CARTLAND BARBARA
Niezwykły miesiąc miodowy
ROZDZIAŁ 1
1870
— Mam ci do powiedzenia coś bardzo ważnego!
Ton głosu markizy Northaw zaintrygował księcia Doncaster,
który właśnie kończył wiązanie krawata. Spoglądał w lustro, ale
przechyliwszy głowę na bok, mógł widzieć markizę leżącą na łóżku z
głową wspartą na spiętrzonych poduszkach.
Jej nagie piękne ciało mieniło się perłowo. Z jasnymi włosami,
opadającymi na białe ramiona, była najpiękniejszą kobietą, jaką książę
kiedykolwiek kochał, i bez wątpienia najbardziej namiętną.
— Cóż takiego? — zapytał.
— Atolu, musisz się ożenić!
Książę znieruchomiał; potem odwrócił się i powiedział ze
śmiechem:
— To bardzo odpowiedni moment na rozmowę o świętych
związkach.
— Ależ, Atolu, ja mówię poważnie i moment jest właściwy.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że powinniśmy się pobrać? —
zapytał książę z niedowierzaniem.
— Nie, oczywiście, że nie — odrzekła markiza — choć
zapewniam cię, Atolu, że pragnęłabym tego ponad wszystko! Jednak
George nie da mi rozwodu. W rodzinie Northaw nigdy jeszcze nie
było publicznego skandalu.
— A więc co cię niepokoi? — spytał.
Nie ulegało wątpliwości, że była zaniepokojona: pomiędzy
idealnie zarysowanymi brwiami markizy pojawiła się zmarszczka, a w
jej niebieskich oczach — chmurny i niespokojny wyraz.
Po chwili markiza odezwała się:
— Królowa wie o naszym romansie!
— To niemożliwe!
— Wiesz dobrze, że nie ma rzeczy niemożliwych, gdy chodzi o
królową. Zawsze znajdzie się jakaś stara plotkarka, choćby wśród
twoich krewnych lub krewnych George'a, która wsączy jad do jej
ucha.
— Skąd wnosisz, że Jej Królewska Mość coś podejrzewa? —
zapytał powoli książę.
— Wspominała mi o tym — odpowiedziała markiza.
Książę usiadł na brzegu łóżka, które niedawno opuścił. Markiza
uniosła się nieco na koronkowych poduszkach nie zważając na to, że
aż po smukłą kibić okrywają ją tylko jej długie, złociste włosy.
Pomyślał, że wygląda jak wschodzące słońce, lecz w tym momencie
jej piękność pozostawiła go obojętnym. Był zbyt przejęty sprawą, o
której dowiedział się przed chwilą.
— Ubiegłej nocy na balu — wyjaśniła markiza — gdy
skończyliśmy tańczyć, a ja wróciłam na podium, królowa skinęła na
mnie. Uśmiechała się, więc usiadłam obok niej myśląc, że jest w
dobrym nastroju. — Przerwała i powiedziała gwałtownie: —
Powinnam była wiedzieć, że uśmiech królowej nie wróży nic dobrego.
— Mów dalej, co się wydarzyło — ponaglił ją książę.
Mimo że nie miał na sobie marynarki, wyglądał niezwykle
elegancko w koszuli z cienkiego płótna, ozdobionej monogramem z
książęcą mitrą. Książę był mężczyzną atletycznej budowy — o
szerokich ramionach i wąskich biodrach. Gdy tylko oczy markizy
spoczęły na nim, zmarszczka pomiędzy jej brwiami wygładziła się, a
ona sama nie mogła się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć ręki w jego
stronę. Nie zwrócił na to uwagi.
— Mów dalej — naglił ją — chciałbym usłyszeć dokładnie, co
powiedziała Jej Królewska Mość.
Markiza odetchnęła głęboko.
— Zaczęła tym swoim niewinnym tonem skrywającym
makiaweliczne zamysły: „Sądzę, markizo, że powinnyśmy znaleźć
żonę dla księcia Doncaster". „Żonę, pani?" — zawołałam. „Już czas,
żeby się ożenił — odparła królowa. — Przystojni, nieżonaci książęta
wywierają zgubny wpływ na dwór".
Markiza przerwała opowiadanie.
— Możesz sobie wyobrazić, Atolu, jak bardzo byłam zaskoczona.
Przez chwilę nie byłam w stanie odpowiedzieć. Nie ulega
wątpliwości, że w słowach królowej kryła się aluzja. Następnie rzekła:
„Powinnaś, markizo, użyć swojego wpływu i taktu. Są to dwie cechy,
które niezwykle cenię i których wymagam od moich dam dworu".
Markiza przestała mówić, a książę także milczał. Po chwili
podjęła znowu:
— Wiesz dobrze, jak bardzo pragnę zostać damą dworu! To
byłaby zemsta nad moimi szwagierkami, które zawsze patrzyły na
mnie z góry i otwarcie wyrażały niezadowolenie, że George ożenił się
z osobą tak młodą i bez pozycji w świecie.
— Zapewne ożywisz mroki Windsoru! — zauważył książę.
— A także pałacu Buckingham — dodała powoli markiza. —
Zapominasz, że królowa przyjeżdża obecnie do Londynu częściej niż
dawniej i oczywiście staram się zachęcać ją do tego, gdy tylko to jest
możliwe.
— Sądzisz, że w takich okolicznościach będziemy mogli nadal się
widywać? — zapytał.
— Jeżeli się ożenisz, tak! — odpowiedziała markiza. — Lecz jeśli
nie, królowa będzie się temu sprzeciwiać, możesz być tego pewny.
Zapewniam cię, że nie zostanę damą dworu, jeśli się nie ożenisz albo
przynajmniej nie zaręczysz.
Książę wstał, ruszył w stronę okna i zaczął przyglądać się
drzewom na skwerze.
— Zatem mam poświęcić wolność dla twojej kariery! — odparł, a
ostra nuta zabrzmiała w jego głosie.
— Musisz się ożenić, Atolu. Powinieneś przecież mieć potomka.
— Wiem o tym dobrze — odpowiedział książę — ale po co ten
pośpiech.
— Masz trzydzieści lat, więc już czas, żebyś założył rodzinę —
powiedziała markiza.
— Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co to znaczy? — zapytał.
I znów żartobliwa nuta zabrzmiała w jego głosie.
— Nie mogę cię stracić! — zawołała markiza. — Nie mogę!
Nigdy nikogo nie kochałam tak jak ciebie! Wiesz dobrze, że pociągasz
mnie bardziej niż jakikolwiek inny mężczyzna.
— A wielu tego próbowało! — zauważył książę.
— To dlatego, że byłam bardzo nieszczęśliwa. George interesuje
się wyłącznie greckimi wazami, starożytnością i dziełami włoskich
mistrzów. — Markiza zrobiła przerwę, zanim powiedziała z gniewem:
— Chcę korzystać z życia dzisiaj. Nie dbam o przeszłość ani
przyszłość. Chcę, żebyś mnie nadal kochał i żebyśmy byli razem jak
teraz.
— Wydawało mi się, że byliśmy tacy ostrożni — odezwał się
książę jakby do siebie.
— Jak można zachować ostrożność w Londynie? — zapytała
markiza. — Jest przecież służba, i ci ludzie po drugiej stronie placu,
którzy wciąż obserwują, jakie powozy zatrzymują się przed moim
domem, a także te kobiety, które pożerają cię oczami i które okazują
mi niechęć tylko dlatego, że się nimi nie interesujesz!
Książę uśmiechnął się nieznacznie.
— Pochlebiasz mi, Clarice!
— Ależ to prawda! Wiesz, że to prawda! Mogłabym mieć wielu
kochanków, lecz nie obchodziłoby to żadnej spośród tej gromady
kobiet, którym złamałeś serce.
Książę wydał okrzyk gniewu i znów podszedł do lustra, aby
poprawić krawat. Markiza wyczuła jego rozdrażnienie i przypomniała
sobie, że książę nie znosi najmniejszej nawet aluzji do jego licznych
romansów. Ale była przekonana, że nic nie jest w stanie zagrozić tej
dzikiej namiętności, jaka ich łączyła. Nigdy nie spotkała bardziej
namiętnego i żarliwego kochanka. Zdecydowała, że ani sprzeciw
królowej, ani żadne inne przeszkody nie zmuszą jej do rezygnacji z
niego.
— Posłuchaj, Atolu — powiedziała, kiedy stał odwrócony do niej
plecami. — Znalazłam doskonałe rozwiązanie całej tej sprawy.
— Jeśli chodzi ci o to, żebym dał nazwisko jakiejś głupiej gęsi, to
nie jestem zainteresowany.
— Och, Atolu, bądźże rozsądny! Musisz ożenić się prędzej czy
później, a ja nie mogę stracić okazji zostania damą dworu. To doda mi
splendoru, jakiego nigdy nie miałam!
— Nie byłbym zdziwiony, gdybyś kiedyś tego żałowała —
zauważył książę.
— To by sprawę bardzo uprościło — stwierdziła rzeczowo
markiza. — Moglibyśmy się widywać nie tylko ukradkiem w
Londynie, ale także na wsi.
— Skąd ta pewność?
— Teraz masz trudności z przychodzeniem do pałacu, a ja z
odwiedzaniem ciebie w Doncaster Park. Ileż pretekstów może się
pojawić, gdy będziesz miał żonę, a ja zostanę jej przyjaciółką.
— Sądzisz, że każda kobieta zgodzi się, żebyś była jej
przyjaciółką, a jednocześnie przyjaciółką jej męża?
— Oczywiście, że się zgodzi! Zwłaszcza dziewczyna, którą już
wybrałam dla ciebie.
Książę odwrócił się gwałtownie.
— Tego już za wiele, Clarice! Jeśli rzeczywiście myślisz, że
pozwolę, byś wybrała dla mnie żonę, to się mylisz!
— Nie bądź niemądry, Atolu! Wiesz równie dobrze jak ja, że
nigdy nie czułeś pociągu do młodych dziewcząt.
— Pozwolę sobie zauważyć, że niewiele debiutantek stanęło na
mojej drodze — odparł książę.
— Zostaw to mnie — powiedziała markiza — bo nie tylko mogę
znaleźć dla ciebie dobrze urodzoną, niegłupią pannę, ale odzyskać
również kilkaset akrów ziemi, leżących na skraju toru wyścigowego w
Doncaster Park, na których zawsze ci zależało.
— Masz na myśli ziemię Lemsforda? — zapytał książę.
— W rzeczy samej! Gdy ożenisz się z Felicity Wyndham,
poprosisz jej ojca, żeby dał ci w posagu te trzysta akrów, które
dołączysz do swoich posiadłości!
— Brawo, Clarice, bardzo zgrabnie to wszystko wymyśliłaś!
Jednak pozwól mi zauważyć, że nigdy nie widziałem na oczy panny
Wyndham. A nawet nie miałem pojęcia o jej istnieniu.
— To bez znaczenia — odpowiedziała markiza. — Wiem, że
zawsze pragnąłeś tej ziemi. To teren, na którym mógłbyś ćwiczyć
swoje konie i zrobić tor wyścigowy.
Książę nie mógł temu zaprzeczyć. Zawsze irytowało go, że
Lemsfordowie, najbliżsi sąsiedzi w Hertfordshire, weszli w posiadanie
części rodzinnego majątku Doncasterów, wygrywając go w karty od
prapradziadka księcia.
Czując swoją przewagę w dyskusji, markiza mówiła dalej:
— Hrabia, o ile mi wiadomo, jest w tarapatach finansowych i
rozgląda się za bogatym zięciem. Felicity Wyndham to piękna
dziewczyna, jeśli nie będziesz porównywać jej ze mną!
— Z tej uwagi wnoszę, że ma jasne włosy i niebieskie oczy —
powiedział książę.
— Właśnie! — przytaknęła markiza. — Czy może być coś
odpowiedniejszego dla księżnej? Jasnowłose kobiety o wiele lepiej
prezentują się w klejnotach niż brunetki.
Westchnęła cichutko.
— Och, Atolu, musisz wiedzieć, że będzie to dla mnie bardzo
bolesne widzieć inną kobietę u twego boku i przyglądać się, jak
obnosi brylanty Doncasterów, które są wspanialsze od wszystkich
klejnotów, jakie posiada biedny George!
Jej wargi zacisnęły się na chwilę, zanim zaczęła mówić dalej:
— Jednak, mój drogi, żadne z nas nie może sobie pozwolić na
wywołanie skandalu, nawet gdybyś był gotów uciec ze mną, w co
zresztą wątpię.
— A gdybym ci to zaproponował, co byś zrobiła? — zapytał
książę z cynicznym grymasem na ustach.
Markiza milczała chwilę, potem odezwała się:
— Często zadawałam sobie to pytanie. Jeśli mam być szczera,
odpowiedź brzmi: nie. Jakże mogłabym żyć za granicą, wyłączona z
towarzystwa i raniona przez wszystkich, którzy nas znają? Ty to co
innego. Mężczyzn to nie dotyczy. To tylko kobiety potępia się z
powodu takiego skandalu.
Książę wiedział, że to prawda.
— Więc dobrze, Clarice — rzekł — byłaś niezwykle
przekonywająca, ale, ma się rozumieć, muszę mieć czas, żeby
przemyśleć tę niezwykłą propozycję.
— Tu nie ma czasu na myślenie — powiedziała markiza ostro. —
Zdajesz sobie sprawę równie dobrze jak ja, że jeśli wakuje stanowisko
damy dworu, zaraz zakrzątną się wokół niego dziesiątki starych
wiedźm, jeśli nie dla siebie, to dla swoich córek lub siostrzenic!
— Więc sugerujesz — zapytał książę — że powinienem
zdecydować się na tak ważny krok, nie zwlekając ani chwili?
— Jeśli mnie kochasz, nie powinieneś się wahać — powiedziała.
— Ale wiedz, że byłaby to niewyobrażalna tragedia, gdybyśmy się
rozstali. Nie zniosłabym tego.
Jej głos załamał się.
— Przecież nadal może być tak jak teraz — zasugerował.
— Więc sądzisz, że nikt nie doniesie królowej? — zapytała
markiza. — Jak moglibyśmy się spotykać wiedząc, że jesteśmy
śledzeni, że wszystko, co robimy, a może nawet wszystko, co
mówimy, jest powtarzane tej starej pajęczycy, snującej swoje sieci w
salonie w Windsorze?
— W tej sytuacji mogę ci obiecać tylko jedno — powiedział
książę — że pomyślę o tym poważnie.
Zdjął marynarkę z. poręczy krzesła i włożył ją, obciągając na
swojej barczystej figurze. Spojrzał na stolik, czy czegoś nie zostawił.
Następnie przeszedł przez pokój, gdy tymczasem markiza przyglądała
mu się leżąc w łóżku. Jej zwrócone ku górze oczy były intensywnie
niebieskie.
— Czy jestem dla ciebie kimś ważnym?
— Wiesz, że tak — odpowiedział książę. — Ale miłość i
małżeństwo to dwie zupełnie różne sprawy!
— To jest miłość, która się liczy — powiedziała markiza miękko.
Książę wziął jej rękę i podniósł do ust.
— Dziękuję ci, Clarice, że pozwoliłaś mi zakosztować szczęścia.
Jego usta zatrzymały się na chwilę, czując jedwabistość jej skóry.
Potem palce markizy splotły się z jego palcami i pociągnęła go ku
sobie. Uniosła twarz, a jej usta szeptały do jego ust:
— Żegnaj, mój kochany, wspaniały, zachwycający kochanku.
Zawahał się przez chwilę, ale już jej ramiona oplotły jego szyję i
przyciągnęły... Próbował opierać się, ale było za późno. Pałające usta
markizy uwięziły go z dziką namiętnością i poczuł, że podskórny
ogień, który go trawił, połączył się z ogniem w niej płonącym. Miał
wrażenie, że poddając się jej gwałtownej żądzy, traci równocześnie
wolność.
Ale w tej chwili nie miało to znaczenia!
Hrabia Lemsford otwierał jeden po drugim listy leżące przed nim
na śniadaniowym stole. Kamerdyner podał mu srebrny nożyk do
otwierania kopert z wygrawerowanym herbem Lemsfordów.
Moment uprzątania stołu uszedł uwagi hrabiny, pochłoniętej
strofowaniem swojej córki Felicity, która zniszczyła onegdaj
wieczorową suknię.
— Nie rozumiem, doprawdy, dlaczego jesteś tak nieuważna,
Felicity. Gdybyś tańczyła walca spokojnie, ten wypadek by się nie
zdarzył.
— Nic nie mogłam na to poradzić, że mój partner przydepnął tren
mojej sukni. Podczas przymiarki mówiłam, że tren jest zbyt długi.
— Suknia wyglądała elegancko, gdy wchodziłaś do pokoju —
powiedziała matka.
Wzrok hrabiny zatrzymał się na sylwetce starszej córki i gniewne
zmarszczki dokoła jej ust wygładziły się. Felicity Wyndham była
rzeczywiście bardzo ładna. Miała błękitne oczy, jasne włosy i
mlecznoróżową cerę. Czarujący sposób patrzenia sprawiał, że rodzice
nie byli w stanie niczego jej odmówić i hrabina już przemyśliwała nad
tym, w jaki sposób wydobyć od męża pieniądze, aby kupić Felicity
nową toaletę.
Po drugiej stronie stołu, przez nikogo nie zauważona, siedziała
Antonia. Nie pragnęła zwracać na siebie uwagi, w przeciwnym
bowiem razie posłano by ją gdzieś w jakiejś sprawie lub musiałaby
słuchać czyichś opowieści, a w tym czasie ostygłoby jej jedzenie.
Nauczona doświadczeniem starała się jeść swoją jajecznicę na
bekonie nie rozglądając się dokoła, aż do chwili gdy ojciec wydał
głośny okrzyk, który odbił się echem po całej jadalni.
— Dobry Boże!
— Cóż takiego, Edwardzie? — zainteresowała się jego żona.
— Kiedy przyszedł ten list? — zapytał hrabia. — Uniósł w górę
kopertę i nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: — Został
przyniesiony przez posłańca. Nie był wysłany pocztą. Czemu, u
diabła, nie doręczono mi go natychmiast?
— Miej wzgląd, Edwardzie, na obecność dziewcząt! — zgromiła
go żona.
— Czy wiesz, od kogo jest ten list? — ciągnął hrabia.
— Oczywiście nie mam pojęcia!
— Od Doncastera!
Hrabia przerwał, a na jego twarzy pojawił się taki wyraz, jak
gdyby był sztukmistrzem, który zamierza właśnie wyciągnąć królika z
cylindra.
— Doncaster? — powtórzyła hrabina. — Czy masz na myśli
księcia Doncaster?
— Oczywiście, że mam na myśli księcia! — ofuknął ją mąż. —
Jest tylko jeden Doncaster, o ile mi wiadomo! To znaczy nasz sąsiad z
Hertfordshire, który od czasu gdy odziedziczył tytuł, nigdy nas nie
odwiedził w tym domu!
Hrabia spoglądał z zaciekłością, która wskazywała na zadawnioną
urazę.
— Ale teraz do ciebie napisał — stwierdziła hrabina. — Czego
sobie życzy?
Hrabia patrzył na list, jak gdyby nie wierząc własnym oczom. Po
czym powiedział powoli:
— Jego Wysokość pyta, czy mógłby odwiedzić mnie jutro o
trzeciej po południu. Nadmienia, że będzie to z korzyścią dla nas obu,
jeśli nawiążemy bliższe niż dotychczas kontakty między naszymi
rodzinami. Wyraża też nadzieję, że będzie miał przyjemność poznać
moją córkę!
Głos hrabiego zamarł, a on sam czuł, że trzy osoby siedzące przy
stole spoglądają na niego z szeroko otwartymi ustami, niczym trzy
złote rybki w akwarium. Hrabina pierwsza odzyskała przytomność.
— Nie mogę wprost w to uwierzyć! Daj mi ten list, Edwardzie.
Musiałeś się omylić!
— Nie ma tu żadnej omyłki — odrzekł hrabia — chyba że oczy
mnie mylą!
Rzucił list przez stół w stronę hrabiny. Wylądował w salaterce z
marmoladą, z której został pospiesznie wydobyty. Hrabina trzymała
list w rękach, patrząc nań z nie mniejszym zachwytem niż jej mąż.
— Dlaczego książę pisze, że chciałby mnie poznać? — zapytała
Felicity z przestrachem w głosie.
Hrabina spojrzała na córkę, a nagły błysk zajaśniał w jej oczach.
— Będziesz księżną, Felicity! — powiedziała. — Wyobraź sobie
— księżną Doncaster! Nigdy nie myślałam, nigdy nawet nie
marzyłam, że moglibyśmy zajść tak wysoko!
— Ale dlaczego właśnie ja? — dociekała Felicity.
— Musiał cię gdzieś widzieć. Musiał się w tobie zakochać —
powiedziała hrabina z patosem.
— Tu nie o to chodzi — zauważył hrabia. — Musi być jakaś inna
przyczyna!
— Więc sądzisz, Edwardzie, że książę mógłby chcieć poślubić
Felicity z jakiegoś innego powodu niż ten, że chciałby ją mieć za
żonę?
— Nie twierdzę po przeczytaniu tego listu, że książę nie pragnie
jej poślubić — odpowiedział sir Edward. — Jednak nie wydaje mi się,
żeby się zakochał jak jakiś żółtodziób. Doncaster to dojrzały
mężczyzna, Emilio, mężczyzna, dokoła którego, jak się zdaje, kręci
się więcej kobiet, niż ma koni we własnej stajni. Jeśli chce się ożenić
z Felicity, w co trudno mi uwierzyć, to musi się coś za tym kryć, idę o
zakład, że tak jest!
— Och, Edwardzie, jak ja nienawidzę tych twoich wyścigowych
wyrażeń! — odcięła się hrabina. — Gdyby książę chciał się ożenić z
Felicity, powinniśmy na kolanach dziękować Bogu za ten cud,
zamiast szukać ukrytych motywów tej propozycji!
Hrabia wstał od stołu.
— Dokąd się wybierasz? — zapytała hrabina.
— Muszę odpowiedzieć na ten list — rzekł hrabia — a potem
zamierzam pójść do White'a. Jeśli będzie tam stary Beddington,
opowie mi o najświeższych skandalach, w które ostatnio był
zamieszany Doncaster.
— Tylko nie wspominaj, że książę ma być u nas jutro. Możemy
się mylić. Być może książę ma zupełnie inne zamiary.
— Nie jestem głupcem, Emilio — odparł hrabia. — Jeśli ktoś
może się wygadać, to na pewno nie ja.
Wyszedł z pokoju i gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, kobiety
siedzące przy stole popatrzyły na siebie.
— Nie mogę wprost w to uwierzyć! — powiedziała hrabina.
— Ale ja nie chcę wyjść za mąż za księcia, mamo! — odezwała
się Felicity słabym głosem.
Matka zdawała się tych słów nie słyszeć, gdyż wpatrywała się w
list od księcia, jak gdyby chciała, by słowa wypisane na grubym
welinowym papierze odcisnęły się w jej umyśle.
Felicity zamierzała znów coś powiedzieć, lecz poczuła silne
kopnięcie w kostkę. Spojrzała na Antonię i zauważyła, że siostra daje
jej ostrzegawcze znaki, więc słowa zamarły jej na ustach.
— Musimy zaraz pójść na górę i zastanowić się, którą suknię
masz włożyć jutro, gdy przyjdzie książę — powiedziała hrabina po
chwili. — Myślę, że jasnoniebieską, która pasuje do koloru twoich
oczu. A może białą, ozdobioną turkusowymi wstążkami?
Wydała okrzyk niezadowolenia.
— Nie ma czasu na kupno nowej sukni, więc trzeba wybrać albo
jedną, albo drugą! Mam nadzieję, że nie są wyplamione!
Wstawszy od stołu, hrabina pospieszyła ku drzwiom, a córki
podążyły za nią. Gdy doszły do drzwi sypialni, hrabina odwróciła się i
powiedziała ostrym tonem:
— Nie ma powodu, żebyś szła z nami, Antonio. Jestem pewna, że
masz wiele do zrobienia, a jeśli nie, to ci coś znajdę. Rozumiesz, że
musisz pomóc przy sprzątaniu salonów. Nie sądzisz chyba, że Janet
zrobi wszystko sama.
— Oczywiście, mamo — odrzekła Antonia.
Mówiąc to odwróciła się, rzucając Felicity ostrzegawcze
spojrzenie i równocześnie dotykając jej ramienia, co miało oznaczać,
że przyjdzie później.
Zwykle czekały na Antonię niezliczone zajęcia domowe. Z
powodu niedostatku służby musiała niezmiennie zastępować służące,
pokojówki, a nawet lokajów. To właśnie Antonia porządkowała
salony, robiła kanapki do herbaty, kiedy podejmowano gości,
prasowała i naprawiała suknie matki i siostry, ją też rodzice posyłali z
wiadomościami do innych domowników. Lecz przyzwyczaiła się do
tego i nigdy nie narzekała.
Tego ranka jednak chciała być w sypialni Felicity, gdy hrabina
wybierała suknię dla starszej córki na jutrzejsze przyjęcie, i
przypilnować, żeby Felicity nie zdradziła się. Poczuła ulgę, kiedy
przekonała się, że tak się nie stało, gdy po godzinie poszła do sypialni
Felicity i zastała ją samą. Ujrzawszy siostrę, Felicity przebiegła przez
pokój i ze łzami rzuciła się jej na szyję.
— Co mam robić? Och, Antonio, co mam robić? Nie mogę wyjść
za mąż za tego księcia... wiesz, że nie mogę!
Antonia przytuliła siostrę i powiedziała:
— Usiądźmy i porozmawiajmy o tym. Wiesz, jakie to ma
znaczenie dla mamy i papy.
— Wiem! Wiem! — łkała Felicity. — Oni wcale nie chcą mnie
słuchać... cokolwiek powiem... ale ja kocham Harry'ego. Wiesz,
Antonio, że go kocham!
— Oczywiście, kochanie, ale Harry nie jest księciem.
— On też mnie kocha — powiedziała — a ja mu obiecałam, że
wyjdę za niego, gdy tylko uda mu się przekonać papę.
Antonia
westchnęła
nieznacznie,
zastanawiając
się,
jak
wytłumaczyć siostrze, że hrabia nie zechce nawet wysłuchać
Harry'ego Stanforda. Harry był synem ziemianina, właściciela dworu i
niewielkiej posiadłości ziemskiej, a Felicity i Antonia znały go od
dziecka. Spotykały go na przyjęciach, a kiedy już były starsze — na
polowaniach. Antonia nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy
pierwszy raz zauważyła, że Harry kocha się w jej siostrze, a ona w
nim.
Gdy Felicity miała siedemnaście lat, a Harry dwadzieścia, dla
obojga było jasne, że on nie może oświadczyć się o jej rękę, bo nie
posiadał dość pieniędzy, żeby utrzymać żonę. Obecnie sytuacja nie
przedstawiała się lepiej. Ponieważ Harry był jedynakiem, mógłby
odziedziczyć po śmierci ojca jego majątek, a nieżonaty wuj zawsze
obiecywał, że uczyni go swoim spadkobiercą.
Harry zamierzał poprosić hrabiego o zgodę na poślubienie
Felicity, zanim wyjedzie ona na sezon do Londynu, jednak Antonia
odradzała mu to.
— Papa i mama oszczędzali przez wiele lat, żeby zapewnić
Felicity
odpowiednie
wejście
do
londyńskich
salonów
i
zaprezentowanie jej u dworu — powiedziała. — Jak ci wiadomo,
miało to nastąpić ubiegłego roku, gdy Felicity skończyła osiemnaście
lat. Ale ponieważ umarł dziadek i byliśmy w żałobie, więc debiut
Felicity został odłożony.
— A jeśli ona spotka kogoś innego? — zapytał Harry z
desperacją.
— Myślę, że to nieprawdopodobne — odpowiedziała Antonia —
ponieważ ona kocha tylko ciebie.
Było dziwne, że chociaż Antonia była o rok młodsza od siostry,
wszyscy zwracali się do niej ze swoimi problemami i kłopotami.
Nawet matka była skłonna pytać o radę ją, a nie Felicity.
— Co ja mam robić? — pytał bezsilnie Harry Stanford.
— Czekać, aż skończy się sezon — doradzała Antonia. A kiedy
powrócimy na wieś, porozmawiaj z ojcem. Jestem pewna, że wtedy
będzie bardziej skłonny ulec twojej prośbie.
W rzeczywistości Antonia uważała, że Harry ma szanse tylko
wówczas, jeśli Felicity nie trafi się jakaś lepsza partia. W duchu
wątpiła jednak, by siostra znalazła bogatego konkurenta. Choć Felicity
była bardzo ładna i mężczyźni kręcili się dokoła niej jak ćmy wokół
świecy, każdy z nich zastanowiłby się dwa razy, zanim
zaproponowałby małżeństwo pannie, która nie miała posagu, a tylko
szansę otrzymania po śmierci ojca pięciuset akrów niezbyt urodzajnej
ziemi w Hertfordshire.
Felicity wysłuchiwała wielu komplementów i nigdy na balu nie
brakowało jej kawalerów, jednak żaden z nich nie oświadczał się ojcu
o jej rękę i nic nie wskazywało na coś bardziej poważnego niż flirt w
ogrodzie. Obecnie niespodziewanie pojawił się książę Doncaster i
Antonia wiedziała, że to niweczy wszelkie nadzieje Harry'ego
Stanforda na małżeństwo z Felicity.
— Chcę wyjść za mąż za Harry'ego! Kocham go! Nigdy nie
pokocham innego! — mówiła Felicity.
Kiedy uniosła twarz i spoglądała żałośnie, a łzy spływały jej po
policzkach, Antonia poczuła dla niej wielkie współczucie.
— Sądzę, kochanie, że powinnaś spojrzeć prawdzie w oczy —
powiedziała. — Papa nigdy nie zgodzi się na to, żebyś została żoną
Harry'ego, jeśli możesz zostać księżną.
— Nie chcę być księżną — zaprotestowała Felicity. — Chcę żyć
spokojnie przy boku Hanyego. Bardzo mnie cieszył sezon spędzony w
Londynie i bale, jednak stale myślałam o Harrym i o tym, że
wolałabym zostać w domu.
Antonia wiedziała, że to prawda. Zdawała sobie też sprawę, że
Felicity bez wątpienia byłaby nieszczęśliwa, żyjąc wśród zbytku i
rygorów etykiety. Wiedziała także znacznie więcej o księciu niż
ktokolwiek inny z rodziny. Mogłaby odpowiedzieć ojcu na dręczące
go pytania o motywy propozycji księcia równie kompetentnie, jak
jego stary przyjaciel, po którego radę udał się do klubu.
Majątki Doncasterów i Lemsforda sąsiadowały ze sobą
(posiadłość księcia miała około dziesięciu tysięcy akrów) i Antonia
zawsze interesowała się nie tyle księciem, co jego końmi. Jedyną
miłością jej życia były konie i kiedy wybierała się na przejażdżkę,
zawsze dosiadała najgorszego i najstarszego konia, którego ani jej
ojciec, ani siostra nie chcieli. A jednak to Antonia sobie tylko
wiadomymi czarami sprawiała, że nawet najbardziej leniwe i wiekowe
zwierzę nabierało wigoru i potrafiło wyprzedzić inne podczas
polowania.
Ledwie nauczyła się chodzić, zauważyła, że zaraz za granicznym
murem ich majątku hoduje się konie czystej krwi, o jakich wielu
mogłoby tylko marzyć. To, co nazywano torem wyścigowym,
stanowiło długą aleję, która urywała się gwałtownie na granicy
posiadłości hrabiego Lemsforda.
Część hrabstwa Hertfordshire, w której był zbudowany Doncaster
Park oraz Towers, siedziba hrabiego Lemsforda, była pofałdowana,
zalesiona, ale w większej części uprawna. W odległości zaledwie mili
od siedziby księcia tor przechodził w teren płaski, a ćwierć mili dalej
wchodził na obszar, będący obecnie w posiadaniu hrabiego
Lemsforda.
Ives, stajenny księcia, który całe życie mieszkał w Hertfordshire,
zauważył wkrótce małą dziewczynkę spoglądającą w rozmarzeniu
przez ogrodzenie, gdy on wraz z chłopcami stajennymi prowadzali
konie na poranną przejażdżkę. Kiedy mała dziewczynka nieco
podrosła, jej przyjaźń ze starym człowiekiem nabrała dla nich obojga
dużego znaczenia.
Stajenny czasem mówił:
— Panienka wie tyle o koniach co ja!
— Chciałabym, żeby tak było — mówiła Antonia. — A teraz
opowiedz mi o tym dniu, kiedy koń księcia wygrał Derby.
Nie ma człowieka, który nie lubiłby uważnego słuchacza, więc
Ives nie był wyjątkiem. Nie miał własnych dzieci, a opowieści,
którymi raczył Antonię, wprawiały ją w zachwyt. Wpatrywała się w
niego jak urzeczona, gdy barwnie opisywał wyścigi, w których
uczestniczył. Czasem wydawało się jej, że sama brała w nich udział.
Nie trzeba było wiele czasu, żeby Antonia poznała domowników
księcia. Pani Mellish, gospodyni, która uważała, że wszystko
spoczywa na jej głowie, czuła się w obowiązku oprowadzić młodą
damę po całym wielkim pałacu. Jednak pan Lowry, zarządca, był tym,
który nauczył ją najwięcej.
Hrabia nie wykazywał zamiłowania do sztuki, więc nawet jeśli
jego przodkowie posiadali jakieś wartościowe obrazy czy meble,
wszystko dawno zostało sprzedane. Pozostały tylko bardzo źle
wykonane portrety rodziny Wyndhamów — te, których nikt nie
zechciał kupić.
Natomiast Doncaster Park wypełniały meble, obrazy, dzieła sztuki
i inne skarby, gromadzone przez stulecia. Każdy przedmiot został
zdobyty przez kogoś z rodziny Castertonów i miał własną historię,
która nadzwyczaj ciekawiła Antonię. Pan Lowry przyczynił się do jej
edukacji w dużo większym stopniu niż utrzymywane przez hrabiego
guwernantki, ponieważ Antonia po ukończeniu piętnastu lat spędzała
więcej czasu w Doncaster Park niż w pokoju do nauki w Towers.
Guwernantki, które zorientowały się, że Antonia jest najmniej
ważną osobą w rodzinie, nie zwracały uwagi na jej nieobecność na
lekcjach i koncentrowały się wyłącznie na tym, żeby tę odrobinę
wiedzy, jaką same posiadały, przekazać Felicity. Ponieważ Felicity
była bardzo ładna, zdecydowały, podobnie jak rodzice dziewczynki,
że niepotrzebne są jej talenty, a tym bardziej wiedza. Hrabinie
zależało jednak na tym, by córki opanowały język francuski.
