Geniuszzbrodni
ChrisCarter
Spistreści
***
Dedykacja
Częśćpierwsza.Tonieja
Rozdział1
Rozdział2
Rozdział3
Rozdział4
Rozdział5
Rozdział6
Rozdział7
Rozdział8
Rozdział9
Rozdział10
Rozdział11
Rozdział12
Rozdział13
Rozdział14
Rozdział15
Rozdział16
Rozdział17
Rozdział18
Rozdział19
Rozdział20
Rozdział21
Rozdział22
Rozdział23
Rozdział24
Częśćdruga.Właściwytrop
Rozdział25
Rozdział26
Rozdział27
Rozdział28
Rozdział29
Rozdział30
Rozdział31
Rozdział32
Rozdział33
Rozdział34
Rozdział35
Rozdział36
Rozdział37
Rozdział38
Rozdział39
Rozdział40
Rozdział41
Rozdział42
Rozdział43
Rozdział44
Rozdział45
Rozdział46
Rozdział47
Rozdział48
Rozdział49
Rozdział50
Rozdział51
Rozdział52
Rozdział53
Rozdział54
Rozdział55
Rozdział56
Rozdział57
Rozdział58
Rozdział59
Rozdział60
Rozdział61
Rozdział62
Rozdział63
Rozdział64
Rozdział65
Rozdział66
Rozdział67
Rozdział68
Rozdział69
Częśćtrzecia.Wyścigzczasem
Rozdział70
Rozdział71
Rozdział72
Rozdział73
Rozdział74
Rozdział75
Rozdział76
Rozdział77
Rozdział78
Rozdział79
Rozdział80
Rozdział81
Rozdział82
Rozdział83
Rozdział84
Rozdział85
Rozdział86
Rozdział87
Rozdział88
Rozdział89
Rozdział90
Rozdział91
Rozdział92
Rozdział93
Rozdział94
Rozdział95
Rozdział96
Rozdział97
Rozdział98
Rozdział99
Rozdział100
Rozdział101
Rozdział102
Rozdział103
Rozdział104
Rozdział105
Rozdział106
Rozdział107
Rozdział108
Rozdział109
Rozdział110
Rozdział111
Rozdział112
Rozdział113
Podziękowania
Powieśćtabardzosięróżniodmoichpoprzednich,główniedlatego,żepisząctenthriller,
porazpierwszywznacznymstopniuoparłemfabułęipostacinaautentycznych
wydarzeniachiludziach,zktórymizetknąłemsięjakopsychologbadającyzachowania
przestępców.Zoczywistychpowodównazwiskaosóbinazwygeograficznezostały
zmienione.
ChciałbymzadedykowaćtępowieśćuczestnikomprzeprowadzonegowWielkiejBrytanii
konkursudlaczytelników,którymiałwyłonićpostaćjednejzofiarprzedstawionychw
tymthrillerze,azwłaszczazwyciężczyni,KarenSimpson,niesłychaniesympatycznej
dziewczyniezPołudniowejWalii.Mamnadzieję,żewszystkimWamsięspodoba.
CzęśćpierwszaTonieja
Rozdział1
–Dzieńdobry,szeryfie.Dzieńdobry,Bobby–zawołałazzakontuarupulchna
ciemnowłosabrunetkazmałymserduszkiemwytatuowanymnalewymnadgarstku.Nie
musiałaobracaćgłowywprawo,wstronęwiszącegonaścianiezegara,bywiedzieć,że
właśnieminęłaszóstarano.
WkażdąśrodęszeryfWaltonijegozastępca,BobbyDale,przychodzilidobaruUNory
stojącegoprzyparkingudlaciężarówektużprzywjeździedoWheatland,żebyzjeśćna
śniadaniekawałekciasta,którebyło,jakgłosiłafama,najlepszewcałymWyoming.
Codziennieserwowanoinnysmak,aśrodabyładniemszarlotkizcynamonem,którą
szeryflubiłnajbardziej.Wiedział,żepierwszapartiawychodzizpiecapunktualnieo
szóstej,aniebyłoniclepszegoodsmakuświeżoupieczonejszarlotki.
–Dzieńdobry,Beth–odparłBobby,strzepująckropledeszczuzrękawówkurtki.–Mamy
tudziśprawdziweoberwaniechmury–dodał,potrząsającnogą,jakbyobsikałsobie
spodnie.
Letnieulewywpołudniowo-wschodnimWyomingniebyłyniczymnadzwyczajnym,ale
takgwałtowniejaktegorankaniepadałotutajodpoczątkuroku.
–Dzieńdobry,Beth–powtórzyłjakechoszeryf,zdejmująckapelusz,poczymwytarł
twarzchusteczkąirozejrzałsiępownętrzubaru.Otejporzedniaiprzytakiejpogodzie
lokalniebyłzatłoczonyjakzwykle.Zpiętnastustolikówzajętebyłytylkotrzy.
Najbliżejdrzwisiedziałodwojemłodychludzi,naokodwudziestokilkuletnich,którzy
jedlinaleśniki.Szeryfdomyśliłsię,żeprzyjechalizdezelowanymsrebrnym
volkswagenemgolfem,którystałzaparkowanyprzedbarem.
Kolejnystolikzajmowałpotężnymężczyznaowygolonejdoskórygłowie,naktórejlśniły
kropelkipotu.Mógłważyćconajmniejstopięćdziesiątkilo,atakąilościąjedzenia,jaka
spoczywałaprzednim,możnabynakarmićbeztrududwóch,anawettrzechgłodnych
ludzi.
Przyostatnimstolikupodoknemsiedziałwysokifacet.Miałszpakowatewłosy,gęste
wąsysięgającepodbródkaizłamanynos,ajegoprzedramionapokrywaływyblakłe
tatuaże.Skończyłjużśniadanieisiedziałzzamyślonąminąrozpartynakrześle,bawiąc
siępaczkąpapierosów,jakbymusiałpodjąćjakąśbardzotrudnądecyzję.
Szeryfniemiałwątpliwości,żestojącenaparkingudwiewielkieciężarówkinależądo
tychdwóch.
Przykońcubarusiedziałschludnieubranymężczyzna,któryjadłpączkaznadzieniem
czekoladowym,popijającgoczarnąkawązkubka,iprzeglądałporannągazetę.Wyglądał
naczterdzieścilat,miałkrótkiewłosyimodną,starannieprzystrzyżonąbródkę.Musiał
przyjechaćtymgranatowymfordemtaurusem,którystoizarogiembudynku–doszedłdo
wnioskuWalton.
Bethpuściłaokodoszeryfa.
–Wsamąporę.Właśniewyjęłamciastozpieca–powiedziałailekkowzruszyła
ramionami.–Jakbypanniewiedział.
Słodkawońświeżejszarlotkizwyraźnąnutącynamonuzdążyłajużwypełnićcałylokal.
–Dlanastocozawsze,Beth.–Waltonuśmiechnąłsięiusiadłprzybarze.
–Jużsięrobi.
Kobietazniknęławkuchni,skądwróciłapochwili,niosącdwawielkiekawałkiciasta
polanemiodem.Prezentowałysięnadwyrazapetycznie.
–Hm…–Mężczyznasiedzącyprzykońcubarunieśmiałouniósłrękęniczymchłopiec,
któryprosinauczycielaoudzieleniemugłosu.–Czyzostałojeszczetrochętejszarlotki?
–Oczywiście–odparłaBethzuśmiechem.
–Wtakimrazieczymógłbymrównieżdostaćkawałek?
–Todlamnieteż–zawołałodswojegostolikazwalistykierowca,któryjużsięoblizywał.
–Idlamnie–odezwałsiętenzwąsami,chowającpapierosydokieszenikurtki.–Ten
placekcałkiemnieźlepachnie.
–Irówniedobrzesmakuje–dodałaBeth.
–Bardzooględniepowiedziane.Zarazpoczujeciesięjakwniebie
–rzekłWalton,odwracającsiędosiedzącychprzystolikachgości.Wtemotworzył
szerokooczyzezdumienia.–O,japierdolę–wykrztusił,zeskakujączestołka.
Widzącreakcjęszefa,BobbyDaleobróciłsiębłyskawicznieipodążyłwzrokiemzajego
spojrzeniem.Przezwielkieokno,przyktórymsiedziałaparadwudziestolatków,zobaczył
światłapędzącegowichstronępikapa.Wyglądałonato,żekierowcastraciłpanowanie
nadpojazdem.
–Cojest,docholery?–Bobbyzeskoczyłnapodłogę.
Wszyscyjaknakomendęskierowaliwzrokwstronęoknainawszystkichtwarzach
pojawiłsiętensamwyrazzaskoczenia.Samochódgnałprostonanichjakpociskinicnie
wskazywałonato,żezboczyzkursualbosięzatrzyma.Douderzeniapozostałydwie,
możetrzysekundy.
–Kryćsię!–krzyknąłszeryfWalton,aleniemusiałtegorobić.
Wszyscywbarzeodruchowozerwalisięzmiejsc,żebyusunąćsięnabok.Było
oczywiste,żejadącztakąprędkością,pikapstaranujeścianęinajprawdopodobniejwbije
sięwgłąbażposamąkuchnię,niszczącwszystkoizabijająckażdego,ktoznajdziesięna
jegodrodze.Barwypełniłyokrzykiprzerażeniaichaotycznakrzątanina.Klienciwiedzieli,
żemajązamałoczasu,żebyuciecwbezpiecznemiejsce.
Ogłuszającyhukzagrzmiałniczymwybuchbomby,asiłauderzeniazatrzęsłapodłogą
budynku.SzeryfWaltonpierwszyuniósłgłowęidopieropochwilidotarłodoniego,że
rozpędzonysamochódjakimścudemnieuderzyłwbar.Zdumionyzmarszczyłczoło.
–Wszyscycali?–zawołałwkońcu,rozglądającsięgorączkowo.
Odpowiedziałymubełkotliwepotakiwaniadobiegającezróżnychzakamarków.
Szeryfijegozastępcanatychmiastzerwalisięnarównenogiiwybieglinazewnątrz.
Chwilępóźniejpodążylizanimiinni.Wciąguostatnichkilkuminutdeszczprzybrałna
sileilejącesięzniebastrugiwodyznacznieograniczaływidoczność.
Zasprawąszczęśliwegozrządzenialosuzaledwiekilkametrówprzedfrontowąścianą
barukołopikapanatrafiłonagłębokiwybójisamochódgwałtownieodbiłwlewo,mijając
budynekocentymetry.
Skręcając,zahaczyłotyłgranatowegotaurusa,poczymuderzyłzimpetemw
przybudówkę,wktórejznajdowałysiędwiełazienkiiskładzik,obracającjąwruinę.Na
szczęściewśrodkunikogoniebyło.
–O,japierdolę!–wysapałWalton,czując,żesercepodjeżdżamudogardła.
Uderzeniezamieniłopikapawzwałyposkręcanejblachy,aprzybudówkanadawałasięjuż
tylkodorozbiórki.Przeskakującnadresztkamipogruchotanychścian,szeryfjako
pierwszydotarłdowraku.Wśrodkuznajdowałsiętylkokierowca,siwowłosymężczyzna
naokoprzedsześćdziesiątką,aletrudnobyłotostwierdzićzcałąpewnością.Niewyglądał
znajomo,aszeryfbyłpewien,żenigdyniewidziałtegosamochoduwokolicy.Tobył
staryzardzewiałychevroletzpoczątkulatdziewięćdziesiątych,bezpoduszek
powietrznych,ichociażkierowcamiałzapiętypas,impetzderzeniabyłzbytpotężny.
Maskapółciężarówkiwrazzsilnikiemprzemieściłasiędotyłu,miażdżąckabinę,adeska
rozdzielczaikierownicawgniotłyklatkępiersiowąmężczyznywoparciefotela.
Poharatanąodłamkamiprzedniejszybytwarzmiałcałąwekrwi,ajedenzostrych
kawałkówszkłaprzebiłmugardło.
–Jasnyszlag–wycedziłszeryfprzezzęby,stojącprzydrzwiachsamochodu.Niemusiał
sprawdzaćpulsu,żebywiedzieć,żemaprzedsobątrupa.
–OmójBoże!–wykrzyknęładrżącymgłosemBethparęmetrówzajegoplecami.
Waltonobróciłsiędoniejiuniósłręce,dającznak,abysięzatrzymała.
–Niepodchodźtu,Beth.Wracajdośrodkaitamzostań–rozkazałstanowczymtonemi
przeniósłwzroknaklientówbaru,którzyzbliżalisięszybkodorozbitegosamochodu.–
Proszęwejśćzpowrotemdobaru.Torozkaz.Teraztojestmiejscewypadkuiniewolnotu
chodzić.Czytojasne?
Wszyscyprzystanęli,aleniktniezamierzałodchodzić.Szeryfrozejrzałsię,wypatrując
swojegozastępcyidostrzegłgostojącegoprzybagażnikufordataurusa.Najegotwarzy
wyrazgłębokiegoosłupieniamieszałsięzezgrozą.
–Wezwijambulansistrażaków,Bobby–zawołałdoniego
Walton.–Szybko!
BobbyDaleanidrgnął.
–Otrząśnijsię,dojasnejcholery.Słyszałeś,comówię?Wtejchwilibierzradioiwzywaj
mituambulansistraż.
Bobbystałnieruchomo.Sprawiałwrażenie,jakbyogarniałygomdłości.Dopierowtedy
szeryfzdałsobiesprawę,żejegozastępcaniepatrzynaniegoaninapokiereszowany
samochód.Jegowzrokspoczywałnagranatowymtaurusie.Przedzderzeniemz
przybudówkąpikapnatylemocnozawadziłotyłforda,żeklapabagażnikaodskoczyłado
góry.
NagleBobbywyrwałsięzodrętwieniaisięgnąłpobroń.
–Nieruszaćsię–krzyknął,trzymającpistoletwdrżącychrękachimierzącpokoleido
każdegozgości.–Szeryfie–dodałłamiącymsięgłosem.–Chybapowinienpanto
zobaczyć.
Rozdział2
PIĘĆDNIPÓŹNIEJ
HUNTINGTONPARK,LOSANGELES,KALIFORNIA
Drobnaciemnowłosadziewczynaprzesunęłanadskaneremostatnizartykułówiuniosła
wzroknastojącegoprzykasiemłodegomężczyznę.
–Płacipantrzydzieściczterysześćdziesiątdwa–oznajmiłabeznamiętnymtonem.
Mężczyznaskończyłpakowaćzakupydoplastikowychtorebipodałjejkartękredytową.
Wyglądałnaniewięcejniżdwadzieściajedenlat.Kasjerkaprzesunęłakartęprzezczytnik,
odczekałakilkasekund,poczymprzygryzładolnąwargęispojrzałanieufnienaklienta.
–Przykromi,aletransakcjazostałaodrzucona–powiedziała,zwracającmukartę.
Młodzieniecwpatrywałsięwnią,jakbymówiławobcymjęzyku.
–Co?–Przezchwilęoglądałkartę,apotemznówpopatrzyłnadziewczynę.–Tomusi
byćpomyłka.Napewnozostałymijakieśśrodki.Mogłabypanijeszczerazspróbować?
Kasjerkalekkowzruszyłaramionamiipowtórzyłaoperację.Mijałypełnenapięcia
sekundy.
–Przykromi,proszępana,aleznówtosamo–rzekła.–Możechciałbypanzapłacićinną
kartą?
Zakłopotanymężczyznalekkopokręciłgłową.
–Niemaminnejkarty–odparłnieśmiało.
–Abonytowarowe?–zapytała,aleodpowiedziałjejtakisamprzeczącyruchgłowy.
Dziewczynaczekała,podczasgdyklientzacząłprzekopywaćkieszeniewposzukiwaniu
gotówki.Udałomusięuzbieraćkilkabanknotówjednodolarowychigarśćmonet.Szybko
podliczyłdrobniakiipochwilinamysłuznówskierowałwstronękasjerkiprzepraszające
spojrzenie.
–Niestetybrakujemiokołodwudziestusześciudolarów–odezwałsię.–Będęmusiał
odłożyćkilkarzeczy.
Większośćjegozakupówstanowiłyartykułydlaniemowląt–paczkapieluch,dwasłoiczki
zprzecierem,puszkamlekawproszku,opakowaniechusteczeknawilżanychimałatubka
maściprzeciwodparzeniom.Oprócztegowtorbiespoczywałynajbardziejniezbędne
produktyżywnościowe–chleb,mleko,trochęwarzywiowoców,jajkaipuszkazupy–
wszystkienajtańszychmarek.Dwudziestolateknietknąłżadnejzrzeczydladziecka,zato
całąresztęwyłożyłnataśmę.
–Mogłabypanizobaczyćteraz,iletobędziekosztować?
–Nietrzeba–odezwałsięstojącyzanimwysokimężczyznaowysportowanejsylwetce,
wyrazistychrysachtwarzyiłagodnymspojrzeniu.Wyjąłzportfeladwabanknoty
dwudziestodolaroweipodałjekasjerce,któraspojrzałananiego,marszczącczoło.–Ja
zapłacę–rzekł,patrzącnanią,anastępniezwróciłsiędomłodzieńca.–Możepan
wszystkozpowrotemzapakować.Toprezentodemnie.
Młodyczłowiekpopatrzyłnaniegozmieszanyioniemiałyzwrażenia.
–Wszystkowporządku–dodałwysokimężczyznaiobdarzyłgopokrzepiającym
uśmiechem.–Proszęsiętymnieprzejmować.
–Niewiem,jakpanudziękować–zdołałwkońcuwykrztusićdwudziestolateki
wyciągnąłdoniegorękę.Słowawięzłymuwgardle,ajegooczyzrobiłysięwilgotne.
Mężczyznauścisnąłjegodłońiuspokoiłgowyrozumiałymskinieniemgłowy.
–Tobyłnajbardziejżyczliwygest,jakitutajwidziałam–odezwałasiękasjerka,kiedy
młodzieniecspakowałzakupyiwyszedł.Jejoczyteżlekkosięszkliły.
Wysokimężczyznatylkosiędoniejuśmiechnął.
–Mówiępoważnie–dodaładziewczyna.–Pracujęwtymsklepieodtrzechlatiwiele
razypatrzyłam,jakludziemusząodkładaćrzeczyprzykasie,bozabrakłoimpieniędzy,
alenigdyniewidziałam,żebyktośzachowałsiętakjakpan.
–Każdyczasempotrzebujetrochęwsparcia.Niemasięczegowstydzić.Dzisiajja
pomogłemjemu,możekiedyśonpomożekomuśinnemu.
Kasjerkauśmiechnęłasię,awjejoczachznówwezbrałyłzy
wzruszenia.
–Toprawda,żekażdyczasempotrzebujewsparcia,aletakniewieluludzijestchętnychdo
pomocy.Zwłaszcza,jeżelitrzebasięgnąćdokieszeni.
Mężczyznaprzyznałjejrację,wmilczeniukiwającgłową.
–Jużtukiedyśpanawidziałam–powiedziaładziewczyna,skanującjegozakupy.Na
wyświetlaczupojawiłasiękwota9,49.
–Mieszkamniedalekostąd–odparł,podającjejbanknotdziesięciodolarowy.
Kasjerkaznieruchomiałanachwilę,spoglądającmuwoczy.
–MamnaimięLinda–powiedziała,wskazującskinieniemgłowynaswójidentyfikatori
wyciągnęłarękę.
–Robert–przedstawiłsięmężczyznaiuścisnąłjejdłoń.–Miłociępoznać.
–Widzisz,taksobiepomyślałam…–ciągnęłaLinda,wydającmuresztę.–Kończędziś
pracęoszóstej.Skoromieszkaszniedaleko,możewybralibyśmysięgdzieśnakawę?
Mężczyznazawahałsięprzezkrótkąchwilę.
–Byłobynaprawdęmiło–odezwałsięwreszcie.–Aledziświeczoremmamsamolot.
Mojepierwszewakacjeod…–Zawiesiłgłosizmrużyłoczy.–Nawetniepamiętam,
kiedyostatniobyłemnawakacjach.
–Znamtouczucie–odparładziewczynalekkozawiedzionymtonem.
Mężczyznapozbierałzakupyiodwróciłwzrokwstronękasjerki.
–Agdybymzadzwoniłdociebiezadziesięćdni,popowrocie?Możewtedy
wybralibyśmysięnakawę.
Lindaspojrzaławjegostronę,anajejustachpojawiłsięsłabyuśmiech.
–Świetnypomysł–powiedziałaiszybkozapisałanakarteczceswójnumertelefonu.
Kiedymężczyznawyszedłnaulicę,wkieszenijegokurtkizadzwoniłakomórka.
–DetektywRobertHunter,wydziałzabójstw–odezwałsię,odbierającpołączenie.
–Robercie,wyjechałeśjuż?
RozpoznałwsłuchawcegłosBarbaryBlake,szefowejsekcjikryminalnejpolicjiwLos
Angeles.Tejsamej,którazaledwieprzeddwomadniamiwysłałaHunteraijegopartnera,
detektywaCarlosaGarcię,nadwutygodniowyurlop,potym,jakzakończylibardzotrudne
imęcząceśledztwowsprawieseryjnegomordercy.
–Jeszczenie–odparłHuntersceptycznymtonem.–Wylatujędziśwnocy.Aczemu
pytasz?
–Naprawdęjestmistrasznieprzykro,żecitorobię–zaczęłaBlakezautentycznymżalem
wgłosie.–Alemuszęcięwezwaćdosiebie.
–Kiedy?
–Natychmiast.
Rozdział3
WporzelunchuprzejechaniedwunastokilometrowegodystansuzHuntingtonParkdo
KomendyGłównejPolicjimieszczącejsięwcentrumLosAngeleszajęłoHunterowi
niewieleponadtrzykwadranse.
WydziałKryminalnyznajdującysięnaczwartympiętrzesłynnegoSzklanegoDomuprzy
PierwszejZachodniejulicyzajmowałotwartąprzestrzeń.Ustawionychciasnooboksiebie
biureknierozdzielałycienkieściankianiwymalowanenapodłodzeliniewyznaczające
granicemiędzymiejscamipracy.Panującatamatmosferaprzywodziłanamyśluliczne
targowiskowniedzielnyporanek,ruchliweihałaśliwe.
BiurokapitanBlakemieściłosięwprzeciwległymkońcuprzestronnejsali.Zamknięte
drzwiniebyłyniczymnadzwyczajnymzewzględunawszechobecnygwar,ale
opuszczoneżaluzje,którezasłaniałyprzeszklonąścianęboksu,niezwiastowałyniczego
dobrego.
Hunterpowoliruszyłprzedsiebie,manewrującmiędzybiurkamiiwymijającludzi.
–Hej,codocholeryturobisz?–zapytałdetektywPerez,odrywającwzrokodmonitora,
gdyHuntermijałjegobiurko.–Myślałem,żejesteśnawakacjach.
–Bojestem.–Hunterprzytaknąłskinieniemgłowy.–Wylatujędziśwnocy.Alenajpierw
muszęjeszczewpaśćnasłówkodoszefowej.
–Wylatujesz?–Perezwyglądałnazaskoczonego.–Tobrzmipoważnie.Dokądsię
wybierasz?
–NaHawaje.Pierwszyrazwżyciu.
NatwarzyPerezapojawiłsięuśmiech.
–Nieźle.TeżbymchętniepoleciałsobieteraznaHawaje.
–Możechciałbyś,żebyciprzywieźćgirlandęzkwiatówalbokoszulęwpalmy?–Perez
skrzywiłsięzniesmakiem.
–Dzięki.Alegdybycisięudałoprzemycićwwalizceparęhawajskichtancerek,tobiorę.
Żebymiconoctańczyłyhulawmoimłóżku,wiesz,oczymmówię–rzekł,kiwając
energiczniegłową,jakbychciałzaakcentowaćkażdesłowo.
–Zawszemożeszsobiepomarzyć–odparłHunterrozbawionyożywieniemkolegi.
–Bawsiędobrze,stary.
–Takimamzamiar–powiedziałHunternaodchodnymiruszyłdalej.
Przeddrzwiamibiurazatrzymałsięnachwilęiwiedzionyinstynktownąciekawością
przechyliłgłowę,byzajrzećdośrodkaprzezszybę,aleniczegonieudałomusię
zobaczyć,ponieważżaluzjeszczelniezasłaniaływidok.Zapukałdwarazy.
–Proszę.–ZeśrodkadobiegłjakzwyklestanowczygłoskapitanBlake.
Nacisnąłklamkęiprzestąpiłpróg.
Wprzestronnym,rzęsiścieoświetlonymwnętrzupanowałnieskazitelnyporządek.Jedną
ześcianwcałościzajmowałabiblioteczka,naktórejpółkachstaływidealnierównych
rzędachksiążkiodobranychkolorystyczniegrzbietach.Przeciwległąścianępokrywały
oprawionewramkifotografie,dyplomyinagrody,wszystkierozmieszczonesymetrycznie
względemsiebie.Wewschodniejścianieznajdowałosięogromne,sięgająceodpodłogido
sufituokno,zaktórymrozciągałsięwidoknaSouthMainStreet,anaprzeciwko
masywnegobiurkastałydwawyściełaneskórąfotele.
KapitanBarbaraBlakestałaprzyoknie.Jejdługieczarnewłosybyłyupiętewelegancki
kok,zktóregosterczałydwiedrewnianeszpilki.Miałanasobiebiałąjedwabnąbluzkęi
prostągranatowąspódnicę.Obokniejstałazkubkiemparującejkawywrękuszczupłai
bardzoatrakcyjnakobieta,którejHunternigdywcześniejniewidział.Wyglądałana
trzydzieścikilkalat,byłaubranawklasycznyczarnykostium,którykontrastowałz
długimijasnymiwłosami,aoczymiałybarwęintensywnegobłękitu.Sprawiaławrażenie
osoby,którazazwyczajpotrafizachowaćcałkowityspokójbezwzględunasytuację,ale
terazpostawajejciałazdradzała,żejestczymśprzejęta.
KiedyHunterwszedłdośrodkaizamknąłzasobądrzwi,siedzącywjednymzfoteli
wysokiiszczupłymężczyzna,któryrównieżmiałnasobieeleganckiczarnygarnitur,
obróciłsięwjegostronę.Byłgrubopopięćdziesiątce,aleworkipodoczamiimięsiste
obwisłepoliczki,które
sprawiały,żejegotwarzmiaławsobiecośzbuldoga,postarzałygooconajmniejdziesięć
lat.Przerzedzonesiwewłosy,którychresztkiwciążzdobiłyjegogłowę,nosiłschludnie
zaczesane.
Hunter,zaskoczony,nachwilęzastygłwbezruchuizmrużyłoczy.
–Cześć,Robercie–odezwałsięmężczyzna,wstajączfotela.
Jegochrapliwygłos,nadwyrężonyprzezwielelatpalenia,brzmiałzaskakującomocnojak
naczłowieka,którywyglądałtak,jakbyniespałodkilkudni.
Hunterprzyglądałmusięprzezparęsekund,potemprzeniósłwzroknajasnowłosą
kobietę,ażwkońcuspojrzałnaswojąprzełożoną.
–Wybacz,Robercie–odezwałasiękapitanBlake,przekrzywiająclekkogłowę.Wjej
oczachzagościłlodowatychłód,kiedyzerknęławstronęmężczyznystojącego
naprzeciwkoHuntera.–Poprostuzjawilisięniezapowiedzianigodzinętemu.Nikomu
nawetnieprzyszłodogłowy,żewypadałobyzadzwonićimnieuprzedzić.
–Jeszczerazprzepraszam–powiedziałwysokimężczyznacichym,alestanowczym
głosem.Bezwątpieniabyłnawykłydowydawaniarozkazówiichegzekwowania.–
Dobrzewyglądasz–zwróciłsiędoHuntera.–Aletyzawszedobrzewyglądasz,Robercie.
–Tyrównież,Adrianie–odparłHunterbezprzekonania,poczymzrobiłkrokdoprzodui
wyciągnąłrękęnapowitanie.
JakodyrektorKrajowegoCentrumAnalitycznegoFBIAdrianKennedynadzorowałpracę
SekcjiBadańBehawioralnych–wyspecjalizowanejkomórki,którapomagałaorganom
ściganiawkrajuizagranicąwrozwiązywaniunietypowychsprawitropieniuseryjnych
morderców.
Hunterdoskonalewiedział,żejeśliniebyłotoabsolutniekonieczne,AdrianKennedy
nigdzieniepodróżował.Obecniekoordynowałwiększośćpracwydziałuzeswojego
gabinetuwWaszyngtonie,aleniebyłtypemkarierowicza.WstąpiłdoFBIwmłodym
wiekuiszybkozaprezentowałswojewybitnezdolnościprzywódcze.Posiadałrównież
wrodzonąumiejętnośćmotywowanialudzi.Jegozaletynieuszłyuwadzeprzełożonychi
wkrótceotrzymałprzydziałdozaszczytnejsłużbywochronieprezydenta.Dwalata
późniejudaremniłpróbęzamachu,stającnaliniistrzałuibiorącnasiebiekulę,
któramiałazabićnajpotężniejszegoczłowiekanaziemi,zacootrzymałwysokie
odznaczenieilistzosobistymipodziękowaniamiodprezydenta.Kilkalatpotym
incydencie,wczerwcu1984roku,powstałoKrajoweCentrumAnalityczne.FBIszukało
dyrektoranowoutworzonejinstytucji,człowiekaobdarzonegowrodzonymtalentem
przywódczym.AdrianKennedyznalazłsięnaszczycielistykandydatów.
–TojestagentkaspecjalnaCourtneyTaylor–oznajmiłKennedy,wskazującgłowąw
stronęjasnowłosejkobiety.
BlondynkapodeszładoHunteraiwyciągnęłarękęnapowitanie.
–Miłociępoznać,detektywieHunter.Wieleotobiesłyszałam.
GłosTaylorbrzmiałniezwykleuwodzicielsko,łączącwsobiedziewczęcąłagodnośćz
wyważonąpewnościąsiebie,corobiłowręczrozbrajającewrażenie.Chociażmiała
delikatneręce,mocnoipewnieuścisnęłajegodłoń,jakkobietainteresu,którawłaśnie
podpisaławażnykontrakt.
–Równieżjestmimiło–odparłHunteruprzejmie.–Imamnadzieję,żeniesłyszałaśo
mniesamychzłychrzeczy.
Taylorobdarzyłagonieśmiałym,aleszczerymuśmiechem.
–Niebyłożadnychzłychrzeczy.
HunterobróciłsięzpowrotemwstronęKennedy’ego.
–Cieszęsię,żezdołaliśmycięzłapać,zanimwyjechałeśnaurlop–powiedziałdyrektor
KrajowegoWydziałuAnalitycznegoiniedoczekawszysiężadnejodpowiedzi,zapytał:–
Wybierałeśsięwjakieśsympatycznemiejsce?
Hunterwmilczeniupatrzyłmuwoczy.
–Tomusibyćjakaśparszywasprawa–odezwałsięwreszcie.–Bowiem,żeniejesteśz
tych,cosłodząkomukolwiek.Wiemrównież,żenieobchodzicię,gdziezamierzam
spędzićurlop,więcmożeodpuśćmysobietowciskaniekitu.Ocochodzi,Adrianie?
Kennedyzastanawiałsięprzezchwilę,jakgdybystarannieważyłkażdesłowo,zanim
odpowiedział.
–Ociebie,Robercie.Chodziociebie.
Rozdział4
HunterpopatrzyłwstronękapitanBlake,któraprzepraszającowzruszyłaramionami,
kiedyichspojrzeniasięspotkały.
–Niepowiedzielimizbytwiele,aleztegocowiem,sprawamożecięzainteresować.–
BarbaraBlakepodeszładoswojegobiurka.–Lepiej,żebyoniciwszystkopowiedzieli.
HunterwbiłwKennedy’egowyczekującespojrzenie.
–Możeusiądziesz,Robercie?–zaproponowałagent,zerkającnajedenzfoteli.
–Dziękuję,postoję.
–Napijeszsiękawy?–Kennedywskazałnastojącywkącieekspres,aleodpowiedziało
mumilczenie,aoczyHunteraprzybrałyjeszczebardziejnieustępliwywyraz.–Nodobra,
wporządku.–Uniósłręcewgeściekapitulacji,jednocześniedającagentceTaylorledwie
zauważalnyznakskinieniemgłowyizpowrotemrozsiadłsięwfotelu.–Przejdźmydo
rzeczy.
Taylorodstawiłakubekzkawąistanęłatużzaoparciemjegofotela.
–Nodobrze–zaczęła.–PięćdnitemuokołoszóstejranoniejakiJohnGarner,jadącna
południedrogąkrajowąnumerosiemdziesiątsiedem,doznałatakuserca.Akurat
znajdowałsięnaperyferiachWheatland,małejmiejscowościwpołudniowo-wschodnim
Wyoming.Oczywiściestraciłpanowanienadkierownicąswojegopikapa.
–Tamtegorankapadałulewnydeszcz,apozapanemGarneremwsamochodzieniebyło
nikogo–wtrąciłKennedyidałswojejpodwładnejznak,abykontynuowała.
–Byćmożejużtowiesz–mówiładalejTaylor–aleosiemdziesiątkasiódemkaciągniesię
zMontanyażdopołudniowegoTeksasuijakwprzypadkuwiększościnaszychdróg
krajowych,oiledanyodcineknieprzebiegaprzezobszarzaludnionyalbomiejsce
zagrożonewypadkami,niemaprzyniejżadnychbarierek,murków,wysokich
krawężnikówaniwysepek…niczego,comogłobypowstrzymaćpojazdprzed
wypadnięciemzjezdni.
–Aobszar,októrymmówimy,niespełniawarunkówminimalnejgęstościzaludnieniaani
nienależydozagrożonychwypadkami–dodałKennedy.
–Taksięszczęśliwiezłożyło,alboipechowo,wzależnościodpunktuwidzenia,żepan
Garnerdoznałatakuserca,kiedymijałniewielkibarzparkingiemdlaciężarówek–
ciągnęłaTaylor.–Straciłprzytomność,ajegosamochódzjechałzdrogi,przeciąłtrawniki
kierowałsięwstronębaru.Jakwynikazrelacjiświadków,pikapGarnerapędziłprostona
frontowąścianębudynku.Otakwczesnejporze,amożerównieżzpowoduulewy,w
środkuznajdowałosiętylkodziesięćosób,siedmioroklientówitrojepracowników.
Wśródklientówbyłmiejscowyszeryfijedenzjegozastępców.–Taylorprzerwałana
momentiodchrząknęła.–Jednakwostatniejchwilicośmusiałosięwydarzyć,bo
samochódgwałtowniezboczyłzkursuiminąłbaroniecałymetr.Eksperciodwypadków
drogowychustalili,żejednozkółwpadłowgłębokiwybójkilkametrówprzed
budynkiemitosprawiło,żepojazdostroskręciłwlewo.
–Apotemuderzyłwprzybudówkę–odezwałsięznówKennedy.–Nawetjeżeliatak
sercaniezabiłpanaGarnera,tozderzenieokazałosięśmiertelne.
–Itutajnastępujepierwszyzwrot.–Tayloruniosładłońzwyprostowanympalcem
wskazującym.–Kiedypikapminąłfrontowąścianęikierowałsięwstronęprzybudówki,
zahaczyłotyłfordataurusa,którystałzaparkowanytużzarogiem.Samochódnależałdo
jednegozgościbaru.
–SamochódGarnerauderzyłgonatylemocno,żeklapabagażnikaodskoczyładogóry.
–Szeryftoprzeoczył,bokiedywybiegłnazewnątrz,myślałoratowaniukierowcyi
ewentualnychpasażerówpikapa.–Taylorsięgnęładoaktówki,zktórejwyjęłakolorową
fotografiędużegoformatu.–Alejegozastępcabyłbardziejspostrzegawczy.Cośw
bagażnikutaurusaprzyciągnęłojegouwagę.
Huntermilczałwyczekująco,wkońcuagentkapodeszładoniegoiwręczyłamuzdjęcie.
–Aoto,cotamzobaczył.
Rozdział5
AKADEMIAFBI,QUANTICO,WIRGINIA
4236KMNAWSCHÓD
OddziesięciuminutagentspecjalnyEdwinNewmanstałwdyżurcearesztumieszczącego
sięwpodziemiachjednegozbudynków,którywchodziłwskładcentrumdowodzenia
akademiiFBI.Chociażnaścianiewisiałyrzędymonitorów,całajegouwaga
koncentrowałasiętylkonajednymznich.
Newmannienależałdogronastażystówakademii.Byłbardzodoświadczonymi
utalentowanymagentemSekcjiBadańBehawioralnych,któryukończyłszkolenieponad
dwadzieścialattemu.PracowałwWaszyngtonieiprzedczteremadniamiwybrałsię
specjalniedoWirginii,żebyprzesłuchaćnowegowięźnia.
–Czyonwogólesięporuszyłwciąguostatniejgodziny?–Newmanzwróciłsiędo
dyżurnegoagenta,którysiedziałzawielkąkonsoląnaprzeciwkomonitorów.
Mężczyznapokręciłgłową.
–Nie,inieruszysię,dopókipalisięświatło.Jużcimówiłem,żetenfacetjestjak
maszyna.Nigdywcześniejniewidziałemniczegopodobnego.Odkądgotuprzywieźli
przedczteremadniami,anirazuniezmieniłschematuzachowania.Śpinaplecachz
rękaminabrzuchu,jaknieboszczykwtrumnie.Gdytylkozamknieoczy,leżyw
całkowitymbezruchu.Niewiercisię,nieprzewraca,niechrapieiniewstajewśrodku
nocy,żebysięodlać.Owszem,czasamiwyglądanaprzerażonego,jakbyniemiałpojęcia,
pocosiętutajznalazł,alewiększośćczasuprzesypia,jakczłowiekwolnyodwszelkich
zmartwień,któryleżywnajwygodniejszymłóżkunaświecie.Aręczęci–agentwskazał
namonitor–żetołóżkodotakichnienależy.Tokawałtwardejdechyzcienkimjak
kartkamateracem.
Newmanpodrapałsiępogarbatymnosie,alenicniepowiedział.
–Jegozegarbiologicznyjestwyregulowanyzeszwajcarskąprecyzją–ciągnąłdyżurny.–
Mógłbyśwedługniegoustawiaćwłasnyzegarek.
–Comasznamyśli?
Agentzaśmiałsięnosowymgłosem.
–Codziennierano,zapiętnaścieszóstaotwieraoczy.Żadnegobudzika,żadnegohałasu,
niktniewłączaświatławjegocelianinieprzychodzigobudzić.Robitosamoistnie.
Punktualnieopiątejczterdzieścipięć–bach–ijużnieśpi.
Newmanwiedział,żewięźniowiodebranowszystkierzeczyosobiste.Niemiałprzysobie
zegarkaaniżadnegoinnegoczasomierza.
–Kiedyotwieraoczy,wpatrujesięwsufitdokładnieprzezdziewięćdziesiątpięćsekund–
ciągnąłdyżurny.–Anisekundydłużej,anikrócej.Jeślichcesz,możeszobejrzećnagrania
zostatnichtrzechdniizmierzyćczas.
Newmanniezareagowałnapropozycję.
–Podziewięćdziesięciupięciusekundachwstajezłóżka,załatwiasięwtoalecieizaczyna
robićpompkinaśrodkuceli,apotemprzysiady,podziesięćpowtórzeńwkażdejserii.
Jeślimusięnieprzeszkodzi,robipopięćdziesiątseriizminimalnymiprzerwamina
odpoczynek.Żadnegosapania,stękaniaanigrymasuwysiłkunatwarzy,tylkożelazna
determinacja.Śniadaniedostajemiędzywpółdosiódmejasiódmą.Jeżeliwtymczasie
jeszczećwiczy,dalejrobiswoje,dopókinieskończy.Dopieropotemsiadaprzystoleiw
spokojuzabierasiędojedzenia.Zjadawszystkobeznarzekania,nieważnejaki
pozbawionysmakusyfpodamymunatacy.Potemjestdoprowadzanynaprzesłuchanie.–
AgentobróciłwzrokwstronęNewmana.–Domyślamsię,żetygobędziesz
przesłuchiwał.
Newmannicnieodpowiedział,nieskinąłaniniepokręciłgłową,tylkostał,wpatrującsię
wmonitor.Dyżurnywzruszyłramionamiiwróciłdoswojejrelacji.
–Kiedywracadoceli,bezwzględunaporęwykonujedrugąturęćwiczeń,znówpompkii
przysiadypopięćdziesiątserii.Gdybyśstraciłrachubę,tojestpotysiącpowtórzeń
każdegodnia.Kiedyskończy,aniezabieramygonakolejneprzesłuchanie,robidokładnie
to,coterazwidzisznamonitorze–siedzinałóżkuzeskrzyżowanyminogamiiwpatruje
siętępowpustąścianęprzedsobą.Przypuszczam,żesięmodlialbomedytuje,alenigdy
niezamykaoczu.Muszęprzyznać,żeto
cholerniedziwne,kiedytaksięgapi.
–Jakdługototrwa?–zapytałNewman.
–Tozależy.Przysługujemujednakąpieldziennie,alezabieramywięźniówdołaźnio
różnychporach,znaszprocedury.Jeśliwtymczasieakuratsiedziwpatrzonywścianę,
najzwyczajniejwybijasięztransu,odchodziodłóżka,dajesięskućidoprowadzićpod
prysznic.Żadnegonarzekania,oporuaniszarpaniny.Popowrociesiadanałóżkuiznów
zaczynapatrzećwścianę.Jeślimusięnieprzerwie,trwawtakimstaniedowpółdo
dziesiątej,kiedygasimyświatło.
Newmanpokiwałgłową.
–Alewczorajzczystejciekawościzgasiliśmyświatłopięćminutpóźniej.
–Niechzgadnę–rzekłNewman.–Niebyłożadnejróżnicy.Punktualnieowpółdo
dziesiątejpołożyłsięwswojejtrumiennejpozycji.
–Otóżto.Jakjużpowiedziałem,tenfacetmaniewiarygodnieprecyzyjnyzegar
biologiczny.Niejestemekspertem,aleztego,cozaobserwowałemwciąguostatnich
czterechdniinocy,jegoumysłjestjakpieprzonaforteca.Niechciałbymwykraczaćpoza
mojekompetencje,ale…czyonwogólecośpowiedziałpodczastychprzesłuchań?–
zapytałagent,aleniedoczekałsięodpowiedziNewmana,którywmilczeniuanalizował
jegosłowa.–Pytamoto,boznamprocedury.Jeżeliwięzieńspecjalny,takijakten,nie
odzywasięprzeztrzydoby,wdrażanyjesttrybdlaVIP-ów,awszyscydobrzewiemy,że
wtedyżartysiękończą.–Agentodruchowospojrzałnazegarek.–Cóż,trzydobyjuż
minęłyigdybymiałynastąpićjakieśzmiany,ktośbymiotympowiedział.Zatem
domyślamsię,żezacząłmówić.
Newmanjeszczeprzezkilkachwilobserwowałekran,apotemkiwnąłgłową.
–Zacząłmówićzeszłejnocy–rzekł,odrywającwzrokodmonitoraispojrzałwstronę
agentadyżurnego.–Wypowiedziałsześćsłów.
Rozdział6
Przyglądającsięfotografii,którąwręczyłamuagentkaspecjalnaCourtneyTaylor,Hunter
poczuł,żejegosercezaczynauderzaćszybciej,apocałymcielerozpływasięfala
adrenaliny.Upłynęłokilkasekund,zanimwreszcieoderwałwzrokodzdjęciaispojrzałna
swojąszefową.
–Widziałaśto?–zapytał.
BarbaraBlakepokiwałagłową.
–NajwyraźniejpikappanaGarnerauderzyłwtyłtaurusanatylemocno,żenietylko
odskoczyłaklapabagażnika,alerównieżprzewróciłsiętenpojemnik–odezwałsię
Kennedy.
Nazdjęciuwidniałownętrzebagażnikataurusa,awnimprzewróconanaboksporych
rozmiarówchłodziarkaturystyczna.Dużekostkilodu,którewysypałysięześrodka,
leżałyrozrzuconedookoła,aichpąsowezabarwieniemogłopochodzićjedynieodkrwi.
Alebyłytotylkodrugorzędneszczegóły.UwagęHunteraprzyciągałocośinnego–dwie
odcięteludzkiegłowy,którezapewnespoczywałyzamkniętewpojemniku,zanimtennie
przewróciłsięwskutekuderzenia.Obienależałydokobiet;jednadodługowłosej
blondynki,drugadobrunetkiostrzyżonejnachłopczycę.Obiezostałyoddzieloneod
resztyciałaunasadyszyi.ZtegocoHunterzauważył,cięciabyłyprecyzyjneimusiałaje
wykonaćwprawnaręka.
Głowablondynkispoczywałanalewympoliczku,awłosyzakrywaływiększączęść
twarzy.Zatogłowabrunetkiprzeturlałasięniecodalejileżała,dotykającpotylicądna
bagażnika,podpartakilkomakostkamilodu,międzyktórymisięzatrzymała.Jejzwrócona
dogórytwarzbyławyraźniewidocznaiwłaśnietosprawiło,żeHunternachwilę
wstrzymałoddech.Okaleczenia,którezobaczył,byłybardziejszokująceniżsama
dekapitacja.
Trzymałemetalowekłódki,wbiteordynarnieiwnierównychodstępach,tkwiływciele,
spinającjejusta,aleniezamykałyichszczelnie.Pokrytezakrzepłąkrwiądelikatnewargi
wyglądałynaopuchnięte,cowskazywałonato,żeranyzostałyzadane,kiedyofiara
jeszczeżyła.Kobietaniemiałaoczu.Wyciekającezpustychoczodołów
strużkikrwizastygłynapoliczkach,tworzącciemnoczerwonewzorywkształcie
błyskawic.
Jejskóraniebyłapomarszczonazestarości,alenapodstawiesamegozdjęcianiedałosię
odgadnąćwieku.
–TozdjęciezrobiłszeryfWaltonkilkaminutpowypadku–wyjaśniłKennedyipodszedł
doHuntera.–Tamtegorankawstąpiłdobarunaśniadanie,jakjużwspomniałaagentka
Taylor.Niczegoniedotykałidziałałszybko,bowiedział,żedeszczmożezatrzećślady.
TaylorwyjęłazaktówkikolejnąfotografięipodałająHunterowi.
–Tozdjęciezrobilitechnicy–powiedziała.–Trzebaichtambyłościągnąćażz
Cheyenne,oddalonegoomniejwięcejgodzinęjazdy,alenależydoliczyćczasna
skompletowaniezespołuiwszystkieprzygotowania,więcdotarlinamiejscedopiero
czterygodzinypowypadku.
Natymzdjęciuobiegłowyleżałyoboksiebietwarzamidogóry,alenadalznajdowałysię
wbagażnikutaurusa.Twarzblondynkibyłaokaleczonawtakisamsposób,aokreślenie
jejwiekurównieżgraniczyłozniemożliwością.
–Czywpojemnikubyłyichoczy?–zapytałHunter,nieodrywającwzrokuodfotografii.
–Nie,niebyłotamnicwięcej–odparłaTaylorizerknęławstronęswojegoszefa.–Inie
mamypojęcia,gdziemogąznajdowaćsięciała.
–Aletojeszczeniewszystko–dodałKennedy.
HunteroderwałwzrokodzdjęciaispojrzałnastojącegoprzednimdyrektoraKrajowego
CentrumAnalitycznego.
–Kiedyusuniętokłódkizichust,okazałosię,żeobiezostałypozbawionewszystkich
zębów–powiedziałagentinachwilęzawiesiłgłos,żebyspotęgowaćnapięcie.–I
języków.
Huntermilczał.
–Ponieważniemamyciał–ponowniezabrałagłosTaylor–acozatymidzie,odcisków
palców,możnawysnućprzypuszczenie,żesprawcausunąłofiaromzębyiwyłupiłoczy,
żebyuniemożliwićidentyfikację,alebrutalność,zjakątekobietyzostałyokaleczone…–
agentkauniosłapalecwskazujący,abypodkreślićwagęswoichsłów–…przedśmiercią,
wskazujenacośprzeciwnego.Ktokolwiekje
zamordował,czerpałztegoprzyjemność.
OstatniesłowaTaylorwypowiedziałatak,jakbyujawniaławielkątajemnicę.Brzmiałoto
trochęprotekcjonalnie.
Kennedyskrzywiłsięiposłałswojejpodwładnejsurowespojrzenie,ponieważzdawał
sobiesprawę,żeniepowiedziałanic,czegoresztaobecnychwgabinecieosóbnie
mogłabysiędomyślić.ChociażRobertHunterniepracowałwSekcjiBadań
Behawioralnych,byłnajlepszymprofileremkryminalnym,zjakimKennedymiał
kiedykolwiekdoczynienia.PorazpierwszypróbowałgozwerbowaćdoFBIwielelat
temu,kiedyprzeczytałjegorozprawędoktorskązatytułowanąZaawansowanestudium
psychologicznedziałańprzestępcy.Huntermiałwtedyzaledwiedwadzieściatrzylata.
JegorozprawazrobiłatakwielkiewrażenienaKennedyminadyrektorzeFBI,żestałasię
lekturąobowiązkowąwKrajowymCentrumAnalitycznym.OdtamtegoczasuKennedy
wielokrotniestarałsięgopozyskaćdlaswojegozespołu.Wydawałomusięniedorzeczne,
żeHunterwoliposadędetektywawwydzialezabójstwpolicjiwLosAngeleszamiast
pracowaćdlanajbardziejzaawansowanejwkraju,aniewykluczone,żenacałymświecie,
instytucjiścigającejseryjnychmorderców.Wiedział,żeHunterkierujespecjalnąsekcją
zajmującąsięsprawamimorderstw,którychsprawcywykazywalisięwyjątkowym
okrucieństwemibrutalnością,iżejestnajlepszywswoimfachu.Niemniejprzyjego
wskaźnikuwykrywalnościFBImogłomuzaoferowaćdużowięcejniżpolicja.Hunternie
przejawiałjednaknajmniejszegozainteresowaniakarierąagentafederalnegoiodrzucał
wszelkiepropozycje,jakieskładałmuKennedylubjegozwierzchnicy.
–Ciekawyprzypadek–rzekłHunter,oddajączdjęcieagentceTaylor.–Alewasze
centrumprowadziłosetkipodobnychspraw,czasemnawetbardziejdrastycznych.W
zasadzietonicnowego.
GościezFBIniezamierzalipolemizowaćzjegoopinią.
–Jakrozumiem,nieustaliliścietożsamościżadnejzofiar.
–Zgadzasię–odparłKennedy.
–Imówicie,żeichgłowyznalezionowWyoming?
–Totakżesięzgadza.
–Więczapewnesiędomyślacie,jakiebędziemojekolejnepytanie,
prawda?
–Skoroniewiemy,kimsąofiary,aichgłowyznalezionowWyoming,tocorobimyw
LosAngeles?–zabrałagłosTaylorpochwiliwahania.
–Icojaturobię–dodałHunter,zerkającnazegarek.–Zakilkagodzinmamsamolot,a
jeszczemuszęsięspakować.
–Jesteśmytutajitytujesteś,borządfederalnyStanówZjednoczonychpotrzebujetwojej
pomocy–odparłaTaylor.
–Och,dajspokój–odezwałasiękapitanBlakezkpiącymuśmiechem.–Będziesznam
terazwygłaszaćtaniepatriotycznefrazesy?Kpiszsobieznas?Moiludziecodziennie
narażająswojeżyciedlategomiasta,acozatymidzie,dlategokraju,więcoszczędź
sobiefatygiinawetniepróbuj,skarbie.–BarbaraBlakewstałazzabiurkaiwbiławnią
spojrzenie,któremogłobyroztopićstal.–Czyktośwogólenabierasięnatakiebzdety?
Taylorjuższykowałaodpowiedź,aleHunterzdążyłjąubiec.
–Mojejpomocy?Dlaczego?–spytałizwróciłsiędoKennedy’ego.–Niejestemagentem
FBI,awymaciewięcejśledczych,niżjesteściewstaniezliczyć,żejużocałychzastępach
profilerówkryminalnychniewspomnę.
–Ależadenznichniejesttakdobryjakty.
–Pochlebstwemnictuniewskórasz–wtrąciłaBlake.
–Zresztąjaniejestemprofilerem,Adrianie.Idobrzeotymwiesz.
–Taknaprawdęniedlategociępotrzebujemy–odparłKennedy,poczymnachwilę
zawiesiłgłosiskinieniemgłowydałznakswojejpodwładnej.–Powiedzmu.
Rozdział7
TongłosuKennedy’egosprawił,żeHunteracośtknęło.Obróciłwzrokwstronęagentki
Taylor,któraczubkamipalcówodgarnęłazauchozwisającyluźnokosmykwłosów.
–Fordtaurusnależałdojednegozklientów,którytamtegorankajadłwbarześniadanie–
zaczęła.–ÓwczłowieknazywasięLiamShaw,jakustalononapodstawieprawajazdy,
urodzonytrzynastegolutegosześćdziesiątegoósmegowMadisonwstanieTennessee.
TaylorzamilkłaiprzezchwilębacznieobserwowałaHuntera,wypatrującjakichkolwiek
oznak,któreświadczyłybyotym,żewspomnianenazwiskojestmuznajome.Niczego
takiegoniezauważyła.
–Napodstawieprawajazdy?–zapytałHunter,wodzącoczamiodagentkidojej
zwierzchnika.–Awięcniejesteściepewni–dodałtonembardziejwskazującymna
stwierdzenieniżpytanie.
–Sprawdziliśmynazwisko–odparłKennedy.–Wyglądanato,żewszystkosięzgadza.
–Ajednakwciążmaciewątpliwości.
–Problemwtym…–zabrałagłosTaylor.–Wszystkosięzgadzadoczternastulatwstecz.
Cofającsiędalej,nieznaleźliśmykompletnienicnatematLiamaShawaurodzonego
trzynastegolutegosześćdziesiątegoósmegowMadison.Jakbywcześniejwogólenie
istniał.
–Awnioskującztego,jakmisięprzyglądałaś,wymieniającjegonazwisko,spodziewałaś
się,żegoznam.Dlaczego?
Taylorpopatrzyłananiegozuznaniem.Zawszeszczyciłasiętym,żeztwarząpokerzysty
potrafiniepostrzeżenieobserwowaćludzi,tymczasemHunterrozgryzłjąbeztrudu.
Kennedyuśmiechnąłsiędoniej.
–Uprzedzałemcię,żejestdobry.
Agentkasprawiaławrażenie,jakbyniedosłyszałajegouwagi.
–LiamShawzostałnatychmiastaresztowanyprzezszeryfaWaltonaijegozastępcę–
mówiładalej.–AleWaltonszybkosięzorientował,żenatrafiłnacoś,cowykraczapoza
jegokompetencje.
TaurusmiałtablicerejestracyjnezMontany,cooznaczałosprawęozasięgu
międzystanowym.WtakiejsytuacjibiuroszeryfazWyomingniemiałoinnegowyjścia,
jakzawiadomićnas.
Taylorprzerwałaizaczęłaprzeglądaćzawartośćaktówki,zktórejwyjęłapojedynczą
zadrukowanąkartkę.
–Tutajnastępujedrugizwrotakcji–powiedziałaiwręczyłaHunterowidokument.–
SamochódniejestzarejestrowanynaShawa,lecznaniejakiegoJohnaWilliamsaz
NowegoJorku.
Hunternawetniespojrzałnakartkę.
–Aterazniespodzianka–wtrąciłKennedy.–Podadresemfigurującymwdowodzie
rejestracyjnymniemieszkażadenJohnWilliams.
–Tobardzopopularnenazwisko–zauważyłHunter.
–Zbytpopularne–przyznałamuracjęTaylor.–WsamymNowymJorkumieszkaokoło
tysiącapięciusetJohnówWilliamsów.
–AlemacieShawapodkluczem?
–Owszem.
Hunterspojrzałnaswojąszefową.Wciążbyłniecozdezorientowany.
–AwięcmacieShawa,którynajprawdopodobniejpochodzizTennessee,maciegłowy
dwóchkobietonieznanejtożsamościisamochództablicamizMontany,któryjest
zarejestrowanynaJohnaWilliamsazNowegoJorku–podsumowałiwzruszyłramionami.
–Mojepytaniepozostajebezzmian:corobiciewLosAngeles?Icojatutajrobię,zamiast
byćwdomuisiępakować?
Jeszczerazspojrzałnazegarek.
–Jesteśmytutaj,boShawniechcemówić–odparłaTaylorspokojnymtonem.
Hunterprzezchwilęprzewiercałjąwzrokiem.
–Ajakitomazwiązekzmoimpytaniem?
–Toniebyławstuprocentachścisłaodpowiedź–zabrałgłosKennedy.–Shawjestw
naszychrękachodczterechdni.Przekazanogonamdzieńpozatrzymaniuiprzebywaw
areszciewQuantico.DojegosprawyprzydzieliłemagentówTayloriNewmana.Alejak
jużsłyszałeś,panShawniechceznamirozmawiać.
–Icoztego?–odezwałasiękapitanBlake,wyraźnierozbawiona.–Odkiedycośtakiego
przeszkadzaFBIwwyciąganiuinformacji?
Kennedyprzyjąłuszczypliwąuwagębezzmrużeniaoka.
–DziśwnocypodczasprzesłuchaniaShawwkońcuporazpierwszysięodezwał–
oświadczyłipodszedłdowielkiegookna.–Powiedziałjedyniesześćsłów.Abrzmiały
one:„BędęrozmawiałtylkozRobertemHunterem”.
Rozdział8
Hunternadalstałwbezruchu.Nawetniedrgnął,awyrazjegotwarzypozostał
niezmieniony.JeżelisłowaKennedy’egozrobiłynanimwrażenie,niedałtegoposobie
poznać.
–NapewnoniejestemjedynymRobertemHunterem,jakimieszkawAmeryce–odezwał
sięwkońcu.
–Napewno–przyznałmuracjęKennedy.–Alejestemrównieżpewien,żeShawmówił
otobie,aniekimśinnym.
–Skądtapewność?
–Przekonałmnietonjegogłosu.Jegopostawa,pewnośćsiebie…właściwiewszystkow
jegozachowaniu.Przeanalizowaliśmynagraniawielerazy.Znasznaszemetodyiwiesz,
żemamodpowiednioprzeszkolonychludzi,którzypotrafiąrozpoznawaćnajdelikatniejsze
oznaki,zauważaćnajmniejszezmianywintonacjigłosuiodczytywaćmowęciała.Ten
facetwie,czegochce.Żadnychobjawówwahania,żadnychobaw.Byłpewien,żewiemy,
okogomuchodzi.
–Możeszobejrzećnagranie,jeślichcesz.Mamtukopię.–Taylorwskazaławstronę
aktówki.
Hunterniezareagowałnapropozycję.
–Todlategomyśleliśmy,żebyćmożejegonazwiskocościpowie–wyjaśniłKennedy.–
Aleitakmamypewnepodejrzenia,żeLiamShawtofałszywepersonalia.
–AsprawdzaliściewTennessee,skądrzekomopochodzitenwaszShaw?–zapytała
kapitanBlake.–MożetammieszkajakiśRobertHunter.
–Niesprawdzaliśmy–odparłaTaylor.–Toniepotrzebne.Jakwspomniałdyrektor
Kennedy,Shawbyłzbytpewnysiebie.Wiedział,żeodrazusięzorientujemy,kogomana
myśli.
–Kiedyusłyszałemjegosłowa,niemiałemwątpliwości,żechodzimutylkoojedną
osobę–dodałKennedy.–Ociebie,Robercie.
–Mogęzobaczyćtonagranie?–zapytałHunter.
–Oczywiście.MamturównieżzdjęcieShawa.–Taylorsięgnęładoteczki.
Hunterwziąłodniejfotografięiprzyglądałsięjejwmilczeniuprzezdługąchwilę.Tym
razemrównieżwyrazjegotwarzyipostawaciałaniczegoniezdradzały.Wkońcuwziął
głębokioddechispojrzałKennedy’emuwoczy.
–Chybasobiejajazemnierobicie.
Rozdział9
Mężczyzna,któryprzedstawiłsięjakoLiamShaw,siedziałnałóżkuwmałejceli
znajdującejsięgłębokopodziemią–napoziomiepiątymjednegozbudynków,
wchodzącegowskładkompleksuakademiiFBIwQuantico.Miałskrzyżowanenogi,a
rozluźnionedłoniezesplecionymipalcamioparłnapodbrzuszu.Wnieruchomym
spojrzeniujegooczu,którewpatrywałysięwpustąścianęnaprzeciwko,strachmieszałsię
wniepewnością.Trwałwcałkowitymbezruchu.Jegogłowaniedrgnęłaanirazu,palcami
niewstrząsnąłnawetnajdrobniejszyskurcz,niezakołysałsięaninieprzechylił,żeby
poprawićswojąpozycję.Zupełnienic,pozanieuniknionymodruchemmrugania.
Pozostawałwtakiejpozycjiodgodzinyitylkowbijałwzrokwścianę,jakgdybyza
sprawączarówpróbowałsięprzenieśćwjakieśinnemiejsce.Jegonogijużdawno
powinnyzdrętwieć,jużdawnopowinienpoczućwstopachkłucietysięcyigiełekitępy
bólstężałychmięśnikarku,onjednakwydawałsięspokojnyirozluźniony,jakgdyby
siedziałrozpartynawygodnejkanapiewewłasnymsalonie.
Nauczyłsiętegodawnotemu.Wielelatzajęłomuopanowanietejtechniki,aleterazmógł
dziękiniejuwolnićmózgodwiększościmyśli.Beztrudupotrafiłzamknąćsięna
wszystkieodgłosyzzewnątrzistawałsięślepynawszystko,codziałosiędokoła,choć
oczymiałwciąższerokootwarte.Byłotocośwrodzajutransumedytacyjnego,który
przenosiłjegoumysłnajakiśnieziemskipoziom,aleprzedewszystkimdodawałmusił.A
onzdawałsobiesprawę,żewłaśnietegonajbardziejpotrzebujewtejchwili.
Odzeszłejnocyagenciprzestaligonękać.Wiedział,żetakbędzie.Chcieli,żebyzaczął
mówić,aleonpoprostuniemiałpojęcia,coimpowiedzieć.Dostateczniedobrzeznał
procedury,abywiedzieć,żejakiekolwiekwyjaśnieniezjegostronyichniezadowoli,
nawetgdybymówiłprawdę.Wichoczachbyłjużwinny,bezwzględunato,coby
powiedziałalboprzemilczał.Pozatymnieznajdowałsięwrękachpolicjiczylokalnego
biuraszeryfa–przejęłogoFBIimiałświadomość,żetenfaktbardzokomplikował
sytuację.
Wiedział,żeszybkomusiimcośdać,wprzeciwnymraziemetodyprzesłuchańulegną
zmianie.Domyślałsiętego.Wyczuwałtowtoniegłosuobydwojgaagentów,którzygo
przesłuchiwali.
Atrakcyjnablondynka,któraprzedstawiłasięjakoagentkaTaylor,mówiłałagodniei
traktowałagouprzejmie,zatotenzwalistyfacetzprzetrąconymnosem,agentNewman,
byłowielebardziejnapastliwyiszybkopuszczałymunerwy.Typowazagrywkawstylu
dobregoizłegogliny.Alepowolizaczynałaznichwychodzićfrustracjawywołanajego
uporczywymmilczeniem.Uprzejmośćiłagodnośćkiedyśmusiałysięskończyć.Dałosię
towyraźniezauważyćpodczasostatniegoprzesłuchania.
Iwtedywjegogłowiepojawiłasiętamyśl,awrazzniąnazwisko.
RobertHunter.
Rozdział10
Hunterwróciłwkońcudoswojegomieszkania,żebysięspakować,alecelempodróży,w
którąwyruszyłdwiegodzinypóźniej,niebyłyHawaje.
OdrzutowyhawkerwłaśnieotrzymałpozwolenienastartodwieżykontrolnejlotniskaVan
Nuys.Hunterzajmowałjedenzfoteliztyłukadłubaitrzymałoburączdużykubekczarnej
kawy.Zewzględunaswojąpracęniewielepodróżował,agdyjużdotegodochodziło,
zazwyczajsiedziałzakierownicą.Kilkarazylatałsamolotamirejsowymi,alenapokładzie
prywatnegoodrzutowcaznalazłsięporazpierwszyimusiałprzyznać,żejegoluksusowe,
jakrównieżpraktycznewnętrzezrobiłonanimwrażenie.
Wdługiejnasześćiszerokiejnadwametrykabiniemieściłosięosiembardzowygodnych
fotelipokrytychkremowąskórzanątapicerką,poczteryzkażdejstronykadłuba.
Wszystkiemogłysięobracaćo360stopni,aprzykażdymznajdowałosięgniazdko
elektryczneiłączeinternetowe.Umieszczonepodsufitemlampydiodowewypełniały
wnętrzejasnymświatłem,tworzącprzyjemnynastrój.
BezpośrednioprzedHunteremsiedziałaagentkaTayloristukaławklawiaturęlaptopa,
któryspoczywałprzedniąnablacierozkładanegostolika.Miejsceobokniego,podrugiej
stronieprzejścia,zająłAdrianKennedy,którypowyjściuzbiurakapitanBlakecałyczas
rozmawiałzkimśprzezkomórkę.
Hawkergładkooderwałsięodpasastartowegoiszybkowzniósłsięnapułapprzelotowy
dziewięciutysięcymetrów,tymczasemKennedyzakończyłostatniąrozmowęischował
telefondowewnętrznejkieszenimarynarki.
–Azatem–zagadnął,obracającswójfotelprzodemdoHuntera.–Opowiedzmionimraz
jeszcze.Kimonjest?
Taylorprzerwałapisanieipowoliobróciłasiędotyłu.
–Jestjednymznajbardziejinteligentnychludzi,jakichkiedykolwiekpoznałem–rzekł
Hunter,odrywającwzrokodbłękitnegoniebazaoknem.–Toktośoniespotykanej
samodyscyplinieizdolności
panowanianadsobą.NazywasięLucienFolter,aprzynajmniejtaksięwtedy
przedstawiał.PoznałemgowpierwszymdniustudiównaUniwersytecieStanforda.
Miałemwtedyszesnaścielat.
HunterwychowałsięwCompton,biednejrobotniczejdzielnicywpołudniowejczęściLos
Angeles.Byłjedynakiem,akiedymiałsiedemlat,jegomatkazmarłanaraka.Ojciecnie
ożeniłsiępowtórnieipracowałnadwóchetatach,żebyzarobićnautrzymaniesyna.
Zawszebyłinny.Jużwdzieciństwiejegomózgpracowałwydajniej,copozwalałomu
szybciejrozwiązywaćwszystkiezadania.Szkołanudziłagoiprzyprawiałao
zniechęcenie.Wszóstejklasieopanowałmateriałzcałegorokuwniespełnadwamiesiące
izbrakuinnegozajęciastudiowałpodręcznikistarszychklas.Kiedybyłgotowy,zapytał
dyrektoraszkoły,czymógłbyprzystąpićdoegzaminukońcowegodlaósmoklasistów.
Wiedzionyczystąciekawościądyrektorwyraziłzgodę,aHunterzdałwszystkie
przedmiotyśpiewająco.
Wtedytodyrektorpostanowiłskontaktowaćsięzkuratoriumoświatyipokolejnejserii
egzaminóworaztestówdwunastoletnigeniusztrafiłdoMirmanSchool,doktórej
uczęszczająwybitnieuzdolnionedzieci.
Jednaknawetzaawansowanyprogramnauczanianiezdołałspowolnićjegorozwoju.W
wiekuczternastulatzaliczyłangielski,historię,matematykę,biologięichemięna
poziomieszkołyśredniej.Materiałobliczonynaczterylataopanowałwczasiekrótszymo
połowęijakopiętnastolatekukończyłszkołęzwyróżnieniem.Rekomendowanyprzez
wszystkichnauczycielizostałprzyjętywtrybienadzwyczajnymnaUniwersytet
Stanforda.
Wwiekudziewiętnastulatukończyłpsychologię,akiedymiałdwadzieściatrzylata,
obroniłdoktoratwdziedzinieanalizyzachowańprzestępcówibiopsychologii.
–Mówiłeś,żemieszkaliścierazem?–upewniłasięTaylor.
Hunterpokiwałgłową.
–Odpierwszegodnia.Przydzielononamtensampokójwakademiku.
–Iluwastammieszkało?
–Tylkomydwaj.Pokojebyłymałe.
–Onteżukończyłpsychologię?
–Tak.–Hunterznówspojrzałnaniebozaoknem,przenoszącsięwewspomnieniach
wielelatwstecz.–Lucienokazałsiębardzosympatycznymfacetem.Niespodziewałem
się,żebędziedlamnietakiprzyjazny.
Rozdział11
KiedyhawkerwylądowałnalotniskuTurnerFieldwQuantico,minęłoprawiepięćgodzin
odstartu.
Hunteropowiedziałjużwszystko,cozdołałsobieprzypomniećoswoimdawnym
przyjacieluicałatrójkasiedziaławmilczeniudokońcadługiegolotu.Kennedyzasnąłna
dwiegodziny,aleTayloriHunterczuwaliprzezcałyczas,każdepogrążonewewłasnych
myślach.Cośsprawiło,żeTaylorpowróciławewspomnieniachdoczasówdzieciństwa,
kiedybyłazmuszonanauczyćsię,jakzadbaćosiebie.
Wwiekuczternastulatstraciłaojca,któryzmarłnaglenaataksercaspowodowanyprzez
tętniaka.Jegośmierćbyładlaniejsilnymciosem,podobniejakdlajejmłodejmatki.Przez
kolejnedwalatatrwałyzaciętezmagania,emocjonalneifinansowe,kiedyjejmatka–
któraprzezostatniepiętnaścielatbyłagospodyniądomową–imałasięróżnych
dorywczychpracijakowdowapróbowałasobieporadzićzsamotnymwychowaniem
dziecka.
Jejmatkabyłatroskliwąkobietąodobrymsercu,alenależaładotychosób,którenie
potrafiądługożyćwsamotności.Przezichdomwciążprzewijalisięjacyśtymczasowi
partnerzy,aniektórzyznichpozwalalisobienazbytwiele.KiedyTaylorkończyłaszkołę
średnią,matkazaszławciążę.Ówczesnyprzyjacielmatkioświadczył,żeniechcebraćna
siebietakiejodpowiedzialności,żeniejestgotowynazakładanierodzinyiniemazamiaru
zastępowaćojcacudzejcórce–dziewczynie,którejloswogólegonieobchodził.Agdy
niezgodziłasiępójśćnazabieg,porzuciłjąinastępnegodniawyjechał.Nigdywięcejnie
dałznakużycia.
Ponieważmatkabyławciążyiniemogłapracować,Taylorzamiastpójśćnastudia,jak
planowała,zatrudniłasięwmiejscowymcentrumhandlowym.Miesiącpóźniejurodziłsię
jejbrat,Adam,któryniestetywskutekzaburzeńgenetycznychcierpiałnalekki
niedorozwójumysłowyorazzanikmięśniimiałdużetrudnościzkoordynacjąruchową.
Jegonarodzinyzamiastprzynieśćradośćwpędziłymatkę
Taylorwdepresję.Niewiedziała,jaksobieztymwszystkimporadzić,iznalazłaukojenie
wtabletkachnasennych,lekachantydepresyjnychialkoholu.Wwiekusiedemnastulat
Taylormusiałastaćsięzaradnącórką,troskliwąsiostrąigłowąrodziny.Zasiłekod
państwananiewielewystarczał,więcprzezkolejnetrzylataTaylorimałasięwszystkich
prac,jakietylkoudałosięjejznaleźć,byzapewnićutrzymaniebratuimatce.Jednak
pomimoopiekimedycznejstanzdrowiaAdamawciążsiępogarszałichłopieczmarłdwa
miesiąceposwoichtrzecichurodzinach.Matkapopadławjeszczegłębsządepresję,ale
ponieważniebyłaubezpieczona,niemiałaprawieżadnychszansnaspecjalistyczne
leczenie.
WpewnądeszczowąnocTaylorwróciładodomuzrestauracjiwśródmieściu,gdzie
pracowałajakokelnerka,inakuchennymstoleznalazłalist.
„Wybaczmi,żeniebyłamdobrąmatkądlaCiebieidlaAdama.Przepraszamzawszystkie
mojebłędy.Jesteśnajlepszącórką,jakąmożnasobiewymarzyć.KochamCięcałym
sercem.Mamnadzieję,żepewnegodniawybaczyszmimojąsłabość,mojągłupotęi
wszystkietrudności,najakieCięnaraziłam.Proszę,bądźszczęśliwa,kochanie.
Zasługujesznato”.
Czytająctesłowa,Taylorczuła,jakprzepełniająstrachisercezamierajejwpiersi.
Pobiegładopokojumatki,alebyłozapóźno.Nastolikuprzyłóżkustałypustefiolkipo
środkachnasennychiantydepresyjnych,aoboknichbutelkapowódce.Tascenawciąż
jeszczenawiedzałająwsennychkoszmarach.
NapasiestartowymczekałnanichczarnySUVzprzyciemnianymiszybami.Hunter
wyszedłzsamolotuiprzeciągnąłsię,ajegotwarzowionąłrześkiporannypowiew.
Cieszyłogo,żenareszciewydostałsięzciasnejkabinyiznówmożeodetchnąćświeżym
powietrzem.Bezwzględunaluksusowewyposażenieodrzutowcapodczasdługiegolotu
czułsięjakwpodniebnymwięzieniu.
Spojrzałnazegarek.Dowschodusłońcazostałyjeszczedwiegodziny,leczkujego
zaskoczeniunocwWirginiiotejporzerokubyłaciepłajakwLosAngeles.
–Terazmusimytrochęsięprzespać,apotemzjeśćporządne
śniadanie–powiedziałKennedy,kiedycałatrójkawsiadaładosamochodu.–
Zakwaterowaliśmycięwpokojudlarekrutówakademii.Mamnadzieję,żeniemasznic
przeciwkotemu.–Dodał,zerkającnaHuntera,którylekkopokręciłgłową.–Agentka
Taylorprzyjdziepociebieodziesiątej,więcmamyokołosześciugodzinnaodpoczynek.
–Niemożemyzabraćsiędotegowcześniej?–zapytałHunter.–Naprzykładteraz.Skoro
jestemjużnamiejscu,niewidzęsensu,żebytoodwlekać.
Kennedyspojrzałmuwoczy.
–Wszyscypotrzebujemytrochęodpoczynku,Robercie.Mamyzasobądługidzieńidługą
podróż.Wiem,żemożeszpracowaćprzyminimalnejilościsnu,aletonieoznacza,żetwój
mózgniemęczysięjakkażdyinny.Ajaoczekujęodciebieprzenikliwości,kiedy
będzieszrozmawiałzeswoimstarymprzyjacielem.
Hunternicnieodpowiedział,patrzyłtylkonaświatłaprzemykającezaszybąsamochodu.
Rozdział12
AgentkaCourtneyTaylorzapukaładodrzwipokojuHunterapunktualnieodziesiątej.
Udałojejsięprzespaćpięćgodzin,wzięłaprysznicizałożyłaeleganckikostiumwprążki.
Jasnewłosymiałazwiązaneztyługłowywkucyk.
Hunterotworzyłdrzwi,spojrzałnazegarekiuśmiechnąłsię.
–Twojapunktualnośćjestimponująca–powiedział.
Jegowłosybyłyjeszczewilgotnepokąpieli.Miałnasobieczarnedżinsyigranatowy
podkoszulek,naktórynarzuciłlekkąskórzanąkurtkę.Wnocykilkarazyzapadałwpłytką
drzemkęizdołałprzespaćwsumietylkodwieipółgodziny.
–Jesteśgotowy,detektywieHunter?
–Oczywiście–odparł,zamykajączasobądrzwi.
–Mamnadzieję,żesmakowałociśniadanie–zagadnęłaTaylor,kiedyszlikorytarzemw
stronęklatkischodowej.
OdziewiątejdodrzwipokojuHunterazapukałkadetakademiiFBI,któryprzyniósłmuna
tacyśniadaniezłożonezbanana,jogurtuzpłatkami,jajecznicy,grzankiikawyzmlekiem.
–Owszem.Aleniewiedziałem,żeFBIzatrudniaobsługęhotelową.
–Tobyłwyjątek.MożeszzatopodziękowaćdyrektorowiKennedy’emu.
–Nieomieszkam.
NadoleczekałnanichczarnySUV,którymmieliprzejechaćnadrugikoniecośrodka.
Hunterzająłmiejsceztyłu,aTaylorusiadłaobokkierowcy.
AkademiaFBIzajmowałaobszaropowierzchniprzeszłodwóchkilometrów
kwadratowychnatereniebazypiechotymorskiejpołożonejsześćdziesiątpięćkilometrów
napołudnieodWaszyngtonu.Jejcentrumdowodzeniamieściłosięwkompleksie
połączonychzesobąbudynków,któryprzypominałraczejrozrośniętąsiedzibękorporacji,
aniżelirządowyobiektszkoleniowy.Wszędziekręcilisięrekruciwgranatowychdresach
zgodłemakademiinapiersiizłotymiliterami
„FBI”naplecach,auzbrojenimarinesstalinakażdymskrzyżowaniudrógiprzy
wejściachdowszystkichbudynków.Przelatującehelikopterywypełniałypowietrze
nieustannymłoskotem.Niesposóbbyłonieodczućatmosferypowagiitajnościtego
miejsca.
Przejazdzdawałsiętrwaćwnieskończoność,alewreszciesamochóddotarłdocelui
zatrzymałsięprzedpilniestrzeżonąbramąobiektu,którymożnabynazwaćtwierdząw
twierdzy.PodokładnejkontroliSUVprzejechałnadrugąstronęizatrzymałsięprzed
dwupiętrowymceglanymbudynkiemzprzyciemnianymikuloodpornymiszybamiw
oknach.
Minąwszydwóchpilnującychwejściastrażników,TaylorwprowadziłaHunteradośrodka.
Wholuprzeszliprzezdwiebramkikontrolnedodługiegokorytarza.Najegokońcu
znajdowałysiędwiekolejnebramki,azanimiwinda,którązjechalitrzykondygnacjew
dół,doSekcjiBadańBehawioralnych.Kiedyrozsunęłysiędrzwiwindy,weszlido
długiegojasnooświetlonegokorytarzaościanachpokrytychboazerią,naktórychwisiało
kilkaportretówwozdobnychzłoconychramach.
Powitałichrosłymężczyznaookrągłejtwarzyigarbatymnosie.
–DetektywieHunter–odezwałsięchrapliwymgłosem,któregotonwydawałsiętrochę
nieprzyjazny.–JestemagentEdwinNewman.WitamwSekcjiBadańBehawioralnych
FBI.
Hunteruścisnąłjegodłoń.Newmanmiałniewieleponadpięćdziesiątkę,szpakowate
włosy,którenosiłzaczesanedotyłu,izieloneoczyoprzenikliwymspojrzeniu.Był
ubranywczarnygarnitur,nieskazitelniebiałąkoszulęijedwabnyczerwonykrawat.
Uśmiechającsię,odsłaniałlśniącebiałezęby.
–Pomyślałem,żemoglibyśmyzamienićkilkasłówwsalikonferencyjnej,zanim
zaprowadzimyciędo…–NewmanzawiesiłgłosispojrzałnaagentkęTaylor–…twojego
przyjaciela,jakrozumiem.
Hunterpokiwałtylkoprzyzwalającogłowąiruszyłzadwójkąagentównadrugikoniec
korytarza.
Salakonferencyjnabyłaprzestronnymklimatyzowanympomieszczeniem,wktórym
panowałabardzoprzyjemnatemperatura.Naśrodkustałdługimahoniowystółolśniącym
blacie,anaścianie
naprzeciwkodrzwiwisiałogromnymonitor,naktórymwidniałaszczegółowamapa
StanówZjednoczonych.
Newmanzająłmiejscenakońcustołuidałznakgościowi,abyusiadłobokniego.
–Wiem,żezostałeśwewszystkowtajemniczonyizdajeszsobiesprawę,jakdelikatnajest
sytuacja–zacząłiotworzyłleżącąprzednimteczkęnadokumenty.–Powiedziałeś
dyrektorowiKennedy’emuiagentceTaylor,żeczłowiek,któryprzebywawnaszym
areszcie,nazywasięLucienFolter,anieLiamShaw,jakwynikazjegoprawajazdy.
–Tojestnazwisko,podjakimgoznałem.
–Awięcsądzisz,żeLucienFoltertorównieżfałszywepersonalia?
–Tegoniepowiedziałem–odparłHunterspokojnie.–Niewidzępowodu,abyposługiwał
sięfałszywymnazwiskiemnauczelni.Niezapominaj,żemówimytutajoUniwersytecie
Stanfordaiokimś,ktomiałwtedyzaledwiedziewiętnaścielat.
Newmanspojrzałnaniego,lekkomarszczącczoło,jakbynienadążałzajegotokiem
rozumowania.Hunterzauważyłtoiwyjaśnił:
–Chodzimioto,żedziewiętnastoletnichłopakmusiałbyfachowopodrobićkilka
dokumentów,żebydostaćsięnabardzoprestiżowąuczelnięwczasach,kiedynieistniały
komputeryosobiste.Niejesttołatwezadanie.
–Łatweniejest,alewykonalne–odparłNewman.–Pytamcięotowyłączniezewzględu
naukryteznaczeniejegonazwiska.
–Ukryteznaczenie?–Hunterspojrzałnaagentazzaciekawieniem.
–Wiedziałeś,żesłowoFolteroznaczaponiemieckutorturę?
–Tak,Lucienmówiłmiotym.–Hunterpokiwałgłową,alenajwyraźniejniezrobiłotona
nimwiększegowrażenia.–Aczywiesz,żeimięLucienpochodzizjęzykafrancuskiegoi
oznacza„światło”?Większośćimioninazwiskmajakieśznaczenie.Mojenazwisko
możnaprzetłumaczyćjako„myśliwy”,jednakmójojciecnigdyniepolował.Mnóstwo
amerykańskichnazwiskmożeprzezprzypadekcośoznaczaćwinnychjęzykach,aletonie
świadczyoichukrytymznaczeniu.
Newmannicnieodpowiedział.Hunterodczekałchwilę,apotemskierowałwzrokku
leżącejnastoleteczce.Agentdostrzegłtensygnał
izacząłczytać:
–Nodobra.LucienFolterurodzonydwudziestegopiątegopaździernikasześćdziesiątego
szóstegowMonteVista.Jegorodzice,CharlesiMary-AnnFolterowienieżyją.W
osiemdziesiątympiątymukończyłliceumwMonteVistazbardzodobrymiwynikami.
Nigdyniebyłnotowany,żadnychproblemówzprawem.Odrazuzostałprzyjętyna
UniwersytetStanforda.–NewmanprzerwałiuniósłwzroknaHuntera.–Przypuszczam,
żewieszowszystkim,corobiłprzezkilkakolejnychlat.
Huntermilczał.
–PouzyskaniudyplomuzpsychologiiwStanfordzieLucienFolterzgłosiłsięnastudia
doktoranckienawydzialepsychologiikryminalnejwYale.Zostałprzyjętyistudiował
przeztrzylata,apotempoprostuzniknął.Nigdyniezrobiłdoktoratu.
HunterwpatrywałsięwNewmana.Niewiedział,żejegodawnyprzyjacielnieukończył
studiówpodyplomowych.
–Ikiedymówię,żezniknął,dokładnietomamnamyśli–kontynuowałagent.–Po
trzecimrokuwYaleśladsięurywa.Żadnychinformacjiozatrudnieniu,żadnychkart
kredytowych,paszportu,adresuzameldowania,płatności…Kompletnienic.Jakgdyby
LucienFolterprzestałistnieć.–Newmanzamknąłteczkę.–Towszystko,comamyna
jegotemat.
–Możewłaśniewtedypostanowiłprzyjąćnowątożsamość–zasugerowałaTaylor,która
siedziałanaprzeciwkoHuntera.–MożezmęczyłogobycieLucienemFolteremistałsię
kimśinnym.LiamemShawem,amożenawetjeszczekimśinnym,okimniemamy
pojęcia.
Wsaliprzezchwilępanowałomilczenie.
–Bezwzględunajegoprawdziwątożsamośćtenfacetjestchodzącątajemnicą–odezwał
sięwreszcieNewman.–Toktoś,ktoprzezcałeżyciemógłokłamywaćwszystkich
dookoła.Chciałbym,żebyśzdałsobieztegosprawę,zanimsięznimzobaczysz,bowiem,
żegdywgręwchodzątakiespotkaniapolatach,dogłosumogądochodzićsentymenty.
Niepróbujęcimówić,comaszrobić.Zapoznałemsięztwoimiaktamiiczytałemtwoją
rozprawę.Wszyscyjątutajczytali,tolekturaobowiązkowawSBB,dlategowiem,że
znaszsięnarzeczylepiejniżwiększośćznas.Alemimowszystkojesteśtylko
człowiekiemijak
każdyprzeżywaszemocje.Aonemogąprzyćmićtwójosąd,nawetjeżelimaszdoskonałe
rozeznanie.Miejtonauwadze,kiedydoniegopójdziesz.
Hunternicnieodpowiedział.PotemNewmanopowiedziałmuonietypowymi
tajemniczymzachowaniuLucienaFoltera,jakiezaobserwowano,odkądznalazłsięw
Quantico–ojegomilczeniu,niezwykleprecyzyjnymwyczuciuczasu,długotrwałych
ćwiczeniach,nieruchomymwpatrywaniusięwścianęinadzwyczajnejsilepsychiki.
Hunternatyledobrzezdołałpoznaćswojegoprzyjaciela,żeniebyłzbytniozaskoczony,
słyszącojegozdolnościkoncentracji.
–Folterjużczekanaciebie–oświadczyłnakoniecNewman.–Lepiejchodźmydoniego.
Rozdział13
AgencizaprowadziliHunterazpowrotemdowindy,którącałatrójkazjechałakolejne
dwiekondygnacjewdół.PoziompiątywniczymnieprzypominałsiedzibySekcjiBadań
Behawioralnych.Niebyłotamjasnooświetlonegokorytarza,obrazównaścianachani
przyjaznejatmosfery.
Zwindywyszlidomałegoprzedsionkazbetonowąposadzką.Poprawejstroniezadużym
oknemzpancernąszybąmieściłasiędyżurka,wktórejzawielkąkonsoląsiedziałstrażnik
iobserwowałwiszącenaścianiemonitory.
–WitamywareszcieSBB–powiedziałaTaylor.
–Dlaczegojesttutajprzetrzymywany?–zapytałHunter.
–Taknaprawdęzdwóchpowodów.Popierwsze,jakjużsłyszałeś,biuroszeryfaw
Wheatlandniemiałopojęcia,jakzabraćsięzasprawętakiegokalibru,apodrugie
wyglądanato,żenajprawdopodobniejmamydoczynieniazpodwójnymmorderstwem,
którepopełniononaterenieróżnychstanów.Zatemdopókinieustalimy,gdzietwójdawny
przyjacielpowinienprzebywaćzgodniezprawem,będziemygotrzymaćtutaj.
–Jestturównieżdlatego,żeobjawywskazującenazaburzeniapsychicznewzbudziły
czujnośćnaszejsekcji–dodałNewman.–Zwłaszczaniebywałasiłajegopsychikiijego
zdolnośćdozachowaniapewnościsiebiepodpresją.Nigdydotądniespotkaliśmysięz
czymśtakim.Jeślifaktyczniejestmordercą,tosądzącpobrutalności,októrejświadczą
obrażenianagłowachofiar,natknęliśmysięnapuszkęPandory.
Taylordałaznakstrażnikowiwdyżurce,którynacisnąłprzyciskzamkamagnetycznego,
otwierającdrzwiznajdującesięwgłębiprzedsionka.Stojącypodrugiejstroniewartownik
usunąłsięnabok,żebyichprzepuścić.
Zadrzwiamiznajdowałsiędługikorytarzościanachzpustaków.Wpowietrzuunosiłsię
wyraźnyzapachśrodkówodkażających,podobnydotego,jakispotykasięwszpitalach,
alenietakmocny.Nakońcu
mieściłysiępancernedrzwi.Kiedyzatrzymalisięprzednimi,TayloriNewmanspojrzeli
wobiektywumieszczonejpodsufitemkameryipochwilirozległosiębrzęczenie
otwieranegozamka.Przecięlidwamniejszeprzedsionki,każdyzakończonypodobnymi
pancernymidrzwiami,ażwkońcudotarlidopokojuprzesłuchań,któryznajdowałsięw
połowiekolejnegokorytarzaonijakimwyglądzie.
Prostepomieszczenieoszarychścianachzpustakówipodłodzepokrytejbiałymlinoleum
miałowymiarypięćnapięćmetrów.Naśrodkustałmetalowystół.Byłprzykręconydo
podłogi,podobniejakdwaumieszczonepojegoprzeciwnychstronachkrzesłaorazgrube
metalowepierścieniepodkażdymznich.Dwieświetlówkiwokratowanymkloszu
zawieszonymnadstołemnapełniaływnętrzejaskrawymblaskiem.Hunterzauważył
równieżczterykameryzawieszonepodsufitemwewszystkichkątachpokoju.Wgłębistał
dystrybutorwody,awjednejześcianznajdowałosięwielkieoknozlustremweneckim.
–Usiądź–odezwałasięTaylor.–Rozgośćsię.Twójprzyjacielzaraztuprzyjdzie.My
zaczekamyzaścianą,alebędziemywszystkowidziećisłyszeć.
Niepowiedziawszynicwięcej,TayloriNewmanopuścilipokójprzesłuchań,zatrzaskując
zasobąciężkiemetalowedrzwiizostawiającHunterasamegowklaustrofobicznym
pomieszczeniu.Powewnętrznejstroniedrzwiniebyłoklamki.
Hunterwziąłgłębokioddechioparłłokcienametalowymblacie.Niepotrafiłbyzliczyć,
ilerazybyłjużwtakimmiejscu.Nierazzasiadałnaprzeciwkoludzi,którzyokazywalisię
bardzoniebezpiecznymiibrutalnymimordercamiosadystycznychskłonnościach.
Niektórzymielinasumieniuseriemorderstw.Alepozakilkomapierwszymi
przesłuchaniamijużdawnoniedoświadczyłtegodławiącegouczucianiecierpliwości,
któreterazznówwzbierałowjegogardle.Nielubiłtego,anitrochę.
Wtemrozległosiębrzęczeniezamka.
Rozdział14
Kiedyotwierałysiędrzwi,kuwłasnemuzdumieniuprzyłapałsięnatym,żewstrzymuje
oddech.
Jakopierwszywszedłdośrodkawysokiipotężniezbudowanymarineuzbrojonyw
krótkolufowąstrzelbęzeskładanąkolbąprzystosowanądowalkiwzamkniętych
pomieszczeniach.Zrobiłdwakrokiwgłąbpokojuiodsunąłsięnabok.
ZanimpojawiłsięwdrzwiachmężczyznaniecowyższyodHuntera.Miałbrązowekrótko
przyciętewłosy,ajegobrodazaczynałasięrobićtrochęzmierzwiona.Byłubranyw
standardowykombinezonwięziennywkolorzepomarańczowym,ajegoskuteręcełączyła
metalowasztabaniedłuższaniżtrzydzieścicentymetrów.Przytwierdzonydoniejłańcuch
otaczałgowpasieisięgałażdokostekspiętychmasywnymiokowami,któreograniczały
ruchy,wskutekczegoidąc,musiałdrobićjakgejsza.
Głowętrzymałzwieszonątaknisko,żepodbródkiemprawiedotykałpiersi,awzrokmiał
wbitywpodłogę.Hunterniewidziałwyraźniejegotwarzy,alerozpoznałdawnego
przyjaciela.
Tużzawięźniemszedłdrugiżołnierzuzbrojonywtakąsamąstrzelbęjakjegokolega.
Hunterzrobiłkrokwprawo,abyokrążyćstolik,alenicniepowiedział.Strażnicy
podprowadziliwięźniadokrzesła,akiedyusiadł,jedenznichszybkoprzypiąłłączący
jegokostkiłańcuchdotkwiącegowpodłodzemetalowegopierścienia.Mężczyznaw
pomarańczowymkombinezoniecałyczasmiałspuszczonągłowęipatrzyłwdół.Gdy
strażnicyzrobiliswoje,wyszlibezsłowa,nawetniespojrzawszynaHuntera.Drzwi
zatrzasnęłysięzanimizmetalicznymszczękiem.
Pełnenapięciamilczeniezdawałosięciągnąćwnieskończoność,alewięzieńwkońcu
uniósłgłowę.Hunterstałnaprzeciwkoniegopodrugiejstroniemetalowegoblatuzastygły
wbezruchu.Ichspojrzeniasięspotkałyiprzezchwilęobajpatrzylisobiewoczy.Potem
naustachwięźniapojawiłsięsłabynerwowyuśmiech.
–Cześć,Robercie–odezwałsięgłosem,wktórymdałosięwyczuć
silnenapięcie.
Odczasu,gdyHunterwidziałgoporazostatni,Lucienprzybrałtrochęnawadze,alejego
ciałowyglądałonaumięśnione.Twarzzwiekiemstałasiębardziejpociągła,aleskóra
miałatensamzdrowyodcieńcoprzedlaty.Tylkociemneoczyspoglądałyinaczej.Miały
wsobieterazprzenikliwośćczęstokojarzonązgeniuszemiprzypatrywałysię
wszystkiemuzniesamowitymskupieniem.Patrzącnajegowydatnekościpoliczkowe,
pełnewargiikwadratowąszczękę,Hunterniemiałwątpliwości,żekobietywciążuważają
gozaprzystojnego.Niewielkabliznabiegnącawpoprzeklewegopoliczkatużpodokiem
nadawałamuwyglądniegrzecznegochłopca,którywieluosobomwydawałsięczarujący.
