background image

 
 

Rozdział 11 

BEING ON THE RIGHT SIDE 

STOJĄC PO WŁAŚCIWEJ STRONIE 

 
 
 

Blask  położonego  w  oddali  miasta  rozświetlał  wieczorne  niebo. 

Choć  jesień  przyniosła  już  chłodniejsze  dni,  pogoda  nadal  była  bardzo 
dobra. Szczególnie dla tych, którzy nie przepadają za upałem.  
 

Jedną z takich osób bez wątpienia jest Nikki. Z jednej strony kali-

fornijski klimat bardzo się jej spodobał - jest tam ciepło i słonecznie, co, 
jak sama musiała przyznać, niezwykle jej odpowiadało. Będąc typem czło-
wieka,  któremu  zawsze  jest  zimno,  teraz  wreszcie  mogła  wygrzać  się  do 
woli.  
 

Czasami  jednak  słońce  stawało  się  już  tak  nieznośne,  że  wyjście  

z  domu  bez  okularów  przeciwsłonecznych,  których  noszenia  bardzo  nie 
lubiła, wydawało się być wręcz niemożliwe. 
 

Dlatego  właśnie  informacja  o  możliwości  wyrwania  się  na  jakiś 

czas z tego słonecznego piekiełka niezwykle ją ucieszyła. Tym bardziej, że 
miejscem tejże ucieczki miało być Palmont. 
 

Bordowy  Ford  jechał  w  odległości  kilkunastu  metrów  za  biało-

niebieskim  BMW.  Właściciele  wozów  rozmawiali  ze  sobą,  korzystając  
z systemu, który niedawno zaproponowała zespołowi Smoków Kate. Roz-
mowy  mobilne  przerywane  były  jedynie  tymi,  które  odbywały  się  twarzą  
w twarz podczas postojów. 
 

A było ich kilka. Pierwszy w Los Alamitos, gdzie odłączył się Cla-

rence.  Kolejny  natomiast  na  granicy  trzech  stanów:  Kalifornii,  Nevady  
i  Arizony  -  w niedużym  miasteczku  Needles,  gdzie na  Race  Street

1

 znaj-

dowała się stacja benzynowa z najlepszym paliwem w okolicy. Albo przy-
najmniej najlepszym według mieszkańców okolicy. 
 

Bez  wątpienia  trzeba  jednak  przyznać,  że  położona  była  na  ulicy  

o niezwykle trafnej nazwie. Czyżby osoba, która jest za nią odpowiedzial-

                                                           

1

 Po polsku - ulica Wyścigowa. 

background image

 

na, przewidziała, że któregoś dnia pojawi się na niej najbardziej poszuki-
wany wyścigowiec w USA? 
 

Właśnie  podczas  tego  postoju  Thomas  po  raz  kolejny  próbował 

skontaktować się z Salem i poinformować go o tym, że razem z Nikki są  
w  drodze  do  Palmont.  Chłopak  jednak  nie  odpowiadał,  co  dość  mocno 
martwiło  lidera  Smoków.  Później  pomyślał,  że  może  jego  przyjaciel  jest 
bardzo  zajęty,  np.  ściganiem  się  albo  pracą  w warsztacie  przy  samocho-
dach. To było przecież bardzo prawdopodobne. Z drugiej jednak strony do 
tej  pory  nie  było  problemów  w  komunikowaniu  się  z  nim,  dlatego  jego 
dzisiejsze zachowanie wydawało się co najmniej dziwne. 
 

Lecz nie tracąc czasu na zbędne rozmyślania, Thomas i Nikki ru-

szyli w dalszą drogę. Po czterech godzinach jazdy zaliczyli kolejny postój. 
Okolica,  w  której  się  zatrzymali,  zdecydowanie  bardziej  przypominała  im 
otoczenie Palmont niż Rockport czy innego kalifornijskiego miasta. Znaj-
dując się w Sun Valley - aglomeracji położonej we wschodniej części Ari-
zony,  dostrzeżenie  Wyżyny  Kolorado  wraz  z  jej  kanionami  nie  sprawiało 
najmniejszej trudności.  
 

Choć  dom  zdawał  się  być  już  bardzo  blisko,  w  rzeczywistości 

trzeba było pokonać jeszcze około czterystu kilometrów. Dlatego podczas 
tego końcowego odcinka Thomas zdecydował się na postój w miasteczku 
Grants,  gdzie  obsługa  stacji  benzynowej  była  niezwykle  zainteresowana  
i  jednocześnie  wręcz  oburzona  pojawieniem  się  wyścigowych  wozów. 
Prawdopodobnie  wiedzieli  o  tym,  że  policja  ich  szuka  i,  jak  domyślił  się 
właściciel  BMW,  nie  odmówili  sobie  przyjemności  poinformowania  o  ich 
obecności na stacji.  
 

Dlatego właśnie oboje kierowców opuściło to miejsce najszybciej, 

jak to było możliwe, choć i tak walczyli z nieodpartym wrażeniem, że mają 
już  kogoś  na  ogonie.  Tylko  czekać,  kiedy  zawyją  policyjne  syreny  i  roz-
pocznie się pościg. 
 

Na szczęście do tego nie doszło, a z każdą kolejną godziną unika-

nie policji stawało się coraz łatwiejsze. Słońce ukryło się już za horyzon-
tem, gdy Thomas i Nikki znaleźli się w Santa Fé - stolicy Nowego Meksyku 
i najważniejszym miejscu dla wszystkich okolicznych wyścigowców. 
 

Tutaj  zatankowali  swoje  samochody  po  raz  ostatni  i  ruszyli  na 

północ - w kierunku Palmont. Niedługo potem wjechali na most biegnący 
nad  rzeką  Rio  Grande.  Od  zachodu  zbliżał  się  samolot  pasażerski,  który 

background image

 

wyraźnie  obniżał  lot.  Gwizd  jego  silników  ogłuszył  na  chwilę  kierowców 
BMW i Forda. 
 

W  tym  samym  momencie  po  drugiej  stronie  mostu  pojawiły  się 

dwa samochody, rozświetlając przed sobą jezdnię w sposób raczej przykry 
dla oczu osób jadących z naprzeciwka. 
 

Co ciekawe, blask ich świateł pojawił się bardzo szybko, przybie-

rając przy tym początkowo dość dziwny kierunek. Przynajmniej tak mógł-
by stwierdzić ktoś niewtajemniczony. Thomas nie miał jednak wątpliwości. 
Samochody  wjechały  na  most,  pokonując  zakręt  ślizgiem.  Dlatego  przez 
krótką chwilę zamiast drogi, oświetlały pobocze. 
 

Zanim zdążył dokładnie ocenić sytuację, oba wozy śmignęły obok 

jego BMW i jadącego za nim Forda. 
 

-  Nikki,  widziałaś  to?  -  zapytał,  spoglądając  jeszcze  szybko  

w lusterko. 
 

- Tak. Chyba ktoś tu się ściga - odpowiedziała spokojnie. 

 

- Ktoś to mało powiedziane. To Evo IX... 

 

- Wyglądało dokładnie tak, jak to, w którym się rozbiłeś - dokoń-

czyła za niego. 
 

- Właśnie - odrzekł, opanowując nieco emocje. - To ktoś od nas.  

Może powinniśmy zawrócić i jechać za nimi? 
 

- Daj spokój. Co ci to da? Raczej już ich nie złapiemy. Lepiej bę-

dzie  jak  najszybciej  gdzieś  się  zatrzymać  i  jeszcze  raz  spróbować  skon-
taktować się z Salem. On nam powie, co tu się dzieje. 
 

- Masz rację. Jedźmy pod twój dom. W sumie jesteśmy już nieda-

leko. 
 

Kilka minut później Nikki i Thomas parkując swoje wozy na pod-

jeździe przed garażem, ruszyli w stronę wejścia. Właścicielka domu weszła 
jako pierwsza, włączając światło.  
 

-  Usiądź,  a  ja  zadzwonię  do  Sala  -  rzekła,  zamykając  drzwi  za 

Thomasem.  
 

Mimo  że  zastosował  się  do  jej  polecenia,  widać  było,  że  trudno 

jest  mu  wytrwać  choć  chwilę  w  bezruchu.  Kręcił  się  i  wiercił,  obserwując  
swoją przyjaciółkę, kiedy ta krążyła wokół stolika z telefonem przy uchu. 
 

Jeden sygnał, drugi i kolejne - Sal znów nie odpowiada. Nikki za-

łożyła  rękę  na  lewym  boku,  wybierając  numer  po  raz  kolejny.  Znów  bez 
skutku. 

background image

 

 

- Co on takiego robi, że nie może odebrać telefonu już od paru-

nastu godzin? - zastanawiał się Thomas. 
 

- Nie mam zielonego pojęcia.  

 

-  Słuchaj,  zrobimy  to  inaczej  -  powiedział,  wstając  z  kanapy,  

a następnie wyciągając swój telefon. - Zadzwonię do Cody’ego. 
 

- Bardzo dobry pomysł. 

 

Wybrał  więc  numer  i  czekał  dłuższą  chwilę  na  odpowiedź.  Lider 

Skorpionów również nie odbierał. 
 

- Co jest grane, do cholery? - zirytował się Thomas. - Poumierali 

wszyscy  czy  co?  Na  szczęście  to  nie  koniec  listy  znajomych.  Dzwonię  do 
Neville’a. 
 

I po raz kolejny ten sam proces - wybieranie numeru, czekanie...  

i niespodzianka. 
 

- Halo? - odezwał się lekko zachrypły głos. 

 

- Halo, Neville? 

 

- Tak. To ty, Thomas? 

 

- Tak, to ja. 

 

- Łoł, zaskoczyłeś mnie. Co u ciebie? 

 

-  To  zależy,  o  co  pytasz.  Jestem  w  Palmont.  Wiesz,  co  się  dzieje  

z Salem i Cody’m?  
 

- Jesteś w Palmont? - podekscytował się Neville. - To dopiero nie-

spodzianka - zaśmiał się. - Z tego, co wiem, dzisiaj miały być jakieś wy-
ścigi, na które szykował się prawie cały zespół. Pewnie są tam na miejscu  
i ścigają się. A czemu pytasz? 
 

- Nie mogę się dodzwonić do żadnego z nich. A tak właściwie to 

czemu nie jesteś z nimi? Odszedłeś ze Scorpions? 
 

-  Nie  no,  co  ty.  Nic  z  tych  rzeczy.  Chory  jestem...  -  powiedział 

Neville tonem, który rzeczywiście wskazywał na słabe samopoczucie daw-
nego pomocnika Thomasa. 
 

- Oj, co ci jest? Coś poważnego? 

 

-  Nie,  raczej  nie.  Przeziębienie  albo  grypa.  Właściwie  to  dopiero 

dziś  koło  południa  poczułem  się  jakoś  tak...  nieswojo.  Dlatego  właśnie 
Cody powiedział, żebym spadał do domu i kładł się do łóżka. Tak zrobi-
łem. To co sprowadza cię do Palmont? 
 

-  Myślałem,  że  się  domyślisz  -  zaśmiał  się  Thomas.  -  Sytuacja  

w okolicy oczywiście. Zdaje się, że macie problemy. 
 

- Przyjacielu, nawet nie wiesz jak duże. 

background image

 

 

-  No  właśnie.  Dlatego  przyjechałem  wam  pomóc.  A  dokładniej 

mówiąc, przyjechaliśmy - rzekł, spoglądając teraz na Nikki.  
 

- Jest z tobą Nikki? 

 

- Tak.  

 

-  To  super  -  podsumował  Neville.  -  Teraz  na  pewno  damy  radę 

zrobić porządek z tymi wszystkimi pajacami. A jeśli nie możesz dodzwo-
nić się do Cody’ego i Sala, to odpuść sobie dzisiaj i spróbuj jutro. Uwierz 
mi, mogą być teraz naprawdę zajęci. 
 

- Dobra, tak zrobię. Dziękuję za pomoc i życzę ci szybkiego po-

wrotu do zdrowia.  
 

- Dzięki, Thomas. Trzymaj się. Może  jutro się spotkamy  - poże-

gnał  się  Neville.  -  Jeśli  dam  radę  w  ogóle  wstać  z  łóżka...  -  dodał  mniej 
rozradowanym tonem. 
 

- Myślę, że masz odpowiednio silną motywację. Do jutra. 

 

- Do jutra. 

 

Thomas rozłączył się, wkładając telefon do kieszeni po wewnętrz-

nej stronie kurtki.  
 

- Neville radzi, żeby dać sobie już dziś spokój, bo i tak zapewne 

do nikogo się nie dodzwonimy - rzekł, zupełnie nieświadomie zbliżając się 
do wyjścia. - Trzeba próbować jutro. 
 

- Idziesz już? - zapytała Nikki nieco zasmuconym głosem. 

 

Spojrzał  na  nią  z  lekkim  zaskoczeniem  w  oczach.  Nie  był  jednak 

zdziwiony  tym,  że  zapytała.  Dziwiło  go  raczej  to,  że  tak  automatycznie,  
w  sposób  wyuczony  wręcz  do  perfekcji,  próbował  jak  najszybciej  oddalić 
się od swojej byłej dziewczyny. 
 