— Wszystkie dobrze urodzone damy powinny mówić biegle po
francusku — twierdziła z powagą. — Ponieważ coraz więcej ludzi
wyjeżdża za granicę, a także wielu cudzoziemców przyjeżdża do nas,
jest niezwykle ważne, żebyście obie mówiły z paryskim akcentem.
Hrabina i jej mąż zostali zaproszeni na wielkie przyjęcie wydane z
okazji przyjazdu do Anglii w 1857 roku Ludwika Napoleona oraz
cesarzowej Eugenii, co umocniło hrabinę w przekonaniu, że jej córki
muszą płynnie mówić po francusku, choćby nawet w innych
dziedzinach nie umiały zbyt wiele.
Antonia uznała, że francuski jest łatwy, i lubiła starą emerytowaną
Mademoiselle, która przyjeżdżała do Towers z St. Albans dwa razy w
tygodniu i dawała lekcje obu panienkom.
— Nie mogę spamiętać tych wszystkich nudnych czasowników
— wołała z desperacją Felicity.
Ale Antonia nie tylko opanowała czasowniki, lecz wkrótce
swobodnie rozmawiała z Mademoiselle. Wypytywała ją o wiele spraw
dotyczących Francji, a szczególnie Paryża. W przeciwieństwie do
innych guwernantek, które zajmowały się wyłącznie Felicity, a
ignorowały Antonię, Mademoiselle postępowała odwrotnie. Ponieważ
Antonia wykazywała zdolności do języków, Mademoiselle uczyła
tylko ją, pozwalając Felicity zajmować się własnymi myślami, które
oczywiście z francuskim nie miały nic wspólnego.
Są dwie dziedziny, o których wiem sporo — mówiła do siebie
Antonia. — Po pierwsze, konie — dzięki temu, czego nauczył mnie
Ives, a po drugie, francuski — dzięki Mademoiselle! Pan Lowry
znalazł w Doncaster Park trochę książek, które wzbogaciły wiedzę
Antonii w obu dziedzinach, a ponieważ rodzice rzadko rozmawiali z
młodszą córką, zdumieliby się bardzo, gdyby się przekonali, jak dużo
wie i jak wiele czyta.
W końcu hrabia podziękował guwernantkom za ich usługi,
uzyskując oszczędność wydatków ponoszonych na ich wynagrodzenie
i utrzymanie. A Felicity została uznana za osobę dorosłą, która nie
potrzebuje dalszej edukacji. Podejmując tę decyzję rodzice w ogóle
nie pomyśleli o młodszej córce.
Pewnego razu hrabina oświadczyła kategorycznie, że nie myśli
wprowadzać równocześnie w świat dwóch niezamężnych córek.
Antonia była pewna, że matka nie zamierza w ogóle wydawać jej za
mąż, a jeśli nawet, to za kogoś bez znaczenia. Antonii to nie dziwiło
— wiedziała, że nie dorównuje urodą starszej siostrze. W
przeciwieństwie do Felicity miała ciemne włosy.
Nie były to niestety połyskliwe, czarne kędziory, ulubione przez
romantycznych powieś ciopisarzy. Miały niezdecydowany kolor
wystarczająco ciemny, żeby zapewnić jej szarozielonym oczom
wyrazistą oprawę, lecz nie dość jasny, by towarzyszyła im
śnieżnobiała karnacja, co było szczególnie cenione u młodych dam.
One są szare powiedziała do siebie Antonia bez uznania. —
Chciałabym, żeby były rude, a moje oczy zielone — wtedy być może
ktoś by mnie zauważył!
W istocie nie mogła efektownie prezentować się w ubiorach, które
zwykle donaszała po Felicity. Antonia czuła, że kolory, które
harmonizują z porcelanową cerą Felicity, dla niej są nieodpowiednie.
Ale była zbyt niedoświadczona i zbyt mało wagi przywiązywała do
swego wyglądu, żeby się tym przejmować.
Jedynym spośród wszystkich strojów, na którym jej zależało, był
kostium do konnej jazdy. Dla Felicity strój jeździecki zamówiono w
Londynie, Antonia musiała zadowolić się usługami miejscowego
krawca z St. Albans, który starał się jak mógł, ponieważ dziewczyna
była dla niego zawsze miła i bardzo ją lubił.
Pewnego razu przyniosła słoik miodu dla jego żony, której
dokuczał zimą chroniczny kaszel. Rozmawiała też z nim o dzieciach.
Nie robiła mu wymówek, gdy powiedział, że nie będzie w stanie
wykończyć jej kostiumu na czas, ponieważ pewien dżentelmen
zamówił u niego parę bryczesów, a jest lepszym klientem, bo płaci
więcej niż hrabia.
— Rozumiem, panie Jenkins — powiedziała Antonia. — Ale
niech pan się postara, żeby żakiet był mocno dopasowany w talii i
dobrze leżał w ramionach. Chciałabym ładnie prezentować się na
koniu.
— Ma się rozumieć, panienko — odpowiedział pan Jenkins.
Antonia przekonała się później, że poświęcił dużo czasu jej
kostiumowi, mimo że zapłata, jaką za to otrzymał od hrabiego, była
niewielka.
Ani panu Jenkinsowi, ani nawet ojcu nie przyznała się, że Ives
pozwalał jej od czasu do czasu ujeżdżać konie księcia. Było to dla niej
ekscytujące i miłe przeżycie.
— To przykre, panienko — zauważył Ives — że nie może
panienka pojechać na którymś z nich na polowanie. Dopiero byłoby o
czym mówić!
— Rzeczywiście! — zgodziła się Antonia. — I pomyśl, jak by mi
wszyscy zazdrościli! Ale, bez wątpienia, doniesiono by o tym księciu i
znalazłabym się znów po tej stronie ogrodzenia, gdzie mnie spotkałeś
pierwszy raz.
Ives uśmiechnął się.
— To prawda, panienko. Nigdy nie zapomnę, jak śmiesznie
panienka wyglądała, obserwując mnie zza gałęzi. Zanim poznaliśmy
się i przekonałem się, że panienka interesuje się końmi, myślałem, że
panienka nas szpieguje.
— Ale poznaliśmy się — odrzekła Antonia — i to był
najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Przebywając w towarzystwie Ivesa i koni zapominała o
wszystkich przykrościach spotykających ją w domu. Te chwile
kompensowały jej złe traktowanie przez rodziców. Gorzko płakała,
gdy jako mała dziewczynka po raz pierwszy przekonała się, że jest
przedmiotem stałego niezadowolenia ojca, bo nie urodziła się
chłopcem. Kiedy była starsza, dowiedziała się od nianiek, że hrabina
po jej urodzeniu bardzo chorowała i nie może mieć więcej dzieci.
Wtedy zrozumiała głębokie rozczarowanie ojca.
— Hrabia oczekiwał syna — mówiła stara niania. — Łóżeczko i
wszystko dokoła było ozdobione niebieskimi wstążkami, a chłopiec,
zgodnie z rodzinną tradycją, miał otrzymać imię Antoni.
— A więc to dlatego nazwano mnie Antonią!
— Nikt nie przypuszczał, że urodzi się dziewczynka. A ponieważ
sądzono, że zarówno ty, jak twoja mama nie przeżyjecie, zostałaś
ochrzczona w kilka godzin po urodzeniu. „Jakie imię mam jej nadać?"
— zapytał doktor. „Dziecko miało mieć na imię Antoni, proszę pana"
— odpowiedziałam widząc, że twoja biedna mama nie jest w stanie
mówić. „A więc niech będzie Antonia" — zaproponował doktor.
Antonia starała się zastąpić ojcu syna. Pytała, czy może pójść z
nim postrzelać. Prosiła, żeby zabrał ją na konną przejażdżkę. Ale
niebawem przekonała się, że sama jej obecność sprawiała mu
przykrość i przypominała, że nigdy nie będzie miał syna. Zaczęła
schodzić hrabiemu z oczu i wkrótce nikt w domu nie troszczył się o
nią, chyba że spóźniała się na posiłki. Wtedy była surowo karana.
Nauczyła się więc wracać od Ivesa na czas, choćby opowiadał jej
właśnie najbardziej interesującą historię. Wbiegała do domu po
konnej przejażdżce mając tylko tyle czasu, żeby zmienić ubranie i bez
tchu, choć z powagą, wejść do jadalni, zanim hrabia mógłby spostrzec
jej nieobecność.
Teraz, myślała Antonia, tuląc łkającą na jej ramieniu Felicity,
przystojny i bez wątpienia interesujący książę może zostać jej
szwagrem. Spędzając tak wiele czasu w Doncaster Park, nieraz
zdarzało się jej słyszeć plotki służących. Zresztą nie tylko służba
plotkowała na temat księcia, ale również przyjaciółki jej matki.
Ponieważ książę był najznaczniejszą i najznakomitszą postacią w tej
części Hertfordshire, sąsiedzi poświęcali jego osobie wiele uwagi.
Fakt, że nie okazywał zainteresowania miejscowemu towarzystwu, nie
powstrzymywał ludzkich języków od omawiania jego rozmaitych
awantur miłosnych.
Na Antonię, tak spokojną i nie narzucającą się, nikt nie zwracał
uwagi. Panie rozmawiające podczas herbatki zapominały o jej
obecności. Podsuwała im kanapki i ciastka, roznosiła filiżanki z
herbatą, a potem siadała w kąciku salonu i z uwagą słuchała
wszystkiego, co dotyczyło księcia. Wiedziała, kiedy kończyła się
jedna jego przygoda miłosna, a kiedy zaczynała następna.
Dowiadywała się o zazdrosnych mężach, którzy nie byli w stanie
przekonać się o słuszności swoich podejrzeń, i o kobietach, które
oznajmiały wszystkim dokoła, że ich serca zostały złamane, a życie
utraciło wszelki sens, odkąd książę je porzucił.
To było równie fascynujące jak romantyczne powieści, które
pożyczały jej guwernantki. Spędzały one wiele samotnych godzin w
pokoju do nauki, czytając o miłości, której nie miały nigdy zaznać.
Antonia uważała, że te książki są zbiorem bzdur, zanim nie
spostrzegła, że niektóre epizody są jakby wyjęte z życia księcia.
Ciekawe, co w nim jest takiego, że tak bardzo działa na kobiety?
— zastanawiała się często. Przypatrywała się jego portretom
wiszącym na ścianach w Doncaster Park. Choć przedstawiały
niezwykle przystojnego i miłego mężczyznę, czuła, że brak w nich
czegoś, czego nie potrafiłaby nazwać, a co nie zostało uchwycone
przez artystów.
Zaczęła przyglądać się księciu podczas jego konnych przejażdżek
w Doncaster Park. Ale zgodnie z instrukcjami Ivesa trzymała się z
daleka, obserwując księcia przez ogrodzenie i podziwiając, jak
wspaniale prezentuje się na koniu. Zazwyczaj mijał ją galopem, więc
nie była w stanie dostrzec jego twarzy ani wyrazu oczu.
Antonia zawsze pragnęła go spotkać. Teraz pozna go wreszcie,
choć zapewne nie jutro, bo nie przypuszczała, by rodzice pozwolili na
jej obecność podczas prezentacji Felicity księciu. Zapewne jednak po
ogłoszeniu zaręczyn zostanie mu przedstawiona.
Na myśl o zaręczynach Antonia mocniej objęła Felicity.
Wiedziała, jak bardzo to wszystko zrani jej siostrę. Pomyślała też, że
jeśli to, co ludzie mówią o księciu, jest prawdą, Felicity nie poradzi
sobie z nim. Była to miła, delikatna dziewczyna, ale naiwna i
niedoświadczona w wielu sprawach, a przy tym kapryśna i
rozpieszczona. Czy książę też będzie ją rozpieszczał?
— Co ja mam robić, Antonio? Co ja mam robić? — łkała Felicity.
W tym momencie Antonia pomyślała o markizie Northaw.
ROZDZIAŁ 2
Książę właśnie skończył śniadanie, kiedy kamerdyner podszedł do
niego i powiedział z szacunkiem:
— Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość, ale lady Antonia
Wyndham pragnie się z panem zobaczyć.
Książę przez chwilę myślał, że się przesłyszał.
— Lady Antonia Wyndham? — powtórzył.
— Tak jest, Wasza Wysokość.
Książę był jeszcze bardziej zdumiony.
— Czy przybyła sama?
— Nie, Jaśnie Panie. Przybyła ze służącą, która czeka w holu.
Zaprowadziłem lady Wyndham do biblioteki.
Książę odłożył nóż i widelec i podniósł do ust filiżankę kawy.
Zawsze jadał obfite śniadania uważając, że to ważne dla zdrowia.
Najbardziej ze wszystkich napojów lubił kawę i rano nie tykał
alkoholu, choć nie stronił od trunków wieczorem.
Miał zasadę — książę zawsze podporządkowywał swoje życie
wymyślonym przez siebie zasadom — rozpoczynać dzień wcześnie.
Kiedy był w Londynie, odbywał przejażdżkę po promenadzie, zanim
zapełniły ją tłumy pań z towarzystwa, które pragnęły poplotkować z
przyjaciółkami. Jednak żadna z dam, nawet najbardziej uparta w
ściganiu go, nie poważyłaby się złożyć mu wizyty o wpół do ósmej
rano.
Gdy skończył kawę i rzucił ostatnie spojrzenie na Timesa, który
leżał przed nim na srebrnym pulpicie, zastanowił się, co może być
przyczyną tak wczesnej wizyty. Jak to w ogóle możliwe, żeby córka
hrabiego Lemsforda wbrew obowiązującym konwenansom pojawiła
się w domu kawalera? Poza tym nie chciał spóźnić się na przejażdżkę.
Ogier czekał już na niego przed frontowymi drzwiami i niewątpliwie
każde opóźnienie spowoduje, że chłopcom stajennym trudno będzie
go utrzymać.
Książę wszedł do biblioteki bez powitalnego uśmiechu na twarzy.
Niewielka postać odwróciła się od okna i już na pierwszy rzut oka
zorientował się, że nie jest tą dziewczyną, którą spodziewał się
zobaczyć. Markiza opisywała ją jako blondynkę z niebieskimi oczami.
Czyż nie mówiła, że są to kolory godne księżnej, które będą świetnie
pasować do brylantów Doncasterów? Przypomniał też sobie, że
dziewczyna, którą markiza dla niego wybrała, ma na imię Felicity.
Książę nie był zachwycony Antonią. Po pierwsze, była bardzo źle
ubrana. Miała na sobie fatalnie leżącą suknię z niebieskiej
wypłowiałej gabardyny, a pod zbyt małym i tandetnie przybranym
kapeluszem jej włosy wydawały się bardzo ciemne. Jednak oczy,
które na niego podniosła, były ogromne, a twarz pociągła. Książę
zauważył, że była zdenerwowana.
— Mam nadzieję, że Wasza Wysokość... wybaczy mi tak
niezwykłą... porę odwiedzin.
— To istotnie oryginalny sposób zawierania znajomości — rzekł
książę. — Czy się nie mylę, że to właśnie pani siostrą mam się
spotkać dziś po południu?
— Tak — potwierdziła Antonia — z moją siostrą Felicity.
Teraz wykonując zapraszający gest książę powiedział:
— Zechce pani usiąść, lady Antonio, i opowiedzieć mi, czemu
zawdzięczam tak nieoczekiwaną wizytę?
Antonia usiadła na brzegu eleganckiej sofy i spoglądała na
gospodarza szeroko otwartymi oczami. Wygląda znacznie korzystniej,
pomyślała, niż wtedy, gdy widziałam go podczas przejażdżki.
Ponieważ teraz obserwowała go z bliska, pojęła, jaki rys pominęli
malarze w jego portretach. Było to nieco wulgarne, może cyniczne, a
na pewno drwiące spojrzenie. Natomiast udało się im odtworzyć jego
wyraziste rysy, szerokie brwi i głęboko osadzone oczy. W
rzeczywistości jest bardziej atrakcyjny niż na portrecie! —
powiedziała do siebie Antonia.
Książę usiadł w fotelu naprzeciwko niej. Skrzyżował nogi i wtedy
spostrzegła, że jego buty do konnej jazdy mają wspaniały połysk.
Zastanawiała się, czy zostałoby to poczytane za nietakt, gdyby go
zapytała, co daje taki efekt. Potem pomyślała, że Ives mógłby zdobyć
dla niej coś takiego i zdecydowała, że zapyta o to stajennego przy
najbliższej okazji.
— Czekam, lady Antonio — powiedział książę z nutą
zniecierpliwienia w głosie.
— Myślę... — zaczęła Antonia z wahaniem — mam nadzieję, że
nie będzie mi poczytane za impertynencję przypuszczenie, iż zamierza
pan dziś po południu oświadczyć się o rękę mojej siostry...
Po chwili milczenia książę odpowiedział:
— Taki był w istocie mój zamiar.
— Czy nie mógłby pan zatem... zamiast o rękę siostry, poprosić o
moją?
Książę aż podskoczył ze zdumienia. Po krótkiej chwili, gdy się
przekonał, że się nie przesłyszał, odparł:
— Myślę, że powinna mi pani wyjaśnić dokładniej swoje słowa.
Zupełnie nie rozumiem, o co chodzi i dlaczego przychodzi pani do
mnie z taką propozycją.
— To jest całkiem proste, Wasza Wysokość — odpowiedziała
Antonia. — Moja siostra Felicity kocha innego!
Książę doznał uczucia ulgi.
— W takim razie jest zupełnie oczywiste, że odrzuci moją ofertę,
zatem nie ma powodu, żebym odwiedzał pani ojca dziś po południu.
Pomyślał, że to zwalnia go z konieczności realizowania planu
markizy. Markiza zapewne będzie mu czynić wyrzuty, jeśli
dziewczyna, którą wybrała dla niego na żonę, odrzuci jego
propozycję.
— Papa oczekuje pańskiego przybycia — odezwała się Antonia
— i jest bardzo podniecony, tak samo jak mama; myślą, że chciałby
pan zostać ich zięciem.
— Jak mógłbym ożenić się z pani siostrą, jeśli ona mnie nie chce
— powiedział książę z uśmiechem.
— Nie przypuszcza pan chyba, że ośmieliłaby się panu odmówić?
— zapytała Antonia. — Ani mama, ani papa nie mają najmniejszego
pojęcia, że jest zakochana. Harry, kawaler, o którym mowa, nie miał
jeszcze okazji, żeby porozmawiać z papą.
Książę patrzył z uwagą na Antonię, która mówiła coraz mniej
pewnie:
— Nie może pan nie uświadamiać sobie tego, że rodzice zmuszą
Felicity do wyjścia za pana niezależnie od jej uczuć.
— To śmieszne! — powiedział książę, ale czuł, że wszystko, co
mówi ta dziwna dziewczyna, jest najczystszą prawdą.
Doskonale wiedział, że stanowi najwspanialszą partię w okolicy i
każda matka przyjmie go na zięcia z otwartymi ramionami, a każda
dziewczyna, którą upatrzy sobie na żonę, zostanie zmuszona do
małżeństwa wbrew swojej woli i uczuciom. Jednak nie przyszło mu
do głowy, że mogłyby wystąpić jakiekolwiek przeszkody, gdy
chodziło o Felicity Wyndham. Wyobrażał ją sobie wyłącznie jako
posłuszną, uległą młodą panienkę, która będzie mu niezmiernie
wdzięczna za łaskę, jaką jej wyświadcza.
— Niestety nie jestem tak ładna jak Felicity — dodała Antonia
przerywając tok jego myśli — ale jeśli nie ma to dla pana znaczenia,
jak wygląda pańska narzeczona, o ile spełni swój obowiązek i da panu
potomka, to mniemam, że nie sprawi panu różnicy, z którą z sióstr
Wyndham się pan ożeni.
Książę wstał.
— Kto pani powiedział, że nie ma dla mnie znaczenia, jak będzie
wyglądała moja żona? — zapytał ostro.
Antonia zawahała się przez chwilę i książę odniósł wrażenie, że
starannie dobiera słowa.
— To oczywiste, Wasza Książęca Mość. Nigdy nie widział pan
Felicity i ona nigdy nie widziała pana... ale był pan gotów
zaproponować jej małżeństwo i wszyscy mówili... już dawno, że
pragnie pan... mieć potomka.
— To niewątpliwie najbardziej niezwykła rozmowa, jaką
kiedykolwiek prowadziłem z młodą damą — powiedział książę. —
Czy pani ojciec wie, że pani jest tutaj?
— Oczywiście, że nie! — odrzekła Antonia. — Mama myśli, że
poszłam z Janet na wczesną mszę świętą. To był jedyny pretekst, żeby
wyrwać się z domu. Tyle jest przygotowań w związku z pańską
wizytą.
— Więc naprawdę chce pani, żebym potraktował poważnie pani
niezwykłą propozycję?
— Czemu nie? — odezwała się Antonia. — Felicity płakała całą
noc i jest chora na samą myśl o tym małżeństwie. Muszę coś zrobić,
żeby jej pomóc, a jeśli nie brać pod uwagę mojego wyglądu, to
mogłabym być dla pana lepszą żoną niż ona.
Uśmiech rozbawienia pojawił się na twarzy księcia, kiedy zadał
pytanie:
— A skąd ta pewność?
— Nie miałabym żadnych wymagań, poza jednym — stwierdziła
Antonia. — Byłabym bardzo rada, gdybym mogła zostawać na wsi,
kiedy pan będzie spędzał czas w Londynie. Wolałabym przebywać w
Doncaster Park.
— Więc pani rzeczywiście sądzi, że chciałaby mnie poślubić? —
zapytał książę.
Jego pytanie zmusiło Antonię do powiedzenia prawdy.
— Gdybym mogła ujeżdżać pańskie konie — odrzekła —
wyszłabym za... — W tym momencie ugryzła się w język. Chciała
powiedzieć: za samego diabła, ale uświadomiła sobie, że byłoby to
bardzo niegrzeczne. Więc skończyła sztywno: — ...ich właściciela!
Książę spostrzegł jej wahanie.
— Wygląda na to, że pani zna moje konie — zauważył. —
Musiała je pani widzieć, mieszkając w tak bliskim sąsiedztwie,
nieprawdaż?
— Obserwowałam je na torze — wyjaśniła Antonia. — Są
wspaniałe! Zwłaszcza Czerwona Kurzawa. Myślę, że ten będzie
najlepszy!
— Ja też tak myślę — zgodził się książę — ale zanim koń nie
wygra wyścigu po raz pierwszy, nie można być pewnym, jak się
zachowa.
— Ives twierdzi, że to wyjątkowo dobry koń. Podobno jego ojciec
też był znakomity, a Czerwona Kurzawa zapowiada się jeszcze
bardziej obiecująco — powiedziała Antonia.
Książę przyglądał się jej z namysłem.
— Odnoszę wrażenie, lady Antonio, że posiada pani wiedzę o
moich koniach, której nie mogła pani nabyć przez samo przyglądanie
się im przez ogrodzenie dzielące nasze posiadłości.
Spostrzegł rumieniec, który pojawił się na twarzy Antonii, gdy
uświadomiła sobie, że się zdradziła.
— Ja... bardzo interesuję się... końmi — wybąkała mało
przekonująco.
— W szczególności moimi! — stwierdził książę. — Tak bardzo,
że zamierza pani z ich powodu wyjść za mnie za mąż!
— To nie jest zupełnie tak — powiedziała Antonia nieśmiało. —
Dla każdej dziewczyny byłoby zaszczytem zostać pańską żoną, jednak
Wasza Wysokość musi zrozumieć, że niełatwo wyrobić sobie zdanie o
mężczyźnie, którego się nawet nie widziało, tak jak nie można ocenić
konia, zanim się go nie dosiądzie!
Wiedziała, że ostatnie zdanie zabrzmiało impertynencko, ale nie
mogła się powstrzymać, żeby go nie wypowiedzieć.
— I oczywiście zna pani lepiej moje konie niż mnie! — zauważył
książę.
W jego głosie zabrzmiała drwiąca nutka.
— Musi się to panu wydać niestosowne, że przychodzę do pana z
taką propozycją. Mama byłaby przerażona! Ale tylko to mogłam
zrobić, żeby ratować Felicity.
I znów Antonia uświadomiła sobie, że wypowiedziane przez nią
słowa zabrzmiały niezbyt uprzejmie, więc dodała szybko:
— Gdyby nie to, że Felicity już się zakochała, z pewnością byłaby
zachwycona pańską propozycją, jak każda dziewczyna na jej miejscu.
— Więc pani zdaniem, skoro ona jest zakochana, powinienem
ożenić się z panią?
— Zrobiłabym wszystko, żeby być dla pana dobra żoną —
powiedziała Antonia poważnie. — I to nie tylko dlatego, że znam się
trochę na pańskich koniach, interesuje mnie także Doncaster Park i
wszystkie dzieła sztuki, które się tam znajdują. Pan Lowry opowiadał
mi o pańskich przodkach. Rozumiem, dlaczego jest pan z nich taki
dumny.
Książę milczał, więc Antonia po chwili mówiła dalej:
— Nie jestem zbyt wykształcona, ale wiele czytam.
— Ma się rozumieć, książki z mojej biblioteki? — zauważył
książę.
Był bardziej spostrzegawczy, niż przypuszczała.
— Niektóre, Wasza Wysokość — przyznała się szczerze, a potem
dodała szybko: — Mam nadzieję, że nie będzie się pan gniewał na
pana Lowry. Znam go od wielu lat, od czasu gdy byłam dzieckiem, a
on zorientował się, że moje guwernantki niewiele są w stanie mnie
nauczyć. Ponieważ zwykle zadawałam wiele pytań, pan Lowry
pożyczał mi książki na interesujące mnie tematy. Bardzo dbałam o
każdą z nich!
Antonia patrzyła na księcia z niepokojem.
— Myślę, że powinienem pochwalić pana Lowry za to, że
przyczynił się do pogłębienia pani wiedzy — powiedział po chwili. —
Cieszę się, że moje książki, o których sądziłem, że marnują się w tej
ogromnej bibliotece, mogły służyć jakiemuś pożytecznemu celowi.
Antonia odetchnęła z ulgą.
— Dziękuję Waszej Wysokości. Obawiałam się, że pan Lowry
mógłby mieć nieprzyjemności z mojego powodu.
— Mówiła pani o swoim wykształceniu — rzekł książę
zachęcająco.
Antonia uśmiechnęła się do niego i ten uśmiech odmienił jej bladą
twarzyczkę.
— Niestety — stwierdziła — to, co wiem o koniach, to, czego
dowiedziałam się z pańskich książek i umiejętność konwersacji po
francusku — to cała moja edukacja.
— Nie posiada pani innych talentów? — zapytał.
— Chyba nie! Nigdy nie miałam czasu, żeby malować akwarele
lub haftować powłoczki na poduszki. — Westchnęła. — Nie jestem
zbyt kobieca, ale ja miałam być chłopcem!
Książę uniósł brwi, a ona wyjaśniła:
— Papa marzył o synu, kiedy ja miałam się urodzić. Chciał dać
mu na imię Antoni.
— Rozumiem — powiedział książę. — Więc, żeby nadrobić ten
brak, stała się pani czymś, co się nazywa dziewczyna-kozak.
Mówiąc to, spoglądał na jej nietwarzowy kapelusz, założony w
niewłaściwy sposób. I na źle dopasowaną suknię, która była uszyta dla
Felicity i została niezbyt zręcznie przerobiona dla Antonii. Nie
oczekiwał dziewczyny, która odznaczałaby się elegancją, szykiem czy
nawet wyrafinowaniem kobiety takiej jak markiza, które to cechy
uważał za pożądane i nieodparcie pociągające.
Lecz niejasno oczami wyobraźni widział debiutantkę ubraną w
białą suknię, z błękitnymi, niewinnymi oczami, złotowłosą,
wyglądającą jak aniołek z książki, którą czytała mu matka, kiedy był
dzieckiem. Antonia zupełnie nie przypominała aniołka, a jej wygląd
nie przystawał do wyobrażeń księcia, jak powinna wyglądać jego
żona.
Jakby domyślając się biegu jego myśli, Antonia powiedziała
nerwowo:
— Nie wątpię, że mogłabym wyglądać... lepiej, gdybym nosiła
suknie wybrane specjalnie dla mnie.
— Myśli pani... — zaczął książę.
— Jestem przecież młodszą z sióstr, Wasza Wysokość!
Antonia uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania. Co książę
mógł wiedzieć o niedostatku? — pomyślała. — O wiązaniu końca z
końcem, zastanawianiu się, skąd wziąć pieniądze na opłacenie
bieżących wydatków? On zawsze żył w luksusie. Zawsze był bogaty,
miał ogromny majątek i wspaniały tytuł. Jak mógłby rozumieć —
pytała sama siebie — że zwykli ludzie są zmuszeni do godzenia się z
własnym losem?
Ponieważ nagle poczuła się znużona i wyczerpana jego pytaniami,
wstała.
— Dziękuję Waszej Książęcej Mości, już sobie pójdę —
powiedziała. — Mój ojciec będzie pana oczekiwał dziś o trzeciej. Jeśli
nie będzie pan mógł przystać na moją propozycję, nie będę się
gniewała. Fełicity jest bardzo ładna i być może po pewnym czasie
przekona się do pana.
— Postawiła pani przede mną nie lada problem, lady Antonio —
odezwał się książę. — Mam wybrać pomiędzy kobietą, która nie może
na mnie patrzeć, i inną kobietą, która jest rozkochana w moich
koniach, ale której ja sam jako mężczyzna nie interesuję!
Mówił to sarkastycznie i Antonia odpowiedziała mu bez namysłu:
— To byłoby dla pana bardzo niewygodne, gdyby pan miał żonę,
która interesowałaby się wyłącznie panem!
— Co pani ma na myśli? — zapytał książę lodowatym tonem,
jakiego do tej pory nie słyszała w jego głosie.
— To, że w małżeństwie tego rodzaju, o którym pan myśli... w
małżeństwie ułożonym z góry... którego celem jest... korzyść obydwu
stron, byłoby lepiej, gdyby pan miał... własne zainteresowania, a
pańska żona... własne!
Zapadła brzemienna cisza. Potem książę rzekł:
— I gdyby to o panią chodziło, byłyby to moje konie?
— Istotnie! — potwierdziła Antonia.
Odniosła wrażenie, że jest zmęczony, jeśli nie rozdrażniony tym,
co powiedziała, i pomyślała z rozpaczą, że zmarnowała całą rozmowę:
teraz nie ma już szansy. Była pewna, że tego popołudnia książę
poprosi hrabiego o rękę Felicity.
Próbowałam i przegrałam! — pomyślała Antonia. — Nic więcej
nie mogę zrobić. Skłoniła się bardzo grzecznie, a następnie odezwała
się:
— Pragnę podziękować Waszej Wysokości, że zechciał mnie
wysłuchać. Bardzo mi przykro, że z mojego powodu spóźni się pan na
przejażdżkę.
— Przemyślę bardzo dokładnie wszystko, co mi pani powiedziała,
lady Antonio — rzekł książę — i jakakolwiek byłaby moja decyzja,
mam nadzieję spotkać panią dziś po południu.
— Nie będzie to raczej możliwe — odpowiedziała Antonia —
chyba że poprosi pan o to rodziców.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie i w jej oczach dostrzegł iskierkę
buntu. Potem, zanim zdążył dojść do drzwi, otworzyła je sama i
pospieszyła przez hol w stronę czekającej na nią służącej. Kamerdyner
doprowadził je do drzwi wejściowych, a książę stał i patrzył za nimi w
osłupieniu.
— Dobry Boże! — wyszeptał do siebie.
Pojawienie się Antonii i to, co mu zaproponowała, zdumiało go
bardziej niż cokolwiek w jego życiu od bardzo długiego czasu. Cała ta
sytuacja jest absurdalna, zupełnie absurdalna! — myślał jadąc w
stronę parku. Unikał promenady, gdzie mógł spotkać wielu
znajomych, i galopował w stronę mniej uczęszczanej części po drugiej
stronie zakrętu.
Po kilku godzinach jazdy niewątpliwie czuł się lepiej, ale wciąż
nie potrafił zadecydować o swojej przyszłości. Wszystko wydawało
mu się bardzo łatwe, gdy Clarice przekonywała go, że Felicity
Wyndham byłaby dla niego najodpowiedniejszą żoną, i namówiła,
żeby napisał do hrabiego Lemsforda.
Książę sądził, że każda kobieta, którą spotka taki zaszczyt, będzie
zadowolona z przebywania na wsi. Choć markiza twierdziła, że będzie
im łatwiej spotykać się, gdy oboje będą mieszkać w Hertfordshire,
odnosił wrażenie, że tam również będą ich ścigać ciekawskie
spojrzenia i ludzie będą plotkować nie mniej niż w Londynie.
Obecnie po raz pierwszy wszystkie skutki tego, co zaplanował,
spadły na niego niczym uderzenie obuchem. Czy rzeczywiście
zamierzał spędzić życie z kobietą, która go nie interesuje i która —
nawet gdyby się nie wtrącała do jego miłosnych awantur — mogłaby
się stać ciężarem nie do zniesienia? O czym byśmy ze sobą
rozmawiali? — zapytywał książę sam siebie, gdy pozwolił koniowi
zwolnić i puścił go kłusem.
Gdybym się ożenił z Antonią, rozmawialibyśmy niewątpliwie o
koniach — pomyślał. Książę nie mógł nie zauważyć błysku w jej
oczach, a także podniecenia w głosie, gdy mówiła o nich. Nie był
przyzwyczajony do tego, żeby kobiety okazywały zainteresowanie
komukolwiek poza nim. Gdy ich twarze rozjaśniały się, to na jego
widok! Gdy ich głosy zniżały się z podniecenia, to z jego powodu!
Antonia oczywiście nie przypominała tego typu kobiety, którą
uważał za godną noszenia jego nazwiska. Jednak było w niej coś, co
powodowało, że trudno mu było uznać ją za całkiem nieatrakcyjną. Jej
ubiór był okropny, ale przynajmniej miała świadomość jego
niedostatków i mogła zdobyć pieniądze na stroje.
Ta cała sprawa jest śmieszna! — mówił do siebie książę. — Jak
mogę ożenić się z dziewczyną, która przychodzi do mnie do domu
wczesnym rankiem i ofiarowuje mi siebie zamiast siostry? Potem
pomyślał, że nie jest to właściwie bardziej niezwykłe niż pomysł
ożenku z jej siostrą, której nigdy nie widział na oczy. Ani markiza, ani
on sam zupełnie nie wzięli pod uwagę możliwości, że dziewczyna,
której zaproponują tak wysoką pozycję, mogłaby ją odrzucić lub że
byłaby zainteresowana kimś innym.
