Campbell Bethany Mężczyzna w ciemnych okularach

background image

Bethany Campbell

Mężczyzna w ciemnych okularach

(Every Kind of Heaven)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Gdy pół roku temu Mollie po raz pierwszy dołączyła do obsady serialu

telewizyjnego,

kobieta grająca rolę doktor Katherine Bleekman odprowadziła ją

na bok i ostrzeg

ła:

– To zwariowana praca. Nigdy nie wiadomo,

co się za chwilę może zdarzyć.

Ale jedno jest pewne: jeżeli reżyser zechce cię widzieć w swoim prywatnym
gabinecie,

miej się na baczności. Będziesz miała kłopoty.

Kłopoty? – spytała zdziwiona Mollie. Była szczęśliwa, że w ogóle znalazła

pracę.

– W serialu nigdy nie wiesz,

co się stanie z graną przez ciebie postacią –

mówiła dalej kobieta. – Autorzy scenariusza mogą zrobić z tobą coś strasznego

bez żadnego ostrzeżenia. Szczególnie ci nasi z tego słyną. Ciągle ktoś jest

wzywany i dowiaduje się, że już po nim.

Od czasu tej rozmowy cztery osoby z obsady aktorskiej wezwane zostały do

gabinetu,

aby dowiedzieć się od reżysera, że odtwarzane przez nie postacie mają

zostać zabite lub w inny sposób wyeliminowane, Znalazła się wśród nich także
kobieta,

która grała rolę Katherine Bleekman. Nieoczekiwana śmierć doktor

Bleekman nastąpiła na skutek ukąszenia jadowitego węża z Gabonu, ukrytego w
jej mieszkaniu przez nikczemnego doktora Foresta, jej konkurenta. A doktorowi
Fo

restowi z kolei wydarzył się jakiś dziwny wypadek przy nurkowaniu z

aparatem tlenowym i również został wykreślony ze scenariusza.

Tym razem wezwanie,

którego wszyscy tak się obawiali, otrzymała Mollie.

Siedziała pełna niepokoju ostatnie sześć miesięcy grała rolę Clarice w

nadawanym w porze przedpołudniowej serialu „Lekarze i ich szpital”. Clarice

przez cały ten czas pozostawała w stanie śpiączki. Nie mówiła; nie poruszała

Się, nie , wydawała nawet jęku. Krótko mówiąc, nie była to porywająca rola, ale
zawsz

e coś, a z gaży można było spokojnie opłacić czynsz.

– Na zdrowie! –

powiedziała, gdy Leon przestał kichać.

– Przykro mi,

że zdecydowaliśmy się na ten krok tuż przed Bożym

Narodzeniem –

przyznał, wycierając nos w chusteczkę – ale autorzy uznali, że

to będzie bardziej dramatyczne. Na gwiazdkę mieliśmy już śluby, rodziły się
dzieci,

doktorowi Finlayowi spłonął dom, było kilka śmierci i wypadków, ale

nigdy jeszcze na Boże Narodzenie nie odłączyliśmy nikogo od aparatury
medycznej.

To będzie pierwszy taki przypadek. Wrażenie wywrze niesłychane!

Choć to, co mówił Leon, wydało jej się okropne i bezduszne, skinęła głową,

pragnąc za wszelką cenę wyglądać na osobę, która przyjmuje wszystko z

chłodnym, zawodowym spokojem.

Mollie nie odznaczała się olśniewającą urodą, ale była kobietą atrakcyjną:

wyglądała świeżo i zdrowo. Jej długie, spięte klamrą, jasnorude włosy bujnymi

background image

falami opadały na ramiona. Delikatne łuki kasztanowych brwi uwydatniały

duże, niebieskie oczy i oryginalny kształt usianych piegami kości policzkowych.

Wiedziała, że nie jest pięknością, ale ma za to charakterystyczną twarz, niski

głos o szerokich możliwościach scenicznych i dużą sprawność ruchową.

Zawsze była świadoma tego, że o jej karierze będzie musiała zadecydować

nie uroda, lecz talent i upór

w dążeniu do sukcesu. Ale nie wiedziała jeszcze, jak

wiele w życiu aktorki zależy od zwykłego, nie dającego się przewidzieć

szczęśliwego trafu. Podobnie jak w przypadku biednej Clarice, jej szczęśliwa

gwiazda zdawała się teraz gasnąć. Za chwilę nie będzie miała pracy.

A więc – kontynuował Leon, oglądając pudełko drażetek wykrztuśnych –

będziemy potrzebować cię jeszcze przez dwa tygodnie. Potem będziesz wolna.

Mam nadzieję, że znajdziesz interesującą pracę. Naprawdę wierzę w twoje

możliwości. Na pewno możesz grać role znacznie bardziej ambitne niż rola

kobiety w stanie śpiączki.

Bardzo dziękuję – powiedziała Mollie i uśmiechnęła się mimowolnie.

W każdym razie – dodał, odkładając na bok pudełko drażetek – i tak

prosiłaś o kilka dni urlopu w święta. O ile pamiętam, wychodzisz za mąż.

– Tak. –

Mollie skinęła głową z ciągle tym samym chłodnym uśmiechem na

twarzy.

Ale nie prosiłam o wieczny urlop, pomyślała ponuro. Michael nie będzie

tym zachwycony.

Już przedtem martwił się o pieniądze i o to, jak przeżyjemy.

Bardzo ci dziękuję, Leon. Ciekawe, jak byś się czuł, gdyby tobie ktoś zrobił taki
gwiazdkowy prezent?

No proszę – stwierdził Leon – teraz wasz miodowy miesiąc będzie mógł

być tak długi, jak tylko zechcecie. Wybieracie się w podróż poślubną?

– Tak. Do Nowego Orleanu –

odpowiedziała cierpko, myśląc o tym, czy

będzie ich nadal na to stać, teraz, kiedy została bez pracy.

– Ach –

westchnął Leon. – Nowy Orlean, słońce, palmy, Dzielnica

Francuska, jazz...

Zazdroszczę ci. Wszystkiego ci zazdroszczę. Twojej młodości,

twojego zdrowia.

Gdy kończy się zdrowie, kończy się wszystko. – Kichnął

ponownie, tym razem tak mocno,

że aż łzy napłynęły mu do oczu. Nos miał

czerwony i patrzył na Mollie wilgotnymi oczami. – Powinnaś dziękować Bogu
za to, co masz –

powiedział zakatarzonym głosem. – Jesteś szczęśliwa.

Szczęśliwa, pomyślała gorzko Mollie. No właśnie. Błogosławieni niech będą

bezrobotni!

Musiało tak się stać, powtarzała sobie, z trudem brnąc do domu przez

padający śnieg. Zawsze wiedziała, że autorzy – ta banda krwiożerczych
wampirów – raczej n

ie pozwolą na to, aby Clarice przeżyła. Nigdy nie

obchodzili ich aktorzy. Dbali tylko o to, a

by akcja była bez przerwy powikłana i

aby wciąż mogły się zdarzać jakieś zaskakujące niespodzianki. Bez żadnych

zahamowań mordowali swych bohaterów lub pozwalali im ginąć w lawinach, na

background image

safari,

w wybuchających gdzieś daleko rewolucjach, powodowali u nich zaniki

pamięci i rozwój podwójnej osobowości lub wymyślali tysiące innych

fizycznych i psychicznych cierpień. No tak, pomyślała Mollie, otulając ściślej

szyję szalikiem, pomysł uśmiercenia Clarice nie powinien być dla mnie
zaskoczeniem.

A jednak miała nadzieję, że jej bohaterka przeżyje jeszcze przynajmniej trzy

lub cztery miesiące. Mieli pobrać się z Michaelem w czasie świąt Bożego
Narodzenia, za dwa tygodnie,

gdy tylko skończy on swą pracę magisterską z

teorii dramatu.

Ślub miał być skromny, bez żadnej pompy. Michael przyjechałby

do Nowego Jorku prosto z Minneapolis. Na razie nie mieli zamiaru nikogo o

tym zawiadamiać. Mollie nie miała nawet zaręczynowego pierścionka, – gdyż
wspólnie doszli do wniosku,

że byłby to niepotrzebny wydatek.

Jedynym luksusem, na jaki sobie pozwolili,

miała być czterodniowa podróż

poślubna do Nowego Orleanu. Mollie kupiła bilety lotnicze na tyle wcześnie,
a

by skorzystać ze zniżki za wcześniejszą rezerwację.

Bilety

leżały już w specjalnej kopercie, bezpiecznie ukryte w kuchennej

szufladzie.

O tej porze roku w Nowym Jorku szybko zapadał zmrok i zanim Mollie

dotarła do swego nowego mieszkania, zrobiło się już ciemno. Ciągle jeszcze w

myślach nie nazywała tego miejsca domem – mieszkała tu dopiero kilka
tygodni.

Otworzyła drzwi, weszła do mieszkania i powiesiła na wieszaku kurtkę,

czapkę i szalik. Nie schylając się zrzuciła buty z nóg i rozejrzała się wokół.
Ze

wsząd wyzierało przygnębiające ubóstwo nagich ścian. Mieszkanie było

najwyżej dwa razy większe niż jej poprzedni pokój. I przeszło pięć razy droższe.

Czynsz, czynsz, czynsz... –

zdawały się szeptać ściany. Straciłaś pracę...

Skąd weźmiesz pieniądze na czynsz?

Rozprostowała ramiona. Mogła ponownie podjąć dorywczą pracę kelnerki w

kawiarni u Greenów.

Gdyby nie znalazła wkrótce innego zatrudnienia jako

aktorka,

przyjęłaby jakąkolwiek inną pracę w pełnym wymiarze godzin.

Gdziekolwiek.

Pracy się nie bała. Nikt jej nie obiecywał, że życie aktora będzie

łatwe. Oboje z Michaelem wiedzieli, jak trudno o angaż, czy porządne
honorarium,

chociaż podejrzewała, że Michaela bardziej to przerażało niż ją.

Ale Michael nie powinien bać się o siebie, pomyślała z czułością. Przecież ma
talent, wielki talent.

Spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. Najwyższy czas, aby przestać się

nad sobą rozczulać i zacząć działać. Musi zadzwonić do swojej agencji.

Podniosła stojący na podłodze telefon i wykręciła numer.

– Agencja Prokopoulos i Wspólnicy? –

spytała.

– Tak? –

usłyszała oschły głos Clytie.

– Clytie? Mówi Mollie Randall,

uśmiercają moją postać w „Lekarzach i ich

background image

szpitalu”.

Zostaję tam jeszcze tylko przez dwa tygodnie.

Clytie była małą, śniadą, impulsywną osóbką. Zaklęła okropnie.

Nienawidzę autorów tego serialu. To notoryczni mordercy. W niecałe pół

roku wykończą każdego, komu znajdę tam pracę. Niech będą przeklęci!

– Clytie, jestem zrozpaczona.

To przyszło w najgorszym momencie.

– To zawsze,

kochaneńka, przychodzi w najgorszym momencie –

powiedziała ponuro Clytie. – Wesołych Świąt.

Nic się nie szykuje nowego? Jakieś reklamówki, cokolwiek?

Przecież bym ci powiedziała, kochanie. Chyba po to jestem twoim

agentem.

Mówię ci wszyściutko, o czym się dowiem.

Coś stałego – powiedziała Mollie prawie błagalnie.

Gdybyś tak mogła znaleźć dla mnie coś stałego, choćby na jakiś czas.

– Uhm,

dla ciebie i dla tysiąca innych aktorów bez pracy – odpowiedziała

Clytie. – Poczekaj. Zobaczymy, co tutaj mamy –

Mollie usłyszała szelest

papierów.

Nie jest tak łatwo znaleźć dla ciebie rolę. Wiesz, z tymi twoimi piegami.

No i dlatego,

że masz niewielką praktykę zawodową.

Przecież nie mogę nabrać doświadczenia, dopóki ktoś nie umożliwi mi

wykonywania zawodu –

przekonywała ją Mollie. – Grałam w końcu przez pół

roku w serialu emitowanym w sieci ogólnokrajowej.

Chyba to się jakoś liczy,

nawet jeśli odtwarzana przeze mnie postać była przez cały czas nieprzytomna.

– Dobrze, dobrze,

poczekaj chwilę – mruknęła Clytie. – O, tutaj coś mamy.

Pewi

en drugorzędny teatrzyk przygotowuje musical „Łaźnia”. Potrzebują

aktorek.

Tylko że do tej roli będziesz musiała się rozebrać.

Jestem aktorką – Mollie starała się, aby zabrzmiało to nadzwyczaj godnie –

i nie upadłam tak nisko, aby pokazywać swoje nagie ciało.

– Dobrze,

kochaną, dobrze – westchnęła Clytie. – Po prostu się pytam. W

porządku. Jutro możesz się zwrócić do agencji Palmera. Szukają kobiety z
litewskim akcentem.

– Litewskim? –

spytała skonsternowana Mollie. Nie wiedziała nawet

dokładnie, gdzie leży Litwa, nie mówiąc już o. tym, z jakim akcentem mówią jej

mieszkańcy.

– Kotku,

proponuję ci to, co mam – powiedziała bez ogródek Clytie. – Aha,

jest tu jeszcze zapotrzebowanie na osobę o zdrowym wyglądzie do reklamy.

Możesz spróbować. Nie zaszkodzi. Mam tu także notkę o tym, że w jakiejś
mydlanej operze jest do obsadzenia rola licealistki... No, ale nie.

Tam cię na

pewno nie przyjmą. Jesteś za wysoka i masz za niski głos.

– Cokolwiek, Clytie, cokolwiek.

Za dwa tygodnie wychodzę za mąż. Ktoś w

rodzini

e musi mieć jakąś stałą pracę.

– Za dwa tygodnie! –

odburknęła Clytie. – To tobie, moja dziewczyno, nie

jest potrzebny agent. Potrzebny ci jest cudotwórca. Ale popatrzmy dalej. Zaraz

background image

po Nowym Roku jakaś instytucja oświatowa nagrywać będzie serię programów
na temat zdrowia.

Mają tam kilka ról głosowych. Ale oni dużo nie płacą.

To nieważne – stwierdziła Mollie. – Daj mi adres i nazwisko osoby, do

której trzeba się zgłosić.

Serdeńko, wiem, że nie chcesz o tym słyszeć, ale naprawdę miałabyś

znacznie więcej pracy, gdybyś tylko zechciała się czasami rozebrać – kusiła
Clytie.

Mówiłam ci, że tego nie zrobię. Nie jestem striptizerką. Jestem aktorką.

Dopóki masz gdzie grać. A jak nie masz, to już nią nie jesteś – oceniła

zgryźliwie Clytie. – Powiem ci, kim tak naprawdę jesteś, głuptasku. Jesteś

młoda. Jesteś jak dziecko zabłąkane w lesie. To nie jest Minnesota. To jest
wielkie miasto,

siedlisko zła. Czasem trzeba iść na kompromis.

– Nigdy –

zaprzeczyła Mollie, podnosząc dumnie głowę.

– Oj, trzeba, trzeba. Kotku,

nie chciałabym cię urazić, ale może chociaż ten

twój chłopak jest większym realistą od ciebie. Wybraliście oboje trudny sposób
zarabiania na chleb.

– Wiem, wiem –

powiedziała Mollie. – „Każde światło na Brodwayu to

złamane ludzkie serce...” znam to i inne podobne kawałki. Ale, Clytie,
Micha

elowi i mnie musi się udać. Przez cztery lata o tym marzyliśmy.

W słuchawce na chwilę zapanowała cisza.
– Kochanie –

odezwała się wreszcie Clytie – mam nadzieję, że już to kiedyś

słyszałaś. Marzeniami się nie nakarmicie.

– Nieprawda,

nakarmimy się, jeśli będziemy musieli – rzekła Mollie,

sadowiąc się wygodniej na jedynym stojącym w pokoju zniszczonym meblu.

Naprawdę tak myślała. Życie bez marzeń nie byłoby niewarte.

Mollie spędziła następny dzień, brnąc przez pokryte mokrym śniegiem ulice

i przeciskając się przez przedświąteczny tłum, w drodze od jednej instytucji do
drugiej.

Zmęczyła się, bolały ją nogi, ale była w zasadzie zadowolona. Nie dostała

roli wymagającej litewskiego akcentu, a producenci reklamówki powiedzieli jej,

że ma za niski głos. Ale w końcu szczęście się do niej uśmiechnęło. Dostała

pracę przy udźwiękowieniu trzech filmów oświatowych o zdrowiu. Jej głos miał

być głosem bakterii.

W porządku, pomyślała wchodząc do domu i kierując się w stronę skrzynek

na listy. Nie jest to, co prawda, rola Lady Makbet,

ale płaca wystarczy prawie na

opłacenie miesięcznego czynszu. Nie będzie już się czuła tak okropnie, gdy
powie Michaelowi,

że straciła rolę w serialu. Miała przyzwoitą pracę i gotowa

była zrobić wszystko, by znaleźć następną, choćby miała zedrzeć zelówki.

Otworzyła skrzynkę na listy. Początkowo z uczuciem zawodu oglądała plik

rachunków,

lecz po chwili poczuła nagły przypływ radości na widok grubej

koperty z listem od Michaela.

Zapomniała o rachunkach, zbliżającym się zgonie

background image

Clarice,

o poniżającej nieco roli bakterii w filmie oświatowym. Chwyciła plik

korespondencji i prawie wbiegła po schodach na czwarte piętro do swego
mieszkania.

Nie mogąc złapać tchu, z kołatającym sercem weszła do środka i zrzuciła z

siebie płaszcz. Cisnęła rachunki na brzeg sofy i usiadła na niej w przeciwległym

kącie z listem Michaela w ręku. Ciągle jeszcze miała zawiązany wokół szyi
szalik,

a na głowie wełnianą, puszystą czapkę, spod której wystawały jasnorude

włosy.

Zrzuc

iła buty i wtuliła się w kąt. Niecierpliwie poruszając palcami u nóg,

otwierała kopertę. Uśmiechnęła się, wyjmując z niej cztery złożone kartki listu.

Rozłożyła je starannie i zaczęła czytać. Nagle jej uśmiech przygasł. Krew

odpłynęła z twarzy, uwydatniając piegi. Wargi zrobiły się białe.

Nie ma sensu tego dłużej ciągnąć – pisał Michael swym drobnym,

spiczastym pismem. –

Nie mogę się z Tobą ożenić, Mollie. Lubię Cię, lecz w

głębi serca zawsze uważałem, że nie pasujemy do siebie. Znalazłem kogoś
innego...”

Przeczytała jeszcze raz pierwszy akapit listu. Każde słowo, które rejestrował

jej umysł, było dla niej niczym kolejne, paraliżujące uderzenie.

Michael nie chce się z nią ożenić... Nie kocha jej... Znalazł sobie kogoś

innego...

Wydawało jej się, że spada w czarną otchłań, rozstając się na zawsze’ z

normalnym życiem. To, co było dotąd, nie wróci już nigdy.

Przeczytała resztę listu, choć nie docierała do niej w pełni jego treść.

Michael pisał, że oboje zbyt różnią się od siebie. Chociaż Mollie zawsze

twier

dziła, że im się powiedzie, on w głębi duszy nigdy w to nie wierzył.

Uważał, że to mrzonki. Życie młodych, walczących o sukces, aktorów pełne jest

biedy i rozczarowań. Michael uświadomił sobie ostatecznie, że nie chce, aby

stały się one jego udziałem.

Sta

rał się uwierzyć w jej marzenia. Naprawdę się starał. Lecz w miarę jak

zbliżała się data ślubu, coraz bardziej był przekonany, że to nie ma sensu. A

teraz znalazł kobietę, która mu bardziej odpowiada. To studentka, która wkrótce

kończy tę samą uczelnię co on. Oboje, pisał dalej, są jakby ulepieni z tej samej

gliny: mają zainteresowania artystyczne, ale są osobami praktycznymi. Ona chce

być nauczycielką, a on doszedł do wniosku, że też mu to najbardziej odpowiada.

Chciałby prowadzić życie spokojne, choć twórcze, w społeczności jakiegoś

małego college’u.

Zamiast przyjechać do Nowego Jorku na święta, wybiera się do Corning w

stanie Iowa,

aby poznać rodziców swojej dziewczyny. List kończył się

następująco:

„Mollie,

jesteś wyjątkową osobą i masz wyjątkowy talent. Ale nawet

wyjątkowym osobom nie zawsze się udaje to, o czym marzą. Jest taka piosenka

o kimś, kto śni sen niemożliwy do spełnienia. Ja tego robić nie potrafię. Mogę

background image

śnić tylko o tym, co możliwe do spełnienia.


Wiem,

że to Cię zaboli, i przykro mi z tego powodu, lecz lepiej, żeby stało się

to teraz niż później. Naprawdę, nie umielibyśmy ułożyć sobie życia we dwoje.

Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze, ale nie mogę iść dalej wybraną przez Ciebie

drogą. Wierzę, że życie przyniesie Ci wiele szczęścia. Będę zawsze Cię czule

wspominał.


Przykro mi. Michael
P. S. Szkoda,

że wynajęłaś już to mieszkanie, ale może będziesz mogła je

podnająć lub znaleźć kogoś, kto z Tobą zamieszka. Bilety lotnicze do Nowego

Orleanu możesz zwrócić w ciągu tygodnia, otrzymując pełny zwrot pieniędzy.

Sprawdziłem to za Ciebie.”

Mollie patrzyła na list, nie wierząc własnym oczom. Powinna odczuwać żal,

ale była zbyt oszołomiona, aby odczuwać cokolwiek. Znali się z Michaelem od
czterech lat.

Spotkali się na drugim roku na wydziale aktorskim. Zaczęli chodzić

ze sobą od czasu, gdy w szkolnym przedstawieniu „West Side Story” ona grała

rolę Marii a on Toniego, i dopóki nie wyjechała do Nowego Jorku, byli

nierozłączni.

Na trzecim roku grali głównie role w musicalu „Król i ja”. Na czwartym ona

była Elizą Doolittle, a on Henrym Higginsem w „My Fair Lady”. Pomiędzy

jednym a drugim musicalem brali udział w chyba sześciu innych inscenizacjach,
od jednoaktówek do Szekspira.

Poświęcali się bez reszty scenie. To wypełniało

ich życie.

Myślała, że to najzdolniejszy młody człowiek, jakiego kiedykolwiek

spotkała, prawie geniusz. Oboje byli zauroczeni teatrem, nie rozmawiali ze sobą
o niczym innym.

Michael był nie tylko utalentowany, lecz także przystojny. Nieco tylko

wyższy od Mollie, za to dobrze zbudowany, poruszał się z wdziękiem
zawodowego tancerza.

Miał ciemną cerę, czarne włosy i oczy, które czasem

skrzyły się energią, a czasem robiły wrażenie zamyślonych.

Myślała, że wszystko ich łączy: uczucie, myśli, nadzieje, plany... Myliła się.

Od początku do końca się myliła.

Nagle zdała sobie sprawę z tego, że poczucie krzywdy, głębokiej krzywdy,

jaka ją spotkała, nie jest jedyną emocją, jaką odczuwa. Czuła także złość.

Jak mógł przez cały czas kłamać, że marzy o przyjeździe do Nowego Jorku?

A może sam się również okłamywał? Jeżeli miał jakieś wątpliwości, dlaczego

zabrakło mu odwagi, by je otwarcie wypowiedzieć? Jeżeli miał jakieś

zastrzeżenia, to czemu nie był na tyle uczciwy, by je czarno na białym

przedstawić?

background image

A poza tym,

jak mógł być tak przewrotny, by będąc zaręczony z kobietą z

Nowego Jorku,

zalecać się jednocześnie do innej w Minneapolis? Dlaczego

człowiek tak utalentowany chce zostać nauczycielem? Michael obawiał się

Nowego Jorku i bał się szczerze do tego przyznać. Był po prostu tchórzem.

Postanowi

ła zadzwonić do niego, choć nie bardzo mogła sobie pozwolić na

taki wydatek.

Może wkradł się w to wszystko jakiś okropny błąd, jakieś straszne

nieporozumienie? Nakręciła numer Michaela, ale w słuchawce odezwał się

sygnał zajętej linii.

Michael,

pomyślała z odrazą, wiem, co zrobiłeś! Wyłączyłeś telefon! Zawsze

tak postępowałeś, gdy chciałeś uniknąć konfrontacji. Boisz się ze mną

rozmawiać!

Zbyt wzburzona,

by zasnąć, spędziła bezsenną noc. W końcu doszła do

wniosku,

że choć Michael ją bezsprzecznie okłamał, to ona również, myśląc o

nim,

okłamywała samą siebie. Czyż nie wyczuwała w nim zawsze lęku i

niechęci przed podejmowaniem ryzyka?

kiego w Tokio,

a siostra pracuje w Korpusie Pokoju gdzieś w Ameryce

Południowej. Podczas tych świąt Bożego Narodzenia na całym kontynencie

północnoamerykańskim Mollie nie miała nikogo bliskiego.

Pomyślała ponownie o ojcu i o radach, jakie dawał swym dzieciom. Reguła

numer jeden,

mawiał, jest taka: nigdy nie myśl o sobie jako o ofierze, bo

naprawdę staniesz się ofiarą. Użalanie się nad sobą to najbardziej destruktywne

zajęcie pod słońcem.

Ojciec także zwykł był mawiać, z nieco przewrotnym błyskiem w oczach,

mniej więcej tak: gdy ktoś zrobi ci coś złego, Moll, nie odpłacaj mu tym samym.

Zamiast tego zrób coś przyjemnego... sobie samej. W ten sposób wyrównasz
rachunek.

Pokaż, że umiesz nadal cieszyć się z życia, to najlepszy rodzaj

zemsty.

Wzruszyła ramionami. Nie, na pewno nie pragnie zrobić czegoś złego

Michaelowi.

Ale czy może zrobić w tym momencie coś, co poprawiłoby jej

samopoczucie? Chyba nie.

Przygryzła wargę. Przypomniała sobie bilety lotnicze w kuchennej

szufladzie.

Straciła pracę i narzeczonego. Jej rodzina rozjechała się po świecie,

każdy jest gdzie indziej, w trzech dalekich krajach. Święta spędzi samotnie.
Wynajmuje mieszkanie,

na które jej nie stać i nie ma prawie mebli. Przyszłość

nie oferuje jej nic bardziej wzniosłego niż rola zarazka grypy.

Ale nie została pobita całkowicie i nie zrezygnuje z radości, jakie życie może

jej jeszcze zaoferować. Michael pisał, że może zwrócić bilety i wycofać

pieniądze. Zrobi tak – ale tylko z jego biletem.

Zaplanowała sobie tę jedyną świąteczną ekstrawagancję i będzie ją miała!

Niech Michael odwiedza sobie swych przyszłych teściów w Corning. Ona
pojedzie do Nowego Orleanu. Do miasta, o którym oboje tak marzyli. A co

background image

więcej, będzie się tam wspaniale bawić!

Podeszła do Okna. Widać było z niego zawsze to samo: ceglaną ścianę. Tym

razem oświetlało ją delikatne światło zimowego poranka. Padało przez całą noc

i śnieg ułożył się miękkimi fałdami na gzymsach budynków. Zwiewne przez

wiatr smugi śnieżnego pyłu wirowały w powietrzu jak duchy.

Myślała o Nowym Orleanie, gdzie słońce świeciło nawet w grudniu. Na

pewno kwitną tam kwiaty, kołyszą się w słońcu korony palm, niebo jest

błękitne, powietrze ciepłe, a ulice pełne muzyki.

Pojedzie w podróż poślubną, niezamężna, samotna i... wolna.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Jeśli uważasz, że masz jakieś zmartwienia, mawiał ojciec Mollie, rozejrzyj

się wokół siebie. Zawsze znajdziesz kogoś, kto ma większe problemy niż ty.

Zainteresuj się nim. Podaj mu pomocną dłoń, a okaże się, że jest to najlepsze

lekarstwo także dla ciebie.

Pierwszą osobą, jaką zauważyła Mollie, wsiadając do zatłoczonego

samolotu,

był mężczyzna siedzący przy przejściu na samym przodzie kabiny.

Pocz

uła nagły przypływ sympatii. Mężczyzna był wysoki, opalony i przystojny.

I z całą pewnością miał większe powody do zmartwienia niż ona. Był
niewidomy.

Miał na oczach ciemne okulary, a u jego stóp leżał pies-przewodnik. Był to

stary,

potężny owczarek niemiecki z pyskiem przyprószonym siwizną. Leżał z

uniesionym łbem, uważnie przyglądając się innym pasażerom, a jego

bursztynowe oczy miały prawie ludzki wyraz.

Mężczyzna, mimo widomego kalectwa, emanował siłą i zdrowiem. Szare

sportowe spodnie opinały się na jego muskularnych udach, a zrobiony grubym

ściegiem ciemnozielony sweter uwydatniał jego szerokie ramiona. Pod swetrem

miał białą koszulę, a śnieżna biel rozpiętego kołnierzyka podkreślała brąz
opalonej twarzy.

Mollie domyśliła się, że nie jest on urodzonym nowojorczykiem, który

wychował się w tym mieście i zdążył przywyknąć do tłumów i ciasnych
przestrzeni,

do zimowego chłodu, pochmurnego, wietrznego nieba i dni bez

słońca.

Ciemne,

gęste włosy zaczesane były prosto do góry. Miał kwadratowy

podbródek, wyr

aźnie zaznaczone kości policzkowe i orli nos. Najbardziej

niezwykłe wydały się Mollie jego usta: ładnie wykrojone, wyrażały opanowanie

i samokontrolę, lecz również zmysłowość. Siedział wyprostowany, z ciemnymi

szkłami okularów skierowanymi ku gładkiej ścianie, znajdującej się naprzeciw
jego fotela.

Sprawiał wrażenie pogrążonego we własnych myślach.

Sprawdziła raz jeszcze bilet i odczuła nieoczekiwany dreszcz emocji:

niewidomy mężczyzna był jej sąsiadem. Zajmował miejsce, na którym podczas

tej podróży miał siedzieć Michael.

Schowała płaszcz do skrytki bagażowej, znajdującej się nad przejściem,

ostrożnie przeszła nad leżącym psem i usadowiła się na wąskim fotelu obok

niewidomego mężczyzny.

Piękny pies – odezwała się, by mężczyzna zorientował się, że ktoś siedzi

obok niego,

i by przekonać siei czy jest on skłonny do nawiązania rozmowy.

Odwrócił się do niej z poważnym wyrazem twarzy.
– To jawne pochlebstwo.

Jest stary i tłusty. A zapachy potrafi wydzielać

background image

wprost zadziwiające. Kliniczny przypadek.

Mollie z

dumiona przyglądała się jego poważnej twarzy, nie wiedząc co

odpowiedzieć. Nagle dostrzegła na jego opalonych policzkach przebłysk

uśmiechu i sama uśmiechnęła się radośnie. Zaskoczył ją. Po prostu nie

oczekiwała z jego strony żartu.

– Ile ma lat? –

spytała.

Wedle jakiej rachuby? Bo wedle naszej ludzkiej ma trzynaście – odparł. –

Ale jak przeliczyć te lata na psi wiek, to będzie pewnie około

dziewięćdziesiątki. Wędruje na chwiejnych łapach w stronę starczej demencji.

Ale robi to z klasą. Ma na imię Fritz. A ja nazywam się Pearce Goddard. Czy

teraz pani uczyni nam obu zaszczyt i przedstawi się?

Uścisnęła wyciągniętą ku niej rękę. Wydała jej się silna, twarda i pulsująca

energią.

Nazywam się Mollie. Mollie Randall.

Pogładził palcami kostki jej ręki.

Ma pani skórę delikatną jak jedwab. A czy nie ma pani przypadkiem

piegów?

Mollie spojrzała na niego zdumiona. W głębi ciemnych szkieł okularów

zobaczyła swoje własne, pomniejszone odbicie.

Rzeczywiście... mam – odrzekła. Piegi były jej wiecznym utrapieniem.

Nigdy całkowicie nie znikały, nawet w zimie. Ostatnio, gdy nachodziły ją

czarne myśli, zastanawiała się chwilami, czy Michael nie przestał jej kochać

przez tę trwałą skazę jej urody.

I pan jest w stanie to odkryć... dotykając mnie?

Szczerze mówiąc, po prostu zgadłem. Ale rzeczywiście mam bardzo

wyczulony

zmysł dotyku – powiedział, głaszcząc palcami środek jej dłoni.

Także zmysł słuchu. Chce pani usłyszeć coś więcej o sobie?

Mollie skinęła głową i natychmiast uświadomiła sobie, że przecież on tego

nie widzi.

Nieco zafascynowana niezwykłym towarzyszem podróży pozwalała

nadal trzymać się za rękę.

Oczywiście – zgodziła się. – Ciekawa jestem, co pan o mnie potrafi

powiedzieć.

– Pozwoli pani,

że się przyjrzę. Proszę wybaczyć niezręczność

sformułowania. – Uścisnął jej rękę.

Budowa kości wskazuje na to, że jest pani szczupła.

I wysoka.

To jest akurat łatwe. Wystarczy wyobrazić sobie, z jakiego

poziomu słyszy się głos. Pochodzi pani ze środkowego zachodu, o czym

świadczy sposób wymowy „r” i czysta wymowa samogłosek. Chyba że uczyła

się pani dykcji. Najprawdopodobniej zresztą jedno i drugie.

Niesłychane – zdumiała się Mollie. Jego dotyk wywołał u niej uczucie

mrowienia w plecach.

Wydało jej się to niestosowne. W końcu obchodziła coś w

background image

rodzaju żałoby.

Ale głos... – zawahał się, niezdecydowanie kręcąc głową. – Pani głos jest

nadal dla mnie zagadką. Jest aksamitny, ale ma w sobie taką dziwną szorstkość.

W każdym razie jest to głos bez wieku. Naprawdę nie mam pojęcia, ile pani

może mieć lat.

– Dwa

dzieścia trzy. – Mollie była tym wszystkim prawie przestraszona.

Dwadzieścia trzy. – Pokiwał z aprobatą głową.

Aż trudne do wyobrażenia. Tylko dwadzieścia trzy.

– Jego dotyk

stał się jeszcze bardziej intymny.

– Nareszcie mam pretekst,

abyśmy zaczęli sobie mówić po imieniu.

Musiała mu się wydać śmiesznie młoda. Sam przekroczył już zapewne

trzydziestkę. Czas zdążył pogłębić nieco pionowe bruzdy okalające jego usta, a

ciemne okulary nie w pełni zasłaniały zmarszczki wybiegające przy uśmiechu z

kącików oczu.

Odnalazł palcami jej pierścionek z granatem i zaczął się nim bawić.
– Nie jest to,

jak sądzę, zaręczynowy pierścionek. Zaręczynowego nie nosi

się na tej ręce.

– Nie,

nie zaręczynowy – odpowiedziała ściszonym głosem.

Zaczął znowu gładzić jej dłoń i robił to powoli, jak gdyby delektując się

pieszczotą.

Mogę już... zabrać rękę? – spytała, wiercąc się’ niespokojnie w fotelu.

Sprawiał wrażenie, jakby go to zaskoczyło. Albo jakby zapomniał, że ją w

ogóle dotyka.

– Przepraszam –

powiedział. Wyraz jego twarzy w niczym jednak nie

przypominał miny skruszonego grzesznika.

Mollie mogła nareszcie zająć się czymś innym. Wyświetlono napis:

Prosimy zapiąć pasy bezpieczeństwa”. Próbowała to zrobić, ale ponieważ

nigdy przedtem nie leciała samolotem, przychodziło jej to z trudnością.

Wreszcie oba końce pasów dopięły się z lekkim trzaskiem. Jej ojciec,

utrzymując rodzinę z pensji nauczyciela, nie mógł pozwolić sobie na to, aby

podróżowali samolotem. Jeździli wszędzie samochodem, albo wcale. Do
Nowego Jorku Moll

ie przyjechała także najtańszym środkiem lokomocji:

dalekobieżnym autobusem linii Greyhound. Teraz perspektywa lotu napawała ją
pewnym niepokojem.

Wyświetlili już napis o zapięciu pasów? – spytał Pearce.

– Tak –

odpowiedziała. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, po czym

spytała niepewnie: – Dasz sobie radę... czy ci pomóc?

Gdybyś była tak dobra. – Bezradnie wzruszył ramionami, a jego usta

zdawały się niepewnie uśmiechać.

Na każdej linii mają trochę inne pasy. I prawdę mówiąc, nie podróżowałem

tak dużo samotnie. Mógłbym poprosić stewardessę, ale... jest to dla mnie trochę

background image

krępujące. Nie lubię zwracać na siebie uwagi.

Mollie zagryzła wargi.

Chętnie ci pomogę – rzekła niepewnie. – Tylko nie bardzo wiem, jak mam

to zrobić.

