Montgomery Lucy Maud Historynka 01 Historynka

background image

Lucy Maud Montgomery

Historynka

background image

Od redakcji

Czy pamiętacie “Anię z Zielonego Wzgórza”? Dzięki jej autorce, Lucy Maud Montgomery,

możemy jeszcze raz przenieść się na starą farmę na Wyspie Księcia Edwarda.

Możemy wraz z Edem, Feliksem, Danem, Felą, Celinką, Sarą, Piotrkiem i Historynką czekać

w napięciu Dnia Sądu Ostatecznego, wędrować ze ściśniętym sercem do domku czarownicy,

asystować przy otwieraniu tajemniczej skrzynki ze ślubną wyprawą sprzed wielu lat. A przede

wszystkim możemy przysłuchiwać się niezliczonym opowieściom Historynki, dziewczynki o

niezwykłym uroku i zniewalającym talencie.

background image

Rozdział I - Dom naszego ojca

- Ogromnie lubię wszelkie drogi, bo zawsze jestem ciekawa, co się znajduje u ich kresu.

Tak kiedyś powiedziała Historynka. Opuszczając pewnego majowego ranka Toronto i udając

się na Wyspę Księcia Edwarda, obydwaj z Feliksem nie mieliśmy pojęcia o Historynce, jak również

nie znaliśmy tego jej przezwiska. Wiedzieliśmy tylko, że kuzynka Sara Stanley, której matka, a nasza

ciotka Felicja, dawno już nie żyła - mieszkała stale na Wyspie u wuja Rogera i ciotki Oliwii King, na

farmie w Carlisle, sąsiadującej ze starym dworkiem Kingów. Wierzyliśmy, że ją poznamy, gdy

przyjedziemy na miejsce, a z listów ciotki Oliwii do ojca, domyślaliśmy się, że kuzynka Sara jest

bardzo miłym stworzeniem. Na ogół niezbyt często myśleliśmy o niej. Interesowali nas bardziej Fela,

Celinka i Dan, którzy mieszkali w samym dworku i mieli być naszymi stałymi towarzyszami podczas

lata.

Lecz wizja Historynki, choć nie znanej jeszcze, zamajaczyła nam tego ranka, gdy pociąg

opuszczał dworzec w Toronto. Wyruszyliśmy przecież w dalszą drogę i chociaż wiedzieliśmy, co się

znajduje u jej kresu, owiana była dla nas jakimś nimbem tajemniczości, nimbem nieznanego uroku,

dającego temat do głębokich rozmyślań.

Radowała nas sama myśl ujrzenia rodzinnego domu ojca i przebywania wśród tych kątów,

wśród których ojciec przebywał za czasów chłopięctwa. Tak wiele opowiadał nam o tym wszystkim i

tak często opisywał każdą scenę z oddzielna, że mimo woli zakorzenił w nas to głębokie uczucie dla

rodzinnego domostwa, uczucie, które i w jego sercu nie wygasło, pomimo tylu lat spędzonych na

obczyźnie. Mieliśmy podświadome wrażenie, że właśnie ten dom jest naszym domem rodzicielskim,

że jest naszą kolebką rodzinną, chociaż nigdy jej nie widzieliśmy. Oczekiwaliśmy niecierpliwie tego

uroczystego dnia, kiedy ojciec zabierze nas “do domu”, do tego starego domu, otoczonego jodłami,

do tego sławetnego “sadu Kingów”, gdzie będziemy mogli biegać po alejce “Wuja Stefana”, pić

wodę z głębokiego źródełka, osłoniętego chińskim dachem, stać na “kamiennym pulpicie” i jeść

jabłka z naszych “drzew urodzinowych”.

Chwila ta nadeszła prędzej, niż przypuszczaliśmy, lecz ojciec nie mógł tam pojechać z nami.

Firma jego tej wiosny wezwała go do Rio de Janeiro na stanowisko kierownika tamtejszej filii. Nie

wolno było omijać takiej okazji, bo ojciec nasz był człowiekiem biednym, a nowe stanowisko

oznaczało podwyżkę pensji, choć jednocześnie było przyczyną zlikwidowania naszego

dotychczasowego domu. Matka nasza umarła w owym czasie, kiedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie z

tego sprawy. Do Rio de Janeiro ojciec zabrać nas nie mógł. Po długich rozmyślaniach zadecydował

posłać nas do wuja Aleca i ciotki Janet, do rodzinnego zaścianka, a gospodyni nasza, która również

background image

pochodziła z Wyspy i zamierzała tam teraz wrócić, miała zaopiekować się nami podczas podróży.

Obawiam się, że ta podróż była dla niej niezbyt przyjemna! Żyła w ustawicznym strachu, że któryś z

nas zginie, wyrządzi sobie krzywdę albo wypadnie z pociągu i najprawdopodobniej odetchnęła z

ulgą, gdy przybyliśmy wreszcie do Charlottetown i mogła nas oddać pod opiekę wuja. Na pożegnanie

ostrzegła go jeszcze:

- Ten gruby nie jest najgorszy. Nie jest taki żwawy i nie znika ustawicznie z oczu, jak ten

szczupły. Najbezpieczniej byłoby podróżować z nimi w ten sposób, żeby obydwóch uwiązać na

sznurze, ale na sznurze możliwie krótkim.

“Tym grubym” był Feliks, który był ogromnie wrażliwy na punkcie swojej tuszy.

Gimnastykował się całymi dniami, aby schudnąć, lecz rezultat był taki, że z każdym dniem stawał się

coraz tęższy. Udawał, że nie dba o to, lecz w gruncie rzeczy martwił się tym ogromnie, zamęczając

swoją tuszą biedną panią Mac Laren. Nie lubił jej zresztą bardzo od owego dnia, kiedy mu

powiedziała, że wkrótce będzie “szerszy niż dłuższy”.

Byłem raczej zmartwiony, gdy się z nami żegnała w ostatniej chwili, życząc nam wszystkiego

dobrego, jednak wkrótce zapomnieliśmy o niej zupełnie, gdy znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni,

siedząc w bryczce po obydwu stronach wuja Aleca, którego pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia.

Był to mały człowieczek o drobnych delikatnych rysach, przystrzyżonej siwej brodzie i dużych,

zmęczonych błękitnych oczach, przypominających nam oczy ojca. Wiedzieliśmy, że wuj Alec bardzo

lubi dzieci i że z głęboką radością powitał “chłopców Alana”. Czuliśmy się z nim jak w domu i nie

lękaliśmy się zadawać mu pytań na najrozmaitsze tematy, których nasuwało się z każdą chwilą coraz

więcej. Zaprzyjaźniliśmy się z nim serdecznie podczas tej drogi na przestrzeni dwudziestu mil.

Ku naszemu głębokiemu rozczarowaniu było już ciemno, gdy przybyliśmy do Carlisle - zbyt

ciemno w każdym razie, aby cokolwiek widzieć dokładnie, gdy wjechaliśmy w zadrzewioną alejkę,

prowadzącą do starego dworku Kingów. Za nami wisiał jasny księżyc ponad południowo-zachodnimi

łąkami, spowitymi w wiosenną ciszę, a dokoła nas panowały ciemności wiosennej majowej nocy.

Usiłowaliśmy rozgorączkowani przeniknąć te ciemności wzrokiem.

- Tam jest ta duża wierzba, Ed - szepnął Feliks w podnieceniu, gdyśmy się kierowali ku

bramie.

Miał słuszność. Drzewo to zasadził dziadek King pewnego wieczoru, gdy wrócił do domu po

całodziennej orce w polu, nad strumykiem. Urosło od tego czasu i przybrało mnóstwo gałęzi. Ojciec

nasz, nasi wujowie i ciotki bawili się w cieniu tej wierzby, a teraz była ona niezwykle potężna,

posiadała gruby pień i mnóstwo grubych konarów, z których każdy już był samoistnym drzewem.

- Jutro wdrapię się na nią - postanowiłem wesoło.

Na prawo, nieco w głębi znaczyły się w ciemnościach inne drzewa, po których poznaliśmy od

background image

razu, że to był sad. Po lewej stronie, wśród szumiących jodeł i sosen wznosił się stary tynkowany

dom, z którego w tej chwili przez otwarte drzwi przedzierał się blask światła; ciotka Janet, potężna,

zapobiegliwa, łagodna kobieta o rumianych policzkach wyszła właśnie na nasze spotkanie.

Wkrótce znaleźliśmy się w kuchni przy kolacji, w tej kuchni o niskim zakopconym suficie, z

którego zwieszały się szynki i połcie słoniny. Wszystko tu było właśnie takie, jak ojciec opowiadał.

Doznaliśmy uczucia, że wracamy wreszcie do domu, po długich latach przebywania wśród obcych

ludzi.

Fela, Celinka i Dan siedzieli naprzeciw, patrząc na nas w tym mniemaniu, że jesteśmy zbyt

zajęci jedzeniem, aby zwracać na nich uwagę. My ze swej strony, spoglądaliśmy na nich również

wtedy, gdy jedli i w rezultacie spojrzenia nasze co kilka chwil spotykały się, wywołując obustronne

zażenowanie.

Dan był najstarszy; miał lat trzynaście, tak samo jak ja. Był szczupłym, piegowatym

chłopcem o zbyt długich, prostych, ciemnych włosach i o kształtym nosie Kingów. Poznaliśmy ten

nos od razu. Wykrój ust miał już własny, nie przypominający niczym ust Kingów ani też Wardów.

Nikt by w nich zresztą nie dostrzegł rodzinnego podobieństwa, bo były wyjątkowo brzydkie - duże,

cienkie i zaciśnięte. Potrafiły się jednak uśmiechać przyjaźnie, toteż obydwaj z Feliksem doszliśmy

do wniosku, że będziemy mogli szybko polubić Dana.

Fela miała lat dwanaście. Otrzymała imię po ciotce Felicji, która była bliźniaczą siostrą wuja

Feliksa. Ciotka Felicja i wuj Feliks, jak nam często opowiadał ojciec, umarli jednego dnia, oddaleni

zresztą od siebie, lecz pochowani zostali tuż przy sobie na starym cmentarzu w Carlisle.

Z listów ciotki Oliwii wiedzieliśmy, że Fela uważana jest za miejscową piękność, toteż

ciekawi byliśmy ją zobaczyć. Pod tym względem przeszła stanowczo nasze najśmielsze oczekiwania.

Była dość tęga i pulchna, o dużych szafirowych oczach, złotych lokach i różowej cerze, jednym

słowem “kompleksja Kingów”. Kingowie znani byli ze swych kształtnych nosów i pięknej cery. Fela

miała również wyjątkowo piękne ręce. Przy każdym ruchu dołeczki na dłoniach ukazywały się same i

z przyjemnością myślało się o tym, jakie kształtne musiały być jej okrągłe łokcie.

Poza tym była wyjątkowo pięknie ubrana; w czerwonej sukience i krochmalonym

muślinowym fartuszku wyglądała uroczo, a z tego co bąknął Dan, zrozumieliśmy, że “wystroiła się”

tak na uroczystość naszego przyjazdu. Uświadomiliśmy sobie jeszcze głębiej powagę chwili, bo

dotychczas nigdy jeszcze żadna dziewczynka nie zadawała sobie trudu, by się dla nas stroić.

Celinka, która miała lat jedenaście, była również ładna, co rzucałoby się bardziej w oczy,

gdyby Feli przy niej nie było. Po prostu Fela zaćmiewała swą urodą wszystkie inne dziewczęta.

Celinka wyglądała przy niej dziwnie blado i chudo, miała delikatne drobne rysy, miękkie ciemne

włosy o jedwabistym połysku i łagodne piwne oczy, w których od czasu do czasu odzwierciedlało się

background image

zawstydzenie. Pamiętaliśmy, jak ciotka Oliwia pisała do ojca, że Celinka jest wykapaną Wardówną,

gdyż tak samo jak Wardowie, nie posiada absolutnie zmysłu humoru. Nie wiedzieliśmy wprawdzie

co to dokładnie znaczy, domyślaliśmy się jednak, że nie mogło to być w żadnym razie

komplementem.

Obydwaj byliśmy skłonni przypuszczać, że Celinkę polubimy więcej od Feli. Prawda, że Fela

była wyjątkowo piękna, lecz kierowani niezawodną intuicją dziecięcą, orientowaliśmy się, że jest

zbyt zarozumiała z przyczyny swojego czarującego wyglądu. Jednym słowem wiedzieliśmy, że Fela

jest próżna.

- Dziwne, że Historynka nie przyszła was zobaczyć - powiedział wuj Alec. - Nie mogła się

już doczekać waszego przyjazdu.

- Była trochę niezdrowa przez cały dzień - wyjaśniła Celinka - i ciotka Oliwia nie pozwoliła

jej wyjść wieczorem. Kazała jej wcześnie położyć się do łóżka. Historynka była szalenie tym

zmartwiona.

- Któż to jest Historynka? - zapytał Feliks.

- Ach, Sara - Sara Stanley. Nazywamy ją Historynką, bo cudownie potrafi opowiadać

rozmaite historie, a z drugiej znów strony ze względu na Sarę Ray, która mieszka u podnóża pagórka

i przychodzi często bawić się z nami. Byłoby dziwnie niezręcznie mieć w jednym towarzystwie dwie

dziewczynki, o jednakowym imieniu. Zresztą Sara Stanley nie lubi swego imienia i woli, gdy się ją

nazywa Historynką.

Dan, który przemówił po raz pierwszy, wystąpił z nieśmiałym wyjaśnieniem, że Piotrek

również miał zamiar przyjść, lecz musiał pójść do domu, aby zanieść trochę mąki swej matce.

- Piotrek? - zdziwiłem się, bo nigdy nie słyszałem o żadnym Piotrku.

- Jest to chłopiec do posług wuja Rogera - odparł wuj Alec. - Nazywa się Piotrek Craig i w

rzeczywistości jest bardzo miłym chłopcem, ale jednocześnie dziwnie mu się nie powodzi.

- Chce być narzeczonym Feli - wtrącił Dan przebiegle.

- Nie gadaj głupstw, Dan - zgromiła go surowo ciotka Janet.

Fela odrzuciła w tył swe złote loki i obdarzyła Dana wcale niesiostrzanym spojrzeniem.

- Nie wyglądam na taką, która by miała za narzeczonego chłopca do posług - zauważyła.

Dostrzegliśmy, że jej gniew był całkiem szczery, nie udawany. Najwidoczniej Piotrek nie

należał do tych wielbicieli, z których Fela mogła być dumna.

Byliśmy obydwaj bardzo głodni, a gdy zjedliśmy już wszystkiego do syta, uświadomiliśmy

sobie, że jesteśmy również bardzo zmęczeni - zbyt zmęczeni nawet, aby zwiedzać teraz rodzinne

domostwo, o czym tak marzyliśmy.

Mieliśmy największą ochotę udać się na spoczynek. Zaprowadzono nas na górę do tego

background image

właśnie pokoju, wychodzącego na wschód, który niegdyś zajmował ojciec. Dan miał dzielić z nami

ten pokój, śpiąc we własnym łóżku, w przeciwległym kącie. Prześcieradła i poduszki pachniały

lawendą, a przykryto nas jedną z kołder haftowanych jeszcze przez babcię King. Okno było otwarte i

słyszeliśmy żaby rechocące w moczarach nad strumykiem. Oczywiście niejednokrotnie słyszeliśmy

rechotanie żab w Ontario, lecz żaby z Wyspy Księcia Edwarda rechotały bardziej melodyjnie i

zawodząco. Wszystko to posiadało urok starej rodzinnej tradycji i opowiadania, których

nasłuchaliśmy się tak wiele, owiewały swoistym urokiem to, co teraz nas otaczało. Był to dom

Kingów - dom naszego ojca - nasz dom jednocześnie! Nigdy w żadnym domu nie mieszkaliśmy tak

długo, aby zrodziło się w nas jakieś tkliwsze dla niego uczucie, lecz tutaj, pod tym drewnianym

dachem, zbudowanym przez pradziadka Kinga przed dziewięćdziesięciu laty, uczucie to wkradło się

do naszych chłopięcych serc, jakbyśmy się zetknęli z czymś bardzo bliskim i najdroższym.

- Pomyśl, to są te same żaby, których ojciec słuchał, gdy był małym chłopcem - szepnął

Feliks.

- Nie mogą być te same - zaprotestowałem z powątpiewaniem, nie mając pewności, czy żaby

istotnie żyją tak długo. - Przecież już dwadzieścia lat minęło od chwili, kiedy ojciec stąd wyjechał.

- Tak, ale to są potomkowie tamtych żab, których on wtedy słuchał - upierał się Feliks - i

rechoczą w tych samych moczarach. Musi to być gdzieś bardzo blisko.

Drzwi nasze były otwarte, a po przeciwnej stronie wąskiego korytarza dziewczęta szykowały

się do spania i rozmawiały głośniej nawet, niż zdawały sobie z tego sprawę.

- Jak ci się podobają chłopcy? - pytała Celinka.

- Edgar jest przystojny, ale Feliks stanowczo za gruby - odpowiedziała Fela pośpiesznie.

Feliks szarpnął kołdrą mimo woli i mruknął niechętnie. Zacząłem się przekonywać, że jednak

polubię Felę, bo przecież to nie jej wina, że jest próżna. Jak może nie być próżna, gdy przejrzy się w

lustrze?

- A ja uważam, że obydwaj są bardzo mili i dosyć ładni - rzekła Celinka.

- Kochane stworzenie!

- Ciekawe, jak się Historynce spodobają - zastanawiała się Fela, jakby opinia Historynki była

dla niej w tej chwili najważniejsza.

Nie wiadomo dlaczego i my doznaliśmy takiego uczucia. Przeczuwaliśmy, że jeżeli

Historynka nie będzie miała o nas pochlebnego zdania, to i tak nam nic nie pomoże.

- Ciekawe, czy Historynka jest ładna - powiedział Feliks głośno.

- Nie, ładna nie jest - odparł nieoczekiwanie Dan z przeciwnej strony pokoju. - Ale wyda

wam się ładna, gdy zacznie z wami mówić. Wszyscy mają takie wrażenie. Dopiero, jak się z nią

rozstaniecie, zorientujecie się, że wcale nie jest ładna.

background image

Drzwi pokoju dziewczynek zamknęły się z trzaskiem. W całym domu zapanowała głęboka

cisza. Wkroczyliśmy do krainy snu, przejęci ciekawością, czy Historynka nas polubi.

background image

Rozdział II - Królowa serc

Zbudziłem się zaraz po wschodzie słońca. Blade majowe promienie przedzierały się przez

jodły, a lekki wiaterek poruszał wierzchołkami drzew.

- Feliks, zbudź się - szepnąłem, potrząsając nim.

- Co się stało? - mruknął niewyraźnie.

- Już rano. Wstańmy i wyjdźmy na dwór. Nie mogę już doczekać się tej chwili, kiedy zobaczę

te wszystkie miejsca, o których nam ojciec opowiadał.

Wyskoczyliśmy z łóżka i ubraliśmy się, nie budząc Dana, który spał jeszcze z otwartymi

ustami i z kołdrą zwieszoną na podłogę. Z trudem udało mi się powstrzymać Feliksa od zamiaru

przekonania się, jak by Dan zareagował, gdyby mu się włożyło coś do otwartych ust.

Wytłumaczyłem mu wreszcie, że takie doświadczenie zbudziłoby prawdopodobnie Dana i chciałby

nam koniecznie towarzyszyć, a przecież będzie o wiele przyjemniej, gdy po raz pierwszy sami

wyjdziemy z domu.

Wszędzie panowała cisza, gdy ostrożnie schodziliśmy po schodach. Z kuchni dobiegał nas

jakiś szelest, najprawdopodobniej wuj Alec rozpalał ogień; jednakże w pozostałej części domu dzień

się jeszcze nie rozpoczął.

Przystanęliśmy na chwilę na hallu, aby spojrzeć na wielki zegar “dziadka”. Nie chodził

wprawdzie, lecz dla nas był to stary znajomy, z trzema złoconymi kulami na samym szczycie, z

małym cyfrerblatem i wskazówką pokazującą zmiany księżyca oraz z maleńkim zagłębieniem w

drewnianych drzwiczkach, które zrobił ojciec, gdy był jeszcze chłopcem i nie mógł już wymyślić

żadnej innej psoty.

Otworzyliśmy frontowe drzwi i wymknęliśmy się na dwór z niezwykłym wzruszeniem w

sercach. Powiał ku nam lekki wietrzyk z południa, cienie jodeł były długie i równo zarysowane;

pogodne niebo wczesnego ranka roztaczało się nad nami błękitne i bezchmurne. Bardziej na zachód,

poniżej polnego strumyka, ciągnęła się długa dolina, a nad nią pagórki, porośnięte sosnami,

przetykanymi gdzieniegdzie bezlistnymi jeszcze bukami i klonami.

Za domem była kępka jodeł, mroczny cienisty zakątek, w którym hulał wiatr i gdzie zawsze

pachniało żywicą. Nieco dalej ciągnął się gęsty zagajnik wysmukłych srebrnych brzóz i szemrzących

topoli, a poniżej nieco znajdował się dom wuja Rogera.

Na prawo od nas, otoczony również jodłami, znajdował się sławetny sad Kingów, którego

historię znaliśmy od najwcześniejszego dzieciństwa. Wszystko wiedzieliśmy o tym sadzie z

opowiadań ojca i w wyobraźni niejednokrotnie biegaliśmy po nim.

background image

Prawie sześćdziesiąt lat temu sad ten został założony, gdy dziadek King wprowadził po raz

pierwszy do domu swoją młodą żonę. Przed ślubem dziadek ogrodził parkanem potężny południowy

kawał pola, wystawionego na działanie promieni słonecznych. Było to najpiękniejsze, najbardziej

urodzajne pole w całym gospodarstwie i sąsiedzi mówili młodemu Abrahamowi Kingowi, że zbierać

będzie piękny plon pszenicy z tego kawałka. Abraham King, będący człowiekiem małomównym,

uśmiechał się tylko i milczał; lecz w wyobraźni widział już wizję przyszłych lat i to pole nie zasiane

jednak zbożem; widział na nim szerokie aleje drzew obsypanych owocem i zapatrzone w te drzewa

rozradowane oczy dzieci i wnuków, które jeszcze na świat nie przyszły.

Tę wizję należało urzeczywistnić, ale dziadek King nigdy się nie śpieszył. Nie zasadził drzew

od razu, pragnął bowiem, aby rosły wraz z życiem i z historią, aby miały coś wspólnego z każdą

chwilą dobrą i radosną, jaka nawiedzi jego dom. Toteż owego ranka, kiedy wprowadził do domu

swoją młodą żonę, wyszli obydwoje na południowe pole i zasadzili pierwsze dwa ślubne drzewa.

Drzew tych już teraz nie było, lecz istniały jeszcze wówczas, gdy ojciec nasz był małym chłopcem i

co roku pokrywały się kwieciem tak delikatnym, jak delikatna była twarzyczka Elżbiety King, gdy

spacerowała po tym starym południowym polu w zaraniu swego szczęścia i miłości.

Gdy Abrahamowi i Elżbiecie urodził się syn, na pamiątkę tę zasadzono nowe drzewo w

sadzie. Mieli potem aż czternaścioro dzieci, a każde dziecko miało swoje “drzewko urodzinowe”.

Każdą uroczystość rodzinną obchodzono w ten sam sposób i każdy miły gość, który spędził choć

jedną noc pod dachem Kingów, musiał koniecznie zasadzić drzewko w sadzie. Jednym słowem,

każde owocowe drzewko było pięknym zielonym pomnikiem jakiejś radości lub szczęścia minionych

lat. Każdy wnuk miał swe drzewko również zasadzone przez dziadka, gdy tylko nadchodziła

wiadomość o jego narodzinach, lecz nie były to wyłącznie drzewa jabłoni - były tam również śliwy,

wiśnie i grusze. Wszystkie te drzewa nosiły imiona osób, dla których albo przez które zostały

zasadzone. Obydwaj z Feliksem wiedzieliśmy doskonale o “gruszy ciotki Felicji”, o “wiśni ciotki

Julii”, o “jabłoni wuja Aleca” i o “śliwie wielebnego Mr. Scotta”. Wiedzieliśmy o nich od urodzenia i

wśród tych drzew po prostu byliśmy wychowywani.

A teraz przyszliśmy do tego sadu, był on przed nami; należało tylko otworzyć maleńką białą

furtkę w parkanie i już znaleźlibyśmy się w tym wspaniałym jego królestwie. Lecz zanim doszliśmy

do furtki, spojrzeliśmy na lewo, w stronę wygracowanej jodłowej alejki, która prowadziła do domu

wuja Rogera. Na samym końcu alejki ujrzeliśmy dziewczynkę, trzymającą w objęciach szarego kota.

Podniosła rękę i swobodnie skinęła na nas; zapominając zupełnie o sadzie, ruszyliśmy posłuszni jej

wołaniu. Wiedzieliśmy przecież, że musiała to być Historynka, a w tym swobodnym i pełnym gracji

jej skinieniu było tyle uroku, że nie mogliśmy mu się oprzeć.

Spojrzeliśmy na nią z takim zainteresowaniem, podchodząc bliżej, że zapomnieliśmy nawet o

background image

zawstydzeniu. Nie, nie była ładna. Była dość wysoka na swoje czternaście lat, smukła i prosta.

Dokoła podłużnej, jasnej twarzy - zbyt podłużnej nawet i zbyt jasnej - piętrzyła się czupryna

ciemnych wijących się włosów, związanych nad uszami czerwoną wstążką. Jej duże, ładnie

wykrojone usta były czerwone jak mak, a błyszczące, sarnie oczy posiadały kształt migdałów. Nie

uważaliśmy jej jednak za ładną.

I wówczas właśnie przemówiła.

- Dzień dobry - rzekła.

Nigdy nie słyszeliśmy takiego głosu. Nigdy, w całym swoim życiu takiego głosu nie

słyszałem. Trudno mi go nawet określić. Mógłbym powiedzieć, że był czysty, że był słodki,

mógłbym powiedzieć, że dźwięczał jak daleki dzwonek, bo wszystko to byłoby prawdą, lecz nie

dawałoby jeszcze tego istotnego pojęcia o głosie, jaki posiadała Historynka.

Jeżeli głosy ludzkie mają barwy, to jej głos miał barwy tęczy. Nadawał on wypowiadanym

słowom tchnienie życia. Wszystko, co mówiła, żyło, oddychało i radowało się. Obydwaj z Feliksem

byliśmy zbyt młodzi, aby zrozumieć, czy umieć zanalizować wrażenie, jakie odnieśliśmy, lecz przy

powitaniu z Historynką uświadomiliśmy sobie nagle, że dzień był naprawdę “dobry” - wyjątkowo

piękny i dobry dzień - najlepszy, jaki istniał kiedykolwiek na świecie.

- Wy jesteście Feliks i Edgar - ciągnęła dlaej, potrząsając naszymi dłońmi z miną serdecznego

kolegi. Powitanie to było takie inne od zażenowanego powitania Feli i Celinki. Od tej chwili byliśmy

już z sobą tak zaprzyjaźnieni, jakbyśmy się znali od stu lat.

- Bardzo się cieszę, że was widzę. Taka byłam zmartwiona, że nie mogłam przyjść wczoraj

wieczorem. Specjalnie wstałam wcześnie dziś rano, bo przeczuwałam, że i wy wcześnie wstaniecie i

że zechcecie się zobaczyć ze mną. Myślałam, że czekacie, abym wam coś opowiedziała, a ja umiem o

wiele lepiej opowiadać niż Fela i Celinka. Czy uważacie, że Fela jest bardzo ładna?

- Jest najpiękniejszą dziewczynką, jaką kiedykolwiek widziałem - zawołałem z entuzjazmem,

pamiętając o tym, że Fela nazwała mnie “przystojnym”.

- Wszyscy chłopcy tak twierdzą - rzekła Historynka, jak mi się zdawało, niezbyt z tego

zadowolona. - I ja tak zresztą uważam. Ponadto Fela jest doskonałą kucharką, chociaż ma dopiero

dwanaście lat. Ja nie umiem gotować. Próbowałam się nauczyć, ale jakoś mi dziwnie nie idzie.

Ciotka Oliwia powiada, że nie mam wrodzonych zdolności na kucharkę, a ja bym tak chciała piec

smaczne ciastka i pasztety, jak Fela piec potrafi. Ale poza tym Fela jest głupia. Nie mówię tego w

złej wierze! Jest tak naprawdę i wy sami wkrótce się o tym przekonacie. Ogromnie lubię Felę, ale

uważam, że jest głupia. Celinka jest o wiele mądrzejsza od niej. Celinka jest bardzo dobra, tak samo

jak wuj Alec, a ciotka Janet jest ładna.

- A jaka jest ciotka Oliwia? - zapytał Feliks.

background image

- Ciotka Oliwia jet bardzo ładna. Wygląda jak bratek - aksamitny, purpurowy i złocisty.

Obydwaj z Feliksem usiłowaliśmy wyobrazić sobie tę aksamitną, purpurową i złocistą

kobietę-bratek, o której mówiła Historynka.

- Ale czy jest miła? - zapytałem. Było to przecież najgłówniejsze pytanie wszystkich

dorosłych, a dorośli mieli na nas potężny wpływ.

- Jest bardzo miła, ale wiecie, że ma już dwadzieścia dziewięć lat. To przecież podeszły wiek,

nieprawdaż? Ja osobiście nie mam z nią żadnych kłopotów. Ciotka Janet powiada, że nie miałbym

mnie kto wychować, gdyby nie ciotka Oliwia, a ona sama twierdzi, że dzieci powinno się puszczać

“samopas”, bo i tak wszystko im jest przeznaczone jeszcze przed urodzeniem. Niezbyt dokładnie to

rozumiem, a wy?

Nie, myśmy także nie rozumieli, lecz przyjemnie było, gdy dorośli wypowiadali takie zdania,

które ciężko było zrozumieć.

- A jaki jest wuj Roger? - brzmiało nasze następne pytanie.

- Ja osobiście bardzo lubię wuja Rogera - szepnęła Historynka w zamyśleniu. - Jest wysoki i

strasznie wesoły, ale zanadto dokucza ludziom. Zadajesz mu jakieś poważne pytanie, a otrzymujesz

zawsze komiczną odpowiedź. Wuj Roger prawie nigdy nie wymyśla ani nie jest zagniewany, a to

przecież także coś znaczy. Jest zresztą starym kawalerem.

- Czy nigdy nie zamierza się ożenić? - zapytał Feliks.

- Tego nie wiem. Ciotka Oliwia bardzo by tego pragnęła, bo już ma dosyć prowadzenia

gospodarstwa i marzy o tym, aby pojechać do ciotki Julii do Kalifornii. Powiada jednak, że wuj

Roger nigdy się nie ożeni, bo szuka ideału, a gdy już taką idealną kobietę znajdzie, na pewno ona go

nie będzie chciała.

W tym czasie usiedliśmy na sękatym pniu jodły, a wielki szary kot ocierał się o nas,

zawierając z nami przyjaźń. Było to wspaniałe zwierzę o srebrzystoszarej sierści, poplamionej

ciemniejszymi pręgami. Szare koty przeważnie mają szare albo białe nogi, ten jednak miał czarne

łapy i czarny nos. Łapy te nadawały mu wyraz niepowszedniej dystynkcji i odróżniały go od innych

kotów spacerujących po wsi. Był to najwidoczniej kot, mający o samym sobie nadzwyczajne

mniemanie, toteż w pierwszej chwili spoglądał na nas nieufnie.

- Ale to nie jest Topsy, prawda? - zapytałem. Od razu zorientowałem się, że pytanie było

głupie. Topsy, kot, o którym opowiadał nam ojciec, cieszył się tu niezwykłą popularnością przed

trzydziestu laty, ale przecież tak długo żyć nie mógł.

- Nie, ale to jest pra-pra-pra-pra-prawnuk Topsy'ego - rzekła Historynka z dziwną żałością. -

Na imię mu Paddy i jest moją własnością. Mamy również podwórzowe koty, lecz Paddy z tamtymi

się nie zadaje. Ja osobiście bardzo lubię koty, bo są takie gładkie, jedwabiste i dumne. Poza tym tak

background image

mało im do szczęścia potrzeba. Ach, jestem ogromnie zadowolona, żeście do nas przyjechali. Nic się

tu nigdy nie dzieje z wyjątkiem takich właśnie dni, więc na pewno spędzimy czas doskonale.

Brakowało nam tu dotychczas chłopców, bo był tylko Dan i Piotrek na cztery dziewczynki.

- Cztery dziewczynki? Ach, tak, jest jeszcze Sara Ray. Fela wspominała coś o niej. A jakaż

ona jest? Gdzie mieszka?

- Tam, u podnóża pagórka. Nie możecie widzieć jej domu, bo jodły są tam bardzo gęste. Sara

jest bardzo miłą dziewczynką. Ma dopiero lat jedenaście, a jej matka jest strasznie surowa. Nigdy nie

pozwala Sarze czytać książek. Wyborażacie sobie? Nic dziwnego, że Sara zawsze pragnie robić takie

rzeczy, których jej matka nie pochwala i dzięki temu jest bardzo nieszczęśliwa. Wuj Roger powiada,

że matka, która na nic nie pozwala swemu dziecku, sama sobie sprowadza zmartwienia i wcale się

nie dziwi, że Sara jest blada, chuda i nerwowa. Ale mówiąc między nami, jestem pewna, że główną

przyczyną tego jest też, że matka daje Sarze za mało jedzenia. Nie dlatego, żeby była skąpa,

rozumiecie - ale uważa, że dla dzieci niezdrowo, gdy za dużo jedzą i że dzięki temu rozwija się w

nich łakomstwo. Czyż to nie szczęście, że my nie urodziliśmy się w takiej rodzinie?

- Największe szczęście, że wszyscy urodziliśmy się w jednej rodzinie - zauważył Feliks.

- Prawda? Często o tym myślałam. Często myślałam również o tym, jakby to było strasznie,

gdyby dziadek King nie ożenił się z babcią. Wątpię, czy któreś z nas byłoby na świecie, a gdybyśmy

nawet byli, każde mieszkałoby gdzie indziej i na pewno byłoby strasznie nieprzyjemnie. Ile razy

myślę o tym, odczuwam wdzięczność dla dziadka i babci King za to, że się pobrali wówczas, choć

było na świecie tyle innych panien i tylu kawalerów.

Obydwaj z Feliksem zadrżeliśmy. Odczuliśmy nagle, że uniknęliśmy strasznego

niebezpieczeństwa - niebezpieczeństwa urodzenia się w jakiejś innej rodzinie. Historynkę skłoniło to

do wytłumaczenia nam, jakby to strasznie było, gdybyśmy żyli na świecie jeszcze przed istnieniem

naszych rodziców.

- A kto tam mieszka? - zapytałem, wskazując dom po przeciwnej stronie pola.

- Ach, ten dom należy do Niezgrabiasza. Nazywa się właściwie Jasper Dale, ale wszyscy

nazywają go Niezgrabiaszem. Podobno pisze poezje. Swój dom nazwał Złotym Kamieniem,

prawdopodobnie dlatego, że czytał poezje Longfellowa. W towarzystwie nigdy nie bywa, bo jest

strasznie niezgrabny. Dziewczęta śmieją się z niego, a on tego ogromnie nie lubi. Znam o nim pewną

historię, którą wam kiedyś opowiem.

- A kto mieszka w tamtym drugim domu? - zapytał Feliks, spoglądając na przeciwną stronę

doliny, gdzie widać było między drzewami pochyły szary dach.

- Stara Peg Bowen. Strasznie jest dziwna. Mieszka tam zimą z całym mnóstwem zwierząt, a

latem chodzi po okolicy i żebrze. Powiadają, że jest niespełna rozumu. Straszy się nią nas dzieci,

background image

mówiąc, że zabierze nas Peg Bowen, jak nie będziemy grzeczne. Ja już teraz nie boję się jej tak, jak

kiedyś, ale przypuszczam, że nie byłoby mi bardzo miło, gdyby mnie z sobą zabrała. Sara Ray lęka

się jej ogromnie. Piotrek Craig powiada, że Peg Bowen jest czarownicą i twierdzi, że to jej robota,

gdy się masło nie udaje. Ale ja tam w to nie wierzę. W dzisiejszych czasach tak rzadko widuje się

czarownice. Może nawet czarownice istnieją gdzieś na świecie, ale w każdym razie nie tutaj, na

Wyspie Księcia Edwarda. Musiały tu być przed wielu, wielu laty. Znam nawet kilka opowieści o

czarownicach, które wam któregoś dnia opowiem. Zobaczycie, że wam krew zakrzepnie w żyłach!

Nie mieliśmy co do tego żadnych wątpliwości. Jeżeli ktokolwiek potrafił opowiedzieć coś w

ten sposób, żeby krew w żyłach stygła, to na pewno tylko Historynka, posiadająca tak piękny, pełen

uroku głos. Ale dokoła nas był pogodny majowy poranek i nasza młoda krew krążyła w żyłach

całkiem normalnie. Zauważyliśmy nieśmiało, że spacer po sadzie będzie w tej chwili o wiele

przyjemniejszy.

- Doskonale. Na ten temat także znam dużo opowieści - rzekła Historynka, gdyśmy uszli już

kilka kroków, poprzedzani przez Paddy'ego, wymachującego długim ogonem. - Cieszycie się, że

teraz jest wiosna? Najpiękniejsza nawet zima sprawia, że z jeszcze większą radością witamy wiosnę.

Klamka przy furtce zazgrzytała pod ciężarem dłoni Historynki i po chwili znaleźliśmy się w

sadzie Kingów.

background image

Rozdział III - Legendy starego sadu

Poza parkanem trawa zaczynała się dopiero zielenić, lecz tutaj pod osłoną gałęzi jodeł

tworzyła już piękny aksamitny kobierzec. Pąki na drzewach były dość duże, wyłaniając się powoli z

szarawych łupinek, a fiołki znaczyły się jaskrawą plamą u podnóża “Kamiennego pulpitu”.

- Wszystko jest takie, jak ojciec opowiadał - zauważył Feliks z radosnym westchnieniem. -

Tam jest nawet źródełko, osłonięte chińskim dachem.

Pośpieszyliśmy w tę stronę, depcząc świeże listki mięty, które już powschodziły. Źródło było

głębokie, otoczone ścianką z nieociosanych kamieni. Dziwaczny daszek w kształcie pagody,

zbudowany przez wuja Stefana po jego powrocie z Chin, obrośnięty był bezlistnym jeszcze winem.

- Ślicznie jest, jak liście wina zwisają na dół, niby długie festony - odezwała się Historynka. -

Ptaki wiją w tych liściach gniazda. Każdego lata przylatuje tu kilka dzikich kanarków, a między

kamieniami wyrasta świeży mech. Woda jest tu doskonała. Wuj Edward w którymś ze swych kazań

mówił o źródełku betlejemskim, z którego żołnierze Dawida czerpali wodę, i zaznaczył, że tamto

źródełko zupełnie było podobne do tego w naszym sadzie; opowiadał przy tym, jakl będąc w obcych

krajach, tęsknił strasznie za przezroczystą wodą z naszego źródełka. Widzicie więc, że nasze

źródełko posiada już nawet pewną sławę.

- I widzę kubek taki sam, jak tamten, którego używano za czasów ojca - zawołał Feliks,

wskazując staroświecki kubek z niebieskiej porcelany, stojący na małej półeczce wyciosanej w

kamieniu.

- To jest przecież ten sam kubek - odparła Historynka z zapałem. - Czyż to nie jest

nadzwyczajne? Kubek ten był tutaj przed czterdziestu laty, setki ludzi z niego piło i dotychczas się

nie potłukł. Ciotka Julia upuściła go raz do źródełka, ale go wyłowiono i wcale się nie uszkodził z

wyjątkiem tej maleńkiej skazki na brzegu. Mam wrażenie, że posiada on pewien związek ze

szczęściem rodziny Kingów, tak samo jak szczęście Edenhallów w poezji Longfellowa. Jest to ostatni

kubek z wyprawnego serwisu babci King. A jej najelpszy serwis przetrwał jeszcze do dzisiaj, ma go u

siebie ciotka Oliwia. Musicie poprosić, żeby go wam kiedyś pokazała. Śliczny jest, z czerwonymi

jagodami dookoła i z śmiesznym malutkim dzbanuszkiem do śmietanki. Ciotka Oliwia używa go

tylko podczas jakichś specjalnych rodzinnych uroczystości.

Napiliśmy się wody błękitnym kubkiem i ruszyliśmy na poszukiwanie naszych “drzewek

urodzinowych”. Ku wielkiemu rozczarowaniu skonstatowaliśmy, że były zupełnie duże i rozrośnięte.

Byliśmy pewni, że zastaniemy je bardziej pasujące do nas wzrostem i skromnym wyglądem.

- Twoje jabłka są wyśmienite - zwróciła się do mnie Historynka - ale jabłka Feliksa nadają się

background image

tylko do placków. Tamte dwa wielkie drzewa w głębi zwane są drzewami bliźniaczymi. Są to drzewa

mojej matki i wuja Feliksa. Jabłka z nich są tak słodkie, że nikt ich nie może jeść, oprócz nas dzieci i

francuskich najemników. A tamto wysokie, smukłe drzewo z gałęziami rosnącymi w górę podobno

zasiało się tu samo i nikt nie może jeść jabłek z niego, bo są strasznie kwaśne i gorzkie. Nawet

prosięta tych jabłek jeść nie chcą. Ciotka Janet chciała je raz wziąć do placka, bo żal jej było, że się

tyle owoców marnuje. Ale więcej już tego nie zrobi. Powiada, że lepiej, żeby się jabłka marnowały,

niż mają się marnować jabłka i cukier. Przeważnie ciotka Janet oddaje te jabłka najemnikom

francuskim, ale oni ich nawet nie zabierają do domu.

Słowa Historynki w przezroczystym porannym powietrzu płynęły jak perły i brylanty. Nawet

jej przyimki i spójniki posiadały swoisty urok, a we wszystkim, o czym wspominała, była magiczna

siła komizmu. Placki jabłeczne, kwaśne owoce i prosięta, wszystko to razem dziwnie tchnęło

romantyzmem.

- Strasznie lubię słuchać, jak mówisz - rzekł Feliks swym ponurym, bezdźwięcznym głosem.

- Wszyscy lubią - odparła Historynka chłodno. - Cieszę się, że wam się podoba mój sposób

opowiadania, ale chciałabym, abyście i mnie polubili tak samo, jak lubicie Felę i Celinkę. Nie, nawet

więcej. Pragnęłam tego niegdyś, ale teraz już mi to przeszło. Kiedyś w Niedzielnej Szkole, kiedy

ksiądz miał kazanie dla naszej klasy, zrozumiałam, że takie pragnienie jest samolubne, jednak mimo

wszystko chciałabym żebyście mnie lubili.

- Ja tam ogromnie cię lubię - powiedział Feliks z przejęciem. Musiał sobie przypomnieć, że

Fela nazwała go grubym.

W tej chwili zbliżyła się do nas Celinka. Okazało się, że dzisiaj przypadł dzień, kiedy Fela

pomagała przy śniadaniu i właśnie dlatego nie mogła przyjść tu do nas. Wszyscy skierowaliśmy się

do Alei Wuja Stefana.

Aleję tę tworzyły dwa rzędy drzew jabłoni, biegnące w stronę zachodniej części sadu. Wuj

Stefan był pierwszym synem Abrahama i Elżbiety Kingów. Nie przyniósł z sobą na świat tego

przywiązania do lasów i pól, jakie posiadał dziadek. Babcia King była Wardówną i wuj Stefan

odziedziczył po niej owe niezaspokojone pragnienie morskich podróży. Musiał pojechać na morze,

mimo błagań i łez zrozpaczonej matki i właśnie wrócił z takiej morskiej podróży, aby jedną aleję w

sadzie wysadzić drzewami, które przywiózł z obcych krajów.

Potem odjechał znowu i o okręcie, którym odpłynął, nikt już więcej nie słyszał. Pierwsze siwe

włosy ukazały się na głowie babci podczas tych długich miesięcy oczekiwania. Później po raz

pierwszy rodzinny sad usłyszał płacz kobiecy, płacz płynący prosto z matczynego serca.

- Gdy kwiaty opadną, przyjemnie jest tu spacerować - opowiadała nam Historynka. - Tak, jak

we śnie o zaczarowanej krainie spaceruje się po królewskim pałacu. Jabłka są wyśmienite, a zimą jest

background image

tu wymarzone miejsce na ślizgawkę.

Z Alei zboczyliśmy do “Kamiennego Pulpitu” - potężnego szarego kolosa, wysokości

przeciętnego wzrostu człowieka, który się znajdował w południowej części sadu. Był równy i gładki

na froncie, lecz opadał w kształcie naturalnych stopni od tyłu, a w samym środku miał obszerny

występ, na którym z łatwością można było stanąć. Odgrywał on ważną rolę w zabawach naszych

wujów i ciotek, wyobrażając warowny zamek, indiańską zasadzkę, tron, katedrę, to znów estradę

koncertową, wszystko zależnie od okoliczności. Wuj Edward w ósmym roku życia wygłosił swoje

pierwsze kazanie na tym starym kolosie, a ciotka Julia, której głos zachwycał teraz tysiące słuchaczy,

śpiewała na tym wzniesieniu najwcześniejsze swoje piosenki.

Historynka wdrapała się na występ, usiadła na krawędzi i spojrzała na nas. Pad przysiadł

skromnie u stóp kolosa i począł troskliwie myć pyszczek przednimi czarnymi łapami.

- A teraz opowiedz nam historię o tym sadzie - zaproponowałem.

- Istnieją aż dwie jednakowo ważne historie - oznajmiła Historynka. - Opowieść o Poecie,

Który Został Pocałowany, i opowieść o Rodzinnym Duchu. Którą z nich mam wam opowiedzieć?

- Obydwie - rozsądził kwestię Feliks - ale najpierw opowiedz o duchu.

- Sama nie wiem - Historynka spojrzała na nas z powątpiewaniem. - Właściwie tę historię

powinno się opowiadać o zmierzchu, przy zapadających cieniach wieczoru. Wówczas ze strachu

dusze by wam z ciał wyskoczyły.

Przyszło nam na myśl, że o wiele będzie przyjemniej, jak dusze z ciał nie “powyskakują” i

jednogłośnie wypowiedzieliśmy się za historią o Rodzinnym Duchu.

- Historie o duchach są o wiele przyjemniejsze za dnia - oświadczył Feliks.

Historynka rozpoczęła opowiadanie, my zaś słuchaliśmy chciwie. Celinka, która już

uprzednio słyszała historię kilka razy, teraz była równie rozgorączkowana jak my. Wyznała mi

potem, że wszystko jedno, ile razy Historynka coś opowiada, bo za każdym razem opowiadanie jej

jest nowe i tak zajmuje, jakby się je słyszało po raz pierwszy w życiu.

- Dawno, dawno temu - zaczęła Historynka głosem przytłumionym nieco - nawet przedtem

jeszcze, nim się dziadek King urodził, żyła tutaj i mieszkała u rodziców dziadka jego kuzynka -

sierota. Nazywała się Emilia King, była bardzo drobna i niezwykle urocza. Miała łagodne piwne

oczy, na nikogo nie potrafiła patrzeć bez zawstydzenia - jak nasza Celinka - i długie, jedwabiste

ciemne loki - jak moje. Poza tym miała na policzku od urodzenia czerwony znak, który wyglądał jak

mały motylek.