Odwołam tę całą wizytę — zdecydował książę. — Wyślę list do
hrabiego, w którym napiszę, że nieprzewidziane okoliczności
przeszkadzają mi w odwiedzeniu go i poznaniu jego córki!
Kiedy mówił do siebie te słowa, zdawał sobie sprawę, że w ten
sposób niepotrzebnie i niewybaczalnie znieważyłby hrabiego. Co
więcej, musiałby tłumaczyć się przed markizą, dlaczego nie zrobił
tego, o co go prosiła. Ona przykładała wielką wagę do tego, żeby
zostać damą dworu, a królowa dała jej jasno do zrozumienia, że może
się to stać dopiero wtedy, gdy on się ożeni.
— Do diabła! — wybuchnął książę. — Królowa nie ma prawa
mieszać się do prywatnego życia swoich poddanych.
Ale wiedział, że w sferach, w których się obracał, jest to przyjęte.
Tego rodzaju przepisy i ograniczenia dotyczyły nie tylko pałacu
Buckingham. Istniały również niezliczone trudności i problemy z
doborem osób, które mogą pozostawać w przyjaźni z księciem Walii.
Wystarczyło, że książę znalazł się w Marlborough House i że
rozmawiał sam na sam z następcą tronu, żeby został wciągnięty w
sytuacje, które wymagały od niego niemałego intelektualnego
wysiłku.
— Jesteś dobrym przyjacielem, Atolu! Nie potrafię sobie
wyobrazić, co bym robił bez ciebie — mówił książę Walii nie raz, ale
dziesiątki razy w ciągu ostatnich lat.
I książę wiedział, że zasłużył na wdzięczność księcia Walii.
Pomógł mu bardzo w lutym, gdy Jego Królewska Mość został
wezwany przed sąd w sprawie rozwodowej sir Charlesa Mordanta.
Odczytano dwanaście listów następcy tronu do lady Mordant, która
obecnie przebywała w domu dla obłąkanych. Chociaż te listy nie były
kompromitujące i książę został całkowicie oczyszczony z zarzutu o
udział w rozpadzie małżeństwa, jednak szmer publicznego potępienia
narastał.
Książę, jak większość przyjaciół następcy tronu, przeżył ciężkie
chwile, usiłując go bronić. Przysiągł sobie, że będzie na tyle ostrożny,
by nigdy nie znaleźć się w podobnej sytuacji, którą królowa
skwitowała słowami „żałosna i poniżająca". Ale małżeństwo!? Znów
znalazł się sam na sam ze swoim problemem, który nie dawał mu
spokoju. Spowodował, że przez dwie noce przewracał się z boku na
bok, zanim wreszcie zdecydował się napisać do hrabiego Lemsforda, a
teraz kości zostały rzucone.
Spostrzegł, że pora wrócić do domu i przebrać się po konnej
jeździe. Miał spotkanie w Izbie Lordów o jedenastej i jeśliby się nie
pospieszył, mógłby się spóźnić. Chciał jednak podjąć jakąś decyzję
przed opuszczeniem parku.
— Czy powinienem ożenić się z tą dziewczyną, czy wydobyć się
z matni, w jakiej się znalazłem? — głośno pytał sam siebie.
Koń nadstawił uszu na dźwięk jego głosu i przyspieszył, a gdy
książę spiął go ostrogą, ruszył galopem. Ten galop niczego nie
rozwiązywał, niemniej książę poczuł się lepiej.
— Co on powiedział? Jak tam było? — zapytała Felicity.
Antonia właśnie wróciła do domu, żeby się nie spóźnić na
śniadanie. Felicity rzucała jej przez stół pytające spojrzenia, Antonia
jednak nie była w stanie dodać siostrze otuchy uśmiechem, ponieważ
była pewna, że jej misja się nie powiodła.
Hrabia i hrabina rozmawiali przez cały czas o mającej nastąpić po
południu wizycie, po raz setny omawiając, co powinno być
powiedziane i jaki powinien być przebieg wizyty.
— Najpierw powinieneś porozmawiać z księciem na osobności,
Edwardzie — zdecydowała hrabina. — Potem poślesz po mnie, ale
teraz musimy zadecydować, czy mam przyprowadzić ze sobą Felicity,
czy też zaczekać, aż sama porozmawiam z księciem.
Antonia tyle razy słyszała argumenty za i przeciw, że nie zwracała
już na nie uwagi. Natomiast koncentrowała się na tym, co należało
powiedzieć Felicity. Nie byłoby uczciwie robić jej nadzieje.
Jednocześnie kategoryczne stwierdzenie, że przegrała, mogłoby
spowodować nowy potok łez. A to, rozumowała Antonia, nie
rozwiązałoby niczego.
Teraz spacerując przez pokój Felicity, Antonia powiedziała
spokojnie:
— Odpowiedź brzmi: nie wiem!
— Co to znaczy: nie wiem? — wybuchnęła Felicity. — Czy
zgodził się ożenić z tobą? Musiał ci to przecież powiedzieć?
— Obiecał, że pomyśli o tym.
— Jak on może myśleć o mnie? Jak może? — zapytała Felicity z
rozpaczą. — Powiedziałaś mu, że kocham innego?
— Oczywiście. Ale to nie jest wystarczający powód, ponieważ on
kocha markizę!
— A jeśli tak jest, cóż to za różnica dla niego, czy ożeni się z
tobą, czy ze mną.
— Właśnie to mu sugerowałam — przyznała Antonia. — Ale ja
nie jestem taka ładna jak ty! Księżne powinny być piękne!
— Rzeczywiście wyglądasz fatalnie w tej mojej starej sukni —
zauważyła Felicity. — Ale cóż cię zmusza, żeby ją nosić?
— Nie mam innej — odparła z prostotą Antonia. — Twoja
zielona jest nieprzyzwoicie obcisła! A różowej, która popękała w
szwach ze starości, nie miałam czasu zaszyć! Nosiłaś ją przez wiele
lat, zanim mnie się dostała.
— Gdyby był czas, mogłabyś przerobić jedną z moich nowych
sukienek — zaproponowała Felicity.
— A co by mama na to powiedziała? — zapytała Antonia.
Widząc strapienie na twarzy siostry, dodała uspokajająco:
— Wszystko będzie dobrze, Felicity. Musimy się tylko modlić,
żeby on wybrał mnie, a nie ciebie, ponieważ ja chcę wyjść za niego, a
ty nawet myśleć o tym nie możesz.
— Nie wyjdę za niego! Wolałabym raczej umrzeć! — odezwała
się Felicity dramatycznie. — Należę do Harry'ego... na zawsze. Nie
mogłabym... Nie pozwoliłabym, aby inny mężczyzna... mnie dotknął!
— Wydaje mi się, że wszystkie zakochane kobiety czują podobnie
— rzekła Antonia jakby do siebie. — Ale dlaczego mężczyźni są inni?
Oni potrafią kochać równocześnie dwie kobiety i wcale im to nie
przeszkadza!
— To nie jest miłość! — powiedziała Felicity. — To jest
okropne! Harry mówi, że ponieważ mnie kocha, nie może nawet
spojrzeć na inną kobietę! One w ogóle dla niego nie istnieją!
Antonia nie odezwała się i Felicity zarzuciła jej ramiona na szyję.
— Pomóż mi, Antonio, pomóż mi! — zawołała. — Jestem
przerażona, że każą mi wyjść za tego okropnego księcia i nigdy nie
zobaczę Harry'ego!
— Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze — powiedziała
Antonia uspokajająco.
Jednak jej głos nie brzmiał zbyt pewnie.
Książę pojawił się przy Chesham Street 29 punktualnie o godzinie
trzeciej. Aby podkreślić ważność wydarzenia, przybył w zamkniętym
powozie. Na Chesham Street hrabia miał niewielką i niezbyt drogą
rezydencję. Londyński powóz jego gościa z wymalowanymi herbami i
srebrnymi ozdobami robił imponujące wrażenie. Konie również były
wspaniałe.
Sam książę był ubrany w przedpołudniowy garnitur, który leżał na
nim znakomicie, a jego spodnie w paski zostały uszyte według
najświeższej mody. Cylinder, który przykrywał ciemne włosy, miał
podwinięte rondo, co uchodziło za ostatni krzyk mody. Atol
Doncaster nosił swój wytworny strój z nonszalancją, właściwą tylko
dobrze urodzonym Anglikom.
Lokaj w liberii eskortował księcia krętymi schodami wiodącymi
na pierwsze piętro, gdzie hrabia oczekiwał go w salonie. Hrabiostwo
długo zastanawiali się, czy nie byłoby lepiej, gdyby hrabia przyjął
księcia w małym, ciemnym gabinecie na tyłach domu, gdzie zwykle
przebywał.
Jednak hrabina zdecydowała, że gabinet nie robi odpowiedniego
wrażenia, a wytarte krzesła nie uszłyby zapewne uwagi księcia.
Natomiast udekorowany świeżymi kwiatami salon, mimo pewnej
sztywności, stanowił zupełnie przyjemne miejsce, gdyż tam
zazwyczaj swoich gości podejmowała hrabina.
— Witam Waszą Wysokość! — powiedział hrabia z udaną
serdecznością. — Cieszę się, że pana widzę. Znałem pańskiego ojca,
lecz niestety nie miałem przyjemności spotkać pana od czasu, gdy był
pan chłopcem.
Mimo starań w głosie hrabiego zabrzmiała uraza.
— To moje niedbalstwo, że nie zaprosiłem pana do Doncaster
Park — odpowiedział tamten. — Ale jak panu wiadomo, rzadko
bywam w rezydencji, gdyż moje obowiązki w Izbie Lordów trzymają
mnie w Londynie, a poza tym z towarzystwem z Leicestershire poluje
mi się lepiej niż z tym z Hertfordshire.
— Nie jesteśmy hrabstwem szczególnie rozmiłowanym w
polowaniach — stwierdził hrabia. — Tym niemniej my także mamy
swoje okazje, szczególnie w południowej części pańskich posiadłości.
Na przykład na terenach Harmer Green w grudniu urządziliśmy
najlepsze polowanie sezonu.
— Słyszałem o tym.
— Myślę, że wszyscy uczestnicy byli zadowoleni — powiedział
hrabia. — Niestety, nie znalazłem się na czele z powodu tuszy.
Straciłem też mojego drugiego konia.
— To musiało być przykre — odrzekł książę — ale
przypuszczam, że pańska córka, lady Antonia, przedstawiła panu
plastyczny obraz tego, co się wydarzyło.
— Antonia?! — wykrzyknął hrabia ze zdumieniem. —
Rzeczywiście tak było, Wasza Wysokość. Ona jeździ znakomicie, tak
samo jak moja córka Felicity.
— Jestem pewien, że obie córki towarzyszyły Jego Lordowskiej
Mości — zauważył grzecznie książę.
Zapanowało krępujące milczenie. Następnie hrabia zaryzykował:
— Napisał pan w swoim liście, Wasza Wysokość, że pragnie pan,
żeby nasze rodziny zbliżyły się bardziej niż dotychczas. Ośmielę się
zapytać, co pan miał na myśli?
— Myślę, że pan doskonale zrozumiał moje intencje — powoli
odpowiedział książę.
— Ma pan na myśli małżeństwo? — zapytał poważnie hrabia.
— Właśnie to miałem na myśli — zgodził się książę.
Nie ulegało wątpliwości, że wyraz zadowolenia pojawił się na
twarzy hrabiego, kiedy mówił:
— Jest to oczywiście sugestia, którą popieram całym sercem. Co
się zaś tyczy mojego zdania, to Felicity jest bardzo ładną młodą
panną, która zapewne spodoba się panu. Czy mogę ją zawołać, aby na
chwilę przyszła do nas, zanim powrócimy do omawiania tej sprawy?
I nie czekając na odpowiedź, hrabia podszedł do dzwonka
wiszącego przy okapie kominka. Gdy tylko go dotknął, książę
powiedział spokojnie:
— Drogi lordzie, ja mam na myśli pańską młodszą córkę — lady
Antonię!
Twarz hrabiego przybrała zabawny wyraz. Jego ręka opadła.
— Antonię!? — zapytał z niedowierzaniem. — Myślę, że Wasza
Wysokość się pomylił!
Książę bawił się złotym łańcuszkiem od zegarka.
— Nie sądzę — rzekł. — Być może w liście nie wyraziłem dość
precyzyjnie, o rękę której z pańskich córek mam zamiar prosić.
Chodzi właśnie o lady Antonię!
— Ale... ja nie przypuszczałem... — wykrztusił hrabia. — Ani
moja żona. Antonia jest młodsza i...
Przerwał, a książę domyślał się, że szuka słów, którymi mógłby
opisać swoją młodszą córkę.
— Przykro mi, że wprowadziłem pana w błąd — powiedział
książę — ale teraz, skoro moje intencje są jasne, czy mógłbym
zasugerować, żeby pan zadzwonił, jak pan zamierzał?
Hrabia był zbyt oszołomiony, żeby protestować. Pociągnął za
dzwonek. Kiedy lokaj pojawił się, rzekł ostro:
— Poproś, żeby Jaśnie Pani przyszła natychmiast — sama!
— Sama?
— Tak jak powiedziałem — potwierdził hrabia.
Lokaj wyszedł, a po chwili pojawiła się hrabina, szeleszcząc
jedwabiami i prezentując niemal całą biżuterię, jaką posiadała, a nie
było tego zbyt wiele. Jej twarz rozpływała się w uśmiechach.
— Wasza Wysokość! Jak to miło widzieć pana tutaj! Zawsze
marzyłam, żeby poznać naszego najbliższego sąsiada w Hertfordshire.
To nie do wiary, doprawdy, że lata minęły, a my nie zawarliśmy
znajomości!
— Istotnie! — odpowiedział książę. — Ale obecnie, o czym
dowie się pani od Jego Lordowskiej Mości, błędy przeszłości zostaną
naprawione.
— Książę pragnie poślubić Antonię! — oznajmił hrabia nagle.
— Antonię?
Hrabina była nie mniej zdumiona niż jej małżonek, lecz szybciej
niż on przyszła do siebie.
— Myślę, że się pan pomylił, drogi książę. Pewnie ma pan na
myśli Felicity, naszą starszą córkę. Ona jest piękna, wyjątkowo
piękna. Zawsze byłam pewna, że zrobi wspaniałą partię i uczyni
szczęśliwym tego, kto ją wybierze.
— Nie ma tu żadnej pomyłki, Emilio — wmieszał się hrabia,
zanim książę zdołał cokolwiek powiedzieć. — Jego Wysokość ma na
myśli Antonię!
— Nie mogę w to uwierzyć! — zawołała hrabina. — Chce pan
ożenić się z Antonią, gdy mógłby mieć Felicity?
Książę poczuł znudzenie słysząc ten argument.
— Ma się rozumieć — rzekł zwracając się do hrabiego — jeśli nie
chce pan wyrazić zgody na ten związek, nie będę miał panu tego za
złe. W takim razie opuszczę pana, milordzie, i poproszę o wybaczenie,
że zabrałem panu tyle czasu.
Jego słowa wprawiły słuchaczy w większą konsternację, niż
gdyby tuż obok nich rozległo się trzaśniecie z bicza.
— Ależ, drogi panie, ja wcale nie powiedziałem, że nie może pan
ożenić się z Antonią, jeśli tego pragnie — szybko wyjaśnił hrabia.
— Ależ oczywiście! — wtrąciła jego żona. — Jesteśmy
zaszczyceni i wzruszeni, że możemy powitać pana jako przyszłego
zięcia, niezależnie od tego, którą z naszych córek pan wybierze, dziwi
nas tylko, bo Antonia jest... — hrabina przerwała na chwilę —
...młodsza! — dokończyła sztywno.
— Chciałbym poznać lady Antonię — rzekł książę.
— Przyprowadzę ją — odrzekła hrabina i rzuciwszy mężowi
zrozpaczone spojrzenie, wyszła z pokoju.
— Przepraszam, ale zapomniałem zapytać, czy nie napiłby się pan
czegoś — powiedział hrabia. — Może zechciałby pan szklaneczkę
sherry, a może porto?
— Dziękuję — odpowiedział książę. — Trzymam się zasady,
żeby nie pić w ciągu dnia. Zdarza mi się wypić tyle wina podczas
proszonych obiadów, szczególnie w Marlborough Kouse, że usunięcie
skutków wymaga niemałych starań następnego dnia.
— Ma pan rację! Ma pan najzupełniejszą rację! — zgodził się
hrabia. — Rzeczywiście trudno jest odmówić picia, gdy się jest w
dobrym towarzystwie.
Książę właśnie zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią w tej
banalnej wymianie zdań, gdy drzwi się otworzyły i pojawiła się
hrabina, a za nią Antonia. Miała na sobie tę samą suknię, którą nosiła
rano. Ale bez tego wstrętnego kapelusza wyglądała znacznie
korzystniej, a gdy jej oczy spotkały się z oczami księcia, pojął, że bez
słów pragnie mu wyrazić swoją wdzięczność.
Gdy dygnęła, książę wziął jej dłoń i poczuł, że drobne paluszki
ściskają jego rękę.
— Pragnąłbym przedstawić moją córkę Antonię! — powiedział
hrabia ceremonialnie. — Antonio, Jego Wysokość książę Doncaster
poprosił o twoją rękę! Nie muszę ci tłumaczyć, że obydwoje z matką
w pełni doceniamy szczęście, jakie ci przypadło w udziale, i mam
nadzieję, że ty również doceniasz zaszczyt, jaki cię spotkał.
— Czuję się zaszczycona, Wasza Wysokość — wyszeptała
Antonia słabym głosem.
— Mam nadzieję, że będę w stanie panią uszczęśliwić — rzekł
książę nieco sztywno.
— I ja mam nadzieję, że potrafię... zadowolić księcia.
— Starczy, Antonio — przerwał hrabia. — Jego Wysokość i ja
mamy wiele spraw do omówienia. — Spojrzał na żonę i dodał: —
Sądzę, Emilio, że byłoby lepiej, gdybyś zostawiła nas samych.
— Oczywiście, Edwardzie — zgodziła się hrabina. — Do
widzenia, książę. Mój mąż, mam nadzieję, zaprosi pana do obiad w
tym lub w przyszłym tygodniu. Jestem pewna, że trzeba będzie
omówić w najbliższym czasie wiele szczegółów dotyczących ślubu.
— Ma się rozumieć, pani — odpowiedział.
Hrabina i Antonia dygnęły, a książę oddał ukłon. Gdy Antonia
zwracała się w stronę drzwi, księciu wydało się, że mrugnęła w jego
stronę!
ROZDZIAŁ 3
— Twoje zdrowie, Atolu! — To już trzeci czy czwarty raz
panowie zgromadzeni przy obiedzie pili zdrowie księcia, a jemu
wydawało się, że niektórzy z nich kpią sobie z niego.
Obiad był niezwykle wystawny. Kucharz przeszedł samego
siebie, chcąc zaimponować licznym krewnym księcia, którzy przyjęli
zaproszenie do Doncaster Park na jego ślub. Książę zdawał sobie
sprawę, że większość z nich przybyła nie tyle z radości, że wreszcie
zdecydował się spełnić rodowy obowiązek i spłodzić potomka, ale z
prostej ciekawości.
Żaden z nich nie znał Antonii. Ich natrętne uwagi, że powinien
zabierać narzeczoną na przyjęcia, obiady i bale w Londynie, aby
zaprezentować ją rodzinie, pozostawały bez echa. Powinno im
wystarczyć, że mogą rozmawiać o jutrzejszym ślubie — pomyślał.
Ponieważ już sama myśl o ślubie przytłaczała go, książę
przeprosił siedzących obok niego kuzynów i wyszedł z jadalni,
świadom, że większość towarzystwa nawet nie zauważy jego odejścia.
Minął ogromny marmurowy hol ozdobiony w stylu Adamów *
klasycznymi rzeźbami ustawionymi we wnękach i nie zwracając
uwagi na stojących w szeregu lokajów, zszedł na dół frontowymi
schodami. Doszedłszy do wysypanego żwirem podjazdu, skierował
się nie w stronę ogrodu, ale ku stajniom. Było później, niż
przypuszczał. Słońce już zaszło i zapadał zmierzch, w którego świetle
ogromny dom wyglądał jak pałac z bajki.
Książę zamierzał wrócić do swojej wiejskiej rezydencji dużo
wcześniej. Polecił panu Grahamowi, aby powiadomił Ivesa, że
zamierza jeździć na torze przed obiadem. Czekał na to z
niecierpliwością, gdyż sezon biegów płaskich, w których zawsze
odnosił sukcesy, już niemal się zakończył, więc postanowił
skoncentrować się na gonitwach z przeszkodami. Kazał Ivesowi
ustawić na torze przeszkody, włączając do trasy teren, który niedawno
otrzymał od hrabiego Lemsforda.
* Robert i James Adamowie (XVIII w.) — architekci angielscy.
Było to przedsięwzięcie, które planował od kilku lat. Chciał
spróbować, czy uda mu się przygotować konie do wyścigów
przeszkodowych. Zawody o Wielką Nagrodę Krajową, które po raz
pierwszy odbyły się w 1839 roku, rozgrywano w ostatnim tygodniu
marca. Duży rozgłos wyścigów przeszkodowych Grand Liverpool
wynikał z faktu, że wyznaczono wówczas dla zwycięzcy wysoką
nagrodę. W 1839 roku wynosiła ona tysiąc dwieście funtów.
Trasa o długości czterech mil prowadziła głównie przez płaski
teren i obejmowała dwadzieścia dziewięć skoków — piętnaście w
pierwszym okrążeniu i czternaście w drugim. Przed dwoma laty, w
1868 roku, wyścig wygrał koń o imieniu Laird. W tym roku, wśród
objawów ogromnego entuzjazmu, zwyciężył znowu.
Książę postanowił, że w 1871 roku pierwszy minie linię mety koń
w jego barwach. Czarny Rycerz, którego niedawno kupił, wydawał się
doskonały do tego celu. Było to wspaniałe zwierzę, ale choć wiele
słyszał o jego możliwościach, chciał go wypróbować osobiście.
Niestety, jego plan się nie powiódł, ponieważ markiza wymyślała
rozmaite sztuczki, żeby zatrzymać księcia przy sobie. Choć sama
namówiła go do ożenku wbrew jego woli, teraz była rozżalona, że
pojutrze nie będzie już wolny.
— Jak ja zniosę twój miodowy miesiąc? — pytała. — Jak ty
wytrzymasz te trzy tygodnie, czy nawet dłużej, z dala od Anglii i ode
mnie?
— Będzie mi ciebie brakowało, Clarice, wiesz o tym dobrze —
powiedział automatycznie książę, ponieważ tego od niego
oczekiwano.
— Obiecaj mi, że w Paryżu będziesz myślał o mnie w każdej
chwili, w każdym momencie!
Jej ramiona otoczyły jego szyję, kiedy mówiła:
— To nie twoja żona wzbudza mój niepokój, ale te egzotyczne,
drogie hurysy, z którymi spędzałeś w ubiegłym roku tyle czasu i na
które wydałeś mnóstwo pieniędzy.
Książę nie miał szansy obrony przed tymi oskarżeniami, nawet
gdyby tego pragnął, ponieważ usta markizy domagały się
pocałunków, a zresztą słowa w tej sytuacji nie były potrzebne. Z
trudnością uwolnił się z ramion Clarice, jednak w Doncaster Park
pojawił się tak późno, że trzeba było przesunąć obiad o godzinę.
Zostało mu tylko tyle czasu, żeby się wykąpać, zmienić ubranie i
powitać licznych krewnych, przybywających do ogromnego holu,
który znakomity architekt Robert Adam zaprojektował na takie
właśnie okazje.
Castertonowie prezentują się całkiem nieźle, myślał książę,
przyglądając się gościom przy stole. Jego ciotki, kuzyni, babka,
wszyscy
wyglądali,
jeśli
nie
imponująco,
to
na
pewno
arystokratycznie, niezależnie od wieku. Szlachetne urodzenie można
poznać na pierwszy rzut oka — pomyślał.
Był zadowolony, że jeśli już musiał się ożenić, to przynajmniej
jego żona pochodziła z równie starej rodziny i jej genealogia nie była
gorsza niż jego. Nie rokowało to zbyt dobrze na przyszłość, że myśląc
w ten sposób o Antonii, widział ją wyłącznie jako imię na schemacie
drzewa genealogicznego.
Praktycznie nie widywał się z nią od czasu ogłoszenia zaręczyn.
Ponieważ książę czuł, że liczne przyjęcia, które wydawano by na ich
cześć, oraz niekończący się ceremoniał wystawiania się na pokaz
byłyby nie do wytrzymania, nalegał, żeby ślub odbył się dużo
wcześniej, co przyszła teściowa uznała za nieprzyzwoite. Jedyne
usprawiedliwienie mógł stanowić fakt, że w lipcu wszyscy opuszczali
Londyn.
Ze względów oszczędnościowych hrabia zadecydował, że
Antonia będzie brała ślub na wsi, w miejscowym kościele, dokąd
większość gości mogłaby bez trudu przybyć z Londynu.
— Cóż za nieprzyzwoity pośpiech — zauważyła cierpko hrabina.
— W każdym razie czuję się usprawiedliwiona, dając ci taką małą
wyprawę. Twój przyszły mąż jest dość bogaty, aby sprawić ci
wszystko, czego potrzebujesz, a zaoszczędzone pieniądze będziemy
mogli wydać na Felicity.
Antonia zdawała sobie sprawę, że matka była niezadowolona —
wciąż nie mogła oswoić się z faktem, że książę poprosił o rękę
młodszej córki, a nie Felicity.
— W głowie mi się to nie mieści! — powtarzała ciągle hrabina.
Wreszcie znalazła odpowiedź na to kłopotliwe dla niej i dla
hrabiego pytanie.
— Pewnie słyszał, jakim jest dobrym jeźdźcem podczas polowań
— powiedział hrabia.
— Felicity także dobrze jeździ konno! — odparła hrabina,
wychwalając, jak zawsze, starszą córkę.
— Ale nie tak dobrze jak Antonia! — odparował hrabia.
Antonia czuła podczas tygodni poprzedzających ślub, że matka za
każdym razem, gdy na nią patrzy lub gdy do niej mówi, manifestuje
swoje niezadowolenie. Nigdy nie miała pretensji o to, że hrabina
zdecydowanie wyróżniała Felicity, ale obecnie Antonia wyczuwała, że
obojętność matki wobec niej przeobraziła się w coś silniejszego i
bardziej raniącego. Jednak nic nie mogła na to poradzić; za to Felicity
powtarzała jej wciąż, że ona i Harry będą ją błogosławić do końca
swojego życia.
— Gdy tylko wyjdziesz za mąż, Harry porozmawia z papą —
oznajmiła Felicity.
— Lepiej by zrobił, gdyby poczekał, aż wrócę z podróży
poślubnej — doradzała Antonia. — Spróbuję namówić księcia, żeby
powiedział kilka miłych słów o Harrym tacie i mamie, co może
sprawi, że spojrzą na niego łaskawiej.
— Myślisz, że książę mógłby to zrobić? — zapytała Felicity. —
Gdyby tak się stało, papa doszedłby do przekonania, że Harry jest
odpowiednim mężem dla mnie.
— Będę próbować — odpowiedziała Antonia, zastanawiając się,
czy łatwo będzie skłonić księcia, by spełnił jej prośbę i po raz drugi
pomógł Felicity. Nie miała okazji porozmawiać z nim i przyszło jej na
myśl, że być może jest mu na rękę, że tak mało się widują.
Książę istotnie przez cały czas był okupowany przez markizę.
Została damą dworu i dziękowała mu za pomoc w tym
przedsięwzięciu, objawiając podczas ich miłosnych spotkań więcej
namiętności niż kiedykolwiek przedtem. Dziwiło go czasem, że
kobieta o tak anielskiej powierzchowności przemienia się w dziką
bestię, gdy pozostają sam na sam.
Idąc pod arkadami prowadzącymi w stronę stajen, myślał o
markizie. Wciąż czuł uściski ramion Clarice i jej usta palące niczym
płomień na swoich ustach. Wreszcie zauważył, że w stajniach jest
bardzo cicho. Zrozumiał, że chłopcy stajenni już sobie poszli.
Żałował, że zaraz po przyjeździe nie posłał po Ivesa, aby
wytłumaczyć staremu stajennemu, dlaczego nie mógł odbyć
zaplanowanej przejażdżki. Ives zapewne był rozczarowany. Zawsze
chciał, żeby książę poświęcił się konkurencjom przeszkodowym; teraz
należało w związku z tym przedyskutować mnóstwo spraw i zakupić
konie do nowej dyscypliny.
Spóźniłem się — myślał książę. — Pewnie Ives już poszedł spać.
Wszystkie konie zamknięto na noc w stajniach. Właśnie zastanawiał
się, czy mógłby zobaczyć Czarnego Rycerza, gdy usłyszał odgłos
podków. Zapadał zmierzch, więc raczej usłyszał, niż zobaczył, dwa
konie przejeżdżające przez podwórze i kierujące się w stronę stajni.
Książę domyślał się, że to pewnie Ives robi ostatni przegląd
przeszkód. Żałował, że nie mógł być razem z nim. Szedł dalej, aż
usłyszał głos Ivesa i drugi głos — kobiecy, również mu znajomy.
— Udało mi się! Ives, udało mi się! To była najbardziej
podniecająca jazda w moim życiu!
— Jechała pani znakomicie, milady! — odpowiedział Ives. Ale
nie powinna pani skakać na nie wypróbowanym koniu!
— Ależ on przelatywał przez przeszkody jak ptak! — upierała się
Antonia. — Zawahał się tylko na moment przed rowem z wodą, a
potem wyciągnął się jak strzała i mogę przysiąc, że nie dotknął wody
nawet kopytem!
— Wierzę, milady, jednak takie skoki są niebezpieczne dla
kobiet!
— Ale nie dla mnie! — odparła z dumą Antonia.
— Nie wiem, co by na to odparł Jego Wysokość!
Książę stał cicho na zewnątrz stajni. Przypuszczał, że Ives i
Antonia są teraz zajęci oporządzaniem koni. W tej stajni były dwa
boksy. Ives wycierał swojego konia, pogwizdując przy tym przez
zęby, a dźwięk ten przypominał księciu czasy dzieciństwa.
— Jestem pewna, że Czarny Rycerz ma szansę wygrać Grand
National! — powiedziała Antonia. — Musisz to zasugerować księciu.
— W jaki sposób mam przekonać księcia, że ten koń dobrze
skacze? — zapytał Ives.
— Powinien zobaczyć to na własne oczy — odrzekła Antonia. —
Czekaliśmy na niego, aż zrobiło się prawie ciemno.
— To prawda, milady.
Antonia westchnęła.
— Och, Ives, jak to byłoby dobrze, gdybym nie musiała pojutrze
wyjeżdżać. Mogłabym przejechać trasę nie raz, ale wiele razy!
— Będzie się pani dobrze bawiła za granicą. Słyszałem, że jedzie
pani do Francji. A Francuzi mają dobre konie!
— Oczywiście, że mają! Chciałabym zobaczyć wyścigi. Mam
nadzieję, że Jego Książęca Mość mnie zabierze!
Ponownie westchnęła.
— Będę liczyła dni, kiedy znów będę mogła wypróbować
Czarnego Rycerza.
— Sądzę, że Jego Wysokość uzna, że ten koń jest dla pani za
silny.
— Wiesz dobrze, że tak nie jest! — odpowiedziała Antonia. —
Nie ma takiego konia, którego nie potrafiłabym ujeździć!
— To prawda, milady. Ma pani dobrą rękę do zwierząt, zawsze to
pani mówiłem. To jest coś, z czym trzeba się urodzić.
Zapanowało milczenie, w czasie którego Ives pogwizdywał, a
Antonia wycierała swojego konia.
— A jak jeździ markiza Northaw? — zapytała cichym głosem.
— Ot, takie parkowe dreptanie — odpowiedział Ives
lekceważąco. — Ale ma twardą rękę do koni.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — dociekała.
— Stajenny z Northaw Place był tu dzisiaj i pytał mnie, z czego
robię koniom okłady.
— Więc zraniła konia ostrogą?
— Niestety tak, i to mocno, tak mówił ten stajenny.
— Jak te modne kobiety mogą być tak okrutne... tak nieczułe? —
mówiła Antonia z pasją. — One przecież nie jeżdżą, tylko drepczą po
parku, nie mają więc powodu używać ostróg, a już szczególnie kółka
z pięcioma ostrzami. Chyba że sprawia im to przyjemność.
Ives nie odpowiedział, a Antonia po chwili mówiła dalej ze
złością:
— Przypominasz sobie, co lady Rosalind Lynke zrobiła, kiedy
była tu przed dwoma laty?
— A jakże, milady. Obydwoje napracowaliśmy się ciężko, ratując
konie, które znarowiła.
— Nigdy tego nie zapomnę — powiedziała Antonia.
— Ani ja — przytaknął Ives. — Bardzo mi pani wtedy pomogła.
Konie były niespokojne przez to złe traktowanie, że tylko pani
potrafiła je uspokoić, gdy robiłem im okłady.
— Zastanawiałam się wtedy i zastanawiam się teraz — mówiła
Antonia w zamyśleniu — co powoduje, że te zbytkowne damy są tak
okrutne?
— Może z potrzeby władzy? Niektóre kobiety mają męską
potrzebę panowania i wyładowują się na bezbronnych stworzeniach,
które nie mogą im odpłacić!
— Myślę, że masz rację, Ives, i czuję do nich niechęć za ich
okrucieństwo! Przysięgam, że nigdy nie ulegnę modzie używania
ostróg, choćby mi mówiono, że jest to niezbędne dla ujeżdżania koni.
Mówiła to z pasją. Książę odwrócił się i skierował w stronę domu.
Kiedy wracał, już nie myślał o markizie, ale o Antonii.
Powóz, do którego z tyłu przytwierdzono podkowy i stare buty i
którego dach był usłany ziarnami ryżu, jechał drogą. Książę siedział
na wyścielanym siedzeniu i myślał z uczuciem ulgi, że wszystko ma
już za sobą! Zostało mu oszczędzone weselne śniadanie, które
ciągnęłoby się zapewne w nieskończoność. Książę i jego żona na
szczęście mogli opuścić przyjęcie w Towers już po godzinie.
Książę wstał rano w nie najlepszym nastroju, który próbował
poprawić łamiąc swoją zasadę niepicia alkoholu podczas śniadania.
Brandy nie złagodziła poczucia, że został zmuszony do ślubu, którego
nie pragnął. Nie ustąpiły też złe przeczucia dotyczące przyszłości.