Zastanowił się teraz chwilę nad całą sytuacją. Rzucił szybkie spoj-

rzenie  w  stronę  drzwi  wyjściowych.  Czuł,  jakby  za  nimi  znajdowała  się 
swego rodzaju enklawa - miejsce, gdzie będzie bezpieczny, gdzie można 
uciec i schować się przed niebezpieczeństwem. 
 

Z drugiej strony jak długo można uciekać? Zresztą teraz to nie ma 

już większego sensu. Każde z nich - zarówno Thomas, jak i Nikki - ułoży-
ło sobie życie na nowo. A przynajmniej Thomas na pewno... 
 

Wiedząc, że Mia go kocha i że czeka na niego w Rockport, czuł jak 

gdyby  otaczała  go  niewidzialna  i  niemożliwa  do  zniszczenia  tarcza.  Nikt 
nie miał na tyle siły, by się przez nią przebić, nawet Nikki. 

background image

 

 

-  Nie  -  odpowiedział  w  końcu,  siadając  ponownie  na  kanapie.  - 

Przepraszam, jestem taki zdenerwowany, że już sam nie wiem, co robię - 
dodał, pocierając czoło. 
 

Nikki  poczuła  ulgę,  choć  jednocześnie  świetnie  zdawała  sobie 

sprawę  z  tego,  że  jej  były  chłopak  jest  mocno  zestresowany.  Nie  tylko 
sytuacją w okolicy, ale teraz też obecnością w jej domu. Wiedziała, że mi-
mo  udanej  próby  zatrzymania  go,  i  tak  już  niebawem  ucieknie.  Jak  zaw-
sze... 
 

-  Dobrze,  że  zjedliśmy  kolację  przed  przyjazdem  do  Palmont  - 

zaczęła, ruszając w stronę kuchni. - Lodówka jest pusta, a zdecydowanie 
nie jest już pora na zakupy - dodała z nieco wymuszonym uśmiechem. - 
Mimo to może znajdę jakąś herbatę sprzed kilku miesięcy... O, jest - rze-
kła, wyciągając metalowy pojemnik z szafki. 
 

Thomas zdjął z siebie kurtkę i położył ją na kanapie obok siebie. 

Wbił wzrok w podłogę, opierając policzek na prawej pięści. 
 

- Jesteś strasznie markotny - stwierdziła Nikki, siadając na fotelu 

naprzeciwko niego.  
 

Przez  chwilę  nie  odpowiadał.  Nie  podniósł  nawet  wzroku.  Ode-

tchnął tylko głośno i spojrzał przez okno na zewnątrz. 
 

Wiatr  kołysał  drzewami,  które  przy  mocniejszych  podmuchach 

szumiały niczym morze. Księżyc, który był w pełni, rozświetlał niebo i ulicę 
przed domem. 
 

-  Wiem,  że  cię  wkurzam  -  rzekł  w  końcu.  -  Musisz mi  to  wyba-

czyć. Jutro po rozmowie z chłopakami będę spokojniejszy.  
 

- Nie wkurzasz mnie - odpowiedziała szybko Nikki. 

 

Znów  zapadła  cisza.  Zakłócał  ją  jedynie  coraz  głośniejszy  gwizd 

czajnika. 
 

Właścicielka  domu  ruszyła do  kuchni.  Po  chwili  wróciła  z  dwiema 

filiżankami. Jedną z nich postawiła delikatnie na stoliku przed Thomasem. 
 

- Dziękuję. 

 

- Proszę - odrzekła, ponownie siadając w fotelu. - Tommy? 

 

- Tak? - ożywił się nagle, słysząc zdrobnienie swojego imienia.  

 

- Chciałam ci podziękować za dzisiaj  - powiedziała, zbierając się 

na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. - Jechaliśmy tu tyle godzin... i cały ten 
czas przegadaliśmy, bez kłócenia się, złości, po prostu jak dobrzy znajo-
mi. 

background image

 

 

- Nikki, a o co miałbym się z tobą kłócić? - zapytał, uśmiechając 

się przyjacielsko. 
 

- No wiesz, raczej nie dogadujemy się już tak dobrze, jak parę lat 

temu. 
 

-  Myślę,  że  nadal  dogadujemy  się  świetnie,  tylko  oboje  musimy 

pamiętać, żeby tego nie zepsuć. 
 

„Chyba  chciałeś  powiedzieć,  że  ja  powinnam  pamiętać”.  -  pomy-

ślała  Nikki.  Wiedziała,  że  te  słowa  są  przestrogą.  „Nie  próbuj  wracać  do 
przeszłości,  a  wszystko  będzie  w  porządku”.  -  tak  w  rzeczywistości  od-
czytała jego słowa. 
 

I  wydaje  się,  że  miała  rację.  Teraz  kiedy  oboje  byli  w  Palmont, 

pojawiła  się  odpowiednia  sytuacja,  by  zaatakować.  Jednak  już  na  samym 
początku  Thomas  dał  jej  do  zrozumienia,  że  nie  powinna  nawet  o  tym 
myśleć. Chyba, że nie zależy jej na jego przyjaźni... 
 

Tym  sposobem  pozostały  już  tylko  dwie  opcje  -  pogodzić  się  

z losem i zostawić sprawy takimi, jakimi są teraz albo zagrać va banque

2

Żadna z tych dróg nie wydawała się być dobrą, ale przecież nie można stać 
w miejscu w nieskończoność. Trzeba podjąć jakąś decyzję. Nikki wiedziała 
nawet, która z tych dróg bardziej ją interesuje. Musiała jednak odpowied-
nio to rozegrać. 
 

- Nie mam zamiaru niczego psuć - zablefowała, przybierając po-

kerową twarz. - Mimo naszych wcześniejszych nieporozumień nadal jeste-
śmy  przyjaciółmi  i uważam,  że  ten układ  jest  dla  nas  obojga  jak  najbar-
dziej odpowiedni. 
 

- Bardzo się cieszę, że zgadzamy się w tym względzie - odpowie-

dział  poważnie  Thomas.  -  Ale  dajmy  spokój  naszym  relacjom  -  dodał  
z  delikatnym  uśmiechem,  upijając  jednocześnie  kolejny  łyk  herbaty.  - 
Musimy przygotować się na jutro. Życzę ci spokojnej nocy - rzekł, wstając 
z kanapy, a następnie szybko zbliżył się do wyjścia. 
 

- Do jutra, Tommy - pożegnała się Nikki, zamykając za nim drzwi. 

 

Po chwili usłyszeć było można dźwięk silnika jego BMW, a kilkana-

ście sekund później biało-niebieski wóz znikł za pobliskimi budynkami. 
 

Nikki wyglądając przez okno, spoglądała w tamtym kierunku jesz-

cze przez kilka minut. Zastanawiała się, jak to wszystko jest w ogóle moż-

                                                           

2

 

Va banque z francuskiego - w grach hazardowych ryzykować wszystkim, co się 

ma, by zdobyć jeszcze większą nagrodę. 

background image

 

liwe.  Jej  chłopak  po  raz  kolejny  tak  po  prostu  rozmył  się,  uciekł,  znikł,  
a ona nie potrafiła go zatrzymać. Czuła, jak gdyby próbowała złapać du-
cha, ale przecież Thomas nie jest duchem. Mimo to coś go chroni... Coś, 
czego nie może zrozumieć. 
 

Ruszyła  w  końcu  w  kierunku  sypialni.  Jakże  przykra  była  dla  niej 

myśl, że znów jest sama. „Gdyby któregoś wieczoru został... Chociaż ten 
jeden raz”. - szepnęła cicho, zrzucając z siebie kolejne części garderoby. 
 
 

*** 

 
 
 

Następnego dnia udało się wreszcie dodzwonić do Cody’ego. Szef 

Skorpionów  był  niesamowicie  zadowolony  z  tego,  że  Thomas  postanowił 
pomóc jego zespołowi w obronie terytorium. 
 

-  Niestety  nie  dam  rady  spotkać  się  z  tobą  wcześniej,  więc  po 

prostu  przyjedź  na  nasze  zebranie  o  dziewiątej  wieczorem.  Będziemy  na 
ulicy Yucca w San Juan. Mamy tam bardzo dobrą kryjówkę. 
 

-  Czy  to  jest  obok  sześćdziesiątki  ósemki?

3

 -  zapytał  Thomas, 

gdyż wydawało mu się, że zna to miejsce. 
 

- Tak jest - potwierdził Cody. 

 

-  W  porządku.  Na  pewno  będę.  Jest  też  ze  mną  Nikki  -  dodał, 

spoglądając na nią. - więc jeśli to nie problem, przyjedziemy razem. 
 

- Super, świetnie! - ekscytował się lider Skorpionów. - Oczywiście 

oboje jesteście mile widziani. 
 

- Mam jeszcze pytanie. Co się dzieje z Salem? Wczoraj nie odbie-

rał, a dziś już w ogóle ma wyłączony telefon. 
 

- Z Salem wszystko w porządku. Po prostu gdzieś zgubił komórkę. 

Miejmy nadzieję, że jeszcze ją znajdzie. 
 

- Aha, teraz wszystko jasne - zaśmiał się Thomas. - W takim razie 

nie zawracam ci dłużej głowy. Widzimy się wieczorem. 
 

- Do zobaczenia.  

 

-  Czekaj,  mam  jeszcze  prośbę.  Nic  mu  o  nas  nie  mów.  Zrobimy 

mu niespodziankę.  
 

- W porządku - odpowiedział Cody wesołym tonem. 

                                                           

3

 Chodzi o drogę stanową numer 68. 

background image

 

 

Panowie  zakończyli  rozmowę.  Thomas  jeszcze  przez  chwilę  spo-

glądał na wyświetlacz swojego telefonu, wyraźnie się z czegoś śmiejąc. 
 

- Co z Salem? - zapytała Nikki, podnosząc się z fotela. - Z twojej 

miny wnioskuję, że nic złego mu się nie stało. 
 

- Sierota zgubił telefon. Dlaczego się nie domyśliłem?  - śmiał się 

dalej lider Smoków. 
 

-  O  mój  Boże...  -  westchnęła  Nikki,  przymykając  na  chwilę  oczy. 

Na jej twarzy również pojawił się uśmiech. - A co z Cody’m i jego zespo-
łem? Znajdzie się dla nas jakieś zajęcie? 
 

- Na pewno się znajdzie, ale musimy poczekać do wieczora. Wtedy 

pojedziemy spotkać się z nimi w San Juan. Do tego czasu mamy wolne - 
odpowiedział Thomas, rozsiadając się wygodnie w fotelu, w którym chwilę 
wcześniej siedziała Nikki. 
 

Uśmiechnęła się. Już dawno nie widziała go w takim nastroju. Wy-

raźnie był zadowolony z tego, co powiedział mu Cody. 
 

Siedział więc z rękami opartymi szeroko na oparciach fotela i kiwał 

delikatnie  głową,  zdawać  by  się  mogło,  do  rytmu  jakiejś  piosenki.  Nagle 
coś mu się przypomniało.  
 

- Skoro mamy czas, może odwiedzimy Neville’a? - zaproponował, 

spoglądając  w  górę,  wprost  w  oczy  Nikki,  która  stała  najwyżej  metr  od 
niego. 
 

- Tak, zdecydowanie powinniśmy go odwiedzić - zgodziła się. 

 

-  Ale  jeszcze  najpierw  pojedziemy  zrobić  sobie  zakupy.  W  mojej 

lodówce  jedyną  rzeczą,  którą  można  znaleźć,  jest  światło.  Podejrzewam, 
że u ciebie sytuacja wygląda podobnie. 
 

Nikki uśmiechnęła się nieznacznie, po czym dumnie, wolnym kro-

kiem ruszyła w stronę kuchni. Tam zatrzymała się i próbując ukryć rozba-
wienie, rzekła: 
 

- Zaskoczę cię. - Po czym otwarła lodówkę. 

 

W środku owszem  - światło, ale nie tylko. Prawie wszystkie półki 

wypełnione  były  różnymi  pojemnikami  zawierającymi  -  jak  można  przy-
puszczać - jedzenie. 
 

Thomas wyprostował się, spoglądając z niedowierzaniem. 

 

- Nikki, jak ty to zrobiłaś? - zapytał z uśmiechem. - Kiedy zdąży-

łaś zrobić zakupy? 
 

- Powiedzmy, że nie mogłam spać, więc wstałam wcześniej i po-

szłam do sklepu. Proste. 

background image

10 

 

 

- Rzeczywiście, bardzo proste - zgodził się. 

 

 

- W takim razie może zanim wyruszymy na miasto, zechcesz zjeść 

ze mną śniadanie? - zaproponowała. 
 

- Chętnie - odpowiedział, uśmiechając się pod nosem, gdyż nasu-

nął mu się na myśl pewien komentarz. 
 

