Episode 20 - "The father" - "Ojciec"
Bobby Singer nie wytrzymał i tym razem już naprawdę parsknął śmiechem.
- Tylko ty wiesz, jak go powstrzymać i w ogóle jesteś super demonem, tak? I sądzisz, że ja w to
uwierzę? Słuchaj, ja mam kilka krzyżyków na karku i...
- Demonem może nie – wszedł mu w słowo Crowley. – Ale jeśli przestaniesz gadać i chwilę się
zastanowisz, dowiesz się, dlaczego tak mówię, Ot, zobacz. Spojrzyj mi w oczy.
- Nie mam zamiaru – burknął łowca, wciąż próbując dodzwonić się do Deana i Sama, nadal
oczywiście bez skutku.
- Spojrzyj – ponaglił go demon – a zobaczysz w nich coś naprawdę interesującego. O ile
naprawdę znasz się na istotach z – jak to mówisz – innego świata, zauważysz pewną
niezgodność.
Singer zainteresował się bardziej, niż na to wyglądało, ale nie odwrócił głowy i pozwolił
Crowley’owi mówić.
- Z twojej podręcznej encyklopedii potworów – zakpił demon – wynika, że powinienem mieć
czerwone oczy, czyż nie? A czy kiedykolwiek je u mnie widziałeś?
***
Wymknięcie się z domku Future Castiela nie było takie trudne, gorzej będzie z dotarciem do
bramy obozu i przedarcie się przez nią - jasne było, że Dean ustanowił przy niej straże, aby nikt
nie mógł wejść niezauważony...a dziś także wyjść.
- Czy nie powinniśmy zaczekać na Chucka? - spytał szeptem Sam.
- Nie - odparła mu kobieta, zanim Dean zdążył otworzyć usta. - On sobie poradzi, a my mamy
ważniejsze sprawy na głowie.
- Od kiedy to baby rządzą światem? - odezwał się starszy Winchester, wyraźnie niezadowolony,
że to nie on odpowiedział na pytanie brata.
- Odkąd mężczyźni się wahają, zamiast działać - odparła mu błyskawicznie, powodując jeszcze
większą wściekłość w jego sercu.
Doskonale wiedział, że ma rację i w tej chwili ich jedynym priorytetem powinno być znalezienie
zguby, ale nie mógł znieść, że to nie on jest tu szefem. Być może sprawiła to sytuacja, a być
może fakt, że naprawdę wyczuwał coś dziwnego w rzekomo przyjaznej im osobie, ale zamierzał
pilnować każdego jej kroku.
Kiedy znaleźli się przy bramie, Dean zaklął pod nosem - oczywiście, straże tam były, ale
wyglądało na to, że przy bramie zgromadziło się pół obozu i wszyscy dzierżyli w rękach broń
palną.
- Strzelajcie po nogach - poradziła cicho kobieta.
- Że co? - spytał Sam, którego dziś wyraźnie zebrało na sumienie. - Przecież to są twoi koledzy.
- W tej chwili są moimi wrogami - odparła szybko, lustrując okolicę. - Ten dupek jest tak pewny,
że nas zatrzymają, że aż odwołał pościg. W obozie jest nienaturalnie cicho.
- Trudno nie mieć takiej pewności - niechętnie zgodził się Dean. - Jeżeli nawet wystrzelamy ich
jak kaczki, wszyscy nas usłyszą. A ja nie mam ochoty zabijać niewinnych ludzi.
- Za to oni moją ochotę zabić ciebie - odparowała. - Nie znasz Deana...to znaczy tego, z którym
mieszkam. On jest gotów zaryzykować nawet własną przeszłość, żeby tylko osiągnąć cel. A
skoro twoje zatrzymanie Apokalipsy nic nie zmieniło w naszej sytuacji, to znaczy, że twoja
śmierć też nie będzie miała na niego wpływu...Rozumiesz?
- Jak cholera - usłyszała. - Nie pozostaje nam nic innego, jak cię posłuchać.
- Dobra. Najpierw po nogach, potem zwiewamy. Ognia!
***
Minęli już hałaśliwe centrum miasta i znaleźli się na jego obrzeżu, gdzie w cichej i spokojnej
dzielnicy znajdowało się kilka średniej wielkości budynków, prawdopodobnie w każdym
mieszkała tylko jedna rodzina.
Dom nie wyglądał jakoś obco, ani nic w tym rodzaju. To znaczy oczywiście nie znał go, widział
po raz pierwszy w życiu...czy też czymkolwiek był w tej chwili jego byt - ale przed oczami miał
najzwyklejszy w świecie budynek, otoczony kilkoma drzewami, a z przodu nawet dało się
widzieć dwie kolumienki podtrzymujące całość.
- Mama nazywa to rezydencją - powiedziała dziewczynka, odwracając się do tego, którego wciąż
nazywała ojcem.
Pierwsze, co uderzyło go po wejściu do środka, to ciepło, wszechogarniające ciepło, jakby dom
nie tylko ogrzewał ciało, ale i duszę.
- Idź pod prysznic, zmyj z siebie te brudy i ubierz coś ciepłego - poradziła mu dorośle mała.
Zdjął buty, rozejrzał się po mieszkaniu - bo przecież nigdy tu nie był, a w ten sposób może
dyskretnie znajdzie drogę pod prysznic - i dostrzegł coś, co upewniło go w fakcie, że dzieje się
tu coś naprawdę dziwnego. Wszędzie były zdjęcia. Jego zdjęcia.
- Ja naprawdę jestem twoim ojcem - powiedział na głos to, co właśnie pomyślał.
- Oczywiście, że nim jesteś - stwierdziła dziewczynka, widać wiedząc, że rodzic po pijanemu
reaguje czasami bardzo dziwacznie.
Nim doprowadził się do porządku, zmienił ubranie i zaczął w miarę przypominać człowieka,
minęło dobre kilkanaście minut. Gdy wyszedł z łazienki, oczy zalśniły na moment i znów był
tym przystojnym...może nie aniołem, ale facetem - co zawsze.
- I co teraz? - spytał córkę - bo już myślał o niej w ten sposób. Nieważne, co go tu czeka,
przynajmniej spędzi ten czas w miarę przyjemnie...A przy okazji może dowie się, jakim cudem
ona go widzi, rozmawia z nim i dlaczego uważa za ojca.
Jak to zwykle bywa, na sielskim obrazku pojawiła się skaza. Była nią matka dziewczynki, która
najpierw prawie potknęła się o kota, a kiedy w końcu dotarła do pokoju córki i otworzyła
drzwi...skaza powiększyła się do krzyku i przerażenia.
- Co robi tu ten mężczyzna?! - okrzyk rozległ się prawdopodobnie na cały budynek.
- Ależ mamo, to przecież tata, nie poznajesz? - tłumaczyła mała, spoglądając z zaskoczeniem to
na matkę, to na siedzącego na łóżku Castiela. Słuchał właśnie o postępach dziecka w szkole, gdy
wydarzyło się to wszystko.
- Twój ojciec nie żyje! Joe Abrani zmarł kilka lat temu! A ten...ten człowiek...niech się
natychmiast stąd wynosi!
Widać było wyraźnie, że kobieta jest roztrzęsiona, być może nawet na granicy załamania
nerwowego. Dopiero co przecież przeglądała zdjęcia, stary, rodzinny album, wspominając tak
tragicznie zmarłego męża, a teraz on jakby nigdy nic siedzi sobie z jej dzieckiem i patrzy na nią,
jakby nic nie rozumiał!