Musiała pochylić się nad jego smukłym ciałem i po omacku szukać ręką

drugiej części pasa wzdłuż jego biodra. Znowu okazało Się, że obie połówki

trudno zatrzasnąć. Zbyt była świadoma tego, że jej bezradne palce znajdują się

niebezpiecznie blisko podbrzusza obcego mężczyzny.

P

ies podniósł głowę i uważnie ją obserwował, jakby badając; czy nie ma

jakichś złych zamiarów wobec jego pana.

Dokąd lecisz? – spytał Pearce. Jego oddech wprost parzył jej ucho.

– Do Nowego Orleanu –

odrzekła. Wyprostowała się z ulgą, gdy wreszcie

udało jej się zatrzasnąć klamrę. Dziwnie drżały jej palce.

Co za zbieg okoliczności – przyznał. Sprawdził swoje zabezpieczenie,

przesuwając się do przodu.

Słuchaj, czy możesz trochę skrócić mój pas? Jest całkiem luźny.

Z przyjemnością – odparła nieszczerze. Zacisnęła zęby i jeszcze raz,

półleżąc na nim, mocowała się z opornym pasem. Ocierała się ramieniem o

ukrytą pod swetrem pierś mężczyzny i czuła zapach jego płynu po goleniu.

Pachniał sosnowymi gałęziami i dymem palonego drewna.

Ja też lecę do Nowego Orleanu – powiedział znowu prawie wprost do jej

ucha.

Czuła, jak jego oddech porusza luźne kosmyki jej włosów.

– Ach, tak? –

spytała, nadal manipulując przy sprzączkach, które nie chciały

się zatrzasnąć. – Masz tam rodzinę?

– Nie. –

Jego oddech owiał jej policzek i coraz silniej czuła płynący od niego

sosnowy,

ciepły zapach.

Mam się tam spotkać z... pewną osobą. Sposób, w jaki to powiedział,

sugerował, że chodziło o kobietę. Trudno się temu dziwić, pomyślała.

Czy przesiadasz się w Dallas na lot 808? – spytał.

Z pasem już ci się prawie udało. Jesteś bardzo zręczna.

Mollie westchnęła z ulgą, gdy pas zacisnął się wreszcie wokół płaskiego

brzucha mężczyzny. Ponownie rozprostowała się wygodnie w swoim fotelu. Co
sprawia,

że czuje się tak niepewnie dotykając go, nawet mimochodem? Może to,

że oprócz Michaela od tak dawna nie dotykała żadnego mężczyzny? Próbowała

przypomnieć sobie, o co pytał Pearce.

– Lot numer 808? –

spytała z wahaniem. – Tak; Ty też się przesiadasz na ten

samolot? Skinął potakująco głową.

Jak to miło mieć w podróży jakąś przyjazną osobę. Pewniej się dzięki tobie

czuję. Przemiłe z ciebie dziecko. – Złożył dłonie i ponownie skłonił głowę,

jakby spotkała go jakaś wielka przyjemność. – Naprawdę przemiłe dziecko...

Mollie miała wielką ochotę odpowiedzieć mu, że absolutnie nie czuje się

background image

dzieckiem, a ostatniej rzeczy, jakiej mu brakuje,

to pewności siebie.

Przypomniała sobie jednak przestrogi ojca i postanowiła nadal myśleć nie o

własnych, lecz o cudzych kłopotach.

Zrobię, co będę mogła – powiedziała po prostu. Ktoś z załogi samolotu

stanął na przodzie kabiny i rozpoczął ponury instruktaż, jak zachowywać się na
wypadek katastrofy.

Recytował przerażającą litanię o tratwach ratunkowych,

maskach tlenowych i wyjściach awaryjnych. Mollie słuchała, raz, po raz

przełykając ślinę ze strachu.

Wreszcie silniki zaryczały tak głośno, że poczuła wibrację kadłuba i

rezonacyjne drżenie w okolicach kręgosłupa. Samolot zaczął kołować po płycie
lotniska, zrazu powoli, a potem coraz szybciej.

Uchwyciła się poręczy fotela tak mocno, jak tylko mogła. Poczuła, jakby

ktoś wepchnął jej łokieć w żołądek raz, a potem jeszcze raz, gdy startująca

maszyna uderzyła podwoziem o pas startowy, zanim wreszcie oderwała się od
ziemi.

Pearce przypadkiem dotknął jej ręki i zaraz się cofnął.
– Przepraszam –

powiedział, ale po chwili z powrotem nakrył jej rękę swą

dłonią. – O Boże, ale jesteś spięta. Nigdy przedtem nie latałaś?

– Nie, nigdy. Ale poczekaj,

za chwilę do tego przywyknę.

Poklepał jej rękę prawie braterskim gestem.

Poproś o jakiś tygodnik. Albo pożycz słuchawki i oglądaj film. Jeśli

wzięłaś ze sobą jakąś książkę, to sobie poczytaj. Całkiem zapomnisz, że jesteś w
powietrzu.

– Dobrze –

odparła z wdzięcznością. To, co jej radził, wydawało się

rozsądne. Ale po chwili zawahała się, gdy pomyślała o nim. On nie może się

zająć tym wszystkim, co jej proponował. Trochę uciążliwe było to jego ciągłe

zainteresowanie nią, ale może jednak powinna rozmawiać z nim podczas

podróży? Inaczej spędzi trzy godziny samotny i pogrążony w ciemności.

A ty co będziesz robił? – spytała. – Mogę ci w czymś pomóc? Nie chcę,

żebyś... żebyś tak po prostu... siedział.

Uśmiechnął się do siebie i założył nogę na nogę.

Nie przejmuj się mną. Oglądaj swój film, a ja będę oglądał swój.

Wyświetlam go sobie. Mam ekran na wewnętrznych powierzchniach powiek.

Nigdy czegoś takiego nie robiłaś?

Mollie patrzyła na niego zdumiona. To niesamowity człowiek, pomyślała,

pełen niespodzianek. Nigdy kogoś takiego nie spotkała.

Wyświetlasz sobie film? – spytała. – O czym? O czym tylko zapragniesz?

Odchylił głowę na oparcie fotela. Ciemne okulary zdawały się patrzeć

donikąd.

– Nie. To zawsze ten sam film. O krecie.
– O krecie? –

spytała Mollie, prawie nie zauważając, że samolot przechylił

background image

się na skrzydło, kończąc kołowanie nad lotniskiem.

– Chodzi o takiego kreta jak w filmach szpiegowskich? Agenta, który

infiltruje obcą siatkę? Leniwie pokręcił głową.

– Nie.

O zwykłego, odżywiającego się owadami małego ssaka. Mój kret jest

po prostu zwierzątkiem.

Mollie

uśmiechnęła się. Była rozbawiona i jednocześnie nieco zakłopotana.

Dlaczego akurat film o krecie? Cóż to za dziwny pomysł?

– Bo po prostu uwielbiam ten film –

powiedział z wyrazem zadowolenia na

twarzy. –

No właśnie. Już leci czołówka z napisami, wchodzi temat muzyczny...

Pies popatrzył na niego, potrząsnął łbem, westchnął i położył siwiejący pysk

na łapach. Zamknął swe bursztynowe ślepia i prawie natychmiast zaczął

pochrapywać. Chrapał głośno, a od czasu do czasu z głębi jego brzucha

wydobywały się dziwne burczące odgłosy.

Samolotem mocno rzuciło, lecz Mollie nakazała sobie zachowanie spokoju.

Lot miał być przygodą; należało się nią cieszyć, a nie denerwować. Była
wreszcie w drodze do Nowego Orleanu,

tak jak to sobie zaplanowała.

Jej ojciec wielekroć mawiał: pamiętaj, Mollie, życie rzadko układa się

zgodnie z naszymi oczekiwaniami.

Nie wymyślaj go sobie. Przyglądaj mu się

raczej i ciesz się z tego, co jest w nim niezwykłe. Bo na tym polega jego

największy urok, że potrafi być bardzo, bardzo dziwne.

W

porządku, pomyślała Mollie z filozoficznym spokojem. Nauczę się

cieszyć tą dziwnością.

Po chwili zamknęła oczy i po prostu usnęła.

Obudził ją niewyraźny komunikat nadawany przez skrzeczący głośnik.

Poczuła się speszona i zażenowana, gdy uświadomiła sobie, że cały czas spała

miękko przytulona do Pearce’a Goddarda, z głową opartą na jego ramieniu.

– Ojej... przepraszam –

powiedziała prostując się. – Nie chciałam ci...

Naprawdę w niczym mi to nie przeszkadzało – przerwał jej z poważnym

wyrazem twarzy. –

Słyszałaś, co mówił pilot? Będziemy mieli kłopoty.

Kłopoty? – spytała, blednąc ze strachu! Natychmiast przypomniały jej się

wszystkie pouczenia o tratwach ratunkowych,

maskach tlenowych i wyjściach

awaryjnych.

Ponownie wczepiła się palcami w poręcze fotela. – Grozi nam

katastrofa?

Poruszył dziwnie ustami, ale znowu nie mogła się zorientować, co chciał

przez to wyrazić.

– Nie.

To byłby dramat, ale przynajmniej krótki. Nas czekają przewlekłe

kłopoty. I znacznie bardziej nudne. Lotnisko w Dallas jest zablokowane.

Będziemy mieli przynajmniej godzinę opóźnienia z powodu złej pogody. I
jeszcze gorszej prognozy.

Mollie odczuła chwilową ulgę, ale po chwili zdenerwowała się ponownie.

background image

Ale przecież już odlot był opóźniony. A teraz następna godzina i...

– I tr

acimy połączenie z Dallas. Chyba że tamten lot także przełożą.

Pearce skrzywił się trochę.

Pilot mówił, że na całym południu jest fatalna pogoda. Jak już

wylądujemy, możemy trafić w Dallas na niezły diabelski młyn. Nie wiadomo,

kiedy uda nam się stamtąd wydostać.

Wydostać? – spytała przerażona Mollie. – Myślisz, że możemy tam

spędzić całą noc?

– Moja droga –

stwierdził sucho – to byłoby wyjątkowe szczęście. Jak źle

pójdzie,

to możemy tam spędzić parę dni.

Parę dni? – Mollie nie próbowała już nawet ukryć paniki.

– No pewnie. –

Niecierpliwie wzruszył ramionami.

Bywa tak i nie należy to do przyjemności. Nigdy ci się nic takiego nie

przytrafiło?

– Nigdy.

No już dobrze – powiedział – trzymajmy się razem. Oboje próbujemy

dotrzeć do tego samego miejsca. Będziemy sobie nawzajem pomagać, okay”!

– No pewnie –

odrzekła z wdzięcznością. Może i był podrywaczem, ale

potrafił być również na swój nonszalancki sposób rycerski.

Słuchaj – zaczął – czy możesz dla mnie coś zrobić?

Z radością – odparła. – Zrobię wszystko, co zechcesz.

Pokręcił głową i smutno się uśmiechnął.
– Panno Randall, dziewczynie,

która ma taki głos, nie wolno nigdy,

przenigdy mówić mężczyźnie, że zrobi wszystko, co ten zechce. Serce może mu

pęknąć z nagłego przypływu radości.

– Przec

ież nie to chciałam powiedzieć – obruszyła się lekko. Był to

naprawdę najbardziej niepokojący mężczyzna, jakiego dotąd spotkała. Chwilami

zupełnie nie do zniesienia!

– A to szkoda –

powiedział z udawanym westchnieniem – ale nie przejmuj

się. Chciałem cię tylko prosić o to, żebyś za wszelką cenę ściągnęła tu

stewardesę i poprosiła o filiżankę kawy. Zwykle nie jem i nie piję w samolocie.

Za dużo z tym zachodu. Ale kiedy przygotowuję się do walki, muszę zaopatrzyć
mój organizm w zapasy kofeiny.

Bardzo chętnie – odrzekła.

I jeszcze chciałem cię prosić, żebyś mi pomogła nie oblać kawą psa.

Zawsze wprawia go to w paskudny nastrój.

Mollie zamówiła kawę. Weszli nad Teksasem w strefę turbulencji i

samolotem mocno rzucało. Starała się więc rzeczywiście pomóc Pearce’owi

trzymać filiżankę. Nie mogła przy tej okazji uniknąć dotykania jego silnych,
opalonych palców,

a raz nawet otarła się kostkami rąk o jego ciepłe wargi.

Oblali psa kawą tylko raz. Oburzony tym afrontem spojrzał na nich z

background image

wyrzutem, jak gdyby tylko

on z całej trójki potrafił zachowywać się poważnie.

Dallas jest jednym z głównych węzłów komunikacji lotniczej w Stanach

Zjednoczonych i jakiekolwiek kłopoty w tym miejscu powodują poważne

zakłócenia w ruchu lotniczym na terenie całego kraju.

Na lotnisku

rozpętało się piekło. Z powodu złej pogody większość przylotów

i odlotów była opóźniona i dworce wypełniły niezliczone rzesze podróżujących

w świątecznym szczycie ludzi, którzy pragnęli tylko jednego: jak najszybciej

stąd się wydostać i dotrzeć wreszcie do celu swojej podróży.

Co więcej, katastrofa pogodowa nie dotknęła wyłącznie Dallas. Mollie i

Pearce dowiedzieli się wkrótce, że wichury i burze śnieżne – prawdziwa
anomalia klimatyczna –

nawiedziły całe południe Stanów.

Atlanta,

następny główny węzeł komunikacyjny, całkowicie zawiesiła ruch

lotniczy.

Zamknięte były również lotniska w Memphis, Miami, Tampa, Mobile i

Houston.

Śnieg padał w Orlando, w San Antonio temperatura spadła poniżej

zera. Nawet w Nowym Orleanie,

mieście położonym w prawie podzwrotnikowej

strefie klimatycznej,

pokryte lodem i śniegiem lotnisko było częściowo

sparaliżowane.

Podczas gdy Pearce usiłował uzyskać jakieś informacje od obleganego przez

ludzi pracownika portu,

Mollie rozglądała się wokół w osłupieniu. Obraz

przypominał scenę z filmu wojennego, gdy tysiące zdesperowanych ludzi

próbuje bezskutecznie uciec z oblężonego miasta.

Muszę to wszystko zapamiętać, myślała Mollie. Nigdy jeszcze nie widziała

tłumu, w którym kipiały tak rozmaite emocje. Jako aktorka powinna to wszystko
zar

ejestrować i przechować w pamięci.

Wszędzie było pełno ludzi. Zajmowali wszelkie siedzące miejsca, stali

oparci o każdy wolny kawałek ściany, a czasem nawet leżeli na ziemi ze

zwiniętymi płaszczami pod głową, starając się choć na chwilę usnąć mimo

panującego wokół przeraźliwego zamętu.

Pearce odwrócił się od okienka kasy biletowej. Mollie zrobiła krok w jego

kierunku i ujęła go pod rękę. Miał na sobie lekką kurtkę z flanelową podpinką, a

ona wychodząc z samolotu, założyła płaszcz.

– No i jaka sytuacja? –

spytała.

Przyciągnął ją bliżej do siebie. Drugą ręką naprężył mocniej uprząż Fritza.

Trzymaj się blisko mnie. Zmienili stanowisko odprawy dla naszego lotu.

Teraz jesteśmy przy bramce numer dwa. Musimy się dostać do bramki numer

trzydzieści sześć. To kawał drogi. Mamy mało czasu i niełatwo będzie przedrzeć

się przez tłum.

Ujęła go mocniej pod ramię. Uniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Był

jeszcze wyższy, niż przypuszczała: mógł mieć około metr dziewięćdziesiąt
wzrostu.

Serce biło jej mocno, podczas gdy Pearce sprawiał wrażenie

spokojnego i pewnego siebie.

Fritz nie spuszczał oczu ze swego pana, z

background image

całkowitą obojętnością odnosząc się do otaczającego ich zamieszania.

Słuchaj, Fritz zna komendy kierunkowe: ‘w prawo, w lewo, naprzód.

Powiedz mi, jak dos

tać się na stanowisko trzydzieści sześć, i on już nas tam

zaprowadzi.

Mollie studiowała dziesiątki zwieszających się z sufitu tabliczek

informacyjnych.

Musimy iść prosto. – Zorientowała się wreszcie.

– Naprzód! –

wydał komendę Pearce. – Prowadź. Zaczęli przedzierać się

przez tłum z szybkością i precyzją, która ją zdumiała. Już po chwili jej

dotychczasowy respekt dla psa zmienił się niemal w trwożliwy podziw. Fritz

potrafił odnaleźć w ludzkiej ciżbie szczeliny, których człowiek by nie zauważył.
Równie s

zybko sygnalizował wszystkie możliwe przeszkody. Z postawionymi

uszami,

jak tkackie czółenko prowadził ich ze zdumiewającą prędkością przez

gęsto utkany ludzki tłum. Bezbłędnie wynajdywał drogę w gęstwinie ludzkich
nóg,

robił uniki, kluczył, omijał, szedł zygzakiem – ale stale posuwał się

naprzód,

utrzymując polecony kierunek. – Staraj trzymać się trochę za mną –

poradził jej.

– Fritz nie jest przyzwyczajony,

aby prowadzić dwie idące obok siebie

osoby.

Zaczęło brakować jej tchu. Dostrzegła następną tablicę kierunkową i

powiedziała, że muszą skręcić w lewo. Pearce powtórzył komendę psu.

Natychmiast skręcili pod kątem prostym i gnali dalej.

O Boże – wysapała – ale jesteście szybcy. Chyba dlatego, że inni nie mają

tutaj psów-przewodników.

Uśmiechnął się do niej. Był to szeroki, jasny uśmiech z odrobiną

pobłażliwości.

Trzeba go było znać, kiedy był młody. Gdybyś zechciała, przeprowadziłby

cię na drugą stronę zatłoczonej Times Square w sylwestrowy wieczór. I masz

rację, nie każdy potrafi nadążyć za psem. Niektórzy uważają, że jest z nim za

dużo kłopotu. Chyba po prostu nie lubią psów albo im nie ufają. Ja jednak

myślę, że dla psów-przewodników powinno być zarezerwowane specjalne
miejsce w niebie. I to miejsce z bardzo dobrym widokiem.

Pomysł był dziwaczny, ale bardzo jej się spodobał.

Uśmiechnęła się i spytała:

A co powinny widzieć psy ze swego nieba?

– Pewnie kocie niebo. –

Wzruszył ramionami. – Kto to zresztą wie? Jeżeli

się tam dostaniemy, trzeba się będzie spytać na miejscu.

Fritz zrobił unik, gdy z tłumu wypadło nagle dwoje dzieci i człowiek

dźwigający trzy pudła z napisem: „Uwaga! Żywe kraby!”.

Mollie usunęła się, aby nie zderzyć się z posiadaczem tego dziwnego

ładunku. Dostrzegła kolejne strzałki kierunkowe.

background image

– Znowu w lewo –

zawołała.

Gdy wreszcie dotarli do celu,

była. bez tchu, miała miękkie ze zmęczenia

nogi i sucho w ustach.

Jesteśmy na miejscu. Kolejka do kasy jest wprost przed nami. Ale wiesz

co,

Pearce? Tutaj jest taki sam tłok jak tam. Wszyscy dookoła są niespokojni,

przygnębieni i zrzędliwi. No i, oczywiście, nie ma gdzie usiąść.

Zamilkła na chwilę, śledząc tablicę, na której wyświetlano zapowiedzi

odlotów i przylotów.

O Boże! – krzyknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nasz lot jest

zawieszony.

I nawet nie podają żadnego konkretnego terminu. Cały ten pośpiech

na nic.

Szlag by to trafił!

Pearce sprawiał wrażenie, jakby zupełnie się tym nie przejął.
– Daj mi swój bilet –

polecił spokojnie. – Załatwimy oba za jednym

zamachem. Poza tym,

nigdy sama tego nie robiłaś, a ja mam pewną wprawę.

– Ale dlaczego? –

nie zgadzała się. – Przecież sama mogę to załatwić. Już

dosyć się nastałeś w poprzedniej kolejce.

Wyciągnął przed siebie rękę. Poczuła na ramieniu mocny i pewny uścisk

jego dłoni.

Zawarliśmy umowę, prawda? Pomagamy sobie nawzajem w tej podróży.

Podział pracy jest taki, że ty i Fritz załatwiacie mi moje widzenie, a ja załatwiam

resztę. Proszę cię, bądź zwiadowcą i zorientuj się, gdzie tu jest najbliższy bar.

Gdy uda mi się dowiedzieć, kiedy się stąd wydostaniemy, chciałbym to oblać.
Najlepiej piwem.

W porządku. Umowa stoi, pod warunkiem, że to ja będę płacić –

zadecydowała.

O to będziemy się spierać, jak załatwisz już to piwo, a ja lot – odparł.

Uścisnął jeszcze raz jej ramię, cofnął rękę i odwrócił się w stronę okienka
kasowego.

Popatrzyła najpierw na niego, a potem na Fritza. Stary pies, który tak

niestrudzenie prowadził ich przez tłum, wyglądał na skrajnie wyczerpanego.

Zwiesił nisko łeb; oddychał ciężko, sapał, robił bokami. Jego potężne łapy

drżały.

Czy psu się przypadkiem coś nie stało? – spytała przejętym głosem. –

Wygląda na strasznie zmęczonego.

Nic mu nie będzie. To zuch – odparł Pearce nie odwracając się.

Ponownie spojrzała na psa. Miał półprzymknięte ze zmęczenia oczy. Z

siwego pyska zwisał mu język. Jest już tak bardzo stary, pomyślała. Ciekawe,

jak długo obaj trzymają się razem. Pewnie od lat, od momentu, gdy młody pies

przeszedł odpowiednią tresurę. Jakie to okropne, kiedy takie wierne zwierzę

zaczyna się starzeć i niedołężnieć. Jak się będzie czuł Pearce w momencie, w

którym okaże się, że pies nie jest już w stanie wykonywać swych obowiązków?

background image

A co w ogóle dzieje się ze starymi psami niewidomych? I jak trudno będzie
Pearce’

owi przyzwyczaić się do nowego psa po tylu latach spędzonych z

Fritzem...

Ciągle tu jeszcze jesteś? – spytał Pearce ze zniecierpliwieniem. – Miałaś

być na tej wyprawie zwiadowcą. Piwa, kobieto! Piwa, w imię wszystkiego, co

święte!... Albo i nie święte – dokończył po pauzie.

Zrobię, co będę mogła – przyrzekła i wślizgnęła się w tłum, pozostawiając

towarzysza podróży ze zmęczonym psem u boku.

Udało jej się w końcu znaleźć w pobliżu mały bar. Wszystkie miejsca były,

oczywiście, zajęte i wielu gości oczekiwało, aż jakieś się zwolni. Nie miała

pewności, czy w ogóle im się uda dopchać do kontuaru.

Przedostała się z powrotem przez ludzkie kłębowisko i choć w pobliżu kas

również nie było żadnych siedzących miejsc, udało jej się znaleźć kawałek

wolnej przestrzeni przy filarze na środku sali. Był to dobry punkt obserwacyjny.

Widziała stamtąd Pearce’a w ciemnych, zasłaniających mu oczy okularach,

górującego nieco nad tłumem. Wyraz twarzy miał spokojny i zdecydowany.

Odchyliła głowę w tył, opierając ją o filar. Zamknęła oczy i westchnęła. Parę

godzin temu miał się odbyć jej ślub, a teraz miała być jej noc poślubna. Zamiast

spędzić ją z mężem w hotelu w Nowym Orleanie, spędzi ją prawdopodobnie

złapana w pułapkę lotniczego korka na lotnisku w Dallas. A jej jedynymi

towarzyszami będzie niewidomy mężczyzna, o którym prawie nic nie wie, i
stary pies,

o którego się martwi. Nie ma już obok Michaela. I nigdy go już nie

będzie...

Spojrzała ponownie na Pearce’a Goddarda. I nagle z gorzką ironią

uświadomiła sobie, że w całej tej awanturze bardziej może polegać na tym

niewidomym mężczyźnie, niż mogłaby polegać na Michaelu. Ten przynajmniej
wie,

jak się w tym wszystkim zachować. A Michael byłby w takiej sytuacji jak

ona.

Nigdy nie był tak daleko od domu i nigdy w życiu nie latał samolotem.

Panujący tu chaos byłby dla niego czymś strasznym. Nie znosił jakichkolwiek

zakłóceń, opóźnień, kłopotów, a nie znane miejsca i sytuacje wprowadzały go w
stan skrajnego zdenerwowania.

Koniec,

powiedziała sobie stanowczo, nie będę o nim więcej myśleć, ani

dobrze,

ani źle. Zamiast tego lepiej zastanowić się, w jaki sposób można pomóc

Pearce’owi i jego staremu,

zmęczonemu psu dotrzeć bezpiecznie do Nowego

Orleanu.

Dosyć zamartwiania się Michaelem!

Pearce najwyraźniej wykłócał się o coś z jednym z kasjerów. Odniosła

wrażenie, że w końcu dopiął swego. Odszedł od okienka i zatrzymał się.

Wiedziała, że czeka na nią.

Pośpiesznie przedostała się do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Nawet

przez kurtkę dało się wyczuć twardość jego mięśni.

– Wiesz, kiedy odlatujemy?

background image

Załatwiłeś miejsca?
– Ja tak –

odpowiedział. – Ale ciekawe, czy ty załatwiłaś najważniejszą

sprawę – miejsce gdzie można by napić się piwa?

Tędy; prosto, pięćdziesiąt metrów stąd, ale jest tam straszny tłok. Kiedy

uda nam się stąd wydostać?spytała ponownie.

Wydał Fritzowi komendę i znowu, prowadzeni przez psa, szybko i bez

kolizji przedzierali się przez tłum.

Lotnisko w Nowym Orleanie jest oblodzone i nie bardzo umieją sobie z

tym poradzić. Nie byli na to przygotowani, ale będą próbowali przyjąć dwa
samoloty.

Jeden ma wystartować stąd za pół godziny, drugi za półtorej. Udało

mi się załatwić bilety dla nas obojga na ten późniejszy lot. Ale musiałem się

strasznie wykłócać; bo upierali się, żeby wysłać mnie wcześniej. Ze względu na
to. –

Lekceważącym gestem uderzył palcami w oprawkę swych ciemnych

okularów.

– Ale

dlaczego się nie zgodziłeś? Powinieneś tam dotrzeć jak najszybciej –

powiedziała, przywierając do niego bliżej w obawie, żeby tłum ich nie rozłączył.

Przecież ktoś tam na ciebie czeka.

Ten ktoś – uśmiechnął się dwuznacznie – miał przylecieć z Tampa. A

stamtąd nie wystartował dzisiaj żaden samolot. I nieprędko wystartuje. Mają tam

pogodę dwa razy gorszą niż tutaj. Nikt więc na, mnie nie będzie czekał. I myślę.
,

że będę mógł skorzystać z twojej pomocy.

Wolną ręką poszukał jej dłoni i uścisnął ją lekko. Poczuła, jak przepływa

przez nią fala ciepła. Ucieszyła się, że ma do niej zaufanie.

Oczywiście – odpowiedziała. – Przecież ty pomagasz mi nie mniej niż ja

tobie.

Ale jak ci się udało załatwić, że nas nie rozdzielili?

– Po prostu –

uśmiechnął się ironicznie – powiedziałem im, że jesteśmy w

podróży poślubnej.

Dotknęło ją to boleśnie. Całe uczucie ciepła i bliskości nagle zniknęło.

Odrętwiała i napięta zatrzymała się w pół kroku.

– Co? –

spytała z wyraźną pretensją, jakby domagając się dalszych

wyjaśnień.

Pearce zatrzymał się także. Pies odwrócił łeb i popatrzył na nich ze

zdziwieniem.

A co w tym złego? – odrzekł, marszcząc brwi.

Czy sam pomysł wydaje ci się odrażający?

Przecież to kłamstwo – udało jej się wyjąkać. Czuła, że drży ze

zdenerwowania. Co gorsza,

pomyśl lała, kłamstwo dotyczyło tego, o czym tak

bardzo chciała zapomnieć: jej własnej podróży poślubnej.

Małe, niewinne kłamstwo dla naszego wspólnego dobra – stwierdził sucho.

W miłości, na wojnie i w korkach lotniczych wszystkie chwyty są dozwolone.

Nie, pom

yślała Mollie, patrząc w ciemne szkła jego okularów. W miłości nie

background image

wszystkie chwyty są dozwolone. Przypomniała sobie tysiąc drobnych
nie

szczerości i niedomówień Michaela, które doprowadziły w końcu do

ostatecznej zdrady.

– Nienaw

idzę kłamstw – powiedziała starając się, aby jej głos zabrzmiał

normalnie.

Zadowolona była, że Pearce nie może widzieć jej twarzy. Wyglądała

na skrajnie wzburzoną i wiedziała, że jej reakcja jest nieadekwatna do sytuacji.

Przypadkowy incydent wydobył na powierzchnię długo tłumione emocje.

Nienawidzę, gdy ktoś kłamie. Wszystko jedno czy bardzo, czy trochę, czy

w dobrych,

czy w złych intencjach. Najbardziej szczytne powody nie

usprawiedliwiają kłamstwa.

– No, trudno,

stało się. Nie przejmuj się. Sądząc z tonu twojego głosu, tobie

też dobrze zrobi, jak się napijesz. Gdzie jest ten bar?

– Na lewo –

powiedziała z rezygnacją. Nie powinna była zareagować tak

ostro.

Skąd mógł wiedzieć, że słowa „podróż poślubna”, tak bardzo ją zabolą?

Przylgnęła do niego bliżej, jakby przepraszając go tym gestem. Mógł sobie

pomyśleć, że oburzyła ją sama perspektywa poślubienia niewidomego. A to nie

była prawda. Pearce Goddard był nadzwyczaj atrakcyjnym mężczyzną,
wysokim, przystojnym,

wyjątkowo dowcipnym. I bardziej zdecydowanym niż

wielu mężczyzn nie upośledzonych tak jak on.

Przepraszam cię – odezwała się łagodnie. – To wszystko, co tu się dzieje,

wyprowadziło mnie z równowagi.

W porządku – odburknął, ale po chwili odnalazł jej dłoń na swoim

ramieniu i uścisnął ją.

Stanęli wśród ludzi oblegających bar, ale tłok był taki, że nawet Fritz zdawał

się kapitulować. Utknęli całą trójką w gęstej Judzkiej ciżbie.

Mollie poczuła nagle, że ktoś delikatnie ciągnie ją za rękaw, i usłyszała, jak

mówi z obcym akcentem.

Prosimy panią. Można będzie tu spocząć. Nam trzy godziny siedzenia już

naprawdę wystarczą. – Tuż obok dwóch japońskich biznesmenów opuszczało
miejsce przy barze.

Wesołych Świąt! – powiedział jeden z nich, jeszcze raz ż uśmiechem

wskazując wolne barowe stołki.

– Najse

rdeczniej panom dziękuję. – Była im naprawdę wdzięczna. – I życzę

wszystkiego najlepszego.

Pilnowali jeszcze miejsc przez chwilę, aż Mollie pomogła

1

usadowić się

Pearce’owi.

Siedzące miejsca, mój Boże... To zakrawa na cud – ucieszyła się.

Fritz wydał dźwięk przypominający pomruk albo westchnienie, położył się u

stóp Pearce’

a i zwinął w kłębek najciaśniej, jak potrafił. Rozglądał się wokół z

niepokojem w obawie,

że ktoś może na niego nadepnąć. Mollie wysunęła nogę,

starając się chociaż trochę osłonić go przed tłumem.

background image

Mam nadzieję, że to tobie ustąpiono miejsca, a nie mnie – powiedział

Pearce z niechętnym wyrazem twarzy. – Nie lubię, gdy mnie jakoś specjalnie

traktują.

– Nonsens –

stwierdziła Mollie. – Wypijemy nasze piwa i też zwolnimy

miejsca. Posta

ram się znaleźć kogoś, kto będzie na to zasługiwał.

Co ma być? – spytał barman. Miał okrągłą twarz i wyglądał na

zmęczonego i zniecierpliwionego.

– Lubisz ciemne niemieckie piwo? –

zwrócił się do niej Pearce.

Bardzo lubię – odrzekła.

– Dwa piwa, ciemne niemieckie –

zamówił.

I ja płacę.

Mollie otworzyła torebkę i odnalazła portmonetkę.

Nie zgadzam się – powiedziała, wyjmując pięciodolarowy banknot.

Pearce też już zdążył otworzyć portfel i wyjął z niego zwitek banknotów.

Zauważyła, że różne nominały ułożone miał osobno, tak, by łatwo je było od

siebie odróżnić.

Nie ma żadnych importowanych. Skończyły się. Amerykańskie piwo i

kropka. I nie ma szklanek, serwetek,

orzeszków ani innych zakąsek.

No to dwa amerykańskie – zgodził się Pearce z niesmakiem. – I pamiętaj,

jeśli przyjmiesz od tej pani pieniądze, możesz się pożegnać z napiwkiem.

Barman bez cienia uśmiechu patrzył, jak oboje wyciągają w jego stronę

pieniądze. Spokojnie wyjął banknot z palców Pearce’ai wyciągnął spod
kontuaru dwie butelki,

postawił je przed nimi, otworzył i oddalił się ociężałym

krokiem.

Mollie schowała portmonetkę i położyła ciężką torebkę na podłodze,

tuż przy nodze.

Proszę. – Przesunęła butelkę z piwem w pobliże ręki Pearce’a, tak, aby

mógł ją z łatwością odnaleźć.

Dziękuję. – Pociągnął długi łyk. – Ach! Ambrozja! – ocenił. Nie odwracał

głowy w jej stronę i jego ciemne okulary zdawały się celować w jakiś odległy

punkt w głębi baru. Patrzyła z profilu na jego ruchliwe wargi. Wydawały się

wyrażać jakieś zmienne emocje, których nie potrafiła rozszyfrować. Zadziwiło

ją, jak człowiek może jednocześnie komunikować mimiką ust tak wiele i tak

mało zarazem.

No więc – odezwał się lekko znudzonym głosem – co sprowadza cię do

Nowego Orleanu? Masz tam przyjaciół? Rodzinę?

– Nie –

odpowiedziała, patrząc na swoje dłonie oparte o krawędź baru – nie

znam w Nowym Orleanie nikogo.

I masz zamiar spędzić tam święta? – spytał, unosząc brwi.

Skinęła głową, znowu zapominając, że on przecież nie widzi takich gestów.
– Tak,

spędzę tam Święta Bożego Narodzenia – starała się mówić głosem

takim samym jak on, beztrosko i bez emocji.

background image

Samotna w święta? – Odwrócił się do niej twarzą.

– Tak. –

Wzruszyła ramionami.

– Ale dlaczego? –

spytał bardziej natarczywie.

Jakoś mi to do ciebie nie pasuje.

W dalszym ciągu patrzyła na swoje ręce. Nie chciała spojrzeć mu w twarz.

W jaki sposób powiedzieć takiemu przystojnemu mężczyźnie, że ktoś ją po

prostu rzucił? Nie wiadomo, co z tego wszystkiego by zrozumiał. Byłoby to dla

niej upokarzające.

– T

ak to sobie w swoim czasie wymyśliłam – rzuciła lekko starając się, aby

zabrzmiało to całkowicie beztrosko.

Pociągnął łyk piwa i pochylił głowę. Sprawiał wrażenie zamyślonego.
– Nie masz rodziny? –

spytał po chwili milczenia.

– Mam,

ale akurat wszyscy są za granicą. Pokiwała głową.

A chłopaka? – spytał, unosząc do góry brwi.

– Chwilowo nie –

powiedziała sztucznie wesołym głosem. – Wiesz co,

właściwie nie mam ochoty na piwo. Może byś wypił moje? – Przesunęła

następną butelkę w pobliże jego ręki. – I pozwól, że ja zostawię napiwek. Tym

razem nie ustąpię. A ty może opowiesz mi swój film o krecie. Naprawdę mnie to
interesuje.

Sięgnęła po pieniądze. Spojrzała w dół i zamarła. Z przerażeniem patrzyła na

puste miejsce,

na którym jeszcze przed chwilą stała jej torebka. Zdołała wyjąkać

przez ściśnięte gardło:

O Boże! Ktoś mi ukradł torebkę.

– Co? –

spytał gwałtownie.

Zginęła. Ktoś ją ukradł! – powtórzyła tępo czując, jak robi jej się gorąco.

Nie trzymałaś jej przy sobie?

– Nie,

ale położyłam ją tuż obok siebie. – Zakręciło jej się ze zdenerwowania

w głowie.

Ze złością uderzył pięścią w blat baru.

Przecież teraz jest tu prawdziwy raj dla złodziei. Mam nadzieję, że

trzymałaś pieniądze w czekach podróżnych. Ile tego było?