Nikki  w  tym  czasie  wyciągnęła  z  lodówki  kilka  pojemników,  roz-

kładając je na znajdującym się obok blacie. Obróciła się na chwilę w stronę 
salonu. Dostrzegła, że Thomas jest wyraźnie czymś rozbawiony i że jed-
nocześnie próbuje to przed nią ukryć. W pierwszej chwili zignorowała ten 
uśmiech,  jednak  gdy nie  znikał  z  twarzy  jej  gościa  przez  dłuższą  chwilę, 
postanowiła wreszcie zapytać: 
 

- Z czego się śmiejesz, Thomas? 

 

-  Nic  takiego.  Nieważne  -  odrzekł,  nadal  próbując  hamować 

śmiech. 
 

-  No  powiedz  -  nalegała,  rozpakowując  jednocześnie  zawartość 

jednego z pojemników. 
 

-  No  bo  wiesz...  -  zaczął  tłumaczyć  Thomas.  -  to  takie  trochę 

dziwne... 
 

- Co jest dziwne? 

 

- Że będziemy jeść razem śniadanie, a nie było wcześniej kolacji. 

 

Nikki stanęła jak wryta. Spojrzała na niego z zaskoczeniem. „Nie-

możliwe, że to powiedział”. - pomyślała. Postanowiła jednak jak najszyb-
ciej  mu  odpowiedzieć,  dlatego  uśmiechając  się,  rzekła  uwodzicielskim  
i jednocześnie rozbawionym tonem: 
 

- Ja nie czuję się winna. To ty sobie poszedłeś. 

 

W odpowiedzi Thomas zaśmiał się jeszcze głośniej niż dotychczas. 

 

-  A  po  co  miałem  zostawać?  Przecież  i  tak  nie  miałaś  nic  

w lodówce. 
 

- Ha ha ha, bardzo śmieszne. 

 
 
 

Gdy  śniadanie  niepoprzedzone  kolacją  zostało  zjedzone,  Thomas  

i Nikki zgodnie ze swoimi planami wyruszyli na zakupy. Po kilku minutach 
drogi zatrzymali się obok niedużego marketu i wysiadając z BMW, udali się 
do jego wnętrza. 
 

Tam  okazało  się,  że  mają  problem  z  podjęciem  jednej  z  najbar-

dziej  kluczowych  decyzji  w  życiu,  a  mianowicie,  w  którą  alejkę  wejść  na 

background image

11 

 

początku.  Brakowało  im  w  domach  właściwie  wszystkiego,  więc  trudność  
w wyborze wydawała się jednak uzasadniona. 
 

W  końcu  Thomas  zaproponował,  by  zaczynając  od  tej  położonej 

najbliżej wejścia, przejść przez wszystkie. W ten sposób prawdopodobnie 
uda się im kupić wszystko, co jest im potrzebne... a przy okazji też to, co 
nie jest. 
 

Po zakupach plan przewidywał odwiedziny Neville’a. Pozostawiając 

je  zatem  w  swoich  domach,  właściciele  BMW  i  Forda  ruszyli  do  Silverton. 
Ich przyjaciel otwarł drzwi mieszkania jeszcze szybciej, niż można było się 
tego  spodziewać.  Nie  wyglądał  na  chorego,  choć  jego  głos  rzeczywiście 
zdradzał nie najlepszą kondycję gardła. 
 

-  Jak  ja  się  cieszę,  że  was  widzę  -  rzekł  z  uśmiechem.  -  Zapra-

szam do salonu. - dodał, wskazując ręką na fotele i kanapę znajdujące się 
w centrum mieszkania. 
 

- Jak się czujesz? Lepiej? - zapytała Nikki. 

 

- Udało mi się zebrać na nogi, ale nie będę kłamał - trochę mnie 

wszystko  boli,  a  w  nosie  mam  morze  kataru.  Dlatego  właśnie  nie  wyści-
skałem was na powitanie - usprawiedliwił się Neville. - Lepiej, żebym was 
nie zaraził. 
 

Thomas  i  Nikki usiedli  na czerwonej  kanapie,  która  podobnie  jak 

fotele,  znajdowała  się  w  sąsiedztwie  niewysokiego,  lecz  dość  rozległego, 
drewnianego stolika. 
 

-  Jestem  straszliwie  śpiący.  Chyba  muszę  wypić  kawę.  Wam  też 

zrobię - rzekł właściciel mieszkania, ruszając w stronę kuchni. 
 

- Neville, chyba o czymś zapomniałeś - upomniała go przyjaznym 

tonem Nikki. 
 

- Ach tak... nie lubisz kawy. Racja. W takim razie zrobię ci herbatę. 

Chyba,  że  wolisz  coś  mocniejszego?  -  zaproponował,  ruszając  przy  tym 
znacząco brwiami. 
 

Nikki uśmiechnęła się, po czym rzekła: 

 

- Nie, dzięki. Wolę herbatę. 

 

- Ale herbatę w sensie, że herbatę, czy herbatę z dodatkiem... 

 

- Nie, nie. Zwykłą herbatę - przerwała mu. 

 

- Neville, nie proponuj jej alkoholu - wtrącił Thomas. - O dziewią-

tej musimy być w San Juan. Możliwie w jak najlepszej formie. 

background image

12 

 

 

- No wiem, wiem - odpowiedział, wyciągając z szafki trzy filiżanki. 

- Ale w sumie kto powiedział, że Nikki nie jest w dobrej formie, kiedy się 
napije? 
 

- Ja tak mówię - rzekł poważnie Thomas. 

 

Nikki spojrzała na niego z ukosa, ale nic nie powiedziała. W głębi 

duszy musiała mu przyznać rację. Zdawała sobie sprawę z tego, że kilka 
razy w historii ich znajomości porządnie przegięła i że jej były chłopak jest 
na tym punkcie wyjątkowo wyczulony. 
 

-  Skoro  ty  tak  mówisz,  to  nie  będę  się  kłócił  -  odrzekł  Neville, 

nasypując  kawy  do  jednej  z  filiżanek.  -  Podejrzewam,  że  macie  do  mnie 
sporo  pytań.  Uprzedzę  was  od  razu,  że  dużo  lepsze  skutki  da  wam  za-
pewne rozmowa z Cody’m, ale jeśli chcecie, to pytajcie. 
 

-  Myślę,  że  jest  sporo  takich  rzeczy,  którymi  w  obecnej  sytuacji 

nawet szkoda zawracać głowy Cody’emu, a w których ty możesz się orien-
tować nawet lepiej. 
 

- W takim razie słucham - rzekł Neville, siadając w jednym z foteli. 

 

- Wiem już od Sala, że Wolf wyjechał z Palmont, ale co z Kenjim  

i  Angie?  Może  któreś  z nich  jest  w  to  wszystko  zamieszane?  Choć  chyba 
nawet bardziej stawiałbym na Kenjiego. 
 

-  Twoje  podejrzenia  mogą  być  słuszne.  Na  początku  myśleliśmy, 

że to Darius, ale po nim nie ma nawet śladu. Nikt nic nie wie, ale pewne 
jest  to,  że  w  Palmont  ani  w  okolicy  go  nie  ma.  Jeśli  chodzi  o  Angie...  - 
Neville zrobił przerwę, by dobrać odpowiednie słowa.  - chciała wrócić do 
21st  Street  i  to  najlepiej  na  stanowisko  lidera,  ale  ludzie  z  teamu  ją  wy-
śmiali. Kazali jej spadać, a sami wybrali nowego szefa, którego zresztą już 
znasz. 
 

- Zgadza się. 

 

-  No  właśnie.  Gość  jest  bardzo  w  porządku,  dlatego  Angie  musi 

trzymać się od nich z daleka. Co prawda jest w Palmont, ale zdaje się, że 
nie  robi  niczego  sensownego.  Po  prostu  od  czasu  do  czasu  ściga  się 
gdzieś w Kempton z innymi fanami starych muscle carów. 
 

Ruszając do kuchni, by wyłączyć czajnik, Neville mówił dalej: 

 

- Z Kenjim jest większy problem. Jego Bushido się rozleciało. On 

sam nie należy do żadnego innego zespołu, ale kręci się po mieście i cały 
czas plotkuje o tym, że my, czyli Smoki straciliśmy lidera i że teraz z braku 
innego rozwiązania, przykleiliśmy się do Skorpionów. Twierdzi też, że przy 
odpowiednich środkach pokonanie nas wszystkich nie byłoby problemem. 

background image

13 

 

Jak  więc  łatwo  wywnioskować,  Kenji  coś  wie.  Teraz  tylko  pytanie,  ile  i  co 
dokładnie. 
 

- Warto byłoby też wziąć pod uwagę to, że wyjątkowo nie lubi się 

z ludźmi, którzy kiedyś byli w LeSamurai. Duża ich część należy teraz do 
Skorpionów.  Poza  tym  punktem  zapalnym  konfliktu  było  San  Juan,  które 
jak już wiadomo, też jest teraz polem bitwy. 
 

Neville pokiwał głową, przenosząc filiżanki na stolik. 

 

-  To  prawda.  Nie  wiem,  czy  wiesz,  ale  to  właśnie  San  Juan  jest 

głównym punktem ataków ze strony tego nowego zespołu. Wydaje się, że 
Palmont aż tak bardzo ich nie interesuje. 
 

- W takim razie chyba mamy jakiś trop - dodała Nikki. 

 

- Tak, ale z drugiej strony dziwią mnie dwie rzeczy - zaczął Tho-

mas. - Kenji jest fanem tunerów, a ten nowy zespół jeździ tylko i wyłącz-
nie europejskimi wozami. Druga sprawa - skąd miałby tyle kasy? 
 

- I to są właśnie te kwestie, która bardziej wskazywałyby na Dariu-

sa - rzekł Neville. - Mimo wszystko chyba i tak trzeba dojechać Kenjiego  
i poważnie z nim pogadać. 
 

-  Zajmę  się  tym  -  powiedział  szybko  Thomas.  -  Gość  chyba  nie 

wie, co gada i niezależnie od tego, jak bardzo jest w to wszystko zamie-
szany, już niedługo przestanie gadać. 
 
 
 

Wieczorem, gdy wybiła godzina dziewiąta, BMW, Ford i Alfa Romeo 

Neville’a zbliżały się do umówionego miejsca spotkania. 
 

W tej okolicy ruch był znikomy. Na ulicy trudno było nawet o jed-

nego przechodnia czy kierowcę, nie mówiąc już o policji. 
 

Budynek,  obok  którego  zatrzymali  się  Thomas  i  jego  towarzysze 

nie  imponował  swoim  rozmiarem,  choć  biorąc  pod  uwagę  ilość  zaparko-
wanych obok niego wozów i ile osób musi znajdować się wewnątrz, łatwo 
było dojść do wniosku, że to tylko złudzenie optyczne. 
 

Neville  ruszył  w  kierunku  wejścia  jako  pierwszy.  Idący  za  nim 

Thomas i Nikki rozglądali się z ciekawością dookoła. W pobliżu znajdowało 
się  tylko  kilka  małych  domków,  a  wokół  ciągnący  się  w  nieskończoność 
widok na pustynię. 
 

- Nie wchodzimy do środka? - zapytał Thomas, widząc, że Neville 

zamiast do bramy, kieruje się gdzieś na boczną stronę budynku. 

background image

14 

 

 

-  Wchodzimy,  ale  nie  głównym  wejściem.  Tamtędy  wjeżdża  się 

samochodami. My wejdziemy bokiem - zwykłymi drzwiami. 
 

Po  chwili  nacisnął  srebrną  klamkę  i  oczom  całej  trójki  ukazał  się 

ciemny korytarz. Już teraz usłyszeć się dało pojedyncze głosy, które razem 
składały się na rozmowę. Trudno było jednak zrozumieć choć jedno słowo. 
Wszystkie dźwięki brzmiały jak zwykły szmer. 
 

Neville zrobił kilka kroków w głąb korytarza. Thomas i Nikki poszli 

jego  śladem.  Zbliżali  się  do  większego  pomieszczenia,  gdzie  oświetlenie 
było tylko odrobinę lepsze niż tu. 
 

Głosy  umilkły.  Właściciel  Alfy  Romeo  spojrzał  w  końcu  w  lewo, 

uśmiechając się do kogoś przyjaźnie. 
 

- Neville! - krzyknął jakiś mężczyzna radosnym tonem. - Już wy-

zdrowiałeś? 
 

- Jeszcze nie do końca, ale nie mam siły tak siedzieć w domu i nic 

nie robić - odpowiedział, śmiejąc się. 
 

- Dobrze, że jesteś, bo mamy dzisiaj sporo roboty. 

 

- W takim razie pewnie przyda się nam pomoc  -  Neville spojrzał 

za  siebie,  machając  ręką.  Po  chwili  wyłaniając  się  zza  ściany  korytarza, 
zatrzymali się obok niego Thomas i Nikki. 
 

