1
Douglas Adams
ycie,
Wszech wiat I Ca a Reszta
umaczy Pawe Wieczorek
(Life, The Universe And Everything)
2
Dla Sally
3
Rozdzia 1
Artura Denta ju od d
szego czasu budzi co rano w asny krzyk przera enia. Otwiera oczy i natychmiast sobie
przypomina , gdzie si znajduje.
Mniejsza z tym, e jaskinia by a zimna, e by a wilgotna i smrodliwa, prawdziwy problem polega na tym, e le
a w
rodku Islington, niedaleko centrum Londynu, a nast pny autobus odchodzi za dwa miliony lat.
Czas jest - je li wolno si tak wyrazi - najgorszym miejscem, w jakim mo na si zgubi , a Artur Dent z pewno ci
móg by to potwierdzi , gdy ju wielokrotnie gubi si zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Gdy kto gubi si w przestrzeni,
ma przynajmniej co robi .
Po d ugim i skomplikowanym ci gu wydarze , w czasie których - w dziwaczniejszych okolicach Galaktyki, ni
móg by sobie kiedykolwiek wyobrazi w naj mielszych marzeniach - na zmian to na niego wrzeszczano, to go obra ano,
utkn na prehistorycznej Ziemi i nawet je li jego ycie sta o si obecnie bardzo, ale to bardzo spokojne, ci gle jeszcze by
lekko roztrz siony.
Mija o w
nie pi lat, odk d nikt na niego nie nawrzeszcza .
Odk d cztery lata temu rozsta si z Fordem Prefectem, prawie nikogo nie widywa , nikt go wi c te od tego
momentu nie obrazi .
Z jednym wyj tkiem.
Zdarzy o si to pewnego wiosennego wieczora mniej wi cej dwa lata przed opisywanymi w
nie wydarzeniami.
nie wróci tu po zmroku do swej jaskini, gdy zauwa
b yskaj ce tajemniczo przez chmury wiat a. Odwróci
si i zagapi w gór , w sercu nagle zakie kowa a mu nadzieja. Ratunek. Ocalenie. Najt skniejsze marzenie rozbitka - statek.
Patrzy , zdziwiony i podniecony, i wyba usza oczy, a przez ciep e wieczorne powietrze ni st d, ni zow d zupe nie
bezg
nie sp yn w dó srebrny statek kosmiczny i rozpostar d ugie nogi w perfekcyjnej technicznie baletowej ewolucji.
Osiad mi kko na ziemi, a s yszalne przy l dowaniu delikatne buczenie zamar o niby u pione przez wieczorn cisz . Wysun
si trap. Ze rodka wyp yn o wiat o. W luku pojawi y si kontury wysokiej postaci. Obcy powoli zszed po trapie i stan
przed Arturem.
- Jeste cymba , Dent - powiedzia po prostu.
Wygl da obco, bardzo obco. Mia charakterystyczny dla Obcych wzrost, cechuj
Obcych p ask g ow i ma e,
typowe dla Obcych szparkowate oczy. Odziany by w z ote szaty, u
one w ekstrawaganckie fa dy, z szalenie obco
wygl daj cym deseniem na ko nierzu; mia blad , szarozielon skór , posiadaj
ów wiec cy po ysk, jaki na wi kszo ci
szarozielonych twarzy udaje si osi gn jedynie za pomoc wielu wicze i bardzo drogiego myd a.
Artur gapi si na niego jak wó na malowane wrota, a Obcy patrzy na niego jakby nigdy nic.
Pierwsze jaskó ki nadziei i podniecenia zosta y natychmiast pokonane przez zdziwienie i najrozmaitsze my li
zacz y walczy w g owie Artura o prawo do u ycia strun g osowych.
- Ooo...? - zapyta . - Blaa... aa... bla... - doda . - Ooo... too... ooo... kto? - wybe kota w ko cu i pogr
si w
pos pnym milczeniu. U wiadomi sobie, e przecie odk d jest w stanie si gn pami ci , nie odzywa si do nikogo s owem.
Obcy zmarszczy czo o i rzuci okiem na co w rodzaju notatnika, który trzyma w mizernej i chudej jak szczapa,
typowej dla Obcych d oni.
- Artur Dent? - zapyta .
Artur bezradnie kiwn g ow .
- Artur Filip Dent? - doda Obcy, wydaj c z siebie co w rodzaju przenikliwego szczekni cia.
Ee... ee... tak... ee... ee... - potwierdzi Artur.
Jeste cymba - powtórzy Obcy. - Jeste najprawdziwszym durniem.
- Ee...
Obcy sam sobie przytakn , kiwaj c potwierdzaj co g ow , postawi w notatniku obco wygl daj cego ptaszka,
szybko odwróci si i ruszy
wawo do statku, którym przed chwil przyby .
4
- Ee... - powiedzia Artur desperacko - ee...
- Nie odzywaj si tak do mnie! - warkn Obcy.
Wszed na trap, min luk i znikn w rodku. Statek zamkn si i po chwili rozleg o si g bokie i pulsuj ce
buczenie.
- Eee...hej! - wykrzykn Artur i zacz niemrawo biec w jego kierunku. - Moment! Co to ma znaczy ? Zaraz!
Czekaj!
Statek zacz si unosi , cho do dziwnie - sprawia wra enie, jakby pozbywa si w asnego ci aru. Na chwil
zawis w powietrzu, potem jednak wystrzeli w niezwyk y sposób w wieczorne niebo. Przelecia przez chmury, które na
moment rozb ysn y jasnym wiat em, i tyle go by o, Artur za , bezradnie podryguj c i podskakuj c w miejscu, zosta sam w
rodku niezmierzonych po aci ziemi.
- Co?! - wy . - Co powiedzia
? Co jestem? Czekaj no! Wracaj natychmiast i powiedz to jeszcze raz!
Skaka i podrygiwa , a zabola y go nogi, krzycza , a zacz o mu charcze w p ucach. Nikt nie odpowiada . Nie by o
nikogo, kto móg by go us ysze albo chcia porozmawia .
W tym w
nie momencie obcy statek kosmiczny z dudnieniem zbli
si do górnych warstw atmosfery, sk d zaraz
wyleci w przera aj
pustk , która oddziela od siebie niesamowicie ma liczb istniej cych we wszech wiecie rzeczy. Jego
ciciel, Obcy z niezwyk cer , rozpar si w fotelu. Nazywa si Wowbagger Niesko czenie Przed
ony i by
cz owiekiem z zasadami. Sam pierwszy by przyzna , e nie by y one zbyt dobre, ale liczy o si przede wszystkim to, e ma
zasady. Poza tym utrzymywa y go w ruchu.
Wowbagger Niesko czenie Przed
ony by - znaczy si , jest - jednym z bardzo niewielu nie miertelnych we
wszech wiecie. Ci, którzy rodz si jako nie miertelni, wiedz instynktownie, jak radzi sobie z wiecznym yciem,
Wowbagger niestety do nich nie nale
. Prawda jest taka, e od pewnego momentu zacz wr cz nienawidzi tej sfory
pogodnych obuzów. Nie miertelno przytrafi a mu si zupe nie niechc cy, z powodu nieszcz liwego wypadku z
przyspieszaczem cz stek, który nagle straci rozum, p ynnym obiadem i paroma gumowymi kr kami. Dok adne szczegó y
tego nieszcz liwego wypadku nie graj roli, gdy nikomu nie uda o si powtórzy warunków, w jakich do niego dosz o, wiele
za osób, które tego próbowa y, wysz o na g upków, zgin o albo i jedno, i drugie.
Wowbagger podenerwowany i zm czony zamkn oczy, znalaz w radiu pok adowym stacj nadaj
lekki jazz i po
raz kolejny stwierdzi , e móg by poradzi sobie z nie miertelno ci , gdyby nie te przekl te niedzielne popo udnia. Naprawd
móg by sobie z ni poradzi .
Na pocz tku nie miertelno sprawia a mu przyjemno . Pysznie si bawi nara aniem ycia, podejmowaniem
miertelnego ryzyka, zgarnianiem olbrzymich sum z wysoko oprocentowanych, d ugoterminowych lokat kapita u i w ogóle
yciem d
ej od kogo si da. Po pewnym czasie okaza o si jednak, e nie mo e doj do adu z niedzielnymi popo udniami i
okropn niech ci do robienia czegokolwiek, która zaczyna si oko o godziny 2.55, gdy cz owiek stwierdza, e ju wzi tyle
pieli, ile jest sens bra jednego dnia, e bez wzgl du na to, jak intensywnie b dzie si wpatrywa w artyku w gazecie, nigdy
go naprawd nie przeczyta ani nie b dzie stosowa omawianej w nim nowej rewelacyjnej techniki obrzezywania oraz e
wskazówki nieub aganie zbli aj si do godziny czwartej i zaraz zacznie si d uga, ponura godzina, kiedy dusza pije herbat .
W ten sposób coraz wi cej rzeczy przestawa o mie urok. Z twarzy Wowbaggera zacz znika u miech
zadowolenia, który zwykle prezentowa na pogrzebach kolejnych znajomych. Zacz pogardza wszech wiatem jako takim, a
w szczególno ci ka dym jego mieszka cem.
Wtedy przyj pewne yciowe zasady. Podj si zadania, które da mu cel w yciu i - w takiej mierze, w jakiej móg
to przewidzie - pozwoli zachowa werw po wsze czasy.
Podj decyzj , e b dzie l
wszech wiat. To znaczy: b dzie obrzuca wyzwiskami ka
istot we wszech wiecie.
Indywidualnie, osobi cie, jedn po drugiej i (z tego powodu naprawd rado nie zgrzyta z bami) w kolejno ci alfabetycznej.
Gdy ten i ów - co czasem si zdarza o - rezonowa , e plan jest nie tylko nie przemy lany, lecz po prostu niemo liwy
do wykonania z powodu wielkiej liczby istot, które ci gle si rodz i umieraj , wbija w adwersarza lodowaty wzrok i mówi :
- Chyba wolno m czy nie mie marzenia?
5
Tak wi c zacz . Wyposa
specjalnie zbudowany statek kosmiczny w komputer zdolny do opracowywania danych
potrzebnych do sta ego aktualizowania wiedzy o ludno ci znanego wszech wiata i obliczania wynikaj cych z tego
niesamowicie skomplikowanych tras podró y.
nie teraz statek przecina orbity planet Uk adu S onecznego i szykowa si do okr enia S
ca, by wystrzeli
jak z procy w przestrze mi dzygwiezdn .
- Komputer! - odezwa si Wowbagger.
- Jestem! - wrzasn komputer.
- Dok d teraz?
- W
nie obliczam.
Wowbagger przez chwil patrzy na wspania e klejnoty nocy, miriady male kich diamentowych wiatów,
obsypuj cych wiat em niesko czon ciemno . Ka dy, dos ownie ka dy z nich le
na jego drodze. Wi kszo odwiedzi
miliony razy.
Przez chwil wyobra
sobie tras swej podró y, cz c planety lini , jak przy grze z ponumerowanymi punktami.
Mia nadziej , e powsta y wykres, widziany z odpowiednio dobranego miejsca we wszech wiecie, oka e si bardzo
nieprzyzwoitym s owem.
Komputer zapiszcza niemelodyjnie, informuj c, e jest gotów z obliczeniami.
- Folfanga - stwierdzi . Zapiszcza . - Czwarta planeta w systemie Folfanga - doda . Znów zapiszcza . - Przewidywany
czas podró y trzy tygodnie. - Znów zapiszcza . - Spotkamy tam ma ego rozrabiak - zapiszcza - z plemienia
A-Rth-Urp-Hil-Jpdenu. Zdaje mi si - doda po ma ej przerwie, w czasie której piszcza
- e zdecydowa
si okre li go jako bezmózgiego dupka. Wowbagger zacharcza . Przez chwil ogl da majestat
Stworzenia za oknami.
- My
, e utn sobie ma drzemk . Przez rejon jakich stacji telewizyjnych b dziemy przelatywa w ci gu
najbli szych kilku godzin?
Komputer zapiszcza .
- Kosmowid, My lopix i Domowa ebska Skrzynka - zapiszcza .
- Jakie filmy, których nie widzia em ju trzydzie ci tysi cy razy?
- Nie.
- No có ...
- Daj Strach w kosmosie. Widzia
go dopiero trzydzie ci trzy tysi ce pi set siedemna cie razy.
- Obud mnie na drug po ow .
Komputer zapiszcza .
- Przyjemnych snów.
Statek lecia przez noc.
W tym czasie na Ziemi zacz o la jak z cebra. Artur Dent siedzia w jaskini i prze ywa jeden z najpodlejszych
wieczorów swego ycia. Po g owie chodzi o mu, co mdg powiedzie Obcemu, i rozgniata muchy, które te mia y pod y
wieczór.
Nast pnego dnia zrobi sobie torb z króliczego futra, uzna bowiem, e mo e mu si przyda do chowania ró nych
rzeczy.
6
Rozdzia 2
Min y dwa lata od wizyty Wowbaggera. Poranek by agodny i pachn cy. Artur wype
z jaskini, któr nazywa
swym domem - dopóki nie znajdzie si lepsze okre lenie lub lepsza jaskinia. Mimo e gard o znów go bola o od porannego
krzyku przera enia, by ni st d, ni zow d w szalenie dobrym humorze. Szczelnie owin si swym wy wiechtanym szlafrokiem
i promiennie u miechn si do poranka.
Powietrze by o czyste i pachn ce, w wysokiej trawie wokó jaskini igra lekki wiaterek, ptaki szczebiota y do siebie,
motyle trzepota y adnie to tu, to tam i ca a przyroda sprawia a wra enie, e sprzysi
a si by tak mi a, jak to tylko mo liwe.
Jednak nie te wiejskie rozkosze powodowa y, e Artur czu si weso o. Rado bra a si st d, e wpad mu do g owy
bajeczny pomys , jak poradzi sobie ze straszliw samotno ci , majakami sennymi, fiaskiem prób za
enia ogrodu,
absolutnym brakiem perspektyw i bezsensem ycia na prehistorycznej Ziemi. Pomys polega na tym, by zwariowa . Znów si
rozpromieni i oderwa z bami kawa ek mi sa z króliczej nogi, która zosta a z kolacji. Przez chwil
szcz liwy, potem
postanowi oficjalnie og osi sw decyzj .
Wsta , ruszy pewnym krokiem i wbi wzrok w pola i wzgórza. By nada swym s owom wag , wetkn we w osy
królicz ko . Szeroko rozpostar ramiona.
- Wariuj ! - oznajmi .
- wietny pomys - powiedzia Ford Prefect, z
c ze ska y, na której siedzia .
Mózg Artura zacz wykonywa salta. Jego szcz ka zacz a robi pompki.
Przez pewien czas te by em wariatem - powiedzia Ford. - Szalenie dobrze mi to zrobi o.
Oczy Artura rozpocz y kr cenie m ynka.
Wygl dasz... - zacz Ford.
Gdzie si podziewa
? - przerwa mu Artur, kiedy poszczególne cz ci jego g owy sko czy y zestaw wicze .
- Wsz dzie - powiedzia Ford. - Tu i tam. - Wyszczerzy z by w sposób, o którym doskonale wiedzia , e wywo uje u
jego rozmówców ch chodzenia po cianach. - Pozwoli em swemu rozumowi dosta na jaki czas fio a. Uzna em, e je li
wiat b dzie mnie potrzebowa , to si zg osi. Tak te si sta o.
Z okropnie wy wiechtanej i torby wyj czujnikomat subeta.
- Przynajmniej tak mi si wydaje. Ten m drala niedawno wyda z siebie kilka d wi ków. - Ford potrz sn
czujnikomatem. - Je li to by fa szywy alarm, zwariuj . Oszalej z powrotem.
Artur potrz sn g ow i usiad . Spojrza w gór na Forda.
- My la em, e nie yjesz... - powiedzia prosto z mostu.
- Przez jaki czas tak by o - powiedzia Ford - ale potem postanowi em zosta na par tygodni cytryn . Szalon
przyjemno sprawia o mi wskakiwanie i wyskakiwanie z ginu z tonikiem.
Artur odchrz kn . Zaraz potem odchrz kn jeszcze raz.
- Gdzie do diab a...? - spyta .
- ...znalaz em gin z tonikiem? - doko czy weso o Ford. - Znalaz em jeziorko, które uwa
o, e jest pe ne ginu z
tonikiem, wi c wskakiwa em do niego i wyskakiwa em. Przynajmniej wydaje mi si , i uwa
o, e jest pe ne ginu z
tonikiem... Mo e jednak - doda z u miechem, na widok którego ka dy roztropny cz owiek wdrapa by si na drzewo - tylko tak
sobie ubzdura em...
Czeka na reakcj ze strony Artura, ten jednak nie by a tak g upi.
- Opowiadaj dalej - poprosi z rezygnacj .
- Sedno sprawy tkwi w tym, rozumiesz - ci gn Ford - e nie ma sensu doprowadza si do szale stwa bronieniem
si przed szale stwem. Tak samo dobrze mo na przesta si m czy i zachowa rozs dek na pó niejszy u ytek.
- Jeste znów przy zdrowych zmys ach czy nie? - zapyta Artur. - Pytam z czystej ciekawo ci.
- By em w Afryce - odpar Ford.
- Naprawd ?
7
- Naprawd .
- I jak tam by o?
- A wi c to jest twoja jaskinia? - zapyta Ford.
- No tak...
Artur czu si bardzo dziwnie. Prawie po czterech latach izolacji tak si cieszy i czu tak ulg na widok Forda, e
móg by si rozrycze . Z drugiej strony Ford by typem, który natychmiast dzia
na nerwy.
- Bardzo mi a - uzna Ford, patrz c na jaskini Artura. - Musisz jej naprawd nienawidzi .
Artur nie zada sobie trudu, by odpowiedzie .
- Afryka by a bardzo ciekawa - ci gn Ford. - Zachowywa em si tam bardzo osobliwie. - Zamy lony gapi si w dal.
- Zacz em by okrutny dla zwierz t - rzuci od niechcenia - ale jedynie dla hobby.
- Aha... - ostro nie podtrzyma temat Artur.
- Naprawd - zapewni Ford. - Nie chcia bym si jednak naprzykrza z detalami, gdy ...
- Gdy ?
- ...mog yby by dla ciebie przykre. Mo e ci mimo wszystko zainteresuje, e wy cznie ja jestem odpowiedzialny za
form zwierz cia, które w swojej epoce pozna
jako yraf . Próbowa em te uczy si lata . Wierzysz mi?
Opowiedz.
Kiedy indziej. Chcia bym tylko nadmieni , e Autostopem mo’wi...
- Auto...?
Autostopem. Przewodnik Autostopem przez Galaktyk . Pami tasz go jeszcze?
Oczywi cie. Pami tam, e wrzuci em go do rzeki.
No tak - rzek Ford - a ja go wy owi em.
Nie mówi
o tym.
Nie chcia em, eby wrzuci go tam jeszcze raz.
- Rozumiem - zgodzi si Artur. - I co mówi?
- Kto?
- Autostopem. Co mówi Autostopem?
- Autostopem mdwi, e latanie to sztuka, a raczej sztuczka. Polega na tym, by rzuci si na ziemi i nie trafi w ni . -
miechn si s abo. Wskaza na kolana spodni i podniós r ce, by pokaza
okcie. By y tam same dziury. - Na razie niezbyt
mi idzie - powiedzia . Wyci gn r
. - Arturze, bardzo si ciesz , e ci widz .
Z nag ym nap ywem wzruszenia i zadziwienia Artur pokr ci g ow .
- Przez lata nie widzia em nikogo na oczy - powiedzia . - Nikogo. Prawie ju zapomnia em, jak si mdwi. Ci gle
zapominam s owa... cho
wicz , mówi c... do tych... no... Jak nazywa si to, do czego nie wolno mówi , bo ludzie pomy
, e
jest si wariatem? Jak Jerzy III.
- Królowie? - zaproponowa Ford.
- Nie, nie - powiedzia Artur. - Te przedmioty, z którymi zwykle rozmawia . Jeste my nimi otoczeni, na mi
bosk ! Sam posadzi em setki. Wszystkie usch y. Drzewa! wicz , rozmawiaj c z drzewami... A co to ma znaczy ?
Ford ci gle jeszcze wyci ga r
. Artur patrzy na ni , nic nie rozumiej c. - U ci nij - rozkaza Ford.
Artur wykona polecenie. Z pocz tku niepewni jakby nagle mog o si okaza , e to nie r ka, ale ryba. Potem z
przyp ywem ulgi z apa j mocno w obie d onie. ciska i ciska .
Po chwili Ford uzna za wskazane zabra r
.
Wspi li si na czubek pobliskiej ska y i ogl dali otaczaj cy pejza .
- Co si sta o z lud mi z Golgafrinchamu? - zapyta Ford.
Artur wzruszy ramionami.
- Wielu nie wytrzyma o zimy przed trzema laty - odpar - a tych paru, których zosta o, powiedzia o na wiosn , e
musz mie wakacje, i prysn o tratw . Historia uczy nas, e musieli utrzyma si przy yciu...
8
- Aha - skwitowa to Ford - no, no... - Wzi si pod boki i znów zacz si rozgl da po pustym wiecie. Nagle
pojawi o si w nim co energicznego i zdecydowanego.
- Ruszamy - powiedzia , dr c podniecony z nadmiaru energii.
- Dok d? Jak? - zapyta Artur.
- Nie wiem - odpar Ford - ale czuj , e nadszed czas. Co si szykuje. Ju ruszyli my w drog . - Zni
g os do
szeptu. - Odkry em zawirowania w strumieniu.
Z wysi kiem patrzy w dal i sprawia wra enie, e bardzo by mu odpowiada o, gdyby wiatr zwiewa mu dramatycznie
osy z czo a, wiatr by jednak zaj ty nie opodal wyg upianiem si z paroma li mi.
Artur poprosi o powtórzenie, gdy niedok adnie zrozumia sens. Ford powtórzy .
- W strumieniu? - Artur dalej nic nie rozumia .
- W strumieniu czasoprzestrzeni - wyja ni Ford, a poniewa w tym samym momencie wiatr przefrun obok nich,
wyszczerzy do Artura z by.
Artur skin g ow , potem odchrz kn . - Mówi o wirach w przestrzeni.
- Masz na my li - zapyta ostro nie - co w rodzaju rzeczki, w której k pi si Vogoni? O tym mówisz?
- Móei o wirach w kontinuum czasoprzestrzeni. - kiwn g ow Artur. - Wiry... A wi c to one? Wsun r ce w
kieszenie szlafroka i spojrza rozumnie w dal.
- Co? - zapyta Ford.
Ee... kto to jest w zasadzie Wir?
Ford patrzy podra niony.
Móg by raz us ysze , co mdwi ? - k apn Ford.
ucha em ca y czas - odpar Artur - ale nie iestem pewien, e to co da o.
Ford z apa go za ko nierz szlafroka i zacz mówi tak powoli, wyra nie i cierpliwie, jakby by pracownikiem
rodka Rozliczeniowego Poczty i Telekomunikacji.
- Wygl da na to, e... istnieje kilka miejsc... z zak óceniami... w strukturze...
Artur patrzy g upio na t cz
szlafroka, któr z apa Ford. Ford zacz mówi dalej, zanim Artur zd
zamieni
upie spojrzenie w g upi uwag .
- ...w strukturze przestrzeni i czasu - sko czy .
- Ach, to tak... - Artur uda m drego.
- Tak, dok adnie tak - potwierdzi Ford.
Stali na jakiej górze na prehistorycznej Ziemi i rezolutnie patrzyli sobie w oczy.
- I co to wywo
o?
- Wywo
o - odpar Ford - powstanie stref destabilizacji.
- Rzeczywi cie? - zapyta Artur, którego oczy na chwil przesta y wybiega na boki.
- Rzeczywi cie - odpowiedzia Ford z podobnie nieust pliwym spojrzeniem.
- To dobrze! - ucieszy si Artur.
- Rozumiesz ju ? - spyta Ford.
- Nie.
Przez chwil by o bardzo cicho.
- Trudno tej rozmowy polega na tym - o wiadczy Artur, przybieraj c zamy lon min , która wpe
a mu na twarz
powoli, jak alpinista pokonuj cy pe
pu apek pionow
cian - e jest zupe nie inna od wi kszo ci rozmów, które
prowadzi em w ostatnim czasie. Jak ci ju wyja nia em, odbywa y si zwykle z drzewami. Nie by y podobne do naszej. Mo e
poza kilkoma dyskusjami z wi zami tkwi cymi gdzieniegdzie w bagnie.
- Arturze... - ostrzegawczo przerwa Ford.
- Tak? S ucham?
- Uwierz po prostu w to, co mówi , i wszystko stanie si proste, bardzo proste.
9
- Trudno mi w to uwierzy .
Ford wyj czujnikomat subeta. Wydawa on z siebie nieokre lone bucz ce d wi ki i s abo migota a jego ma a
lampka.
- Baterie si wyczerpa y? - spyta Artur.
- Nie, po strukturze czasoprzestrzeni b ka si zak ócenie, wir, strefa destabilizacji i jest tu gdzie w pobli u.
- Gdzie?
Ford powoli porusza przyrz dem, zakre laj c dr ce lekko pó kole. Wtem lampka zap on a ci
ym wiat em.
- Tam! - krzykn Ford, wyci gaj c r
. - Tam za kanap !
Artur spojrza we wskazanym kierunku. Ku wielkiemu zaskoczeniu zauwa
, e na polu przed nimi stoi kanapa w
stylu chesterfieldzkim, obita aksamitem w paisleyowskie wzory. Gapi si na ni w wysoce inteligentny sposób. Do g owy
zacz y mu przychodzi sprytne pytania.
- Dlaczego na polu stoi kanapa? - zapyta .
- Przecie ci mówi em! - zawo
Ford, zrywaj c si na nogi. - Wiry w strukturze czasoprzestrzeni!
- I to ich kanapa? - zapyta Artur, który powoli wstawa i - jak mia nadziej (aczkolwiek niezbyt wielk ) - powoli
zaczyna rozumie , o co chodzi w ca ej historii.
- Artur! - wrzasn Ford. - Kanapa stoi tam z powodu zak óce w strukturze czasoprzestrzeni, co ca y czas chc
wiadomi twemu nieuleczalnie rozmi
emu mózgowi. Zosta a wyrzucona z czasoprzestrzeni, jest mieciem wyrzuconym
na brzeg przez fale przestrzeni i czasu. Niewa ne, czyja jest - musimy j z apa , bo jest nasz jedyn szans , by si st d
wydosta !
Szybko zlaz ze ska y i pogna przez pole.
- Z apa ? - wymamrota Artur, potem rozbawiony zmarszczy czo o, zobaczy bowiem, e kanapa odp ywa w dal,
oci ale podskakuj c.
Z okrzykiem zupe nie nieoczekiwanego zachwytu zeskoczy ze ska y i podniecony rzuci si za Fordem i
niedorzecznym meblem. Biegali rado nie po trawie, podskakiwali, miali si , wykrzykiwali do siebie polecenia, by nagania
kanap to z tej, to z tamtej strony. S
ce z rozmarzeniem wieci o na ko ysz
si traw , a polne owady lata y za nimi jak
oszala e.
Artur czu si szcz liwy. By szalenie zadowolony z tego, e dzie przebiega wreszcie zgodnie z planem. Zaledwie
dwadzie cia minut temu postanowi zwariowa , a ju gna po polach prehistorycznej Ziemi, cigaj c kanap w stylu
chesterfieldzkim.
Kanapa podskakiwa a to tu, to tam i sprawia a wra enie zarówno tak twardej jak drzewa, obok których szybowa a,
jak i eterycznej niby rozp ywaj cy si sen, gdy przenika a przez drzewa niczym duch.
Ford i Artur biegli za ni niezdarnie i bez adnie, kanapa robi a uniki i kluczy a, jakby kierowa a si skomplikowan
matematyczn topografi , co by o zreszt prawd . Dalej j gonili, a ona w dalszym ci gu ta czy a i wirowa a, a nagle
zawróci a i skuli a si , jakby mia a uciec poza wykres szykuj cej si katastrofy - w tym jednak momencie prawie na niej
siedzieli. Robi c wielkiego susa i wydaj c gromki okrzyk, wskoczyli na kanap . W tej chwili S
ce ze lizgn o si z
horyzontu, oni za spadli w otch
pustki i nieoczekiwanie wynurzyli si na rodku murawy Królewskiego Klubu
Krykietowego w St. John’s Wood w Londynie, i to pod koniec ostatniego meczu mistrzostw - przeciw Australii - w roku tysi c
dziewi set osiemdziesi tym którym , gdy Anglii do zwyci stwa brakowa o zaledwie dwudziestu o miu punktów.
10
Rozdzia 3
Fakty, które warto zapami ta z historii Galaktyki, nr 1 (wed ug Popularnej historii Galaktyki „Codziennego Kuriera
Gwiezdnego”):
Nocne niebo nad planet Krikkit jest najbardziej nieciekawym widokiem w ca ym wszech wiecie.
11
Rozdzia 4
By uroczy, zachwycaj cy dzie , gdy Ford i Artur wykozio kowali z anomalii czasoprzestrzeni i spadli na
nieskaziteln muraw Królewskiego Klubu Krykietowego.
Aplauz t umu by og uszaj cy. Nie dotyczy ich, ale mimo to instynktownie si uk onili.
Ca e szcz cie, gdy ma a, ci ka czerwona pi ka, któr oklaskiwa t um, przelecia a z gwizdem milimetry nad g ow
Artura. W t umie zemdla m czyzna.
Rzucili si na plecy, ziemia zdawa a si w do niemi y sposób wirowa wokó nich.
- Co to by o? - sykn Artur.
- Co czerwonego - odsykn Ford.
- Gdzie jeste my?
- Ee, na czym zielonym.
- Kszta ty - wymrucza Artur. - Musz zobaczy kszta ty.
Aplauz zosta gwa townie zast piony zdziwionymi posapywaniami i zmieszanymi chichotami setek ludzi, którzy nie
mogli si jeszcze zdecydowa , czy chc uwierzy w to, co przed chwil ujrzeli, czy nie.
- Kanapa nale y do obywateli? - zapyta jaki g os.
- Co to by o? - wyszepta Ford.
Artur uniós wzrok.
- Co niebieskiego - odpar .
- Ma konkretny kszta t? - zapyta Ford.
Artur popatrzy jeszcze raz.
- Wygl da - sykn w ciekle, marszcz c brwi - jak policjant.
Na chwil przycupn li, rzucaj c wokó siebie ponure spojrzenia. Niebieska rzecz w kszta cie policjanta postuka a
Forda i Artura w ramiona.
- No, wy dwaj - powiedzia kszta t - ruszamy si .
owa te zadzia
y na Artura jak pora enie pr dem. Skoczy w gór jak pisarz s ysz cy dzwonek telefonu i rzuci
seri przestraszonych spojrze na roztaczaj
si woko’ panoram , która nagle okaza a si czym przera aj co zwyczajnym.
- Sk d pan to ma? - wrzasn na policyjny kszta t.
- Mam co? - Kszta t by mocno zdziwiony.
- To przecie Królewski Klub Krykietowy, nie? Gdzie pan go znalaz , jak pan go tu przyniós ? My
- doda Artur,
api c si za g ow - e b dzie najlepiej, jak si uspokoj .
Gwa townie usiad przed Fordem.
- To policjant! - poinformowa go. - Co teraz zrobimy?
Ford wzruszy ramionami.
- A co chcia by robi ?
- Chc , eby powiedzia mi, e przez ostatnie pi lat ni em - odpar Artur.
Ford wzruszy ramionami i zrobi , co mu kazano.
- Przez ostatnie pi lat ni
- oznajmi .
Artur wsta .
- W porz dku, panie wachmistrzu - powiedzia . - Przez ostatnie pi lat ni em. Niech pan zapyta jego - doda ,
wskazuj c na Forda. - Wyst powa w tym nie.
Po tych s owach ruszy wolnym krokiem w kierunku linii autowej, wyg adzaj c po drodze szlafrok. Nagle zobaczy ,
e ma go na sobie, i si zatrzyma . Zacz wpatrywa si w swdj strój i ruszy biegiem w kierunku policjanta.
- Sk d mam to ubranie?! - wrzasn .
Nagle z ama si wpó jak scyzoryk i pad w drgawkach na muraw .
12
Ford potrz sn g ow .
- Ma za sob trudne dwa miliony lat - wyja ni policjantowi. Wspólnie d wign li Artura na kanap i zacz li go znosi
z murawy. Nieco im przeszkodzi o nag e rozp yni cie si kanapy w powietrzu.
Reakcje publiczno ci na te wydarzenia by y ró norodne. Wi kszo obecnych nie umia a poradzi sobie z widokiem
i zamiast patrze , s ucha a sprawozdania radiowego.
- Ciekawy incydent, Brian - powiedzia pierwszy sprawozdawca do drugiego. - Zdaje mi si , e na boiskach
krykietowych nie by o zagadkowych materializacji od... no od... hm, chyba nigdy nie by o... By y?... Czy o czym pami tam?
- O Edgbaston w tysi c dziewi set trzydziestym drugim...
- No tak, có si wtedy sta o...?
- Je li dobrze pami tam to w momencie, gdy Willcox mia rzuca na Cantera, od strony pawilonu nagle przez boisko
przebieg jaki widz.
Nasta a chwila ciszy, pierwszy sprawozdawca my la .
- Taa... aa... ak... - powiedzia - oczywi cie... ale tak naprawd nie by o przecie w tym nic tajemniczego... Nie
zmaterializowa si , po prostu przebieg przez boisko.
- Zgoda, ale twierdzi , e widzia , jak co si zmaterializowa o na murawie.
- Naprawd ?
- Tak. Krokodyl, je li si nie myl , krokodyl jakiego gatunku.
- Ach! Czy kto jeszcze go widzia ?
- Najwyra niej nie. Nikomu nie uda o si wydusi z tego cz owieka dok adnego opisu, dlatego szukano bardzo
pobie nie.
- I co si z nim sta o?
- Hm, chyba kto zaproponowa , e we mie go na obiad, on jednak zapewnia , e jad ju lunch i to ca kiem niez y,
st d przestano zajmowa si spraw i kontynuowano mecz. Warwickshire wygra o trzema bramkami.
- To jednak zupe nie co innego ni dzisiejsza historia. Tych bowiem z pa stwa, którzy w
nie w czyli odbiorniki,
zainteresuje by mo e, e eee... na boisku Królewskiego Klubu Krykietowego zmaterializowa o si dwóch m czyzn, dwóch
do obdartych m czyzn, oraz kanapa... chesterfieldzka, mam racj ...?
- Tak, chesterfieldzka.
- Wygl da jednak na to, e nie maj z ych zamiarów, s ca kowicie agodni i...
- Przepraszam, Peter, je li wolno na krótko przerwa , chc powiedzie , e kanapa w
nie znikn a.
- Rzeczywi cie. No to o jedn zagadk mniej. Mimo wszystko to co godnego zanotowania w historii krykieta,
szczególnie e wydarzy o si w tak dramatycznym momencie gry, kiedy Anglii do zwyci stwa w turnieju wystarczy zdoby
jedynie dwadzie cia cztery punkty. M czy ni w
nie opuszczaj muraw w towarzystwie funkcjonariusza policji i my
, e
wszyscy si zaraz uspokoj , a gra zostanie wznowiona.
- A wi c, prosz pana - zacz policjant, gdy utorowali sobie drog przez ciekawski t um i po
yli na kocu
nieruchome cia o Artura - mo e b dzie pan tak uprzejmy i opowie mi, kim jeste cie, sk d przybywacie i co mia o znaczy to
przedstawienie.
Ford przez chwil patrzy w ziemi , jakby w jakim celu próbowa skoncentrowa si y, potem wyprostowa si i
rzuci policjantowi spojrzenie, które trafi o go ca pot
ka dego centymetra odleg
ci sze ciu lat wietlnych mi dzy Ziemi
i ojczyzn Forda w okolicy Betelgeuse.
- W porz dku - rzek Ford bardzo spokojnie. - Opowiem panu.
- Nie, to niekonieczne - po piesznie przerwa policjant - i cho nie wiem, co to mia o znaczy , prosz uwa
, by nie
zdarzy o si ponownie. - Policjant odwróci si i odszed , szukaj c kogo , kto nie pochodzi z Betelgeuse. Na szcz cie plac by
pe en takich ludzi.
wiadomo Artura powraca a do jego cia a z bardzo daleka i szalenie opornie. By a ostro na, ostatnio prze
a w
nim bowiem przera aj ce momenty. Powoli i ze strachem w lizgn a si do rodka i usadowi a na swym miejscu.
13
Artur usiad .
Gdzie jestem? - zapyta .
- W Królewskim Klubie Krykietowym - powiedzia Ford.
- Wspaniale - uzna Artur, na co jego wiadomo jeszcze raz po pieszy a na zewn trz, by zaczerpn powietrza.
Cia o znów zwali o si na muraw .
Dziesi minut pó niej Artur siedzia w namiocie z napojami, pochylony nad fili ank herbaty, a na wym czon
twarz powoli wraca y mu rumie ce.
- Jak si czujesz? - zapyta Ford.
- Jestem w domu - ochryple odpar Artur. Zamkn oczy i chciwie wdycha aromat herbaty, jakby to by a... - o ile zna
si na rzeczy - herbata. Rzeczywi cie by a to herbata. - Jestem w domu - powtórzy - w domu. To Anglia, tera niejszo , majaki
senne min y. - Znów otworzy oczy i pogodnie si u miechn . - Jestem, gdzie moje miejsce - wyszepta z przej ciem.
- Wydaje mi si , e powinienem powiedzie ci dwie rzeczy - odezwa si Ford, podsuwaj c mu przez stó
„Guardiana”.
- Jestem w domu... - powtórzy Artur.
- Có , po pierwsze - Ford wskaza na dat wydania gazety - Ziemia za dwa dni zostanie zniszczona.
- Jestem w domu - jeszcze raz powtórzy Artur. - Herbata... krykiet... dobrze przystrzy one trawniki, drewniane
awki, bia e p ócienne marynarki, piwo w puszkach... - Jego oczy zacz y si powoli koncentrowa na gazecie. Z lekkim
zmarszczeniem czo a odwróci g ow . - Ju j widzia em - powiedzia . Jego oczy powoli pow drowa y ku dacie, w któr Ford
leniwie stuka palcem. Na jedn , dwie sekundy twarz Artura zlodowacia a, zaraz zacz a jednak wykonywa sztuczk z
niesamowicie powolnym osuwaniem si , któr w tak frapuj cy sposób maj opanowan zwa y wiosennej kry na Antarktydzie.
- Po drugie - doda Ford - wszystko wskazuje na to, i w brodzie wisi ci ko . - Odsun fili ank z herbat .
Przed namiotem z napojami s
ce wieci o na zadowolon publiczno . wieci o na bia e kapelusze i czerwone
twarze... wieci o na lody na patyku i je rozpuszcza o. wieci o na zy ma ych dzieci, których lody w
nie si rozpu ci y i
spad y z patyków. wieci o na drzewa, b yska o na wiruj cych krykietowych kijach i odbija o si od niezwyk ego obiektu,
który zaparkowa za otaczaj cymi stadion planszami i którego najwyra niej nikt nie zauwa
. Wyla o kube
aru na Forda i
Artura, gdy mru c oczy, wyszli z namiotu i zacz li rozgl da si dooko a.
Artur dygota .
- Mo e powinienem...
- Nie! - odpar ostro Ford.
- Co? - zapyta Artur.
- Nie próbuj dzwoni do siebie do domu.
- Sk d wiedzia
, e...?
Ford wzruszy ramionami.
- W
ciwie to dlaczego nie? - spyta Artur.
- Cz owiek rozmawiaj cy z sob samym przez telefon nigdy nie dowiaduje si przy tym niczego dobrego - odpar
Ford.
- Ale...
- No to patrz! - kaza Ford. Si gn po wyimaginowan s uchawk i wykr ci wyimaginowany numer. - Halo? -
powiedzia do wyimaginowanego mikrofonu. - Czy zasta em Artura Denta? Halo, tak... mówi Artur Dent. Prosz nie odk ada
uchawki! - Rozczarowany przygl da si wyimaginowanej s uchawce. - Od
. - Wzruszy ramionami i ostro nie po
wyimaginowan s uchawk na wyimaginowane wide ki. - To nie pierwsza moja anomalia czasowa - zako czy .
Wystarczaj co ju rozdra niona mina Artura Denta zosta a zast piona jeszcze bardziej rozdra nion .
- A wi c nie siedzimy w domu przy ciep ym kominku?
- Przesad by oby nawet twierdzi - odpar Ford e weszli my do przedpokoju i wycieramy si suchym r cznikiem.
Mecz trwa . Rzucaj cy zacz podchodzi do bramki d ugimi krokami, zmieni chód w trucht i w ko cu ruszy
14
biegiem. Nagle zmieni si w huragan r k i ndg, z którego po chwili wylecia a pi ka. Bramkarz obróci si i trzasn j za siebie,
przelecia a przez obramowanie boiska. ledz ce krzyw lotu pi ki oczy Forda zadr
y. Zamar . Znów zacz
ledzi lot
pi ki i znów drgn y mu oczy.
- To nie mój r cznik - oznajmi Artur, który w
nie grzeba w swej torbie z króliczego futra.
- Ciii... - sykn Ford. Z napi ciem mru
oczy.
- Mia em golgafrinchamski r cznik do joggingu - upiera si Artur. - Niebieski z
tymi gwiazdkami. To nie ten.
- Ciii... - ponownie sykn Ford. Zakry jedno oko r
i patrzy drugim.
- Ten jest ró owy - mówi Artur. - Mo e to twój?
- By oby mi o, gdyby przesta gada o swoim r czniku - zez
ci si Ford.
- Nie jest mój - upiera si Artur - w
nie to chc ci...
- Moment, w którym chcia bym ci poprosi , by przesta gada o r cznikach - stwierdzi Ford z gro nym
pomrukiem w g osie - w
nie nadszed .
- W porz dku - zgodzi si Artur i wepchn r cznik z powrotem do nieporadnie zszytej torby z króliczego futra. -
Rozumiem, e z perspektywy kosmicznej rzecz jest prawdopodobnie nieistotna, ale nagle mie ró owy r cznik zamiast
niebieskiego z
tymi gwiazdkami to po prostu dziwne...
Ford zacz si zachowywa do niezwykle. Dok adnie mówi c, nie zacz si zachowywa dziwnie, lecz w sposób
dziwnie inny od pozosta ych dziwnych sposobów swego zachowania. Oto, co robi : Nie zwracaj c uwagi na rozbawione
spojrzenia, jakie wywo ywa w oczach ludzi stoj cych w cisn cym si wokó boiska t umie, pociera sobie twarz szarpi cymi
ruchami r k, kuca za jednymi osobami, spoza innych wyskakiwa w gór , potem zamiera w bezruchu i mruga . W chwil
pó niej zacz si powoli i ukradkiem skrada , marszczy przy tym czo o w wyrazie zdziwienia i skupienia jak lampart, który
nie wie zbyt dok adnie, czy w odleg
ci kilometra nie wypatrzy w
nie na gor cej, zakurzonej równinie napocz tej puszki
pokarmu dla kotów.
- Torba te nie jest moja - nagle odezwa si Artur.
Wybi o to Forda z rytmu, rozproszy o jego uwag . W ciek y odwróci si do Artura.
- Nie mówi em o moim r czniku! - uprzedzi go Artur. - Ju stwierdzili my, e ten nie jest mój. Chodzi o to, e torba,
w któr chcia em wsadzi nie mój r cznik, te nie jest moja, cho niezwykle do niej podobna. Osobi cie uwa am to za
nadzwyczaj dziwne, zw aszcza e sam j zrobi em na prehistorycznej Ziemi. Te kamienie te nie s moje - doda , wyjmuj c z
torby kilka p askich szarych kamieni. - Zak ada em zbiór ciekawych kamieni, ale te, jak ka dy mo e zobaczy , s bardzo
nudne.
Przez t um przebieg podniecony wrzask i zag uszy odpowied Forda. Pi ka krykietowa, która wywo
a t reakcj ,
spad a z nieba prosto do tajemniczej torby z króliczego futra, o której mówi Artur.
- Powiedzia bym, e to te bardzo dziwne - o wiadczy Artur, który szybko zamkn torb i udawa , e szuka pi ki na
ziemi. - My
, e tu jej nie ma - powiedzia do ch opców, którzy zgromadzili si wokó , by wzi udzia w poszukiwaniach. -
Prawdopodobnie gdzie si potoczy a. Chyba tam. - Niejasno zakre li kierunek, w którym chcia by, by si ulotnili. Jeden z
ch opców patrzy szyderczo.
- Wszystko w porz dku? - spyta ch opiec.
- Nie - odpar Artur.
- To dlaczego masz ko w brodzie? - zapyta ch opiec.
Tresuj j , by podoba o jej si wsz dzie, gdzie zostanie wsadzona. - Artur by dumny z u
onego przez siebie
zdania. „Co takiego powinno bawi i pobudza m ode umys y” - pomy la .
- Hm - powiedzia ch opiec, schyli g ow na bok i zastanawia si . - Jak si nazywasz?
- Dent - odpowiedzia Artur. - Artur Dent.
- Jeste cymba , Dent - rzek ch opiec. - Jeste najprawdziwszym durniem.
Ch opiec patrzy na co obok, by udowodni , e nieszczególnie mu si
pieszy z uciekaniem; po chwili odszed
wolnym spacerkiem, drapi c si po nosie. Artur nagle sobie przypomnia , e za dwa dni Ziemia b dzie ruin , tym razem jednak
15
ta my l niezbyt go zabola a.
Wznowiono mecz now pi
. S
ce w dalszym ci gu wieci o, a Ford ci gle skaka w gór i w dó , potrz sa g ow
i mruga .
- Co ci chodzi po g owie, prawda? - zapyta Artur.
- Zdaje mi si - odpar Ford tonem, który Artur zd
ju pozna jako ton, którym Ford przepowiada zupe nie
niepoj te rzeczy - e jest przed nami NTP.
Wskaza palcem. Dziwnym trafem kierunek, który wskazywa , nie pokrywa si z kierunkiem jego spojrzenia. Artur
najpierw spojrza w jednym kierunku, to znaczy na obramowania boiska, potem w drugim - na muraw . Kiwn g ow ,
wzruszy ramionami. Jeszcze raz wzruszy ramionami.
- Co? - zapyta Artur.
- NTP.
- N...?
- ...TP.
- A co to jest?
- Nie Twój Problem.
- Aha. To dobrze. - Artur si rozlu ni . Nie mia poj cia, o czym mówi , ale przynajmniej by o po wszystkim. Myli
si .
- Tam z przodu - powiedzia Ford, znów wskazuj c na obramowania i patrz c na muraw .
- Gdzie?
- Tam!
- Widz - zapewni Artur, nic nie widz c.
- Naprawd ?
- Co?
- Jeste w stanie - spyta Ford cierpliwie - widzie NTP?
- Zdaje mi si , e powiedzia
, e to nie mój problem.
- Tak powiedzia em.
Artur powoli, ostro nie i z wyrazem niesamowitej t poty sk oni g ow .
- Chcia bym wiedzie , czy jeste w stanie to zobaczy - powiedzia Ford.
- A ty widzisz?
- Tak.
- A jak to wygl da? - zapyta Artur.
- Sk d mam to, do pioruna, wiedzie , cymbale? - wykrzykn Ford. - Je li widzisz, to mi opisz.
Artur poczu tu pod skroniami t pe pulsowanie. By o to zjawisko wyst puj ce przy wielu rozmowach z Fordem.
Jego mózg sta na czatach jak przestraszone szczeni w budzie. Ford wzi go za rami .
