Anna Kucharska
Całkiem dobra książka o
miłości
Mojemu mężowi
Rozdział 1
Elżbieta siedziała w swoim ulubionym fotelu – z
rzeźbionym oparciem i wyściełanym skórą. Dziergała
na drutach. Dokładnie w momencie, kiedy kończyła
ostatni ścieg, zadzwoniła jej jedyna córka.
– Słucham? – spytała Elżbieta, pomimo że na
wyświetlaczu komórki jaśniało imię jej dziecka.
Zawsze była rzeczowa i bardzo zachowawcza w
stosunku do Judyty.
– Mamo! – zawołał radośnie głos po drugiej
stronie. – Tomek mi się oświadczył! – niemal
wykrzyczała córka. – Wychodzę za mąż, mamo!
Elżbieta wiedziała, że w końcu nastąpi ten
moment. Długo wyczekiwany przez jej latorośl, która
związała się z tym mało ciekawym chłopakiem już
dziesięć lat temu. Poczuła się jak w dniu, kiedy
dokładnie sześć lat temu jej córka oświadczyła, że
wyprowadza się z domu. Zamieszkała razem z nim w
mieszkaniu na Nowym Mieście, kiedy oboje dostali
się na studia. Ona na administrację, on na
zarządzanie. Wielki ucisk spadł na jej klatkę
piersiową, starała się oddychać, ale czuła, że zaraz się
udusi. Czy cieszyło ją szczęście córki? Na pewno tak,
ale teraz po raz kolejny odczuła, że od niej odchodzi,
pomimo że odeszła już kilka lat temu. A w rok po jej
wyprowadzce zmarł Jerzy, jej jedyny przyjaciel, jej
ostoja, jej mąż.
– To wspaniale, córeczko – powiedziała wbrew
sobie. – Gratuluję!
– W końcu, co nie? – rzuciła Judyta, a jej matka
wyczuła w tym wyrażeniu jakiś sarkazm pomieszany
ze smutkiem, mimo że jej pierworodna miała
radosny, szczęśliwy głos. – Już myślałam, że się nie
doczekam! – dokończyła ze śmiechem.
– Tak, w końcu – odrzekła Elżbieta i starała się
uśmiechnąć.
Gdy skończyły rozmowę, po raz ostatni wbiła
druty w miękką włóczkę. W tym samym momencie
zadzwonił dzwonek przy frontowych drzwiach jej
wielkiego domu.
– Zrobiłam ci sz... – zaczęła, ale nie zdążyła
dokończyć, bo przystojny trzydziestoletni mężczyzna
już przywarł ustami do jej warg. – Szalik –
dokończyła i uśmiechnęła się do niego.
– Może założę go tam? – Wskazał palcem na
górę, a ona doskonale wiedziała, o co mu chodzi.
Pięć lat temu została sama, bez córki i męża, w
tym zjawiskowym, dużym domu na przedmieściach
miasta. Była piękną dojrzałą kobietą o pociągłych
rysach twarzy, idealnie lśniących kasztanowych
włosach i z doskonale wyrzeźbioną sylwetką. Szybko
więc znalazła ukojenie w ramionach swojego sąsiada
z naprzeciwka, samotnego architekta o wyglądzie
modela. Jej córka dobrze wiedziała o istnieniu
Mateusza, ponieważ nigdy nie kryła tego, że między
nią a tym młodszym mężczyzną coś jest. Wiedziała,
że Judyta, mimo pewnych oporów, zaakceptowała ten
układ i zapewne sądziła, że łączy ich jedynie
przelotny romans, nic więcej. Ale to było coś więcej,
a Elżbieta zaczęła coraz mocniej zdawać sobie z tego
sprawę.
Z szybkością błyskawicy znaleźli się w jej
sypialni, a Mateusz jednym ruchem zerwał z niej
amarantową sukienkę. Kiedy już leżeli w swoich
ramionach, wyczerpani i uśmiechnięci, mężczyzna
rzekł:
– Leż tutaj, kochanie. Nigdzie nie odchodź. –
Był tajemniczy, ale czy nie to właśnie pociągało ją w
nim najbardziej?
Objął wzrokiem nagą, perfekcyjną sylwetkę
Elżbiety, pocałował ją w czoło, wstał z łóżka i teraz
przewracał kieszenie porzuconej na podłodze
marynarki. Kiedy wyciągnął z niej jakieś zawiniątko,
powiedział:
– Zamknij oczy.
Uczyniła to posłusznie. Była przekonana, że po
raz kolejny ma dla niej drogocenny prezent, kolię lub
kolczyki.
Uwielbiał
ją
obdarowywać
kosztownościami, mimo że sama bez problemu
mogłaby pozwolić sobie na takie przyjemności. Jerzy
pozostawił po sobie ogromny spadek, co zważywszy
na to, że za życia prowadził własną kancelarię
adwokacką, było czymś oczywistym.
– Już możesz otworzyć – wyszeptał cicho
Mateusz.
Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła klęczącego
przed nią kochanka, który trzymał w ręce małe
pudełeczko. Wewnątrz błyszczał złoty pierścionek z
czerwonym rubinem. Podniosła się na
przedramionach i zdumiona spojrzała mu w oczy.
– Co to? – spytała lekko drżącym głosem.
W odpowiedzi podarował jej ten swój zabójczy
uśmiech, który sprawiał, że wyglądał zadziornie i
niezwykle pociągająco.
– Elżbieto Mario Zofio – zaczął bardzo
poważnie. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i
zostaniesz moją żoną? – dokończył, a chociaż starał
się nad sobą panować, łamał mu się głos.
Popatrzyła na niego zszokowana.
– Ale ja jestem stara – powiedziała do niego, a
on odgarnął jej włosy z czoła i rzekł: – Nie jesteś
stara, jesteś piękna.
Czy go kochała? Przez ostatnie lata ciągle
zadawała sobie to pytanie, ale teraz była pewna, że
odpowiedź na nie jest twierdząca.
– Boże, szczeniaku... – Przygarnęła go do siebie
ramieniem i cicho, ale zdecydowanie powiedziała: –
Tak.
Jego twarz rozpromieniała, a gdy wsunął jej na
palec pierścionek, wyraźnie wzruszony rzekł:
– Kocham cię.
– A ja ciebie, dzieciaku. – Pocałowała go
namiętnie w usta, a on się odwzajemnił.
Była niewymownie szczęśliwa, ale równie
mocno przerażona. Jak miała o tym powiedzieć
Judycie? Wiedziała, że córka nie będzie zadowolona
z jej decyzji...
Judyta kończyła nakładać na dwa talerze
spaghetti bolognese. Jej narzeczony, w końcu mogła
tak o nim myśleć i mówić, siedział naprzeciwko niej
w kuchni z kubkiem w ręku i pił swoją drugą tego
dnia kawę. Była wolna sobota, a oni, tak jak
zaplanowali to już kilka dni wcześniej, z samego rana
wybrali się do jubilera, gdzie Judyta mogła wreszcie
wybrać wymarzony pierścionek. Kiedy zdecydowała
się na drobny krążek z białego złota z niewielkim
diamentem pośrodku, Tomasz zapłacił za zakup i
uradowani wyszli razem ze sklepu. Gdy wrócili do
mieszkania, usiedli na kanapie, a kiedy on spytał, czy
zostanie jego żoną, była tak szczęśliwa, że od razu
odpowiedziała twierdząco, a z jej oczu popłynęły łzy.
Teraz mieli zjeść wspólnie obiad, a następnie Tomasz
miał zacząć pakować swoją walizkę, bo na drugi
dzień z samego rana wyjeżdżał razem z paroma
ludźmi z firmy na spotkanie z bardzo ważnym
kontrahentem z Warszawy. Ten dzień nie różnił się
niczym od pozostałych, ale im to odpowiadało. Oboje
nie cierpieli tego całego romantycznego kitu,
rzewnych kolacyjek przy świecach i tego typu
banałów. Byli ze sobą już dziesięć lat i doskonale
zdawali sobie sprawę z tego, że w końcu zdecydują
się na ten ważny krok. Było to tak naturalne, jak to,
że po zimie przychodzi wiosna.
– Tomeczku. Może jednak zostaniesz w domu? –
spytała Judyta, kiedy oboje zaczęli spożywać posiłek,
z nadzieją, że tym razem odpowie twierdząco.
Przecież to były ich wyczekane zaręczyny, a jego na
drugi dzień miało już nie być u jej boku.
Tomek popatrzył na nią lekko zirytowany. W
zasadzie nic nie musiał mówić, bo ona znała już
odpowiedź.
– Judka, dobrze wiesz, jak ważny jest ten klient.
Muszę jechać. Jeśli uda nam się podpisać z nim
umowę, „R-Budimex” zyska naprawdę lukratywny
kontrakt.
Wiedziała o tym aż za dobrze, ale dzisiaj chciała,
by był tylko jej, nie firmy. Chociaż raz, bo odkąd
ponad rok temu, zaraz po ukończonych studiach,
zatrudnił się w „R-Budimeksie” miała wrażenie, że
jest bardziej związany ze swoją pracą niż z nią.
– Ale, Tomuś – nie dawała za wygraną. –
Przecież dzisiaj się zaręczyliśmy. Czy nie wystarczy,
że pojadą Bartek, Krzysiek i Weronika?
– Judyta, nie zaczynaj znowu. Dobrze wiesz, że
muszę jechać. – Jego twarz napięła się w jednej
chwili, a ona już wtedy wiedziała, że go nie
przekona. Zbyt dobrze go znała. – Poza tym to ty
chciałaś dzisiaj to załatwić, pamiętasz? – dodał
prawie gniewnie i wstał od stołu.
To było nie fair. Przecież oboje to ustalili.
Rozumiała, że ma obowiązki, ale czy ona nie była od
nich ważniejsza? Czekała na ten dzień od dziecięciu
lat. Teraz, gdy w końcu nadszedł, wcale nie był
najszczęśliwszym dniem w jej życiu. A przecież
powinien być. Popatrzyła na swoje szczupłe palce, a
gdy napotkała wzrokiem zaręczynowy pierścionek,
przeciągnęła po nim lekko kciukiem.
Była dziewiętnasta, a oni już kładli się spać.
Tomek jednak nie dał się przekonać i nazajutrz z
samego rana miał wyjechać do Warszawy. Kładąc się
obok narzeczonego, delikatnie musnęła jego ramię. A
gdy on pogłaskał ją po głowie, przysunęła się bliżej.
– A może byśmy, no wiesz... – wyszeptała mu
cicho do ucha.
Tomek spojrzał na nią zdziwiony.
– Judka, nie mogę. Muszę się wyspać, bo jutro to
ja prowadzę auto.
Judyta posmutniała i rzekła:
– Ale, kochanie, dzisiaj są nasze zaręczyny.
Lecz mężczyzna tylko odwrócił się do niej
plecami, głośno westchnął, a gdy zgasił nocną
lampkę, już wiedziała, że i tej prośby nie usłucha. Co
się właściwie działo? To miał być najwspanialszy
dzień w jej życiu. Miał być, jednak nie był.
Dlaczego? Przecież byli ze sobą tacy szczęśliwi.
Kiedy Karina nerwowo przeżuwała miętową
gumę i myślała o tym, że wczorajszy test ciążowy,
który zrobiła rano w pracy, pokazywał dwie różowe
kreseczki, nabrała w płuca powietrza i wykonała
ogromny balon, który teraz wplątał się w jej krótkie
blond kosmyki. To wyrwało ją z zadumy i od razu
zaczęła poprawiać włosy, ale wielkie słuchawki na
uszach – nieodzowny element pracy w call center –
zsunęły się z jej głowy, gdy tylko wykonała
gwałtowniejszy ruch ręką. Wyglądało na to, że jej
przeczucia się sprawdziły, a fakt, że od dwóch
miesięcy nie miała miesiączki, tylko zaświadczał o
tym, o czym nie chciała nawet myśleć.
Na biurku zaczął brzęczeć jej telefon, a gdy
spojrzała na mały świecący ekranik, okazało się, że
otrzymała SMS-a od swojej najlepszej przyjaciółki, z
którą nie widziała się już cały długi miesiąc. „Tomek
mi się oświadczył! Może z tej okazji małe alko jutro
na mieście?” – brzmiała treść wiadomości. Karina
była w szoku, zawsze uważała, że Tomek jest
strasznym tchórzem i prędzej ucieknie na biegun
północny, by poznawać zwyczaje eskimoskiej
ludności, niż oświadczy się Judycie. Jasne, byli ze
sobą już bardzo długo, ale z tego, co zdążyła
zauważyć, byli jak ogień i woda. Jej przyjaciółka –
wieczna optymistka o wyglądzie perfekcyjnej
czarnowłosej kusicielki. Natomiast Tomasz był do
znudzenia racjonalistą o jasnych jak słoma włosach i
nieskazitelnie białej cerze. Nigdy nie powiedziała
tego Judycie, z którą zaprzyjaźniła się już na
pierwszym roku studiów, ale uważała, że kompletnie
do siebie nie pasują.
Jeszcze chwilkę wpatrywała się w tekst
wiadomości, po czym odpisała: „To fantastycznie!
Gratuluję, kochana! Gdzie i o której?”. Umówiły się
na następny dzień o dziewiętnastej pod studnią na
rynku, w najpopularniejszym miejscu spotkań
rzeszowskich imprezowiczów.
Rozdział 2
Tomka nie było dopiero dwie godziny, a Judyta
już za nim tęskniła. Zastanawiała się długo nad
wczorajszymi wydarzeniami i doszła do wniosku, że
zwyczajnie przesadza i panikuje. Przecież wiedziała,
że ją kocha i że są dla siebie stworzeni. Czuła to,
odkąd po raz pierwszy zobaczyła go jedenaście lat
temu na dyskotece w „Akademii”, niegdyś
najlepszym klubie w Rzeszowie. Rozumiała, że
musiał wyjechać w interesach. Przecież nie mógł
zaniedbać swoich obowiązków tylko dlatego, że
wczoraj się zaręczyli. Wiedziała, że w ten sposób
stara się zapewnić im lepszą przyszłość. Poza tym już
za dwa dni miał wrócić, więc w gruncie rzeczy nic
się nie stało.
Teraz siedziała w kuchni, dzierżąc w dłoni kubek
malinowej herbaty, i przez okno ich kawalerki
zerkała z wysokości dziesiątego piętra na miejski
zgiełk. Mieszkali w wieżowcu, na bardzo tłocznym
osiedlu w środku miasta. Niektórzy ludzie dziwili się,
dlaczego zamieszkali w takim hałasie. Jednak oni
lubili ten dźwięk budzącej się do życia metropolii,
który w miarę jak dzień dobiegał końca, słabł,
niczym tętno u odpoczywającego po biegu
sportowca. Mieli wiele wspólnych cech i
zainteresowań. To było najważniejsze i sprawiało, że
ich związek posiadał solidne fundamenty.
Przynajmniej ona zawsze tak myślała.
Zastanawiała się, co słychać u Inki, jej najlepszej
przyjaciółki, której nie widziała już od miesiąca. W
ich relacji najlepsze było to, że obie nie miały sobie
tego za złe, ponieważ wiedziały, że czasami natłok
obowiązków nie pozwala widywać się częściej.
Dzisiaj wieczorem miały się zobaczyć i Judyta już
cieszyła się na to spotkanie. Nie mogła doczekać się
reakcji przyjaciółki na widok jej zaręczynowego
pierścionka. Przeczuwała, że tego wieczoru nie wyjdą
z knajpy żywe.
Karina stanęła pod studnią dokładnie o
dziewiętnastej. Teraz czekała na swoją przyjaciółkę,
która jak zwykle się spóźniała, i przestępowała z nogi
na nogę, ponieważ chłód wrześniowego wieczoru
wyraźnie dawał się jej we znaki.
– Inka! – zawołała radośnie Judyta na jej widok.
Tylko ona ją tak nazywała. Dla reszty świata była
Kariną.
Uściskały się serdecznie i skierowały kroki w
stronę swojego ulubionego rzeszowskiego baru.
Kiedy zajęły stolik przy ścianie, Judyta wyciągnęła
do przyjaciółki prawą dłoń i cała w skowronkach
powiedziała: – Patrz, mała, jakie cudo!
Karina musiała przyznać, że pierścionek był
bardzo gustowny.
– Sama wybierałaś? – zapytała z uśmiechem. Nie
podejrzewała Tomka o tak dobry gust.
Judyta się zaśmiała i odrzekła:
– No jasne. – Mrugnęła do niej z drugiego końca
stołu.
Usiadły w części dla palących, dlatego Judyta
już wyciągała ze swojej torebki paczkę mentolowych
slimów.
– Palisz? – spytała przyjaciółkę.
Karina spojrzała na nią lekko stremowana i
skłamała:
– Nie, rzuciłam. – Bała się, że kto jak kto, ale
Judka znała ją za dobrze. Nie chciała, żeby
przyjaciółka zaczęła coś podejrzewać, więc szybko
dodała: – Wiesz, teraz jest taki trend, a ja zawsze
staram się podążać za modą.
Jednak ku jej zdumieniu dziewczyna spojrzała na
nią z wyraźną aprobatą i rzekła:
– Szczęściara. Zazdroszczę ci, tak trzymaj. Ja też
chciałabym rzucić.
Karina uśmiechnęła się i wbiła wzrok w podłogę.
Nie chciała tego robić, okłamywać Judyty. Tym
bardziej, że czuła, iż musi jej o tym powiedzieć. Na
razie jednak uznała, że najważniejszą informacją są
zaręczyny przyjaciółki, dlatego szybko zmieniła
temat i zaczęła wypytywać ją o pierścionek i
planowaną datę ślubu.
– Jeszcze nie wiemy. Ale chcielibyśmy w lipcu –
odpowiedziała Judyta, wydmuchując z ust dym
papierosowy.
Gdy w końcu podeszła do nich młodziutka
kelnerka, aby przyjąć zamówienie, pierwsza
odezwała się Judyta. Marzyła o piwie, od momentu
gdy tylko przekroczyły próg knajpy.
– Ja poproszę warkę czerwoną.
– Laną czy z butelki? – zapytała sympatyczna
kelnerka.
– Z butelki poproszę – odpowiedziała
czarnowłosa kobieta.
– Jasne, a co dla pani?
– Sok bananowy – odparła Karina.
Judyta spojrzała zszokowana na blondynkę
siedzącą naprzeciwko niej, jakby zobaczyła ją po raz
pierwszy w życiu. Wszystko można było o niej
powiedzieć, ale na pewno nie to, że kiedykolwiek
stroniła od alkoholu. Zmierzyła przyjaciółkę czujnym
wzrokiem.
– Co jest grane?
Karina poczerwieniała na twarzy, to wystarczyło
za odpowiedź.
– Chyba nie jesteś...? – zaczęła Judyta, ale gdy
zobaczyła utkwione w sobie, błękitne jak tafla
górskiego jeziora, oczy koleżanki, nie miała już
żadnych wątpliwości.
– Tak. Jestem w ciąży, Judka.
Karina zobaczyła na twarzy przyjaciółki wielkie
zdziwienie, a następnie niedowierzanie.
– No co ty? Chyba żartujesz! Ale jak? –
Odruchowo przysłoniła usta dłonią.
– Niestety to prawda – odrzekła.
– Inka, kto jest ojcem? – zapytała już rzeczowym
tonem Judyta.
Na twarz Kariny wypłynął wstydliwy rumieniec.
– To Igor...
Judyta nie wierzyła własnym uszom. Kiedy
kelnerka przyniosła ich zamówienie, wypiła jednym
haustem pół butelki piwa, odstawiła ją na stolik,
zapaliła kolejnego papierosa, wydmuchała
gwałtownie dym i w końcu przemówiła:
– Inka, ale ja myślałam, że on jest...
– Gejem? – dokończyła za nią przyjaciółka.
Tamta pokiwała głową i wydukała:
– No.
Karina też tak sądziła, a właściwie była o tym
przekonana. Igor Kwiatkowski był jej szczerym
przyjacielem. To z nim zawsze imprezowała, odkąd
Judyta zaczęła więcej pracować i nie miała dla niej
już tyle czasu co kiedyś.
– Ja też tak sądziłam – rzekła blondynka. – I
uwierz mi, Judka, kiedy dwa miesiące temu, po
mocno zakrapianej bibie, obudziłam się nad ranem w
swoim zajebiście wygodnym łóżku, a obok
zobaczyłam nie kogo innego, tylko jego, to sądziłam,
że to jakiś cholerny żart. Widzisz, znowu urwał mi
się film... Ale jemu najwyraźniej nie, bo – w
przeciwieństwie do mnie – bardzo dużo pamiętał z
poprzedniego wieczoru. Dla niego to też był szok.
Myślę, że chyba dla niego nawet większy niż dla
mnie.
Kiedy Karina skończyła mówić, Judyta oparła
się bezgłośnie o wezgłowie swojego krzesła i zdusiła
w popielniczce niedopałek papierosa. Jedyne, co
mogła w tym momencie powiedzieć, brzmiało: – O
kurwa...
Był piękny jesienny poranek, a Elżbieta oglądała
swój cudowny pierścionek zaręczynowy, który
błyszczał w pierwszych tego dnia promieniach
słońca. Nie mogła w to uwierzyć. Po raz kolejny
miała stanąć na ślubnym kobiercu, a przecież miała
już pięćdziesiąt pięć lat. On był od niej o dwadzieścia
pięć lat młodszy, to dokładnie tyle, ile miała jej
córka. Dla niej wiek nie stanowił żadnej przeszkody,
bo wiedziała, że jej miłości nie da się zmierzyć
żadnymi metryczkami, ale martwiła się o reakcję
Judyty. To na pewno się jej nie spodoba, ale musiała
ją powiadomić. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi,
tym bardziej teraz, kiedy jej córka również
powiedziała swoje „tak”, ale czuła, że prędzej czy
później będzie musiała ją poinformować. I choćby
tamta nie była zadowolona z jej decyzji, to ona
postanowiła, że nie będzie się tym przejmować. Bo
kochała Mateusza całym sercem. Jednak w
momencie, gdy w głowie planowała scenariusz tego,
jak powie to córce, bardzo się obawiała.
Po południu wybrała się do ślusarza, aby dorobić
drugą parę kluczy dla swojego narzeczonego. Boże,
to było takie piękne! Czuła się tak, jakby znów
przeżywała swoją młodość. Już wcześniej poważnie
o tym myślała, a teraz gdy on jej się oświadczył, nie
miała najmniejszych wątpliwości, że to najlepsza
decyzja, jaką podjęła. Pragnęła z nim zamieszkać,
aby codziennie móc na niego patrzeć i wiedzieć, że
należy tylko do niej, a ona do niego.
W drodze powrotnej zrobiła zakupy. Była w tym
prawdziwą mistrzynią.
Odkąd razem z Jerzym ukończyli studia
prawnicze, na których notabene się poznali, on zaczął
pracować w zawodzie i od razu do ich małego
gospodarstwa zaczęły napływać naprawdę wielkie
pieniądze. Nie musiała więc pracować. Zresztą, nigdy
nie chciała. Stanowili z Jerzym tradycyjną rodzinę.
On był głową domu i zarabiał na utrzymanie. Ona zaś
była szyją. Kochała zajmować się domem, naprawdę
odnajdywała szczęście w gotowaniu, sprzątaniu, a
później, gdy urodziła się Judytka – w zajmowaniu się
dzieckiem. Nie czuła się przy tym jak kura domowa,
była po prostu najlepszą na świecie panią domu, żoną
i matką. I spełniała się we wszystkich tych swoich
rolach na piątkę z plusem. Wieczorami, gdy mąż
siedział w swoim gabinecie i pochylał się nad
papierami, a córka zasypiała w swoim pokoju, ona
czerpała przyjemność ze swoich dwóch miłości,
czytania i robienia na drutach.
Dzisiaj w jej torbie na zakupy znalazły się
kaczka, pomarańcze i wytrawne czerwone wino.
Planowała przyrządzić swojemu mężczyźnie
wyśmienitą kolację.
Z piekarnika unosił się już wspaniały aromat
kaczki w pomarańczach, dlatego szybko zeszła po
schodach ze swojej sypialni na dół do kuchni.
Wcześniej zdążyła wziąć szybki prysznic, wystroić
się w swoją ulubioną złotą sukienkę, ułożyć włosy i
zrobić makijaż. Gdy wyciągała danie z gorącego
piekarnika, do jej drzwi zadzwonił dzwonek.
Pospiesznie poszła otworzyć. Przed nią stał Mateusz
z bukietem czerwonych róż. Tak często ją
rozpieszczał. Uwielbiała go za to. Czuła się wtedy
doceniona i szczęśliwa.
– Dla mojej pięknej narzeczonej – powiedział i
wręczył jej kwiaty, po czym wszedł do środka,
zamknął drzwi, pocałował ją gorąco w usta i
wyszeptał jej do ucha:
– Boże, kochanie. Jesteś taka seksowna... – I
znów zaczął ją obsypywać pocałunkami, a wtedy
kobieta zaśmiała się i odepchnęła go lekko od siebie,
mówiąc:
– O, nie. Najpierw kolacja.
– A ja bym chciał od razu deser – zażartował i
zaraz się do niej przysunął. Była jednak nieugięta, tak
bardzo chciała mu już wręczyć klucze.
– Jeny, dzieciaku. Idziemy jeść.
To rzekłszy, skierowała się w stronę kuchni.
Mężczyzna poszedł za nią, ale ciągle
obdarowywał ją jednoznacznymi spojrzeniami, co nie
uszło jej uwadze. Kiedy wstawiła kwiaty do wazonu,
podała kolację, którą zjedli w jej gustownej jadalni.
Wtedy wyciągnęła zza biustonosza pęk kluczy i
przesunęła go po blacie stołu w kierunku
narzeczonego. Mateusz wziął do ręki ten
niespodziewany podarunek, w zdumieniu uniósł ku
górze swoje gęste brwi, a wówczas ona spytała:
– Zamieszkasz u mnie?
Widziała, jak w jednej chwili jego twarz
rozpromieniała. Wstał, podszedł do niej, podał jej
dłoń, a ona posłusznie powstała. W tym momencie
objął ją delikatnie i wtopił w nią swoje usta.
– To kiedy mogę przynieść swoje rzeczy? –
spytał uśmiechnięty, gdy wreszcie przestał ją
całować.
– Może teraz? – odrzekła Elżbieta, a on
obdarował ją przepięknym uśmiechem i rzekł:
– Mówiłem ci już, że cię kocham?
Ona przewróciła oczami i odparła:
– Tak, zaledwie wczoraj.
Trzydziestolatek przybliżył się do niej,
pocałował ją w czubek nosa, a potem powiedział:
– Przyzwyczajaj się, maleńka. Bo od dzisiaj
będziesz to słyszeć codziennie.
Elżbieta poczuła, że jest niesamowicie
szczęśliwa z tym młodym, zabójczo przystojnym
mężczyzną, i nie mogła się doczekać, kiedy oficjalnie
będzie już tylko jego. Nie myślała już z niepokojem o
tym, jak przekaże swojej córce informację o
zaręczynach. Wiedziała, że Judyta nie może
decydować o tym, jak powinna przeżyć swoje życie,
które właśnie teraz zaczynała na nowo.
Rozdział 3
Ostatniego wieczoru w barze Karina zgodziła się
ze swoją przyjaciółką, kiedy ta zasugerowała, że
powinna pójść do lekarza, aby się upewnić, czy na
pewno jest w ciąży. Dzisiaj z samego rana, nim
poszła do pracy, zarejestrowała się na popołudnie do
ginekologa. Oczywiście prywatnie, nie przez NFZ.
Nie miała najmniejszej ochoty czekać, aż wyrośnie
jej brzuch, aby lekarz powiedział jej, że urodzi
dziecko. Musiała wiedzieć teraz. Przez cały dzień
stresowała się tą wizytą, non stop obgryzała
paznokcie i nie była już taka pewna, że po południu
wejdzie do gabinetu. Ale na szczęście Judyta przez
cały czas wspierała ją, pisząc SMS-y, że da radę, że
musi, że to dla jej dobra.
Teraz czekała pod drzwiami ginekologa na swoją
kolej. Obok niej jakaś młoda kobieta głaskała się po
swoim wielkim brzuchu i serdecznie uśmiechała do
wszystkich, którzy patrzyli na nią z błyskiem
rozczulenia w oczach. Karina nie wiedziała, czy na
pewno jest gotowa, aby zostać matką. Nie
spodziewała się, że macierzyństwo to tylko słodki
obrazek zadowolonej matki, która promienieje za
każdym razem, gdy patrzy na swoje pociechy.
– Pani Karina Olczyk. – Z gabinetu wyszła
starsza pielęgniarka.
Karina wstała niepewnie, czuła, jak ze strachu
trzęsą się jej kolana.