–Lucien–powiedziałHuntertakimtonem,jakbyniemógłuwierzyćwłasnymoczom.
Patrzylinasiebiewmilczeniujeszczeprzezkilkasekund.
–Tylelatminęło–odparłLucienispojrzałnaswojeskutenadgarstki.–Szkoda,żenie
mogęcięuścisnąć.Brakowałomiciebie,Robercie.
Hunterwciążmilczał,bopoprostuniewiedział,copowiedzieć.Zawszeliczył,że
pewnegodniaznówspotkaswojegoprzyjacielazlatstudenckich,alenigdysobienie
wyobrażał,żenastąpitowtakichokolicznościach.
–Dobrzewyglądasz,mójprzyjacielu–rzekłLucien,przypatrującsiębadawczo
Hunterowiiznówsięuśmiechnął.–Widzę,żenieprzestałeśćwiczyć.Maszsylwetkę
jak…–zawiesiłgłos,szukającwmyślachodpowiednichsłów–…jakbokserwagi
średniejgotowydowalkiotytułmistrzowskiiniewyglądasznaswojelata.Widaćżycie
obchodziłosięztobąłaskawie.
Hunterpotrząsnąłlekkogłową,jakbywyrwałsięztransu.
–Cosięztobądzieje?–zapytałspokojnymgłosem,alejegooczywciążwyrażały
zdumienie.
Lucienwziąłgłębokioddech,ajegociałowyprężyłosięnerwowo.
–Niemampojęcia–odparł,jegogłoswydawałsięniecosłabszy.
–Niemaszpojęcia?
Więzieńznówspojrzałnaswojeskuteręceiporuszyłsięna
krześle,jakbyszukałwygodniejszejpozycji.Byłtowyraźnyobjaw,żezmagasięz
natłokiemmyśli.
–Powiedzmi–odezwałsię,unikającwzrokuprzyjaciela.–MiałeśjakiśkontaktzSusan?
Przezchwilęzdawałsiębyćzaskoczonywłasnympytaniem.
–Zkim?–Hunterzmarszczyłczoło.
–ZSusan.Niepamiętaszjej?SusanRichards.
WgłowieHunteranagleożyłydawnewspomnienia.BardzodobrzepamiętałSusan.Jakże
mógłbyoniejzapomnieć.Nauczelnitworzyliwetrojenierozłącznąpaczkę.Susan
równieżstudiowałapsychologięibyłabardzozdolna.Kiedyzostałaprzyjętana
UniwersytetStanforda,przeprowadziłasięzNewadydoKalifornii.Zawszeuśmiechnięta
ipozytywnienastawionadowszystkiego,byłajednąztychbeztroskichdziewcząt,które
prawieniczymsięnieprzejmują.PomatceIndianceodziedziczyładelikatnąurodę.Była
wysokaiszczupła,adługiekasztanowewłosyokalałykształtnątwarzopięknych
brązowychoczach,małymnosieipełnychustach.Wszyscymówili,żewyglądaraczejjak
gwiazdafilmowaniżstudentkapsychologii.
–Tak,oczywiście,żejąpamiętam–odparłHunter.
–Miałeśzniąjakiśkontaktprzeztelata?
Kiedywreszciedogłosudoszłafachowawiedza,Hunterzdałsobiesprawę,cosiędzieje.
Lucienuruchomiłwłaśnieswójmechanizmobronny.Jakkażdy,ktojestzbyt
zdenerwowanylubwystraszony,byporuszaćjakąśtrudnąkwestię,prawienieświadomie
próbowałjejunikać,kierującrozmowęnainny,mniejdrażliwytemat,przynajmniejdo
czasu,gdyodzyskaspokój.WłaśniecośtakiegodziałosięzLucienem.
JakopsychologHunterwiedział,żenajlepszymrozwiązaniemwtakiejsytuacjijest
przystaćnatęgrę,dającrozmówcyczasnaopanowanienerwów.
–Nie–odpowiedział.–Powręczeniudyplomówjużsiędomnienieodezwała.Ado
ciebie?
Lucienpokręciłgłową.
–Taksamo.Anisłowa.
–Oilepamiętam,Susanmówiła,żechciałabysięwybraćwpodróż
poEuropie.Możetozrobiłaizostałatamzjakiegośpowodu,możekogośpoznałai
wyszłazamążalboznalazłaobiecującąpracę.
–Tak,przypominamsobie,żemiałatakieplanyimożliwe,żejezrealizowała.Alenawet
jeżelitaksięstało,przecieżspędzaliśmyzesobąwiększośćczasu.Byliśmy
przyjaciółmi…bliskimiprzyjaciółmi.
–Takierzeczysięzdarzają.Myteżsięprzyjaźniliśmyiteżstraciliśmykontaktpo
studiach.
LucienuniósłgłowęispojrzałnaHuntera.
–Toniedokońcaprawda,Robercie.Przezjakiśczasjeszczesiękontaktowaliśmy,dopóki
nieuzyskałeśdoktoratu.Przyjechałemnaceremonięwręczeniadyplomów,pamiętasz?
Hunterprzytaknąłskinieniemgłowy.
–Myślałem,żemożeodezwałasiędociebie.Podobałeśsięjejiwszyscyotymwiedzieli.
–Lucienuśmiechnąłsięprzyjaźnie.–Aletynigdysięzniąnieumówiłeś,bowiedziałeś,
żeSusanpodobasięmnie.Tobyłobardzomiłeztwojejstrony.Bardzo…taktowne,ale
chybaraczejniemiałbymnicprzeciwko.Bylibyściecałkiemładnąparą.
PrzezchwilęLucienpatrzyłwdół,unikającwzrokuprzyjaciela.
–Apamiętasz,jakposzliśmyzniądosalonutatuażu,bochciałasobiezrobićto
okropieństwonaramieniu?–zapytał.
Hunterpamiętał.Susanpostanowiławytatuowaćsobieczerwonąróżę,którejkolczasta
łodygaciasnooplatakrwawiąceserce.
–Pamiętam–odparłHunter,uśmiechającsięmelancholijnie.
–Cóżtobyło,docholery?Różaowiniętawokółserca?
–Podobałmisiętentatuaż.Byłbardzooryginalnyinapewnocośdlaniejznaczył.Moim
zdaniembardzojejpasował.Tentatuażystawykonałświetnąrobotę.
–Taknaprawdęnielubiętatuaży.Nigdymisięniepodobały.–Lucienskrzywiłsię,ajego
wzrokpowędrowałwstronęjakiegośpunktunaścianie.–Tęsknięzanią.Zawsze
potrafiłanasrozweselić,nawetwnajtrudniejszychchwilach.
–Tak.Mnieteżjejbrakuje.
Wpokojuzapadłomilczenie.Hunternalałwodydokartonowegokubkaipostawiłgona
stoleprzedprzyjacielem.
–Dziękuję–powiedziałLucienipociągnąłłyk.–Zamknęliście
niewłaściwegoczłowieka,Robercie.
Sprawiałwrażenie,jakbywreszciezaczynałdochodzićdosiebieibyłgotówdorozmowy.
Hunterspojrzałnaniegopytająco.
–Jategoniezrobiłem–oświadczyłLuciengłosempełnymnapięcia.–Niezrobiłemtego,
ocomnieoskarżają.Musiszmiuwierzyć,Robercie.Niejestempotworem.Niezrobiłem
tegowszystkiego.
Hunterwmilczeniupatrzyłnaprzyjaciela.
–Alewiem,ktotozrobił.
Rozdział15
WsąsiednimpomieszczeniuzawielkimlustremweneckimagenciTayloriNewman
uważnieobserwowalikażdyruchLucienaFolteraiwsłuchiwalisięwkażde
wypowiedzianeprzezniegozdanie.TowarzyszyłimdoktorPatrickLambert,psychiatra
sądowypracującywSekcjiBadańBehawioralnychFBI.
Nadwóchmonitorachstojącychnabiurkupodścianąwidniałobrazzkamer
umieszczonychwpokojuprzesłuchań,którebyłyskierowanepodróżnymikątamina
twarzwięźnia.DoktorLambertcierpliwiestudiowałjegomimikęiodnotowywałkażdą
zmianęwtoniejegogłosu,aletojeszczeniebyłowszystko.Monitorybyłypołączonez
komputeremwyposażonymwsupernowoczesnyprogram,którywychwytywałi
analizowałnajdrobniejszeruchymięśnitwarzyigałekocznych.Ruchy,nadktóryminie
panowałprzesłuchiwany,wyzwalanepodświadomiewrazzezmianąnastroju,kiedy
ogarniałogowzburzenie,niepokój,rozdrażnienie,gniewczyjakiekolwiekinneemocje.
Zarównoagenci,jakipsychiatrabylipewni,żejeśliLucienFolterskłamiew
jakiejkolwieksprawie,onisięotymdowiedzą.
Jednakżadneznichniepotrzebowałozaawansowanegoprogramukomputerowego,żeby
zauważyćniepokójinerwowośćwtoniegłosuwięźnia,wjegooczachiwwyrazietwarzy.
Byłotocoś,czegosięspodziewali.ZresztąLucienFolterzacząłrozmawiaćporaz
pierwszyodczasu,gdyzostałaresztowanypodzarzutembardzobrutalnegopodwójnego
morderstwa.Pozatymsiedziałteraznaprzeciwkostaregoprzyjaciela,któregoniewidział
odczasuukończeniastudiów,atakiespotkaniepolatachmusiałowzbudzićwnim
burzliweemocje.Byłatozwykłaludzkareakcja,taksamojakunikanietrudnychkwestii
napoczątku.Nawiązaniedowspólnychwspomnieństanowiłołatwyiskutecznysposóbna
ukojenienerwówiwyzbyciesięniepokoju.Wszyscytrojeczekali,wiedząc,żedetektyw
Hunterwkrótcezaczniepowolikierowaćrozmowęnawłaściwetory,aleniebyłotonawet
konieczne.Lucienniepotrzebowałzachęty,abywrócićdotematu.Jegosłowajednak
wprawiływszystkichwosłupienie.
„Zamknęliścieniewłaściwegoczłowieka,Robercie”.
Napięciewdyżurcewzrosłoiwszyscypochyliligłowy,zbliżającsiędomonitorów,jak
gdybydziękitemumoglidostrzeccoświęcej.
„Jategoniezrobiłem.Niezrobiłemtego,ocomnieoskarżają.Musiszmiuwierzyć…”.
–Oczywiście,żetegoniezrobił–Newmanprychnąłkpiącoizerknąłwstronękoleżanki.
–Żadenznichniezrobiłniczłego.Naszewięzieniasąpełneniewinnychludzi,czyżnie?
Taylornieskomentowałajegosłów,tylkonadaluważniewpatrywałasięwmonitory,tak
samojakdoktorLambert.
„Alewiem,ktotozrobił”.
Tegoostatniegozdanianiktsięniespodziewał,gdyżtaknaprawdębyłoono
równoznacznezprzyznaniemsiędowspółudziałuwzbrodni.NawetjeżeliLucienFolter
niezamordowałtychkobiet,tofakt,żeznasprawcę,aniezawiadomiłpolicjiizostał
zatrzymanyzgłowamiofiarwbagażniku,czyniłgowspółwinnym.Atakieokoliczności
obciążającewystarczały,abyprzedsądemwWyoming,gdzieFolterzostałaresztowany,
prokuratorokręgowydomagałsiękaryśmierci,którawciążobowiązywaławtymstanie.
Rozdział16
PomimowielkiegozaskoczeniaHunterstarałsięzewszystkichsiłsprawiaćwrażenie
spokojnegoirozluźnionego.Niemiałwątpliwości,żeostatniesłowawypowiedziane
przezLucienapodniosłynapięciewdyżurcezaścianą,aleteraz,kiedyjegoprzyjaciel
rozluźniłsięnatyle,byprzystąpićdozwierzeń,musiałzadbać,abyichrozmowa
przebiegaławmiaręmożliwościjaknajbardziejswobodnie.Poprostuwystarczyło
odpowiednioniąkierowaćipozwolićprzesłuchiwanemumówić.
UsiadłprzystolenaprzeciwkoLuciena.
–Wiesz,ktotozrobił?–odezwałsiętakspokojnymtonem,jakbypytałogodzinę.
Przesłuchującyzazwyczajstoi,codajemuznamionaprzewagi,podczasgdy
przesłuchiwanyaresztantznajdujesięwpodrzędnejpozycjisiedzącej.Takatechnika
działaonieśmielająco–osoba,którazadajepytania,znajdujesięwyżejiprzemawiazgóry
dotego,ktomaudzielaćodpowiedzi.Większośćludziprzypominasobiewtedyróżne
sytuacjezdzieciństwa,wktórychrodziceudzielaliimreprymendyzazłezachowanie.Ale
Hunterwiedział,żejegoprzyjacieljestjużwystarczającozastraszonyibynajmniejnie
zamierzałpogłębiaćtegostanu.Siadającnaprzeciwkoniego,rezygnowałzeswojej
przewagiizajmowałpozycjęnarównizLucienem.Zpsychologicznegopunktuwidzenia
takieposunięciepozwalałowyeliminowaćpoczuciezagrożeniaiobniżyćdominimum
napięcie,jakiepanowałowpokojuprzesłuchań.
–Cóż…–zacząłLucienipochyliłsiędoprzodu,opierającłokcienablaciestolika.–Tak
naprawdęniewiemdokładnie,ktotozrobił,alewnioskinasuwająsięsame.Albobyłto
człowiek,któremumiałemprzekazaćsamochód,alboten,którymigodostarczył.Jeżeli
żadenznichniejestsprawcą,napewnogoznają.–Lucienprzerwałiwestchnąłgłęboko.
–Robercie,janiejestemczłowiekiem,któregoszukaFBI.Jategoniezrobiłem.Byłem
tylkoposłańcem.
PorazpierwszyHunterzauważyłnutęniepokojuwgłosieprzyjaciela.Wiedział,żeford
taurusniebyłzarejestrowanynajegonazwisko.Poinformowaligootymagenci,aledotąd
niemiałpojęcia,że
samochódmiałtrafićdokonkretnegoodbiorcy.
–Miałeśdostarczyćkomuśtegotaurusa?–zapytał.
Lucienznówspuściłwzrok.Kiedywreszciesięodezwał,jegogłosbyłspokojnyi
opanowany,aletymrazempobrzmiewałownimrozdrażnienie.
–Prawdajesttaka,żeżycieniewszystkichtraktujejednakowo.Napewnozdajeszsobiez
tegosprawę.
Hunterniebyłpewien,cojegoprzyjacielmanamyśli,więcczekał.Lucienszybkoomiótł
wzrokiemzamontowanepodsufitemkamery,apotemspojrzałnalustroweneckieza
plecamiHuntera.Wiedział,żerozmowajestnagrywana,więcżadnejegosłowonie
pozostaniewyłączniemiędzynimiiprzezchwilęsprawiałwrażenieskrępowanego.
Hunterzauważyłtennagłyobjawkonsternacjiipowiódłwzrokiemzajegospojrzeniem,
alenicniemógłzaradzićnato,żesąobserwowani.Tonieondyktowałwarunki,tylko
FBI,więcpozostawałomuczekać.
–PoStanfordziepopełniłemkilkabłędów–odezwałsięwreszcieLucien.–Niektórez
nichbyłybardzopoważne.–Dodałpochwilinamysłuiuniósłwzrok,spoglądając
przyjacielowiwoczy.–Myślę,żepowinienemzacząćodpoczątku.
Rozdział17
ZjakiegośpowodusłowaLucienazadziałałytak,jakbywpokojuprzesłuchańnaglektoś
ustawiłklimatyzatornaniskątemperaturę.Hunterpoczułnakarkufalęprzejmującego
chłodu,którazaczęłasięrozprzestrzeniaćwdółpleców,aleniczegoniedałposobie
poznać.
Lucienpociągnąłkolejnyłykwodyzkubkaiwtymmomenciejegooczyprzybrały
melancholijnywyraz.
–NadrugimrokuwYalepoznałempewnąkobietę.MiałanaimięKarenibyłaBrytyjką.
PochodziłazGravesendwpołudniowo-wschodniejAnglii.Słyszałeśkiedyśotakim
mieście?
Hunterprzytaknąłskinieniemgłowy.
–Ajanie–odparłLucien.–Musiałemzasięgnąćinformacji.WkażdymrazieKaren
była…inna,niżmożnabysięspodziewaćpowiększościosób,którestudiująwYale.
–Inna?
–Podkażdymwzględem.Byławolnymduchem,jeśliwierzysz,żewogóleistniejątacy
ludzie.Pamiętasz,jakiedziewczynymisiępodobały,prawda?
Hunterznówprzytaknął,alemilczał,pozwalając,abyprzyjacielmógłbezżadnych
przeszkódkontynuować.
–Karenwniczymnieprzypominałażadnejznich.–NaustachLucienapojawiłsię
wstydliwyuśmiech.–Kiedysiępoznaliśmy,onamiałaczterdzieścidwalata,aja
dwadzieściapięć.
Huntersłuchałuważnie,notującwpamięciistotneinformacje.
–Miałametrpięćdziesiątpięćwzrostu,czylicałetrzydzieścicentymetrówmniejode
mnie…ikrągłąfigurę.
Hunterprzypomniałsobie,żejegoprzyjacielgustowałtylkowwysokichiszczupłych
kobietach–jegowybrankamusiałabyćniewieleniższaodniegoimiećgibkąfigurę
tancerki.
–Miałateżkilkatatuaży,kolczykiwwardzeiwnosie,awlewymuchutunelna
centymetr–kontynuowałLucien.–InosiłagrzywkęwstyluBettiePage.
TymrazemHunterowitrudnobyłoopanowaćzdziwienie.
–Myślałem,żenielubisztatuaży.
–Bonielubię.Zaprzekłuwaniemtwarzyteżnieprzepadam.AleKarenmiaławsobie
coś,czegowłaściwieniepotrafięwytłumaczyć.Coś,czemuuległeminiepotrafiłemsię
uwolnić.Kilkamiesięcypotym,jaksiępoznaliśmy,zostaliśmyparą.Tozabawne,jakie
figlepłatażycie,niesądzisz?Karenwniczymnieprzypominałatamtychdziewcząt,z
którymisięumawiałem,zachowywałasięzupełnieinaczejniżone,ajednaktodlaniej
straciłemgłowę.Chybamogępowiedzieć,żebyłemwniejautentyczniezakochany.–
Lucienprzerwałiodwróciłwzrok,amięśnienajegotwarzywyraźniesięnaprężyły,kiedy
zacisnąłszczęki.–Byłonamzesobąfantastycznie,wszystkorobiliśmyrazem,wszędzie
razemchodziliśmy,spędzaliśmyzesobąkażdąchwilę.Stałasięcałymmoimżyciem,
moimniebemnaziemi,moimszczęściem.Żyłemjakwcudownymśnie,alebyłpewien
problem.
Hunterczekałwmilczeniu.
–Karenmiałapowiązaniazbardzozłymiludźmi–dodałLucienpochwili.
–Cotozaludzie?
–Handlarzenarkotyków.Tacy,którymlepiejniewchodzićwdrogę,chybażeznudziłoci
siężycieimaszochotęopuścićtenświatwgwałtownysposób.
Lucienwypiłresztęwodyizgniótłkartonowykubekwdłoni.Widząctenniemywybuch
gniewu,Hunterwstał,napełniłkolejnykubekipostawiłgoprzedprzyjacielem.
–Dziękuję–rzekłLucien.–Przykromitomówić,aleokazałemsięsłaby.Niewiem,czy
todlatego,żebyłemtakbardzozakochany,czypoprostudałemsięponieśćnastrojowi
chwili,alezamiastwyciągnąćjąztego,przyłączyłemsiędoniejizacząłempróbować
niektórychrzeczy,któreonazażywała.
Wpokojuzapadłapełnabolesnegonapięciakrępującacisza.Hunternieprzestawał
obserwowaćprzyjaciela.
–Problemwtym,żejakzapewnewiesz,czasemtrudnopoprzestaćnasamympróbowaniu
–ciągnąłLucien.–Noiwpadłem.
–Ojakiegorodzajunarkotykachrozmawiamy?
–Otychtwardych,któreodrazuuzależniają…atakżeoalkoholu.
Zacząłemdużopić.
Hunterpokiwałgłowązezrozumieniem.Widziałtylerazy,jaksilniludziepadająofiarą
narkotyków,żejużstraciłrachubę.
–Odtamtejporyzacząłemsięstaczaćitowzastraszającymtempie.Całeoszczędności
wydałemnanarkotykidlaKarenidlasiebie.Funduszetopniałyszybciej,niżmożnasobie
wyobrazić,amojeżyciezaczęłosięwalić.Natrzecimrokurzuciłemstudiairobiłem
wszystko,byletylkozdobyćpieniądzenadziałkę.Wszędziebyłemzadłużony,
pożyczałemodniewłaściwychludzi.Odtych,zktórymipoznałamnieKaren.Naprawdę
złychludzi.
–Niemogłeśpoprosićkogośopomoc?–zapytałHunter.–Niemówięopomocy
finansowej.Kogoś,ktomógłbycipomóczerwaćznałogiemiwrócićdożycia.
Lucienspojrzałprzyjacielowiwoczyizaśmiałsięzgorzkąironią.
–Znaszmnie,Robercie.Nigdyniemiałemzbytwielubliskichprzyjaciół,aztymi
nielicznymiprzestałemutrzymywaćkontakt.
Hunterzrozumiałaluzję.
–Mimowszystkomogłeśzwrócićsiędomnie.Wiedziałeś,gdziemnieszukać.
Przyjaźniliśmysięiniezostawiłbymcięwpotrzebie–powiedziałinaglespochmurniał,
kiedyuświadomiłsobie,jakbardzosięmylił.–Cholera,tyjużbyłeśuzależniony,kiedy
przyleciałeśdomnienawręczeniedyplomu,prawda?TodlategozostałeśwLosAngeles
tylkonajedendzień.Alebyłemwtedytakzaaferowany,żenawettegoniezauważyłem.
Czytobyłotwojewołanieopomoc?
Lucienodwróciłwzrok,aHunterpoczułukłuciewyrzutówsumienia.
–Powinieneśbyłcośpowiedzieć.Wiesz,żebymcipomógł.Wybacz,żesięnie
zorientowałem.
–Możepowinienem.Możetokolejnyzmoichbłędów.Aleniezamierzamubolewaćnad
tym,cojużdawnominęło,botoniczegoniezmieni.Samdoprowadziłemdotego
wszystkiego,comniespotkało,tomojawinainikogoinnego.Zdajęsobieztegosprawę.I
ztego,żekażdyodczasudoczasupotrzebujewsparcia.Tylkożejaniewiedziałem,jako
niepoprosić.
–CzybyłeśjeszczezKaren,kiedyprzyleciałeśdoLosAngeles?
Lucienprzytaknął.
–Onateżrzuciłastudiairobiłabardzo…bardzogłupierzeczy,żebyzdobyćtrochę
gotówki–powiedziałizawahałsię,ajegooczyposmutniały.–Byliśmyrazemprzeztrzy
lata,dopókinieprzedawkowała.Umarławmoichramionach.
Lucienodwróciłwzrok,anajegotwardejskorupiezaczęłypojawiaćsięrysy.Oczyszkliły
musięodłez,alepanowałnadsobą.
Wpokojuprzezdługąchwilępanowałacisza.
–Bardzomiprzykro.–Hunterprzerwałwkońcumilczenie.Jegoprzyjacielpokiwał
głowąipotarłtwarzskutymidłońmi.–Cosięstałopotem?
–Potemzaczęłosięprawdziwepiekło,wktórympogrążałemsiękrokpokroku.Już
całkiemsięwykoleiłem,upadłemnasamodno.Zamiastwyciągnąćwnioskiztego,co
spotkałoKaren,izerwaćznałogiem,zapadałemsięcorazgłębiej.–Lucienznówzerknął
wstronęlustraweneckiego.–Jużdawnopowinienemumrzećizwielupowodówżałuję,
żetaksięniestało.Powrótdożyciabyłbardzopowolnyibolesny.Upłynęłowielelat,
zanimudałomisięzapanowaćnaduzależnieniem.Pokolejnychkilkulatachwreszcie
zerwałemcałkiemznarkotykami.Wmiędzyczasiepopadałemwcorazwiększedługii
obracałemsięwśródnajgorszychtypów,jakiemogławydaćludzkość.
Przeprowadzonepoaresztowaniubadaniekrwiwykazało,żeLucienjestczysty,oczym
Hunterdowiedziałsięodagentów.
–Więckiedyostatecznieztymzerwałeś?
–Kilkalattemu–odparłLucien,unikająckonkretów.–Dotegoczasujużcałkiem
straciłemnadziejęnakarierępsychologaczyjakikolwiekgodziwyzawód.Imałemsię
różnychdorywczychprac,zwyklepodłych,aczasaminiedokońcalegalnych.Brzydziłem
sięsobą.Chociażuwolniłemsięodnarkotyków,niebyłemjużtymczłowiekiemco
przedtem.NiebyłemjużLucienemFolterem,alekimśzupełnieinnym.Stałemsię
rozbitkiemżyciowym.Kimś,kogoniepoznawałem,kogoniktniepoznawał.Kimś,kogo
nieznosiłem.
Hunterdomyślałsię,conastąpiłopotem.
–Więcpostanowiłeśzmienićtożsamość–powiedział.
Lucienspojrzałprzyjacielowiwoczyipokiwałgłową.
–Zgadzasię.Wiesz,będącćpunemiwiodącżycieszumowinyprzeztakdługiczas,
poznałemwielebardzociekawychludzi.Takich,którzymogącidostarczyćwszystko,
czegozapragniesz…oczywiściezaodpowiedniącenę.Zdobycienowejtożsamościbyło
takproste,jakkupieniegazety.
Hunterwiedział,żeLucienniekłamie,ponieważznałrealiaświata,wktórymżyli.Jeżeli
ktośpotrzebowałdokumentównainnenazwisko,wystarczyłotylkozwrócićsiędo
odpowiednichludzi.Iwcaleniebyłodonichażtaktrudnodotrzeć.
–GdytylkostałemsięLiamemShawem,zacząłemwracaćdozdrowia.Minęłotrochę
czasu,zanimprzybrałemzpowrotemnawadzeiodzyskałemzdolnośćkoncentracji.Przez
wszystkietenarkotykiwyglądałemjakchorynaanoreksję.Żołądekmisięskurczył,aw
ustachmiałempełnowrzodów.Podupadłemnazdrowiutakbardzo,żebyłemowłosod
śmierci.Musiałemsięzmuszaćdojedzenia.Zzewnątrzwyglądamteraznormalnie,ale
mojewnętrzetokompletnaruina.Naraziłemmójorganizmnawielkiespustoszenie,
któregoskutkisąwznacznejmierzenieodwracalne.Większośćmoichorganów
wewnętrznychjesttakwyniszczona,żeniewiem,jakimcudemjeszczedziałają.
PomimotychprzygnębiającychzwierzeńtongłosuLucienaiwyrazjegotwarzynie
wskazywałynato,żeużalałsięnadsobą.Pogodziłsięztym,cosamsobiewyrządził.
Przyznawałsiędowłasnychbłędówidzielnieponosiłichkonsekwencje.
–Opowiedzmi,jakbyłozdostarczeniemsamochodu–rzekłHunter.
Rozdział18
–Mójproblempoleganatym,żeludzie,zktórymiwszedłemwukłady,mielimniew
garściodsamegopoczątku.Akiedyoniwbijąwkogośswojeszpony,jużnigdygonie
wypuszczają.Należyszdonichażdośmierci.Anapewnowiesz,żetacyludziemają
wielkidarprzekonywania,jeślijesttokonieczne.
Hunternicnieodpowiedział.
–Tosięzaczęłomniejwięcejpółtorarokutemu–ciągnąłLucien.–Wyglądatotak,że
ktośdzwoninamojąkomórkęimówi,skądmamodebraćsamochód.Dająmiadres
docelowyitermindostawy.Żadnychnazwisk.Kiedydocieramnamiejsce,zawszektoś
tamnamnieczeka.Odbierasamochódidajemitylepieniędzy,żebywystarczyłonabilet
powrotny…możeczasemjakiśnapiwek,alenicpozatym.Itakażdonastępnego
telefonu.
–Domyślamsię,żeniedostarczałeśtychsamochodówwtosamomiejsce?
–Jakdotądnigdy.Zakażdymrazemadresyodbioruidostawybyłyróżne.Alezawsze
odbierałjetensammężczyzna.
TenszczegółzaskoczyłHuntera.
–Mógłbyśgoopisać?–zapytał.
Lucienzmarszczyłczoło.
–Ponadmetrosiemdziesiątwzrostu,dobrzezbudowany,alezawszespotykaliśmysięw
nocywjakichściemnychmiejscach.Facetmiałnasobiepłaszczzpostawionym
kołnierzem,bejsbolówkęiciemneokulary.Nicwięcejnatematjegowygląduniemogę
powiedzieć.
–Więcskądpewność,żezakażdymrazemtobyłwłaśnieon?
–Tensamgłos,sylwetkairuchy.Niebyłotrudnogorozpoznać.Mówięci,Robercie,że
zawszetobyłtensamczłowiek.
Hunterniewidziałpowodu,bywątpićwsłowaLuciena.
–Aten,którydostarczałcisamochód?
–Jakjużmówiłem,instrukcjęotrzymywałemprzeztelefon.Samochódczekałnamniena
parkingu.Kluczyki,kwitparkingowyiadresdostawyznajdowałysięwkopercie,która
byłaukrytawśrodku.
Żadnegokontaktuosobistego.
–Iniemiałeśpojęcia,coprzewozisz?Chodzimioto,żeniewiedziałeś,cojestw
bagażniku?
–Jedenzpunktówinstrukcjibrzmiał:„Niezaglądaćdobagażnika”.
Hunterzastanawiałsięnadtymprzezchwilę,aleLucienprzewidziałkolejnejegopytanie
iuprzedziłgo,odpowiadającodrazu:
–Tak,byłemciekawyiwielerazymyślałem,żebyzerknąćdośrodka,alejakcijuż
mówiłem,tosąludzie,zktórymisięniezadziera.Gdybymotworzyłbagażnik,napewno
jakośbysięotymdowiedzieli.Ciekawośćswojądrogą,aleniechciałempopełnić
żadnegogłupiegobłędu.
–Powiedziałeś,żewszystkozaczęłosiępółtorarokutemu?
Lucienprzytaknął.
–Ilesamochodówprzewiozłeśwtensposób?
–Tenmiałbyćpiąty.
Hunterniedałniczegoposobiepoznać,alewjegogłowieodezwałsięalarm.Jeżeli
Lucienmówiłprawdęizakażdymrazemzawartośćbagażnikabyłatakasamaalbobardzo
podobna,mielidoczynieniazseriąmorderstw.Sądzącpotym,cowidziałnazdjęciach,
bardzobrutalnychiokrutnychmorderstw.
Lucienspojrzałnaprzyjacielaijegotwarzprzybrałainnywyraz,przywodzącynamyśl
niedoświadczonegopokerzystę,którydostałmocnekartyiniepotrafitegozataić.
–Moimatutemjestto,żeznamczłowieka,zktórymrozmawiałemprzeztelefon–
oświadczył,apochwilimilczeniadodał:–Alenaraziezachowamtodlasiebie,wrazz
informacjąoadresachdostaw.
JegosłowacałkowiciezbiłyztropuHuntera,któryuniósłbrwiwwyraziezdumienia.
–Wiem,żeniemasztunicdogadania–wyjaśniłLucien.–TojestśledztwoFBIi
rozmawiaszterazzemnąwyłączniedlatego,żeotopoprosiłem.Prawdopodobniecię
uprzedzili,żejesteśtutylkogościem.Niemasznanicwpływuiniemożeszminiczego
zagwarantować,boniemaszżadnejkartyprzetargowej.Adlamniejedynąkartą
przetargowąsąteinformacje.
–Maszrację–przytaknąłHunter.–Alenierozumiem,comożecidaćzatajanie
informacji.Jeślijesteśniewinny,musiszpomócFBItoudowodnić,aniegraćznimiw
podchody.
–Ichcętozrobić,Robercie,alezabardzosięboję.Nawetdzieckobyzauważyło,że
dowodyprzeciwkomniesąprzytłaczające.Wiem,żejestemnaprostejdrodzedoceli
śmierci,itomnieprzeraża.Tak,przyznaję,żetaparanojatkwitutaj.–Lucienuniósłskute
ręceitrzyrazyuderzyłsiępięściamiwczoło,apotemspojrzałprzyjacielowiwoczy.–Na
razienicimniepowiedziałem,boniesądzę,abymiuwierzyli.
Nietrudnobyłozauważyć,jakbardzostrachwypaczyłobrazrzeczywistościwoczach
Luciena.Hunterpoczuł,żemusidodaćmuotuchy.
–Toniecałkiemfunkcjonujewtensposób–powiedział.–DlaczegoFBImiałobycinie
wierzyć?Imniezależynatym,żebywsadzićciędowięzienia.Chcąznaleźćtego,ktojest
odpowiedzialnyzatestrasznemorderstwaijeślimożeszimpomóc,napewnoskorzystają
ztwoichinformacji.Oczywiściesprawdząwszystko,coimpowiesz.
–Nodobra,możemaszrację,alewpadłemwpanikę.Apotempomyślałemotobie.Nie
mamnikogobliskiego,wszyscymoikrewnipoumierali.Nikogonatymświecienie
obchodzi,cosięzemnądzieje.Poznałemwżyciuwieluludzi,aletyjesteśjedynym
przyjacielem,jakiegokiedykolwiekmiałem.Jedynym,któryznałmnietakdobrze,ado
tegojesteśgliną,więcpomyślałem…–WgłosieLucienaponowniepojawiłosięnapięcie.
Jegotwardypancerzznówzaczynałpękać.–Jategoniezrobiłem,Robercie.Musiszmi
uwierzyć.
WStanfordzieHunterzazwyczajpotrafiłrozpoznać,kiedyjegoprzyjacielkłamie,
ponieważtowarzyszyłtemupewienbardzosubtelnysygnał.Nauczyłsięgowychwytywać
podczasdrugiegosemestrustudiów.KiedyLucienmówiłnieprawdę,jegooczy
przybierałysurowy,bardziejzdeterminowanywyraz,jakgdybypróbowałzahipnotyzować
rozmówcę,abymuuwierzył.Wtedyjegolewadolnapowiekanapinałasięnaułamek
sekundy,czegoefektembyłnietyleskurcz,cobardzodelikatnyruch.Niepotrafiłnadtym
zapanować,ponieważnawetniezdawałsobiesprawyztejreakcji.Odtamtegoczasu
minęłoponaddwadzieścialat,leczHunterliczył,żewciążbędzieumiałwychwycićten
sygnał,ponieważwiedział,nacozwracaćuwagę.Aletymrazemniedostrzegłżadnych
zmianwoczachprzyjacielaaninawetnajdrobniejszegoruchujegopowieki.
–Pamiętasz,mówiłemci,żeniewiedziałem,jakpoprosićcięwtedyopomoc?–Lucien
wziąłgłębokioddech.–Cóż,więcrobiętoteraz.Proszęcię,pomóżmi,Robercie.
–Jakmogęcipomóc?Sampowiedziałeśprzedchwilą,żejestemtutylkogościem.Nie
mamnanicwpływu,niejestemnawetagentemFBI.Jestemdetektywemwydziału
zabójstwwLosAngeles.
Lucienprzezdługąchwilęnieustępliwiewpatrywałmusięwoczy,apotemjego
spojrzenienaglezłagodniało.
–Jeślimambyćszczery,chybajestmiobojętne,czybędędalejżył,czyzostanęstracony.
Zmarnowałemwszystkojużdawnotemu,popełniłemmnóstwobłędówiodtamtegoczasu
mojeżyciejesttylkonędznąwegetacją.Straciłemswojągodnośćijedynąosobę,którą
naprawdękochałem.Wstydmizato,doczegosiędoprowadziłem,aleniejestem
mordercą.Wiem,żetomożegłupiozabrzmieć,aleniedbamoto,coludzieomniemyślą.
Zwyjątkiemciebie,Robercie.Bezwzględunato,cosięzemnąstanie,chciałbym,abyś
wiedział,żeniejestempotworem.
Hunterotworzyłusta,żebycośpowiedzieć,aleLuciengoubiegł.
–Proszę,niemów,żejużtowieszalbożenawetniepodejrzewaszmnieonictakiego,bo
niechcętwojejlitości.Chcę,żebyśtowiedział,ponadwszelkąwątpliwość.Dlatego
powiemciwszystko,bojestempewien,żesprawdziszkażdąinformację,niezależnieod
tego,cozrobiFBI.
Hunternadalniezauważyłżadnychoznakkłamstwa.WmyślachprzyznałLucienowi
rację.Wiedział,żekiedywyjdzieztegopokoju,niezapomniotym,cousłyszyod
swojegoprzyjaciela,nawetgdybyFBIpróbowałowywieraćnaniegopresję.
–Awięccotakiegochceszmipowiedzieć?–zapytał.–Cotozainformacje,któremam
sprawdzić?
Lucienspuściłwzrokiprzezchwilęoglądałswojeskuteręce,apotemspojrzał
przyjacielowiwoczyiznówzacząłmówić.
Rozdział19
AgenciTayloriNewmanorazdoktorLambertweszlidopokojuprzesłuchańpółminuty
potym,jakLucienFolterzostałodprowadzonyzpowrotemdoceli.Huntersiedziałprzy
stoliku,opierającłokcienametalowymblacieizzamyślonąminąwpatrywałsięwpustą
ścianę.
–DetektywieHunter–odezwałasięagentkaTaylor,wyrywającgozzadumy.–Tojest
doktorPatrickLambert,psychiatrasądowywspółpracującyzSBB.Razemznami
przysłuchiwałsięwaszejrozmowie.
–Miłopanapoznać,detektywie–odezwałsięLambert,wyciągającrękęnapowitanie.–
Imponującedzieło.
Ściskającjegodłoń,Hunteruniósłbrwiwwyraziezdziwienia.
–Pańskarozprawa–wyjaśniłdoktor.–Imponującedzieło.Ipomyśleć,żenapisałjąpan
wtakmłodymwieku.
Hunterodpowiedziałnakomplement,skromniepochylającgłowę.
–Imponującejesttakżeto,jakpociągnąłeśzajęzykczłowieka,którywciągupięciudni
wypowiedziałtylkojednozdanie–dodałaTaylor.
Hunterspojrzałnanią,alenicnieodpowiedział.
–Niewychwyciliśmyniczegoistotnego–oznajmiłNewman,napełniająckubekwodąz
dystrybutora.
–Comasznamyśli?
NewmanpowiedziałHunterowioprogramiesłużącymdoanalizymimikitwarzy,z
któregokorzystali.
–Zaledwiekilkanerwowychruchówgałekocznych,głowyirąk–odezwałsiędoktor
Lambert.–Czasamiwtoniegłosupojawiałysięoznakinapięciaemocjonalnego,alenie
byłotonic,comogłobyświadczyćonadmiernymwzburzeniulubniepokoju.
Podsumowując,niebyłożadnychewidentnychoznakwskazującychnato,żekłamał.Ale
nieodnotowaliśmyteżżadnychoznakwskazującychnato,żemówiprawdę.
Natylesięzdałowaszedrogieoprogramowaniedoanalizymimikitwarzy–pomyślał
Hunter.
–Idotyczytowszystkiego,copowiedziałpanuwciąguostatnich
kilkuminut–dodałpsychiatra.
Lucienstarałsiępanowaćnadgłosemimówiłspokojniejniżpodczascałego
przesłuchania,aleczułymikrofonumieszczonypodsufitemwychwyciłkażdejegosłowo:
–Powierzamcizagadkę,Robercie.Zagadkę,którątylkotypotrafiszrozwiązać.–Lucien
oparłłokcienablacie,pochyliłsięnadstolikiemizerknąłponadramieniemHunteraw
stronęlustraweneckiego.–Nieufamtymgnidom–dodał,ściszającgłosprawiedo
szeptu.–Przezostatniesiedemlatmieszkałem,alboukrywałemsię,jeśliwolisz,w
KaroliniePółnocnej.Wynająłemdomoddwojgastarszychludzi,czynszopłaciłemzgóry
igotówką,więcniktniemógłmnietamwyśledzić.–Przerwałipociągnąłłykwodyz
kubka.–WnaszympokojuwStanfordziemiałemnadłóżkiemkilkaplakatów,alejeden
byłwyjątkowy.Największyznichwszystkich.Tobieteżsiępodobał…tenzzachodem
słońca.Jeślidobrzesięzastanowisz,przypomniszgosobie.HrabstwowKarolinie
Północnejnazywasiętaksamo,jakpostaćnatymplakacie.
NatwarzyHunterapojawiłsięwyrazzamyślenia.
–NapewnopamiętaszrównieżprofesoraPikantnego–mówiłdalej,akącikjegoust
uniósłsięwlekkimuśmiechu.–TamtenwybrykSusan?NocHalloween?–Lucien
przerwałnachwilę,dopókiniespostrzegł,żenatwarzyprzyjacielapojawiłsiębłysk
zrozumienia.–Awięctaksięskłada,żemiejscowość,wktórejzamieszkałem,nazywasię
taksamojakon.
Huntermilczał.
–Kiedyzadzwonilidomnieporazpierwszyizażądali,żebymprzewiózłsamochód,
naszłomnieprzeczucie,żetomożebardzoźlesięskończyć.Dlategozprzezorności
zacząłemprowadzićcośwrodzajudziennika.Właściwiebyłtozwykłynotatnik,w
którymzapisywałemwszystko,cowydałomisięistotne.Notowałemdatę,godzinęiczas
trwaniakażdejrozmowy,szczegółyinstrukcji,czasimiejsceodbiorusamochodu,jego
markęimodel,numerrejestracyjny,miejsca,wktórychsięzatrzymywałempodrodzei
imięczłowieka,zktórymrozmawiałemprzeztelefon…dosłowniewszystko.Notes
ukryłemwpiwnicy.
NagleHunterzauważyłwoczachprzyjacieladziwnybłysk.To
byłocoś,copojawiłosięporazpierwszy.
–Domstoinakońculeśnegoduktu–ciągnąłLucien.–Kluczesąwmojejkurtce,którą
jakprzypuszczam,zarekwirowałoFBI.Maszmojeupoważnienie,abyznichskorzystaći
wejśćdotegodomu.Znajdziesztamwielerzeczy,którepomogąciogarnąćtenbałagan.
Tobyłowszystko,comupowiedział.
–Nowięc–zacząłagentNewman.–Zrozumiałeścośztychbredni,którymicięuraczył
napożegnanie?
Hunternieodezwałsięanisłowem,leczNewmannajwyraźniejpotraktowałtojako
odpowiedźtwierdzącą.
–Świetnie.ZatemjeślipodasznamnazwęhrabstwaimiejscowościwKarolinie
Północnej,twójudziałwcałejsprawienatymsięskończy.Słyszałem,żewybierałeśsię
nazaległyurlop.–Newmanbezżadnegopowoduspojrzałnazegarek.–Przepadłcitylko
jedendzień.JutroranomożeszbyćnaHawajach.
Hunterprzezchwilęmierzyłagentawzrokiem,następniezerknąłnaCourtneyTaylor,a
potemprzeniósłspojrzeniezpowrotemnaNewmana.
–WłaśniedlategoLucienpodałminamiarynatendomwformiezagadki,żebymtylkoja
mógłdoniegotrafić–powiedział,poczymwstałipoprawiłkołnierzkurtki.–Ajeżeli
któreśzwastamdotrze,towyłączniezemną.
Rozdział20
AniNewman,aniTaylorniebyliuprawnienidopodejmowaniatakichdecyzji.Wiedzieli
tylkotyle,żeczłowiek,któryprzebywałwareszcie,niechciałznikimrozmawiaći
zażądałspotkaniazdetektywemRobertemHunterem.ŚciągniętoHunterazLosAngeles,
leczwszyscywiedzieli,żejestonwQuanticozwykłymgościem.Miałzazadanie
nakłonićLucienaFolteradomówienia,aleniebrałudziałuwśledztwieinapewnonie
należałdozespołu.NiebyłomowyożadnejwspółpracymiędzyFBIipolicjąwLos
Angeles.
–Myślałem,żeniemożeszsiędoczekaćswoichwakacji,Robercie–powiedziałAdrian
Kennedy,spoglądającprostowkameręinternetową.
Hunterwrazzagentamiwjechałzpowrotemwindąnapoziomtrzeci,gdziemieściłasię
siedzibaSekcjiBadańBehawioralnych,iterazcałatrójkasiedziaławnowocześnie
wyposażonymbiurzeprzedzamontowanymnaścianiewielkimmonitorem.Zielonadioda
ugóryobudowysygnalizowała,żezintegrowanazmonitoremkamerajestwłączona.
ChociażdyrektorKennedyznajdowałsięwoddalonymozaledwiegodzinęjazdy
Waszyngtonie,napiętyplandnianiepozwoliłmunapodróżdoQuantico.Prowadził
rozmowęzapośrednictwemłączainternetowego,siedzączabiurkiemwswoimgabinecie.
–Cóż,teplanywzięływłebwczoraj,kiedypojawiłeśsięwLosAngeles–odparłHunter
beznamiętnymtonem.
–Myślę,żemożemytojeszczenaprawić.Jeżelipodaszmoimludziominformacje,które
sąimpotrzebnedodziałania,mogęzorganizowaćdlaciebieodrzutowiec,którymdziśw
nocypolecisznaHawaje.
Huntercmoknąłzwrażenia.
–CzyFBImatakogromnybudżet,żemożeszwysłaćmniesamolotemzWirginiina
Hawaje?Cholera,wnaszymwydzialebrakujeśrodkównawetnakamizelkikuloodporne.
–Robercie,mówiępoważnie.Potrzebujemytychinformacji.
–Jateżmówiępoważnie,Adrianie.–GłosHunteraprzybrałnagle
grobowyton,awjegooczachpojawiłsięsurowywyraz.–Nieprosiłemoto.Samido
mnieprzyszliście,niepamiętasz?Wpakowaliściemniewtenbajzelistałemsięczęścią
tegowszystkiego,czytocisiępodobaczynie.Jeślisięspodziewasz,żetakpoprostu
przekażęwamteinformacjejakposłusznychłopiecipójdęwswojąstronę,towogóle
mnienieznasz.
–Taknaprawdęniktcięniezna,Robercie–odparłKennedyspokojnymtonem.–Odkąd
pamiętam,zawszebyłeśchodzącązagadką.Aleterazprowadziszbardzoryzykownągrę.
Zdajeszsobiesprawę,żeodmawiaszujawnieniainformacji,któredotycząśledztwa
federalnegowsprawiemorderstwa.Mogęzatodobraćcisiędoskóry.
Hunterniewyglądałnaporuszonego.
–Skorotakzamierzasztorozegrać…Cóż,niepowiedziałem,żewiem,ocochodziło
Lucienowi.Niemogęodmawiaćujawnieniainformacji,jeżelitakowychnieposiadam,a
nieprzypominamsobieżadnegoplakatuwnaszympokojuaniprofesorazwanego
Pikantnym.–Hunterzawiesiłgłosikątemokadostrzegł,żenatwarzyNewmanapojawia
sięwyrazfrustracji.–Niejesteśjedynym,którypotrafiostropogrywać,ajaniejestem
jednąztwoichmarionetek.
Kennedyniesprawiałwrażeniarozgniewanegoaniurażonego.Taknaprawdępo
obejrzeniunagraniazprzesłuchanianiespodziewałsię,żeHunterzareagujeinaczej.Z
jednejstronyprosiłogoopomocFBI,azdrugiejjegoserdecznyprzyjacielzczasów
studenckich.
–Wybaczypan,żesięwtrącę,dyrektorze–zabrałgłosNewman,pochylającsiędoprzodu
wfotelu.–Alepodejrzanynadalprzebywawnaszymareszcie.JeżelidetektywHunternie
chcewspółpracować,topieprzyćgo,zaprzeproszeniem.NiechsobiewracadoLos
Angeles.Bezurazy,stary–dodał,spoglądającnaHuntera,aleniedoczekałsiężadnej
reakcjizjegostrony.–Wciążmożemywyciągnąćteinformacjebezpośredniood
podejrzanego.Proszętylkopozwolićmiznimporozmawiać.
–Oczywiście,żemożemy–odparłKennedy.–Bojakdotądtakiemetodyprzynosiły
doskonałeefekty,prawda,agencieNewman?
Newmanchciałcośpowiedzieć,aledyrektoruniósłpalec,dającdozrozumienia,żejuż
niechcegosłuchać.Jegospojrzenieświadczyło
otym,żerozważawmyślachróżnemożliwości.
–Nodobrze,Robercie–odezwałsiępochwilimilczenia.–Zagramczysto,jeślity
będzieszgrałczysto.RazemzagentkąTaylorpojedzieszsprawdzićtendomwKarolinie
Północnej.AgencieNewman,będzieszmipotrzebnywWaszyngtonie…jeszczedziś.
Mamtudlaciebieinnezadanie.
Newmanzrobiłtakąminę,jakbyktośwymierzyłmupoliczek.Otworzyłusta,żeby
zaprotestować,aleKennedyniedałmudojśćdosłowa.
–Dzisiaj,agencieNewman.Czytojasne?
Agentwestchnąłciężko.
–Takjest,szefie.
DyrektorznówzwróciłsiędoHuntera.
–Robercie,koniecpodchodów.Wiesz,oczymmówiłLucien,prawda?Znaszrozwiązanie
jegozagadki?
Hunterprzytaknąłzdawkowymskinieniemgłowy.
–Todobrze.–Kennedyspojrzałnazegarek.–NaszczęścieKarolinaPółnocnajestdosyć
blisko,amymożemyszybkosięprzemieszczać.AgentkoTaylor,zajmieszsięwszystkimi
maciebyćnamiejscunajpóźniejdziświeczorem.Znajdźcietendziennik,notatnikczy
cokolwiektojest,izacznijmyogarniaćcałytenchaos.Dzwońciedomnie,kiedytylko
będzieciemiećjakiekolwiekinformacje,bezwzględunaporę.Czytojasne?
–Takjest,szefie–odpowiedziałaTaylorizerknęłazukosanaHuntera.
DyrektorKennedyprzerwałpołączenie.
Rozdział21
–Wporządku–powiedziałaCourtneyTaylor,wprowadzająckomendędokomputeraprzy
użyciuklawiaturybezprzewodowej.
TayloriHunterwrócilidosalikonferencyjnej,wktórejwisiałogromnymonitorzmapą
StanówZjednoczonych.Kiedyagentkanacisnęłaklawisz„enter”,namonitorzepojawiła
sięszczegółowamapastanuKarolinaPółnocnazpodziałemnahrabstwa.
–Awięccobyłonatymplakacie,którywisiałnadłóżkiemLucienaFoltera?–zapytała.–
Natymzzachodemsłońca,którycisiępodobał.
Hunterwzruszyłramionami,poczympodszedłdomapyizacząłsięjejuważnie
przyglądać.
–Widokgór,nadktórymizachodziłosłońce.Niebomiałotakiniesamowity
czerwonopurpurowykoloriwłaśnietopodobałomisięwnimnajbardziej.Ibyłoteżna
nimognisko.
–Ognisko?
–Tak.
–Iwłaśnieotoogniskochodziło?
–Nie.Przyogniskusiedziałasamotnapostaćipatrzyłanazachodzącesłońce.
–Jakapostać?
WzrokHunterazatrzymałsięwjednymmiejscunamapie.
–Staryczłowiek.
Taylorzmarszczyłaczoło.
–Więcjakiegohrabstwaszukamy?Czytenczłowiektoktośoznanymnazwisku?Lucien
Folterpowiedział,żehrabstwonazywasiętakjakpostaćnaplakacie.
–Nieonazwiskochodzi.TenstaruszekbyłIndianinem,akonkretnie…–Hunterpokazał
palcemnalewyrógmapy,wktórymznajdowałosięhrabstwoCherokee.
KarolinaPołudniowadzielisięnatrzyregiony–Wschodni,PodgórskiiZachodni,a
CherokeejestnajdalejwysuniętymnazachódhrabstwemregionuZachodniego.Leżyprzy
granicyzestanamiGeorgia
iTennessee.
–AwięctobyłCzirokez–powiedziałaTaylorwzburzonymtonem.–Aniechmnie…
Hunteroderwałwzrokodmonitoraispojrzałnanią.Jegominawyrażałaniemepytanie.
–MójbyłymążbyłpółkrwiCzirokezem.Mieliśmyprzykryrozwód.Dziwnyzbieg
okolicznościityle–wyjaśniłaiznówskoncentrowałauwagęnamapie,oceniającdystans,
jakimielidopokonania.–Czekanascholerniedługajazda.
–Conajmniejosiemgodzinwjednąstronę–Hunterprzyznałjejrację.
Taylorwystukałanaklawiaturzekolejnepolecenieinamapiewyświetliłasiętrasa
pomiędzyAkademiąFBIwQuanticoiwschodniągranicąhrabstwa.Polewejstronie
monitorapojawiłsięszczegółowyplanpodróży,zktóregowynikało,żebezżadnych
przystankówprzejechanieośmiusetsześćdziesięciukilometrówzajmieimosiemgodzini
dwadzieściatrzyminuty.
Hunterspojrzałnazegarek–dochodziłapierwszapopołudniu.Nieulegałowątpliwości,
żeniemanajmniejszejochotyspędzićnajbliższychsiedemnastugodzinwsamochodzie.
–Moglibyśmytampolecieć?–zapytał.
Taylorzrobiłaposępnąminę.
–Niemamuprawnieńdodysponowaniasamolotem.–Bezradnierozłożyłaręce.
–AleAdrianmatakieuprawnienia.
Agentkapokiwałagłową.
–DyrektorKennedymożedysponować,czymzechce.
–Więcpowiedzmymu,żebyprzydzieliłnamjakąśmaszynę.Kilkaminuttemubyłgotów
wysłaćmniesłużbowymodrzutowcemnaHawaje,anawetniejestemagentemFBI.
–Dobra,zadzwoniędoniego.Wtakimraziedokądsięwybieramy?
Hunterspojrzałnaniąpytająco.
–Drugaczęśćzagadki–wyjaśniłaTaylor.–Jaksięnazywatomiasto?Kimbyłprofesor
Pikantny?
Hunterniezamierzałodsłaniaćodrazuwszystkichkart,przynajmniejdopókinieopuszczą
AkademiiFBI.
–Działajmystopniowo.Najpierwstądwyjedźmy.Powiemci,kiedybędziemyjużw
powietrzu.
Taylorprzezchwilęmierzyłagowzrokiem.
–Jakatoróżnica?
–Nowłaśnie.Jeżelitobienierobiróżnicy,czypowiemcitoterazczypóźniej,wolęto
zrobićpóźniej.Musimywyruszyćwdrogę.
Agentkauniosłaręcewgeściekapitulacji.
–Dobra,niechbędziepotwojemu.DzwoniędodyrektoraKennedy’ego.
Rozdział22
RozmowaTaylorzdyrektoremAdrianemKennedymtrwałaniecałetrzyminuty.Nie
trzebabyłodługogoprzekonywać.
LucienFoltersiedziałwareszcieodsześciudni.FBImiałodwieodcięteiokaleczone
głowykobiet,bezciałibeztożsamości.Pytaniapiętrzyłysięjakstertabrudnychnaczyńi
jakdotądwszystkiepozostawałybezodpowiedzi.Kennedypotrzebowałefektów,ito
szybko,bezwzględunaśrodki.
PółtorejgodzinypóźniejwszystkobyłogotoweiPhenom100czekałnapasiestartowym
lotniskaTurnerField.Byłopołowęmniejszyodtego,którymprzylecielizLosAngeles,
alemiałrównieluksusowewnętrze.
Światławkabinieprzygasłynakrótkąchwilęiodrzutowiecszybkooderwałsięodziemi.
Huntertrzymałoburączkubekmocnejczarnejkawyipróbowałdokładnieodtworzyćw
pamięcikażdesłowo,jakietegorankapadłowpokojuprzesłuchań.
PrzednimwobrotowymfoteluoczarnejskórzanejtapicercesiedziałaTaylor.Najej
kolanachspoczywałwłączonylaptop,naktóregomonitorzewidniałamapahrabstwa
Cherokeezewszystkimimiastami,miasteczkamiiwioskami.
–Nodobra,jesteśmyjużwpowietrzu,więcmożemipowiesz,dokądsięwybieramy?Jak
sięnazywałprofesorPikantny?
Hunteruśmiechnąłsięnasamowspomnienie.
–Lucien,SusanijawybraliśmysięnaimprezęhalloweenowądoirlandzkiegobaruwLos
Altositamnatknęliśmysięnanaszegoprofesoraneuropsychologii.Miłyfacet,świetny
wykładowca,adotegozakołnierzniewylewał.Tamtejnocywszyscymieliśmyjużtrochę
wczubie,ażtunagleonproponujenamzawodywpiciu.Lucienijaodmówiliśmy,aleku
naszemuzaskoczeniuSusanprzyjęławyzwanie.
–Czemubyliściezaskoczeni?
–Susanniemiałamocnejgłowy.Wystarczyłokilkakolejekibyłoponiej,alenie
wiedzieliśmy,żechowawzanadrzupewnąsztuczkę.
WoczachTaylorpojawiłsiębłyskzaciekawienia.
–Cotobyłazasztuczka?
–JejdziadkowiepochodzilizŁotwyidlategoznałakilkasłówpołotewsku,między
innymi„üdens”,któreoznaczałowodę.Zgodniezumowąkażdymógłwybraćswój
ulubionynapój.Taksięskładało,żebarmanbyłŁotyszemiSusangoznała,więcpodczas
gdyprofesorzamawiałtequilę,naszakoleżankaprosiłabarmanaoüdens.Poczternastu
kolejkachprofesorskapitulował.Jakopokonanymusiałzakaręwypićbuteleczkęostrego
sosu.Zrobiłtoiprzezkolejnetrzydniniepojawiłsięnauczelni.Odtamtegoczasunasza
trójkanazywałagoprofesoremPikantnym.
Hunterprzyjrzałsięmapiewidocznejnamonitorzelaptopa.Wystarczyłasekunda,żeby
znalazłto,czegoszukał.
–Ajaksięnazywałtenwaszprofesor?–zapytałaTaylor.
–StewardMurphy.
MurphybyłonajwiększymmiastemwhrabstwieCherokeeileżałouzbiegurzek
HiwasseeiValley.
–Wyglądanato,żeniematamlotniska–powiedziałaTaylor,przyglądającsięmapie,a
potemwystukałanaklawiaturzenowepolecenie.Sekundępóźniejuzyskałaodpowiedź.–
Wporządku.NajbliżejMurphyjestWesternCarolinaRegionalAirport.Oddaloneo
niecałedwadzieściadwakilometry.
–Wsamraz.Możeszpowiedziećpilotowi,żewłaśnietambędziemylądować.
Taylorsięgnęłaposłuchawkęinterkomuumieszczonegowścianiekabinyipodała
pilotowiinstrukcje.
–Powinniśmybyćnamiejscuzamniejwięcejgodzinęidziesięćminut–oznajmiła.
–Dużolepiejniżosiemipółwsamochodzie.
–Czymiałbyścośprzeciwkotemu,gdybymzadałacijednopytanie,detektywieHunter?
Hunteroderwałwzrokodbłękitnegoniebazaoknem.
–Miałbym,jeżelidalejbędzieszmnietytułowaćdetektywemHunterem.Mówmipo
imieniu.
Taylorwahałasięprzezkrótkąchwilę.
–Dobrze,Robercie,podwarunkiem,żebędzieszmimówił
Courtney.
–Umowastoi.Awięcocochciałaśmniezapytać?
–Czułeśsięwinny,prawda?KiedyLucienpowiedziałcioswoichproblemachz
narkotykamiiotym,jakwpakowałsięwtowszystko.
Hunternicnieodpowiedział.
–KiedywszyscywdyżurceobserwowaliLuciena,japrzyglądałamsiętobie.Miałeś
wyrzutysumienia.Czułeśsię,jakbytobyłatwojawina.
–Niezupełnie–odparłwreszcieHunter.–Alewiem,żemogłemmupomóc.Powinienem
byłzauważyć,żejestuzależniony,kiedyprzyleciałdoLosAngelesiwidzieliśmysiępo
razostatni.Niewiem,jakmogłemtoprzeoczyć.
Taylorprzygryzławargęiodwróciławzrok,zastanawiającsię,czypowinnapowiedzieć
to,coprzyszłojejnamyśl.Wkońcudoszładowniosku,żeniemasensusiękrępować.
–Wiem,żesięprzyjaźniliścieiprzykromitomówić,aleniedarzęnarkomanówzbytnim
współczuciem.Zbytczęstozajmowałamsięsprawami,gdziektośnaćpanyjakimśtanim
wynalazkiempopełniałnajokrutniejszezbrodnie,żebyzdobyćpieniądzenakolejną
działkę.Wieszotym,żeFoltermógłkłamać,prawda?Niewykluczone,żewciążjest
uzależnionyimógłzamordowaćtedwiekobiety,będącpowpływemjakiegośnarkotyku.
Hunterwychwyciłwtoniejejgłosujakiścharakterystycznyakcent,byćmożeukryty
gniew.
–Waszetestywykazały,żebyłczysty.
–Niektóresubstancjeznikajązorganizmujużpokilkugodzinachidobrzeotymwiesz.
Zresztąniewiadomo,jakdługotegłowyleżaływpojemnikuzlodem.Ofiarymogły
zostaćzamordowanenawetprzedkilkomamiesiącami.
Hunterniemógłpodważyćtakiejteorii.
–Maszrację–powiedział.–Faktyczniepewnesubstancjepokilkugodzinachznikająbez
śladu,alemiałaśjużdoczynieniaznarkomanami,prawda?Oniniepotrafiązbytdługo
wytrzymaćbezprochówiuwszystkichwidaćtypoweoznakigłodu.Ichskóra,oczy,
włosy,wargi…stanylękowe,nadmiernepobudzenie…samawiesz,nacozwracaćuwagę.
Lucienniemiałżadnegoztychobjawów.Nie,onjuż
niejestuzależniony.
TymrazemTaylorniemiałażadnychargumentów,którymimogłabyobalićtakie
rozumowanie.Więzieńnieprzejawiałżadnychfizycznychanipsychologicznychoznak
uzależnienia.Mimotoniebyłajeszczegotowa,bydaćzawygraną.
–Zgadzasię,wyglądanaczystego,aleitakniewzbudzamojegozaufania.Ztego,coci
mówił,niktgoniezmuszałdozażywanianarkotyków.Zdecydowałsięnatozwłasnej
woliirówniedobrzemógłsięwycofać.Każdegodnianacałymświeciehandlarze
podsuwająprochyludziomwróżnymwiekuimałoktowieotymtakdobrzejakty,
Robercie.Jedniwtowchodzą,ainninie.Tokwestiawyboruiwjegoprzypadkutobył
takiwłaśniewybór,któregoniktzaniegoniedokonał.AleLucienpowinienczućsię
winnytego,żestałsięćpunem.
Hunterprzezdługąchwilęnieodpowiadał.Czekał,ażsamolot,którywpadłwturbulencje,
wyrównalot.
–Toniedokońcatakieproste.
–Czyżby?
–Tak.
–Wielerazyproponowanominarkotyki–powiedziałaTaylor.–Wszkole,nastudiach,na
ulicy,naimprezach,nawakacjach,taknaprawdęnakażdymkroku,izakażdymrazem
udawałomisiętrzymaćodtegozdaleka.
–Towspaniale,alezałożęsię,żeznaszludzi,którzyniebylitaksilnijakty,prawda?
Ludzi,którzyniepotrafiliodmówićipopadliwuzależnienie.
Hunterzauważył,żeoczyTaylorzmieniływyraz.
–Owszem,znam–odparła,ztrudempanującnaddrżeniemgłosu.–Alenieczujęsięz
tegopowoduwinna.
Niezabrzmiałotoszczerze.
–Różnimysięodsiebie,Courtney,idlategoreagujemyinaczejnatakiepropozycje.Nasze
reakcjezależąodsplotuokolicznościinaszejkondycjipsychicznejwdanymmomencie.
Taylordoskonalezdawałasobieztegosprawę.Widziałajużcośtakiego–ktośczułsię
szczęśliwy,powodziłomusięwdomuiwpracyinaglenaimpreziealbowjakimśinnym
miejscuzaproponowanomu
silnieuzależniającynarkotyk,aonodmówił,ponieważnieodczuwałtakiejpotrzeby.W
tamtejkonkretnejsytuacjibyłomudobrzeiprzeżywałnaturalneuniesienie.Aledzień
późniejtensamczłowiekdostajewypowiedzenie,żonarobimuwielkąawanturęalbo
dziejesięcoś,coburzyjegodobresamopoczucie.Igdyktośproponujemutensam
narkotyk,przyjmujego,ponieważokolicznościsięzmieniłyiwtymkonkretnym
momenciejegokondycjapsychiczna,amożenawetifizyczna,jestbardzowątła.
Handlarzenarkotykówmająswegorodzajuszóstyzmysł,którypozwalaimwyłowićz
tłumutakieosoby.Potrafiąomamićswojąofiarę,przekonującją,żepozażyciu
cudownegospecyfikuwszystkiejejproblemyzniknąwmgnieniuoka.Rajna
wyciągnięcieręki.
–Wiesz,żejestwielenarkotyków,któreuzależniająjużpozażyciupierwszejdawki–
ciągnąłHunter.–JaktoująłLucien,trudnopoprzestaćnasamympróbowaniu.Nawet
bardzosilniludziemiewająchwilesłabości.Wystarczytylkosiędonichzbliżyć,kiedy
czująsięsamotni,przygnębienialboporzuceni,imożnaichomotać.Nieznamy
wszystkichfaktówiniewiemy,ilerazyLucienzmagałsięztym,zanimponiósł
ostatecznąklęskę.
–Muszęprzyznać–powiedziałaTaylor–żetobardzomocnaargumentacjawobronie
narkomanów.
–Niepróbujębronićnarkomanów–rzekłspokojnieHunter.–Twierdzętylko,żebardzo
wieluuzależnionychzdajesobiesprawęzeswoichbłędówibrakujeimtylkosiły,aby
wyrwaćsięznałogu.Najczęściejniepotrafiąodnaleźćtejsiłynawłasnąrękęipotrzebują
pomocy…pomocy,którejinniniezbytchętnieimudzielają.Przypuszczalniedlatego,że
takwieluludzimyślipodobniejakty.
–Awięcjaktosobiewyobrażasz?–Taylorprzeszyłaswojegorozmówcępełnymzłości
spojrzeniem,apotemszybkoodwróciławzrok.–Comogłeśwtedyzrobić,żebymu
pomóc?
–Wszystko,cowmojejmocy–odparłnatychmiastHunter.–Zrobiłbymdlaniego
wszystko.Byłmoimprzyjacielem.
Rozdział23
Odstartuminęłagodzinaiosiemminut,gdyodrzutowiecwylądowałnalotniskuWestern
CarolinaRegionalAirport.Pogodazaczynałasięzmieniać.Naniebiepojawiłosiękilka
wielkichchmur,którezasłoniłysłońce,przezcotemperaturaobniżyłasięoparęstopni.
Chociażzrobiłosiępochmurno,wychodzączsamolotu,Taylorzałożyłaokulary
przeciwsłonecznezgodniezpodstawowązasadąwpajanąagentomFBI–wmiejscu
publicznymzawszezasłaniaćoczy.
Przedbudynkiemlotniskaczekałnanichprzedstawiciellokalnejwypożyczalni
samochodów,którydostarczyłimczarnegolincolnaMKZ.Jegoluksusowewnętrze
pachniałonowością,jakgdybyzostałkupionytegosamegodniaspecjalniezmyśląonich.
–Nodobra,zobaczmydokądteraz–powiedziałaTaylor,siadajączakierownicą,poczym
otworzyłalaptopiwłączyłamapęsatelitarną.Wułamkusekundynamonitorzepojawiłsię
widokMurphyzlotuptaka.–Lucienpowiedział,żedomstoinakońculeśnejdrogi.
Przyużyciutouchpadaprzesuwałaobrazwewszystkichkierunkach,przyglądającmusię
badawczo,awyrazjejtwarzyzmieniałsięzkażdąchwilą.
–Zakpiłsobieznas?–odezwałasięwkońcu.Jejgłosbyłnadalspokojny,ale
pobrzmiewaławnimnutarozdrażnienia.PrzesunęłaokularynaczołoiwbiławHuntera
zaniepokojonespojrzenie.–Przecieżtamwszędziejestlas,nawetwsamymśrodku
miasta,tylkospójrz.
ObróciłamonitorwstronęHunteraipomniejszyłaobraz.Miałarację–miasteczko
Murphywyglądałotak,jakbyzostałozbudowanedokładniewsamymśrodkuogromnego
lasugęstoporastającegopagórkowatyteren.Wydawałosię,żejesttamwięcejdrzewniż
zabudowań.
–Comamyrobić?Podchodzićdoprawiekażdegodomuisprawdzać,czykluczepasują?
Hunternicnieodpowiedział.Wciążwpatrywałsięwmapę,próbującrozwikłaćtę
zagadkę.
–Zrobiłnaswbalona,niewidzisz?–wycedziłaTaylorzezłością.
–Nawetjeżelitendomnaprawdęistnieje,wcozaczynamwątpić,jegoodnalezienie
zajęłobynamconajmniejparędni.Wystawiłnasdowiatru,Robercie.Jestempewna,że
kiedyśtambył,możenawetmieszkałprzezjakiśczas,zatemwie,żeMurphyleżyw
środkulasuidlategowysłałnaswtakiemiejsce.Moglibyśmycałymidniamibłądzićpo
okolicyinigdynienatrafićnatenjego…zmyślonydom.
–Nie,tonietak.–Hunteroderwałwzrokodmapyipokręciłgłową.–Jemuchodziłoo
cośinnego.
Tayloruniosłabrwizezdziwienia.
–Comasznamyśli?Wyraziłsięjasno,chybażetybłędnierozwiązałeścałązagadkęi
dotarliśmywniewłaściwemiejsce.
–Niepopełniłemżadnegobłędu–zapewniłjąHunter.–Tojestwłaśnietomiejsce.
–Skorotak,toLucienpogrywasobieznami.Tylkonatopopatrz.–Wskazałagłowąna
monitor.–„Domstoinakońculeśnegoduktu”,dokładnietakbrzmiałyjegosłowa.Mam
tutajnagraniezprzesłuchania,jeślichceszsięupewnić.
–Niemuszę–odparłHunter,obracającmonitorwswojąstronę.–Musiałomuchodzićo
cośinnego.
–Nierozumiem.
–Czymogłabyśwyświetlićplantegomiasta?Znazwamiuliciróżnychobiektów?
–Oczywiście.
Taylorpostukaławklawiaturęimiejscesatelitarnegoobrazunamonitorzezająłdokładny
planMurphy.
–Proszębardzo–powiedziała,podająclaptopHunterowi,któryszybkowpisałdwasłowa
wokienkowyszukiwarkiinamonitorzepojawiłosięzbliżeniewąskiejgruntowejdrogi
biegnącejmiędzydwomazalesionymipagórkami.
Obokwidniałajejnazwa.DroganazywałasięLeśnyDukt.
–Noimasz,człowiekumałejwiary–powiedziałHunter.
–Aniechmnie.
Drogaciągnęłasięprzezniecałykilometr,apoobujejstronachniebyłonicopróczdrzew.
Dopieronasamymjejkrańcustałsamotnybudynek–domnakońcuLeśnegoDuktu.
Rozdział24
PodróżzlotniskadoMurphyzajęłaimdwadzieściapięćminut.Drogaprowadziłaprzez
pagórkowatąokolicę,wktórejniebyłonicopróczpólilasów,adojeżdżającdo
miasteczka,minęlikilkamałychgospodarstw.Wzagrodachsnułysięleniwiekoniei
krowy,apowietrzewypełniłaostrawońobornika,ależadneznichnienarzekało.Hunter
niepamiętałnawet,kiedyostatniobyłwokolicy,którąjakokiemsięgnąćwypełniazieleń
trawyidrzew.Obydwojemusieliprzyznać,żekrajobrazjesturzekający.
GdyTaylorskręciławLeśnyDukt,wyboistanawierzchniazmusiłajądojazdyw
ślimaczymtempie.
–Jezu,tukompletnienicniema–powiedziała,rozglądającsiędokoła.–Zauważyłeś,że
odprawiedwóchkilometrówniebyłożadnejlatarni?
Hunterpokiwałgłową.
–Całeszczęście,żedotarliśmytuzadniainiemusimybłądzićwciemnościach–ciągnęła
Taylor.–Nieulegawątpliwości,żeLucienFolterprzedkimśalboprzedczymśsię
ukrywał.Któżprzyzdrowychzmysłachzechciałbytumieszkać?
Starałasięomijaćwiększedziury,alechociażuważniemanewrowałaijechałabardzo
powoli,rzucałonimiokrutnie.
–Tojakjazdaprzezpoleminowe–dodała.–Producencisamochodówpowinnitutaj
przeprowadzaćtestyzawieszenia.
PodwóchminutachkołysanianawertepachdotarliwreszcienakoniecLeśnegoDuktu.
Jednopiętrowybudynekprzypominałdomranczera,alebyłznaczniemniejszy.Zprzodu
posesjiciągnąłsięniskidrewnianypłot,któryrozpaczliwiedomagałsięnaprawyi
malowania.Trawnikwyglądałnaniekoszonyodmiesięcy,azpęknięćwbetonowych
płytach,zktórychułożonościeżkęprowadzącąodfurtkidodrzwiwejściowych,wyrastały
kępychwastów.Nazardzewiałymmaszciepoprawejstroniedomuwisiałastarai
podziurawionaflagaStanówZjednoczonych.Budynekmiałkiedyśbiałeściany,aoknai
drzwibyłyjasnoniebieskie,alekolory
wypłowiałyifarbałuszczyłasiępłatami.Spadzistydachrównieżbyłwopłakanymstanie.
HunteriTaylorwysiedlizlincolna.Odzachoduwiałchłodnywiatr,któryniósłzapach
wilgotnejziemi,aponiebiesunęłyciemnechmury.
–Niemożnapowiedzieć,żespecjalniedbałotomiejsce–zauważyłaTaylor,zatrzaskując
drzwisamochodu.–Dowymarzonychlokatorównienależał.
Hunterprzyjrzałsiędrodzegruntowejprzedpłotem,aleniezauważyłżadnychśladów
opon.Naposesjiniebyłogarażu,więczacząłwypatrywaćmiejsca,wktórymmógłstać
samochód.Wiedział,żemieszkańcytakichdomówmająwzwyczajukorzystaćzawszez
tegosamegostanowiska.Regularneparkowaniemusiałopozostawićtrwałeślady,może
nawetplamyolejualbojakieśśmieci.Niczegotakiegoniewypatrzył.JeżeliLucienFolter
faktyczniemieszkałwtymdomu,najwyraźniejniekorzystałzsamochodu.
Hunterzajrzałrównieżdoskrzynkipocztowejprzyfurtce.Byłapusta.
Ponieważmówionomunieraz,żetoniejestjegośledztwo,zatrzymałsięnamoment,
puszczającTaylorprzodem,gdyruszyliwstronędomu.
Dwadrewnianestopnieprowadzącenaganekzaskrzypiałyostrzegawczopodstopami
jegotowarzyszki,więcpostanowiłjeprzestąpićistanąłodrazunapodeściezdesek.
Oknaznajdującesiępoobustronachdrzwifrontowychbyłyzamknięte,azaciągnięte
zasłonyniepozwalałyzajrzećdośrodka.Nieustępowałyrównieżprowadzącena
podwórkozadomemmasywnedrzwiwkamiennymmurze,którybyłdostatecznie
wysoki,byzniechęcićkażdego,ktochciałbygoprzeskoczyć.
–Spróbujmytego–zaproponowałaTaylor.
Kompletpodobnychdosiebiekluczyspiętychsolidnymmetalowymkółkiemwyglądał
jaknieodłącznyatrybutwoźnego.Byłoichwsumiesiedemnaście.
Taylorotworzyłamoskitieręiwybrałapierwszyklucz.Nawetniewszedłdozamka.
Drugi,trzeci,czwartyipiątyudałosięjejwłożyć,ale
żadenniedałsięprzekręcić.Spokojnieujęławpalcekolejny.
Wońmokrejziemiprzybrałanasileipowietrzezrobiłosięchłodniejsze,kiedyspadły
pierwszekropledeszczu.Taylorznieruchomiałanachwilę,zastanawiającsię,wilu
miejscachzacznieprzeciekaćdachganku,kiedyrozpadasięnadobre.
Następnedwakluczepodobniejakpierwszynieweszłynawetdozamka,zatoósmyz
koleidałsięwsunąćbeztruduigdyspróbowałagoobrócić,usłyszałastłumionyszczęk
odskakującychzapadek.
–Bingo–mruknęłapodnosem.–Ciekawe,cootwierająpozostałe.
Przekręciłaklamkęipchnęładrzwi,któreodziwootworzyłysiębeznajmniejszego
skrzypnięcia,jakgdybyzawiasyzostałyniedawnonaoliwione.
Zanimjeszczeprzestąpilipróg,uderzyłaichwnozdrzadochodzącazwnętrzaostrawoń
przypominającanaftalinę.NaHunterzeniezrobiłotowiększegowrażenia,aleTaylor
odruchowouniosłarękędotwarzy.
Naprawooddrzwiwymacałanaścianieprzełącznikizapaliłaświatło.Ichoczomukazał
sięmałyicałkowiciepustyprzedpokójobiałychścianach.Szybkoprzeszliprzezniegodo
kolejnegopomieszczenia–salonu.
TamrównieżTaylorznalazłaprzełącznikikiedynacisnęładźwigienkę,zaświeciłasię
wiszącapośrodkusufitupojedynczażarówka.Osłaniałjągrubykloszzczerwonychi
czarnychszybek,któryprzyćmiewałitakjużsłabeświatło,pogrążająccałypokójw
półmroku.
Salonnienależałdoprzestronnych,aleprawiecałkowiciepozbawionysprzętównie
sprawiałwrażeniaciasnoty.WońnaftalinybyłatamjeszczesilniejszaiTaylorwzdrygnęła
się,jakbyzbierałojąnawymioty.
–Nicciniejest?–zapytałHunter.
Agentkaniepewniepokręciłagłową.
–Nienawidzętegosmrodu.Skręcamnieodniegowżołądku.
Hunterdałjejchwilę,abydoszładosiebie,izacząłpowoliomiataćwzrokiem
pomieszczenie.Nicniewskazywałonato,abyktośzamieszkiwałtendom–żadnych
zdjęćaniobrazównaścianach,żadnychozdóbiśladówświadczącychocharakterze
lokatora.JakbyLucienukrywałsiętunawetprzedsamymsobą.
Zaotwartymidrzwiamipolewejmieściłasiępogrążonawciemnościkuchnia,anawprost
wejściadosalonuznajdowałsiękorytarzprowadzącywgłąbdomu.
–Chceszzajrzećdokuchni?–zapytałHunter.
–Niekoniecznie.Chcętylkoznaleźćtendziennikiwydostaćsięnaświeżepowietrze.
Żarówkawkorytarzuokazałasiętaksamosłabajaktawsalonie.
–Domyślamsię,żelubiłnastrojoweoświetlenie–zauważyłaTaylor.
Zobaczyliprzedsobączworodrzwi–dwojepolewej,jednepoprawejijednenakońcu
korytarza.Zwyjątkiemtychpoprawejwszystkiebyłyotwartenaoścież.Nawetprzytak
skąpymoświetleniuTayloriHunterzorientowalisię,żemieszcząsiętamdwiesypialniei
łazienka.Zatonasolidnychdrzwiachpoprawejstroniekorytarzawisiałasporych
rozmiarówkłódka.
JejwidokzaskoczyłHuntera,gdypochyliłsięnadniąiobejrzałjąuważnie.Byłto
pancerny,przeznaczonydlawojskaproduktfirmySargentandGreenleaf,
najprawdopodobniejodpornynawszelkiepróbysforsowaniawłączniezciekłymazotem.
Cokolwiekznajdowałosięzatymidrzwiami,Lucienwyraźnienieżyczyłsobie,aby
zaglądalitamnieproszenigoście.
–Tomusibyćwejściedopiwnicy–powiedziałaTayloriwjejrękupojawiłsiępęk
kluczy.–Iznówzaczynamyruletkę.
Gdyzaczęłapokoleisprawdzaćklucze,Hunterzajrzałdopierwszegopomieszczeniapo
lewejstroniekorytarza–dołazienki.Wciasnymwnętrzuościanachpokrytychbiałymi
kafelkamiunosiłsięwilgotnyodórstęchlizny.Niezauważyłtamniczego
nadzwyczajnego.Nagleusłyszałmetalowyszczękiwróciłnakorytarz.
–Udałosię.–Taylorrzuciłaotwartąkłódkęnapodłogęipchnęładrzwi.–Tymrazemza
dwunastympodejściem.
Gdypociągnęłazazwisającązsufitulinkę,jarzeniówkazamigotałaparęrazyizapłonęła
żółtawymświatłem,którewydobyłozmrokuprowadzącewdółbetonoweschody.
–Chcesziśćpierwszy?–zapytała,cofającsięokrok.
Hunterwzruszyłramionami.
–Jasne.
Schodzilipowoli,ostrożniestawiająckroki.Nadolekolejnedwiejarzeniówkioświetlały
pokójoprostejbetonowejpodłodzeisfatygowanychbiałychścianach.Byłmniejwięcej
takichsamychrozmiarówjaksalonnagórzeimiałtaksamoskąpywystrój.Podścianą
stałwysokidrewnianyregałwypełnionypobrzegiksiążkami,aśrodekpomieszczenia
zajmowałasofa.Nawprostniejnaniewysokiejszafcestałprzestarzałytelewizor
kineskopowy.Lewąstronęszafkizajmowałokilkaszufladimałalodówka.Ścianyzdobiło
kilkaoprawionychwramygrafik,awszystkopokrywałacienkawarstwakurzu.
–Tendziennikmusibyćtutaj–odezwałasięTaylor,wskazującgłowąnaregał.
Podeszłabliżejiszybkoprzebiegławzrokiempogrzbietachksiążek.Zauważyłakilka
tytułówzdziedzinypsychologii,inżynieriiimechaniki,książkikucharskie,kryminaływ
miękkichokładkachorazparępozycjipoświęconychmotywacjiizmaganiusięz
przeciwnościamilosu.Rządgrzbietównakońcujednejzpółekróżniłsięniecoodcałej
reszty–brakowałonanichtytułów.Niebyłytozwykłeksiążki,alenotatnikiwtwardych
oprawach,jakiemożnakupićwkażdymsklepiepapierniczym.
–Wyglądanato,żemamytuwięcejdzienników–powiedziała,sięgającdopółki.
NiedoczekawszysięodpowiedzizestronyHuntera,któryodpewnegoczasurozglądałsię
uważniepopokoju,chłonąckażdyszczegół,otworzyłapierwszyzbrzegunotatniki
zaczęłaprzerzucaćkartki.Zkażdąchwiląjejczołomarszczyłosięcorazbardziej.W
środkuniebyłożadnychzapisków,akażdązestronpokrywałyrysunkiiszkice.
–Robercie,podejdźtu.Musisztozobaczyć.
Hunterniereagował.
–Robercie,słyszyszmnie?–Taylorodwróciławreszciewzrokwjegostronę.
Hunterstałnieruchomonaśrodkupokojuiwpatrywałsięwścianę.Jegominawyrażała
emocje,którychniepotrafiłarozpoznać.
–Cosięstało?–zapytała,agdywciążmilczał,powiodławzrokiemwstronęjednejz
oprawionychgrafik,naktórąpatrzył.Podeszłabliżej,
mrużącoczyiminęłokilkasekund,zanimzorientowałasię,comaprzedsobą,awtedy
całejejciałonatychmiastpokryłagęsiaskórka.–OmójBoże–wyszeptała.–Czyto
jest…ludzkaskóra?
GdyHunterwkońcuzareagował,odpowiadającjejkiwnięciemgłowy,zrobiłakrokdo
tyłuijeszczerazrozejrzałasiępopokoju.
–JezuChryste…
Całkowiciezaschłojejwgardleiczuła,jakbydusiłyjąjakieśniewidzialneręce.
Naścianachwisiałopięćróżnejwielkościramek.Hunterzastygływbezruchunadalstał
zewzrokiemutkwionymwjednejznich.Jednaktonieodkrycie,żetenapozórniewinnie
wyglądającegrafikiokazałysięoprawionymipłatamiludzkiejskóry,wstrząsnęłonim
najbardziej.Sparaliżowałogoto,cozobaczyłnajednymztychmakabrycznychobrazków,
odktóregowciążniepotrafiłoderwaćwzroku.Byłtobardzooryginalnytatuaż.Pamiętał
godobrze,ponieważzostałwykonanywjegoobecności.Lucienteżprzytymbył.Tatuaż
przedstawiałczerwonąróżę,którejkolczastałodygaoplatakrwawiąceserce,sprawiając
wrażenie,jakbyjedusiła.
TatuażSusan.
CzęśćdrugaWłaściwytrop
Rozdział25
TymrazemLucienFolterjużczekałprzymetalowymstolikuwpokojuprzesłuchań,kiedy
HunteriTaylorweszlidośrodka.Taksamojakpoprzednionanadgarstkachikostkach
miałkajdanki,ałączącyjełańcuchbyłprzypiętydowystającegozpodłogipierścienia.
Tużzajegoplecamistalidwajuzbrojenistrażnicy,którzynawidokgościskłonilisięi
wyszlibezsłowa.
Luciensiedziałpochylonydoprzodu,opierającręcenametalowymblacie.Splótłpalce,a
jegokciukimiarowouderzałyosiebie,jakbywybijałypowolnyrytmjakiejśpiosenki,
którejniktpróczniegoniesłyszał.Siedziałzezwieszonągłowąizewzrokiemutkwionym
wewłasnychdłoniach.
Wchodząc,Taylorcelowopuściładrzwi,byzatrzasnęłysięzaniązgłośnymhukiem,
któryjednakzdawałsięniedotrzećdouszuwięźnia.Luciennawetsięniewzdrygnął,nie
uniósłgłowy,ajegokciukinadalsięporuszały.Sprawiałwrażenie,jakbyżyłwewłasnym
odrębnymświecie.
Hunterpodszedłdostolikaistanąłnaprzeciwkoprzyjaciela.Jegorozluźnioneręce
zwisaływzdłużtułowia.Nieodezwałsięanisłowem,tylkoczekał.
Taylorstałaprzydrzwiach,awjejoczachpłonąłgniew.WdrodzepowrotnejdoQuantico
obiecywałasobie,żezapanujenademocjami,żebędziesięzachowywaćprofesjonalnie,
pragmatycznieibezstronnie.AlekiedyznówzobaczyłaLuciena,którysiedziałprzednią
spokojnyiniewzruszony,krewzagotowałasięjejwżyłach.
–Tychorysukinsynu–wybuchławkońcu.–Iletaknaprawdęichzamordowałeś?
Luciennieodrywałwzrokuodswoichkciukówwybijającychrytmmelodii,która
rozbrzmiewaławjegogłowie.
–Obdarłeśjewszystkiezeskóry?–zapytałaTaylor,aleniedoczekałasięodpowiedzi.–Z
każdejswojejofiaryzrobiłeśsobietakietrofeum?
Więzieńnadalmilczał,aletymrazemprzestałwybijaćrytmkciukami,powoliuniósł
głowęispojrzałHunterowiwoczy.Obajnie
odzywalisięprzezdłuższąchwilę,tylkoprzypatrywalisięsobienawzajemjakdwaj
zupełnieobcyludzie,którzymająstoczyćwalkę.Hunterodrazuzauważył,żepostawa
jegoprzyjacielazmieniłasięcałkowicieodpoprzedniegoprzesłuchania.Potamtym
wrażliwymLucienie,którysiębał,bospotkałagowielkaniesprawiedliwość,iktóry
błagałgoopomoc,niebyłoaniśladu.Siedzącyprzednimiczłowieksprawiałwrażenie
silniejszego,bardziejpewnegosiebieinieustraszonego.Nawetjegotwarzwyglądałana
bardziejzahartowaną–byłatotwarzwojownika,któryniecofniesięprzedżadną
konfrontacjąijestgotowynawszystko,coprzyniesielos.Zmieniłsięrównieżwyrazjego
brązowychoczu–stałysięterazzimneipozbawionewszelkichemocji.Byłotopuste
spojrzenie,któreHunterwidziałjużkilkarazy,alenigdywoczachLuciena.Spojrzenie
psychopaty.
Więzieńwestchnął.
–Ztwojejminywnioskuję,żerozpoznałeśtatuażwjednejzramekwiszącychnaścianie
mojegodomu.
DopieroterazHunteruświadomiłsobie,czemutaknaprawdęLucienwspomniał
poprzedniooSusanijejtatuażu.Niepróbowałskierowaćrozmowynabardziejneutralne
tory,abyuciecodprzykregotematu,dopókiniezapanujenadnerwami,alechciałmieć
absolutnąpewność,żeHunterprzypomnisobietamtenepizodzprzeszłości,zanim
pojedziedojegodomu.
–Tojakdotądmojaulubionapamiątka.Wieszdlaczego,Robercie?–zapytałLucieninie
doczekawszysięodpowiedzi,obdarzyłprzyjacielaradosnymuśmiechem,jakgdyby
powróciłyjakieśmiłewspomnienia.–Susanbyłapierwsza.
–Tychorysukinsynu–powtórzyłaTaylorizrobiłakilkakrokówdoprzodu,jakbychciała
rzucićsięnawięźnia,alewostatniejchwilirozsądekwziąłgóręizatrzymałasięobok
metalowegostolika.
Lucienpowoliprzeniósłnaniąlodowatespojrzenieswoichoczu.
–Powtarzaszsię,agentkoTaylor.Jużraznazwałaśmniechorymsukinsynem–powiedział
beznamiętnymtonemizwilżyłjęzykiemwargi.–Możeijestemkimśtakim,ale
przeklinaniecinieprzystoi.Wyzwiskasądlasłabych.Dlaludzi,którymbrakuje
inteligencji,byspieraćsięnapoziomie.Aczytobiebrakujeinteligencji,agentko
Taylor?Bojeżelitak,toniemaszczegoszukaćwFBI.
Taylorwzięłagłębokioddech,żebysięopanować.Choćjejoczywciążrzucałygromy,
zdawałasobiesprawę,żeLucienpróbujetylkojąsprowokować.
–Rozumiem,żenadaljesteśtrochęwstrząśniętatym,coodkryliściewmoimdomu,więc
puszczającinerwy–ciągnąłLucien.–Tozrozumiałe,choćzałożęsię,żetenmały
wybuchniejestczymś,czegonależysięspodziewaćpowyższejrangąagentceFBI,
prawda?Samajesteśtymzaskoczona,boobiecywałaśsobie,żebędziesznadsobą
panowaćizachowaszprofesjonalnyspokój.Alekontrolowaniewłasnychemocjitobardzo
trudnasprawa,bonawetjeślimaszjaknajlepszeintencje,wystarczyniewiele,by
wszystkozaczęłowtobiewrzeć.Trzebadługoćwiczyć,żebysiętegonauczyć.Alejestem
pewien,żekiedyśitobiesięuda.
Taylorwalczyłazesobą,żebyzachowaćspokój.Byłodlaniejoczywiste,żeLucienliczy
nakolejnąburzliwąreakcjęzjejstrony,aletymrazemniedałasięsprowokować.
–Ileichbyło?–zapytałHunterspokojnymtonem,przerywającwkońcumilczenie.–
Powiedziałeś,żeSusanbyłapierwsza.Ileofiarzamordowałeśponiej?
Więzieńodchyliłsięnaoparciekrzesła,anajegotwarzypojawiłsięuśmiech,który
sprawiałwrażeniewystudiowanego.
–Dobrepytanie,Robercie.Aletaknaprawdęniemampojęcia.Dosyćszybkostraciłem
rachubę.Alewszystkozanotowałem.Tak,naprawdęprowadziłemdziennik,awłaściwie
kilka,gdziewszystkoopisałem.Miejsca,wktórychbyłem,osoby,którespotkałem,
metody,którymisięposługiwałem…
–Gdziesątedzienniki?–zapytałaTaylor.
Lucienzaśmiałsięiporuszyłrękami,ałańcuchpołączonyzokowamizagrzechotałna
metalowymblacie.
–Cierpliwości.Nieznasztakiegopowiedzenia:„Cierpliwośćjestkluczemdosukcesu”?
ChociażjegosłowabyłyskierowanedoTaylor,całąuwagęLucienskupiałnaHunterze.
–Wiem,żewwaszychgłowachkotłująsięteraztysiącepytańiza
wszelkącenęchceciewyjaśnić,dlaczegoijaktosięstało…ioczywiścieustalić
tożsamośćofiar,boprzecieżjesteścieglinami.–Lucienkilkakrotniepokręciłgłową,jakby
chciałrozluźnićnapiętykark.–Tomożetrochępotrwać,aleuwierz,Robercie,że
naprawdęmizależy,żebyściewszystkowyjaśnili.Tojestprawdziwypowód,dlaktórego
ciętuwezwałem.
