MARY LYNN BAXTER
Melisso, wróć
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie zrobiłaś tego!
- Ałeż zrobiłam.
- Nie wierzę ci. To niemożliwe, żebyś tak po
prostu weszła tanecznym krokiem do przełożonej
pielęgniarek i powiedziała, że odchodzisz.
Melissa Banning siędziała ze skrzyżowanymi nogami
na łóżku Laurie i patrzyła na przyjaciółkę z wyrazem
zatroskania na twarzy.
- Zgoda, nie powiedziałam, że odchodzę, w każdym
razie niezupełnie. Oświadczyłam, że mam dość, że
potrzebuję odpoczynku albo...
- Albo co? - spytała Laurie. Sprawiała wrażenie,
jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Melissa nie bawiła się w subtelności.
- Albo zarobię się na śmierć.
- Mimo wszystko trudno mi uwierzyć, że praca
tak ci dopiekła, kochanie. - Laurie niepewnie spog
lądała szarymi oczami, szukając twarzy Melissy. - Co
się stało? Przecież jesteś urodzoną pielęgniarką. Od
kiedy pamiętam, nigdy nie myślałaś ani nie mówiłaś
o niczym innym niż praca.
Melissa nadal milczała, więc przyjaciółka podjęła
wątek.
- Boję się myśleć, co stałoby się z tobą w zeszłym
roku po tej tragedii, gdybyś nie miała zajęć w szpitalu.
To był dla ciebie ratunek.
Laurie mówiła prawdę. Półtora roku temu rodzice
Melissy i jej młodszy brat zginęli podczas katastrofy
łodzi. Przez długie miesiące Melissa była pogrążona
w rozpaczy. W końcu jakoś się pozbierała, udało
jej się rozprawić ze zgryzotą i znaleźć w niej coś
twórczego. Praca dyplomowanej pielęgniarki nabrała
dla niej nowego znaczenia. I tak było aż do tej pory.
Pod badawczym spojrzeniem Laurie Melissa spuściła
głowę i zamknęła oczy, starając się powstrzymać łzy.
- Masz rację. - Starała się opanować niepotrzebne
emocje.
- Dlaczego więc zrywasz z tym wszystkim? - Laurie
wstała, eksponując swoje sto siędemdziesiąt pięć
centymetrów wzrostu, po czym niezgrabnie podeszła
do okna.
Przez chwilę Melissa zapomniała o kłopotach,
zahipnotyzowana sposobem, w jaki słońce przenikało
przez krótką roletę i układało się na czarnej grzywie
włosów Laurie. Efekt był olśniewający. Laurie olśnie
wała zresztą pod każdym względem, szczególnie swoją
osobowością. Chociaż nie była piękna ani nawet
ładna, nadrabiała ten brak uśmiechem, a uśmiechała
się bardzo często. Melissa nie wiedziała, co zrobiłaby
teraz bez jej przyjaźni i wsparcia.
Melissa odeszła ze szpitala już miesiąc temu, ale
dopiero tego ranka zadzwoniła do Laurie, która
pracowała w firmie zajmującej się reklamą. Za
proponowała, że przyjedzie do niej na kilka dni.
Laurie zaprosiła ją natychmiast, nie żądając dodat
kowych wyjaśnień.
Teraz Melissa spoglądała na przyjaciółkę, stojącą
z rękami w kieszeniach luźnych spodni, i wyraźnie
widziała zaniepokojenie malujące się na jej twarzy.
- Myślisz pewnie, że oszalałam. - Było to bardziej
stwierdzenie niż pytanie.
- Nie oszalałaś. Raczej się zaplątałaś, to lepsze
słowo. Po prostu zupełnie nie pasuje do ciebie robienie
czegokolwiek na chybcika. Jesteś najbardziej zor
ganizowaną i racjonalną osobą, jaką znam.
Melissa przekręciła się na łóżku, opierając plecami
o poduszkę.
- Już nie. W końcu się złamałam.
- Wcale ci tego nie wyrzucam, naprawdę - po
spiesznie powiedziała Laurie. - Sama w żaden sposób
nie mogłabym być pielęgniarką. A już z pewnością
nie wytrzymałabym na intensywnej terapii. - Przerwała
i wzdrygnęła się. - Nie mam kłopotów w kontaktach
z ludźmi, ale dotyczy to tylko zdrowych. Nie po
trafiłabym zajmować się chorymi. Na samą myśl
o kłuciu kogokolwiek igłą robi mi się słabo.
- Zawsze byłaś delikatna. - Melissa uśmiechnęła się.
- Owszem, ale i dumna z tego.
- Jesteś beznadziejna - urwała na chwilę. - No
właśnie, beznadzieja. Tym słowem można podsumować
stan mojego ducha. Ale po prostu nie wytrzymuję.
Wiesz, Laurie, mam dwadzieścia osięm lat, a prze
chodzę kryzys, zupełnie jakbym była o dwadzieścia
lat starsza.
- Kryzys, zgoda. Tylko że nie ma to nic wspólnego
z problemami pięćdziesięciolatek.
- Wiesz, o czym myślę.
- A naprawdę, to co cię tak trzepnęło? - Oczy
Laurie wyrażały współczucie.
- Było kilka powodów. Wydaje mi się, że nałożyły
się przeżycia po śmierci rodziny, potwornie ciężka
praca i stresy.
- Kiedy byłaś na dyżurze, to wszystko na ciebie
zwalali, mam rację?
- Powiedzmy, że byłam kimś, kto ciągnął tę robotę,
tym bardziej że pielęgniarek ciągle brakuje.
- To mnie nie dziwi. W gazetach jest pełno ogłoszeń
o pracy dla pielęgniarek. - Przerwała i ruszyła do
drzwi sypialni. - Nie wiem jak ty - dodała, zmieniając
temat - ale ja umieram z pragnienia. Napijesz się coli
czy mrożonej herbaty?
- Herbaty.
- Ja też. Tylko we wschodnim Teksasię mrożona
herbata smakuje przez okrągły rok. - Nagle zmarsz
czyła brwi. - Zdaje się, że nie wyszłam na najlepszą
gospodynię, skoro tak późno proponuję ci coś do picia.
- Nic takiego nie przyszło mi do głowy. Poza tym
nie miałaś czasu myśleć o herbacie, bo wypłakiwałam
się na twoim ramieniu.
- Gdybym była na twoim miejscu, to też pozwoliła
byś mi się wypłakać - rzuciła Laurie, stojąc na progu.
W chwilę później wróciła, niosąc dwie filiżanki
wypełnione po brzegi herbatą z kawałkiem cytryny.
Przez chwilę piły w milczeniu.
- Ile ci dali? - spytała Laurie.
Melissa odgarnęła kosmyk włosów z policzka
i zmarszczyła brwi.
- Czego?
- Czasu - wyjaśniła Laurie. - Ile czasu?
- Aha, masz na myśli urlop?
- Jasne.
- Powiedziałam dyrektorowi, że potrzebuję co
najmniej sześciu miesięcy, może roku.
- Dużo. Mówisz poważnie?
- Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna.
- Myślisz, że dadzą ci aż tyle?
- Wątpię, ale w każdym razie o tyle prosiłam.
- I co masz zamiar robić? - spytała Laurie,
marszcząc czoło.
Melissa skoncentrowała się na poprawianiu serwetki,
zamoczonej przez dno szklanki.
- Może nie uwierzysz, ale nie robiłam takich
odległych planów, choć oczywiście wiem, że muszę
sobie znaleźć jakąś pracę, najlepiej na pół etatu. Mam
trochę zaoszczędzonych pieniędzy, ale w żadnym
wypadku nie chcę ich wydawać na życie. A co miesiąc
płacę straszne pieniądze za mieszkanie.
Laurie milczała przez chwilę.
- Od jak dawna o tym wiedziałaś? No, po prostu
chcę spytać, dlaczego przyszłaś z tym do mnie dopiero
teraz.
- Nie miałam ochoty na towarzystwo, i tyle. Spałam
do popołudnia, uprawiałam aerobik i dużo spacero
wałam. Krótko mówiąc, próbowałam wykurować
moje wyczerpane ciało i duszę.
- Było aż tak źle?
- Tak. Chyba jeszcze nigdy nie byłam równie
sfrustrowana czy rozczarowana pracą i sobą.
- Ale przecież masz zamiar w końcu wrócić do
szpitala?
- Oczywiście. - Melisa nie wahała się ani przez
chwilę. - Mam wszelkie dane, by wierzyć, że kiedy
wrócę po krótkim odpoczynku od tego mrowiska,
będę zupełnie nową kobietą, gotową do podjęcia
pracy z takim samym entuzjazmem, jak zawsze.
- Nie wydaje mi się, żeby twój brak entuzjazmu
miał związek tylko z pracą - stwierdziła bezceremonial
nie Laurie.
- Dlaczego tak sądzisz? - W głosię Melissy za
brzmiała ostrożność; miała wrażenie, że wie, do czego
zmierza Laurie.
- Nie mów do mnie tym tonem, Melisso. Wiesz
przecież, że od kiedy ty i Martin skończyliście ze
sobą, nie jesteś tą samą osobą.
- Proszę cię. Nie wracaj już do tego. Martin English
jest tam, gdzie powinien być, w domu z żoną
i dzieckiem.
- Tylko że to nie jest takie proste. Prawda, Melisso?
- Nie... Tak! - odparła niepewnie.
- Wiem, że coś między wami zaszło. Coś, o czym
mi nigdy nie mówiłaś. Przepełnia cię smutek, którego
przyczyny zupełnie nie rozumiem.
- Proszę cię... - Melissa uciekła spojrzeniem.
- W porządku - powiedziała z westchnieniem
Laurie. - Nie będę tego ruszać. Ale może któregoś
dnia sama mi to powiesz.
- Może - westchnęła Melissa - ale nie dzisiaj.
Dobrze?
- Zgoda. Nie będę przypierać cię do muru, ale
tylko dlatego, że boję się, żebyś nie nabrała ochoty na
wyjazd. W sypialni dla gości jest na drzwiach twoje
imię, przecież wiesz.
Melissa postawiła szklankę na stoliku, wyciągnęła
ręce do przyjaciółki i przytuliła ją na chwilę.
- Nie wiem, co zrobiłabym bez ciebie, Laurie.
- Zaczęła gwałtownie mrugać, chcąc powstrzymać łzy.
- Hej, nie rozklejaj się. - Laurie powiedziała to
bardzo poważnie, ale jednocześnie uśmiechnęła się
szeroko. - Powinnyśmy znaleźć ci zajęcie. Nie mogę
znieść myśli, że nie masz nic do roboty, gdy ja
urabiam sobie ręce po łokcie.
- Daj spokój, okaż miłosięrdzie - skrzywiła się
Melissa. - Jeszcze nie dojrzałam do szukania. Popatrz
- wskazała na oczy -jeśli te koła jeszcze się powiększą,
to już nigdy nie będę mogła zdjąć okularów przeciw
słonecznych.
- A do tego jesteś za chuda.
- Uważam, że jestem po prostu szczupła - powie
działa obojętnie Melissa. Nagle zmarszczyła czoło.
To prawda, że ostatnio jadła raczej skromnie, chcąc
być w zgodzie z surowymi regułami, jakie przyjęła.
Miała jednak nadzieję, że szybko to nadrobi.
- Wszystko jedno, jak to nazwiesz.
Melissa roześmiała się i zmieniła temat.
- A propos pracy. Widziałaś ostatnio coś in
teresującego? Wiem, że zawsze dokładnie studiujesz
ogłoszenia.
- Owszem, jak powiedziałaś o tym, to sobie
przypomniałam. - Laurie zeskoczyła z łóżka, a w jej
oczach pojawił się figlarny błysk. Ze szklanką w dłoni
szybko przemierzyła pokój i podeszła do małego
biurka w kącie. Chwyciła kawałek gazety z ogłosze
niami i ruszyła z powrotem.
Melissa wpatrywała się w nią szeroko otwartymi
oczami.
- Ty przecież z pewnością nie myślisz o zmianie
pracy.
- Tak naprawdę, to nie, ale zabawnie jest dowiedzieć
się, co można by robić. O, popatrz. - Laurie usiadła
na łóżku i wcisnęła gazetę przyjaciółce.
W pokoju zapanowała cisza. Melissa czytała tym
czasem anons zakreślony na czerwono. Kiedy pod
niosła głowę, oczy jej lśniły.
- Jeden zero dla ciebie. Rzeczywiście brzmi in
teresująco.
- Z mojego punktu widzenia, ale nie z twojego.
- Nie byłabym tego taka pewna.
Laurie wydęła usta.
- Proszę, nie mów mi tylko, że myślisz o tym,
o czym ja myślę, że jednak myślisz.
- Ależ tak jest. - Melissa przesłała jej szeroki
uśmiech. - Brzmi całkiem tak, jakbym właśnie tego
szukała.
- Nie mówisz poważnie.
- Najpoważniej w święcie.
- Ale... ale - wyrzuciła z siębie Laurie - tam
szukają kobiety, która na miejscu poprowadziłaby
dom i zajęła się dwójką dzieci wdowca.
- Zgadza się. - Wyraz twarzy Melissy był równie
spokojny, jak ton jej głosu.
- Zgadza się?!
- Nie widzisz tego? - Melissa niezgrabnie usiadła na
łóżku i popatrzyła na przyjaciółkę wzrokiem pełnym
podniecenia. - Dokładnie takiej pracy potrzebuję. Będę
miała słodkie życie w porównaniu z tym co robiłam.
- Melisso!
Ta nie zwracała jednak uwagi na przyjaciółkę.
- Wiesz, że zawsze lubiłam dzieci, a prowadzenie
domu... cóż w tym trudnego? Dla mnie jest to
okazja, żeby odwlec życiowe decyzje i nie podejmować
ich z dnia na dzień, a przy tym zająć się czymś
pożytecznym.
- Naprawdę nie udajesz?
- Nie. Mam zamiar zaraz tam zadzwonić.
- Na miłość Boską, Melisso. Przecież nawet nie
umiesz gotować.
- I co z tego. Przecież nie jestem za stara, żeby się
nauczyć. - Melissa uśmiechnęła się niewinnie.
- To szaleństwo - mruczała Laurie, potrząsając
głową.
Nie przerwała tej czynności, kiedy w kilka minut
później Melissa odłożyła słuchawkę ze słowami:
- I co, nie jesteś ani trochę ciekawa?
- Nie - odparła Laurie posępnie. - Nie chcę mieć
najmniejszego udziału w tym wariactwie.
- Przestań, bądź dobrą kumpelką. Jeśli się uda,
będziemy mogły się widywać znacznie częściej niż
raz na parę miesięcy - powiedziała Melissa przy
milnie.
- No dobrze, więc czego się dowiedziałaś? - ustąpiła
Laurie.
- Rozmawiałam z siostrą tego człowieka, niejaką
Dee Johnson. Powiedziała mi, że niedawno wyszła za
mąż. Znasz ją?
- Nie.
- Nie szkodzi, w każdym razie jej brat nazywa się
Joshua Malone. Teraz coś ci świta?
- Nie, chyba nie... - Laurie strzeliła nagle palcami.
- Jest taki Malone, właściciel firmy budowlanej. To ten?
- Tak. Jego żona umarła trzy lata temu. Ma
pięcioletnie bliźniaki.
- Bliźniaki. Mój Boże, to się robi z każdą chwilą
śmieszniejsze.
- Gdzie twój duch miłośnika przygód? Pamiętaj,
bądź dobrą kumpelką. W każdym razie siostra
rozbudziła moją ciekawość - dodała Melissa. - Szcze
gólnie kiedy się okazało, że jako jedyna odpowiedzia
łam na to ogłoszenie.
- To ci powinno dać do myślenia.
- A cóż to mogłoby znaczyć? - Melissa udała
niewiniątko.
- Uciekaj, gdzie pieprz rośnie.
- To nie ja - zaśmiała się Melissa. - Mam być
u Joshui Malone'a w północnej części miasta jutro
z rana.
- I nic już nie mogę zrobić, żeby ci to wypers
wadować?
- Może zwariowałam, ale zamierzam skończyć to,
co zaczęłam.
Zanim jeszcze Melissa znalazła wylot krętej, wąskiej
uliczki na przedmieściach Nacogdoches, doszła do
wniosku, że obiekcje Laurie miały podstawy.
Przez cały poprzedni więczór, kiedy żuły pizzę
i oglądały film na wideo, Laurie rzucała jej od czasu
do czasu dziwne spojrzenia. Powstrzymała się jednak
od zadawania dalszych pytań, co sprawiło Melissię
ulgę, a równocześnie upewniło ją, że jednym z powo
dów powściągliwości przyjaciółki jest jej niewiara
w zdecydowanie Melissy. Laurie myślała zapewne, że
rano, po przebudzeniu, Melissa zmieni zdanie.
Nie zmieniła. Postanowiła przynajmniej sprawdzić,
co to za praca, po pierwsze dlatego, że naprawdę
miała na nią ochotę, a po drugie dałaby ona możliwość
zamieszkania z dala od Houston, które wiązało się
z bólem i rozczarowaniem.
Ale teraz, im dłużej jechała po kiepsko utrzymanej
drodze, tym więcej miała wątpliwości. Kiedy Dee
Johnson opowiadała jej, jak dostać się do posiadłości,
ani słowem nie wspomniała, że na podłej drodze
dojazdowej można odbić nerki.
- Do diabła! - mruknęła Melissa, mocniej ściskając
kierownicę z lęku, że dalsza jazda w tym warunkach
może skończyć się wypadkiem.
Nagle, jakby za sprawą cudu, jej oczom ukazał się
dom. Ale wciąż nie miała poczucia triumfu. W chwili
gdy zgasiła silnik i wyszła na nierówny grunt,
zrozumiała przyczynę.
Zaniedbanie. Właśnie zaniedbanie, widoczne na
każdym kroku.
Sam dom był wprawdzie dość ładnym, choć roz
walającym się ranczem z czerwonej cegły, całość
sprawiała jednak niechlujne wrażenie. Trawa rosnąca
na obszernym podwórzu nie osiągała jeszcze co prawda
wysokości kolan, ale na pewno wymagała przycięcia.
Rabaty kwiatowe po obydwu stronach chodnika były
zachwaszczone. Huśtawka na ganku, biegnącym
wzdłuż frontowej ściany, miała zerwany łańcuch.
Dla kogoś, kto przyjrzał się dokładniej, miejsce
wyglądało na opuszczone. Z pewnością jednak tak
nie było. Melissa rozpogodziła się nieco, widząc
furgonetkę w garażu.
Szła w stronę domu. Czarne włosy, niedbale
zaczesane do tyłu, odsłaniały ładne rysy twarzy. Melisa
wyglądała na osobę pewną siębie. W środku jednak
była kłębkiem nerwów. Westchnęła głęboko i przeło
żyła torebkę na drugie ramię, potem wsunęła dłoń do
kieszeni spódnicy i ostrożnie powędrowała dalej.
Spodziewając się najlepszego, a jednocześnie oba
wiając najgorszego, Melissa weszła na ganek i za
dzwoniła. Dopiero jednak kiedy zdjęła okulary
przeciwsłoneczne i po raz drugi sięgnęła ręką do
przycisku dzwonka, usłyszała odgłos kroków wewnątrz.
Sądziła, że spotka za chwilę swojego potencjalnego
pracodawcę, przywołała więc na twarz służbowy
uśmiech. Drzwi otworzyły się i potężny mężczyzna
w kowbojskim kapeluszu wypełnił sobą drzwi. Uśmiech
Melissy znikł równie szybko, jak piasek zwiewany
sztormowym wiatrem.
Mężczyzna wpatrywał się w nią wąskimi szparkami
wrogich oczu.
- Posłuchaj, kochanie, nie wiem, co sprzedajesz,
ale jest mi wszystko jedno. Nie zamierzam tego kupić.
Melissa otworzyła szeroko usta, a tymczasem drzwi
zamknęły się gwałtownie z głośnym trzaskiem.
Przez chwilę była zbyt osłupiała, żeby się poruszyć.
Potem szybko i głęboko wciągnęła powietrze. Cofnęła
się, czując, że krew powoli odpływa jej z twarzy.
- Tylko spokojnie - mruknęła pod nosem.
Co, do licha, zaszło? Było jasne, że nikt jej nie
oczekiwał. Czyżby Dee Johnson nie powiedziała bratu
o jej wizycie? Melissa nie znała odpowiedzi na te
pytania, ale wiedziała jedno: musi jak najszybciej stąd
zniknąć.
Właśnie odwróciła się i postawiła stopę na schodku,
kiedy usłyszała, że drzwi znowu się otworzyły. Coś
kazało jej zrobić jeszcze jeden zwrot. Może ciekawość,
a może duma.
W drzwiach stał ten sam mężczyzna. Kapelusz miał
teraz przesunięty na tył głowy, dzięki czemu Melissa
mogła zobaczyć twarz. Przeszyło ją natarczywe
spojrzenie niebieskich oczu.
Zanim zdołała zareagować, mężczyzna odezwał się
z charakterystycznym dla wschodniego Teksasu
akcentem.
- Czy pani nie jest przypadkiem tą dziewczyną
szukającą pracy?
Arogancki drań, pomyślała, a jednocześnie naszła
ją desperacka chęć powiedzenia mu, co może zrobić
z tą pracą. Ugryzła się jednak w język i wymamrotała
z wymuszoną słodyczą:
- Istotnie, jestem.
Nadal taksował ją wzrokiem, teraz wolniej i do
kładniej. Była całkiem bezradna, gdy zatrzymał się na
piersiach, osłoniętych tylko cienką jedwabną bluzką.
Czuła się jak owad pod mikroskopem.
- Przykro mi, jeśli panią obraziłem - odezwał się
w końcu dźwięcznym, niskim głosem, w którym nie
było słychać ani odrobiny żalu.
Melissa chciała coś powiedzieć, wszystko jedno
co, żeby tylko przywołać go do porządku, a je
dnocześnie zmusić do odwrócenia wzroku. Ku wła
snemu przerażeniu nie mogła wydobyć z siębie
ani słowa.
Po raz pierwszy od lat spojrzenie mężczyzny
całkowicie odebrało jej odwagę. Co gorsza, facet
naprzeciwko uśmiechał się ostentacyjnie, jakby wie
dział, jakie wrażenie na niej wywiera.
Zgrzytając zębami, Melissa zdecydowała postawić
się twardo.
- Nie obraził mnie pan - rzuciła kąśliwie. - Do
tego potrzebny byłby ktoś znaczniejszy niż nieo
krzesany... kowboj.
W jego oczach pojawiły się diabelskie błyski.
- To może teraz zaczniemy konwersację do nowa,
tym razem tak, jak trzeba?
- W tej sytuacji nie wydaje mi się to możliwe
- powiedziała oficjalnie i zaczerwieniła się zdziwiona.
Zachowywała się w sposób tak samo nieokrzesany,
jak on, zupełnie nie w jej stylu.
- Więc jest pani tutaj w sprawie pracy?
- Tak, byłam - podkreśliła ostatnie słowo, chcąc
upewnić się, że mężczyzna nie przegapił czasu prze
szłego.
Skrzyżowali spojrzenia, oboje nagle pełni złości.
- Ta rozmowa nie ma sensu. - Melissa próbowała
rozładować napięcie, zmuszając się do nadania głosowi
lekkości. - W oczywisty sposób marnuję pański czas,
a pan bez wątpienia marnuje mój.
Brwi mężczyzny lekko się uniosły.
- Jeśli już tu pani jest, to mogłaby pani zostać.
- Nie sądzę... - Zdanie zawisło w powietrzu.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do
niej rękę.
- Nazywam się Joshua Malone.
Melissa nigdy nie miała się dowiedzieć, dlaczego
nie wysłała go w tej chwili do wszystkich diabłów.
Wprawdzie zignorowała podaną rękę, ale stanowiło
to dla niej niewielkie pocieszenie, gdyż jednocześnie
spojrzała na niego czując, że trochę brakuje jej
powietrza.
- A ja Melissa Banning - odparła.
- Aha, to o pani mówiła siostra, że rozmawiałyście
przez telefon.
- Skoro czekał pan na mnie, panie Malone, to
czemu zawdzięczam tak szorstkie przyjęcie?
Błysk znikł z jego oczu. Znowu złe spojrzenie
zaciemniło rysy twarzy.
- Po prostu, niech to szlag trafi, spodziewałem się
kogoś zupełnie innego.
- A kogo, jeśli wolno wiedzieć? - W tonie Melissy
znów pojawiła się fałszywa słodycz.
- Do licha, kogoś o wiele starszego i paskudniej-
szego niż pani.
Początkowo jego bezceremonialność odebrała je
wszelką zdolność do riposty, ale w końcu doszła do
siębie.
- Proszę posłuchać, panie Malone - odgryzła się.
- Jak już mówiłam, ta rozmowa jest tylko stratą czasu.
Chciała się odwrócić i odejść, ale mężczyzna chwycił
ją za ramię.
- Proszę zostać.
- Niech pan poda przynajmniej jeden powód, dla
którego miałabym to zrobić.
- Pani szuka pracy.
- To za mało.
- W porządku, więc ja potrzebuję gospodyni.
- Ciągle za mało.
- Czy pani chce, żebym ją błagał?
Stroił sobie z niej żarty. A ona, zamiast się rozluźnić,
czuła, że jest coraz bardziej wściekła.
- Takie to zabawne, że szkoda słów. A teraz
proszę mnie puścić.
Prawie nie czuła dotyku, ale mężczyzna był o wiele
za blisko. Owionął ją zapach wody kolońskiej i draż
niąca, świeża woń skóry. Melissa spostrzegła, że jego
niebieskie oczy błyszczą.
- A gdybym powiedział, że jestem zrozpaczony?
- zapytał, puszczając jej ramię.
- Naprawdę? - zaciekawiła się na przekór własnej
woli.
- Owszem - przyznał zwięźle. - Jestem zrozpaczony.
- I co dalej? - Melissa uniosła brwi.
- Od kiedy moja siostra wyprowadziła się stąd
trzy miesiące temu, miałem trzy gospodynie. Czy
muszę mówić więcej?
Melissa mocniej ścisnęła torebkę. Przejaw sympatii
oznaczałby dla niej zgubę.
- Skąd pan wie, że ja będę inna?
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ale zawsze
mogę mieć nadzieję.
Ponieważ Melissa milczała, mężczyzna nadal pró
bował ją zachęcać.
- Przecież już pani tu jest. Co ma pani do stracenia?
- No dobrze, niech będzie - odparła ciszej, wciąż
pozornie stanowczym głosem. - Mogę przynajmniej
posłuchać, jak się pan reklamuje.
- Dziękuję. - Jego cienkie usta ułożyły się w wąską
linię.
Melissa zdawała sobie sprawę, że takiemu człowieko
wi, jak Joshua Malone, prośby nie przychodzą łatwo,
nawet jeśli chwilę wcześniej żartował na ten temat. Na
pewno nie. Wiedziała, że ten mężczyzna lubi panować
nad każdą sytuacją i jest nieszczęśliwy, jeśli zdarzy się
inaczej. A właśnie w tej chwili nie miał żadnej władzy.
Dziewczyna czuła, że jej zaciekawienie znacznie
wzrosło. W milczeniu przyglądała się, jak Joshua
odsuwa się i robi dla niej miejsce, żeby mogła wejść.
- Witamy w naszym miłym domostwie - powiedział
kpiącym tonem.
Puściwszy uwagę mimo uszu, Melissa weszła do
słabo oświetlonego korytarza, zatrzymała się i zaczęła
mrugać, starając się przyzwyczaić wzrok.
- Zmienia pani zdanie?
Odwróciła się i stwierdziła, że stoi za nią, tak
blisko, że tym razem czuła na karku ciepło jego
oddechu. Zadrżała. Lekka chrypka w jego głosię nie
martwiła jej specjalnie, mogła ją jakoś wytrzymać.
Z bliskością było jednak zupełnie inaczej.
Wyprostowała się i szybko ruszyła naprzód, nie
zwracając uwagi na przyspieszone bicie serca. Nagle
stanęła jak wryta.
- O Boże - szepnęła, bardziej do siębie niż do
Joshui, który stał teraz koło niej.
- Straszne, prawda? - Joshua przepraszająco wzru
szył ramionami:
„Straszne" okazało się zbyt łagodnym słowem.
Pokój był jednym wielkim śmietnikiem. Papiery,
ubrania i naczynia leżały porozrzucane wszędzie.
W najlepszym razie pole bitwy, pomyślała Melissa,
czując ssanie w żołądku.
Stojący obok Joshua po raz drugi wzruszył ramio
nami.
- Tak jak mówiłem, moja siostra wyprowadziła się
trzy miesiące temu.
Melissa gapiła się na niego szeroko rozwartymi
oczami.
- Jak... to znaczy... - Głos jej się załamał, nie
mogła wydobyć z siębie słów, które pozwoliłyby jej
wyrazić, co myśli.
- Chyba powinienem był wcześniej panią ostrzec.
- Myślę, że raczej nie - odparła Melissa z jawną
ironią.
• - Może rzeczywiście nie - zgodził się. Wyglądało
na to, że zgryźliwy ton wcale go nie obraził. Cisnął
kapelusz na stolik przy ścianie. I właśnie w chwili,
gdy nakrycie głowy opadało, rozpętało się piekło.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i do pokoju
wpadła dwójka dzieci, ciągnąc na smyczy parę wściekle
szczekających psów.
- Dość! - krzyknął Joshua, postępując w głąb pokoju.
Złapał oba zwierzaki za skórę na karku i uspokoił,
wymierzając każdemu po lekkim szturchańcu.
W pokoju zapadła cisza.
Melissa stała jak słup soli, nie mogąc ani się ruszyć,
ani nic powiedzieć, nawet gdyby chciała. Od kiedy
zobaczyła Joshuę Malone'a, ciągle brakowało jej słów.
Nigdy dotąd nie przydarzyło jej się to tyle razy, co
dziś. Nie była w stanie zrobić nic innego, jak w niemym
zadziwieniu wlepić wzrok w dwójkę potarganych,
małych stworzeń, które podbiegły do niego. To były
bliźniaki.
Nie mógłby się ich wyprzeć, pomyślała irracjonalnie.
Bliźniaki były podobne do siębie jak dwie krople
wody. Miały blond włosy, zupełnie takie jak Joshua,
i ten sam kształt nosów oraz ust. Jedyną zauważalną
różnicę stanowił kolor oczu, u bliźniaków zielony,
a nie niebieski. Wpatrywały się teraz w Melissę
z zaciekawieniem, a jednocześnie wrogo.
Ciężką ciszę przerwał niski głos Joshui:
- Melisso, to są Sam i Sara. Oboje wkrótce skończą
pięć lat.
Melissa chrząknęła i postarała się uśmiechnąć.
- Cześć - powiedziała grzecznie, zwalczając potrzebę
natychmiastowego zgarnięcia dzieci, zaprowadzenia
ich do łazienki i wyszorowania umazanych rąk i twarzy.
- Od rana bawią się na dworze - wyjaśnił Joshua,
jakby chciał usprawiedliwić ich wygląd.
Melissa zbladła. To niesamowite, jak ten człowiek
umiał czytać w jej myślach. Nieświadomie zrobiła
krok do tyłu, poczuła wewnętrzny chłód, zaczęła
ogarniać ją panika. Im szybciej wydostanie się od
Malone'ów, tym lepiej dla niej.
Sam i Sara niespokojnie spoglądali na Joshuę,
w końcu chłopczyk zapytał opryskliwie:
- Kim jest ta pani?
- Dla ciebie, młody człowieku, to jest pani Banning.
- Joshua jeszcze bardziej zmierzwił jasne kędziory
syna. - Jeśli nam się uda, będzie naszą nową
gospodynią i waszą opiekunką.
- Do kitu, tato. Nie potrzebujemy nikogo do opieki.
- Racja - zadźwięczał piskliwy głosik Sary. - Sami
możemy się sobą opiekować. I tobą też - dodała
z dumą.
Joshua mocniej przytulił oboje, a z głębi jego
szerokiej klatki piersiowej wydobyło się westchnienie:
- Chciałbym, kochanie, żeby to była prawda, ale
chyba tak nie jest. W każdym razie tatuś potrzebuje
kogoś, kto zająłby się nie tylko wami, ale i domem,
tak żeby mógł pracować.
Wyglądało na to, że wyjaśnienie tymczasowo
zadowoliło bliźniaki. Odkleiły się od ojca i poturlały
po podłodze w kierunku psów.
Joshua zwrócił spojrzenie ku Melissię i wskazał
krzesło:
- Proszę usiąść.
Dla Melissy nie było jasne, czemu właściwie
siada na zaśmieconej papierami poduszce. Znalazła
się przecież w sytuacji, która jej się wcale nie
podobała. Szczególnie drażnił ją sposób, w jaki
dzieci gapiły się na nią niczym na przybysza z obcej
planety.
- Może coś do picia? - Szorstki głos Joshui wdarł
się w jej myśli.
- Nie, dziękuję - powiedziała, oblizując wargi.
- Nie mam ochoty.
Joshua nie wyglądał na przekonanego, ale nic nie
powiedział. Podszedł do okna i podciągnął rolety, aż
światło zalało cały pokój.
Wzdychając w duchu, Melissa spojrzała kątem
oka w stronę Joshui. Poczuła ulgę, że ten zdaje
się nie zauważać jej badawczego wzroku i można
go obserwować bez jego wiedzy. Patrzyła na umię
śnione ręce wystające z rękawów znoszonej ba
wełnianej koszulki, i materiał na ramionach, drgający
wraz z muskułami.
Usiłowała oderwać od niego spojrzenie, ale nie
mogła. Joshua miał około trzydziestu, może trzy
dziestu pięciu lat i był niewątpliwie pięknym męż
czyzną. Liczył ponad metr osięmdziesiąt wzrostu,
jego ciało robiło wrażenie twardego jak skała, a rysy
twarzy mogłyby przyprawić o szaleństwo chyba
każdą kobietę.
Pociągał ją i Melissa przyznałaby się do tego, choć
do niczego więcej. Mężczyźni nie byli jej potrzebni.
Ten rozdział w jej życiu już się skończył. Poza tym
był to typ, jakiego zdecydowanie należało unikać,
egoista nie dający niczego od siębie.
- Hej, dzieci, nie możecie zabrać Pieprza i Słodzika
na dwór? Chcę porozmawiać z panią Banning.