– Proszę wejść – powiedziała pielęgniarka, gdy
zobaczyła przed sobą drobną blondynkę, która wstała
z krzesła, lecz nie podeszła do drzwi, jakby czegoś
się obawiała.
Karina dopiero wówczas zrobiła pierwszy krok
w stronę gabinetu.
Lekarz pytał ją o samopoczucie, a gdy rzekł, że
wszystkie objawy wskazują na ciążę, poprosił
pielęgniarkę, aby włączyła aparat, przy którym stało
szpitalne łóżko.
– Proszę się tutaj położyć i podnieść do góry
koszulkę – powiedział, a Karina pomyślała, że chce
mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.
Kiedy wylał na jej brzuch zimny żel, odruchowo
się zaśmiała. Mężczyzna w kitlu przejeżdżał po nim
dziwnym przyrządem. Wówczas na małym ekraniku
obok łóżka pojawił się jakiś szary, zamazany i
niewyraźny obraz. Ginekolog w milczeniu wpatrywał
się przez kilka minut w ten niezwykły obrazek, z
którego ona nic nie potrafiła wyczytać.
– Dobrze, pani Olczyk – powiedział w końcu. –
Wygląda na to, że faktycznie jest pani w ciąży.
Dopiero słysząc to z ust lekarza, uświadomiła
sobie, że to prawda, że ta ciąża to fakt nie do
podważenia.
– Widzi pani? Tutaj mamy maleńki zarys postaci,
to pani dziecko. Jest jeszcze bardzo malutkie, ale już
je widać – rzekł do niej i szeroko się uśmiechnął.
Lecz ona nic nie mogła dostrzec.
Wyszła z przychodni, wyciągnęła swoją nokię i
napisała do Judyty wiadomość: „Jestem”. Tylko tyle,
nic więcej. Bo nic więcej nie musiała pisać. Prawie
od razu otrzymała od przyjaciółki odpowiedź, która
brzmiała: „Kiedy się widzimy?”.
Przyszedł wreszcie wyczekiwany przez Judytę
wtorek. W tym dniu miał wrócić z Warszawy Tomek.
Przez cały dzień nie mogła wysiedzieć w swoim
biurze. Pracowała w urzędzie miasta i do jej pokoju
ciągle przychodzili jacyś petenci. Jednak ona nie
mogła się skupić na pracy, myśląc cały czas o
wieczorze, kiedy w końcu przytuli swojego
narzeczonego. Do tego Karina napisała jej, że
rzeczywiście jest w ciąży. Nie wiedziała, co zrobiłaby
na miejscu swojej najlepszej przyjaciółki. Uważała
jednak, że Karina powinna porozmawiać z ojcem
dziecka, nawet jeśli ten wolał chłopców.
Wyrwała się wreszcie z biura i siedziała w
swoim ulubionym pomieszczeniu ich małego
mieszkania, czyli kuchni. Pichciła obiad dla Tomka,
na pewno będzie głodny, kiedy wróci do domu.
Podczas gdy mieszała rosół w wielkim garze, na jej
telefon przyszła wiadomość od Tomasza:
„Musimy zostać do czwartku. Koleś jest
nieugięty. Kocham cię, nie martw się o mnie”.
Ale jak to? Była wściekła. Zamiast odpisać,
postanowiła do niego zadzwonić, ale odpowiedziała
jej tylko automatyczna sekretarka. Napisała zatem:
„Tomek, natychmiast wracaj do domu!”. To było
nieprzemyślane, wiedziała, że nie lubił czuć, iż
próbuje coś na nim wymóc. Ale w tym momencie
była na niego taka zła, że nie potrafiła logicznie
myśleć.
Dosłownie w kilka minut po tym, jak wysłała mu
SMS-a, zadzwoniła jej matka.
– Witaj, kochanie – zaczęła.
– Cześć, mamo – głos Judyty był ponury.
Elżbieta najwyraźniej to wyczuła, bo spytała:
– Coś się stało?
– Nie, mamo.
Nie umiała zwierzać się matce, zawsze stanowiły
dwa osobne byty, które wprawdzie darzyły się
miłością, ale nigdy nie chciały zbyt wiele wiedzieć o
sobie nawzajem.
– Słuchaj, co porabiasz dzisiaj? – zapytała. Nie
zamierzała się przejmować, nie chciała dopytywać.
Stwierdziła, że pewnie znowu jej córka pokłóciła się
z Tomkiem. To nie była jej sprawa, od zawsze
szanowały swoją intymność.
– W zasadzie to nic – zabrzmiała odpowiedź.
– To świetnie. Może wpadniecie wieczorem na
kolację?
– Dobrze, mamo. Ale przyjdę sama, Tomek
wyjechał w interesach. O której mam być? – spytała
Judyta, a jej matka pomyślała, że to strasznie dziwne,
że narzeczonego jej córki znowu nie ma w domu, tym
bardziej że przecież niedawno się zaręczyli. Nie
chciała jednak o nic pytać. Poza tym jej to było na
rękę. Przynajmniej nie będzie musiała czuć się
skrępowana przy tym blondasku, którego nigdy nie
darzyła zbytnią sympatią, kiedy będzie przekazywała
córce tak ważną informację.
– Około osiemnastej? – zaproponowała.
– Świetnie, na pewno wpadnę.
– To do potem – pożegnała się Elżbieta.
– Do potem, pa – odpowiedziała jej córka.
Elżbieta rozłączyła się, a obok niej stał już jej
ukochany z pytaniem wypisanym na twarzy.
– Przyjedzie? – zapytał.
– Tak, będzie o osiemnastej – odparła.
– To świetnie. – Uśmiechnął się do niej i
pogłaskał ją po ramieniu.
Tak, to świetnie. W końcu jej powie. Jednak
nerwy robiły swoje. Cały dzień chodziła struta po
domu, w którym do przesady wyczyściła każde
pomieszczenie. Wczoraj Mateusz przyniósł do niej
swoje rzeczy, a ona, sprzątając w łazience, dostrzegła
jego szczoteczkę do zębów obok swojej i
uśmiechnęła się na ten widok. Teraz byli już razem i
nikt nie mógł ich rozdzielić. Wierzyła w to głęboko,
ale ciągle bała się reakcji córki, tej, z którą nigdy nie
miała łatwych relacji. Nie rozmawiali jeszcze z
Mateuszem na ten temat, ale wczoraj coś napomknął
o tym, że chciałby sprzedać swój dom. Czy było na
to za wcześnie? Skądże. Uważała, że było na to
nawet za późno, gdyż żałowała, że nie potrafili
zadecydować wcześniej o wspólnym życiu. Ale
wszystko ma swój czas, ich uczucie również musiało
dojrzeć, aby w tym momencie mogli znaleźć się tam,
gdzie najbardziej pragnęli, w swoich ramionach. Już
na zawsze.
Rozdział 4
Córka Elżbiety Malinowskiej stała pod
inkrustowanymi drzwiami rodzinnego domu na
Zalesiu i zastanawiała się, czy w ogóle chce tam
wejść. Bezwiednie zaczęła tłamsić w spoconych
rękach rąbek swojej liliowej spódnicy. Ostatni raz
była tutaj w święta. I był też on, ten cały Mateuszek,
z którym jej matka miała romans. Żałowała, że nie
ma z nią Tomka, bo jego obecność na pewno
dodałaby jej otuchy. W końcu wyciągnęła palec
wskazujący prawej ręki, na której lśnił zaręczynowy
pierścionek, i niepewnie nacisnęła dzwonek przy
drzwiach.
Elżbieta otworzyła drzwi. Jej serce waliło jak
młot. Jak miała jej to powiedzieć? Jak? Przywitała się
z córką, którą ucałowała w policzek, i delikatną
dłonią, której paznokcie były przyozdobione
perfekcyjnie wykonanym french manicure, wskazała
jej salon, w którym siedział Mateusz. Skinął do niej
uprzejmie głową i dorzucił „dzień dobry”, ale ona na
jego widok od razu skamieniała. Elżbieta wiedziała,
że ten wieczór nie będzie należał do najłatwiejszych.
Kiedy Judyta zobaczyła siedzącego na kanapie w
salonie kochanka swojej matki, miała ochotę wyjść.
Co on tu robił? Przez telefon matka nic nie
wspominała o jego obecności. Mimo tego, wbrew
sobie, odwzajemniła jego uśmiech. Nie chciała
niepotrzebnych awantur.
Przeszli do jadalni. Na stole czekała już na nich
obiadowa zastawa. Judyta usiadła na miejscu przy
oknie, które zawsze zajmowała. Zrobiła to między
innymi dlatego, że doskonale wiedziała, iż Mateusz
także lubił siadać na tym konkretnym krześle. Jednak
tym razem udało się jej go uprzedzić.
Jej piękna matka wniosła na tacy gorącą
potrawkę z kurczaka.
Zjedli kolację w krępującym milczeniu. Elżbieta
wiedziała, że musi to z siebie w końcu wydusić.
Godzinę temu jej mężczyzna zapytał, czy na pewno
chce, aby towarzyszył jej w tym spotkaniu.
Odpowiedziała, że oczywiście, gdyż wolała go mieć
przy sobie, gdy będzie dzielić się z córką nowiną.
Poza tym, praktycznie biorąc, teraz to był także jego
dom, więc dlaczego miałoby go nie być?
– Kochanie – zaczęła Elżbieta bardzo niepewnie.
– Chcieliśmy ci coś oznajmić. – Tutaj przerwała,
gdyż ujrzała w oczach swojej córki głębokie
zdziwienie doprawione złością.
– Zaręczyliśmy się – dokończył za nią Mateusz,
który widział, w jakim stanie znajduje się jego
kobieta.
Judyta patrzyła na nich swoimi niezwykłymi
szarymi oczami, których kolor odziedziczyła po ojcu.
Pojmowała, że coś do niej mówią, ale zupełnie nic
nie rozumiała. Czy na pewno dobrze usłyszała? Nie,
to nie mogła być prawda...
– Że co? – wydukała mało inteligentnie.
– Bierzemy ślub – powiedziała tym razem
Elżbieta. Wiedziała, że musi kuć żelazo, póki gorące,
dlatego dorzuciła: – A Mateusz zamieszkał tutaj.
No nie. Tego było już za wiele! O co tutaj,
kurwa, chodzi?! Judyta czuła się jak w programie
„Ukryta kamera”. Niby wszystko rozumiała, ale nic
do niej nie docierało. To był jakiś chory żart. Wstała
od stołu, zrzucając przy tym z kolan na podłogę
ozdobną serwetę, z góry popatrzyła na nich zimnym
wzrokiem, po czym rzekła szorstko do matki: –
Pozwól na chwilę do kuchni.
Elżbieta wiedziała, że ten ton nie wróży niczego
dobrego. Posłuchała jednak swojej niesamowicie
urodziwej dwudziestopięcioletniej córki, która tak
boleśnie przypominała jej Jerzego.
– To jakiś żart? – spytała Judyta wściekłym
tonem.
Elżbieta poczuła, że nagle role się odwróciły i to
jej latorośl jest matką, a ona córką. Nie mogła
pozwolić się tak traktować.
– Uspokój się – rzekła dosyć spokojnie, chociaż
jej brązowe oczy płonęły gniewem. – To żaden żart.
Ja i Mateusz pobieramy się, dlatego on tu zamieszkał
– dokończyła.
Teraz, gdy ustawiła córkę do pionu, jej głos był
pewny i rzeczowy.
Judyta była wściekła. Miała ochotę wybiec z
tego domu, ale coś jej mówiło, że nie wszystko tutaj
gra.
– Mamo – zaczęła już spokojniej. – Zastanów
się. – Spojrzała na stojącą naprzeciwko niej kobietę,
która kurczowo trzymała się za ramiona. – Ty masz
pięćdziesiąt pięć lat, a on ma trzydzieści.
– A ty masz dwadzieścia pięć. I co wynika z tej
arytmetyki? – przerwała jej rozzłoszczona Elżbieta.
– A to, mamo, że może on chce twoich
pieniędzy? – dokończyła.
Elżbieta roześmiała się córce prosto w twarz.
– On nie potrzebuje moich pieniędzy. Ma
wystarczająco dużo swoich. Jest architektem,
zapomniałaś?
– Nie, mamo. Nie zapomniałam.
Jak mogła o tym nie pamiętać? Przecież ciągle o
tym gadał, jakby chwalił się swoją majętnością. Za to
go nie cierpiała.
– Ale być może ma jakieś problemy finansowe i
chce cię wykorzystać? – dokończyła.
Tego było już za wiele. Jak ona śmiała wmawiać
jej, że on chce ją wykorzystać? Przecież jej córka nic
nie wiedziała o Mateuszu! Ona, Elżbieta, znała go
najlepiej i wiedziała, że to nieprawda. On ją kochał, a
Judyta nie mogła się z tym pogodzić.
– Nie możesz zrozumieć tego, że ktoś po prostu
może mnie pokochać? – Spojrzała z wyrzutem na
córkę.
– Myślę, że ta rozmowa nie ma sensu.
Pogadamy, kiedy się uspokoisz – powiedziała Judyta
i wyszła z kuchni.
Stojąc w przedpokoju i nakładając na siebie
niebieski płaszcz, czuła na sobie ich wzrok.
Wiedziała, że nie zachowuje się kulturalnie, ale nie
potrafiła tu zostać. Musiała stąd wyjść. To wszystko
to była jakaś chora pomyłka! Albo niedobry sen...
Kiedy wróci do siebie i otworzy oczy, koszmar na
pewno zniknie...
Karina od godziny siedziała na podłodze w
swojej sypialni, oparta o kant łóżka, i ciągle myślała
o tym, co powinna zrobić. Wiedziała, to znaczy tak
sądziła, że chce urodzić to dziecko, więc kwestia
ewentualnej aborcji nie wchodziła nawet w grę. Jak
mogłaby skrzywdzić takie maleństwo? Nawet jeśli
było pomyłką, robiło jej się niedobrze na samą myśl
o tym, że ktoś mógłby je pozbawić życia. Tak, bo ono
żyło. I teraz delikatnie gładząc swój brzuch, nie miała
wobec tego żadnych wątpliwości. Jutro wieczorem
miała spotkać się z Judytą, aby wszystko obgadać.
Jednak potrzebowała się z nią zobaczyć właśnie w
tym momencie. Jakby przywołała ją swoimi myślami,
bo oto komórka rozbłysła pomarańczowym światłem
i wyświetlił się na niej SMS: „Moja matka wychodzi
za mąż. Mogę przyjechać?”.
„Co? Jakieś jaja!” – pomyślała Karina, ale
pospiesznie odpisała, że jak najbardziej, czeka na jej
wizytę.
Gdy Judyta weszła do mieszkania przyjaciółki,
od razu padła na fotel w salonie i zwróciła się w jej
stronę:
– Daj mi wódki.
Jej przyjaciółka zawsze miała w barku pełen
alkoholowy asortyment na wypadek imprezy. Mimo
że sama od dwóch miesięcy unikała
wysokoprocentowych trunków, zawartość tego mebla
nie zmieniła się znacząco. Bez słowa postawiła przed
nią butelkę, a zaraz potem sięgnęła do tyłu po
kieliszek.
– Poczekaj, jeszcze przyniosę ci popitkę –
powiedziała.
– Nie trzeba – odrzekła jej piękna przyjaciółka i
już nalewała sobie płynu do kieliszka.
Skończyła pić, następnie nalała sobie jeszcze
jeden kieliszek, a po nim kolejny. Karina bała się, że
przyjaciółka się upije, a ona nie da sobie z nią rady.
Bo kiedy Judyta Malinowska się upijała, to stawała
się zrzędliwa i bardzo trudno było ją uciszyć. Jednak
ona najwyraźniej przestała już pić. Wyciągnęła z
kieszeni mentolowe papierosy, a potem jakby coś
sobie przypomniała, bo spojrzała na Inkę i spytała: –
Mogę?
– No jasne. Ale na balkonie, okej? – padła
odpowiedź.
– Okej.
Gdy skończyła palić, wróciła do salonu, usiadła
w tym samym fotelu co przedtem, popatrzyła przed
siebie nieobecnym, zamglonym wzrokiem i
powiedziała:
– Ja pierdolę.
Karina nie odzywała się wcale. Dobrze
rozumiała, że przyjaciółka jest w szoku. Odczekała
chwilę, a potem Judyta spojrzała w jej stronę i
zaczęła streszczać przebieg dzisiejszego wieczoru.
Gdy przestała opowiadać, popatrzyła na siedzącą
naprzeciwko blondynkę i powiedziała:
– Sorry, mała. Ja tu ciągle gadam o sobie, a to ty
masz poważniejszy problem.
Trudno było się z tym nie zgodzić, dlatego
Karina pokiwała twierdząco głową. Judyta musiała
zadać jej to pytanie, które ją męczyło, odkąd
koleżanka wyznała, że spodziewa się dziecka. I
nawet jeżeli ją urazi, to trudno.
– Inka. – Popatrzyła w jej stronę. – A ty na
pewno jesteś przekonana, że to jest jego dziecko?
Karina była wyraźnie zszokowana.
– Judka, a ile my się znamy, hę? Ja wiem, że
wszystko można o mnie powiedzieć, ale obie dobrze
wiemy, że nie jestem puszczalska – powiedziała, a jej
przyjaciółka już pożałowała, że zadała to pytanie. –
Tak, jestem pewna. Ostatni raz byłam z facetem
ponad rok temu. Zresztą dobrze go znałaś.
Judyta wiedziała, o kim mowa. To Kacper, koleś,
który zostawił Karinę po trzech latach związku, bo
stwierdził, że nie może spotykać się z kimś, kogo
ambicje są mniejsze od jego własnych. Totalny
dupek.
– No i teraz był Igor. I tyle. Z tym, że tego
„teraz” w ogóle nie pamiętam. Więc raczej
wiatropylna nie jestem, co? To musi być on. Nie ma
innej opcji.
– W takim razie musisz mu powiedzieć, Inka.
– Tak sądzisz? – spytała, nie wiedząc, czy to
faktycznie dobre rozwiązanie.
– Oczywiście. Facet musi wiedzieć. To jego
dziecko. Nieważne, czy jest gejem, czy nie. Musi
wiedzieć i tyle – odparła.
Blondynka spojrzała na nią swoimi
nieprawdopodobnie niebieskimi oczami. Jej wyraz
twarzy zdradzał, że poważnie zastanawia się nad tym,
co przed chwilą usłyszała.
– To powiem mu – rzekła w końcu.
– A kiedy? – dopytywała się Judyta.
– Nie wiem – odpowiedziała Karina i zatopiła
swój wzrok w czerwono-białym dywanie.
Rozdział 5
Po tym jak Judyta wyszła z ich domu, trzaskając
wymownie drzwiami, Elżbieta skierowała swoje
kroki w kierunku kuchni. Otworzyła zamrażarkę, z
której wyjęła schłodzoną butelkę wódki, wyciągnęła
z kuchennej szafki niską szklankę i bardzo spokojnie
nalała do niej alkoholu. Następnie uzupełniła ją colą,
bo nigdy nie piła czystej wódki, zawsze wolała
drinki. Zamieszała lekko miksturą i przechyliła
szklankę, pozwalając, aby napój wlał się do jej
gardła. Kiedy odstawiła na blat puste szkło, spojrzała
na swojego narzeczonego. Na jego twarzy malowało
się wyraźne zatroskanie.
– Piękna... – powiedział i podszedł do niej,
obejmując ją ramieniem. – Proszę cię, nie przejmuj
się tym.
Kiedy poczuła jego ciepło, całkowicie się
rozkleiła. Szlochała w jego ramionach, a on
delikatnie gładził ją po włosach i całował łzy, które
nieustannie spływały po jej twarzy.
– Jak mam się tym nie przejmować, dzieciaku? –
Popatrzyła w jego piękne oczy i lekko odsunęła się
od niego. – To w końcu moja córka...
– Wiem, kochanie. – Mateusz przyciągnął ją z
powrotem do siebie. – Ale ona nie może cię
terroryzować, a przy tym decydować o naszym
wspólnym życiu. Przykro mi, ale nie ma takiego
prawa, nawet ona.
Elżbieta wiedziała o tym doskonale. Gdy wytarła
wierzchem rękawa ostatnią łzę, usiadła na
kuchennym krześle, popatrzyła na niego ze smutkiem
w oczach i rzekła:
– Według niej chcesz moich pieniędzy.
Widziała, jak Mateusz otwiera ze zdziwienia
usta, a potem napina twarz ze złości.
– Jest tak? – spytała, ponieważ nic nie mówił.
– A ty jak uważasz? – zamiast odpowiedzi zadał
jej pytanie.
– Że tak nie jest – odparła, ale jej głos zdradzał
niepokój.
– I masz rację. Nie jest tak. – Podszedł do niej
bliżej i kucnął naprzeciwko. Uśmiechnął się i lekko
trącił jej brodę palcem. – Przecież mam kasę, piękna.
Nie potrzebuję jeszcze twojej.
– Wiem, szczeniaku – odrzekła, a wówczas on
pocałował ją w usta.
Oczywiście, że jej córka nie miała racji. Nie
mogła jej mieć. Mateusz ją kochał i chociaż Judycie
udało się na krótki moment zasiać w niej ziarno
niepewności, teraz była przekonana, że to zwykłe
bzdury.
– To kiedy jedziemy oglądać sale? – zapytał, gdy
w końcu zobaczył na jej pięknej twarzy uśmiech.
– Nie wiem, może w tę sobotę?
– Znakomicie. – Uśmiechnął się i obdarzył ją
swoim zniewalającym spojrzeniem. – Już nie mogę
się doczekać, kochanie.
W czwartkowy wieczór w końcu wrócił Tomasz.
Na początku Judyta była na niego wściekła, ale gdy
później w nocy zbliżyli się do siebie, uspokoiła się.
Wiedziała, że się kochają. Nie mogła pozwolić na to,
aby jakaś głupota postawiła między nimi mur
milczenia. Nadal nie potrafiła się otrząsnąć z szoku,
jaki wywołała u niej matka, informując ją o swoich
zaręczynach. Kiedy opowiedziała o tym Tomkowi,
parsknął śmiechem. Jak mógł się z tego śmiać?
– No to widzę, że mamuśka szaleje – rzekł
wyraźnie rozbawiony.
– Nie śmiej się – powiedziała, a jej twarz była
napięta. – To poważna sprawa.
– Skoro tak, to trzeba coś z tym zrobić – odparł
wreszcie poważniejszym tonem.
– Niby co? – spytała.
– Nie wiem, ale myślę, że jeżeli jesteś
przekonana, że to błąd, z czym osobiście się
zgadzam, to powinnaś jakoś temu zapobiec.
– Masz rację. Coś trzeba z tym zrobić. –
Popatrzyła na niego swoimi niemal stalowymi
oczami i w tym samym momencie podjęła już
decyzję o tym, że zrobi wszystko, aby jej matka nie
wyszła za mąż.
W piątkowy poranek siedzieli wspólnie przy
śniadaniu, ponieważ oboje zostali w domu. Tomek
dostał „nagrodowe” z firmy, bo w rezultacie udało im
się przekonać tego ważnego warszawskiego klienta, a
ona po prostu wzięła wolne. Popijając kawę,
podniosła na niego wzrok i rzekła: – Tomuś...
Nie lubił tego „tomusiowania”, od razu
wyczuwał, że coś jest nie tak.
– Bo ja ci jeszcze wszystkiego nie powiedziałam.
– Popatrzyła na niego, a on podniósł na nią swoje
jasnoniebieskie oczy. – Karina jest w ciąży.
Dłoń, w której trzymał kubek z kawą, zastygła w
połowie drogi do jego ust.
– No to nieźle – powiedział. – Dużo się
wydarzyło, kiedy wyjechałem.
Kiedy kiwnęła twierdząco głową, zapytał:
– A kim jest tatuś?
– To Igor Kwiatkowski.
– Ten gejaszek?! – Tomek nie mógł uwierzyć.
– Tak, ten sam – odparła.
– To się porobiło. – Pokiwał głową i napił się
kawy.
– Tomeczku, kiedy pojedziemy oglądać sale?
Wiedziała, że on się do tego zbytnio nie pali,
żeby nie powiedzieć że wcale, ale musieli mieć już
zarezerwowaną salę, tym bardziej że planowali ślub
w lipcu.
Tomek odstawił kubek na blat kuchennego stołu
i ku jej zdumieniu spytał:
– Może dzisiaj i jutro?
Chciał mieć to już z głowy. Nigdy nie przepadał
za organizacją imprez, a teraz, jak na złość, musiał
przygotować ich wspólną.
Judyta była rozpromieniona. Wstała od stołu,
pocałowała go w policzek i niemal wykrzyczała z
radości:
– To wspaniale! Idę się szykować!
Uśmiechnął się do niej, ale wewnątrz wcale nie
było mu do śmiechu. Nienawidził tego całego kiczu
związanego ze ślubami. Ale wiedział, że akurat tej
cechy nie dzieli ze swoją narzeczoną. Ona od lat
planowała ich wspólne wesele, co czasami go
szczerze przerażało. Musiał jednak stanąć na
wysokości zadania, jak mężczyzna. Skoro
powiedziało się „A”, trzeba powiedzieć „B”. Patrząc
na jej idealną figurę klepsydry znikającą we wnętrzu
łazienki, starał się nastroić pozytywnie na tę
wyprawę.
Po ostatniej rozmowie z przyjaciółką Karina
podjęła decyzję o tym, że powie Igorowi o ciąży.
Judka miała absolutną rację, on musi wiedzieć. Było
pięć po czternastej, a ona już wychodziła z gmachu
call center. Pracowała codziennie od dziewiątej do
czternastej i to było najlepsze w tej robocie. Jednak
musiała pracować także w soboty w tych samych
godzinach. Ale ona lubiła swoje zajęcie. Kiedy
dzwonili do niej ludzie, czuła się potrzebna, gdy
udzielała im fachowych odpowiedzi dotyczących
usług Telekomunikacji Polskiej. Gdyby tylko płacili
jej więcej, byłaby naprawdę szczęśliwa. I gdyby
jeszcze miała zwykłą umowę, a nie umowę zlecenia.
Jednak wiedziała, że to nierealne. Nie była mimo
wszystko wybredna i potrafiła cieszyć się z tego, co
ma. Kiedy sześć lat temu opuściła swój rodzinny dom
w Jarosławiu, zostawiając tam samotnych rodziców,
gdyż tak jak Judyta również była jedynaczką,
przyjechała do Rzeszowa na studia i już wiedziała, że
tu zostanie. Pokochała to miasto. Dla niej było
piękne, nawet jeżeli jacyś ludzie w telewizji
twierdzili, że to „Polska B”. Spacerując po
rzeszowskim rynku, deptaku na 3 Maja lub skręcając
w urodziwą alejkę Pod Kasztanami, czuła, że
odnalazła swoje miejsce na ziemi. Teraz wracała do
swego mieszkania, które mieściło się na uroczym
osiedlu Krakowska-Południe, i myślała o tym, że w
końcu będzie musiała poinformować o ciąży także
rodziców. Miała nadzieję, że nie padną z tego
powodu na zawał.
Zjadła obiad i siedziała w swoim salonie,
ściskając w dłoni komórkę. Chwilę bawiła się
aparatem, przewracając go to w jednej, to w drugiej
ręce. Musiała to zrobić. „Teraz albo nigdy!” – dodała
sobie po cichu otuchy i zaczęła wystukiwać na
klawiaturze tekst: „Cześć, Igor. Musimy się spotkać.
To ważne. Może dzisiaj po południu, około 18:00 u
mnie na chacie?”. Kilka razy przeczytała to, co udało
jej się sklecić, i nacisnęła przycisk „Wyślij”.
Za kilka minut zabrzęczała jej nokia, a ona
drżącymi rękami odczytała SMS-a: „Jasne, maleńka.
Wpadam do ciebie wieczorem. Coś się stało?”.
Karina nie chciała załatwić tego sztucznie, za
pośrednictwem telefonu, dlatego odpisała jedynie:
„To super, czekam”.
Bała się tego spotkania. Zadzwoniła do Judki,
która podniosła ją na duchu, ale za bardzo nie mogła
rozmawiać, bo byli właśnie z Tomkiem w
Kraczkowej i oglądali restaurację. Cieszyła się jej
szczęściem, ale pomyślała podświadomie, jakie to nie
fair, że przyjaciółka i jej matka wkraczają w jasny i
piękny etap swojego życia, kiedy jej przyszłość jawi
się w niepewnych, szarych barwach.
Rozdział 6
Judyta i Tomek znaleźli w piątek swoją
wymarzoną salę w Kraczkowej. Postanowili więcej
nie szukać, bo było to miejsce wprost idealne na ich
wesele. Do tego kierownik restauracji powiedział, że
mają ostatni wolny sobotni termin w lipcu,
dwudziestego siódmego. Siedzieli właśnie
uśmiechnięci i podpisywali umowę, kiedy to się
stało.