Nie miałam czeków. – Wydała się sobie naiwna i głupia. – Trzysta

dolarów w gotówce.

Co ja teraz zrobię?

Rzucił banknot na bar, wyciągnął rękę i bezbłędnie odnalazł jej ramię.

Chodź – powiedział. – Musimy to zgłosić służbie ochrony lotniska.

Ruszamy, Fritz. Jak

się stąd wychodzi?

– W prawo.

Powtórzył komendę psu. Uderzyła zdrętwiałą ręką kilkakrotnie w jego

przedramię. Było jej trochę słabo. Znacznie gorsza od samego poczucia straty

była świadomość, że nadużyto jej zaufania.

Może ktoś ją zabrał przez pomyłkę? – spytała, sama w to nie bardzo

background image

wierząc.

Przez żadną pomyłkę – burknął, ale po chwili przyciągnął ją bliżej do

siebie. –

Samą torebkę może uda się odnaleźć, ale na pewno nie pieniądze.

Jeżeli złodziej, albo złodziejka, nie jest idiotą, to pozbywa się najprędzej kart
kredytowych i czeków.

Bierze tylko pieniądze. Gotówka cię nie obciąża, a za

cudze karty kredytowe albo czeki wędruje się prosto do federalnego kryminału.

Jak można kraść przed gwiazdką? – spytała Mollie, czując nadal ucisk w

gardle. –

Kogo stać na coś podobnego?

Uczciwość jest deficytowym towarem przez cały boży rok – powiedział

cynicznie.

Kto wie,

pomyślała ponuro Mollie, może naprawdę uczciwość wychodzi z

mody...

Pearce gestem dodającym otuchy uścisnął jej ramię i przyciągnął ją jeszcze

bliżej ku sobie. Jego usta pozostały nieruchome i nic nie można było z nich

wyczytać.

Od początku, gdy tylko zajęła obok niego miejsce w samolocie, wiedział, że

musi ona mieć jakieś kłopoty. Był człowiekiem bardzo spostrzegawczym i

sądził, że odgadł, co było przyczyną jej zmartwienia. Musiał to być jakiś

mężczyzna i niezależnie od tego, kim on był, z pewnością ją okłamał. I ona,

próbując się wyplątać ze swoich miłosnych kłopotów – wszystko jedno, na

czym one polegały – wyruszyła jak Don Kichot w tę podróż do Nowego
Orleanu. Z powodów,

których Pearce nie potrafił na razie wydedukować, a być

może i dla niej samej nie do końca były one jasne.

Trzeba przyznać, że świetnie się maskowała. Próbowała grać rolę dzielnej

harcerki: odważnej, pomocnej, prawdomównej, delikatnej i wesołej. Tylko,

pomyślał ponuro, marny z niej podróżnik. Oczywiście, to kwestia braku
wprawy.

W samolocie była niespokojna, a gdy odłożono lot – zupełnie

wytrącona z równowagi, teraz zaś był pewien, że jest ogromnie zmartwiona i
przestraszona.

No i trudno się dziwić... Szanse na odzyskanie pieniędzy ma

minimalne. Jest to dla niej kolejny,

zupełnie niepotrzebny kłopot.

I naprawdę nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc i ną kim sama mogłaby

polegać. Poza nim i starym, zmęczonym psem, któremu brakuje oddechu i łamie

go w kościach.

Popatrzył na nią spod przymkniętych powiek. Przysięgał sobie, że nie

otworzy oczu podczas tej podróży, ale gdy tylko pierwszy raz usłyszał jej głos,

musiał na nią spojrzeć. I potem starał się jak mógł trzymać oczy zamknięte, ale

jej głos sprawiał, że je czasem otwierał.

Miała oryginalną twarz, piegi, piękne oczy i włosy. Szczególnie złotorude

włosy, musiał przyznać, zrobiły na nim niezwykłe wrażenie.

Przed chwilą jednak dała mu jasno do zrozumienia, że nie znosi kłamców. I

background image

dlatego na pewno nie jest to najlepszy moment,

żeby powiedzieć jej, że widzi.

Co więcej, że wzrok ma doskonały, wprost fenomenalny. Zapewne lepszy niż
Mollie.

Jednak gdy tym razem spojrzał na nią, zobaczył pobladłą, z trudem

oddychającą, biedną kukiełkę uginającą się pod brzemieniem wszystkich swych

kłopotów.

Pearce Goddard od kłopotów i trudności nie stronił nigdy. Cenił je sobie

nawet tak wysoko,

jak swoją wolność. Któryś z jego przyjaciół znalazł kiedyś w

jakiejś książce cytat stwierdzając, że pasuje do niego jak ulał: „Od urodzenia

posiadł dar śmiechu i poczucie, że świat jest szalony”.

Była to prawda.

I jedyną rzeczą, której nie potrafił się na tym świecie oprzeć, była każda

kolejna okazja,

aby wpaść w tarapaty. Patrząc na te złotorude włosy, uświadomił

sobie,

że właśnie znowu to się stało...

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Pearce miał rację. Torebkę udało się odzyskać. Ktoś znalazł ją porzuconą w

kącie damskiej toalety i odniósł do jednej z kas biletowych. Złodziej pozostawił
w niej dokumenty,

kartę kredytową i czeki, Zginęły tylko pieniądze – całe

trzysta dolarów. W przedstawicielstwie linii lotniczej,

którą podróżowała,

wymieniono jej na gotówkę czek na zaledwie pięćdziesiąt dolarów. I były to

jedyne pieniądze, jakimi w tej chwili dysponowała.

Mollie,

ciągle jeszcze zszokowana, stała obok Pearce’a w tłumie pasażerów

oczekujących na odr prawe, mocno przyciskając do siebie torebkę. Pomyślała,

że w tym momencie ma to już niewielki sens, ale pilnowała jej dalej na zasadzie
odruchu warunkowego.

Przy bramce robiło się coraz tłoczniej. Przyciśnięci przez napierających

wokół ludzi stali tak blisko siebie, że zastanawiała się, czy Pearce czuje
przyspieszone bicie jej serca.

Była zadowolona, że nie może widzieć jej twarzy.

Ciągle jeszcze była blada i mimo ponawianych wysiłków nie udało jej się ukryć
wyrazu paniki w oczach.

Fritz stał przyciśnięty do nóg Pearce’a i ciężko dyszał. Jakby ignorując

potrącających go bez przerwy ludzi, spokojnie osłaniał swego właściciela i nie

pozwalał się od niego oderwać.

Sprawdziłaś jeszcze raz? – spytał Pearce. – Wszystkie pieniądze zginęły?

Zostawili tylko karty kredytowe?

– Tak – .

odpowiedziała. Włosy wysunęły jej się spod spinki i musiała

odgarnąć złotorude pasma zasłaniające jej twarz. – Pieniądze przepadły, kartę

kredytową mam tylko jedną. Mój ojciec nie był ich zwolennikiem. Mówił, że

człowiek nie powinien wydawać tego, czego jeszcze nie zarobił.

Pearce pokiwał głową i uśmiechnął się zdawkowo, jakby usłyszał słaby

dowcip.

Jest w tym wielka mądrość, dopóki, oczywiście, nie ukradną ci portfela.

Ale wszystko jedno,

z kartą kredytową dasz sobie radę. Na pewno będziesz

mogła dzięki niej uregulować rachunek w hotelu, a większość dobrych

restauracji także je akceptuje.

Ale przecież on miał rację. – Starała się za wszelką cenę opanować

zdenerwowa

nie i myśleć logicznie. – On, to znaczy mój ojciec. Przecież nie

powinnam wydawać pieniędzy, których jeszcze nie mam. Jak myślisz, czy

zechcą mi zwrócić za bilet, jeśli zrezygnuję z lotu do Nowego Orleanu? To
znaczy,

czy pozwolą mi lecieć z powrotem prosto do Nowego Jorku?

– Nie –

stwierdził stanowczo Pearce – to bardzo zły pomysł. Nawet jeśli

uprzesz się wracać do Nowego Jorku, dostaniesz bilet bez rezerwacji na
konkretny lot. To znaczy,

będziesz musiała czekać na pierwszy samolot, który

background image

będzie miał jakiekolwiek wolne miejsca. A to może trwać cholernie długo.

Jeżeli nie chcesz spędzić tutaj Bożego Narodzenia, Nowego Roku, Wielkiej
Nocy i Zaduszek,

to leć lepiej do Nowego Orleanu.

– Ale... –

zaczęła Mollie i nie potrafiła dokończyć zdania. Gdyby złodziej,

z

amiast dyskretnie zabrać jej torebkę, ogłuszył ją ciosem w głowę,

prawdopodobnie czułaby się tak samo.

Pearce uśmiechnął się drwiąco.
– Rozumiem, o co ci chodzi.

Nie chcesz zaciągnąć długu. Może powiesz mi

przy okazji, kim jest twój

ojciec? Kaznodzieją, profesorem? Czy może

domorosłym filozofem?

Mollie spojrzała na niego zdumiona.

Jak to odgadłeś? Rzeczywiście jest profesorem.

Wzruszył ramionami. Uniósł brwi i uśmiechnął się.

Daje się w tobie wyczuć to samo, Wiele rzeczy, które od niego przejęłaś:

niezależność, prostolinijność, niezgodę na wszystka, co wydaje się niepoważne.
I strach przed tym,

żeby zapomnieć o wszystkim i po prostu dobrze się bawić.

Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. Skąd mógł wpaść na coś takiego?

Naprawdę myślisz, że nie potrafię się bawić? To nonsens!

Kiedy ostatnio dobrze się bawiłaś? – spytał.

Przyciśnięta do niego przez stłoczonych ludzi, uwięziona w uścisku

ramienia,

zdała sobie sprawę, że jego bliskość wywołuje w niej jakąś dziwną,

omdlewającą słabość. Spojrzała bezradnie w ciemne szkła jego okularów,

starając się skoncentrować na pytaniu, które jej zadał, a nie na tym, co się dzieje

z jej ciałem.

Kiedy się ostatnio dobrze bawiła? Chyba rok temu, podczas Świąt Bożego

Narodzenia.

Pojechała do Minnesoty i spędziła święta z najbliższymi. Michael

odwiedzał własną rodzinę, pisał jakieś prace seminaryjne i udało im się tylko raz

pójść na narty, raz do kina i trzy razy do teatru. Mieli mało czasu dla siebie, a w
czasie wykradzionych,

wspólnie spędzonych godzin nie potrafili się odprężyć i

uniknąć napięcia. Kiedy więc się dobrze bawiła?

Przypomniała sobie, jak ubierali choinkę w ogrodzie i jak zaczęli obrzucać

się śniegiem ze swym bratem Hamiltonem. Do zabawy przyłączyła się siostra

Ruth i zrobiła się z tego największa bitwa na piguły w dziejach rodziny. Obie z

siostrą zmusiły bezlitośnie Hamiltona do ostatecznej kapitulacji, gdy wreszcie

udało im się przewrócić go. w zaspę, usiąść mu na grzbiecie i wepchnąć głowę

w śnieg. To była wspaniała zabawa!

– No i co? –

spytał Pearce z lekkim szyderstwem w głosie. – Tyle czasu

potrzebujesz,

aby przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz dobrze się bawiłaś?

Znowu jego oddech poruszał luźne kosmyki jej włosów.

– Nie –

powiedziała cicho. – Myślałam po prostu o zeszłorocznych Świętach

Bożego Narodzenia. – Jego dotyk wywoływał w niej emocje, których w tym

background image

momencie wolałaby uniknąć. Próbowała się trochę od niego odsunąć, ale nie

bardzo jej się to udało – tłok był zbyt duży.

Musiał odczuć jej zakłopotanie, bo cofnął ramię, którym ją obejmował.

Ci

emne szkła jego okularów nadal zdawały się w nią wpatrywać, nieodgadnione

i obojętne. Wykrzywił lekko kąciki ust i wzruszył ramionami.

Zeszłoroczne święta, To znaczy, że ostatni raz bawiłaś się dobrze rok

temu.

Starając się zignorować to, co powiedział, otworzyła dyskretnie torebkę i

sprawdziła, czy karta kredytowa i reszta pieniędzy nadal się w niej znajdują.

Obecność Pearce’a dodatkowo zwiększała jej niepokój.

– Mollie,

słyszysz mnie? – odezwał się Pearce. Nachylił się nad nią i

zmarszczył brwi. – Uczciwie mówisz, że nie bawiłaś się dobrze od roku?

Zamknęła torebkę i przycisnęła ją mocno do siebie. Wzruszyła bezradnie

ramionami.

Miał rację. Nie było jej dobrze przez ten rok.

Pearce pochylił ku niej twarz. Jego uśmiech stał się prawie uwodzicielski.

Cały rok odmawiania sobie przyjemności. Musisz jechać do Nowego

Orleanu.

To po prostu dług, jaki masz do spłacenia sobie samej. Tam jest jedna

wielka zabawa,

karnawał i festyn. Nie rezygnuj tak łatwo. Okaż trochę odwagi.

Sądzę, że odwagi mi nie brakuje. – Poczuła się urażona. – I nie mam

problemów psychologicznych, tylko finansowe.

Wszystko na co mogę obecnie

liczyć, to dwie dorywcze prace, jakie udało mi się znaleźć. Nie stać mnie w tym

momencie na podróż do Nowego Orleanu.

Nie stać cię raczej na to, aby z niej zrezygnować.

Jego głos był miękki, niemal czarujący. – Przedtem był to zwykły urlop, a

teraz zrobiła się z tego przygoda.

Spojrzała na niego zdumiona.

Nazywasz to przygodą? Przecież to katastrofa!

– Przesada –

powiedział z szelmowskim uśmiechem.

Każda przygoda jest sytuacją, w której ocieramy się o katastrofę. Inaczej

by nią nie była. A pieniądze? Zawsze można zarobić więcej pieniędzy. Będziesz

to mogła robić, jeżeli zechcesz, przez całą resztę życia. A szansę spędzenia tych

świąt w Nowym Orleanie masz tylko teraz. Nie trać więc tej szansy. Zaryzykuj.

Jaką przyjemność może przynieść życie komuś, kto nie potrafi ryzykować?

Patrzyła na niego z uniesioną do góry głową i serce biło jej coraz mocniej.

Znowu miał rację. Ryzykowała, przeprowadzając się do Nowego Jorku,

ryzykowała, decydując się na karierę aktorki. To Michael zawsze bał się ryzyka
i przygody, a nie ona.

Odczuła nagły przypływ podniecenia. Co w tym

strasznego,

jeśli przeżyje kilka dni na kredyt?

– No i co? –

spytał Pearce, przeciągając słowa. Odetchnęła głęboko.

Jadę – zadecydowała.

Czas odlotu przełożono jeszcze dwukrotnie i do Nowego Orleanu dotarli

background image

dopiero po pierwszej w nocy.

Mieli masę czasu na luźną, spokojną pogawędkę.

Mollie opowiedziała Pearce’owi o dzieciństwie i studiach w Minnesocie, i o

tym,

jak próbuje obecnie przebić się na nowojorską scenę, Z tego, co mówił

Pearce,

wynikało, że wychował się w małym miasteczku na zachód od Austin w

Teksasie i że obecnie mieszka W Kalifornii. O swojej pracy zarobkowej mówił
ogólnikami.

Napomknął, że pracuje w przemyśle rozrywkowym. Tłumaczył

niejasno,

że jest to rodzaj działalności trochę artystycznej, mającej związek z

rozrywką dla dzieci.

Zdumiało ją to. Co by to mogło być, myślała. Opowiadania? To zupełnie do

niego nie pasow

ało.

Teraz,

wreszcie już na ziemi, Mollie prowadziła Pearce’a pod rękę w

kierunku stanowiska odbioru bagażu. Fritz maszerował przed nimi tak samo
szybko, jak zwykle,

ale uszy trzymał opuszczone i sapał.

– Czy nic mu nie jest? –

spytała z obawą Mollie.

W

ygląda na bardzo zmęczonego, – Potrzebuje po prostu dobrze się wyspać –

próbował uspokoić ją Pearce. – To silna bestia.

Mollie nie była tego taka pewna. Uważała, że chyba jednak stary pies się

przemęczył, ale powstrzymała się od wyrażenia swoich obaw. Rozejrzała się

dookoła i powiedziała:

– Co za dziwny port lotniczy.

Całe ściany obwieszone afiszami. Nigdy nie

widziałam takiej masy plakatów. Wszędzie, gdzie spojrzysz, ogłoszenia i
zapowiedzi zabaw.

Najczęściej piszą o imprezach świątecznych, ale także o

in

nych karnawałowych festynach.

Luizjana się w tym specjalizuje – objaśniał pogodnie Pearce. – Mają

niesamowitą inwencję w wymyślaniu świąt. Każda okazja jest dobra, żeby się

zabawić. Wymyślili nawet obchody Święta Oposa. Wiesz, jaka jest dewiza tego
stanu

$

oczywiście nieoficjalna?

– Nie. Powiedz jaka? –

spytała.

Laissez les bons temps rouler.

Jak to przetłumaczyć z francuskiego? –

zastanowił się. – Może tak: Używajmy póki czas, bo za sto lat nie będzie nas.

Oczywiście, to bardzo swobodny przekład, ale w Nowym Orleanie zdają się

naprawdę o tym pamiętać.


Pearce Goddard ogromnie lubi

ł przezwyciężać trudności i radzić sobie z

kłopotami. Ale to, co zdarzyło się w tej podróży, również jemu wydało się lekką

przesadą.

O drugiej w nocy dowiedzieli się, że ich bagaż zaginął. To znaczy,

niezupełnie zaginął, wyjaśniał tłumowi oczekujących ludzi urzędnik o
kaprawym spojrzeniu.

Raczej przymarzł. Temperatura w leżącym w pobliżu

zwrotnika Nowym Orleanie spadła do dwudziestu stopni poniżej zera. W
systemie ogrzewczym

samolotu nastąpiła awaria i z mokrego bagażu zrobiła się

background image

bryła lodu. Nie sposób go było wydobyć, nie uszkadzając samolotu.

Urzędnik, otoczony przez tłum ludzi najwyraźniej wściekłych i nie

usatysfakcjonowanych jego wyjaśnieniami, sprawiał wrażenie zdenerwowanego.

Proszę o odrobinę cierpliwości – zaczął tłumaczyć – dostaniecie państwo

za chwilę numer telefonu, który umożliwi wam połączenie się na nasz koszt z
przedstawicielem linii lotniczej. Od

niego dowiecie się więcej.

Niezły dowcip – syknął Pearce.

Uchylił powieki i spojrzał ukradkiem na Mollie. Po tym, co usłyszeli, znowu

trochę pobladła, ale głowę miała uniesioną do góry i trzymała się prosto.

Znalazła się w Nowym Orleanie bez pieniędzy i bez bagażu. A on w tym

momencie był prawie pewien, że dużo czasu upłynie, zanim ujrzą ponownie
swoje walizki.

– Nic z tego nie rozumiem –

zwróciła Się do Pearce’a. – Nasz bagaż jest

gdzieś tutaj, a oni nie mogą się do niego dostać? I co będzie dalej?

Mnie się też tu coś nie podoba – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nawet

bardzo.

Jeszcze raz spojrzał na nią spoza ciemnych okularów. Do diabła,

pomyślał, to dzielna dziewczyna. Zdecydował się powiedzieć jej całą prawdę.

Słuchaj – powiedział z udaną beztroską – ten cholerny bagaż naprawdę

przymarzł im do ładowni, a samolot musiał i tak wystartować w dalszą trasę.

Przecież w Nowym Orleanie miał tylko międzylądowanie. Wiesz, jaki był jego
port docelowy?

– Nie, nie wiem –

przyznała, jeszcze bardziej zatrwożona. – Dokąd miał

lecieć?

Gdzieś na półwysep ‘Jukatan – wykrzywił usta w uśmiechu. – Nasz bagaż

leci sobie teraz na Jukatan.

Miejmy nadzieję, że ma przyjemną podróż.

– Na Jukatan! –

krzyknęła przerażona. – Przecież to jest w Ameryce

Środkowej.

– Si, señorita

przyznał jej rację. – Dokładnie tam. – Ponownie wziął ją za

rękę. – Słuchaj – zaczął – po co mamy stać w tej kolejce po numer telefonu, z

którego teraz w nocy i tak nie skorzystamy? Jest późno. Jesteśmy oboje

zmęczeni, pies też. Zadzwonimy jutro na lotnisko i dowiemy się czego trzeba. A

teraz wynośmy się stąd. Czy twój hotel jest w Dzielnicy Francuskiej? Jeśli tak,

to weźmy razem taksówkę.

Mollie zbladła tak mocno, że na wystających kościach policzkowych piegi

zabłysły jak małe, czerwone świecidełka. Nie mówiła nic i sprawiała wrażenie

zupełnie zszokowanej.

Nie mogę... dokładnie przypomnieć sobie adresu hotelu. I nawet... jego

nazwy nie bardzo pamiętam. Chyba Jefferson... albo Jackson, albo może
Johnson,

czy coś w tym rodzaju. O Boże, ale głupio wyszło.

Pearce zmarszczył brwi. Rzeczywiście, mądre to nie było, chociaż sama

dziewczyna nie wydała mu się taka głupia. Jak mogła nie wiedzieć, gdzie ma się

background image

zatrzymać?

Nie zapisałaś sobie? – spytał z niedowierzaniem. Zaprzeczyła ruchem

głowy. Jej włosy zupełnie się teraz rozsypały i w rudozłotym nieładzie
powiew

ały wokół głowy.

Oczywiście, że zapisałam. W notatniku, w którym przechowuję wszystkie

ważne informacje.

Pearce wykonał szerokimi ramionami gest zniecierpliwienia.

O rany boskie! I zapomniałaś go zabrać ze sobą?

Zabrałam go ze sobą – prawie krzyknęła – ale zapakowałam do walizki. –

Stuknęła się palcem w czoło. – Kompletnie bez sensu. Bo to miało być...

zupełnie inaczej. Wszystko się pozmieniało i potem... Jak mogłam zrobić coś

podobnego? Jak mogłam?

Jęknęła, czyniąc sobie w myślach wyrzuty za tak nierozumny postępek. To

w końcu Michael doprowadził ją do stanu, w którym mogła zrobić coś tak
idiotycznego.

Co za pomysł, by zostawić notes w walizce? Przecież zawsze

należy liczyć się z tym, że bagaż może zaginąć.

Wyglądała na tak zmartwioną, zdenerwowaną i nieszczęśliwą, że Pearce’owi

zrobiło się jej serdecznie żal. W jego sprawnym umyśle natychmiast pojawił się
pewien plan,

może trochę przewrotny, ale zabawny.

Idę poszukać książki telefonicznej – stwierdziła z rozpaczliwą

stanowczością. – Może jakoś znajdę nazwę tego hotelu. Pewna jestem, że

zaczynała się na Jackson, Jefferson, czy coś takiego.

Pearce odetchnął głęboko.

Słuchaj, Mollie mówił takim tonem, jakby go to wcale tak bardzo nie

obchodziło – połowa hoteli i knajp w Nowym Orleanie zaczyna się na jot. Jot
jak Jackson.

A czy wysyłałaś im jakąś zaliczkę?

– Nie –

spojrzała na niego pytająco. – Przyjęli rezerwację bez zaliczki. A

jakie to ma znaczenie?

– Tylko takie,

że w tej sytuacji przestaje być ważne, że nie znasz nazwy tego

hotelu.

Nie zjawiłaś się na czas. Jest druga w nocy i wynajęli pewnie pokój

komuś innemu. Zwykle tak robią. A po tym, co tu się stało z pogodą, w hotelach

mogą mieć też niezły dom wariatów.

No to świetnie – stwierdziła gorzko. – Niech i tak będzie. Pomogę ci

złapać taksówkę, a samą prześpię się na lotnisku. Zasłużyłam na to. Jak sądzę,

zdobyłam mistrzostwo świata w bezmyślnym podróżowaniu. Powinno się

odnotować ten wyczyn w Księdze Guinnessa. Poszukam jutro miejsca w jakimś
hotelu,

a do rana już niedaleko.

Stał przez chwilę, zastanawiając się nad czymś. Ciemne szkła jego okularów

zwrócone były w przestrzeń.

– Mollie –

odezwał się wreszcie trochę nieswoim, poważnym głosem –

rzeczywiście wygląda to tak, jakby wszystko sprzysięgło się przeciw tobie. Ale

background image

to może opatrzność postanowiła w ten sposób się mną zaopiekować. Chcę ci coś

wyznać.

Zamilkł na chwilę, jakby tłumiąc jakieś emocje.

Trudno mi o tym mówić, ale boję się być sam. Nikt tu po mnie nie

przyjechał, jestem w obcym mieście. Nie mogłabyś ze mną zostać? Czy bardzo

by cię krępowało przenocowanie ze mną w hotelu? – Przełknął ślinę. – Proszę

cię, pomóż mi.

Nie potrafiłby opisać, co się stało z wyrazem jej twarzy.

Czy bardzo by mnie krępowało? – powtórzyła zdławionym głosem

pytanie.

Stara –

się mówić z wyrazem powagi na twarzy, szybciej niż zwykle,

wkładając w to cały swój dar przekonywania. Stał prosto, z głową lekko

odchyloną do tyłu jak dumny mężczyzna, nienawykły do tego, by prosić o
cokolwiek.

Pearce Goddard był świetnym aktorem, choć aktorstwo stanowiło

jedyn

ie drobną część jego profesjonalnych umiejętności.

Jak dotąd pomagaliśmy sobie nawzajem, prawda? – spytał tonem pełnym

powagi. – Ty nie masz gdzie ,

spać, a ja nie mam przewodnika. Przysięgam, nie

proponuję ci niczego... nieprzyzwoitego. Zostań ze mną. Choćby na tę noc i

kawałek jutra. Pomożesz mi się zorientować w otoczeniu, zanim nauczę się tutaj

poruszać. Inaczej będę... jak ten ze znanej ci sztuki: „zdany jedynie na obcych

łaskawość”.

Mollie wahała się. Przyglądała się uważnie Pearee’owi, po chwili skierowała

wzrok w dół, na Fritza. Siedział z oklapniętymi uszami i wysuniętym językiem.

Teraz dopiero widać było, jaki jest stary i zmęczony.

– Mam psa, to prawda. – W sposobie,

w jaki przeciągał wyrazy, poczuła

tłumione napięcie. – Tylko że on już nie bardzo sobie radzi. Naprawdę jest za
stary. Wiem,

Ż6 powinienem go dawno wymienić, ale jakoś nie potrafię.

Chciałem go zabrać jeszcze raz ze sobą w podróż, spędzić razem z nim ostatnie

święta. A teraz się martwię. Chyba za dużo wymagam od tego staruszka. Dziś w

nocy poczułem, jaki! jest zmęczony. Mollie, nie mogłabyś nam pomóc? Jemu i
mnie? –

Przełknął ślinę, tłumiąc wzruszenie.

Przez chwilę jeszcze przyglądała się psu. Wreszcie podniosła głowę i

utkwiła wzrok w twarzy Pearce’a. Widział, jak intensywnie się zastanawia,

starając się wyczytać, co kryje się za wyrazem jego twarzy. Zdwoił wysiłki, by

swą mimiką wyrażać wyłącznie powagę, szczerość intencji i sprawić wrażenie,

że autentycznie potrzebuje pomocy. Jednocześnie spostrzegł, że Mollie,
zatroskana i prze

jęta, wygląda wyjątkowo ślicznie. Ponownie przełknął ślinę.

Powolnym ruchem skłoniła głowę.
– Zgoda –

powiedziała wreszcie – to będzie taka wzajemna pomoc. Nie ma

w tym, jak rozumiem, nic... romantycznego.

Zaprzeczył zdecydowanym gestem.

Ależ oczywiście, że nie – zapewnił. Nie miał zamiaru angażować się

background image

uczuciowo.

Jego obecna sytuacja pozwalała na to, aby jej pomóc, i to samo w

sobie wydawało mu się zabawne. Co innego, gdyby okazała się chętna do

pójścia z nim do łóżka, jakieże by miał wtedy prawo odmówić jej należnej

przyjemności?

Dziękuję ci, Mollie. – W jego głosie zabrzmiało radosne wzruszenie. –

Masz takie dobre serce...

– To ty masz dobre serce –

odrzekła i wzięła go za rękę. – Chodź! Musisz

być bardzo zmęczony. Poszukamy taksówki. Wyjście jest na lewo.

W jej głosie było tyle serdecznej troski, że Pearce poczuł wyrzuty sumienia.

Rzadkiemu gościowi, jakim był nagły przypływ poczucia winy, powiedział

jednak: wynoś się. Ale na głos odezwał się tylko do psa:

– W lewo.

Prowadź.

No i co,

westchnął w duchu, wzruszając ramionami, w końcu spełniasz

obietnicę daną temu kochanemu, staremu dziwakowi. Wydało mu się, że słyszy

w tym momencie jego śmiech. Wuj Faron, niewidomy i stary, do końca

zachował pogodę: ducha i nie przestał być sobą. Jego ostatni pomysł był także
niekonwencjonalny i nieco diaboliczny.

Przed śmiercią powiedział Pearce’owi:

Gdy umrę, chcę, abyś zrobił trzy rzeczy. Po pierwsze, pieniądze, które ci

zostawiam,

przeznacz na ten swój głupi film. Po drugie, wracając z mojego

pogrzebu, poderwi

j najładniejszą dziewczynę, jaką po drodze spotkasz. I po

trzecie,

zaopiekuj się Fritzem. To cały mój testament.

Pearce przeżył głęboko śmierć wuja. Lecz cóż, Faron nie życzył sobie

jakiejkolwiek żałoby, a ostatnie zdarzenia w życiu Pearce’a nakazały mu działać

pospiesznie i gorączkowo. Palił za sobą mosty i przygotowywał się do realizacji
swojego –

związanego z piekielnym ryzykiem – przedsięwzięcia.

Postanowił nie wracać bezpośrednio do Kalifornii i pojechać najpierw do

Nowego Orleanu.

Pomysł, aby udawać niewidomego, choć trochę szalony, miał

służyć w zasadzie czemuś innemu, lecz okazał się przynajmniej w jednym

pożyteczny: rozwiązywał transport psa. Żadna linia lotnicza nie zgodziłaby się
na to,

aby Fritz podróżował w kabinie dla pasażerów inaczej, niż jako

przewodnik niewidomego. Jako „

zwykły” pies zostałby zamknięty w klatce i

wsadzony do ładowni bagażowej. A na skutek nieprzewidzianych okoliczności

tej podróży stałoby się tak, że stary pies, uwięziony, zmarznięty i głodny,

leciałby teraz samotnie na Jukatan.

Pearce –

spojrzał ukradkiem na rudozłotą burzę rozsypanych włosów Mollie.

Bez przesady,

pomyślał, przecież nie udaję ślepego w złych zamiarach, a

dzięki temu mogę wyświadczyć tej dziewczynie przysługę. Przecież nie

poszłaby ze mną, gdyby wiedziała, że nie jestem niewidomy. Nie ma innego

wyjścia, przekonywał siebie, trzeba ciągnąć dalej to niewinne oszustwo.

Wycofać – się w tym momencie byłoby czymś nieeleganckim.

Zamknął oczy, ponownie pogrążając się w stanie narzuconej sobie sztucznej

background image

ślepoty. Było to dla niego ważne doświadczenie: jedna z rzeczy, którą

postanowił zrobić i którą musi zrobić. To nie ulegało wątpliwości, podczas tej

podróży ma za zadanie zbadać, jak wygląda świat, w którym porusza się
niewidomy.

Przestań gapić się na tę dziewczynę i rób dalej to, co masz do

zrobienia,

powiedział sobie.

O drugiej nad ranem na skutych lodem ulicach Nowego Orleanu złapać

taksówkę było niewiele łatwiej niż polarnego niedźwiedzia.

Chociaż Mollie pamiętała z dzieciństwa głębokie śniegi w Minnesocie i

poz

nała brutalną dokuczliwość długiej, nowojorskiej zimy, wydawało jej się, że

tej nocy w Nowym Orleanie zmarzła najbardziej w życiu.

Miała na sobie spódnicę ze szkockiej wełny w niebieską kratkę, różową

bluzkę włożoną na granatowy golfik, botki do kolan i płaszcz, pod który

przezornie włożyła ocieplającą podpinkę. Ale w cienkich rękawiczkach i

zrobionej luźnym ściegiem, nie przykrywającej uszu czapeczce było jej tak
zimno,

że nie przestała się trząść nawet wtedy, gdy znalazła się wreszcie z

Pearce’

em w ciepłym wnętrzu taksówki.

Pomyślała, że Pearce – ubrany w niezbyt grubą kurtkę, bez czapki i

rękawiczek – musiał zmarznąć jeszcze dotkliwiej, choć sprawiał wrażenie
bardziej odpornego , na zimno.

Frtiz położył się między siedzeniami na pokrytej

breją topniejącego śniegu podłodze. Wyglądał strasznie: zamykał co chwilę

oczy i trząsł się z zimna.

Jak stwierdził kierowca, nadpobudliwy osobnik, który zdążył już im

opowiedzieć, że przybył do Nowego Orleanu z New Jersey, większość

urodzonych na Południu taksówkarzy zrezygnowała tej nocy z jazdy. Za dużo

było wypadków, a jeden z oblodzonych mostów, na którym najwięcej było

kolizji i stłuczek, został już nawet zamknięty dla ruchu.

– Nie ma lekko –

powiedział tonem, jakby obwieszczał coś genialnie

odkrywczego. – Trudno c

oś tej nocy złapać. Na ulicach tylko Jankesi i wariaci.

A wy co za jedni jesteście?

Mollie nie mogła opanować drżenia i Pearce uspokajająco objął ją

ramieniem.

Była zbyt zmęczona i zmarznięta, by protestować.

– Ta pani to jankeska, a ja jestem wariat – wy

jaśnił uprzejmie Pearce.

No nie mówiłem! – zarechotał kierowca. – Ja tam jestem i Jankes, i wariat

w jednej osobie –

cieszył się dalej i wziął zakręt z taką prędkością, że taksówka

zatoczyła się w poślizgu o$ jednego do drugiego krawężnika. – Lubię mieć całą

ulicę dla siebie. Patrzcie, co się dzieje! Tylko trącę mocniej hamulec i już mamy

jazdę figurową!

Mollie zadrżała jeszcze mocniej i zamknęła oczy.

Nie bój się. – Uspokojający szept Pearce’a łaskotał jej ucho. – Jeśli zabije

nas na miejscu, przynaj

mniej będzie nam ciepło.

Taksówkarz,

zanosząc się śmiechem, wszedł w poślizg na następnym

background image

zakręcie.

– Hej, jupi, jupi, ej! Naprzód, pieski! –

ryczał radośnie, najwyraźniej bawiąc

się w poganiacza psiego zaprzęgu na Dalekiej Północy.

A je

śli nie zginiemy na miejscu, pytała w duchu Mollie. Co będzie jeśli

będziemy tylko ranni i zamarzniemy na śmierć, leżąc na ulicy? Zamknęła oczy,

starając się nie patrzeć, jak w drodze do nie znanego jej miejsca przeznaczenia

taksówkarz kolejno bawi się w jazdę figurową na lodzie, taniec na wrotkach i
saneczkarstwo torowe.

Zajechali wreszcie przed hotel.

Gdy wychodziła z taksówki, nadal lekko

drżały jej kolana. Znowu poczuła przeszywające zimno. Ciągle jeszcze

zdrętwiała i oszołomiona czekała, aż Pearce załatwi formalności w recepcji.

Miała poczucie, jakby wszystko było nie do końca realne. To, co się jej

zdarzyło, odbierała trochę jak sen.

Hotel był najwyraźniej drogi i wytworny. Lśniący wystrój recepcyjnego holu

zrobił na niej oszałamiające wrażenie. Z sufitu zwieszały się wytworne

żyrandole, nadzwyczaj ozdobne – takie, jakich Mollie nigdy przedtem nie

widziała. Lśniące, antyczne meble błyszczały politurą w złotym świetle
kandelabrów,

a szafir i purpura ich pluszowych obić zapierały dech w piersiach.

W sali ustawionych b

yło kilka dużych, pięknie przystrojonych choinek. Tak

bogato ubrane drzewka Mollie widywała przedtem jedynie na świątecznych

wystawach najbardziej eleganckich sklepów na Piątej Alei.

Z zachwytu wstrzymała oddech. Był to naprawdę wspaniały hotel, na pewno

jeden z najlepszych i najdroższych w Nowym Orleanie. Ten, w którym miała się

sama zatrzymać, jako jeden z najtańszych z pewnością byłby jego

przeciwieństwem. W niczym nie przypominałby tego, co ją tu otaczało.