Kiedy wchodził do wiejskiego kościoła, zatłoczonego i
niesamowicie dusznego, poczuł trudny do przezwyciężenia impuls,
żeby się wycofać z tego, co nazywał kpiną z małżeństwa. To Clarice
zaplanowała tę farsę i gdy wychodził z zakrystii w towarzystwie
swojego drużby, a ona uśmiechała się do niego z czwartego rzędu
ławek, powiedział sobie, że byłby zdolny ją udusić!
Wyglądała niezwykle ładnie, a on pomyślał, że nie powinna była
przyjść na jego ślub. Z drugiej strony, była najbliższą sąsiadką, więc
jej
odmowa
mogłaby
wywołać
niepotrzebne
komentarze.
Równocześnie obecność markizy powodowała, że czuł się źle, miał do
niej żal i ją winił za wszystko, co mu się przydarzyło.
W kościele powstało zamieszanie i drużba szepnął:
— Przybyła narzeczona! Przynajmniej nie kazała ci czekać!
Antonia pojawiła się tak punktualnie, wytłumaczył sobie książę
cynicznie, ponieważ nie chciała trzymać na upale koni, które ją
przywiozły do kościoła.
Ujrzawszy Felicity, książę zadał sobie pytanie, czy nie było
mądrzej ożenić się z dziewczyną, którą wybrała dla niego markiza, a
nie z jej niepozorną siostrą, miłośniczką koni. Ubrana w
jasnoniebieską suknię druhny, dobraną do koloru jej oczu, z bukietem
kremowych róż identycznych z tymi w wianku na jej złocistych
włosach, wyglądała naprawdę uroczo. Swoją mleczną cerą mogła
śmiało konkurować z markizą.
Felicity dygnęła przed nim, a kiedy się podnosiła, powiedziała
cichym głosem, który tylko on mógł usłyszeć:
— Dziękuję Waszej Wysokości! Proszę mi wierzyć, że jestem mu
bardzo wdzięczna.
Który inny mężczyzna, pomyślał książę ze złością, z moją
pozycją i reputacją, znalazł się w takiej sytuacji, że piękna dziewczyna
dziękowała mu za to, że nie poprosił o jej rękę?
Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Antonii, która właśnie szła
wzdłuż nawy kościoła prowadzona przez ojca, i znów pomyślał, że
popełnił błąd. Trudno było ocenić wygląd Antonii, ponieważ jej twarz
była zasłonięta welonem z brukselskiej koronki. Jej suknię ślubną z
długim trenem trzymało dwoje niesfornych dzieci, które niemal siłą
były popychane przez swoje opiekunki. Za dziećmi postępowała
Felicity, która była jedyną druhną.
Mszę świętą odprawiał biskup St. Albans w towarzystwie
miejscowego proboszcza. Biskup nie tylko udzielał ślubu młodej
parze, ale wygłosił do nich nudną przemowę, w czasie której książę
rozmyślnie przymknął oczy. Później był przejazd do Towers pod
girlandami wykonanymi przez wieśniaków i pod gradem wiązanek
rzucanych do powozu przez wiejskie dzieci. Dom w Towers z
ogromną liczbą gości wydawał się księciu jeszcze bardziej nieznośny
niż kościół.
Kiedy Antonia poszła się przebrać, książę pomyślał, że gdyby mu
przyszło czekać tu dłużej, wyjechałby sam. Na całe szczęście — i tu
znów książę nie miał wątpliwości, że chodziło o czekające konie —
Antonia okazała się dużo szybsza niż większość kobiet w jej sytuacji.
Teraz wymykali się, o czym książę pomyślał z satysfakcją, strząsając
ziarna ryżu z marynarki i rozmyślając nad tym, że obrzucanie
nowożeńców ryżem, którego ziarno jest pogańskim symbolem
płodności, dawno powinno zostać zaniechane.
— Czy nie sądzisz, że powinniśmy zatrzymać się i kazać woźnicy
usunąć z powozu podkowy i buty? Robią tyle hałasu! — zapytała
Antonia.
— Mam lepszy pomysł — odpowiedział książę. — Gdy miniemy
wieś, na skrzyżowaniu dróg będzie na nas czekał mój powóz. Myślę,
że tym sposobem szybciej dojedziemy do Londynu.
— I będzie nam przyjemniej niż w tym kojcu, którym tłuklibyśmy
się godzinami! — zawołała Antonia. — Bardzo mądrze to obmyśliłeś.
Podziw w jej głosie zmniejszył nieco irytację, którą odczuwał od
samego rana. Jechali w milczeniu, a gdy powóz stanął, Antonia
wyskoczyła z niego i podbiegła do zaprzęgu księcia. Przywitała się z
chłopcami stajennymi, zwracając się do nich po imieniu, a następnie
przeszła do czwórki świetnie dobranych kasztanów. Przemawiała do
koni, które próbowały dotknąć jej nozdrzami, z takim wyrazem
twarzy, jakiego książę jaszcze u niej nie widział.
— Cieszę się, że Rufus jest w zaprzęgu wiozącym nas do
Londynu — powiedziała do Ivesa. — To mój ulubieniec.
— Tak, proszę pani — odpowiedział niepewnie Ives.
Czuł się skrępowany, że Antonia zwraca się do niego w obecności
księcia i że objawia znajomość koni, którą trudno by mu było
wytłumaczyć.
— Myślę, że powinniśmy już ruszać! — powiedział książę nagle.
— Goście wkrótce zaczną opuszczać dom twojego ojca i gdyby
zobaczyli, że zmieniamy pojazd, mogłoby to wywołać komentarze.
— Tak, oczywiście — posłusznie zgodziła się Antonia.
Lokaj pomógł jej wsiąść do powozu, a stajenny stanął za nimi.
Książę dał znak koniom, żeby ruszyły, a czwórka forysiów, którzy
mieli jechać z nimi do Londynu, ustawiła się po obu stronach powozu.
— To wspaniałe! — cieszyła się Antonia. — Marzyłam, żeby
jechać prowadzonym przez ciebie powozem. Bałam się, że będę
musiała zaczekać, aż wrócimy z podróży poślubnej.
Książę spojrzał na nią i spostrzegł, że krótki satynowy żakiecik,
który narzuciła na suknię, jest najbardziej twarzowy ze wszystkiego,
w czym dotychczas ją widział. Na głowie miała modny kapelusz,
ozdobiony strusimi piórami, i książę doszedł do przekonania, że choć
nie może się równać ze starszą siostrą, jednak posiada swoisty urok.
Stwierdził z ulgą, że Antonia nie paple przez cały czas trwania
podróży. Rzeczywiście zdawała się koncentrować całą swoją uwagę
na koniach, a gdy jechali w stronę Londynu, świeże i chłodniejsze
powietrze sprawiło, że książę nie czuł się już tak napięty i
poirytowany jak poprzednio.
Po obiedzie w Doncaster House, gdzie mieli spędzić pierwszą noc
ich miodowego miesiąca, książę czuł się pogodny i pogodzony z
całym
światem.
Zauważył,
że
sprawiło
mu
przyjemność
przedstawienie Antonii zamiarów związanych z wyścigami w
Goodwood, które miały się odbyć podczas ich nieobecności.
Był także zdumiony jej wiedzą, dotyczącą nie tylko jego własnych
koni, zakupionych w ciągu ostatnich pięciu lat, i niewątpliwych
ulepszeń w stadninie, jakie wprowadził po śmierci ojca, ale także tym,
jak wiele wiedziała na temat innych stadnin, z którymi jego konie
rywalizowały podczas wyścigów. Spierała się z nim nawet na temat
pochodzenia jednej z klaczy lorda Derby i po krótkim zastanowieniu
przekonał się, że miała rację.
— Skąd ty to wszystko wiesz? — zapytał wreszcie.
— Czytałam gazety — odpowiedziała Antonia ze śmiechem. —
Papa byłby przerażony, gdyby się o tym dowiedział, ponieważ w
większości tych pism były również skandaliczne raporty policyjne i
oszczercze pomówienia, dotyczące postaci z życia społecznego i
politycznego.
Książę wiedział aż nadto dobrze, jakie gazety miała na myśli, i
uważał, że nie jest to lektura odpowiednia dla młodej panienki. Był
jednak ciekaw, co miała do powiedzenia, więc nie czynił jej
wymówek. Z jadalni przeszli do biblioteki, choć książę sugerował, że
mogliby usiąść w salonie na górze.
— Słyszałam, że jest to twój najulubieńszy pokój — zgodziła się
Antonia — więc usiądźmy tam.
— Myślę, że wybrałaś bibliotekę, ponieważ chcesz obejrzeć moje
książki — zauważył książę.
— Jeśli masz na to czas — podjęła Antonia — chętnie
obejrzałabym te skarby, które się tutaj znajdują.
— Odnoszę wrażenie, że więcej wiesz o nich niż ja sam —
powiedział.
Antonia nie zareagowała.
Patrzył na nią z rozbawieniem, gdy rozglądała się po bibliotece, i
uświadamiał sobie, że bardziej interesowały ją książki niż on sam. Jak
gdyby domyślając się jego myśli, zwróciła ku niemu swoje
szarozielone oczy i odniósł wrażenie, że chciała powiedzieć coś
bardzo ważnego.
— Chciałabym... cię o coś zapytać — zaczęła.
Ton jej głosu był poważny, a wesołe ożywienie, które jej nie
opuszczało podczas całej wieczornej rozmowy, gdzieś zniknęło.
— Cóż takiego? — zapytał.
Wiedział, że szuka właściwych słów, ale w tej samej chwili drzwi
się otworzyły i lokaj zaanonsował:
— Markiza Northaw, Wasza Wysokość!
Książę po chwilowym wstrząsie podniósł się powoli. Antonia
wstała również. Markiza jaśniejąca urodą, połyskująca klejnotami i
przypominająca wróżkę z bajki sunęła w ich stronę. Długi tren jej
sukni płynął za nią.
— Właśnie wybieram się na przyjęcie w Marlborough House —
odezwała się. — Ale musiałam wstąpić na chwilę, aby złożyć wam
obojgu moje najlepsze życzenia.
Jej słowa dotyczyły również Antonii, ale niebieskie oczy markizy
były zwrócone na księcia i przekazywały wiadomość, którą tylko on
mógł zrozumieć. Podała mu rękę bez rękawiczki, a on podniósł ją do
ust.
— To bardzo miło z twojej strony — powiedział. — Zarówno ja,
jak i moja żona doceniamy twoją życzliwość, choć okazujesz ją nam o
tak późnej porze!
Nie sposób było nie zauważyć wymówki w jego głosie, ale
markiza zdawała się nie zwracać na to uwagi.
— Wybacz mi, moja droga, że cię fatyguję — odezwała się do
Antonii — ale zapomniałam chusteczki do nosa. Czy nie byłabyś tak
dobra i pożyczyła mi jedną ze swoich?
— Oczywiście — odpowiedziała Antonia.
Przeszła przez bibliotekę, ale nie wyszła do holu, gdyż zdawała
sobie sprawę, że prośba markizy jest tylko pretekstem, żeby się jej
pozbyć. Weszła więc do pokoju sąsiadującego z biblioteką i zamknęła
za sobą drzwi. Był to elegancki salonik z oknami wychodzącymi na
ogród i Antonia pomyślała, że mógłby zostać przeznaczony dla niej,
ponieważ bibliotekę książę uważał za swoje sanktuarium.
Pomyślała też, że markiza musi być bardzo pewna uczuć księcia,
skoro ośmiela się wtargnąć pomiędzy nich w pierwszy wieczór po
ślubie. Choć Antonia wiedziała niewiele o takich sprawach, była
przekonana, że w większości wypadków byłoby to bardzo krępujące
dla mężczyzny, gdyby jego pierwsze sam na sam z żoną zostało
przerwane przez kochankę.
Zadała sobie pytanie, dlaczego myśli o markizie w czasie
przeszłym. Było dla niej oczywiste, że związek księcia z markizą
będzie nadal trwał po ich powrocie z podróży poślubnej.
Antonia kręciła się po saloniku oglądając złote tabakierki, które
były ustawione na jednym stoliku, i sewrską porcelanę, która zdobiła
inny. Pomyślała, że niebiesko-biała porcelana przypomina markizę i
że nie ma takiej porcelany, która przypominałaby ją — Antonię. Była
to zasmucająca myśl. W rzewnym nastroju przyglądała się brązom
zdobiącym kominek, kiedy drzwi się otworzyły i książę wszedł do
pokoju.
— Wybacz, Antonio — powiedział. — Nasz niezapowiedziany
gość nie miał prawa usuwać cię z pokoju w tak arbitralny sposób.
— Myślałam, że ona chce rozmawiać z tobą... na osobności —
odpowiedziała Antonia i dodała słabym głosikiem: — Ona jest
bardzo... piękna. W pełni rozumiem... co czujesz do niej.
Książę zesztywniał.
— Kto ci powiedział coś takiego?
Antonia patrzyła na niego ze zdumieniem.
— Nie przypuszczałeś chyba, że nie wiem... o tym, że kochasz
markizę i że ona... ciebie kocha? Wszyscy to wiedzą!
— Wszyscy? — zapytał książę z niedowierzaniem.
— Ależ oczywiście! — odpowiedziała Antonia. — I większość
ludzi... jak sądzę... wie, że... ożeniłeś się, ponieważ królowa...
nakazała ci to zrobić.
Książę był zdumiony.
— Kto opowiedział ci to wszystko? Nie mogę wprost uwierzyć,
że tak intymne sprawy są publiczną tajemnicą.
— Pułkownik Beddington powiedział o tym papie — wyjaśniła
Antonia — ale ja... słyszałam o tym również... z innego źródła.
— Od kogo? — zapytał książę szorstko.
— Nie chciałabym... tego mówić — odpowiedziała Antonia.
— Nalegam, żebyś mi to powiedziała — rzekł.
Antonia zawahała się przez chwilę, ale szorstkość jego głosu i
wyraz oczu spowodowały, że wykrztusiła z wahaniem:
— Pokojówka markizy, która jest siostrą synowej pani Mellish...
która... jest żoną... jednego z twoich stajennych.
— Dobry Boże!
Nie ulegało wątpliwości, że zdumienie odjęło mu mowę.
— A więc ta sprawa — zapytał po chwili — jest znana wszystkim
służącym w Doncaster Park?
— Nie wszystkim — uspokajała go Antonia. — Ale oni wszyscy
interesują się tym, co robisz... i rozmawiają o tym ze sobą... tak jak
panie w maminym salonie... tylko, że oni... nie mówią tego złośliwie!
Książę spoglądał na nią pytająco, więc wyjaśniła:
— Twoja służba jest z ciebie dumna! Oni myślą o tobie, jak o
kimś w rodzaju Don Juana, sir Lancelota czy Casanovy... Szczycą się
twoimi... podbojami miłosnymi, tak samo jak twoimi sukcesami w
wyścigach. Jest to dla nich powód do dumy, że jako kochanek...
odnosisz takie sukcesy!
Antonia przerwała, a ponieważ książę nic nie mówił, ciągnęła
dalej:
— Zupełnie inaczej ma się rzecz z... przyjaciółkami mamy. One
pragną... się pośmiać. Robią tak z każdym... ale ponieważ jesteś tak
ważną postacią i tak bardzo ekscytującą... oczywiście wszystko, co
ciebie dotyczy, stanowi specjalne... danko, którym się raczą!
— Zdumiewasz mnie! — zawołał książę.
— Ponieważ jesteś taki przystojny i bardzo znany — powiedziała
Antonia po chwili — musisz liczyć się z tym, że ludzie... będą się tobą
interesować. Co do mnie... to rozumiem te wszystkie... piękne panie,
które kochałeś.
— Co rozumiesz? — zapytał książę.
W jego głosie zabrzmiała nuta, która ostrzegła Antonię, że jest
zły, jednak była zbyt pochłonięta biegiem własnych myśli, żeby
zwrócić na to uwagę.
— Początkowo... nie mogłam tego zrozumieć — odpowiedziała
— dlaczego w swoim życiu miałeś tyle kobiet. Potem pomyślałam, że
może jest to coś takiego, jak posiadanie... stajni. Człowiekowi nie
wystarcza jeden koń, choćby nie wiem jak dobry, nadzwyczajny, ale
pragnie mieć wiele ogierów pełnej krwi! Może jest to rodzaj
wyścigów, w których te wszystkie damy pragną zdobyć... nagrodę,
którą jest twoje serce!
Mówiła cichym głosem, jakby to była historia, którą opowiadała
sama sobie.
— Nie sądziłem, że kobieta w mojej obecności może powiedzieć
coś równie wulgarnego i niestosownego! — wybuchnął książę.
Nie podniósł głosu, ale jego ton był lodowaty i uderzał niczym
policzek. Przez chwilę Antonia stała nieruchomo. Potem zauważył,
jak purpurowy rumieniec rozlał się po jej drobnej twarzy. Spostrzegł,
że drży. Odwróciła się od niego i stanęła przy stoliku z tabakierkami,
patrząc na nie z opuszczoną głową.
Było coś w jej kruchej postaci, co sprawiło, że uświadomił sobie,
jak bardzo jest młoda i wrażliwa. Poczuł się tak, jak gdyby uderzył
dziecko.
— Bardzo mi przykro, Antonio, nie powinienem był w ten sposób
odezwać się do ciebie — powiedział po chwili.
Nie odpowiedziała, a on odniósł wrażenie, że jego żona z trudem
powstrzymuje się od płaczu.
— To, co mi powiedziałaś, zaskoczyło mnie — ciągnął dalej — i
niepotrzebnie zachowałem się grubiańsko. Chciałbym cię prosić o
przebaczenie.
— To ja... przepraszam — wyszeptała Antonia.
— Czy mogłabyś się odwrócić? — poprosił książę. — Jest mi
trudno przepraszać cię, kiedy stoisz do mnie tyłem!
Przez chwilę sądził, że odmówi spełnienia jego prośby, ale
odwróciła się ku niemu, a on wciąż widział w jej oczach lęk. Czuł się
tym bardzo zawstydzony.
— Podejdź tutaj i usiądź, Antonio — zaproponował. —
Chciałbym z tobą porozmawiać.
Zbliżyła się, a jemu przyszło na myśl, że przypomina młode
źrebię, słabe i niepewne, gotowe wierzyć każdemu, dopóki nie nauczy
się, że nie można wszystkim ufać. Antonia usiadła na kanapie, a
książę pomyślał, że jej szarozielone oczy są bardziej wymowne niż
oczy jakiejkolwiek znanej mu kobiety.
Zanim książę zaczął mówić, Antonia wyjąkała:
— Ponieważ nigdy... nie byłam... z kimś takim jak... ty,
powiedziałam... co mi przyszło na myśl... nie zastanawiając się. To
bardzo... głupie z mojej strony... nigdy już tego nie zrobię.
— To ja powinienem ciebie przeprosić, Antonio — rzekł książę.
— Chcę, żebyś mi zawsze mówiła to, co myślisz. Chcę, żebyś była ze
mną szczera. Jeśli nasze małżeństwo ma funkcjonować, to nie
powinno być między nami udawania. Czy zgadzasz się ze mną?
Antonia patrzyła w dół, a jej oczy wydawały się bardzo ciemne.
— Ale ja... mogłabym... mówić rzeczy, których... nie chciałbyś...
usłyszeć.
— Chcę, żebyś mi zawsze mówiła prawdę. Popełniłem błąd,
kiedy cię zganiłem za to, co powiedziałaś. Mam na swoje
usprawiedliwienie tylko to, że nigdy nie byłem żonaty!
Uśmiechnął się w taki sposób, który bardziej doświadczona
kobieta uznałaby za zniewalający.
— Czy jest w tym... coś złego — zapytała po chwili Antonia —
że mówię o... damach, które... kochałeś?
— Nie ma w tym nic złego — odpowiedział książę — może jest
to tylko trochę niezwykłe. Jednak lepiej, żebyś mówiła o tym, niż
gdybyś miała dusić to w sobie.
Gdy spojrzała na niego, znów przypominała źrebaka, który
otrzymał baty, a teraz boi się zbliżyć, choć ma na to ochotę.
— Najgorszą rzeczą ze wszystkiego jest to, co moja niania
nazywała obrażaniem się — mówił dalej. — Wobec tego zachowania
żywię prawdziwą awersję!
Antonia uśmiechnęła się słabo.
— Postaram się... tego nie robić.
— Przypominam sobie, że zanim przed kilkoma minutami
przerwano nam rozmowę, chciałaś mi coś powiedzieć — zauważył
książę. — Czy możesz zrobić to teraz?
Rumieniec znów pojawił się na twarzy Antonii.
— Myślę, że... to mogłoby cię... rozzłościć.
— A jeśli ci obiecam, że nie będę zły i spokojnie wszystkiego
wysłucham?
Antonia odwróciła głowę i spoglądała w stronę kominka. Książę
zauważył po raz pierwszy, że ma mały prosty nosek, mocny, niewielki
podbródek i delikatnie zarysowane wargi.
— Chciałabym... cię o coś prosić — powiedziała cichym głosem i
książę zdał sobie sprawę z tego, że pragnie być szczera. —
Rozumiem, że będziesz mnie uważał za... ignorantkę — zaczęła — ale
właściwie nie wiem, jak to się dzieje, że mężczyzna i kobieta... gdy
pobiorą się, mogą mieć... dziecko. Wiąże się to, jak sądzę, z tym że...
śpią razem.
Spojrzała nerwowo na księcia, a potem znów popatrzyła w bok.
— Ponieważ ty... — ciągnęła bardzo nieśmiało — kochasz... inną
i ponieważ nie znamy się jeszcze dobrze...chciałabym cię prosić,
żebyśmy... zaczekali trochę, zanim... będziemy mieć... dziecko.
Gdy skończyła mówić, głos jej się załamał, ścisnęła nerwowo
palce i wstrzymała oddech.
Książę podniósł się.
— Cieszę się, że byłaś na tyle odważna, żeby mi powiedzieć to, o
czym myślisz — odezwał się po chwili.
— Nie jesteś... zły?
— Oczywiście, że nie! — odpowiedział. — To bardzo rozsądne z
twojej strony, że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi myślami. —
Przerwał na chwilę, a potem mówił dalej: — Musisz mi wierzyć, że
nie miałem pojęcia o tym, iż o moim związku z markizą wszyscy
wiedzą i że wiadomość o tym dotarła nawet do twoich uszu.
— Może... nie powinnam była... ci tego mówić.
— Dobrze, że to zrobiłaś — pochwalił ją książę. — Cieszę się
również z tego, Antonio, że możemy budować nasze wspólne życie na
solidnej podstawie. Czy możesz mi coś obiecać?
— Co takiego? — zapytała Antonia.
— Że nie będziesz miała przede mną tajemnic — odparł książę.
— Przynajmniej w ważnych sprawach. Choćby wydawało ci się to
trudne. Czuję, że wspólnie zdołamy przezwyciężyć i znaleźć
rozwiązanie każdego problemu.
Znów uśmiechnął się do niej i zauważył, że napięcie znika z jej
twarzy.
— Uważam, że to, co sugerowałaś, jest bardzo mądre, i zgadzam
się, że powinniśmy lepiej się poznać, zanim rozpoczniemy coś tak
ważnego jak życie rodzinne.
Spostrzegł, że Antonia patrzy na niego z zakłopotaniem, więc po
chwili zapytał:
— Co cię niepokoi?
Wiedział, że zastanawia się, czy może wyrazić głośno swoje
myśli. Wreszcie powiedziała:
— Mówiłam ci już, że jestem straszną ignorantką... ale nie
rozumiem... dlaczego, gdybyś... spał ze mną, moglibyśmy... mieć
dziecko... a kiedy śpisz z innymi paniami... na przykład z markizą, to
one... nie mają dzieci.
Książę nie mógł się oprzeć wrażeniu, że była to najbardziej
niezwykła rozmowa, jaka zdarzyła mu się w całym życiu. Ale wyraził
się bardzo ostrożnie:
— Jest to jedno z takich pytań, na które wolałbym odpowiedzieć,
kiedy poznamy się nieco lepiej. W przyszłości wyjaśnię ci wszystko,
czego nie ośmielam się zrobić teraz.
— Tak... oczywiście — zgodziła się Antonia. — Dziękuję, że
byłeś tak miły... i nie złościłeś się na mnie.
— Postaram się nigdy więcej nie złościć na ciebie — obiecał
książę. — Ale tak jak ty, mam zwyczaj mówić bez zastanowienia.
— Tak jest... łatwiej — powiedziała Antonia. — Jeśli ktoś zbytnio
się zastanawia, zanim coś powie, powstaje wiele niezręcznych
przemilczeń.
— To prawda. — Książę uśmiechnął się. — A teraz, ponieważ
wyruszamy do Paryża jutro rano, proponuję, żebyś już poszła spać.
Musisz być zmęczona po całym dniu, a także po tych skokach, które
odbyłaś wczoraj wieczorem.
Antonia milczała. Potem zapytała przestraszonym głosem:
— Więc ty... wiedziałeś o tym?
— Tak, wiedziałem. Słyszałem o twoich wyczynach — przyznał
książę — i wprost nie mogę w to uwierzyć. Te przeszkody, jeśli Ives
zrobił wszystko zgodnie z instrukcją, miały tę samą wysokość, co
przeszkody w zawodach o Grand National!
— To zasługa twojego nowego konia — wyjaśniła Antonia. — To
było... wielkie zarozumialstwo z mojej strony, że ośmieliłam się
dosiąść go... ale czekaliśmy prawie do zmierzchu, a ty... nie
przyszedłeś.
— Bardzo tego żałuję — powiedział książę. — Czy zapomniałaś
o tym, Antonio, że moje konie są teraz twoimi? Dokładnie pamiętam
zdanie z ceremonii ślubnej: „Dzielę się z tobą wszystkimi moimi
dobrami".
Oczy Antonii zapłonęły blaskiem.
— Byłabym bardzo wdzięczna i... zaszczycona, gdybym mogła...
dzielić je z... tobą — szepnęła po chwili.
— Ależ będziesz je dzielić ze mną — zapewnił ją książę. — Tak
jak będziemy dzielić nasze myśli, a być może w przyszłości, kiedy się
lepiej poznamy, uczucia!
ROZDZIAŁ 4
Książę siedział w Cafe Anglais czekając na Antonię. Gdy posłał
swojego kamerdynera, aby dowiedział się, kiedy Antonia będzie
gotowa, żeby wyjść z nim na miasto, okazało się — ku jego
zdziwieniu — że już wyszła.
Książę obudził się wcześnie, jak to miał w zwyczaju, i jedząc
śniadanie, czytał francuskie gazety. Wiadomości były zaskakujące.
Podróżowali z Londynu do Dover pociągiem pośpiesznym w
zarezerwowanych dla nich komfortowych przedziałach. Następnie
przesiedli się na książęcy jacht, który czekał na nich w porcie, i
spędzili noc na pokładzie.
Podczas podróży kanał La Manche był spokojny niczym jezioro.
Gdy przybyli do Calais, czekały na nich przedziały zarezerwowane
nie tylko dla księcia i Antonii, ale również dla książęcego
kamerdynera i bagażu. Dużo wcześniej pan Graham wysłał posłańca,
który zgodnie z instrukcjami załatwił sprawy związane z podróżą, a
także przygotował wszystko w Paryżu. Dzięki geniuszowi
organizacyjnemu pana Grahama nie spotkała ich żadna niemiła
przygoda.
Kiedy przybyli na miejsce, okazało się, że rezydencja, którą
książę wynajął od jednego ze swoich przyjaciół, jest urocza, czego
zresztą można się było spodziewać. Dom, usytuowany przy Polach
Elizejskich, urządzono w stylu Ludwika XIV. Gdy tam dotarli,
Antonię wprawiły w zachwyt gobeliny, obrazy Bouchera i
Fragonarda, a także dywany z Aubusson.
Mimo wygód podróż była męcząca, więc książę mniemał, że
Antonia będzie długo spać. Kiedy się dowiedział, że wyszła z domu o
dziewiątej, pomyślał z uznaniem, iż jego żona nie traci czasu.
— Czy jesteś bardzo bogaty? — zapytała, gdy zbliżali się do
Paryża.
Było to pytanie, które zadawała mu już wcześniej, więc
odpowiedział:
— To zależy, co zamierzasz kupić.
— Myślę, że znasz odpowiedź — powiedziała Antonia. — Stroje!
Wprawdzie suknie, jakie mama przeznaczyła na moją wyprawę, są
nowe, jednak nie są dla mnie odpowiednie.
Książę patrząc na garderobę Antonii, dochodził do przekonania,
że o ile hrabina starszą córkę ubierała ze smakiem, to w przypadku
Antonii jej gust się nie sprawdził. Czy był to nadmiar falbanek w
sukniach, utrzymanych w stylu angielskim, czy może pastelowe
barwy — tego książę nie wiedział. Wiedział tylko, że Antonia robi
wrażenie źle ubranej angielskiej młodej mężatki. Był jednak na tyle
taktowny, żeby jej tego nie mówić.
— Mam nadzieję, że nie doprowadzisz mnie do ruiny. Polecam ci
odwiedzić pana Wortha — zaproponował ze śmiechem.
— Jeśli jesteś pewien, że stać cię na to?
— Jestem tego zupełnie pewien — odpowiedział książę. — Jego
suknie są wspaniałe. Nie ma takiej kobiety, od cesarzowej poczynając,
a skończywszy na najmniej znanej aktoreczce, która nie pragnęłaby
ubierać się u Fredericka Wortha!
— Być może nie będzie sobie życzył, żebym mu zabierała czas —
powiedziała skromnie Antonia. — Potem wykrzyknęła: — Ach,
prawda, zapomniałam! Jestem teraz księżną! A przecież nawet we
Francji to coś znaczy!
Książę śmiał się i był ciekaw, co też wielki Worth wymyśli dla
Antonii. Jednak pochłaniało go głównie to, co wyczytał w gazetach.
Wyglądało na to, że Francja znalazła się na granicy wojny z Prusami.
Wszyscy w Anglii byli przekonani, że potrząsanie szabelką w Europie
skończy się niczym.
Wiosną na całym kontynencie, którego nie widział od lat,
panował ogólny spokój. Jeszcze dwa tygodnie temu angielski minister
spraw zagranicznych, lord Granville, powiedział wesoło do księcia, że
na niebie nie ma nawet chmurki. Wszędzie królował nastrój beztroski,
jeśli nie liczyć faktu, że było to najgorętsze lato od niepamiętnych
czasów i w niektórych regionach Francji panowała taka susza, że
chłopi zanosili modły o deszcz. Z tym rodzajem klęski oswoił się w
Hertfordshire, lecz wiadomości o zbliżającej się wojnie wprawiły go
w zdumienie.
Książę był pewien, że cesarz, którego znał od wielu lat, a
dokładniej od czasu kiedy przebywał na wygnaniu w Anglii, nie
pragnął wojny. Ale też należało się liczyć z tym, że będzie
dopingowany do działań agresywnych przez swego ministra spraw
zagranicznych, księcia de Graumont. Jego nienawiść do Prusaków
miała podtekst osobisty, ponieważ nie mógł wybaczyć Bismarckowi,
że nazwał go najgłupszym człowiekiem w Europie!
Kiedy książę, pozbawiony towarzystwa Antonii, sączył w Palais
Royal przedobiedni aperitif, spotkał wielu znajomych, którzy byli zbyt
przestraszeni, żeby dyskutować o sytuacji politycznej.
— Cesarzowa jest przekonana, że powinniśmy uderzyć na
Niemców — powiedział jeden z nich. — Sam słyszałem, jak mówiła
dramatycznym tonem, zwracając się w stronę następcy tronu: „To
dziecko nigdy nie będzie panować, jeśli nie pomścimy klęski pod
Sadową!"
— Podobno cesarz nie czuje się dobrze — zauważył książę.
— Istotnie — brzmiała odpowiedź. — Cierpi piekielne katusze z
powodu kamienia w moczowodzie.
— W takim razie jest mało prawdopodobne, żebyś poszedł na
wojnę — odpowiedział książę.
Czuł jednak, że jego przyjaciele nie są przekonani, i kiedy siedział
w Cafe Anglais czytając Le Figaro, pomyślał, że zarówno artykuły
redakcyjne, jak i wiadomości są utrzymane w tonie podżegającym i
wyraźnie mają na celu podsycanie wojennych nastrojów.
Dzięki Bogu, że Anglia nie będzie wciągnięta w to wszystko —
pomyślał książę. Wiedział, że Anglia jest proniemiecka jak większość
Europy. Królowa ze względu na swoich niemieckich krewnych
przechylała się bardziej na stronę Prusaków niż cesarza Ludwika
Napoleona, którego zachowanie, jak też niepohamowaną rozrzutność
zawsze krytykowała.
Jestem pewien, że cała rzecz rozwieje się jak dym — powiedział
do siebie książę — i jak inne paniki wojenne zakończy się wymianą
wzajemnych oskarżeń. Odłożył gazetę i spojrzał na zegarek.
Pomyślał, że gdyby to nie on, ale konie czekały na Antonię, już
dawno byłaby na miejscu.
Cafe Anglais, najelegantsza i najbardziej znana paryska
restauracja, zapełniała się gośćmi. Wielu samotnych mężczyzn
spożywało tu obiad, ponieważ w pobliżu znajdowała się giełda. Było
tu również wiele atrakcyjnych kobiet. Wszystkie nosiły suknie o
modnych fasonach, z turniurami i trenami wlokącymi się z tyłu, co
upodabniało tak ubrane damy do figury na dziobie statku lub, jak ktoś
wyraził bardziej poetycznie, do bogini idącej pod wiatr. Krynoliny
zostały zarzucone już dwa lata temu i choć w Londynie wciąż je
noszono, w Paryżu nie pozostało po nich nawet śladu.
Tyle tu było pięknych kobiet, eleganckich, szykownych, że książę
zastanawiał się, jak można chcieć spędzać czas i bawić się w
jakiejkolwiek innej stolicy. On sam przekonał się już wiele lat temu,
jak czarujący jest Paryż. Jedynym nakazem była tu przyjemność —
kryterium ustalone przez cesarza, który nigdy nie mógł się oprzeć
pokusie nowej i ładnej buzi.
Ludwik Napoleon słynął nie tylko z licznych afer miłosnych, ale
także z wyjątkowego czaru i galanterii. Nawet królowa Wiktoria
doświadczyła tego na sobie, gdyż pisała: „Z takim mężczyzną nigdy
nie można czuć się bezpiecznie!" Jednak bezpieczeństwo nie było
tym, czego mężczyźni i kobiety szukali w Paryżu, a wielkie kurtyzany
tamtych czasów roztrwoniły więcej pieniędzy i miały większe
wpływy, a za to mniej zasad moralnych niż w jakimkolwiek innym
okresie historii.
Ogromne fortuny przepływały przez ręce dam z półświatka.