Niczym bogini ognia ze swym Adonisem – do
środka weszła jej matka, trzymając za rękę Mateusza.
Spojrzeli na nich, ale widząc, że są zajęci,
zaczęli oglądać salę. Kiedy Judyta i Tomek skończyli
już załatwianie formalności z kierownikiem, para
podeszła do nich, a wyraźnie niezadowolona córka
Elżbiety wysyczała przez zęby:
– Co wy tu robicie?
Jej oczy płonęły gniewem. Elżbietę zabolało to
strasznie, czuła się tak, jakby córka wbijała jej sztylet
w serce.
– Oglądamy salę – powiedział Mateusz, bo
Elżbieta nie była w stanie wydobyć z siebie słowa.
Podał rękę Tomkowi, po czym dodał: – Tak w ogóle
to dzień dobry.
To tylko rozjuszyło Judytę. Nie będzie jej tu
gówniarz uczył dobrych manier!
– Dobra, dobra – prychnęła w odpowiedzi. – A
więc jednak nadal trwacie przy tym szalonym
postanowieniu? – spytała, odwracając wzrok w stronę
matki.
– Tak, Judytko. – Elżbieta ścisnęła mocniej dłoń
Mateusza, szukając w nim oparcia.
Przez chwilę nikt się nie odzywał, a wtedy
niepytany przez nikogo Tomek wypalił:
– Właśnie podpisaliśmy umowę.
– Kiedy macie datę? – spytał Mateusz.
– Dwudziestego siódmego lipca dwa tysiące
trzynastego – odparł.
Judyta pociągnęła narzeczonego za rękaw bluzy.
W jej oczach zobaczył nieme pytanie: „Co ty
robisz?”.
– Musimy już wracać – powiedział Tomek,
widząc zacietrzewienie na twarzy Judyty. Zbyt
dobrze ją znał, wiedział, że jeśli zaraz stąd nie wyjdą,
rozpęta się piekło.
– Jasne – rzekł Mateusz.
– Do widzenia, kochanie. – Matka przybliżyła do
Judyty swój policzek, chcąc ją pocałować na
pożegnanie, ale ta jedynie rzuciła:
– Cześć.
I tak po prostu wyszli z restauracji.
– Nie martw się, kochanie. – Mateusz cmoknął
narzeczoną w policzek. Widział, jak nagle
posmutniała. – Przejdzie jej. Musi się po prostu do
tego przyzwyczaić, to wszystko – dodał.
– Tak, masz rację – powiedziała Elżbieta,
bardziej do siebie niż do niego, przekonując samą
siebie o słuszności tego twierdzenia.
Igor wszedł do mieszkania swojej przyjaciółki, a
kiedy zobaczył jej zatroskanie, pospiesznie zdjął
skórzaną kurtkę i adidasy. Od tamtego krępującego
wieczoru minęły już dwa miesiące, a oni obiecali
sobie, że nigdy nie wrócą do tego tematu. Karina
cieszyła się z takiego obrotu sprawy, bo ostatnie,
czego chciała, to zerwanie kontaktów z Igorem. Teraz
jednak musiała poruszyć ten drażniący temat, a on
nie miał zielonego pojęcia, co zaraz przyjdzie mu
usłyszeć.
– Siadaj. – Wskazała mu fotel w salonie, kiedy
już przywitali się, wymieniając serdeczny uścisk. –
Zrobić ci herbaty?
– Tak, dzięki – odpowiedział.
Kiedy po trzech minutach wróciła do pokoju, jej
ręce trzymające filiżankę na spodku nerwowo się
trzęsły. Igor spojrzał na nią i z niepokojem spytał:
– Mała, co się dzieje?
Wiele osób ją tak nazywało. Była faktycznie
dosyć niska, wyglądała bardziej jak dziewczynka niż
jak kobieta.
Postawiła przed nim filiżankę, usiadła w drugim
fotelu, wzięła głęboki wdech, ale nie potrafiła nic
powiedzieć.
– Co jest? – zachęcił ją przyjaciel.
Wiedziała, że musi powiedzieć to prosto z
mostu, bez owijania w bawełnę.
– Jestem w ciąży – rzekła, patrząc mu w oczy, a
on zakrztusił się herbatą, którą właśnie popijał.
Spojrzał na nią z pytaniem w oczach. Od razu
wyczuł, dlaczego go tutaj zaprosiła. – Tak. Jesteś
ojcem – dokończyła.
Igor zaczął nerwowo skubać swoje utlenione
kosmyki. Co to miało znaczyć? Czy to jakiś żart?
Jednak doskonale wiedział, że nie. Co jak co, ale w
takiej sprawie Karina na pewno by go nie okłamała.
W końcu przyjaźnili się nie od dziś.
– Igor. – Spojrzała na niego. – Wiesz, ja urodzę
to dziecko. – Nie chciała, by zaczął ją namawiać do
aborcji. – Wiedz, że niczego od ciebie nie oczekuję.
Przecież to była totalna wpadka. Dam sobie radę
sama. Pomyślałam tylko, że powinieneś wiedzieć.
Jej przyjaciel patrzył teraz na swoje kolana.
Wiedziała, że jest w strasznym szoku.
– Nie wygłupiaj się – przemówił, kiedy wreszcie
odzyskał panowanie nad sobą. – Nie zostawię cię
teraz samej.
Po policzku blondynki spłynęła słona łza.
– Maleńka, nie płacz, proszę. Będę przy tobie,
jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie zostawię cię
teraz, nie mógłbym. Ze wszystkim ci pomogę,
możesz na mnie liczyć – pocieszał ją, a ona
pomyślała, że jest dobrym, szczerym chłopakiem.
Właśnie takiej reakcji się po nim spodziewała. Jednak
dopiero teraz, gdy usłyszała to z jego ust, poczuła
ulgę.
– Dzięki, Igor. – Uśmiechnęła się do niego.
On podszedł do niej, popatrzył na jej brzuch i
jego twarz nagle się rozpromieniła.
– Będziemy rodzicami.
– Tak – odpowiedziała i również obdarzyła go
uśmiechem. Był wspaniałym przyjacielem.
Rozdział 7
Judyta wiedziała, że nie może tak tego zostawić.
Musiała przemówić matce do rozsądku, choćby miała
posłużyć się podstępem. Od tamtej chwili, kiedy
natknęli się na nich w restauracji, minęły dwa dni, a
ona zdążyła już porozmawiać na ten temat z
Tomkiem, który utwierdził ją tylko w przekonaniu, że
robi dobrze. Między nimi układało się całkiem nieźle,
ale ona ciągle wyczuwała w jego zachowaniu pewną
rezerwę, od kiedy wrócił z Warszawy. Tłumaczyła to
sobie jego natłokiem pracy i brakiem czasu, ale za
każdym razem, gdy ją od siebie odpychał, czuła
ogromny ból.
Wcisnęła zieloną słuchawkę na swojej komórce i
już wybierała połączenie do Mateusza. Oczywiście,
że miała jego numer telefonu. Kilka lat temu podał go
jej, chciał umówić się we czwórkę na piwo. Jednak
ona systematycznie go olewała.
– No witaj – odezwał się głos po drugiej stronie.
– Słuchaj, musimy się spotkać. Chcę pogadać –
zaczęła Judyta.
Boże, jak ona go nie lubiła...
– Ale matka nie może o niczym wiedzieć –
dodała.
Mateuszowi się to nie spodobało. Nie chciał
oszukiwać Elżbiety. Jednak wiedział, że musi raz na
zawsze wyjaśnić tej gówniarze, że oni się nie rozejdą.
Choćby niezwykle mocno tego chciała.
– Zgoda – odparł po krótkim namyśle. – Kiedy i
gdzie?
Umówili się na wieczór na rynku, w kawiarni
„Życie jest piękne”. Nie chciała go zapraszać do
domu. Potrzebowała to załatwić na neutralnym
gruncie.
– Cześć – powiedział Mateusz, który właśnie
wszedł do baru.
Judyta piła już swoje cappuccino. Ani myślała
podać mu ręki.
– Cześć – odparła, po czym wróciła do sączenia
płynu przez rurkę.
– O co chodzi? – Usiadł obok niej przy stoliku.
Judyta musiała wyłożyć karty na stół.
Postanowiła, że zrobi to od razu.
– Ile chcesz? – spytała i spojrzała na jego
wyraźnie poirytowaną twarz o idealnych rysach.
– Co takiego? – Nie mógł uwierzyć w to, co
słyszy.
– Nie udawaj. Nie tylko matka odziedziczyła
spadek po ojcu. Mnie też co nieco skapnęło. Mam
odłożone wszystko na koncie – mówiła, nie
spuszczając z niego swoich czujnych, stalowych
oczu. – No więc ile? Sto tysięcy? Dwieście? Milion?
A może dwa?
Mateusz popatrzył na nią. Był zszokowany jej
brakiem kultury.
– Posłuchaj – zaczął. – Jeśli ci się wydaje, że
mnie przekupisz, to jesteś w błędzie – cedził każde
słowo przez zaciśnięte zęby. – Ja nie chcę ani twoich,
ani jej pieniędzy. Mam swoje – dokończył i popatrzył
na nią ze złością.
– To czego ty chcesz?! – nie wytrzymała.
Ten pokręcił kpiąco głową i powiedział:
– Jej. Tylko jej. Nie rozumiesz? Ona jest dla
mnie wszystkim. Czy tak trudno ci pojąć, że ją
kocham?
– Ale ona ma cholerne pięćdziesiąt pięć lat! –
wykrzyknęła Judyta.
– I co z tego? Czy myślisz, że miłość można
czymś ograniczyć? Na przykład czymś tak
nieznaczącym jak wiek?
– Nie wierzę ci – odpowiedziała.
– Nie musisz – rzekł Mateusz. – A jeżeli tak
bardzo gnębią cię kwestie finansowe, to może pomyśl
o tym, czy przypadkiem twój narzeczony nie chce
twojej kasy? – Był wredny i doskonale o tym
wiedział. – Bo widzisz, ja mam pieniądze, więc takie
pierdoły mnie nie obchodzą. Ale z tego, co wiem, on
ma o wiele mniej odłożone na koncie od ciebie. –
Wstał od stolika i już miał wychodzić, kiedy usłyszał,
jak Judyta mówi:
– Cham...
Ale on tylko pokiwał głową i wyszedł.
Judyta była w szoku. Jak nie chciał kasy, to
czego chciał? Nie wierzyła, że kocha jej matkę, na
pewno chodziło o coś innego. Poza tym, jak on mógł
oskarżać jej Tomka o coś takiego? Przecież w ogóle
go nie znał... Tomek nie mógłby. Na pewno, nigdy...
Był już październik. Na dworze lało jak z cebra.
Karina wracała autobusem do domu z pracy i po raz
kolejny przeklęła się w duchu za to, że nie zrobiła
prawa jazdy. Kiedy podeszła pod swoją klatkę,
zauważyła Igora, który wyraźnie na nią czekał.
– Witaj – powiedział i cmoknął ją w policzek.
– Co ty tu robisz? – spytała z uśmiechem.
– Musimy porozmawiać.
Gdy weszli do mieszkania, zupełnie nie
spodziewała się tego, co miało teraz nastąpić. Nawet
w najdziwniejszych, najbardziej śmiałych snach
nigdy by czegoś takiego nie wymyśliła.
Igor klęczał przed nią w przedpokoju, a w dłoni
dzierżył brązowe pudełeczko, na dnie którego iskrzył
się złoty pierścionek z szafirowym oczkiem.
– Wyjdziesz za mnie? – spytał.
– Ale jak to? Przecież ty... jesteś... – zaczęła
niepewnie.
– Gejem? Tak, jestem. Ale musimy stworzyć
temu maleństwu bezpieczny, spokojny dom. A ja
zrobię wszystko, by tak było – mówił drżącym
głosem. – Jesteśmy przyjaciółmi. Możemy spędzić ze
sobą resztę życia, bez tego całego dramatu, jaki
przeżywają małżeństwa. I wiesz co? Myślę, że nasze
małżeństwo może być lepsze niż niejedno na tym
świecie.
Karina była totalnie zszokowana. Nie wiedząc
czemu, pchana jakimś dobrym przeczuciem, zaufała
mu, i chociaż było to szaleństwem, odparła:
– Zgoda.
– Znaczy się „tak”? – spytał, wyraźnie
zadowolony.
– Tak! – wykrzyknęła podekscytowana.
Założył jej na palec pierścionek, po czym objął
ją mocno i rzekł:
– Będziemy najlepszymi rodzicami na tej
planecie.
– Tak, będziemy. – Pogłaskała go po tlenionych
kosmykach. Miała wyjść za mąż za swojego
najlepszego przyjaciela, któremu niedługo urodzi
dziecko. Czy mogło być coś wspanialszego?
Elżbieta właśnie przeglądała internet w
poszukiwaniu lokalu na wesele, gdy jej narzeczony
jak piorun wkroczył do domu, zamykając z hukiem
drzwi.
– Co się stało? – spytała.
– Nic, kochanie – odparł. Nie mógł jej
powiedzieć. Nie zniosłaby tego, że po raz kolejny jej
własna córka zadaje jej ból. – Wnerwili mnie w
pracy, to wszystko. – Pocałował ją w usta, a wtedy
ona pogładziła jego krótkie brązowe włosy.
– Biedactwo... – wyszeptała.
– Ale ty możesz mnie pocieszyć, wiesz? –
powiedział bardzo cicho, gdy objęła go w pasie.
– Znowu zaczynasz, szczeniaku? – spytała
Elżbieta, wyraźnie rozbawiona.
– I nigdy nie przestanę! – Złapał ją wpół, wziął
na ręce i zaniósł na górę, do sypialni. Gdy położył ją
na łóżku, spojrzał na nią gorącym wzrokiem i rzekł: –
Kocham cię.
Uśmiechnęła się do niego. Boże, jak ubóstwiał
ten uśmiech!
– Już to dzisiaj mówiłeś. – Zaśmiała się i
przylgnęła do niego ustami.
– Wiem, uprzedzałem cię, że będziesz to słyszeć
co dzień. – Pocałował ją w szyję. – Nie powiedziałem
jednak, ile razy dziennie.
– Też cię kocham, szczeniaku. – Objęła go
ramionami za szyję.
Kochała go jak nikogo innego na świecie. Jasne,
kochała córkę. Ale to było co innego. Ilekroć się przy
niej znajdował, nie potrafiła spokojnie oddychać.
Sprawiał, że czuła się trzydzieści lat młodsza. Przy
nim nie czuła się staro, a jedynie kobieco.
Rozdział 8
Tomek został w pracy po godzinach, a Judyta
znowu była sama w ich mieszkaniu na dziesiątym
piętrze.
Wczoraj dostała wiadomość od Inki, że ta
zaręczyła się z Igorem. To było szaleństwo, przecież
ten facet wolał chłopców... Spytała przyjaciółkę, czy
jest pewna swojej decyzji, a wtedy Inka przysłała jej
kolejnego SMS-a, w którym tłumaczyła, że są
przyjaciółmi, ona wie, że nic ich więcej nie połączy,
ale jej to odpowiada. I że chcą razem wychowywać
dziecko. Judyta doskonale to rozumiała, ale żeby od
razu brać ślub? Inka wprawdzie twierdziła, że teraz
nie potrzebuje mężczyzny, a przede wszystkim
przyjaciela. Ale co będzie, kiedy odczuje taką
potrzebę? Jednak to była decyzja jej przyjaciółki,
pogratulowała jej więc i wróciła do pokoju, w którym
siedział Tomek i wpatrywał się w ekran laptopa.
Czuła, że coś między nimi pęka. Kiedyś był inny,
czuły i romantyczny, a teraz... Odkąd wrócił ze
stolicy, stawał się dziwnie obcy i obojętny.
– Masz kogoś? – spytała, nie patrząc na niego.
Wiedziała, że to bzdura, ale miała jakieś niejasne
przeczucia i potrzebowała, aby je rozwiał.
– Co ty pleciesz? – zapytał gniewnie, odrywając
wzrok od komputera.
Czyli jednak nie miał nikogo na boku. Poczuła
ulgę. Była taka głupia... Przecież gdyby kogoś miał,
nie oświadczałby się jej. Poza tym kochał ją, a ona
mimo ich małego kryzysu wiedziała o tym.
– Nic, tak tylko się zastanawiałam...
– Oj, Judka, Judka... – odparł jedynie i posłał jej
swój zniewalający uśmiech, a wtedy ona, już
spokojnie, rzekła: – Przepraszam.
– Przecież cię kocham, nie wiesz? – spytał, a ona
była już szczęśliwa.
Pocałowała go w czoło, a on zrzucił z nóg
laptopa i przyciągnął ją do siebie, całując czule w
usta.
– Głuptasie... – powiedział.
Zaczęła się śmiać. Wiedziała, że mówi prawdę.
Jednak ciągle dręczyła ją sprawa matki.
Postanowiła ją odwiedzić i porozmawiać z nią na
poważnie. Miała nadzieję, że tego jej chłoptasia nie
będzie w domu.
Gdy wysiadła z czerwonego citroëna na Zalesiu
pod domem matki, zobaczyła, że Mateusz wyjeżdża z
garażu swoim BMW.
– Ty tutaj? – Odsunął szybę i spojrzał na nią
zdziwiony.
– Przyjechałam odwiedzić matkę, nie mogę? –
rzuciła mu w twarz. Był bezczelny.
– Dobra, tak tylko spytałem – odpowiedział,
zamknął okno i wycofał samochód.
Matka była w doskonałym nastroju. Wolała nie
myśleć, z jakiego powodu, chociaż doskonale
zdawała sobie z tego sprawę. Miała na sobie
kanarkowy sweterek, czarną spódnicę za kolano i
szpilki w takim samym kolorze. Jak zwykle
wyglądała perfekcyjnie.
– Witaj, kochanie – przywitała się, wyraźnie
radosna. Nie wiedziała, że córka ją odwiedzi, ale
cieszyła się nawet z jej niezapowiedzianej wizyty.
Pomimo swojej rezerwy zawsze kochała ją całym
sercem, a ono cieszyło się za każdym razem na jej
widok.
Gdy przeszły do salonu, spojrzała na nią
uśmiechnięta.
– Mamo, nie myślałaś o podpisaniu intercyzy? –
rozpoczęła Judyta. Jeżeli nie mogła jej powstrzymać
przed tym nieodpowiedzialnym krokiem, musiała
przynajmniej zadbać o jej zaplecze finansowe.
– Co? – spytała Elżbieta, a uśmiech od razu
zniknął z jej twarzy.
– Mamo... – kontynuowała spokojnie córka. – Ja
rozumiem, że wy się kochacie. – To nie była prawda,
nie rozumiała tego wcale. – Ale jesteś prawnikiem,
doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że...
Ale Elżbieta już wstała z kanapy i z powagą
powiedziała:
– Wyjdź.
– Ale mamo... – próbowała jeszcze Judyta.
– Jeżeli po raz kolejny przyjechałaś, aby
przekonać mnie o tym, że Mateuszowi chodzi tylko o
pieniądze, to nie masz tu czego szukać.
Judyta wstała posłusznie i podeszła do drzwi.
– Tylko żebyś potem nie żałowała, mamo –
rzekła, stojąc w przedpokoju i zarzucając na siebie
kremowy płaszcz. – Do widzenia – dorzuciła na
koniec i zniknęła za otwartymi drzwiami.
Elżbieta złapała się za serce i zaczęła cicho łkać.
Żałowała, że Mateusz akurat teraz pojechał do
sklepu. Tak bardzo go w tym momencie
potrzebowała.
Karina musiała zadzwonić do rodziców i
powiedzieć im o ciąży oraz o zaręczynach. Kiedy
wybierała numer do matki, trzęsły jej się ręce.
– Witaj, córuś! – Matka odebrała już po
pierwszym sygnale. – Co u ciebie? Nie chodzisz
głodna? Kiedy nas odwiedzisz? – od razu zasypała ją
lawiną pytań. Karina tego nie cierpiała.
– Wszystko dobrze... – skłamała. – Nie wiem,
kiedy przyjadę. Może niedługo.
– To świetnie, powiedz kiedy, to ugotuję coś
pysznego! – ucieszyła się matka.
– Mamo, jeszcze nie wiem. Muszę sprawdzić,
kiedy dostanę wolne. – Przerwała na moment i
nabrała powietrza w płuca. Musiała to powiedzieć tu
i teraz. – W zasadzie to... jestem w ciąży, mamo.
Jej matkę zatkało. Wiedziała o tym. Spodziewała
się, że jej konserwatywni rodzice raczej nie będą z
tego zadowoleni...
– Mamo, jesteś tam? – spytała.
– Tak... chyba jestem – wydukała matka. – Coś
ty powiedziała?
– Jestem w ciąży. I mam narzeczonego –
powiedziała wszystko na jednym wydechu.
– Aha... To pięknie... – skwitowała matka. –
Ojciec cię zabije – dodała gniewnie.
– Wiem, dlatego dzwonię do ciebie. Mamo... –
rzekła. – Nie musisz się o mnie martwić. Igor, mój
narzeczony, się mną opiekuje – dokończyła.
– To świetnie – rzuciła wściekle matka. – Moja
córka chodzi z brzuchem! Po prostu fantastycznie!
Dobrze, że się wyprowadziłaś, bo byłyby plotki jak ta
lala! Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna! – to
powiedziawszy, rozłączyła się.
Karina odłożyła telefon na ławę. Wiedziała, że to
będzie dla niej trudne, ale że aż tak? Jak mogła ją
odepchnąć? Przecież była jej jedynym dzieckiem...
Poczuła, że zaraz się rozpłacze, ale wtedy zadzwonił
telefon. To był Igor.
– Hej. Jak się czujesz? Może wpadnę dzisiaj?
– W porządku, jeśli chcesz – powiedziała,
starając się, aby zabrzmiało to obojętnie.
– Dobra, będę po szesnastej. Może być?
– Jasne. Czekam – odparła.
– Co sądzisz o podpisaniu intercyzy? – Elżbieta
była pewna swoich uczuć, a co ważniejsze tego, co
czuje do niej Mateusz, ale córka już zdążyła zasiać w
niej ziarno niepewności. Bo jeżeli faktycznie nie
zależało mu na pieniądzach, powinien się zgodzić...
– Niech zgadnę. Ona sądzi, że to doskonały
pomysł. – Mateusz nie chciał się denerwować, a już
na pewno nie zależało mu na kłótni z Elżbietą. Gdyby
tylko dorwał tę małą intrygantkę, już on by jej
nagadał!
Elżbieta jednak wolała poznać jego zdanie.
– Odpowiedz. – Popatrzyła na niego tymi
swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Nie potrafił się
na nią gniewać.
– Kochanie – zaczął. – Chcesz wiedzieć, co o
tym myślę? Uważam, że intercyza oznacza brak
pełnego zaufania małżonków do siebie nawzajem.
Ale... – Zaniósł zakupy do kuchni, a potem objął ją
delikatnie w pasie. – Jeśli tobie na tym zależy,
uszanuję to. I... jeżeli bardzo będziesz chciała,
podpiszemy ten cholerny papierek.
Spojrzała na niego z czułością. Jak mogła go
podejrzewać? Jego miłość do niej była oczywista.
– Nie chcę – powiedziała. – Wcale nie chcę. Po
prostu Judyta uważa, że tak byłoby lepiej.
– Twoja córka nie może decydować za ciebie, a
co najważniejsze na pewno nie powinna wypowiadać
się w kwestiach dotyczących nas obojga – rzekł,
wyraźnie poirytowany.
– Wiem. – Przytuliła go do siebie, a on zaczął
całować jej piękne, malinowe usta. – Ale kiedy ona
tak mówi, to ja już sama nie wiem, co mam o tym
wszystkim myśleć... – powiedziała, gdy w końcu się
od niej oderwał.
– Kochasz mnie? – spytał i spojrzał na nią spod
uniesionych brwi.
– Oczywiście, że tak – odparła i lekko musnęła
jego policzek.
– I to jest najważniejsze, Ela – wyszeptał. – Nie
twoja córka, nie intercyza, nie kasa, tylko my i nasza
miłość, wiesz?
– Wiem, kochany. – Uśmiechnęła się i przytuliła
do niego.
Tego wieczora odnaleźli w internecie stronę
przepięknego kompleksu hotelowo-restauracyjnego
w Pstrągowej, w gminie Czudec. Postanowili tam
pojechać nazajutrz z samego rana, bo na szczęście
Mateusz mógł zostać i popracować w domu nad
projektem, bez konieczności jechania do biura.
Ustalili, że najbardziej chcieliby wziąć ślub w
październiku następnego roku. Oboje kochali jesień.
Rozdział 9
– Co ty na to, żebym się tutaj wprowadził? –
spytał rzeczowo Igor i spojrzał na zdumioną twarz
Kariny.
– Ale że tu? – Nie mogła w to uwierzyć. Jak to,
miał się do niej wprowadzić?
– Tak sobie pomyślałem, że teraz będziesz mnie
coraz częściej potrzebować, a w końcu przecież i tak
zamieszkamy razem, no nie?
Musiała przyznać, że to było logiczne.
– Będę spał na kanapie w salonie –
zaproponował i puścił do niej oko.
W zasadzie dlaczego by nie?
– Okej – powiedziała.
– Wspaniale, jutro przyniosę swoje rzeczy –
ucieszył się. – Będziemy najlepszymi rodzicami,
wiesz? – spytał chyba po raz setny.
– Wiem – odparła smutno Karina i uśmiechnęła
się do niego. Pomyślała o swoich rodzicach. Oni też
byli kiedyś najlepsi... Dopóki nie dowiedzieli się, że
ich córka jest w ciąży.
Judyta przeglądała internet w poszukiwaniu
sukni ślubnej. Bardzo podobał jej się wzór „rybki”.
Nie wiedziała jednak, czy jej kształty nie są zbyt
obfite na tak obcisłą suknię. Ale kiedy przeczytała na
jednej ze stron porady, jak dobrać odpowiednią
suknię ślubną do sylwetki, okazało się, że jej figura
klepsydry jest po prostu stworzona do tego
konkretnego kroju. Chciała jak najszybciej wybrać
się na miasto w poszukiwaniu sukienki. Zadzwoniła
do Inki, która napomknęła jej coś o tym, że Igor się
do niej wprowadził, co było samo w sobie tak
szokujące, że przez dłuższą chwilę Judyta milczała.
Ale potem odzyskała głos, pytając, czy przyjaciółka
mogłaby wziąć następnego dnia wolne i pojechać z
nią do centrum, aby połazić za sukienkami. Karina
zgodziła się i bardzo ucieszyła ją ta perspektywa.
Miała nadzieję, że sama też coś dla siebie znajdzie.
Bo chociaż nie ustalili jeszcze z Igorem nic
konkretnego, ona sądziła, że powinni wziąć ślub
dopiero po narodzinach maluszka.
– W tej wyglądasz bosko! – wykrzyknęła Karina
na widok czarnowłosej przyjaciółki odzianej w
idealnie dopasowaną „rybkę”.
– Tak myślisz?
– No jasne!
– Faktycznie, wygląda pani olśniewająco –
dorzuciła ekspedientka.
Obeszły chyba wszystkie salony sukien ślubnych
w mieście. Karina spoglądała co jakiś czas na
konkretne wzory, ale nie miała odwagi niczego
przymierzyć.
– Między nami coś się nie układa... –
powiedziała Judyta, gdy siedziały w kawiarni i piły
gorącą czekoladę.
– Ale o co konkretnie ci chodzi? – spytała
Karina.
– No wiesz... O bliskość. – Przyjaciółka oblała
się rumieńcem. Nigdy nie potrafiła rozmawiać „o
tym” wprost.
– To nie za dobrze, no nie? – zapytała Karina,
gdy zobaczyła jej zmartwione oczy. – Może kogoś
ma? – rzuciła to pytanie, nie zdając sobie sprawy z
tego, że Judyta już wcześniej zadała mu identyczne.
– Nie, pytałam. Zaprzeczył – odparła. – Chyba
nie ma... – dodała niepewnie.
– Judka... – powiedziała cicho Karina. – Jesteś
pewna, że chcesz za niego wyjść?
Oczywiście, że była pewna! Byli ze sobą od
dziesięciu lat i niczego tak mocno nie pragnęła jak
tego, by w końcu stać się panią Leśniak. I ona o to
pyta? Kiedy sama zgodziła się wyjść za geja...
– A ty? – spytała, zamiast odpowiedzieć.
Inka się zmieszała, przyjaciółka widziała po niej,
że trafiła w dziesiątkę.
– Jezu, Judka... Sama nie wiem. – Popatrzyła na
nią swoimi niebieskimi oczami. – Bo zgodziłam się,
ale ja go nie kocham. A on nie kocha mnie. To znaczy
kochamy się, ale nie tak, jak powinni się kochać
ludzie, którzy planują spędzić razem życie.
