrzuciła z siebie Caroline. - Jacob i ja...

- Nie tłumacz się! - ucięła Marion. - Wczoraj wieczorem

zapowiedziałaś jasno i wyraźnie, co zamierzacie zrobić. Ale
obiecałyśmy temu Wyomingowi...

- Montanie... - poprawiła Dani znużonym głosem.
- ... pannę młodą. Nikt nie wspominał o czystości i

niewinności.

Uznamy

zeszłą

noc

za

przedmałżeńskie

szaleństwo.

- To nie było przedmałżeńskie szaleństwo. - Caroline

zaczerwieniła się jak burak. - Jacob i ja bierzemy ślub i...

- Nic z tego - zniecierpliwionym głosem rzuciła Marion. - Nie

wyjdziesz za nie znanego mi faceta tylko po to, żeby mi zrobić
na złość.

- Chciałam ci go przedstawić, ale ty mówiłaś, żebym się nie

wygłupiała. Nigdy nie chcesz mnie wysłuchać. Nawet nie
pytałaś mnie o zdanie, kiedy zatrudniłaś Dani, żeby mi znalazła
męża. Nawet nie...

- Co to, do cholery, za hałasy?!
Trzy pary oczu zwróciły się w stronę drzwi sypialni. Zapadła

grobowa cisza. Jake patrzył na nich zaspanymi oczami. Miał
potargane włosy, a jego policzki pokrywał jednodniowy zarost.
Wciągnął dżinsy, ale już nie raczył ich zapiąć, więc całe
towarzystwo mogło bez trudu przekonać się, że pod spodem nic
nie miał.

- Mój Boże, co to za Apollo? - szepnęła Marion. Z trudem

oderwała oczy od Jake'a, by spojrzeć na Dani. - Tak mi przykro.
Nie przypuszczałam nawet, że możesz mieć towarzystwo. No,
po prostu przepraszam.

113

RS

background image

- Właściwie dobrze się stało, że wszyscy tu jesteśmy.

Zaoszczędzimy mnóstwo czasu. Słuchajcie, chciałabym wam
przedstawić Jake'a Montanę.

- O rany! - Jacob wzniósł oczy do nieba.
- Wiem, jak poważnie podchodzisz do swoich obowiązków,

ale to chyba lekka przesada - chłodnym głosem oznajmiła
Marion. - Powiedziałam, że należy go sprawdzić, ale chodziło
mi o teorię, a nie praktykę.

- Pozwoli pani... - zaczął groźnie Jake.
- Jake! - powstrzymała go Dani. - To Marion Wainwright-

Syms, która...

- Zatrudniła ciebie, żebyś znalazła męża dla jej siostry -

dokończyła Marion niebezpiecznie spokojnym tonem.

- Nie było mowy o zabawach na mój koszt. O co tu chodzi?
- To trudno wytłumaczyć, ale...
- Dlaczego trudno? - wtrącił Jake. - My...
- Jake, proszę!
Dani spojrzała na niego wzrokiem pełnym wściekłości, ale

zupełnie to zignorował. Nagle Caroline wysunęła się do przodu.

- Panie Montana, jestem Caroline Wainwright, kobieta, z

którą pan ma wziąć ślub. Albo raczej miał. Przykro mi, bo z
pewnością jest pan miłym człowiekiem, ale wychodzę za mąż za
kogoś innego. - Przerwała, by zaczerpnąć tchu. - Za Jacoba.
Będziemy razem niezależnie od tego, co mówi moja siostra.
Czuję się okropnie, że robiłam panu nadzieje, a terz wszystko
odwołuję. Proszę mi wybaczyć. Zwrócimy pieniądze za bilet
lotniczy i...

- Chyba pan Montana i panna Ross właśnie mieli przeprosić

ciebie, kochanie - powiedział cicho Jacob. Uśmiechnął się do
Jake'a. - Czyż nie mam racji?

