Campbell Judy - Kolega z pracy
Tytuł oryginału:
Tempting Dr Templeton
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rosie Loveday kurczowo trzymała się liny zwisającej wzdłuż ściany
klifu. Morze lśniło i migotało w promieniach słońca, po jego powierzchni
sunęły łodzie podobne do motyli. Śnieżnobiała wstęga piasku otaczała
szerokim łukiem błękitne wody zatoki. Rosie zakręciło się w głowie.
Wystarczyłoby jedno omsknięcie, by połamała sobie wszystkie kości! Na
chwilę zamknęła oczy, by zapomnieć, jak przerażająca odległość dzieli ją
od ziemi.
- Idź dalej, Rosie, nie zatrzymuj się! - dobiegł do niej z góry ostry,
rozkazujący głos instruktora. - To przecież małe piwo.
Małe piwo? W tej chwili Rosie dla dodania sobie kurażu potrzebowała
dużego piwa! Spojrzała na instruktora urażona. Może wyobrażał sobie, że
to taka przyjemność - wisieć w powietrzu, gdy tymczasem grupka widzów
z zainteresowaniem obserwuje twoje zmagania?
Choć instruktor był apodyktyczny, swoim entuzjazmem potrafił zachęcić
ludzi, by dali z siebie wszystko. Zajęcia, które prowadził, wydawały się
interesujące i zabawne. Prosił, by mówić do niego Andy. Na plakietce
przyczepionej do jego koszuli napisane było DOKTOR ANDREW
TEMPLETON.
- Do licha, po co się zgłosiłam? - mruknęła, opuszczając się kilka
centymetrów niżej. - Przyjechałam przecież na konferencję medyczną, a
nie na kurs wspinaczkowy!
Westchnęła, spoglądając na spękaną skałę. Dobrze przecież wie,
dlaczego teraz wisi w powietrzu na cienkiej linie niczym bezwładny
tobołek. Chciała zrobić jak najlepsze wrażenie na nowych kolegach z
pracy! A poza tym miała nadzieję, że po kilku miesiącach otrzyma
propozycję stałego zatrudnienia...
Jej rozmyślania przerwał silny głos Andy'ego: - Trzymaj nogi prosto i
odchylaj się do tyłu. Odpychaj się stopami od skał. Dłonie przesuwaj
wzdłuż liny. Nie trać nad nią kontroli. Na uprzęży masz mechanizm
hamulcowy, więc nie spadniesz!
Wstrzymując oddech, Rosie ostrożnie opuściła się niżej i z nieopisaną
ulgą poczuła, że stopami nareszcie dotyka stałego gruntu. Kolana trzęsły
jej sięjak galareta, a serce waliło jak młotem.
- Dobra robota! Prawda, że to było całkiem łatwe?
Następnym razem spróbujemy na bardziej stromej ścianie. ..
- Chyba śnisz - mruknęła Rosie pod nosem.
Właśnie udowodniła sobie, na jaką niesamowitą odwagę było ją stać.
Musiałaby chyba całkiem zwariować, by posuwać się dalej. Nie, wystarcza
jej to, co osiągnęła!
Przyglądała się, jak Bob, tęgi lekarz pierwszego kontaktu z Londynu,
zaczyna schodzić w jej kierunku. Gdy stali razem na szczycie, wydawał
się być niebywale pewny siebie.
- Nigdy jeszcze tego nie robiłem - informował Andy'ego i ją pełnym
animuszu tonem - ale jestem urodzonym sportowcem. Nie sądzę, żebym
miał z tym jakieś problemy.
- Rób wszystko tak, jak ci każę - ostrzegł go Andy.
- Och, nie zachowuj się jak stara baba! - roześmiał się beztrosko Bob. -
Mam już zaczynać?
Kilka minut temu, gdy Rosie była jeszcze na górze, Andy spojrzał jej w
oczy - z rozbawieniem i irytacją zarazem. Potem łagodnie rzekł do Boba:
-
Niech Rosie zejdzie pierwsza. Chyba nie zaszkodzi ci, jeśli
poczekasz kilka minut?
Rosie stała więc teraz bezpiecznie na ziemi i patrzyła. Bob dość
niezgrabnie gramolił się przez krawędź, przebierając krótkimi nogami przy
ścianie klifu. Przerwał na moment i spojrzał w jej stronę. Po długiej chwili
zaczął schodzić w koszmarnie wolnym tempie, przesuwając się centymetr
po centymetrze niczym pokraczny ślimak. Często zatrzymywał się i
opierał głowę w kasku o ścianę klifu.
-
Świetnie sobie radzisz, Bob! - zawołał Andy zachęcająco.
Bob zatrzymał się i z wysokości dwudziestu pięciu metrów spojrzał na
Rosie.
-
Chyba zeskoczę - wymamrotał i zaczął odpinać uprząż od liny. - Nie
lubię tak wisieć na tym sznurku, który nazywacie liną. Muszę natychmiast
zeskoczyć z tego klifu!
Rosie podbiegła w jego stronę, starając się mówić spokojnym i pewnym
tonem:
- Bob, jesteś już prawie na miejscu. Odpoczywaj co jakiś czas, a
niedługo staniesz na ziemi.
Zastygła z przerażenia, widząc, jak Bob odskakuje od skały i spada
ciężko na piach. Wzięła głęboki wdech i podbiegła do niego.
-
Nie ruszaj się, Bob. Powiedz mi, gdzie cię boli
-
powiedziała, patrząc badawczo na jego nienaturalnie ułożone nogi.
-
Zdaje się, że to coś poważnego - stęknął. - Kiedy
upadłem, poczułem, że coś mi pęka. Zwykle zeskakuję
bardzo miękko - szepnął.
Nie tym razem, pomyślała Rosie ponuro, rozglądając się wokół siebie.
Potem ściągnęła cienki sweter, pod którym nosiła koszulkę, i otuliła nim
ramiona mężczyzny, by nie dopuścić do wyziębienia organizmu. Zaczęła
delikatnie badać nogę wokół krawędzi buta, lecz nie rozwiązywała
sznurowadeł.
Spojrzała w górę, na atletyczną sylwetkę Andy'ego, który w kilka sekund
zjechał ze zbocza. Ruszył ku nim, w biegu ściągając kask, spod którego
ukazała się gęsta kasztanowa czupryna i niesamowicie błękitne oczy.
- Podejrzewam, że złamał sobie kość piszczelową i strzałkową -
powiedziała Andy'emu, gdy przyklęknął przy niej. - Nie będę ruszać buta,
bo nie chcę, żeby złamane kości uszkodziły tętnicę. Na razie tylko
usztywnijmy mu nogę.
-
Dobrze - odparł krótko. - Nie zdejmujmy mu też kasku. Mógł sobie
przecież uszkodzić kręgosłup.
Z kieszeni szortów wyjął telefon komórkowy i zadzwonił pod jakiś
numer.
-
Mówi doktor Andy Templeton - oznajmił. - Potrzebna mi jest karetka
z noszami dla pacjenta, który miał wypadek u podnóża klifów Lowther w
małej zatoczce. Rozpoznane złamanie nogi. Prawdopodobnie
pęknięta kość piszczelowa i strzałkowa, być może uszkodzony kręgosłup.
Z plecaka leżącego na piasku obok sprzętu wspinaczkowego wyciągnął
mały, złożony koc, którym delikatnie nakrył rannego mężczyznę.
Rosie zręcznie związała obie nogi nad kolanami, starając się nie urazić
złamanej kończyny. Między kolana mężczyzny wsunęła zwinięte bandaże.
- Dobra robota, pani doktor - mruknął Andy. - Ma pani wyczucie!
- Wydawało mi się, że najszybciej będzie skoczyć
-
wymamrotał Bob. - Przepraszam...
Andy uśmiechnął się uspokajająco i pogładził go po ręce.
-
Ludzie, którzy są bardzo wysportowani i przyzwyczajeni do
fizycznego wysiłku, czasem dziwnie reagują, gdy mają zejść ze znacznej
wysokości. Do tamtego momentu naprawdę dobrze sobie radziłeś.
Wkrótce przyjechała karetka. Boba ostrożnie ułożono na noszach i
usztywniono mu szyję kołnierzem. Spojrzał żałosnym wzrokiem na Rosie i
Andy'ego.
-
Powiecie mojej żonie, co się stało, prawda? - szepnął.
-
Będzie na mnie wściekła. W zeszłym roku podczas wakacji
zerwałem sobie ścięgno Achillesa, grając w tenisa!
-
Odwiedzę cię w szpitalu, kiedy odniosę sprzęt - obiecał Andy. - Nie
przejmuj się!
Szybkim krokiem skierowała się w stronę hotelu. Andy starał się
dorównać jej kroku.
-
Pójdę z tobą - oświadczył. - Jesteś tu sama?
Zaczyna się, pomyślała Rosie. Może powinnam sobie powiesić na szyi
tabliczkę z napisem: SAMOTNA MATKA SZUKA STABILNEGO
ZWIĄZKU!
-
Tak - odrzekła.
Nie życzyła sobie, by szedł tak blisko.
Andy spojrzał na Rosie zamyślony. Jej tajemniczość w połączeniu z
oszałamiającą urodą tworzyła intrygującą mieszankę!
-
Przyjechałaś na konferencję z daleka? - zapytał.
Cóż za determinacja! Ten człowiek łatwo się nie pod
daje!
- Nie jestem stąd - wyjaśniła. - Pochodzę z północnej
Anglii, ale tutaj znalazłam pracę. Wybacz, muszę już iść.
- Może spotkamy się w barze przed kolacją? Po tych
dramatycznych przeżyciach powinnaś się czegoś napić.
Dla Rosie nie było nic bardziej koszmarnego od wspólnych kolacji, na
które wszyscy przychodzili z partnerami. Tylko ona, jako jedyna samotna
osoba, wyróżniała się w tym tłumie. Może drink wypity w towarzystwie
Andy'ego doda jej odwagi, by jakoś znieść ten wieczór? Odnosiła
absurdalne wrażenie, że jej samotność rzuca się wszystkim w oczy.
Dlatego bardzo rzadko chodziła na przyjęcia, nawet wtedy, gdy znała
wielu uczestniczących w nich ludzi.
- Bardzo... bardzo chętnie - zgodziła się. - A zatem do zobaczenia.
- Jest pani naprawdę piękną niewiadomą, pani doktor - mruknął Andy do
siebie. - Zapowiada się interesujący wieczór...
Mimo że Rosie nie zapomniała wklepać sobie w twarz krem z silnym
filtrem przeciwsłonecznym, jej skóra i tak nabrała ciemnoróżowego
odcienia. Zatuszowała go odrobiną pudru. Odgarnęła z twarzy kręcone
włosy i spięła je dwoma grzebykami. Jej wyjściowy strój, garnitur z
czarnej krepy, dobrze jej służył przez ponad dwa sezony. Czas był już
jednak najwyższy, by sprawiła sobie coś nowego.
Tony uważał, że czerń to elegancki kolor. Ostatnio jednak Rosie zaczęła
marzyć o jakimś odważniejszym stroju, o czymś, co nie musi koniecznie
pasować do całej reszty ubrań z jej szafy - przeważnie granatowych lub
czarnych! Pomyślała, że za pierwszą wypłatę kupi sobie coś szalonego!
Nagle zaśmiała się sama z siebie. Po co kupować takie rzeczy, skoro i tak
nigdzie nie wychodzi? Przez ostatnie dwa lata, gdy wracała skonana z
pracy, wieczorami zajmowała się tylko zaspokajaniem różnorodnych
potrzeb swojego dziecka.
Wzięła do ręki zdjęcie stojące na nocnym stoliku ' uśmiechnęła się czule.
Amy wyglądała uroczo ze swoją słodką, pyzatą buzią i kręconymi
włosami, tak podobnymi do włosów Rosie. Dziewczynka siedziała w
ramionach ciotki Lily, która opiekowała się nią, podczas gdy Rosie była na
konferencji. Lily cieszyła się, że w miarę swoich sił może pomóc Rosie,
lecz czy dwa dni opieki nad rozbrykanym berbeciem to nie za duży
wysiłek dla kobiety nie pierwszej młodości
Rosie odłożyła zdjęcie i spojrzała na zegarek. Robiło się późno. Na myśl
o czekającym ją wieczorze poczuła panikę. Z lękiem zdała sobie sprawę,
że po raz pierwszy od trzech lat znajdzie się wśród tłumu ludzi, których
praktycznie nie zna! O czym, do licha, można rozmawiać z Andym? Jej
znajomość tematyki sportowej jest dość ograniczona, a jego raczej nie
będzie interesować ani jej życie osobiste, ani życie małej Amy.
Gdy wysiadła z windy, otoczył ją gwar rozmów i szczęk szkła.
- Wspaniale! - odezwał się przy jej uchu wesoły głos. - Cieszę się, że
przyszłaś punktualnie. Pomyślałem, że trochę bąbelków to niezły początek
wieczoru! Andy był przystojny wręcz niewiarygodnie. Serce Rosie zabiło
mocniej, gdy dotknął jej ramienia. Zauważyła, że obecne tu kobiety
rzucają na niego ukradkowe spojrzenia. Nic dziwnego, miał wspaniale,
gęste włosy, był wysoki i naprawdę umiał nosić smoking. Czyżby myślały,
że on i ona są parą?
A niech sobie myślą! - stwierdziła w duchu. Od tak dawna nie miała
towarzystwa, że postanowiła nim się nacieszyć, choćby tylko tego jednego
wieczoru! Usiadła i uniosła kieliszek w stronę Andy'ego.
-
Łyk szampana naprawdę dobrze mi zrobi po tych
torturach, jakim mnie dziś poddałeś!
-
Bzdura! - Andy Templeton pokazał zęby w chłopięcym uśmiechu. -
Przez cały czas znakomicie się bawiłaś. Skoro już o tym mówimy, to po
naszym rozstaniu poszedłem odwiedzić Boba. Postawiłaś słuszną
diagnozę. Złamana kość piszczelowa i strzałkowa, paskudnie skręcona
kostka. Na szczęście kręgosłup nie został uszkodzony. Wieczorem ma
mieć operację, więc pewno zostanie tu dzień lub dwa. Mam nadzieję, że
dzisiejsza przygoda cię nie zniechęciła. Tam, na dole, tworzyliśmy zgrany
zespół. Moglibyśmy we dwoje świadczyć usługi ratunkowe. Mam
nadzieję, że dołączysz do jutrzejszej wycieczki po okolicy.
-
Niestety, nie mogę. Jutro rano wezmę tylko udział w wykładzie, a
potem muszę wracać.
Szampan zaczynał jej uderzać do głowy. Postanowiła, że tego wieczoru
nie będzie się zachowywać jak wdowa ani jak samotna matka. Choć raz
chciała zmienić się w kobietę z własnych marzeń - stojącą na progu nowej
kariery, niezależną i beztroską. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała
noc tylko dla siebie. Zamierzała dobrze się bawić!
-
Mamy więc tylko ten jeden wieczór, żeby lepiej
się poznać.
W cudownych, błękitnych oczach Andy'ego, które tak nieustępliwie się w
nią wpatrywały, zabłysły szelmowskie iskierki. Nerwowym ruchem
założyła pasemko włosów za ucho. To śmieszne, co wyprawia jej serce,
gdy Andy na nią patrzy! Od tak dawna z nikim nie flirtowała, że nie była
pewna, czy pamięta wszystkie zasady tej gry!
~ Cały czas uczysz ludzi tego koszmarnego schodzenia po ścianach? -
zapytała.
-
Na pewno bardzo byś to polubiła, gdybyś miała
okazję trochę więcej ze mną potrenować. Na co dzień jestem lekarzem
pierwszego kontaktu, zastępującym chwilowo nieobecnych. Odpowiada
mi taki styl życia, ponieważ dość często dysponuję czasem wolnym.
-
Wykorzystujesz go na wspinaczki?
Spoważniał, oczy mu posmutniały.
-
Niestety, nie - odparł. - Zajmują mnie inne, pilniejsze rzeczy. Dolać
ci wina, Rosie?
Spojrzała na niego w zamyśleniu, zauważając, jak szybko zmienił
niewygodny dla niego temat. Domyśliła się, że za jego słowami kryje się
jakaś historia. Każdy ma jakieś sekrety, które pragnie zachować tylko dla
siebie. Ona sama nie powiedziała mu o Amy.
Atmosfera znów się rozluźniła. Ta noc miała być radosną odskocznią od
surowego świata codzienności, do którego trzeba powrócić już jutro. W tej
chwili Rosie nie myślała o żadnych obowiązkach. Zamierzała cieszyć się
chwilą!
Ten wieczór okazał się weselszy, niż Rosie się spodziewała. Czuła się
wspaniale, widząc, że ktoś się nią zajmuje, wysłuchuje jej zdania i, co by
nie mówić, podrywa. Pomyślała z rozbawieniem, że Andy Temple-ton wie,
jak rozruszać dziewczynę. Przez chwilę spoglądał na wygibasy ludzi
tańczących na zatłoczonym parkiecie, po czym zwrócił się do Rosie,
unosząc brwi w niemym zapytaniu.
- Może zatańczymy? - zaproponował.
- Czemu nie? - odparła Rosie ze śmiechem. - Le
piej tańczę niż się wspinam!
Zerwała się z krzesła i podała dłoń Andy'emu. Ujął ją, uśmiechając się
wesoło. Po raz pierwszy od wielu miesięcy Rosie poczuła oszołomienie
wywołane zabawą, radością życia i obecnością kogoś, kto wydawał się
kochać życie. Ukradkiem spojrzała na swojego partnera. Był wspaniały, i
równie wspaniale tańczył.
Gdy muzyka się skończyła, Andy jeszcze raz okręcił Rosie wokół, cały
czas obejmując ją. Siłą rozpędu na chwilę przywarła do jego ciała. Oczy
mu zabłysły, gdy patrzył na jej zarumienioną twarz i roziskrzone źrenice.
-
Mówiłaś mi, że jesteś lekarzem, a nie tancerką...
Postanowiła odejść, zanim zrobi coś, czego będzie
się wstydzić.
- Przepraszam, Andy - powiedziała szorstko. - Było cudownie, ale...
- Ale dosyć już tych emocji? - dokończył za nią
z uśmiechem. - Może jeszcze jeden taniec? Na pewno
wiesz, że po dużym wysiłku należy troszeczkę ochłonąć.
Piosenkarz śpiewał teraz coś bardzo romantycznego. Tańczące pary
objęły się miłośnie. Serce Rosie zabiło mocniej. Nie mogła sobie pozwolić
na taką bliskość z Andym. Taniec z nim byłby za bardzo intymny i zbyt
mocno by jej przypominał tamten ostatni raz, gdy tańczyła z Tonym.
W pamięci zabłysło jej ostatnie wspomnienie o nim. Czule objęci,
kołysali się w rytm muzyki na parkiecie. Tony trzymał ją w ramionach,
jakby chciał ją chronić. Działo się to prawie trzy lata temu. Właśnie
oznajmiła mu, że jest w ciąży. Nie wiedziała, że za godzinę jej szczęście
przerodzi się w dramat
- Wiele bym dał, żeby móc czytać w twoich myślach - powiedział Andy
beztroskim tonem.
- Trochę mi słabo - szepnęła. - Może wyjdziemy
stąd na minutkę?
Wziął ją pod rękę i wyprowadził na taras.
-
To na pewno przez ten upał - stwierdził. -1 pewnie puls ci
podskoczył podczas ostatniego tańca!
Leciutka bryza niosła ulotny, słodki zapach kwitnących wiciokrzewów
zmieszany z dochodzącym z ogrodu aromatem świeżo skoszonej trawy.
Rosie odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do Andy'ego.
-
Przepraszam. Zwykle nie jestem w takiej smętnej formie.
-
Wiem. Jesteś zuch dziewczyna. Dowiodłaś tego,
kiedy schodziłaś z klifu. Byłem pod wrażeniem. Nie mówiąc już o
przygodzie z Bobem. - Andy uścisnął jej ramię uspokajającym gestem. -
Może zejdziemy na brzeg? Odetchniemy trochę od hałasu i gorąca.
Rosie chciała uciec jak najdalej od widoku objętych par, który aż nadto
boleśnie przypominał jej o szczęśliwszych czasach.
Poczuła, jak Andy otaczają ramieniem, gdy schodzili po stopniach
tarasu. W jego dotyku było ukojenie i siła dająca bezpieczeństwo. Idąc
wąską ścieżką wokół wystających z piasku skał, dotarli do małej, ukrytej
zatoczki, zupełnie opuszczonej i zaciemnionej przez cienie rzucane w
świetle księżyca przez ściany klifów. Nad brzegiem morza zatrzymali się i
przez chwilę stali w ciszy, patrząc na podpływające ku nim strużki wody
podobne do falbanek z białej koronki.
Andy odwrócił się do Rosie i palcem uniósł jej podbródek.
-
Martwiłaś się czymś - odezwał się łagodnie. - Co to było? Złe
wspomnienie?
Rosie poczuła dławienie w gardle. Nikomu nie zwierzała się ze
straszliwego poczucia osamotnienia i rozpaczy, które czuła po śmierci
Tony'ego, gdy była w ciąży. Teraz, po prawie trzech latach, gdy musiała
opiekować się dwuletnią córeczką, przywykła już do samotności. Ten
wieczór miał jednak w sobie coś, co sprawiło, że dawne uczucia ożyły na
nowo. Widok szczęśliwych par ponownie uświadomił jej z wielką siłą, jak
bardzo jest samotna.
Wygrzebała z kieszeni chusteczkę i wytarła nos.
-
Już w porządku... nie martw się - mruknęła.
Andy obrócił ją ku sobie, mówiąc cicho:
- Tak dobrze się bawiłaś i nagle przestałaś się cieszyć. Co to było?
- Nie wydaje mi się, żeby moje prywatne życie tak cię interesowało.
- Każda piękna dziewczyna powinna być szczęśliwa. . a ty jesteś taka
piękna - szepnął. - Nie chcesz mi powiedzieć, co się stało?
Był łagodny i troskliwy. Roztaczał wokół siebie Przyjazną atmosferę.
Może o wspomnieniach, które powróciły tego wieczoru, łatwiej będzie
powiedzieć jemu niż komuś, kogo dobrze znała.
-
Wydaje mi się, że to przez muzykę... - zaczęła.
~ Podobna muzyka grała tamtej nocy, gdy zginął mój mąż prawie trzy lata
temu. - Urwała, starając się opanować emocje. - To... to był taki szczęśliwy
wieczór. Obchodziliśmy rocznicę ślubu i... i właśnie przekazałam mu
bardzo radosną nowinę. Andy ujął ją za rękę i uścisnął. - Gdy godzinę
później wyszedł, żeby podjechać po mnie samochodem, potrącił go pijany
kierowca. Nie miałam nawet okazji się z nim pożegnać...
Te straszne słowa przez chwilę zdawały się wisieć w nieruchomym
powietrzu. Rosie oparła głowę na piersi Andy'ego i poczuła, jak obejmują
ją jego ramiona. Kołysał ją łagodnie w przód i w tył. Ten gest uspokoił ją
trochę. Zdołała nawet uśmiechnąć się do siebie w ciemności. No proszę!
Zwierzenia nie są wcale takie trudne. Odprężyła się, przytulona do jego
piersi. Czuła miarowe bicie jego serca.
Potem Andy odsunął się lekko i odgarnął włosy spadające jej na oczy.
Pochylił głowę i musnął ustami jej czoło.
- Rosie - szepnął. - Nosiłaś to w sobie przez prawie trzy lata?
Przez ciało Rosie przebiegł dreszcz. Od dawna nikt jej nie pieścił. Sama
też nie odczuwała takiej potrzeby. Jego ciepłe współczucie i mocny uścisk
wzbudziły w niej falę pożądania, którego się nie spodziewała. Zdawało
się, że po oczyszczającym zwierzeniu się z tragedii potrzebna jej była już
tylko fizyczna przyjemność, której tak długo sobie odmawiała. Nie mogła
oprzeć się pragnieniu pozostania w jego objęciach przez jeszcze jedną
chwilę.
Odwróciła się ku niemu tak, że stali teraz do siebie przodem. W cieniu
nocy ledwie go widziała. Mimo to z nieopisanym uczuciem zarzuciła mu
ręce na szyję i uniosła ku niemu twarz tak blisko, że poczuła zapach jego
włosów.
-
Pocałuj mnie, Andy - szepnęła drżącym głosem.
Nie mówiąc ani słowa, dotknął jej ust, najpierw delikatnie, potem
mocniej. Rosie topiła się z tęsknoty. Czuła, jak jego ciało tężeje z
pożądania. Tulili się do siebie, nienasyceni, a potem Andy wziął ją na ręce
i zaniósł w cień skał. Delikatnie położył ją na miękkim piasku.
- Czy po śmierci twojego męża był ktoś w twoim
życiu? - zapytał cicho.
- Nikt...
Zastanawiała się, czy w jego życiu też był ktoś szczególny, lecz gdy
poczuła na sobie jego ciało, mogła już myśleć tylko o tym, jak jej ciało
reaguje na jego pieszczoty. Jego ręce delikatnie rozpięły i ściągnęły jej
bluzkę. W sercu Rosie wirowały gwałtowne, niesprecyzowane uczucia.
Może i jest szalona, lecz w tej chwili wiedziała tylko tyle, że chce
wymazać samotność minionych lat i pokazać, że znów może kogoś
kochać.
Andy uniósł się, podpierając się łokciami. Jego twarz wydawała się w
półmroku biała.
-
Wiesz, do czego to może doprowadzić, prawda? - szepnął
stłumionym głosem. - Czy na pewno chcesz, abym się z tobą kochał? Jeśli
mi powiesz, że mam prze stać to przestanę. Nie chcę robić niczego, czego
byś nie chciała.
Rosie przeciągnęła się i uśmiechnęła.
- Tak, tak - mruknęła. - Oczywiście, że tego chcę. A ty nie chcesz?
Zamiast odpowiedzieć, odsunął kosmyki włosów z jej czoła i nachylił się
ku niej. Jego wargi powędrowały od jej ust do małego zagłębienia u
podstawy szyi. Potem w ciszy zabrzmiał jego zmieniony głos:
- Rosie, gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo cię pragnąłem, jak bardzo
chciałem przez cały wieczór trzymać cię blisko przy sobie...
Lekkimi pocałunkami obsypywał jej szyję i piersi. W tle szum fal
nadawał rytm ich miłości. Po raz pierwszy od trzech lat Rosie zapomniała,
że jest wdową.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wrzuciła walizkę do bagażnika i po raz ostatni spojrzała w stronę
imponującego hotelu stojącego wysoko na skałach. Po skończonym
porannym odczycie grupka ludzi wychodziła głównymi drzwiami, by
zaczerpnąć przed lunchem świeżego powietrza. Przesunęła po nich
smutnym wzrokiem, poszukując wśród nich wysokiego, smukłego
mężczyzny o kasztanowych włosach. Nie było go nigdzie widać.
Czego się spodziewałaś? - odezwał się w jej głowie cichy głos. - Wielkie
rzeczy: Andy Templeton obiecał, że spotkacie się przy śniadaniu...
Zalała ją fala rozczarowania i smutku. Miała nadzieję, że ten wieczór
znaczył dla niego coś więcej. Przypomniała sobie przesycone
namiętnością słowa, które wypowiedział tamtej nocy, gdy skończyli się
kochać. Wydawały się szczere i prawdziwe. Mówił do niej głosem
przytłumionym od emocji:
- Masz w sobie tyle ognia, tyle żaru... - Jego dłonie °ie przestawały
gładzić jej skóry. - Nawet nie próbuj odjeżdżać w ten weekend, póki nie
ustalimy daty następny spotkania. Będę na ciebie czekał przy śniadaniu...
Obiecujesz?
Nie zjawił się, nie przyszedł też na odczyt. Rosie musiała przyznać ze
smutkiem, że chyba się rozmyśli} lub co gorsza, zupełnie o niej
zapomniał. Jeszcze raz rozejrzała się z nadzieją, potem wzruszyła
ramionami i wsiadła do samochodu. Ruszyła z podjazdu z takim impetem,
że aż żwir prysnął spod kół.
Jak mogła być tak naiwna, by przypuszczać, że jedna miłosna noc
cokolwiek znaczy dla Andy'ego! Po co ma się oszukiwać, że jeszcze go
kiedyś zobaczy? Ten mężczyzna najwyraźniej nie chciał wikłać się w
związek z drapieżną samotną kobietą.
Nie wydawał się jednak należeć do tego typu mężczyzn, wręcz
przeciwnie. Sprawiał wrażenie odpowiedzialnego, zabawnego i
troskliwego. Czuła, że tamtego popołudnia naprawdę dobrze go poznała, a
odczucie to tylko pogłębiło się wieczorem.
- Wypiłam za dużo wina, a on był zbyt łakomym kąskiem - mruczała do
siebie, pędząc dwupasmową jezdnią. - Chyba całkiem oszalałam... Nadal
jestem szalona, skoro uważam, że on tyle dla mnie znaczy... Nagle
pojawiło się poczucie winy. Jak mogła oddawać się rozkoszy, skoro wciąż
hołubiła wspomnienia o Tonym? Jak mogła czerpać tyle przyjemności z
kochania się z Andym, i to o wiele większej niż ta, którą czuła z Tonym?
- Zapomnij o tym, Rosie - powiedziała sobie. -Myślałaś, że Andy jest
człowiekiem, który poważnie traktuje swoje słowa?
Stała przy bramie i z przyjemnością spoglądała na piętnastowieczny
domek kryty strzechą, która na podobieństwo krzaczastych brwi zwisała
nad każdym z okien na piętrze. Nigdy nawet nie marzyła o tym, że wuj
Bart zostawi jej dom w spadku. Był tylko jeden warunek: jego siostra Lily
miała mieszkać z Rosie i Amy tak długo, jak sobie zażyczy.