Przyjaźnimy się tylko. Ale oboje kochamy już to
maleńkie życie, które jeszcze nie przyszło na świat...
– Blondynka pogłaskała delikatnie swój brzuch. – I
wiesz co? Jakoś tak sobie myślę, że to jest
najważniejsze.
– Na pewno – odparła Judyta i obdarzyła ją
uśmiechem. Cieszyła się, że skupiły się na sprawach
Kariny, bo nie musiała już odpowiadać na jej pytanie.
Była pewna, czego chce ona. Ale czy wiedziała,
czego chce Tomasz?
Elżbieta i Mateusz od razu zakochali się w tej
restauracji w wiejskim klimacie. Stwierdzili, że nie
ma na co czekać. W ten sam dzień podpisali umowę.
Mieli wziąć ślub piątego października. Boże, ich
ślub! Elżbieta była niewymownie szczęśliwa, ale
wciąż myślała o córce. Tak bardzo pragnęła, aby
Judyta zaakceptowała to wszystko. Żeby była jej
świadkiem. Bo kogo niby miała o to poprosić?
– Jesteś boska, maleńka. – Mateusz spojrzał na
nią roziskrzonym wzrokiem, kiedy wychodziła spod
prysznica owinięta ręcznikiem.
– Tak bardzo się cieszę, że mamy już tę salę –
rzekła do niego.
– Ja też, kochanie. – Przygarnął ją do siebie i
zaczął czule głaskać po plecach.
– To jest niesamowite.
– Co takiego? – spytał, trzymając ją w swoich
ramionach.
– Że ciebie mam – odparła i przywarła do niego
ustami.
Mateusz uśmiechnął się łobuzersko, tak jak
najbardziej lubiła, zdjął z niej ręcznik i wyszeptał:
– Nie, to jest niesamowite. – Spojrzał na nią
swoim gorącym wzrokiem.
Rozdział 10
Za oknem sypał pierwszy tego roku śnieg. Judyta
obserwowała z okna swojego biurowego pokoju dwa
gołębie, które tuliły się do siebie na parapecie. Ich
piórka stroszyły się od niespodziewanego podmuchu
zimna. Była końcówka listopada. Dokładnie za
siedem miesięcy miała stanąć na ślubnym kobiercu, a
mieli z Tomkiem jedynie zabukowaną salę, a ona
sukienkę. Skusiła się na pięknie skrojoną „rybkę”,
przyozdobioną misternie koralikami. Wyglądała w
niej obłędnie. Jednak wewnątrz niej szalała
emocjonalna burza. Tomasz coraz bardziej się od niej
oddalał, a gdy pewnego dnia spytała, czy w ogóle
chce się jeszcze z nią ożenić, bo kompletnie wyłączył
się z organizacji wesela, odpowiedział, żeby nie
dramatyzowała, bo mają jeszcze sporo czasu. Ale ona
chciała, by choć raz wykazał się własną inicjatywą,
jakimś pomysłem. Chociażby tak jak niedawno, gdy
oglądali razem w sieci zaproszenia (jakimś cudem
udało jej się go namówić). Jednak on za każdym
razem patrzył jakimś nieobecnym wzrokiem w ekran
komputera i mruczał, że wszystkie mu się podobają,
że nie jest babą i się na tym nie zna. To ją bolało. Nie
wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić.
Od tamtego pamiętnego wieczoru w jej
rodzinnym domu upłynął ponad miesiąc, a między
nią i matką zawisło złowieszcze milczenie. Ani ona
nie kwapiła się, aby zadzwonić do niej, ani matka nie
szukała z nią kontaktu. Bardzo cierpiała z tego
powodu, ale jej duma nie pozwalała wykonać
pierwszego kroku. Dobrze wiedziała, że matkę
powstrzymuje to samo, bo upór niestety
odziedziczyła po niej. Żadna z nich nie chciała się
zniżyć, ponieważ każda uważała, że to tamta
powinna wyciągnąć rękę ma zgodę.
Inka była w czwartym miesiącu ciąży i było już
widać jej lekko zaokrąglony brzuszek. Ta chudzina
kwitła w oczach każdego dnia. Odkąd wprowadził się
do niej Igor, kontakt przyjaciółek stał się
ograniczony. Judyta rozumiała, że przyszli rodzice
planują mnóstwo spraw, jak zakup dziecięcego
wózeczka czy wyremontowanie pokoiku. Z kolei,
jako przyszli małżonkowie, również planowali swoje
wesele. Judyta nadal uważała, że to błąd, o czym nie
omieszkała powiedzieć przyjaciółce, ale oni mieli już
wyznaczoną datę ślubu. Postanowili pobrać się po
narodzinach maluszka, dwudziestego piątego maja.
Zdecydowali się na niewielką, lecz uroczą knajpkę w
pobliżu rynku. Nie planowali hucznego przyjęcia.
Tak, Judyta doskonale to wszystko rozumiała. Ale
ona tak bardzo potrzebowała z kimś pogadać... A
tylko z Inką utrzymywała tak bliskie relacje. Nie
miała więcej przyjaciół, z czego boleśnie zdała sobie
sprawę dopiero teraz, gdy chciała do kogoś
zadzwonić, a uświadomiła sobie, że oprócz Inki nie
ma właściwie do kogo.
Kiedy w zamyśleniu obgryzała biurowy ołówek,
zadzwonił do niej Tomek, który dwa dni temu znowu
wyjechał w interesach. Tym razem do Wrocławia.
Miał wrócić jutro.
– Witaj, kochanie – przywitała się z nim.
– Cześć. Co słychać? Wszystko okej? – zapytał.
– Tak, oprócz tego, że ciebie nie ma – odrzekła.
– Judka, nie zaczynaj, proszę cię. Wracam jutro
wieczorem.
Nie podobał się jej ten ton.
– Wiem, ale co na to poradzę, że tęsknię? – Nie
chciała się wydzierać. Postanowiła wywołać u niego
poczucie winy.
– Wiem, ja też. Już jutro będę z powrotem.
– Jasne. A co u... – Nie zdążyła dokończyć
pytania, bo on jej przerwał.
– Muszę kończyć. Pogadamy potem. Pa. – I już
się rozłączył.
– Tak, ja też cię kocham. Pa – odrzekła do
głuchego telefonu.
Baby w pokoju patrzyły na nią ciekawsko, spod
byka. Judyta jednak nie przejmowała się tym i
kilkoma kliknięciami odblokowała komputer,
wracając do rzeczywistości.
Mateusz właśnie przygotowywał dla nich
kolację, krewetki na ostro, gdy zobaczył, że jego
narzeczona znowu siedzi smutna w salonie, dzierżąc
w dłoni szklankę alkoholu. Było mu jej strasznie żal,
bo widział, jak cierpi, odkąd przestała rozmawiać z
córką. Uważał, że to Judyta powinna się pierwsza
odezwać. Ale widząc Elżbietę wiecznie przybitą i
osowiałą, snującą się po domu jak cień, musiał
zareagować.
Wyłączył palnik pod patelnią, wytarł dłonie w
fartuch i usiadł obok niej w salonie.
– Co pijesz? – spytał.
– Powąchaj – odparła i przysunęła w jego stronę
szklankę.
– Wódka ze sprite’em.
Zgadł.
– Si – odrzekła i pociągnęła spory łyk alkoholu.
– Znowu wódka – stwierdził rzeczowo.
– Si – powtórzyła i po raz kolejny napiła się ze
szklanki.
– Ela... – Jego głos był ciepły i przepełniony
miłością. – To się musi skończyć – rzekł, kiedy
spojrzała na niego.
– Ale co? – zapytała, choć doskonale wiedziała,
o co mu chodzi.
– Musisz, nie wiem, zadzwonić do Judyty albo
coś, bo ja już nie mogę dłużej patrzeć, jak się
męczysz. – Spojrzał na nią z zatroskaniem.
– A jak nie odbierze? – zapytała.
– To znaczy, że jest głupia – powiedział, a ona
popatrzyła na niego prawie gniewnie. – Na pewno
odbierze. Ona cię kocha, tak jak ty ją – dokończył, a
wówczas jej wzrok złagodniał.
– Ty mnie kochasz. – Uśmiechnęła się i
pocałowała go w policzek.
– Jak wariat... – odparł i objął ją ramieniem. –
Ale musicie się pogodzić, nie mogę patrzeć na twój
ból, na twoje łzy... – powiedział cicho.
Elżbieta dokończyła drinka, odstawiła pustą
szklankę na stolik kawowy i rzekła:
– No dobra. Skoro tak ci na tym zależy, zrobię
to.
Obdarzył ją promiennym uśmiechem, pocałował
w czoło i z dumą w głosie powiedział:
– Zuch dziewczynka.
Wrócił do kuchni, aby skończyć przyrządzanie
posiłku. Widząc jego zatroskanie, Elżbieta nie mogła
pozostać obojętna. Robił dla niej tak wiele... Ostatnio
wystawił na sprzedaż swój dom, co ją uradowało, bo
tym samym pokazał, że ani myśli być gdzie indziej
jak przy jej boku. Jeśli więc o coś ją prosił, nie mogła
odmówić. Nigdy tego nie potrafiła. Nawet jeżeli
wykonanie tej prośby wydawało się przekraczać jej
siły i możliwości...
Karina weszła do swojej sypialni, która teraz
pomału zaczęła przekształcać się w dziecięcy pokoik.
Ściany zostały już pomalowane na ciepły kremowy
kolor, a pośrodku pustego pomieszczenia stała
drewniana kołyska, której Igor nie zdążył jeszcze
poskładać. Mieli już ustaloną datę ślubu i lokal, ale
ona ciągle biła się z myślami, czy faktycznie chce
zostać jego żoną. Czasami, gdy schylał się po coś,
łapała się na tym, że patrzy na niego lubieżnie... Nie
jak przyjaciółka, ale jak kobieta. A przecież
wiedziała, że on nie zmieni swojej orientacji
seksualnej, to było niewykonalne. Teraz spotykał się
z jakimś całkiem przystojnym Darkiem, inżynierem.
Nie miała mu tego za złe. Ich małżeństwo miało
istnieć jedynie na papierze. Ona także miała otwartą
furtkę, ale teraz najważniejszy był dla niej dzidziuś.
Nie znali na razie płci dziecka, ale dla niej nie miało
to większego znaczenia. Najważniejsze, żeby było
zdrowe.
Ostatnio szef zaprosił ją do swojego gabinetu, a
gdy ona zapytała, o co chodzi, bez ogródek spytał,
czy jest w ciąży. Potwierdziła, a wtedy on
powiedział, że dopóki da radę przychodzić do pracy,
to dobrze. Co potem, nie wiedział. Ale ona czuła, że
nie będzie dobrze. Na szczęście miała Igora, który już
zapowiedział, że w razie czego będzie ich
utrzymywał. Był wspaniałym przyjacielem i dobrym
człowiekiem. Szkoda tylko, że nigdy nie będzie jej...
Przez ostatni miesiąc prawie nie kontaktowała
się z Judytą. Nie to, że nie chciała. Nie miała czasu,
to fakt. Jednak to nie był prawdziwy powód jej
milczenia. Kiedy Judka zaczęła krytykować jej plan
na życie, coś w niej pękło. Nie powiedziała jej nic,
ale w środku była zła. Bardziej na siebie niż na nią,
bo zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciółka ma
najprawdopodobniej rację. A ona nie chciała tego
słuchać. Po prostu miała już to wszystko bardzo
dokładnie przemyślane i nie myślała się wycofywać,
kiedy już raz podjęła decyzję. Gniewała ją jej
krytyka, także dlatego, że jej życie uczuciowe
również nie było usłane różami. Przynajmniej tak
wywnioskowała z tego, co jej mówiła. Karina była
zdania, że przyjaciółka brnie w to zupełnie z takich
samych powodów jak ona. Miała już ułożony swój
plan na życie i nie chciała go zmieniać.
Rozdział 11
Dodając sobie animuszu alkoholem, Elżbieta
ściskała w prawej dłoni swojego nowoczesnego
samsunga i od godziny próbowała wybrać numer
córki. Obok stał jej mężczyzna, jej ostoja. Dodawał
jej otuchy, głaszcząc po ramieniu i przekonując, żeby
się nie bała. W końcu, gdy wypiła drugiego drinka,
przejechała palcem po dotykowej klawiaturze w
poszukiwaniu odpowiedniego kontaktu. Nacisnęła
ikonkę „Połącz” i cała w nerwach czekała na reakcję
po drugiej stronie. Jej córka dosyć długo nie
odbierała, wystawiając tym samym na próbę jej
wątpliwą cierpliwość.
– Halo – rzuciła wreszcie szorstko do słuchawki.
Elżbieta zacisnęła mocno powieki, udając, że
tego nie zauważyła i że w ogóle jej to nie zabolało, a
Mateusz gładził czule jej lewą, wolną dłoń.
– Cześć, Judytko – powiedziała miękko, a kiedy
córka nic nie odpowiadała, dodała: – Tak sobie
pomyślałam... Może byś wpadła dzisiaj do mnie?
Pogadałybyśmy...
Dzisiaj akurat miał wrócić Tomek, ale Judyta
zdawała sobie sprawę z tego, jak trudne było dla
matki wykonanie pierwszego kroku, dlatego zgodziła
się na spotkanie.
– Dobrze, przyjadę koło dziewiętnastej. Może
być?
– Jak najbardziej. Czekam na ciebie, kochanie.
Pa – rzekła Elżbieta, ciesząc się bardziej z tego, że
już mogły zakończyć tę niewygodną rozmowę, niż z
tego, że córka zgodziła się ją odwiedzić. Chociaż
wiedziała, że prawdziwy dyskomfort odczuje dopiero
wieczorem.
Mateusz spojrzał w jej smutne, prawie
przerażone, czekoladowe oczy, które kochał całym
sobą. Przygarnął ją bliżej i zaczął gładzić łagodnie jej
plecy.
– Jestem z ciebie dumny, moja piękna –
wyszeptał jej do ucha.
– Ja z siebie też. Naprawdę. – I za chwilę
dorzuciła: – Dziękuję, że przy mnie jesteś. –
Pocałowała go czule w usta.
– Ela, ja chyba się zmyję, jak ona przyjdzie, co?
Uważał, że tak będzie lepiej.
– Jeśli możesz, kochany – odpowiedziała.
On skinął głową i powiedział:
– Oczywiście. Nie ma sprawy. Jak skończycie
gadać, to zadzwoń do mnie, okej?
– Jasne. Trzymaj kciuki – odparła i wtuliła się w
jego ramiona.
– Trzymam, kochanie. Wszystkie. – Uśmiechnął
się do niej, a ona mu się odwzajemniła. Kochała go
nad życie.
Kiedy Karina wróciła do domu, w którym czekał
na nią narzeczony, zdążyła jedynie ściągnąć buty w
przedpokoju, gdy zadzwonił jej telefon. To był ojciec.
Po plecach dziewczyny przebiegł zimny dreszcz.
Bała się tego, co jej powie. Rodzice nie odzywali się
do niej, odkąd powiedziała matce, że spodziewa się
dziecka.
– Karinka. – Ku jej zdumieniu głos był czuły i
opiekuńczy.
– Cześć – rzekła szybko. Jeśli miał ją zbesztać,
chciała mieć to jak najszybciej za sobą.
– Jak się czujesz, dziecko? Czegoś potrzebujesz?
– Gdy mówił, jej niebieskie oczy rozszerzały się ze
zdumienia. To był jej ojciec? Oschły i nieprzystępny?
– Nie, dziękuję – odparła szorstko, chociaż
czuła, jak do gardła podchodzi jej wielka gula.
– Może przyjadę i podrzucę ci wałówkę? –
spytał, a ona nie wiedziała, co ze sobą począć. Jej
niedowierzanie sięgnęło zenitu.
Milczała, więc ojciec rzekł:
– Córuś... Czy to prawda? Będę dziadkiem? –
wypowiedział to bardzo delikatnie.
W końcu przełknęła ślinę i zdołała powiedzieć:
– Tak, to prawda.
Usłyszała jakiś dziwny pomruk po drugiej
stronie i z zaniepokojeniem zdała sobie sprawę, że jej
ojciec łka. Jej ojciec.
– Tato...
– Tak się cieszę, Karinko.
To było dziwne, ale piękne. Właśnie tego teraz
potrzebowała. Aby chociaż jedno z jej rodziców
cieszyło się jej szczęściem. Bo ona, nosząc w sobie
maleńkie życie, z dnia na dzień była coraz bardziej
szczęśliwa.
– Ja też, tato – powiedziała wreszcie, gdy dotarł
do niej sens jego słów. – Jak mama? – spytała.
– Mama... tak sobie. Nie za dobrze. – Nie chciał
jej oszukiwać. Matka była na nią wściekła.
– Tak myślałam... – odezwała się smutno.
– To kiedy mogę przyjechać? – Ojciec
postanowił szybko zmienić temat.
– Nie wiem, może jutro po południu?
– Doskonale. Będę jutro – odrzekł, wyraźnie
zadowolony.
– Będę czekać – powiedziała.
– Uważaj na siebie, dziecko.
Kiedy już myślała, że ich konwersacja dobiegła
końca, ojciec chyba po raz pierwszy w życiu wykazał
wobec niej szczerą troskę. „Szok” to o wiele za mało
na określenie tego, co teraz odczuwała.
– Dzięki, tato – powiedziała to niezgrabnie,
bardzo nienaturalnie. – Będę. Do jutra.
– Do jutra. – Rozłączył się.
Blondynka opadła na fotel w salonie. Igor
przyglądał się jej uważnie.
– Mój ojciec tu jutro będzie. – Popatrzyła na jego
postać, a on odpowiedział:
– To chyba dobrze, nie?
– Tak... Chyba tak – odparła.
Igor obdarzył ją przyjacielskim uśmiechem.
Cieszyła się, że tu zamieszkał, bo inaczej nie
wiedziałaby jutro, jak ma spojrzeć ojcu w oczy.
Nie mogła uwierzyć w to, co się przed chwilą
wydarzyło. Ojciec wyraźnie się o nią martwił. Była
tym bardzo poruszona. Przez całe swoje życie
traktowała rodziców w tonacji czarno-białej. Matka
była tą jaśniejszą stroną. Spokojna, czuła, zawsze
gotowa wysłuchać swojej córki. Natomiast ojciec był
bardzo wybuchowy, często się denerwował, nie lubił
okazywać uczuć. Co się stało?
Tomasz wrócił do Rzeszowa o osiemnastej.
Kiedy zobaczył swoją kobietę, która szykowała się w
łazience do wyjścia, był naprawdę zdumiony. Ona
wychodzi? Dokąd? Przecież on dopiero co wrócił. A
niby tak za nim tęskniła. Był niezadowolony.
– Cześć, Judka. – Podszedł do niej,
pozostawiwszy wcześniej walizkę w hallu, pod
drzwiami. – Wybierasz się gdzieś?
Judyta nadstawiła mu swój policzek na
powitanie.
– Tak, jadę do matki – rzekła, wpatrując się w
lustro łazienkowe i nakładając na twarz podkład. –
Mam być u niej za godzinę.
Wiedziała, że Tomek jest zły. Znała go na wylot.
Jednak miała już dość tego, że to ciągle ona musiała
czekać na niego w domu, wiernie jak pies. Tęskniła
za nim, oczywiście. Jednak pomału zaczynały ją
męczyć jego coraz częstsze wyjazdy i to, że wiecznie
musiała na niego czekać. Poza tym naprawdę
zależało jej na tej rozmowie z matką. Chciała mieć to
już z głowy. Nawet jeśli po raz kolejny miały się
pokłócić, trudno. Tak samo jak i ona, miała po uszy
tego ich niezręcznego milczenia. Żywiła tylko
nadzieję, że matka potraktuje ją poważnie i każe
wyjść z domu temu całemu Mateuszkowi, w czasie
gdy one będę rozmawiać.
– Aha – wydukał Tomasz, odwracając od niej
swój wzrok. – Pogodziłyście się już? – zapytał.
– Właśnie jadę w tym celu. Aby się z nią
pogodzić. – Wzięła do ręki czarną mascarę i powoli,
bardzo uważnie zaczęła malować rzęsy.
– A co ze mną? – spytał Tomek, wyraźnie
poirytowany.
Popatrzyła na niego zdumiona, odkładając na
półkę pod lustrem tusz do rzęs.
– Obiad masz w piekarniku. Zrobiłam
zapiekankę ziemniaczaną – powiedziała sucho.
Tak bardzo nie chciała się z nim kłócić, tym
bardziej że czuła, iż oddalają się od siebie. Nie mogła
jednak nic poradzić na swój ton. Była na niego zła.
Bo ciągle wyjeżdżał, pozostawiając ją samą w
pustym mieszkaniu. A kiedy wracał do niej, był jakiś
taki tajemniczy i zamknięty w sobie. Nie chciał z nią
rozmawiać. Nie mówiąc już o jakiejkolwiek czułości.
A teraz stał przed nią pełny oburzenia i pretensji.
– Świetnie – prychnął w jej stronę. – Po prostu
fantastycznie.
Zignorowała to, wracając do robienia makijażu.
Kiedy wychodziła z mieszkania, Tomasz jadł w
kuchni zapiekankę. Miał zaciętą minę i czytał w
skupieniu gazetę.
– Wychodzę – rzuciła w jego kierunku. – Myślę,
że za jakieś dwie, trzy godziny wrócę.
– Dobra – rzekł oschle, nie odrywając wzroku od
lektury.
Zamknęła za sobą drzwi i zacisnęła mocno zęby.
Nie chciała tego robić, brać go pod włos. Nienawidził
tego. Ale ona musiała mu pokazać, że nie będzie
zawsze tolerować jego służbowych wyjazdów. On
musiał zobaczyć, że nie może z nią tak pogrywać.
Miała nadzieję, że wówczas wszystko zrozumie i
zmieni się, a oni znów zbliżą się do siebie, jak za
dobrych lat, i będą tak szczęśliwi jak kiedyś.
Rozdział 12
Matka była nieco stremowana, gdy otworzyła
Judycie drzwi swego domu, zapraszając ją do środka.
Córka rozglądała się po pokojach na parterze, stojąc
w korytarzu, ale na szczęście nigdzie nie widziała
Mateusza.
Gdy usiadły w salonie, Elżbieta zapytała:
– Może się czegoś napijesz?
Miała ochotę na napój wysokoprocentowy, ale
niestety prowadziła auto, więc zrezygnowana
odparła:
– Tak. Herbatę poproszę.
Matka zniknęła za ścianą, a Judyta nerwowo
prostowała sztywnymi palcami swoją wełnianą
spódnicę. Gdy jej wzrok wypatrzył błysk
zaręczynowego pierścionka, bezwiednie posmutniała.
– Proszę, kochanie. – Matka postawiła przed nią
na blacie stolika zieloną filiżankę w białe kwiaty.
– Dziękuję.
Judyta po drodze wypaliła chyba z milion
papierosów, ale teraz znowu chciało jej się palić.
Denerwowała się bardzo i chociaż przez chwilę
chciała poczuć ciepło rozluźniającego dymu w
płucach. Jednak dobrze wiedziała, że matka nie
toleruje tego nałogu. I choć zdawała sobie sprawę z
tego, że jej córka pali, nigdy nie pozwalała jej na to w
swoim otoczeniu. A ona, szanując ją, nigdy się na to
nie odważyła.
– Kochanie... – zaczęła niepewnie matka. –
Przepraszam za to, że wtedy wyprosiłam cię z domu.
Ja... byłam zła. Nie myślałam logicznie, wybacz.
Judyta poczuła ucisk w sercu. Wiedziała, że
także powinna przeprosić matkę, ale nie potrafiła,
zamiast tego powiedziała:
– Nie szkodzi, mamo.
Elżbieta popatrzyła na nią smutno, a potem
prawie gniewnie.
– A ty nie masz mi nic do powiedzenia? –
spytała.
– Nie, mamo. – Popatrzyła na matkę
buńczucznie. – Nie mam.
Elżbieta wiedziała, że jej córka jest uparta,
odziedziczyła tę cechę po niej. Była zła, wstała z
kanapy i zaczęła krążyć po salonie.
– Jezu, Judyta... – powiedziała w końcu, a w jej
głosie były żal i ból. – Ja go kocham, nie rozumiesz?
Czarnowłosa dwudziestopięciolatka odstawiła na
stół filiżankę, spojrzała na matkę, która teraz
wyraźnie czekała na jej reakcję.
– A on ciebie kocha, mamo? – zadała pytanie.
– Tak, Judyta, kocha. Jestem tego pewna –
odrzekła matka bez wahania. – Pogódź się z tym –
dodała cicho, lecz pewnie.
– Ale mamo... Między wami jest bardzo duża
różnica wieku. – Wiedziała, że musi matce
przemówić do rozsądku. – To jest dziwne...
Elżbieta popatrzyła na nią i usiadła obok niej na
kanapie. Nagle zrobiła coś, co chyba zaskoczyło je
obie. Wzięła córkę za rękę, spojrzała w jej szare oczy
i rzekła: – Kochanie, urodziłam cię i wiesz, że
kocham cię całym sercem – mówiła to szczerze.
Oczy Judyty zaszły cienką warstewką łez. – Wiem, że
się o mnie martwisz, i doceniam to. – Pogłaskała ją
po policzku. – Ale... musisz pozwolić mi żyć
własnym życiem. Ja tobie pozwoliłam, więc dlaczego
ty nie możesz tego zrobić? – Popatrzyła na córkę
łagodnie.
Judyta płakała, a matka wycierała szczupłymi
dłońmi jej mokrą od łez twarz. Ta czułość zaskoczyła
je obie. Jednak czy nie tego właśnie potrzebowały?
Znowu być jak matka i córka, a nie jak dwa osobne
byty, noszące jedynie to samo nazwisko, co zresztą
też wkrótce miało ulec zmianie.
– Mamo... – powiedziała cicho Judyta. – Ale czy
ty jesteś szczęśliwa?
– Tak, Judytko. Bardzo. – Uśmiechnęła się do
córki i pogładziła ją po ręce.
– A bardziej niż z tatą? – spytała Judyta.
Elżbieta popatrzyła na nią zdziwiona. Co to za
pytanie?
– Nie bardziej, dziecko. Inaczej – tłumaczyła. –
Twój tata był moją pierwszą miłością i zawsze
sądziłam, że będzie ostatnią... Ale... kiedy odszedł... –
Oczy matki posmutniały na samo wspomnienie
tamtych bolesnych chwil. – Ja czułam, że coś we
mnie obumarło. To bardzo bolało. I wtedy pojawił się
Mateusz...
– I od razu się w nim zakochałaś? – nie mogła
uwierzyć Judyta.
– Skądże. – Matka po raz pierwszy tego dnia
uśmiechnęła się do niej. – Nie zakochałam się od
razu. Ale z czasem tak.
Judyta poczuła się dziwnie. Matka jeszcze nigdy
się jej nie zwierzała, a teraz ten natłok emocji
sprawił, że spojrzała na nią inaczej. Jak na kobietę,
nie jak na matkę.
– Postaram się to zaakceptować, jeśli tylko jesteś
szczęśliwa – powiedziała w końcu i sama się zdziwiła
tym, co wyszło z jej ust.
Matka wyraźnie się ucieszyła i rzekła:
– Nawet nie wiesz, jak bardzo byś mnie
wówczas uradowała. – Ciągle uśmiechała się do niej i
gładziła jej dłoń. – Przyjedziecie do nas na święta? –
Słowo „nas” specjalnie zaakcentowała.
Judyta pokiwała twierdząco głową i odrzekła:
– Tak, myślę, że tak.
Kiedy Elżbieta odprowadzała ją do drzwi, była
bardzo zadowolona z przebiegu tej rozmowy.
Doskonale wiedziała, że córka nie od razu zaaprobuje
ich miłość, ale to, że obiecała, iż postara się to zrobić,
było już naprawdę czymś.
Judyta wróciła do domu około dwudziestej
pierwszej. Otworzyła cicho drzwi kluczem, sądząc,
że Tomasz jest zmęczony i na pewno już położył się
spać. Jednak on siedział na łóżku w sypialni przy
zapalonej lampce nocnej i czytał książkę. Kiedy
umyła się i przebrała w piżamę, położyła się obok
niego i rzekła: – Musimy porozmawiać.