Nawet turecki bej mógł zostać zrujnowany w dwa tygodnie.
Mówiono, że cesarz ofiarował pięknej hrabinie de Castiglione
naszyjnik z pereł o wartości 432 tysięcy franków, oprócz miesięcznej
sumy 50 tysięcy na stroje, a lord Hertford, posiadający opinię
najbardziej skąpego człowieka w Paryżu, ofiarował jej milion za
przyjemność spędzenia z nią nocy, podczas której zobowiązała się
poddać całkowicie wszelkim jego zmysłowym zachciankom.
Również książę bawił się znakomicie w czasie swoich wizyt w
Paryżu, lecz nie przypominał sobie, żeby wiązały się z tym aż tak
wielkie wydatki, o jakich wspominali inni jego rodacy. Nie był
szczególnie zarozumiały, ale wiedział, że kobiety, które spędzały z
nim czas, robiły to również dla własnej przyjemności i nie oczekiwały
od niego kosztownych prezentów.
Właśnie miał wyjąć zegarek z kieszonki, gdy spostrzegł, że goście
siedzący przy sąsiednich stolikach zwrócili głowy w stronę wejścia.
Szef sali rozmawiał z damą, która niedawno weszła, i choć książę
znajdował się w dość dużej odległości od niej, zauważył, podobnie jak
inni panowie, jej wspaniałą figurę.
Była ubrana w różową suknię, ozdobioną białymi wstawkami,
które dodawały jej niezwykłego szyku, i podkreślającą doskonałe
kształty jej biustu i smukłość talii, przechodzącą na dole w gęstwinę
falbanek. Gdy szła przez salę restauracyjną, oczy wszystkich
mężczyzn podążały za nią, a i książę wydał cichy okrzyk: Boże! Co za
figura! Śledził każdy jej krok, ale dopiero kiedy prawie doszła do jego
stolika, uświadomił sobie z niedowierzaniem, że dama, którą
podziwiał, to nie cudzoziemka ani Francuzka — ale jego żona,
Antonia!
Szef sali odsunął dla niej krzesło i dopiero wówczas książę
podniósł się nie ukrywając zdumienia. Choć wiedział, że Antonia ma
wielkie oczy, nigdy nie przypuszczał, że są one tak ogromne, że
wypełniają całą jej drobną twarzyczkę, osadzoną na długiej, pięknie
zaokrąglonej szyi.
Obecnie, z włosami upiętymi do góry w sposób nieznany w
Londynie, zdawała się być wyższa i wyglądała zupełnie inaczej niż ta
niemodnie ubrana, niepozorna kobieta, z którą przyjechał do Paryża.
Było coś niezwykle powabnego w maleńkim kapelusiku, który tkwił
na czubku jej głowy, a który składał się wyłącznie z wstążek tego
samego koloru co suknia i kilku małych białych różyczek. Sposób, w
jaki ten stroik leżał na ciemnych włosach Antonii, dodawał jej
powabu i uroku.
Książę spojrzał znów na doskonałą sylwetkę żony i zastanawiał
się, czy powinien czuć się urażony tym, że podziwiają ją również inni
mężczyźni obecni na sali.
— W pierwszej chwili nie przypuszczałem, że to ty —
powiedział.
Twarz Antonii jaśniała uśmiechem.
— Myślałam, że tak powiesz. Ja także nie czuję się... sobą!
— To prawdziwa przemiana!
— Pan Worth był bardzo miły. Najpierw w ogóle nie chciał mnie
przyjąć, mówiąc, że jest zmęczony i zamierza za kilka dni opuścić
kraj.
— W jaki sposób więc go namówiłaś, by zajął się tobą? —
zapytał książę, wciąż tak oszołomiony wyglądem Antonii, że trudno
mu było zebrać myśli.
Zaśmiała się.
— Byłam gotowa paść przed nim na kolana, ale nie było to
konieczne, ponieważ — jak sądzę — mój okropny wygląd stanowił
dla niego wyzwanie!
Antonia westchnęła z radością.
— Tak się cieszę, że jesteś zadowolony.
— Myślę, że jestem — odpowiedział książę. — Ale równocześnie
uświadomiłem sobie, że muszę zmienić zdanie o swojej żonie.
Nie musiał tłumaczyć Antonii, co miał na myśli, bo zawołała z
zachwytem:
— To jest komplement, pierwszy komplement, jaki od ciebie
usłyszałam!
— Czy istotnie byłem aż tak grubiański? — zapytał książę.
— Nie było powodu, żebyś mnie komplementował —
powiedziała — i nie musisz sobie tego wyrzucać, bo wiem, jak
strasznie wyglądałam! Pan Worth wyraził to i po francusku, i po
angielsku!
Uśmiechnęła się i mówiła dalej:
— A najwspanialsze jest to, że on przyjeżdża do Anglii za miesiąc
i już zaczął obmyślać dla mnie zimowe stroje. Mam tylko nadzieję, że
jesteś taki bogaty, za jakiego uchodzisz!
— Widzę, że prędzej czy później dojdzie do wyboru pomiędzy
sukniami i końmi! — powiedział książę.
— To nieładne! — zarumieniła się Antonia. — Wiesz dobrze, co
wybiorę!
To dziwne, pomyślał książę, że zamiast rozmawiać poważnie z
Antonią, jak to czynił dotychczas, nabrał teraz chęci, żeby flirtować z
własną żoną! To absurd, że ubiór spowodował taką odmianę! A
jednak suknia od Wortha sprawiła, że niepozorna panienka z
wiejskiego dworu, z którą poza końmi nie miał żadnych wspólnych
tematów, przeistoczyła się w pełną powabu czarującą damę.
Mimo to jej oczy nadal były niewinne. Przyglądał się, jak odbija
się w nich wszystko, co dzieje się wokół i co do niej mówi. Po
obiedzie udali się z wizytą do przyjaciół, których książę poznał
podczas ostatniego pobytu w Paryżu. Tematem rozmów była,
oczywiście, wojna.
— Nie waham się panu oznajmić, książę — rzekł pompatycznie
jeden z gości — że wojna wybuchnie, jeśli nie dziś, to najdalej jutro!
— I nie budzi to pańskiego niepokoju? — zapytała Antonia.
Francuz uśmiechnął się.
— Tutaj, w Paryżu, jesteśmy bezpieczni jak pieniądze w
angielskim banku! — odpowiedział. — W ciągu kilku dni nasza
wspaniała armia pokaże Prusakom, gdzie jest ich miejsce!
— Słyszałem, że mają bardzo dobrze wyszkolone wojsko —
zauważył książę — i że koleje niemieckie zostały w ostatnich latach
rozbudowane z myślą o potrzebach armii!
— Ale my mamy coś jeszcze ważniejszego — odpowiedział
Francuz. — Posiadamy ogromną siłę niszczenia w postaci karabinu
Chassepot, który strzela na odległość dwukrotnie większą niż karabin
iglicowy Dreysa. Dysponujemy również tajną bronią o nazwie
Mitrailleuse.
— Cóż to takiego? — ktoś zapytał.
— Jest to broń w której magazynku mieści się dwadzieścia pięć
kul. — Mówiący zaśmiał się głośno. — Niemcy nie dysponują
odpowiedzią na to!
Książę nie oponował, ale przypomniał sobie, że słyszał o
stalowych działach nowego typu, które Herr Krupp wyprodukował
dla Prus, lecz francuskie dowództwo nie potraktowało poważnie tych
wiadomości.
Kiedy wracali z przyjęcia, Antonia zapytała:
— Myślisz, że wybuchnie wojna?
— Mam nadzieję, że nie — odpowiedział książę. — Ale gdyby
nawet wybuchła, będzie się toczyć nie tutaj, lecz w Niemczech.
— Sądzisz, że Niemcy nie stawią Francuzom oporu?
— To Francuzi tak myślą — wyjaśnił książę.
Już wcześniej zakomunikował Antonii, że tego wieczoru idą na
bal do markizy de Barouche, który odbędzie się w jej wspaniałej
rezydencji w pobliżu Lasku Bulońskiego. Przebierając się do kolacji,
Antonia zachwyciła się piękną toaletą, którą przysłał jej pan Worth.
Cieszyła się również, że usługuje jej francuska pokojówka, którą
zaangażował dla niej na czas pobytu w Paryżu niezawodny pan
Graham.
To typowe dla księcia, że wszystko zostało zaplanowane z góry w
najdrobniejszych szczegółach. Wiedziała, że kiedy wróci do Anglii,
pan Graham znajdzie dla niej angielską służącą, a także drugą, która
będzie zajmować się sprawami związanymi z jazdą konną.
Francuska służąca była bardzo energiczna i zręczna. Trajkotała
wesoło, upinając Antonii fryzurę zaprojektowaną przez fryzjera,
wezwanego przez pana Wortha.
— Dla żadnej innej damy, choćby najznakomitszej, nie podjąłbym
się takiego trudu — powiedział pan Worth.
— A więc dlaczego mnie pan tak uhonorował? — zapytała
Antonia.
— Ponieważ, tak jak Wasza Wysokość, jestem Anglikiem i
chciałbym zmienić opinię Francuzów o Angielkach — że są ubrane
niemodnie, wyglądają niekorzystnie i mają wystające zęby, co zresztą
w większości wypadków odpowiada prawdzie!
Obydwoje roześmiali się, lecz Antonia wiedziała, że ten sławny
człowiek zajął się nią nie tylko z pobudek patriotycznych. Jej osoba,
jak to wyjaśniła księciu, stanowiła dla niego wyzwanie, któremu nie
mógł się oprzeć.
Nie wiedziałam — myślała patrząc w lustro — że mam taką dobrą
figurę. Jej matka uznałaby za osobistą zniewagę myśl, że jej córka
wykazuje tak nieskromną próżność. Antonia miała smukłą szyję, uszy
o doskonałym kształcie, wielkie oczy, których wyraz objawiał się
teraz dzięki upięciu włosów do góry, a wszystko to było nowym i
podniecającym odkryciem.
Kiedy weszła do salonu, gdzie czekał na nią książę, miała na
sobie suknię ze złocistopomarańczowego tiulu, połyskującą
diamentami i ozdobioną gałązkami mimozy. Czuła, że pierwszy raz w
życiu wygląda olśniewająco i romantycznie. Dostrzegła wyraz
podziwu w oczach księcia i kiedy szła w jego stronę, przez moment
poczuła się tak, jakby była na scenie i oczekiwała na aplauz
publiczności.
— Jak ci się podobam? — zapytała, ponieważ książę zaniemówił.
W jego oczach pojawił się cień zaniepokojenia.
— Jestem bardzo dumny, że mogę ci towarzyszyć —
odpowiedział i zauważył, że rumieniec radości rozlewa się po jej
policzkach.
Komplementy, których nie szczędzili jej goście obecni na kolacji,
a także skłonność do flirtu obydwu jej sąsiadów przy stole rozwiały
resztę jej wątpliwości.
— Jest pani czarująca, fascynująca!
— Nigdy bym nie uwierzył, że gwiazda może spaść z nieba tak
wczesnym wieczorem!
Antonię dziwiła nieco przesada w wyrażaniu zachwytu, jednak
mimo braku doświadczenia w obcowaniu z mężczyznami musiała
zauważyć, że ich reakcje były szczere. Kiedy tylko rozpoczął się bal,
panowie wprost rozchwytywali ją do tańca i było to dla niej całkiem
nowe przeżycie.
Wróciła właśnie do księcia po przetańczeniu walca z przystojnym
młodym dyplomatą.
— Jak się bawisz? — zapytał.
— Doskonale! Trudno sobie wyobrazić coś wspanialszego! —
odpowiedziała Antonia. — Ale chciałabym...
Miała zamiar powiedzieć, że chciałaby z nim zatańczyć, gdy ich
rozmowę przerwał okrzyk radości.
— Atolu! Mój drogi! Czemu nikt mi nie powiedział, że jesteś w
Paryżu?
Niezwykle piękna kobieta wyciągnęła ręce w stronę księcia i
patrzyła na niego z nie ukrywanym zainteresowaniem.
— Ludwiko! — odezwał się książę. — Słyszałem, że wróciłaś do
Wiednia.
— Pojechaliśmy tam, ale już jesteśmy z powrotem! —
odpowiedziała dama. — Bardzo mi ciebie brakowało. Ach! Jak mi
ciebie brakowało!
Mówiła w specjalny sposób, jakby każde słowo miało ukryte
znaczenie — intymne i prowokujące. Trzymała obie ręce księcia w
swoich, a gdy ten nagle przypomniał sobie o obecności Antonii,
powiedział:
— Jestem tutaj w podróży poślubnej. Właśnie niedawno
przyjechaliśmy. Pozwól sobie przedstawić: moja żona — hrabina de
Rezonville.
Skinięcie głową, jakim hrabina obdarzyła Antonię, było tak
zdawkowe, że niemal obraźliwe. Następnie wzięła księcia pod rękę i
spojrzała mu w oczy, dając do zrozumienia, że pamięta, co ich łączyło
w przeszłości, i że jej uczucia pozostały niezmienne.
Ponieważ Antonia czuła się skrępowana i nie wiedziała, jak ma
się zachować, rozglądała się po sali balowej i prawie natychmiast
pojawił się przy jej boku kolejny tancerz. Pozwoliła zaprowadzić się
na parkiet, jednak obejrzała się i widziała, jak książę ze wspartą na
jego ramieniu hrabiną zniknęli w otwartych drzwiach prowadzących
do ogrodu.
Chińskie lampiony zawieszone na gałęziach dawały niewiele
światła, a w głębi ogrodu panowały ciemności. Antonii udało się
dostrzec małe altanki z wyściełanymi ławeczkami rozmieszczone w
pewnej odległości od siebie, żeby niepowołane uszy nie mogły
usłyszeć, co dzieje się wewnątrz.
Nie dawała jej spokoju myśl, że jeśli książę nie chciał zaprosić jej
do tańca, to mógł przynajmniej zaprowadzić ją do ogrodu. Gdyby
markiza była obecna na balu, to z całą pewnością książę zabrałby ją
do jednej z altan.
Westchnęła cichutko, a potem pomyślała z satysfakcją, że nawet
jeśli książę myślał o markizie w czasie ich podróży do Paryża, a nawet
jeszcze dziś rano, to z pewnością nie myśli o niej teraz! Antonia nigdy
jeszcze nie widziała kobiety równie fascynującej jak hrabina de
Rezonville. Ze wzmianki o Wiedniu domyśliła się, że hrabina
pochodzi stamtąd.
Jej włosy miały ciemnorudy kolor, tak lubiany przez wszystkie
Austriaczki, które pragnęły naśladować swoją piękną cesarzową. Jej
ciemne oczy o odcieniu głębokiego brązu lśniły blaskiem, wszystko w
niej zdawało się błyszczeć i lśnić.
Antonia poczuła, że choć prezentuje się elegancko w kreacji od
Wortha, brakuje jej czegoś, co hrabina posiada w nadmiarze.
— Pani jest zamyślona — powiedział jej partner, przerywając
milczenie.
— Istotnie, zamyśliłam się — odpowiedziała Antonia.
— Chciałbym, żeby pani myślała o mnie!
— Ależ ja pana nie znam!
— To z łatwością da się naprawić. Kiedy możemy się znów
zobaczyć? Gdzie się pani zatrzymała w Paryżu?
Uśmiechnęła się, ponieważ były to pytania, które zadawał jej
każdy kolejny partner. Taniec zbliżał się ku końcowi i po chwili inny
Francuz wprowadził ją na parkiet. Choć Antonia spoglądała często w
stronę drzwi, nie zauważyła powrotu księcia ani też pojawienia się
jego olśniewającej znajomej.
Nagle znalazła się w ramionach mężczyzny, który wcześniej nie
został jej przedstawiony. Była prawie pewna, że jego nazwisko nie
figurowało w jej karneciku balowym. Wydawało się to nie mieć
znaczenia, ponieważ wciąż zmieniała tancerzy. Wszyscy mówili mniej
więcej to samo i już zapragnęła, żeby pojawił się książę i zabrał ją do
domu.
— Pani jest księżną Doncaster? — zapytał nowy partner, kiedy
krążyli po parkiecie w rytmie walca „Nad pięknym modrym
Dunajem".
Mówił surowym tonem, jakby to było przesłuchanie.
— Tak — odpowiedziała Antonia. — Ale odnoszę wrażenie, że
nie byliśmy sobie przedstawieni.
— Jest pani z mężem?
— Tak, oczywiście — potwierdziła. — Jesteśmy w podróży
poślubnej.
Mężczyzna rozejrzał się po sali.
— Nie widzę go tutaj.
— Jest w ogrodzie z pewną piękną damą, która, jak myślę, jest
jego dawną znajomą. Bardzo ją ucieszyło spotkanie z księciem.
— Jak się nazywa ta dama?
Pytanie było tak bezceremonialne, że Antonia spojrzała na
mężczyznę ze zdumieniem i niemal zgubiła rytm.
— Hrabina de Rezonville.
— Tak przypuszczałem! — wymamrotał Francuz z furią.
Zatrzymał się i biorąc Antonię pod rękę, pociągnął ją przez salę w
stronę otwartych drzwi.
— Odnajdziemy ich — powiedział ponuro — zapewne są w
ogrodzie.
Było coś tak gwałtownego w jego sposobie mówienia, że Antonia
powiedziała szybko:
— Być może... omyliłam się. Kim... pan jest? I dlaczego
interesuje pana mój mąż?
— Tak się składa, że jestem mężem tej fascynującej, ponętnej
damy, którą pani opisywała tak barwnie! — odpowiedział.
Serce Antonii zamarło z przerażenia. Ton jego głosu i
gwałtowność, którą okazywał, świadczyły, że hrabia jest wściekły.
Skąd mogłam wiedzieć — mówiła do siebie — że mężczyzna, który
ze mną tańczył, jest mężem hrabiny?
Szli po stopniach prowadzących z tarasu do ogrodu. Hrabia
przystanął, rozglądając się dokoła, jak gdyby chciał po wyjściu z
rzęsiście oświetlonej sali balowej dostosować wzrok do ciemności
panujących w ogrodzie, rozjaśnionych tylko nikłym blaskiem
chińskich lampionów.
— Jestem pewna, że ich tutaj nie ma — powiedziała Antonia
pospiesznie. — Może popatrzymy w jadalni.
Hrabia nic nie odpowiedział, tylko mocniej chwycił ją za ramię i
pociągnął za sobą, kierując się na prawo. Na skraju trawnika stała
pierwsza altanka, ocieniona paprociami, roślinami doniczkowymi i
krzakami róż. Ciągnąc Antonię ze sobą, hrabia wszedł do pierwszej
altanki, zaskakując parę, która właśnie całowała się namiętnie.
— Pardon, monsieur, pardon, madame — wymamrotał hrabia i
skierował się ku następnej altance.
Antonia zatrzymała się.
— Niech pan przestanie — powiedziała. — Nie może pan tego
robić! Nie wiem, co pan podejrzewa, ale cokolwiek by to było,
pańskie podejrzenia są bezpodstawne. Jesteśmy z mężem w podróży
poślubnej. Właśnie przyjechaliśmy. Myślę, że mąż będzie mnie szukał
na sali balowej.
— Odnajdzie pani swojego męża, madame, gdy odnajdziemy
moją żonę! — odpowiedział hrabia.
Znów pociągnął Antonię, a ona wiedziała, że nie pozostaje jej nic
innego, jak iść za nim. Był bardzo silny i jego palce wpijały się w jej
ramię. Ponura determinacja hrabiego wprawiała ją w przerażenie i
powodowała, że czuła się słaba i bezsilna. Odwiedzili jeszcze co
najmniej cztery altanki, zakłócając intymność siedzących tam par.
Antonia miała nadzieję, że w słabym świetle rozwieszonych na
drzewach lampionów nie są w stanie rozpoznać jej twarzy.
Właśnie gdy zbliżali się do piątej z kolei altanki, usłyszała głos
księcia. Nie zrozumiała wprawdzie, co mówił, ale bez wątpienia był to
jego głęboki, dźwięczny głos. Ponieważ obawiała się, że może jej mąż
obejmuje hrabinę lub że oboje oddają się podobnym igraszkom jak
pary, którym zakłócono spokój, zawołała:
— Atolu! Gdzie jesteś?
Wiedziała, że rozdrażniło to hrabiego, bo spojrzał na nią ze
złością. Nagle pociągnął ją za sobą, wciąż ściskając jej ramię. Książę i
hrabina siedzieli w altanie obok siebie na wyściełanej ławce. Nic nie
wskazywało na to, żeby robili coś zdrożnego, a gdyby nawet,
pomyślała Antonia z zadowoleniem, mieli dość czasu, żeby się od
siebie odsunąć.
Kiedy ujrzeli hrabiego, obydwoje znieruchomieli. Hrabina wydała
cichy okrzyk.
— O, Jacques, cóż za niespodzianka! — zawołała. — Nie
przypuszczałam, że będziesz mnie szukał.
— To zrozumiałe! — warknął hrabia, kierując wzrok w stronę
księcia.
— Dobry wieczór, Rezonville — powiedział spokojnie książę. —
Właśnie się dowiedziałem, że wróciłeś do Paryża.
— Ostrzegałem cię, kiedy byłeś tu ostatnim razem, żebyś się
trzymał z dala od mojej żony! — zawołał hrabia z gniewem.
— Mój drogi — odparł pogodnie książę — twoja żona właśnie
składała mi gratulacje z powodu mojego ożenku, co zapewne i ty
uczynisz.
— Moje gratulacje najlepiej wyrażę w ten sposób! —
odpowiedział hrabia i uderzył księcia w twarz rękawiczką.
Hrabina wydała okrzyk, a Antonia zamarła z przerażenia.
— Traktuję to jako zniewagę! — powiedział spokojnie książę.
— Słusznie! — odrzekł hrabia. — Moi sekundanci będą do
twoich usług!
— Nie zamierzam czekać. Będziemy się bić o świcie.
— Oczywiście!
Książę minął hrabiego i podał ramię Antonii.
— Myślę, że powinniśmy pożegnać się z gospodynią —
powiedział spokojnym, równym głosem, bez śladu emocji.
Antonia z ulgą oparła się na jego ramieniu. Chwilę wcześniej
obawiała się, że może upaść. Idąc w stronę domu słyszeli, że hrabina
krzyczy na swego męża, a on odpowiada jej ze złością.
Książę w milczeniu doprowadził Antonię do oświetlonej sali
balowej, gdzie markiza żegnała przy drzwiach odchodzących gości.
— To był wspaniały wieczór — dziękował książę z galanterią.
— Bardzo się cieszę, że obydwoje państwo przyszli — odrzekła
markiza. — Gdy Wasze Wysokości będą w Paryżu następnym razem,
proszę mnie znów odwiedzić.
— Będzie nam bardzo miło! — odpowiedział książę.
Pocałował markizę w rękę, Antonia dygnęła z gracją i wkrótce
jechali powozem w stronę Pól Elizejskich.
— Nie możesz... się bić! — odezwała się Antonia po chwili
milczenia.
— Nie mam wyjścia — odparł. — Muszę cię przeprosić, Antonio,
gdyż musiało to być dla ciebie niemiłe przeżycie, ale hrabia już od
pewnego czasu szukał pretekstu, żeby mnie wyzwać.
Przypomniawszy sobie sposób, w jaki hrabina przywitała się z
księciem, Antonia pomyślała, że prawdopodobnie hrabia miał powody
do zazdrości. Powiedziała przestraszonym głosem:
— On może... cię zabić!
— To mało prawdopodobne — stwierdził książę. — Większość
pojedynków odbywa się w sposób cywilizowany. Już pierwsza krew
wystarcza, by uratować honor!
— Czy jesteś... tego pewien? — zapytała Antonia.
Przypomniała sobie wściekłość hrabiego i jego agresję wobec
księcia.
— Zapewniam cię, Antonio — uspokajał ją książę. — Nie
powinnaś się niepokoić. Kiedy jutro rano się obudzisz, będzie po
wszystkim!
— Czy mogę... pójść z tobą? — zapytała.
— Oczywiście, że nie! odpowiedział książę. — Nie zaprasza się
widzów na pojedynki! Zapewniam cię, że to tylko formalność.
— Hrabina jest bardzo ładna — zauważyła Antonia.
— Bardzo! — zgodził się książę. — Ale mogę cię zapewnić, że
nie jestem jedynym mężczyzną, który docenia jej urodę!
— To czemu pojedynkujesz się z jej powodu?
— To sprawa honoru — wyjaśnił książę. — Nie ulega
wątpliwości, że wściekłość hrabiego nie jest bezpodstawna.
— Ale ty... nie możesz pojedynkować się z... każdym, kto jest... o
ciebie zazdrosny! — powiedziała Antonia z wahaniem.
— Mam nadzieję! — uśmiechnął się książę. — Ale Rezonville
zawsze
był
człowiekiem
zapalczywym
i
skłonnym
do
dramatyzowania. Pewnego razu zamierzał wyzwać na pojedynek
cesarza, ale przekonano go, żeby nie robił z siebie głupca.
— Czy ktoś... nie mógłby wyperswadować mu tego... teraz? —
zapytała Antonia słabym głosem.
— Nie jestem cesarzem! — odpowiedział książę. — Ale mogę cię
zapewnić, że nie boję się Rezonville'a ani nikogo innego!
Gdy dojechali do domu, książę odprowadził Antonię do holu i
podniósł jej rękę do ust.
— Rozumiesz, że mam sprawę do załatwienia — oznajmił. —
Śpij dobrze, Antonio. Mam nadzieję, że jutro rano przy śniadaniu nie
będziesz już pamiętała o wszystkich tych nieprzyjemnościach.
Chciała go objąć. Czuła, że nie powinna pozwolić mu odejść, ale
on odwrócił się i wyszedł z domu, a potem usłyszała stukot powozu.
Stała w holu niezdecydowana. Lokaj, który ich wpuścił, czekał,
spodziewając się rozkazów.
— Przyprowadź natychmiast Toura! — poleciła mu Antonia.
— Tres bien, madame.
Lokaj pobiegł po kamerdynera księcia, a Antonia weszła do
salonu.
Wśród drzew wciąż jeszcze było bardzo ciemno, choć gwiazdy
bladły, a na wschodzie pojawiła się lekka poświata. Tour przebijał się
przez krzaki i zarośla, a Antonia postępowała tuż za nim, bojąc się
zagubić w ciemnościach. Po wyjeździe księcia z trudem skłoniła
Toura, żeby ją zawiózł do Lasku. Dopiero gdy mu zagroziła, że
pojedzie tam sama, zgodził się.
— Nie wiem, co Jego Książęca Mość powie na to —
wymamrotał.
— Biorę wszystko na siebie, Tour. Wiesz, że musisz słuchać
moich poleceń. Rozkazuję ci, żebyś zaprowadził mnie na miejsce,
skąd będzie można obserwować pojedynek. Chcę tam być na
wypadek, gdyby Jego Wysokość został zraniony i potrzebował
pomocy.
Kamerdyner wciąż stał niezdecydowany.
— Gdyby Jego Książęcej Mości nic się nie stało, będziemy mogli
wymknąć się niepostrzeżenie i wrócić do domu przed jego powrotem
— przekonywała go Antonia.
Odetchnęła z ulgą, kiedy Tour w końcu uległ jej perswazjom. Był
na służbie u księcia od wielu lat i zwykle towarzyszył mu w
podróżach za granicę. W Anglii książę miał na swoje usługi dwóch
młodszych lokajów, ale tylko Tour znał obce języki.
Ponieważ chciała dowiedzieć się nieco więcej o hrabi,
wypytywała o niego Toura, który w drodze do Lasku siedział razem z
nią w powozie. Pytania Antonii wyraźnie wprawiły go w
zakłopotanie. Siedział na wąskiej ławeczce naprzeciw niej, sztywno
wyprostowany, mnąc w rękach kapelusz.
— Opowiedz mi coś o hrabi de Rezonville — poprosiła Antonia.
— Czy dobrze strzela?
— Ma opinię człowieka, który brał udział w wielu pojedynkach.
— Wszystkie z powodu hrabiny? — zapytała Antonia i zaraz
pomyślała, że na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź. — Czy już
wcześniej groził księciu?
— Były pewne kłopoty dwa lata temu, Wasza Wysokość.
— Jakiego rodzaju?
Tour wyglądał na zażenowanego.
— Mogę się tego domyślać — powiedziała Antonia szybko — ale
hrabia nie wyzwał wtedy księcia?
— Miał taki zamiar, ale ponieważ Jego Książęca Mość przebywał
na terenie ambasady brytyjskiej w towarzystwie ambasadora, pan
hrabia przestraszył się, że mogłaby z tego wyniknąć afera
międzynarodowa.
— Rozumiem! — odpowiedziała Antonia.
Obecnie księcia nie chroniła flaga brytyjska i dlatego hrabia mógł
dokonać zemsty, którą zaplanował przed dwoma laty.
Nagle Antonię ogarnął lęk. Tour jakby domyślił się tego.
— Proszę się nie niepokoić, Wasza Wysokość. Wszystko będzie
dobrze. Nikt nie strzela lepiej niż Jego Książęca Mość!
— Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze! — powiedziała
Antonia bardziej do siebie niż do Toura.
Ogarnęło ją przerażenie, a raczej przeczucie, że wydarzy się coś
złego.
Gdy dotarli z Tourem na miejsce, poprzez zarośla zobaczyła leśną
polankę. Domyśliła się, że jest to tradycyjne miejsce, gdzie odbywają
się pojedynki. Zastanawiała się, ilu mężczyzn zginęło w tym miejscu.
Nie miała jednak wiele czasu na rozmyślania. Widziała księcia i
hrabiego rozmawiających ze swoimi sekundantami. Był tam też
mężczyzna, który wyglądał na sędziego, i inny mężczyzna trzymający
czarną teczkę, który — pomyślała ze strachem — musiał być
lekarzem.
Rozjaśniło się i można było teraz dostrzec każdy szczegół;
diamentową szpilkę w krawacie hrabiego i sygnet na małym palcu
księcia. Nie wytrzymam tego! — pomyślała Antonia. Zastanawiała
się, czyby to coś dało, gdyby wybiegła i poprosiła, żeby się nie bili.
Wiedziała jednak, że wprawiłaby tylko księcia w zakłopotanie i
zostałaby odesłana do domu. Gdyby pojedynek nie odbył się tego
ranka, odbyłby się jutro. Przygryzła dolną wargę, żeby nie krzyknąć.
Teraz sędzia był gotów i wezwał do siebie obu przeciwników, i
ustawił ich plecami do siebie.
— Dziesięć kroków. — Usłyszała Antonia.
Zaczęła liczyć:
— Un, deux, troix...
Książę był wyższy od hrabiego, poruszał się wolno i z godnością,
co Antonię wprawiło w dumę. Jest w nim coś imponującego,
pomyślała. Coś, co zdawało się wynosić go ponad wszelką
pospolitość i co czyniło zeń człowieka honoru w każdym calu.
— ...huit, neuf, dix!
Antonia wstrzymała oddech.
Książę i hrabia stali zwróceni do siebie bokiem, podnieśli
pistolety i opierając je na wyciągniętym lewym ramieniu, zaczęli
celować.
— Pal!
Sędzia dał komendę i książę jako wyborowy strzelec zadrasnął
hrabiego w ramię. Purpurowa plama pojawiła się na jego surducie.
Sekundanci księcia wyszli naprzód.
— Honorowi stało się zadość! — oznajmili.
Książę opuścił ramiona.
— Jeśli o mnie chodzi, jeszcze nie! — powiedział hrabia z
wściekłością. I wystrzelił!
Antonia uświadomiła sobie, że opuszczając ręce książę odsłonił
się. Odwrócił się też przodem w stronę hrabiego. Przez moment
myślała, że kula chybiła celu, gdy jednak książę upadł, wydała
tłumiony dotychczas okrzyk i podbiegła w jego stronę.
Gdy dobiegła do męża, była pewna, że nie żyje!
ROZDZIAŁ 5
Ktoś, jakiś mężczyzna, krzyczał przeraźliwie, wołał kogoś...
Książę dziwił się, jak można zachowywać się tak nieznośnie, kiedy on
jest bardzo chory. Już wcześniej słyszał głos tego mężczyzny i czuł do
niego urazę z powodu zamieszania, jakie robił. Nadał go słyszał, ale z
oddali. Głos stopniowo zanikał, aż nastąpiła cisza.
Poczuł ulgę, gdy hałas ucichł, natomiast delikatny głos, który
także wydawał mu się znajomy, powiedział:
— Zaśnij. Jesteś bezpieczny... całkiem bezpieczny. Nikt już cię
nie zrani.
Chciał powiedzieć, że się nie boi, ale mówienie czy nawet
otwarcie oczu wymagało zbyt wielkiego wysiłku.
— Zaśnij, kochanie — powiedział czule głos. — A może chce ci
się pić?
Czyjeś ramię bardzo delikatnie uniosło jego głowę, żeby mógł
napić się ze szklanki czegoś zimnego i słodkiego. Nie wiedział, co to
mogło być — myślenie wymagało zbyt wielkiego wysiłku. Było
bardzo miło być tak obejmowanym; jego policzek dotykał czegoś
miękkiego. Czuł słodki zapach kwiatów i zimną rękę na swoim czole,
która działała kojąco i sprawiała, że znów zapadał w sen i
zapomnienie...
Gdy książę wrócił do przytomności, usłyszał dwa głosy.
— Jak on się czuje, Tour?
Ten głos należał do kobiety i książę zastanawiał się, kim ona
może być.
— Jest dużo spokojniejszy, Wasza Wysokość. Umyłem Jego
Książęcą Mość i ogoliłem, ale prawie się nie ruszał. — Książę
rozpoznał głos Toura, swojego kamerdynera.
— Czy był doktor, kiedy spałam?
— Tak, Wasza Wysokość. Stwierdził, że rana prawie się zagoiła.
Powiedział, że Jego Książęca Mość jest bardzo silny, jeśli tak szybko
wraca do zdrowia.
— Miałeś mnie obudzić, Tour, chciałam rozmawiać z doktorem.
— Musi pani trochę pospać, Wasza Wysokość. Nie może pani być
na nogach i w dzień, i w nocy.
— Czuję się dobrze. Jest teraz wiele ważniejszych spraw niż moje
zdrowie.
— Musi pani także pomyśleć o sobie, Wasza Wysokość. Proszę
pamiętać, że nie mogę się obejść bez pani pomocy, gdy Jego Książęca
Mość staje się niespokojny.
— Tak, to prawda. Czy mógłbyś z nim posiedzieć trochę dłużej?
Oczekuję wizyty pana Labouchere'a.
— Oczywiście, Wasza Wysokość. Ale po wizycie powinna pani
zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
— Wyjdę do ogrodu. Zawołasz mnie, gdyby Jego Książęca Mość
obudził się lub był niespokojny.