- Wykazał się pan nieprzeciętną bystrością, jak na profesora

uniwersytetu - przyjaznym tonem oznajmił Jake. - Caroline,
przyleciałem, bo chciałem ci powiedzieć, że nie mogę ożenić się
z tobą.

114

RS

background image

- Tak? - pytała z niedowierzaniem.
- Żeni się z Dani - tłumaczył Jacob.
- Ależ to wspaniale! - Raptem rzuciła się Jake'owi na szyję i

głośno cmoknęła go w policzek. - Dani, nawet nie wiesz, jaka
jestem szczęśliwa!

- Chyba nie zleciłam ci znalezienia męża dla siebie. - Ostry

głos Marion przebił się przez szczebiot Caroline.

- Nie planowałam tego. Zwrócę wszelkie koszta.
- Mam nadzieję. A ty, Caroline, przestań bajdurzyć! Wracasz

ze mną do domu. Zapomnisz o swoich nonsensownych
pomysłach. Jacob, proszę, nie uważaj mnie za niegrzeczną, ale
zupełnie inaczej wyobrażam sobie męża mojej siostry.

- Marion, kocham twoją siostrę i ożenię się z nią.
- Po moim trupie!
Dani rzuciła się na szyję Jake'a.
- Dzień dobry - szepnęła.
- Dzień dobry, kochanie. - Pocałował ją leciutko.
Za nimi Caroline, jej siostra i Jacob przekrzykiwali się

nawzajem.

- Powiedz, że mnie kochasz.
- Kocham cię. - Była przykładnie posłuszna.
- Powiedz, że wyjdziesz za mnie.
- Wyjdę za ciebie. - Stanęła na palcach, żeby go pocałować.
- Chodźmy do łóżka. Nie zauważą naszej nieobecności.
- Trochę zbyt wiele hałasu, żeby usnąć.
- Nie myślałem o spaniu. - Puścił do niej oczko, włożył palce

do ust i przeraźliwie gwizdnął. W jednej chwili zapadła cisza jak
makiem zasiał. - Moi mili, wiele musicie sobie jeszcze wyjaśnić.
Byłbym wdzięczny, gdybyście to zrobili gdzie indziej, bo chcę
się kochać z moją przyszłą żoną.

- Podziwiam pański styl - przyznał ze śmiechem Jacob.
- Mam nadzieję, że przyjdziecie do nas na kolację przed

wyjazdem do Kolumbii Brytyjskiej.

- Solennie obiecuję. - Jake uścisnął jego dłoń.

115

RS

background image

- W ogóle was nie rozumiem - stwierdziła Marion.

Zamaszystym krokiem pomaszerowała do drzwi. - Mimo to,
oczekuję zaproszeń na oba śluby.

- Oba? - dopytywała się Caroline.
- Na litość boską, chyba wiem, kiedy przegrywam!

Pośpieszcie się! Mamy wiele spraw do omówienia. Ci dwoje
zresztą jasno powiedzieli, co myślą o naszym towarzystwie.

Jej głos słychać było nawet zza zamkniętych drzwi.
- Jak mogłeś tak powiedzieć? - Dani przyłożyła dłonie do

zaróżowionych policzków.

- Zrewanżowałem się za twoją równie zaskakującą ripostę w

finale rozmowy z Claudią Schefer. Zresztą, nieważne... Lepiej
przypomnij mi, po co właściwie zamknęliśmy się w tej sypialni?

116

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Horton Naomi Miłość na drodze
065 Horton Naomi Żona dla McConnella
11 Horton Naomi Czysta chemia
Horton Naomi Portret lorda pirata
168 Horton Naomi Portret lorda pirata
188 Horton Naomi Od czego sa przyjaciele
011 Horton Naomi Czysta chemia
188 Horton Naomi Od czego sa przyjaciele
Horton Naomi Gwiazdka miłości 95 03 Śniąc o aniołach
079 Horton Naomi Okruchy strachu
13 Horton Naomi Miłość na drodze
D011 Horton Naomi Czysta chemia
Horton Naomi Czysta chemia
Czysta chemia Horton Naomi

więcej podobnych podstron