Wszystkie  zebrane  osoby  (a  było  ich  naprawdę  wiele)  spojrzały w 

stronę wejścia z wyraźnym zaskoczeniem. Najlepszym tego dowodem były 
ich  duże  oczy  i  otwarte  usta.  Jedynie  stojący  po  środku  Cody  miał  inny 
wyraz  twarzy.  Wiedząc  już,  że  jego  przyjaciele  się  tutaj  zjawią,  zamiast 
niemym zdziwieniem, przywitał ich uśmiechem. 
 

- Thomas. Nikki. Jak dobrze was widzieć - rzekł, zbliżając się do 

nich.  
 

Ciemnoniebieskie światło lamp oświetlało jego śniadą twarz. Cody 

Antinerra był potomkiem indiańskiego plemienia Nawaho. Potwierdzała to 
w  szczególności  jego  uroda  -  miał  długie,  gęste,  lśniące,  czarne  włosy, 
których  mogłaby  mu  pozazdrościć  niejedna  kobieta,  a  do  tego  brązową 
skórę i czarne oczy. Choć niestety nie był zbyt wysoki, nadrabiał to ładną 
budową ciała. 
 

Mężczyzna uścisnął dłoń Thomasa, po czym objął go i poklepał po 

plecach. Te same czynności powtórzył, gdy witał się z Nikki. 
 

- Wasza pomoc będzie nieoceniona - rzekł, patrząc na nich z za-

dowoleniem. 

background image

15 

 

 

- Cody, ja chyba zasnąłem - powiedział nagle Sal, który najwyraź-

niej wyrwał się już nieco ze stanu zdziwienia. 
 

- Jak to? Dlaczego? - zapytał lider Skorpionów, uśmiechając się do 

niego. 
 

-  Bo  wydaje  mi  się,  że  śnię  -  odrzekł  chłopak,  nadal  patrząc  jak 

zaczarowany w stronę Thomasa i Nikki. 
 

- To nie sen. Oni są tu naprawdę. 

 

Sal  zrobił  kilka  małych  kroków  w  ich  stronę.  Ruszał  się  powoli, 

jakby bojąc się, że może ich spłoszyć. W końcu zbliżając się już szybciej, 
objął ich mocno, oboje naraz. 
 

Choć w ten sposób byli nieco ściśnięci i trudno było im oddychać, 

na to niezwykle szczere przywitanie zareagowali uśmiechem. 
 

Kolejne  osoby  wyrywały  się  osłupienia.  Wśród  tych  licznie  zebra-

nych  kierowców  byli  również  wszyscy  pozostali  członkowie  palmonckich 
Smoków  -  Samson,  Yumi  i  Colin.  Ten  ostatni  patrzył  na  Sala  z  szerokim 
uśmiechem.  Bawiło  go  jego  zachowanie,  choć  sam  miał  nieodpartą  chęć 
tak po prostu podejść do Thomasa i Nikki i mocno ich wyściskać. 
 

Myśl  ta  nie  musiała  dojrzewać  w  jego  głowie  długo.  Już  po  paru 

sekundach  stał  za  plecami  młodszego  kolegi,  czekając  na  swoją  kolej. 
Podobnie postąpiło jeszcze kilka innych osób. 
 

Nawet ci, którzy nie znali się z nimi osobiście, witali ich z otwar-

tymi ramionami. Zdawali sobie sprawę z tego, że mając pośród siebie kie-
rowców  słynnych  w  całym  Nowym  Meksyku,  obrona  terytorium  będzie 
dużo  łatwiejsza.  Poza  tym  każdy  wyścigowiec  pochodzący  z  Palmont  lub 
okolicy w głębi duszy musiał przyznać, że kiedyś był ich fanem.  
 

Jak bardzo dodaje to sił i wiary w siebie, gdy nagle okazuje się, że 

stoisz na równi ze swoimi idolami i razem z nimi walczysz o jeden cel. 
 

Właśnie ze względu na tę ogromną sławę, Cody nie musiał przed-

stawiać Thomasa i Nikki swoim kierowcom. Było to całkowicie zbyteczne. 
 

Dlatego już po niedługiej chwili wszyscy usiedli na krzesłach, ka-

napach, fotelach, a nawet szafkach porostawianych po całym pomieszcze-
niu,  które  z  pewnością  nie  miało  większej  powierzchni  niż  pięć  metrów 
kwadratowych. Oczywiście od razu postarano się o to, by niespodziewani, 
ale jakże mile widziani goście zajęli możliwie jak najwygodniejsze miejsca. 
 

Cody  wyszedł  na  środek,  zatrzymując  się  nieopodal  przejścia  do 

korytarza. Teraz, kiedy już wszyscy zainteresowani obroną pobliskich te-
renów byli na miejscu, mógł zacząć swoje przemówienie. 

background image

16 

 

 

- Większość z was już wie, że  mamy poważny problem z nowym 

zespołem  wyścigowym,  który  utworzył  się  na  terenie  Nowego  Meksyku  
i który jednocześnie próbuje nas stąd wykurzyć. Jeżdżą drogimi, europej-
skimi wozami, mają ogromną ilość pieniędzy, całkiem dobrych kierowców  
i co najgorsze  - prawdopodobnie duże znajomości w policji. Po ostatniej 
łapance  straciliśmy  kilka  osób  i  samochodów.  Dlatego  uważam,  że  czas 
zacząć grać według tych samych zasad, co oni. 
 

- Czyli nieczysto? - zapytał zadowolonym tonem siedzący na ka-

napie Samson. 
 

- Tak - odpowiedział szybko lider Skorpionów. 

 

-  Dzisiaj  razem  z  Nikki i Nevillem  -  zaczął  Thomas.  -  doszliśmy 

wspólnie do wniosku, że jeżeli nawet to nie sprawka Dariusa, to może być 
w to wszystko zamieszany Kenji. Mam zamiar się z nim spotkać i wycią-
gnąć z niego wszystkie informacje, jakie ma. 
 

-  Też  już  rozważaliśmy  tę  opcję  -  oświadczyła  Yumi,  patrząc  na 

siedzącego po drugiej stronie pokoju Thomasa. - Uważam jednak, że gdy-
by  to  on  tym  wszystkim  dowodził,  cała  sytuacja  wyglądałaby  trochę  ina-
czej. On nienawidzi jakichkolwiek innych wozów niż tunery. Poza tym jest 
na  to  za głupi. Kiedy  Bushido  i  LeSamurai  było  jednym  zespołem,  powo-
dziło  się  im  znacznie  lepiej.  Kenji  miał  dobrego  zastępcę,  który  tak  wła-
ściwie był nawet lepszym liderem niż on sam. Później, jak wszyscy wiemy, 
tereny  Bushido  stały  się  łatwym  łupem  Stacked  Deck.  Wniosek  jest  taki: 
Kenji jest po prostu za słaby, żeby udźwignąć ciężar przewodzenia czemuś 
tak potężnemu, jak ten nowy zespół. 
 

-  Czy  oni  w  ogóle  mają  jakąś  nazwę?  Może  to  nam  coś  powie  - 

zapytał Thomas. 
 

- Nie - odpowiedział Cody. - Nie wiemy też, gdzie się spotykają. 

Mówiąc najprościej, są wszędzie i nigdzie jednocześnie. 
 

-  Czyli  walczymy  z  duchami...  -  stwierdził  załamanym  głosem 

lider Smoków. 
 

- Można tak to nazwać - zgodził się Indianin. - Dzisiaj będziemy 

się  z  nimi  ścigać  w  Fortunie.  Będziesz  miał  szansę  ich  poobserwować. 
Może coś ci się rzuci w oczy. 
 

- A jak wygląda sytuacja z samochodami? 

 

- Niezbyt dobrze. Kilka fur potrzebuje naprawy tego albo tamtego. 

Mamy też takie, które niedawno kupiliśmy i musimy je jeszcze stuningo-
wać. Zresztą pokażę wam, co mamy w garażu.  

background image

17 

 

 

Po  tych  słowach  Cody  ruszył  w  kierunku  drzwi  znajdujących  się 

naprzeciwko przejścia do korytarza. Pozostali poszli jego śladem. 
 

W  kolejnym  pomieszczeniu,  które  było  zdecydowanie  większe, 

znajdowało  się  kilkanaście  samochodów.  Część  z  nich  zdobiło  biało-
granatowe malowanie Scorpions. Ustawione były w kilku rzędach, po 3-4 
wozy w każdym. 
 

- Mamy jeszcze paręnaście maszyn w innych kryjówkach w całym 

Nowym Meksyku, ale ta jest największa, dlatego nasze nowe nabytki wylą-
dowały  tutaj  -  kontynuował  Cody,  zatrzymując  się  przy  żółtej  Mazdzie  
RX-7. 
 

-  A  te  wszystkie  wozy,  które  stoją  przed  bramą?  -  zapytał  Tho-

mas. 
 

- To są prywatne samochody naszych kierowców. Co prawda nie-

którzy z nich jeżdżą nimi podczas wyścigów, ale raczej staram się zapew-
nić każdemu zespołowy samochód. 
 

-  Rozumiem.  Tak  jak  obiecałem,  sfinansuję  zakup  jeszcze  kilku 

wozów. 
 

-  Pamiętam  -  uśmiechnął  się  Cody.  -  Sal  już  mnie  uprzedził,  że 

nie powinienem się sprzeciwiać. 
 

- Nie sprzeciwiaj się, bo i tak to zrobię. 

 

- W porządku. Na razie jednak musimy skupić się na dzisiejszych 

wyścigach.  Zbliża  się  dziesiąta  -  stwierdził  lider  Skorpionów,  patrząc  na 
zegarek na ręce. - Musimy ruszać do Palmont. 
 
 
 

Księżyc lśnił wysoko ponad pustynią, a w oddali słychać było wycie 

kojotów, kiedy do życia budziły się silniki kolejnych wozów. Kierowcy wy-
jeżdżali powoli na ulicę, kierując się na południe. 
 

Zgodnie  z  zarządzeniem  Cody’ego,  nie  korzystali  z  autostrady. 

Jechali bocznymi drogami, starając się nie zwracać na siebie uwagi  - za-
równo  policji,  jak  i  cywili, czy  kierowców  innych  zespołów.  W  tej  sytuacji 
trudno było zgadnąć, komu można ufać, a komu już lepiej nie. 
 

Kolumna  składała  się  z  ponad  dwudziestu  wozów.  Na  jej  czele 

znajdowała  się  Toyota  Soarer  trzeciej  generacji  prowadzona  przez  lidera 
Skorpionów. 
 

Samochód skręcał w kolejne wąskie uliczki, które niekiedy były tak 

dziurawe, że dla bezpieczeństwa zawieszenia lepiej było jeździć slalomem. 

background image

18 

 

Innymi razy  trudno  było nawet  o  dziury,  a  to  dlatego,  że  dróżki  nie  były 
betonowane, a jedynie ubite z brązowej ziemi. Wówczas za wozami unosi-
ły się chmury kurzu, które utrudniały widoczność i nieprzyjemnie oddzia-
ływały na gardła i oczy kierowców. 
 

W  końcu  kolumna  zmuszona  była  wyjechać  na  autostradę,  którą 

do  tej  pory  omijali.  Niestety  nie  było  innego  sposobu,  by  dostać  się  do 
Palmont.  
 

Pokonując jednak kilka kilometrów, znów szybko zniknęli pośród 

mniej  ruchliwych  uliczek  miasta,  by  w  końcu  zatrzymać  się  na  parkingu 
przed  ambasadą  w  południowej  Fortunie  -  punkcie  spotkania  z  tajemni-
czym zespołem. 
 

Na miejscu nie było jeszcze nikogo. W ten sposób rywale pozosta-

wiali Skorpionom czas na przemyślenie i ustalenie ostatnich kwestii. 
 

Wysiadając  ze  swoich  wozów,  kierowcy  zebrali  się  w  kręgu.  

W środku znalazł się Cody. Szybko poprosił, by Thomas i Nikki do niego 
dołączyli, po czym zaczął: 
 

- Słuchajcie, Palmont, San Juan, Espa

ñola, czy Santa Fé

 to nie tylko 

miasta,  w  których na  co  dzień  się  ścigamy,  ale  również  nasze  domy.  Nie 
możemy  pozwolić  na  to,  by  jacyś  obcy  ludzie  odebrali  nam  władzę  nad 
tym,  co  zgodnie  ze  wszelkimi  prawami  należy  się  nam.  Dziś  nadszedł 
dzień,  by  pokazać,  że  potrafimy  się  bronić.  Co  z  tego,  że  mają  droższe 
samochody? Co z tego, że jest ich więcej? To my mamy większe serca! 
 

W odpowiedzi kierowcy podnieśli ręce do góry, podskakując, krzy-

cząc i klaszcząc. Strach przed ponownym starciem z bezimiennym zespo-
łem  opuścił  ich  już  w  momencie,  gdy  w  kryjówce  w  San  Juan  zobaczyli 
Thomasa i Nikki, jednak ostatnie słowa Cody’ego dodały im jeszcze więcej 
odwagi i pewności siebie. 
 