I znów nakazjący ton Joshui stał się bodźcem,
który wyrwał ją z zamyślenia i przywrócił rzeczywis
tości. Milczała jednak, a tymczasem dzieci z niezado-
wolniem wstały i ciągnąc na smyczach psy, skie
rowały się ku drzwiom. Kiedy stanęły na progu,
obróciły się.
- Wynoś się! - krzyknęły do Melissy. - Nie chcemy
cię tutaj!
Melissę zatkało.
Joshua rzucił kilka przekleństw, szybko przeszedł
przez pokój i dopadł dzieci, stając nad nimi groźnie.
- Sam, Sara, proszę natychmiast przeprosić panią
Banning.
Gdyby rozmawiał z Melissą tym samym tonem, nie
próbowałaby z nim dyskutować. Dzieci również nie
próbowały. Zwiesiwszy głowy, wierciły dziury w pod
łodze czubkami tenisówek, potem podniosły wzrok
i spojrzały na Melissę.
- Przepraszam - wymamrotał Sam.
- Ja też - powiedziała Sara, unosząc głowę: jej
malutka broda drżała.
I znowu Melissa z trudem powstrzymała się przed
podejściem do dzieci i chwyceniem ich w ramiona.
W gardle poczuła nie znany dotychczas ból. Chciała
przytulić bliźniaki jak najmocniej.
- Dobrze, to wystarczy - powiedział Joshua. - Idźcie
pobawić się na dworze.
Kiedy Melissa i Joshua zostali sami, w pokoju
zapadła przygniatająca cisza. Melissa stała teraz obok
krzesła, Joshua opierał się o gzyms kominka.
- Przepraszam za dzieci - powiedział z zamyśleniem
w twarzy. - One nie są takie głupie.
- Na pewno nie - zgodziła się miękko Melissa,
podchodząc powoli do tapczanu. Jego przenikliwość
uniemożliwiła jej racjonalne myślenie.
- Zastanawiam się, dlaczego taka kobieta, jak
pani, stara się o to zajęcie - stwierdził, gdy usiadła.
- Czy siostra powiedziała panu coś o mnie?
- Melissa odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Tylko tyle, że jest pani dyplomowaną pielęgniarką,
mieszkającą i pracującą w Houston.
- No cóż, to mniej więcej wszystko.
Spojrzał na nią bacznie.
- Trudno mi uwierzyć.
- Taka jest prawda. Przez długi czas praca pielęg
niarki była tym, co liczyło się dla mnie najbardziej.
- Dlaczego więc jej pani nie podejmie?
- Potrzebowałam zmiany otoczenia - uczciwie
odparła Melissa.
- Zapracowała się pani tak, że miała dosyć?
Zaskoczył ją i zmieszał.
- Skąd pan wie?
- Po prostu zgadłem. W wiadomościach bez przerwy
zawracają głowę brakiem pielęgniarek i przepracowa
niem fachowego personelu w tej branży.
- W tym przypadku nie przesadzają.
- Przypuszczam więc, że nie ma pani doświadczenia
jako pomoc domowa.
- Żadnego.
Westchnął.
- No cóż, jak pani widzi, my także nie jesteśmy
główną wygraną na loterii. Zdaje się więc, że nie
możemy wybrzydzać, a szczególnie ja. To jasne, że
czekają nas wielkie zmiany w życiu. - Przerwał
i podrapał się po karku. - Przy moim rodzaju pracy
nie można funkcjonować bez gospodyni.
- Pan jest przedsiębiorcą budowlanym?
- I wdowcem. - Ton głosu był równie bezceremo
nialny jak słowa. - Moja żona umarła trzy lata temu.
Przypuszczam jednak, że Dee mówiła pani o tym.
- Owszem, mówiła. Przykro mi - stwierdziła Melissa
nie mogąc wymyślić nic lepszego.
- Tak, mnie też.
Melissa odwróciła spojrzenie, pewna, iż uczuciem,
które czaiło się w oczach Joshui, jest ból.
- Praca zajmuje mi wiele godzin - powiedział po
dłuższej chwili. - Czasami od świtu do nocy. Przez
ostatnie miesiące zdałem się głównie na mojego nadzorcę,
który pchał nasze ciężkie taczki, ale dalej tak nie może
być, bo właśnie dostaliśmy zamówienie na biurowięc.
- Gratulacje.
- Dziękuję.
Zapadła między nimi krótka cisza.
- No i co będzie, pani Banning? - Wlepił w nią
niebieskie jak lód spojrzenie z taką intensywnością,
że Melissa poczuła ciarki biegnące po jej karku.
- Chce się pani wziąć za nas?
- Chyba nic z tego nie będzie - powiedziała Melissa
desperacko.
- Nie dowiemy się, dopóki nie spróbujemy.
- Bliźniaki już mnie nie lubią.
- Tym się nie przejmuję - uśmiech wrócił mu na
usta. - Zmienią zdanie.
- Nie sprawdził pan moich referencji.
- Dee to zrobiła i powiedziała, że nie ma tam nic
o trupach w wannie.
Miał to być żart, ale Joshui nie udało się skłonić
Melissy do uśmiechu.
- Czy zawsze znajduje pan odpowiedź na wszystko,
panie Malone?
- Prawie zawsze, pani Banning - powiedział lekko.
Melissa miała mętlik w głowie. Jeżeli jakaś rodzina
potrzebowała pomocy, to właśnie ta. Ale, wielkie
nieba, Melissa wcale nie była pewna, czy udzielenie
tej pomocy jest jej przeznaczeniem. Sytuacja rozwinęła
się nie tak, jak oczekiwała; zresztą również nie tak,
jak oczekiwał Joshua Malone.
Wiedziała już, co odpowie, i była nieco zaskoczona,
że robi to z takim spokojem.
- I co, pani Banning? - Głos Joshui przerwał jej
gonitwę myśli.
Melissa przesunęła spojrzenie na jego twarz.
- Przyjmuje pracę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Melissa leniwie stukała polakierowanym na czer
wono paznokciem o brzęk filiżanki.
- Nerwy? - spytała Laurie z przewrotny uśmiechem.
- Bawi cię cały ten bałagan, prawda? - warknęła
Melissa, chociaż starała się jednocześnie lekko uśmiech
nąć, żeby jakoś złagodzić te słowa.
Tym razem Laurie roześmiała się otwarcie.
- Powiedzmy. A jeszcze zanim się to wszystko
skończy, będę miała tysiąc okazji, żeby powiedzieć
„A nie mówiłam".
Piły kawę, siędząc u Laurie w miłym cieple werandy,
połączonej z kuchnią. Temperatura na zewnątrz
okazała się zdedcydowanie mniej łaskawa. Niedzielny
poranek był nie tylko chmurny, lecz także chłodny.
Minęły dwa dni, od kiedy Melissa przyjęła ofertę
Joshui. Nadal nie była pewna, czy zachowała się
właściwie, czy jej pomysł miał jakiekolwiek szanse
powodzenia. Prawdę mówiąc, zastanawiała się, czy
nie postrada zmysłów.
Kiedy wróciła do Houston spakować rzeczy, doszła
nawet do tego, że chciała zadzwonić do Joshui. Była
zdecydowana powiedzieć mu, że się rozmyśliła.
Przypomniały jej się jednak dwie śliczne małe buzie
bliźniaków i rzuciła słuchawkę, jakby wzięła do ręki
gorący kartofel.
A Joshua... no cóż, postanowiła o nim nie myśleć.
Dopóki pamięta, że jest on jej pracodawcą, wszystko
w porządku.
Melissa uśmiechnęła się z przymusem.
- Mylisz się. Nie będę żałować i dowiodę tego.
- Zobaczymy - powiedziała Laurie, sięgając po
paczkę papierosów i zapalniczkę. Nie odrywając
wzroku od Melissy, zaciągnęła się.
Melissa zrobiła zdziwioną minę.
- Kiedy znowu zaczęłaś palić to świństwo? Powie
działaś mi, że z tym już koniec.
- I tak, i nie - jęknęła Laurie, wysuwając talerzyk
spod filiżanki i rozgniatając na nim niedopałek. - Pró
buję, jak tylko mogę, ale dotąd nie udało mi się rzucić.
- Wiem, że to trudne, ale doszłaś już tak daleko,
że nie powinnaś się cofnąć.
- Masz rację, mamo.
- To ja jestem ta nerwowa, pamiętaj.
- Aha, więc w końcu chcesz się przyznać do tego?
Melissa ściągnęła brwi.
- Nie ma chyba potrzeby, żebym się przyznawała.
Skoro wylądowałam u ciebie nie zapowiedziana dzisiaj
o siódmej rano, to masz najlepszy dowód.
- No tak, rzeczywiście - odparła Laurie z błyskiem
w szarych oczach - ale przecież nie mam nic przeciwko
temu.
- To dobrze. Wstałam dzisiaj o czwartej, ubrałam
się, wrzuciłam bagaże do samochodu i dobrze za
mknęłam mieszkanie, wszystko dokładnie w tej
kolejności. Przed piątą już jechałam na północ.
- Melissa uśmiechnęła się blado. - I oto jestem.
- O której oczekuje cię pan Joshua Malone z dzie
ćmi?
- Powiedziałam, że będę koło południa albo trochę
wcześniej.
- Akurat żeby przygotować lunch.
Melissa szeroko otworzyła usta.
- Myślisz, że... - Przerwała nagle, dostrzegłszy
szeroki uśmiech na twarzy Laurie. - Pojedziesz ze
mną, specjalnie w tym celu.
- No pewnie. Nie mogę się bez tego obejść.
- Dobrze, jeżeli będą głodni, to zawsze pozostaje
jeszcze kurczak z rożna.
- Nie musisz się w to pakować, jeśli nie chcesz.
Wiesz o tym, prawda? Nie podpisałaś cyrografu własną
krwią.
Melissa westchnęła.
- To prawda, ale gdybyś mogła zobaczyć te dzieci...
- urwała znacząco.
- Biedne, prawda?
- Znacznie gorzej.
- A Joshua Malone?
- W zasadzie nie ma co mówić - odparła Melissa
wymijająco. - Wiesz już, jak wygląda.
- Kawał chłopa, mam rację? - Laurie pokazała
zęby w uśmiechu.
Melissa rzuciła jej złe spojrzenie.
- Niektóre kobiety mogą tak uważać.
- Ale nie ty. - W oczach Laurie błysnęła uciecha.
- Oczywiście, że nie - krótko zareplikowała Melissa.
Laurie nie zamierzała się obrażać. Potrząsnęła głową
i uśmiechnęła się.
- Chciałabym wiedzieć, co strasznego zdarzyłoby
się, gdybyś właśnie ty uległa wdziękom tego mężczyzny.
Melissa zaczerwieniła się.
- Wypluj to, Laurie. Jesteś chyba za mądra na
takie dowciopy.
- Przepraszam. Za każdym razem, kiedy wspomi
nam mężczyznę, wygląda to tak, jakbym trafiała cię
w czułe miejsce.
- Masz rację. Mężczyzna jest ostatnią rzeczą, której
chcę lub potrzebuję w życiu. - Szczególnie taki, jak
Joshua Malone, dodała w myślach. - Bóg jeden wie,
że miałam już dość kłopotów i nie potrzebuję nowego.
Wszystko, czego teraz pragnę, to znaleźć sposób na
odprężenie, żebym znowu mogła się śmiać.
- I nadal myślisz, że ta praca jest właściwym
środkiem?
- Właśnie tak - powiedziała Melissa bez wahania.
- To jasne, że ta rodzina potrzebuje trochę stabilizacji
życiowej. - Uśmiechnęła się. - W każdym razie sądzę,
że będzie to coś ciekawego, a zarazem wyzwanie.
- A co się stanie, gdy przyjdzie czas zrezygnować?
- spytała Laurie bezceremonialnie. - Obie dobrze
wiemy, że w szpitalu nie dadzą ci dużo wolnego. Nie
czujesz się trochę jak oszustka?
Melissa ściągnęła brwi, robiąc marsową minę.
- Myślisz, że to, co robię, jest oszukiwaniem ich?
Laurie wyglądała na skruszoną.
- Znowu przepraszam. To był cios poniżej pasa.
Nie powinnam była tak mówić. Wszystko dlatego, że
nie chcę, żebyś wpadła za głęboko, szczególnie z tymi
dziećmi pozbawionymi matki.
- Nie przejmuj się. Podchodzę do tej roboty z głową,
a nie z sercem. Jeżeli pobędę tam nawet tylko miesiąc
czy dwa, to i tak lepsze dla nich niż to, co teraz.
Przecież nie mają nic ani nikogo. Mogę cię o tym
zapewnić.
- Cóż więc będzie dla ciebie największym wy
zwaniem? - spytała Laurie, podnosząc do ust filiżankę
i pociągając łyk kawy. Rzuciła przyjaciółce uważne
spojrzenie.
Ignorując pytanie, Melissa wstała. Na jej twarzy
pojawił się szeroki uśmiech.
- Wychodzisz? - spytała Laurie zrywając się.
- Mam zamiar. Robi się późno.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Znasz odpowiedź, i to bardzo dobrze. Nie
zapominaj, z kim rozmawiasz. Poza tym widzę ten
twój szeroki uśmiech, jak u kota, który właśnie dostał
pełną miskę gęstej śmietany.
Melissa odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
- W porządku, wygrałaś. Od dawna nic mnie tak
nie cieszyło, jak myśl o tym, że ustawię tego mężczyznę
na właściwym miejscu w jego domu.
Joshua zamknął barak pełniący rolę biura. W czasię
gdy przekładał zestaw planów pod drugą pachę, jego
spojrzenie powędrowało ku nowej tablicy ustawionej
tuż przy ulicy.
Na przekór sobie, Joshua poczuł, że duma rozpiera
mu piersi. Wiedział, że reaguje jak dziecko, tak samo
jak Sam lub Sara, kiedy chwalił je za coś dobrze
zrobionego. Nie mógł jednak nic na to poradzić.
Nawet on sam był zaskoczony błyskawiczną akcją,
jaką podjął, składając ofertę na budowę tego kom
pleksu biurowego. Na taką szansę czekał długo. Teraz,
kiedy już ją miał, nic nie mogło mu przeszkodzić.
Firma Malone Construction zdążała do sukcesu.
Joshua nie był naiwny. Realizacja projektu w okreś
lonym czasię i utrzymanie kosztów zgodnych z preli
minarzem na pewno stanowiły wyzwanie. Nie należał
jednak do ludzi, którzy cofają się przed wyzwaniem.
Zawsze myślał o sobie jako o równym chłopaku,
który wybrnie z każdej sytuacji. Ponieważ od dzieciń
stwa zdany był tylko na własne siły, musiał przez to
pracować dwa razy ciężej niż normalnie, nie tylko by
pokonać wielkie rafy przy rozwijaniu niedużej firmy
budowlanej, lecz także, by po prostu przeżyć. To
ostatnie mu się udawało. Miał nadzieję, że skończywszy
tę budowę definitywnie stanie na własnych nogach.
Oderwał spojrzenie od tablicy, wsunął klucze do
kieszeniu dżinsów i ruszył do furgonu. Wskoczył do
szoferki i skierował się do Sinclairów, swoich najbliż
szych sąsiadów, u których zostawił bliźniaki.
W pół godziny później, kiedy wchodził do swojego
gabinetu w domu, był jednak sam. Alice Sinclair
namówiła go, żeby zostawił bliźniaki u niej na lunchu,
a potem pozwolił im iść na urodziny razem z córkami
Sinclairów. Dziewczynki miały dziesięć i dziewięć lat.
Wprost uwielbiały zajmować się Samem i Sarą.
Zgodził się tylko dlatego, że nieobecność bliźniaków
ułatwi sprawę, kiedy przyjedzie Melissa Banning.
Z głębokim westchnieniem przypomniał sobie, że
może to nastąpić w każdej chwili. Mieli dużo do
przedyskutowania, a bliźniaki nie pogodziły się jeszcze
z nową gospodynią. Wolał więc poczynić wstępne
kroki bez nich.
Położył plany na biurku, ale zamiast usiąść przy
nich i wziąć się do pracy, podszedł do okna. Gabinet
znajdował się od frontu, z okna rozciągał się dobry
widok na drogę, co oznaczało, że Joshua zobaczy
Melissę, kiedy ta się zjawi.
Stojąc tak i patrząc, próbował nieco rozruszać
ramiona. Bał się przyjazdu nowej gospodyni, ale
jednocześnie niecierpliwie go wyczekiwał. Prawdę
mówiąc, od kiedy się spotkali, prawie nie myślał
o niczym innym. Było to śmieszne i bardzo wy
prowadzało go z równowagi. Mimo wszystko Melissa
Banning intrygowała go. Chociaż próbował usilnie,
nie mógł sobie jej wyobrazić ani w roli jego gospodyni,
ani w żadnej podobnej.
Miała po prostu za dużą klasę i była zbyt dobrze
wychowana. Do tego o wiele za ładna. Domyślał się,
że nie bez powodu zostawiła swój zawód i szuka innej
pracy, ale dopóki będzie wypełniała swoje obowiązki,
nie powinno go to interesować.
A jednak go interesowało i z tego powodu czuł
rozdrażnienie. Chciał patrzeć na Melissę jak na jeszcze
jedną z wielu gospodyń, ale mu się nie udawało.
Niewykluczone, że przeszkadzał mu jej dyskretny
seksapil.
Ale to nie jej piękno pociągało go, lecz coś znacznie
głębszego. Może głos, miękki i jasny, jakby pełen
promieni słońca. A może raczej temperament. Roz
drażniona kłuła jak jeżozwierz. I była diabelnie
elektryzująca.
Joshua wydał kilka niezrozumiałych pomruków
odszedł od okna i usiadł przy biurku. Ciągle jeszcze
nie rozwijał planów. Gapił się na nie z kwaśną mina.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował lub chciał, było
wejście w związek z kobietą, wszystko jedno jaką.
W ciągu trzech lat, od kiedy został wdowcem, miał
dostatecznie dużo okazji, żeby się ponownie ożenić.
Joshua nie był jednak zainteresowany małżeństwem
i czuł się dumny z faktu, że pozostawał nie związany.
A przecież wyglądało na to, że póki Melissa była
w pobliżu, nie pamiętał o najprostszych rzeczach.
- To szaleństwo, Malone! - wykrzyknął do pustego
pokoju. - Jesteś szalony!
ROZDZIAŁ TRZECI
Melissa wjechała na parking, wyjęła kluczyk ze
stacyjki i przechyliła się przez siędzenie, biorąc z tyłu
wozu torebkę, płócienną torbę oraz teczkę.
Niedaleko drzwi Malone'ów stwierdziła, że próbuje
nieść za dużo na raz. Szczególnie przeszkadzała jej
wiatrówka, która ciągle zsuwała się z ramion. Przy
stanęła, żeby przełożyć rzeczy, a przy okazji zaciągnęła
się ostrym porannym powietrzem. Wcześniej za
chmurzone niebo wyglądało ponuro, teraz było całkiem
czyste. Melissa usłyszała w pobliżu świergot ptaka.
Pomyślała z uśmiechem, że to dobre wróżby, znak,
iż przyjmując tę pracę podjęła słuszną decyzję.
Ponieważ ręce miała zajęte, zapukała łokciem, kon
centrując całą uwagę na utrzymaniu bagażu. Drzwi
otworzyły się do wewnątrz. Melissa straciła równowagę.
- Cholera! - krzyknęła, machając rękami w powiet
rzu, ze świadomością, że pada prosto na twarz.
Teczka i wiatrówka upadły na ziemię. Do Melissy
dotarł jednak tylko potężny wstrząs. Jej ciało wylą
dowało na twardej framudze. Na szczęście uratowały
ją muskularne ramiona. Silne, męskie palce wpiły się
w jej nagie ramię, podczas gdy druga ręka pod
trzymywała ją za pośladki.
Melissa uczepiła się Joshui, czując uderzenie krwi
do głowy. Krępująco bliski kontakt sprawił, że
nabrzmiały jej brodawki piersi. Poczuła fale ciepła
w dole brzucha i w pachwinach.
- Nie przejmuj się - mruknął jej do ucha Joshua.
- Trzymam cię.
Był tuż przy niej. Mogła dostrzec każdy por na
jego twarzy, policzyć rzęsy, przyjrzeć się delikatnej
pajęczynie linii na tęczówkach oczu.
- Nic ci się nie stało?
- Nic... wszystko w porządku - szepnęła, starając
się ze wszystkich sił oderwać od niego wzrok.
- Na pewno?
- Na pewno. - Ale wiedziała, że to nieprawda.
- Oczy ci błyszczą jak jeżyny w słońcu, wiesz
o tym? - spytał cichym, lekko ochrypłym głosem.
Widziała, jak zabawne ogniki w jego oczach ciemnieją,
bicie serca odbijało się dudniącym echem w jej uszach.
Z trudem udało jej się wydobyć z siębie słowo „nie".
- Ale tak właśnie jest.
Otworzyła usta i szybko je zamknęła. Joshua się
uśmiechnął, Melissa zrobiła to samo.
Nagle ich uśmiechy stopniały. Oboje wpatrywali
się w siębie oszołomieni i zadziwieni. Oczy każdego
z nich wyrażały co innego, ale w jednych i drugich
była moc i zaskoczenie.
- Nie ma to jak odpowiednie wejście - powiedział
lekko Joshua, chociaż nierówny oddech jawnie podawał
w wątpliwość ten zewnętrzny spokój.
- Chyba tak - odparła z uśmiechem zakłopotania.
Nagle zorientowała się, że Joshua wciąż trzyma ręce
na jej ramionach, więc cofnęła się o krok. Ręce
swobodnie opadły.
Przyglądał jej się jeszcze przez dłuższą chwilę.
- Może filiżankę kawy? - zaproponował.
- To brzmi zachęcająco. - Nie mogła powstrzymać
lekkiego drżenia w głosię.
- Dla mnie również. Chodź, resztę rzeczy z samo
chodu wyjmiemy później.
Głos miał teraz zrównoważony i opanowany, jakby
nic się nie zdarzyło. Melissa mogła mu tylko zazdrościć,
bo każdy nerw jej ciała wciąż drgał.
Kiedy weszli do kuchni, zdjęła z ramienia torebkę
i płócienną torbę. Położyła je na najbliższym krześle,
nadal zasłanym gazetami.
Joshua podszedł do kredensu, po czym wychylił się
zza drzwi.
- Chciałem zrobić trochę porządku przed twoim
przyjazdem - powiedział z przepraszającym uśmiechem
- ale ranek mi jakoś przeleciał, a bliźniaki...
- A skoro o bliźniakach mowa - przerwała Melissa,
podchwytując bezpieczny temat - to gdzie one są?
- Sąsiędzi wzięli je z sobą na urodzinowe przyjęcie.
I dobrze. Te dwie nie zamykające się buzie nie dałyby
nam nic omówić.
Melissa oblizała wargę.
- Ciągle jeszcze nie są zachwycone moim przyjaz
dem, prawda? - W głosię, wbrew jej intencjom,
zabrzmiała nadzieja.
- Nie, ale jak mówiłem, dasz sobie z nimi radę
- stwierdził obracając się i otwierając drzwiczki
kredensu. - To tylko sprawa czasu. - Podniósł rękę
i sięgnął po puszkę kawy.
Melissa nie mogła nie zauważyć, jak jego bawełniana
koszulka opina się na napiętych mięśniach pleców,
jak włosy, zdecydowanie wymagające strzyżenia,
opadają na szyję.
- Może ja zaparzę kawę - zaproponowała nagle,
czując, że musi czymś zająć zarówno ręce, jak umysł.
- Bardzo proszę - powiedział, usuwając się. - Praw
dę mówiąc, nigdy nie miałem drygu do takich rzeczy.
Gwen mawiała, że moja kawa smakuje gorzej niż
mydliny.
Melissa uśmiechnęła się, słysząc to porównanie.
- Pana żona miała na imię Gwen? - spytała
nieśmiało.
- Tak.
- Jak ona... - zaczęła Melissa i gwałtownie urwała
resztę zdania. Zarumieniła się. Jakim prawem tak
wypytuje?
- Umarła - skończył za nią Joshua. - Wszystko
w porządku, nie bój się tego słowa.
Poczuła, że rumieniec na jej policzkach jeszcze się
wzmaga.
- Miała raka macicy - odparł, patrząc prosto na nią.
Melissa odetchnęła głęboko i powoli wypuściła
powietrze.
- Mój Boże, to straszne.
- Lekarze robili wszystko, żeby ją uratować, ale to
nie leżało w ich mocy.
Nie odezwała się, bo co mogła na to powiedzieć.
Patrzyła tylko, jak Joshua przechodzi przez kuchnię
do stołu i siada, prostując nogi.
- To teraz powiedz coś o sobie - poprosił, przeni
kając ją niebieskimi oczami.
- Co chciałby pan wiedzieć?
- Wszystko, czego jeszcze nie mówiłaś.
- Powiedziałam panu...
- Wiem, co mi powiedziałaś, ale ja odparłem, że ci
nie wierzę. I to się nie zmieniło.
Spojrzała na niego twardo. Powtórka poprzedniej
rozmowy było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.
- Byłaś kiedyś mężatką?
- Nie. - Czuła, że jej cierpliwość wisi na włosku.
Odwróciła się i zajęła ekspresem, wkładając do filtra
pięć płaskich łyżeczek kawy.
- A miałaś zamiar? - naciskał.
- Nie - odparła powtórnie. Kierunek, jaki przy
bierała rozmowa, zupełnie jej się nie podobał. Z na
dzieją, że odsunie od siębie dalsze pytania, odkręciła
kran mocniej niż potrzeba, napełniając pojemik aż po
brzegi.
- Z pewnych powodów w to również nie wierzę
- wycedził.
Odwróciła się szybko.
- Z pewnych powodów nie dbam o to, co pan myśli.
Ognik w jego oczach rozbłysnął.
- Jak to możliwe?
- Jak co możliwe? - Nie tylko traciła cierpliwość,
ale i nerwy zaczynały ją ponosić.
- Jak to możliwe, że nigdy nie wyszłaś za mąż?
Taka ładna dziewczyna.
- Nie pana interes - powiedziała sztywno.
- No cóż, przyznaję, ale mimo to jestem ciekaw.
- Powiedzmy, że byłam za bardzo zajęta karierą
zawodową.
Kąciki jego ust uniosły się.
- Karierą, którą teraz porzuciłaś dla innej.
Uwaga była celna.
- Już to panu wyjaśniałam.
- Rzeczywiście.
- A pan, panie Malone?
- Co ja? - Ton jego głosu stał się alarmująco
spokojny.
- Czy zdarzyło się panu, że był pan bliski powtór
nego ożenku? - spytała bezwstydnie z błyskiem w oku,
chcąc odpłacić pięknym za nadobne.
Uśmiechnął się szeroko, jakby przejrzał ją na wylot.
- Nie. Nie interesuje mnie ożenek.
- O?
Spojrzał na nią z rozbawieniem czającym się
w oczach.
- Ale to nie znaczy, że nie interesują mnie kobiety.
- Jakoś mnie to nie dziwi - odparła głosem pełnym
sarkazmu.
- Mam nadzieję, pani Banning - powiedział prze
ciągle, a w oczach znowu zamigotał mu diabelski ognik.
Do diabła z nim. Śmieje się z niej w żywe oczy,
upajając jej trudną sytuacją.
W końcu Melissa uniosła nieco brodę.
- Niech pan posłucha. Przyznaję, że ma pan prawo
coś o mnie wiedzieć, ale są tego granice. Moje życie
seksualne jest na pewno poza nim. Nie powinno pana
interesować, tak jak pańskie nie interesuje mnie.
Więc jeżeli jest pan tego samego zdania, to lepiej
wróćmy do spraw zasadniczych, dobrze?
Jedynym dźwiękiem rozlegającym się teraz w pokoju
był miły bulgot kawy w ekspresię. Powietrze wypełnił
mocny aromat.
- Oczywiście, zgadzam się na wszystko. - Jego
usta wygięły się w półuśmiechu. - Wobec tego
opowiedz trochę o twojej rodzinie.
Melissa zebrała wszystkie siły.
- Rodzice i brat zginęli rok temu w katastrofie
łodzi. - Nawet jej wydało się, że głos zabrzmiał
dźwięcznie i lekko.
Usłyszała pełne przerażenia westchnienie Joshui.
Nie chcąc rozmawiać o tym dłużej, sama zadała
pytanie.
- A czy pan ma jakąś rodzinę oprócz siostry?
- Daj spokój z panem. Joshua wystarczy.
Przyłapana w chwili nieuwagi, mogła tylko skinąć
głową. Wiedziała, że jego imię niełatwo przejdzie jej
przez usta.
- Odpowiedź na twoje pytanie brzmi „nie". Nie
mam żadnej innej rodziny. W każdym razie bliskiej.
Matka umarła, kiedy byliśmy mali, a tata w kilka lat
później, na marskość wątroby. Zapił się na śmierć.
- Twarz mu posmutniała, jakby stare wspomnienia
go straszyły. - Teraz, kiedy Dee wyszła za mąż,
zostałem sam z bliźniakami.
- No cóż, ojciec z dziećmi to bardzo piękna rodzina.
- Melissa uśmiechnęła się, czując ulgę, że panujące
w pokoju napięcie nieco zelżało.
- Ja też tak myślę.
- A właściwie kiedy bliźniaki chodzą do szkoły,
rano czy po południu? - Głos Melissy zabrzmiał
stanowczo i rzeczowo. Czekając na odpowiedź,
przyniosła z kredensu dwie fliliżanki i nalała do nich
kawy. Dopiero kiedy spróbowała, Joshua odezwał się:
- Chodzą rano. Odprowadza je Alice Sinclair,
a wracają autobusem.
- Czy mam się tym zająć?
- Nie, chyba że masz ochotę. Autobus załatwiałby
sprawę w obie strony, ale Alice lubi je wozić razem
ze swoimi dziewczynkami.
- A co z innymi zajęciami?
- Na przykład?
- No, gimnastyka, piłka nożna, taniec... - Podniosła
filiżankę do ust i powoli upiła łyk.
Zmarszczył brwi.
- Zupełnie jakbym słyszał Alice. Ona też bez
przerwy zawraca mi głowę czymś takim.
- Inaczej mówiąc, dzieci nie chodzą na żadne zajęcia.
Nie wystraszony pełnymi wyrzutu słowami, Joshua
pochylił się nad stołem i wbił w nią badawcze
spojrzenie, uśmiechając się kpiąco.
Przez dłuższą chwilę panowało ciężkie milczenie.
Joshua przyjrzał się tymczasem jej ustom, przesunął
spojrzenie po wysmukłej szyi i zatrzymał na piersiach
wznoszących się i opadających w nierównym rytmie.
Melissa poruszyła się niespokojnie. To śmiałe
spojrzenie znów wywołało przypływ gorąca, którego
doznała, kiedy wpadła na Joshuę. Co ją opanowało?
Na miłość boską, na Martina nigdy tak nie reagowała,
a przecież wydawało jej się, że go kocha.
Ciszę przerwał Joshua.
- Rób, co uważasz za najlepsze. Chociaż nie roszczę
sobie pretensji do tytułu ojca roku, to nie chcę, żeby
dzieciom brakowało czegoś wartościowego.
- Ja nie krytykuję... - zaczęła.
- Krytykujesz - przerwał krótko. W jego głosię
pojawiła się surowa nuta. - I nie patrz na mnie
z góry. Szaleję za moimi dziećmi i zrobiłbym dla nich
wszystko.
Melissa zjeżyła się. Zanim jednak zdołała wymyślić
znośne wyjście z sytuacji, rozległ się równoczesny
trzask kilku par samochodowych drzwiczek. Joshua
niechętnie podniósł się z krzesła i wolno podszedł do
okna.
- To bliźniaki - powiedział, odwrócony tyłem do
Melissy. - Coś musiało się zdarzyć albo zmieniły im
się plany. - Kiedy znów stanął przodem do niej, jego
twarz wyrażała głębokie zaniepokojenie.
- Jest o wiele za wcześnie na powrót dzieci do domu.
Melissię udzielił się jego niepokój. Wstała i spojrzała
mu przez ramię. Zobaczyła kobietę, która stała przy
krawędzi chodnika i machała ręką.
W chwilę później frontowe drzwi otworzyły się,
a potem tym samym płynnym ruchem zamknęły
z hukiem.
- Tato, tato!
- Tutaj jestem, synku - odpowiedział Joshua,
kierując się wielkimi krokami do drzwi.
Sam i Sara wpadli do pokoju jak dwie małe bomby.
- Tato, tato! - zawołał jeszcze raz Sam, pędząc ku
Joshui z oczami pełnymi podniecenia. - Zgadnij, co
się stało! Sarze wypadł ząb i wszędzie było pełno
krwi. To było niesamowite!
Sara raptownie zatrzymała się za Samem. Broda jej
się trzęsła, a po policzkach ciurkiem płynące łzy.
- Ty małpo! - wykrzyknęła, uderzając brata małą
piąstką w środek pleców. - To ja chciałam powiedzieć
tacie!
Melissa starała się zachować powagę na twarzy, ale
nie było to łatwe, zwłaszcza gdy zobaczyła, jak
skurczyły się wargi Joshui, który przyklęknął i przytulił
bliźniaki.
- Już, już, kochanie, nie płacz - poprosił niskim,
czułym głosem, odgarniając z jej twarzy niesforne
kosmyki. - Czy właśnie dlatego nie poszliście na urodziny?
- Tak, tato. - Oddech dziewczynki mieszał się ze
szlochem.
- Pokaż, tata zobaczy.
Sary nie trzeba było prosić dwa razy. Otworzyła
buzię i wsunęła czubek języka w puste miejsce.
Melissa z zamyśleniem spoglądała na scenę między
ojcem i dzieckiem. Sara wyglądała prześlicznie, ubrana
w luźne dżinsy z zakładkami, bawełnianą koszulkę
z myszką Miki i tenisówki o zabawnie wysokich
noskach.
Joshua roześmiał się i objął córkę. Jego spojrzenie,
biegnące ponad ramieniem dziecka, spotkało wzrok
Melissy. Joshua mrugnął i uśmiechnął się, a jej serce
podeszło do gardła. Niech diabli wezmą ten seksowny
uśmiech.
- Ojej, mam nadzieję, że mnie się to nie przytrafi
- wtrącił się Sam, chcąc, by i na niego zwrócono
trochę uwagi.
Na chłopięcy sposób on również wyglądał prze
ślicznie. Miał na sobie dżinsowy komplet i bawełnianą
koszulkę z krótkimi rękawami.
- Nie przytrafi - spokojnie poprawił go Joshua,
wstając.