Poczuła się nagle winna, że zgodziła się, by Pearce ugościł ją w tak

komfortowych warunkach. Co prawda,

obiecał, że nie będzie oczekiwał w

zamian niczego poza pomocą, lecz co będzie, jeśli zapomni o danym
przyrzeczeniu?

Nocny recepcjonista położył na dłoni niewidomego klucz do pokoju.

Możemy iść? – spytał Pearce, podając jej ramię.

Przyjrzała się jeszcze raz ze zdumieniem wiktoriańskiemu holowi, pełnemu

zakrętów, zakamarków, i porozstawianych w różnych miejscach mebli. Z

przeciwległych krańców holu prowadziły na górę szerokie kręcone schody.
Niewidomy,

nawet posiadając psa, nie mógłby chyba bez pomocy drugiej osoby

odszukać drogi do pokoju. Rozumiała niechęć Pearce’a do korzystania z
pomocy recepcjonistów czy boyów hotelowych.

Na pewno łatwiej mu było

poprosić o pomoc kogoś, kogo już znał, niż każdorazowo zwracać się z tym do
przypadkowych osób.

Z determinacją podniosła głowę do góry i wzięła go pod ręką.
– Pokój 242. –

Wręczając jej klucz Pearce uśmiechnął się kwaśno. –

background image

Przynajmniej nie musimy się martwić o bagaż. Jest już pewnie w połowie drogi
na Jukatan.

Pokój wydawał się Mollie prawie tak luksusowy, jak hol. Niebiesko-srebrne

tapety z jedwabiu z ciemniejszymi, prawie granatowymi pasami wspaniale

współgrały z kolorem grubego dywanu i ciężkich, pluszowych kotar. Nad
meblami w stylu królowej Ann

y wisiały olejne obrazy w złoconych ramach. Na

stoliczkach rozstawionych po obu stronach pokrytej pluszem kanapki, w

kryształowych wazonach ułożone były świeże, białe róże.

Piękny pokój. – Mollie odetchnęła z ulgą, gdy drzwi zamknęły się za nimi.

– Nap

rawdę? – Ton głosu Pearce’a brzmiał dziwnie. – Czy mogłabyś

pokazać mi, jak się w nim poruszać?

Drgnęła, uświadomiwszy sobie, że jej zachwyt nad pięknem wnętrza,

którego Pearce nie może oglądać, mógł mu się wydać czymś niedelikatnym.

Zaczęła oprowadzać go po pokoju i przyległej do niego łazience, tłumacząc,

gdzie się co znajduje. Ostatnią rzeczą, którą mu pokazywała, było łóżko.

Przypominało raczej królewskie łoże, na czterech bogato rzeźbionych nogach,
przykryte srebrno-

niebieską, atłasową narzutą.

Usiądź tutaj – powiedziała. – To jest twoje łóżko. Wygląda wspaniale. –

Próbowała oddalić się, ale trzymał ją mocno za rękę. Splótł palce z jej palcami.

– Nie ma mowy.

Ty się tu połóż, a ja prześpię się na kanapce – odrzekł,

marszcząc brwi.

Jego dotyk wywołał w niej uczucie mrowienia. Dziwny dreszcz wędrował

przez jej rękę do ramienia, a potem poczuła, jak schodzi w dół, wzdłuż

kręgosłupa i wraca do góry. Nie powinna zabierać mu tego łóżka. Nie powinna

też pozwolić, aby tak ją dotykał, ale z jakiegoś powodu nie opierała się temu.

Nie zgadzam się – sprzeciwiła się. – Kanapa jest dla ciebie za krótka, a ja

się na niej zmieszczę.

Tylko cham pozwoliłby kobiecie spać na kozetce. Łóżko jest twoje. Tym

razem będę stanowczy. Siadaj tutaj.

Pociągnął ją za rękę, aż znalazła się obok niego. Siedzieli oboje na skraju

łóżka, nadal trzymając się za ręce. Próbowała wstać.

Naprawdę nie czułabym się w porządku... Delikatnie, lecz pewnie

przytrzymał ją przy sobie, nie pozwalając jej się oddalić.

Pozwolę ci spać tam, gdzie będziesz chciała, pod warunkiem, że zrobisz

dla mnie jedną rzecz, zgoda?

Jego głos był niski i zachrypnięty.

Jaką? – spytała drżącym głosem Mollie. Wiedziała już, jak bardzo

uw

odzicielski potrafi być Pearce, nie była pewna, czy sobie z tym teraz poradzi.

Pozwól mi dotknąć twojej twarzy. – Jego dłoń przesunęła się w górę,

wzdłuż ramienia, i spoczęła miękko na jej policzku. Palce zaczęły powolną

wędrówkę, błądząc po twarzy, ale prawie jej nie dotykając. Ich bliskość i ciepło

background image

oszołomiły ją.

– M

ogę? – spytał.

Nerwowo przesunęła językiem po wargach. Czyż nie jest to jedyny sposób,

w jaki niewidomy może dowiedzieć się, jak wygląda ktoś inny? Właśnie przez

dotyk? Może więc jest to tylko niewinna, przyjacielska prośba? Lecz z drugiej

strony poczuła się bardzo zagrożona. Zdała sobie sprawę z tego, że Michael był

chłopcem, a Pearce Goddard jest mężczyzną, i to takim mężczyzną, który

bardzo silnie działa na jej zmysły.

Proszę cię. – Nachylił się nad nią tak blisko, że poczuła, jak ciepły oddech

owiewa jej wargi.

– Chyba... nie powinnam. –

Chciała ponownie wstać, ale ujął ją drugą ręką

za nadgarstek i przytrzymał przy sobie. Nie próbowała się uwolnić, jakby nie

pozwalała jej na to jakaś magiczna siła, której nie potrafiła się przeciwstawić.

Wstrzymała oddech, czując jak koniuszki jego palców przesunęły się z policzka

i błądziły wokół oczu.

Jakie masz długie rzęsy – powiedział miękko, muskając je palcami.

Zamknęła oczy i pozwoliła, by delikatnie badał jej powieki. Było to jak

dotknięcie skrzydeł motyla. Czuła jednak, że w delikatności pieszczoty drzemie

jakaś ukryta siła. Był to przedziwny, nie znany jej dotąd dotyk.

– Brwi...

jakie gładkie – mówił, nie przestając błądzić palcami po jej twarzy.

– I lekko zadarty nos.

Musi być z gatunku tych ślicznych skandynawskich

nosów z Minnesoty. I lekko kwadratowy podbródek.

Znamionujący upór, ale nie

upór nierozumny...

Mollie poczuła, że coś dzieje się z jej zmęczonym ciałem. Tak jakby

puszczały hamulce, za pomocą których tak długo utrzymywała na wodzy swe
emocje. Pragnienie,

które dało znać o sobie, gdy tylko wsiadła do samolotu, a

potem przez cały czas tłumiła, wymknęło się teraz spod jej kontroli.

Jak dobry jest jego dotyk,

myślała sennie. Jakie to cudowne uczucie... Nikt

dotąd tak mnie nie dotykał...

– A usta... –

Przesunął wolno kciukiem wzdłuż jej warg. – Usta masz pełne,

miękkie i dojrzałe.

Ujął ją palcami pod brodę i uniósł jej twarz ku swojej.

Są tak tajemnicze jak twój głos – wyszeptał, nachylając się nad nią. –

Trzeba je zbadać dokładnie. Można?

I wtedy zrobił to, za czym Mollie podświadomie tęskniła, odkąd po raz

pierwszy ujrzała go w samolocie.

Przycisnął wargi do jej warg i pocałował ją tak, jak nikt inny przedtem jej

nie całował.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Czuła, jak jego usta – zmysłowe i ciepłe – pieszczą jej wargi i jak mocno i

pewnie trzyma ją w ramionach. Krew tętniła w jej żyłach i po raz pierwszy od

tak dawna radosne ożywienie wypełniło bez reszty jej ciało.

Westchnęła, nie odrywając od niego ust, napawając się ożywczym

tchnieniem, jakie zda

wał się jej przekazywać. Odniosła dziwne, słodkie

wrażenie, jakby wracała do domu gdzieś z daleka, i zapragnęła objąć go rękami

za szyję. Jak cudownie by było zatracić się do końca, poznać to wszystko, co w
nim takie dziwne,

niepokojące i tajemnicze, zapomnieć o samotności i poczuć

się bezpiecznie w jego silnych ramionach.

Samotność... Tak! Była samotna! Lodowata precyzja tej nagłej myśli

sprawiła, że zniknęło gdzieś całe wypełniające ją poczucie ciepła. Znowu

znalazła się tam, gdzie była naprawdę: daleko od domu, w obcym mieście, w
obcym pokoju hotelowym,

w ramionach obcego mężczyzny.

Oderwałaby się od niego natychmiast, gdyby nie obejmował jej tak mocno.

Gwałtownym ruchem szarpnęła się do tyłu.

Przestań – syknęła, odpychając go rękami. W szkłach ciemnych okularów

dostrzegła swoje dwa pomniejszone odbicia, bladość twarzy, rozsypane w

nieładzie włosy, – Dlaczego? Przecież było nam tak dobrze – powiedział z

grymasem w kącikach ust.

Zacisnęła zęby i czując, jak łomocze jej serce, odepchnęła go jeszcze

mocniej.

Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Dlaczego tak silnie ją pociągał? To

szaleństwo. Przecież nic o nim nie wiedziała.

Wzburzona,

pomyślała nagle, że może całowała go po prostu z powodu

Michaela.

Dokładnie dziś miała spędzić z nim noc poślubną. Czy jakiś ukryty,

ciemny impuls nie podpowiadał jej, że z braku świeżo poślubionego małżonka

powinna spędzić noc poślubną z nieznajomym, przystojnym mężczyzną? Czy

nie całowała Pearce’a po to, aby zapomnieć o Michaelu i jakby zrobić mu na

złość?

Uspokój się – cedził słowa Pearce. – Nie udawaj, że nagle wpadłaś w furię.

Sprawiało ci to przyjemność. To właśnie cię naprawdę denerwuje.

Odsuń się ode mnie! – rozkazała.

– Owszem, pod warunkiem,

że stąd nie uciekniesz. Po pierwsze, nie bardzo

masz gdzie uciec. A po drugie,

wystarczyło powiedzieć: nie, gdy tylko zacząłem

cię całować;

Teraz mówię: nie – powiedziała Mollie przez zaciśnięte zęby. Próbowała

się wyślizgnąć z jego ramion, ale zdała sobie sprawę, że robi to jakoś za mało
energicznie i bez przekonania. J

ego uścisk nadal sprawiał jej przyjemność, choć

wiedziała, że nie powinna tego tak odczuwać. Jeszcze jeden więcej powód,

background image

pomyślała, żeby uciec.

W porządku. – Uśmiechnął się sztucznie i wzruszył ramionami. Najpierw

miałaś ochotę, teraz nie masz. Mężczyzna nie może takich rzeczy przewidzieć,

zanim się nie przekona. Westchnął z rezygnacją i uwolnił ją. – Idę spać na

kanapkę. Schylił się, odnalazł ręką uprząż psa i ujął ją krótko, Fritz popatrzył ha

nich oboje z czymś w rodzaju dezaprobaty.

Mollie podniosłą się i oddaliła o krok od łóżka.

Nie! Ja śpię na kanapce – powiedziała z naciskiem, wskazując na siebie. –

Powiedziałeś, że będę mogła wybierać i właśnie wybieram: chcę tam spać i
koniec!

Pearce wstał także. Wyraz twarzy miał tak spokojny, jakby rozmawiali o

pogodzie. Mollie – tak na wszelki wypadek –

cofnęła się jeszcze o krok.

I zapamiętaj sobie, jeśli jeszcze raz spróbujesz się do mnie zbliżyć –

Ostrzegła głosem drżącym z napięcia – to pożałujesz. Będę krzyczeć, wzywać

pomocy i porozwalam tu wszystko. A gdy przyjdzie policja, powiem,

że

zwabiłeś mnie tutaj pod fałszywym pretekstem. Obiecałeś, że nie będziesz

próbował różnych takich sztuczek, twierdziłeś, że potrzebujesz mojej pomocy.

Zachowuj się więc przyzwoicie, bo natychmiast zostaniesz tutaj sam, ale po
takiej awanturze,

że będzie ją słychać na drugim brzegu Missisipi.

Na twarzy Pearce’

a pojawił się wyraz dezaprobaty i ubawienia zarazem.

Naprawdę byś sobie poszła? – spytał.

– Natychmiast. –

Strzeliła palcami pokazując, jak szybko by to się stało. –

Naucz się więc dotrzymywać słowa, bo inaczej...

Westchnął ponownie, wypuścił z ręki uprząż psa i opadł na łóżko. Podłożył

ramiona pod głowę i zwrócił twarz w stronę sufitu.

Możesz sobie spać nawet w wannie, jeśli ci to sprawi przyjemność. A co

do złamania obietnicy, to błagam, abyś mi wybaczyła.

Ostatnie słowa powiedział z takim sarkazmem, że Mollie, poczuwszy się

powtórnie dotknięta, wsparła dłonie na biodrach.

Jakoś nie uciekałaś z krzykiem – zauważył ironicznie. – Siedziałaś ze mną

na łóżku, zupełnie nie protestując...

– Nieprawda,

nie mogłam pro... – zaczęła Mollie, ale nie pozwolił jej

dokończyć.

Zupełnie nie protestując. Całowałem cię, a ty całowałaś mnie również. I

pozwolę sobie dodać, że robiłaś to z entuzjazmem. A potem coś ci się nagle

odmieniło. Na tym właśnie polega problem z kobietami. Mówią, że czegoś chcą,

a naprawdę chcą czegoś innego. Mówią: nie, które ma znaczyć: tak, albo: tak,

które ma znaczyć: nie. Skąd mężczyzna ma wiedzieć, o co im chodzi, zanim
tego nie sprawdzi?

Nie próbuj niczego na mnie zwalać – ostrzegła Mollie, choć naprawdę

poczuła się winna. Czy wszystko stało się bez jej udziału? Czy nieświadomie,

background image

lub nawet świadomie, nie sprowokowała go? Mogła zdecydowanie oddalić się

od łóżka, zamiast usiąść tuż obok niego. Mogła nie zgodzić się, aby dotykał jej
twarzy.

Gdy nachylił się, aby ją pocałować, mogła po prostu się odwrócić. A

przecież nie tylko tego nie zrobiła, lecz przeciwnie – uniosła do góry twarz, aby

łatwiej mu było odnaleźć jej usta.

– Nic na nikogo nie zwalam –

odezwał się szyderczym tonem. – I żeby

sprawa była do końca jasna, możesz się już nie obawiać. Nie zamierzam

zakradać się do ciebie w nocy ani zmuszać cię, abyś uległa moim niecnym
zachciankom. To nie w moim stylu.

Zapewniam cię, że na świecie jest pod

dostatkiem kobiet,

które ani o to nie trzeba błagać, ani do tego zmuszać. Wierz

mi na słowo.

Ziewnął ostentacyjnie, zakrywając dłonią usta parodiującym grzeczność

gestem.

Mollie przyglądała mu się, targana sprzecznymi emocjami. Leżał,

rozciągnąwszy swe długie, szczupłe ciało na srebrno-niebieskiej narzucie.

Wydał z siebie nieco zmysłowe westchnienie, jakby demonstrując, że jest mu
dobrze i wygodnie.

Na tle niebieskawej tkaniny wydawał się jeszcze bardziej

opalony,

a jego ciemne włosy sprawiały wrażenie prawie czarnych.

Usiadła na kanapce, ciągle nie spuszczając z niego wzroku. W jakiś niejasny

sposób poczuła się prawie rozczarowana, jak gdyby ożywiające podniecenie,

którego doświadczyła, oddaliło się teraz gdzieś daleko.

O Boże, pomyślała z niechęcią, może to wszystko przez to, że jest taki

przystojny? Wyglądem zewnętrznym niczym nie przypominał Michaela, który

miał bardziej wyrafinowaną urodę – był prawie piękny. Pearce Goddard nie miał

w sobie nic pięknego. Jego twarz była rzeźbiona jakby innym, grubszym dłutem,
naszkicowana twardymi,

męskimi liniami – tak samo, jak całe jego silne,

muskularne ciało. Ale najbardziej fascynująca była w nim niebywała zdolność
do przechodzenia z jednego nastroju w inny.

Ziewnął znowu, usiadł, odnalazł po omacku Fritza, odpiął mu uprząż i

powiesił ją na oparciu łóżka. Potem, tak jak poprzednio, położył się na wznak z

rękami pod głową.

Mollie westchnęła. Wstała i zaczęła szukać dodatkowej poduszki i koców.

Znalazła je w jednej z dwóch szaf i zrobiła sobie coś w rodzaju gniazda na
kanapce.

Pearce oddychał równo i głęboko, a więc zapewne usnął. Pies leżał zwinięty

w kłębek przy łóżku, siwiejący pysk przykrył sobie ogonem i chrapał.

Mollie przeszła przez pokój, aby zgasić światło.

W momencie gdy sięgała do wyłącznika, usłyszała głos Pearce’a.
– Wiesz, on chyba nie jest tego wart.

Stanęła jak wryta z ręką na kontakcie.

– O kim ty mówisz? –

Przyglądała mu się przez chwilę, ale jego zwykle

pełna ekspresji twarz była całkowicie nieruchoma. Ciemne okulary nadal

zasłaniały mu oczy.

background image

– O facecie,

przez którego się martwisz – wyjaśnił leniwie Pearce. –

Kimkolwiek by był, nie zasługuje na to. Zapomnij o nim. Im prędzej, tym lepiej.

Mollie wstrzymała oddech. Jak na to wpadł? Czy kłopotliwa sytuacja, w

jakiej się znalazła, jest dla wszystkich czytelną, nawet dla niewidomego?,

Przełknęła ślinę i zdecydowała się zignorować to, co powiedział.

– Nie zdejmiesz na noc okularów? –

spytała.

Zdejmę – odrzekł, ale nie wykonał żadnego ruchu. – Zdejmę potem.

Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę. Być może bez okularów nie jest tak

przystojny,

pomyślała. Ą może jest w jakiś sposób oszpecony i nie chcę, aby

ktoś widział jego blizny. Odczuła nagły przypływ sympatii, wbrew
wszystkiemu,

co się stało. Zgasiła światło.

Wróciła z łazienki w staniku i halce, zadowolona, że uprała sobie majtki i

rajstopy i że będzie mogła nazajutrz ubrać się w czyste rzeczy. Nie miała,

oczywiście, szlafroka ani nocnej koszuli, ale było to bez znaczenia, skoro Pearce

i tak nie mógł jej widzieć. Skuliła się na za krótkim posłaniu i zakryła kocami,

podciągnąwszy je sobie pod brodę.


Nie można na tobie polegać, zawiodłeś moje zaufanie i prędzej czy później

zawiedziesz każdego:..” Tak wykrzyczała kiedyś do Pearce’a rozzłoszczona
Irina. Po czym,

zanim rzuciła słuchawkę, obrzuciła go stekiem wyzwisk,

używając słów, których dama w ogóle nie powinna znać, nie mówiąc o ich
wymawianiu.

Przypuszczał, że gdyby dziewczyna, która śpi teraz na kanapce, znała całą

prawdę o nim, to pewnie przyznałaby Irinie rację. No dobrze, ale w końcu

Mollie Randall potrzebowała pomocy, a on był jedyną osobą, która mogła jej

taką pomoc okazać. Właśnie – prosty i czysty pragmatyzm.

Leżał z zamkniętymi w ciemności oczami. Zmusiło go, aby unieść się na

łokciu korzystając z tego, że do pokoju wpada światło księżyca, zerknąć na nią.

Ale nie zrobił tego. Miał być w tej podróży niewidomym i jeśli o tym

zapominał, to tylko z powodu tej dziewczyny. Wiedział, że zrobił źle, próbując,

ją pocałować. Nie powinien był gapić się na nią. Ani razu. Ale gdy tylko usiadła

obok niego w samolocie i usłyszał jej niski, aksamitny głos – musiał na nią

popatrzeć. I zrobił to wbrew temu, co sobie poprzednio obiecał. Ujrzał

najpiękniejszą, jaką dotąd widział, burzę rudozłotych włosów i ładną twarz,

promieniującą – mimo piegów – zdrowiem i naturalnym wdziękiem. Spostrzegł

także, choć starała się sprawić wrażenie pewnej siebie, że w jej wyrazistych,

niebieskich oczach malował się smutek.

Jeszcze w samolocie zaczął układać wiersz:

Dlaczego jesteś smutna, dziewczyno o włosach barwy słońca, co wschodzi?

Udając ślepca, spróbuję odnaleźć zgubiony twój uśmiech...

W końcu zmusił się jakoś do tego, by na powrót zamknąć oczy, ale nadal

background image

otwierał je od czasu do czasu, aby na nią popatrzeć. I tak było w ciągu całej

podróży. Niesłychane. No dobrze, pomyślał, ale czyż nie obiecał wujowi
Faronowi,

że spełni jego wolę i poderwie najładniejszą dziewczynę, jaką

spotka? A jak mógł się przekonać, czy jest ładna, nie patrząc na nią?

Udało mu się trzymać oczy zamknięte przez całą drogę z Teksasu do

Nowego Orleanu,

lecz kiedy zaginął ich bagaż, a ona nie mogła przypomnieć

sobie nazwy hotelu,

w którym miała się, zatrzymać, usłyszał, jak jej cudowny

głos – dotąd tak dobrze kontrolowany – zaczyna drżeć z emocji. I wtedy nic na

to nie mógł poradzić: ponownie uległ pokusie.

Wyglądała na tak zmartwioną, udręczoną i przepełnioną wyrzutami sumienia

z powodu popełnionego błędu, że nie zastanawiając się specjalnie nad tym, co
robi, a raczej –

jak to często czynił – mówiąc sobie w duchu sakramentalne:

niech s

ię dzieje, co chce, namówił ją, aby zamieszkała w jego hotelu.

Wszystko dla śmiechu – taka była jego dewiza do czasu tego ostatniego

nieszczęścia z Iriną. I nie ma powodu, pomyślał teraz, aby zasada ta przestała

obowiązywać.

Potem w taksówce i w recepcji

hotelu udało mu się dalej udawać

niewidomego,

ale gdy Mollie pokazywała mu pokój i zaprowadziła go do łóżka,

znowu musiał otworzyć oczy, by na nią popatrzeć.

No właśnie, jak ma się zachować normalny, z krwi i kości mężczyzna o krok

od łóżka, z trzymającą go za rękę dziewczyną, która wydaje się mieć ogień we

włosach i ogień w ciele? Tym bardziej, gdy widzi, głęboko skryte w jej oczach,

smutek i pożądanie?

Zdziwił się, gdy zdał sobie sprawę, że ona naprawdę oczekuje na pocałunek.

I z równym zdziwieniem pocz

uł nagle, jak bardzo sam pragnie dotknąć jej

cudownie piegowatych policzków,

pieścić jej pełne wargi, wplatać palce we

wzburzone,

rudozłote włosy. No i stało się. Pocałował ją.

Nie był niedoświadczony. Wiedział, kiedy pocałunek sprawia kobiecie

przyjemność, a kiedy nie. I jej się to początkowo naprawdę podobało, nawet
bardzo.

Problem polegał na tym, że w pewnym momencie wymyśliła sobie, że

nie chce,

aby to sprawiało jej przyjemność. Wtedy właśnie, gdy tak gwałtownie

się od niego oderwała, uświadomił sobie, że znowu na nią patrzy.

Miała zacięty wyraz twarzy i gniew, w oczach. Złościła się na siebie samą i

na niego za to,

że robią coś, co wydało jej się nierozsądne.

Mimo to wolałby nie tracić kontaktu z tą dziewczyną, choćby z uwagi na jej

głos, który okazał się dla niego źródłem ważnej inspiracji. Jego plany dotyczyły

realizacji długometrażowego filmu animowanego, tak perfekcyjnego i
ambitnego jak pierwsze,

największe realizacje Disneya, którym nikt dotąd nie

dorównał. Miał już w zasadzie opracowane wszystkie postacie, ale nie miał

jeszcze pomysłu na obsadzenie niektórych ról głosowych.

Gdy tylko ją usłyszał, wiedział, że jest to jeden z głosów, których mu

background image

brakuje.

Tytułową postacią filmu miał być trochę nadnaturalnych rozmiarów

kret imieniem Moncrief. Z zaw

odu i powołania był detektywem i – jak to kret –

był całkowicie ślepy. I właśnie niewidomy kret-detektyw w ciemnych
okularach,

ze specjalnie tresowaną dżdżownicą – przewodniczką zamiast psa,

przybyć miał do Nowego Orleanu, aby zbadać sprawę tajemniczego
up

rowadzenia pięknej młodej norki imieniem Lulu.

Koncepcja filmu była właściwie gotowa. Pearce prawie widział go już i

słyszał, ale z pewnym zastrzeżeniem: jedna z głównych postaci – norka Lulu –

ciągle pozostawała dla niego niejasna. Nie umiał sobie, na przykład, wyobrazić

jej głosu. I było tak aż do poprzedniego wieczoru.

Głos norki Lulu powinien być zmysłowy i niewinny zarazem, zmęczony

życiem i spontanicznie świeży, pewny siebie, ale chwilami zagubiony. Słowem

postać ta powinna mieć głos prawie idealnie taki, jak Mollie Randall. I im

dłużej przebywał w towarzystwie tej dziewczyny, tym bardziej konkretyzowała

się postać jego filmowej bohaterki.

A poza tym,

myślał, wiercąc się niespokojnie na wielkim łóżku, naprawdę

warto skorzystać z jej pomocy. Udawanie niewidomego w obcym mieście nie

jest łatwe, nawet gdy ma się psa. Liczył, że będzie tu z nim Melissa, która dzięki

swemu beztroskiemu usposobieniu nie miałaby nic przeciwko temu, żeby się

tym świetnie bawić tak długo, jak długo Pearce regulowałby rachunki.

Pragnął możliwie jak najpełniej poznać, jaki jest świat niewidomego, wczuć

się w postać kreta, wyobrazić sobie, wszystkie jego możliwe ruchy i reakcje.

Pearce był animatorem – jednym z najlepszych w Kalifornii – a wszyscy wielcy
animatorzy,

będąc artystami w swojej dziedzinie, podobnie jak sam wielki

Disney,

byli także urodzonymi aktorami i potrafili utożsamiać się z kreowanymi

przez siebie postaciami.

A więc od tej chwili ma się pogrążyć w całkowitej ciemności i absolutnie

przestać interesować się tą dziewczyną!

Mollie obudziła się pierwsza. Półprzytomna uniosła się na łokciu i rozejrzała

wokoło. W pokoju było chłodno. Pies nadal warował wiernie przy łóżku
Pearce’a,

Zwrócił ku Mollie swe żółtobrązowe ślepia i śledził ją badawczo,

jakby podejrzewając o jakieś złe zamiary.

Pearce leżał rozciągnięty na łóżku, częściowo zakryty narzutą, spod której

wystawało jego nagie ramię. Znowu nie mogła się powstrzymać, by nie

przyjrzeć mu się uważnie.

Oczy miał zamknięte i skóra wokół nich była nieco mniej opalona niż reszta

twarzy z powodu,

jak sądziła, okularów, które leżały teraz na nocnym stoliku.

Wreszcie mogła przyjrzeć się jego brwiom, których śmiałe łuki nadawały mu

demoniczny wygląd nawet w czasie snu. Z kącików oczu wybiegały drobne
zmarszczki,

ale nie było widać żadnych blizn. Jak na mężczyznę, rzęsy miał

długie, ciemne i podwinięte.

background image

Westchnął, przeciągnął się i przewrócił na. bok. Na widok jego pięknego

ciała Mollie przyszły do głowy różne dziwne skojarzenia. Odwróciła

zakłopotana głowę.

Po cichu wstała i prześlizgnęła się do łazienki. Gorący prysznic na nagie

ciało był czymś cudownym: rozgrzał ją i ożywił. Wytarła się jednym ze

wspaniałych – następny grzeszny luksus – hotelowych ręczników i szybko

ubrała się w to, co miała na sobie wczoraj.

Wyszczotkow

ała włosy, aż zaczęły elektryzować i skonsternowana

spostrzegła, że zgubiła gdzieś spinkę. Musiała pozostawić je rozpuszczone, a ich

bujność sprawiała, że nie spięte zawsze sprawiały pewien kłopot.

Michael naprzykrzał się wielokrotnie, prosząc ją, by ścięła włosy, natomiast

nauczyciel,

który prowadził ją w szkole teatralnej, twierdził, że to bardzo głupi

pomysł. I w końcu włosy się do czegoś przydały: to chyba dzięki nim dostała w

serialu rolę nieprzytomnej Clarice. Jej włosy, zdaniem reżysera, rozrzucone na

szpitalnych poduszkach miały wyglądać wyjątkowo dramatycznie.

Nagle,

malując usta, uświadomiła sobie z niepokojem, że pierwszy raz,

myśląc o Michaelu, nie odczuła bólu. Była po prostu zła na niego,
przypomniawszy sobie,

że tylko on krytykował jej włosy, podczas gdy wszyscy

inni uważali, że podkreślają jej oryginalną urodę.

Zaczęła pudrować nos i nagle znieruchomiała, przyglądając się sobie w

lustrze.

Dzisiaj mogłaby już być żoną pana Michaela Inglestadta, ale teraz

wydało jej się to prawie nierealne. Nie jest panią Inglestadtową, jest nadal po

prostu Mollie Jo Randall i spędziła noc z nieznajomym, który śpi teraz półnagi
w pokoju obok.

Co by było, gdyby Michael się o tym dowiedział, pomyślała. Co by

powiedzieli na to jej koledzy i nauczyciele z Minnesoty?

Mollie pobladła trochę, ale po chwili stwierdziła, że nadal może śmiało

spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Nie zrobiła przecież nic złego. Ojciec zawsze

uczył ją, że nie należy przejmować się tym, co mówią inni tak długo, jak długo

jest się w zgodzie z własnym sumieniem.

Przełknęła z trudem ślinę. Takie rady łatwiej dawać niż się do nich stosować.

Dziś powinna znajdować się tu w budzącej szacunek roli mężatki, a nie

korzystać z dobroczynnej gościny nieznanego mężczyzny, który dodatkowo

próbował ją uwieść. Przecież to prawie tak, jakby była czyjąś utrzymanką,

pomyślała, przypominając sobie surowe reguły moralności obowiązujące w jej
rodzinnych stronach.

Znowu zaczęła przeklinać w myślach Michaela za to, co zrobił. Czuła się

porzucona,

samotna i w wyjątkowo kompromitującej ją sytuacji. Chciała znaleźć

się daleko stąd, w rodzinnym domu w Minnesocie. Ale w tym roku nie było ani
tego domu, ani rodziny,

a Michael już jej nie kochał. Kochał kogoś innego.

Pierwszy raz od tak dawna nie zdołała zapanować nad sobą i zaczęła płakać.

background image

Tłumiła szloch, łkając bezradnie w przyciśnięty do twarzy miękki, hotelowy

ręcznik.

Był to wybuch gwałtowny, ale krótki. Po chwili uspokoiła się i poczuła, że

ulżyło jej to jakoś i pomogło. Nieokreślone przeczucie mówiło jej, że płakała z
powodu Michaela po raz ostatni.

Umyła twarz, zrobiła powtórnie makijaż i podniosła głowę do góry. Musi

sobie jakoś dać radę! Po drodze do Nowego Orleanu straciła narzeczonego,

pieniądze i bagaż. W zamian za to zyskała niewiele: towarzystwo skłonnego do

amorów niewidomego i cierpiącego na reumatyzm owczarka. Ale niech i tak

będzie. Z tym sobie także jakoś poradzi.

Zdecydowanym ruchem pchnęła drzwi łazienki i za chwilę znowu stanęła

zaskoczona.

Pearce wstał już z łóżka. Zdążył założyć ciemne okulary i zapiąć na

Fritzu uprząż, ale nie przywdział jeszcze koszuli i swetra. Nagi do pasa stał obok

łóżka i przeciągał się jak wielki, czarny kot.

– Och! Przepraszam – wyj

ąkała Mollie, nieprzywykła do takich pokazów i

niepewna,

czy Pearce usłyszał, że weszła do pokoju. Odkaszlnęła i powiedziała

normalnym już tonem:

Dzień dobry!

Przeciągnął się ponownie i odburknął skrzywiony:

Dzień może będzie dobry, ale poranki są zawsze okropne.

Wzruszyła ramionami, starając się nie zwracać uwagi na grę jego, mięśni w

poranny

m świetle. Podeszła do kanapy, aby uprzątnąć swoje posłanie.

Wstało się lewą nogą? Poranne zrzędzenie? – spytała.

Dziękczynne zrzędzenie – sprostował ziewając.

Cieszę się, żeś stąd nie czmychnęła.

– O ile sobie przypominasz,

nie miałam dokąd czmychnąć – powiedziała,

składając niebieski koc.

Dzisiaj znajdę stosowne miejsce. Znieruchomiał na chwilę, po czym oparł

dłonie o biodra i zmarszczył brwi.

Jak to? Myślałem, że jednak... no wiesz... że mi pomożesz.

– Owszem –

starała się mówić tonem, jakim załatwia się konkretne interesy

– ale to nie znaczy,

że mam z tobą mieszkać. Znajdę sobie pokój gdzieś

niedaleko.

Rano wpadnę i zabiorę cię stąd, a wieczorem od? prowadzę.

Stał jeszcze przez dłuższą chwilę bez ruchu. Gdzieś zniknął jego

charakterysty

czny lekko drwiący uśmiech, kosmyk włosów opadł mu na brwi.

Odgarnął go zdecydowanym gestem człowieka, który nienawidzi poranków.

O tym porozmawiamy nie wcześniej niż po napiciu się kawy – rzekł

wreszcie.

Sięgnął po koszulę, przez chwilę szukając jej po omacku, po czym dał

sygnał Fritzowi, aby zaprowadził go do łazienki.

Czy życzysz sobie, abym zamówiła kawę do pokoju? – spytała Mollie

tonem zawodowej opiekunki niewidomych.

background image

Zatrzymał się w ostatniej chwili przed uchylonymi drzwiami łazienki. Mollie

z

dziwiona pomyślała, że dzisiaj porusza się ze znacznie mniejszą pewnością niż

wczoraj. – W Nowym Orleanie –

mruknął – picie hotelowej kawy to profanacja.

Pójdziemy zaraz tam,

gdzie naprawdę potrafią ją przyrządzać i podawać. Gdzie

tu jest ta cholerna klamka?

Zniknął za drzwiami łazienki i Mollie usłyszała, jak znowu uderzył się o coś

i zaklął. Dziwne, pomyślała ponownie, dzisiaj jest naprawdę znacznie bardziej
bezradny.


– Czy chcesz,

żebym wzięła cię pod rękę? – spytała, gdy wyszli już z

pokoju. – Na chod

nikach jest lód i Fritz nie zawsze będzie mógł przestrzec cię

przed niebezpieczeństwem.

Pearce,

najwyraźniej nadal w złym porannym nastroju, zastanawiał się nad

odpowiedzią. Twarz miał ponurą i sprawiał wrażenie, że zamierza rozważać tę

kwestię w nieskończoność. W końcu zrobił jakiś nieokreślony ruch ramionami,

a Mollie wzięła go po prostu spokojnie pod ramię.

– Schody,

około pięć kroków przed nami – ostrzegła – Gdy wyszli na

zewnątrz, wiatr uderzył ich z taką siłą, że Mollie wstrzymała oddech, a Pearce
z

aklął pod nosem. Lodowate zimno przenikało do szpiku kości. Nawet Fritz

wzdrygnął się, skulił i jakby głębiej schował w swym futrze.

Mollie,

choć zmarznięta, rozglądała się ze zdumieniem wokół. Po obu

stronach zabytkowych brukowanych

uliczek wznosiła się oryginalna, niezwykła

zabudowa słynnej Dzielnicy Francuskiej. Balkony i ganki zdobione żelaznymi
odkuwkami –

prawdziwymi arcydziełami kowalstwa artystycznego – wyglądały

jak oblamowane czarną koronką. Niektóre balustrady przeplecione były

świątecznymi lampkami i Mollie wyobraziła sobie, jak pięknie musi wyglądać ta
iluminacja w nocy.

Inne balkony były przystrojone girlandami sosnowych

gałęzi, ogromnymi czerwonymi kokardami, wieńcami uplecionymi z gałązek

ostrokrzewu i bogato ubranymi świątecznymi choinkami. Jeszcze piękniejsze
dekoracje,

rozwieszone na sznurach rozciągniętych nad uliczkami, kołysały się

na wietrze.