- I pamiętajcie, że to, co wydaje się niemożliwe, staje się możliwe, 

kiedy wy w to wierzycie - dodał głośno Thomas. 
 

Po  tych  słowach  wybuchła  druga  fala  okrzyków  wyrażających  ra-

dość  i  energię,  która  przepełniła  kierowców  połączonych  zespołów  Skor-
pionów i Smoków. Trwało to jeszcze przez chwilę, aż w końcu od wschodu 
usłyszeć się dało dźwięk silników nadjeżdżających wozów. 
 

Było  ich  wiele.  Tak  wiele,  że  wyobrażenie  sobie  tak  dużej  liczby 

sportowych  wozów  jadących  jeden  za  drugim  z  trudnością  przychodziło 
nawet Thomasowi. 

background image

19 

 

 

To nie była jednak wyobraźnia, a rzeczywistość. Dziesiątki wozów 

marki  Lamborghini,  Porsche,  Aston  Martin,  Bugatti,  McLaren,  Pagani,  
a nawet Ferrari zbliżały się do  skrzyżowania, przy którym znajdowała się 
ambasada, palmonckie muzeum oraz bank. 
 

 Krąg,  który  tworzyli  kierowcy  rozpadł  się,  zmieniając  się  teraz  

w szereg. Wszyscy stanęli obok siebie, ramię w ramię, oczekując z cierpli-
wością swoich przeciwników. 
 

Wyglądali  jak  żołnierze  ustawieni  w  szyku  bojowym.  Nie  ruszali 

się.  Stali  z  rękami  skrytymi  za  plecami  lub  skrzyżowanymi  na  klatkach 
piersiowych. Ich twarze były jak z kamienia. Nie wyrażały żadnych emocji, 
a jedynie determinację i pewność. 
 

Ze  sportowych  wozów  wyłaniały  się  pierwsze  osoby.  Thomas  na-

tychmiast zaczął się im wnikliwie przyglądać. Próbował kogoś rozpoznać, 
choć niestety musiał przyznać, że wszystkie te twarze były mu całkowicie 
obce. 
 

- Nikki, poznajesz kogoś? - zapytał, mówiąc prawie szeptem. 

 

- Nie - odpowiedziała równie cicho. - Chciałabym tylko wiedzieć, 

jaki oni wszyscy mają interes w byciu tutaj i ściganiu się z nami. 
 

- Ja też, i to bardzo. 

 

Cody  wyszedł  przed  szereg,  by  przywitać  się  z  przedstawicielem 

szefa  zespołu  i  omówić  z  nim  szczegóły  dzisiejszego  pojedynku.  W  tym 
czasie  Thomas  próbował  wsłuchać  się  w  ich  rozmowę.  Chciał  usłyszeć 
nazwisko tego człowieka albo chociaż dowiedzieć się, dlaczego jako miej-
sce dzisiejszego spotkania wybrano Fortunę. Niestety jego pytania pozo-
stawały bez odpowiedzi. 
 

Mężczyzna uśmiechał się podczas rozmowy z liderem Skorpionów, 

choć już na pierwszy rzut oka widać było, że jego wyraz twarzy nie należy 
do najbardziej szczerych. Te myśli głośno potwierdziła Nikki. 
 

-  Jeszcze  w  życiu  nie  widziałam  tak  fałszywej  mordy  -  rzekła, 

mrużąc przy tym oczy. 
 

- Więc ty też to widzisz - bardziej stwierdził, niż zapytał Thomas. 

 

- Oczywiście. 

 

Rozmowa trwała jeszcze przez chwilę. W końcu lider Smoków nie 

wytrzymał  i  również  wyszedł  przed  szereg,  zatrzymując  się  obok  Co-
dy’ego. 

background image

20 

 

 

-  Przepraszam  najmocniej  -  zaczął.  -  Nazywam  się  Thomas  Spi-

dowski - rzekł, wyciągając rękę na powitanie. - Mógłbym poznać pańskie 
nazwisko? 
 

- Jak najbardziej - zgodził się mężczyzna, odpowiadając tym sa-

mym gestem. - Antoine Envahisseur. 
 

- Proszę wybaczyć, że wtrącam się w rozmowę między panami, ale 

zastanawiam  się,  kto  jest  pańskim  zleceniodawcą.  Przed  wyjazdem  do 
Kalifornii ścigałem się w Palmont i w okolicach przez wiele lat i podejrze-
wam,  że  pański  szef  jest  jakimś  moim  znajomym  -  zablefował  Thomas, 
próbując przekonać mężczyznę do wyjawienia prawdy. 
 

-  Przykro  mi,  ale  mój  zleceniodawca  prosił,  by  pod  żadnym  wa-

runkiem nie zdradzać jego tożsamości. 
 

- Szkoda. Tym bardziej, że mielibyśmy sporo do pogadania - rzekł 

lider Smoków zdecydowanie mniej miłym tonem.  - Szczególnie po ostat-
nim mało przyjemnym incydencie, kiedy to policja złapała kilku z naszych 
kierowców. 
 

- Nie rozumiem, o co chodzi  - odpowiedział mężczyzna, rozkła-

dając ręce. 
 

-  Policja  doskonale  znała  lokalizację  jednej  z  naszych  kryjówek. 

Pojawiła się na miejscu kilka godzin po spotkaniu z waszymi kierowcami, 
które  -  zupełnym  przypadkiem  oczywiście  -  odbyło  się  nieopodal  tejże 
kryjówki - wyjaśnił raczej mało sympatycznym tonem Cody. 
 

- Chciałbym tylko uprzedzić - zaczął ponownie Thomas. - że je-

żeli  będziecie  grać  w  ten  sposób,  to  my  szybko  się  odwdzięczymy.  Jak 
podejrzewam, mam jeszcze lepsze znajomości w policji niż wy. Nie zmu-
szajcie mnie, bym ich użył. 
 

-  Nie  mamy  takiego  zamiaru  -  zaczął  się  tłumaczyć  mężczyzna, 

mając  przy  tym  raczej  głupkowatą  minę.  -  Również  w  naszym  interesie 
jest to, by policja trzymała się od tego wszystkiego z daleka. 
 

- Niech więc tak będzie - podsumował Thomas, wracając do sze-

regu. 
 

Envahisseur  obserwował  go  ze  strachem  w  oczach.  Zdawał  sobie 

sprawę  z  tego,  że  nie  jest  tak  pobłażliwy  jak  Cody  i  że  od  teraz  walka  
o terytorium będzie dużo trudniejsza. Nurtowała go jednak  jedna, prosta 
rzecz. 
 

- Kim jest ten człowiek? - zapytał szeptem lidera Skorpionów, gdy 

stwierdził już, że jego obiekt zainteresowania jest wystarczająco daleko. 

background image

21 

 

 

- Widać, że nie macie pojęcia o wyścigach w tej okolicy... - odpo-

wiedział oschle Cody. - Na szczęście już niedługo wszystkiego się dowie-
cie - dodał tajemniczo. - A teraz zajmijmy się trasami i składami. Ilu z was 
chce się dzisiaj ścigać? 
 

- Dopasujemy się - odrzekł przedstawiciel bezimiennego zespołu, 

po raz kolejny fałszywie się uśmiechając. - Widzę, że wasz zespół znacz-
nie  się  rozrósł  od  naszego  ostatniego  spotkania,  więc  może  bylibyście 
skłonni zgodzić się na dwa wyścigi po cztery osoby? 
 

- Jak najbardziej. W takim razie proponuję dziesięć minut na wy-

bór kierowców i drużyn. 
 

- Oczywiście. 

 

Panowie odwrócili się od siebie, zbliżając się teraz do swoich ze-

społów. 
 

-  Potrzebujemy  ośmiu  osób  -  oświadczył  Cody,  zatrzymując  się 

przed swoimi kierowcami. 
 

Wszyscy  zrobili  dwa  kroki  w  jego  stronę,  dając  mu  tym  samym 

znak, że są gotowi. Jego zadaniem było teraz wybranie tych najlepszych,  
a także stworzenie dwóch składów. 
 

- Skoro jedziemy w dwóch wyścigach - kontynuował. - to zróbmy 

to tak: ja i wybrani przeze mnie kierowcy pojadą w pierwszym, a Thomas  
i jego drużyna w drugim. 
 

Wszyscy członkowie zespołu pokiwali głowami. W tym czasie obok 

Thomasa znalazł się nagle Colin. 
 

- Pozwól mi jechać z tobą - szepnął tuż przy jego prawym ramie-

niu. 
 

Lider Smoków spojrzał na niego poważnie, po czym sprawdził, czy 

nikt nie będzie podsłuchiwał ich poufnej rozmowy. Jedynym wyjątkiem, na 
który pozwolił, była stojąca obok Nikki. 
 

- Colin, mam dla ciebie specjalne zadanie - rzekł w końcu cicho, 

kładąc dłoń na ramieniu swojego rozmówcy. - Ja pojadę w jednym wyścigu 
z  Nikki.  Weźmiemy  też  Sala  i  Neville’a.  Sal  będzie  się  czuł  pewnie  w  na-
szym  towarzystwie,  a  Neville  pomoże  nam  w  razie  przepychanek.  Tobie 
załatwię udział w wyścigu z Cody’m. Najlepiej gdyby pojechał z wami też 
Samson. Wiesz, co robić? 
 

-  Wiem.  Muszę  wysunąć  się  na  prowadzenie  i  pociągnąć  za  sobą 

resztę drużyny.  
 

- Zgadza się. Wierzę, że dasz radę. Zaraz porozmawiam z Cody’m. 

background image

22 

 

 

Kilka  minut  później  skład  biorący  udział  w  pierwszym  wyścigu 

szykował  się  do  startu.  Ku  radości  Colina,  lider  Skorpionów  zgodził  się 
wziąć jego i Samsona do swojej drużyny. Znalazł się w niej też młodziutki, 
ale  bardzo  utalentowany  Skorpion  o  pseudonimie  Nilchi  pochodzący  
z Espa

ñoli. 

 

Do rywalizacji z Toyotą Soarer, Porsche Cayman S, Dodgem Char-

gerem R/T oraz Mitsubishi Eclipse GS stanąć mieli kierowcy w czerwonym 
Ferrari F430, białym Mercedesie-Benzie 

SL65 AMG, czarnym Porsche 911 

Carrera S oraz czarnym Astonie Martinie DB9. 
 

Wyścigowcy wsiedli do swoich wozów, a następnie ustawili się na 

ulicy w dwóch rzędach. W każdym z nich znajdowały się cztery samochody 
- dwa z jednego zespołu i dwa z drugiego. 
 

Z  przodu,  po  prawej  stronie  przygotowany  do  startu  był  Colin. 

Jako drafter musiał zadbać o to, by jak najszybciej znaleźć się na prowa-
dzeniu  i  z  tej  pozycji  postarać  się  pociągnąć  za  sobą  przynajmniej  jedną 
osobę z zespołu. 
 

Obok  niego,  w  środku  rykiem  silnika  swojego  Chargera  rywali 

straszył  Samson.  On  z  kolei  miał  za  zadanie  przyblokować  kierowców  
Porsche i Ferrari stojących po jego lewej stronie. 
 

Z tyłu zawodnicy zespołów ustawili się na przemian. Po prawej, tuż 

za  Colinem  stał  wóz  młodego  Nilchiego.  Między  nim  a  jego  szefem  za-
trzymał się właściciel Mercedesa-Benza, a po skrajnej lewej stronie Aston 
Martin. 
 

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, na mecie punktowane będą 

tylko cztery pierwsze miejsca. Dlatego najlepszy kierowca zdobędzie czte-
ry punkty, drugi trzy, trzeci dwa, a czwarty jeden. 
 

Trasa  wyścigu  miała  prowadzić  ze  skrzyżowania  pod  ambasadą  

w stronę szpitala, a następnie kierując się w stronę Hillsborough, kierowcy 
musieli minąć wieżę zegarową. Stamtąd możliwie najkrótszą drogą dotrzeć 
pod kino i znajdujący się sto metrów dalej teatr. Spod teatru natomiast na 
metę, czyli parking będący miejscem spotkania zespołów. 
 

W  końcu  na  znak  jednego z  nieścigających  się  w  tej chwili  Skor-

pionów kierowcy ruszyli. 
 

Założenia strategiczne Cody’ego i Thomasa spełniły się, gdyż Co-

lin  bardzo  szybko  wysunął  się  na  prowadzenie.  Tuż  za  nim  ze  świstem 
mknął Nilchi. 

background image

23 

 

 

Część  planu  związana  z  Samsonem  również  zdawała  się  realizo-

wać bez zarzutu. Właściciele Porsche i Ferrari byli przerażeni możliwością 
fizycznego starcia z Dodgem, który z każdą sekundą coraz wyraźniej spy-
chał ich na pobocze, uniemożliwiając swobodną jazdę. 
 

Niestety  z  tyłu  sytuacja  Cody’ego  nie  prezentowała  się  już  tak 

dobrze.  Choć  cieszył  się  z  tego,  że  jego  młody  pomocnik  dał  radę  uciec 
przed rywalami, sam musiał walczyć zaciekle z jadącymi po jego obu stro-
nach Mercedesem-Benzem i Astonem Martinem. 
 