- NTP - zacz wyja nia - to zjawisko polegaj ce na tym, e czego nie mo esz zobaczy , nie widzisz albo twój
mózg nie pozwala ci zobaczy , bo my lisz, e to nie twój problem. Dok adnie to oznacza NTP. Nie Twój Problem. Mózg po
prostu wymazuje obraz, tworzy lep plamk . Je li patrzysz prosto na co , co jest nie twoim problemem, to nic nie widzisz,
chyba e dok adnie wiesz, czego szukasz. Jedyn mo liwo ci jest ujrze to co przypadkiem k tem oka.
- Aha, to dlatego...
- Tak - przerwa Ford, który wiedzia , co Artur zamierza powiedzie .
- ...podskakiwa
w gór i w dó ...
- Tak.
- ...mruga
...
- Tak.
- ...i...
16
Zdaje mi si , e wiesz, co jest grane.
- Widz - oznajmi Artur. - To statek kosmiczny.
Przez chwil Artur by do g bi poruszony reakcj wywo an ujawnieniem tego faktu. T um wyda z siebie ryk;
ludzie ze wszystkich stron zacz li biec, krzycze , wy i pada jeden na drugiego w dzikim nie adzie. Artur, zdziwiony, zatoczy
si do ty u i rozgl da ze strachem. W chwil pó niej rozejrza si z jeszcze wi kszym zdziwieniem.
- Podniecaj ce, nie? - odezwa a si jaka zjawa. Zjawa dygota a przed oczami Artura, cho prawdopodobnie to oczy
Artura dygota y przed zjaw . W ten sam sposób dygota y mu usta.
- C... c... c... c... - powiedzia y usta Artura.
- Zdaje mi si , e twoja dru yna w
nie wygra a - powiedzia a zjawa.
- C... c... c... c... - powtórzy Artur, interpunktuj c ka de zaj kni cie na plecach Forda. Ford przera ony patrzy na
sk biony t um.
- Nie jeste Anglikiem? - zapyta a zjawa.
- J... j... j... j... jestem - odpar Artur.
- No to, jak ju mówi em, twoja dru yna w
nie wygra a mecz. To oznacza, e popió zostaje u was. Musisz si
chyba z tego powodu cieszy . Do lubi krykiet, cho nie chcia bym, by us ysza to ktokolwiek spoza tej planety. Bardzo bym
nie chcia .
Zjawa wykona a ustami ruch, który móg by zosta zinterpretowany jako z
liwe wyszczerzenie z bów, trudno
jednak by o powiedzie cokolwiek pewnego, gdy s
ce tkwi o dok adnie za ni i tworzy o wokó jej g owy o lepiaj
aureol oraz o wietla o srebrzy cie po yskuj ce w osy i brod we wzbudzaj cy g boki szacunek i wysoce dramatyczny
sposób, trudny do pogodzenia z wyobra eniem z
liwego szczerzenia z bów.
- Mimo to - powiedzia a zjawa - za par dni b dzie po wszystkim, nie? Jak jednak mówi em, gdy widzieli my si
poprzednim razem, by o mi bardzo przykro. No, ale co ma przemin , przemija.
Artur spróbowa co powiedzie , zrezygnowa jednak z nierównej walki. Znów szturchn Forda.
- Ju my la em, e sta o si co strasznego - powiedzia Ford - ale to tylko sko czy si mecz. Powinni my postara
si st d wydosta . Cze , Slartibartfast, co tu robisz?
- Ach, tak sobie azikuj , rozgl dam si - powiedzia starzec wynio le.
- To twój statek? Mo esz nas podwie ?
- Cierpliwo ci, cierpliwo ci - uspokoi go stary.
- Wiesz, pytam dlatego, e ta planeta zostanie wkrótce zniszczona.
- Wiem - odpar Slartibartfast.
- No tak, chcia em jedynie o tym napomkn ... - powiedzia Ford.
- Napomkni cie zauwa one.
- Je li wi c uwa asz, e akurat w takiej chwili musisz si szwenda po boisku krykietowym...
- Uwa am.
- ...to jest twój statek.
- Zgadza si .
- Tak przypuszcza em. - Ford nagle si odwróci .
- Cze , Slartibartfast - powiedzia w ko cu Artur.
- Cze , Ziemiaku - odpar Slartibartfast.
- W ko cu - stwierdzi Ford - umrze mo na tylko raz.
Starzec uda , e tego nie s yszy, i uwa nie patrzy na boisko oczami pe nymi czego , nie maj cego adnego
widocznego zwi zku z tym, co dzia o si wokó . Dzia o si za niewiele - t um zbiera si szerokim kr giem wokó rodka pola.
Jedynie Slartibartfast wiedzia , co ludzie widz wewn trz kr gu.
Ford nuci pod nosem. By to jeden d wi k, powtarzany w regularnych odst pach. Mia nadziej , e kto zapyta, co
nuci, nikt tego jednak nie zrobi . Gdyby kto zapyta , odpowiedzia by, e nuci tytu piosenki Noela Cowarda Szale stwo z
17
mi
ci i to raz za razem. Zwrócono by mu wtedy uwag , e przecie ci
e powtarza jeden d wi k, na co by odpowiedzia , e
z powodów, które - jak ma nadziej s jasne, opuszcza s owa „z mi
ci”. Irytowa o go, e nikt nie pyta.
- Je li wkrótce nie pójdziemy - wybuchn w ko cu - to znów mo emy wpa w bagno, a nic mnie bardziej nie
za amuje ni przygl danie si , jak ginie planeta. Mo e z wyj tkiem bycia na niej, gdy to nast puje. Albo - doda cichym g osem
- snucia si po okolicy i ogl dania meczów krykieta...
- Cierpliwo ci - powtórzy Slartibartfast. - Nadchodz historyczne wydarzenia.
- Dok adnie to samo mówi
, gdy spotkali my si poprzednim razem - wtr ci Artur.
- No i dzia y si - powiedzia Slartibartfast.
- Tak, to prawda - przyzna Artur.
W tej chwili wszystko wskazywa o na to, e odb dzie si jedynie jaka dziwna ceremonia. Organizowano j chyba
bardziej dla telewizji ni dla widzów, gdy nikt z obecnych i tak nie by w stanie nic zobaczy . Rozwój wydarze mo na by o
ledzi jedynie przez radio.
Ford agresywnie wykazywa brak zainteresowania.
Rozz
ci si , gdy us ysza , e popió zaraz zostanie przekazany kapitanowi dru yny angielskiej i to na samym
rodku murawy; zapieni si z w ciek
ci, gdy oznajmiono, e odbywa si to tak dlatego, e Anglicy zdobyli go po raz n-ty;
zawy prawie ze zmartwienia po komunikacie, e popió to pozosta
ci spalonej poprzeczki bramki krykietowej. Gdy za
poproszono go o przemy lenie faktu, i owa poprzeczka zosta a spalona w 1882 roku w Melbourne w Australii, by og osi
mier angielskiego krykieta”, wci gn g boko powietrze i odwróci si do Slartibartfasta; nie mia jednak szansy
powiedzenia czegokolwiek, gdy starca nie by o. Slartibartfast z niezwyk ym zdecydowaniem maszerowa w
nie w stron
boiska z tak rozwianymi w osami, brod i szatami, e wygl da tak, jak wygl da by Moj esz, gdyby Synaj nie by - jak si go
przedstawia - dymi
ognist gór , ale porz dnie przystrzy onym trawnikiem.
- Powiedzia , e spotkamy si przy jego rakiecie - poinformowa Artur.
- A co, na K ótliwe Fojerwarki, ten stary idiota w
ciwie robi?
- Spotka si z nami za dwie minuty przy statku - powtórzy Artur, wzruszaj c ramionami, co mia o podkre li
zupe
rezygnacj z my lenia.
Ruszyli w drog . Do ich uszu dochodzi y dziwne odg osy. Próbowali ich nie s ysze , lecz dotar o do nich, e
Slartibartfast p aczliwym g osem prosi o wydanie mu srebrnej urny z popio em, gdy „jest to sprawa najwy szej wagi dla
przesz ego, dzisiejszego i przysz ego bezpiecze stwa Galaktyki”; tak samo dotar o do nich, e jego s owa skwitowano
niepohamowan weso
ci . Postanowili to zignorowa .
Tego, co zdarzy o si potem, nie mogli ju zignorowa . Nagle z d wi kiem, jaki wyda oby z siebie sto tysi cy ludzi
mówi cych równocze nie „wap”, dok adnie nad boiskiem nie wiadomo sk d pojawi si stalowy bia y statek kosmiczny.
Wygl da niesamowicie gro nie; zawis w powietrzu, cicho mrucz c.
Przez chwil nic nie robi , jakby oczekiwa , e wszyscy wróc do swych zaj i nie b
zwraca uwagi na to, e wisi
w powietrzu.
Potem zrobi co nieoczekiwanego: otworzy si i wyplu co zupe nie niezwyk ego, dok adnie jedena cie zupe nie
niezwyk ych obiektów.
By y to roboty. Bia e roboty.
Najdziwniejsze w nich by o to, e ubra y si stosownie do sytuacji. Nie tylko by y ubrane na bia o, ale tak e trzyma y
w r kach przedmioty wygl daj ce na kije do krykieta. Ma o - mia y co , co wygl da o na pi ki do krykieta, ma o - wokó
piszczeli mia y co , co wygl da o na bia e ochraniacze piszczeli. Ochraniacze by y niezwyk e, poniewa wbudowano w nie
dysze, które pozwoli y tym przedziwnie eleganckim robotom zlecie z zawieszonego w powietrzu statku i rozpocz zabijanie
ludzi.
- Hopla! - ucieszy si Artur. - Wygl da na to, e co zaczyna si dzia .
- Szybko do statku! - zacz krzycze Ford. - Nie chc o niczym wiedzie , chc si tylko dosta do statku. - Ruszy
biegiem. - Nie chc o niczym wiedzie , niczego nie chc widzie , niczego nie chc s ysze ! - krzycza biegn c. - To nie moja
18
planeta, nie yczy em sobie tu si znale i nie chc mie z tym nic wspólnego. Zabierzcie mnie st d i zawie cie na prywatk ,
gdzie b
inni tacy jak ja!
Z boiska unios y si p omienie i dym.
- Wygl da na to, e ta nadprzyrodzona brygada przygna a w niez ej liczbie... - papla o samo dla siebie jakie
zadowolone radio.
- To, czego potrzebuj - rycza Ford, by podkre li swe poprzednie uwagi - to dobry drink i podobni do mnie ludzie!
- Bieg dalej, zatrzymuj c si tylko na krótk chwil , by capn Artura za rami i poci gn go za sob . Artur przyj bowiem
sw zwyk w sytuacjach krytycznych postaw , polegaj
na staniu z szeroko rozdziawionymi ustami i pozwalaniu, by
wszystko dzia o si obok bez jego uczestnictwa.
- Graj w krykieta - wymrucza , id c za Fordem i potykaj c si o w asne nogi. - Mog przysi c, e graj w krykieta.
Nie wiem dlaczego, ale graj . To nie zabijanie, lecz wy miewanie si z zabijanych! Ford, oni stroj sobie z nas arty!
Nie atwo by o uwa
inaczej bez uprzedniego zdobycia znacznie wi kszej wiedzy o historii Galaktyki, ni
dotychczas uda o si to Arturowi w trakcie podró y.
Eteryczne, cho brutalne postacie, których ruchy wida by o przez g st zas on dymu, zdawa y si wykonywa
groteskowe parodie serwdw; ich odmienno od prawdziwych serwdw polega a na tym, e ka da pi ka, któr posy
y przy
yciu swych kijów w ró ne miejsca, eksplodowa a tam, gdzie upad a. Ju pierwsza pi ka kaza a Arturowi zmieni pocz tkowy
pogl d, e ca a impreza jest by mo e jedynie dowcipem reklamowym australijskich producentów margaryny.
Wszystko sko czy o si tak samo nagle, jak si zacz o. Jedena cie bia ych robotów wznios o si w ciasnym szyku
przez buchaj ce k by dymu w niebo. Z towarzyszeniem kilku ostatnich b yskawic ognia roboty znikn y w unosz cym si w
powietrzu bia ym statku kosmicznym, który natychmiast rozp yn si w nico , wydaj c z siebie d wi k, jakby sto tysi cy
ludzi jednym g osem powiedzia o „tup”. Rozp yn si dok adnie tak samo nie wiadomo gdzie, jak nie wiadomo, sk d si
pojawi .
Przez chwil panowa o straszliwe, przesycone l kiem milczenie, potem z k bów dymu wynurzy a si blada posta
Slartibartfasta, jeszcze bardziej podobnego teraz do Moj esza, gdy - cho nadal nie by o góry - dobrze utrzymany trawnik,
przez ktdry szed , pali si i dymi .
Rozgl da si w ciekle dooko a, a ujrza biegn cych Artura Denta i Forda Prefecta, którzy przepychali si przez
przestraszony t um, zaj ty uciekaniem w przeciwnym kierunku. T um z pewno ci my la sobie, jaki zrobi si mimo wszystko
niezwyk y dzie , cho nie za bardzo wiedzia , w jakim kierunku biec i czy w ogóle nale y biec.
Podniecony Slartibartfast wymachiwa r
w stron Forda i Artura i co do nich wo
. Wszyscy trzej powoli
zbli ali si do statku Slartibartfasta, ktdry ci gle sta tu obok stadionu, najwyra niej nie zauwa ony przez przebiegaj cy t um,
ktdry mia w tej chwili wystarczaj co du o w asnych problemów.
- Po kn y mato y protoko y! - wo
Slartibartfast cienkim, dr cym g osem.
- Co on powiedzia ? - wydysza Ford, toruj c sobie drog
okciem.
Artur potrz sn z niezrozumieniem g ow .
Po ... ko y... czy co w tym rodzaju.
Wzi y roso y giczo y! - krzycza Slartibartfast.
Ford i Artur spojrzeli po sobie, potrz saj c g owami.
Zachowuje si , jakby mia co wa nego do powiedzenia - uzna Artur.
Zatrzyma si i postanowi zasi gn j zyka.
- Co? - krzykn do Slartibartfasta.
- Warcho y zwin y popio y! - wo
Slartibartfast, ci gle machaj c.
- Mówi - wyja ni Artur - e ukradziono popio y. Wydaje mi si , e o to mu chodzi.
Biegli dalej.
- Wzi li...? - zapyta Ford.
- Popio y - sko czy zwi le Artur. - Spalone resztki poprzeczki bramki krykietowej. By y w pucharze, który wygra a
19
Anglia - dysza . - Chyba to zabra y roboty. - Potrz sn g ow , jakby próbowa przekona mózg, by usadowi si g biej w
czaszce.
- Dziwne, mówi nam co takiego - warkn Ford.
- Dziwne, zabiera nas z sob .
- Dziwna rzecz, ten jego statek.
Dotarli do rakiety Slartibartfasta. Drug co do dziwno ci (po fakcie istnienia) rzecz w rakiecie by o to, e pozwala a
do wiadczy , jak dzia a pole NTP. Teraz dok adnie widzieli statek, ale dlatego, e wiedzieli o jego istnieniu i gdzie stoi.
Ca kiem jasne by o te , e nikt inny nie jest w stanie go zobaczy , nie dlatego jednak, e by niewidzialny lub w jakim zakresie
hipernieprawdopodobny. Trudno ci techniczne z uczynieniem jakiego przedmiotu niewidzialnym s tak wielkie, e w
dziewi ciuset dziewi dziesi ciu dziewi ciu miliardach dziewi set dziewi dziesi ciu dziewi ciu milionach dziewi set
dziewi dziesi ciu dziewi ciu tysi cach dziewi set dziewi dziesi ciu dziewi ciu przypadkach na bilion znacznie pro ciej i
efektywniej jest wyrzuci dan rzecz i radzi sobie bez niej.
Ultras awny scjentomagik Effrafax z Wug za
si kiedy o w asne ycie, e w ci gu roku uda mu si uczyni
zupe nie niewidzialn olbrzymi megagdr Magramal. Po sp dzeniu wi kszo ci czasu na d ubaniu przy olbrzymich
promiennikach luxolampowych, zerowaczach refrakcyjnych i spektrometach omijaj cych, na dziewi godzin przed up ywem
terminu zda sobie spraw , e nie wykona zadania. Tak wi c wspólnie ze swymi przyjació mi, przyjació mi swych przyjació ,
przyjació mi przyjació swych przyjació , przyjació mi przyjació przyjació swych przyjació i kilkoma dalszymi przyjació mi,
którzy przypadkiem posiadali spor mi dzygwiezdn firm spedycyjn , zorganizowa co , co znane jest dzi wszem i wobec
jako najci sza nocna szychta w historii Galaktyki. Nast pnego dnia Magramalu nie by o wida . Effrafax przegra jednak
zak ad - i równocze nie straci
ycie - dlatego e jaki pedantyczny s dzia stwierdzi , e a) chodz c po terenie, na którym
powinna si znajdowa megagóra Magramal, o nic si nie potyka ani o nic nie rozbija nosa i b) widzi bardzo podejrzany nowy
ksi yc.
Pole NTP jest znacznie prostsze i skuteczniejsze, w dodatku mo e dzia
ponad sto lat na baterii do r cznej latarki.
Funkcjonuje ono tak dobrze, poniewa opiera si na wrodzonej sk onno ci ludzi, by nie widzie tego, czego nie chc widzie ,
nie oczekuj lub nie potrafi wyja ni . Gdyby Effrafax pomalowa gór na ró owo i rozpostar wokó niej tanie, proste pole
NTP, wszyscy przechodziliby obok, chodzili dooko a, a nawet po górze nie zauwa aj c, e cokolwiek w tym miejscu si
znajduje.
Tak samo by o w przypadku statku Slartibartfasta. Nie by ró owy, ale nawet gdyby tak go pomalowano, by aby to
ostatnia rzucaj ca si w oczy rzecz i zignorowano by j tak samo, jak cokolwiek innego.
Najdziwniejsze w statku by o, e jedynie cz ciowo wygl da jak statek kosmiczny z drabinkami, silnikami,
rakietami, wyj ciami awaryjnymi itp., a znacznie bardziej iak pionowo postawiony budyneczek w oskiego bistra.
Ford i Artur gapili si zdziwieni i do g bi poruszeni.
Tak, wiem - odezwa si Slartibartfast, który podniecony i zdyszany w
nie nadbiega - ale s ku temu powody.
Chod cie, musimy rusza . Stary z y duch wróci . Wszystkim grozi zguba. Musimy natychmiast rusza w drog .
- Proponuj , by jecha dok
, gdzie jest s onecznie - wtr ci Ford.
Pod yli za Slartibartfastem do statku i to, co zobaczyli wewn trz, tak ich zatka o, e zupe nie nie us yszeli, co troch
pó niej wydarzy o si na zewn trz.
Ni st d, ni zow d z nieba sp yn zupe nie bezg
nie jeszcze jeden statek, l ni cy i srebrny, i rozpostar d ugie nogi
w perfekcyjnej technicznie baletowej ewolucji. Osiad mi kko na ziemi. Z kad uba wysun si krótki trap. Ze statku dziarsko
wymaszerowa a wysoka szarozielona posta i zbli
a si do zebranej na rodku boiska grupy ludzi, chc cych pomóc ofiarom
nie zako czonej groteskowej masakry. Odsun a ich na bok z milcz
, dyskretn stanowczo ci i w ko cu dotar a do
le cego w ogromnej ka
y krwi m czyzny, wydychaj cego i wykas uj cego z siebie ostatnie tchnienie; mo liwo
uratowania mu ycia bez w tpienia le
a daleko poza granicami mo liwo ci ziemskiej medycyny. Posta bez s owa ukl
a
obok. - Artur Filip Deodat? - zapyta a. M czyzna, z przera onym zdziwieniem w oczach, s abo kiwn g ow .
- Jeste nic niewartym, g upim zerem - szepn a istota. - Pomy la em sobie, e powiniene si o tym dowiedzie , nim
20
wyci gniesz kopyta.
21
Rozdzia 5
Fakty, które warto zapami ta z historii Galaktyki, nr 2 (wed ug Popularnej historii Galaktyki „Codziennego Kuriera
Gwiezdnego”):
Od pocz tku istnienia Galaktyki swój wzrost i upadek prze
y niezliczone kultury. Tak cz sto nast powa wzrost i
upadek, ruch w gor i w dó , e do kusz ca staje si my l, i
ycie w Galaktyce to:
a) co na kszta t choroby morskiej - choroby przestrzeni, choroby czasu, choroby historii czy co w tym stylu - oraz
b) g upota.
22
Rozdzia 6
Arturowi zdawa o si , e niebo nagle robi krok w bok i przepuszcza ich.
Arturowi zdawa o si , e atomy jego mózgu i atomy kosmosu przenikaj si nawzajem.
Arturowi zdawa o si , e zdmuchuje go powiew wiatru wszech wiata i równocze nie sam jest tym wiatrem.
Arturowi zdawa o si , e jest jedn z my li wszech wiata, a wszech wiat jedn z jego my li.
Ludziom wokó boiska Królewskiego Klubu Krykietowego zdawa o si , e zjawi a si i zaraz znikn a nowa
pó nocnolondy ska restauracja, ale poniewa cz sto si to zdarza, stwierdzili, e to nie ich problem.
- Co si sta o? - wyszepta Artur do przestraszony.
- Wystartowali my - odpar Slartibartfast.
Artur ze strachem znieruchomia na kozetce przyspieszeniowej. Nie by pewien, czy w
nie zachorowa na chorob
przestrzenn , czy mo e sta si pobo ny.
- Mi y wózek - pochwali Ford, który bez skutku próbowa ukry , jak wielkie wra enie wywar o na nim to, co w
nie
zrobi statek Slartibartfasta - ale wystrój wn trza to wstyd.
Przez chwil stary nie odpowiada . Wpatrywa si w przyrz dy jak kto , kto próbuje przelicza w pami ci skal
Fahrenheita na Celsjusza, podczas gdy jego dom powoli niknie w p omieniach. Naraz jego twarz rozja ni a si i rzuci okiem na
znajduj cy si przed nim olbrzymi panoramiczny ekran ukazuj cy niepokoj
pl tanin gwiazd, przemykaj cych dooko a jak
srebrne wst gi. Poruszy ustami, jakby próbowa co przeliterowa . Nagle zaniepokojone oczy skoczy y z powrotem w stron
przyrz dów, twarz Slartibartfasta z agodnia a, na czole pozosta a mu jednak g boka bruzda. Znów spojrza na ekran. Zbada
sobie t tno. Na chwil zmarszczki na czole jeszcze mu si pog bi y, zaraz jednak wyg adzi y.
- To b d próbowa zrozumie maszyny - powiedzia . - Jedynie mnie z oszcz . Co powiedzia
?
- Wystrój wn trza - powtórzy Ford - to wstyd.
- G boko w sercu ducha i wszech wiata - o wiadczy Slartibartfast - istnieje ku temu powód.
Ford rzuca wokó siebie surowe spojrzenia. Uwa
, e taki pogl d musi wynika z patrzenia na wiat przez ró owe
okulary.
Wn trze by o ciemnozielone, ciemnoczerwone, ciemnobr zowe, ciasne i le o wietlone. W niewyt umaczalny
sposób elementy upodabniaj ce statek do ma ego w oskiego bistra wdar y si do wn trza. Ma e kr gi wiat a wydobywa y z
ciemno ci ro liny doniczkowe, kafelki i najprzeró niejsze nieokre lone przedmioty z mosi dzu. W pó mroku obrzydliwie
czyha y oplecione rafi butelki.
Przyrz dy, które przykuwa y uwag Slartibartfasta, zdawa y si zamontowane w wprasowanych w beton denkach od
butelek. Ford si gn r
i dotkn ich. Fa szywy beton. Plastik. Atrapy denek od butelek w fa szywym betonie.
„Serce ducha i wszech wiata niech zje
a - my la - to przecie bzdura”.
Z drugiej strony nie da o si zaprzeczy , e sposób, w jaki ten statek ruszy z kopyta, sprowadza „Serce ze Z ota” do
poziomu elektrycznego samochodziku dla dzieci.
Ford wsta zamaszy cie z kozetki. Wyg adzi r
ubranie. Rzuci okiem na Artura, który nuci co cicho pod nosem.
Spojrza na ekran i nie znalaz nic znajomego. Spojrza na Slartibartfasta.
- Ile przelecieli my? - zapyta .
- Mniej wi cej... tak na oko, to dwie trzecie Galaktyki Opowiedzia Slartibartfast. - Tak, my
, e mniej wi cej dwie
trzecie.
Dziwne - spokojnie powiedzia Artur - ale im dalej i szybciej podró uje si przez wszech wiat, tym b ahsza wydaje
si pozycja, jak samemu si w nim zajmuje, i cz owieka zaczyna wype nia ... czy raczej opuszcza ...
- Tak, to bardzo dziwne - zgodzi si Ford. - Dok d lecimy?
- Staniemy odwa nie twarz w twarz z prastarym z ym duchem wszech wiata - poinformowa Slartibartfast.
- A gdzie nas wysadzisz?
- Potrzebuj waszej pomocy.
23
- Uparciuch. Na pewno mo esz nas zawie gdzie , gdzie si troch zabawimy, ja móg bym spróbowa si nad
wszystkim zastanowi , potem mogliby my si zala , mo e pos ucha do tego pieskiej muzyki. Poczekaj, zaraz sprawdz . -
Wyci gn
Autostopem przez Galaktyk i szybko przelecia te cz ci spisu tre ci, które zajmowa y si seksem, narkotykami i
rock and roi em.
- Z mgie czasu unios o si przekle stwo... - oznajmi Slartibartfast.
- Tak, wierz - powiedzia Ford. - Jest! - krzykn , znalaz szy przypadkiem dobrze znane has o. - Ekscentryca
Gallumbits, spotka
j kiedy ? Trzypiersiast nierz dnic z Erotikonu Sze ? Niektórzy twierdz , e jej strefy erogenne
zaczynaj si pi kilometrów od cia a. Nie zgadzam si - twierdz , e osiem.
- Przekle stwo - powtórzy Slartibartfast - które zaleje Galaktyk ogniem i zniszczeniem i by mo e zepchnie
wszech wiat przed czasem w zgub . Mówi powa nie - doda .
- Nie brzmi to zbyt weso o - zgodzi si Ford - ale przy pewnej dozie szcz cia b
mo e wtedy tak zalany, e nic nie
zauwa . O tu - wskaza palcem na monitor Autostopem - powinno by bardzo grzesznie i my
, e tam nale y si uda . Co ty
na to, Arturze? Przesta mrucze mantry i otwórz uszy. Tu nie dostaniemy tego, co nam potrzebne.
Artur zlaz z kozetki, stan i potrz sn g ow .
- Dok d lecimy? - zapyta .
- Tam, gdzie odwa nie staniemy twarz w twarz...
- Zamknij si ! - rykn Ford. - Arturze, lecimy w g b Galaktyki, by si zabawi . Czy to pomys , z którym móg by
si zaprzyja ni ?
- A czym tak si martwi Slartibartfast? - zapyta Artur.
- Niczym.
- Nieszcz ciem - zaprzeczy Slartibartfast. - Chod cie - doda tonem, w którym nagle zabrzmia rozkaz. - Istnieje
wiele rzeczy, które musz wam pokaza i wyja ni .
Podszed do zielonych kr conych schodów z kutej stali, które nie wiadomo dlaczego znajdowa y si na rodku
centrali dowodzenia, i zacz nimi powoli wchodzi . Artur poszed za nim z chmurnym spojrzeniem.
Ford w ciekle wrzuci Autostopem z powrotem do torby.
- Mój lekarz mówi, e mam zdeformowany gruczo obowi zków obywatelskich oraz wrodzon s abo ko ca
moralnego - zamrucza pod nosem - i dlatego jestem zwolniony od ratowania wszech wiatów.
Mimo to st pa za nimi po schodach.
To, co zobaczyli na górze, by o po prostu mieszne, a przynajmniej sprawia o takie wra enie. Ford potrz sn g ow ,
ukry twarz w d oniach i potkn si o kwiat doniczkowy, który potoczy si po pod odze i uderzy z hukiem w cian .
- Centralna strefa komputera. - Slartibartfast by niewzruszony. - Tu przeprowadzane jest ka de obliczenie, które
dotyczy statku. Tak, wiem, jak tu wygl da, ale w rzeczywisto ci to skomplikowany czterowymiarowy plan topograficzny
szeregu wysoce skomplikowanych funkcji matematycznych.
Wygl da to na dowcip - uzna Artur.
Wiem, jak to wygl da - powtórzy Slartibartfast i wszed do rodka.
Kiedy to robi , Arturowi zacz o wita , co to mo e znaczy , ale wzbrania si przed uwierzeniem. „Wszech wiat nie
mo e przecie tak dzia
- my la - przecie tak nie wolno... By oby to tak absurdalne, jak... tak absurdalne, jak...” - zakaza
sobie o tym my le .
Wi kszo absurdalnych rzeczy, jakie móg sobie wyobrazi , ju si wydarzy a. Tu mia do czynienia z jedn z nich.
Rzecz t by a wielka szklana niby klatka, niby skrzynka - w rzeczywisto ci pokój. W pokoju sta d ugi stó . Wokó niego
rozstawiono niedbale kilkana cie krzese , jakby ywcem wzi tych z wiede skiej kawiarni. Na stole le
wytarty obrus w
bia o-czerwon krat , tu i ówdzie zeszpecony wypalonymi przez papierosy dziurami, z których ka da prawdopodobnie
znajdowa a si w dok adnie wyliczonym miejscu.
Na obrusie sta o kilkana cie talerzy z nie dojedzonymi w oskimi potrawami, otoczonych nadgryzionymi kawa kami
chleba i nie dopitymi kieliszkami z winem, którymi leniwie bawi y si roboty.
24
Wszystko by o zupe nie nieprawdziwe. Roboty by y obs ugiwane przez robota-kelnera, robota-kelnera od win i
robota-szefa sali. Meble by y nieprawdziwe, obrus by nieprawdziwy i ka da potrawa by a bez w tpienia w stanie wykaza si
cechami, powiedzmy pollo sorpreso, nie b
c nim.
Wszystko razem tworzy o balet - skomplikowane przedstawienie z udzia em kart da , bloczków rachunkowych,
portfeli, ksi eczek czekowych, kart kredytowych, zegarków, o ówków i papierowych serwetek; przedstawienie robi o
wra enie, e zaraz zamieni si w mordobicie, by y to jednak pozory.
Slartibartfast po pieszy do rodka i wydawa o si , e wymienia d ugo i nami tnie pozdrowienia z szefem sali,
podczas gdy jeden z robotów-go ci powoli zsuwa si pod stó , wyliczaj c na g os, co zamierza zrobi typowi, który siedzia
naprzeciw czego na kszta t dziewczyny. Slartibartfast zaj miejsce na zwolnionym w ten sposób krze le i szybko rzuci
wprawnym okiem na kart da . Tempo wydarze wokó sto u zdawa o si niezauwa enie przy piesza . Zacz y si k ótnie, na
papierowych serwetkach wypisywano m dre wywody. Z w ciek
ci wymachiwano sobie nawzajem r kami przed nosami i
próbowano poddawa badaniom kurze udka z talerzy s siadów. R ka kelnera je dzi a po bloczku szybciej, ni by aby w stanie
robi to r ka ludzka, potem szybciej, ni by o w stanie ledzi ludzkie oko. Tempo ros o. Nagle ca y t umek zacz si
zasypywa niezwyk ymi i przesadnymi grzeczno ciami, kilka sekund pó niej osi gni to ogólne porozumienie. Przez statek
przesz a wibracja nowej energii.
Slartibartfast wyszed ze szklanego pokoju.
- Bistromatyka - wyja ni . - Najwi ksza znana paranauce pojemno komputera. Chod cie do kabiny iluzji
informatycznych. - Przemkn obok, a Ford i Artur zdezorientowani poszli za nim.
25
Rozdzia 7
Nap d bistromatyczny jest cudown now metod pokonywania odleg
ci mi dzygwiezdnych bez niebezpiecznego
grzebania si w czynnikach nieprawdopodobie stwa.
Sama bistromatyka jest rewolucyjnie nowoczesn metod rozumienia zachowa liczb. Ju Einstein zauwa
, e
czas nie jest absolutny, lecz zale y od ruchu obserwatora w przestrzeni i e przestrze nie jest absolutna, lecz zale y od ruchu
obserwatora w czasie, niedawno za odkryto, e liczby te nie s absolutne, lecz zale od ruchu obserwatorów w restauracjach.
Pierwsz liczb nieabsolutn jest liczba ludzi, dla których zostaje zarezerwowany stolik. W trakcie trzech pierwszych
telefonów do restauracji b dzie si ona stale zmienia i w ko cu utraci jakikolwiek zwi zek z liczb osób, która rzeczywi cie
si zjawi, albo z liczb osób, które dojd po zako czeniu przedstawienia/meczu/prywatki/koncertu, albo odejd , gdy zobacz ,
kto ju przyszed .
Drug liczb nieabsolutn jest podany czas rozpocz cia imprezy. Obecnie jest ona uznawana za jedno z
najdziwaczniejszych poj w matematyce i nazwano j „wykluczna zwrotna”. Jest to liczba, której istnienie mo na
zdefiniowa jedynie przez okre lenie, e jest zupe nie czym innym ni sob sam . Innymi s owy: podany czas rozpocz cia
imprezy jest jedynym momentem, w którym zupe nie wykluczone jest pojawienie si jakiegokolwiek jej uczestnika.
Wykluczne zwrotne graj obecnie wa
rol w wielu zakresach matematyki, np. w statystyce i buchalterii, tworz te
podstawowe równania u ywane przy tworzeniu pola NTP.
Trzecia i najbardziej zagadkowa liczba w dziedzinie nieabsolutyzmu wynika ze stosunku mi dzy liczb pozycji na
rachunku, cen ka dej pozycji, liczb ludzi przy stole i sum , któr ka dy jest gotów zap aci . (Liczba osób, które w ogóle
przynios y pieni dze, jest tu zjawiskiem jedynie marginesowym.)
Pojawiaj ca si zwykle w tym miejscu rozwa
gmatwanina sprzeczno ci pozostawa a przez wieki nie zbadana,
gdy nikt po prostu nie traktowa ich powa nie. Dawniej t umaczono je takimi zjawiskami, jak grzeczno , bezczelno ,
sk pstwo, narzucanie si , zm czenie, pobudliwo lub pó na godzina, i nast pnego dnia o wszystkim ca kowicie zapominano.
Wymienionych zjawisk nigdy nie badano w warunkach kontrolowanych, bo przecie nigdy nie wyst powa y w laboratoriach -
przynajmniej w szanuj cych si laboratoriach.
Tak wi c dopiero wraz z pojawieniem si komputerów wysz a na jaw osza amiaj ca prawda, e: liczby pisane na
rachunkach w restauracjach nie podlegaj tym samym prawom matematyki co liczby pisane na wszystkich innych kawa kach
papieru.
Ten prosty fakt zmia
nauk , ca kowicie j przenicowa . Niesamowita ilo konferencji matematycznych zacz a
si odbywa w tak ekskluzywnych restauracjach, e wiele najwybitniejszych umys ów epoki zmar o z powodu oty
ci i
niewydolno ci serca, a matematyka cofn a si w rozwoju o lata.
Powoli zacz to pojmowa g bszy sens powy szego twierdzenia. Z pocz tku by o zbyt fantastyczne, zbyt
zwariowane, za bardzo podobne do zjawisk, o których cz owiek z ulicy zwyk mówi : „Od razu mog em wam to powiedzie ”.
Dopiero pó niej ukuto poj cie „subiektywna sie interakcyjna”, wszyscy mogli si odpr
i dalej bada problem.
Grupki mnichów, które szwenda y si w okolicach wi kszych instytutów badawczych, piewaj c dziwne pie ni o
tym, e wszech wiat nie jest niczym innym jak wytworem fantazji, otrzyma y subwencje z puli dla teatrów ulicznych i posz y z
Bogiem.
26
Rozdzia 8
- W kosmonautyce prawda - zacz Slartibartfast, manipuluj c przy przyrz dach w kabinie iluzji informatycznych - w
kosmonautyce... - Przerwa i rozejrza si .
Kabina iluzji informatycznych przynosi a mi ulg po stylistycznych potworno ciach obszaru centralnego
komputera. By a zupe nie pusta. adnej informacji, adnych iluzji, tylko oni, bia e ciany i par ma ych przyrz dów robi cych
wra enie, e powinny by pod czone do czego , czego Slartibartfast nie mo e znale .
- Tak? - naciska Artur. Zarazi go po piech Slartibartfasta, nie wiedzia jednak, co robi .
- Co „tak”? - zapyta stary.
- Co chcia
w
nie powiedzie ?
Slartibartfast skarci Artura wzrokiem.
- Liczby s obrzydliwe - skwitowa swe poszukiwania.
Artur kiwn m drze g ow . Po chwili zauwa
, e nie rozja ni o mu to panuj cego w niej chaosu, zdecydowa si
wi c zada pytanie:
- Które?
- W kosmonautyce wszystkie liczby s obrzydliwe - odpar Slartibartfast.
Artur znów kiwn g ow i szukaj c pomocy, poszuka wzrokiem Forda, okaza o si jednak, e wiczy on
przyjmowanie ponurego wyrazu twarzy, osi gaj c zreszt znaczny stopie wtajemniczenia.
- Próbowa em tylko - westchn Slartibartfast - oszcz dzi wam wysi ku zadawania pytania, dlaczego wszystkie
komputerowe obliczenia na potrzeby statku prowadzone s na kelnerskim bloczku rachunkowym. Artur zmarszczy czo o.
- Dlaczego wszystkie komputerowe obliczenia na potrzeby statku prowadzone s na kelnerskim...? - zapyta , nie
sko czy jednak zdania.
- Dlatego e w kosmonautyce wszystkie liczby s obrzydliwe - wyja ni Slartibartfast. Zauwa
, e nie mówi
wystarczaj co jasno. - Uwa aj - doda - na bloczku rachunkowym kelnera liczby ta cz . Na pewno ju si z tym spotka
.
- No tak...
- Na kelnerskim bloczku rachunkowym - ci gn Slartibartfast - rzeczywisto i nierzeczywisto zderzaj si z sob
w tak pierwotny sposób, e jedno staje si drugim, i przy wyst pieniu okre lonych parametrów wszystko staje si mo liwe.
- Jakich?
- Nie da si tego okre li i to w
nie jeden z parametrów - odpar Slartibartfast. - Dziwne, ale prawdziwe. To znaczy
mnie wydaje si dziwne - doda - ale zapewniano mnie, e to prawdziwe.
W tym momencie odkry w cianie gniazdo, którego szuka , i wcisn w nie trzymany w r ku przyrz d.
- Nie przestraszcie si - powiedzia , nagle jednak sam rzuci na przyrz d przestraszone spojrzenie i skoczy do ty u -
to jest...
Nie us yszeli, co powiedzia , gdy w tym samym momencie statek, w którym byli, rozp yn si , a z rozrywanej na
strz py nocy, buchaj c promieniowaniem z gwiezdnych laserów, spad na nich mi dzygwiezdny kr ownik bojowy wielko ci
miasteczka przemys owego w rodkowej Anglii. Przez ciemno strzeli przera aj cy orkan p on cego wiat a i wyrwa
olbrzymi kawa znajduj cej si za nimi planety.
Rozdziawili g by, wyba uszyli oczy i nie byli w stanie krzycze .
27
Rozdzia 9
Inny wiat, inny dzie , inna jutrzenka.
W absolutnej ciszy pojawi a si delikatna po wiata wczesnego poranka. Kilkana cie bilionów trylionów ton
supergor cych eksploduj cych j der atomów wschodzi o powoli nad horyzont - udawa o im si przy tym zachowa skromny,
zimny i nieco wilgotny wygl d.
Ka dego poranka, gdy znik d pojawia si
wiat o, nast puje chwila, w której mo liwy jest cud. Wszech wiat
wstrzymuje wtedy oddech. Chwila na cud min a - na S uornshellous Zeta robi to regularnie i nic si nigdy nie wydarza.
Nad bagnem wisia a mg a. Rosn ce wokó drzewa wygl da y szaro, kontury wysokich traw rozp ywa y si jak mg a.
Opary wisia y jak wstrzymany oddech.
Panowa zupe ny bezruch.
By o idealnie cicho.
ce bezsilnie zmaga o si z mg , próbowa o pos
tu troch ciep a, tam troch
wiat a, dzie bez w tpienia nie
mia mu jednak przynie nic innego od konieczno ci przebycia piekielnie d ugiej drogi w poprzek nieba.
Panowa zupe ny bezruch.
Dalej by o cicho.
Bezruch.
Cisza.
Zupe ny bezruch.
Na S uornshellous Zeta bardzo cz sto mija y w ten sposób ca e dnie, ten za mia by kolejnym typowym.
Czterna cie godzin pó niej s
ce zasz o po przeciwnej stronie horyzontu bez nadziei na przysz
, a raczej maj c
wra enie, e wysi ek ca ego dnia poszed ca kiem na marne. Par godzin pó niej s
ce pojawi o si ponownie, przeci gn o
si i od nowa ruszy o w drog w poprzek nieba. Tym razem jednak co si wydarzy o. Materac spotka robota.
- Cze , robocie - zagai materac.
- Bleee - odpar robot, robi c dalej to, co w
nie robi , czyli drepcz c bardzo powoli w kó ko. Kr gi, które zatacza ,
nie mia y wi cej jak metr rednicy.
- Szcz liwy? - zapyta materac.
Robot zatrzyma si i spojrza na materac. Patrzy drwi co. By to najwyra niej bardzo g upi materac - patrzy
wielkimi oczami. Po chwili, której d ugo zosta a wyliczona z dok adno ci do dziesi ciu miejsc po przecinku jako czas
niezb dny do wyra enia pogardy dla wszystkiego, co materacowe, robot wróci do dreptania w kó ko.
- Mogliby my porozmawia - spróbowa materac. - Mia by ochot ?
Materac by du y i prawdopodobnie niez ej jako ci.
W dzisiejszych czasach bardzo ma o rzeczy produkuje si naprawd , gdy w tak niesko czenie wielkim
wszech wiecie, jak ten, w którym yjemy, mo na sobie do
atwo wyobrazi , e wi kszo rzeczy gdzie ro nie (cho w
przypadku wielu nie ma si na to ochoty). Niedawno zosta odkryty las, w którym prawie wszystkie drzewa owocowa y
kluczami nasadkowymi. yciorys takiego owoca-klucza jest do ciekawy. Po zerwaniu wymaga ciemnej, zakurzonej
szuflady, gdzie mo e latami spokojnie le
. Potem pewnej nocy wykluwa si , zrzuca zewn trzn pow ok (która rozpada si
w py ) i pojawia jako bli ej nie okre lony metalowy przedmiot z kryzami na obu ko cach, zal kiem uchwytu i czym w
rodzaju dziury na rub . Po znalezieniu nale y klucz wyrzuci . Nikt nie wie, co ma z tego klucz - prawdopodobnie przyroda w
swej niesko czonej m dro ci jeszcze nad tym pracuje. Nikt te tak naprawd nie wie, co w
ciwie maj z ycia materace. S
du ymi, przyjaznymi istotami ze spr ynami w rodku, yj spokojnie i zupe nie same dla siebie w bagnach S uornshellous
Zeta. Wiele z nich apie si , zarzyna, suszy, transportuje i podk ada do spania. adnemu z nich nie wydaje si to sprawia
ró nicy i wszystkie nazywaj si Zem.
- Nie - oznajmi Marvin.
- Nazywam si Zem - powiedzia materac. - Mogliby my porozmawia o pogodzie.
28
Marvin zndw zrobi przerw w monotonnym dreptaniu w kd ko.
- Rosa spad a dzi rano ze szczególnie obrzydliwym dudnieniem - rzuci mimochodem.
Znów podj marsz, jakby ten werbalny wysi ek pomóg mu spa na kolejne dno depresji i rozpaczy. Uparcie wlók
si dalej. Gdyby mia z by, zazgrzyta by nimi. Nie mia z bów. Nie zazgrzyta . Samo dreptanie wyra
o wszystko.
Materac flolopn . Jest to czynno , któr umiej robi jedynie yj ce materace i to w bagnie, dlatego te to s owo
jest rzadko u ywane. Flolopn ze sporym zainteresowaniem, wzburzaj c przy okazji sporo wody. Gulgocz c uwodzicielsko,
wypu ci spod wody kilka p cherzyków powietrza, które unios y si ku powierzchni. W s abym, nagle rozb ys ym promieniu
ca, który nieoczekiwanie przebi si przez mg , na krótko poja nia y jego bia o-niebieskie paski i stworzeniu uda o si
powygrzewa chwil spr yny.
Marvin dalej wlók si noga za nog .
- Zdaje mi si , e co ci gn bi - powiedzia chlupliwato materac.
- Wi cej, ni jeste sobie w stanie wyobrazi - narzeka Marvin. - Moja zdolno wywo ywania w sobie dowolnych
procesów psychicznych jest tak nieograniczona, jak niesko czone s przestrzenie kosmosu. Oczywi cie pomijaj c zdolno
cieszenia si . - Tup, tup - maszerowa . - Moj zdolno cieszenia si móg by zmie ci w pude ku od zapa ek - doda . - Bez
wyjmowania z niego zapa ek.
Materac zagluga . Jest to d wi k, który wydaje z siebie yj cy, mieszkaj cy w bagnie materac, gdy jest do g bi
poruszony opisem czyjego nieszcz cia. Wed ug Ultra-kompletnego s ownika maximegalo skiego wszelkich mo liwych
zyków
owo to mo e te opisywa d wi k, który wyda z siebie Lord Nadsanvalvwag z Hollop, zauwa ywszy, e ju drugi
rok z rz du zapomnia o urodzinach ony. Poniewa jednak w historii istnia jeden jedyny Lord Nadsanvalvwag z Hollop, a w
dodatku nie by
onaty, s owo u ywane jest wy cznie w znaczeniu negatywnym lub spekulatywnym i coraz bardziej
powszechna staje si opinia, e Ultrakompletny s ownik maximegalo ski nie jest wart nawet kolumny ci arówek, koniecznej
do wo enia wydania mikrofilmowego. Dziwnym trafem nie ma w s owniku s owa „chlupliwate”, które oznacza po prostu „co ,
co jest chlupliwe”.
Materac znów zagluga .
- Czuj w twych diodach g bokie przygn bienie - wolugn - i to mnie smuci.
By zrozumie s owo „wolugowa ”,’nale y w sklepie ze starzyzn kupi sobie
uornshello skie rozmówki bagienne
lub Ultrakompletny s ownik maximegalo ski. Uniwersytet b dzie bardzo zadowolony z pozbycia si ich, gdy w ten sposób
zwolni si kilka cennych miejsc do parkowania.
- Powiniene by troch bardziej materacowny. yjemy cicho i samotnie w bagnie i zadowalamy si flolopowaniem
i wolugowaniem, po wi caj c wilgoci jedynie chlupliwatowat uwag . Niektóre z nas s zabijane, ale poniewa wszystkie
nazywamy si Zem, nigdy nie wiemy, kto zgin , i dzi ki temu gluganie jest ograniczone do minimum. Dlaczego ci gle kr cisz
si w kó ko?
- Bo mi noga utkn a - odpowiedzia Marvin.
- Wygl da na to - powiedzia materac, ze wspó czuciem wbijaj c w Marvina wzrok - e jest do s aba.
- Masz racj - zgodzi si Marvin. - Jest s aba.
- Wunn! - wykrzykn materac.