Oczywiście, wówczas nie było tu jeszcze sadu, tylko pole, ale na polu tym rosło mnóstwo

białych brzóz, właśnie tu, gdzie rośnie teraz i rozrasta się drzewo wuja Aleca. Emilia lubiła siadać na

mchu pod brzozami i czytać albo szyć. Miała ukochanego. Nazywał się Michał Ward i był piękny jak

background image

królewicz. Kochała go całym sercem, a on darzył ją takim samym uczuciem, lecz nigdy z sobą o tym

nie mówili. Zazwyczaj spotykali się pod brzozami i rozmawiali o wszystkim innym, tylko nie o

miłości. Pewnego dnia Michał Ward powiedział Emilii, że przyjdzie następnego dnia, aby jej zadać

bardzo ważne pytanie i pragnie zastać ją pod brzozami, gdy się tu zjawi. Emilia przyrzekła spotkać

się z nim na umówionym miejscu. Jestem pewna, że nie spała zupełnie tej nocy, wciąż o tym

rozmyślając, zaciekawiona, jakie to ważne pytanie miał jej zadać, chociaż w gruncie rzeczy

wiedziała, o co mu chodzi. Ja zresztą także bym się domyślała! Więc następnego dnia ubrała się w

najpiękniejszą suknię z bladoniebieskiego muślinu, przyczesała jedwabiste loki i wyszła

uśmiechnięta, kierując się w stronę brzóz. A wtedy, gdy tam czekała i rozmyślała o najmilszych

rzeczach, przybiegł do niej chłopiec sąsiada, który nie wiedział nic o jej miłości i zawiadomił ją, że

Michał Ward zabił się własną dubeltówką przez nieostrożność. Emilia przyłożyła dłonie do serca - o

tak - i upadła bez życia na miękki mech. A gdy wróciła do przytomności, nie płakała wcale i nie

rozpaczała, lecz była już zupełnie odmieniona. Nigdy, już nigdy nie była taka, jak przedtem, nigdy

nie uśmiechała się, choć codziennie wkładała bladoniebieską muślinową suknię i godzinami całymi

czekała wśród kępy brzóz. Z każdym dniem stawała się bledsza i bledsza, a czerwony motylek na

policzku stawał się coraz czerwieńszy, aż wreszcie wyglądał jak plama krwi na przezroczystej bieli

policzka. Gdy nadeszła zima, Emilia umarła, lecz następnej wiosny - Historynka zniżyła głos do

szeptu, który był jednak równie wyraźny i przejmujący do głębi - ludzie zaczęli mówić, że widują

Emilię od czasu do czasu, oczekującą wśród białych brzóz. Nikt nie wiedział, kto pierwszy rozniósł

tę pogłoskę, lecz w każdym razie widziało ją kilka osób. Dziadek też ją widział, gdy był jeszcze

małym chłopcem, a poza tym widziała ją raz jeden moja mama.

- A ty ją kiedyś widziałaś? - zapytał Feliks sceptycznie.

- Nie, ale zobaczę ją na pewno, jak uwierzę w to, że się zjawia - wyznała szczerze Historynka.

- Ja bym tam nie chciała jej zobaczyć. Bałabym się - wyszeptała Celinka z drżeniem.

- Właściwie nie ma się czego bać - zapewniła ją Historynka. - Przecież to nie jest żaden obcy

duch. To nasz duch rodzinny, więc nam żadnej krzywdy nie wyrządzi.

My tacy pewni tego nie byliśmy. Duchy są istotami wszelkich możliwości, choćby to były

nasze duchy rodzinne. Dla nas opowiadanie Historynki stało się teraz jeszcze bardziej rzeczywiste.

Byliśmy zadowoleni, że nie słuchaliśmy go wieczorem. Czyż możliwy byłby powrót do domu przez

ciemności, przez zagradzające gałęzie drzew w starym sadzie? I teraz każde z nas lękało się obejrzeć,

bo a nuż dostrzeże pod drzewem wuja Aleca, kuzynkę Emilię w bladobłękitnej sukni! Lecz

ujrzeliśmy tylko Felę, biegnącą przez zielony trawnik, ze złocistymi lokami rozsypującymi się na

ramiona.

- Fela jest zmartwiona, że mogła czegoś nie dosłyszeć - zauważyła Historynka głosem

background image

spokojnym, lecz ubawionym. - Śniadanie już gotowe, Felu? Czy też będę miała jeszcze czas

opowiedzieć chłopcom historię o Poecie, Który Został Pocałowany?

- Śniadanie gotowe, ale mamy dość czasu, dopóki ojciec nie wróci od chorej krowy - odparła

Fela.

Obydwaj z Feliksem nie mogliśmy oderwać od niej oczu. Z rumianymi policzkami, z

błyszczącymi od nadmiernego pośpiechu oczami, twarzyczka jej wyglądała jak rozkwitająca róża.

Ale gdy Historynka zaczęła mówić, zapomnieliśmy o patrzeniu na Felę.

- Mniej więcej w dziesięć lat po ślubie dziadka i babci Kingów przyjechał do nich w

odwiedziny pewien młodzieniec. Był on dalekim krewnym babci i jednocześnie był poetą. Zdobywał

wówczas sławę, bo musicie wiedzieć, że później był bardzo sławny. Poszedł do sadu pisać poezje i

zasnął z głową opartą na ławce, która stała pod drzewem dziadka. Wówczas cioteczna babka Edyta

przyszła również do sadu. Oczywiście wtedy nie była jeszcze cioteczną babką. Miała dopiero

osiemnaście lat, czerwone usta, czarne włosy i takie same czarne oczy. Mówiono ogólnie, że była

bardzo nieszczęśliwa. Przez dłuższy czas nie było jej w domu, a tego dnia właśnie przyjechała i nie

wiedziała nic o obecności Poety. Lecz, gdy go ujrzała śpiącego w sadzie, myślała, że to jest kuzyn,

którego spodziewano się ze Szkocji. Podeszła ostrożnie na palcach - o tak - pochyliła się - o tak - i

pocałowała go w policzek. Wówczas Poeta otworzył duże niebieskie oczy i spojrzał w twarz Edyty.

Zapłoniła się jak róża, bo zrozumiała, że uczyniła rzecz straszną. Przecież to nie był jej kuzyn ze

Szkocji! Pisał jej wszakże, że miał oczy tak samo czarne jak ona! Edyta uciekła i schowała się, a

później czuła się jeszcze gorzej, gdy się dowiedziała, że ów młodzian jest sławnym poetą. On jednak

na jej cześć napisał jeden ze swych najpiękniejszych wierszy i przysłał go Edycie, później zaś wiersz

ten był wydrukowany w jednej z jego książek.

Widzieliśmy dokładnie wszystko - śpiącego Poetę - zawstydzoną, zarumienioną dziewczynę -

pocałunek z jej ust spłynął leciutko jak płatek róży na jego ogorzały od słońca policzek.

- Powinni się byli pobrać - zauważył Feliks.

- Tak, w książce na pewno by tak było, ale widzisz, to nie jest książka, tylko życie - odparła

Historynka. - Czasami gramy nawet tę powieść. Najbardziej lubię, jak Piotrek jest Poetą. Ale nie

lubię, jak Dan jest Poetą, bo jest strasznie piegowaty i jak zamyka oczy, to je zupełnie zaciska. Ale

Piotrek jest Poetą tylko wtedy, gdy Fela zgodzi się grać Edytę, a Dan znowu przeciwnie.

- A jaki jest ten Piotrek? - zapytałem.

- Piotrek jest nadzwyczajny. Matka jego mieszka na drodze do Markdale i zarabia praniem.

Ojciec Piotrka uciekł i zostawił ich, gdy Piotrek miał dopiero trzy lata. Nigdy więcej nie wrócił i

nawet nie wiedzą, czy umarł, czy jeszcze żyje. Powiedzcie, czy to ładnie tak traktować własną

rodzinę? Jak Piotrek miał sześć lat, to już pracował na swoje utrzymanie. Wuj Roger posyła go do

background image

szkoły i latem płaci mu pensję. Wszyscy ogromnie lubimy Piotrka, z wyjątkiem Feli.

- Ja także lubię Piotrka - wtrąciła nieoczekiwanie Fela - ale mama sama powiada, że wy z

niego Bóg wie co robicie. Jest przecież tylko chłopcem do posług, nie ma wychowania ani

wykształcenia. Ja bym go tam nie traktowała jak równego sobie.

Uśmiech zamajaczył na twarzy Historynki, jak cień, który pada na dojrzałą pszenicę pod

wpływem wiatru.

- Piotrek jest prawdziwym gentlemanem i jest o wiele bardziej interesujący niż ty, gdybyś

była nawet najlepiej wychowana i kształciła się przez sto lat - rzekła.

- On przecież ledwo umie pisać - zaprotestowała Fela.

- Wilhelm Zwycięzca w ogóle pisać nie umiał - zgniotła ją argumentem nie do odparcia

Historynka.

- Nigdy nie chodzi do kościoła i nigdy nie mówi pacierza - broniła się nie pokonana jeszcze,

Fela.

- To nieprawda - zawołał Piotrek we własnej osobie, przełażąc przez otwór w parkanie. -

Czasami nawet mówię pacierz.

Piotrek był smukłym chłopcem o roześmianych czarnych oczach i czarnych kędzierzawych

włosach. Chociaż była tak wczesna wiosna, chodził już boso. Całe jego ubranie składało się ze

spłowiałej starej koszuli i zniszczonej pary bawełnianych spodenek. Nosił jednak to wszystko na

sobie z taką gracją, że wydawał się lepiej ubrany, niż był w istocie.

- Nie modlisz się zbyt często - upierała się Fela.

- I tak mnie Bóg wysłucha, chociaż mu nie dokuczam codziennie - uśmiechał się Piotrek.

Była to prawdziwa herezja dla Feli, lecz Historynka patrzyła na chłopca z pobłażliwym

uśmiechem.

- W każdym razie do kościoła nigdy nie chodzisz - zarzucała mu dalej Fela, nie dając się tak

łatwo zbić z tropu.

- Bo nie będę chodził do kościoła, dopóki nie zdecyduję się, czy mam zostać metodystą, czy

prezbiterianinem. Ciotka Janet była metodystką, matka moja niczym nie jest, a ja chcę być czymś

koniecznie. Lepiej być metodystą, prezbiterianinem, czy kimkolwiek, niż być niczym. Jak zdecyduję

się, kim mam być, będę tak samo jak wy chodził do kościoła.

- Żeby być kimś, trzeba się do tego urodzić - bąknęła Fela pogardliwie.

- A ja myślę, że lepiej mieć własną religię, niż wierzyć w to, w co inni ludzie wierzą - odciął

się Piotrek.

- Przestańcie się kłócić - wtrąciła się do rozmowy Celinka. - Felu, daj spokój Piotrkowi!

Piotrek, to jest Edgar King, a to jest Feliks. Musimy zaprzyjaźnić się z nimi, aby przyjemnie razem

background image

spędzić lato. Pomyśl tylko, jakie zabawy możemy urządzać! Ale jak ty się będziesz wiecznie kłócił,

to nam wszystko zepsujesz. Co dzisiaj robisz?

- Mam zabronować pole pod lasem i skopać klomby waszej ciotki Oliwii.

- Obydwie z ciotką Oliwią posiałyśmy wczoraj groszek pachnący - pochwaliła się Historynka

- ja na własnym klombie. Nie będę w tym roku przekopywać ziemi, żeby się przekonać, jak prędko

wzejdzie. Podobno dla groszku przekopywanie jest niezdrowe. Uzbroję się w cierpliwość, choćby nie

wiem jak długo to trwało.

- Ja dzisiaj chcę pomóc mamie w sadzeniu jarzyn w ogrodzie - rzekła Fela.

- Strasznie nie lubię sadzić jarzyn - oświadczyła Historynka. - Lubię je za to jeść, jak jestem

głodna. Wówczas mogę nawet wyjść do ogrodu i przyglądać się grządkom, na których rośnie cebula i

buraki. Lubię za to podlewać kwiaty. Myślę nawet, że byłabym o wiele lepsza dla ludzi, gdybym

spędzała całe życie w ogrodzie.

- Adam i Ewa stale mieszkali w ogrodzie - podsunęła argument Fela - a wcale nie byli tacy

dobrzy.

- Ale na pewno byliby gorsi, gdyby w ogrodzie nie mieszkali - uśmiechnęła się Historynka.

Wybieraliśmy się teraz na śniadanie. Piotrek i Historynka wydostali się z sadu przez otwór w

parkanie, zabierając z sobą Paddy'ego, my zaś poszliśmy szeroką aleją w stronę domu.

- Jak wam się podoba Historynka? - zapytała Fela.

- Jest nadzwyczajna! - zawołał Feliks z entuzjazmem. - Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem,

żeby ktoś potrafił tak pięknie opowiadać.

- Ale nie umie gotować - zawołała Fela - i pięknością także nie grzeszy. Wyobraźcie sobie, że

pragnie zostać artystką, jak dorośnie. Czy to nie okropne?

Nie orientowaliśmy się, w czym tkwiła ta okropność!

- Ach, bo artyści są przeważnie bardzo niedobrymi ludźmi - tłumaczyła nam wielce zgorszona

Fela. - Na pewno i Historynka wkrótce taka będzie. Ojciec ją do tego namawia, bo wiecie przecież,

że także jest artystą.

Najwidoczniej Fela uważała, że artyści i artystki całego świata są członkami jednego i tego

samego związku “niedobrych ludzi”.

- Ciotka Oliwia powiada, że Historynka jest czarująca - odezwała się Celinka.

Bardzo odpowiedni przymiotnik! Obydwaj z Feliksem przyznaliśmy słuszność ciotce Oliwii.

Tak, Historynka była czarująca i to było ostatnie słowo, jakie można było wypowiedzieć na ten

temat.

Dan zjawił się dopiero wówczas, gdy siedzieliśmy już przy śniadaniu, a ciotka Janet tak go

zaczęła łajać, że doszliśmy do wniosku, iż na przyszłość lepiej będzie unikać jej złego humoru. W

background image

każdym razie lato zapowiadało się dla nas jak najlepiej. Mieliśmy Felę, na którą mogliśmy patrzeć -

Historynkę, opowiadającą nam rozmaite cudowne historie - Celinkę, która się nami zachwycała -

Dana i Piotrka jako towarzyszy zabaw - czegóż więcej można żądać od życia?

background image

Rozdział IV - Ślubny Welon Dumnej Królewny

Po dwutygodniowym pobycie w Carlisle, byliśmy już jak u siebie w domu, a największy urok

dla nas miała panująca tu swoboda. Z Piotrkiem, Danem, Felą, Celinką, Historynką i z bladą,

szarooką małą Sarą Ray byliśmy już serdecznie zaprzyjaźnieni. Oczywiście chodziliśmy do szkoły, a

poza tym wykonywaliśmy w gospodarstwie pewne czynności, które nam powierzono i za które

byliśmy odpowiedzialni. Mimo to mieliśmy mnóstwo wolnego czasu do zabawy. Nawet Piotrek miał

dużo czasu, gdy skończyły się siewy i sadzenie jarzyn.

Wszyscy zgadzaliśmy się z sobą, chociaż istniały między nami pewne drobne różnice

poglądów. Również z dorosłymi naszego małego światka żyliśmy w jak najlepszej harmonii.

Lubiliśmy ciotkę Oliwię, bo była ładna, wesoła i dobra, a szczególnie dlatego, że

pozostawiała dzieciom najzupełniejszą swobodę. Jeżeli tylko każde z nas myło się codziennie,

unikało sprzeczek i nie posługiwało się łobuzerskim językiem, ciotka Oliwia była z nas zupełnie

zadowolona. Ciotka Janet przeciwnie, wygłaszała nam całe mnóstwo pouczających kazań i tak

ustawicznie tłumaczyła nam, co należy robić, a czego robić nie należy, że wszystko mieszało nam się

w głowach i nic z tego wszystkiego nie rozumieliśmy.

Wuj Roger, jak nas Historynka poinformowała, był wesoły i najchętniej każdemu dokuczał.

Lubiliśmy go, lecz doznawaliśmy nieprzyjemnego uczucia, że jego uwagi posiadały zawsze jakąś

myśl uboczną. Czasami nawet zdawało nam się, że wuj Roger wyśmiewa się z nas, na czym

najbardziej cierpiała nasza duma dziecięca.

Najgorętszym uczuciem darzyliśmy wuja Aleca. Wyczuwaliśmy podświadomie, że mamy w

nim najserdeczniejszego przyjaciela bez względu na to, czy jakąś czynność spełniliśmy, czy też

któreś z nas uchyliło się od wykonania powierzonej mu pracy. W słowach, które wuj Alec

wypowiadał, nigdy nie kryło się nic “ubocznego”.

Życie społeczne młodzieży w Carlisle koncentrowało się głównie w szkole codziennej i w

Szkole Niedzielnej. Szczególne zainteresowanie budziła w nas Szkoła Niedzielna, bo mieliśmy tam

wyjątkowo miłego nauczyciela, którego lekcje były tak ciekawe, że przestaliśmy uważać jak

dotychczas zajęcia w Szkole Niedzielnej za nieprzyjemny obowiązek. Przeciwnie, wyczekiwaliśmy z

niecierpliwością niedzieli i wszystko, co nam zadawał nauczyciel, staraliśmy się odbrabiać najpóźniej

w poniedziałki albo wtorki. Przyznaję nawet ze wstydem, że reszta dni w tygodniu dłużyła nam się

niewymownie.

Nauczyciel nasz głęboko interesował się posłannictwem bożym, co naprowadziło Historynkę

na myśl zorganizowania misjonarskiej pracy wśród naszego szczupłego grona. Przede wszystkim

background image

postanowiła nakłonić Piotrka, aby zaczął chodzić do kościoła.

Fela nie pochwalała tego zamiaru i na ten temat wypowiedziała się całkiem szczerze.

- Przecież on nie wie nawet, jak się należy zachować, bo nigdy w życiu nie był w kościele -

ostrzegała Historynkę. - Gotów jeszcze popełnić jakieś głupstwo i narobicie wstydu, a ty będziesz

żałowała tej chwili, kiedy go do tego zaczęłaś namawiać. Nie mam najmniejszej ochoty zasiąść w

jednej ławce z chłopcem do posług.

Ale Historynka, nie zważając na to wszystko, usiłowała przełamać upór Piotrka. Nie była to

rzecz taka łatwa! Piotrek nie dawał się do tego nakłonić, zresztą tłumacząc się, że nie postanowił

jeszcze, czy ma zostać prezbiterianinem, czy metodystą.

- Wszystko jedno, kim zostaniesz - perswadowała mu Historynka. - Prezbiterianin i

metodysta po śmierci razem idą do nieba.

- Ale jeden musi być lepszy od drugiego, bo inaczej nie istniałaby ta różnica - argumentował

Piotrek. - Ja bym chciał znaleźć sposób najłatwiejszy. Bardzo bym pragnął zostać metodystą, bo moja

ciotka Janet też była metodystką.

- A teraz już nie jest? - zapytała Fela impertynencko.

- Właściwie dokładnie nie wiem, bo umarła - odparł Piotrek niechętnie. - Czyż ludzie

pozostają tym samym po śmierci?

- Nie, oczywiście, że nie. Po śmierci stają się aniołami. Nie są metodystami ani

prezbiterianami, tylko po prostu aniołami, ale tylko wtedy, gdy idą do nieba.

- A przypuszczasz, że jest jeszcze jakieś inne miejsce?

Lecz w tej chwili teologiczna wiedza Feli osiągnęła już kres. Odwróciła się plecami do

Piotrka i odeszła z pogardliwą miną.

Historynka wciąż jeszcze nie dawała za wygraną.

- Mamy takiego miłego księdza, Piotrku. Wygląda zupełnie jak święty Jan na obrazku, który

mi ojciec przysłał, tylko jest starszy i ma siwe włosy. Jestem pewna, że go bardzo polubisz. Jeżeli

nawet postanowisz zostać metodystą, to możesz i tak chodzić do kościoła prezbiteriańskiego.

Najbliższy kościół metodystów znajduje się o sześć mil stąd, w Markdale, więc tak często byś tam

chodzić nie mógł. Chodź tymczasem do kościoła prezbiteriańskiego, dopóki nie dorośniesz i nie

będziesz miał własnego konia pod wierzch.

- Ale ja się boję, że kościół prezbiteriański tak mi się spodoba, że potem nie będę miał już

ochoty zmieniać - tłumaczył się Piotrek.

Jednym słowem Historynka miała twardy orzech do zgryzienia, postanowiła jednak wytrwać i

pewnego dnia przybiegła do nas z wiadomością, że Piotrek wreszcie się zgodził.

- Jutro ma iść z nami do kościoła - oświadczyła z triumfem.

background image

Znajdowaliśmy się na pastwisku wuja Rogera, siedząc na dużych kamieniach w pobliżu kępy

białych brzóz. Za nami ciągnął się stary poszarzały parkan, za którym rosły gęsto fiołki i brodawniki.

Nieco niżej znajdowała się dolina Carlisle z maleńkimi domkami, wyłaniającymi się z gęstych

owocowych sadów i obszernych połaci żyznych pól. Górna krawędź doliny tonęła w delikatnej

wiosennej mgle. Lekki wietrzyk wiał od strony pola, przynosząc z sobą balsamiczną woń łąkowych

kwiatów.

Jedliśmy małe ciasteczka z marmoladą, które upiekła dla nas Fela. Ciasteczka Feli były

zawsze wyśmienite! Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, dlaczego nie wszystkim wystarczało, że

była ładna i umiała piec takie smaczne ciasteczka. Żeby jeszcze była bardziej interesująca! Fela nie

miała tego uroku, który wiał z każdego ruchu Historynki, nie potrafiła tak dźwięcznie mówić i

przesyłać tak obiecujących spojrzeń. Ach, nie każdy może posiadać wszystkie zalety! Ale znów

Historynka nie miała takich rozkosznych dołeczków na buzi.

Wszyscy zachwycaliśmy się ciastkami, z wyjątkiem Sary Ray. Jadła je wprawdzie, ale

zdawała sobie sprawę, że jeść ich nie powinna. Matka jej nie lubiła, gdy Sara cokolwiek jadła między

śniadaniem i obiadem, tym bardziej ciasteczka z marmoladą. Pewnego razu, gdy Sara tonęła w

głębokiiej zadumie, zapytałem ją, o czym tak myśli?

- Myślę o tym, czy istnieje na świecie coś, czego by mi mama nie broniła - odpowiedziała z

westchnieniem.

Wszyscy byliśmy ogromnie zadowoleni, że Piotrek zdecydował się pójść do kościoła,

zadowolenia tego nie podzielała jedynie Fela. Zalała nas całym potokiem ponurych sprzeciwów i

ostrzeżeń.

- Bardzo ci się dziwię, Felicjo King - zgromiła ją surowo Celinka. - Powinnaś się cieszyć, że

biedny chłopak pragnie wreszcie wstąpić na “uczciwą” drogę.

- Ale on ma taką wielką łatę na swoich najlepszych spodniach - zainteresowała się Fela.

- Lepsza łata niż dziura - rzekła Historynka, sięgając po następne ciasteczko. - Pan Bóg nie

zwraca uwagi na łaty.

- Nie, ale ludzie zwracają uwagę - odcięła się Fela, utwierdzona w mniemaniu, że opinia ludzi

jest najważniejsza. - Wątpię również, czy Piotrek ma jakieś porządne pończochy. Jak się będziesz

czuła, gdy przyjdzie do kościoła i skóra mu będzie prześwitywać przez dziury?

- Wcale się tego nie obawiam - zapewniła ją Historynka z niezachwianym spokojem. - Piotrek

sam musi dbać o siebie.

- Miejmy nadzieję, że na tę uroczystość choć raz umyje sobie uszy - dorzuciła złośliwie Fela.

- A jak się dzisiaj czuje Pat? - zapytała Celinka, usiłując za wszelką cenę zmienić temat

rozmowy.

background image

- Troszeczkę lepiej. Już nawet chodzi po kuchni - odparła Historynka z uśmiechem. -

Znalazłam dzisiaj w stodole mysz. Miałam w ręku laskę i jakoś udało mi się mysz zabić. Potem

zaniosłam ją Paddy'emu. Czy uwierzycie? Nawet spojrzeć na nią nie chciał! Taka jestem

zmartwiona! Wuj Roger powiada, że trzeba mu koniecznie dać jakieś lekarstwo. Ale jak mu je dać, to

też jest pytanie. Wsypałam trochę proszku do mleka i usiłowałam wlać mu to mleko do gardła,

podczas gdy Piotrek z całych sił go trzymał. Spójrzcie, jak mnie podrapał! Mleko oczywiście rozlało

się na wszystkie strony, lecz uparciuch nie połknął ani kropli.

- Straszne byłoby, gdyby... gdyby coś się stało Patowi - szepnęła Celinka.

- Głupstwo, mielibyśmy wesoły pogrzeb - zawołał Dan.

Spojrzeliśmy na niego z takim zgorszeniem, że natychmiast pośpieszył się usprawiedliwić.

- Mnie by także było bardzo przykro, gdyby Pat umarł, ale gdyby się tak stać musiało,

wyprawilibyśmy mu piękny pogrzeb. Przecież Paddy jest jakby członkiem naszej rodziny.

Historynka zjadła już ciasteczka i wyciągnęła się na trawie, założywszy ręce pod głowę,

zapatrzona w niebo. Była z gołą głową, jak zwykle, a jej czerwona wstążka powiewała purpurą na

wietrze. Położyła tuż przy sobie świeżo zerwane brodawniki, które do koła jej loków tworzyły jakby

utkaną ze złotych gwiazdeczek koronę.

- Spójrzcie na tę podłużną ciemną chmurkę - rzekła. - Co wam ona przypomina, dziewczynki?

- Welon ślubny - zawołała Celinka.

- Właśnie Ślubny Welon Dumnej Królewny. Znam o tym piękną opowieść. Wyczytałam ją z

książki. Pewnego razu - oczy Historynki stały się rozmarzone, a słowa poczęły padać w przestrzeń,

jak strząsane przez wiatr płatki róży - była sobie królewna, którą uważano za najpiękniejszą królewnę

na świecie i królowie z wszystkich krajów przybywali, prosząc ją, aby została ich żoną. Lecz

królewna była równie dumna, jak piękna. Ze wszystkich swych wielbicieli wyśmiewała się, nie

przyjmując propozycji żadnego. A gdy wreszcie ojciec zaczął przynaglać królewnę, aby któregoś z

wielbicieli wybrała na męża, rozgniewała się wielce - o tak.

Historynka zerwała się na równe nogi i nagle na naszych oczach przeistoczyła się w ową

królewnę z bajki...

Rozgniewała się wielce i rzekła:

- Nie wyjdę za nikogo za mąż, dopóki nie zjawi się taki król, który będzie mógł pokonać

wszystkich królów. Wówczas zostanę żoną króla świata i nie będzie już większej ode mnie królowej.

Tak więc wszyscy królowie udali się na wojnę, aby udowodnić królewnie, że potrafią

zwyciężać swych przeciwników i przelewano na wojnie krew ludzką, a na świecie panowała coraz

większa nędza. Lecz dumna królewna śmiała się i śpiewała i wraz ze swymi służebnicami tkała

piękny biały welon, który zamierzała włożyć na głowę, gdy wróci do niej król wszystkich królów.

background image

Welon ten był wyjątkowo piękny, lecz służebnice szeptały, że wybraniec serca królewny umrzeć

musi i że każdy ścieg na welonie oznaczać będzie łzę kobiet, które utraciły kogoś na wojnie.

I tak się działo, że kiedy już któryś król był pewien, że zwyciężył wszystkich innych królów,

zjawiał się jakiś przeciwnik i jego właśnie zwyciężał. Trwało to długie lata, aż wreszcie ludzie

poczęli szeptać, że królewna nigdy męża nie zdobędzie. Duma królewny była jednak tak wielka, że

nie przerażało jej czekanie, nie przerażała nawet nienawiść poddanych, którzy już dosyć mieli wojny.

Aż wreszcie pewnego dnia zagrał ktoś na rogu u bramy pałacowej i na białym koniu wjechał na

dziedziniec wysoki rycerz zakuty w zbroję, z opuszczoną na twarz przyłbicą. Gdy oświadczył, że

przybył, aby zaślubić królewnę, wszyscy się śmiać zaczęli, bo nie miał przecież na sobie bogatych

szat i nie miał na głowie złotej korony.

- Ale ja jestem król, który zwyciężył wszystkich królów - rzekł rycerz.

- Musisz mi to udowodnić, zanim cię poślubię - odparła dumna królewna. Zadrżała jednak i

zbladła, bo w głosie rycerza było coś takiego, co ją śmiertelnie przeraziło. A gdy rycerz roześmiał się,

śmiech jego był jeszcze bardziej okropny.

- Mogę ci to z łatwością udowodnić, piękna królewno - rzekł rycerz - musisz jednak pojechać

ze mną do mego królestwa na próbę. Weź ze mną ślub, a potem ciebie, twego ojca i twój dwór

zabiorę do mego królestwa. Jeżeli nie będziesz ze mnie zadowolona, oddasz mi pierścionek i wrócisz

do domu tak samo wolna, jak byłaś dotychczas.

Było to dziwne żądanie i wszyscy przyjaciele błagali królewnę, aby rycerzowi odmówiła.

Lecz dumna królewna tak bardzo pragnęła stać się królową całego świata, że przystała na propozycję

rycerza. Służebnice ubrały ją i przypięły jej do włosów welon, który przez tyle lat był przez nie

tkany. Potem odbył się ślub, lecz pan młody ani na chwilę nie uniósł przyłbicy i nikt z obecnych jego

twarzy nie widział. Dumna królewna stała się jeszcze bardziej dumna niż dotychczas, lecz twarz jej

była taka biała, jak welon ślubny, przypięty do włosów. Nikt nie weselił się na ślubie, nikt nie

żartował, wszyscy tylko spoglądali z żałością na królewnę i z nieufnością na zakutego w zbroję

rycerza.

Po weselu pan młody usadowił swą żonę na siodle przed sobą, zaś ojciec królewny i

dworzanie dosiedli koni i ruszyli w drogę za młodą parą. Jechali i jechali, a niebo stawało się coraz

chmurniejsze, wiatr dął coraz mocniej i cienie nocy powoli zapadały. O zmroku wreszcie dotarli do

ciemnej doliny, w której dostrzegli pomniki i mogiły.

- Dlaczego mnie tutaj przywiozłeś? - zawołała gniewnie dumna królewna.

- To jest moje królestwo - odparł rycerz. - Są to mogiły królów, których pokonałem. Spójrz na

mnie, piękna królewno. Ja jestem Śmierć!

Uniósł przyłbicę i wszyscy ujrzeli wreszcie jego twarz. Dumna królewna zadrżała z

background image

przerażenia.

- Chodź w moje objęcia, żono - zawołał rycerz. - Zdobyłem cię przecież. Jestem królem,

który pokonał wszystkich królów!

Przytulił ją do swej kościstej piersi i skierował konia w stronę mogił. Ulewny deszcz spadł na

dolinę, a królewna i rycerz zniknęli z oczu króla i dworzan. Wielce zasmuceni wracali dworzanie z

królem do domu i nigdy już, żadna ludzka istota nie widziała więcej dumnej królewny. Lecz, gdy

takie podłużne białe obłoczki płyną po niebie, wieśniacy w kraju, w którym żyła królewna, mówią:

“Patrzcie, to jest Ślubny Welon Dumnej Królewny”.

Magiczny czar bajki owładnął nami na dłuższą chwilę, choć Historynka już umilkła.

Przebywaliśmy wraz z nią w królestwie śmierci i doznawaliśmy uczucia tego samego przerażenia,

jakie zakradło się do serca biednej królewny. Dan pierwszy przerwał uroczyste milczenie.

- Widzisz, Felu, że duma nikomu nie popłaca - zawołał, trącając siostrę w bok. - Lepiej, żebyś

mniej zwracała uwagę na łaty na spodniach Piotrka.

background image

Rozdział V - Piotrek idzie do kościoła

Nazajutrz po południu nie było Szkoły Niedzielnej, bo kierownik i nauczyciele pragnęli

asystować przy Komunii w Markdale. Nabożeństwo w Carlisle odbywało się wieczorem, a o

zachodzie słońca czekaliśmy przed domem wuja Aleca na Piotrka i Historynkę.

Nikt z dorosłych nie szedł do kościoła. Ciotka Oliwia miała migrenę i wuj Roger został z nią

w domu, a ciotka Janet i wuj Alec poszli do kościoła w Markdale i jeszcze stamtąd nie wrócili.

Fela i Celinka miały na sobie nowe letnie sukienki, które włożyły po raz pierwszy i

pokazywały je wszystkim z wielką dumą. Rumiana twarzyczka Feli była jeszcze piękniejsza w

obramowaniu dużego słomkowego kapelusza, opasanego girlandką z niezapominajek. Celinka przez

całą noc męczyła włosy ciasno zakręconymi papilotami i teraz poskręcane loki sterczały jej na

głowie, co nie pasowało zupełnie do delikatnych rysów jej twarzyczki. Zawsze biedaczka narzekała,

że natura nie obdarowała jej takimi włosami, jakie miały Fela i Historynka. Próbowała chociaż na

niedzielę zakręcić loki i teraz ze swej fryzury była zupełnie zadowolona. Żadną miarą nie dawała się

przekonać, że gładkie codzienne uczesanie pasowało o wiele lepiej do jej szczupłej twarzyczki.

Wreszcie zjawili się Piotrek z Historynką i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą na widok

przyzwoitego wyglądu Piotrka, pomimo dużej łaty na spodniach. Twarz miał rumianą, kędzierzawe

włosy gładko przyczesane i krawat zawiązany nienagannie, tylko nogi przedstawiały obraz bardziej

niepokojący. Na pierwszy rzut oka wyglądały całkiem przyzwoicie, lecz po bliższym obejrzeniu

sprawiały horrendalne wrażenie.

- Co się dzieje z twoimi pończochami, Piotrek? - zapytał Dan, wybuchając śmiechem.

- Ach, nie miałem ani jednej pary całych pończoch - odparł Piotrek swobodnie - bo mama w

tym tygodniu nie miała czasu ich pocerować. Dlatego włożyłem dwie pary. Dziury wypadają nie w

tym samym miejscu, więc trudno je dostrzec.

- A masz centa na tacę? - indagowała go Fela.

- Mam tylko amerykańskiego centa. Sądzę, że też będzie dobry, prawda?

Fela z wyższością potrząsnęła głową.

- Ach nie, skądże! Można by go wcisnąć ukradkiem jakiemuś sklepikarzowi albo

przekupniowi za jajka, ale nie można takich rzeczy robić w kościele.

- Wobec tego nic nie dam na tacę - postanowił Piotrek - bo drugiego centa nie mam.

Zarabiam tylko pięćdziesiąt centów tygodniowo i wszystko wczoraj oddałem matce.

Ale Piotrek musiał mieć centa. Fela nawet chętnie by mu go dała, bo na ogół nie była skąpa i

wolała już to, niżby miał iść do kościoła z gołymi rękami. Jednakże Dan ją wyprzedził i pożyczył

background image

Piotrkowi centa pod warunkiem, że mu go Piotrek zwróci w przyszłym tygodniu.

W tej samej lchwili przeszedł koło nas wuj Roger i wskazując Piotrka, z uśmiechem zapytał:

- “Więc Saul jest także między prorokami?” Któż cię nawrócił, Piotrku, skoro wszystkie

perswazje Oliwii na nic się nie zdały? Widzę, że się sprawdza stare przysłowie, że “piękność potrafi

uwiązać nas na włosku”.

Wuj Roger spojrzał znacząco na Felę. Nie rozumieliśmy tego przysłowia, lecz

zorientowaliśmy się, że wuj Roger przypuszcza, iż Piotrek idzie do kościoła tylko ze względu na

Felę. Fela dumnie odrzuciła w tył głowę.

- To nie moja wina, że on idzie do kościoła - obruszyła się niechętnie. - To robota Historynki.

Wuj Roger usiadł na schodkach i wybuchnął głośnym śmiechem, którego tak wszyscy nie

lubiliśmy. Potrząsnął swą potężną jasną czupryną, przymknął oczy i wymamrotał:

- Nie jej wina! Ach, Felu, Felu, wpędzisz do grobu swego starego wuja, jak się nie

ustatkujesz.

Fela obrażona ruszyła naprzód, a my poszliśmy za nią zabierając z sobą po drodze Sarę Ray.

Kościół w Carlisle był bardzo staroświecki, z kwadratową oplecioną bluszczem wieżą.

Ocieniony był wysokimi wiązami i otaczał go ze wszystkich stron cmentarz, którego mogiły

znajdowały się tuż pod oknami kościoła. Chodziliśmy zazwyczaj boczną ścieżką przez cmentarz,

obok tego miejsca, gdzie cztery pokolenia naszej rodziny spały w odosobnieniu zieleni, w cieniu

buków i wiązów.

Była tam mogiła pradziadka Kinga i pomnik z surowego islandzkiego piaskowca, tak porosły

bluszczem, że z trudem nawet odczytywaliśmy napis, streszczający w kilku słowach całą historię

jego życia i kończący się oryginalnym ośmiowierszem, skomponowanym przez wdowę. Wątpię, czy

prababka King miała zdolności poetyckie. Gdy Feliks odczytał ten wiersz w pierwszą niedzielę

naszego pobytu w Carlisle, zauważył powątpiewająco, że wyglądało to jak poezja, ale brzmiało

całkiem inaczej.

Spała tu również snem wiecznym Emilia, której duch rzekomo błądził po sadzie. Tylko

Edyty, która w tak dziwny sposób pocałowała poetę, na cmentarzu nie było. Umarła w dalekim

obcym kraju i fale morskie szemrały nad jej mogiłą.

Białe marmurowe płyty ozdobione płaczącymi wierzbami oznaczały miejsce, gdzie

pochowani zostali dziadek i babcia King, a niewielka bryła czerwonego szkockiego granitu wznosiła

się między grobami ciotki Felicji i wuja Feliksa. Historynka pochyliła się, aby położyć bukiecik

fiołków na mogile matki, po czym przeczytała głośno napis na kamieniu:

- “Kochali się za życia, więc i po śmierci nie będą rozłączeni”.

W głosie jej było tyle patosu, że wszyscy odczuliśmy głębokie wzruszenie. W oczach

background image

dziewczynek ukazały się łzy, a my, chłopcy, doznaliśmy też dziwnego wrażenia, lękając się

wzajemnie na siebie spojrzeć. Któż mógłby sobie życzyć piękniejszego napisu na nagrobku, niż ten,

który przystrajał mogiły naszej ciotki i wuja? Gdy słuchałem, jak Historynka ten napis odczytywała,

w głębi duszy postanowiłem tak postępować w życiu, aby po śmierci zasłużyć na podobny nagrobek.

- Chciałbym i ja mieć rodzinny grób na cmentarzu - szepnął w zamyśleniu Piotrek. - Niestety,

nie może być o tym mowy. Craigowie zazwyczaj bywają tam chowani, gdzie umierają.

- A ja bym chciał być tu pochowany - westchnął Feliks - ale żeby to nie nastąpiło jeszcze zbyt

prędko - dorzucił przyciszonym głosem, gdyśmy się kierowali w stronę kościoła.

Kościół wewnątrz był równie staroświecki, jak na zewnątrz. Stało w nim kilkanaście prostych

ławek z drzewa bukszpanowego, kazalnica była w kształcie butelki do wina i opadała stromo ku

nawie kilku wąskimi stopniami. Ławka wuja Aleca znajdowała się w głębi głównej nawy, tuż w

pobliżu kazalnicy.

Pojawienie się Piotrka nie wzbudziło ogólnego zainteresowania, na jakie byliśmy

przygotowani. Nikt właściwie zdawał się go nie dostrzegać. Światła nie były jeszcze zapalone i cały

kościół tonął w przyjemnym półmroku. Na dworze niebo było purpurowe, złociste i srebrno-

zielonawe, z delikatnymi pasami różowych obłoczków, przepływających nad wierzchołkami wiązów.

- Czyż nie jest tu codownie i uroczyście? - wyszeptał z nabożeństwem Piotrek. - Nie miałem

pojęcia, że w kościele jest tak przyjemnie.

Fela skrzywiła się niechętnie, a Historynka trąciła go nogą, aby przypomnieć, że w kościele

nie wolno rozmawiać. Piotrek wyprostował się i siedział już nieruchomo przez cały czas trwania

nabożeństwa. Nikt chyba nie potrafiłby się lepiej zachować. Ale, gdy nabożeństwo się skończyło i

gdy rozpoczęto zbiórkę, Piotrek uczynił coś takiego, na co nikt z nas nie był przygotowany.

Elder Frewen, wysoki blady jegomość, o długich bokobrodach piaskowego koloru, ukazał się

u wejścia do naszej ławki, trzymając w ręku tacę. Znaliśmy wszyscy Eldera Frewena i lubiliśmy go

bardzo. Był on kuzynem ciotki Janet i dość często ją odwiedzał. W dzień powszedni bywał

zazwyczaj wesoły i beztroski, lecz w niedzielę miał minę wyjątkowo uroczystą, co nas przeważnie

ogromnie bawiło. Najwidoczniej ubawiło to również Piotrka, bo rzucił swego centa na tacę i

wybuchnął nagle głośnym śmiechem!

Wszyscy obecni spojrzeli na naszą ławkę. Jeszcze do dzisiaj dziwię się, że Fela nie umarła z

wielkiego zgorszenia. Historynka pobladła, a Celinka poczerwieniała. Co do biednego,

nieszczęśliwego Piotrka, to trudno opisać wyraz zawstydzenia, jaki się odmalował na jego twarzy.

Przez cały czas pobytu w kościele ani na chwilę nie podniósł już głowy, a później przez nawę i

cmentarz szedł za nami jak zbity pies. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa, dopóki nie dotarliśmy

do drogi, znaczącej się bielą w srebrzystej poświacie księżyca. Wówczas Fela przerwała martwą

background image

ciszę, zwracając się z wymówką do Historynki:

- A mówiłam ci!

Historynka nie odpowiedziała. Piotrek teraz przysunął się do niej.

- Strasznie mi przykro - wyszeptał ze skruchą. - Wierz mi, że nie chciałem się roześmiać.

Śmiech wziął się nie wiadomo skąd, zanim zdążyłem się opanować. Było to tak...

- Bądź łaskaw nie mówić do mnie - zawołała Historynka chłodno, usiłując zapanować nad

gniewem. - Bądź sobie metodystą, mahometaninem, czym ci się podoba! Mnie tam wszystko jedno!

Upokorzyłeś mnie!

Odeszła z Sarą Ray, a Piotrek wrócił do nas z przerażoną miną.

- Co ja jej takiego zrobiłem? - zapytał szeptem. - Co znaczy to słowo, które mi powiedziała?

- Ach, mniejsza o to - rzekłem gniewnie, bo czułem, że Piotrek nas skompromitował. -

Wściekła jest i nic dziwnego. Dlaczego zachowałeś się tak głupio, Piotrku?

- Ależ ja nie chciałem. Przedtem dwa razy śmiać mi się zachciało, a jednak uspokoiłem się.

Przypomniałem sobie opowiadanie Historynki i na śmiech mi się zebrało, więc nie powinna się na

mnie gniewać. Niech nie opowiada takich historii o ludziach, jeżeli nie chce żebym się śmiał na ich

widok. Gdy spojrzałem na Samuela Warda, przypomniało mi się, jak zasnął pewnego razu na

przyjęciu, jak się potem obudził i zaczął się modlić, aby Bóg czuwał nad nim, żeby już więcej przy

ludziach nie zasypiał. Przypomniałem sobie Historynkę, jak nam to opowiadała i strasznie mi się

zachciało śmiać. A potem spojrzałem na kazalnicę i przyszło mi na myśl inne jej opowiadanie, o

starym szkockim księdzu, który był tak gruby, że nie mógł się przecisnąć wąskimi drzwiczkami, więc

szepnął do drugiego księdza, ale tak, żeby wszyscy słyszeli: “Te drzwi kazalnicy są zrobione dla

duchów” - i znowu śmiać mi się zachciało. A potem przyszedł pan Frewen i przypomniałem sobie

historię o jego bokobrodach; jak to, kiedy jego pierwsza żona umarła, począł się starać o względy

Celii Ward, a Celia oświadczyła, że go nie zaślubi, dopóki nie zgoli bokobrodów. On jednak nie

zgolił z prostego uporu. Aż pewnego razu pochylił się nad ogniem i z jednej strony opalił sobie cały

zarost, więc wszyscy byli pewni, że z drugiej strony również się ogoli. On jednak dalej był uparty i

chodził z jednym bokobrodem, dopóki mu ten drugi nie odrósł. Celia wreszcie skapitulowała i została

jego żoną, bo doszła do wniosku, że jego uporu niczym przełamać nie zdoła. Właśnie przypomniałem

sobie tę historię i przyszło mi na myśl, jak by to wyglądało, gdyby pan Frewen stanął teraz przed

nami z jednym bokobrodem. Nie zdołałem się opanować i wybuchnąłem głośnym śmiechem.

I my teraz wybuchnęliśmy śmiechem wśród drogi, ku wielkiemu zgorszeniu pani

Abrahamowej Ward, która przejeżdżała obok nas i która nazajutrz przyszła do ciotki Janet, skarżąc

się, że “zachowywaliśmy się skandalicznie” po drodze z kościoła do domu. Byliśmy wielce

zawstydzeni, bo istotnie w niedzielę po nabożeństwie powinno się wracać do domu w skupieniu, ale

background image

jak powiada Piotrek, “śmiech wziął się nie wiadomo skąd”.

Nawet Fela się śmiała. Okazało się, że nie była wcale tak bardzo zagniewana na Piotrka, jak

przypuszczaliśmy. Szła nawet przy nim i pozwoliła mu nieść swoją Biblię, rozmawiali przy tym z

sobą bardzo poufale. Może przebaczyła mu łatwiej dlatego, że sprawdziły się jej przepowiednie i że

odniosła zdecydowany triumf nad Historynką!

- Mam zamiar stale chodzić do kościoła - powiedział jej Piotrek. - Bardzo mi się tam podoba.

Nabożeństwa są o wiele ciekawsze, niż przypuszczałem i ogromnie lubię śpiewy. Będę musiał

wreszcie zdecydować się, czy zostać prezbiterianinem, czy też metodystą. Myślę, że będzie najlepiej,

jak zapytam o to księdza.

- Ach, nie, tego nie rób - zawołała Fela z przerażeniem. - Księża nie lubią, jak się ich nudzi

takimi pytaniami.

- Dlaczego nie? Przecież są od tego księżmi, żeby wskazywali ludziom najbliższą drogę do

nieba!

- Tylko dorośli mogą ich pytać o takie rzeczy, ale małym chłopcom to stanowczo nie wypada,

szczególnie chłopcom do posług.

- Nie rozumiem dlaczego? Zresztą przypuszczam, że i tak byłby z tego niewielki pożytek, bo

to jest przecież ksiądz prezbiteriański i na pewno kazałby mi zostać prezbiterianinem, a znów ksiądz

metodysta namawiałby mnie, abym przystąpił do metodystów. Powiedz, Felusiu, jaka jest różnica

między nimi?

- Ja... ja sama nie wiem - odparła Fela zażenowana. - Sądzę, że dzieci nie mogą rozumieć

takich spraw. Przypuszczam, że musi być duża różnica, oczywiście, ale nie mam pojęcia jaka. W

każdym razie ja jestem prezbiterianką i ogromnie się z tego cieszę.

Szliśmy przez pewien czas w milczeniu, każde zajęte swoimi myślami. Nagle padło całkiem

nieoczekiwane pytanie ze strony Piotrka.

- A jak Pan Bóg wygląda? - zapytał.

Okazało się, że nikt z nas nie miał pojęcia.

- Historynka na pewno będzie wiedziała - odezwała się Celinka.

- Ale i ja bym chciał wiedzieć - westchnął Piotrek ze smutkiem. - Chciałbym kiedyś zobaczyć

wizerunek Pana Boga. Wówczas na pewno byłby dla mnie bardziej rzeczywisty.

- Sama jestem ciekawa jak On wygląda - wyznała nam szczerze Fela. Zdawać się mogło, że

nawet Fela po raz pierwszy w życiu zaczęła poważniej myśleć.

- Widziałem wizeruneki Pana Jezusa - szepnął Feliks w zamyśleniu. - Wygląda zupełnie jak

człowiek, tylko ma twarz piękniejszą i taką dobrą. Teraz dopiero przyszło mi na myśl, że nigdy nie

widziałem wizerunku Pana Boga.

background image

- No, jeżeli w Toronto nie ma Jego obrazu, to tutaj na pewno nie będzie - doszedł do wniosku

Piotrek wielce rozczarowany. - Wizerunek diabła to raz widziałem - dodał po chwili. - Był taki

obrazek w książce, którą miała ciotka Jane. Dostała ją jako nagrodę w szkole. O, moja ciotka Jane

była bardzo mądra!

- Ale ta książka nie musiała być wcale mądra, jeżeli w niej był taki obrazek - mruknęła Fela.

- Właśnie, że książka była bardzo dobra. Moja ciotka Jane nie trzymałaby w domu głupiej

książki - oburzył się Piotrek.

Nie chciał już dalej dyskutować na ten temat ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu. Bo

przecież my nie widzieliśmy nigdy takiego obrazka i opowiadaniem Piotrka byliśmy nawet

zaciekawieni.

- Poprosimy Piotrka, żeby to dokładnie opowiedział, jak będzie w lepszym humorze - szepnął

mi na ucho Feliks.