PatrzącnadramieniemHuntera,więzieńwbiłwzrokwlustroweneckie.Terazniezwracał
sięjużdożadnejzobecnychwpokojuprzesłuchańosób.Zdawałsobiesprawę,żepo
makabrycznymodkryciudokonanymwKaroliniePółnocnejwsąsiedniejdyżurce
najprawdopodobniejsiedzijakiśwyższyrangąagent,jakaśszychazFBIoszerokim
zakresieuprawnień.
–Wiem,żetyteżchceszpoznaćmojemotywyimetody–powiedziałlodowatymgłosem,
patrzącnawłasneodbicie.–BądźcobądźtrafiłemdosłynnejSekcjiBadań
Behawioralnych.Potojesteście,żebybadaćmózgitakichludzijakja.Auwierzmi,nigdy
dotądnienatrafiliścienakogośtakiego.
Lucienwpatrywałsięuporczywiewszybęiniemalczułnarastającepodrugiejstronie
napięcie.
–Cowięcej,musiciezidentyfikowaćofiary–dodał.–Tojestwaszobowiązek.Ale
zapewniamwas,żenigdyniezdołacietegozrobićbezmojejpomocy.
Hunterzauważył,żeTaylornerwowoprzestępujeznoginanogę.
–Alemamteżdlawasdobrąwiadomość,mianowiciejestemskłonnywampomóc,jednak
wyłącznienamoichwarunkach–ciągnąłLucien,ajegogłoszacząłprzybieraćjeszcze
poważniejszyton.–BędęrozmawiałtylkozRobertem,znikimwięcej.Wiem,żeonnie
jestjednymzwas,alezdajęsobierównieżsprawę,żetomożesięzmienić.–Przerwałna
chwilęipowiódłwzrokiemdokoła.–Przesłuchanianiebędąsięjużodbywaćwtym
pokoju.Nieczujęsiętuswobodniei…–uniósłskuteręcetak,byłańcuchzadzwoniło
metalowyblat–absolutnieniepodobamisiętożelastwo.Wprawiamniewbardzozły
nastrój,atoniesłużyanimnie,aniwam.Chciałbymrównieżmócchodzić,kiedymówię,
botopomagamizebraćmyśli.ZatemodtejporyRobertzacznieodwiedzaćmniewmojej
celi.Tambędziemyrozmawiać.Agentka
Taylormożesięprzysłuchiwać,jeślimaochotę.Polubiłemją,alebędziemusiałasię
nauczyćpanowanianadsobą.
–Niebędziesznamdyktowałwarunków–wtrąciłaTaylor,starającsięmówić
najspokojniej,jakumiała.
–Aiowszem.Założęsię,żeladachwilazespółagentówzacznieprzetrząsaćmójdomw
Murphycentymetrpocentymetrze.Jeżelichoćtrochęznająsięnarzeczy,powinniznaleźć
to,cowyjużwidzieliście…–LucienzawiesiłgłosiznówspojrzałHunterowiwoczy.–
Cóż…atodopieropoczątek.
Rozdział26
Luciensięniemylił–ośmioosobowaekipadoświadczonychspecjalistówzFBIjuż
dotarładoMurphy,abydokładnieprzeszukaćjegodom.
DowodziłnimiagentspecjalnyStefanoLopez.Zespółzostałpowołanyprzedośmiulaty
przezsamegoAdrianaKennedy’ego,któryniemiałzbytniegozaufaniadotechników
kryminalistycznych.Odkilkulatwiększośćekspertyzzlecanoprywatnymfirmom.
Pracującywnichspecjaliści,jeśliwogólemożnaichtaknazwać,którzygarnęlisiędotej
branżypodwpływemcorazwiększejliczbyserialikryminalnychemitowanychprzez
różnestacjetelewizyjnewciąguostatniejdekady,uważalisięzagwiazdyizachowywali
stosowniedotychwyobrażeń.
EkipautworzonaprzezKennedy’egoprzeszłagruntowneszkoleniewzakresie
zabezpieczaniaianalizydowodów,akażdyzjejczłonkówmiałdyplomzchemii,biologii
alboukończyłobatekierunki.Trzechagentów,wtymLopez,szefzespołu,przed
wstąpieniemdoFBIstudiowałomedycynę.Wszyscyposiadaliwysokiekwalifikacje,a
zaawansowanysprzętlaboratoryjny,wktórybyliwyposażeni,pozwalałimna
przeprowadzeniewielupodstawowychtestówwterenie.
Abyusprawnićakcję,agentLopezpodzieliłswoichludzinadwuosobowezespoły,z
którychkażdymiałsięzająćinnączęściądomu:zespółA–agenciSuareziFarley–
obejrzałdokładniewszystko,coznajdowałosięwsalonieiwkuchni;zespółB–agenci
ReynaiGoldstein–przeszukiwałdwiesypialnieimałąłazienkę:zespółC–agenciLopez
iFuller–zszedłdopiwnicy,azespółD–agenciVillegasiCarver–zostałnazewnątrz,
abysprawdzićterenwokółdomu.
AgencizzespołuCwykonalijużdokumentacjęfotograficznąpiwnicywjejpierwotnym
stanieiwłaśnieselekcjonowaliwszystkiezabezpieczoneprzedmioty,któretrafiłydo
foliowychtorebekopatrzonychetykietami.Zaczęliodoprawionychkawałkówludzkiej
skóry.
Jużkiedyostrożniezdjęlipierwsząramkęześciany,zorientowalisię,żezostałaona,
podobniejakpozostałe,wykonanaprostymale
zmyślnymdomowymsposobem.Najpierwwszystkiepłatyskórynasączyliroztworem
formaliny,anastępnierozprostowalijeiułożylinapłytkachzpleksiglasuogrubości
okołodwóchmilimetrów.Potemkażdyzpłatównakryliidentycznąpłytką,tworząccośw
rodzajupreparatówmikroskopowych,któreopakowalihermetyczniespecjalnąfolią,aby
obniżyćdominimumprawdopodobieństwouszkodzeniazawartości.
–Natejgównowidać–mruknąłLopez,którywłaśnieskończyłopylaćostatniązramekw
poszukiwaniuodciskówpalców.Niebyłożadnych.
Lopezbyłszczupłymiwysokimmężczyznąokrótkoprzyciętychkręconychwłosach,
przenikliwychbrązowychoczachihaczykowatymnosie,któremuzawdzięczałprzezwisko
Sokół.
–Noniepieprz–odezwałsięFuller,zajętyopisywaniemzapieczętowanychdowodów.–
Widzieliśmyjużsporotakichtrofeówprzeztelata,samwiesz,trafiałysięnawetwiększe
kawałki,aletoprzekraczawszelkiegranice.Facetniezadowalałsięodcięciempalcaczy
ucha,aleskórowałswojeofiary,przynajmniejczęściowoimożenawetjeszczezażycia.
Wedługmnienależydokategorii,zjakądotądniemiałemdoczynienia.
–Acotozakategoria?
–Zboczonyświr,poziommistrzowski.Ktośosporychumiejętnościachibardzocierpliwy.
Sokółpokiwałgłowąirozejrzałsięwokół.
–Tak,topopapranasprawa,alenajbardziejintrygujemnietenpokój.
Fullerpowiódłwzrokiemzajegospojrzeniem.
–Comasznamyśli?
–Ilewidziałeśtakichmiejsc,wktórychseryjnitrzymająswojetrofea?
–Niewiem.–Agentskrzywiłsięiwzruszyłramionami.–Napewnowystarczającodużo.
–Odczasupowstaniatejekipytrzydzieścidziewięć–uściśliłLopez.–Alekażdyznas
widziałsetkizdjęćzrobionychwtakichmiejscachiwiesz,żewszystkiewyglądają
podobnie.Tocuchnące,lepkieodbruduiciemneklitki,zazwyczajniewiększeod
spiżarni,albo
szopynanarzędzia,gdziesprawcaprzechowujeto,coodcinaswoimofiarom.Miejsca,
gdzieprzychodzizrobićsobiedobrzealbofantazjować,czyteżwjakiśinnysposób
przeżywaćnanowoswojezbrodnie.Widziałeśje.Każdeznichprzypominałojakiś
ponurylochżywcemwyjętyzhorroru.–Lopezprzerwał,uniósłdłoniewlateksowych
rękawiczkachijeszczerazpowiódłwzrokiemdokoła.–Aspójrznatomiejsce.Wygląda
jaknajzwyklejszypokój,tylkotrochęzakurzony–powiedziałinapotwierdzenieswoich
słówprzejechałdwomapalcamiwzdłuższuflad.
–Nodobra,doczegozmierzasz?
–Dotego,żeniesądzę,abyfacetprzychodziłtutajożywiaćwspomnieniaswoich
morderstwalboczasuspędzonegozofiarami.Myślę,żeoglądałtutajtelewizję,piłpiwoi
czytałksiążkijakprzeciętnyobywatel.Ztątylkoróżnicą,żerobiłtowszystkowśród
oprawionychwramkikawałkówskóryswoichofiar.
Sokółobszedłcałydom,zanimprzydzieliłswoimludziomposzczególnezadania.
Wiedział,żepozastarymkineskopowymodbiornikiemstojącymwpiwnicyniematam
innegotelewizora.Wiedziałrównież,żewmałejlodówcewbudowanejwroguszafki
znajdujesiętylkokilkabutelekpiwa.
Fullerwychwyciłwgłosieszefajakiśniepokojącyton.
–Noijakiztegowniosek?–zapytał.
Lopezpodszedłdoregałuzksiążkamiiprzyjrzałsiękilkutytułom.
–Taki,żeniesądzę,abytobyłyjegotrofea–odparłiwskazałpięćleżącychnapodłodze
zapakowanychwfolięramek.–Totylkodekoracja.Jeślitenfacetmagdzieśwystawkę
swoichpamiątek,tonapewnonietutaj.Atooznacza,żemusimybraćsiędoroboty,bo
jeżeliistniejetakiemiejsce,tojeszczegonieznaleźliśmy.
Rozdział27
NagórzeagencizzespołuB–MiguelReynaiEricGoldstein–właśniekończyli
przeszukiwaćmałąłazienkęipierwszązsypialni.Wobupomieszczeniachudałoimsię
zabezpieczyćkilkaodciskówpalców,aleGoldstein,którybyłwzespoleekspertemod
daktyloskopii,nawetbezdokładniejszejanalizyzauważył,żeukładliniiwydajesię
identyczny,czyliżewszystkienależądotejsamejosoby.Pomiarodciskukciuka
wskazywałnato,żeśladynajprawdopodobniejzostawiłmężczyzna.
Wodpływieprysznicaznaleźlikilkawłosów,wszystkiekrótkieiwciemnobrązowym
kolorze.Oględzinywświetleultrafioletowymnieujawniłyżadnychśladówspermyani
krwi,nawetnaumywalce,gdziektośmógłsięzaciąćprzygoleniu.Kilkaplam,
mniejszychiwiększych,znaleźlinapodłodzewokółmuszliklozetowejinasamejmuszli,
aletegomożnabyłosięspodziewać.MoczoświetlonylampąUVmasilnewłaściwości
fluorescencyjne.
Dlapewnościwtakisamsposóbobejrzeliściany.Częstosprawcychcącukryćrozbryzgi
krwi,zasłaniająjenowąwarstwąfarbyichociażtakiezamalowaneśladyniesąwidoczne
gołymokiem,silnepromienieultrafioletowenadalpozwalająjeujawnić.
Naścianiekorytarzaznaleźlikilkarozrzuconychplamek,jednakżadnaznichniebyła
ukrytapodfarbą.ReynaiGoldsteinpobralipróbki,alemieliwątpliwości,czyjesttokrew.
Przedwejściemdodrugiej,większejsypialnimieszczącejsięnakońcukorytarza,stanęli
wdrzwiach,abynajpierwogarnąćwzrokiemcałepomieszczenie.Wnętrzemiałoskąpyi
tandetnywystrójjakumeblowanytanimkosztempokójwakademiku.Stojącepodścianą
dwuosobowełóżkowyglądałojakkupionewsklepieArmiiZbawienia,podobniejak
narzutawczarno-szarewzoryiposzewkinapoduszki.Pojegoprawejstroniestała
drewnianaszafka,naniejlampkanocna,amiejscepodprzeciwległąścianązajmowała
staradwudrzwiowaszafanaubrania.Resztyumeblowaniadopełniałamałabiblioteczka
zastawionaksiążkami.
–Przynajmniejtoniepowinnonamzająćwieleczasu–powiedziałReyna,zakładając
nowąparęlateksowychrękawiczek.
–Całeszczęście–odparłGoldstein.Chociażnosiłmaskęprzeciwpyłową,odostrejwoni
naftalinywierciłogownosie.
PodobniejakwpoprzednichpomieszczeniachzaczęliodtestuUV,alegdytylkowłączyli
lampę,narzutanałóżkuzaczęłaświecićjakświątecznachoinka.
–Cóż,nicdziwnego–rzekłGoldstein.–Tapościelwygląda,jakbynigdyniebyłaprana.
Choćszeregpłynówustrojowych–sperma,krew,wydzielinapochwowa,mocz,ślinaipot
–świeciwpromieniachultrafioletowych,sameoględzinyzichużyciemniewystarczają,
abyokreślićpochodzenieplam.Koniecznesądodatkowetesty.Pozatympodobne
właściwościfluorescencyjnemająróżnesubstancjeniezwiązanezludzkimciałem,jak
sokiowocówcytrusowychalbopastadozębów.
–Spakujmywszystkieteposzwyinarzutę–dodałagent.–Laboratoriumsiętymzajmie.
Reynaszybkościągnąłzłóżkacałąpościeliwłożyłposzczególneelementydoworków
foliowychnadowodyrzeczowe.Nabiałymmateracupodspodemniebyłowidocznych
śladówkrwi,aleitakoświetliligolampąUV.Nanimrównieżzauważylikilkarozsianych
plamek.Niewyglądałyalarmująco,mimotokażdąznichoznaczyliipobralipróbki.
Gdyskończyli,Goldsteinpodszedłdobiblioteczkiizacząłostrożniezdejmowaćzniej
książki,tymczasemReynazająłsięopylaniemramyłóżka,naktórejszukałodcisków
palców.Wpewnymmomenciespostrzegłcośosobliwego–długipłatgrubejbiałej
tkaniny,któryzostałprzyszytyzbokumateraca,zlewającsięznimtakdobrze,żebył
prawieniezauważalny.Agentoderwałgopowoliipodspodemzobaczyłpodłużne
nacięcie.
–Podejdźtu–zwróciłsiędokolegi,przywołującgogestemdłoni.–Musiszcoś
zobaczyć.
Goldsteinodłożyłksiążkę,którąwłaśnieprzeglądał,ipodszedłdołóżka.
–Jakmyślisz,cotomożebyć?–zapytałReyna.
–Jakaśskrytka.
–Nieinaczej.
Reynawsunąłpalcewszczelinęirozchyliłjejbokinajszerzej,jaksiędało,ajego
towarzyszpochyliłsięipoświeciłwgłąblatarką.Wśrodkuniczegoniebyłowidać.
–Jatosprawdzę–powiedziałGoldstein.
Odłożyłlatarkępoczympowoliwłożyłprawąrękęwnacięcieizacząłwymacywać
wnętrzemateraca,przesuwającdłońwprawoiwlewo.Niczegonieznalazł.Wcisnąłrękę
jeszczegłębiej,ażpołokiećiznówporuszyłniąnaboki.Wciążbezefektu.
–Możeto,cobyłowśrodku,jużstamtądznikło–zasugerowałReyna.
JednakGoldsteinjeszczeniezamierzałdawaćzawygraną.Pochyliłsię,bysięgnąć
jeszczegłębiej,icałajegorękaażporamięzniknęławewnętrzumateraca.Tymrazemnie
musiałmacaćdłoniąnaokoło,gdyżjegopalcenatrafiłynacośtwardego.Uniósłgłowęi
spojrzałznacząconakolegę.
–Maszcoś?–zapytałReyna,instynktownieprzechylającgłowę,byzajrzećdo
rozchylonejszczeliny.
–Zaczekaj.–Goldsteinrozczapierzyłpalce,abychwycićprzedmiotukrytywmateracu.
Cokolwiektobyło,miałokilkanaściecentymetrówgrubości.–Mamto.Jeszcze
chwileczkę–wysapałipociągnąłdosiebieznalezisko,alewyśliznęłomusięzdłoni.
Wsunąłdrugąrękęwszczelinęitymrazemudałomusięuzyskaćpewnychwyt.–To
chybajakaśskrzynka–powiedział,wyciągającpowoliukrytyprzedmiot.
Reynaprzyglądałmusięwmilczeniuipuściłbrzeginacięcia,któreprzytrzymywałcały
czas,gdyjegokolegawyjmowałjużnazewnątrzzawartośćmateraca.
–Noimamy.–Agentpołożyłnapodłodzedrewnianąskrzynkędługąnaokoło
siedemdziesiątcentymetrówiszerokąnapółmetra.
–Kasetanabroń–odezwałsięReyna,alebezwiększegoprzekonania.
Goldsteinodruchowozmarszczyłczoło,unoszącgęstebrwi.Skrzynkabyładostatecznie
duża,bypomieścićwśrodkupistolet
maszynowyjakmp5albouzi,ewentualniekilkasztukbronikrótkiej.
–Jesttylkojedensposób,bysięprzekonać,cotamjest–odparł.
Kasetaniemiałazamka,tylkodwiestaromodneklamerki.Goldsteinodpiąłjeiuniósł
wieko.
Wśrodkuniebyłobroni,mimotoobajagenciznieruchomielizszerokootwartymi
oczami.Wskrzynceznajdowałasięścianka,któradzieliłajejwnętrzenadwierówne
części.PokilkusekundachcałkowitegomilczeniaibezruchuGoldsteinsięgnąłwreszcie
podługopis,którymzacząłostrożnieprzesuwaćzawartośćobuprzegródek.
–Japierdolę–wyszeptałispojrzałnakolegę.–LepiejzawołajtuSokoła.
Rozdział28
OwpółdodrugiejwnocyHunteriTaylorzostaliwezwaninaspecjalnespotkanie
operacyjne,któreodbyłosięwdźwiękoszczelnejsalinadrugimpiętrzebudynkuSekcji
BadańBehawioralnych.Przydługimstolezczerwonegodębuzasiadłoczterechmężczyzn
itrzykobiety,aścianęwgłębipomieszczeniazasłoniłopuszczonyspodsufituwielkibiały
ekran.KiedytylkoHunterprzekroczyłpróg,odrazuwyczułciężkąipełnąniepokoju
atmosferę,którąpotęgowałonapięciemalującesięnatwarzachzebranych.Nakońcustołu
siedziałdyrektorAdrianKennedy.
–Usiądźznami–powiedział,niepodnoszącsięzmiejscaiwskazałnadwawolnekrzesła
oboksiebie,jednopoprawej,drugiepolewejstronie.
Hunterwybrałtopierwsze.
–Napoczątekpoznajmysięwszyscy–ciągnąłdyrektoripowiódłwzrokiemwzdłużstołu.
–Wiem,żekażdytutajdobrzeznarozprawęRobertaHuntera,aletylkonielicznimieli
okazjęspotkaćjejautora.–Zerknąłwstronęswojegogościa,apotemzacząłkolejno
wskazywaćskinieniemgłowysiedzącenaprzeciwniegoosoby.–JenniferHolden
nadzorujenaszsystemkomputerowyPROFILER,DeonDouglasiLeoHurstzajmująsię
naszymprogramemkryminalnejanalizyśledczej,VictoriaDavenportzFBIdziaław
ProgramieŚciganiaSprawcówBrutalnychPrzestępstw,doktorPatrickLambert,którego
poznałeśwcześniej,jestszefemnaszejsekcjipsychiatriisądowej,adoktorAdriana
Montoyajestjednymznaszychpatologówsądowych.
KażdezwymienionychwmilczącymgeściepowitaniakiwałogłowąHunterowi,który
odpowiadałimtymsamym.
–AagentkaspecjalnaCourtneyTaylorbędzieprowadzićtośledztwo.–Kennedy
zakończyłprezentację,spoglądającwstronęswojejpodwładnejizwróciłsiędoHuntera:
–PozwoliłemjużsobieskontaktowaćsięponownieztwoimszefemwLosAngeles,
Robercie.Jesteśnampotrzebnyprzytejsprawieiwiem,żechceszsięniązająć,ale
musimypostępowaćzgodniezprocedurami.Wniosekjużposzedłiobiestronygo
przyklepały,więcoficjalniejesteś„wypożyczony”donaszej
dyspozycji.–Kennedynakreśliłpalcamiwpowietrzuniewidocznycudzysłówipołożył
przedHunteremidentyfikatorFBIzjegozdjęciem.–Zatemdopókinierozwiążemytej
sprawy,możeszsięprzedstawiaćjakoagentspecjalny.
Hunterwzdrygnąłsięlekko,słysząctesłowa,inawetniespojrzałnależącyprzednim
dokument.
–Wybaczcie,żeściągnąłemwaswszystkichnatoniezaplanowanespotkanieotakpóźnej
porze,alebezwątpieniadzisiejszyrozwójwypadkówcałkowiciezmieniłzasadygry.–
Kennedyzwróciłsiędozebranych,poczymopadłnaoparciefotela,kładącnabrzuchu
splecionedłonie,ipopatrzyłnaTaylor,apotemnaHuntera.–DoktorLambertija
byliśmydzisiajwdyżurce,kiedyprzesłuchiwaliścieporazdrugiLucienaFoltera.
Hunterniebyłzaskoczony.Wiedział,żeTaylorzadzwoniładoswojegoszefazarazpo
tym,jakdokonalimakabrycznegoodkryciawMurphyikorzystajączesmartfona,wysłała
murównieżzdjęciaoprawionychwramkikawałkówludzkiejskóryikrótkifilm
nakręconywpiwnicydomuLuciena.Spodziewałsię,żeKennedyodłożynapóźniej
wszystko,comiałwplanachnaresztędnia,ijaknajszybciejwrócizWaszyngtonudo
Quantico.
–Każdazobecnychtuosóbobejrzałarównieżwcałościnagraniazobuprzesłuchań–
dodałdyrektoridałznakdoktorowiLambertowi.
–Przemiana,jakąpanFolterprzeszedłwciągukilkugodzindzielącychobaprzesłuchania
jestconajmniejzdumiewająca–zacząłlekkozakłopotanymtonempsychiatra.–Muszę
przyznać,żegdypodczaspierwszegoprzesłuchaniaopowiedziałtęhistorięouzależnieniu
odnarkotyków,byłemniemalskłonnymuuwierzyć.Zrobiłomisięgożal.Zacząłembrać
poduwagęewentualność,żepanFolterfaktyczniepadłofiarąpodstępnegoplanu,który
uknułjakiśsadystycznymordercaalbogrupamorderców.Żebyłtylkopionkiem,
chłopcemnaposyłkiwznaczniewiększymspisku.–Lambertprzejechałdłoniąpogłowie,
przeczesującrzadkiekępkisiwychwłosów,któresterczałyniesfornienawszystkiestrony.
–Przezlataswojejpraktykiwidziałembardzoniewieleosób,którepotrafiłytak
przekonującokłamać,awiększośćznichcierpiałanadysocjacyjnezaburzenietożsamości
–powiedziałiwbił
wzrokwHuntera.–Awiepan,żetutajniemamydoczynieniaztakimprzypadkiem.
Hunternieskomentowałtychsłów,alewiedział,żedoktorLambertmarację.Lucien
nigdynieprzejawiałabsolutnieżadnychoznakrozszczepieniaosobowości.Nigdynie
zdarzyłomusiętwierdzićaninawetsugerować,żejestkimśinnym.
Zaburzeniatakiesprawiają,żeczłowiekzmieniasięwkogośzupełnieinnego,gdydo
głosudochodzijegodrugieja.Doświadczacałkieminnychuczuć,inaczejprzeżywa
emocjeimacałkieminnewspomnienia,któreniemajążadnegozwiązkuzjego
poprzedniąosobowością.ZatemgdybyLuciencierpiałnatakiezaburzeniaigdyby
podczasdrugiegoprzesłuchaniajegotożsamośćbyłainnaniżpodczaspierwszego,nie
zdawałbysobienawetsprawyztego,żepierwszeprzesłuchaniesięodbyłoinie
pamiętałbyniczego,cowtedypowiedział.Niemiałbyrównieżpojęcia,żedopuściłsię
zbrodniwjednymzwcieleń,jakiewytworzyłjegomózg.Aleoczymśtakimniemogło
byćmowy.Luciendokładniepamiętałswojezachowaniepodczasobuprzesłuchań,jak
równieżsłowa,którewtedypadłyzjegoust.
–Potym,cowidziałem,niemamprawieżadnychwątpliwości,żewtrakciepierwszego
przesłuchaniapanFolterpoprostuwcieliłsięwdobrzeprzemyślanąrolę,którąpo
mistrzowskuodegrał–stwierdziłpsychiatra.–PrawdziweobliczeLucienaFoltera
mogliśmypoznaćpodczasdrugiegoprzesłuchania.Tozimnyipozbawionyemocji
psychopata,którycałkowiciepanujenadswoimiczynami.–Lambertnachwilęzawiesił
głos,jakgdybychciał,żebyjegosłowawybrzmiały.–Możliwe,żejegowpadkatodzieło
pechowegozbieguokoliczności,jakimbyłtenwypadekwWyoming,alepotem
świadomieskierowałdetektywaHunteraiagentkęTaylordoswojegodomuwKarolinie
Północnej,doskonalezdającsobiesprawę,żeznajdątamjegotrofea.Wiedziałteż,że
detektywHunterrozpoznatatuażnajednymzkawałkówskóry.Toświadczyowysokim
poziomieokrucieństwa,arogancjiipychy,atakżepoczuciuspełnieniaizadowoleniaz
tego,cozrobił.Tenczłowieknaprawdęlubikrzywdzićludzi…wsensiefizycznymi
emocjonalnym.
Rozdział29
OstatniezdaniewypowiedzianeprzezdoktoraLambertasprawiło,żeniemalwszyscy
zebraniporuszylisięniespokojnienakrzesłach.
Kennedyskorzystałzokazji,bydaćwzrokiemsygnałkolejnemuekspertowi,doktor
AdrianieMontoi.
–AnalizaDNAmożezająćkilkadni–zaczęłaMontoya,pochylającsiędoprzodui
opierającłokcienablacie.Miałakrótkieciemnewłosy,pełneustaiprzenikliwebrązowe
oczy,anajejszyitużpodlewymuchemwidniałmałytatuażprzedstawiającyrozdarte
serce.–Jeszczedziśpowinniśmydostaćwynikitestupigmentacjiskóryianalizy
naskórka.Możesięokazać,żekażdyztychwycinkówpochodziodinnejosoby.Jeżelitak
faktyczniejest,tojakdotądodkryliśmysiedemofiar,awięcLucienFolterjestbardzo
wydajnymseryjnymmordercą.AjeszczetydzieńtemuFBIniemiałopojęciaojego
istnieniu.MuszęprzyznaćracjędoktorowiLambertowi,żejegobrutalnośćiokrucieństwo
sązdumiewające.Dwieofiarypozbawiłgłów,któreznalezionowbagażniku,pozostałych
pięćobdarłzeskóry.–Montoyanieznaczniepokręciłagłową,jakgdybyrozważałaróżne
ewentualności.–Asampowiedział,żetodopieropoczątek.
Hunterzauważył,żesłyszącjejostatniezdanie,Kennedywyprężyłsięnaułamek
sekundy.
ProfilerLeoHurst,zwalistyiposępnyczterdziestokilkulatek,przewróciłstronęwpliku
dokumentów,któryspoczywałprzednimnablacie.Byłtozapisobuprzesłuchań.
–Facetznaregułygry–zaczął.–Wie,żeFBInieulegnieżądaniompsychopaty.Bez
względunasytuacjętomystawiamywarunki…zawsze.Problemwtym,żeudałomusię
przechylićszalęnawłasnąkorzyśćiniewielemożemynatozaradzić.Zdajesobiesprawę,
żebędziemymusielitańczyć,jaknamzagra,bowłaśniezmieniłsiępriorytetśledztwa.
Teraznajważniejszeniejestaresztowaniesprawcy,aleidentyfikacjaofiar.
Zebranizaczęlimusięprzyglądaćzcorazwiększąuwagą.
–Nodobra,przyjmijmynachwilę,żeblefował,mówiącotym
początku–ciągnąłHurst.–Załóżmy,żenaszeodkryciaskończąsięnatychsiedmiu
ofiarach.Aprzecieżistniejeprawdopodobieństwo,żezdołamyzidentyfikowaćje
wszystkiebezjegopomocynapodstawietestówDNA,oileichdanezostały
wprowadzonedokrajowejbazyosóbzaginionych.Alenawetjeżelinamsięudaustalić
ichtożsamośćbezjegopomocy,będziemymusielizmierzyćsięzdrugimproblemem.
–Odnaleźćciała–wtrąciłKennedyijegowzroknakrótkąchwilęnapotkałspojrzenie
Huntera.
–Nowłaśnie–odezwałsięDeonDouglas,partnerHursta,ciemnoskóryczterdziestolatek
zogolonągłowąizadbanąhiszpańskąbródką.–Ichrodzinybędąsiędomagaćzamknięcia
sprawyiwydaniaciałalbojakichkolwiekszczątków,żebyzapewnićimgodnypochówek,
atencałyFolterdoskonalewie,żetylkowspółpracującznim,mamyszansętrafićtam,
gdziejeukrył.
Hunterznówzauważył,żeKennedyjestspiętybardziejodpozostałych,cowydałomusię
niezwykłe.Odkądsięgałpamięcią,AdrianKennedypracowałwNarodowymCentrum
AnalizPrzestępstwzUżyciemPrzemocyiwSekcjiBadańBehawioralnychFBIiniedał
siętakłatwowytrącićzrównowagi,nawetjeżelimiałdoczynieniazbardzobrutalnymi
alboniecodziennymizbrodniami.Hunterprzeczuwał,żetutajmożechodzićocośinnego,
żeKennedycośprzednimizataiłalboprzynajmniejnarazieotymniepowiedział.
–Mógłblefować,mówiąc,żetodopieropoczątek–zabrałagłosJenniferHoldeni
spojrzałanaHursta.–Ijaktoująłeś,znaregułygry.Wie,żemówiąccośtakiego,zyskuje
przewagę.Możepowinniśmygopoddaćbadaniuwykrywaczemkłamstw?
Hunterpokręciłgłową.
–Nawetjeślikłamie,badanienicniewykaże.
–Mógłbyzmylićwykrywaczkłamstw?–zapytałalekkozdziwionaJenniferHolden.
–Owszem–odparłHunterzcałkowitymprzekonaniem.–Widziałemjuż,jaktorobiłdla
zabawydwadzieściapięćlattemuidomyślamsię,żenabrałjeszczewiększejwprawy.
Kilkorozebranychwymieniłozesobązdumionespojrzenia.
–Wszyscywidzieliścienagraniezpierwszegoprzesłuchania–
kontynuowałdetektyw.–Nawetprogramdoanalizywyrazutwarzy,któryzostałużyty,
niewykryłżadnychznaczącychzmian.Wyglądanato,żejegoorganizmprawiewcalenie
reagujenakłamstwo.Jegooddechiwielkośćźrenicprzezcałyczasbyłytakiesame.Tona
pewnoefektćwiczeńijeszczesięprzekonamy,żepotliwośćizabarwienieskóryteżsię
niezmienią.Prawdopodobnieliczysięztym,żeużyjemywykrywaczakłamstw,aletonie
robinanimwrażenia.
DoktorLambertprzyznałmurację,kiwającgłową.
–Żebytakrozwlekłeizawiłekłamstwabrzmiałyprzekonująco,potrzebanieladatalentui
odpowiedniegotypuosobowości.Towymagakreatywności,inteligencji,doskonałej
pamięci,awwiększościprzypadkówzdolnościimprowizacji.Amówiętylkoo
normalnychokolicznościach.Jeśliktośmusitorobićprzedprzedstawicielemwładzy,
policjantemalboagentemfederalnym,zdającsobiesprawę,żeodtegozależyjego
wolność,wszystkietecechynabierajądużowiększegoznaczenia.Wnioskującztego,jaki
Folterbyłwiarygodny,niezdziwiłbymsię,gdybywykrywaczkłamstwnicniedał.
–Czytwoimzdaniemkłamie,mówiąc,żetodopieropoczątek?–zapytałaTaylor.
–Niesądzę,aleniemaznaczenia,cootymmyśliktokolwiekznas.JakpowiedziałLeo,
onznaregułygry.Wie,żepotym,cozobaczyliśmy,niestaćnasnawątpliwości.Wtej
chwilitoonrozdajekarty.
Niktsięnieodezwał,bonikttaknaprawdęniewiedział,copowiedzieć.Korzystającz
chwilimilczenia,Hunterzwróciłsiędoczłowiekasiedzącegonakońcustołu.
–Jakidzieprzeszukaniedomu,Adrianie?–zapytał.–Jakieśnoweodkrycia?
Kennedyspojrzałnadetektywa,jakgdybytenczytałwjegomyślach.
–Nocóż–odezwałsiępodługiejchwilinamysłu.–Jestpewienkonkretnypowód,dla
któregosiętuzebraliśmy.EkipatechnikówznalazłacośwsypialniLucienaFoltera.Było
toukrytewjegomateracu.
Napięciewśródzebranychmomentalniewzrosło.Wszyscyczekaliwmilczeniu.
–Aoto,coznaleźli.
Kennedynacisnąłguziknamałympanelusterowaniaumieszczonymwblaciestołuina
białymekraniewgłębisalipojawiłosięzdjęciezamkniętejdrewnianejskrzynki,którą
GoldsteiniReynawydobylizmateraca.
–Wyglądajakkasetanabroń–zauważyłDeonDouglas.–Wystarczającoduża,żeby
pomieścićpistoletmaszynowyalborozłożonykarabinsnajperski.Dałosięjąotworzyć?
Kennedypokiwałgłową.
–Niestetyto,cobyłowśrodku,nieprzypominałobroni.
–Awięccotobyło?–zapytałaTaylor.
SpojrzenieKennedy’egopowędrowałonadstołeminamomentzatrzymałosięna
Hunterze.
–To–odparłdyrektoriznównacisnąłguzik.
Rozdział30
Chociażświatłabyłyzgaszoneiwcelipanowałacałkowitaciemność,LucienFolternie
spał.Leżałzotwartymioczamiiwpatrywałsięwsufit,jakgdybyrozgrywałasięnanim
akcjajakiegośfascynującegofilmu.Aletymrazemniezatracałsięwmedytacyjnym
transie.Czasnamedytacjeminąłjużnadobre.Terazstarałsiętylkouporządkowaćmyśli,
ułożyćwodpowiedniejkolejnościwszystko,cozamierzałzrobić.
Krokpokrokunaprzód–myślał.–Działajstopniowo,Lucienie.
Ajakdotądwszystkowskazywałonato,żepierwszykrokudałmusięznakomicie.
Lucienoddałbywszystko,żebyzobaczyć,jakąminęmiałHunter,gdywszedłdopiwnicy
jegodomuwMurphyiwkońcudotarłodoniego,żenaścianachniewiszązwykłe
obrazki.Oddałbywszystko,żebyzobaczyćminęHuntera,gdyrozpoznałtatuażSusan.
Tak,tenwidokbyłwartfortunę.
Poczuł,jakjegokrewzaczynasięrozgrzewać,kiedyprzypomniałsobietamtąostatnią
noc,którąspędziłzSusan.Wciążpamiętałsłodkizapachjejperfum,miękkośćjej
włosów,gładkośćjejskóry.Przezchwilęobracałwmyślachtewspomnienia,zanim
odepchnąłjeodsiebie.
Zacząłsięzastanawiać,ileczasubędziepotrzebowaćekipaFBI,żebyznaleźćkasetkę,
którąukryłwswojejsypialni.
Jeżelichoćtrochęznająsięnarzeczy,niepowinnotodługotrwać.
Kiedyinstynktowniedokonałwmyślachprzegląduzawartościkasetki,ogarnęłogo
podniecenie,ajegoustawykrzywiłuśmiechzadowolenia.Przypominałsobiepokolei
każdąrzecz,jakależaławśrodku.Aletadrewnianaskrzynkaorazjejzawartośćbyły
niczymwporównaniuztym,comiałodopieronastąpić.Szykowałdlanichwszystkich
wielkąniespodziankę.UśmiechspełzłztwarzyLuciena,ajegopowiekiwreszcieopadły.
Krokpokroku.Działajstopniowo,Lucienie.
Rozdział31
Kolejnezdjęcie,jakiepojawiłosięnaekranie,przedstawiałotęsamąkasetkę,aletym
razemzotwartymwiekiem.Widaćbyłowyraźniebiegnącąprzezśrodekprzegródkę,która
dzieliławnętrzenadwieczęści.JaknakomendęwszyscyopróczKennedy’egowyciągnęli
szyjewkierunkuekranu,wytężającwzrok.Połowękasetkipoprawejstroniewypełniało
coś,conapierwszyrzutokaprzypominałokotłowaninęróżnokolorowychskrawków
materiału.Polewejstronieleżałyróżneelementydamskiejbiżuterii.Wsalipanowała
cisza,którąrozpraszałotylkocicheszuranieprzesuwanychpopodłodzekrzeseł.Wszyscy
przypatrywalisięfotografii,wskupieniumrużącoczy.
–Czytojestbieliznatychkobiet?–CourtneyTaylorprzerwaławkońcumilczenie,
pokazującnaprawąstronękasetki.
–Zarazwszystkowamwyjaśnię–odparłdyrektor,ajegopalecznówpowędrowałw
stronęprzyciskunapanelusterowania.
Naekraniepojawiłsiękolejnyslajd,któryprzedstawiałcałązawartośćkasetkirozłożoną
starannienabiałejpowierzchni.Taylormiałarację.Poprawejstronieprzegrody
znajdowałasiędamskabielizna,akonkretniemajtki.Różniłysięmiędzysobąkolorem,
rozmiaremifasonem,aterazwszystkiespoczywałyrozłożoneoboksiebiewrównych
rzędachioczomobserwatorówniemógłumknąćżadenszczegół.Wieleznichpokrywały
plamyzaschniętejkrwi.Obokleżałabiżuteriazlewejczęścikasetkipodzielonawedług
rodzajów–pierścionki,kolczyki,naszyjniki,bransoletki,zegarkiiłańcuszki,anawetdwa
sztyftydopępka.
Wszyscyodnieśliwrażenie,jakbypowietrzewsalinaglezgęstniało,wypełniającsię
ciężkimidusznymodorem.
–Wprawejkomorzeznalezionoczternaściesztukdamskiejbielizny.–Kennedywstałi
nieodzywałsięprzezchwilę,jakbydawałzebranymczas,abymogliprzetrawićjego
słowa.–Wszystkieprzedmiotyzostaływysłanedolaboratoriumkryminalistycznego.
Poszczególnesztukibieliznyróżniąsięodsiebierozmiarami,zczegomożnawnioskować,
żenależałydoróżnychosób.
–Zcałąpewnością–rzekłHunter,zwracającsiębardziejdosiebieniżdokogokolwiekz
obecnych,aleKennedyusłyszałjegokomentarz.
–Comasznamyśli,Robercie?
–Tosąfetysze.Zapewnewszyscydobrzewiecie,żekolekcjonerzyfetyszyzreguły
zachowujątylkopojednymtrofeumkażdejzofiar.
Siedzącyprzystoleprzyznalimurację,kiwającgłowami.Faktycznie,kolekcjonerzy
fetyszyzazwyczajzostawialisobietylkojednąpamiątkępokażdejzzamordowanych
osób.Przeważniewybieralijakiśbardzoosobistyprzedmiot;coś,cołatwowyzwalałow
nichwyjątkowosilneskojarzeniazofiarąiprzywołującwspomnieniepopełnionej
zbrodni,przypominałoim,jacysąpotężni.Wwieluprzypadkachbyłytointymneczęści
garderoby,ponieważmiałybardzobliskikontaktzeskórąofiary,zwłaszczazorganami
płciowymi,iczęstozachowywałyjejzapach.Niektórzysprawcyżywilinawet
przekonanie,żejeślifetyszesąodpowiednioprzechowywane,przezwielemiesięcy,a
nawetlat,utrzymujesięnanichwoństrachu,atowzmagałoichdoznania,ponieważwielu
znichpodniecałstrach,którywzbudzaliwswoichofiarach.Wzwiązkuztym
przetrzymywaniewiększejliczbyprzedmiotównależącychdotejsamejosobymijałosięz
celem,ponieważniemiałyoneżadnegowpływunauczuciesatysfakcji,jakąodczuwali
sprawcy,przeżywającnanowoswojeczyny.Zwyklejedenfetyszwzupełności
wystarczał.
–DetektywHuntermarację–odezwałsiędoktorLambert.–Więcejniżjednotrofeumod
każdejofiaryniemasensu.
–JezuChryste!–krzyknęłaJenniferHolden.–Czytooznacza,żedotychsiedmiu
potencjalnychofiar,naktórychśladyjużnatrafiliśmy,możemydodaćczternaście
kolejnych?
–Dwadzieściasześćkolejnychofiar–sprostowałHunter,wskazującwidocznąnaekranie
biżuterię.
Sześćparszerokootwartychoczuwbiłowniegozdziwionespojrzenia.TylkoKennedyi
Lambertniewyglądalinazaskoczonych.
–Zgadzasię–potwierdziłpsychiatra,kiwającgłowąwstronęzebranych.–Gdybypan
Folterwziąłjużsobienapamiątkębieliznę,drugietrofeumwpostacibiżuteriinależącej
dotejsamejosobyniebyłobymupotrzebne,jeślispojrzymynatozpunktuwidzenia
teorii
odublowaniufetyszy.Wskrzyncebyłodwanaściesztukbiżuterii.Możemyzałożyć,że
każdaznichpochodziodkogośinnego,cozwiększaliczbępotencjalnychofiardo
dwudziestusześciu.Ajeślidodaćto,coznaleźliśmywbagażnikuiwpiwnicyjegodomu,
jaknarazieczekająnasposzukiwaniatrzydziestutrzechciał.
Zebranizniedowierzaniemkręciligłowami,asalęwypełniłystłumionewestchnieniai
szepty.
–Aletojeszczeniewszystko,ponieważdwaspośródtychpierścionków,wszystkietrzy
zegarkiijedennaszyjnikniesądamskąbiżuterią–dodałHunteriwszystkiespojrzenia
powędrowałyznówwstronęekranu.–Jeżeliteprzedmiotyfaktycznienależałydojego
ofiar,toLucienFolterzabijałnietylkokobiety.
Rozdział32
PunktualnieowpółdoósmejranociężkiemetalowedrzwiwpodziemiachbudynkuSekcji
BadańBehawioralnychotworzyłysięprzyakompaniamenciebrzęczeniazamka
magnetycznego.Znajdującasiępoprawejstroniekorytarzaścianazbetonowych
pustakówbyłapomalowanafarbąwkolorzemdłejszarości,apodłogępokrywało
ciemniejszetylkoojedenodcieńlinoleum,naktórymwidniałyciągnącesiępoprawej
stroniekorytarzadwieżółtelinie.Polewejstronieznajdowałsięrządcelowysokim
standardziebezpieczeństwaprzeznaczonychdlaszczególniegroźnychwięźniów.Byłoich
wsumiedziesięć,każdaszerokanaprawietrzyipółmetraioddzielonaodpozostałych
ścianamiotakiejsamejgrubości.Zamiastmetalowychkratkażdącelęzamykałaodfrontu
grubataflapancernegoszkła,pośrodkuktórejnawysokościtwarzyśredniegowzrostu
mężczyznyznajdowałosięosiemrozmieszczonychkoliścieotworówocentymetrowej
średnicysłużącychdoprowadzeniarozmów.
ChociażTaylorpracowaławFBIodsiedmiulatiprzywieluokazjachodwiedzałasiedzibę
SBB,nigdydotądniezjeżdżałapodziemięnapoziompiąty.Hunterteżbyłtutajporaz
pierwszy.
Obydwojeprzestąpiliprógiruszyliprzedsiebie.Długikorytarz,wktórymsięznaleźli,
miałwsobiecośzłowieszczego,jakbywchodzącdoniego,przekroczyligranicęmiędzy
dobremazłem.Odgłosichkrokówodbijałsięechemodścian,achłodnepowietrze
wydawałosięzbytgęste,abydałosięnimswobodnieoddychać.
Idącwkierunkuostatniejceli,Taylornapróżnostarałasięzwalczyćnieprzyjemny
dreszcz,którywędrowałwdółiwgóręjejpleców.Tomiejscemiałowsobiecoś,co
przywodziłojejnamyśldomstrachówwwesołymmiasteczku,któregotakbardzosię
bałajakodziecko.
–Niewiemjakty–powiedziała,kiedyudałosięjejopanowaćdrżenie–ale
zdecydowaniewolałabymodbyćtęrozmowęwpokojuprzesłuchań.
–Niestetyniemamywyboru–odparłHunterdowtóru
zwielokrotnionegoprzezechostukotuichbutówoposadzkę.Nagleprzystanąłiobrócił
sięprzodemdoniej.–Courtney,muszęcicośpowiedziećoLucienie–zacząłgłosem
niewielemocniejszymodszeptu,gdyżniechciał,abyjegosłowadotarłydoostatniejceli.
–Onzawszelubiłprowadzićgierkiimanipulowaćludźmi.Byłwtymbardzodobryi
przypuszczalnieterazosiągnąłjeszczewiększąwprawę.Jestempewien,żeskupisięna
tobiebardziejniżnamnie.Będziepróbowałzaleźćcizaskóręróżnymikomentarzami,
aluzjamialbobezpośrednimidocinkami.Niektóremogąbyćbardzoprzykre.Poprostu
bądźnatoprzygotowana,dobrze?Niemożeszdopuścić,żebytociędotknęło.Jeżelion
zdołacięurobić,jużpotobie.
Taylorzrobiłatakąminę,jakbytowszystkobyłodlaniejoczywiste.
–Jestemdużądziewczynką,Robercie,ipotrafięosiebiezadbać.
Hunterpokiwałgłową.Miałnadzieję,żeTaylorsięnieprzeliczy.
Rozdział33
Nakońcukorytarzaczekałyjużdwametalowerozkładanekrzesłaustawioneoboksiebie
naprzeciwkoceli.
LucienFolterleżałnieruchomonapryczyiwpatrywałsięwsufit.Kiedyusłyszał
dobiegającezkorytarzakroki,wstałiobróciłsięwstronęszyby.Czułsięcałkowicie
rozluźniony,ajegotwarzniezdradzałaśladówżadnychemocji.Gdyparęsekundpóźniej
wjegopoluwidzeniapojawilisięHunteriTaylor,zrzuciłtęmaskęobojętnościniczym
doświadczonyaktor,którywchodzinascenę,iobdarzyłichprzyjaznymuśmiechem.
–Witajciewmoimnowymdomu–zagadnąłgościspokojnymtonem,rozglądającsię
dokoła.–Choćmamnadzieję,żeniedługotupomieszkam.
Celaprzypominałapudełkooprostokątnejpodstawie.Szerokanatrzyigłębokanacztery
metrymiałaścianyzbetonowychpustakówpomalowanenatensamodcieńszarości,co
korytarz.Pozałóżkiem,którestałopolewejstronie,wgłębipomieszczeniaznajdowałasię
toaletazumywalką,adościanypoprawejprzyśrubowanybyłmałystolikzmetalowym
blatemiławeczką.
Lucienkurtuazyjnymgestemwskazałustawionenaśrodkukorytarzakrzesła,jakbyza
chwilęmiałpoprowadzićspotkaniebiznesowe.
–Usiądźcie,proszę.
Zaczekał,ażHunteriTaylorzajmąmiejsca,apotemsamprzysiadłnaskrajupryczy.
–Siódmatrzydzieścirano.Uwielbiamtakwcześniezaczynaćdzień–powiedział.–Ztego
copamiętam,tyrównież,Robercie.Nadalniemożeszspać?
Hunternicnieodpowiedział,choćnigdynierobiłwielkiejtajemnicyzeswojej
bezsenności.Zacząłdoświadczaćproblemówzzasypianiemjużjakosiedmiolatek,kiedy
jegomatkaumarłanaraka.Niemiałżadnejinnejrodzinyopróczojcaicierpiałw
samotności,zmagającsięzestratąmatki.Niemógłspaćprzezcałąnoczbyt
rozgoryczony,żebyzapaśćwsen,zbytwystraszony,żebyopuścićpowiekiizbytdumny,
żebypłakać.
Tużpopogrzebiematkizacząłsiębaćswoichsnów.Ilekroćzamykałoczy,widziałjej
wykrzywionągrymasembólutwarz.Zpłaczembłagałaopomocimodliłasięośmierć,a
jejkiedyśsprężysteizdroweciałobyłotakwytrawioneprzezchorobę,takkruchei
osłabione,żeniepotrafiłanawetusiąśćowłasnychsiłach.Widziałtwarz,którabyła
kiedyśpiękna,którąkiedyśzdobiłnajbardziejpromiennyuśmiechinajbardziejdobrotliwe
spojrzenie,jakieznał,zmienionąniedopoznaniawciągukilkumiesięcy.Ajednaknadal
byłatotwarz,którejnigdynieprzestałkochać.
Nawiedzającegoweśniewizjebyłyniczymwięzienie,zktóregopragnąłsięwyrwaćza
wszelkącenę.Bezsennośćokazałasięlogicznymrozwiązaniem,jakieznalazłyjegociałoi
mózg,abyporadzićsobiezlękieminocnymikoszmarami.Prosty,aleskuteczny
mechanizmobronny.
LucienprzezkilkasekundprzyglądałsięuważnieHunterowiiTaylor.
–Nadaljesteśmistrzemwukrywaniuemocji,Robercie.–Lucienstrzepnąłpalcamiw
stronędawnegoprzyjaciela.–Powiedziałbym,żewychodzicitocorazlepiej.Zatoty,
agentkoTaylor,prawiegodoganiasz,alejeszczesporocibrakuje.Zakładam,że
znaleźliściekasetkę–rzekłipochwilinajegoustachznówpojawiłsięuśmiech.–
Rozumiem,agentkoTaylor.Toukradkowespojrzenie,któreposłałaśRobertowi,tylko
potwierdziłomojeprzypuszczenia.Jeszczesporomusiszsięnauczyć.
Taylorsiedziałazkamiennątwarzą.Folteruśmiechnąłsięjeszczeszerzej.
–Widzisz,agentkoTaylor,potrzebasporowprawy,żebyzachowaćtakąpokerowątwarz.
Chociażpodtrzymywaniezwodniczejfasadypochłaniajeszczewięcejenergii,prawda,
Robercie?–Lucienwiedział,żeHunternicmunieodpowie,więcmówiłdalej.–Nawetty
musiszprzyznać,żeudałomisiętodoskonale,co?Atobiesięwydawało,żezawsze
potrafiszrozpoznać,kiedykłamię.Ipotrafiłeświelelattemu,aleterazjużnie.Zresztą
przekonajmysię.Cotobyłotymrazem?Och,no
tak…
Folterpopatrzyłdawnemuprzyjacielowiprostowoczyinaglejegospojrzenieprzybrało
niecobardziejskupionyistanowczywyraz.Apotemdolnapowiekajegolewegooka
zadrżaławprawieniedostrzegalnymskurczu,którytrwałułameksekundy.Ruchbyłtak
subtelny,żeniemożliwydowychwycenia,jeżeliniewiedziałosię,czegowypatrywać.
–Zauważyłaśto,agentkoTaylor?–zapytałLucieniznówsięuśmiechnął.–Oczywiście,
żenie,alenarazienieróbsobiewyrzutów.Tonietwojawina.Niewiedziałaś,czego
szukaćanigdziepatrzeć.ARoberttozauważył,ponieważwiedział,żemusizwracać
uwagęnamojeoczy,zwłaszczanalewe.Powtórzęto,tymrazemwolniej.Niemrugaj,
agentkoTaylor,żebytegonieprzegapić.
Ponowniezamarkowałtik,tymrazemtakwyraźniekontrolującruchpowieki,żebyłoto
niemalstraszne.
–Razpowiedziałeśmiotym,Robercie,pamiętasz?Tobyłojeszczenastudiach,pojakiejś
imprezie.Obajbyliśmytrochęwstawieniimyślałeś,żeniezwróciłemnatouwagi,
prawda?
Hunterwytężyłumysłizprzeszłościwyłoniłosięmglistewspomnienie.
–Alejatozapamiętałem–ciągnąłLucien.–Powiedziałeś,żetocośbardzosubtelnego,
coniekażdyzauważy,alewiem,żetyzawszepotrafiłeśtowychwycić.Zawszemiałeś
okodotegorodzajuszczegółów.Zresztąniezdarzałomisiętoczęsto,awkażdymrazie
niewprzypadkujakichśdrobnychkłamstewek,alekiedychodziłoocośpoważnego…
trach,mojapowiekazawszemniezdradzała.–Luciensięgnąłdłoniądotwarzyikilka
razypotarłoczypalcami.–Więcćwiczyłemprzedlustremtakdługo,dopókinie
pozbyłemsiętegonadobre.Żadnychznakówostrzegawczych,któremogłybymnie
zdemaskować.Trwałotochwilę,taknaprawdębardzodługąchwilę,alenauczyłemsię
panowaćnadreakcjamimotorycznymi.Doszedłemdotakiejwprawy,żeumiemje
pozorować,kiedytylkozechcę,żebywprowadzaćludziwbłąd.Ażstrachpomyśleć,co?
HunteriTaylormilczeli.
–Wiedziałem,żebędzieszsięprzyglądał,czyniezdradzimnie
drganiepowieki.Czułem,żekoncentrujeszsięnatym,żebymnieprzejrzeć,alemusisz
przyznać,żedałempopisgodnyOscara–ciągnąłFolterzuśmiechem,apotemnagle
zmieniłtemat:–Zaproponowałbymwamcośdopicia,alechybamusicieobejśćsię
smakiem.Mamtutylkojedenkubekiżadnychnapojówpozakranówką,choćprzydałaby
siękawa.
Lucienznówprzezdłuższąchwilęprzyglądałsięgościom,apotemprzeniósłwzrokna
CourtneyTaylor.Agentkazrozumiałaaluzjęispoglądającwobiektywzawieszonejpod
sufitemkamery,skinęłagłową.
–Czarnązpodwójnymcukrempoproszę–rzekłFolter,patrzącwtęsamąkamerę,apo
chwiliznówskierowałuwagęnasiedzącąprzednimparę.–Nodobra,aterazwam
powiem,jaktorozegramy.Pozwolęwamzadaćkilkapytańiprzyrzekam,żeodpowiem
naniecałkiemszczerze.Niebędękłamał.Potemprzyjdziekolejnamojepytania,alejeśli
wyczuję,żepróbujeciemnieoszukać,przesłuchaniezostanieodroczoneodwadzieścia
czterygodzinyijutrozaczniemywszystkoodnowa.Czytakiukładjestuczciwywaszym
zdaniem?
Taylorzmarszczyłaczoło.
–Chcesznamzadawaćpytania?Oco?
JejreakcjarozbawiłaFoltera.
–Winformacjachtkwisiła,agentkoTaylor,ajalubięczućsięsilny.
Nadrugimkońcukorytarzarozległosiębrzęczeniezamkaipochwilistanąłprzednimi
żołnierzpiechotymorskiejzparującymkubkiemwręku.Taylorwzięłaodniegokubek,
postawiławszufladziezamontowanejwpleksiglasowejścianieiwsunęładownętrzaceli.
–Dziękuję,agentkoTaylor.–Lucienprzezchwilęrozkoszowałsięaromatemgorącej
kawy,zanimwziąłpierwszyłykinawetjeżelisięsparzył,niczegoniedałposobie
poznać.–Bardzodobra–rzekł,zuznaniemkiwającgłową,iusiadłzpowrotemna
pryczy.–Nodobra,poranachwilęprawdy.Jakiejestwaszepierwszepytanie?
Rozdział34
Hunterbadawczoobserwowałswegodawnegoprzyjaciela,odkądtylkousiadł
naprzeciwkojegoceli.TegorankaLucienroztaczałwokółsiebiejeszczebardziej
triumfującąipełnąsamozachwytuauręniżdzieńwcześniej,aleniebyłowtymnic
zaskakującego.Zdawałsobiesprawę,żemanadnimiprzewagę.Wiedział,że
przynajmniejnaraziewszyscybędątańczyćtak,jakimzagra,inajwyraźniejsprawiało
mutoogromnąprzyjemność.Alewjegopostawiebyłocośjeszcze.Cechy,których
wcześniejnieprzejawiał–przeświadczenieosłusznościswoichracji,pewnośćsiebie,a
nawetduma,jakgdybyfaktyczniemuzależało,abyświatpoznałprawdęojegoczynach.
TaylorzerknęławstronęHuntera,któryniekwapiłsiędozadawaniapierwszegopytania.
–Jakdotądznaleźliśmyślady,zktórychwynika,żeprawdopodobniepopełniłeś
trzydzieścitrzymorderstwa–zaczęłaagentkabeznamiętnymiwyważonymtonem,nie
unikającwzrokuwięźnia.–Czytaliczbasięzgadza,czyjestwięcejofiar,októrych
jeszczeniewiemy?
Lucienwypiłkolejnyłykkawyiobojętniewzruszyłramionami.
–Dobrepytanienapoczątek,agentkoTaylor.Próbujeszustalić,zjakwielkimpotworem
maciedoczynienia–powiedział,poczymodchyliłgłowędotyłuizacząłwodzićpalcem
wskazującymposzyi,jakbysięgolił.–Alepowiedzmi,czygdybymzamordowałtylko
jednąosobę,brutalnielubnie,byłbymmniejszympotworem,niżmającnakoncie
trzydzieścitrzy,pięćdziesiąttrzyalbostotrzyofiary?
Taylorniedałazbićsięztropu.
–Czytojestjednoztychpytań,którechcesznamzadać?
Więzieńuśmiechnąłsiębeztrosko.
–Nie.Byłemtylkociekaw,aletobezznaczenia.Jakjużpowiedziałem,tobyłobydobre
pytanienapoczątek,alejestcałkowiciechybione.Jestembardzorozczarowany,żepadłoz
usttakdoświadczonejagentkiFBI.Naprawdę,spodziewałemsięwięcejpotobie–rzekłi
popatrzyłnaTaylorzlekceważeniem.–Tymrazemmogęciudzielić
lekcji.Wkońcuczłowiekuczysięprzezcałeżycie,czyżniemamracji?
Taylornicnieodpowiedziała,alewjejoczachpojawiłsiębłyskgniewu.
–Pierwszepytaniepowinnobyćlepiejprzemyślane.Powinnosięodnosićdo
podstawowegozagadnienia,którewastutajsprowadza.Powinnosprowokować
odpowiedź,którapozwoliłabywamsięzorientować,czyprzypadkiemnietracicie
swojegocennegoczasu.–LucienpociągnąłkolejnyłykkawyizwróciłsiędoHuntera.–
Aleprzekonajmysię,czypotrafimyjejpomóc.Wciążpamiętam,jakimbyłeśzdolnym
studentem,Robercie,zawszewyprzedzałeśwszystkichokrokzprofesoramiwłącznie.A
teraz,kiedymaszzasobąlatadoświadczeńwwydzialezabójstw,stałeśsięjeszcze
doskonalszy,jakprzypuszczam,jeszczebardziejprzenikliwy.Zatemoddajęgłos
mistrzowi.Powiedz,Robercie,jakpowinnobrzmiećwaszepierwszepytaniewtej
sytuacji.Iproszę,niezawiedźagentkiTaylor.Onachcesięczegośnauczyć.
HunterniemusiałodwracaćwzrokuwstronęTaylor.Czułnasobiejejwyczekujące
spojrzenie.Rozsiadłsięwygodnienakrześle,arozluźnionapozycjajegociałaemanowała
spokojem.Skrzyżowałwyprostowanenogiioparłdłonienaudach,ajegoszyjairamiona
niezdradzałyoznaknapięcia.Twarzrównieżniewyrażałaniepokoju.
–Niekażnamczekać,Robercie–ponagliłgodawnyprzyjaciel.–Wprawdziecierpliwość
jestcnotą,alejejpielęgnowanienienależydoprzyjemności.
Hunterwiedział,żeniemainnegowyjściaimusigraćwedługregułnarzuconychprzez
Foltera.
–Gdzieonesą?–odezwałsięwkońcu.–Czypamiętaszdokładniewszystkiemiejsca,w
którychukryłeściała?
Lucienodstawiłkubeknapodłogęizacząłwolnobićbrawo.
–Dobryjest,nie?–zwróciłsiędoTaylorsarkastycznymtonem.–Natwoimmiejscu
słuchałbymuważnie.Możeszdzisiajnauczyćsięparucennychrzeczy.
Taylormusiaławytężyćwszystkiesiły,żebyniespiorunowaćgowzrokiem.
–Czywiesz,dlaczegotopytaniejestodpowiednie?–Folterzwróciłsiędoniej
retorycznymtonemniczymwykładowcadostudentki.
–Bojeśliodpowiem„nie”,będzieposprawieiniepozostaniewamnicinnego,jak
odesłaćmnienakrzesłoelektryczne.Aniwy,anicałeFBIniebędzieciemielizemnie
żadnegopożytku.–Nieodrywającwzrokuodagentki,podniósłkubekzpodłogi.–Nie
przyszliścietutajsłuchaćmoichzwierzeń,botenrozdziałmamyjużzasobą.Jestem
mordercą.Tojazamordowałemwszystkieteosoby…wbrutalnysposób–powiedział,a
wjegosłowachdałosięwyczućprzerażającądumę.–Tylkodlategojeszczetujestem,że
czegośodemniechcecie.Chcecie,żebymwampowiedział,gdzieukryłemciała.Itow
zasadzieniedlatego,żebyzyskaćdowodynato,cozrobiłem,alezewzględunarodziny
ofiar,którebędąchciałyzapewnićswoimbliskimgodnypochówek.Mamrację,agentko
Taylor?
Taylorporazkolejnyzbyłajegopytaniemilczeniem.
–Jeżeliodpowiemprzecząco,dalszeprzesłuchaniastracąsens.Niebędziesensuzadawać
mikolejnychpytańanitrzymaćmnietutaj,boniezdołaciewyciągnąćzemnietego,na
czymwamzależy.–UstaFolterawykrzywiłcieńuśmiechu.Wyglądałnawyraźnie
rozbawionegocałąsytuacją.–Powiedzmi,agentkoTaylor,czyniewkurzacię,żeamator
znasięlepiejnatwojejrobocie?
Niedajsięwytrącićzrównowagi.Niepozwólmusięsprowokować–powtarzałHunter,
zwracającsięwmyślachdoswojejpartnerki.Kątemokawidział,żeTaylorstarasię
poskromićgniew.Ajeżeliontozauważył,jejzmaganianiemogłyrównieżujśćuwagi
Luciena.
Taylorniepołknęłaprzynęty.Wzbieraławniejfalawzburzenia,alezdołałanadnią
zapanować.
Lucienzachichotał,zadowolonyzsiebie,iskierowałswojąuwagęnaHuntera.
–Odpowiedźnatwojepytanie,Robercie,brzmi„tak”.Potrafięwskazaćwamwszystkiete
miejsca,wktórychukryłemciała.Jaksiędomyślasz,niektórychznichnigdynieudasię
odnaleźć.Tofizycznieniemożliwe–rzekłispokojnieupiłkolejnyłykkawy,apotem
dodałjakbyodniechcenia.–Och,ipamiętamrównieżtożsamośćwszystkichofiar.
PorazkolejnyFolterpróbowałwyczytaćztwarzyHunterajakieś
emocje,aleznówmusiętonieudało,zatodostrzegłwoczachTaylorwyraz
powątpiewania.
–Jestemgotówpoddaćsiębadaniuzapomocąwykrywaczakłamstw,jeślisądzisz,żewas
oszukuję,agentkoTaylor.
Badanienicniewykaże.Onprawdopodobnieliczysięztakąmożliwością–Taylor
przypomniałasobiesłowaHuntera.
–Toniebędziekonieczne–powiedziaławkońcu.
Więzieńwybuchnąłśmiechem.
–Rozumiem.CzyRobertciopowiadał,jaknastudiachobajoszukiwaliśmydlarozrywki
wykrywaczkłamstw?
Taylornicnieodpowiedziała,aleniemiałapojęcia,żeHunterteżposiadłtęumiejętność.
–Aleonbyłwtymdużolepszyodemnie–dodałLucien.–Opanowanietejtechniki
zajęłomidługiemiesiące,aonsobiezniąporadziłwkilkatygodni.Robertazawsze
cechowałaniesamowitasamodyscyplinaizdolnośćkoncentracji.
Wkilkuostatnichsłowach,którewypowiedział,pojawiłsięjakiśosobliwyton.Taylor
myślała,żetozazdrość,alebyławbłędzie.Więzieńuniósłrękę,jakbydawałimznak,
żebysięzatrzymali.
–Aleczemumielibyściemiwierzyć?Jakdotądprawiecałyczasoszukiwałem.Dlatego
zaproponowałem,żebyścieskorzystalizwykrywaczakłamstw.–Folterodchyliłgłowędo
tyłuiroześmiałsięgłośno.–Jakaszkoda,żetoniebędziekonieczne.Byłbyniezłyubaw.
AniHunter,aniTaylorniewyglądalinarozbawionych.
–Niemusisztegomówić,Robercie–powiedziałLucien,przewidująckolejnyruch
Huntera.–Chybaniewątpisz,żeznamprocedury.Abyzawiązałasięmiędzynaminić
zaufania,jestpotrzebnyjakiśgestdobrejwolizmojejstrony,prawda?Gdybymbył
terrorystąprzetrzymującymzakładników,wtymmomenciezażądałbyś,żebymkogoś
uwolniłnadowód,żechcęgraćuczciwie.
–Musisznamcośdać,Lucienie–przyznałmuracjęHunter,którycałyczassiedziałwtej
samejswobodnejpozycji.–Samprzyznałeś,żejakdotądraczyłeśnassamymi
kłamstwami.
Folterpokiwałgłowąidopiłkawę.
–Rozumiem–powiedział,poczymzamknąłoczyizaczerpnął
głębokihaustpowietrza,jakgdybysiedziałwogrodzieirozkoszowałsiędelikatnym
aromatemkwiatów.–MeganLowe,dwadzieściaosiemlat,urodzonaszesnastegogrudnia
wLewistownwMontanie–wyrecytował,nieotwierającoczuipowolizwilżyłjęzykiem
górnąwargę,jakbywspomnieniawywołałyuniegowzmożonewydzielanieśliny.–Kate
Barker,dwadzieściasześćlat,urodzonajedenastegomajawSeattle,stanWaszyngton.
Meganzostałaporwanadrugiegolipca,Kateczwartego.Obiepracowałynaulicyw
Seattle.Meganbyłatąbrunetką,którejgłowazostałaznalezionawbagażnikumojego
samochodu.Katetotablondynka.–LucienotworzyłoczyispojrzałnaHuntera.–
PozostałościichciałwciążznajdująsięwSeattle.Chceszzanotowaćadres?
Rozdział35
DyrektorAdrianKennedy,któryśledziłprzebiegrozmowy,siedzącwdyżurce,
natychmiastwprawiłwruchbiurokratycznąmachinę,żebyuzyskaćnakazprzeszukania.
PiastującwysokiestanowiskowFBI,miałswojedojściaipomimowczesnejporyoraz
trzygodzinnejróżnicyczasumiędzystanemWaszyngtonaWirginiązdołałwrekordowym
tempieuzyskaćnakazpodpisanyprzezsędziegowSeattle.
WprawdzieFolterpowiedział,żekluczdolokalu,wktórymukryłszczątkiofiar,znajduje
sięnatymsamymbreloku,cokluczedojegodomuwMurphy,aleKennedyniemiał
ochotyczekać.NiezamierzałwysyłaćHunteraiTaylorażdosamegoSeattle,żeby
sprawdzili,czyLucienznówichnieokłamał.
Uzyskawszynakazprzeszukania,KennedyzadzwoniłdooddziałuterenowegowSeattlei
ogodzinie8.30czasupacyficznegodwajagencizostaliwysłanipodadres,którypodał
Lucien,gdziemieściłsięmagazynsamoobsługowy.
–Awięcdokądjedziemy,Ed?–zapytałagentspecjalnySergioDecker,siadającza
kierownicączarnegoSUV-a,iuruchomiłsilnik.
Jegobezpośredniprzełożony,agentspecjalnyEdgarFigueroa,siedziałjużnamiejscu
pasażera.Byłwysokimibarczystymtrzydziestokilkulatkiemosylwetcekulturysty.Miał
krótkoostrzyżoneczarnewłosyiwystarczyłospojrzećnajegonos,byzauważyć,żebył
złamanyconajmniejdwarazy.
–SkontrolowaćmagazynprzyStoTrzydziestejPółnocnej–wyjaśnił,zapinającpas
bezpieczeństwa.
Deckerpokiwałgłową,wyjechałzparkinguiwłączyłsiędoruchunaTrzeciejAlei,przy
którejmieściłasięsiedzibaoddziału,kierującsięnapółnocnyzachódwstronęSeneca
Street.
–Cotozasprawa?
–Nienasza–odpadłFigueroa.–Chybaprzyszłopoleceniezgóry,zestolicyalboz
Quantico.Mamytylkopotwierdzić,czyadressięzgadza.
–Prochy?–dopytywałDecker.
Jegoszefwzruszyłramionami.
–Niesądzę.Oilemiwiadomo,DEAniebierzewtymudziału.Niewielemipowiedzieli,
aleprzypuszczam,żechodzioszczątkijakichśofiar.
–Ukrytewmagazynie?
–Takidostaliśmyadres.
DeckerskręciłwprawoiwjechałnatrasęmiędzystanowąI-5prowadzącądoVancouver
wKolumbiiBrytyjskiej.Sznursamochodówsunąłpowoli,jakzwykleotejporzednia,ale
ruchbyłpłynny.
–Przyskrzynilikogoś?–odezwałsięDecker.
–Domyślamsię,żetak.Imyślę,żetrzymajągoalbowWaszyngtonie,albowQuantico.
Jakjużmówiłem,niewielemipowiedzieli,aleodniosłemwrażenie,żechodziocoś
poważnego.
–Mamynakaz,czyjesteśmyzdaninaswójurokosobisty?–zażartowałDecker.
–Mamynakaz.–Figueroazerknąłnazegarek.–Namiejscuczekananassekretarz
sądowy.
PodróżzbiuraFBIprzyTrzeciejAleidomieszczącegosięwpółnocnejczęścimiasta
magazynuzajęłaimdwadzieściapięćminut.Podobniejakwiększośćtakichobiektów,
równieżitenbudynekwyglądałzzewnątrzjaktypowyskład.Miałbiałeściany,ana
fasadziewidniaławymalowanawielkimizielonymiliteraminazwafirmy.Naogromnym
parkingudlaklientówstałozaledwiekilkarozproszonychsamochodów,adwojemłodych
ludziwykładałonasporychrozmiarówmetalowywózekzawartośćbiałejfurgonetki
zaparkowanejprzydokuzaładunkowym.
Deckerzatrzymałsięprzymałymozdobnymogródku,któryzieleniłsięprzedwejściem
dobiuramagazynu.Asfaltbyłjeszczemokryoddeszczu,któryustałprzedczterdziestoma
minutami,alewidokzasnutegociemnymichmuraminiebaniezwiastowałpoprawy
pogody.
Kiedyagenciwysiedlizsamochodu,odstronyzaparkowanegokilkametrówdalejbiałego
jeepacompassapodeszładonichwyglądającanaczterdzieścikilkalatkobieta.
–NazywamsięJoannaHughesijestemsekretarzemsądowym–przedstawiłasię,
wyciągającrękęnapowitanie.
Niemusiałazadawaćżadnychpytań.Odrazudomyśliłasię,żeFigueroaiDeckersą
agentamiFBI,zktórymiprzyszłasięspotkać.
Miałakasztanowewłosy,którenosiłaspiętewkońskiogon,przezcojejczołowydawało
sięniecozadużeprzyokrągłejtwarzy.Nienależaładoatrakcyjnychkobiet.Nosbyłzbyt
szpiczasty,ustazbytwąskie,azmrużoneoczyzdawałysięwciążczegośwypatrywać.
Ubranabyławeleganckikremowykostiumibeżowepantoflenawysokimobcasie.
Agenciprzedstawilisięiwymienilizniąuściskidłoni.
–Wchodzimy?–Hugheswskazaławstronębiura.
Rozległsięodgłoselektronicznegodzwonka,kiedyFigueroapchnąłdrzwiicałatrójka
weszładownętrzatakrzęsiścieoświetlonego,żeobajagenciniezdjęliokularów
przeciwsłonecznych,aHughesmiałaochotęwrócićdosamochoduposwoje.Nalewood
drzwimieściłasięmałapoczekalnia,awniejkompletwypoczynkowyzłożonyz
jasnobrązowejsofyidwóchfoteli.Naszklanymblacieustawionegomiędzynimi
okrągłegostolikaspoczywałokilkakolorowychczasopismibroszurekreklamujących
magazynsamoobsługowy,awkąciestałdystrybutorwody.Zadrewnianymkontuarem
siedziałmłodymężczyzna,którymógłmiećnajwyżejdwadzieściapięćlat,iwpatrywał
sięwwyświetlaczsmartfona.Sprawiałwrażenie,jakbyzwielkimzapałempisałdokogoś
wiadomośćalbobyłpochłoniętyjakąśniezwyklepasjonującągrą.Minęłoconajmniej
pięćsekund,zanimoderwałwzrokodmałegoekranu.
–Czymmogęsłużyć?–zapytał,odkładającaparatnabiurko,poczymwstałipowitał
gościprzesadnieentuzjastycznymuśmiechem.
–Pantujestkierownikiem?–zapytałaHughes.
–Natowygląda.Wczymmogępanipomóc?
–JoannaHughes.JestemsekretarzemSąduFederalnego.Acidwajpanowiesąagentami
FBI.
Młodzieniecobejrzałlegitymacje,którewszyscytrojewyciągnęlizkieszeniipodstawili
mupodnos,apotemodruchowocofnąłsięokrok.Wyglądałnazaskoczonego,ajego
dziarskiuśmiechznikłbezśladu.
–Czycośsięstało?
Hugheswręczyłamukartkępapieruopatrzonąrządowąpieczęcią.
–Tojestdokument,któryuprawnianasdoprzeszukaniaskrytkimagazynowejnumer
trzystadwadzieściapięćmieszczącejsięwtymobiekcie–oświadczyłaspokojnym,ale
bardzowładczymtonem.–Czybyłbypantakuprzejmyiotworzyłjądlanas?
Młodymężczyznaspojrzałnanakaz,przeczytałkilkasłówizrobiłminę,jakbybyły
napisanewjakimśobcymjęzyku.
–Myślę…żechybamuszęnajpierwzadzwonićdoszefa–wykrztusiłpochwiliwahania.
–Jakmasznaimię,chłopcze?–zwróciłsiędoniegoDecker.
–Billy.
Billymierzyłniewieleponadmetrsiedemdziesiąt,ajegokrótkiejasnewłosysterczały
sztywneodżelu.Miałtrzydniowyzarostipodwakolczykiwkażdymuchu.
–Niemasprawy,Billy,możeszdzwonić,dokogochcesz,alemyniemamyczasuna
czekanie.–Agentwskazałruchemgłowynanakaz.–Jakpowiedziałapanisekretarz
Hughes,tendokumentpodpisanyprzezsędziegoSąduFederalnegodajenamprawodo
przeszukaniatejskrytkiniezależnieodtego,czybędzieszchciałznamiwspółpracować.
Zgodatwojegoszefateżniejestnampotrzebna.Wszelkiestosownezezwoleniazapewnia
namtendokument.Jeśliniebędziesznatylerozsądny,abynampomóc,będziemy
zmuszeniotworzyćskrytkęzapomocąinnychdostępnychśrodków.
–Ijesteśmywolniododpowiedzialnościprawnejzawszelkiewyrządzoneprzytym
szkody–dodałFigueroa.–Czyrozumiesz,comamnamyśli?
Billywyglądałnabardzospiętego.Jegoleżącynabiurkutelefonzapiszczał,sygnalizując
nadejścienowejwiadomości,aleonnawetniespojrzałwjegostronę.
–Dostanieszodnasjedenegzemplarznakazu,żebyśmógłgopokazaćswojemuszefowi,
adwokatowiczykomukolwiekzechcesz,nadowód,żeniezłamałeśprawaaniregulaminu
firmy–odezwałsięDeckerispojrzałnazegarek.–Mamyniewieleczasu,więcjak
będzie?Wpuścisznasdośrodkaczymusimywyważaćdrzwi?Wybieraj.
–Aleniewkręcaciemnie,co?–Billyspojrzałponadramieniemagentawstronęokna,
jakbywypatrywałukrytejkamery.
–Wykonujemyczynnościurzędowe–wtrąciłaHughesoficjalnymtonem.–Toniejest
żadendowcip.
–InaprawdęjesteściezFBI?–upewniłsięBilly,awjegogłosiepojawiłasięnuta
strachu.
–Naprawdę–odparłDecker.
–Posłuchajcie,chętniewampomogęiwpuszczęwasdobudynku,niemasprawy.Ztym
niebędzieżadnegoproblemu.Aleniemogęotworzyćskrytki,ponieważjestzamkniętana
kłódkę.Żadnezdrzwiwnaszymmagazynieniemajątypowegozamka,tylkosolidną
zasuwę.Każdyklientmożeunaszaopatrzyćsięwkłódkę.–Billyszybkimruchemgłowy
wskazałekspozycjęzaswoimiplecami,naktórejznajdowałosiękilkakłódekróżnej
wielkości.–Alboprzynieśćwłasną,aleniemaobowiązkuzostawiaćnamzapasowego
klucza,więcnikttegonierobi.Kiedyskrytkazostajewynajęta,niemamyjużdoniej
dostępu.Tocałkowicieprywatnaprzestrzeń.
Figueroapokiwałgłową.
–Nodobra–powiedziałpochwilinamysłu.–Możesznampodaćwszystkieszczegóły
dotyczącetejskrytki.
–Jasne.–Billyzacząłstukaćwklawiaturękomputerazakontuarem.–Proszębardzo.To
jednaznaszychspecjalnychskrytek.Rozmiarśredni,trzymetrynatrzy.
–Specjalnych?–zainteresowałsięDecker.
–Tak,jestwyposażonawgniazdkoelektryczne.
–Rozumiem.
–Zostaławynajętaosiemmiesięcytemu,czwartegostycznia,przezpanaLiamaShawa,
któryzapłaciłzgóryzacałyrok…gotówką.
–Tomnieakuratniedziwi–wtrąciłDecker.
–ZnajdujesięwsekcjiF.Mogęwastamzaprowadzić,jeślichcecie.
–Chodźmy–odezwalisięjednocześnieobajagenci.
Rozdział36
Niktniewidziałsensuprowadzeniadalszychprzesłuchańdomomentupotwierdzenia,czy
LucienmówiłprawdęoskrytcemagazynowejwSeattle.DyrektorKennedypoinformował
HunteraiTaylor,żenamiejscezostalijużwysłaniagencizsądowymnakazem
przeszukaniaiodpowiedźpowinnanadejśćwciągunajbliższejgodzinyalbonawet
wcześniej.
CourtneyTaylorsiedziaławjednejzsalkonferencyjnychnapoziomietrzecimw
podziemiachbudynkuSekcjiBadańBehawioralnychiwpatrywałasięwnietkniętykubek
kawy,którystałprzedniąnastoliku,kiedywdrzwiachpojawiłsięHunter.
–Wszystkowporządku?–zapytał,wchodzącdośrodka.
PrzezchwilęTaylorsprawiaławrażenie,jakbyniedosłyszałapytania,alepotem
odwróciłasięipowolispojrzałananiego.
–Tak,wporządku.
Niezręcznemilczenieciągnęłosięprzezkilkasekund.
–Dobrzesięspisałaś–powiedziałHunter,starającsięunikaćprotekcjonalnegotonu.
–Och,tak–odparłazsarkazmemwgłosie.–Pomijającto,żezaczęłamodniewłaściwego
pytania.
Hunterodsunąłkrzesłoiusiadłnaprzeciwkoniej.
–Itutajsięmylisz,Courtney.Bezwzględunato,jakiepytaniewymyśliłabyśnapoczątek,
Lucienitakbyjestorpedował.Starałbysiępodważyćtwojekompetencjeisprawić,żebyś
poczułasięgorsza,żebyśstraciłapewnośćsiebieinabrałaprzekonania,żenieznaszsięna
swoimfachu,boonchcecidopiecdożywego.Azdajesobiesprawę,żejestwtymdobry.
Nastudiachpastwiłsięwtensposóbnadprofesorami.Miteżchciałdopiec,aleznamnie
trochęlepiejniżciebie,aprzynajmniejznał,więcterazpogrywaztobą,żebywybadać
twojereakcje,amaszświadomość,żebędziesięposuwałjeszczedalejidalej?
–Wiem,żemuszęmunatopozwolić.
–Pamiętaj,żedlaLucienatojestgra…jegogra,boonwie,żemanadnamiprzewagę.W
tejchwilimożemyzrobićtylkojedno.
–Podjąćtęgrę.
Hunterprzytaknął.
–Alenajegowarunkach.Daćmuto,czegochce,isprawić,żebypoczułsięzwycięzcą.
OtworzyłysiędrzwiinaprogustanąłAdrianKennedy.Wrękutrzymałniebieskąteczkę
nadokumenty.
–Ach,tujesteście.
–JakieświeścizSeattle?–zapytałHunter.
–Narazieżadnych.Wciążczekamy,aleniesądzę,żebyFolterkłamałwsprawie
tożsamościkobiet,którychgłowyznalezionowbagażniku.–Kennedyotworzyłteczkę.–
MeganLowe,latdwadzieściaosiem,urodzonaszesnastegogrudniawLewistownw
Montanie.Opuściłarodzinnemiasteczkowwiekuszesnastulat,półrokupotym,jak
matkapozwoliłajejówczesnemuchłopakowiwprowadzićsiędoichdomu.Najpierw
zamieszkaławLosAngeles,gdziespędziłasześćkolejnychlat.Wszystkowskazujenato,
żepracowaławnajstarszymzawodzieświata.ZKaliforniiprzeniosłasiędoSeattle,gdzie
najprawdopodobniejzajmowałasiętymsamym.–Kennedyprzewróciłkartkęiczytał
dalej.–KateBarker,latdwadzieściasześć,urodzonajedenastegomajawSeattle,stan
Waszyngton.Wyprowadziłasięzdomu,mającsiedemnaścielat,izamieszkałazeswoim
chłopakiem,którybył„obiecującymmuzykiem”.Nicpewnego,alewyglądanato,że
właśniezajegonamowązaczęłasięparaćprostytucją.
–Żebyzdobyćpieniądzenanarkotyki?–zapytałaTaylor.
Dyrektorwzruszyłramionami.
–PodaneprzezFolteradatyporwań,drugiegolipcaMeganiczwartegoKate,trudno
będziepotwierdzić,ponieważniezgłoszonozaginięciażadnejznich.
Niebyłowtymniczaskakującego.WStanachZjednoczonychmorderstwaprostytutek
zajmujątrzeciemiejscepodwzględemliczebnościwśródniewyjaśnionychspraw,zaraz
poporachunkachgangsterskichiwojnachnarkotykowych.Codziennietysiącedziewcząt
padaofiarągwałtów,pobić,rabunkówiporwań.Przestępcywybierająjeniezewzględu
naichatrakcyjnywyglądczygotówkę,którąnosząprzy
sobie.Stająsięcelem,bosąłatwodostępneicałkowiciebezbronne,aleprzedewszystkim,
dlategożesąanonimowe.Wprzeważającejwiększościmieszkająsamotniealboz
koleżankamipofachuizoczywistychprzyczynniemająstałychpartnerów.Wieleznich
uciekłozdomuinieutrzymujeżadnychkontaktówzrodziną.Wiodąsamotniczytryb
życiaimająbardzoniewieluprzyjaciół.Statystycznienadziesięćzaginionychprostytutek
tylkowdwóchprzypadkachktośzgłaszazaginięcie.
KennedywręczyłHunterowiiTaylorpojednejkopiiraportu.Nakartkachznajdowałysię
zdjęciaobukobiet,gdyżMeganLoweiKateBarkerkilkarazybyłyaresztowanew
związkuzprostytucją.Chociażfotografiezkartotekipolicyjnejbyłydokładne,niktnie
mógłjednoznaczniestwierdzić,czyprzedstawiająonetesameosoby,którychgłowy
znalezionowbagażniku.Obiezostałyokaleczoneztakąbrutalnością,żeidentyfikacja
byłaniemożliwa.
–JeżeliFolterpodałichprawdziwątożsamość–rzekłKennedy,idącwstronęwyjścia–
tocałkiemmożliwe,żepowiedziałnamrównieżprawdęotymmagazyniewSeattle.
Rozdział37
Wnętrzemagazynubyłooświetlonetaksamorzęsiściejakbiuro.Podłogępokrywało
zielonelinoleum,aszerokiekorytarzeizaokrąglonenarożnikiściannaskrzyżowaniach
miałyułatwiaćruchwózkówsłużącychdoprzewożeniatowarów.Minęłydwieminuty,
zanimBillyprzeprowadziłichprzezlabiryntkorytarzydosekcjiF.
–Totutaj–oznajmiłmłodzieniec,wskazującnatrzeciąskrytkępolewej.
Podobniejakwprzypadkuwszystkichskrytek,nabiałejpowierzchniroletowychdrzwi
widniałnamalowanyczarnąfarbąnumer.Udołupoprawejstronieznajdowałsię
metalowyskobel,wktórym,jakuprzedzałBilly,tkwiłasolidnamosiężnakłódka.
FigueroaiDeckerpodeszlibliżej,żebysięjejprzyjrzeć.Wprzeciwieństwiedowojskowej
kłódki,którejFolterużyłdozamknięciapiwnicyswegodomuwMurphy,byłtoprodukt
firmyMasterLock,nietakpancerny,mimotobudzącyrespekt.
–Tokawałporządnejkłódki–odezwałsięFigueroaispojrzałnaswojegopartnera,a
potemnaBilly’ego.–Daszradęjąsforsowaćtymprzecinakiem?
Wiedząc,żebędąmusieliwłamaćsiędoskrytki,Billyzawczasuzaopatrzyłsięwsolidne
szczypceprzegubowedocięciaprętów.
–Bezproblemu–powiedziałBilly,podchodzącdodrzwi.–Kilkatygodnitemudaliśmy
sobieradęzpodobną.Myślę,żetaniewielesięodniejróżni.
–Notododzieła.–Figueroaodsunąłsięnabok.–Róbswoje.
Młodymężczyznarozchyliłszczypcenajszerzejjaksiędało,starannieumieściłmiędzy
nimijedenzosłoniętychkońcówkabłąkainaparłzcałejsiłynadźwignię.Dałsięsłyszeć
metalicznybrzękiszczypceześliznęłysięzkłódki,jakgdybynicsięniestało,ale
wszyscyzauważyli,żecośupadłonapodłogęiniesionesiłąrozpędupotoczyłosiękilka
metrówwgłąbkorytarza.Billy’emuudałosięodciąćczęśćmetalowejobudowyiteraz
kabłąkkłódkibyłodsłoniętyzjednejstrony.
–Mówiłemwam,żenietakidiabełstraszny.Terazbędziejużzgórki.
Billychwyciłszczypcamiodsłoniętykabłąkiznówmocnościsnął.Rozległosięgłuche
szczęknięcie.Tymrazemszczypcenieześliznęłysięzkłódki,tylkoprzecięłyhartowany
pręt,jakbytobyłamiękkaglina.Wszyscyprzyglądalisiętemuzuznaniem.
–Muszęprzeciąćjeszczewdrugimmiejscu–wyjaśniłmłodzieniec.–Kabłąkjestzbyt
grubyiniedasięprzekręcić,żebydałosięgowyjąć.
–Rób,cotrzeba–odparłDecker.
Billypowtórzyłtęsamąoperację,cokilkasekundwcześniej,aletymrazemprzyłożył
szczypcetrzycentymetrydalejipochwilinapodłogęspadłodciętykawałekkabłąka.
–Noizałatwione–powiedziałBillytriumfalnymtonem,wyjmująckłódkęzeskobla.
–Świetnarobota–pochwaliłgoFigueroa.
Podszedłdodrzwiipodciągnąłroletędogóry.Całaczwórkastałaprzezchwilę
nieruchomo,patrzącdownętrzaprawiepustejskrytki.Wśrodkuniebyłonicpozawielką
przemysłowązamrażarką,którastałapodścianąnaprzeciwkowejścia.
–Dzięki,Billy–odezwałsięDecker,nakładająclateksowerękawiczki.–Możeszwracać
dosiebie.Zawołamycię,jeślibędziemyjeszczeczegośpotrzebować.
Młodzieniecwyglądałnazawiedzionego.
–Aniemógłbymzostaćipopatrzeć?
–Nietymrazem.
Wszyscyczekali,ażBillyznikniezarogiem,idopierowtedyweszlidoskrytki.Hughes
trzymałasiędwakrokizaagentami.Głuchyszumsilnikadobiegającyzwnętrza
zamrażarkirobiłupiornewrażenie.Pokrywaniebyłazabezpieczonażadnąkłódkąani
zamkiem.Figueroapodszedłbliżejidokładnieobejrzałcałeurządzenie,zaglądając
równieżztyłuipodspód.
–Niewidzęnicpodejrzanego–odezwałsięwkońcu.
–Więczobaczmy,cojestwśrodku.
Figueroapokiwałgłowąiuniósłwieko.Całatrójkaniemal
jednocześniepochyliłasięnadzamrażarką.
–Czegomywłaściwietutajszukamy?–odezwałasięHugheslekkoironicznymtonem.–
Zaopatrzenialodziarni?
Wewnątrzzamrażarkipiętrzyłosiękilkawarstwdwulitrowychplastikowychpojemników
zlodami.Widocznenapowierzchnietykietyświadczyłyoszerokimwyborzesmaków–
czekolada,wanilia,truskawka,pistacja,jabłkozcynamonemibanan.
Deckerwciążmarszczyłczoło,patrzącnazawartośćzamrażarki,aleFigueroamiało
wielebardziejzaniepokojonąminę.
–JezuChryste–wykrztusiłwkońcuisięgnąłpojedenzpojemników.
HughesiDeckerprzyglądalimusiębadawczo,kiedytrzymającwlewejręcebiałą
plastikowątubę,powoliściągnąłwieczko.Hugheswybałuszyłaoczy,widząc,cojestw
środku,achwilępóźniejzwymiotowała.
Rozdział38
AdrianKennedywezwałHunteraiTaylordosiebiedwadzieściapięćminutpotym,jak
przekazałimraportydotyczącezaginionychprostytutek.Jegogabinetmieszczącysięna
trzecimpiętrzebudynkuSekcjiBadańBehawioralnychbyłprzestronnyielegancko
urządzony,alenieprzytłaczałswoimprzepychem.Przystaromodnymmahoniowym
biurkustałydwawygodnefotelezpikowanąskórzanątapicerką,apuszystydywan
sprawiałwrażenietakwygodnego,żemożnabynanimspać.Masywnabiblioteczka
dźwigałaconajmniejdwieścieoprawionychwskórętomów,anaścianachwisiały
dyplomyifotografieprzedstawiająceKennedy’egowtowarzystwieznanychpolitykówi
dygnitarzy.
Dyrektorsiedziałzabiurkiemiwpatrywałsięwmonitorkomputera,kiedyrozległosię
pukanie.
–Proszę–powiedziałdonośnymgłosem.
Taylornacisnęłaklamkęiweszładośrodka.TużzaniąprzekroczyłprógHunter.
–MamywiadomośćzSeattle.–Kennedydałimznak,abypodeszlibliżej,iwskazałna
monitorkomputera.–Chodźcietozobaczyć.
HunteriTaylorokrążylibiurkoistanęlizaplecamidyrektora.Namonitorzewidaćbyło
tylkografikępulpitu.
–Okołoczterdziestuminuttemudwóchnaszychagentówzbiuraterenowegoprzecięło
kłódkęiweszłodoskrytkimagazynowejwSeattle–zacząłKennedy.–Aoto,cotam
znaleźli.
Położyłdłońnamyszceirozwinąłaplikację,zktórejkorzystałprzedchwilą.Na
monitorzepojawiłasięzwykłaprzeglądarkaplikówgraficznych.
–Dostałemtopięćminuttemu.
Pierwszafotografiazostaławykonanazzewnątrz.Wszerokokątnymujęciutypowymdla
dokumentacjizmiejscaprzestępstwawidaćbyłootwartedrzwiskrytkinumer325icałe
jejwnętrze.Zdjęciedawałowyobrażenieowymiarachpomieszczenia,atakże
odzwierciedlałoniepozornywyglądtegomiejsca.Wgłębiskrytki
widniaładużazamrażarka.
Kennedyponowniekliknąłmyszą.Drugiezdjęcieprzedstawiałosamązamrażarkęz
zamkniętymwiekiem.Jejwyglądrównieżniebudziłżadnychpodejrzeń.Natrzeciej
fotografii,którazostałazrobionazgóry,widaćbyłoto,cozobaczyliagencipouniesieniu
pokrywy.Taylorzmarszczyłabrwinawidokplastikowychpojemnikówwypełniających
wnętrzeskrzyni.
–Terazsięzrobinieprzyjemnie–ostrzegłdyrektoriznówkliknąłmyszką.