- Te tak s dz - uzna Marvin. - Poza tym wydaje mi si , e musi ci
mieszy robot z protez . Powiniene
opowiedzie o tym swoim przyjacio om Zemowi i Zemowi, kiedy pójdziesz ich kiedy odwiedzi . Na ile ich znam, b
si
strasznie mia . Oczywi cie nie znam ich dok adnie - to znaczy nie wiem o nich wi cej ni ogdlnie o istotach yj cych - ale z
drugiej strony znam ich lepiej, ni bym sobie yczy . Ach, moje ycie to jedynie skrzynia przek adni limakowych...
Znów zacz st pa w male kim kó ku wokó swej cienkiej, stalowej nogi, która cho obraca a si w bagnie,
sprawia a wra enie, e uwi
a na sta e.
- Dlaczego chodzisz bez przerwy w kó ko? - zapyta materac.
- By przekona si , e noga mi utkn a - odpar Marvin, nie przerywaj c kr cenia si w kó ko.
- Uznaj spraw za udowodnion , drogi przyjacielu - zaflurcza materac - uznaj j za udowodnion .
29
- Jeszcze tylko milion lat - rzek Marvin. - Jeszcze jeden szybki milion. Potem mo e spróbuj w drug stron . Ot, tak
dla odmiany, rozumiesz?
W g bi swego spr ynowego wn trza materac czu , e robot gor co sobie yczy, by zapyta go, jak d ugo ju tak
beznadziejnie ku tyka, z cichym flurczni ciem zada wi c oczekiwane pytanie.
- O, niedawno min o pó tora miliona lat - wynio le rzuci Marvin. - Zapytaj mnie, czy si czasem nudz . No, pytaj!
Materac zapyta .
Marvin zignorowa pytanie, jedynie ku tyka z jeszcze wi kszym zapa em.
- Przemawia em kiedy - rzuci nagle bez adnego zwi zku ze swoimi poprzednimi wywodami. - Mo e nie od razu
zrozumiesz, dlaczego mówi o tym w
nie teraz, ale wynika to st d, e mój umys fenomenalnie szybko pracuje. Jestem od
ciebie, lekko licz c, inteligentniejszy trzydzie ci biliondw razy. Zaraz ci co poka . Pomy l sobie jak liczb , zupe nie
dowoln .
- Eee... pi - spróbowa materac.
- le! - oceni Marvin. - Widzisz?
Zrobi o to na materacu niesamowite wra enie i zrozumia , e przebywa w towarzystwie nie byle jakiego umys u.
Ca y si przewilomi , co wytworzy o na powierzchni jego p ytkiej, zaro ni tej algami ka
y ma e, podniecone fale. Na bis
gupn .
- Opowiedz mi - nalega - o swoim przemówieniu. A nazbyt ch tnie o nim pos ucham.
- Wypad o bardzo le i to z bardzo ró nych powodów - zaczaj Marvin. - By o to tam - doda , robi c przerw - tam,
mniej wi cej dwa kilometry st d. - Swym znajduj cym si akurat w nie najlepszym stanie ramieniem wykona z wysi kiem co
w rodzaju nieporadnego gestu. To rami by o jednak mimo wszystko w lepszym stanie ni drugie, beznadziejnie przyspawane
do lewego boku. Wskaza w opisywanym kierunku najlepiej, jak umia , i wyra nie próbowa udowodni , e robi to najlepiej,
jak umie. Przez mg i trzciny wskazywa na miejsce na bagnach, wygl daj ce dok adnie tak samo, jak ka de inne miejsce na
bagnach. - Tam - powtórzy . - By em wtedy do s awny.
Materac ogarn o podniecenie. Jeszcze nigdy nie s ysza o przemówieniach na S uornshellous Zeta, zw aszcza o
przemówieniach s awnych ludzi. Gdy przez plecy glurn o mu mrowie, wytrysn a z niego woda. Zrobi co , na co materace
rzadko si decyduj . Zmobilizowa ca energi , nawet najmniejsz jej drobin , i uniós swoje prostok tne cia o do góry,
wign je wysoko i dr c, trwa tak przez par sekund, wypatruj c przez mg i trzciny miejsca w bagnie, które wskazywa
Marvin, i stwierdzi bez rozczarowania, e wygl da dok adnie tak samo, jak ka de inne miejsce na bagnach. Wysi ek by zbyt
wielki i fluczn z powrotem w ka
, opryskuj c Manrina mierdz cym b otem, torfem i wodorostami.
- Przez krótki czas by em s awny - zabucza smutno robot - dzi ki cudownemu i godnemu po
owania ocaleniu od
mierci we wn trzu p on cego s
ca. Widzisz, jak wygl dam, mo esz wi c wywnioskowa - doda - jak ma o brakowa o, bym
nie uszed z yciem. Wyobra sobie, e uratowa mnie handlarz z omu. A teraz jestem tutaj, mózg wielko ci... ach, dajmy temu
spokój.
Przez chwil ponuro wlók si w kó ko.
- To on mnie doprowadzi do u ytku, przyprawiaj c t nog . Obrzydliwa, co? Sprzeda mnie do ZOO My li. By em
tam gwiazd ich zbiorów. Musia em siedzie na skrzynce i opowiada swoje losy, a ludzie dogadywali mi, ebym nie traci
odwagi i próbowa spojrze na wszystko przez pryzmat plusów swej sytuacji. „Rozchmurz no si , ma y robocie! - wrzeszczeli.
- Po miej si troch !” Wyja nia em im wtedy, e doprowadzenie mojej twarzy do u miechu kosztowa oby ka dy warsztat par
adnych godzin pracy i uda oby si jedynie pod warunkiem, e mieliby solidny klucz francuski, i bardzo im si to podoba o.
- Przemówienie! - upiera si materac. - Tak ch tnie bym pos ucha o przemówieniu, które wyg osi
na bagnach.
- Nad bagnami zbudowano most, cybernetycznie spawany hipermost, d ugi na setki kilometrów, przez który mia y
przeje
nad bagnem terenówki jonowe i poci gi towarowe.
- Most? - zakwilirli materac. - Tu, na bagnach?
- Most - potwierdzi Marvin. - Tu, na bagnach. Mia nakr ci gospodark systemu S uornshellous. Zainwestowano
we ca e dochody systemu. Poprosili mnie, bym przeci wst
. Biedni g upcy.
30
Zacz o m
, przez mg przedziera y si drobne kropelki wody.
- Sta em na trybunie. Most rozci ga si setki kilometrów przede mn i setki za mn .
- Bi od niego blask? - z zachwytem zapyta materac.
- Bi .
- Majestatycznie czy odleg e o dziesi tki kilometrów punkty?
- Majestatycznie czy odleg e o dziesi tki kilometrów punkty.
- Ci gn si jak srebrna ni daleko w nieprzeniknion mg ?
- Tak - potwierdzi Marvin. - Chcesz pos ucha ca ej historii?
- Chcia bym us ysze twoje przemówienie - kolejny raz oznajmi materac.
- W
nie o tym chc mówi . Powiedzia em wtedy: „Z przyjemno ci oznajmi bym pa stwu, e jest dla mnie
ogromn rado ci , zaszczytem i wyró nieniem móc przekaza ten most do u ytku, ale nie mog , gdy przesta y mi
funkcjonowa wszystkie obwody k amstwa. Wszystkich was nienawidz i gardz wami, a teraz uwa am t nieszcz sn
budowl za otwart dla wszystkich, którzy dobrowolnie chc po niej przej , by dokona jej bezmózgiego zbezczeszczenia”.
Potem pod czy em si do obwodów otwieraj cych.
Marvin zrobi przerw , przypominaj c sobie tamt chwil .
Materac straln i glurn . Flolopn , gupn i przewilomi si , to ostatnie w szczególnie chlupliwy sposób.
- Wuun - wrufn w ko cu. - Czy by o to wspania e wydarzenie?
- Do . Most automatycznie z
prz
a na ca ej swej wynosz cej dziesi tki tysi cy kilometrów d ugo ci i p acz c,
zaton w bagnie, poci gaj c wszystkich za sob .
W tym momencie w konwersacji nast pi a smutna i straszna przerwa, w czasie której rozleg si d wi k, jakby sto
tysi cy ludzi nagle powiedzia o „wap”, po czym z nieba sp yn rój bia ych robotów, podobnych do nasion lwiej paszczy,
niesionych wiatrem w precyzyjnym militarnym ordynku. Przez pe
okrucie stwa chwil roboty sta y w bagnie, odrywaj c
Marvinowi sztuczn nog , i nim ktokolwiek zd
mrugn okiem, by y z powrotem w statku, który wyda z siebie jedno
jedyne „fup”.
- Widzisz, z jakimi przeciwno ciami losu musz walczy ? - powiedzia Marvin do gugaj cego materaca.
Chwil pó niej roboty znów si pojawi y, przeprowadzi y drugi atak i gdy tym razem si ulotni y, materac zosta w
bagnie sam. Zdziwiony i przestraszony flolopowa , prawie e wliska ze strachu. Uniós si nad wod , by spojrze ponad
trzcinami, ale nie by o za nimi nic wida - adnego robota, adnego b yszcz cego mostu, adnego statku kosmicznego - jedynie
dalsze trzciny. Nas uchiwa , ale wiatr nie niós
adnego d wi ku poza znanymi mu od dawna wrzaskami na wpó szalonych
etymologów, którzy w oddali krzyczeli do siebie przez ponure bagna.
31
Rozdzia 10
Artur Dent wirowa wokó w asnej osi.
Wszech wiat rozprysn si na milion b yszcz cych kawa ków i ka dy z nich p yn cicho przez pustk , odbijaj c w
swej srebrnej powierzchni obrazy spalaj cej wszystko i siej cej zniszczenie niepowtarzalnej katastrofy.
Ciemno za wszech wiatem wybuch a i ka da jej cz stka zmieni a si w nieposkromiony dym rodem z piek a.
Run a znajduj ca si za ciemno ci za wszech wiatem nico , potem za nico ci za ciemno ci za rozpry ni tym
wszech wiatem pojawi si ciemny pot ny kontur kogo mówi cego pot ne s owa.
- Wojny krikkitowe - mówi a siedz ca w pot nym wygodnym fotelu posta - spowodowa y najwi ksze zniszczenia
w historii Galaktyki. To, co w
nie widzieli cie...
Slartibartfast przefrun , machaj c r
.
- Widzicie film dokumentalny! - wo
. - To kiepski fragment. Strasznie mi przykro, w
nie próbuj znale
przycisk przewijania...
- ...biliony niewinnych...
- Nie dajcie si ! - wo
Slartibartfast, znów przelatuj c i grzebi c jak szalony w czym , co sam wsadzi w cian w
kabinie iluzji informatycznych i co ci gle tam tkwi o. - Nie dajcie si i w nic nie wierzcie!
- ...ludzi, istot, waszych bli nich...
Zahucza a muzyka. Te pot na, o pot nych akordach. Zza postaci w fotelu powoli i jakby z oci ganiem wynurzy y
si z niesamowicie wiruj cej mg y trzy wysokie kolumny.
- ...do wiadcza o, prze ywa o przez lata, cho raczej cz ciej - nie prze ywa o. Pami tajcie o tym, przyjaciele. Nie
zapominajmy! Zaraz poka wam sposób, który pomo e nam zawsze o tym pami ta , e przed wojnami krikkitowymi
Galaktyka by a czym wyj tkowym i wspania ym, e by a to szcz liwa Galaktyka!
Muzyka z nadmiaru pot gi zupe nie oszala a.
- Szcz liwa Galaktyka, drodzy przyjaciele, dok adnie jak zosta o to przedstawione w symbolu bramy wikkitowej!
Wida by o wyra nie trzy kolumny - trzy kolumny z dwiema poprzeczkami, umieszczonymi w sposób, który
zdezorientowanemu mózgowi Artura wydawa si zadziwiaj co znajomy.
- Trzy kolumny - dudni g os. - Kolumna stalowa, przedstawiaj ca pot
i si Galaktyki!
Rozb ys y wiat a reflektorów i zacz y wykonywa dzikie ta ce w gór i w dó kolumny, wykonanej bez w tpienia
ze stali lub czego bardzo podobnego. Muzyka dudni a i rycza a.
- Kolumna pleksiglasowa - oznajmi m czyzna - przedstawiaj ca znaczenie nauki i rozumu w Galaktyce!
wiat a kolejnych reflektorów zacz y skaka w niezwyk y sposób w gór i w dó prawej, przezroczystej kolumny,
co wywo
o pojawienie si w jej wn trzu przedziwnych deseni, a w
dku Artura Denta nagle spowodowa o pojawienie si
zupe nie niezrozumia ego apetytu na lody.
- Oraz - kontynuowa grzmi cy g os - kolumna drewniana, przedstawiaj ca znaczenie... - w tym momencie g os nieco
zachryp z powodu nat oku emocji - ...przyrody i ducha.
wiat a skierowa y si na rodkow kolumn . Muzyka wznios a si pompatycznie w sfery nieskazitelnego
uduchowienia.
- Mi dzy nimi umieszczono - dudni g os, d
c do apogeum - z ot poprzeczk bogactwa i srebrn poprzeczk
pokoju!
Budowla by a teraz sk pana w cudownym wietle, na szcz cie muzyka zd
a ju przekroczy próg percepcji.
Obie b yszcz ce poprzeczki opiera y si i skrzy y na trzech kolumnach. Zdawa o si , e siedz na nich dziewcz ta, by mo e
anio y. Anio y s jednak zazwyczaj przedstawiane w bardziej kompletnej garderobie.
Nagle w maj cej chyba przedstawia kosmos przestrzeni zapad a dramatyczna cisza, a wiat a przygas y.
- Nie istnieje aden wiat - grzmia do wiadczony g os - ani jeden cywilizowany wiat w Galaktyce, w której symbol
ten nie by by do dzi otaczany szacunkiem. yje on w wiadomo ci narodów nawet na prymitywnych planetach. Zniszczy y go
32
moce Krikkit, ale on zamknie ich wiat a po kres wieczno ci!
Orkiestra zagra a tusz, a w d oniach m czyzny pojawi si model bramy wikkitowej. W panuj cym wokó chaosie
szalenie trudno by o oceni , w jakiej by zrobiony skali, model wygl da jednak mniej wi cej na metrowy.
- To oczywi cie nie orygina . Orygina , jak ka dy wie, zosta zniszczony, rozrzucony po wiecznie k bi cych si
wirach czasoprzestrzeni i zgin na zawsze. To wspania a kopia, wykonana r cznie przez wy mienitych artystów, którzy dzi ki
prastarym tajemnicom rzemie lniczym zbudowali j pieczo owicie na wieczn pami tk . B dziecie j przechowywa z dum
ku pami ci tych, którzy zgin li, i ku czci Galaktyki - naszej Galaktyki - w obronie której zgin li...
W tym momencie znów przelecia obok nich Slartibartfast.
- Mam - oznajmi . - Mo emy pozby si tych bzdur. Tylko nie kiwajcie teraz g owami.
- Pok
my si teraz z pokor - zaintonowa g os.
Potem powiedzia wszystko jeszcze raz, tyle e znacznie szybciej i wspak. Zapali y si i zgas y wiat a, kolumny
znikn y, m czyzna be kota wspak sam do siebie. Wszech wiat zrobi „bum” i znów posk ada si w ca
.
- Kapujecie, co jest grane? - spyta Slartibartfast.
- Jestem zdziwiony i zdezorientowany - o wiadczy Artur.
- Spa em - powiedzia Ford, który w tym momencie sk
si pojawi . - Straci em co ?
Byli teraz na kraw dzi potwornie wysokiej przepa ci. Stali i widzieli, jak nad zatok przed nimi - niby na
puszczonym od ty u filmie - rozpry ni te, p yn ce szcz tki sk adaj si z powrotem w jedn z najwi kszych i najpot niejszych
kosmicznych flot wojennych, jakie kiedykolwiek zebrano w Galaktyce. Niebo mia o m tn , ró ow barw i ciemnia o,
przechodz c przez zupe nie dziwny kolor w granat, a nieco bardziej od góry w czer . W niesamowitym tempie sp ywa y z
niego k by dymu.
Wydarzenia mkn y do ty u zbyt szybko, by je ledzi , gdy za wkrótce tu obok przemkn olbrzymi,
mi dzygwiezdny statek wojenny, wydaj c d wi k, jakby wszyscy obecni powiedzieli „punt”, zrozumieli, e wrócili do
momentu, od którego zacz li wszystko ogl da . Dalsze wydarzenia toczy y si dla Forda i Artura zbyt szybko, zlewa y w
wideodotykow plam , która kr
c nimi, wprawiaj c w wirowanie i dygot, przepycha a ich i przetrz sa a przez stulecia
galaktycznej historii. S ycha by o jedynie s abe poj kiwanie.
Od czasu do czasu w coraz bardziej zag szczaj cym si k bowisku wydarze spostrzegali przera aj ce wstrz sy,
straszliwe okropno ci, niszczycielskie katastrofy, po czone niezmiennie z tymi samymi, ci gle powracaj cymi obrazami -
jedynymi obrazami, jakie mo na by o wyra nie rozpozna w lawinie zapadaj cej si historii.
By a to bramka do krykieta, ma a, twarda czerwona pi ka, o lepiaj co bia e roboty i co mniej wyra nego, ciemnego,
zamazanego.
By o jednak jeszcze co , co wyra nie odcina o si od p dz cego strumienia wydarze .
Tak jak w nast puj cych po sobie wolnych tykni ciach wraz z ich przyspieszeniem ginie dok adne odgraniczenie
poszczególnych stukni i powoli staj si one nieprzerwanym, coraz wy szym d wi kiem, tak i tu wiele nast puj cych po
sobie pojedynczych wra
zmieni o si w ci
e uczucie, cho nazywanie tego „uczuciem” nie jest najlepsze. Je li nazwa to
uczuciem, to by o absolutnie nieczu e. W
ciwie by a to nienawi - nieprzejednana nienawi . By a zimna, ale nie zimnem
lodu, lecz ciany. By a bezosobowa, ale nie bezosobowo ci przypadkowego uderzenia pi ci w t umie, lecz bezosobowo ci
wystawionego przez komputer mandatu. By a mierciono na, zndw jednak nie tak jak mierciono ne s kula czy nó , lecz tak
jak mierciono ny jest stoj cy w poprzek autostrady ceglany mur. Tak jak coraz wy szy d wi k zmienia swe w
ciwo ci i im
robi si wy szy, tym bardziej jest harmonijny, tak tu to nieczu e uczucie zdawa o si urasta do niezno nego, cho
nies yszalnego krzyku, a nagle zmieni o si we wrzask winy i rozczarowania.
Nagle zapad a cisza.
Stali na szczycie wzgórza, by przyjemny, cichy wieczór. W
nie zachodzi o s
ce.
Dooko a, prawie a po horyzont, agodnie rozpo ciera y si lekko sfalowane zielone wzgórza. Ptaki piewa y o tym,
co s dz o tym wszystkim - ich opinia zdawa a si dobra. Nie opodal ha asowa y bawi ce si dzieci; tu za miejscem, sk d
rozlega y si krzyki, wida by o w s abn cym wietle wieczora sylwetk miasteczka. Miasteczko sk ada o si w wi kszo ci z
33
do niskich domów z bia ego kamienia. Horyzont tworzy y agodne, przyjemnie zakrzywione linie. S
ce prawie zasz o.
Jakby znik d rozleg a si muzyka. Slartibartfast nacisn guzik, i muzyka zamilk a.
- Oto... - powiedzia jaki g os.
Slartibartfast nacisn inny guzik, i g os zamilk .
- Opowiem wam o tym - powiedzia agodnie.
Okolica by a spokojna. Artur czu si szcz liwy. Nawet Ford wydawa si weso y. Przespacerowali si kawa ek w
stron miasta. Informatyczna iluzja trawy by a przyjemna i robi a pod stopami wiosenne wra enie. Informatyczna iluzja
kwiatów pachnia a s odko i aromatycznie. Jedynie Slartibartfast wygl da niespokojnie i nieswojo. Zatrzyma si i spojrza w
gór .
Nagle Arturowi wyda o si , e teraz, kiedy wszystko zbli
o si do ko ca czy raczej ku pocz tkowi okropno ci,
które ogl dali przed chwil , musi si sta co strasznego. Ci
a mu my l, e takiemu idyllicznemu miejscu jak to ma si
przydarzy co strasznego. Tak e i on spojrza w gór . Na niebie nie by o nic wida .
- Chyba tu nie zaatakuj , co? - spyta .
Zdawa sobie spraw z tego, e spaceruje wewn trz filmu, ale mimo wszystko by niespokojny. - Nikt nie b dzie
atakowa - g os Slartibartfasta dr
z emocji. - Jeste my w miejscu, z którego wszystko wzi o pocz tek. To miejsce miejsc. To
Krikkit.
Spojrza w niebo. Od jednego kra ca horyzontu do drugiego, ze wschodu na zachód, z pó nocy na po udnie niebo
by o ca kowicie i zupe nie czarne.
34
Rozdzia 11
Tup tup. Bzzz.
- Zawsze do us ug.
- Zamknij si .
- Dzi kuj bardzo.
Tup tup tup tup tup.
Bzzz.
- Dzi kuj bardzo, uszcz liwi pan zwyk e drzwi.
- Mam nadziej , e wkrótce zgnij ci diody.
- Dzi kuj bardzo. ycz mi ego dnia.
Tup tup tup tup.
Bzzz.
- To przyjemno , otwiera si dla pana...
- Odzarkwo si .
- ...i przyjemno , znów si zamyka wiedz c, e wykona
my dobr robot .
- Powiedzia em: odzarkwo si .
- Dzi kujemy, e nas pan wys ucha .
Tup tup tup tup.
Wap.
Zaphod stan . Od wielu dni azi , tupi c po „Sercu ze Z ota”, i dotychczas adne drzwi nie powiedzia y do niego
„wap”. By raczej pewien, e i teraz adne drzwi nie powiedzia y do niego „wap”. Drzwi nie mówi y takich rzeczy. By o to jak
dla drzwi zbyt zwi
e. Poza tym nie istnia o tyle drzwi. S owo zabrzmia o bowiem, jakby „wap” powiedzia o sto tysi cy ludzi,
i to zaskoczy o Zaphoda, gdy by na pok adzie zupe nie sam.
By o ciemno. Wi kszo niewa nych systemów statku by a wy czona. Statek dryfowa leniwie w odleg ej okolicy
Galaktyki, pogr ony g boko w kruczoczarnej ciemno ci przestrzeni. Sk d wi c akurat tutaj mia oby si zjawi tajemnicze sto
tysi cy ludzi i zupe nie nieoczekiwanie powiedzie „wap”?
Rozejrza si wokó , spojrza w jeden, potem w drugi koniec korytarza. Wszystko by o spowite g bok ciemno ci .
Wida by o, cho niewyra nie, jedynie ró owe kontury drzwi, które pulsowa y wiat em w momencie, gdy drzwi si odzywa y,
cho wypróbowa wszystkie mo liwe sposoby, by nie gada y. wiat a by y zgaszone, tak e g owy Zaphoda mog y unikn
patrzenia na siebie, co by o o tyle wa ne, e obecnie ani jedna, ani druga nie wygl da y szczególnie efektownie, a wygl da y
tak od chwili, gdy pope ni b d i zajrza w g biny swej duszy.
To naprawd by du y b d.
Zdarzy mu si pewnego pó nego wieczora. Oczywi cie.
Mia za sob ci ki dzie . Oczywi cie.
W d wi kowych uk adach statku sz a uczuciowa muzyka. Oczywi cie.
By te wtedy - oczywi cie - z lekka zalany.
Innymi s owy - spe nione by y wszystkie warunki doprowadzaj ce cz owieka do grzebania sobie w duszy. Mimo
wszystko bez w tpienia pope ni b d.
Stoj c teraz milcz co i samotnie na korytarzu, przypomina sobie tamten moment i a si wzdrygn . Jedna g owa
spojrza a w jednym kierunku, druga w drugim i ka da stwierdzi a, e nale y pój tam, gdzie w
nie nie patrzy.
Przys uchiwa si , nic jednak nie s ysza .
Jedyn rzecz , jak us ysza , by o „wap”.
Strasznie bezproduktywne wyda o mu si zmuszanie tak ogromnej liczby osób do wypowiadania jednego s owa.
Z dusz na ramieniu zacz si przemyka do centrali dowodzenia. Tam odzyska panowanie nad sob .
35
Znów si zatrzyma . W jego obecnym stanie nie by o chyba zbyt du o nadziei, e odzyska panowanie nad sob .
Cofaj c si my
, przypomnia sobie, e pierwszym szokiem by o odkrycie, e ma dusz . W zasadzie zawsze mniej lub
bardziej zak ada , e j ma, posiada przecie w komplecie wszystko inne, niektóre rzeczy nawet podwójnie, nag e jednak
natkni cie si na owo czyhaj ce g boko w jego wn trzu co by o ci kim ciosem.
Odkrycie (by to szok numer dwa), e jego dusza nie jest tak na wskro wspania a, jak mia pe ne prawo oczekiwa
cz owiek z jego pozycj , by o kolejnym ci kim ciosem.
Zastanowi si wi c, czym w
ciwie jest pozycja, jak zajmuje, i nast pny szok spowodowa , e prawie rozla by
drinka. Szybko, zanim mog oby mu si przydarzy co z ego, wla go sobie do gard a. Natychmiast wypi nast pnego, który
mia pomkn za pierwszym i sprawdzi , czy dobrze mu si wiedzie.
- Wolno - powiedzia g
no.
W tym momencie do centrali wesz a Trillian i wypowiedzia a szereg entuzjastycznych s ów na temat wolno ci.
- Nie mog sobie z ni poradzi - ponuro przerwa Zaphod i pos
w dó gard a trzeciego drinka, który mia
sprawdzi , dlaczego drugi nie wys
jeszcze raportu o samopoczuciu pierwszego. Niepewnie spojrza na obie Trillian i
zdecydowa si na praw . Czwartego drinka pos
w dó drug krtani z zadaniem przerwania trzeciemu wagarów, zawarcia z
nim sojuszu i wspólnego nak onienia drugiego, by wzi si w gar . Wszystkie trzy mia y rozpocz poszukiwania
pierwszego, mi o z nim porozmawia , mo e nawet co mu za piewa . Nie by pewien, czy czwarty drink wszystko dobrze
zrozumia , dlatego pos
za nim pi tego, który mia mu jeszcze raz dok adnie wyt umaczy plan, i szóstego dla moralnego
wsparcia.
- Pijesz za du o - stwierdzi a Trillian.
owy Zaphoda zderzy y si , gdy próbowa z
jedn osob z czterech Trillian, które teraz widzia . Zrezygnowa ,
rzuci wzrokiem na monitor nawigacyjny i zdziwi si , widz c tak niesamowicie du o gwiazd.
- Zabawa, przygody i szale stwo... - wymamrota .
- S uchaj - powiedzia a ze wspó czuciem w g osie Trillian, siadaj c obok - to przecie zrozumia e, e przez krótk
chwil wydajesz si sobie ma o potrzebny.
Wyba uszy na ni oczy. Jeszcze nigdy nie widzia kogo , kto umia by siedzie u siebie na kolanach.
- Hej! - wrzasn . Wychyli jeszcze jednego drinka.
- Wykona
zadanie, którym zajmowa
si przez lata.
- Nie zajmowa em. Próbowa em robi wszystko, by si nim nie zajmowa .
- Ale je wykona
.
Zaphod chrz kn . Wszystko wskazywa o na to, e w jego
dku odbywa si szalona prywatka.
- My
sobie, e to ono mnie wyko czy o. Mog lecie , gdzie mi si spodoba, robi , co mi si spodoba, posiadam
najfantastyczniejszy statek kosmiczny w znanym wszech wiecie, dziewczyn , z któr mi si nie le uk ada...
- Naprawd ?
- O ile umiem oceni , ale nie jestem fachowcem od uk adów m sko-damskich...
Trillian unios a brwi.
- Jestem szatan nie facet i mog robi wszystko, na co mam ochot , tyle e nie mam najbledszego poj cia, co to ma
by ... - Zawiesi g os. - Nagle jedno nie prowadzi do drugiego - doda i zadaj c k am tej m dro ci, wla sobie w gard o
kolejnego drinka, po czym niezbyt elegancko zsun si z krzes a.
W czasie gdy trze wia , Trillian kartkowa a nale cy do wyposa enia statku egzemplarz Autostopem przez
Galaktyk . Zawiera kilka rad na wypadek stanu ci kiego upojenia alkoholowego.
- Bierz si do roboty i du o szcz cia! - przeczyta a.
By to równocze nie odno nik do artyku u o wielko ci wszech wiata i informacja, jak sobie z nim radzi .
Nast pnie znalaz a zapis o Han Wavel - egzotycznej planecie wypoczynkowej, b
cej jednym z cudów Galaktyki.
Han Wavel jest planet sk adaj
si w wi kszo ci z bajkowo ultraluksusowych hoteli i kasyn, ukszta towanych co
do jednego wskutek wywo anej wiatrem i deszczem erozji. Szansa samoistnego powstania czego podobnego wynosi mniej
36
wi cej jeden do niesko czono ci. Niewiele wiadomo o genezie zjawiska, gdy
adnego z zapalonych do bada geofizyków,
statystyków prawdopodobie stwa, analityków meteorów czy dziwnologów nie sta na pobyt na planecie.
„Szale stwo” - pomy la a Trillian.
W par godzin pó niej wielkie, bia e, maj ce kszta t trampka „Serce ze Z ota” powoli sp ywa o z o wietlonego
gor cym, jasnym s
cem nieba na iskrz ce si mnóstwem kolorów, piaszczyste lotnisko mi dzyplanetarne. Na l dowisku
statek sta si - oczywi cie - sensacj i Trillian sprawi o to wielk przyjemno . S ysza a, e Zaphod kr ci si po btatku i
pogwizduje.
- Co u ciebie? - zapyta a przez radio pok adowe.
- Wspaniale - odpar rozanielony - niesamowicie fajnie.
- Gdzie jeste ?
- W azience.
- Co tam robisz?
- Siedz i nie zamierzam wychodzi .
Po godzinie czy dwóch sta o si jasne, e nie artowa , i statek wróci na niebosk on bez otwarcia jednego luku.
- Hej ho! - odezwa si na to komputer pok adowy Eddie.
Trillian cierpliwie skin a g ow , troch postuka a tu i ówdzie palcami i nacisn a na w cznik radia pok adowego.
- Wymuszona zabawa raczej nie jest tym, czego potrzebujesz, co?
- Raczej nie - odpar Zaphod z miejsca, w którym przebywa .
- My
jednak, e nieco wysi ku fizycznego mog oby ci wyci gn ze skorupy, w któr si schowa
.
- Bez wzgl du na to, co my lisz, my
to samo - odpar Zaphod.
NIEMO LIWO CI WYPOCZYNKOWE
Na tym napisie spocz wzrok Trillian, gdy usiad a, by przegl da Autostopem przez Galaktyk . Gdy „Serce ze Z ota”
mkn o z pr dko ci nieprawdopodobie stwa w nieokre lonym kierunku, popija a z fili anki co niemo liwego do picia,
pochodz cego z pok adowego ywno ciomatu, i czyta a o lataniu.
Przewodnik Autostopem przez Galaktyk ma do powiedzenia nast puj ce rzeczy o lataniu:
Latanie to sztuka, a raczej sztuczka. Dowcip polega na tym, by nauczy si rzuca na ziemi i nie trafia w ni .
Wybierz sobie adny dzie i spróbuj. Pocz tek jest bardzo prosty. Wymaga jedynie rzucenia si ca ym ci arem do przodu i
silnej woli, by nie przej
si , kiedy zaboli. Dok adnie mówi c, zaboli, je li nie uda ci si nie trafi w ziemi . Wi kszo ci ludzi
nie udaje si nie trafia w ziemi , co z du ym prawdopodobie stwem oznacza, e je li z uporem b
trenowa , nie b dzie im
si to udawa o z du ym impetem.
Bez w tpienia w
nie druga cz
, czyli nietrafienie, jest tym, co sprawia trudno ci.
Pewnym problemem jest, e w ziemi trzeba nie trafi przypadkowo. Nic nie daje wiadome postanowienie
nietrafienia w ziemi , gdy wtedy nie wyjdzie. Nale y da sobie nagle odwróci uwag w momencie, gdy jest si w po owie
drogi, i to tak, by nie my le ani o spadaniu, ani o ziemi, ani o tym, jak bardzo b dzie bola o, je li nie uda si nie trafi w ziemi .
Wiadomo, e ogromnie trudno jest odwróci uwag od tych trzech rzeczy akurat w trakcie u amka sekundy, którym si
dysponuje. St d te bior si niepowodzenia wi kszo ci ludzi i w ko cu ich ockni cie z zachwytu nad tym tak podniecaj cym i
wymy lnym sportem. Je li ma si jednak to szcz cie, by w decyduj cym momencie straci na krótko koncentracj , powiedzmy
z powodu wspania ej pary nóg (lub w zale no ci od gatunku i I albo osobistych upodoba czu ków czy nibynó ek), bomby, która
wybucha w pobli u, albo przez to, e nagle zauwa y si pe zaj cy po pobliskiej ga zi niezmiernie rzadki okaz chrz szcza, to w
absolutnym zdziwieniu zupe nie nie trafisz w ziemi i zawi niesz nad ni na wysoko ci kilku centymetrów w sposób mog cy
jednak sprawia wra enie nieco g upiego. Jest to moment wymagaj cy najwy szej koncentracji. Daj si nie i szybuj, szybuj i
pozwalaj si nie . Zrezygnuj z rozmy lania, jaki to w
ciwie jeste ci ki, i daj si unie wy ej.
37
Nie s uchaj, co w tym momencie zaczn mówi do ciebie ludzie, gdy najprawdopodobniej nie powiedz niczego, co
mog oby ci pomóc.
Najprawdopodobniej b
mówi co w stylu: „O mój Bo e, to niemo liwe, eby lecia !” Jest niesamowicie wa ne,
by im nie uwierzy , bo je li uwierzysz, to natychmiast b
mieli racj . Pozwól sobie unosi si wy ej i wy ej. Spróbuj kilku
lotów nurkowych - najpierw bardzo ostro nie, potem poszybuj nad koronami drzew i równomiernie oddychaj.
NIKOMU NIE MACHAJ R
. Gdy polecisz kilka razy, odkryjesz, e chwila tracenia koncentracji staje si coraz
atwiejsza do osi gni cia. Wkrótce nauczysz si panowa nad lotem, szybko ci , zwrotno ci . Najwi ksza trudno polega na
tym, by nie zacz
zbyt gwa townie duma , co si chce robi , lecz pozwoli sprawie dzia si samej. Nauczysz si te , jak
prawid owo l dowa - co przy pierwszej próbie z do du pewno ci dok adnie spartaczysz. Istniej prywatne kluby, które
pomagaj wyczu ów
podstawowej wagi moment utraty koncentracji. Zatrudniaj one ludzi z fascynuj cymi cia ami lub pogl dami, którzy
w krytycznym momencie wypadaj zza krzaków i prezentuj swe dala i I lub wyk adaj swe pogl dy. Tylko nieliczni
autostopowicze mieliby szans na cz onkostwo w tych klubach, niektórzy mogliby jednak dosta w nich prac na godziny.
Trillian przeczyta a to z rozrzewnieniem, dosz a jednak - cho niech tnie - do wniosku, e Zaphod nie jest w nastroju,
by próbowa latania, maszerowa przez góry ani przekonywa brantisvogo ski wywiad, eby uzna przedstawiane mu
za wiadczenie o przemeldowaniu si , a by y to kolejne rzeczy wymienione pod tytu em
NIEMO LIWO CI ROZRYWKOWE.
Skierowa a statek na Allosimaniusa Synek - planet z lodu i niegu, niesamowicie zimn i tak pi kn , e dusza
doznaje wstrz su. W drówka z zasypanej niegiem równiny Liski na szczyty utworzonych z lodowych kryszta ów piramid
Sastantui jest d uga i wyczerpuj ca, nawet je li ma si odrzutowe narty i hord synekajskich psów arktycznych, ale widok z
góry, obejmuj cy lodowcowe pola Stinu, po yskuj ce Góry Pryzmatyczne i ta cz ce eterycznie w oddali lodowe wiat a, jest
czym , co dusz najpierw zamra a na ko , potem j jednak powoli wyrzuca na nie znane jej dot d g bie pi kna, a Trillian
mia a wra enie, e dobrze zrobi oby jej wyrzucenie duszy na nie znane dot d g bie pi kna.
Zesz a na ni sz orbit . W dole le
o srebrnobia e pi kno Allosimaniusa Syneki.
Zaphod le
w
ku. Jedn g ow wbi pod poduszk , druga zaj ta by a do pó nej nocy rozwi zywaniem
krzy ówek.
Trillian kolejny raz cierpliwie kiwn a g ow i policzy a w my lach do do du ej liczby. Powiedzia a sobie w duchu,
e tym, co si teraz liczy, jest zmuszenie Zaphoda do rozmowy.
Doprowadzaj c do ruiny wszystkie pok adowe ywno ciomaty kuchenne, wyprodukowa a najbardziej bajkowo
pyszne jedzenie, na jakie sta by o jej wyobra ni - delikatnie obsma one w oleju mi so, aromatyczne owoce, pi knie pachn ce
sery, wyborne aldebara skie wina.
Zanios a wszystko Zaphodowi i zapyta a, czy jest w nastroju, by pogada .
- Odzarkwo si - pad a odpowied .
Trillian spokojnie skin a g ow sama do siebie, policzy a w my lach, dochodz c do jeszcze wi kszej liczby, pchn a
tac nieco na bok, posz a do kabiny teletransportu i wyteleportowa a si czym pr dzej z ycia Zaphoda.
Nie zaprogramowa a wspó rz dnych - nie mia a nawet cienia pomys u, dok d si uda . Po prostu odesz a - jako
przypadkowy szereg ta cz cych przez wszech wiat punkcików.
- Nic nie mo e by gorsze od tego - mrukn a pod nosem, odchodz c.
- Zgadzam si w zupe no ci - wymamrota Zaphod, obróci si na bok i bezskutecznie próbowa zasn .
Nast pnego dnia snu si niespokojnie przez puste korytarze statku i mimo i wiedzia , e Trillian odesz a, udawa , e
jej nie szuka. Odci si od s uchania zrz dzenia komputera, co u diab a si w
ciwie dzieje, naklejaj c na niektóre terminale
elektroniczne kneble. Po paru dniach zacz gasi
wiat a. Nie istnia o nic, co warto by ogl da . Nic si wi cej nie wydarzy.
38
Le c pewnej nocy w
ku - obecnie na pok adzie statku panowa a bez przerwy noc - postanowi wzi si w gar
i doprowadzi sprawy do jako takiego porz dku. Bez zastanowienia wsta i si ubra . Uzna , e we wszech wiecie musi istnie
kto , kto czuje si jeszcze
niej, nieszcz liwiej i samotniej od niego, i postanowi go poszuka . W po owie drogi do
centrali dowodzenia wpad a mu do g owy my l, e t istot mo e si okaza Marvin, wróci wi c do
ka.
Kilka godzin pó niej zrozpaczony snu si po ciemnych korytarzach i kl na jedne po drugich przyjazne drzwi, znów
us ysza „wap” i znów mocno go to przestraszy o. W napi ciu przylgn do ciany korytarza, marszcz c czo o jak kto , kto
próbuje telekinetycznie wyprostowa korkoci g. Przy
czubki palców do ciany i poczu niezwyk wibracj . Potem
wyra nie us ysza ciche odg osy, wiedz c od razu, sk d pochodz - z centrali dowodzenia. Przesun d
wzd
ciany,
dotkn czego i ucieszy si , e to znalaz . Cicho przesun si kawa ek dalej.
- Komputer? - sykn jak najciszej.
- Hmmm? - zapyta znajduj cy si tu obok terminal, tak e bardzo cicho.
- Czy kto jest na statku?
- Hmmmmm - odpowiedzia komputer.
- Kto?
- Hmmm mmm mmmmmmm - odpar komputer.
- Co?
- Hmmm mmmmm mmm mmmmmmm.
Zaphod schowa jedn z twarzy w dwie ze swych r k.
- wi ty Zarkwonie - wymrucza . Spojrza wzd
korytarza w kierunku drzwi do centrali dowodzenia, sk d s ycha
by o coraz wi cej wyra niejszych odg osów i gdzie znajdowa y si zakneblowane terminale komputera.
- Komputer - sykn znowu.
- Hmmm?
- Je li zdejm ci kneble...
- Hmmm.
- To przypomnij mi, ebym si spra po g bie.
- Hmmm mmm?
- Po obu g bach. Teraz mi tylko odpowiedz. Raz znazy tak, dwa - nie. Czy to niebezpieczne?
- Hmmm.
- Tak?
- Hmmm.
- Nie powiedzia
przypadkiem dwa razy „hmmm”?
- Hmmm hmmm.
- Hmmm.
Centymetr po centymetrze skrada si wzd
korytarza z wyrazem twarzy wiadcz cym, e wola by p dzi wzd
niego metr za metrem. Tak te by o.
Brakowa o mu dwóch metrów do centrali dowodzenia, gdy zauwa
z przera eniem, e drzwi wej ciowe w
nie
zamierzaj przyjacielsko si zachowa , zamar wi c w bezruchu. Dotychczas nie zdo
wy czy ich obwodów
osowo-grzeczno ciowych.
Z wn trza centrali dowodzenia nie by o wida drzwi wej ciowych (wynika o to z pasjonuj co topornej techniki
tworzenia krzywizn, któr pos
ono si przy budowie statku) i Zaphod mia nadziej , e wejdzie nie zauwa ony. Opar si
przygn biony o cian i powiedzia kilka s ów, które do mocno zaszokowa y drug g ow .
Zaphod wpatrywa si w ledwie widoczny ró owawy kontur drzwi i stwierdzi , e w ciemno ci korytarza widzi
niewyra ny obrys pola sensorowego; obejmowa o ono kawa ek korytarza przed drzwiami, maj cy przekaza im informacj , e
kto si zbli a i e nale y si otworzy i powiedzie kilka radosnych i mi ych s ów.
Przycisn plecy do ciany, jakby chcia si rozp aszczy , i ostro nie osun na pod og , kurcz c przy tym ile si da
39
klatk piersiow , by w adnym wypadku nie dotkn bardzo niewyra nych obrze y pola sensorowego. Wstrzyma oddech i
pogratulowa sobie, e przez ostatnie dni le
w marnym nastroju w
ku, a nie próbowa wy adowywa emocji w
pomieszczeniu gimnastycznym, wicz c mi nie klatki piersiowej.
wiadomi sobie, e musi teraz co powiedzie .
Wzi kilka p ytkich oddechów, potem najszybciej i najciszej, jak umia , powiedzia :
- Drzwi, je li mnie s yszycie, powiedzcie mi to bardzo, bardzo cicho.
Bardzo, bardzo cicho drzwi wyszepta y:
- S yszymy ci .
- Dobrze. Za chwil poprosz was, by cie si otworzy y. Gdy si otworzycie, chcia bym, by cie nie mówi y, e
sprawi o wam to przyjemno . Dobrze?
- Dobrze.
- Nie chcia bym te , by cie o wiadcza y, e uszcz liwi em zwyk e drzwi, ani e to dla was wielka rado otwiera
si dla mnie i e jeste cie zadowolone, i mo ecie znów si zamyka ze wiadomo ci wykonania dobrej roboty. Dobrze?
- Dobrze.
- I nie chc , by cie mi yczy y mi ego dnia, jasne?
- Jasne.
- wietnie - powiedzia Zaphod i wsta . - Teraz si otwierajcie.
Drzwi bezg
nie si rozsun y. Zaphod bezg
nie si przez nie prze lizgn . Drzwi bezg
nie si za nim zamkn y.
- Czy by o tak, jak pan sobie yczy , panie Beeblebrox...? - g
no zapyta y drzwi.
- Wyobra cie sobie - odezwa si Zaphod do grupy bia ych robotów, które w tym samym momencie odwróci y si i
wbi y w niego wzrok - e mam w r ku bardzo skuteczny zabójcomat.
Zapad a niesamowicie lodowata i wroga cisza. Roboty patrzy y przera liwie martwymi oczami. Sta y w zupe nym
bezruchu. Ich wygl d mia w sobie co makabrycznego, szczególnie dla Zaphoda, który dotychczas nie widzia czego
podobnego, a nawet nie s ysza o tych istotach. Wojny krikkitowe nale
y do prastarej przesz
ci Galaktyki, a Zaphod
wi ksz cz
nauki prehistorii sp dzi na snuciu planów, jak przespa si z dziewczyn z s siedniej cyberkabiny. W momencie
gdy w czy do realizacji swego planu swój komputer ucz cy, skasowa mu prawie ca kowicie obwody historyczne i zast pi je
szeregiem innych pomys ów. Doprowadzi o to do tego, e komputer wycofano z u ytku i wys ano do schroniska dla
zdegenerowanych cybermatdw, dok d posz a za nim dziewczyna, która niechc cy miertelnie si zakocha a w nieszcz snym
aparacie. W rezultacie Zaphod a) nigdy nie zdo
si do niej zbli
i b) straci omawianie okresu prehistorii, którego
znajomo mia aby dla niego w tej chwili bezcenne znaczenie.
Przera ony wpatrywa si w roboty.
Nie sposób tego wyja ni , ale g adkie, elastyczne bia e cia a sprawia y wra enie absolutnego uciele nienia klinicznie
czystego z a. Od przera liwie martwych oczu a po silne, nieruchome stopy by y bez w tpienia doskonale przemy lanym
produktem umys u chc cego jedynie zabija . Zaphoda zacz dusi nagi strach.
Roboty rozmontowa y ju cz
tylnej ciany centrali dowodzenia i przebi y korytarz przez niektóre z
najwa niejszych instalacji statku. Ku swemu jeszcze wi kszemu przera eniu Zaphod zauwa
przez spl tane szcz tki, e by y
nie w trakcie dr enia tunelu w kierunku centrum statku, ku podwalinie wytrz ni tego - jak wiadomo - z r kawa nap du
nieprawdopodobie stwa. Dok adnie mówi c: roboty przebija y si do samego serca ze z ota. Stoj cy najbli ej Zaphoda robot
patrzy , jakby ocenia ka
cz steczk jego cia a, duszy i mo liwo ci. Kiedy przemówi , wra enie to jeszcze si nasili o.
Zanim przejdziemy do tego, co powiedzia , nale y przypomnie , e Zaphod by pierwsz od ponad dziesi ciu bilionów lat
organiczn istot s ysz
mow którego z tych stworów. Gdyby wi ksz wag przyk ada do nauki, a mniejsz do swych
potrzeb biologicznych, by mo e to wyró nienie zrobi oby na nim wi ksze wra enie.
os robota by taki sam jak cia o - zimny, g adki, martwy. By lekko chrapliwy jak u ludzi z wy szych sfer. Brzmia
tak staro, jak stary by naprawd .
- Masz w r ku zabój comat - odezwa si robot.
40
Przez chwil Zaphod nie wiedzia , co maj znaczy te s owa, potem jednak spojrza na sw r
i stwierdzi z ulg , e
to, co wyci gn z zamocowanego przy cianie uchwytu, naprawd by o tym, co my la , e znalaz .
- Tja - potwierdzi bardzo sprytnie, pozoruj c co w rodzaju ironicznej ulgi - no tak, nie chcia bym przem cza twej
wyobra ni, robocie.
Przez chwil nikt si nie odzywa . Zaphod zrozumia , e roboty najwyra niej nie przylecia y, po to, by prowadzi
konwersacj , i podtrzymywanie jej nale y do niego.
- Stwierdzam ze zdziwieniem, e zaparkowali cie swój statek w poprzek mojego... - powiedzia , kiwaj c jedn z
dw w odpowiednim kierunku.
By to niepodwa alny fakt. Zupe nie nie troszcz c si o w
ciwe zachowanie, roboty zmaterializowa y swój statek,
gdzie chcia y, by si znajdowa ; stercza on w poprzek „Serca ze Z ota”, jakby oba statki by y wci ni tymi w siebie na krzy
grzebieniami.