Sara Ray pożegnała się z nami przy swoim domu, a ja pobiegłem za Historynką i razem już

wdrapywaliśmy się na pagórek. Odzyskała humor zupełnie, lecz ani słowem nie wspominała o

Piotrku. Gdyśmy dotarli do naszej ścieżki i mijaliśmy wierzbę dziadka Kinga, powiała ku nam

upojna woń od strony owocowego sadu. Widzieliśmy dokładnie długi szereg drzew bielejących w

poświacie księżyca. Wydało nam się, że ten właśnie sad jest zupełnie inny od tych wszystkich sadów,

jakie znaliśmy. Byliśmy zbyt młodzi, aby głębiej analizować doznawane wrażenie. W późniejszych

latach zrozumieliśmy, że ten specyficzny urok naszego sadu pochodził stąd, że kwitły w nim nie

tylko jabłonie, lecz także miłość, wiara, radość, szczęście i smutek tych wszystkich, którzy ten sad

założyli i później spacerowali po nim.

- Sad wydaje się całkiem inny przy świetle księżyca - szepnęła Historynka w rozmarzeniu. -

Jest tak samo kochany, ale inny. Gdy byłam jeszcze bardzo mała, wierzyłam, że rusałki urządzają w

nim tańce podczas księżycowych nocy. Chciałabym i teraz w to wierzyć, ale jakoś nie mogę.

- Dlaczego?

- Ach, bo tak trudno uwierzyć w to, o czym się wie, że nie jest prawdą. Przecież to wuj

Edward powiedział kiedyś, że rusałki nie istnieją. Miałam wtedy siedem lat. Wuj Edward jest

księdzem, więc na pewno mówił prawdę. Miał słuszność, że mi o tym powiedział, nie winię go o to,

ale od tego czasu byłam już trochę inna w stosunku do wuja Edwarda.

Ach, czy zawsze “stajemy się inni” wobec ludzi, którzy niszczą nasze iluzje? Czyż będę mógł

kiedykolwiek wybaczyć owemu brutalowi, który mi pierwszy powiedział, że św. Mikołaj nie

istnieje? Był to chłopiec starszy ode mnie o trzy lata i najprawdopodobniej jest teraz

najpożyteczniejszym i najbardziej szanowanym członkiem społeczeństwa, dla mnie jednak na zawsze

zostanie brutalem!

background image

Przed domem wuja Aleca poczekaliśmy na resztę towarzystwa. Piotrek czuł się dalej jakoś

nieswojo, lecz gniew Historynki zupełnie już przygasł.

- Piotrek, zaczekaj na mnie - zawołała.

Zbliżyła się i wyciągnęła doń rękę.

- Przebaczam ci - rzekła łaskawie.

Obydwaj z Feliksem doszliśmy do wniosku, że warto byłoby ją obrazić, aby później

przebaczyła w ten sposób, tym swoim dźwięcznym, melodyjnym głosem. Piotrek gorączkowo

chwycił ją za rękę.

- Coś ci powiem, Historynko. Strasznie żałuję, że śmiałem się w kościele, ale możesz być

spokojna, bo to się więcej nigdy nie powtórzy. Będę chodził do kościoła i do Szkoły Niedzielnej

regularnie i co wieczór będę odmawiał pacierz. Pragnę być taki, jak wy wszyscy. Jeszcze coś

chciałem ci powiedzieć! Przypomniałem sobie, w jaki sposób ciotka Jane dawała lekarstwo swemu

kotu. Trzeba zmieszać proszek z posiekaną słoniną i obłożyć kotu łapy i grzbiet. Wówczas zacznie

się lizać, bo przecież nie znosi wilgotnej sierści. Jeżeli Paddy do jutra nie będzie czuł się lepiej, to

możemy spróbować.

Oddalili się ramię przy ramieniu alejką wysadzaną jodłami, którą srebrzyły teraz promienie

księżyca. Cisza panowała wśród pól i łąk i taka sama cisza wstąpiła w nasze dziecięce serca.

background image

Rozdział VI - Tajemnica Złotego Kamienia

Asystowaliśmy wszyscy przy okładaniu Paddy'ego słoniną, lecz główną kapłanką tej

ceremonii była Historynka. Później zabrano mu wszystkie kołderki i poduszki i umieszczono w

maleńkiej sionce, aby mógł dokładnie wylizać swe futerko. Zabieg ten powtarzaliśmy codziennie

przez tydzień i Pat zupełnie wrócił do zdrowia i humoru, my zaś poczęliśmy interesować się nową

kwestią - zbieraniem funduszu na szkolną bibliotekę.

Nauczyciel nasz doszedł do wniosku, że powinniśmy mieć własną bibliotekę i zaproponował,

aby wszyscy uczniowie w miarę możności zebrali pewną sumę pieniędzy podczas czerwca. Mieliśmy

te pieniądze zarobić jakąkolwiek uczciwą pracą lub też zebrać je wśród grona naszych znajomych.

Rezultatem tego była straszna rywalizacja, bo każdy chciał zebrać jak największą sumę.

Rywalizacjua ta przybrała największe rozmiary w naszym szczupłym gronie rodzinnym.

Już wszyscy krewni dali nam drobne kwoty, resztę zaś należało zdobyć w jakiś inny sposób.

Piotrek od samego początku był ogromnie zmarwiony, gdyż nie miał rodziny ani przyjaciół, którzy

by mu mogli w zdobyciu pewnej sumy dopomóc.

- Gdyby ciotka Jane żyła, na pewno by mi coś dała - tłumaczył. - Gdyby ojciec od nas nie

uciekł, też bym od niego coś dostał. W każdym razie zrobię, co będzie w mojej mocy. Wasza ciotka

Oliwia powiada, że mógłbym zająć się zbieraniem jajek i za każdy tuzin dostanę jedno jajko, które

będę mógł sprzedać.

Fela zawarła jakąś potajemną umowę ze swą matką, a Historynka i Celinka miały zarabiać po

dziesięć centów tygodniowo za zmywanie naczyń po obiedzie. Feliks i Dan przyjęli na siebie

obowiązek wyrywania chwastów z ogrodu, ja zaś złowiłem kilka pstrągów w rzece przepływającej

przez dolinę i sprzedałem je po cencie za sztukę.

Sara Ray była z nas wszystkich najbardziej nieszczęśliwa. W żaden sposób nie mogła zdobyć

pieniędzy. Oprócz matki nie miała żadnych krewnych w Carlisle, a matka nie pochwalała projektu

założenia biblioteki szkolnej i nie chciała dać Sarze ani centa, przy czym zabraniała jej w jakikolwiek

sposób pieniądze zarabiać. Dla Sary było to wszystko szalenie upokarzające. Czuła się intruzem w

naszym pracowitym gronie, w którym każdy codziennie obliczał zebraną sumę i cieszył się, gdy choć

odrobinę wzrosła.

- Muszę modlić się do Boga, żeby mi zesłał pieniądze - oświadczyła wreszcie zrozpaczona.

- Wątpię, czy to się przyda na coś - zaśmiał się Dan. - Bóg zsyła ludziom wiele rzeczy, ale

nigdy nie zsyła pieniędzy, bo ludzie sami je powinni zarabiać.

- A ja nie mogę - zaswołała Sara z namiętnym zuchwalstwem. - Myślę, że Pan Bóg powinien

background image

to jednak wziąć pod uwagę.

- Nie martw się, kochanie - wtrąciła Celinka, która zawsze wszystkich uspokajała. - Jeżeli

nawet nie będziesz mogła zebrać pieniędzy, to każdy wie przecież, że to nie twoja wina.

- Ale zawsze się będę czuła nieswojo, ile razy wypożyczę książkę z biblioteki - żaliła się Sara.

Dan, dziewczynki i ja siedzieliśmy w rowie, pod parkanem ogrodu ciotki Oliwii, przyglądając

się, jak Feliks piele klomby. Feliks pracował pilnie, chociaż bardzo nie lubił pielenia. “Grubi chłopcy

nigdy tego nie lubią” - oświadczyła Fela. Feliks udał, że tego nie słyszy, ja jednak wiedziałem, że

dosłyszał, bo nagle mu uszy poczerwieniały. Co do Feli, to zazwyczaj czyniła takie uwagi nie

dlatego, żeby chciała być złośliwa, ale nie miała pojęcia, że Feliks nie lubił, gdy go się nazywało

grubym.

- Zawsze strasznie żałuję tych biednych chwastów - szepnęła w rozmarzeniu Historynka. -

Przykro im musi być, że się je ustawicznie wyrywa.

- To nie powinny wyrastać na nie swoim miejscu - rzekła Fela obojętnie.

- Ale jak chwasty pójdą do nieba, to na pewno staną się kwiatami - ciągnęła dalej szeptem

Historynka.

- Ty myślisz zawsze o dziwnych rzeczach - obruszyła się Fela.

- Pewien bogaty pan w Toronto miał kwiatowy zegar w swym ogrodzie - wtrąciłem. -

Wyglądał zupełnie jak prawdziwy zegar, a godziny też oznaczone były kwiatami i w ten sposób

zawsze się wiedziało, która godzina.

- Ach, żebyśmy mieli taki zegar! - westchnęła Celinka.

- Jaki byłby z niego pożytek? - zapytała Historynka nieco pogardliwie. - Nikomu nie

potrzebna jest godzina w ogrodzie.

Nagle przypomniałem sobie, że nadeszła już pora przyjęcia nowej dawki czarodziejskiego

lekarstwa. Kupiłem je przed trzema dniami w szkole od Billa Robinsona, który zapewniał mnie, że

bardzo szybko będę rósł, zażywając to lekarstwo.

Zaczynałem już w duchu martwić się, bo jakoś do tej pory wcale nie urosłem. Słyszałem, jak

ciotka Janet mówiła, że będę taki sam mały, jak wuj Alec. Kochałem bardzo wuja Aleca, lecz

pragnąłem być wyższy od niego, toteż gdy Bill wyznał mi pod uroczystą przysięgą zachowania

tajemnicy, że ma “takie czarodziejskie ziarno”, pod wpływem którego chłopcy rosną i chętnie mi

sprzeda pudełko tego ziarna za dziesięć centów, z radością przyjąłem propozycję. Bill był najwyższy

ze wszystkich chłlpców w Carlisle i zapewniał mnie, że urósł tak dzięki owemu lekarstwu.

- Byłem jeszcze mniejszy od ciebie, nim zacząłem to zażywać - mówił - a teraz spójrz na

mnie! Dostałem to ziarno od Peg Bowen; wiesz, że to jest czarownica! Nie poszedłbym znowu do

niej po nowy zapas czarodziejskiego ziarna. Musisz wiedzieć, że to było zadanie nielada. Mam już

background image

tego niewiele, ale przypuszczam, że wystarczy, żebyś osiągnął taki wzrost, jak mój. Musisz połykać

szczyptę ziarna co trzy godziny i nie wolno ci nikomu wspominać o tym, bo gdybyś komukolwiek

powiedział, ziarno straciłoby moc. Nikomu bym tego nie odsprzedał, ale ty jesteś wyjątkiem.

Byłem wdzięczny Billowi i przykro mi było, że go kiedyś nie lubiłem. Nie wiadomo dlaczego

nikt w szkole nie lubił Billa Robinsona, ja jednak postanowiłem starać się na przyszłość go polubić.

Zapłaciłem mu z radością dziesięć centów i zabrałem czarodziejskie ziarno, przyjmując je codziennie

według polecenia, dzięki czemu musiałem ustawicznie biegać do hallu, żeby spojrzeć na zegar, czy

aby nie minęła oznaczona pora. Pod względem swojego wzrostu nie dostrzegałem jeszcze żadnej

różnicy, pocieszałem się jednak, że brałem to lekarstwo dopiero od trzech dni.

Pewnego dnia Historynka wpadła na nowy pomysł.

- Chodźmy do Niezgrabiasza i do pana Campbella, aby nam dali coś na fundusz biblioteczny

- zaproponowała. - Jestem pewna, że nikt tam jeszcze u nich nie był, bo nie mają w Carlisle żadnych

krewnych. Chodźmy wszyscy i jeżeli dostaniemy coś, podzielimy tę sumę między sobą.

Propozycja była niezbyt zachęcająca, bo zarówno pana Campbella, jak i Niezgrabiasza

uważano za dziwaków, a ponadto pan Campbell podobno specjalnie nie lubił dzieci. Lecz jeżeli

Historynka szła z nami, poszlibyśmy za nią nawet na koniec świata. Następnego dnia, w swobotę

wyruszyliśmy w drogę zaraz po południu.

Wybraliśmy najkrótszą ścieżkę do Złotego Kamienia, poprzez zielone pokryte rosą pola, na

przełaj przez łąki, których nie złociły już promienie słoneczne. Z początku nastrój nie był

nadzwczajny. Fela była nie w humorze, bo chciała włożyć nową sukienkę, a ciotka Janet

zadecydowała, że mundurek szkolny jest zupełnie wystarczający na “dreptanie po piachu”. Na

dodatek Historynka zjawiła się w swojej najnowszej sukni i kapeluszu, który jej ojciec przysłał z

Paryża. Sukienka była z miękkiego czerwonego jedwabiu, a kapelusz opasywał wianuszek

płomiennych maków. Ani Fela, ani Celinka nie mogłyby włożyć takiego kapelusza, ale Historynce

było w nim wyjątkowo do twarzy. Wyglądała jak uosobienie energiii, radości i uśmiechu, bo

czerwony kolor uwydatniał jeszcze bardziej jej specyficzną urodę, nadając twarzy koloryt zdrowia, a

cerze jedwabistą świeżość.

- Nie przypuszczałam, że włożysz najnowszą sukienkę, idąc na zwykłą żebraninę - mruknęła

złośliwie Fela.

- Ciotka Oliwia powiada, że gdy się idzie z ważnym interesem do mężczyzny, powinno się

wyglądać jak najlepiej - tłumaczyła się Historynka, strzepując delikatnie dłońmi gęsto namarszczoną

spódniczkę.

- Psuje cię ta ciotka Oliwia - skonstatowała Fela.

- Mylisz się, Felicjo King! Ciotka Oliwia jest kochana. Codziennie wieczorem całuje mnie na

background image

dobranoc, czego twoja matka nigdy nie robi.

- Moja mama nie szafuje tak pocałunkami - odcięła się Fela - ale za to codziennie do obiadu

daje nam po kawałku doskonałego placka.

- Nie myśl, że mi ciotka Oliwia nie daje!

- Tak, ale jakie są te kawałki! Ciotka Oliwia poza tym daje ci tylko zbierane mleko, a nasza

mama daje nam zawsze śmietankę.

- Zbierane mleko ciotki Oliwii jest o wiele lepsze niż wasza śmietanka - zawołała z

oburzeniem Historynka.

- Ach, dziewczynki, nie kłóćcie się - wtrąciła Celinka, występująca zawsze w roli anioła

pokoju. - Taką piękną mamy pogodę i tak pięknie możemy spędzić czas, jeżeli nie będziecie się

kłócić.

- My się wcale nie kłócimy - zaprotestowała Fela. - Ja przecież także lubię ciotkę Oliwię, ale

nasza mama nie jest wcale gorsza od niej i to wszystko!

- Naturalnie, że nie jest gorsza. Ciotka Janet jest nawet bardzo dobra - przyznała Historynka.

Uśmiechnęły się przyjaźnie. W gruncie rzeczy Fela z Historynką lubiły się bardzo i tylko od

czasu do czasu wynikały między nimi jakieś drobne sprzeczki.

- Mówiłaś kiedyś, że znasz ciekawą historię o Niezgrabiaszu - odezwał się Feliks. - Mogłabyś

ją nam teraz opowiedzieć.

- Bardzo chętnie - zgodziła się Historynka. - Jedno jest tylko nieprzyjemne, że nie znam

końca tej historii, ale opowiem wam chociaż tyle, ile sama wiem. Nazwałam tę historię Tajemnicą

Złotego Kamienia.

- Bardzo wątpię, czy ta historia jest prawdziwa - rzekła Fela. - Przecież wszyscy wiecie, że

pani Griggs jest osobą wielce romantyczną. Nasza mama powiada, że zawsze coś potrafi wymyślić.

- Tak, ale nie chce mi się wierzyć, aby i tę historię wymyśliła, więc sądzę raczej, że mówi

prawdę - odparła z powagą Historynka. - Jeśli chcecie, chętnie ją wam opowiem, chłopcy. Wiecie o

tym, że Niezgrabiasz mieszka zupełnie sam od czasu, gdy mu matka umarła dziesięć lat temu. Abel

Griggs służy u niego za parobka i obydwoje z żoną mieszkają w maleńkim domku przy samym końcu

alejki, biegnącej od domu Niezgrabiasza. Pani Griggs piecze dla Niezgrabiasza chleb i od czasu do

czasu sprząta mu mieszkanie, chwali się zresztą, że utrzymuje je w wyjątkowym porządku, lecz do

zeszłej jesieni do jednego pokoju nigdy nie wchodziła. Pokój ten, od strony zachodniej, z oknem

wychodzącym na ogród, był stale zamknięty na klucz. Pewnego dnia zeszłej jesieni Niezgrabiasz

wyjechał do Summerside, a pani Griggs sprzątała właśnie kuchnię. Potem przeszła się po całym

domu i mimo woli nacisnęła klamkę u drzwi prowadzących do tego pokoju wychodzącego na

zachód. Musicie wiedzieć, że pani Griggs jest ogromnie ciekawa. Wuj Roger powiada, że wszystkie

background image

kobiety posiadają pewną dozę ciekawości, ale pani Griggs ma jej stanowczo więcej. Przypuszczała,

że drzwi zastanie zamknięte, jak zwykle, a okazało się, że nie były zamknięte. Otworzyła je więc i

weszła. Jak przypuszczacie, co tam zobaczyła?

- Prawdopodobnie była to komnata Sinobrodego - domyślił się nieśmiało Feliks.

- Ach, nie, skądże! Nic takiego nie mogłoby istnieć na Wyspie Księcia Edwarda. Ale gdyby

nawet na wszystkich ścianach ujrzała kobiety wiszące za włosy, na pewno nie byłaby bardziej

zdziwiona. Pokój ten za życia matki Niezgrabiasza stał przeważnie pustkami, teraz jednak był

elegancko umeblowany, chociaż pani Griggs twierdzi, że nie ma pojęcia, kiedy tu te meble

wniesiono. Powiada, że jeszcze nigdy na wsi nie widziała tak pięknie umeblowanego pokoju.

Sprawiał wrażenie sypialni i saloniku jednocześnie. Na podłodze leżał puszysty dywan, wyglądający

jak miękki zielony aksamit. U okien zwisały cudowne jedwabne zasłony, a wszystkie ściany

obwieszone były pięknymi obrazami. Stało w pokoju małe białe łóżeczko, toaletka, biblioteczka

napełniona książkami, stoliczek do robót i fotel na biegunach. Nad biblioteczką wisiał portret

kobiety. Pani Griggs podejrzewa, że to była kolorowa fotografia, ale prawdopodobnie zupełnie się na

tym nie zna. W każdym razie był to portret bardzo ładnej dziewczyny. Najbardziej jednak ze

wszystkiego zdziwiła panią Griggs suknia kobieca, wisząca na krześle przy stole. Pani Griggs

przysięga, że to nie była suknia nieboszczki matki Jaspera Dale, bo stara pani Dale uważałaby za

grzech taką suknię. Była to suknia z bladoniebieskiego jedwabiu. Oprócz sukni na podłodze stała

para niebieskich jedwabnych pantofelków na wysokich obcasach, a na wszystkich oprawach książek

napisane było imię “Alicja”. Okazuje się, że Jasper Dale nie ma żadnej krewnej o takim imieniu i nikt

nigdy nie słyszał, aby Niezgrabiasz miał ukochaną. Czyż to nie jest cudowna historia?

- W każdym razie bardzo tajemnicza - skinął głową Feliks. - Ciekawe tylko, czy jest

prawdziwa i co się za tym wszystkim kryje?

- Właśnie mam zamiar to wykryć - oświadczyła z powagą Historynka. - Pragnę zaznajomić

się z Niezgrabiaszem, bo później już mi łatwo będzie się dowiedzieć, kim jest ta Alicja.

- Nie wyobrażam sobie, jak będziesz mogła zawrzeć z nim znajomość - zawołała

niedowierzająco Fela. - Przecież on nigdzie nie bywa, tylko w kościele. Przeważnie siedzi w domu i

czyta książki, jak nie ma nic innego do roboty. Mama powiada, że z niego prawdziwy pustelnik.

- Jakoś to się zrobi - uśmiechnęła się tajemniczo Historynka, a my co do tego nie mieliśmy

już żadnych wątpliwości. - Muszę tylko zaczekać aż będę trochę starsza, bo Niezgrabiasz nie zdradzi

tajemnicy małej dziewczynce. Ale nie wolno mi znów czekać zbyt długo, bo podobno dorosłych

dziewcząt nie lubi, gdyż zawsze ma wrażenie, że się z niego wyśmiewają. Ja tam mam przeczucie, że

go nawet zdołam polubić. Ma całkiem miłą twarz, chociaż jest taki niezgrabny. Wygląda jak

człowiek, o którym można bez końca opowiadać anegdoty.

background image

- I sprawia wrażenie takiego, który się przewraca przez własne nogi - zachichotała Fela. -

Przyjrzyjcie mu się dokładnie! Wuj Roger powiada, że Niezgrabiasz jest długi, chudy, wąski i

skurczony.

- Wuj Roger wszystko widzi w czarnych kolorach - zawołała Historynka. - Wuj Edward

twierdzi, że Jasper Dale jest bardzo mądrym człowiekiem i szkoda, że nie mógł skończyć

uniwersytetu. Wiecie o tym, że był dwa lata na uniwersytecie? Później ojciec mu umarł, więc musiał

być w domu z matką, która wiecznie chorowała. Ja go nazywam bohaterem. Nie wiem, czy to

prawda, ale krążą pogłoski, że pisze poezje. Pani Griggs mi nawet o tym mówiła. Powiada, że

widziała, jak pisał wiersze w brązowym zeszycie. Nie mogła podejść bliżej, aby przeczytać, ale jest

pewna, że to były poezje.

- Bardzo możliwe. Jeżeli ta niebieska jedwabna suknia jest prawdą, to już gotowa jestem we

wszystko uwierzyć - rzekła Fela.

Zbliżałyśmy się teraz do Złotego Kamienia. Dom mieszkalny był duży, zbudowany z szarego

piaskowca, obrośnięty dzikim winem i krzewami pnących róż. Trzy kwadratowe okna na drugim

piętrze zdawały się witać nas przyjaźnie, wyłaniając się spośród gęstych liści dzikiego wina -

przynajmniej takie wrażenie odniosła Historynka, której zawsze przyznawaliśmy słuszność.

Nie weszliśmy jednak do wnętrza domu, bo Niezgrabiasza spotkaliśmy na podwórzu i dał

nam natychmiast niewielką sumę na bibliotekę. Jakoś dzisiaj wyjątkowo nie był zawstydzony ani

niezgrabny, ale przecież my byliśmy tylko dziećmi, on zaś miał zawsze więcej odwagi, gdy się

znajdował na “własnych śmieciach”.

Był wysokim, smukłym mężczyzną, nie wyglądającym zupełnie na czterdzieści lat, o gładkim

wysokim czole i przenikliwych, dużych ciemnych oczach. W ciemnej czuprynie nie było ani jednego

siwego włosa. Miał duże ręce, duże nogi i chodził zawsze trochę rozleniwionym krokiem. Lękam się,

że patrzyliśmy na niego dziwnie podejrzliwie, gdy Historynka z nim rozmawiała. Ale, czyż nie był

znanym w okolicy Niezgrabiaszem, którego uważano za pustelnika i który w zamkniętym pokoju

przechowywał niebieską jedwabną suknię i po kryjomu pisał poezje? Nikt inny nie byłby lepszy na

naszym miejscu.

Wychodząc z ogrodu Niezgrabiasza, przez cały czas mówiliśmy o nim i wszyscy doszliśmy

do wniosku, że jest bardzo miły, chociaż mówił z nami niewiele i na twarzy jego odmalowało się

zadowolenie, gdy się nas wreszcie pozbył.

- Dał nam pieniądze jak gentleman - rzekła Historynka. - Jestem pewna, że tego datku nie

żałuje. Teraz idziemy do pana Campbella. Przecież na jego cześć włożyłam tę czerwoną jedwabną

sukienkę. Wątpię, czy Niezgrabiasz zwrócił na nią uwagę, ale pan Campbell na pewno ją dostrzeże.

background image

Rozdział VII - Jak Basia Sherman zdobyła męża

Zasadniczo nie podzielaliśmy entuzjazmu Historynki, jeżeli chodziło o odwiedziny u pana

Campbella. Każde z nas w duchu lękało się tej wizyty. Jeżeli, jak powiedziałem, pan Campbell nie

lubił dzieci, to kto wie, jakie nas tam czeka przyjęcie?

Pan Campbell był bogatym samotnym farmerem, traktującym życie lekkomyślnie. Zwiedził

Nowy Jork, Boston, Toronto i Montreal i był nawet podobno na wybrzeżu Pacyfiku. Dlatego też w

Carlisle uważany był za człowieka, który najwięcej w życiu podróżował, ponadto mówiono o nim, że

jest “oczytany” i inteligentny. Jednakże wiadomo było również, że pan Campbell nie zawsze miał

dobry humor. Jeżeli kogoś lubił, nie było takiej rzeczy, której by dla tego kogoś nie uczynił, jeżeli

jednak nie czuł do kogoś zbytniej sympatii - potrafił być bardzo nieprzyjemny. Jednym słowem,

zdawało nam się, że pan Campbell usposobieniem swym przypomina ową sławną małą dziewczynkę

z wijącym się loczkiem nad czołem. “Jak jest dobry, to jest bardzo, bardzo dobry, ale jak jest zły, to

wtedy jest okropny”. Co będzie, jeżeli właśnie dziś ma ten swój okropny dzień?

- Przecież nam nic złego zrobić nie może - tłumaczyła Historynka. - Może być najwyżej

nieprzyjemny, ale to nas nie powinno obchodzić.

- Przykre słowa nie łamią nikomu kości - zauważył Feliks filozoficznie.

- Ale łamią ludzkie uczucia. Ja się strasznie boję pana Campbella - wyszeptała Celinka z

drżeniem.

- Może zaniechamy tego i wrócimy do domu? - zaproponował Dan.

- Możesz wrócić, jak ci się podoba - odparła z przekąsem Historynka - ale ja pójdę do pana

Campbella, bo jestem pewna, że okaże się całkiem miły. Ale jeżeli pójdę sama, to pieniądze, które od

niego dostanę, zatrzymam dla siebie, pamiętajcie.

To nam wystarczyło. Nie mogliśmy przecież pozwolić, aby Historynka zebrała największą

sumę na fundusz biblioteki szkolnej.

Gospodyni pana Campbella wprowadziła nas do salonu i wyszła. W pewnej chwili ujrzeliśmy

samego pana Campbella stojącego w progu i patrzącego na nas ze zdziwieniem. Odetchnęliśmy

wszyscy z ulgą. Odnieśliśmy wrażenie, że dzisiaj właśnie był w całkiem niezłym humorze, bo

wyraźny uśmieszek majaczył na jego ogolonej twarzy. Pan Campbell był wysokim mężczyzną, o

dużej głowie i gęstych czarnych, przyprószonych siwizną włosach. Miał duże czarne oczy, okolone

siateczką zmarszczek i cienkie zaciśnięte usta. Przyszło nam na myśl, że jest przystojny jak na

takiego starszego jegomościa.

Spojrzenie jego błądziło po naszych twarzach obojętnie, dopóki nie spoczęło na twarzyczce

background image

Historynki, siedzącej wygodnie w fotelu. Jaśniejszy ognik zaiskrzył się w czarnych oczach pana

Campbella.

- Czy to delegacja z Niedzielnej Szkoły? - zapytał ironicznie.

- Nie. Przyszliśmy do pana z prośbą - odparła Historynka.

Magnetyczny urok jej głosu oczarował zarówno nas, jak i pana Campbella. Wszedł do salonu,

usiadł, włożył ręce w kieszonki kamizelki i uśmiechnął się.

- Cóż to takiego? - zapytał.

- Zbieramy fundusz na naszą szkolną bibliotekę i przyszliśmy tu prosić pana o datek -

odezwała się znowu Historynka.

- A dlaczego ja mam coś dać na szkolną bibliotekę? - indagował pan Campbell.

Tym pytaniem wprowadził nas w kłopot. Dlaczego on, istotnie? Ale Historynka ani przez

chwilę nie była zażenowana. Pochyliwszy się naprzód z jasnym uśmiechem, odparła kokieteryjnie:

- Dlatego, że dama pana prosi.

Pan Campbell wzruszył ramionami.

- Bardzo wyraźny powód - przyznał. - Ale wiesz chyba o tym, moja młoda damo, że jestem

starym skąpcem i kutwą. Nie lubię się rozstawać z moimi pieniędzmi nawet dla tak ważnego

powodu. Nie rozstaję się z nimi nigdy, chyba, że w zamian coś otrzymuję. Powiedzcie mi, co bym od

was mógł otrzymać, gdybym dał pewną sumę na waszą bibliotekę? Chyba nic ! Ale przedstawię wam

pewną propozycję. Od syna mojej gospodyni słyszałem, że ty “młoda damo” umiesz pięknie

opowiadać bajki. Opowiedz mi więc jakąś bajkę, a ja ci po prostu za to opowiadanie zapłacę.

Zastanów się i opowiedz mi coś ładnego.

W tonie jego brzmiała wyraźna ironia, która jednak nie zbiła z tropu Historynki. Zerwała się

na równe nogi i dostrzegliśmy, że w całym jej wyglądzie zaszła nieoczekiwana zmiana. Ciemne jej

oczy pałały, a czerwone rumieńce ukazały się na policzkach.

- Opowiem panu historię o panach Sherman i o tym, jak Basia Sherman zdobyła męża -

zawołała.

Otworzyliśmy usta ze zdziwienia. Czyż ta Historynka oszalała? A może zapomniała o tym, że

Basia była prababką pana Campbella i że jej sposób zdobycia męża był sławny w całej okolicy.

Lecz pan Campbell uśmiechnął się znowu.

- Doskonały wybór - pochwalił. - Jeżeli zdołasz mnie ubawić tą historią, to istotnie będziesz

nadzwyczajna. Opowiadanie to słyszałem tyle razy, że umiem je na pamięć, jak abecadło.

- Pewnego zimowego dnia przed dziewięćdziesięciu laty - zaczęła Historynka bez dalszych

wstępów - Donald Fraser siedział przy oknie w swoim nowym domu, grając na skrzypcach i

spoglądając na zamarzniętą pobliską zatokę. Na dworze było strasznie zimno i burza śnieżna stawała

background image

się coraz okropniejsza. Pomimo zamieci, Donald zamierzał wieczorem udać się na przeciwległy

brzeg zatoki, aby odwiedzić Nacię Sherman. Myślał wciąż o niej, grając na skrzypcach “Annę

Laurę”, bo Nacia była o wiele piękniejsza od kobiety, o której była mowa w pieśni. “Jej twarz jest

najpiękniejsza z tych wszystkich, na których kiedykolwiek spoczął promień słońca” nucił Donald i

zresztą myślał tak samo! Nie wiedział dlaczego Nacia nie dba o niego. Miał rywali, lecz wiedział, że

jeżeli Nacia nie zostanie jego żoną, nikt inny na pewno nią nie będzie. Tak więc siedział tego

popołudnia i marzył o niej, wygrywając piękne stare pieśni na swych zawodzących skrzypcach.

W pewnej chwili sanie podjechały pod dom Donalda Frasera i do mieszkania wszedł Ned

Campbell. Donald nie był z tej wizyty bardzo zadowolony, gdyż orientował się, dokąd gość jechał.

Ned Campbell, który był Szkotem i mieszkał daleko w Berwick, zalecał się również do Naci

Sherman, a co gorsza, ojciec Naci lubił go bardzo, gdyż był bogatszy od Donalda Frasera. Donald

jednak nie zdradził mu swych myśli - Szkoci nigdy tego nie robią - i usiłował wykazać zadowolenie,

witając Neda bardzo serdecznie.

Ned usiadł przy kominku, zupełnie z siebie zadowolony. Z Berwick do brzegu zatoki było

dziesięć mil drogi, więc przyjemnie było odpocząć kilka godzin w ciepłym mieszkaniu przyjaciela.

Po chwili Donald przyniósł whisky. Przed dziewięćdziesięciu laty zawsze gości w ten sposób

częstowano, tylko kobiety mogły podawać gościom herbatę, ale mężczyźnie to już zupełnie nie

wypadało.

- Musi ci być zimno - rzekł Donald jeszcze bardziej przyjaznym głosem. - Usiądź przy ogniu,

stary, i napij się trochę tego rozgrzewającego trunku. Strasznie jest dzisiaj zimno. A teraz opowiedz

mi, co słychać w Berwick. Czy Mc. Lean pogodziła się już ze swym mężem? Czy to prawda, że Sam

Mc. Quarie zamierza się ożenić z Kasią Ferguson? Ależ to będzie cudowna para! Samowi widocznie

podobają się rudowłose.

Ned przywiózł ze sobą mnóstwo nowinek i im więcej pił whisky, tym obszerniej o wszystkim

opowiadał. Nie zauważył, że Donald nie pił wcale. Mówił i mówił, aż wkrótce zaczął opowiadać

takie rzeczy, których by nigdy nie opowiadał na trzeźwo. Wreszcie wyznał Donaldowi, że udaje się

na przeciwległą stronę zatoki, aby oświadczyć się Naci Sherman. Jak dziewczyna jego oświadczyny

przyjmie, to całą okolicę gotów jest zaprosić na wesele.

Donald był szalenie przygnębiony! Było to więcej, niż oczekiwał. Ned wprawdzie od dawna

zalecał się do Naci, lecz Donald nie przypuszczał, że właśnie teraz zamierza się jej oświadczyć.

W pierwszej chwili nie wiedział, co ma robić. W głębi serca czuł, że Nacia go lubi. Była

bardzo wstydliwa i skromna, lecz wiadomo przecież każdemu mężczyźnie, kiedy dziewczyna żywi

dlań jakieś głębsze uczucie. Donald jednak wiedział, że jeżeli Ned oświadczy się pierwszy, na pewno

zostanie przyjęty. Ned był bogaty, a rodzina Shermanów była biedna i stary Edgar Sherman miał

background image

najwięcej do powiedzenia w tej sprawie. Jeżeli powie Naci, że powinna wyjść za Neda Campbella,

dziewczyna go usłucha. Stary Edgar Sherman należał do tych ludzi, którym wszyscy winni byli

posłuszeństwo. Ale, jeżeli Nacia uprzednio przyjmie czyjeś oświadczyny, to nawet ojciec nie będzie

mógł jej nakłonić, aby złamała dane słowo.

Czyż Donald nie znajdował się w przykrej sytuacji? Ale był przecież Szkotem, a Szkot

zawsze potrafi dać sobie radę. Nagle złośliwe iskierki zabłysły w jego oczach, bo przypomniał sobie,

że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Więc począł jeszcze serdeczniej i natrętniej

namawiać Neda:

- Napij się jeszcze, stary. Będzie ci cieplej na mrozie i wiatr ci krzywdy nie zrobi. Nalej

jeszcze kieliszek. Whisky każdemu idzie na zdrowie.

Nedowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wychylił kieliszek znowu i zapytał obojętnie:

- Czy i ty tam się dzisiaj wybierasz?

Doland potrząsnął głową.

- Myślałem o tym - rzekł - ale zamieć jest taka straszna, że o pójściu piechotą nie ma mowy, a

sanie oddałem do naprawy do kowala. Najlepiej w taką pogodę siedzieć przy kominku, Campbell,

zresztą to zależy od gustu.

Ned pomyślał o swym odmiennym “guście”, a Donald siedział przy stole z pochmurną

twarzą, lecz śmiejącymi się oczyma i zachęcał wciąż do picia. Wreszcie głowa opadła Nedowi na

piersi i zasnął. Wówczas Donald wstał, włożył futro i czapkę i skierował się ku drzwiom.

- Śpij słodko i spokojnie, stary - rzekł śmiejąc się - a jak się obudzisz, to się już ze sobą

porachujemy.

Odwiązał konia Neda, wskoczył do sań i strzelił z bata.

- No, stara szkapo, ruszaj prędko - zawołał. - Wszystko teraz zależy od twojego pośpiechu.

Jeżeli Campbell za wcześnie się obudzi, cały plan mi się nie uda. Wio, stara szkapo!

Klacz Neda biegła jak jeleń po lodzie, a Donald zastanawiał się nad tym, co ma powiedzieć

Naci i czy mu ona na oświadczyny odpowie “nie”?

- Wtedy dopiero mnie Ned wyśmieje. Mam nadzieję, że śpi teraz smacznie. A wkrótce

przyjdzie znowu śnieżyca. Chyba nie zachoruje, jak się na mnie rozgniewa. Po przebudzeniu będzie

w takim cudownym humorze, że nawet nie pomyśli o niebezpieczeństwie. No, stara szkapo, już

jesteśmy na miejscu! A teraz, Donaldzie Fraser, weź się w kupę i postępuj, jak mężczyzna. Nie

przejmuj się tym, jeżeli dziewczyna spojrzy na ciebie nawet niechętnie, bo przecież ma

najpiękniejsze błękitne oczy na świecie.

Lecz mimo tych zuchwałych słów, serce Donalda biło mocniej, gdy wjeżdżał na podwórze

Shermanów. Nacia doiła krowę w drzwiach obory, przerwała jednak pracę, dostrzegłszy Donalda.

background image

Ach, jakaż ona była piękna! Włosy miała jak złote pasma jedwabiu, a oczy jej były tak błękitne, jak

woda w zatoce, gdy słońce wyłoni się spoza chmury. Donald był bardziej zmieszany, niż

kiedykolwiek, ale wiedział, że musi dotrzeć do celu. Przecież już może więcej nie zobaczyć samej

Naci, gdy Ned się o nią oświadczy. Ujął ją za rękę i wybąkał:

- Naciu, dziewczyno, kocham cię. Zdziwisz się pewno, że ci mówię o tym tak nagle, ale tę

całą historię wytłumaczę ci później. Wiem, że nie jestem wart ciebie, lecz jeżeli prawdziwa miłość

podnosi wartość człowieka, to i moją wartość na pewno podniosła. Chcesz zostać moją żoną, Naciu?

Nacia nie powiedziała, że chce, tylko spojrzała tak na Donalda, że chwycił ją w objęcia na

śniegu i pocałował.

Nazajutrz rano burza ucichła. Donald wiedział, że Ned już trafił na ślad. Nie chciał, aby

kłótnia odbyła się w domu Shermanów, więc postanowił odjechać przed przybyciem Campbella.

Namówił Nacię, aby odwiedziła wraz z nim jakichś przyjaciół. Gdy podjechał saniami Neda pod

dom, dostrzegł czarny punkt w oddali na zatoce i zaśmiał się.

W pół godziny potem Ned Campbell wpadł do kuchni Shermanów strasznie wściekły! W

kuchni była tylko Basia Sherman i dziwne, że się go wcale nie przelękła. Zresztą Basia nie bała się

nikogo. Była przystojna, miała włosy brązowe jak październikowe orzechy, czarne oczy i rumiane

policzki. Ponadto od dawna już była zakochana w Nedzie Campbellu.

- Dzień dobry, panie Campbell - zawołała odrzucając w tył głowę. - Strasznie wcześnie pan

przyjechał.

- Gdzie jest Donald Fraser? - zapytał Ned, wymachując zaciśniętymi pięściami. - Jego

przecież szukam i muszę go znaleźć. Gdzie on jest, Basiu Sherman?

- Donald Fraser jest już bardzo daleko - zaśmiała się ironicznie Basia. - Przyjechał tu wczoraj

o zachodzie słońca i oświadczył się Naci na podwórzu. Gdyby mnie się ktoś oświadczył u drzwi

obory, na pewno potrafiłabym mu na to odpowiedzieć. Ale Nacia jest inna, przyjęła go i potem

siedzieli długo w nocy, a nad ranem Nacia obudziła mnie, aby mi opowiedzieć w sekrecie całą

historię. Opowiedziała mi również, jak pewien młodzieniec uraczył whisky swego przyjaciela, chcąc,

aby tamten zasnął. Gdy już przyjaciel był zupełnie pijany, młodzieniec ów pojechał do jego

dziewczyny, oświadczył się jej i został przyjęty. Słyszał pan kiedyś taką historię, panie Campbell?

- O tak - odparł niechętnie Ned. - Cała okolica śmiać się ze mnie będzie, gdy Donald Fraser

rozgłosi tę historię. Ale, jak go spotkam, na pewno łotr śmiać się przestanie. O, wówczas ja będę miał

ciekawą historię do opowiadania!

- Pozostawmy go lepiej w spokoju - zawołała Basia. - Cóż poradzić na to, że dziewczyna

wolała jasne włosy i szare oczy od pięknej czarnej czupryny i błękitnych oczu przystojnego

młodzieńca! Pan się nie nadaje na rywala, Nedzie Campbell. Gdybym była na pańskim miejscu,

background image

pokazałabym Donaldowi Fraserowi, że i ja potrafię zdobyć dziewczynę i to jeszcze prędzej od niego!

Istnieje mnóstwo dziewcząt, które by chętnie odpowiedziały “tak” na pańskie oświadczyny. Tutaj

przed panem stoi taka jedna! Dlaczego nie miałby się pan ze mną ożenić, Nedzie Campbell? Ludzie

powiadają, że jestem równie ładna jak Nacia, a potrafię pana kochać jeszcze bardziej, niż Nacia

kocha swego Donalda!

I co wówczas zrobił Campbell? Postąpił tak, jak powinien był postąpić. Wziął sobie do serca

słowa Basi i wkrótce odbyło się podwójne wesele. Pogłoski krążą, że Ned i Basia byli

najszczęśliwszym małżeństwem na świecie, szczęśliwszym nawet, niż Donald i Nacia. I wszystko

było jak najlepiej, bo się dobrze skończyło!

Historynka dygnęła, aż jedwabną sukienką zamiotła podłogę. Potem usadowiła się znowu na

fotelu i spojrzała na pana Campbella z triumfem.

Historię tę znaliśmy już od dawna. Pisano nawet o niej w dziennikach w Charlottetown, my

zaś czytaliśmy ją w jakiejś książce ciotki Oliwii, z której Historynka również się o niej dowiedziała.

Słuchaliśmy jednak oczarowani. W miarę opowiadania notowałem sobie każde jej słowo w pamięci,

lecz nigdy nie potrafiłbym opowiedzieć tak obrazowo tej historii, jak to uczyniła Historynka.

Wszyscy bohaterowie nagle ożyli. Donald, Ned, Nacia i Basia znajdowali się teraz z nami w pokoju.

Widziałem dokładnie ich twarze, słyszałem ich głosy, zagniewane, czy łagodne, ironiczne, czy

wesołe, mówiące rozmaitymi akcentami. Uświadamiałem sobie, całą kokieterię, uczucie, zuchwałość

i miękkość w przemowie Basi Sherman, do tego stopnia, że zapomniałem zupełnie o obecności pana

Campbella.

Pan Campbell w milczeniu wyjął sakiewkę, dobył z niej złożony banknot i podał go

Historynce.

- Masz tutaj pięć dolarów - bo opowiadanie twoje więcej było warte. Jesteś nadzwyczajna!

Przyjdzie dzień, kiedy cały świat zda sobie z tego sprawę. Słuchałem już wielu opowiadań w życiu,

lecz nigdy jeszcze nie byłem tak zachwycony, jak teraz, słuchając tej starej historii, którą znam od

kolebki. Czy zechcesz spełnić jeszcze jedną prośbę?

- Naturalnie - zawołała uradowana Historynka.

- Wyrecytuj mi całą tabliczkę mnożenia - zażądał Campbell.

Spojrzeliśmy nań ze zdziwieniem. Nic dziwnego, że wszyscy uważali pana Campbella za

dziwaka. Co mu zależało na wyrecytowaniu tabliczki mnożenia? Nawet Historynka była tym

zaskoczona, zaczęła jednak z powagą od “dwa razy dwa”, aż doszła do “dwadzieścia razy

dwadzieścia”. Recytowała z prostotą, lecz głos jej brzmiał coraz inaczej, a twarzyczka wyrażała coraz

większe zmęczenie. Nigdy byśmy nie przypuszczali, że w tabliczce mnożenia może być tyle poezji.

Gdy skonstatowała fakt, że “trzy razy trzy” jest dziewięć, otworzyliśmy usta, a gdy doszła do “pięć

background image

razy sześć”, łzy nam nabiegły do oczu. “Osiem razy siedem” wydało nam się tragedią, o jakiej po raz

pierwszy słyszeliśmy, a “dwanaście razy dwanaście” zabrzmiało jak fanfara obwieszczająca

zwycięstwo.

Pan Campbell skinął z zadowoleniem głową.

- Wiedziałem, że to potrafisz - rzekł. - Kiedyś znalazłem w książce takie zdanie: “Jej głos

czynił nawet z tabliczki mnożenia poezję!” Pomyślałem o tym, gdy usłyszałem twój głos. Nie

wierzyłem w to dotychczas, lecz teraz wierzę.

Po chwili pożegnał się z nami.

- Widzicie - triumfowała Historynka, gdyśmy wracali do domu - że nigdy nie należy bać się

ludzi.

- Ale nie każdy może być Historynką - uśmiechnęła się Celinka.

Tego wieczoru usłyszeliśmy, jak Fela mówiła do Celinki w przyległym pokoju:

- Pan Campbell na żadną z nas nie zwrócił uwagi, tylko na Historynkę. Ale gdybym włożyła

moją nową sukienkę, na pewno by i na mnie inaczej patrzył.

- Sądzisz, że mogłabyś postąpić tak, jak Basia Sherman? - zapytała Celinka obojętnie.

- Nie, ale Historynka na pewno potrafiłaby tego dokazać - odparła Fela z zazdrością.

background image

Rozdział VIII - Tragedia dzieciństwa

W czerwcu Historynka pojechała do Charlottetown na tydzień w odwiedziny do ciotki

Ludwiki. Życie bez niej wydało nam się bezbarwne i nawet Fela przyznawała, że było dziwnie

smutno. Lecz w trzy dni po jej wyjeździe Feliks w powrotnej drodze ze szkoły powiedział nam coś

takiego, dzięki czemu wszystko się nagle zmieniło.

- Wyobraźcie sobie - rzekł uroczystym, wielce podnieconym głosem - Jerzyk Cowan

powiedział mi na pauzie, że widział wizerunek Pana Boga. Ma go podobno w domu, w starej

czerwono oprawionej “Historii świata” i często mu się przygląda.

I pomyśleć tylko, że Jerzyk Cowan mógł oglądać taki obrazek codziennie! Byliśmy pod tak

głębokim wrażeniem, że Feliks się nawet przeraził.

- A powiedział, jak ten obrazek wygląda? - zapytał Piotrek.

- Nie, tylko mówił, że to był wizerunek Pana Boga, spacerującego po Raju.

- Ach - wyszeptała Fela - wszyscy rozmawialiśmy w tej chwili szeptem, po prostu z tej

przyczyny, że zdaniem naszym Imienia Boskiego nie wolno było wypowiadać głośno. - Ach, czy

Jerzyk Cowan nie przyniesie przypadkiem tego obrazka do szkoły, żebyśmy go mogli zobaczyć?

- Prosiłem go o to zaraz - odparł Feliks. - Powiedział, że może przyniesie, ale nie mógł

przyrzec, bo musi przecież zapytać matkę, czy mu pozwoli zabrać książkę do szkoły. Jeżeli pozwoli,

to Jerzyk jutro ją przyniesie.

- Ach, jak ja bym chciała ten obrazek zobaczć! - westchnęła Sara Ray.

Przypuszczam, że wszyscy podzielaliśmy to pragnienie. Następnego dnia poszliśmy do

szkoły dręczeni palącą ciekawością. Czekało nas rozczarowanie. Najwidoczniej Jerzyk Cowan przez

noc się rozmyślił albo może po prostu nie uzyskał pozwolenia matki. W każdym razie oznajmił nam,

że nie może przynieść do szkoły czerwono oprawionej książki, ale jeżeli chcemy kupić ten obrazek,

to go z książki wyrwie i sprzeda nam za pięćdziesiąt centów.

Omówiliśmy szczegółowo tę sprawę wieczorem na poważnym zebraniu w sadzie. Żadne z

nas nie miało zbyt wiele pieniędzy, bo wszystkie oszczędności oddaliśmy na fundusz biblioteki

szkolnej, lecz zdaniem ogółu należało zdobyć ten obrazek bez względu na to, jak wielkich wymagał

on poświęceń. Gdyby każde z nas mogło dać po siedem centów, uzbierałaby się z łatwością cała

suma. Piotrek mógł dać tylko cztery centy, lecz Dan dał jedenaście, nie mrugnąwszy okiem.