W  końcu  zrozumiał  jednak,  że  przeciwnicy  postanowili  wziąć  go  

w kleszcze. Uśmiechnął się w duchu, myśląc, jak naiwni muszą być człon-
kowie  tego  bezimiennego  zespołu,  uważając,  że  to  on  jest  najbardziej 
niebezpiecznym kierowcą w tej drużynie.  
 

W rzeczywistości ci najlepsi byli na prowadzeniu, które z każdym 

metrem  wyścigu  wydawało  się  być  coraz  bardziej  niezagrożone.  Colin  
i Nilchi zostawili resztę stawki już około dwieście metrów za sobą, mknąc 
razem  w  tunelu  aerodynamicznym  i  choć  na  trasie  znajdowało  się  wiele 
trudnych  zakrętów,  współpraca  między  nimi  dawała  zaskakująco  dobre 
wyniki.  
 

Zdecydowanie mniej  chętnie te zakręty wspominać będzie jednak 

Samson, którego wóz, choć szybki, jest raczej mało zwrotny. Dlatego tuż 
za wieżą zegarową okazało się, że nie jest w stanie dłużej blokować swo-
ich rywali i w ten sposób Ferrari oraz Porsche wyprzedziły jego Chargera  
z dziecinną łatwością, próbując teraz dotrzeć do czołówki. 
 

Z tyłu nadal pozostawał Cody, który nie mógł uwolnić się od swo-

ich „skrzydłowych”. Najwyraźniej kierowcy Mercedesa-Benza i Astona Mar-
tina dostali rozkazy, by go pilnować. Jakie to jednak miało znaczenie... 
 

Colin  i  Nilchi  zbliżali  się  już  do  ambasady  i  sąsiadującego  z  nią 

parkingu. W ich lusterkach odbijał się obraz pokonywanych ulic i jadących 
za nimi Ferrari i Porsche.  
 

Na  szczęście  rywale  byli  na  tyle  daleko,  że  członkowie  zespołu 

Skorpionów mogli kierować się ku mecie, nie dokładając już do tego żad-
nych dodatkowych starań. Po chwili zatrzymali się obok parkingu, zdoby-
wając w sumie siedem punktów. 
 

Antoine  Envahisseur  nie  był  zachwycony  tym,  co  zobaczył.  Jego 

kierowcy  zajęli  trzecie  i  czwarte  miejsce,  dając  zespołowi  jedynie  trzy 
punkty.  To  oznaczało  poważne  tarapaty,  z  których  prawdopodobnie  nie 
wyciągnie ich już drugi wyścig. 

background image

24 

 

 

Zastanawiał  się  jednocześnie,  co  nagle  wstąpiło  w  Skorpionów. 

Choć nie można odmówić im talentu, mają raczej słabe wozy i jak do tej 
pory radzenie sobie z nimi było... łatwe. Teraz wszystko się zmieniło. Te 
same samochody i ci sami kierowcy okazali się być wymagającymi rywala-
mi. 
 

Po  parunastu  sekundach  obok  parkingu  zjawił  się  również  Sam-

son.  Wysiadł  ze  swojego  Chargera,  uśmiechając  się  szeroko  do  Colina  
i Nilchiego. Nie miał wątpliwości, że to oni jako pierwsi znaleźli się na linii 
mety. 
 

W  odpowiedzi  na  jego  gest,  obaj  mężczyźni  podnieśli  kciuki  

i uśmiechnęli się do niego równie przyjacielsko. 
 

Ostatnimi  wozami,  które  znalazły  się  na  miejscu  spotkania  były 

kolejno Mercedes-Benz, Toyota Soarer i Aston Martin. 
 

Szef  Skorpionów  opuścił  swój  wóz,  próbując  jednocześnie  ukryć 

śmiech, który aż rozpierał go od środka, gdy myślał o tym, jak łatwo udało 
mu się oszukać rywali. Do samego końca starał się wyrwać z kleszczy za-
łożonych  przez  kierowców  przeciwnego  zespołu  i  choć  nie  osiągnął  tego 
celu, udało  mu  się  dokonać  czegoś  znacznie  większego.  Absorbując  całą 
uwagę wyścigowców w Astonie i Mercedesie, zmusił ich do zrezygnowania 
z walki o pierwsze pozycje na mecie. Tymczasem Colin i Nilchi z pomocą 
Samsona  uciekli  przed  Ferrari  i  Porsche  i  w  ten  sposób  wypełnili  w  stu 
procentach  zadanie,  które  należało  do  ich  drużyny.  Oczywiście  jeszcze 
lepiej  sytuacja  prezentowałaby  się,  gdyby  trzecie  i  czwarte  miejsce  zajęli 
kierowcy  Cody’ego,  ale  czy  w  walce  z  tak  silnym  przeciwnikiem  powinno 
się liczyć na aż tak duże szczęście? 
 

 W  końcu  nadeszła  pora  na  drugi  wyścig.  Tym  razem  kierowcy  

z  zespołu  Envahisseura  nie  byli  już  tak  pewni  siebie  i  choć  wsiadali  do 
swoich drogich, super szybkich wozów, robili to raczej powoli i z wyraź-
nym wahaniem. 
 

Doskonale  bowiem  zdawali  sobie  sprawę  z  tego,  że  przeciwnicy 

mają dużą przewagę punktową i pokonanie ich będzie teraz bardzo trud-
ne.  Co  gorsze  -  większa  część  drużyny  Skorpionów  składa  się  z  osób,  
z którymi nie mieli jeszcze okazji się ścigać i o których nie wiedzieli prak-
tycznie nic. 
 

Thomas  zbliżył  się  do  Nikki.  Kilka  sekund  później  pojawili  się 

obok nich też Sal i Neville. 

background image

25 

 

 

- Mam plan - zaczął pewnym głosem lider Smoków. - Skoro po-

zwolili  nam  wybrać  trasę,  wykorzystajmy  nasze  wszystkie  atuty.  Wyje-
dziemy na autostradę i pojedziemy w stronę obserwatorium geofizyczne-
go.  To  będzie  ten  odcinek,  gdzie  musimy  się  maksymalnie  rozpędzić  
i chociaż spróbować uciec przed tymi ich rakietami. Później zjedziemy do 
miasta, kierując się pod szpital, a stamtąd już na parking. 
 

- Rozumiem, że podobnie jak w przypadku Colina, teraz ja powin-

nam jechać z przodu? - zapytała Nikki. 
 

-  Zdecydowanie  -  odpowiedział  szybko  Thomas.  -  Tym  bardziej, 

że  nie  chcielibyśmy,  żebyś  wdała  się  w  jakieś  przepychanki  z  przeciwni-
kami. Tym zajmie się Neville - dodał z uśmiechem. 
 

- Z przyjemnością - zgodził się właściciel Alfa Romeo. 

 

- A jakie jest moje zadanie? - upomniał się Sal. 

 

-  Bardzo  proste.  Staraj  się  zdobyć  jak  najlepszą  pozycję.  Jak  to 

zrobisz, to już pozostawiam tobie. 
 

-  A  co  z  obserwatorium?  Jedziemy  naokoło  czy  skracamy  przez 

dziedziniec? - próbowała uszczegółowić ich plan Nikki. 
 

- To zależy, jak rozwinie się sytuacja. Myślę, że draftując, zdecy-

dowanie  bardziej  opłaci  się  nam  jechać  naokoło.  Jeśli  jednak  będziemy 
mieć w tym miejscu niską prędkość, wtedy ścinajmy. 
 

- Wątpię, żebyśmy mieli tam niską prędkość - odrzekła pewnie. 

 

- Ja też, ale trzeba być przygotowanym na wszystko. Teraz pozo-

stało nam wybrać miejsca na starcie. Proponuję, żeby Nikki była w pierw-
szej  linii,  po  lewej  stronie.  W  ten  sposób  będzie  mieć  najlepszą  pozycję 
startową, z której na pewno od razu zdobędzie prowadzenie. Obok ustawi 
się Neville. Odgrodzisz Nikki od tych typów tak, żeby nie mogli się zbytnio 
do niej zbliżyć. 
 

- W porządku - zgodził się mężczyzna. 

 

-  W  związku  z  tym,  że  na pewno  nie  zgodzą  się  na  to,  żebyśmy  

w tylnym rzędzie też ustawili się po lewej stronie, to zajmiemy miejsca po 
prawej  -  kontynuował  Thomas.  -  Ja  będę  w  środku i  spróbuję  ich  trochę 
przyblokować, a w tym czasie ty, Sal, przebij się do przodu i jedź za Nikki. 
 

- A może zróbmy to odwrotnie - zaproponował chłopak. - Wiesz, 

że ja czasami zamulam na drodze. Lepiej to ty przebij się do przodu, a ja 
będę  blokował.  Wydaje  mi  się,  że  ten  sposób  będzie  skuteczniejszy.  No 
wiesz... jakby to powiedzieć...  - próbował uzasadnić swoje racje Sal.  - Ja 

background image

26 

 

nie mam wprawy w trzymaniu się za drafterem, a ty i Nikki jeździliście tak 
przez wiele lat. 
 

-  On  ma  rację  -  poparła  go  właścicielka  Forda.  -  Draft  wymaga 

treningu, a już w szczególności na krętych trasach. Poza tym ta technika 
zmusza do tego, by czasami jeździć dłuższą drogą, niż wskazywałaby na 
to logika, a Sal jest przecież specjalistą od skrótów. 
 

- No dobra, teraz złapaliście mnie na najgłupszym pomyśle roku - 

skrytykował sam siebie Thomas, patrząc w ziemię. - Przepraszam. 
 

W odpowiedzi Nikki zaczęła się śmiać. 

 

- Rzeczywiście, twoja propozycja była tak głupia... Na pewno wte-

dy wszystko by się zawaliło. No proszę cię, przestań być taki perfekcyjny - 
powiedziała,  kładąc  dłoń  na  jego  ramieniu.  -  Wygramy  to,  nawet  jadąc 
tyłem. 
 

 - No może już nie przesadzajmy - odrzekł, uśmiechając się. - ale 

masz rację, czego byśmy nie wymyślili, i tak to wygramy. 
 

- Otóż to - zgodziła się dziewczyna, ruszając teraz w stronę swo-

jego wozu. 
 

W jej ślad poszła reszta drużyny. Niebawem biało-niebieskie BMW, 

srebrno-czarny Mercedes, srebrne Alfa Romeo i bordowy Ford GT gotowe 
były  do  startu.  Ich  właściciele  zajęli  wcześniej  ustalone  pozycje,  czekając 
na rywali. 
 

W pierwszym rzędzie, obok Neville’a zatrzymało się żółte Porsche 

911  (997)  oraz  białe  Lamborghini  Gallardo.  W  tylnym  natomiast  czarny 

Jaguar XKR Coupé i srebrny Panoz Esperante GTLM. 
 

Wszyscy kierowcy znajdujący się teraz na skrzyżowaniu byli zmo-

tywowani do walki. W końcu na znak startującego wyścig się rozpoczął. Sal 
i  Neville  natychmiast  przeszli  do  realizacji  założeń  wcześniej  ustalonej 
strategii  -  zaczęli  wypychać  swoich  rywali  na  zewnętrzne  strony  jezdni.  
W  ten  sposób  właściciele  super  szybkich  samochodów  nie  byli  w  stanie 
wykorzystać swojej przewagi. 
 

Z drugiej jednak strony, trudno tu mówić o jakiejkolwiek przewa-

dze. Wozy prowadzone przez Nikki i Thomasa wyrwały ze startu, stając się 
dla pozostałych jedynie szybko oddalającymi się punktami na horyzoncie. 
 

Po kilkunastu sekundach sytuacja z tyłu uległa znacznej  zmianie. 

Kierowcy dowodzeni przez 

Envahisseura (a właściwie przez jego tajemni-

czego zwierzchnika) dość  szybko zorientowali się, że  znajdują się w pu-

background image

27 

 

łapce. Dlatego właśnie postanowili za wszelką cenę uwolnić się od spycha-
jących ich Neville’a i Sala. 
 

Nie było to jednak takie łatwe. Mimo posiadania przewagi w osią-

ganej  prędkości, nadal nie mogli jej  wykorzystać. Wyścigowcy zbliżali się 
bowiem do skrzyżowania, którego północny zjazd prowadził na autostra-
dę. Tam Neville „ścisnął” swoich rywali jeszcze bardziej, zmuszając ich do 
gwałtownego hamowania. Porsche i Lamborghini zostały z tyłu, jednak ich 
właściciele nie dawali za wygraną i z każdą sekundą coraz szybciej zbliżali 
się do utraconej przed chwilą pozycji. 
 