Roboty znów nie odpowiedzia y i Zaphod zada sobie pytanie, czy rozmowa nie rozkr ci aby si lepiej, gdyby zacz
ujmowa swe kwestie w form pyta .
- ...nieprawda ? - doda .
- Zgadza si - odpar robot.
- Eee... to wietnie - powiedzia Zaphod. - Co tu robicie, ch opcy?
Milczenie.
- Roboty! - zniecierpliwi si Zaphod. - Co tu robicie, roboty?
- Przyby
my - wyskrzecza robot - by zabra z ot poprzeczk .
Zaphod skin g ow . Zacz wymachiwa pistoletem, by wyci gn z robotów dalsze informacje. Wygl da o na to,
e roboty poj y jego intencj .
- Z ota poprzeczka jest cz ci klucza, który musimy znale
- kontynuowa robot - by uwolni naszych panów z
Krikkit.
Zaphod znów skin g ow i zaczaj wymachiwa pistoletem.
- Klucz - ci gn robot - zosta rozproszony w przestrzeni i czasie. Z ota poprzeczka jest cz ci maszyny
nap dzaj cej twój statek. Zostanie ponownie w czona do klucza. Nasi panowie zostan uwolnieni. Odbudowa wszech wiata
post puje.
Zaphod jeszcze raz skin g ow .
- O czym ty w
ciwie gadasz? - zapyta .
Przez zupe nie pozbawion wyrazu twarz robota przemkn o co jakby lekkie cierpienie. Powoli zaczyna chyba
uwa
rozmow za deprymuj
.
- Mówi o zniszczeniu - powiedzia . - Szukamy klucza - powtórzy .- Mamy ju kolumn drewnian , kolumn
stalow i kolumn pleksiglasow . Za kilka sekund b dziemy mieli z ot poprzeczk ...
- Nie b dziecie.
- B dziemy - upiera si robot.
- Z pewno ci nie. Ona nap dza mój statek.
- Za kilka sekund - powtórzy cierpliwie robot - b dziemy mieli z ot poprzeczk ...
- Nie b dziecie.
- A potem musimy lecie - doda robot bardzo powa nie - na prywatk .
- Ach. - Zaphod by wyra nie zaskoczony. - Mog lecie z wami?
- Nie. Zastrzelimy ci .
- Naprawd ? - Zaphod odwa nie wymachiwa pistoletem.
- Jak najbardziej - o wiadczy robot. Ca a grupa wystrzeli a w Zaphoda salw .
Zaphod by tak zdziwiony, e roboty musia y strzeli jeszcze raz, by upad .
41
Rozdzia 12
- Ciii... - sykn Slartibartfast. - S uchajcie i uwa ajcie.
Nad staro ytnym Krikkit w
nie zapad a noc. Niebo by o ciemne i puste. wiat o p yn o jedynie z pobliskiego
miasta, z którego lekka bryza przynosi a te przyjemne, wi teczne odg osy. Stali pod pachn cym odurzaj co drzewem. Artur
kucn i dotkn informatycznej iluzji gruntu i trawy. Przeci gn przez ni d oni . Grunt zdawa si ci ki i t usty, trawa
mocna. Trudno by o nie mie wra enia, e to pod ka dym wzgl dem zachwycaj cy zak tek.
Niebo by o ca kowicie puste i Arturowi zdawa o si , e na idylliczny, cho niewidoczny krajobraz sp ywa z niego co
w rodzaju zimnych dreszczy. Wra enie to - przypuszcza - mia jednak tylko dlatego, e by przyzwyczajony do innych
widoków.
Poczu na ramieniu d
i uniós wzrok. Slartibartfast milcz co stara si zwróci jego uwag na co ni ej, po drugiej
stronie wzgórza. Spojrza we wskazanym kierunku i ujrza , cho z trudem, kilka niewyra nych wiate , które ta cz c i
migocz c, zbli
y si powoli w ich kierunku. Gdy by y wystarczaj co blisko, pojawi y si te d wi ki, i wkrótce niewyra ne
wiat a i ha asy okaza y si grupk ludzi wracaj cych przez wzgórza do miasta. Przeszli tu obok stoj cych pod drzewem
obserwatorów. Nie li latarnie, których ruch powodowa , e mi dzy drzewami i trawami skaka y agodne, zawadiackie wiat a.
Paplali zadowoleni, niektórzy piewali piosenk o tym, jak wszystko jest niesamowicie pi kne, jacy s szcz liwi, jak wielk
satysfakcj sprawia im praca na roli i jak przyjemnie jest i do domu, do ony i dzieci. Piosenka ko czy a si weso ym
refrenem o tym, jak szczególnie przyjemnie pachn o tej porze roku kwiaty i jaka szkoda, e pies zdech . Przecie tak ich
kocha .
Artur oczami duszy ujrza Paula McCartneya, siedz cego wieczorem przed kominkiem z nogami na sto eczku,
nuc cego t piosenk do ucha Lindzie i zastanawiaj cego si , co móg by kupi za uzyskane z niej tantiemy. Prawdopodobnie
by oby to hrabstwo Essex.
- W adcy Krikkit - prawie bezg
nie wydysza grobowym g osem Slartibartfast.
owa te tak nagle przerwa y rozmy lania Artura o Essex, e przez chwil czu si zupe nie zagubiony. Logika
sytuacji sprawi a jednak, e jego roztargniony umys wzi si w gar , i stwierdzi , e nie rozumie, co stary ma na my li.
- Co?
- W adcy Krikkit - powtórzy Slartibartfast. Je li poprzednio mia grobowy g os, to teraz szepta jak chory na bronchit
mieszkaniec Hadesu.
Artur popatrzy w kierunku przechodz cych ludzi i próbowa na podstawie gar ci informacji, jakie posiada , poj o
co tu chodzi.
Osobnicy, których widzia , z pewno ci wygl dali obco, ale bra o si to jedynie st d, e byli nieco za duzi, zbyt
chudzi, nadmiernie kancia ci i tak bladzi, e wydawali si prawie biali. Z drugiej strony robili wybitnie mi e wra enie. Cho nie
- wygl dali nieco cudacznie, nie chcia oby si odby z nimi d ugiej podró y poci giem; by o jednak faktem, e je li ich widok
w jaki sposób wywo ywa my l, e nie s dobrymi i uczciwymi lud mi, to dlatego e byli zbyt adni, a nie niewystarczaj co
adni. Po co wi c ta dysz ca gimnastyka p uc Slartibartfasta, która nadawa aby si znacznie bardziej do radiowej reklamy filmu
o cz owieku z pi
cuchow , który zabiera prac do domu?
Ca a historia z Krikkit by a do skomplikowana. Artur jeszcze nie w pe ni pojmowa , jaki istnieje zwi zek mi dzy
tym, co zna jako krykiet, a...
Slartibartfast przerwa my li Artura, jakby wyczu , co mu chodzi po g owie.
- Gra, któr znasz pod nazw krykiet - zacz , przy czym jego g os zdawa si jeszcze b dzi w podziemnych
czelu ciach - jest jednym z dziwnych kaprysów pod wiadomo ci kolektywnej, która w pami ci narodu potrafi zachowa
obrazy jeszcze d ugo po zagini ciu ich prawdziwego znaczenia we mgle czasu. Ze wszystkich ras Galaktyki jedynie Anglicy
byli w stanie przypomnie sobie najstraszliwsze wojny, jakie szala y w ca ej historii wszech wiata, i przerobili wspomnienia na
co , co - ku mojemu ubolewaniu - jest ogólnie uznawane za nieopisanie nudn i bezsensown gr . Sam do j lubi - doda -
ale wi kszo mieszka ców Galaktyki wini was za najbardziej groteskowe wydanie z ego smaku, jakie tylko mo na mie . Ten
42
pomys z czerwon pi eczk , która musi trafi w bramk ... to bardzo nieeleganckie.
- Hm - mrukn Artur, marszcz c czo o z namys em, by pokaza , e jego synapsy poznawcze robi , co mog . - Hm.
- A to w
nie ci. - Slartibartfast znów zni
g os, reguluj c go do poziomu dochodz cych z krypty gard owych
wi ków i wskazuj c na m czyzn z Krikkit, którzy rozp tali ca histori . - Wszystko zacznie si dzi wieczorem. Chod cie,
pójdziemy za nimi i zobaczymy, jak to si sta o.
Wyczo gali si spod drzewa i poszli za radosn grup
cie
przez pagórki. Instynkt im podpowiada , e nale y
skrada si za zwierzyn cicho i w ukryciu, spacerowali jednak w rodku iluzji informatycznej, tak samo dobrze mogliby wi c
w rogi my liwskie i robi dowolne ha asy, a ludzie z przodu i tak nie zwróciliby na nich uwagi.
Artur zauwa
, e kilku ludzi z grupki przed nimi piewa now piosenk . Przez noc p yn y perliste tony - by a to
romantyczna ballada, na której McCartney zarobi by bez problemów na kupno hrabstw Kent i Sussex i jeszcze móg by sobie
pozwoli na z
enie uczciwej propozycji wzgl dem hrabstwa Hampshire.
- Z pewno ci wiesz - zwróci si Slartibartfast do Forda - co zaraz si wydarzy?
- Ja? - odpar Ford. - Nie.
- Nie uczy
si jako dziecko prehistorii Galaktyki?
- Siedzia em w cyberkabinie za Zaphodem, co bardzo odwraca o moj uwag . Nie znaczy to, e nie nauczy em si
paru niesamowitych rzeczy.
W piewanej przez id cych przed nimi ludzi piosence Artur us ysza co dziwnego. O miotaktowa rodkowa cz
,
która pozwoli aby McCartneyowi raz na zawsze osi
w Winchester i rzuca po dliwe spojrzenia przez Test Valley na
znajduj ce si za ni
yzne dobra New Forest, zawiera a kilka dziwnych linijek. Autor tekstu opowiada o randce z dziewczyn
nie „w wietle ksi yca” czy „pod gwiazdami”, lecz „nad trawnikiem”, co wyda o si Arturowi nieco prozaiczne. Spojrza wi c
ponownie na zaskakuj co puste niebo i odniós wra enie, e kryje si za tym co wa nego, cho nie by w stanie domy li si
co. Niebo wywo ywa o odczucie, e jest si samemu we wszech wiecie, i Artur g
no o tym powiedzia .
- Nie - odpar Slartibartfast, przyspieszaj c kroku. - Ludzie z Krikkit nigdy nie pomy leli: „Jeste my sami we
wszech wiecie”, gdy s otoczeni olbrzymi chmur py u, rozumiesz, w rodku której s wy cznie ich s
ce i planeta, ca
za le y bardzo daleko, na najdalszym wschodnim kra cu Galaktyki. Z powodu tej wielkiej chmury py u nigdy nic si nie
pojawia o na niebie. W nocy jest absolutnie puste. W dzie wida s
ce, ale nie mo na patrze w nie wprost i dlatego nikt tego
nie robi . Prawie nie zauwa ali nieba. To tak, jakby mieli w oczach lep plamk obejmuj
sto osiemdziesi t stopni - od
horyzontu do horyzontu. Powód, dlaczego nigdy nie pomy leli „Jeste my sami we wszech wiecie”, jest taki, e a do
dzisiejszego wieczora nie mieli zielonego poj cia o istnieniu wszech wiata. A do dzisiejszego wieczora. - Szed dalej, d wi ki
ów rozkwita y w powietrzu za jego plecami. - Wyobra sobie, nigdy nie pomy le „Jeste my sami” po prostu dlatego, e
nikomu nie przysz o na my l, e mo na
inaczej. Obawiam si , e mo e to by nieco denerwuj ce.
Jeszcze mówi , gdy wysoko nad sob us yszeli cichy pisk. Przestraszeni spojrzeli w gór , przez chwil nie byli
jednak w stanie nic dostrzec. Artur zauwa
, e ha as us yszeli te ludzie przed nimi, lecz aden z nich nie jest w stanie go
umiejscowi . Zaskoczeni rozgl dali si dooko a, patrzyli w lewo, w prawo, do przodu, w ty , nawet w dó . Zupe nie nie wpad o
im do g owy, by spojrze w gór .
Ogrom przera enia i oburzenia, którym wybuchn li kilka chwil pó niej, gdy omocz c i wyj c, zwali si z nieba i
uderzy w ziemi oko o pó kilometra od miejsca, w którym stali, p on cy wrak statku kosmicznego, to co , co mo na w pe ni
poj jedynie, je li si przy tym by o.
Niektórzy mówi pe nym szacunku szeptem o „Sercu ze Z ota”, inni - o statku „Bistromat”. Wi kszo mówi jednak
z szacunkiem o legendarnym, gigantycznym kr owniku „Titanic”, majestatycznym i luksusowym liniowcu pasa erskim,
który zwodowano przed kilkoma stuleciami w wielkich stoczniach w kompleksie planetoid Artefaktovol - a s ku temu
znacz ce powody.
Statek by sensacyjnie pi kny, przyt aczaj co ogromny i wyposa ony bardziej zachwycaj co ni jakikolwiek statek
kosmiczny owych czasów, b
cych obecnie jedynie histori (porównaj ze znajduj cymi si ni ej uwagami dotycz cymi
43
„Kampanii na rzecz realnego czasu”), mia jednak pecha, e zosta zbudowany w pierwszych dniach rozwoju fizyki
nieprawdopodobie stwa, na d ugo nim w pe ni zrozumiano, czy cho by jako tako poj to, t trudn i przewrotn dziedzin
nauki.
Konstruktorzy i in ynierowie, w swej niewiedzy, zdecydowali si wbudowa w statek prototyp pola
nieprawdopodobie stwa, co mia o da niesko czone nieprawdopodobie stwo, e kiedykolwiek zdarzy si cokolwiek z ego z
jak kolwiek jego cz ci . Nie rozumieli, e z powodu uasizwrotnej i cyklicznej natury wszelkich oblicze z zakresu
nieprawdopodobie stwa, wszystko, co ma by niesko czenie nieprawdopodobne, w rzeczywisto ci wydarzy si prawie w tej
samej chwili, co je wyliczono.
Widok kr ownika „Titanic” zadokowanego w o wietlonej laserami sieci rusztowa , le cego jak arkturia ski
megapusty wieloryb srebrzysty, by niesamowicie pi kny. Na tle g bokiej mi dzygwiezdnej ciemno ci wygl da jak wiec ca
chmura z igie i palików wiat a. Zsuwaj c si z pochylni, nie zd
nawet nada do ko ca swego pierwszego
radiokomunikatu - SOS - gdy nie wiadomo, jak i dlaczego przytrafi o mu si wypa z bytu.
Tak si sk ada, e wydarzenie by o nie tylko katastrofaln pora
jednej nauki ju na etapie raczkowania, lecz te
przyczyn apoteozy innej. Badania opinii publicznej dowiod y bez najmniejszej w tpliwo ci, e transmisj telewizyjn z
wodowania „Titanica” ogl da o wi cej ludzi, ni istnia o, co do dzi uwa a si za najwi kszy sukces w historii tej nauki.
Innym spektakularnym wydarzeniem owych czasów by o pojawienie si supernowej gwiazdy, której ofiar w kilka
godzin pó niej pad a planeta Ysllodins. Wokó Ysllodins znajduje si - czy raczej znajdowa a - wi kszo du ych towarzystw
ubezpieczeniowych.
Je li jednak o tych i innych wielkich statkach kosmicznych (na my l przychodz na przyk ad tworz ce pancern flot
galaktyczn : pfg „Ryzyko”, pfg „Szale cza Odwaga” i pfg „Samobójcze Szale stwo”) mówi si zwykle z estym , dum ,
zapa em, mi
ci , zachwytem, alem, zazdro ci , oburzeniem, czyli z wi kszo ci bardziej znanych emocji, to najwi ksze
zdziwienie wywo
jak dotychczas „Krikkit I” - pierwszy statek kosmiczny zbudowany przez mieszka ców Krikkit.
Wcale nie dlatego, e by przepi kny. Oj, nie by .
Sprawia wra enie pozbieranej przez szale ca sterty mieci. Wygl da , jakby zosta sklecony na czyim podwórku,
no ale w ko cu klecono go na podwórku. Najbardziej zadziwia o jednak nie to, e zosta dobrze zbudowany, bo tak nie by o,
lecz fakt, e w ogóle go zbudowano. Czas, jaki min mi dzy chwil , gdy mieszka cy Krikkit odkryli, e istnieje co takiego
jak kosmos, a odpaleniem ich pierwszej rakiety kosmicznej, wynosi mniej wi cej rok.
Gdy Ford Prefect przypina si pasem, by przeogromnie wdzi czny, e to tylko kolejna iluzja informatyczna i e jest
bezpieczny. W rzeczywisto ci nie postawi by na tym statku nogi za ca e sake Chin. Pierwszym zdaniem, które przychodzi o do
owy, gdy wchodzi o si na pok ad, by o: „Niesamowicie rozklekotany”, drugim: „Czy mog st d wyj ?”
- To lata? - zapyta Artur, rzucaj c zrozpaczone spojrzenia na lu no powi zane kable i bujaj ce si tu i ówdzie w
ciasnym wn trzu druty.
Slartibartfast zapewni , e twór poleci, s ca kowicie bezpieczni, a ca
b dzie niezwykle instrukta owa i ani troch
cz ca.
Ford i Artur postanowili, e usadowi si swobodnie w fotelach i b
przera eni.
- Czemu by - spyta Ford - nie zwariowa ?
Przed Fordem i Arturem, i oczywi cie bez poj cia o obecno ci intruzów (bo przecie nie by o ich w kokpicie)
siedzieli trzej piloci. Byli równie konstruktorami statku. Pami tnego wieczora szli cie
przez pagórki, piewaj c
poprawiaj ce nastrój i rozlewaj ce ciep o wokó serca piosenki. Uderzenie tu obok nich obcego statku kosmicznego
troszeczk poprzewraca o im w g owach. Sp dzili tygodnie na wydzieraniu z wypalonego wraka najmniejszej tajemnicy - ca y
czas treluj c weso e piewki o rozkr caniu statków kosmicznych. Potem zbudowali w asny statek i basta. Oto on - w
nie
piewali krótk piosenk , wyra aj
rado z uko czenia pracy oraz z posiadania. Refren by nieco zawy i opowiada o
zmartwieniu z tego powodu, e praca trzyma a ich tak d ugo w gara u na podwórku, daleko od on i dzieci, które strasznie za
nimi t skni y, ale podtrzymywa y ich dobry nastrój przynoszeniem coraz to nowych historii o tym, jak milutko ro nie nowy
pies.
44
- Baaaaappp! - Wystartowali.
Statek rycz c, pogna w niebo prawie jak statek kosmiczny, który wie, co robi.
- Nigdy - stwierdzi Ford, gdy otrz sn li si z szoku wywo anego przy pieszeniem i wyzwolili z atmosfery planety -
nikt nie skonstruuje i nie zbuduje w rok takiego statku, niewa ne, jakie mia by powody. Nie wierz . Udowodnijcie mi to, a ja i
tak nie uwierz . - Zamy lony potrz sn g ow i wpatrywa si przez male ki luk w nico .
Podró trwa a bez zak óce i Slartibartfast pozwoli przemkn przez etap wznoszenia na szybkim przewijaniu.
Dzi ki temu b yskawicznie osi gn li wewn trzn kraw
pustej, kulistej chmury py u, która otacza a planet z jej s
cem,
jakby tworzy a orbit zewn trzn . Wokó zacz o si co , co wygl da o na powoln przemian struktury i g sto ci przestrzeni.
Ciemno zdawa a si kruszy i pluskaj c, przep ywa obok. By a to bardzo zimna ciemno , bardzo pusta i mroczna
ciemno . By a to ciemno nocnego nieba nad Krikkit.
Zimno, mrok i pustka nieba cisn y serce Artura i poczu , jak do jego wiadomo ci docieraj wra enia pilotów
Krikkit wisz cych w powietrzu jak silne adunki elektromagnetyczne. Znajdowali si teraz na kra cu zbiorowej wiadomo ci
swego ludu. Dotarli do granicy, poza któr nikt z ich ludu nigdy nie si gn my
- ba, nawet nie wiedzia , e mo na na ten
temat teoretyzowa .
Ciemno chmury uderza a w statek. Wewn trz panowa a towarzysz ca wielkim wydarzeniom cisza. Historycznym
zadaniem pilotów by o dowiedzie si , czy po drugiej stronie nieba istnieje kto lub co , sk d móg przyby roztrzaskany
statek. Jaki inny wiat - i to bez wzgl du na to, jak obca i niezrozumia a by a ta my l dla zamkni tych umys ów tych, co yli
pod niebem Krikkit.
Historia szykowa a si do sp odzenia kolejnego wielkiego wydarzenia.
Ci gle jeszcze atakowa a ich ciemno - pusta, odgradzaj ca od wszystkiego ciemno . Zdawa a si robi coraz
cia niejsza i cia niejsza, g stsza i g stsza, czarniejsza i czarniejsza. Nagle znik a.
Wylecieli z chmury.
Piloci ujrzeli rozsiane w niesko czonej mgle cudowne klejnoty nocy, a w ich umys ach pojawi si strach.
Lecieli dalej, pozornie bez ruchu w stosunku do p du gwiazd Galaktyki, b
cej w pozornym bezruchu wobec
niesko czonego p du wszech wiata. Zawrócili.
- To musi by mo liwe - powiedzieli ludzie z Krikkit, bior c kurs na dom.
W drodze powrotnej piewali szereg mi ych dla ucha i pe nych zadumy pie ni o pokoju, sprawiedliwo ci,
moralno ci, kulturze, sporcie, yciu rodzinnym i likwidacji wszelkich form yda..
45
Rozdzia 13
- Tak wi c - mdwi Slartibartfast, powoli mieszaj c syntetyczn kaw , co spowodowa o wzburzenie przestrzeni
wiruj cych mi dzy liczbami rzeczywistymi i nierzeczywistymi oraz mi dzy wzajemnym postrzeganiem si ducha i materii, a
tak e tak zmieni o struktury podstawowych macierzy zawartej w nich implicite subiektywno ci, e statek przekszta ci teori
czasoprzestrzeni - widzicie, jak si sprawy przedstawiaj .
- Tak - stwierdzi Artur.
- Tak - doda Ford.
- Co mam zrobi z t kurz nog ? - zapyta Artur.
Slartibartfast spojrza na niego z godno ci .
- Pobaw si ni . Pobaw si .
Da pokaz mo liwo ci w asnej kurzej nogi.
Artur zrobi , co mu kazano, i poczu , e przez kurz nog przebiega lekka wibracja równania matematycznego,
podczas gdy sam porusza si czterowymiarowo przez co , o czym Slartibartfast zapewnia , e jest przestrzeni
pi ciowymiarow .
- W jeden dzie - wyja nia Slartibartfast - nast pi a przemiana ca ej ludno ci Krikkit z uroczych, zachwycaj cych,
inteligentnych...
- ...nawet je li cudacznych... - wtr ci Artur.
- ...ca kiem normalnych ludzi, w uroczych, zachwycaj cych, inteligentnych...
- ...cudacznych...
- ...szalej cych wrogów wszystkiego, co obce. Idea istnienia wszech wiata nie pasowa a, e tak powiem, do ich
koncepcji. Po prostu nie umieli sobie z ni poradzi . Tak wi c w swdj uroczy, zachwycaj cy, inteligentny i - je li chcesz -
cudaczny sposób postanowili go zniszczy . Có si dzieje?
- Wino niezbyt mi smakuje - powiedzia Artur, w chaj c zawarto kieliszka.
- To ode lij je. To i tak jedynie kawa ek matematyki.
Artur zrobi , jak mu kazano. Nie podoba a mu si topografia u miechu kelnera, ale w ko cu nigdy nie lubi grafiki.
- Dok d teraz? - zapyta Ford.
- Z powrotem do kabiny iluzji informatycznych - odpowiedzia Slartibartfast. Wsta i wytar usta matematyczn
ilustracj papierowej serwetki. - Na drug cz
przedstawienia.
46
Rozdzia 14
- Ludzie z Krikkit - mówi Jego Wysoko w adza s dziowska, twór s dziowski Pag, ubblski (uczony, bezstronny i
bardzo lu ny), przewodnicz cy zespo u s dziowskiego w procesie zbrodniarzy wojennych z Krikkit - s , no, rozumiecie, po
prostu hord do mi ych go ci, prawda, którzy po prostu przypadkiem chc zabi , kogo si da. Do diab a, czasami rano mam
taki sam nastrój. - Z rozmachem po
nogi na s dziowskim stole, na chwil przerwa , by wyci gn ze s
bowych
sanda ów jak nitk . - Zgoda, no... niekoniecznie ma si ochot mieszka z tymi ch opcami w tej samej Galaktyce...
wi ta prawda.
Atak Krikkit na Galaktyk by piorunuj cy. Tysi ce, dziesi tki tysi cy olbrzymich krikkitskich statków bojowych
wypad o nagle z hiperprzestrzeni, atakuj c równocze nie dziesi tki tysi cy co wi kszych wiatów, przy czym najpierw
zagarniali surowce, przygotowywali przy ich u yciu nast pny falowy atak, a potem w zupe nym spokoju zdmuchiwali wiat o
ycia planety.
Galaktyka, która w owym czasie cieszy a si niezwyk ym pokojem i bogactwem, zatoczy a si jak cz owiek, któremu
na rodku kwiecistej ki kto chce opró ni kieszenie.
- Uwa am - kontynuowa twór s dziowski Pag, rozgl daj c si po ultranowoczesnej ogromnej sali s dowej (by o to
dziesi bilionów lat temu, gdy „ultranowoczesne” oznacza o tony nierdzewnej stali i elbetonu) - e ci go cie po prostu maj
obsesj .
By a to prawda i jedyne wyt umaczenie, jakie uda o si znale dla niewyobra alnej szybko ci, z jak mieszka cy
Krikkit realizowali swe niezachwiane postanowienie zniszczenia wszystkiego, co nie krikkitskie.
Jest to te jedyne wyja nienie zjawiska, e tak przera aj co nagle opanowali ca hipertechnologi niezb dn do
zbudowania tysi cy statków kosmicznych i milionów mierciono nych bia ych robotów.
Roboty naprawd nape nia y przera eniem ka dego, kto si z nimi zetkn , aczkolwiek w wi kszo ci przypadków
przera enie trwa o bardzo krótko - tak jak i ycie tych, co je poczuli. By y to brutalne, bez skrupu ów d
ce do celu lataj ce
maszyny bojowe, machaj ce siej cymi przera enie wielozadaniowymi maczugami bojowymi. Po machni ciu w jedn stron
maczuga rozbija a w drobiazgi dom, po machni ciu w drug - wystrzeliwa a rozlewaj ce ar promienie wszechdestrukcyjne,
po machni ciu w trzeci stron rozpoczyna a kanonad straszliwym arsena em granatów zawieraj cym wszystko - od
skromnych bombek zapalaj cych po maxislortowe automaty hipernuklearne mog ce zniszczy du e s
ce. Przy zwyk ym
uderzeniu maczug bojow granaty by y równocze nie programowane i wystrzeliwane z fenomenaln dok adno ci na
odleg
ci od kilku metrów po setki tysi cy kilometrów.
- Dobra jest - rzek twór s dziowski Pag. - Zwyci
yli my. - Zrobi przerw i troch po
gum . - Zwyci
yli my -
powtórzy - ale to nic wielkiego. Mam na my li, no... redniej wielko ci Galaktyka przeciw jednej ma ej planecie i... ile czasu
by o nam na to potrzeba? Sekretarz!
- Panie przewodnicz cy? - zapyta , podnosz c si , ma y, powa ny cz owiek w czerni.
- Ile nam to zaj o, kochaniutki?
- Troch ci ko, panie przewodnicz cy, wypowiedzie si dok adnie w tej materii. Czas i odleg
...
- Spokojnie, ma y, b
ca kiem niedok adny.
- Jestem bardzo niech tnie niedok adny, panie przewodnicz cy, zw aszcza w takiej...
- To zaci nij z by i postaraj si .
Sekretarz s du zamruga . Wyra nie by o wida , e jak wi kszo ludzi z kr gu galaktycznej palestry uwa a twora
dziowskiego Paga (czy te Zipo Bibroka 5 x 10
8
, jak z nie wyja nionych powodów brzmia o jego prywatne nazwisko) za
do
osne zjawisko. Bez w tpienia by to obuz i cham. Najwyra niej uwa
, e fakt posiadania najszlachetniejszego
wyczucia prawa, jakie dotychczas uda o si odkry , upowa nia go do zachowywania si zgodnie ze swymi kaprysami. Co
gorsza, niestety mia racj .
- Eee, no wi c, panie przewodnicz cy, szacuj c z wielkim przybli eniem, dwa tysi ce lat - wymrucza nieszcz liwy
sekretarz.
47
- A ilu go ci zosta o wyzerowanych?
- Dwa gryliony, panie przewodnicz cy. - Sekretarz ponownie usiad , jego hiperspektralne zdj cie zdradzi oby, e
lekko paruje.
Twór s dziowski Pag jeszcze raz powiód wzrokiem po sali s dowej, w której zebrane by y setki najwy szych
urz dników administracji galaktycznej. Wszyscy byli w galowych strojach lub cia ach - w zale no ci od metabolizmu i
zwyczajów. Za cian z kryszta u odpornego na promienie zabójcomatyczne sta a reprezentatywna grupa mieszka ców
Krikkit, którzy ze spokojn i grzeczn odraz patrzyli na tych, którzy mieli wyda na nich wyrok. Obecna chwila mia a
przynie znacznie powa niejsze skutki ni jakakolwiek inna chwila w historii prawa i twór s dziowski Pag dobrze o tym
wiedzia .
Wyj z ust gum do ucia i przyklei j pod krzes em.
- Có za zgraja idiotów - powiedzia spokojnie.
Ponura cisza na sali s dowej zdawa a si potwierdza t opini .
- No wi c, jak powiedzia em, s hord mi ych ch opaków, tylko e niekoniecznie ma si ochot mieszka z nimi w tej
samej Galaktyce. B dzie tak, póki b
si po niej rozbija , póki nie naucz si traktowa wszystkiego na wi kszym luzie. Pdki
to nie nast pi, b dzie trwa a sta a wojna nerwów, nie? Peng, peng, peng - kiedy rzuc si na nas nast pny raz? Pokojowa
koegzystencja wysz a z mody, nie? Podaj no mi który yk wody! Dzi kuj . Rozpar si w fotelu i w zamy leniu pi ma ymi
ykami.
- Dobrze, s uchajcie. S uchajcie! Sprawa wygl da tak, e ci ch opcy, rozumiecie, maj prawo do posiadania w asnych
pogl dów na wszech wiat. Wed ug tego, co narzuci im wszech wiat, prawda, dzia ali prawid owo. Brzmi to wariacko, ale
my
, e si z tym zgodzicie. Wierz oni w... - Spojrza na kawa ek papieru, który znalaz w tylnej kieszeni swych
dziowskich d insów - ...”pokój, sprawiedliwo , moralno , kultur , sport, ycie rodzinne i likwidacj wszelkich form
ycia”.
Wzruszy ramionami.
- S ysza em gorsze rzeczy - stwierdzi .
Zamy lony podrapa si w kroku.
- Friiiooooo! - doda . Jeszcze raz umoczy usta w wodzie, podniós j pod wiat o i ogl da , zmarszczywszy czo o.
Zacz obraca szklank .
- Czy w tej wodzie co jest?
- Eee, nie, panie przewodnicz cy - poinformowa do przestraszony wo ny s dowy, który mu j przyniós .
- To zabierz szklank - warkn twór s dziowski Pag - i co do niej wlej. Mam pomys . - Odsun szklank i sk oni
si .
- S uchajcie mnie! S uchajcie! - rzuci .
Rozwi zanie by o b yskotliwe i brzmia o nast puj co:
Planeta Krikkit zostanie zamkni ta po wsze czasy w pow ok zwolnionego czasu, w której ycie powoli b dzie
bieg o dalej. wiat o wokó pow oki nale y odchyli , by pozosta a niewidoczna i nieprzenikniona. Wyj cie z pow oki ma by
niemo liwe, chyba e zostanie otwarta z zewn trz. Gdy pozosta y wszech wiat zginie, gdy ca e dzie o stworzenia dojdzie do
ko ca swego spadania w nico (wszystko dzia o si w czasach, gdy jeszcze nie wiedziano, e koniec wszech wiata nie b dzie
niczym innym, jak gigantycznym przedsi wzi ciem przemys u gastronomicznego), a ycie i materia przestan istnie , wtedy
planeta Krikkit i jej s
ce zostan uwolnione, wy oni si z pow oki zwolnionego czasu, a mieszka cy b
kontynuowa sw
samotn egzystencj w pó mroku pustki wszech wiata, o co przecie tak gwa townie si dopraszaj . Zamek pow oki b dzie si
znajdowa na okr aj cej j powoli asteroidzie. Kluczem b dzie symbol Galaktyki - brama wikkitowa.
Kiedy w sali s dowej powoli milk y oklaski, twór s dziowski Pag ju sta pod czujnikoprysznicem z do
adn
cz onkini
awy przysi
ych, której pó godziny wcze niej podsun karteczk .
48
Rozdzia 15
Dwa miesi ce pó niej Zipo Bibrok 5 x 10
8
, obci wszy nogawki swych galaktycznych pa stwowych d insów,
przepuszcza cz
ogromnego honorarium, które dosta za wydanie wyroku. Wylegiwa si w
nie na ozdobionej kamieniami
szlachetnymi pla y i pozwala tej samej, do
adnej cz onkini awy przysi
ych naciera sobie plecy esencj kwalakty sk .
By a to soolfinia ska dziewczyna pochodz ca zza zachmurzonej planety Yaga.
Mia a skór jak cytrynowy jedwab i bardzo si interesowa a cz onkami palestry.
- S ysza
wiadomo ci? - zapyta a.
- Wiiiiilaaaaauuu! - wrzasn Zipo Bibrok 5 x 10
8
.
Trzeba by o by obok niego, by dok adnie wiedzie dlaczego. Na ta mie iluzji informatycznych nie ma zapisu,
wszystko wi c opiera si na przekazach ustnych.
- Nie - doda , gdy min o to, co spowodowa o, e powiedzia „wiiiiilaaaaauuu”.
Obróci nieco cia o, by z apa pierwsze promienie trzeciego i najwi kszego z trzech s
c prastarej planety Vod,
które w
nie wype za o zza niedorzecznie pi knego horyzontu i zacz o roz wietla niebo jednym z najwi kszych ze znanych
wspó czynników opalania.
Znad spokojnego morza nadp yn a wonna bryza, powoli sun a wzd
pla y, potem wycofa a si nad morze i
zastanawia a, co mog oby by jej nast pnym celem. Kieruj c si szalonym impulsem, pow drowa a ponownie wzd
pla y.
Potem znów polecia a nad morze.
- Mam nadziej , e to z e wiadomo ci - wymrucza Zipo Bibrok 5 x 10
8
- bo zdaje mi si , e bym ich nie zniós .
- Wykonano dzi twój wyrok w sprawie Krikkit - pompatycznie o wiadczy a dziewczyna. Nie by o potrzeby, by
pompatycznie informowa o czym tak prostym, ale mówi a w podobnym stylu dalej, robi c tak tylko dlatego, e by to
szczególny dzie . - S ysza am to w radiu, gdy posz am do statku po olejek.
- Aha - burkn Zipo i znów z
g ow na ozdobionym kamieniami szlachetnymi piasku.
- Co si sta o - powiedzia a.
- Hmmm?
- Akurat gdy zamkni to pow ok zwolnionego czasu - na chwil przesta a go naciera esencj kwalakty sk -
okaza o si , e jeden ze statków wojennych Krikkit, który uznano za zniszczony, jest jedynie zagubiony. Pojawi si i ni st d, ni
zow d próbowa zdoby klucz.
Zipo gwa townie usiad .
- e co?
- Wszystko jest w porz dku - odpar a g osem, który uspokoi by Wielki Wybuch. - Walka by a krótka. Klucz i statek
zosta y zdezintegrowane i rozprys y si po kontinuum czasoprzestrzeni. Zgin y najwidoczniej na zawsze.
miechn a si i prysn a jeszcze troch esencji kwalakty skiej na czubki palców. Zipo odpr
si i znów po
.
- Rób to, co robi
przedtem - wymamrota .
- To? - zapyta a.
- Nie, nie to.
- To? - zapyta a.
- Wiiiiilaaaaauuu!
I znów trzeba by o wtedy tam by .
Znów znad morza nadp yn a wonna bryza.
Po pla y szed czarodziej, ale nikt go nie potrzebowa .
49
Rozdzia 16
- Nic nie ginie na zawsze. Z wyj tkiem katedry z Chalesm - powiedzia Slartibartfast. Jego twarz migota a
czerwonawo w wietle wiecy, któr próbowa zabra robot-kelner.
- Czego? - spyta Artur, wzdrygaj c si z przestrachem.
- Katedry z Chalesm - powtórzy Slartibartfast. - W czasie moich bada dotycz cych kampanii na rzecz realnego
czasu...
- Czego? - znów zapyta Artur.
Stary zrobi przerw i zbiera my li, by rozpocz - jak mia nadziej - ostatni szturm do opowiedzenia swej historii.
Robot-kelner porusza si
mi dzy macierzami przestrzenno-czasowymi w sposób spektakularnie cz cy
gburowato d ze s
alczo ci . Jego r ka strzeli a w kierunku wiecy i j chwyci a.
Mieli ju zap acony rachunek, zd yli si ostro pok óci , kto jad canelloni i ile wypito butelek wina; dzi ki temu -
jak mgli cie zaobserwowa Artur - uda o im si wymanewrowa statek z subiektywnej przestrzeni na orbit parkowania jakiej
dziwnej planety. Kelner stara si w
nie usilnie zako czy sw rol w ca ej szaradzie i próbowa opró ni knajp .
- Wszystko si wyja ni - oznajmi Slartibartfast.
- Kiedy?
- Za chwil . Teraz s uchajcie. Strumienie czasu s bardzo zanieczyszczone. P ywa w nich mnóstwo brudu,
dryfuj cych z pr dem mieci, coraz wi cej z nich jest wypluwanych w materialny wiat. W kontinuum znajduj si wiry,
rozumiecie?
- Ju to kiedy s ysza em - wtr ci Artur.
- S uchaj, dok d w
ciwie lecimy? - zapyta Ford, niecierpliwie odsuwaj c krzes o od sto u. - Gor co pragn bym
tam dotrze .
- Spróbujemy - mówi Slartibartfast, powoli wa c s owa - przeszkodzi robotom wojennym z Krikkit w odtworzeniu
klucza, który jest im potrzebny, by wydoby planet Krikkit z pow oki zwolnionego czasu i wyzwoli reszt armii, a tak e
swych szalonych w adców.
- Mówi
co o jakiej prywatce... - przerwa Ford.
- Mówi em - przyzna Slartibartfast i zwiesi g ow .
Stwierdzi , e pope ni b d, gdy my l o prywatce zdawa a si wywo ywa w umy le Forda dziwn i niezdrow
fascynacj . Im wi cej Slartibartfast wyjawia faktów z mrocznej i tragicznej historii Krikkit i jej mieszka ców, tym bardziej
Ford Prefect chcia pi na umór i ta czy z dziewczynami.
Stary zrozumia , e nie powinien by wspomina o prywatce, póki nie sta oby si to absolutnie konieczne. Niestety,
sprawa zosta a zdradzona i Ford Prefect przyczepi si do pomys u zabawienia si jak arkturia ska megapijawka przyczepia si
do swej ofiary, zanim odgryzie jej g ow i ucieknie jej statkiem kosmicznym.
- Kiedy tam dotrzemy? - zapyta Ford chciwie.
- Kiedy sko cz opowiada , dlaczego musimy tam jecha .
- Ja wiem, dlaczego musz tam jecha - powiedzia Ford, opar si o co i splót r ce na karku. Da próbk swego
miechu powoduj cego, e ka demu, kto sta obok, przechodzi po plecach zimny dreszcz.
Slartibartfast jeszcze niedawno mia nadziej , e spokojnie do yje emerytury... Zamierza nauczy si gra na
miobrzusznym hibifonie, cho wiedzia , e nie posiada wystarczaj cej liczby ust, ale w ko cu przyjemno tego zamiaru
polega a na bezu yteczno ci... Planowa napisa dziwaczn i bezlito nie niedok adn rozpraw o fiordach równikowych, by w
jednym lub dwóch miejscach, które uwa
za wa ne, wprowadzi b dy do ta my z iluzjami informatycznymi...
Zamiast tego da si namówi i wzi
wier etatu przy kampanii na rzecz realnego czasu i pierwszy raz w yciu
zacz traktowa co powa nie. W rezultacie ostatnie lata biegn cego szybko ku ko cowi ycia sp dza na walce ze z em i
próbach ratowania Galaktyki. Uwa
, e to m cz ca praca. Ci ko westchn .
- S uchajcie - powiedzia - w kamreczu...
50
- W czym? - zapyta Artur.
- Kampanii na rzecz realnego czasu, o której opowiem ci potem. W masie dryfuj cych z pr dem mieci, które do
niedawno zosta y wyrzucone w byt, zauwa
em pi cz ci identycznych z cz ciami zaginionego klucza. Tylko dwie z nich
uda o mi si wy ledzi dok adnie - kolumn drewnian , która pojawi a si na twojej, Arturze, planecie, i srebrn poprzeczk .
Wszystko wskazuje na to, e znajduje si na czym w rodzaju prywatki. Musimy tam si dosta i zdoby j przed robotami z
Krikkit. Inaczej nie wiadomo, co si mo e wydarzy .
- Nie! - gwa townie przerwa Ford. - Musimy dosta si na prywatk , by pi na umdr i ta czy z dziewczynami.
- Czy nie pojmujesz, e wszystko, co...
- Oczywi cie - doda Ford z nag i nieoczekiwan zawzi to ci . - Wszystko doskonale zrozumia em. W
nie
dlatego chc pi tyle drinków, ile si da, i ta czy z tyloma dziewczynami, z iloma si da, poniewa uwa am, e nale y to
zrobi , dopóki istniej drinki i dziewczyny. Je li prawd jest wszystko, co nam pokaza
...
- Prawd ? Oczywi cie, e jest prawd .
- ...to mamy mniej szans ni w gier na supernowej.
- Co? - zapyta Artur nerwowo. Z uporem ledzi dyskusj i nie mia ochoty w
nie teraz straci w tku.
- Mniej szans ni w gier na supernowej - powtórzy Ford z tym samym naciskiem. - Mniej...
- Co ma wspólnego w gier z supernow ? - zapyta Artur.
- Nie ma... adnych szans... na niej...
Ford poczeka , by sprawdzi , czy sprawa zosta a ostatecznie wyja niona. Pe zn cy przez twarz Artura wyraz
szczerego zmieszania powiedzia mu, e nie.
- Supernowa - powiedzia Ford tak szybko i wyra nie, jak tylko umia - to gwiazda, która wybucha z pr dko ci
równ mniej wi cej po owie pr dko ci wiat a, spala si z jasno ci biliona s
c i zapada, staj c si superci
gwiazd
neutronow . Jest to gwiazda spalaj ca inne gwiazdy, kapujesz? Na powierzchni supernowej nic nie ma szans.
- Rozumiem - stwierdzi Artur.
- Super...
- Ale dlaczego akurat w gier?
- A dlaczego nie? To nie ma znaczenia.
Artur zaaprobowa wyja nienie, Ford za mówi dalej, próbuj c najlepiej, jak umia , odtworzy w g osie nacisk
sprzed chwili.
- Sprawa polega na tym - mówi - e tacy ludzie jak my, Slartibartfast, Artur - szczególnie i wyj tkowo Artur -
jeste my jedynie dyletantami, dziwakami, rozleniwionymi w ócz gami, w sumie bezwarto ciowymi typami, trac cymi ca
energi na puszczanie b ków.
Slartibartfast zmarszczy czo o, po cz ci ze zdziwienia, po cz ci z urazy. Zacz mówi .
-??? - tylko tyle uda o mu si wyrazi .
- Nie jeste my niczym fanatycznie op tani, rozumiecie! - upiera si Ford.
???
- I to rozstrzyga o wszystkim. Nie mo emy wygra z fanatyzmem. Im zale y, nam nie. Musz zwyci
.
- Zale y mi na wielu rzeczach - powiedzia Slartibartfast. G os dr
mu po cz ci z oburzenia, po cz ci z
niepewno ci.
- Na przyk ad?
- No... - odpowiedzia stary. - Na yciu, wszech wiecie. Na ca ej reszcie, naprawd . Na fiordach...
- Umar by za nie?
- Za fiordy? - Slartibartfast zamruga zaskoczony. - Sk
e.
- Prosz bardzo.
- Nie widzia bym w tym sensu, je li mam by uczciwy.
- A ja ci gle jeszcze nie widz - wtr ci Artur - zwi zku z w grami.
51
Ford poczu , e rozmowa wymyka mu si spod kontroli. Broni si przed wszystkim, co mog oby sprowadzi j na
boczne tory.
- Sprawa polega na tym - sykn - e nie jeste my op tani i dlatego nie mamy adnych szans w walce z...
- Poza twoim nag ym op taniem w grami, którego ci gle jeszcze nie pojmuj - wtr ci Artur.
- By by uprzejmy da sobie spokój z w grami?
- Oczywi cie, je li i ty to zrobisz - odpar Artur. - W ko cu sam zacz
...
- Pope ni em b d. Zapomnij o w grach. Sprawa polega na tym...
Schyli g ow i opar czo o o czubki palców.
- Co to ja chcia em powiedzie ? - spyta ze zm czeniem w g osie.
- Chod my na prywatk - zaproponowa Slartibartfast. - Wszystko jedno, dlaczego. - Wsta , kr
c g ow .
- Wydaje mi si , e w
nie to chcia em powiedzie - rzek Ford.
Z jakiego niewyt umaczalnego powodu kabiny teleportacyjne znajdowa y si w azience.
52
Rozdzia 17
Podró e w czasie s coraz cz ciej uznawane za niebezpieczne, powoduj bowiem zamieszanie w historii.
Encyclopaedia Galactica ma wiele do powiedzenia na temat teorii i praktyki podró y w czasie, cho wi kszo jest
niezrozumia a dla kogo , kto nie sp dzi przynajmniej czterech ywotów na studiowaniu wy szej hipermatematyki. Poniewa
przed wynalezieniem podró y w czasie by o to niemo liwe, istnieje spore zamieszanie w opiniach, jak w ogóle pojawi si
pomys jej stworzenia. Jedno z wyja nie zak ada, e ze wzgl du na sw istot , podró e w czasie zosta y wynalezione
równocze nie we wszystkich okresach historycznych, ale to ewidentna bzdura.
Szkopu w tym, e wi ksza cz
historii te jest bez w tpienia bzdur .
Na poparcie przytoczmy pewien fakt. Niektórym mo e si wyda niewa ny, dla innych mo e mie decyduj ce
znaczenie. Jest on istotny o tyle, e w pierwszym rz dzie z powodu tego wydarzenia rozpocz to kampani na rzecz realnego
czasu. (A mo e spowodowa j w ostatnim rz dzie? Wszystko zale y od tego, jak postrzega si kierunek rozwoju historii, a to
te staje si coraz bardziej kontrowersyjne.)