Wszystkim to odpowiadało. Lily pragnęła być częścią życia swojej
siostrzenicy, a Rosie bardzo się cieszyła, że ktoś w razie potrzeby będzie
mógł zaopiekować się Amy. Szybko podjęła decyzję o porzuceniu
dawnego życia na północy Anglii i rozpoczęciu nowego w domku nad
morzem.
Otworzyła furtkę i zaczęła iść ścieżką w stronę domu. Frontowe drzwi
otworzyły się. Wyleciał przez nie niesforny kundel podobny do futrzastej
kuli na czterech łapach. Za psem dreptała pulchna, mała dziewczynka.
-
Kochana Amy! Jak się masz, skarbie?
Rosie ukryła twarz w miękkich lokach dziecka. Potem odsunęła ją na
chwilę, by napatrzeć się na jej brzoskwiniową cerę i duże, brązowe oczy w
obramowaniu długich rzęs.
- Źjobiłam ciasto - oznajmiła radośnie Amy. - Pouipon zjadł tjochę -
dodała gniewnie.
- Zjem to, co zostało - obiecała Rosie. Nachyliła
się, by pogłaskać psa. - Niedobry pies! Jak mogłeś zjeść
ciasto Amy?
Z domku wyszła Lily. Nawet w starych dżinsach i różowym swetrze
wyglądała elegancko jak zawsze.
-
Możesz wyjeżdżać, kiedy tylko chcesz, Rosie.
Amy i ja świetnie się razem bawiłyśmy, prawda? Była
taka grzeczna jak mały aniołek!
Przeszły do małej kuchni, z której roztaczał się wspaniały widok na
ogród. Sękate gałęzie rosnących na jego skraju drzew owocowych były
właśnie pokryte kwieciem. Lily zrobiła dwie filiżanki herbaty i spojrzała
na Rosie pytająco.
-
Powiedz mi, kochanie, ciekawie spędziłaś ten weekend?
Rosie poczuła, że się rumieni. Miała nadzieję, że Lily nie widzi
wirujących w niej sprzecznych emocji!
- Było... bardzo ciekawie. Szczególnie podczas zajęć dodatkowych.
Okazało się, że nie jestem zbyt dobra
we wspinaczce, więc chyba więcej nie będę tego robić.
- No myślę! To strasznie niebezpieczna rzecz. Mam
nadzieję, że miałaś dobrych instruktorów.
W wyobraźni Rosie przemknął niepokojący obraz dwóch ciał
splecionych w uścisku na piaszczystych wydmach. Trudno uwierzyć, że
jeszcze kilka godzin temu znajdowała się w takiej niecodziennej sytuacji.
Wszystko to wydawało się teraz jakimś szalonym snem, zdarzeniem, które
przytrafiło się komuś innemu. Miłość z nieznajomym na oświetlonej
księżycem plaży! To było takie cudowne, takie wyzwolone! Na chwilę
zamknęła oczy, próbując wymazać z umysłu obraz Andy'ego oraz ich
namiętności.
Zdjęła z półki szczotkę Amy i skupiła się na czesaniu jasnych, kręconych
włosów dziecka. Ukradkiem spojrzała na Lily, osobę niezwykle
spostrzegawczą. Jeśli nie będzie ostrożna, ciotka na pewno zacznie
podejrzewać, że Rosie brała udział nie tylko w wykładach na temat opieki
medycznej w społeczeństwie.
Odwróciła się do Amy i wtuliła twarz w jej miękką szyjkę.
- Mamusia kupiła ci prezent. Widzisz? To łódeczka, w której siedzi sobie
dwóch panów!
- Łódećka! - pisnęła Amy radośnie. - Tejaź kąpać! - zażądała
rozkazującym tonem.
Rosie patrzyła, jak jej dziecko pluska się w wannie otoczone
plastikowymi kaczkami i łódkami. Poczuła, jak bardzo kocha córkę.
Cudownie było do niej wrócić!
Amy nie miała skomplikowanej osobowości. Gdy była szczęśliwa,
uśmiechała się; gdy coś jej nie odpowiadało, krzyczała. Obce jej było
poczucie winy i wstyd. Jej świat był fascynującym miejscem, gdzie
stosunki między ludźmi wciąż były proste i bezpośrednie. Nie tak jak w
świecie jej matki, pomyślała Rosie ponuro.
-
Mama poci ta Amy bajećkę - zażądała Amy, gdy
Rosie położyła ją do łóżka. - Pocita o Źłotowłosiej!
Rosie uśmiechnęła się. Amy na pamięć znała bajkę o Złotowłosej. Jednak
czytanie tej opowieści po raz nie wiadomo który mogłoby przynieść Rosie
ukojenie, pomóc jej zapomnieć na chwilę o Andym i o tym, jak mu się
oddała.
Amy przytuliła się niecierpliwie do ramienia matki.
-
Pocitaj, mamusiu!
-
Przepraszam, kochanie. Już zaczynamy.
Niebawem powieki dziewczynki zaczęły opadać. Głos matki kołysał ją do
snu znajomymi słowami bajki. Rosie złożyła pocałunek na
zarumienionym, okrągłym policzku córki. Podeszła do okna, by odłożyć
książkę na parapet. Wyjrzała na piękny ogród, na rozciągające się za nim
pole. Pomiędzy fałdami wzgórz dostrzegła morze. Pomyślała, że odtąd
zawsze na odgłos szumu fal będzie myślała o tym, jak Andy i ona kochali
się na oświetlonym blaskiem księżyca wybrzeżu.
Ty idiotko, dla niego byłaś tylko przelotną zachcianką! -powiedziała
sobie z wściekłością. Konferencje są świetną okazją, aby się zabawić.
Żadnych zobowiązań ani potrzeby, by znów się z nią zobaczyć...
Poniedziałek rano. Powrót do twardej, codziennej pracy, pomyślała
Rosie, opierając się o krzesło i wzdychając.
Pozostawianie Amy i Pompona z opiekunką zawsze było wyczerpujące.
Amy dawała jasno do zrozumienia, że nie chce, by ją opuszczała. Choć
Rosie była pewna, że gdy tylko odejdzie, dziewczynka przestanie płakać,
czuła się jak potwór o kamiennym sercu! Nie miała wyboru, musiała
zostawić Amy, tak jak to czyni większość pracujących matek. Poranne
starania, by punktualnie wyjść z córką z domu, kosztowały ją mnóstwo
energii. Lily prowadziła własny interes, dobrze prosperujący sklep z
odzieżą, lecz dotarcie na miejsce zajmowało jej sporo czasu.
To życie zdawało się przyziemne, ale było przede wszystkim bezpieczne.
Właśnie bezpieczeństwa najbardziej teraz potrzebowała, a nie namiętnych
nocy ze wspaniałym mężczyzną. Rozpacz po śmierci Tony'ego i samotne
wychowywanie Amy sprawiło, że przez długi czas czuła się jak miotany
falami statek. Teraz wpłynęła na spokojne wody. Pracowała z dwoma
miłymi kolegami w Porlstone, uroczym miasteczku położonym wśród
wiejskich pejzaży, niedaleko morza. Nie mogła się już doczekać, kiedy
pokaże Amy wszystkie skaliste zatoczki z piaszczystymi plażami. Latem
będą mogły urządzać tam pikniki i kąpać się w morzu.
Zaczynam ustabilizowane życie, powiedziała sobie stanowczo, wciskając
przycisk, by wezwać pierwszego pacjenta. Stabilizacja jest ważniejsza niż
jednorazowe, szalone uniesienia. Dla dobra Amy musiała sobie przysiąc,
że przygoda z Andym skończyła się i że trzeba o niej zapomnieć. Spojrzała
na ekran komputera i wyświetliła nazwisko pacjenta.
Do gabinetu weszła tęga kobieta i posępny chłopak.
- Proszę, niech państwo usiądą - rzekła Rosie uprzejmie, zauważając, że
młodzieniec kuleje. - Chris Houseman, prawda? Pani jest jego mamą? W
czym mogę pomóc?
- Chodzi o jego kolano, pani doktor - odpowiedziała matka, zanim młody
mężczyzna zdążył otworzyć usta. - Wiedział, że go boli, a mimo to ciągle
trenował. - Cały czas mu mówiłam, żeby odpoczął i nie ćwiczył
tyle, ale on w ogóle nie zwracał uwagi na moje słowa.
- Obejrzę kolano - powiedziała Rosie energicznie. - Mógłbyś zdjąć dżinsy
i położyć się na leżance?
- A muszę? - mruknął chłopak.
- Rób, co ci każą, Chris - ofuknęła go matka. - Doktor Loveday nie
zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do takich nieznośnych chłopaków jak ty.
- Kolano to skomplikowany staw - rzekła Rosie. - Jeśli sieje nadweręża,
można sobie wyrządzić wiele szkody.
Chris skrzyżował ręce na piersi i powiedział dość agresywnym tonem:
- Musi mi to pani szybko wyleczyć. Udział w międzyszkolnym trójboju
może mnie doprowadzić nawet do mistrzostw hrabstwa! Wiem, że takie
urazy da się wyleczyć migiem zastrzykami z kortyzonu!
- Nie wiemy jeszcze, co ci dolega. Jeżeli teraz zaczniesz trenować,
sądząc, że już dobrze się czujesz, możesz doprowadzić do trwałego
kalectwa.
-
To prawda, pani doktor - wtrąciła pani Houseman, spoglądając
triumfalnie na syna. - Jeśli pani mu to po wie, to może posłucha. Ten
chłopak wszystko wie le piej!
-
Żadnymi cudami nie mogę sprawić, żebyś się dobrze poczuł, Chris.
To wymaga czasu i leczenia. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy pojawił się
ból?
-
Kilka dni temu, podczas biegu na pięć mil. Bolało mnie coraz
bardziej, aż w końcu mogłem tylko kuśtykać. Już przedtem czułem ból
kilka razy, ale zawsze ustawał. Teraz nie mógłbym biec, choćby mnie gonił
rój pszczół! Jeśli nie będę trenować, wezmą mojego brata zamiast mnie!
- W naszym domu wre wojna - przyznała jego matka zrezygnowanym
głosem. - Wiem, że gdybym tu Chrisa nie zaciągnęła, to sam by w ogóle
nie przyszedł-Chris i Roy są bliźniakami, ale zawsze jeden próbuje być
lepszy od drugiego!
-
Może to być tylko miejscowe zapalenie torebki stawowej lub
zerwane więzadło. Nie można też wykluczyć krwawienia wewnątrz stawu.
W każdym przypadku, jeśli chcesz wyleczyć kolano, musisz odpocząć.
Jeżeli o siebie nie zadbasz, możesz zapomnieć o trójbojach! - oświadczyła
Rosie, wpisując do komputera notatki. - Skieruję cię na ortopedię szpitala
w Porlstone. Najlepszym sposobem, aby dowiedzieć się, co sobie zrobiłeś,
jest wprowadzenie do środka stawu małej kamery, za pomocą której
można wykryć uszkodzenia. Może trzeba będzie odciągnąć płyn ze stawu.
Specjalista zaleci ci fizjoterapię.
Chris wysunął do przodu dolną wargę i wbił wzrok w podłogę.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogę dostać zastrzyków z kortyzonu.
- Najpierw zobaczymy, jakich obrażeń się nabawiłeś - powiedziała Rosie
cierpliwie.
- Przypilnuję go, pani doktor - rzekła pani House man zawzięcie. - Mam
już dość tych wszystkich wypadków. Przy swoich synach zdążyłam
przywyknąć do wszelkich nieszczęść. Te dzieci! Póki są małe, nie ma z
nimi kłopotów. Teraz doprowadzają mnie do szaleństwa!
Tego ranka na Rosie czekało dużo pacjentów. W poniedziałki taka
sytuacja zdarzała się często, gdyż ludzie Przychodzili z chorobami
nękającymi ich przez weekend. Gdy Rosie przebadała już kilka bolących
gardeł, dziecko cieroiace na suchy kaszel i ciężarną kobietę z wysypką, 2
ulgą zauważyła, że został już tylko jeden pacjent.
- Doktor Turner miał wypadek i przez jakiś czas nie będzie mógł
przyjmować. Powiedział pan, że pilnie chce się umówić na wizytę, a ja
mogłam pana przyjąć. Proszę przyjść za tydzień, jeśli gardło nie przestanie
pana boleć. Na razie zalecam płukanie roztworem anty-septycznym lub
ciepłą wodą z solą i przyjmowanie dużych ilości płynów.
- Równie dobrze mógłbym pójść po poradę do swojego psa!
Spojrzał na nią jeszcze raz i wyszedł z gabinetu, zatrzaskując za sobą
drzwi. Rosie odetchnęła głośno. Czy użeranie się z ludźmi, którzy chcą
wyłudzić leki, jest ceną, jaką muszą płacić wszyscy nowi lekarze? Choć
cieszyła się, że jako lekarz pierwszego kontaktu ma do czynienia z taką
rozmaitością pacjentów, miała nadzieję, że nie wszyscy są tacy jak Harry
Rothwell!
Zadźwięczał brzęczyk, po czym w gabinecie dał się słyszeć głos Marii
Firman, jednej z rejestratorek.
- Nowy zastępca przyjechał trochę wcześniej. Doktor Cummings pyta,
czy zechciałaby pani pójść do jego gabinetu.
- Już idę.
Wyciągnęła z szuflady lusterko, przejrzała się w nim i wyszła. Maria
spojrzała na nią i uśmiechnęła się.
-
Udało się pani przeżyć spotkanie ze straszliwym panem
Rothwellem? Czasem urządza piekło nam, rejestratorkom!
Ten mężczyzna najwyraźniej cieszył się złą opinią. Było to trochę
pocieszające, że wszystkich traktował tak samo.
- Od razu zrobi się pani weselej, kiedy zobaczy pani tego nowego. Można
paść z wrażenia!
- Dobry z niego lekarz?
-
Wiem tylko, że na jego widok puls mi przyspiesza.
Rosie zaśmiała się, idąc do pokoju Bena. Widziała już chłopaków Marii.
Zbudowani jak bokserzy wagi ciężkiej, z ogolonymi głowami, w ciasnych
podkoszulkach opinających się na potężnych mięśniach. Jeśli tacy
mężczyźni powodują u Marii przyspieszone bicie serca, to Rosie
spodziewała się, że nowy lekarz będzie przedstawiał sobą ciekawy widok!
Zapukała i otworzyła drzwi. Ben stał przy biurku w towarzystwie
mężczyzny - wysokiego, szczupłego, o kasztanowych włosach i
intensywnie niebieskich oczach. Rosie patrzyła na niego z
niedowierzaniem, zastanawiając się, czy przypadkiem nie oszalała.
Czyżby miała halucynacje?
-
Poznaj Andy'ego Templetona, rycerza w lśniącej
zbroi, który przybył nam na ratunek! - oznajmił Ben jo
wialnie. - Andy, to jest moja koleżanka, Rosie Loveday.
Oboje nie zdołali ukryć zaskoczenia.
-
wy się znacie? - spytał Ben.
W oczach Andy'ego pojawił się już wesoły, kpiarski błysk.
-
Poznaliśmy się w ten weekend na konferencji, prawda, Rosie? - rzekł
lekkim tonem. - Po południu schodziliśmy z klifów i musieliśmy sobie dać
radę z wypadkiem, jaki się wtedy wydarzył. Potem miałem przyjemność
towarzyszyć Rosie podczas bardzo miłego wieczoru. Co za zbieg
okoliczności!
Tak się dobrze bawił wieczorem, że nawet nie przy szedł rano na
spotkanie, pomyślała Rosie ironicznie.
Serce zaczęło jej bid niespokojnie. Wydawało jej się-iż obaj mężczyźni
widzą, jak tłucze się w jej piersi.
-
To świetnie, nie trzeba was sobie przedstawiać! Pójdę
powiedzieć Marii, żeby zrobiła nam porządną kawę.
Gdy Ben opuścił gabinet, Andy podszedł do Rosie i położył dłoń na jej
ramieniu.
-
Tak bardzo starałem się znaleźć cię po tym, jak
przegapiłem nasze poranne spotkanie - rzekł cicho. -
Nie sądziłem, że nasze ścieżki tak szybko się skrzyżują.
Rosie zaśmiała się w głębi ducha. Co za przyjemniaczek! Pewno mówił
to wszystkim kobietom, z którymi romansował...
- Naprawdę jest mi przykro, że nie mogłem się z tobą spotkać przy
śniadaniu. Czułem się okropnie, kiedy się dowiedziałem, że wyjechałaś od
razu po odczycie.
Zdarzyło się coś, co...
- Nie musisz się tłumaczyć, Andy. To nie ma znaczenia. ..
Spojrzał na nią bystrym wzrokiem, zauważając jej obojętny wyraz
twarzy.
-
Nie mówmy już o tym - dodała ostrym tonem- - Byliśmy jak statki,
które spotkały się nocą. Oczywiście wiedziałam, że wspólne śniadanie w
niedzielę ranoto tylko luźna propozycja.
Nie chciała się przyznać, że od czasu ich ostatniego spotkania myślała
tylko o spędzonych z nim chwilach-Przecież tak mało dla niego znaczyła!
Postarała się, by jej głos zabrzmiał lekko i beztrosko:
-
Słuchaj, to był świetny weekend, naprawdę wart zapamiętania.
Wspaniale się bawiliśmy.
Andy kiwał głową, unosząc ironicznie brwi.
-
No cóż, miło mi, że mogłem się przyczynić do tej radości...
Fala ulgi ogarnęła Rosie, gdy otworzyły się drzwi. Ben wniósł do środka
wielką tacę z kawą i herbatnikami.
- Najwyraźniej poznaliście się już trochę przez ten weekend, zatem
wprowadźmy Andy'ego w szczegóły. Powiem krótko: jest nas troje. W
soboty wraz z innymi lekarzami z okolicy pełnimy dyżury w szpitalu. Taki
dyżur wypada raz na pięć tygodni. Nigdy nie chciałeś na stałe pracować w
jakimś miejscu, Andy?
- Mam... zobowiązania - rzekł Andy po namyśle.
- Taka praca daje mi więcej wolnego czasu niż praca stała. Jeśli moja
sytuacja się zmieni, wtedy na pewno będę wolał pracować w jednym
miejscu.
Rosie zastanawiała się, jakie to mogą być „zobowiązania". Może ma żonę
i szóstkę dzieci lub prowadzi własny interes, który wymaga ciągłego
nadzoru? Cokolwiek to jest, ona i tak dowie się tylko mało istotnych
szczegółów. Będzie się trzymać od Andy'ego z daleka.
Po krótkim namyśle stwierdziła, że trudno jej będzie Myśleć o nim jak o
zwykłym koledze. Za każdym razem, gdy spoglądała na jego twarz,
przypominała sobie, jak ta twarz pochylała się nad nią. Pamiętała, jak jego
usta dotykały jej warg, takie gorące, drażniące i niewiarygodnie głodne!
Musi przestać o tym myśleć i skoncentrować się. Ku jej
niewypowiedzianej uldze na biurku Bena zadźwięczał brzęczyk. W
gabinecie odezwał się głos Marii:
-
Jest telefon do doktor Loveday od pani Joan Duthie. Martwi się o
ojca, Berta Lavina. Czy pani doktor może pojechać na wizytę domową?
Rosie pokiwała głową i spojrzała na zegarek.
-
Powiedz jej, że już jadę, Mario. - Odwróciła się ku mężczyznom i
powiedziała: - Życzcie mi szczęścia. To nie pacjenta się boję, tylko jego
psów! Pan Lavin ma dwa wielkie owczarki alzackie, straszne bestie!
Trudno jest kogoś zbadać, gdy obok ciebie leżą dwa krwiożercze stwory!
Ku jej zaskoczeniu Andy wstał.
- Pojadę z tobą. Umiem obchodzić się z psami. Może uda mi się
odwrócić ich uwagę, gdy będziesz badać pacjenta!
- Świetny pomysł, Andy - stwierdził Ben, zanim Rosie zdążyła się
odezwać. - Nie chcę stracić kolejnego lekarza!
- Nic mi nie będzie, nie martwcie się - zaprotestowała pospiesznie Rosie.
- Nie są aż takie straszne...
- Mowy nie ma - rzekł Ben surowo. - Kiedyś odwiedziłem Berta.
Myślałem, że wybiła moja ostatniagodzina!
Gdy opuścili budynek, Rosie zaczęła się zastanawiać, czego obawia się
bardziej - psów czy perspektywy pozostania sam na sam z Andym
Templetonem!
ROZDZIAŁ TRZECI
- Pojedziemy moim samochodem, jeśli nie masz nic przeciwko temu -
zaproponował Andy. - Twój jest trochę za mały jak dla kogoś o moim
wzroście.
To prawda, pomyślała Rosie, spoglądając na jego wysoką postać i
wyobrażając sobie, jak siedzi skulony w jej małym autku.
Choć byli tak blisko siebie, żadne z nich się nie odezwało. Zakłopotanie
wydarzeniami minionego weekendu zdawało się przesycać atmosferę
niczym mgła. Rosie spojrzała na dłonie Andy'ego spoczywające na
kierownicy - silne, opalone dłonie o długich palcach. Czy to możliwe, że
ledwie czterdzieści osiem godzin temu te same ręce gładziły jej skórę, a
ona odpowiadała na te pieszczoty? Wyobrażenie ich namiętnie splecionych
ciał dawało się potężnieć z każdą chwilą i przesłaniać jej świat niczym
obraz na ekranie w kinie.
- Cieszę się, że mam okazję porozmawiać z tobą, |-osie. - Głęboki głos
Andy'ego przerwał ciszę. -Chciałbym ci wytłumaczyć, co się stało w
niedzielę... To nie ma znaczenia - przerwała mu szybko. - Jak mówiłam, to
były wspaniałe dwa dni, spędzone ciekawe i pożytecznie. Sporo się
nauczyłam...
Nie mogła się zmusić, by napomknąć o ich miłosnej nocy. Auto ruszyło
gwałtownie, gdy Andy mocno na cisnął pedał gazu.
-
Czego się nauczyłaś? - spytał opryskliwie. - Może tego, jak wymazać
z pamięci wspomnienia o mężu?
-
Co? - Przeszyło ją uczucie złości i wstydu. - O co ci, do licha,
chodzi? Jak możesz mówić coś takiego? Myślisz, że cię wykorzystałam,
tak?
Samochód zwolnił, dojeżdżając do świateł. Andy obrócił w jej stronę
twarz i odezwał się chłodnym głosem:
-
Akurat byłem pod ręką: mężczyzna, który w sam
raz nadaje się, aby przez godzinę lub dwie pozaspokajać twoje fantazje...
-
Jak śmiesz! Ciebie jakoś ten pomysł nie brzydził! Myślałam, że po
raz pierwszy od wielu lat spotkałam
kogoś, kto mnie naprawdę rozumie...
Andy znów ostro dodał gazu i zatrzymał samochód za skrzyżowaniem.
-
Też myślałem, że cię rozumiem - rzekł z przekąsem. - Nie zdawałem
sobie sprawy, że jestem tylko statkiem mijającym cię nocą, ogierem, który
miał cię zadowolić!
Co za wspaniały początek współpracy zawodowej!
- Nie wciskaj mi kitu, Andy! - wyjąkała Rosie drżącym głosem. - Po
wykładzie prawie godzinę czekałam przed hotelem! Nie raczyłeś się
pojawić. Nie mogłeś dobitniej pokazać, że to, co robiliśmy, wcale cię nie
obchodzi!
- Próbowałem ci powiedzieć - odwrócił głowę i wbił w nią swe zimne,
niebieskie oczy - że wydarzyło się coś, czego nie mogłem zlekceważyć.
Zostawiłem dla ciebie wiadomość. Może po prostu jej nie otrzymałaś. Czy
ta nowina mogła coś zmienić?
-
A więc taką masz wymówkę? - zapytała gorzko.
Ku swemu przerażeniu poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Andy ujął
ją ręką pod brodę i odwrócił do siebie, zauważając jej smutek. Twarz mu
złagodniała.
-
Naprawdę chciałem cię znów zobaczyć – mruknął, patrząc jej w
oczy. Urwał na chwilę i palcem przejechał po owalu jej twarzy aż do
małego zagłębienia u podstawy szyi. - To był dla mnie szok, gdy
dowiedziałem się od ciebie, że nasz wspólny wieczór był tylko przelotną
chwilą, że nic dla ciebie nie znaczył!
Co on jej właściwie chciał przez to powiedzieć? Że ich wspólne chwile
znaczyły dla niego tyle samo co dla niej? Czy też może uważał, że
połączył ich tylko przypadek, a teraz próbuje znaleźć jakieś
usprawiedliwienie dla swojej wczorajszej nieobecności?
Nic nie mówiąc, ruszyła wraz z nim prowadzącą do domu ścieżką i
zastukała do drzwi. Trzymała się od Andy'ego z daleka, próbując uciszyć
emocje wywołane ich rozmową. Może naprawdę zamierzał się z nią jesz-?
raz spotkać? Ocknęła się z zadumy, słysząc dochodzącą z tyłu domu
kakofonię dźwięków.
-
Chyba wolą szczekać niż gryźć - mruknął Andy.
' Nie martw się, nie pozwolę im cię tknąć...
-
Opowiem ci krótko o swoim pacjencie – powiedziała - Kilka
tygodni temu Bert Lavin zasłabł podczas meczu piłki nożnej. Przyjęto go
na dzień czy Wa do szpitala w Porlstone z rozpoznaniem zaawansowanej
choroby wieńcowej. Kuracja podziałała dobrze, Odesłano go do domu.
Gdy przychodzi do niego pielęgniarka środowiskowa, szybko ją odprawia.
Ufa tylko swojej córce.
-
Widocznie boi się nowych ludzi i zwyczajów - zauważył Andy.
Gdy stanęli przed frontowymi drzwiami, pociągnął nosem. Przez otwarte
okno dochodził silny aromat dymu fajkowego.
- Czuję, że twój pacjent lubi sobie popalać - skomentował sucho.
- Nie wydaje mi się, żeby mógł zmienić nawyki całego życia - przyznała
Rosie.
Usłyszeli stłumiony dźwięk otwieranych drzwi i głos kobiety usiłującej
przekrzyczeć szczekanie psów.
-
Leżeć, Reks! Wracaj tu, Maks!
Drzwi uchyliły się odrobinę. Przez wąską szparę wyjrzała zaniepokojona
kobieta, wciąż jeszcze ubrana w płaszcz.
-
Nie wiem, co mam robić, pani doktor. Nie mam
siły, żeby odciągnąć te przeklęte psy i wpuścić panią do środka. Nie są złe,
tylko bardzo silne. Andy stanął przed Rosie.
-
Proszę mnie wpuścić tylnym wejściem, żeby pani doktor mogła
wejść i zbadać pana Lavina. Odwrócę uwagę psów i postaram się, żeby tu
nie przybiegły.
Joan Duthie, córka Berta Lavina, pokiwała głową.
-
Proszę pójść na tyły domu - zgodziła się. - Psy się po jakimś czasie
uspokoją. Może je pan wtedy zamknąć w kuchni, a sam wejść od frontu.
-
Życz mi szczęścia - mruknął Andy, znikając za boczną furtką.
Rosie poczuła nagłą ulgę, że ma go przy sobie!
- Tak się cieszę, że pani przyszła - powiedziała Joan, gdy wpuszczała
Rosie frontowymi drzwiami. - Cieszę się też, że ten drugi lekarz pomoże
nam z psami. Tata przez cały dzień siedzi w fotelu, prawie nic nie je.
Kiedy rano wstaje, ma taki świszczący oddech. Proponowałam mu, żeby
pojechał do nas na jakiś czas, ale on nie chce. Stary uparciuch! Nie chcę
być samolubna, ale łatwiej by mi było, gdyby zamieszkał u mnie. Żeby go
odwiedzić i po drodze zrobić mu zakupy, muszę jechać dwoma
autobusami. To w sumie prawie trzy godziny!
- Może zgodzi się, żeby ktoś do niego przychodził...
Jak wielu starszych pacjentów Rosie Bert chciał pozostać niezależny i
ufał tylko pomocy swoich najbliższych.
W tylnej części domu szczekanie psów stopniowo cichło. Niebawem
pojawił się Andy.
- Nie bez przyczyny nazywają mnie doktorem Dolittle! W ogrodzie
znalazłem stare kości. Psy zajęły się jedzeniem.
- Proszę poznać doktora Templetona - odezwała się Rosie do Joan i Berta,
którego skurczona postać wręcz nikła w fotelu. - To mój kolega, który
pomaga mi pod czas domowych wizyt. Czy może tu zostać i posłuchać?
Przyszłam zobaczyć, jak działają lekarstwa i co się z tobą dzieje, Bert.
Bert pokazał w uśmiechu szczerbate dziąsła.
~ Nie musisz mi badać wszystkiego, dziewczyno.
Niektóre części ciała już na pewno mi do figli nie posłużą!
Rosie roześmiała się i podciągnęła gruby sweter, koszulę i podkoszulek
Berta, by móc przystawić stetoskop do jego piersi. Tętno miał niemiarowe
i szybkie.
Spojrzała na Andy'ego.
-
Przyda mi się druga opinia. Odnoszę wrażenie, że jego serce się
powiększyło, aby dostosować się do normalnej objętości krwi.
Andy oddał jej po chwili stetoskop i pokiwał głową.
-
Panu Lavinowi można przepisać leki rozszerzające naczynia. Co o
tym myślisz?
-
Tak - zgodziła się. - Mogą też pomóc przy odmie.
Spojrzała na opuchnięte kostki staruszka widoczne nad starymi kapciami i
na szyję, zauważając nabrzmiałe żyły.
- Pobiorę krew do analizy. Zobaczymy, czy nie ma anemii. Sprawdzimy
też poziom mocznika i elektrolitów, żeby stwierdzić, jak pracują nerki.
- Jesteś wstrętną wampirzycą - burknął staruszek, patrząc, jak Rosie
zabiera się do pobierania krwi.
Roześmiała się, lecz patrzyła na niego ze współczuciem.
- Jestem taki zmęczony, że nie mógłbym zdmuchnąć piany z piwa. W
dodatku mam straszną niestrawność. Skąd to się bierze?