Kierowcy,  których  zobowiązał  się  pilnować  Sal,  po  wjechaniu  na 

autostradę nieco się wyswobodzili. Zdawało się jednak, że członkowi Scor-
pions już wcale nie zależy na ich blokowaniu. Widząc, że Thomas i Nikki 
są na prowadzeniu i że ich przewaga cały czas się powiększa, postanowił 
jechać za nimi jak najszybciej, nie zwracając już uwagi na rywali. 
 

Prosty,  kilkukilometrowy  odcinek  trasy  szybkiego  ruchu  rozciągał 

się przed Fordem GT i jadącym za nim BMW. 
 

-  Uważaj  w  tunelu  -  ostrzegła  Nikki,  korzystając  z  komunikatora 

głosowego.  -  Jeśli  pojawi  się  nam  na  drodze  jakiś  samochód,  będziemy 
musieli szybko reagować. 
 

- Dobrze, tylko nie skręcaj zbyt gwałtownie - zaśmiał się Thomas. 

 

- Postaram się. 

 

Kiedy  kierowcy  zbliżali  się  do  obserwatorium,  spostrzegli,  że  Sal 

jedzie zaledwie sto, może sto pięćdziesiąt metrów za nimi. Jak  to zrobił? 
Trudno było odgadnąć, ale pewne było to, że właściciel Mercedesa zasto-
sował się do polecenia swojego szefa i starał się teraz zdobyć jak najlep-
szą  pozycję  na  mecie.  Jadąc  jako  trzeci,  tuż  za  Thomasem  i  Nikki,  już 
mógł czuć się z siebie dumny, jednak o tym, czy ostatecznie będzie miał 
powody do świętowania, zadecydować miały ostatnie kilometry wyścigu. 
 

Rywale w Jaguarze i Panozie

 

nie planowali łatwo się poddać. Coraz 

mocniej  naciskali  na  jadącego  przed  nimi  Sala,  gdy  ten  skręcił  nagle  
w  prawo,  kierując  się  na  dziedziniec  obserwatorium.  Jeden  z  kierowców 
pojechał za nim, lecz będąc zaskoczonym tym, co się stało, zwolnił. W ten 
sposób  odległość  między  nim  a  członkiem  Scorpions  znów  znacznie  się 
powiększyła. 
 

Drugi z wyścigowców nie zorientował się na czas w sytuacji i dla-

tego pojechał dalej autostradą. Podobnie jak jego wspólnik, również nieco 
się pogubił, w wyniku czego omal nie zderzył się z nadjeżdżającym z na-

background image

28 

 

przeciwka  samochodem.  Ominął  go,  ale  manewr  ten  sprawił,  że  pozostał 
właściwie bez żadnych szans na odrobienie strat. 
 

Kilka  sekund  później  Sal  opuszczał  już  dziedziniec,  ponownie 

wjeżdżając  na  autostradę.  Wyskoczył  niespodziewanie,  lądując  zaledwie 
kilkanaście metrów przed maską Forda GT. 
 

-  Sal!  -  krzyknęła  zaskoczona  Nikki.  -  Chcesz,  żebym  dostała 

ataku  serca?  -  zapytała  ostro,  choć  jej  głos  nie  wskazywał  nawet  na  cień 
złości. 
 

-  Przepraszam  -  odpowiedział  chłopak,  uśmiechając  się  sam  do 

siebie. - Widzieliście? Pogubili się. Chyba mamy ich już z głowy. 
 

-  Panoz  jeszcze  się  trzyma  -  rzekł  Thomas,  spoglądając  w  tylne 

lusterko. - Musimy na niego uważać. Spróbuję go jakoś spowolnić. Nikki, 
odłączę się od ciebie. I tak teraz nie damy rady utrzymać się w tunelu ae-
rodynamicznym  -  dodał,  myśląc  o  bardzo  wąskim,  długim,  łukowanym 
zakręcie, który stanowił zjazd z autostrady. 
 

- A to niby czemu? - zapytała właścicielka Forda. 

 

- No daj spokój, przecież... - urwał jednak wpół zdania, gdy zo-

rientował się, co robi jego przyjaciółka. 
 

Okazało  się,  że  Nikki  wcale  nie  planowała  korzystać  ze  zjazdu.  

A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki wyobrażał to sobie Thomas. Zbli-
żając się do rozgałęzienia dróg, zamiast zjechać do prawej strony jezdni, 
ruszyła  lewą  pod  prąd  -  najkrótszym  i  jednocześnie  najbardziej  niebez-
piecznym torem prowadzącym w stronę Fortuny. 
 

- Teraz to ja mam atak serca... - skomentował to kierowca BMW. 

 

- W takim razie tym razem to ja pojadę dłuższą trasą - rzekł szyb-

ko Sal. - Może gość w Esperante poleci za mną. 
 

Jakże naiwni i nieobeznani w tutejszych ulicach i szosach byli wy-

ścigowcy  z  zespołu  Envahisseura.  Kolejna  pułapka  zastawiona  przez  kie-
rowcę  Mercedesa  okazała  się  strzałem  w  dziesiątkę.  Choć  tym  sposobem 
skazał  się  na  sporą  stratę  wobec  swoich  przyjaciół,  to  do  równie  dużej 
straty „nakłonił” też rywala. Teraz nie było już najmniejszych wątpliwości, 
że Nikki i Thomas wjadą na metę na pierwszych pozycjach. 
 

Mimo  to  Sal  postanowił  walczyć  o  najlepszy  wynik  do  samego 

końca, dlatego wciąż oddalając się od jadącego za nim kierowcy, starał się 
dogonić BMW i Forda należące do jego przyjaciół. 
 

Łukowate zakręty znajdujące się za zjazdem z autostrady utrudni-

ły  im  swobodną  jazdę,  w  wyniku  czego  musieli  w  końcu  przerwać  stru-

background image

29 

 

mień. Ruch uliczny również nie ułatwiał sprawy. Jego natężenie na skrzy-
żowaniu pod wieżą zegarową okazało się na tyle kłopotliwe, że wyścigow-
cy zmuszeni byli do zatrzymania się. 
 

O tej sytuacji postanowiła szybko uprzedzić Sala Nikki: 

 

- Sal, zwolnij przed Big Benem. Mamy tu małe korki - rzekła, sta-

rając się przebić na ulicę prowadzącą w stronę szpitala. 
 

- Dzięki za info - odpowiedział chłopak, ponownie rzucając szyb-

kie spojrzenie na tylne lusterko. - Gość w Esperante jest już na serpenty-
nie. Jedzie jakieś trzysta metrów za mną. 
 

- Wiesz może, co z Nevillem? - zapytał Thomas. - Jest tam gdzieś 

za wami? 
 

-  Nie.  Ostatni  raz  widziałem  go,  gdy  wjeżdżałem  do  tunelu  na 

autostradzie. Nadal w korku? 
 

- Nie. Już zbliżamy się do szpitala - poinformowała Nikki. 

 

-  Ja  też!  -  krzyknął  podekscytowany  Sal,  gdy  okazało  się,  że  ma 

możliwość pokonania skrzyżowania bez dużej utraty prędkości. 
 

Najwyraźniej  zmiana  świateł  odkorkowała  ulice,  dając  kierowcy 

Scorpions nie tylko szansę na zajęcie trzeciej pozycji, ale również na zro-
bienie tego w taki sposób, o jakim marzył - tuż za Thomasem i Nikki. 
 

Ford,  BMW  i  Mercedes  mknęły  ulicą  prowadzącą  w  stronę  mety. 

Zdawało się jednak, że po tych wszystkich manewrach to Sal był najszyb-
szym kierowcą. Zbliżając się więc do ponownie jadącego w tunelu aerody-
namicznym duetu, wyprzedził ich w końcu, zajmując pozycję przed Nikki. 
 

-  No,  no,  kogo  my  tu  mamy  -  rzekła,  śmiejąc  się.  -  Teraz  to  ty 

jesteś drafterem, prowadź. 
 

- Boję się, że nas wszystkich pozabijam. 

 

-  Nie  bój  się.  To  łatwiejsze,  niż  przypuszczasz.  Po  prostu  jedź 

przed siebie. 
 

- Gaz, gaz, Sal. Dawaj do przodu. Już nie mogę się doczekać, kie-

dy zobaczę minę Envahisseura - motywował przyjaciela Thomas. 
 

- Ja też - odpowiedział kierowca Mercedesa, wbijając piąty bieg. 

 

- Pamiętajcie tylko, żeby wyrwać się ze strumienia przed skrzyżo-

waniem - dodała szybko Nikki. 
 

Przed prowadzącą trójką rozciągała się już ostatnia ulica dzieląca 

ich od zwycięstwa. W końcu zza kolejnych mijanych budynków wyłoniła się 
ambasada.  Skręcili  więc  w  lewo,  przejeżdżając  obok  znajdującego  się 
przed nią parkingu. 

background image

30 

 

 

Cody i inni stojący obok niego kierowcy Scorpions zaczęli wznosić 

okrzyki. Niektórzy z nich wybiegli na ulicę, by jak najszybciej  pogratulo-
wać  kierowcy Mercedesa zwycięstwa, a Nikki i Thomasowi zajęcia drugiej  
i trzeciej pozycji. 
 

Ci będąc niesieni równie silnymi emocjami, wysiedli energicznie ze 

swoich wozów, uśmiechając się i przybijając ze sobą  piątki. Sal, któremu 
należały  się  zdecydowanie  największe  gratulacje,  wpadł  teraz  w  objęcia 
Thomasa i Nikki. Ściskali go mocno, poklepując jednocześnie po plecach. 
 

- Jesteś mistrzem! - pochwalił go przyjaciel. 

 

W końcu do ich trójki zbliżył się coraz głośniej pokrzykujący tłum 

Skorpionów, którzy otoczyli ich, tworząc okrąg. Chwytając się za ramiona, 
zaczęli podskakiwać i powtarzać śpiewnie: 
  

“Viva Sal!

4

” 

 

Na  mecie  pojawiali  się  kolejni  kierowcy.  Ostatecznie  Neville  zajął 

siódmą  pozycję  i  wysiadając  szybko  ze  swojego  Alfa Romeo,  dołączył  do 
świętującego  zespołu.  Ktoś  włączył  muzykę,  która  wydobywała  się  
z  ogromnych  głośników  znajdujących  się  w  bagażniku  jednego  z  wozów 
Skorpionów.  Kilka  osób  zaczęło  tańczyć  do  jej  rytmu.  W  kilkanaście  se-
kund zwykła ulica zamieniła się dyskotekę. 
 

Krąg wokół zwycięskiej trójki nieco się rozluźnił. Cody postanowił 

w końcu porozmawiać z Envahisseurem. Odwrócił się więc, ruszając w jego 
stronę.  Twarz  mężczyzny  zdawała  się  nie  wyrażać  żadnych  emocji,  choć 
pewne było to, że ta sytuacja bardzo się mu nie podobała. 
 

Gdy  Thomas  zorientował  się  w  zamiarach  swojego  przyjaciela, 

przeprosił  stojących  obok  niego  Sala  i  Nikki,  a  następnie  poszedł  jego 
śladem. 
 

- Gratuluję. Naprawdę imponujące zwycięstwo - rzekł Envahisseur, 

próbując ukryć rozgoryczenie i złość. 
 

- Mam nadzieję, że w takim układzie sprawę Fortuny mamy zała-

twioną - bardziej stwierdził, niż zapytał Cody. 
 

- Powiedzmy, że tymczasowo tak. 

 

- Kiedy i gdzie chcecie się spotkać następnym razem? 

 

- Eee... jeszcze nie wiemy - odpowiedział niepewnie mężczyzna. 

 

- Nie wiecie? - zdziwił się Cody. - To coś nowego. 

                                                           

4

 Po polsku - 

„Niech żyje Sal!”. 

 

background image

31 

 

 

-  Niezależnie  od  miejsca  i  terminu  kolejnego  spotkania  -  zaczął 

teraz  Thomas.  -  przygotujcie  się  na  to,  że  wyścigi  bez  postawionej  kasy 
lub samochodów są już skończone. 
 

- A to dlaczego? - zapytał z dezaprobatą w głosie Envahisseur. 

 

-  Dlatego,  że  takie  zasady  panują  w  tej  okolicy  już  od  wielu  lat. 

Wszystkie  pojedynki  między  zespołami  wiążą  się  z  ryzykiem  -  nie  tylko 
utraty terytorium, ale również utraty dużych pieniędzy. Nie jesteśmy zwy-
czajni ścigać się o... właściwie o co my się ścigaliśmy? - zwrócił się teraz 
do Cody’ego. 
 

- Pan Envahisseur twierdzi, że są tutaj, by odbić nam terytorium. 

To  jest  ich  jedyny  cel  -  wyjaśnił  lider  Skorpionów.  -  więc  zakładam,  że 
ścigaliśmy się w jego obronie. 
 

-  No  właśnie  -  zaczął  ponownie  Thomas.  -  Przecież  według  na-

szych zasad, by zaatakować czyjeś terytorium, trzeba zaproponować na-
grodę na wypadek udanej obrony. Jak się domyślam, Pan Envahisseur ni-
czego nie zaproponował. 
 