— Nie omieszkam, Wasza Wysokość. Obiecałem przecież.
— Dziękuję ci, Tour.
Książę zastanawiał się, o co im chodzi, ale był zbyt zmęczony,
żeby o tym pomyśleć. Znów zapadł w sen.
Antonia oczekiwała w salonie na Henry'ego Labouchere'a. Gdy
książę odzyska przytomność, zdziwi się zapewne, że jedyną przyjazną
im osobą w Paryżu był dziennikarz, pomyślała.
Henry Labouchere był współwłaścicielem gazety London Daily
News i jednocześnie jej paryskim korespondentem. Anglik, potomek
hugenotów, Labby, jak go nazywali przyjaciele, był postacią
nietuzinkową. Wiele osób nienawidziło go za jego ostre, zjadliwe
artykuły, potrafił też robić równie dobrze wiele innych rzeczy.
Intelektualista, reżyser i dyplomata, w 1865 roku został wybrany
do parlamentu jako radykał i republikanin. Stracił mandat, kiedy
odziedziczył 250 000 funtów. Wówczas poświęcił się umacnianiu
popularności Daily News.
Henry Labouchere przyszedł, aby porozmawiać z księciem, gdy
doszły do niego wieści o pojedynku, który odbył się w Lasku. Zamiast
niego zastał bladą, przestraszoną księżnę, która wyznała mu szczerze,
że życiu księcia nie zagraża niebezpieczeństwo, i błagała go, żeby nie
pisał o tym w swojej gazecie.
Henry Labouchere, który był miłośnikiem pięknych kobiet, uznał,
że trudno mu się oprzeć prośbom i wielkim, pełnym troski oczom
Antonii. Nie tylko obiecał utrzymać sprawę pojedynku w tajemnicy,
ale po upływie kilku dni stał się przyjacielem księżnej, jej
powiernikiem i doradcą, gdyż nie miała nikogo, do kogo mogłaby się
zwrócić.
To właśnie Henry Labouchere informował ją o niesłychanych
wydarzeniach, które rozgrywały się w Paryżu. Początkowo Francuzi
wierzyli, że wojna zakończy się wkrótce. Nie brali w ogóle pod uwagę
takiego obrotu spraw, który zakłóciłby ich codzienne życie, chyba że
byłoby to świętowanie francuskich zwycięstw.
28 lipca cesarz przejął dowództwo swoich wojsk, mając w uszach
słowa cesarzowej: „Ludwiku, wypełnij dobrze swój obowiązek". Ale
kiedy mijał Metz, odczuwał silne bóle z powodu ataku kamicy
nerkowej i robił na swoich generałach wrażenie człowieka całkowicie
niezdolnego do działania.
Niemcy mieli 400 000 ludzi w pełnym rynsztunku bojowym i
1440 armat skoncentrowanych na brzegu Renu, podczas gdy Ludwik
Napoleon zdołał zmobilizować zaledwie 250 000 żołnierzy. Jego plan
strategiczny polegał na tym, żeby posuwać się na wschód, na teren
Niemiec, gdzie liczył na przyłączenie się do akcji przeciwko Prusom
południowych państewek niemieckich lub ewentualnie opornych
Austriaków.
Barwne mundury francuskiej armii, radosne fanfary, pewni siebie,
żwawi oficerowie ze swoimi elegancko przystrzyżonymi bródkami,
wszystko to stanowiło kontrast wobec pogardy Prusaków dla
wszelkiej ostentacji. 2 sierpnia Francuzi zdobyli Saarbrucken,
pokonując słabe niemieckie przednie siły. Cały Paryż szalał z radości.
Na giełdzie odczytano wiadomość o pojmaniu pruskiego następcy
tronu. Wiadomość ta spowodowała, że znany tenor odśpiewał
Marsyliankę stojąc na dachu konnego tramwaju.
Henry Labouchere relacjonował Antonii dzikie sceny, jakie
rozgrywały się na ulicach. Ona sama nie słyszała i nie widziała
niczego, ponieważ zajęta była pielęgnowaniem księcia, który po
wyjęciu kuli z rany dostał bardzo wysokiej gorączki.
Początkowo nie interesowała się specjalnie nowinami i choć była
wdzięczna panu Labouchere za odwiedziny, jednak spędzała z nim nie
więcej niż kilka minut. Wszystkie swe myśli skoncentrowała na
chorym mężu. Jednakże gdy minął tydzień, a książę nie odzyskiwał
przytomności, mimo że rana goiła się dobrze, uznała, że nie może
izolować się zupełnie od wydarzeń zewnętrznych.
Później złapała się na tym, że oczekuje niecierpliwie wizyty pana
Labouchere'a, choć wiadomości, jakie jej przynosił, były zazwyczaj
niepomyślne.
Do
Paryża
docierały
pogłoski
o
całkowitej
niesprawności armii: podobno zmęczeni żołnierze docierali na miejsce
postoju bez namiotów, artylerzyści nie mogli odnaleźć swoich dział, a
magazyny okazywały się puste.
Po dwóch porażkach, pod Spichern i pod Woerth, rozpoczął się
długi demoralizujący odwrót. Z opanowanego paniką Paryża
nadchodziły sprzeczne rozkazy. Niemieckie natarcie 18 sierpnia na St.
Privat pochłonęło po francuskiej stronie dwadzieścia tysięcy zabitych,
a nocą armia wycofała się do Metz. Fatalne wieści doprowadziły
Paryż do stanu, który pan Labouchere określił jako graniczący z
szaleństwem.
— Widziałem trzech czy czterech Niemców pobitych prawie na
śmierć — powiedział Antonii. — Zamknięto kilka większych
kawiarni. Rozjuszony motłoch otoczył je, gdyż jakoby ich właściciele
sprzyjali Niemcom.
Najbardziej zmartwiło go jednak wycięcie drzew w Lasku
Bulońskim.
— Czy mieszkańcy opuszczają Paryż? — zapytała w kilka dni
później.
— Wręcz przeciwnie — odpowiedział. — Władze francuskie
utrzymują, że w Paryżu jest bezpieczniej niż gdzie indziej, więc ludzie
tłumnie napływają do miasta.
— Zatem sprawy nie mogą wyglądać bardzo źle. — Antonia
uśmiechnęła się.
— Mam nadzieję, że się pani nie myli. Jednak wolałbym, żeby
pani wraz z mężem jak najszybciej wróciła do kraju.
— W tej chwili jest to absolutnie niemożliwe i sądzę, że jako
obywatele brytyjscy jesteśmy zupełnie bezpieczni.
— Myślę, że tak — odpowiedział. — Ale odradzałbym pani
wychodzenia z domu, chyba że do własnego ogrodu. Zdarzają się
aresztowania przy najdrobniejszym podejrzeniu, że ktoś jest
Niemcem, na bulwarach nierzadko wybuchają zamieszki.
— Jakiego rodzaju? — zapytała Antonia.
— Gdy nadchodziły niepomyślne wieści, tłum zaczynał krzyczeć:
„Precz z cesarzem! Decheance!"
— Abdykacja?! — wykrzyknęła Antonia. — Czy oni
rzeczywiście tak myślą?
— Francuzi bardzo źle znoszą porażki — wyjaśnił Henry
Labouchere.
Antonia zdawała sobie sprawę, że może upłynąć wiele czasu,
zanim będą mogli wrócić do Anglii, i że nie mogą być rozrzutni. W
porozumieniu z Tourem zwolniła więc większość służby. Zatrzymała
tylko małżeństwo w średnim wieku.
Antonia przekonała się, że Tour był jak opoka. Nie tylko płynnie
mówił po francusku, ale potrafił pielęgnować księcia i robił to nie
gorzej niż ona sama. To Tour przyniósł jej wiadomości, że do Lasku
spędzono zwierzęta rzeźne. Po raz pierwszy Antonia zetknęła się z
sugestią, że Niemcy mogą zdobyć Paryż.
— Tyle żywności nie będzie przecież potrzebne — zagadnęła
Toura z niepokojem.
— Któż to może wiedzieć, Wasza Wysokość — odpowiedział
tonem, który wskazywał na to, że nie chce jej denerwować. —
Mówią, że zdobycie Paryża jest niemożliwe ze względu na silne
fortyfikacje.
— To prawda — zgodziła się Antonia. — Czytałam w
przewodniku, że całe miasto otoczone jest murami o wysokości
trzydziestu stóp, podzielonymi na dziewięćdziesiąt trzy bastiony. Za
murem jest jeszcze fosa i cały szereg silnych fortów.
Znów przypomniała sobie o zwierzętach i powiedziała:
— Ale, oczywiście wszystkie pociągi będą potrzebne, aby
zaopatrywać w żywność armię, miasto powinno być więc
samowystarczalne.
Kiedy
zapytała
Henry'ego
Labouchere'a
o
najświeższe
wiadomości, ten w odpowiedzi wręczył jej napisany przez siebie
artykuł z Daily News. Czytała go i nie mogła wyjść ze zdumienia:
Jak okiem sięgnąć, na bulwarze ciągnącym się ku Longchamps,
widać tylko owce. W samym Lasku zgromadzono ich 250 000, a
ponadto 40 000 wołów.
— Czy to prawda? — zapytała.
— Przygotowujemy się — roześmiał się Henry Labouchere —
więc nie musi się pani martwić, że gdy książę poczuje się lepiej, nie
będzie miał czym się wzmocnić.
Jednak Tour postanowił nie liczyć na owce i bydło z Lasku.
Zgromadził w domu duży zapas żywności nie ulegającej zepsuciu,
tłumacząc to Antonii rosnącą drożyzną.
Książę poruszył się na łóżku i Antonia natychmiast podniosła się
z krzesła stojącego przy oknie i podeszła do niego. Uklękła i
powiedziała miękkim głosem, do którego przywykł podczas ostatnich
tygodni:
— Czy nie jest ci gorąco? Może byś się czegoś napił, kochanie?
Pomyślał, że Antonia zwraca się do niego jak do kochanego
dziecka. Przypomniał sobie, że kiedy leżał w gorączce, wydawało mu
się, że to matka obejmuje go i przekonuje, żeby był grzeczny i zasnął.
Czuł się bardzo słabo, ale po raz pierwszy jego umysł pracował jasno.
Wiedział, kim jest i że przebywa w Paryżu. Gdy spróbował się
poruszyć, poczuł nagły ból w piersi. Przypomniał sobie pojedynek i
zdał sobie sprawę, co było przyczyną jego długiej choroby.
Antonia uniosła go bardzo ostrożnie; karmiła go rosołem, podając
mu go łyżką do ust i robiąc przerwy, aby miał czas przełknąć. Znów
doleciał go zapach kwiatów. Kiedy zjadł już sporą porcję rosołu,
pochyliła się nad nim na chwilę. Domyślił się, że miękkość, którą czuł
pod policzkiem wiele razy, była miękkością jej piersi.
— Czujesz się lepiej — stwierdziła i nuta dumy zabrzmiała w jej
głosie. — Doktor będzie zadowolony, kiedy jutro przyjdzie cię
odwiedzić. A teraz, mój drogi, musisz znów zasnąć.
Poczuł jej chłodną rękę na czole.
— Nie ma gorączki — powiedziała jakby do siebie. — Jak to
będzie wspaniale, kiedy całkiem wrócisz do zdrowia.
Ułożyła go na poduszkach, poprawiając je delikatnie pod głową.
Potem odeszła. W chwilę później książę otworzył oczy.
Była noc. Przy łóżku paliła się świeca, zasłony były odsunięte, a
okno otwarte. Pomyślał, że mógłby zobaczyć niebo i gwiazdy. Leżał,
usiłując je wypatrzyć. Antonia, jakby czując instynktownie, że się
obudził, podeszła znów do łóżka.
Odezwała się szeptem:
— Atolu, czy mnie słyszysz?
Nie mógł mówić, ale zwrócił oczy w jej stronę. Uklękła przy nim
i biorąc jego ręce w swoje, powiedziała miękko:
— Wszystko w porządku. Wracasz do zdrowia i nie ma powodu
do niepokoju.
Henry Labouchere, ubrany bardzo niedbale, przyszedł o czwartej
po południu z wizytą. Tour wprowadził go do salonu, gdzie Antonia
pojawiła się w jednej z sukien od Wortha, które tak znakomicie
uwydatniały jej zgrabną sylwetkę.
— Wygląda pani na osobę szczęśliwą — powiedział i podniósł jej
rękę do ust.
— Bo jestem — odpowiedziała. — Mój ranny zjadł pierwszy od
długiego czasu posiłek. Siedzi już w łóżku i jest bardzo rozdrażniony,
co Tour uważa za dobry znak.
Labby uśmiechnął się.
— To dobrze, przynajmniej odetchnie pani trochę. Może teraz
poświęci mi pani odrobinę więcej uwagi.
Antonia spojrzała na niego ze zdumieniem, a on mówił dalej:
— Nigdy jeszcze nie spędziłem tyle czasu z kobietą, która nie
zwraca na mnie w ogóle uwagi i przyjmuje mnie tylko dlatego, że
wiadomości, które przynoszę, w jakiś sposób dotyczą jej męża.
Labby mówił z szacunkiem i Antonia uśmiechnęła się. Potem
powiedziała poważnie:
— Wie pan, jak bardzo jestem panu wdzięczna. Nie miałabym
pojęcia, co się dzieje na świecie, i czułabym się zagubiona, gdyby nie
okazał się pan tak dobrym przyjacielem.
— Przyjacielem! — wybuchnął Labby. — Nie to jest moim
pragnieniem, o czym pani dobrze wie! Taka przyjaźń zniszczy moją
opinię pożeracza niewieścich serc!
— To jest... przyjaźń, którą cenię bardzo wysoko — odparła
Antonia spokojnie.
Labby ciągle zapewniał ją o swojej miłości, choć zdawał sobie
doskonale sprawę, że nie może liczyć na wzajemność Antonii. Nigdy
jeszcze nie spotkał kobiety tak całkowicie skoncentrowanej na
mężczyźnie, który nie mógł jej widzieć ani słyszeć i który w ogóle nie
był nią szczególnie zainteresowany.
Labby słyszał o romansie księcia z markizą i o jego licznych
związkach z pięknymi kobietami. Domyślał się, dlaczego książę się
ożenił. Labby był olśniony młodością i niedoświadczeniem Antonii.
Wprawdzie początkowo uważał ją za prowincjuszkę, której jest
winien pomoc i opiekę, wkrótce jednak uświadomił sobie, że jest
zakochany w Antonii.
Nie mógł wprost uwierzyć, że w wieku trzydziestu dziewięciu lat
wciąż był zdolny do idealnej miłości, podobnej do tej, jaka mu się
zdarzyła w młodości. W pogoni za pewną akrobatką przyłączył się
wtedy do meksykańskiego cyrku. Jednak Antonia nie była podobna do
żadnej z kobiet, za którymi uganiał się w całym swoim burzliwym
życiu. Kiedyś królowa Wiktoria wyraziła się o nim: „Ta żmija
Labouchere". Byłaby teraz bardzo zdumiona jego opanowaniem,
delikatnością i troskliwością wobec Antonii.
Labby nie tylko przynosił Antonii wiadomości, ale także starał się
ją rozweselić, a śmiech był tym, o czym prawie zapomniała w okresie
śmiertelnego niepokoju o księcia. Ponieważ oczy całego świata były
zwrócone na Francję, żądni wrażeń Brytyjczycy i Amerykanie
przybywali tłumnie do Paryża.
Labby opowiadał, że przedsiębiorczy agenci, zajmujący się
wynajmem nieruchomości, dawali ogłoszenia następującej treści:
„Uwaga, Anglicy pragnący uczestniczyć w oblężeniu Paryża:
wygodne apartamenty "odporne na bomby, dla osób wrażliwych
pokoje w suterenie".
— Oblężenie Paryża! — Antonia powtórzyła ze strachem. — Czy
to możliwe, żeby do tego doszło?
— Nie, oczywiście, że nie — odpowiedział Labby z
przekonaniem. — Niemcy zostaną odparci, zanim zdążą zbliżyć się do
Paryża. Ale też nie ulega wątpliwości, że armia jest nieco
zdezorganizowana i że wycofała się do twierdzy Sedan.
Przerwał, a potem dodał:
— Nie może być aż tak źle. Słyszałem, że chłopcy z kawalerii
wydali wczoraj bal w Douzy. Wzięły w nim udział panie z Sedanu,
które jutro będą świadkami wielkiego zwycięstwa.
Jednak nie było zwycięstwa! Dwa dni później Labby musiał
poinformować Antonię, że wojsko francuskie wpadło w pułapkę
zastawioną przez dwie silne armie pruskie. A zapas żywności w
Sedanie mógł wystarczyć zaledwie na kilka dni. Labby nie
powiedziałby Antonii, nawet gdyby o tym wiedział, że chaos w
Sedanie
osiągnął
katastrofalne
rozmiary.
Artyleria
została
zablokowana przez wozy uciekinierów, a czterysta dział pruskich
waliło w sam środek tego kotła.
Następnie 1 września doszło do bombardowania, po którym
Ludwik Napoleon wizytował swoje armie rozlokowane za murami
Sedanu. Róż na jego policzkach miał ukryć fatalny stan zdrowia
cesarza. W końcu wydał rozkaz, aby nad twierdzą wywiesić białą
flagę.
Dwa dni później do Paryża zaczęły napływać sprzeczne pogłoski.
Labby powiedział Antonii, że cesarzowa wpadła we wściekłość i
zamknęła się w swoim pokoju, żeby dać upust łzom. Na ulicach
rozlegał się ryk tłumu i pełne gniewu okrzyki: „Abdykacja!
Abdykacja! Abdykacja!"
— Jakie mamy dziś nowiny? — zapytała Antonia 4 września.
Ponieważ rozpierała ją radość z powodu poprawy zdrowia księcia,
było jej trudno zmusić się do słuchania relacji o wydarzeniach, które
rozgrywały się poza domem. Zdawało się jej czasem, że obydwoje z
księciem znajdują się na wyspie otoczonej wrogim morzem, a
jednocześnie odgrodzonej od niego.
— W Paryżu rozeszła się wiadomość, że cesarz się poddał —
relacjonował Labby. — A cesarzowa zgodziła się na opuszczenie
miasta.
Antonia poderwała się. Czuła, że jak długo cesarzowa przebywa
w Paryżu, sytuacja nie może być aż tak bardzo groźna.
— Jej Cesarska Mość pozostawała w pałacu Tuileries, dopóki
służba nie zaczęła jej opuszczać, kradnąc, co się da. Niewiele
brakowało, a byłoby za późno na ucieczkę — powiedział Labby. —
Tłum gromadził się dokoła pałacu i cesarzowa musiała pewnie słyszeć
szczęk broni na podwórzu i krzyki na głównych schodach.
— Czy udało jej się zbiec? — zapytała szybko Antonia.
— Uciekła bocznym wejściem w towarzystwie damy dworu. Była
okryta woalką i, jak się dowiedziałem, najpierw obydwie damy udały
się do domu sekretarza stanu przy bulwarze Haussmana, ale już go nie
zastały. Najprawdopodobniej to samo spotkało je w domu
szambelana. W końcu Jej Cesarska Mość znalazła schronienie w
domu swego amerykańskiego dentysty, doktora Evansa.
— Jakie to dziwne! — zawołała Antonia.
— To było rozsądne wyjście, choć niekonwencjonalne —
zauważył Labby.
Następnego dnia Labby został wprowadzony przez Antonię do
sypialni księcia. Już wcześniej opowiedziała mu o uprzejmości, jaką
okazał angielski dziennikarz podczas długich i strasznych tygodni
jego choroby.
Książę odniósł się nieco sceptycznie — a nawet podejrzliwie —
do miłych słów, w jakich opisała mu Henry'ego Labouchere'a. Ale
kiedy wprowadziła go do sypialni, wyciągnął do niego ręce i
powiedział uprzejmie:
— Słyszałem, Labouchere, że jestem panu winien wdzięczność.
— Nie ma powodu do wdzięczności, Wasza Książęca Mość —
rzekł Henry Labouchere. — To była dla mnie prawdziwa przyjemność
móc służyć księżnej.
Uśmiechał się do Antonii, kiedy to mówił, a jego pospolita twarz
przybrała taki wyraz, że książę spojrzał na niego ostro. Nawet mniej
doświadczony mężczyzna niż książę nie mógłby nie zauważyć
delikatności w głosie Labouchere'a, kiedy zwracał się do Antonii, i
tego, że nie potrafił oderwać od niej oczu.
— Musimy opuścić Paryż, gdy tylko będę mógł podróżować —
oznajmił nagle książę.
— Niestety, to jeszcze trochę potrwa — stwierdził Labby. —
Musi pan wiedzieć, że był pan bardzo ciężko ranny. — Uśmiechnął
się do Antonii i dodał: — Obecnie niebezpieczeństwo minęło, ale
doktor powiedział mi, że życie pańskie było poważnie zagrożone.
Antonia wstrzymała oddech.
— Nie przypuszczałam, że było aż tak źle — wymamrotała.
— Uratowały pana dwie rzeczy — kontynuował Labby. — Po
pierwsze kula cudem ominęła serce, nie uszkadzając również kości, a
po drugie jest pan niezwykle silny.
— Cieszę się, że nie powiedział mi pan tego wcześniej wtrąciła
Antonia.
— Czy wyobraża sobie pani, że mógłbym udręczyć panią jeszcze
bardziej? — zapytał delikatnie.
Książę słuchał tej wymiany zdań, spoglądając to na Labouchere'a,
to na Antonię.
— Byłbym panu bardzo wdzięczny, Labouchere — odezwał się
po chwili — gdyby mi pan wyjaśnił, jak obecnie przedstawia się
sytuacja. Mam wielkie zaległości, a kobiety nie nadają się do
opisywania okropności wojny.
— Jej Książęca Mość zapewne wspominała panu, że mamy teraz
nowy rząd — odpowiedział Henry Labouchere. — Drugie Cesarstwo
upadło, a Francja została upokorzona. Król Wilhelm przybył do
Reims.
— Trudno w to uwierzyć!
— Ale Francja posiada jeszcze armię, którą generał Trochu, nasz
nowy dowódca, koncentruje w Paryżu.
— Czy to mądrze? — zapytał książę.
— Nie ma wielkiego wyboru — przyznał Labby — a wcielenie
trzystu pięćdziesięciu tysięcy zdolnych do służby mężczyzn do
Gwardii Narodowej jest pomysłem godnym poparcia, zwłaszcza że
mobilizacja na prowincji przebiega opieszale.
—
Myślę,
że
fortyfikacje
w
wystarczającym
stopniu
zabezpieczają Paryż przed armią niemiecką — zauważył książę.
— Zwiedzanie fortyfikacji zastąpiło przejażdżki po Lasku i
stanowi niedzielną rozrywkę eleganckich paryżan.
— O, mój Boże! — zawołał książę. — Że też ci ludzie nigdy nie
mogą być poważni.
— Dziwi mnie — ciągnął dalej Labby — że nie robi się żadnych
wysiłków, by ewakuować z miasta choć część mieszkańców. Zapewne
księżna mówiła panu o ogromnej koncentracji zwierząt w Lasku.
Moim zdaniem mądrzej byłoby usunąć ludzi.
— I ja tak sądzę — przyznał książę — ale myślę, że Anglicy będą
ostatnimi ludźmi, których rad Francuzi zechcą posłuchać.
— Ma pan zupełną rację — zgodził się Henry Labouchere. —
Księżna nie powinna wychodzić na ulicę. Mania wyszukiwania
szpiegów stworzyła niebezpieczną sytuację dla cudzoziemców.
— Ostrzegłam Toura — wtrąciła Antonia — i on zapewnił mnie,
że kiedy wychodzi na ulicę, zakłada swoje najstarsze ubranie i
wygląda jak najprawdziwszy Francuz!
— Nie musisz się martwić o Toura — odpowiedział książę — ale
ty, Antonio, pozostaniesz tu ze mną.
Antonia zauważyła, że położył nacisk na ostatnie słowa.
Gdy Henry Labouchere wyszedł, wróciła do sypialni księcia.
Patrząc na nią, odezwał się:
— Widzę, że masz nowego wielbiciela.
— Powiedzmy raczej... jedynego wielbiciela — odrzekła.
Książę przyglądał się jej badawczo, a ona spłonęła rumieńcem
pod jego wzrokiem. Zauważył, że w czasie tych kilku tygodni jego
choroby schudła, ale jej figura pozostała nadal doskonała.
Obserwował piękną linię jej piersi, smukłą talię i zastanawiał się,
która młoda kobieta zniosłaby zamknięcie w czterech ścianach i
pielęgnowanie nieprzytomnego męża, nie odczuwając przymusu ani
znudzenia.
Zauważył, że Antonia patrzy na niego z niepokojem. Jej oczy
wydawały się zielone, ponieważ miała na sobie zieloną suknię w
kolorze liści, zwieszających się z balkonu sypialni. Dopiero Worth
zauważył, że żywe, jaskrawe barwy są najkorzystniejsze dla Antonii,
pomyślał książę. Nadają jej cerze, oczom i włosom niezwykły blask,
który wywiera fascynujące wrażenie.
Dowiedział się, że Antonia zwolniła pokojówkę, jednak była
elegancko i modnie uczesana, jak wówczas gdy podeszła do niego w
Cafe Anglais, a on jej nie poznał.
— To musi być dla ciebie bardzo nudny miodowy miesiąc —
odezwał się swoim niskim głosem.
Jego słowa sprawiły Antonii radość, jakby się obawiała, że książę
powie coś zupełnie innego.
— Jest na pewno... niezwykły, a ponieważ jesteśmy... uwięzieni w
Paryżu, może to trwać... bardzo długo!
— Musimy coś zrobić, żeby się stąd wydostać — powiedział
książę.
— A cóż takiego możemy zrobić? — zapytała Antonia.
— Musimy jak najszybciej opuścić miasto i wrócić do kraju.
Antonia wydała cichy okrzyk.
— Nie ma szans, żebyś mógł się ruszać, jeszcze przez wiele
tygodni! Nawet nie powinieneś o tym myśleć! Doktor nalegał, żebyś
się oszczędzał i powoli wracał do sił.
— Nie mogę narażać ciebie na niebezpieczeństwo — stwierdził
książę z uporem.
— O jakim niebezpieczeństwie może być mowa, jeśli jesteśmy
Anglikami? — zapytała Antonia. — Pan Labouchere opowiadał mi,
że Anglicy i Amerykanie napływają do Paryża, żeby z bliska
przyglądać się wydarzeniom!
— Ale on miał na myśli mężczyzn — rzekł książę — a nie
kobiety.
— Będę wystarczająco bezpieczna — upierała się Antonia — i
nie zapominaj, że nie jestem delikatną kobietą. Jestem, jak to
określiłeś, dziewczyna-kozak.
— W tej chwili nie ośmieliłbym się tego powiedzieć.
Antonia spojrzała na swoją elegancką suknię.
— Nie przypuszczając, że pozostaniemy tu tak długo, poleciłam,
aby pan Worth odesłał do Anglii wszystkie zamówione przeze mnie
stroje.
— Mam wrażenie, że była to mądra decyzja — powiedział książę.
— W najbliższym czasie żadne z nas nie będzie brać udziału ani w
eleganckich balach, ani w żadnych uroczystościach z okazji
zwycięstwa.
— Ale ja chciałabym wyglądać ładnie dla ciebie.
— Dla mnie, czy dla twego wielbiciela? — zapytał książę z ostrą
nutą w głosie.
Antonia milczała przez chwilę, po czym rumieńce oblały jej
policzki.
— Dla ciebie — powiedziała spokojnie.
W następnych dniach często odnosiła wrażenie, że książę ją
obserwuje. Nie mogła zrozumieć dlaczego. Czasem, kiedy myślała, że
śpi, spoglądał w jej stronę. Siadywała przy oknie w jego pokoju lub na
balkonie, ażeby być blisko, gdyby czegoś potrzebował.
Na szczęście w domu była duża biblioteka, a i Labby przynosił jej
sporo książek. Poznała utwory Gustava Flauberta, Victora Hugo,
George Sand, Dumasa i wielu innych autorów, których nie miała
okazji przeczytać w Anglii. Czasami, gdy czytała — mimo że była
pochłonięta lekturą — miała uczucie, że książę przygląda się jej
ukradkiem. Zastanawiała się. czy jego spojrzenie wyraża aprobatę, czy
obojętność.
Chciała go zapytać, czy brakuje mu markizy, ale otwartość, z jaką
zwracała się do niego zaraz po ślubie, przychodziła jej z trudem od
czasu pojedynku i jego choroby. Wiedziała, skąd ta zmiana, i modliła
się, żeby on się tego nie domyślił. Kiedy zobaczyła, jak pada na
ziemię, przeraziła ją myśl, że książę nie żyje. Zdała sobie wtedy
sprawę, że go kocha. A gdy z Tourem i sekundantami wiozła go do
domu, a on leżał na tylnym siedzeniu z głową na jej kolanach,
uświadomiła sobie, jak bardzo silne jest to uczucie.
Pomyślała później, że zakochała się już wtedy, kiedy przyszła do
jego domu, aby go prosić, żeby ożenił się z nią. Czy jakakolwiek
kobieta mogłaby oprzeć się czarującemu, uwodzicielskiemu
spojrzeniu jego oczu czy nieco cynicznemu wyrazowi jego ust? —
pytała samą siebie. Teraz dopiero zrozumiała, jakie uczucia wzbudzał
w markizie, hrabinie i wielu innych damach. Nic więc dziwnego, że
mając do wyboru tyle pięknych kobiet, nie chce się wiązać z nudną,
nieatrakcyjną dziewczyną, której cała wiedza ogranicza się do koni.
— Kocham cię! Kocham cię! — szeptała do niego podczas
długich nocy, które spędzała przy jego łóżku.
Krzyczał w gorączce, czasem mamrotał niezrozumiale, lecz
czasem mówił coś, co miało związek z jego życiem. Stopniowo,
zasięgając informacji u Toura, zaczęła domyślać się, o co mu chodzi.
Kiedy był małym chłopcem, spadł z drzewa i o mało nie skręcił sobie
karku. Przez długi czas był nieprzytomny, a potem musiał leżeć
nieruchomo, aby uszkodzenie nie pozostawiło śladu.
Teraz w gorączce wydawało mu się, że znów go to spotkało, a
gdy Antonia go obejmowała, wzywał matkę. Kiedy próbowała
powstrzymać go, aby nie wykonywał gwałtownych ruchów, miała
czasami wrażenie, że opiekuje się nim jak matka swoim dzieckiem.
— Już dobrze, kochanie, już dobrze — szeptała do niego. — Już
nie upadniesz. Jesteś bezpieczny; trzymam cię mocno.
Wiedziała, że jej głos dociera do księcia i że rozumie, co do niego
mówi. Potem zauważyła, że przytula głowę do jej piersi, jakby
szukając oparcia, które tylko ona mogła mu dać. W takich momentach
czuła, że kocha go jak nikogo innego w życiu.
Innej nocy księciu zdawało się, że spadł z konia podczas
polowania. Kiedy zapytała o to Toura, ten przypomniał sobie, że
książę złamał obojczyk i przez pewien czas bardzo cierpiał. Wołał
wówczas kogoś, a Antonia podejrzewała, choć nie wymienił imienia,
że nie matki wzywa, lecz inną kobietę. To niemożliwe, żeby pomyślał
o mnie — mówiła do siebie Antonia — ale to i tak wielkie szczęście,
że mogę być przy nim; że mnie potrzebuje.
Powoli, gdy jej miłość rosła, zaczynała rozumieć, że zawsze
marzyła o tym, żeby kochać kogoś, dla kogo byłaby osobą ważną, a
nie przedmiotem utrapienia czy irytacji. Kogoś, o kogo mogłaby
troszczyć się nie tylko fizycznie, ale całym swoim sercem. Mogę go
kochać, nawet gdyby on mnie nie kochał — myślała Antonia — a on
nie musi wcale o tym wiedzieć!
Czasami, kiedy książę spał, podchodziła do łóżka i patrzyła na
niego. Zdecydowała, że kiedy książę wyzdrowieje, poprosi go, żeby
obdarzył ją dzieckiem. Byłaby to cząstka jego samego, którą mogłaby
kochać, i już nie bała się niczego, co z tym się wiąże. Żałowała, że nie
pozwoliła, by uczynił ją swoją żoną pierwszej nocy po ślubie.
Zastanawiała się, czemu wydawało jej się wówczas takie ważne, żeby
najpierw lepiej się poznali. Przecież naprawdę liczyło się tylko, że
może dać mu potomka, którego pragnął, ich dziecko, które mogłaby
kochać.
Kiedy będziemy znów w Anglii — mówiła sobie — on wróci do
markizy, ale nikt i nic nie odbierze mi tych chwil! Teraz on jest mój...
i tylko mój.
— Trzymałam go w swoich ramionach... całowałam jego
policzki... jego czoło i jego włosy — szeptała, drżąc ze wzruszenia.
Nauczyła się zachowywać w ciągu dnia z wielkim opanowaniem,
żeby książę nawet przez moment nie domyślił się, jak bardzo jest
wzruszona, kiedy ją prosi, żeby mu poprawiła poduszki. Spostrzegła
nawet, że jest zazdrosna o Toura, ponieważ ten spędzał z księciem
więcej czasu niż ona. Chciała mu usługiwać, chciała mu być
pomocną. Ale kiedy poprawiała mu pościel, przypomniała sobie, że
on kocha markizę! Czuła wówczas taki ból, jakby ktoś wbijał jej
sztylet w serce.
ROZDZIAŁ 6
— Jak się czujesz? — zapytała Antonia.
— Wystarczająco dobrze, żeby wracać do domu — odpowiedział
książę.
Siedział w fotelu przy oknie i Antonia stwierdziła, że wygląda
dużo lepiej. Zdawała sobie jednak sprawę, że daleko mu jeszcze do
pełnego wyzdrowienia. Dzięki Labby'emu, który przyprowadził do
nich chińskiego masażystę, książę bardzo wzmocnił się fizycznie po
długim leżeniu w łóżku. Jednak Antonia dobrze wiedziała, że byłoby
wielkim błędem przecenianie jego sił w tej fazie rekonwalescencji.
Poza tym sytuacja w Paryżu stawała się coraz trudniejsza, o czym
nie mówiono księciu, nie chcąc go martwić. Nie powiedziano mu
nawet tego, że zbliżali się Niemcy.
— Jesteśmy Brytyjczykami — powiedział — więc nie ma obawy,
że nie będziemy mogli opuścić miasta, kiedy zechcemy.
Antonia zawahała się. Ponieważ przedstawił jej swoje stanowisko,
musiała mu przedstawić swoje.