- Za każdy inny obrazek pięćdziesiąt centów byłoby za drogo, ale tu oczywiście jest całkiem

coś innego - wytłumaczył nam Dan.

- Poza tym na tym obrazku Pan Bóg spaceruje po Raju - dorzuciła Fela.

background image

- Też pomysł sprzedawać wizerunek Pana Boga! - zgorszyła się Celinka.

- Tylko Cowan może coś takiego zrobić - uśmiechnął się pobłażliwie Dan.

- Jak go kupimy, schowamy go do rodzinnej Biblii postanowiła Fela. - To jest jedyne

odpowiednie miejsce dla takiego świętego obrazka.

- Ach, ciekawa jestem, jak on wygląda - westchnęła Celinka.

Wszyscy byliśmy ciekawi. Nazajutrz w szkole zaakceptowaliśmy warunki Jerzyka Cowana,

Jerzyk zaś obiecał przynieść nam obrazek do domu woja Aleca następnego popołudnia.

W sobotę od rana byliśmy wszyscy strasznie podnieceni. Największe mieliśmy zmartwienie,

że deszcz zaczął padać właśnie przed obiadem.

- Co będzie, jeżeli z powodu deszczu Jerzyk nie przyjdzie? - zapytałem ze smutkiem.

- Bądź spokojny - odparła Fela stanowczo. - Jerzyk Cowan dla pięćdziesięciu centów nie

takie przeszkody pokona.

Po obiedzie, nie porozumiewając się z sobą, wszyscy umyliśmy twarze i przyczesaliśmy

włosy. Dziewczęta ubrały się w odświętne sukienki, a my, chłopcy włożyliśmy czyste kołnierzyki.

Byliśmy pod wrażeniem, że z odpowiednimi honorami należy powitać ów święty Obrazek. Fela i

Dan zaczęli się nawet o coś sprzeczać, lecz umilkli natychmiast, gdy Celinka zawołała surowo:

- Jak możecie kłócić się, gdy macie jeszcze dzisiaj zobaczyć wizerunek Pana Boga?

Ze względu na deszcz nie wyszliśmy do sadu, gdzie miała być załatwiona transakcja z

Jerzykiem. Nie chcieliśmy załatwiać tej sprawy w obecności dorosłych, więc przenieśliśmy się do

altany otoczonej wysokimi jodłami, z której widać było dokładnie gościniec i mogliśmy z łatwością

kiwnąć na Jerzyka. Sara Ray przyszła do nas również, bardzo blada i zdenerwowana, gdyż

sprzeciwiła się woli matki i mimo deszczu wyszła z domu.

- Boję się, że źle postąpiłam, nie usłuchawszy mamy - jęknęła z rozpaczą - ale w żaden

sposób dłużej czekać nie mogłam. Pragnęłam zobaczyć obrazek wówczas, kiedy wy go zobaczycie.

Czekaliśmy, patrząc wciąż na drogę. Dolina zasnuta była mgłą, a deszcz spływał

strumieniami z gałęzi jodeł. Lecz po pewnym czasie chmury się trochę przerzedziły i nieoczekiwanie

wyjrzało słońce. Krople deszczu na jodłach lśniły jak brylanty.

- Nie wierzę, żeby Jerzyk przyszedł - szepnęła nagle Celinka. - Na pewno matka nie

pozwoliła mu sprzedać tego obrazka.

- O, właśnie, że idzie! - zawołał Dan, kiwając w podnieceniu z altany.

- Niesie ogromny koszyk - skonstatowała Fela. - Nie przypuszczacie chyba, żeby ten obrazek

niósł w takim koszyku!

Okazało się, że Jerzyk przyniósł obrazek w koszyku i po chwili już wchodził po

trzeszczących schodkach do altany. Obrazek był zawinięty w papier i spoczywał na wędzonych

background image

śledziach, którymi koszyk był napełniony. Zapłaciliśmy mu żądaną sumę, lecz nie odwinęliśmy

obrazka, dopóki nie poszedł.

- Celinko - szepnęła Fela uroczyście. - Ty jesteś najlepsza z nas, więc odwiń ten papier.

- Ach, nie jestem wcale lepsza od was wszystkich - odparła Celinka - ale mogę odwinąć, jeśli

chcecie.

Drżącymi palcami Celinka rozwinęła papier. Otoczyliśmy ją dokoła, starając się nie

oddychać. Wyjęła z papieru obrazek i podniosła go w górę. Spojrzeliśmy.

Nagle Sara zaczęła płakać.

- Ach, ach, ach! Więc Pan Bóg tak wygląda? - lamentowała.

Feliks i ja milczeliśmy. Rozczarowanie i coś jeszcze gorszego mroziło nam słowa na ustach.

Czyż Pan Bóg wygląda tak - jak ten ponury, zagniewany starzec z rozwianym włosem i potarganą

brodą, którego Celinka nam pokazywała?

- Najwidoczniej tak wygląda, skoro to jest Jego Wizerunek - oświadczył przygnębiony Dan.

- Ależ On musi być strasznie zły - zawołał Piotrek z prostotą.

- Ach, wolałabym nigdy, nigdy go nie widzieć - rozpłakała się Celinka.

Wszyscy wolelibyśmy, ale teraz było już za późno. Ciekawość zawiodła nas zbyt daleko i

spotkała nas zasłużona kara.

- Od pierwszej chwili miałam przeczucie - szlochała Sara - że nie należy kupować - że nie

należy patrzeć - na wizerunek Pana Boga.

Stojąc tak bezradnie, usłyszeliśmy nagle w sadzie przyśpieszone kroki i dźwięczny głos

zawołał:

- Gdzie jesteście, dzieci?

Historynka wróciła! W każdej innej chwili wybieglibyśmy uradowani na jej spotkanie, ale

teraz byliśmy zbyt przygnębieni i smutni, aby się ruszyć z miejsca.

- Co się z wami dzieje? - indagowała Historynka, wbiegając do altany. - Czego Sara płacze?

Co macie tutaj?

- Wizerunek Pana Boga - odparła Celinka, szlochając - i - ach, taki jest okropny i brzydki!

Spójrz!

Historynka spojrzała. Ironiczny uśmiech pojawił się na jej twarzy.

- Nie wierzycie chyba, że Pan Bóg tak wygląda - zawołała niecierpliwie, patrząc na nas

roziskrzonymi oczami. - Nie wygląda tak - nie może tak wyglądać! Jest dobry i piękny! Strasznie

wam się dziwię. Przecież to jest po prostu wizerunek jakiegoś złego starca.

Nadzieja wstąpiła w nasze serca, chociaż nie byliśmy jeszcze tak głąboko przekonani.

- Nie mam pojęcia - odezwał się Dan z powątpiewaniem. - Pod obrazkiem jest wyraźny napis

background image

“Pan Bóg w Rajskim Ogrodzie”. Widzisz, że tak jest wydrukowane!

- Tak, ale widocznie człowiek, który to rysował, w ten sposób wyobrażał sobie Pana Boga -

odparła Historynka spokojnie - a przecież o Panu Bogu nie wiedział więcej od was. Przecież go na

pewno nigdy nie widział.

- Dobrze ci mówić - podchwyciła Fela - ale ty przecież też nic o Nim nie wiesz. Chciałabym

uwierzyć, że Pan Bóg tak nie wygląda, ale sama nie mam tej pewności.

- Jeżeli mnie nie wierzysz, to chyba uwierzysz księdzu - oburzyła się Historynka. - Idź i

zapytaj go. Jest właśnie teraz w domu. Przyjechał razem z nami powozikiem.

W każdym innym wypadku nie ośmielilibyśmy się nudzić księdza takimi pytaniami, lecz

sprawa była wyjątkowej wagi. Zaczęliśmy się zastanawiać, kto ma zapytać o to księdza i wybór nasz

padł na Feliksa.

- Zaczekajcie lepiej, aż ksiądz Marwood wyjdzie, to zaczepicie go na drodze - poradziła

Historynka. - Tam w domu będziecie musieli pytać w obecności dorosłych.

Feliks usłuchał rady. Ksiądz Marwood idący właśnie jodłową alejką, zatrzymany został przez

tęgiego małego chłopca, o bladej twarzy i rezolutnych oczach.

My wszyscy czekaliśmy w pewnym oddaleniu, lecz odległość była tak niewielka, że

rozmowę mogliśmy słyszeć dokładnie.

- A, Feliks! Cóż słychać, mój chłopcze? - zapytał ksiądz Marwood dobrotliwie.

- Proszę księdza, czy Pan Bóg naprawdę tak wygląda? - zapytał Feliks, pokazując księdzu

obrazek. - Mamy nadzieję, że nie - ale chcielibyśmy wiedzieć na pewno i dlatego ośmieliłem się

podejść do księdza. Proszę nam tę śmiałość wybaczyć.

Ksiądz spojrzał na obrazek. Wyraz surowości zalśnił w jego łagodnych błękitnych oczach i

zmarszczył brwi, o ile to w ogóle przy jego dobroci było możliwe.

- Skąd to macie? - zapytał.

“To”! Odetchnęliśmy z ulgą.

- Kupiliśmy ten obrazek od Jerzyka Cowana. Znalazł go w czerwono oprawionej “Historii

świata”. Tutaj jest napisane, że to jest wizerunek Pana Boga - tłumaczył Feliks.

- Nic podobnego! - zawołał ksiądz Marwood niechętnie. - To nie jest wizerunek Boga,

Feliksie. Nikt z ludzi nie wie, jak Pan Bóg wygląda i nikt nie może wiedzieć. Nie wolno nam nawet

domyślać się Jego wyglądu. Bądź pewny, Feliksie, że Pan Bóg jest piękny i dobry, piękniejszy i

lepszy nawet, niż Go sobie ludzie wyobrażają. Ty w takie banialuki nie wierz, mój chłopcze.

Najlepiej będzie, jak to świętokradztwo spalicie.

Nie wiedzieliśmy, co znaczy “świętokradztwo”, lecz zorientowaliśmy się, że ksiądz Marwood

orzekł, iż postać na obrazku nie jest wizerunkiem Pana Boga. Wystarczyło nam to w zupełności.

background image

Czuliśmy się tak, jakby nam ciężki kamień spadł z serca.

- Historynce nie wierzyłem, ale ksiądz na pewno wie najlepiej - zawołał uradowany Dan.

- I straciliśmy na marne pięćdziesiąt centów - mruknęła ponuro Fela.

Straciliśmy coś o wiele bardziej cennnego niż pięćdziesiąt centów, chociaż w owej chwili nie

zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Zapewnienie księdza uwolniło nas wprawdzie od wiary, że Pan Bóg

wygląda tak, jak na tym nieszczęsnym obrazku, którego już nigdy nie mieliśmy się pozbyć. Trudno,

stało się! Od tego dnia każda myśl czy wspomnienie o Bogu pojawiały się jednocześnie w naszej

pamięci z wizerunkiem srogiego, zagniewanego starca. To była właściwa cena, jaką zapłaciliśmy za

naszą ciekawość, to było piętno, które wryło się głąboko w nasze serca i pozostało na zawsze,

szczególnie w sercu Sary Ray, która od tej chwili była niepocieszona.

- Ksiądz Marwood kazał mi to spalić - rzekł Feliks.

- Tego nam czynić nie wolno - oburzyła się Celinka - bo chociaż to nie jest wizerunek Pana

Boga, to w każdym razie pod obrazkiem wypisane jest Jego Imię.

- Więc zakopmy go w ziemię - zaproponowała Historynka.

Zakopaliśmy obrazek po podwieczorku do głębokiego dołu wśród kępy jodeł. Potem

wyszliśmy do sadu. Tak przyjemnie było mieć znowu przy sobie Historynkę! Przystroiła włosy

liliowymi dzwoneczkami i wyglądała jak uosobienie melodii, legendy i marzenia.

- Piękna nazwa dla kwiatów “dzwonki”, nieprawdaż? - zapytała. - Mimo woli przypominają

się dzwonki w katedrze. Chodźmy do alei Wuja Stefana i usiądźmy na gałęziach tego rozłożystego

drzewa. Na trawie jest za mokro, a chcę wam opowiedzieć pewną historię prawdziwą o jednej

starszej pani, którą poznałam w mieście u ciotki Ludwiki. Taka miła staruszka, z cudownymi

srebrnymi włosami!

Po deszczu powietrze przesiąknięte było balsamiczną wonią żywicy pomieszanej z aromatem

mięty, która pachniała jeszcze mocniej na słońcu.

Z gęstej trawy w alei Wuja Stefana wysuwały główki blade kwiatuszki, których nazwy nikt z

nas dokładnie nie znał. Kwiatuszki te rosły tu już wówczas, gdy pradziadek King kupił tę połać pola.

Nigdy tych kwiatuszków nigdzie indziej nie widziałem i nie mogłem ich odnaleźć w żadnym

ogrodniczym katalogu. Po długiej naradzie nazwaliśmy je “Białymi Damami”. Historynka wymyśliła

tę nazwę, mówiąc, że kwiatki te wyglądają jak duszyczki dobrych kobiet, które wiele cierpiały i były

za życia bardzo cierpliwe. Istotnie, kwiatki były delikatne, o dziwnym subtelnym zapachu, który

roznosił się na najdalszą odległość, lecz znikał wówczas, gdy się pochylało nad kwiatkiem, aby go

powąchać. Pachniały te kwiatki długo jeszcze po zerwaniu i chociaż niejednokrotnie przyjezdni

zachwycali się nimi i zabierali z sobą ich nasionka, kwiatki te nigdy nie wschodziły na żadnym

obcym gruncie.

background image

- Historia moja będzie o pani Dunbar i o kapitanie statku “Fanny” - oznajmiła Historynka,

sadowiąc się wygodnie na gałązkach i opierając swą ciemną główkę o pień drzewa. - Jest ona smutna,

piękna i prawdziwa. Najbardziej lubię opowiadać historie, o których wiem, że nie są zmyślone. Pani

Dunbar mieszka w mieście naprzeciw miotki Ludwiki i jest ogromnie miła. Gdy się patrzy na nią,

nawet na myśl nie przychodzi, że przeżyła w swym życiu wielką tragedię, a jednak tak było. Historię

tę opowiedziała mi ciotka Ludwika. Działo się to dawno, bardzo dawno temu, bo wszystkie

niezwykłe zdarzenia mogły się dziać tylko bardzo dawno. Było to w roku... 49, kiedy ludzie pod

wpływem owczego pędu wyjeżdżali gromadnie na poszukiwanie złota do Kalifornii. Ogarnęła

wszystkich gorączka, powiada ciotka Ludwika. Gorączka ta udzieliła się i tutaj, na Wyspie, gdzie

wielu młodych ludzi postanowiło jechać do Kalifornii.

Teraz do Kalifornii łatwo jest pojechać, ale wtedy było o wiele trudniej. Nie było kolei

żelaznych, jak teraz i gdy się chciało jechać do Kalifornii, trzeba było płynąć przez całą drogę

statkiem dokoła Przylądka Horn. Była to długa i niebezpieczna podróż, trwająca często sześć

miesięcy. Gdy się już tam na miejsce przyjechało, można było przysłać wiadomość o sobie jedynie za

pośrednictwem tego samego statku, toteż często dopiero po roku dowiadywano się o tych, co

wyjechali i wyobraźcie sobie, jak bardzo pozostała rodzina musiała się o swoich bliskich niepokoić!

Lecz młodzi podróżnicy nie przejmowali się takimi rzeczami, przejęci pożądaniem zdobycia

złota. Umówili się wszyscy razem i wynajęli statek “Fanny”, który ich miał zawieźć do Kalifornii.

Kapitan statku “Fanny” jest właśnie bohaterem mojej opowieści. Nazywał się Alan Dunbar,

był młody i przystojny. Wiecie o tym, że wszyscy bohaterowie są przystojni i młodzi, ale ciotka

Ludwika powiada, że Alan Dunbar był naprawdę przystojny. Dunbar kochał się szalenie w

Małgorzacie Grant. Małgorzata była piękna jak marzenie, miała łagodne błękitne oczy i chmurkę

złocistych włosów nad czołem. Kochała tak samo Alana Dunbara, jak on ją kochał. Lecz rodzice jej

nie chcieli się zgodzić na to małżeństwo i zabronili Małgorzacie widywać się i rozmawiać z

ukochanym. Wprawdzie nie mieli do Alana nic jako do człowieka, lecz nie chcieli wydać córki za

marynarza, który stale podróżuje po morzu.

Toteż, gdy Alan Dunbar dowiedział się, że musi na statku “Fanny” płynąć do Kalifornii,

zaczął okropnie rozpaczać. Czuł, że nie zdobędzie się na tyle siły, aby pojechać w tak daleką podróż i

pozostawić na Wyspie Małgorzatę. A Małgorzata czuła, że bez ukochanego życie jej nie będzie miało

żadnej wartości. Doskonale rozumiem to jej uczucie.

- Skąd możesz rozumieć? - przerwał nagle Piotrek. - Nie jesteś jeszcze tak dorosła, abyś miała

ukochanego, więc skąd możesz wiedzieć?

Historynka spojrzała na Piotrka surowo. Nie lubiła, gdy jej przerywano opowiadanie.

- Takich rzeczy się “nie wie” - odparła z godnością - takie rzeczy “się czuje”.

background image

Piotrek zwyciężony, lecz niezupełnie przekonany, umilkł, a Historynka opowiadała dalej.

- Wreszcie Małgorzata uciekła z Alanem i wzięli ślub w Charlottetown. Alan zamierzał

zabrać żonę do Kalifornii, ale podróż ta tak męcząca dla każdego mężczyzny, była jeszcze bardziej

uciążliwa dla kobiety, chociaż Małgorzata zdecydowałaby się na wszystko, byleby tylko Alan był

zadowolony. Przeżyli zaledwie trzy dni prawdziwego szczęścia, bo po trzech dniach stała się rzecz

straszna. Załoga i pasażerowie statku “Fanny” nie zgodzili się na to, aby kapitan Dunbar wziął na

statek swoją młodą żonę. Oświadczyli mu, że Małgorzatę musi zostawić i wszelkie prośby na nic się

nie zdały. Podobno Alan Dunbar stał na pokładzie “Fanny” i ze łzami płynącymi po twarzy błagał

tych ludzi o litość, lecz nie wzruszyli się i Małgorzata musiała zostać. Ach, straszne to było rozstanie!

Głos Historynki załamał się, a nam łzy napłynęły do oczu. W zielonej alei Wuja Stefana

płakaliśmy nad rozstaniem dwojga zakochanych, którzy żyli tyle lat przed nami.

- Gdy Alan odjechał, rodzice przebaczyli Małgorzacie i zabrali ją z powrotem do siebie, gdzie

rozpoczęło się jej beznadziejne oczekiwanie. Ach, okropnie jest czekać i czekać i nic nie robić

więcej. Małgorzata czekała prawie rok. Jakiż ten rok musiał jej się zdawać długi! I wreszcie nadszedł

list, lecz nie był to list od Alana. Alan nie żył. Umarł w Kalifornii i tam go pochowano. Gdy

Małgorzata myślała wciąż o nim, tęskniła za nim i modliła się o jego zdrowie, on leżał już samotnie

w dalekiej zapomnianej mogile.

Celinka zeskoczyła z gałęzi, wstrząsana głuchym szlochem.

- Ach, daj spokój, nie mów już dalej - wyszeptała. - Ja tego dłużej nie zniosę.

- Nie ma dalszego ciągu tej historii - rzekła Historynka. - To jest właśnie jej koniec i koniec

wszystkiego, co posiadała na świecie Małgorzata. Po otrzymaniu wiadomości o mężu nie umarła, ale

serce jej umarło.

- Chciałbym schwytać w swoje ręce tych ludzi, którzy kapitanowi nie pozwolili zabrać żony -

zawołał groźnie Piotrek.

- Tak, to wszystko było strasznie smutne - wtrąciła Fela, ocierając chusteczką oczy. Ale

przecież to było bardzo dawno temu, więc nie powinniśmy teraz płakać. Chodźmy lepiej coś zjeść.

Przygotowałam wam na dzisiaj wspaniały tort z rabarbaru.

Poszliśmy. Pomimo nowych rozczarowań i starych smutków mieliśmy wszyscy doskonały

apetyt. Fela cudownie potrafiła robić torty z rabarbaru!

background image

Rozdział IX - Czarodziejskie ziarno

Gdy nadeszła pora oddania zebranych przez nas pieniędzy na fundusz biblioteki szkolnej,

okazało się, że Piotrek zebrał najwięcej, bo aż trzy dolary. Fela była druga z kolei, gdyż zebrała dwa i

pół. Prawdopodobnie w tym roku kury znosiły wyjątkowo dużo jajek.

- Gdybyś musiała płacić ojcu codziennie za ziarno, którym karmiłaś te kury, panno Felicjo,

nie pozostałoby ci tak dużo pieniędzy - dokuczał siostrze Dan.

- Mylisz się - odparła z godnością Fela. - Przekonaj się, ile jajek zniosły kury ciotki Oliwii, a

przecież karmi je tylko tak, jak zwykle.

- Mniejsza o to - wtrąciła się do rozmowy Celinka - dość, że zebraliśmy trochę pieniędzy i że

możemy coś dać na bibliotekę. Gdybyś był na miejscu biednej Sary Ray, która nie mogła nic zebrać,

czułbyś się o wiele gorzej.

Lecz Sara Ray w ostatniej chwili też zdobyła pieniądze. Przyszła do nas po podwieczorku

promieniejąca radością. Gdy Sara Ray uśmiechała się - co na ogół zdarzało się bardzo rzadko - była

prawie ładna ze swą bladą wynędzniałą twarzyczką. Ukazywały się wtedy dwa maleńkie dołeczki na

jej policzkach, widać było jej równe białe zęby i oczy nabierały całkiem innego blasku.

- Ach, spójrzcie! - zawołała. - Mam tu trzy dolary, które oddam na fundusz biblioteki.

Otrzymałam dziś list od wuja Artura z Winnipeg, w którym mi przysłał trzy dolary. Pisze, że mogę

zrobić z pieniędzmi, co mi się żywnie podoba, więc oczywiście postanowiłam oddać je na bibliotekę.

Mama wprawdzie nie pochwala mego zamiaru, uważa nawet, że to jest lekkomyślność, ale zawsze

stosuje się do życzeń wuja Artura. Tak długo modliłam się o trochę pieniędzy, aż Pan Bóg je zesłał.

Widzicie, co znaczy żarliwa modlitwa!

Lękam się, że my wszyscy nie bylibyśmy tak idealni, jak Sara, gdybyśmy się znaleźli w takiej

sytuacji. Nasz fundusz zebraliśmy o wiele łatwiej, gdyż zarobiliśmy go po prostu lekką pracą, a

częściowo zdobyliśmy mniej przyjemnym sposobem “żebraniny”. Sarze pieniądze spadły jak z nieba

i gotowa była uwierzyć w istnienie cudu.

- Modliła się o te pieniądze - przypomniał nam Feliks, gdy Sara poszła już do domu.

- Najłatwiejszy sposób zarabiania pieniędzy - mruknął Piotrek w zamyśleniu. - Gdybyśmy tak

wszyscy nic nie robili, tylko modlili się, to jak przypuszczasz, ile byśmy zebrali? Mnie się to nie

wydaje takie przyjemne.

- Ach, z Sarą jest całkiem coś innego - wtrącił Dan. - My możemy zarobić, a ona nie może.

Rozumiecie? Ale chodźmy teraz do sadu. Historynka otrzymała dzisiaj list od swego ojca i chce go

nam wszystkim przeczytać.

background image

Wyszliśmy pośpiesznie. List od ojca Historynki był zawsze dla nas wydarzeniem, a słuchanie,

gdy taki list czytała, było o wiele przyjemniejsze nawet, niż słuchanie jakiejś opowiadanej przez nią

historii.

Przed naszym przybyciem do Carlisle osoba wuja Beniamina Stanleya była dla nas mitem.

Teraz dopiero stał się on dla nas istotą żyjącą. Jego listy do Historynki, obrazki i szkice, które jej

przysyłał, jej wspomnienia o nim, wszystko to sprawiało, że stawał się dla nas z każdym dniem

bardziej realny.

Odczuwaliśmy wówczas, choć nie rozumieliśmy tego przez dłuższy czas, że nasi dorośli

krewni nie darzą zbytnią sympatią wuja Beniamina. Należał on do zupełnie innego świata, nigdy go

bliżej nie znali i nigdy nie rozumieli. Teraz dopiero orientuję się, że wuj Beniamin ukochał życie

cygańskie i był typowym włóczęgą. Gdyby był biedny, może stałby się kiedyś sławnym artystą,

posiadał jednak niewielki własny majątek, który zaspokajał wszystkie jego potrzeby i dlatego też

przez całe życie pozostał jedynie dyletantem. Od czasu do czasu malował coś, co zazwyczaj

świadczyło o jego wielkim talencie, przeważnie jednak wędrował po świecie, lekkomyślny i zawsze z

siebie zadowolony. Wiedzieliśmy, że Historynka jest bardzo podobna do niego pod względem

zewnętrznego wyglądu i temperamentu, posiadała jednak więcej wytrwałości i siły woli, które

odziedziczyła po Kingach i Wardach. Historynka nigdy w życiu nie będzie dyletantką i w

jakimkolwiek kierunku pójdzie jej kariera, w pracę swą będzie wkładać całą duszę.

Ale wuj Beniamin jedno tylko potrafił robić dobrze. Potrafił wyjątkowo pisać listy. Cóż to

były za listy! Obydwaj z Feliksem wstydziliśmy się listów naszego ojca. Ojciec umiał pięknie mówić,

jak twierdził Feliks, ale pisać absolutnie nie potrafił. Listy, które otrzymywaliśmy od niego od czasu

jego przybycia do Rio de Janeiro, były niezwykle banalne, nakazujące nam, abyśmy byli grzeczni,

nie sprawiali kłopotu ciotce Janet i ewentualnie donoszące o tym, że ojciec czuje się dobrze i że za

nami tęskni. Byliśmy zawsze ogromnie uradowani, otrzymując te listy od ojca, lecz nigdy nie

odczytywaliśmy ich na głos wśród najściślejszego nawet grona zebranego w sadzie.

Wuj Beniamin spędzał lato w Szwajcarii, a list, który nam Historynka przeczytała, siedząc

wśród “Białych Dam” w alei Wuja Stefana, napawał nas urokiem szczytów górskich, czarownym

szmerem górskiego wiatru, zieloną barwą jezior i purpurą zachodzącego słońca. Wdrapywaliśmy się

w wyobraźni na Mount Blanc, widzieliśmy Jungfrau, spowitą w porannne mgły i spacerowaliśmy

wśród ponurych kolumn więzienia Bonnivard. Na zakończenie Historynka opowiedziała nam o

Więźniu Chillonu słowami Byrona, lecz swoim własnym metalicznym, czarownym głosem.

- Jakby to było przyjemnie pojechać do Europy! - westchnęła tęsknie Celinka.

- A ja tam kiedyś pojadę - odparła Historynka ze swobodą.

Spojrzeliśmy na nią z odrobiną zazdrości. Dla nas w owych czasach Europa była tak daleka i

background image

niedostępna, jak co najmniej księżyc. Trudno nam po prostu było uwierzyć, że ktoś z naszego grona

może tam kiedyś pojechać. Ale przecież nasza ciotka Julia tam pojechała, a wszakże urodziła się

również w Carlisle na tej samej farmie. Możliwe więc było, że i Historynka trafi kiedyś do Europy.

- I co tam będziesz robić? - zapytał zawsze praktyczny Piotrek.

- Będę się uczyła opowiadać światu rozmaite ciekawe historie - odpowiedziała Historynka

sennie.

Był piękny złocisty wieczór. Sad i sąsiadujące z nim pola pełne były rubinowych blasków i

aksamitnych cieni. Daleko na wschodzie, ponad domem Niezgrabiasza przemykał po niebie Ślubny

Welon Dumnej Królewny, zaróżowiony teraz nieco, jakby splamiony krwią płynącą z jej serca.

Siedzieliśmy w sadzie gawędząc, dopóki nad pagórkiem porosłym bukami nie zajaśniała pierwsza

gwiazda.

Wówczas przypomniałem sobie, że nie wziąłem o oznaczonej porze zwykłej dawki

czarodziejskiego ziarna i pośpiesznie pobiegłem do domu, chociaż zaczynałem już tracić wiarę w to

cudowne lekarstwo. Przecież przez ten długi czas nie urosłem ani o centymetr!

Wyjąłem pudełko z ziarnem z kuferka w mrocznym pokoju i połknąłem odpowiednią dawkę.

W tej chwili usłyszałem za sobą głos Dana:

- Edgarze King, cóż ty takiego zażywasz?

Schowałem pośpiesznie pudełko do kuferka i spojrzałem na Dana.

- Nie twój interes - mruknąłem urażony.

- Właśnie, że mój - Dan był zbyt poważny w tej chwili, abym mógł się na niego istotnie

gniewać. - Słuchaj, Ed, czy to czarodziejskie ziarno? Czyś je dostał od Billa Robinsona?

Spojrzeliśmy na siebie i nagłe podejrzenie odmalowało się w naszych oczach.

- Cóż ty możesz wiedzieć o Billu i o jego czarodziejskim ziarnie? - zapytałem.

- Właśnie, że wiem. Kupiłem od niego takie same pudełko na... na... ale ci nie powiem.

Przysięgał, że nikomu by tego nie sprzedał. Czy i ty także od niego to kupiłeś?

- Owszem, tak - odpowiedziałem z niechęcią, bo zorientowałem się, że owe czarodziejskie

ziarno Billa było widocznie skutecznym lekarstwem na wszystkie dolegliwości.

- A po co? Przecież ty masz usta zupełnie kształtne - przyjrzał mi się uważnie Dan.

- Usta? Ależ to nie ma nic wspólnego z ustami! Bill powiedział, że to jest lekarstwo na

wzrost. Powiem ci, że nie urosłem od tego czasu absolutnie! Nie wiem po co tobie było to ziarno!

Uważam, że i tak jesteś dość wysoki.

- Ja je kupiłem na zmienienie kształtu ust - wyznał Dan z pełnym zawstydzenia uśmiechem. -

Tak się wszystkie dziewczęta ze mnie śmieją! Kasia Marr powiada, że moje usta wyglądają jak

dziura w pasztecie. Bill obiecywał, że na pewno kształt ich się poprawi.

background image

Więc tak się sytuacja przedstawiała! Bill obydwu nas oszukał, ale okazało się, że nie tylko my

byliśmy jego ofiarami. Nie od razu wprawdzie wszystko się wykryło! Już lato prawie minęło, gdy

dowiedzieliśmy się o reszcie bezwstydnych transakcji Billa Robinsona. Otóż wszyscy uczniowie

szkoły w Carlisle kupili od Billa czarodziejskie ziarno pod uroczystą przysięgą zachowania

tajemnicy. Feliks uwierzył święcie, że schudnie, Celinka, że włosy jej będą się same falowały, a Sara

Ray - że przestanie się wreszcie bać czarownicy Peg Bowen. Dzięki temu cudownemu lekarstwu Fela

miała się stać tak mądra, jak Historynka, a Historynka miała być tak dobrą kucharką, jak Fela. W

jakim celu Piotrek kupił czarodziejskie ziarno, pozostało to dla mnie na długi czas tajemnicą.

Wreszcie - było to owej nocy, kiedy oczekiwaliśmy Sądu Ostatecznego - wyznał mi, że przyjmował

to lekarstwo tylko dlatego, aby go Fela wreszcie polubiła. Jednym słowem, sprytny Bill wykorzystał

naszą naiwność i słabość.

Najbardziej upokorzeni byliśmy wówczas, gdyśmy skonstatowali, że czarodziejskie ziarno

było po prostu zwykłym kminem, który rósł obficie na farmie wuja Billa Robinsona w Markdale. A

zatem Peg Bowen nie miała z tym ziarnem absolutnie nic wspólnego!

W ten sposób każde z nas padło ofiarą zwykłego oszustwa, lecz nie rozgłaszaliśmy zbytnio

wiadomości o tym. Nawet samemu Billowi nikt z nas nie powiedział ani słowa na ten temat.

Doszliśmy do wniosku, że im mniej będziemy mówić, tym szybciej zabliźnią się nasze rany. Przed

dorosłymi szczególnie postanowiliśmy zachować tajemnicę, bo najbardziej baliśmy się docinków

wuja Rogera.

- Nie trzeba było ufać Billowi Robinsonowi - oświadczyła pewnego wieczoru Fela, gdyśmy

się dowiedzieli, o wszystkich sprytnych sztuczkach naszego kolegi. - Zresztą, czego się można

spodziewać po takim prosięciu?

Nie dziwiliśmy się zupełnie, gdy nam powiedziano, że Bill Robinson przyniósł największą

sumę na bibliotekę szkolną. Celinka oświadczyła, że mu wcale tego nie zazdrości, ale lękam się, że w

głębi duszy myślała inaczej. W każdym razie Bill Robinson nie miał zdaje się wyrzutów sumienia, bo

codziennie przychodził do szkoły z wielce rozradowaną miną.

background image

Rozdział X - Córka Ewy

- Wolę nie myśleć o tym, że będę kiedyś dorosła - szepnęła Historynka w zamyśleniu - bo

wówczas nie będę mogła chodzić boso i nikt nie będzie widział, że mam ładne nogi.

Siedziała w blasku czerwcowego słońca, na krawędzi otwartego okna na strychu, w obszernej

stodole wuja Rogera. Jej bose nogi, wychylające się spod kretonowej sukienki, były istotnie ładne.

Smukłe były i kształtne, pokryte skórą o jedwabistym połysku, posiadały wysokie podbicie i drobne

palce zakończone różowymi paznokciami.

Tego dnia zebraliśmy się wszyscy na strychu. Historynka opowiadała nam bajkę.

“O dawnych nieszczęśliwych czasach, o dawnych bitwach krwawych”.

Fela i Celinka przycupnęły w kąciku, a my, chłopcy rozciągnęliśmy się leniwie, pragnąc

opalić się na słońcu. Tego ranka “zwieźliśmy” siano wujowi Rogerowi, mieliśmy więc prawo leżeć

wygodnie na tym pachnącym miękkim posłaniu. Na ogół stodoła jest chyba najmilszym miejscem

odpoczynku, bo każdy najlżejszy szmer w jej wysokiej próżni tchnie jakąś dziwną tajemniczością.

Jaskółki odlatują i przylatują do swoich gniazd uwitych pod stropem, a gdy promień słoneczny

wedrze się przez okno w górze, w powietrzu unosi się jasny złocisty pyłek. Na zewnątrz stodoły

wisiała obszerna połać pogodnego błękitnego nieba, po którym przemykały dziwaczne obłoczki i co

chwilę zdawało się, że zawadzą o wierzchołek jakiejś jodły.

Pat oczywiście też był z nami, mrucząc z zadowoleniem, a od czasu do czasu czając się na

wyfruwające jaskółki. Kot na sianie jest jakby dopasowany odwiecznym prawem do tego właśnie

miejsca. Nie zastanawialiśmy się nad tym głębiej, lecz wyczuwaliśmy podświadomie, że właśnie

dopiero teraz Paddy znajdował się w odpowiednim dla siebie miejscu, wyznaczonym mu przez

Naturę.

- Próżny jest człowiek, który mówi o własnych zaletach - zauważyła Fela.

- Wcale nie jestem próżna - zaprotestowała Historynka z zupełną szczerością. - Nie uważam

tego za próżność, jeżeli ktoś zdaje sobie sprawę, że ma coś ładnego. Byłby głupi, gdyby się w tym nie

orientował. Próżny jest tylko taki człowiek, który posiada zbyt wiele zarozumiałości. Wiem, że nie

jestem ładna, mam tylko ładne włosy, oczy i nogi. Uważam więc, że nie powinno się przykrywać

tego, co jest istotnie ładne. Jestem ogromnie zadowolona, gdy nastaje ciepło i gdy mogę chodzić

boso, ale jak dorosnę, będę musiała zawsze chodzić w pończochach i bucikach.

- I dzisiaj musisz włożyć pończochy i buciki, jak pójdziesz na pokaz latarni magicznej -

zawołała Fela złośliwie.

- Nie wiem jeszcze. Właśnie zamierzałam pójść boso.

background image

- Ach, tego nie zrobisz! Saro Stanley, chyba nie mówisz poważnie! - oburzyła się Fela, a w jej

błękitnych oczach odmalowało się zgorszenie.

Historynka jednym okiem mrugnęła na mnie i na Feliksa, lecz w drugiej połowie jej twarzy,

zwróconej w stronę dziewcząt, nie drgnął ani jeden mięsień. Strasznie lubiła “gorszyć” oburzającą się

stale Felę.

- Właśnie, że pójdę, jeżeli tylko zdecyduję się na to. Bo dlaczego nie? Dlaczego nie miałabym

pójść boso, jeżeli nogi mam czyste tak samo, jak i ręce i twarz?

- Ach tego nie zrobisz! Przecież to byłaby kompromitacja! - gorszyła się dalej Fela,

kompletnie zrozpaczona.

- A jak do szkoły chodzimy boso przez cały czerwiec - argumentowała złośliwa Historynka. -

Co za różnica, czy się chodzi do szkoły boso w dzień, czy wieczorem?

- Właśnie, że jest różnica. Nie potrafię ci teraz tego wytłumaczyć, ale każdy się orientuje, że

różnica jest duża. Sama zdajesz sobie z tego dokładnie sprawę. Ach, proszę cię, nie rób tego, Saro!

- Dobrze, nie zrobię, ale tylko ze względu na ciebie - odparła Historynka, która w gruncie

rzeczy wolałaby przecież raczej umrzeć, niż pokazać się “publicznie” na bosaka.

Wszyscy byliśmy podnieceni perspektywą ujrzenia magicznej latarni, którą jakiś przyjezdny

profesor miał nam zademonstrować tego wieczoru w szkole. Nawet Feliks i ja, chociaż

niejednokrotnie widzieliśmy takie pokazy, byliśmy bardzo zaintrygowani, a reszta towarzystwa po

prostu szalała z ciekawości. Dotychczas w Carlisle nigdy czegoś podobnego nie widziano.

Wybieraliśmy się wszyscy, nie wyłączając Piotrka, który zresztą ostatnio wszędzie chodził z nami.

Bywał co tydzień w kościele i w Szkole Niedzielnej, gdzie zachowywał się tak przyzwoicie, jakby się

nagle wszystko w nim “odmieniło”. Była to oczywiście zasługa Historynki, bo zadała sobie dość

dużo trudu, aby skierować Piotrka na “uczciwą drogę”. Fela na ten temat uspokoiła się również,

chociaż owa fatalna łata na spodniach Piotrka była wciąż jeszcze jej solą w oku. Twierdziła, że nie

może nawet swobodnie śpiewać w kościele, gdy Piotrek wstaje z ławki i wszyscy patrzą na tę jego

łatę. Podobno pani Jamesowa Clark, której ławka znajdowała się tuż za naszą, nie spuszczała oczu z

tej łaty, chyba, że się Feli to tylko zdawało.

Ale pończochy Piotrka były teraz zawsze porządnie pocerowane. Ciotka Oliwia dbała już o

to, od kiedy dowiedziała się, że Piotrek co niedzielę chodzi do kościoła. Podarowała mu również

Biblię, z której był tak dumny, że nawet jej nigdy przez oszczędność nie otwierał.

- Obłożę ją najlepiej w papier i schowam do kuferka - mówił. - Mam jeszcze starą Biblię po

ciotce Jane, więc tamtą mogę używać. Przypuszczam, że jest taka sama, chociaż dawno już była

wydrukowana.

- O tak - zapewniła go Celinka. - Wszystkie Biblie są jednakowe.

background image

- A ja myślałem, że wprowadzono do nich jakieś nowe rzeczy od tego czasu, kiedy ciotka

Jane umarła - odetchnął z ulgą Piotrek.

- Sara Ray biegnie tutaj do nas strasznie zapłakana - oznajmił Dan, który wyglądał przez

okienko po przeciwnej stronie stodoły.

- Sara Ray całe życie płacze - odezwała się niecierpliwie Celinka. - Co miesiąc wypłakuje z

kwartę łez. Bywają takie chwile, kiedy nie można się wstrzymać od płaczu, ale ja wówczas kryję się

przed ludźmi, a Sara najbardziej lubi płakać przy wszystkich.

Zapłakana Sara weszła właśnie do stodoły i dowiedzieliśmy się, że powodem jej łez był

przykry fakt, że matka zabroniła jej pójść wieczorem na pokaz magicznej latarni. Odczuliśmy dla

Sary szczerą sympatię.

- A przecież wczoraj mówiła, że możesz pójść - odezwała się Historynka - więc dlaczego

dzisiaj nagle zmieniła postanowienie?

- Dlatego, że w Markdale panuje odra - szlochała Sara. - Mama powiada, że wszystkie dzieci

w Markdale są chore, a przecież na pokaz do naszej szkoły przyjdzie stamtąd dużo ludzi, więc ja nie

mogę tam iść. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam magicznej latarni i w ogóle nigdy nic nie

widziałam!

- Wątpię, czy w szkole grozi niebezpieczeństwo zarażenia się odrą - zauważyła Fela. -

Jeżeliby takie niebezpieczeństwo groziło, to i nam by pójść nie pozwolono.

- Strasznie bym chciała zachorować na odrę - jęczała Sara przejęta rozpaczą. - Może wówczas

mama nie byłaby dla mnie tak surowa!

- A może Celinka pójdzie do was i przekona twoją matkę - zaproponowała Historynka. -

Może wówczas nie będzie ci już zabraniała. Przecież bardzo lubi Celinkę, bo mnie i Feli na pewno

nie lubi, więc mogłybyśmy zepsuć tylko całą sprawę.

- Mama pojechała z ojcem do miasta dziś po południu i wrócą dopiero jutro. W domu nie ma

nikogo, oprócz mnie i Judy Pineau.

- Wobec tego, dlaczego nie miałabyś pójść z nami? - zdziwiła się Historynka. - Twoja matka

nie dowie się nawet o tym, jeżeli poprosisz Judy, żeby nic nie mówiła.

- Ach, ale tak nie wolno - oburzyła się Fela. - Nie powinnaś namawiać Sary, aby okazywała

nieposłuszeństwo matce.

W tym wypadku Fela po raz pierwszy miała bezwzględną słuszność. Propozycja Historynki

była stanowczo niewłaściwa i gdyby w owej chwili protest wyszedł ze strony Celinki, Historynka na

pewno ustąpiłaby, nie namawiając Sary do pójścia. Lecz Fela była właśnie tą osobą, której wszelkie

protesty rozdrażniały jeszcze bardziej Historynkę i nakłaniały ją do grzechu.

Spojrzała teraz na Felę z wyższością i poczęła nadal przekonywać zapłakaną Sarę. My

background image

wszyscy nie zabieraliśmy w tej sprawie głosu. Doszliśmy do wniosku, że Sara sama powinna się

zdecydować.

- Bardzo bym chciała tam z wami pójść - jęczała bezradnie - ale nie mogę nawet przyzwoicie

się ubrać. Wszystkie moje sukienki wiszą w małym pokoiku, który mama zamknęła, lękając się, że

ktoś z nas napocznie placek owocowy. Nie mam nic do włożenia, oprócz szkolnego mundurka.

- Twój mundurek jest nowy i bardzo ładny - tłumaczyła jej Historynka - zresztą coś niecoś

możemy ci pożyczyć. Mogę ci dać mój jedwabny kołnierzyk, który bardzo przystroi mundurek, a

Celinka pożyczy ci swój zeszłoroczny kapelusz.

- Ale nie mam ani bucików, ani pończoch, bo także są zamknięte.

- Buciki i pończochy ja ci chętnie pożyczę - odezwała się Fela, która prawdopodobnie doszła

do wniosku, że Sara sama powinna odpowiadać za swoje grzechy.

Sara ustąpiła. Gdy Historynka do czegoś nakłaniała, trudno się było oprzeć urokowi jej głosu.

Gdyśmy tego wieczoru wychodzili do szkoły, Sara Ray szła z nami, ubrana w “pożyczone piórka”.

- A jeżeli naprawdę zarazi się odrą? - szepnęła Fela na uboczu.

- Wątpię, czy tam będzie ktoś z Markdale - odparła Historynka lekkomyślnie. - Przecież ten

profesor w przyszłym tygodniu ma właśnie zamiar pojechać do Markdale, więc na pewno nikt

stamtąd nie przyleci dzisiaj do naszej szkoły.

Był chłodny, wilgotny wieczór i kroczyliśmy szerokim gościńcem w jak najlepszych

humorach. Nad doliną zarośniętą bukami i jodłami zawisła tarcza zachodzącego słońca, plamiąc

wszystko swą czerwienią, a tuż pod nią wyłaniał się młodziutki księżyc. Powietrze było czyste,

przesiąknięte wonią świeżego siana, która unosiła się aż pod niebo. Dzikie różyczki przetykały

purpurą parkany wszystkich ogrodów, a obydwie strony gościńca złociły się od gęstych jaskrów.

Szliśmy wszyscy ochoczo, rozkoszując się spacerem i kierując się w stronę biało

tynkowanego budynku szkolnego, patrzącego ku nam z doliny. Fela i Celinka nie potrafiłyby się teraz

gniewać na nikogo, Historynka stąpała lekko, niby purpurowy płomień w swej szkarłatnej jedwabnej

sukience. Jej drobne stopy tkwiły w brązowych, zapinanych na guziki paryskich bucikach, które były

przedmiotem zazdrości wszystkich uczennic w Carlisle.

Tylko Sara Ray nie była zadowolona. Miała twarzyczkę tak smutną, że Historynka traciła

powoli cierpliwość, chociaż i ona sama nie była dzisiaj w najlepszym humorze. Może dręczyły ją

wyrzuty sumienia, chociaż się do tego przed nikim absolutnie nie przyznawała.

- Słuchaj, Saro - rzekła - zastosowałaś się do mojej rady, ale jeżeli idziesz już z nami, to miej

trochę weselszą minę. Nie myśl o tym, że źle robisz. Nie należy martwić się, bo zepsujesz sobie całą

przyjemność. Możesz żałować potem, ale teraz nie powinnaś zaprzątać sobie głowy takimi myślami.

- Ja wcale nie żałuję - broniła się Sara. - Boję się tylko, że mama się o wszystkim dowie.

background image

- Ach! - w głosie Historynki brzmiała wyraźna ironia. Dla wyrzutów sumienia miała zawsze

zrozumienie i sympatię, lecz wszelka bojaźń była dla niej rzeczą zupełnie niepojętą. - Czy Judy

Pineau przyrzekła ci, że o niczym nie powie?

- Tak, ale może tam być ktoś, kto mnie zobaczy i poskarży się przed mamą.

- Jeżeli tak bardzo się boisz, to lepiej nie chodź. Jeszcze teraz nie jest za późno, bo właśnie

przechodzimy koło waszego domu - perswadowała Celinka.

Ale Sara nie mogła się wyrzec tak wielkiej przyjemności. Szła dalej, drobna i skurczona,

dźwigając swój grzech na plecach, chociaż była grzesznicą zaledwie jedenastoletnią.

Pokaz latarni magicznej był nadzwyczajny. Przezrocza udały się świetnie, a profesor

wykładał bardzo dowcipnie. Powtarzaliśmy wszyscy jego słowa w powrotnej drodze do domu. Sara,

która przez cały czas pokazu była ogromnie smutna, teraz rozweseliła się trochę, gdy było już po

wszystkim. Historynka przeciwnie, była strasznie ponura.

- Byli tam jednak ludzie z Markdale - wyznała mi w zaufaniu - byli nawet Williamsonowie,

którzy mieszkają naprzeciw Cowanów, a tam wszyscy chorzy są na odrę. Żałuję, że namówiłam Sarę

do pójścia, tylko nie mów nic o tym Feli. Gdyby chociaż Sara dobrze się czuła na pokazie, ale była

ponura jak noc. Sam chyba widziałeś! Źle zrobiłam, że ją nakłoniłam do tego, ale teraz już nie ma na

to rady.

Noc była pachnąca i tajemnicza. Lekki wietrzyk wyśpiewywał jakieś melodie w gęstych

krzewach nad brzegiem strumienia. Niebo było granatowe i gwieździste, a Drogę Mleczną spowijały

przezroczyste pasemka mgły.