Nadjechał z turkotem zaprzęgnięty w muła powóz z woźnicą

opatulonym w szkarłatną opończę. Muł miał słomkowy kapelusz z szerokim
rondem przystro

jonym gałązkami poinsecji i ostrokrzewu, a do jego uprzęży

przytwierdzone były dwa wazoniki pełne sztucznych, świątecznych kwiatów. Z
nozdrzy mu

ła i z ust woźnicy wydobywały się obłoczki pary.

A więc to prawda – odezwała się Mollie i podświadomie szukając ciepła,

przytuliła się do Pearce’a. – Jesteśmy w Nowym Orleanie.

– Uhm... –

odburknął i jest tu trzy razy zimniej niż w Nowym Jorku.

Chodź, musimy znaleźć Cafe du Monde przy Jackson Square. Powinniśmy iść w
kierunku zachodnim.

Nie stójmy tu dłużej, dobrze?

– Przepraszam –

odpowiedziała zakłopotana. – Na prawo, a potem prosto.

background image

Wiesz, wszystko jest tu... takie cudowne.

Było jej niemal wstyd, że widzi to wszystko, czego on nie może oglądać.

Prowadziła go ostrożnie, omijając bardziej śliskie miejsca na chodnikach. Na

chwilę pozwoliła sobie zwrócić uwagę na widok fantastycznej kolekcji masek
na jednej z wystaw.

Były to maski przywdziewane w czasie ostatków – święta

końca karnawału.

– Czy chcesz,

żebym opowiadała ci o tym, co widzę? – spytała.

Pearce z twarzą stężałą z zimna wzruszył ramionami i próbował szczelniej

otulić się swą lekką kurtką.

Jeśli ci to sprawi przyjemność – zgodził się bez entuzjazmu.

Szli więc dalej po oblodzonych chodnikach. Mollie pełniła swe obowiązki

przewodnika,

ale mogła gapić się do woli i dzielić się swymi wrażeniami z

Pearce’em.

O! Dziedziniec z fontanną – opowiadała – trzypoziomowa fontanna z

czarnego kamienia.

Wszystko zamarzło i zamieniło się w kaskadową rzeźbę z

lodu.

Ja też się zamienię w rzeźbę z lodu, jeżeli to dłużej potrwa – mamrotał

Pearce. – Nie ma tu jak

iejś taksówki? Sań zaprzężonych ~w psy lub czterech

pingwinów z lektyką?

Mollie śmiała się i dalej opisywała wszytko tak barwnie, jak potrafiła. Pearce

zrz

ędził i narzekał, ale za każdym razem potrafił ją rozweselić. Zrobili z tego

rodzaj gry,

która pomagała im nie zwracać uwagi na zimno.

– A tu jest podwórko, a na nim pokryte lodem drzewa palmowe.

Zupełnie

brunatne, zwarzone mrozem. I banany na

gałęziach czarne i zmarznięte.

W tę pogodę wszystkim pomarzły banany – dwuznacznie parsknął Pearce

– i mango.

Mollie spostrzegła na niskim gzymsie nieruchomy, szary kształt.
– Ojej, Pearce,

mała jaszczurka, chyba kameleon. Nie żyje, zamarzła na

śmierć. Jakie to przykre!

Nie smuć się. Poszła do nieba dla jaszczurek – powiedział, uścisnąwszy jej

rękę i znowu sprawił, że musiała się uśmiechnąć.

– A jakie jest niebo dla jaszczurek? –

przekomarzała się.

Tak to zostało dziwnie pomyślane, że niebo jaszczurek jest jednocześnie

piekłem much. Od świtu do nocy jaszczurki siedzą sobie w słońcu, robiąc

języczkami ciach, ciach, ciach i zjadają muchy.

– A co z dobrymi muchami? –

spytała śmiejąc się. – Przecież też muszą mieć

jakieś niebo.

Otóż twierdzę, że nie ma dobrych much. Tak jak nić ma dobrych

poranków.

To są sprzeczności same w sobie, ale jak pójdziemy do nieba, to sami

sprawdzimy.

Wreszcie dotarli na miejsce.

Cafe du Monde mieściła się w niskim,

background image

przysadzistym budynku o beżowych ścianach. Nad łukowato sklepionymi

drzwiami wejściowymi i oknami zawieszone były pasiaste, biało-zielone
markizy.

Wewnątrz, mimo mroźnej pogody, było tłoczno. W powietrzu unosił

się aromat świeżo prażonych orzeszków ziemnych i mocnej kawy. Usiedli przy

małym stoliku, a Fritz, zmęczony długim spacerem, zadowolony położył się

obok krzesła swego pana.

Kelner podał zamówioną przez Pearce’a kawę ze śmietanką i chrupiące,

świeżutkie francuskie pączki. Pijąc kawę, cudownie aromatyczną, mocną i

słodką, Mollie zauważyła, że Pearce skaleczył się rano przy goleniu.

Przypomniała sobie także, że wchodząc do kawiarni uderzył się o framugę, a raz

po drodze źle wyczuł wysokość krawężnika, potknął się i przez moment całkiem

zawisł na jej ramieniu, szukając równowagi.

Teraz siedział i grzał ręce, obejmując dłońmi kubeczek z gorącą kawą. Przez

dłuższy czas hic nie mówił i żałowała, że przestał żartować.

– No, to opowiedz mi –

odezwał się wreszcie, jakby od niechcenia – o tym

twoim chłopaku. : Co on ci takiego zrobił?

Pytanie, zadane tonem,

jakim prowadzi się niezobowiązującą, leniwą

pogawędkę, całkowicie ją zaskoczyło. Zdała sobie sprawę, że jest on zbyt bystry
i przenikliwy, zbyt dobrze potrafi wyc

hwycić każde drgnienie jej głosu, aby

można go było omamić aktorskimi sztuczkami. Dlatego też wzruszyła
ramionam

i i odpowiedziała najspokojniej, jak umiała.

Nic mi takiego nie zrobił. Po prostu mnie okłamywał.

Pearce siedział nieruchomo, z dłońmi splecionymi nadal wokół kubeczka z

kawą i tylko przez chwilę zadrgał mięsień na jego policzku.

To widać gołym okiem – powiedział i natychmiast, jakby zirytowany,

sprostował: – Chciałem powiedzieć, to widać nawet przez ciemne okulary. Ale
powiedz,

w czym on cię okłamał?

– We wszystkim –

odpowiedziała, z trudem panując nad głosem.

Przez chwilę nic nie mówił. Poważniejszy niż zwykle, zdawał się nad czymś

głęboko zastanawiać. Wreszcie odezwał się:

– No dobrze,

ale jeżeli był kłamcą, to dlaczego ci go teraz brak?

Zas

koczyła ją trafność tego spostrzeżenia. Miał przecież rację! jaki sens ma

opłakiwanie człowieka, który nigdy nie był wobec niej szczery?

– . Nie brak mi jego, brak mi tego,

kim myślałam, że był. Myślałam, że jest...

prawdomówny,

odważny, ambitny... – Zawahała się, ale zdecydowała, aby to

wreszcie powiedzieć do końca. – I myślałam, że mnie kocha. A to była jedna

wielka pomyłka.

Podniósł do ust kubeczek, wypił łyk kawy i odstawił go z powrotem, nie

odezwawszy się ani słowem.

Moll

ie odgarnęła włosy i powiedziała z filozoficznym spokojem:

– No,

cóż... Skończyło się. Życie toczy się dalej i ja wraz z nim.

background image

Skinął potakująco głową, ale nadal milczał.

No więc, jakie plany na dzisiaj? – spytała rzeczowo. – Muszę znaleźć sobie

pokój w jakimś hotelu, a potem mogę cię zaprowadzić, gdziekolwiek zechcesz.

Ugryz

ła kawałek pączka. Był posypany taką masą cukru pudru, że gryząc go

nie odważyła się odetchnąć, aby nie oprószyć się białym, słodkim pyłem. Ale

smak miał przepyszny i to, że pobieliła sobie wargi i policzki, nie przeszkadzało

jej zupełnie.

Naprawdę? – Usłyszała pytanie Pearca iw jego głosie rozpoznała znajomy

ton prowokacji.

Spojrzała na niego ponownie. Uśmiechał się tajemniczo, brwi miał lekko

uniesione,

minę trochę poważną, a trochę sceptyczną.

– O co ci chodzi? –

spytała, nie rozumiejąc mimiki jego twarzy.

Czy naprawdę skłonna będziesz zaprowadzić mnie, gdzie tylko zapragnę?

Wpatrywała się w kubek z kawą i po chwili dopiero podniosła na niego

wzrok.

W granicach rozsądku – odpowiedziała. – Istnieje taki próg, którego nie

przekraczam.

Podaj mi rękę – zaproponował raczej, niż poprosił, sięgając przez stolik.

Przyglądała się jego szczupłej, silnej i opalonej dłoni, zdającej się kusić do

czegoś i coś obiecywać. Bezwiednie, nie zastanawiając się czy chce tego, czy
nie,

wyciągnęła rękę i poczuła, jak zaciskają się na niej jego palce.

Jesteś świetnym kompanem, Mollie. – Jego głos był miękki, niski i brzmiał

przekonywająco. – Chciałbym zatrzymać cię blisko siebie. Wynajmę
apartament.

Ty zajmiesz jedną jego część, a ja drugą. Drzwi między naszymi

pokojami będą zamknięte, obiecuję. Tak długo będą zamknięte, jak długo

będziesz sobie tego życzyła.

– Nie –

zaprotestowała – nie mogę się na to zgodzić.

Pozostawiła jednak rękę w jego uścisku, który odwzajemniała zresztą

bezwiednie.

– Mollie –

powiedział z nagłym napięciem w głosie – po prostu zostań ze

mną. To wszystko, o co proszę.

Co się ze mną dzieje, pomyślała Mollie, nie odrywając wzroku od ich

złączonych rąk. Oboje mieli drobiny cukru na palcach i cała sytuacja mogła

wydawać się trochę śmieszna i absurdalna.

A jednak tak nie było. Wydało jej się za to, że cała Cafe du Monde, ze swoją

bogatą sztukaterią, zielonobiałymi markizami, tłumem gości, aromatem potraw,

rozpłynęła się gdzieś we mgle. Na miejscu pozostawali tylko oni dwoje, zastygli

w dziwnym złączeniu.

I mimo to,

że jakaś część jej świadomości ostrzegała ją przed tym

człowiekiem, zdecydowała się to zignorować. Zostanie z nim, Wiedziała, że
zostanie, lub raczej...

że nic nie może na to poradzić.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Mollie ze zdziwieniem uświadomiła sobie, jak szybko wszyscy troje – ona,

Pearce i poważny, stary pies – zaczęli zachowywać się jak zgrana, znająca się od
lat paczka.

Mimo zimna Pearce chciał wszędzie chodzić na piechotę i to, co

robili,

było właściwie nie kończącym się, długim spacerem.

Zbliżało się południe i ulice powoli zapełniały się turystami, którzy odważyli

się wreszcie wyjść na dwór mimo zimna. Wraz z nimi pojawili się uliczni

artyści i ci wszyscy, którzy żyli w tym mieście z turystyki i musieli robić to, co
zwykle,

nie zważając na okropną pogodę.

Przemierzyli w tę i z powrotem deptak na Bourbon Street, przechodząc obok

setek restauracji, barów, sklepów i galerii.

Młody człowiek stojący przed

Muzeum Osobliwości połykał ogień z taką zawodową obojętnością, jakby

degustował cukierki miętowe. Po chwili przeszli obok Muzeum Czarnej Magii i
Mol

lie poczuła dreszcz: było coś takiego w Nowym Orleanie, co mogło

sugerować, że magia – zarówno dobra, jak i zła – może istnieć naprawdę.

Pearce stwierdził, że jeśli chcą zachować się jak przystało na prawdziwych

turystów,

powinni koniecznie zjeść coś w barku sklepu kolonialnego przy

Central Street. Ten przytulny,

mały lokalik zdobywał stale nagrody za

najsmaczniejsze w mieście sandwicze.

Usiedli w kącie na wysokich stołkach barowych, a Fritz odpoczywał u ich

stóp. Pili piwo z miejscowego browaru i oddawal

i się degustacji specjalności

zakładu: sandwiczy mufalatta.

Mollie sądziła dotąd, że nic na świecie nie może smakować lepiej, niż

śniadanie w Cafe Du Monde, ale teraz przestała być tego taka pewna. Sandwicze

były misterną kombinacją przyprawionego na ostro mięsa i zapiekanego sera na

włoskim pieczywie, a wszystko to garnirowane było sałatką z oliwek. Każdy kęs

sprawiał prawdziwą rozkosz.

– Nie wracam do Nowego Jorku –

powiedziała, wpadając w błogie

rozleniwienie. –

Mam zamiar spędzić resztę życia przy tym kontuarze i jeść bez

końca.

Nagle poczuła przypływ smutku: żal jej się zrobiło Pearce’a, który nigdy nie

przekona się do końca, jak wspaniały jest Nowy Orlean.

Nie jesteś niewidomy od urodzenia, prawda? – spytała. Ze sposobu, w jaki

mówił, oraz z tego, z jaką łatwością rozumiał jej opisy, wywnioskowała, że

kiedyś musiał widzieć.

Pearce przestał się uśmiechać.
– Nie –

odpowiedział niechętnym tonem i potarł palcami miejsce na brodzie,

w które się skaleczył.

A kiedy to się stało? – próbowała pytać dalej. Niechętnie wzruszył

background image

ramionami.

– Nie tak dawno temu.

Zmarszczyła brwi. Jego odpowiedzi były tak ogólnikowe, że nic z nich nie

wynikało. Patrzyła na jego profil. Gdy przestawał się uśmiechać, jego twarz

wyglądała zupełnie inaczej; był poważny, prawie ponury, znikało poczucie

bliskości. Sprawiał teraz wrażenie, jakby myślami był gdzieś daleko. Mimo to

zaryzykowała i spytała go raz jeszcze:

Nie chcesz mi powiedzieć, jak to się stało?

Bawił się przez chwilę butelką piwa.

Nie chciałbym o tym mówić – stwierdził wreszcie.

– Przepraszam –

powiedziała zażenowana, robiąc sobie wyrzuty, że

poruszyła bolesny dla niego temat.

– Opowiedz mi,

proszę, czym się naprawdę zajmujesz?

Próbowała zatrzeć złe wrażenie... – Mówiłeś coś o rozrywce...

Zdecydowanym ru

chem odstawił butelkę z piwem.

Teraz robię coś... na własny rachunek. Poprzednio pracowałem w

wytwórni filmowej.

– W wytwórni filmowej? –

zdumiała się. Co mógł robić niewidomy w

filmie? Po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że chyba domyśla się, o co
chodzi.

Utrata jakiegoś zmysłu często wyostrza inne, dlatego tylu jest, na

przykład, wspaniałych niewidomych muzyków. – Powiedz, pracujesz przy

opracowywaniu dźwiękowym filmów, w studio? – spytała.

Między innymi. – Jego odpowiedź znowu była denerwująco ogólnikowa.

Niecierpliwie potrząsnął głową. – Słuchaj – rzucił – pracuję teraz nad pewnym

własnym pomysłem. Ale nie chciałbym jeszcze o nim opowiadać. Żeby nie

zapeszyć, rozumiesz?

Patrzyła na niego, przygryzając wargę. Skąd te wykrętne odpowiedzi?

Spo

tkała się, co prawda, z tym, że pewni ludzie związani ze sztuką nie lubią

mówić o swoich projektach artystycznych, zanim nie są one ukończone,

uważając, że marnowaliby w ten sposób energię twórczą. Ale nawet ich

odpowiedzi nie były tak enigmatyczne. Może ukrywał coś? Ale to do niego nie

pasowało. Sprawiał wrażenie zbyt śmiałego i otwartego, by bawić się w sekrety.

Nie mówmy więcej o mnie – poprosił jakby trochę zdenerwowany. –

Porozmawiajmy o tobie.

Masz świetne warunki głosowe. Robiłaś kiedyś jakieś

pos

tsynchrony? Podkładałaś głos? Miałaś coś wspólnego z animacją?

Mollie zgniotła w ręku serwetkę. Posmutniała nagle. Znowu udało mu się

trafić w jej czuły punkt.

Będę próbowała robić coś takiego po powrocie!

do Nowego Jorku.

W serii filmów oświatowych, częściowo animowanych,

mam podkładać głos bakterii.

Odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się. Mollie wyprostowała się na krześle i

background image

powiedziała z godnością:

Zrobię wszystko, żeby był to głos bakterii najlepszy z możliwych.

Słyszałeś takie powiedzenie: nie ma małych ról, są tylko mali aktorzy.

Słyszałem, tyle że zawsze od tych, którzy takie właśnie role grają –

przyznał. – Znam pewnych ludzi, którzy pracują przy animacji. Na pewno byś

się im spodobała. Jesteś tym zainteresowana?

Interesuje mnie każda oferta pracy – odpowiedziała – o ile, oczywiście, jest

uczciwa.

Uśmiech, który znowu igrał w kącikach jego ust, znikł nagle.
– Uczciwa –

mruknął – bez przerwy mówisz o uczciwości. Czy to dla ciebie

takie ważne?

To najważniejsza rzecz na świecie – potwierdziła z przekonaniem.

Z powodu twojego chłopaka? – Ton jego głosu stał się prawie napastliwy.

Częściowo... – urwała w pół zdania.

Pearce oparł się na łokciu i potarł palcami podbródek. Widziała swe odbicie

w ciemnych szkłach jego okularów.

A co byś zrobiła – zaczął mówić jakby od niechcenia – gdyby okazało się,

że ktoś inny postąpił tak samo, jak ten twój chłopak, to znaczy, okłamał cię. Ale
w dobrych intencjach.

Nie ma żadnych dobrych intencji – odpowiedziała z goryczą w głosie. –

Odwróciłabym się od niego natychmiast i więcej nie zamieniłabym z nim ani

słowa.

Zastanawiał się przez chwilę, po czym skomentował drwiąco to, co

powiedziała:

– Kobieta z zasadami.

Trochę to niepraktyczne. Życie nie jest znowu takie

proste.

Na przykład, potrzebujesz pracy, co byś więc zrobiła, gdyby taka osoba

złożyła ci jakąś interesującą ofertę? Mollie ze zdziwienia zamrugała oczami.

Taka osoba musiałaby się porozumieć z moją agencją... Obecnie nie

bardzo mogę wybierać. Muszę brać taką pracę, jaką dostanę. Ale nie znaczy to,

abym miała szanować czy lubić takiego człowieka, nawet gdybym dla niego

pracowała. A o co ci chodzi?

Tak się spytałem – odparł, ujmując w rękę uprząż psa. – Chodź, połaźmy

trochę. Chciałbym, póki tu jestem, wchłonąć w siebie jak najwięcej z atmosfery
tego miasta.

Tuż na wprost wyjścia na ulicę jakiś magik noszący nauszniki i wytarty,

czarny płaszcz wykonywał skomplikowane sztuki z kolorowymi szarfami, które

jak postrzępiona tęcza wirowały w powietrzu. Nagle szarfy zniknęły.

Proszę – zawołał z triumfalnym uśmiechem sztukmistrz – teraz widzicie,

za chwilę nie widzicie! – I powtórzył sztuczkę.

Święta prawda – mruknął jakby do siebie Pearce. Mollie nic z tego nie

zrozumiała.

background image

Pearce już przed południem uświadomił sobie, jak wielu wrażeń pozbawia

go decyzja,

aby udawać ślepca. Zwłaszcza tutaj – w Nowym Orleanie.

Tego dnia otworzył oczy tylko dwukrotnie: za każdym razem po to, by

przyjrzeć się dziewczynie.

Po raz pierwszy popatrzył na nią rankiem. Obiecywał sobie, że przestanie się

nią interesować, ale gdy usłyszał jej stłumiony płacz w łazience, poczuł nagły

ucisk w dołku. Kiedy wróciła do pokoju, zdecydował się spojrzeć na nią, by

sprawdzić, co się z nią dzieje, i w tym momencie uświadomił sobie, jak bardzo

podoba mu się jej twarz. Nie była klasycznie piękna, ale promieniowała

niesłychaną żywotnością i wywarła na nim takie wrażenie, że ponowne

zamknięcie oczu wydało mu się torturą.

A potem był ten długi spacer do Cafe du Monde, podczas którego – mimo

zimna – Moll

ie paplała i żartowała, zapomniawszy najwyraźniej o swoich

kłopotach, dzięki temu chyba, że absorbował ją problem drugiego człowieka –

jego ślepota. Zaczął opatrywać jej opisy miasta zabawnymi komentarzami, a ona

podjęła tę grę, prowadziła ją naturalnie i zręcznie, a jej zdrowe poczucie humoru

wspaniale współgrało z jego cierpkim nieco i drapieżnym zmysłem
satyrycznym.

Zimno było przeraźliwie i pogrążony z własnej woli w świecie ciemności

wiedział, że skazany byłby na wieczne potykanie się i być może – mimo
pomocy Fritza –

na błądzenie.

Przy niej ani zimno,

ani mrok nie wydawały się takie przerażające. Jej

obecność była czymś w rodzaju światła, które potrafiło się przebić przez

ciemność, jaką sam sobie narzucił. A przecież nie był ślepy. Dziękował
niebiosom za dar wzroku,

pewny już teraz, że ze wszystkich sił będzie starał się

chronić go i zachować. Uświadomił sobie również, że gdyby był rzeczywiście
skazany na to,

by brnąć przez wieczną ciemność, chciałby mieć obok siebie

kogoś podobnego do Mollie Randall. Czy nawet więcej – mieć po prostu kogoś

dokładnie takiego jak ona.

No i właśnie, powtórnie złamał swoje postanowienie w Cafe du Monde,

kiedy poprosił, by podała mu rękę. Znowu na nią spojrzał. Miała na głowie tę

swoją bezsensowną, wełnianą czapeczkę, która na pewno nie chroniła jej przed
zimnem,

i nie mógł oderwać wzroku od wspaniałej kaskady włosów, które w

porannym świetle zdawały się wprost płonąć.

Podała mu rękę i to samo uczucie jakiejś więzi, pokrewieństwa dusz

pojawiło się ponownie. Chciał się go pozbyć, mówił mu, żeby odeszło. Ale oho

pozostało – także wtedy, gdy wyszli już stamtąd, rozmawiali ze sobą, śmiali się.

Nie podobało mu się to, nawet bardzo. Czuł się wolnym mężczyzną i chciał

pozostać wolny.

background image

Wieczorem siedzieli naprzeciwko siebie w małej, zacisznej restauracyjce,

k

tórej specjalnością była kuchnia Cajuriów z Luizjany, a także ich dziwna,

skoczna muzyka.

Pearce opowiadał Mollie tak zabawną historię, że śmiała się,

aż łzy wypełniły jej oczy. Czuła, że boli ją wszystko ze śmiechu.

Przestań, już nie mogę – prosiła, ale on bezlitośnie opowiadał jej dalej, jak

razem ze swym bratem Harrym, towarzyszem dziecinnych awantur, piekli

kiełbaski w kabinie myśliwca, który zdobił park ich rodzimego miasteczka jako

pomnik bohaterów wojny koreańskiej.

Na stoliku płonęły świece i ich podwójne odbicie tańczyło w ciemnych

szkłach Pearce’a. Zjedli wspaniałą potrawę: czerwoną fasolę z ryżem w

piekielnie ostrym sosie i złote, chrupiące bułeczki z mąki kukurydzianej

nasączone masłem.

Uwielbiała słuchać opowieści z jego dzieciństwa. Był wspaniałym

gawędziarzem. Pearce i jego brat wydali jej się chłopcami z jakiejś cudownej,
zwariowanej bajki.

Każda z ich przygód i eskapad była bardziej fascynująca od

poprzedniej.

– Musieli

ście być postrachem okolicy – mówiła ze śmiechem.

– Na pewno.

Właściwie to byli z nas prawie nieletni przestępcy.

– Prawie? –

pytała zaczepnie Mollie.

Wychowaliśmy się w rozbitej rodzinie. Ojciec odszedł, gdy byliśmy

całkiem mali. Matka nie potrafiła... nie bardzo radziła sobie w życiu. Nie wiem

zresztą. Może robiliśmy to po to, aby zwrócić na siebie uwagę, a może był to

rodzaj buntu? Albo jedno i drugie? Wszystko dla śmiechu – to była nasza
dewiza.

Uśmiechnęła się, chcąc okazać mu zrozumienie i sympatię. Potrafiła go

sobie wyobrazić takiego, jakim był wtedy: wysokiego chłopca, który pod

zewnętrznymi pozorami ostentacyjnej wesołości i przekory ukrywa naturę
samotnika.

Wszystko dla śmiechu – powtórzyła. – Czy to nadal jest twoja dewiza?

Mniej więcej – odpowiedział i jego twarz znów się rozpogodziła.

A co się dzieje z twoim bratem Harrym? – spytała.

Gzy dorósł i żałuje grzechów dzieciństwa? Twarz Pearce’a stężała. Znikł z

niej nawet ślad wesołości.

Harry nie żyje – powiedział bezbarwnym głosem.

Wypadek przy grze w piłkę. Miał wtedy siedemnaście lat. Głupia,

bezsensowna śmierć. Moja matka potem już nigdy nie doszła do siebie.

Siedział z nieruchomą twarzą. Pomyślała, że mimo pozorów beztroskiego

stosunku do całego świata, sam również nie potrafił pogodzić się z tą śmiercią.
Rozmowa o tym jeszcze teraz sprawia

ła mu ból.

– Och, Pearce –

odezwała się miękko – tak mi przykro. – Uścisnęła go za

rękę, a on objął dłonią jej palce i trzymał delikatnie. – A ty jak dałeś sobie z tym

radę?

background image

Pieścił jej dłoń, lecz nadal się nie uśmiechał.

Na początek... sam przestałem grać w futbol. Nawet nie chodziłem na

mecze.

Nie słuchałem transmisji. – Potrząsnął głową, jakby odpędzając złe

wspomnienia. –

A potem? Potem radziłem sobie tak, jak radziliśmy sobie z

Harrym^ Broniłem się za pomocą żartów i wygłupów. To samo robiłby Harry,

gdyby żył. I myślę, że tego po mnie oczekiwał.

Mollie zamyśliła się. Żarty... Pearce zawsze skrywał pod masą śmiechu

tajony ból –

I potrafi świetnie robić to nadal.

– A twoja matka? –

spytała.

Wzruszył ramionami i pokręcił głową ze smutkiem.
– Zawsze

była słaba i niezaradna. Po śmierci brata zupełnie straciła kontakt z

rzeczywistością. Miałem wtedy piętnaście lat. Wuj Faron zabrał nas do siebie do
Los Angeles. –

Uśmiech znowu pojawił się w kącikach jego ust. – Z matką

niewiele mu się udało zwojować, ale mnie dał niezłą szkołę, naprawdę niezłą.

Zrobił wszystko, żeby przygotować mnie do życia.

Mollie,

zawsze skłonna do współczucia innym, poczuła ucisk w gardle.

Cofnęła rękę.

Ten twój wuj Faron musi być nadzwyczajnym człowiekiem – odezwała

się, chowając pod stolik rękę, na której ciągle jeszcze czuła jego dotyk.

Był wspaniały – uściślił z odcieniem czułości w głosie. – Teraz też już nie

żyje. Właśnie wracam z jego pogrzebu. Przeprowadził się do Nowego Jorku
kilka lat temu,

po śmierci mojej matki.

– Pearce, mój drogi, przykro mi,

naprawdę – powiedziała jeszcze bardziej

serdecznie niż poprzednio. – Nie masz już żadnej rodziny?

Na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech.

Ojciec gdzieś tam sobie żyje, ale po co miałbym’ się z nim spotykać?

Wiem ze słyszenia, że mam kilka przyrodnich sióstr, których nigdy nie

widziałem na oczy. Poza nimi rzeczywiście nie mam nikogo. Jestem samotnym

wilkiem i pragnę takim pozostać.

– A... czy...

nigdy nie miałeś zamiaru się ożenić, czy coś w tym rodzaju? –

spytała obojętnym głosem i natychmiast pożałowała, że to zrobiła. Pytanie

wydało jej się zbyt osobiste..

Raz wplątałem się w coś takiego i cudem uratowałem skórę. Ale nie mogę

o tym mówić, bo mam potem koszmarne sny. Zamiast tego zatańcz ze mną,
dobrze?

Mollie spojr

zała na niego z otwartymi ze zdumienia ustami. Zawsze

zaskakiwały ją niesamowite zmiany jego nastroju.

Słucham? – spytała.

Zatańcz ze mną – powtórzył. – To, że nie zamierzam się ożenić, nie

oznacza,

abym nie lubił obejmować kobiety w tańcu. A że ciebie lubię

obejmować, to już sprawdziłem.

background image

Zastanawiała się, bo nie była pewna, czy odważy się znaleźć ponownie w

jego objęciach. Było w nim naprawdę coś uwodzicielskiego i nie wiedziała, czy

będzie potrafiła się temu oprzeć. Poza tym nigdy jeszcze nie słyszała tej dziwnej
muzyki, a to, co robili ludzie na parkiecie,

nie przypominało żadnego ze

znanych jej tańców. Obserwowała ich dziwne i skomplikowane kroki, piruety i

ruchy rąk.

Nie potrafię tańczyć tak, jak ci ludzie. – Próbowała znaleźć jakąś

wymówkę. – Nie wiem, czy już kiedyś miałeś okazję widzieć, jak oni to robią,
ale...

Nie musimy tego robić tak, jak oni – przerwał jej – możemy tańczyć po

swojemu; wolno albo szybko,

wesoło albo smutno. Co to innych obchodzi? –

Wyciągnął w jej stronę ręce.

Już raz to dziś zrobił, pomyślałaś Przyglądała mu się przez chwilę. Migotały

świece i ciemne szkła jego okularów wyglądały jak tajemnicze górskie stawy, w

które można patrzeć bez końca. Po raz drugi w tym dniu ich dłonie połączyły się

w uścisku.

Zostań tu, Fritz – polecił psu i podniósł się z krzesła. – Zaprowadź nas –

poprosił Mollie – i nie obiecuj sobie po mnie za dużo. Nie jestem mistrzem

tańca towarzyskiego.

Przeprowadziła go przez zatłoczony parkiet i znalazła kąt, w którym nikt nie

tańczył. Było tam prawie ciemno.

– Tutaj –

powiedziała, stając naprzeciwko niego.

Ciało Mollie pulsowało egzotycznym rytmem nieznanej muzyki. Pearce

objął ją w talii i palcami pieścił jej smukłe plecy. Wolno przyciągnął ją do
siebie.

Obejmij mnie za szyję – poprosił, schylając głowę tak nisko, aż ich

policzki zetknęły się.

Podniosła ręce i oplotła ramionami jego kark. Przymknęła oczy. Tańczyli,

stojąc prawie w miejscu, jedynie ich ciała poruszały się w rytmie muzyki.

Orkiestra zaczęła grać jakiś wyjątkowo szybki kawałek i wokół nich rozległy się

radosne okrzyki i tupot tańczących.

Nikt tak nie tańczy, jak my – szepnęła z twarzą wtuloną w jego ramię.

A co nas obchodzą inni. Tańczymy, jak nam się podoba – odparł.

Ale ludzie mogą pomyśleć, że zwariowaliśmy.

– I mog

ą mieć rację. – Odebrał jej ostatni argument. Zacisnęła powieki

najmocniej jak umiała. Czy taki jest właśnie jego świat? Ciemność nie

wydawała jej się czymś przerażającym i groźnym, dopóki była w jego
ramionach.

Świat skurczył się, jakby obejmował jedynie ich dwoje,

przytulonych do siebie i kołyszących się w rytm tej nie znanej i magicznej
muzyki.

O

północy orkiestra zagrała na pożegnanie „Luizjana Blues”. Pearce

background image

przygarnął ją do siebie jeszcze mocniej i zanurzył twarz w jedwabistą, pachnącą

chmurę jej włosów. Z westchnieniem odchyliła głowę do tyłu. Oboje przestali

tańczyć i znieruchomieli na chwilę.

I

wtedy Pearce poczuł się tak, jak w szybkobieżnej windzie, kiedy ta zaczyna

gwałtownie zjeżdżać w dół. Prawie bezwolnie, nie zdając sobie sprawy z tego,
co robi,

ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją. Trwali złączeni w długim, czułym

pocałunku, niewidziani przez nikogo, schronieni w intymnym mroku na skraju
parkietu.

Pomyślał, że musi wyznać jej prawdę. Koniecznie, jak najszybciej, jeszcze

tej nocy. Nie mia

ł siły już dłużej tego ciągnąć.


Wracali do hotelu w milczeniu.

Fritz wlókł się przed nimi i wyglądał na

skrajnie zmęczonego. Mollie przypuszczała, że być może Pearce martwi się o

psa i dlatego się nie odzywa.

Sama też miała swoje zmartwienia. Tańczyli przed chwilą ze sobą jak para

zakochanych,

a przecież wiedziała, że z wielu powodów nie może po prostu się

w nim zakochać. ‘

Bardzo przeżyła to, co wydarzyło się między nią a Michaelem, i nie doszła

jeszcze po tym do siebie.

Wiedziała, że nie powinna teraz zakochiwać się w

innym mężczyźnie. Mogłoby to okazać się samooszukiwaniem się, szukaniem

pociechy i rewanżu za nieudany związek.

Gdy dotarli do hotelu,

okazało się, że wynajęcie apartamentu jest

niemożliwe. Fala mrozów zdewastowała system ogrzewczy miasta. W całej

Dzielnicy Francuskiej pękały rury, woda ciekła z sufitów, piece centralnego

ogrzewania się psuły, szereg pokoi nie nadawało się do wynajęcia. Nawet w tak
luksusowym hotelu, jak ten,

sytuacja była dramatyczna: całe Wschodnie

skrzydło pozbawione było ogrzewania.

W tej sytuacji Pearce zdecydował się wynająć dla siebie osobny pokój na

tym samym piętrze. Poszli tam prosto z recepcji, nie rozebrawszy się nawet.

Mollie miała pokazać Pearce’owi, jak ma się w nim poruszać. Pokój okazał się
znacznie mniejs

zy i mniej luksusowy niż zajmowany przez nich poprzednio.

Naprawdę, nie mogę się na to zgodzić – zaprotestowała Mollie. – Dlaczego

mam mieszkać jak królowa, podczas gdy ty tutaj...

W tym skrzydle też zaczynają się kłopoty z ogrzewaniem – przerwał jej

Pearce. –

Dosyć się dzisiaj namarzłaś. Jutro znowu, mam nadzieję, będziesz

moim przewodnikiem i musisz się przynajmniej wyspać w cieple.

O Boże, pomyślała zmieszana Mollie, najbardziej to wszystko robi się

kłopotliwe, gdy on jest taki miły.

Nie mogę... – zaczęła znowu.

Musisz się zgodzić – przerwał jej powtórnie.

Tak postanowiłem i tak ma być.

background image

Westchnęła i spojrzała na Fritza, który zdążył już zwinąć się w kłębek na

małym dywaniku i spał, ciężko oddychając.

Słuchaj. – Głos Pearce’a był znowu łagodny i ciepły. – Pójdź teraz do

siebie,

zostaw płaszcz i odśwież się trochę, a ja zamówię do pokoju jakąś

brandy.

I wróć tu zaraz, musimy ze sobą porozmawiać.

Porozmawiać? – zdziwiła się Mollie. Zaczęła nagle podejrzewać, że cała

jego serdeczność, ciepło i urok mogły być zaplanowaną z góry grą, mającą

służyć tylko jednemu: aby zechciała się z nim kochać. Czy choćby ze sposobu,

w jaki ze sobą tańczyli, nie mogło dla niego być oczywiste, że skłonna jest się z

nim przespać? Zaśmiała się nerwowo i dodała:

Przecież możemy porozmawiać jutro.

Wolałbym teraz. To jest odpowiednia chwila. I naprawdę mam ci coś

ważnego do powiedzenia.

Ton jego głosu był rzeczywiście absolutnie poważny.

Dostrzegła, że twarz miał również poważniejszą niż zwykle. Ale o co mogło

mu chodzić? Tańczyła z nim i całowała się, to prawda, ale nie znaczyło to
bynajmniej,

że chce w tym momencie iść z nim do łóżka. Uświadomiła sobie raz

jeszcze,

jak mało go zna, jak niewiele potrafi zrozumieć z jego zachowania.

Słuchaj – powiedziała – jest już późno. Nie jestem pewna, czy to dobrze,

że jesteśmy tak... blisko siebie. Jest to dla mnie niezręczna sytuacja.

Zbliżył się do niej o krok, a ona przesunęła się w kierunku drzwi,

zachowując bezpieczny dystans.