Namonitorzepojawiłosięzbliżenieotwartegopojemnika,którytrzymałwrękujedenz
agentów.PrzezułameksekundyTaylorniebyłapewna,coprzedstawiazdjęcie,kiedy
mrużącoczy,przypatrywałamusięwskupieniu.Alepotemzrozumiała.
–OBoże–wyszeptała,zasłaniającdłoniąusta.
Hunternieodrywałwzrokuodmonitora.Wplastikowympojemnikupolodach
znajdowałysiędwieparyzamrożonychludzkichoczuidwaodciętejęzyki.Nietrudno
byłosiędomyślić,dlaczegoTaylorzpoczątkuniepotrafiłarozpoznaćzawartości
pojemnika.Zpowoduodwodnieniaibrakukrwiwszystkosięskurczyło.Gałkioczne
leżącebliskosiebieprzypominałykiśćwinogron,azłączoneczubkamijęzykitworzyły
osobliwykształtklepsydry.
Kennedyodczekałkilkasekundiznównacisnąłklawiszmyszki.Namonitorzepojawiłsię
innypojemnikpolodach,awnimodciętawnadgarstkuzamrożonaludzkadłońbez
palców.Kolejnezdjęcieprzedstawiałopodobnieokaleczonądrugądłoń,ananastępnym
widniałajakaśtrudnadorozpoznanianapierwszyrzutokazamrożonaczęśćciała.
–Iwszystkowtendeseń–powiedziałKennedy.–Wzamrażarcebyłosześćdziesiątosiem
pojemników,awnichczęścirozkawałkowanychzwłok.Równieżorganywewnętrzne,
niektórewcałości…serca,wątroby,żołądki…Wyobrażaciesobie?
Hunterpokiwałgłową.
–Taczęśćmagazynuzostałanaraziezamknięta–ciągnąłdyrektor.–Dalinamdwie,góra
trzygodziny,żebytechnicymoglizbadaćcałąskrytkęizabraćzamrażarkęzjej
zawartością.LaboratoriumprzeprowadzianalizęDNAiporównamateriałztym,który
pobraliśmy
zgłówznalezionychwbagażniku.Raczejniewątpię,żewynikbędziepozytywny.
HunteriTaylorrównieżniespodziewalisięniczegoinnego.
–Pracownikmagazynupomógłagentomotworzyćskrytkę,aleniemapojęcia,co
znajdowałosięwśrodku.Wmiaręmożliwościdziałamydyskretnie.Dziennikarzenarazie
oniczymniewiedząibędziemysięstaraliutrzymaćsprawęwtajemnicynajdłużej,jaksię
da,aledobrzewiecie,żeLucienFoltermusistanąćprzedsądem,więcprędzejczypóźniej
wszystkowyjdzienajaw.Akiedytonastąpi,rozpętasięwielkaafera,boniemamjuż
żadnychwątpliwości,żewcelinadoletrzymamypotwora,atojestdopieropoczątek.
Rozdział39
LucienFolterskończyłwłaśnieostatniąserięćwiczeń,kiedyusłyszałdobiegającyz
korytarzametalicznyszczękotwieranychdrzwiiodgłoszbliżającychsiękroków.Wstałz
podłogi,otarłpotzczołarękawempomarańczowegokombinezonu,usiadłnabrzegułóżka
iczekałcierpliwie.KiedyHunteriTaylorzajęlimiejscanakrzesłachustawionychprzed
jegocelą,powitałichkpiącymuśmiechem.
–Domyślamsię,żedostaliściejużpotwierdzeniezSeattle–zaczął,przyglądającsię
twarzomgości,aleichbeznamiętneminyniewyrażałyżadnychemocji.–Szkoda,żetam
niepolecieliście,żebytozobaczyćnawłasneoczy.Chybamogęsiępochwalić,żez
czasemnabrałemwielkiejwprawywsiekaniuikawałkowaniu.
–Czywszystkichciałpozbyłeśsięwtakisamsposób?–zapytałaTaylor,naktórej
przechwałkiFolterazdawałysięnierobićżadnegowrażenia.–Przezrozkawałkowanie?
–Nie,niewszystkich–odparłwięzieńobojętnymtonem.–Widzisz,agentkoTaylor,z
początkubyłemciekawy,podobniejakwszyscynaukowcywwaszejSekcjiBadań
Behawioralnych.Chciałemsiędowiedzieć,cokierujeczłowiekiem,któryzabijabez
żadnychemocjianiwyrzutówsumienia.Zadawałemsobiepytanie,czywszyscy
psychopacirodząsięztakimiskłonnościami,czymożnajewykształcićsiłąwoli.
Czytałemnatentematwszystko,coudałomisięzdobyćiprzekonałemsię,żeżadnaz
tychpublikacjinierozwiewamoichwątpliwości.Niemażadnejksiążki,żadnejrozprawy
naukowej,którawyjaśniałaby,cotaknaprawdęsiętutajdzieje.–Lucienpostukałsię
palcemwskazującymwskroń.–Wumyślekogoś,ktostałsiębezdusznymmordercą,kto
obudziłwsobiepsychopatę.Nikttegonieodkrył.Możepewnegodniatosięzmieni.Ale
pozwolęsobienamaływstęp.
Folteruśmiechnąłsięzagadkowo,aTaylorzałożyłanogęnanogęiczekała.
–Wieleosóbzdajesięniedostrzegaćtego,iletrzebasięnauczyć,żebystaćsiękimśtakim
jakja.Przezwszystkietelatamusiałemsię
rozwijać,przystosowywać,improwizowaćistawaćsięcorazbardziejpomysłowy.Ale
zawszewiedziałem,żetoniezbędne.Odsamegopoczątkuchciałempróbowaćróżnych
rzeczy,różnychmetod,różnychzałożeń…Bochociażśmierćjestuniwersalna,dokażdej
ofiarytrzebapodchodzićinaczej–oświadczyłLucientakimtonem,jakgdybyzabijanie
byłozwykłymeksperymentemlaboratoryjnym.–Alektośtakijakjazawszebędzie
musiałstawićczołojednemupoważnemuproblemowi.
–Amianowicie?–spytałaTaylor,starającsięnieokazywaćzbytdużegozaciekawienia.
WodpowiedziFolterwykrzywiłtwarzwposępnymuśmiechu.
–Cóż,wymaciedodyspozycjiszerokiwybórnarzędziirzeszefunkcjonariuszy,którzy
przezcałądobęuganiająsięzaprzestępcami,aludzietacyjakjamusządziałaćw
pojedynkę.Miałembardzoograniczoneśrodkiimogłempolegaćjedynienawłasnej
głowie.–ZmierzyłTaylorchłodnymspojrzeniem,wciążniezwracającuwaginaHuntera.
–Jakcizapewnewiadomo,nietakdawnotemuFBIopublikowałopewneopracowanie,z
któregowynika,żeobecniewStanachZjednoczonychprzebywanawolnościconajmniej
pięciusetseryjnychmorderców.Zdumiewające,niesądzisz?Ludziepodobnidomnienie
stanowiąażtakiejrzadkości,jakmogłobysięwydawać.Przeztelatapoznałemkilku
innychmorderców.Takich,którzymająochotętorturowaćizabijaćwyłączniedlaczystej
przyjemności.Którzysłyszągłosynakazująceim,abytorobili.Którzysąprzekonani,że
wypełniająjakieśbożedzieło,żeoczyszczająziemięzgrzesznikówalbocośwtym
rodzaju.Albotakich,którzypoprostuchcądaćupustswoimnajmroczniejszymżądzom.
Niektórzyznichchcąsięuczyć.Szukająkogoś,ktozostanieichprzewodnikiem.Kogoś
takiegojakja.
Lucienodczekałkilkasekund,pozwalającHunterowiiTaylorprzyswoićzawartew
swoichsłowachprzesłanie.
–Czynaprawdęsądzicie,żemusiałbymdługoszukać,gdybymchciałprzyjąćkogośna
nauki?Wystarczyłobywyjśćnaulicęwjednymzwiększychmiasttegoogromnegokraju.
–Folterrozpostarłręce,jakgdybychciałnimiobjąćkulęziemską.–Naamerykańskich
ulicachroisięodnastępcówTedaBundy’ego,JohnaWayne’aGacy’egoiLuciena
Foltera.Możnabynawetzorganizowaćtelewizyjnytalentshow,żebywyłonićkolejną
gwiazdęwśródamerykańskichseryjnychmorderców.Należałobyzasugerowaćcoś
takiegoniektórymstacjomkablowymiwcalebymsięniezdziwił,gdybyktośpotraktował
topoważnie,bojednojestpewne:cośtakiegomiałobydużowiększąoglądalność,niżcałe
togówno,którepuszczająnaantenie.
WgłowieHunteraożyłowspomnienieostatniegośledztwa,jakieprowadziłwLos
Angeles.Ścigałseryjnegomordercę,którywinternecieprezentowałnażywofilmyze
swoichzbrodni,aludziemasowologowalisięnajegostronie,abyjeoglądać.
Lucienwstał,wziąłzestolikaplastikowykubekinapełniłgowodązkranu.
–Alewracającdotwojegopytania,agentkoTaylor–powiedział,siadajączpowrotemna
łóżku.–Niezawszepozbywałemsięciałwtakisamsposób.
–ASusan?–odezwałsięHunter.–Powiedziałeś,żebyłatwojąpierwsząofiarą.
Lucienwypiłłykwodyiskierowałwzrokwstronęstaregoprzyjaciela.
–Wiedziałem,żeporuszysztentemat.Nietylkodlatego,żesięzniąprzyjaźniliśmy,ale
równieżdlatego,żemaszrację.Owszem,powiedziałemci,żebyłapierwszaifaktycznie
jesttodlanasidealnypunktwyjścia.–Lucienwziąłgłębokioddechijegooczynagle
zmieniływyraz,jakbyznalazłsięgdzieindziej.Jakbyprzywołanewspomnieniamiobrazy
byłytakżywe,żemógłichdotykać.–Więcopowiemci,jaktosięwszystkozaczęło.
Rozdział40
PALOALTO,KALIFORNIA
DWADZIEŚCIAPIĘĆLATWCZEŚNIEJ
–Więcnaprawdęchceszpodróżować?–zapytałLucien,stawiającnablacieszklankiz
kolejnymidrinkami.
SusanRichardspokiwałagłową.
–Nopewnie.
PrzedtygodniemLucieniSusanotrzymalidyplomywydziałupsychologiina
UniwersytecieStanfordaiwciążcieszylisięzeswojegosukcesu.Odtamtegoczasu
świętowalicowieczór.
–Zanimbędęmusiałazacząćrozglądaćsięzapracą,chciałabymmiećtrochęczasudla
siebie–wyjaśniłaSusan,sięgającposwojegodrinka,podwójnegoJackaDaniel’sazcolą.
–Nowiesz,zobaczyćkilkaróżnychmiejsc,amożenawetwybraćsiędoEuropy.Zawsze
otymmarzyłam.
Lucienparsknąłśmiechem.
–Rozglądaćsięzapracą?Chybaoszalałaś.WłaśniezostaliśmyabsolwentamiStanfordu,
którykształcinajlepszychpsychologówwtymkraju.Oilenieotworzyszwłasnej
praktyki,topracabędzierozglądaćsięzatobą.
–Atycoplanujesz?Chceszzałożyćwłasnygabinet?
–Nie,raczejnie.Wprawdzieostatnioniewielesięnadtymzastanawiałem,alechyba
mógłbympójśćwśladyRoberta.
–Doktorat?
–Takmyślałem.Acotyotymsądzisz?
–Cóż,jeślinaprawdętegochcesz,tożyczęcipowodzenia.
Lucienprzechyliłgłowęiwzruszyłramionami.
–Mógłbymspróbować.
–AskorojużmowaoRobercie–powiedziałaSusan,sadowiącsięwygodniejnakrześle–
szkoda,żemusiałdzisiajwracać.
RobertHunterprzyjechałnaichceremonięwręczeniadyplomówiprzezpierwszetrzy
wieczoryświętowałrazemznimi,aletegodniawyjechałporannymautobusemdoLos
Angeles,byspędzićtamtydzień
zojcemprzedpowrotemdoPaloAlto,gdziemiałpracowaćprzezwakacje.
SiedzieliwbarzeRockerClub,którymieściłsięwdzielnicyCrescentParknapółnocy
miasta.Lubilitamprzychodzić,boobsługabyłaprzyjazna,alkoholtani,klientelaskładała
sięzazwyczajzmłodychiskorychdozabawyludzi,azgłośnikówpłynęłamuzyka,która
wprawiałaichwdobrynastrój.
–Toprawda,alestęskniłsięzaojcem.Tojedynykrewny,jakimuzostał.
–Tak,wiem–odparłaSusan.–Jegomatkaumarła,kiedybyłjeszczedzieckiem,prawda?
Lucienpokiwałgłową.
–Chybamiałwtedysiedemczyosiemlat,aletaknaprawdęnigdyniechciałotym
mówić.Nawetkiedyjesttrochępodpity,udajemusięomijaćtentemat.Myślę,żechodzi
ocoświęcejniżtypowątraumępostracierodzicawmłodymwieku.
RękaSusanunoszącadoustszklankęzdrinkiemznieruchomiaławpółdrogi.
–Och,proszę,tylkonieto.
–Cotakiego?
–Proszę,powiedzmi,żeniebędzieszjednymztychnawiedzonychpsychologów,którzy
niepotrafiąrozmawiaćzludźmi,azwłaszczazprzyjaciółmi,niepoddającich
psychoanalizie.
–Aleja…–Lucienpokręciłgłową,anajegotwarzypojawiłsięwyrazzakłopotania,
którepróbowałzamaskowaćuśmiechem.–NiepoddajęRobertapsychoanalizie.
–Owszem,robiszto.
–Nicpodobnego.Aleprzezczterylatamieszkałemznimwjednympokoju.Jestdziwny.
Tonajbardziejbłyskotliwyfacet,jakiegokiedykolwiekznałem,aleprzytymdziwny,i
myślę,żeśmierćmatkimogłagodotknąćmocniej,niżjestskłonnyprzyznać.
–Doprawdy?–Susanpostawiłaszklankęnastolikuizrobiłakpiącąminę.–Naprzykład
jak,doktorzeLucienie?Wyjawnamswojąteorię.
–Niejestemdoktoreminiemamżadnejteorii.Chciałemtylko
powiedzieć…–Lucienskrzywiłsięimachnąłlekceważącoręką.–Zresztąnieważne.
Właściwieniewiem,pocowogóleotymrozmawiamy.Przyszliśmytutaj,żebysiębawić
iświętować.
Susanuniosłaszklankę.
–Tak,wypijmyzanaszsukces.
ZgłośnikówdobiegłypierwszetaktySweetChildofMineGuns’n’Roses.Luciendopił
swójkoktajliwstałodstolika.
–Chodź,zatańczmy.
–Ale…–Susanwymownymgestempokazałaswojąszklankę.
–Dodna…ibawmysię.–Lucienponagliłją,machającręką.–Nojuż,chodź.
Dziewczynadokończyładrinka,chwyciłaLucienazarękęipozwoliłamusięzaciągnąćna
parkiet.
Podwóchgodzinachikilkukolejnychdrinkachobydwojezaczęlizbieraćsiędowyjścia.
–Myślę,żepowinniśmywrócićtaksówką–powiedziałaSusan.Języksięjejplątałisłowa
zaczynałyprzechodzićwbełkot.–Jutromożesztuprzyjechaćposwójsamochód.
–Nie,nicminiejest–odparłLucien,któryrzeczywiścietrzymałsięznacznielepiej.–
Mogęprowadzić.
–Niemożesz.Piłeśtylecoja,aja…jestem…wstawiona.
–Tak,alejapiłemkoktajle,aniepodwójnegoJackaDaniel’sazcolą.Awiesz,żetutejsze
koktajletosokzodrobinąalkoholu.Mógłbymwypićdrugietyleinadalczułbymsięna
siłach,żebyusiąśćzakierownicą.
Susanprzezdłuższąchwilęprzyglądałasięswojemutowarzyszowi.Lucientrzymałsię
prosto.Miałrację;koktajlewRockerClubfaktycznieniebyłymocne.
–Jesteśpewien,żemożeszprowadzić?
–Absolutnie.
Dziewczynawzruszyłaramionami.
–Nodobra,alemaszjechaćpowoli,słyszysz?Będęcięobserwować–powiedziała,
wskazującdwomapalcaminaswojeoczy,apotemwyciągnęłarękęwstronęLuciena,
którystanąłprzedniąnabacznośćizasalutował.
–Takjest,proszępani.
Przeszlipustąotejporzeulicązaróg,gdziestałjegozaparkowanysamochód.
–Zapnijpas–rozkazałLucien,siadającnafotelukierowcy,idodałzuśmiechem:–Takie
sąprzepisy.
–Powiedziałfacet,którysiadazakierownicąpowypiciutylukoktajli–odparłaSusan,
mocującsięzpasem.–Staramsię,aleniemogętrafićwtęcholernądziurę.
Lucienpochyliłsięnadnią,chwyciłklamrępasabezpieczeństwaisprawniewsunąłjąw
zatrzask.PotemniespodziewanieprzysunąłsięjeszczebliżejipocałowałSusanwusta.
Zaskoczonadziewczynaodchyliłagłowędotyłu.
–Cotyrobisz?–zapytała.Sprawiaławrażenie,jakbyotrzeźwiaławjednejchwili.
–Ajakmyślisz?
Przezkilkasekundtrwałobardzoniezręcznemilczenie.
–Lucienie…Jestmibardzoprzykro,jeżeliwprowadziłamcięwbłąd,dzisiajalbo
kiedykolwiek.Jesteśwspaniałymfacetem,dobrymprzyjacielemilubięztobąspędzać
czas,ale…
–Alenieczujeszdomnietegoczegoś–dokończyłLucien.–Czywłaśnietozamierzałaś
powiedzieć?
Dziewczynawpatrywałasięwniegooniemiała.
–AgdybyteraznamoimmiejscusiedziałRobert?Założęsię,żewtedytakbyśsięnie
wzbraniała.Założęsię,żepoleciałabyśnaniegojaktaniadziwka.Zrzuciłabyśzsiebie
ubranieijużsiedziałabyśnanim,rozpinającmuspodnie.
–Cosięztobądzieje,docholery?Nieznałamciętakiego.
OczyLucienastałysięzimne,jakgdybyuleciałyznichwszystkieemocje.
–Askądtapewność,żewogólemnieznałaś?
LodowatytonjegogłosuprzyprawiłSusanodreszcz.Wciążstarałasięzrozumiećcałą
sytuację,gdyLucienrzuciłsięnaniągwałtownieilewąrękąprzycisnąłjejgłowędo
szyby.Ponieważniezapiąłswojegopasa,miałwiększąswobodęruchu.Susanpróbowała
krzyczeć,alejegodłońbłyskawiczniezatkałajejusta,tłumiącwszelkieodgłosy,jakie
usiłowałazsiebiewydać.PrawąrękąLucienotworzyłmałyschowekmiędzysiedzeniami
isięgnąłdośrodka.Dziewczynazaczęłasięszamotać,próbującoderwaćdłoń,która
kneblowałajejusta,alenawetgdybybyłatrzeźwa,napastnikmiałzbytdużosiły.
–Jużdobrze–wyszeptałjejdoucha.–Zarazbędziepowszystkim.
ZniewiarygodnąszybkościąuniósłprawąrękęwkierunkujejgłowyiSusanpoczuła,że
cośukłułojąwszyję.Namomentichspojrzeniasięspotkały.Jejoczybyłypełnestrachu.
Zjegooczuwyzierałozło.
Rozdział41
Lucienzrelacjonowałwydarzeniatamtejnocyztakimsamymentuzjazmemjakktoś,kto
opowiada,cojadłnaśniadanie.AninachwilęnieoderwałwzrokuodoczuHuntera.
Hunterzewszystkichsiłstarałsięzachowaćniewzruszonąminę,alesłuchającopowieści,
czułnarastającyzkażdąchwiląuciskwgardle.Poruszyłsię,żebyprzyjąćwygodniejszą
pozycjęnakrześleiprzezcałyczasutrzymywałkontaktwzrokowyzdawnym
przyjacielem.
Lucienprzerwał,wypiłłykwodyiniepowiedziałnicwięcej.Zapadłacisza.Wszyscy
czekaliwmilczeniu.
–Awięcpodałeśjejjakiśśrodekusypiający–odezwałasięwkońcuTaylor.
–Wstrzyknąłemjejpropofol–odparłwięzień,uśmiechającsiębeznamiętnieiwidząc,jak
agentkazerkawstronęHuntera,wyjaśnił:–Toszybkodziałającylekdoznieczulenia
ogólnego.Toniesamowite,wjakierzeczymożnasięzaopatrzyć,mającdostępdo
budynkuwydziałumedycynywStanfordzie.
–Icobyłopotem?–dopytywałaTaylor.–Dokądjązabrałeś?Cozniązrobiłeś?
–Nie,nie,nie.Terazkolejnamojepytanie.Takabyłaumowa,prawda?Jaknarazie
niewielezyskałemnatejwymianie.
–Niechtakbędzie.Powiedznam,cozniązrobiłeś,apóźniejzadaszswojepytanie.
–Nicztego.Terazmójruch.Najwyższyczaszaspokoićmojąciekawość.–Lucienprzez
chwilęmasowałsobiekark,apotemspojrzałnaHuntera.–Opowiedzmioswoim
dzieciństwie,Robercie.Opowiedzmioswojejmatce.
Hunterzacisnąłszczęki.Taylorsprawiaławrażeniezmieszanej.
–Cośzacoś–ciągnąłFolter.–Wyjakogliniarze,profilerzyalboagencifederalnizawsze
staraciesięzrozumieć,cokierujetakimiludźmijakja,prawda?Próbujecierozgryźć,jak
działaumysłbezwzględnegomordercy.Jaktomożliwe,żeistotaludzkatakpogardza
życieminnegoczłowieka?Jakmożnasięstaćtakimpotworemjakja?Cóż,azdrugiej
stronytakipotwórchciałbywiedzieć,copowodujetakimijakwy.Bohateraminaszego
społeczeństwa…najlepszymiznajlepszych,narażającymiswojeżyciedlaludzi,których
nawetnieznają.Wychcecierozgryźćmnie,ajachcęrozgryźćwas.Tooczywiste.Jakby
powiedziałdoktorFreud,jeślichceszsięzagłębićwczyjąśduszę,jeślichceszzrozumieć,
jakimjestczłowiekiem,najlepiejzacząćodjegodzieciństwa,odjegorelacjizmatkąi
ojcem.Mamrację,Robercie?
Huntermilczał.Lucienzacząłpowolistrzelaćknykciamiobudłoni.Przyprawiającyo
dreszczeodgłosodbijałsięechemodścianceli.
–Awięc,Robercie,zaspokoiszmojąciekawość,któradręczymnieoddwudziestupięciu
lat?
–Nielicznato–odpowiedziałHuntertonemtakłagodnym,jakksiądzwkonfesjonale.
–Ajednakliczę–rzekłLucienztakimsamymspokojemwgłosie.–Inieprzeliczęsię.
BojeślichceszsiędowiedziećczegoświęcejoSusan,włącznieztym,gdzieszukaćjej
szczątków,musisznajpierwodpowiedziećnamojepytanie.
Hunterpoczuł,żewęzełwjegogardlezacisnąłsięjeszczemocniej.
–Powiedzmi,cosięstało.Jakumarłatwojamatka?Iproszę,nieokłamujmnie,bo
zapewniamcię,żezauważę,jeżeliskłamiesz.
Rozdział42
WpamięciHunteranamomentodżyłowspomnienierodzicówSusanRichards.Spotkał
sięznimidwarazy,kiedyprzyjechalizNevadydoStanforduwodwiedzinydocórki.
Lucienteżichpoznał.Bylibardzosympatyczni.Ichimionawyleciałymuzgłowy,ale
zapamiętał,jacybylidumni,żeSusanstudiowałanatakprestiżowejuczelni.Była
pierwsząwrodzinieosobą,którawogóledostałasiędocollege’u.
PodobniejakrodziceHuntera,matkaiojciecSusanwywodzilisięzbardzoubogiego
środowiskaiżadnemuznichnieudałosięnawetukończyćszkołyśredniej,gdyżmusieli
porzucićnaukęjużwpierwszejklasieiszukaćpracy,żebywesprzećswojerodziny.Kiedy
urodziłasięSusan,obiecalisobie,żezrobiąwszystko,żebyzapewnićjejlepszystartw
dorosłeżycie,niżsamimieli.Ukończyłazaledwietrzymiesiące,gdyzaczęliodkładać
pieniądzenajejedukację.
ZgodniezobowiązującymwStanachZjednoczonychprawemosobęzaginionąuznajesię
zazmarłą,jeżeliwciągusiedmiulatodzaginięcianiedajeznakużycia,choćokresten
możesięnieznacznieróżnićwzależnościodposzczególnychstanów.Jednakpomimo
tego,comówiłoprawo,ponieważnieodnalezionozwłokaniżadnychjednoznacznych
dowodówzgonu,Hunterbyłprzekonany,żejeślirodziceSusanRichardsjeszczeżyją,
nadaltlisięwnichiskierkanadziei.Mógłprzynajmniejwyjaśnićwszelkiewątpliwościi
daćimszansęnawyprawieniecórcegodnegopochówku.
–Mojamatkazmarłanaraka,kiedymiałemsiedemlat–odezwałsię,wciążsiedzącna
krześlewrozluźnionejpozycji.
Lucienuśmiechnąłsiętriumfująco.
–Tylejużwiem.Jakiegorodzajutobyłrak?
–Glejakwielopostaciowy.
–Najbardziejagresywnyzpierwotnychnowotworówmózgu–rzekłLuciengłosem
pozbawionymemocji.–Tomusiałbyćsilnycios.Jakszybkosięrozwijał?
–Dosyćszybko.Lekarzewykryligozbytpóźno.Wciągutrzechmiesięcyodpostawienia
diagnozybyłopowszystkim.
TymrazemTaylorporuszyłasięnakrześle,zmieniającpozycję.
–Bardzocierpiała?
Hunterznówmocniejzacisnąłszczęki.Lucienpochyliłsiędoprzoduiopierającłokciena
kolanach,zacząłdelikatniepocieraćdłońmiosiebie.
–Powiedzmi,czytwojamatkacierpiała?–mówiłpowoli,robiąckrótkieprzerwymiędzy
słowami.–Czywnocykrzyczałazbólu?Czyzsilnej,uśmiechniętejipełnejżyciaosoby
zamieniłasięwobciągniętyskórąszkielet?Czybłagałaośmierć?
Hunterzauważył,żeLucienzmieniłtaktykęgry,przynajmniejnarazie.Jużniestarałsię
zaleźćTaylorzaskórę.Terazobrałsobiezacelswojegodawnegoprzyjaciela,abył
cholerniedobrywtym,corobił.
–Tak–odparłHunter.
–Tak?Cokonkretniemasznamyśli?
–Wszystko.
–Więcpowiedzto.
Hunterwestchnąłgłęboko.
–Tak,mojamatkacierpiała.Tak,wnocykrzyczałazbólu.Tak,zsilnej,uśmiechnięteji
pełnejżyciaosobyzamieniłasięwobciągniętyskórąszkielet.Tak,błagałaośmierć.
TaylorzerknęłazukosanaHunteraipoczułaciarkinacałymciele.
–Jakmiałanaimię?–dopytywałFolter.
–Helen.
–Byławdomuczywszpitalu,kiedyumarła?
–Wdomu.Niechciałaumieraćwszpitalu.
–Rozumiem.–Lucienpokiwałgłową.–Chciałabyćzrodziną…wśródswoichbliskich.
Bardzoszlachetne,chociażdziwneitrochęokrutne,żenaraziłanatowszystko
siedmioletniegosyna,pozwalając,abynawłasneoczyoglądałjejcierpienie…Domyślam
się,żetomusiałabyćstrasznaudręka.
Lawinawspomnieńsprawiła,żeHunterniepotrafiłdłużejzachowaćkamiennejtwarzy.
Nachwilęodwróciłwzrokizacisnąłusta.Kiedyznówsięodezwał,jegogłosbrzmiał
spokojnie,alebyłownimsłychaćnieskrywanysmutek.
–Mojamatkapracowałajakosprzątaczkazamarnepieniądze.
Ojciecbyłnocnymstróżemiżebydorobićdoskromnejpensji,wciągudniaimałsię
każdejpracy,jakąudałomusiędostać.Nawetkiedyobydwojebylizdrowi,podkoniec
każdegomiesiącazawszemusieliśmyzaciskaćpasa.Niemieliśmyoszczędności,bonie
byłozczegoodkładać.Najniższapolisaubezpieczeniowaojcanieobejmowałaleczenia
szpitalnego.Niebyłonasstaćnatakiekoszty.Niemiałainnegowyjścia,jakzostaćw
domu.
Zapadłomilczenie,którezdawałosięciągnąćwnieskończoność.
–Jejku,tonaprawdęsmutnahistoria,Robercie–przemówiłwreszcieLucienchłodnym
tonem.–Prawiejakbymsłyszałwtlezawodzenieskrzypiec.Powiedzmi,byłeśwdomu,
kiedyumarłatwojamatka?
–Nie.
Więzieńwolnopokiwałgłowąiwstałzłóżka.
–Uprzedzałemcię,żezauważę,jeżeliskłamiesz.Aterazmnieokłamałeś.Przesłuchanie
skończone.Spieprzyłeśto.NigdynieznajdzieszzwłokSusan,alemożespróbujeszto
wytłumaczyćjejrodzicom.
Rozdział43
Folterodwróciłsięiwolnopodszedłdoumywalki.Taylornapięłasięwniespokojnym
wyczekiwaniu,alejużpokilkusekundachniezręcznegomilczeniaHunteruniósłręcew
geściekapitulacji.
–Wporządku,Lucienie.Przepraszam.
Więzieńprzygładziłdłoniąwłosy,alenadalstałzwróconyplecamidogości.Zwlekał,jak
gdybyzastanawiałsię,czyprzyjąćprzeprosiny.
–Cóż,chybataknaprawdęniepowinienemmiećdociebiepretensji,prawda?Musiałeś
zaryzykować,żebysięprzekonać,czyfaktyczniepotrafięsięzorientować,żekłamiesz.To
jedynesensownewyjaśnienie.Boczemumiałbyśmiwierzyć?Nigdywcześniejnie
przyłapałemcięnakłamstwie.Niezdradzałyciężadneznakiizawszeumiałeśzachować
kamiennątwarzwkażdejsytuacji.–Folterwkońcuodwróciłsięzpowrotemwstronę
szybyzpleksiglasu.–Cóż,przyjacielu,chybasięstarzejesz,amożetojastałemsię
bardziejspostrzegawczy.
Hunterniewątpiłwtoaniprzezchwilę.Wieluseryjnychmordercówosiągabiegłośćw
obserwowaniuludziipotrafiprzejrzećmowęichciała.Taumiejętnośćpozwalaim
odnajdywaćwtłumieofiaryiwybieraćnajbardziejodpowiednimomentnaatak.
–Awięcprzezwzglądnadawneczasytymrazemciodpuszczę,alenieokłamujmnie
więcej.–Lucienzpowrotemusiadłnapryczy.–Amożeterazzechceszudzielićmi
prawidłowejodpowiedzi?
–Tak,byłemwdomu,kiedyumarłamojamatka.Jakjużmówiłem,ojciecpracowałjako
nocnystróż,amatkaumarławnocy.
–Więcbyłeśzniąsam?
Hunterprzytaknął,aleniepowiedziałnicwięcej.
–Nieprzerywajwtakiejchwili,Robercie–zachęciłgoLucienpochwilimilczenia.–Czy
bałeśsięjejkrzykówwnocy?
–Tak.
–Alenieukryłeśsięwswoimpokoju.
–Nie.
–Dlaczego?
–Bojeszczebardziejbałemsiętego,żemógłbymjąopuścić,gdybymniepotrzebowała.
–Apotrzebowałacię?Czytamtejostatniejnocytwojamatkaciępotrzebowała?
HunterzobaczyłwoczachLucienacoś,czegoniewidziałwcześniej.Tobyłwyraz
całkowitejpewności,jakgdybyznałwszystkieodpowiedziiwystarczyłochoćbyodrobinę
rozminąćsięzprawdą,żebytozauważył.
–Tak.
–Czegoodciebiepotrzebowała?
–Tabletek.Mojamatkazażywałaleki,któreuśmierzałyból,przynajmniejnajakiśczas.
Alekiedyrakrozrastałsięwjejciele,działanietableteksłabło.
–Ipotrzebowałaichwięcej.
Hunterpotwierdziłskinieniemgłowy.NatwarzyLucienapojawiłsięwyrazzadumy,a
potemjegoustarozciągnęłysięwszelmowskimuśmiechu.
–Aletobyłylekiprzeciwbólowenareceptę,zgadzasię?Prawdopodobniebardzosilnei
uzależniająceopioidy,cooznaczało,żezbytdużadawkabyłabardzoniewskazana.Ale
twojamatkaniemiałaichpodręką,prawda?Niemogłystaćprzyjejłóżku,żebyprzez
przypadekichnieprzedawkowała.Więcgdziebyły?Włazience?Wkuchni?Gdzie?
Huntermilczał.
–Robercie,gdziebyłytetabletki?–ponagliłgoLucien,awjegogłosiedałsięsłyszećton
groźby.
–Wkuchni.Ojciectrzymałjewkredensie.
–Aletamtejnocymatkapoprosiłacięonie.
–Tak.
–Niemogłajużdłużejznieśćbólu,prawda?Wolałaraczejumrzeć.Przecieżbłagałao
śmierć,atyspełniłeśtobłaganie.Iletabletekjejprzyniosłeś?–zapytałLucieninaglejego
oczyrozszerzyłysię,jakgdybydoznałolśnienia.–Zaraz,czekaj.Przyniosłeśjejcałą
fiolkę,prawda?
Hunternicnieodpowiedział,alejegowspomnieniaprzeniosłygo
zpowrotemdotamtejnocy.
Wnocybyłozawszegorzej.Jejkrzykistawałysięgłośniejsze,jękibyłybardziej
przejmująceiprzepełnionecierpieniem.Przyprawiałygoodreszcze.Nietakiejakte
wywołanechłodem,aledużosilniejszedrżenie,którewydobywałosięzgłębiciała.
ChorobasprawiałaHelentylebólu,aonczułsiębezsilny,bowżadensposóbniepotrafił
jejpomóc.
SiedmioletniRobertHunterusłyszałpełenbólukrzykmatkiiostrożnieotworzyłdrzwijej
pokoju.Chciałomusiępłakać.Odkądzachorowała,bardzoczęstozbierałomusięna
płacz,aleojcieczabraniałmupłakać.
Takbardzosięzmieniłaprzeztęchorobę.Byłatakwychudzona,żejejkościsterczałypod
obwisłąskórą.Jejniegdyśpięknejasnewłosyzamieniłysięwzmierzwionestrąki,aoczy
straciłydawnyblask,jakbyżyciejużwnichzgasło.
Trzęsącsię,Robertstanąłnaprogu.Matkależałaskulonanałóżku,obejmującrękami
przyciśniętedopiersikolana.Jejtwarzwykrzywiałgrymasbólu.Zmrużyłaoczy,próbując
skupićwzroknadrobnejsylwetce,którastaławdrzwiach.
–Kochanie,proszę…–wyszeptała,kiedyrozpoznałaswojegosyna.–Mógłbyśmi
pomóc?Niezniosędłużejtegobólu.
Robertmusiałzebraćwszystkiesiły,żebypowstrzymaćłzy.
–Comogęzrobić,mamo?–wydobyłzsiebietakisamsłabyszeptjakona.–Chcesz,
żebymzadzwoniłpotatę?
Zdołałatylkolekkopokręcićgłową.
–Tataniemożemipomóc,skarbie,aletymożesz.Podejdźtutaj,proszę…Pomożeszmi?
Matkawyglądałaterazjakzupełnieobcaosoba.Miałapodoczamiciemnesińce,anajej
spierzchniętychwargachjątrzyłysięrany.
–Mógłbymcipodgrzaćmleka,mamo.Tytaklubiszgorącemleko.
Zrobiłbywszystko,żebytylkoznówzobaczyćuśmiechnajejtwarzy.Podchodzącbliżej,
zauważył,żedrgnęła,kiedyjejciałoprzeszyłakolejnafalabólu.Chwytałapowietrze
krótkimiurywanymihaustami.
–Proszę,pomóżmi,kochanie.
Pomimotego,comówiłmuojciec,Robertniebyłjużwstaniedłużejpowstrzymywać
płaczu.Pojegotwarzyzaczęłyściekaćłzy.
Matkazobaczyła,żesiętrzęsieijestprzerażony.
–Jużwporządku,kochanie–powiedziaładrżącymgłosem.–Wszystkobędziedobrze.
Podszedłbliżejichwyciłjejdłoń.
–Kochamcię,mamo.
Słowachłopcasprawiły,żejejoczyzaszkliłysięodłez.Resztkamisiłścisnęłajegorękę.
–Jateżciękocham,skarbie.Musiszmipomóc,proszę…
–Comamzrobić?
–Przynieśmimojetabletki.Wiesz,gdziesą,prawda?
Robertotarłnoswierzchemdłoni.
–Tatatrzymajebardzowysoko–powiedział,unikającwzrokumatki.
–Mógłbyśponiesięgnąć?Zróbtodlamnie.Jużtakdługomnieboli.Nawetniewiesz,
jakietostraszne.
Woczachmiałtylełez,żewszystkowydawałomusięzamazane.Czułpustkęwsercui
miałwrażenie,jakbyuszłyzniegoresztkisiły.Obróciłsiębezsłowaipowoliwyszedłz
pokoju.Matkapróbowałazanimwołać,alejejgłosbyłzbytsłaby,żebymógłgo
dosłyszeć.
Wróciłpokilkuminutach,niosącnatacyszklankęwody,dwaherbatnikiifiolkętabletek.
Matkawpatrywałasięwnią,niewierzącwłasnymoczom.Przezwyciężając
niewyobrażalnyból,powoliusiadłanałóżku.Robertpodszedłbliżej,położyłtacęna
stolikunocnymipodałjejszklankęzwodą.
Takbardzochciałagoobjąć,aleledwiemiałasiłę,żebysięporuszać,więczamiasttego
obdarzyłagonajbardziejszczerymuśmiechem,jakikiedykolwiekwidziałnajejtwarzy.
Próbowałaotworzyćfiolkę,alejejpalcebyłyzbytsłabe,żebyporuszyćzakrętkę.
Spojrzałananiegobłagalnie.
Chłopiecwziąłfiolkęzjejdrżącychdłoni,docisnąłnakrętkęiobróciłwlewo,apotem
podałjejdwietabletki.Włożyłajedoustipołknęła,nawetniepopijając.Jejoczybłagały
owięcej.
–Czytałemetykietkę,mamo.Tamjestnapisane,żeniepowinnaś
zażywaćwięcejniżosiemdziennie.Aztymidwiemabędziedzisiajdziesięć.
–Jesteśtakiinteligentny,mójskarbie–wyszeptałaiznówuśmiechnęłasiędoniego.–
Takbardzociękochamistrasznieżałuję,żeniezobaczę,jakdorastasz.
Wjegooczachwezbrałyłzy,kiedykościstepalcematkizacisnęłysięnafiolce.Nie
wypuszczałjejzdłoni.
–Jużdobrze–powiedziała.–Terazwszystkobędziedobrze.
Zwahaniemrozluźniłchwyt,amatkawyłuskaładwiekolejnetabletkiiwłożyłajesobie
doust.
–Tatabędzienamniezły.
–Niebędzie,obiecuję.
–Przyniosłemciciastka,twojeulubione.Proszę,zjedzchociażjedno.Prawienicdzisiaj
niejadłaś.
–Dobrzeskarbie,zachwilę–odparła,połykająckolejnetabletki.–Kiedytataranowróci,
powiedzmu,żezawszebędęgokochała.Możesztodlamniezrobić?
Pokiwałgłową.Stałzewzrokiemutkwionymwprawiepustąfiolkę.
–Możepójdzieszsobiepoczytaćjakąśksiążkę?Wiem,jakbardzolubiszczytać.
–Mogęczytaćtutaj,żebyśniebyłasama.Usiądęwkącie,jeślichcesz,ibędęcicho,
obiecuję.
Matkawyciągnęłarękęidotknęłajegowłosów.Powiekiciążyłyjejcorazbardziej.
–Jużmilepiej,kochanie.Bólzaczynaprzechodzić.
–Wtakimraziebędępilnowałtwojegopokoju.Usiądępoddrzwiami.
Uśmiechnęłasiędoniego.
–Pocochceszpilnowaćmojegopokoju?
–Opowiadałaśmi,żeczasamiBógprzychodziizabierachorychludzidonieba.Ajanie
chcę,żebycięzabrał,mamo.Usiądępoddrzwiamiijeśliprzyjdzie,każęmuodejść.
Powiemmu,żebycięzostawił,boczujeszsięlepiej.
–KażeszBoguodejść?
Chłopieczzapałempokiwałgłową,amatkaznówzaczęłaszlochać.
–Takbardzobędęzatobątęsknić,Robercie.
PatrzącnaHuntera,Taylorpoczuła,żecośściskajązaserce.NaustachLucienapojawił
sięlodowatyuśmiech.
–Apotemwyszedłeś.
Hunterprzytaknął.
–Iwłaśniewtedyzaczęłysiękoszmary–podsumowałLucientonempsychologa,któremu
wkońcuudałosięprzełamaćopórpacjenta.
Wkorytarzuzapadłaniepokojącacisza,alenietrwaładługo.Nieodrywającwzrokuod
dawnegoprzyjaciela,Hunterzdołałwreszcieotrząsnąćsięzprzykrychwspomnień.
–Teraztwójruch–powiedział,awjegogłosiejużniebyłoaniśladusmutku.–Masz,
czegochciałeś,aterazopowiedznam,cozrobiłeśzSusan.
Rozdział44
LAHONDA,30KILOMETRÓWODPALOALTO,KALIFORNIA
DWADZIEŚCIAPIĘĆLATWCZEŚNIEJ
SusanRichardsodzyskałaprzytomność,słyszącgłośnyhukzatrzaskującychsiędrzwi.
Hałasbyłgwałtowny,aleotwierałaoczypowoli,całyczasmrugając,jakbypod
powiekamimiałaziarenkapiasku.Czułasięospałaizmęczonaichociażbardzosię
starała,naniczymniemogłaskupićwzroku.Wszystkodokołabyłorozmazane.
Najpierwdotarłodoniej,żeczujesięotumaniona,jakbywciążspowijałjąjakiśmroczny
sen,zktóregoniemożesięprzebudzić.Miałasuchowustach,ajejjęzykbyłszorstkijak
papierścierny.Potempoczuławilgotnąimdlącąwoństęchlizny.Niemiałapojęcia,gdzie
jest,alemusiałotobyćmiejsce,któregoniktniewietrzyłodlat.Pomimosmrodujejpłuca
domagałysiępowietrzaikiedywzięłagłębokioddech,niemalpoczuławustachspleśniały
smakizaczęłasiękrztusić.
Nagle,pomiędzyrozpaczliwyminapadamikaszlu,przeszyłjąostryinieznośnyból.
Musiałoupłynąćkilkasekund,nimzdołałaumiejscowićjegoźródło.Dochodziłzjej
prawegoramienia.
Wtedyuświadomiłasobie,żesiedzinajakimśtwardymistrasznieniewygodnymkrześle.
Ręcemiałaskrępowaneztyłuzaoparciem,akostkiprzywiązanedonógkrzesła.Całejej
ciałobyłomokreodpotu.Próbowałaunieśćgłowę,któradziwnieciążyła,opadającdo
przodu,alenagłyruchsprawił,żeżołądekpodjechałjejdogardła.
Niepotrafiładociec,skądpochodziświatło,możeznarożnejlampyalbowiszącejpod
sufitemżarówki,alecokolwiektobyło,wypełniałopomieszczenieżółtawąpoświatą.W
końcuobróciłagłowęwprawoispojrzałanaobolałeramię.Wciążczułasięzamroczona,
więcupłynęłotrochęczasu,nimodzyskałaostrośćwidzenia.Awtedyzmartwiałaprzejęta
grozą.
Jejrękazostałapozbawionasporegopłataskóryiwjegomiejscuzobaczyłasurowe
zakrwawionemięso.Przezchwilęmiaławrażenie,żeciągnącasięodramieniapołokieć
ranażyjewłasnymżyciem.Krew
ściekałaażdojejdłoniiskapywałazpalcównabetonowąpodłogę,tworzącpodnogami
krzesławielkąciemnoczerwonąkałużę.
Gwałtownieodwróciłagłowęizwymiotowałanawłasnybrzuch.Wysiłekjeszczebardziej
jąosłabiłijeszczebardziejzakręciłojejsięwgłowie.
–Musiszmitowybaczyć,Susan–usłyszałaznajomygłos.–Widokkrwinigdycinie
służył,co?
Susanzakasłałajeszczekilkarazyisplunęła,próbującsiępozbyćohydnegosmaku
wymiocin.Spojrzałaprzedsiebie,skupiającwzroknapostaci,którastałanawprostniej.
–Lucien…–wyszeptała.
WjejpamięcipojawiłysięmigawkizzeszłejnocywRockerClub.Potemprzypomniała
sobie,jaksiedziwsamochodzieLuciena…itowściekłespojrzeniewjegooczach.A
potemniebyłojużnic.
–Co…–zaczęła,aleniepotrafiładokończyćzdania.Byłazbytosłabiona,bywydobyćz
siebiegłos.Jejspojrzenieodruchowopowędrowałowstronęokaleczonegoramienia,a
całeciałoprzeszyłdreszcz.
–Och,nieprzejmujsiętym–powiedziałLucienniefrasobliwieisięgającpocoś,obrócił
siędotyłu.–Chybaniebędziecibrakowałotegopaskudztwa?
Trzymałwrękachwielkisłójwypełnionybladoróżowympłynem,wktórymcośpływało.
Susanzmrużyłaoczy,próbującwytężyćwzrok,aleniepotrafiłarozpoznać,cotojest.
–Och,przepraszam.–Lucienzauważyłjejkonsternacjęiwsunąłdownętrzasłojadłoń
ubranąwrękawiczkę.–Brzegitrochęsiępozwijały,alezarazcipokażę.–Rozprostował
wilgotnypłatskóry,któryzdarłzniejprzedniecałągodziną.–Tentatuażjestobrzydliwy.
Niepojmuję,jakcośtakiegomogłocisiępodobać.
Susanznówpoczuła,żewjejustachwzbierakwaśnysmakizaczęłasiękrztusić.Lucien
przyglądałsięjejzrozbawieniem,czekając,ażdojdziedosiebie.
–Alemyślę,żebędzieztegopięknetrofeum.Iwieszco?Chybazacznękolekcjonować
takiepamiątki.Muszęsięprzekonać,jakietouczucieiileprawdyjestwtychwszystkich
teoriach.Cootymsądzisz?
NerwowebiciesercawypełniałogłowęSusantępympulsowaniem.Wydawałosięjej,że
sznur,którymmiałazwiązaneręceinogi,wrzynasięwciałoażdokości.Chciałacoś
powiedzieć,aleprzejętystrachemumysłnapróżnoszukałsłów.Zatojejoczywyrażały
bezgraniczneprzerażenieirozpacz.
Lucienwłożyłzpowrotemdosłojawytatuowanyskrawekskóry.
–Czywiesz,żewoziłemtęstrzykawkęwsamochodzieniemalodroku?Wielerazy
myślałemotym,żebyjejużyć.
Susanwzięłagłębokioddechimiaławrażenie,żezatęchłepowietrzeprzeciskasięprzez
jejustainosniczymtężejącagruda.
–Alenigdyniemyślałem,żetobędzieszty.Wielerazyzamierzałemporwaćjakąś
prostytutkę.Zapewnepamiętaszznaszychzajęćzkryminologii,żetonajłatwiejszycel.
Sądostępne,uległeiwwiększościwypadkówanonimowe.–Lucienobojętniewzruszył
ramionami.–Aleniestetysprawypotoczyłysiętrochęinaczej.Nigdywcześniejnie
czułemsięwpełnigotowy,żebytozrobić.Ażdodzisiejszejnocy.Chybamogę
powiedzieć,żedziśporazpierwszytaknaprawdępoczułemswójmorderczyinstynkt.
WoczachSusanwzbierałyłzy.Powietrzewydawałosięjejcorazgęstsze,jeszczebardziej
plugawe.Zaczynałasiędusić.Ogarnęłająkolejnafalapanicznegostrachu,kiedy
dostrzegłaobłąkańczyblaskwjegooczach.
–Poczułemtęnieodpartąchęć,żebypoprostutozrobić,niezważającnakonsekwencje.
Więcpostanowiłemjejniezwalczać.–Lucienzrobiłkrokwjejstronę.–Postanowiłemjej
ulec.Takteżuczyniłem,noiproszę.
Susanpróbowałauspokoićoddechizebraćmyśli,alewciążwydawałosięjej,żeśnijakiś
koszmar.Tylkojeślitojestsen,todlaczegojeszczesięnieobudziła?
–Lucienie…–Zjejobrzmiałegogardławydobyłsięchrapliwyszept.–Niewiem…
–Nie,nie,nie–przerwał,grożącjejpalcem.–Tyjużniemasznicdopowiedzenia.Nie
widzisz,żestądniemaodwrotu?Tojużsięzaczęło,tamypuściły.Alejakimkolwiek
innymfrazesembyśtegonienazwała,tojużtrwa.
WtedySusanzobaczyławjegooczachzimnyinieobecnywyraz,spojrzenieczłowieka
pozbawionegouczuć.Sparaliżowałjąstrach.
Jejstrachwprawiałgowpodniecenie.Spodziewałsię,żetoodczucienatrafiwnimna
jakiśopór,byćmożezestronymoralnościczysumienia–niebyłdokońcapewien,ale
myślał,żecośsięwnimodezwie.Nictakiegonienastąpiło.Czułtylkouniesienie
wywołanefaktem,żenareszcierobicoś,oczymmarzyłodtakdawna.
Susanchciałacośmówić,chciałakrzyczeć,alesparaliżowanestrachemustaodmawiały
jejposłuszeństwa.Tylkooczybłagałygoolitość.
Lucienznienackarzuciłsięnaniąibłyskawiczniezacisnąłręcenajejszyi.Odruchowo
napięłamięśnie,żebyobronićsięprzedatakiem,aotwartymiszerokoustamipróbowała
chwytaćpowietrze,alewjejgłowiepojawiłasięjużpewność,żetowszystkonapróżno.
KciukiLucienazgniatałyjejgardło,ajegowielkiedłonienatylemocnouciskałyżyłyi
tętnice,byzatamowaćdopływkrwidomózgu.
Kiedyzaczęławierzgaćimiotaćsięnakrześle,opadłnaniącałymswoimciężarem,żeby
jąunieruchomić.Wtedywłaśniepoczuł,żecośzapadłosiępodjegokciukami.Wiedział,
żezmiażdżyłjejkrtańitchawicę.Wiedział,żezakilkasekundSusanumrze,alenie
przestawałnaciskać,dopókiwjejszyiniepękłakośćgnykowa.Ianinachwilęnie
oderwałwzrokuodjejoczu,wktórychgasłożycie.
Rozdział45
Huntermilczał.Chociażmusiałbardzosięstarać,abyutrzymaćemocjenawodzy,ani
razunieprzerwałLucienowi,któryrelacjonowałwydarzeniasprzedlatchłodnoibez
cieniasentymentu.
Taylorrównieżprzysłuchiwałasięwszystkiemuwcichymskupieniu,aleconajmniejdwa
razyzmieniłapozycjęnakrześle.Każdydrobnynerwowyruch,jakiwykonywała,zdawał
sięcieszyćwięźniaiwprawiaćgowcorazwiększerozbawienie.
–Uprzedzającpytanie,niewykorzystałemjejseksualnie–oświadczyłLucien,patrzącna
Huntera.–Niedotykałemjejwtakisposób.Prawdęmówiąc,nigdynieplanowałem,żeod
niejsięzacznie.Nigdyniesądziłem,żewogólebędziemojąofiarą.Anirazuniepojawiła
sięwtysiącachfantazji,któreprzedtemsnułem.Poprostutaksiębardzopechowo
złożyło.
–Tysiącachfantazji?–zapytałaTaylor.
Lucienuśmiechnąłsiękpiąco.
–Proszę,niebądźnaiwna,agentkoTaylor.Myślisz,żeludziemojegopokrojupoprostu
naglepodejmujądecyzjęiottakzaczynająmordować?Żejużnastępnegodniajesteśmy
gotowi,żebywyruszyćnaposzukiwanieswojejpierwszejofiary?Ludzietacyjakjaprzez
długiczassnująfantazje,wktórychkrzywdząinnych.Niektórzyzaczynająfantazjować
jużwdzieciństwie,niektórzyznaczniepóźniej,alekażdyodtegozaczynairobitoprzez
całyczas.Wmoimprzypadkufascynacjaśmierciąpojawiłasiębardzowcześnie.Mój
ojciec,którybyłzapalonymmyśliwym,zabierałmnienapolowaniawgóryKoloradoicoś
mnieurzekłowtymwyczekiwaniu,tropieniuipatrzeniuzwierzyniewoczytużprzed
naciśnięciemspustu.–Lucienpotarłpodbródek,patrzącnaHunteraiuśmiechnąłsię.–
Spójrznasiebie,Robercie.Jakbymsłyszał,cosięterazdziejewtwojejgłowie.Jako
psychologjużpróbujeszwysnućteorięowpływietychpolowańwdzieciństwienamoje
morderczeskłonności.Uprzedzającpytanie,nigdyniesikałemdołóżkainielubiłem
wzniecaćpożarów.
LuciennawiązywałdotriadyMacdonalda,teoriipsychologicznej,
którazakładała,żezespółzachowańobejmującyznęcaniesięnadzwierzętami,obsesjęna
punkciepodpalaniaimimowolnemoczeniesiępopiątymrokużycia,oilewszystkietrzy
składnikiwystępująwmłodymwieku,możnapołączyćzeskłonnościamidoprzemocyw
późniejszymokresie.Wprawdziebadaniastatystycznepodważyłytęteorię,jednak
udowodniono,żesamookrucieństwowobeczwierzątbyłocechą,którąwiększość
seryjnychmordercówprzejawiaławdzieciństwie.AHunterdoskonalezdawałsobiez
tegosprawę.
Lucienpaznokciempalcawskazującegopróbowałwydłubaćcoś,coutkwiłomiędzyjego
przednimizębami.
–Dodzieła,staryprzyjacielu.Możeszanalizować,cotylkozechcesz,alejestempewien,
żeitakcięzaskoczę.
–Jużtozrobiłeś.
Folterwykrzywiłustawchełpliwymuśmiechu.
–Niezależnieodmoichmyśliwskichdoświadczeńdopierowpierwszejklasieliceum
zaczęłymnienawiedzaćsny.
NatwarzyTaylorpojawiłsięwyrazzainteresowania.
–Wtychsnachniepolowałem–ciągnąłLucien.–Poprostukrzywdziłemludzi.Czasami
bylitoznajomi,aczasamiosoby,którewidziałemporazpierwszy.Ot,przypadkowe
wytworymojejwyobraźni.Tobyłybardzobrutalneiraczejprzerażającesny,ale
wprawiałymniewpodniecenieidziękinimczułemsiętakdobrze,żeniemiałemochoty
siębudzić.Chciałem,żebynadaltrwały…idlategozacząłemfantazjowaćnajawie.
Głównerolewtych…–Lucienzawiesiłgłos,szukającprzezchwilęodpowiedniego
słowa–nazwijmyto„wytężonychfantazjach”odgrywaliludzie,którychdarzyłem
niechęcią.Nauczyciele,wrednikoledzyzeszkoły,członkowierodziny…aleniezawsze.
WkażdymrazieSusannigdydonichnienależała.Nigdyniepojawiłasięwmoichsnach
aniwfantazjach.Poprostutaksięzłożyło,żetamtejnocywpasowałasięidealniewprofil
ofiary.
Więzieńwstał,podszedłdoumywalkiinapełniłsobiekubekwodą.
–Tobyłprawdziwypowód,dlaktóregowybrałempsychologięistudianadzachowaniami
przestępców–znówpodjąłwątek,siadajączpowrotemnałóżku.–Chciałemzrozumieć,
cosiędziejewmojejgłowieiskądsięwniejbiorąteokrutnefantazje.Dlaczego
sprawiająmi
takąprzyjemnośćicomogęzrobić,żebysięichpozbyć.Alestudiaprzyniosłyodwrotny
efekt.Imgłębiejdrążyłem,imwięcejpoznawałemteoriinatematdziałaniaumysłu
mordercy,tymbardziejbyłemzaintrygowany.Chciałemtoprzetestować.
–Coprzetestować?–zapytałaTaylor.
–Teteorie–wtrąciłHunter.
Folterwymierzyłwniegopalecizrobiłminę,jakbychciałpowiedzieć:„Tymrazemcisię
udało”.
–Chciałemprzetestowaćwszystkieteteorie.Nigdyciętonieintrygowało,Robercie?Czy
jakostudentobdarzonytakdociekliwymumysłemniepróbowałeśzrozumieć,cosię
dziejewgłowiemordercy?Cotaknaprawdęnimkieruje?Niechciałeśsięprzekonać,czy
teorie,którychnasuczono,sąprawdziwe,czytojedyniegównowartedomysły
wydumaneprzezbandęnaukowców?
Hunternicnieodpowiedział,tylkonadalbacznieprzyglądałsiędawnemuprzyjacielowi.
–Cóż,jabyłemtegociekaw–ciągnąłLucien.–Imwięcejteoriipoznawałem,tym
bardziejporównywałemjeztym,cobudziływemniemojefantazje.Iwtedyokazałosię
wreszcie,żejednaztychteoriijestprawdziwa.
SkierowałwstronęTaylorspojrzenie,któresprawiło,żepoczułasięnagaibezbronna.
–Chciałabyśzgadnąć,cotobyłazateoria?
Taylorniedałaposobiepoznaćonieśmielenia.
–Teoria,któragłosi,żetrzebabyćchorymskurwysynemimiećnajebanewełbie,żeby
zrobićto,coty?–zapytałagłosem,wktórymniebyłoaniodrobinywzburzenia.
WięzieńtylkosięuśmiechnąłiprzeniósłwzroknaHuntera.
–Robercie?
Hunterniebyłwnastrojudogier,alepamiętał,żeLucienwciążrozdajekarty.
–Żepewnegodniafantazjeprzestająwystarczać?
FolteruśmiechnąłsięszerzejijegospojrzenieznówspoczęłonaCourtneyTaylor.
–Naprawdęjestdobry,co?Toprawda.Wciążfantazjowałem,aż
pewnegodniadotarłodomnie,żetozamało.Mojefantazjeniesprawiałymijużtakiej
przyjemnościjakkiedyś.Uświadomiłemsobie,żejeślinadalchcęczerpaćztegotaką
rozkosz,muszęprzenieśćsięnakolejnypoziom.Apotemty,Robercie,powiedziałeścoś,
cowszystkowyzwoliło.
Rozdział46
JeżeliFolterspodziewałsięposwoimdawnymprzyjacielujakiejśreakcji,musiało
spotkaćgorozczarowanie.Huntertrwałwcałkowitymbezruchuimierzyłgowzrokiem.
ZatoTaylorniekryłazaskoczenia.
–Comasznamyśli?–zapytała.
–Robertijaprowadziliśmydługiedyskusjenatematwieluspośródtychteorii.Tobyło
całkowicienormalne.Dwamłodeigłodnewiedzyumysłypróbowałyogarnąćcałyten
szalonyświatdookoła.AlenadrugimrokuwStanfordziepodczasjednejztakichrozmów
Robertpowiedziałcoś,cowywołałolawinę.
TaylorzerknęławstronęHuntera.
–Zarazwszystkociwyjaśnię,agentkoTaylor.–Lucienuśmiechnąłsiędoniejz
wyższością.–Badaliśmywtedyfizjologięmózgu.Naszadyskusjadotyczyłatego,czy
naukaznajdziekiedyśsposób,którypozwoliwyodrębnićczęśćmózgu,choćbynie
wiadomojakmałą,odpowiedzialnązamotywynaszychdziałań,zpopełnieniem
morderstwawłącznie.
SpojrzałnaHuntera.Niepotrzebowałżadnegopotwierdzenia,żebywiedzieć,żejego
przyjacieldobrzepamiętatamtąrozmowę.
–Mamnadzieję,żeniebędzieszmiałnicprzeciwkotemu,jeśliposłużęsiętymsamym
przykładem,któregowtedyużyłeś,Robercie.Dośćdobrzeutkwiłmiwpamięci–zacząłi
zwróciłsiędoTaylor.–Mamydwóchbraci,identycznychbliźniaków,którzydorastaliw
identycznychwarunkach.Obajdoświadczylitylesamomiłościiczułościzestrony
rodziców.Chodzilidotychsamychszkół,uczęszczalinatesamezajęcia,wpajanoimte
samewartości.Obajbylilubianiibardzodobrzesięuczyli.Bylirównieżprzystojni.W
każdymraziezmierzamdotego,żeniebyłoabsolutnieżadnychróżnicwich
wychowaniu.
Taylorlekkozmarszczyłaczoło,alenieuszłotouwagiLuciena.
–Cierpliwości,zarazwszystkostaniesięjasne–powiedział.–Aterazwyobraźmysobie,
żecidwajbraciastająsięzagorzałymifanamimuzyki.Słuchajątychsamychzespołów,
zapuszczająwłosyizmieniają
stylubioru,żebyupodobnićsiędoswoichidoli.Kupująichpłyty…–Lucienzawiesił
głosiuśmiechnąłsię.–Takbyłowtedy,terazściągalibymuzykęzsieci,prawda?W
każdymraziemająichplakaty,koszulki,czapeczki,plakietkiichodząnawszystkie
koncerty.Alejestjednaróżnica.Pierwszemuzbraciwystarczato,żejestfanem.Bywana
koncertach,słuchapiosenekwswoimpokoju,nosisięjakjegoidoleijestztym
szczęśliwy.Zatodrugizbracichceczegoświęcej.Cośwjegownętrzupodpowiadamu,
żemusisięstaćczęściąmuzycznegoświata.Pragnietegodotknąć,doświadczyćwpełni.
Dlategouczysięgraćnagitarzeizakładaswójzespół.Itakotodocieramydosedna.To
jesttenmałyszczegół,którydecydujeowszystkichróżnicach,agentkoTaylor.Dlaczego
tendrugi,chociażdorastałwidentycznychwarunkach,potrzebujedoszczęściaczegoś
więcejniżjegobrat?
NawetjeżeliTaylorpróbowaławymyślićjakąśodpowiedź,Lucienniedałjejczasuna
zastanowienie.
–Tęsamąteorięmożnałatwoodnieśćdomorderczychzapędów–rzekł,akpiący
uśmieszeknajegotwarzyzdradzałjeszczewiększąpewnośćsiebie.–Niektórymludziom
zeskłonnościamidoprzemocywystarczasamofantazjowanie,oglądaniedrastycznych
filmówalbozdjęćwInternecie,czytaniebrutalnychksiążekalbowaleniewworek
bokserski,aleinni…Innipragnąsięposunąćtrochędalej,byćjaktendrugibrat.Itojest
właśnietenpopęd,którysprawia,żechcemyczegoświęcej,iktóregoźródła,jaktwierdził
Robert,naukanigdyniezdołaumiejscowić,przynajmniejniewsensiefizycznym,
ponieważjesttocoś,coskładasięnanasząosobowość.Tojestcoś,coodróżnianasod
innych.
HunternadalobserwowałLuciena,któryekscytowałsięswoimwywodemniczym
kaznodziejanaambonie.Tymbardziej,żejegosłowawyraźniezaintrygowałyTaylor.
–Chceszpowiedzieć,żetamtadyskusjazRobertemprzedlatyzrobiłazciebiemordercę?
–zapytałazsarkazmemwgłosie.–Chciałbyśzwalićnakogoświnęzatowszystko,co
zrobiłeś?Cóż,tomałooryginalne.
Folterodchyliłgłowędotyłuiwybuchnąłśmiechem.
–Nicztychrzeczy.Zrobiłemto,cozrobiłem,ponieważtego
chciałem.Alepomijającfizjologię,tamtadyskusjabyładlamnieprzełomowa,ponieważ
właśniewtedyuświadomiłemsobie,żemuszęskończyćzfantazjamiiprzestaćtłumićw
sobietopragnienie.Żemuszęprzejśćnawyższypoziom.Więczacząłemplanować.Jedną
zwielkichzaletstudiowaniakryminologiibyłoto,żeuczyliśmysięonajbardziej
osławionychmordercach,jakichnosiłaziemia.Iuwierzmi,agentkoTaylor,żepoznałem
ichwszystkichdokładnie.Prenumerowałemspecjalistycznąprasę,przestudiowałemprace
wieluwybitnychpsychiatrówsądowych,czytałemosprawcachmorderstwnatle
seksualnym,seryjnychmordercach,zbrodniarzachwojennychizamachowcach,o
masakrachimorderczychspiskach.Przeczytałemprawiewszystkiedostępnepublikacje
natentemat,aleszczególnąuwagęzwracałemnabłędysprawców.Zwłaszczatebłędy,
któredoprowadziłydoichschwytania.
Taylorpostanowiłasięodgryźć.
–Cóż,wyglądanato,żesłabosięstarałeś,zważywszynatwojeobecnepołożenie–
powiedziałaiwymowniepowiodławzrokiempoceli.
Folterniewyglądałnadotkniętegojejuwagą.
–Och,zapewniamcię,żenawetwięcejniżtrzeba,aleniestetyniedasięprzewidzieć
wszystkichprzypadków.Powodem,dlaktóregotutajsięznalazłem,niejestanimójbłąd,
aniwysiłkiorganówścigania,aleniepomyślnysplotwydarzeńsprzedtygodnia.
Wydarzeń,naktóreniemiałemwpływu.Samaprzyznasz,żeFBIniemiałopojęciao
moimistnieniu.Nieprowadziliścieśledztwawsprawieżadnejzmoichzbrodni,nie
ścigaliścieanimnie,aniżadnegozmoichwcieleń.
–Prędzejczypóźniejtrafiłbyśwnaszeręce–odparłaTaylor.
–Ależoczywiście.–Lucienwyszczerzyłzębywuśmiechu.–Wkażdymrazie,jak
mówiłem,zacząłemplanować.Apierwsząrzecząnamojejliściebyłoznalezieniejakiegoś
odludnegoiniepozornegomiejsca,wktórymniktbyminieprzeszkadzał.Miejsca,w
którymmógłbymdziałaćspokojnieibezpośpiechu.
–IznalazłeśtakiemiejscewLaHonda–wtrąciłHunter.
–Owszem.Staryopuszczonydomekwśrodkulasu,natylebliskoStanfordu,żenie
potrzebowałemwieleczasu,żebytamsiędostać.
Anajlepszebyłoto,żemogłemtamdojechaćbocznymidrogami,niezwracającnasiebie
niczyjejuwagi.Tendomwciążtamstoi.Odwiedziłemgonietakdawnotemu.Alewiecie
co?Trochęrozbolałamniegłowaizgłodniałem.Możezrobimysobieprzerwę?–Lucien
podwinąłrękawispojrzałnanadgarstek,jakbynosiłnanimzegarek.–Spotkamysię
ponowniezadwiegodziny,cowynato?
–GdzieukryłeśzwłokiSusan?–zapytałHunter.
–Kolejnedwiegodzinynierobiążadnejróżnicy.Pośpiechjestzbędny,bojużitakniema
kogoratować.
Rozdział47
Nazewnątrzsłońcerozświetlałobłękitbezchmurnegonieba.Wtakąpogodęwieluludzi
uśmiechałosiębezkonkretnegopowodu,aleradosnaatmosferategociepłegodnia
zdawałasięniedocieraćdosiedzibySekcjiBadańBehawioralnych.
Hunterznalazłnapierwszympiętrzewolnąsalękonferencyjną.Stałprzyokniei
wpatrywałsiętępoprzedsiebie,gdyCourtneyTaylorweszładośrodkaidelikatnie
zamknęłazasobądrzwi.
–Tutajjesteś.
Nieodwracającsię,spojrzałnazegarek.ZostawiliLucienawjegocelizaledwieprzed
dziesięciomaminutami,alejemuwydawałosię,jakbyodtamtejchwiliupłynęłokilka
godzin.
–Dobrzesięczujesz?–zapytałaTaylor,podchodzącbliżej.
–Tak,wszystkowporządku–odparłstanowczymipewnymsiebietonem.
–Posłuchaj,muszęstądnachwilęwyjść.
Odwróciłsięispojrzałnanią.
–Muszęwyjśćnazewnątrzchociażnagodzinę,żebyodetchnąćświeżympowietrzem,
zanimwrócędotychlochów.Znammiejsceniedalekostąd,gdziewtakąpogodę
wystawiająstolikinazewnątrz.Podajątampysznejedzenie,alejeśliniejesteśgłodny,
kawęmająjeszczelepszą.Copowiesznato,żebywyrwaćsięstądnachwilę?
Hunterniedałsięprosićdwarazy.
Rozdział48
Chociażodichostatniegoposiłkuupłynęłoprzeszłoczteryipółgodziny,żadneznichnie
miałoochotyjeść.Hunterzamówiłzwykłączarnąkawę,aTaylorpodwójneespresso.
Siedzieliprzyjednymzwystawionychnazewnątrzstolikówprzedmałąwłoską
restauracjąprzyGarrisonvilleRoad,niecałepiętnaścieminutjazdyodakademiiFBI.
Taylorzamieszałakawęiprzyglądałasię,jakcienkawarstwaciemnobrązowejpiany
powoliznikazpowierzchni.ChciałapowiedziećHunterowi,jakbardzojestjejprzykroz
powodutego,costałosięzjegomatką.Zastanawiałasięnawet,czynieopowiedziećmuo
własnejmatce,alekiedysobietowszystkoprzemyślała,doszładowniosku,żelepiejnie
poruszaćżadnegoztychtematów.Skończyłamieszaćkawęiodłożyłałyżeczkęna
spodek.
–CoLucienmiałnamyśli,mówiąc,żetamtejnocywaszaprzyjaciółkaSusanidealnie
wpasowałasięwprofilofiary?
Hunterczekał,ażjegokawatrochęprzestygnie.Nienależałdotakichśmiałków,jak
CarlosGarcia,jegopartnerzwydziałuzabójstwwLosAngeles,którywlewałdokubka
wrzącąkawę,apopięciusekundachwypijałją,jakbybyłaletnia.
–LucieniSusanwłaśnieoblewaliswojedyplomy–powiedział.–DlaSusanczasy
studenckiedobiegłykońca.Niemusiałajużchodzićnażadnezajęcia.Niemiałapracy,
szefa,chłopakaanimęża,nigdzieniemusiałapodbijaćkarty,żesiętakwyrażę.Miała
rodzinęwNevadzieiniktniespodziewałsięponiejrychłegokontaktu,bojużzdążyła
wszystkimpowiedzieć,żepoukończeniustudiówplanujezwiedzićtrochęświata.
–Zatemgdybyzaginęła,ludzieuznaliby,żefaktyczniespełniłaswójzamiariwybrałasię
wpodróż.Niktniemiałbypowodówdozmartwień,przynajmniejnieodrazu.
–Nowłaśnie.Wtymmomencienastąpiłtakisplotokoliczności,któryuczyniłzniej
doskonałąofiarę.Anonimową,którejzniknięcianiktniezauważy.ALuciendoskonale
zdawałsobieztegosprawę.
Doichstolikapodeszłamłodawysokakelnerkaociemnychwłosachzaplecionychw
grubywarkocz.
–Napewnoniechcąpaństwoprzejrzećnaszegomenu?–zapytałazczarującym
uśmiechemiledwiedostrzegalnymwłoskimakcentem.–Mogępolecićgnocchiwsosie
serowymzpomidoramiibazylią.Sątakiepyszne,żepalcelizać.
GnocchibyłyulubionymwłoskimdaniemHuntera,aleniemiałapetytu.
–Brzmibardzokusząco–rzekł,odwzajemniającuśmiechkelnerki.–Aleniejestem
dzisiajgłodny.Możeinnymrazem.
–Jateżniejestemgłodna–powiedziałaTaylor.–Kawawzupełnościwystarczy.
–Niemasprawy–odparładziewczyna,apochwilidodałażyczliwymtonem:–Mam
nadzieję,żesiędogadacie.Pasujeciedosiebie.
Posłałaimnapożegnaniewspółczującyuśmiechiodeszła,żebyprzyjąćzamówienieod
grupygości,którausiadłakilkastolikówdalej.
–Czytakiewłaśniesprawiamywrażenie?–zapytałaTaylor,gdykelnerkaodeszłanieco
dalej.–Wyglądamynaparę,którarozwiązujeswojeproblemy?
Hunterwzruszyłramionami.Uśmiechałsięzrozbawieniem.
–Taksądzę.
PrzezkrótkąchwilęTaylorwyglądałanazakłopotaną,alenatychmiastprzybrałaz
powrotemminępokerzysty.
–Naprawdęwierzysz,żeSusannigdyniepojawiałasięwfantazjachLuciena?–zapytała.
–Wierzysz,żebyłajegopierwsząofiarąiżejejniezgwałcił?
–Dlaczegomyślisz,żemógłbykłamaćwtejsprawie?
–Niejestempewna.Chybapróbujęzrozumieć,dlaczegoskoroSusanbyłapierwszązjego
ofiarinigdyoniejniefantazjował,toczemuwybrałakuratją,aniekogośinnego…jakąś
obcąosobę?
–Myślałem,żetowyjaśniliśmyprzedchwilą.
–Nie.Niemówięotamtejkonkretnejnocyaninawetotamtymtygodniu.Mamnamyśli
to,żepomimosprzyjającychokoliczności,któreczyniłyzniejidealnąofiarę,Susanbyła
przecieżjegoprzyjaciółką.
Lucienmówiłnawet,żesięwniejpodkochiwał,cosugeruje,żeczułdoniejjakieś
przywiązanie.
KawaHunterazdążyławystygnąćnatyle,żemógłbezpieczniewypićpierwszyłyk.
–Imyślisz,żesprawcyjestdużotrudniejporwać,okaleczyćizabićosobę,którąznał,z
którąsięprzyjaźnił,anawetsięwniejdurzył?
–Owszem.–Taylorpokiwałagłową.–Zwłaszcza,jeżelitojegopierwszaofiara.Skoro
Susanniewystępowaławjegookrutnychfantazjach,dlaczegomiałbytorturowaći
mordowaćswojąprzyjaciółkę?Beztrudumógłznaleźćinnąanonimowąofiarę,
całkowicieobcą,jakąśdziewczynępoderwanąwbarzealbodziwkę,wobecktórejnie
żywiłbyżadnychuczuć,którabyłabymucałkowicieobojętna.
–AledlaLucienakimśtakimbyławłaśnieSusan.
Taylorzmarszczyłaczoło.
–Próbujesznatopatrzećzeswojejperspektywy,Courtney.–Hunterodstawiłkawęna
stolik.–Próbujesztopojąćwłasnymikategoriami,awtedydogłosudochodząemocje.A
powinnaśnatospojrzećoczymaLuciena,któregozaburzenianiekoncentrująsięna
ofierze.
Taylorprzezdłuższąchwilępatrzyłamuwoczy.WszyscyagenciSekcjiBadań
BehawioralnychFBIwiedzieli,żepsychopatycznimordercydzieląsięnadwie
podstawowegrupy.Dopierwszejnależąci,dlaktórychofiarajestnajważniejsza.Ktośtaki
koncentrujesięnaokreślonymtypieofiaryiosoby,jakiewybiera,musząspełniaćjego
kryteria.Zazwyczajsprowadzająsięonedowygląduzewnętrznego,wokółktóregokręcą
sięwszystkiefantazjemordercy.Fizyczneatrybutyofiarysączynnikiem,którygo
podnieca,przeważniedlatego,żeprzypominająmujakąśinnąosobę.Zawszetowarzyszy
temusilnawięźemocjonalna,awdziewięciuprzypadkachnadziesięćwjegofantazjach
pojawiasięwątekseksualny.Jestniemalpewne,żesprawcanapastujeseksualnieswoją
ofiaręalboprzed,albopojejzamordowaniu.
Dodrugiejgrupyzaliczająsiępsychopaciskoncentrowaninasamymakcieprzemocy.
Ofiaramadlanichdrugorzędneznaczenie,aprzyjemnośćsprawiaimprzedewszystkim
zabijanie.Niewybierająsobieokreślonegotypuofiaryaniniełączązniąfantazji
seksualnych,
ponieważseksniesprawiaimprzyjemności,awręczodwracauwagęodprzemocy.
Przedmiotemichfantazjisątortury,sposobyzadawaniabóluipoczucieboskiejwładzy,
jakieztegoczerpią.Ofiarątakiegopsychopatymożestaćsiękażdy,nawetprzyjacielei
krewni.Niestanowitodlaniegożadnejróżnicy,ponieważcechujegoznaczniewyższy
stopieńzobojętnienianiżmordercówskoncentrowanychnaofierze.Możeporwać,
torturowaćizabićswojąprzyjaciółkę,członkarodziny,kochankęalbożonę…Niemato
dlaniegoznaczenia.Poprostuemocjenieodgrywajążadnejroli.
–Skądwiesz,żezaburzeniaLucienaniekoncentrująsięnaofierze?
Hunterdopiłkawęiotarłustaserwetką.
–Napodstawietego,coustaliliśmydotejpory.Pamiętaszdrewnianąkasetkęztrofeami,
którąznaleźliśmywjegodomu?Niewszystkiepochodziłyodkobiet,adamskabielizna
byłabardzozróżnicowanapodwzględemrozmiarów.Tooznacza,żewyglądzewnętrzny,
anawetpłećofiaryniesądlaniegoistotne.ZresztąLucienwyznałnamtoosobiście…
dwarazy.Powiedział,żewliceumzaczęłygonawiedzaćsny,wktórychkrzywdziłludzi.
Czasamibylitoznajomi,aczasamiosoby,którewidziałporazpierwszy.Przypadkowe
wytworyjegowyobraźni.Apotempowiedział,żekiedyzacząłfantazjowaćnajawie,
głównerolewjegowizjachodgrywaliludzie,którychdarzyłniechęcią.Nauczyciele,
wrednikoledzyzeszkołyalboczłonkowierodziny,aleniebyłotoregułą.Cechyfizyczne
anipłećniemiałydlaniegoznaczenia.Byłomuobojętne,kogoraniizabijawswoich
snachifantazjach.Podniecałgosamaktprzemocy.
Hunterspojrzałnazegarek.Przerwadobiegałakońca.
–Uwierzmi,Courtney,cokolwiekLucienczułdoSusan,niebyłotodlaniego
przeszkodą.Nawetgdybytobyłamiłość–dodał.
Rozdział49
WporzelunchuLuciendostałnaaluminiowejtacyporcjęchlebaipureeziemniaczane,
trochęwarzywidwakawałkikurczakazanurzonewjakimśżółtawymsosie.Jedzenienie
tylkobyłopozbawionejakichkolwiekprzypraw,alenawetsoli.Luciennabrałjuż
przekonania,żepotrawybezsmakusąspecjalnościąFBI,alenieprzeszkadzałomuto.Nie
jadłpoto,żebydelektowaćsięsmakiem.Jadł,żebyposilićswojeciałoiumysł,żeby
dostarczyćmięśniomprzynajmniejczęściniezbędnychskładnikówodżywczych.Dlatego
niezostawiałaniokruszka.
Dziesięćminutposkończeniuposiłkuusłyszałznajomebrzęczenieiszczękzamka
dobiegającezgłębikorytarza.
–Przeczuwałem,żezjawiciesiępunktualnie.Dwiegodzinyprawiecodosekundy–
odezwałsię,gdygościezajęliswojemiejscanakrzesłach.–Pozwolicie,żebędęsię
przechadzałwtrakcierozmowy?Topoprawiaukrwieniemojegomózguipomagami
strawićtogówno,któretutajnazywająjedzeniem.–Wskazałgłowąnapustątacę.Niktsię
niesprzeciwił.–Awięcnaczymskończyliśmy?
HunteriTaylorwiedzieli,żeLuciendobrzepamiętał,naczymskończyli,apytaniebyło
tylkoczęściąjegogry.
–SusanRichards–odparłaTaylor,poczymzałożyłanogęnanogęisplotłapalcedłoni,a
praweprzedramięoparłanapodłokietnikukrzesła.
–Och,tak.–Folterzacząłwolnymkrokiemprzechadzaćsięwpoprzekceli.–Coznią?
–Jejzwłoki–rzekłHunterstanowczym,alespokojnymtonem.–Gdzieukryłeśjej
zwłoki?
–Och,faktycznie.Miałemciotymopowiedzieć.Czyjużskontaktowałeśsięzjej
rodzicami?Onijeszczeżyją?
–Co?
–RodziceSusan.Spotkaliśmyichdwarazy,pamiętasz?Żyjąjeszcze?
–Tak,żyją.
–Sprawialiwrażeniesympatycznych.Czytotobieprzypadnie
wudzialeprzekazanieimtejwiadomości?
Hunterpodejrzewał,żetakbędzie,alegraLucienazaczynałagomęczyć.Zdążyłsięjuż
zorientować,żewtymmomenciekażdaodpowiedźbyładobra,jeżelitylkoskłaniała
więźniadomówienia.
–Czyoznajmiszimtoprzeztelefon,czyzamierzasztozrobićosobiście?
Jakakolwiekodpowiedź.
–Osobiście.
Folterzastanawiałsięprzezchwilę,poczymwróciłdopoprzedniegotematu.
–Wiesz,Robercie,tamtejnocydoświadczyłemczegoś…uczućwzasadzie,októrych
wcześniejtylkoczytałemwpodręcznikachkryminologii,notatkachzprzesłuchańi
relacjachskazańców.Imwięcejonichczytałem,tymbardziejpragnąłempoczućje
osobiście,ponieważtylkowtakisposóbmogłemsięprzekonać,czynaprawdępotrafię
doświadczyćczegośtakintymnego.
Przerwałizapatrzyłsięwścianęprzedsobą,jakgdybypodziwiałjakieśniewidzialne
dziełosztuki,któreprzednimwisiało.
–Tamtejnocyczułem,jakżycieSusandogasawmoichrękach.Czułempodpalcami
uderzeniajejserca,którestawałysiętymsłabsze,immocniejuciskałem.Iwtedy
doznałemuniesienia,jakbymopuściłwłasneciało.Wtedyzdałemsobiesprawę,żeto
uczucie,októrymmówiłotyluludzi,októrymtyleczytałem,naprawdęistnieje.
–Ojakimuczuciumówisz?–zapytałaTaylor.
Folternieodpowiedział,tylkoprzeniósłwzroknaHuntera,jakbyudzielałmugłosu.
–Uczuciuboskości–wyjaśniłHunter.
Więzieńzdawkowokiwnąłgłową.
–Znówtrafiłeś,Robercie.Uczucieboskości,tejnadludzkiejmocy,którąwcześniej
utożsamiałemtylkozBogiem.Władzynadcudzymżyciem.Ipowiemci,żeokazałosię
prawdąto,comówili.Potemjużnicniejesttakiesamo.Touczucieodurza,uzależnia,
wręczhipnotyzuje,zwłaszczakiedypatrzyszprostowgasnąceoczyofiary.Tojestten
moment,wktórymstajeszsięBogiem.
Nie,pomyślałHunter.Tojestmoment,wktórymroiszsobie,że
przezkrótkąchwilęzrównałeśsięzBogiem.Tylkoczłowiekowładniętyurojeniem
wierzy,żemożestaćsięBogiem,choćbynakrótkąchwilę.
Niepowiedziałnic,alezauważył,żedłonieLucienapowolizaciskająsięwpięści.
–Powiedzmi,agentkoTaylor,zabiłaśkiedyśczłowieka?
PytanieFolteracałkowiciezaskoczyłoTaylor,wyzwalającnagłąfalęwspomnień,które
wprawiłyjejsercewszaleńczygalop.
Rozdział50
Stałosiętotrzylatapotym,jakTaylorukończyłaakademięFBI.Dostałaprzydziałdo
nowojorskiegobiuraterenowego,aleto,cosięwtedywydarzyło,niemiałonicwspólnego
ześledztwem,nadktórymwówczaspracowała.
Tamtejpaździernikowejnocyodwielugodzinślęczałanadaktamisprawyseryjnego
mordercyzwanegoKlientem,któregowspólnymisiłamiścigałapolicjazNowegoJorkui
NewJersey.
WciąguostatnichdziesięciumiesięcyKlientzgwałciłizamordowałosiemkobiet,sześćw
NowymJorkuidwiewNewJersey.Wszystkieofiaryświadczyłyusługiseksualnei
łączyłojewielewspólnychcech–ciemnesięgającedoramionwłosy,brązoweoczy,wiek
oddziewiętnastudodwudziestupięciulat,średniwzrostiprzeciętnawaga.Pseudonim
sprawcypochodziłodjedynegoniepodważalnegofaktu,jakipolicjazdołałaustalićw
ciągudziewięciumiesięcyśledztwa.Otóżkażdazofiarszukałaklientów,zamieszczającw
lokalnejprasieogłoszenia,wktórychreklamowałaswojeusługijako„masażtantryczny”.
Ponieważśledztwonieprzynosiłoefektów,podziewięciumiesiącachburmistrzNowego
Jorkuzażądał,abykomendantpolicjizwróciłsięopomocdoFBI.CourtneyTaylor
należaładodwójkiagentówoddelegowanychdotejsprawy.
Byłopopółnocy,kiedywyszłazbiuraFBInadwudziestymtrzecimpiętrzebudynku
FederalPlaza.PrzejechałapowoliulicamiManhattanu,abyprzezMidtownTunel
przedostaćsięnapółnocno-zachodnikraniecQueens,gdziezajmowałaniewielki
apartamentwdzielnicyAstoria.Byłatakzaabsorbowanagonitwąmyśli,próbując
połączyćzesobąkilkawątkówśledztwa,żedopierokiedymijałacałodobowysklep
spożywczyprzyDwudziestejPierwszejAlei,przypomniałasobie,żepowinnazrobić
zakupy.
–Cholera–syknęła,obracającbłyskawiczniekierownicęwprawo,izaparkowałatużza
sklepem.Kiedywyłączyłasilnik,jejpustyżołądekpostanowiłosobieprzypomnieć,
wydającodgłos,któryprzypominał
pieśnigodowewielorybów.
Otakiejporzesklepbyłprawiepusty,amiędzyregałamiprzechadzałosiędwóch,może
trzechklientów.Młodysprzedawcaukłoniłsięjejodruchowozzaladyizpowrotemzajął
sięlekturąksiążki.
Taylorchwyciłajedenzestojącychprzywejściukoszykówiniezastanawiającsięwiele,
zaczęławrzucaćdoniegoróżneartykuły.Właśniewyjmowałabutelkęmlekazlodówkiw
głębisklepu,gdyusłyszaładobiegającyodstronydrzwihałas.Wyjrzałazzaregału,alenie
zauważyłanicnadzwyczajnego.Mimotoinstynktpodpowiadałjej,żecośjestniew
porządku,aonajużdawnotemunauczyłasięzawszeufaćswoiminstynktom.Odstawiła
koszyknapodłogęiruszyławstronęrównoległejalejki.
–Szybciej,kurwa,borozwalęciłeb.Niebędętuczekałdorana–rozległsięczyjśbardzo
nerwowygłos,zanimTaylorzdążyłaznówwystawićgłowęzzaregału.
Natychmiastsięgnęłapoglocka,przestawiłakciukiembezpiecznikibardzopowoli
wprowadziłanabójdokomory.Wielorybywjejżołądkunaglezamilkły,zatoserce
zaczęłowalićjakheavymetalowyperkusista.Toniebyłazaplanowanaidobrze
przygotowanaoperacjaFBI.Toniebyłyćwiczenia.Tobyłpechowyzbiegokoliczności.
Tosiędziałonaprawdę,tuiteraz.
Pochylonanisko,abyniktjejniezauważył,zaczęłasięskradaćwzdłużalejki.Tużprzed
jejkońcemprzystanęłaiprzezlukęmiędzytowaraminapółcedostrzegłaokrągłelustro
zawieszonepodsufitemwrogusklepu.
–Myślisz,sukinsynu,żeżartuję?–odezwałsięznówtensamniespokojnygłos.–
Myślisz,żetożarty?Lepiejsię,kurwa,pospiesz,albowpakujęcikulkę.Zrozumiałeś?
SerceTaylorkołatałojakoszalałe.Wlustrzezobaczyłanapastnika.Wyglądałnamłodego.
WysokiiszczupłynosiłdżinsyiluźnąbluzęznadrukiemdrużynyYankees,aczerwono-
czarnabandanazasłaniaławiększączęśćjegotwarzy.Wrękutrzymałberettęimierzyłw
głowęprzerażonegosprzedawcy.
Niczymwystraszonykurczakcokilkasekundgorączkowoobracałgłowę,patrzącw
stronędrzwiwejściowychiwnętrzasklepu.Nawet
zdalekaTaylorzauważyła,żejestkompletnienaćpany,atoznaczniepogarszałocałą
sytuację.
Chłopakzpistoletembyłtakodurzony,żechoćbezprzerwyrozglądałsiędokoła,nawet
niezauważyłradiowozupolicyjnego,któryzatrzymałsiętużprzedsklepem.
PosterunkowyTurkowskinienadciągałzodsieczą.Tenmałysklepikwciemnymzaułku
Queensniebyłwyposażonywukrytypodladąprzycisk,którywrazienapaduuruchamiał
cichyalarmiwzywałpolicję.Nie,posterunkowyTurkowskipoprostuzgłodniałi
postanowiłzjeśćparępączków,amożeteżkilkabatoników,żebynabraćsiłnakolejne
godzinysłużby.ZamierzałwstąpićnaburritodoTacoBellprzyJacksonAvenue,alekiedy
mijałsklepcałodobowy,naszłagoochotanacośsłodkiego.
Byłmłodymfunkcjonariuszemisłużyłwnowojorskiejpolicjioddwóchipółroku.
Dopieroprzeddwomamiesiącamizacząłdwarazywtygodniujeździćnasamotnepatrole.
Itaksięzłożyło,żeakurattejnocybyłsam.
Wysiadłzfordacrownvictoriailekkopchnąłdrzwi,którezamknęłysiębezgłośnie.
Wewnątrzsklepuprzerażonysprzedawcakończyłpakowaćpieniądzezkasydo
papierowejtorbyiwłaśniemiałjąwręczyćnapastnikowi,kiedydostrzegłzbliżającegosię
dowejściapolicjanta.
Turkowskizobaczyłchłopakazberettąsekundęwcześniej,niżtamtenzobaczyłjego.Nie
byłoczasu,żebywezwaćwsparcie.Wpojonymnaszkoleniubłyskawicznymruchem
wyrwałpistoletzkaburyitrzymającgooburącz,wycelowałwnapastnika.
–Rzućto–krzyknąłstanowczymtonem.
Chłopakzdążyłjużzapomniećotorbiezpieniędzmiisprzedawcy.Terazjedynymjego
zmartwieniembyłtenuzbrojonygliniarz.Obróciłsięwułamkusekundyiwycelował
berettęwpierśTurkowskiego.
–Pierdolsię,glino–warknął,trzymającbrońpoziomowjednejręcejakulicznygangster.
Ztrudempanowałnadnerwami,aleniebyłnowicjuszem.Takimsamympłynnym
ruchem,jakimobróciłsięwstronęfunkcjonariusza,zrobiłkrokdotyłuizająłstrategiczną
pozycję.Zwróconyplecamido
szybywystawowej,polewejstroniemiałsprzedawcę,poprawejpolicjanta,anawprost
siebierzędyregałów,copozwalałomuogarnąćwzrokiemcałysklep.Ukrytamiędzy
półkamiTaylormiałarówniedogodnąpozycjęimogłaobserwowaćwnętrzezprzeciwnej
strony.
–Powiedziałem,rzućto–ponownierozkazałTurkowski,przesuwającsięlekkowprawo.
–Połóżbrońnaziemi,cofnijsięokrokiuklęknijzrękaminagłowie.
Wciążkucając,Taylorzbliżyłasiępowolidokońcaalejkiiterazjużtylkokilkakroków
dzieliłojąodkontuaru.Jaknarazieniktjejniezauważył.Ztegomiejscamiałajeszcze
lepszywidok,zwłaszczananapastnika.Rozjuszonyiodurzonynarkotykamichłopakmiał
obłędwoczach.Byłspięty,aleniewyglądałnawystraszonego,jakbyniepierwszyraz
znalazłsięwtakimpołożeniu.Jakbynadwszystkimpanował.ZatoTurkowskizaczynał
tracićpewnośćsiebie.
–Pierdolsię–powtórzyłnapastnikilewąrękąpociągnąłbandanę,którazsunęłasięi
zawisłaluźnonaszyi,odsłaniającjegotwarz.
Taylorzorientowałasięodrazu,żetozłyznak.Wiedziała,żenajwyższyczaswkroczyćdo
akcji,zanimcałasytuacjawymkniesięspodkontroli.Alebyłozapóźno.
Kiedyzaczęłaprostowaćnogi,podnoszącsięzkucek,wszystkiewydarzeniapotoczyłysię
wzwolnionymtempiejakwkulminacyjnejsekwencjifilmu.Napastnikjeszczejejnie
zauważyłiniewiadomo,czywyczuwałjejobecność,zanimsięujawniła,aleniedał
Turkowskiemucieniaszansy.Nacisnąłspustberettytrzyrazywkrótkichodstępach.