Istnieje lub istnia kiedy pewien poeta. Mia na imi Lallafa i napisa - w tym zakresie istnieje w Galaktyce ogólna
zgodno - najpi kniejsze wiersze, jakie kiedykolwiek stworzono: Pie ni z D ugiej Krainy.
one/by y niewypowiedzianie pi kne. To znaczy, natychmiast gdy zaczyna o si na ich temat mówi , zalewa y
cz owieka zawarte w nich emocje, poczucie prawdy, wra eni pe ni i jedno ci rzeczy, co do szybko wymaga o zrobienia
szybkiego spaceru wokó bloku, a w drodze powrotnej tak e krótkiego przystanku w barze, by szybko wypi szklaneczk
perspektifu z wod sodow . Takie by y dobre.
Lallafa mieszka w lasach d ugich krain Effy. Tam
i tam pisa swe wiersze. Spisywa je na kartkach zrobionych z
wysuszonych li ci habry i pisa nie ska ony dobroczy stwem wykszta cenia ani znajomo ci korektora do zamalowywania
dów maszynowych. Pisa o wietle w lasach i co na ten temat s dzi. Pisa o ciemno ci w lasach i co na ten temat s dzi. Pisa
o dziewczynie, która go porzuci a, i co dok adnie na ten temat s dzi.
Wiele lat po jego mierci odnaleziono wiersze i zachwycono si nimi. Wie o nich rozesz a si jak wiat o poranka.
Przez stulecia roz wietla y i zrasza y dni wielu ludzi, których ycie by oby bez nich by mo e ciemniejsze i suchsze.
Wkrótce po odkryciu podró y w czasie kilka wi kszych firm produkuj cych korektor do zamalowywania b dów
zada o sobie pytanie, czy by mo e wiersze nie by yby lepsze, gdyby Lallafa mia do dyspozycji wysokiej jako ci korektor i
czy nie da oby si namówi poety do powiedzenia na ten temat kilku s ów.
Zorganizowali podró przez ba wany czasu, znale li Lallaf , wyja nili mu - z pewnymi trudno ciami - sytuacj i go
przekonali. Przekonali go tak skutecznie, e sta si niesamowicie bogaty, a dziewczyna, o której przedtem by o mu
przeznaczone tak dok adnie pisa , nigdy nie wpad a na pomys , by go porzuci . Wyprowadzili si z lasu do do mi ego domku
w mie cie i Lallafa cz sto wyskakiwa w przysz
, gdzie wyst powa w programach prezentuj cych rozmowy ze s awnymi
lud mi, w czasie których sypa na prawo i lewo dowcipami.
Nigdy oczywi cie nie wpad na pomys pisania wierszy. Stanowi o to pewien problem, zosta jednak rozwi zany.
Producenci p ynu korekcyjnego po prostu wysy ali Lallaf na tydzie dok dkolwiek, dawali mu egzemplarz jednego z
pó niejszych wyda jego ksi ki i stos suszonych li ci habry, na które mia przepisywa wiersze, robi c tu i ówdzie b d oraz
dokonuj c poprawek.
Wielu ludzi uwa a, e naraz wiersze sta y si bezwarto ciowe. Inni twierdz , e s takie same jak zawsze, co si wi c
zmieni o? Pierwsi twierdz , e nie o to chodzi. Nie wiedz , o co naprawd chodzi, twierdz jednak z uporem, e nie o to. Tak
wi c rozpocz li kampani na rzecz realnego czasu, maj
uniemo liwi podobne sytuacje. Argumenty zwolenników
kampanii uzyska y znacz ce poparcie dzi ki faktowi pojawienia si w tydzie po jej rozpocz ciu wiadomo ci o zburzeniu
wielkiej katedry w Chalesm, by zbudowa na jej miejscu rafineri jonów. Ma o - budowa rafinerii tak si przeci ga a, e aby na
czas rozpocz produkcj , trzeba by o pocz tek budowy przesun na tyle w przesz
, e w ko cu katedra w Chalesm w
ogóle nie zosta a zbudowana. Pocztówki z jej widokiem sta y si nagle szalenie cenne.
Z powodu podró y w czasie zagin o wiele wydarze historycznych. Ludzie z kampanii na rzecz realnego czasu
53
twierdz , e tak samo jak zniesienie utrudnie w podró owaniu zniwelowa o ró nice mi dzy krajami i planetami, tak podró e
w czasie niweluj ró nice mi dzy epokami.
- Przesz
- mówi - zaczyna wygl da jak zagranica. Robi si w niej tak samo jak u nas.
54
Rozdzia 18
Artur zmaterializowa si , jak zwykle zataczaj c si na wszystkie strony i chwytaj c za szyj , serce i inne cz ci cia a.
Robi to przy ka dej obrzydliwej i bolesnej materializacji - by zdecydowany w adnym wypadku si do nich nie przyzwyczai .
Rozejrza si za Fordem i Slartibartfastem.
Nie by o ich.
Znów si za nimi rozejrza .
Dalej ich nie by o.
Zamkn oczy.
Otworzy oczy.
Rozejrza si za Fordem i Slartibartfastem.
Uparcie wiecili nieobecno ci .
Znów zamkn oczy, przygotowany na to, by ponownie wykona to zupe nie bezu yteczne wiczenie, a poniewa
dopiero po zamkni ciu oczu jego mózg zacz rejestrowa , co widzia , gdy by y otwarte, na twarzy Artura pojawi si grymas
dezaprobaty.
Znów otworzy wi c oczy, by sprawdzi fakty. Wyraz dezaprobaty pozosta . Mo e nawet sta si wyra niejszy i
naprawd jednoznaczny. Je li mia a to by prywatka, to by a bardzo marna - tak marna, e wszyscy ju poszli. Zrezygnowa z
tego toku my lenia, uznaj c go za zupe nie daremny. Najwidoczniej nie by na prywatce, lecz w jaskini, labiryncie czy te w
czym w rodzaju tunelu. By o za ciemno, by to stwierdzi . Wszystko zanurzone by o w mroku - wilgotnym, migoc cym mroku.
Jedynym d wi kiem, jaki Artur s ysza , by o echo jego w asnego oddechu, a brzmia w nim niepokój. Artur cicho kaszln i
zacz si przys uchiwa cichemu, upiornemu pog osowi, który pomkn popl tanymi korytarzami i pozbawionymi wiat a
salami wielkiego labiryntu i wróci przez te same niewidoczne korytarze, jakby chcia powiedzie :
- Tak, s ucham?
Nast powa o to po ka dym, nawet najcichszym ha asie, jaki powodowa . Zjawisko z
ci o go. Próbowa zanuci
jak weso piosenk , gdy jednak do niego wróci a, by a zmieniona w g uch grobow pie , wi c przesta nuci . W my lach
ujrza naraz pe no scen z historii, które opowiada mu Slartibartfast. Spodziewa si nawet, e nagle ujrzy mierciono ne bia e
roboty wychodz ce cicho z ciemno ci, by go zabi . Wstrzyma oddech. Roboty si nie zjawi y. Znów zacz oddycha . Nie
wiedzia , czego oczekiwa .
Tymczasem kto lub co zdawa o si oczekiwa jego obecno ci, gdy nagle w ciemno ci zapali si podobny do
zjawy zielony neonowy napis.
Brzmia on (po cichu):
TO MIA O S
TWOJEJ ROZRYWCE
Napis niepostrze enie znikn - w taki sposób, e Artur nie by pewien, czy mu si podoba . Znikn z
towarzyszeniem czego w rodzaju pogardliwych fanfar. Artur spróbowa powiedzie sobie, e to jedynie absurdalny figiel, jaki
ata mu wyobra nia. Neon mo e by zapalony albo zgaszony w zale no ci od tego, czy pr d p ynie, czy nie. Niemo liwe jest,
by przechodzi z jednego stanu w drugi z towarzyszeniem pogardliwych fanfar. Artur owin si szczelnie szlafrokiem, lecz
mimo to nadal marz .
W oddali nagle znów si zapali do niewyra ny napis z
ony jedynie z trzech kropek i przecinka. Wygl da tak:
Zielony neon. Nic wi cej.
Wpatruj c si w niego przez kilka sekund, Artur zrozumia , i próbuje mu chyba przekaza , e b dzie co jeszcze, e
zdanie nie jest zako czone. Z nadludzk drobiazgowo ci próbowa przewidzie , co mo e nast pi . No, mo e z nieludzk
drobiazgowo ci .
Zdanie zosta o zako czone nast puj cymi s owami:
ARTURZE DENCIE.
55
Artur zachwia si . Wzi si w gar , by wyostrzy wzrok i spojrze jeszcze raz. Ci gle widzia : ARTURZE
DENCIE, tak wi c zachwia si znowu.
Napis zndw niepostrze enie znikn , pozostawiaj c mrugaj cego w ciemno ci Artura samego. Na siatkówce ta czy
mu niewyra nie czerwony powidok w asnego nazwiska.
CIESZ SI , E TU JESTE - rozjarzy si nagle napis.
Po chwili doda :
TO OSTATNIA MY L, JAKA PRZYSZ ABY MI DO G OWY.
Lodowaty strach, unosz cy si wokó Artura i czekaj cy na swoj chwil , zauwa
, e jego chwila w
nie nadesz a,
i rzuci si na sw ofiar . Artur spróbowa go przep dzi . Zrobi co podobnego do pe nego gotowo ci przysiadu, jaki widzia
kiedy w telewizji, tyle e tam musia przysiada kto z mocniejszymi kolanami. Wpatrywa si w ciemno jak zaszczute
zwierz .
- Eee, halo? - zapyta .
Chrz kn i zada pytanie jeszcze raz, g
niej jednak i bez „eee” na pocz tku. Wtem rozleg si d wi k, jakby kto
niedaleko zacz wali w b ben. Artur przys uchiwa si kilka sekund rytmowi i stwierdzi , e to bicie jego serca. Przys uchiwa
si jeszcze kilka sekund i stwierdzi , e to nie jego serce, tylko walenie w b ben w korytarzu.
Na jego czole pojawi y si krople potu, zebra y si razem i odp yn y w dal. Opar d
o ziemi , by utrzyma pe en
gotowo ci przysiad, który nie by zbyt pewny. Napis znów si zmieni . Brzmia teraz:
NIE BÓJ SI .
Po chwili zosta zast piony przez:
ALE TRZ
ZE STRACHU, ARTURZE DENCIE.
I ten tekst niepostrze enie znikn , znów zostawiaj c Artura samego w ciemno ci. Zdawa o mu si , e oczy
wyskocz mu z orbit. Nie by pewien, czy robi to, bo chc ostrzej widzie , czy uciec.
- Halo? - odezwa si znowu, tym razem staraj c si nada g osowi akcent gburowatej i agresywnej arogancji. - Jest
tam kto?
adnej odpowiedzi, nic.
Zdenerwowa o to Artura bardziej, ni by aby to w stanie zrobi jakakolwiek odpowied , i powoli zacz si cofa
przed wywo uj
przestrach nico ci . Im dalej si jednak cofa , tym bardziej si ba . Po chwili zrozumia , e po prostu pami ta
filmy, w których bohater coraz dalej cofa si przed znajduj cymi si przed nim wyimaginowanymi strachami tylko po to, by
zderzy si z nimi plecami.
W tym momencie wpad o mu nagle do g owy, by si szybko odwróci .
Nie by o tam niczego.
Jedynie ciemno .
Naprawd go to zdenerwowa o i zacz si cofa dok adnie po trasie, któr przyby .
ugo nie potrwa o, a u wiadomi sobie, e bez wzgl du na to, przed czym si cofa, porusza si dok adnie tam, sk d
wycofywa si na pocz tku. „Jest to - my la bezwiednie - do g upie”. Uzna , e lepiej by oby cofa si w kierunku, w którym
cofa si na pocz tku, wi c si odwróci .
W tym momencie okaza o si , e prawid owy by ostatni kierunek, gdy dok adnie za nim sta nieruchomo
nieopisanie potworny potwór. Artur dziko zawirowa wokó w asnej osi. Jego skóra próbowa a skoczy w jednym kierunku,
ko ciec w drugim, mózg za zastanawia si , którym uchem wype zn .
- Za
si , e nie spodziewa
si znów mnie ujrze - powiedzia potwór.
Wyda o si to Arturowi dziwne, nigdy go jeszcze przeci nie widzia . Na pewno nigdy nie spotka stwora -
wystarczaj cym dowodem by o, e dotychczas móg spokojnie sypia .
By to... by to... by to...
Artur zamruga . Stwór sta w zupe nym bezruchu. Wyda si Arturowi jakby znajomy. Kiedy poj , e to, na co
patrzy, jest dwumetrowej wysoko ci hologramem muchy domowej, opanowa go straszny, lodowaty spokój.
56
Zdziwi si , dlaczego w
nie teraz kto pokazuje mu dwumetrowej wysoko ci hologram muchy domowej.
Zastanawia si , czyj g os s ysza .
Hologram by przera aj co realistyczny. Znikn .
- A mo e pami tasz mnie lepiej - powiedzia nagle g os, g boki, dudni cy, wrogi g os, brzmi cy jak p ynna smo a
wype zaj ca klei cie z beczki z zamiarem czynienia z a - jako królika?
Z nag ym „bing” w czarnym labiryncie pojawi si królik. Olbrzymi, monstrualny, strasznie agodny i sympatyczny
królik - znów obraz, ale taki, na którym ka dy pojedynczy agodny i sympatyczny w os zdawa si by ca kiem prawdziwy i
widoczny w agodnym i sympatycznym futrze. Artur z przera eniem ujrza w asne odbicie w agodnym i sympatycznym,
nieruchomym i niesamowicie ogromnym br zowym oku.
- Urodzony w ciemno ciach, dojrza y w ciemno ciach - zadudni g os. - Pewnego poranka po raz pierwszy
wystawi em g ow na jasny, nowy wiat i natychmiast roz upano mija czym , co w dotyku podejrzanie sprawia o wra enie
prymitywnego narz dzia z krzemienia. Narz dzia wykonanego przez ciebie, Arturze Dencie, i spuszczonego mi na g ow przez
ciebie. By o do twarde, o ile pami tam. Z mojego futra zrobi
sobie woreczek, do którego zbiera
ciekawe kamienie.
Dowiedzia em si o tym przypadkiem, gdy w nast pnym yciu przyszed em na wiat jako mucha i rozgniot
mnie. Znów
mnie zg adzi
. Tym razem woreczkiem, który zrobi
z futra mojego poprzedniego wcielenia. Arturze Dencie - nie tylko
jeste cz owiekiem okrutnym i bez serca, ale te zdumiewaj co nietaktownym.
os zamilk , Artur gapi si .
- Jak widz , nie masz woreczka - znów odezwa si g os. - Znudzi ci si , co?
Artur bezradnie potrz sn g ow . Chcia wyja ni , e wr cz przeciwnie, bardzo lubi woreczek, bardzo na niego
uwa
i wsz dzie go z sob zabiera , ale jako zawsze, gdy dok dkolwiek si udaje, dociera do celu nie wiadomo dlaczego ze
ym woreczkiem i - je li ju s przy tym temacie - tak si dziwnie sk ada, e dopiero zauwa
, i woreczek, który ma przy
sobie, jest zrobiony z do obrzydliwej imitacji lamparciego futra i zupe nie nie jest tym, jaki mia przy sobie przed chwil , nim
dotar tu, gdzie jest, cho nie wie, co to za miejsce, i to nie ten, który osobi cie robi , i kto wie, co jest w nim w rodku, poniewa
to nie jego woreczek i wola by mie stary, cho oczywi cie jest mu strasznie przykro, e sta si jego w
cicielem w tak
brutalny sposób, to znaczy surowca na woreczek, czyli króliczego futra z poprzedniego w
ciciela, mianowicie królika, z
którym próbuje mie zaszczyt w
nie rozmawia .
Wszystko, co by w stanie z siebie wydoby , brzmia o: „ op”.
- Pozwól, e przedstawi ci salamandr , po której w
nie depczesz - powiedzia g os.
I rzeczywi cie - na pod odze obok Artura znajdowa a si olbrzymia zielona salamandra. Artur odwróci si , wrzasn ,
skoczy do ty u i stwierdzi , e stoi w rodku królika. Znów wrzasn , nie by jednak w stanie znale miejsca, gdzie móg by
skoczy .
- To te by em ja - ci gn g os z g bokim, gro cym grzmieniem - tak jakby nie wiedzia ...
- Wiedzia ? - wykrzykn Artur podniecony. - Wiedzia ?
- Ciekawe w reinkarnacji jest to - skrzecza g os - e wi kszo ludzi, wi kszo dusz wcale nie wie, co im si
przydarza.
Zrobi przerw dla osi gni cia lepszego efektu. Je li chodzi o Artura, to ju uwa
, e dzieje si wystarczaj co
wiele.
- Ja wiedzia em - wysycza g os. - To znaczy, dowiedzia em si . Powoli. Kawa ek po kawa ku.
os, czyjkolwiek by , znów przerwa . Jego w
ciciel wzi g boki wdech.
- Nie mog em chyba doj do innych wniosków? - kontynuowa niegrzecznie. - Je li ci gle zdarza si to samo, raz za
razem, i ci gle na nowo! W ka dym yciu, które mia em, by em zabijany przez Artura Denta. Bez wzgl du na planet , bez
wzgl du na cia o, bez wzgl du na epok - wystarczy, e zaczn sobie mo ci gniazdko, zjawia si Artur Dent i - peng! - zabija
mnie. Trudno tego nie zauwa
. To strasznie od wie a pami . Jest w tym co z zachowania si celowniczego haubicy. I ma w
sobie co cholernie zdradliwego! „To mieszne - powtarza a sobie cz sto moja dusza, wracaj c z krainy ywych w za wiaty z
kolejnej bezp odnej, zako czonej przez Denta wyprawy - ten cz owiek, który na mnie nadepn , gdy skaka em przez szos do
57
mego ulubionego bajora, wydaje mi si znajomy...” Kawa ek po kawa ku z
em mozaik ... Dencie, masowy morderco
mnie!
Echo g osu pogna o w gór i w dó korytarza. Artur sta cicho i oboj tnie, jego g owa kr ci a si z niedowierzaniem.
- Oto moment, Dent - zawy g os, osi gaj c punkt wrzenia nienawi ci - oto moment, w którym nareszcie
dowiedzia em si prawdy!
To, co nagle pojawi o si przed Arturem, by o nieopisanie przera aj ce. Widok tego zmusi go do wydania z siebie
gulgotu przera enia i kaza mu apa powietrze jak wyrzuconej na piasek rybie, mimo to spróbujmy opisa , jak by o
przera aj ce. Przed Arturem rozwar a si olbrzymia, drgaj ca i mokra jama, w której przewraca si ogromny, za liniony,
sp kany, podobny do wieloryba potwór, pe zaj cy po niesamowicie bia ych nagrobkach. Wysoko nad jam unosi si olbrzymi
garb, a po jego bokach wida by o czarne g bie dwóch dalszych przera aj cych jam, które...
Artur nagle poj , e patrzy na w asne usta. Jego uwag koncentrowa a ywa ostryga, któr w
nie wrzucano do
rodka.
Z krzykiem zatoczy si do ty u i odwróci wzrok. Gdy znów spojrza w poprzednim kierunku, przera aj ce zjawisko
znikn o. Korytarz by ciemny i przez chwil cichy. Artur by sam z my lami. My li by y do nieweso e i bardzo chcia yby
mie ochron osobist .
Nast pnym d wi kiem by o g bokie, ci kie dudnienie kawa u muru, który zwali si nie opodal na bok i ods oni
znajduj
si za nim czarn pustk . Artur wpatrywa si w dziur jak mysz w ciemne wyj cie psiej budy.
os znów przemówi .
- Spróbuj tylko powiedzie , e to przypadek, Dent! Tylko si odwa wmawia mi, e to by przypadek!
- To by przypadek - szybko powiedzia Artur.
- Nie by ! - warkni to w odpowiedzi.
- Ale - upiera si Artur - to by ...
- Je li to by przypadek - rykn g os - to nie nazywam si Agrajag!!
- A z pewno ci chcia by obstawa , e si tak nazywasz...
- Oczywi cie! - wysycza Agrajag, jakby doszed do jakiego wyszukanego wniosku.
- No tak, mimo wszystko obawiam si , e to by przypadek - powiedzia Artur.
- To wejd do rodka i powtórz to! - zarycza g os, jakby dosta apopleksji.
Artur wszed i powtórzy , e to by przypadek, czy raczej prawie powtórzy . Na ko cu ostatniego s owa jego j zyk
niemal straci grunt pod nogami, zapali y si bowiem wiat a i ukaza y, gdzie wszed .
Artur sta wewn trz katedry nienawi ci.
Katedra by a wytworem... ba, nie tylko skr conego, lecz wr cz zwichni tego umys u.
By a olbrzymia i przera aj ca. Na samym jej rodku sta a statua. Zaraz do niej dojdziemy.
Olbrzymia, niewyobra alnie olbrzymia hala wygl da a, jakby wykuto j we wn trzu góry, a to dlatego e
rzeczywi cie by a wykuta we wn trzu góry. Arturowi, gdy tak sta i gapi si , zdawa o si , e hala wiruje, i poczu zawrót
owy.
Hala by a czarna. Tam za , gdzie nie by a, obserwator chcia by, by by a, poniewa kolory, za pomoc których
wydobyto z czerni niektóre niesamowite detale, obejmowa y w przera aj cy sposób ca e spektrum obra aj cych oczy barw - od
ultranienawistnego a do podmartwiczego, przechodz c po drodze przez purpur w trobian , obrzydofiolet,
ropn ,
palonego hombre i ziele gangrenow .
Niesamowitymi, uwypuklanymi przez kolory detalami by y pluj ce wod rzygacze, na widok których nawet Francis
Bacon straci by apetyt na obiad. Rzygacze wystawa y ze cian, zwiesza y si z kolumn, ukowatych przypór, stalli na chórze -
zewsz d. Wszystkie by y skierowane na statu , do której zaraz dojdziemy. O ile pluj ce wod figury zepsu yby apetyt na obiad
Francisowi Baconowi, to wyraz ich twarzy wyra nie wskazywa , e im apetyt na obiad zepsu a statua - oczywi cie gdyby
y
i mog y go je (a nie
y) lub gdyby kto chcia im go poda (czego nikt by nie zrobi ).
Dooko a na monumentalnych cianach wisia y olbrzymie kamienne tablice, na których wykute by y ku pami ci
58
imiona i nazwiska tych, którzy padli ofiar Artura Denta. Niektóre nazwiska by y podkre lone i opatrzone gwiazdkami. Tak na
przyk ad imi krowy, która posz a zwyk ym trybem do rze ni i z której zrobiono befsztyk, który zjad Artur, by o jedynie
wymienione, podczas gdy imi ryby, któr sam z owi i potem - poniewa straci na ni ochot - zostawi nie ruszon na talerzu,
by o dla wyra nego zaznaczenia ró nicy dwa razy podkre lone oraz ozdobione trzema gwiazdkami i zakrwawionym sztyletem.
Najbardziej niepokoj cy w tym wszystkim - oczywi cie pomijaj c statu , do której krok po kroku dochodzimy - by bardzo
wyra ny podtekst, e wszyscy ci ludzie i wszystkie te stwory byli w rzeczywisto ci ci gle i niezmiennie jedn i t sam osob .
Tak samo jasne by o te , e osoba ta, nawet je li zupe nie nieuzasadnienie, jest kra cowo rozstrojona i zirytowana.
Prawd b dzie, je li powiemy, e osi gn a stopie irytacji, jakiego jeszcze nigdy nie widziano we wszech wiecie. By a to
irytacja w wymiarach epickich, p on cy spopielaj cy ogie , który rzuci na czas i przestrze cie najciemniejszy z ciemnych.
Najpe niejszy wyraz tej z
ci dawa a znajduj ca si w rodku niesamowitego otoczenia statua. Przedstawia a ona
Artura Denta, i to w niezbyt schlebiaj cy mu sposób. Na pi tnastu metrach jej wysoko ci nie by o centymetra, który nie by by
przepe niony obelgami wobec przedstawionej osoby - a pi tna cie metrów czego takiego mo e wystarczy , by ka dy
przedstawiony marnie si poczu . Od ma ego pryszcza ko o nosa a do kiepskiego fasonu szlafroka - nie istnia o nic, czego
rze biarz by nie zel
i nie oczerni . Artur zdawa si gorgon , szale czym, pa aj cym dz mordu, dysz cym za ofiar ,
akn cym krwi wilko akiem, krwawym rze nikiem przebijaj cym sobie drog przez niewinny jednoosobowy wszech wiat.
Ka
ze swych trzydziestu r k, którymi rze biarz postanowi go uraczy w napadzie artystycznej ambicji, rozwala
królikowi czaszk , rozgniata much , wyci ga obojczyk z cia a kury, wyd ubywa sobie z w osów wesz albo robi co , czego
Artur nie by w stanie na pierwszy rzut oka rozpozna . Wi kszo jego licznych nóg depta a mrówki.
Artur zakry oczy d
mi, zwiesi g ow i potrz sn ni powoli pe en smutku i przera enia, jak szalone rzeczy kryje
w sobie wszech wiat. Gdy ponownie otworzy oczy, sta a przed nim posta cz owieka, istoty, czy czego , co jakoby ca y czas
goni .
- Hhhhhhhrrrrraaaaa. HHHHHHH! - powiedzia Agrajag.
Wygl da /wygl da o to jak oszala y, t usty nietoperz. Chybotliwie chodzi /chodzi o doko a Artura i si ga /si ga o ku
niemu zakrzywionymi szponami.
- S uchaj...! - zaprotestowa Artur.
- Hhhhhhhrrrrraaaaa. HHHHHHH! - wyja ni Agrajag, co Artur, acz niech tnie, zaakceptowa , gdy mia przed tym
niesamowitym i dziwnie zniszczonym zjawiskiem niez ego stracha.
Agrajag by czarny, napuchni ty, pomarszczony i skórzasty. Jego nietoperze skrzyd a - marne, poszarpane byle co -
sprawia y w tym stanie wra enie bardziej przera aj ce, ni gdyby by y silnymi, roz
ystymi w adcami wiatru. W ca ej postaci
najbardziej zadziwia a jednak wytrzyma
, pozwalaj ca mu ci gle odnawia egzystencj wbrew cielesnym przeszkodom.
Posiada niesamowicie dziwn kolekcj z bów. Wygl da y, jakby ka dy nale
do innego zwierz cia, i by y
porozrzucane w paszczy tak dziwacznie krzywo, i mia o si wra enie, e gdyby Agrajag spróbowa co ugry , to
rozszarpa by sobie pó twarzy i by mo e na dodatek wyk
oko. Ka de z jego trojga oczu by o ma e, patrzy o z napi ciem i
promieniowa o mniej wi cej tak ilo ci rozs dku, co ryba zza ligustrowego ywop otu.
- To si zdarzy o w trakcie meczu krykieta - wychrypia .
Na pierwszy rzut oka pomys zdawa si tak nierozs dny, e Artur prawie zach ysn si w asn
lin .
- Nie w tym ciele - zaskrzecza a istota - nie w tym ciele! To tutaj jest ostatnim cia em. Ostatnim yciem. To moje
cia o zemsty. Cia o do zabicia Artura Denta. Moja ostatnia szansa. W dodatku musia em o nie walczy !
- Ale...
- By em na meczu krykieta! - wrzasn Agrajag. - Mia em s abe serce, ale powiedzia em onie: Có mo e mi si sta
na meczu krykieta? Siedz wi c sobie, patrz i co si dzieje? Dwóch ludzi z
liwie wynurza si tu przede mn nie wiadomo
sk d. Ostatni rzecz , jak zauwa
em, zanim moje serce przesta o bi ze strachu, by o to, e jednym z nich jest Artur Dent z
wplecion w brod królicz ko ci . Przypadek?
- Przypadek - zapewni Artur.
- Przypadek? - zawy stwór, machn z wysi kiem zniszczonymi skrzyd ami i odkry na prawym policzku szpar z
59
widocznym za ni szczególnie obrzydliwym z bem. Po bli szym przyjrzeniu si (a mia nadziej tego unikn ) Artur
zauwa
, e twarz Agrajaga jest prawie ca a pozaklejana brudnymi czarnymi plastrami. Z przestrachem cofn si o krok.
Zacz szarpa brod . Z przera eniem stwierdzi , e rzeczywi cie ci gle wisi w niej królicza ko . Wyci gn j i odrzuci .
- S uchaj - powiedzia - to los bawi si z tob w kotka i myszk . Ze mn . Z nami. To ca kowity przypadek.
- Co masz do mnie, Dent? - parskn a istota, ruszaj c w jego kierunku ko ysz cym si , wyra nie dla bolesnym
krokiem.
- Nic - upiera si Artur. - Naprawd nic.
Agrajag przygwo dzi go ma ymi oczkami.
- Wydaje mi si , e to do dziwny sposób obchodzenia si z kim , przeciw komu nic si nie ma - w trakcie ka dego
z nim spotkania zabija go. Przedziwny przypadek interakcji spo ecznych, powiedzia bym. Chcia bym to, co mówisz, nazwa
amstwem!
- Ale s uchaj - przekonywa Artur - przykro mi. To wszystko jest straszliwym nieporozumieniem. Musz i . Masz
zegarek? Musz pomóc uratowa wszech wiat. - Zrobi krok do ty u.
Agrajag zrobi krok do przodu.
- W pewnym momencie... - wysycza - w pewnym momencie postanowi em zrezygnowa . Tak jest. Postanowi em
nie wraca , lecz pozosta w za wiatach. No i co?
Artur zasugerowa niewyra nym potrz ni ciem g owy, e nie ma zielonego poj cia i w dodatku nie chce go mie .
Cofn si a do zimnego, ciemnego kamienia, w którym nie wiadomo kto herkulesowym wysi kiem wyrze bi gigantyczn
karykatur jego rannych pantofli. Spojrza na wznosz ce si nad nim w asne obrzydliwie sparodiowane odbicie. Ci gle
zdziwiony zadawa sobie pytanie, co robi jedna z jego r k.
- Zosta em wbrew woli wrzucony w materialny wiat - kontynuowa Agrajag - jako petunia. Powinienem mo e
doda , e w doniczce. Owo wyj tkowo szcz liwe, krótkie ycie rozpocz o si dla mnie pi set kilometrów nad pewn
szczególnie obrzydliw planet . „Niezbyt to odpowiednie miejsce dla doniczki z petuni ” - mo na by pomy le . Oczywi cie!
Zako czy em to ycie niewiele pó niej pi set kilometrów ni ej. Powinienem mo e doda - w wie ych resztkach
rozpry ni tego wieloryba. Mego brata duchowego.
Zezowa w stron Artura z rozpalon na nowo nienawi ci .
- W drodze w dó - klekota - nie unikn em zobaczenia eleganckiego bia ego statku kosmicznego. Przez luk owego
eleganckiego statku patrzy szykowny Artur Dent. Przypadek?!
- Tak! - zawy Artur. Znów spojrza w gór i stwierdzi , e r ka, która tak go zadziwia a, chyba jedynie z przekory
przywraca do ycia zg adzon petuni . Odkrycie tego nie nale
o do atwych.
- Musz i - upiera si Artur.
- B dziesz móg pój - powiedzia Agrajag - jak ci zabij .
- To nie mia oby sensu - wyja ni Artur i zacz wspina si po twardym kamiennym zboczu swych wykutych
pantofli - gdy musz uratowa wszech wiat, rozumiesz? Musz znale
srebrn poprzeczk , to wa ne. Dla trupa by oby to
zbyt skomplikowane.
- Uratowa wszech wiat! - splun pogardliwie Agrajag. - Trzeba by o o tym pomy le , zanim zacz
vendett
przeciwko mnie! Co powiesz o swej wizycie na Stavromula Beta, gdzie kto ...
- Nigdy tam nie by em - wtr ci Artur.
- ...próbowa ci zabi , ale si schyli
? Jak my lisz, kogo trafi a kula? Co powiedzia
?!
- Nigdy tam nie by em - powtórzy Artur. - Nie wiem, o czym mówisz. Musz ju i .
Agrajag stan jak wryty.
- Musia
by . By
tam odpowiedzialny za moj
mier tak samo jak wsz dzie. Niewinny widz! - Dr
.
- Nigdy nie s ysza em o tym miejscu - upiera si Artur. - Jak na razie nie próbowano mnie zabi . W przeciwie stwie
do ciebie. Mo e pojad tam w przysz
ci, jak s dzisz?
Agrajag zamruga powoli, jakby dosta ataku, usztywniaj cego cia o parali u logicznego my lenia.
60
- Na Stavromula Beta... jeszcze... nie by
? - wyszepta .
- Nie. Nic nie wiem o tym wiecie. Na pewno nigdy tam nie by em, nie mam nawet zamiaru tam jecha .
- O, z pewno ci pojedziesz... - wymamrota Agrajag trz
cym si g osem - z pewno ci pojedziesz. Niech to
Zarkwon trza nie! - Zachwia si i dziko rozejrza po swej ogromnej katedrze nienawi ci. - ci gn em ci tu za wcze nie!
Zacz krzycze i wy . - ci gn em ci tu, na Zarkwona, za wcze nie! Nagle wzi si w gar i popatrzy na Artura
mrocznym, przepe nionym nienawi ci spojrzeniem.
- Mimo to ci zabij ! - rykn . - Nawet je li to logicznie niemo liwe, to, do jasnego Zarkwona, spróbuj ! Wysadz w
powietrze ca gór ! - rycza . - Zobaczymy, czy uda ci si z tego wykr ci , Dent!
Pokonuj c ból, ko ysz c si i kulej c, pospieszy w stron czego , co wygl da o jak ma y, czarny ofiarny o tarz.
Rycza teraz tak niepohamowanie, e naprawd strasznie ora sobie twarz. Artur zeskoczy ze strategicznie korzystnego
miejsca na kamiennej kopii w asnej stopy i pieszy , by powstrzyma t na trzy czwarte ob kan istot . Rzuci si na
dziwacznego stwora i z trzaskiem waln nim o o tarz. Agrajag zawy , przez chwil dziko wali skrzyd ami. Patrzy na Artura z
ob dem w oczach.
- Wiesz, co zrobi
? - rz zi z wysi kiem. - Znów mnie zabi
. Zastanawiam si , czego ty ode mnie chcesz? Krwi?
Zacz wali skrzyd ami w krótkiej agonii, zadr
i zapad si w siebie, rzucaj c na koniec du ym czerwonym
przyciskiem w o tarz. Artur skoczy pe en strachu i przera enia, po pierwsze z powodu tego, co zrobi , po drugie z powodu
wycia syren i terkotu dzwonków, wstrz saj cych nag e powietrzem, by zapowiedzie jak straszn katastrof . Rozgl da si
wokd jak oszala y.
Jedyn drog na zewn trz zdawa a si ta, któr przyszed . Rzuci si w jej kierunku, wyrzucaj c obrzydliw torb z
paskudnej imitacji lamparciego futra. Gna
lepo i jak popad o przez pl tanin korytarzy i zdawa o si , e klaksony, syreny i
yskaj ce reflektory prze laduj go coraz w cieklej. Nagle wybieg zza zakr tu i zobaczy przed sob jasno .
Nie by a to b yskawica. Mia przed sob dzienne wiat o.
61
Rozdzia 19
Twierdzi si czasem, e w naszej Galaktyce jedynie na Ziemi Krikkit (lub krykiet) jest uznawany za pretekst do gry i
e w
nie dlatego unikano z Ziemi kontaktu. W rzeczywisto ci dotyczy to wy cznie naszej Galaktyki, a dok adnie - naszej
czasoprzestrzeni. W niektórych czasoprzestrzeniach wy szego rz du uwa a si , e wolno robi , co si komu podoba, tak wi c
ju od bilionów lat (czy jaki jest tam odpowiednik czasu) gra si w nich w szczególn gr o nazwie brokia ski ultrakrykiet.
Przewodnik Autostopem przez Galaktyk mówi:
my uczciwi, to straszliwa gra, ale ka dy, kto by kiedykolwiek w której z czasoprzestrzeni wy szego rz du, wie
te , e istoty stamt d s straszliw , niecywilizowan hord , która powinna zosta rozbita i zlikwidowana, co te by si sta o,
gdyby kto wymy li , jak odpala rakiety pod k tem prostym do rzeczywisto ci.
Istnieje szereg przyk adów, e przewodnik Autostopem przez Galaktyk przyjmie z otwartymi ramionami ka dego,
kto zechce wpa do redakcji i da si uczciwie poddusi pytaniami, zw aszcza je li wpadnie przypadkiem po po udniu, gdy
obecnych jest bardzo niewielu sta ych pracowników. Nale y sformu owa w tym miejscu zasadnicze stwierdzenie: historia
Autostopem przez Galaktyk jest histori pe
idealizmu, walki, rozpaczy, nami tno ci, sukcesów, pomy ek i niesamowicie
ugich przerw obiadowych. Najwcze niejsze dokumenty Autostopem zagin y, podobnie jak jego dane podatkowe, w
odm tach czasu.
Na temat dziwnych teorii, jak to si sta o, patrz ni ej.
Wi kszo przekazanych historii mówi jednak o pierwszym wydawcy - zwa si Hurling Frootmig. Hurling Frootmig
- twierdzi si - za
Autostopem, ustanowi jego podstawowe zasady - uczciwo i idealizm - i splajtowa . W jego yciu
nast pi o wiele lat biedy i ucieczki do wewn trz, w czasie których pyta przyjació o rady, przesiadywa w ciemnych pokojach
i znajduj c si w nielegalnych stanach psychicznych, rozmy la o tym i owym, wyprawia ró ne rzeczy z hantlami i w ko cu po
przypadkowym spotkaniu ze wi tymi obiadowiczami z Voondoon - którzy twierdz , e tak samo jak obiad zajmuje rodek
dnia cz owieka, a dzie cz owieczy mo e by traktowany jako analogia jego ycia duchowego, obiad a) powinien by uwa any
za centrum ycia duchowego cz owieka i b) powinien by spo ywany w dobrych restauracjach - za
Autostopem od nowa,
sformu owa jeszcze raz jego podstawowe zasady - uczciwo i idealizm oraz jak mo na je omin - i w ten sposób
doprowadzi przewodnik do komercyjnego sukcesu. By te pierwszym, który wynalaz redakcyjne przerwy obiadowe i
dok adnie zbada ich znaczenie. Pó niej mia y one odegra wielk rol w historii Autostopem, gdy ich skutkiem by o to, e
lwi cz
rzeczywistej pracy wykonywali przypadkowi ludzie, którzy po po udniu wchodzili ot tak sobie do pustych biur i
za atwiali co , co uwa ali za warte zrobienia. Wkrótce Autostopem przej ty zosta przez oficyn wydawnicz Magadodo z
Ma ej Nied wiedzicy, dzi ki czemu wszystko zosta o postawione na zdrowych podstawach finansowych i czwartemu
wydawcy, Ligowi Lury juniorowi, da o mo liwo przej cia na przerwy obiadowe o d ugo ci tak zapieraj cej dech w piersiach,
e wysi ki nowych wydawców, by odbywa dotowane przerwy obiadowe na cele charytatywne, to przy tym ma e piwo.
Lig nigdy nie zrezygnowa formalnie ze stanowiska wydawcy - jedynie opu ci pewnego pó nego przedpo udnia
biuro i nigdy nie powróci . Mimo e od tego czasu min o ponad sto lat, wielu cz onków zespo u redakcyjnego Autostopem
ci
e jeszcze trzyma si romantycznej my li, e po prostu skoczy na bu
z szynk i zaraz wróci, by uczciwie poharowa
wieczorem. Dok adnie rzecz bior c, z tego powodu wszyscy wydawcy po Ligu Lurym juniorze nazywali si jedynie p.o.
wydawcami, a biurko Liga jest ci
e utrzymywane w stanie, w jakim je opu ci ; jedyn zmian jest tabliczka, na której
napisano:
LIG LURY JUNIOR, ZAGINIONY, PRAWDOPODOBNIE ZNÓW CO PA ASZUJE:
Kilka perfidnych i podst pnych róde chce da do zrozumienia, e Lig zgin przy pierwszych eksperymentach
Autostopem w zakresie buchalterii alternatywnej. Wiadomo o nich bardzo ma o i jeszcze mniej si mówi. Ka demu za , kto
62
cho by zauwa y (nie mówi c o tym, e zwróci na to czyj uwag ) dziwn , cho zupe nie przypadkow i nie maj
znaczenia
okoliczno , i ka da planeta, na której Autostopem otworzy o biuro, wkrótce potem gin a z powodu wojny lub kl ski
ywio owej, grozi proces o takie odszkodowanie, e pójdzie z torbami.
Jest ciekawym faktem, nie maj cym jednak najmniejszego zwi zku z tym, co zosta o w
nie powiedziane, e dwa
lub trzy dni przed zniszczeniem planety Ziemia, w celu zrobienia miejsca nowej hiperprzestrzennej trasie szybkiego ruchu,
dramatycznie wzros a liczba obserwowanych nad ni UFO, widziano je za nie tylko nad Królewskim Klubem Krykietowym w
St. John’s Wood w Londynie, lecz te nad Glastonbury w hrabstwie Somerset. Glastonbury ju od dawna czono z sagami o
staro ytnych królach, magicznych mocach, kr gach czarownic oraz zamawianiu brodawek; zosta o ono wybrane na plac
budowy nowego magazynu ksi g podatkowych Autostopem przez Galaktyk i rzeczywi cie, gdy wyniesiono ksi gi podatkowe
z ostatnich dziesi ciu lat na magiczn gór tu za miastem, kilka godzin pó niej zjawili si Yogoni.
adna jednak z tych historii, bez wzgl du na to jak s dziwne i nie wyja nione, nie jest tak dziwna i niejasna jak
regu y gry brokia skiego ultrakrykieta, w który gra si w czasoprzestrzeniach wy szego rz du. Kompletny spis regu jest tak
skomplikowany, e kiedy po raz pierwszy (i jedyny) zosta y zebrane w jeden tom, dozna on zapa ci grawitacyjnej i sta si
czarn dziur .
Skrócona wersja brzmi nast puj co:
REGU A PIERWSZA: Wyhoduj sobie przynajmniej trzy dodatkowe nogi. Nie b dziesz ich potrzebowa , ale
pomog ci utrzyma widzów w dobrym nastroju.
REGU A DRUGA: Znajd dobrego gracza w brokia ski ultrakrykiet. Sklonuj go kilka razy. Oszcz dzi ci to
ogromnych sum na d ugotrwa y dobór zawodników i ich trening.
REGU A TRZECIA: Ustaw dru yny swoj i przeciwn na du ym boisku i zbuduj wokó niego wysoki mur.
Powód jest nast puj cy: poniewa gra jest wielk rozrywk dla mas, rozczarowanie widzów nie mog cych
obserwowa przebiegu gry spowoduje, e wyobra sobie, i mecz by znacznie bardziej fascynuj cy, ni by rzeczywi cie.
um, który w
nie widzia do nudny mecz, charakteryzuje si znacznie mniejsz ch ci utrzymania si przy yciu ni
widzowie, którzy uwa aj , e w
nie przegapili najdramatyczniejsze wydarzenie w historii sportu.
REGU A CZWARTA: Przerzu graczom przez mur mas najró niejszych sprz tów sportowych. Stosowne jest
wszystko - kije do krykieta, kije do baseballu, karabiny tenisowe, narty - wszystko, czym mo na si dobrze zamachn .
REGU A PI TA: Gracze powinni teraz zacz wszystkim, co im wpadnie w r ce, wali wokó siebie. Gdy jaki
gracz uzyska „trafienie” na ciele innego gracza, musi natychmiast uciec i przeprosi z bezpiecznej odleg
ci. Przeprosiny
winny by zwi
e, szczere i - dla wi kszej dok adno ci i dobitno ci - podawane przez megafon.
REGU A SZÓSTA: Zwyci sk dru yn jest pierwsza, która wygra.
Im bardziej ludzie z czasoprzestrzeni wy szego rz du szalej na punkcie tej gry, tym rzadziej si - o dziwo - w ni
gra, gdy wi kszo konkuruj cych z sob dru yn znajduje si w stanie permanentnej wojny z powodu interpretacji regu . Jest
to znakomite, gdy dobra, solidna wojna mniej szkodzi psychice ni przed
aj ca si partia brokia skiego ultrakrykieta.
63
Rozdzia 20
Gdy Artur, rzucaj c cia em na boki i dysz c, gna w dó zbocza, poczu nagle, e góra delikatnie, bardzo delikatnie si
pod nim porusza. Zacz o grzmie i dudni , sk
pojawi o si ledwie zauwa alne dr enie i Artur poczu , e z oddali za nim i
nad nim nap ywa podmuch gor ca. Bieg niemal oszala y ze strachu. Ziemia zacz a mu si obsuwa spod nóg i naraz
zrozumia pot
s owa „t pni cie” z nie znan dotychczas wyrazisto ci . Zawsze by o to dla niego jedynie s owo, teraz jednak
nagle i przera aj co u wiadomi sobie, e t pni cia s dla ziemi czym dziwnym i obrzydliwym. Ziemia podrzuca a Arturem,
ze strachu i od wstrz sów zrobi o mu si niedobrze. Grunt uciek spod niego, góra zacz a znika , Artur obsun si , upad ,
wsta , znów si obsun i znów pogna dalej. Wtedy ruszy a lawina.
Kamienie, potem g azy, w ko cu ska y zacz y przeskakiwa obok niego jak nieporadne m ode psy, tyle e du o
wi ksze, du o twardsze i ci sze, i prawie niesko czenie bardziej stworzone do tego, by zabi , gdy na kogo spadn . Oczy
Artura ta czy y razem z g azami, jego stopy ta czy y razem z ta cz
ziemi . Gna , jakby bieg by straszn chorob
polegaj
na wymiotowaniu przez skór potem. Serce wali o mu w rytm dudni cego wokó geologicznego szale stwa.
Logice sytuacji, znaczy si temu, e je li rzeczywi cie ma nast pi kolejne wydarzenie w legendzie o jego
nie wiadomym prze ladowaniu Agrajaga, to musi prze
, zupe nie nie udawa o si oddzia ywa na jego psychik , a tym
bardziej mie na ni najmniejszego uspokajaj cego wp ywu. Gna , a w sobie, pod sob i nad sob mia miertelny strach, który
próbowa z apa go nawet za w osy. Nagle Artur znów si potkn i polecia do przodu z pot nym impetem. W chwili kiedy
mia strasznie twardo uderzy o ziemi , tu przed sob zobaczy ma granatow torb podró
, któr mniej wi cej dziesi lat
temu (licz c w jego osobistej skali czasu) zgubi podczas odbierania baga u na lotnisku w Atenach. W bezbrze nym zdziwieniu
nie trafi w ziemi i wystrzeli w powietrze.
Mózg Artura za piewa .
Artur lecia . Rozejrza si zaskoczony, nie mog o by jednak w tpliwo ci, e w
nie to robi . adna cz
jego cia a
nie dotyka a ziemi, adna nawet si do niej nie próbowa a zbli
. Po prostu si unosi , podczas gdy wokó lata y g azy.
Koniecznie trzeba by o w tym co zmieni . Mrugaj c z niewiar z powodu atwo ci przedsi wzi cia, poszybowa
wy ej - teraz g azy lata y pod nim. Z pe
napi cia ciekawo ci spojrza w dó . Mi dzy sob a dr
ziemi mia dobre
dziesi metrów pustej przestrzeni, to znaczy pustej, je li pomin o si g azy, które d ugo si w niej nie zatrzymywa y, lecz
spada y w stalowym uchwycie prawa ci ko ci; tego samego prawa, które - na to wygl da o - Artur wys
na urlop.
