background image

21 lipca 2004

Popaprany świat

Powoli   kończy   się   sezon   polityczny,   brakuje   niusów   na   tak   zwany   „kower”,   więc 

czasopisma   sięgają   po   tematy   społeczne   -   takie,   co   to   równie   aktualne   są   w   grudniu   jak   i   w 
kwietniu. „Polityka” przygotowała raport o stanie polskiego małżeństwa. Niby nic, czego bym nie 
wiedział, ale każde przypomnienie stanu rzeczy skłania do mało przyjemnych refleksji - młodzi lu-
dzie panicznie boją się wchodzenia w trwałe związki, wolą żyć niezobowiązująco, na kocią łapę, 
byle   tylko   przedłużyć   złudzenie,   że   w   razie   jakichś   problemów   mają   drogę   powrotną.   Całe 
pokolenie   zdaje   się   wierzyć,   że   w   prawdziwym   życiu   można,   jak   w   grze   komputerowej, 
„zasejfować” sytuację i w razie pomyłki wrócić do niej, żeby spróbować innego wariantu. Zanim 
się zorientują, że nie można, że czas płynie i człowiek nigdy nie wraca w to samo miejsce, ten 
strach   przed   zrobieniem   czegokolwiek   nieodwracalnego   spieprzy   im   życiorysy   do   cna,   a   jeśli 
doczekają się w swoich z zasady prowizorycznych  związkach dzieci,  wychowają je na jeszcze 
gorszych popaprańców od siebie.

„Newsweek” z kolei poświęcił blok okładkowych tekstów zwierzętom domowym. Też niby 

nic nowego - w dzisiejszych czasach domowe zwierzątko to przeważnie proteza, rekompensująca 
zaburzone   relacje   z   innymi   ludźmi.   Dobrze   mieć   w   rodzinie   pieska,   żeby   dzieci   rozwijały  się 
emocjonalnie i uczyły odpowiedzialności, ale jeszcze lepiej mieć pieska zamiast rodziny. Nie trzeba 
dla niego z niczego rezygnować, nie trzeba się wysilać; zwierzę jest niewymagające, akceptuje 
właściciela w ciemno i bez żadnych warunków. Idealny towarzysz dla ludzi nie chcących i nie 
potrafiących dorosnąć, jakich masowo produkuje współczesna cywilizacja. A w razie czego można 
go zawsze wywieźć do lasu albo oddać do schroniska.

W „Dużym formacie” dla odmiany artykuł o ogarniającej świat - począwszy od Stanów 

Zjednoczonych   -   epidemii   otyłości.   Od   pewnego   czasu   w   krajach   cywilizowanych   to   właśnie 
obżarstwo, a nie palenie, stanowi najczęstszą przyczynę przedwczesnych zgonów. Ponad połowa 
statystycznego zachodniego społeczeństwa jest otyła i choruje z tego powodu, ale nie wpływa to w 
żaden sposób na fakt, że cukru, mąki i tłuszczu ludzie żrą coraz więcej, że wpychają w siebie co 
roku więcej czipsów, frytek, baloników i gazowanych napojów, odstawiając ze wstrętem niemodne, 
normalne jedzenie, albo - z deszczu pod rynnę - próbują się odchudzać żarciem margaryn  czy 
różnych chemicznych substytutów żywności z metką „light”. Lamentu lekarzy nikt już nie słucha, 
tym bardziej mato kto przejmuje się stwierdzeniami ekonomistów, że żaden system finansowania 
służby zdrowia nie ma prawa wytrzymać skutków tego wielkiego żarcia, ale najbardziej jest w tym 
ponury obraz najmłodszego pokolenia - które, zdaniem specjalistów, jako pierwsze od wielu, wielu 
lat   będzie   żyć   znacząco   krócej   od   pokolenia   swoich   rodziców.   Znajoma   lekarka   mówi,   że 
nadciśnienie, wieńcówka, miażdżyca i inne choroby, tradycyjnie uważane za przypadłości wieku 
podeszłego, diagnozuje się w tych czasach czipsów i baloników już u trzynastolatków. Wierzę w to, 
bo idąc na spacer z dzieckiem co i raz natykam się na mamusie zapychające pączkami i kolą małe 
potworki - dziecko ma dwa, trzy latka, a już przypomina kulę sadła, pod którą gną się i koślawią nie 
mogące unieść monstrualnego dupska nóżki.

Wspomniany artykuł jest oczywiście jednym z bardzo, bardzo wielu; pisze się o epidemii 

otyłości niemal w każdej gazecie i czasopiśmie, i nic z tego nie wynika, bo wyniknąć nic nie może - 
jako że wszystkie zajmujące się sprawą magazyny i cytowane przez nie autorytety zgodnie całą 
winą   za   powszechne   obżarstwo   obarczają   wielkie   koncerny.   Winien   jest   ten,   kto   produkuje   i 
sprzedaje tanie żarto, ale w żadnym wypadku nie ten, kto się nim opycha. Nikt nie ośmieli się 
zasugerować mu, że mógłby przestać żreć jak świnia i napychać swoje dzieci. Ma ochotę, znaczy 
się - musi. Zaspokojenie wszelkich cielesnych zachcianek, czy to kulinarnych, czy erotycznych, jest 
wszak najważniejszą - bodaj, czy już nie jedyną - zasadą naszej cywilizacji. Ulżyć sobie, ułożyć 
życie wygodnie i zabezpieczyć zmysłowe doznania to podstawowe prawa człowieka i obywatela, 
na straży których stoi postępowe państwo z całym swoim aparatem.

Cywilizacja, która wydaje więcej pieniędzy na odżywki dla psów niż dla niemowląt, która 

zdycha z przeżarcia i aby móc się przeżerać jeszcze bardziej, wpędza dotacjami do jedzenia resztę 
ludzkości w śmierć głodową, nie buduje najlepszego ze światów. Choć tak się jej wydaje.


Document Outline