- Twoje serce nie pracuje już tak wydajnie jak kiedyś, Bert. Dam ci
receptę na lekarstwo, które powinno pomóc. Wiem, że w tej chwili
bierzesz leki, również moczopędne, ale przepiszę ci też inne, które
zmniejszą trochę obciążenie, na jakie narażone jest twoje serce.
- Nie mogę już znieść tych przeklętych pigułek - burknął. - Tyle się ich
nałykałem, że chyba niedługo zacznę świecić w ciemnościach!
- Nie może się połapać we wszystkich lekarstwach, które bierze -
westchnęła Joan. - Nie zażywa ich tak, jak należy.
- Bert - powiedziała Rosie łagodnie - czy nie mógłbyś pojechać do córki
chociaż na kilka dni, przynajmniej dopóki nie przywykniesz do zażywania
leków we właściwych dawkach?
- Jeśli wyjadę, to już nigdy nie wrócę! - jęknął. - Nie każcie mi jechać!
Joan denerwowała się, widząc, jak stan zdrowia ojca z dnia na dzień się
pogarsza. Chciała pomóc, lecz martwiła się, że ojciec nie zechce przyjąć
tej pomocy.
-
Jeżeli obiecamy, że wrócisz do domu, gdy nauczysz się, jak
prawidłowo zażywać lekarstwa, to zgodzisz się na ten wyjazd? Joan
pokaże ci, w jakiej ilości i o jakich porach brać leki. Mógłbyś też
pomyśleć o jakiejś pomocy tu, na miejscu, żeby Joan nie musiała się
0 ciebie martwić.
Rosie wiedziała, że Bert zmaga się teraz sam ze sobą. Bał się tego, co się
stanie, gdy pozostawi za sobą wszystkie znajome rzeczy. W końcu
westchnął i przez chwilę spoglądał na sufit. Później popatrzył na córkę,
otarł łzy z Jej oczu i bardzo powoli pokiwał głową.
-
Wiesz, że nie chcę być ciężarem - mruknął. - W życiu Joan nie ma
miejsca dla takiego starucha jak ja.
Joan przyklęknęła przy ojcu i nieśmiało położyła dłoń na jego ramieniu.
Rosie domyśliła się, że w tej rodzinie rzadko okazywało się uczucia, lecz
sytuacja była niecodzienna.
- Och, tato - powiedziała Joan łagodnie – wiesz przecież, że nigdy nie
będziesz dla mnie ciężarem. Proszę, pojedź do mnie na jakiś czas.
- Obiecujesz, że będę mógł wrócić?
- Kiedy tylko zechcesz.
Bert wyprostował się w fotelu i zamknął oczy.
-
No to... pojadę na jakiś czas. - Gwałtownym ruchem obrócił się do
Andy'ego, który obserwował całą scenę spod drzwi. - Jak myślisz,
doktorku? Powinienem jechać?
Andy podszedł do staruszka i ukucnął przy fotelu.
-
To bardzo rozsądny pomysł: pojechać do córki i dać się trochę
porozpieszczać.
Andy przekręcił kluczyk w stacyjce i wprawił silnik w ruch.
- Nie jest łatwo przekonać kogoś do opuszczenia domu, choćby nawet na
krótko - zauważył cicho. - Niestrawność, na którą narzeka, bierze się
pewnie z ciśnienia wstecznego w krwiobiegu. Ma powiększoną
wątrobę, a inne objawy wynikają tylko z tych schorzeń. Może pobyt u
córki przedłuży mu jeszcze trochę życie. Jak myślisz, czy Joan weźmie te
wielkie zwierzaki?
- Sąsiad okazał się na tyle szalony, że obiecał się nimi zaopiekować!
- Chyba byłem wobec ciebie nieuprzejmy... Przepraszam.
- Chyba byłeś.
Zwykłe przeprosiny nie wystarczą, by mu wybaczyła. Andy wychwycił
jej powściągliwy ton i gwałtownie poprawił włosy.
- Kiedy określiłaś nasz wieczór jako chwilę niezobowiązującej
przyjemności, brzmiało to tak, jakbyś mówiła o jakiejś nieprzyzwoitej
schadzce.
- Przykro mi, że tak to odebrałeś - odrzekła spokojnie. - Nie chciałam,
żebyś mnie uważał za nieprzyzwoitą.
- To wcale nie było nieprzyzwoite. Oczywiście, że nie. Było cholernie
cudowne.
Przekręcił kierownicę w lewo i wjechał do zatoczki. Zatrzymał samochód
i odpiął pas. Niespodziewanie ujął Rosie pod brodę i przybliżył jej twarz
do swojej tak blisko, że Rosie dokładnie widziała jego czarne rzęsy.
-
Widzisz, Rosie, ja po prostu nie mogę uwierzyć, że uważasz nasz
wieczór za niezobowiązującą przyjemność. Wiem, że nie zaliczasz się do
tego rodzaju dziewczyn. Między nami było przyciąganie i ogień,
i jeszcze coś...
Czuła na policzku jego oddech. Czuła jego zapach. Niemal topiła się z
gorąca, widząc usta Andy'ego tak boleśnie blisko jej twarzy. Jej opór
zaczął maleć w stanowczo zbyt szybkim tempie. Nagle w jej głowie
zabrzmiał cichy, lecz natarczywy głos: „Uważaj, Rosie! Zbyt łatwo tracisz
głowę dla tego mężczyzny!"
Lekko odsunęła się od Andy'ego. Była zła na siebie i na zdradziecką
reakcję własnego ciała. Nie wolno jej tracić nad sobą panowania.
-
Słuchaj - odezwała się z cieniem desperacji w głosie - musimy
wracać. Bardzo... bardzo się cieszę, że mamy kogoś w zastępstwie
Roddy'ego i że jesteś to właśnie ty. No cóż, wiesz równie dobrze jak ja, że
nie należy łączyć seksu z pracą!
Roześmiał się, odrzucając głowę w tył.
-
Nie ufasz mi? W sobotę wieczór mi ufałaś!
Kłopot w tym, że nie ufała samej sobie!
- To... to było co innego. Jak będę mogła skoncentrować się na pracy,
jeśli...
- Jeśli będziemy mieli romans? Masz rację!
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała! Nie wiedziała, czy Andy się z nią
zgadza, czy nie.
Gdy dojechali na parking, Rosie spojrzała na niego.
- Wyjaśnijmy sobie, że od tej chwili nasze kontakty będą miały wyłącznie
służbowy charakter! - powiedziała energicznie.
- Jak pani sobie życzy, doktor Loveday. Przynajmniej w godzinach pracy!
Przez chwilę spoglądała na niego niepewnie, potem szybko wysiadła i
poszła w stronę przychodni.
Trudno, okropnie trudno byłoby pracować blisko kogoś takiego jak Rosie
Loveday i myśleć tylko o pracy!
Jego była żona miała w zwyczaju komplikować mu życie właśnie wtedy
gdy zaczynał je sobie od nowa układać. Już przedtem robiła to tak często,
jakby jakimś szóstym zmysłem wyczuwała, co się u niego dzieje.
Była pora lunchu. Maria jadła kanapki za szklanym oknem rejestracji i z
wielkim zainteresowaniem czytała magazyn o zdrowiu i urodzie. Rosie
wciąż nie mogła uwierzyć, że w zastępstwie Roddy'ego pojawił się
mężczyzna, z którym zaledwie dwie noce temu namiętnie się kochała!
Zakrawało to na czyste szaleństwo, a jednak działo się naprawdę. Musi
teraz zrobić rzecz najtrudniejszą: zapomnieć, że tuż za ścianą jej gabinetu
będzie pracował jeden z najbardziej atrakcyjnych mężczyzn na świecie!
Dlaczego zapragnęła kochać się z nim w chwilę po tym, jak go poznała?
To przecież nie było zgodne z jej charakterem!
-
Nie spodziewałam się, że tamtej nocy się w kimś zadurzę, ale się
zadurzyłam! - mruknęła z irytacją.
Wrzask dziecka dochodzący od strony rejestracji brutalnie przywrócił
Rosie do rzeczywistości. Podniosła wzrok zaniepokojona. Wszystkie myśli
o Andym pierzchły, gdy hałas wzmógł się dwukrotnie.
Na twarzy Marii malowała się mieszanka rozbawienia i niepokoju. Na
jednym z krzeseł stojących przed okienkiem rejestracji, za plecami Marii,
siedziała kobieta, trzymając na kolanach dziewczynkę.
-
To dziecko chyba miało wypadek.
Maria potrząsnęła głową.
-
To nie dziecko jest w tarapatach, tylko jego opiekunka, Veronica!
Amy tu jest, ale nic jej nie dolega. Chce tylko pójść do pani!
Rosie spojrzała na nią zaskoczona. Nagle zesztywniała, gdy znajomy
głosik powiedział głośno i rozkazująco:
- Chciem do mamusi! Tejaź!
- Co się stało? - spytała Rosie, biorąc Amy na ręce i całując ją w pyzaty
policzek. - Miałaś wypadek? Mocno się pokaleczyłaś? - zwróciła się
zaniepokojona do Veroniki.
- Przycięłam sobie palec oknem, kiedy próbowałam je podnieść.
- Dobrze, że do nas przyszłaś - powiedziała Rosie współczująco. - Nie
chciałabym, żebyś zemdlała! Pokaż mi ten palec.
Veronica wyciągnęła rękę dłonią w dół, pokazując ciemnopurpurowy
paznokieć na spuchniętym środkowym palcu.
- Czuję, jakby miał mi zaraz wybuchnąć! Jest cały gorący i napięty.
- Wiem, to potwornie boli. Musimy coś zrobić, żeby pozbyć się krwi,
która uciska na paznokieć. Niczego nie poczujesz! - dodała szybko,
widząc, że Veronica blednie i obronnym ruchem przyciska dłoń do piersi.
- Wezmę Amy i dam jej ciastko, żeby mogła pani w spokoju zająć się tym
palcem - wtrąciła Maria. - Co ty na to, kochanie? Chodź, pomożesz mi
wybrać z pudełka najlepsze herbatniki.
- Hejbatnik! - rozpromieniła się Amy.
- A więc to tak uszczęśliwiamy pacjentów? Przekupstwo i korupcja!
Wszystkie kobiety odwróciły się, słysząc wesoły, niski głos dochodzący
od strony drzwi. Stał tam Andy, obracając w dłoni kluczyki od samochodu.
Oczami śledził pulchną postać Amy, która biegała między dorosłymi,
rozkładając ręce na boki, jakby udawała samolot.
-
Zdrowa jak rydz - zauważył z uśmiechem.
-
To nie ona jest pacjentką - wyjaśniła Rosie sucho.
- Idź z Marią, kochanie. Zaraz do was dołączę.
Spojrzenie Andy'ego wędrowało od Rosie do Amy i z powrotem.
-
Nietrudno zgadnąć, czyja to córka - mruknął. - Te
same włosy, te same oczy, ten sam charakter. Nawet nie
wiedziałem o jej istnieniu!
Gdy Amy popędziła za Marią, Andy zwrócił się do Rosie i Veroniki:
-
Później chyba zostanę przedstawiony tej młodej damie!
Rosie zaczerwieniła się. Dlaczego czuła się winna, że nie wspomniała
Andy'emu o dziecku?
-
Pokaż doktorowi Templetonowi swój zraniony palec, Veroniko.
Veronica wyciągnęła rękę. Andy zagwizdał cicho.
- Mamy tu ładny krwiak podpaznokciowy. Przycięłaś sobie czubek palca
i zmiażdżyłaś naczynia krwionośne. Krew nie ma zbyt wiele miejsca,
gdzie się może gromadzić, stąd ten pulsujący ból. - Spojrzał na jej
wystraszoną minę i uśmiechnął się. - Jest to bolesne, ale życiu nie zagraża!
- Trzeba będzie usunąć krew, nim zakrzepnie - wyjaśniła Rosie. - Mam
już połowę narzędzi. Potrzebna mi będzie tylko zapałka lub zapalniczka!
Poszła do gabinetu, otworzyła szufladę biurka i wyjęła z niej szpilkę i
małą pęsetę.
Pozwól, że ci posłużę resztą narzędzi. - Andy pogrzebał w kieszeni i
wyjął z niej zapalniczkę. - Potrzebna mi jest tylko przy drobniejszych
operacjach - poinformował pobladłą Veronicę, która z wyraźnym
zdenerwowaniem przyglądała się przygotowaniom.
-
Nie martw się, to łatwe - pocieszyła ją Rosie. - Odwróć się i patrz w
stronę okna. Ja przytrzymam ci rękę, a doktor Templeton zajmie się
paznokciem.
Andy stanął za plecami Veroniki i pstryknął zapalniczką. Ostrze szpilki
wetknął w płomień i trzymał, aż rozgrzało się do czerwoności. Wtedy
mocno przycisnął je do paznokcia. Z cichym sykiem szpilka przebiła
zrogowaciałą płytkę.
-
Gotowe! - oświadczył Andy z satysfakcją, odkładając szpilkę. - Krew
ma już którędy wypłynąć!
Veronica z niedowierzaniem patrzyła, jak krew sączy się przez dziurkę w
paznokciu.
- To wszystko? - spytała zdumiona. - Niesamowite! Już mnie wcale nie
boli!
- A nie mówiłam? - zaśmiała się Rosie.
- W nagłych wypadkach tworzymy niezłą drużynę, prawda? - mruknął
Andy, patrząc jej w oczy.
Jego wypowiedź zabrzmiała tak, jakby kryło się w niej coś więcej niż
tylko zawodowy komentarz. Rosie wyjęła z szafki kompres z gazy i
delikatnie owinęła nim paznokieć.
- Położyłam kompres tylko po to, aby zabezpieczyć tę dziurkę na jakiś
czas.
- Dziękuję bardzo, dziękuję wam obojgu - trajkotała Veronica. - Czuję
się, jakby z palca uleciał mi wielki, pulsujący balon! Jak cudownie, aż
trudno uwierzyć! Teraz pójdziemy do parku nakarmić kaczki. Amy to
uwielbia!
Maria przyprowadziła umazaną czekoladą dziewczynkę.
-
Jak widać, Amy najbardziej smakowały czekoladowe herbatniki,
prawda, kochanie?
-
Jeście tjochę? - spytała Amy z nadzieją.
Tęsknym wzrokiem spoglądała na Marię, która udała się już za szklane
okno rejestracji.
-
Nie sądzę, Amy - zaśmiała się Rosie. - Może pójdziesz z Veronicą?
Opowiesz kaczkom w parku, gdzie byłaś.
Amy chwyciła Veronikę za rękę i z zapałem pokiwała głową.
- Chodź, Jonika, do kaciek!
- Weźmiesz tę laleczkę do kaczek? - zapytał Andy, wyciągając z kieszeni
małą, włóczkową lalkę. - Ona jeszcze nigdy ich nie widziała!
- Tak! - krzyknęła Amy uszczęśliwiona.
Gdy Rosie spojrzała na Andy'ego, przemknęła jej przez głowę
niedorzeczna myśl, że byłby wspaniałym ojcem, takim, jakim byłby Tony,
gdyby żył - łagodnym, kochającym i czułym.
- Masz cały zapas takich zabawek? - mruknęła.
- Jedna z moich starszych pacjentek robiła je dla mnie na drutach. Mam
ich cały stos! Okazują się czasem bardzo przydatne.
Skrzyżował ręce i oparł się o ścianę. Stał przez chwile, lekko mrużąc
oczy, po czym dodał cicho:
- Ukrywasz przede mną jeszcze jakieś tajemnice?
- Nie powiedziałam ci o Amy, bo...
- Bo taka informacja mogłaby mnie odstraszyć? Czy może nie chciałaś
przypominać sobie o swoich obowiązkach?
Czy tego wieczoru, gdy się spotkali, nie krążyły jej po głowie takie
myśli? Tamtej nocy chciała przecież znów poczuć się jak wolna
dziewczyna!
-
Nie... nie musiałam ci przecież mówić wszystkiego o sobie - dodała
ostrożnie.
Pokiwał głową i powiedział cicho:
- Rozumiem. Naprawdę rozumiem.
- Nie, wcale nie rozumiesz - zaprotestowała żarliwie. - W dniu, kiedy się
spotkaliśmy, po raz pierwszy od bardzo dawna nie musiałam się
przejmować żadnymi obowiązkami. - Potem dodała z jeszcze większą
werwą: - Zresztą, co ciebie mogą obchodzić trudy samotnego
wychowywania dziecka? Czasami trzeba też trochę pomyśleć o sobie,
nawet jeśli bardzo się kocha swoje dziecko. Ale ty i tak tego nie
zrozumiesz!
- Dlaczego tak sądzisz, Rosie?
W tonie jego głosu było coś, co momentalnie przyciągnęło jej uwagę.
- Nie masz pojęcia o byciu rodzicem.
- A może jednak wiem coś o tym?
- No cóż. Myślałam, że skoro nie masz...
- Dzieci? - Wsadził ręce do kieszeni i uśmiechnął się blado. - Tak się
akurat składa, że mam syna, który znaczy dla mnie więcej niż wszystko na
świecie. Miałem też żonę, ale nie jesteśmy już razem.
Zaczerwieniła się z zażenowania. Jak mogła być tak arogancka, by
myśleć, że tylko ona zna trudy samotnego macierzyństwa?
- Przepraszam, nie wiedziałam...
- A skąd miałabyś wiedzieć? - roześmiał się Andy.
- Najwyraźniej tamtej nocy oboje chcieliśmy być „wolni" i nic nie mówić
o naszym prywatnym życiu. Dlaczego nie mielibyśmy na krótką chwilę
zapomnieć o naszych obowiązkach?
Do środka weszła grupa ludzi, kierując się do poradni dziecięcej. Maria
wychyliła się przez okienko i zawołała:
-
Pani doktor, przyszedł już pierwszy pacjent!
Andy spojrzał na Rosie, uśmiechając się lekko.
-
Może porozmawiamy w jakimś bardziej zacisznym otoczeniu?
Rosie nie była pewna, czy czułe tete-a-tete z Andym to dobry pomysł,
lecz bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o jego życiu, o tym
chłopcu i jego matce. Jej ocena Andy'ego okazała się taka naiwna.
Powinna była wiedzieć, że w życiu tak atrakcyjnego mężczyzny musiał się
ktoś pojawić.
Choć jasno dała Andy'emu do zrozumienia, że skoro pracują razem, to
nie zamierza się z nim spoufalać, bardzo chciała dowiedzieć się
wszystkich szczegółów z jego życia!
Poszukiwania urodzinowego prezentu dla ciotki Lily w zatłoczonym
domu towarowym, gdzie przed każdą ladą ustawiały się długie kolejki, nie
było łatwym zadaniem, szczególnie jeśli myślami błądziło się gdzie
indziej! Widok tych wszystkich jedwabnych i kaszmirowych chust
połączony z myślami o Andym i jego synu sprawił, że Rosie zaczynało się
już kręcić w głowie.
Czy musi ciągle rozmyślać o tym mężczyźnie? Pomimo dość
niefortunnego początku, od chwili, gdy zjawił się w przychodni, Rosie
znów czuła do niego nieodparty pociąg. Taka sama szalona huśtawka
uczuć towarzyszyła jej pierwszemu spotkaniu z Tonym.
-
Czy zapakować pani ten prezent?
Widok twarzy sprzedawczyni przesłonił na chwilę obraz mężczyzny o
rozwichrzonych włosach i uwodzicielskim spojrzeniu niebieskich oczu.
Rosie musiała jak najpełniej wykorzystać wolne popołudnie, nim pójdzie
odebrać Amy.
-
Nie... nie, sama go zapakuję później.
Zapłaciła za chustę i skierowała się w stronę wind.
Jeżeli się pospieszy, zdąży jeszcze wstąpić do małego butiku za rogiem i
kupi sobie nowy strój do pracy. Nie ma sensu kupować sobie wyjściowych
ubrań, pomyślała ponuro.
Jedyny mężczyzna, z którym naprawdę chciała gdzieś wyjść, pracował
razem z nią i z tego względu był dla niej nietykalny. Sama zresztą jasno
mu to uświadomiła!
Gdy drzwi windy już się zamykały, do środka wpadł jakiś człowiek i
przycisnął się do Rosie. Znajoma, wysoka postać, zbyt potężna jak na tak
małą przestrzeń. Zdawało się, że wyrósł spod ziemi!
- Ach! - mruknął Andy cicho. - Nareszcie cię dogoniłem. Chciałem
umówić się na wieczór, o którym wczoraj wspomniałem. Co ty na to?
- Co ty tu robisz? - wykrztusiła.
- Co powiesz na propozycję spędzenia miłego wieczoru poza domem?
Mogła teraz jedynie myśleć o tym, że Andy tulił ją do siebie na ciemnej
plaży kilka nocy temu.
Choć Andy mówił dość cicho, Rosie widziała skierowane w jej stronę
ciekawskie spojrzenia.
- Jak sobie wyobrażasz nasz związek, jeżeli się dobrze nie poznamy? -
nalegał.
- Przecież... nas nic nie łączy - mruknęła. - Mówiłam ci, praca jest
ważniejsza od poufałości!
- Jak ty to powiedziałaś? Nie należy łączyć seksu z pracą? Tak to
brzmiało?
Rosie miała pełną świadomość, że teraz oczy wszystkich obecnych w
windzie ludzi skierowane są w ich
- To co powiesz na całkowicie platoniczną kolację dziś wieczorem? -
naciskał nie speszony.
-
Nie mogę! Nie mam z kim zostawić dziecka!
Nie zamierzała przecież wykorzystywać Lily za każ
dym razem, gdy chciała gdzieś wyjść.
Winda zatrzymała się. Ludzie zaczęli wychodzić, rzucając
zafascynowane spojrzenia na stojącą za nimi parę. Rosie westchnęła z ulgą
i zrobiła krok w stronę drzwi. Andy wyciągnął rękę, zagradzając jej drogę,
i nacisnął guzik trzeciego piętra.
- O, przepraszam bardzo - zaprotestowała. - Nie długo muszę odebrać
Amy...
- Trudno ci będzie teraz wysiąść – skomentował bezczelnie, gdy jechali
na górę. - Skoro nasze wczorajsze spotkanie nie przebiegło w
najprzyjemniejszej atmosferze, powinniśmy wyjaśnić sobie kilka rzeczy.
Powiedziałem parę słów, których teraz żałuję. Wiem, że cię uraziłem.
Może zaczniemy od nowa przy kolacji?
Choć bardzo pragnęła dowiedzieć się o Andym czegoś więcej w jakimś
zacisznym miejscu, to jednak bała się zaczynać z nim od nowa!
-
Poczekaj chwilę, Rosie.
Nacisnął guzik „stop". Winda zatrzymała się między piętrami tak
gwałtownie, że Rosie straciła równowagę i wpadła na Andy'ego. Objął ją i
przytrzymał.
-
Natychmiast uruchom windę! Ty mnie... napastujesz! - oskarżyła go
zaczepnie, próbując nie zwracać uwagi na niebezpiecznie słodki dreszcz,
jaki przechodził przez jej ciało. - Rusz windę, albo nacisnę alarm!
Nachylił ku niej głowę, patrząc jej w oczy magnetycznym wzrokiem.
Jego bliskość wprawiła jej serce w niespokojny rytm.
-
To przyrzeknij, że w piątek pójdziesz ze mną na kolację. Jeżeli mamy
razem pracować, Rosie, to musimy wybudować mosty między sobą. Nie
możemy całkiem zapomnieć o tym, co się wydarzyło tamtej nocy,
nawet jeśli mamy pozostać tylko „przyjaciółmi", jak to określiłaś.
Wspólny posiłek nie oznaczał, że miałaby się powtórzyć taka noc, jak
wtedy po konferencji. Rosie bała się, choć jednocześnie bardzo ją
ciekawiło, co jeszcze mógłby zrobić Andy, gdyby nie zgodziła się z nim
umówić.
-
Jesteś najpodlejszym z tyranów! Tak, zgadzam się, pójdziemy na
kolację. A teraz sprowadź tę cholerną windę na dół!
Gdy tylko drzwi się otworzyły, wyszła, zarazem rozzłoszczona i
rozbawiona. Co za tupet! Jak on mógł wybrać zatłoczoną windę, by
umówić się z nią na randkę?
Gdy znalazła się na ulicy, zaczerpnęła świeżego powietrza. Uświadomiła
sobie, że nie jest ze sobą całkiem szczera. Oczywiście, że chciała się z nim
umówić! Każdą komórką ciała czuła, że znów pragnie być blisko niego i
trochę lepiej go poznać.
Piątek zaczął się od wizyty histerycznej matki, święcie przekonanej o
tym, że jej dziecko ma zapalenie opon mózgowych. Później na przemian
pojawiali się ludzie całkiem zdrowi, którzy prosili o zwolnienie lekarskie, i
naprawdę chorzy, którzy potrzebowali specjalistycznej pomocy. ROGI,,
wypiła duży łyk gorącej kawy i oparła się głową o szklaną przegrodę. Czas
dziś gna stanowczo za szybko, nieubłaganie płynąc w stronę randki z
Andym!
Po co, do licha, zgodziła się umówić z nim na tę głupią kolację?
Powiedziała sobie stanowczo, że wcale nie chce i nie potrzebuje wiedzieć
niczego o tym mężczyźnie. To będzie bardzo krótkie spotkanie,
wypełnione rozmową na neutralne i bezpieczne tematy, takie jak pogoda
czy praca!
- Nie mogę się już doczekać wieczoru, Rosie. Wybrałem niezłe miejsce!
Wpadnę po ciebie o siódmej trzydzieści. Owiń się szczelnie w coś
nieprzemakalnego!
- Nieprzemakalnego?
Lecz Andy już się zmył, podrzuciwszy Marii stos papierów. Rosie
obejrzała się, czując, jak serce jej się ściska z niepokoju i oczekiwania.
Maria weszła do biura z przepraszającą miną.
-
Wiem, że dziś ma pani wielu pacjentów, ale czy mogłaby pani teraz
przyjąć Arabelle Carter?
Rosie westchnęła i znacząco spojrzała na zegarek.
-
O Boże! Jestem wykończona, Mario, ale może jeszcze uda mi się
wykrzesać z siebie odrobinę energii!
Poszła do gabinetu i wyświetliła informacje na ekranie komputera.
Arabelle Carter była trzydziestosześcioletnią kobietą, która rzadko
korzystała z pomocy lekarskiej. Ostatni raz była u lekarza dwa lata temu,
skarżąc się na krwawienia pomiędzy miesiączkami, wywołane
wcześniejszym usunięciem małego polipa.
Była chuda i wysoka. Wyglądała na poważną intelektualistkę. Miała na
sobie przepięknie skrojony brązowy garnitur, elegancki i drogi. Szyję i
nadgarstek zdobiły złote łańcuszki. Było w niej jednak coś bezbronnego.
-
Bardzo dziękuję, że zechciała mnie pani przyjąć, pani doktor -
zaczęła. - Nie... nie zawracałabym pani głowy, ale czuję się taka
zakłopotana. Nie wiem, co mam myśleć! Powinnam się była umówić na tę
wizytę, ale mój mąż niespodziewanie oznajmił, że jutro wyjeżdżamy. Nie
mogę z tym czekać, aż wrócimy. Myślę... Mam nadzieję, że... jestem w
ciąży. Tak długo czekałam na dziecko, ale na próżno.
-
Nigdy nie szukała pani pomocy lekarskiej?
Arabelle spojrzała na swoje dłonie, nerwowo wykręcając palce.
- Justin, to znaczy mój mąż, ma dwoje nastoletnich dzieci z pierwszego
małżeństwa i uważa, że swoje już zrobił! Nie chce znieść nawet myśli o
pieluchach i problemach wieku dojrzewania!
- Więc uważa pani, że jest w ciąży. Robiła pani test?
- Nie mam odwagi - wyszeptała Arabelle. - Ale odkąd odstawiłam pigułki,
mam bardzo skąpe miesiączki. Czuję w sobie dziecko. Jest takie duże i
okrągłe!
- Chciałabym zrobić pani test ciążowy, a potem panią przebadać.
Rosie palcami ucisnęła brzuch kobiety. Łatwo było wyczuć zgrubienie w
macicy Arabelle, nie przypominało ono jednak rosnącego płodu. Była to
jakaś twarda, zbita masa.
- Ma pani nudności? - zapytała Rosie.
- Nie. Jestem tylko trochę zmęczona.
Gdy kobieta się ubierała, Rosie zanurzyła patyczek wskaźnika w
probówce zawierającej mocz i roztwór testowy, potem podniosła patyczek
do góry. Tak jak się spodziewała, paski nie zmieniły koloru. Odwróciła się
do młodej kobiety, która już siedziała na krześle naprzeciwko biurka.
- Proszę pani... - zaczęła spokojnie.
- Och, proszę mi mówić Arabelle - rzekła kobieta entuzjastycznie.
Przekazywanie pacjentom złych nowin zawsze było trudne, lecz nie dało
się tego uniknąć.
- Badania i wynik testu ciążowego wskazują, że nie jesteś w ciąży.
- Ależ... pani doktor, ja na pewno jestem w ciąży! Czuję nawet to
wybrzuszenie!
- Badając brzuch, wyczułam tam zbitą masę. Wnioskuję z tego, że
prawdopodobnie cierpisz na mięśniaki.
- Co to znaczy? Co to jest?
- Składają się one ze zbitej tkanki mięśniowej. Czasami powodują bardzo
obfite miesiączki, choć akurat nie w twoim przypadku. Ale mogą też
uciskać na pęcherz moczowy, powodować bóle pleców. Czasem tak
że są przyczyną poronień lub niemożności zajścia w ciążę.
Oczy Arabelle, ukryte za dużymi okularami, były szeroko otwarte ze
strachu.
-
Aby sprawdzić, czy moja diagnoza jest słuszna, dam ci skierowanie
na USG. Jeśli okaże się, że miałam rację, ginekolog wypowie się, czy
należy je usunąć operacyjnie.