- Dobrze, tato, szkoda że nie widziałeś, jak krwa
wiła. Całą wargę miała czerwoną.
- A właśnie, że nie! - krzyknęła Sara.
- A właśnie, że tak! - zaprotestował Sam.
- Uspokójcie się oboje. Nie popisujcie się przed
panią Banning. - Przerwał i przywołał skinieniem
Melissę, która jeszcze się nie odezwała. W jej myślach
panował chaos. Musiała się jeszcze tak wiele dowiedzieć
o dzieciach. Wciąż zastanawiała się, czy jest w ogóle
w stanie sprostać wyzwaniu, jakie podjęła.
- Saro, co zrobiłaś z zębem? - spytała w końcu
cicho.
Zamiast odpowiedzieć, Sara schowała buzię za
nogą Joshui.
- Nie wstydź się - próbował ośmielić ją Joshua.
- Chodź, pokaż pani Banning swój ząb. Ja też chcę
zobaczyć.
- I ja - dodał Sam. - Ciocia Alice zawinęła go
w serwetkę i włożyła Sarze do kieszeni.
Wolno i ostrożnie, jakby to był najrzadszy z klej
notów, Sara wydobyła z kieszeni dżinsów papierowe
zawiniątko i położyła na wyciągniętej ręce.
- Odwiń teraz - popędzała Melissa. - Umieram
z ciekawości. - Uśmiechnęła się z nadzieją, że dziecko
się rozluźni.
- Dawaj, siostro. Chcę zobaczyć, czy jeszcze zostało
na nim trochę krwi.
- Sam - powiedział Joshua, kręcąc głową. - Czemu
jesteś taki krwiożerczy? Gdzie się tego nauczyłeś?
- Zwrócił się do Sary. - Odwiń, kochanie, czekamy.
W chwili gdy Sara odkryła swój skarb, w po
wietrzu uniosły się okrzyki podziwu i brawa. Dzie
wczynka zachichotała i znowu schowała się za
nogą ojca.
Joshua położył wielką dłoń na policzku Sary
i Melissa musiała przyznać w duchu, aczkolwiek
niechętnie, że ma naprawdę ładne ręce. Wprawdzie
oba kciuki były grube i nawet pocięte bliznami, ale
palce miał długie, opalone, z lekkim owłosięniem
dobrze widocznym w słonecznym świetle.
- Słyszeliście o czarach z zębami? - spytała Melissa,
pochylając się tak, żeby jej oczy znalazły się na
poziomie dzieci.
- Nie - Sara wyglądała na zaciekawioną.
- Nie, proszę pani - powiedział uprzejmym, lecz
nie znoszącym sprzeciwu tonem Joshua.
- Nie, proszę pani - wybąkała Sara, wciąż podej
rzliwie spoglądając na Melissę.
- Ja też nie - włączył się Sam, zbliżając się do
siostry. I on patrzył na Melissę z niedowierzaniem.
Melissa pomyślała, że dzieci przynajmniej nie
okazują jawnej wrogości. Uśmiechnęła się jeszcze-
szerzej.
- Za każdym razem, kiedy gubicie ząb, powinniście
go położyć pod poduszkę, a kiedy się zbudzicie rano,
pod zębem będzie leżał pieniążek.
- Kto go tam wkłada? - spytała ostrożnie Sara.
Wprawdzie Melissa już wstała, ale nie odrywała
oczu od dzieci.
- To są czary, tak jak powiedziałam.
Sara szybko przeniosła spojrzenie na Joshuę.
- Ile pieniędzy się znajduje?
Joshua potoczył wzrokiem.
- I co teraz, pani Banning? Mam jedno dziecko
krwiożercze, a drugie wyrachowane.
- Ten duet ma szanse wygrywać - odparła Melissa
z grymasem ust.
Joshua znów skierował uwagę na córkę.
- Mogę ci tylko powiedzieć, kochanie, żebyś zrobiła
tak, jak powiedziała pani Banning, i włożyła ząb pod
poduszkę. Zobaczymy, co się stanie. A teraz biegnijcie
szybko na górę do swoich pokoi i zajmijcie się
sprzątaniem. - Ignorując ich pomruki dokończył,
patrząc na Melissę: - Pani Banning sprawdzi.
- Nie chcemy, żeby ona to robiła. - W głosię Sama
znowu zabrzmiała wrogość.
- A może wam pomogę? - powiedziała szybko
Melissa, mając ochotę udusić Joshuę za zrobienie
z niej strażnika. - Kiedy skończymy, przeczytam
wam coś ciekawego.
Wbrew mało zachęcającym początkom reszta po-
południa nie była nawet w połowie tak straszna, jak
przewidywała Melissa. Musiała jednak przyznać, że
sukces zawdzięczała przede wszystkim dobrym chęciom
Joshui, który włączył się i pomagał. Duże znaczenie
miało to, że zachowywał się wobec niej czysto oficjalnie.
Wszystko odbywało się tak, jakby nigdy nie
wylądowała w jego ramionach, nie czuła śmiałego
zetknięcia ich ciał ani gorącego spojrzenia, jakim ją
obdarzył. Chociaż dom, w którym były trzy sypialnie
i dwie łazienki, znajdował się w lepszym stanie niż
zaraz po jej przyjeździe, to w żadnym wypadku nie
można go było nazwać posprzątanym. Zanim Joshua
zamknął się w gabinecie, przynajmniej usunęli graty
z przejścia między kuchnią a służbówką.
Teraz spoglądała na szklany półmisek z parującym
kawałkiem mięsa i miskę z sałatką obok, nie mogąc
powstrzymać ogarniającego ją uczucia dumy. Jej
pierwszy posiłek. Jeżeli będzie smakował w połowie
tak dobrze, jak wygląda, obiad okaże się nieza
przeczalnym sukcesem. Ten wyczyn nie przyszedł jej
jednak łatwo. Musiała wyciągnąć z szuflady książkę
kucharską i ściśle trzymać się wskazówek, krok po
kroku. Jednocześnie próbowała sobie przypomnieć,
jak jej matka radziła sobie w kuchni. To właśnie
mając w głowie przede wszystkim, dodała kilka
przypraw, których nie było w przepisach.
- Nie ma startu kucharka prezydenta - mruknęła,
rozstawiając talerze na stole.
- Bo jeśli wystartuje, to przegra, chwalipięta.
- Głęboki baryton Joshui wibrował od rozbawienia.
Melissa obróciła się gwałtownie z mocno bijącym
sercem. Joshua opierał się niedbale o farmugę. Włosy
miał wilgotne, jakby właśnie wyszedł spod prysznica.
Z miejsca, w którym stał, dochodził do niej świeży
zapach wody kolońskiej.
- Postaram się zapamiętać te mądre słowa - po-
wiedziała w końcu, czerwieniąc się. Chcąc ukryć
zdenerwowanie, pochyliła się i spróbowała chleba,
zawiniętego w folię.
Joshua oderwał się od drzwi i powoli zbliżał do niej
z migoczącym w oczach lekkim uśmiechem, od którego
wokół kącików ust porobiły się drobne zmarszczki.
Wyglądał jednak na zmęczonego, a może lepiej byłoby
powiedzieć „sfrustrowanego". Uznała, że musi mu
bardzo ciążyć odpowiedzialność. Wiedziała przecież,
jakim stresem jest dla niego konieczność rozpoczęcia
budowy i oddania biurowca na czas.
- Aaa, coś ładnie pachnie.
Głos brzmiał chyba nieco kpiąco, ale pewności nie
miała. W żadnym wypadku Joshua nie mógł się
dowiedzieć, że nigdy przedtem nie przygotowywała
posiłku dla całej rodziny.
- Zawołaj dzieci i możemy zaczynać. - Melissa
starała się zachować lekki ton.
W chwilę później wszyscy siędzieli wokół stołu, przy
talerzach z jedzeniem. Zapadło kłopotliwe milczenie.
- Tato, czy muszę jeść? Nie jestem głodny - jęknął
w końcu Sam.
- Tak, synku, musisz - cierpliwie odpowiedział
Joshua, po czym odkroił spory kawałek mięsa i nabił
go na widelec.
Melissa wstrzymała dech, oczekując komplementu,
który, była tego pewna, musiał paść. Ku jej roz
czarowaniu Joshua nie powiedział ani słowa, co więcej,
jeśli się nie myliła, unikał jej spojrzenia, biorąc do ust
drugi kęs.
Odwróciła się nieco i wbiła wzrok w Sama, który
przeżuwał pierwszy kawałek.
Zanim jeszcze go przełknął, z brzękiem odłożył
widelec na talerz.
- Tfu, to jest straszne.
- Dość, Sam. - Głos Joshui był stanowczy i zimny.
Sam zwiesił głowę.
- Mnie też nie smakuje, tato - pisnęła Sara,
odsuwając talerz.
Krzywiąc się, Joshua rzucił swoją serwetkę na stół.
- Oboje marsz do siębie, i to szybko. Policzę się
z wami potem.
- Tak, tato - wybąkali, zsuwając się z krzesła.
Po wyjścu dzieci zaległa głucha cisza, zwiastująca
gromy. Melissa, cała drżąca, szybko wstała i zaczęła
wynosić naczynia do kredensu.
Bardziej czuła, niż widziała, że Joshua śledzi każdy
jej ruch.
- Wiesz - powiedział - przykro mi. To mięso... To
mięso nie było takie złe.
Odwróciła się z wściekłością.
- Jak możesz być takim hipokrytą! Widziałam
twoją minę. Tobie też nie smakowało. Dlaczego nie
powiesz po prostu, że jestem kucharką do niczego?
Upokorzona, że jej pierwszy posiłek okazał się
klęską, krzyczała, i nic nie wskazywało na to, żeby
miała przestać.
Nawet pod opalenizną było widać, że Joshua
poczerwieniał ze złości.
- Więc dobrze. Jesteś kucharką do niczego. Lepiej
ci teraz?
- Nie - warknęła. Gula w jej gardle rosła.
Joshua ściągnął usta.
- Cholera, nie myślałem, że dostanie mi się gos
podyni, która nie umie gotować!
- Skąd wiesz, że nie umiem gotować?
- A umiesz?
Skrzyżowali spojrzenia.
Melissa oparła na biodrach zaciśnięte w pięści dłonie.
- Nie, prawdę mówiąc, nie umiem.
- Boże dopomóż - powiedział Joshua, wbijając
wzrok w sufit.
- I co z tym zamierzasz zrobić? Wyrzucić mnie?
Joshua ściągnął brwi. Czoło pokryły mu głębokie
zmarszczki, które przy pierwszym słowie wyrównały
się tylko nieznacznie.
- Właściwie tak powinienem zrobić.
- No dobrze - powiedziała, koncentrując uwagę
na stosię brudnych talerzy i srebrnych sztućców
w zlewie. Miała jednak trudności z zobaczeniem ich,
bo łzy przesłaniały jej wzrok.
- Melissa, na miłość...
Przerwał, słysząc nagły jęk bólu.
- Melisso! - Znalazł się przy niej w czasię bliskim
rekordowi świata. - Co się, do licha, stało?
Melissa wpatrywała się we wskazujący palec, jakby
wpadła w trans. Palec był zakrwawiony.
Ponure spojrzenie Joshui zatrzymało się na dłoni
Melissy i przesunęło z powrotem na twarz.
- Jak to zrobiłaś? - Zaczął mu pulsować mięsięń
na policzku.
- Tam... tam na talerzu był nóż... - Głos jej się
załamał.
- Nie zamierzasz tu chyba mdleć?
- Nie - jęknęła słabo. - Przynajmniej tak mi się
wydaje.
- Dobrze - powiedział ochryple. - Daj mi rękę.
-Joshua... - Była to prośba, choć Melissa nie
wiedziała, o co.
Czule, jakby trzymał naczynie z najcenniejszej
porcelany, Joshua włożył jej rękę pod kran. Zmył
krew pod bieżącą wodą, schylił się i przyjrzał ranie
z bliska. Niezgrabnymi palcami delikatnie zbadał
rozcięte, wrażliwe ciało.
Próbując złagodzić wrażenie, które znowu wywarł
na niej dotyk Joshui, Melissa postanowiła wyjaśnić
sytuację.
- Nigdy... nigdy w życiu nie miałam tylu wypadków.
- Głos jej lekko drżał. - Dwa w ciągu jednego dnia
to mój rekord.
Joshua spojrzał jej w oczy.
- No cóż, pielęgniarko, zdaje się, że żadne poważne
zabiegi nie będą potrzebne.
- Jesteś pewien? - spytała, mając kłopoty z od
dychaniem.
- Spójrzmy jeszcze raz, żeby się upewnić.
Zanim Melissa odgadła, do czego zmierza, podniósł
jej dłoń do ust i pocałował czubek palca.
Po raz drugi w ciągu niewielu godzin odebrało jej
mowę.
- Sarze pomaga, kiedy całuje się jej skaleczenia.
Utkwione w niej przeszywające spojrzenie sprawiło,
że nie mogła złapać tchu.
Poczuła, że tonie.
- Powinnam... powinnam pozmywać to wszystko
- szepnęła, nie poznając własnego głosu.
- Jesteś bardzo zmęczona - powiedział miękko.
- Zrobiło się późno. Załaduję zmywarkę i położę
dzieci spać.
Potrząsnęła głową.
- Nie... Nie mogę ci na to pozwolić.
Jeszcze raz spojrzał na nią z dziwnym światłem
w oczach.
- Myślę, że powinnaś iść spać.
Posłuchała jego rady.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Minęły trzy dni, od kiedy Melissa zacięła się w palec.
W tym czasię ich ścieżki z Joshuą krzyżowały się
rzadko. Melissa wstawała o zwykłej porze, szła do
kuchni, gdzie poza pustym kubkiem w zlewie nie było
już żadnych śladów pana domu.
Następnego ranka po wypadku znalazła nagryz
moloną kartkę od Joshui, że otworzył specjalny
rachunek na prowadzenie domu, więc będzie mogła
z niego korzystać przy zakupie jedzenia i opłacaniu
innych koniecznych należności, na przykład za gim
nastykę.
Usiadła wtedy przy stole, a na jej twarzy pojawił
się uśmiech. Nie tracąc czasu, sporządziła listę rzeczy
do zrobienia.
Od tej chwili bez przerwy coś robiła. Były to trzy
dni pełne zajęć, lecz pozbawione większych kłopotów.
Chociaż bliźniaki jeszcze jej nie zaakceptowały, to
również nie przeciwstawiały się otwarcie.
Miała jedno osiągnięcie w związku z Sarą. Sprawdził
się czar z zębem. Sara była zachwycona wynikiem.
Wpadła do pokoju Melissy, wymachując pięcio-
dolarowym banknotem, który Joshua wsunął jej pod
poduszkę, kiedy się kąpała.
- Pani Banning, proszę spojrzeć, co się wyczarowało.
- Dlaczego nie nazywasz mnie Melissa? Mówienie
„pani Banning" jest bardzo niewygodne.
- W porządku, Lisso - powiedziała, potrząsając
jedwabistymi lokami.
Na dźwięk skróconej wersji swojego imienia Melissa
mogła się tylko uśmiechnąć. Zresztą nawet dobrze to
brzmiało.
- Powiedz teraz, co masz zamiar zrobić z tymi
pieniędzmi? - zapytała w końcu Melissa.
- Schować przed bratem.
Melissa uśmiechnęła się i objęła dziecko. Potem
pomogła Sarze i Samowi wyprawić się do szkoły.
Okazało się, że nie czuje niechęci nawet wobec
czynności, których wcześniej się obawiała. Szukając
w szufladach i szafie odpowiednich ubrań, stwierdziła,
jak skąpe jest wyposażenie dzieci. Przyrzekła sobie,
że to naprawi.
Większość czasu spędzała jednak na sprzątaniu.
Brała się za każde pomieszczenie po kolei, począwszy
od kuchni. Cały czas coś jej przerywało.
Zadzwoniła Laurie i gadały przez co najmniej pół
godziny. Potem dodzwoniły się dwie przyjaciółki
z Houston i przekazały jej najnowszą porcję plotek.
Melissię wydawało się wcześniej, że będzie ciężko
żałować, słuchając drobiazgowych sprawozdań ze
szpitala. Było jednak inaczej. Poczuła wyraźną ulgę,
że jej tam nie ma.
Mimo tych przerw zdołała zrobić więcej, niż
wydawało jej się możliwe w tak krótkim czasię. Nie
tylko doprowadziła kuchnię do połysku, ale również
kupiła jedzenie i całkowicie zapełniła spiżarnię. Zapisała
Sama na piłkę nożną, a Sarę na gimnastykę i taniec.
Najważniejsze, że starała się spędzać czas z bliź
niakami, chociaż nie przychodziło jej to łatwo. Joshua
ukarał je za zachowanie przy stole; dzieci uważały, że
przez nią. Chcąc przełamać lody, Melissa zaplanowała
im popołudniowe zajęcia na wszystkie dni tygodnia i,
jak dotąd, była z wyników zadowolona.
Inaczej układały się sprawy z Joshuą. Powiedziała
sobie, że musi przestać o nim myśleć. Kiedy nie
mogła uniknąć spotkania, a zdarzało się to więczorami
i
trwało krótko, bo Joshua zaraz zamykał się w gabi
necie, starała się, podobnie zresztą jak i on, żeby
kontakty wypadały rzeczowo i oficjalnie.
Mimo wysiłków, ciągle nawiedzały ją nieproszone
myśli. Joshua był w nich jak żywioł, pojawiający się
w najbardziej nieoczekiwanych chwilach, jak choćby
teraz, gdy w pomieszczeniu gospodarczym ładowała
ubrania do pralki.
Wcisnęła do zimnej wody ostatnią parę dżinsów
Joshui, zatrzasnęła drzwiczki urządzenia i westchnęła.
- Co się z tobą dzieje? - mruknęła pod nosem,
bardzo sobą zaniepokojona.
I, zupełnie jakby zajęcie czymś rąk mogło odpędzić
myśli, zaczęła układać rzeczy na półce.
Nic z tego nie wyszło. Twarz Joshui jaśniała jej
przed oczami. Westchnęła jeszcze głębiej. Jakby
zachodziła między nimi reakcja chemiczna. Usiłowała
sobie powiedzieć, że nie ma to najmniejszego sensu.
Nie mogła zacząć myśleć na ten temat poważnie.
Niemniej jednak udawanie, że nic się nie dzieje,
również nie miało sensu. Czuła to za każdym razem,
kiedy na niego spoglądała.
Rozbudził ją. Tak naprawdę chodziło właśnie o to.
Dwa razy zdarzyło mu się jej dotknąć i dwa razy
wzniecił w jej ciele ogień. Sprawił, że znowu poczuła
swą kobiecość. Nie miała takiego doznania od lat
i myślała, że ono już nigdy nie wróci. Na tym właśnie
polegało niebezpieczeństwo.
Od czasu zdrady Martina i śmierci rodziny sądziła,
że wszelkie uczucia w niej zamarły, zostały pochowane
i nie zmartwychwstaną. Jak bardzo się myliła. Joshua
Malone, swymi niebieskimi oczami, zarozumiałym
uśmiechem i cudownym ciałem spowodował, iż miękła,
kiedy tylko stanął przy niej. Mimo pewności, że już
nigdy nie zdarzy mu się jej dotknąć, Melissa wiedziała,
że to wrażenie nie minie łatwo.
- Skończyłaś?
Gwałtownie obróciła się, a serce podskoczyło jej
do gardła.
- Ojej, prawie umarłam przez ciebie ze strachu.
Joshua ściągnął brwi.
- Przepraszam, myślałem, że słyszysz, jak wchodzę.
Ale oczywiście nie słyszałaś, prawda?
- Nie - odparła zdyszana, cała zajęta wpatrywaniem
się w jego twarz i sylwetkę.
- Przepraszam, nie miałem zamiaru cię przestraszyć.
- Przyszedłeś... wcześniej niż zwykle.
- Mhm.
Zmarszczyła brwi.
- Coś się stało?
- Czy musi coś się stać, żebym wcześniej skończył
pracę?
- Nie, oczywiście, że nie - powiedziała sztywno
Melissa. - Po prostu...
- Nie mam takiego zwyczaju. Czy to chciałaś
powiedzieć?
- Tak - odparła, poruszając ramionami, zorien
towała się bowiem, że jest przygarbiona.
- Miałem ci właśnie powiedzieć, z czym przy
szedłem, kiedy skoczyłaś, jakby cię ktoś postrzelił.
Zawsze jesteś taka nerwowa, czy to tylko na moją
cześć?
Melissa spiorunowała go wzrokiem.
- Może i tak, i tak.
Ku jej zdziwieniu, odrzucił głowę do tyłu i zaczął
się śmiać.
Czerwona z irytacji, odwróciła spojrzenie. Za żadne
skarby nie chciała, żeby zorientował się, jakie wrażenie
zrobił na niej ten śmiech. Nie chciała też, by zdał
sobie sprawę, iż nie może odwrócić uwagi od wytartych
dżinsów, ściśle oblegających muskularne uda, i rozpiętej
do połowy koszuli, odsłaniającej owłosioną pierś.
- A tak przy okazji, gdzie są bliźniaki? - spytał,
rozpraszając przeciągającą się ciszę.
- Dziewczynki Alice zabrały je na rower - odparła
szybko, wdzięczna za wyrwanie z niepokojących myśli.
- Aha, więc poznałaś Sinclairów?
- Alice przedstawiła się raniutko w poniedziałek,
kiedy przyszła po bliźniaki.
- Jest to postać, prawda?
Melissa uśmiechnęła się.
- Bez wątpienia. Ale polubiłam ją natychmiast.
- Cieszę się. Dobrze mieć takiego przyjaciela.
- Bliźniaki za nią szaleją.
- Nadchodzi twój czas - powiedział, jakby usłyszał
nutę przygnębienia w jej głosię.
- Też chciałabym w to wierzyć. Chociaż muszę
przyznać, że ostatnio układa mi się z nimi lepiej niż
na początku, zwłaszcza z Sarą.
Jego oczy nieco złagodniały.
- To dlatego, że się nimi opiekujesz, choćby tego
nie uznawały.
- Na pewno się staram.
- W każdym razie jedzą, co im dajesz - powiedział
z uśmiechem błądzącym w kącikach ust. - I nie
narzekają.
Skrzywiła się nieco.
- Być może dlatego, że trzymam się książki kuchar
skiej słowo w słowo i nie improwizuję. - Znowu
mogła spojrzeć na siębie z dystansu. Co za cudowne
uczucie!
Joshua zachichotał.
- Ty to powiedziałaś, nie ja. A skoro jesteśmy przy
jedzeniu, to jak się czuje twój palec?
Poczuła, że rumieniec występuje jej na twarz.
- Dobrze. Całkiem dobrze.
Przełożył kciuk przez klamrę pasa, na wargach
pojawił mu się szeroki uśmiech samozadowolenia.
- Czyłi mój domowy środek pomaga?
- Pomaga. - Jej głos nie zdradzał żadnych uczuć,
choć była w nim niezwyczajna lekka chrypka.
Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, potem
zsunął kapelusz na tył głowy i otarł czoło grzbietem
ręki.
- Do diabla, ale gorąco. Zastanawiam się, gdzie ten
zimny wrzesięń, który zawsze mamy. Pocę się jak mysz.
Melissa uśmiechnęła się jeszcze raz.
- Nie ty jeden. Sprawdzałam przed chwilą, która
godzina i ile stopni. Było dwadzieścia dziewięć.
- Odchyliła głowę w bok. - Czy to z tego powodu tak
wcześnie wróciłeś?
- Raczej nie - powiedział, szukając swymi niebies
kimi oczami jej twarzy. - Nie pamiętasz, o co spytałem
najpierw, prawda?
Myślała przez chwilę.
- Chyba nie.
- Pytałem, czy skończyłaś. Miałem na myśli pranie.
- Ale dlaczego? Potrzebujesz mnie do czegoś?
- Owszem. Pójdziecie na mecz baseballowy. Ty
i bliźniaki.
- Ja? - zamrugała.
- Tak, ty - odparł, małpując jej minę.
- Teraz?
Spojrzał na zegarek.
- No, powiedzmy za pół godziny.
- Ale... Ja się nie znam. To znaczy...
Wzruszył ramionami.
- Po prostu myślałem, że może będziesz miała
ochotę, i już.
- Grasz?
- Jasne.
- Na jakiej pozycji?
Spojrzał zaskoczony, a ton odpowiedzi był lekko
kpiący.
- W polu, między drugą i trzecią bazą.
Odwróciła się, udając że chce sprawdzić, czy z pralką
wszystko w porządku i próbując jednocześnie upo
rządkować myśli.
- No więc chcesz iść, czy nie?
Odwróciła się do niego.
- Pójdę, tylko muszę zmienić strój.
- Po co?
- Po prostu nie mogę wyjść, wyglądając tak, jak
w tej chwili, ot co.
Włosy miała zaczesane do góry i ściągnięte w węzeł,
tylko kilka kosmyków wyswobodziło się i wiło wokół
skroni i na kremowym karku. Ubrana była w dżinsowe
krótkie spodenki i zieloną bawełnianą koszulkę,
przeciętą na wysokości piersi napisem „Szpital Meto
dystów". Przede wszystkim zaś była boso.
- Mnie się podobasz. - Głos zabrzmiał o oktawę
niżej niż zwykle.
Przełknęła ślinę.
- Nie... nie czułabym się dobrze.
- Wobec tego się przebierz.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł
powoli przez hol w kierunku sypialni. Melissa oparła
się o pralkę i spoglądała za nim. Ogarnęła ją taka
słabość, że nie mogła się ruszyć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Widzę, że też się na to nabrałaś.
Melissa obróciła się i uśmiechnęła.
- Hej, Alice - powiedziała, a jej uśmiech stał się
szerszy. - Nie było cię dzisiaj z dziewczynkami, więc
myślałam, że nie przyjdziecie.
- Nic z tego - odparła Alice. - Travis byłby
wściekły, gdybym go nie obejrzała.
Joshua przywiózł Melissę z bliźniakami na plac
baseballowy, kiedy praktycznie nie było tam jeszcze
nikogo z wyjątkiem Sinclairów. Melissa usiadła osobno,
a bliźniaki poszły kilka rzędów dalej, razem z dziew
czynkami, i bardzo dobrze się bawiły. Również Melissa
się nie nudziła. Kiedy spuszczała oko z bliźniaków,
przyglądała się rozgrzewce Joshui i Travisa.
Od czasu do czasu Joshua szukał jej spojrzeniem
i mrugał. Puls Melissy przyspieszał wtedy raptownie.
- Masz ochotę na towarzystwo?
- Jasne. - Melissa szybko przesunęła się. - Siadaj.
- I co o tym myślisz? - zagadnęła Alice.
- Sądząc po tym, jak twój mąż rzuca, to wygrają.
Alice podążyła spojrzeniem za wzrokiem Melissy.
- Owszem. Nawet jeżeli właśnie ja to mówię, Travis
jest i tak najlepszym graczem w lidze. - Uśmiechnęła
się szeroko. - Ale nie to miałam na myśli.
- Więc co? - Melissa szarpnęła białą nitkę, która
przyczepiła jej się do nogawki dżinsów.
- Myślałam o twojej pracy. A właściwie o Joshui
i bliźniakach.
Melissa westchnęła.
- Prawdę mówiąc, nie wiem. Joshui nie widuję
często, a bliźniaki... no cóż, tolerują mnie, i to chyba
wszystko.
Alice pochyliła się i poklepała Melissę po kolanie.
- Nie poddawaj się, proszę. Te dzieci cię potrzebują.
Śmierć Gwen wywróciła im życie do góry nogami.
Joshua stara się, o Boże, jak się stara. Ale przy jego
pracy jest to diabła warte.
- Jaka ona była? Myślę o Gwen. - Nawet wypo
wiedziawszy już te słowa, Melissa chciała móc je
cofnąć. Skrzywiła się z poczuciem winy. Nie wiedzieć
czemu, czuła się, jakby wścibiała nos w nie swoje
sprawy.
Dzienne światło słabło. Wkrótce miał zapaść
zmierzch. Ciemniejące liście szeleściły na drzewach
w oddali. Zbliżał się więczór.
- W twojej ciekawości nie ma nic złego - powie
działa łagodnie Alice. - Jest zupełnie naturalna.
- Czuję, że z Sarą idzie mi coraz lepiej. Ale Sam to
zupełnie inna historia. - Melissa pokręciła głową.
- Zdaje się, że pamięta matkę lepiej niż Sara.
- No cóż, Gwen wariowała na punkcie obojga,
w to nie wątpię. Dzieci były jej życiem. - Alice
podsunęła okulary do góry. - Usposobienie miała
spokojne i raczej wstydliwe. Ale uwielbiała gotować
i utrzymywać dom w nieskazitelnym stanie.
- Z tego, co słyszę, trudno jej będzie dorównać.
- Melissa bardzo się starała, żeby w jej głosię nie było
słychać onieśmielenia.
Najwyraźniej jej się to nie udało, bo Alice obdarzyła
ją współczującym spojrzeniem.
- Zgadzam się, ale...
- Ale co? - Melissa przynagliła wahającą się
sąsiadkę.
Alice westchnęła.
- Nie powinnam tego mówić, czasami jednak myślę,
że Gwen zaniedbywała Joshuę. - Przerwała i machnęła
ręką. - Zapomnij o tym, dobrze? Czasami mówię
trochę szybciej niż myślę.
Melissa chętnie usłyszałaby więcej, chociaż nie
powiedziała tego głośno. Zamiast tego spytała:
- A co z jego siostrą?
- O, zrobiła kawał roboty, zanim wyszła za mąż
i się wyniosła. Jak wiesz, od tego czasu przychodziła
jedna gosposia po drugiej. Za żadne skarby nie
chciały zostać. To przez bliźniaki, chociaż muszę
powiedzieć, że przy mnie i dziewczynkach zachowują
się jak anioły.
Melissa podniosła brodę.
- Nie zamierzam im pozwolić, żeby mnie wygryzły.
- Dzielna dziewczyna.
Zamilkły na chwilę i słuchały, jak spiker ogłasza
początek gry. Dopiero entuzjastyczny aplauz i roz
dzierające powietrze głośne gwizdy zwróciły uwagę
Melissy, że trybuny są prawie pełne.
Drużyna Joshui i Travisa wyszła na pole jako
pierwsza. Gwizdy stały się głośniejsze.
Alice zerwała się na równe nogi, zwinęła dłonie
w trąbkę i wrzasnęła:
- Dawaj, Trav, rzucaj. Pokaż im, jak się to robi!
Melissa stanęła obok i zaczęła klaskać.
- Wygrają?
Alice rzuciła jej deprymujące spojrzenie.
- Nie waż się pytać o coś takiego przy Joshui. Ci
faceci, a twój boss szczególnie, myślą, że za każdym
razem zakładają strój klubowy po to, żeby wygrać.
- Ale czy wygrywają?
Alice roześmiała się znowu.
- Na pewno dadzą sobie radę, jeśli tylko Joshua
będzie w takiej formie jak zwykle.
Melissa nic nie powiedziała, tylko skupiła uwagę
na Joshui, który stał na swojej pozycji między drugą
i trzecią bazą, i przygotowywał się do biegu ćwicząc
mięśnie. Ładnie na nim leży ten trykot, pomyślała.
Lepiej niż na mężczyznach, których widziała ostatnio
na okładkach magazynów.
Zmarszczyła brwi. W tej samej chwili Alice walnęła
ją w ramię.
- Sam czegoś chce od ciebie. Zdaje się, że będą
kłopoty.
- O do licha - mruknęła Melissa, schylając głowę
i chwytając spojrzenie Sama. - Co się stało, kochanie?
- spytała pogodnie, mimo rozdrażnionego wyrazu
twarzy chłopca.
- Sara mnie bije, pani Banning - jęknął. - Niech
pani jej powie, żeby przestała.
Alice uśmiechnęła się i skierowała oczy ku niebu.
- Dziwię się, że nie zrobiła tego wcześniej. Nie
przejmuj się.
- Dziękuję - powiedziała kwaśno Melissa, uśmie
chając się blado. Zeszła niżej i usiadła za dziećmi.
- Saro, kochanie, czy to ty tak rozrabiasz?
Sara spojrzała szeroko rozwartymi oczami prosto
na Melissę.
- On mnie uderzył pierwszy.
- Ona kłamie - wyzywająco odpalił Sam.
- Sam, nie wolno mówić, że siostra kłamie - przywo
łała go do porządku Melissa. - To nie jest ładne słowo.
- Ale... - zaczął.
- Pozwól, że najpierw ja skończę. Czy uderzyłeś ją
pierwszy?
Zwiesił głowę.
- Tak, proszę pani.
- Bo to on rozrabia. - Sara przesłała jej czuły
i szeroki uśmiech.
Mitzi i Jane brzydko zachichotały.
Melissa ostatkiem siły woli powstrzymała się od
zawtórowania.
- Sam, myślę, że powinieneś przeprosić siostrę.
Sam spojrzał na nią szybko i przez minutę siędział
spokojnie.
- A muszę?
- A musisz - powiedziała Melissa łagodnie, lecz
z naciskiem. Wyciągnęła rękę, żeby poprawić mu
kołnierz bluzy treningowej. Nie próbował się wyrwać,
ale polecenie wypełnił z ociąganiem.
- Przepraszam - wybąkał.
- Dziękuję. - Melissa lekko klepnęła go po plecach,
a potem zwróciła się do Sary:
- Moja panno, myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś
usiadła za Mitzi, z drugiej strony.
- Czy możemy dostać prażonej kukurydzy? - spytał
Sam, gdy Sara gramoląc się zeszła z siędzenia, żeby
zrobić, co jej kazano.
- Nie widzę przeszkód - odparła Melissa.
W chwilę później zobaczyła, jak córki Sinclairów
i bliźniaki znikają z pola widzenia za rogiem, przy
drugim końcu trybuny. Pokręciła głową, wspięła się
na górę i z powrotem usiadła przy Alice.
- Załatwiłaś to jak zawodowięc. - Alice uśmiechnęła
się, pokazując zęby.
- Nie jestem pewna - jęknęła Melissa. - Czasami
ogrom tej pracy wali się na mnie jak tona cegieł.
A czasami tak im współczuję braku matki, że po
prostu przytulałabym ich i zapewniała, że wszystko
będzie dobrze. Jest w tym jakiś sens?
- Owszem, mnie też się zdarza coś takiego. Bywa,
że mam ochotę objąć Joshuę i powiedzieć mu dokładnie
to samo. Ten człowiek przeszedł piekło.