- W Drodze Mlecznej jest czterysta milionów gwiazd - odezwał się Piotrek, który zawsze

zadziwiał nas, wiedząc na ogół więcej, niż przystało chłopcu do posług. Posiadał wyjątkową pamięć i

nigdy nie zapominał tego, co usłyszał albo przeczytał. Kilka książek, które mu pozostały po

nieboszczce ciotce Jane, zaopatrzyły jego umysł w tak rozmaite wiadomości, że czasami obydwaj z

Feliksem dochodziliśmy do wniosku, że wiemy o wiele mniej od Piotrka. Fela była tak przejęta jego

wiedzą astronomiczną, że pozostawiła dziewczynki, z którymi szła dotychczas i zbliżyła się do

Piotrka. W innym wypadku na pewno by tego nie uczyniła, bo Piotrek przecież był boso. Chłopcu do

posług wypadało nawet na “publicznych zebraniach” występować bez trzewików i nie przynosiło mu

to wcale wstydu, ale Fela nie pokazałaby się na gościńcu z bosym towarzyszem. Na szczęście teraz

było zupełnie ciemno, więc i tak by nikt jego bosych nóg nie zauważył.

- Znam śliczną opowieść o Mlecznej Drodze - odezwała się Historynka z rozjaśnioną nagle

twarzą. - Przeczytałam ją w książce ciotki Ludwiki i doskonale zapamiętałam. Pewnego razu było w

niebie dwoje archaniołów, którzy się nazywali Zerah i Zulamith...

- Czyż aniołowie mają imiona tak samo jak ludzie? - zapytał Piotrek.

background image

- Naturalnie, muszą mieć jakieś imiona, bo pomieszaliby się, gdyby imion nie mieli.

- To jak ja będę aniołem - jeżeli to kiedykolwiek nastąpi - będzie mi także na imię Piotr?

- Nie. Wówczas będziesz miał jakieś nowe imię - wytłumaczyła Celinka łagodnie. - Tak

przynajmniej jest napisane w Biblii.

- Cudownie, strasznie się z tego cieszę! Imię Piotr nie byłoby odpowiednie dla anioła. A jaka

jest różnica między aniołami i archaniołami?

- Archaniołami zostają aniołowie, którzy byli już bardzo długo aniołami, dobrze się

sprawowali i byli sprawiedliwi - odparła Historynka, której odpowiedź ta w ostatniej chwili przyszła

na myśl i pragnęła nią po prostu uspokoić Piotrka.

- A jak długo trzeba być aniołem, żeby zostać archaniołem? - indagował dalej Piotrek.

- Ach, nie mam pojęcia. Na pewno kilka milionów lat, ale nawet i wówczas nie wszyscy

aniołowie awansują. Pewna ich ilość musi zostać nadal aniołami.

- Mnie by tam wystarczyło, gdybym była tylko zwykłym aniołem - wtrąciła skromnie Fela.

- Słuchajcie, jeżeli zamierzacie przerywać i wygadywać brednie, to nigdy nie usłyszymy tej

historii - oburzył się Feliks. - Przestańcie gadać i pozwólcie Historynce dojść do słowa.

Umilkliśmy, a Historynka ciągnęła dalej:

- Zerah i Zulamith kochali się bardzo, jak zwykli śmiertelnicy, a miłość taka jest zabroniona

przez Wszechmocnego. Więc ponieważ Zerah i Zulamith przełamali prawo boskie, zostali wygnani z

nieba na bezkresne przestrzenie wszechświata. Gdyby wygnano ich razem, nie byłoby to dla nich tak

srogą karą, lecz Zerah wysłano na gwiazdę po jednej stronie wszechświata, a Zulamith kazano osiąść

na gwieździe po przeciwnej stronie, zaś między nimi istniała bezkresna dal, która ich rozłączała.

Połączyć ich mogła na tej odległości tylko miłość. Zulamith począł tak tęsknić za Zerah, że zaczął

budować most świetlny ze swojej gwiazdy, a Zerah, nie wiedząc o tym, lecz tęskniąc również za

ukochanym, zaczęła budować taki sam most świetlny ze swojej gwiazdy. Przez tysiące, tysiące lat

obydwoje budowali ten most i wreszcie spotkali się i padli sobie w objęcia. Udręka ich i samotność

zostały zapomniane, a most, który wybudowali, połączył obydwie ich gwiazdy wygnania.

Gdy inni archaniołowie dowiedzieli się o tym, w przestrachu i gniewie zjawili się przed

białym tronem Boga i zawołali:

- “Spójrz, o Wszechmocny, co zrobili ci zbuntowani! Wybudowali most we wszechświecie i

skończyła się ich rozłąka. Wyciągnij swoje potężne ramię i zniszcz ten most, w który włożyli tyle

pracy”.

Umilkli i w całym niebie zaległa cisza. Z ciszy tej wyłonił się w pewnej chwili głos

Wszechmocnego.

- “Nie” - powiedział - “tego, co we wszechświecie zbudowała prawdziwa miłość, nawet

background image

Wszechmocny nie ma prawa niszczyć. Most musi zostać na zawsze”.

I dlatego - kończyła Historynka z roziskrzonymi oczami utkwionymi w niebie - most ten

pozostał do dzisiaj i nazywa się Mleczną Drogą.

- Jaka cudowna historia - westchnęła Sara Ray, która pod urokiem tej opowieści zapomniała

nawet o własnych zmartwieniach.

Wszyscy powoli budziliśmy się do rzeczywistości, choć przed chwilą jeszcze znajdowaliśmy

się wraz z archaniołami w niebie. Nie byliśmy jeszcze tak dorośli, aby pojąć dokładnie głębokie

znaczenie tej legendy, wyczuwaliśmy jednak jej piękno i poddawaliśmy się jej przemożnemu

czarowi. Już teraz dla nas wszystkich Mleczna Droga nie będzie, jak powiedział Piotrek,

zbiorowiskiem gwiazd, lecz jasnym świetlanym mostem, który zbudowała miłość wygnanych z nieba

archaniołów.

Odprowadziliśmy Sarę Ray do samych drzwi jej domu, bo bała się spotkania z czarownicą

Peg Bowen. Później szedłem z Historynką boczną krętą ścieżką. Piotrek i Fela szli za nami, a

Celinka, Dan i Feliks kroczyli przed nami, trzymając się za ręce i śpiewając głośno. Celinka miała

bardzo dźwięczny głosik, którego słuchałem z prawdziwą przyjemnością. W pewnej chwili

Historynka westchnęła.

- A co będzie, jak Sara naprawdę dostanie odry? - zapytała ze smutkiem.

- Wszyscy muszą mieć odrę - uspokoiłem ją - a im wcześniej odrę się przechodzi, tym lepiej.

background image

Rozdział XI - Historynka odbywa pokutę

W dziesięć dni potem ciotka Oliwia i wuj Roger pojechali do miasta i mieli tam pozostać do

następnego dnia. Piotrek i Historynkia przenieśli się do wuja Aleca na czas ich nieobecności.

O zachodzie słońca siedzieliśmy w sadzie, słuchając opowieści o królu Cophetua i o

dziewczynce-żebraczce, nie było tylko z nami Piotrka, który wyrywał brukiew - i Feli, która poszła

za jakimś interesem do pani Ray.

Historynka przedstawiała tak cudownie dziewczynkę-żebraczkę, że nie dziwiliśmy się wcale,

iż król się w niej zakochał. Już kiedyś czytałem tę opowieść i doszedłem do wniosku, że to była

“bujda”. Byłem pewien, że żaden król nigdy by się nie ożenił z żebraczką, skoro miał tyle

księżniczek do wyboru. Teraz jednak zmieniłem nagle zdanie.

Gdy Fela wróciła, z wyrazu jej twarzy domyśliliśmy się, że ma dla nas jakieś nowiny. Miała

istotnie.

- Sara jest naprawdę chora - oświadczyła ze smutkiem i jednocześnie coś dziwnie

nieprzyjemnego zabrzmiało w jej głosie. - Strasznie ją boli gardło i ma gorączkę. Pani Ray powiada,

że jeżeli do rana nie będzie jej lepiej, to bezwarunkowo wezwie doktora. Jest bardzo zaniepokojona,

że Sara zaraziła się odrą.

Ostatnie zdanie Fela skierowała w stronę Historynki, która nagle pobladła.

- Ach, więc przypuszczasz, że zaraziła się na pokazie magicznej latarni? - zapytała

przerażona.

- Skąd można wiedzieć, gdzie się zaraziła? - zawołała Fela wyniośle. - Nie widziałam jej

naturalnie, bo pani Ray nie pozwoliła mi wejść do niej, powiedziała tylko, że w rodzinie Rayów

wszyscy przechodzą bardzo ciężko odrę i jeżeli nie umierają, to zostają głusi albo ślepi. Oczywiście -

dorzuciła Fela, łagodniejąc nieco na widok zrozpaczonej twarzy Historynki - pani Ray zawsze widzi

wszystko w czarnych kolorach i bardzo możliwe, że Sara wcale nie jest chora na odrę.

Fela jednak dopięła celu, bo Historynka była niepocieszona.

- Wszystko bym dała za to, żeby nie namawiać Sary do pójścia z nami - szepnęła. - To tylko

moja wina, a kara całkiem niesprawiedliwie spadła na Sarę. Pójdę zaraz i wyznam całą prawdę pani

Ray, ale może pogorszyłoby to jeszcze sytuację Sary. Na pewno dzisiaj przez całą noc nie zmrużę

oka.

Widocznie tak było, bo twarzyczkę miała strasznie bladą, gdy nazajutrz zeszła na śniadanie,

ale od całej jej postaci wiało dziwnym uduchowieniem.

- Zadałam sobie na cały dzień pokutę za to, że skłoniłam Sarę do nieposłuszeństwa matce -

background image

oznajmiła nam z triumfem.

- Pokutę? - wyszeptaliśmy ze zdziwieniem.

- Tak. Odmówię sobie wszystkiego, co najbardziej lubię i będę robiła tylko to, czego

nienawidzę, aby samą siebie ukarać. Postanowiłam tak wczoraj wieczorem. Może Sara jednak

wyzdrowieje, jeżeli Pan Bóg zobaczy moją skruchę.

- I tak już widzi bez dalszej pokuty - próbowała jej wyperswadować Celinka.

- Tak, ale po takiej pokucie będę się sama lepiej czuła.

- Wątpię, czy prezbiterianie kiedykolwiek odbywają jakąś pokutę - wtrąciła Fela -

przynajmniej ja nigdy o tym nie słyszałam.

Wszyscy patrzyliśmy z szacunkiem na Historynkę. Przeczuwaliśmy, że pokuta jest będzie tak

ścisła i skrupulatna, jak wszystko, co kiedykolwiek robiła.

- Powinnaś sobie nasypać grochu do bucików - zaproponował Piotrek.

- Masz rację! Wcale mi to na myśl nie przyszło. Zrobię to zaraz po śniadaniu. Przez cały

dzień nic nie będę jadła, oprócz chleba i wody!

To ostatnie postanowienie było już dla nas niezaprzeczonym bohaterstwem. Siedzieć i patrzeć

na potrawy ciotki Janet i nic nie jeść, oprócz chleba i wody, to pokuta przekraczająca możliwości

każdego człowieka. Byliśmy pewni, że żadne z nas nigdy by się na to nie zdobyło. Zdobyć się na to

mogła tylko Historynka, więc podziwialiśmy ją i żal nam jej było jednocześnie. Dopiero teraz

przychodzi mi na myśl, że współczucie nasze było jej całkiem niepotrzebne i że nie zasługiwała

nawet na nasz podziw. Pokuta ta była dla niej słodsza niż najsłodszy miód lipcowy. Grała przecież,

wprawdzie zupełnie podświadomie swoją rolę i upajała się swoim artyzmem, co stanowiło dla niej

rozkosz o wiele większą, niż wszystkie inne życiowe przyjemności.

Oczywiście ciotka Janet zauważyła tę abstynencję Historynki i zapytała ją, czy nie jest

przypadkiem chora.

- Nie. Wyznaczyłam sobie tylko pokutę, ciociu Janet, za grzech, który popełniłam. Nie mogę

powiedzieć, jaki to był grzech, bo z tego powodu miałaby przykrości inna osoba. Postanowiłam

pokutować przez cały dzień. Ciocia się na mnie nie gniewa, prawda?

Ciotka Janet była tego ranka w wyjątkowo dobrym humorze, więc roześmiała się tylko.

- Bylebyś tylko zbyt daleko nie zaszła w tych nonsensach - ostrzegała pobłażliwie.

- Dziękuję cioci. A czy mogłabym prosić o garstkę suszonego gruchu po śniadaniu?

Chciałabym go nasypać do trzewików.

- Suszonego grochu nie mam, zużyłam wczoraj cały do zupy.

- Ach! - Historynka była bardzo rozczarowana. - To będę musiała się bez tego obyć, bo

świeży groch nie jest przecież dość twardy.

background image

- Ja ci coś poradzę - odezwał się Piotrek. - Przyniosę ci trochę kamyków, którymi jest

wysypana ścieżka w ogrodzie pana Kinga. Będą równie dobre i twarde jak groch.

- Ani mi się waż! - zawołała ciotka Janet. - Sarze nie wolno pokutować w ten sposób. Podrze

sobie pończochy i gotowa pokaleczyć nogi!

- A co by ciocia powiedziała, gdybym przyniosła bat i biczowała się po nagich ramionach aż

do krwi? - zapytała zasmucona Historynka.

- Nic bym nie powiedziała - odparła ciotka Hanet. - Po prostu położyłabym cię na kolana i

dała porządne baty, panno Saro. Wówczas dopiero miałabyś pokutę.

Historynka poczerwieniała bardzo tym dotknięta. Usłyszeć taką uwagę, gdy się ma przeszło

lat czternaście - i to w obecności chłopców! Istotnie, ciotka Janet potrafi czasem być okrutna!

Były wakacje, więc nie mieliśmy zbyt wiele do roboty, toteż wkrótce wyszliśmy do sadu.

Historynka jednak nie poszła z nami. Usadowiła się w najciemniejszym i najbardziej dusznym kącie

kuchni, z kawałkiem jakiegoś starego wełnianego materiału na kolanach.

- Nie mam zamiaru dzisiaj się bawić - rzekła - nawet historii żadnej nie opowiem. Ciotka

Janet nie pozwoliła mi wsypać żwiru do bucików, lecz włożyłam sobie ostu za kołnierz i strasznie

mnie kłuje, jak się tylko trochę nachylę. Mam zamiar obrabiać dziurki w tym kawałku wełny.

Strasznie nie lubię robić dziurek i właśnie dlatego będę je robiła przez cały dzień.

- Ale cóż za pożytek obrabiać dziurki w kawałku starego gałgana? - zapytała Fela.

- Nie ma żadnego pożytku. Pokuta właśnie na tym polega, żeby się człowiek czuł jak

najgorzej. Mniejsza o to, co się robi, czy coś pożytecznego, czy nie, wystarczy żeby to coś było jak

najbardziej nieprzyjemne. Ach, ciekawa jestem, jak się Sara dzisiaj czuje!

- Mama idzie do nich po południu - rzekła Fela. - Powiedziała, żeby żadne z nas tam nie

chodziło, dopóki się nie wyjaśni, czy to odra, czy tylko zwykłe przeziębienie.

- Długo myślałam o wielkiej pokucie - zawołała Celinka gorączkowo. - Nie chodź z nami

dzisiaj na misjonarskie zebranie.

Historynka spojrzała na nią z żalem.

- I ja o tym myślałam, ale w domu nie wytrzymam, Celinko. Tego już stanowczo byłoby za

wiele. Muszę usłyszeć, co będzie opowiadał ten misjonarz. Podobno o mało go ludożercy nie zjedli.

Pomyśl tylko, ile będę miała nowych historii do opowiadania, gdy go usłyszę! Muszę koniecznie iść,

ale powiem ci, co zrobię. Pójdę w moim szkolnym mundurku, to będzie wystarczająca pokuta. Felu,

jak będziesz nakrywała do stołu, połóż dla mnie ten złamany widelec, bo go strasznie nie lubię. Poza

tym będę piła po pół szklanki mięty co dwie godziny. Okropny ma smak, lecz dobrze robi na żołądek,

więc nawet ciotka Janet mi tego nie zabroni.

Historynka przeprowadziła skrupulatnie do końca obmyślaną przez siebie pokutę. Przez cały

background image

dzień siedziała w kuchni, obrabiając dziurki, przez cały dzień jadła tylko chleb, piła wodę i

znienawidzoną przez siebie miętę.

Fela tego dnia wykazała szczególną złośliwość. W tej samej kuchni na oczach Historynki

zaczęła piec paszteciki. Zapach pieczonych pasztecików wzbudzał w każdym apetyt, a co dopiero

mówić o Historynce, która szczególnie paszteciki lubiła. Fela zjadła dwa paszteciki w jej obecności,

resztę zaś wyniosła dla nas do sadu. Historynka widziała przez okno, jak zajadaliśmy paszteciki, a

potem raczyliśmy się wiśniami z drzewa wuja Edwarda. Nie zwracała jednak na to uwagi, pochylona

ciągle nad obrabianiem dziurek. Nie przejrzała nawet najnowszego “Magazinu”, który Dan przyniósł

z poczty, ani nie otworzyła listu otrzymanego od ojca. Pat zbliżył się do niej, lecz na próżno mruczał

i łasił się, bo go nawet nie pogłaskała, pragnąc odmówić sobie i tej przyjemności.

Ciotka Janet po południu nie mogła pójść do Rayów i dowiedzieć się o zdrowie Sary, gdyż

całkiem nieoczekiwanie przyjechali na podwieczorek państwo Millward z Markdale. Pan Millward

był doktorem, a pani Millward nauczycielką. Ciotce Janet szczególnie zależało, żeby podwieczorek

udał się jak najlepiej, toteż wysłała nas natychmiast na górę, abyśmy się umyli i przebrali przed

herbatą. Historynka wymknęła się do domu, a gdy wróciła otworzyliśmy usta ze zdziwienia.

Przyczesała sobie na gładko włosy i związała je na karku w dziwaczny węzeł, a poza tym miała na

sobie starą kretonową sukienkę, z dziurami na łokciach, która była już zresztą dawno dla niej za

krótka.

- Saro Stanley, czyś ty oszalała? - zawołała Janet. - Dlaczego włożyłaś coś takiego? Czyż nie

wiesz, że mamy gości na podwieczorku?

- Wiem i dlatego tak się ubrałam, ciociu Janet. Pragnę umarwiać swoje ciało...

- Ja cię dopiero “umartwię”, gdy pokażę cię w takiej sukience państwu Millward! Idź

natychmiast do domu i ubierz się przyzwoicie, bo inaczej będziesz jadła podwieczorek w kuchni.

Historynka wybrała tę ostatnią propozycję, była zresztą bardzo upokorzona. Jestem pewien,

że osiągnęłaby kulminacyjny punkt swojej pokuty, gdyby mogła usiąść przy stole w jadalni w swojej

podartej, wyrośniętej sukience, jeść chleb i pić wodę i mieć tę świadomość, że państwo Millward

patrzą na nią krytycznym wzrokiem.

Gdy tego wieczoru poszliśmy na zebranie misjonarskie, Historynka miała na sobie szkolny

mundurek i stary zniszczony kapelusz, podczas gdy Fela i Celinka wystąpiły w najpiękniejszych

toaletach. Ponadto zawiązała włosy pogniecioną brązową wstążką, w której jej było wyjątkowo

brzydko.

Pierwszą osobą, jaką spotkaliśmy w przedsionku kościelnym, była pani Ray. Powiedziała

nam zaraz na wstępie, że Sara jest po prostu tylko przeziębiona.

Przybyły na zebranie misjonarz miał siedmiu prawdziwie szczęśliwych słuchaczy wśród

background image

swego audytorium. Wszyscy nie posiadali się z radości, że Sara nie jest chora na odrę, a Historynka

po prostu promieniała szczęściem.

- Widzisz teraz, że cała twoja pokuta była na nic - zauważyła Fela, gdyśmy wracali do domu,

trzymając się dziś szczególnie razem, bo chodziły słuchy, że Peg Bowen grasuje po okolicy.

- Ach, sama nie wiem. W każdym razie czuję się o wiele lepiej od chwili, kiedy się sama

ukarałam. Ale za to jutro powetuję sobie to wszystko - postanowiła energicznie Historynka. -

Właściwie zacznę już dzisiaj wieczorem. Po powrocie do domu pobiegnę na górę i przeczytam list

ojca przed spaniem. Czyż ten misjonarz nie był nadzwyczajny? Jego opowiadanie o ludożercach było

po prostu niebywałe. Starałam się zapamiętać każde słowo, aby później móc opowiadać tę historię w

taki sposób, jak on ją opowiedział. Misjonarze swoją drogą są bardzo szlachetni.

- Chciałbym ogromnie zostać misjonarzem i mieć takie przygody - westchnął Feliks.

- Wszystko byłoby pięknie, gdybyś był pewny, że cię ludożercy nie zjedzą - uśmiechnął się

Dan. - Ale co byś zrobił, gdyby cię zjedli?

- Nic by nie mogło powstrzymać ludożerców od zjedzenia Feliksa, gdyby go już schwytali -

zachichotała Fela. - Przecież taki z niego tłuścioszek!

Jestem pewien, że Feliks postanowił w tej chwili nie być już misjonarzem, mając przed sobą

taką perspektywę.

- Od dzisiaj będę dawała po dwa centy tygodniowo więcej na misję, niż dotychczas -

postanowiła Celinka.

Dwa centy tygodniowo wobec skromnych zarobków Celinki za zbieranie jajek, to było

stanowczo z jej strony wielkie poświęcenie. I nam się jednak jej zapał udzielił. Wszyscy

postanowiliśmy podnieść stałe tygodniowe datki chociażby o centa na osobę. Nawet Piotrek, który

dotychczas nic na misję nie dawał, zdecydował się także przystąpić do tej akcji.

- Ja nie jestem tak zachwycony misjonarzami, jak wy - oświadczył - ale może kiedyś będę się

nimi tak samo zachwycał. Ciekawy jestem, na co zostaną użyte moje pieniądze, chociaż zbyt wiele

nie mógłbym na misję dawać. Gdy człowiekowi ojciec uciekł i gdy ma matkę zarabiającą praniem, a

sam dostaje zaledwie pięćdziesiąt centów tygodniowo, to nie może przeznaczać dużych sum na

pogan. Zrobię w każdym razie, co tylko będzie w mojej mocy. Nieboszczka ciotka Jane zawsze

opiekowała się misjonarzami. Czy wśród metodystów są także poganie? Przypuszczam, że chętnie

dawałbym na nich, niż na pogan prezbiteriańskich.

- Wszyscy poganie są jednakowi, a dopiero jak zostają nawróceni, stają się metodystami lub

prezbiterianami - tłumaczyła Fela. - Przed nawróceniem wszyscy są tylko zwykłymi poganami. Ale

jeżeli chcesz dawać pieniądze na misję metodystów, możesz je przekazywać księdzu w Markdale.

Sądzę, że ksiądz tutejszy obejdzie się bez twoich pieniędzy, bo my już sami pamiętać będziemy o

background image

naszych poganach.

- Jak pięknie pachną kwiaty pani Sampson - zauważyła Celinka, gdyśmy przechodzili obok

ogródka, z którego powiała ku nam istotnie upojna woń. - Już wszystkie róże u niej rozkwitły, a

klombik zasiany Słodkim Williamem szczególnie jest piękny po zachodzie słońca.

- Słodki William to straszna nazwa dla kwiatów - oburzyła się Historynka. - William to

przecież imię męskie, a mężczyźni nigdy nie bywają słodcy. To dobre dla kobiet. Ach, spójrzcie na

księżyc, jak wygląda ku nam spoza jodeł! Chciałabym mieć sukienkę z promieni księżyca, zapinaną

na guziki z gwiazd!

- Wcale nie byłaby taka praktyczna - zaoponowała Fela - bo wszystko by się przez nią

widziało.

Uwaga ta zakończyła dyskusję na temat sukienki z księżycowych promieni.

background image

Rozdział XII - Niebieska skrzynia Racheli Ward

- Nie ma o czym mówić - rzekła ciotka Janet poważnie, a gdy ciotka Janet z powagą

twierdziła, że nie ma o czym mówić, znaczyło, że jeszcze nie wszystko jest stracone i że na pewno

prośba zostanie wzięta pod uwagę. Jeśli natomiast istotnie “nie było o czym mówić”, ciotka Janet w

takich razach śmiała się tylko i unikała wszelkiej dalszej dyskusji.

Kwestią, na temat której “nie było o czym mówić” owego dnia sierpniowego, była propozycja

wysunięta przez wuja Edwarda. Najmłodsza córka wuja Edwarda wychodziła za mąż i wuj przysłał

list, prosząc wuja Aleca, ciotkę Janet i ciotkę Olwię, aby przyjechali do Halifaxu na uroczystość

zaślubin i aby spędzili tam choć tydzień.

Wuj Alec u ciotka Oliwia zdradzali wielką ochotę do tej podróży, lecz ciotka Janet zaraz na

wstępie oświadczyła, że to niemożliwe.

- Jak możemy wyjechać i pozostawić wszystko na opiece dzieci? - oburzyła się. - Po

powrocie zastaniemy wszystkich chorych, a dom będzie spalony doszczętnie.

- Możesz być spokojna pod tym względem - uśmiechnął się drwiąco wuj Roger. - Fela jest

taką samą gospodynią, jak ty, a ja już się będę wszystkim opiekował i będę czuwał nad tym, aby dom

nie spłonął. Od kilku lat obiecywaliście Edwardowi, że go odwiedzicie, a teraz wreszcie nadarzyła się

okazja. Siano już zwiezione, a żniw jeszcze nie ma, więc Alec może śmiało wyjechać, tym bardziej,

że przyda mu się taka rozrywka. Ostatnio jest bardzo mizerny.

Mam wrażenie, że ten ostatni argument wuja Rogera najbardziej przekonał ciotkę Janet i w

końcu zdecydowała się pojechać. Dom wuja Rogera został zamknięty, zaś on, Piotrek i Historynka

przenieśli się na ten tydzień do nas.

Byliśmy wszyscy uszczęśliwieni, a szczególnie uradowana była Fela, jakby się znalazła nagle

w siódmym niebie. Pojęcie Feli o Raju łączyło się z samodzielnym prowadzeniem gospodarstwa, z

dysponowaniem śniadań, obiadów i kolacji, z karmieniem drobiu, dojeniem krów i wyrywaniem

jarzyn z ogrodu. Oczywiście my wszyscy mieliśmy jej pomagać, lecz Fela była “główną

gospodynią”, wydającą rozkazy reszcie domowników.

Historynka też była zadowolona.

- Fela nauczy mnie gotować - wyznała mi radośnie, gdyśmy spacerowali po sadzie. - Nie

uważasz, że to cudowne? W ciągu tygodnia będę się mogła w każdym razie czegoś nauczyć, prawda?

O wiele łatwiej nauczyć się, gdy dorosłych nie ma i gdy się nie śmieją, jak człowiek popełni jakąś

omyłkę.

Ciotki z wujem Alecem wyjechały w poniedziałek rano. Biedna ciotka Janet do ostatniej

background image

chwili nie mogła się otrząsnąć z niepokoju i wygłosiła nam całe mnóstwo rad i ostrzeżeń, których po

chwili nie pamiętaliśmy już zupełnie. Wuj Alec prosił nas tylko, abyśmy byli grzeczni i słuchali wuja

Rogera, a ciotka Oliwia uśmiechała się do nas, mówiąc, że podziela naszą radość i ma nadzieję, że

zachowywać się będziemy jak najlepiej.

- Pamiętaj, żeby dzieci wcześnie chodziły spać - wołała ciotka Janet do wuja Rogera, gdy

bryczka wyjeżdżała już z bramy. - A gdyby się stało coś złego, natychmiast wyślij depeszę.

Wreszcie wszyscy troje wyjechali, a my zostaliśmy na gospodarstwie.

Wuj Roger z Piotrkiem poszli do roboty w pole, Fela zaś natychmiast zabrała się do

przygotowania obiadu, zaprzęgając nas wszystkich również do pracy. Historynka miała obierać

kartofle, Feliks i Dan łuskali groch, Celinka - rozpalała ogień, a ja - wziąłem się do obierania brukwi.

Ślina nam nabiegła do ust, gdy Fela oznajmiła, że na deser zrobi nam pudding z powideł.

Obrałem brukiew na kuchennym ganku, włożyłem ją do garnka i postawiłem na kuchni.

Teraz byłem już wolny i mogłem swobodnie obserwować resztę towarzystwa przy pracy. W kuchni

wrzało jak w ulu, bo wszyscy spełniali swe czynności ochoczo, będąc w jak najlepszych humorach.

Historynka obierała kartofle dziwnie wolno i niezgrabnie, bo nie była przyzwyczajona do pracy w

gospodarstwie. Dan i Feliks łuskali groch, męcząc jednocześnie Pata, któremu od czasu do czasu

przylepiali strączki to do uszu, to do ogona. Fela, zarumieniona i poważna, odmierzała uważnie mąkę

i cukier.

- A ja siedzę na prawdziwej tragedii - odezwała się nagle Historynka.

Obydwaj z Feliksem spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Nie rozumieliśmy dokładnie, co to była

za “tragedia”, lecz nigdy nie posądzilibyśmy o to starej niebieskiej drewnianej skrzyni, na której

Historynka w danej chwili siedziała.

Stara skrzynia stała w kącie między stołem i ścianą i ani ja, ani Feliks nie zwracaliśmy nigdy

na nią specjalnej uwagi. Była duża i ciężka, a Fela zawsze sarkała na nią, ile razy zamiatała kuchnię.

- Ta stara niebieska skrzynia kryje w sobie tragedię - wyjaśniła nam Historynka. - Znam tę

tajemnicę dokładnie.

- Cała wyprawa ślubna kuzynki Racheli Ward znajduje się w tej starej skrzyni - dorzuciła

Fela.

Któż to była kuzynka Rachela Ward? I dlaczego cała jej ślubna wyprawa zamknięta była w

tej starej niebieskiej skrzyni, stojącej w kuchni wuja Aleca? Domagaliśmy się opowiedzenia tej

historii i Historynka zaczęła ją nam opowiadać, nie przestając jednak obierać kartofli. Wprawdzie

kartofle bardzo na tym ucierpiały - Fela orzekła, że były wyjątkowo niestarannie obrane - ale za to

opowieść wydała nam się nieprzeciętnie zajmująca.

- Smutne to dzieje - mówiła Historynka - a było to wszystko przed pięćdziesięciu laty, gdy

background image

jeszcze dziadek i babcia King byli zupełnie młodzi. Pewnej zimy przyjechała do nich kuzynka babci,

Rachela Ward, na dłuższy pobyt. Pochodziła z Montrealu i była sierotą tak samo jak Rodzinny Duch.

Nie wiem dokładnie, jak wyglądała, ale sądzę, że musiała być zupełnie ładną dziewczyną.

- Mama powiada, że była strasznie sentymentalna i romantyczna - wtrąciła Fela.

- Możliwe, w każdym razie podczas tej zimy poznała Willa Montague. Wszyscy mówią, że

był bardzo przystojny...

- I straszny flirciarz - dorzuciła Fela.

- Felusiu, bądź łaskawa nie przerywać, bo to psuje cały efekt. Jakbyś się czuła, gdybym ja na

przykład chciała do puddingu dołożyć takich przypraw, które są zupełnie nieodpowiednie? Właśnie

ja się tak samo czuję, jak mi ktoś przerywa. Otóż Will Montague zakochał się w Racheli Ward, a ona

w nim i postanowiono, że się pobiorą na wiosnę. Biedna Rachela była tak strasznie szczęśliwa tej

zimy! Całą wyprawę uszyła sobie własnoręcznie. Zresztą wówczas wszystkie dziewczęta szyły sobie

wyprawy, bo nie znano jeszcze zupełnie maszyn do szycia. Wreszcie w kwietniu nadszedł dzień

ślubu i przyjechali goście, a Rachela w swej ślubnej sukni czekała na pana młodego. Ale... -

Historynka odłożyła nóż i kartofel, załamując swe wilgotne dłonie... - ale Montague wcale się nie

zjawił!

Doznaliśmy teraz takiego uczucia, jakbyśmy należeli do grona owych oczekujących gości.

- Co mu się stało? Czy umarł? - zapytał Feliks.

Historynka westchnęła, sięgając znowu po kartofel.

- Wyobraźcie sobie, że nie, chociaż może właśnie tak byłoby najlepiej, bo zakończyłoby się

wszystko przyzwoicie i romantycznie. Nie, stało się coś o wiele gorszego. Po prostu uciekł, bo miał

straszne długi! Postąpił jak łotr, mówi zawsze ciotka Janet. Nawet słowa nie napisał do Racheli i

nigdy już o nim więcej nie słyszała.

- Świnia! - wybuchnął oburzony Feliks.

- Oczywiście Rachela została ze złamanym sercem. Gdy dowiedziała się dokładnie o tym, co

się stało, zebrała swoją wyprawę, cały swój zapas bielizny i niektóre prezenty otrzymane od

znajomych i to wszystko zapakowała do tej starej niebieskiej skrzyni. Potem wyjechała z powrotem

do Montrealu i zabrała z sobą klucz. Więcej już nigdy nie wróciła na Wyspę - przypuszczam, że nie

mogła wrócić, bo zaznała tu zbyt wiele przykrości. Dotychczas mieszka w Montrealu i nigdy za mąż

nie wyszła. Jest już teraz starą kobietą, bo ma już prawie siedemdziesiąt pięć lat. A tej skrzyni od

tego czasu nigdy nie otwierano.

- Dziesięć lat temu mama pisała do kuzynki Racheli - odezwała się Celinka - prosząc ją, aby

otworzyła skrzynię i przekonała się, czy nie ma tam moli. W skrzyni od tyłu jest taka duża dziura, że

palec można wsadzić. Kuzynka Rachela odpisała, że pozwala mamie otworzyć skrzynię i że z tymi

background image

rzeczami mama może zrobić, co jej się żywnie podoba. Zaznaczyła przy tym, że wolałaby sama nie

dotykać tych rzeczy i pozostawić je tak, jak były dotychczas. Mama oświadczyła, że umywa od

wszystkiego ręce i o mole nie będzie się więcej troszczyła, ale gdyby tak kuzynka Rachela musiała za

każdym razem podczas szorowania podłogi odsunąć tę ciężką skrzynię, to na pewno by się wyleczyła

ze swych sentymentalnych bredni. Ja jednak mam wrażenie - zakończyła Celinka - że czułabym się

zupełnie tak samo, gdybym była na miejscu kuzynki Racheli.

- A cóż tam jest takiego, na co kuzynka Rachela tak się boi spojrzeć? - zapytałem z

ciekawością.

- Mama przypuszcza, że pisząc tak, miała na myśli swoją ślubną suknię, a ojciec twierdzi, że

tu idzie najprawdopodobniej o fotografię Willa Montague - odpowiedziała Fela. - Ojciec widział, jak

tę fotografię kładła do skrzyni, zresztą ojciec orientuje się dobrze, co w tej skrzyni leży. Miał

wówczas dziesięć lat, jak kuzynka Rachela stąd wyjechała. W tej skrzyni jest podobno muślinowa

ślubna suknia, welon... i... i... - Fela opuściła wzrok ku ziemi i zarumieniła się nagle.

- Jest tam halka, ręcznie haftowana od dołu do samego pasa - dopomogła jej chłodno

Historynka.

- I porcelanowy koszyczek do owoców, z jabłkiem na pałączku - ciągnęła dalej Fela,

odetchnąwszy z ulgą - i serwis do herbaty i błękitny lichtarz.

- Bardzo bym chciała obejrzeć te wszystkie rzeczy - westchnęła Historynka.

- Ojciec powiada, że nigdy by nie otworzył tej skrzyni bez pozwolenia kuzynki Racheli -

oznajmiła Celinka.

Obydwaj z Feliksem spojrzeliśmy z szacunkiem na skrzynię. Nabrała całkiem nowej wartości

w naszych oczach i wydała nam się nagle czymś w rodzaju mogiły, w której zostało pogrzebane

uczucie minionych lat.

- A co się stało z Willem Montague? - zapytałem.

- Nic! - odparła Historynka ze złością. - Żył dalej, ciesząc się najelpszym zdrowiem.

Uregulował jakoś później swoje sprawy z wierzycielami i po kilku latach wrócił na Wyspę. Później

ożenił się z ładną bogatą dziewczyną i był z nią podobno bardzo szczęśliwy. Czyście słyszeli kiedyś

w życiu o takiej niesprawiedliwości?

- Edgarze King! - zawołała nagle Fela, zaglądając do garnka - postawiłeś brukiew na ogniu,

jakby to były zwykłe kartofle!

- A niedobrze zrobiłem? - wyszeptałem, rumieniąc się ze wstydu.

- Cudownie! - mruknęła szyderczo Fela, wyciągając z garnka brukiew i krojąc ją w drobne

kosteczki wśród ogólnego śmiechu reszty towarzystwa. W tej chwili jednogłośnie zaopiniowano, że

powiększyłem grono rodzinnylch “niezgrabiaszów”.

background image

Wuj Roger wybuchnął głośnym śmiechem, gdy się o tym dowiedział, a później śmiał się

jeszcze głośniej, gdy Piotrek opowiedział mu, jak Feliks chciał tego wieczoru wydoić krowę. Feliks

dotychczas znany był z tego, że łakomie wypijał całe mleko ze skopka, lecz nigdy jeszcze nie

próbował własnoręcznie “wydoić całej krowy”. Nic dziwnego, że i tym razem to mu się nie udało, bo

krowa wierzgnęła, skopek się przewrócił i mleko wylało się co do kropli.

- A co się robi, jak krowa nie chce spokojnie stać? - zapytał Feliks zagniewany.

- Właśnie to jest rzecz najtrudniejsza - rzekł wuj Roger, kiwając ze smutkiem głową.

Śmiech wuja Rogera był zawsze dla nas wszystkich ogromnie nieprzyjemny, lecz jego

smutek był stanowczo jeszcze straszniejszy.

Tymczasem w spiżarni Historynka opasana fartuchem zgłębiała tajemnicę pieczenia chleba.

Rozczyniła ciasto pod okiem Feli, a jutro rano miała je upiec.

- Najpierw z samego rana musisz dokładnie wygnieść ciasto - uczyła ją Fela - i im wcześniej

to zrobisz, tym lepiej, bo przecież w nocy jest teraz bardzo ciepło.

Po tych wskazówkach Feli położyliśmy się wszyscy do łóżek i zasnęliśmy tak spokojnie,

jakby nie istniały na świecie żadne tragedie niebieskich drewnianych skrzyń, nie pokrajanej brukwi i

wierzgającej krowy, która taką hańbą okryła imię naszego Feliksa.

background image

Rozdział XIII - Stare przysłowie o nowym znaczeniu

Było już wpół do szóstej, gdyśmy nazajutrz rano wstali. Na schodach spotkaliśmy Felę,

zarumienioną od snu i głośno ziewającą.

- Ach, mój Boże, strasznie zaspałam! Wuj Roger prosił, żeby mu dać śniadanie na szóstą,

mam jednak nadzieję, że ogień już rozpalony, bo Historynka bardzo dawno wstała. Na pewno

wygniata jeszcze ciasto. Całą noc biedaczka spać nie mogła, zaniepokojona, czy jej się chleb uda.

Ogień istotnie płonął wesoło, a rozradowana i triumfująca Historynka wyciągała właśnie z

pieca bochenek chleba.

- Spójrzcie - zawołała z dumą. - Bocheneczki jak cacuszka! Wstałam o trzeciej, a ponieważ

już było widno, wygniotłam zaraz ciasto i wsadziłam je do pieca. Dzięki temu już teraz mam

wszystko gotowe. Ale bochenki jakoś nie są tak duże, jak zwykle - dorzuciła z powątpiewaniem.

- Saro Stanley! - zawołała Fela, wpadając do kuchni. - Więc wsunęłaś chleb do pieca zaraz po

wygnieceniu ciasta, nie pozwalając mu nawet wyrosnąć?

Historynka nagle pobladła.

- Tak - wyszeptała. - Ach, Felusiu, więc nie trzeba było tak robić?

- Zmarnowałaś cały chleb - oznajmiła chłodno Fela. - Teraz jest ciężki jak kamień.

Oświadczam ci, Saro Stanley, że byłoby lepiej, gdybyś miała trochę więcej rozumu, zamiast

zajmować się wiecznie opowiadaniem bzdurnych bajek!

Gorzka istotnie była porażka biednej Historynki.

- Tylko nie mów wujowi Rogerowi, moja droga - jęknęła zrozpaczona.

- Ach, na pewno mu nie powiem - obiecała łaskawie Fela. - Całe szczęście, że jeszcze

wystarczy nam chleba na dzisiaj, bo ten trzeba bądzie dać kurom. Ale szkoda, że się zmarnowało tyle

pięknej mąki!

Historynka wraz ze mną i Feliksem wymknęła się do sadu, podczas, gdy Piotrek i Dan

rozpoczęli już pracę w stodole.

- Widzę, że nic nie będzie z tej nauki gotowania - rzekła.

- Nie martw się - uspokajałem ją. - Za to umiesz opowiadać najcudowniejsze historie.

- Ale historiami nie nakarmię przecież głodnych - martwiła się Historynka.

- Ludzie nie zawsze są głodni - pocieszał ją Feliks. - Bywają takie chwile, kiedy głodu

zupełnie nie odczuwają.

- Nie bardzo mi się chce w to wierzyć - jęknęła Historynka, coraz więcej poirytowana.

- Zresztą - dorzucił Feliks tonem człowieka, którego zasadą jest, że póki się żyje, należy mieć

background image

nadzieję - możesz się jeszcze nauczyć gotować, jeżeli masz dobre chęci.

- Ale ciotka Oliwia nie pozwoli mi psuć mąki. Miałam nadzieję, że nauczę się czegoś podczas

tego tygodnia, Fela jednak jest tak zniechęcona, że już więcej nie pozwoli mi niczego dotknąć.

- Mnie tam na tym nie zależy - oświadczył Feliks. - I tak cię lubię więcej od Feli, chociaż nie

umiesz gotować. Przecież nie wszystkie kobiety koniecznie muszą umieć piec chleb, ale zrozum, że

niewiele jest takich, które potrafią tak pięknie opowiadać, jak ty.

- Lepiej jednak być osobą pożyteczną niż interesującą - westchnęła Historynka ze smutkiem.

A przecież Fela, która była pożyteczna, w głębi duszy marzyła zawsze o tym, żeby stać się

interesującą. Jakież dziwne są usposobienia i dążenia ludzkie!

Po południu zjechali do nas niespodzianie goście. Najpierw zjawiła się siostra ciotki Janet,

pani Patterson z szesnastoletnią córką i dwuletnim synkiem. Za nimi nadjechał lekki powozik

załadowany gośćmi z Markdale, a potem przybyła pani Elderowa Frewen ze swą siostrą z Vancouver

i jej dwiema małymi córeczkami.

- Jak już się chmurzy, to musi być ulewa - rzekł wuj Roger, wychodząc przed dom na

spotkanie gości. Tylko Fela była w swoim żywiole. Przez całe popołudnie piekła i teraz spiżarnia

zapełniona była po prostu sucharkami, torcikami, ciasteczkami i pasztetami, którymi pożywić by się

mogli nawet wszyscy mieszkańcy Carlisle. Celinka nakryła do stołu, a Historynka usługiwała

gościom i zmywała potem talerze. Lecz główny zaszczyt spadł tego dnia na Felę, która zebrała tyle

komplementów, że starczyłoby ich chyba na cały tydzień. Siedziała na honorowym miejscu przy

stole z taką gracją i godnością, jakby miała o wiele więcej, niż dwanaście lat i z wytrawnością

doświadczonej gospodyni częstowała gości, podsuwając im co chwilę coś innego. Zarumieniona z

podniecenia, była dzisiaj tak wyjątkowo piękna, że nie miałem czasu jeść, patrząc wciąż na nią,

przejęty zachwytem.

Historynka przeciwnie, znajdowała się na ostatnim planie. Była blada i przygaszona po nie

przespanej nocy i wczesnym wstaniu. Nie zdradzała nawet ochoty opowiedzenia jakiejś bajki, zresztą

nikt jej o to nie prosił i nikt nie zwracał na nią uwagi. Był to najwyraźniej uroczysty dzień Feli.

Po podwieczorku pani Frewen z siostrą zapragnęły odwiedzić mogiłę swego ojca na

cmentarzu w Carlisle. Okazało się, że wszyscy chcieli tam pójść z nimi, ktoś jednak musiał zostać w

domu z małym Jimmy Pattersonem, który zasnął na sofce w kuchni. Wreszcie Dan zdecydował się

zaopiekować małym. Miał nową książkę Henry'ego, którą chciał skończyć i twierdził, że będzie miał

z tego o wiele więcej przyjemności, niż z pójścia na cmentarz.

- Przypuszczam, że wrócimy, zanim się Jimmy obudzi - powiedziała do Dana pani Patterson.

- W każdym razie jest zawsze bardzo grzeczny i na pewno po obudzeniu nie sprawi ci zbytniego

kłopotu. Pamiętaj jednak, żebyś go nie wypuszczał na dwór, bo od kilku dni jest mocno przeziębiony.

background image

Wyszliśmy wszyscy, pozostawiając Dana siedzącego na progu i zatopionego w książce, a

Jimmy'ego Pattersona chrapiącego smacznie na sofce. Gdy wróciliśmy - Feliks, dziewczynki i ja

wyprzedziliśmy starszych - Dan siedział jeszcze na tym samym miejscu zaczytany, lecz małego

Jimmy'ego na sofce nie było.

- Dan, gdzie jest dziecko? - zawołała Fela.

Dan obejrzał się. W jego oczach odzwierciedliło się zdziwienie i nigdy w życiu jeszcze nie

widziałem tak głupiej miny, jak w owej chwili była mina Dana.

- Boże święty, nie mam pojęcia - wyszeptał bezradnie.

- Tak byłeś zaczytany w tej idiotycznej książce, że dziecko wyszło i Bóg wie, gdzie jest teraz

- wołała Fela przerażona.

- Ależ nie - bronił się Dan - Jimmy musi być w domu. Przecież siedziałem tutaj na progu od

chwili, kiedy wyszliście i gdyby chciał wyjść, musiałby przeze mnie przeskoczyć. Musi być gdzieś w

domu.

- W kuchni go nie ma - jęczała zadyszana Fela, biegając jak oszalała po mieszkaniu - a nie

mógł przejść do dalszych pokojów, bo drzwi od hallu zamknęłam na klucz i dziecko w żaden sposób

nie mogło ich otworzyć. Wszystkie okna również są zamknięte. Mógł tylko wyjść drzwiami, Danie

King, i ty jesteś za to odpowiedzialny!

- Tymi drzwiami wyjść nie mógł - obstawał przy swoim Dan. - Mógłbym nawet przysiąc.

- Więc gdzie jest, może mi powiesz? Tutaj go nie ma. Czyżby się rozpłynął w powietrzu? -

oskarżała brata Fela. - Ach, chodźcie wszyscy i pomóżcie mi szukać. Nie stójcie jak kamienie.

Musimy go koniecznie znaleźć, zanim przyjdzie ciotka. Danie King, straszny z ciebie głupiec!

Dan był zbytnio przerażony, aby zareagować w tej chwili na taki epitet. W każdym razie nie

ulegało wątpliwości, że Jimmy z domu wyszedł. Przeszukaliśmy cały dom i całe podwórze,

zaglądając do każdego schowka, dziecka jednak nigdzie nie było, po prostu zniknęło jak kamień

rzucony w wodę. Pani Patterson wróciła, a Jimmy się jeszcze nie znalazł. Sytuacja stawała się

naprawdę poważna. Przywołano z pola wuja Rogera i Piotrka, a pani Patterson dostała spazmów i

leżała na kanapce w małym pokoiku, trzeźwiona rozmaitymi domowymi środkami. Wszyscy mieli

wyraźną pretensję do Dana. Celinka pytała go, jak się będzie czuł, jeżeli Jimmy nigdy się nie

znajdzie, Historynka zaś opowiedziała mu przy okazji historyjkę o pewnym dziecku z Markdale,

które wyszło tak samo z domu...

- I znaleziono je dopiero następnej wiosny, lecz był to już tylko szkielet porosły trawą -

dorzuciła szeptem.

- Dla mnie to jest zupełnie niezrozumiałe - zastanawiał się wuj Roger po godzinie

bezowocnego szukania. - Mam nadzieję, że dziecko nie powędrowało na moczary. Niemożliwe, żeby

background image

taki malec zaszedł aż tak daleko, ale na wszelki wypadek trzeba tam pójść i przekonać się. Felusiu,

daj mi moje wysokie buty, które stoją pod sofką.