Arabelle rozpłakała się i spojrzała na Rosie załzawionymi oczami.
- Nie... nie wytną mi chyba macicy, prawda?
Rosie wstała i pocieszająco pogładziła ją po ramieniu.
- Wiem, że to dla ciebie szok. Myślałaś, że jesteś w ciąży, a potem
dowiedziałaś się czegoś zupełnie inne go. Wiedz jednak, że takie operacje
zwykle doskonale się udają.
- Czy to znaczy, że będę mogła zajść w ciążę?
- Być może - odrzekła Rosie ostrożnie.
Odsunęła się od biurka i spojrzała na Arabelle z namysłem.
- Nie uważasz, że warto by było porozmawiać z mężem? -
zaproponowała. - Czy on wie, co czujesz, jak bardzo pragniesz mieć
dziecko?
- Próbowałam z nim porozmawiać, ale ciągle zmienia temat. Przed
ślubem powiedział mi, że nie chce mieć więcej dzieci. Wtedy nie
zdawałam sobie jeszcze sprawy, że zrobi się ze mnie taka kwoka. Boję się,
że dojdzie między nami do kłótni. - Zaśmiała się cicho i drżąco.
- Oddałabym wszystko za spokojne życie! Nie znaczy to, że teraz między
nami jest spokojnie – westchnęła i zaczęła wycierać oczy chusteczką.
- Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? - dodała delikatnie Rosie,
przyglądając się siedzącej przed nią smutnej kobiecie. - Czy wszystkie...
wszystkie inne sprawy między tobą a twoim mężem dobrze się układają?
- Jego nastoletnie dzieci są trochę trudne.
Rosie domyśliła się, że „trochę trudne" oznacza „cholernie niemożliwe".
-
Mieszkają z wami?
Kobieta pokiwała głową i rzekła smutnym głosem:
- Justin nie zdaje sobie sprawy, jak źle się do mnie odnoszą.
- Wobec tego musisz naprawdę szczerze porozmawiać z mężem. Jeśli
będziesz mieć operację, powiedz mu o tym - rzekła Rosie łagodnie. -
Kiedy już lekarz się wypowie, chciałabym, żebyś przyszła do mnie
ponownie. I jeszcze jedno, Arabelle: nie martw się. Podczas wakacji
postaraj się porozmawiać z mężem o swoich zmartwieniach.
Rosie zmarszczyła brwi, wprowadzając do komputera dane dotyczące
Arabelle Carter. Arabelle chyba bała się swojego potężnego męża, który
nie był w najmniejszym stopniu wrażliwy na jej potrzeby. Czytając między
wierszami, Rosie domyśliła się, że Arabelle jest zdominowana ze
wszystkich stron, i to nie tylko przez pasierbów!
Spojrzała na zegarek i jęknęła. Prawie szósta! Przez półtorej godziny,
jakie jej zostało do przyjścia Andy'e-go, trzeba będzie nakarmić Amy,
położyć ją spać, potem samej wziąć kąpiel i jakoś się ubrać. Nie mogła
zaprzeczyć, że była przejęta... i wystraszona.
-
Jak nastolatka na pierwszej randce - mruknęła pogardliwie,
odjeżdżając spod przychodni.
Amy bawiła się w dużym pokoju, ze wszystkich stron otoczona swoimi
najbardziej hałaśliwymi zabawkami: pociągami, które gwizdały i
dzwoniły, pudełkami, z których wydobywały się odgłosy zwierząt, gdy
nacisnęło się na odpowiedni obrazek, i plastikowymi telefonami
wydającymi z siebie przeraźliwe dźwięki. Lily stała w ogrodzie,
obserwując przez okno swoją małą podopieczną i mocno zaciągając się
papierosem.
- Cześć, kochanie! - zawołała. - Przepraszam, po takim dniu po prostu
muszę zapalić. Dlatego tu stoję, żeby Amy nie widziała!
- Co się stało? Taki miałaś okropny dzień? - spytała Rosie, biorąc Amy na
ręce i całując ją w miękki policzek.
- Dostaliśmy jesienną kolekcję, ale oczywiście przy takim skwarze ludzie
nadal szukają lżejszych ubrań. W jednym końcu sklepu trwa wyprzedaż, w
drugim trzeba upchnąć nowe rzeczy. Oczywiście przez cały czas muszę
pracować nad organizacją pokazu mody. I co się okazuje? Dwie z moich
modelek są w zaawansowanej ciąży, a pianistka, która zwykle gra w tle,
wyjeżdża w trasę!
- To bardzo nieuprzejmie z ich strony! - roześmiała się Rosie, biorąc Amy
do kuchni i sadzając ją na wysokim krzesełku.
Organizowane przez Lily pokazy mody były głównym wydarzeniem roku
i wymagały wielkich przygotowań. Zbierano podczas nich znaczne sumy
na cele charytatywne.
-
Wyglądasz na zmęczoną, Lily. Jadłaś coś na kolację?
Lily zawdzięczała swoją talię osy zupełnej niechęci do jedzenia.
-
Tak, tak, kochanie - odparła niecierpliwie. - Nie denerwuj się! Teraz
może mi pomóc tylko łyk dżinu z tonikiem!
Nalała sobie pełną szklankę i spoglądała, jak Rosie smaruje masłem
cienkie kromki chleba dla Amy i uciera widelcem jajko na twardo.
- O której godzinie wychodzisz na randkę z tym młodym mężczyzną? -
zapytała.
- Około siódmej trzydzieści. Poza tym to nie jest żadna randka, tylko
kolacja! Przyjechał tu na zastępstwo i ma jakieś pytania dotyczące naszej
placówki. Powiedział, żebym ubrała się w coś nieprzemakalnego!
- Nieprzemakalnego? - Lily wyglądała na zgorszoną. - Gdzie wy, u licha,
będziecie jeść tę kolację, w szalupie ratunkowej? Lubię, kiedy ładnie się
ubierasz, kiedy gdzieś wychodzisz. Chcę wiedzieć, że pod tymi
wodoodpornymi ciuchami wyglądasz naprawdę elegancko!
Po opowiedzeniu bajki o trzech niedźwiadkach Rosie położyła Amy do
łóżka.
- Mamusia idzie? - spytała Amy.
- Tylko na chwilkę, kochanie. Przyjdę do ciebie, kiedy wrócę.
Jej garderoba zawierała niewiele rzeczy, które Lily mogłaby uznać za
„naprawdę eleganckie". Wieczór był bardzo ciepły, więc w końcu
zdecydowała się na blado-niebieską jedwabną bluzkę i kremowe lniane
spodnie. Wyciągnęła też kurtkę przeciwdeszczową, ale nie miała
najmniejszego zamiaru wkładać jej na sam początek wieczoru!
Dzwonek u drzwi zadźwięczał w chwili, gdy skończyła związywać włosy
w węzeł.
Gdy Rosie wyjrzała przez uchylone drzwi saloniku, Andy zajęty był
rozmową z Lily. Zatrzymała się, czując ściskanie w dołku. Szerokie
ramiona Andy'ego zdawały się promieniować siłą i poczuciem
bezpieczeństwa. Jego obecność w jej własnym domu sprawiła, że
przebiegł ją dreszcz.
Gdy weszła, odwrócił się, omiatając wzrokiem jej smukłą postać i przez
ułamek sekundy spoglądając jej w oczy.
- Właśnie mówiłem twojej ciotce, że poznaliśmy się w weekend na
konferencji. To naprawdę niezwykły przypadek, że przyjechałem na
zastępstwo do tej właśnie przychodni!
- Nie mówiłaś mi, że podczas weekendu poznałaś takiego przystojnego
mężczyznę. Opowiadałaś mi tylko o schodzeniu z klifu!
- Ach - westchnął Andy, przenosząc na Rosie szelmowsko błyszczący
wzrok - najwyraźniej nie zapadłem zbyt mocno w pamięć pani bratanicy!
- Powinniśmy już iść - rzekła szybko Rosie. - Nie mam zbyt dużo czasu.
Obiecałam Amy, że zajrzę do niej, kiedy wrócę.
- Możesz tam zostać, jak długo chcesz! - oświadczyła Lily. - Dziś
wieczorem obejrzę sobie wszystkie telenowele!
- Zaopiekuję się nią - oznajmił Andy z ukłonem, po czym zaprowadził
Rosie do samochodu, władczo otaczając ją ramieniem.
Powinna potraktować ten wieczór jak zwykłe spotkanie z kolegą!
Wydarzenia minionego weekendu wciąż przesuwały się jej przed oczami
jak przewijana taśma. Była pewna, że Andy też myśli o tym samym!
-
Za kilka minut dowiesz się, dokąd jedziemy - odezwał się
tajemniczo, skręcając na drogę wiodącą wzdłuż brzegu rzeki. - Miałaś
ciężki dzień? - spytał. Dzięki Bogu, rozmowa o pracy jest bezpieczna!
- Kiedy już kończyłam pracę, zjawiła się pacjentka, która myślała, że jest
w ciąży. Musiałam jej powiedzieć, że ma mięśniaki. Czuła, że jej zegar
biologiczny zaczyna odmierzać ostatnie godziny. Jej mąż i tak nie byłby
zachwycony, bo ma już nastoletnie dzieci z poprzednie go małżeństwa.
Nie jest jej łatwo opiekować się dziećmi, które jej nie lubią.
- Może dla dzieci to też nie jest łatwe – powiedział Andy. - Pamiętaj, że
każdy kij ma dwa końce.
W jego głosie brzmiało coś, co wskazywało, że przejął się tym
szczególnym przypadkiem. Nim zdążyła go o to zapytać, skręcił na
pobocze drogi przy rzece.
Rosie od niedawna mieszkała w tej okolicy i nie zdążyła jej jeszcze
dobrze poznać. Teraz aż dech jej zaparło z zachwytu. Ze ściany skalnej
spływał do rzeki wodospad. Wysoko na wzgórzu stała restauracja z
balkonem, z którego roztaczał się wspaniały widok na migocącą kaskadę
wody.
-
O Boże! - szepnęła poruszona. - Jakie to piękne!
Andy ujął ją pod rękę, gdy wchodzili po schodach.
-
Teraz już wiesz, po co nam nieprzemakalne ubrania? Jeśli powieje
wiatr, przemokniesz do suchej nitki!
Rosie z przyjemnością spoglądała na wodospad z balkonu restauracji.
Choć słońce stało już nisko nad horyzontem, jego promienie padały na
wodny pył-W oddali rozpościerał się błękit morza, a niebo nad nim
barwiło się bladoróżowym odcieniem.
- Po całym dniu ciężkiej pracy należy ci się odpoczynek - oświadczył
Andy, podchodząc do niej i wręczając jej egzotycznie wyglądający napój z
pływającym na wierzchu owocem. - Masz tu wszystko, co można uznać za
relaksujące. Gwarantuję ci, że zapomnisz o wszystkich rzeczach
związanych z medycyną.
Wieczór nie okazał się wcale tak upiorny, jak Rosie sobie wyobrażała.
Może ona i Andy zostaną w końcu przyjaciółmi!
Siedzieli przy wielkim oknie tuż nad wodospadem. Spoglądając na
dyskretne złociste oświetlenie sali i usianą gwiazdkami kopułę sufitu,
Rosie czuła, jakby unosiła się w powietrzu. Uśmiechnęła się do Andy'ego.
-
Jestem bardzo głodna!
W przyćmionym świetle jego błękitne oczy zdawały się granatowe, lecz
Rosie dostrzegła w ich głębi wesoły błysk.
-
Lubię, kiedy dziewczyna ma apetyt!
Rosie ugryzła soczysty kęs delikatnie przyprawionego łososia na grzance.
Nagle uświadomiła sobie, że może się od czasu do czasu dobrze bawić,
wychodząc gdzieś wieczorem. Życie nie musi się składać z samych
obowiązków i zmartwień, przynajmniej tak długo, dopóki te wieczory nie
pociągają za sobą żadnych konsekwencji!
Andy przyjrzał jej się badawczo.
-
Podoba mi się, kiedy zaczesujesz włosy do góry - mruknął cicho. -
Jest w tym coś... edwardiańskiego! - Uśmiechnął się i ponownie napełnił
jej kieliszek. - Powiedz mi, jakie losy cię rzuciły w tę część świata?
Przytulna atmosfera miejsca i odprężenie wywołane winem sprawiły, że
Rosie łatwo się rozmawiało. Opowiedziała Andy'emu o wuju, który
zostawił jej dom w spadku, i o mieszkającej z nimi ciotce Lily.
-
Lily zawsze była niezależna, nigdy nie wyszła za mąż. Zajmowała
się prowadzeniem wspaniałego sklepu z ubraniami, lecz gdy się
postarzała, wuj Bart zaczął się martwić o jej przyszłość. Jest cudowną
kobietą i znakomicie daje sobie radę z Amy.
Andy słuchał uważnie, bacznie przyglądając się jej twarzy. Zauważył
rumieniec na jej policzkach i błyszczące oczy, gdy opowiadała o swojej
córeczce.
- A co z resztą twojej rodziny: rodzicami, braćmi lub siostrami? - spytał.
- Jestem jedynaczką - westchnęła. - Moi rodzice zmarli kilka lat temu.
Bardzo się ucieszyłam, kiedy Bart zostawił mi ten cudowny dom. Czułam,
że po śmierci Tony'ego mogę zacząć tu życie od nowa. Poza tym
w północnej Anglii nie trzyma mnie już rodzina.
Odłożyła nóż i widelec.
-
Na pewno nudziłeś się śmiertelnie, słuchając, jak pod niebiosa
wychwalam Amy! - rzekła. - Opowiedz mi o swoim synku.
Andy okręcił kilkakrotnie w dłoni kieliszek, patrząc nieobecnym
wzrokiem, jak światło odbija się w wirującym czerwonym płynie.
-
Nie wiem, od czego zacząć - powiedział z wolna. - Chyba opowiem
ci skróconą wersję! Przeważnie nie zanudzam ludzi szczegółami z mojego
prywatnego życia, ale gdy dowiedziałem się o Amy, zdałem sobie sprawę,
że ty i ja możemy się zrozumieć. - Urwał na chwilę, potem powiedział
ironicznie: - Wczoraj mówiłaś, że nie mam pojęcia o trudach
rodzicielstwa.
Nie chciała, by jej przypominał o tej beznadziejnie głupiej i aroganckiej
wypowiedzi. Andy wyciągnął zdjęcie z kieszeni marynarki. Przedstawiało
ono siedmioletniego chłopca o poważnej twarzy - piękne dziecko o
ciemnokasztanowych włosach i dużych błękitnych oczach.
-
To jest Keiron, mój syn - rzekł Andy z wyraźną dumą. - Staram się
go odwiedzać tak często, jak mogę, choć czasem nie jest to łatwe. Dziecko
powinno mieć przecież dwoje rodziców, którzy razem się nim opiekują,
jeśli tylko jest to możliwe. Keiron mieszka z matką w Stanach. Ty
przynajmniej - mruknął – codziennie widzisz swoją małą i patrzysz, jak
dorasta. - Spojrzał za okno, w gęstniejący mrok. - Szczęście i stabilność
w jego życiu przedkładam nad wszystko inne – rzekł powoli. - Z
rozmaitych względów uważam, że lepiej jest dla niego, aby mieszkał z
matką.
W tle cichy szmer rozmów mieszał się z dźwiękami muzyki, lecz słowa
Andy'ego zdawały się rozbrzmiewać echem w całej sali. W przyćmionym
świetle restauracji Rosie przyglądała się napiętym rysom twarzy Andy'ego.
Miał tyle zmartwień, co i ona, może nawet więcej, skoro jego dziecko
mieszka tak daleko stąd. Ona miała przy sobie Amy i Lily, której mogła się
zwierzyć. A Andy? Tylu rzeczy o nim nie wie!
- Poznałeś jego matkę w Stanach? - spytała wreszcie.
- Sonia była pielęgniarką w londyńskim szpitalu,
w którym odbywałem praktykę. Pochodziła z Chicago. Pobraliśmy się
tutaj, ale kiedy się rozstaliśmy, wróciła do rodziny w Stanach. Bardzo
tęskniła za domem. Nie było nawet mowy, żeby tutaj została. Keiron
pojechał z nią. Nie masz pojęcia, jaki to dla mnie był dramat. Jednak
gdyby każde z nas zaczęło walczyć w sądzie o opiekę, Keiron za nic w
świecie nie mógłby się poczuć kochanym dzieckiem. Zdecydowałem, że
nie będzie krążył między matką a ojcem jak piłeczka.
W jego głosie brzmiał twardy ton, jakby chronienie syna było
najważniejszym zadaniem w jego życiu.
-
Ponieważ sama masz dziecko, łatwiej ci zrozumieć, że nie mogłem
znieść myśli, że Keiron może być nieszczęśliwy. Odwiedzam go tak
często, jak mogę. Dobrze, że nie mamy więcej dzieci. Jedno wystarczy!
Rozumiała, że Andy całą energię poświęca synowi. Sama miała nadzieję,
że kiedyś Amy będzie mieć rodzeństwo. Jako jedynaczka zawsze pragnęła
mieć brata lub siostrę. Z tak doskonałym podejściem do dzieci Andy
mógłby być wspaniałym ojcem.
- Nie chciałeś pojechać do Stanów i tam pracować?
- Z jednej strony mógłby to być dobry pomysł, ale istniały pewne
przeszkody. Czekały mnie jeszcze egzaminy. Gdybym do nich nie
przystąpił, postawiłbym pod znakiem zapytania przyszłość swoją i
Keirona.
I dlatego, pomyślała Rosie, uśmiechając się do siebie, na zawsze
pozostaniesz wolnym strzelcem. Nie ma miejsca na stały związek, jeśli
gdzieś daleko czekają na ciebie obowiązki. Jeszcze jeden powód, aby się
nie wiązać.
To ona musiałaby cierpieć, gdyby jego syn nagle go potrzebował.
- O czym myślisz? - spytał.
- Musi ci być bardzo ciężko - powiedziała Rosie wreszcie.
Uśmiechnął się, jakby chciał ją uspokoić.
- Nie wyobrażaj sobie tej sytuacji w czarnych barwach. Keiron mieszka
w przepięknej okolicy. Kiedy przyjeżdżam, Sonia robi sobie wakacje.
- Udaje wam się pozostawać na przyjacielskiej stopie, kiedy się widzicie?
Przez chwilę milczał, potem wzruszył ramionami.
- Sonia jest dobrą matką, w przeciwnym razie nigdy bym nie pozwolił
Keironowi wyjechać. Między nami układa się nieźle, chociaż niedawno
dostałem od niej nowiny. Muszę przyznać, że zwaliły mnie z nóg. Za
dzwoniła do mnie tego ranka, gdy miałem się z tobą spotkać.
Poinformowała mnie, że zamierza ponownie wyjść za mąż za człowieka, z
którym podobno miała romans, gdy jeszcze byliśmy małżeństwem.
- To musiało być dla ciebie straszne...
- Obawiam się, że to tylko jeden z jej wielu kochanków. Jest od niej o
wiele starszy.
- To co ona w nim widzi?
- Tylko jego bogactwo i szlachecki tytuł! Sonia nie oprze się pokusie
nazywania się „Lady Forrester"! On nigdy nie pokocha Keirona tak jak ja.
Jak już mówiłem, dziecko powinno mieć przy sobie dwoje kochających
rodziców, jeśli tylko jest to możliwe. Rodziców, którzy jego dobro stawiają
na pierwszym miejscu. - Potem dodał, uśmiechając się krzywo: - Ten
człowiek może być całkiem porządny, ale skąd mam wiedzieć, jak będzie
się odnosił do mojego syna lub co Keiron będzie czuł do niego? Nie wiem,
czy w jego życiu potrzebny jest teraz ktoś nowy.
Jeszcze jeden powód, żeby nie wdawać się w stały związek z Andym,
pomyślała Rosie. Jak zareaguje jego syn na wiadomość, że ojciec spotyka
się z inną kobietą?
Trudno było sobie wyobrazić, jak bardzo tragiczna była to sytuacja.
Andy, jakby czytając w myślach Rosie, położył dłoń na jej ręce.
-
Dziękuję, że wysłuchałaś moich łzawych zwierzeń. Dobrze jest móc
porozmawiać z kimś, kto wie, jak to jest być samotnym rodzicem.
W noc ich spotkania Rosie zwierzała się Andy'emu ze swojej samotności,
jaką czuła od czasu śmierci Tony'ego. Dziś role się odwróciły...
Teraz, gdy przepełniało ją współczucie dla Andy'e-go, tym trudniej
byłoby się przed nim obronić. Wyczuła, że powiedział jej tyle, ile uznawał
za stosowne. Nadszedł czas, by przejść do innych tematów.
- Zawsze mieszkałeś w tej okolicy?
- Jestem Kornwalijczykiem z krwi i kości! - oznajmił. - Obecnie
mieszkam z ojcem i ciotką. To chyba kolejna rzecz, jaka nas łączy! Ojciec
jest niepełnosprawny, więc ciotka się nim opiekuje. W moim domu do tej
pory są tajne przejścia, w których dawnymi czasy ukrywali się
przemytnicy.
- Mieszkałeś tam jako dziecko?
- O, tak. Kiedy mieszkaliśmy tam jeszcze całą rodziną, Keiron uwielbiał
chodzić do dziadka i wysłuchiwać wymyślonych przez niego opowieści o
rozbójnikach, którzy tu kiedyś grasowali. Mam nadzieję, że... Jest szansa,
żebym mógł przywieźć tu Keirona podczas wakacji i jeszcze raz pozwolić
mu na buszowanie po całym domu.
W przyćmionym świetle restauracji rysy jego twarzy nabrały miękkości,
wygładziły się. Gdy opowiadał o domu, w którym mieszka i który Keiron
tak uwielbia, wyglądał chłopięco i beztrosko.
- To brzmi bardzo intrygująco, Andy.
- Mamy nawet własną małą zatoczkę na plaży za ogrodem. Jest cudowna!
- Dolał wina do jej kieliszka i spojrzał na nią szelmowsko. - Przejdźmy
teraz do ważniejszych spraw. Co powiesz na placek z bitą śmietaną?
- Napiję się tylko kawy. Obiecałam Amy, że do niej zajrzę, kiedy wrócę.
- To może zrezygnujemy z kawy? Zrobisz mi ją u siebie.
Serce Rosie zabiło ostrzegawczo. Czy na pewno chce, aby Andy powrócił
w zaciszne ustronie jej saloniku? Byliby tam sami. Wiedziała, że Lily
poszła spać. Po tak uroczym wieczorze nieuprzejmie byłoby odmówić.
-
Oczywiście - powiedziała słabym tonem. - Jeśli nie masz nic
przeciwko kawie rozpuszczalnej!
Kierując się do wyjścia, Rosie zauważyła spoglądającą w ich stronę
znajomą twarz. Arabelle Carter siedziała w rogu sali w towarzystwie
dystyngowanego, siwowłosego pana. Zauważyła spojrzenie Rosie i
pomachała jej dłonią, lekko zakłopotana.
-
Znasz tych ludzi? - spytał Andy, gdy szli po schodach w stronę
parkingu.
- To właśnie ona jest pacjentką, która dzisiaj u mnie
była. Tą, która omyłkowo myślała, że jest w ciąży, a ja
uznałam, że ma mięśniaki.
- Mieszkają blisko mnie - wyznał Andy, otwierając przed nią drzwi
samochodu. - Jego często widuję na poczcie. Ma grzmiący głos i lubi
wszystkim oznajmiać swoje zdanie.
- Wątpię, czy on zechce zrozumieć jej tęsknotę za posiadaniem dziecka -
westchnęła Rosie. - Jedyna nadzieja w tym, że może nie usuną jej macicy.
Gdy powrócili, dom był oświetlony tylko złotym blaskiem lampy w
saloniku. Rosie zapaliła światło w korytarzu i cicho zamknęła frontowe
drzwi. Andy, wysoki i barczysty, zajmował większość miejsca w holu,
który nagle wydał się mały i ciasny.
Szybkim ruchem wśliznęła się do kuchni. W promieniu jednego metra od
Andy'ego znajdowała się „strefa niebezpieczeństwa". W dodatku od czasu
ich pierwszego spotkania coś ją do niego niesamowicie ciągnęło. Teraz,
gdy znała więcej szczegółów z jego prywatnego życia, ich wzajemne
relacje stały się jeszcze bardziej osobiste.
Gdy przeszła do saloniku, niosąc kubki z kawą, Andy siedział już na
kanapie. W ręku trzymał podwójną fotografię. W jednej ramce tkwiło
zdjęcie Tony'ego, w drugiej - Amy.
-
Dostrzegam pewne podobieństwo między twoim męźem a córką,
chociaż i tak jest niezwykle podobna do ciebie - oznajmił, patrząc na Rosie
ze współczuciem.
- To tragiczne, że on nigdy nie widział swojej córeczki.
Rosie pokiwała głową, stawiając kubki na stoliku.
-
Amy nie wie, jak to jest mieć tatusia. Będzie dorastać pod silnym
wpływem kobiet, Lily i mnie!
Andy wstał i odłożył fotografię, potem spojrzał na Rosie wesoło.
-
Co powiesz na to, żebym wziął was na piknik do jednej z zatoczek,
w której się bawiłem jako chłopiec? Widzisz, Rosie... - Nie spuszczał z
niej swych błękitnych oczu. - Nie mam przy sobie syna, lecz mogę bawić
się z dziećmi przyjaciół.
Otoczyła dłońmi kubek z kawą, jakby chciała jego ciepłem odpędzić
dreszcz, który przeszył jej ciało. Oczywiście, nie mogła odrzucić przyjaźni
Andy'ego. Zdawała sobie jednak sprawę, że udawanie na plaży szczęśliwej
rodziny bardzo szybko zmieni się w przywiązanie i miłość do mężczyzny,
który nie chce stałego związku. Podeszła do okna i wpatrzyła się w
atramentową ciemność.
-
Nie mówię „nie" - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał
beztrosko. - Kiedy... kiedy woda trochę się ociepli... Jestem pewna, że
Amy bardzo się to spodoba.
-
Mam nadzieję, że tobie także się spodoba, Rosie.
Obrócił ją delikatnie, ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz ku swojej.
-
Co się stało? - spytał łagodnie. - Mam wrażenie, że zachowujesz
wobec mnie dystans.
Wszystkimi zmysłami Rosie pragnęła zarzucić mu ręce na szyję i
całować się z nim! Był tak blisko. Trudno było zignorować sposób, w jaki
jej ciało reagowało na jego zapach i roztaczającą się wokół niego aurę.
Odwróciła się gwałtownie i przysiadła na brzegu kanapy.
-
To naprawdę świetny pomysł - powiedziała nieco zdyszanym
głosem. - Oczywiście, kiedyś wybierzemy się na piknik.
Z wolna pokiwał głową, przesuwając wzrokiem po jej twarzy. Potem
usiadł przy niej na krześle i nachylił się, patrząc na nią poważnie.
-
Boisz się czegoś, Rosie - rzekł łagodnie. - Spotkaliśmy się,
polubiliśmy, miło spędzaliśmy czas, a potem... Potem nastąpiło coś więcej.
Rosie zerwała się z kanapy i podeszła do kominka. To prawda, bała się.
Bała się własnej namiętności. Dlaczego, na miłość boską, była taka głupia
i pozwoliła temu mężczyźnie kochać się z nią już pierwszej nocy, gdy się
spotkali? Jemu potrzebna była tylko krótka chwila przyjemności, zanim
znów pojedzie odwiedzić syna.
-
To było kiedyś, zanim się okazało, że będziemy razem pracować -
powiedziała. - Uważasz pewnie, że jestem zbyt skomplikowana, ale tak
właśnie myślę...
Andy wstał i spojrzał na nią.
- Jeśli nie chcesz, nie będziemy teraz o tym rozmawiać. - Urwał na
chwilę i uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie wierzę, Rosie, że nie czujesz tego co ja.
- Chodzimy po niepewnym gruncie, Andy - szepnęła. - Pamiętaj, co ci
powiedziałam...
Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Sięgnął dłonią za jej głowę
i wyciągnął grzebienie przytrzymujące fryzurę. Gęste włosy rozsypały się
aureolą wokół jej twarzy. Wsunął palce w jej loki i przybliżył do niej
twarz.
-
Nic mnie nie obchodzi, że razem pracujemy...- szepnął.
Ustami dotknął jej ust, po czym lekkimi jak motyle pocałunkami zaczął
schodzić w dół. Jeszcze chwila, pomyślała Rosie nieprzytomnie, i dotrze
do miejsca, skąd nie ma odwrotu, a wtedy już będę stracona!
W jej umyśle odezwał się niewyraźny głos, mówiący, że nie powinna
ponownie dopuścić do tego, co wydarzyło się przy okazji ich pierwszego
spotkania. Jak łatwo było się poddać, połączyć się z Andym, czuć wokół
siebie jego ciepło! Próbowała skoncentrować się na tym cichym głosiku,
który natrętnie przypominał, że jest ona tylko przyjemnym interludium w
życiu Andy'ego i że w ostatecznym rozrachunku to ona przegra.
Jeszcze przez chwilę pozwalała jego wargom pieścić jej usta, pozwalała
jego ramionom tulić się. Potem niesamowitym wysiłkiem woli odwróciła
głowę i wysunęła się z uścisku.
-
Wydaje mi się, że jasno wyraziłam swoje zdanie
na ten temat!
Cofnął się o krok i roześmiał, unosząc z rozbawieniem brwi. Znowu
przyciągnął ją do siebie delikatnie, choć zdecydowanie. Palcem uniósł jej
twarz do góry, zmuszając, by spojrzała mu w oczy.
-
Co się stało, Rosie? Czym różni się ta chwila od tamtych
niezwykłych godzin, które razem spędziliśmy? Co tym razem jest
niewłaściwe, a nie było niewłaściwe wtedy?
Pomyślała sobie, że Andy traktuje to wszystko jak dobry żart.
- To nie ma sensu, Andy. Już ci mówiłam, że teraz jesteś moim kolegą z
pracy. Zostawmy to tak, jak jest, dobrze?