Pierwszypociskugodziłpolicjantawpraweramię,szarpiącścięgna,gruchocąckośći
rozbryzgująckrew.Dwakolejnetrafiłygoprostowserce.ZanimTurkowskizwaliłsię
bezwładnienapodłogę,byłjużmartwy.
Hukwystrzałówiwidokkrwiniewytrąciłynapastnikazrównowagi.Obróciłsięszybko
wstronęsprzedawcy,chwyciłtorbęzpieniędzmiiuniósłpistolet.Skorozabiłgliniarza,
pocomiałbyzostawiaćjedynegoświadkaprzyżyciu?
Taylordostrzegłatęmordercządeterminacjęwjegoruchachiszalonymspojrzeniu.
Wiedziała,cosięświęciizanimchłopakzdążyłspełnićswójzamiar,wyszłazukrycia
międzyregałami,mierzącdo
niegozglocka.
Napastnikkątemokadostrzegłruchpoprawejstronieijegociałoinstynktowniezaczęło
sięobracać,apalecjużsięzginałnaspuścieberetty.Taylorniemiałaczasu,by
wykrzyczećostrzeżenie,zresztąwiedziała,żenicbytoniedało.Itakbyjejnieposłuchał.
Zastrzeliłbyjątaksamojaktamtegopolicjanta.
Nacisnęłaspusttylkoraz.
Dziesięciomilimetrowypociskmiałgojedyniezranić.Miałuderzyćwramięalbowbark,
zmuszającgodoupuszczeniabroni,alestrzałzostałoddanywpośpiechu,acelsię
poruszał.Kulatrafiłaniecowyżejitrochębardziejwprawo,rozrywająckrtań.Chłopak
przewróciłsięnaplecy.Wystarczyłotrzyipółminuty,żebywykrwawiłsięnaśmierć.
Karetkadojechaładosklepupodziesięciuminutach.
Miałzaledwieosiemnaścielat.
Rozdział51
Starającsięzewszystkichsiłzachowaćnieprzeniknionąminęizapanowaćnad
nerwowymdrżeniem,Taylorodegnałaodsiebiewspomnienia.Przechyliłagłowę,jakby
niedosłyszałapytaniaLuciena.
–Co,proszę?
–NapewnobrałaśudziałwsetkachoperacjiprowadzonychprzezFBI.Chcęsię
dowiedzieć,czypodczasktórejśznichmusiałaśsięgnąćpobrońikogośzabić,nawetw
obroniewłasnej.
Taylorniebyłaprzygotowana,żebywracaćdowydarzeńtamtejnocysprzedlat,ale
zdawałasobiesprawę,żejeśliodpowienapytaniezgodniezprawdą,Lucienbędzie
rozdrapywaćtędawnozasklepionąranę,ażzacznieznówkrwawić.Skoncentrowałasięna
oddechu,spojrzeniuorazwszystkichodruchach,któremogłyjązdradzić.
–Nie.
Folterobserwowałjąuważnie,aletymrazemjejpokerowatwarzokazałasięskuteczna.
Jeślicokolwieksugerowało,żeminęłasięzprawdą,zdawałsiętegoniezauważyć.
–Aty,Robercie?–Folterprzechyliłgłowę,spoglądającnadawnegoprzyjaciela.–Tylko
niekłam.
PorazkolejnyHunterodniósłwrażenie,żeLucienjużznaodpowiedź.
–Tak.Niestetyzdarzyłomisięnasłużbiezastrzelićkilkuludzi.
–Ilu?
Hunterniemusiałsięzastanawiaćnadodpowiedzią.
–Zabiłemsześćosób.
Lucienprzezchwilędelektowałsięjegosłowami.
–Inieogarnęłociępoczucieolbrzymiejwładzy?AnirazuniepoczułeśsięBogiem?
–Nie–odparłHunterbezwahania.–Zrobiłbymwszystko,żebytegouniknąć,gdybysię
dało.
Przezkilkasekundpatrzylisobienawzajemwoczy,jakgdybyichspojrzeniatoczyły
zaciekłypojedynek.
–ZwłokiSusan–odezwałsięwkońcuHunter.–Gdziejeukryłeś?
–Doskonale–pochwaliłgoFolterizciężkimwestchnieniemodwróciłwzrok.–Jakci
mówiłem,domwLaHondawciążstoi.Kiedytamtejnocyjużulotniłsięczariprzestałem
drżećzpodniecenia,dotarłodomnie,żemuszętakukryćciało,żebyniktgonieznalazł.
Alewcześniejjużdużootymmyślałem.Tobyłjeszczejedenpowód,dlaktórego
wybrałemtakiemiejsce,położonewsamymśrodkulasu.Chociażniespodziewałemsię,
żetonastąpiwłaśniewtedy.Kiedywychodziłemzakademika,niezamierzałemspotkać
sięzSusan.Poprostutaksięzłożyło.–Lucienzacząłznówprzechadzaćsiępoceli,
trzymającręcesplecioneztyłu.–Więcprzezresztęnocykopałem,ażdorana,kiedydół
byłgłębokinapółtorametra.Miałemjużprzygotowanysporyzapaskawyrozpuszczalnej
ikilkabutelekmoczupumy.
HunteriTaylorwiedzieli,żezapachkawyrozpuszczalnejbardzomocnodziałana
powonieniezwierząt.Rozpraszaichuwagęizazwyczajsprawia,żegubiątrop,oilecoś
zwęszyły.MoczpumymożnakupićwwielusklepachnaterenieStanówZjednoczonych.
Jestużywanyzewzględunaswojąwoń,któraodstraszawieleinnychzwierząt,jaklisy,
wilkiikojoty.Topodstępopartynaprostymprawienatury–imsilniejszyigroźniejszy
drapieżnik,tymwięcejzwierzątboisiępozostawionychprzezniegośladów.
–Pogrzebałemjejciałowlesiezadomem,podwarstwąziemizmieszanejzkawą
rozpuszczalnąimoczempumy.Gróbzamaskowałemliśćmiikawałkamigałęzi.Mogę
waszapewnić,żenigdyniezbliżyłosiędoniegożadnezwierzęaniczłowiek.
–Gdziejesttendom?–zapytałHunter.
PrzezkolejnedwieminutyFolterwyjaśniał,jakdotrzećdojegokryjówkiodstronySears
RanchRoad.PotemstanąłnawprostHuntera.
–Opowieszimowszystkim?–zapytał.–Powieszimprawdę?
Hunterdomyśliłsię,żechodziorodzicówSusan.
–Tak.
–Hm…Zastanawiamsię,jaktoprzyjmą.
–Acocidotego?–wycedziłaTaylor.–Przynajmniejpozbędąsięzłudzeńibędąmogli
godniepochowaćszczątkiswojejcórki.Zyskająrównieżpewność,żepotwór,któryją
zabił,niewyjdzienawolnośćdokońcażycia.
Luciennadalchodziłpoceli,aleterazzamiastprzemierzaćjąwpoprzek,zaczął
spacerowaćmiędzyścianąwgłębiapancernąszybąoddzielającągoodkorytarza.
–Och,nie,nietomiałemnamyśli,agentkoTaylor.–Lucienwykrzywiłustaw
szyderczympółuśmiechu.–Miałemnamyślito,jakzareagują,kiedysiędowiedzą,że
zjedliwłasnącórkę.
Rozdział52
AdrianKennedypostanowiłodwołaćwszystkiezaplanowanespotkaniawWaszyngtoniei
zostaćwakademiiwQuanticoprzynajmniejprzezkolejnydzień.Wciągucałejjego
karierywFBIżadenpodejrzanyniezaintrygowałgotakbardzojakLucienFolter.
Poprzedniegowieczorukazałustalić,cosiędziejezrodzicamiSusan.TostądHunter
wiedział,żeżyją.Jejojciecmiałsiedemdziesiątjedenlat,amatkasześćdziesiątdziewięći
obydwojebylinaemeryturze.NadalmieszkaliwtymsamymstarymdomuwBoulder
CitywNevadzieinadalconajmniejrazwmiesiącuobdzwanialiposterunkipolicjiw
hrabstwachPaloAltoiSantaClara,pytająconowewiadomości.
KennedyidoktorLambertśledziliuważnieprzebiegwszystkichprzesłuchań,które
oglądalinamonitorachwdyżurce.Cojakiśczasktóryśznichkrótkokomentowałsłowa,
którewłaśniepadły,aleprzezwiększośćczasusiedzieliwmilczeniu.GdytylkoLucien
skończyłopisywaćdrogędogrobuSusanwLaHonda,Kennedypodniósłsłuchawkę
telefonu.
–PołączmniezszefemoddziałuterenowegowSanFrancisco…Natychmiast!
KilkasekundpóźniejrozmawiałzagentemspecjalnymBradleyemSimmonsem,
małomównymmężczyzną,którysłużyłwFBIoddwudziestulat,zczegodziewięćspędził
wSanFrancisco.
KennedybardzouważniewysłuchałwskazówekLuciena.Niemusiałnawetcofać
nagraniaanizaglądaćdonotatek.Potrafiłbeztrudupowtórzyćkażdesłowo.
–SkontaktujsięzpolicjąibiuremszeryfawLaHonda,tylkojeżelibędzietokonieczne,
rozumiesz?TojestwyłącznieoperacjaFBI.Domstoiwśrodkulasu,żadnychsąsiadów,
niktsięniekręciwokolicyigłównieztegopowodusprawcagowybrał,więcjeślinie
musisznikogowtajemniczaćwtęsprawę…tonieróbtego.Zacznijdziałaćwtejchwilii
zadzwońdomnie,kiedytylkocośznajdziesz.
Kennedyodłożyłsłuchawkęiznówskupiłuwagęnaprzesłuchaniu,akuratwtedy,gdy
Lucienwypowiadałostatniezdanie.Spojrzałna
Lamberta.
–Czyonpowiedział,żezjedliwłasnącórkę?
DoktorLambertsiedziałprzedjednymzmonitorów,anajegotwarzymalowałsięwyraz
niedowierzania.Chciałcofnąćnagranie,żebysięupewnić,alewiedział,żetozbyteczne.
Wiedział,żesięnieprzesłyszał.Nieodrywającwzrokuodekranu,wolnopokiwałgłową.
Wtymmomenciektośzapukałdodrzwidyżurkiinieczekającnazaproszenie,nacisnął
klamkę.
–DyrektorzeKennedy–powiedziałChrisWelch,krótkoostrzyżonyblondynpo
czterdziestce,iwszedłdośrodka.–Proszęwybaczyć,żeprzeszkadzam,aleprosiłpano
informację,jeśliznajdziemycośistotnegowtychzapiskach.
Uniósłrękę,wktórejtrzymałsporychrozmiarównotatnikwtwardejokładceoklejonej
czarno-brązowymmarmurkowympapierem.
WszystkieksiążkiinotesyzabranezdomuFolterawMurphytrafiływręceanalitykówz
SBB,którzymielizazadanieprzestudiowaćichtreść.
–Pomyślałem,żepowinienpannatospojrzeć.–Welchotworzyłnotesiwręczył
dyrektorowi.
Kennedyprzebiegłwzrokiemkilkastroniwydałzsiebieciężkiewestchnienie.
–OJezu!
Rozdział53
Nawetkiedysystemwentylacyjnypracowałnanajwyższychobrotach,wysoka
temperaturapanującawkorytarzupoziomupiątegobyłaprzytłaczająca.Hunterczuł,jak
najegokarkuwzbierająkroplepotuispływająpoplecach,aleostatniezdanie,którepadło
zustLuciena,zmroziłogoniczympowiewarktycznegowiatru.
–Cozrobili?–zapytał,ajegogłosprzebiłsięprzezciszęjakprzezmgłę,którazawisław
powietrzuposłowachprzesłuchiwanego.
Lucienwłaśniedoszedłdościanywgłębiceliiprzystanął.Byłzwróconyplecamido
gości.
–Tak,nieprzesłyszałeśsię.RodziceSusanzjedliswojącórkę…Oczywiścieniew
całości,tylkokilkaposiekanychdrobnoorganów…
Taylorpoczuła,żeżołądekpodjeżdżajejdogardła.
–Jaktomożliwe?–Hunterzdziwiłsię.–PrzecieżwtedyjużwrócilidoNevady.
–Zgadzasię,alezłożyłemimwizytę.
–Co?
–OdwiedziłemichdwadnipośmierciSusan.Przywiozłemimprezent…placek,który
samupiekłem.–LucienodwróciłsięispojrzałwstronęTaylor.–PodróżzeStanfordudo
BoulderCitywcalenietrwatakdługo.ArokczydwawcześniejSusanprzedstawiłaich
nam,mnieiRobertowi.Spotkaliśmyichponownienaceremoniiwręczeniadyplomów.
Susanukończyłastudiazwyróżnieniemibylizniejbardzodumni.Każdyrodzicbybył.
KiedyLucienwypowiadałkilkaostatnichsłów,Hunterwychwyciłledwiezauważalnyton
cierpieniawgłosieLuciena.
–Byliurocząparą–ciągnąłFolter.–ISusanbyłatakaurocza.Doszedłemdowniosku,że
tobędziesłuszneposunięcie.
–Słuszneposunięcie?–Taylorbyłatakmocnowytrąconazrównowagi,żejużniemogła
siępowstrzymać.–Jakcośtakiegomożebyćsłusznymposunięciem?
–Poranamałysprawdzian,agentkoTaylor.Załóżmy,żeprowadziszzupełnieinne
śledztwo.Załóżmy,żeniewpadłemwwasze
ręce.Dojakiegodoszłabyśwniosku,gdybyśodkryła,żenieznanysprawcanakarmił
krewnychofiaryczęściąjejszczątków?Chciałbymtowiedzieć.
Podejmijgręnajegowarunkach.Dajmuto,czegochce,żebypoczułsięzwycięzcą–
przypomniałasobiesłowaHuntera.Wiedziała,żeLucienchcejejdopiec,pozbawićją
pewnościsiebie.Terazzdałasobiesprawę,żeilekroćtracipanowanienadsobą,on
traktujetojakokolejnąwygranąpotyczkę.Dajmuto,czegochce.
–Żejesteśobłąkanympsychopatą?–odparła.–Żewydawałocisię,żetobędzie
zabawne?Żetopasowałodotwojejurojonejboskości?
FolterskrzyżowałręcenapiersiizzaciekawieniemprzyglądałsięTaylor.Jegousta
wykrzywiłironicznyuśmiech.
–Tobardzointeresującewnioski–rzekłtonempełnymsarkazmu.–Mówiszjak
prawdziwaprofesjonalistka.Zawszeuważałem,żeniemaniczabawniejszegoodwidoku
ludzi,którzytłumiąswojeemocje.Problemwtym,żecośtakiegopozbawiaich
obiektywizmu.Zaciemniaosądsytuacjiiprowadzinamanowce.Przekonałemsięotym
dawnotemu.
Beztroskimruchempodciągnąłrękawiznówspojrzałnanadgarstek,jakbymiałnanim
zegarek.
–Takczyinaczejznudziłymnietewszystkiepytania,aprzypuszczam,żemacieteraz
dużopracy,prawda?Trzebaodkopaćkości,zawiadomićrodzinę,wszystkowyjaśnić.
Lucienrozciągnąłsięnapryczy,podkładającpodgłowęsplecionedłonie.
–PozdrówrodzicówSusanwmoimimieniu,Robercie,dobrze?Aswojądrogą,gdybyśsię
zastanawiał…tak,tamtegowieczoruzjadłemkolacjęrazemznimi.
Rozdział54
Hunterzaatakowałztakąsiłą,żeworekodrzuciłoprawienametr.Odniespełnagodziny
uderzałwjedenzworkówbokserskichzawieszonychpodsufitemsalitreningowejw
budynkuSekcjiBadańBehawioralnych.Podkoszulekispodenkimiałmokreodpotu,
któryściekałmupoczolestrumieniami.Jegociałobyłoobolałeodforsownychćwiczeńi
czułsięwyczerpanypsychicznie,alepotrzebowałtrochęczasunaprzemyślenia.Próbował
uporządkowaćbałaganwswojejgłowieiodciąćsięodwszystkiego,choćbynawetna
kilkaminut,aintensywnywysiłekprzeważniemuwtympomagał.
Jednaktegodniabyłoinaczej.Frustracjaprzepełniałagoniczymzłakrewiani
boksowanie,aniwyciskanieciężarówniebyływstaniegoodniejuwolnić.
–Gdybymbyłtrzydzieścilatmłodszy,miałbyśpartneradosparringu.Chociażsądzącpo
tym,jakokładasztenworek,pewnierozsmarowałbyśmnienaścianie.Dziwne,żejeszcze
niepołamałeśsobierąk.
Kennedymiałzasobądługidzieńiwypaliłcałąpaczkępapierosów,więcjegoochrypły
głosbyłjeszczesłabszyibrzmiałbardziejgardłowo.
Poostatniejseriiszybkichciosówworekzakołysałsięniezgrabnie,jakbychciałdaćdo
zrozumienia,żemajużdośćizostałpokonany.Hunterobjąłgoramieniem,zatrzymującw
miejscu.Dyszałciężko,jegotwarzmiałaciemnoróżowykolor,ażyłynarękachi
ramionachbyłynabrzmiałeodwysiłku.Zziajanystałprzezchwilęzczołemopartymo
worekbokserskiiczekał,ażoddechwrócimudonormy.Potkapałmuzpodbródkana
butyinapodłogę.
–JakieświeścizLaHonda?–zapytał.
Kennedypokiwałgłowąbezentuzjazmu.Hunterzębamioderwałzapinanąnarzeptaśmęi
uwolniłdłońzprawejrękawicy,przyciskającjąsobielewąrękądotułowia.Potem
ściągnąłdrugą.
–Wysłałemtamczterechagentów.Znaleźlidom,októrymmówiłLucien,izaczęlikopać
wewskazanymprzezniegomiejscu.Kopali
przezgodzinę,aoto,coznaleźli.–Dyrektoruniósłrękę,wktórejtrzymałdużąkopertę.
Hunterszybkowytarłtwarzręcznikiemizajrzałdokoperty,zktórejwyjąłdwie
wydrukowanefotografie.Gdysięimprzyglądał,jegotętnoznówprzyspieszyło.Na
pierwszymzdjęciuwidniałkompletnyludzkiszkieletleżącynadniegłębokiegodołu.
Drugieprzedstawiałozbliżenieczaszki.
Hunterwmilczeniuwpatrywałsięwobiefotografie.Drugąoglądałznaczniedłużej,jakby
chciałwwyobraźniodtworzyćtwarzSusannapociemniałychodwilgotnejziemikościach
czaszki.
–Ponieważjużwiemy,żeLucienFolterjestseryjnymmordercą,zgodniezprocedurami
powinniśmyterazprzekopaćcałetomiejscewposzukiwaniuszczątkówinnychofiar–
odezwałsięKennedy.–Towielkieprzedsięwzięcieinieobejdziesiębezzaangażowania
lokalnychwładz,awokółśledztwazrobisięszum.
–Poczekałbymjeszcze,Adrianie–powiedziałHunter,którynigdyniebyłzwolennikiem
procedur.–Przynajmniejdoczasu,gdyskończymygoprzesłuchiwać.JakdotądLucien
jestwobecnasszczeryimamprzeczucie,żejeśliwpobliżusąpogrzebaneinneciała,
powienamotym.Nadawanierozgłosutejsprawiewtymmomencienikomuniewyjdzie
nadobre.
Kennedyzazwyczajtrzymałsięprzepisów,aleterazbyłskłonnyprzyznaćHunterowi
rację.
–Conajmniejdwadnizajmieprzeprowadzenietestów,którepotwierdzą,żefaktycznie
znaleźliśmyszkieletSusanRichards–powiedział.
–Tonapewnoona–odparłHunter,wkładajączpowrotemzdjęciadokoperty.Spostrzegł
pytającespojrzeniedyrektora.–Lucienniemapowodu,żebykłamać.Jużwiemy,że
zamordowałSusan,boprzyznałsiędotego,adowodemjestoprawionykawałekskóryz
tatuażemznalezionywjegopiwnicy.Gdybypozbyłsięjejciaławtakisposób,abynie
zostałponimżadenślad,powiedziałbynamotym.GdybytenszkieletzLaHondanależał
doinnejosoby,którąteżzamordował,ponieważdokładniewskazałmiejscepochówku,
niebyłobysensumówićnam,żetoszczątkiSusan,bowie,żeitakprzeprowadzimytesty.
–Rozumiem,aledlapewnościwolałbympoczekaćnaoficjalnepotwierdzenie,zanim
skontaktujemysięzjejrodzicami.
Hunterpowoliskinąłgłowąijeszczerazprzetarłtwarzręcznikiem.Wcaleniebyłomu
spiesznodoprzekazaniarodzicomSusanwiadomościośmiercicórki.
–Muszęwziąćprysznic–powiedział.
–Przyjdźpotemdomojegogabinetu.Muszęcipokazaćjeszczejednąrzecz.
Rozdział55
DwadzieściaminutpóźniejHunterwszedłdogabinetuKennedy’ego.CourtneyTaylorjuż
tambyła.Zauważył,żerozpuściławłosy,któreswobodnieopadałyjejnaramiona.Miała
nasobiebiałąbluzkę,ciemnąprostąspódnicęiczarnepantoflenaobcasach.Siedziaław
jednymzfoteliprzedbiurkiemdyrektora,awrękachtrzymałatesamezdjęcia
przedstawiająceszkieletSusanRichards,któreonoglądałwsalićwiczeń.
–Nadalpijeszszkocką?–zwróciłsiędoniegoKennedy.
SłodowawhiskybyłajednąznajwiększychpasjiHuntera.Wprzeciwieństwiedowielu
ludzipotrafiłdelektowaćsięjejsmakiem,zamiastpoprostusięniąupijać.Chociaż
czasamiitookazywałosięcałkiemprzyjemne.
Przytaknąłskinieniemgłowy.
–Aty?
–Jeślitotylkomożliwe.–Kennedypodszedłdostojącejpodścianąszafki,zktórejwyjął
trzyszklankizgrubymdnemibutelkędwudziestopięcioletniegotomatina.
–Dlamnienie,dziękuję–odezwałasięTaylor,chowajączdjęciazpowrotemdokoperty.
–Rozluźnijsię–uspokoiłjądyrektor.–Tonieoficjalnespotkanie,apotymwszystkim,co
przeszliśmy,wręczwskazanejestcośmocniejszego.Chybażenielubiszszkockiej.W
takimwypadkumogęcizaproponowaćcośinnego.
–Możebyćszkocka.
–Zlodem?
Hunterpokręciłgłową.
–Tylkozodrobinąwody.
–Dlamnietaksamo–wtrąciłaTaylor.
–Wyglądanato,żemamdoczynieniazprawdziwymikoneserami.–Kennedy
uśmiechnąłsię,poczymnapełniłszklankiiwręczyłjegościom.–Muszęcięocośspytać,
Robercie–dodałjużpoważniejszymtonem.
Hunterspróbowałwhisky.Miałabogatyaromatzwyraźnącytrusowąnutą,złożony,ale
bardzosubtelnybukiet.Przezchwilęrozkoszowałsięjejsmakiem.Taylorposzłazajego
przykładem.
–Myślisz,żeFoltermówiłprawdęotymakciekanibalizmu?–kontynuowałdyrektor.–
Tocoś,czegoniesposóbudowodnić.
–Niewiem,pocomiałbykłamać–odparłHunter.
–Możezależałomunaszokującymwrażeniu.Ludziezkompleksemboskościpragną
skupiaćnasobieuwagę.
–AlenieLucien.Jemuniezależynarozgłosie,wkażdymraziejeszczenieteraz.Nie
sądzę,żebykłamał,jakkolwiekodrażającobrzmiąjegozwierzenia.
WoczachKennedy’egopojawiłsięwyrazpowątpiewania.
–Niejestempsychologiem,Robercie,więcpozwolisz,żezadamcitosamopytanie,jakie
LucienzadałagentceTaylor.Czemuontozrobił?Przejechałprawietysiąckilometrówdo
sąsiedniegostanu,żebypoczęstowaćrodzicówSusantymupiornymwypiekiem.Nalitość
boską,toprzekraczawszelkiegraniceobłędu,nikczemnościizepsucia,zjakimimiałem
doczynienia,awielewżyciuwidziałem.Jakzwyrodniałątrzebamiećpsychikę,żeby
posunąćsiędoczegośtakiego?
Dyrektorprzerwałiwypiłłykszkockiej,tymczasemTaylorwyczekującopatrzyłana
Huntera,którywzruszyłramionamiiodwróciłwzrok.
–Czytałemksiążki,artykuły,rozprawynaukowe…cokolwiekwpadłomiwręce,o
mordercachkanibalach,seryjnychalbonie–dodałKennedy.–Niejedentakiprzewinąłsię
przeznaszeręce.Wieluznichuważaswojeofiaryzawyjątkoweizjadającichciała,w
swoimmniemaniuutrwalałączącąichwięź.Wierzą,żewystarczynawetmałacząstka,
żebyofiarapozostałazniminazawsze,itegotypubzdury.Myślę,żekażdysięmamina
swójsposób,ależebywciągaćwtoinnych…Tojużczystyobłędisadyzm,bojakinaczej
tomożnawytłumaczyć?
Hunternieodpowiadał.
–Zatemjeśliwieszcoś,copomogłobyrozjaśnićwszystkietemrocznezagadkijego
szaleństwa,tooświećmnie,proszę,bonieumiemtegopojąć,Robercie.Dlaczego
nakarmiłjejszczątkamirodziców?Czy
toniejestzwykłeokrucieństwo?
Hunterwypiłkolejnyłykszkockiejioparłsięobiblioteczkę.
–Niesądzę.Moimzdaniemzrobiłto,boczułsięwinny.
Rozdział56
KennedyzpowątpiewaniemspojrzałwstronęTaylor,któraniewyglądałanaanitrochę
zaskoczoną.
–Czymógłbyśrozwinąćtęmyśl,Robercie?–zapytałprawieszeptem.–Bowedługmnie
serwowanierodzicompotrawyprzyrządzonejzeszczątkówichdzieckaniewyglądana
czynosoby,którakierujesięwyrzutamisumienia.
Hunterrozejrzałsiępogabinecie,jakgdybywypatrywałunoszącejsięwpowietrzu
odpowiedzi.
–Możemytutajteoretyzowaćdowoli,aleotym,conaprawdędziejesięwgłowie
Luciena,wietylkoonsam.
–Zgadzamsięztobą.Mimotochciałbymwiedzieć,dlaczegosądzisz,żemaztymcoś
wspólnegopoczuciewiny?
–Jeżelitoprawda,żeSusanbyłajegopierwsząofiarą,awtejchwiliniemamypowodu,
abywtowątpić,żalipoczuciewinysąnajczęściejspotykanąreakcjąemocjonalną,jaka
występujeusprawcypopierwszymzabójstwie.
ZarównoKennedy,jakiTaylordobrzeotymwiedzieli.Wprzypadkuseriimorderstw,
wedługdefinicjiopracowanejprzezSekcjęBadańBehawioralnychFBI,poszczególne
aktyprzemocydzieląprzerwyzwane„okresemwyciszenia”,wktórychsprawcadochodzi
dosiebie.Przerwyte,zwłaszczanapoczątkuserii,sąprawiezawszespowodowanesilnym
poczuciemwiny,jakiegosprawcadoświadczałbezpośredniopodopuszczeniusięzbrodni.
Nietrudnobyłotozrozumieć.Zazwyczajagresorzy,którzywkońcustająsięseryjnymi
mordercami,przezdługiczas,częstoprzezcałelatazcorazwiększymtrudemstawiają
opórswoimfantazjomipragnieniom,anawetatakomwściekłości,ażwkońcuimulegają.
Zmagająsięztymimorderczymizapędamitakdługo,ponieważzdająsobiesprawę,że
zabiciedrugiegoczłowiekajestczymśzłym.Dlategowyrzutysumieniasątutajnormalną
reakcjąpsychologiczną.
Doświadczaichzazwyczajwiększośćludzi,którzyzdająsobiesprawę,żezrobilicoś
złego–ściągalinaegzaminie,ukradligazetęspod
drzwisąsiada,zdradzilipartneraalbokogośokłamali.Poczuciewinyjestwprost
proporcjonalnedowagipopełnionegoczynu–tymmocniejprześladujesprawcę,im
bardziejniedopuszczalnywjegomniemaniujestówczyn.Atrudnoocośbardziej
niedopuszczalnegoniżpozbawieniekogośżycia.Dlategopozabiciupierwszejofiary
większośćmordercówpopadawgłębokieprzygnębienieidoświadczasilnegopoczucia
winy.Stądwniosek,żeLucienrównieżprzeszedłtakiezałamanie,kiedypopełniłswoje
pierwszemorderstwo.
–Toprawda,żeFoltermusiałsięzmagaćzwyrzutamisumieniapozabiciuSusan
Richards–przyznałKennedy.–Alewciążniewidzępowodu,dlaktóregomiałby,kierując
siępoczuciemwinyczynie,nakarmićniąjejrodziców.
–Wgręmogąwchodzićdwamotywy–odparłHunter.–Opierwszymsamwspomniałeś
przedchwilą.
Kennedyzmrużyłoczy.
–Amianowicie?
–Przekonanie,żezjadającciałoofiary,możnazatrzymaćjąnazawszeprzysobie–
odezwałasięTaylorpółgłosem.
Kennedypojąłodrazu,comiałanamyśli.
–OJezu!Czyliprzeniósłtorównieżnanich.AwięcLucienwierzył,żejeślirodzice
Susanzjedzączęśćjejszczątków,toichcórkanazawszezostanieznimi?
–Sampowiedział,żenigdyniezamierzałjejzabijać,ajejrodzicówuważałzabardzo
miłychludzi–dodałaTaylor.–Dlategomożliwe,żeRobertmarację.Foltermógłto
zrobić,boczułsięwinny,żeodebrałimcórkę.
Kennedyprzezdłuższąchwilęzastanawiałsięnadjejsłowami.
–Atendrugimotyw?–odezwałsięwkońcu.
–Łączysięzpierwszym–rzekłHunter.–Lucienpowiedział,żeojcieczabierałgona
polowania,zgadzasię?
–Tak,pamiętam–potwierdziłdyrektor.
–Powiedziałrównież,żejegoojciecbyłzapalonymmyśliwym.
–Toteżpamiętam.
–Awielumyśliwychodziedziczyłopogląd,któryIndianieprzekazująsobiezpokolenia
napokolenie.RdzenniAmerykanienigdy
niepolowalidlarozrywki,awyłączniepoto,żebyzdobyćpożywienie.Wierzyli,że
należyzjeśćkażdązabitązwierzynę,żebyoddaćjejhołd,adziękitemujejduchbędzie
nadalmógłkrążyćpoświecie.Okazywaliwtensposóbszacunekswoimofiarom.Obrazą
byłobydopuścić,abyichmięsosięzmarnowało.
Kennedyniewiedziałotym,alenatychmiastwróciłpamięciądoaktSusanRichards,
którespoczywałynajegobiurku.Przodkowiejejmatkipochodzilizplemienia
Szoszonów,którezamieszkiwałoterenyobecnegostanuNevada.Jejnazwiskopanieńskie
brzmiałoTuari,coznaczyło„młodyorzeł”.Kennedyniewątpił,żeLucienwiedział
równieżotym.
–Sporoczytam–wyjaśniłHunter,widząc,żeTaylorprzyglądamusięzzaciekawieniem.
–Zatemsądzisz,żeprzynajmniejwewłasnymmniemaniuLucienodkupiłswojąwinę,
nawetjeślitylkoczęściowo–powiedziałdyrektorbardziejtwierdzącymniżpytającym
tonem.–Okazałprzecieżwspółczucie,karmiącciałemSusanjejrodziców,bochciał,żeby
jejduchnazawszezostałznimi,nawetbezichwiedzy.
–Każdyoszukujesięnaswójsposób–HunterpowtórzyłsłowaKennedy’ego.–Alejak
powiedziałem,możemytutajteoretyzowaćdowoli,leczotym,conaprawdędziejesięw
głowieLuciena,wietylkoonsam.
–Wtakimraziepowiedzmi,dlaczegotwoimzdaniemLucienwziąłwtymudział?Bo
powiedział,żezasiadłznimidokolacjitamtegowieczoru.
–Boeksperymentował.
Kennedydotknąłpalcaminasadynosa,jakgdybyprzeczuwałnadchodzącybólgłowy.
–PodczasstudiówFolterniewątpiłwżadnązteoriidotyczącychtakichsadystycznych
zachowań–powiedział.–Wiedział,żeopierająsięnaautentycznychrelacjachskazanych
morderców,alebyłbliskiobsesjinapunkciedoznańiemocjiopisywanychwtych
relacjach.Jakwyznał,pragnąłdoświadczyćtegoosobiście.
–Wtamtychczasachnigdysiętaknierozgadywałnatentemat–rzekłHunter.–Aleteraz
jużwiemy,żenajbardziejzależałomuna
eksperymentach.Itosprawia,żeLucientakbardzoróżnisięodwiększościpsychopatów,
zjakimimiałemdoczynienia.
Kennedyzzaciekawieniemuniósłbrwi.
–Wiemy,żeSusan,swojąpierwsząofiarę,pozbawiłżyciapoprzezuduszenie–ciągnął
Hunter.–Alegdybyporównaćtomorderstwozostatnimidwoma…znalezionew
bagażnikugłowywskazująnazupełnieinnemetodyidużowyższypoziombrutalności.
Jestemskłonnysięzałożyć,żepopełniającwszystkiezbrodnie,wmiędzyczasieLucienza
każdymrazemposuwałsięokrokdalej.Aleniedlategostopniowałbrutalnośćswoich
czynów,żekierowałynimjakieśniepohamowaneżądze.
–Robiłtoświadomie–Taylorpodchwyciławątek.–Robiłto,bochciałsięprzekonać,
jakietouczucie,kiedystawałsięcorazbardziejbrutalnywobeckolejnychofiar.
–Aletoprzerażające–rzekłKennedy.–Żebyprzezdwadzieściapięćlatuprawiaćtaki
proceder,trzebaniesamowitejdeterminacjiisamodyscypliny.Isądzicie,żerobiłto,żeby
poprostudoświadczyćtegouczucia?
Hunterprzezchwilęnieodpowiadał,odgrzebujączpamięcicoś,oczymdawno
zapomniał.
–Aniechmnie!–krzyknąłwkońcu.
–Co?–spytałKennedy.
–Niedowiary,żeonnaprawdętorobi.
–Cotakiego?
–Myślę,żeLucienmógłpracowaćnadencyklopedią.
Rozdział57
RamionaKennedy’egozesztywniały,kiedycałejegociałoprzeszyłnieprzyjemnydreszcz.
Rzadkozdarzałomusięreagowaćwtakisposóbpodczasśledztwa.
–Pamiętampewnądyskusję,którąkiedyśprowadziliśmy–ciągnąłHunter.–Tobyło
chybanadrugimrokustudiów.Rozmawialiśmyoimpulsachemocjonalnych
prowadzącychdoskrajniebrutalnychmorderstwizastanawialiśmysię,jakieczynniki
psychologicznemogądoprowadzićsprawcędosadystycznychzachowań.
Dysponowaliśmyjedyniezlepkiemteoriiwymyślonychprzezróżnychpsychologówi
psychiatróworazrelacjamikilkuskazańców.Weźciepoduwagę,żetacyosławieni
kanibalejakJeffreyDahmer,ArminMeiwesczyAndriejCzikatiłoprzebywaliwtedy
jeszczenawolności.
KennedyiTaylorzgodniepokiwaligłowami.
–Jakjużmówiłem,Lucienniewątpiłwprawdziwośćrelacjiprzestępców,aleniebył
całkowicieprzekonanydowieluteoriipsychologicznych.Pamiętam,żeczęstopowtarzał:
„Skądonimogąbyćtegopewni?”.
–Niemoglibyćpewni–wtrąciłaTaylor.–Dlategobyłytoteorie,aniefakty.
–Otóżto–zgodziłsięHunter.–ILucientorozumiał.
–Aletomuniewystarczało–dokończyłKennedy.
–Nie.Podczastamtejdyskusjizasugerowałcośtaknieprawdopodobnego,żekompletnie
otymzapomniałem.
–Comianowicie.
Huntergłębokozaczerpnąłpowietrza,starającsięprzypomniećsobiejaknajwięcej
szczegółów.
–Tobyłasurrealistycznaperspektywamordowaniawyłączniedlaeksperymentu–
powiedziałwkońcu.–Lucienprzekonywał,jakprzełomowebyłobydlapsychologii,
gdybyosobnikwpełniwładzumysłowychzostałseryjnymmordercą,gdybystopniowo
podnosiłpoziombrutalnościieksperymentowałzróżnymimetodamiorazfantazjami,cały
czasprowadzącwszechstronneobserwacjeiwszystko
notując,włączniezeswoimiodczuciamiwtrakciekażdegozmorderstwizarazponim.
Powstałobyswegorodzajudogłębnestudiumumysłumordercyspisaneprzezniego
samego.Byłprzekonany,żenotatkisporządzonepodczastakicheksperymentówstałyby
sięswoistąencyklopedią,skarbnicąwiedzydlapsychologówbadającychzachowania
przestępców.
Kennedyznówlekkozesztywniał,kiedypoczułtakisamnieprzyjemnydreszczjakprzed
chwilą.Niemógłoprzećsięwrażeniu,żejakkolwiekzakrawałotonaabsurd,Lucienmiał
rację.Gdybyistniałotakieopracowanie,byłobynieocenioneistałobysięjednymze
źródełnajczęściejwykorzystywanychprzezkryminologów,psychologówistróżówprawa
nacałymświecie.Takiedzieło,zwłaszczagdybynapisałjeabsolwentpsychologii
kryminalnej,któryzdajesobiesprawęzwagitegorodzajuinformacjiidokładniewie,na
cozwrócićuwagę,niewątpliwiepełniłobyrolęświętejksięgiwnieustającejkrucjacie
przeciwkobrutalnymdrapieżnikom.
–Sądzę,żebyłzdolnydotego,bynadtympracować–powiedziałHunterinasamąmyśl
poczułuciskwżołądku.–Mógłzabijaćkolejneofiary,stopniowonasilającokrucieństwo,
próbowaćróżnychmetodizapisywaćswojeodczucia.Tobyłodlaniego
usprawiedliwienie,któregopotrzebował.
KennedyspojrzałnaHuntera,marszczącczoło.
–Usprawiedliwienie?
–LucienFolterjestsocjopatą,codotegoniemażadnychwątpliwości.Wiemyotym
zarównomy,jakion.Ztakąróżnicą,żeonwieotymoddawna.Samnamtowyznał,
pamiętacie?
Taylorpokiwałagłową.
–Zacząłfantazjować,kiedychodziłdoszkoły.
–Zgadzasię.Imyślę,żetaświadomośćmudoskwierała.Zwykłychłopakniepowinien
snućfantazjiozabijaniuludzi.Byćmożenabrałprzeztoprzekonania,żemacośniew
porządkuzgłową,żejestodmieńcem.Powiedziałnawet,żepostanowiłstudiować
psychologię,żebyzrozumiećsamegosiebie.
–Aletoodniosłoprzeciwnyskutek–wtrąciłKennedy.
–Niekoniecznie.Jeślijuż,torozwinęłojegowyobraźnię
iwefekciewymyśliłcoś,cowydawałomusięwiarygodnymmotywem.
–Czymożnaznaleźćlepsząwymówkędlatakichpotworności,niżwmówićsobie,żerobi
siętodlaszczytnychcelów?–odezwałasięTaylor.–Wszystkodladobranauki.
–Takiezłudneprzekonaniełagodziłojegowewnętrznecierpienie.Lucienmógł
zaspokajaćmorderczeżądze,ponieważwswoimprzekonaniuniebyłjużsocjopatą…ale
naukowcem,badaczem.Każdyoszukujesięnaswójsposób,prawda?
Kennedyodwróciłwzrok.
–Czyjestcośjeszcze?–zapytałgoHunter.–Coś,czegonamniepowiedziałeś?
Wodpowiedzidyrektorwzruszyłramionamiiwydąłwargi.Podszedłdobiurka,otworzył
jednązszufladiwyjąłzniejnotes.Byłtotensamnotes,któryprzyniósłmudodyżurki
agentChrisWelch.Hunternatychmiastrozpoznałwnimznaleziskozpiwnicydomu
FolterawMurphy.
–Niestetychybamaszrację,Robercie–rzekłKennedy.–Ponieważznaleźliśmyto.
Rozdział58
Hunterwziąłnoteszrąkdyrektora,jakbytobyłocoś,czegoobawiałsięodlat.Kiedygo
otworzył,Taylorstanęłaobokispojrzałamuprzezramię.
Napierwszejstronieznajdowałsiętylkonarysowanyołówkiemniewprawnyszkic,który
przedstawiałwykrzywionągrymasembólutwarzkobietyootwartychdokrzykuustach.
HunterspojrzałnaKennedy’ego,którygestemdłonidałmuznak,abyprzewróciłkartkę.
Nanastępnejstronienieznalazłjużżadnychrysunków,tylkoodręczniezapisanytekst.Od
razurozpoznałcharakterpismaLuciena.Zacząłczytać:
Przypuszczam,żemójumysłzaczynasięzmieniać.Początkowopokażdymzabójstwie
przytłaczałomniesilnepoczuciewiny,czegosięspodziewałem.Przezkilkamiesięcy
wielerazybyłembliskizgłoszeniasięnapolicję.Nierazobiecywałemsobie,żejużnigdy
więcej.Alezczasemwyrzutysumieniazaczynałysłabnąć,powoliibardzorównomiernie,
apowracałopragnienie,byznówtozrobić.Chciałem,żebywróciło.Pokażdejofierze
fazapoczuciawinystawałasięcorazkrótsza,ażwkońcuprawiecałkiemzanikła–trwała
conajwyżejdwadni,jeśliwogólewystępowała.
Nieulegawątpliwości,żemójumysłsięprzystosował.Zabijaniestałosiędlamnieczymś
naturalnym.Kiedysiedzęwbarze,jadępociągiemalboidęulicą,częstosięrozglądami
mójwzrokspoczywanajakiejśosobie.Gdziekolwiekjestem,przyłapujęsięnamyśli,z
jakąłatwościąmógłbymkogośzabić.Jakikrzykmógłbymwydobyćzeswojejofiary.Ile
bólumógłbymjejzadaćprzedśmiercią.Itakierozważaniaekscytująmniebardziejniż
kiedykolwiek.
Jestmicoraztrudniejpozbyćsiętychmyśli,aletaknaprawdęniechcęichodsiebie
odpędzać.Terazpojąłem,żezabijaniemożebyćsilnieuzależniającymnarkotykiem,
potężniejszymodwszystkich,jakichkiedykolwiekpróbowałem.Ijestemodniego
całkowicieuzależniony,alezauważyłem,żeniezależnieodtegopotrzebujęjakiegoś
bodźca,abyprzekroczyćgranicę.
Tomożebyćcokolwiek–określonytypwyglądu,ubióralbozapach,sposóbzachowania,
spojrzeniealbowypowiedzianesłowa.Niepotrafiętegoprzewidzieć,dopókiniezobaczę.
Iwczorajwieczoremznówzobaczyłem.
Hunterprzewróciłkartkęiprzerwałczytanie,byspojrzećnaKennedy’ego,którystał,
trzymającręcewkieszeniach.Wpatrywałsięwotwartynotesspoczywającywjego
dłoniach.Sprawiałwrażenie,jakbywciąguostatnichkilkudnijegoobwisłepoliczki
jeszczebardziejzwiotczały,asińcepodoczaminabrałybardziejniezdrowegowyglądu.
Hunterznówpogrążyłsięwlekturze:
Byłopóźno.Właśniezamówiłemtrzeciąkolejkępodwójnejszkockiej.Niczegoaninikogo
nieszukałem.Poprostumiałemochotęsięupićityle.Taknaprawdęchciałemsię
zaprawićdonieprzytomności.Taksięzłożyło,żetrafiłemdoForestCitywMissisipi.Nie
zarezerwowałemsobienawetmiejscawmotelu.Pomyślałem,żekiedybędęjużzalany,
prześpięsięwsamochodzienaparkingu,obudzęsięnastępnegodniaipojadędalej.
Alewszystkopotoczyłosięinaczej.Siedziałemnakońcubaruzajętysobą.Wieczórbył
spokojny,panowałniewielkiruch.Barmanstarałsiębyćuprzejmyinawiązaćrozmowę,
alebyłemnatyleoschły,żepojąłaluzję.
Kiedynalewałmikolejnegodrinka,wbarzepojawiłasięnowatwarz.Byłpotężnie
zbudowany,dużowiększyodemnie–mięśnieoblanewarstwąsadła.Górowałnademną
wzrostemconajmniejodziesięćcentymetrów.BarmannazywałgoJedem.
Jedmiałtakkrótkoostrzyżonewłosy,żezdziwiłemsię,czemuniezgoliłichdoskóry.Pod
jegopodbródkiemzauważyłempostrzępionąpółkolistąbliznę,najwyraźniejśladpo
rozbitejbutelce.Nosnosiłśladyzłamańwparumiejscach,ajegopraweuchobyłolekko
odkształcone,jakbysilnyciosprzygniótłjedoczaszki.Nietrudnobyłosiędomyślić,że
Jedlubiwdawaćsięwbójki.
Usiadłprzybarze,czterystołkinalewoodemnie,iwtejsamejchwilidwajinniklienci,
którzyzajmowalistolikizanaszymiplecami,wstaliiwyszli.Wyglądałonato,żeJednie
byłtamszczególnielubiany.Roztaczałwokółsiebiesmródtaniejwódyizatęchłegopotu.
–Dawajmitu,kurwa,piwo,Tom–zawołałlekkobełkotliwie.
Jegoźrenicebyływielkiejakspodki,więcpewniebyłnafaszerowanyczymśmocniejszym
niżtylkoalkohol.
–Dajspokój,Jed–powiedziałbarmanopanowanymtonem,choćbyłownimczuć
wahanie.–Jestpóźno,atymaszjużdosyćnadziś.
Jedjeszczebardziejzmarszczyłczoło.
–Niebędzieszmitupierdolił,żemamjużdosyć,Tom.–Jegogłosprzybrałnasileokilka
decybeli,akolejnyklientwymknąłsięnazewnątrz.–Daszmitojebanepiwo,czymamci
jewpakowaćwdupę?
Tomwyjąłbutelkęzlodówki,zdjąłzniejkapselipostawiłnabarze,aJedzłapałjąi
opróżniłdopołowytrzemawielkimiłykami.Niezdawałemsobiesprawy,żewpatrujęsię
wniego,dopókiniespojrzałwmojąstronę.
–Inacosię,kurwa,gapisz?–zapytał,odstawiającbutelkę.–Pedałjesteś,czyco?
Nicnieodpowiedziałem,aleteżnieodwróciłemwzroku.
–Zadałemcipytanie,cioto.–Jedpociągnąłkolejnyłykpiwa.Uniósłprawąrękęinapiął
bicepsjakkulturysta,apotemposłałmicałusa.–Podobacisię?
Siedziałemjakzahipnotyzowanytąkupągówna,któramiałanaimięJed.
–Dajspokój.–Tompróbowałrozładowaćnapięcie,spodziewającsię,cozachwilęmoże
nastąpić.–Wyluzuj,Jed.Facettylkochcesięnapićwspokoju.
Spojrzałnamniezminą,któramówiła:„Chłopie,lepiejsobiejużidź,proszęcię.
Naprawdęniechceszmiećznimdoczynienia,uwierzmi”.
Nadalsiedziałemwbezruchu.Prawdopodobnienawetpowiekaminiedrgnęła.
–Zamknijmordę,Tom–warknąłJediwymierzyłwniegopalec,alepatrzyłnamnie.–
Chcęwiedzieć,dlaczegotenpedałtaksięnamniegapi.Chceszsiępieprzyćz
prawdziwymmężczyzną,otocichodzi,cioto?Chceszspróbowaćtego?
Wskazałobiemarękaminaswójmasywnybrzuch.Mójwzrokpowoliześliznąłsiępojego
cieleitonajwyraźniejrozjuszyłogodo
reszty.Jegotwarzpoczerwieniałajeszczebardziej,wścieklezacisnąłszczękiizsunąłsię
zestołka.
Itobyłoto.Tobyłtenimpuls.
Niechodziłoojegoagresywnezachowanieaniotenohydnysmród,nieowyzwiskaanio
jegowygląd,przezktóryzapewnesamwzdrygałsięprzedlustrem.Niechodziłonaweto
to,żeniepozwoliłmisięnapićwspokoju,aleotojegopoczuciewyższości.Był
przekonany,żemanademnąprzewagęiwłaśnietopopchnęłomniedodziałania.
Wtymmomenciejużwiedziałem,żetejnocyJedbędziemartwy.
Rozdział59
HunterprzerwałlekturęipopatrzyłnaKennedy’ego.Chociażdyrektorstałnaprzeciwko
niegoiwidziałtekstobróconydogórynogami,całyczasśledziłjegospojrzenieiwiedział
dokładnie,wktórymmiejscuprzerwał.
–Czytajdalej–powiedział.–Terazsięzacznie.
NiepostawiłemsięJedowi.Nietam.Niezamierzałemwdawaćsięznimwbójkęw
miejscupublicznym.Tobyłobyzbytlekkomyślne.
Zapłaciłemzadrinki,kładącnabarzetrzydzieścidolarów,icofnąłemsiędwakroki.
–Jakiśproblem,cioto?–Jedmówiłiporuszałrękamijakraperzczarnegogetta.–Strach
cięobleciał?
Tom,którywyszedłzzabaru,stanąłmiędzynami.
–Odpuść,Jed,niemażadnegoproblemu.Facetnicciniepowiedziałiwłaśniewychodzi,
widzisz?–tłumaczył,zerkającwmojąstronę,ajegooczybłagałymnie,żebymjuż
wyszedł.
Wkońcuwyrwałemsięztransu.Wlepiłemwzrokwpodłogęiruszyłemwstronęwyjścia.
–Noisłusznie,cioto.Zabierajstąddupę,zanimcijązerżnę.
Pchnąłemdrzwiiwyszedłemnazewnątrz,wciepłąiparnąnoc.
Nieoddaliłemsięzbytnio.Wsiadłemdosamochodu,przejechałemnadrugąstronęulicyi
zaparkowałemwnieoświetlonymmiejscu,tużobokzardzewiałegokubłanaśmieci.
Miałemstamtąddobrywidoknadrzwibaru.
Jedpojawiłsięczterdzieścisześćminutpóźniejichwiejnymkrokiempodszedłdo
poobijanegopikapa.Trwałoprawieminutę,zanimzdołałtrafićkluczykiemdozamkai
otworzyćdrzwi.Nieodjechałteżodrazu.Przezchwilęmyślałem,żepostanowiłprzespać
sięwsamochodzie,aleonmusiałwypalićskręta,adopieropotemuruchomiłsilnik.
Jechałemzanim,trzymającsięwpewnejodległości,choćtaknaprawdębyłotozbędne.
Jedbyłtakzamroczony,żenawetgdybyśledziłgoróżowysłoń,niezwróciłbynaniego
uwagi.
Miotałonimpocałejdrodzeinajbardziejsięobawiałem,że
zatrzymagojakiśgliniarz.Gdybytaksięstało,najbliższąnocmojaofiaraspędziłabyw
celizajazdępopijanemu,ajaprawdopodobniemachnąłbymnawszystkoręką.Alena
nieszczęścieJedatejnocypolicjawForestCityniepatrolowałaulic.
Jedmieszkałprzydrodzetużzamiasteczkiem,wstarymparterowymdomuobrudnych
ścianachzdesekpokrytychwyblakłąniebieskąfarbą.Niemiałgarażu,ażwirowyplacyk
udającypodjazdobrastałychwastyiwybujałatrawa.Zaparkowałpikapaprzy
zardzewiałejsiatce,któraotaczałaposesję,izanimwszedłdodomu,wypaliłjeszcze
jednegoskręta.
Zatrzymałemsięniecodalejiodczekałemdwadzieściaminut,apotembardzocicho
podszedłemdojegodomu.Frontowedrzwibyłyzamkniętenaklucz,alezaraznatrafiłem
nauchyloneokno.Wiedziałem,żejeznajdę.Jedniemiałwswoimdomuklimatyzacji,a
nocbyłazbytgorąca,byzamykałwszystkieokna.
Zwnętrzawydobywałsięodórstęchliznyzmieszanyzwoniątłuszczu,smażonejcebulii
dymupapierosowego.Wśrodkuwszystkolepiłosięodbruduipanowałstrasznybałagan,
alepatrzącnaJeda,tegowłaśniemożnabyłosięspodziewać.
Zakradłemsięwgłąbdomu.Sypialnięznalazłembeztrudu,wystarczyłotylkoiśćza
odgłosemchrapania,aJedchrapałjakniedźwiedź.Alepostanowiłem,żeniezabijęgowe
śnie.Tobyłobyzbytproste.
Czułem,jakwzbierawemniepodniecenieiserceuderzawcorazszybszymtempie.
Zacząłemsięślinićjakwygłodzonypiesnawidoksztukimięsa.Zapragnąłem,abyto
uczucietrwałojaknajdłużej.Niemanicbardziejekscytującegoniżukrywaniesięwdomu
ofiaryioczekiwanienaodpowiednimoment.
Wkuchniznalazłemostrynóż.Naszczęściebyłozczegowybierać.Wiedziałem,żetaki
grubasjakJednapewnowstaniewśrodkunocyiwygłodniałyzajrzydokuchnialbo
pójdziesięodlaćdołazienki.Aponieważwlałwsiebietylealkoholu,todrugiewydałomi
siębardziejprawdopodobne.
Nałożyłemnabutyworkifoliowe,którerównieżznalazłemwkuchni,ostrożnie
odsunąłemzasłonęprysznica,poczymwszedłemdo
brudnejwannyioparłemsięplecamiowykafelkowanąścianę.Zaczęłosięoczekiwanie.
Potrafięgodzinamitrwaćwbezruchu,jeślitokonieczne.
Zpodnieceniaczułemmrowieniewcałymciele,jakbywmoichżyłachkrążyłjakiś
musującypłyn.
DziewięćdziesiątczteryminutypóźniejJed,powłóczącnogami,wszedłwreszciedo
łazienki.Obserwującgoprzezmaleńkąszczelinę,którąwyciąłemwcześniejw
plastikowejzasłonie,wziąłemgłębokioddech,powstrzymującsię,byniezaatakowaćzbyt
wcześnie.
Awtedynadszedłodpowiednimoment.
Rozdział60
HunteriTaylorjakzahipnotyzowaniwodziliwzrokiempostronachdziennika.Niemogli
oderwaćodniegooczu,jakbyczytalijakąśpasjonującąpowieść,odktórejróżniłsię
jednaktym,żekażdezawartewnimsłowobyłoprawdą.
Wciążpijany,odurzonyinawpółśpiącyJedstanąłnawprostwannyiprzeciągnąłsię,
unoszącnadgłowępotężneręce.Jegoustarozwarłysięjakmrocznaczeluść,kiedyzaczął
ziewać,inawetprzezzasłonępoczułemjegocuchnącyoddech.Miałprzekrwioneoczy,a
jegostrójskładałsięterazjedyniezbrudnychbokserek.Widzącgo,omalnieparsknąłem
śmiechem.
Przezchwilęwydawałomisię,żeusiłujeskupićwzroknazasłonieprysznicowej.Być
możezauważyłnacięcie,którezrobiłem,niejestempewien,alewiedziałem,żejużczas.
Byłemtakpodnieconyinabuzowanyadrenaliną,żemusiałemsięporuszaćdwarazy
szybciejniżnormalnie.ZatoJed,zaspanyizamroczonyalkoholemitrawą,zareagowałby
dwarazywolniej.Wystarczyłopołączyćobateczynnikiinawetniezdążyłsię
zorientować.
Lewąrękąszarpnąłemzasłonęnabokiodrazurzuciłemsięnaniego.Drugaręka
uzbrojonawnóżbłyskawiczniezatoczyławpowietrzułuk.Trafiłemgodokładnietam,
gdziechciałem,rozcinającszyjęigardło.Cioszadanytakostrymnożemiztakąsiłą
zabiłbykażdego.Ostrzerozpłatałoskóręimięśnie,jakbytobyłpapierryżowy,afontanna
krwitrysnęłanamojątwarz,zasłonęprysznicowąiścianę.Niemiałemwątpliwości,że
ugodziłemgowtętnicę.Rozciąłemmurównieżkrtań.Jegooczywpatrywałysięwemnie
przezkrótkąchwilę,choćniejestempewien,czymnierozpoznałiczywogóledotarłodo
niego,cosiędzieje.
Alenieobchodziłomnieto.Mojeciałozdawałosięwzlatywaćwpowietrzeunoszonefalą
podniecenia.LewąrękąchwyciłemgłowęJedaiodchyliłemjądotyłu,żebyotworzyć
szerzejśmiertelnąranę.Zrozkosząpatrzyłem,jakkrewbuchazjegoszyiipienisięw
jegoustach,zktórychwydobywałsięjedyniestłumionybulgot.Trzymałem
gowtakiejpozycji,dopókiniezgasłobłędwjegooczach,dopókinieprzestałcharczeć,
dopókijegociałoniezamieniłosięwmartwąibezwładnąmasę.
Jedosunąłsięnapodłogę,ajastałemwłaziencejeszczeprzezsiedemminutodurzony
narkotykiem,którymójmózgwpompowałmiwżyły.Nieczułemwyrzutówsumienia.
Niczegonieżałowałem.
Umyłemręceitwarz,ubraniemniespecjalniesięprzejmowałem.Postanowiłemjespalić,
kiedytylkostamtądwyjdę.
Alelosokazałsięzabawny.KiedymijałemsypialnięJeda,idąckorytarzemwstronę
wyjścia,cośprzykułomojąuwagęiprzystanąłem.Drzwibyłyszerokootwarteiwtedyją
zauważyłem.
Trudnomibyłouwierzyć,żetakiśmiećjakJedmógłmiećdziewczynę.Wiedziałem,że
niejestjegożoną,bożadneznichnienosiłoobrączki.Ajednakkogośmiałiotoleżała
przedemnąwłóżku,ajaprzyglądałemsięjej,kiedyspała.Wcaleniebyłatakbrzydkaani
grubajakJed.Miałakrótkieciemnewłosy,wydatnekościpoliczkowe,delikatneustai
gładkąskóręwkolorzemiodu.Byłaatrakcyjna,nawetbardzo.Czemuzwiązałasięzkimś
takim,nazawszepozostaniedlamnietajemnicą.
Przezchwilęstałemwdrzwiachipatrzyłemnanią.Wciążrozpierałomniepodnieceniepo
zabiciuJeda.Aleczyktośodurzonyswoimulubionymnarkotykiemzrezygnujezokazji,
kiedylospodsuwamukolejnądawkę?
Mojeciałoznówogarnęłomrowienieiporazdrugitejsamejnocypoczułem,jakwmojej
głowiewyzwalasięmorderczyimpuls.Postanowiłemjużnigdywięcejnietłumićwsobie
tegopragnienia,więcostrożniewszedłemdopokojuipołożyłemsięobokniej.Poczułem,
żewmiejscu,gdzieprzedchwiląleżałJed,pościeljestjeszczeciepła.
Przezdwadzieściaminutleżałemwbezruchuipatrzyłemnanią,wdychałemzapachjej
włosów,chłonąłemciepłojejciała,którebyłotakblisko.Apotemsięporuszyła.Obróciła
sięnabokiobjęłamnieprzezsen,kładącmirękęnapiersi.Wciążmiałazamknięteoczy.
Niemogłemsiępowstrzymać.Najdelikatniejjakpotrafiłem,chwyciłemjejdłoń,która
spoczywałanamoimramieniu,przyciągnąłemsobiedoustizacząłemcałowaćpalce.
Pachniałyismakowałykrememdorąk.
Przypuszczam,żemusiałajejsięspodobaćtapieszczota,bozcichympomrukiemwolno
położyłanamnienogę.Iwtedypodświadomiemusiaławyczuć,żecośjestnietak.Była
przyzwyczajonadogabarytówJedaijejnerwyzarejestrowałyróżnicę,aleminęłokilka
sekund,zanimuśpionymózgrozszyfrowałsygnał.Kiedytonastąpiło,kobieta
zmarszczyłaczołoiotwierającoczy,zamrugałakilkarazy.
Wpokojubyłociemno,aleprzezotwarteoknowpadałdośrodkablaskksiężycawpełni,
któryrozpraszałmrok.Mojątwarzdopołowyspowijałcień.
Chybanieumyłemsiętakdobrze,jakmisięwydawało,bowłaśniepoczułem,żekropla
krwiJedaskapujemizwłosównaczoło,ściekanadbrwiąispadanabiałąpoduszkę.
Kobietajeszczerazzamrugała.Tymrazembardziejnerwowo,jakbywpopłochu.Jej
mózgjużprzyswoił,żecośjestniewporządkuiprzeczuwałzagrożenie,boszybkosię
obudziła.Gwałtowniecofnęłagłowę,żebymóclepiejskupićwzrokizamarłaz
przerażenia.
Namiejscuswojegochłopakazobaczyłaobcegomężczyznęwubraniuzaplamionym
krwią,którypatrzyłnaniąitrzymałwustachjejpalce.
Rozdział61
Taylorczułasiętaknieswojo,żekiedyHunterskończyłczytaćizamknąłnotatnik,cofnęła
sięokrokijednymłykiemdopiławhiskydokońca.
–Gdziereszta?–spytałHunter,wskazującnadziennik.
–Jesttylkoten–odparłKennedy.–WpozostałychnotatnikachprzywiezionychzMurphy
niemanic.Kilkarysunkówiszkiców,alenicpozatym.Wkażdymrazienictakiegojak
to.
–Alemusząbyćinne.Jesteśpewien,żedokładniewszystkosprawdzono?
–Jestempewien.Foltermusiałukryćjegdzieindziej,możenawetwkilkuróżnych
miejscach.Wcaleniebyłbymtymzdziwiony.Tojeszczejednarzecz,którąmusiciez
niegowyciągnąćpodczaskolejnychprzesłuchań.
OczyHunterastężałyidyrektortozauważył.Zmęczeniecorazbardziejdawałomusięwe
znaki,aochrypłygłosnabierałskrzekliwegozabarwienia.
–Posłuchaj,Robercie,absolutnieniepochwalamjegoczynów,alejeślisięniemyliszi
Lucienfaktyczniewszystkonotował,toitakniemożnajużcofnąćtego,cozrobił.Jeślite
notatkirzeczywiścieistnieją,przynajmniejmożemyznichzrobićjakiśużytek.Po
pierwszestanowiądowódwsprawieseriimorderstw,którabezwątpieniaprzejdziedo
historii.Podrugiecaławiedza,jakąmożnabyuzyskaćdziękitymzapiskom,
przyczyniłabysiędozwalczaniaprzestępczości.Jakofunkcjonariuszpolicjiijako
psychologdoskonalezdajeszsobieztegosprawę.
Hunterniemógłsięznimniezgodzić.
–NieznaleziononicwięcejwskrytcemagazynowejwSeattle?–zapytałaTaylor.
–Nicopróczzamrażarkiiludzkichszczątków–odparłKennedy.
Nachwilęwszyscytrojepogrążylisięwzadumie.
–SkontaktowałemsięzbiuremszeryfahrabstwaScottwMissisipi–odezwałsiędyrektor.
–JedDavisijegodziewczyna,MelanieRose,
zostalizamordowanidwadzieściajedenlattemuwdomunaobrzeżachForestCity,który
wspólniezamieszkiwali.Znalazłaichjejmatka,któradwadnipóźniejprzyniosłaim
szarlotkę.Nigdyniezatrzymanożadnychpodejrzanych.Zraportulekarzasądowego
wynika,żesprawcaodciąłgłowęMelanieRosenożemkuchennymizostawiłjąnastolew
salonie.Tobyłapierwszarzecz,jakązobaczyłajejmatka,kiedyzajrzałaprzezoknodo
środka.Tadziewczynazginęłatylkodlatego,żeznalazłasięwtymdomu.Zamordowałją
dlaczystejprzyjemności.–KennedyspojrzałnaHunteraześmiertelniepoważnąminą.–
Czytałeśjegorelację.Spisałjądzieńpotym,jakichzamordował,zwięzłymi
precyzyjnymstylem,wktórymniemaaniśladuwzburzenia.Wszyscywiemy,żeto
świadczyocałkowitymzobojętnieniuemocjonalnym.Jaksampowiedziałeś,tezapiskito
studiumprocesówzachodzącychwpsychicemordercy,jegorefleksji,odczućimotywów
działania,którezaobserwowałprzed,wtrakcieipouśmierceniukażdejzofiar.Możesz
mnieuznaćzaegoistę,alechcęjeznaleźć.Potrzebujemytejwiedzy.Jeślitedzienniki
istnieją,musimyjemieć.
Hunterpodszedłdooknaiwyjrzałnazewnątrz.Nawieczornymniebieciemniały
deszczowechmury,aleichwidokrozjaśniłjegoumysł,pozwalającmudostrzeccoś,czego
wcześniejniewidział.Zganiłsięwduchu,żedotejporynatoniewpadł.
–Myślę,żenamsięuda,Adrianie–powiedział.–BoLucienchce,żebyśmyjedostali.
Taylorzmarszczyłaczoło,aKennedyspojrzałnaniegozukosa.
–Comasznamyśli?
–Tobyłozaplanowane.
–Cobyłozaplanowane?–Taylorniekryłazdziwienia.
–Żezostanieschwytany.Cóż,możeniewszystkorozegrałosięwodpowiednim
momencie,możechciałjeszczeprzezjakiśczaskontynuowaćto,corobił.Niemógł
przewidziećtegowypadkuwWyoming,przezktórydostałsięwnaszeręce,alemyślę,że
zawszesięliczyłztakąewentualnością.
–Bojakijestsenstworzyćtakiedzieło,skoroniktgonieprzeczytaaniniewykorzysta,
tak?–podsumowałKennedy.
Hunterwmilczeniupokiwałgłową.
Taylorzastanawiałasięprzezchwilęnadichsłowami,aleniewyglądałanaprzekonaną.
–Alepocomiałobymuzależeć,żebyzostałschwytany?Mógłbynamwysłaćswoje
dziennikialbozorganizowaćtowjakiśinnysposób,żebytrafiływręceFBI.
–Aletoniewywołałobytakiegoefektu–zaprotestowałHunter.
–Robertmarację–poparłgoKennedy.–Samenotatkiniemiałybytakiejwagi,
gdybyśmyniearesztowalisprawcy.Wykorzystaniezawartejwnichwiedzyzajęłobydużo
więcejczasu,ponieważzawszeistniałobypodejrzenie,żetomistyfikacja.Tymczasem
kiedyLuciensiedziunaspodkluczemiwskazujenammiejsca,wktórychukryłszczątki
swoichofiar,jegonotatkisąowielebardziejwiarygodne.Dlategoteżzażądał,żebyśmy
ściągnęlituciebie–rzekłdyrektor,patrzącnaHuntera,któryprzytaknąłwmilczeniu.–
Ponieważtwojaosobadodajemujeszczewiarygodności.Studiowaliścienatejsamej
uczelni,mieszkaliścierazem,przyjaźniliściesię.Wiesz,jakijestinteligentny,aonzdawał
sobiesprawę,żemożesztopoświadczyć.Inapewnoliczy,żepamiętasztamtąwaszą
dyskusję,podczasktórejmówiłomordowaniudlaeksperymentu.Wiedział,żepamiętasz
SusanRichards.Zawszebyłeśważnymelementemjegoplanu,Robercie.
–Zatem,kiedyjegowiarygodnośćzostałajużugruntowanaażnadto,niemoglibyśmygo
poprosićoresztęnotatek?–wtrąciłaTaylor.–Jeślisięniemylisziodpoczątkuplanował
przekazaćswojedziennikiFBI,powinienchętnieposłużyćnaminformacjami.
–Aletegoniezrobi–odparłHunter.–Jeszczenieteraz.
–Atodlaczego?
–Bojeszczeniezakończyłswojejgry.
Rozdział62
Hunterowiudałosięprzespaćzaledwietrzyipółgodziny.Wstałopiątejnadranem,o
wpółdosiódmejwybrałsięnaośmiokilometrowybieg,agodzinępóźniejwrazzTaylor
zjechałnapoziompiątywpodziemiachbudynkuSBB.Poprzedniegowieczoruwspólniez
Kennedymdoszlidowniosku,żedrążeniepodczasprzesłuchańkwestiinotatek,jeśliw
ogóletakoweistnieją,niejestnajlepsząstrategią.Mimowszystkoważniejszebyło
odnalezienieszczątkówpozostałychofiar.
PodobniejakpoprzedniegorankaLuciensiedziałnieruchomonabrzegułóżkaiczekałna
ichprzybycie.
–Zastanawiałemsię,czyjeszczetujesteś,Robercie–odezwałsię,kiedygościezasiedli
nakrzesłach.–Pomyślałem,żemożechciałeśzobaczyćkościSusannawłasneoczyalbo
leciszdoNevady,żebyspotkaćsięzjejrodzicami.Znaleźliścieją,prawda?
–Znaleźliśmy–przytaknęłaTaylor.
–Ach,notak.Najpierwtrzebazrobićtesty.Robercie,tywiesz,żetoona?–zwróciłsiędo
Huntera,niedoczekałsięjednakżadnejreakcji.–AleFBIniekiwniepalcembez
potwierdzeniazlaboratorium.Takiesąprocedury.Dopókiniemastuprocentowej
pewności,żetoszczątkiSusanRichards,zawiadamianiejejrodzicówbyłoby
nierozważne,anawetszkodliwedlaobustron.Towpełnizrozumiałe.
–CzywpobliżudomuwLaHondaspoczywająciałainnychofiar?–zapytałHunter.
Folteruśmiechnąłsię.
–Myślałemotym.Todoskonałemiejsce,zdalaodwszystkiego,żadnychsąsiadów,
żadnychnieproszonychgości.Alenie.SusanbyłajedynąofiarąpogrzebanąwLaHonda.
Toogromnykrajiwcalenietaktrudnoznaleźćpodobnezakątki.ZresztąpośmierciSusan
upłynęłosporoczasu,zanimsiępozbierałemdokupy.Wszyscydobrzewiemy,żemiędzy
kolejnymiseriaminastępujeokreswyciszenia,alemuszęwampowiedzieć,żetomoże
byćcholernieciężkaprzeprawa.
Hunterwiedział,żeLucienchcerozciągnąćkażdeprzesłuchaniedogranicmożliwości,ale
niebyłzainteresowanyjegoosobistymi
zwierzeniamiiwciążdążyłdouzyskaniainformacji,naktórychmuzależało.
–Więcpodajnamnazwiskoimiejsceukryciazwłokkolejnejofiary–powiedział.
JednakLucienzachowywałsiętak,jakbyniesłyszałjegosłów.
–KiedyminąłefektodurzeniapozamordowaniuSusan,przezkolejnetygodnie,anawet
miesiącebyłemcałkowiciepewien,żenigdywięcejniezrobięczegośpodobnego.Ale
czasmijałimojepragnieniaznówzaczęłydochodzićdogłosu.Awracałyzjeszcze
większąsiłą.Tęskniłemzatymwszechogarniającymuniesieniem,zatympoczuciem
władzy,jakiegodoświadczyłemtamtejnocy.Zdawałemsobiesprawę,żemojeciałoimój
mózgniemogąsiędoczekać,byprzeżyćtoponownie.
–Jakdługototrwało?–zapytałaTaylor.–Ileczasuupłynęłodośmiercikolejnejofiary?
–Siedemsetdziewięćdni–odparłLucienbezchwilizastanowienia.Taliczbabyłana
trwałezakodowanawjegomózgu,podobniejakwszystkieszczegółykażdejzezbrodni,
którepopełnił.–ByłemjużwtedywYale,aonanazywałasięKarenSimpson.Zgadzasię,
Robercie–pokiwałgłową,widząc,żeHunterzmarszczyłczoło–Karenistniałanaprawdę
zeswoimitatuażami,kolczykami,tunelemwuchuigrzywkąwstyluBettiePage…To
prawda,żepoznałemjąwYale,alepozwoliłemsobierównieżnakłamstwo.Karennie
byłauzależnionaodnarkotyków.Zmyśliłemtenwątek,bopasowałdohistorii,którą
chciałemciopowiedziećprzedparomadniami.Przeztewszystkielatanauczyłemsię,że
kiedykłamiesz,wykorzystujjaknajwięcejfaktów,autentycznychosób,nazwiskicech
wyglądu,miejsciwydarzeń.Wtedyłatwiejwszystkozapamiętaćijeżelimusisz
powtórzyćswojąhistorię,ryzykowpadkijestdużomniejsze.
Hunterpokiwałgłową.Znałtęteorię.
–Jakcijużpowiedziałem,Karenbyłabardzourocząkobietą.Równieżrobiładoktoratz
psychologiiirazemstudiowaliśmy.Wzasadzie…–Lucienuśmiechnąłsięprzebiegle.–
Obydwojemieliściejużokazjęjąpoznać.
–Pozostałetatuażewtwojejpiwnicy–odparłHunter.
–Zgadzasię.Żurawie.
Najednymzoprawionychkawałkówludzkiejskóry,którewisiaływpiwnicydomuw
Murphy,widniałkolorowytatuażprzedstawiającyparężurawi.Motywzostałzaczerpnięty
zdrzeworytujapońskiegografika,HokusaiKatsushika.
–Miałajewytatuowanenaprawymramieniu–wyjaśniłLucien.–Ichociażbyładopiero
mojądrugąofiarą,zdecydowałemsięnaprzygodę.
Rozdział63
Tongłosu,którymLucienwypowiedziałkilkaostatnichsłów,miałwsobiecośupiornego.
Tobyłojakmroźnypowiewzapowiadającynadejściezła,któreczaisiętużzarogiem.
–Jakjużpowiedziałem,pragnieniazaczęływracaćkilkamiesięcypotym,jakopuściłem
Stanford,alewtedyniebyłyjeszczetaknieznośne.Zpoczątkuwydawałomisię,żesobie
znimiporadzę.Myślałem,żezdołambeztrudujeopanować,alejakkażdyseryjny
mordercaostatecznieprzekonałemsię,żejestemwbłędzie.–Lucienprzerwałi
odchyliwszygłowędotyłu,zamknąłoczyiobiemadłońmizacząłmasowaćsobiekark.Po
chwiliciężkowestchnął.–Tymrazembyłoinaczej.Jakjużpowiedziałem,nigdynie
myślałemozabiciuSusanażdotamtejnocy,kiedytosięstało.Zatoterazwiedziałem,że
Karenbędziemojąofiarą.Zadecydowałemotym,gdytylkojąpoznałem.
–Cosprawiło,żepodjąłeśtędecyzję?–zapytałaTaylor.–Dlaczegowybrałeśakurat
Karen?
Lucienpopatrzyłnaniązuznaniem.
–Dobrepytanie,agentkoTaylor.Wyglądanato,żeczegośsięnauczyłaś.
Tatuaże–pomyślałHunter.TooneprzypominałyLucienowioSusan,nawetjeżeliz
wyglądukolejnaofiaraanitrochęniebyładoniejpodobna.Luciensamprzyznał,że
szukałpodobnychuniesień,askoroKarenmiałatatuaże,mógłrównieżzedrzećzniej
kawałkiskóry,jaktozrobiłpoprzednimrazem.Większośćsprawcówżywiprzekonanie,
żestosowaniepodobnychmetodpozwoliimosiągnąćstantakiegosamegouniesienia,
jakiegodoświadczyliwtrakciepoprzednichmorderstw.TymczasemLuciensprawiał
wrażenie,jakbypierwszyrazzastanawiałsięnadtym,dlaczegowybrałakuratKaren.
–Myślę,żeprzedewszystkimzaintrygowałymniejejtatuaże–oznajmiłtaksuchym
tonem,żejegosłowazdawałysiępochłaniaćcałąwilgoćzpowietrza.–Musiciewiedzieć,
żedwadzieścialattemuwielkiekolorowetatuażeniebyłytakpopularnejakteraz.
Zwłaszczaukobiet.Zacząłemonichmarzyć.Wswoichfantazjachzdzierałemzniejtę
wytatuowanąskórętaksamo,jakrobiłemtozSusan.Iwtedyuświadomiłemsobie,że
potwierdziłasiękolejnateoria.Podświadomiemójmózgwciążwracałdotegosamego
modusoperandi,jakizastosowałemwprzypadkuSusan,awszyscydoskonalewiemy
dlaczego,prawda?Chociażbyłytometodydalekieoddoskonałości,czułemsiępewniej,
stosująccoś,cojużrazsięsprawdziłoiwiedziałem,żejestskuteczne.Siła
przyzwyczajenia,agentkoTaylor.Todlategoseryjnimordercyrzadkozmieniająsposób
działania.Możesztosobiezanotować,jeślichcesz.
Lucienwstał,napełniłkubekwodązkranuiusiadłzpowrotemnałóżku.
–Alejaniezamierzałemiśćutartąścieżką–mówiłdalej.–Niechciałempowtarzać
czegoś,cojużkiedyśrobiłem.Nietakibyłplan,któryułożyłemsobiewgłowie,więc
zacząłemsięzastanawiać,comógłbymzmienić.ZanimjeszczepoznałemKaren,
wiedziałem,żeznówmuszętozrobić.Niemiałemżadnychwątpliwości.Topragnienie
stałosięzbytsilne,bymzdołałmusięoprzeć.Wiedziałem,żetotylkokwestiaczasui
znalezieniaodpowiedniejofiary.Więczacząłemsięrozglądaćzanowąkryjówką.
–Itamjąpochowałeś?–zapytałHunter.
–Och,KarenzostaławConnecticut.WzasadzienieoddaliłasięzbytnioodNewHaveni
swojejstarejuczelni–odparłLucienznienaturalnymspokojem,któryprzyprawiłjego
rozmówcówociarki.
–Gdziedokładnie?
Lucien,bardziejnapokazniżwskutekwahania,kilkarazyprzechyliłgłowęzbokuna
bok,jakgdybyrozważałjakąśtrudnądecyzję.
–Powiemci,alenajpierwsamocośzapytam.
Tayloruważnieobserwowaławięźniaigłębokozapadłjejwpamięćnikczemnyuśmiech,
którypojawiłsięnajegotwarzy.
–Wiecie,jakdziałabombazciekłegoazotu?
Rozdział64
LucienpoznałKarenSimpsonnapoczątkudrugiegorokuwYale.Karenniedawno
przeniosłasiętamzjakiejśangielskiejuczelniiwciążsięzadomawiała.Luciennigdynie
zapomniałtejchwili,wktórejzobaczyłją,awłaściwieusłyszałporazpierwszy.Bona
początkutowłaśniejejgłoszbrytyjskimakcentemprzykułjegouwagę.
Dobiegałkońcadosyćnudnywykładzpsychologiiśledczej,kiedyKarenuniosłarękęi
zadałapytanie.Lucienpozbierałjużswojerzeczyzławkiibyłgotówdowyjścia,ale
słyszącją,znieruchomiał.Wymawiałakażdesłowoztakimspokojemibeztroską,a
czarującamelodiajejzdańnieomalgozahipnotyzowała.Zwieńczeniemtegowszystkiego
byłjejuroczybrytyjskiakcent.
Zauważyłjąnadrugimkońcusali,ledwiewidocznąwśródinnychstudentów.Naoko
ocenił,żemogłamiećconajwyżejmetrsześćdziesiąt.Stanąłzboku,żebymóclepiejsię
jejprzyjrzeć.Malowałasięinaczejniżpozostałedziewczyny,bardziejintensywnieiw
gotyckimstylu.Nosiłaczarnypodkoszulekznapisem„TheCure”izdjęciemjakiejś
twarzyzezwichrzonymiwłosamiikrzykliwymmakijażem.Aletaknaprawdęjegouwagę
przykułdużykolorowytatuażnajejprawymramieniu.Kiedygozobaczył,ażzaparłomu
dech.NaglewjegopamięciożyłaSusanito,costałosięzniątamtejnocyprzeddwoma
laty.Oczymawyobraźniwidziałsiebiezdzierającegopłatskóryzjejręki.Wspomnienia
wprawiłygowtaksilneoszołomienie,żeprzezchwilęzakręciłomusięwgłowieiomal
sięnieprzewrócił.
Cotojest?–zastanawiałsię,kiedyjużdoszedłdosiebie,imrużącoczy,wpatrywałsięw
tatuaż.Zmiejsca,gdziestał,widziałniewyraźnesylwetkidwóchdużychptaków,alenie
byłtegopewien.Byłzatopewien,żeKarenSimpsonnigdynieukończyYale.Jejlosmiał
sięokazaćzupełnieinny.
Wkrótcepotemzaprzyjaźniłsięznią.Wzasadzienastąpiłotojeszczetegosamegodnia.
Przezdwiekolejnegodzinychodziłzanią,dopókinienadarzyłasięidealnaokazjado
zawarciaznajomości.Byłowczesnepopołudnie,kiedyKarenwyszłazbudynkuszpitala
psychiatrycznegowpołudniowejczęścistaregokampusu.Przystanęłaizaczęłaczegoś
szukaćwplecaku.Wkońcupodwóchminutachdałazawygraną,westchnęłazirytacjąi
potoczyławzrokiemdookoła,jakbytrochęzagubiona.
–Wszystkowporządku?–zapytałLucien,podchodzącdoniejzprzyjaznąminą.
Karenuśmiechnęłasięspeszona.
–Tak,wporządku.Tylkozgubiłamplankampusu,coniejestpowodemdoradości,gdy
mieszkasiętudopieroodtygodnia.
–Świętaprawda.–Lucienuśmiechnąłsięwspółczująco.–Alechybacisięposzczęściło.
Zaczekajchwilę–powiedział,dającjejznakrękąizajrzałdoswojegoplecaka.–Noi
proszę,wiedziałem,żemusigdzieśtubyć.Proszę,todlaciebie.
WręczyłzaskoczonejKarennowyplan.
–Och,jesteśpewien?
–Tak,oczywiście.Samjużcałkiemnieźlesiętuorientuję.Taknaprawdęnigdynie
robiłemporządkuwplecaku,więcplantamleżałprzezjakiśczas–wyjaśnił,wzruszając
ramionami.–Aswojądrogą,dokądterazchcesztrafić?
–ChciałabymznaleźćcmentarzprzyGrooveStreet.
–Oj,tosporykawałekstąd.–Lucienwskazałnapołudnie.–Apocowybieraszsięna
cmentarz,jeślimogęspytać?
–Och,nie,taknaprawdętotylkopunktodniesienia.MuszęsiędostaćdoDunham
Laboratory,apamiętam,żetobudyneknaprzeciwkocmentarza.
Lucienpokiwałgłową.
–Zgadzasię…alezaraz,jateżwybieramsięwtamtąstronę.Mogęciępodprowadzić,
jeślichcesz.
–Napewno?
–Oczywiście.IdędoBectonCenter,tobudynektużobok.
–Notomisięposzczęściło–powiedziałaKaren,zarzucającplecaknaramię.–Jeśli
naprawdęniesprawiacitoproblemu,byłobyświetnie.Bardzocidziękuję.
WtedyLucienzwyrazemskupienianatwarzyspojrzałnadziewczynę,lekko
przekrzywiającgłowę.
–Chwileczkę–odezwałsięiwymierzyłwniąpalec.–Byłaśdziśranonawykładziez
psychologiiśledczej,prawda?
Odegrałtęscenęzperfekcją,jakiejniepowstydziłbysięstudentszkołyteatralnej.Karen
niekryłazaskoczenia.
–Faktycznie,byłam.Awięctyteż?
–Tak,siedziałemwtylnymrzędzie.Robiędoktoratzpsychologii.
Dziewczynabyłajeszczebardziejzaskoczona.
–Jataksamo.WłaśnieprzeniosłamsiętuzLondynu.
–Ojej,zLondynu?Zawszechciałemtampolecieć.Atakwogóle,mamnaimięLucien.
Itakotozaczęłasięznajomość.
Lucienjużwiedział,żepopełnikolejnemorderstwo.Odośmiumiesięcyfantazjował,jak
tegodokona,aimdłużejotymrozmyślał,tymtrudniejmubyłozapanowaćnad
impulsami.KiedypoznałKarenSimpson,doznałniewysłowionejulgi,jakbyznalazł
brakującyelementukładanki,któryoddawnaniedawałmuspokoju.
Jednakuważał,żebynieprzedobrzyć.Spodziewałsię,żeludziebędąwidywaćichrazemi
niechciał,żebyuznanogozaprzyjacielaKarenanitymbardziejzakochanka.Wiedział,
żetakieosobypolicjaodwiedziwpierwszejkolejnościpojejzaginięciu.Starałsię
sprawiaćwrażeniejeszczejednegostudentazkręgujejprzyjaciół.Anawetbardziej
znajomegoniżprzyjaciela.
Kolejnepółrokuzajęłomuplanowanieiprzygotowania.Przezczterymiesiąceszukał
odludnegomiejsca,wktóremógłbyzabraćKarenizająćsięniąwspokoju.Wkońcu
natrafiłnaopuszczonąchatęwgłębilasunadbrzegiemjezioraSaltonstall,całkiem
podobnądotej,zktórejkorzystałwLaHonda.LucienzamierzałoskórowaćKaren
żywcem,bopoprzednimrazemwłaśnietaczynnośćprzyprawiłagoonajwiększe
uniesienie.Atooznaczało,żebędziemusiałjąwięzićprzezconajmniejkilkagodzin.
Alezaplanowałrównieżeksperyment.Niechciałzabijaćkolejnejofiarywtakisam
sposób.Chciałspróbowaćczegośnowego,czegośinnego.Wpadłnatenpomysłpewnego
ranka,kiedyjedenzjegoprzyjaciół,którystudiowałwYalebiologięmolekularną,
opowiedziałmuotragicznychkonsekwencjachpewnegonieudanegoeksperymentu.
Słuchająctejhistorii,Lucienpoczułmrowienieijużwiedział,wjakisposóbpozbawi
KarenSimpsonżycia.
Rozdział65
LetniaprzerwawakacyjnawYalezaczynałasięwpołowiemaja.Lucienwyczekiwałjejz
niecierpliwościąiodpewnegoczasuprowadziłprzygotowania,awszystkorozegrał
bardzosprawnie.
WkwietniuzapytałKaren,czylatemwybierasiędoAnglii.
–Żartujesz?–odparładziewczyna.–LatowAngliijestjaktutejszawiosna.Niemogęsię
doczekaćmojegopierwszegolatawStanach.
–Zostaniesztutaj?
–Nie.PlanowałamwybraćsięnajpierwdoNowegoJorku.Zawszechciałamtam
pojechać,nowiesz,Broadwayiwogóle.Możenawetsprawięsobienowytatuaż.Apotem
zahaczęoFlorydęispędzękilkadninaplaży.Nienadarmomówią,żetosłonecznystan,
nie?
–Zamierzaszpodróżowaćsama?–Lucienzadałkluczowepytanie.
Karenwzruszyłaramionami.
–Chybatak–powiedziałaipopatrzyłananiegobadawczo.–Aleprzydałbysięktośdo
towarzystwa,czemunie?Możebyćfajnie…NowyJork,apotemplaża.
Luciendoceniłpropozycję,alezrobiłsmutnąminęiwyjaśnił,żemajużplanynalato,bo
znalazłsobiepracę.Wiedział,żegdybyterazsięzgodził,Karennajprawdopodobniej
powiedziałabykomuś,żerazemwybierająsięnawakacje–jakiejśprzyjaciółce,
wykładowcy,rodzicom,komukolwiek.Agdybypotemniewróciłaztejwyprawy,jego
nazwiskoznalazłobysięnapoczątkulistypodejrzanych.NatomiastgdybyKarenzaginęła
wpodróży,wktórąplanowaławybraćsięwpojedynkę,pytaniazaczęłybysięznacznie
później.Wieleosóbdoszłobydowniosku,żeporzuciłaYalepopierwszymrokuiwróciła
doAnglii.Prawdopodobnieniktbyjejnieszukał,dopókirodzicezaniepokojenibrakiem
kontaktuniewszczęlibyalarmu.
KolejnyrazspotkalisiętużprzedkońcemrokuakademickiegoiwtedyKarenpowiedziała
mu,żezaczterydnizamierzawyjechaćdoNowegoJorku.Miałwięctrzydni,żebysię
przygotować.AleLucienprowadziłstaranneprzygotowaniaoddwóchmiesięcyiprawie
wszystko,czegopotrzebował,byłonamiejscu.Brakowałomujedyniekilkupojemników
nachemikalia,alewiedziałdokładnie,gdziemożetakiekupić.
DzieńprzedplanowanymwyjazdemLucienzsamegoranaodwiedziłKarenwjejmałej
kawalerce.Miałprostyplan.PostanowiłzaproponowaćjejpikniknadjezioremSaltonstall
iobiecać,żeodwieziejąprzedzmrokiem.AgdybyKarenzjakiegośpowoduniemogłaz
nimpojechać,zamierzałjązaprosićnapożegnalnegodrinkawieczoremiwiedział,żetego
munieodmówi.Takczyinaczejprzyświecałmujedencel–znaleźćsięzniąsamnasam
wodludnymmiejscualbowjegosamochodzie,zanimzdążywyjechaćdoNowegoJorku.
Karenzgodziłasięnapiknik.
Wyruszyliokołojedenastej.Jechałzumiarkowanąprędkościąiponiecałychdwudziestu
pięciuminutachdotarlinapustkowie,którewybrał.Tymrazemjednaknieobezwładnił
swojejofiarywsamochodzie.Żadnegoatakuzzaskoczenia,żadnegozastrzykuwszyję.
Lucienrzeczywiścieprzygotowałpiknik.Jedlikanapki,sałatki,owoceisłodycze,pili
piwoiszampanaiśmialisięjakparaserdecznychprzyjaciół.DopieronalewającKaren
ostatnikieliszek,rozpuściłwszampanietyleśrodkauspokajającego,byzapadławgłęboki
sennaconajmniejgodzinę.Lekzacząłdziałaćponiespełnapięciuminutach.
GdyKarenznówotworzyłaoczy,niewidziałajużniebanadsobą.Dochodziładosiebie
bardzopowoliipierwsząrzeczą,którąpoczuła,byłprzeraźliwybólgłowy,jakgdyby
uwięzionewewnętrzujejczaszkidzikiezwierzęmiotałosięwściekle,usiłującwyjśćna
wolność.
Upłynęłaminuta,zanimjejoczyprzyzwyczaiłysiędopółmroku.Zaczęłasięzastanawiać,
gdziejest.Siedziaławjakimściemnymidusznympomieszczeniuodrewnianych
ścianach,któreprzypominałoogrodowąszopęnanarzędzia.Alecośjejpodpowiadało,że
nieznalazłasięwżadnymogrodzie.Żejestgdzieśindziej.Wmiejscu,gdzieniktjejnie
znajdzie,gdzieniktjejnieusłyszy,gdybywzywałapomocy.Akiedydotarładoniejta
myśl,właśnietochciałazrobić–krzyczeć.Wtedyzauważyła,żejejwargisięnie
poruszają.Niemogłateżporuszyćżuchwą.Ogarnęłająpanika,kiedychciałarozejrzećsię
dookoła.Jejszyjabyłanieruchoma.
Spróbowałaporuszyćpalcami.Bezefektu.Jejdłonieteżbyłysparaliżowane.Taksamo
stopy,ręceinogi.
Mogłajedynieporuszaćgałkamiocznymi.
Skierowaławzrokwdółizobaczyła,żesiedzinajakimśtandetnymmetalowymkrześle.
Niebyłazwiązana,ajejręcezwisałybezwładniepobokach.Przemknęłojejprzezmyśl,
żebyćmożeśni,żeladachwilaobudzisięwewłasnymłóżkuibędziezachodzićwgłowę,
czemujejmózgstworzyłtakprzerażającąwizję,alewtedycośporuszyłosięwcieniui
strach,któryzacząłwniejwzbierać,rozwiałwszelkiewątpliwości.Toniebyłsen.
Spojrzaławtamtąstronę.
–Witajzpowrotem,śpiącakrólewno–powiedziałLucien,wyłaniającsięzmroku.
Wystarczyłokilkasekund,byKarenzauważyła,jakbardzosięzmienił.Wszystkownim
byłoinne,począwszyodubioru–miałnasobieprzezroczystykombinezonlaboratoryjny,
ajegotrampkiznikływochraniaczachnabutyzniebieskiejfolii.
Uśmiechałsiędoniej.
Karenchciałacośpowiedzieć,aleniebyławstanieporuszyćjęzykiem,którywydawałsię
ciężkiinabrzmiały.Zjejustwydobyłsiętylkoniezrozumiałybełkot.
–Niestety,niebędzieszmogławielemówić–wyjaśniłLucien.–Wstrzyknąłemci
suksametonium.
WoczachKareneksplodowałstrach.
Chloreksuksametoniowytośrodekzwiotczającymięśnie.Blokujeprzekazywanie
impulsównerwowych,powodującparaliżmięśniszkieletowych,którezostająpoddane
jegodziałaniu.WprzypadkuKarencałegociała.Jednakjejsystemnerwowynadaldziałał
bezzarzutu.Wciążmogławszystkoczuć.
–Takistanutrzymasięprzezdłuższąchwilę.–Lucienspojrzałnazegarekizbliżyłsiędo
niej.–Wiesz,nieprzepadamzbytniozatatuażami.Niewiem,czyprzypadkiemjużcitego
niemówiłem,alemuszęprzyznać,żetenobrazeknatwoimramieniujestbardzoładny.