Fela, blada i zapłakana, uklękła i poniosła brzeg kretonowej narzutki. I oto pod sofką, z głową

opartą na butach wuja Rogera leżał Jimmy Patterson, najspokojniej chrapiąc!

- Ależ to jest niebywałe! - zawołał z radością wuj Roger.

- A mówiłem wam, że nie mógł wyjść drzwiami - triumfował Dan.

Gdy ostatnia bryczka z gośćmi odjechała, Fela sprzątnęła ze stołu i wszyscy usiedliśmy na

kuchennym ganku, zajadając wiśnie i obrzucając się wzajemnie pestkami. Celinka pierwsza

przerwała panującą ciszę:

- Co znaczy “jak się chmurzy, to już musi być ulewa”?

- Ach, to znaczy, że jeżeli coś się stanie, to coś innego też stać się musi na pewno - odparła

Historynka. - Zaraz ci to dokładniej wytłumaczę. Jest na przykład taka pani Murphy. Do czterdziestu

lat życia nigdy nikt jej się nie oświadczał, a później w ciągu jednego tygodnia aż trzech mężczyzn

przyszło z oświadczynami, ona jednak była tym tak przejęta, że wybrała najmniej odpowiedniego i

do dzisiaj jest z nim bardzo nieszczęśliwa. Rozumiesz teraz, co to znaczy?

- Mam wrażenie, że tak - odparła Celinka z powątpiewaniem. Po kilku godzinach

usłyszeliśmy, jak dzieliła się tą wiadomością z Felą, krzątającą się po spiżarni.

- “Gdy się chmurzy, to musi być ulewa” to znaczy, że na przykład przez dłuższy czas nikt nie

chciał się z tobą ożenić, a potem nagle znalazło się kilku chętnych naraz.

background image

Rozdział XIV - Zakazany owoc

Nazajutrz byliśmy wszyscy dziwnie kwaśni, z wyjątkiem wuja Rogera. Może nie przygasło w

nas jeszcze zdenerwowanie wywołane zniknięciem Jimmy'ego Pattersona, sądzę jednak, że był to

raczej rezultat zbyt sutej kolacji, jaką zjedliśmy poprzedniego wieczoru. Nawet zdrowe żołądki

dziecięce nie zawsze potrafią strawić potężną porcję pieroga z mięsem, następnie porcję zimnej

szynki i kawał owocowego placka przed samym spaniem. Ciotka Janet zapomniała ostrzec wuja

Rogera, aby zwaracał baczniejszą uwagę na to, co jadamy na kolację, więc oczywiście jedliśmy

przeważnie bez umiaru.

Przez całą noc dręczyły nas przykre sny, a nazajutrz rano, już przy śniadaniu, uzewnętrzniły

się nasze kwaśne humory. Fela i Dan rozpoczęli swe utarczki od samego rana i trwały one prawie

przez cały dzień. Fela uważała, że ma prawo “rozkazywania” w zastępstwie nieobecnej matki, toteż

rozkazywała dzisiaj nawet Historynce, nie szczędząc jednocześnie mnie i Feliksa. Dan szczególnie

był tego dnia buntowniczo nastrojony. Miał już dość czasu, aby zaanalizować wszystkie epitety,

jakimi obdarzyła go Fela po tragicznym zniknięciu Jimmy'ego Pattersona i od chwili, kiedy rano oczy

otworzył, umocnił się w postanowieniu, że za nic w świecie nie pozwoli, aby Fela nim “rządziła”.

Pogoda również nie była przyjemna, a na domiar wszystkiego do późnego popołudnia padał

deszcz. Historynka nie otrząsnęła się jeszcze z wczorajszej melancholii, unikała wszelkich rozmów z

nami i nawet nie zdradzała ochoty do opowiedzenia jakiejś historii. Siedziała na skrzyni Racheli

Ward i jadła śniadanie z miną męczeńską. Po śniadaniu zmyła talerze i w milczeniu zabrała się do

sprzątania naszych pokojów, potem zaś z książką pod jedną pachą i z Patem pod drugą, wyszła na

balkon na piętrze i żadną miarą nie można jej było namówić na najkrótszy nawet spacer. Głaskała

mruczącego z zadowoleniem Paddy, czytając jednocześnie książkę, obojętna na wszelkie nasze

prośby i perswazje.

Nawet Celinka, najłagodniejsza i najlepsza z nas wszystkich, była dziwnie osowiała,

narzekając na ból głowy. Piotrek poszedł odwiedzić swoją matkę, a wuj Roger udał się do Markdale

za interesem. Przyszła wprawdzie Sara Ray, lecz została tak niechętnie przywitana przez Felę, że

natychmiast uciekła do domu, gorzko płacząc. Fela sama przy tym robiła tak dużo hałasu w kuchni,

że nawet Celinka, leżąca na sofce, w pewnej chwili głośno zaprotestowała. Dan siedział na podłodze,

strugając coś scyzorykiem, a minę miał tak wyzywającą, że Fela z każdą chwilą była nań bardziej

oburzona.

- Chciałbym, żeby już ciotka Janet i wuj Alec byli w domu - westchnął Feliks. - Przekonałem

się, że to wcale nie jest takie zabawne, gdy dorośli wyjeżdżają.

background image

- A ja bym chciał najbardziej wrócić do Toronto - dorzuciłem ponuro. Przyczyną tego

życzenia był najprawdopodobniej dręczący mnie od wczoraj pierog z mięsem.

- Ja bym także chciała, żebyście tam wrócili - mruknęła Fela, rozpalając z wielkim szumem

ogień.

- Wszyscy, którzy są blisko ciebie, Felicjo King, dużo by dali za to, żeby mogli dokądkolwiek

uciec - odezwał się Dan.

- Nie do ciebie mówiłam, Danie King - odcięła się Fela. - “Mów wtedy, gdy cię pytają, a

zjawiaj się, gdy cię wołają”.

- Ach, ach, ach - jęczała Celinka na sofce. - Tak bym chciała żeby deszcz przestał padać, tak

bym chciała żeby mnie głowa przestała boleć, tak bym chciała żeby mama nie wyjeżdżała wcale i tak

bym chciała, żeby Dan przestał się kłócić z Felą.

- A ja bym chciał, żeby dziewczęta były trochę mądrzejsze - mruknął Dan, co oczywiście

rozpętało kompletną orgię życzeń, nie posiadającą już żadnych granic. Dobra wróżka życzeń

powinna była zjawić się w tej chwili w kuchni Kingów, ale tylko taka wróżka, która spełnia życzenia

ludzkie natychmiast.

Lecz nawet pierog z mięsem też kiedyś przestaje ludzi dręczyć, toteż, gdy przyszła pora

podwieczorku atmosfera się nieco rozjaśniła. Deszcze przestał padać i przez okno wniknęły jasne

promienie słońca, które poczęły tańczyć na połyskujących od czystości talerzach ustawionych w

kredensie, rozperliły się mozaiką na podłodze i zajrzały nawet na stół, zastawiony smakowitymi

potrawami. Fela włożyła błękitną muślinową sukienkę, w której wyglądała tak pięknie, że

natychmiast nabrała lepszego humoru, Celinkę głowa jakoś też mniej bolała, a Historynka,

pokrzepiona południową samotnością, zeszła na dół z uśmiechem na twarzy i figlarnymi ognikami w

oczach. Tylko Dan nadal tonął w melancholii i nie uśmiechnął się nawet, gdy Historynka opowiadała

nam anegdotkę, którą sobie przypomniała na widok półmiska śliwek, pochodzących z drzewa

wielebnego księdza Scotta.

- Wielebny ksiądz Scott był właśnie tym księdzem, który twierdził, że drzwiczki kazalnicy

zbudowane są dla duchów - zaczęła z uśmiechem. - Wuj Edward opowiadał o nim całe mnóstwo

rozmaitych historii. Wielebny ksiądz Sxcott powołany został do Carlisle przez tutejszą parafię i

pracował tu długo i sumiennie, bardzo lubiany przez wszystkich, choć był ogromnie ekscentryczny.

- Co to znaczy? - zapytał nagle Piotrek.

- Cicho! Mniej więcej to samo, co dziwny - szepnęła Celinka, trącając go w łokieć. - Zwykły

człowiek może być dziwny, ale kiedy chodzi o księdza, to się mówi “ekscentryczny”.

- Gdy już był bardzo stary - ciągnęła dalej Historynka - prezbiterianie doszli do wniosku, że

powinien z probostwa ustąpić. Wprawdzie on sam tak nie myślał, lecz prezbiterianie zwyciężyli, bo

background image

ich było więcej, a on był tylko jeden. Ustąpił więc i młody ksiądz przyjechał na jego miejsce. Ksiądz

Scott zamieszkał w mieście, lecz przyjeżdżał do Carlisle bardzo często i wszystkich parafian

odwiedzał regularnie tak samo jak wówczas, gdy był tutejszym proboszczem. Młody proboszcz był

bardzo dobry i z zapałem spełniał swe obowiązki, bał się jedynie spotkania ze starym księdzem

Scottem, bo mu mówiono, że stary proboszcz jest ogromnie zły, że go usunięto z probostwa i że na

pewno zrobi mu szaloną awanturę, gdy go kiedykolwiek spotka. Pewnego dnia młody proboszcz

odwiedził Crawfordów w Markdale, gdy nagle usłyszał w kuchni głos starego księdza Scotta. Pobladł

śmiertelnie i zwrócił się z prośbą do pani Crawford, aby go gdzieś ukryła. Pani Crawford jednak nie

mogła go wyprowadzić z pokoju, więc postanowiła schować go do alkowy. Młody ksiądz wsunął się

do alkowy, a stary ksiądz Scott wszedł w tej samej chwili do pokoju. Przez chwilę rozmawiał bardzo

grzecznie, potem zaczął się modlić wraz z domownikami. Za dawnych czasów, jak wam wiadomo

modlono się o wiele dłużej, niż dzisiaj, a przy końcu modlitwy ksiądz Scott powiedział: “Ach, Boże,

błogosław temu biednemu młodzieńcowi, schowanemu w alkowie. Natchmnij go odwagą, aby się nie

lękał spojrzeć w twarz swego poprzednika. Daj mu tyle światła, aby mógł oświecić tonącą w smutku

swą parafię”. Wyobraźcie sobie, jak się czuł w tej chwili młody ksiądz zamknięty w alkowie!

Wyszedł jednak zaraz po skończeniu modlitwy, chociaż był strasznie czerwony z zawstydzenia. A

ksiądz Scott powitał go bardzo mile, uścisnął mu rękę i już ani razu o alkowie nie wspomniał. Od

tego czasu zostali obaj najserdeczniejszymi przyjaciółmi.

- A skąd stary ksiądz Scott wiedział, że młody proboszcz jest w alkowie? - zapytał Feliks.

- Nikt nigdy tej tajemnicy nie zgłębił. Przypuszczano, że go widział przez okno, zanim wszedł

do domu, a potem domyślił się, że musi być w alkowie, bo żadnych innych drzwi w pokoju nie było.

- Ksiądz Scott zasadził tutaj żółtą śliwę jeszcze za życia dziadka - zauważyła Celinka,

sięgając po jedną ze śliwek - a gdy to już zrobił, wyznał, że dokonał prawdziwie chrześcijańskiego

aktu. Ciekawa jestem, co miał wtedy na myśli? Nie widzę nic chrześcijańskiego w sadzeniu drzewa.

- A ja widzę - zawołała Historynka.

Następnie zebraliśmy się razem w sadzie po wieczornym udoju i zupełnie zapomnieliśmy o

troskach całego dnia. Usiedliśmy wśród balsamicznej woni sosen, zajadając wczesne sierpniowe

jabłka z takim apetytem, że Historynka orzekła, iż przypomniało jej się w tej chwili prosię pewnego

Irlandczyka.

Pewien Irlandczyk, który mieszkał w Markdale, miał małe prosię - zaczęła opowiadać - i dał

mu raz pełne naczynie pomyj. Prosię zjadło całą porcję, a Irlandczyk potem wpakował je do tego

samego naczynia, lecz prosię wypełniło sobą tylko pół naczynia, chociaż zjadło całe naczynie pomyj.

Powiedzcie, dlaczego tak było?

Zadanie to było nader trudne do odgadnięcia. Omawialiśmy ten temat, spacerując po lesie, a

background image

Dan i Piotrek omal się nie pokłócili o to, gdyż Dan twierdził, że to było niemożliwe, Piotrek zaś

usiłował mu wytłumaczyć, że pomyje “zgęsły”, gdy zostały przez prosię zjedzone i dlatego

zajmowały potem mniej miejsca. Podczas tej dyskusji wyszliśmy na zbocze pagórka, gdzie rosły

krzaki “dzikich jagód”.

Jak się nazywały w istocie te “dzikie jagody”, nikt z nas dokładnie nie wiedział.

Prawdopodobnie w ogóle nie posiadały nazwy. Były małe, czerwone i błyszczące, o zwodniczym

wyglądzie, a nam nie wolno było ich jeść, gdyż dorośli twierdzili, że są trujące. Dan chwycił jedną z

opuszczonych gałązek i podniósł ją ku górze.

- Danie King, nie waż mi się jeść tych jagód - zawołała Fela swoim najbardziej

“rozkazującym” tonem. - To przecież trucizna. Rzuć to w tej chwili!

Dan nie miał najmniejszego zamiaru jeść owych jagód, lecz na wyraźny rozkaz Feli zrodził

się w nim bunt i wybuchnął gwałtownym płomieniem. Zaraz Feli pokaże, że nie będzie słuchał jej

rozkazów!

- Właśnie, że zjem, jak będę miał ochotę, Felicjo King! - zawołał z gniewem. - Ja tam nie

wierzę, że te jagody są trujące. Zobacz!

Zerwał pełną garść jagód, włożył je do ust i począł zawzięcie gryźć.

- Smak mają cudowny - dorzucił, mlaszcząc z apetytem.

Zjadł jeszcze dwie pełne garście, nie zważając na nasze przerażone protesty i błagania Feli.

Byliśmy pewni, że padnie trupem na miejscu, lecz nic mu się jakoś w pierwszej chwili nie

stało. Po upływie godziny doszliśmy nawet do wniosku, że jagody nie są jednak trujące i patrzyliśmy

na Dana jak na bohatera, który dokonał tak śmiałego wyczynu.

- Wiedziałem, że mi nic nie będzie - mówił Dan ze swobodą. - Fela zawsze z igły musi zrobić

widły!

Jednakże, gdy zmierzch zapadł i wróciliśmy do domu, zauważyłem, że Dan był dziwnie blady

i milczący. Położył się nawet na sofce w kuchni.

- Źle się czujesz, Dan? - zapytałem z niepokojem.

- Cicho bądź - wyszeptał.

Byłem cicho.

Fela i Celinka krzątały się w spiżarni, gdy nagle dobiegł nas głuchy jęk od strony sofki.

- Ach, jestem chory, jestem strasznie chory - jęczał Dan i opuściło go zupełnie

dotychczasowe bohaterstwo.

Wszyscy naraz straciliśmy głowy, z wyjątkiem Celinki, która jedyna zachowała przytomność

umysłu.

- Boli cię żołądek? - zapytała.

background image

- Mam tutaj straszne bóle, ale nie wiem, czy w tym miejscu jest żołądek - narzekał Dan,

dotykając dłonią obolałego brzucha.

- Idźcie po wuja Rogera - rozkazała Celinka, blada, lecz spokojna. - Felu, nastaw imbryk

wody. Dan, zaraz ci dam musztardy z gorącą wodą.

Musztarda z gorącą wodą dała pożądany skutek, lecz nie sprawiło to ulgi Danowi. Coraz

głośniej stękał i jęczał. Wuj Roger, którego przywołaliśmy z pola, natychmiast poszedł po doktora,

każąc jednocześnie Piotrkowi sprowadzić panią Ray. Piotrek pobiegł natychmiast, lecz po kilkunastu

minutach wrócił tylko w towarzystwie Sary. Pani Ray i Judy Pineau w domu nie było. Sara mogłaby

właściwie wcale nie przychodzić, bo i tak nie mieliśmy z niej wielkiego pożytku, przeciwnie -

pogarszała tylko sytuację, snując się bez celu po kuchni, płacząc i pytając wciąż Dana, czy umiera.

Jedyna Celinka panowała nad wszystkim. Fela nadrabiała miną, a Historynka usiłowała

“podnieść na duchu” Dana, lecz gdy bóle stały się jeszcze silniejsze, tylko Celinka była owym

aniołem opiekuńczym. Przede wszystkim kazała się Danowi położyć do łóżka i poczęła stosować

rozmaite środki, które wyczytała w “Lekarzu domowym”; okładała mu przy tym brzuch kompresami

tak gorącymi, że aż sobie poparzyła ręce.

Nie ulegało wątpliwości, że Dan cierpiał okropnie. Jęczał, wił się w bólach i ciągle

przywoływał matkę.

- Ach, jakież to straszne! - szeptała Fela, załamując ręce i spacerując po kuchni. - Dlaczego

ten doktor nie przychodzi? A mówiłam Danowi, że jagody są trujące, mam jednak nadzieję, że chyba

się po nich nie umiera.

- Kuzyn tatusia czterdzieści lat temu umarł, jak się najadł jagód - szlochała w kąciku Sara

Ray.

- Milczałabyś lepiej! - mitygował ją Piotrek szeptem. - Powinnaś mieć trochę więcej rozumu

w takich sytuacjach. Przecież dziewczęta będą jeszcze bardziej przerażone.

- Ale kuzyn tatusia naprawdę umarł - upierała się Sara.

- Ciotka Jane zawsze podczas takich boleści nacierała brzuch wódką - podsunął dziewczętom

Piotrek.

- Ale my wódki nie mamy - skrzywiła się niechętnie Fela. - Przecież to abstynencki dom.

- Natarcie ciała wódką nikomu nie wyrządza krzywdy - bronił się Piotrek. - Wódka szkodzi

tylko wówczas, gdy się ją pije.

- Ale my wódki w ogóle nie mamy - zawołała Fela jeszcze bardziej poirytowana. -

Przypuszczam, że wino z agrestu nie może w tym wypadku zastąpić wódki?

Piotrek też tak przypuszczał.

Dopiero koło dziesiątej Dan uspokoił się trochę, chociaż jeszcze od czasu do czasu bóle się

background image

wzmagały. Gdy lekarz, którego wuj Roger nie zastał w domu, przyjechał wreszcie o pół do

jedenastej, znalazł Dana bardzo osłabionego i bladego, lecz okazało się, że bóle zupełnie ustąpiły.

Dr Grier pogładził Celinkę po głowie, nazywając ją dzielną dziewczynką, obejrzał uważnie

kilka nieszczęsnych jagód, które były powodem całego nieszczęścia, wyraził opinię, że

prawdopodobnie są trujące, zaaplikował Danowi jakieś proszki i poradził, aby w przyszłości nie

łakomił się nigdy na zakazane owoce.

Po jego wyjściu zjawiła się pani Ray, która z niepokojem szukała Sary, a dowiedziawszy się o

wszystkim, postanowiła zostać na całą noc u Kingów.

- Będę ogromnie wdzięczny, jak pani zostanie - rzekł wuj Roger. - Jestem o Dana bardzo

niespokojny. Sam namówiłem Janet i Aleca, aby pojechali do Halifaxu i zobowiąłzałem się

opiekować dziećmi podczas ich nieobecności, nie miałem jednak pojęcia, że coś takiego stać się

może. Gdyby to wszystko miało się źle skończyć, nigdy bym sobie nie wybaczył, chociaż uważam,

że najlepszemu nawet opiekunowi trudno upilnować, żeby dzieci czegoś nie zjadły. A teraz,

dzieciaki, marsz spać! Danowi nie grozi już żadne niebezpieczeństwo, więc nie jesteście mu

potrzebni. Zresztą i tak nic nikt nie poradził z wyjątkiem Celinki. Ona jedna chociaż miała głowę na

karku.

- Straszny to był dzień - szepnęła Fela w przygnębieniu, gdyśmy cichutko wchodzili po

schodach.

- Sami jesteśmy temu wszystkiemu winni - odparła z powagą Historynka. - Ale później

będzie chociaż coś do opowiadania - dorzuciła.

- Jestem strasznie zmęczona i ogromnie wdzięczna Bogu - westchnęła Celinka.

Wszyscy podzielaliśmy uczucie Celinki.

background image

Rozdział XV - Nieposłuszny brat

Rano Dan czuł się już całkiem dobrze, chociaż był bardzo blady i osłabiony. Chciał wstać z

łóżka, lecz Celinka kategorycznie się sprzeciwiła. Na szczęście Fela nie zabrała na ten temat głosu,

więc Dan posłusznie w łóżku pozostał. Celinka przyniosła mu na górę jedzenie i przeczytała nawet

kilka ustępów z książki Henry'ego, aby się Danowi tylko nie nudziło. Historynka przyszła na górę,

aby mu opowiedzieć kilka ciekawych bajek, a Sara Ray przyniosła trochę puddingu, który sama

przyrządziła. Intencje Sary pod tym względem były najlepsze, pudding jednak Dan oddał Paddy'emu,

który ustawicznie siedział przy łóżku, pragnąc rozerwać Dana pełnym zadowolenia kocim

mruczeniem.

- Czyż on nie jest sympatyczny? - cieszył się Dan. - Wie, że jestem chory i zachowuje się

zupełnie jak człowiek. Nigdy dotychczas nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.

Feliks, Piotrek i ja pomagaliśmy tego dnia wujowi Rogerowi przy jakiejś ciesielskiej robocie,

Fela zaś wzięła się do sprzątania pokojów, co zawsze sprawiało jej niezwykłą przyjemność. Dopiero

wieczorem byliśmy wszyscy wolni i zebraliśmy się na trawniku w sadzie, w alei Wuja Stefana.

Szczególnie w sierpniu sad był wyjątkowo piękny, przepojony wonią dojrzewających jabłek, bardziej

cienisty i tchnący dziwną tajemniczością. Poprzez gałęzie drzew spoglądaliśmy na wierzchołki

dalekich pagórków pokrytych zielenią i na pola ozłocone promieniami zachodzącego słońca. Liście

szumiące nad naszymi głowami tworzyły jakby sklepienie i nie istniało chyba nic takiego na świecie,

co by nas mogło wywabić teraz z sadu, co by nas mogło pokusić do przerwania przyjemnej

wieczornej gawędy. W bajce, którą nam opowiadała Historynka było więcej królewiczów, niż

porzeczek na krzewach i więcej królowych, niż, jaskrów na łące. Zastanawialiśmy się nad tym, jakby

to było, gdyby któreś z nas zostało nagle królem. Piotrek oświadczył, że stanowisko króla nie jest

zbytnio przyjemne, bo trzeba ciągle dźwigać koronę na głowie.

- Ależ królowie korony nie noszą - oburzyła się Historynka. - Może kiedyś nosili, teraz

jednak noszą najzwyklejsze kapelusze. Korony używane są tylko na specjalne uroczystości. Królowie

wyglądają zupełnie tak samo jak zwykli ludzie, przynajmniej tak ich widziałam na fotografiach.

- Ja także wątpię, czy przyjemnie być królem - odezwała się Celinka - ale jednak chciałabym

zobaczyć jakąś królową. Właśnie na naszej Wyspie jest to niewygodne, że nigdy nie ma się okazji

zobaczenia takich wysokich osobistości.

- Książę Walii był raz w Charlottetown - powiedział Piotrek. - Ciotka Janet widziała go nawet

z bliska.

- Ale to było jeszcze przed naszym urodzeniem, a po raz drugi może się coś podobnego

background image

zdarzyć po naszej śmierci - zawołała Celinka z niezwykłym u niej pesymizmem.

- Mam wrażenie, że dawniej więcej było królów i królowych - rzekła Historynka - bo dzisiaj

jest ich szalenie mało. W naszym kraju przynajmniej nie ma króla nawet na lekarstwo. Może zobaczę

kiedyś jakiegoś króla, jak pojadę do Europy.

Tak, Historynce na pewno przeznaczone było stanąć przed obliczem króla i może czekał ją

nawet zaszczyt rozmawiania z monarchą. Nie wiedzieliśmy jednak o tym wówczas, siedząc w starym

sadzie Kingów. Nie wyobrażaliśmy sobie nawet, aby jej marzenia pod tym względem miały się

kiedykolwiek spełnić.

- A czy królowa może robić, co jej się podoba? - zapytała Sara Ray.

- Teraz nie - odpowiedziała Historynka.

- To uważam, że wcale nie należy marzyć o tym, aby zostać kiedyś królową - oświadczyła

Sara.

- W obecnych czasach król także nie może robić, co mu się podoba - stwierdził Feliks. - Jeżeli

nawet czasem wyłamie się spod prawa i uczyni coś takiego, co nie podoba się poddanym, posłowie

parlamentu gotowi zaraz obrzucić go błotem.

- Czyż “obrzucić błotem” to nie jest cudowne wyrażenie? - zawołała nagle Historynka. -

Takie dosadne. Obrzucić błotem!

Istotnie w ustach Historynki każde wyrażenie nabierało specjalnego uroku. Jestem pewien, że

nawet król nie miałby nic przeciwko “obrzuceniu błotem”, gdyby znał osobiście Historynkę.

- Wuj Roger powiada, że Marcinowa Forbes obrzucała swego męża błotem - wtrąciła Fela. -

Podobno Marcin nie miał jeszcze ani chwili spokoju od czasu, gdy się z nią ożenił.

- Dobrze mu tak - zawołała Celinka z okrucieństwem.

Wszyscy spojrzeliśmy na nią. Powiedzenie to dziwnie zabrzmiało w ustach Celinki.

- Marcin Forbes - wyjaśniła nam po chwili - jest bratem tego strasznego człowieka z

Summerside, iktóry nazwał mnie “smarkatą”. Dwa lata temu przyjechał tutaj ze swoją żoną i ile razy

zwrócił się do mnie, zawsze musiał powiedzieć “smarkata”. Wyobraźcie sobie! Nigdy w życiu tego

mu nie zapomnę!

- Postępujesz nie po chrześcijańsku - zgromiła ją surowo Fela.

- Nie dbam o to. A ty byś wybaczyła Jamesowi Forbesowi, gdyby cię nazwał smarkatą? -

oburzyła się Celinka.

- Znam pewną anegdotkę o dziadku Marcina Forbesa - odezwała się Historynka. - Dawnymi

czasy w kościele w Carlisle nie było chóru, tylko śpiewał zawsze sam organista. Wreszcie utworzono

chór i w chórze tym Andrzej Mc$pherson śpiewał basem. Stary pan Forbes nie chodził do kościoła

od wielu lat, bo chory był na reumatyzm, lecz pierwszej niedzieli, kiedy chór miał śpiewać,

background image

postanowił pójść za wszelką cenę, bo pragnął koniecznie usłyszeć, jak się śpiewa basem. Po

nabożeństwie dziadek King zapytał go, jak mu się chór podoba. Pan Forbes powiedział, że “owszem

bardzo”, ale co do basu Andrzeja, to orzekł, że “to nie był wcale bas, tylko jakieś mruczenie”.

Byliśmy tak ubawieni tą anegdotą, że tarzaliśmy się po trawie z wielkiej wesołości.

- Biedny Dan - pożałowała brata Celinka. - Musi biedaczysko, leżeć sam w pokoju i nie może

śmiać się razem z nami. Właściwie brzydko z naszej strony, że bawimy się tak doskonale, wiedząc o

tym, że Dan jest chory i leży w łóżku.

- Gdyby nie jadł dzikich jagód, o co go prosiłam, na pewno nie byłby chory - rzekła Fela. -

Zawsze trzeba cierpieć, gdy się postępuje niewłaściwie. Całe szczęście, że chociaż nie umarł!

- Przypomniałam sobie w tej chwili inną anegdotkę o starym księdzu Scotcie - rzekła

Historynka. - Mówiłam wam już, że był ogromnie zły, gdy parafianie zdecydowali, że powinien

ustąpić. Największą pretensję miał do dwóch księży, którzy jego zdaniem, przyczynili się do tego

wszystkiego. Pewnego razu jakiś przyjaciel pragnął go uspokoić i rzekł:

- Trudno, trzeba się pogodzić z wolą Boga.

- Bóg z tym wszystkim nie ma nic wspólnego - zawołał stary ksiądz Scott. - “To robota tego

podłego Mc$closkeya i diabła”.

- Nie powinnaś wspominać o... o diable - zgorszyła się Fela.

- Powtarzam tylko słowa księdza Scotta.

- Ach, ksiądz może sobie o wszystkim mówić, ale to nie wypada małym dziewczynom. Jeżeli

chcesz już koniecznie wspominać o... o... nim, możesz powiedzieć “zły duch”. Mama przynajmniej

tak zawsze mówi.

- Wszystko to jest robota tego podłego Mc$closkeya i złego ducha - powtórzyła Historynka w

zamyśleniu, jakby chcąc wypróbować, czy określenie to odniesie taki sam efekt. - Nie, to nie jest to

samo - zdecydowała.

- Nie wiem, czy to jest taki grzech, gdy się wymienia... tego... tę osobę podczas opowiadania

anegdoty - wtrąciła Celinka. - Tylko w potocznej rozmowie nie wolno takich rzeczy robić, bo

wówczas to brzmi raczej jak przekleństwo.

- Znam jeszcze inną anegdotę o księdzu Scotcie - rzekła Historynka. - Wkrótce po ślubie żona

księdza Scotta pewnego ranka nie zdążyła się ubrać, aby pójść z księdzem do kościoła, on zaś chcąc

jej dać nauczkę, pojechał sam do kościoła, pragnąc, aby przyszła tam piechotą. Do kościoła było dość

daleko, bo aż dwie mile, a upał tego dnia był okropny. Jednakże pani Scottowa zjawiła się tam po

godzinie, całkiem spokojna i nawet uśmiechnięta. Uważam, że każda żona powinna tak postępować,

gdy ma męża takiego, jak stary ksiądz Scott. Ale po kilku tygodniach właśnie ksiądz pewnej niedzieli

zaspał i w żaden sposób do kościoła nie mógł zdążyć! Pani Scottowa chcąc mu odpłacić pięknym za

background image

nadobne, cichaczem wymknęła się z domu i do kościoła pojechała sama. Dnia tego był także straszny

upał i ksiądz Scott przyszedł do kościoła piechotą, zmęczony i zdenerwowany. Wszedł na kazalnicę,

pochylił się naprzód i spojrzał na żonę, siedzącą spokojnie w pierwszej ławce.

- Bardzo mądrze zrobiłaś - zawołał na cały głos - ale żeby mi się to drugi raz nie powtórzyło!

Wybuchnęliśmy głośnym śmiechem i nagle ujrzeliśmy w alejce Pata, kroczącego

majestatycznie z podwiniątym w górę ogonem. Tuż za nim szedł Dan zupełnie ubrany.

- Więc jednak wstałeś? - zawołała z niepokojem Celinka.

- Owszem, wstałem - odparł obojętnie Dan. - Okno było otwarte i nie mogłem dłużej

wytrzymać, żeby słuchać, jak śmiejecie się tutaj beze mnie. Zresztą jestem już zupełnie zdrów i czuję

się doskonale.

- Mam nadzieję, że otrzymałeś wystarczającą nauczkę, Danie King - stwierdziła Fela,

przybierając jak zwykle swój protekcjonalny ton. - Tak prędko chyba o tym nie zapomnisz? Na drugi

raz nie będziesz jadł dzikich jagód, jak ci się powie, żebyś tego nie robił.

Dan nachylił się już, aby usiąść przy nas na trawie, lecz zamarł nagle w bezruchu, zmrożony

słowami Feli. Wyprostował się i spojrzał z nienawiścią na siostrę. Potem zarumieniony z oburzenia,

nie mówiąc ani słowa, odwrócił się i odszedł.

- Gotów znowu jakieś głupstwo popełnić - zawołała Celinka. - Ach, Felu, dlalczego ty nigdy

nie potrafisz się powstrzymać?

- Cóż ja mu takiego powiedziałam? - zdziwiła się Fela całkiem szczerze.

- Najokropniej jest wówczas, gdy bracia i siostry ciągle się z sobą kłócą - westchnęła Celinka.

- Cowanowie już nawet biją się z sobą, a ty i Dan też wkrótce zaczniecie.

- Lepiej byś głupstw nie gadała! - zgromiła ją Fela. - Dan zrobił się taki wrażliwy, że w ogóle

nie można z nim rozmawiać. Powinien przeprosić nas za to wszystko, co nam wczoraj narobił. Ale ty

zawsze stajesz w jego obronie, Celinko.

- Właśnie, że nie!

- Właśnie, że tak! Nie masz do tego prawa, szczególnie teraz, kiedy mamy nie ma w domu. Ja

tutaj zostałam na gospodarstwie.

- Ale niewiele umiałaś zrobić wczoraj, jak Dan zachorował - uśmiechnął się Feliks złośliwie.

Pamiętałem, że tego dnia przy podwieczorku Fela oświadczyła mu, że znowu utył, odpłacał się więc

teraz pięknym za nadobne. - Wczoraj wolałaś, żeby cię Celinka zastępowała.

- Czy ktoś cię pyta o to? - oburzyła się Fela.

- Słuchajcie - wtrąciła się do sprzeczki Historynka - nie powinniśmy się ciągle kłócić, bo jutro

i tak będziemy tego żałowali. Po co sobie psuć cały dzień? Niech wszyscy teraz zamilkną i niech

policzą do stu, zanim zaczną znowu mówić.

background image

Zamilkliśmy wszyscy i zaczęliśmy liczyć do stu. Gdy Celinka skończyła, wstała i udała się na

poszukiwanie Dana, pragnąc ukoić jego zranione uczucia. Fela zawołała za nią, aby powiedziała

Danowi, że specjalnie dla niego zostawiła trochę wczorajszych ciasteczek z marmoladą. Feliks wyjął

z kieszeni piękne rumiane jabłko, na które miał ogromny apetyt i podał je z kurtuazją Feli, a

Historynka zaczęła opowiadać bajkę o zaczarowanej księżniczce mieszkającej w pałacu nad morzem;

lecz niestety nie poznaliśmy końca tej bajki, bo gdy pierwsza gwiazda zajaśniała na niebie,

ujrzeliśmy Celinkę biegnącą przez sad i załamującą w rozpaczy ręce.

- Ach, chodźcie, chodźcie prędko - wołała zadyszana. - Dan znowu je dzikie jagody, żeby

zrobić na złość Feli. Nie mogę mu w żaden sposób tego wyperswadować. Chodźcie, może wam to się

uda!

Zerwaliśmy się z ziemi i pobiegliśmy w stronę domu. Na podwórzu ujrzeliśmy Dana idącego

od strony lasu i zajadającego nieszczęsne jagody z widocznym apetytem.

- Danie King, czy masz zamiar popełnić samobójstwo? - zawołała Historynka.

- Słuchaj, Dan - wtrąciłem - nie powinieneś tego robić. Przypomnij sobie, jaki byłeś chory

wczoraj i ile narobiłeś kłopotu wszystkim! Proszę cię, nie jedz więcej tych jagód.

- Dobrze - odparł z uśmiechem Dan - i tak już zjadłem dosyć. Mają zresztą smak wyśmienity.

Przestałem już wierzyć, że to po tych jagodach zachorowałem.

Teraz jednak, kiedy pierwszy gniew mu minął, na twarzy jego odmalowało się przerażenie.

Feli nie było z nami. Zastaliśmy ją w kuchni, rozpalającą ogień.

- Ed, nalej wody do imbryka i postaw na ogniu - zwróciła się do mnie dziwnie

zrezygnowanym głosem. - Jeżeli Dan ma po raz drugi zachorować, to bądźmy chociaż na to

przygotowani. Chciałabym, żeby już mama wreszcie wróciła, mam nadzieję, że nigdy już więcej nie

wyjedzie. Danie King, czekaj, będziesz miał dopiero lanie.

- Gwiżdżę! Ja i tak nie będę chory - zawołał Dan. - A jeżeli masz zamiar opowiadać bajki,

Felicjo King, to i ja też znajdę coś do opowiedzenia. Mama ci powiedziała, żebyś używała jak

najmniej jajek podczas jej nieobecności, a ja widziałem, ile jajek zmarnowałaś! Liczyłem dokładnie.

Zajmuj się lepiej swoimi sprawami, szanowna pani.

- Ładnie mówisz do siostry wówczas, kiedy za godzinę możesz już nie żyć! - odcięła się Fela,

a w oczach jej ukazały się łzy, częściowo z gniewu, częściowo z niepokoju o Dana.

Lecz po godzinie Dan żył jeszcze i był całkiem zdrowy. Oświadczył nam, że pragnie położyć

się do łóżka. Położył się i zasnął natychmiast tak spokojnie, jakby żadnej trucizny nie miał w

żołądku, Fela jednak postanowiła mieć na wszelki wypadek gorącą wodę, dopóki niebezpieczeństwo

zupełnie nie minie. Nikt z nas nie kładł się spać, aby dotrzymać Feli towarzystwa. Siedzieliśmy

wszyscy w kuchni, gdy wój Roger wrócił do domu o jedenastej.

background image

- Co, u licha, robicie o tej porze w nocy? - zawołał gniewnie. - Już od dwóch godzin

powinniście spać. I po co palicie ten ogień, kiedy na dworze taki upał? Czyście poszaleli?

- To ze względu na Dana - wytłumaczyła nieśmiało Fela. - Znowu dzisiaj jadł te jagody, więc

jesteśmy pewni, że się rozchoruje. Dotychczas jeszcze jest zdrowy i śpi spokojnie.

- Czyż ten chłopak zwariował? - oburzył się wuj Roger.

- To wszystko wina Feli - zawołała Celinka, która zawsze stawała po stronie Dana w każdej,

choćby najgorszej sytuacji. - Powiedziała mu, że miał już dobrą nauczkę i że chyba nigdy nic takiego

nie zrobi, czego mu ona zabrania. Dan rozgniewał się strasznie, poszedł i najadł się znowu dzikich

jagód.

- Felicjo King, jak nie postarasz się zmienić swego postępowania, wyrośniesz na kobietę,

która zmuszać będzie swego męża do pijaństwa - oświadczył wuj Roger ze smutkiem.

- Skąd ja mogłam wiedzieć, że Dan popełni takie głupstwo? - jęczała Fela.

- A teraz wszyscy do łóżek! Będę szczęśliwy, jak już wasi rodzice wrócą. Biada kawalerowi,

który musi się opiekować cudzymi dziećmi! Już mnie nikt nigdy do tego nie namówi. Felu, czy jest

coś w spiżarni do jedzenia?

Ostatnie zapytanie dopełniło jeszcze czarę goryczy. Fela zdołałaby wszystko wybaczyć

wujowi Rogerowi, gdyby nie to właśnie. Zapytanie wuja Rogera było po prostu niewybaczalne.

Wyznała mi całkiem szczerze, gdy szliśmy na górę, że po prostu nienawidzi wuja Rogera. Jej

czerwone usta drżały, a łzy zranionej dumy spływały po bladych policzkach. W słabym blasku

świecy wyglądała wyjątkowo pięknie i uroczo. Otoczyłem ją ramieniem, pragnąc taką kuzynowską

pieszczotą wyrazić całą swoją sympatię.

- Nie zwracaj na niego uwagi, Felusiu - rzekłem. - On jest przecież tylko dorosły.

background image

Rozdział XVI - Upiorny dzwon

Piątek był wyjątkowo przyjemnym dniem w starym dworku Kingów. Wszyscy byli w

doskonałych humorach. Historynka niestrudzenie opowiadała anegdotki i historie z dawnych czasów.

Opowiedziała po kolei o wschodniej księżniczce osłoniętej jedwabnym welonem, o pannie młodej,

która za przyszłym mężem pojechała jako paź na wojnę do Palestyny, o światowej damie, która

straciła brylantowy naszyjnik, tańcząc z opryszkiem podczas księżycowej nocy i o “dziewczynie

Buskir”, która przystała do Bractwa Trzeźwości “tylko dlatego, że jej się nudziło”. A przy każdej

opowieści Historynka była taka inna, żeśmy jej zupełnie poznać nie mogli.

Celinka i Sara Ray znalazły jakiś stary wzorek “nowego” ściegu szydełkowego i pracowały

zawzięcie, szepcząc sobie nawzajem “sekrety”. Przypadkowo usłyszałem jeden z sekretów i

dowiedziałem się, że Sara Ray poświęciła jedno jabłko z podwieczorku Johnny'emu Price'owi - “i

wyobraź sobie, Celinko, było aż osiem ziarnek w tym jabłku, a wiesz, że osiem - oznacza wzajemną

miłość”. Następnie Celinka przyznała się, że Willy Fraser napisał w swym zeszycie wierszyk, który

brzmiał następująco:

“Jeżeli kochasz mnie tak, jak ja ciebie kocham,

to nic naszej miłości już nie rozłączy”.

- Ale pamiętaj, żebyś nikomu nawet słówkiem o tym nie pisnęła!

Feliks również twierdził, że słyszał, jak Sara pytała Celinkę z zupełną powagą:

- Celinko, ile trzeba mieć lat, żeby można mieć prawdziwego wielbiciela?

Sara jednak później nie chciała się do tego przyznać, więc doszedłem do wniosku, że Feliks

to wszystko po prostu wyssał z palca.

Paddy “odznaczył się” dziś schwytaniem szczura i był z tego ogromnie dumny i uradowany,

dopóki Sara Ray nie obraziła go, nazywając “kochanym, słodkim kotem”. Zrobił wtedy gniewną

minę i począł nerwowo ruszać ogonem. Nie znosił, gdy go nazywano “słodkim kotem”. Miał

przecież wrodzony zmysł humoru, czym nie wszystkie koty mogą się poszczycić. Tylko ja i

Historynka potrafiliśmy mu prawić komplementy i tylko od nas te komplementy z zadowoleniem

przyjmował. Historynka na przykład chwytała go za uszy i mówiła: “Szare masz serduszko, Paddy i

dobry z ciebie łajdak”, a Pat wtedy mruczał radośnie. Ja znów chwytałem go za skórę na grzbiecie,

potrząsałem nim łagodnie i mówiłem: “Pat, zapomniałeś już o tym wszystkim, o czym każdy

porządny kot powinien pamiętać”.

W takich razach Paddy przysiadał na ziemi i zaczynał lizać starannie łapy. Ale żeby

background image

przyzwoitego kota nazwać “słodkim”! Ach, Saro, Saro!

Fela usiłowała uporać się - zresztą z pełnym powodzeniem - z nowym przepisem na ciasto, a

nam na samą myśl o tym cieście ślina nabiegała do ust. Oczywiście zużyła do tego ciasta takie

mnóstwo jajek, że ciotka Janet nigdy jej tego nie przebaczyła, ale za to ciasto było cudowne i

przemawiało nawet samym wyglądem za usprawiedliwieniem Feli. Wuj Roger zjadł trzy potężne

kawałki do podwieczorku i oświadczył Feli, że jest artystką. Biedny wuj Roger, myślał, że to będzie

dla Feli komplement, ale Fela przecież wiedziała, że wuj Beniamin był artystą i tak źle o nim

mówiono, więc poczuła się nawet tym komplementem dotknięta.

- Piotrek powiada, że za laskiem klonowym jest strasznie dużo malin - odezwał się przy

herbacie Dan. - Może byśmy poszli po podwieczorku i narwali trochę?

- Ja bym chętnie poszła - westchnęła Fela - ale wrócę do domu zmęczona, a trzeba będzie

jeszcze wydoić krowy. Już wy, chłopcy, idźcie lepiej sami.

- Dzisiaj wieczorem obydwaj z Piotrkiem wydoimy krowy - odezwał się wuj Roger. -

Możecie wszyscy pójść na maliny. Uważam, że jutro na przyjazd ciotki i wuja można byłoby zrobić

placek z malinami do kolacji.

Zaraz po podwieczorku wybraliśmy się wszyscy uzbrojeni w dzbanki i kubeczki. Fela, jak

zwykle praktyczna, wzięła ze sobą koszyczek ze świeżymi ciasteczkami. Mieliśmy pójść przez lasek

klonowy przylegający do farmy wuja Rogera - cudowny to był spacer przez łąki pokryte zielenią,

zarośnięte gdzieniegdzie krzaczkami i skąpane w słońcu. Malin istotnie było mnóstwo, toteż w ciągu

krótkiego czasu napełniliśmy wszystkie przyniesione naczynia, po czym rozłożyliśmy się na skraju

lasku pod młodym klonem, zajadając ciasteczka przyniesione przez Felę. Historynka opowiadała nam

bajkę o płynącym wartko strumyku w górskiej dolinie, w której panowała zaklęta biała dama,

częstująca wszystkich przechodniów wodą ze złotego kubka.

- I gdy się wypiło wodę z tego kubka - mówiła Historynka, a oczy jej lśniły jak szmaragdy -

przestawało się widzieć cały świat i trzeba było wstąpić do krainy czarów i zamieszkać w niej razem

z białą damą. Żaden z przybyszów nie chciał już więcej wracać na ziemię, bo z chwilą, gdy wypił

wodę z zaczarowanego kubka, zapominał o dawnym życiu i przypominał sobie o nim tylko podczas

jednego dnia w roku.

- Chciałabym, żeby istniała naprawdę kraina czarów i żeby była taka droga, która do niej

prowadzi - westchnęła Celinka.

- Myślę, że kraina czarów musi istnieć, chociaż wuj Edward w to nie wierzy - szepnęła

Historynka. - Myślę również, że jest taka droga, która do niej prowadzi i że trzeba ją tylko umieć

odnaleźć.

Tak, Historynka miała słuszność. Istnieje naprawdę Kraina Czarów, lecz tylko dzieci mogą

background image

znaleźć do niej drogę. Ale, gdy dzieci dorastają, zapominają zupełnie o tej drodze i nastaje taki dzień

pełen goryczy, kiedy tej drogi absolutnie odnaleźć nie mogą. Wówczas dopiero uświadamiają sobie,

co utraciły i to się staje właśnie tragedią ich życia. W tym dniu uświadomienia bramy raju zatrzaskują

się za nimi i kończy się bezpowrotnie wiek złoty. Od tego dnia muszą już przebywać ustawicznie w

atmosferze codziennego szarego życia. Tylko niektórzy, ci co pozostają w głębi duszy dziećmi na

zawsze, mogą jeszcze odnaleźć znowu tę czarowną zaginioną ścieżkę. Ci właśnie są błogosławieni

między śmiertelnikami. Tylko oni, jedynie mogą nam dostarczać wiadomości z tej niezapomnianej

krainy, do której wstąpiliśmy raz w życiu i z której na zawsze zostaliśmy wygnani. Takich ludzi świat

nazywa pieśniarzami, poetami i artystami, ale w istocie są oni właśnie tymi, którzy nigdy nie

zapomnieli drogi do Krainy Czarów.

W pewnej chwili przeszedł obok nas Niezgrabiasz z dubeltówką przewieszoną przez ramię i z

wielkim psem myśliwskim. Wcale nie wyglądał dzisiaj na tle tego klonowego lasku na człowieka,

który przez wszystkich uważany był za niezgrabnego. Kroczył majestatycznie z podniesioną głową,

jakby był panem i władcą tego wszystkiego, co go otaczało.

Historynka przesłała mu w powietrzu całusa, a Niezgrabiasz uchylił kapelusza i złożył jej

poważny, pełen gracji ukłon.

- Nie pojmuję, dlaczego nazywają go niezgrabnym - rzekła Celinka, gdy już tak się oddalił, że

nie mógł słyszeć jej słów.

- Zrozumiałabyś, gdybyś go kiedykolwiek zobaczyła w towarzystwie albo na przyjęciu -

rzekła Fela - jak usiłuje odstawić jakiś talerz i upuszcza go na ziemię, gdy tylko któraś kobieta na

niego spojrzy. Podobno w takich chwilach jest człowiekiem godnym litości.

- Na przyszłe lato muszę z nim zawrzeć bliższą znajomość - postanowiła Historynka - bo

gdybym czekała dłużej, mogłoby już być za późno. Ciotka Oliwia twierdzi, że tak szybko rosnę, że

chyba na przyszłe lato będą już nosiła spódniczki i bluzki. Ale jak stanę się zupełnie dorosła, na

pewno będzie się mnie wstydził i nie zdradzi mi nigdy tajemnicy Złotego Kamienia.

- Więc sądzisz, że ci kiedyś wyjawi, kim jest Alicja? - zapytałem.

- I tak już domyślam się, kim ona jest - rzekła tajemniczo Historynka, lecz nic więcej na ten

temat powiedzieć nam nie chciała.