- Każdy chce być pożądanym, kochanym... Może będziemy tylko...
bardzo dobrymi przyjaciółmi?
Co on przez to rozumie? Czy można być „bardzo dobrą przyjaciółką" i
nie zakochać się? Dla Rosie platoniczna przyjaźń z Andrew Templetonem,
na którego widok szybciej biło jej serce, zdawała się niemożliwa.
-
Mam nadzieję - powiedziała uprzejmie, lecz dość ostro - że zawsze
będziemy się przyjaźnić...
Odsunęła się od niego, lecz on zdążył złapać ją za ręce i spojrzeć jej w
oczy.
-
Jeśli chcesz, spróbujmy od tego zacząć - powiedział łagodnie. - Nie
chciałbym zrobić niczego, czego ty byś nie pragnęła... Przepraszam, jeśli
posunąłem się trochę za daleko.
Na tym właśnie polegał problem Rosie. Pragnęła Andy'ego, i to bardzo!
Nagłe stuknięcie do drzwi sprawiło, że zażenowani odskoczyli od siebie.
Z przedpokoju odezwał się płaczliwy głosik:
-
Mamusiu! Pić!
Za drzwiami stała Amy, pulchna istotka w różowej piżamie, trzymająca w
objęciach dużego misia. Uśmiechnęła się radośnie, wodząc dużymi
brązowymi oczami od Rosie do Andy'ego.
- Ciastko teź? - spytała z nadzieją.
Rosie podbiegła do niej i chwyciła ją w objęcia, po czym wzięła na ręce.
- Witaj, kochanie - szepnęła, chowając twarz w szyi dziewczynki i
wdychając jej słodki, dziecięcy zapach.
- Przyszłaś w samą porę!
Andy pomyślał, że ciężar jego przeszłości uniemożliwi mu stały związek
z Rosie. To, że między nimi iskrzy, nie oznacza jeszcze, że będzie chciała
się z nim związać. Ma prawo nie ufać mężczyźnie, który ma już za sobą
nieudane małżeństwo...
Przypomniały mu się słowa, które mówiła mu jego niania, gdy chłopięca
niecierpliwość brała nad nim górę: „Spiesz się powoli, młody człowieku!"
Miała rację, stwierdził, śledząc wzrokiem Rosie niosącą Amy do kuchni.
W drzwiach odwróciła się i spojrzała na niego.
- Sam trafisz do wyjścia? Robi się późno, a pewnie
trochę potrwa, zanim Amy znowu zaśnie.
- Nie przejmuj się, już sobie idę - mruknął.
Amy pomachała mu i uśmiechnęła się znad ramienia matki. Andy
roześmiał się, czując ulgę. Na przyszłość będzie ostrożniejszy, nauczy się
powstrzymywać w odpowiednim momencie. Ma całą wieczność, by
zbudować mosty między nimi.
Wymknął się z pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dzień zaczął się fatalnie! Odniosła wrażenie, że wszystkie nieszczęścia
świata miały się zdarzyć w tej jednej godzinie pomiędzy wstaniem z łóżka
a śniadaniem. Rosie patrzyła ponurym wzrokiem na pralkę i na
wylewającą się z niej wodę, która tworzyła coraz większą kałużę na
podłodze. Dlaczego musiało się to stać właśnie dzisiaj, gdy Lily wcześniej
wyszła do pracy, by spróbować znaleźć kilka modelek na zbliżający się
wielkimi krokami pokaz mody, a Amy najwyraźniej cierpiała na silne
przeziębienie?
- Jeśli o ciebie chodzi - odezwała się gniewnie do Pompona, który z
zadumaną miną leżał na wiklinowym posłaniu - to nie wiem, co powie
Lily, kiedy odkryje, że pogryzłeś jej ulubioną skórzaną torebkę.
Westchnęła i nacisnęła wyłącznik pralki. Maszyna zazgrzytała
obrzydliwie i zatrzymała się w pół obrotu, podskakując. Że też musiała się
zepsuć właśnie dziś, w weekend, kiedy trudno znaleźć jakiegoś
mechanika! Trzeba sprowadzić kogoś do reperacji pralki, odprowadzić'
Amy i psa, a potem gnać do pracy. Rosie czuła się wykończona, a lekkie
zawroty głowy, które dokuczały jej przez cały miniony tydzień, przybrały
na sile.
- Czuję się jak kuglarz - poinformowała Pompona żałośnie - który musi
wykonywać setki rzeczy naraz.
Czekał dziś na nią poranny, sobotni dyżur w szpitalu. Ben wyjechał na
weekend, a Andy'ego nie śmiała prosić o zastępstwo. Od ich wspólnej
kolacji minęły już dwa tygodnie, podczas których starała się go unikać. Na
cotygodniowych zebraniach siadywała przy samym końcu stołu, starając
się, by Ben oddzielał ją od Andy'ego. Zadrżała, przypominając sobie, jak
tamtego wieczoru niewiele brakowało, by znów się kochali. Andy jest zbyt
atrakcyjny! Więcej nie zamierza testować swej siły woli, sprawdzając, czy
potrafi mu się oprzeć. Jednak nie przestawała o nim myśleć w wolnych
chwilach, na przykład wtedy, gdy prowadziła samochód, gdy jadła, gdy
spała... oddychała...
Wszelki długoterminowy związek jest wykluczony! Jego przyszłość to
mały chłopiec mieszkający w Stanach. Rosie nie mogła sobie pozwolić na
luksus marzeń o wspólnej przyszłości. Powinna skupić się na czekających
ją sprawach, a nie wzdychać do tego przeklętego przystojniaka. Zadzwoni
do Veroniki i poprosi ją, by tu przyjechała. Nie będzie ciągnąć do niej
biednej, zakatarzonej Amy.
Amy z żałosną miną siedziała na wysokim krześle, nie zwracając uwagi
na stojącą przed nią miskę płatków, które uwielbiała. Jej zwykle żywe
oczy były teraz opuchnięte i załzawione.
- Mamusia zaraz ci coś da, żebyś się lepiej poczuła, nim przyjdzie
Veronica - powiedziała Rosie, składając pocałunek na czubku jej głowy.
Usta Amy wygięły się w podkówkę i zadrżały.
-
Zostać z mamusią - powiedziała zachrypniętym głosikiem. - Nie z
Joniką.
To była właśnie ciemna strona pracy Rosie: musiała zostawić dziecko z
kimś innym, gdy właśnie jej potrzebowało.
W takich chwilach żałowała, że nie jest na czyimś utrzymaniu i że sama
musi zarabiać na życie. Choć uwielbiała swoją pracę, marzyła, by choć raz
zmienić się w kochającą, stale siedzącą w domu mamuśkę!
-
Nie będzie mnie tylko chwilkę, Amy. Obiecuję, że przyniosę ci
niespodziankę!
Amy nie dało się jednak dzisiaj niczym przekupić. Nieszczęśliwa,
wybuchnęła głośnym płaczem.
Rosie wzięła dziewczynkę na ręce i zaczęła ją kołysać.
-
Już dobrze, kochanie - uspokajała ją, marząc tylko o tym, by pójść z
powrotem do łóżka wraz z córeczką.
Rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Rosie z westchnieniem posadziła
Amy na krześle i poszła otworzyć drzwi.
-
Już idę! - krzyknęła, ufając, że tym razem nie jest to sąsiad, który
miał zwyczaj przychodzić w najbardziej nieodpowiednich momentach po
darmową poradę lekarską.
Otworzyła drzwi na oścież i zamarła ze zdziwienia. Stał tam ostatni
człowiek, którego się dziś spodziewała - Andy Templeton! Miał na sobie
szorty, rozpiętą koszulę i adidasy. Był wysportowany, opalony i bardzo, ale
to bardzo atrakcyjny!
Co ty tu robisz, u licha? - wykrztusiła, czując, jak jej serce wykonuje
salto.
Rozpięta koszula ukazywała opaloną skórę. Widok ten miał fatalny wpływ
na tętno Rosie. Nagle zawstydziła się swoich potarganych włosów i bladej
z niewyspania twarzy.
-
Wczoraj sprzątałem w samochodzie i znalazłem klips, jeden z tych,
które nosiłaś tamtego wieczoru w restauracji. Pomyślałem, że go szukasz,
więc postanowiłem ci go odnieść w drodze na plażę. - Urwał na moment i
przyjrzał się jej badawczo. - Od tamtego czasu, nie licząc zebrań, nie
mieliśmy okazji porozmawiać.
Rosie z niepokojem obejrzała się przez ramię, a potem przepraszająco
spojrzała na Andy'ego.
-
Niestety, nie mogę cię zaprosić do środka. Amy złapała jakiegoś
wirusa, pralka przecieka, a ja mam być w szpitalu za dwadzieścia minut!
Andy z radosnym błyskiem w oku spojrzał na jej wymęczoną twarz.
- Zjawiłem się więc w odpowiedniej chwili! Zawsze do usług! Nie wiem,
dlaczego od razu do mnie nie zadzwoniłaś. Od tego są przecież koledzy... i
przyjaciele, prawda?
- Nie zdawałam sobie sprawy, że Amy jest chora, póki nie wstałyśmy.
Myślałam, że jest już trochę za późno, żeby do kogoś dzwonić. Skoro Ben
pojechał z dziećmi na żagle...
Andy udał się za Rosie do kuchni i podszedł do Amy. Łagodnym ruchem
przyłożył dłoń do jej czoła i zacisnął usta.
-
Przejmę dyżur za ciebie - oznajmił.
Rosie spojrzała na niego i wybuchnęła śmiechem. - W takim ubraniu? -
zapytała. - Nie chcę być niewdzięczna, ale uważam, że wyglądasz w tym
dość swobodnie!
-
Myślisz, że odstraszę tym pacjentów? W samochodzie mam dres,
więc nie zgorszę co bardziej wrażliwych dusz. Będziesz miała trochę
czasu, żeby ściągnąć mechanika... i posiedzieć z Amy.
Rosie podeszła do stroskanej córeczki, po której policzkach płynęły
rzęsiste łzy. Powinna przyjąć jego propozycję, skoro ma taki wybór,
niezależnie od tego, jakie żywiła względem niego uczucia. Poczuła
ogromny przypływ ulgi, że sama będzie się mogła zająć malutką.
- Dziękuję... bardzo ci dziękuję. Nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę.
- Kiedy Amy lepiej się poczuje, chciałbym, żebyście się wybrały ze mną
na plażę - powiedział cicho, podnosząc Amy z jej wysokiego krzesła i
delikatnie poklepując ją po plecach, gdy zaczęła kasłać. - Urządzimy
sobie piknik, dobrze?
Rosie poczuła, że coś ją dławi w gardle, gdy patrzyła na potężnego
mężczyznę, który tak delikatnie trzymał małe dziecko. Tak to by właśnie
wyglądało, gdyby Amy miała ojca, który by się o nią troszczył, opiekował,
gdy jest chora. W takich chwilach Rosie bardziej dotkliwie niż zazwyczaj
odczuwała samotność wdowieństwa...
- Amy się to bardzo spodoba, Andy.
- Mam nadzieję, że wkrótce się lepiej poczuje. Daj jej trochę
paracetamolu! Przyjdę tu później, żeby ci opowiedzieć o wszystkim, co się
wydarzyło w szpitalu, i zobaczyć, jak się miewa mała pacjentka!
Tuląc do siebie Amy, Rosie patrzyła przez drzwi na Andy'ego, który biegł
ścieżką w tych swoich szortach. Na samą myśl o tym, że miałby
przyjmować pacjentów w takim stroju, zaczął ją dławić śmiech.
-
No, kochanie - szepnęła do Amy - zobaczmy, czy
uda nam się trochę cię podleczyć, nim Andy wróci!
Zjawił się tutaj w samą porę, pomyślała z wdzięcznością. Z pewnym
poczuciem winy uświadomiła sobie, że właśnie wtedy, gdy myślała, że
potrafi trzymać uczucia względem Andy'ego pod zupełną kontrolą - bum! -
Andy wpada do niej do domu, a pod nią znów się uginają kolana! I co
pozostało z dobrych chęci?
Położyła Amy delikatnie na kanapie, kładąc z boku poduszkę, by dziecko
nie spadło, i poszła zadzwonić do Veroniki, aby opowiedzieć jej, co się
stało.
- Mam nadzieję, że do poniedziałku będzie lepiej, ale gdyby tak się nie
stało, mogłabyś przyjść tutaj?
- Nie ma sprawy - zapewniła ją Veronica. - Proszę do mnie zadzwonić,
jeśli będę miała przyjechać.
Ona jest wspaniała, stwierdziła Rosie, błogosławiąc dzień, w którym
Veronica weszła do przychodni z jakimś drobnym kłopotem zdrowotnym.
Trudniej było naprawić pralkę, lecz po trzech próbach udało jej się
dodzwonić do miejscowego fachowca, który obiecał przyjść w porze
lunchu. Wstawiła wodę na herbatę i zaczęła wycierać kałużę z kuchennej
podłogi. Po wszystkich porannych problemach wciąż miała lekkie zawroty
głowy i chciało jej się pić.
Z westchnieniem ulgi usiadła na kanapie przy Amy i zapadła w głęboki
sen.
Obudził ją dziwny hałas - charczący, chrapliwy dźwięk wdychanego
powietrza. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że to Amy z
trudem wciąga w płuca powietrze, co kilka sekund zanosząc się
szczekliwym kaszlem.
-
Jaka ja byłam bezmyślna! Zasnęłam, a przecież ty jesteś chora!
Przepełniona poczuciem winy popędziła do kuchni, trzymając na rękach
Amy i delikatnie masując ją po plecach. Jedną ręką nastawiła czajnik,
napełniła wodą cztery rondle i postawiła je na gazie. Czekała, aż woda się
zagotuje, a para napełni powietrze, przynosząc ulgę obrzękniętym
śluzówkom córki.
-
Wszystko będzie dobrze, skarbie, zaraz się lepiej poczujesz.
Rosie starała się, by jej głos brzmiał spokojnie. To samo zawsze
doradzała młodym matkom, które wpadały w panikę, gdy ich dzieci miały
krup.
Amy oddychała z coraz większym wysiłkiem, każdemu wdechowi
towarzyszył chrapliwy dźwięk. Rosie zwalczyła narastającą panikę, która
zaczynała już paraliżować jej działanie.
-
Proszę cię, Amy, niech ci się nie pogarsza, kochanie.
Otworzyła torbę stojącą na kuchennym stole i wyjęła
z niej stetoskop. Szybkim ruchem włożyła słuchawki do uszu, a drugi
koniec przystawiła do piersi Amy. Świszczące, charczące dźwięki
dochodzące z płuc dziewczynki i jej galopujące tętno tylko potwierdziły
obawy matki. Musi zawieźć Amy do szpitala tak szybko, jak to możliwe.
Pobiegła do frontowych drzwi i wolną, drżącą ręką otworzyła je z
trudem. Stwierdziła, że szybciej będzie, jeśli sama zawiezie córkę do
szpitala, zamiast dzwonić po karetkę i modlić się, by szybko dojechała.
Gdy biegła do garażu, wciąż trzymając Amy na rękach, pod bramę
podjechał samochód. Z przemożnym poczuciem ulgi Rosie patrzyła, jak
wysiada z niego Andy i zmierza w stronę domku. Podbiegła do niego,
trzymając Amy w ramionach, próbując wykrztusić kilka słów przez
spierzchnięte usta.
- Andy... szybko... z Amy jest źle. Ciężko oddycha. .. to może być krup.
Trzeba z nią jechać do szpitala...
- Wsiadaj - powiedział Andy, otwierając tylne
drzwi samochodu. Ze schowka wydobył telefon komórkowy. - Szpital w
Porlstone? Mam tu dziecko z ostrą niewydolnością oddechową. Proszę,
aby czekali na nas pediatra i anestezjolog.
Gładko zjechał z chodnika i spojrzał w lusterko na Rosie tulącą Amy do
piersi.
- Jestem pewien, że nie trzeba jej będzie intubować - powiedział
uspokajająco. Wiesz, że na wszelki wypadek wszyscy powinni być
przygotowani, również anestezjolog.
- Tak będzie najlepiej... - szepnęła.
Doktor Miles, pediatra, już na nich czekał. Rosie ledwie zauważała
otoczenie szpitalne i specyficzny, antyseptyczny zapach, który zwykle
unosi się w takich miejscach. Widziała tylko uprzejmą twarz pulchnej,
niskiej pielęgniarki, rozstawiającej wokół Amy wilgotny namiot tlenowy.
Widziała, jak bezbronna i mała wydawała się jej córeczka, gdy leżała w
szpitalnym łóżku.
Gdy weszli, doktor Miles uśmiechnął się do Andy'e-go przyjaźnie.
-
No, co za zbieg okoliczności! Andy Templeton! Ostatni raz
widziałem cię, gdy pracowaliśmy tu razem na wypadkowym. Nie
wiedziałem, że jeszcze kiedyś tu powrócisz.
Andy uścisnął mu dłoń i obrócił się ku Rosie.
- Pozwól, że ci przedstawię Rosie Loveday, mamę Amy, naszej małej
pacjentki. Rosie, to jest Gareth Miles. Studiowaliśmy razem w akademii
medycznej, a teraz czasem się widujemy!
- Od razu bym zgadł, że to matka i córka – rzekł Gareth Miles,
uśmiechając się do Rosie serdecznie.
Spojrzał na leżące w łóżeczku nieszczęśliwe dziecko i potarł dłonią
końcówkę stetoskopu, by ją rozgrzać.
-
Jak sama pewnie zdiagnozowałaś, mała może mieć krup. Latem
bardzo rzadko się to zdarza, ale ostatnio mieliśmy kilka przypadków.
Pochylił się nad ciężko oddychającą dziewczynką, delikatnie przystawił
stetoskop do jej piersi i osłuchał ją uważnie. Twarz Amy wyglądała jak
siedem nieszczęść, jej głos wciąż był zachrypnięty.
Gareth wyprostował się i pogładził dziecko po policzku.
-
Już, już, malutka. Mama cię za chwilkę przytuli i pocieszy.
Rosie wzięła córeczkę w ramiona i kołysała łagodnie. Wreszcie szloch
Amy przeszedł w urywane popłakiwanie, a powieki zaczęły opadać.
Pediatra przyglądał się Rosie ze współczuciem.
-
Niełatwo pozostawać obiektywnym, gdy w grę wchodzi własne
dziecko, prawda?
Rosie położyła Amy z powrotem do łóżeczka i westchnęła.
- Moja reakcja na chorobę Amy była dla mnie trudną lekcją!
- Jej oddech nadal nie jest dobry, ale po krótkim podawaniu tlenu szybko
się poprawi. Ponieważ choroba wywołana jest wirusem, nie będziemy
podawać antybiotyków, chyba że zaistnieje podejrzenie wtórnej infekcji.
Wrócę za pół godziny, żeby ją ponownie obejrzeć.
- To niesamowite, j ak takie małe dzieci szybko zdrowieją - powiedziała
pielęgniarka z optymizmem. Przyjrzała się uważnie pobielałej twarzy
Rosie i jej podkrążonym oczom. - Może pójdzie pani wraz z mężem napić
się herbaty? Będę tu nad nią czuwać, póki nie wróci doktor Miles.
Rosie była zbyt zmęczona, by sprostować pomyłkę dotyczącą jej i
Andy'ego.
- Nie mogę jej zostawić - wyszeptała. - Jeśli się
obudzi...
- Trochę gorącej herbaty naprawdę dobrze ci zrobi - rzekł Andy
stanowczo. - Siostra i tak będzie wiedziała, gdzie nas szukać.
Rosie jeszcze raz rzuciła okiem na rozpaloną twarzyczkę Amy i
pozwoliła Andy'emu wyprowadzić się na zewnątrz.
-
Zmarnowałeś sobie przeze mnie sobotę - westchnęła. - Teraz
mógłbyś sobie ćwiczyć kondycję na plaży! Nie powinnam była zasypiać...
-
Najprawdopodobniej obudziłaś się właśnie wtedy, gdy zaczęła się
dusić. I wiesz, że Amy jest teraz w dobrych rękach.
Cudownie było mieć przy sobie kogoś, kto rozumiał, jak się czuje, kto ją
pocieszał. Tyle czasu minęło od śmierci Tony'ego, że zdążyła już
zapomnieć, jak to jest, gdy ktoś pomaga jej przezwyciężać kłopoty.
Pijąc herbatę, Rosie z wdzięcznością przesłała An-dy'emu nieśmiały
uśmiech.
-
Chyba złapałam tego samego wirusa co Amy, ale teraz czuję się
znacznie lepiej niż przedtem. Jestem nawet głodna! To pewnie z radości,
że Amy jest w bezpiecznym miejscu.
-
Jesteś na tyle głodna, żeby zjeść szpitalną kanapkę?
Rosie spojrzała w stronę sąsiedniego stolika, gdzie potężny mężczyzna w
kombinezonie zabierał się z apetytem do konsumpcji ogromnej kanapki z
boczkiem. Nagle ogarnął ją wilczy wręcz głód. Pragnęła poczuć słony
smak boczku tkwiącego między obficie posmarowanymi masłem
kromkami chleba!
- Co za kuszący zapach - przyznała tęsknym głosem.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - powiedział Andy, wstając.
Powrócił, niosąc dwa talerze, na których leżały bułki z boczkiem. Patrzył
z rozbawieniem, jak Rosie wcina swoją porcję.
-
Wszystko zwaliło mi się na głowę i nie miałam się do kogo z tym
zwrócić - przyznała. Zaczęła składać papierową serwetkę, spoglądając na
Andy'ego spod oka. - Bardzo to uprzejme z twojej strony, że zastąpiłeś
mnie w pracy.
-
Cieszę się, że mogłem ci pomóc. Zresztą po to chyba są dobrzy
przyjaciele, aby przychodzić na ratunek, prawda?
Andy spoglądał na nią spokojnie, z lekkim uśmiechem na ustach, a Rosie
czuła, jak rumieniec wypływa na jej policzki. Nie umknęła jej uwadze
lekka emfaza, z jaką wypowiedział słowo „przyjaciele". Gdybyż tylko
mogli być przyjaciółmi, bez tych wszystkich komplikacji spowodowanych
nieodpartym erotycznym przyciąganiem, jakie ją dręczyło!
- Byłeś dziś dla mnie prawdziwym przyjacielem, Andy - powiedziała
cicho. - Nie... nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, ani jak mam ci
podziękować.
- W ramach podziękowań zamierzam zabrać was na plażę któregoś
popołudnia - rzekł z uśmiechem. - Jeśli Amy lepiej się poczuje, to może
umówimy się na przyszły weekend? Zabierzemy ze sobą wiaderka, łopatki
i lody.
Byłoby nieuprzejmością z jej strony, gdyby odmówiła, szczególnie teraz,
gdy czuła względem niego taką wdzięczność.
-
Z miłą chęcią - szepnęła.
Na samą myśl o tym miała ochotę śpiewać z radości, lecz jednocześnie
bała się, że zbytnio zwiąże swoje życie z człowiekiem, którego
najważniejsze cele znajdują się daleko stąd.
- Trzymam cię za słowo - powiedział Andy z udawaną powagą, lecz w
oczach migotały mu wesołe iskry.
-
Byłoby miło, gdyby Lily także przyszła, prawda?
-
Cudownie!
Zastanawiała się, czy przypadkiem zbyt mocno nie daje mu do
zrozumienia, że nie chce ryzykować przebywania z nim sam na sam!
-
Pamiętaj, Rosie - odezwał się z pewną natarczywością w głosie - że
przyjaźń jest rzeczą, która musi być obopólna. - Przez chwilę milczał,
potem dodał z goryczą:
-
Obawiam się, że Sonia nigdy mnie nie uważała za swojego
przyjaciela, a bardziej za smaczny kąsek.
Czy to dlatego go porzuciła? Jakby czytając jej w myślach, Andy pokiwał
głową.
-
Pobraliśmy się w euforii zauroczenia, zanim zdążyliśmy się dobrze
poznać. Gdy Sonia odkryła, że moja rodzina nie siedzi na pieniądzach,
przestała się mną interesować. Mam nadzieję, że między nami jest coś
głębszego!
Wzrok Andy'ego przesuwał się po zaczerwienionej twarzy Rosie i jej
rozczochranych włosach. Była jedną z nielicznych szczęśliwych kobiet,
które nie potrzebowały wiele makijażu. Miała długie rzęsy, które rzucały
cień na wysokie kości policzkowe, piegi na zadartym nosie i pełne
zmysłowe usta, które tak bardzo pragnął całować. Jak bardzo różniła się
od Soni, która używała wszystkich możliwych kosmetyków, była na
ciągłej diecie i głównie rozmawiała o pieniądzach! Andy pomyślał ponuro,
że jej jedyną zaletą było to, że uwielbiała Keirona.
Rosie rzuciła okiem na zegarek.
- Czy... czy możemy już wracać? Chciałabym być
blisko Amy, gdy się obudzi.
- Oczywiście, że tak.
Gareth był już przy Amy, gdy wrócili. Skończył ją badać i odwrócił się
do Rosie z pocieszającym uśmiechem na twarzy.
- Nawet po tak krótkim czasie w jej klatce piersiowej nie słychać już tylu
szmerów. Chcielibyśmy jednak potrzymać ją tutaj przynajmniej przez tę
noc i ponownie zbadać rano. Mamy małą salę, do której możemy ją
przenieść, i dość niewygodne łóżko, na którym możesz przy niej spać.
- Dopóki śpi, chciałabym pójść na chwilę do domu i wziąć stamtąd kilka
rzeczy. Muszę też zostawić jakąś wiadomość dla Lily, żeby wiedziała, co
się dzieje. W kuchni zostawiłam psa i cieknącą pralkę. Wydaje mi
się, że mechanik, którego zamówiłam, poszedł sobie z obrzydzeniem!
Obaj mężczyźni roześmiali się, a Gareth obrócił się ku Andy'emu i
klepnął go w ramię.
- Nadal jesteś najbardziej wysportowanym facetem na oddziale? -
Mrugnął do Rosie. - Niezły z niego atleta! Gdy chodziliśmy razem do
akademii, był członkiem każdej drużyny z wyjątkiem zespołu tańca
towarzyskiego!
- Naprawdę? Widziałam, jak tańczy - rzekła. - Jest w tym niezły!
Nagle zarumieniła się. Działo się to przecież tamtej nocy, gdy go poznała
i gdy emocje wzięły górę nad rozumem!
-
Dobrze było znowu się z tobą spotkać, Andy. Musisz do mnie kiedyś
wpaść i poznać Laurę i nasze cztery małe potworki. - Gareth spojrzał na
zegarek i zwrócił się do Rosie przepraszająco: - Niestety, muszę już
uciekać. Później wrócę, żeby zobaczyć Amy. Obiecałem zagrać w krykieta
z dwójką moich starszych dzieci i chyba dwadzieściorgiem dzieci
sąsiadów!
Odprowadzili go wzrokiem.
- Jego dzieci muszą być szczęśliwe, mając go za ojca - zauważyła Rosie
tęsknym tonem.
- Nie mogą mieć lepiej! Muszę przyznać, że podziwiam ludzi, którzy
mają duże rodziny. Nam wystarczają nasze latorośle, prawda?
- Chyba masz rację. No, teraz i tak muszę iść do domu i zabrać kilka
rzeczy na noc, póki Amy jeszcze śpi.
Następnego ranka Amy stała przy krawędzi łóżeczka i podskakiwała na
materacu, zanosząc się śmiechem.
-
Co za ulga! - powiedziała Rosie do pielęgniarki, która właśnie
zmierzyła Amy temperaturę. - Nie mogę uwierzyć, że tak szybko
wyzdrowiała!
Pielęgniarka uśmiechnęła się i odgarnęła spiralne loczki Amy z jej czoła.
-
Jest prześliczna! Ma takie piękne, piwne oczy. To naprawdę cieszy,
gdy dzieci tak szybko zdrowieją.
Amy czknęła lekko, a potem zachichotała i rzuciła sie na materac z
piskiem.
-
Ta mała najwyraźniej nie czuje się źle – odezwał sie za plecami
Rosie głęboki głos.
Gareth stał za nią, obserwując Amy z dobrotliwym uśmiechem.
-
Osłucham tylko jej płuca i jeśli wszystko będzie w porządku,
zabierzesz ją do domu.
Amy bez wątpienia powracała już do zdrowia i czuła się kwitnąco.
-
Nie mogę uwierzyć, że przez dwadzieścia cztery godziny zaszła w
niej taka zmiana!
Gareth uśmiechnął się.
-
Cieszę się, że Andy tu teraz pracuje. To wspaniale,
że udało wam się ułożyć sobie życie po tragedii małżeństwa z tą
samolubną Sonią.
Rosie już otwierała usta, by zaprzeczyć przypuszczeniom Garetha, lecz
zamknęła je, gdyż Gareth mówił dalej, najwyraźniej odnosząc wrażenie, że
Rosie jest wtajemniczona w prywatne życie Andy'ego.
-
Gorzej, że jego mały synek mieszka tak daleko. Andy pewnie chciał,
aby Keiron mieszkał razem z matką, aby nie musiał cierpieć jak jego
ojciec, kiedy był małym chłopcem. Andy jest bardzo nieszczęśliwy, nie
uważasz? - Urwał na chwilę, jakby rozmyślając o życiu przyjaciela, a
potem dodał: - To pewnie dlatego powiedział mi kiedyś, że przestał
wierzyć w stałe związki. Bardzo się cieszę, że zmienił zdanie - powiedział
ciepłym tonem.
Było dokładnie tak, jak przypuszczała! Gareth znał Andy"ego od dawna i
wiedział, o czym mówi. Potwierdzenie jej podejrzeń było zbyt straszne, by
mogła je spokojnie przyjąć. Miała nadzieję, że jej uczucia nie są wypisane
na jej twarzy.
-
To bardzo przykre, że Andy nie może być blisko syna - rzekła
matowym głosem.