- Zaskakuje mnie, że nie ożenił się powtórnie.
Wiem, że są kobiety, które... - Melissa przerwała.
Alice cmoknęła.
- Za słabo powiedziane. Kiedy Dee z nim mieszkała,
praktycznie co więczór spotykał się z inną, ale teraz
chyba wychodzi rzadziej, chociaż jestem pewna, że
nie żyje w celibacie.
Melissa zrobiła wielki wysiłek, żeby zlekceważyć
ukłucie w sercu.
- Nie wątpię.
Alice spojrzała na nią dziwnie, ale nic nie po
wiedziała. Potem rozmawiały już bardzo niewiele,
koncentrując się na grze. Za każdym razem, gdy
Joshua miał uderzyć lub złapać piłkę, Melissa stwie
rdzała, że stoi, wrzeszcząc i dopingując razem z resztą
widzów.
- Nie chce mi się wierzyć, że jest taki dobry!
- wykrzyknęła Melissa po jednym z efektownych
zagrań Joshui.
- Tato, tato, tato! - podskakiwali Sara i Sam.
- Dobry jest, nie? - powiedziała Alice, podskakując
na ławce.
- Świetny - szepnęła do siębie Melissa.
Wciąż myślała tak samo, kiedy gra dobiegła końca
i wraz z Alice oraz dziećmi przeszła w pobliże,
miejsca dla rezerwowych graczy. Po niecałej minucie
pojawił się Joshua.
Sam i Sara wybiegli mu na spotkanie.
- Tato, byłeś fantastyczny! - wykrzyknął Sam,
który dopadł go pierwszy. - Dzięki tobie wygraliście!
- Tato, byłeś fantastyczny - jak echo powtórzyła
Sara. Loczki kręciły jej się wokół buzi w kształcie serca.
- Jesteście dumni ze starego ojca, co? - szeroko
uśmiechnął się Joshua, otaczając oboje ramionami.
Ale jego wzrok szukał Melissy. - W porządku?
- Co w porządku? - zapytała niewinnie.
- Wiesz przecież...
W tej chwili zza Joshuy wyłonił się Travis Sinclair
i klepnął go w plecy. Travis był potężnym, muskular
nym mężczyzną z ciemnymi włosami i wąsikiem.
Mrugnął do Melissy.
- Joshua chce, żeby mu powiedzieć, jaki był
wspaniały.
Alice skrzywiła się.
- Ech, wy mężczyźni i wasza samcza próżność.
Porozmawiajcie o kobietach.
- Grałeś kapitalnie - powiedziała Melissa, znów
krzyżując spojrzenia z Joshuą. Przez ułamek sekundy
zdawało się, że są sam na sam.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś - powiedział
w końcu ciepło.
- Cudownie.
- Tato, możemy jeszcze dostać prażonej kukurydzy?
- Nagłe odezwanie Sama spłoszyło tę chwilę.
Jakby chcąc dać płucom czas na wyrównanie
oddechu, Joshua powoli i metodycznie nałożył czapkę
i przetarł czoło. Dopiero potem odpowiedział:
- Nie, synku, jest już późno. Czas do domu.
Melissa nie mogła nie zauważyć sposobu, w jaki
patrzył na nią, wymawiając słowo „dom".
Zrobiło jej się gorąco i zimno jednocześnie.
Chichoty z łazienki słychać było we wszystkich
pomieszczeniach.
Melissa przygotowała wodę w wannie i dolała płynu
do kąpieli. Każde z bliźniaków miało własną myjkę, ale
mycie nie szło im zbyt szybko. Sara i Sam byli za
bardzo zajęci zabawą. Wielką atrakcją okazała się
łódka, kupiona przez Melissę tego dnia rano.
- Pospieszcie się - powiedziała Melissa, schylając
się nad wanną i odgarniając kędziory z czoła Sary.
- Robi się późno. Przecież jutro idziecie do szkoły.
Sam, z wypiekami na policzkach, spojrzał na nią
spomiędzy bąbli piany.
- Gdzie jest tata? Myślałem, że będzie nas kąpał.
- Lissa nas kąpie, ty głuptasię - oświęciła go Sara,
po czym uderzyła rączką o wodę.
- Tata na pewno zaraz przyjdzie - szybko powie
działa Melissa, ocierając mydliny z rękawa. - Bierze
prysznic. Saro, przestań chlapać, kochanie. Zamoczysz
mnie i zalejesz podłogę. Spójrz na moją bluzkę. Cały
przód mam zupełnie mokry.
Sara zachichotała.
Sam pociągnął nosem i wytarł go namydlonym
palcem.
- Chciałbym, żeby wróciła ciocia Dee. Tęsknię
za nią.
- Wiem - odpowiedziała Melissa łagodnie, usiłując
odsunąć od siębie niemiłe uczucie, że Sam wciąż ją
odrzuca.
- Ciocia wyszła za mąż - powiedziała Sara do
brata. - Już nigdy nie wróci.
Melissa wzięła myjkę Sary i natarła zaróżowioną
skórę.
- Mieszkać już tu nie będzie, ale wkrótce przyjedzie
was odwiedzić. Jestem pewna. - Melissa spojrzała na
Sama. - Nie zapomnij domyć się za uszami.
- Lisso, przeczytasz nam coś, kiedy będziemy
w łóżku? - spytała nagle Sara.
- No, może, ale musicie się pospieszyć i zaraz
wyjść z wanny.
Sam spojrzał na nią, mimo woli zaciekawiony.
- Poczytasz nam o lokomotywie?
Melissa uśmiechnęła się.
- Dobrze. Ja też bardzo lubię tę książkę. A teraz
wyłazić z wanny, wycieramy się!
W parę minut później Sam, ubrany w piżamę ze
scenami z „Gwiezdnych wojen", bawił się łódką na
dywaniku. Po drugiej stronie łazienki Sara stała
w koszuli nocnej przed lustrem, mocno trzymając
przytulankę, a Melissa rozczesywała tymczasem jej
śliczną kitkę na czubku głowy.
- Wiesz, że moja mamusia jest w niebie z Bozią?
Dłoń Melissy zawisła w powietrzu. W tej samej
chwili w drzwiach ukazał się Joshua. Czy usłyszał?
Na pewno tak, pomyślała Melissa, czując, jak łomocze
jej serce. Bo jeżeli nie, to skąd się wziął u niego ten
gorączkowy, nieprzytomny wyraz twarzy?
- Tak, kochanie - cicho odpowiedziała Melissa,
spuszczając oczy. - Wiem.
- Hej, dzieciaki! Czy jesteście gotowe do łóżek?
- spytał łagodnie Joshua, wielkimi krokami wchodząc
do środka.
Zapominając o mamie, Sara obróciła się.
- Najpierw Lissa ma nam poczytać.
- Lissa? - Joshua uniósł brew.
- Pomysł twojej córki - powiedziała Melissa, czując
się niezbyt zręcznie.
- Tak, tato, to ja ją tak nazwałam - oznajmiła
dumnie Sara, podbiegała do Joshui z wyciągniętymi
ramionami i pocałowała go w usta.
- Ale nieprzyzwoicie - powiedział Sam, kręcąc
głową.
Melissa zaśmiała się.
Joshua też się uśmiechnął i kiwnął na Sama, żeby
podszedł.
- Ja ci dam myśleć o nieprzyzwoitych rzeczach,
młody człowieku. - I wciąż przytulając Sarę, nachylił
się, żeby pocałować Sama w sam czubek kędzierzawej
czupryny.
Melissa, stojąca obok w milczeniu, doznała nagłego
przypływu wzruszenia. Postawa Joshui, zachwycone
oczy spoglądających na niego dzieci ścisnęły jej serce,
sprawiły bardzo dziwny ból. Nie umiałaby opisać
tego uczucia, wiedziała tylko, że poruszona więzią
między nimi, zapragnęła stać się jej częścią.
- Lissa nam poczyta - przerwała krótkie milczenie
Sara.
Melissa skinęła głową.
- Właźcie na moje łóżko, oboje.
- Czy tatuś też może? - spytała niewinnie Sara.
Na chwilę w pokoju znowu zapadła cisza, tym
razem odmienna od poprzedniej, głębsza i dłuższa.
Surową twarz Joshui powoli ozdobił uśmiech.
- Zdaje mi się, że łóżko Lissy jest za małe na nas
czworo. - Przerwał, uśmiechając się jeszcze szerzej na
myśl o niezręcznej sytuacji Melissy. - Ale przyjdę was
pocałować na dobranoc.
Zadowolone bliźniaki popędziły przez hol, trzymając
się za ręce.
Melissa, której każdy nerw uświadamiał obecność
Joshui, sztywno podeszła do wanny i wyciągnęła korek.
Kiedy w chwilę później wyprostowała się i obróciła,
okazało się, że Joshua stoi z utkwionym w niej
spojrzeniem. Zauważyła, że jego wzrok zatrzymał się
w okolicy piersi, okrytych tylko symbolicznie wilgotną,
bawełnianą bluzką.
Milczenie przeciągało się, a wraz z nim rosło napięcie.
Spojrzenie Joshui obezwładniało ją, czuła, że ręce
i nogi ma jak sparaliżowane.
- Zostało ci trochę piany na twarzy - powiedział
Z lekką chrypką.
Przełknęła ślinę.
- Naprawdę?
Nie odpowiedział, tylko zbliżył się i starł jej resztki
piany z nosa.
Drgnęła, jakby niebacznie dotknęła drutu, przez
który płynie prąd.
Oczy Joshui pociemniały.
- Czyżbyś się mnie bała? - Dźwięk jego oddechu
rozbrzmiewał niczym dodatkowy puls. - A może
boisz się samej siębie?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Melissa ziewnęła i przeciągnęła się. Nadal nie
wyglądało na to, żeby się budziła, chociaż umyła zęby
i wzięła szybki prysznic.
Naga, wślizgnęła się w szlafrok wiszący na drzwiach
i zawiązała pasek. Potem odwróciła się wbijając wzrok
we własne odbicie w lustrze. Szarawe powieki pod
kreślały ciemną barwę oczu, na policzkach czerwieniły
się rumieńce, a ciemne włosy, sczesane do tyłu, opadały
tworząc tu i ówdzie pukle.
Nie tak źle jak na kogoś, kto zasnął nad ranem,
pomyślała cynicznie. Ale w jej przypadku wygląd kłamał.
Być może nie sprawiała wrażenia zmęczonej, ale była.
Poczytawszy bliźniakom o lokomotywie, położyła
je spać. Sama jednak nie mogła zasnąć. Nie była
w stanie wymazać z myśli łagodnie wypowiedzianych
uwag Joshui: „Czyżbyś się mnie bała? A może boisz
się samej siębie?". Na żadne z tych pytań nie próbowała
odpowiedzieć.
Nagle zdegustowana sobą i tym, że pozwoliła, by
Joshua opanował jej myśli, zgasiła światło i szybko
wyszła z łazienki.
Było jeszcze za wcześnie na budzenie bliźniaków,
a Joshua już od dawna powinien być w pracy. Melissa
skierowała się więc do kuchni, rozpaczliwie pragnąc
filiżanki kawy.
Zaledwie zrobiła krok do środka, stanęła zmrożona.
Przy stole siędział Joshua i pił kawę.
- Dzień dobry - powiedział przeciągle, przyglądając
się jej z uwagą.
Melissa zacisnęła pasek szlafroka.
- Myślałam, że od dawna jesteś w pracy. - Słowa
zabrzmiały pospiesznie, jakby nie miała nad nimi kontroli.
- Powinienem być.
Nastąpiła cisza.
Wpatrywał się w nią uważnie, na chwilę ich
spojrzenia się spotkały.
Przerażona Melissa westchnęła i rozchyliła wargi.
Opanowała się jednak pierwsza. Odwracając wzrok,
powiedziała beznamiętnie:
- Chciałam napić się trochę kawy, zanim zbudzę
bliźniaki.
- Melisso...
Mróz przeszedł jej po plecach, sygnalizując niebez
pieczeństwo. Poczuła się naga, pozbawiona osłony
przed potęgą jego męskości.
Na niepewnych nogach podeszła do kredensu,
postawiła filiżankę i sięgnęła po ekspres. Pochyliła
się, nieświadoma, że górna część szlafroka rozchyliła
się, odsłaniając jej prawą pierś.
Słysząc gwałtowny wdech Joshui, wyprostowała się
i spojrzała na niego. Zauważyła, że wpatruje się w jej
kremową pierś. Czerwona na twarzy, poprawiła
natychmiast szlafrok.
W okamgnieniu Joshua zerwał się z krzesła i znalazł
przy niej.
Zrobiła szaleńczy, niezgrabny krok do tyłu.
- Joshua, nie.
- Tak, Melisso - sprzeciwił się miękko Joshua,
przysuwając się jeszcze bliżej.
Doleciał do niej jego zapach. Nie wody kolońskiej,
lecz męskiego ciała. Wypełnił jej podświadomość.
Joshua był świeżo ogolony. Znikły ślady czarnego
zarostu, które więczorem pokrywały brodę. Wilgotne
włosy wiły mu się na karku. Całe ramiona pokrywały
skręcone brunatne kosmyki.
Przesunął ręce po jej ramionach i dalej ku połom
szlafroka. W sposobie, jakim na nią patrzył i jej
dotykał, było coś, co nie pozwalało się Melissię
ruszyć. Poczuła znane ciepło, w jednej chwili tracąc
panowanie nad sobą. Wszystko działo się tak, jakby
Joshua rzucił czar na otaczające ich nieruchome
cienie, zupełnie jak we śnie. Bardzo możliwe, że
Melissa naprawdę nie do końca się przebudziła.
- Proszę, nie - jęknęła, bliska omdlenia.
Joshua miał rację. Rzeczywiście, bała się, że znowu
będzie jej dotykał, bała się doznania, które narastało,
żeby ją pochłonąć.
- Muszę albo zginę - powiedział cicho Joshua,
koncentrując wzrok na swoich dłoniach, które chwyciły
za materiał i bez trudu rozchyliły górną część szlafroka
Melissy, zakrywającą piersi.
- Nie! - powtórzyła raz jeszcze, drżąc, ale protest
wypadł bardzo nieprzekonywająco w zestawieniu
z odzewem ciała. Brodawki jej piersi zamieniły się
pod palcami Joshui w dwie twarde grudki.
Joshua czuł intensywne, narastające ciepło. Wes
tchnął.
- Chcesz tego tak samo jak ja. - Pochylił się ku
Melissię i znalazł ustami jej wargi, mocno przyciskając
ją do siębie i obejmując dłonią pierś.
Nagle wszystko prócz jego dotyku straciło jakiekol
wiek znaczenie. Jej obawy stopniały, pozostało jedynie
wszechogarniające pragnienie czegoś więcej.
Instynktownie rozchyliła usta, przyjęła jego język
i bezwiednie odpowiedziała na pieszczotę. Straciła
zdolność myślenia, docierały do niej tylko spragnione
odzewu dotknięcia i pocałunki. Jej zmysły szalały,
kończyny stały się nieważkie, jakby unosiła się
w zawrotnym tempie ku fantastycznej krainie ciepła
i spełnienia, w której jego ręce i usta powinny wprawiać
ją w ekstazę.
- Och, Melisso - szepnął Joshua - tak bardzo cię
pragnę.
Przeniósł rękę z piersi na plecy i zaczął ją zsuwać
w dół. Objął jej pośladki. Poczuła miażdżącą twardość
jego ciała.
Może sprawiła to obłąkana nuta w głosię Joshui
lub sposób, w jaki jej dotykał, a może po prostu w tej
właśnie chwili zabulgotał ekspres do kawy, w każdym
razie Melissa wróciła do rzeczywistości.
Wydała z siębie zduszony okrzyk, wyrwała się
z jego ramion, cofnęła niezgrabnie i w niemym
osłupieniu wbiła w niego wzrok.
Przez chwilę również Joshua zdawał się nie znaj
dować słów, odwzajemniając jej zdziwione spojrzenie.
Wyglądał, jakby dostał w głowę kijem od baseballu.
Melissa zaczęła drżeć, odwracając oczy i gasząc
językiem rozognione wargi. Nie mogła uwierzyć w to,
co się wydarzyło, chociaż zachowanie Joshui nie było
dla niej zaskoczeniem. Oszołomiła i przeraziła ją za
to własna reakcja. Nic podobnego nigdy przedtem jej
się nie zdarzyło. Kiedy całował ją Martin, pozostawała
właściwie obojętna.
W swoim czasię martwiła się, czy przypadkiem nie
jest oziębła. Jeśli nawet, to, ku jej przerażeniu, Joshua
Malone ją rozpalił.
- No, no - powiedział w końcu Joshua, uśmie
chając się szeroko, co pomogło mu usunąć z twarzy
napięcie.
Ale Melissa nie dała się oszukać, uśmiech nie objął
oczu, a oddech Joshui wciąż był nierówny.
- Joshua... Może ja lepiej...
- Do diabła! Za drzwiami czeka na mnie istne
piekło - przerwał jej, jakby wyczuł, co ma zamiar
powiedzieć.
Roztrzęsioną ręką Melissa odgarnęła włosy z twarzy,
w pełni świadoma czerwieni i wilgoci na swych
policzkach, a także ciepłego, miętowego smaku jego
warg.
Nie odzywała się, więc Joshua pochylił się, wziął
z kredensu kapelusz i nałożył go.
- Bądź... bądź tu, kiedy wrócę. - Jego oczy, ledwie
widoczne spod brzegu kapelusza, były ciemne i zagad
kowe.
- Dobrze - powiedziała z ulgą, że głos brzmi
pewnie. Chwila uniesięnia minęła.
- To na razie.
Spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, która wyda
wała się trwać wieki. Widziała pulsującą arterię na
jego szyi. W końcu odwrócił się i wyszedł.
Zapadła już ciemność, ale Joshua jeszcze nie poszedł
do domu. Przyświęcając sobie lampą, zaczął wbijać
gwóźdź, który po pewnym czasię całkowicie zapadł
się w drewno.
- Przecież musiałeś to zrobić, no nie? - rzucił do
siębie, wyławiając z kieszeni następny gwóźdź i trak
tując go tak samo bez szacunku. - Po prostu musiałeś
ją pocałować!
Kiedy drugi gwóźdź zniknął w ślad za pierwszym,
Joshua odłożył młotek i stanął wyprostowany. Dzięki
Bogu, nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć, pomyślał
smutno, rozglądając się wokół. Jego ludzie, z nadzorcą
robót włącznie, już poszli. Joshua powinien był zrobić
to samo, ale nie chciał spotkać się z Melissą.
W jeszcze jednym przypływie jałowej energii ze
skoczył z drabiny i ruszył powoli w stronę baraku.
Boże, ależ był w paskudnym nastroju.
Na wilgotne, zimne pomieszczenie w ogóle nie
zwrócił uwagi. Usiadł, odchylił się do tyłu, a nogi
oparł o róg biurka. Nie zadał sobie trudu, by zapalić
górne światło. Spoglądał tępo na cienie, które w świetle
księżyca malowały się na ścianach.
Nie byłby wcale zaskoczony, gdyby wróciwszy do
domu zobaczył, że Melissa spakowała się i wyjechała.
I mógłby mieć o to pretensję wyłącznie do siębie.
Do diabła, miał zamiar tylko się z nią podrażnić,
trochę poflirtować, spróbować, czy można przebić się
przez jej pancerz. Zawsze wyglądała na bardzo spiętą
i opanowaną.
Ale kiedy poły szlafroka rozchyliły się i jego oczom
ukazały się pełne piersi... No cóż, to jeszcze nie
usprawiedliwia jego zachowania. Nie tylko się wygłupił,
lecz w dodatku mogło go to kosztować stratę najlepszej
gospodyni, jaką kiedykolwiek miał.
Przeczesując dłonią włosy, podniósł oczy ku niebu
i głośno odetchnął. Mimo to obraz prześlicznej twarzy
i ciała Melissy pozostał w jego umyśle.
Jej skóra przypominała mu aksamit i płatki róży,
a kiedy Melissa spojrzała na niego tak, że mógłby
w jej oczach utonąć, zapragnął jej z nieziemską siłą.
I nic w tamtej chwili nie mogło go powstrzymać
przed posmakowaniem jej drżących ust i pieszczeniem
kremowych piersi.
Nawet teraz słyszał w myślach jej ciche, łagodne
błaganie, które rozpaliło w nim żarliwą tęsknotę. To
śmieszne, ale żadna inna kobieta nie budziła w nim
takich uczuć. A już na pewno nie żona.
Dotknięcie ciała, widok, zapach Melissy, wszystko
razem przyprawiało go o szaleństwo.
Na ile zamierzał angażować się w związek z tą
kobietą? Zastanawiał się. Pytanie nie miało jednak
sensu, skoro odpowiedź była już zupełnie jasna.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Zobaczysz, poskarżę tatusiowi, że byłeś nie
grzeczny.
Sam wlepił wzrok w siostrę.
- Nie byłem.
- Właśnie że byłeś. Stałeś w kącie.
- I co z tego?
Sara uśmiechnęła się szeroko. Szpara pośrodku
zębów odcinała się niczym znak graficzny na reklamie
świetlnej.
- To z tego, że pani cię nie lubi, bo powiedziałeś
coś, czego nie miałeś mówić.
Wargi Sama wykrzywiły się posępnie.
- Ja też jej nie lubię.
- Tata zbije cię po pupie.
Sam zakrył ręką usta.
- Hm, ty też powiedziałaś brzydkie słowo. Jak
naskarżysz tacie na mnie, to ja naskarżę na ciebie.
- Ale tobie dostanie się więcej, bo powiedziałeś, że
tata...
Melissa nie zwracała szczególnej uwagi na rozmowę
bliźniaków dobiegającą spoza sypialni Joshui, aż do
chwili gdy Sara powiedziała, że Sam był niegrzeczny.
Natychmiast przestała układać bieliznę Joshui w szuf
ladzie i zamieniła się w słuch. W miłe, pogodne
popołudnie drzwi na patio, gdzie bawiły się dzieci,
były otwarte.
Sara powtórzyła głośno słowa Sama i Melissa
instynktownie chwyciła się ręką za usta, żeby po
wstrzymać okrzyk przerażenia. Właściwie nie powinna
być zaskoczona, oczekiwała tego już wcześniej. Może
niedokładnie tego, ale czegoś w tym rodzaju. Wpraw
dzie Sara stopniowo przyzwyczajała się do niej, ale
z Samem było inaczej. Wciąż zachowywał się jak
nieszczęśliwy mały chłopczyk. Melissa mogła stawać
na głowie, ale i tak nie była akceptowana.
Szybko skończyła swoją robotę, zdecydowana
przerwać szermierkę słowną, zanim pójdą w ruch
pięści. Poza tym nadchodził czas zajęć, dzieci szły na
gimnastykę i piłkę nożną.
Melissa podeszła do drzwi i najspokojniejszym
tonem, na jaki potrafiła się zdobyć, powiedziała:
- Uwaga, dzieci. Czas umyć ręce i buzie. Przygotuj
cie się do wyjścia.
- Hurrra! - krzyknęli jednocześnie Sam i Sara,
i pędem przebiegli obok niej, z miejsca zapominając
o sprzeczce.
Za to Melissa nie zapomniała. Prawdę mówiąc,
miała już za dużo na głowie, dlatego postanowiła
skorzystać z nieobecności dzieci i złożyć Joshui krótką
wizytę w pracy, żeby z nim porozmawiać.
Teraz, kiedy skręciła z podjazdu na parking przy
budowie i zatrzymała samochód, nie wstała zza
kierownicy, lecz pozostała w samochodzie, owładnięta
nagłymi wątpliwościami, niepewna, jakie przyjęcie ją
spotka.
Nie miała jednak wyboru. Jeśli chciała z nim
porozmawiać o czymś ważnym, rozmowa musiała się
odbyć tutaj, bo w zeszłym tygodniu Joshua bardzo
uważał, żeby nie wracać z pracy przed zaśnięciem
domowników.
Unikał jej, co było dla niej wygodne. Nie chciała
go oglądać ani nawet o nim myśleć. Natychmiast po
tej pełnej zakłopotania chwili, kiedy ją całował, Melissa
uczciwie wszystko przemyślała. Przekonała samą siębie,
że to Joshua sprawił, iż nie mogła mu się oprzeć.
Chociaż obraz tamtego poranka wciąż żył w jej
myślach, niemniej jednak jego kontury trochę się
zmieniły.
Udało jej się wbić sobie do głowy, że winę ponosi
Joshua. Bo jakie inne wyjaśnienie można by znaleźć
dla jej zachowania?
Potem jednak, pozwoliwszy ożyć szczegółom tego
wydarzenia, Melissa przestała się oszukiwać. Zwalanie
wszystkiego na Joshuę było z jej strony poniżające
i dwulicowe. Przecież i ona zawiniła w tym samym
stopniu, a niewykluczone, że bardziej.
Wysiadła w końcu z samochodu, ściągnęła pasek
na turkusowym kombinezonie i rozejrzała się dokoła.
Cały teren pełen był buldożerów, dźwigów, wie
lkich ciężarówek i ludzi w kaskach ochronnych.
Zawahała się. Wiedziała, że byłoby nierozsądnie
chodzić samej po budowie. Naraziłoby ją to na
wypadek.
Stanęła i zaczęła rozglądać się za Joshuą. Zapar
kowała w pobliżu jego furgonu, więc domyślała się,
że i właściciel gdzieś tu powinien być. Dostrzegła
barak i skierowała się w tamtą stronę, upewniając się,
że zachowuje bezpieczną odległość od robotników.
Zauważyła jednak, że niektórzy z nich przerwali
pracę i gapią się na nią. Jeden nawet gwizdnął.
Ignorując to, Melissa powlokła się dalej, robiąc
wszystko, żeby nie zabrudzić białych tenisówek.
Dotarła już blisko miejsca przeznaczenia, kiedy pojawił
się przed nią mężczyzna.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytał szorstko,
lecz uprzejmie. Miał ciemne oczy, czarne włosy i kruczą
brodę, która pomagała ukryć zygzakowatą bliznę na
prawym policzku.
- Szukam Joshui Malone'a.
- A pani nazywa się...
- Melissa Banning. Jestem jego gospodynią.
- Aha - uśmiechnął się szeroko. - Ja nazywam się
Tom Wingate. Jestem tu nadzorcą robót.
- Bardzo mi miło, panie Wingate - powiedziała
Melissa ze szczerym uśmiechem.
- Wybaczy mi pani, że nie podaję ręki? Mam
okropnie brudną.
- Nie szkodzi. Przecież jest pan w pracy. - Uśmiech
Melissy stał się szerszy. Od razu spodobał jej się ten
krzepki, ciemny mężczyzna.
Tom Wingate ściągnął zabrudzoną niebieską cza
peczkę baseballową, przeciągnął muskularną dłonią
po gęstej czuprynie i wcisnął czapeczkę z powrotem
na miejsce, tak że daszek prawie zakrył mu oczy.
- Może pani tam poczeka - skinął w stronę baraku
- a ja sprowadzę szefa. Gdyby pani miała ochotę, to
jest świeża kawa.
- Dziękuję - powiedziała, nadal stojąc bez ruchu.
- Czy szef jest zajęty? - W jej głosię było słychać
wahanie. - Chcę powiedzieć... że to nie jest takie
ważne. Może poczekać - dodała pospiesznie, stwier
dzając, że większość mężczyzn oderwała się od zajęć
i spogląda na nią i Wingate'a.
Wingate uśmiechnął się szeroko.
- No, zajęty jest. Proszę spojrzeć tam, na szczyt tej
stalowej konstrukcji.
Wzrok Melissy podążył za wyciągniętym palcem
Wingate'a.
- Dlaczego on tam siędzi? Nie ma do tego ludzi?
Myślałam, że on jest tu szefem.
Wingate przechylił głowę.
- Jest, ale pracuje tak samo ciężko, jak wszyscy,
a może nawet ciężej. - Znowu zdjął czapeczkę
i podrapał się po głowie. - Nigdy nie każe robić tego,
czego sam nie spróbował.
Melissa pokręciła głową.
- Jest to godne podziwu, ale i bardzo niebezpieczne.
- Rzeczywiście. Prawdę mówiąc, kiedyś przy po
dobnej robocie Josh zleciał. Solidnie rozwalił sobie
głowę.
- O Boże! - Serce jej podskoczyło.
- Miał dużo szczęścia. - Wingate gadał jak na
kręcony. - Od tej pory zdarzają mu się przykre bóle
głowy, ale poza tym jest okay. - Nagle, jakby
stwierdziwszy, że za dużo mówi, Wingate przestąpił
z nogi na nogę i dodał szybko: - Przepraszam,
zabrałem pani tyle czasu. Sprowadzę Josha. Miło
było panią poznać.
Patrzyła, jak nadzorca wielkimi krokami dochodzi
do samego budynku, zwija dłonie w trąbkę i krzyczy
do Joshui:
- Hej, szefie, jest tu ktoś do pana!
Melissa nie weszła do baraku, jak radził Wingate.
Wolała zostać na zewnątrz, dokładnie przyglądając
się Joshui, który schodził ż piętra stalowej konstrukcji
budynku i zbliżał się do niej.
Dopiero będąc niedaleko niej, podniósł głowę.
Przystanął na chwilę z wyrazem zdziwienia na twarzy.
Zaraz jednak zdziwienie ustąpiło miejsca zaintereso
waniu i Joshua ruszył dalej.
- Hej, szefie, to twoja ostatnia?
Rozległ się ryk śmiechu, potem kilka gwizdów.
Joshua zachował się, jakby nic nie słyszał, ale
Melissa nie była w stanie. Zrobiła się szkarłatna na
twarzy. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Ludzie myśleli, że jest jedną z... jego k o b i e t . Na
miłość boską!
- Chłopie, wygląda dużo lepiej niż ta blondynka,
nawet...
Joshua zatrzymał się i obrócił. Wzrok i głos miał
zimne jak kawałki lodu.
- Zamknij się, Townsend. Jeśli chcesz dopracować
do końca godziny, to wracaj do roboty.
Kiedy stanął przed Melissą, jej oddech jeszcze się
nie uspokoił.
- Przepraszam za ten incydent - powiedział głosem
ciągle jeszcze pasującym do zaciętych rysów twarzy.
- Nie przejmuj się. - Zachowywała się sztywno,
nadal wściekła, że wzięto ją za kogoś z jego haremu.
- Nie musisz przepraszać za sprowadzanie tu swoich
kobiet.
Jego wargi rozchyliły się nagle w kpiącym uśmiechu
i Melissa zorientowała się, że znowu nieopatrzne
słowa obróciły się przeciwko niej.
W jego oczach zabłysnął ognik.
- Zdaje się, że jesteś zazdrosna. - Zawadiacki
uśmiech pogłębił jego rysy.
- Nie bądź śmieszny! Wcale nie jestem zazdrosna.
- Oczywiście, że jesteś - powtórzył miękko.
- Teraz już wiem, że przychodzenie tutaj było
błędem.
- Chodźmy do biura - zaproponował gwałtownie.
- Mam ochotę na filiżankę kawy.
Pewien reakcji Melissy, wszedł na schody, pchnię
ciem otworzył drzwi i odsunął się na bok, żeby ją
przepuścić. Ściągając usta w cienką linię, z ociąganiem
ruszyła za nim.
Do wyposażenia pokoju należały porznięte biurko,
krzesło, mała kanapa i namiastka stolika. Okno za
biurkiem było otwarte. Wpadało przez nie świeże
powietrze i promienie słońca.
Melissa zdjęła okulary przeciwsłoneczne, przysiadła
na krawędzi kanapy i patrzyła, jak Joshua nalewa do
dwóch filiżanek kawę.
Wygląda na zmęczonego, pomyślała ni w pięć, ni
w dziewięć. Zmarszczki przy oczach i ustach zdawały
się głębsze, bardziej widoczne niż zwykle. Żadna
z tych niedoskonałości nie ujmowała jednak nic z jego
zdrowej, krzepkiej urody. Miał na sobie zwykły strój
roboczy, składający się ze znoszonych dżinsów i baweł
nianej koszuli. Promieniująca od niego aura męskości
stanowiła siłę, z którą należało się liczyć. Mimo woli
Melissa poczuła, że serce zaczyna jej bić mocniej.
- Przyszłaś w związku z bliźniakami. - Głos Joshui
przerwał ciężkie milczenie, które wypełniło pokój.
- Mam rację?
Podał jej filiżankę i oparł się o biurko, powoli
taksując Melissę wzrokiem. Znów zapanowała męcząca
cisza. Ich oczy spotkały się i trwali tak przez chwilę.
Pod wpływem nieruchomego spojrzenia Joshui Melissa
poczuła dreszcze, biegnące jeden po drugim przez
całe ciało. Zainteresowanie Joshui przeniosło się z jej
ust na dekolt, i to w sposób, który bardzo ją zmieszał.
Nigdy nie spotkała mężczyzny, który koncentrował
by się na kobiecie z taką intensywnością, jakby inni
ludzie nagle przestali dla niego istnieć. Melissa znowu
poczuła osobliwe połączenie zakłopotania i pod
niecenia.
Wzruszyła ramionami z dobrze udaną nonszalancją,
powoli wypuściła powietrze z płuc i wyrwała się spod
władzy jego spojrzenia.
- Rzeczywiście, przyszłam w sprawie bliźniaków,
a szczególnie Sama.
- Bo?
- Podsłuchałam rozmowę Sary i Sama - przerwała
i patrzyła, jak schyla głowę i przytyka wargi do brzegu
filiżanki. Przez chwilę zafascynowały ją usta Joshui.
- I co? - przynaglił ją.
Zimnym uśmiechem zamaskowała szalejącą w niej
burzę uczuć.
- Mówiąc krótko, Sam miał kłopoty, siędział w oślej
ławce.
Joshua zaśmiał się cicho.
- Co takiego zmalował tym razem?
- Nie będzie ci tak do śmiechu, kiedy powiem.
- Dlaczego więc trzymasz mnie w niepewności?
- Uśmiech dawno znikł mu z twarzy. - Zobaczmy,
o co chodzi.
Melissa nie wahała się ani chwili.
- Twój syn powiedział dzieciom w czasię zabawy,
że jego tata śpi bez ubrania.
- Co?!
Chociaż naprawdę nie było to zabawne, Melissa
musiała zmobilizować wolę, żeby się nie roześmiać.
Nie udało jej się jednak powstrzymać grymasu ust.
- To, co słyszałeś.
- Czyli krótko mówiąc, walnął, że śpię z gołą dupą?