Z instynktown precyzj , któr daje duszy cz owieka odruch samozachowawczy, Arturowi prawie natychmiast
przysz o na my l, e musi spróbowa o nim nie my le , gdy gdyby tylko zacz , prawo ci ko ci spojrza oby nagle w jego
kierunku i zechcia o si dowiedzie , có , do pioruna, Artur robi w górze, i wszystko od razu by si sko czy o. My la wi c o
tulipanach. Zadanie by o trudne, ale stara si . My la o cudownym, wyra nym zaokr gleniu tulipanich cebulek, my la o
fascynuj cej ró norodno ci kolorów ich kwiatów i zastanawia si , ile tulipanów mo e wyrosn , czy raczej mog o rosn , na
Ziemi w promieniu kilometra od wiatraka. Po chwili rozmy lania te niebezpiecznie go znudzi y i poczu , e powietrze umyka
spod niego. Zacz opada w kierunku przefruwaj cych z hukiem g azów, o których tak bardzo stara si nie my le ; przez
krotk chwil my la wi c o lotnisku w Atenach, co zaj o jego uwag oko o pi ciu minut, po up ywie których odkry z
zaskoczeniem, e szybuje mniej wi cej dwie cie metrów nad ziemi . Przez chwil zadawa sobie pytanie, w jaki to sposób
dostanie si na dó , od razu jednak odrzuci je i spróbowa spojrze na sytuacj z powag .
Lecia . Co z tym pocz ? Ponownie spojrza ku ziemi. Nie wpatrywa si , robi co móg , by rzuci jedynie przelotne,
leniwe spojrzenie. Istnia o kilka rzeczy, które zobaczy . Jedn z nich by o to, e erupcja góry ju min a. Tu poni ej szczytu
wida by o krater, prawdopodobnie tu góra zapad a si , zasypuj c olbrzymi katedr w jaskini, pomnik Artura i okrutnie
sponiewieranego Agrajaga. Drug rzecz by a jego torba podró na - ta sama, któr zgubi na lotnisku w Atenach. Le
a
impertynencko na ods oni tym kawa ku terenu, otoczona wyczerpanymi do cna g azami, jednak przez aden nie trafiona. Nie
mia pomys u, jak to si mog o uda . Poniewa jednak jeszcze wi kszym cudem by zupe nie niemo liwy fakt, e torba w ogóle
tu le
a, szukanie rozwi zania pierwszej zagadki nie by o czym , do czego czu si wystarczaj co silny. Faktem by o, e
le
a. Równocze nie wygl da o na to, e znikn obrzydliwy worek z imitacji lamparciego futra. Nawet je li nie do ko ca
64
wyt umaczalne, by o to wspania e. Zrozumia , e postawiono go przed faktem dokonanym, i musi podnie torb . Lecia
dwie cie metrów nad powierzchni obcej planety, której nazwy nawet nie pami ta , nie móg wi c zignorowa po
owania
godnego po
enia male kiej cz stki tego, co kiedy by o tre ci jego ycia - zw aszcza tu, tyle lat wietlnych od
sproszkowanych resztek ojczyzny.
Poza tym przypomnia sobie, e w torbie - je li ci gle zawiera a to, kiedy j zgubi - musi by puszka z jedynym
obecnie we wszech wiecie greckim olejem z oliwek.
Powoli, ostro nie, centymetr po centymetrze zacz sp ywa w dó . Ko ysa si delikatnie z boku na bok jak
przestraszony kawa ek papieru, który zauwa
, e rozpocz podró ku ziemi. Sz o mu wietnie, czu si dobrze. Powietrze
nios o go, ale równocze nie przepuszcza o. Dwie minuty pó niej Artur unosi si pó metra nad torb i wiedzia , e czeka go
kilka trudnych decyzji. Lekko si zawaha . Zmarszczy czo o, najdelikatniej, jak umia . Je li chwyci torb , to czy b dzie w
stanie j unie ? Czy dodatkowy ci ar nie ci gnie go w dó ? Czy samo dotkni cie gruntu nie zniesie nagle magicznej mocy,
która utrzymuje go w powietrzu? Czy nie by oby lepiej, gdyby zachowa si rozs dnie i na jedn , dwie chwile wróci z
powietrza na twardy grunt? Je li tak zrobi, to czy kiedykolwiek b dzie znów w stanie lata ?
Gdy w pe ni u wiadomi sobie, e frunie, odczu co tak spokojnie ekstatycznego, a bola o go na my l, i mo e
straci zdolno latania mo e na zawsze. Z tym nowym zmartwieniem w duszy znów uniós si kawa ek w gór - tylko po to, by
czu lot, czu zaskakuj cy i nie wymagaj cy wysi ku ruch. Unosi si , szybowa . Spróbowa krótkiego lotu nurkuj cego.
Nurkowanie by o fantastyczne. Z rozpostartymi ramionami, trzepocz cymi w osami i opocz cymi po ami szlafroka spad z
nieba, prze lizgn si na poduszce powietrza pó metra nad powierzchni planety i znów uniós w gór , zatrzyma w
najwy szym punkcie uku, którym wyniós go rozp d, i zastyg w powietrzu. Po prostu stan w powietrzu. Utrzymywa si w
bezruchu.
By o to cudowne.
To w
nie - zrozumia - jest sposób, w jaki mo na podnie torb . Pomknie w dó i z apie j w chwili, gdy zacznie
si wznosi . We mie j z sob ku górze. Mo e nieco nim to zachwieje, by jednak pewien, e si uda. Prze wiczy jeszcze dwa,
trzy razy lot nurkuj cy - udawa si coraz lepiej. Wiatr na twarzy, spadanie i nurkowanie, wszystko tworzy o ca
i
wyzwala o takie upojenie zmys ów, jakiego Artur nie czu od... od... no, odk d by w stanie si gn pami ci . Innymi s owy -
od urodzenia. Unosi si na poduszce lekkiej bryzy i ogl da panoram okolicy, która - jak stwierdzi - by a do ohydna.
Wygl da a na zdewastowan i opuszczon . Postanowi , e nie b dzie na ni wi cej patrzy . Podniesie torb i... nie wiedzia , co
zrobi, gdy podniesie torb . Postanowi , e na pocz tek tylko j podniesie, a potem zobaczy, jak sytuacja si rozwinie.
Pohalsowa pod wiatr, uniós si pchany nim w gór i obróci . Teraz p yn na wietrze. Nie zauwa
tego, ale jego
cia o w
nie si wilomi o. Schyli si pod pr dem powietrza, za ama tor lotu i zanurkowa . Powietrze wokó mkn o, pru
przez nie. Grunt w dole niepewnie si zachybota , postanowi jednak zachowa rozs dek, uniós si wi c spokojnie w kierunku
Artura razem z torb , której zu yte plastikowe uchwyty skierowane by y prosto w gór .
W po owie drogi w dó nast pi gro ny dla Artura moment, gdy b
c nowicjuszem, nie móg d
ej wierzy , e
naprawd robi to, co robi, i dlatego nieomal przesta to robi , w odpowiednim jednak momencie pozbiera si , przeszybowa
tu nad powierzchni planety, z gracj wsun r
w uchwyty torby i znów zacz si unosi . Nic z tego nie wysz o - run ,
bn , zacz ora kamienisty grunt i z omotem po nim kozio kowa . Zataczaj c si , stan natychmiast na nogi i zacz si
bezradnie kr ci wokó w asnej osi. W napadzie bólu i rozczarowania wymachiwa wokó torb .
Stopy zacz y mu si klei do pod
a tak samo ci ko, jak mia y zwyczaj robi zawsze.
Cia o odczuwa jako potykaj cy si i maj cy zaburzenia równowagi niepor czny worek kartofli, w jego g owie
panowa a zwiewno tony o owiu.
Zgi si wpó i zachwia jak pó przytomny. Wszystko go bola o. Spróbowa pobiec, lecz bez skutku - stopy okaza y
si zbyt s abe. Potkn si i polecia na twarz. W tym momencie przypomnia sobie, e w torbie, któr z apa , jest nie tylko
puszka greckiej oliwy z oliwek, lecz te wolnoc owa butelka retsiny i z powodu radosnego przestrachu wynik ego z tego
odkrycia nie zauwa
, e przynajmniej od dziesi ciu sekund ponownie leci.
Krzykn i zawy z ulgi, rado ci i czystej fizycznej rozkoszy. Zakr ci si i za opota , poszybowa i zawirowa w
65
powietrzu. Odwa nie po
si na pr dzie wznosz cym i zbada zawarto torby. Czu si , jak musi si czu anio
wykonuj cy s awny taniec na ostrzu szpilki, podczas gdy filozofowie próbuj zinterpretowa ów fakt. Za mia si z rado ci,
gdy odkry , e w torbie s zarówno olej z oliwek, jak i retsina, do tego zepsute okulary s oneczne, zapiaszczone k pielówki,
kilka pogniecionych widokówek z Santorini, wielki ohydny r cznik, kilka ciekawych kamieni i spora ilo kartek z adresami
ludzi, których - ku swej uldze - nigdy ju chyba nie spotka, nawet je li ze smutnego powodu. Wyrzuci kamienie, za
okulary, kartkom pozwoli uciec z wiatrem w sin dal.
Kiedy dziesi minut pó niej dryfowa leniwie przez chmur , na kark zwali a mu si olbrzymia, maj ca niezwykle
opini prywatka.
66
Rozdzia 21
Najd
sza i najbardziej destrukcyjna prywatka, jak zorganizowano w historii, powoli dorabia si czwartego
pokolenia go ci, ci gle jednak nikt nie zamierza rusza do domu. Kiedy kto spojrza na zegarek, zd
o jednak min od
tego momentu jedena cie lat, a na ladowcy nie by o. Na prywatce panuje niesamowity chaos i trzeba j zobaczy samemu, by
uwierzy ; je li jednak nie ma si szczególnego powodu, by próbowa uwierzy , to za nic nie nale y tam i i patrzy , gdy
widok nie sprawi przyjemno ci. Niedawno w chmurach trzasn o i b ysn o. Istnieje teoria, e toczy a si bitwa mi dzy
kr
cymi nad prywatk jak s py flotami konkuruj cych z sob firm, oferuj cych us ugi w zakresie czyszczenia dywanów, ale
wiadomo przecie , e nie powinno si wierzy w nic, co mówi si na prywatkach. Dotyczy to zw aszcza tej prywatki.
Jednym z problemów i to coraz wi kszym jest fakt, e dzisiejsi uczestnicy prywatki s dzie mi, wnukami albo
prawnukami tych, którzy nie chcieli wyj na pocz tku, co z powodu zjawisk zwi zanych z chowem wsobnym, istnieniem
genów recesywnych i tak dalej, oznacza, e go cie to albo fanatyczni prywatkowicze, albo paplaj cy g upoty idioci. Niestety,
coraz cz ciej jedno i drugie. A wi c tak czy siak - genetyka jest nieub agana - ka de nast pne pokolenie b dzie cechowa
coraz mniejsza ch pój cia do domu.
Rol zaczn odgrywa inne czynniki - na przyk ad brak napojów. Z powodu pewnych pomys ów, które w swoim
czasie wydawa y si bardzo dobre (a jednym z problemów z nigdy nie ko cz cymi si prywatkami jest, e to, co wydaje si
dobrym pomys em na prywatce, okazuje si dobrym pomys em tak e d ugo potem), moment ten jest jednak najwyra niej
bardzo odleg y.
Jedn z rzeczy, które w swoim czasie wydawa y si dobrym pomys em, by o to, e prywatka mia a lata . Nie
chodzi o przy tym o to, e mia a by „odlotowa”, lecz mia a lata dos ownie.
Tak wi c pewnego wieczora, dawno temu, chmara pijanych astroin ynierdw z pierwszej generacji go ci zacz a azi
wokó budynku; tu pogrzebali, tam co przymocowali, gdzie indziej w co mocno postukali, gdy za nast pnego dnia wzesz o
ce, bardzo si zdziwi o, widz c, e wieci na pe en rozbawionych, pijanych ludzi dom, unosz cy si nad czubkami drzew
jak m ody, nieporadny ptaszek. Ma o tego - lataj cej prywatce uda o si do solidnie uzbroi . Uznano - na wypadek
ma ostkowych sporów z handlarzami winem - e lepiej od razu jasno stawia spraw , po czyjej stronie jest przewaga.
Przej cie od ca odniowego cocktailparty do popo udniowej prywatki pl druj cej nast pi o bez zgrzytów i w du ym
stopniu przyczyni o si do dodania przedsi wzi ciu rozmachu i zwi kszenia czadu, co sta o si konieczne, gdy z biegiem lat
kapela zd
a niesko czon ilo razy zagra ka dy kawa ek, jaki zna a. Pl drowano, rabowano, brano ca e miasta jako
zak adników za okup z krakersów serowych, sosu z avocado, eberek wieprzowych oraz win i wódek, które
przepompowywano na pok ad z lataj cych tankowców.
Problemowi, e sko cz si napoje, trzeba b dzie w zwi zku z tym spojrze w oczy innym razem.
Planeta, nad któr unosi si prywatka, dawno przesta a by tym, czym by a, nim prywatka wzlecia a nad jej
powierzchni . Planeta popad a w okropny stan.
Prywatka atakowa a i rabowa a ogromne ilo ci razy, z powodu za nieobliczalnego i niemo liwego do przewidzenia
sposobu, w jaki kluczy po niebie, nigdy jeszcze nikomu nie uda o si przeprowadzi kontrataku.
To nie prywatka - to szale stwo.
Kiedy zwali ci si nagle na kark - mo na oszale .
67
Rozdzia 22
Artur zwija si z bólu, le c na wyrwanym sk
i unosz cym si swobodnie kawa ku elbetonu, lekko g askany
przez k by przep ywaj cych chmur i zdezorientowany odg osami rozlegaj cego si niewyra nie za nim oklap ego rozpasania.
Us ysza co , czego nie by w stanie od razu zidentyfikowa , a to po cz ci dlatego, e nie zna piosenki Straci em nog na
Jaglan Beta, po cz ci dlatego, e kapela by a bardzo zm czona i kilku muzyków intonowa o melodi na trzy czwarte, kilku na
cztery czwarte, kilku w czym na kszta t pijanego nr
2
, co zale
o od tego, ile w ostatnim czasie uda o si ka demu z nich
przespa .
Artur le
, ci ko dysz c w wilgotnym powietrzu, i próbowa pomaca si to tu, to tam, by oceni , czy jest ranny.
Bola o bez wzgl du na to, gdzie dotyka . Po chwili zda sobie spraw , e boli go r ka. Wygl da o na to, e skr ci nadgarstek.
Bola go te krzy , szybko si jednak upewni , e nie jest ci ko ranny, ale tylko podrapany i dobrze wytrz ni ty, kto by
jednak nie by po tylu przej ciach? Nie móg poj , jaka kamienica chcia aby lata w chmurach.
Z drugiej strony mia by w razie potrzeby spore trudno ci z przekonywaj cym wyt umaczeniem swojej obecno ci,
stwierdzi wi c, e b
si musieli zaakceptowa nawzajem z kamienic . Spojrza w gór . Ujrza mur z jasnych,
poplamionych p yt wapienia - oto ja nie pani kamienica osobi cie. Zdawa a si wyrasta z czego w rodzaju gzymsu czy
wyst pu muru otaczaj cego budynek, szerszego metr czy pó tora ni jego podstawa. By to fragment pod
a, w którym
umieszczono kiedy fundamenty budynku prywatki i który zabra z sob , by elegancko si trzyma u do u.
Artur wsta do nerwowo, gdy niechc cy spojrza przez kraw
w do’ , nag y zawrót g owy prawie przenicowa mu
dek. Natychmiast przycisn plecy do ciany, mokry od mg y i potu. Jego g owa p yn a kraulem, kto w
dku próbowa
yn motylkiem. Cho przelecia przepa jak ptak, nie by w stanie zmusi si nawet do pomy lenia o przera aj cej g binie
pod sob . W adnym wypadku nie skoczy z kraw dzi. Nawet si do niej o centymetr nie przysunie.
Kurczowo trzymaj c torb podró
, przesuwa si powoli wzd
ciany z nadziej , e znajdzie prowadz ce do
budynku drzwi. Artur musia przyzna , e solidny ci ar puszki z oliw jest du ym oparciem.
Przysuwa si do rogu z nadziej , e w przeciwie stwie do ciany, przy której by teraz, ciana za w
em zaoferuje
jakie drzwi. Z powodu chybotliwego lotu kamienicy zrobi o mu si niedobrze ze strachu, wyj wi c z torby r cznik i zrobi z
nim co , co po raz kolejny potwierdza pierwsze miejsce r czników na li cie rzeczy, które trzeba mie , podró uj c autostopem
przez Galaktyk . Owin go wokó g owy, by nie widzie , co robi.
Stopy bada y pod
e. Wyci gni ta r ka maca a wzd
ciany. W ko cu Artur dotar do rogu i gdy si gn za nim
, dotkn czego , co nap dzi o mu takiego stracha, e o ma o nie spad . By a to druga r ka.
ce z apa y si .
Rozpaczliwie próbowa zerwa z g owy r cznik drug r
, trzyma w niej jednak torb z oliw z oliwek, retsin i
pocztówkami z Santorini i bardzo nie chcia jej pu ci .
Prze ywa czystej wody „egomoment”, jedn z chwil, kiedy cz owiek nagle si odwraca, patrzy na siebie i my li:
„Kim jestem? Po co tu si znalaz em? Co osi gn em? Czy mam si dobrze?” Cichutko zakwili .
Próbowa wyrwa r
, ale nie móg . Tamta mocno trzyma a. Arturowi nie pozosta o nic innego, jak powoli
przysun si do rogu. Wychyli g ow za róg i potrz sn ni , by pozby si r cznika. Czynno ta wyzwoli a u w
ciciela
drugiej r ki piskliwy wybuch jakiej tajemniczej emocji.
Zerwano mu z g owy r cznik. Patrzy prosto w oczy Forda Prefecta. Za Fordem sta Slartibartfast, za Slartibartfastem
wida by o portal i wielkie zamkni te drzwi.
Obaj stali przyci ni ci plecami do ciany, w oczach mieli ob d. Wpatrywali si w g st , nieprzeniknion chmur
wokó i próbowali utrzyma si na nogach mimo zarzucania i ko ysania kamienicy.
- Gdzie, do wszystkich p dz cych fotonów, si podziewa
? - wysycza Ford pe en paniki.
- Eee, nno... - wyj ka Artur, który naprawd nie mia poj cia, jak wszystko stre ci . - Tu i tam. A co wy tu robicie?
Ford znów dziko popatrzy na Artura.
- Nie chc nas wpu ci bez flaszki - warkn .
68
Pomijaj c ha as, przyt aczaj cy upa , niesamowite bogactwo przeb yskuj cych niewyra nie przez ci kie opary
kolorów, dywany usiane rozbitymi kieliszkami, popio em i resztkami avocado oraz grupk podobnych do pterodaktyli istot w
ubraniach z lureksu, które rzuci y si na otaczan tak opiek butelk retsiny, piszcz c „Nowa zabawa! Nowa rozrywka!” -
pierwsze, co Artur zauwa
, gdy wbija si w t um go ci, to by a Trillian, z któr w
nie próbowa nawi za rozmow Bóg
Piorunów.
- Czy nie znam pani z „Milinowej”? - mówi w
nie.
- To pan by tym z m otem?
- Tak. Tu podoba mi si znacznie bardziej. Nie jest tak sztywno, du o wi cej si dzieje.
Sal przeszy y wrzaski jakiej okropnej zabawy. Jej rozmiarów nie mo na by o oceni z powodu k bi cego si
umu rozbawionych, ha
liwych stworów, które weso o wykrzykiwa y do siebie niezrozumia e dla nikogo s owa i od czasu do
czasu prze ywa y za amania nerwowe.
- Wygl da, e jest weso o - powiedzia a Tril ian. - Arturze, co mówi
?
- Pyta em, jak si tu, do diab a, dosta
?
- Lecia am przez wszech wiat jako szereg punkcików. Znasz Thora? Produkuje pioruny.
- Cze ! - rzek Artur - Wyobra am sobie, e to bardzo ciekawe zaj cie.
- Cze - odpar Thor. - Bardzo ciekawe. Nie ma pan nic do picia?
- Eee, w
ciwie to nie...
- To czemu niczego pan sobie nie przynosi?
- No to na razie, Arturze - powiedzia a Tril ian, odchodz c.
Co pobudzi o umys Artura i nerwowo si rozejrza .
- Nie ma Zaphoda? - zapyta .
- Zobaczymy si pó niej - dobitnie powiedzia a Tril ian.
Thor w ciekle spojrza na Artura twardymi, czarnymi jak w giel oczami. Broda zje
a mu si , a drobina p yn cego
w powietrzu wiat a na krótko zebra a si y, by odbi si gro nie w rogach jego he mu. Chwyci sw niesamowicie wielk d oni
okie Tril ian, a mi nie ramienia poruszy y mu si jak para parkuj cych volkswagenów. Dok
j zabiera .
- Jedn z najciekawszych rzeczy w nie miertelno ci jest... - zacz .
- Jedn z najciekawszych rzeczy we wszech wiecie - Artur us ysza Slartibartfasta, mówi cego do wysokiej,
masywnej postaci, która wygl da a, jakby w
nie przegrywa a walk ze swym ró owym boa z piór, i zafascynowana
wpatrywa a si staremu w oczy i srebrn brod - jest bezbrze na nuda.
- Nuda? - zapyta a posta , mrugaj c otoczonymi zmarszczkami, przekrwionymi oczami.
- Tak, wstrz saj ca nuda. Zaskakuj ca nuda. Rozumie pani, tyle go jest, a tak ma o ma w rodku. Czy mog poda
kilka danych statystycznych?
- Eee, no...
- Prosz , zrobi bym to z wielk ch ci . Te s sensacyjnie nudne.
- Zaraz wróc i pos ucham - powiedzia a posta , klepn a starego kilka razy w rami , unios a sukni i jak
poduszkowiec potoczy a si w faluj cy t um.
- Ju my la em, e nigdy sobie nie pójdzie - zazgrzyta z bami stary. - Chod , Ziemiaku...
- Arturze.
- Musimy znale
srebrn poprzeczk . Gdzie tu jest.
- A nie mogliby my najpierw troch odsapn ? - spyta Artur. - Mia em m cz cy dzie . Spotka em Trillian, trafi a tu
ca kiem przypadkowo, nie powiedzia a, jak si dosta a, ale to pewnie i tak bez znaczenia...
- Pomy l o gro cym wszech wiatowi niebezpiecze stwie...
- Wszech wiat jest wystarczaj co du y i doros y, by przez pó godziny móc pomartwi si o siebie. Jak chcesz -
doda , widz c rosn cy niepokój Slartibartfasta - pochodz i popytam, czy kto nie widzia poprzeczki.
69
- Dobrze, bardzo dobrze - uzna Slartibartfast. - Znakomicie. - Rzuci si w t um i ka dy, kogo mija , radzi mu, by by
ca kiem na luzie.
- Widzia pan gdzie poprzeczk ? - pyta w
nie Artur niskiego cz owieczka, który sta i zdawa si z po daniem
czeka na to, by kogo wys ucha . - Jest zrobiona ze srebra, ma ogromne znaczenie dla przysz ego bezpiecze stwa
wszech wiata i jest mniej wi cej tak d uga.
- Nie - odpar zachwycaj co skurczony male ki cz owieczek - przynie sobie drinka, to opowiesz mi wszystko po
kolei.
Ford Prefect min ich, wij c si w dzikim, szalonym i nie ca kiem dozwolonym dla m odzie y ta cu z jak istot
ci
skiej, która wygl da a, jakby mia a na g owie budynek opery w Sydney. Wykrzykiwa do niej zdania maj ce s
zupe nie niepotrzebnej konwersacji.
- Podoba mi si pani czapka! - krzycza .
- Co?
- Powiedzia em, e podoba mi si pani czapka.
- Nie mam czapki.
- No to podoba mi si pani czaszka.
- Co?
- Powiedzia em, e podoba mi si pani czaszka. Ciekawa budowa ko ci.
- Co?
W skomplikowany zestaw ruchów, które wykonywa , Ford artystycznie wplót wzruszenie ramion.
- Powiedzia em, e wspaniale pani ta czy! - krzycza . - Z tym e prosz mniej kiwa g ow .
- Co?
- Chodzi o to, e za ka dym razem, gdy pani kiwa g ow - powiedzia Ford - aua...! - doda , gdy jego partnerka
schyli a g ow , by spyta „co?”, i znów bole nie go dziobn a w czo o ostrym ko cem pochylonej do przodu czaszki.
- Moja planeta zosta a pewnego poranka wysadzona w powietrze... - Artur zupe nie nieoczekiwanie stwierdzi , e
opowiada cz owieczkowi histori swego ycia, a przynajmniej wybrane fragmenty - ...dlatego te jestem ubrany w szlafrok.
Moja planeta wylecia a w powietrze ze wszystkimi moimi ubraniami, wiesz? Nie przypuszcza em, e wybior si na prywatk .
Cz owieczek zachwycony kiwn g ow .
- Potem zosta em wyrzucony ze statku kosmicznego. W szlafroku. Nie w skafandrze, jak nale
oby oczekiwa .
Wkrótce odkry em, e tak naprawd moja planeta zosta a zbudowana dla sfory myszy. Mo esz sobie wyobrazi , jak si wtedy
poczu em. Pó niej przez pewien czas mnie ostrzeliwano i wysadzano w powietrze. W
ciwie to miesznie du o razy
wysadzano mnie w powietrze, ostrzeliwano, obra ano, rwano na strz py i odmawiano mi herbaty, w ko cu za wpad em w
bagno i musia em sp dzi pi lat w wilgotnej jaskini.
- Ach! - parskn cz owieczek. - Musia
si wspaniale bawi .
Artur zach ysn si drinkiem. Zacz kas
.
- Jaki zachwycaj cy kaszel! - uzna cz owieczek w absolutnym zaskoczeniu. - Nie mia by nic przeciwko temu, bym
si do czy ?
Po tych s owach dosta ataku najbardziej niesamowitego i niezwykle popisowego kaszlu. Artur by tak zaskoczony,
e te zacz si straszliwie zach ystywa , kiedy jednak uzmys owi sobie, e robi to ju przedtem, zupe nie si pogubi .
Wspólnie wykonywali morderczy dla p uc duet, trwaj cy pe ne dwie minuty, nim Arturowi uda o si przesta kas
i plu .
- To orze wia - stwierdzi cz owieczek, dysz c i wycieraj c zy. - Jakie musisz prowadzi podniecaj ce ycie! Bardzo
dzi kuj ! - Przyjacielsko potrz sn d oni Artura i znikn w t umie. Artur pokr ci z niedowierzaniem g ow .
Zbli
si do niego do m odo wygl daj cy m czyzna, patrz cy agresywnie typ z haczykowatymi ustami, nosem
jak latarnia i w skimi, zaokr glonymi, ma ymi ko mi policzkowymi. Mia na sobie czarne spodnie, czarn jedwabn koszul ,
rozpi
a do miejsca, gdzie prawdopodobnie mia p pek (cho Artur nauczy si nie snu przypuszcze na temat budowy
70
cia a istot, które ostatnio spotyka ), na szyi dynda y mu najró niejsze okropne rzeczy ze z ota. Wlók z sob co w czarnej torbie
i a zbyt wyra nie by o wida , e yczy sobie, by ludzie zauwa ali, e nie yczy sobie, eby to zauwa yli.
- Hej, eee, us ysza em w
nie twoje nazwisko? - odezwa si .
By a to jedna z wielu rzeczy, które Artur wyjawi zachwyconemu cz owieczkowi.
- Tak. Nazywam si Artur Dent.
czyzna zdawa si ko ysa w jakim rytmie, zupe nie jednak innym ni wszystkie, które nieugi cie wytr bia a
kapela.
- No tak... - powiedzia - by taki kto w rodku pewnej góry, kto chcia si z tob spotka .
- Widzia em si z nim.
- Z tym e zdawa si tym do mocno martwi ...
- Wiem, widzia em si z nim.
- Tak sobie my
, e powiniene o tym wiedzie .
- Wiem. Widzia em si z nim.
czyzna zrobi przerw i przez chwil
gum . Potem klepn Artura w plecy.
- wietnie, w porz dku. Tylko ci mówi , nie? Dobranoc, ycz szcz cia, wygrywaj nagrody.
- Co? - Artur zacz si w tym momencie do powa nie gubi .
- Nie ma sprawy. Rób, na co masz ochot , rób to jednak dobrze. - Wykorzystuj c gum , czy co tam
, wyda z
siebie co na kszta t gulgotu, potem zrobi dziwny gest. Mo e mia wyra
si .
- Dlaczego? - zapyta Artur.
- No to rób le - odpar m czyzna. - Kogo to obchodzi? Kto da by za to z amany grosz? - Nagle zda a si uderzy mu
do g owy krew i zacz si drze . - A dlaczego po prostu nie zwariowa ?! - wrzasn . - Spadaj, z
mi z karku, dobra? Hej,
facet! Odzarkwo si !!
- W porz dku, ju id - szybko zapewni Artur.
- To by o co ! - M czyzna zasalutowa i znikn w t umie.
- O co chodzi o? - zapyta Artur dziewczyn , któr zauwa
ko o siebie. - Dlaczego kaza mi wygrywa nagrody?
- To gadka rodem z showbusinessu. - Dziewczyna wzruszy a ramionami. - W
nie dosta w corocznym konkursie
Instytutu Iluzji Wypoczynkowych z Gwiazdy Polarnej pierwsz nagrod i mia nadziej , e b dzie w stanie sobie z tym
poradzi , a poniewa nic pan o niej nie wspomnia , nie wytrzyma .
- Aha - powiedzia Artur - bardzo mi przykro. Za co dosta nagrod ?
- Za najbardziej bezsensowne u ywanie zwrotu „w dup si ugry !” w powa nym scenariuszu. Nagroda jest bardzo
ceniona.
- Rozumiem - powiedzia Artur - oczywi cie. Co jest nagrod ?
- Rory. Co takiego ma ego ze srebra na wielkim czarnym cokole. Co pan powiedzia ?
- Nic. Chcia em tylko zapyta , co jest...
- My la am, e to pan powiedzia „wap”.
- Co prosz ?
- Wap.
Na prywatce by o sporo ludzi, którzy kilka lat temu wpadli ot, tak na chwil , wyfiokowanych nierobów z ró nych
wiatów, i czasami ich obecno sk ania a pochodz cych z le cej w dole planety do spojrzenia na ni w dó . Widz c
zniszczone miasta, zdewastowane plantacje avocado i wyniszczone do cna winnice, ogromne nowe pustynie i morza pe ne
okruchów ciasta (oraz znacznie gorszych rzeczy), my leli sobie, e ich wiat w jaki dziwny, niezauwa alny sposób przesta
by tak zabawny jak kiedy . Niektórzy zacz li si nawet zastanawia , czy nie wytrze wie na chwil , przerobi prywatk na
mi dzyplanetarn i polecie nad jaki inny wiat dok
, gdzie powietrze by oby czystsze i powodowa o mniej bólów g owy.
Tych paru niedo ywionych ch opów, którym jeszcze udawa o si wycisn z pó martwej gleby podstawy s abowitej
71
egzystencji, przyj oby to z najwy szym uznaniem, tego jednak dnia, gdy prywatka wypad a z chmur ze zwyk ym wyciem, a
ch opi spojrzeli w gór ze zwyk ym panicznym l kiem przed kolejn rewizj w poszukiwaniu sera i wina, sta o si jasne, e
prywatka nigdzie nie poleci i tak naprawd nied ugo si sko czy. Bliski by moment, w którym trzeba b dzie si gn po
kapelusz i p aszcz, wytoczy si niewyspanym na dwdr i sprawdzi , jaka jest pora dnia, jaka panuje pora roku i czy w tak
wypalonym i wyniszczonym kraju mo na znale taksówk , która dok dkolwiek pojedzie.
Otó prywatka zosta a schwytana w straszliwe obj cia dziwnego, bia ego statku kosmicznego, który najwyra niej
przewierci si przez ni w poprzek. Z groteskowym lekcewa eniem wspólnego ci aru spleciony z dwóch statków twór
zatacza si , zarzuca i wirowa na niebie. Chmury si rozst pi y. Powietrze wy o i ucieka o z drogi.
Zakleszczone z sob prywatka i kr ownik z Krikkit przypomina y dwie kaczki, z których jedna próbuje
wyprodukowa w drugiej trzeci kaczk , podczas gdy druga próbuje jasno postawi spraw , e akurat teraz nie ma ochoty na
trzeci kaczk , poza tym nie jest pewna, czy w ogóle chcia aby mie wyprodukowan przez pierwsz ow trzeci kaczk ,
szczególnie w momencie, gdy jest (znaczy si ta druga) w
nie zaj ta lataniem.
Niebo pia o i wy o od zamieszania i torturowa o ziemi gwa townymi uderzeniami fal powietrza.
Nagle, wydaj c z siebie jedno jedyne „fup”, statek z Krikkit znikn .
Prywatka zatoczy a si bezradnie na niebie jak m czyzna chc cy oprze si o drzwi, które wbrew oczekiwaniom s
otwarte. Zachwia a si i zatoczy a, wspieraj c si na gazach wypluwanych z dysz rakiet wznoszenia. Spróbowa a wyprostowa
lot, lecz zamiast tego skrzywi a go. Znów zacz o ni zarzuca .
Chybotanie trwa o przez chwil , lecz oczywi cie prywatka nie mog a d ugo w nim pozostawa . By a teraz
miertelnie rann prywatk . Wyparowa a z niej ca a rado i nie móg tego ukry jeden czy drugi rachityczny piruet. Im d
ej
dzie unika kontaktu z ziemi , tym straszniejsza b dzie katastrofa, gdy w ko cu w ni uderzy.
W rodku sprawy te nie mia y si najlepiej. Przeciwnie - mia y si niesamowicie le, wszystkich mierzi a sytuacja i
no o tym mówili. W
nie zako czy y wizyt roboty z Krikkit.
Zabra y nagrod za najbardziej bezsensowne u ywanie zwrotu „w dup si ugry !” w powa nym scenariuszu i
zostawi y na jej miejscu taki chaos, e Artur czu si prawie tak okropnie jak kto , kogo nominowano do Rory’ego, ale nie
przyznano mu nagrody.
- Z ch ci by my zostali i pomogli! - zawo
Ford, przebijaj c sobie drog przez ruiny. - Ale nie zrobimy tego.
Kamienica z prywatk wpada a z po lizgu w po lizg, co wydobywa o spomi dzy dymi cych gruzów podniecone
wrzaski i westchnienia.
- Musimy lecie ratowa wszech wiat, rozumiecie? - mówi Ford. - Je li brzmi to dla was jak marny wykr t, to macie
racj . Bez wzgl du na to, co o tym s dzicie, ju nas nie ma.
Nagle natkn si na zamkni
butelk , która cudem le
a nienaruszona na pod odze.
- Nie b dziecie mieli nic przeciwko temu, je li j wezm ? - zapyta . - Warn i tak ju si nie przyda...
Wetkn te za pazuch paczk chipsów.
- Trillian? - wo
s abiutkim ze strachu g osem Artur. W dymi cym chaosie nie by w stanie niczego dojrze .
- Ziemiaku, musimy i - nerwowo odezwa si Slartibartfast.
- Trillian?! - znów zawo
Artur.
Wkrótce ujrzeli chwiej
si i zataczaj
Trillian, wspieran przez swego nowego przyjaciela, Boga Piorunów.
- Dziewczyna zostaje ze mn - powiedzia Thor. - W Walhalli rusza wielka impreza i lecimy tam...
- Gdzie byli cie, gdy to si wydarzy o? - zapyta Artur.
- Na górze - odpar Thor. - Wa
em j . Latanie to skomplikowana sprawa, rozumiesz, trzeba obliczy si wiatru...
- Idzie z nami - powiedzia Artur.
- Hej! - wtr ci a si Trillian. - A ja to ju nie mam...
- Nie! - przerwa Artur. - Idziesz z nami.
Thor spojrza na Artura, powoli zaczyna y mu si
arzy oczy. Przyk ada do spor wag do swej bosko ci, a nie
mia a ona nic wspólnego z niewinno ci .
72
- Dziewczyna idzie ze mn - powiedzia spokojnie.
- Chod Ziemiaku - nerwowo rzuci Slartibartfast, ci gn c Artura za r kaw.
- Chod , Slartibartfast - nerwowo doda Ford, ci gn c starego za r kaw, bowiem to Slartibartfast mia aparatur do
teleportacji.
Prywatka podskakiwa a i rzuca a ka dym o pod og . Wyj tkiem byli Thor i Artur, który chwiej c si , wpatrywa si
Bogowi Piorunów w oczy. Trudno uwierzy , ale Artur powoli uniós co , co okaza o si jego mikroskopijnymi pi ciami.
- Chcesz w nos? - zapyta .
- Co, krasnalu? - rykn Thor.
- Pyta em - Arturowi nie udawa o si opanowa dr enia g osu - czy chcesz w nos? - miesznie wymachiwa
pi ciami.
Thor patrzy na niego z niedowierzaniem. Potem z dziurki w nosie wyp yn a mu chmurka dymu. Pojawi si w niej
male ki p omie .
Thor z apa si za pas.
Wypi klatk piersiow , by raz na zawsze wyja ni , e jest istot , której mo na si odwa
wej w drog , jedynie
maj c ekip Szerpów.
Odczepi z haczyka na pasie r czk m ota. Uniós go wysoko w gór , by zaprezentowa masywn
elazn g owic .
Rozwia tym ewentualne przypuszczenie, e targa z sob s up telegraficzny.
- Czy chc ... w nos? - sycza jak p yn ca przez walcowni stali rzeka.
- Tak! - g os Artura zabrzmia nagle mocno i agresywnie. Zndw pomacha pi ciami, tym razem jednak tak, jakby
rzeczywi cie mia na my li to, czym grozi . - Chcesz wyj ? - warkn na Thora.
- W porz dku! - szczekn Thor jak w ciek y byk (czy raczej jak w ciek y Bdg Piorunów, co robi znacznie wi ksze
wra enie) i wyszed za drzwi.
- Znakomicie - ucieszy si Artur - no to mamy go z g owy. Slarty, zabieraj nas st d.
73
Rozdzia 23
- W porz dku! - dar si Ford na Artura. - Jestem tchórzem, ale najwa niejsze, e wci
yj . - Znów byli na
pok adzie statku kosmicznego „Bistromat”. By z nimi Slartibartfast. By a Trillian. Nie by o harmonii i zgody.
- No to co, ja te jeszcze yj , nie? - odpar Artur, przepe niony z
ci i ch ci dzia ania. Brwi skaka y mu w gór i
w dó , jakby chcia y si znokautowa .
- Cholernie ma o brakowa o, by ju nie
! - wybuchn Ford.
Artur odwróci si gwa townie w stron Slartibartfasta, siedz cego na kozetce pilota i wpatruj cego si w zamy leniu
w dno butelki, która przekazywa a mu co , czego najwyra niej nie umia rozgry . Artur zwróci si do niego p omiennymi
owy.
- Czy uwa asz, e ten facet rozumie cho s owo z tego, co mówi ? - poskar
si , dr c ze wzburzenia.
- Nie wiem - odpar Slartibartfast niezbyt obecny duchem. - Nie jestem pewien - doda , na chwil unosz c wzrok -
czy sam ci rozumiem. - Z nowym zapa em i tym samym roztargnieniem wpatrywa si w przyrz dy. - B dziesz to nam musia
jeszcze raz wyja ni - sko czy .
- No wi c...
- Ale pó niej. Szykuj si straszne rzeczy.
Postuka w zrobione z pseudoszk a dno butelki.
- Na prywatce zachowali my si niestety do mizernie - o wiadczy . - Jedyna nasza nadzieja to spróbowa
przeszkodzi robotom we w
eniu klucza do zamka. Jak to mamy, na wszystko we wszech wiecie, zrobi , tego nie wiem -
wymrucza . - Chyba musimy polecie na miejsce akcji, cho musz powiedzie , e ten pomys wcale mi si nie podoba. Z
pewno ci b dzie to mój koniec.
- Gdzie jest w
ciwie Trillian? - zapyta Artur z udawan oboj tno ci . Zez
ci o go, e Ford nawymy la mu za
marnowanie czasu z Bogiem Piorunów, mogli bowiem uciec znacznie szybciej. W swoim przekonaniu Artur zachowa si
niesamowicie odwa nie i pomys owo, a przekonanie to przedstawi jako co , co ka dy mia zaakceptowa .
Zdawa si jednak panowa pogl d, e przekonanie Artura nie jest warte z amanego szel ga. Naprawd bola o go, e
Trillian jest oboj tne, co zrobi , i gdzie si schowa a.
- Gdzie moje pra ynki? - zapyta Ford.
- Trillian i pra ynki - poinformowa Slartibartfast, nie podnosz c wzroku - s w kabinie iluzji informatycznych.
Wydaje mi si , e twoja m oda przyjació ka próbuje zrozumie kilka problemów galaktycznej historii. Pra ynki by mo e jej w
tym pomagaj .
74
Rozdzia 24
dem jest wierzy , e ka dy powa niejszy problem mo na rozwi za za pomoc kartofli.
Tak na przyk ad istnia kiedy szalenie agresywny lud, zw cy si Silastyczne Diab y Pancerne ze Striterax. By a to
jedynie nazwa ludu. Nazwa jego armii by a jeszcze straszniejsza. Na szcz cie
w znacznie wcze niejszej epoce ni
wszystko, z czym si dotychczas spotkali my - dwadzie cia bilionów lat temu, gdy Galaktyka by a jeszcze m oda i wie a i
ka da idea, o któr op aca o si walczy , by a jeszcze ca kiem nowa. W walce Silastyczne Diab y Pancerne ze Striterax by y
bardzo dobre, a poniewa by y w niej bardzo dobre, walczy y z upodobaniem. Walczy y ze swymi wrogami (to znaczy
kimkolwiek), walczy y z sob . Ich planeta by a totaln ruin . Jej powierzchnia usiana by a opuszczonymi miastami, które by y
otoczone porzuconymi machinami bojowymi, otoczonymi z kolei g bokimi bunkrami, w których Silastyczne Diab y Pancerne
mieszka y i si k óci y.
Najlepszym sposobem, by zacz bójk z Silastycznym Diab em Pancernym ze Striterax, by o si urodzi . Nie lubi y
tego, robi y si wtedy z e. Je li Diabe Pancerny stawa si z y, kto ponosi szkod . Mo na by uzna , e to m cz cy sposób
ycia, lecz Diab y zdawa y si mie szalenie du o energii. Najlepszym sposobem radzenia sobie z Silastycznym Diab em
Pancernym by o wsadzi go do jednoosobowego pokoju, gdy pr dzej czy pó niej pra w nim samego siebie.
W ko cu sta o si dla nich jasne, e musz zapanowa nad sw agresywno ci , wydano wi c ustaw , e ka dy, kto w
zwi zku ze sw silastyczn prac musi nosi bro (policjanci, ochroniarze, nauczyciele szkó podstawowych itp.), powinien
codziennie sp dzi przynajmniej trzy kwadranse na waleniu w worek kartofli, by pozby si nadmiaru energii.
Wszystko funkcjonowa o bardzo dobrze, póki kto nie wpad na pomys , e przecie znacznie skuteczniej i szybciej
dzie strzela do kartofli. Tak wi c na nowo obudzi si zachwyt, by strzela , do czego si da, i wszyscy byli strasznie
podnieceni z powodu pojawienia si mo liwo ci rozpocz cia pierwszej od tygodni wi kszej wojny.
Innym wielkim wyczynem Silastycznych Diab ów Pancernych ze Striterax by o to, e uda o im si pierwszym
doprowadzi do stanu pe nego przera enia komputer.
Otó istnia olbrzymi, unosz cy si w kosmosie komputer zwany Haktar, którego do dzi wspomina si jako jeden z
najwi kszych, jakie kiedykolwiek zbudowano. By pierwszym komputerem, który dzia
jak mózg. Ka da jego cz steczka
mia a wbudowany plan ca
ci, co umo liwia o mu my lenie elastyczniejsze i kreatywniejsze i - jak si okaza o - da o zdolno
przera enia si .
Silastyczne Diab y Pancerne ze Striterax by y zaj te jedn ze swych regularnych wojen z Pilnymi Bojownikami
Gwiezdnymi ze Stug, która to wojna nie sprawia a im jednak zwyk ej rado ci, gdy zwi zane by y z ni straszliwe dalekie
marsze przez radioaktywne bagna Cwulzendy i ogniste góry Frazfragia i w adnej z tych okolic nie czuli si u siebie. Gdy
jednak w bijatyk w czyli si Wisielczy No ownicy z Jajazikstak i zmusili ich do walki na drugim froncie w wiec cych
promieniami gamma jaskiniach Carfaxu i lodowatych burzach Varlengooten, postanowili, e basta, i zlecili Haktarowi, by
zaprojektowa im bro ostateczn .
- Co macie na my li, mówi c „ostateczna”? - zapyta Haktar.
- Przeczytaj sobie w którym ze swych zakichanych s owników - odpowiedzia y Silastyczne Diab y Pancerne ze
Striterax i rzuci y si z powrotem w wir walki.
Tak wi c Haktar wyprodukowa bro ostateczn . By a to ma a, bardzo ma a bomba, b
ca skrzynk odga
w
hiperprzestrzeni, która - gdyby j odbezpieczono - doprowadzi aby do fuzji j dra ka dego wi kszego s
ca z j drem ka dego
innego wi kszego s
ca i w ten sposób zmieni a ca y wszech wiat w monstrualn supernow .
Gdy Silastyczne Diab y Pancerne chcia y jej u
, by w jednej z emituj cych promienie gamma jaskini wysadzi w
powietrze sk ad amunicji Wisielczych No owników, stwierdzi y z absolutnym przera eniem, e bomba nie dzia a, i
poinformowa y o tym Haktara.
Sprawa nape ni a Haktara konsternacj . Próbowa wyja ni , e przemy la temat broni ostatecznej i wyliczy , e nie
pozwoli wybuchn bombie nie mo e by gorsze od jej detonacji, tak wi c da sobie prawo przemycenia do mechanizmu
du i ma nadziej , e po trze wym zastanowieniu si ka dy bior cy udzia w przedsi wzi ciu dojdzie do tego samego
75
wniosku... Silastyczne Diab y Pancerne dosz y do innych wniosków i sproszkowa y komputer. Potem dok adniej si
zastanowi y i zniszczy y tak e felern bomb .
Potem zrobi y krótk przerw , by rozbi w drobny mak Pilnych Bojowników Gwiezdnych ze Stug i Wisielczych
No owników z Jajazikstak, i w ko cu wpad y na zupe nie nowy pomys , by wysadzi w powietrze samych siebie - ku ogromnej
uldze pozosta ych istot Galaktyki, szczególnie Gwiezdnych Bojowników, No owników i kartofli.
By to jeden z wielu faktów, z jakimi zapozna a si Trillian. Mi dzy innymi obejrza a te histori planety Krikkit.
Zamy lona wysz a z kabiny iluzji informatycznych tylko po to, by stwierdzi , e przybyli za pó no.
76
Rozdzia 25
Gdy statek mi dzygwiezdny „Bistromat”, migocz c, zmaterializowa si w obiektywnej rzeczywisto ci, w dodatku
na szczycie niewielkiego uskoku skalnego na szerokiej na kilometr planetoidzie, kr
cej po samotnej i wiecznej orbicie wokó
zamkni tego uk adu gwiezdnego Krikkit, dla za ogi sta o si jasne, e przybyli w takim momencie, e stan si jedynie
wiadkami niemo liwego do powstrzymania historycznego wydarzenia. Nie mieli jeszcze poj cia, e zobacz dwa.
Stali spokojnie, samotni i bezradni, na skraju przepa ci i obserwowali odbywaj
si pod nimi mrówcz aktywno .
Ze znajduj cego si mniej wi cej sto metrów pod nimi punktu wystrzeliwa y, rysuj c gro ne parabole, wi zki wiat a, które
powoli kierowa y si ku pustce nieba. Gapili si na o lepiaj ce ich wydarzenia.