Słowa Garetha odbijały się echem w umyśle Rosie, gdy jechała krętą
drogą do domu. Różne komentarze, które wygłaszał Andy, zdawały się
teraz wskakiwać na odpowiednie miejsca jak kawałki układanki. Mówił
jej, że miał macochę. Może dlatego był taki zdenerwowany tym, że jego
żona ponownie wychodzi za mąż?
Wyjęła Amy z fotelika i niosła ją do domu, czując w środku bolesną
pustkę. Jakaż była głupia! Teraz było dla niej jasne i oczywiste, że żadna
kobieta nie była na tyle odpowiednia, by zastąpić Keironowi matkę i
przywrócić Andy'emu wiarę w kobiety!
-
To nawet nie wchodzi w grę, żeby jego dziecko miało macochę -
mówiła cicho do siebie, otwierając drzwi. Odgarnęła loczki z czoła Amy i
dodała dość smutno: - Ale ja nie miałabym nic przeciwko temu, żeby
znaleźć dla ciebie tatę, kochanie. Przydałby się nam obu!
Amy owinęła rączki wokół szyi Rosie, gdy matka wnosiła ją do kuchni.
-
Tak! Znaleźć tatę! - krzyknęła. - Andy będzie tatą! Andy ładny!
Rosie postawiła Amy na podłodze obok torby z jej klockami i potrząsnęła
ze smutkiem głową. Andy jest zbyt oddany swemu synowi, by być ojcem
dla kogoś innego.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- W zeszłym miesiącu na umówione wizyty nie przyszło
dziewięćdziesięciu trzech pacjentów. - Ben spojrzał znad okularów na
Andy'ego i Rosie. - Są jakieś pomysły?
- Wywieśmy w przychodni kartkę z informacją na ten temat. Może to
trochę ludzi zmobilizuje? - zaproponowała Rosie.
Troje lekarzy odbywało właśnie szybkie przedpołudniowe spotkanie, by
omówić problem pacjentów, którzy zapisywali się na wizytę, a potem nie
przychodzili. Ben uważał to za stratę pieniędzy, czasu i środków.
- Nie wydaje mi się, by propozycja Rosie była wystarczająco skuteczna -
zauważył Andy. - Myślę, że lepszy efekt dałoby wysłanie do
niepoprawnych pacjentów listu z informacją, że w przyszłości możemy
odmówić im świadczenia usług lekarskich. Wczoraj przyszedł do mnie
pacjent, który domagał się natychmiastowej konsultacji, a poprzedniego
dnia nie przyszedł na umówioną wizytę. Nie próbował ani przepraszać, ani
się tłumaczyć!
- Co o tym sądzisz, Rosie?
- Uważam, że to dobry pomysł. Zobaczymy, czy sytuacja poprawi się za
miesiąc.
Spojrzała na Andy'ego, próbując nie zwracać uwagi na harce, jakie
wyprawiało jej serce, gdy spoglądała w jego śmiejące się oczy.
Powiedziała sobie stanowczo, że od dziś będzie trzymać uczucia na
wodzy. Po sensacyjnych doniesieniach Garetha dotyczących poplątanej
przeszłości Andy'ego Rosie nie powinna już o nim marzyć. Dla swojego
własnego dobra oraz dobra Amy.
-
Do zobaczenia na następnym zebraniu w porze lunchu - powiedział
Ben, dźwigając się z krzesła.
Andy położył wielki stos papierów na biurku Rosie.
-
To wszystko są przesłane e-mailem wyniki badań krwi i biopsji
twoich pacjentów. Na pewno zechcesz je przejrzeć!
Rosie pokiwała głową, nie zwracając uwagi na jego figlarny uśmiech.
-
Może na dobry początek zechcesz się napić kawy? - zaproponował.
Zwykle w takiej chwili marzyła o filiżance czarnej kawy, lecz z
niewytłumaczalnego powodu na samą myśl o kawie zrobiło jej się słabo.
-
Nie... nie teraz, dziękuję. Może później, kiedy przyjmę już kilku
pacjentów i przejrzę te wyniki.
Słysząc jej surowy ton, Andy spojrzał na nią zdziwiony.
-
Wszystko w porządku? Amy jest już w dobrej formie?
- Tak! Czuje się wspaniale! - Nastąpiła krótka cisza, Po czym Rosie
dodała jakby z niechęcią: - To... bardzo uprzejme z twojej strony, że
wziąłeś za mnie ten dyżur 1 że zawiozłeś nas do szpitala.
Andy pochylił się nad biurkiem i spojrzał na nią z powagą.
-
Jeżeli kiedykolwiek znajdziesz się w kłopotach,
Rosie, daj mi znać. Jestem tu po to, żeby ci pomóc.
Prawdę mówiąc, nie będzie tutaj wiecznie. Wczoraj był dla niej opoką,
lecz jego syn zawsze będzie dla niego najważniejszy. Nie może polegać na
Andym za każdym razem, gdy potrzebuje pomocy.
-
No, dobrze - dodał Andy radośnie, krzyżując ręce na piersi. - Jak
sobie zapewne przypominasz, obiecałaś mi, że pójdziecie ze mną na plażę:
ty, Amy i Lily. Co powiesz na pojutrze? Jestem ekspertem w budowaniu
zamków z piasku!
To prawda, zgodziła się pójść na plażę. Ale czy to było mądre z jej
strony?
- No i? - spytał z uśmiechem, czekając na odpowiedź.
- Nie... Nie wiem - powiedziała ostrożnie. - W następne dni czeka mnie
dużo pracy, więc nie chciałabym umawiać się, żeby potem to odwoływać.
Twarz mu się zachmurzyła, a w głosie zabrzmiał wyrzut:
- Myślałem, że dotrzymujesz obietnic. Wierz mi, że naprawdę będziesz
się dobrze bawić. Czy coś się stało, Rosie, coś, o czym powinienem
wiedzieć?
- Nie, nic się nie stało. Oczywiście, że będziemy się dobrze bawić...
Zwykła uprzejmość nakazywała Rosie dotrzymać słowa po tym, gdy Andy
wyświadczył jej tyle dobra. Westchnęła, patrząc na jego oddalającą się
postać.
Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, były nieporozumienia między nią
i Andym. Po dyżurze czekało ją zebranie z przedstawicielami wydziału
zdrowia dotyczące podłączenia lokalnych ośrodków zdrowia do ich
systemu komputerowego. Potem miała kilka godzin wolnych na
dokończenie papierkowej roboty i przejrzenie wyników testów, które
przysłano dzisiaj. Wreszcie, co prześladowało ją od chwili, gdy wstała z
łóżka, po skończonej pracy musiała stawić czoło najbardziej upiornej
części dnia. W chwili, gdy myślami błądziła gdzieś daleko, obiecała Lily,
że pomoże jej przy pokazie mody.
-
Dlaczego dałam się w to wrobić? - jęknęła do siebie Rosie. -
Musiałam być szalona, że się zgodziłam. I to tylko dlatego, że było mi jej
żal, bo ma za mało modelek!
Charytatywny pokaz mody przybrał w oczach Lily postać sennego
koszmaru.
-
Trzy modelki wyjechały z takiej lub innej przyczyny - denerwowała
się. - Nigdy jeszcze nie zdarzyła mi się taka katastrofa. Zwykle jest to
jedna z największych imprez charytatywnych w Porlstone, a teraz
okaże się zwykłą klapą!
Wyglądała tak żałośnie, jej zwykle radosna twarz była tak zbolała, że
Rosie ścisnęło się serce.
- Gdybym tylko mogła ci jakoś pomóc... - zaczęła z wahaniem.
- Och, kochanie, naprawdę się zgadzasz? - wykrzyknęła Lily, chwytając
się jej słów jak ostatniej deski ratunku. - Ze swoim pięknym kolorem
włosów i oczu byłabyś najwspanialszą modelką, szczególnie w stroju
wieczorowym. Oczywiście zebrane pieniądze idą wprost na potrzeby
oddziału urologicznego szpitala w Porlstone, więc w ten sposób pomożesz
swoim pacjentom!
Rosie otworzyła usta, by powiedzieć, że wcale nie ma zamiaru być
modelką, ale po chwili je zamknęła. Czy naprawdę nie może poświęcić się
dla ciotki przez te krótkie kilka godzin? Miała tylko nadzieję, że paradując
na wybiegu w jednej ze wspaniałych sukien Lily, nie przewróci się i nie
zrobi z siebie pośmiewiska!
Przez urządzenie głośnomówiące odezwał się głos Marii, przerywając jej
rozmyślania:
-
Dzwoni pielęgniarka środowiskowa - poinformowała.
Rosie przyjęła rozmowę.
- Coś się stało, Kay? - spytała.
- Jestem w domu pani Joan Duthie - odezwał się w słuchawce spokojny,
rzeczowy głos Kay Smith. - Jej ojciec, Bert Lavin, jest pani pacjentem.
Pamięta pani, że zgodził się na czas jakiś zamieszkać z córką, póki nie
nauczy się odpowiedniego przyjmowania leków? Okazało się, że na
chwilę przed moim przyjściem Bert zmarł, prawdopodobnie na zawał
mięśnia sercowego.
Jak zawsze na wieść o śmierci pacjenta Rosie poczuła ukłucie smutku.
-
Bardzo mi z tego powodu przykro, Kay, choć nie jestem zaskoczona.
Dobrze, że jesteś teraz z Joan.
Narodziny i śmierć były częścią jej pracy. Lekarz powinien umieć się
przyzwyczaić do smutnych stron swojego zawodu. Przynajmniej Bert
cieszył się długim życiem, wiele chwil spędzali na wspólnych żartach, a
śmierć przyszła do niego szybko. Ze smutnym uśmiechem Rosie
przypomniała sobie pierwszy dzień pracy Andy'ego, to, jak się upierał, by
móc jej towarzyszyć i chronić przed jego psami!
- Jak dobrze, że to właśnie pani przyjechała – rzekła Joan przez łzy,
wpuszczając Rosie do domu. - Chciałam, żeby ktoś, kto się nim
opiekował, przyszedł tu i wypisał akt zgonu. On naprawdę panią lubił,
pani doktor.
- Bardzo mi przykro, Joan - powiedziała Rosie, ściskając jej rękę. -
Cieszyłam się, że mogę być jego lekarzem. Miał wspaniałe poczucie
humoru i naprawdę stoicko znosił ostatnie miesiące życia.
Przy wezgłowiu Berta stała spłowiała fotografia ślubna. Z ramki innego
zdjęcia, przedstawiającego Berta w stroju piłkarskim wraz z drużyną,
zwieszały się dwa wojskowe medale.
Joan zauważyła, że Rosie się im przygląda, i uśmiechnęła się.
- Szczęśliwe małżeństwo, dobra służba wojskowa podczas wojny i
wspaniałe chwile spędzone z kumpla mi na boisku.
- Udane życie - zauważyła Rosie, nachylając się i kładąc palec na tętnicy
szyjnej.
Stetoskopem sprawdzała, czy nie usłyszy jeszcze śladów pulsu. Uniosła
powieki Berta. Zauważyła rozszerzone źrenice, nie reagujące już na
światło. Wstała i objęła Joan ramieniem.
- Wygląda tak spokojnie, prawda? Umarł bardzo
szybko i nie cierpiał. Zostawił po sobie wielką pustkę,
Joan. Dobrze sobie radziłaś, opiekując się nim przez te
ostatnie tygodnie.
- Był z niego stary czort - powiedziała czule, uśmiechając się przez łzy -
ale cieszę się, że pod sam koniec zgodził się ze mną zamieszkać.
Przeszły razem do kuchni, gdzie zaraz pojawiła się Kay Smith z dwoma
dużymi kubkami herbaty.
-
Usiądź i napij się, Joan - powiedziała. - Mam w twoim imieniu
zadzwonić do kogoś z rodziny? Może chcesz, żebym poprosiła kogoś
innego, na przykład sąsiadkę, żeby przyszła i posiedziała tu z tobą?
Pociechę przynosiła Joan świadomość, że ktoś pomoże jej w załatwieniu
praktycznych spraw.
-
Ponieważ zajmowałam się Bertem i co tydzień go odwiedzałam,
jestem pewna, że to zawał był przyczyną jego śmierci - wyjaśniła Rosie. -
Nie ma potrzeby zawiadamiania policji.
Choć czuła smutek po śmierci Berta, porywające piękno letniego poranka
podniosło ją na duchu, gdy jechała z powrotem do Porlstone. Za polami od
czasu do czasu przebłyskiwało morze, błękitne jak barwinek,
przypominając jej, że za dwa dni Andy zabiera je na plażę. Nieważne, co
sądziła o nim. Amy i Lily na pewno spodoba się popołudnie poza domem.
Z biegiem czasu na pewno uda jej się zdławić ogień, który ją oblewał za
każdym razem, gdy widziała Andy'ego. Przecież można przyzwyczaić się
do wszystkiego, czyż nie?
Rosie nie spodziewała się, że na poboczu drogi, za zakrętem czai się
wielka dziura o nierównych brzegach. Samochód podskoczył na wyboju,
kierownica nagle stała się ciężka jak walec parowy, a z tyłu rozległ się nie
wróżący niczego dobrego trzask. Czy musiało się to stać właśnie teraz,
gdy spieszyła się na zebranie przed czekającym ją nawałem
popołudniowej pracy?
-
Co ja zrobiłam, u licha? - mruknęła, wychodząc z samochodu, by
ocenić uszkodzenia.
Z niedowierzaniem patrzyła na tylne koło, z którego zrobił się zupełny
kapeć.
-
Szkoda, że nie kończyłam kursu mechaniki samochodowej - jęknęła.
- Co ja teraz pocznę?
Droga była bardzo rzadko uczęszczana. Jedyną odznaką życia był traktor
jeżdżący po odległym polu. Będzie musiała zadzwonić do przychodni, by
zawiadomić, że na pewno spóźni się na zebranie.
Zasięg był bardzo słaby, lecz zdołała jakoś przekazać wiadomość Marii.
Jednak gdy chciała zadzwonić po pomoc drogową, by wymienili jej koło,
komórka całkiem odmówiła posłuszeństwa.
-
Wspaniale! - warknęła Rosie, na próżno próbując
uzyskać połączenie z którymkolwiek z numerów.
Groziło jej, że utknie tu na dobre, jeśli nie skontaktuje się ze światem,
chyba że ktoś niedługo będzie tędy przejeżdżał! Na razie nie mogła zrobić
nic więcej, tylko samej spróbować zmienić koło.
Podniesienie samochodu poszło jej całkiem gładko, ale zdjęcie koła to
już całkiem inna sprawa. Przez kilka minut kręciła kluczem, by usunąć
śruby, które nie chciały puścić, choć starała się z całych sił.
- Zrobię to, choćbym miała paść - mruknęła tak
zaaferowana, że nie słyszała odgłosu zatrzymującego
się za nią samochodu.
- Pewnie tym razem nie potrzebujesz mojej pomocy! - zauważył znajomy
głos.
Rosie miała zaróżowione z wysiłku policzki, nos ubrudzony małą smugą
smaru. Ulga, że ktoś nadszedł, znikła, gdy okazało się, że tym kimś jest
Andy.
-
Nic... nic się nie stało - wy sapała. - Muszę tylko zmienić koło!
Wysiadł z samochodu i oparł się o drzwi.
- A zatem nie potrzebujesz pomocy?
- Wcale! - rzekła beztrosko.
Ku jej zaskoczeniu oporna śruba nagle puściła i Rosie poleciała naprzód.
-
Proszę! Niedługo skończę!
Andy obserwował ją z ironicznym uśmiechem na ustach, gdy próbowała
wyciągnąć koło zapasowe z bagażnika.
- Wiesz przecież, że to ciężkie - zauważył. - Możesz zrobić sobie
krzywdę!
- To mi pomóż! - powiedziała krótko, patrząc na niego złym wzrokiem. -
Nie prosiłam cię, żebyś tu przyjeżdżał!
Nie mówiąc ani słowa, umieścił zapasowe koło na odpowiednim miejscu
i zręcznie je umocował. Odsunął się i spojrzał na nią z rozbawieniem,
wycierając dłonie w szmatkę.
-
Co cię gryzie, Rosie? Zachowujesz się dziwnie. Oboje z Marią
pomyśleliśmy, że najlepiej będzie, jak pojadę i zobaczę, czy będę mógł ci
jakoś pomóc. Nie chcieliśmy, żebyś tu tkwiła przez całe popołudnie. Ale
może ty o tym właśnie marzysz?
-
Oczywiście, że nie. Nie chciałam tylko, żebyś sobie pomyślał, że
musisz do mnie biec za każdym razem, gdy jestem w tarapatach.
Zadzwoniłabym do serwisu drogowego, ale telefon komórkowy odmówił
posłuszeństwa.
Nagle poczuła, że zaraz zemdleje. Było gorąco i bardzo chciało jej się
pić. Może dlatego świat wirował jej przed oczami, a nogi miała jak z
waty?
-
Nic... nic mi nie jest. Trochę się zgrzałam po tej próbie zmiany koła, i
to w taki gorący dzień.
Potrząsnęła głową, widząc ofiarowaną jej rękę, i sama z trudem wstała.
- Jesteś pewna? Nie czujesz żadnych palpitacji?
- Wcale! Czuję się kwitnąco!
Patrząc na nią, Andy zmarszczył lekko brwi. Spojrzał na zegarek i
powiedział z ożywieniem:
- A może wypiłabyś coś orzeźwiającego przed zebraniem? Przetrwam ten
dzień tylko wtedy, gdy się czegoś napiję. Wiem, że dostaniemy tam
kanapki, ale pięć minut spędzone w cieniu to dobry pomysł. Widzę, że
i tobie przyda się przerwa.
- Mamy na to czas? - spytała Rosie.
Poczuła, że nie może się oprzeć propozycji wypicia czegoś zimnego.
Dobrze będzie odprężyć się chwilę, choćby oznaczało to pozostawanie
sam na sam z An-dym. Poza tym nie chciała znów zasłabnąć, więc
stwierdziła, że chwila odpoczynku trocheja ożywi.
- Możemy pojechać do mnie do domu i posiedzieć w ogrodzie.
- A co na to twój ojciec i ciotka? Nie będą niezadowoleni z powodu
niespodziewanej wizyty?
Andy odrzucił głowę w tył i roześmiał się, ukazując białe, równe zęby.
-
Wielkie nieba, nie jestem przecież nastolatkiem!
Popuścili mi już trochę cugli! Zresztą i tak wyjechali na kilka dni z ludźmi
z jakiegoś Towarzystwa Ogrodniczego. Nie znaczy to, że mają coś
przeciwko twoim odwiedzinom. Wiem, że z przyjemnością by cię poznali.
Zostawimy tu twój samochód na kilka minut i pojedziemy moim.
Do Rosie zaczęło docierać, że niełatwo wytrwać w decyzji o trzymaniu
na wodzy swoich uczuć względem Andy'ego. Gdy siedziała przy nim w
samochodzie, nie mogła oderwać wzroku od jego silnych, mocnych dłoni,
które kiedyś dotykały najbardziej sekretnych części jej ciała i
doprowadzały jej zmysły do stanu wrzenia. Gdy zamykała oczy, mogła
sobie wyobrazić dotyk ciała Andy'ego, jego ust... Pomyślała tęsknie, że
istnieją też inne powody, dla jakich pragnie jego towarzystwa. Jego ciepło,
życzliwość, fakt, że przy nim nie czuła się samotna, lecz tworzyła z nim
jedność.
Dorośnij! - nakazała sobie w myślach. Zachowujesz się jak humorzasta
uczennica!
Był to jeden z najpiękniejszych ogrodów, jakie Rosie widziała w życiu.
Długi trawnik, otoczony po obu stronach kolorowym szpalerem krzewów,
kontrastującym z ciemnozłotą barwą murów, prowadził w dół zbocza do
małej zatoczki, cichej i samotnej.
Rosie sączyła chłodną lemoniadę i jadła herbatniki. Czuła, jak poprawia
się jej' samopoczucie, jak ożywa w niej energia. Andy spoglądał na nią ze
swoim zwykłym, szelmowskim uśmiechem.
-
Dobrze ci to zrobiło - powiedział z aprobatą. - Nie dbasz o siebie
należycie! Chcesz się przejść na koniec ogrodu, gdzie mamy naszą małą,
prywatną przystań?
Wyciągnął rękę i pomógł jej podnieść się z krzesła. Nie puszczał jej
dłoni, gdy schodzili trawnikiem w stronę morza. W końcu zatrzymali się
pod łukiem oplecionym różami i powojnikiem przed kutą żelazną bramą
prowadzącą do zatoczki.
Przez chwilę milczeli, przyglądając się tchnącej spokojem scenerii. Andy
ujął Rosie za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.
-
Rosie, jestem zdziwiony. Czy popełniłem coś strasznie złego?
Myślałem, że po tym, jak zawieźliśmy Amy do szpitala, między nami
zaczęło się dobrze układać. .. - Głos zadrżał mu lekko. - Czułem, jakby
nasza trójka znała się od bardzo dawna, zupełnie jakbyśmy byli rodziną.
Ale dziś... traktujesz mnie, łagodnie mówiąc, szorstko. Co się stało, do
licha?
Rosie słyszała nad głową krzyk mew, miękki odgłos fal na kamykach,
czuła słonawy zapach morza. Wiedziała, że nadszedł już czas. Czas, by
powiedzieć An-dy'emu, że nie potrafi grać obu ról - koleżanki i
dziewczyny, skoro wiedziała, że nie połączy ich wspólna przyszłość.
Andy patrzył na nią ze smutnym półuśmieszkiem, jego błękitne oczy
błądziły po jej twarzy, wiatr mierzwił mu nad czołem włosy.
-
Mówiliśmy już o tym wcześniej, Andy. Teraz, kiedy wiem już o tobie
trochę więcej, tym bardziej uważam, że powinniśmy zachowywać pewien
dystans.
Wyglądał, jakby jej wypowiedź go rozbawiła.
-
Uważasz, że zanadto się do siebie zbliżamy. Czy chcesz
powiedzieć, że nie umiesz się ze mną zaprzyjaźnić, czy też boisz
się, że zaprzyjaźnisz się za bardzo?
Rosie wyprostowała się i odważnie spojrzała mu w oczy.
-
Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że masz inne życie, którego częścią
być nie mogę. Nie chcę ryzykować szczęścia swojego i Amy tylko dlatego,
że ty nie możesz zrezygnować z tamtego życia. Nie możesz wiązać swo
jej przyszłości z tym miejscem, prawda? Twój syn mieszka przecież cztery
tysiące mil stąd!
Andy w milczeniu wpatrywał się w migocący, błękitny przestwór morza.
-
Nie chciałbym cię obciążać swoimi zmartwienia mi... - powiedział
wreszcie, odwracając się i spoglądając na nią tym swoim nieodgadnionym
wzrokiem.
Ruszyli powoli w drogę powrotną do domu. Andy spojrzał na Rosie
tęsknie i nagle ogarnęła go złość. Może i jest samolubny, ale nie może z
niej tak łatwo zrezygnować po tylu latach samotności! Gdy Sonia go
opuściła, wątpił, czy jeszcze kiedykolwiek spotka kogoś, w kim mógłby
się zakochać. Dzień, w którym poznał Rosie, uznał za przełomowy w
swoim życiu. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Zachwycił go nie
tylko jej zniewalający wygląd, lecz także jej radosny sposób bycia i
poczucie humoru. Rosie mogła uważać, że lepiej będzie, gdy zachowają
wobec siebie dystans. On tego robić nie zamierza!
- Czy to znaczy, że nic nie wyjdzie z naszego popołudnia na plaży? -
zapytał.
- Ależ skąd, oczywiście, że pójdziemy. Nie mogła bym pozbawić zabawy
Amy i Lily. Chciałam tylko, że by między nami nie było niedomówień...
Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na nią z ciężkim westchnieniem.
-
Dlaczego życie jest tak cholernie skomplikowane? - mruknął,
obejmując ją i odgarniając z jej czoła kosmyk włosów.
Rosie poczuła, jak przechodzi ją znajomy dreszcz. Nagle Andy przytulił
ją do siebie i obsypał jej twarz pocałunkami.
-
Pozwól mi pocałować cię jeszcze raz – mruknął, czując, że Rosie
usiłuje mu się wyrwać. - To będzie coś w rodzaju pożegnania.
Jego ręce z wolna przesuwały się po jej ciele, gładząc je i pieszcząc.
Rosie czuła, jak jej opór topnieje. Zarzuciła Andy'emu ręce na szyję i
niespodziewanie zaczęła odwzajemniać pocałunki. Ich usta złączyły się.
Przylgnęła do niego całym ciałem, czując jego pożądanie, drżąc od
trawiącego ją żaru.
Dźwięk komórki Andy'ego zabrzmiał jak nieprzyjemny zgrzyt. Spojrzeli
na siebie, oszołomieni i nienasyceni. Andy wyjął telefon z kieszeni i
odsunął się o krok od Rosie. Zmierzwione włosy opadły mu na czoło, oczy
patrzyły w jej stronę.
-
Tu Andy Templeton. Dobrze, zaraz będę. Eee... tak, myślę, że będę
mógł się skontaktować z Rosie. Przekażę!
Wyłączył komórkę i włożył ją z powrotem do kieszeni.
-
Chcą, żebym ci powiedział, że zebranie zacznie się dziesięć minut
wcześniej. Lepiej już chodźmy!
Wziął ją za rękę i razem pobiegli do samochodu.
-
Kochanie, wyglądasz po prostu cudownie!
Lily odsunęła się od Rosie i patrzyła na nią z głową przekrzywioną na
bok.
-
Nie wydaje mi się, żebym była odpowiednią modelką do
prezentowania tej sukni - zaprotestowała Rosie.
Z powątpiewaniem przyjrzała się swemu odbiciu w wysokim lustrze. Nic
dziwnego, że była blada. Zastanawiała się, jak ma się teraz zachowywać w
stosunku do Andy'ego. Tak niewiele pozostało z jej mocnego
postanowienia, by zachować wobec niego dystans.
-
Uwierz mi - zapewniała ją Lily - że ta tafta w kolorze mandarynki
dodaje ślicznego, złotawego blasku twojej twarzy. Zgadzacie się ze mną,
dziewczęta?
Wśród pozornego chaosu panującego za kulisami dało się słyszeć
chóralne potwierdzenie. Rosie stała między modelkami, ubrana w obcisłą,
długą suknię bez pleców, która podkreślała jej szczupła talię. Zaaferowana
asystentka Lily biegała wokół ze szpilkami w ustach, wprowadzając
ostatnie poprawki.
- Mam nadzieję, że szwy nie trzasną mi na wybiegu!
- mruknęła Rosie, czując panikę na samą myśl o tym, że za kilka minut
będzie musiała stanąć przed publicznością.
- Będziesz wspaniała! - obiecała Lily. - Arabelle pomoże ci się przebrać.
Wychodzę już, żeby wszystko zapowiedzieć. Życzę wam powodzenia!
Rosie z zaskoczeniem spojrzała na kobietę, która miała jej pomóc w
zakładaniu kreacji.
- Ojej, Arabelle! Nie wiedziałam, że jesteś w to zaangażowana!
- Pani doktor! Ja też nie spodziewałam się pani tu spotkać!
- Mów do mnie po imieniu - poprosiła Rosie i przyjrzała się Arabelle
uważnie. - Wyjeżdżałaś w ja kieś ciekawe miejsce?
- Tak, właśnie wróciliśmy z wakacji na Florydzie. Mój mąż pracuje w
świecie mody, a Lily jest jedną z jego najlepszych klientek.
-
Szybciej! - szepnął jakiś głos. - Rosie, twoja kolej!
Rosie pospieszyła na wybieg, ciesząc się, że długa
suknia zakrywa jej dygoczące kolana. Gdy powróciła za kulisy, Arabelle
na nią czekała. Pomogła Rosie zdjąć suknię i włożyć elegancki, kremowy
garnitur.
- Powiedz mi - szepnęła Rosie, gdy przyczesano już
jej włosy i zapięto guziki - czy rozmawiałaś już z mężem o...?
- Dziecku? - dokończyła za nią Arabelle, uśmiechając się smutno. -
Owszem. Nie mogę powiedzieć, że był zachwycony, za to bardzo się
przejął moją chorobą, nawet bardziej niż ja. Odnoszę wrażenie, że może
uda mi się go namówić, żeby znowu został ojcem! Właściwie - dodała -
powinien tu dzisiaj być, ale wróciliśmy dopiero wczoraj. Źle się czuje,
pewnie przez tę podróż samolotem. Powiedziałam mu, żeby został w
łóżku.
Wieczór okazał się sukcesem. Lily była zachwycona. Gratulowała
wszystkim, którzy jej pomogli w zorganizowaniu tego przedsięwzięcia,
otwierała butelki szampana, by uczcić udaną zbiórkę pieniędzy na jeszcze
jeden szlachetny cel. Na stołach piętrzyły się tartinki i maleńkie kanapki z
wędzonym łososiem. Po wieczorze pełnym napięcia Rosie skusiła się na
kilka kanapek. Potem oparła się o ścianę i patrzyła czule na Lily, która
wyglądała naprawdę świetnie w błyszczącej, czarnej sukni o kroju tuby i
długich perłowych kolczykach.
Niespodziewanie poczuła silne mdłości. Z wielkim trudem zdołała
przepchnąć się przez tłum i w ostatnim momencie zniknąć w damskiej
toalecie tak, by nikt jej nie zauważył. Gdy już rozstała się z kanapkami,
które z takim apetytem zjadła, usiadła przed lustrem i patrzyła na swoje w
nim odbicie. Potem wstała, sięgnęła po swoją lekarską torbę i pogrzebała
w niej. Była już niemal pewna, co jej jest. Nie potrzebowała wiele czasu,
by odkryć prawdę.