Nie odpowiedziała od razu. Joshua odrzucił głowę
do tyłu i roześmiał się.
- A to mały skubaniec. Zleję mu...
- Sara dokładnie mu przepowiedziała, co zrobisz.
- Bystre dziecko z tej mojej córki.
- A co z synem? Czy nie sądzisz, że powinieneś
z nim porozmawiać?
- Dobrze, porozmawiam z nim.
- To oczywiste, że wyraził się w ten sposób, żeby
ściągnąć na siębie uwagę.
Przez sekundę panowała absolutna cisza.
- Moją? - W jego głosię pojawiła się twarda nuta.
Nie ustąpiła.
- A czyją?
- Czyżbyś chciała powiedzieć, że nie poświęcam
mu dostatecznej uwagi?
- Myślę, że sam znasz odpowiedź. - Joshua nie
odezwał się, więc Melissa ciągnęła, szybko tracąc
nerwy: - Wiem, że ta praca jest dla ciebie ważna...
- Masz całkowitą rację - wpadł jej w słowa. - Jest
ważna, ale nie ważniejsza niż Sam i Sara. Już ci to
mówiłem - dodał krótko.
- Czemu więc nie wracasz do domu wcześniej i nie
spędzasz czasu z dziećmi?
- Sądzę, że znasz odpowiedź.
W jednej chwili stężała.
- Jeśli tak, to może powinnam...
- Nie, do diabła, nie powinnaś. - Przeczesał dłonią
włosy. - Dzieci mają się dużo lepiej niż przedtem i,
wbrew temu, co myślisz, nie chcę cię stracić.
„Nie chcę cię stracić". Te słowa przez moment
zajęły jej uwagę. Czyżby chciał przez to powiedzieć...
Nie, na pewno nie. Boże, co się ze mną dzieje,
pomyślała. Przecież to tylko takie mówienie, nic więcej.
- Melissa? - Spojrzał na nią dziwnie.
Kiedy serce zaczęło jej bić normalnym rytmem,
wyjąkała:
- Więc... proszę, nie rób ze mnie przeszkody. Wracaj
do domu tak, żeby pobyć trochę z bliźniakami.
Przeciągle spojrzał jej w oczy i chrząknął.
- Jeśli chodzi o tamten ranek, jestem winien...
- Zapomnij o tym.
- A ty zapomniałaś?
- Tak - powiedziała, patrząc w ziemię. - Wiem, że
masz całą stajnię kobiet do wyboru i nie interesujesz
się mną.
Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu.
- Hmm... stajnię kobiet. To dla mnie coś nowego.
- A może to nieprawda? - Lekko uniosła głowę.
- Posłuchaj, wiem, co myślisz...
- Nie wiesz.
- Uważasz, że od kiedy wpadłaś w moje ramiona
pierwszego dnia, przez cały czas staram się jedynie
złapać cię w sidła. Czy tak?
- Nie!
- Myślisz jeszcze, że dbam tylko o pracę i kobiety,
a na dłuższą metę nie jestem wart splunięcia.
- Powiedziałam, że nie!
- Okay, więc się mylę. - Zawiesił głos. - Ale jeśli
nie, to chcę, żebyś wiedziała, że nie dotknąłem...
Przerwał z głośnym, nieartykułowanym okrzykiem,
jakby nagle dotarło do niego, co chciał powiedzieć.
Mimo to nie mógł oderwać oczu od Melissy.
Pożądanie tlące się w tym błękitnym spojrzeniu
sprawiło, że odezwała się jeszcze ostrzejszym tonem.
- Do diabła z tobą, Joshua. Przestań na mnie tak
patrzeć.
- Jak patrzeć? - Głos zabrzmiał niczym z oddali.
- Wiesz przecież - wyrzuciła z siębie, po raz kolejny
oszołomiona.
Jakby nagle wyczerpany ich grą, Joshua zmienił
temat.
- Wyglądasz na zmęczoną - powiedział. - Za
ciężko pracujesz. Ale muszę przyznać, że dom błyszczy.
- Dziękuję. - Pochwała była równie nieoczekiwana,
jak przyjemna. Czyżby ten człowiek wraz ze swymi
zmiennymi nastrojami miał dla niej na zawsze pozostać
zagadką? - Staram się.
- To widać.
- Przyjdziesz do domu na obiad? - spytała, odzys
kując panowanie nad głosem, w którym jednak
pozostało trochę chrypki.
Zdawało się, że na chwilę powstrzymał oddech.
- Tak, przyjdę.
Wstała.
- Muszę iść. Czas odebrać bliźniaki.
- Zajmę się Samem. Nie martw się.
Skinęła głową, odwróciła się i podeszła do drzwi.
Trzymała już rękę na klamce, gdy zawołał ją po
imieniu.
Okręciła się znowu.
- Tak?
- Masz piegi, wiesz?
- Wiem.
- Uwielbiam piegi.
Powietrze zgęstniało. Melissa stała w milczeniu,
szarpana wewnętrzną walką. Pożądanie zmagało się
w niej z lękiem: pragnęła Joshui i lękała się tego.
Przygryzła wilgotną, czerwoną wargę.
- Dziękuję... jeszcze raz.
- Cieszę się, że przyszłaś. - Uśmiech objawił się
także w tonie głosu.
Jeszcze zdolna zapanować nad sobą, Melissa
otworzyła drzwi, i dopiero kiedy zimne, świeże
powietrze uderzyło ją w twarz, uspokajając zmysły,
odetchnęła z ulgą.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Melissa zakręciła wodę i wyszła spod prysznica.
W wielkim lustrze za drzwiami przyjrzała się uważnie
swemu ciału. Była z niego dumna.
Patrzyła na grę mięśni i wycierała grubym ręcznikiem
mokre brodawki piersi. Potem zamknęła oczy i wyob
raziła sobie, co byłoby, gdyby jej sutków dotykały
wargi Joshui.
Uświadomiwszy sobie nagle, co robi, o czym
myśli, Melissa, całkowicie rozbita, odrzuciła rę
cznik na bok i poczłapała do sypialni, gdzie wśli
zgnęła się w szlafrok.
Zanim wyszła z pokoju, rzuciła spojrzenie na zegar.
Było po dziesiątej. Wiedząc jednak na pewno, że sen
jest luksusem, który jej unika, skierowała się do holu,
żeby zajrzeć do bliźniaków. Miała nadzieję zobaczyć,
jak smacznie śpią.
Ostrożnie otworzyła drzwi do pokoju Sama. Mimo
skąpego nocnego oświetlenia udało jej się podejść do
łóżka, na którym rysował się mały, ciemny kształt.
Okazało się, że obok Sama leży Sara z przytulanką
w objęciach.
Twarz złagodniała jej w uśmiechu. Nie wiedząc
czemu, Melissa poczuła łzy cisnące się do oczu. Kiedy
była pod prysznicem, Sara musiała znowu przewęd
rować do pokoju brata. Melissy to nie zdziwiło. Sara
robiła to często i zawsze mówiła, że gonił ją wstrętny
niedźwiedź.
Ale jej uwagę natychmiast przykuł Sam. Rzucał się
i kręcił, jak w gorączce. Kiedy podchodziła, dywan
głuszył jej kroki. Gdy jednak dotknęła kolanem ramy
łóżka, oczy Sama otworzyły się.
Przetarł jedno oko i spojrzał na Melissę.
- Co się stało, króliczku? - szeptem spytała Melissa,
przysiadając na krawędzi łóżka. - Miałeś zły sen?
Odwrócił głowę, ale Melissa i tak zauważyła, że
zaczęła mu drżeć broda.
Tłumiąc westchnienie, spróbowała jeszcze raz.
- Chcesz, żebym z tobą przez chwilę posiędziała?
Z powrotem przekręcił głowę w jej stronę.
- Tata... Tata powiedział, że da mi w skórę, jeżeli
jeszcze raz będę niegrzeczny.
Melissa bez namysłu wyciągnęła rękę i łagodnie
odgarnęła mu włosy z czoła. Nagle chwyciła ją panika,
że chłopiec się odsunie. Nie uczynił jednak najmniej
szego ruchu, wciąż spoglądał na nią z wyrazem boleści,
szeroko rozwartymi oczami.
Melissię pękało serce. Z trudem pohamowała się
przed objęciem Sama i przytuleniem go. Zamiast tego
spytała:
- Czy to właśnie mówił ci tata?
Pokiwał głową.
- Sara na mnie doniosła. Sara jest skarżypyta.
- Nie, Sam, to nie Sara powiedziała tacie, lecz ja.
Kopnął w prześcieradło i odwrócił głowę, chowając
ją w poduszkę.
- Usłyszałam, jak opowiadasz siostrze o kłopotach
w szkole. Powiedziałam tacie, bo w czasię zabawy
z dziećmi nie należy mówić takich rzeczy o rodzinie.
- Właśnie tak mówił tata - wybąkał, mnąc w dłoni
brzeg prześcieradła.
- Tata ma rację, wiesz o tym - powiedziała Melissa
łagodnie, lecz z naciskiem. - I nawet gdyby musiał cię
ukarać, to bardzo cię kocha.
- Wiem, ale...
- Ale co? - zachęciła go przyjaźnie.
- Chciałbym mieć mamę, jak wszyscy moi ko
ledzy.
Melissa przygryzła wargę i wbiła wzrok w sufit,
starając się zachować równowagę. Było to jednak
trudne, bo serce jej krwawiło. W końcu poczuła, że
może odpowiedzieć i nie rozpłakać się:
- Ja też chciałabym, króliczku, ale ty masz tatusia.
I masz mnie - dodała na próbę. - Ja też cię kocham...
Nie odezwał się, więc ciągnęła:
- A gdybyśmy tak jutro po południu poszukali
czegoś odpowiedniego, o czym mógłbyś opowiedzieć
w klasię?
- Czego? - zapytał pociągając nosem.
- Na przykład złapiemy parę niedużych ropuch.
Widziałam je któregoś dnia na grządce z kwiatami.
- Uśmiechnęła się. - Prawdę mówiąc, te małe stwory
przeszkadzały mi wyrywać chwasty.
Sam zrobił wielkie oczy.
- I Sara też będzie mogła kilka złapać?
- Oczywiście.
Chłopiec uśmiechnął się. Stanowił w tej chwili
replikę Joshui. Melissa pomyślała o tym i przeszył ją
ostry ból.
- Okay.
- Już ci lepiej?
- Mhm.
- To teraz zamknij oczy i spróbuj znowu zasnąć.
Dobranoc.
- Dobranoc - szepnął, powieki zaczęły mu opadać.
Melissa nie wiedziała, jak długo jeszcze walczyła
z napływającymi łzami. Dopiero kiedy zaczęła jej
drętwieć prawa noga, zmusiła się do wstania. Ostrożnie,
żeby nie zbudzić żadnego z dzieci, wyszła z pokoju,
zamykając za sobą drzwi.
W chwilę później siędziała na tapczanie w służbówce
z filiżanką ziołowej herbaty w dłoni. Upiła kilka
łyków, odstawiła naczynie na stolik obok i oparła
głowę o miękką poduszkę.
Joshua miał rację: była zmęczona. Wyczerpana do
cna. Po odwiezieniu dzieci na gimnastykę i piłkę
nożną zabrała się za podłogę w kuchni. Szorowała ją
na kolanach, póki nie osiągnęła idealnego połysku.
Wmówiła sobie, że taka harówka pomoże jej
odzyskać jasność i racjonalność myślenia. Pomysł się
nie sprawdził. Nadal myślała o Joshui, szczególnie po
wymianie zdań w biurze. Co gorsza, w czasię obiadu,
który jadł z Samem, ciągle czuła na sobie jego
spojrzenie. Potem poszedł do biura, a przynajmniej
tak powiedział.
Przerywając dumanie, Melissa sięgnęła po filiżankę
herbaty i przytknęła ją do ust. Jaka różnica dla niej,
czy Joshua poszedł do biura, czy też nie? Nawet
gdyby odwiedzał jakąś blondynkę, to co z tego? Nie
powinna się tym ani trochę interesować.
Tyle że prawda wyglądała nieco inaczej.
Większość życia Melissa spędziła walcząc o własne
osiągnięcia zawodowe, dążąc do wytkniętego celu.
Właśnie kiedy nadszedł sukces, wszystko, co najważ
niejsze, zaczęło się sypać. Najpierw porzucił ją Martin,
potem straciła rodzinę, w końcu rozczarowała ją praca.
A kiedy miała nadzieję, że się wreszcie pozbiera,
wpadła na Joshuę Malone'a. Jeżeli po jej powrocie do
Houston uczucia, które w niej budzi, będą wracać, to
nie ma dla niej ratunku. Grozi jej pustka większa niż
kiedy przeżywała śmierć rodziny i zdradę Martina.
Musi więc zapomnieć pasję płonącą w oczach Joshui,
zapomnieć uścisk jego krzepkich ramion.
Joshua nic miał zamiaru ponownie się żenić, a ona
nie chciała pozwolić, by on ani jakikolwiek inny
mężczyzna znowu ją zranił.
Jeszcze przez chwilę myśli Melissy biegły tą samą
drogą, zawsze wracając do podobnego wniosku.
Ponieważ nie mogła nakazać mu, żeby przestał na nią
patrzeć gorącymi, niebieskimi oczami, w których
intencje odbijały się całkiem jasno, a nie chciała
jednak zostawić bliźniaków, musiała wszystkimi siłami
trzymać go na dystans. Pożądanie wkrótce minie, to
tylko sprawa czasu.
Zmęczona rozmyślaniem, zmusiła się do chwili
odprężenia. Szybko ogarnęła ją senność. Przyszło jej
jeszcze do głowy, że jeżeli nie pozwoli, by Joshua ją
zranił, to on tego nie zrobi, i była to ostatnia myśl na
jawie.
- A może zauważysz wreszcie, że jest więczór
i skoczymy na piwo?
Na dźwięk głosu swojego nadzorcy robót Joshua
okręcił się na obrotowym krześle.
- Tom, do diabła, gdzie ty się włóczysz po nocach?
- Joshua pokazał zęby w uśmiechu. - Co się stało?
Hazel wykopała cię z domu?
- Nie - odparł Tom z równie szerokim uśmiechem,
wciąż trzymając za klamkę uchylone drzwi. - Nie
chciało nam się jeszcze spać, więc wysłała mnie do
sklepu po mleko. Wpadła na szaleńczy pomysł zrobie
nia czekoladowych ciasteczek. Kiedy przejeżdżałem
tędy, zobaczyłem światło i twój furgon. Zastanowiło
mnie, co, do diabła, robisz tu o tak późnej porze.
Joshua wstał i rozprostował plecy.
- Dziękuję za propozycję, ale lepiej będzie, jak
zawieziesz mleko Hazel. W każdym razie ja wybierałem
się już do domu.
- Rozwiązałeś problem podwykonawcy?
- Mam nadzieję, ale okaże się dopiero jutro.
- Domyślam się więc, że będziesz z samego rana.
- Och, słuchaj. Powiedz Hazel, że jeżeli przyśle mi
jutro trochę ciasteczek, to zatańczę na jej następnym
weselu.
Tom zdjął kapelusz i podrapał się po uchu.
- A co z twoją gosposią?
- Jak to: co z moją gosposią? - ostrożnie spytał
Joshua.
- Czyżby to słodkie stworzenie nie piekło ci
ciasteczek?
- Żarty sobie stroisz? Ledwie potrafi zagotować
wodę.
Wingate zachichotał.
- Przy takich nogach kto zwracałby na to uwagę.
- No właśnie, kto?
Tym razem Wingate zaśmiał się pełną piersią.
- Powiem starej o ciasteczkach.
- Dziękuję. Dobranoc.
Kiedy po kilkunastu minutach Joshua wrócił do
siębie, zastał w domu grobową ciszę. Nie wiedzieć
czemu, nie odniósł jednak wrażenia pustki, jak
w pierwszych miesiącach po śmierci Gwen.
Po cichu, nie chcąc nikogo zbudzić, wszedł do
służbówki. Zobaczywszy Melissę, śpiącą na tapczanie,
stanął jak wryty.
Boże, jaka ona jest ładna, pomyślał oszołomiony,
nie mogąc się ruszyć. Zresztą wcale nie miał ochoty.
Mógłby tak stać i gapić się na nią przez całą więczność.
Ale przecież podziwiał w niej coś więcej niż fizyczne
piękno. Serdeczność, ale także niezwykłą inteligencję
i kompetencję.
Starając się nie przeszkodzić, podszedł bliżej, przez
cały czas zastanawiając się, czy nie powinien jej
zbudzić, żeby mogła położyć się do łóżka. Uznał to
jednak za bardzo zły pomysł. Melissa wyglądała na
taką spokojną i odprężoną. A jeśli komuś odprężenie
było potrzebne, to właśnie jej.
Zwrócił na to uwagę w biurze tego popołudnia,
kiedy powiedział jej, że za ciężko pracuje. Nie sądził
zresztą, że weźmie sobie jego słowa do serca. Od
początku rozszalała się w domu jak burza i do tej
pory nie zwolniła tempa.
Spojrzenie Joshui przebiegło po służbówce, po
grążonej w łagodnym świetle lampy. Wszystko było
do czysta wysprzątane, a wokół unosił się ładny
zapach. Chociaż Joshua nie potrafiłby powiedzieć, co
tak drażni mu powonienie, to z przyjemnością
pociągnął nosem.
Jego spojrzenie znów powędrowało ku Melissię.
Jakże odmieniło się ich życie dzięki niej, i to zaledwie
w ciągu kilku tygodni. Melissa była największym
szczęściem, jakie kiedykolwiek ich spotkało. Myśl
o jej odejściu...
Boże w niebie, myśli, które go nachodzą, są
szaleńcze, nie powinny mu w ogóle przychodzić do
głowy. A jednak nie mógł oderwać od niej oczu ani
zahamować gonitwy tych myśli. Nieświadomie prze
sunął wzrok po jej wspaniałym ciele, ku nogom.
Wyobraził sobie, jak Melissa leży pod nim naga na
łóżku, i poczuł gwałtowny przypływ gorąca.
Do diabła, wiedział, że to błąd zostawiać ją tutaj,
może nawet najgłupsza rzecz, jaką zrobił w życiu,
zwłaszcza że wkrótce pójdzie do łóżka i będzie sobie
wyobrażał, że Melissa leży obok niego.
Ale Melissy nie interesowała przelotna przygoda,
Joshua zaś nawet nie chciał myśleć o jakimś trwałym
związku. Poza tym nie był naiwny. Prędzej czy później
Melissa wróci do zawodu, znowu zajmie się pielęg
niarstwem, a on i bliźniaki staną się jedynie wspo
mnieniem.
Joshua wydał gwałtowny pomruk i zbliżył się,
zdecydowany ją zbudzić, żeby złagodzić ból, który
narastał nie do wytrzymania.
Kiedy jednak pochylił się nad Melissa, która ani
drgnęła, nie miał serca wyrywać jej ze snu. Tłumiąc
głębokie westchnienie, z wielką czułością wsunął jedną
rękę pod jej ramiona, a drugą pod kolana i podniósł
ją do góry.
Starał się nie zauważać, jak Melissa z cicha pojękuje
i przytula się do niego, próbował nie czuć różanego
aromatu ciała, ale było to niemożliwe. Zanim położył
ją na łóżku, spocił się, jakby biegiem pokonał pięć mil.
Zamiast jednak przykryć ją kocem i wynieść się
z pokoju, na chwilę przystanął. Pomyślał, że będzie
jej bardzo niewygodnie spać na zmiętym szlafroku.
Niepewnie zdjął z niej ten strój. Dopiero kiedy
skończył, stwierdził, że Melissa nie ma na sobie nic
więcej. Była przepięknie, cudownie naga.
Głęboko wciągnął powietrze. Krew uderzyła mu
do głowy. Język jakby podwoił swą objętość. Joshua,
nawet gdyby chciał, nie był w stanie się poruszyć. Stał
dostatecznie blisko, żeby widzieć końce jej długich
rzęs i piegi rozrzucone wokół nosa. Część włosów,
luźno związanych na czubku głowy, wyswobodziła
się i kosmyki wiły się wokół twarzy jak aureola.
Do tego jeszcze jej skóra. Boże, cóż za nieskazitelna
gładkość. I szyja, długa i wysmukła. I ramiona,
delikatne jak u chińskiej lalki.
Piersi były pełne i jędrne, z małymi różowymi
brodawkami. Wąska talia łagodnie przechodziła
w okrągłe biodra. Ale najdoskonalej prezentowały się
nogi, długie, giętkie i muskularne, wąskie w kostkach,
zakończone niedużymi stopami.
Krew uderzała mu do głowy coraz mocniej. Pochylił
się ku niej i znieruchomiał. Do diabła, nie mógł tego
zrobić. Wszystko było i tak wystarczająco skom
plikowane.
Po omacku chwycił koc i naciągnął go na Melissę,
po czym nie oglądając się godnie opuścił pokój.
Nie zmienił kroku aż do samego kredensu, skąd
wyciągnął butelkę whisky.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Melissa otworzyła nagle oczy i spojrzała na oświet
lony zegar kwarcowy przy łóżku. Kompletnie ją to
zdezorientowało. Szósty zmysł podpowiedział jej, że
coś jest nie tak. Wychyliwszy się zapaliła lampę, kilka
razy mrugnęła i stwierdziła, że wyobraźnia podsuwa
jej omamy: leżała we własnym łóżku.
Natychmiast rozluźniła się, ale w sekundę potem,
odrzuciwszy przykrycie, zamarła. Była całkowicie naga.
Zaskoczenie połączone z szokiem sprawiły, że krew
odpłynęła jej z twarzy. Serce zaczęło walić. Przez
ciało przeszła fala gorąca, a potem zimna.
Jak...? Nagle wszystko powróciło do niej z wielką
wyrazistością. Wyczerpana zasnęła na kanapie. Było
więc tylko jedno sensowne wyjaśnienie sposobu, w jaki
dostała się do łóżka. Do diabła z nim! Tym razem
posunął się za daleko.
Sądząc, że złapie Joshuę, zanim ten wyjdzie do
pracy, Melissa wyskoczyła z łóżka i narzuciła szlafrok,
który leżał strącony na podłogę. Szybko umyła zęby
i ochlapała twarz, po czym wypadła z pokoju.
Upokorzenie rozgorączkowało ją. Nigdy nie lubiła
gwałtownych starć i nie znosiła ich łatwo, ale tym
razem z góry cieszyła się smakiem konfrontacji.
Wściekła, przeszła przez hol do kuchni. Szczęście
jej sprzyjało. Zastała Joshuę w ostatniej chwili. Miał
już kapelusz na głowie i trzymał dłoń na klamce.
Obrócił się, jakby poczuł jej obecność.
- O, dzień dobry - powiedział z ciepłą swobodą.
- Wcześnie dziś wstałaś.
Melissa sztywno przeszła przez kuchnię z wysoko
podniesioną głową, wyprostowanymi ramionami
i lodem w oczach.
- Jak śmiałeś? - spytała trzęsącym się głosem.
Nie odwrócił spojrzenia ani o cal. Z rozwścieczają
cym spokojem zdjął kapelusz, cisnął go na krzesło
i uśmiechnął się.
- Powiedzmy, że nie mogłem oprzeć się pokusię.
- Jesteś podły!
- No wiesz... - Uśmiech zgasł.
- Nie graj przede mną niewiniątka.
- A co właściwie, twoim zdaniem, się stało? - Ton
jego głosu obniżył temperaturę o pięć stopni i był
teraz niemal równie zimny, jak Melissy.
- Myślę, że... myślę, że wykorzystałeś mnie, to
wszystko.
Oboje zamilkli na chwilę. Czuli, że jest to cisza
przed burzą.
- Nic się nie stało - powiedział obojętnie Joshua.
- Nic się nie stało! - Melissa usłyszała w swoim
głosię nutę histerii, nad którą znowu nie potrafiła
zapanować.
- Na miłość boską, uspokój się. Zbudzisz bliźniaki.
Zreflektowała się i zaczęła mówić ciszej, ale histeria
nie ustąpiła.
- Jak... jak możesz mówić, że nic się nie stało,
skoro... skoro zbudziłam się... - przerwała, bo słowo
nie chciało przejść jej przez gardło.
- Naga. Chcesz powiedzieć naga.
- No więc, skoro zbudziłam się n a g a ! Już z tego
tylko widać, że coś się jednak stało.
Oparł się niedbale o drzwi. Na twarz wystąpił mu
diabelski uśmiech, który Melissa widywała tylko
u niego. Rysy Joshui złagodniały.
- Jesteś piękna, gdy się złościsz. Bardzo mi się
podobają rozwiane włosy i wzrok miotający płomienie.
- Idź do diabła, Joshua. Ja mówię poważnie. - Jej
głos brzmiał lodowato jak nigdy.
- Jesteś zbyt poważna i na tym polega cały kłopot.
- Nie rozmawiamy o m o i c h problemach. Mówimy
o tobie i o tym, co zaszło między nami ostatniej nocy.
- Powiedziałem ci, że nic się nie stało.
- Przecież... przecież rozebrałeś mnie.
- Ale to wszystko.
Powinna była zwrócić uwagę na dźwięk jego głosu,
który znowu niebezpiecznie ostygł, ale tego nie zrobiła.
Irytacja wzięła górę.
- Nie wierzę ci.
- Ależ uwierz mi, najmilsza - powiedział przeciągle.
- Zapewniam cię, że wiedziałabyś, gdybyśmy się
kochali. Nie miałabyś nawet cienia wątpliwości.
Czerwień na jej policzkach stała się jeszcze jask
rawszą.
- Masz moralność piwnicznego kota - wyrzuciła
z siębie.
Zanim zdołała przewidzieć jego zamiary, zacisnął
mocną dłoń na jej kibici i pociągnął Melissę ku sobie.
- A ty? Jesteś, zdaje się, dorosłą kobietą, a za
chowujesz się jak zgwałcona dziewica.
- Odczep się ode mnie! - wrzasnęła, patrząc prosto
w jego oczy, całkiem bez wyrazu. - Nie chcę, żebyś
mnie jeszcze kiedykolwiek dotykał.
- To nie jest prawda, i sama o tym wiesz. Przecież
bardzo chcesz, żebym cię dotykał. W tej chwili chcesz,
żebym cię dotykał, równie mocno, jak ja chciałem
dotykać c i e b i e w nocy. Pragnąłem cię aż do bólu
- powiedział szorstko - ale nie wziąłem cię.
W miarę, jak intensywność głosu rosła, Joshua
zbliżał się do niej.
- Zamierzam jednak teraz wyrównać ten błąd.
Zanim Melissa zdążyła odpowiedzieć, jego usta
wpiły się w jej wargi. W chwili gdy je rozchylił
i chciwie wniknął językiem do środka, Melissa
cicho jęknęła, czując, że traci grunt pod nogami,
a wraz z krwią rozpływa się po jej ciele nieziemska
rozkosz.
Kiedy jednak, sięgnąwszy dłonią piersi, zaczął ją
przyciskać i ugniatać, Melissię wróciła świadomość.
Z okrzykiem wyrwała się z ramion Joshui.
- Przestań! - zażądała dysząc.
- Czemu wreszcie nie dorośniesz? - warknął.
- Czemu wreszcie nie pójdziesz do diabła?!
Zbladł. Chwycił go tik, widoczny na obu policzkach.
- Myślę, że cię w końcu rozgryzłem.
- Wątpię.
- Dochodzisz do pewnego momentu i lodowaciejesz
jak sopel.
- To jest nie tylko śmieszne, lecz także bezpod
stawne.
- Naprawdę? Nie wydaje mi się.
Jego oczy, rozpalone pasją zaledwie sekundy temu,
patrzyły teraz twardo i potępiająco.
- Co jest z tobą, Melisso? Ktoś cię zostawił przy
ołtarzu?
Jej twarz wyraźnie poszarzała.
- Nie twój interes.
Spoglądał na nią przez dłuższą chwilę z napięciem.
Ściągnięte pod kątem brwi wyrażały groźbę, a usta
zwęziły się w prawie niewidzialną linię.
- Tym razem dam ci spokój, ale nie zawsze będzie
ci się tak udawać. Pamiętaj o tym.
Zgromadziwszy razem dziurawą bieliznę, Melissa
wsadziła wszystko do koszyka z szyciem i wróciła do
kuchni.
- Kończycie już? - Pytanie było skierowane do
Sama i Sary, którzy siędzieli przy stole, jedząc ciastka
i popijając mlekiem.
Minęła właśnie trzecia, dzieci zbudziły się niedawno
z drzemki.
Sara podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko.
Wzdłuż górnej wargi ciągnął jej się biały wąs.
- Ja chcę jeszcze, Lisso.
- Poproszę.
- Poproszę jeszcze.
Melissa pochyliła się i pocałowała dziewczynkę
w miękki jak płatek kwiatu policzek.
- A ile zjadłaś?
- Zjadła pięć - włączył się Sam.
Melisa przeniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła
się.
- A pan ile zjadł, panie Malone?
- Sześć.
- Tak myślałam - powiedziała z lekką ironią.
- Dobrze, Saro, możesz zjeść jeszcze jedno, a potem
oboje pójdziecie umyć ręce i buzie.
- Pójdę na rower - oznajmił z entuzjazmem Sam.
- Ja też - dodała Sara, gramoląc się z krzesła
i biegnąc za bratem.
- Hej, wy - zawołała za nimi Melissa - nie
wychodźcie poza podwórze!
Skończywszy sprzątanie, Melissa zrobiła jeszcze
parę rzeczy przy obiedzie, wzięła koszyk z szyciem
i poszła do służbówki.
Nie mam dzisiaj najlepszego dnia, pomyślała,
siadając na krześle przy drzwiach do ogrodu, przez
które dobrze było widać bliźniaki. Bawiły się teraz
hałaśliwie w głębi podwórza.
Scena z Joshuą zirytowała ją. W rezultacie poczuła
zniechęcenie do wszystkiego. Gryzły ją niepokój
i rozdrażnienie. Martwiło ją, że każdy atak Joshui na
jej zmysły napotyka coraz słabszy opór. Co będzie,
jeśli w końcu ulegnie jego pożądaniu? Koniec zabawy?
Wyzwanie straci aktualność?
Nagle stwierdziła, że popołudnie jest o wiele za
ładne, żeby siędzieć w czterech ścianach, i podjęła
szybką decyzję. Weźmie dzieci i pójdą do dzielnicy
handlowej. Bielizny nie da się pocerować, więc czemu
nie kupić trochę nowej?
Niedługo potem otworzyła drzwi do ogrodu, po
raz pierwszy w tym dniu zdobywając się na szczyptę
optymizmu.
- Sam, Sara! - zawołała.
Cisza.
Zmarszczyła brwi, wyszła na patio i rozejrzała się
po podwórzu. Bliźniaków nigdzie nie było.
- W porządku, dzieciaki, możecie już się nie chować.
Wygrałyście.
Żadnej odpowiedzi.
Mówiąc sobie, że nie ma powodu do robienia
alarmu, Melissa doszła do rogu budynku i stanęła.
Przyłożywszy rękę do czoła, żeby osłonić oczy przed
słońcem, lustrowała okolicę tak daleko, jak tylko
sięgała wzrokiem. Wciąż ani śladu dzieci.
- Sam, Sara! - zawołała jeszcze raz, głośniej.
I znów cisza.
Powtarzała sobie, żeby nie wpadać w panikę.
W ciągu kilku minut nie mogły odejść daleko. Ale
żadne próby przekonywania się nie mogły rozproszyć
lęku, który narastał w niej jak plama na materiale.
Odwróciła się i pobiegła na dziedziniec przed domem.
Rozejrzała się dokładnie. Niestety, bez powodzenia.
- Sam, Sam! Gdzie jesteś! Odezwij się! - Głos
zaczął jej się łamać.
Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, wróciła na po
dwórze od tyłu i stanęła pośrodku z opuszczonymi
rękami, zupełnie nie wiedząc, co robić dalej, gdzie
teraz szukać.
Z góry dolatywał cichy szelest liści na drzewach,
poruszanych lekkim wiatrem. Melissa nie zdawała
sobie jednak sprawy z niczego poza łomotem własnego
serca i paniką, której coraz bardziej zaczynała ulegać.
G d z i e s ą d z i e c i ?
Nagle wpadło jej coś do głowy. Strumień! O Boże,
strumień! Na myśl o tym zaparło jej dech. Nie
musiała spoglądać w lustro, żeby wiedzieć, że zbielała
jak kreda. Otworzyła usta, chcąc krzyczeć, ale język
przyrósł jej do podniebienia, nie mogła wydobyć
z siębie ani słowa.
W końcu odzyskała zdolność ruchu. Popędziła
przez podwórze w stronę zbocza, którym schodziło
się do strumienia ograniczającego posiadłość Joshui.
Przez cały czas odpierała ataki mdłości. Czuła, że za
chwilę będzie całkiem do niczego.
Z pewnością nie mogli... czego nie mogli? krzyczało
coś w niej.
U t o n ę l i ! Nie! Niemożliwe. Trudno sobie wyob
razić, żeby zbliżyli się do strumienia, a tym bardziej
w nim się bawili. Tyle razy słyszała, jak Joshua mówił
im o tym. Ale dzieci są dziećmi, wszystko jest możliwe.
Pod wpływem silnego lęku zaczęła się jeszcze bardziej
spieszyć. Jej sapanie słychać było chyba na sąsiędniej
parceli. Próbowała opanować je trochę, oddychając
głęboko. Nie pomagało. Zanim dobiegła do strumienia,
w płucach miała ogień.
- Sara, Sara! - wrzeszczała, biegnąc wzdłuż brzegu
z prędkością łasicy. Serce waliło jej teraz jak młotem.
Znów nic. Było oczywiste, że bliźniaków tu nie ma.
Wspinając się na wzgórze, powstrzymywała krzyk.
Zupełnie jakby coś unieruchomiło jej struny głosowe.
Była prawie w połowie podwórza za domem, kiedy
usłyszała dzwonek telefonu.
Przebrzmiało z dziesięć dzwonków, zanim odzyskała
panowanie nad sobą i pobiegła do domu.
Z sercem podchodzącym do gardła podniosła
słuchawkę.
- Halo.
- Melissa? Tu Alice. Czy przypadkiem nie brakuje
ci pary ładnych dzieci?
Melissa uczepiła się oparcia krzesła, żeby się nie
przewrócić. W żołądku czuła wielki ciężar.
- Czy one... są u ciebie? - spytała zdrętwiałymi
wargami.