Tomek popatrzył na nią zdumiony. Czuł się jak
w pułapce bez wyjścia. Objął wzrokiem jej idealną
sylwetkę i piękną twarz. Pomimo tylu lat spędzonych
razem nadal go pociągała. Jednak coś w nich
obumierało, a on doskonale wiedział, kiedy to się
zaczęło. To było dokładnie dwa lata temu, gdy
zaczęła naciskać na ślub. A on wcale nie wiedział,
czy chce się żenić, czy jest na to gotowy. Nie mógł
jej jednak zawieść. Wiedział, że gdyby w końcu się
nie zdecydował, ona poczułaby się oszukana. I
miałaby do tego święte prawo. Byli ze sobą już
dziesięć lat, więc jak mógł jej powiedzieć, że nie wie,
czy chce spędzić z nią resztę życia? Ale prawda była
taka, że nie wiedział. Tak, kochał ją. Jednak teraz ich
uczucie było inne. Kiedyś kochali się namiętną,
młodzieńczą miłością. Teraz zaś ich miłość
ewoluowała i coraz więcej było między nimi
problemów, a oni nie potrafili już ze sobą rozmawiać
tak jak dawniej.
– Tomek... – zaczęła czule. – Co się dzieje?
Tomasz nie mógł jej powiedzieć o swoim strachu
i obawach. To by ją zniszczyło. Nie wiedziałaby, co z
tym zrobić.
– A co ma się dziać? – spytał niemal ze złością.
– Oddalasz się ode mnie... Bierzesz coraz więcej
zleceń w pracy. Czasami... – Popatrzyła na niego
smutno. – Czasami mam wrażenie, że mnie
zdradzasz.
– Judka, no co ty? – Spojrzał w jej szare oczy. –
Przecież pracuję więcej, bo robię to dla nas.
Pocałował ją w czubek nosa. Wiedział, że ją
okłamuje. To nie była prawda. Uciekał od niej i coraz
boleśniej zdawał sobie z tego sprawę.
– Czyli wciąż mnie kochasz? – spytała.
– Oczywiście, głuptasie. – Przytulił ją do siebie.
– I nadal chcesz się żenić?
Na chwilę zastygł w jej ramionach. Wiedział, że
po raz kolejny musi skłamać.
– Tak, Judka. Chcę – rzekł wreszcie w jej włosy.
W kłamstwach był coraz lepszy.
Uśmiechnęła się i objęła mocniej jego szyję.
Więc jednak wszystko było w porządku. Wiedziała,
że niepotrzebnie panikuje.
– Pogodziłaś się z matką? – zmienił temat.
– Tak – odrzekła i wyplątała się z jego ramion. –
Ale ona nadal chce wyjść za mąż.
– A co ty na to?
– Wciąż uważam, że to pomyłka. Jednak
obiecałam jej, że postaram się to zaakceptować.
Wiesz, ona wydaje się być szczęśliwa – powiedziała.
– W to nie wątpię. – Zaśmiał się i podniósł do
góry brwi. – Jeśli wiesz, co mam na myśli.
Judyta uderzyła go poduszką.
– Ty świntuchu! – wykrzyknęła, ale wbrew sobie
zaczęła się śmiać.
Była szczęśliwa, znów był jej.
Kiedy późnym popołudniem w środę ojciec
Kariny stanął w progu jej mieszkania, trzymając w
ręce reklamówkę wypchaną jedzeniem, nie wiedziała,
jak ma się zachować. Wciąż była przecież między
nimi dosyć sztywna relacja.
– Wejdź – powiedziała tylko i niepewnie się
uśmiechnęła.
Ojciec, widząc jej zaokrąglony lekko brzuch,
spytał:
– A więc to prawda?
Pokiwała głową, a on uśmiechnął się lekko,
prawie niewidocznie. W tym momencie wyszedł z
kuchni Igor. Ojciec, widząc przed sobą tego
wprawdzie przystojnego, ale dziwnie eterycznego
mężczyznę, popatrzył na niego zmieszany. Wówczas
uśmiechnięty chłopak wyciągnął do niego swą dłoń i
rzekł:
– Igor. Narzeczony Kariny.
– Igor tu mieszka... – dodała cicho blondynka,
ale widząc, że ojciec ściska dłoń jej przyjaciela,
poczuła nagłą ulgę.
– Wiem – powiedział ojciec, gdy już się
przywitali. – Mama mi mówiła.
Tak, przecież wspominała jej przez telefon.
– Karinko, tu masz kiełbaskę, pierożki i gołąbki.
– Podał jej reklamówkę, a ona podziękowała i
wręczyła ją Igorowi, który zniknął teraz w kuchni.
Kiedy przechodzili koło jej sypialni, ojciec
zauważył dziecięce łóżeczko, a także materac, na
którym spał Igor, i bezwiednie się uśmiechnął.
– Piękne łóżeczko. Miałaś podobne, wiesz? –
Popatrzył na córkę, która była wyraźnie
skonsternowana.
Gdy usiedli w salonie, z kuchni wrócił Igor i
spytał:
– Napije się pan czegoś?
– Tak, poproszę kawy – odparł ojciec.
– Parzonej czy rozpuszczalnej?
– Parzonej, bez cukru – odpowiedział.
Przez chwilę zawisła między nimi drętwa cisza,
niczym obłok pary o poranku nad mokrą murawą.
Jednak później było coraz lepiej. Ojciec wypytywał
się o to, jak się czuje i czy znają już płeć dziecka.
Wtedy ona po raz pierwszy się uśmiechnęła i
odpowiedziała, że jeszcze nie, bo jest za wcześnie.
Gdy dołączył do nich Igor, zaczął opowiadać ojcu o
przygotowaniach do wesela. Starszy pan był
widocznie zadowolony z tego, że zdecydowali się
urządzić imprezę dopiero po narodzinach maluszka.
Nagle Karina spytała, co u mamy. A wtedy ojciec
zmarkotniał i rzekł: – Nie będę cię oszukiwać,
dziecko. Matka nadal jest zła.
– A ty nie jesteś? – spytała Karina.
– Na początku byłem. Bardzo – odparł ojciec. –
Ale później to wszystko sobie przemyślałem i
wiesz... – Popatrzył na córkę jakimś roziskrzonym
wzrokiem. – Cieszę się, że zostanę dziadkiem.
Karina mimowolnie uśmiechnęła się, a ojciec
odwzajemnił jej uśmiech.
– Mam nadzieję, że mama też w końcu będzie
się cieszyć – powiedziała, dziwiąc się swojej
odwadze.
– Ja też, córuś – rzekł ojciec. – Ja też – dodał.
Gdy już od nich wychodził, powiedział Karinie,
że ma do niego dzwonić, jeśli tylko będzie czegoś
potrzebowała, ma o siebie dbać, a Igorowi kazał jej
pilnować. Córka podziękowała, a kiedy wyszedł,
popatrzyła na Igora, który rzekł:
– No widzisz, mała? Nie było tak źle. A tak się
bałaś.
– Tak, było całkiem nieźle – zgodziła się z nim.
Narzeczony objął ją ramieniem, a jej serce
gwałtownie zadrżało. Co się z nią działo? Przecież
nie mogła się w nim zakochać! To było takie
nielogiczne... Odsunęła się od niego, a on popatrzył
na nią dziwnie. Karina jednak zniknęła już w sypialni
i przyglądała się małemu łóżeczku, w którym już
niedługo miała położyć drobne życie. Cząstkę jej
samej.
Rozdział 13
Z nieba leciały uporczywe płatki śniegu, a
Karina właśnie wychodziła z przychodni, w której
miała wizytę u ginekologa. Lekarz powiedział jej, że
dzidziuś rozwija się prawidłowo. Był już grudzień,
więc była w piątym miesiącu ciąży. Podczas wizyty
towarzyszył jej Igor, który teraz podawał jej rękę, aby
nie przewróciła się na śliskim podłożu. Nagle
zobaczyła coś, czego na pewno nie powinna była
widzieć. Po drugiej stronie ulicy stał Tomasz i czule
obejmował jakąś rudą dziewczynę. Po chwili
pocałował ją w usta. Karina miała wrażenie, że zaraz
się przewróci, co szybko zauważył Igor, który ją
podtrzymał.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Patrz tam... – powiedziała cicho Karina.
– O kurwa – wyrwało mu się. – Przecież to
Tomek...
– Tak. To Tomek i jakaś nieznajoma laska –
odparła, nabierając głębiej powietrza, bo czuła, że
traci zdolność oddychania.
– Co to ma znaczyć? – spytał tak, jakby ona
miała to wiedzieć.
– Nie wiem, Igor. Ale nie podoba mi się to... –
rzekła. – Cholernie mi się to nie podoba.
Tomek ich nie zauważył, bo poszedł przed
siebie, gdy już tak jednoznacznie pożegnał się ze
swoją znajomą.
Karina nie miała pojęcia, co powinna zrobić.
Przyjaźniły się z Judytą, ale ostatnio ich kontakty
wyraźnie się pogorszyły. Wiedziała jednak, że
powinna ją powiadomić o tym, co przed chwilą
widziała. Nie wiedziała tylko, jak to zrobi... I czy ona
w ogóle jej uwierzy?
Elżbieta leżała w objęciach swojego młodszego
o dwadzieścia pięć lat mężczyzny i myślała, jak
wielkie szczęście ją spotkało. Nigdy nie sądziła, że
jeszcze kiedyś kogoś pokocha. Gdy zabrakło Jerzego,
nie przypuszczała, że miłość, w postaci tego
przystojnego mężczyzny, po raz kolejny zapuka do
drzwi jej serca. Wczoraj wspólnie wybrali
zaproszenia weselne. Bardzo gustowne, kremowe z
białą obwolutą. Postanowili, że nie będą jeździć z
zaproszeniami do swoich gości, bo chcieli uniknąć
znaczących spojrzeń i niewygodnych pytań.
Uzgodnili, że wyślą wszystkie pocztą. Leżeli w
salonie okryci kocem, a w kominku cicho igrał ogień,
dając komfortowe ciepło. Dwa dni temu Mateusz
sprzedał swój dom, za który wziął naprawdę spore
pieniądze, i teraz wiedziała, że już nigdzie nie
zamierza uciec. Bo czasem tak myślała. Że kiedyś
obudzi się, a jego nie będzie przy jej boku. Ale on
ciągle tu był i najwidoczniej wcale nie zamierzał
nigdzie odchodzić. Teraz to był ich wspólny dom, ich
azyl, ich raj na ziemi. A niedługo miał ich połączyć
węzeł wiecznej miłości.
– Kocham cię... – wyszeptał jej do ucha, a ona
poczuła przyjemne mrowienie na szyi. Uwielbiała,
gdy to mówił. Zachowywała się zupełnie jak
nastolatka, a przecież była dojrzałą kobietą, której
życie już powinno się kończyć. A ono dopiero się
zaczynało, na nowo. Czy kiedyś myślała, że będzie
jej dane poczuć się tak wspaniale? Tak młodo, tak
pewnie, tak atrakcyjnie? Nie, nigdy. A on jej to
wszystko dawał codziennie. Tę pewność, że cały
świat stoi przed nimi otworem i że zawsze będzie
tylko przy niej.
– Ja ciebie też... – powiedziała i czule
pocałowała jego piękne usta.
Była taka szczęśliwa. I miała nadzieję, że jej
córka jest równie spełniona i zadowolona w swoim
związku. I że, tak jak ona, ma pełne przekonanie, iż
wychodzi za mąż za odpowiedniego człowieka.
Judyta weszła do domu Inki i bez słowa zdjęła
zimowe buty i kurtkę. Nie widziały się już naprawdę
długo, więc kiedy przyjaciółka zadzwoniła do niej, że
chce pogadać, zdziwiło ją to nieco. Przypuszczała, że
może chodzi o dziecko albo o Igora. Nigdy w życiu
nie sądziła, że usłyszy to, co niestety usłyszała.
– Judka...
Inka wyglądała wspaniale w ciąży. Naprawdę
kwitła z dnia na dzień.
– Co się dzieje, Inka? – zapytała wprost, bo aż za
dobrze znała to błękitne, pełne niepewności
spojrzenie.
– Siadaj – powiedziała blondynka.
Judyta posłuchała, a wówczas Karina zajęła fotel
naprzeciwko.
– Mów – powiedziała szybko brunetka, a gdy ta
się nie odzywała, rzekła: – Jezu, Inka... Nie katuj
mnie. Przecież widzę, że coś jest nie tak... Zbyt
dobrze cię znam.
– Boże, Judka... Naprawdę nie wiem, od czego
zacząć – powiedziała w końcu.
– Może od początku? – zachęciła ją przyjaciółka.
Karina kiwnęła głową i zaczęła mówić. Z
każdym słowem twarz jej pięknej przyjaciółki
mieniła się wachlarzem emocji: od zasłuchania,
poprzez zdziwienie, aż po wściekłość. Nagle Judyta
wstała z fotela i zaczęła na nią krzyczeć. W tym
momencie nie obchodziło jej to, że jej rozmówczyni
jest w ciąży.
– Co ty, kurwa, pleciesz?!
Blondynka skuliła się w sobie i miała ochotę się
rozpłakać. Teraz coraz częściej była płaczliwa i
rozedrgana emocjonalnie, hormony robiły swoje.
– Judka, nie krzycz na mnie, proszę... – błagała
Karina.
– Jak mam nie krzyczeć? Jak? – Była jak ogień.
– To, co mi powiedziałaś, jest okrutne...
– Ale jest prawdą. – Do salonu wszedł Igor,
który zaniepokojony krzykami zza ściany, przerwał
składanie mebelków w pokoiku dziecięcym. – Ja też
to widziałem, niestety.
– Nie... To nie może być prawda. – Judyta nie
mogła im uwierzyć i nie wiedziała, dlaczego
przyjaciółka kłamie, zadając jej przy tym tak
ogromny ból... – Była ruda, mówisz?
Karina twierdząco pokiwała głową.
– Weronika jest ruda... – powiedziała łamiącym
się głosem. – Ale to nie może być prawda, wy
zwyczajnie kłamiecie! I nie wiem, dlaczego to
robicie, ale jesteście po prostu okrutni.
Wyszła z salonu, pospiesznie się ubrała i
zatrzasnęła za sobą wejściowe drzwi.
– Wiedziałam, że to nie był najlepszy pomysł –
rzekła blondynka do swojego narzeczonego.
– Ale ona musi wiedzieć – powiedział on, a
wtedy Karina przypomniała sobie, że dokładnie to
samo rzekła jej Judyta, przekonując do tego, że musi
powiedzieć Igorowi o ciąży.
– Wiem – zgodziła się z nim.
Nie wiedziała jednak, czy właśnie nie złamała
przypadkiem jej życia. Mimo że to przecież on
zdradził, a nie ona.
Rozdział 14
Judyta nie mogła dać się ponieść emocjom, bo
gdyby na to pozwoliła, to widząc teraz swojego
narzeczonego, który tak spokojnie siedział w salonie,
oglądając wiadomości, rozszarpałaby go na strzępy!
Dlatego, nim weszła do mieszkania, wzięła kilka
głębszych wdechów, powiedziała sobie w duchu
„Spokojnie, wszystko się wyjaśni”, włożyła klucz do
zamka i pociągnęła za klamkę.
Stanęła przed Tomaszem, ze wszystkich sił
starając się nie wybuchnąć, objęła się za ramiona i
rzekła:
– Musimy pogadać.
Znowu? Tomek miał już dosyć tych pogadanek.
Czuł, jak pomału jakaś niewidzialna, ale bardzo
mocna pętla zaciska się na jego szyi i zaczyna go
bardzo powoli, a zarazem skutecznie dusić...
– O co chodzi? – spytał, nie spuszczając wzroku
z ekranu telewizora.
– Byłam dzisiaj u Inki. Powiedziała mi, że
widziała cię na mieście z jakąś rudą laską, a ty ją
obściskiwałeś... i całowałeś... – Boże! Tak bolał ją
sam dźwięk tych słów... – To prawda?
Tomasz spojrzał na nią jakimś zimnym i
obojętnym wzrokiem. Przez moment miała wrażenie,
że widzi w jego spojrzeniu strach, ale była to
zaledwie sekunda.
– Oczywiście, że nie. – Starał się być rzeczowy.
– Tomek... – Spojrzała na niego pełnym
niepewności wzrokiem. – Jeśli to prawda, to mi
powiedz. Proszę, nie oszukuj mnie! Nie zniosę tego!
Jego kobieta zaczynała wyraźnie panikować, a
on tak tego nienawidził.
– Komu wierzysz?! – warknął. – Jej czy mnie? –
Otwartą dłonią uderzył się w klatkę piersiową.
– Tomasz... – Nadal starała się być rozważna.
Nie potrafiła jednak. – Igor też cię widział.
Jej narzeczony prychnął i popatrzył na nią spod
podniesionych w gniewie brwi.
– Aha. I ty wolisz zaufać jakiemuś gejaszkowi i
jego ciężarnej dziewuszce niż mnie?!
Judycie nie spodobał się ten ton. Tak naprawdę
nie miała pojęcia, kto z nich ma rację. Z jednej strony
była Inka, jej najlepsza przyjaciółka. Wiedziała, że
ona nigdy by jej nie oszukała. Nie mogłaby... I mimo
że chwilę temu powiedziały sobie parę przykrych
słów, ona wiedziała, że komu jak komu, ale jej może
zaufać. Natomiast z drugiej strony był Tomek. Znali
się jedenaście lat, z czego aż dziesięć spędzili u
swego boku. Ufała mu jak nikomu innemu na
świecie. Pomimo tego, że oddalali się od siebie, ona
kochała go nad życie i wiedziała, przynajmniej miała
taką nadzieję, że on też ją kocha. Jak mogła mu nie
wierzyć? Miała mętlik w głowie.
– Nie wiem – powiedziała już spokojnie. –
Muszę wyjść.
Potrzebowała odetchnąć świeżym powietrzem,
aby wiedzieć, że wcale nie umarła, tylko żyje.
Chociaż jej serce krwawiło.
– Judka... – powiedział do niej miękko. –
Skarbie, nie wygłupiaj się, proszę. Przecież mnie
znasz.
Tak, znała go. Ale patrząc teraz na niego, nie
była pewna, czy chodzi o Tomasza Leśniaka sprzed
lat, w którym się szaleńczo zakochała, czy o jej
narzeczonego, który coraz bardziej i coraz boleśniej
się od niej oddalał.
Wzięła kurtkę i wyszła z domu. Na schodach
pospiesznie ubierała buty. Musiała stąd uciec. Tylko
tyle się teraz dla niej liczyło, nic więcej. Czuła, że jej
świat rozpada się jak niestabilny domek z kart.
– Igor, a jak ona zrobi coś głupiego? – Karina
miała jakieś dziwne przeczucie.
Chłopak popatrzył w jej zmartwione oczy. Nie
mógł pozwolić, aby w tym stanie odchodziła od
zmysłów.
– To zadzwoń do niej – powiedział.
– Ale, Igor. Ona jest na mnie wściekła i nie
odbierze.
Znała doskonale swoją przyjaciółkę. Wiedziała,
że gdy się gniewa, to każdą cząstką siebie.
– To trudno. Ale spróbować musisz.
Miał rację. Wstała z kanapy, z której nie mogła
się ruszyć, odkąd jej przyjaciółka niemal wybiegła z
jej mieszkania, wzburzona i zagubiona. Wzięła
telefon i wybrała numer Judyty.
– Nie odbiera... – rzekła po chwili i zakończyła
połączenie. – Spróbuję jeszcze raz. – Martwiła się o
nią strasznie. – Judka! – zawołała w końcu do
słuchawki. – Jak się czujesz, śliczna? Nic ci nie jest?
Po drugiej stronie była cisza, którą po chwili
przerwały odgłos włączanej zapalniczki i głęboki
wdech przyjaciółki.
– A jak, kurwa, sądzisz?
Czyli nie było dobrze.
– Powiedz mi tylko, czy to była prawda.
– Judka, niestety tak... – Karina zacisnęła
mocniej palce na komórce.
– Może się pomyliłaś? Może to był ktoś bardzo
do niego podobny? – łudziła się jeszcze.
– Nie, Judka... Przykro mi... To był on – rzekła
Inka.
– Nie wierzę ci – wysyczała tamta przez zęby. –
To nie może być prawda...
Do oczu Kariny zaczęły napływać ciepłe łzy. A
więc ich przyjaźń już przestała istnieć?
– Judka, przykro mi, że tak mówisz... – Inka
cicho łkała do słuchawki, jej przyjaciółka od razu to
usłyszała, ale udawała, że nic do niej nie dochodzi.
To ona tu była ofiarą! Nie Karina. Nawet jeżeli była
w ciąży. To nie ona była ofiarą, tylko Judyta.
– A mnie jest przykro, że mnie okłamałaś –
powiedziała ostro i rozłączyła się.
Blondynka była roztrzęsiona. Kiedy Igor
zobaczył, w jakim jest stanie, podszedł do niej i
delikatnie ją do siebie przytulił. Wówczas, pchana
jakimś dziwnym pragnieniem, zbliżyła swoje usta do
jego i lekko go pocałowała. Igor odsunął się
gwałtownie. Zrozumiała, że popełniła wielki błąd.
– Przepraszam. – Zakryła dłonią otwarte usta.
Jakże była głupia! Tylko idiotka szukałaby
pocieszenia w ramionach geja. Nawet jeśli on
wkrótce miał zostać ojcem jej dziecka oraz jej
mężem.
Igor patrzył na nią zszokowany. Nie tak się
umawiali. Zrozumiał jednak, że to było z jej strony
nieprzemyślane. Po prostu potrzebowała teraz
wsparcia i czułości, a on był jedynym facetem w tym
pomieszczeniu. W ogóle jedynym mężczyzną w jej
życiu.
– Nic się nie stało. – Uśmiechnął się do niej. –
Ale żeby to mi było ostatni raz, zgoda? – Pogroził jej
żartobliwie palcem.
– Zgoda.
Ucieszyła się, że nie był na nią zły. Przynajmniej
w nim miała teraz przyjaciela.
Odkąd Elżbieta pogodziła się z córką, ogarnął ją
upragniony spokój i coraz rzadziej zaglądała do
kieliszka. Lekarstwem na chwilowe smuteczki stał
się teraz on, jej Mateusz. Ostatnio, gdy wracali razem
ze spaceru, trzymając się za ręce, szczęśliwi i
uśmiechnięci, ich sąsiadka, stara panna z grubym
wąsem i pięcioma kotami, popatrzyła na nich
pogardliwie, niemalże z obrzydzeniem. Wówczas
Elżbieta przystanęła, popatrzyła w jej zazdrosne oczy,
ujęła głowę Mateusza w swoje dłonie i długo oraz
namiętnie pocałowała go w usta. Sąsiadka splunęła
na ziemię i popukała się w czoło, dając jej do
zrozumienia, że jest stuknięta. Oczywiście, że była.
Zwariowała, oszalała z miłości do tego pięknego
mężczyzny, który teraz siedział naprzeciwko niej i
masował jej stopy. Zastanawiała się, ile szczęścia
może znieść człowiek, aby nie wybuchnąć. Bo ona
czasami myślała, że eksploduje z przepychu pięknych
emocji, które gromadziły się w niej każdego dnia.
Była błogosławiona.
Czasami myślała o Judycie, co u niej słychać.
Pomimo zawieszenia broni między nimi ciągle była
rezerwa, dlatego nie kontaktowały się ze sobą zbyt
często. Ale teraz Elżbieta chciała to zmienić. Bo
kiedy on dawał jej tyle, ona chciała się dzielić z
innymi swoim szczęściem. Chciała, by relacje z
córką uległy poprawie. Chciała się do niej zbliżyć. I
tak bardzo chciała się z nią zaprzyjaźnić.
Wzięła telefon i wybrała jej numer. Córka dosyć
długo nie odbierała, ale w końcu to zrobiła.
– Cześć, Judytko – rzekła prawie czule.
– Mamo... – Głos córki był smutny.
– Stało się coś? – Elżbieta wyprostowała się, a
wówczas, ku niezadowoleniu Mateusza, ściągnęła
raptownie nogi na podłogę.
– Nie, nic takiego. Jest mi tylko trochę smutno,
ale przejdzie.
Judyta nie mogła jej o tym powiedzieć. Coś ją
hamowało. Poza tym to wszystko przecież nie
zniknie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
tylko dlatego, że się z nią tym podzieli.
– Na pewno? – Elżbieta nie była o tym
przekonana.
– Tak, mamo. Wszystko w porządku. Nie martw
się – odrzekła szybko córka.
– Skoro tak mówisz... – powiedziała Elżbieta.
– Spokojnie. Odezwę się do ciebie niebawem.
Może wybierzemy się wspólnie na jakieś zakupy? –
spytała Judyta. Musiała wrócić do rzeczywistości, nie
było innej opcji. Tak bardzo potrzebowała chociażby
namiastki normalności w tej chwili, nawet jeśli
wiedziała, że to ulotne.
– Oczywiście, kochanie. Odezwij się zatem. –
Elżbieta była podekscytowana.
– To pa, mamo.
– Pa, kochanie – odrzekła. Opadła na wezgłowie
kanapy i głośno westchnęła. – Coś jest nie tak. –
Spojrzała na narzeczonego. – Czuję to.
Mateusz bez słowa objął ją ramieniem. Nie
wiedział, co to znaczy mieć takie rodzicielskie
przeczucia i obawy. Sam nie miał dzieci i jakoś nigdy
nie chciał ich mieć. Ale teraz, gdy widział jej
zatroskanie, coś z szalejących w niej emocji przeszło
na niego.
Rozdział 15
– Wierzę ci, Tomasz – rzekła już uspokojona
Judyta, która dosłownie pięć minut wcześniej wróciła
do mieszkania. – I przepraszam. Tak bardzo cię
przepraszam, że w ciebie zwątpiłam.
Narzeczony podszedł do niej, wziął jej dłonie i
podniósł je do swoich ust, obdarzając pocałunkami.
– Już, Judka... – Pocałował jej oczy. – Już jest
dobrze.
– Tak, jest – rzekła, a z jej niezwykłych oczu
popłynęły łzy. – I chcę, żebyś wiedział, że już nie
przyjaźnię się z Inką. Nie po tym, jak mnie okłamała.
Nie mogłabym. Przecież mnie zawiodła. I nie wiem,
dlaczego to zrobiła, ale to strasznie boli.
Pogładził ją po czarnych włosach. Kurwa.
Cieszył się, że mu uwierzyła. Z tą całą Weroniką to
nie było ważne. To było przelotne. Dzikie żądze, nic
więcej. To się przecież nie liczyło. Ale teraz poczuł
wyrzuty sumienia, gdy powiedziała, że zerwała
kontakty z Kariną. Była jej najlepszą przyjaciółką i
czuł się jakoś dziwnie winny, że przez niego już się
nie przyjaźnią.
– Jak uważasz, kochanie – rzekł. – To twoja
przyjaciółka.
W nocy zbliżyli się do siebie. Bardzo cieszył się
z tego, bo ciągle ją kochał. Tylko to wszystko,
planowanie wesela, jej nastroje i złe przeczucia,
spadło na niego i przytłoczyło go na moment,
przysłaniając mu jej postać. Ale teraz już będzie
dobrze. I mimo że czuł się jak tchórz, bo ją okłamał,
wiedział, że zerwie kontakty z tą rudą i teraz będzie
między nimi coraz lepiej. W końcu to Judyta miała
zostać jego żoną, nie jakaś tam Weronika, mało
znacząca przygoda.
Judyta zasnęła szczęśliwa w jego ramionach.
Miała dobre przeczucia co do ich wspólnego życia.
Wiedziała, że mu ufa i kocha go bardziej niż siebie, a
on zwyczajnie nie mógł jej okłamać. Po prostu
kochał ją i ona była o tym przekonana. A Inka? Cóż,
ją już wykreśliła ze swojego życia.
Elżbieta zaparkowała swojego złotego
mercedesa pod blokiem córki. Wczoraj umówiły się
na sobotnie zakupy i ona bardzo się z tego cieszyła.
– Witaj, kochanie. – Kiedy córka weszła do auta,
pocałowała ją w policzek.
Judyta wyraźnie promieniała.
– Cześć, mamo – odparła radośnie.
Chodziły po galerii handlowej, przymierzając
buty, bluzki, sweterki, spodnie, spódnice, sukienki i
wiele innych rzeczy. Nakupiły masę ciuchów, a teraz
siedziały razem w kawiarni i jedząc lody, śmiały się
do rozpuku. Opowiadały sobie o wszystkim. To było
takie cudowne, ta więź, która się między nimi
tworzyła. Judyta nie zająknęła się słowem o ostatnich
wydarzeniach, bo i o czym miała niby opowiadać?
Wszystko było już dobrze.
Wyszły już z galerii i skierowały swoje kroki na
przeciwną stronę ulicy, gdzie w witrynie sklepowej
bielały ślubne kreacje. Judyta udawała, że tego nie
dostrzega, ale wzrok matki wyraźnie szukał teraz
sukni ślubnej.
– Chcesz tu wejść? – spytała.
Elżbieta przecząco pokręciła głową, ale jej twarz
zdradzała co innego.
– Nie, a ty? – Popatrzyła na nią roziskrzonym
wzrokiem.
– Ja już mam sukienkę.