- Nie ma wątpliwości, Rosie - szepnęła. - Jesteś
w ciąży
ROZDZIAŁ ÓSMY
Rosie piła z Marią herbatę przed porannym dyżurem i nieobecnym
wzrokiem spoglądała na fotografie przedstawiające najnowszego chłopaka
Marii. Ledwo do niej docierały interesujące szczegóły kłótni z jego
rodzicami, dotyczące planów przyjęcia zaręczynowego. Zamiast tego w jej
głowie brzmiało tylko jedno pytanie, powracające jak przewijana w kółko
taśma: jak może być w ciąży po jednym tylko kontakcie z Andym? W
dodatku on jest lekarzem, na miłość boską!
Oczywiście miała nadzieję, że kiedyś, w sprzyjających okolicznościach,
urodzi braciszka lub siostrzyczkę Amy - sama zawsze żałowała, że jest
jedynaczką - ale nie teraz, gdy dopiero zaczęła pracę w nowym miejscu i
nie miała żadnej pewności, że ona i Andy będą razem na zawsze! Z trudem
przychodziło jej uwierzyć w wyniki niezliczonych testów ciążowych,
które wykonała w ciągu ostatnich dwóch dni. Jej cykle zawsze były
nieregularne, więc nie martwiła się, gdy okres opóźniał się nawet o dwa
miesiące. Było to zbyt skomplikowane, by teraz o tym myśleć. Musi
stawić czoło problemom, które przyniesie dzień.
- I dlatego nie zapraszam mamy ani taty Davida. Niedoczekanie! Nie
uważa pani, że mam rację?
Mimo smutnych rozmyślań dotarło do Rosie, że Maria czeka na jakąś
reakcję z jej strony.
-
Co...? Tak, tak, oczywiście, masz rację, Mario.
Zadowolona z odpowiedzi Maria poszła odebrać telefon, a Rosie
wpatrzyła się tępym wzrokiem w wiszące na ścianach plakaty. Tak wiele z
nich dotyczyło dzieci: ich szczepień, badań kontrolnych i klinik
położniczych. Niebawem Rosie znów będzie musiała zanurzyć siew to
życie...
Tego popołudnia Andy ma zabrać ją wraz z Amy i Lily na plażę. Nie jest
to najlepszy moment, by zdradzić mu, że spodziewa się jego dziecka, ale
przecież takiego faktu nie uda jej się długo utrzymać w tajemnicy.
Łatwiej powiedzieć niż wykonać, pomyślała, siadając za biurkiem.
Jak na ironię jej pierwszym pacjentem był noworodek. Rosie ze
szczególnym zainteresowaniem przyglądała się maleńkiej Lucy Bradwell,
rozmyślając, że za siedem miesięcy ona także będzie mieć takie dziecko.
Lucy urodziła się prawie o cztery tygodnie za wcześnie. Miała czarną
czuprynkę i skórę jak płatek róży. Rosie wzięła ją w ramiona i kołysała
czule.
- Często musisz do niej wstawać w nocy? - spytała cicho. Karen, matka
Lucy, była bardzo młoda, blada i wyczerpana. Uśmiechnęła się niepewnie,
dwie łzy spłynęły jej po policzkach.
- Nie wiedziałam, że tak będzie. Nawet kiedy ją karmię, nie uspokaja się.
Podkurcza nóżki, jakby ją coś bolało. Nie nadaję się do opieki nad
niemowlęciem!
- Oczywiście, że się nadajesz! Z zapisków położnej wynika, że waga małej
jest w porządku. Pamiętaj, że jej organizm jest mniej dojrzały niż u
dziecka urodzonego w terminie. Dobrze robisz, karmiąc ją piersią.
Zapewniam cię, że za tydzień lub dwa urośnie, będzie pić więcej mleka i
trochę dłużej spać.
Rosie położyła dziecko na przykrytej kocem leżance, zbadała jego
brzuszek i posłuchała, jak pracują jelita.
- Chciałabym, żebyś między jednym a drugim karmieniem podawała jej
trochę chłodnej, przegotowanej wody. Czy ktoś mógłby zajmować się nią
przez godzinę lub dwie dziennie, żebyś mogła trochę się zdrzemnąć?
- Mama obiecuje, że do nas przyjedzie. Kłopot w tym, że Dave pracuje na
nocną zmianę i w dzień śpi. Nie chcę, żeby Lucy go budziła. Kocham ją,
ale czasem się zastanawiam, po co ludzie mają dzieci. Czy to się
nigdy nie skończy?
Rosie przypomniała sobie tamte dni po urodzeniu Amy. Radość z
posiadania pięknej córeczki mąciły myśli o Tonym i fakt, że gdy inni
ojcowie przychodzili do szpitala zobaczyć swoje dzieci, jej nie odwiedzał
nikt. Oczywiście kochana Lily i wujek przyjechali, by jej pomóc, ale to nie
to samo.
Przez następną godzinę Rosie musiała zapomnieć o sprawach osobistych
i skoncentrować się na ludziach, którzy przewijali się przez przychodnię.
Ostatni pacjent pojawił się niespodziewanie jako pilny przypadek. Rosie
stwierdziła, że jest to mąż Arabelle Carter. Andy mówił jej kiedyś, że
państwo Carterowie mieszkają w pobliżu jego domu.
Najpierw weszła Arabelle, podtrzymując męża. Był to dobrze zbudowany
starszy pan o gęstych, siwych włosach, elegancki i roztaczający wokół
siebie atmosferę władzy. Gdy wszedł do gabinetu, okazało się, że ma
kłopoty nawet z dojściem do krzesła, które Rosie mu podsunęła.
- Nie znoszę tego całego zamieszania! - oznajmił agresywnym tonem,
siadając i krzywiąc się z bólu. - Na pewno tylko naciągnąłem mięsień, albo
coś w tym rodzaju...
- Jego noga jest nabrzmiała i opuchnięta - powiedziała Arabelle z
niepokojem, po czym wysiliła się na słaby żart: - Myślałeś, że wystarczy
pojechać na wakacje, żeby potem fruwać?
- Ach, tak, przecież byliście państwo na Florydzie - rzekła Rosie,
przypominając sobie rozmowę, którą odbyła z Arabelle podczas pokazu
mody. - Czy w ostatnim tygodniu nie nadwerężył sobie pan ani nie
skaleczył nogi?
Justin Carter położył się na leżance i spojrzał na Rosie groźnie.
-
Byłem zdrów jak ryba aż do dnia powrotu. Wybierałem się na ten
pokaz mody, ale noga zaczęła mi dokuczać, więc Arabelle nie pozwoliła
mi pójść.
Cała kończyna była mocno opuchnięta i zaczerwieniona. Gdy Rosie
dotknęła jej delikatnie, mężczyzna syknął z bólu.
-
Żeby uniknąć niespodzianek, radziłabym panu udać się do szpitala -
oświadczyła poważnym tonem-
-
Chciałabym, żeby obejrzał pana specjalista. Podejrzewam, że może
mieć pan skrzep. Opuchlizna postępująca w górę uda wskazuje, że
znajduje się on w żyle biodrowej. Takie rzeczy zdarzają się po długim
locie, kiedy człowiek stosunkowo mało się rusza.
- Czy to poważne? - spytała Arabelle oszołomiona.
- Twój mąż potrzebuje leków przeciwzakrzepowych, które należy
wstrzyknąć do żyły, aby rozpuścić skrzep. Jeżeli się ich nie zastosuje,
skrzep zahamuje przepływ krwi w nodze. Jak widzisz, krążenie już jest
utrudnione.
- Czekają na mnie setki spraw, za dwa dni mam być w Londynie -
mruknął Justin, z wysiłkiem podnosząc się z leżanki. - Nie jest to chyba aż
tak poważne, żebym musiał być hospitalizowany.
Rosie już podnosiła słuchawkę.
- Dzwonię po karetkę, proszę pana. Nie chcę robić niepotrzebnej paniki,
ale wolałabym, żeby nie doszło do zatoru płucnego.
- Jest pani pewna? - mruknął.
- Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Przez kilka godzin pan się nie
ruszał, a mam tu zapisane, że pan pali. Czy podczas lotu pan spacerował?
- Nie - przyznał. - Większość podróży przespałem.
- Nie ryzykujmy zatem. W szpitalu wykonają kilka testów, żeby
zweryfikować moją diagnozę.
Po raz pierwszy na twarzy Justina ukazał się lekki niepokój.
- Jakich testów? - mruknął.
- Obecność skrzepu można stwierdzić za pomocą wenografii, podczas
której do żyły wpuszcza się barwnik i robi prześwietlenie promieniami
Rentgena. Mogą też użyć USG.
Mąż i żona spoglądali na siebie, gdy Rosie zamawiała karetkę. Nagle
Justin wstał i odezwał się nieuprzejmie:
-
Na miłość boską, nie może mi pani dać jakiejś aspiryny? Chyba
rozpuszcza skrzepy, co? Chcę się widzieć z innym lekarzem, wysłuchać
innej diagnozy!
Czeka na mnie kontrakt za milion funtów! Jeżeli tego nie dopilnuję, mogę
zwijać interes!
Czasem pacjenci, którzy nie chcieli poddać się leczeniu nawet gdy było
to konieczne, stanowili gorsze utrapienie od tych, którzy ciągle domagali
się uwagi. Rosie zwróciła się przez interkom do Marii:
-
Mario, czy mogłabyś poprosić do mnie doktora
Cummingsa lub doktora Templetona, gdy będą wolni? Chciałabym, żeby
któryś z nich zdiagnozował mojego pacjenta.
Dwie minuty później do gabinetu wszedł Andy i spojrzał na Rosie
pytająco:
- Chciałaś się ze mną widzieć?
- Chcę, żeby zbadał mnie ktoś inny - burknął Justin Carter. - Kiedy udaję
się po poradę lekarską, chcę mieć pewność. Nie mam nic przeciwko
doktor Loveday, ale nie zamierzam iść do szpitala, jeśli nie jest to
konieczne!
Andy najpierw wysłuchał relacji Rosie, a potem dokładnie zbadał nogę.
Ma w sobie autorytet, stwierdziła Rosie, którym potrafi stłumić
agresywne zachowanie Justina. A może to dlatego, myślała cynicznie, że
Justin bardziej wierzy lekarzom mężczyznom!
-
Istnieje duże ryzyko, że ma pan skrzep – oznajmił Andy cicho. -
Powinien pan udać się do szpitala, aby tam uzyskać dokładniejszą
diagnozę.
-
Wy, doktorzy, zawsze trzymacie sztamę - westchnął Justin z miną
męczennika. - A kto za mnie po prowadzi interesy?
Andy skrzyżował ręce na piersiach i patrzył na niego uprzejmie. Może
zdał sobie sprawę, że agresja pacjenta bierze się ze strachu i potrzeby
panowania nad sytuacją?
- Proszę pana - rzekł łagodnie - nie sądzę, żeby czuł się pan teraz na
siłach prowadzić interesy. Na pewno ma pan kogoś, kto może się nimi
zająć w pańskim imieniu.
- Oczywiście, że ma! - wykrzyknęła Arabelle. - Byłam jego osobistą
asystentką!
Justin odwrócił się ku Rosie i mruknął niechętnie:
- No dobrze. Pojadę, jeśli muszę.
- Jest bardziej uparty niż osioł! - powiedziała Rosie
do Andy'ego, gdy sanitariusze zabrali pacjenta. - Do konałeś cudu!
Wychodząc z gabinetu, Andy w progu się odwrócił.
-
Nie mogę się już doczekać, kiedy pójdziemy na plażę. Odpoczniemy
sobie wreszcie, przyjemnie spędzimy czas.
Rosie poczuła dławienie w gardle, gdy spojrzała na jego roześmianą
twarz. Była pewna, że to popołudnie będzie dla niej koszmarem. Wątpiła,
czy uda jej się odprężyć, jeśli ciągle będzie rozmyślać nad tym, czy i kiedy
wyznać Andy'emu, że jest w ciąży!
To jednak jest doskonałe popołudnie, stwierdziła Rosie, obserwując, jak jej
córeczka z zapałem kopie dołki w piasku, a potem patrzy, jak wlewają się
do nich fale.
Choć byli w odosobnionej, małej zatoczce, odpływ był na tyle silny, że
widzieli mnóstwo innych rodzin korzystających z letniego popołudnia.
Dochodziły do nich piskliwe śmiechy i odgłosy odbijających piłeczki
kijów do krykieta.
Lily, która przyjechała ze sklepu własnym samochodem, ubrana w duży
słomiany kapelusz i eleganckie białe spodnie, rozciągnęła się na leżaku z
kieliszkiem wina w dłoni. Ona i Amy prowadziły urywany dialog. Amy
biegała tam i z powrotem od niej do brzegu morza, znosząc jej drobne
prezenty w postaci muszelek, kamyków, a nawet wiaderka pełnego
wodorostów.
- Amy, kochanie, rozpieszczasz mnie! Tyle ślicznych rzeczy prosto z
morza! Włożę je wszystkie do pudełka po kanapkach, kiedy zjemy
podwieczorek!
- Hejbatka i ciaśtećka! - powiedziała Amy z satysfakcją, po czym dodała
głosem pełnym nadziei: - Tejaź?
- Jeszcze nie, malutka - odparł Andy, przykucając na piasku obok
dziewczynki. - Chcesz zobaczyć, jak fajnie jest się ze mną pluskać w
morzu?
Pulchna figurka Amy stanowiła słodki kontrast w porównaniu z
wysokim, muskularnym ciałem Andy'ego. Wyglądał jak idealny ojciec,
gdy tak trzymał w ramionach chichoczące dziecko i bujał nim nad falami.
Jak by zareagował, gdyby dowiedział się, że Rosie spodziewa się jego
dziecka? Może pomyślałby, że chce go wrobić w małżeństwo?
Biegli do niej z powrotem. Amy rzuciła się na Rosie całym impetem
mokrego ciałka.
- Ty tez chodź, mamusiu! - Przytuliła się do jej ramienia. - Andy wziuci
cię do wody!
- Dobry pomysł! - Andy spojrzał na leżącą na kocu Rosie, prześlizgując
się wzrokiem po jej szczupłym ciele odzianym w bikini. - To pobudza
apetyt!
Nachylił się i ujął ją za rękę, pomagając jej się podnieść.
- Muszę? - jęknęła Rosie.
- Tak! - krzyknęła Amy entuzjastycznie.
Popołudnie udało się wspaniale, szczególnie z punktu widzenia Amy.
Kiedy wreszcie usiadła na kolanach Lily, by posłuchać bajki, powieki
zaczęły jej opadać. Lily wstała, trzymając Amy na rękach.
-
Było wspaniale, ale obie jesteśmy już zmęczone, prawda, laleczko? -
powiedziała.
Nie mogę zostać sama z Andym! - pomyślała Rosie przestraszona. Nie
była jeszcze gotowa, by wyznać mu prawdę. Nie była nawet pewna, czy
może mu to powiedzieć!
- Pojadę z tobą, ciociu - oznajmiła szybko. - Czas, żebyśmy wszyscy już
się zbierali.
- Zostaniesz i poopalasz się trochę - rzekła Lily stanowczo. - Później
możesz zabrać całe piknikowe wyposażenie i leżaki. Amy i ja chcemy
pojechać razem, prawda, koteczku?
Rosie patrzyła, jak obie znikają w ogrodzie Andy'e-go, kierując się w
stronę drogi, a potem powoli wróciła do miejsca, gdzie siedział Andy,
rzucając psu patyki.
Uniósł wzrok i uśmiechnął się do niej tym swoim leniwym uśmiechem,
który i tym razem wywoływał w jej sercu skurcz.
-
Podejdź tu i usiądź - poprosił. - Amy i twoja ciotka na pewno
uważają to popołudnie za wspaniałe.
Rosie omal nie powiedziała: „Jesteś dla Amy jak ojciec, którego nigdy
nie miała", ale ugryzła się w język.
- Lubisz dzieci, prawda?
- Oczywiście. Szczególnie takie jak ona.
Rosie zaczęła wcierać w ramiona mleczko do opalania.
- Chciałeś kiedyś mieć więcej niż jedno dziecko? - spytała od
niechcenia.
- Keiron to żywe srebro - roześmiał się Andy. - Wystarcza mi on jeden.
Rosie przesiewała piasek przez palce, tworząc na ziemi mały kopczyk.
-
To... niesprawiedliwe, że musi być tak daleko od ciebie. Nie możesz
uzyskać nakazu sądowego, żeby twój syn mógł zamieszkać tutaj?
Andy milczał przez chwilę, potem westchnął.
- Gdy byłem małym chłopcem, Rosie, moi rodzice się rozeszli. Matka
uciekła z kochankiem, a ojciec zabronił mi się z nią widywać. Zdawało mi
się, że jestem przedmiotem, którego rodzice używają, żeby się nawzajem
ranić. W końcu zamieszkałem z ojcem i macochąKiedy jechałem zobaczyć
się z matką, rodzice straszliwie się awanturowali.
- Jak można zrobić dziecku coś tak okrutnego? - szepnęła Rosie z
przerażeniem.
Jego cudowne, błękitne oczy na chwilę znieruchomiały.
-
Dlatego wolę, aby Keiron widział, że jego rodzice są przyjaciółmi,
mimo że Sonia i ja nie jesteśmy już małżeństwem. Chcę dla mojego syna
wszystkiego, co
najlepsze. Chcę, żeby czuł się kochany przez nas oboje.
Rosie nie dziwiła się, że Andy wolałby nie dopuścić do tego, by historia
się powtórzyła. A wobec tego co ze mną i z moim dzieckiem? - pomyślała
ze smutkiem.
Było oczywiste, że kolejne dziecko jeszcze bardziej skomplikuje jego i
tak niełatwe życie. No tak, przed chwilą wszak oświadczył, że jedno mu
wystarczy. Nigdy nie będzie odpowiedniego miejsca ani chwili, aby
powiedzieć o ciąży.
-
O czym marzysz? - głęboki głos Andy'ego przerwał jej smutne
rozmyślania.
Rosie usiadła gwałtownie.
- Och, o niczym szczególnym. O przyszłości...
- Mógłbym tu przywieźć Keirona na lato. Oczywiście, gdyby tego chciał -
rzucił od niechcenia.
Rosie ciekawiło, jaki jest ten mały chłopiec. Niewątpliwie bardzo
kochany, ale chyba trudno mu żyć ze świadomością, że rodzice mieszkają
tak daleko.
-
Przeprowadzisz się kiedyś do Stanów, żeby być blisko niego? -
spytała. - Na samym początku tam nie pojechałeś, bo miałeś tu egzaminy.
Pokiwał głową i westchnął.
-
Gdybym dostał pracę blisko Keirona, nie wahałbym się ani chwili.
Jakaż jest ich szansa na wspólną przyszłość? Dla Rosie słowo „dom"
oznaczało kraj jej urodzenia, gdzie mieszka Lily i gdzie Amy jest
szczęśliwa.
-
Czas wracać - powiedziała, wkładając na bikini szorty i podkoszulek.
Gdy szli razem do samochodu, Andy spojrzał na nią, uśmiechając się
zniewalająco. Wziął ją za rękę, łagodnie przyciągnął do siebie i odsunął
kosmyk włosów znad jej czoła. Rosie zesztywniała.
-
Musimy iść, Andy - powiedziała, z trudem łapiąc oddech. - Robi się
późno...
Pieścił ją wzrokiem.
-
Nie skończyliśmy jeszcze tego, co zaczęliśmy wczoraj - rzekł
półgłosem. - Pamiętasz? Żegnaliśmy się w ogrodzie, kiedy bezczelnie
przerwał nam telefon...
Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej, spoglądając głęboko w jej oczy,
ujął jej twarz i musnął jej usta. Pocałunek stawał się coraz gorętszy. Rosie
poczuła ogarniającą ją znajomą falę pożądania. Andy rękami błądził po jej
piersiach, talii, plecach... Każde erogenne miejsce na jej ciele wręcz
krzyczało, by się z nią kochał.
Rozpaczliwie odepchnęła go od siebie. To jest przecież czyste
szaleństwo! Nie może mu na to pozwolić, skoro nawet nie jest pewna, czy
ma go poinformować o dziecku!
-
Proszę, Andy... wystarczy tych pożegnań - powiedziała drżącym
głosem. - Muszę... muszę wracać, żeby pomóc Lily położyć Amy spać.
Odwróciła się od niego i weszła do ogrodu. Nie chciała, by dostrzegł
tęsknotę w jej oczach.
Wziął od niej kosz piknikowy i mruknął: - Jak sobie życzysz, kochanie. -
Badawczo omiótł ją spojrzeniem. - Nie masz już takich bladych
policzków. Mówiłem ci, że to świetna okazja, żeby się odprężyć!
Rosie jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak przybita.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Telefon dzwonił głośno i uparcie. Nie sposób było go nie słyszeć, nawet
gdy spało się słodko, śniąc cudowny sen. W tym śnie Rosie szła wraz z
Andym, pchała przed sobą wózek z uśmiechniętym niemowlęciem, a
Pompon i Amy biegli przed siebie w stronę morza.
Przewróciła się i jęknęła, zastanawiając się jak przez mgłę, po co ktoś do
niej dzwoni o drugiej w nocy. Nagle twarda rzeczywistość dała znać o
sobie i uświadomiła jej niewesołą prawdę: jeszcze się nie zdecydowała,
czy powiedzieć Andy'emu o ciąży!
-
Tak? - odezwała się zachrypniętym głosem.
W słuchawce zabrzmiał znajomy głos:
-
Rosie, przepraszam, że cię niepokoję, ale potrzebujemy twojej
pomocy.
Oprzytomniała i usiadła na łóżku.
- Andy? Co się stało?
- Autokar wiozący wczasowiczów zderzył się z samochodem sportowym i
stoczył się ze zbocza – rzekł Andy zdławionym głosem.
Wszystkich. miejscowych lekarzy wzywano tylko wtedy, gdy zdarzały
się naprawdę poważne wypadki. Rosie nie potrzebowała dużo czasu, by
wrzucić na siebie ubranie i szeptem wyjaśnić zdumionej Lily, dokąd
się udaje. Gdy chwilę później pędziła samochodem do szpitala w
Porlstone, wszystkie myśli o ciąży zeszły na dalszy plan.
Zobaczyła Andy'ego stojącego przy wejściu w białym fartuchu, z
notesem w ręku. Wnoszono kolejnych pacjentów, a on notował.
-
Idź na blok operacyjny - powiedział, gdy Rosie
do niego dobiegła.
Wskazał w stronę oddziału, który, pełen ludzi leżących na noszach,
przypominał raczej pobojowisko.
Siostra Betty 0'Connor zdawała się być oazą spokoju pośród
rozbieganych sanitariuszy ustawiających łóżka za parawanami i
wypychających fotele na kółkach i butle z tlenem do głównego korytarza.
Personel ściągnięty z innych oddziałów mieszał się z ponurymi
policjantami, którzy czekali, aż będą mogli przesłuchać rannych
poruszających się o własnych siłach.
-
Bardzo się cieszę, że Andy się z tobą skontaktował - powiedziała
Betty, wręczając Rosie biały fartuch. - Zbadaj pacjenta za tym parawanem
i zrób mu próbę krzyżową krwi. To kierowca samochodu. Jest w szoku,
jak łatwo się domyśleć.
Pacjent nie był stary - zbliżał się do czterdziestki. Na jego czole
czerwieniła się wielka szrama, a na sporej części klatki piersiowej
pojawiały się sine i purpurowe plamy. Rosie przymocowała do jego
ramienia ciśnieniomierz i zaczęła przygotowywać się do pobrania krwi.
-
Właśnie sprawdzam panu ciśnienie... - powiedziała cicho, lecz
wyraźnie, zauważając bladą twarz mężczyzny i jego posiniałe usta. -
Pobiorę trochę krwi, żeby ustalić, jaką pan ma grupę, na wypadek, gdyby
potrzebował pan transfuzji.
-
Nie róbcie tego... Ja nie chcę!
Rosie nachyliła się nad ramieniem mężczyzny i nacisnęła skórę, aby
ukazała się żyła. Gdy już miała wbić igłę, mężczyzna wyszarpnął rękę i z
niespodziewanym przypływem energii zamierzył się na nią drugą ręką.
Rosie błyskawicznym ruchem uniknęła ciosu, lecz zachwiała się i z
trzaskiem uderzyła plecami o szafkę.
-
Co pan wyprawia? - jęknęła, gdy od strony łóżka poleciała w jej
stronę igła, o włos mijając jej twarz.
Nim zdążyła odzyskać równowagę, rozległ się świst odsuwanej zasłony i
do środka wszedł Andy.
- Co to za hałas? - spytał, patrząc ostro na Rosie.
- Pan Hawkstone - oznajmiła zimnym tonem – nie pozwala mi pobrać
krwi.
Andy uniósł brwi i powiedział ponuro:
-
Naprawdę? Ciekawe, czemu.
Pochylił się na chwilę nad odrętwiałym mężczyzną, potem ze skrzywioną
miną zwrócił się do Rosie, mówiąc cicho:
-
Nie chce, żeby mu pobrano krew, bo pił. Pewno nie stanęłaś na tyle
blisko, żeby poczuć jego oddech.
Nie opuszczał pomieszczenia, a Rosie pochyliła się nad pacjentem i
zaczęła osłuchiwać go przez stetoskop. Gdy spojrzała na Andy'ego, jej
twarz była bez wyrazu.
- Jak szybko możemy pojechać na rentgen?
- Mają tam pewne opóźnienie w związku z nawałem pracy. Może mieć
krwotok wewnętrzny, więc lepiej sprowadźmy przenośny aparat
rentgenowski.
-
Nie spodziewałem się, że w środku nocy będzie jechał jakiś cholerny
autobus - szepnął mężczyzna ochrypłym głosem.
Rosie i Andy spojrzeli na siebie. Nie do nich należał osąd, po czyjej
stronie leży wina, lecz duszę Rosie zaczęły ogarniać zimne płomienie furii.
Trzy lata temu pijany kierowca zabił jej męża i ojca Amy. Za każdym
razem, gdy miała do czynienia z rezultatami jazdy po pijanemu, nasuwały
jej się na myśl wspomnienia tamtej straszliwej nocy.
Do środka wbiegła Betty O'Connor.
- Jak się miewa pan Hawkstone?
- Musimy mu zrobić prześwietlenie. Mogłaby pani to przyspieszyć?
- Postaram się - odparła sucho, że świstem zaciągając znów zasłonę.
Wróciła po kilku minutach.
- Jest tu żona pana Hawkstone'a – poinformowała cicho. - Czy on się
czuje na tyle dobrze, żeby mogła się z nim zobaczyć?
- Oczywiście.
Do pomieszczenia weszła atrakcyjna blondynka. Bez słowa wpatrywała
się w męża, przerażona widokiem paskudnych sińców na jego piersi i
podłączonych kroplówek.
-
Na Boga, Edward, coś ty sobie zrobił? - odezwała się wreszcie.
Andy przysunął krzesło i delikatnieją na nim posadził.
-
Czekamy na wolny aparat rentgenowski. Wtedy będziemy wiedzieli,
jakie ma obrażenia.
Pani Hawkstone pokiwała głową bez słowa, wciąż wpatrzona w twarz
męża, potem ujęła jego rękę i mocno ją ścisnęła.
- Te cholerne autobusy... są za duże jak na wiejskie drogi. Próbowałem go
wyminąć, ale... - ściszył głos.
- Nic... nic mu nie będzie, prawda? - spytała pani Hawkstone drżącym
głosem.
- Myślę, że nie - powiedziała Rosie.
Przez chwilę zastanawiała się, czy ofiarom wypadku leżącym teraz na
intensywnej terapii też nic nie będzie. O ile wiedziała, autobus jechał złą
stroną drogi, ale była stuprocentowo pewna, że alkohol obniżył też
szybkość reakcji Edwarda Hawkstone'a.
-
Niezależnie od wyniku prześwietlenia, zatrzymamy go tu jeszcze na
obserwacji.
Była to długa i przygnębiająca noc. Jeden z pasażerów autobusu zasłabł i
mimo wysiłków lekarzy zmarł na atak serca. Pacjentce z intensywnej
terapii trzeba było amputować nogę. Rosie przysiadła w kącie małej
kuchni na oddziale nagłych wypadków i objęła rękami głowę. Od kilku lat
nie miała już do czynienia z taką sytuacją i zdążyła zapomnieć, jak to
wykańcza emocjonalnie.
Weszła Betty i nalała sobie kubek mocnej kawy.
- Napijesz się? - spytała.
- Wiesz, że od kierowcy samochodu cuchnie alkoholem, prawda?
Betty z westchnieniem wstała z krzesła, na którym siadła ledwie minutę
temu, i opuściła kuchnię. Rosie spojrzała na zegarek. Już czwarta! Nic
dziwnego, że czuła się jak upiór. Wstała i przeciągnęła się. Podeszła do
drzwi i zobaczyła, jak młoda pielęgniarka prowadzi starszą kobietę do
pokoju, gdzie zwykle udawali się pogrążeni w żałobie krewni.
- Co się stało? - spytała cicho Andy'ego.
- Musiałem jej powiedzieć, że jej mąż zmarł. Jechali razem na wakacje,
żeby uczcić swoje złote gody.
Łzy napłynęły Rosie do oczu. Andy spojrzał na nią badawczo, potem ujął
ją pod rękę i zaprowadził z powrotem do kuchni.
- Bardzo cię to poruszyło, prawda?
- To... przypomina mi noc, kiedy zginął Tony. Pijak, który go przejechał,
tłumaczył się tak samo jak ten facet dzisiaj. Mówił, że Tony wyskoczył mu
przed maskę i że nie mógł nic zrobić. Widziałam ciało Tony'ego i tego
widoku nigdy nie zapomnę. Tamten kierowca musiał pędzić jak szaleniec,
żeby spowodować takie straszliwe obrażenia.
Andy objął ją i kołysał, jakby chciał utulić małe dziecko.
-
Szkoda, że miałaś dziś do czynienia z tym mężczyzną - szepnął.