Japońskagrafika,prawda?
Wypowiadająctesłowa,wysunąłrękę,którątrzymałzaplecami,
iwsłabymświetlebłysnęłoostrzeskalpela.
ZoczuKaren,wktórychmalowałosięniewysłowioneprzerażenie,pociekłyłzy.Lucien
podszedłjeszczebliżej.
–Wybrałemśrodekparaliżujący,boniechciałem,żebyśsięrzucałaiwszystkomizepsuła.
Atobardzoprecyzyjnarobota.Będzietrochębolało,aledobrawiadomośćjesttaka…że
mamjużtrochęwprawy.
Rozdział66
Karenbłagałaswojeciało,byzaczęłosięruszać.Próbowałazebraćresztkienergii,jakiew
niejpozostały,zmobilizowaćcałąsiłęwoli,aletoniewystarczało.Jejmięśnienie
reagowałybezwzględunato,jakbardzochciałajezmusićdoposłuszeństwa.Próbowała
krzyczećimówić,alewydawałosię,żezamiastjęzykamawustachwielkikosmaty
knebel.
PowolnymiwprawnymruchemLucienwykonałpierwszenacięcienadjejłopatką.
Pojawiłysiękroplekrwi,aleotarłjegazikiemizacząłostrożniezdzieraćskórę.
GłowaKarenzwisałabezwładniepochylonadoprzoduilekkoprzekrzywionawprawo,a
jejpodbródekniemaldotykałmostka.Luciencelowoumieściłjąwtakiejpozycji.
Wiedział,żekiedyzastrzykzaczniedziałać,niebędziemogłaporuszaćszyją,ajedynie
oczami.Chciał,żebymogłapatrzeć.
Ipatrzyła.Kiedyzbliżyłsiędoniej,spojrzaławprawoizobaczyła,jakskalpelrozcina
skóręizranywyciekakrew,alebyłatakprzerażona,żebóldotarłdoniejzopóźnieniem.
Zaatakowałjąpokilkusekundach,ostryiprzeszywający,wywołującnieludzkijęk,który
wydobyłsięzjejgardła.
SkórowaniewpołączeniuzestrachemKarenwprawiłoLucienawstanbłogiego
zamroczenia,któregoniepotrafiłwyjaśnić.Todziałałoznacznielepiejodwszystkich
narkotyków,jakieznał.Samaoperacjaniezajęłamuwieleczasuijużpodkoniecporwała
gofalauniesienia.Byłbygotowydużowcześniej,aleKarenniewytrzymałabólui
zemdlałapokilkuminutach.Chciał,żebybyłaprzytomna,chciałwidziećjejpaniczny
strach,więcmusiałprzerwaćskórowanie,żebyjąocucić.Dlategotyletotrwało.
Kiedywreszcieskończył,zaczekał,ażdziewczynaznówdojdziedosiebieipokazałjej
zakrwawionypłatskóryztatuażem.
OrganywewnętrzneKarenniebyłysparaliżowane,więckiedyzobaczyłacoś,cojeszcze
przedchwiląbyłoczęściąjejciała,połowazawartościżołądkawyrzuconagwałtownym
skurczemwylądowałanajejbrzuchu.
–Nieprzejmujsię–powiedziałLucien,ścierającwymiociny,ajegodotyksprawił,że
zadrżaławśrodku.–Tojedynytatuaż,naktórymmizależy.Niechcępozostałych
czterech.Alemamdlaciebieniespodziankę.
Lucienwyprostowałsięizniknąłwcieniu,aKarenusłyszałametalicznyodgłos,jakby
przesuwałpopodłodzebeczkępiwa.Kiedyznówsiępojawił,zobaczyła,żeciągnieza
sobądwametalowezbiornikibardzopodobnedobutliztlenem,jakiewidujesięw
szpitalach.Jednakcośjejpodpowiadało,żeniezawierajątlenu.
Każdazbutlimiałaprzymocowanydozaworunaszczyciegumowywąż.Lucienpostawił
jeobiewodległościpółtorametraodkrzesła,naktórymsiedziałaKaren,ipochwili
przyniósłrozkładanystatywdomikrofonu.Statywbyłspecjalnieprzerobionyiobok
jednegoramieniamiałprzykręconedrugie.
Lucienpostawiłgomiędzybutlamiakrzesłem,wyregulowałpołożenieobuwysięgników,
takabykoniecjednegoznajdowałsięnawysokościklatkipiersiowejKaren,adrugina
wysokościtalii.Dziewczynaśledziławzrokiemkażdyjegoruch.Przepełniałjąpotworny
strachiniemalczuładochodzącezgłębiswojegociaładrżenie.TymczasemLucien
umieściłgumowewężewuchwytachnamikrofony,kierującwylotkażdegoznichprosto
naKaren.
–Mamdociebiepytanie–zacząłizawiesiłgłos,jakbyspodziewałsięponiejjakiejś
reakcji,leczonamogłatylkopatrzeć.–Słyszałaśkiedyśobombiezciekłegoazotu?
Obróciłobydwapojemniki,abymogłazobaczyćprzyklejonedonichetykiety.Akiedyje
zobaczyła,jejsercezamarłozezgrozy.
Rozdział67
Słyszącpytanie,Taylorzrobiłaniepewnąminę,aleHunterdoskonalewiedział,oco
chodziLucienowi.
Znałwłaściwościciekłegoazotu,którywojskowykorzystywałowgranatachiładunkach
wybuchowychmocowanychzapomocąmagnesówdodrzwi,ścianiróżnychkonstrukcji.
Ichgłównymcelembyłozamrażanieobiektów–stopówmetali,stali,drewnalubtworzyw
sztucznych–przezcostawałysiękrucheiniezwyklepodatnenazłamanie.Prawdziwy
problempojawiasię,kiedyciekłyazotwejdziewkontaktzludzkąskórą.
Zasadniczaróżnicamiędzyładunkamizawierającymiciekłyazotawszystkimiinnymi
typamipociskówjestprosta–niemusząprzebijaćskóryaniwnikaćwciało,żebyzabić.
Tajemnicaichskutecznościtkwiwfizycznychwłaściwościachnajbardziej
rozpowszechnionejsubstancjinaziemi,czyliwody.Wodajestjedynąwystępującąw
naturzesubstancją,którejobjętośćwzrastapodczaszamarzania.Jeżeliciałoludzkie
zostaniepoddanedziałaniuciekłegoazotu,jegotemperaturaznaczniesięobniżywbardzo
krótkimczasie.Zachodziwtedyproceszwany„mrożeniemszokowym”,któremuulegają
komórkikrwi.Jegoprzykrekonsekwencjebiorąsięztego,żekrewwokoło
siedemdziesięciuprocentachskładasięzwodyizamarzając,błyskawiczniezwiększa
swojąobjętość.Efektemtakiejreakcjijestkrwotokobejmującycałeciało–krwawiąoczy,
uszy,nosiusta,paznokcie,genitaliaiskóra.Ponieważcząsteczkiwodywskutektak
gwałtownegospadkutemperaturynieprzestająsięrozszerzać,każdakomórkakrwiw
końcueksploduje.Ofiaraumierawniewyobrażalnychmęczarniach,awidokjest
przerażający.
AbyprzybliżyćTaylortozagadnienie,Folteropisałpokrótcecałyproces.
–Muszęwampowiedzieć,żeto,cosięstałozjejciałem,nawetnamniezrobiło
piorunującewrażenie.Jakbywybuchłaodśrodka,acałajejkrew…–Lucienwestchnął
ciężkoipodrapałsiępobrodzie,wodzącwzrokiempoceli.–Jejkrewbyładosłownie
wszędzie.Przezczterydni
dezynfekowałemiszorowałemcałąchatę,żebyniezagnieździłysiętamdzikiezwierzęta.
Awpadłemnatenpomysł,gdykolegazYaleopowiedziałmiopewnymeksperymenciez
ciekłymazotem.Kiedyusłyszałem,cosięstałozżabą,którejużyłwlaboratorium,
próbowałemsobiewyobrazić,jakzachowałbysięludzkiorganizm.Alenawetmojabujna
wyobraźnianiedorównałarzeczywistości.
JeżeliHunteriTaylorniebylijeszczedokońcaprzekonani,żemająprzedsobąwcielenie
czystegozła,towciąguostatnichkilkuminutwszelkieichwątpliwościznikłycałkowicie.
Żadneznichniemiałoochotypoznawaćdalszychszczegółów.
–Gdziejestciało?–zapytałHunter.Mówiłopanowanymirzeczowymtonem.–
PochowałeśjąwpobliżujezioraSaltonstall?
–Właśnietakzrobiłem–odparłLucien,wodzącpalcemwzdłużrowkamiędzypustakami
wścianie.–Imamdlawasniespodziankę.Późniejwstępowałemdotejchatkijeszcze
czteryrazy,jeślidomyślaciesię,ocomichodzi.–Zrobiłminę,jakbychciałpowiedzieć:
„Cóżjanatoporadzę?”iniedbalewzruszyłramionami.–Tobyłoświetnemiejsce,nikt
bytamnietrafił.
–Chceszpowiedzieć,żeznajdziemytamszczątkiniejednej,apięciuofiar?–odezwała
sięTaylor.
Lucienzwlekałprzezchwilęzodpowiedzią,potęgującnapięcie.Wkońcupokiwałgłową.
–Yhm.Chcecienazwiska?–zapytałiwidzączłowrogiespojrzenieTaylor,parsknął
śmiechem.–Nojasne,żechcecie.
Zamknąłoczyigłębokozaczerpnąłpowietrza,jakgdybyjegopamięćpotrzebowała
dodatkowejdawkitlenu.Kiedyuniósłpowieki,jegospojrzeniebyłomartweipozbawione
emocji.
–EmilyEvanszNowegoJorku,trzydzieścitrzylata–zaczął.–OwenMillerzCleveland
wOhio,dwadzieściasześćlat.RafaelaGomezzLancasterwPensylwanii,trzydzieści
dziewięćlat.ILeslieJenkins,któraprzyjechaładoYalenastudiazTorontowKanadzie.
Miaładwadzieściadwalata.–Lucienprzerwałiznówwziąłgłębokioddech.–Chcecie,
żebymwamrównieżopowiedział,jakumarli?
Najegoustachpojawiłsiękpiącyuśmieszek,aleoczypozostałyobojętne.
Hunterniemiałochotysiedziećwtympodziemnymkorytarzuisłuchaćjegochełpliwych
opowieściotorturachiśmiercikażdejzofiar.
–Tylkomiejsca,gdzieukryłeściała–odparł.
–Naprawdę?–Folterzrobiłzawiedzionąminę.–Arobiłosiętakprzyjemnie.Karenbyła
dopierodrugąofiarąizapewniamwas,żezkażdąnastępnąszłomicorazlepiej.–
MrugnąłporozumiewawczodoTaylor.–Dużolepiej.
–Jesteśpierdolonymświrem.–Taylorniemogładłużejsiępowstrzymać.Jużsamjego
widokbudziłwniejobrzydzenie.
Lucienjakbytylkonatoczekał.
–Takmyślisz?–zwróciłsiędoniej.
Hunterpowoliijakbyodniechceniaobróciłgłowęwstronępartnerki,błagającją
wzrokiem,żebyniedałasięwciągnąćwdyskusję,jednakonazignorowałajego
spojrzenie.
–Jatowiem–odpowiedziała.
Folterprzezchwilęrozważałjejsłowa.
–Wiesz,agentkoTaylor,twoimproblememjestnaiwność.Jeśliuważasz,żejestem
odosobnionywswoichpragnieniach,tozcałąpewnościąwybrałaśzłyzawód.Każdego
dniatysiące,anawetmilionyludziwokółnasmająmorderczemyśli.Uniektórych
zaczynasiętowbardzomłodymwieku.Codzienniektośmarzyotym,żebyzabićżonę,
sąsiada,szefa,jakiegośdupka,któryuprzykrzamużycie…możnabywyliczaćw
nieskończoność.
Taylorspojrzałananiegoztakąminą,jakbyjegoargumentacjabyłapozbawionasensu.
–To,oczymmówisz,jestefektemchwilowegowzburzenia,totylkoporywczemyśli–
odparłaspokojnie,kładącnacisknasłowo„myśli”.–Sązrozumiałąreakcją
psychologicznąwszczególnychsytuacjach,aletonieoznacza,żekiedykolwiekobrócąsię
wczyn.
–Gdzieukryłeściała?–powtórzyłHunter,któryzanicniemógłpojąć,czemuTaylor
dolewajeszczeoliwydoognia.–GdziepochowałeśKaren?
JednakFolterzignorowałpytanie.WtymmomenciebardziejinteresowałagoTaylor,
którejmiałochotęjeszczetrochęnapsućkrwi.
–Ależtyjesteśnaiwna–rzekł,kręcącgłową.–Każdaludzka
myśl,zrodzonazporywuchwilialboinie,możepewnegodniastaćsięczymświęcej,
kiedypodsycijągniew,uraza,rozczarowanie,zazdrość…Tysiąceczynnikówmogą
obrócićjąwczyn.Mówiotymteoriaprawdopodobieństwa,októrejzapewnesłyszałaś.
Waszebazydanychpękająwszwachodtakichprzykładów.Adziejesiętak,ponieważ
każdy,aletodosłowniekażdy,bezwzględunapochodzenie,wychowanie,płeć,rasę,
wyznanie,pozycjęspołecznączycokolwiekinnego,wodpowiednichokolicznościach
możezamienićsięwzabójcę.
Odpuść,Courtney–błagałHunterwmyślach.Alenapróżno.
–Chybatylkowtwoichurojeniach–odparłabeznamysłu.
JejodpowiedźtylkojeszczebardziejrozbawiłaLuciena.
–Niesądzę,bymjakojedynycierpiałtutajnaurojenia.Widzisz,każdybardzołatwosię
zarzeka,żenigdynieprzekroczypewnejgranicy,dopókisiędoniejniezbliży.Alegdyby
pewnegodniastanąłwobliczutakiejokazji,uwierzmi,żezupełnieinaczejbyśpiewał.W
jednymzeswoicheksperymentówpostawiłemprzedtągranicąosobę,któraprzysięgała,
żenigdyniemogłabypozbawićnikogożycia.–Lucienzawiesiłgłosispojrzałnaswoje
paznokcie,jakbyoceniał,czynależyjeprzyciąć.–Iprzekroczyłają.
–Chceszpowiedzieć,żezmusiłeśkogośdopopełnieniamorderstwa,żebyprzeprowadzić
eksperyment?–zapytałaTaylorzniedowierzaniem.–Żebyudowodnićjakąśtezę?
Hunterniewątpił,żeLucienbyłzdolnydoczegośtakiego,aleusłyszałjużwystarczająco
wieleichociażtoTaylorprowadziłaśledztwo,powstrzymałjągestemdłoniizabrałgłos:
–Powiedz,gdzieukryłeściała–powtórzył.
Folterobserwowałgoprzezchwilę,drapiącsiępobrodzie.
–Oczywiściewskażęcitomiejsce,Robercie.Przecieżobiecałem,czyżnie?Aleteraz
powiedziałemwamjużzdecydowaniezadużoiporanamojepytanie.Takibyłukład.
–Wtakimraziepowiedznajpierw,gdziepogrzebałeśofiary,akiedyFBIbędzie
weryfikowaćtęinformację,zadaszswojepytanie.
–Rozumiemtoktwojegorozumowania,alejestempewien,żewtejchwiliFBIwłaśnie
sprawdzanazwiska,którewampodałem.–Lucienuśmiechnąłsiędojednejzkamer
zamontowanejwkąciepodsufitem
celi.–Askorozapewniłemwamjużzajęcie,kolejnamójruch–powiedziałispojrzał
Hunterowiwoczy.–OpowiedzmioJessice.
Rozdział68
GdytylkosiedzącyzdyżurcedyrektorAdrianKennedyusłyszałczterynazwiska,które
wymieniłLucien,natychmiastpodniósłsłuchawkętelefonuipołączyłsięzjednymze
swoichzespołówoperacyjnych.
–Potrzebujędowodów,żeciludzieistnielinaprawdę.Numerypolisubezpieczeniowych,
prawajazdy,cokolwiek–powiedziałszefowigrupyipodyktowałmudanepierwszych
trzechofiar.–Czwartaznich,LeslieJenkins,pochodziłazTorontoistudiowaławYale,
prawdopodobnienapoczątkulatdziewięćdziesiątych.Skontaktujsięzuczelnią,ajeśli
zajdziepotrzeba,zambasadąkanadyjskąwWaszyngtonie.Chcęrównieżwiedzieć,czy
zgłoszonozaginięciektórejśztychosób.Dajmiznać,kiedytylkocośustalisz.
Kennedyprzypomniałsobie,żerozmawiałkiedyśzwojskowymekspertemodbroni,
któryprzeszedłdoFBI,oładunkachzawierającychciekłyazot.Ówekspertpokazałmu
autentycznezdjęciaofiartakichładunkówichociażKennedyprawdopodobnieobejrzał
więcejmiejsczbrodniizmasakrowanychtrupówniżktokolwiekwcałymFBI,nigdynie
widziałtakichobrażeń.
WłaśniezamierzałskontaktowaćsięzoddziałemterenowymwNewHavenw
Connecticut,żebyzarządzićwysłanieekipywmiejscewskazaneprzezLuciena,kiedy
więzieńzmieniłtematrozmowyizapytałHunteraoJessicę.
–KimjestJessica?–DoktorLambertspojrzałpytająconaKennedy’ego.
Dyrektorpokręciłgłową.
–Niemampojęcia.
Rozdział69
PytanieLucienajeszczeodbijałosięechemodścianceli,kiedyHunterpoczuł,że
powietrzeuciekazjegopłuc,jakbydostałkopniakawbrzuch.SpojrzenieTaylor
mimowolniepowędrowałowjegostronę.
–Co,proszę?–zapytał,alepokerowaminaniezdołałaukryćjegozaskoczenia.
–JessicaPetersen.–Lucienwyraźnierozkoszowałsięjegoreakcją.–Opowiedzmioniej,
Robercie.Kimbyła?
Hunterniemógłoderwaćwzrokuodswojegodawnegoprzyjaciela,ajegomózgpracował
nawysokichobrotach,próbującogarnąćcałąsytuację.
Kartotekapolicyjnaalbomedyczna–doszedłwkońcudowniosku.Tojedynemożliwe
wyjaśnienie.Lucienmusiałjakośuzyskaćdostępdojednejlubdrugiejdokumentacji,albo
doobydwu.Przypomniałsobie,cojeszczetakniedawnoczuł,kiedymusiałodpowiadać
napytaniaoswojąmatkę.Miałwrażenie,żeLucienznajużwszystkieodpowiedziitak
faktyczniemogłobyć,jeżeliudałomusiędotrzećdoakt.Wraporciezsekcjizwłokmógł
przeczytać,żematkaHunterazmarłanaskutekprzedawkowanialekówprzeciwbólowych,
aśmierćnastąpiławśrodkunocy.Beztrudumógłsiędowiedzieć,żejegoojciecpracował
nanocnejzmianie,więcjedynąobecnąwtedywdomuosobąbyłsiedmioletniRobert
Hunter.Wystarczyłopołączyćteinformacje,żebysiędomyślić,cotaknaprawdęzaszło
tamtejnocy.Jegorelacjamiałatylkowypełnićbiałeplamy.
–Kimbyła?–powtórzyłLucienchłodnymtonem.
–Osobą,którąznałemwielelattemu.
–Dajspokój,Robercie.Wiem,żestaćcięnawięcej.Ipamiętaj,żeniemożeszmnie
okłamać.
Przezchwilęwmilczeniunawzajemmierzylisięwzrokiem.
–Spotykałemsięznią,kiedybyłemmłody.
–Toznaczykiedy?
–Poznaliśmysię,kiedyskończyłemstudiadoktoranckie.
Lucienrozsiadłsięwygodnienałóżku,wyciągającprzedsobą
nogi.
–Jakdługosięspotykaliście?
–Przezdwalata.
–Byłeśwniejzakochany?
Hunterzawahałsię.
–Lucienie,niewiem,jakitomazwiązekz…
–Poprostuodpowiedzminapytanie,Robercie–przerwałmuLucien.–Mogępytać,oco
chcęinieważne,zczymtomazwiązek,takibyłnaszukład.Więcterazchciałbym,abyś
opowiedziałmicoświęcejoJessicePetersen.Byłeśwniejzakochany?
–Tak.–Hunterlekkoskinąłgłową.
–Zamierzałeśsięzniąożenić?
ZapadłomilczenieipochwiliLucienuniósłbrwi,dającdozrozumienia,żeczekana
odpowiedź.
–Tak,byliśmyzaręczeni–odparłwreszcieHunter,awjegogłosiepojawiłosięledwie
zauważalnedrżenie.
–Atociekawe.Noicoposzłonietak?Bowiem,żeniejesteśżonatyanirozwiedziony.
Więccosięstało?Dlaczegoniepoślubiłeśkobiety,wktórejbyłeśzakochany?Czyżby
porzuciłaciędlakogośinnego?
Hunterpostanowiłzaryzykować.
–Tak,poznałakogośinnego.Kogoślepszego.
Folterpokręciłgłową,zkażdymruchemcmokającprzezzębyzdezaprobatą.
–Czyabynapewnoznówchceszpoddaćmniepróbie?Jesteśpewien,żechceszmnie
okłamać,Robercie?Bowłaśnietorobisz–powiedział,ajegospojrzeniestałosięzimne
jakstal.–Atonaprawdęmisięniepodoba.
–Wieszco?–Hunteruniósłręcenaznakprotestu.–Niemamzamiaruotymrozmawiać.
–Myślę,żejednakpowinieneś.
–Niesądzę.Zgodziłemsiętutajprzylecieć,bomyślałem,żemogępomócstaremu
przyjacielowi.Komuś,kogoznam,jakmisięwydawało.Gdykilkadnitemupokazanomi
twojezdjęcie,byłempewien,żezaszłajakaśpomyłka.PostanowiłempomócFBIw
wyjaśnieniucałejsprawy
iudowodnić,żeniejesteśczłowiekiem,zaktóregocięuważają.Byłemwbłędzie.Nie
mogęwniczympomóc,ponieważniemaczegowyjaśniać.Jesteśtym,kimjesteśi
zrobiłeśto,cozrobiłeś.Niestetyniedasiętegozmienić.Alejaksampowiedziałeś,
pośpiechjestzbędny,boitakniemajużkogoratować,więcpomoimwyjeździeFBI
nadalbędziecięprzesłuchiwać,żebypoznaćmiejscepochówkupozostałychofiar.–
HunterzerknąłwstronęTaylorizauważył,żezmarszczyłaczoło,kiedymówiło
wyjeździe.–Będąużywaćinnychmetod,mniejkonwencjonalnychinapewnowiesz,co
sięświęci.Byćmożewszystkopotrwakilkadnidłużej,aleuwierzmi,żewkońcu
zacznieszmówić.
Hunterwstałzkrzesłaiobróciłsięwstronęwyjścia.
–Sugerowałbymci,przyjacielu,abyśusiadłzpowrotem,ponieważbłędnie
zinterpretowałeśmojesłowa–rzekłLucientonemtakspokojnymjaknigdydotąd.Hunter
zatrzymałsięwpółkroku.–Mówiąc,żeniemajużkogoratować,miałemnamyśli
szczątkiSusan,bopośpiechjużniemógłjejwniczympomóc.Alenigdynie
powiedziałem,żeniemożesznikogouratować,bomyślę,żewciążjestjeszczeczas.–
Lucienznówpodwinąłrękawispojrzałnanadgarstek,jakgdybypatrzyłnaniewidzialny
zegarek.Wtoniejegogłosubyłocoś,cosprawiło,żeserceHunterazamarłonakrótką
chwilę.–Niezabiłemwszystkichosób,któreporwałem.Jednawciążżyje.
CzęśćtrzeciaWyścigzczasem
Rozdział70
UKRYTEMIEJSCE
TRZYDNIWCZEŚNIEJ
Zakasłałaiobudziłasię,aprzynajmniejwydawałosięjej,żejużnieśpi.Nieumiałajuż
odróżnićsnuodjawy.Rzeczywistośćdookołaprzyprawiałająotakistrachjaknajgorsze
koszmary.Chaosogarniałjąprzezdwadzieściaczterygodzinynadobę,ajejotumaniony
mózgcałyczasbalansowałnagranicyświadomościizaćmienia.
Odciętaodświatłasłonecznegodawnostraciłarachubęczasu.Wiedziała,żejużdługo
siedzizamkniętawtejcuchnącejnorze.Wydawałosięjej,żespędziłatamcałelata,ale
mogłytobyćtylkomiesiące,amożenawettygodnie.Czaspoprostupłynął,aleniktgo
nieodmierzał.
Wciążpamiętałatamtenwieczórwbarze,kiedygopoznała.Byłodniejstarszy,ale
czarującyiatrakcyjny,bardzointeligentnyiwykształcony,potrafiłjąrozbawićiwiedział,
jakpodbićsercekobietykomplementami.Sprawił,żeczułasięwyjątkowo.Miałaprzy
nimwrażenie,żemogłabyrozświetlićcałenieboswoimblaskiem.Nakoniecspotkania
wsadziłjądotaksówkiinawetniezasugerował,żechciałbyjejtowarzyszyć.Byłbardzo
uprzejmyizachowywałsięjakprawdziwydżentelmen.Alepoprosiłjąonumertelefonu.
Musiałaprzyznać,żebyłacaławskowronkach,kiedyzadzwoniłpokilkudniachizapytał,
czyzechciałabyzjeśćznimkolację.Uśmiechającsięszeroko,przyjęłazaproszenie.
Tamtegowieczoruprzyjechałponiąokołosiódmej,alenigdyniedotarlidorestauracji.
Kiedytylkowsiadładojegosamochoduizapięłapas,poczułaukłuciewszyję.Zrobiłto
takszybko,żenawetniezauważyłaruchujegoręki.Przytomnośćodzyskaładopierowtej
zimnejiwilgotnejnorze.
Pomieszczeniemiałowymiarydwanaścienadwanaściekroków.Sprawdzałatowielerazy,
chodzącposzorstkiejbetonowejpodłodzewzdłużceglanychścian.Pośrodkujednejznich
znajdowałysięsolidnemetalowedrzwizprostokątnymwizjeremnawysokościpółtora
metraod
podłogi,jakwceliwięziennej.Podprzeciwległąścianąleżałcienkiibrudnymaterac,ana
nimkoc,którycuchnąłjakmokrypies.Poduszkiniedostała.Wkąciestałoplastikowe
wiadrosłużącezatoaletę.Wpomieszczeniuniebyłookien,ażarówkazamkniętaw
okratowanymkloszunaśrodkusufituświeciłabezprzerwysłabymżółtawymblaskiem.
Odkądsiętamznalazła,widziałaswojegoporywaczazaledwiekilkarazy,kiedy
przychodziłdoceli,żebyprzynieśćjejjedzenieiwodęalbonowąrolkęszorstkiego
papierutoaletowegoiwymienićwiadronaczyste.
Jakdotądnawetjejniedotknąłaniniepróbowałskrzywdzić.Niewieleteżmówił.
Krzyczałananiego,błagałaipróbowałanawiązaćrozmowę,alenieodpowiadał.Raz
jednakjegoreakcjaprzeraziłajątakbardzo,żesięzmoczyła.Wiedzionazwykłym
strachempodświadomośćdomagałasięodniej,abyzadałamupytanie,czegoodniejchce
icozamierzazniązrobić.Więcpewnegodniauległaizapytała.Nieodpowiedziałjej
słowami.Spojrzałtylkonanią,awjegooczachzobaczyłacoś,czegonigdywcześniejnie
widziała–czystezło.
Przynosiłjejwodęiposiłki,czasamicodziennie,aleniezawsze.Chociażcałkowicie
straciłarachubęczasu,potrafiławyczuć,żeniektóreprzerwymiędzyjegowizytamisą
zbytdługie.Napewnotrwałydłużejniżdzieńlubdwa.
Razzaczaiłasięprzydrzwiachikiedywszedłdośrodka,zebraławsobieresztkisiłi
rzuciłasięnaniego,próbującrozoraćmutwarzpaznokciami.Alenajwyraźniejbyłnato
całyczasprzygotowanyizanimzdążyłagodrasnąć,wymierzyłjejtaksilnyciosw
brzuch,żenatychmiastzgięłasięwpółizwymiotowała.Resztędniaspędziłanapodłodze,
leżącwpozycjiembrionalnejizwijającsięzbólu.
Czasamiracjeżywnościowebyływiększeniżzwykle–więcejbutelekwody,więcej
paczekkrakersów,więcejbatonikówikromekchleba,anawetowoce.Potemdługosięnie
pojawiał.Imwięcejjedzeniajejprzynosił,tymdłużejgopóźniejniebyło.Aostatnia
porcja,jakądostała,byłanajwiększazewszystkich.
Niewiedziała,jakdługototrwało,alebyłapewna,żedłużejniżdotychczas.Bardzo
szybkonauczyłasięwszystkoracjonowaćniemal
perfekcyjnie,akiedyzaczynałojejbrakowaćjedzeniaipicia,onprzynosiłnowyzapas.
Aletymrazemnieprzyszedł.
Jakiśczastemuwyczerpałajużcałyzapasjedzenia,możeprzedtrzemaczyczterema
dniami,choćmiaławrażenie,żetrwałotodłużej.Dzieńczydwapóźniejskończyłasięjej
woda.Czułasięosłabionaiodwodniona,azeschniętewargizaczynałyjejpękać.
Ponieważbyłagłodna,panującywpiwnicywilgotnychłóddawałsięjejweznakijeszcze
bardziej.Większośćczasuspędzała,siedzącwkącieskulonapodśmierdzącymkocem.
Alemimotoniemogłapowstrzymaćdreszczy.
Odjakiegośczasuczuła,jakbywjejgardlepłonąłogieńirozpaczliwiepragnęłanapićsię
wody.Powiekiwydawałysięciężkieimusiałabardzosięwysilić,żebyotworzyćoczy.
Głowabolałajątakbardzo,żeprzykażdymnajmniejszymruchuwydawałojejsię,że
mózgjejzachwilęeksploduje.
Kiedyprzyłożyładłońdowilgotnegoodpotuczoła,miaławrażenie,jakbydotykała
rozgrzanejblachy.Trawiłajągorączka.
Nadludzkimwysiłkiemuniosłagłowęispojrzaławstronędrzwi.Wydałosięjej,żecoś
usłyszała.Jakbyczyjeśkroki.Ktośsięzbliżał.
Najejustachpojawiłsięobłąkańczyuśmiech.Ludzkimózgtobardzoskomplikowany
organ,awrażliwapsychikawchwilachudrękipotrafichwytaćsięnajbardziejzłudnej
nadziei.Wtejchwiliniemyślałaonimjakoczłowieku,któryprawdopodobnieją
zamorduje,aprzedtemkilkarazyzgwałci.Terazwidziaławnimswojegowybawcę,który
niesiejejwodęijedzenieiktóryzabierzeprzepełnionecuchnącewiadro.Przytrzymując
sięściany,powoliwstała,chwiejnymkrokiemdowlokłasiędodrzwiiprzyłożyładonich
ucho.
–Halo…–odezwałasięgłosemtaksłabym,jakbynależałdowystraszonegodziecka.
Żadnejodpowiedzi.
–Halo…jesteśtam?Mógłbyśmidaćtrochęwody?–wydusiłaprzezściśniętegardło.
Wstrząsnąłniątaksilnydreszcz,żezaczęłaszczękaćzębami.–Proszę…Proszę,pomóż
mi…Tylkotroszeczkęwody,proszę…
Odpowiedziałajejniezmąconacisza.
Szlochając,osunęłasięnapodłogęisiedziałatakprzezparę
godzin,nieodrywającuchaoddrzwi.Niezłowiłanawetnajdrobniejszegoszmeru.Nie
byłożadnychkroków.Zmęczonymózgzaczynałpłataćjejfigle.Miałatakwysoką
gorączkę,żepojawiłysięhalucynacje.
Upłynęłotrochęczasu,nimprzestałapłakać.Rozmazałałzypobrudnychpoliczkachi
wróciłanamaterac,czołgającsiępopodłodze,boniemiałajużsiływstać.
Zaczynałaodchodzićodzmysłów.Czuła,żeladachwilazwariuje.Leżącskulonapod
kocem,odezwałasiędosiebie:
–Niepoddawajsię.Musiszbyćsilna.Wyjdzieszztego,tylkomusiszbyćsilna.Bądź
silna…–Przerwałaizmarszczyłaczoło,wodzącdokołaoszołomionymwzrokiem.–Bądź
silna…–powtórzyłaiznówzamilkła,zmuszającmózgdowysiłku,alenapróżno.Nie
mogławtouwierzyć,alemiałapustkęwgłowie.–Jestem…Nazywamsię…
Rozpaczliwiechciaładodaćsobieotuchy,chciałasobiepowiedzieć,żemusibyćsilna,ale
zapomniała,jakmanaimię.
Znówzalałasięłzami.
Rozdział71
–Madeleine–powiedziałLucien,wciążsiedzącwygodnieznogamiwyciągniętymina
łóżku.–NazywasięMadeleineReed.Alelubi,jaksiędoniejmówiMaddy.
Hunteraogarniałcorazsilniejszyniepokój,apocałymjegocielerozchodziłysięciarki,
jakbyzamiastkrwimiałwżyłachmusującąwodęsodową.Taylorpoczułasiętak,jakby
ktośwymierzyłjejpoliczek.
–Co?–zapytała,pochylającsiędoprzodunakrześle.
–MadeleineReedalbojakwolisz,MaddyReed.–Lucienwzruszyłramionami.–Ma
dwadzieściatrzylataiporwałemjądziewiątegokwietniawPittsburghu,alepochodziz
BlueSpringsCitywMissouri.Możecietosprawdzić,jeślichcecie.Jejrodzinanapewno
jużodchodziodzmysłów.
HunteriTaylorwiedzieli,żeAdrianKennedyprzysłuchujesięichrozmowieiwciągu
kilkuminutzweryfikujewszystkieinformacje.
–Dziewiątegokwietnia?–zapytałaTaylor,szerokootwierającoczyzezdumienia.–To
czterymiesiącetemu.
–Wrzeczysamej.Alebezobaw,zastosowałempewiensystem,któregoskuteczność
sprawdzałemprzezlata.Zostawiałemjejracjeżywnościowe,aMaddyjestbardzobystrai
szybkosięzorientowała,żemusijeporcjowaćzumiarem,wprzeciwnymraziezostanie
bezjedzeniaipicia,zanimsięzjawięzkolejnądostawą.Muszęwampowiedzieć,że
nabraławtymsporejwprawy.–Lucienprzerwałiprzezchwilęobserwowałsiatkężyłna
swoichdłoniach.–Alepowinienembyłdoniejprzyjśćcztery,możepięćdnitemu.Jeżeli
przedkilkomadniamiskończyłasięjejżywność,napewnojestterazbardzosłaba,ale
prawdopodobniejeszczeżyje.Tylkojakdługotakwytrzyma?Tegoniewienikt.
–Gdzieonajest?–zapytałHunter.
–OpowiedzmioJessicePetersen.Opowiedzmiokobiecie,którąkochałeś.
Hunterwziąłgłębokioddech.
–Powiedznam,gdzieonajest,żebyśmymoglijąuratować,
aobiecuję,żepowiemciwszystko,cochceszwiedzieć.
Folterpodrapałsięwczołomiędzybrwiami,udając,żerozważapropozycję.
–Nie,nicztego.Jakjużpowiedziałem,terazkolejnamojepytanie.Jadałemzsiebie
wystarczającodużo.
–Iodpowiemnanie,masznatomojesłowo.Alejeślionaodczterechdnijestbez
jedzeniaipicia,musimynatychmiastdoniejdotrzeć.–NaglącytongłosuHunterazdawał
sięwypełniaćpowietrzeelektrycznością,aleLucienpatrzyłnaniegoniewzruszony.–Czy
tomasens,żebyumieraławtakisposób?CzyśmierćMadeleineprzyniesiecitakąsamą
satysfakcję,jakąodczuwasz,zabijającswojeofiary?
–Przypuszczalnienie.
–Więc,proszę,pozwólnamjąuratować–błagałHunter.–Wszystkoskończone,
Lucienie.Zostałeśaresztowany,przezprzypadek,aletojużkoniec.Niemajużsensu,
żebyktokolwiekumierał.Przecieżmusibyćwtobiechoćodrobinaczłowieczeństwa.
OkażlitośćtymrazemipozwólMadeleineprzeżyć.
–Ładneprzemówienie,Robercie–powiedziałFolter,lekceważącowydymającwargi,i
wstałzłóżka.–Krótko,dorzeczyizodpowiedniądoząemocji.Przezchwilęmyślałem
nawet,żeuroniszłzę.Aleprzecieżjaokazujęlitość,tylkonaswójsposób.Najpierwchcę
usłyszećoJessice,awtedyitylkowtedypowiemwam,gdziespoczywająszczątkiKaren
SimpsoniczterechinnychofiarwNewHaven,atakżewskażęwammiejsce,wktórym
przebywaMadeleineReed.ApotemtyiagentkaTaylorzostanieciebohaterami.
Taylorspojrzałanazegarek,conieuszłouwagiLuciena.
–Owszem,tracicieczas–powiedział,kiwającgłową.–Naglekażdasekundastałasię
niezwyklecenna,prawda?Niemuszęwammówić,żeodwodnieniemożedoprowadzićdo
nieodwracalnychzmianwmózgu.Jeżelisięniepośpieszycie,tooilezastaniecieją
jeszczeprzyżyciu,możebyćjużtylkorośliną.Więcsiadajzpowrotemnadupie,
Robercie,izacznijmówić.
Rozdział72
Hunterspojrzałnazegarek,wymieniłspojrzeniezTayloriusiadłnakrześle.
–Cochceszwiedzieć?–zapytał.
WciążpatrzyłwoczyLucieniowi,któryuśmiechałsiętriumfująco.
–Chcęwiedzieć,cosięstało.Dlaczegonieożeniłeśsięzkobietą,zktórąbyłeś
zaręczony?DlaczegotyiJessicaniejesteścierazem?
–Dlatego,żeonanieżyje.
TaylorobróciłagłowęwstronęHunteraipochwyciłajegospojrzenie.Dostrzegłagłęboki
smutekwjegooczach,wktórychpojawiłsięszklistypoblask.Lucienteżtozauważył.
–Jakumarła?
Hunterwiedział,żeniezdołagookłamać.
–Zostałazamordowana.
–Zamordowana?Wreszciezaczynarobićsięciekawie.Proszę,kontynuuj,Robercie.
–Niemamnicwięcejdododania.Byliśmyzaręczeni,aonazostałazamordowana,nim
zdążyłemjąpoślubić.Towszystko.
–Toniejestwszystko,Robercie.Totylkopobieżnestreszczenie,anietakijestceltego
ćwiczenia.Powiedzmi,jaktosięstało.Byłeśprzytym?Patrzyłeś,jakumierała?Powiedz
mi,jaksięwtedyczułeś.Właśnietotaknaprawdęchcęwiedzieć.Coczułeśwgłębi
duszy?Comyślałeś?
Hunterwahałsięprzezchwilę.
–Możeszzwlekaćdowoli–ponagliłgoLucien.–Mnietonieprzeszkadza,alepamiętaj,
żebiednaMadeleinewciążczeka.
–Nie,niebyłomnieprzytym–odparłHunter.–Gdybymbył,niedoszłobydotego.
–Tośmiałestwierdzenie,Robercie.Więcgdziewtedybyłeś?–Lucienznówprzysiadłna
skrajułóżka.–Możeszzacząćodpoczątku,niekrępujsię.
Hunternigdydotądnieopowiadałnikomu,cosięwtedywydarzyło.Uznał,żepewne
rzeczynajlepiejukryćgdzieśgłębokowsobie,wmiejscu,któregosamprawienie
odwiedzał.
–Wtedyjeszczeniepracowałemjakodetektyw–zaczął.–Byłemzwykłym
funkcjonariuszemitegodniarazemzmoimpartnerempatrolowałemokolicęRampart.
WieczoremmiałemspotkaćsięzJess,którazarezerwowałastolikwjakiejśrestauracjiw
Hollywood.Chociażbyliśmyzaręczeni,mieszkaliśmyjeszczeosobno.Planowaliśmy
zamieszkaćrazem,kiedydostanęprzeniesieniedowydziałuzabójstw,comiałonastąpić
zakilkatygodni.
–Słuchamcię–powiedziałLucien,kiedyHunterprzerwał,żebywziąćoddech.
–PóźnympopołudniemdostaliśmyzgłoszenieoawanturzedomowejwWestlake.
Dotarliśmypodwskazanyadreswniecałedziesięćminut,alenamiejscupanowałspokój.
Byłozbytspokojnie.Tamtenfacetmusiałzobaczyćprzezoknonaszradiowóz.
Podeszliśmydodrzwiizapukaliśmy,awłaściwiemójpartner,Kevin,zapukał,bojaw
tymczasieposzedłemzaróg,żebyzajrzećdośrodkaprzezokno.
–Icosięwtedystało?
–FacetstrzeliłdoKevinaprzezszparęnalisty.Przyczaiłsięzadrzwiamiiczekałnanasz
obrzynemzaładowanymgrubąamunicją,więcztakiejodległościpodwójnypociskw
zasadzieprzeciąłciałoKevinanapół.
–Zaraz–przerwałmuFolter.–Więctenfacettakpoprostustrzeliłdopolicjantaprzez
zamkniętedrzwi?
Hunterpokiwałgłową.
–Byłnaćpany.Odkilkudnibrałkokainęitobyłorównieżprzyczynąawantury.Miał
kompletniezlasowanymózg.Zamknąłsięwdomuzżonąicórką,iznęcałsięnadnimi.
Dziewczynkamiałasześćlat.
–Więccozrobiłeś,kiedyprzestrzeliłtwojegopartneranapół?
–Odpowiedziałemogniem.OdciągnąłemKevinanabokizacząłemstrzelać.Mierzyłem
nisko,żebytrafićwdolnączęśćciała.Niechciałemgozabić,tylkozranić.Obastrzały
byłycelne,alepociskistraciłyimpet,przebijającdrzwi.Pierwszytrafiłfacetawudo,a
drugiwpachwinę.
Lucienparsknąłśmiechem.
–Odstrzeliłeśmufiuta?
–Toniebyłocelowe.
Tymrazemodpowiedziałomuniestłumioneparsknięcie,aledonośnygardłowyśmiech.
–Cóż,jeślitenskurwielpastwiłsięnadsześcioletniącóreczką,tochybasobiezasłużył.
Taylorwydałosięosobliwe,żektośtakijakLuciennazywakogośskurwielem.
–Przeżył?
–Tak.Wezwałemwsparcie,aleobfitekrwawienietakgoprzeraziło,żeoprzytomniał.
Zanimnamiejscedojechałyinnepatroleiambulans,facetotworzyłdrzwiisiępoddał.
–Aletwojemupartnerowiniedopisałojużtakieszczęście.
–Nie.Byłmartwy,zanimupadłnaziemię.
–Wielkaszkoda–rzekłLuciengłosempozbawionymemocji.–Więcdomyślamsię,że
tegowieczoruniedotarłeśnakolacjęzJess.Niemasznicprzeciwkotemu,żenazywamją
Jess?
–Owszem,mam.
–Wtakimrazieprzepraszamipowtarzampytanie.Więctegowieczoruniedotarłeśna
kolacjęzJessicą?
–Nie.
Rozdział73
LOSANGELES,KALIFORNIA
DWADZIEŚCIALATWCZEŚNIEJ
HunterpomógłzaładowaćciałoKevinadofurgonetkilekarzasądowego,anastępnie
szczegółowozrelacjonowałprzebiegcałegozajściadetektywom,którzyzostali
przydzielenidotejsprawy.PóźniejpojechałdoszpitalawRampart,żebyzapytaćostan
mężczyzny,któregopostrzelił.
Lekarzwyszedłzsalioperacyjnej,żebyudzielićmuinformacji.Powiedział,żeMarcus
Colbert,botaknazywałsiępacjent,przeżyje,alepozostaniekulawyprzezresztężyciai
jużnigdyniebędziemógłuprawiaćseksu.
Huntermiałwgłowiekompletnyzamęt,leczprzedpowrotemdodomumusiałjeszcze
wstąpićnakomisariatiwypełnićkilkaformularzy.
Zgodniezproceduramikażdyfunkcjonariusz,którybrałudziałwwymianieognia
zakończonejofiaramiśmiertelnymi,musiałodbyćconajmniejdwiesesjezpsychologiem
policyjnymimógłwrócićdoobowiązkówsłużbowychdopieropouzyskaniupozytywnej
opiniiostaniezdrowiapsychicznego.PrzełożonypoinformowałHuntera,żepierwszaz
tychsesjiodbędziesięzadwadni.
Huntersiedziałwpustymbiurzezdługopisemwrękuidługowpatrywałsięwleżące
przednimformularze.Wydarzenia,którerozegrałysiętegopopołudnia,razzarazem
przewijałysięwjegogłowieniczymsekwencjajakiegośstaregofilmu.Niemógł
uwierzyć,żeKevinnieżyje,żezginąłzastrzelonyprzezjakiegośnaćpanegoparanoika,
którystrzelałnaoślepwnarkotycznymtransie.Bylipartneramiodpółtoraroku,odkiedy
Hunterwstąpiłdopolicji.Kevinbyłdobrymczłowiekiem.
Kiedywreszcieskończyłpisaćraporty,byładziesiątawieczorem.Oczywiściezapomniało
umówionymspotkaniuzJessicą.Zadzwoniłdoniej,żebyprzeprosićiwyjaśnić,dlaczego
sięniezjawił,alenieodebrałatelefonu,apokilkusygnałachwłączyłasięautomatyczna
sekretarka.
Jessicabyłabardzoatrakcyjnąiinteligentnąkobietą,która
doskonalezdawałasobiesprawę,jakiekomplikacjepociągazasobązwiązekz
policjantem–długiegodzinyoczekiwania,odwołanewostatniejchwilirandkiiciągły
niepokójojegożycie.Byłarównieżświadoma,żekiedyHunterzostaniedetektywem
wydziałuzabójstw,wszystkotostaniesięjeszczebardziejuciążliwe,alebyławnim
zakochanainicinnegosiędlaniejnieliczyło.
Hunternagrałkrótkąwiadomość,wktórejprzeprosiłnarzeczoną,aleniewdawałsięw
szczegóły,gdyżzamierzałopowiedziećjejowszystkim,kiedysięspotkają.Wiedział
jednak,żeJessicajestbardzowrażliwaiwychwyciwjegogłosiesmutekipowagę,
chociażstarałsięmówićbeztroskimtonem.
Wydałomusiędziwne,żenieodebrałatelefonu.Niemógłuwierzyć,żeniebyłojejw
domuotejporze,żegdzieśwyszławewtorkowywieczór.Byćmożeto,żeznówodwołał
spotkaniewostatniejchwili,tymrazemzirytowałojątrochębardziejniżzazwyczaj.
Pomimorozkojarzeniamyślałnatyleprzytomnie,żebyzatrzymaćsięprzynocnym
sklepieikupićjejkwiaty.
Dotarłnamiejsceprzedjedenastą,zaparkowałprzychodnikuikiedyspojrzałwstronęjej
domu,naglezawładnąłnimtaksilnylęk,żeażgozemdliło.Nigdyprzedtemnieczuł
czegośtakiego.Aleteżnigdyprzedtemniestraciłpartnerapodczassłużby.
WysiadłzsamochoduiruszyłwstronędomuJessiki,alestrachnarastałwnimzkażdym
krokiem.Gdyzbliżałsiędodrzwi,złeprzeczuciakrzyczaływjegogłowie.Szóstyzmysł
podpowiadałmu,żecośjestniewporządku.
Miałswójkompletkluczy,aleokazałosię,żeniesąmupotrzebne.Drzwibyłyotwarte.A
przecieżJessicanigdyniezapominałaozamknięciuzasuwy.Wszedłdopogrążonegow
mrokuwnętrzaiodrazuuderzyłgownozdrzametalicznyzapach,którysprawił,żejego
sercezamarło,acałeciałoprzeszyłdreszcz.
Wypływającazranykrewjestbezwonnaidopierowkontakciezpowietrzemzaczyna
wydzielaćcharakterystycznyzapachkojarzącysięzmiedzią.TegodniaHunterjużrazgo
poczuł.
–OBoże,nie…–wykrztusił.
Upuściłbukietnapodłogęidrżącąrękąsięgnąłdowłącznika
światła.Kiedywsaloniezrobiłosięjasno,jegoświatpogrążyłsięwciemności.
Ciemnościtakgłębokiej,żeniewiedział,czykiedykolwiekzdołasięzniejwydostać.
Jessicależałanabrzuchuwkałużykrwiobokdrzwidokuchni.Wcałymsaloniepanował
niewyobrażalnybałagan–porozbijanesprzęty,wywróconemeble,wyrzuconanapodłogę
zawartośćszuflad–świadczącyotym,żetoczyłasiętamwalka.
–Jess…–krzyknął,awłasnygłoswydałmusięobcy.Podbiegłdoniejiuklęknąłobok,
brudzącsobiespodniekrwią.–OBoże.
Obróciłjąnaplecyizobaczył,żezostałakilkarazyugodzonanożem.Miałaranyna
rękach,klatcepiersiowej,brzuchuiszyi.Hunterpatrzyłnajejpięknątwarz,którąwidział
jakprzezmgłę,bowoczachwzbierałymułzy.Miałazsiniałewargi,askóranatwarzyi
rękachprzybrałacharakterystycznyodcieńpurpury.Jejciałobyłowiotkie,alejuż
zaczynałosztywnieć,zczegoHunterwywnioskował,żezostałazamordowananie
wcześniejniżprzedczteremagodzinami.Mniejwięcejwtymczasie,kiedymiałponią
przyjechać,żebyzabraćjąnakolację.Gdytosobieuświadomił,zapadłsięwjeszcze
głębszymrok.Wydawałomusię,jakbyuleciałazniegodusza,pozostawiającpustei
pogrążonewrozpaczyciało.
Delikatnieodgarnąłjejwłosyipocałowałjąwczoło,apotemmocnoprzycisnąłdopiersi.
Wciążczułsubtelnąwońjejperfumimiękkidotykwłosów.
–Przepraszamcię,Jess–wydusiłprzezściśnięteżalemgardło.–Takbardzocię
przepraszam.
Trzymałjąwramionach,dopókizjegooczunieprzestałypłynąćłzy.Gdybytylkomógł
zająćjejmiejsce,gdybymógłtchnąćwniąwłasneżycie,niezawahałbysięanichwili.
Byłgotówumrzeć,byletylkoonażyła.
Wkońcuzłożyłjejciałozpowrotemnapodłodze,akiedyobróciłgłowę,zobaczyłcoś,na
cowcześniejniezwróciłuwagi.Naścianiesalonuwidniałydwazapisanekrwiąsłowa:
„Gliniarskakurwa”.
Rozdział74
KiedyHunteropowiadałotamtejnocy,wjegownętrzuniczymstarainiezagojonarana
otworzyłasięmrocznaibezdennaczeluśćiwessałajegoserce,pozostawiającpustkę,
przedktórąoddwudziestulatpróbowałuciec.
Wszyscymilczeliprzezdługąchwilę.
–Awięcstraciłeśdwojepartnerówtegosamegodnia–odezwałsięwkońcuLucien.
GdybyHuntergonieznał,mógłbyprzysiąc,żeusłyszałnutężaluwjegogłosie.Zamrugał
kilkarazy,próbującodepchnąćodsiebiebolesnewspomnienianajdalej,jakpotrafił.
–Madeleine–powiedział.–Gdzieonajest?
–Chwileczkę,przyjacielu.Nietakszybko.
–Cotoznaczy,nietakszybko?OpowiedziałemciwszystkooJessice.Czynietego
chciałeś?
–Nie,tobyłatylkoczęść.–Lucienuniósłdłoniewpojednawczymgeście.–Ale
ponieważopowiedziałeśmi,cozaszłotamtejnocy,damcicośwzamian.Touczciwa
wymiana.
PrzezdwieminutyLucienszczegółowotłumaczył,jakdotrzećwodludnemiejscenad
jezioremSaltonstall,wktórymukryłzwłokiKarenSimpsonorazczterechinnychofiar.
HunteriTaylorbardzouważniesłuchalijegowskazówek,wiedzielijednak,żesiedzącyw
dyżurceKennedywszystkonotujeiwciągukilkuminutwyślewewskazanemiejsce
ekipęposzukiwawczązbiuraterenowegowNewHaven.
–Ateraz–powiedziałLucien,kiedyskończyłudzielaniewskazówek–jeżelichcesz,
żebymdoprowadziłwasdoMadeleine,przejdźmydotego,cosiędziałopośmierci
Jessiki.Czysprawcazostałujęty?
–Sprawcy–poprawiłgoHunter.–Technicyznaleźliwdomuodciskipalcówdwóch
osób,alepolicjaniemiaławswojejbaziedanychżadnejznich.
–Czytobyłanapaśćnatleseksualnym?
–Nie,niezostałazgwałcona.Tobyłnapadrabunkowy.Zabralitrochębiżuteriiwłączniez
pierścionkiemzaręczynowym,którymiałanapalcu,torebkęicałągotówkę,jakabyław
domu.
–Napadrabunkowy?–Lucienniekryłzdziwienia.–Więcdlaczegojązabili?
Hunterodwróciłwzrok.
–Przezemnie.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?Tobyłazemsta?Ktośchciałsięnatobieodegrać?
–Nie.Jessicamiaławdomukilkanaszychwspólnychzdjęćoprawionychwramki.Na
wieluznichbyłemwmundurze.Wszystkieramkibyłypotrzaskane,anakilkusprawca
napisałkrwią„świnia”i„jebaćpolicję”.
–Awięc,kiedyodkryli,żemajądoczynieniaznarzeczonąpolicjanta,postanowiliją
zabićdlafrajdy–podsumowałLucien.Hunternicnieodpowiedział.–Niezamierzamcię
uczyćfachu,aleczyprzyjrzeliściesięczłonkomgangów?Ciludziemająwekrwi
nienawiśćdopolicji,zwłaszczawtakimmieściejakLosAngeles.Oprócznichtakbardzo
nienawidząglintylkobyliskazańcy,aleichnależywykluczyć,skoroniezidentyfikowano
odciskówpalców.
Hunterwiedziałotymdoskonale,bowrazzdetektywami,którzyprowadziliśledztwow
tejsprawie,przycisnąłwszystkichinformatorów,jakichmieliwlokalnychgangach.Nie
dowiedzielisięniczego,nienatrafilinażadenślad.
–Tracimytylkoczas–powiedziałHunter,awjegogłosiesłychaćbyłoirytację.–Nie
mamnicwięcejdopowiedzenianatematJessikianitamtejnocy.Zostałazamordowana,a
ludzie,którzytozrobili,nigdyniewpadliwręcepolicji.Powiedzmi,gdziejest
Madeleine.Pozwólnamjąuratować.
–Awięcobwiniałeśsięzajejśmierć–odparłLucientonemstwierdzenia.–Taknaprawdę
czułeśsięwinnywdwójnasób.Popierwsze,dlategożebyłeśgliną,bowiedziałeś,żez
tegopowodujązabili.Apodrugie,bonieprzyjechałeśdoniejoumówionejporze,żeby
zabraćjąnakolację.
Huntermilczał.
–Ludzkiumysłjestdziwny,niesądzisz?–ciągnąłLucienspokojnymiwyważonym
tonemdoświadczonegoterapeuty.–Chociażdoskonalezdajeszsobiesprawę,żeżadnaz
tychrzeczy,którymiodlattaksięzadręczasz,niejesttaknaprawdętwojąwiną,chociaż
znaszmechanizmyrządzącetwojąpsychiką,wciążniepotrafiszsięuwolnićodwyrzutów
sumienia.Boznajomośćpsychologiinieczynicięodpornymnawstrząsyinapięcia.Jeśli
ktośjestlekarzem,towcalenieoznacza,żeniemożezachorować.
CzywłaśniedotegodążyLucien?–Hunterzadałsobiepytaniewmyślach.–Czy
wykorzystujeśmierćJessiki,żebyusprawiedliwićswojeodrażająceczyny?Niewystarczy
świadomość,żezabijanieludzijestzłe,bojakopsychologLucienprawdopodobnieznał
naturęipochodzenieswoichpragnień,aletonieoznaczało,żepotrafiłnadnimi
zapanować.
–Toztegopowoduodtamtegoczasustałeśsięsamotnikiem,prawda,Robercie?–mówił
dalejFolter.–Wciążsięobwiniasz,jesteśprzekonany,żeonazginęła,bobyłaztobą.Na
pewnoprzysiągłeśsobie,żenigdyniedopuścisz,żebycośtakiegosiępowtórzyło.
Hunterniebyłwnastrojudopoddawaniasiępsychoanalizie.Musiałtoprzerwać,itojak
najszybciej.Każdaodpowiedźbyładobra.
–Maszrację,takijestpowód.Aterazpowiedz,gdziejestMadeleine.
–Chwileczkę.Jeszczenieczujęsięusatysfakcjonowanyjakopsycholog.Taknaprawdę
chcęwiedzieć,codziałosięwtwojejgłowie,kiedyzginęłaJessica.Wiem,żeszalaław
tobieburzaemocji.OpowieszmiotymioddamwamMadeleine.
Hunterprzezdwadzieścialatuczyłsiężyćztymiemocjami.
–Oczymtutajopowiadać?–zapytał.
–Powiedzmioswoimgniewie.Chcęwiedzieć,czybyłeśnatylewściekły,żebyzabić.
Szukałeśich?Tychludzi,którzyzamordowaliJessicę?
–Wszczętośledztwowtejsprawie.
–Nieotopytam.Chcęwiedzieć,czyprowadziłeśwłasnąkrucjatę,żebyznaleźć
morderców–rzekłLucienizanimHunterzdążyłodpowiedzieć,dodał:–Inieokłamuj
mnie,Robercie.ŻycieMadeleine
jestwtwoichrękach.
–Tak–odparłHunter.–Nigdynieprzestałemichszukać.
JegoodpowiedźwyraźniepodekscytowałaLuciena.
–Więcterazpytaniezamiliondolarów.Czygdybyśichznalazł,oddałbyśichwręce
policji,czywymierzyłbyśsprawiedliwośćnawłasnąrękę?
Hunterwmilczeniupodrapałsiępogłowie.
–Zabiłbyśichwłasnoręcznie,prawda?–Lucienuśmiechnąłsię.–Widzętowtwoich
oczach.Widziałemto,kiedyprzeżywałeśnanowotamtąnoc.Założęsię,żeagentka
Taylorteżtozauważyła.Twójgniew.Twojąwściekłość.Twójból.Pieprzyćto,żejesteś
policjantem.Pieprzyćprawo,któregoprzysięgałeśstrzec.Tobyłobyważniejszeod
wszystkiego,nawetodtwojegożycia.Gdybyśstanąłtwarząwtwarzzludźmi,którzy
odebraliciJessicę,zabiłbyśichbezchwiliwahania.Wiem,żebyśtozrobił.Wiem,że
myślałeśotymsetki,amożenawettysiącerazy.Możebyśichnawettorturował,żeby
cierpielizato,cocizrobili.Tobyłobyprzyjemne,prawda?Jakjużpowiedziałem,w
odpowiednichokolicznościachkażdymożestaćsięmordercą.Nawetten,kogo
obowiązkiemjestsłużyćichronić.Pamiętaj,Robercie,żemorderstwozawszepozostanie
morderstwem,ajegomotywyniemajążadnegoznaczenia,czytobędziesprawiedliwa
zemsta,czysadystycznażądza.–Lucienzawiesiłgłosizbliżyłtwarzdopancernejszyby.
Jegozimnespojrzeniezdawałosięprzewiercaćjąnawylot.–Więcpewnegodniamożesz
staćsiętakisamjakja.
OnfaktyczniewykorzystujeśmierćJessiki,żebyznaleźćusprawiedliwieniedlarzeczy,
którezrobił–pomyślałHunter.–Najpierwodwoływałsiędopobudekpsychologicznych,
aterazdoemocjonalnych.
Niemiałwątpliwości,żeLucienczytałraportypolicyjne.Jegodawnyprzyjacieldobrze
goznałidomyśliłsię,żeHunternigdynieprzestałszukaćmordercówswojejnarzeczonej.
Celowowymusiłnanimtęopowieść,żebywpokrętnysposóbwykorzystaćjąjako
usprawiedliwieniedlawłasnychzbrodni.
ChociażHunterczułnarastającygniew,wciążnietraciłzoczunadrzędnegocelu.
Domyślałsię,żeLucienosiągnąłjużwszystko,czego
chciał.Tematzostałwyczerpany.
–Powiedz,gdziejestMadeleine?
Folterzachichotał.
–Dobrze.Aleniewystarczy,żewskażęwammiejsce.Muszęwastamzaprowadzić.
Rozdział75
Minęłokilkasekund,zanimTaylorzrozumiała,copowiedziałLucien.
–Cotakiego?–zapytała,mierzącgosurowymwzrokiem.
Folterzrobiłkrokwtył,odsuwającsięodszyby.Jegotwarzniewyrażałażadnychemocji.
–Niewystarczy,żepowiemwam,gdzieonajest.Tonicnieda.Muszęwastam
zaprowadzićosobiście.
Hunterniewyglądałnazaskoczonego.Taknaprawdętegosięspodziewał.Tobyłojedyne
logicznerozwiązanie.PonieważżycieMadeleinezależałoodtego,jakszybkojąodnajdą,
poleganienasamychtylkosłownychinstrukcjachbyłozbytryzykowne.Agdybydotarliw
pobliżemiejsca,wktórymjestuwięzionaiwskazówkiokazałybysięniejasne,bow
wyglądzieotoczeniacośsięzmieniło?Agdybypodrodzeskręciliwniewłaściwąstronę?
Agdybywinstrukcjipojawiłsięjakiśbłąd,zamierzonylubnie?Ekipaposzukiwawcza
straciłabycennyczas,czekającprzytelefonienawyjaśnienia.
Nie,Lucienmusiałpojechaćtamznimi.Musiałosobiścieichtamzaprowadzić.
–Jeszczejedno–dodałFolterzuśmiechemipuściłokodoTaylor.–Natęwycieczkę
wybierzemysiętylkowetroje.ŻadnychinnychagentówFBI.Niktniemożenasśledzić,
aninalądzie,anizpowietrza.Tylkoty,Robertija,nikogowięcejanimniej.Tomój
warunek,któryniepodleganegocjacji.Jeżelizłamiecieumowęalbonabiorępodejrzeń,że
ktośnasśledzi,nigdziewasniezaprowadzę.Madeleineumrzewsamotności,zapomniana
iporzucona,ajazadbam,żebyprasadowiedziałasiędlaczego.Jabędęmógłztymżyć.A
wy?
Tayloruświadomiłasobie,żejestwsytuacjibezwyjścia.Nicsięniezmieniłood
momentu,wktórymodkryli,żetylkoLucienmożeimpomócwodnalezieniuszczątków
zamordowanychofiar.Teraztymbardziejmiałichwgarści,kiedysięokazało,że
uprowadzonaprzezniegokobietanajprawdopodobniejjeszczeżyje.Kontrolowałsytuację
imógłrobić,comusiężywniepodobało,aHunteriTaylornicniemogli
natozaradzić.
–Zgoda,alebędzieszmiałskuteręceinogi,amybędziemyuzbrojeni–oświadczyła.–
Jedenfałszywyruch,aprzysięgam,żeosobiściecięzastrzelę.
–Niczegoinnegosięniespodziewałem–odparłLucien.
–Będziemygotowizapiętnaścieminut.–Taylorwstałazkrzesła.–Dokądsię
wybieramy?
–Powiemwam,kiedybędziemyjużwdrodze.
–Muszęwiedzieć,czypotrzebujemysamolotu,czywystarczysamochód.
–Najpierwsamolot,potemsamochód.
–Muszęteżwiedzieć,ilepaliwazatankować.
–Tyle,żebyśmydolecielidoIllinois.
Kiedyagenciruszyliwstronędrzwinakońcukorytarza,zatrzymałyichjeszczesłowa
Luciena:
–Tendzieńjestbliżej,niżmyślisz,Robercie.
–Jakidzień?–zapytałHunter,odwracającsięwjegostronę.
–Ten,wktórymstanieszsiętakijakja.–OilewcześniejgłosFolterabyłzimnyiwyzuty
zemocji,terazbrzmiał,jakbywydobywałsięzustjakiegośmitycznegodemona.–Bo
ostatniedwadni,mójprzyjacielu,spędziłeś,siedzącnaprzeciwkoczłowieka,którego
szukaszoddwudziestulat.TojazamordowałemJessicę.
Rozdział76
Hunterpoczuł,żejegożołądekzamieniasięwzaciśniętywęzeł.Stałwbezruchu,
wstrzymałoddechinawetniedrgnęłamupowieka,jakbycałejegociałozmieniłosięw
kamiennyposąg.
–Oczymtymówisz?–odezwałasięTaylor.
LuciennieodrywałwzrokuodHuntera,aleniedopatrzyłsięwjegotwarzyniczegopoza
wyrazembezgranicznegozdumieniawywołanegoostatniąwiadomością.
–Myślisz,żepowiedziałemto,żebycidopiec,prawda,Robercie?
ChociażHuntermiałwrażenie,jakbycośzaczynałorozsadzaćgoodśrodka,wciąż
udawałomusięzachowaćspokój.
–Bowłaśnietopróbujeszzrobić.–Taylorniekryłairytacji.–Skończyłycisięsztuczkii
terazutknąłeśwmartwympunkcie.Wieszco?Niebyłabymzdziwiona,gdybysię
okazało,żeniemażadnejuwięzionejMadeleineReed,żepoprostująsobiewymyśliłeś,
bozabrakłocikonceptówwtwoimprzedstawieniu.Niemaszjużnic.Wpadłeśwpanikęi
strzelaszślepakami,bowiesz,żegraskończona.
LucienspojrzałwstronęTaylor,ajegoustawykrzywiłszyderczyuśmiech.
–Naprawdętaksądzisz?Żestrzelamślepakami,bowiem,żegraskończona?Nic
lepszegonieprzychodzicidogłowy?Argumentynatakimpoziomieurągająnawettobie.
–Lucienparsknąłśmiechem,azjegooczujeszczebardziejpowiałochłodem.Ruchem
głowywskazałjednązkamerzamontowanąpodsufitemwkorytarzu.–Amożezapytasz
swoichkolegów,którzynamsięprzysłuchują?Zapytajich,czyMadeleineReedistnieje
czynie.Jestempewien,żezdążylijużcośustalić.
–Nawetjeślirzeczywiścieistniejetakakobieta,któranazywasięMadeleineReed,
pochodzizPittsburghaijejzaginięciezgłoszonopodziewiątymkwietnia,towcalenie
oznacza,żejąporwałeśiwiesz,gdziesięznajduje.Mogłeśwziąćjejdanezlistyosób
zaginionych,atakiesąogólniedostępnewInternecie.Udowodniłeśnam,żejesteśdobrze
przygotowany.Nawetktośtakzarozumiałyjakty,musiałbraćpod
uwagęewentualność,żepewnegodniamożezostaćschwytany.Byłobydziwne,gdybyś
niemiałwzanadrzukilkusztuczeknatakąokazję.Alenawetjeżelitotyporwałeś
Madeleine,niemaszżadnegodowodu,żeonawciążżyje.Mogłeśjązamordowaćwiele
miesięcytemuiwiesz,żeniejesteśmywstanietegosprawdzić.Więcterazrzucasznam
nazwiskojednejzofiariusiłujeszwytargowaćostatniąszansę,żebysięstądwydostać.–
Taylorprzerwała,bywziąćgłębszyoddech,izerknęławstronęHuntera,apotemznów
wbiławzrokwLuciena.–Nieżartowałam,mówiąc,żecięzastrzelę,jakbędziesz
próbowałjakichśsztuczek.Jeślizamierzaszwykorzystaćtęwyprawęjakoszansęna
ucieczkę,licząc,żeniepodejmiemyzdecydowanychkroków,boposiadaszinformacje,od
którychzależyczyjeśżycie,topowinieneśdobrzesięzastanowić.
–Tenargumentjestznacznielepszy,niżhipotezaostrzelaniuślepakami–rzekłLucieni
trzyrazyklasnąłwdłonie.–Alejakjużzauważyłaś,niejesteściewstanietegosprawdzić.
Zatemkiedyjużpotwierdzicie,żefaktyczniepodziewiątymkwietniazgłoszonow
PittsburghuzaginięcieMadeleineReed,czynaprawdębędzieciemoglisobiepozwolićna
zlekceważeniemojejinformacji?Bojeżelitakzrobicie,aokażesię,żemówiłemprawdę,
nawasinacałeFBIspadnietylegówna,żeniewygrzebieciesiędokońcażycia.
Hunterniesłuchałichrozmowy.WjegogłowiewciążodbijałysięechemsłowaLuciena:
„Boostatniedwadni,mójprzyjacielu,spędziłeś,siedzącnaprzeciwkoczłowieka,którego
szukaszoddwudziestulat.TojazamordowałemJessicę”.
Każdakomórkajegociałapragnęławierzyć,żetotylkoblef,alewoczachLuciena
dostrzegłtoniepokojącewyzwanie,którezazwyczajniepozostawiałożadnychzłudzeń.
–Widzęobłędwtwoichoczach,Robercie–zwróciłsiędoniegoLucien.–Próbujesz
dociec,czymówięprawdęczynie.Możetocipomoże.Domzżółtąfasadąwe
WschodnimHollywood,numerpięćtysięcysześćdziesiątsiedem,naroguLemonGrove
AvenueiNorthOxfordStreet.
Hunterpoczułuciskwgardle.TobyładresJessiki.AlejeżeliLucienczytałraport
policyjny,beztrudumógłzdobyćtęinformację.
–Wiem,wiem,tojeszczeniczegoniedowodzi–dodałLucien,jakbyczytałwjego
myślach.–Adresłatwozdobyć.Alecopowiesznato?Największazwaszychwspólnych
fotografii,októrychwspomniałeś,byłaoprawionawsrebrnąramkęistałanastolikuobok
brązowejsofywsalonie.Zdjęciezostałozrobionenajakimśpolicyjnymbankieciealbo
ceremonii.Tyjesteśwmundurzeidumnieprezentujesznagrodę,którąwłaśnieodebrałeś,
aJessicamaczerwonąsukienkęirozpuszczonewłosyopadającenaleweramię.–Lucien
przerwałiczekał,ażmózgHunteraporównajegosłowazobrazamiwyrytymiwpamięci.
Apotemzadałostatecznycios.–Aletywiesz,naczymtaknaprawdępolegałaróżnica
międzytymapozostałymizdjęciami,którezostałyzniszczone.Tobyłajedynafotografia,
naktórejsłowo„świnia”zostałonapisanepionowo,aniepoziomo.
Rozdział77
Hunterpoczuł,żejegosercezamieniasięwbryłęlodu,krewzamarzawżyłach,aw
żołądkuziejeczarnadziura,którazaczynawsysaćjegoduszę.Chciałcośpowiedzieć,ale
słowauwięzłymuwgardle.
JegooczywciążwpatrywałysięwLuciena,alemyślibyłygdzieindziej.Wróciłpamięcią
dotamtejnocy,kiedyczęśćjegoumarławrazzJessicą.Niemusiałdługoszukać.Każdy
szczegół,jakiwtedyzobaczył,utkwiłgłębokowjegomózgu.Powrótdotamtych
wspomnieńbyłbolesny,aleniewymagałdużegowysiłku.Zdjęcie,októrymmówił
Lucien,stanęłomuprzedoczamiizobaczyłwyraźnierozbiteszkło,srebrnąramkęisłowo
„świnia”napisanewielkimikrwawymiliterami.Pionowo.Rzeczywiście,tymsięróżniło
odpozostałychzdjęć.
Starającsięzewszystkichsiłmyślećlogicznie,Hunterzdołałjakośzapanowaćnad
gniewem,któryrozsadzałjegociało.
JeżeliLucieniowiudałosiędotrzećdopolicyjnychraportówzmiejscazbrodni,istniało
prawdopodobieństwo,żezapoznałsięrównieżzopisemzabezpieczonychwdomuofiary
dowodów,który,jakpamiętałHunter,byłbardzoszczegółowy.
Luciendostrzegłwjegooczachpowątpiewanie.
–Nadalniejesteśprzekonany,co?Czyżtoniejestintrygujące,jakiemechanizmyobronne
stosujeludzkapsychika?Próbującuniknąćcierpienia,którepojawiasięnahoryzoncie,
naszmózg,czasemnawetpodświadomie,starasięzawszelkącenęznaleźćjakąś
alternatywnąodpowiedź.Jesteśmygotowipomijaćfaktyitrzymamysiękurczowo
wygodnejwersji,chociażwiemy,żeniejestprawdziwa.Niemogęcięzatowinić,
Robercie.Gdybymbyłnatwoimmiejscu,teżniechciałbymwtouwierzyć.Alenie
ucieknieszprzedprawdą.
Taylormiaławrażenie,żepowietrzewpodziemnymkorytarzustałosięrozrzedzone.
–Znówblefujesz–odezwałasię,zezłościąpodnoszącniecogłos.–Robertpowiedział,że
technicyznaleźliśladyświadcząceotym,żebyłodwóchsprawców.Czyżbyśchciał
powiedzieć,żetymrazemmiałeś
wspólnika?Apozatymterazmamywbaziedanychtwojeodciskipalców,asystem
komputerowyFBIrutynowoporównałjezaktamiwszystkichnierozwiązanychspraw.
Gdybyzgadzałysięztymi,któreznalezionowdomuJessikialbogdziekolwiekindziej,
wiedzielibyśmyotymjużodczterechdni.
Lucienczekałcierpliwie,ażTaylorskończymówić.
–Jakjużpróbowałemcitouświadomić,czasembywaszbardzonaiwna.Sądzisz,żetak
trudnojestspreparowaćmiejscezbrodni,żebydowodywskazywałynanapadrabunkowy?
Czynaprawdęmyślisz,żepozostawieniecudzychodciskówpalcówwdomuJessiki
stanowiłoproblemdlakogośtakiegojakja?Mogęwampodaćnazwiskadwóch
mężczyzn,doktórychnależały.Wprawdzieniezdołacietegozweryfikować,alemogę
wamrównieżwskazaćmiejsce,wktórymznajdziecieichszczątki.Chciałem,żebyto
wyglądałonarobotęczłonkówgangu.Chciałem,żebypolicjaszukaładwóch
podejrzanychzamiastjednego.Jakmyślisz,agentkoTaylor,dlaczegoFBIniemiało
pojęciaomoimistnieniu?Jakmyślisz,dlaczegowaszaSekcjaBadańBehawioralnych
nigdyniewpadłanatropżadnegozlicznychmorderstw,którepopełniłem?Dlaczegonie
ścigaliściemordercy,któryzabijałludzioddwudziestupięciulat?
PoczucieklęskiigniewzaczynałyżłobićbruzdywtwarzyTaylor.
–Tosięnazywamistyfikacja.Należysprawić,abypolicjauwierzyławspecjalnie
przygotowanąwersję,podczasgdyprawdajestzupełnieinna.Tosztuka,wktórejjestem
bardzodobry–oznajmiłLucieniznówskierowałswojąuwagęnaHuntera.–Możeteraz
rozproszętwojewątpliwościraznazawsze.Wspomniałeś,żecałabiżuteriaJessikizostała
zrabowana,aleczypowiedziałeśdetektywom,cozginęło?
Hunterpoczuł,jakpocałymjegocieleniczymswędzącawysypkarozchodzisiędreszcz
niepokoju.
–Oczywiście,żenie–ciągnąłFolter.–Wątpię,żebyśznałwszystkiejejbroszkii
kolczyki.Alemogęcidokładniepowiedzieć,cozginęło.Trzymaławszystkowtejuroczej
szkatułcewkwiatki,którastałanakomodziewjejpokoju.Obokkolejnegowaszego
zdjęcia.Jedynego,któreniezostałozniszczone.Tegozrobionegonaplaży.
Zabrałemcałąszkatułkę.Aprzysobieopróczpierścionkazaręczynowego,októrymjuż
mówiłeś,miałajeszczediamentowekolczykiitendelikatnynaszyjnikzezłotym
wisiorkiemwkształciekolibra.Kolibrazrubinowymoczkiem.
TymrazemHunterniezdołałzapanowaćnadwybuchemgniewu.Rzuciłsięnapancerną
szybęikilkarazyzcałejsiłyuderzyłwniąpięściami.Zjegooczu,wktórychmalowało
siębezgranicznecierpienie,popłynęłyłzy.Nawetniezdającsobieztegosprawy,wydusił
zsiebieprzezzaciśniętezębytylkojednosłowo:
–Dlaczego?
Rozdział78
Atakfurii,któraogarnęłaHuntera,byłtaknagłyigwałtowny,żeTaylorażpodskoczyła
wystraszona.ZatoLuciennawetniedrgnął.Spodziewałsiętakiejreakcji.
KiedyHunterprzestałwreszcieuderzaćwszybę,nazaczerwienionejskórzejego
opuchniętychpięścizaczynałyjużwykwitaćsiniaki.Całydygotałzwściekłości,żalui
wzburzenia.Lucienrozkoszowałsiętymwidokiem,aledosłyszałrównieżjegopytanie.
–Chceszwiedzieć,dlaczego?–spytał.
Hunterpiorunowałgowzrokiem.Niepotrafiłopanowaćdrżenia.Wtymmomenciejego
stanbyłbardzodalekiodzdrowegorozsądkuiopanowania,którecechowałygonaco
dzień.
Lucienzebrałsięwsobie,jakgdybyto,cozamierzałpowiedzieć,wymagałozastrzyku
dodatkowejenergii.
–Prawdziwypowódjesttaki,żenieumiałemtegopowstrzymać–wyjaśnił.–Brakowało
miciebie,Robercie.Tęskniłemzajedynymprawdziwymprzyjacielem,jakiegospotkałem
wcałymswoimżyciu,więcosiemmiesięcyprzedśmierciąJessikipostanowiłemcię
odwiedzićwLosAngeles.Nieuprzedziłemcięotym,bochciałemcizrobić
niespodziankę.Chciałemsięprzekonać,czymnierozpoznasz,kiedyniezapowiedziany
zapukamdotwoichdrzwi.Dowiedziałemsię,gdziemieszkasz,coniebyłozbyttrudne,
więcpewnegowieczorukręciłemsięwpobliżutwojegoblokuiczekałem,ażwróciszdo
domu.Pomyślałem,żekiedyjużsięotrząśnieszzzaskoczenia,awkażdymrazieliczyłem,
żezaskoczycięmójwidok,wyskoczymygdzieśrazemnapiwoipowspominamydawne
czasy…nadrobimyzaległości.–Lucienwzruszyłramionami.–Możegdzieśwgłębi
poczułemmasochistycznepragnienie,żebysięprzekonać,czycośzauważysz.Znaczy,
mamnamyślijakieśoznakipsychopatii.Możechciałemsprawdzić,czypotrafisz
przejrzećmojąmaskę.Amożechodziłoocośzupełnieinnego.Możeczułemsiętak
pewnie,żechciałemwystawićsięnapróbę,żebysobieudowodnić,jakijestemdoskonały.
Atrudnoolepsząpróbę,niżkilkadniwtowarzystwienajzdolniejszegopsychologa
kryminalnego,jakiego
znam.Kogoś,ktobyłrównieżpolicjantemistarałsięoposadęwwydzialezabójstw.
Gdybyśtyniczegoniezauważył,tokomubysiętoudało?
Hunterczułtaksilneskurczeżołądka,żemusiałbardzosiękoncentrować,żebyniedostać
mdłości.
–Aletamtegowieczoruniewróciłeśdodomusam–ciągnąłFolter.–Przyglądałemsię,
jakparkujesz,okrążaszsamochódijakprawdziwydżentelmenotwieraszkomuśdrzwipo
stroniepasażera.Apotemjązobaczyłem.Muszęprzyznać,Robercie,żebyła
oszałamiającopiękna.Niepotrafiępowiedzieć,cotodokładniebyło,alejużwtedy
wiedziałemzdoświadczenia,żepomimowszystkichpragnień,pomimowszystkich
morderczychfantazji,pomimoniepowstrzymanejżądzyzabijaniamusipojawićsię
jeszczejakiśimpuls,którysprawi,żeprzekroczęgranicę.
HunterowiiTaylornatychmiastprzypomniałsięfragmentzapiskówFoltera,którydzień
wcześniejczytaliwgabinecieKennedy’ego.
–WprzypadkuJessikibyłotojejspojrzenie,któreposłałaci,kiedypodałeśjejrękęi
pomogłeśwysiąśćzsamochodu.To,jakciępotempocałowała.Byłomiędzywamityle
miłości,żeażpoczułemjąnaskórze,stojąckilkadziesiątmetrówdalej.
DłonieHunteraznówzacisnęłysięwpięści.
–Próbowałem,Robercie,próbowałemsiętemuoprzeć.Todlategowtedydowasnie
podszedłem.Niechciałemtegozrobić.NiechciałemciodbieraćJessiki.Następnego
rankawyjechałemzLosAngelesizewszystkichsiłstarałemsięzapomniećotym
wszystkim.Jeślikiedykolwiekpróbowałemzapanowaćnadżądzą,towłaśniewtedy.Ale
chociażtodlawasniepojęte,kiedytakiimpulsrazodezwiesięwgłowie,jesteśstracony.
Taobsesjadoprowadzaciędoobłędu.Możesztoodwlekać,alenigdytegonie
powstrzymasz.Tobędziepowracać,dzieńpodniuikażdejnocy,będzietłucsięwtwojej
głowie,ażstaniesięniedowytrzymania.Dopókitefantazjeniezawładnątwoimżyciem.
Itakimomentnadszedłosiemmiesięcypóźniej.
Hunterzrobiłkrokwtył,oddalającsięodpancernejszyby.
–Więczaplanowałemwszystkotak,żebywyglądałonanapadrabunkowy–mówiłdalej
Lucien.–Zamordowałemdwóchmężczyzn,
żebywykorzystaćodciskiichpalców.Wiedziałem,żeichciałanigdyniezostaną
odnalezione,więcbezwzględunawysiłkipolicjipozostawionyprzezemnietropbędzie
prowadziłdonikąd.WróciłemdoLosAngeles,zobaczyłemwasznowurazem,apotem
pojechałemzaniądojejdomu.Nietorturowałemjejaniniezgwałciłem.Zrobiłemto
najszybciej,jakumiałem.
–Żadnychtortur?–przerwałamuTaylor.–Robertmówił,żemiałaranynacałymciele.
–Zadałemjepośmierci.Jeżelipatologbyłwystarczającokompetentny,zorientowałsię,
żeofiaręzabiłjużpierwszycios,któryotrzymaławszyję.Resztatoobrażeniapośmiertne.
Tobyłaczęśćmistyfikacji.
OdkrycietointrygowałoHuntera,odkądprzeczytałraportzsekcjizwłok.Próbowałsobie
tłumaczyć,żesprawcywpadliwfurię,dowiedziawszysię,żeJessicabyłanarzeczoną
policjanta.
–Zdewastowałemdom,wybebeszyłemszufladyizabrałemwartościoweprzedmioty,żeby
upozorowaćnapadrabunkowy.Inatymkoniec.Taktosięodbyło.
Hunternieodrywałwzrokuodtwarzywięźnia.Wciążzaciskającpięści,cofnąłsięjeszcze
okrok.
–Miałeśrację,Lucienie–powiedziałgłosemtakspokojnym,żeTaylorpoczułastrach.–
Pieprzyćto,żejestempolicjantem.Pieprzyćprawo,któregoprzysięgałemstrzec.Jesteś
trupem.
Potemodwróciłsięiruszyłwstronędrzwi.
Rozdział79
PółtorejminutypóźniejHunteriTaylorweszlidogabinetuAdrianaKennedy’ego.Doktor
Lambertjużtambył.
–Widzę,żetwojapozycjawcałejtejsytuacjiuległaradykalnejzmianie–Kennedy
zwróciłsiędoHuntera,którystanąłprzyoknieipatrzyłnazewnątrz.–Niktniemógł
przewidziećtakiegoobrotusprawyijestminiezmiernieprzykro.Niezamierzamcię
okłamywać,mówiąc,żewiem,coczujesz,boniemampojęcia.Alemogęsobie
wyobrazić.
WgłosieKennedy’egosłychaćbyłozmęczenie.Podszedłdobiurka,zktóregopodniósł
zadrukowanąkartkę,anastępniewyjąłokularyzkieszenimarynarki.
–Alejednosięniezmieniło–powiedziałizacząłczytać.–MadeleineReed,lat
dwadzieściatrzy,urodzonawBlueSpringsCitywstanieMissouri,aleobecnie
zamieszkaławPittsburghuwPensylwanii.Ostatnirazwidziałająwspółlokatorka,niejaka
SelenaNunez,kiedydziewiątegokwietniaMadeleinewybierałasięnakolacjęzjakimś
mężczyzną,któregokilkadniwcześniejpoznaławbarze.Tejnocyniewróciładodomu,
coNunezwydałosiędziwne,ponieważMaddy,jakwszyscyjąnazywali,niemiaław
zwyczajurobićtakichrzeczynapierwszejrandce.Dwadnipóźniejwciążniedawała
znakużyciaiwtedySelenaNunezposzłanaposterunekpolicji,żebyzgłosićzaginięcie.
Pomimostarańśledczynieznaleźlikompletnienic.Niktniewiedział,jakwyglądałów
tajemniczymężczyzna,któryzaprosiłjąnakolację.Zapamiętałjąbarmanzlokalu,w
którymbyłapoprzedniegowieczoru.Widział,żerozmawiałazmężczyzną,którywyglądał
nastarszegoodniej,alenieprzyjrzałmusięnatyledokładnie,bypodaćjegorysopis.–
Kennedypoprawiłokulary.–MadeleinepracowaławCancerCare,opiekowałasię
dziećmichoryminaraka.Todobradziewczyna,spójrznanią,Robercie–powiedziałi
podałwydrukHunterowi,któryjednakwciążtrwałwbezruchuidopieropokilku
sekundachoderwałwzrokodokna,byprzyjrzećsiękartce,którądyrektortrzymałwręku.
Najednejzkartekzobaczyłfotografiębardzoatrakcyjnejkobiety.Miałajasnąigładką
skórę,zielonelekkoskośneoczyiciemnewłosy,któremiękkimifalamiopadałynajej
ramiona.Patrzącwobiektyw,uśmiechałasięszczerzeiniewinnie.Wyglądałana
zadowolonązżycia.
–LucienFoltermożewiedzieć,gdzieonajest,itenfaktrównieżnieuległzmianie–
odezwałsięznówKennedy.–Niemożesztegotakzostawić.Niemożeszterazodwrócić
siędoniejplecami.Zdajęsobiesprawę,żeniejesteśmoimpodwładnyminiemogęci
niczegorozkazać,aletrochęcięznam,Robercie.Wiem,cosiędlaciebieliczyijakim
wartościompoświęciłeśswojeżycie.Alebezwzględunato,jakwielkiczujeszgniewijak
bardzocierpisz,jeśliterazpozwolisz,żebytwoimpostępowaniemkierowałyemocje,nie
będzieszpotemumiałztymżyć.Niebędzieszumiałspojrzećsobiewoczy,stojącprzed
lustrem,idoskonaleotymwiesz.
–OddwudziestulatszukammordercówJessiki–odparłHuntercichymipełnymbólu
głosem.–Codziennierobiłemsobiewyrzuty,żeniebyłomniewtedyprzyniej.
Codziennieprzysięgałemsobieijej,żeichznajdę,akiedytonastąpi,każęimzapłacićza
wszystkobezwzględunakonsekwencje,jakieprzyjdziemiponieść.
–Rozumiemto–powiedziałKennedy.
–Czyżby?Naprawdętorozumiesz?
–Tak.
–Onabyławciąży.
KennedyzaniemówiłzwrażeniaispojrzałnaHunterazoszołomionąminą.
–Jessicabyławciąży–powtórzyłHunter.–Tegosamegodniaranozrobiłatest,jaki
możnakupićwkażdejaptece,aleobydwojesiętegospodziewaliśmy.Toztegopowodu
zarezerwowałastolikwrestauracjinawieczór.Mieliśmyzamiartouczcić.Obydwoje
byliśmy…tacyszczęśliwi.
Taylorpoczułalodowatydreszcz,któryrozszedłsiępojejciele.Chciałacośpowiedzieć,
aleniepotrafiłaznaleźćsłówaniwydobyćzsiebiegłosu.
–Luciennietylkoodebrałmikobietę,którązamierzałempoślubić.Onpozbawiłmnie
całejrodziny,którąchciałemzałożyć.
Kennedyopuściłwzrokitrwałprzezchwilęwuroczystymmilczeniu.Niepotrafiłinaczej
okazaćszacunkuaniwyrazićwspółczuciadlastratyHuntera.
–Przykromi,Robercie–odezwałsięwkońcu.–Niewiedziałemotym.
–Niktniewiedział,nawetjejrodzice.Chcieliśmypoczekać,ażJesspójdziedolekarzai
będziemymielioficjalnepotwierdzenie.Poprosiłemlekarzasądowego,żebypominąłtow
raporciezsekcjizwłok.Niechciałem,żebyjejrodzicesiędowiedzieli,boto
niepotrzebniepogłębiłobyichcierpienie.
–Mogęsobietylkowyobrazić,jakbardzobyłeśtymzdruzgotany–rzekłKennedypo
chwilimilczenia.–Ijestmibardzoprzykro.
–Amimotonadalchceszmnieposadzićobokczłowieka,któregoszukamoddwudziestu
latiktóremuprzysiągłemzemstę,itobezzabezpieczeniawpostacipancernejszyby?
–Onjużzostałschwytany,Robercie.LucienFoltersiedziwpilniestrzeżonejcelipięć
kondygnacjipodziemią.Zapłacizawszystko,cozrobił,równieżzato,cowyrządził
Jessiceitobie.Aletadziewczyna–Kennedywskazałnawydruk–umrze,jeżeliteraznie
wsiądzieszznimdosamolotu.Awiem,żeniechceszdotegodopuścić.
–Możecietamwysłaćkogośinnego.
–Niemożemy–odezwałasięTaylor.–Pamiętasz,copowiedziałLucientamnadole.
Tylkoty,jaion.Nikogomniejaniwięcej.Jeżeliniedotrzymamytychwarunków,
MadeleineReed,oileniejestjużmartwa,umrzewsamotności,prawdopodobniedo
ostatniejchwilinietracącnadziei,żektośjąznajdzie.Jesteśmyjejtowinni.
–Courtneymarację–poparłjąKennedy.–JeżeliMadeleineReedjeszczenieumarła,
tracimycennyczas.Musimynatychmiastdziałać.Proszę,niepozwól,abytwójżaligniew
pozbawiłytędziewczynęszansynaratunek.Jejjedynejszansy.
Hunterjeszczerazspojrzałnaprzyczepionedokartkizdjęcie.
–Onanieumarła–rzekłbezcieniawątpliwościwgłosie.
–Co?–zapytałKennedy.
–Powiedziałeś:„JeżeliMadeleineReedjeszczenieumarła”.MadeleineReednieumarła.
Onawciążżyje.
Rozdział80
NiezachwianapewnośćwgłosieHunterabyłapokrzepiająca,leczwrównymstopniu
budziłazakłopotanie.
Taylorniewyraziłaswojegopowątpiewaniasłowami,alelekkopokręciłagłową,mrużąc
oczy.
–Onażyje–powtórzyłHunter,zprzekonaniemkiwającgłową.
–Skądtakapewność?–odezwałsiędoktorLambert.–Proszęmnieźleniezrozumieć.
ZgadzamsięzdyrektoremKennedymiuważam,żepowinniścieniezwłoczniedziałać,ale
musicietakżeliczyćsięztym,żejestjużzapóźnonaocalenieżyciatejbiednej
dziewczyny.Niewykluczoneteż,żeFolterkażewamszukaćwiatruwpolu.Jestoszustem
znaturyizdobywałdoświadczenieprzezlata.JakzauważyłaagentkaTaylorpodczas
ostatniegoprzesłuchania,todlaniegojedynaszansa,bywydostaćsięnazewnątrz,gdziez
dużowiększympowodzeniemmożespróbowaćucieczki,niżsiedzącwpodziemnejceli.
–Całkiemmożliwe–odparłHunter.–Aleonanadalżyje.
–ZatempowtórzępytaniedoktoraLamberta–wtrąciłKennedy.–Skądtakapewność?
–BoMadeleineReedjestjegokartąprzetargową.Wstrzymywałsięztymzagraniemod
pierwszegodnia.Jakdawnogotuprzywieźliście?
–Tydzieńtemu–odparłKennedy.–Przecieżwiesz.
–Alewspomniałoniejdopieroteraz.Lucien,jakzauważyłdoktorLambert,ma
długoletniedoświadczenie.Prowadzitęgręodbardzodawna.Nawetjeżelizostał
aresztowanyprzezprzypadek,każdyjegoruchjestprzemyślanywnajdrobniejszych
szczegółach.Ajakodoświadczonygraczznapodstawowązasadędotyczącąkart
atutowych.
–Nigdynienależywyciągaćichzawcześnie–odezwałasięTaylor.–Zostawiaćjena
ostatniąchwilę.
Hunterpokiwałgłową.