Idę do mojego pokoju – oświadczyła. Ciemne krążki jego okularów,

tajemnicze i bez wyrazu,

skrywały coś, czego nie potrafiła rozszyfrować. Mogła

to być czułość, pożądanie, wstyd, potrzeba wyznania czegoś. Po wspólnie

spędzonym dniu, pełnym radości i beztroski, tak łatwo byłoby oddać mu się bez
reszty,

zapomnieć w jego ramionach o całym świecie, zapomnieć o jutrze.

Jednak Mollie wiedziała, że ta reszta świata nie znika, lecz pozostaje realna,

choć w chwilach pożądania może się wydawać inaczej. I jutro także pozostaje
realne, gotowe na to,

by przyjść i wystawić rachunek, zażądać zapłaty i

wyegzekwować każdy zaciągnięty dług.

Popatrzyła na Pearce’a. Jeśli pozostanie tu jeszcze chwilę, nie będzie miała

siły wyjść.

Idę do mojego pokoju – powtórzyła zdecydowanie, odwróciła się i

skierowała do drzwi. Zmusiła się, by nie odwrócić się na dźwięk jego głosu.

– Wrócisz tu zaraz? –

Stał w otwartych drzwiach, podczas gdy ona oddalała

się korytarzem w kierunku swego pokoju.

– Nie wiem –

rzuciła.

Zamówię brandy i zadzwonię do ciebie za chwilę. Mollie, musimy ze sobą

porozmawiać. Zaufaj mi. – Usłyszała jeszcze.

Uchyliła drzwi pokoju i wślizgnęła się do środka, zamykając je za sobą.

background image

Zaufaj mi,

powiedział. Jak mogła zaufać jemu, kiedy tak naprawdę nie ufała już

nawet sobie?

Powiesiła na wieszaku płaszcz. Bez obawy i lęku potrafiła być tak blisko

niego w lokalu,

gdy spowici w magiczny kokon muzyki tańczyli ze sobą tak

długo. Przypomniało jej się, że we śnie, poprzedniej nocy, również ufała mu bez
reszty.

Za chwilę zadzwoni i poprosi, aby do niego przyszła. Co mu odpowie?

Odezwał się telefon. Zdecyduj się, zdawał się wołać jego ostry sygnał,

zdecyduj!

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Podniosła słuchawkę i w ciszy, jaka nastąpiła, usłyszała przyspieszone

uderzenia własnego serca.

– Halo? –

Udało jej się zachować doskonałą kontrolę nad głosem.

Przez kilka denerwujących sekund telefon milczał. W końcu padło pytanie,

zadane kobiecym głosem z nutą podejrzliwości:

– Kto jest przy telefonie?
– Mollie Randall –

odpowiedziała całkowicie zaskoczona.

– Czy to jest pokój 242?

Może połączono mnie z innym numerem?

– Tak, to pokój 242. –

Mollie była lekko poirytowana i nadal nie miała

pojęcia, o co chodzi.

– I kto tam jest przy telefonie? –

Głos nieznajomej stał się zdecydowanie

nieuprzejmy.

Syczała wprost ze złości.

– Mollie Randall –

przedstawiła się ponownie.

– Ach, Mollie Randall!

nieznajoma zaczęła mówić z przesadnie sztuczną

słodyczą. – Gdzie też on cię poderwał? Myślałam, że jest tam z nim ta mała
dziwka z Tampa, Melissa.

Mollie z przerażeniem uświadomiła sobie, że kobieta ta dzwoni do Pearce’a i

jest nie tylko wściekła, ale i skrajnie zaborcza. Nie wiedziała, co odpowiedzieć,
tym bardziej,

że nie poczuwała się do żadnej winy. Nie zrobiła przecież nic

złego. Przynajmniej dotąd.

– No i co? –

Tym razem głos w słuchawce był pewny siebie i drwiący

zarazem. –

Wiele się nie pomyliłam. Oczywiście on tam jest. Chcę z nim

rozmawiać. Natychmiast!

– Nie ma go tutaj –

odpowiedziała mechanicznie i po chwili dopiero,

doszedłszy do siebie, poczuła się dotknięta krzywdzącymi ją, obraźliwymi
uwagami.

– Kto mówi? O co pani chodzi? –

spytała ostro.

Tak się składa, że mówi kobieta, z którą on miał się ożenić w zeszłym

tygodniu.

Mam więc powód, by z nim o paru rzeczach porozmawiać. Ale to nie

twój interes.

I radzę ci, moja droga, zacznij lepiej pakować swoje manatki. Ten

mężczyzna jest już zajęty. Należy do mnie.

Mollie poczuła zawrót głowy. Jak to? Miał się ożenić? Pearce miał się

ożenić w czasie tych świat? I tak jak Michael – tchórzliwy, kłamliwy Michael –

znalazł sobie kogoś innego: Melissę – tę, która miała przylecieć samolotem z
Tampa?

– Nie ma go tutaj –

powtórzyła przez zaciśnięte zęby.

– Wiem,

że tam jest. Harry wszytko mi opowiedział. Daj go w tej chwili do

telefonu! –

Głos w słuchawce był natarczywy i impertynencki.

background image

Harry? M

ollie omal nie zemdlała. A więc to tak! Czy Pearee kłamał do tego

stopnia,

żeby aż wymyślić historię o zmarłym bracie? Czy cała ta opowieść

miała ją po prostu wzruszyć i wzbudzić jej współczucie? Jeśli tak, to było to

świetnie pomyślane.

– Nie ma go tutaj –

powiedziała po raz trzeci, tym razem zdecydowanym,

ostrym głosem. – Proszę spróbować się połączyć z pokojem 247. I nie życzę
sobie,

aby mnie obrażano. Nie zniosę tego dłużej!

Rzuciła słuchawkę.

Zrobiło jej się niedobrze. Po chwili dopiero mdłości zastąpiło uczucie

gniewu.

Tak zła nie była jeszcze nigdy! Pospiesznie przemierzała wzdłuż i

wszerz cały pokój. Zrzuciła na dywan poduszkę i kopnęła ją z całej siły.

Jak można być taką idiotką, myślała zrezygnowana i wściekła, aby dwa razy

pod rząd popełnić to samo głupstwo? Przecież niewiele brakowało, aby

zakochała się w kimś jota w jotę podobnym do Michaela, w człowieku

pozbawionym elementarnej uczciwości.

Przecież prawie wzruszył ją do łez opowieścią o swym zmarłym bracie. Jak

bardzo mu współczuła, że utracił swych bliskich! A najpewniej cała trójka –
Harry, matka i wuj Faron –

nie tylko żyje, ale i cieszy się zdrowiem nie gorszym

niż rodzinka cyrkowych akrobatów. Co nie przeszkadza Pearce’owi wyprawiać

im regularne pogrzeby przy okazji uwodzenia każdej kolejnej naiwnej

dziewczyny o miękkim sercu.

Zadzwonił powtórnie telefon. Poniosła słuchawkę.

Tym razem odezwał się Pearce.

Głos miał napięty i niski.
– Mollie –

zaczął – zdaje się, że nastąpiło pewne nieporozumienie.

– Owszem –

odpowiedziała lodowatym tonem. – Z całą pewnością.

Przyjdź do mojego pokoju. Podali już nasze brandy i wszystko ci spokojnie

wytłumaczę. Ta kobieta nie jest już moją narzeczoną. Byłem głupcem,

zgadzając się na to, by choćby przez chwilę nią była. Przerwałem to...

– I przerwij

także tę rozmowę. Absolutnie nie mam zamiaru do ciebie

przychodzić. Ty... ty, erotomanie!

– Nie jestem erotomanem,

tylko normalnym mężczyzną, który zerwał z

kobietą dlatego, że była cholernie zazdrosna.

I miała po temu powody – przerwała mu ponownie. – Miałeś tu być z kimś

innym.

I twoja narzeczona nie musiała być zachwycona tym, że znalazła cię

tutaj w moim towarzystwie.

– Mollie,

miałem się tu spotkać z pewną osobą z Tampa. Przecież ci o tym

mówiłem. – Ton jego głosu stał się denerwująco jednostajny. – Co to za dziwne

pretensje? Jestem pełnoletni, nie mam żadnych zobowiązań wobec nikogo poza

sobą samym i jeżeli chciałem spotkać się z jakąś kobietą i spędzić z nią święta,

to chyba miałem do tego prawo. Okazało się, że nie mogła przyjechać i wtedy

background image

spotk

ałem ciebie.

Słuchaj – wybuchła Mollie – nie lubię występować w niczyim zastępstwie.

I wiem sama, jakie to bolesne,

gdy okazuje się, że jakaś inna kobieta... A jeśli

już musisz poużalać się nad sobą i wypłakać w czyjąś marynarkę, to proponuję,

abyś zadzwonił do swego braciszka Harry’ego. Nie do nieba, zresztą, tylko do
Kalifornii.

– Co? –

Pearce prawie krzyknął z najszczerszym oburzeniem, – Słyszałeś

chyba,

co powiedziałam – ciągnęła bezlitośnie Mollie. – Zadzwoń do brata.

Twoja... twoja dziewczyna powi

edziała mi, że Harry dał jej numer tego pokoju.

Tak się przejął swym zmartwychwstaniem, że zapomniał o dyskrecji. Wypaplał

się po prostu, biedaczek.

Nastąpiła chwila ciszy. W końcu Pearce zaczął mówić głosem jeszcze

bardziej lodowatym niż poprzednio Mollie.

Mój brat Harry nie żyje od dwudziestu jeden lat. Na świecie jest jeszcze

paru ludzi,

którzy mają to samo imię. Na przykład mój sąsiad, Harry Billford

Mollie ściskała słuchawkę tak mocno, że aż zbielały jej palce. Usiadła ciężko na

brzegu łóżka.

W je

go głosie było tyle szczerego oburzenia, sprawiał wrażenie tak do głębi

urażonego, że całkowicie ją to zaskoczyło. Jeżeli w złości wyciągnęła fałszywy
wniosek z tego,

co usłyszała, to naprawdę postąpiła okropnie. A przecież

rzeczywiście ta kobieta użyła tylko imienia, nie mówiła, że chodzi o brata
Pearce’a.

Słuchaj. – Głos Pearce’a prawie syczał w słuchawce. – Wiem, że mogła

powiedzieć ci coś obraźliwego.

Wiem aż nadto dobrze, do czego jest zdolna. Potrafiła to świetnie ukrywać

do czasu, gdy jej powiedz

iałem, że z nią kończę. Dostatecznie długo udawała

słodką idiotkę i musiało ją to wiele kosztować. I naprawdę nie mogłem spędzić z

tą kobietą reszty życia. Była zazdrosna o wszystko. O moją pracę, moje ambicje,
nawet o mojego wuja.

Mollie,

słuchając go, poczuła, że rumieni się ze wstydu. To, co mówił,

brzmiało sensownie i prawdopodobnie. Rzeczywiście, nawet z tak krótkiej

rozmowy telefonicznej wynikało, że jest to kobieta zazdrosna, zaborcza i

złośliwa.

Nie muszę przecież ci tego opowiadać – mówił już teraz opanowanym,

prawie takim jak zawsze głosem.

A robię to tylko dlatego, że cię tak bardzo lubię. Tą kobieta... nazywa się

Irina Thomas i pochodzi z bardzo wpływowej rodziny w Hollywood: Najpierw

pracowaliśmy razem, a potem przerodziło się to w pewien... związek.

Nie musisz się tłumaczyć – przerwała mu znowu.

Nie prosiłam cię o żadne wyjaśnienia.

– Wiem,

że nie muszę, ale po prostu chcę ci to opowiedzieć. No więc, ona

background image

pragnęła, żebyśmy się pobrali. A ja pomyślałem: do diabła, mam trzydzieści

sześć lat, robimy jakieś rzeczy razem, może nie będzie tak źle. I to był mój błąd,

bo bardzo szybko zaczęło być źle, i to tak, że gorzej być nie mogło. W niczym

się nie zgadzaliśmy. W listopadzie zachorował mój wuj, a ona nie chciała,

żebym do niego pojechał, bo to komplikowało te jej precyzyjne plany przyjęcia
weselnego.

Kochałem tego człowieka. Czy miałem pozwolić, żeby umierał

samotnie z powodu snobis

tycznych zobowiązań towarzyskich tej idiotki? No i

powiedziałem jej: rozstajemy się, muszę trzymać się swojej własnej drogi. To
wszystko. Koniec historyjki.

Mollie nic nie odpowiedziała. Siedziała nadal na brzegu łóżka, przygryzając

zębami dolną wargę. Jeszcze raz uświadomiła sobie, jak bardzo, niemal
rozpaczliwie,

chce mu wierzyć.

– Mollie. –

Zadrżała, słysząc go ponownie. – Jesteś tam jeszcze?

– Tak –

odezwała się.

Jeśli uważasz, że tak będzie dla ciebie lepiej, to nie przychodź do mnie

teraz.

– Dobrze – odpar

ła. Była mu wdzięczna, ale jednocześnie doznała, ledwo

uświadomionej, bolesnej tęsknoty niespełnienia.

– Mollie. – Ton,

jakim wypowiedział jej imię, sprawił, że drżała tak, jakby

okna w pokoju były otwarte na oścież. – Musimy ze sobą jak najszybciej

porozmawiać. Są pewne rzeczy... muszę znaleźć sposób, aby ci je wytłumaczyć.
Tylko do tego potrzebny jest odpowiedni moment. Zgoda?

– Zgoda –

potwierdziła, ale nie zrozumiała z tego nic. Znowu miała

przeczucie,

że dzieje się między nimi coś nieprawdopodobnego. To jego

obecność, albo sam głos, sprawia, że niemożliwe staje się możliwe.

– Mollie –

rzekł stłumionym głosem – dobranoc, Mollie. Dobrych snów,

kochanie.

Rozłączył się i ona także odłożyła słuchawkę. Czuła się znużona i

wyczerpana nerwowo.

Położyła się na łóżku i skuliła tak, jak to robią dzieci.

Kochana...

Powiedział: kochana... Kiedyś, gdy była z Michaelem, myślała,

że wie, co to znaczy. Teraz nie była już tego pewna.

Pearce leżał na wznak, z rękami pod głową i patrzył w sufit. Fritz, zwinięty

w kłębek na dywaniku, ciężko oddychał przez sen i trząsł się z zimna.

Pearce zaklął pod nosem, wstał, ściągnął z łóżka koc i okrył nim psa.

Pogłaskał jego siwiejący łeb i położył się z powrotem.

Jego ciemne okulary leżały na nocnym stoliku. Ód czasu rozmowy

telefonicznej z Iriną był zbyt zdenerwowany, by chciało mu się nadal udawać
niewidomego.

Pęknięcie tynku na suficie układało się w kształt znaku zapytania,

ale to ironiczne skojarzenie bynajmniej,

go nie bawiło.

Próbował odpędzić natrętne myśli, ale bezskutecznie. Znowu ta Irina... Była

background image

śliczną, filigranową blondynką o zwodniczej urodzie elfa. Jej ojciec posiadał
kontrolny pakiet akcji wytwórni filmów animowanych TAS – Thomas
Animation Studios,

w której Pearce pełnił obowiązki zastępcy dyrektora. Irina

była jego jedyną córką i Russ Thomas zawsze spełniał wszelkie jej zachcianki.

Ostatnio zapragnęła mieć Pearce’a.

I prawie jej się to udało. Jej bezwzględny egoizm szybko dał znać o sobie.

Pearce miał własne plany artystyczne, głównie pomysł filmu o krecie

detektywie; Irina była temu wszystkiemu przeciwna. Jego rola, jej zdaniem,

powinna sprowadzać się do tego, by po odejściu na emeryturę jej ojca prowadził

dalej wytwórnię tak, jak dotąd – bez żadnych zmian i innowacji.

Uświadomił sobie wreszcie, że jest po prostu zazdrosna o jego plany

twórcze.

Wolałaby najwyraźniej, by zamiast filmowi, całą uwagę poświęcał jej

samej.

Dorosła kobieta, myślał z niechęcią, zazdrosna o kreta z nie istniejącego

jeszcze filmu. Niewiarygodne!

Decyzję o rozstaniu podjął wtedy, gdy okazało się, że wuj Faron, który już

od dłuższego czasu chorował, niedługo umrze. Ojciec Iriny, za jej namową

oczywiście, nie chciał dać Pęarce’owi urlopu. Irina twierdziła, że skoro wuj
Faron tak czy inaczej umrze, wyjazd Pearce’a do Nowego Jorku niczego nie
zmieni. Poza tym –

jak on może myśleć w tym momencie o jakimś wyjeździe,

wiedząc, jak bardzo skomplikuje to szczegółowo ułożone; przez nią plany.

I wtedy miarka się przebrała, Pearce zakomunikował staremu Thomasowi, że

jedzie do wuja,

nawet jeśli miałoby to oznaczać utratę pracy. Irinie powiedział,

że ich małżeństwo nie ma sensu, skoro najwyraźniej nie potrafią się porozumieć.

Pojechał do Nowego Jorku i dzięki niemu wuj nie umierał samotnie. Pearce

nie wiedział nic o pieniądzach, jakie wujowi udało się odłożyć w ciągu ostatnich
lat.

Kupował pojedyncze akcje i w sumie uzbierało się około półtora miliona

dolarów.

Zostawiam ci tę forsę – powiedział wuj – możesz zacząć robić ten swój

film.

Ostatnio o niczym innym nie gadałeś, tylko o tym. – Leżał wychudzony na

szpitalnym łóżku, już bardzo słaby i zapadnięty w sobie, nie tracił jednak
pogody ducha.

– Ten kret...

chyba ma coś wspólnego ze mną?

spytał i zakrztusił się kaszlem.

Pearce przyznał, że tak. Oczywiście, to wuj Faron, który, choć niewidomy,

nigdy nie pozwalał, aby ograniczało to jego niezależność, zainspirował go do

wymyślenia postaci kreta-detektywa. Wuja to najwyraźniej ucieszyło.

I wtedy właśnie powiedział o tych swoich trzech życzeniach: pieniądzach na

film, dziewczynie w samolocie i psie.

I pamiętaj, żadnej żałoby po mnie – zakończył.

Życie miałem dobre, ale zmęczyło mnie już i jestem gotowy, aby stąd

odejść. Zrób więc, co mówiłem. I jeszcze raz cię proszę, zaopiekuj się Fritzem.

background image

To był wierny przyjaciel. Gdybyś jechał do Nowego Orleanu, weź go ze sobą.

Boże, jak on lubił tamte zapachy!

Pearce skinął głową. Czuł bolesny ucisk w gardle.
– Wuju,

masz to załatwione – wyjąkał.

Po śmierci wuja Farona został jeszcze przez tydzień w Nowym Jorku,

porządkując sprawy majątkowe. Zadzwonił, do ojca Iriny i oświadczył, że nie

wraca i rozpoczyna pracę nad własnym filmem. Dowiedział się

;

,

że jest

g

łupcem, a po tym, co się stało, Irina nie widzi dla niego miejsca w wytwórni

TAS.

Potem zadzwoniła ona sama, na wymyślała mu okropnie i stwierdziła, że

nie chce go więcej widzieć na oczy.

Świetnie, skwitował to Pearce, i rzeczywiście myślami był już daleko. Nie

potrafił właściwie dokładnie odtworzyć, jak narodził się pomysł, aby udawać w

tej podróży niewidomego. Było to dla jego filmu nieodzowne doświadczenie i

chciał zacząć jak najprędzej. Miejscem akcji miał być Nowy Orlean. Transport

psa nastręczał pewne problemy, a wuj Faron prosił, aby zabrał go ze sobą do
tego miasta.

Zapalił się do tego pomysłu. Wydał mu się oryginalny i oprócz praktycznych

korzyści dostarczał okazji do świetnej zabawy.

No właśnie. Mogło być bez problemów, wesoło i pożytecznie. Dopóki nie

spotkał Mollie...

Najpierw mówił – sobie, że potrzebuje jej jako przewodnika. Potem, że

chodzi mu o jej głos. W ogóle wmawiał sobie różne rzeczy. A naprawdę

powody były znacznie ważniejsze i nie chciał po prostu przed sobą samym się
do nich przyzna

ć. Szczególnie teraz, gdy był w zasadzie bez stałej pracy i

zdecydował się podjąć najbardziej ryzykowny krok w swoim życiu. To, co

planował, wymagało trzech lat wysiłków tak intensywnych, że nikt przy

zdrowych zmysłach dobrowolnie by ich nie podjął. Był gotów rzucić na szalę

wszystko: pieniądze, które ma i które jeszcze będzie musiał pożyczyć – a w grę

wchodziły wielomilionowe sumy, swoją karierę i reputację. Po całej tej historii z

Iriną nie wyobrażał sobie, aby ktoś zechciał dzielić z nim takie ryzyko. Co

więcej, uważał, że nie ma prawa kogokolwiek ó to prosić.

Mimo wszystko nie chciał jednak stracić Mollie Randall. A gdy powie jej

prawdę, to najprawdopodobniej ich znajomość się skończy. Jej głos, cudowne

rudozłote włosy i piegi, i śmiech – wszystko zniknie dla niego na zawsze.

No i trudno,

próbował sobie tłumaczyć. Powinien robić swoje: nauczyć się

na pamięć każdego kroku ślepego kreta. Po to ostatecznie przyjechał do Nowego
Orleanu...

Leżał tak przez pół nocy, myślał o Mollie i wpatrywał się w widniejący na

suficie znak zapytania.

Mollie stała przed drzwiami pokoju Pearce’a. Przybrała postawę pełną

background image

zdecydowania i zapukała. Była już pewna, co ma robić dalej. Absolutnie nie

wolno jej angażować się, wmawiać w siebie, ‘ że mogłaby się w nim zakochać.

Mus

i być ostrożna. Ostatnio dosyć już miała w życiu kłopotów. Zapukała raz

jeszcze.

Pearce otworzył drzwi. Spojrzała w ciemne szkła jego okularów. Twarz miał

znużoną i nie ogoloną i wyglądał, jakby w ogóle nie spał. Ubranie, które nosił

już trzeci dzień, pogniotło się i wyglądało nieświeżo.

Co ci się stało? – spytała z niepokojem.

– Mnie nic –

odparł krótko – ale z psem jest niedobrze.

O Boże! – Wszelkie postanowienia, aby zachować chłodny dystans, na nic

się nie zdały. Mollie przebiegła obok Pearce’a i uklękła na podłodze obok
dywanika.

Fritz popatrzył na nią i w jego bursztynowych ślepiach malowało się

coś w rodzaju bezradnego zdumienia. Próbował wstać, ale tylne łapy nie mogły

utrzymać ciężaru jego ciała. Zrobił kilka nie skoordynowanych ruchów zadem,

zakołysał się i z jękiem zwalił na podłogę.

– Och, Fritz, biedny, dobry Fritz. –

Mollie głaskała i obejmowała dłońmi

jego pysk.

Co będzie, jeśli umrze, myślała przerażona. Czy pies cierpi, czy tylko jest

sparaliżowany? Co Pearce pocznie bez niego? Trzeba natychmiast coś zrobić i

ona musi się tym zająć.

– Potrzebny jest weterynarz –

powiedziała, w dalszym ciągu głaszcząc psa,

który położył pysk na jej kolanach. – Poszukam w książce telefonicznej.

– Mollie –

odezwał się Pearce, ciągle jeszcze stojąc przy drzwiach –

mówiłem, że mam ci coś ważnego do powiedzenia, i właśnie...

– Nie teraz –

przerwała mu zniecierpliwiona. Pies nie spuszczał z niej

wzroku,

jakby o coś prosił, i znowu cicho zaskomlał.

Ale to jest bardzo ważne!

– Nic innego mnie teraz nie obchodzi –

odparła Mollie. W tym momencie

interesował ją tylko pies.

Najpierw musimy się nim zająć. Przecież on cierpi – rzekła.

Zgarnęła z podłogi pognieciony koc i otuliła nim szczelnie staruszka.
– Mollie. –

Głos Pearce’a był zmieniony i napięty. Jeśli miała ochotę na

poważną rozmowę, to na pewno nie w takim momencie. Pies znowu zaskomlał.

– Spokojnie, po kolei –

powiedziała stanowczo i podniosła się. – Nie

interesuje mnie w tej chwili twoje życie osobiste. Myślę, po prostu, jak pomóc
psu.

Odwróciła się do Pearce’a i zaczęła przerzucać książkę telefoniczną. Po

chwili doszła do wniosku, że to strata czasu, i nakręciła numer recepcji.

– Mówi Mollie Randall z pokoju 242.

Dzwonię w sprawie dotyczącej pana

Goddarda z pokoju 247.

Zdarzył nam się wypadek. Pies-przewodnik pana

Goddarda nagle zachorował. – Nabrała głęboko powietrza, próbując zebrać

background image

myśli. – Chodzi o zrobienie trzech rzeczy. Po pierwsze, proszę zadzwonić do

najbliższej kliniki weterynaryjnej i powiedzieć im, że pies zachowuje się, jakby

miał sparaliżowane tylne łapy. Niech będą gotowi przyjąć nas natychmiast. To

nagły wypadek. Następnie, proszę zamówić dla nas taksówkę i przysłać gońca
do pokoju 247,

aby pomógł znieść psa. Oczekujemy go natychmiast. Dziękuję.

Odłożyła słuchawkę i odwróciła się w stronę Fritza. Próbował wstać

ponownie,

zaskomlał i osunął się na podłogę.

O Boże! – Zrozpaczona Mollie wplotła palce we włosy. – To okropne. – W

jej oczach pojawiły się łzy.

Podeszła do szafy i podała Pearce’owi kurtkę.

Świetny z ciebie organizator – powiedział to tak, że nie wiedziała, czy

mówi z podziwem,

czy z ironią.

Tylko niepotrzebnie prosiłaś tu gońca.

Ja Fritza nie uniosę, a ty także nie powinieneś tego robić – odparła Mollie.

Usiadła na podłodze. Uniosła łeb psa i położyła go ponownie na swoich
kolanach. – Dobry pies, dobry pies –

powtarzała – nie bój się, zaraz ci

pomożemy.

Ale przecież z powodzeniem moglibyśmy go znieść sami... – zaczął

Pearce. –

Słuchaj, Mollie, chciałem ci właśnie powiedzieć, że…

A ja ci właśnie mówię, że nie wolno ci tego robić!

prawie krzyknęła. – Co będzie, jak spadniesz ze schodów? O siebie możesz

nie dbać, to twoja sprawa, ale psu mogłoby to zaszkodzić jeszcze bardziej.

O Boże! Co ty robisz, Mollie? Płaczesz?

– No i co z tego –

obruszyła się, ocierając dłonią łzę na policzku. – Czy to

jakieś przestępstwo?

Fritz znowu próbował wstać.

Leż, piesku, leż – prosiła go Mollie, delikatnie przyciskając dłońmi jego

zad. –

Zostań tutaj. Dobry pies. – Jej głos załamał się i przeszedł w szloch.

– Mollie, do jasnej cholery,

przestań płakać, bo...

Pearce rozpaczliwie szukał argumentu. – Bo denerwujesz psa – dokończył.

– Dobrze –

obiecała, rozmazując na twarzy łzy.

Zaraz przestanę.

Pearce odwrócił się, oparł czoło o framugę i walił pięścią w drzwi.
– Pi

ekło sobie zrobiłem z życia, piekło – powtarzał. Strasznie się musi

martwić o psa, myślała Mollie.


Weterynarz, doktor Broussard,

był młodym, wysokim człowiekiem ze

starannie przystrzyżoną, czarną brodą.

– Te owczarki –

mówił, badając psa – mają często problemy ze stawami

biodrowymi. To wina hodowców,

którzy krzyżują je w bliskim pokrewieństwie.

Ale u tego staruszka...

to wygląda raczej na reumatyzm. Mówił pan, że pies

background image

zmarzł?

– Tak –

potwierdził Pearce – chodził wczoraj cały dzień po dworze, a w

hotelu m

amy kłopoty z ogrzewaniem. Poza tym tutaj, na Południu, jest trochę

inny rodzaj zimna –

dużo wilgoci.

No właśnie – rzekł doktor Broussard, obmacując biodro psa. – Powinno się

go zostawić u nas na krótką obserwację. Jeżeli jest to reumatyzm, wówczas

będziemy mogli mu pomóc. Dysponujemy już obecnie lekami, które

błyskawicznie postawią go na nogi. Tylko że tu chodzi o serię zastrzyków, i to

naprawdę jest dość kosztowne.

Zdenerwowana Mollie przełknęła ślinę. Pearce w dalszym ciągu był nie

ogolony, oboje mie

li pogniecione ubrania i wyglądali na mocno zaniedbanych.

Weterynarz zapewne wątpił, czy stać ich na leczenie psa.

Pieniądze nie grają roli – oświadczył Pearce. – Zapłacę panu z góry. –

Wyjął portfel i otworzył go.

Doktor przyjrzał się uważnie grubemu zwitkowi banknotów i powtórnie

skierował wzrok na Pearce’a.

Ależ nie jest to konieczne! Naturalnie, ufam panu”. Problem raczej w tym,

czy poradzi pan sobie bez psa. Rozumiem,

że jest pan z żoną? – Spojrzał

pytająco na Mollie.

– Nie,

nie jesteśmy małżeństwem – wyjaśniła i opiekuńczym gestem ujęła

Pearce’

a pod ramię ale z pewnością damy sobie razem radę. Zaręczam, że nie

złego się nie stanie.

Cieszę się, że pozostanie pan pod dobrą opieką. – Doktor uśmiechnął się

do Mollie.

Proszę więc zadzwonić jutro. Są święta, ale będę tutaj około

dziesiątej, aby nakarmić i wyprowadzić moich pensjonariuszy. Jeżeli zastrzyki

podziałają, psa będzie już można stąd odebrać. Na razie absolutnie nie powinien

chodzić, musi odpocząć.

– Doskonale –

powiedziała Mollie, patrząc na zasępioną twarz Pearce’a.

Ścisnęła go za rękę. Zrobię wszystko, co będzie trzeba.

Doktor Broussard spostrzegłszy, z jakim wyrazem twarzy Mollie wpatruje

się w Pearce’a, powiedział z westchnieniem:

Jest pan bardzo szczęśliwym człowiekiem, panie Goddard.

Pearce skrzywił się.
– No tak –

odpowiedział bez przekonania. Wyszli z kliniki i wsiedli do

oczekującej na nich taksówki.

Po drodze do hotelu zatrzymamy się jeszcze przy jakimś sklepie z

ubraniami –

polecił Pearce kierowcy.

– Z ubraniami? – spy

tała Mollie. Ciągle jeszcze martwiła się o Fritza.

Prześladował ją widok psa, który nie potrafił o własnych siłach stanąć na łapach.

Już dłużej nie wytrzymam w tych nieświeżych ciuchach. – Skrzywił się

Pearce. –

Obawiam się, że jak zdejmę koszulę, będę mógł postawie ją w kącie

background image

na baczność. I chciałem także kupić coś dla ciebie.

– Nie, nie zgadzam

się. – Mollie energicznie potrząsnęła głową. – Uprałam

sobie wszystko,

co można było uprać.

Pearce przełożył ramię przez oparcie tylnego siedzenia. Znowu uświadomiła

sobie,

jak mocno działa na nią jego bliskość. Czuła płynące od niego ciepło i

zapach hotelowego mydła i szamponu.

To niezwykły człowiek, myślała. Właściwie zapomniała zupełnie, że jest

niewidomy.

Ale przecież nie wolno jej o tym zapominać, bo co się stanie, jeśli

pies nie wydobrzeje? Martwiło ją to nadal.

Wyglądała przez szybę, starając się nie zwracać uwagi na bliskość Pearce’a.

Jak myślisz, czy on wyzdrowieje? – spytała.

– Z tego,

co mówił doktor, wynika, że chyba wszystko będzie dobrze. –

St

arał się ją pocieszyć.

Przestań się już tym zamartwiać.

– Wiesz,

wszystko tak się dziwnie ułożyło – mówiła niepewnie, starając się

nie patrzeć na niego – wstałam rano... i uświadomiłam sobie, jaki dziś mamy

dzień. Jakoś mi się zrobiło żal samej siebie, Wiem, że to głupie. Nie

zamierzałam się rozczulać, lecz gdy zobaczyłam Fritza i on... to już naprawdę

nie wytrzymałam. Teraz już na pewno będę nad sobą panować. Źle się zaczęło,

ale skończy się dobrze, prawda?

Uświadomiłaś sobie jaki mamy dziś dzień? – powtórzył zdumiony Pearce.

Czuła na szyi jego oddech.

Ujął między palce luźny kosmyk jej włosów.

Jutro Boże Narodzenie – wyjaśniła – a dziś mamy Wigilię. U nas w domu

święta zaczynały się w wigilijny wieczór. Wiesz, dawaliśmy sobie prezenty...
Pierwszy

raz nie spędzam świąt razem z nimi. W twojej rodzinie też

obchodziliście Wigilię?

– Tak. –

odpowiedział. Nawinął kosmyk jej włosów na palec i bawił się nim.

Harry i ja byliśmy zbyt niecierpliwi, żeby czekać do następnego dnia,

szczególnie Harry. G

dy był dzieckiem, zawsze awanturował się, żeby pozwolili

mu ukryć się w kominku. Liczył na to, że Święty Mikołaj wyląduje mu wtedy

prosto na głowie i że wyłudzi od staruszka kilka zabawek więcej.

Mollie odwróciła się w jego stronę. Był jeszcze bliżej, niż przypuszczała.

Jego przystojna,

tajemnicza twarz przesłaniała jej całe pole widzenia. Nagle

zapragnęła odgarnąć mu z czoła jego ciemne włosy, tego ranka jeszcze bardziej

potargane niż zwykle. Opanowała się jednak i zamiast to zrobić, przycisnęła do
siebie odzia

ną w rękawiczkę dłoń.

– Wiesz,

jeszcze jedna rzecz mnie bardzo martwiła – przyznała zawstydzona.

– To,

co powiedziałam wczoraj wieczorem na temat twojego brata, było

naprawdę okropne. Czułam się... czuję się nadal bardzo nie w porządku.

– Daj spokój – po

wiedział miękko, nadal bawiąc się jej włosami – to było

background image

nieporozumienie.

Nie przejmuj się.

W tak tkliwy,

rozmarzony sposób pieścił jej włosy, że znowu poczuła ten

sam,

dobrze już znany, dreszcz schodzący wzdłuż pleców. Odwróciła się od

niego ponownie, pra

gnąc opanować reakcje, które w niej wywoływał.

– Przepraszam,

że płakałam, ale byłeś tak smutny, a kiedy zobaczyłam

Fritza... –

Jej głos, zwykle tak dobrze kontrolowany, znowu się załamał.

Nie martw się. – Pearce objął ją ramieniem i przygarnął do siebie. –

Wszystko będzie dobrze.

Oparła głowę o jego pierś. Jego ramię zdawało się osłaniać ją od wszelkich

niebezpieczeństw tego świata. Myślała, że zdoła zachować wobec niego

rezerwę, ale okazało się to niemożliwe. Czuła się zbyt błogo i bezpiecznie w
jego

objęciach.

Naprawdę wszystko będzie dobrze? – spytała.

Nic złego nie może się już chyba zdarzyć. Przecież mamy Wigilię i Boże

Narodzenie.

Zdawało jej się, że poczuła, jak jego mięśnie stężały.

Przez chwilę milczała. Pogłaskał delikatnie jej włosy.
– Nie –

zapewnił wreszcie – w Wigilię i Boże Narodzenie nic złego się już

nie zdarzy.

Obiecuję ci to.

Nachylił się i ucałował jej ucho.

Wiedział, że nie wyzna tego, na czym mu tak zależało. Jeszcze nie teraz...

Przytulił ją ramieniem do siebie jeszcze mocniej, tak jakby pragnął obronić

ją przed wszelkim złem. Alę w głębi duszy czuł, że najbardziej potrzebna jej jest
obrona przed nim samym.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Trudno,

myślał Pearce. Nie wyzna jej prawdy ani w Wigilię, ani w Boże

Narodzenie.

Będzie musiał poczekać.

Zrobili zakupy. Przy pomocy Mollie,

która wszystko dla niego wybierała,

Pearce kupił sobie ciemnozielony sweter, białą koszulę i czarne, sportowe
spodnie,

także slipy i białe, bokserskie szorty. Przy tych ostatnich zakupach rola

doradcy była dla Mollie zdecydowanie krępująca. Potem wymógł na niej
prawie,

aby zechciała przyjąć kupioną dla niej w eleganckim butiku bluzkę i

komplet bielizny.

Wracali do hotelu.

Mollie spojrzała na taksometr i suma, jaką na nim

zobaczyła, przeraziła ją trochę. Pearce zdawał się tym zupełnie nie przejmować.