Siła jego uścisku uspokajała ją, przywracała psychiczną równowagę. Z
przerażającą jasnością zdała sobie sprawę, że jej rozpacz po śmierci
Tony'ego wreszcie osłabła. Tak, ta noc obudziła wspomnienia owego
straszliwego wieczoru, lecz Rosie zdawało się, że wspomina kogoś, kogo
znała bardzo dawno temu, w innym życiu. Czuła przepełniającą ją miłość
do mężczyzny, który w tej chwili tulił ją do siebie. Dziwne, że dopiero
po tak tragicznej nocy udało jej się dotrzeć do swoich prawdziwych uczuć.
Odprężyła się, przytuliła do Andy'ego i chłonęła całą sobą błogi spokój,
który na nią spłynął. Potem odsunęła się delikatnie i uśmiechnęła do niego.
- To przecież część pracy, czyż nie?
- Ale niczego nie ułatwia - powiedział łagodnie. - Odwieźć cię do domu?
Znów poczuła przypływ miłości do niego. Czy dobrze robiła, utrzymując
przed nim w tajemnicy tę nieszczęsną ciążę, nawet jeśli jego przyszłość
związana jest ze Stanami? Potrząsnęła głową, czując, że ogarnia ją
wyczerpanie.
- Dzięki za propozycję, Andy, ale najlepiej będzie, jak wrócę sama. Za
kilka godzin muszę pojechać samochodem do pracy!
- Kochanie, nie chcę być wścibska, ale ostatnio wydajesz się jakaś
nieswoja. Coś nie tak w pracy? - Lily z niepokojem zmarszczyła czoło,
patrząc na Rosie, gdy jadły razem kolację. - Chyba się przemęczasz.
Rosie zarumieniła się lekko i skoncentrowała na krojeniu grzanki dla
Amy na małe kwadraciki.
- Chyba nie - powiedziała beztrosko. - A poza tym Roddy wraca w
poniedziałek. Będziemy mieli mniej pracy.
- Czy to oznacza, że Andy wyjedzie? Przyjechał tu przecież tylko na
zastępstwo. Będzie ci go brakowało?
- Jeszcze nie wyjedzie - odparła Rosie lekko. - Te raz trwa sezon
wakacyjny, mamy dużo roboty z turystami. To niesamowite, ilu z nich w
czasie pobytu tutaj choruje lub miewa wypadki.
-
Położę Amy do łóżka, a ty w tym czasie posiedź
sobie na tarasie i odpocznij - powiedziała Lily ze współczuciem. - Zejdę
do ciebie i porozmawiamy, gdzie powinnaś wyjechać na wakacje. Należy
ci się urlop!
Rosie siedziała na tarasie, sącząc drinka. Rozmyślała o tym, że niedługo
będzie musiała wyznać Lily, iż spodziewa się dziecka. Odetchnęła głęboko
balsamicznym powietrzem wieczoru. Choć Lily sprawiała wrażenie osoby
beztroskiej i dowcipnej, w istocie była bardzo mądrą kobietą, która ze
spokojem przyjmowała wszelkie zmartwienia, jakimi dzieliła się z nią
Rosie, nie mając przy tym skłonności do wydawania osądów. Jednak
wiadomość o ciąży mogłaby nią wstrząsnąć...
Lily wyszła na taras, trzymając w ręku kieliszek z odrobiną brandy.
-
Amy zasnęła jak aniołek - oznajmiła.
Zapaliła papierosa i odwróciła się w stronę Rosie.
-
No, moja droga - powiedziała stanowczo. - Znam cię zbyt długo,
żeby nie zorientować się, że coś cię trapi. Chcę wiedzieć, co to jest!
Rosie oparła się o zapiecek i spojrzała na lazurowe niebo, muśnięte
różową smugą chylącego się ku zachodowi słońca.
-
Nie wiem, jak ci to powiedzieć - zaczęła powoli. - Chodzi o to, Lily,
że jestem w ciąży!
Lily głęboko zaciągnęła się papierosem, a potem wy-piła spory łyk
brandy.
-
Co takiego? - spytała wreszcie. - Czy ja dobrze słyszę?
-
Dobrze słyszysz - rzekła Rosie i wybuchła płaczem.
Lily natychmiast zerwała się z miejsca i przyklękła przy niej, obejmując ją
ramieniem.
- Kochanie, proszę cię, nie płacz. Zaskoczyłaś mnie, tylko tyle! -
Pogłaskała Rosie po ręce. - Daj mi minutkę, żebym oswoiła się z tą
wieścią! Wiesz, że cię kocham niezależnie od tego, co się stanie. To
cudownie, że Amy będzie mieć braciszka lub siostrzyczkę. A co
na to ojciec?
- On... on nie wie - wymamrotała Rosie. - Nie wiem, jak mam mu o tym
powiedzieć. Nie wiem nawet, czy powinnam mu mówić. On ma
zobowiązania gdzie indziej. Może nawet wyjechać za granicę, a ja nigdy
tego nie zrobię!
- Ależ moja droga, on musi wiedzieć. Może i ma jakieś „zobowiązania",
jak to określiłaś, ale teraz przybyło mu jeszcze jedno zobowiązanie.
- Nie wiesz, kto to jest - szepnęła Rosie.
- Oczywiście, że wiem. Nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że
Andy Templeton jest w tobie do szaleństwa zakochany. Ty też nie czujesz
się najgorzej w jego towarzystwie - dodała, patrząc na nią przenikliwie.
- Czy to aż tak bardzo rzuca się w oczy, że... że go kocham?
- Musiałabyś być niespełna rozumu, żeby go nie kochać! Ile czasu
minęło, zanim po raz pierwszy przespaliście się?- Około siedmiu godzin
od chwili, gdy go
poznałam!
- Konferencja! Miałam przeczucie, że nie skończyło się tam na
dyskusjach o opiece zdrowotnej! Rosie, wyświadczasz Andy'emu
niedźwiedzią przysługę, ukrywając przed nim wiadomość o ciąży.
Uważam, że byłby zachwycony, wiedząc, że będziecie mieć dziecko!
Musisz z nim jak najszybciej porozmawiać, wyznać mu wszystko.
- To może pokrzyżować jego plany...
- Rosie, wiesz, że każde dziecko zasługuje na dwoje kochających
rodziców. Ojciec Amy zmarł, zanim się urodziła. Byłoby wielką
niesprawiedliwością odbierać temu maleństwu ojca tylko z powodu twoich
obaw. Jeśli mu o tym nie powiesz, będzie to strasznie nieuczciwe.
Zdenerwowana Rosie patrzyła na swoje dłonie, wykręcając palce. Jak
można pozbawiać Andy'ego świadomości, że jest ojcem? Wstała i
spojrzała na Lily ze smutnym uśmiechem, potem pocałowała ją.
-
Masz rację, Lily. Byłam głupia, że nie dostrzegałam tego wcześniej.
Zawsze wiesz, co jest właściwe, mądra staruszko! Wiesz, nie mogę się
doczekać, kiedy zobaczę jego minę!
Lily spojrzała na nią poważnie.
-
Powiedz mi tylko jedną rzecz, kochanie. Co czujesz do tego dziecka?
Cieszysz się, czy żałujesz, że się narodzi?
Rosie objęła się ramionami i roześmiała.
-
Od dawna nie byłam tak przejęta. Jeśli Andy się ucieszy, to wszystko
ułoży się doskonale!
To lato składa się z samych pięknych dni, myślała Rosie, wjeżdżając na
parking przy ośrodku zdrowia. Dziwnym trafem nie czuła zdenerwowania
przed rozmową z Andym o jego przyszłym ojcostwie.
Ben siedział w gabinecie za rejestracją, grzebiąc w korespondencji.
- Ach, Rosie! Dzisiaj będziemy musieli przyjąć więcej pacjentów...
Dobrze, że Roddy wraca w poniedziałek. Andy dziś w nocy poleciał do
Chicago.
- Co? Dlaczego? Co się stało?
- Nowy mąż jego byłej żony miał poważny wypadek przy pracy. Andy
pojechał, żeby jej pomóc w opiece nad synem. W końcu i tak zrobi to, co
będzie najlepsze dla Keirona. Może uznać, że okrucieństwem byłoby
kazać Keironowi się przeprowadzić. No cóż, był tu tylko chwilowo.
Dobrze by było, gdyby został, jest przecież świetnym lekarzem, ale
musimy sobie poradzić bezniego!
Musimy sobie poradzić bez niego... Słowa te huczały w głowie Rosie,
odbijając się okrutnym echem, gdy szła do gabinetu. Usiadła przy biurku i
włączyła komputer. Oczywiście, że sobie poradzi. Radziła sobie już
przedtem, prawda? Teraz musi stawić czoło faktowi, że Andy
prawdopodobnie nigdy nie wróci do Anglii. Nawet jeśli uwielbiał ją,
Rosie, gdy tylko okazało się, że Keiron go potrzebował, rzucił wszystko i
pojechał!
Nagle zauważyła na biurku kopertę zaadresowaną do niej pismem
odręcznym.
Moja droga Rosie! - przeczytała. - Bardzo mi przykro, że musiałem
wyjechać do Chicago tak nagle i bez pożegnania. Ben pewnie już ci
powiedział, że mąż Soni został ciężko ranny i że teraz nie może sama
opiekować się Keironem. Całuję ciebie, Amy i Lily - Andy.
Rosie złożyła list i włożyła go z powrotem do koperty. Teraz miała już
tylko Amy, siebie i drugie dziecko.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Andy Templeton cierpliwie patrzył na syna.
- Wolisz oglądać film czy iść na ryby, Keiron?
- Możemy iść na ryby, tato? Do tej małej zatoki przy jeziorze?
Przypomina mi dom i zatoczkę w Anglii. Jest naprawdę ładna!
- Może wrócimy tam, kiedy pomożemy mamie ułożyć wszystkie sprawy.
Ojciec i syn siedzieli na werandzie pięknego domu z białych desek, który
należał do Soni i Rogera. W całym ogrodzie poniewierały się akcesoria
chłopięcych zabaw: piłka, kij baseballowy, na ścianie obręcz do
koszykówki i niebieski skuter niedbale ciśnięty na ziemię. Keiron wstał i
zaczął kopać piłką o ścianę, potem spojrzał na ojca i zmarszczył czoło.
-
Czy Roger umrze? Jest bardzo chory, prawda?
Andy podszedł do syna i otoczył go ramieniem.
-
Nie umrze, Keiron, ale nigdy w pełni nie odzyska zdrowia. Bardzo
poważnie zranił się w plecy i może już nigdy nie móc chodzić.
Keiron przestał kopać piłkę i oparł się o ścianę, uważnie patrząc na ojca.
-
A gdyby umarł - upierał się - to czy wtedy ty
i mama znów moglibyście być razem?
W głosie syna brzmiało tyle rozdzierającej tęsknoty, że Andy'emu
zrobiło się go bardzo żal. Keironowi trudno było uwierzyć, że on i Sonia
nigdy nie będą razem.
-
Wiesz, że mama i ja jesteśmy dobrymi przyjaciół
mi i że oboje bardzo cię kochamy - rzekł łagodnie.
- Niestety, niezbyt dobrze nam się razem mieszka. Jesteśmy szczęśliwsi,
kiedy żyjemy oddzielnie.
Keiron skrzywił się i kopnął kamyk, gdy szli podjazdem w stronę
samochodu.
- Większość chłopaków w szkole ma rodziny, braci i siostry - mruknął. -
A teraz nawet mama nie ma dla mnie czasu, bo opiekuje się Rogerem...
- Rozczulasz się nad sobą! Masz mnóstwo ludzi, którzy cię kochają, i
masę przyjaciół. Czy nie przyjechałem tutaj, żeby się tobą zaopiekować,
póki mama jestzajęta?
Gdy jechali w stronę jeziora, Andy spojrzał na poważny profil syna. Był
wspaniałym chłopcem i zawsze ze spokojem wydawał się akceptować, co
mówili mu rodzice, lecz pod tą pozornie stoicką fasadą ukrywało się
wrażliwe dziecko, które pragnęło mieć najzwyklejszą w świecie rodzinę.
Keiron podkreślił bardzo ważny fakt: od tej pory Sonia będzie cały czas
poświęcać mężowi, który do końca życia pozostanie przykuty do wózka
inwalidzkiego.
Andy spoglądał na ciągnącą się przed nim drogę. Zaciskał dłonie na
kierownicy tak mocno, że bielały mu kostki. Musi myśleć o przyszłości -
swojej i Keirona. Gdy dostanie w Stanach pracę, przez jakiś czas nie
będzie mowy o powrocie do Anglii. Kochał Keirona całym sercem, lecz
wiedział, że jego życie nie będzie kompletne bez Rosie.
A jaka przyszłość czeka ją u jego boku? Wiedział, że nie będzie chciała
opuścić Lily i zamieszkać w Ameryce, a dla siebie przez długi czas nie
widział możliwości powrotu. Nie, najlepiej będzie, jeśli nie powie jej, jak
bardzo jej potrzebuje i jak za nią tęskni. To będzie uczciwsze w stosunku
do Rosie i Amy, jeśli pozwoli jej ułożyć sobie życie bez niego.
Rzęsisty deszcz tłukł o szyby tak długo, że gabinet Bena podobny był do
akwarium. Rosie ponuro wpatrywała się w strumienie wody wypływające
z rynien. Do tej pory nie mogła przeboleć faktu, że akurat wtedy, gdy
zdecydowała się powiedzieć Andy'emu o dziecku, on wyjechał do
Ameryki.
Czuła w sercu chłód i pustkę, ale również pewien rodzaj ulgi, że nie
obciążyła go prawdą.
Zamyśliła się nad treścią e-maila, który dostała od Andy'ego. Był to
krótki dowód wdzięczności za jej list, w którym napisała, jak przykro jej
jest z powodu wypadku, który przytrafił się ojczymowi Keirona.
Droga Rosie! Dziękują ci za twój mity list. Choć Roger został poważnie
ranny, nasze życie powoli zaczyna się układać. Będę zdawał egzaminy
kwalifikacyjne, co pozwoli mi na znalezienie pracy w Chicago. Mam
nadzieję, że tobie i Amy świetnie się wiedzie. Pozdrawiam, Andy.
Nie napisał, czy się ponownie spotkają, ani kiedy wraca do Anglii. Cóż za
ironia losu! Właśnie wtedy, gdy sercem i duszą wiedziała, jak bardzo go
kocha, Andy na zawsze zniknął z jej życia.
Szmer głosów kolegów dobiegł do jej świadomości przywołał ją do
teraźniejszości. Dyskutowali o sposobach leczenia i o różnych nowych
lekach, które wprowadzono na rynek.
-
Czytałem, że obecnie testuje się nowy lek w zakażeniach
Helicobacter pylon - mówił Ben, podsuwając gazetę Roddy'emu. -
Poczytaj sobie, to cię zaciekawi. Może w przyszłym roku wypuszczą już
ten lek na rynek.
W przyszłym roku, pomyślała Rosie drętwo, moje dziecko przyjdzie już
na świat i, jak na powtórce starego filmu, żaden ojciec nie ucieszy się z
jego narodzin.
Poczuła, że otwiera się przed nią otchłań rozpaczy, jak wtedy, po śmierci
Tony'ego, gdy miała wrażenie, że jej życie się skończyło. Prędzej czy
później obaj koledzy dowiedzą się o dziecku, lecz nigdy im nie wyzna, że
jego ojcem jest Andy. Andy ma teraz inne życie w innym kraju. Ona i on
muszą teraz iść każde swoją drogą i nie ma dla nich wspólnej przyszłości.
-
Cieszę się, że dobrze wam się pracowało z Andym - powiedział
Roddy, gdy wychodzili. - Jakie szczęście, że mógł przyjechać po moim
wypadku, prawda?
Rosie pokiwała głową, wciąż czując bolesną pustkę.
-
Ciekaw jestem, co on teraz zamierza zrobić. Czy wiesz, że Roger,
nowy mąż jego żony, będzie podobno przez resztę życia przykuty do
wózka? Biedaczysko.
Oczywiście, jest jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek przesądzać, ale jest
sparaliżowany od klatki piersiowej w dół. Andy przysłał mi list z
wieściami o Rogerze, ale nie wyjawił swoich planów. Pewnie sam jeszcze
nie wie, co ma zrobić.
-
Nie wyobrażam sobie, żeby Andy tu kiedykolwiek wrócił - rzekł
Ben, kręcąc głową.
Każdy z lekarzy udał się do własnego gabinetu. Rosie bezwładnie usiadła
przy biurku.
Wcisnęła guziczek, zapalając w poczekalni światełko na znak, że jest
gotowa na przyjęcie pacjenta, i przywołała na twarz promienny uśmiech.
Rosie, Amy i pies spacerowali po łące na tyłach domku. Babie lato,
którym tak się cieszyli, dobiegało końca. W powietrzu wisiał chłód i
zapach świeżo zaoranej roli.
-
Pompon! Chodź no tutaj! Musimy już wracać!
Rosie, osłaniając dłonią oczy, patrzyła, jak pies pędzi
do niej i do Amy. Jego uszy podskakiwały jak szalone, z pyska wystawał
mu wielki kij. Upuścił go przed nimi na ziemię i spoglądał oczami
pełnymi nadziei to na jedną, to na drugą.
-
Przykro mi, staruszku - roześmiała się Rosie. - Nie rzucamy już
kijkiem, prawda, Amy? Zbliża się pora
podwieczorku i robi się zimno.
Wyciągnęła z kieszeni smycz i zapięła ją na psiej obroży, potem schyliła
się i poprawiła skafander Amy, naciągając na główkę dziewczynki obszyty
futrem kaptur.
-
Chodź, kochanie, wracamy do Lily.
Amy podniosła kij, który upuścił Pompon, i zaczęła podskakiwać na
krzepkich nóżkach.
-
Chodź, mamusiu! - krzyknęła. - Ty teź śkać!
Za kilka tygodni nie będzie mi tak łatwo skakać, pomyślała Rosie, dysząc
lekko.
Była już w piątym miesiącu ciąży i zaczęła się zaokrąglać. Za tydzień
nieodwołalnie zamierzała powiedzieć Benowi i Roddy'emu, że w
przyszłym roku przez kilka miesięcy nie będzie mogła przychodzić do
pracy. Zanim sami się domyśla!
Była zdrowa, lubiła swoją pracę, miała wokół siebie ludzi, których też
kochała. Tylko czasem... bardzo często... tęskniła za Andym, pragnęła
dzielić z nim nadzieje i marzenia o nowym dziecku. Po wielu tygodniach
napisał do niej znowu, wyjaśniając, że Roger, choć odzyskał już częściowo
władzę w nogach, nadal jest bardzo słaby i potrzebuje całodobowej opieki.
Słowem nie wspomniał o przyszłości, ograniczając się tylko do przesłania
„najserdeczniejszych życzeń". Jego chłodną postawę uznała za
niewytłumaczalną i krzywdzącą, lecz upewniła ją ona w przekonaniu, że
dobrze zrobiła, nie mówiąc mu o tym, że zostanie ojcem.
-
Chciem ciastek - zwierzyła się Amy matce. - Duzio!
Weszły furtką do ogrodu na tyłach domu, a potem do środka przez tylne
drzwi. Rosie zdjęła córce buciki, potem z nieco większym trudem zsunęła
z nóg swoje kalosze. W kuchni rozchodził się cudowny zapach pieczonych
przez Lily bułeczek. Rosie nie mogła się oprzeć, by nie zwędzić jednej z
nich z tacy, na której leżały, kusząc swoim wyglądem.
Zauważyła, że salon nie jest pusty. Ktoś tam był - stał twarzą do okna,
wyglądając na dwór. Światło padało Rosie prosto w oczy, więc niechętnie
patrzyła w tamtą stronę. Gdy mężczyzna odwrócił się, Rosie przez chwilę
zastanawiała się, czy przypadkiem nie ma halucynacji. Przez długą chwilę
błękitne oczy wpatrywały się w nią z nieprzeniknionym wyrazem. Potem
usłyszała cichy, znajomy głos:
-
Rosie, dlaczego, do diabła, nie powiedziałaś mi, co się dzieje?
Poczuła nagle, jak uginają się pod nią kolana, i usiadła na kanapie.
- Andy... - wykrztusiła. - Andy... co ty tutaj robisz? Myślałam, że jesteś w
Ameryce.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o dziecku, o naszym dziecku? - spytał
szorstko. - Chciałaś to utrzymać w tajemnicy? Miałem się nigdy nie
dowiedzieć, że zostanę ojcem?
Rosie patrzyła na niego, nic nie mówiąc, usiłując opanować galopadę
myśli. Andy tu jest! Tu, w tym pokoju, stoi kilka metrów od niej!
-
Myślałam, że masz za dużo własnych zmartwień, żebym jeszcze
miała obciążać cię swoimi – powiedziała wreszcie.
Andy przeszedł przez pokój i kucnął przy niej, wpatrując się w jej oczy.
-
Jakie jeszcze bzdury wymyślisz? Na miłość boską, Rosie, nie tylko
ty byś się martwiła. Dwoje ludzi zrobiło to dziecko, a jednym z nich byłem
ja! - Ściszył głos i ujął jej ręce. - Czy miałaś o mnie tak niskie mniemanie,
że uważałaś, że sobie nie poradzę, że się odżegnam od odpowiedzialności?
Powinnaś mnie chyba lepiej znać!
Rosie poderwała się z miejsca i odeszła od Andy'ego
- Wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że Keiron zawsze będzie dla ciebie
najważniejszy. Miałeś prawo tak twierdzić. Kiedy wyjechałeś do Ameryki,
cała sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej...
- Dlaczego chciałaś to utrzymać w tajemnicy? Masz już jedno dziecko
bez ojca. Dlaczego drugie chcesz skazać na to samo? Nie sądzisz, że to
samolubne?
Rosie poczuła złość, jej głos stwardniał.
- Jak śmiesz mówić mi, że jestem samolubna? Chciałam powiedzieć ci o
dziecku, zanim wyjechałeś do Ameryki. Już przedtem wyraźnie dałeś mi
do zrozumienia, że nie chcesz mieć więcej dzieci, że Keiron w zupełności
ci wystarcza!
- Zdaje się, że brałaś bardzo poważnie każde najdrobniejsze słówko,
jakie wypowiedziałem! - zauważył sardonicznie.
Rosie spojrzała na niego wyzywająco.
- Nie sprawiałeś wrażenia, jakby spieszyło ci się do powrotu. Z listów,
które nadsyłałeś, wynikało, że twoje dotychczasowe życie tutaj się
skończyło. Prawie wcale nie interesowałeś się mną i Amy.
- Ton moich listów był chłodny, bo...
- Pisałeś je jak do dalekiej znajomej!
Ujął ją za ręce i spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
-
Zrobiłem to celowo, Rosie, kochanie. Nie chciałem, abyś w
jakikolwiek sposób czuła się... związana ze mną i z moimi problemami.
Na litość boską, nie wiesz, jak bardzo tęskniłem, żeby znów cię zobaczyć?
- zapytał łagodnie. - Nie możesz zaprzeczyć, że między nami było coś
więcej niż tylko fizyczne zauroczenie. Kiedy byliśmy razem, płonęliśmy...
Rosie zaczerwieniła się jak piwonia.
-
Kiedy pojechałem do Stanów, czułem, że nie chciałabyś tej
przyszłości, którą mógłbym ci ofiarować. Nie chciałabyś mieszkać w
Ameryce, z dala od swoich ukochanych, od nowej pracy, twojego
ślicznego, małego domku... Dlaczego miałbym cię odrywać od korzeni
i kazać ci dźwigać moje ciężary?
Patrzyła na niego chłodnym wzrokiem, choć czuła, że serce bije jej jak
młotem.
- A teraz sytuacja się zmieniła?
- Za chwilę ci o tym opowiem - odparł Andy. - Naszym obowiązkiem jest
dać temu dziecku szczęśliwy dom i dwoje kochających się rodziców.
Zgadzasz się ze mną?
Stojący przed Rosie mężczyzna był dobry i czuły, chciał jak najlepiej dla
tych, których kochał. Ich dziecko zasługiwało na wszystko co najlepsze.
Jej niepewność, czy Andy zostanie z nią na zawsze, nie miała już
znaczenia.
- Rosie, nie wiem, na ilu dzieciach poprzestaniemy, ale, na Boga, chcę
wiedzieć o każdym!
- Co powiedziałeś? - wyszeptała.
Jego gwałtowność nagle znikła, na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Powiedziałem, że nie wiem, ile będziemy mieć dzieci. Chyba co roku
jedno!
- Co... co masz na myśli? - Głos jej drżał, oczy miała szeroko otwarte.
Otoczył jej talię ramionami i przyciągnął ją do siebie tak, że ich ciała się
zetknęły.
-
To znaczy, głuptasku, że będziemy ze sobą na wieki wieków.
Będziemy prawdziwą rodziną: ty, ja,
Amy i Keiron. I oczywiście, to najmłodsze. Powinni
śmy bardzo szybko ustalić datę ślubu, prawda?
Poczuła, jak gdzieś wewnątrz niej zaczyna narastać fala szczęścia. To jest
nierealne, cudowne i oszałamiające! Potrząsnęła głową, jakby chciała
rozjaśnić myśli.
- Nic z tego nie rozumiem... Jak dowiedziałeś się
o dziecku? Czy wszyscy wkoło wiedzą?
- Twoja ciotka Lily uważała, że należy mnie uświa
domić o ojcostwie, a skoro ty mi tego nie powiedziałaś,
zrobiła to ona! - oświadczył. - Wróciłem pierwszym
samolotem! Roger jest Anglikiem i chciał wrócić do
domu na okres rekonwalescencji. W Chicago zakładał
interes i chciał tam zostać tylko na dwa lub trzy lata.
Może jestem cyniczny, ale uważam, że perspektywa
należenia do arystokracji i zamieszkania we wspania
łym zamku pozwoliła Soni pokonać tęsknotę za do
mem! Widzisz więc, moja słodka, że nie ma powodów,
dla których nie moglibyśmy zamieszkać tu wszyscy!
- Zatem Keiron będzie miał w Anglii oboje rodziców?
- Większość czasu będzie spędzał z nami, ponieważ Sonia uważa, że
Roger jest zbyt stary i słaby, aby przez cały czas mieć koło siebie dziecko.
Keiron ucieszy się, kiedy się dowie, że wszyscy będziemy mieszkać w tym
samym kraju!
- To... to niemożliwe. Jesteś tu i zostajesz?
- Masz to jak w banku! - Pocałował ją delikatnie. - Powinienem ci jeszcze
powiedzieć - wyszeptał jej do ucha - że gdy tylko weszłaś, Lily zabrała
Amy na herbatkę do swojej przyjaciółki.
Rosie spojrzała na niego i zaczęła się śmiać.
-
Andy, ty intrygancie! Nie wierzę, że to się naprawdę dzieje!
Rosie poczuła, że ogarnia ją teraz wręcz cały ocean szczęścia. Jakby była
to najnaturalniejsza rzecz na świecie, zarzuciła Andy'emu ręce na szyję i
pocałowała go w usta. Potem on odsunął się i popatrzył na nią z taką
czułością i miłością, że jej serce zaczęło skakać z radości.
-
Moje kochanie - wyszeptał - przez co ty musiałaś przejść, próbując
sama sobie z tym wszystkim poradzić? Obiecaj mi, że nigdy, przenigdy
niczego przede mną nie będziesz ukrywać!
Pocałował ją namiętnie, językiem rozchylając jej wargi, rękami błądząc
po jej ciele. Rosie poczuła, że cała rozpływa się z pożądania, o którym tak
często ostatnio marzyła. Pociągnęła Andy'ego za sobą w dół, na dywanik
naprzeciwko kominka. Ich oczy spotkały się na chwilę. Potem z cichą
zgodą zaczęli się rozbierać.
-
Rosie, moja piękna Rosie - rzekł Andy stłumionym głosem,
obsypując jej ciało pocałunkami. - Tyle czasu... Czy wiesz, jak bardzo cię
kocham, jak często marzyłem o tym, żeby znów się z tobą kochać?
-
Tym razem - szepnęła - nie musisz mnie pytać, czy naprawdę chcę,
żebyś się ze mną kochał. Chyba o tym wiesz!
Czas zatrzymał się, gdy ich ciała ponownie połączyły się we wspaniałym,
namiętnym spełnieniu.
-
Hej, Amy! - zawołał Keiron. - Nie upuść wszystkich sztućców na
podłogę! Przynieś ciasto, które robiłaś z Lily.
Amy przydreptała z powrotem, niepewnie trzymając w rękach talerz
dobrze wypieczonych bułeczek. Za nią szła Lily z tacą przepysznie
wyglądających kanapek.
-
Proszę, Keiron. Postaw to na środku stołu. Za minutkę powinni tu
być...
Lily była zaczerwieniona i przejęta. Rano, nie mogąc usiedzieć na
miejscu, posprzątała cały dom, od góry do dołu. Podeszła do okna i
wyjrzała, po czym pisnęła cicho.
-
Szybko, kochani! Już podjeżdżają!
Cała trójka podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież. Andy pomagał
Rosie wysiąść z samochodu. Odwrócił się i uśmiechnął do nich. Na
transparencie, który Keiron umieścił nad drzwiami, widniał napis z
dużych, czerwonych liter: WITAMY NOWE MALEŃSTWO. Słowa
otaczał jaskrawy wzorek z zakrętasów i krzyżyków - dzieło Amy.
Rosie szła ścieżką, trzymając w ramionach owinięty w biały szal
pakunek, z którego wystawała różowa buzia.
-
Keiron, Amy - powiedziała cicho - wasza mała
siostrzyczka nie mogła się już doczekać, żeby was po
znać. Chodźcie przywitać się z Carlą!
Dzieci otoczyły Rosie i patrzyły na maleńkie dziecko w skupieniu.
Keiron ostrożnie wyciągnął rękę i pogłaskał małą po policzku. Spojrzał na
Rosie i uśmiechnął się.
- Teraz mam dwie siostry, prawda? Następnym razem chciałbym brata,
dobrze?
- Och, brat... to już całkiem inna opowieść - mruknął Andy z
zadowoleniem. I przytulił swą rodzinę do siebie.