–Albodopókiniebędzietokonieczne.Wspominaliścieotym,jakimponującewyczucie
czasumaLucien,prawda?Onwiedokładnie,ilejedzeniaipiciazostawiłMadeleine,a
sampowiedział,żenauczyłasię
porcjowaćracjeżywnościowe.Obliczyłgranicęjejwytrzymałości.Wiedziałotymod
pierwszegodniaijestempewien,żebardzoprecyzyjnieokreśliłpunkt,zzaktóregoniema
odwrotu.Amimotodopieroterazpostanowiłwyłożyćtękartęnastół.Powódjestprosty.
Chcenamzafundowaćwyścigzczasem,ponieważwie,żepoczujemyogromnąpresję.O
wielewiększąniżpodczasszukaniaszczątkówofiar.
–Irównieżdlategozwlekałażdotejchwilizujawnieniemfaktu,żezamordowałpańską
narzeczoną–dodałdoktorLambert.–Ponieważjestświadomy,żewtensposóbnietylko
wywrzenapanapresję,alerównieżzachwiejepańskąpsychiką,wytrącizrównowagi.W
staniesilnegowzburzeniaemocjonalnegojestpanbardziejwrażliwyipodatnynabłędy.
–Alerównieżbardziejnieprzewidywalny–wtrąciłaTaylor.–GdybyLucienniestałza
pancernąszybą,prawdopodobniewtejchwilibyłbyjużmartwy.
ObróciłagłowęwstronęHuntera,którypotwierdziłjejsłowapełnymgłębokiego
przekonaniaspojrzeniem.
–Amożewłaśnienatymmuzależy–powiedziałLambert.–Możeonniechcepróbować
ucieczki,tylkopopełnićsamobójstworękamipolicjanta?
–Czemumiałbytegochcieć?–zainteresowałasięTaylor.
–Bocokolwieksięstanie,Lucienchceprzejśćdohistorii–wyjaśniłHunter.–Zależymu
narozgłosie,naprestiżu,jakiniesiezesobąsławaseryjnegomordercy.Chce,żebyjego
dziedzictwotrafiłodopodręcznikówkryminologii.Tojedenzpowodów,dlaktórych
prowadziłswojezapiski,jeżelifaktycznietorobił.
–Rozumiem–odparłaTaylor.–Aletoitakprawdopodobnienastąpi.Niemusiginąćz
twojejreki,żebytoosiągnąć.
–Toprawda,aleLucienzdajesobierównieżsprawę,żewtensposóbzyskaniepomiernie
większąsławę,niżgdybyspędziłresztężyciazakratamialbodostałwyrokśmierci.
Jestempewien,żenietaksobiewyobrażanależytezwieńczenieswojegożyciowego
dzieła.AlegdybyzostałzastrzelonyprzezagentaFBI,kiedypomagałwratowaniuswojej
ostatniejofiary…
–Stałbysięlegendą–dokończyłdoktorLambert.
–Zatemjeślisądzisz,żeMadeleineReedwciążżyje,iletwoimzdaniemmamyjeszcze
czasu,Robercie?–zapytałKennedy.–Zakładając,żeFolterniepomyliłsięwswoich
obliczeniach.
NatwarzyHunterapojawiłsięwyrazniepewności.
–Przypuszczam,żewnajlepszymwypadkumamyokołodwudziestugodzinna
odnalezienieMadeleineodmomentu,wktórymnamoniejpowiedział.Poupływietego
czasunieliczyłbymjużnawiele.
Kennedyspojrzałnazegarek.
–Więcmusimydziałaćszybko.Niemożemyzmarnowaćanichwili.
–Czysamolotjestjużgotowy?–zapytałHunter.
ZdjęcieMadeleinewciążspoczywałonabiurkuimogłobysięwydawać,żedziewczyna
patrzyprostonaniego.
–Będzie,kiedydotrzecienapasstartowy–odparłdyrektor.–Alenajpierwmusiciesię
przygotować.
–Bądźcieostrożni–odezwałsiędoktorLambert,kiedywszyscyzaczęlizbieraćsiędo
wyjścia.–Myślę,żemapanrację,detektywieHunter.LucienFolterbędziepróbował
doprowadzićwasobydwojedokresuwytrzymałości,azdajesobiesprawę,żewobecnej
sytuacjiniewymagatowielkiegowysiłku.Myślę,żekiedysięstądwydostanie,zrobi
wszystko,żebytuniewrócić.Nawetgdybymiałogotokosztowaćżycie.
–Niemamnicprzeciwkotemu–rzekłHunter,zapinająckurtkę.–Podwarunkiem,żeto
japociągnęzaspust.
Rozdział81
Zanimagenciwyszlizbudynku,przedktórymczekałjużnanichczarnySUV,technicy
ukryliwkoszuliHunteraiwbluzceTaylorzaawansowanetechnologiczniemikrofony
bezprzewodowe.Miałyonekształtguzikówinieróżniłysięodpozostałych,akażdyz
nichbyłpołączonycienkimkablemzbardzomocnymchoćniepozornymnadajnikiem
satelitarnymprzypominającympaczkęgumydożucia.Mikrofonypełniłyrównieżfunkcję
lokalizatorówGPS,dziękiktórymAdrianKennedyijegoekipamogliprzezcałyczas
śledzićichpołożenie.KiedyjednakHunterdostałzpowrotemswojąkoszulę,nie
spodobałomusiętorozwiązanie.
–Noweguzikimająinnykolor–powiedział.
–Tylkotrochęróżniąsięodcieniemodpozostałych–odparłKennedy.
–Możewiększośćludzibytegoniezauważyła,alenieLucien.
–Myślisz,żezwróciuwagęnakolortwoichguzików?
–Uwierzmi,onwszystkodokładnieobserwuje.Jegoumysłjestchłonnyjakgąbka.
–Cóż,wtakkrótkimczasieniclepszegoniemożemywamzapewnić.Muszęmieć
wszystkopodkontrolą,więcniepozostajenamnicinnego,jakzdaćsięnato,comamy.
Tenbłądmożenasdrogokosztować–pomyślałHunter.
Wszystkobyłojużgotowe,kiedydziesięćminutpóźniejdwajżołnierzepiechotymorskiej
wyprowadziliLucienaFolterazbudynku.Wciążbyłubranywpomarańczowywięzienny
kombinezon,anakostkachinadgarstkachmiałkajdankipołączonezłańcuchami,które
znacznieograniczałyjegoruchy–niemógłunieśćrąkpowyżejklatkipiersiowejani
stawiaćdłuższychkroków,couniemożliwiałomubieganie.
–Czegośmibrakujewtymrównaniu–zwróciłsiędoTaylor,któraotworzyłaprzednim
drzwisamochodu.
–DetektywHunterdołączydonaswsamolocie–odparłaagentka,domyślającsię,oczym
mówiLucien.
Więzieńparsknąłśmiechem.
–Ależoczywiście.Potrzebujeczasu,żebysięodnaleźćiogarnąćswojeemocje,zanimto
wszystkoskończysiętotalnąklęską,mamrację?
Taylornicnieodpowiedziała.Gdybydałasięsprowokować,wtymmomencie
prawdopodobnieprzestrzeliłabymukolana.JednakspokojnietrzymaładrzwiSUV-a,
podczasgdystrażnicypomogliwięźniowizająćmiejscenatylnymsiedzeniuiprzypięligo
łańcuchemdometalowejklamrywpodłodze,ajedenznichwręczyłTaylorklucz.
–Podobająmisiętwojeokulary–zagadnąłLucien,kiedyTaylorusiadławfotelu
pasażera.–Wyglądaszwnich…całkiemjakagentkaFBI.Myślisz,żemógłbymdostać
takiesamenanasząwycieczkę?
Taylormilczała.
–Wtakimraziedomyślamsię,żenicztego.–Lucienprzezkrótkąchwilęprzyglądałsię
swoimskutymkajdankamidłoniom,akiedyznówsięodezwał,jegogłosbyłwyzutyz
emocji,jakbysłowawypowiadałrobot:–Jaktosięskończywedługciebie?
Kierowca,czarnoskórymarine,którysprawiałwrażenie,jakbymógłpodnieśćSUV-a
jednąręką,uruchomiłsilnik.Taylornieodrywaławzrokuoddrogiprzednimi.
–No,powiedz–nalegałFolter.–Touczciwepytanie.Bardzochciałbymsiędowiedzieć,
jakiesątwojeoczekiwania.Jakdotądświetniesobieradzisz.Zdobyłaśinformacje,które
pozwoliłynaodnalezienieszczątkówtrzechofiar.Azakładając,żewasiludziesąnatyle
bystrzy,żebywykorzystaćmojewskazówki,znajdziecierównieższczątkipięciu
kolejnych,któreukryłemwNewHaven.Udałocisięteżuzyskaćinformacje,któremogą
wasdoprowadzićdożyjącejofiary,ajeślizdołaciejąuratować,zostanieszbohaterką,
agentkoTaylor.Tocałkiemniezływynikjaknadwadniprzesłuchań,więcmyślę,żemoje
pytaniejestcałkiemuzasadnione.Jaktowszystkosięskończytwoimzdaniem?Myślisz,
żetyiRobertzostanieciebohaterami,czyprzeżyjecienajgorszywżyciukoszmar?
Taylorspostrzegłazaciekawionespojrzeniekierowcy,którenaułameksekundy
skierowałosięwjejstronę.MiałaochotęobrócićsięnafoteluipowiedziećLucienowi,że
znajdąMadeleineReedinareszciepołożąkresjejudręce.Iżepóźniejdostarczągoz
powrotemdosiedziby
SBB,abymógłwskazaćmiejsca,wktórychukryłciaławszystkichinnychofiar.Apóźniej
albozgnijewwięzieniu,albozostaniestraconyzaswojezbrodnie,aledlaniejniebędzie
tomiałonajmniejszegoznaczenia,ponieważniezamierzawięcejgooglądać.Ale
zachowałazimnąkrewinieodezwałasięanisłowem.Nawetnaniegoniespojrzała.
Lucienniedawałjednakzawygraną.
–Myślisz,żeRoberttozrobi?–zapytałtakimsamymbeznamiętnymtonem.–Myślisz,że
pomściśmierćJessiki?Myślisz,żezapomniowszystkim,czemubyłwiernyprzez
większośćżycia,ipozwoli,żebyzawładnąłnimgniew?
Taylornieodpowiadała.
–Myślisz,żemniezastrzeli,czyzrobitogołymirękami?Żebędziemnietłukł,aż
przestanęoddychać?
TaylorniepatrzyławstronęLuciena,alewyczuła,żenajegotwarzyznówpojawiłsięten
odrażającyuśmiech,któryprzyprawiałjąomdłości.
SamochódopuściłterenAkademiiFBIiskierowałsięnapółnocwstronęlotniskaTurner
Field.
–Ajaktybyśtozrobiła?Jakdokonałabyśzemsty,gdybymbrutalnieodebrałciosobę,
którątakbardzokochałaś,niepozostawiająccinicpróczzwątpieniairozpaczy?
Taylorczuła,żekrewzaczynakipiećwjejżyłach,alezacisnęłazęby,powstrzymując
słowa,którecisnęłysięjejnausta.
Lucienzmieniłtaktykę.
–Aty,mięśniaku?–zwróciłsiędokierowcy.–Gdybymwtargnąłdotwojegodomui
bestialskozamordowałciżonę,atyszukałbyśmnieprzezdwadzieścialat,jakbyśsię
zemścił,gdybyśwkońcumniedopadł?Wyglądasznatakiego,którymógłbyzmiażdżyć
migłowęwtychwielkichłapskach.Założęsię,żetwojażonalubitegrubepaluchy.
Potężnykomandosgniewniezmarszczyłczoło,ajegowzrokodszukałspojrzenieLuciena
wlusterkuwstecznym.
–Nawetniepróbujcierozmawiaćzwięźniem,szeregowy–odezwałasięTaylor.–Macie
ignorowaćwszystko,comówi,nawetjeżelitobędzieobraźliwe.Zrozumiano?
–Takjest–odpowiedziałmarinegłębokimbasem.
Folterroześmiałsięgłośno.
–Więcpowiemci,comyślę,agentkoTaylor.Myślę,żeontozrobi.ŻeRobertsięzłamiei
wkońcudokonazemsty.Imyślę,żenicgoprzedtymniepowstrzyma,chybażego
zastrzelisz.Pozostajepytanie,czytozrobisz.
Rozdział82
Hunteridwajżołnierzepiechotymorskiejczekaliprzymałympięciomiejscowym
odrzutowculearjet,kiedyczarnySUVwjechałnapasstartowy.
Naniebiezaczynałysięzbieraćgęstechmuryimożnabyłoodnieśćwrażenie,żezmienia
sięnastrójdnia,przechodzącodpogodnegobłękitudomrocznejiposępnejszarości.
Taylorwysiadłazsamochoduipodałajednemuzestrażnikówklucze.Żołnierzezabrali
więźniazSUV-aikiedyprowadziligowstronęodrzutowca,obróciłgłowęispojrzał
Hunterowiwoczy.Niedostrzegłwnichnicpozabólemigniewemimusiałstoczyć
wewnętrznąwalkę,żebypowstrzymaćuśmiech.DopierokiedyLucienzostałprzykutydo
metalowychklamerwpodłodzesamolotu,HunteriTaylorweszlinapokład.
Luciensiedziałwtylnejczęścikabiny,ajegofotelznajdowałsięwklatcewyposażonejw
pancernyzamekelektroniczny,którymożnabyłootworzyćwyłączniezapomocą
przyciskuumieszczonegowkabiniepilota.
TaylorpołożyłażakietnafoteluprzedLucienem,alewciążstała.Hunterzająłmiejsce
naprzeciwkoniejpodrugiejstronieprzejścia.Pilotcierpliwieczekałzasterami.
–AwięcnaktórelotniskowIllinoissiękierujemy?–zapytałaTaylor.
–NielecimydoIllinois–odparłFolter.
–Jakto?Przecieżpowiedziałeś,żewłaśnietamsięwybieramy.
–Nicpodobnego.Powiedziałem,żepotrzebujemytylepaliwa,żebywystarczyłona
pokonaniedystansujakstąddoIllinois.Atooznacza,żerówniedobrzemożemydolecieć
doNewHampshire.Botamsięwybieramy.
Wszystkiefotelewkabiniemogłysięobracaćwokółwłasnejosi,tylkoten,który
zajmowałLucien,byłnieruchomoprzytwierdzonydopodłogi.MimotoHuntersiedział
zwróconyplecamidoniego.Niebyłzaskoczony,żejegodawnyprzyjacielwciążucieka
siędopodstępnych
sztuczek.
–NewHampshire?–upewniłasięTaylor.
–Zgadzasię.Żyjwolnymlubzgiń.
–Nodobrze.Naktórelotniskomamysiękierować?
–Wystarczy,żepowieszpilotowi,żebyobrałkurswtamtymkierunku.Resztęszczegółów
podamwam,kiedyprzekroczymygranicęstanu.
Taylorprzekazałainstrukcjepilotowiiwróciłanaswójfotel.PodobniejakHunterwolała
siedziećtyłemdowięźnia.Samolotpokołowałnakoniecpasaiminutępóźniejpilot
oświadczył,żesągotowidostartu.Zawyłysilnikiodrzutoweipodwudziestusekundach
learjetwzbiłsięwpowietrze.Kiedyskręcałwprawo,kilkapromienisłonecznych,którym
udałosięprzebićprzezciemnechmury,zalśniłonabiałymkadłubie.
Hunterutkwiłwzrokwoknieiobserwowałumykającąwdoleziemię.Powietrzew
kabiniewydawałomusięgęstszeniżkiedykolwiek,jakgdybyzatruwałajeobecność
LucienaFoltera.
Taylorsiedziałanieruchomowpatrzonaprzedsiebieipróbowałauporządkowaćnawał
myśli,którekłębiłysięwjejgłowie.Cokilkaminutpopijałałykwodymineralnejz
butelki,którąmiałaprzysobie.Niedlatego,żechciałojejsiępić.Tobyłojaktik
nerwowy,gdyżjejciałozmuszałojąniemalpodświadomie,żebywjakikolwieksposób
próbowałaodzyskaćspokój.
Hunterteżbiłsięzmyślami,aletymrazemmusiałzapanowaćnadfrustracją,która
narastaławnimprzezdwadzieścialat,aterazusilniepróbowaładojśćdogłosu.
Lecieliwmilczeniuprzezpółgodziny,apotemznówusłyszeligłosLuciena.
–Czywierzysz,żektośmożeurodzićsięzły,agentkoTaylor?
TaylorznówpociągnęłałykwodyispojrzaławstronęHuntera,któryjednaksprawiał
wrażenie,jakbynawetniedosłyszałpytania.Całąswojąuwagęskupiałnaświecieza
oknemizdawałsiębyćmyślaminieobecny.
–Jakzapewnewiesz,wielukryminologów,psychologówipsychiatrówtwierdzi,że
człowiekmożeurodzićsięzły.Zasprawą
jakiegośgenuzła.
Taylornieodpowiadała.
–Skoronaukowcyzakładająistnienietakiegogenu,tomuszątakżesądzić,żeskłonność
dozbrodniczychczynówjestefektemzaburzeńgenetycznych.Myślisz,żetoprawda?
Myślisz,żemożnaurodzićsięmordercą,takjakdziedziczysięhemofilięczydaltonizm?
Taylorwmilczeniuwypiłakolejnyłykwody.
–Niekażsięprosić,oświećmnie.Czytwoimzdaniemtakibezdusznymordercajakja
możebyćdotkniętywrodzonąwadągenetyczną?
WgłowieTaylorzakiełkowałamyśl,któraszybkowybiłasięnapierwszyplan:Dlaczego
zamiastklatkiniewyposażonotegosamolotuwdźwiękoszczelnąkabinęzpleksi?
–Dwadzieściasiedem–powiedziałLucieniodchyliłgłowęnaoparciefotela.
TaylorznówodruchowozerknęławstronęHuntera,którynadalwyglądałprzezokno.
Byłajednakpewna,żeteżtousłyszał.CzyLucienpoprostuzmieniałtematrozmowy,czy
dawałimjakieśwskazówki?Obróciłafotelwstronęwięźnia.
–Dwadzieściasiedem?
–Zgadzasię.–Folterprzytaknąłskinieniemgłowy.
–Dwadzieściasiedemczego?
–Stanów–odparł,awidzącwyrazzmieszanianatwarzyagentkiwyjaśnił:–Zgłosiłem
siędobankównasieniawdwudziestusiedmiuróżnychstanach.Dokażdegopodinnym
nazwiskiemizżyciorysem,któryzrobiłbywrażenienasamejkrólowejAnglii.Wszystko
tostanowiczęśćdługofalowegoeksperymentu,któryjestjużwtoku.
Taylorpoczuławustachkwaśnysmak,awjejgardlezaczęłarosnąćdławiącagula.
–Jesteśnietylkochory–powiedziałazminąpełnąobrzydzenia.–Tyjesteśkompletnie
obłąkany.
Wkabinierozległysiędobiegającezgłośnikówinterkomusłowapilota:
–ZbliżamysiędogranicymiędzyMassachusettsaNewHampshire.Jakieśnowe
instrukcje?
NatwarzyLucienapojawiłosięożywienie.
–Witaj,przygodo!
Rozdział83
UKRYTEMIEJSCE
DWADNIWCZEŚNIEJ
MadeleineReedkilkarazypowoliiospaleporuszyłapowiekami,zanimwkońcuudało
sięjejotworzyćoczy.Zpoczątkuwidziałatylkorozmazanyobrazimusiałyupłynąć
prawiedwieminuty,nimjejwycieńczonyumysłzacząłrozróżniaćkształty.
Wciążleżałaskulonawkącieceli,owiniętacuchnącymibrudnymkocemjakkokonem.
Alebezwzględunato,jakciasnootulałasiętąobrzydliwąszmatąijakmocnowciskała
sięwkąt,niebyławstanieochronićsięprzedchłodem.Niepotrafiłajużnawet
rozpoznać,czytrawiącajągorączkaustąpiła,czyjeszczeprzybrałanasile.Każdą
komórkęjejciaławypełniałtaknieznośnyból,żeczułasię,jakbyzachwilęmiałaskonać.
Jedynymodgłosem,jakisłyszała,byłonatrętnebrzęczeniemuch,którekrążyłynad
przepełnionymwiadremzekskrementamistojącymwkąciepoprzeciwnejstronieceli.
Madeleinezakasłałakilkarazyipoczułasię,jakbyjejgardłowrazztwarząicałągłową
stanęływpłomieniach.Falamdlącegobólusprawiła,żejejpowiekizatrzepotałyjak
skrzydłamotylaidziewczynaoparłagłowęościanęwnadziei,żeniestraciznów
przytomności.
Kiedydoszładosiebie,spojrzałanaswojedłonie,którestałysiętakkościste,żeledwieje
poznawała.Wszystkiepaznokciemiałapołamaneibrudneodzakrzepłejkrwi,aknykcie
takzaczerwienioneiopuchnięte,jakbynależałydostarejkobietycierpiącejna
reumatyzm.Nigdyniebyłatakwychudzona.Nigdyniebyłatakasłaba,takagłodnai
spragniona.
Zauważyła,żewniektórychmiejscachkocjestwciążwilgotny.Prawdopodobnie
nasiąknąłodjejciała,kiedypociłasięwgorączce.Byłanatylezdesperowana,żew
szaleńczymodruchuzaczęłałapczywiegossać,żebychoćodrobinęzwilżyćspękane
wargiiwyschnięteusta.Jednaknieprzyniosłojejtoulgi,jedyniepoczułatakohydny
smak,żenatychmiastogarnęłyjąmdłości.
Kiedyprzestałasiędławić,znówpowiodłaspojrzeniempoceli,aleodwodnieniei
niedożywieniezaczęłyjużwpływaćnadziałaniejejmózgu.Niemiałasiłyskupićwzroku
naniczym,coznajdowałosiędalejniżmetrodniej.
Napodłodzeleżałyrozrzuconebutelkipowodzie.Wiedziała,żeniemawnichjużani
kropli,jednaksięgnęłapojednąznich,byspróbowaćjeszczeraz.Przyłożyłajądousti
odchyliłagłowędotyłu,ściskająciwykręcającplastikwdłoniach.Napróżno.
Zrezygnowanaiwyczerpanawysiłkiemodrzuciłabutelkęnapodłogę.
Jejpowiekiznówzatrzepotały.Czułasiępotworniezmęczonaiprzytłaczałjąsmutek,ale
niechciałaznówzapadaćwsen.Zdawałasobiesprawę,żeznajdujesięwstanieskrajnego
wyczerpania,żejejorganizmniemawystarczającoenergii,żebymogłaczuwaćaniżeby
narządywewnętrznemogłyprawidłowofunkcjonować.Jejciałobyłojakwielkafabryka,
którawyłączakolejnemaszyny,bobrakujejejzasobów,żebyutrzymaćjenachodzie.
Przypomniałasobiefilmdokumentalny,którykiedyśoglądaławtelewizji.Wiedziała,jak
odwodnionyiniedożywionyorganizmpowolizjadasamsiebie.Najpierwzużywazasoby
tłuszczu,apotembiałkozawartewmięśniach,dopókiniewyczerpiecałejenergii.Kiedy
skończąsięskładnikiodżywcze,organizmzaczynawyłączaćswojefunkcje.Przestają
prawidłowodziałaćnajważniejszeorgany,jakwątrobaczynerki,aodwodnieniemożebyć
zgubnedlamózgu,którywbliskoosiemdziesięciuprocentachskładasięzwody.Reakcje
mogąbyćzróżnicowanewzależnościodosoby,odbardzozłożonychhalucynacjido
całkowitejmartwoty.Efektyspustoszenia,dojakiegodochodzinatymetapiewkorze
mózgowej,mogąbyćnieodwracalne.
Pozbawionypożywieniaorganizmtracienergięipopadawstanwycieńczenia,alenacałej
zieminiemabardziejzłożonegoiinteligentnegotworunaturyniżciałoimózgczłowieka.
Nawetwtakskrajnietrudnychwarunkachmechanizmyobronnefunkcjonująbezzarzutu.
Starającsięzachowaćresztkienergiiioszczędzićsobiekonaniawmęczarniach,ciało
zmuszasiędozapadnięciawsen,akiedytonastąpi,powoliibezboleśnieustająjego
funkcje.Człowieknigdysięniebudzi.
Madeleinewiedziała,żeumiera.Wiedziała,żejeśliterazznówzapadniewsen,jużnigdy
nieotworzyoczu.Alezdrugiejstronyniemiałapojęcia,coinnegomogłabyzrobić.Czuła
siętakzmęczona,żenawetruchpalcemwydawałsięwysiłkiemporównywalnymdo
przebiegnięciamaratonu.
–Niechcęumierać–wyszeptałasłabymiledwiesłyszalnymgłosem.–Niechcęumierać
wtakisposób.Niewtymmiejscu.Błagam,niechmiktośpomoże.
Wtedywjejgłowiepojawiłsięszalonypomysł.Słyszałaopowieścioludziach,którzypili
własnymocz.Choćwywoływałotowniejobrzydzenie,wiedziałarównież,żeniektórzy
ludzieosiągająwtakisposóbpodniecenieseksualne.Alejejznużonymózgwalczyłoto,
żebyzachowaćjąprzyżyciu.Wszystkoinne,obrzydliwelubnie,miałocałkowicie
drugorzędneznaczenie.
Niezastanawiającsięanichwilidłużej,Madeleineznówsięgnęłapopustąbutelkę.
Nadludzkimwysiłkiempodniosłasięzpodłogi,poczymrozpięłabrudneipodartedżinsy
iopuściłajedokostek.Tosamozrobiłazmajtkami.Trzymającbutelkęwodpowiedniej
pozycji,zamknęłaoczyiskoncentrowałasię,napinającmięśniebrzuchainóg.
Bezefektu.Jejorganizmbyłtakodwodniony,żewpęcherzujużnicniezostało.Alenie
zamierzałatakłatwosiępoddać.Spróbowałajeszczeraz,ijeszcze.Niemiałapojęcia,jak
długototrwało,alewkońcupowielupróbach,którezdawałysięciągnąćcałewieki,kilka
małychkropelekrozprysnęłosięnadniebutelki.Madeleinebyłatakszczęśliwa,że
zaczęłaśmiaćsięhisterycznie.Dopierokiedyzajrzaładobutelki,zrzedłajejmina.
Taodrobinamoczu,którązdołałazsiebiewycisnąć,miałaciemnobursztynowykolor,a
onawiedziała,żetobardzozłyznak.Imciemniejszykolormamocz,tymbardziej
odwodnionyjestorganizm.
Jeżeliczłowiekpijedużopłynów,naprzykładwody,zdrowawątrobainerkibardzo
szybkojefiltrują,zatrzymującto,coniezbędnedlaorganizmu,iusuwającresztę.
Wszystko,cozbędne,trafiadopęcherzamoczowego.Kiedypęcherzjestpełny,człowiek
odczuwapotrzebę,abyudaćsiędotoalety.Oddawaniemoczujestpodstawowym
sposobempozbywaniasiętego,czegoorganizmniepotrzebuje,również
toksyn.Jeżeliczłowiekciąglesięnawadnia,jegopęcherzjestpełny,alezbierasięwnim
głównienadmiarpłynów,którespożył.Zawartośćtoksynwmoczujestminimalna.Im
mniejtoksyn,tymjaśniejszymocz,aimwięcej,tymciemniejszy.
Sądzącpokolorzetychkilkukropelnadniebutelki,Madeleinezdałasobiesprawę,żejej
moczprawiewcałościskładasięztoksyn.Gdybygowypiła,byłobytorównoznacznez
zażyciemtrucizny.Toniepomogłobyjejprzeżyć,ajeszczeprzyśpieszyłobyśmierć.
Przezdługąchwilęprzyglądałasiębutelce,którątrzymaławtrzęsącejsiędłoni.Chciało
sięjejpłakać.Wzasadziepłakała,alebyłatakodwodniona,żewjejoczachjużdawno
zabrakłołez.
Wkońcuopuściłyjąsiłyiosunęłasięnapodłogę.Butelkawypadłajejzrękiipotoczyła
sięnadrugikoniecceli.
–Niechcęumierać–wyszeptaładrżącymiwargami,aleniemiałajużsiływalczyć.
Widziaławszystkojakprzezmgłę,ajejoczysamesięzamykały.Niemiałasiłybronićsię
przedsennością.
Niemiałajużwięcejnadziei.Straciłajużcałąwiarę.Pozwoliłapowiekomopaśćizaczęła
godzićsięztym,cobyłonieuniknione.
Rozdział84
PonieważLucienniemógłunieśćskutychrąkpowyżejklatkipiersiowej,musiałsię
pochylić,żebypodrapaćsięwnos.
–AwięcjesteśmyjużwprzestrzenipowietrznejNewHampshire–oznajmiłaTaylor,
któraobróciłaswójfotelprzodemdowięźnia.–Dokądteraz?
Luciengrałnazwłokę.
–Niechtoszlag,jaktuniewygodnie.Czybyłabyśtakuprzejmaipodrapałamniewnos?–
zapytał,aleTaylorposłałamutylkogniewnespojrzeniewodpowiedzi.–Takmyślałem.
Każpilotowileciećprostonapółnocidajmiznać,kiedybędziemynadparkiem
narodowymWhiteMountain.
ZarządzanyprzezwładzefederalneparknarodowyWhiteMountaintozalesionytereno
powierzchniponadtrzechtysięcykilometrówkwadratowych,adziewięćdziesiątcztery
procentjegopowierzchniznajdujesięnaobszarzestanuNewHampshire.Jesttak
ogromny,żeprzelatującnadnimnaniedużympułapie,niesposóbgoniezauważyć.
Taylorprzekazałainstrukcjępilotowiiwróciłanaswójfotel.Podwudziestusiedmiu
minutachzgłośnikadobiegłysłowapilota:
–ZbliżamysiędopołudniowejgranicyWhiteMountain.Mamdalejtrzymaćkursna
północ,czypojawiłsięnowyelementukładanki?
TaylorspojrzaławyczekująconaLuciena,któryprzyglądałsięwłasnymdłoniom.
–Terazsięzacznie–powiedział,nieunoszącwzroku.–Powiedzpilotowi,żelecimydo
Berlina.
–Mógłbyśtopowtórzyć?
–Powiedzpilotowi,żelecimydoBerlina–powtórzyłwięzieńodniechceniaiz
ociąganiempopatrzyłnaTaylor.Najejtwarzywyrazzdumieniaustępowałmiejscazłości.
–Wyluzuj,niemówiłemostolicyNiemiec.Tobyłbyzbytdużyrozmachnawetjakna
mnie.AlejeślispojrzysznamapęNewHampshire,napółnocodWhiteMountain
znajdzieszmałemiasteczko,którenazywasięBerlin.Cociekawe,
należącedoniegolotniskoznajdujesiętrzynaściekilometrównapółnocwpobliżuinnej
mieścinyonazwieMilan.MożnasiępoczućjakwEuropie,co?Powiedzpilotowi,że
właśnietamlądujemy.
Taylorzapomocąinterkomupokładowegoprzekazałapilotowinowepolecenie.
TymczasemHunterzastanawiałsięnadtymwszystkim,oddłuższejchwiliniemogąc
uwierzyć,jakdobrzeLucienbyłprzygotowany.Odjakdawnatoplanował?–zadawał
sobiepytanie.
NewHampshirenależałdonielicznychstanów,którenieposiadaływłasnegooddziału
terenowegoFBI.PodlegałjurysdykcjioddziałudlastanuMassachusetts,którymiałswoją
siedzibęwBostonie–owielezadaleko,bymogłostamtąddotrzećwsparcie.Alechociaż
Lucienpostawiłwarunek,żeniktniemożeichśledzićnalądzieaniwpowietrzu,Hunter
niemiałwątpliwości,żeAdrianKennedyniepodporządkowałsiętemużądaniu.Zcałą
pewnościąKennedyzachowywałdalekoposuniętąostrożność,wiedząc,żestawkąjest
życieporwanejofiary,alemusiałmiećjakiśplanawaryjny.Brakoddziałuterenowegow
NewHampshireoznaczał,żegdybydyrektorFBIchciałposłaćkogośichśladem,
musiałbysięzwrócićdomiejscowejpolicjialbodobiuraszeryfa.Byłotojednakzbyt
ryzykowne,ponieważfunkcjonariuszeobutychorganówniemieliodpowiedniego
przygotowaniadoprowadzeniainwigilacji.Lucienuwzględniłwszystkieteczynnikiw
swoimplanie.
–Skontaktowałemsięzlotniskiem–oznajmiłpilotprzezinterkom.–Berlinzezwalana
lądowanie.Podchodzimyzapięćminut.
ChociażwyraztwarzyLucienapozostałobojętny,wśrodkuuśmiechałsięcałymsobą.
Rozdział85
Potrwającymniecałedwiegodzinylociekołalearjetadotknęłypłytymałegolotniskaw
NewHampshire.Odrzutowiecszybkopokołowałnakoniecpasa,gdziestanąłzdalaod
innychniewielkichmaszyn.Pilotuprzedziłjużwieżękontrolną,żejegosamolotnależydo
FBIiwypełniaoficjalnąmisję,więcniktniepowiniensiędoniegozbliżać.
–Icoteraz?–zapytałHunter,zwracającsiędoLucienaporazpierwszywtrakcie
podróży.
–Terazprzesiądziemysiędosamochodu.AletoniejestLosAngelesitutajnieznajdziesz
wypożyczalnisamochodówwholulotniska.Taknaprawdętolotniskoniemanawetholu.
Staniesięcud,jeślinatrafisztutajnaautomatzkawą.
TaylorposłałaHunterowipytającespojrzenie.
–Jeślichcecie,możeciezadzwonićdowypożyczalniwktórymśzpobliskichmiasteczek–
ciągnąłFolter.–Aletopotrwadwadzieściapięćminut,zanimwszystkoprzygotująi
dostarcząnamtutajsamochód.Więcjeśliniemacieochotyczekać,proponuję
improwizację.
–Improwizację?–zdziwiłasięTaylor.
Lucienwzruszyłramionami.
–Możeciezarekwirowaćsamochódalbocośwtymrodzaju.Taksiętorobiwfilmach,a
wymacielegitymacjeFBI.Cośtakiegozrobitutajnawszystkichwielkiewrażenie.
Taylorzaczęłasięzastanawiać,corobić.
–Pamiętajcie,żedlabiednejMadeleineliczysiękażdasekunda–dodałLucien.–Ale
oczywiściewybórnależydowas.
–Zostańznimtutaj–powiedziałHunter,któryjuższedłwstronędrzwi.–Zarazwracam.
Taylorskwapliwiepokiwałagłową.Wtymmomencieniechciałabygozostawiaćz
Lucienemsamnasam.PoniespełnatrzechminutachHunterwszedłzpowrotemdo
kabiny.
–Jedziemy–oświadczył.
–Mamyjużsamochód?–Taylorpoderwałasięzfotela.
–Możnapowiedzieć,żepożyczyłemgoodfaceta,któryzajmujesiętutajkontroląlotów.
–Noipięknie–odparła,poczymwyjęłapistoletzkaburyizwróciłasiędoLuciena.–A
terazzrobimytogrzecznieipowoli.KiedyRobertnaciśnieguzik,otworząsiędrzwiklatki
irozsuniesięklamrawpodłodze.Wtedypowoliwstaniesz,wyjdziesznazewnątrzi
zatrzymaszsię.Czytojasne?
Lucienprzytaknął,aTaylordałaznakHunterowi,którynacisnąłguzikprzydrzwiach
kokpitu,poczymrównieżwyciągnąłbrońiwycelowałwwięźnia.Kabinępasażerską
wypełniłobuczeniezamkamagnetycznego.Wtymsamymmomencieokratowanedrzwi
odsunęłysięnabokirozchyliłysięszczękizamontowanejwpodłodzeklamry,która
obejmowałałańcuchłączącyokowynakostkachLuciena.
–Wstańpowoli–rozkazałaTaylor.–Terazkrokdoprzoduiwyjdźzklatki.Aterazidźw
stronęwyjścia,grzecznieipowoli.
Lucienwykonywałposłuszniewszystkiepolecenia.Kiedyznalazłsięnaśrodkukabiny,
Taylorokrążyłago,stajączajegoplecami.Hunterzostałzprzoduijakopierwszyzszedł
postopniachnapłytęlotniska.Kilkametrówodsamolotuczekałczerwonyjeepgrand
cherokee.Hunterobszedłgoiotworzyłtylnedrzwi.
–Ładnywóz–skomentowałLucien.
–Wsiadaj.
Folterprzystanąłirozejrzałsiędookoła.Wpobliżuniebyłonikogo.Całelotnisko
składałosięjedyniezasfaltowegopasastartowego,którybiegłwzdłużścianylasu.Nie
byłożadnegoholu,poczekalnianiniczegowtymrodzaju.Obokpasastałydwaśredniej
wielkościhangary,zktórychkażdymógłpomieścićconajwyżejdwieawionetki.Tużza
nimiznajdowałosiękilkaniedużychbudynkówadministracyjnychinicpozatym.
Lucienspojrzałwniebo.Zapadałwieczórizaczynałwiaćchłodnywiatr.Stałprzezchwilę
zuniesionągłową,wypatrującinasłuchując,aleniczegoniezobaczyłaninieusłyszał.
–Wsiadaj–powtórzyłHunter,przytrzymującotwartedrzwi.
Drobiącjakgejsza,więzieńpodszedłdosamochoduinajpierwusiadłwfotelu,apotem
wciągnąłnogidośrodka.Zokowamina
kostkachinadgarstkachizrękamiprzypiętymiłańcuchemdopasatakisposóbbyłdla
niegonajwygodniejszy.HunterzatrzasnąłzanimdrzwiidałznakTaylor,którapodeszła
dosamochoduzdrugiejstrony,idopierokiedyzajęłamiejscenatylnymsiedzeniu,usiadł
zakierownicą.TaylorwciążtrzymałaLucienanamuszce.
–Plecydooparcia,arękęcałyczastrzymajnapodłokietnikunadrzwiach–rozkazałai
opuściłapodłokietnikpośrodkutylnejkanapy,tworzącwątłąbarykadęmiędzysobąa
więźniem.–Jedenfałszywyruch,aprzysięgam,żestrzelęciwkolano.Czytodlaciebie
jasne?
–Jaksłońce.
Hunteruruchomiłsilnik.
–Dokądjedziemy?–zapytał.
Lucienuśmiechnąłsię.
–Donikąd.
Rozdział86
Huntermiałrację.DyrektorKennedyzawszemusiałmiećwzanadrzuplanawaryjnyna
każdąsytuację.
Dokładniedziesięćminutpotym,jaklearjetzdwójkąagentówiwięźniemnapokładzie
wzbiłsięwpowietrze,zlotniskaTurnerFieldwQuanticowystartowałdrugiodrzutowiec.
LeciałonimpięciunajlepszychludziKennedy’ego,akażdyznichbyłstrzelcem
wyborowymprzeszkolonymwprowadzeniutajnychoperacji.Mielizesobąsatelitarną
aparaturęnamierzającą,któraśledziłasygnałyznadajnikówukrytychwubraniach
HunteraiTaylor.Zamontowanewguzikachminiaturowemikrofonypozwalałyna
prowadzenienasłuchunietylkozAkademiiFBI,alerównieżzdrugiegosamolotu.
WcentrumoperacyjnymwQuanticoAdrianKennedyidoktorLambertśledziliruchobu
samolotównaekranieradaru.Słyszelirównieżkażdesłowo,jakiezamienilimiędzysobą
Hunter,TayloriFolter.KiedywylądowalinalotniskunieopodalmiasteczkaMilanwNew
Hampshire,Kennedywyjąłzkieszenitelefon.
–Słucham,dyrektorze?–AgentNicholasBrody,dowódcazespołulecącegodrugim
odrzutowcemodebrałpołączeniepodrugimsygnale.
–OrzełJedenwylądował.
–Tak,widzieliśmy–odparłBrody,któryrównieżśledziłpozycjępierwszejmaszynyna
ekranieradaru.
–Powiedzpilotowi,żebyzacząłzataczaćkręgi.Niewlatujcienaobszar,wktórym
będzieciewidoczniztamtegolotniska.Zadzwoniędociebie,kiedybędzieciemogli
wylądować.
–Zrozumiałem.
AgentBrodyzakończyłrozmowę,przekazałpilotowiinstrukcję,poczymwróciłnaswój
fotel.Zaczęłosiępełnenapięciaoczekiwanie.
Rozdział87
Hunterspojrzałwlusterkowsteczne,wktórymodbijałysięlodowateoczyLuciena.
Uśmiechwięźniawyrażałarogancjęiprzekorę.
–Cotomaznaczyć?–zapytałaTaylor,tracącresztkicierpliwości.
Luciennieodrywałwzrokuodlusterka,patrzącwoczydawnemuprzyjacielowi.
–Nigdzieniejedziemy–powiedziałopanowanymtonem.
Hunterwyłączyłsilnik.
–Ococichodzi?–zapytał.
–Oto,copowiedziałemwceli.Układbyłtaki,żejedziemytylkomytrojeiniktnasnie
śledzi.Niewywiązaliściesię,więcnigdziewasniezaprowadzę.Amyślałem,żewyrażam
sięjasno.
Hunterpuściłkierownicęiuniósłrozłożonedłonie.
–Czywidzisztukogośoprócznas?Czywogólektośnasśledzi?
–Jeszczenie.Alesąwpobliżuiczekają,prawdopodobnielatająwkółko.Wieszotym
dobrzeijaotymwiem.
TaylorrównieżwbiłapytającespojrzeniewoczyHunteraodbijającesięwlusterku,on
jednaknieodrywałwzrokuodLuciena.
–Nie,nicmiotymniewiadomo.Anitobie.Totylkoprzypuszczenia.Mamytutajsiedzieć
iczekać,ażMadeleineReedumrze,botobiecośsięuroiło?
–Mojeprzypuszczeniazawszesąbardzotrafne,boopierająsięnafaktach,Robercie.
–Nafaktach?–wtrąciłaTaylor.–Najakichfaktach?
Lucienoderwałwreszciewzrokodlusterkawstecznegoiprzeniósłgonasiedzącąobok
agentkę.Zauważył,żejejdłońtrzymającapistoletodrobinęsięrozluźniła.
–Powiedzmy,żeruszymywdalsządrogę,jeżelityiRobertzdejmieciekoszulei
wyrzuciciejeprzezokno.Cowynato?
–Cotakiego?–zapytałaTaylor,aoburzonamina,którązdołałaprzybrać,mogłabyjej
zapewnićnominacjędoOscara.
–Zdejmijciekoszuleiwyrzućciejeprzezokno–powtórzyłLucien,aleniedoczekałsię
żadnejodpowiedzi.–Rozczarowałeśmnie,
Robercie.Myślałeś,żeniezauważętychguzików?Tobyłasprytnasztuczka,alekolor
troszeczkęsięróżni–rzekł,wskazującpalcemnaguzikibluzkiTaylor.–Tesą
ciemniejszeodwaodcienie.Domyślamsię,żemamytutajmikrofon,nadajniksatelitarny,
amożenawetkamerę.
Nachwilęzawiesiłgłos,aleodpowiedziałomutylkomilczenie.
–Naprawdęjestemzawiedziony.Spodziewałemsię,żeFBIstaćnawiększądokładność.
Alezdrugiejstronyniedałemwampodstaw,żebyściemusieliażtaksięstarać,prawda?
Tenbłądmożenasdrogokosztować–Hunterprzypomniałsobiemyśl,którapojawiłasię
wjegogłowie,zanimjeszczeopuściliQuantico.
–Awięcmamykilkamożliwościdowyboru.Możeciezdjąćiwyrzucićkoszule.–Lucien
puściłokodoTayloriuśmiechnąłsięprowokująco.–Dziękiczemubędęmiałtujeszcze
przyjemniejszywidok.Albomożecieoderwaćwszystkieguziki,jedenpodrugim,iteż
wyrzucićjeprzezokno.Założęsię,żemaszładnypępek,agentkoTaylor.
–Pierdolsię–warknęłaTaylor.
Folterparsknąłśmiechem.
–Ewentualniemożeciezachowaćkoszulezguzikamiwnietkniętymstanie,atylko
oderwaćnadajnikisatelitarne,którezapewnemaciegdzieśprzyklejonedoskóry–dodał,
poczymodchyliłgłowęnaskórzanyzagłówekizamknąłoczy.–Zastanówciesięnad
wyborem,jeślimacienatoczas,idajciemiznać,kiedysięzdecydujecie.
Hunterodpiąłpasbezpieczeństwa,nachyliłsiędoprzoduiwyrwałnadajnikprzyklejonyu
dołupleców.Taylorzrobiłatosamo,wciążmierzącdowięźniazpistoletu.Nawetnie
zdawałasobiesprawy,żemiałaminęrozzłoszczonegodziecka,którezostałoprzyłapane
nakłamstwie.
WcentrumoperacyjnymwQuanticodyrektorAdrianKennedyusłyszałtrzeszczący
odgłositransmisjazmikrofonuHunterazostałaprzerwana.Kilkasekundpóźniejumilkł
równieżmikrofonTaylor.Wtejsamejchwiliznikłydwapunktynamonitorze,które
oznaczałyichpozycję.Agentsiedzącynastanowiskunamierzaniaszybkowystukałna
klawiaturzekilkakomendiuniósłwzroknaKennedy’ego,którystałobok.
–Straciliśmyich.Przykromi,alenicniemożemyzdziałać.
–Sukinsyn–wycedziłdyrektorprzezzaciśniętezęby.
NapokładzieOrłaDwa,którykrążyłponiebienadNewHampshire,agentBrody
przejechałdłoniąpokrótkoostrzyżonychwłosachipowiedziałdokładnietosamo.
Rozdział88
–Terazjestdużolepiej–rzekłLucien,kiedyeskortującygoagenciwyrzucilinadajniki
przezokno.–Jeszczedlapewnościzdejmijciepaskiiteżjewyrzućcie.
–Tobyłyjedynenadajniki,jakiemieliśmyprzysobie–odezwałasięTaylor.
–Przyjmujędowiadomości.–Lucienuprzejmiepokiwałgłową.–Jednakwybacz,żew
tejchwilibędęnieufny.Paski,proszę.
HunteriTaylorwykonalipolecenieiichpaskiznalazłysięzaoknemjeepa.
–Aterazopróżnijciekieszenie.Drobniaki,kartykredytowe,portfele,długopisy…
Wszystko,cotammacie.Atakżewaszezegarki.
–Ato?–Taylorwyjęłazkieszenipękkluczy.Tychsamych,którychużyli,żebydostaćsię
dodomuwMurphywKaroliniePółnocnej.
–Och,tolepiejzachowaj.Będziemyichpotrzebować.
Wśladzanadajnikamiipaskamipoleciałyzaoknozegarkiorazcałazawartośćkieszeni
HunteraiTaylor.
–Nieprzejmujciesię.Napewnopilotwszystkopozbiera,kiedytylkoodjedziemy.Nicnie
zginie.Ateraz,skorotakdobrzenamidzie,zrobimytosamozwaszymibutami.
Zdejmijciejeizostawcienazewnątrz.
–Mamyzdjąćbuty?–zdziwiłasięTaylor.
–Widziałemnadajniki,któremożnaukryćwobcasie.Aponieważjużraznadszarpnęliście
mojezaufanie,niezamierzamryzykować.Alejeślichcecietracićczas,niemamnic
przeciwkotemu.
KilkasekundpóźniejpółbutyHunteraipantofleTaylorupadłynaasfaltoboksamochodu.
Lucienpochyliłsięispojrzałnastopysiedzącejobokniegoagentki.Pokiwałgłowąz
uznaniem.
–Maszbardzoładnepalceunóg.Czerwonylakier,kolornamiętności.Atociekawe.
Szacujesię,żeodtrzydziestudoczterdziestuprocentmężczyzntraktujekobiecestopy
jakofetysz.Słyszałaśotym?Jestempewien,żeniejedengotówbyłbyzabić,żebytylko
dotknąć
twoichślicznychpaluszków.
Taylorzadrżałaiodruchowocofnęłastopy,jakbychciałajeukryćprzedwzrokiem
Luciena,któryroześmiałsięgłośno.
–Anakoniecnajważniejsze–dodał.–Komórekteżzesobąniezabierzemy,prawda?
Przecieżkażdywie,żemożnanamierzyćichpozycję.
Chociażcałasytuacjacorazbardziejichirytowała,HunteriTaylorniemogli
zaprotestować.Lucienwciążmiałichwgarści.Wykonalipolecenieiichtelefonyupadły
napłytęlotniska.
–Myślę,żeterazjestwszystkowporządku.–Folteruśmiechnąłsiędolusterka,wktórym
napotkałspojrzeniedawnegoprzyjaciela.–Możeszuruchomićsilnik,Robercie.
KiedyHunterprzekręciłkluczykwstacyjce,nadescerozdzielczejzaświeciłsięekran
urządzenianawigacyjnego.
–Toniebędziecipotrzebne.Tamniemażadnejulicyaninumerudomu,tylkodroga
gruntowa.
–Ajaktamtrafimy?
–Poprowadzęcię.Alenajpierwwyjedźmyztegocholernegolotniska.
Rozdział89
DyrektorAdrianKennedyprzezdługąchwilępatrzyłnaekranmonitorawcentrum
operacyjnymwQuantico,zastanawiającsię,codalejrobić.
–Agdybytakwyśledzićsygnałichkomórek?–zaproponowałagentsiedzącyna
stanowiskunamierzania.
Kennedywzruszyłramionami.
–Możemyspróbować,aletenfacetjestzbytinteligentny.Przejrzałnaszpodstęp,bo
zauważył,żeguzikisąciemniejszeodwaodcienie.Nalitośćboską,ktosięprzygląda
cudzymguzikom?
–Ktoś,ktowie,czegosięspodziewać–rzekłdoktorLambert.–Foltersięniełudził,że
FBIsięugnieispełnijegożądania.Wiedział,żespróbujemygoprzechytrzyćibyłnato
przygotowany.
–Właśnieotomichodzi.Jeżelizwróciłuwagęnaguziki,niesądzę,abypozwoliłnaszym
ludziomzatrzymaćtelefony.Nawetdzieckowie,żesygnałkomórkimożnazlokalizować.
Alespróbujmynawszelkiwypadek.
Agenturuchomiłnakomputerzewewnętrznąaplikację,którapozwalałanaokreślenie
położeniatelefonukomórkowegokażdegozagentówFBI.
–Kogonamierzamy?–zapytał.
–CourtneyTaylorzSekcjiBadańBehawioralnych.
–Mamją–powiedziałagentizacząłszybkostukaćwklawiaturę.Namonitorzepojawił
siękomunikat„lokalizacjawtoku”,akilkasekundpóźniejkolejny:„współrzędne
ustalone”.Namapiezaświeciłsięnowypunkcik.–Telefondziała.Nadalwysyłasygnał,
cooznacza,żeniezostałzniszczonyibateriajestwśrodku.Położeniejesttakiesamojak
wcześniej.Wciążsąnalotnisku.
–Albotamsą,alboFolterkazałimzostawićtelefony–rzekłKennedyispojrzałna
doktoraLamberta,któryprzytaknął.
–Jabymtakzrobił.
WkieszeniKennedy’egozadzwoniłakomórka.DzwoniłagentBrodyzpokładu
odrzutowca,którykrążyłnadNewHampshire.
–Dyrektorze,skontaktowałsięznamipilotOrłaJeden.Powiedział,żejegopasażerowie
odjechalisamochodem,alezostawilimnóstworzeczynapasiestartowym.Komórki,
paski,portfele,nawetbuty.Oskarżonyniczegoniepozostawiaprzypadkowi.
NikłenadziejeKennedy’egoległywgruzach.
–Coterazrobimy?–zapytałBrody.–Niemającnasłuchuinieznającichpozycji,
lądowaniemożebyćzbytryzykowne,anawetgdybysięnamudałoioskarżonyniczego
byniezauważył,bezsygnałuniemożemyichśledzić,kiedyznajdziemysięjużnaziemi.
–Rozumiem–odparłdyrektor.–Narazieczekajcie.Zadzwoniędociebie,jakcoś
wymyślę.
Kennedyzakończyłrozmowę.Jegozmęczonymózgpracowałnawysokichobrotach,
szukającjakiegośrozwiązania.Naglewgłowiezaświtałamumyśl.
–Samochód–powiedział,patrzącnaLamberta,apotemnaagentasiedzącegoprzy
komputerze.–Robertpożyczyłsamochódodfaceta,którypracujewkontrolilotów.Ma
naimięJosh.SłyszeliśmycałąrozmowęprzezmikrofonwguzikuRoberta,pamiętacie?
Joshmówił,żekupiłtegojeepadwamiesiącetemu.
–Awielenowychsamochodów–dodałagent,podążajączatokiemmyśleniadyrektora–
manawyposażeniuantykradzieżowysystemlokalizacjisatelitarnej.Zdecydowaniewarto
spróbować.
Kennedypokiwałgłową.
–DawajmitegoJoshadotelefonu.
Rozdział90
HunterprzejechałprzezbramęlotniskaiznalazłsięnaEastSideRiverRoad.
–Skręćwlewo,apotemwpierwsząwprawo–poleciłLucien.–Przejedziemymały
mostek,zaktórymzaczynasięMilan.NiestetynieumywasiędotegoweWłoszech.Nie
zobaczymytamżadnejkatedry.Taknaprawdęniematamnicdooglądania.
HunterprowadziłzgodniezewskazówkamiLuciena.Przejechaliprzezmostek,minęli
szkołęidotarlidoskrzyżowania.
–Skręćwprawoitrzymajsiędrogi.
Hunterwykonałpolecenieikilkasetmetrówdalejpojawiłosiękilkabudynków,niektóre
małe,innetrochęwiększe,ależadenznichniewyglądałzbytokazale.
–WitajciewmieścieMilan.–Lucienwskazałpodbródkiemwstronęokna.–Niematu
nicopróczkmiotkówipustkowia.Idealnemiejsce,żebyzapaśćsiępodziemię,zniknąćz
radaru.Tutajnicnikogonieobchodzi,niktsiędoniczegoniewtrąca.Itojestjednaz
największychzaletAmeryki,wktórejroisięodtakichmiasteczek.Wkażdymstanie
znajdzieszdziesiątkitakichdziurjakMilan,Berlin,MurphyipodobnychWypizdówków.
TozapomnianeprzezBogazadupie,gdzieuliceniemająnawetnazw,aludzienie
zwracająnaciebieuwagi.
Taylorpomyślałaosiedemnastukluczach,którychciężarczuławkieszeni.Każdyznich
mógłpasowaćdozamkawjednejzwieluanonimowychkryjówekrozsianychpocałym
kraju.
Lucienzdawałsięczytaćwjejmyślach.
–Zastanawiaszsię,skądjewszystkiewytrzasnąłem,zgadłem?
–Nie–odparłaTaylordlasamegozaprzeczenia.–Wogólemnietonieinteresuje.
JejodpowiedźniezniechęciłaLuciena.
–Taknaprawdębardzołatwonanietrafić–wyjaśnił.–Możnajekupićzapółdarmo,bo
tozaniedbane,opuszczoneipopadającewruinębudynki,któryminiktjużniemaochoty
sięzajmować.Właściciel,jeśli
wogóleudasięgoznaleźć,zazwyczajchcesiępozbyćkłopotu,więckażdaofertajest
dobra,nieważnejakniska.Renowacjateżjestzbędna.Wręczprzeciwnie,imbardziej
zapuszczonaiobleśnanora,tymlepiej.Tywieszdlaczego,Robercie,prawda?
Hunternieodrywałwzrokuoddrogi,aledoskonalewiedział,comanamyślijegodawny
przyjaciel.Czynnikzastraszenia.Jeśliofiaraporwaniazostaniezamkniętawbrudnej,
zatęchłejiciemnejruderze,wktórejbiegająszczuryikaraluchy,jużsamwyglądmiejsca
sprawi,żebędzieśmiertelnieprzerażona.
Luciennieczekałnaodpowiedź.Byłpewien,żeHunterwie,ocomuchodzi.Kilkarazy
poruszyłgłowąnaboki,apotemwprzódiwtył,żebyrozluźnićnapiętemięśniekarku.
–Natenkonkretnydom–ciągnął–natrafiłemprzezczystyprzypadek,alebardzomisię
poszczęściło.Należałdokogoś,kogopoznałemjeszczenastudiachwYale.Jego
pradziadekzbudowałgojakieśstolattemu.Domprzechodziłwręcekolejnychpokoleń,
dwarazybyłremontowany,ażwkońcuodziedziczyłgomójprzyjaciel,jednakwcalesięz
tegoniecieszył.Niecierpiałgo,nicmusięwnimniepodobało;wygląd,lokalizacja,
rozplanowanie,atakżejegoprzeszłość.Jaktwierdził,tendombyłprzeklęty,ciążyłonad
nimjakieśfatum.Najpierwjegomatkazginęłatamwwypadkunapodwórzu,akilkalat
późniejojciecpowiesiłsięwkuchni.Jegodziadekteżtamumarł.Powiedział,żeniechce
oglądaćtegomiejscainajchętniejzrównałbyjezziemią.Zaproponowałemmu,żego
odkupię,aleniechciałpieniędzy.Poprostuwręczyłmiklucze,podpisałaktdarowiznyi
powiedział:„Weźgosobie.Jesttwój”.
Kiedyminęlipierwszeskupiskobudynków,krajobrazzacząłsięzmieniać.Poprawejjak
okiemsięgnąćciągnęłysięwzdłużbrzegurzekipolauprawne.Polewejrósłgęstylas.
PoprzejechaniuokołotrzechkilometrówHunterzacząłdostrzegaćodchodząceod
głównejdroginiewielkiegruntowetrakty,którenikłymiędzydrzewamipolewej.Zjezdni
niewidział,jakgłębokosięgająanidokądprowadzą.Lucien,wciążnieodrywającwzroku
odlusterkawstecznego,obserwowałruchyjegooczu.
–Zastanawiaszsię,któraznichprowadzidomiejsca,gdziejest
uwięzionaMadeleine,tak?–odezwałsięiichspojrzenianakrótkąchwilęspotkałysięw
lusterku.–Cóż,wkrótcebędziemyucelu.Ilepiejdlawas,żebyśmysięniespóźnili.
Rozdział91
Będziepróbowałzaleźćcizaskórę–TaylorprzypomniałasobiesłowaHunteraijeszcze
mocniejwyprężyłapalecopartynaosłoniespustu,kiedygniewzacząłkipiećjejwżyłach.
Lucienzauważyłjejnapięcieispokojnieoparłgłowęoszybę.
–Ostrożnieztympistoletem.Niesądzę,żebyśwtejchwilimogłasobienatopozwolić.
Jeszczenieteraz.Zresztąjestempewien,żeRobertbyłbystraszniewkurzony,bochciałby
osobiściedostąpićtegozaszczytu.
WgłowieHunterabezostrzeżeniapojawiłosiękilkamigawekzprzeszłościiznów
zobaczyłJessicęleżącąnapodłodzewkałużykrwi.Zacisnąłręcenakierownicytak
mocno,ażzbielałymuknykcie.
Jezdniawiłasięzakolami,skręcającłagodniewlewo,potemwprawo,apotemznóww
lewo.Niebyłożadnychskrzyżowańaniostrychzakrętów,aodczasudoczasumijali
odchodząceodgłównejdrogigruntowetrakty,którenikływśróddrzew,prowadzącw
nieznane.Imdalejjechali,tymgęstszystawałsięlaspolewejstronie.Przydrodzenie
byłolatarni,azapadającyzmrokotulałichciasnojakdobrzedopasowaneubranie.Hunter
włączyłoświetleniewewnętrzusamochodu.Niemógłpozwolić,abyLucien,korzystając
zciemności,spróbowałjakiegośpodstępu.
–Ilejeszcze?–spytałaTaylor.
Lucienwyjrzałnazewnątrz,apotemjegowzrokpowędrowałkuoknupoprzeciwnej
stronie.
–Jużniedaleko.
Drogaznówweszławszerokiłuk,naśladująckształtemzakolerzeki,wzdłużktórejbiegła.
Miejscepóluprawnychciągnącychsiępoprawejstroniezajęłaleśnagęstwina,którateraz
otaczałaichzobustron.
–Wypatrujostregoskrętuwlewo–odezwałsięLucien.–Toniebędziedrogagruntowa.
Hunterzwolniłiprzejechałkolejnestopięćdziesiątmetrów,wskupieniuobserwując
pobocze.Pochwiliznówrozległsięgłoswięźnia:
–Jest.Tojużtutaj,tużprzednami.
Skręciłwlewo.
Drogaokolonajeszczegęstszymlasemzdawałasięciągnąćwnieskończonośćiginęław
nieprzeniknionymmroku.Odkądopuścililotnisko,nieminęlianijednegosamochodu.
Niktteżzaniminiejechał.Zkażdymkilometremzostawialicywilizacjędalekowtyle,
zapuszczającsięwgłąbjakiegośmrocznegoświata.Jednobyłopewne–LucienFolter
doskonalewiedział,jakznaleźćodludnąkryjówkę.
Półtorakilometradalejutwardzonanawierzchniaustąpiłamiejscawybojom.Hunter
zredukowałbiegizacząłsięzastanawiać,czynawszelkiwypadekniewłączyćnapęduna
czterykoła.
–Mamyszczęście,bowyglądanato,żedawnotuniepadało–rzekłLucien.–Podeszczu
tutejszedrogizamieniająsięwkoszmarnegrzęzawisko.
Hunterzwolniłjeszczebardziejikluczyłmiędzynierównościami,starającsięunikać
gwałtownychwstrząsów.
–Zarazbędzieodnogapoprawej.–Lucienprzechyliłgłowę,żebymiećlepszywidok.–
Skręciszwnią.
–Wtamtą?–upewniłsięHunter,wskazującnarozwidlenie,którewyłoniłosięz
ciemnościkilkadziesiątmetrówprzednimi.
–Tak.
Hunterwykonałpolecenie.
Jechaliprzezkompletnepustkowie.Ostatnieśladyludzkiejbytności,jakiewidzieli,
zostaływielekilometrówzanimi.Wtakimmiejscumożnabyzdetonowaćwielkąbombęi
niktniedosłyszałbyhukueksplozji.Niktnieprzyjechałbysprawdzić,cosięstało.
Nawierzchniabyłajeszczebardziejwyboistaipokonaniekolejnegokilometrazajęłocałą
wieczność.
–Zbliżamysiędoskrętuwlewo–oznajmiłLucien.–Jużprawiejesteśmynamiejscu,ale
musiszmiećoczyszerokootwarte,Robercie,botowąskaścieżynkaiłatwojąprzeoczyć.
Skręt,któryHunterzobaczyłpięćdziesiątmetrówdalej,faktyczniebyłtakniepozorny,że
omalgonieminął.Gdybyniewiedział,czegomawypatrywać,przejechałbyobok,nie
zauważywszyniczego.
Dróżkabyłatakwąska,żejeepledwiesięwniejmieściłicochwilęrozlegałsięchrobot
gałęziocierającychsięobokikaroserii.
–Oj,chybapankontrolerzlotniskaniebędziezadowolony–znówodezwałsięFolter.–
AlezdrugiejstronyjeślijegosamochódzarekwirowałoFBI,rządfederalnynapewno
pokryjewszystkieszkody.
TymrazemHunterniemiałmożliwościmanewru,żebyomijaćgarbyidziurywdrodze.
Naszczęściesamochódbyłnowyimiałsolidnezawieszenie.Trzęślisięnawybojach
jeszczeprzezkilkasetmetrów,dopókitraktnaglesięnieskończył.Hunterwrzuciłluzi
rozejrzałsiędokoła.Taylorzrobiłatosamo.Zewszystkichstronotaczałichgęstylas.W
świetlereflektorówwidaćbyłotylkodrzewaikrzaki.
–Czyżbyśmyzabłądzili?–odezwałasięTaylor.
–Nie–odparłLucien.–Totutaj.
–Tutaj?Gdzie?
Lucienskinąłgłowąwstronęprzedniejszyby.
–Dalejmusimyiść.Tamsięniedadojechać.
Rozdział92
Hunterwysiadłpierwszy.Odrazusięgnąłpopistoletiotworzyłtylnedrzwiprzed
Lucienem.
–Dokądteraz?–zapytałaTaylor,którawysiadłatużzanim.
–Pójdziemytamtędy–odparłwięzień,wskazującgłowąstertęobciętychgałęzi,która
piętrzyłasięnakońcudrogitużprzedprawymbłotnikiemjeepa.
–Będziemyprzedzieraćsięprzezlasbosoipociemku?
–Natopierwszeniewielemogęzaradzić–rzekłHunter,poczymsięgnąłdownętrza
samochoduiotworzyłschoweknarękawiczki,zktóregowyjąłsolidnąlatarkę.–Ale
mamyto.
–Bardzosięnamprzyda.
–Widziałem,żerobisięciemno,anieliczyłem,żedokryjówkiLucienabędziełatwo
trafić,więcpoprosiłemkontroleralotówrównieżolatarkę.
–RobertHunterzapobiegliwyjakzawsze.–Lucienpokiwałgłowązuznaniemizłożył
usta,jakbychciałzagwizdać.–Jakaszkoda,żeniepomyślałeśteżozapasowychbutach.
–Idziemy–rozkazałHunter.
Przyjęlitakisamszykjakpodczasopuszczaniasamolotu.Hunterotwierałpochód,Lucien
szedłzanim,aTaylortrzymałasiękilkakrokówztyłu,całyczasmierzączpistoletuw
plecywięźnia.
Hunterodrzuciłnabokgałęzie,którezasłaniaływylotścieżkiwyraźnieodznaczającejsię
wśródgęstwiny.
–Stądjużniedalekodocelu–rzekłLucien.–Taprzecinkasamanaszaprowadzi.
ChoćHunteritakjużdoskonalewiedział,żeniemająanichwilidostracenia,zaczęłogo
rozsadzaćuczuciezniecierpliwienia,jakgdybycoś,czegoniepotrafiłdokładnieokreślić,
wymykałomusięzrąk.Niemiałjednakczasu,żebysięnadtymzastanawiać.
–Szybko–powiedział.
Szerokistrumieńmocnegoświatła,jakidawałalatarka,ułatwiałimzadanie.Wkroczylina
ścieżkęiLuciennawetniepróbowałspowalniać
pochodu,wymawiającsiętym,żemaskutenogi.Taknaprawdęniemusiał.Drobne
kamyki,odłamkiskałiostrekawałkizeschniętychgałęzisprawiały,żeHunteriTaylor
poruszalisięowielewolniej,niżbychcieli.Przeszlizaledwietrzydzieścimetrów,kiedy
ścieżkaskręciłaostrowprawo,akawałekdalejwlewo.Apotemwydałoimsię,jakby
naprawdęprzekroczylibramęprowadzącądojakiegośinnegowymiaru.Naglespośród
drzewikrzakówwyłoniłasięotwartaprzestrzeń.Polanawsamymśrodkupustkowia.
–Noidotarliśmy–oznajmiłLucien,anajegotwarzypojawiłsiępełendumyuśmiech.
–Coto,docholery,jest?–zapytałaTaylor,rozglądającsięwokółzniedowierzaniem.
Rozdział93
Hunterskierowałstrumieńświatławstronękanciastejbryły,któramajaczyłaprzednimiw
ciemności.
Solidneceglaneścianybudynkuporastałbluszcz,podobniejakbiałąkolumnadęw
antycznymstylu,którakiedyśdumnieokalałafrontowedrzwi.Terazzczterechkolumn
zachowałysiętylkodwie,acałąichpowierzchniępokrywałazgórynadółsiatka
głębokichpęknięć.
Domzostałwzniesionyprzedstulatyibyłdwukrotnieprzebudowywany,więcjeśli
zachowałcośzpierwotnegokształtuimponującejrezydencji,byłotojużtylkonikłym
wspomnieniem.Zniszczeniaspowodowaneprzezsiłynaturyikompletnezaniedbanie
sprawiły,żemieliprzedsobąmartwyszkielet,porzuconąskorupędawnegoludzkiego
siedliska.
Wtrzechzachowanychścianachbyłopełnowyrwipęknięć,jakbybudynekstałnalinii
frontugdzieśnaBliskimWschodzie.Czwartaścianarozsypałasięniemalwcałościiod
południowejstronydomupiętrzyłosięrumowisko.Większośćścianwśrodkurównieżsię
zawaliłaipodłogabyłausłanagrubąwarstwągruzu,przezktóryprzebijałygęstekępy
wybujałegozielska.Prawiecałydachbyłzapadnięty,ajegoresztkizachowałysięjedynie
nadsalonemikuchniąwprzedniejczęścidomu.Poszybachniezostałoaniśladu,aramy
niektórychokienbyływyrwaneześcian,jakbywskutekjakiegośwybuchu.
–Witajciewjednejzmoichulubionychkryjówek–powiedziałLucien.
Taylorzamrugałakilkarazy,próbującotrząsnąćsięzzaskoczenia.
–Madeleine!–zawołała,poczymzrobiłakrokwprawoiprzystanęła,nasłuchując.–
Madeleine!–zawołałaponownie,tymrazemtrochęgłośniej.–JesteśmyzFBI.Słyszysz
mnie?
–Nieusłyszycię,nawetjeżelijeszczeżyje–wyjaśniłwięzień.
–Tycośkręcisz.–Taylorposłałamuwściekłespojrzenie.–Tunikogoniema.
–Jesteśtegopewna?
–Popatrznatęruinę.Jakmożnakogośukryćalbouwięzićwbudynkubezdrzwiiokien?
Stądmożnasięwydostaćbeznajmniejszegoproblemu.
–Boniktniewie,żetomiejsceistnieje–odezwałsięHunter,obserwującbadawczo
otoczeniedomu.–Nikomunieprzyszłobynawetdogłowy,żebyprowadzićtutaj
poszukiwania.
–Racja–wtrąciłLucien.–Dlategonazywamtomiejscekryjówką.
–Toabsurdalne–powiedziałaTaylor,niekryjącwzburzenia.–Chcesznamwmówić,że
zostawiłeśMadeleinewewnątrztejruderybezdrzwiiokien,aonasięnieuwolniła?
Lucienspojrzałnanią,ajegooczybłysnęływmrokujakampułkiwypełnioneciemnym
jadem.
–Niezostawiłemjejwewnątrz.Pogrzebałemjąpodspodem.
Rozdział94
Taylorpoczułarozchodzącysiępoplecachzimnydreszcz.Jejwzroknatychmiast
powędrowałzpowrotemwstronęruindomu,byzsunąćsięnaotaczającągoziemię.
–No,możenietakcałkiempogrzebałem.Zarazwampokażę.–Lucienuniósłskuteręcei
pokazałnapółnocnąścianębudynku.–Tędy.
Hunterpośpiesznieruszyłwewskazanymkierunku,świecąclatarką,aLucieniTaylor
poszliwśladzanim.
–Dziadekmojegoprzyjaciela,czyliczłowieka,odktóregodostałemtendom,był
żarliwympatriotąstarejdaty–zacząłFolter,drobiącwstronęruin.–Dowiedziałemsię,
żemieszkałtutajwczasach,kiedysytuacjamiędzyStanamiaZwiązkiemRadzieckim
byłabardzonapięta.Wiecie,nagonkanakomunistówitakierzeczy.Onnaprawdęwierzył
wtęideologię.Awielesięwtedymówiłoozagrożeniuwojnąatomową.
Kiedyminęlirógbudynku,HunteriTaylorzrozumieli,oczymmówiłLucien.Wpołowie
północnejścianyzobaczylitkwiącewziemiwielkiepodwójnedrzwiosolidnejmetalowej
konstrukcji,któreprowadziłydopiwnicy.WskoblutkwiławojskowakłódkaSargentand
Greenleaf,bardzopodobnadotej,którąwidzieliwMurphy.
–Dziadekmojegoprzyjacielabyłparanoikiemigłębokowierzył,żewojnaatomowajest
nieuchronnaiwybuchnieladadzień–wyjaśniłLucien.–Dlategorozbudowałpiwnicęi
zamieniłjąwschron,któryprzetrwałdodziśwcałkiemniezłymstanie,choćresztadomu
wyglądajakpotrzęsieniuziemi.Kluczjużmacie–dodał,wskazującgłowąnakłódkę.
Taylormomentalniesięgnęładokieszeni.
–Który?–zapytałanaglącymtonem,unoszącpękkluczy.
Lucienzmrużyłoczyiprzyglądałsięimprzezkrótkąchwilę.
–Szóstyodlewej.
Taylorwybraławłaściwykluczikiedypochyliłasięnadkłódką,Hunteraznówogarnęło
niepokojąceprzeczucie,którepodpowiadałomu,żecośjestniewporządku.Rozejrzałsię
dokoła.
–Cojestzadomem?–zapytał.
Lucienomiótłgobadawczymspojrzeniem,apotempopatrzyłwstronębudynku.
–Bardzozaniedbanepodwórze.Jestteżsporasadzawka,którawyglądaterazjakbłotniste
bajoro.Chcesz,żebymcięoprowadził?Mniesięnigdzieniespieszy.
Kłódkaotworzyłasięzmetalicznymszczęknięciem.Taylorzdjęłajązeskoblaiodrzuciła
nabok,poczymzłapałauchwytwjednymzeskrzydełdrzwiipociągnęładosiebie.Drzwi
anidrgnęły.
–Ciężkie,co?–Lucienuśmiechnąłsiędrwiąco.–Uprzedzałem,żetoniejestzwykła
piwnica.Toschronprzeciwatomowy.
–Jatozrobię.
Hunterpodszedłdodrzwiidźwignąłnajpierwprawe,potemleweskrzydło.Odrazu
uderzyłichciepłypowiewstęchłegopowietrza.Ichoczomukazałysiębetonoweschody,
któreprowadziłygłębiej,niżktokolwiekbyłbyskłonnyprzypuszczać.Mogłymieć
trzydzieści,anawetczterdzieścistopni.
–Aległęboko,co?–odezwałsięFolter.–Tojestnaprawdęporządnybunkier.
Hunteroświetliłschodylatarkąipospiesznieruszyliwdół.Nadolezatrzymalisięprzy
kolejnychmetalowychdrzwiach,wktórychtkwiłmasywnyzamek.
–Siódmyklucz–oznajmiłLucien.–Naprawoodtego,którymotworzyłaśkłódkę.
Taylorprzekręciłakluczwzamkuipchnęładrzwi.Zanimiznajdowałosiępogrążonew
ciemnościpomieszczenie,którejeszczebardziejzalatywałostęchlizną,alewciężkimod
kurzupowietrzuunosiłosięjeszczecoś,coobydwojeagencirozpoznalibeztrudu,bo
stykalisięztymwielerazy.
Wońśmierci.
Rozdział95
Czasembywakwaśna,gorzkaalbotaksłodka,żeprzyprawiaomdłości,czasemjestto
odórzgnilizny,anajczęściejpomieszaniewszystkiego.Nikttaknaprawdęniepotrafi
powiedzieć,jakąwońroztaczaśmierć.Dlawiększościludziniemażadnychszczególnych
cech,alekażdy,ktowielerazysięzniązetknął,rozpoznająwułamkusekundy,bogdy
tylkopoczujejąwnozdrzach,ściskagozaserceiprzepełniaduszęsmutkiemjaknic
innegonaświecie.
GdytylkoHunteriTaylorpoczulitęwoń,ogarnąłichniepokój,awichgłowachpojawiła
siętasamamyśl:Straciliśmyzbytwieleczasu.Spóźniliśmysię.
Huntergorączkowoomiatałstrumieniemświatłacałepomieszczenie.Okazałosiępuste.
Wśrodkunikogoniebyło.
Lucienzaczerpnąłgłębokihaustpowietrzaniczymwygłodniałysmakosz,którywdycha
aromatświeżoprzyrządzonejpotrawy.
–Och,jakjatęskniłemzatymzapachem.
–Madeleine?–zawołałaTaylor,wodzącwzrokiemzasnopemświatłalatarki.–
Madeleine?
UstaLucienawykrzywiłtajemniczyuśmiech.
–Byłobytobardzogłupiezmojejstrony,gdybymzamknąłMadeleinejużwpierwszym
pomieszczeniu,któreprowadzidoschronu,czyżnie?
–Gdzieonajest?
–Naprawooddrzwijestnaścianieprzełącznikświatła–powiedziałLucien.
KiedyHunterwymacałprzełącznik,wiszącapośrodkusufitujarzeniówkazamigotała
kilkarazy,jakbyniepotrafiłasięzdecydować,ażwkońcuzalałapomieszczeniesłabym
żółtawymświatłemprzywtórzecichegosykuinstalacjielektrycznej,któryniepokojąco
odbiłsięechemodścian.
Znajdowalisięwprawiepustejprzestronnejsaliomasywnychbetonowychścianachi
lastrykowejpodłodze.Wgłębiwisiałokilkaręcznierobionychpółek,naktórychstały
rzędyksiążekpokrytychgrubą
warstwąkurzu.Pośrodkuścianypolewejznajdowałysięmetalowedrzwi,aich
powierzchniaoporowatejfakturzespiżusprawiaławrażenie,jakbymiałazazadanie
przyciągaćuwagę.Nawprostwejściastałpodścianąstaromodnydrewnianypulpitsprzed
półwiekupokrytymnóstwemprzycisków,pokręteł,dźwigienekiwskaźników.Tużnad
nimwisiałnaścianiewyłączonymonitorkomputera.Bezwątpieniabyłotogłówne
pomieszczenieschronu,któreprzywodziłonamyśljakieścentrumsterowania.Pod
sufitemkrzyżowałosięmnóstwometalowychiplastikowychruroróżnychprzekrojach,
którebiegływewszystkichkierunkachiznikaływścianach.Wjednymzkątówpiętrzyło
siękilkaśredniejwielkościkartonowychpudełidrewnianychskrzynek.Wyglądałyjak
zapasyżywności.
Hunterzacząłomiataćwzrokiemcałewnętrze.
IleofiaruwięziłLucienwtejpiekielnejnorze,żebyjetorturowaćizamordować?–
pomyślał.
–Madeleinejestzatamtymidrzwiami–odezwałsięFolter.–Sugeruję,żebyściesię
pospieszyli.
–Któryklucz?
–Przedostatnipoprawej.
Taylorwłożyłabrońdokaburyizdecydowanymkrokiempodeszładospiżowychdrzwi.
Kiedywsunęłakluczdozamkaidwarazyobróciławlewo,rozległsięzgrzytprzesuwanej
zapadki.Sercekołatałojejwpiersi,kiedypołożyładłońnaklamce.
Policyjnyinstynkt,intuicja,wyszkolenieidoświadczenieczycokolwiekinnego,co
dochodzidogłosuwtakichsytuacjach,terazsprawiło,żeHunteriTaylorwyczuliwtej
samejchwiliczyjąśobecność,jakgdybyzzaotwierającychsiędrzwidobiegłsygnał,który
zaalarmowałichzmysły.Iznówidentycznamyślpojawiłasięwichgłowach:Możenie
przychodzimyzapóźno.Możejestjeszczenadzieja.
Alenadziejaszybkoznikła,ponieważosoba,którejobecnośćwyczuli,nieznajdowałasię
zadrzwiami,leczzaichplecami.
Rozdział96
Rozległsięmetalicznyszczęk.
Wyczuliczyjąśobecność,alezanimktórekolwiekznichzdążyłosięobrócić,usłyszeli
odgłosnabojuwprowadzanegodokomorypistoletu.
–Tylkospróbujciesięruszyć,skurwiele,aodstrzelęwamtepieprzonełby.Czytojasne?–
Głosdobiegającyzprzeciwległegokońcasali,którynależałdojakiegośmłodego
człowieka,brzmiałostroistanowczo.–Aterazobydwojeręcenadgłowę.
Hunterstarałsięokreślićkierunek,zktóregodochodził.Byłprzekonany,żeodgłos
przeładowaniapistoletuipierwszesłowarozległysięmniejwięcejtam,gdziestałypudłai
skrzynki,zaktórymiprawdopodobnieukryłsięnapastnik,chociażcałastertaniebyłazbyt
wysokailedwiemogłabyzasłonićkarła.Jednakkolejnezdaniedobiegałozzupełnieinnej
strony,cooznaczało,żeuzbrojonyintruzsięprzemieszcza,alepogłoswewnątrz
pomieszczeniainieustannysykjarzeniówkiniemalcałkowicieuniemożliwiałyjego
dokładnąlokalizację.
Hunterbyłpewien,żemógłbysiębłyskawicznieobrócićioddaćstrzał,zanimtamten
zdążyłbysięzorientować,alemiałobytoszansępowodzeniatylkowtedy,gdybywiedział,
wktórąstronęstrzelać.Niemógłsobiepozwolićnadomysły,bowiedział,żejeślichybi,
jestjużmartwy.Postanowiłnieryzykować.
–Niesłyszeliście,kurwa?–powtórzyłnapastnik,aletymrazemzwyraźnąirytacjąw
głosie.–Ręcenadgłowę.
HunteriTaylorwykonaliwkońcujegopolecenie.Lucienuśmiechnąłsiętriumfującodo
swojegodawnegoprzyjaciela.
–Dobrzesięspisałem,prawda?–odezwałsięmłodzienieczaichplecami.–Wszystko
zgodniezinstrukcją,takjakmnieuczyłeś.
–Spisałeśsiędoskonale–zapewniłgoLucienizwróciłsiędodwójkiagentów.–Ateraz
muszępoprosićwasobydwoje,abyściepołożyliswojepistoletynapodłodzeiodwracając
się,kopnęlijewmojąstronę,jedenpodrugim.Robercie,typierwszy.Grzecznieipowoli.
Zapewniamwas,żemojegoprzyjacielaświerzbipalecnaspuście,astrzelabardzocelnie.
Hunterzawahałsiękilkasekund.
–Naco,kurwa,czekasz,ważniaku?–ponagliłgomłody.–No,dawaj.Brońnapodłogęi
kopnijtutaj,zanimzrobięcidziuręwgłowie.
Hunterprzeklinałsięwduchu,bowewnętrznygłospodpowiadałmu,żecośjestniew
porządku,jużkiedydotarlidotegoopuszczonegodomu.Aledziałałwpośpiechu,myśląc
oratowaniuMadeleineReed,dlategozignorowałinstynktizapuściłsięwgłąbschronu,
niesprawdziwszydokładniepierwszegopomieszczenia.
–Posłuchajgo,Robercie–rzekłLucien.–Onnaprawdęjestgotówrozbryzgaćtwójmózg
naścianie.
–Nowłaśnie.Myślisz,żeżartuję,ważniaku?
Huntersłyszał,żemłodymężczyznastoibliżej.Byłniemalpewien,żemagozasobąpo
prawej,aleteraztrzymałbrońwuniesionejwysokoręce,atamtenmierzyłmuprostow
głowę.Niemiałżadnychszans.
–Wporządku–powiedział.
–Grzecznieipowoli–rozkazałLucien.–Przykucnij,połóżbrońnapodłodze,apotem
stańprostoikopnijjąwmojąstronę.
Hunterwykonałpolecenie.
–Ateraztwojakolej,agentkoTaylor.
Tayloranidrgnęła.
–Niesłyszysz,suko,cosiędociebiemówi?–Wgłosiemłodegonarastałgniew.
Lucienuspokoiłgogestemdłoni.
–Doskonaleznamproceduryoperacyjne,któreobowiązująwFBI–odezwałsię
spokojnymiłagodnymtonem.–Zdajęsobierównieżsprawę,żewwieluprzypadkachnie
mamowyożadnychodstępstwach.Przedewszystkimmamnamyślizasadę,któragłosi,
żeagentniepowiniennigdydaćsięrozbroić,kiedypodejrzanylubnapastnikbierze
zakładnika.Alechybabłędnieoceniaszsytuację.Tuniechodziożyciezakładnika,aleo
waszeżycie,twojeiRoberta.Jeślinieoddasznambroni,obydwojeumrzecieitoniejest
groźba.Tostwierdzeniefaktu.Musiszzweryfikowaćswójstosunekdoregulaminu,im
szybciejtymlepiej.
–Przestańsięzniącackać,Lucienie–rzuciłzezłościąmłody.–Rozwalmytychgnoii
miejmytozgłowy.
NowytonwjegogłosiepodpowiedziałHunterowi,żemężczyznajestnaskraju
wytrzymałościiniewielebrakuje,byprzekroczyłgranicę.
–Twójwybór,agentkoTaylor–dodałLucien.–Maszpięćsekundnadecyzję.Cztery…
Hunternieodrywałwzrokuodnapiętegociałapartnerki.
–Niewygłupiajsię,Courtney–szepnąłprawiebezgłośnie.
–Trzy…dwa…
–Wporządku–powiedziałaTaylor,aHunter,któryjużspinałsiędoskoku,odetchnąłz
ulgą.
Agentkawolnymruchempołożyłabrońnapodłodze,apotemwyprostowałasięi
odepchnęłająstopązasiebie.Zajejplecamiłańcuchyzadzwoniłyoposadzkę,kiedy
Lucienschyliłsiępopistolet.Zaczęłasięodwracać.
–Ej,ty,spokojnie.–Głosmłodegozatrzymałjąwmiejscu.–Ktopozwoliłsięruszać?
Stójtwarządodrzwi,boodstrzelęcitenpieprzonyłeb.
–Onmówipoważnie–wtrąciłFolter.
–Czytasukamyśli,żejażartuję?
Taylorniemusiałaoglądaćsięzasiebie,żebywyczuć,żeuzbrojonynapastnikmierzyz
pistoletuwtyłjejgłowy.Niezamierzaładawaćmupretekstudonaciśnięciaspustu.
–Aterazpoproszęwas,abyścieobydwojeuklęklizdłońmisplecionyminakarku–rzekł
Lucien.–Wtejchwili.
TymrazemHunteriTaylorniezastanawialisiędługo.Zdawalisobiesprawę,żeniemają
wyboruimusząsiępodporządkować.
–Icoteraz?–zapytałaTaylor.–Strzelisznamwplecy?
–Toniewmoimstylu.
Rozległsięostryzgrzytprzecinanegometalu,którypowtórzyłsiępokilkusekundach,a
potemdałsięsłyszećbrzękłańcuchauderzającegoobeton.
–Totylkośrodkiostrożności.Wolałemnieryzykować,kiedybyłemzajętyzdejmowaniem
tegożelastwa.Och,terazczujęsiędużolepiej.
Jakiściężkimetalowyprzedmiothuknąłoposadzkęiniesionyimpetemprzeleciałna
drugikoniecsali,gdziezatrzymałsięnaścianie.
–Terazwstańcie,proszę,iodwróćciesiędomnie–rozkazałLucien.
Wypełnilipolecenie.
ObokFolterastałniskiiszczupłymężczyznaosylwetcezawodowegodżokeja,który
mógłmiećokołodwudziestupięciulat.Mierzyłdonichzdziewięciomilimetrowego
pistoletuHeckler&KochUSP.Krzywyuśmiechwyginałjegoustapodtakimsamym
kątem,jakitworzyłauniesionaręka,wktórejtrzymałbroń,conadawałomunieforemnyi
złowrogiwygląd.Głowęmiałogolonądoskóry,ajegoniebieskieoczylśniłyz
przerażającąsiłą.Natwarzymiałdużąiźlezagojonąbliznę,którabiegłaodlewejstrony
podbródkaprzezprawypoliczekikończyłasięzauchem.Nawetpatrzączdaleka,Hunter
domyśliłsię,żetośladpotępymnożualbogrubymkawałkuszkła.Dostrzegłrównież
leżącepodścianąwgłębipomieszczeniaciężkieszczypceprzegubowe,zapomocą
którychLucienuwolniłsięzłańcuchów.
–Pamiętacie,jakwammówiłem,żebeztrudumógłbymznaleźćucznia,gdybymtylko
zechciał?–Lucienwyszczerzyłzębywuśmiechu.–Otóżzechciałemifaktycznieniebyło
towcaletrudne.Więcpozwólcie,żeprzedstawięwamDucha.–Wskazałnastojącego
obokmężczyznę.–Nazwałemgotak,boporuszasięcichoiniepostrzeżenie,adzięki
swojejsylwetceiniesłychanejelastycznościpotrafisięukryćwtakimmiejscu,gdzienikt
sięgoniespodziewa.Wiem,żetrudnowtouwierzyć,aleonnaprawdęsiedziałwjednym
ztychpudeł.
PrzedniząbDuchabyłnadłamanyimężczyznacokilkasekundnerwowoprzesuwał
językiempowyszczerbionymbrzegu,jakgdybyzachwilęmiałstracićpanowanienad
sobą.
–Onamisiępodoba–powiedział,przyglądającsięTaylor,jakbybyłakompletnienaga.–
Imapięknestopy.Naprawdęmniekręci.Rozwalmytegoważniaka,ająweźmyzesobą.
Możemytrochęsięzniązabawić.
Taylornieodwróciławzroku,kiedyDuchnaniąpatrzył,agniewwjejspojrzeniustarłsię
zjegopożądaniem.
–Zorganizowałeśwszystkotak,jakzaplanowaliśmy?
Młodymężczyznaprzytaknął,nieodrywającoczuodTaylor.
–Niechciałbym,abyściemyśleli,żecałyczaswasokłamywałem–rzekłLucien.–
Ponieważmówiłemprawdę.Możeotworzycietedrzwiizobaczycie,cozanimijest.
TaylorprzezchwilęmierzyłaLucienawzrokiem,poczymodwróciłasięipchnęłaspiżowe
drzwi.Podsufitemkorytarza,któryukazałsięjejoczom,dwieświetlówkimigotałyi
syczały,jakbyzachwilęmiałyeksplodować.Ichsłabyblaskzdawałsięwędrowaćpowoli
wgłąbmrocznegotunelu,agdydotarłdokońca,serceTaylorzamarło.
Rozdział97
Hunterrównieżsięodwrócił,żebyzobaczyć,coznajdujesięzadrzwiami.
Korytarzbyłdługiiwąski,miałbetonoweściany.Najegokońcuipobokachznajdowało
siękilkoromasywnychmetalowychdrzwi.Wszystkiemiałytakąsamąspiżowąfakturę
jakte,przyktórychstali,iwszystkiebyłyzamknięteoprócztychwgłębikorytarza.
Blaskświetlówekbyłzbytsłabyiniedocierałdopomieszczeniazaotwartymidrzwiami,
więcdostrzeglitylkoniewyraźnyzaryspostaci,alenawetwgłębokimpółmroku
rozpoznalisylwetkękobiety.
Byłanagaisiedziałanakrześle,ajejgłowabezwładniezwisaładoprzodu.Ręcemiała
związaneztyłuiniedawałażadnychoznakżycia.
Taylorpoczuła,jakzgłębijejtrzewirozchodzisięprzyprawiającyomdłościskurcz
niepokoju.
–Światło–zwróciłsięLuciendoswojegopomocnika.
Duchzrobiłparękrokówwstronęstojącegopodścianąpulpituinacisnąłprzełącznikna
przestarzałejkonsoli.Wpomieszczeniunakońcukorytarzarozbłysłażarówka,zalewając
wnętrzeżółtawąpoświatą.WszystkiemięśniewcieleHunterasięnapięły.
Niespóźnilisię.MadeleineReedżyła,alebyłamarnymcieniemkobiety,którązaledwie
przedkilkomagodzinamiwidzielinazdjęciuwgabinecieKennedy’ego.Byłastraszliwie
wychudzona.Jejskórasprawiaławrażenie,jakbyprzeztychkilkamiesięcypostarzałasię
oczterdzieścilat,iprzywieraładokościjakupacjentawostatnimstadiumraka.
Zapadnięteoczynadawałyjejtrupiwygląd,asińcepoddolnymipowiekamibyłytak
ciemnejakprzekrwioneblizny.Miałasucheispękanewargi,acałejejciałosprawiało
wrażeniekruchegoiskrajniewycieńczonego.
Madeleinezamrugałarozpaczliwiekilkarazy,usiłującprzyzwyczaićzmęczoneoczydo
światłaponiewiadomoilugodzinachprzebywaniawciemności.Minęłachwila,zanim
odzyskałaostrośćwidzenia,alejejwyczerpanymózgjeszczedługoniemógłpojąćtego,
cozobaczyłaprzedsobą.Powoliuniosłagłowę,anajejtwarzy
dezorientacjaustąpiłamiejscanadziei,alepochwilizastąpiłjąwyrazbłagania,poktórym
wkońcuprzyszłarozpacz.Poruszyłaustami,alejejgłosbyłtaksłaby,żenadrugikoniec
korytarzaniedotarłożadnesłowo.
Kiedywpomieszczeniuzapaliłosięświatło,HunteriTaylorzobaczyliwreszciecałe
wnętrze.Dziewczynafaktyczniebyłanaga,ręcemiałaskrępowaneztyłuzaoparciem,a
kostkiprzywiązanedonógkrzesła.Gdyzobaczyłaludzinakońcukorytarza,zaczęła
dygotać,ajejoddechstałsięspazmatyczny,jakbybrakowałojejpowietrza.
–Madeleine–odezwałsięHunter,widzącwjejzachowaniupierwszeoznakipaniki.
Wiedział,żewjejstanietonormalnareakcja.Byłatakdługotorturowanaiwięziona,że
widokjakichkolwiekludzinapawałjąstrachem.Wtejchwilikażdystanowiłdlaniej
zagrożenie,bokażdy,ktosiędoniejzbliżałwtejpiekielnejdziurze,byłprześladowcą.
–Posłuchajmnie,skarbie.–Huntermówiłtakspokojnymiserdecznymtonem,najaki
tylkopotrafiłsięzdobyć.–NazywamsięRobertHunterijestemagentemFBI.
Przychodzimy,żebycipomóc.Bądźspokojna,azabierzemycięstąd.Dobrze?