- Tak, są tutaj.
- Dzięki Bogu - odsapnęła Melissa. - Odwróciłam
się od nich na pół sekundy i już ich nie było.
Alice westchnęła.
- Coś mi się tak wydawało. Kiedy dopytywałam
się, czy wiesz, że są tutaj, podejrzanie zwieszali głowy.
- Zaraz do ciebie przyjdę, Alice. I dziękuję.
Ale zamiast skierować się zgodnie z planem do
drzwi, Melissa udała się do łazienki, gdzie, zwiesiwszy
głowę nad ustępem, pozbyła się zawartości żołądka.
Co za dzień! A przecież jeszcze się nie skończył.
- Dziękuję jeszcze raz, Alice. Uważasz na pewno...
- Nie mów tak. Nawet tak nie myśl. Przecież nie
zaniedbujesz Sama i Sary. Bóg jeden wie, ile razy
moje dziewczynki zrobiły to samo; po prostu znikły
z podwórza bez żadnej wyraźnej przyczyny.
Melissa i Alice stały na ganku, podczas gdy bliźniaki
czekały przy końcu chodnika, spoglądając szeroko
rozwartymi, niepewnymi oczami.
- Wiem, ale to nie jest usprawiedliwienie - powie
działa Melissa. - A gdyby się stało coś strasznego?
- Ale się nie stało, więc zapomnij o tym. Po prostu
rób tak, żebyś miała pewność, że to się nie powtórzy.
- Bez wątpienia tak zrobię. Możesz na to liczyć.
Alice ukryła uśmiech.
- Zdaję sobie sprawę, że nie ma w tym nic
śmiesznego, ale kiedy maszerowałaś tutaj kilka minut
temu, to twój humor był widoczny jak na dłoni.
- No cóż, bliźniaki dostaną za swoje, nie ma
dwóch zdań.
- Aha, zanim jeszcze pójdziecie, zaznacz sobie
w kalendarzu piątek więczorem. Zapraszamy na
smażenie ryb nad jeziorem. I nie zapomnij powiedzieć
także Joshui.
Melissa uśmiechnęła się.
- To brzmi zachęcająco.
- Zbijesz nas, Lisso? - wyszeptała Sara między
szlochnięciami.
Cała trójka siędziała w służbówce, bliźniaki na
tapczanie, a Melisa w fotelu, na wprost nich.
- Nie, Saro, nie zbiję was - powiedziała Melissa
wzdychając - ale zostaniecie ukarani.
- My... my nie chcieliśmy być niegrzeczni - dodała
Sara, a po policzkach płynęły jej wielkie łzy.
- Ale byliście bardzo niegrzeczni. Przecież mówiłam,
że nie wolno wychodzić poza podwórze. Pamiętasz,
że tak było?
- Tak, proszę pani - wyszeptała.
Melissa oderwała na chwilę wzrok od Sary i zwróciła
się do Sama, który siędział ze zwieszoną głową i nie
odezwał się dotąd ani jednym słowem.
- Sam, spójrz na mnie - powiedziała spokojnie.
Wprawdzie chłopiec wykonał polecenie, ale wyzywa
jąco przekrzywił ramiona, a w oczach czaił mu się bunt.
- Czy to był twój pomysł, czy Sary, żeby iść do
Alice?
Cisza.
Melissa wzięła oddech, modląc się w milczeniu
o wsparcie. Dobry Boże, to wszystko było dla niej
takie nowe, takie przerażające. Jak mogła kiedykolwiek
myśleć, że będzie miała łatwą pracę bez żadnej
odpowiedzialności?
- Odpowiedz, Sam.
- Oboje chcieliśmy iść - wyrzucił z siębie w końcu.
- Mitzi dostała nową rybkę do akwarium, mieliśmy
ochotę ją zobaczyć.
- Wystarczyło, żebyście do mnie przyszli i poprosili,
to zaprowadziłabym was.
- Nie chcieliśmy, żebyś szła - odparł Sam posępnie.
- Nieładnie, Sam - skarciła go Sara, zanim Melissa
zdążyła coś powiedzieć. Melissa nie była zresztą pewna,
czy jest w stanie się odezwać. Sam wciąż ją odrzucał,
i było to jak nie gojąca się rana.
- Co mnie to obchodzi - odszczeknął siostrze.
- Oboje spokój! - powiedziała Melissa cicho, lecz
stanowczo. - Jak dla mnie, winne jest i jedno, i drugie,
bo nie posłuchaliście mnie bez żadnej przyczyny.
Dlatego nie zamierzam was puścić pojutrze na urodziny
do Bena.
Sam zeskoczył z tapczanu z wykrzywioną twarzą.
- Nie jesteś moją mamusią! - krzyknął. - Nie
muszę cię słuchać!
Melissa, jak ogłuszona, nie mogła wydobyć z siębie
ani słowa. Po chwili opanowała się.
- Saro, króliczku - poprosiła - idź do swojego
pokoju. Chcę porozmawiać tylko z twoim bratem.
Przez chwilę Sara się wahała, po jej delikatnej buzi
popłynął nowy strumień łez.
- Szybciutko - popędziła ją Melissa, mając nadzieję,
że udało jej się przywołać na twarz dodający otuchy
uśmiech. - Wszystko jest w porządku.
Kiedy tylko usłyszała, że drzwi do pokoju Sary
zamknęły się, znowu odwróciła twarz do Sama, przez
cały czas czując, że chciałaby wynieść się z tego domu
i nigdy tu nie wracać.
- Oczywiście, Sam, że nie jestem twoją mamusią
- powiedziała łagodnie, starając się mimo napływają
cych łez zachować spokój w głosię. - Ale kocham cię
tak samo mocno. A ponieważ cię kocham, więc
muszę dobrze wykonywać pracę, którą zlecił mi twój
tata, czyli opiekować się tobą i Sarą. A to znaczy, że
musisz mnie słuchać. Rozumiesz?
- Tak, proszę pani - wymamrotał, przestępując
z nogi na nogę. Broda znowu zaczęła mu się trząść.
- Wiesz przecież, że chcę być twoim przyjacielem
- powiedziała cicho z bolącym sercem.
Sam myślał przez chwilę, po czym spojrzał na nią
zaniepokojonymi oczami.
- Powiesz tacie?
Melissa głośno odetchnęła.
- Nie, Sam, nie powiem. To będzie nasza tajemnica.
Potrząsnął głową, rzucił jej jeszcze jedno przeciągłe
spojrzenie i zapytał:
- Lisso, chcesz przyjść do mojego pokoju, obejrzeć
kolekcję muszli?
Droga prowadząca z autostrady nad jezioro była
bardzo piękna. Rosły wzdłuż niej rzędami wysokie
sosny, drzewa gumowe i dęby, wszystkie ustrojone
w pstre barwy jesięni.
Do biwaku dojechali niespodziewanie. W jednej
chwili samochód wyjechał spomiędzy drzew i rozpostarł
się przed nimi niczym nie zakłócony widok na jezioro.
Za ciemnoniebieską wodą widać było drewniany
domek na krawędzi lasu, sprawiający przytulne
i zachęcające wrażenie.
- Co za śliczne miejsce - powiedziała Melissa,
patrząc na Joshuę oczami pełnymi podniecenia.
Czekała na ten wypad, od kiedy tylko Alice o nim
wspomniała. Potrzebowali go wszyscy, wszystkim nale
żał się odpoczynek i trochę oddechu. Joshua nadal
pracował za ciężko, ale Melissa musiała przyznać, że
zaczął wracać do domu wcześniej i starał się spędzać
więcej czasu z Samem i Sarą. Pod jego pieczą dzieci
rozkwitały, toteż praca Melissy stała się łatwiejsza.
Decyzja, by nie mówić Joshui o wyskoku bliźniaków,
bardzo jej pomogła. Melissa wiele zyskała, szczególnie
w oczach Sama. Jego małe serce jakby odtajało, co
niezmiernie ją ucieszyło.
Zupełnie inaczej przedstawiały się sprawy z Joshuą.
Chociaż ani razu nie próbował wracać do ich namiętnej
porannej rozmowy ani znowu zbliżać się do niej,
Melissa czuła się w jego pobliżu niezręcznie.
Ten dzień nie był wyjątkiem. Czerwieniła się pod
badawczym spojrzeniem Joshui. Wiedziała, że jej
pożąda. Widziała to w jego rozpalonych spojrzeniach,
rzucanych, jak mu się zdawało, ukradkiem. Rosnące
w niej podniecenie wprawiało ją w zakłopotanie.
Joshua Malone rozbijał po kawałku jej barykadę,
każąc z coraz większą determinacją bronić się przed
poddaniem. Jednocześnie martwiło ją, że nie mogła
dopuścić do tego, by odrodziło się w niej zaufanie.
- To prawda, niezły widok - zgodził się Joshua.
- Zazdroszczę Travisowi. Szkoda, że nie byłem taki
mądry, żeby zainwestować tutaj. W tym samym czasię,
co on.
- Czy już za późno? Mam na myśli kupno - spytała
Melissa, z wysiłkiem zawracając umysł na właściwe
tory.
- No właśnie, tato, dlaczego nie kupisz nam tutaj
domu? - zapiała Sara, podskakując na tylnym
siędzeniu. - Nam się tutaj podoba, chcemy tu
przyjeżdżać, prawda, Sam?
- Jasne - powiedział Sam. - Tu jest naprawdę
w porządku.
- Zobaczymy - przeciągle odparł Joshua, zatrzy
mując furgonetkę koło kilku innych pojazdów. - Może
jak skończę tą robotę, będę miał trochę czasu na
rachunki.
- Ojejku! - wykrzyknął Sam, dla zabawy waląc
Sarę po ramieniu.
- Przestań! - jęknęła i oddała mu.
Joshua spojrzał na Melissę z szerokim uśmiechem.
- Może zostawimy tę dwójkę w samochodzie i miło
spędzimy czas bez nich?
- Będziemy grzeczni, tato - krzyknęli, otwierając
drzwi i wydostając się z samochodu właśnie wtedy,
gdy pojawili się Sinclairowie.
W chwilę później wysiędli Melissa i Joshua. Travis
otarł olbrzymią chustką pot z twarzy i uśmiechnął się
do nich szeroko.
- Witajcie. Trochę późno dotarliście. Już myśleliśmy,
że zmieniliście zdanie.
Joshua złapał Alice w ramiona, mrugając jedno
cześnie do Melissy.
- Ech, Sinclair, już dawno cię rozpracowałem.
Chciałeś, żebym przyjechał tak wcześnie, bo po
trzebowałeś człowieka do roboty.
- Hej, wy dwaj - powiedziała Alice. - Tylko nie
zaczynajcie. Jesteście gorsi niż dzieci. - 1 zwracając
się do Melissy, dodała: - Chodź, przedstawię cię
reszcie gości.
Były jeszcze dwie inne pary. Po wzajemnej prezentacji
mężczyźni zgromadzili się na jednym końcu obszernego
wycementowanego placu, przy stole z dwoma kom
pletami przyborów do gotowania i dwiema stertami
surowych ryb na półmiskach, a kobiety czuwały
w pobliżu, gotowe do pomocy.
Chociaż Alice i dwie inne panie wciągnęły ją do
kółka rozmawiających, to Melissa, poprzestała na
przysłuchiwaniu się lekkiej wymianie zdań. Odchyliw
szy głowę, spoglądała na parasol olbrzymich sosen.
W to wspaniałe jesięnne popołudnie było tak ciepło,
że mogli pozostawać na zewnątrz jeszcze długo po
zachodzie słońca.
- Hej, przestań na chwilę dumać z nosem w chmu
rach i pomóż mi przy robieniu sałatki.
Melissa szybko odwróciła głowę. Alice patrzyła
wprost na nią i pokazywała zęby w uśmiechu.
Przez chwilę zgodnie pracowały w ciszy, wkrótce
jednak Alice rzuciła Melissię filuterne spojrzenie.
- Zadowolona jesteś z pracy u Joshui?
Melissa nie odpowiedziała natychmiast.
- Chyba tak, ale zdarzają się trudne chwile.
- Jak wtedy, kiedy uciekły ci te dwa czorty. - Alice
zachichotała.
- Właśnie.
- Prawdę mówiąc, trudno mi zrozumieć, dlaczego
pielęgniarka rzuca wszystko, żeby zostać gospodynią
i opiekunką do dzieci. - Wyglądała na zakłopotaną.
- Chciałam o to zapytać wcześniej, umieram z ciekawo
ści, ale nie miałam odwagi.
- To długa historia, Alice. Może któregoś dnia ci
opowiem. Na razie powiedzmy, że potrzebowałam
jakiejś zmiany.
- Dobrze, a tymczasem cieszę cię, że jesteś tutaj.
I wiem, że Joshua też, chociaż na pewno niezbyt
łatwo dla niego pracować.
Melissa dostrzegła w oczach Alice dziwny błysk
i odwróciła spojrzenie.
- Możesz to powtórzyć?
- Po prostu nie pozwól mu wycisnąć z siębie
wszystkich soków.
Melissa uśmiechnęła się niepewnie.
- Próbuję, Alice. Wierz mi, że próbuję.
Wkrótce potem zebrali się wokół ogrodowych stołów
i zajadali się wspaniałymi rybami, usmażonymi na
złotobrązowo frytkami i sałatką.
Po zjedzeniu obiadu i sprzątnięciu stołów oraz kuchni,
dorośli rozsiędli się na ganku. Mężczyźni popijali piwo,
a kobiety kawę. Melissa, ledwie mogąc się ruszyć
z przejedzenia, spoglądała na dzieci, bawiące się w pobliżu.
- Dam centa za twoje myśli.
Melissa gwałtownie odwróciła się i jej spojrzenie
zderzyło się ze wzrokiem Joshui.
- Niestety, nie są warte nawet tyle - odparła, nagle
bez tchu.
- Czyżby - powiedział, sadowiąc się na krześle
koło niej, ale zaraz skoczył na równe nogi, bo pędem
zbliżał się ku nim Sam.
- Tato, tato!
Zatrzymał się raptownie tuż przed Joshuą. Jego
mała pierś ciężko falowała.
Joshua wciągnął go między kolana i odgarnął mu
włosy z oczu.
- Hej, najpierw złap oddech, a potem próbuj mówić.
- Co się stało, młody przyjacielu? - spytał je
den z mężczyzn. - Dziewczyny dały ci wycisk?
- Sam był jedynym chłopcem wśród pięciu dziew
czynek.
W końcu, kiedy oddech Sama wrócił do normy,
a wszystkie oczy były skierowane na niego, chłopiec
spojrzał na Joshuę i spytał:
- Tato, co pszczółki robią z ptaszkami?
Przez moment nikt się nie odezwał. Potem wszyscy
zaczęli się śmiać, z wyjątkiem Joshui, który wlepił
zdumiony wzrok w syna.
- Co?
Śmiech się nasilił.
Delektując się zainteresowaniem, które wywołał.
Sam zwrócił niewinne oczy ku Melissię.
- A ty wiesz, Lisso?
Spowodowało to następny wybuch śmiechu. Na
twarz Melissy wystąpił rumieniec.
- Myślę, że powinieneś raczej poprosić o wyjaśnienie
tatę.
- Czy to dziewczynki cię podpuściły? - spytała Alice.
- Śmiały się z tego - powiedział Sam.
Joshua, który już zupełnie doszedł do siębie, posadził
go na kolanach.
- Porozmawiamy o tym później, synku - powiedział
pospiesznie, chociaż uśmiech igrał mu w kąciku ust.
- A teraz wracaj i baw się... i powiedz dziewczynkom,
że mają się nie wygłupiać.
- Dobrze - zgodził się Sam, wyraźnie usatysfakc
jonowany, i pogonił z powrotem tak szybko, jak
tylko niosły go nogi.
- Hej, Malone, daj nam posłuchać, co masz mu
zamiar powiedzieć.
- O tak, Malone - przyłączył się do chóru mąż
Lucy. - Daj nam posłuchać.
- A idźcie obaj do diabła - mruknął dobrotliwie
Joshua.
Rozmowa dawno już zeszła na bardziej przyziemne
tematy. Znudzony Joshua pochylił się do Melissy.
- Chodź, pokażę ci okolicę.
- Czemu nie?
Przeprosili towarzystwo i w milczeniu poszli space
rem w kierunku jeziora. Chociaż słońce już prawie
zaszło, więczór wciąż był pogodny.
- Naprawdę ci się tu podoba? - spytał Joshua,
przerywając ciszę.
Spojrzała na niego.
- Wydaje mi się, że trudno ci w to uwierzyć.
Wzruszył ramionami.
- No cóż, urodziłaś się i wychowałaś w mieście.
Sama tak mówiłaś.
- Rzeczywiście, ale mimo to jeszcze umiem docenić
te wspaniałe drzewa i czyste powietrze.
- Sądzisz, że powinienem kupić tu działkę?
Nie spieszyła się z odpowiedzią.
- Dzieciakom spodobałoby się, i to bardzo.
- Nie o to pytałem.
Niepewnie wciągnęła powietrze.
- To całkiem bez znaczenia, co ja myślę, nie sądzisz?
Przede wszystkim...
- Przede wszystkim nie zamierzasz być u nas
więcznie - dokończył za nią, a jego ton wyraźnie ostygł.
- Nic nie trwa więcznie, Joshua - powiedziała
spokojnie, zerkając na niego spod oka.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.
Zatrzymali się tuż przy wodzie. Joshua dyskretnie
się jej przyjrzał. Uroda Melissy prawie pozbawiła go
tchu. Dziewczyna nosiła luźną, złotą bluzkę, związaną
w talii, i dżinsy. Zatrzymał wzrok na zgrabnej krągłości
jej pośladków, które zarysowały się jeszcze wyraźniej,
kiedy Melissa schyliła się, podniosła kamień i cisnęła
go do wody.
Zanim zdążył zrobić coś głupiego, zanim złapał ją
i pociągnął w ramiona, odwrócił spojrzenie.
- Chcę jeszcze raz ci powiedzieć, jak wielką wartość
ma to, co dla nas zrobiłaś, szczególnie dla bliźniaków.
Melissa przyglądała mu się niepewnie, jakby kom
plement trafił na chwilę jej słabości.
- Mówisz, jakbym już odchodziła - stwierdziła
blednąc.
- Może powinnaś. - Joshua potarł skroń.
Melissa żachnęła się.
- Wyrzucasz mnie, Joshua? Czy po to jest ta cała
rozmowa?
- Oczywiście, że nie. - Twarz mu pociemniała.
- Tylko... - przerwał zmieszany, wiedząc, że nie
powinien był zaczynać.
- Tylko co? - spytała Melissa głosem ściśniętym
niczym gumą.
- Zapomnij o tym - powiedział krótko. - Zapomnij,
że cokolwiek mówiłem. Potem wziął ją za ramię
i dodał: - Chodź, lepiej wrócimy. Robi się późno.
Droga powrotna minęła w całkowitym milczeniu.
Joshua zdawał sobie sprawę, że zranił Melissę. Na jej
twarzy wciąż był obecny wyraz znużenia. Joshua klął
w duchu prawie bez przerwy. Co go podkusiło, żeby
znowu zaczynać rozmowę o jej odejściu.
Nie mógł dłużej zaprzeczać, że ta kobieta ma nad
nim władzę. Była u nich od kilku tygodni, i jej
obecność całkowicie rozproszyła uczucie bezradności
i samotności, które ogarniało go wcześniej. Wiedział
teraz, że z własnej woli nigdy nie pozwoli jej odejść.
Idąc obok niego, Melissa sprawiała wrażenie
opuszczonej i pogrążonej w rozpaczy. Miał wielką
ochotę otoczyć ją ramieniem. Nie zrobił tego.
Dopiero kiedy doszli do miejsca, gdzie wciąż bawiły
się dzieci, milczenie zostało przerwane.
- Tato, Lisso! - wołała Sara. - Patrzcie na Sama!
Udaje supermana.
- Gdzie, króliczku? - spytała Melissa.
- Tam - odpowiedziała Sara, wskazując palcem.
Melissa i Joshua spojrzeli w tym kierunki i zamarli.
Sam stał z zawiązanym na ramionach ręcznikiem
na krawędzi ceglanego pieca, używanego do pieczenia
mięsa. Wyciągnął przed siębie ręce.
- O Boże, Joshua. - Palce Melissy wczepiły się
w jego ramię.
- Sam, nie! Złaź! - Krzyknął Joshua.
Za późno. Ich krzyki trafiły w próżnię. Zanim
dopadli Sama, chłopiec leżał nieprzytomny na betonie.
Z boku twarzy lała się krew.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Lisso, czy mój brat umrze tak, jak mamusia?
- Ależ kochanie - powiedziała Melissa, tuląc dziew
czynkę do siębie. - Oczywiście, że nie. Ta rana nie jest
aż tak groźna, jak na to wygląda, to tylko dużo krwi.
Sara odwróciła wypełnione łzami oczy ku Joshui.
- Lissa się nim opiekuje, prawda, tato? Bo ona jest
pielęgniarką.
- Tak, córeczko - odparł Joshua, przyklękając na
jedno kolano, tak że zrównał się wzrostem z Sarą.
- Opiekuje się nim bardzo dobrze.
W chwili gdy Melissa zobaczyła, że Sam skacze
z ceglanego muru, rzuciła się biegiem pod górę, mając
za sobą Joshuę.
Rozdzierający krzyk Joshui zaalarmował resztę
dorosłych, którzy również pospieszyli w stronę Sama.
Ale tylko dzięki postawie i umiejętnościom Melissy
nie wybuchła panika. Chłopiec otrzymał fachową
pierwszą pomoc.
Sam miał długą, ciętą ranę głowy, ale prawdziwy
kłopot stanowiła ręka; była złamana, a kość przebiła
skórę.
Owinęli go kocem i wsadzili do furgonetki, po
czym Joshua jak szalony popędził do szpitala. Sin-
clairowie zaopiekowali się Sarą, więc Melissię pozostało
jedynie kołysanie w ramionach przytomnego, lecz
szlochającego chłopca, który na szczęście nie doznał
szoku.
- Boli mnie ręka, i druga też - skarżył się Melissię
przez łzy.
Melissa sama usilnie broniła się przed płaczem, ale
ułożyła Sama najwygodniej, jak tylko mogła.
- Wiem, kochanie. Zaraz dojedziemy do szpitala
i pan doktór ci pomoże.
- Będzie jeszcze bardziej bolało - zawodził.
- Nie, kochanie. Przyrzekam ci, że nie. Tatuś i ja
będziemy przez cały czas z tobą. Nie zostawimy cię.
Rana na głowie nie wymagała szycia, a złamanie,
mimo że poważne, okazało się łatwe do złożenia.
Zgodnie z obietnicą, Melissa i Joshua nie odstępowali
chłopca ani na krok. Lekarz nie stwierdził śladów
wstrząsu mózgu, więc pozwolił im zabrać Sama do
domu, tym bardziej że Melissa była pielęgniarką.
Joshua pomógł Melissię położyć Sama do łóżka,
po czym, zamiast zostawić Sarę u Sinclairów, poszedł
po nią, wiedząc, że jest bardzo niespokojna.
Teraz Joshua pocałował Sarę w miękki policzek
i powoli wstał, ale zanim to zrobił, przez dłuższą
chwilę zatrzymał spojrzenie na Melissię.
Szybko odwróciła wzrok, nie mogąc wytrzymać
głębokiej boleści, widocznej na jego twarzy. Miało się
wrażenie, iż wypadek postarzył go dziesięć lat.
- Saro, króliczku, chcesz zobaczyć brata, zanim
położę cię do łóżka? - spytała Melissa po dłuższej
chwili.
Oczy Sary zapłonęły.
- Obiecuję, że go nie zbudzę.
- Nie musisz się o to martwić, córeczko - powiedział
Joshua. - Pan doktór dał mu coś na sen.
W chwilę później wszyscy troje stanęli obok łóżka
w pokoju Sama.
Sam leżał na plecach, śmiertelną bladość twarzy
pogłębiała jeszcze biel poduszki. Głowę miał oban
dażowaną, a złamana ręka, usztywniona opatrunkiem
ze szklanego włókna, leżała na brzuchu.
Melissa spojrzała z bliska na Sama i znowu musiała
walczyć z napływającymi łzami. Leżał taki bezbronny,
kruchy, słodki...
Wyrwał się jej zdławiony okrzyk. Nie patrzyła na
Joshue, wiedziała, że szarpią nim te sam uczucia, te
same myśli. Przyciągnęła bliżej Sarę, która stała
pomiędzy nimi.
- Czy jesteś pewna, że on... nie jest w niebie?
- szepnęła Sara, miękko układając głowę na jej udzie.
Joshua odchrząknął.
- Spójrz na jego klatkę piersiową, córeczko. Zo
bacz, jak wznosi się i opada. To znaczy, że Sam
oddycha.
Oczy Sary zrobiły się wielkie.
- Widzę tatusiu, widzę.
- Niedługo wydobrzeje - powiedział Joshua.
Mimo że słowa zabrzmiały stanowczo, Melissa
usłyszała w nich nutę niepewności. Właśnie otworzyła
usta, żeby dodać mu otuchy, kiedy odezwał się znowu,
tym razem wprost do niej.
- Czy nie mam racji, Lisso?
Słysząc skróconą wersję swojego imienia, poczuła,
że serce jej zadrżało. Nie odważyła się odwzajemnić
spojrzenia.
- Na pewno masz. Za kilka dni Sam będzie zdrów
jak rydz - odparła, wciąż patrząc na chłopca.
- Tato, czy ty go zbijesz za to, że próbował latać?
Pytanie było poważne, mimo to Joshua nagle się
uśmiechnął.
- Nie, ale zamierzam z nim porozmawiać.
- To dobrze, że nie - powiedziała. Loczki rozsypały
jej się w smutnym nieładzie. - Próbowałam mu
wytłumaczyć, że tylko ptaszki latają, ale mnie nie
słuchał.
- Jestem pewien, że tak właśnie było, córeczko.
Oboje wiemy jednak, że twój brat jest uparciuchem.
- Chcę go pocałować na dobranoc. Można?
Joshua spojrzał na Melissę, w milczeniu pytając
o pozwolenie. Tym razem ona odpowiedziała.
- Oczywiście.
- Tylko delikatnie, córeczko - ostrzegł Joshua,
kiedy Sara pochyliła się nad bratem i musnęła wargami
jego policzek.
- Kocham cię, Sammy - szepnęła.
Właśnie gdy Sara uniosła głowę i cofnęła się, znów
stając przy Joshui, Sam zamrugał i otworzył oczy.
Jego spojrzenie padło prosto na Melissę.
- Lissa.
Wątły okrzyk pełen ulgi ugodził Melissę w serce.
Pomyślała, że chyba nie wytrzyma.
- Jestem tu, kochanie - powiedziała, przytulając
wierzch dłoni do policzka chłopca i delikatnie go
gładząc. - Jestem przy tobie.
Jeszcze zanim cofnęła rękę, malec znowu zapadł
w sen.
- Jest taki... taki mały... taki bezradny... - Joshua
przerwał, jakby nie był w stanie mówić dalej.
Melissa odwróciła się i spojrzała w niebieskie oczy,
teraz ciemne od łez. O Boże, pomyślała, szybko
spuszczając głowę. Nie wytrzymam. Nie wytrzymam
tego widoku. Skoncentrowała wszystkie siły, żeby nie
zarzucić mu ramion na szyję i nie ukołysać na piersi,
tak jak przed chwilą pieściła Sarę i jak pragnęła
pieścić Sama.
Joshua kaszlnął i powiedział szorstko:
- Chciałbym położyć Sarę do łóżka.
- Dobrze. Ja posiędzę z Samem jeszcze chwilę.
- Melissa odwróciła się do Sary, chowającej się
w objęciach taty, i lekko dotknęła wargami czerwonego
policzka dziecka, wciąż mając świadomość, z jakim
trudem oddycha Joshua. - Dobranoc, króliczku.
Kocham cię.
- Ja też cię kocham, Lisso.
Po kwadransię, przekonawszy się, że Sam śpi całkiem
spokojnie i na pewno nie grozi mu rozbudzenie,
Melissa zamknęła za sobą drzwi i poszła do służbówki.
Chociaż światło nie było zapalone, dostrzegła
mężczyznę, który stał na tle drzwi do ogrodu, z rękami
w kieszeniach. Księżyc zalewał pokój swoim blaskiem,
otaczając Joshuę eteryczną auerolą.
Zatrzymała się w drzwiach i przez chwilę przyglądała
się jego sztywno wyprostowanym plecom.
Joshua, jakby czując, że nie jest sam, odwrócił się.
- Śpi?
Podeszła do niego, śmiejąc się.
- Jak dziecko.
- To smutne, ale zupełnie się nie nadaję do
pielęgnowania chorych.
- Nie ma się czego wstydzić. Większość mężczyzn
się nie nadaje.
- Przy Gwen robiłem, co mogłem - dodał gwał
townie, jakby chciał zrzucić ten ciężar z piersi.
- Nigdy w to nie wątpiłam.
- Gdyby nie ty...
Przerwała mu ruchem ręki.
- Na pewno poradziłbyś sobie. Również co do
tego nie mam wątpliwości. - Mówiła cicho i pewnie.
- Ale mimo wszystko cieszę się, że tam byłam.
- Jesteś urodzoną pielęgniarką, wiesz o tym.
- Tak mi mówiono.
- Brakuje ci tego, prawda?
- Dlaczego to mówisz? - spytała ostrożnie.
- Widziałem w twoich oczach - odparł tępo. - Kiedy
byliśmy w szpitalu.
Poczuła, jakby ktoś nagle położył jej zimną rękę na
brzuchu. Znowu, pomyślała. Joshua znowu poruszał
temat jej odejścia.
Chociaż w gardle miała bolesną suchość, udało jej
się zapytać:
- Czy... to jest dalszy ciąg rozmowy z popołudnia?
Wiem, że sugerowałeś mi, żebym odeszła, ale... - Tym
razem jej załamał się głos.
Joshua błyskawicznie pokonał szerokość pokoju.
Stanął tuż przy niej. Wpatrywali się w siębie przez
nieskończenie długą chwilę. Wydawało się, że powietrze
między nimi drga.
Nagle Joshua wyciągnął rękę i zaczął trzeć głowę.
Nastrój chwili prysł.
- Dobrze się czujesz? - spytała, przypominając
sobie, co mówił Tom Wingate o jego napadach bólu
głowy.
- Nie - powiedział, zachłannie nabierając powietrza.
- Sam dojdzie do siębie, na pewno.
- Wiem - powiedział słabo. - I niech Bóg mi
wybaczy, ale nie przez to teraz odchodzę od zmysłów.
- Więc... więc przez co?
Głodne spojrzenie Joshui śledziło jej twarz.
- Myślałem, że wiesz.
- Joshua. - W jej głosię zabrzmiał obcy, wzniosły
ton.
- Jeśli chcesz dzisiaj spać sama, to radzę ci
natychmiast iść do łóżka.
Nie poruszyła się. Wiedziała, że go pragnie, bez
względu na to, co przyniesię jutro, bez względu na
następstwa.
- Przysięgam, Melisso, że jeśli nie przestaniesz na
mnie patrzeć w ten sposób...
Pochyliła się ku niemu.
- Kiedy miałam dziesięć lat, brat rozhuśtał mnie
w hamaku i wypadłam. Pamiętam, jak otworzyłam
oczy, zobaczyłam gwiazdy i usiłowałam odetchnąć,
a w głowie wyły mi syreny.
Stał jak przykuty.
- Właśnie w ten sposób czuję się teraz. I zawsze,
gdy podchodzisz blisko mnie, gdy mnie dotykasz...
- Nagły skurcz w gardle odebrał jej mowę. Stała
drżąca, ogłuszona przez własne uczucia.
- Co ty mówisz? - rzucił Joshua zmienionym,
gardłowym głosem. - Chcę to wiedzieć.
- Czy muszę mówić? - spytała z lekką chrypką.
Odległość między nimi zmniejszyła się, choć żadne
z nich nie zauważyło, kto zrobił pierwszy ruch.
- Powiedz - szepnął. - Powiedz to.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie była dobra
w takich rzeczach. Oszołomienie sprawiło, że o mało
nie* zemdlała, ale rozpalona w niej żądza kazała jej
wyciągnąć rękę ku Joshui i dotknąć go.
- Chcę, żebyś się ze mną kochał - wyszeptała
z trudem, patrząc wprost na niego.
Z bolesnym okrzykiem pociągnął ją do siębie
i zamknął w ramionach.
- Jesteś pewna? - szepnął w końcu, chowając
wargi w aromatycznej słodyczy jej szyi.
Odsunęła się na wyciągnięcie ręki i ogarnęła go
wzrokiem, zupełnie jakby spoglądała nie oczami, lecz
sercem.
- Tak. Jestem pewna.
Joshua wahał się może przez sekundę, jakby toczył
z sobą wewnętrzną walkę, potem z namiętnym
westchnieniem znów pociągnął ją w ramiona.
- Melisso - szepnął nieswoim głosem - co ty ze
mną wyprawiasz?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją na ręce i bez
chwili zastanowienia zaniósł do swojej sypialni.
Delikatnie posadził Melissę na brzegu łóżka. Usiadł
przy niej, nie spuszczając wzroku z jej oczu i ust.
Pozdrowił ich okrągły księżyc, zsyłając pomarań
czowe światło, migotliwie układające się na twarzy
Joshui, twarzy wyrażającej niewiarygodną czułość.
Czując namiętność, rozdzierającą ją od środka
niczym rozpalony do czerwoności nóż, Melissa przy-
lgnęła do niego, pragnąc poczuć jego ręce na swym
ciele, a usta na wargach. Pasmo włosów zsunęło mu
się na czoło. Sięgnęła, żeby je odgarnąć. Pożądała
tego mężczyzny, tęskniła do niego z siłą, która ją
zaszokowała.
- Chcę dotykać cię wszędzie - powiedział w końcu.
- Chcę dotknąć każdej cząstki twego doskonałego ciała.
Melissa poczuła, że sztywnieje.
- Melisso - lekko pogłaskał jej brodę. - Nie bój się
mnie. Nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem - szepnęła. - Ale jeżeli...
- Jeżeli co?
- Jeżeli... - znów urwała, starając się wydusić
z siębie słowa.
- Powiedz - dodawał jej otuchy. - Nie bój się.
- Ale jeżeli nie będę mogła dać ci przyjemności?
Możliwe... Możliwe, że nie jestem do tego zdolna.
Zaśmiał się cicho.