— Jako obywatele brytyjscy jesteśmy bardzo niepopularni.
— Dlaczego? — zapytał książę.
— Zdaniem pana Labouchere'a opinia francuska jest oburzona
nieprzyjaznym tonem brytyjskiej prasy.
Książę wydał okrzyk, który — jak wiedziała oznaczał, jak
niewiele sobie robi z opinii prasy.
— Otwarcie mówi się o tym, że Paryż znalazł się w
niebezpieczeństwie — kończyła — aby Brytania mogła wejść w
szranki i uratować kolebkę cywilizacji.
Przerwała, a potem dodała nerwowo:
— W tej chwili nastroje są tak wrogie, że Les Nowelles wystąpił
nawet z propozycją, żeby wszystkich Anglików pozostających w
Paryżu natychmiast rozstrzelać!
— O mój Boże! — zawołał książę.
— Kiedy po upadku cesarstwa zmieniono w Paryżu nazwy ulic —
mówiła dalej Antonia — prasa francuska domagała się, żeby
przemianować rue de Londres, ponieważ słowo Londyn było bardziej
znienawidzone niż Berlin.
— Nie mogę wprost uwierzyć, żeby kryło się za tym coś więcej
niż pogróżki prasy brukowej — powiedział ostro książę. — Udam się
jutro osobiście do ambasady brytyjskiej.
Antonia przez chwilę milczała, a potem zmieniając temat
rozmowy zapytała:
— Widzę, że boli cię głowa. Czy mogłabym pomasować ci czoło?
To ci pomaga.
Miała nadzieję, że ton jej głosu nie był zbyt natarczywy.
Dotykanie księcia stanowiło dla niej tak wielką przyjemność, że nie
mogła ukryć swoich pragnień, nawet gdyby książę miał odkryć, jak
bardzo go kochała.
— Może mi to sprawi ulgę — zgodził się bez entuzjazmu.
Stanęła za jego fotelem i bardzo delikatnie zaczęła masować jego
czoło.
— Gdzie się tego nauczyłaś? — zapytał.
— Ives zauważył, że to pomagało koniom, kiedy były chore —
odpowiedziała Antonia.
Książę zaśmiał się.
— Mogłem przypuszczać, że ma to jakiś związek z końmi!
— Nie sądziłam, że będę miała okazję wypróbować ten sposób na
ludziach — powiedziała Antonia ze śmiechem.
— Cieszę się, że mogłem być pierwszym — zauważył książę.
W jego głosie zabrzmiała ironiczna nuta. Ostatnio wydawał się
niechętnie przyjmować jej troskliwość. W jego zachowaniu było coś
wyzywającego, czego nie mogła zrozumieć.
— Musimy stąd wyjechać — oznajmił nagle. — Musimy wrócić
do Anglii i do normalnego życia. Myślę, że pragniesz tego nie mniej
niż ja.
Antonia z trudem powstrzymała okrzyk, że jest to ostatnia rzecz,
jakiej pragnie.
— A może — mówił dalej książę podążając za tokiem własnych
myśli — wolałabyś pozostać tutaj i przyjmować hołdy twojego
wielbiciela dziennikarza.
— Pan Labouchere był bardzo dla mnie uprzejmy — wyznała
Antonia — i gdy tylko będziesz mógł się ruszać, pomoże nam w
wyjeździe.
— Wątpię, czy będę potrzebował jego pomocy — powiedział
książę wyniośle. — Jak ci już mówiłem, zamierzam jutro udać się do
ambasady brytyjskiej, aby omówić z lordem Lyonem, naszym
ambasadorem, sprawę bezpiecznego przejazdu do Hawru, gdzie czeka
na nas jacht.
— Musisz się dostatecznie wzmocnić, zanim podejmiemy taką
podróż — upierała się Antonia.
— Zamierzam przespacerować się po ogrodzie po poobiednim
odpoczynku — oznajmił książę. — Masażysta twierdzi, że moje
mięśnie są w znakomitej formie. Pozostaje tylko problem, żeby się nie
otworzyła rana na ramieniu.
Nie przyznał się, że za każdym razem, gdy wstawał z łóżka,
odczuwał zawroty głowy. Pogardzał wszelką słabością i walczył z jej
objawami z całą determinacją, i to zapewne przyczyniło się do jego
szybkiego wyzdrowienia. Jednak Antonia zdawała sobie sprawę, że w
Anglii może go stracić, i dlatego pragnęła, niezależnie od tego, co
groziło im w Paryżu, pozostać tu jeszcze trochę.
Książę odpoczywał po obiedzie, kiedy służący zaanonsował, że w
salonie czeka pan Labouchere. Antonia podeszła do niego, a on
podniósł jej rękę do ust i zatrzymał nieco dłużej, niż wypadało, i
patrzył na nią w taki sposób, że aż się zawstydziła.
— Wygląda pani na zmęczoną — stwierdził z niepokojem. —
Czy nadal całe noce przesiaduje pani przy łóżku chorego?
— Nie, oczywiście, że nie — zaprzeczyła Antonia. — Śpię
spokojnie, a mój mąż może zadzwonić, gdyby czegoś potrzebował.
Już od kilku dni nie budził mnie w nocy.
— Ale podświadomie pani na to czeka — zauważył Labby.
Antonia uśmiechnęła się.
— Nie musi pan się o mnie martwić. Mój mąż chce wracać do
domu.
— Mówił mi o tym wczoraj — odpowiedział Labby. — To nie
będzie takie proste.
— Mówi, że zamierza jutro odwiedzić brytyjskiego ambasadora.
— To niemożliwe — wyjaśnił. — Ambasador wyjechał dziś rano
z resztą brytyjskiego korpusu dyplomatycznego.
— Trudno wprost w to uwierzyć! — zawołała Antonia.
— Bardzo mi przykro, ale to prawda — rzekł Labby. — Gdy
tylko się o tym dowiedziałem, pomyślałem sobie o Waszych
Wysokościach i idąc tutaj wstąpiłem do ambasady.
Antonia wstrzymała oddech, a on mówił dalej:
— Nie ma nikogo w ambasadzie brytyjskiej oprócz portiera,
którego jedynym zadaniem jest wzruszanie ramionami i odpowiadanie
na wszelkie pytania niczym papuga: „Nie jestem w stanie udzielić
żadnych informacji".
— Nigdy nie słyszałam czegoś równie niezwykłego! — zawołała
Antonia. — Myślałam, że brytyjski ambasador pozostanie na miejscu
tak długo, jak długo w Paryżu będzie choć jeden Anglik.
— W mieście przebywa jeszcze około czterech tysięcy Anglików
— powiedział Labby.
— Jeśli ambasador wyjechał, my również powinniśmy wyjechać
— stwierdziła Antonia z niepokojem w głosie. — Czy jeszcze kursują
jakieś pociągi?
— Nie udałoby się wam dostać do żadnego, gdyby nawet były.
Labby przerwał, a Antonia czuła, że coś przed nią ukrywa.
— Proszę mi powiedzieć prawdę — błagała.
— Właśnie dowiedziałem się, że pociąg, który wyjechał z Gare du
Nord piętnastego września, został zatrzymany przez pruskie straże w
Senlis, to znaczy dwadzieścia siedem mil na północ od Paryża.
Antonia z trudem łapała oddech, a Labby mówił dalej:
— Myślę, że to skłoniło dziś rano lorda Lyona i brytyjskiego
konsula do opuszczenia Paryża.
— Czemu władze francuskie nie domagały się wcześniej, aby
wszyscy Brytyjczycy wyjechali? — zapytała Antonia z rozpaczą.
— Rząd i Komitet Obrony Narodowej uznały, że opuszczanie
miasta
przez
grupy
obcokrajowców
mogłoby
wywrzeć...
demoralizujący wpływ na wojsko i obywateli.
— Ale my jesteśmy tylko niepotrzebnymi gębami do
wykarmienia — upierała się Antonia.
— To samo mówili mi już wcześniej inni Brytyjczycy —
odpowiedział Labby — ale rząd francuski niestety nie chciał tego
słuchać. — Mówił to z gniewem, a potem dodał: — Wyprawię was
stąd. Obiecuję to pani. Ale gdybym chciał kierować się własnymi
pragnieniami, to nie pozwoliłbym pani wyjechać.
Antonia spojrzała na niego pytająco, a wyraz jego oczu sprawił,
że szybko odwróciła wzrok.
— Kocham panią, Antonio — powiedział bardzo spokojnie. —
Teraz już pani wie.
— Nie wolno panu... mówić... takich rzeczy.
— A cóż to szkodzi? — zapytał. — Wiem przecież, że nie mogę
liczyć na pani wzajemność.
Westchnął, a było to westchnienie z głębi serca, i dodał:
— Zdaję sobie sprawę, że jestem dla pani za stary. Gdybym był
dziesięć lat młodszy, uwiódłbym panią. A tak zostawiam panią taką,
jaką ją poznałem — doskonałą i nietkniętą, choć na długiej liście
moich miłosnych podbojów jest pani jedyną kobietą, którą naprawdę
kochałem.
Jego wyznanie wzruszyło Antonię niemal do łez. Nie mogła nic
odpowiedzieć.
Było
jej
bardzo
przykro,
że
mimowolnie
unieszczęśliwia kogoś, kto był dla niej taki dobry.
Jak gdyby domyślając się jej reakcji, mówił dalej:
— Może pewnego dnia, kiedy będzie pani starsza, zrozumie pani,
jak trudne były dla mnie te ostatnie tygodnie, kiedy widywaliśmy się
tak często, a ja musiałem wykazywać niezwykłe opanowanie i
samokontrolę.
— Zachowanie pańskiej przyjaźni... wiele dla mnie znaczy —
wyszeptała Antonia.
— To nie przyjaźń, Antonio — zaprzeczył Labby — to miłość!
Miłość, tak różna od tych, które przeżywałem w przeszłości, że
czasami mi się wydaje, jakbym śnił, jakby istniała pani tylko w mojej
wyobraźni.
— Proszę tak do mnie nie mówić... chyba pan to rozumie —
wyszeptała Antonia.
Ale właściwie dlaczego nie miałby jej tego powiedzieć,
zastanowiła się nagle. Przecież książę nie dbał o to, czy kocha ją inny
mężczyzna. Jest zakochany w markizie. Kiedy wrócą do Anglii, nie
będzie miała przy sobie żadnego z nich — ani tego, którego kocha, ani
tego, który ją darzy miłością.
Odwróciła się, a Labby położył ręce na jej ramionach i usiłował
zwrócić twarz Antonii ku sobie.
— Jak to możliwe, że żadna kobieta nie robi na mnie takiego
wrażenia jak pani? — zapytał. — Nie jest pani pięknością, a jednak
nie mogę uwolnić się od fascynacji, gdy patrzę na panią.
Zobaczyła cierpienie w jego oczach, gdy mówił dalej:
— Pani głos wciąż dźwięczy mi w uszach, inne kobiety wydają
mi się pospolite i nieciekawe, a ja sam nie mogę myśleć o nikim
innym, tylko o pani.
W tonie jego głosu rozbrzmiewała wielka namiętność, która
zawstydziła Antonię, a nawet przestraszyła ją. Odsunęła się od niego,
przeszła przez salon i stanęła przy oknie, spoglądając na ogród.
— Kiedy pani wyjedzie — powiedział — pozostaną mi tylko
moje wspomnienia. Czuję, że będą do mnie wracać do końca moich
dni.
Antonia wykonała bezradny gest.
— Cóż mogę panu... powiedzieć? Wie pan dobrze, że nie
chciałam... pana zranić.
— To brzmi banalnie, ale lepiej jest kochać bez wzajemności, niż
nie kochać wcale — odpowiedział Labby, jakby drwiąc z samego
siebie. — Tak właśnie jest w moim przypadku. Sprawiła pani cud,
moja słodka księżno.
— Co pan ma na myśli? — zapytała Antonia.
—
Pani
sprawiła,
że
odzyskałem
wiarę
w
kobiety.
Obserwowałem, jak w czasie trwania Drugiego Cesarstwa okrywają
się niesławą i prostytuują na wszelkie możliwe sposoby. Widziałem
ich chciwość, hipokryzję, perfidię! Pani mi ukazała, że kobieta może
być czysta, wierna, prawdomówna i nieprzekupna.
Odwrócił się do niej ze swoim cynicznym uśmiechem na twarzy i
dodał:
— Zawsze uważałem, że każda kobieta, którą mężczyzna kochał,
pozostawiała mu po sobie coś w rodzaju epitafium. W pani przypadku
brzmi ono tak: Ona dała mi wiarę.
— Dziękuję panu, Labby — powiedziała Antonia bardzo
łagodnie.
I nie czekając, aż się pożegna, wyszła z salonu.
— Nie wierzę panu! — wybuchnął książę ze złością.
— Ale to prawda — odpowiedział Labouchere. — Kawaleria
dwóch pruskich armii połączyła się wczoraj, dwudziestego września,
pod Wersalem, który poddał się bez jednego wystrzału.
Przez moment panowała cisza. Przerwał ją książę:
— To znaczy, że Paryż jest teraz odcięty od reszty kraju! Nie do
wiary!
— Jak ludzie to przyjęli — zapytała Antonia.
— W tej chwili panuje taki nastrój: Niech przyjdą, niech zagrzmią
armaty! To już trwa zbyt długo! — odrzekł Labby. — Francuzi
wyładowują gniew na nieszczęsnych dezerterach.
— Jeśli zdezerterowali, spotkało ich to, na co zasłużyli —
powiedział książę twardo.
— Trudno jednak im nie współczuć — mówił Labby. — Według
raportów byli nie tylko źle dowodzeni, ale wielu z nich nie miało
nawet broni. Młodzi żuawi ulegli panice, gdy zetknęli się po raz
pierwszy z ogniem dobrze wyszkolonych niemieckich baterii.
— I co się teraz z nimi stanie? — niepokoiła się Antonia.
— Na Montmartrze jest ich pełno, a rozwścieczony tłum obrzucał
ich wyzwiskami i usiłował zlinczować. Interweniowała Gwardia
Narodowa, która przeprowadziła ich do śródmieścia.
— Co jeszcze się wydarzyło? — zapytał książę.
— Bardzo trudno zdobyć wiadomości o sytuacji poza miastem —
odpowiedział Labby. — Jedyne rozwiązanie to balony.
— Balony?! — wykrzyknął zdumiony książę.
— Znaleziono kilka balonów — wyjaśnił Labby — niestety w
większości w bardzo złym stanie, więc nie mogą służyć do
przemieszczania ludzi. Można je jednak wykorzystać do przesyłania
wiadomości.
— Nie zamierzam opuszczać Paryża za pomocą balonu! —
stwierdził książę kategorycznie. — Chciałbym natomiast namówić
Francuzów, żeby wynegocjowali od Niemców specjalne przepustki.
— Myślałem już o tym odpowiedział Labby. — Księżna prosiła
mnie, żebym pomógł Waszym Wysokościom wydostać się stąd.
— Czy to w ogóle możliwe? — zapytał książę.
— Dziś rano widziałem, jak czterech znajomych Brytyjczyków
wsiadało do wyładowanego bagażem i żywnością powozu,
powiewając brytyjską flagą.
— I co się z nimi stało? — zainteresował się książę.
— Dojechali zaledwie do Pont de Neuilly, gdzie zostali
zatrzymani i zaprowadzeni do generała Ducrot, który oświadczył im:
„Zupełnie nie rozumiem was, Anglików. Jeżeli chcecie dać się
zastrzelić, możemy oszczędzić wam kłopotów".
Labby przerwał na chwilę, a potem mówił dalej:
— Moi przyjaciele zaklinali się, że jutro spróbują ucieczki po raz
drugi, ale nie sądzę, żeby im się to udało.
— Więc co mamy robić? — zapytał książę.
— Proszę mi dać trochę czasu — poprosił Labby. — Prusacy
ściągają dopiero ciężkie działa. Zatem bombardowanie jeszcze się nie
zacznie.
Antonia wyglądała na przestraszoną.
— Więc pan przypuszcza, że będą nas ostrzeliwać?
— Naturalnie — odpowiedział Labby. — To jedyny sposób, aby
zmusić Francuzów do szybkiej kapitulacji.
Tej nocy Antonia nie mogła zasnąć nadsłuchując, czy pociski nie
wybuchają w śródmieściu, ale wszędzie panował spokój, więc
pomyślała, że może Labby przesadzał. Nie było wszakże wątpliwości,
że książę potraktował przyniesione przez niego wiadomości poważnie
i w ciągu następnych dni stawał się coraz bardziej niespokojny.
Zamierzał nawet osobiście sprawdzić, co się dzieje w mieście.
Antonii z trudem udało się mu to wyperswadować. W końcu
przekonała go jednak, mówiąc, że będzie się bała, kiedy zostawi ją
samą.
— Nie mogę tutaj siedzieć jak zwierzę zamknięte w klatce —
wybuchnął książę ze złością.
— A gdyby cię zabito... lub aresztowano — powiedziała Antonia
— co by się ze mną stało?
Był to argument nie do odparcia. Labouchere przekonał księcia,
że gdyby zgłosił się do władz francuskich i oznajmił, kim jest, ci
mieliby dwa wyjścia. Mogli uznać angielskiego księcia za tak ważną
osobę, że nie pozwoliliby mu opuścić Paryża, a w takim wypadku
niechybnie wpadłby w ręce Prusaków, lub zaaresztowaliby go pod
byle pretekstem, aby tylko zwrócić uwagę rządu brytyjskiego na
oblężenie Paryża!
Obydwa warianty, rozumował książę, są dość prawdopodobne i w
tej sytuacji postanowił opuścić Paryż, zanim ktokolwiek dowie się,
kim jest.
— Wiesz, że nie chcę ściągać na ciebie niebezpieczeństwa, ale
jestem przekonany, że nie możemy tutaj tkwić aż do kapitulacji
Francuzów — tłumaczył Antonii.
— Więc sądzisz, że oni naprawdę się poddadzą? — zdziwiła się.
— Na pewno ktoś przyjdzie im z pomocą.
— A kto? — zapytał książę, a ona wiedziała, że na to pytanie nie
ma odpowiedzi.
— Ale jeśli Paryż będzie się trzymał bez pomocy z zewnątrz, to
oblężenie może trwać bez końca.
— Może trwać tylko do chwili, gdy skończą się zapasy żywności
— odpowiedział.
— Ale tej zapewne starczy na bardzo długo.
Antonia pomyślała o zwierzętach zgromadzonych w Lasku.
— Tour twierdzi — powiedział książę — że jeśli wydarzenia
przybiorą nieszczęśliwy obrót, trzeba będzie wyrżnąć zwierzęta w
zoo. Gdy cena mięsa w jatkach przekroczy możliwości biednych
ludzi, zagrożone będą również wszystkie psy i koty.
Antonia wydała stłumiony okrzyk.
— Nie mogę wprost o tym myśleć.
— Ani ja, gdy chodzi o ciebie — mówił książę. — Dlatego
zdecydowałem, że musimy zaryzykować ucieczkę. Jeśli zostaniemy
tutaj, będziemy głodować, co niewątpliwie czeka paryżan.
Antonia nie zawahała się.
— Masz rację — zgodziła się. — Jestem zdecydowana podjąć
wszelkie ryzyko, jakie uznasz za konieczne.
— Dziękuję ci, Antonio — powiedział książę. — Wiedziałem, że
mogę liczyć na twoją odwagę.
Uśmiechnął się do niej w sposób, który uznała za zniewalający, i
dodał:
— Może nie okaże się to bardziej niebezpieczne niż skakanie
przez poprzeczki i rowy na torze przeszkód!
Żołnierze strzegący Porte de St. Cloud dostrzegli zbliżający się w
ich stronę drewniany wózek ciągniony przez żwawego muła.
Powoziła nim kobieta, mimo upału owinięta w szmaty, w brudnej
bawełnianej chustce na głowie. Gdy wózek podjechał bliżej, kobieta
zaczęła wołać głośno: Danger!* Contagieuse!**
Kapral, który stał przy bramie, podniósł rękę, a kobieta nie bez
trudu zatrzymała muła.
— Co to wszystko ma znaczyć? — zapytał.
— La verole*** — tłumaczyła kobieta wskazując palcem
mężczyznę leżącego na słomie na dnie wozu.
* niebezpieczeństwo
** zaraza
*** ospa
— Ospa!
Kapral cofnął się.
— Tu są moje papiery, jeśli chce je pan zobaczyć — powiedziała
kobieta — ale lepiej, żeby pan ich nie dotykał.
Wyciągnęła rękę w stronę żołnierza, który nie zrobił
najmniejszego ruchu, żeby je wziąć.
— Dokąd się pani wybiera?
— Zostaliśmy zawróceni — wyjaśniła. — Nie ma nikogo wśród
tych tchórzliwych mieszczuchów, kto chciałby się nim zająć.
Nie ruszając się z miejsca, kapral zajrzał do wozu. Zauważył, że
twarz leżącego na słomie mężczyzny była pokryta strupami, a jego
ciałem wstrząsały dreszcze.
— Zabieraj się stąd — krzyknął — im szybciej, tym lepiej!
Kobieta pognała muła, brama się otworzyła i tak dojechali aż do
pierwszych pruskich posterunków znajdujących się na przedmieściach
St. Cloud. Tutaj powtórzyły się te same wyjaśnienia, jednak
świadectwa podpisane przez doktora zostały dokładnie przejrzane i
procedura przeciągała się z powodu gorliwości młodego oficera.
— Może mężczyzna, którego pani wiezie — powiedział
gardłową, lecz zrozumiałą francuszczyzną — jest chory na ospę, ale to
nie powód, żeby pani opuszczała miasto wraz z nim.
Nie odpowiedziała, a tylko odwinęła wystrzępiony mankiet i
pokazała przegub ręki. Zobaczył zaognione ślady ospy! Pospiesznie
zwrócił jej papiery.
— Ruszaj jak najszybciej! — rozkazał.
— Jedziemy do Mantes, mein Herr — powiedziała kobieta. —
Musimy tam dotrzeć, zanim on umrze!
Jednak niemiecki oficer już tego nie słuchał, ponieważ spieszył
się, żeby umyć ręce, w których trzymał dokumenty. Żołnierze
przyglądali się scenie z wyrazem ulgi na poważnych twarzach, a jeden
z nich powiedział:
— Wolałbym już zginąć od kuli, niż umrzeć na tę chorobę.
— Dla takiego paskudztwa szkoda nawet amunicji —
dopowiedział drugi.
Antonia mijała posterunek wyprostowana, ale z trudem
powstrzymywała się, żeby się nie obejrzeć. Smagała muła batem, żeby
go zmusić do szybszego biegu. Kiedy posterunki pruskie były już
daleko, książę uniósł się z posłania na dnie wozu i powiedział:
— Jestem zupełnie poobijany!
— Możesz wejść na kozioł i powozić — rzuciła Antonia przez
ramię.
— To z pewnością lepsze — odpowiedział.
Antonia zwolniła nieco, ale nie zatrzymała muła. Książę wspiął
się na kozioł i wziął lejce z jej rąk.
— Ciekawe, czy mógłbym już zmyć z twarzy tę przeklętą farbę?
— zapytał.
— Radziłabym ci wstrzymać się jeszcze trochę — odparła. —
Labby ostrzegał, że kręcą się tu Niemcy, a nie daj Boże, żeby nas
złapali.
— Wiem o tym — powiedział — ale według komunikatów, nie
dotarli jeszcze do Amiens.
— Czy można wierzyć komunikatom?
— Tak czy inaczej, Tour dotrze do Hawru — powiedział książę.
Służący
wyruszył dwa dni wcześniej w towarzystwie
Amerykanów, którym udało się niezwykłym zbiegiem okoliczności
zdobyć przepustki zarówno od Francuzów, jak i od Niemców. Mimo
najlepszych chęci nie mogli zabrać ze sobą księcia i jego żony,
ponieważ przepustka opiewała tylko na nich i na ich służących. Dzięki
łapówce, której wysokość wydała się Antonii astronomiczna, udało się
Tourowi nakłonić francuskiego służącego Amerykanina, żeby
pozostał w Paryżu i odstąpił mu swoje miejsce.
Henry Labouchere wraz z księciem opracowali plan całej akcji i
poinstruowali Toura w najdrobniejszych szczegółach, co powinien
zrobić. Na Antonię i księcia miały czekać konie w wiosce, do której
— jak zapewnił ich Labby — nie dotarli jeszcze Niemcy.
— Kup najlepsze, jakie się trafią — nakazał ma książę — a potem
znajdź najszybszy sposób, żeby dotrzeć do Hawru, gdzie będzie
czekał jacht.
— Prusacy nie tkną brytyjskiego statku — przekonywał ich
Labby.
— Nie, ale mogą nie pozwolić nam wsiąść na pokład —
odpowiedział książę — gdyby zatem Hawr znalazł się pod pruską
okupacją, Tour musi odnaleźć kapitana i powiedzieć mu, żeby
skierował jacht do Cherbourga.
— To dużo dalej — zauważyła nerwowo Antonia.
— Wiem o tym — powiedział książę — ale przez wzgląd na
ciebie nie zamierzam ryzykować, gdybyśmy nawet musieli
przemierzyć cały kraj.
— Komunikaty mówią — oznajmił im Labby — o ile można im
wierzyć, że Prusacy nie posunęli się dalej niż do St. Quentin.
— W takim razie Wersal i Evreux byłyby wolne — stwierdził
książę — ale nie zamierzam przejeżdżać przez żadne miasta.
Będziemy jechać polami, może dostaniemy coś do jedzenia w którejś
z wiosek.
— Obserwując, jak zachowują się ludzie w Paryżu — wtrącił
Tour — nie liczyłbym na to na miejscu Waszej Książęcej Mości.
Obawiam się, że jeśli nawet chłopi będą mieli jakąś żywność, nie
dadzą ani nie sprzedadzą jej przejeżdżającym podróżnym.
— Niestety, on chyba ma rację — zgodził się Labby. — Setki
maruderów sprawiły, że armia utraciła szacunek mieszkańców.
Podobno chłopi barykadują drzwi domów i gotowi są strzelać do
głodnych żołnierzy, proszących o żywność.
— Możemy zabrać ze sobą trochę prowiantu. Zresztą możemy
być głodni przez dzień lub dwa, zanim dotrzemy do jachtu —
powiedziała Antonia z przekonaniem, jednak w głębi duszy
niepokojąc się nie tyle o siebie, co o księcia.
Wprawdzie czuł się dużo lepiej, ale wiedziała, że taka podróż
stanowi ogromny wysiłek. Zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby
zasłabł w jakiejś zapadłej francuskiej wiosce, gdzie nie byłoby nawet
lekarza. Kiedy ruszali w drogę, książę był w dobrym nastroju, rad, że
w końcu może działać. Śmiał się z ubrań, które kupił dla nich Labby,
a kiedy zobaczył drewniany wózek i muła, który miał ich wywieźć z
Paryża, powiedział do Antonii:
— Jestem pewien, że Wasza Książęca Mość uzna ten pojazd za
równie wspaniały, choć nie tak szybki, jak powóz, w którym
rozpoczęliśmy naszą podróż poślubną.
— Chciałabym, żeby to Rufus go ciągnął!
— Też bym tego chciał.
Poczuła nagły przypływ radości, że łączy ich miłość do koni.
Gdy oddalali się od domu, pozostawiając Labby'ego patrzącego za
nimi z wyrazem rozpaczy, owładnął nią strach. Byłoby okropne,
gdyby Francuzi odkryli ich przebranie, a jeszcze gorzej, gdyby to
zrobili Prusacy! Drżała na myśl, jak trudno byłoby im wytłumaczyć,
kim są, i przekonać żołnierzy, że mówią prawdę.
Potem pocieszała się, że cokolwiek by się działo, jest z księciem.
Poza nimi została tajemnicza wyspa, na której żyli w dziwnym
nierealnym świecie, a przed nimi rozpościerało się wrogie morze.
Myślała ze smutkiem o tym, że książę zmierza ku bezpieczeństwu i ku
Anglii, ona zaś wraca do samotności, do sytuacji, w której będzie się
czuła niepotrzebna jak za panieńskich czasów.
On wróci do markizy, a ona nie będzie miała nikogo, o kogo
mogłaby się troszczyć. Może czasami zechce, żebym pomasowała mu
czoło — pomyślała. Tak długo przebywali razem, że może znajdą się
sprawy, których nie będzie mógł dzielić z innymi kobietami, ale tylko
z nią.
Kiedy przypomniała sobie markizę, pomyślała, że nawet w kreacji
od Wortha nie dorówna urodą i wdziękiem kobiecie, która wygląda
jak wróżka z bajki, a która nieproszona wtargnęła do ich domu w
pierwszy wieczór ich małżeństwa. To beznadziejne! — mówiła do
siebie. A tymczasem pozostawały jej dwa, a może trzy dni sam na sam
z księciem! Mimo groteskowego wyglądu ich obojga i mimo
wymalowanych na twarzy księcia śladów ospy, jego bliskość
wprawiała ją w podniecenie.
Wioska, w której Tour miał zostawić dla nich konie, leżała w
odległości dziesięciu mil od Paryża, z dala od bitych traktów. Skręcili
z głównej drogi na zakurzoną i krętą drogę boczną. Antonia pomyślała
z ulgą, że wjeżdżają w nie zamieszkaną część kraju, pokrytą gęstymi
lasami, gdzie tylko od czasu do czasu można spotkać niewielkie
ludzkie osady.
Labby sugerował, żeby wyjechali z Paryża przez Porte de St.
Cloud, gdyż w tym miejscu pruskie linie znajdują się najbliżej miasta:
— Im szybciej wydostaniecie się z miasta i jego okolic, tym
lepiej. Gdybyście trafili na jakiegoś gorliwego francuskiego
urzędnika, mógłby was zawrócić. Gdy miniecie niemieckie linie,
musicie kierować się na północ, gdyż w przeciwnym razie traficie do
Wersalu, gdzie roi się od kawalerii.
— Czy jedziemy w dobrym kierunku? — zapytała księcia
Antonia.
— Mam dobre rozeznanie w terenie — rzekł — bardzo dokładnie
przestudiowałem mapę. Gdy tylko odnajdziemy konie, musimy
niezwłocznie wyruszać w dalszą drogę. — Mówił spokojnym,
rzeczowym tonem. Potem dodał: — Nie boisz się, Antonio?
— Nie — zapewniła — z tobą... się nic boję.
Spojrzał na nią, zawiniętą w podarte chusty, i powiedział z
odcieniem kpiny w głosie:
— A nie mówiłem, że jest to niezwykła podróż poślubna?
— Będziemy mieli co opowiadać naszym wnukom — odrzekła
Antonia.
Mówiąc to, uświadomiła sobie, że aby mieć wnuki, trzeba mieć
najpierw dzieci. Książę nic nie odpowiedział i jechał dalej trzymając
lejce w taki sposób, jakby powoził swoim wspaniałym zaprzęgiem.
Niespodzianie za zakrętem drogi ukazała się wioska i książę zatrzymał
wózek.
— Czy wszystko w porządku? — zapytała Antonia.
— Chciałem się tylko upewnić, czy wszędzie panuje spokój i czy
nie ma tu gdzieś Prusaków. Gdybym zauważył coś podejrzanego,
położę się do wózka. Zawsze lepiej być ostrożnym, niż niepotrzebnie
ryzykować.
— Masz rację — powiedziała. — Jak ty o wszystkim myślisz.
— Myślę o twoim bezpieczeństwie — odpowiedział ostro.
Zastanawiała się, czy w głębi duszy książę nie ma jej za złe, że
musi się o nią kłopotać, zamiast pędzić w pośpiechu do Anglii. Gdyby
nie ona, mógłby wyruszyć kilka dni wcześniej. Mimo że ufał we
własne siły, słuchał uwag żony i dobrych rad Labby'ego, ponieważ
udając się w drogę z Antonią brał na siebie podwójną
odpowiedzialność.
Ich oczom ukazała się wioska, cicha i spokojna w porannym
słońcu. Książę podjechał do małej gospody, która nosiła nazwę Pod
Złotym Kogutem. Wprowadził muła na podwórze i wręczył lejce
Antonii. Potem zeskoczył z wózka, zbliżył się do pompy, stojącej
pośrodku podwórza, i umył twarz. Może to niebezpieczne —
pomyślała Antonia — ale przecież nie można straszyć Francuzów,
którzy przygotowali dla nas konie. Ukryła w ubraniu papiery, którymi
posługiwali się podczas ucieczki.
Ponieważ książę zniknął w gospodzie, zeszła z wózka i zbliżyła
się do muła, klepiąc go po karku i przemawiając do niego w sposób
zrozumiały dla wszystkich koni świata. Książę pojawił się w
towarzystwie starszego tęgiego mężczyzny, zapewne właściciela
zajazdu. Wcześniej zdjął podartą odzież, pod którą miał strój do
konnej jazdy, pozostając jednak w zniszczonych sandałach.
Antonia pogrzebała w słomie i wyjęła jego sztylpy. Potem, kiedy
usłyszała głosy dwóch mężczyzn dochodzące z wnętrza stajni, zdjęła
chusty i długą, wystrzępioną spódnicę, która zakrywała jej amazonkę.
Był to bardzo elegancki strój z cienkiej piki, wylansowany przez
cesarzową, chętnie noszony zarówno przez modne kurtyzany, jak też
damy z towarzystwa.
Antonia nie zabrała ze sobą pasującego do całości kapelusza, ale
wzięła dobrany kolorem szal, którym mogła okryć głowę. Wiedziała,
że jej fryzura pozostawia wiele do życzenia. Widząc, że muł skubie
trawę na podwórzu, zostawiła go i weszła do gospody.
Kobieta, która była zapewne żoną właściciela zajazdu,
zaprowadziła ją do skromnie umeblowanego pokoju, gdzie jednak
mogła się umyć i poprawić włosy. Pospiesznie doprowadziła się do
porządku, obwiązała gazowym szalem upiętą ku górze fryzurę i zeszła
na dół.
Jak było do przewidzenia, książę już czekał na nią niecierpliwie.
Konie były osiodłane; Antonia zauważyła, że Tour zamówił dla niej
damskie siodło. Konie nie prezentowały się zbyt okazale, ale robiły
wrażenie silnych i zdolnych do znoszenia trudów długiej podróży.
Książę trzymał w ręku szklankę wina. Druga szklanka przygotowana
była dla Antonii. Już chciała powiedzieć, że nie pije alkoholu, ale
pomyślała, że upłynie sporo czasu, zanim będą mieli okazję czegoś się
napić. Jej obawy jednak rozwiał karczmarz, mówiąc:
— Wkładam zamówioną żywność do pańskiej torby, a dwie
butelki wina do torby madame.