Wypowiadająctesłowa,Hunterczułsiębezsilny.ChciałbypodejśćdoMadeleine,rozciąć
więzynajejrękachinogach,wynieśćztegobunkraizapewnić,żejestbezpieczna,że
koszmarsięskończyłijużnicjejniegrozi.Aletobyłoniemożliwe.Mógłjedynierzucać
pustesłowawnadziei,żetowystarczy,bydodaćdziewczynieotuchy.
UstaMadeleineznówzaczęłysięporuszać,aleniemiałasiłymówićnatyległośno,byjej
słowaprzebyłydzielącąichodległość.JednakHunterzłatwościąodczytałzruchujej
warg,comówiła.
–Proszę,pomóżciemi.
UkradkiemzerknąłwstronęDucha.Młodymężczyznastałprzykonsoli,trzymającbroń
wwyciągniętejręce,iwbijałwzrokwtyłgłowyTaylor.Lucienstałobokniego,czujnyi
skoncentrowany.NicnieuszłobyjegouwadzeigdybyHunterpróbowałjakichkolwiek
sztuczek,byłbymartwy.
Lucienruchemgłowydałznakswojemupomocnikowi,którynacisnąłinnyprzełącznikna
konsoli.Drzwipomieszczenia,wktórymznajdowałasięMadeleine,zatrzasnęłysięz
hukiem,cobezwątpienia
napełniłodziewczynęjeszczewiększymprzerażeniem.
Taylorodruchowoobróciłasięwstronęprześladowców.
–Nie.Proszę,nie.
JejgwałtownyruchzaskoczyłDucha,któryztrudemzapanowałnadsobą.Ręka,wktórej
trzymałbroń,wyprężyłasięjeszczebardziej,apaleczgiąłsięnaspuście,pokonując
pierwszyopór.
–Zostańtam,gdziestoisz,suko.
–Proszę.–Tayloruniosłaręcewgeściekapitulacji.–Zamknięciedrzwiwywoławniej
jeszczewiększąpanikę.
Folterbeztroskopokiwałgłową.
–Wiem.
–Tysukinsynu–wycedziłaTaylor,kipiączwściekłości.
–Wypuśćją,Lucienie–odezwałsięHunter.–WypuśćMadeleine.Jużjejnie
potrzebujesz,niemusiszpozbawiaćjejżycia.Terazniemajużdlaciebieżadnejwartości.
Weźmnie,ająuwolnij.PozwólCourtneyzabraćjąstąd,azatrzymajmnie.
–Tydurnypojebie–warknąłDuch.–Zejdźnaziemię,ważniaku.Przecieżciebiejuż
mamy.Itamtądziwkęwceliteż,iślicznotkęzFBIzpięknymistopami.–Cmoknąłw
stronęTaylor,łapiącsięzakrocze.–Jużniedługobędzieszmoja,suczko.Będzieszwyćz
rozkoszy,zobaczysz.
Tegobyłozawiele.Taylorniewytrzymała.
–Pierdolsię,tyobleśnymałyfiutku.
Możesprawiłytojejsłowa,amożeDuch,któryoddawnabalansowałnagranicy
wytrzymałości,jużpoprostuniewytrzymałnapięcia,alewjegogłowieprzepaliłsięjakiś
bezpiecznik.
–Nie–krzyknął,dyszączfurii,awkącikachjegoustwezbrałaspienionaślina–Totysię
pierdol,głupiadziwko.
Apotemnacisnąłspust.
Rozdział98
AKADEMIAFBI,QUANTICO,WIRGINIA
45MINUTWCZEŚNIEJ
DotarciedoJoshaFostera,pracownikakontrolilotównalotniskumiastaBerlinwNew
Hampshire,niezajęłoagentomwieleczasu.Natychmiastprzełączonorozmowędo
centrumoperacyjnego,gdzieczekałdyrektorKennedy.
–PanieFoster,nazywamsięAdrianKennedyijestemdyrektoremKrajowegoCentrum
AnalitycznegoFBI.Ztegocomiwiadomo,skontaktowałsięzpanemjedenznaszych
agentów,RobertHunter.Dałmupankluczykidoswojegosamochodu.
–Hm,toprawda–odparłFoster,awjegogłosiedałosięwyczućnerwowyton.
–Dobrze–ciągnąłKennedy.–Proszęmnieuważnieposłuchać,botobardzoistotne.
Słyszałem,żepańskisamochódjestcałkiemnowy.
–Tak,mamgooddwóchmiesięcy.
–Świetnie.AczyzostałwyposażonywlokalizatorGPSnawypadekkradzieży.
–Owszem.
TwarzKennedy’egoopromieniłradosnyuśmiech.
–Aleniemamprzysobiekodudostępu–dodałFoster,uprzedzająckolejnepytanie
dyrektora.–Trzymamgowdomu.
–Poradzimysobiebezkodu–odezwałsięagentsiedzącyprzystanowiskunamierzania.–
Wystarczyminumerrejestracyjnysamochoduimogęustalićkod.
–Och,nodobrze–rzekłFosteripodyktowałnumerrejestracyjnyswojegojeepa.
–Bardzopanudziękuję–powiedziałdyrektor.–Oddałpannamnieocenionąprzysługę.
–Aczymógłbymspytać…?–zacząłkontrolerlotów,aleKennedyjużprzerwał
połączenie.
–Jakdługopotrwaustalenietegokodu?
–Krótkąchwilę–odparłagent,stukającwklawiaturękomputera.
WkieszeniKennedy’egoodezwałsięsygnałkomórki.DzwoniłagentspecjalnyMoyer,
którykierowałgrupąwysłanąnadjezioroSaltonstallwNewHavennaposzukiwanie
szczątkówKarenSimpsonorazczterechinnychofiar.
–Informacjajestwstuprocentachprawdziwa–oznajmiłMoyerstanowczym,alelekko
ściszonymtonem,jakbychciałwtensposóbokazaćszacunekdyrektorowi.–Dotejpory
odkopaliśmyszczątkidokładniepięciuosób.Czymamykontynuowaćposzukiwania?To
dosyćrozległyterenijeżelisprawcaupodobałsobietomiejsce,ktowie,ilejeszczeciał
możemyznaleźć.
–Nie,toniebędziekonieczne.Nikogowięcejtamnieznajdziecie–odparłKennedy,
któryniemiałwątpliwości,żeFoltermówiłprawdę.–Tylkoprzygotujcieznalezione
szczątkidotransportu,żebyjaknajszybciejtrafiłydoQuantico.
–Takjest.
–Dobrarobota,agencieMoyer–powiedziałdyrektorirozłączyłsię.
–Mamkoddostępu–oznajmiłagentsiedzącyprzykomputerzeiwystukałnastępną
komendęnaklawiaturze.Wszyscyobecniwbiliwzrokwmonitor.–Namierzamgo.
Pokilkusekundach,którezdawałysiętrwaćwieczność,zmieniłsięwidocznynaekranie
wycinekmapy,ananimpojawiłsięjasnypulsującypunkt.
–Mamypozycjęjeepa–powiedziałagentzpodnieceniemwgłosie.–Iwyglądanato,że
jużsięnieprzemieszcza.
–Widzę.–Kennedy,marszczącczoło,pochyliłsięnadmonitorem.–Alegdzieto,do
cholery,jest?
–Gdzieśnakompletnymodludziu–odezwałsiędoktorLambert.
Wedługmapysamochódstałzaparkowanynakońcujakiejśdrogigruntowejwśrodku
gęstegolasuwodległościkilkunastukilometrówodlotniska.
–Potrzebujemyobrazusatelitarnegotejokolicy–powiedziałdyrektor.
–Momencik–odparłagentiznówzastukałwklawiaturę.
Dwiesekundypóźniejmiejscemapynamonitorzezajęłozdjęcie
satelitarne.Przezchwilęwszyscyprzyglądalimusięwskupieniu.
–Cotojest?–zapytałKennedy,wskazująccoś,cowyglądałojakplacbudowy.
Agentzrobiłzbliżenieiwyregulowałrozdzielczość.
–Wyglądajakstaryopuszczonydomalbojakiśinnybudynek–powiedział.–Aw
każdymrazieto,cozniegozostało.
–Oniwłaśnietamsą.TotamFolteruwięziłMadeleineReed.–Kennedysięgnąłpo
komórkęiwybrałnumeragentaBrody’ego.
Rozdział99
Hunterdostrzegłtowszystko,zanimnaprawdęsięzaczęło.
Zobaczył,jakcośeksplodujewzimnychoczachDucha,jakbyzaczęłagorozsadzaćfuria
kipiącawjegożyłach.Wiedział,żezarazstaniesięcośnieodwracalnego.Alechociaż
widziałtowszystko,niezdążyłzareagować.Niezdążyłnawetsięporuszyć,żebyzasłonić
Taylorswoimciałem.PalecDuchazgiąłsięnaspuściewułamkusekundy.
Odmomentu,wktórymkurekuderzyłwiglicę,przedoczamiHunterawszystkopotoczyło
sięwzwolnionymtempie.Widział,jakpociskopuszczalufęiześwistemprzecinając
powietrze,mijajegotwarzocentymetry.OdruchowozacząłsięobracaćwstronęTaylor,
aletaknaprawdęniemusiał.Ztakiejodległościnawetpoczątkującystrzelecbyniechybił,
aczuł,żeDuchniejestnowicjuszem.Ułameksekundypowystrzalepoczułnakarkui
policzkuciepłebryzgikrwiimózgu,kiedypociskrozerwałgłowęTaylor.Powietrze
natychmiastwypełniłgryzącyswądkordytu.
Hunterzdążyłobrócićgłowęnatyleszybko,byzobaczyćjeszcze,jakodrzuconewtył
potężnąsiłąciałoagentkiuderzawmetalowedrzwiiosuwasięnaposadzkę.Wmiejscu,
gdzieprzedchwiląstała,naścianiewykwitłaczerwonaplamaupstrzonastrzępamiciałai
pasmamijasnychwłosów.Pocisktrafiłjąprawieidealniemiędzyoczy.Zuwaginaniski
wzrostDuchaijegopozycjęwzględemceluliniastrzałulekkosięwznosiłaiodchylaław
prawo.Grzybkującypociskpoczyniłniesamowitespustoszenie,wyrywająctylnączęść
czaszki.Taylorniemiałażadnychszans.
HunterbłyskawicznieobróciłsięzpowrotemwstronęDucha,któryterazcelowałprosto
wjegotwarz.
–Tylkosięrusz,twardzielu.No,dawaj,ruszsię,aobryzgamjejścierwotwoimmózgiem.
Hunterczuł,jakwszystkietkankiwjegocieletężejąodgniewuimusiałużyćcałejsiły
woli,bynierzucićsięnaDucha.Stałwmiejscu,dyszącciężko,ajegoręcedygotałyz
napięcia.
–Takmyślałem–warknąłDuch.–Ico,jużniejesteśtakim
ważniakiem?
–Cośty,kurwa,zrobił?–krzyknąłLucien,którywydawałsięjeszczebardziej
zaskoczony.–Dlaczegojązabiłeś?
–Bosukadziałałaminanerwy–odparłDuchpoważnym,aleniewzruszonymtonem,
całyczastrzymającHunteranamuszce.–Wiesz,żenienawidzę,kiedytaksiędomnie
mówi.
Luciencofnąłsięokrokipotarłdłoniączoło.
–Tadziwkamiałaniewyparzonyjęzykidostałato,nacozasłużyła.–Duchwzruszył
ramionami,jakbynicwielkiegosięniestało.–Zresztąjakietomaznaczenie?Przecież
obydwojeitakmieliumrzeć,nie?Widzielinaszetwarzeiobajdobrzewiemy,żenie
mogliwyjśćstądżywi.Acałatapaplaninajużzaczynałamniewkurzaćitylkotrochę
wszystkoprzyspieszyłem.Iwiesz,co?Terazzrobiętosamoznim.
TwarzDuchapałałasadystycznążądząiHunterspostrzegł,żejegooczywypełniatasama
morderczadeterminacja,coprzedchwilą.Niebyłoczasu,bymógłzareagować.Jego
palecjużzginałsięnaspuście.
Itaksamojakpoprzedniopocisktrafiłwcelzzadziwiającąprecyzją.
Rozdział100
NIEBONADMILANEM,NEWHAMPSHIRE
CZTERDZIEŚCIMINUTWCZEŚNIEJ
NapokładzieOrłaDwaagentBrodyijegopodwładnizaczynalijużtracićnadzieję.
Samolotodkilkuminutzataczałszerokiekręgiwokolicylotniska.Pilotjużzgłosił,że
niedługotrzebabędziezadecydować,corobićdalej.Paliwawystarczyłoimjeszczenapół
godzinylotu,alegdybymieliodwołaćakcjęiwracaćdoQuantico,musielibygdzieś
wylądować,żebyzatankować.OdlotniskawGorhamdzieliłoichpięćdodziesięciuminut
lotuwzależnościodwiatru.Pilotzawszezostawiałsobiedziesięćminutrezerwyna
wypadek,gdybynadlotniskiempanowałruchimusiałbyczekać,albogdybyzaistniały
jakieśinnenieprzewidzianeokoliczności.Moglizatemkrążyćjeszczeprzezdziesięć,co
najwyżejpiętnaścieminut,zanimpilotobierzekursnapołudnieiodlecidoGorham.
Brodywpatrywałsięjakzahipnotyzowanywciemnywyświetlaczkomórki,którależała
przednimnablacie.Kiedyspojrzałnazegarek,okazałosię,żeminęłosiedemkolejnych
minut.Jeszczetrzyibędziemusiałzarządzićodwrót.Uznał,żenajwyższyczas
skontaktowaćsięzKennedym.
Alekiedysięgałpotelefon,rozległsiędzwonek.
Rozdział101
Hunternieporazpierwszypatrzyłwwylotlufy.Nierazspoglądałśmierciwoczyi
uchodziłzżyciem,aleterazDuchstałzbytdaleko,byzdążyłdoniegodoskoczyć,izbyt
blisko,bymógłzrobićunik.Znalazłsięwsytuacjibezwyjścia.
Wtejostatniejsekundziepoprzedzającejstrzałmyślałtylkootym,jakbardzożałuje,że
niezdołałochronićTayloranispełnićobietnicy,jakąwielelattemuzłożyłJessice,tulącw
ramionachjejokaleczoneciało.
Pomimotego,cogoczekało,niezamknąłoczu.Nawetniedrgnęłamupowieka.Nie
zamierzałdaćDuchowisatysfakcjiipatrzyłmuprostowtwarz.Idziękitemumógł
zobaczyć,jakjegogłowaeksploduje.
Tobyłidealnystrzał.PocisktrafiłDuchawlewąskroń,ajegowydrążonywierzchołek
natychmiastwypełniłsiętkankamiizacząłsięrozszerzać,przybierająckształtgrzybka,po
czymwbiłsięwczaszkę,czyniącpodrodzeogromnespustoszenie.
Efektgrzybkowaniapociskuzwgłębieniemwierzchołkowymznaczniezmniejszajego
prędkość.Wwiększościprzypadkówniemanawetranywylotowej,gdyżzdeformowana
bryłaołowiupoprostuwięźniewcelu.Aleprzytakmałejodległościmocpotężnego
nabojuwystarczyłaażnadto,bypociskprzebiłogolonągłowęDuchanawylot.
Gdydotegodochodzi,ranawylotowapozostawionaprzezgrzybkującypociskkalibru
0,45calaosiągaimponującerozmiary.WprzypadkuDuchamiaławielkośćgrejpfruta.
Częśćjegotwarzyoduchadoczubkagłowyrozprysłasięjakwielkiejajo,zktórego
wykluwasięobcy.Krew,masamózgowa,odłamkikościistrzępkiskórybryznęłyna
ścianęikonsolę,pokrywającwszystkogęstąlepkąmazią.
Hunterwzdrygnąłsię,słyszącgłośnyhukwystrzału,alewciążpatrzyłprzedsiebie.
Widział,jakwściekłośćiupórwyparowujązoczuDucha,aimpetpociskuniemalodrywa
goodziemiirzucanimodrewnianypulpit.Pochwilijegobezwładneciałoosunęłosięna
posadzkęjakpustyworek,awokółroztrzaskanejgłowyzaczęłaszybkorosnąćkałuża
krwi.Pistolet,któryściskałwdłoni,odbiłsięodkonsoli
iślizgającsiępopodłodze,przeleciałnadrugikoniecsali,gdzieznikłpodstertąkartonów.
SerceHunterakołatałotakmocno,jakbychciałowyrwaćsięzpiersi,akrążącawjego
żyłachadrenalinaprzyprawiałagoodrżenie.WkońcuprzeniósłwzroknaLuciena.
Zobaczyłwąskąsmużkędymu,którawciążjeszczewydobywałasięzlufy,alezanim
zdążyłzareagować,jegodawnyprzyjacielwycelowałdoniegozespringfieldaTaylor.
–Nieruszajsię,Robercie.Naprawdęniechciałbymtego,alejeżelimniezmusisz,
wpakujęcikulęwserce.Iwiesz,żemówiępoważnie.
Hunterwpatrywałsięwniego.Niepotrafiłukryćzdumienia,wktórewprawiłgo
nieoczekiwanyprzebiegwypadków.
–Właściwienigdyzanimnieprzepadałem–wyjaśniłLucientypowymdlasiebie
beznamiętnymtonem.–Tobyłzwykłyprzygłup,bezmyślnysadysta,którywdzieciństwie
regularnieobrywałidlategouwielbiałtorturowaćizabijaćdlaczystejprzyjemności.
TakikomentarzwustachLucienawydałsięHunterowibardzoosobliwy.
–Apozatymjużprzestałbyćużyteczny–ciągnąłLucienbezcieniażaluwgłosie.–Jak
wszyscyjegopoprzednicy.Każdywkońcusięwypala,więcmuszęsobieszukaćnowych
pomocników.
SpojrzenieHunteraskupiłosięnabroni,którątrzymałFolter.
–Możeszmiwierzyćalbonie,aleniezamierzałemzabijaćagentkiTaylor,gdybymnie
byłdotegozmuszony,lecztaksiępechowozłożyło,żenadepnęłaDuchowinaodcisk.
Widzisz,chłopakwychowałsięwpatologicznejrodzinie,ajegorodzicepastwilisięnad
nimtak,żenawetmnietrudnobyłotosobiewyobrazić.Zmuszaligo,żebybiegałnago
wokółdomuidrwilizniego,zwłaszczazjegomęskości,wymyślającmuponiżające
przezwiska.Domyślaszsię,jakbrzmiałojednoznich?
–Małyfiutek.
Lucienpokiwałgłową.
–Otóżto.NiestetyagentkaTaylornazwałagotaksamo.
Wprzypadkukogoś,ktonosiwsobietakgłębokieurazy,wystarczyjednosłowo,jakiś
dźwięk,kolor,zapach,obraz…jeden
zwielunajróżniejszychdrobiazgów,bywjegookaleczonejpsychicenanoworozjątrzyła
sięniezwyklebolesnarana.Zazwyczajczłowiektakireagujebardzonieprzewidywalnie,a
jeślimaskłonnościdoprzemocy,wtedynajczęściejsiędoniejposuwa.Areakcjetakich
psychopatówjakDuchprawiezawszesąbrutalneitragicznewskutkach.
–KiedyDuchmiałsiedemnaścielat,miarkasięprzebrała.Przywiązałojcadołóżka,
wykastrowałgoizostawił,pozwalającmusięwykrwawić.Potemkijembaseballowym
rozwaliłmatcegłowęnamiazgę.Byłzbytzwichnięty.Wiedziałem,żekiedyśitakbędę
musiałsięgopozbyć.
Pomimokrwawegochaosu,jakizapanowałwschronie,Hunterstarałsięmyśleć
najbardziejklarownie,jakpotrafił.Przypomniałsobieotym,cogotamsprowadziłoi
obróciłgłowęwstronękorytarza.Jegospojrzenieprzesunęłosiępoleżącychnaposadzce
zwłokachTayloripoczułuciskwsercu.
–UwolnijMadeleine,Lucienie–powiedział.–Proszę,jeślipotrzebujeszkolejnejofiary,
weźmnie.Onaniemadlaciebieżadnejwartości.
–Toprawdaiwłaśniedlategopowinienemjązabić,Robercie.Dlatego,żeniemadlamnie
żadnejwartości.Zatotybyłeśmoimserdecznymprzyjacielem.Trochęrazem
przeżyliśmy.Dlaczegomiałbymzabijaćciebiezamiastniej?
–Bojużwpołowiepozbawiłeśmnieżycia,odbierającmiJessicę.Awiem,żenielubisz
niedokończonychspraw–odparłHunter.Chociażstarałsiępanowaćnademocjami,
Lucienwyczułnapięciewjegogłosie.–Więcterazmaszokazję.WypuśćMadeleinei
dokończto,cozacząłeśzemną,bojeślitegoniezrobisz,tojazabijęciebie.
Pomimocałejpowagi,jakatkwiławjegosłowach,głosHunterabyłspokojnyilekko
ściszony,jakbyichrozmowaodbywałasięwbibliotece.
–Dobrze.–Lucienzrobiłkrokwstronępokrytejkrwawąmaziąkonsoli,wciążtrzymając
dawnegoprzyjacielanamuszce.–Przekonajmysię,czypotrafiszdotrzymaćsłowa.
Nacisnąłjedenzprzełącznikówidrzwinakońcukorytarzaznówsięotworzyły.Hunter
obróciłsięwtamtąstronęizobaczył,że
Madeleineunosiwzrokipatrzynaniego.Byłajeszczebardziejprzerażonaniż
poprzednio.Musiałasłyszećobydwastrzałyinapewnowyobraźniapodsuwałajej
makabrycznewizjetego,codziejesięnazewnątrzicomożezarazjąspotkać.Oddychała
szybkoiwydawałosię,żeżadnasiłanaświecieniejestwstaniepowstrzymaćjejdrżenia.
Lucienmachnąłuzbrojonąręką,wskazująckorytarz.
–Dołączymydoniej,dobra?Mamdlaciebieostatniąniespodziankę.
Rozdział102
HunterprzekroczyłciałoTaylor,żebydostaćsiędokorytarza.Lucienruszyłzanim,ale
trzymałsięwbezpiecznejodległości.Zdążyłbyoddaćconajmniejdwastrzały,gdyby
idącykilkakrokówprzednimHunterpróbowałgozaatakować.
KiedyHunterpopatrzyłwgłąbkorytarza,napotkałwzrokMadeleineiniedostrzegłwjej
oczachnicpozawszechogarniającązgrozą.
–Pomóżmi.
Tymrazemwkońcująusłyszał.Jejsłabyidrżącygłosbyłprzepojonylękiem.
–Madeleine,proszę,zachowajspokój–odezwałsięnajbardziejpewnymtonem,najaki
potrafiłsięzdobyć.–Wszystkobędziedobrze.
Spojrzeniedziewczynypowędrowałonadjegoramieniem.KiedyzobaczyłaLuciena,jej
twarzprzybrałatakiwyraz,jakbyzmaterializowałsięprzedniąpotwór,który
prześladowałjąoddzieciństwawnajgorszychkoszmarach.Zaczęłakrzyczećimiotaćsię
nakrześle.
–Madeleine,popatrznamnie–powiedziałHunter,alegonieposłuchała.–Popatrzna
mnie,Madeleine–powtórzyłbardziejstanowczymtonemiwreszcieobróciłakuniemu
twarz.–Bardzodobrze.Dzielnazciebiedziewczyna.Patrznamnieispróbujsię
uspokoić.Zarazcięstądzabiorę.
Byłnasiebiewściekłyoto,żejąokłamuje,alewtejsytuacjiniewielewięcejmógłzrobić.
ChociażMadeleinenadalbyłaśmiertelnieprzerażona,wjegosłowachbyłocoś,co
powstrzymałoatakjejpaniki.Przestałakrzyczećipatrzyłamuprostowoczy.Kiedy
doszedłdodrzwi,usłyszałzaplecamigłosLuciena:
–Wejdźdośrodka,zróbpięćkrokówwgłąbiuklęknij.
Hunterwykonałpolecenie.
Wpomieszczeniuniebyłożadnychsprzętów,jeślinieliczyćkrzesła,naktórymsiedziała
dziewczyna,istojącejpodścianąmałejszafkizdwiemaszufladami.Powietrzewypełniała
ostrawońśrodkówdezynfekujących,któraniebyłajednakwstaniecałkowiciestłumić
odorumoczuiwymiocin.
Lucienprzestąpiłpróg,podszedłdoszafki,otworzyłgórnąszufladęisięgnąłdośrodka.
SpojrzenieMadeleinepowędrowałozanim.
–Patrznamnie–ponowniezwróciłsiędoniejHunter.–Nieprzejmujsięnim,popatrzna
mnie.
Dziewczynaskierowaławzrokzpowrotemwjegostronę.
–Świetniesobieradziszzzakładnikami–rzekłLucien,podchodzącdokrzesła.Wjego
dłonibłysnąłnóżokilkunastocentymetrowymostrzu.–Wiesz,taknaprawdęnieznoszą
bronipalnej.
Szybkimruchemwypuściłmagazynekzpistoletu,akiedyupadłnapodłogę,kopnąłgow
kąt.Potemodciągnąłzamek,wyrzucającnabójzkomory.Hunterniespuszczałzniego
oka.Wkońcuzacząłdostrzegaćjakąśszansęnazdobycieprzewagi.TymczasemLucien
wcisnąłpalcembolecsprężynypowrotnejiwprawnymiruchamibłyskawicznierozebrał
pistoletnaczęści,którerozrzuciłpopodłodze.
Hunterwypuściłpowietrzeinapiąłmięśnie,sprężającsiędoskoku.
–Nawetotymniemyśl,Robercie.–Lucienpostąpiłkroknaprzódistanąłzakrzesłem.
PrzyłożyłnóżdoszyiMadeleine,adrugąrękąchwyciłjązawłosyiuniósłjejgłowę.–
Tylkokiwnijpalcem,apoderżnęjejgardło.
Madeleinepoczułanaskórzezimnydotykostrzaijejsercezamarło.Byłatakprzerażona,
żenawetniepotrafiławydobyćzsiebiekrzyku.Hunterzastygłwbezruchu.
–Wiem,żemnągardzisz,staryprzyjacielu–rzekłFolter,uśmiechającsięlekko,niemal
zeskruchą.–Iwcalecisięniedziwię.Każdybymnągardził,niezdającsobiesprawy,
jakicelprzyświecałtemuwszystkiemu,cozrobiłem.Dlawszystkichjestemtylko
psychopatycznymsadystą,któryprzezćwierćwiekutorturowałizabijałniewinneofiary.
Aledlaciebiejestemkimświęcej.Jestemczłowiekiem,któregościgaszoddwudziestulat.
Człowiekiem,którybrutalniezamordowałjedynąmiłośćtwojegożycia.Kobietę,którą
zamierzałeśpoślubić.
Hunterpoczuł,jaknagromadzonyprzezlatagniewzaczynagorozsadzać.
–Alemojarolanatymsięniekończy.Niebawemwszystkozrozumiesz,kiedyznajdziesz
prezent,któryzostawiamtobieiFBI.–Lucienwskazałgłowąwstronękorytarza.–Aleto
później,ponieważterazzamierzamdaćciszansę,abyśspełniłobietnicę,którąprzedlaty
złożyłeśsobieiJessice.Ibędzietojedynaszansa,jakąkiedykolwiekdostaniesz,bojeżeli
terazmnieniezabijesz,jużnigdywięcejmnieniezobaczysz.Niewtymżyciu.
NapędzanefuriąserceuderzałowpiersiHunteracorazmocniejimocniej.
–Problememjestdylematmoralny,którypojawisięwtwojejgłowie,narażającsumienie
nabolesnąrozterkę.–Lucienzawiesiłgłosiprzezchwilęjegowzrokzdawałsię
przeszywaćHunteranawylot.–Pozwolisz,żesprecyzuję,ocomichodzi,zadającci
jednopytanie.Jeżeliterazrzuciszsięwpościgzamną,jakzatamujeszkrwotoki
zawiezieszjądoszpitala,zanimwykrwawisięnaśmierć?
BłyskawicznymruchemFolteroderwałnóżodszyiMadeleineiugodziłjąwbrzuchtuż
podliniążeber.Ostrzezagłębiłosięwjejcieleażporękojeść.Hunterotworzyłszeroko
oczyzprzerażenia.
–Nie!–krzyknąłizerwałsiędoskoku,aleLucienbyłnatoprzygotowanyiwymierzył
mupotężnegokopniakawklatkępiersiową,przewracającgonaplecy.Potemwyszarpnął
nóżzrany,którazaczęłaobficiekrwawić.
–DotrzymaszobietnicyzłożonejJessiceczyuratujeszMadeleine?Twójwybór,
przyjacielu–powiedziałLucienizniknąłwgłębikorytarza.
Rozdział103
Minęłokilkasekund,zanimHunterzłapałoddech.Płucapaliłygożywymogniem.
Odruchowodotknąłobolałejpiersi,ajegospojrzeniepowędrowałowstronędrzwi.
Skarpetkiślizgałymusiępogładkiejposadzce,kiedypróbowałznaleźćjakieśoparciei
podnieśćsięnanogi.
Gdywkońcuudałomusięwstać,wiedzionypierwotnyminstynktemrzuciłsięwstronę
drzwi.NiemógłpozwolićLucienowiuciec.Pamiętałjegosłowaiwiedział,żetoprawda.
Jeżeliterazgoniezabije,prawdopodobniejużnigdynienadarzysiękolejnaszansa.
LucienzcałąpewnościądokładniezaplanowałswojąucieczkęijeżeliFBIzdołałogoująć
dopieropodwudziestupięciulatach,niewielewskazywałonato,bykiedykolwiekznów
dostałsięwichręce.
Hunterzrobiłjedynietrzykrokiwstronękorytarza,gdykątemokadostrzegłMadeleine.
Miałanawpółprzymknięteoczy,ajejgłowaznówzwisałabezwładnie.Wrazzkrwią,
którastrumieniamibuchałazrany,uciekałozniejżycie.
Hunterdośćdobrzeznałsięnaanatomii.Ranaznajdowałasiępolewejstronietułowiaw
górnejczęścibrzucha,tużpodżebrami.Nóżmiałkilkanaściecentymetrów,aLucienwbił
goażporękojeść.Sądzącpoilościkrwi,ostrzemusiałouszkodzićjakiśsilnieukrwiony
organ.Hunterbyłniemalpewien,żeMadeleinemiałaprzebitąśledzionę.
Zauważył,żewyrywającnóż,Lucienprzekręciłostrze,powiększającobrażenia
wewnętrzneiposzerzającranę.Wiedział,żejeślinatychmiastniezatamujekrwawienia,w
ciągukilkuminutdziewczynaumrze.Wiedziałrównież,żenawetjeżelimusiętouda,nie
zdołapowstrzymaćkrwotokuwjamiebrzusznej.Madeleinemusiałajaknajszybciejtrafić
nasalęoperacyjną.
Hunterzamrugałnerwowo.Jegopriorytetywykluczałysięwzajemnie,zgodniez
przewidywaniemLuciena,któryterazoddalałsięzkażdąchwilą.
„Jużnigdywięcejmnieniezobaczysz.Niewtymżyciu”.
Bolesnarozterka,októrejmówiłjegodawnyprzyjaciel,dotkliwiedawałamusięwe
znaki.
„DotrzymaszobietnicyzłożonejJessiceczyuratujeszMadeleine?Twójwybór,
przyjacielu”.
Zamrugałjeszczerazipodbiegłdorannejdziewczyny.Uklęknąłobokniej,zdarłzsiebie
koszulę,zwinąłjąilewąrękąprzycisnąłdorany.Kulazmateriałunatychmiastprzesiąkła
krwią.
–Popatrznamnie,Madeleine–powiedział,wyciągającprawąrękęponóż,któryupuścił
Lucien.–Popatrznamnie.
Dziewczynapróbowałaotworzyćoczy,alejejpowiekilekkozatrzepotałyizaczęły
opadać.
–Nie,nie.Zostańzemną.Niezamykajoczu.Wiem,żejesteśzmęczona,alemusiszze
mnązostać,dobrze?Zarazcięstądzabiorę.
Hunterzajrzałzaoparciekrzesła.Nadgarstkidziewczyny,podobniejakjejnogi,były
skrępowanenylonowymiopaskamizaciskowymi.Wciążprzyciskającopatrunek,wychylił
sięiprzeciąłnożemopaskę.Uwolnioneręcebezwładniezawisłypobokach,jakby
należałydoszmacianejlalki.Hunterszybkoprzeciąłopaskinajejkostkach,apotem
odrzuciłnóżisięgnąłdotwarzydziewczyny.Trzymającjązapodbródek,delikatnie
potrząsnąłjejgłową.
–Madeleine…Zostańzemną,skarbie.Zostańzemną.
Spojrzałananiegopółprzytomnymwzrokiem.
–Właśnietak.Patrznamniecałyczas–powiedział,poczymchwyciłjejlewąrękęi
położyłnaopatrunku.–Musisztoprzytrzymaćinaciskaćtakmocno,jakpotrafisz.
Zrozumiałaśmnie?
PrzyciągnąłprawąrękęMadeleineipołożyłnalewej,abyprzyciskałazwiniętąkoszulę
oburączdorany.
–Trzymajtoiprzyciskajtakmocno,jakpotrafisz.
Próbowała,alebyłazbytosłabiona,abysamodzielniezatamowaćkrwotok.Huntermusiał
robićtosam.Alemusiałteżwynieśćjąztegobunkra,dotrzećzniądojeepaizawieźćdo
szpitala.Bezdodatkowejparyrąkzadaniebyłoniemożliwedowykonania.
PołożyłprawąrękęnadłoniachMadeleine,pomagającjejdociskaćopatrunek,irozejrzał
siędookoła.Wcałympomieszczeniuniebyłonic,czegomógłbyużyć.Zastanawiałsię,
czyniepobiecdosalinadrugimkońcukorytarzaiposzukaćjakiejśtaśmyalbosznura,
czegokolwiek,czymmógłbyowinąćjejciało,abyprzytrzymaćopatrunek,aleto
zajęłobymuzbytwieleczasu,aterazliczyłasiękażdasekunda.Gorączkowoprzerzucałw
myślachwszystkiemożliwościinagleznalazłrozwiązanie.Duch!Byłwprawdziewątłej
postury,aleMadeleinetakbardzowychudła,żeobwódjejtułowiazpewnościąnie
przekraczałdługościjegopaska.
–Maddy,dociskajtękoszulętakmocno,jakpotrafisz.Zarazwracam–powiedział.
Dziewczynaspojrzałananiegozamroczonymwzrokiem.–Trzymajmocno.Zaraztu
wrócę.
Puściłjejręceinatychmiastzranywypłynęłowięcejkrwi.Madeleineniemiaładośćsiły,
bymócsamodzielnietamowaćkrwotok.Huntermusiałdziałaćszybko.
Zerwałsięnarównenogiipognałprzezkorytarzjaksprinter.Wciągutrzechsekund
znalazłsięprzycieleDucha.Młodymężczyznanosiłtandetnyczarnypasekzprostą
kwadratowąklamrą.Hunterrozpiąłjąijednymmocnymszarpnięciemwyciągnąłpasekze
szlufekwspodniach.Pochwilipędziłzpowrotemwgłąbkorytarza.Kiedyznówukląkł
przyMadeleine,minęłodokładniedziewięćsekund,odkądjązostawił.
Ręcedziewczynyprawiecałkiemzsunęłysięzprzesiąkniętejkrwiąkoszuli.
–Jużjestem,Maddy.Jestemprzytobie–powiedziałilewąrękąznówdocisnąłopatrunek,
aprawąpodniósłjejciałoiotoczyłpaskiemtułów.–Będzietrochęciasno.
Dziewczynazakasłałakilkarazy,kiedymocnościągnąłpasek,alewjejustachnie
pojawiłasiękrew.Tobyłdobryznak.Pasowałoidealnie,ząbekklamrywskoczyłw
pierwsządziurkę.
–Dobrze,skarbie,aterazwezmęcięnaręceiwynosimysięztejprzeklętejdziury.Zostań
zemną.Wiem,żejesteśzmęczona,aleniezasypiaj,dobra?Całyczaspatrznamnie.
Gotowa?Notowdrogę.
Hunterwziąłdziewczynęnaręceipodniósłsięzklęczek.Zaciśniętypasekprzytrzymywał
opatruneknamiejscu.Madeleineznówzakasłała,alewjejustachwciążniebyłokrwi.
Hunterruszyłwstronędrzwiipobiegłkorytarzemilesiłwnogach.
Rozdział104
Nazewnątrzbyłociemnochoćokowykol,alekiedywydostalisięztegolochu,który
mógłbyuchodzićzaprzedsionekpiekła,haustświeżegopowietrzabyłjakboskie
tchnienie.
–Madeleine,zostańzemną.Niezamykajoczu–powtórzyłHunter,przystającuszczytu
długichschodów.Taknaprawdęwmrokuniewidziałoczudziewczyny,alewiedział,że
całyczasmusidoniejmówić.Niemógłdopuścić,abystraciłaprzytomność.
Wciążmiałprzysobielatarkę,więcpostawiłlewąnogędwastopniewyżejiopierającna
udziebezwładneciałodziewczyny,wolnąrękąsięgnąłdokieszeni.Ująłwdłońmetalową
obudowęinacisnąłprzełącznik.
Madeleinezmagałasięzopadającymipowiekami.
–Dobrzeciidzie,skarbie.Niezasypiaj.
Odchwili,kiedydotarlinamiejsce,Huntercałyczasbacznieobserwowałterenipamiętał,
żepodeszlidodrzwischronuodlewejstrony.Terazruszyłwtamtymkierunkuszybkim
krokiem.Ostrekamykiiodłamkigałęziraniłypodeszwyjegostóp,alezacisnąłzębyi
starałsięniezwracaćuwaginaból.
–Świetniesobieradzisz,Madeleine.Zachwileczkębędziemywsamochodzie.
Dziewczynanieodpowiadała.JejgłowaopadłabezwładnienaramięHuntera.
–Nie,nie…Hej,niezasypiajteraz.Powiedz,jaksięnazywasz?Podajmiswojeimięi
nazwisko.
–Co?
–Twojeimięinazwisko.Powieszmi,jaksięnazywasz?–zapytałHunter,którychciałsię
równieżprzekonać,naileMadeleinejestświadoma.
–Maddy…
Jejszeptstawałsięcorazsłabszy.Chociażpasekmocnodociskałopatrunek,wciążsączyła
sięspodniegokrew,którazalewałaręceibrzuchHuntera,wsiąkającwjegospodnie.
Kiedybrałdziewczynęna
ręce,kilkakropelopryskałojegoklatkępiersiowąitwarz.
–Bardzodobrze.Naprawdęświetnie.CzyMaddytojakieśzdrobnienie?
–Co?
–Maddytozdrobnieniejakiegośimienia,prawda?
–Madeleine.
–Och,cozapiękneimię.Ajakbrzmitwojenazwisko?–zapytałHunter,alenieusłyszał
odpowiedzi.–Maddy,obudźsię.Zostańzemną,skarbie.Powiedzmi,jaksięnazywasz.
Milczenie.Hunterczuł,żejątraci.
Oderwałwzrokodścieżki,żebyspojrzećnajejtwarziwtymmomencienadepnąłlewą
nogąnacośostrego.Ból,któryprzeszyłjegostopę,byłtaknieznośny,żestracił
równowagęiomalnieupadł.Gwałtowneszarpnięciesprawiło,żeMadeleineodzyskała
przytomność.Jejpowiekizatrzepotały,ażwkońcuotworzyłaoczyispojrzałananiego.
–Jesteśmyjużprawienamiejscu.–Hunteruśmiechnąłsiępomimobólu.–Niezamykaj
oczu,dobrze?
Niemógłdalejbieciutykałrozpaczliwie,przeżywająckatusze,ilekroćjegolewastopa
dotykałaziemi.Dotarłwkońcudonarożnikabudynku.
–FBI,stój,bostrzelam!
Hunterzatrzymałsięgwałtownie.Obróciłgłowęwlewo,skąddobiegałkrzyk,ale
natychmiastoślepiłgomocnysnopświatławymierzonywjegotwarz.Sekundępóźniejw
ciemnościrozbłysłyczterykolejnelatarki–jeszczejednapolewej,dwiepoprawejijedna
nawprostniego.Ichświatłonatylerozproszyłomrok,żeHunterdostrzegłsylwetkipięciu
agentówFBI,którzygootoczyli.Wszyscybyliuzbrojeniimierzylidoniegozpistoletów.
BezwątpieniabyłatozapasowaekipawysłanaprzezKennedy’egoichśladem,która
miałaimzapewnićwsparcie.
–Połóżkobietęnaziemiicofnijsiętrzykroki–rozkazałtensamgłos,któryodezwałsię
chwilęwcześniej.–Żadnychgwałtownychruchów.
–JestemzFBI–krzyknąłwodpowiedziHunter,aulgęwjego
głosieprzysłoniłanutazniecierpliwienia.–NazywamsięRobertHunter.Musiałem
zostawićlegitymacjęnalotnisku.SkontaktujciesięzdyrektoremKennedym,jeślichcecie,
żebypotwierdzićmojątożsamość.Aletomożepoczekać,ponieważtakobietapotrzebuje
natychmiastowejpomocymedycznej.
AgentBrody,którydowodziłzespołem,podszedłbliżejimrużącoczy,przyjrzałsię
Hunterowi.Minęłoparęsekund,zanimsięupewnił,żeobryzganakrwiątwarznależydo
człowiekazezdjęcia,któreprzesłałmuKennedy.
–Spokojnie,tojedenznaszych–zwróciłsięBrodydoswoichludzi.–Miałobyćwas
dwoje.GdziejestagentkaTaylor?
HunterlekkouścisnąłdłońBrody’egoipokrótceprzekazałmuwszystkieniezbędne
informacje.Dołączylidonichdwajagenci,apozostalidwajnieruszylisięzmiejscai
nadaloświetlalilatarkamiokolicę,trzymającbrońgotowądostrzału.
–Acosięstałozwięźniem?–zapytałBrody,kiedyruszyliwstronęleśnejprzecinki.
–Uciekł–odparłHunter.–Gdziewaszsamochód?
–Stoizajeepem,któregopożyczyłeśodkontroleralotów.
–Kiedytudotarliście?
–Mniejwięcejprzedminutą.Właśnieszliśmywstronędomu,kiedywaszobaczyliśmy.
–IniewidzieliściepodrodzeFoltera?
–Nie.
Jedenzagentówotworzyłtylnedrzwisamochodu,adrugipomógłHunterowiułożyć
Madeleinenatylnymsiedzeniu.Dziewczynazamrugałaospale.
–Niezasypiaj,dobrze?Jużprawiepowszystkim.–Hunterdelikatnieodgarnąłjejwłosyz
czołaizwróciłsiędoagenta,którywłaśniesiadałzakierownicą.–Zawieźjąjak
najszybciejdoszpitala.
–Jużpędzę.
–Atyusiądźobokniejiniepozwól,żebystraciłaprzytomność–poleciłHunterdrugiemu
agentowi.–Powiedzlekarzowi,żemaranękłutąjamybrzusznejiuszkodzonąśledzionę.
Ostrzemiałokilkanaściecentymetrówisprawcaprzekręciłnóż,wyrywającgozrany.
Agentprzytaknąłiwskoczyłdosamochodu.
Hunterzauważył,żeMadeleineporuszyłaustami.
–Comówisz,skarbie?–zapytałipochyliłsięnadnią,zbliżającuchodojejtwarzy.
–Proszę,nieopuszczajmnie–wyszeptałasłabym,ledwiedosłyszalnymgłosem.
–Nieopuszczęcię,obiecuję.Ciludziezawioząciędoszpitala,ajabędęjechałtużza
wami.Nieopuszczęcię,alenajpierwmuszędorwaćtegoskurwiela,którycitozrobił–
powiedział,poczymzatrzasnąłdrzwiikrzyknąłdokierowcy:–Jedź!
Rozdział105
Kiedysamochódodjechał,HunterobróciłsięwstronęBrody’ego.
–PrzyjechaliścietędyinienatknęliściesięnaLuciena?–zapytałponownie.
–Nie.Dotegodomumożnarównieżdojechaćzinnejstrony–wyjaśniłBrody.–Widaćto
wyraźnienazdjęciusatelitarnymalbonamapie.Tookrężnadroga,któradochodzido
budynkuodtyłu.
Hunternabrałpodejrzeń,żeistniejejakiśinnydojazd,kiedytylkozobaczyłDucha.
PomocnikLucienateżmusiałjakośsiędostaćdokryjówki,anapewnoniedotarłtamna
piechotę.
–Chodźmy–rozkazałiobajruszylizpowrotemwstronędomu.
Pozostalidwajagencidołączylidonich.Minęlischodyprowadzącedoschronuidotarli
natyłposesji.Podwórkobyłowtaksamoopłakanymstaniejakbudynek.Luciennie
kłamał.Sadzawka,októrejwspomniał,faktycznieprzypominałabłotnistebajoro,a
szerokibetonowychodnikpokrywałylicznepęknięciaiwyboje.Napoboczugruntowej
drogi,którazaczynałasięzadomem,stałzdezelowanykilkunastoletnifordbronco.Zcałą
pewnościątonimprzyjechałtutajDuch.Zbroniągotowądostrzałuagenciostrożnie
podeszlidosamochodu.Wśrodkunikogoniebyło.
–Myślisz,żeuciekanapiechotę?–zapytałBrody,obserwującgęstwinędrzewotaczającą
dom.–Żeprzedzierasięprzezlas?
Hunterpodszedłdodrogi,uklęknąłiprzyświecającsobielatarką,obejrzałdokładnie
nawierzchnię.
–Nie–oznajmiłpokilkusekundach,wskazującodciśniętywziemiślad.–Jedziena
motocyklu.
–Jakdużąmożemiećnadnamiprzewagę?Najwyżejpięćdosześciuminut–powiedział
Brodyisięgnąłpokomórkę.–ZadzwoniędodyrektoraKennedy’ego.Trzebazarządzić
blokadędrógwtejokolicy.
Hunterzamknąłoczyiporazkolejnyprzekląłsięwduchuzato,żenieprzewidział
takiegorozwojuwypadków.NiepowiedziałnicBrody’emu,alezdawałsobiesprawę,że
blokadadrógnatakimodludziunicnieda.Apozatymupływczasudziałałnaich
niekorzyść.
Zorganizowanieszczelnejblokadydrógwymagasporychzasobówludzkichimnóstwa
pojazdów,aHunterbyłpewien,żewtakichmiasteczkachjakBerliniMilanlokalna
policjaanijednym,anidrugimniedysponujewnadmiarze.Byłbyzaskoczony,gdyby
udałosięzmobilizowaćwięcejniżośmiufunkcjonariuszyiczteryradiowozy.Kennedy
musiałbysięzwrócićopomocdosiłporządkowychwsąsiednichmiastach.Najbliższy
oddziałterenowyFBImieściłsięwBostonie.ZanimKennedyzdążyłbyzebrać
odpowiedniąliczbęludzi,abyzablokowaćdrogiiotoczyćterenszczelnymkordonem,
Lucienzpewnościąprzekroczyłbyjużgranicęstanu.
Hunterwiedział,żetoniezbiegokoliczności.Żewszystkozostałodokładnie
zaplanowane.Lucienabsolutniewniczymniezdawałsięnaprzypadek.
Rozdział106
CZTERYGODZINYPÓŹNIEJ
EkipatechnikówFBIprzeczesywaławnętrzeschronu.CiałaCourtneyTayloriDucha
zostałyumieszczonewplastikowychworkachnazwłokiiprzewiezionenalotnisko.
StamtądsamolotmiałjedostarczyćdoQuantico.
AgenciBrody’egodojechalidoszpitalaAndroscogginValleywmiasteczkuBerlinw
rekordowymtempie.Operacjawciążtrwała,alelekarzeniedawaliMadeleineReedzbyt
dużychszansnaprzeżyciezuwaginadużeosłabieniejejniedożywionegoi
odwodnionegoorganizmu.Aledopókiistniałachoćbynikłaszansa,tliłasięnadzieja.
Stojącnaśrodkupodziemnejsali,którapełniłafunkcjęcentrumsterowania,Hunter
zrelacjonowałAdrianowiKennedy’emuprzebiegwypadkówodmomentu,gdystracili
łącznośćsatelitarną.Dyrektorsłuchałzpoważnąminąinieprzerywał.Kiedydowiedział
się,jakzginęłaTaylorizjakiegopowodusprawcadoniejstrzelił,mocnozacisnąłpowieki
izwiesiłgłowę.Hunterwidział,żerozsadzagowściekłość.
–Jaktosięstało,Robercie?–zapytałwkońcu.–Jaktomożliwe,żetenczłowieknawas
czekał.Przecieżniemógłtamtkwićcałyczas,prawda?
–Prawdopodobnienie.
–Więcdlaczegosiętamznalazł?Skądwiedział,kiedysięzjawicie?
–Niewiedział.
NatwarzyKennedy’egopojawiłsięwyrazirytacji.
–Cochceszprzeztopowiedzieć,Robercie?
Hunterzastanawiałsięnadrozwiązaniemtejzagadkijużoddłuższegoczasu.
–WFBIsąpewnetajneprocedury,któreuruchamiasięwyłączniezapomocąustalonego
hasła,koducyfrowegoalboczegośwtymrodzaju,prawda?
Dyrektorpokiwałgłowąizamyśliłsię.
–AwięctwoimzdaniemLucienmiałwzanadrzutakąstrategię?Planawaryjnyna
wypadek,gdybyzostałschwytany?
Hunterprzytaknął.
–Jestemtegopewien.DlaczegoLucienowiudałosięzamordowaćtakwieleosóbiprzez
tylelatniktniczegoniepodejrzewał,nawetludziezjegonajbliższegootoczenia?Dlatego,
żezawszebyłdoskonaleprzygotowany.Jestskrupulatny,zdyscyplinowanyibardzo
dobrzezorganizowany.Wszystkoto,cowydarzyłosiętutaj,zostałozaplanowanedawno
temu.
RozważającsłowaHuntera,Kennedyjeszczerazrozejrzałsiępownętrzubunkraijego
wzrokspocząłnakałużykrwi,którarozlewałasięprzywejściudokorytarza.Krwi
CourtneyTaylor.Wjegooczachsmutekzmagałsięzgniewem.
–Lucienniekłamał,mówiąc,żezostawiłMadeleinezapasżywnościnakilkadni–
ciągnąłHunter.–Alecałytenplanmusiałouruchomićjakieśhasłoalboinnysygnał.Oile
Duchniesiedziałjużnamiejscu,przyjechałtu,żebypodtrzymaćjąprzyżyciu.
Najwyraźniejzjawiłsięjakiśczastemu,bozdążyłajużtrochędojśćdosiebie.Wiedział,
żewciągukilkudniLucienzwabitutajludzi,którzygoaresztowali.
Kennedywmilczeniuanalizowałwszystko,cousłyszał.
–Duchniebyłjegopierwszympomocnikiem–dodałHunter.–Luciensamtoprzyznał.
Powiedział,żeDuchstałsiębezużytecznyjakwszyscyjegopoprzednicy.Żekażdyw
końcusięwypala,aonmusiszukaćsobienowych.Myślę,żepotrzebowałichwyłącznie
dotego,żebyzawszemiećwsparcienawypadektakiejsytuacjijakta.Prawdopodobnie
wyszukiwałodpowiednichkandydatów,zapoznawałzeswoimplanemitrzymałw
pogotowiuprzezjakiśczas,apotempozbywałsięichiszukałnowych.
–Bonadłuższąmetęktośtakistawałsiębalastemistwarzałniepotrzebneryzyko–
zauważyłKennedy.–Ależebyuruchomićcałąprocedurę,Foltermusiałprzekazaćtemu
Duchowijakiśsygnał.Jaktozrobił?
–Zadzwoniłdoniego?
Kennedypokręciłgłową.
–Niemiałdostępudotelefonu.Przezcałyczasbyłodciętyodświata.
–Takbyłoodczasu,kiedyznalazłsięwrękachFBI.Alenajpierwtrafiłdoaresztuszeryfa
wWheatlandwWyoming.Czywtedydokogośdzwonił?
Kennedyzacisnąłpowieki,jakbypoczułnagłeukłuciebólu.
–Atosukinsyn–wyszeptał.
Przypomniałsobie,jakprzeczytałwraporciezaresztowania,żepodejrzanyskorzystałz
prawadojednejrozmowytelefonicznej.Połączenieniezostałozrealizowane,boniktnie
odebrałtelefonu,aleFoltermusiałwtedyzadzwonićnatajnynumer,któregoniktinnynie
znałiktórymilczał,dopóki…Tobyłwłaśnieumówionysygnał.
–JaktenDuchdostałsiędośrodka?–zapytałKennedy.–Mówiłeś,żewejściedoschronu
byłozamkniętenakłódkęodzewnątrz.
–Zaostatnimidrzwiamipoprawejstroniekorytarzaznajdujesięnastępnykorytarz,który
prowadzidowejścianatyłachdomu.Apierwszepomieszczeniepolewej,gdzieznajdują
siędwamonitory,tocośwrodzajucentrumobserwacyjnego.Lucienrozmieściłna
zewnątrzosiemkamerzczujnikamiruchu.Jeżelicokolwiekpojawiłosięwichzasięgu,w
bunkrzeuruchamiałsięalarm.–Hunterwskazałczerwonąlampkęumieszczonąnaścianie
zaplecamiKennedy’ego.–Jednazkamerbyłaukrytanadrzewieprzykońcuścieżki,
któraprowadzidodomu.
–Tam,gdziezaparkowaliściejeepa?
–Zgadzasię.Duchmiałdośćczasu,żebywyciągnąćMadeleinezjejceli,czyliostatniego
pomieszczeniapolewej,przywiązaćjądokrzesła,apotemukryćsięwtympudle.
Kennedyobróciłsięispojrzałnakartonowepudła,którepiętrzyłysięwkącie.
–Onsięwtymzmieścił?
Hunterpokiwałgłową.
–Byłdrobnejpostury,awnioskującztego,comówiłLucien,miałciałogiętkiejak
cyrkowiec–wyjaśniłinamomentzawiesiłgłos.–Towszystkobyłoukartowane.Daliśmy
sięwciągnąćwpułapkęibardzomiprzykro,żeniedostrzegłemtegowporę.
–Tobyłabardzodobrzeprzygotowanapułapka–sprostowałKennedy.–Awydziałaliście
podsilnąpresjączasu,chcącratowaćżycieporwanejofiary.PozatymLuciennaraziłcię
nawstrząs,przyznającsię,żezamordowałtwojąnarzeczoną,azarazpotemzażądał,żebyś
tutajgoprzywiózł.Drzwibyłyzamkniętenakłódkęodzewnątrz,awszyscybyliśmy
przekonani,żeFolterzawszedziałałwpojedynkę.Anity,aniagentkaTaylorniemieliście
podstaw,abypodejrzewać,żewśrodkuktośsięczai.
–Mimowszystkopowinienembyłdokładniejsprawdzićcałewnętrze–odparłHunter.–
TakstraszniemiprzykrozpowoduśmierciCourtney.
Przezminutężadenznichnicniemówił.
–Onnieprzestaniezabijać–odezwałsięwreszciedyrektor.–Obajdobrzeotymwiemy.
Akiedyzamordujekolejnąofiarę,złapiemytropigodopadniemy.
–Nie,tosięnieuda–odparłHunter,aKennedyzmierzyłgosurowymwzrokiem.–
Lucienzabijałprzezdwadzieściapięćlatiniktniemiałotymnawetpojęcia.Żadnych
powiązań.Niedziałałwedługschematów,stosowałróżnemetody,eksperymentował.
Wybierałróżneofiary,niełączyłyichwiek,płeć,kolorwłosówczynarodowość.Nieliczy
siędlaniegonicpozasamymdoświadczeniem.Niewykluczone,żejeszczedziśkogoś
zamorduje,amożejużtozrobił.Alenawetgdybyśmyznaleźliciałoiprzeszukalimiejsce
zbrodni,niezdołamystwierdzićponadwszelkąwątpliwość,żetojegodzieło.
–Więcuwierzyłeśwto,cocipowiedział?Żejużnigdywięcejgoniezobaczysz?
–Chybażegoprzechytrzymy.
–Jakwedługciebiemielibyśmytozrobić?
–Możenatrafimynajakieśwskazówkiwjegozapiskach–odparłHunteriwskazałna
pokrytekurzemrzędygrzbietównapółce.–Tojestresztanotatników,którychszukałeś.
Lucienpowiedział,żezostawianamprezentiotoon.Wsumiepięćdziesiąttrzytomy,
okołotrzystustronkażdy.
Kennedypodszedłdopółki,sięgnąłpojedenzdziennikówiotworzyłgo.Wszystkie
stronypokrywałoodręcznepismo.Niebyło
żadnychdat,żadnychodniesieńdoczasu.Pustebiałekartki,któretrafiałysię
gdzieniegdzie,zdawałysięwyznaczaćpoczątekrozdziałówbeznazwyczynumeru.
–Niemampojęcia,cownichznajdziemy,więctrzebajewszystkiegruntownie
przestudiować–rzekłHunter.–Aleprzyszedłmidogłowypewienpomysł.
–Zamieniamsięwsłuch.
–Czekająctunaciebie,przejrzałemdwaznich.Ztegocozobaczyłem,wnioskuję,że
opisałtutajnietylkoswojeemocje,nastroje,doznaniatowarzyszącezabijaniuimetody
działania,alerównieżwszystko,corobił,wszystkieosoby,zktórymimiałstycznośći
wszystkiemiejsca,wktórychbył,odkądzacząłprowadzićtenotatki,włączniez
kryjówkamitakimijakta.Miejsca,októrychniktniewie.
Kennedydomyśliłsięszybko,ocochodzi.
–AwtejchwiliFoltermusigdzieśsięukryć.Potrzebujebezpiecznegoschronienia,adom
wMurphyitenschrontoniejedynejegokryjówki.
–Otóżto.
Dyrektorzastanawiałsięprzezchwilę.
–Problemwtym,żejeślimaszrację,Lucienjużjedziedoktórejśztychkryjówek,a
jestempewien,żeniebędzietkwiłzbytdługowjednymmiejscu.Szybkostanienanogi,a
potemnajprawdopodobniejzniknienadobre–powiedziałiznówspojrzałwstronępółek,
któredźwigałypięćdziesiąttrzytomyzapiskówmordercy.
Hunterdostrzegłzwątpieniewjegooczach.
–Wjakimczasiemógłbyśsformowaćzespółludziprzeszkolonychwtechniceszybkiego
czytania?–zapytał.–Takich,którzymoglibybłyskawicznieprzejrzećtenotatkiw
poszukiwaniuczegośkonkretnego.Wtymprzypadkumiejsc.
Kennedyspojrzałnazegarek.
–Jeślizajmęsiętymteraz,kiedywrócęztymidziennikamidoQuantico,zespółbędzie
jużnamnieczekał.
–Zatemjeżelisiępospieszymy,jutroranobędziemymieligotowąlistękryjówek.
–Apotemwkroczymydokażdejznichjednocześnie–dokończył
Kennedy.
–Wiem,żetostrzałwciemno,alewprzypadkuLucienaniemożemyzlekceważyćżadnej
możliwości,boniemamyichwiele–rzekłHunter,poczympodszedłdopółkiiwybrałz
niejnachybiłtrafiłosiemtomów.
–Corobisz?
–Nieznajdziesznikogo,ktoczytaszybciej.Japrzejrzęte,aresztędajswoimludziom.Za
kilkagodzinprześlęcimojąlistęmiejsc.
Hunterskierowałkrokiwstronęwyjścia.
–Dokądsięwybierasz?
–Doszpitala.ObiecałemMadeleine,żebędęprzyniej.
Kennedydomyślałsię,żeposzukiwanieewentualnychkryjówekFolteraniejestjedynym
powodem,dlaktóregoHunterchciałprzejrzećtedzienniki.
–Robercie–zawołał.–JeżeliznajdziesztamcośnatematJessiki,tonapewnonie
złagodzitwojegocierpienia.Wieszotym.Wręczprzeciwnie,totylkopodsycigniewiból.
Hunterprzyglądałmusięprzezkrótkąchwilę.
–Jakpowiedziałem,Adrianie,zakilkagodzindostanieszmojąlistę–oznajmiłiruszyłw
góręposchodach.
Rozdział107
KiedyHunterdojechałdoszpitala,lekarzewłaśnieskończylioperowaćMadeleineReed.
Powiedzielimu,żestraciłamnóstwokrwiigdybytrafiłanastółoperacyjnyminutęalbo
dwiepóźniej,jużniezdołalibyjejuratować.Aleten,ktozatamowałkrwotokzewnętrzny
zapomocąkoszuliipaska,spisałsięnamedal.Gdybynieto,dziewczynawykrwawiłaby
sięnaśmierć,zanimagencizdążylibyjądowieźćdoszpitala.
LekarzepoinformowalirównieżHuntera,żeoperacjaprzebiegłapomyślnie.Udałosię
zatamowaćkrwotokwewnętrznyizaszyćranęwśledzionie,copozwoliłozapobiec
nieodwracalnemuuszkodzeniutegoorganu,alejużprzedoperacjąMadeleinebyłabardzo
osłabiona.Terazpozostawałotylkoczekaćimiećnadzieję,żejejorganizmbędzienatyle
silny,byodzyskałaprzytomnośćizaczęłasamodzielnieoddychać.Żejejwolaprzeżycia
będziewystarczającoduża.Kilkanajbliższychgodzinmiałokrytyczneznaczenie,gdyżw
tymmomencieprzyżyciupodtrzymywałająaparatura.
HunterusiadłwfoteluustawionymobokłóżkaMadeleine.Dziewczynależałanieruchomo
podcienkimprześcieradłem,awjejustach,nosieiżyłachwoburękachtkwiłyróżnej
grubościrurkipołączonezmaszynami,którestałypoobustronachłóżka.Prześcieradło
wybrzuszałosięwyraźniewmiejscu,gdziejejtułówokrywałagrubawarstwabandaży.
Monitorpracysercapopiskiwałmiarowo,wyświetlającnaciemnymekraniezygzakowatą
linię.Dopókitaliniasięwyginała,wciążbyłanadzieja.
HunterdługoprzyglądałsiętwarzyMadeleine.Wyglądałaspokojnieiniewiadomoodjak
dawnaniemalowałsięnaniejwyrazprzerażenia.PrzedpółgodzinąFBIzawiadomiłojej
rodziców,którzymieszkaliwMissouriijużbyliwdrodze.
–Wiem,żewystarczycisił,Maddy–wyszeptałHunter.–Iwiem,żesobieporadzisz.
TymrazemLucienniewygra.Niepozwólmuwygrać.Wiem,żewyjdzieszstądo
własnychsiłach.
HunterprzezcałąnocprzeglądałnotatkiLuciena.Była4.18nad
ranem,kiedyprzebrnąłjużprzezszóstyzośmiudzienników,którezabrałzesobą.Jak
dotądnajegoliścieznalazłysiętrzymiejsca,wktórychLucientorturowałswojeofiary.
Każdeznichmieściłosięnaterenieinnegostanu.
NienatknąłsięnażadnąwzmiankęoJessiceaniotamtejpamiętnejnocysprzed
dwudziestulat.Taknaprawdęniewiedział,czyprzyniosłomutoulgę,czyroznieciło
gniew.Niebyłpewien,jakbysiępoczuł,gdybynatrafiłnaopistamtychwydarzeń.
Oddwudziestuminutprzebiegałwzrokiemstronicekolejnegotomu,gdycośkazałomu
sięzatrzymać.Niebyłotocoś,nacowłaśniepatrzył.Zobaczyłtodwiestronywcześniej,
alejegozmęczonymózgpotrzebowałczasu,żebyprzetworzyćtęinformację.Szybko
przewróciłkartkęzpowrotemijeszczerazprzeczytałtenfragment.
Gdziejatojużsłyszałem?–zadałsobiepytanieizacząłwytężaćumysłwposzukiwaniu
odpowiedzi.Pokilkuminutachwreszcietodoniegodotarło.
Rozdział108
Hunterszybkowyszedłzsali,wktórejleżałaMadeleine,iwpustymkorytarzuszpitalnym
odszukałtoaletę.Znalazłszysięwśrodku,wyjąłkomórkęiwybrałnumerKennedy’ego.
Wiedział,żedyrektorjeszczenieśpi.
Kennedyodebrałpodrugimsygnale.
–Czyżbyśjużprzeczytałwszystkieosiemtomów?
–Prawieskończyłem.Zostałmijeszczejeden.Ajakidzietwoimludziom?
–Każdymajużzasobączterynotatniki.Alezebrałemdziewięćosóbirozdałem
wszystkimpopięćtomów.Przytakimtempielistapowinnabyćgotowajeszczeprzed
świtem.
–Byłobyświetnie–rzekłHunter.–Alemusiszichpoprosić,żebycofnęlisiędopoczątku
izaczęliczytaćodnowa.Opróczmiejscpowinniposzukaćczegośjeszcze.Trzebaułożyć
dodatkowąlistę.
–Co?Oczymtymówisz,Robercie?Czegojeszczemamyszukać?Cotozadodatkowa
lista?
Hunterszybkowyjaśniłdyrektorowi,ocomuchodzi.Miałwrażenie,żesłyszy,jakjego
mózgpracujenanajwyższychobrotach.
–Aniechmnie…–odezwałsięKennedypodługiejchwilimilczenia.–Sądzisz,że…?
–Tokolejnystrzałwciemno,aleuzgodniliśmy,żesprawdzimykażdąewentualność.
–Toprawda…Jeślimaszrację,niewykluczone,żenamsięuda.Problemwtym,żemoże
tonastąpićjutro,zatydzień,zamiesiącalbokiedykolwiekwciągunajbliższych
dwudziestulubtrzydziestulat.Niesposóbtegoprzewidzieć.
–Jestemgotówczekać,byletylkodostaćgowswojeręce.
–Zgoda–rzekłKennedy.–Mójzespółniedługoskończyopracowywaćlistęmiejsc,a
dobrzewiesz,żetutajliczysiękażdachwila,więcnajpierwskupmysięnatym,apotem
każęimzacząćwszystkoodnowa.
–Wporządku.Mojąlistędostanieszwciągunajbliższejgodziny.
HunterrozłączyłsięiwróciłnafotelprzyłóżkuMadeleine.Półgodzinypóźniejskończył
przeglądaćostatnidziennik,jednaknieznalazłwnimżadnychwzmianekokonkretnych
miejscach.Jegolistaskładałasięztrzechpozycji.PrzesłałjąKennedy’emuSMS-em,po
czymotworzyłpierwszynotatnikizacząłczytaćodpoczątku.
KiedyKennedyzadzwoniłdoniegoo11:22,Huntermiałoczyprzekrwionezezmęczenia.
–Pomyślałem,żechciałbyśtowiedzieć–zaczął.–Mamywsumiepiętnaściemiejsc
rozsianychnatereniepiętnastustanów.WtymmomencieekipyFBIiSWAT
przygotowująsiędoakcji.Zagodzinęalbopółtorejpowinniśmybyćgotowido
przeprowadzeniaskoordynowanegoataku.
–Brzminieźle.
–Jakciidziezdrugąlistą?
–Jużkończę.Dajmijeszczepółgodziny.Ajaktwoiludzie?
–Zmęczeniiprzepracowani.Trzymająsięnanogachtylkodziękimocnejkawie,ale
powinnibyćgotowiwciągunajbliższejgodziny.CozMadeleine?
–Nadalnieprzytomna.
–Przykromitosłyszeć.
–Onaztegowyjdzie.Tosilnakobieta–powiedziałHunterzgłębokimprzekonaniem,
którewzbudziłopodziwKennedy’ego.–Wiesz,corobić,kiedynowalistabędziegotowa,
prawda?
–Tak,oczywiście.
DwadzieściaczteryminutypóźniejHunterdotarłdokońcaostatniegotomu.Tymrazem
jegolistamiałaczterypozycje.PrzesłałjąKennedy’emuipokilkusekundachotrzymał
odpowiedź:„Wdrażamprocedury,kiedytylkodostanęresztędanych.Ekipywkraczająza
53minuty.Będęcięinformowałnabieżąco”.
Rozdział109
Dokładnie53minutypóźniejHunterotrzymałkolejnąwiadomość:„Ekipyruszyłydo
akcji.Będęcięinformowałnabieżąco.Drugalistajużgotowa,wszystkieproceduryw
toku”.
WtymmomencieHunterowipozostawałojużtylkocierpliweoczekiwanie.Przezchwilę
masowałsobiezesztywniałykark.Zmęczeniepowoliogarniałojegomózg,stawyi
mięśnie.Przykażdymruchuścięgnawcałymjegocielewyprężałysiętakmocno,jakby
zarazmiałypęknąć.Ledwiezamknąłoczy,ajużpoczułwibrowaniekomórkiwkieszeni
napiersi.
Odpłynąłwsennaosiemdziesiątczteryminuty,alewydawałomusię,żetrwałototylko
dwiesekundy.Wyszedłzsaliiodebrałpołączenie.
–Nicztego,Robercie.Lucienaniebyłowżadnejzkryjówek–oznajmiłKennedy
zrezygnowanymtonem,jakbyopuściłagowszelkanadzieja.–Iwyglądanato,żedo
żadnejznichniezaglądałodwielutygodni.Sądzącpozdjęciach,któremiprzysłano,
niektóreztychmiejscsłużyłymujakoizbytortur.Nawetsobieniewyobrażasz,jak
wymyślnenarzędziatamtrzymał.
Hunterbyłpewien,żepotrafiłbytosobiewyobrazić.
–Upłyniewieletygodni,amożenawetmiesięcy,zanimnasitechnicydokładniezbadają
wszystkietemiejsca,aleitakniepomożenamtoustalić,gdzieukrywasięLucien.
Szukanieśladówwjegodziennikachbyłoświetnympomysłem,alezaprowadziłonas
donikąd.Niemniejnależyjewszystkieprzeczytaćbardzodokładnieisprawdzić
najdrobniejszyszczegół,aletorównieżzajmiemnóstwoczasu.
Kennedywestchnąłciężkojakktośpokonany.Niemiałzłudzeń,żekiedyskończąbadać
wszystkietropy,mordercabędziejużdaleko,przepadniebezśladu.Jaksampowiedział,
jużnigdywięcejgoniezobaczą.
Rozdział110
Wchodzączpowrotemdosaliszpitalnej,Hunternagleznieruchomiał.Poczuł,jakjeżąsię
drobnewłoskinajegokarku.Madeleinenadalleżałanieruchomo,alemiałanawpół
otwarteoczy,ajejpowiekidrgały,zmagającsięzwłasnymciężarem.
Podbiegłdojejłóżka.
–Madeleine?
Dziewczynazamrugałaniepewnie.
–Madeleine,pamiętaszmnie?–zapytał,delikatniedotykającjejręki.
Zamrugałajeszczeraziwkońcuskierowaławzrokwjegostronę.Nicniepowiedziała,ale
najejustachpojawiłsięsłabyuśmiech.
–Wiedziałem,żeztegowyjdziesz–powiedziałHunteriteżsięuśmiechnął.–
Przyprowadzęlekarza.Zarazwracam.
Uścisnąłjejrękęnajdelikatniej,jakpotrafiłiwybiegłzsali.Niespełnaminutępóźniej
wróciłwtowarzystwieniskiegoipulchnegolekarza,którystąpałtakciężko,jakby
odbywałpokutę,dźwigającwłasneciało.GdyznalazłsięprzyłóżkuMadeleine,komórka
wkieszeniHunteraznówzawibrowała.
–Robercie,chodziotędrugąlistę–odezwałsięwsłuchawcegłosKennedy’ego,kiedy
Hunterwyszedłnakorytarz,żebyodebraćpołączenie.
–Coznią?
–Nieuwierzysz.
Rozdział111
7GODZINPÓŹNIEJ
PORTLOTNICZYNOWYJORK–JFK
–Czychciałbypansięczegośnapić,kiedybędziemyczekalinaresztępasażerów,panie
Tailor-Cotton?–zapytałamłodastewardessa,uśmiechającsiępromiennie.Jasnewłosy
miałazaczesanedotyłuistarannieułożonewkok,adelikatnymakijażidealniepodkreślał
rysyjejtwarzy.–Możeszampanaalbojakiśkoktajl?–zaproponowała.
Szampanikoktajlenależałydowieluatrakcjizwiązanychzpodróżowaniempierwszą
klasą.
Pasażeroderwałwzrokodoknaipopatrzyłnajejładnątwarz.Zauważyłidentyfikator,na
którymwidniałoimię„Kate”.
–Szampanbędziewsamraz–odparłzuśmiechem.Miałstonowanygłosimówiłz
lekkimakcentemkanadyjskim,aspojrzeniejegociemnozielonychoczubyłointeligentnei
przenikliwe.
Uśmiechnieznikałztwarzystewardessy.Podobałsięjejtenurzekającotajemniczypan
Tailor-Cotton.
–Doskonaływybór–powiedziała.–Zarazpanupodam.
–Przepraszam,Kate–zawołałzaniąpasażer,kiedysięodwracała.–Ilejeszczezostało
dostartu?
–Mamydzisiajkompletmiejsciwłaśniezaczęliśmywpuszczaćnapokładpasażerów
pozostałychklas.Jeżeliniktsięniespóźni,zadwadzieściadotrzydziestuminut
powinniśmyjużkołowaćnastart.
–Och,tocudownie.Dziękujębardzo.
–Alejeślimogępanujakośumilićtenkrótkiokresoczekiwania,proszętylkopowiedzieć
–dodałaKate,awjejoczachpojawiłsięzalotnybłysk.
–Będęmiałtonauwadze–odparłTailor-Cottonzniemniejuwodzicielskimuśmiechem.
Powiódłwzrokiemzastewardessą,któraoddalałasię,idącmiędzyfotelami,akiedyznikła
zakotarą,znówwyjrzałprzezokno.NigdyniebyłwBrazylii,alesłyszałotymkraju
wielewspaniałychrzeczyiniemógłsiędoczekaćchwili,wktórejznajdziesięucelu
podróży.Tomiała
byćdlaniegomiłaodmiana.
–Podobnobrazylijskieplażesąwprostolśniewające–odezwałsiępasażer,który
zajmowałmiejscetużzanim.–Nigdytamniebyłem,alemówią,żetoistnyrajnaziemi.
Tailor-Cottonzamarłwbezruchunaułameksekundy,apotemuśmiechnąłsiędoswojego
odbiciawszybie.Tengłosrozpoznałbywszędzie.
Pasażerzajegoplecamiwstał,przeszedłdoprzoduioparłsięniedbaleopodłokietnik
fotelapodrugiejstronieprzejścia.Tailor-Cottonuniósłgłowęispojrzałnaniego.
–Witaj,Robercie.
–Witaj,Lucienie–odpowiedziałHunterspokojnie.
–Marniewyglądasz.
–Wiem.Zatotybardzozadbałeśoswójwygląd.Zmieniłeśkolorwłosów,założyłeś
soczewkikontaktowe,zgoliłeśbrodę,nawetpozbyłeśsięblizny.Awszystkotowciągu
zaledwiekilkugodzin.
Lucienspojrzałnadawnegoprzyjaciela,jakbyłaskawieprzyjmowałkomplement.
–Odpowiedniacharakteryzacjamożezdziałaćcuda,jeśliznaszsięnarzeczy.
–Itentwójakcentteżjestperfekcyjny–przyznałHunter.–NowaSzkocja,tak?
–Nadalmaszdoskonałysłuch,Robercie.–Folteruśmiechnąłsię.–Racja,taksięmówiw
Halifaxie.Aleopanowałemwieleinnychakcentów.Chciałbyśposłuchać?
Ostatniezdaniewypowiedziałztakąintonacją,jakbywychowałsięwMinnesocie.
–Możeinnymrazem.
Lucienzniewzruszonąminąprzyglądałsięswoimpaznokciom.
–JaksięmiewaMadeleine?
–Przeżyła.Wyjdzieztego.
–Masznamyśliurazyfizyczne,prawda?Bopsychiczniebędzierozpieprzonadokońca
życia.
Hunterzmarszczyłczoło.Wiedział,żeLucienmarację.Koszmar,któregodoświadczyła
Madeleine,pozostawiłwjejpsychiceniezatarty
ślad,anastępstwatraumatycznychprzeżyćmogąsięujawniaćnawetpowielulatach.
–Jakmnieznalazłeś?–zapytałLucienpodługiejchwilimilczenia.
–Dziękitwoimzapiskom.Zdradziłociędziełotwojegożycia,twójprezentdlanas,jakto
ująłeś.Czyteż,jakwolisz,twojaencyklopedia.
Folterpopatrzyłnaniegozzaciekawieniem.
–Tak,wciążpamiętam,jakwtedywStanfordzieopowiedziałeśmiotympomyśle–
ciągnąłHunter.
–Twoimzdaniembyłszalony.
–Wciążtakuważam.
–Cóż,alemójszalonypomysłstałsięrzeczywistością.Ainformacjezawartewtych
notatkachnazawszezmieniąpoglądywszystkichorganówściganiawtymkraju,amożei
nacałymświecie.Dowieciesięznichrzeczy,którychniktdotychczasnawetniepróbował
pojąć,agdybynieja,wciążpozostałybytajemnicą.Poznacieintymnedoznaniai
przemyślenia,którychniktdotądnieopisał.Wszystkotoznaczniezwiększywaszeszanse
wwalcezseryjnymimordercami.Tomójprezentdlaciebieidlategozasranegoświata.
Mojedziełobędązgłębiaćicytowaćpokoleniakryminologów.–Folterwzruszył
ramionami.–Więccoztego,żeprowadzącswojebadania,pozbawiłemżyciakilkaosób.
Naukawymagapoświęceń,aczasamicenajestbardzowysoka.
Hunterpokiwałgłową.
–Żeteżprzycałejswojejwiedzyzdziedzinypsychologiiizachowańprzestępczychnie
dostrzegłeśwłasnychzaburzeń.Niejesteśbadaczem,Lucienie,anitymbardziej
naukowcem,alezwykłymmordercą,któryusprawiedliwiaswojeczynyipodsyca
socjopatyczneskłonności,wmawiającsobie,żerobitowszystkowszczytnymcelu.Tak
naprawdętożałosne,boniejesteśnawetoryginalny.Jużwielupróbowałotegoprzedtobą.
–Niktdotądniedokonałtego,coja–zaprotestowałLucien.
–Niejestemtwoimterapeutą.–Hunterobojętniewzruszyłramionami.–Nieprzyszedłem
tupoto,żebycięleczyć,więcmożesznadalsięmamićdowoli.Nikogotonieobchodzi,
aczkolwiektwojedziennikimająjednązaletę,gdyżbyłeśuprzejmyopisaćwnich
najdrobniejszeszczegółyswoicheksperymentów.Jesttamdosłowniewszystko:miejsca,
wykorzystanemetody,nazwiskaofiariwieleinnychcennychinformacji.Poświęciłem
całąnocnatęlekturę.
–Przeczytałeśpięćdziesiąttrzytomywciągujednejnocy?
–Nie,alezdołałemprzejrzećosiemznich.Iwłaśnietutajdopisałomiszczęście,codla
ciebieskończyłosiępechowo.
NatwarzyFolterapojawiłsięwyrazzaciekawienia.
–Przeglądająctwójdziennik,natknąłemsięnanazwiskojednejzofiar,którejużkiedyś
słyszałem.LiamShaw.Trochętotrwało,alewkońcusobieprzypomniałem,skądjeznam.
Tonazwisko,któregoużywałeś,kiedyzostałeśaresztowanywWyoming.
Lucienmilczał.
–Byłeśrównieżuprzejmybardzostarannieopisaćkażdązeswoichofiar–ciągnąłHunter.
–Wtedywłaśniezauważyłem,żeLiamShawbyłdociebiebardzopodobny.Tensam
wzrostibudowaciała,takasamakarnacjaskóryirysytwarzywłączniezkształtemnosa,
oczuiust.Byłteżprawietwoimrówieśnikiem.Apotemprzypomniałemsobietwoje
słowa,którepadłypodczasjednegozprzesłuchań.PowiedziałeśCourtney,żetwoje
aresztowanieniejestzasługąFBI,którenieścigałoaniciebie,aniżadnegoztwoich
wcieleń,jaktookreśliłeś.
Lucienporuszyłsięniespokojniewfotelu.
–Zaintrygowałomnietonatyle,żeodszukałemwtwoichdziennikachopisypozostałych
mężczyzn,którychzamordowałeś.Byłoichniewielu,alekażdyzwygląduprzypominał
ciebie.Iwłaśnieztegopowoduichwybrałeś.Niepoto,żebyuczynićznichobiekty
swoichsadystycznycheksperymentów,aledlatego,żechciałeśukraśćichtożsamość.
Lucienobróciłgłowęwstronęoknaiwbiłwzrokwciemnośćzaszybą.
–Niektórzyznichbylimęskimiprostytutkami–ciągnąłHunter.–Innymniepowiodłosię
wżyciuizostalibezdachunadgłową,alewszyscymielipodstawowąwspólnącechę:byli
samotni.Niezrozumianiiodrzuceniprzezrodzinyiprzyjaciółzostawiliswojedawne
życieipróbowalizacząćwszystkoodnowawinnymmieście.Niemielinikogobliskiego,
ktomógłbyzgłosićichzaginięcie.Ludzie,októrych
wszyscyzapomnieli,którychniktnieszukał.
–Tacyzawszesąnajlepszymiofiarami–wtrąciłFolter.Jegogłoswciążbrzmiał
beztrosko.
–Ponieważbylidociebiepodobni,mogłeśwykorzystaćichdokumenty.Wystarczyło
tylkotrochęrozjaśnićwłosy,założyćkolorowesoczewkiizmienićakcent,żebywcielić
sięwktóregośznich.WtymprzypadkuwAnthony’egoTailora-CottonazHalifaxuw
Kanadzie.
–WięctyiludziezFBIprzezcałąnocszukaliściewmoichnotatkachwzmianeko
wszystkichmężczyznach,którychzabiłem?
Hunterpokiwałgłową.
–Rozesłaliśmypocałymkrajulistygończenawszystkienazwiska,któreznaleźliśmy.Ale
muszęprzyznać,żenieobiecywaliśmysobiezbytwiele.Liczyliśmy,żeconajwyżejprzy
odrobinieszczęściaktóreśztychnazwiskwypłyniegdzieśzakilkalatprzyokazjijakiejś
transakcjiprzyużyciukartykredytowej.Byłabytowskazówka,któramogłabypomóc
ustalićmiejscetwojegopobytu.Więcmożeszsobiewyobrazićnaszezaskoczenie,kiedy
podwóchgodzinachotrzymaliśmyinformację,żeAnthonyTailor-Cottonlegitymującysię
paszportemkanadyjskim,podobniejakjednazofiaropisanychwtwoimdzienniku,kupił
biletnawieczornylotdoBrazylii.
–Chybapowinienembyłsięzdecydowaćnawcześniejszyrejs.
HunterbeztruduprzejrzałrozumowanieLuciena,którymiałdowyborudwawyjścia.
MógłzostaćwStanachZjednoczonychizaszyćsięwukryciu,najakiśczaszmieniając
wygląditożsamość.Znalazłbysięwpierwszejdziesiątcenajbardziejposzukiwanych
przestępców,ajegozdjęcietrafiłobydowszystkichposterunkówpolicjiibiurszeryfóww
całymkraju.LucienFolterjużniebyłanonimowyminieuchwytnymmordercąjak
dawniej.
Alboteżmógłszybkozapaśćsiępodziemię,najlepiejgdzieśzagranicą.Luciennie
lekceważyłFBI.Wiedział,żejegozapiskistanąsięprzedmiotemszczegółowejanalizy,
zresztąwłaśnietegochciał.Spodziewałsię,żeFBIpołączynazwisko,któregoużywałw
momenciearesztowania,zjednązjegoofiar,apotemdoszukasięfizycznego
podobieństwamiędzynimapozostałymimężczyznami,którychzamordował.Liczył,że
jeśliszybkouciekniezagranicę,odkrycietonie
będziemiałożadnegoznaczenia,ponieważFBIitakjużniezdołagoschwytać.Nie
przyszłomujednakdogłowy,żeagenciodkryjątopowiązaniewciągukilkugodzin.
–Byćmoże–odparłHunter.–Jakpowiedziałem,tymrazemtomniesięposzczęściło,a
tymiałeśpecha,ponieważwjednymzośmiudzienników,którewybrałem,znajdowałasię
wzmiankaoLiamieShawie.Gdybymnaniąnienatrafił,prawdopodobnieupłynęłoby
wielemiesięcy,zanimFBIdopasowałobywszystkieelementyukładanki,adotegoczasu
zdążyłbyśjużdawnozniknąćbezśladu.
HunteroderwałwreszciewzrokodtwarzyLucienaispojrzałwstronękotarynakońcu
przejściamiędzyfotelami.Naglektośodsunąłjąnabokgwałtownymruchemido
przedziałupierwszejklasywszedłdyrektorAdrianKennedywtowarzystwieczterech
agentów.Wtejsamejchwilinadrugimkońcuprzejściapojawiłosięczterech
komandosównowojorskiejjednostkiSWAT.WszyscyruszyliwstronęHuntera.
NatwarzyLucienaporazpierwszypojawiłsięwyrazautentycznegozaskoczenia.
–OddaszmniewręceFBI?–zapytał,aleHuntermilczał.–Rozczarowujeszmnie,
Robercie.Myślałem,żejesteśsłowny.Przecieżobiecałeśnietylkosobie,alerównież
swojejzamordowanejnarzeczonej,żeznajdzieszizabijesztego,ktocijąodebrał.Tego
właśnieszukaszoddwudziestulat,prawda?ZemstyzaśmierćJessiki.Cóż,otojestem,
przyjacielu.Wystarczy,żeterazwpakujeszmikulęwgłowęitwojamisjadobiegnie
końca.Możeszbyćzsiebiedumny.Nacoczekasz,Robercie?Siedzętuprzedtobąinie
uciekam.Jestemłatwymcelem.
Hunterzacząłnerwowoprzestępowaćznoginanogę.Kennedyzagentamiiuzbrojeni
funkcjonariuszebylicorazbliżej.
–PrzecieżJessicazasłużyłanasprawiedliwośćimyślałem,żenicsiędlaciebiebardziej
nieliczy.Chceszmipowiedzieć,żeniedotrzymasztejobietnicy?Żezdradziszpamięć
jedynejosoby,którąkochałeś?Kobiety,którachciałazostaćtwojążoną.Kobiety,która
nosiławsobietwojedziecko.
HunterznieruchomiałiLuciendostrzegłnapięcienajegotwarzy.
–Owszem,wiedziałem,żejestwciąży.Powiedziałamiotym,kiedymniebłagała,żebym
darowałjejżycie,aleitakjązabiłem.Aczy
wiesz,żetwojeimiębyłoostatnimsłowem,jakiewypowiedziała,zanimpoderżnąłemjej
gardło?Zanimzamordowałemjąitwojedziecko?
OczyHunterazasnułaczerwonamgła,kiedykrewzaczęłakipiećwjegożyłach.
Wszystkiemyśliwjegogłowiewydawałysięniedorzeczne.Miejscerozumuizdrowego
rozsądku,którekierowałykażdymjegoruchem,zastąpiłaterazślepafuria.Jegoręka
drżaławstrząsananiszczycielskimgniewem,kiedysięgałpodkurtkę.
Kennedyzobaczyłtenwściekłyobłędwjegooczach,aledzieliłoichjeszczekilka
kroków.
–Robercie,nieróbtego!–krzyknął.
Alebyłojużzapóźno.
Rozdział112
Hunterporuszałsiętakszybko,żejegorękawułamkusekundypowędrowaładokaburyi
wycelowaławLuciena.
Folterwzdrygnąłsięicałyzesztywniał,aleniezestrachu.Przepełniałogoniecierpliwe
oczekiwanieidumaztego,doczegoudałomusiędoprowadzić.Alejegosatysfakcjanie
trwaładługo.
Hunterrzuciłmukajdanki.Niewyjąłpistoletu.
–Maszrację,Jessicazasługujenasprawiedliwość–powiedział.–Jejrodzicezasługująna
sprawiedliwość,taksamojakmojenienarodzonedziecko.Ijateż.Gdybymwtejchwili
cięzastrzelił,nicniesprawiłobymiwiększejprzyjemności,aleopróczmniesąjeszcze
inni.Rodzinyiprzyjacielekażdejzofiar,którątorturowałeśimordowałeśprzez
dwadzieściapięćlat.Oniteżzasługująnasprawiedliwość.Zasługująnato,żebysię
dowiedzieć,jakilosspotkałbliskieimosoby.Żebysiędowiedzieć,gdziespoczywająich
szczątkiiwyprawićimgodnypochówek.Aprzedewszystkimzasługująnapewność,że
potwór,którypozbawiłżyciaichbliskich,jużnigdywięcejnikogonieskrzywdzi.–
HunterspojrzałnaKennedy’ego,którystałterazpółmetraodniego,apotemznów
przeniósłwzroknaLuciena.–Iwłaśnieztegopowoduzłamięprzysięgę,którązłożyłem
sobieiJessice.Aleterazkonieczprzesłuchaniami,niktjużniebędzieztobąrozmawiał.
Twojesłowastraciływartość,terazmamydzienniki,wktórychwszystkoszczegółowo
opisałeś,równieżmiejscespoczynkukażdejzofiar.Dlaciebietojużkoniec.–Hunter
skinąłnafunkcjonariuszySWAT.–Możeciegozabrać.
Rozdział113
Pomimobezsennościinawałumyśli,któretłukłysięwjegogłowie,Hunterbyłtak
wycieńczony,żewkońcuudałomusięprzespaćczterygodziny.
PoaresztowaniuLucienapoleciałzpowrotemdoQuantico.Oficjalniewciążbył
„wypożyczony”dodyspozycjiFBI,jaktookreśliłKennedy,idlategomusiałzłożyćswój
ostatniraport.Skończyłgopisaćpóźnownocy.
Obudziłsięprzedświtem.WczesnymrankiemmiałwrócićdoLosAngelessłużbowym
odrzutowcemFBI,któryspecjalniedlaniegozorganizowałKennedy,ijużniemógłsię
tegodoczekać.Chciałjaknajszybciejwydostaćsięztegomiejsca.Nadalwszystko
wydawałomusięnieprawdopodobne.ZaledwiekilkadnitemuwybierałsięnaHawajena
swojepierwszeodniepamiętnychczasówwakacje.Zamiasttegozostałwciągniętywwir
wydarzeń,któremógłjedynieokreślićmianempiekielnegokoszmaru.Wciągutychkilku
dniodkryłtakwiele,żewciążjeszczeztrudemdochodziłdosiebie.
Spakowałswojerzeczydoplecakaibyłgotowydopodróży.Pozostawałomutylkoczekać
nakierowcę,którymiałgozawieźćnalotnisko.Podszedłdooknaipostawiłkubekkawy
naparapecie.Chociażnazewnątrzbyłojeszczeciemno,kilkurekrutówzaczynałojuż
ćwiczenia.
Hunterzerknąłnarozgwieżdżonenieboisięgnąłpoportfel.Ześrodkawyjąłstarą
fotografię.Byławcałkiemdobrymstanie,choćprzezćwierćwiekukolorytrochę
wyblakły.
Samzrobiłjejtozdjęcie,dzieńpotym,jaksięzaręczyli.JessicastałanamolowSanta
Monica,uśmiechającsiędoobiektywu,ajejoczypromieniałyszczęściem.Kiedyterazna
niąpatrzył,jegosercezalałyfalestarychizupełnienowychemocji.Poczułnarastający
uciskwgardle,alewtedyprzypomniałsobie,codyrektorKennedypowiedziałmuna
pożegnanie.
–Chciałbym,żebyśsobiecośuświadomił,zanimstądwyjedziesz,Robercie.Nie
zamierzamudawać,żetowiem,bomogęsobietylko
wyobrazić,coterazdziejesięwtwojejgłowie.Jednakbezwzględunawszystko
powinieneśczućsiędumny,gdyżdziękitobiebędziemymogliodnaleźćszczątkico
najmniejosiemdziesięciuofiariprzekazaćjerodzinom.Trwającyoddwudziestupięciulat
zbrodniczyprocederLucienaFolteradobiegłwreszciekońca.Typołożyłeśtemukres.
Nigdyotymniezapominaj.
Hunterwiedział,żeniezapomni.
Podziękowania
Jakpowszechniewiadomo,pisarstwouprawiasięwsamotności,przekonałemsięjednak,
żepowieść,choćtworzyjąjednaosoba,nigdyniejestwyłączniejejdziełem.
PragnęzłożyćnajszczerszepodziękowaniapracownikombrytyjskiegooddziałuSimon&
Schusterimojejwydawczyni,JoDickinson,któraswoimzaangażowaniemicennymi
sugestiamitchnęławfabułęibohaterówtejopowieściżycie.Dziękujęrównieżmojemu
redaktorowi,IanowiAllenowizajegoniezwykływysiłekidokładność,zjakąpodchodził
dowszystkichszczegółów.
Żadnesłowaniewyrażątego,jakwdzięcznyjestemDarleyowiAndersonowi,
najwspanialszemuagentowi,jakiegokażdypisarzmożesobiewymarzyć.
DozgonnąwdzięcznośćwinienjestemrównieżfantastycznemuzespołowiDarley
AndersonLiteraryAgency.
Dziękujętakżewszystkimczytelnikomikażdemu,ktoodpoczątkuwspierałmoją
twórczość.Bezwaszejpomocynienapisałbymtejpowieści.