- Najdroższa, uwierz mi, że jesteś zdolna. O wiele
bardziej niż ci się wydaje. I mam zamiar zaraz ci to
udowodnić.
Pocałował ją i Melissa poczuła, że wznosi się
w bezkresną, płynną przestrzeń. Ręce Joshui szarpnęły
jej bluzkę, a wargi i język pieściły z wielką namiętnością
ucho.
Palce Melissy wpiły się w jego ramiona.
- Och, proszę... - szepnęła.
- O co prosisz?
- Nnnnie wiem, ale proszę.
- Co tylko chcesz. - Głos miał namiętny i seksowny.
Jednym wprawnym ruchem uwolnił jej ramiona,
bluzka wraz ze stanikiem poleciały na bok. Zaczął
pieścić jej plecy, palce biegły w górę i w dół wzdłuż
wąskiej, falistej linii kręgosłupa.
Melissę przebiegły ciarki. Jęknęła. Usta Joshui
przeniosły się na jej szyję i delikatnie ją kąsały, potem
powędrowały ku pełnym piersiom, na spotkanie
sterczącym już, twardym jak kamień sutkom.
Sięgnęła, chcąc rozpiąć jego dżinsy, ale był od niej
szybszy. Przytrzymał jej rękę, wstał i gwałtownym
szarpnięciem ściągnął z siębie ubranie. Znów usiadł,
znalazł ustami wzgórza jej piersi i zaczął pieścić ich
zbocza powyżej .brodawek.
- Proszę - szepnęła znowu, wyginając się tak, by
poczuć, jak Joshua sztywnieje, jak jego usta pochłaniają
jej sutki, a sztywność zamienia się w pulsującą
twardość.
Opadli na łóżko, jakby stopieni w jedno, wstrzą
sały nimi dreszcze oczekiwania. Dokładnie w tej
chwili Melissa uświadomiła sobie, że nie ma już
odwrotu. Znikły wątpliwości i lęki, straciła władzę
nad sobą.
Joshua pochylił głowę nad jej wyciągniętymi,
cudownie zgrabnymi nogami i zaczął całować kolana,
jednocześnie przesuwając dłońmi po łydkach. Potem
delikatnie prześlizgnął się ku piersiom, dotykał jej,
poznawał smak skóry, jakby była pierwszą kobietą,
z którą się kocha.
- Och, Joshua - jęknęła cicho, kiedy wielka dłoń
otoczyła jej pierś, a muśnięcia ust sprawiły, że
brodawka stała się lśniąca. Joshua powtórzył pieszczotę
z drugą piersią.
Pod wpływem napięcia i gorąca, które w niej
narastało, Melissa znów zamknęła oczy. Czuła się,
jakby za chwilę cała miała się rozsypać na kawałeczki.
Poprowadziła ręce po ciele Joshui. Nagi był jeszcze
doskonalszy niż widziany w marzeniach. Wargi, język,
czubki palców... wszystko napełniało ją zachwytem,
oczekiwanie ją spalało. Była gotowa. Wilgotna i drżąca.
Chciała zrzucić z siębie jedwabne majteczki, ale
i tym razem Joshua powstrzymał jej dłoń. Schylił
głowę i wsunął się między rozchylone nogi, szukając
wargami miękkości, powoli zbliżając się ku ukrytej
w jedwabnym schronieniu wilgoci.
- Och, Joshua... proszę! - Jej palce, sztywne i białe
jak kawałki kredy, ścisnęły brzegi poduszki, a prężne
mięśnie silnym skurczem dały znać, że język dotarł do
jedwabistego celu. Melissa przeciągle jęknęła, wy
prężając ciało w łuk. Joshua szybko usunął jednym
palcem przeszkodę i wniknął językiem poza nią.
W końcu Melissa poczuła, że jej rozedrgane, pulsujące
ciało nie może dłużej czekać.
- Chodź - wyszeptała, przytulając się mocniej do
niego, szukając go palcami i przyciskając rozpalone
wargi do ust Joshui. - Teraz! - krzyknęła, oplatając
go gorącymi udami.
- Tak - jęknął ochryple. - O, tak.
Znów szukał ustami jej warg. Melissa, dzika i czuła
zarazem, zatopiła palce w jego ramionach, przynag
lając, by posiadł ją nareszcie. Wszedł w nią głęboko,
początkowo ledwie się poruszając, potem przyspieszając
tempo tylko po to, by znowu prawie znieruchomieć.
Melissa odpowiadała na każde pchniecie. Czuła
jego witalność, jego moc, żądzę, nad którą zdawał się
już nie panować. Nie była pewna, czy zduszone
krzyki, które się rozległy, wyrwały się z jej czy jego
ust. Orgazm szarpnął nią nagle, z wściekłą siłą, całe
jej ciało zamieniło się w słup ognia.
Kiedy Joshua wrócił, zajrzawszy do Sama, zorien
tował się, że Melissa się zbudziła. W tej samej
sekundzie, w której położył się obok niej, poczuł jak
drży, niepokojona myślami, których treści nie mógł
odgadnąć. Nagle poruszyło się w nim coś, czego
istnienia nie uświadamiał sobie wcześniej. Właśnie to
coś sprawiło, iż spojrzał na Melissę wzrokiem pełnym
absolutnego zachwytu. Pierś i zgięta noga, widziane
z profilu, wyglądały prześlicznie.
Wydał z siębie ni to pomruk, ni westchnienie
i objął ją. Jej włosy zwieszały mu się nad ramieniem
niczym jedwabna zasłona. Znowu poczuł miedzy udami
przypływ żądzy i zaczął ją głaskać.
Po śmierci Gwen Joshua nie stronił bynajmniej od
kobiet. Niewiele jednak wzbudziło jego zainteresowa
nie, a jeszcze mniej skłoniło go do myślenia o trwałym
związku.
Ale ta dziewczyna, zatrważająco rozkoszna ze swymi
odmowami i sprzecznymi uczuciami, szarpnęła w nim
całkiem nową strunę, obudziła coś o wiele głębszego
niż pożądanie.
Trzymając ją, czuł, że Melissa powoli uspokaja się.
Zsunął kosmyk włosów z jej ucha i szepnął:
- Dlaczego tak się martwiłaś, że nie dasz mi
przyjemności?
- Proszę cię, nie chcę o tym mówić.
Spostrzegł, jak tężeją jej mięśnie pleców i ramion.
- Dawno już się z nikim nie kochałaś - powiedział
łagodnie. - Prawda?
Wysunęła się z jego ramion i ukryła twarz w po
duszce.
- Tak - powiedziała w końcu.
- Właśnie tak myślałem. Jak to możliwe, że kobieta
tak zdolna do miłości spędziła tyle czasu nie pieszcząc
nikogo, nie będąc przez nikogo pieszczona? Opowiedz
mi o mężczyźnie, który cię zranił, który sprawił, że
twoje serce otacza lodowy pierścień.
- Nie chcę mówić, o nim też. - Jej głos był łagodny
jak nocne powietrze.
- Może gdybyś opowiedziała... - bezradnie zawiesił
głos, kiedy odwróciła się do niego z rozgorącz
kowanymi oczami.
- Po co? Co to dla ciebie za różnica?
Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. Joshua
patrzył na nią, zastanawiając się, czego, u diabła,
próbuje dowieść. Ale nie mógł się wycofać, nie teraz,
kiedy znalazł jedyną kobietę, której pragnie.
- Spotykałam się z nim dosyć długo - powiedziała
w końcu, gdy Joshua stracił już nadzieję, że Melissa
kiedykolwiek się odezwie. - Był wysoki, śniady
i przystojny. Marzenie każdej kobiety. - W jej tonie
brzmiała gorycz. - Do tego wszystkiego miał wzięcie
jako adwokat.
- Ale był żonaty.
- Skąd wiesz?
- Nietrudno się domyślić.
- Nie tylko był żonaty, ale miał trzyletniego synka.
- I powiedziałaś mu, że z wami koniec, a on
próbował ci to wybić z głowy
- 1 powiedziałam mu, że z nami koniec, a on
próbował mnie zgwałcić.
Jej słowa rozerwały ciszę jak strzał z bicza. Joshua
szukał nerwowo jakiejś odpowiedzi, a tymczasem
Melissa ciągnęła martwym, metodycznym głosem:
- Kiedy w końcu przyznał się do żony i dziecka,
powiedziałam mu, żeby wynosił się do diabła. Za
częliśmy się kłócić. Nie można mu było przemówić
do rozumu. Zanim się zorientowałam, co się dzieje,
przygniótł mnie do tapczanu i chciał się ze mną
kochać. Uważał, że to wszystko załatwi. Odmówiłam,
więc próbował mnie zmusić. Podniósł rękę i chciał
uderzyć. Właśnie wtedy odepchnęłam go. Stracił
równowagę, a ja uciekłam.
Spojrzenie Joshui zamieniło się nagle w dwie
stalowoniebieskie błyskawice, mięśnie naprężyły się,
a usta wyciągnęły w złowrogą linię. Robił wrażenie,
jakby chciał kogoś lub coś uderzyć. Ale przede
wszystkim chciał dopaść tego drania, który ją zranił.
Pragnął dać mu solidną nauczkę.
- To teraz już wiesz - powiedziała zmienionym
tonem, z twarzą całkowicie zbielałą.
- Zabije go, jeśli kiedyś znajdę.
- Nie jest tego wart. W każdym razie działo się to
dawno.
Przez chwilę oboje milczeli, pogrążeni w walce
z własnymi dręczącymi myślami.
- Opowiedz mi o sobie - powiedziała Melissa.
- Co chcesz wiedzieć?
- Czy... czy bardzo ją kochałeś?
- Tak, na początku. Ale potem, kiedy urodziły się
bliźniaki, stały się całym jej życiem. Ja czułem się,
jakbym podglądał z zewnątrz.
- Jak sobie dawałeś z tym radę?
- Wciąż jakoś próbowałem. - Mówił teraz bardzo
cicho. - Bóg jeden wie, jak bardzo się starałem, bo
nie chciałem ponieść porażki.
- To zrozumiałe - powiedziała prawie niesłyszalnie.
- Ale mimo to poniosłem porażkę. Może gdybym
nie przestał jej kochać...
- Nie mów - poprosiła łagodnie. - Gra w „co by
było" sprawi ci tylko więcej cierpień i rozdrapie serce.
Oczy Melissy błyszczały w ciemności. Przenikało
go ciepło jej ciała, istota tego ciepła.
- Wiem. I wiem też, że ty i ja mamy coś wspólnego.
Jesteśmy parą życiowych rozbitków.
Zadrżała i skrzyżowała ręce na piersiach, zasłaniając
sutki przed jego wzrokiem.
- Och, Lisso - szepnął. - Chodź, pozwól, że cię
przytulę. - Rozłożywszy jej ręce, przyciągnął ją do
siębie, obejmując za pośladki, tak że ich ciała się
zetknęły całą powierzchnią Joshua przesuwał dłońmi
po jej skórze, a Melissą wstrząsały dreszcze. Kiedy
odchylił jej głowę i ich spojrzenia spotkały się,
rozchyliła wargi.
- Masz śliczne usta - szepnął, leciutko dotykając
ich wargami. - Prawdę mówiąc, wszystko w tobie jest
śliczne; sposób, w jaki całujesz, to, że jesteś taka
ciaśniutka w środku, twój smak... Ech, czy mężczyzna
może wymagać czegoś więcej?
- Przestań - powiedziała zduszonym głosem.
- Przestań mówić takie rzeczy. O co chodzi?
- Uśmiechnął się. Ich usta były tuż koło siębie.
Z trudem złapała oddech.
- Nie masz prawa...
Znów się uśmiechnął.
- Dlaczego cię to krępuje? Nie czerwienisz się,
kiedy cię dotykam, tylko wtedy, kiedy o tym mówię.
- To jest... - spojrzała na niego szklistymi oczami
i głos jej się załamał. - To jest chorobliwe.
- Wiem, ale czy nie cudowne? - powiedział,
przyciskając wargi do jej ust.
W gorączce, choć powoli, zaczęli znowu badać
swoje ciała, jak dwoje niewidomych, którzy nagle
odzyskali wzrok. Całowali się jak młodzi kochankowie,
przepełnieni niezmierzoną rozkoszą i najrozmaitszymi
uczuciami, zbyt wieloma, żeby można je było nazwać.
Chwila należała do niego. Czuł, że odżył. I czuł się
wolny. Gdyby przyszło mu umrzeć dokładnie w tej
chwili, umierałby w spełnieniu i szczęściu.
Było wcześnie rano, kiedy Melissa zbudziła się po
raz drugi. Podwórze przykrywała wilgotna warstewka
rosy. A Melissa leżała, nierozerwalnie spleciona
z Joshuą.
Dobry Boże, Joshua był przy niej. Nagi. Ostrożnie
odwróciła głowę na bok, żeby na niego popatrzeć.
W głębi poczuła pulsujący ból, nie mający jednak nic
wspólnego z żalem. Joshua leżał na boku, twarzą do
niej, i spał. Włosy miał potargane, a na policzkach
pokazał mu się jednodniowy zarost. Wyglądał wspa
niale, niewiarygodnie ponętnie.
Ale co ona właściwie robi w jego łóżku? Nie
wiedziała, nie miała jednak poczucia winy. Zżerał ją
niepokój, ale nie żałowała.
Słysząc łomot własnego serca, chłonąc dotyk
muskularnych rąk i nóg Joshui, wiedziała, że go
kocha. Kochała go całym sercem, całą duszą i całym
umysłem.
O Boże, i co teraz? pomyślała. Zaczęła w niej
wzbierać panika. Bardzo ostrożnie spróbowała się
wyplątać. Najpierw zdjęła rękę Joshui ze swej talii.
Ale kiedy chciała odsunąć nogi, Joshua zmienił rytm
oddechu i otworzył oczy.
- Nie ma potrzeby tak się spieszyć - mruknął.
Gorąco zalało jej twarz.
- Muszę zajrzeć do Sama.
- To dobry pomysł - zgodził się łagodnie.
Przez cały czas na ślepo szukała bluzki, ale nawet
gdy przykryła nią nagość, domyślała się, że Joshua
wciąż przypatruje jej się w skupieniu. Na całej
powierzchni skóry czuła mrowienie, zupełnie jakby
wszystkie nerwy wyszły jej na wierzch.
Dotarła właśnie do drzwi, kiedy Joshua ją zatrzymał.
- Melisso...
Obróciła się.
- Słucham.
- Żałujesz?
Energicznie wciągnęła powietrze.
- Nie... nie żałuję.
Usta wykrzywiły mu się w leciutkim, uwodzicielskim
uśmiechu.
- Gdybyś odpowiedziała „tak", to myślę, że udusił
bym cię z wielką ochotą.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kochała go. Jeszcze w tydzień później z oporami
przyjmowała do wiadomości tę szokującą rewelację.
Trwała przez nią w zmieszaniu i zagubieniu, nie
miała bowiem pojęcia, dokąd to wszystko prowadzi.
Poczucie zagrożenia, jak sądziła, brało się trochę
stąd, że od tamtej pory Joshua nawet jej nie dotknął.
Inna część jej „ja" wiedziała jednak, iż jest to tylko
kwestia czasu. Żarliwe spojrzenia pełne nie ukrywanej
tęsknoty śledziły każdy jej ruch.
Mogła jedynie przypuszczać, że utrzymując dystans
Joshua chce jej dać czas, czas na przyzwyczajenie się
do nagłej zmiany w ich wzajemnym stosunku. Zamiast
robić z tego problem, powinna być mu wdzięczna.
Wbrew poczuciu zagrożenia i wszystkim pytaniom
bez odpowiedzi, które kłębiły się w jej wnętrzu,
Melissa była szczęśliwa, szczęśliwsza niż kiedykolwiek
w ostatnich latach. Odniosła sukces w pracy i nocne
mary zniknęły, ustąpiwszy miejsca pogodnym marze
niom sennym. Miała większy apetyt i, prawdę mówiąc,
przybrała na wadze. Ale najważniejsze, że znowu
stała się częścią rodziny. To właśnie rozniecało w niej
wewnętrzny żar.
Bliźniaki ją zaakceptowały. Wyglądało na to, że
uznały jej obecność za rzecz całkiem naturalną. Sama
myśl o opuszczeniu ich łamała Melissię serce.
Tymczasem jednak nie rozwodziła się nad tym, co
smutne. Zajmowała ją chwila obecna, a co będzie, to
będzie.
- Dam centa za twoje myśli.
Melissa wzdrygnęła się, zaskoczona nieoczekiwanym
pojawieniem się Joshui.
- Naprawdę mógłbyś wymyślić coś nowego - po
wiedziała z ciepłym uśmiechem, patrząc, jak siada
koło niej na ręczniku.
Był cudowny poniedziałkowy poranek. Rozłożyli
się na plaży w Galveston i praktycznie mieli ją dla
siębie. Z okazji ostatniego dnia wizyty cioci Dee
Joshua pozwolił bliźniakom nie iść do szkoły. Sam
wziął urlop z pracy i wszyscy razem postanowili
spędzić dzień na plaży. Mimo października wciąż
było ciepło, tak piękna pogoda zdarzała się rzadko,
nawet we wschodnim Teksasię.
- Wspaniale, że twoja siostra przyjechała - powie
działa Melissa.
- To prawda, jest cudownie. Szkoda, że nie może
zostać do jutra.
- Dzieci za nią szaleją.
Joshua pochylił się i pocałował ją w nos.
- Ale nie tak, jak za tobą.
Jego bliskość sprawiła, że puls Melissy przyspieszył.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Za to mnie wiadomo. Szczególnie Sam ma bzika
na twoim punkcie. Od kiedy złamał rękę, ciągle krzątasz
się przy nim. Jesteś już dla niego prawie boginią.
Zdjęła okulary i spojrzała mu w oczy.
- Naprawdę tak myślisz?
- Ja to wiem. - Zbliżył się do jej warg. - A ty jesteś
śliczna. - Joshua słabo jęknął. - Weszło ci to w zwyczaj.
- Co? - spytała.
- Patrzenie na mnie w ten sposób.
Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
- I co zamierzasz z tym zrobić?
- A co powiedziałabyś na to?
Nagle wycisnął na jej otwarty ustach gorący
pocałunek, potem cofnął się i spoglądał na nią, oparłszy
łokcie ojej ramiona. Przekorny ognik znikł mu z oczu.
Melissa nie umiałaby nazwać tego, co go zastąpiło, ale
po całym jej ciele rozeszły się ciarki.
Mrugnęła. Kiedy spojrzała znowu, Joshua właśnie
schylał głowę, chcąc dokończyć zaczętego dzieła.
- Lisso, tato, spójrzcie, co ciocia Dee znalazła!
Joshua zaklął pod nosem. Z marsem na czole
oderwał wzrok od Melissy i patrzył, jak w ich stronę
biegnie Sara, ile tylko sił w grubych nóżkach.
Melissa zachichotała i dała mu kuksańca w żebra.
- Rozchmurz się, bo twoja córka pomyśli, że coś
się stało.
- Coś się stało. Pragnę cię bardziej...
- Joshua, zachowuj się!
Z miejsca uśmiechnął się przepraszająco.
- Tak, proszę pani.
- Teraz lepiej.
- Więc później? - W jego oczach pełno było obietnic.
- Później - szepnęła.
- Miło było cię widzieć, Dee. Wszyscy bardzo się
cieszymy z twojej wizyty.
Dee Johnson zmarszczyła delikatną twarz w uśmie
chu i odwzajemniła wylewny uścisk Melissy. Stały na
ganku, podczas gdy dzieci i Joshua ładowali rzeczy
Dee do samochodu.
Zbliżał się zmierzch i Dee niepokoiła się, jak dojedzie
do autostrady.
- Chyba lepiej już pojadę - powiedziała, odrywając
się od Melissy - chociaż wcale nie mam na to ochoty.
Było tak przyjemnie.
- Nie daj na siębie znowu tak długo czekać.
Dee zaczerwieniła się.
- Przyjechałabym wcześniej, ale nie chciałam zo
stawiać Tommy'ego nawet na dzień.
- Nie musisz się usprawiedliwiać. - Melissa przesłała
jej porozumiewawcze spojrzenie. - Wiadomo, że jesteś
młodą mężatką.
- Dobrze, od tej pory nie będę się usprawiedliwiać.
To zupełnie oczywiste, że nie muszę już się martwić
o Joshuę i dzieci. Jesteś tu panią. Dom, podwórze
i cała reszta wygląda wspaniale.
- No cóż, powiedzmy, że się staram.
- Co więcej, zdziałałaś cuda z moim bratem. Bardzo
się zmienił... - Wzruszyła ramionami i pozwoliła
ostatniemu zdaniu zawisnąć w próżni. Przez cały czas
badawczo przyglądała się Melissię. - Nie wiem jeszcze,
na czym zamiana polega, ale jest niewątpliwa. Może
Joshua ma w sobie więcej swobody, wydaje się mniej
spięty.
Tym razem zaczerwieniła się Melissa.
- Może dlatego, że dostaje dwa uczciwe posiłki
dziennie - powiedziała bez chwili namysłu i dopiero
potem spłonęła jeszcze głębszym rumieńcem.
Dee uśmiechnęła się, jakby czytała w jej myślach:
- Wcale się nie obraziłam. Nigdy nie aspirowałam
do roli kucharki doskonałej. - Uśmiechnęła się szerzej.
- Ale z tego, co słyszę, ty również nie. Nie sądzę, żeby
chodziło o jedzenie, na pewno nie. A ty wciąż
wyglądasz tak samo ładnie. Czy dzieje się może coś,
o czym powinnam wiedzieć?
- Czy on naprawdę powiedział, że nie umiem
gotować? - spytała Melissa, udając wściekłość, która
miała zamaskować jej zmieszanie. Dobry Boże, czyżby
było takie oczywiste, że szaleje za Joshuą?
- Owszem - przytaknęła Dee ze szczyptą złośliwości,
wyraźnie zdecydowana nie oddawać pola. - Ale na
twoim miejscu nie martwiłabym się tym.
Chwila niezręczności minęła i Melissa odprężyła
się. Wydęła wargi.
- Nie martwię się. Między nami mówiąc, nie cierpię
gotowania.
Śmiech Dee wciąż dźwięczał w uszach Melissy,
kiedy w kilka minut później stała w jednym rzędzie
z Joshuą i bliźniakami, patrząc, jak samochód znika
w chmurze pyłu.
- Byłeś u bliźniaków?
Joshua nie odpowiedział natychmiast. Zamiast tego
rozpiął dżinsy, pozwolił im opaść na ziemię i wyszedł
z nogawek.
- Nie ma problemu. Smacznie śpią.
Melissię zaparło dech. Kiedy pieściła i całowała
każdą część jego ciała w nocy, która stała się ich
maratonem miłości, wszystko działo się niemal po
ciemku, przewodnikiem była tylko przyćmiona po
świata księżyca. Melissa nie widziała jego nagości
w pełnym świetle. Teraz przesuwała po nim spojrzenie
i czuła, że w środku topnieje.
- Masz piękne ciało - szepnęła w końcu. Światło
lampy otaczało go aureolą, w której wyglądał jak
nietykalny grecki bóg.
Zachichotał, odrzucił przykrycie łóżka i bez wysiłku
uniósł jej ciało, obleczone jedynie w przezroczystą
koronkową koszulę.
- Zdaje się, że to moja rola.
- Tylko jeśli nie wierzysz w wyzwolenie kobiet
- odparła frywolnie, przyglądając się, jak Joshua
układa się koło niej.
Przytulił ją do siębie, potem zgasił lampę.
- Wszystko w porządku, wierzę. Możesz robić
ze mną wszystko, czego zapragnie twoje ser
duszko.
- Wszystko - powiedziała, przesuwając usta po
jego piersi.
- Wszystko - mruknął ochryple.
- Mmm. - Pochłonięta zamachem na jego zmysły,
nic więcej nie potrafiła z siębie wydobyć.
W kilka sekund później Joshua szepnął wprost
w jej usta:
- Wybacz mi, ale nie mogę czekać.
Zaczął pieścić jej uda. Upewnił się, czy jest gotowa.
Melissa z równą gwałtownością objęła go za szyję,
domagając się, by w nią wszedł. Kiedy poczuła,
jak napiera na nią jego twardość, zaczęła pieścić
go dłońmi.
- Och, Melisso!
Ten zduszony okrzyk dodał jej tak potrzebnej
odwagi. Niesamowicie podniecona, wprowadziła go
w siębie, czując, że rozchyla się przed nim w radosnym
oczekiwaniu.
Zbudził ją apetyczny zapach smażonego bekonu.
Uśmiechając się leniwie, prostowała obolałe kończyny.
Raptem obróciła się na bok i spojrzała na zegarek.
Siódma trzydzieści!
W chwilę potem, założywszy kremowy dres, pojawiła
się w drzwiach kuchni. Zwróciły się ku niej trzy pary
oczu.
- Dzień dobry - powiedział lekko Joshua, stojący
przed kuchenką z długim widelcem w ręce.
Bliźniaki siędziały przy stole, ubrane do szkoły,
i spokojnie przeżuwały jajka z grzanką.
- Przepraszam... Zaspałam - powiedziała.
- Czy jesteś chora, Lisso? - spytał Sam, wycierając
usta wierzchem dłoni.
Melissa drgnęła.
- Sam, króliczku, proszę używać serwetki.
- Okay - odparł chłopiec. - Ale czy jesteś chora?
Melissa oblała się rumieńcem.
- Nie, króliczku, nie jestem chora. Tylko... mało
spałam w nocy.
- Dlaczego? - niewinnie spytała Sara.
- Wystarczy, dzieci. - W tonie Joshui było słychać
ponaglenie, choć w oczach tańczyła mu uciecha.
- Kończcie śniadanie.
- Dziękuję, że pomogłeś dzieciom wstać - powie
działa Melissa, patrząc w ciepłe, niebieskie oczy,
które dokładnie ją lustrowały.
Pokazał zęby w uśmiechu.
- Proszę uprzejmie. Może kawy?
Właśnie wzięła do ręki podaną filiżankę, kiedy
zadzwonił telefon.
- Siedź, ja odbiorę - powiedział Joshua.
Po chwili wyciągnął do niej dłoń ze słuchawką.
- Mężczyzna. Chce rozmawiać z tobą. - Twarz
Melissy wyrażała zdziwienie.
Wstała i podeszła do aparatu.
- Halo.
- Mówi doktor Broughton - oświadczył szorstki
głos. - Pani mnie pamięta?
Serce jej zamarło.
- Oczywiście, doktorze. Co słychać? - Zobaczyła
unoszące się brwi Joshui.
- U mnie wszystko w porządku. A u pani?
- Dziękuję, również - wymamrotała.
Zaśmiał się cicho.
- No, to wymianę uprzejmości mamy za sobą.
Przejdę więc od razu do sprawy.
- Proszę bardzo.
Słuchała przez chwilę, w końcu powiedziała:
- Dobrze, doktorze. Tak. Bardzo dziękuję.
Gdy tylko odłożyła słuchawkę, napotkała wzrok
Joshui.
- O co chodziło? - zapytał.
Spojrzała na niego z naganą. Na zewnątrz wydawał
się spokojny, głos miał beznamiętny, ale rysy twarzy
przybrały nagle wygląd, jakby wykuto je z granitu.
Nie, w rzeczywistości wiele mu do spokoju brakowało.
Z westchnieniem splotła przed sobą dłonie.
- Dzwonił doktor Broughton, administrator szpi
tala.
- Czego chciał?
Melissa spojrzała szybko na bliźniaki, które chciwie
łapały każde słowo, jakby wyczuły nagłą i radykalną
zmianę w atmosferze.
- Czy nie moglibyśmy porozmawiać o tym później?
- spytała.
- Dzieci, myjcie zęby i zbierajcie się do szkoły
- powiedział Joshua, nie odrywając od niej wzroku.
- Zaraz, tato - próbował dąsać się Sam.
- Już.
Bliźniaki natychmiast zeskoczyły z krzeseł i wypadły
z kuchni.
- Melisso - Joshua uśmiechnął się, ale w jego
oczach nie było tego uśmiechu.
Krew odpłynęła jej z twarzy.
- Chciał... chciał wiedzieć, czy jestem zainteresowana
rozmową na temat powrotu do szpitala na instruk
torskie stanowisko. Praca nie byłaby tak wyczerpująca,
jak na intensywnej terapii, ale równie odpowiedzialna
i za te same pieniądze.
W pokoju zapadło ciężkie milczenie.
Kącik ust Joshui lekko się uniósł.
- I co masz zamiar zrobić?
Melissa czuła wewnętrzne rozdarcie. Wkrótce po
przyjęciu posady gospodyni upewniła się, że ta decyzja
była omyłką, że nie jest domatorką i nigdy nią nie
zostanie, nigdy również nie da sobie rady z bliźniakami,
a już bez wątpienia się z nimi nie dogada. Jeszcze
bardziej dręczyło ją przekonanie, że będzie jej brakować
gwaru i krzątaniny wielkomiejskiego szpitala, że
wkrótce zatęskni i do stresów z nimi związanych.
Teraz była mądrzejsza. Miłość do Joshui zmieniła
jej cele i ją samą. Wiedziała, że może tu z nim zostać
na zawsze i będzie zadowolona. Ale jak mogła
zrezygnować ze szpitala bez żadnych zobowiązań
z jego strony? Nigdy przecież nie powiedział, że ją
kocha, mówił tylko, że jej pożąda. Chcąc zabezpieczyć
siębie i swą przyszłość, nie miała innego wyboru, jak
jechać do Houston i przynajmniej wysłuchać oferty
doktora.
- Doktor Broughton chce, żebym w najbliższych
dniach go odwiedziła. - Urwała, szukając spojrzeniem
twarzy Joshui z nadzieją, że coś z niej odczyta. Twarz
była jednak jak nie zapisana kartka.
- I co dalej?
Melissa zaczęła oddychać jak w czasię biegu.
- Zgodziłam się.
Krew odpłynęła mu z twarzy i przez ułamek sekundy
Melissa zobaczyła w jego oczach obraz straszliwej męki.
- Czemu nie dzisiaj? - rzucił Joshua arogancko,
z tężejącą miną.
- Proszę?
- Zapytałem, czemu nie dzisiaj.
Melissa zadrżała, jakby przeniknął ją dreszcz.
- Co...? Nie rozumiem.
- Myślę, że wyraziłem się zupełnie jasno. - Głos
zabrzmiał lodowato i szyderczo.
Usiłując zrozumieć, co Joshua stara się powiedzieć,
Melissa zaczęła się jąkać.
- A... a co z bliźniakami, z domem? - Rozłożyła
ręce.
- Jak to, co z nimi?
- No, przecież nie mogę wyjść teraz zaraz, tak po
prostu, bez...
- Ależ możesz. Poradzimy sobie.
Oblizała nagle wysuszone wargi.
- Czy chcesz powiedzieć, że już mnie nie po
trzebujesz, że mam sobie iść?
- Tak, właśnie o to chodzi. - Słowa wypowiedziane
przez zaciśnięte usta były zimne.
Westchnęła głośno, mając uczucie, że Joshua wbił
jej nóż prosto w serce.
- Nie możesz chyba...
- Och, właśnie że mogę. Tutaj nie jest twoje miejsce,
i oboje o tym wiemy.
- Jak śmiesz! - krzyknęła. Poczuła się, jakby
umierała, jakby krew kapała jej z otwartej rany.
- Włożyłam w tę pracę całą duszę!
- A teraz masz ochotę wrócić do cywilizacji, podjąć
nowe wyzwanie.
Słowa ugodziły Melissę w serce, zachwiała się,
jakby Joshua ją uderzył. Bez trudności odcyfrowała
uczucie bijące z jego stężałych rysów: wściekłość,
zimna wściekłość.
Kiedy wydało jej się, że ani sekundy dłużej nie
wytrzyma milczenia, Joshua odezwał się znowu.
- Po prostu idź sobie. Zabierz rzeczy i nie...
- ... próbuj tutaj wracać.
- Właśnie. Nie możesz tak sobie raz po raz
wchodzić w nasze życie i odchodzić z niego dla
zwykłego kaprysu.
Zrobiła się sztywna z wściekłości i upokorzenia.
- Tak, myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdziesz
- dodał z zaciętą twarzą; usta mu zbielały. - I dla
twojego dobra, i dla mojego.
Zanim Melissa zdołała odpowiedzieć, usłyszała jakiś
dźwięk, a zaraz potem cichy głosik.
- Chcesz odejść, Lisso?
Melissa i Joshua odwrócili się. W drzwiach stały,
trzymając się za ręce, bliźniaki. Wpatrywały się w nich
ze zmieszaniem i przestrachem w oczach.
Melissa podbiegła do nich ze zduszonym okrzykiem,
uklękła, tak że ich oczy znalazły się na jednym
poziomie, i objęła oboje wpół.
- Tak, odchodzę - powiedziała łamiącym się głosem.
- Ale my nie chcemy, żebyś sobie szła - pisnął
Sam. Usta miał ściśnięte w wąską, prostą linię.
- Dlaczego musisz?
Jej odpowiedź uprzedziła Sara, wyciągając ku niej
rękę i kładąc miękką dłoń na policzku Melissy.
- Nie chcemy, żebyś sobie poszła, Lisso. Nigdy.
Bo my cię bardzo kochamy.
- Właśnie - dodał Sam. - Dlaczego nie możesz
zostać na zawsze i być naszą nową mamusią?
Jedynym dźwiękiem, jaki rozległ się w odpowiedzi,
było stłumione przekleństwo Joshui.
- Oboje zmykać. Do samochodu - nakazał bliź
niakom.
- Ale, tato... - zaczęła Sara.
- Za chwilę przyjdę - powiedział łagodnie. - Bieg
nijcie.
Oczy Melissy wypełniły się piekącymi łzami, twarzy
czki bliźniaków zafalowały. Przytrzymała oboje jeszcze
przez chwilę i chwiejnie wstała.
- Idźcie, tak jak tatuś mówi. - Uśmiechnęła się
przez łzy. - Zobaczymy się później, dobrze?
Przytaknęli ze zwieszonymi głowami.
Melissa mocno przygryzła dolną wargę, żeby
powstrzymać się od płaczu. Stała bezradna i patrzyła,
jak dwie małe postaci odchodzą przygnębione, ze
skulonymi ramionami.
W chwili gdy znaleźli się poza zasięgiem ich uszu,
Melissa odwróciła się z powrotem.
- Joshua... Niech cię szlag trafi.
Ostentacyjnie ją ignorując, ruszył wolno do drzwi,
nieprzejednany w swej postawie.