– Naprawdę? A jaką? – spytała zaciekawiona
matka.
Judyta opowiadała o sukience jak o najdroższym
skarbie. Matka najwyraźniej nabierała coraz większej
chęci, aby wejść do środka.
– Wchodzimy – powiedziała Judyta. A kiedy
matka się ociągała, złapała ją za rękę i rzekła: – No
przecież widzę, że chcesz.
Matka uśmiechnęła się do niej promiennie.
Judyta uważała, że to trochę zabawne, iż była taka
niepewna siebie, ale ze zdziwieniem zauważyła, że
dodaje jej to uroku, a odejmuje lat.
Pośrodku salonu stała jakaś nadęta ekspedientka.
Popatrzyła na nie uważnie, a gdy po raz kolejny
przeglądały te same sukienki, podeszła do nich i
spytała:
– Jak dobrze rozumiem, szukamy sukni dla pani?
– zwróciła się do Judyty.
– Nie, dla tej drugiej pani – odparła Judyta.
Kobieta wyraźnie się zmieszała i spojrzała na
starszą Malinowską, która przybrała taką minę, jakby
zaraz miała wybuchnąć nieopanowanym śmiechem.
– Aha, rozumiem – rzekła sprzedawczyni i objęła
postać Elżbiety od stóp do głów. – Szuka pani czegoś
konkretnego? – spytała.
– W zasadzie to nie. Ale interesują mnie bardziej
tradycyjne kroje – odparła Elżbieta, a jej mina w
dalszym ciągu zdradzała rozbawienie.
– Proszę poczekać. Zaraz pani coś zaproponuję –
odrzekła kobieta i zaczęła przeszukiwać wieszaki.
Gdy odwróciła się do nich plecami, matka dała
Judycie kuksańca w bok, a ta nie wytrzymała i
parsknęła śmiechem.
Ekspedientka zwróciła do nich oburzoną twarz, a
wtedy one od razu się uspokoiły.
– Zapraszam panią do przymierzalni, jeśli zechce
pani przymierzyć to, co wybrałam – rzekła. – A pani
niech sobie tutaj usiądzie. – Wskazała Judycie ręką
kanapę naprzeciwko przymierzalni.
Matka miała idealną figurę, więc wszystkie
sukienki wyglądały na niej dobrze, ku wyraźnemu
niezadowoleniu mało atrakcyjnej sprzedawczyni oraz
ku aprobacie Judyty. Jednak nic ich nie zachwycało,
nie było tego „wow”, które Judyta poczuła, gdy sama
wybrała swoją wymarzoną suknię.
Kiedy wyszły z salonu, matka zwróciła się do
Judyty:
– Wiesz, ja chyba jednak wystąpię w jakimś
kostiumiku.
– Jak uważasz, ale wyglądałaś we wszystkich
zachwycająco – pochwaliła ją córka, a Elżbieta
słysząc ten komplement, poczerwieniała jak
nastolatka.
– Oj tam. Nie przesadzaj – powiedziała, mimo że
coraz bardziej zdawała sobie sprawę z własnej
atrakcyjności. I doskonale wiedziała, komu to
zawdzięcza.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a brzuch
Kariny rósł w zastraszającym tempie. Strasznie dużo
jadła, co ją trochę przerażało. Niestety potem
większość tego, co skonsumowała, spłukiwała w
toalecie. Coraz częściej miała nudności. Szef kazał
jej pójść na urlop, ale ona już wiedziała, co to dla niej
oznacza. Jak wróci, nie ma czego tam szukać. Judyta
odcięła się od niej całkowicie. To ją bardzo bolało,
ale szanowała wybór przyjaciółki. Trudno, skoro tak
zadecydowała. Miała jedynie nadzieję, że dokonała
odpowiedniego wyboru i że Tomasz jej już więcej nie
skrzywdzi. Ale ona sama chciała go udusić. To
wszystko było przez niego. Co za idiota! Nigdy za
nim nie przepadała, a teraz jeszcze okazało się, że nie
jest mężczyzną, tylko tchórzem.
Nie rozmawiali z Igorem o jej pocałunku. Tak
samo jak wcześniej, gdy upili się i ku zdumieniu
wszystkich i samych siebie zrobili sobie dziecko, tak
i teraz udawali, że nie było sprawy.
Ojciec często do niej dzwonił, zapraszał na
święta. Ale ona nie wiedziała, czy pojedzie do domu,
bo po pierwsze: matka ciągle się do niej nie
odzywała, a po drugie: ona nie wiedziała, czy dobrze
zniesie podróż. Zdecydowała, że tym razem zostanie
jednak w Rzeszowie. Poza tym nie była sama. Igor
od lat nie jeździł do domu, odkąd powiedział swoim
rodzicom, że jest gejem. Mieli więc zostać razem w
te święta.
Karina zjadła połowę tabliczki czekolady, trzy
śledzie i popiła to wszystko wodą z ogórków,
pogładziła się po brzuchu i położyła się spać. Teraz
ona spała w salonie, a Igor na materacu w jej byłej
sypialni, która coraz bardziej zaczynała przypominać
dziecięcy pokoik. Igora nie było, nie wiedziała, gdzie
jest. Powiedział, że wróci późno, ale nie chciał
zdradzić, gdzie się wybiera. Nie miała mu tego za złe.
W końcu byli tylko przyjaciółmi.
Ze snu wyrwał ją dźwięk przekręcanego klucza i
otwieranych drzwi. To musiał być Igor. Ale zaraz,
zaraz. Najwyraźniej nie był sam, bo Karina usłyszała
w przedpokoju dźwięk ocierających się o siebie
ubrań. Wpadła do hallu i to, co zobaczyła,
zapamiętała już do końca życia.
Jej narzeczony całował się z tym całym
Darkiem. Nie, oni się wręcz obłapiali. Jak on mógł?!
Sprowadzać tutaj swoich chłoptasiów, kiedy ona była
w ciąży. Poza tym to było, do cholery, jej mieszkanie!
– Karina... – rzekł Igor, kiedy dostrzegł jej
postać.
– Jak możesz, Igor?! – rzuciła z żalem i złapała
się za brzuch.
– Myślałem, że twoja panienka nie ma nic
przeciwko temu? – odezwał się bezczelnie Darek.
– Darek, wyjdź – powiedział ostro w jego stronę.
– Ale, kochanie... – błagał Darek.
– Wyjdź, powiedziałem! – krzyknął do niego.
Kiedy Darek wyszedł, zły i oburzony, Igor
popatrzył na swoją przyjaciółkę i rzekł:
– Karina, wybacz mi, proszę...
– Ty też wyjdź. – Wskazała mu drzwi palcem.
– No co ty, mała? – zapytał i podszedł do niej.
Cofnęła się o krok i rzekła:
– Igor, nie... Wyjdź.
Spojrzał na nią ze smutkiem, a potem spuścił
wzrok na jej brzuch i rzekł:
– Tatuś wróci, kochanie.
Posłał w tamtą stronę całusa i wyszedł.
Karina zaczęła się cała trząść. Nie chciała znowu
płakać. Ale jak mogła nie płakać? A najgorsze w tym
wszystkim było to, że ona zaczęła się w nim
zakochiwać. Była taka głupia. Tak bardzo głupia...
Rozdział 16
Karina trzymała w ręku pierścionek
zaręczynowy i niespokojnie obracała go na
wewnętrznej powierzchni dłoni. Naprzeciwko niej
siedział Igor, a jego twarz zdradzała równie wielkie
podenerwowanie. Wczoraj napisała do niego
wiadomość, żeby dzisiaj przyszedł po swoje rzeczy.
Teraz spojrzała mu w oczy, położyła na ławie
pierścionek i delikatnie pchnęła go w stronę
mężczyzny.
– Karina... – odezwał się wtedy.
Spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami, w
których dostrzegł coś na kształt bólu, ale również
ogromnej determinacji.
– Igor... – Jej głos się łamał. – Proszę, nie
utrudniaj mi tego... – Przerwała, a kiedy on milczał,
wiedziała, że da jej mówić. – Ja to wszystko bardzo
dokładnie przemyślałam. Ten ślub byłby wielką
pomyłką. – Mężczyzna poruszył przecząco głową, a
wtedy ona rzekła: – Igor, ty i ja dobrze o tym
wiemy... Ja nie zabronię ci kontaktów z maleństwem,
bo wiem, że pokochałeś je równie mocno jak ja, a
poza tym będziesz wspaniałym ojcem, bo jesteś
dobrym człowiekiem. – Uśmiechnęła się do niego
blado. – Ale my... to nie jest najlepszy pomysł i...
nigdy nie był. Bo popatrz, ty zawsze będziesz tym,
kim jesteś. I ja szanuję to, naprawdę, Igor, ale... wiem
też, że jeżeli bylibyśmy małżeństwem, bardzo łatwo
bym cię pokochała... – Zarumieniła się. – A to byłby
mój koniec. I twój też. Bo znam cię, Igor, jesteś zbyt
moralny. W końcu postanowiłbyś mi dać to, czego
nie możesz mi dać, bo widziałbyś we mnie ból i to by
cię zabijało... Ale po jakimś czasie zrozumiałbyś, jak
bardzo jesteś nieszczęśliwy w tym małżeństwie. Bo
nie mógłbyś się wyrzec swojej natury, która
ponownie dałaby o sobie znać, i wówczas może
nawet byś się zakochał w kimś innym. I wtedy po raz
kolejny byś mnie zabił... – Popatrzyła w jego oczy,
które, chociaż tego nie chciał, zgadzały się z tym, co
ona mówi. – Nie możemy sobie tego zrobić, Igor. Nie
możemy zniszczyć sobie życia. Nie mogę na to
pozwolić. Powiedziałeś, że będziemy najlepszymi
rodzicami. I w tej kwestii nic się nie zmienia, bo
będziemy. Jednak nie musimy być małżeństwem, aby
dać temu maluszkowi – pogładziła się po wystającym
brzuchu – miłość i szczęście. Wystarczy, że będziemy
przyjaciółmi. – Skończyła mówić, a wówczas Igor
wyciągnął do niej dłoń. Dziewczyna uśmiechnęła się
i położyła na niej swoją.
– Ale ja chciałem dobrze... – powiedział.
– Wiem i za to cię cenię. – Ścisnęła delikatnie
jego rękę.
Igor wziął do drugiej, wolnej dłoni pierścionek z
niebieskim oczkiem, podniósł go ku górze, podrzucił,
uśmiechnął się smutno i spytał:
– I co ja mam z tym teraz zrobić, co?
Karina puściła jego dłoń i rzekła:
– Nie wiem, Igor. Co tylko zechcesz. Należy do
ciebie.
Kiedy wychodził z jej mieszkania, obładowany
swoimi rzeczami, jej serce na jeden krótki moment
zadrżało. A co jeśli właśnie popełniła największy błąd
swojego życia? Lecz wiedziała, że to nieprawda i że
błędem byłoby doprowadzić do tego ślubu.
– Trzeba odwołać rezerwację sali. – Odwrócił się
do niej, gdy miał już otwierać drzwi. – Ja to zrobię –
powiedział.
Ustalili również, że dokończy remont
dziecięcego pokoiku. Przysiągł też, że nigdy jej nie
zostawi i że może na niego liczyć, także w kwestiach
finansowych, bo przecież niedawno straciła pracę.
Przytuliła go do siebie na pożegnanie, podziękowała i
rzekła: – Jesteś cudownym przyjacielem. Kiedyś
uszczęśliwisz jakiegoś przystojnego faceta, wiesz?
Gdy zamknął za sobą drzwi, poczuła dziwną
ulgę, ale mimo tego zaczęła płakać. Nie rozumiała
tego kompletnie, jednak czuła, że znów jest sama.
Nie myśląc wiele, wzięła komórkę do ręki i napisała
Judycie SMS-a: „Już nie wychodzę za mąż”.
Wiedziała, że przyjaciółka ciągle się na nią gniewa,
chociaż Karina powiedziała jej szczerą prawdę, ale
teraz odczuła wielką ziejącą w niej pustkę i
potrzebowała przyjaciela u swego boku. Tylko tyle i
aż tyle.
Po przeczytaniu wiadomości od przyjaciółki
Judyta chwilę biła się z myślami, ale w końcu
odpisała krótko: „Zaraz będę u ciebie”. Ciągle była
na nią zła za tamto kłamstwo, lecz nie była z
kamienia. Jak mogłaby teraz ją zostawić? Obie były
jedynaczkami, więc stały się sobie bliskie jak siostry.
– Jadę do Inki – rzuciła w stronę narzeczonego,
który spojrzał na nią zaskoczony i spytał:
– Pogodziłyście się?
– Nie, ale ona mnie potrzebuje. Będę za jakieś
dwie godziny. Podgrzej sobie pomidorową, jest w
lodówce.
Tomek kochał w niej ten altruizm, może dlatego,
że sam był skrajnym egoistą, o czym oboje wiedzieli,
ale żadne z nich nigdy nie wypowiedziało tego na
głos. Znowu brał w pracy nadgodziny, a kiedy
okazało się, że zaraz po świętach ma jechać do
Krakowa, by podpisać kolejną umowę w imieniu „R-
Budimeksu”, zgodził się bez wahania. Czuł się z tym
trochę źle, bo znowu miał ją zostawić, a wiedział, że
Judyta miała dość jego ciągłych wyjazdów. Do tego
jeszcze doszła ta beznadziejna sprawa z tą rudą
Weroniką... Wiedział, że jego narzeczona w dalszym
ciągu coś podejrzewa, ale nie wracali już więcej do
tamtego tematu. A on chciał to zakończyć, ten cały
przelotny i nic nieznaczący romans, ale kiedy
dowiedział się, że Weronika też jedzie do Krakowa,
poczuł na karku dreszczyk emocji... Nie robił
przecież nic złego, tamta w ogóle się dla niego nie
liczyła.
– Inka... – rzekła czule Judyta, gdy zobaczyła
swoją zapłakaną przyjaciółkę.
Blondynka siedziała na kanapie i trzymając się
kurczowo za ramiona, kiwała się w przód i w tył.
– Judka... Dzięki, że przyjechałaś. Nie musiałaś
– rzekła cicho w stronę brunetki.
Judyta przysiadła obok niej, objęła ją ramieniem,
a kiedy przyjaciółka przytuliła się do niej,
powiedziała:
– No już, już... Wszystko będzie dobrze. Popłacz
sobie, Inka. – Głaskała ją po blond kosmykach.
Kiedy Inka się uspokoiła, Judyta rzekła:
– To teraz opowiedz mi wszystko od początku.
Karina potrząsnęła głową, poprawiła potargane
włosy i zaczęła mówić. Wszystko, od początku do
końca. Gdy skończyła, Judyta ścisnęła ją za rękę i
powiedziała:
– Dobrze zrobiłaś, mała.
– No nie wiem, Judka... Znowu jestem sama... –
Jej niebieskie oczy były smutne.
– Nie jesteś sama, masz mnie. – Judyta
uśmiechnęła się do niej.
– To... to już się na mnie nie gniewasz...? –
zapytała Inka.
– Już nie. Ale nie wracajmy do tego, dobrze?
– Jasne. A między wami wszystko okej? –
upewniała się blondynka.
– Tak. Jak najbardziej. – Przyjaciółka
uśmiechnęła się jakoś smutno. Bo nic nie było okej.
Tomasz znowu się od niej oddalał. Przez chwilę
starał się i było naprawdę wspaniale, ale teraz znowu
powstała między nimi cicha przepaść. I chociaż oboje
udawali, że wszystko jest w porządku, nic nie było.
Ale ona wiedziała, że są dla siebie stworzeni.
Kochają się i każdą burzę, każdy mocniejszy
podmuch wiatru, wszystko przetrwają razem. Bo
muszą. Bo są sobie przeznaczeni. Nie mogła tego
jednak powiedzieć przyjaciółce. Pomału czuła, jak
zamyka się w swoim własnym, bezpiecznym świecie,
gdzie nie ma niedopowiedzeń i cichych dni. I taki
obraz siebie przedstawiła w tym momencie
przyjaciółce.
– To dobrze – powiedziała Inka i obdarzyła ją
niepewnym uśmiechem. – Prawda? – dodała pytanie,
bo Judyta nie zareagowała.
– Tak, to dobrze.
Brunetka spuściła swój stalowy wzrok na
podłogę. Wszystko było chyba dobrze.
Na dwa dni przed wigilią Elżbieta odebrała od
córki telefon. Judyta pytała, czy nadal mogą do nich
wpaść z Tomaszem. Elżbieta była zachwycona,
cieszyła się, że spędzą razem święta. Potem zapytała,
czy mogą przyjść także z Kariną, jej najlepszą
przyjaciółką. Elżbieta zawsze lubiła tę sympatyczną
blondynkę, dlatego przystała na tę prośbę. Wiedziała
od córki, że Karina spodziewa się dziecka, więc
spytała, czy ma przygotować dla niej coś
specjalnego. Jednak córka odrzekła, że wszystko, co
przyrządzi, będzie wspaniałe, tym bardziej że Karina
wciąga wszystko niczym odkurzacz.
– Będziemy mieć tutaj sporą wigilię – zwróciła
się w stronę narzeczonego, który siedział w gabinecie
i zajmował się projektami.
– To znaczy? – spytał, wyraźnie zaciekawiony.
– Przyjedzie Judyta z Tomkiem, ale będziemy
gościć również jej ciężarną przyjaciółkę – odparła.
– To fajnie. Im nas więcej, tym lepiej. –
Uśmiechnął się szeroko i podszedł do niej, aby skraść
jej całusa. – Jesteś piękna, wiesz?
Zaczęła się śmiać i wyrywać z jego objęć.
– Wiem, bo ciągle to powtarzasz.
– Bo to prawda! – Połaskotał ją pod bokiem.
Skuliła się i próbowała uniknąć jego pieszczot, ale
oboje wiedzieli, że nie ma żadnych szans.
– Wariat! – zawołała w jego stronę. – Puść mnie!
Trzeba pojechać na rynek i zrobić przedświąteczne
zakupy.
– Zaraz... Rynek nie zając, nie ucieknie. – Już
całował jej szyję.
– Ale ja tak! – rzuciła się w stronę drzwi.
– Ach, te kobiety! – zażartował Mateusz.
Popatrzyła na niego czekoladowym wzrokiem i
próbowała zachować powagę, ale nie mogła się
powstrzymać i zaraz wybuchnęła gromkim
śmiechem.
– Ach, te chłopy! – powiedziała, a wtedy on
również zaczął się śmiać.
– Dobra, tym razem ci podaruję – rzekł. – Ale
nie myśl, że tak będzie zawsze! – Pokiwał
żartobliwie palcem, jakby jej groził. – Jadę z tobą,
piękna – dodał.
– No ja myślę! – Zrobiła obruszoną minę i
wyszła z gabinetu.
Jej szczęście było nie do opisania. Czasami
patrzyła na Mateusza, gdy pracował, jakby się bała,
że on zniknie jak bańka mydlana. Ale ufała mu i
wiedziała, że nic takiego się nie wydarzy.
Rozdział 17
W dzień wigilii Judyta i Tomek podjechali
najpierw na osiedle Kariny, a stamtąd już wszyscy
troje ruszyli w stronę domu Elżbiety. Blondynka
wyraźnie unikała rozmów i jakiegokolwiek kontaktu
z narzeczonym brunetki. Ten zaś udawał, że wszystko
jest w porządku, co jedynie utwierdziło Karinę w
tym, jakim fałszywym jest człowiekiem. Bała się, że
on kiedyś skrzywdzi Judytę, ale miały nie wracać do
tamtej sprzeczki. Uszanowała jej decyzję, chociaż w
głębi duszy uważała, że przyjaciółka popełnia wielki
błąd i że zasługuje na kogoś lepszego. Nie miała
jednak śmiałości jej o tym powiedzieć. Poza tym bała
się, że wówczas ich przyjaźń nie przetrwa.
Widząc Tomasza Leśniaka w swoim salonie,
Elżbieta przez moment poczuła się niezręcznie.
Zawsze tak wpływała na nią jego obecność, tym
bardziej że ciągle zerkał raz na nią, raz na Mateusza i
Bóg jeden wie, co sobie o nich myślał. Jednak
cieszyła ją obecność córki i jej przyjaciółki, a ta
wyglądała naprawdę pięknie w ciąży. Elżbiecie
przypomniało się, jak dwadzieścia sześć lat temu
sama była przy nadziei i od razu uśmiechnęła się do
tych wspomnień. Kiedy urodziła Judytkę, była
wniebowzięta, tak samo jak Jerzy. Odkąd zostali
małżeństwem, często dyskutowali na temat
przyszłego potomstwa i w ich wspólnych planach
była roześmiana, delikatna buzia dziewczynki.
Popatrzyła na swojego narzeczonego i pomyślała, że
to przykre, że sami nie będą mieć własnych dzieci.
Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Jej zegar
biologiczny jeszcze nie stanął, dlatego wszystko było
możliwe.
Między Mateuszem a Judytą ciągle było jakieś
napięcie, ale podczas kolacji zaczęli ze sobą całkiem
swobodnie rozmawiać. Córka Elżbiety nadal nie
pochwalała ich wspólnych planów na życie, ale
widać, że pomału zaczęła się z tym godzić. Mateusz
był z tego zadowolony. Zawsze wiedział, że Judyta
jest inteligentna i że w końcu zaakceptuje ich
związek.
Podczas dzielenia się opłatkiem Karina
pociągnęła za rękaw narzeczonego przyjaciółki i ku
zdumieniu pozostałych zaprowadziła go do korytarza.
Tam popatrzyła na niego złowieszczo, ale całkiem
odważnie, i chociaż przewyższał ją sporo, dumnie
zadzierała swoją blond głowę.
– Słuchaj – zaczęła. – Ja wiem i ty wiesz, że
jesteś totalnym dupkiem.
– Co? – spytał Tomek. Musiał przyznać, że ta
mała z brzuchem była całkiem śmieszna.
– Nie udawaj – zasyczała. – Widziałam cię
wtedy, jak śliniłeś się do tej rudej.
– Coś ci się chyba pomyliło, dziecino! –
prychnął Tomasz.
– Jasne, pomyliło... Chciałam ci tylko
powiedzieć, że wiem, jaki naprawdę jesteś. Ale...
Judka, ona z niezrozumiałych dla mnie powodów cię
kocha. I dlatego ja szanuję jej decyzję. Ale jeżeli
kiedykolwiek ją skrzywdzisz, pożałujesz. – Karina
była naprawdę wściekła.
– Tak? A niby, co mi zrobisz, co? – Tomka
zaczęła wkurzać ta mała blondyneczka.
– Zabiję cię... – Podeszła do niego bliżej, a w jej
niebieskich oczach było coś, czego nie widział
jeszcze u nikogo. Złość pomieszana z determinacją,
zaciętością i jeszcze coś... Jakby lojalność i miłość?
Tak, to musiała być miłość. Ona ją kochała, jak
siostrę. Zrozumiał to od razu. Cofnął się o krok. –
No, to teraz podzielmy się ładnie opłatkiem, żeby nie
wzbudzać niepotrzebnych kontrowersji. –
Wyciągnęła biały opłatek w jego stronę.
Tomek ułamał kawałek.
– Teraz ja – powiedziała, a wtedy ułamała
drobinę od niego. – No i teraz możemy wracać.
Kiedy wrócili do salonu, gdzie pozostali składali
sobie życzenia, Judyta spojrzała na nich podejrzliwie.
– Co to było? – zwróciła się do narzeczonego.
– A nic. – Uśmiechnął się i pocałował ją w
policzek. – Musieliśmy sobie tylko coś wyjaśnić –
dodał.
– I wyjaśniliście? – spytała.
– Tak, aż nadto – odpowiedział.
– Cieszę się. – Pogłaskała go po ramieniu.
Gdy późnym wieczorem wracali do domu,
odwiózłszy wcześniej Karinę do jej mieszkania,
Judyta widząc jego zmartwioną twarz, spytała:
– Wszystko dobrze, kochanie?
Nie, nie było dobrze. Był skurwielem. Wiedział
o tym. Wiedziała o tym jej najlepsza przyjaciółka.
Więc dlaczego, do cholery, ona nie mogła tego pojąć?
– Tak – odrzekł tylko.
– Na pewno? Bo tak jakoś posmutniałeś – nie
odpuszczała Judyta.
– Oczywiście. – Uśmiechnął się niepewnie.
Będzie dobrze, gdy w końcu wyrwie się z tego
domu. Boże, czuł się jak w klatce... Nie mógł
wykonać żadnego ruchu, a ona go krępowała, nie
potrafił jej zostawić, skrzywdzić jej, bo to by ją
zabiło. Wszystko stawało się między nimi jakieś
chore. Może gdyby nie to cholerne wesele, nie
potrzebowałby uciekać do tej rudej, która nie
zadawała niewygodnych pytań i nie miała wobec
niego żadnych oczekiwań. Może wtedy byłoby tak
jak dawniej. Jak za starych, dobrych czasów. Gdy
byli młodzi, pełni energii i kochali się do
szaleństwa... Ale przecież wciąż byli młodzi, a on
czuł się tak, jakby mieli po sześćdziesiąt lat. Kochał
ją. Jednak nie wiedział, czy bardziej kochał tamtą
beztroską Judytę sprzed lat, czy tę dorosłą kobietę o
niezwykłych oczach, która oczekiwała od niego coraz
więcej i więcej...
Judyta wiedziała, że niedługo, bo po dniu
świętego Szczepana, on znowu wyjeżdża. Nie było
jej z tym dobrze. Jednak gdzieś tam w środku
cieszyła się z tego. Nie chciała przed sobą tego
przyznać i ciągle mu powtarzała, jak będzie za nim
tęsknić, ale tak bardzo chciała od tego odpocząć. Od
tej niepewności, cichych dni, koszmarów, że ją
zostawi... Od tego, że udawali, iż są ze sobą
szczęśliwi, a ona czuła, że przestali być. Nie, nie
chciała się wycofać. Nie mogłaby go zostawić. Był
jej życiem, jej celem, jej drogowskazem. Chciała po
prostu odpocząć. A kiedy to się stanie, na pewno
oboje będą znowu szczęśliwi.
Do Kariny zadzwonił ojciec z życzeniami
świątecznymi. Matka nie chciała z nią rozmawiać.
Było jej z tym ciężko, ale pomału zaczęła się do tego
przyzwyczajać. Jeśli matka potrzebowała więcej
czasu, trudno. Zaczeka, aż będzie gotowa.
Igor przysłał jej SMS-a, w którym życzył
wesołych świąt. Okazało się, że spędza je razem z
Darkiem. Poczuła dziwny skurcz, kiedy to
przeczytała. Czy zaczynała go kochać? Nie mogła.
Nie pokocha go. Zrobi wszystko, by do tego nie
dopuścić. Nie po to przecież zerwała zaręczyny, aby
teraz tęsknić za nim i wyobrażać sobie, co by było
gdyby. Bo nic by nie było i ona doskonale o tym
wiedziała.
W tej chwili najważniejszy był dla niej dzidziuś.
Tylko to się liczyło, to małe życie, które kopało ją w
brzuch i nie dawało spać po nocach. Ale to było takie
piękne. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek zostanie
matką. Kiedy okazało się, że zaszła w ciążę,
pomyślała, że to totalna wpadka. Bo to była wpadka.
Najpiękniejsza w jej życiu.
Rozdział 18
Matka zapraszała ich na sylwestra, ale Judyta
postanowiła urządzić z tej okazji w swoim
mieszkaniu małe przyjęcie. Tomek miał wrócić
wieczorem, dlatego nie mogła liczyć na jego pomoc
w przygotowaniach. Od rana więc chodziła ze
szmatką w jednej ręce i odkurzaczem w drugiej,
czyszcząc każde pomieszczenie w domu. Kiedy
około trzynastej skończyła sprzątać, wpadła do
kuchni i w panice zaczęła przyrządzać jedzenie.
Goście mieli zjawić się o dziewiętnastej, a musiała
jeszcze wziąć prysznic, przebrać się i pomalować,
dlatego bardzo się spieszyła. W rezultacie zrobiła
dwie sałatki – jedną jarzynową, a drugą z kurczakiem
i kukurydzą. Upiekła także placek jagodowy, zrobiła
z milion malutkich kanapek i miniszaszłyków. W
sklepie zaś nakupiła mnóstwo chipsów, paluszków i
ciasteczek. Nie mogła zapomnieć również o
napojach, także tych wysokoprocentowych.