— Dziękuję jeszcze raz — powiedział książę. — Jestem bardzo
wdzięczny.
Zapłacił karczmarzowi i pomógł Antonii wsiąść na konia.
Poczuła, że przenika ją dreszcz, gdy stał tak blisko niej, a jego ręce
dotykały jej ciała. Potem książę dosiadł swojego konia i w milczeniu
wyjechali z zajazdu, minęli wieś i skierowali się na otwartą
przestrzeń.
— Im dalej od Paryża, tym lepiej odezwał się książę z
zadowoleniem w glosie, gdy ujechali już spory kawałek drogi. Tour
pewnie się już przedostał.
— My też niedługo dotrzemy na miejsce. — Książę uśmiechnął
się. — Jak powiedziałaś niedawno, jest to niewątpliwie przygoda, o
której będziemy opowiadać naszym dzieciom.
Nie patrzył na nią, gdy to mówił, ale Antonia czuła, jak rumieniec
wykwita na jej policzkach. Panie Boże, spraw, żeby dał mi... dziecko
— modliła się. — Tak bardzo go kocham.
ROZDZIAŁ 7
Antonii zdawało się, że leży na miękkim obłoku. Zanurza się w
nim coraz głębiej i głębiej. Potem stopniowo zaczęła sobie
uświadamiać, że obłok to po prostu poduszka. Dokoła jest bardzo
cicho, a ona właśnie obudziła się po długim śnie. Otworzyła oczy i
ujrzała zarysy kajuty. Domyśliła się, gdzie się znajduje. Była na
jachcie. Dotarli w bezpieczne miejsce, udało się!
Antonia przewróciła się na bok, ale nie mogła sobie przypomnieć,
w jaki sposób znalazła się na pokładzie. Przypomniała sobie moment,
kiedy dojechali do nabrzeża Hawru i ujrzała jacht, zakotwiczony w
pewnej odległości i połyskujący bielą na tle błękitu morza. Zatrzymała
się, czując, że z trudem siedzi na koniu i że jeśli się ruszy, upadnie z
wyczerpania. Niejasno uświadomiła sobie, że ktoś pomógł jej wsiąść
do łodzi, a potem już zapadła w sen.
Jak to możliwe, że nic nie pamiętam? — pytała sama siebie, kiedy
stwierdziła, że jej ramię jest nagie. Uniosła kołdrę i zdała sobie
sprawę, że ktoś musiał zdjąć z niej kostium do konnej jazdy. Miała na
sobie haleczkę i jedwabną koszulkę. Tasiemki halki były poluzowane,
aby jej nie cisnęły. Domyśliła się, kto ją rozebrał, i poczuła się
zawstydzona. Jak mogła nie pamiętać, że on jej dotykał? Może nawet
zaprowadził do kajuty? Była jednak wtedy tak zmęczona, tak śpiąca,
że nic do niej nie docierało.
Już pierwszy dzień podróży był bardzo męczący, ponieważ od
blisko dwóch miesięcy nie jeździła konno. Ale zbyt pochłaniała
Antonię troska o księcia, żeby pomyśleć o sobie. Jechali długo i
rozmawiali niewiele. Jednak Antonia wiedziała, jaki był napięty za
każdym razem, kiedy w zasięgu ich wzroku pojawiali się ludzie lub
gdy zbliżali się do głównej drogi.
Na głównych szlakach panował niesamowity tłok, jednak Antonia
nie miała pojęcia, czy byli to Niemcy, maruderzy z francuskiej armii
czy też uciekinierzy. Domyśliła się, że książę obawia się zarówno
spotkania z francuskimi dezerterami, jak też z najeźdźcami. Mogliby
na nas napaść, pomyślała Antonia, i zabrać nasze konie. Rozumiała,
dlaczego książę omija nawet najmniejsze osady i trzyma się otwartych
przestrzeni.
Zatrzymali się na bardzo krótko, aby zjeść posiłek, który zamówił
dla nich Tour. Chrupiący francuski chleb, domowej roboty pasztet, ser
i owoce. Wieczorem obydwoje byli zbyt zmęczeni, żeby odczuwać
głód i wystarczyło im parę łyków wina. Zapadł już niemal zmierzch,
kiedy książę zatrzymał konia, który już ledwie powłóczył nogami.
— Musimy sobie znaleźć jakieś miejsce do spania, ale niestety tę
noc. Antonio, spędzisz w lesie — powiedział książę.
— Zasnęłabym nawet na szczycie góry lub na gołych kamieniach
— uśmiechnęła się Antonia.
— Jesteś zmęczona? — zapytał szorstko.
— Bardzo — przyznała szczerze — tak jak i ty.
Przez cały czas obawiała się, że koncentrując się na ucieczce,
książę nie liczy się z własną słabością i przecenia swoje siły.
Zatrzymali się w niewielkim zagajniku, otoczonym polami, w miejscu
do którego nie sposób było podejść nie zauważonym. Książę
rozsiodłał konie i przywiązał je, a potem usiadł na mchu obok
Antonii. Spostrzegła zmęczenie w jego twarzy.
— Gdybyś położył mi głowę na kolanach — zaproponowała
nieśmiało, gdy kończyli jedzenie — pomasowałabym ci czoło.
— Nie ma mowy, Antonio! — obruszył się książę. — Masz się
położyć obok mnie i spać. O brzasku wyruszamy.
Widząc, że sprzeciw na nic się nie zda, zrobiła, jak sobie życzył.
Przez pewien czas rzucał się niespokojnie, jakby go coś bolało, potem
jego oddech wyrównał się i zasnął. Niezwykle ostrożnie przesunęła
się wyżej, żeby móc podłożyć ramię pod jego głowę i przycisnąć ją do
piersi. Może to już ostatni raz, może już nigdy więcej nie będę mogła
tego zrobić.
Bardzo delikatnie masowała jego czoło ruchami palców jak
wówczas, kiedy leżał w gorączce. Czuła, jak odpręża się we śnie, lecz
widziała, że śpi zbyt mocno, żeby go mogła obudzić. Całowała jego
włosy, mówiąc mu bezgłośnie, jak bardzo go kocha: Kocham cię!
Bardzo cię kocham! Wciąż go obejmowała, jego głowa spoczywała
ciężko obok jej głowy i pomyślała, że nigdy jeszcze nie była tak
szczęśliwa. Muszę się teraz odsunąć — powiedziała do siebie —
zanim zasnę...
Rankiem usłyszała, że książę ją woła. Był już na nogach i siodłał
konie. Szybko przygotowała jedzenie i wino, żeby mogli posilić się
skromnym śniadaniem przed wyruszeniem w dalszą drogę. Chleb był
już suchy i niesmaczny, ale żadne z nich nie grymasiło.
Następny dzień, podobny do pierwszego, przekonał Antonię, że
Tour wybrał właściwe konie; choć, podobnie jak jeźdźcy, były
zmęczone, szły wytrwale przed siebie, a odległość dzieląca ich od
Hawru zmniejszała się z każdą godziną.
— Czy wiesz, gdzie jesteśmy? — zapytała księcia.
— Nie mam pojęcia — odpowiedział krótko.
Nie był zbyt rozmowny, więc i Antonia milczała, wiedząc, że w
drodze jej mąż stara się zachować czujność. Zatrzymali się nieco
wcześniej niż poprzedniego wieczora, gdyż padali ze zmęczenia.
Koniom również niezbędny był odpoczynek. Upał dnia ustąpił, gdy
niebo zaczęło się chmurzyć i zerwał się chłodny wiatr.
Po raz pierwszy Antonia żałowała, że jej kostium nie jest nieco
cieplejszy i że pozbyła się chust, którymi była owinięta, kiedy
opuszczali Paryż. Nie skarżyła się, lecz książę domyślał się, co
Antonia czuje, bo w pewnej chwili powiedział:
— Widzę przed nami stodołę. O ile nie ma w pobliżu domu,
moglibyśmy zanocować.
Stodoła stała rzeczywiście w odległości ćwierci mili od chłopskiej
zagrody. I, co więcej, była do połowy napełniona sianem, którym
mogli nakarmić konie, a także ułożyć się na nim do snu. Zjedli trochę
czerstwego chleba i pasztetu, który wciąż był smaczny, ale już się im
znudził. Potem Antonia położyła się na sianie.
— Nie zamieniłabym go — rzekła — na najwygodniejsze
materace w Doncaster Park.
Książę wziął trochę siana i przykrył ją.
— To cię ogrzeje niczym wełniany koc — powiedział. — Szkoda,
że nie zabrałaś peleryny
— Też o tym pomyślałam — zgodziła się Antonia — ale w
Paryżu było tak gorąco.
— Chyba spadnie deszcz.
Książę położył się obok żony i żadne z nich nie słyszało, że
deszcz padał przez całą noc. Kiedy rankiem wyszli ze stodoły,
powietrze było świeże, a konie zdawały się być zadowolone z
ochłody. Zatrzymali się przy pierwszym strumieniu, żeby napoić
konie, a potem ruszyli dalej.
Antonia modliła się, żeby dotarli, zanim zapadnie noc. Czuła, że
jest u kresu wytrzymałości. Dzień dłużył się niewypowiedzianie, lecz
pomyślała z nadzieją, że wieczór już blisko. Książę namówił ją, by
wypiła resztę wina z butelki.
— Jeszcze tylko parę godzin — dodawał jej otuchy.
— Poradzisz sobie? — zapytała z przestrachem.
— Martwię się o ciebie, a nie o siebie! — odpowiedział książę.
— To śmieszne! — zaprotestowała. — Przecież to ty jesteś chory.
Zdała sobie sprawę, że nie powinna była tego powiedzieć.
— Nic podobnego, Antonio — odparł ostrym tonem — taka
podróż jest ponad siły każdej kobiety, nawet takiej amazonki jak ty.
Godziny mijały, a zmęczenie coraz mocniej dawało jej się we
znaki. Na szczęście konie trzymały się razem i kiedy była pewna, że
książę na nią nie patrzy, opierała się o łęk siodła. Nie mogę go teraz
zawieść, myślała. Przejechaliśmy taki kawał. Nie mogę zmusić go do
zatrzymania się w ostatnim momencie.
Lecz ten ostatni moment wydał się być jeszcze daleko, Kiedy w
końcu człapali brukowanymi ulicami Hawru, czuła, że choćby czekał
na nich cały batalion Prusaków, nie byłaby w stanie uciekać. Już nie
wstydziła się trzymać oburącz siodła. Książę prowadził jej konia za
uzdę, gdy jechali wzdłuż mola. Słyszała, jak wydawał polecenia:
czuła, jak zdejmował ją z siodła i pomagał wejść do łodzi. Dalej nie
pamiętała już niczego. To on powinien się załamać, a nie ja, mówiła
do siebie, zawstydzona, że nie zachowała się dość mężnie.
Kiedy zastanawiała się, która może być godzina, drzwi kabiny
uchyliły się bardzo powoli i ktoś zajrzał do środka.
— Już nie śpię! — powiedziała, a jej głos brzmiał chrapliwie i
obco.
— Tak też myślałem, Wasza Wysokość.
Tour wszedł do kabiny i odsunął zasłony.
— Jesteśmy bezpieczni! — zawołała Antonia.
— W istocie, Wasza Wysokość. Żadne niebezpieczeństwo nie
grozi Waszym Wysokościom w porcie w Southampton.
— Southampton?! — zdziwiła się. — Ale w jaki sposób
znaleźliśmy się tu tak szybko?
Tour uśmiechnął się.
— Przespała pani cały wczorajszy dzień, spała pani dwie noce i
jeden dzień, a teraz mamy południe następnego dnia!
— Nie mogę w to uwierzyć! — zawołała Antonia. — A Jego
Książęca Mość?
— Jego Książęca Mość także spał przez całą drogę. Ubiegłego
wieczora zjadł niewielką kolację i poszedł znów spać.
— Czy czuje się dobrze? — zapytała Antonia.
— Jest zdrów jak ryba.
— Czy stan jego rany nie pogorszył się w czasie podróży?
— Nie zauważyłem żadnych zmian od czasu, gdy oglądałem ją w
Paryżu.
— Dzięki Bogu! — wykrzyknęła Antonia.
— Dzięki Bogu za to, że obydwoje państwo przybyli bezpiecznie
— rzekł uroczyście Tour.
— A ty? Jaką miałeś podróż?
— Były niemiłe momenty, ale o tym opowiem Waszej Wysokości
innym razem.
Pochylił się i Antonia stwierdziła, że Tour podnosi jej zakurzony i
brudny kostium do konnej jazdy, leżący na podłodze.
— Przypuszczam, że Jej Książęca Mość chciałaby się wykąpać —
powiedział. — Mam także dla pani dobre wiadomości.
— Cóż takiego? — zapytała Antonia.
— Dowiedziałem się, że sześć tygodni temu pan Worth
przejeżdżając przez Hawr w drodze do Anglii, zauważył w porcie
jacht i zapytał, do kogo należy. — Tour przerwał, ażeby zwiększyć
efekt opowiadania. — Kiedy usłyszał, że jacht należy do Jego
Książęcej Mości, przesłał na pokład kufry ze strojami, które pani
kazała wysłać do kraju.
— Trudno wprost w to uwierzyć! — zawołała Antonia. — Jak to
wspaniale! Przygotuj mi kąpiel, a potem doprowadzę się do porządku,
żebym nie przyniosła wstydu Jego Książęcej Mości.
— Jego Książęca Mość zszedł na brzeg, więc nie ma się co
spieszyć — odpowiedział Tour. — Najpierw Wasza Wysokość musi
coś zjeść.
Antonia uśmiechnęła się.
— Dobrze, że o tym wspomniałeś — powiedziała — bo jestem
niesamowicie głodna.
Zjadła, jak jej się zdawało, niezwykłe ilości jajek na bekonie,
podczas gdy Tour przygotował dla niej gorącą kąpiel i wniósł do
kabiny jeden z kufrów od pana Wortha. Zawierał wspaniałą kolekcję
strojów. Wiedząc, że pod koniec września w Anglii będzie chłodniej
niż w Paryżu, Antonia wybrała suknię z grubej satyny z krótkim
żakiecikiem ozdobionym gronostajowym futerkiem przy kołnierzu i
mankietach.
Umyła włosy dziwiąc się, że aż tyle kurzu nagromadziło się w
nich podczas jazdy i noclegu w stodole. Miała pewne trudności z
upięciem włosów, ale szykowny kapelusik od Wortha nadał jej
wytworny i cudzoziemski wygląd. Kiedy wyszła na pokład,
zauważyła, że kapitan i załoga spoglądają na nią z nie ukrywanym
podziwem, więc miała nadzieję, że takie samo wrażenie wywrze na
księciu.
Niezwykle elegancki, stał właśnie blisko wejścia i wyglądał,
jakby przed chwilą odbył przejażdżkę po parku. Antonia nie mogła
oderwać od niego oczu. Obawiała się, że teraz, kiedy wrócili do
normalnego życia i nie zagraża im już niebezpieczeństwo, zaczną
oddalać się od siebie. Chciała przytulić się do niego i prosić, żeby jej
nie opuszczał. Kocham cię. Kocham cię — chciała zawołać, ale
zamiast tego z podziwu godną powściągliwością rzekła:
— Dzień dobry, Wasza Wysokość. Jak to wspaniale być znów w
domu.
— Czy jesteś gotowa do jazdy? — zapytał.
— Do jazdy? — zdziwiła się. — Myślałam, że pojedziemy
pociągiem do Londynu.
— Nie pojedziemy do Londynu — odpowiedział. — Chyba że
sobie tego życzysz.
Czekała na wyjaśnienie, a on mówił dalej:
— Mój kuzyn, hrabia Manfred, mieszka w pobliżu Southampton.
Byłem już w domu hrabiego i dowiedziałem się, że wraz z żoną
przebywają w Szkocji. Załatwiłem więc z jego sekretarzem, który jest
równocześnie zarządcą, że zatrzymamy się tam na kilka dni. Myślę, że
obydwoje mamy już dość podróżowania. — Gdy to mówił, uśmiechał
się do Antonii, a ona czuła, jak serce skacze jej w piersi z radości.
A więc nie straci go natychmiast! A więc nie spieszy się tak
bardzo do markizy, jak się tego obawiała. Będą więc razem, nie mogła
wprost wyobrazić sobie czegoś wspanialszego.
Dom hrabiego znajdował się w odległości kilku mil od
Southampton i książę wiózł ją tam eleganckim powozikiem kuzyna,
zaprzężonym w dwa konie. Antonia na ich widok chciała wydać
okrzyk zachwytu. Potem powiedziała:
— Może tylko wydają się takie rasowe po tych dwóch konikach,
które nas wiozły z Paryża. — Po chwili dodała szybko: — Nie
chciałabym umniejszyć ich wspaniałego wysiłku, to one przecież
dowiozły nas w bezpieczne miejsce. Chciałam tylko, żebyśmy mogli
wyrazić im naszą wdzięczność.
— Oddałem je człowiekowi, który wynajmuje konie — wyjaśnił
książę. — Zostawiłem mu pewną sumę na ich utrzymanie pod
warunkiem, że pozwoli im odpocząć przynajmniej tydzień. Myślę, że
doceni ich wartość.
— To bardzo szlachetne z twojej strony. — Antonia spojrzała na
męża z wdzięcznością.
— Myślę, że żadne z nas nie zapomni tej podróży ani tamtych
koni — powiedział spokojnie.
Nigdy tego nie zapomnę, pomyślała Antonia. Byliśmy sami, we
dwoje dzień i noc... może ostatni raz!
Dom należący do hrabiego Manfreda, zbudowany w stylu króla
Jerzego, otaczał wspaniały ogród. Dobrze wyszkolona służba
wprowadziła Antonię do dużej, elegancko umeblowanej sypialni,
która przypominała pokoje w Doncaster Park. Stało tam łoże z
baldachimem i firankami w kolorze różowym, w którym tak bardzo
jej było do twarzy. Pomyślała jednak, że nie ma to żadnego znaczenia,
ponieważ sama spędzi tę noc.
Ostatnie dwie noce spała u boku księcia, jej ciało dotykało jego
ciała, a pierwszej nocy nawet trzymała go w objęciach. To już się nie
powtórzy — powiedziała do siebie ze smutkiem. Fakt, że tak nagle
znaleźli się w kraju, napełnił ją rozpaczą. Teraz go utraci! Miała go
dla siebie przez tak długi czas, że nie mogła sobie przypomnieć, co
było wcześniej. Nie myśląc o niczym innym, koncentrowała wszystkie
swoje myśli, uczucia, całą swoją miłość na nim.
Jednak obiecała mu, kiedy prosił o jej rękę. że nie będzie mu się
narzucać i wysuwać żadnych żądań. Musi dotrzymać obietnicy. Jakież
to byłoby upokarzające, myślała, gdyby się dowiedział o mojej
miłości i musiałby dać mi do zrozumienia, że nie jest mną
zainteresowany. W tej sytuacji niby się zapewne skrępowany i w
rezultacie unikałby jej, a więc widywałaby go jeszcze rzadziej.
Muszę być bardzo rozsądna i bardzo mężna — mówiła do siebie,
ale była bliska płaczu. Zmusiła się do zainteresowania zawartością
kufrów, które dostarczyła jej służba hrabiego. Przed opuszczeniem
jachtu Antonia zapytała o garderobę księcia. Dowiedziała się, że
zawsze trzymał na jachcie dodatkowe ubrania. Wyglądał więc
olśniewająco, niemal równie wspaniale, jak pierwszego wieczoru po
ślubie, kiedy weszła do salonu przed kolacją.
Słońce zachodziło i czerwonozłote niebo rzucało ciepły blask do
wnętrza przestronnego pokoju z francuskim oknem, wychodzącym na
otoczony balustradą taras. Antonia stanęła w drzwiach. Jej oczy
szukały księcia. Spędziła wiele czasu zastanawiając się, w co powinna
się ubrać, zmieniając decyzję dziesiątki razy. W końcu poleciła
służącej, żeby przygotowała jej czerwoną suknię, w której cera
Antonii wydawała się niemal przejrzysta.
Ozdobiona tiulem, satynowymi szarfami, falbankami i riuszkami,
podkreślała doskonałą linię jej figury i dodawała nieodpartego czaru.
Powoli szła w stronę księcia.
— To otoczenie jest całkiem odmienne od tego, w jakim
spędziliśmy ostatni wieczór — powiedział ze śmiechem — i choć
jadłem już obiad, wciąż jestem głodny.
Mimo iż patrzył na nią, odnosiła wrażenie, jakby pragnął ukryć
zakłopotanie. Ale nie wiedziała, co było tego powodem. Kiedy
podniósł jej rękę do ust, rozpaczliwie pragnęła przytulić się do niego,
jakby w obawie, że książę może nagle zniknąć. Teraz mnie zostawi,
ponieważ już jesteśmy w domu, pomyślała z rozpaczą, głośno zaś
powiedziała:
— Tour mówił mi, że twoje ramię nie ucierpiało w czasie
podróży.
— Czuję się dobrze — odrzekł książę poważnie. — Bardzo długo
na to czekałem, Antonio.
Spojrzała na niego pytająco, ale w tej chwili poproszono ich na
obiad, więc nieśmiało położyła rękę na jego ramieniu i pozwoliła
zaprowadzić się do jadalni. Chociaż szef kuchni w domu hrabiego nie
był tak dobry, jak kucharz księcia w Londynie, to Antonii nigdy dotąd
jedzenie nie smakowało tak bardzo.
Przypominała sobie twardy chleb, który jedli ostatniego dnia
podróży, jak nie mogła już patrzeć na pasztet, jak niesmaczny i
nieświeży był ser, zbyt długo wożony w torbie. Pomyślała teraz, że
ryba prosto z morza, świeża wołowina niezwykłej delikatności,
pieczone gołąbki to prawdziwie epikurejska uczta.
Książę namawiał ją, żeby wypiła trochę szampana.
— To usunie ostatnie ślady zmęczenia — zapewniał.
Przeczytał ostatnie wiadomości z Francji i opowiedział jej, że po
mężnej obronie poddał się Strasbourg, a bombardowania uszkodziły
znakomitą bibliotekę i spowodowały śmierć wielu ludzi.
— Wojna niesie takie spustoszenia! — zawołała Antonia. —
Ludzie cierpią i giną, a zabytki niszczeją.
— To prawda — zgodził się książę — to wprost
nieprawdopodobne, że Francja rozpoczęła wojnę, nie rozpoznawszy
wpierw dokładnie siły niemieckich armii.
— Myślę, że Prusacy tryumfują! — powiedziała Antonia cichym
głosem.
— Szaleją z radości! — odpowiedział książę. — Jestem pewien,
że nie oszczędzą Francji żadnego upokorzenia.
— Możemy się tylko modlić, żeby Paryż został oszczędzony —
mówiła spokojnie Antonia, mając nadzieję, że Labby będzie
bezpieczny.
Po skończonym posiłku przeszli do salonu. Słońce już zaszło,
zapadł zmierzch i kilka gwiazd pojawiło się na niebie. W salonie
paliły się świece, zasłony były zaciągnięte z wyjątkiem jednej.
Antonia stanęła przy oknie, a potem odetchnąwszy głęboko, odezwała
się nieśmiało:
— Chciałabym ci... coś powiedzieć.
Odwróciła się i szła w stronę księcia, który stał przy kominku.
Mimo że płonął ogień, Antonia drżała z zimna. Książę usiadł przy
kominku ze szklaneczką brandy w ręku.
— Co takiego? — zapytał.
— Jest to rzecz... która może cię... rozzłościć — ciągnęła — ale
muszę... ci to wyznać.
— Obiecałem ci w wieczór po naszym ślubie, że nigdy nie będę
się na ciebie złościć.
— To coś... czego się bardzo wstydzę.
Zacisnęła palce, żeby powstrzymać ich drżenie, a on powiedział
spokojnie:
— Nie musisz się niczego bać, Antonio.
— Boję się, że będziesz zły.
— A więc nie będę.
— Ale miałbyś prawo być zły — powiedziała udręczona.
Zapadła cisza, a po chwili książę odezwał się:
— Czekam na to doniosłe wyznanie.
Jego głos zachęcał ją, ale Antonia nie mogła dobyć z siebie głosu.
— To moja wina... że musiałeś walczyć w pojedynku —
wyrzuciła z siebie i spojrzała na niego, a on zobaczył w jej oczach
ogromne zawstydzenie.
— Mówiłam... bez zastanowienia — dokończyła. — Nie
wiedziałam, że hrabia jest mężem tej damy... z którą wyszedłeś do
ogrodu.
Jej głos załamywał się w szlochu.
— Zapytał mnie, gdzie jesteś, a ja odpowiedziałam, że jesteś w
ogrodzie z pewną fascynującą damą... która... jak sądzę, jest twoją
dawną znajomą.
Antonia umilkła na chwilę, a potem mówiła dalej:
— Jak mogłam być tak głupia... tak idiotycznie niemądra, żeby
mówić takie rzeczy, nie wiedząc... do kogo mówię? — oskarżała
siebie drżącym głosem.
Książę westchnął z ulgą. Antonia nie miała pojęcia, że bardzo bał
się jej wyznania.
— Nie musisz sobie niczego wyrzucać — rzekł spokojnie. —
Hrabia prędzej czy później i tak wyzwałby mnie na pojedynek,
ponieważ od dawna na to czekał.
— Czy wybaczysz mi? — prosiła Antonia.
— Jak mógłbym ci nie wybaczyć widząc, jak troskliwie mnie
pielęgnowałaś podczas choroby — odpowiedział książę.
— Ale przecież byłeś bliski... śmierci — powiedziała Antonia. —
I to przeze mnie. Jak mogłabym żyć z myślą, że... przyczyniłam się do
twojej śmierci.
Nie chcąc utracić panowania nad sobą, odwróciła się i podeszła w
stronę okna. Stała tam patrząc w ciemność z odchyloną do tyłu głową,
aby łzy nie potoczyły się po policzkach.
— Gdy już jesteśmy ze sobą szczerzy — usłyszała głos księcia
stojącego za nią — i gdy już raz uzgodniliśmy, że nie będziemy
niczego przed sobą taić, chciałbym ci również coś wyznać, Antonio.
Było coś szczególnie uroczystego w jego głosie, a ona czekała,
zacisnąwszy palce aż do bólu. Domyślała się, co książę zamierza jej
powiedzieć.
— Powinnaś wiedzieć — odezwał się książę — że jestem
zakochany.
Oczekiwała, że to właśnie usłyszy, a jednak słowa księcia odczuła
jak śmiertelny cios wymierzony w jej serce. Przez chwilę stała
zmartwiała. Poczucie klęski było tak silne i gwałtowne, że z
największą trudnością udało jej się powstrzymać wybuch płaczu.
Nieswoim głosem powiedziała:
— Rozumiem i... pojadę do Doncaster Park, jak się...
umówiliśmy.
— Myślisz, że będziesz tam szczęśliwa? — zapytał książę.
Z trudem powstrzymała łzy, ale z dumą, o którą się nie
podejrzewała, odparła:
— Będę.
— Sama?
— Będę miała przecież konie.
— Myślałem, że będziemy cieszyć się nimi razem.
Nie zrozumiała i po chwili dodała z wahaniem:
— Pewnie będziesz chciał... któregoś z nich dla... markizy?
— Odwróć się, Antonio!
Chciała go posłuchać, ale bała się, że z wyrazu twarzy mógłby
odczytać jej uczucia. Nie ruszyła się i usłyszała, jak książę podchodzi
bliżej.
— Jesteś w błędzie — powiedział spokojnie. — To nie markiza
jest osobą, którą kocham.
— Nie markiza?
Teraz Antonia odwróciła się i spostrzegła, że on stoi tuż obok
niej. Rzuciła na niego krótkie spojrzenie, a potem znów się odwróciła.
— Myślałam... — zaczęła z wahaniem.
— I ja tak sądziłem przez, krótki czas — powiedział książę — ale
się myliłem.
A więc musi być ktoś inny! — pomyślała Antonia i zastanawiała
się z rozpaczą, kto to mógłby być. Czyżby hrabina?
— Kobieta, w której jestem zakochany — mówił książę bardzo
powoli i spokojnie, jakby dobierając każde słowo — kocha mnie,
jakbym był dzieckiem. A ja chciałbym się przekonać, Antonio, że ona
potrafi mnie kochać jak mężczyznę.
Antonii wprost zaparło dech w piersiach i poczuła się tak
cudownie jak nigdy dotąd.
— Czy chcesz... przez to powiedzieć?... — spróbowała mówić.
— Kocham kogoś, kto obejmował mnie i przemawiał do mnie
czule, kto okrywał pocałunkami moje czoło i policzki.
Antonia wydała nieartykułowany dźwięk, a potem odwróciła się i
ukryła twarz na jego ramieniu, a on objął ją i przytulił.
— Czy możesz mnie kochać tak, jak kobieta kocha mężczyznę,
mój skarbie? — zapytał. — Boję się, że teraz, kiedy już wróciłem do
zdrowia, mógłbym cię utracić.
Czuł, że Antonia drży w jego objęciach, więc bardzo delikatnie
ujął jej brodę i uniósł twarz ku górze.
— Całowałaś mnie, moja droga — powiedział — Pozwól, żebym
teraz ja cię pocałował.
Jego wargi odnalazły jej usta i dziwne, nieziemskie uczucie
owładnęło całym jej ciałem. Nie doświadczyła czegoś podobnego
nigdy przedtem, a jednak było częścią miłości, którą obdarzyła go
wcześniej. Nie wiedziała, że może istnieć uczucie tak doskonałe,
nieoczekiwane i oszałamiające.
Całował ją tak długo, aż zakręciło się jej w głowie, pokój zniknął i
wydawało się jej, że są w Paryżu, na tajemniczej wyspie, gdzie nie ma
nikogo oprócz nich. Wszystko to było takie wspaniałe i cudowne, że
pytała samą siebie, czy to dzieje się naprawdę. Gdy w końcu uniósł
głowę, by spojrzeć jej w oczy, zobaczył w nich pełne zdumienia
szczęście. Powiedział miękko:
— Teraz mi powiedz, że mnie kochasz.
— Kocham cię. Och, Atolu, kocham cię... całym sercem...
kochałam cię, teraz to wiem... od pierwszej chwili.
—
Moja
dzielna,
wspaniała,
mężna
żoneczka.
Nie
przypuszczałem, że kobieta może być jednocześnie tak doskonała i tak
odważna.
— Nigdy się nie bałam... ponieważ byłam z tobą — wyszeptała.
Objął ją mocniej i dodał:
— Jest tyle rzeczy, które moglibyśmy robić razem, myślę więc, że
żadne z nas nie chciałoby być teraz w Londynie, aby składać wizyty i
przyjmować gości.
Antonia czuła, że myśli o markizie, więc zapytała cicho:
— Nie będzie ci nudno na wsi?
— Z tobą nigdzie się nie nudzę — odpowiedział. — Ale nie
możemy zapominać o naszych koniach! Musimy je przygotować do
biegów z przeszkodami i mam nadzieję, że razem zdobędziemy
nagrodę. Myślę, że nie grozi nam nuda.
Jego usta przylgnęły do jej ust, zanim zdążyła odpowiedzieć,
całował ją coraz natarczywiej i namiętniej. Czuła, że się zatraca w
jego pocałunkach, że ogarnia ją płomień, więc się poddała i stopili się
w jedną, nierozdzielną całość.
— Kocham cię — powiedział później, trochę niepewnie. —
Kocham wszystko, co ma związek z tobą, nie tylko twoje wspaniałe
ciało i twoje lśniące oczy.
Pocałował je, a potem mówił dalej:
— Kocham też dźwięk twego głosu, delikatność twoich rąk, twoją
słodycz, szlachetność i zdolność do współczucia.
Jego głos był coraz niższy i cichszy:
— Nie zdawałem sobie wcześniej z tego sprawy, że są to
przymioty, których szukałem u kobiet i których u żadnej nie
znajdowałem.
— Byłam bardzo zazdrosna... o markizę — wyszeptała Antonia.
— Na pewno nie tak jak ja o tego dziennikarza, który umizgał się
do ciebie, podczas kiedy ja byłem zbyt chory, żeby okazać ci swoje
uczucia.
Antonia spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Więc byłeś zazdrosny?
— Szalenie! — odpowiedział gwałtownie książę. — I przyrzekam
ci, moja droga, że jeśli jakiś mężczyzna będzie tak patrzył na ciebie
jak on, będę stawał do pojedynku nie raz, ale sto razy!
— O, nie! Nigdy na to nie pozwolę — zawołała Antonia. —
Nigdy więcej nie zniosłabym tego strachu i rozpaczy ani myśli, że o
mało nie przyczyniłam się do twojej śmierci i że... nigdy mi tego nie
wybaczysz.
— Muszę ci wybaczyć.
— Dlaczego?
— Bo czuję, że nie mogę żyć bez ciebie — wyznał książę. —
Pragnę cię, Antonio, bo jesteś moja, bo należymy do siebie. — W jego
głosie zabrzmiała długo tłumiona namiętność.
Antonia ukryła głowę na ramieniu księcia.
— Myślałam — powiedziała po chwili — że kiedy przyjedziemy
do Anglii... zostawisz mnie... wrócisz do markizy i dlatego... chciałam
cię prosić... — Przerwała, a książę zapytał:
— O co chciałaś mnie prosić?
— Gdybyś mi dał... dziecko, które byłoby częścią ciebie samego...
miałabym kogoś, kogo mogłabym kochać — wyszeptała.
Książę przyciskał ją tak mocno, że prawie nie mogła oddychać.
— Będziesz miała dziecko, Antonio, tylko musisz mi coś obiecać.
— Co takiego? — zapytała z obawą.
— Że nie będziesz go bardziej kochać niż mnie — odpowiedział.
— Rozumiem, że muszę podzielić się tobą z naszymi dziećmi, które
przyjdą na świat, ale zniosę to tylko wtedy, jeśli będę czuł, że mnie
kochasz najbardziej. Jeśli będziesz trzymała mnie w objęciach jak
wówczas, kiedy byłem chory, i nie będę musiał obawiać się, że cię
utracę.
Oczy Antonii lśniły jak gwiazdy, kiedy na niego patrzyła. Nigdy
nie była piękna, ale miłość sprawiła, że wydawała mu się piękniejsza
od wszystkich kobiet, jakie znał dotychczas.
— Czy możesz mi to obiecać? — zapytał, zbliżając usta do jej ust.
— Będę cię kochała zawsze... aż do śmierci, bardziej niż
kogokolwiek na ziemi... i na niebie. Jestem całkowicie twoja,
uwielbiam cię.
Ostatnie słowa wyszeptała z ustami na wargach księcia, który
przenosił ją znów na tajemniczą wyspę, gdzie byli sami i gdzie nikt im
nie przeszkadzał.