Gdy wszystkie ciasteczka zostały zjedzone, doszliśmy do wniosku, że najwyższy już czas

wracać do domu, bo gdy zmierzch zapadnie, w klonowym lasku nie będzie zbytnio przyjemnie, tym

bardziej, że chodziły słuchy, iż nad strumykiem coś straszy. Gdyśmy dotarli do starego sadu i weszli

do niego przez otwór w parkanie, było już prawie zupełnie ciemno. Od strony zachodniej złociły się

jeszcze łany kwitnących jaskrów, rozgrzanych od promieni zachodzącego słońca, a po przeciwnej

stronie ogromna wierzba dziadka Kinga zdawała się wyciągać ku nam ramiona rozłożystych

background image

konarów. Na wschodzie, tuż nad laskiem klonowym srebrzył się tajemniczo wschodzący księżyc, w

sadzie jednak panował zupełny cień i od czasu do czasu dobiegały naszych uszu jakieś tajemnicze

szmery. W głównej alejce spotkaliśmy Piotrka z pobladłą twarzą przerażonego wielce i zadyszanego.

Oczy miał szeroko rozwarte i nieprzytomne.

- Piotrek, co się stało? - zawołała z niepokojem Celinka.

- Tam... coś... w domu dzwoni - wyszeptał Piotrek drżącym głosem. Nawet Historynka nie

potrafiłaby wypowiedzieć tego bardziej wyraziście. Skupiliśmy się wszyscy razem. Uczułem dziwny

dreszcz spływający mi po plecach, takiego wrażenia jeszcze dotychczas nigdy w życiu nie odznałem.

Gdyby Piotrek nie był tak szczerze przelękniony, gotów byłbym go posądzić, że stroi sobie z nas

żarty. Tak dobrze jednak nie potrafiłby udać lęku.

- Głupstwa pleciesz! - odezwała się Fela dziwnie niepewnym tonem. - Przecież w domu nie

ma żadnego dzwonka. Musiało ci się zdawać, Piotrku. A może wuj Roger chciał sobie z nas

zażartować?

- Pan Roger poszedł do Markdale zaraz po udoju - odparł Piotrek. - Zamknął drzwi wejściowe

i mnie klucz oddał. Jestem najpewniejszy, że w domu nie ma żywej duszy. Zaprowadziłem krowy na

pastwisko i wróciłem stamtąd przed piętnastu minutami. Usiadłem na chwilę na schodach i nagle

usłyszałem, jak coś wewnątrz domu zadzwoniło osiem razy. Powiadam, byłem przerażony. Uciekłem

zaraz do sadu i za nic na świecie nie zbliżę się do domu, dopóki pan Roger nie wróci.

Żadne z nas też nie miało najmniejszej ochoty wejść do mieszkania. Byliśmy wszyscy tak

samo teraz przerażeni, jak Piotrek. Staliśmy zbici w gromadkę, rozglądając się nieufnie dokoła. Ach,

jaki straszny wydał się dzisiaj nasz stary sad! Jakie te cienie są okropne! Ze wszystkich stron słychać

jakieś szmery! Ze wszystkich kątów coś jakby się ku nam skradało! Na nieszczęście nie można

jednocześnie patrzeć wszędzie, a Bóg raczy wiedzieć co się w tej chwili dzieje za naszymi plecami!

- W domu na pewno nikogo nie ma - odezwała się Fela.

- Masz tutaj klucz - może pójdziesz się przekonać - zaproponował Piotrek.

Fela na takie bohaterstwo nie zdobyłaby się w tej chwili.

- Uważam, że raczej wy, chłopcy powinniście to zrobić - wyszeptała, uderzając w najczulszą

naszą strunę. - Powinniście być odważniejsi od dziewcząt.

- Ale nie jesteśmy - wyznał Feliks szczerze. - Nigdy nie boję się niczego rzeczywistego, ale

dom, w którym straszy, to całkiem inna historia.

- Dotychczas zawsze myślałam, że tylko w takim domu może straszyć, w którym kiedyś coś

się stało - rzekła Celinka. - Sądziłam, że musiano w tym domu kogoś zabić, czy coś w tym rodzaju,

ale w naszej rodzinie przecież nic takiego nigdy się nie działo. Kingowie zawsze byli bardzo

porządnymi ludźmi.

background image

- A może to duch Emilii King? - wyszeptał Feliks.

- Duch Emilii King ukazuje się tylko w sadzie - odparła Historynka. - Ach, ach, dzieci,

widzicie tam coś pod drzewem wuja Aleca.

Spojrzeliśmy przerażeni we wskazanym kierunku. Istotnie pod drzewem było coś, coś

poruszającego się, jakby idącego w naszą stronę.

- To tylko mój stary fartuch - rzekła Fela. - Powiesiłam go tam dzisiaj, gdy szukałam naszej

białej kury. Ach, co teraz poczniemy? Wuj Roger gotów wrócić do domu za kilka godzin. Dziwnie

jakoś nie wierzę, żeby tam w domu coś miało straszyć.

- A może to tylko Peg Bowen? - podchwycił Dan.

Nie powiem, żeby to przypuszczenie miało nas uspokoić. Sama myśl o Peg Bowen budziła w

naszych duszach jeszcze większy leęk.

Piotrek oburzył się, słysząc słowa Dana.

- Przecież Peg Bowen nie było w mieszkaniu, gdy pan Roger zamykał drzwi, więc jakim

cudem mogła się tam dostać później? - dowodził nam. - Nie, to nie może być Peg Bowen. Tam coś

wyraźnie po mieszkaniu spaceruje.

- Znam jedną opowieść o duchu - rzekła Historynka, która nawet w najtragiczniejszych

chwilach gotowa była coś opowiedzieć. - Jest to opowieść o duchu, mającym zamiast oczu tylko

oczodoły...

- Daj spokój - wybuchnęła Celinka histerycznie. - Nie mów więcej ani słowa! Ja tego nie

zniosę! Daj spokój!

Historynka zamilkła, ale zasadniczo powiedziała nam już dosyć. Krew nam zakrzepła w

żyłach, gdyśmy wyobrazili sobie ducha nie mającego oczu, tylko oczodoły.

Chyba na całym świecie nie było w tej chwili bardziej przerażonych dzieci od nas, kiedy tak

staliśmy w tę sierpniową księżycową noc w starym sadzie Kingów.

Nagle coś zeskoczyło z gałęzi wierzby i zalśniło u naszych stóp. Jednogłośny krzyk

przerażenia rozdarł ciszę. Na pewno rzucilibyśmy się teraz do ucieczki, gdyby było dokąd uciekać.

Ale przecież dokoła nas panowały ciemności i każde odczuwało paniczny strach, że kryje się coś

tajemniczego w tych ciemnościach. Po chwili dopiero przekonaliśmy się ze wstydem, że z owej

gałęzi zeskoczył po prostu Paddy.

- Pat, Pat - zawołałem, podnosząc go z ziemi i doznając ulgi przy zetknięciu się z jego miękką

jedwabistą sierścią. - Zostań z nami, stary przyjacielu.

Ale Pat jakoś nie miał ochoty. Wydostał się z mego uścisku i w kilku bezszelestnych susach

zniknął wśród wysokiej trawy sadu. W tej chwili nie był już naszym zadomowionym przyjacielem

kotem. Był stworzeniem zupełnie obcym, dzikim zwierzęciem, szukającym wśród sadu własnych

background image

kocich dróg.

Nagle księżyc wyłonił się zza obłoku, lecz to jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Cienie

drzew stały się wyrazistsze, poczęły poruszać się i tańczyć, gdy wiatr naginał we wszystkie strony

gałęzie drzew. Stary dom ze swą straszną tajemnicą znaczył się bielą na tle czarnych pni jodeł.

Byliśmy okropnie zmęczeni, lecz nie mogliśmy usiąść, bo trawa była wilgotna od rosy.

- Rodzinny Duch ukazuje się tylko we dnie - wyszeptała w pewnej chwili Historynka. -

Podczas dnia nie bałabym się ducha, ale w nocy wydaje się on całkiem inny.

- Duchy w ogóle nie istnieją - rzekłem z przekonaniem. Ach, jakże pragnąłem w tej chwili

uwierzyć we własne słowa.

- To powiedz mi, kto tam dzwonił? - zawołał Piotrek. - Przecież sam dzwonek nie mógł

dzwonić, szczególnie, że w ogóle w domu nie ma dzwonka.

- Ach, chyba ten wuj Roger nigdy nie wróci! - jęknęła Fela. - Jestem pewna, że wyśmieje nas,

ale lepiej już być wyśmianym, niż odczuwać tak okropny strach.

Wuj Roger wrócił dopiero koło dziesiątej. Nigdy jeszcze nie powitaliśmy z taką radością

odgłosu jego kroków w alejce. Pobiegliśmy do furtki sadu i puściliśmy się pędem przez podwórze

właśnie w owej chwili, kiedy wuj Roger zbliżał się do drzwi wejściowych. Spojrzał na nas ze

zdziwieniem.

- Znowu któreś z was najadło się dzikich jagód? - zapytał.

- Ach, wuju, niech wuj tam nie chodzi - zawołała Fela z powagą. - Tam się coś strasznego

dzieje - tam w mieszkaniu coś dzwoni. Piotrek słyszał wyraźnie. Nie wchodź tam, wuju!

- Trzeba przecież najpierw zbadać przyczynę - odparł wuj Roger z chłodną rezygnacją. - Nie

sądziłem, że takie z was głuptasy! Piotrek, gdzie jest klucz? Cóż to za bzdury opowiadasz dzieciom?

- Słyszałem, jak coś dzwoniło - wyszeptał nieśmiało Piotrek.

Wuj Roger otworzył dzwi wejściowe. W chwili, gdy to uczynił, usłyszeliśmy dziesięć

uderzeń dzwonu.

- Właśnie to słyszałem - zawołał Piotrek. - Przecież wyraźnie coś dzwoni!

Zamarliśmy w przerażeniu i odzyskaliśmy równowagę dopiero wówczas, gdy wuj Roger

zaśmiał się głośno.

- To przecież zegar dziadka Kinga tak bije - wyjaśnił nam swobodnie. - Po podwieczorku

przyszedł Sammy Prott, gdyście byli na malinach, więc prosiłem go, aby oczyścił ten stary zegar.

Naprawił go i zegar zaczął chodzić. Właśnie to on napędził wam takiego strachu.

Wuj Roger śmiał się jeszcze głośno, idąc do stodoły.

- Wuj Roger może się śmiać - rzekła Celinka niechętnie - ale nam wcale nie było tak wesoło.

Jeszcze teraz czuję zimny dreszcz na plecach.

background image

- Nie byłoby zmartwienia, gdyby śmiał się z nas tylko przez dzisiejszy wieczór - zauważyła

Fela z goryczą. - Ale zobaczycie, że będzie nam dokuczał przez cały rok i wszystkim opowie o tej

naszej dzisiejszej przygodzie.

- Nie możecie mieć o to do niego żalu - odezwała się Historynka. - Ja na jego miejscu też nie

byłabym lepsza. Zresztą jeżeli żart jest dobry, to wszystko jedno, czy ja będę przyczyną tego żartu,

czy też ktoś inny. Zawsze dobrze jest mieć o czym opowiadać. Najgorsze jest tylko to, gdy dorośli

wyśmiewają się z dzieci. Ja tam nigdy nie będę tego robiła, jak dorosnę. Zawsze sobie przypomnę

okres mojego dzieciństwa.

- A właściwie to wszystko tylko wina Piotrka - rzekła Fela. - Przypuszczałam, że ma więcej

rozumu i że nie zmyśli sobie takiej historii.

- Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby zegar bił w ten sposób - tłumaczył się Piotrek. - Zupełnie

inaczej bije, niż wszystkie zegary. Zresztą drzwi były zamknięte więc ten dzwon wydawał się jeszcze

okropniejszy. Dobrze wam teraz mówić, ale nie bylibyście lepsi na moim miejscu.

- Ja bym się tam nie bała - zawołała Historynka. - Gdybym nawet usłyszała taki dzwon,

otworzyłabym drzwi, żeby się przekonać, co tak dzwoni. Nie martw się teraz, Felusiu.

- Jestem strasznie zmęczona - westchnęła Celinka.

Byliśmy wszyscy “strasznie zmęczeni”, bo już przecież trzecią noc mieliśmy tak okropną i

nerwy odmawiały nam posłuszeństwa. Upłynęło jednak kilka godzin od czasu, kiedy jedliśmy

ciasteczka, toteż Fela doszła do wniosku, że każdemu z nas przyda się teraz talerzyk malin ze

śmietaną. Przyjęliśmy z radością jej propozycję z wyjątkiem Celinki, która po prostu nic przełknąć

nie mogła.

- Strasznie się cieszę, że ojciec i mama już jutro wieczorem wracają - oświadczyła. -

Stanowczo zbyt wielu przygód doświadczyliśmy podczas ich nieobecności, przynajmniej ja tak

uważam.

background image

Rozdział XVII - Próbujemy pudding

Nazajutrz rano Fela miała mnóstwo roboty. Przede wszystkim należało doprowadzić

mieszkanie do idealnego porządku, a poza tym trzeba było przygotować specjalną kolację, którą miał

być uczczony powrót naszych ciotek i wuja. Fela w tę ostatnią czynność włożyła całą swoją duszę, a

przyrządzenie śniadania i obiadu pozostawiła już Celince i Historynce. Umówiły się, że Historynka

zrobi do obiadu pudding z owsianej mąki.

Pomimo pamiętnego niepowodzenia z chlebem, Historynka nadal pobierała u Feli lekcje

gotowania i dokładała wszelkich starań, aby zasłużyć na pochwałę ze strony swej nauczycielki. Dziś

jednak Fela nie miała czasu zwracać uwagi na to, co robi Historynka.

- Sama musisz zająć się puddingiem - powiedziała. - Przepis jest taki prosty, że nie będziesz

miała zbyt wiele kłopotu, a jeżeli czegoś nie zrozumiesz, możesz mnie się zapytać. Proszę cię jednak

nie zanudzaj mnie zbytnio, jeśli będziesz mogła sama sobie dać radę.

Historynka nie zapytała jej absolutnie o nic. Pudding został przyprawiony i upieczony i

gdyśmy zasiedli do obiadu, Historynka z dumą oświadczyła nam, że zrobiła go zupełnie sama bez

niczyjej pomocy. Była z tego puddingu wyjątkowo dumna, zresztą usprawiedliwiał to piękny jego

wygląd. Pokrajane kawałki były apetyczne, o złotawym odcieniu, a posypane miałkim cukrem,

przedstawiały jeszcze apetyczniejszy widok. Jednakże ze smakiem było trochę gorzej, chociaż nawet

wuj Roger i Fela nie powiedzieli na ten temat ani słowa, nie chcąc Historynce robić przykrości.

Pudding był ciężki - zdecydowanie ciężki - niepodobny zupełnie do tych owsianych puddingów, jakie

nam przyrządzała tak często ciotka Janet. Gdybyśmy go nie polali smacznym sosem, jestem pewien,

że nikt by go nawet przełknąć nie mógł. Zjedliśmy go jednak wszyscy do ostatka, nie narzekając. Za

to reszta obiadowych potraw smakowała nam wyjątkowo i wkrótce zapomnieliśmy o nieszczęsnym

puddingu.

- Żałuję, że nie pochodzę z bliźniąt, bo mógłbym na pewno zjeść podwójnie - rzekł Dan po

skończonym obiedzie.

- Myślisz, że bliźnięta są takie szczęśliwe? - zdziwił się Piotrek. - Przecież ludzie mający zeza

też nie jedzą więcej, niż ci, którzy go nie mają, prawda?

Nie mogliśmy jakoś doszukać się związku między tymi dwoma pytaniami Piotrka.

- Co ma wspólnego człowiek zezujący z bliźniętami? - zapytał Dan.

- Jak to, bliźniaki przecież zawsze zezują, nieprawda? - zdziwił się Piotrek.

Byliśmy pewni, że żartuje i dopiero po chwili przekonaliśmy się, iż mówi całkiem poważnie.

Wybuchnęliśmy tak serdecznym śmiechem, że aż Piotrek się oburzył.

background image

- Mnie tam wszystko jedno - rzekł z ponurą miną - ale dam wam zaraz na to dowód. Tomek i

Adaś Cowanowie z Markdale są przecież bliźniętami i obydwaj mają zeza, więc przypuszczam, że

wszystkie bliźnięta muszą zezować. Nie jestem tak wykształcony, jak wy i nie wychowywałem się w

Toronto. Gdybyście musieli tak jak ja od siedmiu lat pracować, na pewno umielibyście o wiele mniej

ode mnie.

- Nie martw się o to, Piotrku - uspokoiła go Celinka. - Ty i tak pod wielu względami wiesz

więcej od nas wszystkich.

Lecz Piotrek był niepocieszony i żadną miarą nie mógł odzyskać dobrego humoru. Być

wyśmianym w obecności Feli - być wyśmianym przez samą Felę - to było coś takiego, z czym się w

żaden sposób nie mógł pogodzić. Mógł pozwolić na to, żeby Celinka i Historynka śmiały się z niego,

zniósłby nawet, żeby ci dwaj chłopcy z Toronto stroili sobie z niego żarty, lecz kiedy Fela się z niego

śmiała, Piotrek był niepocieszony.

Nie mając już w spiżarni więcej jajek ani masła, Fela musiała z konieczności zaprzestać

dalszego pieczenia ciastek i postanowiła zająć wolny czas wypchaniem dwóch nowych poduszek,

które wyhaftowała do swego pokoju. Słyszeliśmy, jak biegała po mieszkaniu, gdyśmy siedzieli na

cienistym ganku, gdzie wuj Roger uczył nas, jak się strzela z wiatrówki czarnymi jagodami bzu.

Nagle wyszła do nas Fela z zachmurzoną twarzą.

- Celinko, czy nie wiesz, gdzie mama schowała trociny, które wysypała ze starej poduszeczki

babci King, gdy je przesiała, aby wybrać z nich igły? Miałam wrażenie, że te trociny są w małej

skrzynce.

- Tam były - odparła Celinka.

- Ale tam ich nie ma. W skrzyneczce nie ma nawet śladu trocin.

Na twarzy Historynki odmalowało się coś w rodzaju przestrachu czy zawstydzenia.

Widocznie postanowiła się nie przyznawać. Jeżeli nie zdradzi tejemnicy zniknięcia trocin, to może na

zawsze pozostanie ona tajemnicą. Chciała nie wspominać o tym ani słowem, jak mi później wyznała,

gdyby nie straszny lęk, który zrodził się w jej duszy, że prawdopodobnie pudding z trocin nie jest

zbytnio zdrowy - szczególnie, jeżeli w trocinach były igły. Ten strach właśnie zmusił ją do

zdradzenia tajemnicy.

- Ach, Felusiu - wyszeptała nieśmiałym głosem - myślałam, myślałam, że w tej skrzyneczce

jest mąka owsiana i wsypałam ją do puddingu.

Fela i Celinka spojrzały na nią z przerażeniem. My, chłopcy wybuchnęliśmy głośnym

śmiechem, lecz wkrótce zagłuszył nas śmiech wuja Rogera. Wuj Roger trzymał się za boki i kołysał

we wszystkie strony na ławce.

- Ach - ryczał po prostu - dziwiłem się, skąd po obiedzie dostałem takich boleści, ale teraz już

background image

wiem. Najwidoczniej połknąłem igłę, a może nawet kilka igieł. Już teraz wszystko dokładnie

rozumiem!

Biedna Historynka śmiertelnie zbladła.

- Ach, wuju, czy to byłoby możliwe? Przecież nie mógłbyś połknąć igły i nie czuć jej w

ustach? Przecież musiałaby cię kłuć w język albo w podniebienie.

- Ależ ja wcale nie gryzłem tego puddingu - śmiał się dalej wuj Roger. - Był za twardy, więc

go łykałem kawałkami.

Śmiał się dalej, trzymając wciąż za boki i kołysząc na wszystkie strony. Po chwili jednak

odzyskał powagę. W każdym razie nie był takim dobrym aktorem, jak Historynka. Fela spojrzała nań

z wyrzutem.

- Wuju, przecież nie jesteś chory - rzekła po namyśle. - Po prostu tylko przed nami udajesz.

- Felusiu, jeżeli umrę po zjedzeniu trocinowego puddingu nadziewanego igłami, będziesz

miała przez całe życie wyrzuty sumienia, żeś zrobiła taką wymówkę biednemu staremu wujowi.

Jeżeli nawet w trocinach igieł nie było, to i tak miały już z sześćdziesiąt lat, więc były trochę

nieświeże jak na mój żołądek, a poza tym musiały być niezbyt czyste.

- Wiesz przecież, ile nieczystości zjadamy przez całe nasze życie - zachichotała Fela.

- Ale nie wszystkie te nieczystości zjadamy od razu - odparł wuj Roger, śmiejąc się znowu. -

Ach, Saro Stanley, jakiż ja jestem szczęśliwy, że ciotka Oliwia wraca już dzisiaj wieczorem!

Gdybyśmy jeszcze na jeden dzień zostali sami, na pewno byś mnie czymś otruła. Jestem pewien, że

to wszystko robisz tylko dlatego, aby mieć temat do opowiadania swoich historii.

Wuj Roger poszedł do stodoły, wciąż jeszcze trzymając się za boki.

- Sądzisz, że on naprawdę jest chory? - zapytała Historynka z niepokojem.

- Jestem pewna, że nic mu nie jest - odparła Fela. - Możesz się o to nie martwić. Nie wierzę,

aby w trocinach były igły, bo mama przesiała je przecież bardzo starannie.

Znam opowieść o pewnym człowieku, którego syn połknął mysz - rzekła Historynka, która

nawet w najcięższych sytuacjach miała ochotę na opowiadanie anegdotek. - Pobiegł ten człowiek w

nocy do doktora i po prostu wyciągnął go z łóżka.

- “Ach, doktorze, mój syn połknął mysz” - zawołała. - “Co mam robić?”

- “Każcie mu teraz połknąć kota” - zawołał doktor zatrzaskując ze złością drzwi.

- Jeżeli istotnie wuj Roger połknął igłę, to myślę, że byłoby lepiej, gdyby połknął teraz

poduszeczkę do igieł.

Wybuchnęliśmy wszyscy głośnym śmiechem, tylko Fela była dalej pochmurna.

- Ale przykro jest pomyśleć, że się zjadło pudding z trocin. Jakim cudem, u licha, mogłaś

popełnić taką omyłkę?

background image

- Trociny wyglądały zupełnie jak mąka owsiana - tłumaczyła się Historynka, czerwona z

zawstydzenia. - Trudno, chciałam przecież jak najlepiej i myślałam, że kiedyś wreszcie nauczę się

gotować. Jeżeli teraz któreś z was wspomni choć jednym słowem o tym trocinowym puddingu, to

bądźcie pewni, że wam już nigdy nic za karę nie opowiem.

Ta straszna pogróżka odniosła spodziewany efekt, bo żadne z nas nigdy więcej nie ośmieliło

się powiedzieć ani słowa na ten temat. Historynka jednak nie mogła do tego stopnia liczyć na

milczenie dorosłych, szczególnie na to, że wuj Roger będzie milczał. Istotnie wuj Roger zamęczał ją

tym puddingiem aż do końca lata. Ani razu od tego dnia nie usiadł do śniadania, aby nie zapytać z

powagą, czy przypadkiem w kartoflach nie ma trocin. Ile razy nachodziły go jakieś bóle

reumatyczne, zawsze twierdził, że to igła wędruje mu po ciele, a ciotkę Oliwię ostrzegł, aby

wyrzuciła z domu wszystkie poduszeczki do igieł, twierdząc, że trociny nawet do puddingu nigdy się

nie przydadzą.

background image

Rozdział XVIII - Jak został odkryty pocałunek

Sierpniowy wieczór, chłodnawy, złocisty, wilgotny nieco, jest najprzyjemniejszy ze

wszystkich letnich wieczorów. O zachodzie słońca Fela, Celinka, Sara Ray, Dan, Feliks i ja

siedzieliśmy w sadzie na chłodnym trawniku u podnóża Kamiennego Pulpitu. Nad głowami naszymi

zawisło pogodne niebo upstrzone gdzieniegdzie delikatnymi różowymi obłoczkami.

Wuj Roger poszedł na stację na spotkanie przybywających dzisiaj naszych podróżników, a w

jadalni ogromny stół był już zastawiony rozmaitymi smakołykami, przygotowanymi przez Felę na

dzisiejszą zuroczystą ucztę.

- Mówiąc szczerze, ten tydzień był bardzo wesoły - zauważył Feliks - ale cieszę się ogromnie,

że dorośli już dzisiaj wracają, szczególnie, że wraca wuj Alec.

- Ciekawe, czy nam coś przywiozą - mruknął Dan.

- Bardzo często myślę o tym weselu - szepnęła Fela, drażniąc Pata łodygą tymianku.

- Wy dziewczęta zawsze myślicie o weselach i o tym, żeby wyjść za mąż - oburzył się Dan.

- Wcale nieprawda - zaprzeczyła Fela z godnością. - Ja nigdy za mąż nie wyjdę. Uważam, że

zamążpójście jest straszne!

- Ale prawdopodobnie sądzisz, że o wiele straszniej jest wówczas, jeżeli się za mąż nie

wychodzi - dociął jej Dan.

- To zależy, za kogo się za mąż wychodzi - wtrąciła Celinka łagodnie, widząc, że Fela

przygotowana już jest na jakąś niegrzeczną odpowiedź. - Jeżelisię dostaje takiego męża, jak nasz

ojciec, to wszystko jest w porządku, ale przypuśćmy, że Bóg ci zesłał takiego męża, jak Andrzej

Ward? Andrzej Ward jest tak nieprzyjemny dla swojej żony, że codziennie mu powtarza, iż wolałaby

go nigdy w życiu nie znać.

- Może właśnie dlatego jest taki nieprzyjemny i zły - podchwycił Feliks.

- A ja wam powiadam, że w tym nie zawsze jest wina mężczyzny - mruknął Dan ponuro. -

Jak ja się ożenię, będę dla żony dobry, ale muszę stanowczo mieć pierwszy głos w domu. Każde

moje słowo powinno być dla niej rozkazem.

- Jeżeli słowo twoje będzie tak wielkie, jak twoje usta, to wcale się temu nie dziwię -

przycięła mu Fela złośliwie.

- Żal mi tego mężczyzny, który ciebie dostanie za żonę, Felicjo King - odparł Dan.

- Tylko się nie kłóćcie - zwróciła się do nich błagalnie Celinka.

- A kto się kłóci? - zdziwił się Dan. - Fela zawsze ma wrażenie, że może mi powiedzieć, co

jej się żywnie podoba, więc muszę koniecznie pokazać jej, że tak nie jest.

background image

Najprawdopodobniej, mimo wysiłków Celinki, rozpętałaby się między Danem i Felą zacięta

kłótnia, gdyby nie przerwało jej ukazanie się Historynki, idącej wolno w naszą stronę aleją Wuja

Stefana.

- Spójrzcie, jak Historynka ślicznie wygląda! - zawołała Fela - a przcież jest zaledwie

przystojna!

Historynka była boso, zobnażonymi ramionami, bo podwinęła rękawy czerwonego mundurka

powyżej łokci. Zamiast paska miała wianek z czerwonych róż, których mnóstwo kwitło teraz w

ogrodzie ciotki Oliwii; na głowie miała z tych samych róż uplecioną czapeczkę i ogromne dwa

bukiety niosła w obydwu rękach.

Przystanęła pod drzewem w złocistym blasku zachodzącego słońca i uśmiechnęła się do nas

przyjaźnie. Całą jej postać spowijał ten swoisty czar, w którym jej było bardziej do twarzy, niż w

najpiękniejszym stroju. Do końca życia nie zapomnieliśmy, jaki w owej chwili tworzyła cudowny

obrazek, a w późniejszych latach, gdy na ławie szkolnej czytaliśmy poezje Tennysona,

uświadamialiśmy sobie dokładnie, jak musiała wyglądać nimfa górska, spoglądająca spoza zieleni

liści rosnącego na pagórku drzewa, które ozłacały promienie słoneczne.

- Felusiu - zawołała Historynka z wyrzutem - coś takiego zrobiła Piotrkowi? Siedzi w altanie

ponury jak chmura gradowa, nie chce stamtąd wyjść i powiada, że to twoja wina. Musiałaś mu

okropnie dokuczyć, zranić jego najskrytsze uczucia.

- Nie interesuję się jego uczuciami - rzekła Fela z wyrazem gniewu na swej pięknej

twarzyczce - ale uszu mu porządnie natarłam. W każdym razie zrobiłam to ze wszystkich sił!

- Ach, Felusiu! Ale za co?

- Za to, że mnie chciał pocałować i to ci powinno wystarczyć! - zawołała Fela, rumieniąc się

nagle. - Jeszcze tak nisko nie upadłam, żeby mnie całował chłopak do posług! Mam nadzieję, że już

na drugi raz szanowny pan Piotrek na to sobie nie pozwoli!

Historynka zbliżyła się do nas i usiadła na trawie.

- Jeżeli tak - stwierdziła ze smutkiem - to miałaś rację, żeś go wytargała za uszy, ale nie

dlatego, że jest chłopcem do posług, tylko dlatego, że żadnemu chłopcu nie powinnaś była na to

pozwolić. Ale skoro mówimy o całowaniu, to przypomina się pewna opowieść, którą przeczytałam w

książce ciotki Oliwii. Chcielibyśmy jej posłuchać? Nazywa się: “Jak pocałunek został odkryty”.

- A czyż pocałunek nie był zawsze znany? - zdziwił się Dan.

- Opowieść ta świadczy, że nie i że został odkryty całkiem przypadkowo.

- Opowiedz nam tę historię - odezwał się Feliks - chociaż uważam pocałunek za coś strasznie

głupiego i wcale mnie to nie interesuje, w jaki sposób został odkryty.

Historynka rozłożyła róże na trawie i szczupłymi ramionami objęła kolana. Patrząc sennym

background image

wzrokiem na pogodne niebo, jakby wpatrzona w owe dawne lata, kiedy się działa opowiadana przez

nią historia, zaczęła mówić dźwięcznym, metalicznym głosem, który brzmiał jak plusk srebrnych

kropelek rosy, opadających na delikatne płatki rozwiniętego kwiatu.

- Działo się to dawno, bardzo dawno w Grecji - gdzie działo się tyle pięknych

niezapomnianych rzeczy. Przedtem nikt nigdy nie słyszał o pocałunku i odkryty on został po prostu w

mgnieniu oka, a potem zdarzenie to ktoś zanotował i pamięć o nim przetrwała aż dotychczas.

Był sobie w Grecji młody pasterz imieniem Glaukon, wyjątkowo piękny pasterz, który

mieszkał w maleńkiej wiosce zwanej Teby. Później wioska ta stała się wielkim sławnym miastem,

lecz w owych czasach była tylko maleńką wioską, spokojną i jakby wymarłą. Była tak spokojna, że

Glaukon ogromnie jej nie lubił. Znudziła mu się rodzinna wioska i postanowił opuścić ją, aby

zobaczyć coś ciekawszego na szerokim świecie. Wziął więc z domu maleńkie zawiniątko i kij

pastuszy i wywędrował w świat, aż zaszedł wreszcie do Tesalii. Jest to kraj, w którym znajduje się

góra bogów, jak wam wiadomo. Góra ta nazywa się Olimp, ale nie ma ona nic wspólnego z tą

historią, bo to wszystko działo się na innej górze - na górze Palion.

Glaukon zgodził się na służbę do pewnego bogatego człowieka, który miał bardzo duże stado

owiec. Codziennie Glaukon wyprowadzał owce na pastwisko na górę Palion i tam je pilnował, a nie

mając właściwie nic do roboty, grywał całymi dniami na fujarce. Grał tak bardzo często i bardzo

pięknie, siedząc pod drzewem, patrząc na błękitne fale morza i myśląc o Aglai.

Aglaja była córką gospodarza, u którego służył Glaukon. Była tak piękna, że Glaukon

zakochał się w niej od chwili, gdy po raz pierwszy na nią spojrzał. Od tego czasu, gdy nawet nie grał

na fujarce, myślał ciągle o Aglai i marzył o tym, że kiedyś będzie miał własne stado owiec, będzie

miał maleńką własną zagrodę w dolinie i tam będzie mieszkał razem z Aglają.

Aglaja również zakochała się w Glaukonie i kochała go tak samo, jak on ją kochał, lecz przez

dłuższy czas nie zdradzała przed nim tego uczucia. Glaukon nie wiedział o tym, że prawie codziennie

wykradała się z domu w góry, kryła się za skałami w pobliżu miejsca, w którym pasły się owce i

słuchała pięknych pieśni Glaukona, wygrywanych na fujarce. Piękne to były pieśni, bo przecież

Glaukon zawsze wówczas myślał o Aglai, chociaż nie zdawał sobie sprawy, że była przy nim tak

blisko.

Lecz po pewnym czasie Glaukon zorientował się, że Aglaja go kocha i od tego dnia wszystko

było jak najlepiej. Przypuszczam, że w obecnych czasach taki bogaty człowiek, jak ojciec Aglai nie

chciałby oddać swej córki za żonę pasterzowi, tamta jednak historia działa się w Wieku Złotym,

kiedy to podobne różnice między ludźmi absolutnie nie istniały.

Od tego dnia codziennie prawie Aglaja przychodziła w góry, siadała obok Glaukona,

przyglądała się stadu i słuchała pieśni wygrywanych na fujarce. Ale Glaukon teraz nie grywał już tak

background image

często, bo zamiast grać, wolał gawędzić z Aglają. A wieczorami zbierali wszystkie owce i zaganiali

je z powrotem do domu.

Pewnego dnia Aglaja udała się w góry całkiem inną drogą i w pewnej chwili znalazła się nad

brzegiem wąskiego strumyka. Dostrzegła, że coś dziwnego połyskuje ku niej spośród kamieni, więc

pochyliła się i uniosła przecudowny błyszczący kamień, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziała.

Kamień ten był niewielki, zaledwie tak duży, jak ziarno grochu, lecz połyskiwał na słońcu

wszystkimi kolorami tęczy. Aglaja była tak tym kamieniem zachwycona, że postanowiła go dać w

upominku Glaukonowi.

Lecz nagle usłyszała jakiś szmer za sobą i gdy się odwróciła, omal nie umarła ze strachu.

Dostrzegła przed sobą wielkiego boga Pana, który wyglądał, jak kozioł i jak człowiek jednocześnie.

Wiecie o tym, że nie wszyscy bogowie są piękni, ale piękni, czy nie piękni, wątpię, czy ktoś by chciał

znaleźć się nagle tak oko w oko z jakimś bogiem.

- Daj mi ten kamień - rzekł Pan, wyciągając rękę.

Lecz Aglaja, chociaż była bardzo przerażona, za nic w świecie nie chciała mu oddać tego

kamienia.

- Muszę go mieć dla Glaukona - wyjaśniła.

- A ja go muszę mieć dla jednej z moich nimf - rzekł Pan.

Przysunął się do Aglai, lecz Aglaja poczęła uciekać ile jej tylko sił starczyło w nogach. Jeżeli

zdoła dobiec do Glaukona, on ją już na pewno obroni. Pan biegł za nią, stąpając ciężko, lecz już po

chwili Aglaja była w ramionach Glaukona.

Okropny widok Pana i jeszcze okropniejszy hałas, jakiego narobił, tak przeraziły owce, że

rozbiegły się we wszystkie strony. Lecz Glaukon nie był absolutnie przestraszony, bo Pan jest

przecież bogiem pasterzy, więc każdego dobrego pasterza, wypełniającego sumiennie swe obowiązki

szczególnie lubił i każdym takim pasterzem specjalnie się opiekował. Gdyby Glaukon nie był dobrym

pasterzem, kto wie, co by się stało z nim i z Aglają. Ale Glaukon był pasterzem sumiennym, toteż,

gdy poprosił Pana, aby oddalił się i nie przerażał Aglai, Pan odszedł, mrucząc niechętnie, a pomruk

jego był tak groźny, jak najstraszniejsze grzmoty wśród gór. Odszedł jednak, a to była rzecz

najważniejsza.

- Co ci się stało, najdroższa, jakie masz zmartwienie? - zapytał Glaukon, a Aglaja

opowiedziała mu całą swoją przygodę.

- Ale gdzie jest ten piękny kamień? - zapytał znowu, gdy skończyła swe opowiadanie. - Czyś

go zgubiła z przerażenia?

- Nie, skądże! - Aglaja nie byłaby taka nieostrożna. Gdy zaczęła uciekać, wsunęła kamień do

ust i jeszcze dotychczas tam się znajdował, najzupełniej bezpieczny. Teraz wysunęła go między

background image

wargi i zajaśniał znowu w blasku słonecznym.

- Weź go - szepnęła do Glaukona.

Jak go miał wziąć? Obydwie ręce Aglai trzymał mocno w swych rękach, a gdyby ją teraz

puścił, na pewno upadłaby na ziemię, tak była słaba i drżąca, przejęta jeszcze panicznym lękiem.

Nagle Glaukonowi przyszedł zbawienny pomysł do głowy. Wyjmie kamień z ust Aglai własnymi

ustami.

Pochylił się nad nią, dotknął ustami jej warg i nagle zapomniał zupełnie o pięknym kamieniu,

tak samo, jak w tej chwili zapomniała o nim Aglaja. W ten sposób został odkryty pocałunek!

- Cóż za idiotyczna opowieść! - zawołał Dan, oddychając głęboko, gdy ocknął się nagle i

zorientował, że siedzieliśmy w rzeczywistości wszyscy w starym sadzie, na wyspie Księcia Edwarda,

zamiast obserwować dwoje zakochanych z Tesalii w okresie Złotego Wieku. - Ani jedno słowo nie

jest prawdziwe.

- Oczywiście, wszyscy wiemy, że to nie jest prawda - przyznała Fela.

- A ja nie jestem taka pewna - szepnęła Historynka w zamyśleniu. - Uważam, że istnieją dwa

rodzaje prawdziwych rzeczy - rzeczy prawdziwe, które są i rzeczy prawdziwe, których nie ma, ale

mogą być.

- A według mnie istnieje tylko jeden rodzaj prawdziwych rzeczy - rzekła Fela. - W każdym

razie ta historia na pewno nie jest prawdziwa. Przecież wiecie wszyscy, że nigdy nie było boga Pana.

- Skąd możesz wiedzieć, co było w Złotym Wieku? - zapytała Historynka.

Pytaniem tym Fela była ogromnie zaskoczona.

- Ciekawa jestem, co się stało z pięknym kamieniem? - szepnęła Celinka.

- Prawdopodobnie Aglaja połknęła go - odparł Feliks, zawsze praktyczny.

- A czy Glaukon i Aglaja pobrali się później? - zapytała Sara Ray.

- O tym opowieść milczy, urywa się właśnie w tym miejscu, w którym ją zakończyłam -

odpowiedziała Historynka. - Ale jestem pewna, że się pobrali. Teraz ja wam powiem, co o tym

wszystkim sądzę. Nie przypuszczam, żeby Aglaja miała połknąć kamień, myślę raczej, że kamień

wypadł jej z ust na ziemię, potem obydwoje z Glaukonem znaleźli go i okazało się, że kamień ten

miał tak wielką wartość, że Glaukon mógł kupić wszystkie stada owiec i bydła, jakie były w dolinie,

mógł kupić również maleńką zagrodę i zamieszkał w niej razem z Aglają.

- Ale ty tylko tak przypuszczasz - zawołała Sara Ray - a ja bym chciała wiedzieć na pewno,

co się stało.

- Ach, mniejsza o to, co się stało - obruszył się niechętnie Dan. - Wówczas, gdy Historynka

opowiadała, we wszystko święcie wierzyłem, ale teraz już absolutnie nie wierzę. Czy nie jest to

przypadkiem turkot kół?

background image

Był to istotnie turkot kół i po chwili ujrzeliśmy na drodze dwie nadjeżdżające bryczki.

Pobiegliśmy do domu na spotkanie wuja Aleca, ciotki Janet i ciotki Oliwii. Radość zapanowała

nieopisana. Wszyscy jednocześnie mówili, wszyscy śmiali się jednocześnie i trwało to tak długo,

dopóki nie zasiedli do stołu. Ileż było śmiechu, ile zapytań i opowiadań, ile radości i zachwytu. A od

czasu do czasu, gdy przy stole uciszało się nieco, słychać było głośne mruczenie Pata, który siedział

za plecami Historynki na parapecie okiennym.

- Strasznie się cieszę, że jesteśmy znowu w domu - mówiła ciotka Janet, spoglądając na nas z

czułością. - Było nam tam wprawdzie bardzo dobrze i cała rodzina wuja Edwarda odnosiła się do nas

wyjątkowo serdecznie. Ale wszędzie jest dobrze, a w domu najlepiej. A jak tutaj było? Jak się

sprawowały dzieci, Rogerze?

- Jak aniołki - odparł wuj Roger. - Jeszcze nigdy w życiu takie grzeczne nie były.

I nadeszła chwila, kiedy każde z nas w duchu musiało przyznać, że lubimy jednak naprawdę

wuja Rogera.

background image

Rozdział XIX - Straszna przepowiednia

- Muszę dzisiaj zacząć obcinać krzewy bzu po południu - biadał Piotrek. - Nie wyobrażacie

sobie, jaka to jest nudna robota. Pan Roger czeka, aż będzie chłodniej i dopiero wtedy przyśle mi do

pomocy ludzi, a teraz muszę sam to robić.

- To dlaczego mu nie powiesz, że ci samemu nudno? - zapytał Dan.

- Nie moja rzecz zwracać mu uwagę - odparł Piotrek. - Jestem na służbie, więc muszę robić

to, co mi każą, ale jednocześnie wolno mi mieć własne zdanie. Zapowiada się, że dzisiaj będziemy

mieli jeszcze większy upał.

Siedzieliśmy wszyscy w sadzie, z wyjątkiem Feliksa, który poszedł na pocztę. Było

sierpniowe sobotnie przedpołudnie. Celinka i Sara Ray, która cały dzień miała spędzić z nami, gdyż

matka jej pojechała do miasta - gryzły zawzięcie łodyżki tymianku. Berta Lawrence z Charlottetown,

która na czerwiec przyjechała w odwiedziny do Kasi Marr i pewnego dnia przyszła z nią do szkoły,

zawsze zajadała się łodyżkami tymianku, twierdząc, że jest wyjątkowo smaczny. Zwyczaj ten od razu

przyjął się wśród dziewcząt w całym Carlisle. Wszystkie uczennice doszły do wniosku, że zarówno

tymianek, jak młode gałązki malin, chociaż twarde i nie posiadające żadnego smaku, są niezwykle

zdrowe i wybielają zęby. Łodyżki tymianku stały się po prostu modne i dlatego jadły je wszystkie

dziewczęta.

Pat był z nami również, łasząc się do każdego, podając od czasu swoją potężną czarną łapę i

ocierając się o nasze kolana. Wszyscy głaskaliśmy go pieszczotliwie z wyjątkiem Feli, która

usiłowała nie zwracać nań uwagi, tylko z tego powodu, że był to przecież kot Historynki.

Leżeliśmy rozciągnięci na trawie, bo po ukończonych zajęciach porannych mieliśmy cały

wolny dzień przed sobą. Zasadniczo powinniśmy być zadowoleni i szczęśliwi, lecz jakoś humory

tego dnia nam nie dopisywały.

Historynka siedziała na liściach gęsto rosnącej mięty, plotąc wianek z żółciutkich jaskrów.

Fela popijała wodę z niebieskiego kubka z miną najzupełniej obojętną. Każda z nich zdenerwowana

była obecnością drugiej i każda zachowaniem swym pragnęła przekonać nas wszystkich, że

wzajemnie na siebie nie zwracają najmniejszej uwagi. Feli nienadzwyczajnie się to udawało, za to

Historynka grała swoją rolę lepiej. Gdyby nie to, że spoglądała od czasu do czasu ukradkiem na Felę,

bylibyśmy najgłębiej o tym przeświadczeni.

Ostatni tydzień nie był dla nas zbytnio przyjemny. Fela z Historynką nie rozmawiały z sobą i

coś się popsuło w “Państwie Duńskim”. Atmosfera jakiegoś przymusu przesycała wszystkie nasze

zabawy i rozmowy.

background image

W zeszły poniedziałek Fela i Historynka posprzeczały się o coś. Co było zasadniczą

przyczyną tej sprzeczki, nie umiem powiedzieć, bo nigdy się tego dokładnie nie dowiedziałem.

Pozostało to na zawsze “śmiertelną tajemnicą” między obydwu powaśnionymi stronami. Temat

kłótni musiał być jednak bardzo poważny, bo skutki dla nas wszystkich stały się ogromnie

nieprzyjemne. Właśnie od owego poniedziałku obydwie nie rozmawiały ze sobą.

Nie dlatego zresztą, że przez tak długi czas odczuwały do siebie wzajemną urazę. Przeciwnie,

zasadniczy gniew już dawno minął, lecz należało zachować odpowiedni fason. Żadna nie chciała

“przemówić pierwsza” i każda twierdziła, że pierwsza się nie odezwie, gdyby nawet miało to trwać

do stu lat. Żadne argumenty, żadne perswazje nie odnosiły skutku, nawet łzy Celinki, która co noc z

tego powodu płakała i podczas wieczornego pacierza zanosiła modły ku niebu, aby Fela i Historynka

wreszcie się z sobą pogodziły.

- Naprawdę nie wiem, dokąd się dostaniesz po śmierci, Felu - mówiła ze łazami - jeżeli za

życia nie potrafisz wybaczać ludziom.

- Ja już jej przebaczyłam - brzmiała odpowiedź Feli - ale za nic w świecie nie przemówię do

niej pierwsza.

- Bardzo niedobrze i bardzo niewłaściwie postępujesz - usiłowała dalej perswadować Celinka.

- Przede wszystkim psujesz nam cały nastrój.

- Czy dawniej też tak się z sobą kłóciły? - zapytłaem Celinkę, gdyśmy omawiali te sprawy

poufnie w alejce Wuja Stefana.

- Już bardzo dawno tego nie było - odparła. - Miały z sobą jakąś sprzeczkę zeszłego lata i dwa

lata temu, ale to trwało zaledwie kilka dni.

- I kto pierwszy przemówił?

- Ach, oczywiście Historynka. Przejęła się czymś ogromnie i zaczęła mówić do Feli, zanim

się zorientowała, a potem już wszystko było jak najlepiej. Boję się jednak, że tym razem tak nie

będzie. Czyś zauważył, że Historynka obecnie stara się niczym nie przejmować? Dla mnie jest to

stanowczo zły znak.

- Musimy coś wymyślić, aby się jednak przejęła - rzekłem.

- Już od kilku dni modlę się o to - wyszeptała Celinka, a powieki jej zatrzepotały pod

wpływem nabiegłych nagle łez. - Czy sądzisz, że to się zda na coś, Ed?

- Najprawdopodobniej - zapewniłem ją. - Pamiętasz Sarę Ray i te pieniądze? Przecież

pieniądze zdobyła tylko dzięki modlitwie.

- Bardzo się cieszę, że tak myślisz - zawołała z radością. - Dan twierdzi, że mi ta modlitwa

nic nie pomoże. Tłumaczy, że najlepiej nie prosić o nic Boga, to wtedy sam stara się pomóc ludziom,

a gdy go się prosi, zazwyczaj nie chce się w ludzkie sprawy wtrącać. Dan zawsze mówi takie dziwne

background image

rzeczy. Bardzo się boję, że jak dorośnie będzie taki sam, jak wuj Robert Ward, który nigdy nie chodzi

do kościoła i powiada, że tylko połowa Biblii jest prawdziwa.

- A która połowa jest według niego prawdziwa? - zapytałem przejęty ciekawością.

- Oczywiście ta przyjemniejsza. Wuj Robert twierdzi, że niebo istnieje, ale piekła na pewno

nie ma. Nie chciałabym, żeby Dan wyrósł na takiego niedowiarka. Byłoby to okropnie przykre. A ty

byłbyś zadowolony, gdyby wszyscy ludzie po śmierci stłoczyli się w niebie?

- Przypuszczam, że nie - potrząsnąłem głową, bo w tej samej chwili pomyślałem o Billu

Robinsonie.