Zajęła się przygotowaniami i wolała nie myśleć,
co robi jej narzeczony. Bo gdy tylko sobie na to
pozwalała, przed jej oczami stawała wizja Tomka w
ramionach Weroniki. Coraz mniej mu ufała. I nie
chodziło nawet o to, co niby widziała Karina. On był
coraz bardziej obcy. Czasami miała wrażenie, że w
ogóle go nie zna. Zamykał się w sobie i nie
dopuszczał jej do siebie. Nie chciał też zajmować się
planowaniem wesela, więc wszystko było na jej
głowie. Już prawie nie cieszyły jej te wszystkie
zaproszenia, bukiety, próbne fryzury i makijaże. W
ogóle bardzo mało rzeczy ją ostatnio cieszyło i to ją
zaczynało naprawdę przerażać... W końcu niebawem
miała zostać jego żoną, to powinno przynosić jej
same radości, a ona chciała po prostu, by ten cały
cyrk się skończył. Lecz ciągle go kochała. Wiedziała,
że przyjdzie taki czas, kiedy wszystko się ułoży.
Musi, bo inaczej ona zwariuje.
O osiemnastej pojawiła się u niej Inka, która
przyjechała wraz ze swoim byłym narzeczonym i
jego chłopakiem. To był nieco dziwny trójkąt i
widziała, że przyjaciółka również czuje się nieswojo,
ale mówiła, że Igor chciał koniecznie spędzić z nią
sylwestra. Widocznie jego partner pragnął być w ten
dzień u jego boku. Godzinę później zaczęli się
schodzić goście: Paula i Mariusz z jej pracy, Oliwia i
Aneta ze studiów, a także Czarek – poznały go swego
czasu na jakiejś imprezie.
Ludzie gapili się na brzuch Kariny, a ona z dumą
się po nim masowała. Miała ich gdzieś. Oni nie
wiedzieli, co to znaczy nosić w sobie nowe życie, a
ona tak. Widziała, że Igor jest równie dumny i
szczęśliwy. Gdyby tylko nie przyszedł z tym całym
Dareczkiem... Ale trudno, oni byli parą, a ona
musiała się z tym pogodzić.
Około dwudziestej trzeciej Judyta nachyliła się
do swojej przyjaciółki i powiedziała, żeby ta poszła z
nią do łazienki, bo musi jej coś powiedzieć.
– Tomka jeszcze nie ma, a miał wrócić dwie
godziny temu – była wyraźnie zaniepokojona.
– To zadzwoń do niego, Judka. Może coś się
stało – odparła przyjaciółka.
– Już dzwoniłam... Powiedział, że zaraz wróci.
– Skoro tak mówi, to na pewno tak będzie –
pocieszała ją Inka.
– Mówisz?
– Na pewno. – Uśmiechnęła się do niej, ale
wcale nie była tego taka pewna. A co, jeśli ten burak
wywinie coś głupiego? Judka tego nie zniesie.
Jednak na dziesięć minut przed północą w
drzwiach mieszkania na dziesiątym piętrze pojawił
się Tomek. Był wyraźnie zadowolony i gotowy do
zabawy. Judyta była na niego zła, bo się spóźnił, ale
przywitała się z nim czule. Nie chciała robić mu
sceny przed znajomymi.
– Piękna, wiesz, że w tym roku zostaniesz panią
Czarnecką? – Mateusz całował Elżbietę po włosach i
wdychał ich zapach jak najcudowniejszy aromat.
Uśmiechnęła się, odstawiła kieliszek z
szampanem na blat stołu, objęła jego głowę swoimi
szczupłymi dłońmi, pocałowała go i rzekła:
– Wiem, szczeniaku. A na pewno tego chcesz?
– Oj, nie drażnij się ze mną, bo wiesz, że tego
nie lubię... – Delikatnie ugryzł jej wargę.
– No ale ja chcę wiedzieć. – Była uparta, ale
kochał to w niej.
Uspokoił się i bardzo poważnie powiedział:
– Jak niczego innego na świecie, kochanie... Jak
niczego innego...
Pocałował ją czule, ale też namiętnie. Nic nie
mogło ich rozdzielić. Narodzili się po to, aby spędzić
ze sobą resztę życia.
Rozdział 19
Nareszcie nadeszła długo wyczekiwana wiosna,
a razem z nią pojawiło się nowe życie. Hanna Judyta
przyszła na świat o piątej nad ranem dwudziestego
pierwszego kwietnia dwa tysiące trzynastego roku, w
niedzielę.
Przez szpitalne okno zaglądały ciepłe promienie
słońca. Karina trzymała w ramionach swoje dziecko,
swój skarb. Nie mogła uwierzyć, że to małe cudo jest
częścią jej samej i Igora. Nigdy wcześniej nie
przeżyła czegoś tak mistycznego, a zarazem
fizycznego jak teraz. Tej więzi nie dało się z niczym
innym porównać. Jasne, kochała rodzinę, przyjaciół,
a nawet kiedyś pewnego przystojnego bruneta, ale
dopiero teraz zrozumiała, co znaczy miłość tak
głęboka i pełna, że potrafiłaby zabić, gdyby odeszła.
Przy jej łóżku siedział Igor, na szczęście bez
swojego partnera, i wpatrywał się w swoją nowo
narodzoną córkę jak w obrazek. Był tak szczęśliwy i
dumny, jak tylko ojciec może być z własnego
dziecka. Obok niego siedziała Judyta i wpatrywała
się z fascynacją w ten mały cud na ziemi. I już teraz
przyrzekła sobie, że będzie najlepszą ciotką na
świecie i da temu dziecku wszystko, czego tylko
zapragnie. Będzie je rozpieszczać i rozpuszczać, a
co! Od tego są w końcu ciotki. Do szpitala
przyjechała razem z Tomkiem, który stał koło swojej
narzeczonej i trzymał ją za ramię. Na jego twarzy
malowało się zdumienie. Nigdy przedtem nie widział
noworodka i w zasadzie nie wiedział, czy mu się
podoba ten widok, czy też nie. Dziecko było
czerwone i lekko pomarszczone. Ale gdy spało
spokojnie w ramionach Kariny, wyglądało pięknie.
Około południa do szpitalnego pokoju wszedł
ojciec Kariny. O narodzinach dał mu znać Igor przez
telefon.
– Wejdź, tato. – Blondynka ucieszyła się na jego
widok.
Ojciec na moment przystanął w drzwiach, jakby
oniemiał na widok maleństwa. W jego oczach
zaszkliły się łzy.
– Karinko, nie jestem sam... – powiedział
niepewnie, a wówczas obok niego pojawiła się niska
starsza kobieta. Miała blond włosy i duże niebieskie
oczy. Nie było wątpliwości, że jest matką Kariny.
– Mama... – wyszeptała cicho Karina.
Rodzice podeszli bliżej, a wtedy Judyta, która
posiadała niezwykle przydatną umiejętność
zachowania się odpowiednio w każdej sytuacji,
odezwała się:
– Słuchajcie, może zejdziemy na dół coś
przekąsić?
Wszyscy zgodzili się, że to dobry pomysł.
– Inka, przynieść ci coś z dołu? – zwróciła się do
przyjaciółki.
– Nie, dziękuję – odrzekła, a tak naprawdę była
jej wdzięczna za to, że zabiera wszystkich ze sobą na
dół.
Rodzice usiedli niedaleko jej łóżka.
– Karinko... – odezwała się matka, która była
bardzo wzruszona. Karina obawiała się, że tak jak
ojciec zaraz się rozpłacze.
– Ciii, mamo... – rzekła czule do matki i
uścisnęła jej dłoń. – Zostawmy to.
Była zmęczona, ale uśmiechała się promiennie.
Wiedziała, że matce trudno jest cokolwiek
powiedzieć, dostrzegła w niej żal i poczucie winy.
Nie potrafiła się na nią gniewać.
Matka odwzajemniła jej uścisk i również się
uśmiechnęła. Była wdzięczna córce za to, że jej
wybaczyła. Jej radość na widok wnuczki była tak
ogromna, że nie wiedziała, jak poradzić sobie z
natłokiem takich uczuć. Z jej niebieskich oczu,
zupełnie takich samych jak Kariny, popłynęły dwie
strużki łez.
Przez chwilę podziwiali ten wspaniały widok w
milczeniu, a potem matka przemówiła:
– Jak dasz jej na imię?
– Hanna – odrzekła Karina i pocałowała swoje
dziecko w główkę.
– Hania. Pięknie – powiedział ojciec.
– Witaj na świecie, Haniu – dodała matka.
– W zasadzie to Hanno Judyto. – Karina
uśmiechnęła się i uprzedziła ich pytanie. – Tak, Judka
będzie matką chrzestną.
Po południu do szpitala przyjechała Elżbieta z
Mateuszem. Na początku nie była pewna co do tych
odwiedzin, ale bardzo chciała zobaczyć malutką.
Poza tym przez okres ciąży pomagały Karinie wraz z
córką, jak tylko mogły, a to sprawiło, że przywiązała
się do tej sympatycznej blondynki. Gdy weszli do
pokoju, przy łóżku Kariny było naprawdę sporo osób.
Jacyś starsi państwo podali jej dłonie na powitanie,
mówiąc, że są rodzicami Kariny.
– Gratulujemy, Karinko – powiedziała cicho
Elżbieta, nie chcąc zbudzić dziewczynki, która
ewidentnie spała.
– Jest piękna – dorzucił Mateusz, a jego
narzeczona spojrzała na niego z uznaniem. Kto wie,
być może jeszcze kiedyś zostanie matką? Może nie
będzie za późno.
– Tak, najpiękniejsza. – Igor ucałował główkę
maleństwa, które delikatnie poruszyło się w
ramionach swojej matki.
Bił się z myślami, ale w rezultacie nie napisał do
rodziców wiadomości, że zostali dziadkami. Jeszcze
było za wcześnie. Nie kontaktował się z nimi od
wielu lat, dlatego taka wiadomość mogłaby być dla
nich prawdziwym szokiem. Poza tym bał się ich
reakcji. Naprawdę się bał. I o dziwo, gdy sam przed
sobą się do tego przyznał, wielki kamień spadł mu z
serca. Darek chciał z nim przyjechać, ale Igor
wiedział, że Karina nie czułaby się przy nim
komfortowo. Ten czas był dla rodziny, oni stanowili
tę rodzinę. A teraz patrząc na tych wszystkich ludzi
skupionych w pokoju, którzy z taką miłością
wpatrywali się w Haneczkę (no, może oprócz Tomka,
który wydawał się być już nieco znudzony i
poirytowany), zdał sobie sprawę, że oni także
stanowili rodzinę dla jego dziecka. Ta miłość do niej
ich spajała. To było niesamowite.
– Tomeczku. Ja też chcę mieć takiego dzidziusia
i obiecaj mi, że jak tylko weźmiemy ślub, zajdę w
ciążę. – Judyta pocałowała narzeczonego w policzek.
Tomasz przełknął ślinę. Miał nadzieję, że Judyta
tego nie zauważyła. Odkąd wrócili do domu ze
szpitala, przez całą drogę powrotną nawijała o tym
dziecku, a teraz kazała mu składać takie deklaracje.
Jak mógł jej to obiecać? Jak? Kiedy sam nie był
pewien, czy chce zostać ojcem. Nie miał takich
rodzicielskich zapędów jak ona. Na razie przerażała
go sama myśl o zbliżającym się weselu, a ona teraz
wyskoczyła z czymś takim. Przez ostatnie miesiące
ich relacje układały się poprawnie. Tylko poprawnie.
Nie było między nimi już tego co kiedyś. Tego
szaleństwa, afirmacji życia. Ona ciągle zajmowała się
Kariną, której bardzo dużo pomagała, gdy
dziewczyna była w ciąży. Ale jemu to odpowiadało.
Gdy była zajęta i nie było jej w domu, wymykał się
do tej rudej i przynajmniej ona dawała mu to, czego
najbardziej potrzebował. A przy tym pozwalała mu
uwierzyć, że żyje tu i teraz i nie musi ciągle
planować swojej przyszłości. Czy miał wyrzuty
sumienia? Czasami zdarzały mu się, kiedy patrzył na
Judytę, gdy wykonuje proste czynności, jak mycie
zębów, czytanie książki czy wreszcie zasypianie.
Jednak nie trwało to długo, bo w końcu wiedział, że
nie robi nic złego. Niedługo zostanie jej mężem, więc
ma być jej wierny do końca swoich dni. Teraz jeszcze
mógł zaszaleć. Czy chciał od niej odejść? Zdarzały
mu się takie myśli. Zwłaszcza wtedy, gdy zadawała
mu trudne pytania, jak na przykład: czym pojadą do
ślubu. Albo kiedy wymuszała na nim, aby koniecznie
zainteresował się tym całym weselem. Lub tak jak
teraz, gdy kazała mu złożyć taką obietnicę. Ale nie
mógł powiedzieć „nie”. Taki był. Był tchórzem i już
się z tym pogodził, a nawet polubił to w sobie.
Dlatego rzekł:
– Oczywiście, kochanie. – I pocałował ją w usta,
a wewnątrz niego panowała burza.
– To cudownie! – wykrzyknęła szczęśliwa
Judyta, gdy narzeczony przestał ją całować.
Ostatni okres był dla nich całkiem dobry.
Wprawdzie nie mieli zbyt wiele czasu dla siebie, bo
ona była w pracy albo u Kariny. Natomiast on
również pracował i wyjeżdżał w delegacje z ludźmi z
„R-Budimeksu”. Już się do tego przyzwyczaiła i
nawet nie martwiła się tak bardzo o to, co do niej
czuje, ponieważ każdą wolną chwilę spędzali razem,
okazując sobie mnóstwo czułości. Nawet zaczął
przynosić jej kwiaty, co wcześniej przytrafiało mu się
bardzo rzadko. Zaangażował się też bardziej w
organizację wesela, co niezwykle ją cieszyło. Jednym
słowem, między nimi układało się dobrze. Jednak
czasem, gdy patrzyła na niego, kiedy spał,
zastanawiała się, czy on ją jeszcze kocha. A potem
zadawała sobie pytanie, czy ona nadal kocha jego.
Nie umiała udzielić sobie na te pytania
jednoznacznych odpowiedzi. Jednak gdy całował ją
lub tulił w ramionach, czuła, że są dla siebie
stworzeni i ciągle darzą się szczerym uczuciem. A
teraz, gdy powiedział, że chce mieć dzieci, jej serce
rosło z radości. Tak bardzo chciała zostać matką, tak
jak Karina. W chwilach niepewności zastanawiała
się, czy chce, aby Tomek był ich ojcem. Jednak to
były tylko krótkotrwałe przebłyski. Liczyło się
jedynie to, co powiedział zaledwie przed momentem.
Siedzieli właśnie w kuchni. Mateusz zawiązał na
oczach Elżbiety opaskę, by narzeczona niczego nie
mogła przez nią dostrzec, a za moment powiedział:
– Otwórz buzię.
Posłusznie spełniła jego prośbę. Na języku
poczuła jakiś słodki smak, którego na początku nie
mogła poznać, ale za chwilę powiedziała:
– Papaja.
– Jeden zero dla ciebie – odrzekł Mateusz. –
Powiedz „A”.
Za chwilę jej podniebienie nie mogło sobie
poradzić z rozpoznaniem smaku i konsystencji tego,
co przed chwilą przegryzła. To był na pewno jakiś
owoc. Wiedziała to na sto procent. Miąższ był gęsty i
lekko tłustawy, ale smak nie za bardzo ciekawy.
– Awokado – rzekła wreszcie.
– Dobra jesteś! – pochwalił ją Mateusz. – A to?
Tym razem pod językiem wyczuła słodki smak,
który zaraz rozpuścił się w jej ustach, ale nie był to
owoc.
– Kakao! – wykrzyczała radośnie. – Hm, dobre –
rzekła, a on się uśmiechnął. Była taka słodka.
– Trzy zero, kochanie. – Pocałował ją w czubek
nosa. – Ciekawe, czy zgadniesz, co to jest.
Otworzyła usta i zaraz poczuła niewielkie
drobinki. Wiedziała, co to jest. Uwielbiała to
warzywo.
– Kukurydza – rzekła.
Mateusz zdjął jej opaskę i spytał:
– Zgadnij, dokąd jedziemy w podróż poślubną.
– Co? Jaką podróż? Co ty mówisz?
Przecież niczego nie planowali, była zaskoczona.
– Normalną, taką poślubną. Wiesz, ludzie często
wybierają się w taką podróż, kiedy wezmą ślub. To
się nazywa miesiąc miodowy. – Śmiał się, a ona
lekko popchnęła go w klatkę piersiową.
– Nie żartuj sobie.
– Opowiem ci o wszystkim, ale najpierw musisz
zgadnąć – droczył się z nią. Uwielbiała to.
– Hm... – chwilę się zastanawiała. – Meksyk? –
Nie była w stanie w to uwierzyć. Wykupił im
wycieczkę do Meksyku?
– Kochanie, jesteś mistrzynią zagadek. Moja
mądrala. – Pocałował ją w dłoń. – Dokładnie, do
Meksyku. Wylatujemy czwartego listopada. Cieszysz
się?
– Bardzo! Ale jak ty to... Ja nic nie wiedziałam. –
Podrapała się po głowie.
Okazało się, że Mateusz dwa dni temu wykupił
dla nich wycieczkę w jednym z biur turystycznych.
Chciał ją zaskoczyć, dlatego o niczym się nawet
słowem nie zająknął. Musiała przyznać,
niespodzianka mu się udała. Jadą do Meksyku już
jako państwo Czarneccy. To było wspaniałe. Skakała
z radości po kuchni, a on z zachwytem się jej
przyglądał. Udało mu się ją uszczęśliwić i będzie to
robił do końca świata. Bo dla tej miłości warto żyć.
Dla niej, jego piękniej kobiety, warto istnieć. A on
kochał ją całym sercem, do utraty tchu, do
niemożliwości, jak wariat.
Rozdział 20
Była ciepła lipcowa sobota. Judyta stała w
przedpokoju swojego rodzinnego domu na Zalesiu i
wpatrywała się w swoje odbicie w dużym, złotym
lustrze. Jeszcze chwila i zostanie żoną Tomasza
Leśniaka, swojej jedynej miłości. Na ten moment
czekała aż dziesięć lat. Bo odkąd zaczęli ze sobą być,
śniła o tej chwili. Teraz jednak patrząc na swoje
idealnie ułożone czarne włosy, perfekcyjnie
wykonany makijaż i doskonałą sylwetkę odzianą w
wymarzoną ślubną kreację, poczuła się dziwnie. Na
zewnątrz przystroiła się w uśmiech, tak jakby sama
siebie chciała przekonać o tym, że to najpiękniejszy
dzień jej życia. Ale w jej wnętrzu ział ogromny
smutek. To wszystko było jakieś strasznie
pogmatwane, a ona dokładnie czuła, że nie wszystko
jest tak, jak być powinno.
– Wyglądasz zjawiskowo, kochanie. – Matka
patrzyła na nią z pewnej odległości, na jej twarzy
malowała się nieukrywana duma. Jej piękna córka
wychodziła za mąż. Schyliła się i poprawiła długi
welon Judyty. W odpowiedzi córka uśmiechnęła się
do niej, ale jakoś tak blado. Elżbieta sądziła jednak,
że to na pewno stres.
– Tak, wyglądasz przepięknie, Judka. – Karina
stała niedaleko, dzierżąc w dłoni mały bukiecik z lilii,
gardenii i peonii. Dokładnie taki sam, jaki trzymała w
swoich rękach Judyta. Blondynka miała nadzieję, że
przyjaciółka jest pewna tego, co robi, i że nie
popełnia błędu. Jako jej świadek i najlepsza
przyjaciółka czuła się odpowiedzialna za szczęście
brunetki. Haneczka została dzisiaj z Igorem, który
zaopiekował się córką. Był cudownym ojcem.
– Pora na nas – odezwał się Mateusz, który
stanął obok Elżbiety.
Kiedy błysnęło światło flesza, Judyta
gwałtownie zamrugała powiekami. Dopiero po czasie
zorientowała się, że zatrudniony przez nich fotograf
non stop robił jej zdjęcia. To wyrwało ją z zadumy.
– Tak – rzekła, uśmiechając się niepewnie. – To
chodźmy.
Idąc do ołtarza, trzymając pod rękę Tomasza,
pomyślała, że to wszystko to jakaś wielka teatralna
scena, a oni są wprost wyśmienitymi aktorami,
zwłaszcza ona. I ona, Judyta Malinowska,
postanowiła jak najlepiej odegrać swoją życiową
rolę, za którą niewątpliwe otrzymałaby Oscara. Nie
mogła się teraz wycofać, chociaż czuła, że nogi
odmawiają jej posłuszeństwa, i gdyby nie Tomek, na
którym mogła się wesprzeć, na pewno upadłaby na
karmazynowy dywan ułożony pośrodku kościoła.
Tomasz nie czuł się dzisiaj najlepiej. Od samego
rana dręczyła go niepewność, czy robi dobrze. Ale
kiedy Bartek, jego kuzyn i świadek, powiedział mu,
że to na sto procent stres i żeby niczym się nie
przejmował, bo gdy wyjdą z kościoła, na pewno
poczuje się lepiej, uwierzył mu. Jednak chciał mieć to
wszystko już za sobą. Spojrzał na Judytę. Wyglądała
przepięknie. Nie mógł uwierzyć, że za chwilę
zostanie jego żoną, bo chociaż spędzili ze sobą
dziesięć ostatnich lat, nigdy nie myślał o ich wspólnej
przyszłości tak intensywnie jak ona. Z przerażeniem
zauważył, że w ogóle się z tego nie cieszy. Bał się.
Najgorzej było, gdy jego wzrok wypatrzył postać
rudej Weroniki siedzącej w trzecim rzędzie
kościelnych ławek. Zaprosił ją na wesele, a Judyta
nie miała nic przeciwko. Czy ona o niczym nie
wiedziała?
Wszystko przebiegało naprawdę świetnie. Tak
jak automat, który wykonuje zaprogramowane
polecenia, którym teraz bez wątpienia była Judyta.
Do momentu, gdy ksiądz udzielający sakramentu
kazał im powtarzać przysięgę małżeńską. Rozpoczął
Tomasz, któremu trząsł się głos i drżały ręce.
Wszyscy na pewno myśleli, że to wzruszenie, ale ona
wiedziała, jaka jest prawda. Gdy przyszła kolej na
nią, popatrzyła mu głęboko w oczy i ze smutkiem
odkryła, że nie czuje nic.
– Nie... – powiedziała cicho.
Wszystkich zamurowało, łącznie z kapłanem,
który cofnął się o krok, jakby się czegoś przestraszył.
Doskonale wiedziała, że dobrze ją słychać, bo
ministrant stojący obok trzymał mikrofon blisko jej
ust. Nie cofnął go, mimo tego, co ona przed chwilą
wypowiedziała.
– Judka, no co ty... – Tomek był zszokowany. O
co chodzi?
W odpowiedzi uśmiechnęła się do niego smutno.
Chociaż „smutno” to o wiele za mało, by określić ten
grymas twarzy. Naznaczony bólem, rezygnacją, ale
nie niepewnością. Zdjęła z palca swój zaręczynowy
pierścionek, który przez ostatnie miesiące bardzo
zaczął jej ciążyć, z czego zdała sobie sprawę dopiero
w momencie, gdy trzymała go w otwartej dłoni.
Goście w kościele byli poruszeni. Kątem oka
dostrzegła Karinę, która zakrywała usta dłonią,
jednak w jej wzroku zauważyła ulgę. Świadek Tomka
był nieco zły, ale ona się tym nie przejmowała. Nagle
wszyscy zniknęli i przestali się całkowicie liczyć.
Przysunęła swoją dłoń w stronę Tomka, otworzyła
jedną z jego zaciśniętych pięści i bezgłośnie położyła
na powierzchni jego ręki pierścionek.
– Nie kocham cię już, Tomasz – rzekła bardzo
cicho, ale zdecydowanie.
Na szczęście ministrant, który zobaczył, co się
święci, nie trzymał już obok niej mikrofonu.
– Judyta... – Tomek chciał coś dodać, ale nie
mógł wypowiedzieć słowa.
Potem tak po prostu uniosła ku górze swoją
piękną sukienkę w kształcie rybki, przestąpiła stopień
prezbiterium, w którym stali, i ruszyła w kierunku
wyjścia. Ludzie byli bardzo poruszeni. Niektórzy
kiwali z dezaprobatą głowami, w których nie
mieściło się to, czego przed chwilą byli świadkami.
Mijając matkę i Mateusza, widziała w nich wielki
smutek, ale też wyrozumiałość.
Gdy w końcu wyszła na świeże powietrze, nie
płakała, ale poczuła niesamowitą ulgę. Niemal
usłyszała, jak wielki głaz spada z jej serca.
– Judka...
Oglądnęła się i zobaczyła za sobą przyjaciółkę.
Przytuliła ją mocno, a jej usta zaczęły się bezwiednie
śmiać.
– Jesteś tego pewna? – spytała blondynka.
– Jak niczego innego na świecie, Inka. – W jej
słowach nie było ani cienia wątpliwości.
– To dobrze zrobiłaś. – Karina pogłaskała ją po
plecach.
Judyta bez słowa zeszła po schodach, a kierowca
limuzyny, którą przyjechali do kościoła, otworzył
drzwi samochodu. Inteligentny facet.
– Dokąd jedziemy? – zapytał, gdy wsiadła do
białego auta.
Judyta dokładnie wiedziała, gdzie chce się teraz
znaleźć. Podała kierowcy adres swojego rodzinnego
domu. Z przegródki samochodu wyciągnęła pęk
kluczy, który jakiś czas temu podarowała jej matka.
Jakby od początku przeczuwała taki obrót zdarzeń,
tuż przed ceremonią poprosiła swoją przyjaciółkę o
to, by go tam schowała.
Rozdział 21
Judyta wkładała błękitną sukienkę, którą kupiła
specjalnie na chrzest malutkiej Hanny Judyty. Był
pogodny wrześniowy poranek, a ona siedziała na
łóżku w swojej nowej sypialni.
Po tym jak około dwa miesiące temu wyszła z
kościoła, zostawiając w nim zszokowanego Tomka i
nie mniej poruszonych gości weselnych, przez jakiś
czas mieszkała u matki. Elżbieta opiekowała się nią
tak samo jak wtedy, gdy była małą dziewczynką. Ze
zdziwieniem zauważyła, że narzeczony matki
również się o nią troszczył. Ale robił to w bardzo
szorstki sposób, tak jakby się bał, że ona zauważy, co
jest grane. Tymczasem doskonale wiedziała: ten
skurczybyk ją polubił. Ona jednak ciągle odnosiła się
do niego z rezerwą. Mimo to była mu niezwykle
wdzięczna, że przywiózł jej wszystkie rzeczy z
mieszkania na Nowym Mieście, gdzie nadal mieszkał
Tomasz. Przez jakieś dwa tygodnie nie chodziła do
pracy, wzięła urlop wypoczynkowy. Jednak później
do niej wróciła, a razem z tym powrotem wszystko
zaczęło się pomału układać. Pewnego dnia, gdy
wróciła do domu po pracy, rzekła do matki:
– Mamo, wyprowadzam się.
Elżbieta spojrzała na nią uważnie.
– Kupiłam dom szeregowy na Krakowskiej-
Południe. Chcę mieszkać blisko Kariny i Haneczki –
wyjaśniła.
Matka była zdziwiona i trochę przerażona. Jej
córka nigdy nie mieszkała sama. Bała się o nią i to
bardzo. Judyta od razu to zauważyła, bo uśmiechnęła
się i powiedziała: – Nie martw się o mnie. Dam sobie
radę, mamo.
– Wiem, kochanie. – Elżbieta przytuliła swoją
piękną córkę i ucałowała ją w czubek głowy. Teraz
była tego pewna. Jej dzielna Judytka, która podjęła
tak ryzykowną, ale słuszną decyzję pewnej letniej
soboty, w tej chwili też nie mogła się mylić.
Judyta zainwestowała połowę pieniędzy, które
odziedziczyła w spadku po ojcu, w ten dom i jego
remont. Uwielbiała tu mieszkać. Czasami czuła się
samotnie, ale wówczas spotykała się z przyjaciółką
lub z matką i to uczucie osamotnienia od razu
znikało. Wiedziała, że sobie poradzi. Musiała, nie
było innej opcji. Była szczęśliwa i z nadzieją patrzyła
w przyszłość, mimo że nie miała pojęcia, co ona jej
przyniesie. Ale to jej odpowiadało. Nie chciała
niczego planować. Już kiedyś to zrobiła i nie wyszło
jej najlepiej. Teraz z dnia na dzień uczyła się żyć
chwilą, a ta chwila cieszyła ją i dodawała skrzydeł.
Ku swojemu zdumieniu zaczęła malować.
Rozpoczęło się od tego, że wzięła do ręki ołówek i
kartkę, a to, co stworzyła, zachwyciło ją samą.
Później kupiła farby, pędzle, płótna i sztalugę. Nowa
pasja pochłaniała ją bez reszty. Odważyła się i kiedyś
poszła do BWA ze swoimi najlepszymi pracami w
teczce. Dyrektor był zachwycony tym, co zobaczył, i
niedługo miała odbyć się wystawa prac jej autorstwa.