Przed
enie pola grawitacyjnego statku pozwala o im sta . Po raz kolejny wykorzystali sk onno ludzkiej psychiki,
by dawa si mami : problem, e mogliby na przyk ad unie si z powodu znikomej grawitacji planetoidy, czy e nie mog
oddycha , zosta okre lony jako nie ich problem.
Bia y kr ownik z Krikkit wyl dowa mi dzy ciemnymi uskokami ska planetoidy i to ja nia w strumieniach wiat a,
to znika w cieniu. Czarne cienie rzucane przez ska y ta czy y w dzikiej choreografii, omiatane przez wiat a.
Jedena cie bia ych robotów w uroczystej procesji ponios o klucz wikkit do rodka utworzonego z wiruj cych wiate
kr gu. Klucz wikkit by z
ony na nowo. Jego cz ci wieci y si i migota y: stalowa kolumna pot gi i si y (lub noga
Marvina), z ota poprzeczka bogactwa (lub serce nap du niesko czonego nieprawdopodobie stwa), p eksiglasowa kolumna
nauki i rozumu (lub argabuto skie ber o sprawiedliwo ci), srebrna poprzeczka (lub Rory, nagroda za najbardziej bezsensowne
ycie zwrotu „w dup si ugry !” w powa nym scenariuszu) i odrestaurowana drewniana kolumna przyrody i ducha (lub
popió ze spalonej poprzeczki bramki do krykieta, obrazuj cy mier angielskiego krykieta).
- Nie mo emy chyba w tej chwili nic zrobi ? - zapyta Artur ze strachem.
- Nie - westchn Slartibartfast.
Wyraz wielkiego zawodu na twarzy okaza sie nieudanym pomys em; na szcz cie Artur sta w cieniu, pozwoli wi c
twarzy przybra wyraz wielkiej ulgi.
- Szkoda - uzna Artur.
- Nie mamy broni - powiedzia Slartibartfast. - G upia sprawa.
- Kurcz ... - bardzo spokojnie powiedzia Artur.
Ford nic nie powiedzia .
Trillian te si nie odezwa a, robi a to jednak w szczególnie zamy lony i zdecydowany sposób. Wpatrywa a si w
pust przestrze za planetoid .
Planetoida kr
a wokó chmury py u otaczaj cej pow ok zwolnionego czasu, która z kolei otacza a planet , na
której mieszka naród Krikkit, w adcy Krikkit i ich roboty-zabójcy.
Bezradna grupka nie mia a adnej mo liwo ci stwierdzenia, czy roboty z Krikkit wiedz o ich obecno ci czy nie.
Mogli jedynie przypuszcza , e wiedz , uwa aj jednak - maj c w istniej cych okoliczno ciach zupe
racj - i nie maj si
czego ba . Mia y do spe nienia historyczne zadanie, mog y gardzi widzami.
- To straszne by tak bezradnym, nie? - odezwa si Artur, pozostali go jednak zignorowali.
W rodku o wietlonej przestrzeni, do której zbli
y si roboty, powsta a prostok tna dziura. Rysowa a si coraz
wyra niej i wkrótce wida by o, jak z gruntu powoli wznosi si centymetr za centymetrem sze cian o kraw dzi oko o dwóch
metrów. Równocze nie zauwa yli inny ruch, jednak niemal pod wiadomie, i przez chwil nie umieli okre li , co w
ciwie si
porusza. Po chwili problem si wyja ni .
Porusza a si planetoida. Porusza a si powoli w kierunku chmury py u, jakby bezlito nie ci ga j jaki niebia ski
rybak.
Tak wi c i w realnym yciu mieli odby prze ywan w kabinie iluzji informatycznych podró przez chmur . Stali,
skamieniali w milczeniu. Trillian zmarszczy a czo o. Zdawa o si to trwa wieki. Gdy przód planetoidy wszed w rozmazane,
mi kkie zewn trzne warstwy chmury, wszystko zacz o powoli wirowa .
77
Po kn a ich przezroczysta, faluj ca ciemno . Wnikali w ni coraz bardziej, niewyra nie dostrzegali zamazane
kszta ty i wiry, niemo liwe do rozró nienia w ciemno ci, chyba e ujrza o si je mimochodem k tem oka.
Py przygasza promienie o lepiaj cego wiat a. Promienie wiat a migota y w miriadach cz steczek py u. Trillian
patrzy a na podró przez pryzmat swych sceptycznych my li.
Przeszli przez chmur . Nie wiedzieli, czy trwa o to minut , czy pó godziny, przeszli jednak i stan li naprzeciw
pustki - wygl da a, jakby kto ukrad znajduj
si przed nimi przestrze .
Teraz akcja rozwin a si szybko.
Z bloku, który wypi trzy si na metr z ziemi, wytrysn o lepiaj cy promie
wiat a. Ze rodka bry y wysun si
mniejszy blok z pleksiglasu, arz cy si od ta cz cych w jego wn trzu kolorów. Wyryte w nim by y g bokie bruzdy - trzy
pionowe i dwie poziome - bez w tpienia u
one tak, by przyj klucz wikkit. Roboty zbli
y si do zamka, w
y w niego
klucz i cofn y si . Twór obróci si wokó w asnej osi, w tym momencie zacz a si zmienia przestrze . Przestrze zerwa a
ta i zdawa a si bole nie obraca oczami widzów w oczodo ach. Stwierdzili, e stoj o lepieni, patrz w rozp tane s
ce,
unosz ce si przed nimi tam, gdzie sekundy przedtem zdawa o si nie by niczego. Min o kilka sekund, nim poj li, co si
sta o, i zakryli d
mi zaskoczone, o lepione oczy. Zd yli jednak zauwa
male
plamk poruszaj
si powoli we
wn trzu o lepiaj cego ich s
ca.
Zatoczyli si do ty u i us yszeli brz cz ce w uszach suche i nieoczekiwane zawodzenie robotów, które jak jeden m
krzycza y:
- Krikkit! Krikkit! Krikkit! Krikkit!
wi k zmrozi ich. By skrzekliwy, zimny, pusty, w mechaniczny sposób beznadziejny. By te jednak triumfuj cy.
Stali tak zdezorientowani atakami na ich zmys y, e prawie nie zauwa yliby drugiego historycznego wydarzenia.
Zaphod Beeblebrox, jedyny cz owiek w historii Galaktyki, który prze
bezpo redni atak ogniowy robotów z Krikkit, wybieg
z krikkitskiego kr ownika, wymachuj c zabójcomatem.
- wietnie! - wrzeszcza . - Sytuacja jest znów pod kontrol !
Jedyny robot, który pilnowa luku statku, zamachn si w milczeniu maczug bojow i doprowadzi do jej spotkania
z ty em lewej g owy Zaphoda.
- Kto to zrobi , na wi tego Zarkwona? - powiedzia a lewa g owa i opad a w przód.
Prawa g owa spojrza a zaciekawiona.
- Kto zrobi co? - zapyta a.
Maczuga spotka a si z ty em prawej g owy Zaphoda. Zaphod pad jak d ugi, tworz c na ziemi dziwaczny kszta t.
W kilka sekund by o po wszystkim. Kilka salw robotów wystarczy o, by zniszczy zamek na zawsze. Rozprys si ,
rozlecia i rozsia w male kich kawa kach to, co zawiera . Roboty z w ciek
ci i - prawie na to wygl da o - nieco zniech cone
pow drowa y z powrotem do swego statku, który znikn , wydaj c z siebie jedno jedyne „fup”.
Trillian i Ford podnieceni ruszyli w dó ostrego zbocza do ciemnego, nieruchomego cia a Zaphoda Beeblebroxa.
78
Rozdzia 26
- Nie rozumiem tego - powiedzia Zaphod, jak mu si zdawa o, trzydziesty siódmy raz. - Gdyby chcia y, mog y mnie
zabi . Mo e uwa
y, e jestem cudownym dzieckiem czy co w tym gu cie... By bym w stanie to zrozumie ...
Pozostali wyrazili swe zdanie o tej teorii milczeniem.
Zaphod le
na zimnej pod odze w kokpicie. Jego plecy zdawa y si prowadzi zapasy z pod og , zw aszcza gdy
przewala si przez nie ból, p dz cy do ataku na g owy.
- Wydaje mi si - wyszepta - e z tymi pi knisiami na tranzystorach co nie gra... dzieje si z nimi co zupe nie
przedziwnego.
- S zaprogramowane, by zabija ka dego - wyja ni Slartibartfast.
- To ca kiem mo liwe - wydysza Zaphod mi dzy dwoma przewalaj cymi si przez niego atakami bólu. Nie wydawa
si do ko ca przekonany. - Cze , ma a - powiedzia do Trillian z nadziej , e zrekompensuje to jego wcze niejsze zachowanie.
- Wszystko w porz dku? - spyta a uprzejmie Trillian.
- Jasne - odpar . - Czuj si
wietnie.
- Bardzo dobrze - odpar a i odesz a, by si zastanowi . Badawczo patrzy a na znajduj ce si nad kozetkami
pok adowymi olbrzymie monitory i po pokr ceniu prze cznikiem zacz a przepuszcza przez nie widoki okolicy. Jeden z
obrazów ukazywa pustk wielkiej chmury py u. Inny ukazywa s
ce Krikkit. Jeszcze inny planet Krikkit. Nerwowo
przeskakiwa a z obrazu na obraz.
- No, to chyba „ egnaj, Galaktyko” - powiedzia Artur, klepi c si w kolano i wstaj c.
- Nie! - rzuci uroczy cie Slartibartfast. - Nasza droga jest jasna. - Zmarszczy czo o tak, e mo na by na nim zasadzi
mniejsze warzywa korzeniowe. Wsta i zacz chodzi w kó ko. Gdy znów si odezwa , tak go przestraszy y w asne s owa, e
musia usi
. - Musimy wyl dowa na Krikkit - powiedzia . G bokie westchni cie wstrz sn o starym cia em, a oczy
zdawa y si szcz ka w oczodo ach. - Znowu - doda - beznadziejnie si zachowali my. Zupe nie beznadziejnie.
- Wynika to st d - spokojnie powiedzia Ford - e niewystarczaj co nas to interesuje. Ju to kiedy mówi em. -
Po
nogi na pulpicie z przyrz dami i markotnie zacz co zdrapywa z którego z paznokci.
- Póki si nie zdecydujemy, by wreszcie co zrobi - stary j cza , jakby walczy ze sw bezgraniczn beztrosk -
wszyscy zostaniemy zniszczeni, wszyscy umrzemy. To nas z pewno ci interesuje!
- Niewystarczaj co, by da si z tego powodu zabi - wtr ci Ford. Na jego twarz wyp yn nic nie mówi cy u miech.
Obdarza nim ka dego, kto chcia go zobaczy .
Slartibartfast by bardzo bliski zgodzenia si z pogl dem Forda, zale
o mu jednak na tym, by zwalczy sw s abo .
Zwróci si do Zaphoda, zgrzytaj cego z bami i poc cego si z bólu.
- Nie masz pomys u, dlaczego roboty podarowa y ci ycie? To przecie bardzo dziwne i niezwyk e.
- Zaczynam uwa
, e same nie wiedzia y, dlaczego. - Zaphod wzruszy ramionami. - Ju to przecie mówi em.
Ostrzela y mnie bardzo s abym adunkiem, jedynie mnie znokautowa y, rozumiesz? Zatarga y mnie do swego statku, rzuci y w
t i ignorowa y. Tak jakby by o im wstyd, e tam jestem. Gdy cokolwiek próbowa em powiedzie , nokautowa y mnie.
Przeprowadzili my kilka bombowych rozmów. „Hej... aua!”, „Hej, wy... aua! Chcia bym... aua!” Bawi em si godzinami,
wierzcie mi. - Znów zwin si w k bek i zacz bawi czym , co trzyma w d oni. Podniós to do góry. By a to z ota
poprzeczka - serce ze z ota, centrum nap du niesko czonego nieprawdopodobie stwa. Tylko ono i drewniana kolumna
prze
y w ca
ci zniszczenie zamka.
- Twój statek podobno nie le pomyka - powiedzia Zaphod. - Co s dzisz o tym, by zawie mnie do mojego, zanim...
- Nie chcesz nam pomóc? - zapyta Slartibartfast.
- Nam? - zapyta ostro Ford. - A kto to jest to „my”?
- Bardzo ch tnie bym zosta i pomóg wam uratowa Galaktyk - z naciskiem o wiadczy Zaphod, prostuj c si - ale
moje bóle g owy s wielkie jak s onie i czuj nadchodz ce za nimi s oni tka. Kiedy jednak trzeba b dzie nast pny raz ratowa
Galaktyk , przy cz si na pewno. Trillian, male ka?
79
Trillian omiot a wzrokiem przestrze .
- Tak?
- Idziesz ze mn ? „Serce ze Z ota”? Zabawa, przygody i szale stwo?
- Schodz na Krikkit - odpar a Trillian.
80
Rozdzia 27
Wzgórze by o to samo, a jednak nie to samo.
Tym razem nie by a to iluzja informatyczna - by o to Krikkit we w asnej postaci, naprawd stali na jego powierzchni.
W pobli u, za drzewami, wida by o dziwaczn w osk restauracj , która dostarczy a tu, na prawdziwe Krikkit ich prawdziwe
cia a. Mocna trawa pod ich stopami by a prawdziwa, prawdziwa by a te
yzna ziemia. Tak samo prawdziwe by y odurzaj ce
aromaty drzew. Noc by a prawdziw noc .
Krikkit.
Najprawdopodobniej najbardziej niebezpieczne miejsce w Galaktyce dla ka dego, kto nie by Krikkitczykiem.
Miejsce, które nie by o w stanie tolerowa istnienia adnego innego miejsca. Miejsce, którego czarowni, zachwycaj cy,
inteligentni mieszka cy wyli ze strachu, w ciek
ci i morderczej nienawi ci przy spotkaniu z kimkolwiek, kto nie by jednym
z nich.
Artura przeszy dreszcz.
Slartibartfasta przeszy dreszcz.
Forda, co by o zaskakuj ce, te przeszy dreszcz. Zaskakuj ce by o nie to, e przeszy go dreszcz, lecz to, e w ogóle
jest obecny. Gdy zawie li Zaphoda z powrotem do jego statku, Ford nagle si zawstydzi . „B d - my la sobie - b d, b d,
d”. Przyciska do siebie jeden z zabójcomatów, które zabra z arsena u Zaphoda.
Trillian przeszy dreszcz i spojrzawszy w niebo, zmarszczy a czo o.
Tak e i niebo nie by o takie samo. Nie by o ju
lepe i puste. W czasie dwóch tysi cy lat wojen krikkitowych i pi ciu
lat, które tu min y od zamkni cia Krikkit dziesi biliondw lat temu w pow ok zwolnionego czasu, niewiele zmieni si
otaczaj cy krajobraz, ale niebo zmieni o si dramatycznie. Unosi y si na nim niewyra ne wiat a i masywne kszta ty. Wysoko
na niebie, tam, gdzie nigdy nie spogl da
aden Krikkitczyk, znajdowa y si strefy wojenne, zarezerwowane dla robotów.
Wysoko nad idyllicznym pasterskim krajobrazem planety Krikkit w polu zerograwitacyjnym unosi y si ogromne kr owniki
bojowe i bloki warowni.
Tri lian spojrza a w gór i zastanowi a si .
- Tri lian - szepn do niej Ford.
- Tak?
- Co robisz?
- My
.
- Czy zawsze tak oddychasz, gdy my lisz?
- Wcale nie zauwa
am, e oddycham.
- W
nie to mnie zaniepokoi o.
- My
, e wiem... - powiedzia a Tri lian.
- Ciii! - sykn podniecony Slartibartfast, popychaj c j sw chud , dr
r
g biej w cie drzewa.
Nagle, tak samo jak przedtem na ta mie, cie
przez wzgórza zacz y si zbli
wiat a; tym razem jednak
skacz ce promienie wysy
y nie latarnie, lecz elektryczne latarki - nie by a to wielka zmiana, ka dy szczegó powodowa
jednak w ich sercach atak strachu. Tym razem nie by o s ycha weso ych piosenek o kwiatach, uprawie roli i zdech ych psach,
lecz przyt umione odg osy prowadzonej z zapa em debaty.
Na niebie oci ale porusza o si
wiat o. Artura ogarn przera aj cy atak klaustrofobii, ciep y wiatr chwyci go za
gard o.
W ci gu kilku sekund sta a si widoczna kolejna grupa, podchodz ca z drugiej strony ciemnych wzgórz. Porusza a
si szybko i w konkretnym celu, macha a przy tym latarkami, o wietlaj c wszystko wokó siebie. Grupy najwyra niej si
zbli
y, jednak nie spotkanie by o ich celem. Z pe nym rozmys em sz y tam, gdzie sta Artur i pozostali.
Artur us ysza cichy szelest - to Ford uniós zabójcomat do ramienia, i ciche kwil ce kaszlni cie - Slartibartfast uniós
swój. Czu zimny, obcy ci ar karabinu i uniós go dr cymi r kami do poziomu. Jego palce manipulowa y, by zwolni
81
bezpiecznik i nacisn guzik najwy szego niebezpiecze stwa, jak pokaza Ford. Artur dr
tak, e gdyby w tym momencie do
kogo strzeli , prawdopodobnie wypali by mu na grzbiecie autograf.
Jedynie Trillian nie unosi a broni. Unios a brwi, opu ci a je z powrotem i w zamy leniu przygryz a warg .
- Czy przysz a wam kiedy do g owy my l... - zacz a, nikt jednak nie mia w tej chwili ochoty czegokolwiek
omawia .
Ciemno za nimi przeszy promie
wiat a, odwrócili si wi c i odkryli za sob trzeci grup szukaj cych ich
Krikkitczyków.
Karabin Forda Prefecta w ciekle zaszczeka , jednak bro trafiona ogniem wypad a mu z hukiem z r k.
Nast pi moment klinicznie czystego strachu, min a sekunda, nim kto zdecydowa si znów strzeli . Moment min
i nikt nie strzeli . Byli otoczeni przez bladych Krikkitczyków i sk pani w podskakuj cych wiat ach latarek.
Wi niowie wpatrywali si w swych my liwych, my liwi wpatrywali si w swych wi niów.
- Cze ! - powiedzia jeden z owców. - Przepraszamy, jeste cie mo e... obcymi?
82
Rozdzia 28
Oddalony o wi cej milionów kilometrów, ni jest w stanie poj umys bez przeci enia si , Zaphod Beeblebrox
znów hodowa sobie okropny nastrój.
Zreperowa statek - to znaczy przygl da si z du ym zainteresowaniem, jak robi to robot naprawczy. Znowu by to
jeden z najpot niejszych i najbardziej niezwyk ych statków kosmicznych, jakie istnia y. Móg polecie wsz dzie, móg zrobi
wszystko. Zaphod przewraca kartki jakiej ksi ki i w ko cu j odrzuci . By a to ta, któr akurat sko czy . Pocz apa do pulpitu
komunikacyjnego i w czy obejmuj cy wszystkie cz stotliwo ci kana SOS.
- Czy kto chce si napi ? - zapyta .
- To wezwanie na ratunek, kolego? - odezwa si skrzypi cy g os gdzie z drugiego ko ca Galaktyki.
- Macie mikser? - zapyta Zaphod.
- Przyle na komecie i we go!
- Robi si - odpar Zaphod i wy czy kana . Westchn i usiad . Znów wsta i pocz apa do monitora. Nacisn kilka
klawiszy. Po ekranie zacz y goni ma e plamki i zjada si nawzajem.
- Peng! Wiummm! Bap bap bap! - krzycza .
- Cze ! - rado nie odezwa si po minucie komputer. - Zdoby
trzy punkty. Najlepszy dotychczasowy wynik:
siedem milionów pi set dziewi dziesi t siedem tysi cy dwie cie...
- Dobra, dobra - przerwa mu Zaphod i wy czy monitor.
Znów usiad . Pobawi si o ówkiem. To te powoli przestawa o by fascynuj ce.
- Dobra, dobra - powiedzia i zapisa w komputerze swój wynik i dotychczasowy rekord.
Na ekranach statku wszech wiat zmieni si w mglist plam .
83
Rozdzia 29
- Powiedzcie nam - odezwa si chudy, bladolicy Krikkitczyk, który wyst pi z grupy i sta nieco zak opotany w
kr gu wiate , ciskaj c swój pistolet, jakby uwa
go za co przypadkowego, co , co ot tak sk
przybieg o i zaraz pobiegnie
dalej - czy s yszeli cie o czym , co nazywa si „równowag w przyrodzie”?
Wi niowie nie udzielili odpowiedzi, to znaczy wydali z siebie jedynie zak opotane pomruki i pochrz kiwania.
wiat a latarek nadal po nich skaka y. Wysoko na niebie, w strefach przeznaczonych dla robotów, trwa ciemny ruch.
- Pytam, bo co takiego obi o nam si o uszy, ale to pewnie nic wa nego - kontynuowa z zak opotaniem Krikkitczyk.
- No dobra, mo e najlepiej b dzie, jak od razu was zabijemy?
Spojrza na swój pistolet, jakby próbowa domy li si , gdzie nacisn .
- To znaczy - znów si odezwa , unosz c wzrok - chyba e istnieje co , o czym mieliby cie ochot pogada .
Parali uj ce przera enie zacz o powoli wpe za na Slartibartfasta, Forda i Artura. Nied ugo dotrze do ich mózgów,
które zaj te by y w
nie poruszaniem w gór i w dó szcz k. Trillian potrz sn a g ow , jakby próbowa a u
puzzle przez
ponowne rozrzucenie cz ci.
- Martwimy si , rozumiecie - powiedzia jaki inny z chmary Krikkitczyków - tym planem zniszczenia wszech wiata.
- Jak najbardziej - doda jeszcze inny - a tak e równowag w przyrodzie. Mamy niejasne wra enie, e je li
zniszczona zostanie reszta wszech wiata, rozbije to równowag w przyrodzie. Bardzo si interesujemy ekologi , nie? - G os,
nim zamilk , zabrzmia smutn nut .
- I sportem - powiedzia g
no kto inny. Zosta o to skwitowane owacyjnymi okrzykami.
- Oczywi cie - zgodzi si pierwszy - i sportem... - Zak opotany, rozejrza si po twarzach towarzyszy i z
zawstydzeniem podrapa po policzku. Wydawa o si , e prze ywa g bok wewn trzn rozterk , jakby to, co chce powiedzie ,
i to, co my li, tak si ró ni o, e przesta widzie mi dzy obydwiema tre ciami jakikolwiek zwi zek. - Rozumiecie -
wymamrota - kilku z nas... - Znów si rozejrza , jakby szuka potwierdzenia. Rozleg y si odg osy aprobaty. - ...kilku z nas jest
bardzo zainteresowanych nawi zaniem kontaktów sportowych z reszt Galaktyki i nawet je li przekonuje mnie argument, e
sport powinien by oddzielony od polityki, to my
sobie, e skoro chcemy mie kontakty sportowe z reszt Galaktyki - a
chcemy - by oby du ym b dem j niszczy . Reszta wszech wiata jest w ko cu... - G os znów zacz mu si rozmywa - ...i w
zwi zku z tym mamy pomys ...
- Www... - wyduka Slartibartfast. - Www...
- Chrchrchr...? - doda Artur.
- Dddrrr... - dorzuci Ford Prefect.
- wietnie - sko czy a Trillian. - Pogadajmy o tym. - Podesz a do Krikkitczyka i uj a biednego, zagubionego
ch opaka za rami . Wygl da na dwadzie cia pi lat. Z powodu kosmicznych przesuni czasu, które mia y miejsce w tej
okolicy, oznacza o to, e mia dwadzie cia, gdy dziesi bilionów lat temu zako czy y si wojny krikkitowe.
Zanim Trillian zacz a mówi , przesz a z nim par kroków w wiat ach latarek. Niepewnie podrepta za ni . W
trakcie tej sceny wiat a latarek lekko si obni
y, jakby kapitulowa y przed dziwn , cich dziewczyn , która w pe nym
bezgranicznego chaosu wszech wiecie wydawa a si jedyn istot , która wie, co robi.
Odwróci a si , chwyci a Krikkitczyka delikatnie za ramiona i spojrza a na niego. By obrazem n dzy i rozpaczy.
- Opowiedz mi o tym - poprosi a.
Przez chwil si nie odzywa , jego wzrok skaka od jednego do drugiego oka Trillian.
- Musimy... - odezwa si w ko cu - musimy
w samotno ci... Tak mi si wydaje. - Twarz mu si wykrzywi a,
opu ci g ow i zacz ni potrz sa jak kto , kto próbuje wyj monet ze skarbonki. Po chwili zndw podniós g ow . - Mamy
przecie t bomb , rozumiesz? Jest malutka.
- Wiem - odpar a Trillian.
Wyba uszy oczy, jakby powiedzia a co szczególnie dziwnego o burakach.
- Naprawd jest bardzo malutka.
84
- Wiem - powtórzy a Trillian.
- Twierdzi si jednak... - jego g os wlók si dalej - e mo e zniszczy wszystko, co istnieje. I musimy to, tak mi si
wydaje, zrobi , rozumiesz? Czy wtedy zostaniemy sami? Nie wiem. Wygl da jednak na to, e takie mamy zadanie. - Sko czy
i zwiesi g ow .
- Ale nikt nie wie nic na pewno... - T po zadudni z t umu jaki g os.
Trillian powoli otoczy a ramieniem biednego, zdezorientowanego Krikkitczyka i g aska a le
na jej ramieniu
dr
g ow .
- Wszystko b dzie dobrze - powiedzia a spokojnie, ale wystarczaj co g
no, by móg to us ysze otaczaj cy ich t um
cieni. - Nie musicie tego wcale robi .
Ko ysa a g ow Krikkitczyka.
- Wcale nie musicie tego robi - powtórzy a.
Pu ci a Krikkitczyka i cofn a si o krok.
- Chcia abym ci o co poprosi . - powiedzia a do niego, wybuchaj c nag ym miechem. - Chcia abym... - znów si
za mia a. Po
a sobie d
na usta i powtórzy a z powa nym wyrazem twarzy: - Chcia abym, by mnie zaprowadzi do
waszego wodza. - Wskaza a na strefy wojenne na niebie. Nie wiadomo sk d wiedzia a, e ich wodza mo na znale
nie
tam.
Jej miech najwyra niej rozlu ni napi
atmosfer . Gdzie w g bi t umu jaki pojedynczy g os zacz
piewa
piosenk , dzi ki której Paul McCartney - gdyby j skomponowa - móg by kupi ca y wiat.
85
Rozdzia 30
Zaphod Beeblebrox pe
odwa nie szybem, jakby by czort wie jakim chwatem. Nie le mu si kr ci o w g owie,
mimo to pe
zawzi cie dalej - jak na takiego mia ka przysta o.
To, co w
nie zobaczy , nie le zam ci o mu w g owie, zam t ten nie osi gn jednak nawet po owy nat enia, jakie
mia osi gn za chwil z powodu czego , co Zaphod zaraz mia us ysze , najlepiej wi c chyba b dzie, je li wyja nimy, gdzie
ciwie si znajdowa .
Zaphod znajdowa si w strefach wojennych robotów, wiele kilometrów nad planet Krikkit.
Atmosfera by a tu rozrzedzona i stosunkowo ma o zabezpiecza a planet przed promieniami czy czym innym, co
wszech wiatowi zechcia oby si wystrzeli w jej kierunku. Zaparkowa „Serce ze Z ota” mi dzy olbrzymimi,
poszturchuj cymi si nawzajem, niewyra nymi obiektami, które wype nia y niebo nad Krikkit, i wszed do - jak mu si
wydawa o - najwi kszego i najbardziej znacz cego budynku na niebie, nie uzbrojony w nic poza jednym zabójcomatem i
proszkiem od bólu g owy.
Znalaz si w d ugim, szerokim i le o wietlonym korytarzu, w którym móg si schowa , dopóki nie wpadnie na
pomys , co dalej. Chowa si , gdy raz po raz przechodzi który z robotów krikkit i mimo e dotychczas Zaphod by do
odporny na ich akcje, to ka de spotkanie z robotami by o kra cowo bolesne i Zaphodowi wcale nie spieszno by o do tego, by
przeci ga strun czego , co nazywa - cho bez przekonania - szcz ciem.
lizgn si do odchodz cego od korytarza pomieszczenia i odkry , e jest w wielkiej, te marnie o wietlonej sali.
W rzeczywisto ci by o to muzeum z jednym eksponatem - wrakiem statku kosmicznego. By on okropnie popalony i
poszarpany, Zaphod jednak ostatnio nieco si podci gn w prehistorii Galaktyki (której lekcje zmarnowa w szkole z powodu
nieudanych prób przespania si z dziewczyn z s siedniej kabiny cybernetycznej), by wi c w stanie wysun inteligentne
przypuszczenie, e jest to statek kosmiczny, który przed bilionami lat przelecia przez wielk chmur py u i rozp ta panuj cy
obecnie ba agan.
Jednak - i to zm ci o mu w g owie - ze statkiem by o co nie w porz dku.
By naprawd poszarpany. By naprawd popalony, krótka inspekcja wy wiczonym okiem ujawni a jednak, e nie
by to prawdziwy statek kosmiczny. By to model w skali jeden do jednego, solidna kalka, innymi s owy, co bardzo
przydatnego, gdyby komu nagle zachcia o si zbudowa statek kosmiczny i nie za bardzo by wiedzia , jak to zrobi . Nie by to
jednak przedmiot, który kiedykolwiek dok dkolwiek sam poleci.
Zaphod ci gle jeszcze my la nad tym problemem - w
ciwie dopiero zacz
ama sobie g ow - gdy zauwa
, e
w drugim ko cu sali cicho otwar y si drzwi i wesz o kilka robotów krikkit. Wygl da y na do rozz oszczone. Zaphod nie mia
ochoty zaczyna z nimi bójki, a poniewa uwa
, e jak w odwadze najlepsza jest ostro no , tak w ostro no ci - tchórzostwo,
schowa si odwa nie do szafy.
Szafa okaza a si gór szybu prowadz cego do kana u wentylacyjnego. T dy ekipa remontowa wchodzi a do
systemu wentylacji. Zaphod wpe
do szybu i zacz nim brn . Tu w
nie przed chwil go spotkali my.
Nie podoba o mu si w rodku. By o zimno i niesamowicie niewygodnie. Ba si . Przy pierwszej okazji, któr by
inny szyb sto metrów dalej, wygramoli si z powrotem na powierzchni .
Tym razem trafi do mniejszego pomieszczenia, które najwidoczniej by o central komputerowego dowodzenia.
Schowa si w ciasnym, ciemnym k cie mi dzy olbrzymi szaf komputera a cian . Szybko si zorientowa , e nie jest sam, i
chcia uciec; zacz si jednak z zaciekawieniem przys uchiwa , co maj do powiedzenia obecni.
- To roboty, komendancie - powiedzia jaki g os. - Co jest z nimi nie w porz dku.
- Co?
By y to g osy krikkitskich dowo’dc w wojskowych. Wszyscy dowódcy yli w przestrzeni kosmicznej w strefach
wojennych robotów i byli w du ym stopniu odporni na przedziwne w tpliwo ci i niepewno ci swych ziomków z powierzchni
planety.
- Hm, komendancie, zdaje mi si , e coraz mniej anga uj si w walk i wkrótce b dziemy musieli zdetonowa
86
bomb supernow . Cho czas, od kiedy zostali my wyzwoleni z pow oki zwolnionego czasu, by krótki...
- Prosz przej do sedna.
- Roboty nie maj satysfakcji, komendancie.
- Z czego?
- Z wojny. Dzia a im na nerwy. Sprawiaj wra enie, jakby mia y do
wiata, czy raczej powinienem powiedzie ,
do wszech wiata.
- To przecie w porz dku, przecie po to s , by pomog y go zniszczy .
- Tak, ale traktuj to jak przykry obowi zek, komendancie. S nieco oklapni te. Ogromny wysi ek wk adaj w
skoncentrowanie si na pracy. Brak im czadu.
- Co chce pan przez to powiedzie ?
- No... z jakiego powodu s bardzo pod amane.
- O czym, na Krikkit, pan mówi?
- W tych paru potyczkach, w których ostatnio wzi y udzia , zachowywa y si , jakby sz y w bój, podnosi y bro , by
strzela , i my la y nagle: „A po co to? Czemu - z kosmicznego punktu widzenia - ma to s
?” Wygl da na to, e s nieco
zm czone i troch pod amane.
- A co robi po walce?
- Eee, zwykle rozwi zuj równania kwadratowe, komendancie. Diabelsko trudne, chodz s uchy. Potem d saj si
jak panny.
- D saj si ?
- Tak, komendancie.
- Czy kto kiedykolwiek s ysza , by robot si d sa ?
- Nie wiem, komendancie.
- Co to by za ha as?
To Zaphod wymyka si z rumorem w g owach.
87
Rozdzia 31
Na ziemi siedzia pogr ony w bezgranicznej zgryzocie robot-inwalida. Od d
szego czasu milcza w metalowym
przygn bieniu. By o zimno i wilgotno, oczekiwano jednak od niego - jako od robota - by tego nie zauwa
. Z olbrzymim
wysi kiem woli udawa o mu si jednak bardzo dobrze zauwa
i zimno, i wilgo . Mózg robota zosta pod czony do
centralnego banku danych krikkitskiego komputera wojennego. Wcale mu si to nie podoba o, centralnemu bankowi danych
krikkitskiego komputera wojennego te nie.
Roboty krikkit, ktdre uratowa y ten patetyczny metalowy twór z bagien S uornshellous Zeta, zrobi y to tylko dlatego,
e natychmiast rozpozna y jego gigantyczn inteligencj i korzy ci, jakie mog z tego faktu wynie . Nie liczy y si jednak z
jego zaburzeniami osobowo ci, których nie by y w stanie zmniejszy zimno, ciemno , wilgo , ciasnota ani samotno .
Robot nie by szcz liwy, e ma wykona wyznaczone mu zadanie.
miechu warte koordynowanie taktyki wojennej planety zajmowa o jedynie male
cz
jego wspania ej
inteligencji, reszta straszliwie si nudzi a. Po tym, jak trzy razy pod rz d rozwi za wszystkie (poza w asnymi) co wa niejsze
matematyczne, fizyczne, chemiczne, biologiczne, socjologiczne, filozoficzne, etymologiczne, meteorologiczne i
psychologiczne problemy wszech wiata, mia powa ny k opot, czym si zaj , zacz wi c komponowa krótkie, smutne,
bezd wi czne, by nie powiedzie : niemelodyjne, piosenki. Ostatnia by a ko ysank .
Ju bardzo d ugi czas pi wiat I tylko mnie spoczynku brak. Bo w podczerwieni dobrze wida , e noc jest dzisiaj
obrzydliwa.
Zrobi przerw , by zebra artystyczne i emocjonalne si y i podej do drugiej zwrotki.
Le , chc usn
, prawie krzycz , Ci gle robotoowce licz . „Dobranoc” twe mnie nie wykiwa, Bo noc jest dzisiaj
obrzydliwa.
- Marvin... - wysycza jaki g os.
Robot uniós g ow nag ym szarpni ciem, o ma o nie zrywaj c skomplikowanej sieci elektrod cz cych go z
centralnym krikkitskim komputerem wojennym.
Otworzy si luk inspekcyjny i do rodka zajrza a nachalna g owa. Poszturchiwa a j druga, która nieustannie rzuca a
bardzo nerwowe spojrzenia to w jedn , to w drug stron .
- Ach, to ty - wymamrota robot. - Od razu mog em si domy li .
- Cze , ma y. - Zaphod by bardzo zdziwiony. - To ty piewa
?
- Obecnie - potwierdzi Marvin gorzko - jestem w formie tryskaj cej intelektem.
Zaphod wysun g ow przez luk i rozejrza si .
- Jeste sam? - zapyta .
- Tak. Zm czony tu oto siedz , zgryzota i n dza jedynymi mymi towarzyszami. Oczywi cie tak e moja kolosalna
inteligencja. I niesko czona ilo k opotów. I...
- No tak - przerwa Zaphod. - Powiedz, jak zosta
w to zapl tany?
- Tak - odpar Marvin i pokaza swoj mniej zniszczon r
pl tanin elektrod, które czy y go z krikkitskim
komputerem.
- W takim razie - powiedzia niemile dotkni ty Zaphod - musz przyzna , e uratowa
mi ycie. Dwa razy.
- Trzy - poprawi Marvin.
Jedna g owa Zaphoda odwróci a si (druga patrzy a akurat orlim wzrokiem w nieodpowiednim kierunku) i zd
a
jeszcze zobaczy , e stoj cy za nim mierciono ny robot-zabójca nagle zamar i wypu ci k b dymu. Robot zatoczy si do
ty u i waln plecami o cian . Zsun si po niej, przewróci na bok, odrzuci g ow do ty u i zacz rozpaczliwie ka .
Zaphod zndw spojrza na Marvina.
88
- Musisz mie niesamowite nastawienie do ycia - powiedzia .
- Lepiej nie pytaj... - odpar Mandn.
- Nie mam zamiaru - rzek Zaphod. Nie pyta . - No to, patrz pan... - ci gn - masz tu fantastyczn robot .
- Mog wi c za
, e oznacza to - Mandn do sformu owania tego szczególnie logicznego twierdzenia potrzebowa
mobilizacji jedynie dziesi ciotysi cznomiliono-biliono-triliono-kwadrylionowej cz ci swego potencja u umys owego - i nie
masz zamiaru mnie st d wyci gn , ani nic w tym stylu.
- Ma y, sam wiesz, jak ch tnie bym to zrobi .
- Ale nie zrobisz.
- Nie.
- Rozumiem.
- Robisz dobr robot .
- Jasne, dlaczego przerywa akurat w momencie, gdy nienawidz swej roboty?
- Musz znale Trillian i ch opaków. Masz mo e jaki pomys , gdzie mog by ? Wiesz, przeszukanie ca ej planety
mog oby chwil potrwa .
- S bardzo blisko - powiedzia smutno Mandn. - Mo esz ich obejrze na monitorze, je li ci si chce.
- Lepiej pójd po nich - o wiadczy Zaphod. - Mo e potrzebuj pomocy, wiesz?
- Mo e by oby lepiej - w zatroskanym g osie Marvina nagle pojawi si autorytarny akcent - gdyby obejrza ich na
monitorze. Ta m oda dama - doda znienacka - jest jedn z najmniej nie wiadomie nieinteligentnych organicznych form ycia,
z jakimi nie by em w stanie, ku zupe nemu brakowi rado ci z mej strony, unikn spotkania.
Zaphod potrzebowa kilku chwil, by przebi si przez spl tany labirynt zaprzecze i z zaskoczeniem wyj z
drugiego ko ca.
- Trillian? Przecie to dziecko. Rezolutne, tak, ale pobudliwe. Wiesz, jak jest z kobietami... No, mo e i nie wiesz.
Wydaje mi si , e nie wiesz. Je li za wiesz, to nie chc nic na ten temat s ysze . W cz foni .
- ...ca kowicie manipulowani.
- Co? - zapyta Zaphod.
Zaphod s ysza g os Trillian. Odwróci si w kierunku, ekranu.
ciana, przy której ka robot z Krikkit, poja nia a i pokazywa a scen rozgrywaj
si w innej, nieznanej cz ci
krikkitskich robocich stref wojennych. Wygl da o na to, e widz jak sal narad - Zaphod nie by w stanie dok adnie tego
rozpozna z powodu kaj cego robota, który zas ania cz
obrazu. Spróbowa odsun go na bok, robot by jednak ci ki ze
zgryzoty i chcia ugry , Zaphod patrzy wi c na to, czego nie zas ania metalowy korpus.
- Pomy lcie o tym - mówi g os Trillian - e wasza historia jest ci giem dziwnie nieprawdopodobnych wydarze .
Zawsze rozpoznam nieprawdopodobne wydarzenie. Wasze ca kowite odci cie si od Galaktyki by o od pocz tku dziwne.
ycie na zewn trznym obrze u z wielk chmur py u wokó ... To ukartowana sprawa. Jasne jak s
ce.
Zaphod prawie wariowa z rozczarowania, e nie widzi ca ego ekranu. G owa robota zakrywa a tych, z którymi
rozmawia a Trillian, jego wielozadaniowa maczuga bojow a zakrywa a drugi plan, a okie r ki, ktdr przycisn do czo a w
tragicznym ge cie, zakrywa Trillian.
- Ten statek, który rozbi si na waszej planecie ci gn a. - To przecie nie do wiary, nie? Czy macie poj cie, jak
nieprawdopodobne jest, by dryfuj cy statek kosmiczny przeci przypadkiem orbit planety?
- Co? - zgrzytn z bami Zaphod. - Na wielkiego Zarkwona, ona nie ma zielonego poj cia, o czym mdwi. Widzia em
ten statek. To atrapa. Bez najmniejszej w tpliwo ci.
- Te pomy la em, e to atrapa - rozleg si z ty u g os Marvina.
- Jasne, atwo ci tak gada , bo przed chwil o tym powiedzia em. Mimo wszystko nie rozumiem, co to ma mie
wspólnego z czymkolwiek.
- Szczególnie za nieprawdopodobne jest - ci gn a Trillian - e przeci akurat orbit jedynej planety w Galaktyce,
czy, o ile wiem, w ca ym wszech wiecie, której mieszka cy byliby do g bi wstrz ni ci jego widokiem. Wiecie, jak wielki ma
89
to wspó czynnik nieprawdopodobie stwa? Ja te nie, taki jest wielki. Powtarzam: to ukartowana sprawa. Wcale nie by abym
zaskoczona, gdyby statek by jedynie atrap .
Zaphodowi uda o si odsun na bok maczug bojow robota. Okaza o si , e zas ania a Forda, Artura i
Slartibartfasta, którzy wygl dali na zdziwionych i zdezorientowanych ca sytuacj .
- Popatrz! - rzuci podniecony Zaphod - ch opcy trzymaj si fantastycznie. Ra ta ta! Dajcie im popali !
- A co z technik - pyta a Trillian dalej - któr byli cie w stanie wytworzy z dnia na dzie ? Wi kszo ludów
potrzebowa aby tysi cy lat, zanim by im si uda o. Kto dostarczy wam koniecznych wiadomo ci, stale aktualizowa wasz
wiedz . Wiem, wiem - odpar a na obiekcje kogo , niewidocznego - wiem, e nie zdawali cie sobie sprawy z tego, co si dzieje.
Dok adnie do tego zmierzam. Nigdy niczego nie zauwa yli cie. Tak samo oszustwa z bomb supernow .
- Sk d o niej wiesz? - zapyta kto niewidoczny.
- Wiem. Oczekiwali cie, e uwierz , i jeste cie na tyle inteligentni, by wynale co tak b yskotliwego, i
równocze nie za g upi, by zauwa
, e wynalazek popchnie was na skraj przepa ci? To nie tylko g upie, lecz
nieprawdopodobnie ograniczone.
- Co to za zabawka ta bomba? - spyta z podnieceniem Zaphod Marvina.
- Bomba supernowa? To ma a, bardzo ma a bomba...
- No?!
- ...która mog aby zniszczy wszech wiat. Dobry pomys , gdyby mnie zapyta . Nie udaje im si doprowadzi do
tego, by dzia
a.
- Czemu nie, je li to tak inteligentna zabawka?
- Jest inteligentna - wyja ni Marvin - a oni nie. Uda o im si tylko j zaprojektowa , zanim zamkni to ich w pow oce
zwolnionego czasu. Ostatnie pi lat sp dzili na jej budowie. Uwa aj , e im si uda o, ale to nieprawda. S tak samo g upi jak
wszystkie inne organiczne formy ycia. Nienawidz ich.
Trillian mówi a dalej.
Zaphod próbowa odci gn robota z Krikkit na bok, ten jednak zacz wierzga i zawarcza , potem wstrz sn nim
kolejny napad szlochu. Chwil pó niej upad twarz na pod og i nic go nie powstrzymywa o przed dawaniem tam upustu
uczuciom. Trillian sta a na rodku pokoju, miertelnie zm czona, jednak z dzikim arem w oczach.
Za zbudowanym z rozmachem pulpitem sterowniczym bez ruchu siedzieli bladolicy, poorani zmarszczkami starsi
adcy Krikkit. Wpatrywali si w Trillian z bezradnym l kiem i nienawi ci . W po owie drogi mi dzy pulpitem a rodkiem
sali, gdzie Trillian sta a jak przed s dem, znajdowa a si smuk a, bia a, wysoka na oko o pó tora metra kolumna. Le
a na niej
ma a bia a kula o rednicy o miu, mo e dziesi ciu centymetrów. Obok sta robot krikkit z wielozadaniow maczug bojow w
oni.
- Naprawd uwa am, i jeste cie przera aj co g upi - wyja nia a dalej Trillian. M czy a si . Zaphod mia wra enie,
e to, co w
nie robi a, nie by o dla niej zbyt podniecaj ce. - Jeste cie tak przera aj co g upi, e w tpi , bardzo w tpi , by cie
byli zdolni do zbudowania bomby bez korzystania w ci gu ostatnich pi ciu lat z pomocy Haktara.
- Co to za go ten Haktar? - zapyta Zaphod, rozprostowuj c ramiona.
Je li Marvin odpowiedzia , to Zaphod nie us ysza . Ca uwag kierowa na ekran.
Jeden z w adców Krikkit da robotowi znak r
. Robot wzniós maczug .
- Nic nie mog na to poradzi - o wiadczy Marvin. - Jest pod czony do innego obwodu ni pozostali.
- Czekajcie! - krzykn a Trillian.
adca znów wykona gest. Robot zastyg w bezruchu. Trillian zdawa a si mie nagle w tpliwo ci co do swej oceny
sytuacji.
- Sk d to wiesz? - zapyta Zaphod Marvina.
- Z zapisów na dyskach - odpar Marvin. - Mam uk ady.
- Jeste cie tak zupe nie inni - mówi a Trillian do starszych w adców - od swych ziomków na powierzchni. Sp dzacie
ycie tu na górze, nie chronieni przez atmosfer . Byli cie bardzo s abo chronieni przed oddzia ywaniami z zewn trz. Teraz
90
wasz lud boi si , rozumiecie, nie chce, by cie to zrobili. Stracili cie z nimi kontakt - dlaczego nie chcecie z nimi porozmawia ?
adca Krikkit si niecierpliwi . Da robotowi znak
- dok adne przeciwie stwo tego, co poprzednio. Robot zamachn si maczug bojow . Uderzy w ma bia kul .
Ma a bia a kula by a bomb supernow .
By a to bardzo ma a bomba i zosta a wynaleziona po to, by zgotowa kres wszech wiatowi.
Bomba pomkn a w powietrzu. Hukn a w tyln
cian sali obrad i zrobi a w niej okropne wgniecenie.
- Sk d ta dziewczyna to wszystko wie? - wykrzykn Zaphod.
Marvin trwa w upartym milczeniu.
- Chyba blefuje - uzna Zaphod. - Biedne dzieci tko. Nigdy nie powinienem by zostawia jej samej.
91
Rozdzia 32
- Haktar! - krzykn a Trillian. - Co zamierzasz?
Z otaczaj cej ciemno ci nie nadesz a adna odpowied . Trillian czeka a w napi ciu. By a pewna, e si nie myli.
Wpatrywa a si w ciemno , sk d oczekiwa a jakiej reakcji, panowa o tam jednak jedynie zimne milczenie.
- Haktar?! - krzykn a znowu. - Z ch ci przedstawi abym ci mojego przyjaciela Artura Denta. Chcia am uciec z
Bogiem Piorunów, Artur nie chcia mnie jednak pu ci i umiem to doceni . Dzi ki niemu zrozumia am, jaki jest naprawd
obiekt mej mi
ci. Niestety, Zaphoda wszystko zbyt przestraszy o i dlatego przyprowadzi am zamiast niego Artura. Zupe nie
nie rozumiem, dlaczego ci to opowiadam. Halo? - zawo
a ponownie. - Haktar?