Czym się znowu martwisz? – powiedział. – Mówiłem ci, że rozkręcam

pewien duży interes. To moje ostatnie szaleństwo. Dotąd nie robiłaś z tego

problemu i teraz też nie psuj zabawy.

Czuję się nie w porządku – marudziła Mollie.

Zbyt dużo pieniędzy na mnie wydajesz. Jemy jak para królewska, śpię w

najlepszym pokoju, a teraz ta taksówka...

i jeszcze jakieś prezenty...

Na jego twarzy pojawił się szeroki, leniwy uśmiech.
– Ej,

zrzęda się z ciebie robi, Mollie. Przecież to nie w twoim stylu. O co ci

chodzi? Chcesz mi zepsuć święta?

Ależ skąd! – zaprotestowała.

No to ciesz się – powiedział i spoważniał nagle – po prostu ciesz się.

Przysięgam, że tylko na tym mi zależy. Przecież nikt tu cię nie chce
kompromitowa

ć.

Po powrocie do hotelu Mollie poszła do swego pokoju, by się przebrać. Była

ogromnie wdzięczna Pearce’owi, że wreszcie czuje się czysta i odświeżona w

nowej bluzce i bieliźnie. Po chwili jednak pomyślała, że był to prezent zbyt
intymny.

Nie powinna była go przyjmować, ;a skoro już tak się stało, najlepiej

będzie powiedzieć stanowczo, że zwróci mu pieniądze. Naprawdę nie może

pozwolić sobie na to, by występować w roli utrzymanki.

Miała wpaść po niego, aby znów wyruszyć wspólnie do miasta. Szła,

obiecując sobie, że tym razem musi lepiej panować nad sytuacją. Zaraz po

wejściu zauważyła, że powtórnie skaleczył się w brodę przy goleniu. Dwa razy

pod rząd? Wczoraj i dziś? To dziwne, pomyślała.

– Och, Pearce –

zawołała z troską w głosie – znowu się skaleczyłeś? Jak tak

dalej pójdzie,

nie wrócisz już nigdy do Kalifornii. Umrzesz tutaj z upływu krwi.

Prawie bezwolnie,

nie zastanawiając się nad tym, co robi, dotknęła palcami

jego brody.

Nowe skaleczenie było płytsze niż poprzednie, a obie blizny

krzyżowały się ze sobą, tworząc przechyloną literę „x” poniżej jego pełnej

background image

dolnej wargi.

To nieoczekiwane dotknięcie zelektryzowało go także. Chwycił jej dłoń i

przytulił do gładko wygolonego policzka. Nachylił się nad nią i wyszeptał:

– Mollie... –

Jego twarz przybrała wyraz głębokiej powagi. Kilkakrotnie już

go takim widziała.

– Co? –

westchnęła. Zauroczona, wpatrywała się w niego bez ruchu.

– Mollie... –

Jego głos był niski i stłumiony. – Mollie...

Nie powiedział nie więcej. Ujął jej twarz w dłonie, nachylił się i pocałował

ją. Pocałunek był długi, zrazu delikatny, potem coraz bardziej namiętny.

Myślała sennie, że mogłoby to trwać bez końca. Dotyk jego ust był czymś
cudownym.

To on pierwszy oderwał od niej wargi.

– Mollie –

znowu wymówił jej imię, tym razem tak, jakby sprawiało mu to

ból.

Przytulił ją do siebie mocno, prawie rozpaczliwie. – Pragnę, byś miała

szczęśliwe święta – powiedział z drżeniem w głosie. – Naprawdę tylko tego

pragnę. I dlatego wynośmy się stąd, zanim zrobimy coś, czego będziesz potem

żałować.

Ni

e będę żałowała niczego, co może mi się przy tobie zdarzyć, pomyślała,

przywierając do niego jeszcze mocniej. Ta myśl wstrząsnęła nią do głębi.

Wiedziała, że wreszcie wyznała” sobie oczywistą prawdę. Kochała go, choć

mogło wydawać się to szaleństwem. I pragnęła go, mimo wszelkich związanych

z tym zagrożeń.

Przeraziła ją jej własna namiętność i gdy odsunął się od niej, zrobiła to samo,

prawie wstydząc się tego, co działo się z nią przed chwilą. Przeszedł ją dreszcz.

Wielu rzeczy nie wiedziała o tym człowieku. Zbyt wielu.

Na spóźnione śniadanie udali się do francuskiej piekarni, mieszczącej się w

pobliżu Jackson Square. Siedzieli przy małym stoliku o misternie wykutych

żelaznych nóżkach, pili nowoorleańską kawę ze śmietanką i jedli francuskie
pasztety. Prze

d wejściem, nie zważając na zimno, samotny muzyk grał kolędy

na wielkiej,

mosiężnej tubie. Stłumione „umpapaumpa” pobrzmiewało w

dusznym od aromatycznych zapachów wnętrzu piekarni.

Nie miałam jeszcze takich dziwnych świąt – powiedziała Mollie. W kącie

lokalu,

na pokrytym czerwoną serwetą stole stał wypchany, ponad metrowej

długości aligator. Na łbie miał wianek z poinsecji, w rozwartej paszczy gałązki
ostrokrzewu,

a ogon owinięty łańcuchem dzwoneczków od sań.

– Dziwne –

zgodził się Pearce, sącząc kawę – ale nie są chyba takie złe,

prawda? Ciągle jeszcze tęsknisz za swoimi bliskimi? – zapytał.

Wzruszyła ramionami, przyglądając się ciepło opatulonemu muzykowi

grającemu za oknem.

– Brak mi ich, to oczywiste –

powiedziała – ale nie czuję się samotna. Tu

je

st naprawdę jak w jakimś czarodziejskim kraju. Cieszę się, że namówiłeś

background image

mnie,

bym tu przyjechała. Chciałam przecież od razu wracać.

Nie należysz do tych, którzy się cofają w pół drogi. Nie jesteś stworzona

do tego,

by przed czymś uciekać, ale aby iść naprzód, poznawać nowe rzeczy,

ryzykować.

Uśmiechnęła się, trochę zażenowana.
– Wiesz, to, co mówisz,

ucieszyłoby mojego ojca. Być może sam nie zawsze

się do tego stosował, ale twierdził, że żyje się po to, aby ryzykować.

Miał rację. – Skinął głową Pearce. Przypomniała sobie Michaela i uśmiech

zniknął z jej twarzy. Tego ranka pomyślała zresztą o nim zaledwie kilka razy.

– Niektórzy ludzie –

zaczęła, ostrożnie dobierając słowa – inaczej patrzą na

to,

że pragnę zostać aktorką. Uważają, że to po prostu... głupie i lekkomyślne.

Ryzyko z tym związane wydaje im się zbyt duże. A tacy jak ja... nie są, ich
zdaniem, rea

listami: dążą do czegoś niemożliwego. Spotkać ich może tylko

rozczarowanie.

Sięgnął ręką nad stolikiem i dotknął jej dłoni. Ten prosty gest sprawił, że

poczuła, jak przepełnia ją rozkoszne uczucie ciepła.

Martwisz się tym, że spędzasz samotnie święta? – zaryzykowała pytanie. –

Tym,

że nie masz rodziny?

Zdążyłem się do tego przyzwyczaić – odrzekł z uśmiechem.

Rozprostowała ramiona i odrzuciła do tyłu włosy.
– A twoja narzeczona? –

spytała ostrożnie. – Czy nie byłeś z nią... blisko?

Przecież byliście zaręczeni.

Wzruszył ramionami i skrzywił się z niechęcią.
– Nie.

To wszystko było bez sensu. Ani ja nie byłem szczęśliwy, ani ona.

Jedyna korzyść, jaką wyniosłem z tego okropnego doświadczenia, to chyba to,

że dowiedziałem się czegoś o sobie. Nie jestem typem mężczyzny, który może

się... w takie sprawy angażować. Wszystko w moim życiu jest zbyt niepewne,
ryzykowne. I dobrze mi z tym.

Chcę, żeby tak było nadal.

– Uhm –

przytaknęła Mollie – widzę. To znaczy, rozumiem, o co ci chodzi.

Pomyślała, że chyba rzeczywiście wie, o co mu chodzi. Czy to właśnie miała

być ta „rozmowa”, na której mu tak zależało? I czy tego rodzaju mężczyźni nie

posługują się standardową formułką, która brzmi właśnie tak?

Jestem typem zbuntowanego samotnika.

Robię własne rzeczy, jadę przed

siebie sam i nie zabieram żadnych pasażerów. Nie obiecuję niczego. Nie należę

do nikogo i do ciebie też nie będę należał...

Patrzyła na swój pusty kubek po kawie.

Moje życie też jest niepewne i ryzykowne – powiedziała.

I również chcę, aby takie było. Mój... mój chłopak nie mógł się z tym

pogodzie,

twoja narzeczona chyba również.

– To prawda.
Zamilkli oboje.

Za oknem uliczny muzyk wciąż wygrywał swoje

background image

„umpapaumpa” na tubie.

Nie powiedziałeś mi dotąd, co naprawdę robisz – przerwała wreszcie

milczenie.

Podniosła wzrok i spostrzegła, że przestał się uśmiechać.

Nie mogę ci powiedzieć, co robię – odparł.

Musiałbym cię okłamać.

Wstrz

ymała oddech ze zdumienia. Zacisnęła palce na pustym kubeczku.

Starała się roześmiać, ale nie bardzo jej się to udało.

– Mówisz,

jakbyś był szpiegiem albo przestępcą – próbowała zażartować.

Bynajmniej go to nie rozśmieszyło.

– Nie, nie jestem ani szpiegiem,

ani przestępcą – odrzekł. – Po prostu, w tym

momencie nie mogę ci powiedzieć prawdy. I w ogóle wolałbym o tym nie

mówić.

Zdezorientowana milczała, zupełnie nie wiedząc, co o tym myśleć.
– Dobrze –

powiedziała wreszcie. – Wolę nie wiedzieć, niż skłaniać cię do

kłamstwa. Gdybyś mnie okłamał, byłoby to dla mnie czymś strasznym. To
jedyna rzecz,

której nie mogłabym znieść. Już raz miałam z tym do czynienia.

Pochylił się ku niej nad stolikiem z, tak rzadkim u niego, wyrazem powagi

na twarzy.

Słuchaj – odezwał się – cieszmy się po prostu tymi świętami, dobrze?

Niech to będzie dla nas najważniejsze.

Odchyliła do tyłu głowę i spytała:

Jak to oni mówią? Laissez les bons temps router?


Spacerowali,

przejechali się dorożką, a także sławnym tramwajem zwanym

Pożądaniem, choć obecnie był to naprawdę autobus. Mollie opowiadała
Pearce’owi,

jak bardzo lubi sztukę Tennessee Williamsa, w której tytule

znalazła się nazwa tego tramwaju.

Pearce zaprowadził ją do znajdującego się na tyłach Dzielnicy Francuskiej

hotelu La Maison de Ville.

Przeszli przez mały, lecz elegancki hol na

przylegające do budynku podwórko. Na środku znajdowała się fontanna,

obecnie zupełnie zamarznięta, a wokół niej krzaki róż osłonięte przed zimnem

przezroczystą folią. Widać było ich liście, zielone i zdrowe. Gorzej było z

palmą: jej gałązki były poczerniałe i zwiędłe, a dwie większe w ogóle odpadły.

Palma,

fontanna z lodu i żywe róże – jakie to dziwne i jakie piękne, myślała

Mollie.

Rozejrzyj się – powiedział Pearce, obejmując ją ramieniem. – Powinny tu

gdzieś być drzwi z numerem dziewięć. To drzwi do sławnego pokoju.

Mollie spojrzała na niego podejrzliwie, nie mając pojęcia, po co ją tu

przyprowadził. Po chwili odwróciła się i dostrzegła podwójne czarne drzwi z

metalową cyfrą 9. Obok wisiał pęk sosnowych gałęzi przewiązanych czerwoną

kokardą.

background image

W tym pokoju mieszkał ten twój ulubiony dramaturg, Tennessee Williams.

Właśnie tutaj pisał „Tramwaj zwany Pożądaniem”. I pracując nad tą sztuką,

dzień po dniu patrzył na to właśnie podwórko.

Molli

e zawisła na jego ramieniu, zbyt przejęta, by cokolwiek powiedzieć.

Nie znała dokładnie biografii Tennessee Williamsa i pamiętała tylko tyle, że

rzeczywiście mieszkał w Nowym Orleanie. Znała natomiast wszystkie jego

sztuki i wywarły one na niej wielkie wrażenie.

Myślałem, że może będziesz chciała obejrzeć to miejsce – powiedział

Pearce.

– Och, Pearce –

wyjąkała wreszcie – ale mi zrobiłeś niespodziankę!

Wiedziałam, że Williams mieszkał gdzieś na terenie tej dzielnicy, ale nie

miałam pojęcia, że to miejsce się zachowało. Dla mnie to jak relikwia! Gdy

pomyślę, że on chodził po tych samych kamieniach, patrzył z tych okien i

widział tę fontannę, balkony...

– No,

ale takiej zimy to tutaj na pewno nie widział – wtrącił Pearce i

uśmiechnął się do niej.

Zachwyc

ona tę niezwykłą niespodzianką, Mollie objęła go i pocałowała w

policzek.

Chodź, napijemy się czegoś, żeby to oblać. – Jej radość wyraźnie go

ucieszyła. – Na pewno znasz na pamięć całe kilometry dialogu z tej sztuki.

Będziesz mogła mi coś wyrecytować?

– No pewnie,

że znam – odparła ze śmiechem.

I uważaj, bo zaraz zacznę...

– Zrób to, Mollie –

zachęcał. Objął ją ramionami i przyciągnął bliżej do

siebie.

– Zaraz,

niech się zastanowię – powiedziała, odchylając głowę do tyłu. Wiatr

rozwiewał jej włosy. – Już wiem. Jest takie dramatyczne spięcie pomiędzy
Blanche a Mitchem,

który zakochał się w niej, ale ona nie jest taka, jak myślał.

Bez przerwy stwarza jakieś iluzje, musi to zresztą robić, aby przetrwać. I on
mówi: „

Okłamałaś mnie, Blanche”. A ona błaga go: „Nie wyrzucaj mi, że cię

okłamałam”. I wtedy on: „Kłamstwa, kłamstwa. Na ustach i w sercu. To

wszystko kłamstwa”. I znowu ona: „Nieprawda. Moje serce nigdy nie kłamało”.

Pearce przestał się uśmiechać. Poczuła, jak ramiona, którymi ją obejmował,

usztyw

niły się jakby w napięciu.

Czy stało się coś złego? – spytała, zdziwiona tą nagłą zmianą, jaka w nim

zaszła.

Chodź, napijmy się czegoś, żeby się rozgrzać – powiedział tylko i zdjął

ręce z jej ramion. Nie wiedziała, czemu przeszedł ją dreszcz.


Po po

łudniu zrobiło się cieplej. Ulice i chodniki znów pełne były artystów i

muzyków.

Jakiś zespół ludowy grał i śpiewał na środku Bourbon Street. Bryza

background image

od rzeki była teraz cieplejsza, choć słabe, zimowe słońce zachodziło już i w

całej Dzielnicy Francuskiej zapalały się tysiące świateł. Mollie zatrzymała się

przed wystawą sklepową pełną karnawałowych masek.

Cóż znowu przykuło twoją uwagę? – spytał Pearce.

– Niesamowite maski.

Nigdy takich nie widziałam. – Zamilkła i myślała nad

czymś przez chwilę.

– Wiesz –

powiedziała – to jest miasto masek, miasto pozorów. Czasem

mam wrażenie, jakby coś przede mną chciało ukryć, zataić. Jest w tym coś

złowróżbnego...

Może i tak – odparł z nagłą niechęcią w głosie – ale chodźmy, to także

miasto tysiąca knajp. Znajdźmy jakąś przyzwoitą. Dziś jest Wigilia i chyba coś

nam się od życia należy.

Dziwnie się czuję bez Fritza – powiedziała Mollie i wzięła go znowu pod

ramię. – Brakuje mi go.

– Uhm –

mruknął i pogłaskał jej rękawiczkę – mnie też.

Spojrzała na niego z niepokojem i zapytała:

Słuchaj, a co będzie, jeśli pies nie wydobrzeje ha tyle, aby można go było

zabrać z kliniki? Jak dojedziesz do domu?

Dam sobie radę – odburknął.

– O której jutro odlatujesz? –

pytała dalej. – Oboje jutro wracamy, ale gdyby

było trzeba... Przecież mogę spróbować przełożyć swój lot. Najpierw

upewniłabym się, że już jesteś w samolocie... Wiesz, chodzi o to, żebyś nie

musiał korzystać z pomocy obcych.

Me przejmuj się mną – prychnął gniewnie – nie rób zamieszania. Dam

sobie radę. Nie jest tak, że nie potrafię sobie sam poradzić.

– Przepraszam –

powiedziała strapiona – nie chciałam być natrętna, ale

wolałabym mieć pewność, że...

Przerwał jej, zatrzymawszy się nagle. Obrócił się, nachylił nad nią i ujął

dłońmi jej twarz. Ponownie był zdenerwowany.

– Wiem, o co ci chodzi.

Chcesz wiedzieć, czy ze mną będzie wszystko w

porządku. Otóż gwarantuję ci: będzie! A teraz chcę, żebyśmy miło spędzili ten
wieczór.

Wiele czasu nam nie pozostało, wykorzystajmy go jak najlepiej. Chcę,

żeby pozostały ci dobre, radosne wspomnienia. I żebyś się nie martwiła, tylko

śmiała.

– Pearce –

zdziwiła się, nie rozumiejąc wyrazu jego twarzy. – Dlaczego

jesteś taki poważny?

Bo zawsze jestem poważny, gdy chodzi o zabawę. Przez całe życie od tego

nie odstępuję. Wybierz więc przyzwoitą restaurację, dobrze? , Skinęła głową.

Znaleźli w końcu lokal, którego specjalnością były ostrygi i inne morskie
przysmaki.

Nazywał się „Pożądanie”.

Słuchaj – zagadnął Pearce, gdy kończyli deserowy pudding w lekko

background image

alkoholizowanym sosie, wiem,

że serio interesujesz się aktorstwem, uwielbiasz

Tennessee Williamsa i tak dalej.

Ale aktorka musi także coś jeść. Mówiłem ci,

że mam znajomości wśród ludzi robiących filmy animowane. Po świętach

mógłbym się z nimi skontaktować, jeśli cię to interesuje.

Mollie poczuła nagle ogromną radość. Znaczyłoby to, że być może

pozostaną ze sobą w kontakcie. Nie rozstaną się jutro na zawsze.

Myślę o projekcie pewnego filmu, do którego potrzebna będzie

dziewczyna o głosie takim jak twój – powiedział Pearce. – To taka dziwna rola,

ale duża, jedna z głównych. Chodzi o głos norki. Chyba że taka rola wydaje ci

się czymś niestosownym.

– Norki? –

roześmiała się Mollie. – Żartujesz chyba. Przecież wiesz, że

wracam do Nowego Jorku po to,

by grać rolę bakterii. W końcu, w porównaniu

z wirusem norka zajmuje bardziej poczesne miejsce w łańcuchu ewolucyjnym.

Bardzo chciałabym grać norkę.

– No to zostaw mi adres i numer telefonu,

swój własny i twojej agencji –

rzekł z uśmiechem.

Wyjęła z torebki długopis i zapisała wszystko na odwrocie leżącego na

kryształowej popielniczce pudełka z zapałkami. Gdy skończyła, wziął od niej

pudełko i schował do wewnętrznej kieszeni. Mollie ze zdenerwowania

przełknęła ślinę. A co będzie, jeśli gdzieś mu się ono zawieruszy? Przecież
wtedy nigdy jej nie odnajdzie.

Nowy Jork to ogromne miasto i żyją w nim setki

kobiet o nazwisku Randall.

– Gzy to znaczy,

że moglibyśmy... pracować kiedyś razem? Ty i ja? –

spytała starając się, aby jej głos zabrzmiał normalnie.

– Czemu nie? –

odpowiedział. – Gdybyś tylko zechciała... Ale o tym

będziemy musieli porozmawiać przy innej okazji, nie w czasie świąt.

Już wiem! Piszesz scenariusze! – Mollie wydawało się, że doznała nagłego

olśnienia. – I właśnie nad tym pracujesz. Dlatego wiesz tyle na temat Tennessee
Wi

lliamsa i masz ten rodzaj wyobraźni. Jesteś pisarzem!

Kimś w tym rodzaju – odpowiedział niejasno. Z oporem zamknął

ponownie oczy.

Westchnął, rzucił swoją serwetkę na stół i powiedział:

Chodź, idziemy stąd.

Szukał po omacku guzików, aby zapiąć kurtkę. Pomagała mu w tym,

metodycznie i niespiesznie. O rany boskie,

pomyślał. Nie marzył o niczym

innym, jak tylko o tym,

aby zabrać ją z powrotem do hotelu i kochać się z nią

przez całą noc.

Na ulicy wzięła go za rękę i patrzyła na gwiazdkowe iluminacje nad ich

głowami. Milczała, dlatego że on milczał. Wyglądało na to, że coś go trapi. Co

by to mogło być? Nie miała pojęcia.

Zastanawiała się, czy będzie chciał się z nią kochać tej nocy. Jeśli tak, to

wiedziała, że tym razem mu nie odmówi. Może to głupie i niebezpieczne – była

background image

tego świadoma – ale nie miała juz wątpliwości: po prostu się w nim zakochała. I

było to uczucie, którego nigdy przedtem nie doświadczyła. Nieporównywalne z
tym,

co odczuwała w swym związku z Michaelem, nieporównywalne z niczym.

Zatrzymała się znowu przed tą samą wystawą sklepową.

Co oglądasz? – spytał Pearce.

– Znowu te maski –

odpowiedziała, przyglądając się jednej z nich. Była

połyskliwie czerwona, zdobiły ją cekiny i czarne pióra, które wyglądały jak

długie, zakrzywione rogi.

– Co c

ię tak w nich fascynuje? – Uścisnął lekko jej rękę i nawet ta przelotna

pieszczota wywołała w niej drżenie.

– Nie wiem –

odparła zamyślona.

A może kupić ci taką maskę? – spytał. – Byłby to prezent gwiazdkowy.

Patrzyła, jak ich sylwetki odbijają się w szybie wystawy. Niewyraźne i

zniekształcone, zdawały się unosić nad maskami jak duchy.

– Och, nie –

zaprotestowała – zbyt dużo już... Przerwał jej krzyk.

Złodziej! Łapcie złodzieja!

Usłyszała tupot nóg, odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, jak roztrącając

przechodniów,

nadbiega chodnikiem jakiś człowiek. Ubranie miał obdarte i

przyciskał do boku damską torebkę. W pewnej odległości za nim biegł potężny

mężczyzna w średnim wieku, który nie przestawał krzyczeć:

Zatrzymajcie go! Wyrwał mojej żonie torebkę! Uciekający złodziej

potrącił jakąś kobietę, tak że upadła na chodnik, a sam, tracąc równowagę,

zatoczył się i zderzył z Mollie. Pearce błyskawicznie chwycił ją za ramiona i

podtrzymał, po czym widząc, że nic jej już nie grozi, runął na złodzieja i
podci

ąwszy mu nogi, przewrócił go na chodnik.

Mężczyzna próbował zerwać się z ziemi, uderzył nachylonego nad nim

Pearce’

a w twarz i zbił mu okulary. Wtedy Pearce trzasnął go pięścią w

podbródek i złodziej osunął się ogłuszony na chodnik.

Biegnący za nim mężczyzna zatrzymał się przy nich. Ciężko dyszał,

siwiejące włosy miał w nieładzie. Schylił się, wyrwał złodziejowi torebkę i

podniósł go z ziemi. Stojąc za nim, przyciskał go do siebie, nie pozwalając
uciec.

– Policja. Gdzie tu jest policja? –

wysapał. Pearce zobaczył, że w tym

momencie wychodzi zza rogu barczysty, czarnoskóry policjant w granatowym
mundurze.

Dostrzegł także, że złodziej doszedł już do siebie po uderzeniu i

zapewne jeszcze całkowicie nie skapitulował.

Niech pan tu ściągnie tego policjanta, a ja tymczasem zaopiekuję się nim –

zwrócił się do siwowłosego mężczyzny.

Założył rabusiowi chwyt na przedramię i ostrzegł go:

Nie próbuj uciekać, bo złamię ci rękę. Odwrócił głowę w kierunku Mollie i

spytał:

background image

Nic ci się nie stało?

Wpatrywała się w niego z pobladłą, kredowo białą twarzą. Oddech miała

płytki i przyspieszony. W jej szeroko rozwartych oczach malowało się

przerażenie.

Zrozumiał nagle. Stało się najgorsze... Ciemne okulary leżały w rynsztoku,

jedno ze szkieł było rozbite. Teraz Mollie wiedziała już wszystko.

Nie próbowała nawet opanować drżenia. Drgały jej pełne wargi, podbródek,

cała dolna połowa twarzy. Wpatrywała się w jego oczy: jasne, w odcieniu
intensywnej zieleni,

głęboko osadzone. W wykrój powiek, w długie ciemne

rzęsy...

– Nie jest

eś niewidomy – powiedziała głosem bez wyrazu. – Cały czas mnie

okłamywałeś.

Przełknął ślinę i patrząc ponad ramieniem trzymanego przez siebie

mężczyzny, powtórnie odnalazł jej wzrok. Nigdy w życiu nie widział, aby twarz

kobiety mogła wyrażać tak wiele. Wyczytać można z niej było tysiące rzeczy.

Teraz widział w niej żal, gorycz i poczucie zdrady tak głębokie, że poczuł

fizyczny ból jak po ciosie w żołądek. Skinął głową.

– Nie, nie jestem. –

Tylko tyle zdołał powiedzieć. Powtórnie przełknął z

trudem ślinę, przerażony tym, co malowało się na jej twarzy, i wściekły na
siebie,

że ją do tego doprowadził. Choć zawsze tak sprawnie operował słowami,

teraz wyjąkał jedynie coś najbardziej banalnego:

Pozwól mi wszystko wytłumaczyć.

Nie pozwoliła mu jednak. Odwróciła się nagle i zaczęła uciekać ulicą. Biegła

najszybciej jak mogła, z rozwianymi włosami, w których odbijały się iskierkami

refleksy świątecznych świateł.

Nie mógł pobiec za nią, gdyż ciągle trzymał złodzieja, który znowu

próbował się wyrwać. Nadszedł policjant i zaczął zadawać mu jakieś pytania.

Pearce nie odpowiadał. Stał zapatrzony w stronę, w którą oddaliła się Mollie.

Wreszcie,

po długiej chwili, odwrócił się, włożył ręce w kieszenie płaszcza i

odszedł.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nie widząc, co się wokół niej dzieje, półprzytomna Mollie dotarła jakoś do

hotelu.

Zwinęła swoje rzeczy w niewielki tobołek, schwyciła go pod pachę i

zatrzasnęła za sobą drzwi.

Zatrzymała się na chwilę, aby przeliczyć pieniądze. Miała nadal,

wymienione w Dallas,

pięćdziesiąt dolarów. Pomyślała, że musi to jej starczyć

na przeżycie nocy i połowy jutrzejszego dnia. Wynajmie najtańszy hotel, na

lotnisko pojedzie autobusem a nie taksówką, jeśli trzeba, będzie nawet głodna.

Biegła w dół po schodach, pragnąc jak najprędzej pozostawić za sobą

miejsce,

w którym zdarzyło jej się to szaleństwo.

Tam właśnie spotkała Pearce’a. Oddychał ciężko, jak po biegu. Schwycił ją

za rękę. Próbowała w ogóle na niego nie patrzeć, lecz uderzyło ją, jak bardzo

intensywna jest zieleń jego oczu. Pasują wspaniale do jego twarzy, pomyślała
bez sensu.

Płonęły w tej chwili, wyrażając intensywność uczucia, w które nie

chciała jednak wierzyć. Nie wierzyła już bowiem niczemu, co z nim się wiązało.

Wszystko ci wytłumaczę – mówił pospiesznie. Trzymał ją za nadgarstki i

n

ie pozwalał uciec. – To był eksperyment, może trochę żart. Potem wymknęło

mi się to spod kontroli.

Wspaniały eksperyment! Wspaniały żart! – krzyczała, próbując mu się

wyrwać. – Kłamałeś. Kłamałeś bez przerwy. Jedno wielkie, okropne kłamstwo!

Przestań – syknął, ściskając jej ręce jeszcze mocniej i przyciągając ją ku

sobie. –

Próbowałem ci wszystko wytłumaczyć, ale ciągle coś się zdarzało.

Zeszłej nocy Irina, dziś rano pies. Mówiłaś, że chcesz, by nic złego nie stało się

w święta, postanowiłem więc czekać, żeby potem ci...

– Irina! –

przerwała mu. Włosy opadły jej na twarz, próbowała

bezskutecznie odrzucić je, wstrząsając głową. – Irina mą szczęście, że się ciebie

pozbyła.

Łzy napłynęły jej do oczu. Bała się, że rozpłacze się nie ze smutku, lecz ze

złości.

– A Fritz? –

wycedziła przez zęby. – Prawie płakałam nad tobą z powodu

biednego Fritza.

Skąd go wziąłeś? Ukradłeś go jakiemuś prawdziwemu

niewidomemu? To do ciebie podobne.

Nienawidzę cię! Boże, jak ja cię

nienawidzę!

– Mollie. –

Głos Pearce’a był stłumiony i schrypnięty. W jego oczach

zapaliły się zielone ogniki. – Pies jest mój. Przedtem, przez całe lata był
przewodnikiem wuja,

który był niewidomy. Wuj umarł i musiałem zabrać psa.

Jestem animatorem. C

hciałem sprawdzić, jak to jest, kiedy ktoś jest ślepy, bo

chcę zrobić film o krecie. O ślepym krecie, który jest detektywem w Nowym
Orleanie. To... jeden powód.

Chodziło też o twój głos, dlatego chciałem cię mięć

background image

przy sobie.

Udawałem, żeby wczuć się w postać kreta. A dzięki tobie

dopracowałem też postać norki.

Spojrzała na niego z nieukrywaną odrazą. Wydęła pogardliwie wargi.

Kret? Jakaś norka? – spytała drwiąco. – Postacie z kreskówki? I wszystko

to dla ciebie było tym właśnie! Zabawą w postacie z kreskówki!

– Nie! –

krzyknął prawie. Wyglądał tak, jakby ostatnim wysiłkiem woli

powstrzymywał się, aby nią nie potrząsnąć. – Może na początku tak było.
Potem...

nie chciałem zrobić ci przykrości. Próbowałem znaleźć sposób, żeby ci

w końcu powiedzieć...

Nigdy mi niczego nie powiedziałeś – wybuchła Mollie. – Zbyt dobrze się

tym bawiłeś. Kłamałeś bez końca! – Jej usta wykrzywiły się, jakby miała za

chwilę się rozpłakać. – Pomagałam ci pić kawkę. Kroiłam jedzenie w
restauracjach.

Prowadziłam cię wszędzie, jakbym była twoim psem.

Wybierałam dla ciebie ubrania, nawet bieliznę. Ależ musiałeś mieć ze mnie
ubaw. Biedna,

głupia Mollie. A w wolnych chwilach próbowałeś mnie

naciągnąć na łóżko. Z nudów, jak przypuszczam, bo nie było innej kobiety pod

ręką.

Tym razem rzeczywiście nią potrząsnął.

Uspokój się! – Usta wykrzywione miał złością.

Nie bawiłem się tobą. Owszem, chciałem pójść z tobą do łóżka. Jakiż

normalny mężczyzna by nie chciał? Ale tylko raz i potem już nie próbowałem.

Nie próbowałem żadnych takich sztuczek. Zanadto cię szanuję. Wysłuchaj

mnie! Wysłuchaj mnie, do cholery!

W jego głosie, twarzy, w zaciśniętych na. jej rękach dłoniach tyle było pasji i

namiętności, że Mollie nie mogła już tego dłużej znieść.

– Niczego nie szanujesz! –

krzyknęła. Zaczęła się szarpać, próbując się od

niego uwolnić. – I powodem tego wszystkiego, co robiłeś, był jakiś wstrętny,
parszywy kret! Paskudztwo,

które mieszka pod ziemią!

Szamotała się z nim coraz gwałtowniej, aż w końcu zwolnił chwyt, nie chcąc

sprawiać jej bólu.

To nie będzie żaden wstrętny, parszywy kret – bronił się rozpaczliwie –

tylko najsłynniejszy kret pod słońcem. Pokażą go telewizje całego świata. I

tylko ja mogę go ożywić. A czy ty nie wiesz, co to jest studium roli?

– Ciekawe jakiej roli? –

Mollie zaśmiała się histerycznie. – Skąd mam

wiedzieć, czy dalej nie kłamiesz? Może wcale nie jesteś animatorem? Możesz

być...

wszystkim... nawet Marsjaninem. Nie wiem i nie interesuje mnie to. Jedno

tylko wiem na pewno: to,

że jesteś kłamcą! Ominęła go i zaczęła zbiegać po

schodach.

– Jestem animatorem! –

krzyczał za nią. – Pracowałem przez dziesięć lat w

wytwórni Disneya i cztery lata w TAŚM teraz wreszcie mogę robić na własny

background image

rachunek film,

o którym zawsze marzyłem!

– Nic mnie nie obchodzi,

gdzie pracowałeś! – odkrzyknęła, zatrzymując się

na dolnym podeście schodów. Zdjęła z palca pierścionek z granatem. – Weź to.

Dostałam go od matki, ale wolę się z nim rozstać, niż być ci winna choćby
grosz. Sprzedaj go sobie. Wystarczy na to,

co na mnie wydałeś.

Widząc, że nadal stoi nieruchomo, cisnęła z całej siły pierścionkiem w jego

kierunku.

Odbił się od pokrytej jedwabną tapetą ściany i upadł na dywan tuż

obok jego stóp.

Zaczęła biec przez hol i usłyszała, jak woła za nią zmienionym z gniewu

głosem:

Mollie! Posłuchaj, Mollie!

– Gad! –

wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Kłamliwy, dwulicowy gad!

Wypadła na ulicę i zatrzymała przejeżdżającą właśnie taksówkę. Wślizgnęła

się do niej, nie czekając, aż kierowca wyjdzie i otworzy jej drzwi, a potem

zatrzasnęła je tak mocno, jakby chciała zostawić za nimi wszelkie wspomnienia
o ty

m człowieku.

Dokąd? – spytał taksówkarz.

Do najtańszego hotelu gdzieś tu w okolicy – zadysponowała.

Taksówkarz pokręcił głową, wahał się przez chwilę.

Proszę pani, nie jestem pewien, czy będzie pani chciała zatrzymać się w

najtańszym hotelu, jaki znam. Są tu takie miejsca, których można się

przestraszyć.

Ja się nie przestraszę – ucięła ostro. I rzeczywiście, czego miałaby się bać?

Najgorsze już ją spotkało.

Hotel chyba w ogóle nie miał nazwy. Nad obskurnym wejściem rachityczny

neon wyświetlał swoje „OTEL”. Litera „H” była czarna i martwa, gasnące co
chwila „O”

też dożywało swych dni.

Pokój był niewiarygodnie tani, lecz także mały, zimny, brudny i pozbawiony

ciepłej wody. Za ścianą przez całą noc kasłał jakiś mężczyzna.

Myślała, że takie hotele istnieją tylko w ponurych filmach. Udręczony

życiem bohater spędza ostatnią noc w takim właśnie pokoju, rozmyślając o tym,

że niżej nie mógł już upaść. Następny jego krok może już być tylko krokiem
rozpaczy.

Leżała na wąskim łóżku, bezskutecznie próbując się rozgrzać. Jej następny

krok,

myślała, to powrót do Nowego Jorku. Będzie bakterią, będzie usługiwać w

kawiarni,

będzie robić wszystko, aby przeżyć. Ale zadzwoni natychmiast do

agencji i poprosi, aby nigdy,

bez względu na okoliczności, nie przyjmowali dla

niej oferty pracy od człowieka przedstawiającego się jako Pearce Goddard. Jeśli

w ogóle ta cała historia z filmem animowanym jest prawdą. Mógł równie dobrze

i to sobie wymyślić, licząc, że łatwiej przyjdzie namówić ją, aby się z nim

przespała.

background image

Mężczyzna za ścianą zaniósł się ochrypłym kaszlem. Mollie ukryła twarz w

twardą, pozbijaną poduszkę. Jakże była głupia! Tak niedawno jeszcze poszłaby

z nim przecież do łóżka, gdyby tylko poprosił ją o to. I zrobiłaby to chętnie i

radośnie, w przypływie uniesienia, którego żałowałaby potem do końca życia.