- Odwiozę dzieci do szkoły. Żeby cię tu nie było,
kiedy wrócę.
Zamknął za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.
Wściekłość Melissy nagle odpłynęła. Jej miejsce
zajęło całkowite otępienie. Łzy płynęły teraz swobod
nym strumieniem, parząc policzki. Zrób coś, powie-
działa do siębie, czując, że jej wnętrze obumiera. Cóż
jednak mogła zrobić? Stwierdzono wyraźnie, że nie
jest osobą mile widzianą, w naturze Melissy zaś nie
leżało pozostawanie tam, gdzie jej nie chcą. Co więcej,
Joshua dowiódł, że miała rację, on jej nie kocha.
A ponieważ nie kocha, to łatwo pozwolił jej odejść.
Pod zaciśniętymi powiekami wciąż obficie groma
dziły się piekące łzy. Przycisnęła rękę do serca; biło
tak szybko, że aż boleśnie.
Nie wiedziała, jak długo tam stoi. Przychodziło jej
na myśl, że powinna się ruszyć. Ale wtedy zaczynała
się zastanawiać, jak to zrobić, skoro roztrzaskano jej
serce na milion kawałeczków.
Przez następne tygodnie Melissa znalazła zapo
mnienie w pracy. Mimo to czuła się, jakby żyła
w próżni. Wszystko wydawało się nieprawdziwe,
chociaż z obowiązków wywiązywała się perfekcyjnie,
tak w każdym razie twierdzili zwierzchnicy.
Nigdy przedtem nie pracowała równie ciężko. Kiedy
nie musiała być w klasię ani w biurze, siędziała
w bibliotece. W mieszkaniu spędzała jak najmniej
czasu, poza szpitalem nie prowadziła żadnego życia
towarzyskiego, tłumacząc sobie, że uczucie pustki
i tępoty minie szybciej, jeśli będzie nieustannie zajęta.
Wbrew wysiłkom, myśli o Joshui i bliźniakach
wciąż zajmowały jej umysł. Machinalnie starała się
pracować jeszcze intensywniej.
Metoda dawała wyniki, póki Melissy nie zawiodło
zdrowie. Przez dwa dni siędziała w domu, przeziębiona.
W dodatku miała kłopoty z żołądkiem.
Drugiego dnia po lunchu leżała na tapczanie, kiedy
ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyła. Pojawiła się
przed nią roześmiana twarz Laurie.
Uśmiech przyjaciółki szybko jednak ustąpił miejsca
ponurej minie.
- Boże, wyglądasz jak z tamtego świata.
Melissa uśmiechnęła się do niej krzywo.
- Dzięki, droga przyjaciółko, zdaje się, że dobrze
wiesz, jak kogoś pocieszyć. Ale w każdym razie wejdź
- powiedziała. - Chętnie bym cię uścisnęła, ale nie
chciałabym, żeby spotkało cię to, co mnie.
Laurie weszła, powiesiła torebkę na oparciu i roz
siadła się na krześle.
- Chyba nie zapracowałaś się na śmierć? Jesteś
naprawdę chora?
- Podłapałam jakiegoś wirusa.
Laurie przyjrzała jej się uważnie.
- Na miłość boską, usiądź, zanim się przewrócisz.
Melissa znów się uśmiechnęła, ale posłuchała.
- Och, jak dobrze, że przyszłaś - powiedziała
ciepło. - Co, do licha, sprowadza cię do Houston?
- Dwie sprawy - odparła Laurie z szerokim
uśmiechem, beztrosko wzruszając ramionami. - Ty
i chłopak, z którym mam randkę. Przyjechał na
seminarium na temat ubezpieczeń i chciał, żebym do
niego dołączyła. A ponieważ jest sobota... - zawiesiła
głos.
- Cieszę się, że cię widzę.
- Skoro tak, to czemu nie reagowałaś na moje
wiadomości? Bóg wie, ile ich nagrałam.
- Dzwoniłam do ciebie i zostawiłam informację, że
wracam do Houston.
- Zamiast dzwonić, mogłaś przecież przed wyjazdem
z Nacogdoches wpaść do mnie, do domu albo do biura.
Melissa wytarła o szlafrok ręce, które nagle zrobiły
się lepkie, i odwróciła spojrzenie.
- Za bardzo mnie trzepnęło, ot co.
- Co się stało? - spytała miękko Laurie.
- Joshua mnie wylał - Melissa nawet nie usiłowała
ukryć goryczy.
Brew Laurie szybko się uniosła.
- Po co, u licha, miałby to robić? Zdawało mi się,
że wszystko idzie jak najlepiej.
- Szło, dopóki nie zadzwonił doktor Broughton.
- I chciał, żebyś wróciła do pracy, tak?
- Tak.
- A co Joshua na to?
Melissa opowiedziała. Kiedy skończyła, w pokoju
zapadła cisza.
Laurie wyciągnęła rękę i uścisnęła dłonie Melissy.
- Kochasz go, prawda?
Melissa z trudem przełknęła ślinę, ale odpowiedziała
spokojnie i wyraźnie.
- Tak. Bóg świadkiem, że tak. Tyle że Joshua tego
nie odwzajemnia.
- Skąd wiesz? Mogłaś go spłoszyć. Myślałaś kiedyś
o tym? Może pomyślał, że jak już pojedziesz do
Houston, to nie wrócisz do niego i dzieci.
Melissa wstała i natychmiast chwyciła za bok
tapczanu, żeby utrzymać równowagę.
- Hej, nie przejmuj się - powiedziała Laurie.
- Wszystko w porządku. - Melissa uśmiechnęła
się z przymusem. - Przeziębienie mam prawie z gło
wy. Tylko jeszcze te paskudne mdłości i zawroty
głowy.
- Co powiedział lekarz?
- Pójdę jutro, to się czegoś dowiem.
- Chcesz coli?
Melissa znowu usiadła, opierając głowę o poduszkę.
- Dobry pomysł. Cola jest w lodówce, zimna.
Zanim Laura wróciła z dwiema szklaneczkami coli,
Melissię przeszedł kolejny atak mdłości, choć uczucie
obezwładniającej słabości pozostało.
Dziękując uśmiechem, Melissa wzięła szklaneczkę
z rąk przyjaciółki i pociągnęła spory łyk.
- Mmm. Trafiłaś.
- Zdawało mi się, że to ci dobrze zrobi.
Przez chwilę sączyły colę w milczeniu. Potem Laurie
odezwała się.
- Nie miałaś od niego wiadomości. - Było to
stwierdzenie, nie pytanie.
Z wielkim wysiłkiem Melissa odstawiła szklaneczkę
na stolik obok.
- Nie - odparła tępo. - Ani od niego, ani od
kogokolwiek z jego otoczenia.
Skrzyżowały spojrzenia. W oczach Laurie widoczne
było zakłopotanie.
- Tak myślałam. Nie chciałam, żeby to na mnie
wypadło, ale wyraźnie nie mam wyboru.
Serce podskoczyło Melissię do gardła.
- Mów, o co chodzi.
- Joshua miał wypadek w pracy. Jest ranny.
Melissa poczuła duszność, potem krzyk rozchylił
jej wargi.
- Nie zamierzasz chyba zemdleć? - spytała zanie
pokojona Laurie, z oczami utkwionymi w bladej,
udręczonej twarzy przyjaciółki.
Melissa siadła sztywno i nieruchomo. Joshua ranny.
Nie mogła znieść tej myśli.
- Wiem jeszcze coś, kochanie, ale tym razem to
dobra nowina - powiedziała Laurie pospiesznie. - Już
wyszedł ze szpitala i jest w domu. Przynajmniej tak
napisali w artykule.
Słoneczne światło sączyło się przez okno, ożywiając
w pokoju tajemnicze cienie. Żadna z nich nie zwróciła
na nie uwagi.
Melissa zamrugała, zbita z tropu.
- Artykuł?
- Masz, przeczytaj sama - powiedziała Laurie,
sięgając do kieszeni po złożony kawałek papieru.
Melissa potrząsnęła głową.
- Powiedz mi, proszę, co tam piszą.
- Na budowie pękła lina od windy i kabina runęła
na ziemie. Joshua był w środku. Doznał wstrząsu
mózgu i ogólnych potłuczeń.
Melissa chwyciła ręką za gardło.
- Kiedy... kiedy to się stało?
- W zeszłym tygodniu.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Próbowałam, ale nie reagowałaś na moje wiado
mości. Nie chciałam czegoś takiego nagrywać na
taśmę. Zresztą sądziłam, że może jego siostra do
ciebie dzwoniła.
- Och, Laurie - wykrzyknęła Melissa - co ja mam
zrobić?
- A co chcesz zrobić?
Melissa znowu wstała i podeszła do okna.
Nie odezwała się, więc Laurie mówiła dalej.
- Nie mogę ci powiedzieć, kochanie, co masz zrobić.
To ty wiesz. Ale wyraźnie cierpisz, i to nie z powodu
choroby. A może właśnie z powodu choroby. Sercowej.
Melissa odwróciła się właśnie, w chwili gdy łzy
trysnęły jej z oczu.
- Och, kochanie, nie chcę cię oglądać w takim
stanie. Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
Melissa splotła przed sobą ręce i uśmiechnęła się
przez łzy, ale kiedy się odezwała, głos brzmiał
niepewnie.
- Zdaje się, że potrzebuję trochę czasu do namysłu.
Nie ma o czym myśleć. Kocham go. Nic się nie
zmieniło i nie zmieni.
Laurie westchnęła.
- Będę na tym seminarium. Masz tu numer i w razie
potrzeby dzwoń.
- Obiecuję.
Zamknąwszy drzwi za Laurie, Melissa oparła się
o twarde drewno, robiąc coś, czego nie robiła, od
kiedy spakowana opuszczała dom Joshui. Pochyliła
się i zaczęła szlochać.
Płakała, póki nie zabrakło jej łez, ale nie poczuła
ulgi. Laurie miała rację. Melissa cierpiała i musiała to
przyznać.
Brakowało jej bliźniaków. Brakowało jej wiejskiego
życia. Brakowało jej drzew. Brakowało chłodnego,
rześkiego powietrza. Brakowało jej poczucia, że jest
częścią rodziny.
Ale najbardziej ze wszystkiego brakowało jej Joshui,
jego uśmiechu, lekko ochrypłego głosu, jego rąk i ust
na jej ciele. Pragnęła go zobaczyć, chciała się upewnić,
że nic mu się nie stało. Z bólem przypomniała sobie
jednak, że Joshua nie chce jej oglądać. Wyrzucił ją.
Mimo słabości, zaczęła się przechadzać wielkimi
krokami po pokoju. Myśli biegły w rytmie kroków.
Dostrzegła nagle z uderzającą jasnością, że bez
bliźniaków i Joshui jej życie nie ma sensu. A jeśli
znaczą dla niej tak wiele, to jest o kogo walczyć.
Warto spróbować, nawet jeśli ma zaryzykować
i przegrać.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Tato, kiedy Lissa wróci? - spytała Sara z ustami
wygiętymi w podkówkę.
Joshua westchnął. Leżał, stłoczony z bliźniakami,
na środku własnego łóżka, mając po jednej stronie
Sarę, a po drugiej Sama. Przez ostatnie pół godziny
czytał im opowiadania z ich ulubionych książeczek.
Zanim bliźniaki przywędrowały do jego pokoju
i wlazły mu do łóżka, Joshua dopilnował, żeby się
umyły. W różowej koszulce, z rumianymi policzkami
i lokami wijącymi się na głowie, Sara wyglądała
prześlicznie, podobnie jak Sam, którego koszulka
była dla odmiany niebieska.
Przez chwilę Joshua bał się, że duma i miłość
rozsadzą mu serce. Aż trudno mu było uwierzyć, że
jest ojcem takiej dwójki. Ale wraz z dumą poczuł
także ogromny ciężar. Chciał im zapewnić najlepsze,
co można w życiu. Chciał im dać Melissę.
- Mmm, Saro, córeczko, pachniesz tak smakowicie,
że można by cię zjeść - powiedział w końcu Joshua,
starając się zapanować nad myślami, a jednocześnie
próbując odwrócić uwagę dziewczynki.
Sara zachichotała i wtuliła się w niego jeszcze
bardziej. Machinalnie otoczył ją ramieniem.
- Lissa dała mi trochę swojego pudru. Powiedziała,
że na mnie pachnie ładniej niż na niej.
- Tak powiedziała, aha - powtórzył słabo. Za
każdym razem, kiedy padało imię Melissy, a zdarzało
się to przynajmniej sto razy dziennie, czuł, jakby ktoś
dał mu pięścią w brzuch. Ten więczór nie stanowił
wyjątku. Był nawet gorszy. Lekarz nie pozwolił mu
wrócić do pracy i dlatego Joshua miał mnóstwo czasu
na rozmyślanie, rozmyślanie o Melissię i o tym, co
mogło się zdarzyć.
- Boli cię głowa, tato? - Tym razem Sam spojrzał
na niego dociekliwie.
Joshua zmierzwił jego loki.
- Nie, synku. Dlaczego tak myślisz?
- Bo masz dziwną minę.
Joshua głęboko odetchnął.
- Nic się nie martw. Niedługo będę jak nowy. Tak
mówił doktor Ramsey. Powiedział też, że za parę dni
mogę wrócić do pracy. A jeśli o pracy mowa, to czas,
żebyście zmykali do łóżek. Jutro idziecie do szkoły.
- Występuję w szkolnym przedstawieniu - powie
działa entuzjastycznie Sara.
- I co z tego - warknął Sam.
- Hej, synku, tak się nie mówi do siostry. Powinieneś
być z niej dumny.
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie lubię szkoły.
- Oj, Sam, lepiej nie zaczynaj znowu.
- Tato, on od tamtej pory nie miał żadnego kłopota
- wtrąciła Sara cichym i słodkim głosem.
- Mówi się „kłopotu", młoda damo. Twój język
pozostawia ostatnio wiele do życzenia. - Odwrócił się
do Sama. - Pracuj tak dalej. Jestem z ciebie dumny.
- Ja jeszcze nie chcę iść - mruknął, próbując
naciągnąć na siębie kołdrę. - Chcę, żeby była tu Lissa.
Joshua westchnął ciężko. Ogarnęło go przerażające
poczucie zagubienia i beznadziejności.
Chociaż obojgu, i Samowi, i Sarze, brakowało
Melissy, oboje byli zagubieni, to Sam przeżywał
stratę bardziej. Od kiedy Melissa odeszła, dwa razy
były z nim problemy w szkole. Za drugim razem
wychowawczyni wezwała Joshuę.
- Niech pan usiądzie, panie Malone - powiedziała,
kiedy w oznaczonym czasię zjawił się u niej w pokoju,
trzymając kapelusz w dłoni.
Usiadł, a nauczycielka przeszła natychmiast do
rzeczy.
- Wczoraj, bawiąc się klockami, Sam powiedział
słowo na eh.
Joshua zamrugał.
- Słowo na eh? Przykro mi, ale nie...
- Pański syn powiedział „cholera", panie Malone.
A my nie pozwalamy używać w klasię takich wyrażeń.
Joshua poświęcił wszystkie siły, żeby zachować
powagę na twarzy, i jakoś mu się udało.
- Bezwzględnie ma pani rację, panno Clayton.
- Zamiast uderzyć w klocek, Sam trafił się w palec.
Wtedy to powiedział. Kiedy nauczyciel przyprowadził
go do mnie, skarciłam go, że używa takich wyrażeń
w szkole. - Przerwała i z dezaprobatą spojrzała na
Joshuę. - Chce pan się dowiedzieć, co usłyszałam
w odpowiedzi?
Joshua poruszył się niespokojnie.
- Domyślam się.
- No cóż, by zacytować pańskiego syna: „Kiedy
mój tata trafi się w palec, to mówi cholera."
Zdarzyło się to w dwa dni po wyjeździe Melissy.
Joshua usiłował wypełnić lukę, którą stworzyła jej
nieobecność, ale poniósł całkowite fiasko, chociaż
starał się bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Nigdy nie przeżywał swojej porażki tak mocno, jak
w chwili gdy patrzył na twarz syna, po której ciurkiem
lały się łzy.
Nie mogąc znieść cierpienia, widocznego w oczach
synka, Joshua wtulił brodę między jego loki i przycisnął
go-
- Ja też chciałbym, żeby Lissa tu była, synku.
- Dlaczego nie możemy po nią pojechać? - spytała
naiwnie Sara.
Joshua wyprostował się.
- Chciałbym, słoneczko, żeby to było takie proste.
- Dlaczego ona się na nas gniewa?
- Nie na ciebie, słoneczko - powiedział, czując, że
coś ściska mu gardło. - Ale są rzeczy, których ty
i Sam nie rozumiecie, bo jesteście za mali.
Nagle Sara wygramoliła się i uklękła przed nim,
kładąc mu dłonie na policzkach. Wyraźnie sprawiło
jej to przyjemność. Jej podniecony oddech był ciepły,
Joshua poczuł go na twarzy.
- Tato, czy możemy do niej jechać i poprosić, żeby
wróciła do domu?
„Czy możemy do niej jechać i poprosić, żeby
wróciła do domu?" Jeszcze długo po położeniu
bliźniaków do łóżka Joshua miał w głowie to pytanie.
Odpowiedzi nie znał ani wtedy, ani teraz. Wiedział
tylko, że jest potwornie zmęczony, głowa mu pęka
i już od dawna powinien leżeć w łóżku. Tymczasem
powlókł się do gabinetu, usiadł i schował twarz
w dłoniach, pozwalając Melissię opanować jego
myśli.
O tym, że ją kocha, wiedział już od dawna, na
wiele dni przed porankiem z fatalnym telefonem,
choć nie chciał się do tego przed sobą przyznać.
Niewiele brakowało, by wyrzucił to z siębie. Kiedy
odłożyła słuchawkę, było już jednak za późno.
Jej spojrzenie, zainteresowanie w głosię nie umknęły
jego uwadze. Pragnęła wrócić do Houston, był tego
pewien. A kiedy spytał ją, co zamierza, i powiedziała
mu, chciał ją pochwycić i nigdy nie puścić.
Dlaczego więc tego nie zrobił? Dlaczego nie poprosił
jej, żeby została? Czemu jej nie błagał? Przez dumę.
Przez nadmiar cholernej dumy i strach, że się nie
zgodzi.
Poza tym Melissa nigdy nie traktowała pracy u niego
jako zajęcia na całe życie. Wiedział o tym, kiedy ją
przyjmował. Nie mógł więc w żaden sposób usprawied
liwiać swojej słabości, zakochania się.
Powinien się z tego śmiać, gdyby nie było to tak
bolesne. Ale cóż on znaczy? Jest tylko zwykłym
chłopakiem, który miał pod górkę do szkoły, dostał
w życiu parę kopniaków i wciąż jeszcze brakuje mu
ogłady, wykształcenia.
Melissa stanowiła jego przeciwieństwo. Taka piękna
i wykształcona. Wygrała życie. Mój Boże, była
pielęgniarką, czekała ją obiecująca kariera. Dlaczego
miałaby mieć ochotę na życie w mieścinie i obarczanie
się mężczyzną z dwojgiem dzieci?
Do diabła, wiedział, że się nad sobą rozczula,
upaja żalem nad sobą, ale nie mógł przestać.
Zbliżał się świt. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zaraz
nie weźmie się w garść, będzie do niczego. A jeśli
przyznałby się do błędu, to czy mógłby się z nią
spotkać, tak jak błagała go Sara? Czy umiałby pokonać
własną dumę, pojechać do Melissy?
Nie wiedział. Uczciwie mówiąc, nie wiedział.
Dom wyglądał na opuszczony, ale była pewna, że
tak nie jest. W garażu stał samochód, obok także
furgonetka. W każdym razie przejeżdżała koło budowy
i tam Joshui nie było.
Co właściwie miała mu zamiar powiedzieć?
Czując, że zaczyna się pocić pod pachami, otworzyła
drzwiczki i wysiadła.
Powietrze było ostre, pełne zapachu palonych liści.
Bzykały owady. Śpiewały ptaki. Melissa nie zdawała
sobie jednak sprawy z otaczających ją widoków
i dźwięków, tak bardzo skupiła się na swej misji. Ale
im bardziej zbliżała się do frontowych drzwi, tym
częściej się potykała.
Boże, to jest chorobliwe. Przecież ich życia splotły
się na krótko. W rzeczywistości byli jak dwa statki
mijające się w nocy.
Drżącymi palcami odsunęła z oczu kosmyk wło
sów i zmusiła się do ruszenia. Nogi miała całkiem
sztywne. Postanowiła jednak doprowadzić sprawę
do końca, a skoro zaszła już tak daleko, nie mogła
się wycofać.
Musiała przynajmniej upewnić się, że nic mu nie
jest. O tym, że nic groźnego się nie stało, wiedziała
tylko z gazety. Jako pielęgniarka miała pełną świado
mość, że często uderzenie w głowę może spowodować
trwały uraz.
Dobry Boże, a co będzie, jeśli nie zgodzi się z nią
porozmawiać?
W końcu zebrała odwagę i nacisnęła guzik dzwonka.
Rozległ się dźwięk, jak zwykle głośny, przyzywający.
Melissa czuła się potulna, spięta i zagrożona.
Drzwi otworzyły się.
Na jego widok chciała się zapaść pod ziemię. Ale
stała, jakby wpadła w potrzask.
- Melissa?
W tym słowie było tyle niedowierzania, że musiała
się przytrzymać framugi.
- Witaj, Joshua - powiedziała cicho. - Mogę wejść?
Bez słowa odsunął się i wpuścił ja do domu.
Melissa czuła silny ucisk w żołądku. Bała się przedtem,
że Joshui nie ucieszy jej widok. Boże, jak teraz
bolało, że rzeczywiście się nie ucieszył.
Nie zatrzymała się, aż w służbówce. Ogień syczał
wesoło w kominku, ale był zasłonięty metalową płytą,
jakby Joshua właśnie miał wyjść. Przez chwilę wdychała
mocny aromat drewna, starając się opanować. Ocze
kiwało ją o wiele trudniejsze zadanie, niż sobie
wyobrażała.
Położyła torebkę na tapczanie i odwróciła się, żeby
spojrzeć na Joshuę. Stał w zasięgu ręki. Wychudzoną
twarz z szaroniebieskimi cieniami znaczyło piętno
cierpienia.
- Pewnie cię dziwi, dlaczego tu jestem - powiedziała
w końcu. Wzruszenie ścisnęło jej gardło, z trudem
wydobywała z siębie słowa.
Nie odezwał się, tylko żyły pulsowały mu na szyi.
- Jak... jak się czują bliźniaki?
- Dobrze.
- Cieszę się.
Zawisło między nimi milczenie.
- Czy to dlatego przyjechałaś, żeby zobaczyć
bliźniaki?
- Nie.
Utkwił w niej wzrok, jakby oczekiwał, że będzie
mówiła dalej. Przyjrzała się dokładnie jego oczom,
ale niczego nie zdradzały.
- Laurie powiedziała mi, że miałeś wypadek.
- Czuję się dobrze - powiedział szorstko.
- Nie wyglądasz na to - szepnęła.
- Ale tak się czuję - odparł beznamiętnie.
Ogarniające ją pragnienie natychmiastowej ucieczki
było niezwykle silne, ale stała w miejscu. Musiała mu
powiedzieć, z czym przyszła, nawet gdyby miało ją to
zabić.
- I dlatego wróciłaś? Chciałaś spytać o moje
zdrowie? - Powiedział to głosem zmęczonego czło
wieka, w oczach miał cierpienie, ale Melissa nic z tego
nie dostrzegła. Ze spuszczoną głową, desperacko
próbowała wydusić z siębie słowa, które wyraziłyby,
co dzieje się w jej sercu.
- Melisso - ochrypły szept rozdarł jej duszę.
- Odpowiedz mi.
Postanowienie w niej słabło. Szukając oparcia,
przytrzymała się ramy tapczanu. Kto byłby w stanie
odgadnąć, co myśli i czuje Joshua? Jest więcej niż
prawdopodobne, iż odkrycie tego zajęłoby więczność.
Melissa wiedziała tylko, że chce być częścią tej
więczności.
Co powinna teraz zrobić? Przeżywała najważniejszą
chwilę w życiu, lecz jednocześnie zwlekała, pewna, iż
słowa potrzebne do przekonania go, że są dla siębie
stworzeni, spoczywają w niej jak bezcenny skarb.
Nagle słowa, jakby nabrały własnej mocy, popłynęły
z jej ust.
- Kocham cię, Joshua. Przez całe życie tak nie
kochałam, chociaż... chociaż widzę wyraźnie, że nie
odwzajemniasz moich uczuć... - Głos jej zadrżał
i załamał się. Łzy stanęły w oczach. Odwróciła się
i po omacku ruszyła do drzwi.
Ale nie zdążyła do nich dojść.
Joshua szarpnął ją ku sobie i mocno przycisnął. To
było niebo. Melissa wcale nie chciała, by Joshua
pozwolił jej odejść, ale odepchnęła go.
- Joshua, ja...
- O Boże, Melisso, ja też cię kocham... Tak bardzo.
- To dlaczego... dlaczego byłeś taki zimny, taki...?
- Balem się... - powiedział cicho. - Bałem się, że
naprawdę wróciłaś przez ten wypadek, a nie z miłości
do mnie. - Przerwał i wziął głęboki oddech. - Kiedy
przeszłaś przez próg, wiedziałem już, że tym razem
nie mogę cię wypuścić, wszystko jedno jakim sposobem.
- Och Joshua... - Tylko tyle zdążyła powiedzieć,
bo silna dłoń ujęła jej brodę, odchyliła głowę i Joshua
spojrzał jej głęboko w oczy. W jego wzroku płonęła
namiętność i było w nim coś jeszcze. Miłość. Melissa
zobaczyła tam miłość.
Czuła, jak po twarzy powoli spływają jej piekące
łzy. Joshua gwałtownie ją pocałował. Przez dłuższą
chwilę nie mogli oderwać się od siębie. W końcu
Joshua odsunął się nieco i spojrzał na nią.
- Właśnie wyjeżdżałem do Houston, wiesz?
- Naprawdę?
- Przekonaj się. Na tapczanie leży moja kurtka,
a kominek jest zasłonięty. Przed chwilą skończyłem
rozmawiać z Alice na temat bliźniaków.
Wpatrywała się w niego z zatroskaną twarzą.
- Przecież miałeś wstrząs mózgu. Chyba jeszcze
nie powinieneś prowadzić samochodu.
- W każdym razie miałem zamiar jechać. Uznałem,
że nie mogę dłużej czekać, muszę powiedzieć ci, co
czuję.
- To tak jak ja - szepnęła. - Właśnie dlatego
jestem tutaj.
- Och Melisso, straciliśmy tak wiele drogocennego
czasu.
- Miesiąc - powiedziała drżąc. - Ale wydawało mi
się, że to całe życie.
- Czy wybaczysz mi kiedykolwiek, że byłem takim
niewdzięcznikiem?
- Tylko jeśli ty wybaczysz mnie.
Cały zadrżał i delikatnie pocałował ją w policzek.
- Od kiedy tylko cię ujrzałem, pragnąłem cię tak
trzymać, całować. - Zaśmiał się, pełen skruchy. - Nie
mogłem przestać myśleć, że jesteś najwspanialszą,
najśliczniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem
i w żaden sposób nie mogłem sobie odebrać przyjem
ności poflirtowania z tobą.
- Ty diable.
- Ha - uśmiechnął się szeroko. - Tak było. Ale
gdy postawiłaś się wtedy w kuchni i...
- Muszę ci powiedzieć, że nie...
Pocałował ją nagle, nie dając jej sprostować. Przez
kilka chwil w pokoju panowała cisza.
- Właśnie, że tak.
- No cóż, przyznaję, że na żadnego mężczyznę nie
reagowałam tak, jak na ciebie. Kiedy mnie dotknąłeś,
czułam się, jakby poraził mnie prąd.
Joshua nagle spoważniał.
- Ale nigdy nie myślałem, że będzie z tego coś
więcej. Nawet przed sobą nie przyznałbym się do
swoich uczuć, gdyby nie ten telefon.
- Och, Joshua, mój najdroższy, ja też nie. Nie
chciałam sobie komplikować życia przez mężczyznę.
Dość miałam problemów po stracie rodziny i kłopotach
z karierą zawodową.
- Jeśli już mowa o twojej karierze... - zaczął Joshua
udręczonym głosem.
- Pst, nie mów o tym, nawet nie myśl. Kariera
przestała być dla mnie najważniejsza. Liczysz się
tylko ty i bliźniaki, chociaż jestem pewna, że któregoś
dnia wrócę do zawodu.
- Ale tutaj, w Nacogdoches.
- To się rozumie samo przez się. Teraz interesuje
mnie tylko bycie z wami, chcę znowu stać się częścią
domu i rodziny.
- Ja też tego pragnę - powiedział, pociągając ją na
miękki dywanik przed kominkiem.
- A co z bliźniakami? Czy będą chciały...
Nie pozwolił jej skończyć zdania.
- Oczywiście, że tak. Nie masz pojęcia, jak bardzo
im ciebie brakuje. Prawdę mówiąc, od czasu gdy
wyjechałaś, słyszę wyłącznie, że Lissa to, Lissa tamto
i kiedy Lissa wróci.
Melissa uśmiechnęła się przez łzy.
- Nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć.
- Zrobimy im niespodziankę, pójdziemy po nie do
szkoły. Ale najpierw mamy jeszcze coś do skończenia.
Wyszeptała jego imię, on zaś przyciągnął ją bliżej
i ukrył twarz w jej włosach. Potem lekko kąsając
szyję zaczął zbliżać się do ust. Jej ciało natychmiast
poczuło bijące od niego ciepło. Tuląc się, Melissa
chciwie odwzajemniała pocałunki.
- Najdroższy, nie powinniśmy - szepnęła.
Zaśmiał się cicho.
- Kochanie, wierz mi, że ranę miałem na głowie.
Z tą częścią ciała wszystko jest w porządku. - Położył
jej dłoń na twardniejącej męskości.
Oczy Melissy szeroko się rozwarły.
- Masz rację.
Znów cicho się zaśmiał.
- Uwielbiam, kiedy się czerwienisz.
- Jesteś okropny!
- Ale tobie się to podoba.
- Wiem o tym. - Zmarszczyła nos.
Położył głowę na jej piersiach i mimo bluzki sprawił,
że brodawki jej stwardniały.
- Wyjdziesz za mnie?
W odpowiedzi na ten słodki atak Melissa wyprężyła
się pod nim.
- O, tak.
- Kiedy? - Rozpiął jej bluzkę, dotykając wargami
aksamitnej, pachnącej skóry.
Melissa lekko pociągnęła go za włosy do góry, tak
że uniósł głowę.
- Dzisiaj, jutro, zawsze.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Kocham cię nad życie, ale jeszcze pozostaje
druga strona medalu. Nie chcę niczego udawać. Jestem
brutal, grubianin i narwaniec. Może jeszcze gorzej.
Delikatnie przesunęła palcami po jego twarzy,
zatrzymując je na brodzie, jakby jeszcze raz chciała
się zapoznać z każdą płaszczyzną, każdym zagłębie
niem.
- Ale ja bardzo chcę spróbować - powiedziała,
uśmiechając się z zadowoleniem. - Cokolwiek by
mówić, nie jesteś nawet w połowie taki nieokrzesany,
jak myślisz.
Potarł nosem o jej kark.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie.
- Pomyśl, czy będziesz mogła ze mną mieszkać?
- Spróbuj tylko mnie od tego odwieść.
Pokazał zęby w uśmiechu.
- Kiedy zrealizuję ten kontrakt, mogę stać się
bogaty.
- Mmm, moja mama zawsze mówiła, że bogacza
kocha się równie łatwo jak biedaka.
- Sprytna kobieta była z twojej mamy.
Potem ogłuchli i oślepli na wszystko dookoła,
szybko pozbywając się strojów. Klęczeli na dywaniku
twarzą w twarz, nadzy. Joshua jęknął i pochylił się.
Najpierw znalazł wargami usta Melissy, potem objął
nimi brodawkę piersi.
W końcu podniósł spojrzenie i wyszeptał:
- Tak się martwiłem, że już nigdy cię nie dotknę,
nie poczuję twojego smaku.
Gorąco oddechu wypełniło jej ucho. Schyliła się
i zaczęła całować brzuch Joshui. Ogarnęła ją taka
namiętność, że nie była pewna, czy w ogóle jest
w stanie oderwać wargi od jego ciała.
- Jeszcze! - krzyczał. - Jeszcze!
Przetoczył się na plecy i uniósł ją. Otoczyła go
nogami i przyjęła całego do środka. Potem leżeli
obok siębie, nasyceni i wyczerpani, rozpaleni, z ciałami
spływającymi potem.
- Kocham cię - powiedziała, wiodąc palcem po
jego wardze.
- Ja też cię kocham.
Znów go pocałowała i drgnęła, jakby chciała wstać.
Chwycił ją za przegub.
- Dokąd idziesz?
- Donikąd - wymruczała. - Jest... Jest coś, o czym
powinnam ci powiedzieć.
Oczy Joshui zachmurzyły się.
- Nie jesteś chyba chora?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Przyjrzał jej się badawczo oczami pełnymi troski.
- Kiedy zobaczyłem cię w drzwiach, miałem wra
żenie, że wychudłaś. - Wzruszył ramionami. - Chciałem
nawet zapytać, czy się dobrze czujesz, ale... - Urwał.
- Nie martw się. Nie jestem chora. - Uśmiechnęła
się do niego lekko. - Jestem w ciąży.
Joshua zmartwiał.
- W ciąży?
Skinęła głową, patrząc na niego niespokojnie.
- Kiedy... kiedy się o tym dowiedziałaś?
- Wczoraj. Myślałam, że to jakiś wirus, ale okazało
się, że nie.
- Czy jesteś szczęśliwa? - zapytał uspokojony.
- A ty?
- Oczywiście, że tak. - Uśmiechnął się tak szeroko,
jak nigdy dotąd. - Jesteś wspaniała, wiesz? - Głos
Joshui brzmiał cicho, ciepło i był przepełniony miłością.
Kiedy wstali i ubrali się, otoczył ją ramionami,
a ona ukryła twarz na jego piersi.
- Kocham cię, Joshua - powiedziała jeszcze raz.
- I tak się cieszę, że uradowała cię wiadomość
o dziecku.
- Och, kochanie, czyżbyś wątpiła? Nasza rozkosz
jeszcze się zwiększy.