- Nie wiedziałem, że kierujecie się takimi zasadami. A po drugie, 

co jeśli odmówię rywalizacji o pieniądze lub samochody? 
 

-  My  odmówimy  rywalizacji  o  terytorium  -  odpowiedział  pewnie 

Thomas. - i będziemy mieć do tego pełne, niepodważalne prawo. 
 

Rozmowa mężczyzn trwała jeszcze przez kilka chwil. W tym czasie 

Nikki i inni kierowcy Scorpions postanowili wrócić na parking, by przygo-
tować się do odjazdu z miejsca spotkania. 
 

Kierując  się  w  tamtą  stronę,  dziewczyna  poczuła,  że  ktoś  na  nią 

patrzy. Mimowolnie  podniosła wzrok, spoglądając na wzgórze znajdujące 
się na północ od parkingu, by sprawdzić, co jest źródłem tego dziwnego 
impulsu. 
 

Na  ulicy  zaparkowane  było  srebrne  Porsche  Carrera  GT,  a  obok 

niego stał mężczyzna ubrany w szare spodnie i koszulę, a także w czarną, 
skórzaną  kurtkę,  w  której  kieszeniach  trzymał  teraz  ręce.  Choć  nieco 
zmienił  fryzurę,  nietrudno  było  go  rozpoznać,  nawet  z  tej  odległości.  To 
był Wolf. 
 

Nikki  zatrzymała  się,  by  przyjrzeć  mu  się  dokładniej.  Jego  twarz 

wyrażała zdziwienie. Pytaniem pozostawało jedynie, co go w nie wprawiło? 
Ilość  zebranych  na  parkingu  wozów?  A  może  podobnie  jak  w  przypadku 
Envahisseura, zaskoczeniem była porażka jego zespołu? 

background image

32 

 

 

Gdy Wolf dostrzegł, że Nikki również patrzy w jego stronę, rzucił 

jeszcze  przelotne  spojrzenie  na  wszystkich  zebranych  na  parkingu  kie-
rowców, a następnie odwrócił się i wsiadł do swojego wozu. Po chwili od-
jechał w stronę Ocean View. 
 

Dziewczyna pozostała jeszcze przez chwilę w bezruchu, próbując 

poukładać myśli w głowie. Co robił tutaj Wolf? Dlaczego z takim zaanga-
żowaniem obserwował, co dzieje się na miejscu spotkania wyścigowców? 
 

Za jej plecami pojawił się nagle Thomas. 

 

- Coś się stało? - zapytał. 

 

Wyrywając się z zamyślenia, Nikki spojrzała na niego. 

 

- Nie uwierzysz, kogo przed chwilą widziałam. 

 

- Zapewne nie. Kogo? 

 

- Wolfa. 

 

- Wolfa? Gdzie? 

 

-  Stał  tam,  na  wzgórzu  -  odpowiedziała,  wskazując  na  miejsce, 

gdzie  jeszcze  przed  parunastoma  sekundami  zaparkowane  było  srebrne 
Porsche. 
 

- Co on tutaj robił? Przecież podobno wyjechał z Palmont. 

 

- Podobno, ale nic nie stoi na drodze, żeby już wrócił. 

 

-  W  takim  razie  chyba  mamy  naszego  podejrzanego.  Można  się 

było  tego  spodziewać  -  mówił  Thomas  z  coraz  większymi  emocjami  
w głosie. - Duże pieniądze, egzotyczne samochody i kierowcy o europej-
skim pochodzeniu. Wszystko to idealnie pasuje do Wolfa. 
 

- Podejrzewasz, że to on tym wszystkim dowodzi? 

 

- A ty nie? 

 

- Sama nie wiem... 

 

- Co z wami? - zapytał Cody, który znalazł się teraz obok dysku-

tującej dwójki. - Nie zbieracie się? Czeka nas jeszcze spotkanie podsumo-
wujące. 
 

-  Zbieramy  się  -  odrzekł  Thomas,  próbując  opanować  kipiącą  

w  nim  złość.  -  Spotkanie  podsumowujące  jest  zdecydowanie  potrzebne. 
Mamy z Nikki nową teorię na temat tego zespołu. 
 

- Naprawdę? W takim razie tym bardziej spieszmy się do San Juan. 

 

- Dobrze, Cody. Daj mi jeszcze chwilę na załatwienie jednej spra-

wy i możemy jechać. 
 

-  OK  -  zgodził  się  lider  Skorpionów,  ruszając  w  stronę  swojego 

wozu. 

background image

33 

 

 

- Co chcesz zrobić? - zapytała Nikki. 

 

Thomas  nie  odpowiadał.  Spoglądał  jedynie  w  stronę  odjeżdżają-

cych  wozów  rywali.  Żałował,  że  nie  może  ich  zatrzymać  i  powiedzieć  im 
prosto w twarz, że już wszystko wie i że mogą skończyć z tą żałosną kon-
spiracją. 
 

- Zadzwonię do Crossa - rzekł w końcu, wyciągając telefon z we-

wnętrznej kieszeni kurtki. 
 

-  Przecież  umawiałeś  się  z  nimi,  że  nie  będziecie  w  to  wszystko 

mieszać policji - przypomniała Nikki. 
 

- Chcę poprosić go o pomoc w odszukaniu Wolfa. Jakim samocho-

dem jeździ? - zapytał Thomas, szukając numeru policjanta na liście kon-
taktów. 
 

- Zdaje się, że to było Porsche Carrera GT. Srebrny metalik. 

 

Czekał dłuższą chwilę na odpowiedź. 

 

- Cross? Witaj. 

 

-  Cześć.  W  czym  mogę  pomóc?  -  odezwał  się  jak  zwykle  wesoły 

głos funkcjonariusza. 
 

- Jesteś nadal w Palmont? 

 

- Tak. 

 

-  Teraz  można  powiedzieć,  że  to  ma  jakiś  sens,  bo  ja  też  tutaj 

jestem - zaśmiał się Thomas. 
 

- Jak to? Co ty tutaj robisz? 

 

-  Moi  znajomi  ze  Scorpions  potrzebują  pomocy  w  rywalizacji  

z nowym zespołem, który jest naprawdę silny. Te typy próbują odebrać im 
panowanie nad terytoriami w Palmont i okolicy. 
 

- Na długo przyjechałeś? 

 

-  Jeszcze  nie  wiem.  Zostanę  tak  długo,  aż  pozbędziemy  się  tych 

gości albo przynajmniej porządnie zniechęcimy ich do ścigania się z nami. 
 

- Rozumiem. Ach, ta Mia. Nie pochwaliła się wujkowi, że odwiedzi 

go w Palmont. 
 

Thomas nie był do końca pewien, co powinien teraz odpowiedzieć. 

Wyglądało na to, że Cross jest przekonany, że Mia również jest na miejscu. 
Zresztą... tak właśnie powinno być. 
 

- Nie pochwaliła się, ponieważ jestem tutaj sam. 

 

Głos  po  drugiej  stronie  ucichł.  Najwyraźniej  policjant  był  bardzo 

zaskoczony tym, co usłyszał. 

background image

34 

 

 

-  Sam,  mówisz?  Niech  zgadnę.  Nikki  też  pewnie  przyjechała  „sa-

ma” do Palmont? Mam rację? - zapytał, nieudolnie próbując ukryć złość. 
 

- Owszem - potwierdził Thomas. 

 

- No niech to szlag! 

 

- Nie powinieneś się tym martwić. Trochę zaufania. 

 

- Do ciebie mam zaufanie. Do niej nie. 

 

- Posłuchaj, jeśli pomożesz mi załatwić jedną sprawę, będę mógł 

szybciej wrócić do Rockport. Mogę na ciebie liczyć? 
 

- Tak, oczywiście. Więc co jest do zrobienia? 

 

- Szukam Victora Schullera. Wygląda na to, że wrócił do Palmont. 

Ponieważ  podejrzewam  go  o  bycie  zamieszanym  w  całą  tę  szopkę,  chcę  
z  nim  poważnie  porozmawiać.  Gdyby  udało  ci  się  go  spotkać  gdzieś  na 
mieście, mógłbyś go zatrzymać i powiadomić mnie o tym? 
 

- Wolf, nasz stary Wolf... - rzekł sam do siebie policjant. - Jasne. 

Gdy  tylko  wpadnie  w  moje  ręce,  możesz  być  pewien,  że  łatwo  się  z nich 
nie wydostanie. 
 

-  Świetnie.  Z  tego,  co  udało  się  zauważyć  Nikki,  jeździ  srebrną 

Carrerą  GT.  Gdybyś  był  też  zainteresowany  zdobyciem  jakiejś  nagrody  
w  policji,  to  chciałbym  ci  podpowiedzieć,  że  w  ostatnim  czasie  po  całym 
Nowym Meksyku wozi się pełno europejskich samochodów. Prawdopodob-
nie wiele z nich nie ma homologacji. 
 

- Dzięki, a w sprawie Wolfa będę się jeszcze kontaktował. I pamię-

taj, mam was na oku - rzekł Cross, śmiejąc się. 
 

Thomas wiedział jednak, że mimo iż jest to tylko żart, trzeba go 

potraktować poważnie. 
 

- Będę pamiętał. Do usłyszenia  - pożegnał się, wkładając telefon 

do kieszeni. 
 

Ruszył  następnie  w  stronę  swojego  BMW  i  po  chwili  wspólnie  

z pozostałymi kierowcami, opuścił parking pod ambasadą. 
 
 
 

Gdy wszyscy członkowie Scorpions znaleźli się wewnątrz kryjówki 

w San Juan, rozpoczęło się kolejne już tego wieczoru spotkanie. Rozma-
wiano  podczas  niego  o  wygranym  pojedynku  z  tajemniczym  zespołem, 
który dowodzony jest przez jeszcze bardziej tajemniczego szefa. 

background image

35 

 

 

A  właściwie...  tajemniczego  aż  do  dzisiaj.  Teraz  Thomas  miał 

mocne powody, by wierzyć, że za tym wszystkim stoi Wolf. Do swoich racji 
chciał przekonać też innych. 
 

- Jak już wspominałem, Wolf zawsze miał sporo kasy. Nie byłoby 

zatem  dziwne,  gdyby  to  właśnie  on  zakupił  te  wszystkie  samochody  - 
tłumaczył, krążąc między zebranymi.  - Poza tym każde z nich to typowy 
egzotyk. Wolf nigdy nie wsiadłby do innego wozu. To kolejny powód, dla 
którego go podejrzewam. Do tego dochodzą fakty z dzisiejszego dnia. Do 
kogo jeszcze przed kilkoma miesiącami należała Fortuna? 
 

„Do Wolfa” albo „do TFK” - padały odpowiedzi z tłumu. 

 

-  No  właśnie  -  kontynuował  Thomas.  -  Nie  wydaje  się  wam,  że 

może po prostu próbuje odbić swoją dzielnicę? 
 

- To ma sens - stwierdził Cody. 

 

-  Tak,  ale  przecież  temu  zespołowi  zależy  nie  tylko  na  Fortunie 

czy  Palmont,  ale  zdaje  się  -  na  całym  Nowym  Meksyku  -  dodała  szybko 
Nikki. 
 

-  A  po  drugie  -  zaczął  Sal.  -  Wolf  powiedział  mi  kiedyś,  że  nie 

będzie już nigdy więcej z tobą walczył, bo wie, że to wszystko w przeszło-
ści to sprawki Dariusa. 
 

- Pamiętam o tym. Warto jednak wziąć pod uwagę dwie możliwo-

ści. Po pierwsze mógł blefować. A jeśli nawet nie blefował, to równie do-
brze  mógłby  powiedzieć,  że  przecież  próbuje  odbić  terytoria  nie  mnie,  
a Skorpionom, bo teraz to do nich one należą. 
 

- W sumie to racja... - zgodził się chłopak, opuszczając głowę. 

 

- Nie ma się jednak czym martwić. Myślę, że to może nawet lepiej. 

Przynajmniej wreszcie wiemy, z kim mamy do czynienia - stwierdził Tho-
mas. - A skoro Envahisseur stracił pewność siebie i na razie nie umówił się 
z  nami  na  kolejne  spotkanie,  to  mamy  czas  szukać  naszego  przyjaciela 
Wolfa. 
 

-  I  Kenjiego  -  dodał  Colin,  podnosząc  się  z  maski  swojego  Por-

sche. - Ten gość sporo wie. Jego też trzeba przycisnąć do ściany, a może 
wykrztusi z siebie coś ciekawego. 
 

- To prawda. 

 

- Jak ja się cieszę - zaczął Cody. - że w tym tłumie wrogów, cho-

ciaż Smoki były i prawdopodobnie zawsze będą po naszej stronie. Dzięku-
ję wam za to. 

background image

36 

 

 

- Drogi przyjacielu, nie ma za co dziękować. Bardzo się cieszymy, 

mogąc wam pomóc. W ten sposób spełniamy się jako wyścigowcy, a przy 
tym wiemy, że na pewno stoimy po właściwej stronie - odpowiedział Tho-
mas.