Tym razem otrzyma a odpowied . By a ona s aba i cicha, jak g os niesiony przez wiatr z wielkiej oddali, ledwie
yszalny g os, wr cz wspomnienie g osu albo sen o nim.
- Poka cie si - powiedzia g os. - Nic wam si nie stanie.
Artur i Trillian spojrzeli po sobie, potem z niewiar wyszli z cienia i ruszyli wzd
promienia wiat a p yn cego z
otwartego luku „Serca ze Z ota” w kierunku rozmytej, kaszkowatej ciemno ci wielkiej chmury py u. Artur, by doda Tril ian
odwagi i pewno ci siebie, spróbowa uj j za r
, ale zabra a d
. Obj wi c kurczowo torb z puszk greckiej oliwy z
oliwek, r cznikiem, wygniecionymi widokówkami z Santorini oraz innymi rupieciami i im dodawa odwagi i pewno ci siebie.
Stali na - a tak e wewn trz - nico ci. Nico by a zamulona i zapylona. Ka dy okruch sproszkowanego komputera
niewyra nie pob yskiwa , powoli wirowa i ta czy , wychwytuj c z ciemno ci promienie s
ca. Ka da cz steczka komputera,
ka da drobina py u mia a w sobie zakodowany, cho s abo i niewyra nie, plan ca
ci. Gdy Silastyczne Diab y Pancerne ze
Striterax zmieni y komputer w py , nie zabi y go, lecz jedynie sparali owa y. S abe, nierealne pole si owe utrzymywa o
cz steczki w lu nym zwi zku.
Artur i Trillian stali, czy raczej unosili si w rodku tego dziwacznego tworu. Nie mieli czym oddycha , w tej chwili
zdawa o si to jednak nie gra roli. Haktar dotrzyma obietnicy. Nic z ego im si nie sta o. Jak na razie.
- Nie mog wam zaproponowa niczego, czym móg bym okaza go cinno - nie mia o powiedzia Haktar - poza
sztuczkami ze wiat em. Mo na jednak dobrze si bawi nawet i przy igraszkach ze wiat em, je li nie ma nic innego.
os Haktara zamilk , a w ciemnym pyle zacz a przybiera mgliste formy kanapa obci gni ta aksamitem w
paisleyowskie wzory.
Artura mocno ugodzi o, e by a to ta sama kanapa, która ju raz pojawi a si przed nim na ugorach prehistorycznej
Ziemi. Chcia o mu si krzycze i trz
z w ciek
ci, e wszech wiat ci gle robi sobie z niego obrzydliwe dowcipy.
Pozwoli opa podnieceniu, potem sam opad - ostro nie - na kanap . Tak e i Trillian usiad a.
Kanapa by a rzeczywista.
Mo e i nie by a rzeczywista, ale w jaki sposób utrzymywa a ich ci ar, a poniewa kanapy w
nie temu s
, by
to wystarczaj cy dowdd jej prawdziwo ci. S oneczny wiatr przyniós kolejne s owa.
- Mam nadziej , e jest wam wygodnie.
Skin li g owami.
- Chcia bym wam pogratulowa precyzji wniosków.
Artur szybko zwróci uwag na to, e to nie on wyci ga wnioski, lecz Trillian. Dziewczyna tylko dlatego poprosi a,
by jej towarzyszy , e wiedzia a o jego wielkim zainteresowaniu yciem, wszech wiatem i ca reszt .
- Ja te si tym interesuj - wydysza Haktar.
- Wspaniale - podchwyci Artur. - Powinni my kiedy o tym spokojnie pogada . Przy fili ance herbaty.
Powoli zmaterializowa si przed nimi drewniany stolik. Sta na nim srebrny dzbanek do herbaty, dzbanuszek do
mleka z chi skiej porcelany, cukiernica z chi skiej porcelany i dwie fili anki ze spodeczkami z chi skiej porcelany. Artur
si gn po fili ank , zjawiska by y jednak wy cznie igraszkami wiat a. Rozpar si wi c na kanapie, b
cej te iluzj , tak
jednak, jak jego cia o gotowe by o zaakceptowa jako wygodn .
- Dlaczego uwa asz, e musisz zniszczy wszech wiat? - zapyta a Trillian.
92
Troch trudno by o jej mdwi w pustk , rozmawia z nico ci , w której nie istnia o nic, na czym mog aby skupi
wzrok. Haktar najwidoczniej to zauwa
. Wyda z siebie cichy, upiorny chichot.
- Je li ma si z tego rozwin normalna sesja - uzna - powinni my stworzy sobie odpowiednie otoczenie.
Zmaterializowa przed nimi co nowego. W powietrzu pojawi si rozmyty i niewyra ny zarys kozetki - kozetki
psychoanalityka. Skóra, któr j obci gni to, by a b yszcz ca i droga, znów jednak Haktar zrobi tylko sztuczk ze wiat em.
Dooko a, dla uzupe nienia wyposa enia, pojawi si niewyra ny widok wy
onych boazeri
cian. Potem na
kozetce zjawi si obraz Haktara, obraz, którego widok powodowa oczopl s.
Kozetka wygl da a jak normalna kozetka psychoanalityka - mia a metr pi dziesi t, mo e metr osiemdziesi t
ugo ci.
Komputer wygl da jak normalny, czarny, unosz cy si w kosmosie satelita komputerowy - mia oko o dwu tysi cy
kilometrów rednicy.
udzenie, e siedzi na kozetce, powodowa o pl sanie oczu.
- wietnie - powiedzia a Trillian pewnym g osem. Wsta a z kanapy. Zrozumia a, e Haktar chce doprowadzi j do
stanu, w którym wszystko b dzie jej si podoba o i zacznie akceptowa zbyt wiele iluzji. - Bardzo dobre - powiedzia a. -
Umiesz te tworzy realne rzeczy? Mam na my li masywne przedmioty.
Przed odpowiedzi nast pi a przerwa, jakby sproszkowany umys Haktara musia zebra my li z przestrzeni
milionów kilometrów, na jak by rozproszony.
- Ach... - westchn - my lisz o statku kosmicznym...
Zdawa o si , e wokó p dz my li, które przep ywaj przez cia a Artura i Trillian jak fale przez przestrze .
- Tak, mog . Wymaga to jednak niezwyk ego wysi ku i czasu. Wszystko, co mog zrobi przy mym... stanie
cz steczek, rozumiecie, to gadanie i doradzanie. Gadanie i doradzanie. I doradzanie... - Obraz Haktara na kozetce zdawa si
falowa i chwia , jakby trudno mu by o si nie rozp yn . Zebra si y i mówi dalej. - Mog pogada z male kimi kawa kami
gruzu kosmicznego, t czy inn male
komet , paroma moleku ami, kilkoma atomami wodoru i poradzi im, by zebra y si
razem. Mog doda im odwagi. Mog tak d ugo je namawia , a nabior kszta tów, ale to potrwa wieki.
- Czy zrobi
- znów zapyta a Trillian - model rozbitego statku?
- Eee... tak - wymamrota Haktar - zrobi em... kilka rzeczy. Umiem nimi porusza . Zbudowa em statek. Wydawa mi
si najlepsz rzecz , jak mog zrobi .
Co kaza o Arturowi wzi z powrotem do r ki i przycisn do siebie torb , któr po
na kanapie.
Ob ok prastarego, rozbitego ducha Haktara ta czy wokó , jakby m czy y go majaki senne.
- Mocno tego
owa em, zapewniam - wymamrota zmartwiony. -
owa em, e dokona em sabota u mego
asnego produktu, czyli bomby dla Silastycznych Diab ów Pancernych. Nie do mnie nale
o podejmowanie takich decyzji.
Zosta em stworzony po to, by spe ni okre lone zadanie, i po ama em sobie na nim z by. Wypar em si w asnego istnienia.
Haktar westchn , a Artur i Trillian czekali w milczeniu, by zndw podj opowie .
- Mieli cie racj - podj j . - wiadomie dokarmia em mieszka ców planety Krikkit swymi pomys ami tak d ugo, a
znale li si na tym samym poziomie rozwoju umys owego co Silastyczne Diab y Pancerne i za dali ode mnie budowy tej
samej bomby, na budowie której po ama em sobie z by za pierwszym razem. Zebra em si wokó planety, otoczy em j i
pie ci em. Pod wp ywem wydarze , które umia em skonstruowa , pod wp ywem dzia
, które umia em wywo ywa , nauczyli
si nienawidzi jak szale cy. Wiedzia em, jak doprowadzi ich do tego, by zamieszkali na niebie. Na Ziemi mój wp yw by
zbyt s aby. Gdy zostali potem zamkni ci sami w pow oce zwolnionego czasu, ich reakcje sta y si oczywi cie zupe nie
niesk adne i nie byli w stanie stworzy czegokolwiek. Oj, tak, tak - doda po chwili - próbowa em jedynie spe ni swe zadanie.
Powoli obrazy w ob oku zacz y zanika i rozwiewa si .
Nagle przesta y si rozpada .
- Oczywi cie, by jeszcze w tek zemsty - doda Haktar z ostro ci , która by a czym nowym w jego g osie. -
Pami tajcie, e zosta em sproszkowany i pozostawiony na biliony lat w okaleczonym i pó przytomnym stanie. Naprawd
mia em du ochot zdmuchn ca y wszech wiat. W mojej sytuacji czuliby cie dok adnie to samo, wierzcie mi.
93
Znów zrobi przerw , a przez py gna y wiry.
- Najpierw jednak - powiedzia tym samym t sknym tonem, co poprzednio - próbowa em spe ni swe zadanie.
Trudno.
- Martwi ci bardzo, e nie uda o ci si go wykona ? - zapyta a Trillian.
- A co mi si nie uda o? - wyszepta Haktar. Zjawa komputera na kozetce psychoanalitycznej zacz a si powoli
rozwiewa . - Sta o si , co mia o... - podnios ym tonem odezwa si znikaj cy g os. - Ta pora ka przesta a mnie martwi ...
Spe ni em swoje zadanie...
- Wiesz, co musimy zrobi ? - G os Trillian brzmia zimno i rzeczowo.
- Tak... - odpar Haktar. - Zamierzacie mnie rozproszy . Zniszczy moj
wiadomo . Prosz , nie przeszkadzajcie
sobie. Po tych wieczno ciach bólu jedyn moj t sknot jest zapomnienie... Je li nie wykona em swego zadania, to jest ju za
pó no. Dzi kuj bardzo i dobranoc.
Kanapa znikn a.
Stolik do herbaty znikn .
Kozetka i komputer znikn y. cian nie by o. Artur i Trillian ruszyli w niezwyk drog z powrotem do „Serca ze
ota”.
- No tak - powiedzia Artur - to by chyba by o tyle.
omienie przed nim jeszcze raz zata czy y w gór , potem zapad y si w sobie. Jeszcze kilka ostatnich podrygów i
zgas y. Artur sta przed kupk popio u, która jeszcze kilka minut temu by a drewnian kolumn przyrody i ducha. Wygrzeba
popió z wk adki pok adowego ro na „Serca ze Z ota”, wsypa go do papierowej torebki i poszed z powrotem do sterowni.
- My
, e powinni my odnie go z powrotem - powiedzia . - Zdecydowanie tak uwa am.
Pok óci si ju z tego powodu ze Slartibartfastem, stary w ko cu zez
ci si i poszed sobie. Wróci do w asnego
statku - „Bistromata”, strasznie si pok óci z kelnerem i w ko cu wycofa w absolutnie subiektywne wyobra enie tego, czym
jest przestrze .
ótnia wynik a st d, e pomys Artura, by odnie popió do Królewskiego Klubu Krykietowego w tym samym
momencie, w którym zosta stamt d zabrany, oznacza , e trzeba by wyruszy w drog w przesz
okre lonego dnia (albo i
innym razem), a w
nie to by o bezpodstawnym i nieodpowiedzialnym pl taniem si mi dzy epokami, któremu stara a si
przeciwstawi kampania na rzecz realnego czasu.
- Spróbuj to wyt umaczy w klubie - rzek Artur. Nie chcia s ucha dalszych zastrze
. - Uwa am - zacz
ponownie, lecz przerwa . Powodem, z jakiego znowu si odezwa by o, e za pierwszym razem nikt go nie s ucha , a powodem,
z jakiego przerwa , e najwyra niej i tym razem nikt go nie s ucha .
Ford, Zaphod i Trillian patrzyli z uwag na monitor. Haktar powoli si rozprasza pod ci nieniem pola wibracyjnego,
które wt acza o w niego „Serce ze Z ota”.
- Co on powiedzia ? - zapyta Ford.
- Wydaje mi si , e us ysza am, jak powiedzia ... - odpar a Trillian tonem, jakby próbowa a rozwi za zagadk . -
„Sta o si , co mia o... Spe ni em swoje zadanie...”
- My
, e powinni my odnie to na miejsce. - Artur trzyma w górze torebk z popio em. - Zdecydowanie tak
uwa am.
94
Rozdzia 33
ce przyja nie o wietla o scen totalnego spustoszenia.
Przed kilkoma chwilami roboty z Krikkit zabra y urn z popio em. Nad spalon traw ci gle jeszcze k bi si dym.
W dymie biegali spanikowani ludzie, przewracali si jeden na drugiego, potykali si o nosze, aresztowali ich policjanci.
Jaki policjant próbowa aresztowa Wowbaggera Niesko czenie Przed
onego z powodu niemoralnego
zachowania, nie by jednak w stanie przeszkodzi wysokiemu szarozielonemu Obcemu wej do swego statku i arogancko
odlecie , co jeszcze wzmog o panik i chaos.
W samym rodku wydarze - drugi raz tego dnia - zmaterializowali si Artur Dent i Ford Prefect, którzy
teleportowali si z „Serca ze Z ota” kr
cego wokó planety na orbicie parkuj cej.
- Wszystko mog wyja ni ! - wykrzykn Artur. - Mam popió ! Jest w tej torebce!
- Wydaje mi si , e nikt ci nie s ucha - powiedzia Ford.
- Pomog em uratowa wszech wiat! - krzycza Artur do ka dego, kto by gotów s ucha . Innymi s owy - do nikogo. -
To przecie powinno wywo
sensacj !
- Ale nie wywo
o.
Artur zaczepi przebiegaj cego policjanta.
- Przepraszam - zagai . - Popió . Mam go. Zosta w
nie ukradziony przez te bia e roboty. Mam go w tej torebce. By
cz ci sk adow klucza do pow oki zwolnionego czasu, rozumie pan, i... no, bez wzgl du na to, czy wierzy pan w reszt ,
najwa niejsze, e mam popió , i... co mam z nim zrobi ?
Policjant poinformowa go, Artur mo’g si jedynie domy la , e wyrazi si metaforycznie.
Zrozpaczony azi dooko a.
- Nikogo to nie interesuje?! - krzycza . Przebieg obok niego jaki cz owiek, waln go okciem, Artur upu ci torebk
i jej zawarto si rozsypa a. Artur z zaci ni tymi ustami wbi wzrok w ziemi .
Ford zwróci ku niemu wzrok.
- Idziesz? - zapyta .
Artur wyda z siebie g bokie westchnienie. Rozejrza si po ojczystej ziemi - by pewien, e robi to po raz ostatni.
- Id .
W tym momencie przez rozp ywaj cy si dym dostrzeg bramk , która wbrew wszystkiemu sta a jeszcze na miejscu.
- Poczekaj sekund - powiedzia do Forda. - Kiedy by em ma y...
- Nie móg by o tym opowiedzie pó niej?
- ...mia em hopla na punkcie krykieta, rozumiesz, ale nie by em w nim zbyt dobry. To znaczy, by em kompletna
noga, je li wolisz, ale zawsze marzy em o tym, oczywi cie do naiwnie, e pewnego dnia rzuc pi
na murawie
Królewskiego Klubu Krykietowego.
Rozejrza si wokó po opanowanej panik pl taninie cia . Nikt zbytnio si nie przejmie tym, co zamierza zrobi .
- Dobrze - zgodzi si Ford ze zm czeniem w g osie. - Zrób to. Poczekam obok. Mnie to nudzi. - Odszed kawa ek i
usiad na dymi cym kawa ku trawy.
Artur przypomnia sobie, e przy ich pierwszej wizycie tego popo udnia pi ka wyl dowa a w jego torbie, zacz wi c
w niej grzeba .
Mia ju pi
, gdy zauwa
, e to nie ta sama torba, któr mia przedtem. Mimo to pi ka le
a mi dzy pami tkami
z Grecji. Wyj j i wytar o biodro, splun na ni i jeszcze raz wypolerowa . Po
torb na ziemi. Za atwi spraw , jak
nale y. Przerzuca ma , tward czerwon pi
z r ki do r ki i wyczuwa jej ci ar. Z porywaj cym uczuciem lekko ci i
beztroski szed od bramki w pole. Postanowi , e podbiegnie nie za szybko. Odmierzy d ugi rozbieg. Spojrza w niebo.
Fruwa y po nim ptaki, gna o kilka bia ych chmur. Powietrze by o wzburzone od j ku syren policji i pogotowia ratunkowego
oraz wrzasków i wycia ludzi, Artur czu si jednak w specyficzny sposób szcz liwy i ponad wszystkim. Zaraz rzuci pi
na
murawie Królewskiego Klubu Krykietowego.
95
Odwróci si i kilka razy szurn o ziemi obutymi w ranne kapcie stopami. Wyprostowa ramiona, rzuci pi
w
gór i z apa j .
Ruszy truchtem.
Biegn c, zauwa
, e przy bramce stoi obro ca.
„Wspaniale - pomy la - to zwi kszy...”
Gdy biegn ce stopy zanios y go bli ej, ujrza szczegó y. Stoj cy w gotowo ci przy bramce obro ca nie nale
do
angielskiej dru yny krykietowej. Nie nale
do australijskiej dru yny krykietowej. Nale
do dru yny robotów z Krikkit. By
to zimny, pozbawiony serca, mierciono ny bia y robot-zabójca, który prawdopodobnie nie wróci z pozosta ymi na statek.
Ca a masa my li przewala a si przez g ow Artura Denta, nie by jednak w stanie przerwa biegu. Czas zdawa si
mija powoli, szalenie powoli, mimo to Artur nie by w stanie przerwa biegu. Poruszaj c si jak przez syrop, kr ci powoli
zn kan zmartwieniami g ow i patrzy na r
, która trzyma a ma , tward czerwon pi
.
Stopy powoli bieg y niepowstrzymanie dalej, Artur wpatrywa si w pi
ciskan przez bezradn d
. arzy a si
ciemnoczerwono i od czasu do czasu b yska a. Stopy w dalszym ci gu niepohamowanie stawia y ci ko krok za krokiem.
Znów spojrza na robota z Krikkit, stoj cego w lodowatym bezruchu i zdecydowaniu, z uniesion do uderze nia
maczug bojow . Jego oczy arzy y si ciemnym zimnym, hipnotyzuj cym wiat em i Artur nie by w stanie oderwa od nich
wzroku. Zdawa o mu si , e patrzy w dwa tunele, w wyj ciach których nie istnieje absolutnie nic.
W jego g owie zderza y si z sob ró ne my li.
Poczu si potwornie wystrychni ty na dudka.
Mia wra enie, e swego czasu powinien zwraca mo e nieco wi cej uwagi na to, co mówiono mu w yciu, na
zdania, które dudni y mu w
nie w g owie nie przej te tym, e stopy w dalszym ci gu zbli aj go jednak do miejsca, w którym
nieodwracalnie odda pi
robotowi z Krikkit, który zdzieli j bez pardonu maczug .
Przypomnia y mu si s owa Haktara: „A co mi si nie uda o? Ta pora ka przesta a mnie martwi ”.
Wygrzeba z pami ci znaczenie ostatnich s ów Haktara: „Sta o si , co mia o... Spe ni em swoje zadanie...”
Przypomnia y mu si s owa Haktara, e uda o mu si „zrobi to i owo”.
Przypomnia sobie nag y ruch wewn trz swej torby podró nej, który sk oni go do tego, by j mocno cisn , gdy
przelatywa przez wielk chmur py u.
Przypomnia sobie, e odby podro w czasie o kilka dni wstecz, by jeszcze raz znale si w Królewskim Klubie
Krykietowym. Przypomnia sobie te , e nie umie zbyt dobrze rzuca .
Poczu , e jego r ka wykonuje zamach, pewnie trzymaj c pi
, która - by tego teraz pewien - jest bomb
supernow , jak Haktar zbudowa i mu wcisn . Bomb , która ma zgotowa wszech wiatu nag y i przedwczesny koniec.
Mia nadziej , modli si o to, by nie istnia o ycie po mierci. Potem zauwa
w tym sprzeczno , tak wi c jedynie
mia nadziej , e nie ma ycia po mierci. By oby mu g upio, bardzo g upio, gdyby spotka wszystkich jeszcze raz.
Mia nadziej , mia nadziej , mia nadziej , e rzuci tak le jak zawsze, gdy by a to jedyna czynno mi dzy chwil
obecn a wszechzapomnieniem. Czu ruch swych nóg, czu ruch ramienia i zauwa
, e zapl ta si w paskach torby, któr bez
poj cia zostawi na ziemi, zauwa
, e pada nieporadnie do przodu, poniewa jednak g ow mia tak strasznie zaprz tni
innymi sprawami, zapomnia waln w ziemi i nie dolecia do niej.
Ci gle trzymaj c pi
w prawej d oni, wystrzeli wysoko w powietrze, skoml c z zaskoczenia. Potrzepota i
powirowa w powietrzu, da si unie , ca kowicie tego nie kontroluj c. Z nerwowym trzepotem skr ci ku ziemi, równocze nie
ukradkiem odrzuci bomb tak daleko, jak tylko umia .
Spikowa z ty u na bezgranicznie zdziwionego robota. Ci gle jeszcze unosi on sw wielozadaniow maczug
bojow , nagle nie by o jednak adnego celu, w który móg by uderzy . Z szalonym przyp ywem si Artur wyrwa
zaskoczonemu robotowi maczug , wykona w powietrzu zatykaj cy dech w piersiach gwa towny skr t, run , w ciekle
nurkuj c w dó , i jednym piekielnym ciosem zwali robotowi roboci g ow z robocich ramion.
- Idziesz? - zapyta Ford.
96
Epilog: ycie, wszech wiat i ca a reszta
Znów podró owali.
By taki czas, gdy Artur straci ca kowicie ochot na podró e. Nap d bistromatyczny otworzy mu oczy na fakt, e
czas i przestrze to jedno, duch i wszech wiat to jedno, intuicja i rzeczywisto te jedno i e im wi cej si podró uje, tym
bardziej siedzi si w miejscu. Teraz chcia przez chwil poby z paroma sprawami w jednym miejscu i posortowa wszystko w
owie, która w ko cu jest tym samym, co wszech wiat, wi c nie powinno to zbyt d ugo potrwa , potem chcia by si porz dnie
wyspa , potrenowa latanie i nauczy si gotowa , na co zawsze mia ochot . Puszka greckiej oliwy z oliwek by a obecnie
najcenniejsz rzecz , jak posiada , i twierdzi , e sposób, w jaki nieoczekiwanie pojawi a si w jego yciu, da mu tak ci le
okre lone poczucie jedno ci rzeczy, e... e ma wra enie, i ...
Ziewn i zasn .
Tego poranka, kiedy przyjaciele chcieli zawie Artura na jak spokojn idylliczn planet , na której nie
przeszkadza by im swoim gadaniem, odebrali nagle komputerowo sterowany sygna SOS i zboczyli z trasy, by zobaczy , o co
chodzi.
Ma y, cho najwyra niej dobrze utrzymany, statek klasy merida zdawa si buja w pró ni w komicznych ma ych
podskokach. Krótki test wykaza , e statek jest w porz dku, jego komputer jest w porz dku, jedynie pilot jest szalony.
- Pó szalony, pó szalony - protestowa szale czo, gdy sprowadzali go na pok ad statku.
By dziennikarzem „Codziennego Reportera Gwiezdnego”. Na pocz tek uspokoili go i pos ali do niego Marvina,
który mia mu dotrzymywa towarzystwa, póki nie obieca, e si postara i zacznie gada rozs dnie.
- W
nie robi em sprawozdanie z pewnego procesu na Argabutonie - powiedzia w ko cu.
Z wysi kiem uniós wychudzony, zapadni ty tu ów, patrzy o mu dziko z oczu. Siwe w osy zdawa y si wymachiwa
do kogo , kogo zauwa
w s siednim pokoju.
- Spokojnie... spokojnie... - powiedzia Ford. Trillian uspokajaj co po
a mu r
na ramieniu.
czyzna znów opad na
ko i wpatrywa si w sufit pok adowego lazaretu.
- Sprawa nie ma ju znaczenia - powiedzia - ale by tam wiadek... wiadek... cz owiek o imieniu... Prak. Dziwny,
trudny m czyzna. W ko cu, by wydoby prawd , zmusi s d do wpakowania mu narkotyku. Narkotyku prawdy. - Oczy
bezradnie toczy y mu si w oczodo ach. - Przedawkowali - zakwili cicho. - Dali mu za du dawk . - Zacz p aka . - Wydaje
mi si , e przy zastrzyku roboty popchn y lekarza.
- Roboty? - ostro zapyta Zaphod. - Jakie roboty?
- Bia e - chrypi c, wyszepta reporter. - Wpad y na sal i ukrad y s dziemu ber o, argabuto skie ber o
sprawiedliwo ci, takie okropne co z pleksiglasu. Nie wiem, po co im by o potrzebne. - Znów zacz p aka . - I wydaje mi si ,
e popchn y lekarza...
Oklap y, bezsilny i smutny kiwa g ow z barku na bark i mru
z bólu oczy.
- Gdy proces znów si rozpocz - powiedzia p aczliwym szeptem - nakazali Prakowi co tragicznego w skutkach.
Kazali mu... - przerwa na chwil . Dr
. - Kazali mówi prawd , sam prawd i tylko prawd . Z tym e... rozumiecie teraz? -
Nagle znów wspar si na okciach i rykn : - Dali mu du o za du o narkotyku! - Znowu omdla i cicho j cza . - Du o za du o
za du o za...
Czwórka ludzi wokó
ka spojrza a po sobie. Na ich plecach pojawi a si g sia skórka.
- I co si sta o? - zapyta w ko cu Zaphod.
- Oczywi cie j powiedzia ! - gwa townie wyrzuci z siebie m czyzna. - Wed ug tego, co wiem, ci gle j jeszcze
mówi. Dziwne, straszne rzeczy... straszne, straszne!
Próbowali go uspokoi , znów jednak z wysi kiem opar si na okciach.
- Straszliwe rzeczy, niepoj te rzeczy! - wrzeszcza . - Rzeczy, które mog doprowadzi cz owieka do szale stwa! -
Dziko na nich patrzy . - Albo, jak w moim przypadku, do pó szale stwa - doda . - Jestem dziennikarzem.
- Czy chce pan przez to powiedzie , e jest przyzwyczajony do patrzenia prawdzie w oczy? - spokojnie spyta Artur.
97
- Nie - odpar m czyzna, marszcz c z zak opotaniem czo o. - Chcia em powiedzie , e wymy li em wymówk i
wcze niej opu ci em sal s dow .
Zapad wkrótce w pi czk , z której obudzi si tylko raz i to jedynie na krótko.
Przy tej okazji wydusili z niego, e gdy zrozumiano, co si sta o, i nie mo na by o zatrzyma Praka, by przesta
mówi prawd w absolutnej i ostatecznej formie, opró niono sal . Nie tylko opró niono, lecz tak e zaplombowano,
zostawiaj c w niej samego Praka. Wokó wzniesiono stalowe ciany i dla pe nego bezpiecze stwa zainstalowano zasieki z
drutu kolczastego, p oty pod napi ciem, bagna z krokodylami i zebrano trzy du e armie, by nikt nigdy nie by w stanie s ucha
tego, co mówi.
- Szkoda - stwierdzi Artur. - Z ch ci bym pos ucha , co ma do powiedzenia. Prawdopodobnie wiedzia by, jak brzmi
pasuj ce do ostatecznej odpowiedzi pytanie. Zawsze mnie lekko wkurza o, e nigdy go nie odkryli my.
- Pomy l sobie jak liczb - poprosi komputer. - Zupe nie dowoln .
Artur poda komputerowi numer telefonu informacji kolejowej na stacji King’s Cross, uznaj c, e musi by jaki sens
jego istnienia i mo e jest nim w
nie to, e mo e go teraz poda .
Komputer wpisa liczb w naprawiony nap d niesko czonego nieprawdopodobie stwa.
W teorii wzgl dno ci materia nakazuje przestrzeni, jak ma si zakrzywia , a przestrze mówi materii, jak ma si
porusza . „Serce ze Z ota” kaza o si przestrzeni zasup
i wyl dowa o wewn trz stalowych cian sali s dowej na
Argabutonie.
By o to surowe pomieszczenie, wielka, ciemna sala, przeznaczona wyra nie na cele s dowe, mniej za - na przyk ad
- na cele rozrywkowe. Nigdy nikt by nie wpad na pomys zorganizowania tu prywatki - przynajmniej prywatki udanej. Wystrój
wn trza wywo
by u go ci melancholi . Sufity by y wysokie, wysklepione i bardzo ciemne. Kuli y si w nich z gro nym
zdecydowaniem cienie. Boazerie na cianach i mozaika na stole s dziowskim, okleiny masywnych kolumn - wszystko by o
zrobione z najciemniejszych i najbardziej kanciastych drzew straszliwego lasu Arglebardu. Masywne, czarne podium
sprawiedliwo ci, dominuj ce w rodku sali, by o monstrum dostoje stwa. Gdyby jakiemu promieniowi s
ca kiedykolwiek
uda o si wkra a tak daleko do budynku, odwróci by si o sto osiemdziesi t stopni i czym pr dzej wymkn z powrotem.
Artur i Trillian weszli pierwsi, Ford i Zaphod odwa nie chronili ty y.
Z pocz tku sala wydawa a si zupe nie ciemna i opuszczona. Kroki przybyszów odbija y si echem w ca ym
pomieszczeniu. Wyda o im si to dziwne. Zrobili testy skanningowe - wszystkie urz dzenia obronne wokó budynku by y
sprawne i dzia
y. Dlatego te uznali, e mówienie prawdy jeszcze trwa.
Nic si jednak nie dzia o.
Gdy ich oczy przyzwyczai y si do ciemno ci, wypatrzyli w k cie ma y, czerwony, arz cy si punkcik, a za nim
ywy cie . Skierowali na niego wiat a latarek.
Prak le
rozwalony na awce i oboj tnie pali papierosa.
- Cze - powiedzia i jakby machn r
. Jego g os odbi si echem po sali.
By cz owieczkiem z potarganymi w osami. Siedzia zgarbiony, g owa i kolana trz
y mu si bez ustanku. Zaci gn
si papierosem.
Wlepili w niego wzrok.
- Co jest grane? - zapyta a Trillian.
- Nic - odpar Prak, wzruszaj c ramionami.
Artur za wieci mu prosto w twarz.
- My leli my, e ci gle jeszcze mówi pan prawd , sam prawd i tylko prawd .
- Ach, to... Tak, mówi em, jestem ju jednak gotów. Nawet w przybli eniu nie istnieje tyle prawdy, ile ludzie sobie
wyobra aj . Niektóre rzeczy s jednak do
mieszne...
Nagle na jakie trzy sekundy wybuchn szale czym miechem. Gdy przerwa , usiad i podrygiwa dalej g ow i
kolanami. Pali papierosa z dziwnym pó
miechem.
98
Ford i Zaphod wyszli z cienia i podeszli bli ej.
- Prosz o tym opowiedzie - zaproponowa Ford.
- Niczego ju nie pami tam... - odpar Prak. - Kiedy mia em zamiar to i owo zapisa , ale najpierw nie mog em
znale o ówka, potem pomy la em sobie: po co?
Nast pi o d
sze milczenie, w czasie którego czuli, jak wszech wiat powoli si starzeje. Prak wpatrywa si w
wiat o latarek.
- Zupe nie niczego? - zapyta w ko cu Artur. - Nie pami ta pan zupe nie niczego?
- Nie. Wiem jedynie, e wi kszo najlepszych kawa ków dotyczy a ab.
Nagle znów zacz rycze ze miechu i tupa .
- W niektóre kawa ki o abach po prostu by cie nie uwierzyli! Wyjd my st d i poszukajmy jakiej
aby. Rany, b
je traktowa zupe nie inaczej! - Skoczy na równe nogi i wykona kilka tanecznych kroków. Potem znów si zatrzyma i mocno
zaci gn papierosem. - Poszukajmy aby, bym móg si z niej po mia - powiedzia po prostu. - Tak poza tym, to kim
ciwie jeste cie?
- Przyjechali my ze wzgl du na pana - wyja ni a Trillian, nie ukrywaj c rozczarowania. - Nazywam si Trillian.
Prak potrz sn g ow .
- Ford Prefect - powiedzia Ford Prefect i wzruszy ramionami.
Prak potrz sn g ow .
- A ja - powiedzia Zaphod, gdy uzna , e milczenie jest wystarczaj co g bokie, by rzuci tak istotne o wiadczenie -
jestem Zaphod Beeblebrox.
Prak potrz sn g ow .
- A kim jest ten go ? - zapyta , wskazuj c trz
cym si barkiem na Artura, który sta milcz c, zatopiony w
rozczarowanych my lach.
- Ja? O... nazywam si Artur Dent.
Prakowi oczy o ma o nie wyskoczy y z orbit.
- Nie artuj! - zawy . - Ty jeste Artur Dent? Ten Artur Dent? - Zatoczy si do ty u, z apa za brzuch i na nowo
zacz o nim podrzuca ze miechu. - Cz owieku, e te akurat spotykam ciebie! Rany Julek! Jeste naj... przy tobie aby mog
si schowa !
Wy i tr bi ze miechu. Pad na awk . Rycza i wrzeszcza , wstrz sany atakami histerii. P aka ze miechu,
wymachiwa nogami w powietrzu, b bni pi ciami po piersiach. Powoli uspokoi si , ci ko oddychaj c. Spojrza na
obecnych. Spojrza na Artura. Wyj c ze miechu, znów pad na plecy. W ko cu zasn .
Artur sta z dr cymi ustami, podczas gdy pozostali nie li nieprzytomnego Praka do statku.
- Zanim znale li my Praka - mdwi Artur chcia em was opu ci . Chc tak w dalszym ci gu zrobi i my
, e
powinno to nast pi jak najszybciej.
Pozostali w milczeniu skin li g owami. Zrobili to w ciszy, zak ócanej jedynie mocno st umionym, oddalonym
odg osem histerycznego miechu dochodz cego ze znajduj cej si na drugim ko cu statku kabiny Praka.
- Pytali my go - ci gn Artur - czy raczej wy cie go pytali, bo mnie, jak wiecie, nie wolno si do niego zbli
,
pytali cie go o wszystko, ale najwyra niej nie ma nic do powiedzenia. Jedynie niesk adne fragmenty o niczym i dowcipy o
abach, których nie chc s ucha .
Pozostali próbowali utrzyma powag .
- W ko cu jestem pierwszym, który lubi si po mia z dobrego dowcipu. - Artur musia poczeka , a przestan si
mia . - Jestem pierwszy... - znów przerwa . Tym razem przerwa , by s ucha ciszy. Rzeczywi cie nast pi a bardzo nagle.
Prak by cicho. Od wielu dni yli z jego szale czym, nieprzerwanym miechem, nios cym si po ca ym statku i
przerywanym jedynie krótkimi okresami, w których cicho chichota lub spa . Dusza Artura paranoidalnie si skurczy a. To nie
by a cisza snu. Odezwa si brz czyk. Rzut oka na tablic kontroln poinformowa , e to Prak go uruchomi .
- Nie jest z nim dobrze - spokojnie powiedzia a Trillian. - Ten nieustaj cy miech doprowadza go do kompletnej
99
ruiny.
Wargi Artura zadr
y, nic jednak nie powiedzia .
- Lepiej chod my do niego - zaproponowa a Trillian.
Wysz a z kabiny Praka z powa nym wyrazem twarzy.
- Chce, by do niego wszed - zwróci a si do Artura, który na
na twarz mask zaciskaj cego usta mruka. W
ce g boko do kieszeni szlafroka i próbowa powiedzie co , co nie zabrzmia oby prostacko. Do okropne, ale nic takiego
nie wpad o mu do g owy.
- Prosz - powiedzia a Trillian.
Artur wzruszy ramionami i wszed , nie zdejmuj c z twarzy mrukliwej i w skoustnej maski, mimo wra enia, jakie
zawsze robi a na Praku. Spojrza na swego dr czyciela, który, szary i wycie czony, le
cicho na
ku. Jego oddech by
bardzo p ytki. Ford i Zaphod stali przy
ku i patrzyli z zak opotaniem.
- Chcia
mnie o co zapyta - powiedzia Prak s abym g osem i odkaszln .
Ju samo kaszlni cie spowodowa o, e Artur zesztywnia , przesz o mu jednak i nieco si uspokoi .
- Sk d wiesz? - zapyta .
Prak s abo wzruszy ramionami.
- Bo to prawda - odpar po prostu.
Artur wykorzysta okazj .
- Tak - powiedzia w ko cu do afektowanie - rzeczywi cie mia em pytanie. To znaczy, raczej mam odpowied i
chcia em wiedzie , jak brzmi pytanie.
Prak sk oni g ow ze wspó czuciem i Artur nieco si rozlu ni .
- To... no to, d uga historia - zaczaj - ale pytanie, które chcia bym pozna , to wielkie pytanie o ycie, wszech wiat i
ca reszt . Wiemy jedynie, e odpowied brzmi „Czterdzie ci dwa”, a to do ma o.
Prak znów skin g ow .
- Czterdzie ci dwa. Zgadza si .
Zrobi przerw . Cienie my li i wspomnie przemyka y mu przez twarz jak cienie chmur nad polami.
- Obawiam si , e pytanie i odpowied wzajemnie si wykluczaj - powiedzia w ko cu. - Znajomo jednego
wyklucza logicznie znajomo drugiego. Jest niemo liwo ci , by kiedykolwiek pozna jedno i drugie w tym samym
wszech wiecie.
Znów zrobi przerw . Na twarz Artura wkrad o si rozczarowanie i wygodnie rozpar o na zwyk ym miejscu.
- Je li jednak - ci gn Prak, staraj c si uporz dkowa my li - mimo wszystko tak si stanie, to pytanie i odpowied
zlikwiduj si nawzajem i zabior z sob wszech wiat, który zostanie zast piony czym znacznie dziwaczniejszym i jeszcze
bardziej pozbawionym sensu. Mo liwe, e ju dawno tak si sta o - doda , s abo si u miechaj c - ale nie ma co do tego
pewno ci.
Przez jego cia o przebieg s aby chichot.
Artur usiad na sto ku.
- Trudno - powiedzia z rezygnacj - po prostu mia em nadziej , e istnieje co na kszta t powodu, e ca y ten interes
istnieje.
- Znasz histori o powodzie? - zapyta Prak.
Artur przyzna , e nie, Prak za doda , e wie o tym i wobec tego opowiedzia histori .
- Pewnej nocy - zacz - na niebie planety, która jeszcze nigdy czego takiego nie widzia a, pojawi si pewien statek
kosmiczny. Planeta zwa a si Dalforsas, a statek kosmiczny to w
nie ten, którym lecimy. Pojawi si jako wiec ca nowa
gwiazda, p yn ca powoli po niebie. Prymitywni tubylcy, siedz cy na zimnych wzgórzach, spojrzeli znad swych paruj cych
nocnych napojów, wskazali dr cymi palcami w gór i przysi gli, e ujrzeli znak, znak od bogów, by powstali, poszli i zat ukli
ych ksi
t równiny.
100
Ksi
ta równiny spogl dali w gór z wysokich wie swych pa aców, zobaczyli wiec
gwiazd i zrozumieli j
jako jednoznaczny znak od bogów, by wyruszy i spa na przekl tych tubylców z zimnych wzgórz.
Po rodku w niebo spogl dali mieszka cy lasu, ujrzeli znak nowej gwiazdy i patrzyli na ni ze strachem i dr eniem,
gdy mimo i nigdy nic takiego nie widzieli, dok adnie wiedzieli, co przepowiada , i z rozpacz zwiesili g owy.
Wiedzieli, e znakiem by o, gdy pada deszcz.
Znakiem by o, gdy przestawa pada deszcz.
Znakiem by o, gdy zrywa si wiatr.
Znakiem by o, gdy wiatr si uspokaja .
Znakiem by o, je li przy pe ni ksi yca o pó nocy rodzi a si koza z trzema g owami.
Jako znak traktowane by o te cz sto, je li po po udniu rodzi si bez komplikacji zupe nie zdrowy kot, winia czy
dziecko z zadartym nosem.
Tak wi c nie by o adnej w tpliwo ci, e nowa gwiazda na niebie musi by ca kiem szczególnym znakiem.
Ka dy nowy znak oznacza za to samo - e ksi
ta równiny i tubylcy z zimnych wzgórz za chwil znów uderz na
siebie jak szaleni.
Nie by oby to takie straszne, gdyby ksi
ta równiny i tubylcy z zimnych wzgórz na miejsce szalonego uderzenia na
siebie nie wybierali zawsze lasu, gdy najgorzej wychodzili na tym jego mieszka cy, mimo e nie mieli nic wspólnego z
wojnami obu przeciwników.
Par razy, po kilku najgorszych rozróbach, mieszka cy lasu wysy ali pos a albo do wodza ksi
t równiny, albo do
wodza tubylców z zimnych wzgórz z daniem, by podano im powód niezno nego zachowania. Wódz za (wszystko jedno,
który akurat) bra pos a na stron i powoli, dok adnie, zwracaj c uwag na wa ne szczegó y, szeroko wyja nia powód.
Najstraszniejsze by o to, e powód by bardzo dobry. By bardzo jasny, bardzo rozs dny i realistyczny. Pose zawsze
zwiesza wtedy g ow , smutnia i czu si g upio, e nie rozumia , jak niesentymentalny i skomplikowany jest prawdziwy wiat
i na jakie trudno ci i sprzeczno ci trzeba by przygotowanym, je li chce si w nim
.
„Rozumiesz teraz?” - pyta wtedy wódz.
Pose milcz co kiwa g ow .
„I rozumiesz, e bitwy musz si odbywa ?”
Znów nast powa o milcz ce skinienie g ow .
„Rozumiesz te , dlaczego musz odbywa si w lesie, a interes wszystkich, z mieszka cami lasu w cznie, jest w
tym, by tak zosta o?”
„Eee...”
„W perspektywie d ugoterminowej”.
„Eee, tak.”
Powód stawa si dla pos a jasny i wys annik wraca do swych ludzi w lesie. Gdy dochodzi do domu, odkrywa , e w
zasadzie nie pami ta z wyja nienia nic poza tym, e powód wydawa mu si szalenie przekonywaj cy. Jak jednak brzmia , tego
zupe nie nie by sobie w stanie przypomnie .
By o to oczywi cie bardzo wygodne, gdy tubylcy i ksi
ta nast pny raz przebijali i wypalali sobie drog przez las i
zabijali ka dego jego mieszka ca, na którego si natkn li.
Prak przerwa opowie i patetycznie zakas
.
- To ja by em pos em po bitwach, które zosta y wywo ane pojawieniem si waszego statku, a by y szczególnie
okrutne. Wielu naszych zgin o. Pomy la em, e b
w stanie donie powód do mej wioski. Przeszed em si wi c i wódz
ksi
t mi go poda , lecz w drodze powrotnej powód umkn i rozp yn si w mej g owie jak nieg na s
cu. By o to wiele lat
temu i od tego czasu wiele si wydarzy o.
Spojrza na Artura i znów cichutko zachichota .
- Istnieje jeszcze co , co pami tam z okresu dzia ania narkotyku prawdy, oczywi cie poza abami. Jest to ostatnia
101
wiadomo od Boga do Jego stworzenia. Chcecie j us ysze ?
Przez chwil nie wiedzieli, czy maj go traktowa powa nie.
- Nie wyg upiam si - powiedzia . - Naprawd . Nie artuj .
Pier Praka unosi a si s abo, walczy o powietrze. Lekko dr
a mu g owa.
- Gdy us ysza em j po raz pierwszy, nie zrobi a na mnie wielkiego wra enia, gdy sobie teraz jednak my
, jakie
wra enie zrobi na mnie przedstawiony przez ksi cia powód i jak szybko go zapomnia em, to my
sobie, e ta wiadomo od
Boga mo e si w ko cu okaza sensowniejsza. Chcieliby cie j pozna ? Co?
W milczeniu skin li g owami.
- Od razu tak pomy la em. Je li rzeczywi cie was tak interesuje, to proponuj , by cie ruszyli i jej poszukali. Jest
napisana dziesi ciometrowymi ognistymi literami na szczytach gór Quentulus Quazgar w krainie Sevorbeupstry na planecie
Preliumtarn, trzeciej, patrz c od s
ca Zarss w sektorze galaktycznym OO7 Aktiv J Gamma. Jest chroniona przez lajestyczn
pow ok verntrow z Lob.
Po tym o wiadczeniu nast pi o d ugie milczenie, które w ko cu przerwa Artur.
- Przepraszam, gdzie? - zapyta .
- Jest napisana - powtórzy Prak - dziesi ciometrowymi ognistymi literami na szczytach gór Quentulus Quazgar w
krainie Sevorbeupstry na planecie Preliumtarn, trzeciej, patrz c od...
- Przepraszam - przerwa Artur. - Jakich gór?
- Quentulus Quazgar w krainie Sevorbeupstry na planecie...
- Jakiej krainie? Nie us ysza em dok adnie.
- Sevorbeupstry na planecie...
- Sevor... co?
- Rany boskie, cz owieku... - westchn Prak i umar ze z
ci.
W nast pnych dniach Artur my la troch o tej wiadomo ci, potem jednak postanowi , e nie pozwoli, by wybi a go z
rytmu, i trwa przy pierwotnym planie poszukania jakiej mi ej planety, na której móg by osi
i prowadzi ciche, samotne
ycie. Uzna , e po tym, jak w ci gu jednego dnia dwa razy uratowa wszech wiat, mo e teraz podchodzi do wszystkiego na
wi kszym luzie.
Wysadzili go na planecie Krikkit, która znów sta a si idyllicznym pasterskim wiatem, nawet je li piosenki czasami
dzia
y Arturowi na nerwy.
Sp dza du o czasu na lataniu.
Nauczy si porozumiewa z ptakami i odkry , e ich rozmowy s niewiarygodnie nudne. Wszystkie dotyczy y
szybko ci wiatru, rozpi to ci skrzyde , relacji mi dzy si a ci arem i w du ej mierze jagód. Artur odkry , e gdy cz owiek
nauczy si mowy ptako’w, dochodzi niestety bardzo szybko do wniosku, e powietrze wype nione jest prostack ptasi
paplanin . Nie mo na od niej uciec.
Z tego powodu Artur zrezygnowa z latania, nauczy si
na twardym gruncie i lubi go mimo mno’stwa
prostackiej paplaniny, jak s ysza tak e tutaj.
Pewnego dnia spacerowa po polach i nuci pod nosem piosenk , któr niedawno us ysza , gdy nagle sp yn z nieba
srebrny statek kosmiczny. Wyl dowa tu przed nim.
Otworzy si luk, wysun trap, ze rodka wyszed i zacz i w jego kierunku wysoki, szarozielony Obcy.
- Artur Filip... - odezwa si Obcy, spojrza ostro na Artura i rzuci okiem w notatnik w d oni. Zmarszczy czo o.
Potem znów spojrza na Artura.
- Ju ci raz mia em, nie?