Gorące łzy płynęły spod jej mocno zaciśniętych powiek. Wyrzucała sobie, że

jest idiotką. Najgorszego gatunku idiotką – taką, która potrafi zrobić to samo

głupstwo dwa razy pod rząd, Jak można notorycznie zakochiwać się w

mężczyznach, którzy w rzeczywistości nie istnieją, lecz są jedynie tworem jej

wyobraźni!

Z wściekłością uderzyła pięścią w poduszkę. Może coś złego tkwi w niej

samej? Jakaś perwersyjna potrzeba, nieomylny instynkt, który sprawia, że

pociągają ją mężczyźni niezdolni do mówienia prawdy?

Przycisnęła pięść do gorącego policzka, a potem ugryzła się w wierzch dłoni

aż do bólu, tak jakby mogło to złagodzić jej wewnętrzne cierpienie. Spędziła z
Pearce’

em niespełna trzy dni. Były niespokojne, pełne wrażeń, jednak były

także najszczęśliwszymi dniami w jej życiu. Cóż, kiedy całe to szczęście

budowane było na fałszu.

Najbardziej absurdalne w tej całej historii, wręcz okropne, wydawało jej się

to,

że Pearce zrobił to wszystko z powodu kreta. Jakiegoś głupiego kreta z

nieistniejącej kreskówki!

Opuściła hotel zaraz po świcie, najwcześniej, jak się dało. Spędziła w nim

najgorszą noc wigilijną w swoim życiu. Jej samolot odlatywał dopiero o drugiej

i mając wiele czasu, wędrowała bez celu wzdłuż Bourbon Street. Zatrzymała się
znowu przy tym samym sklepie z maskami.

Oglądała je jeszcze raz, dziwiąc się,

że tak dobrzeje zapamiętała. W głębi nad nimi, w odbiciu na szybie widziała

swoją – tym razem samotną sylwetkę.

Pokiwała głową. Maski... Pozory... Ułuda... Kłamstwa...

Usłyszała tuż za sobą męski głos, niski i burkliwy.

Zgubiłaś czapkę. Nie jest ci zimno?

Zastygła w bezruchu. Patrzyła dalej w okno wystawy. W szybie zamajaczyła

sylwetka stojącego za nią mężczyzny. Pearce! Czuła, jak coś w niej zastyga i
stopniowo cora

z większym ciężarem przygniata jej piersi. Wyprostowała się i

próbując przybrać obojętny wyraz twarzy, odwróciła lekko głowę.

Odejdź stąd. Daj mi spokój – powiedziała stłumionym głosem.

Nie odejdę i nie zostawię cię w spokoju – odpowiedział z nieoczekiwaną

gwałtownością. – Szukałem cię przez całą noc. Gdzie, do cholery, byłaś?

– Nie twój interes. –

Potrząsnęła gwałtownie głową. Lodowaty wiatr

rozwiewał jej włosy.

Wziął ją za ramiona i odwrócił ku sobie. Gwałtownym ruchem uwolniła się

od niego.

– Nie dotykaj mnie! –

krzyknęła.

background image

Nie chodź z gołą głową, włóż to. – Wyjął z kieszeni czapkę zgubioną przez

nią na schodach.

Wzięła ją od niego i założyła. Przyglądała mu się przez chwilę. Był nie

ogolony,

wiatr potargał mu starannie zazwyczaj uczesane włosy. Znowu

zaskoczył ją widok jego oczu, ich prawie mistyczna zieleń, wyrazistość
spojrzenia.

Odwróciła wzrok. Trwało to tylko chwilę, ale wiedziała, że oczu

tych nie zapomni nigdy,

że ich wspomnienie będzie prześladować ją do końca

życia. Schyliła głowę i pozwoliła, by włosy zasłoniły jej twarz. Zdecydowanym

krokiem zaczęła się oddalać.

Chcę ci oddać także pierścionek twojej matki. – Słyszała, że idzie za nią

chodnikiem. –

Proszę cię, weź go z powrotem.

– Nie –

odpowiedziała, nie zatrzymując się i nie odwracając głowy. –

Mówiłam, że nie chcę być ci cokolwiek winna.

– Mollie! –

zawołał za nią – nie bądź taka cholernie uparta. To pierścionek

twojej matki,

nie mogę go wziąć.

Nie odpowiedziała mu. Na rogu otwarta była jakaś mała restauracja.

Wślizgnęła się do środka, ale Pearce nie dał za wygraną i wszedł za nią.

W środku panował półmrok. Mollie, nie bardzo wiedząc, po co to robi,

przeszła przez całą salę i znalazła najbardziej mroczne miejsce w głębi lokalu.

Pearce dołączył do niej. Poczuła jego rękę na swoim łokciu. Odwrócił ją ku

sobie i schylił się tak, że ich oczy musiały znowu się spotkać. Jak przez mgłę

zauważyła, że skaleczenia na jego brodzie częściowo już się zagoiły.

Przypomniała sobie, jak jeszcze niedawno współczuła mu z ich powodu.

– Czemu mi

się przyglądasz? – spytał. – Dlaczego patrzysz na mnie takim

wzrokiem?

Myślę, że trzeba być wyjątkowym idiotą, aby golić się z zamkniętymi

oczami –

powiedziała ze złością. – Właśnie dlatego skaleczyłeś się, prawda?

Udając kreta.

Słuchaj, Mollie. Nie ma takiego prawa, które zabraniałoby komuś udawać

kreta –

odpowiedział.

Nie bawi mnie już twoja elokwencja. Jeszcze raz cię proszę, zostaw mnie

w spokoju.

A ja proszę, żebyś mnie zrozumiała. Byłaś w trudnej sytuacji,

potrzebowałaś pomocy. Nie przyjęłabyś jej ode mnie, gdybyś wiedziała, że

widzę. Nie chciałem zrobić nic złego.

Zawsze tak mówią ci, którzy kogoś skrzywdzili – zaprzeczyła, z uporem

kręcąc głową. – Opowiadają, że nie chcieli zrobić nic złego.

Próbowałem ci wszystko wyjaśnić. Dwa razy już prawie to zrobiłem. Ale

potem...

sama przecież nie chciałaś... i zdecydowałem się poczekać, aż skończą

się święta.

Nie oczekuję od ciebie żadnych wyjaśnień. – Nie próbowała opanować

background image

drżenia głosu, chcąc pokazać mu, jak bardzo jest wściekła. – Ani żadnych

usprawiedliwień. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Masz kobietę, która
czeka na ciebie w Kalifornii,

i drugą w Tampa. Nie rozumiem, czego ode mnie

chcesz.

Zabawa się skończyła. Zostaw mnie w spokoju.

Gwałtownie uwolniła rękę z jego uścisku.
– Zostaw mnie –

krzyknęła prawie – bo zawołam ludzi na pomoc. Wezwę

policję i wyrzucą cię stąd.

Masz rację – powiedział z ostrym błyskiem w oczach. – Sam nie wiem,

czego od ciebie chcę. Nie mam czasu na takie sprawy. Mam konkretną rzecz do
zrobienia i trzy n

ajbliższe lata na to zarezerwowane. Tracę czas, próbując

wyjaśnić coś kobiecie, dla której nic nie znaczą logiczne argumenty. Nie wiem,
czy masz klapki na oczach, czy klapki w mózgu, ale pewne rzeczy do ciebie nie

docierają. Mógłbym równie dobrze mówić do ściany.

– Wspaniale! –

żachnęła się Mollie. – Najpierw kłamiesz bez zmrużenia oka,

a potem okazuje się, że to ja mam klapki w mózgu.

Słuchaj – ciągnął dalej, tym razem już spokojnie – chciałem zachować się

przyzwoicie: wytłumaczyć się, przeprosić. Wróćmy jednak do tego, o czym już

wspominałem. Chodzi o twój głos. Zastanów się nad tym, niekoniecznie w tej
chwili, tak... na spokojnie.

Będę w kontakcie z twoją agencją. Może okaże się,

że ten czas nie był dla nas ostatecznie stracony. Ja będę miał twój głos, a ty

pracę; Nikt nie straci, oboje skorzystamy.

Tego już było za wiele. Mollie zerwała się z miejsca i obciągnęła na sobie

płaszcz. Jego ostatnie słowa rozwścieczyły ją bardziej niż wszystko, co

powiedział przedtem. Brzmiało to tak, jakby zależało mu jedynie na jej głosie,
jakby to,

co wydarzyło się między nimi, w ogóle nie dotyczyło sfery

emocjonalnej.

Wolę umrzeć z głodu, niż z tobą pracować – wyrzuciła z siebie. – Wolę

wrócić do Minnesoty i zmywać talerze do końca życia, na zawsze zrezygnować
z aktorstwa.

Odwróciła się i zaczęła iść w kierunku wyjścia.
– Na pewno nie! –

zawołał za nią drwiąco. – Teraz ty kłamiesz. Tak samo

nie potrafisz zrezygnować z tego, co robisz, jak ja!

Nie obejrzała się nawet, pchnęła drzwi i wyszła na ulicę.
Tym razem Pearc

e nie poszedł za nią. Zatrzymał się przy małym,

mahoniowym barze.

Spojrzał na wiszący nad nim antyczny zegar. Dochodziła

dziewiąta. Było mu wszystko jedno.

– Whisky,

proszę – zwrócił się do barmana. – Obojętne jaką, byle czystą.

Kłopoty z kobietą? – spytał przyjaźnie barman. Był to przystojny,

czarnoskóry mężczyzna, który uprzednio przyglądał się ich kłótni z zawodowo

obojętnym wyrazem twarzy.

No właśnie – przytaknął ponuro Pearce, patrząc w kierunku drzwi.

background image

– Niedobrze tak...

w święta – powiedział barman i uzupełnił to filozoficznym

komentarzem. –

Niech pan posłucha mojej rady. Nie warto się martwić, kobiety

są bardzo do siebie podobne. Straci się jedną, znajdzie się drugą. Tak bardzo się

znowu od siebie nie różnią.

Też prawda – zgodził się Pearce, nie przestając patrzeć w kierunku drzwi.

Dwoma łykami opróżnił szklankę do dna.

Mollie siedziała już przez dłuższy czas przed Cafe du Monde. Obejmowała

dłońmi kubek kawy i przyglądała się żonglerom. , Tym razem uliczni artyści

występujący na zimnie przed tak nieliczną publicznością nie budzili jej sympatii.

W ich próbach zdobycia poklasku widziała coś fałszywie patetycznego,
absurdalnego niemal.

A czy jej własne życie nie jest w końcu tak samo absurdalne? – zastanawiała

się. Spędza teraz samotne święta w Nowym Orleanie. Jest bez grosza przy
duszy. Wszystko,

czego się dotknie, nie udaje się jej. Całe jej życie jest jednym

wielkim nieporozumieniem.

Wróci do Nowego Jorku i co dalej? Jedyna rzecz,

na którą może liczyć, to

rola bakterii.

Może Michael nie był wcale takim tchórzem, jak myślała. Może

był po prostu realistą? Powinna porzucić swoje głupie marzenia, wrócić do

Minnesoty i zająć się czymś sensownym. Próbowała sięgać zbyt wysoko.

Upadła i potłukła się boleśnie. Czas się z tego wycofać.

Westchnęła i skuliła się, drżąc z zimna. Nigdy w życiu nie czuła się tak

przygnębiona i niepewna. Zdradził ją Michael, zawiódł Pearce... Zdarzenia te

nastąpiły jedno po drugim, niszcząc kompletnie jej wiarę w ludzi i poczucie

pewności siebie.

Słońce wyszło zza chmur i złote światło wypełniło ulice. Mroczne cienie

poranka rozpełzły się gdzieś i zniknęły. Dzielnica Francuska nagle znowu

odzyskała swój czarodziejski urok, stała się miejscem, gdzie wszystko może się

zdarzyć.

I równie nagle Mollie poczuła, jak opuszczają ów mroczny nastrój.

Zrozumiała, że choć może się to innym wydać czymś głupim i bez sensu, , musi

wrócić do Nowego Jorku i pozostać tam, wbrew temu, że to miasto miało jej w

tej chwili tak mało do zaoferowania.

Zapragnęła nagle znowu zobaczyć Pearce’a, zajrzeć mu w oczy, sprawdzić,

co się naprawdę w nich kryje. Nie chciała wierzyć, że zależało mu jedynie na jej

głosie. Gdyby tak było, nie szukałby jej przecież przez całą noc na ulicach. Czy

w miarę upływu czasu również i do niego z coraz większą oczywistością nie

docierała prawda o tym, że zdarzyło się między nimi coś ważnego? I to właśnie

jej złość i upór sprawiły, że rozstali się ze sobą w tak idiotyczny sposób.

Odstawiła kubek i zerwała się z miejsca. Zaczęła iść w stronę hotelu licząc,

że spotka go może po drodze. W restauracji, w której się rozstali, nie było go

background image

już.

Wysoki barman wzruszył ramionami, gdy spytała, gdzie poszedł mężczyzna

o zielonych oczach.

Dotarła bez tchu do hotelu i w recepcji dowiedziała się, że Pearce zwolnił

pokój przed godziną. Wziął taksówkę i odjechał.

.

Spojrzała na zegarek. Dawno minęła już dziesiąta. Zadzwoniła do kliniki

weterynaryjnej,

ale odpowiedziała jej automatyczna sekretarka. Wyszukała w

książce telefonicznej domowy numer doktora Broussarda. Dowiedziała się od
niego,

że Pearce zabrał psa i pojechał na lotnisko. Odwiesiła słuchawkę

zadowolona z tego,

że, wedle zapewnień weterynarza, Fritz pożyje jeszcze parę

lat,

jeśli będzie dostawał odpowiednie lekarstwa. Ale jak znaleźć Pearce’a? –

myślała rozpaczliwie. Może jest już w samolocie? Zadzwoniła po taksówkę.

Wydawało jej się, że czeka na nią nieskończenie długo.

Na lotnisku sprawdziła wszystkie stanowiska odlotów do Los Angeles. Nie

było go nigdzie. Pytała ludzi, ale nikt nie widział wysokiego mężczyzny z psem.

Przygnębiona poszła na miejsce odprawy dla pasażerów odlatujących do

Nowego Jorku.

Miała jeszcze odrobinę nadziei, że może tam go spotka. Mógł

szukać jej tak samo, jak ona jego szukała.

Ale i tam również go nie było.

Powróciła samotnie do Nowego Jorku. Wynajęła mieszkanie tak małe, że po

upchaniu w nim mebli ledwo dało się między nimi przechodzić. Pracowała
dorywczo jako kelnerka w tej samej co poprzednio kawiarni u Greenów i

podkładała głos bakterii w filmach oświatowych. Po jakimś czasie dostała

świetną rolę w sztuce Tennesse Williamsa „Nagle, zeszłego lata”, którą

zdecydował się ponownie wystawić pewien teatr poza Brodwayem. Nakręciła

reklamówkę, w której jako gospodyni domowa entuzjastycznie wychwalała

zalety jakiegoś odświeżacza powietrza.

Dowiedziała się od przyjaciół, że Michael ożenił się w połowie lutego, ale

rzadko już o nim myślała. W dalszym ciągu jej myśli zaprzątał Pearce. Dała mu

przecież numer telefonu i adres, nie tylko swój, już nieaktualny, lecz także
agencji.

Wiedział więc, jak można się z nią skontaktować.

Nie robił tego jednak. Może potraktował poważnie wszystko to, co

nawygadywała mu w złości, zanim się ze sobą rozstali? To, że nie chce go

widzieć więcej na oczy i że nigdy nie będzie z nim pracować. Zebrała się na

odwagę i próbowała zadzwonić do Los Angeles, ale jego numer nie figurował w
spisie abonentów.

Wysłała mu ostrożnie zredagowany list. Napisała w nim, że jest jej przykro i

że go przeprasza. Doszła do wniosku, że jej reakcja była przesadna i
nieadekwatna do sytuacji.

Chciałoby także wiedzieć, jak czuje się Fritz. Czy

wyzdrowiał? I co z filmem o krecie? Po prostu jest ciekawa i to wszystko,

background image

pisała.

Wysłała list na adres wytwórni TAS z prośbą o przekazanie go Pearce’owi.

Nie dostała odpowiedzi, ani też poczta nie zwróciła jej listu. Nie było

sposobu,

aby dowiedzieć się, czy on w ogóle go otrzymał.

Ostrożnie, nieśmiało do miasta próbowała na powrót zawitać wiosna. Mollie

wystąpiła w jeszcze jednej reklamówce. Towarem, który tym razem

reklamowała, był papier toaletowy. Sztuka Williamsa zeszła z afiszów, ale udało

jej się dostać stały angaż na niewielkie role w satyrycznych audycjach
radiowych.

Kupiła sobie mały, czarnobiały odbiornik telewizyjny, aby nie tracić

kontaktu z tym,

co dzieje się na świecie. Ale naprawdę, jej uwagę pochłaniały

głównie kreskówki dla dzieci nadawane w niedzielne poranki. Tam

przynajmniej zawsze mogła oglądać wznowienia „Gołębia Parvisa”. Na końcu

najlepszych odcinków często podawane było nazwisko Pearce’a, czasem – jako

reżysera, czasem – jako autora scenariusza.

Był niedzielny poranek. Pierwszy prawdziwie piękny, ciepły dzień wiosny.

Mollie siedziała skulona na kanapie, czytając jakiś scenariusz i oglądając

epizody z kreskówki pod tytułem „Wojownicze żółwie Ninja”. Miała wpaść do
niej Clytie,

która wyjeżdżała na dwa tygodnie do Connecticut, i w tym czasie

Mollie podjęła się opieki nad jej papugą. Jakoś tak się składało, że Clytie

zostawiała papugę zawsze u niej, a było to naprawdę okropne ptaszysko.

Clytie pojawiła się właśnie w chwili, gdy wojownicze żółwie wydały swój

okrzyk wojenny,

obwieszczając zakończenie kolejnego odcinka niedzielnych

przygód.

Papuga wściekała się, ponieważ Clytie zakryła klatkę, chcąc ochronić

ją, przed chłodnym, wiosennym wiatrem. Był to bardzo neurotyczny ptak:

wyskubał sobie większość piór z piersi i był częściowo łysy.

– Pa,

kochanie! Muszę już lecieć, . Zaparkowałam samochód w

niedozwolonym miejscu.

Boję się, że lada chwila mnie stamtąd wywiozą. Nie

pozwól Scooterowi siedzieć w przeciągu. Nasionka słonecznika są w torbie.
Aha, jaki

ś człowiek wpadł wczoraj po południu do agencji, zostawił to i prosił,

żeby ci przekazać. Powiedziałam mu, że w niedzielę rano u ciebie będę.

Rzuciła Mollie białe, tekturowe pudełko.

Kto to był? – próbowała dowiedzieć się Mollie, ale Scooter zaczął kląć tak

potwornie,

że zupełnie ją zagłuszył.

Czyż nie jest cudny? – wykrzyknęła Clytie, zakrywszy ź powrotem klatkę,

żeby ptak się uspokoił. – Wie, że wyjeżdżam, i że będzie tęsknił za swoją

mamuśką. Pa, kochanie – zwróciła się do Mollie.

– Nie zapomnij

o próbie głosu dla tych ludzi od syropu do naleśników.

Pocałowała ją w policzek i wybiegła. Mollie zamknęła za nią drzwi. Scooter

złorzeczył ponuro w swojej klatce. Należał do tego nieco kłopotliwego gatunku
papug,

które z łatwością uczą się powtarzać przekleństwa i był w tej dziedzinie

background image

niedoścignionym mistrzem.

Mollie uśmiechnęła się do siebie. W nadawanej ubiegłej nocy audycji

radiowej grała rolę roztargnionego wampira. W tym tygodniu miała się zgłosić

na próby głosowe w reklamówce, w której wystąpi w roli butelki jakiegoś
syropu.

Nie była specjalnie zachwycona perspektywą przywdziania na siebie

kostiumu będącego atrapą szklanego opakowania nienaturalnych rozmiarów, ale

płaca była dobra, a zleceniodawcy szukali pewnej siebie, energicznej aktorki.

– Wczoraj wampirem,

za tydzień syropkiem na zwiększenie energii –

wygłosiła filozoficzną sentencję – a w międzyczasie uziemiona, z łysą papugą

na głowie.

Otworzyła przyniesione przez Clytie duże, płaskie pudełko.

Serce zatrzymało jej się na chwilę. Dosłownie czuła, jak się zatrzymało.

Wewnątrz pudełka leżała czerwona, zdobna w cekiny i czarne pióra maska –
jedna z tych z Nowego Orleanu.

W rogu kartonu znalazła także małe, jubilerskie pudełko z szarego aksamitu.

Otworzyła je. W promieniu słońca zalśnił pierścionek z granatem. Wstrzymała

na chwilę oddech. Na dnie leżała biała koperta z ozdobną inskrypcją jej
nazwiska.

Odstawiła pudełko i drżącymi palcami otworzyła kopertę.

Prawie całą kartkę zajmował niesamowity rysunek kreta. Ubiór miał

dystyngowany: wytwornego

kroju płaszcz i założony pod odpowiednio

dostojnym kątem kapelusz derby. Oczy zakrywały mu ciemne okulary, a ręce

miał złożone, jakby przeżywał coś w rodzaju rozterki. Każda linia rysunku

sugerowała, że jeżeli zwierzątko jest spragnione czegokolwiek, to tylko miłości.

Obok umieszczona była krótka notka:
„Norko,

brak mi ciebie! Jeśli czujesz coś podobnego, to spotkaj się ze mną w

restauracji Mardi Grass w niedzielę o dwunastej w południe. Kret”.

O Boże! – westchnęła Mollie, serce biło jej jak oszalałe. Spojrzała na

zegarek.

Była jedenasta trzydzieści. Znała restaurację Mardi Grass. To dość

daleko,

lecz jeśli wyjdzie natychmiast z domu i uda jej się złapać taksówkę, ma

szansę niewiele się spóźnić.

Dotarła na miejsce dwadzieścia minut po dwunastej. Restauracja mieściła się

w starym, murowanym budynku,

który zdobiły metalowe kraty i balustrady, co

przypominało styl Dzielnicy Francuskiej. Wewnątrz znajdowało się małe

podwóreczko otoczone ceglanymi ścianami, po których pięło się dzikie wino.

Stało tam kilkanaście stolików z marmurowymi blatami. Z tyłu znajdowała się
fontanna,

w kącie kwitło różowo jakieś drzewko.

I właśnie tam, opodal fontanny, zobaczyła Pearce’a. Ponownie poczuła, że

coś dziwnego dzieje się z jej sercem: zatrzymało się na moment, pojawiło się
uczucie bólu i lekki przestrach,

a potem jakimś cudem zaczęło bić na nowo.

Patrzył na nią, siedząc oparty łokciem o blat stołu z wyciągniętymi przed

siebie długimi nogami. Postawa jego była niewymuszona, prawie niedbała –

background image

podobnie jak ubiór.

Miał na sobie czarne, luźne spodnie i grubą, jasnozieloną

bawełnianą bluzę; Jego ciemne włosy połyskiwały w słońcu. Obok niego, na
normalnej smyczy –

nie w uprzęży – siedział Fritz. Posiwiał chyba jeszcze

bardziej, ale ujrzawszy Mollie,

zdobył się na przyjazny gest i z godnością

kiwnął ogonem.

Pearce podniósł się z krzesła. Był bardzo opalony i wyglądał świetnie, ale

twarz miał poważną. Gdy zbliżyła się do niego, zmierzył ją wzrokiem i

powiedział:

Myślałem już, że nie przyjdziesz.

Nie mogłam złapać taksówki – odrzekła, starając się w pełni panować nad

głosem. – Dostałam twoją karteczkę tuż przed południem, bo Clytie spóźniła się

trochę.

Skinął głową, zachowując ten sam poważny wyraz twarzy.

No właśnie. Próbowałem złapać cię wczoraj po południu, ale Clytie

pow

iedziała mi, że jesteś zajęta. Jako wampir. A wieczorem musiałem odbyć

przymusową biesiadę w towarzystwie potencjalnych inwestorów.

No właśnie – powtórzyła za nim. Przecież tak bardzo pragnęłam go

zobaczyć, pomyślała a teraz oboje nie wiemy, jak ze sobą rozmawiać.

Spotykałeś się z ludźmi, którzy mają zainwestować w ten film o krecie? –

zdobyła się w końcu na pytanie.

– Tak. –

Skinął głową. – Czemu nie siadasz? Chcesz się czegoś napić albo

zjeść coś?

Ależ z przyjemnością – odpowiedziała mechanicznie. – Będzie mi bardzo

miło.

Pomógł odsunąć jej krzesło i jego palce musnęły przelotnie wierzch jej dłoni.

Drgnęli oboje.

No więc, jakie plany na przyszłość? – spytał. – Znowu wampiry?

Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie,

teraz będę syropkiem. W telewizji, jeśli wszystko pójdzie dobrze...

– Syropkiem –

powtórzył i w zamyśleniu pokiwał głową. – Widuję cię

czasem w telewizji. Zawsze mówisz o nieprzyjemnych kuchennych zapachach.

Trzymasz w ręku pojemnik z jakimś paskudztwem i opowiadasz coś o

czosnku i rybach...

Wzruszyła ramionami i próbowała się uśmiechnąć.

– Wszystko dla chleba –

stwierdziła pogodnie.

Sztuka aktorska przydaje się nawet do reklamy papieru toaletowego.

– Owszem –

odparł, uśmiechając się krzywo. Nareszcie miał ten sam,

drwiący, dobrze przez nią zapamiętany wyraz twarzy. – Ten kawałek także

widziałem. Dobrze to było zrobione.

Bębnił w – roztargnieniu palcami po marmurowym blacie stolika.

No więc, jak w końcu zdecydowałaś? – spytał.

Chcesz podkładać głos tej mojej norki? Czy może syropowe zobowiązania

background image

staną ci na przeszkodzie?

A więc to tak, pomyślała Mollie. Po prostu, nadal zainteresowany jest jej

głosem i to wszystko... Dzień spochmurniał dla niej nagle, choć słońce świeciło
tak samo mocno,

jak przed chwilą.

– Owszem –

powiedziała, starając się nie patrzeć na niego. – Myślę, że mogę

być twoją norką.

– No, to dobrze –

mruknął. Milczenie, jak trzecia nieproszona osoba, znowu

towarzyszyło ich spotkaniu.

Na szczęście zjawił się kelner. Pearce zamówił dwie szklaneczki wina.

Splotła dłonie i przycisnęła je do siebie.

– No i jak ci idzie z filmem? –

spytała. Na moment podniosła na niego

wzrok.

Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że wprawiło ją to w zakłopotanie.

Odniosła wrażenie, jakby jego zielone oczy przewiercały ją na wylot,
dostrz

egając to wszystko, co starała się ukryć.

– Scenariusz,

a nawet scenopis mam już gotowy, studio załatwione.

Wszystko będzie robione w Hollywood. – Po raz pierwszy naprawdę się

uśmiechnął. Wzniósł oczy ku niebu, jakby miał tam niewidzialnego wspólnika,
którego ucieszy to,

co za chwilę powie.

Żebrałem, umizgiwałem się, pożyczałem, gdzie mogłem. Mam już

pieniądze na cały film. I mam także dwanaście milionów dolarów długu. –

Zaśmiał się w tym momencie, ale nie zabrzmiało to specjalnie wesoło.

O Boże, Pearce. – Mollie z przejęcia wstrzymała oddech. – Stawiasz na to

dwanaście milionów?

W dalszym ciągu uśmiechał się krzywo.

Prawie czternaście. Wuj mi trochę zostawił i dołożyłem całe swoje

oszczędności. Wszystko poszło na kreta. Głupie ci się to wydaje, prawda?

Zaprzeczyła ruchem głowy. Ujrzał, jak słońce skrzy się w jej rozsypanych

włosach i uśmiech zamarł na jego ustach. Wpatrywał się w nią z tą samą co

przedtem intensywnością.

Ależ skąd! – odrzekła z prawdziwym entuzjazmem. – Wcale nie wydaje mi

się to głupie, tylko odważne i wspaniałe. Widziałam twoje kreskówki w
telewizji. Jestem pewna,

że uda ci się zrobić wspaniały film.

A czy ci już kiedyś mówiłem, że uwielbiam twoje włosy? – spytał nagle

niskim,

czułym głosem. – Odkąd pierwszy raz otworzyłem oczy, żeby ci się

przyjrzeć, nieustannie mnie prześladują.

Ta uwaga była tak nieoczekiwana, że zupełnie nie wiedziała, co ma

powiedzieć. Wpatrywała się po prostu w jego twarz, starając się coś z niej

wyczytać.

– I

może już zawsze będą mnie prześladować – powiedział, ujmując w palce

kosmyk jej włosów.

Czy możesz mi wybaczyć to, co stało się w Nowym Orleanie?

background image

Ich oczy spotkały się.

Już dawno ci wybaczyłam. W pierwszy dzień Bożego Narodzenia.

– Jak to?

Już wtedy zrozumiałam, jak to się stało. – Tak bardzo chciała mu wszystko

opowiedzieć, że głos wymknął jej się zupełnie spod kontroli i zadrżał
nieoczekiwanie. –

To był taki ciąg przypadków. Wszystko, co nam się

przydarzyło. Nie chciałeś zrobić nic złego, to nie była twoja wina... Próbowałam

cię znaleźć, szukałam wszędzie, ale gdzieś mi zniknąłeś.

O Boże, Mollie – wyszeptał. Przysunął się bliżej wraz z krzesłem i objął ją

ramieniem. –

Gdybym o tym wiedział... Gdybym tylko o tym wiedział, to...

Wolną ręką bawił się nadal jej włosami. Zamiast skończyć poprzednie

zdanie,

spytał nagle, jakby z irytacją:

Nie mogłaś powiedzieć mi tego przez telefon albo napisać?

A skąd miałam wziąć twój numer telefonu?

tłumaczyła siei – Wysłałam list do wytwórni TAS z prośbą, aby ci go

przekazali. Nie wiem nawet, czy

go dostałeś.

Nie widziałem go na oczy. – Ujął w dłonie jej twarz. – Wygląda na to, że

TAS nie przesyła mi żadnych listów. Pewnie Irina je wyrzuca. Myślałem, że

jesteś taka sama jak ona... że nie zechcesz już się ze mną spotkać. Miałaś
powody,

żeby mnie znienawidzić.

Nie miałam żadnych powodów, żeby cię znienawidzić – wyznała. –

Żadnych. Wręcz przeciwnie.

Nachylił się nad nią ze skupionym wyrazem twarzy.
– Mollie, czy ty wiesz,

co przed chwilą powiedziałaś? Czy cię dobrze

zrozumiałem?

Wargi drżały jej coraz bardziej. Powiedziała prawdę, bo nie potrafiła kłamać,

a to,

co czuła, było zbyt silne, aby udało się stłumić i ukryć.

– Tak –

powiedziała głosem drżącym ze wzruszenia. – Dobrze mnie

zrozumiałeś. To właśnie chciałam powiedzieć. Nigdy nie przeżyłam takich
trzech dni...

z nikim. Z nikim nie by

ło mi tak dobrze, nawet przez godzinę...

Mnie też – szepnął – tylko z tobą tak było.

Nachylił się i złożył na jej ustach długi, gorący pocałunek. Oderwał się od

niej i uśmiechnął porozumiewawczo. – Wstań. Zróbmy to przyzwoicie. Na

stojąco jakoś nam to lepiej wychodziło.

– Jak to? –

spytała strapiona. – Gdzie mamy to zrobić?

Zaprowadził ją pod kwitnące drzewo w rogu podwórka. Było to jedno z tych

biednych,

z trudem walczących o przetrwanie wśród murów Nowego Jorku

drzew,

na tyle jednak duże, by zasłonić ich przed oczami gości siedzących przy

innych stolikach.

Objął ją ramionami i powiedział z uśmiechem:

Mówiłem sobie: po co to wszystko? Chciałem dać sobie z tym spokój.

background image

Powtarzałem po sto razy: to po prostu kolejna kobieta, taka sama jak inne. Ale

ty nie jesteś taka sama jak inne. Wiesz, pamiętam każdą minutę z tych trzech
dni.

Każde słowo, jakie wypowiedziałaś, sposób, w jaki je mówiłaś...

– Wiem –

wyszeptała. Łzy napłynęły jej do oczu.

Ze mną było to samo. Też zapamiętałam wszystko. Przyciągnął ją bliżej i

wtulił policzek w jej włosy.

Chyba cię kocham, norko.

I ja chyba cię kocham, krecie – szepnęła, pocierając twarzą o jego ciepłą,

twardą pierś.

– Wiesz,

trochę krucho jest teraz u mnie z pieniędzmi – powiedział

poważnie. – Naprawdę, Mollie, wsadziłem wszystko w ten film. Jeśli chodzi o
to, niewiele mam ci do zaoferowania, przynajmniej w tej chwili.

Nie musisz mi niczego oferować – odrzekła i objęła go za szyję.

Przyjdzie taki dzień, że będziesz miała wszystko. Jeśli tylko się uda.

Obsypię wtedy diamentami każdy centymetr twojego ślicznego ciała, ozdobię

cię nimi jak choinkę. Niech tylko uda się ta gra. Ale na razie jest to ogromne
ryzyko.

– Nie takie znów ogromne.

Po prostu duże ryzyko, a ja przecież lubię

ryzyko. –

Dotknęła palcami jego brody w miejscu, gdzie skaleczył się przy

goleniu.

Pozostał maleńki ślad. Wiedziała, że będzie tę bliznę kochać do końca

życia.

– Cholernie niestosowny moment –

powiedział ze śmiechem – prosić

kobietę, aby zechciała dzielić ze mną życie, w momencie gdy postawiłem w tej

grze czternaście milionów dolarów na kreta!

Ale to przecież będzie najwspanialszy kret w historii świata! – Pocałowała

go w brodę. – Sam tak o nim mówiłeś.

Miła jesteś, noreczko. Wierzysz marzeniom.

– Och, Pearce! –

powiedziała rozpromieniona.

– Jakie to dziwne.

Dlaczego wszystko tak się ułożyło? To, że spotkaliśmy się

w takim nieodpowiednim momencie.

Tyle błędów, nieporozumień, a na końcu

coś tak wspaniałego.

Pokręcił głową z twarzą rozjaśnioną uśmiechem. . – Nie wiem, Mollie. Może

tam, w górze, wiedz

ą – odrzekł. – Jak pójdziemy do nieba, dowiemy się, jak to

było naprawdę. Może to przeznaczenie?

Może przeznaczenie... – powtórzyła.

– I wiesz,

my we dwoje chyba zasłużymy sobie na niebo. Dowiemy się, jak

tam jest,

już tutaj. Już teraz.

Pocałował ją jeszcze raz i Mollie poczuła się znowu tak, jakby cały świat

przestał istnieć. W całym kosmosie byli tylko oni – Pearce i ona w jego

objęciach.

Zapomnieliśmy sobie jeszcze coś powiedzieć ostatnim razem – wyszeptał z

background image

ustami przy jej ustach.

Wesołych Świąt, Mollie! Wesołych Świąt, norko! Wesołych Świat,

kochana!

Wesołych Świąt, krecie – odpowiedziała, tuląc się do niego.

Płatki różowych kwiatów zawirowały na wietrze. Pearce objął ją jeszcze

mocniej i znów pocałował.

I Szczęśliwego Nowego Roku! – śmiał się.

Na ciepłym bruku podwórka, obok opuszczonego stolika, ignorując ich

zupełnie, spał Fritz. Grzało go słońce, chrapał i troszkę burczało mu w brzuchu.

Śniło mu się chyba coś miłego, bo poruszył ogonem, zmarszczył swój czarny

nos i pociągał nim tak, jakby rozkoszował się ucztą zapachów na
zaczarowanych uliczkach Nowego Orleanu.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Campbell Bethany Mezczyzna w ciemnych okularach
0071 Campbell Bethany Mężczyzna w ciemnych okularach
Campbell Bethany Mężczyzna w ciemnych okularach
Campbell Bethany Mężczyzna w ciemnych okularach
71 Campbell Bethany Mezczyzna w ciemnych okularach
Campbell Bethany Diamentowa pulapka
Campbell Bethany Sekret z Allegro
0022 Campbell Bethany Porwanie Księżycowej Róży
Campbell Bethany Krance ziemi
011 Campbell Bethany Krance ziemi 2
Campbell Bethany Krańce ziemi(1)
152 Campbell Bethany Tylko Kobieta
105 Campbell Bethany Sekret z Allegro
Campbell Bethany Tylko kobieta
Campbell Bethany Porwanie Ksiezycowej Rozy
174 Campbell Bethany Ich troje i kot
Campbell Bethany Porwanie Księżycowej Róży
Campbell Bethany Ich troje i kot
Campbell Bethany Ich troje i kot

więcej podobnych podstron