Marzyła, że kiedyś zajmie się tym na poważnie.
Czasem, gdy malowała, myślała o Tomku, o tym, jak
mu się wiedzie. Jednak od tamtego dnia nie mieli ze
sobą żadnego kontaktu. I ona czuła, że tak było
lepiej.
– O Boże, jaka jestem śliczna! – zawołała Judyta
na widok swojej chrzestnej córki.
Gdy weszła do mieszkania przyjaciółki,
wszystko było już przygotowane na dzisiejszą
imprezę.
– Idziemy? – spytała Karina, obok której stał
elegancko ubrany Igor oraz jego kolega, który został
ojcem chrzestnym. Na szczęście nie był to Darek.
– Jasne. A mogę ją nieść? – Oczy Judyty lśniły,
gdy patrzyła na maleńką buzię Haneczki.
– Tylko nie upuść! – zażartował Igor.
– Bardzo śmieszne – prychnęła Judyta, ale na jej
twarzy gościł szeroki uśmiech.
Trzymając na rękach swoją córkę, Karina
płakała. Kiedy ksiądz udzielił Hani chrztu, nie mogła
wytrzymać tego ogromu emocji, jakie w niej
zagościły, dlatego położyła dziecko w ramionach
Igora. Jej były narzeczony nie spotykał się już z
Darkiem. Podobno nie odpowiadało mu to, że Igor
większość swojego czasu spędza z córką, a co za tym
idzie również z Kariną. Z tego, co mówił jej Igor, nie
było mu z tego powodu specjalnie przykro. Jeżeli
facet nie potrafił zaakceptować tego, że on ma
rodzinę i obowiązki, nie był go wart. Karina w pełni
zgadzała się z jego zdaniem. Poza tym nigdy nie
ukrywała, że nie przepada za partnerem Igora.
Blondynka odwróciła wzrok i zobaczyła swoich
rodziców, których rozpierała niewysłowiona duma i
miłość. Żałowała, że Igor nie zawiadomił swoich
rodziców o narodzinach córeczki. Wiedziała jednak,
że i na ten krok przyjdzie czas. Tak głębokie rany,
które nosił w sercu Igor, a z tego co sądziła, również
jego rodzice, potrzebowały czasu, aby się zagoić. Bo
tylko wówczas cała ich trójka będzie mogła ruszyć
naprzód.
Gdy wychodzili z kościoła, szczęśliwi i
uśmiechnięci, Karina zauważyła stojącą przed
kościołem sylwetkę mężczyzny, którego dobrze
znała. Zerknęła na przyjaciółkę i w tym samym
momencie zdała sobie sprawę, że obie patrzą w tym
samym kierunku.
– Judka... – powiedziała cicho i położyła jej rękę
na przedramieniu.
Przyjaciółka jednak nic nie odpowiedziała, tylko
uścisnęła jej dłoń. Przez chwilę wszyscy stali w
milczeniu i nikt nie miał odwagi zrobić kroku
naprzód. Wreszcie, jakby wyrwana z letargu,
odezwała się Judyta: – Załatwię to. Idźcie do domu,
za moment do was dołączę.
Karina popatrzyła na nią z obawą.
– Na pewno? – spytała.
– Jak chcesz, to się tym zajmiemy – dodał Igor,
wskazując na siebie i swojego przyjaciela.
Judyta uśmiechnęła się do przyjaciół, ciesząc się,
że ma w nich wsparcie.
– Na pewno. Sama muszę to załatwić – rzekła.
Karina patrzyła, jak postać przyjaciółki kieruje
się w stronę mężczyzny. Jej krok był nieco chwiejny,
głowa spuszczona, a sylwetka lekko przygarbiona.
Miała nadzieję, że wszystko będzie w porządku.
Jednak czuła, że nic dobrego nie może wyniknąć z
tego spotkania.
– Tomasz – powiedziała Judyta cicho, lecz
pewnie.
– Judka, ja... – Język mu się plątał, a w jego
oczach zobaczyła coś na kształt smutku.
– Tomek, nie tutaj. Porozmawiamy u mnie w
domu. Chodźmy. – Nie dała mu dokończyć zdania.
Szli obok siebie w milczeniu, w dość dużej i
dziwnej odległości, jakby się bali, że mogą się
poparzyć. Gdy dotarli do rzędu szeregówek, a Judyta
otworzyła bramkę jednej z nich, Tomek powiedział:
– Nieźle się urządziłaś.
Brunetka tylko skinęła głową. Nie chciała mu
dziękować za komplement. Nie potrzebowała w
ogóle za nic mu dziękować. Czy była zła? Może
trochę, bo pojawił się niespodziewanie i to w dniu
chrztu Haneczki. Jednak nie czuła do niego żalu. W
ogóle nie wzbudzał już w niej żadnych uczuć. No,
może poza nienaturalnym skrępowaniem. Oprócz
tego nie czuła nic.
Gdy weszli do przestronnego salonu na parterze,
gdzie w rogu stał fortepian, a nieco dalej sztaluga,
Judyta odezwała się pierwsza:
– Tomasz, co tu robisz? I w ogóle skąd
wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
– Zadzwoniłem do twojej matki i ona podała mi
adres. Na początku nie chciała, ale wreszcie się
zgodziła – odpowiedział.
– Ale dlaczego poszedłeś pod kościół? Skąd
wiedziałeś, że dzisiaj jest chrzest Haneczki? –
spytała, ale później sama udzieliła sobie odpowiedzi.
Przecież to było oczywiste. – Aha, też od niej.
Tomek pokiwał głową. Przez chwilę przyglądali
się sobie, nie wypowiadając przy tym ani słowa. To
było osobliwe. Patrzyli na siebie nawzajem, badając
wzrokiem swoje twarze i ciała, które tak dobrze znali.
Jednak czuli się tak, jakby widzieli się po raz
pierwszy w życiu. Po jakimś czasie Tomasz padł
przed nią na kolana i rzekł: – Judka. Wybacz mi,
proszę.
– Tomasz, wstań – powiedziała. Nie czuła się z
tym dobrze. Nie chciała przeprosin. W końcu to ona
zostawiła go przed ołtarzem.
– Nie, dopóki mi nie wybaczysz. – Tomasz nadal
klęczał i nie dawał za wygraną.
– Nie będę z tobą rozmawiać, dopóki nie
wstaniesz. – Odwróciła raptownie głowę w kierunku
szklanych drzwi prowadzących do ogrodu. Gdy po
chwili usłyszała szmer, popatrzyła znowu w tamtą
stronę, gdzie teraz Tomasz już stał.
– To moja wina – powiedział, a w jego oczach
nie było cienia wątpliwości.
– Tomek, ja nie chcę nikogo oskarżać. – Judyta
zaczęła chodzić po salonie.
– Ja cię zdradziłem – powiedział Tomasz, gdy
ona na niego nie patrzyła.
Brunetka przystanęła na chwilę w miejscu. Nie
odwracając się do niego, rzekła smutno, lecz
zdecydowanie:
– Wiem.
Na twarzy mężczyzny pojawiło się niemal
namacalne osłupienie. Jak to, wiedziała?
– Ale jak? – zadał to pytanie, a gdy sam je
usłyszał, wydał się sobie żałosny.
Judyta podeszła do niego, dłonie miała
zaciśnięte, a oczy zwężone. Jednak była spokojna i
opanowana. Jakby już pogodziła się z przeszłością.
– Tomek, popatrz na mnie – powiedziała, bo jego
wzrok błądził teraz po podłodze. Gdy zrobił to, o co
prosiła, dodała: – Powiedz mi, czy ty myślisz, że ja
jestem głupia?
Dostrzegła w jego oczach wielki żal, ale w jej
spojrzeniu nie czaiło się żadne uczucie.
– Na początku sądziłam, że mam przywidzenia.
– Usiadła na fotelu, który stał obok fortepianu. –
Później wmawiałam sobie, że niczego nie widzę. Ale
potem... Przez jej twarz przebiegł grymas bólu na
samo wspomnienie tamtych chwil i uczuć. – Potem –
zaczęła już pewniej, ale ciągle na niego nie patrzyła.
On natomiast był w nią wpatrzony, oczekiwał tego,
co powie. Widziała kątem oka jego ciekawość,
zdumienie i zniecierpliwienie. – Nie mogłam już
udawać, że nie czuję od ciebie kobiecych perfum,
które na pewno nie były moją własnością. Nie
mogłam już udawać, że nie dostrzegam w tobie
zmiany, gdy tylko wyjeżdżałeś w te swoje delegacje.
Byłeś podekscytowany jak nastolatek. Natomiast
przy mnie... – Przerwała na moment i wzięła głębszy
oddech. – Przy mnie już taki nie byłeś. Przy mnie
byłeś jakiś wyobcowany i oschły – zakończyła, a on
się odezwał: – To dlaczego...
– Dlaczego wcześniej cię nie zostawiłam, tak? –
dokończyła jego pytanie, a on pokiwał głową.
– Nie wiem, Tomasz. Może jeszcze ciągle się
łudziłam? Że to się zakończy, a wówczas będzie tak
jak dawniej. I wierzyłam, że wciąż mnie kochasz...
Może dlatego. A może byłam po prostu głupia? –
Podniosła swoje stalowe oczy, a on popatrzył na nią.
Całe jego ciało było jednym wielkim wyrzutem
sumienia.
– Judka, Boże... – powiedział cicho i niepewnie.
– Ale ja cię nadal kocham – zakończył już głośniej.
Pokręciła głową w niedowierzaniu i uśmiechnęła
się z bólem.
– Tomasz, nie oszukuj sam siebie, proszę.
Oszukiwałeś mnie przez ten cały czas, nie rób tego
sobie.
– Ale to prawda! – wykrzyczał w jej stronę. –
Kocham cię, Judka, proszę, daj mi drugą szansę. Bo
to ja... To wszystko przeze mnie. To ja to
zniszczyłem, teraz to wiem... Ale odtąd będzie już
inaczej... dobrze, zobaczysz. – Podszedł do niej, a
ona wstała z fotela.
– Przykro mi, Tomasz – rzekła.
– A więc to prawda?
– Co takiego?
– Nie kochasz mnie już – powiedział Tomek,
patrząc w jej szare oczy.
– Tak, Tomasz. To prawda. Nie kocham cię.
Jej słowa przebiły go na pół. Widziała to. Czy
było jej go żal? Na pewno w tym momencie trochę
tak. Ale gdy pomyślała o tym, że mogłaby spędzić z
nim całe swoje życie, podziękowała Bogu za to, że ją
przed tym uchronił. Zniszczyliby siebie nawzajem.
Wiedziała o tym wtedy, gdy miała zostać jego już na
zawsze. I wiedziała o tym teraz, gdy stał przed nią z
niemym błaganiem w oczach.
– To przeze mnie – szepnął. – Zniszczyłem to w
tobie.
Judyta cofnęła się o krok. Nie chciała, by
przepraszał.
– Mówiłam ci już, że nie chcę nikogo winić.
– Ale ja o tym wiem, Judyta. Zabiłem w nas tę
miłość. Lecz nadal cię kocham... Chcę, byś o tym
wiedziała.
Gdy odchodził z jej nowego domu i życia, czuł
się przegrany. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego,
jak bardzo ją kocha. Jednak miłość jego życia nie
chciała mieć z nim już nic wspólnego. I miała rację.
Był po prostu skurwielem. Tak, w tym momencie
mógł to przyznać. Taki właśnie był. Bo on zabił tę
miłość. Jednak zapomniał unicestwić ją w sobie.
Przecież wcale tego nie chciał. Ale zrobił to, bo taki
był. Zły i przegrany.
Patrząc na jego znikającą w drzwiach sylwetkę,
Judyta zawahała się przez moment. A co jeśli właśnie
popełniła błąd? Może trzeba było dać mu kolejną
szansę? Jednak wiedziała, że nic by to nie dało. Nie
kochała go. I nie chciała myśleć o tym, czyja to była
wina. Jej czy jego, czy może ich obojga. Taka była po
prostu prawda, nie darzyła go już miłością.
– Kochanie, jak się czujesz? – spytała Elżbieta,
gdy jej córka odebrała telefon. Miała do siebie
pretensje o to, że podała Tomaszowi jej nowy adres.
Chociaż Mateusz uważał, że zrobiła dobrze, bo
przecież oni musieli sobie wszystko wytłumaczyć do
końca.
– Dobrze, mamo. Ale na przyszłość najpierw
mnie zapytaj, zanim podasz komuś moje dane, okej?
– Judyta uśmiechała się do słuchawki. Tak naprawdę
była matce wdzięczna, bo dzięki temu, że podała
Tomkowi jej adres, w końcu porozmawiali, a ona
poczuła się uwolniona.
– Okej – odrzekła Elżbieta. – A wszystko w
porządku? Jak się trzymasz?
Judyta westchnęła.
– Bardzo dobrze, mamo. Naprawdę. Nie martw
się.
– Na pewno? – dopytywała się matka.
– Tak, mamo. Wreszcie mogę... odetchnąć.
– To dobrze, dziecko. To bardzo dobrze.
– Tak, bardzo dobrze – zgodziła się z nią córka.
Kiedy zakończyły rozmowę, spojrzała na
Mateusza, który już niedługo miał zostać jej mężem.
– Wszystko w porządku. – Uśmiechnęła się w
jego stronę.
– No widzisz? Mówiłem ci, że będzie okej. –
Uścisnął jej dłoń.
– Tak, mówiłeś. Zawsze masz rację. –
Przewróciła oczami, a on zaczął się śmiać.
– No jasne. I za to mnie kochasz.
– Kocham. Najbardziej na świecie – rzekła,
przyciągając go do siebie.
– Wiedziałem, znowu mam rację! – Zaśmiał się,
a ona pocałowała go czule w usta.
Rozdział 22
Elżbieta poprawiała swój delikatny ślubny
makijaż. W lewej dłoni trzymała bukiet z różowych
eustom i białych tulipanów. Nadszedł wreszcie
upragniony dzień, w którym zostanie żoną Mateusza i
rozpoczną swoje wspólne życie. Kostium w kolorze
śmietankowym idealnie przylegał do jej perfekcyjnej
sylwetki, a drobna biżuteria w kształcie koniczynek
dopełniała całości.
– Mamo, wyglądasz wspaniale. – Judyta
przyglądała się jej z pewnej odległości.
Elżbieta cieszyła się, że córka zgodziła się być
świadkiem na jej ślubie. Obawiała się jedynie tego,
jak Judyta zniesie wejście do tego samego kościoła,
w którym tak niedawno sama miała przysięgać
Tomaszowi miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
Na szczęście (bo jeśli się kogoś nie kocha, to po co to
robić?) nie zrobiła tego i w ostatnim momencie
wycofała się.
– Ty również, kochanie. – Uśmiechnęła się na
widok córki odzianej w zieloną sukienkę.
– Oj tam, oj tam! – rzuciła Judyta i mrugnęła do
niej okiem.
– Chyba powinnyśmy już iść – powiedziała
Elżbieta i zerknęła w stronę drzwi.
– Chyba tak – zgodziła się z nią córka. –
Denerwujesz się?
– Troszkę. Ale wiesz, to jest taki przyjemny stres
– odparła starsza Malinowska.
Przed domem czekał już na nie Mateusz wraz ze
swoim młodszym bratem, Mirkiem, który był jego
świadkiem. Mirek był bardzo podobny do swojego
brata, jednak jego uśmiech promieniał trochę innym
blaskiem, a oczy miał zielone z brązowymi
plamkami. Gdy narzeczony ją spostrzegł, wprost
oniemiał. Podszedł do niej i ucałował ją w policzek, a
jedyne, co zdołał powiedzieć, brzmiało: – Boska...
Elżbieta zauważyła, że jego oczy się zaszkliły.
Później ten moment wspominała jako jeden z
najpiękniejszych w swoim życiu.
Kiedy wchodzili do kościoła, Elżbieta
spostrzegła, że jej córka zatrzymała się na moment.
Tak jakby w jej głowie wyświetlił się obraz tamtej
soboty. Jej cera pobladła, a oczy znieruchomiały.
Jednak już po sekundzie odzyskała równowagę,
uśmiechnęła się dzielnie do matki i ruszyła za nią w
stronę ołtarza.
Ceremonia zaślubin przebiegła niezwykle
wzruszająco. Mateuszowi cały czas błyszczały oczy,
a jego wybranka ze wzruszenia ledwo potrafiła
powtórzyć za księdzem słowa przysięgi. Gdy
wychodzili ze świątyni, Karina oraz kuzynka
Elżbiety sypały w ich stronę płatki róż.
Tańcząc ich pierwszy wspólny małżeński taniec,
Elżbieta czuła się spełniona i szczęśliwa. Na weselu
nie pojawiło się wiele osób, ale ci, którzy przybyli,
sprawiali wrażenie pozytywnie nastawionych, biło
też od nich pewnego rodzaju światło, które
opromieniało młodą parę. Elżbieta przytuliła swój
policzek do męża, a tego, co czuła w tamtej chwili,
nie można nazwać jedynie szczęściem. To poczucie
dobrowolnej przynależności, nadziei na to, że ich
miłość będzie wieczna, i pewności tego, że oboje o to
zadbają, było niepowtarzalne. Odczuła, że kocha go
tak, iż nie potrafi odnaleźć właściwych słów, aby
opisać mu to tak, by dobrze zrozumiał. Ale nie
musiała nic mówić, on wiedział. Zauważyła to, gdy
tylko spojrzała w jego piwne oczy.
Mateusz tulił swą żonę w czułych objęciach.
Mógłby już tak spędzić resztę swojego życia. Tu,
pośrodku tej okrągłej sali tanecznej. Tylko on i ona, i
nikt więcej. Bo pomimo że naokoło nich stali goście
weselni, obserwując ich pierwszy taniec, on nie
widział nikogo poza nią. Wreszcie była tylko jego.
Już na zawsze. Przypomniał sobie ich zaręczyny.
Wówczas tak się bał, czy ona je przyjmie. Ale kiedy
tylko powiedziała „tak”, jego serce urosło. Teraz czuł
dokładnie to samo co rok temu. Tyle że jego miłość
do niej była jeszcze większa i mocniejsza niż wtedy.
Uśmiechnął się do tamtych wspomnień i pocałował ją
w czoło. Była taka drobna w jego objęciach. Jego
kobieta, jego życie, jego żona. Już na zawsze.
Karina długo zastanawiała się nad tym, czy
przyjść na wesele Elżbiety i Mateusza. Nie lubiła
zostawiać Haneczki samej. Mimo że oczywiście jej
córka była pod opieką najwspanialszego ojca, jakiego
dziecko może sobie wymarzyć, Igora. Jednak później
nie miała już wątpliwości i wiedziała, że była to
jedna z lepszych decyzji, jakie ostatnio podjęła. Już w
kościele jej wzrok wypatrzył przystojnego szatyna,
który najwidoczniej przybył na imprezę sam, tak jak
ona. Wtedy jeszcze nie miała co do tego pewności.
Ale teraz, gdy siedzieli w dużej restauracji, a dzieliły
ich dwa rzędy ustawionych podłużnie stołów, była
pewna, że przystojny nieznajomy bezspornie przybył
sam. Ich oczy spotkały się w jednym momencie.
Potem zerkali na siebie co jakiś czas. Karinie
niechybnie przypomniały się dyskoteki w
podstawówce, bo dokładnie tak samo zachowywała
się, gdy miała dwanaście lat. Jednak teraz to było coś
innego. W pewien sposób duchowego, jakby
porozumienie dusz, chociaż dokładnie nie potrafiła
tego nazwać.
– Hej, Inka! – Judyta przyszła w
nieodpowiednim momencie, ponieważ przystojny
szatyn po raz kolejny spojrzał w jej kierunku. –
Napijemy się? – Przyjaciółka trzymała w dłoni
kieliszek.
– Judka, wystraszyłaś mnie – odparła blondynka
nieco zarumieniona.
– Stało się coś...? – Wzrok dziewczyny
wypatrzył mężczyznę, na którego teraz patrzyła jej
przyjaciółka. – Aha – dodała od razu. – Przyszłam nie
w porę? – Uśmiechnęła się szeroko.
– Nie, coś ty. Napijmy się!
Kiedy popiły gorzką wódkę słodkim
pomarańczowym sokiem, Judyta odezwała się
pierwsza:
– Ej, mała. On – tutaj wskazała głową w
kierunku szatyna – ci się podoba. – To było
stwierdzenie, nie pytanie.
Przyjaciółka na początku lekko się zmieszała, ale
później jej duże niebieskie oczy napełniły się czymś,
co Judyta widziała u niej tylko raz. Kilka lat temu,
gdy blondynka spotykała się z Kacprem, swoją
pierwszą miłością. Karina przełknęła głośno ślinę.
– Judka... – rzekła w końcu. – To coś więcej.
– To znaczy?
– Trudno to określić, ale czuję, że to może być
TO. – Karina pokiwała lekko głową, a potem
chwyciła ponownie stojącą przed nią butelkę wódki i
rozlała ją do dwóch kieliszków. Gdy piła, przechyliła
gwałtownie do tyłu głowę, tak jakby dodawała sobie
odwagi. – To idę – rzekła śmiało, gdy skończyła pić.
– Hola, hola! – powstrzymała ją przyjaciółka. –
Gdzie?
– No do niego – odparła całkiem poważnie
Karina.
– Żartujesz chyba? Nie uważasz, że to on
powinien podejść pierwszy? – Judyta była w szoku.
Zawsze wiedziała, że Inka jest odważna, ale to
wydawało się jej czystym szaleństwem.
– Może się wstydzi – powiedziała.
– A ty nie? – spytała z niedowierzaniem
brunetka.
– No, troszkę.
– To dlaczego idziesz?
Karina popatrzyła na przyjaciółkę jakimś
gorącym i pewnym wzrokiem, podniosła wysoko
głowę i rzekła:
– Judka. Jeśli ktoś porusza twoje serce, warto
zaryzykować.
Judyta uśmiechnęła się do przyjaciółki. Nadal
uważała, że ta wiele ryzykuje i że to więcej niż
głupota. Jednak było coś takiego w odważnej
postawie Inki, co sprawiło, iż pomyślała, że tamta
może mieć rację. A co jeśli to mogła być miłość?
Uścisnęła lekko dłoń przyjaciółki i dodała jej otuchy.
– Powodzenia – szepnęła.
Kiedy Karina szła w stronę stolika, przy którym
siedział tajemniczy szatyn, delikatnie ugięły się pod
nią kolana. Ale alkohol, który przed chwilą wypiła,
zdążył już rozgrzać jej krew i najwidoczniej dodał jej
odwagi, ponieważ nie cofnęła się ani o krok. W
głowie miała mętlik. A jeżeli się wygłupi? Szybko
jednak odrzuciła tę natrętną myśl, a na jej miejsce
pojawiła się ta, która sprawiła, że zdecydowała się do
niego podejść. To może być to. Spojrzał na nią, a jego
twarz oblała się rumieńcem. Więc miała rację, był
nieśmiały. Musiała przyznać, że nawet ją to kręci.
Usiadła obok niego, bo akurat na krześle z jego
prawej strony nikt nie siedział.
– Jestem Karina. – Podała mu swą dłoń.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej niepewnie.
Już myślała, że nic z tego, kiedy uścisnął jej drobną
dłoń, która od razu schowała się w jego dużej ręce.
– Wojtek – odrzekł, a na jego twarzy zagościł już
bardziej śmiały uśmiech.
Dostrzegła w nim jakąś wewnętrzną walkę, tak
jakby przekonywał sam siebie w duchu, powtarzając
sobie „Teraz albo nigdy.” Wówczas jeszcze nie
wiedziała, że miała stuprocentową rację.
Obserwując swoją przyjaciółkę, która
najwidoczniej flirtowała z przystojnym szatynem,
Judyta pomyślała, że nigdy w życiu nie odważyłaby
się na to, by podejść do nieznajomego mężczyzny.
Ale Karina to zrobiła, a ona musiała przyznać, że jest
pod ogromnym wrażeniem jej odwagi oraz
determinacji. Inka właśnie nachylała się w kierunku
nieznajomego, a on nieznacznie musnął jej policzek
swoim. To było takie piękne. Między nimi
najwidoczniej coś zaczynało iskrzyć, a Judyta
uśmiechała się do tego obrazka, popijając
własnoręcznie wykonanego drinka. Bardzo chciałaby,
żeby przyjaciółka w końcu odnalazła miłość. Nigdy
jej tego nie powiedziała, bo obie wiedziały, że nie
musi, lecz była ogromnie wdzięczna przyjaciółce za
to, że kilka miesięcy temu powiedziała jej o tym, że
widziała Tomka na mieście z tą rudą Weroniką. Od
tego momentu Judyta zaczęła się zastanawiać i
pomimo że nie chciała tego, dostrzegała symptomy
choroby toczącej ich związek. Kto wie? Być może,
gdyby nie wyznanie Inki, nigdy nie zauważyłaby
tego, co było między nimi nie tak, już od wielu
dobrych miesięcy, a może nawet lat. Brunetka
wzdrygnęła się na wspomnienie tamtych chwil i
popiła je szybko alkoholem.
Kiedy dwie godziny wcześniej patrzyła na matkę
i Mateusza, którzy wykonywali swój pierwszy
małżeński taniec, doszła do dwóch zaskakujących
wniosków. Po pierwsze, było coś kuriozalnego w
tym, że w tym roku wszystkie trzy, to znaczy ona,
Inka oraz matka, miały wyjść za mąż, a tylko jednej z
nich się to udało. Dodatkowo tej, po której wszystkie,
prawdopodobnie łącznie z samą zainteresowaną,
najmniej się tego spodziewały. Po drugie, w końcu
dotarło do niej coś, czego nie potrafiła przyjąć przez
ostatni rok. Otóż Mateusz kochał jej matkę. Widząc
ich przytulonych i uśmiechniętych, nie miała co do
tego żadnych wątpliwości. To było dziwne zdać sobie
z tego sprawę dopiero na ich weselu. Jednak uznała,
że lepiej późno niż wcale. I nagle zrobiło jej się
strasznie wstyd, że kiedyś próbowała ich rozdzielić.
Jak mogła? Nikt nie miał takiego prawa. Nawet ona,
jej córka. Teraz rozumiała, że największą zbrodnią
jest rozdzielić dwoje ludzi, którzy naprawdę się
kochają.
Judyta musiała przyznać, że kiedy weszła do
kościoła, spanikowała. Nagle stanął jej przed oczami
tamten dzień, gdy zamiast wiecznego „tak”,
powiedziała Tomaszowi bezduszne, lecz szczere
„nie”. Czasami zastanawiała się, jakby to było, gdyby
podjęła wtedy inną decyzję. Czy byliby szczęśliwi?
Wiedziała, że nie mogliby być, ponieważ ona już go
nie kochała. Ale w chwilach osamotnienia
przychodziły do niej takie myśli. Wtedy albo
odwiedzała Inkę i Haneczkę, albo matkę i Mateusza,
albo brała pędzel i malowała na płótnie to, co nie
dawało jej spokoju. Potem czuła, że ponownie
odzyskuje przewagę nad swoimi wątpliwościami.
Jeszcze miesiąc temu, gdy przyjechał do niej, mogła
dać mu drugą szansę. Jednak nie uczyniła tego. Czy
żałowała? Nie, na pewno nie. Nie kochała go, więc
jak mogła dać mu szansę i po co? Ale, mimo że ją
skrzywdził, nie chowała do niego urazy. Tylko
czasem było jej tak strasznie smutno, bo spędzili ze
sobą tyle lat. Znali się jak przysłowiowe łyse konie.
Lecz potem coś między nimi pękło i ona już nie
wiedziała, kim jest człowiek, z którym mieszka, je
codziennie posiłki, śpi i rozmawia. Lepiej było, gdy
nie byli razem. Musiało tak być, bo inaczej
oszalałaby, a jej decyzje okazałyby się fatalne w
skutkach. A ona przecież wierzyła, że jeszcze kiedyś
pokocha i będzie prawdziwie szczęśliwa. Tak jak
matka i Mateusz.
Kiedy dopijała swojego drinka, z zamyślenia
wyrwał ją głęboki, męski i bardzo seksowny głos.
– Zatańczymy?
Oglądnęła się za siebie i zobaczyła stojącego
przed sobą Mirka, bardzo przystojnego brata pana
młodego. Wyciągał w jej kierunku dłoń, a jego
niezwykłe zielone oczy były spokojne i wyczekujące.
Nie wiedziała, co zrobić. Czy w ogóle chciała z nim
zatańczyć? Uśmiechał się do niej jakoś tak
zagadkowo, ale bardzo pociągająco.
Nagle poczuła coś niepokojącego w okolicach
klatki piersiowej. Czy jej serce właśnie się
poruszyło? Poruszyło?