- Zupełnie słusznie, chociaż na ogół żal mi tych wszystkich biedaków, którzy idą do piekła -

mówiła Celinka w zamyśleniu. - Ale mam wrażenie, że w niebie również nie czuliby się zbyt

swobodnie. Andrzej Marr zeszłej jesieni powiedział okropną rzecz o piekle, gdyśmy obydwie z Felą

były u Kasi i gdyśmy wszyscy piekli kartofle w popiele. Andrzej powiedział wtedy, że według niego

w piekle musi być o wiele ciekawiej, niż w niebie, bo ogień to przecież strasznie przyjemna rzecz.

Czyś słyszał kiedyś w życiu podobne brednie?

- Mam wrażenie, że to zależy od tego, czy człowiek znajduje się wśród płomieni, czy też

patrzy na nie z daleka - odparłem.

- Ach, Andrzej nie to miał na myśli. Chciał nam po prostu zaimponować oryginalnością.

Marrowie wszyscy są tacy. W każdym razie postanowiłam się nadal modlić, aby przytrafiło się coś

takiego, czym by się Historynka bardzo przejęła. Nie będę się modlić o to, aby Fela przemówiła

pierwsza, bo i tak jestem pewna, że nigdy się na to nie zdobędzie.

- A nie sądzisz, że Pan Bóg może ją skłonić do tego? - zapytałem, gdyż doszedłem do

wniosku, że dzieje się wielka niesprawiedliwość, iż Historynka zawsze ma pierwsza wyciągać rękę

do zgody. Jeżeli już kiedyś uczyniła to, to teraz stanowczo powinna była przyjść kolej na Felę.

- Sądzę, że Pan Bóg musiałby pokonać w tym wypadku wielkie trudności - szepnęła z

westchnieniem Celinka, która prawdopodobnie znała lepiej Felę ode mnie.

Piotrek, jak to było do przewidzenia, oczywiście stał po stronie Feli, twierdząc, że Historynka

powinna pierwsza przemówić, choćby dlatego, że jest najstarsza. Przynajmniej taką metodą,

tłumaczył nam, rządziła się zawsze nieboszczka ciotka Jane.

Natomiast Sara Ray uważała, że pierwsza powinna przemówić Fela, biorąc chociażby to pod

uwagę, że Historynka jest sierotą.

Feliks usiłował łagodzić wszystkie spory i oczywiście miał z tego powodu całe mnóstwo

przykrości, jak zresztą zwykle w takich razach bywa. Historynka oświadczyła mu z godnością, że jest

zbyt młody, aby mógł to wszystko dokładnie zrozumieć, Fela zaś stwierdziła, że taki grubas powinien

pilnować tylko własnych spraw. Po tym wszystkim Feliks doszedł do wniosku, że Fela zasłużyła na

background image

to, aby Historynka nigdy więcej nie przemówiła do niej ani słowa.

Dan nie miał cierpliwości do dziewcząt, szczególnie drażniło go postępowanie Feli.

- Obydwie zasłużyły na porządne baty - skonstatował.

Jeżeli tylko baty mogły naprawić sytuację, to nie zanosiło się na to, aby kiedykolwiek mogła

ona ulec zmianie. Zarówno Fela, jak i Historynka wyrosły już z okresu “batów” i nikt z dorosłych nie

wpadłby na pomysł, aby w ten sposób wynikły między nimi spór zażegnać. Dorośli wprawdzie

dostrzegli chłód panujący między dziewczynkami, lecz patrzyli na to pobłażliwie nie wnikając zbyt

głęboko i nie orientując się, jak wszyscy wzięliśmy sobie ten spór głęboko do serca i jak bardzo nad

nim boleliśmy.

Historynka skończyła wreszcie wianek i włożyła go na głowę. Jaskry muskały delikatnie jej

wysokie białe czoło, spod którego lśniły roziskrzone ciemne oczy. Senny uśmieszek błąkał się na

czerwonych jak maki usteczkach - uśmieszek wymowny, którego znaczenie wszyscy znaliśmy tak

dobrze.

- Znam opowieść o pewnym jegomościu, który zawsze miał własne zdanie...

Historynka umilkła, nie mówiąc nic więcej. Nigdy nie słyszeliśmy opowieści o człowieku,

który zawsze miał własne zdanie. Na głównej alejce ujrzeliśmy biegnącego Feliksa, wymachującego

zawzięcie trzymaną w ręku gazetą. Gdy taki grubas, jak Feliks biegnie, ile mu sił starczy w nogach i

do tego w takie upalne sierpniowe popołudnie, to stanowczo musi mieć jakiś bardzo ważny powód -

tak przynajmniej wywnioskowała Fela.

- Najwidoczniej otrzymał jakieś przykre wiadomości na poczcie - zauważyła Sara Ray.

- Ach, żeby się tylko ojcu nic złego nie stało - zawołałem, zrywając się niespokojnie z ziemi,

bo nagle doznałem dziwnego uczucia, które niby zimne stalowe ostrze zanurzyło mi się w serce.

- Przecież mógł otrzymać dobre wiadomości i dlatego tak szybko biegnie - zawołała

Historynka, która nigdy nie wierzyła w to, że mogą nadejść złe wiadomości.

- Nie biegłby tak szybko, gdyby miał dobre wiadomości - bąknął cynicznie Dan.

Niepewność nasza nie trwała długo. Furtka sadu otworzyła się z trzaskiem i po chwili

podbiegł do nas Feliks. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby się przekonać, że przynosił wieści niezbyt

radosne. Biegł bardzo szybko i był ogromnie zadyszany, a twarz miał śmiertelnie bladą. Za nic na

świecie w tej chwili nie zapytałbym go, co się stało, tak bardzo lękałem się jakiejś przykrej

odpowiedzi. Uprzedziła mnie w tym wypadku Fela, która całkiem odważnie i z wielkim

zniecierpliwieniem podbiegła do drżącego zadyszanego Feliksa:

- Feliksie King, co cię tak przeraziło?

Feliks pokazał nam gazetę. Było to “Codzienne Przedsięwzięcie” wychodzące w

Charlottetown.

background image

- Mam tutaj - wyszeptał. - Spójrzcie - przeczytajcie - ach, sądzicie - że to jest prawda? Koniec

- świata - ma nastąpić jutro - o godzinie drugiej po południu!

Trzask! Fela upuściła niebieski kubek, który przetrwał tyle lat, a teraz leżał u naszych stóp w

maleńkich potłuczonych skorupkach. W każdym innym wypadku bylibyśmy ogromnie przejęci tą

katastrofą, w tej chwili jednak nie zwróciliśmy na nią absolutnie uwagi. Cóż znaczą wszystkie

porcelanowe kubki świata, skoro jutro i tak już żadne z nas nie będzie żyło?

- Ach, Saro Stanley, czy ty w to wierzysz? - wyszeptała Fela, chwytając Historynkę za rękę.

Modlitwy Celinki zostały wysłuchane. Nastąpiło przesilenie i Fela tak się tą wiadomością przejęła, że

mimo woli przemówiła pierwsza. Lecz w tej chwili i ten fakt nie wywarł na nas zbytniego wrażenia.

Historynka chwyciła gazetę i przeczytała nam głośno krótkie doniesienie, którego

wysłuchaliśmy wśród uroczystej ciszy. Pod sensacyjnym nagłówkiem “Jutro o drugiej świat

przestanie istnieć” widniała wzmianka, że przywódca pewnej sekty religijnej w Stanach

Zjednoczonych przepowiedział, iż dwunastego sierpnia nastąpić ma Dzień Sądu Ostatecznego i że

wszyscy wyznawcy sekty powinni być przygotowani na tę chwilę, powinni się modlić, pościć,

powinni się przyoblec w białe szaty.

Teraz śmiać mi się chce na samo wspomnienie, jaki przemożny strach owładnął nami owego

słonecznego sierpniowego ranka przed wielu, wielu laty. Wówczas o śmiechu zupełnie zapomniałem.

Byliśmy przecież tylko dziećmi i uwierzyliśmy w to, co podawała gazeta. Jeżeli “Codzienne

Przedsięwzięcie” twierdziło, że dwunasty sierpnia, będzie dniem Sądu Ostatecznego, to jak my

mogliśmy w to wątpić?

- Czy ty w to wierzysz, Saro Stanley? - indagowała nadal Fela.

- Nie, nie, nie ma tu ani słowa prawdy - odparła z przeświadczeniem Historynka.

Lecz w pewnej chwili głos jej dziwnie zadrżał, a może nam się tylko tak zdawało. W

dziecięcych naszych umysłach zrodziło się podejrzenie, że Historynka chciała nas tylko uspokoić,

lecz sama tak zresztą, jak i my wszyscy uwierzyła bezapelacyjnie w koniec świata.

- To nie może być prawda - zawołała Sara Ray, szukając jak zwykle ukojenia we łzach. -

Przecież wszystko dzisiaj wygląda tak samo jak wczoraj, a nie mogłoby tak wyglądać, gdyby jutro

miał być Dzień Sądu Ostatecznego.

- Przecież tak właśnie ten dzień miał nadejść - wtrąciłem rozżalony. - Przynajmniej tak

zapowiadała go Biblia. Koniec świata miał się zakraść do nas jak złodziej wśród nocy.

- Ale jeszcze coś innego jest w Biblii - podchwyciła gorączkowo Celinka. - Jest tam wyraźnie

powiedziane, że nikt nie wie, kiedy Dzień Sądu Ostatecznego nastąpi, że nawet nie wiedzą o tym

aniołowie w niebie więc jeżeli aniołowie nie wiedzą, to skąd może wiedzieć redaktor

“Przedsięwzięcia”?

background image

- Na pewno głupstwa plecie - mruknęła niechętnie Historynka. Wiedzieliśmy o tym, że wuj

Roger jest liberałem, a wuj Alec - konserwatystą, dziewczynki zaś pod względem politycznych i

religijnych poglądów ustosunkowywały się odpowiednio do atmosfery panującej w danym domu. -

Ale powiem wam, że to nie redaktor tę wiadomość podał, tylko ktoś ze Stanów, kto jest podobno

prorokiem. Jeżeli ten człowiek jest prorokiem, to prawdopodobnie wie o wszystkim.

- Nawet w Biblii powiedziane jest, że prorocy wszystko wiedzą - odezwał się Dan.

- Ja się tam zawsze będę trzymała Biblii - oświadczyła Celinka. - Nie wierzę w jutrzejszy

koniec świata, ale jestem tym wszystkim ogromnie przerażona - dorzuciła z bojaźnią.

Mniej więcej wszyscy zajmowali takie samo stanowisko. Tak, jak z upiornym dzwonem, nie

wierzyliśmy, lecz jednak drżeliśmy, gdy nam o nim opowiedział Piotrek.

- A chciałam jeszcze tak dużo zrobić w życiu - wyszeptała Historynka, obrywając z

rezygnacją jaskry ze swego wianka. Jednakże, jeżeli jutro ma być koniec świata, to na nic mi już

czasu nie starczy.

- To wszystko może być o wiele gorsze, niż śmierć - zauważył Feliks, usiłując za wszelką

cenę wymyślić coś, co by mu sprawiło chwilową ulgę.

- Jestem strasznie zadowolony, że przez całe lato chodziłem do kościoła i do Szkoły

Niedzielnej - wtrącił przyciszonym głosem Piotrek. - Szkoda, że do tej pory nie zdecydowałem się,

kim mam zostać, prezbiterianinem, czy metodystą. Sądzicie, że teraz byłoby już za późno?

- Ach, to nie sprawia żadnej różnicy - odparła Celinka z powagą. - Jeżeli... jeżeli tylko jesteś

chrześcijaninem, Piotrku, to wszystko inne nie jest takie ważne.

- Ale teraz i tak już jest za późno - zawołał z żalem Piotrek. - Nie mogę przecież stać się

chrześcijaninem w ciągu kilku godzin. Postanowiłem czekać, aż dorosnę, aby poznać różnicę między

prezbiterianami i metodystami, ale niestety nie mam już teraz żadnych możliwości. Przypuszczam, że

zostałbym prezbiterianinem, choćby ze względu, że wy wszyscy jesteście prezbiterianami.

- Znam cudowną anegdotkę o Judy Pineau i o samym wyrazie “prezbiterianin” - odezwała się

Historynka - ale jej wam teraz nie opowiem. Jeżeli jutro nie będzie końca świata, opowiem wam to w

poniedziałek.

- Gdybym wiedziała, że jutro ma być koniec świata, na pewno bym się z tobą w zeszły

poniedziałek nie pokłóciła, Saro Stanley, i nie byłabym tak nieprzyjemna przez cały tydzień - jęknęła

Fela, dręczona nieoczekiwanie wyrzutami sumienia.

Ach, Felu! Wszyscy w głębi naszych dziecięcych duszyczek żałowaliśmy całego mnóstwa

rzeczy, których na pewno nie popełnilibyśmy, “gdybyśmy wiedzieli”. Jakąż ciemną i bezkresną listę

tworzyły te nasze drobne grzeszki, które teraz uświadamialiśmy sobie nagle w pamięci! Otworzyła

się w tej chwili przed nami wielka Księga Sprawiedliwości i stanęliśmy nad krawędzią własnych

background image

uświadomień, jak przed obliczem Najwyższego Trybunału. Myślałem o tych wszystkich

najdrobniejszych szczegółach, o tych wszystkich znikomych czynnach mego krótkiego życia - o

prowokowaniu Feliksa do płaczu, o drobnych psotach popełnianych co tydzień w Szkole Niedzielnej,

o nic nie znaczących kłamstwach, których się dopuściłem, o tym wszystkim, co złego pomyślałem i

uczyniłem. A jutro miał nastać ten wielki straszliwy dzień ostatecznych porachunków! Ach, gdybym

przez te wszystkie lata inaczej postępował, gdybym był lepszy!

- Ta kłótnia była tak samo moją winą, jak i twoją - skonstatowała Historynka, obejmując Felę

ramieniem. - Teraz niestety nie można już tego odrobić, ale jeżeli jutro końca świata nie będzie,

postaramy się już nigdy więcej w życiu nie kłócić. Strasznie bym chciała, żeby mój ojciec był tutaj.

- Na pewno będzie - pocieszała ją Celinka. - Jeżeli nastanie koniec świata, to nie tylko

zapanuje on na Wyspie Księcia Edwarda, ale również w całej Europie.

- Najbardziej chciałbym wiedzieć, czy to wszystko, co piszą w tej gazecie, jest prawdą, czy

też nie - westchnął Feliks z rozpaczą. - Mam wrażenie, że gdybym mógł dowiedzieć się o tym,

czułbym się o wiele lepiej.

Ale do kogo mieliśmy się zwrócić z zapytaniem? Wuja Aleca nie było i miał wrócić dopiero

późnym wieczorem, a ciotka Janet i wuj Roger nie należeli do tych osób, do których mielibyśmy

istotne zaufanie. Lękaliśmy się ogromnie końca świata, lecz bardziej byliśmy przerażeni, że dorośli

nas wyśmieją. A gdyby tak zapytać ciotkę Oliwię?

- Nie, ciotka Oliwia położyła się, bo ma straszną migrenę, więc absolutnie przeszkadzać jej

nie można - oświadczyła stanowczo Historynka. - Kazała mi przygotować obiad, gdyż jeszcze od

wczoraj pozostało sporo zimnego mięsa, więc trzeba tylko ugotować trochę kartofli i groszku i

nakryć do stołu. Nie mam pojęcia, jak potrafi zebrać myśli, kiedy już jutro ma być koniec świata.

Zresztą co za pożytek będziemy mieli, jak nawet zapytamy dorosłych? Przecież oni i tak na ten temat

niewiele więcej wiedzą od nas.

- Ale, jeżeli powiedzą nam, że w to nie wierzą, w każdym razie będziemy trochę spokojniejsi

- zauważyła Celinka.

- Przypuszczam, że najwięcej wiedziałby o tym ksiądz, tylko, że wyjechał na urlop -

westchnęła Fela. - Na wszelki wypadek zapytam mamę, co ona o tym myśli.

Sięgnęła po “Przedsięwzięcie” i pobiegła do domu. Czekaliśmy jej powrotu coraz bardziej

zniecierpliwieni.

- No i co powiedziała? - zapytała Celinka drżącym z podniecenia głosem.

- Powiedziała “Wynoś się i daj mi spokój. Nie mam czasu na twoje głupstwa” - odparła Fela

zgorszonym tonem. - A ja na to, “Ależ, mateczko, w gazecie piszą, że jutro ma być koniec świata!”

Wówczas mama zdenerwowała się jeszcze więcej i zawołała: “Będzie koniec waszych bzdur!”

background image

- W każdym razie to też jest pewną ulgą - odezwał się Piotrek. - Gdyby pani King wierzyła w

to, na pewno byłaby tą zapowiedzią więcej przejęta.

- Ale przecież widzicie tę wiadomość wydrukowaną! - Przekonywał ponuro Dan.

- Zapytajmy jeszcze wuja Rogera - zaproponował Feliks zupełnie bezradny.

Na tę ewentualność nie byliśmy przygotowani, postanowiliśmy jednak i tego spróbować. Wuj

Roger był na podwórzu, zajęty zaprzęganiem czarnej klaczy do powozika. Egzemplarz

“Przedsięwzięcia” sterczał mu z kieszeni marynarki. Skonstatowaliśmy na samym wstępie, że wuj

Roger był dzisiaj wyjątkowo przygnębiony i zmieszany. Na twarzy jego nie było ani śladu zwykłego

uśmiechu.

- Ty go zapytaj - rzekła Fela, trącając Historynkę.

- Wujku - odezwała się Historynka, a w srebrzystym jej głosiku zabrzmiała nuta błagalnej

prośby i przestrachu. - “Przedsięwzięcie” podaje wiadomość, że jutro ma być koniec świata. Czy to

prawda? Czy wujek w to wierzy?

- Obawiam się, że tak - odparł wuj Roger ponuro. - “Przedsięwzięcie” zawsze bardzo

skrupulatnie podaje tylko prawdziwe wiadomości.

- A mama w to nie wierzy - zdobyła się na odwagę Fela.

Wuj Roger pokiwał głową.

- Właśnie to jest najstraszniejsze - rzekł - że ludzie dopiero wówczas wierzą, gdy już jest za

późno. Jadę teraz do Markdale, aby pewnemu jegomościowi oddać to, co mu jestem winien, a po

obiedzie wybieram się do Summerside, żeby sobie kupić nowy garnitur. Ten stary jest już zbytnio

zniszczony na taką uroczystość, jak Dzień Sądu Ostatecznego.

Wuj Roger wskoczył do powoziku i odjechał, pozostawiając nas w jeszcze okropniejszym

nastroju.

- Uważam, że to wam powinno wystarczyć - zauważył Piotrek przyciszonym głosem.

- Czy powinniśmy się także na jutro przygotować? - zapytała Celinka.

- Chciałabym mieć taką białą sukienkę, jak wy macie - szlochała Sara Ray. - Ale nie mam, a

teraz już za późno, żeby sobie kupić. Ach, jaka szkoda, że dotychczas nigdy nie słuchałam mamy! Na

pewno byłabym zawsze posłuszna, gdybym wiedziała, że koniec świata jest tak blisko. Jak wrócę do

domu, zaraz mamie opowiem, że byłam wtedy na pokazie magicznej latarni.

- Ja tam nie jestem taka pewna, że wuj Roger mówił poważnie - wtrąciła Historynka. - Nie

miałam możności patrzeć mu prosto w oczy, bo wtedy dowiedziałabym się całej prawdy. Zawsze tak

bywa, że gdy wuj Roger chce z kogoś zakpić, w oczach pojawiają mu się dziwne iskierki. Tego już w

żaden sposób ukryć nie może. Jak myślicie, czy nie mógł z nas zażartować i dlatego postanowił

przerazić nas jeszcze bardziej? Straszne jest, gdy nawet na dorosłych nie można polegać!

background image

- Tylko na ojcu moglibyśmy polegać, gdyby był w domu - oświadczył stanowczo Dan. -

Ojciec z pewnością powiedziałby nam całą prawdę.

- Powiedziałby nam tylko to, co sam uważa za prawdę, Dan, ale i on na pewno niewiele wie

na ten temat. Przecież nie jest tak wykształcony, jak redaktor “Przedsięwzięcia”. Nie, nie pozostaje

nic innego, tylko czekać cierpliwie, a wtedy sami się przekonamy.

- Chodźmy do domu i zobaczmy, co w Biblii jest na ten temat - zaproponowała Celinka.

Wślizgnęliśmy się ostrożnie do mieszkania, aby nie przeszkadzać ciotce Oliwii, Celinka zaś

wkrótce znalazła odpowiedni ustęp w Piśmie Świętym i przeczytała go głośno. Po wysłuchaniu tego

ustępu odczuliśy wszyscy pewną ulgę.

- No tak - odezwała się pierwsza Historynka - muszę teraz pójść i obrać kartofle. Przecież

trzeba je ugotować, chociażby nawet jutro istotnie był koniec świata. Ja tam jednak w to wszystko nie

wierzę.

- A ja muszę zacząć obcinać krzaki bzów - postanowił Piotrek. - Nie wiem, jak się wziąć do

tego, bo mi się nie chce samemu pójść w pole. Umrę tam chyba ze strachu.

- Szkoda, że nie powiedziałeś wujowi Rogerowi, że jeżeli jutro ma być koniec świata, to i tak

nie warto już bzów przycinać - wtrąciłem się do rozmowy.

- Tak, a gdyby wuj Roger mimo wszystko kazał ci to robić, mielibyśmy chociaż dowód, że w

tę całą wiadomość nie wierzy - podchwyciła Celinka.

Pozostawiwszy Historynkę i Piotrka przy obieraniu kartofli, wróciliśmy do domu, gdzie

ciotka Janet, znalazłszy już tylko skorupy po pamiątkowym niebieskim porcelanowym kubku, dała

nieszczęsnej Feli porządną burę. Fela jednak zniosła to wszystko z nadzwyczajną cierpliwością -

przeciwnie, sprawiło to jej nawet pewne zadowolenie.

- Mama na pewno nie wierzy, że jutro ma być koniec świata, bo inaczej nie awanturowałaby

się w ten sposób - szepnęła Fela do nas. Wszystkich nas uspokoiło to aż do obiadu, gdy przybiegli

Historynka i Piotrek z wiadomością, że wuj Roger istotnie pojechał do Summerside. Wysłuchawszy

tej wieści, znowu owładnięci zostaliśmy jeszcze okropniejszym lękiem.

- Ale powiedział, żebym koniecznie przyciął krzewy bzu - zawołał Piotrek. - Najwidoczniej

nie wierzy w ten jutrzejszy koniec świata, bo pozwoliłby mi chyba tego ostatniego popołudnia zostać

w domu. Może ktoś z was pójdzie ze mną? Nie musicie nic robić, bylebyście tylko dotrzymywali mi

towarzystwa.

Zostało zadecydowane, że Dan i Feliks pójdą z Piotrkiem. Ja chciałem pójść również, lecz

dziewczęta zaprotestowały.

- Musisz zostać z nami - oświadczyła Fela. - Sama nie wiem, co mam robić tego popołudnia.

Przyrzekłam Kasi Marr, że przyjdę do niej, ale jakoś nie mam ochoty. Nie chce mi się również robić

background image

szydełkiem. Wyjęłam już robótkę z szuflady, ale zaraz sobie pomyślałam: “czyż to warto? Przecież

jutro i tak wszystko w proch się rozpadnie”.

Zostałem więc z dziewczętami i niezbyt przyjemnie spędziliśmy to popołudnie. Historynka

ustawicznie powtarzała, że “w to wszystko nie wierzy”, ale gdyśmy ją prosili, aby nam opowiedziała

jakąś historię, w żaden sposób zgodzić się nie chciała, tłumacząc się rozmaitymi powodami. Celinka

do reszty zatruła życie ciotce Janet, ustawicznie pytając: “Mateczko, czy w poniedziałek będzie

pranie?” “Mateczko, pójdziesz we wtorek wieczorem na nabożeństwo?” “Mateczko, będziesz w

przyszłym tygodniu smażyła poziomki?” Stawała się coraz spokojniejsza, gdy ciotka Janet na każde

zadane pytanie odpowiadała “tak” albo “naturalnie”, jakby to wszystko przynajmniej dla niej nie

ulegało najmniejszej wątpliwości.

Sara Ray płakała tak długo, że aż zacząłem się dziwić skąd miała tak wielkie zapasy łez,

sądzę jednak, że nie płakała z powodu przerażenia, tylko z powodu braku białej sukienki. Przed

wieczorem Celinka przyszła na dół, niosąc swój piękny porcelanowy dzbanek malowany w

niezapominajki, do którego codziennie wkładała szczoteczkę do zębów.

- Saro, zamierzam ci ten dzbanek podarować - oznajmiła uroczyście.

Okazało się, że Sara od dawna już marzyła o tym dzbanku, teraz więc przestała płakać i

uśmiechnęła się nawet.

- Ach, Celinko, strasznie ci dziękuję! A czy jesteś pewna, że nie odbierzesz mi go jutro w

razie, gdyby nie było końca świata?

- Nie, daję ci go na zawsze - odparła Celinka z miną osoby, dla której wszystkie porcelanowe

dzbanki malowane w niezapominajki są niczym w porównaniu z katastrofą, na którą oczekiwał cały

świat.

- Czy masz również zamiar podarować komuś ten wazonik malowany w wiśnie? - zapytała

Fela, usiłując zachować obojętny ton.

Fela nigdy nie zachwycała się dzbankiem niezapominajkowym, ale za to ogromnie podobał

jej się wazonik malowany w wiśnie, który Celinka dostała od ciotki Oliwii na gwiazdkę.

- Nie, absolutnie nie mam zamiaru - odparła Celinka, zmieniając nagle ton.

- Ach, dobrze, mnie tam na nim nie zależy - pośpieszyła zapewnić Fela. - Tylko pomyślałam

sobie, że jeżeli jutro ma być ostatni dzień, to ten wazonik i tak ci będzie niepotrzebny.

- Uważam, że tak samo będzie potrzebny mnie, jak i tobie - zawołała Celinka z oburzeniem.

Poświęciła swój ulubiony niezapominajkowy dzbanuszek, sądząc, że poświęceniem tym

przebłaga los, lecz na rozstanie się z wazonikiem malowanym w wiśnie już w żaden sposób zdobyć

się nie mogła. Fela całkiem niepotrzebnie zwróciła się do niej z tą propozycją!

Wraz z zapadającym zmierzchem humory nasze stawały się jeszcze bardziej ponure. W

background image

świetle jasnego dnia, w otoczeniu wszystkiego, co takie znajome, nietrudno było zdobyć się chociaż

na odrobinę udanego spokoju. Ale teraz, kiedy wszystko otaczały ciemności, ogarniał nas coraz

większy lęk, owładały nami coraz gorsze przeczucia. Gdyby znalazła się chociaż jedna starsza osoba,

która by nam wytłumaczyła, że nie powinniśmy się lękać, że wiadomość wydrukowana w

“Przesięwzięciu” była tylko powtórzeniem proroctwa jakiegoś fanatyka, na pewno uspokoilibyśmy

się od razu. Ale niestety osoby takiej nie było. Wszyscy dorośli, przeciwnie, bawili się doskonale

naszym kosztem, kpili sobie z naszego przestrachu. Właśnie w pewnej chwili usłyszeliśmy, jak ciotka

Oliwia, którą głowa wreszcie przestała boleć, razem z ciotką Janet śmiały się głośno w kuchni,

prawdopodobnie rozmawiając na nasz temat. Głośny śmiech ciotki Janet i piskliwy chichot ciotki

Oliwii rozbrzmiewały po całym domu.

- Dzisiaj się śmieją, bo kobiety zawsze były niedowiarkami - zauważył Dan z ponurą

satysfakcją.

Siedzieliśmy na kuchennym ganku, obserwując po raz ostatni tarczę słoneczną, kryjącą się za

szczytami odległych pagórków. Piotrek był z nami również. Właściwie powinien był dzisiaj

odwiedzić swą matkę, lecz postanowił zostać z nami.

- Jeżeli jutro ma być koniec świata, to zawsze wolę być przy was - oświadczył.

Sara Ray także chciała zostać, nie mogła jednak, bo matka kazała jej wrócić do domu, nim się

zrobi ciemno.

- Nie martw się, Saro - uspokajała ją Celinka. - Przecież koniec świata ma być dopiero o

drugiej po południu, więc zdążysz jeszcze do nas przyjść, zanim cokolwiek się stanie.

- A może to była omyłka - szlochała Sara. - Może to ma być dzisiaj o drugiej w nocy, zamiast

jutro?

Możliwe, istotnie. Opanował nas nowy lęk, z którego dotychczas nie zdawaliśmy sobie

sprawy.

- Jestem pewien, że dziś w nocy nawet oka nie zmrużę - powiedział Feliks.

- Przecież w gazecie wyraźnie piszą, że to ma być jutro o drugiej po południu - wtrącił

nieśmiało Dan. - Możesz się nie martwić, Saro.

Sara pożegnała się z nami i poszła, wciąż płacząc. Mimo to jednak nie zapomniała zabrać z

sobą owego dzbanka malowanego w niezapominajki. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że po jej

odejściu odetchnęliśmy z ulgą. Taka wiecznie płacząca towarzyszka nie sprawiała nam zbytniej

przyjemnośLci. Celinka, Fela i Historynka nigdy przecież nie płakały. Widocznie były silniejsze i

posiadały więcej zdrowego rozsądku. Bez łez czekały na to, co się stać miało, patrząc odważnie

niebezpieczeństwu w oczy.

- Ciekawe, gdzie będziemy wszyscy jutro o tej porze - zauważył grobowym głosem Feliks,

background image

gdyśmy siedzieli, zapatrzeni w zachód słońca.

Dzisiejszy zachód był szczególnie dla nas ważny. Słońce skryło się za ciężkimi chmurami,

które od razu zapłonęły krwawą czerwienią.

- Mam nadzieję, że będziemy wszyscy razem tak samo, jak dzisiaj - wtrąciła łagodnie

Celinka. - Zobaczycie, że jutro będzie jeszcze wszystko w najzupełniejszym porządku.

- Postanawiam od samego rana czytać Biblię - oświadczył Piotrek.

Gdy ciotka Oliwia wybierała się do domu, Historynka zwróciła się do niej z prośbą, aby

pozwoliła jej zostać na noc z Felą i Celinką. Ciotka Oliwia chętnie na to przystała, żegnając nas

wszystkich przyjaznym uśmiechem. Wyglądała dzisiaj wyjątkowo pięknie, ze swymi szeroko

otwartymi błękitnymi oczami i złocistymi włosami wijącymi się nad czołem. Kochaliśmy wszyscy

ciotkę Oliwię, lecz teraz, pamiętając, że przed chwilą śmiała się razem z ciotką Janet, nie

pożegnaliśmy się z nią tak czule, jak zazwyczaj.

- Jakie te nasze dzieci dzisiaj kwaśne - skonstatowała ciotka Oliwia, idąc ogrodową ścieżką i

unosząc suknię, aby się nie zamoczyła od wilgotnej trawy.

Piotrek również postanowił zostć z nami na noc, nie troszcząc się o niczyje pozwolenie.

Gdyśmy się kładli do łóżek, pogoda była wyjątkowo burzliwa i deszcz spływał po dachu, jak gdyby

cały świat jednocześnie z Sarą Ray płakał, przeczuwając bliski koniec. Żadne z nas nie zapomniało

dzisiaj o pacierzu. Mieliśmy ochotę pozostawić zapaloną świecę, lecz ciotka Janet stanowczo

zaprotestowała przeciw temu. Świeca została zgaszona i leżeliśmy wszyscy z otwartymi oczami,

wsłuchani w deszcz spływający po rynnie i w odgłosy zawodzącego wiatru, zmagającego się z

konarami najwyższych jodeł.

background image

Rozdział XX - Katastrofalna niedziela

Ranek niedzielny był mglisty i szary. Deszcz przestał padać, lecz ciężkie ołowiane chmury

zawisły nad światem, który zdawał się z rezygnacją czekać na ów zapowiedziany moment

Ostatecznego Sądu. Wstaliśmy wyjątkowo wcześnie. Jak się okazało, nikt z nas tej nocy dobrze nie

spał, a byli i tacy, którzy w ogóle ani na chwilę oka nie zmrużyli. Do tych ostatnich należała

Historynka, toteż rano była bardzo blada i miała oczy głęboko podkrążone. Tylko Piotrek zasnął

spokojnie zaraz po dwunastej.

- Gdybyście tak wszyscy przez całe popołudnie przycinali drzewka, to nawet strach przed

końcem świata nie pozwoliłby wam nie spać w nocy - tłumaczył się. - Ale jak się dzisiaj rano

obudziłem, było mi jeszcze gorzej. Zapomniałem na chwilę o wszystkim, a potem nagle

przypomniałem sobie i bałem się jeszcze więcej, niż przedtem.

Celinka była blada, lecz odważna. Po raz pierwszy od kilku lat nie zakręciła sobie papilotów

w sobotę wieczorem. Włosy miała gładko uczesane, w czym jej zresztą było o wiele bardziej do

twarzy.

- Jeżeli ma być koniec świata, to mi absolutnie nie zależy na lokach - rzekła przy śniadaniu.

- Nareszcie doczekałam się tej chwili, że nie musiałam was budzić w niedzielę - ucieszyła się

ciotka Janet, gdyśmy weszli do kuchni.

Przy śniadaniu apetyt nam nie dopisywał. Jakże ci dorośli mogą jeść tak dużo? Po śniadaniu i

po odmówieniu modlitwy czekało nas długie przedpołudnie, które trzeba było jakoś przetrwać.

Piotrek, pomny danego słowa, wyciągnął z kuferka Biblię i począł ją czytać od pierwszego

Rozdziału.

- Całej na pewno nie zdążę przeczytać - skonstatnował - ale przeczytam chociaż tyle, na ile

mi czasu starczy.

Tego dnia w Carlisle nie było kazania, a do Szkoły Niedzielnej mieliśmy pójść dopiero

wieczorem. Celinka wyciągnęła z szuflady wynotowaną lekcję i zaczęła ją pilnie studiować.

Dziwiliśmy się wszyscy, że była taka spokojna, gdyż żadne z nas w tej chwili nie mogłoby się na to

zdobyć.

- Jeżeli nie będzie końca świata, to dobrze, że się lekcji nauczę - rzekła, gdyśmy jej zwrócili

na to uwagę - a jeżeli koniec świata będzie, to zawsze lepiej przedtem popracować. Powiem wam

szczerze, że nigdy jeszcze w życiu nie uczyłam się niczego z taką trudnością.

Upływające wolno godziny były po prostu nie do zniesienia. Snuliśmy się niespokojnie po

mieszkaniu, spacerując tam i z powrotem, tylko Piotrek wciąż pilnie czytał Biblię. O jedenastej

background image

skończył Pierwszą Księgę Mojżesza i rozpoczął drugą.

- Nie wszystko z tego rozumiem - przyznał się - ale czytam każde słowo bardzo uważnie.

Historia o Józefie i jego bracie była tak ciekawa, że na chwilę zupełnie zapomniałem o końcu świata.

W miarę upływania godzin Dan począł się coraz bardziej denerwować.

- Jeżeli już ma być ten koniec świata - mruknął, gdyśmy szli na obiad - to niech nastanie

prędko, żeby się ten czas tak nie dłużył.

- Ach, Dan! - zawołały jednogłośnie Fela i Celinka, obydwie wielce zgorszone.

Tylko Historynka spojrzała na Dana tak przyjaźnie, jakby się z nim zgadzała pod tym

względem.

Przy śniadaniu jedliśmy mało, ale podczas obiadu po prostu nikt już nic przełknąć nie mógł.

Po obiedzie niebo się trochę wypogodziło i spoza chmur wyjrzało jasne słońce. Doszliśmy do

wniosku, że był to dobry znak. Fela oświadczyła, że gdyby miał być istotnie koniec świata, na pewno

przez cały dzień byłoby pochmurno. Na wszelki wypadek wszyscy ubraliśmy się starannie, a

dziewczynki włożyły nowe białe sukienki.

Zjawiła się Sara Ray, wciąż zapłakana. Wzbudziła w nas jeszcze większy niepokój, mówiąc,

że matka jej wierzy w wiadomość wydrukowaną w “Przedsięwzięciu” i jest pewna, że koniec świata

nastąpi lada chwila.

- Właśnie dlatego pozwoliła mi przyjść do was - szlochała Sara. - Gdyby nie wierzyła w

koniec świata, na pewno by mi nie pozwoliła wyjść z domu. Ale ja bym umarła, gdybym tu do was

nie przyszła. Mama nawet nie gniewała się na mnie, jak jej powiedziałam, że byłam na pokazie

magicznej latarni. Od razu się zorientowałam, że to zły znak. Nie mam wprawdzie białej sukienki,

więc włożyłam biały fartuszek z falbankami.

- Strasznie dziwna historia - pokiwała głową Fela. - Do kościoła nigdy nie wkładasz tego

fartuszka, a jak ma być koniec świata, to ci go matka pozwoliła włożyć.

- Widzisz, nic innego białego nie miałam - tłumaczyła się Sara. - Przecież to wygląda

zupełnie jak sukienka, tylko że nie ma rękawów.

- Chodźmy do sadu i czekajmy - zaproponowała Historynka. - Teraz jest pierwsza, więc za

godzinę przekonamy się już o wszystkim. Zostawimy drzwi do mieszkania otwarte, żeby słyszeć, jak

zegar wybije drugą.

Nie mając żadnego ciekawego zajęcia, przenieśliśmy się do sadu i przysiedliśmy na

najniższych gałęziach drzewa wuja Aleca, gdyż trawa po deszczu była jeszcze mokra. Dokoła nas

było pięknie, spokojnie i zielono. Nad głowami mieliśmy wypogodzone błękitne niebo, po którym

jeszcze od czasu do czasu przemykały drobne białe obłoczki.

- A ja wam powiadam, że nie wierzę, żeby to miał być ostatni dzień - zawołał w pewnej

background image

chwili Dan i zaczął nagle gwizdać, przejęty dziwną radością.

- Mógłbyś w każdym razie nie gwizdać w niedzielę - zgromiła go surowo Fela.

- Jeszcze teraz nie widzę żadnej różnicy między metodystami i prezbiterianami, chociaż już

prawie skończyłem czytać Drugą Księgę Mojżesza - odezwał się nagle Piotrek. - Kiedy wreszcie

dowiem się czegoś na ten temat?

- W Biblii nie ma nic o metodystach i prezbiterianach - odpowiedziała Fela z przekąsem.

Piotrek spojrzał na nią zdziwiony.

- Jak to? - zapytał. - A gdzie się można o tym dowiedzieć?

- I ja też często dziwiłam się, że o tym nie ma ani słowa w Biblii - wtrąciła Celinka. -

Szczególnie, że wspomina się często o baptystach, a przynajmniej o jednym Baptyście.

- W każdym razie - postanowił Piotrek - jeśli nawet końca świata nie będzie, to i tak będę co

tydzień czytał Biblię, aż ją całą przeczytam. Nigdy dotychczas nie myślałem, że to taka ciekawa

książka.

- Aż dreszcz człowieka przejmuje, jak mówisz, że Biblia to “ciekawa książka” - zawołała Fela

coraz bardziej oburzona. - Dlaczego nie mówisz o jakiejś innej zwykłej książce?

- Ależ ja nie chciałem powiedzieć nic złego - tłumaczył Piotrek przygnębiony.

- Biblia to naprawdę interesująca książka - wtrąciła Historynka, stając w obronie Piotrka. -

Jest w niej przecież całe mnóstwo nadzwyczajnych historii, tak, nadzwyczajnych, Felu. Jeżeli świat

się jeszcze dzisiaj nie skończy, w przyszłą niedzielę opowiem wam historię o biblijnej Ruth. Daję

wam już dzisiaj przyrzeczenie. Gdziekolwiek będziemy w przyszłą niedzielę, na pewno opowiem

wam o Ruth.

- Przecież nie będziesz mogła opowiadać historii w niebie - zauważyła nieśmiało Celinka.

- Dlaczegóż by nie? - broniła się Historynka z błyskiem w oczach. - Oczywiście, że będę

opowiadać. Będę tak długo opowiadała swoje historie, dopóki będę mogła mówić i dopóki będzie

ktoś, kto by mnie chciał słuchać.

Tak, bez wątpienia. Ten nieposkromiony duch talentu Historynki przepłynie triumfalnie

ponad wszelkimi katastrofami, ponad wszystkimi kataklizmami świata, rozsiewając wokół tę swoistą

niewytłumaczoną słodycz, ten swoisty czar. Nawet błękitnookie cherubiny, nucące nad polami

porośniętymi złotogłowiem, musiałyby ucichnąć na chwilę, aby posłuchać baśni znikającej ziemi,

opowiadanej srebrzystym dźwięcznym głosikiem. Takie myśli przebiegały przez nasze głowy,

gdyśmy patrzyli na Historynkę i do dusz naszych wstępował spokój. Nawet koniec świata nie byłby

tak przerażający, gdybyśmy później pozostali razem, gdyby się nic wśród nas nie zmieniło.

- Już na pewno zbliża się druga - zauważyła Celinka - a my tu tak spokojnie czekamy,

jakbyśmy mieli jeszcze co najmniej godzinę czasu przed sobą.

background image

Rozmowa przycichła. Rozglądaliśmy się dokoła w nerwowym oczekiwaniu. Chwile upływały

wolno i każda najkrótsza nawet, wydawała się nam godziną. Czyż ta druga godzina nie nadejdzie?

Byliśmy coraz bardziej podnieceni, nawet Piotrek przestał czytać Biblię. Każdy nieoczekiwany

szmer, każdy szczegół widziany w oddali, wywierał na nas piorunujące wrażenie. Gdy chmurka

przmknęła po niebie, zasłaniając słońce i chwilowy cień padł na stary sad Kingów, twarze nasze

pobladły i poczęliśmy drżeć jak w febrze. Wóz przejeżdżający przez most skłonił Sarę Ray do

przeraźliwego okrzyku. Zatrzaśnięcie drzwi w stodole wuja Rogera sprawiło, że nam kroplisty pot

wystąpił na twarze.

- Nie wierzę, żeby miał być koniec świata - rzekł Feliks - i nigdy w to nie wierzyłem, ale

chciałbym, żeby już nareszcie wybiła druga.

- Czy nie mogłabyś nam czegoś opowiedzieć, żeby ten czas się tak nie dłużył? - zwróciłem

się do Historynki.

Potrząsnęła głową.

- Nie, to by się i tak na nic nie zdało. Ale jeżeli dziś nie będzie końca świata, to opowiem

wam taką historię, że poumieracie chyba ze strachu.

Nagle ujrzeliśmy Pata galopującego przez sad z polną myszką w pyszczku. Zatrzymał się

przed nami, usiadł, położył myszkę na ziemi i począł lizać swe przednie łapki z wielkim

zadowoleniem. Potem pochylił się i z apetytem zjadł myszkę.

- Końca świata na pewno nie będzie - zawołała Sara Ray, przestając nagle płakać - bo

przecież Paddy przed samym końcem świata nie jadłby myszy.

- Jeżeli ten zegar nie wybije wreszcie drugiej, to chyba oszaleję - oświadczyła Celinka z

zupełnie niezwykłą u niej stanowczością.

- Czas zawsze się człowiekowi dłuży, jak się na coś czeka - skonstatowała Historynka. - Ale

na pewno nie upłynęło jeszcze więcej, niż godzina.

- A może zegar bił, tylko myśmy nie słyszeli - odezwał się Dan. - Niech lepiej ktoś pójdzie i

zobaczy.

- To ja pójdę - zaofiarowała się Celinka. - Mam nadzieję, że jeżeli nawet coś się stanie, zdążę

jeszcze do was wrócić.

Patrzyliśmy na jej białą sylwetkę znikającą za furtką, a później za wejściowymi drzwiami

domu. Upłynęło kilka minut, a może kilka lat, nie umielibyśmy dokładnie tego określić. Potem

zobaczyliśmy Celinkę biegnącą pędem w naszą stronę. Lecz, gdy dopadła już do nas, tak strasznie

drżała, że w pierwszej chwili ani słowa wymówić nie mogła.

- Więc co? Już po drugiej? - zwróciła się do niej Historynka.

- Już... już czwarta - wybąkała Celinka drżącymi wargami. - Stary zegar nie chodzi. Mama

background image

wczoraj zapomniała go nakręcić i dlatego stanął. Ale na zegarze w kuchni jest czwarta, więc

widocznie końca świata nie będzie. Podwieczorek stoi na stole i mama prosiła, żebyśmy przyszli.

Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą i spojrzeliśmy na siebie przyjaźnie, dopiero teraz orientując

się, jak byliśmy bardzo przerażeni. Końca świata nie będzie! Przed nami był świat, przed nami było

życie z całą swoją tajemniczością osłoniętą latami przyszłości.

- Już nigdy nie uwierzę w to, o czym będą pisały gazety - zawołał Dan, nabierając od razu

humoru.

- A ja wam mówiłam, że więcej trzeba wierzyć Biblii, niż gazetom - triumfowała Celinka.

Sara Ray, Piotrek i Historynka poszli do domu, my zaś zasiedliśmy do podwieczorku, mając

zresztą wilcze apetyty. Później gdyśmy się na górze ubierali, aby pójść do Szkoły Niedzielnej,

humory nasze tak się poprawiły, że ciotka Janet aż dwa razy wychodziła do sieni, wołając surowo:

“Dzieci, czyście zapomniały, że dzisiaj jest niedziela?”

- Nie uważacie, jak cudownie jest, że będziemy jeszcze bardzo długo żyli na świecie? -

zapytał nas Feliks, gdyśmy schodzili po zboczu pagórka.

- Tak i na szczęście Fela i Historynka znowu ze sobą rozmawiają - radowała się Celinka.

- I Fela pierwsza przemówiła - dorzuciłem.

- Tak, ale tylko dzięki temu, że miał być koniec świata - westchnęła Celinka. - Żałuję teraz, że

tak lekkomyślnie pozbyłam się mojego cudownego dzbanka z niezapominajkami.

- A ja żałuję, że tak prędko zdecydowałem się zostać prezbiterianinem - mruknął Piotrek.

- Jeszcze teraz nie jest za późno - uspokoił go Dan. - Możesz zmienić zdanie.

- Nie, mój kochany - zawołał Piotrek z oburzeniem. - Nie należę do tych, którzy mówią coś

tylko dlatego, że się boją, a cofają się wówczas, gdy strach mija. Powiedziałem, że będę

prezbiterianinem i tak już zostanie.

- Wspominałaś, że znasz jakąś historię, która ma coś wspólnego z prezbiterianami -

zwróciłem się do Historynki. - Opowiedz nam ją teraz.

- Ach, nie, to nie jest taka historia, którą można opowiadać w niedzielę - odparła. - Jutro rano

chętnie ją wam opowiem.

Historynka dotrzymała obietnicy, gdyśmy się nazajutrz rano zebrali wszyscy w sadzie.

background image

Rozdział XXI - Marzymy o snach

Sierpień minął i nastały pierwsze dni września. Skończyły się żniwa i chociaż lato jeszcze

trwało w całej pełni, wieczorem już odczuwało się chłodne podmuchy jesieni. Astry jeszcze

gdzieniegdzie wychylały swe kolorowe, lecz jakby znużone główki, a nad pagórkami i dolinami

wisiały pasma błękitnoszarej mgły, jakby Natura składała ostatnią ofiarę na ołtarzu lata. Jabłka

rumieniły się czerwienią na gałęziach drzew, świerszcze zawodziły dniem i nocą, wiewiórki w

konarach jodeł dzieliły się z sobą tajemnicami poliszynela, słońce było dziwnie zgęszczone i żółte,

jak roztopione złoto. Rozpoczęła się szkoła i wszyscy mali mieszkańcy okolicznych farm doznawali

nowych wrażeń, a wieczorami po skończonych lekcjach obserwowali jesienne spadające gwiazdy.

Trwaliśmy i my w tej spokojnej atmosferze zbliżającej się jesieni, dopóki nie owładnęła nami

formalna orgia snów.

- Chciałbym naprawdę wiedzieć, co za nowe diabelskie sztuczki wymyśliła znowu nasza

dzieciarnia - rzekł pewnego wieczoru wuj Roger, przechodząc przez sad z dubeltówką na ramieniu i

kierując się w stronę moczarów.

Siedzieliśmy całą gromadką dokoła Kamiennego Pulpitu, zajęci pilnym zapisywaniem

naszych snów w zeszytach, jedząc przy tym śliwki z drzewa wielebnego księdza Scotta, które

dojrzewały co roku dopiero w początkach września. Wielebny ksiądz Scott dawno już umarł, lecz

śliwy te pozostawiły po nim wieczną pamięć, choć zapomniane już dawno zostały jego wszystkie

ciekawe niegdyś kazania wygłoszone z ambony.

- Ach - zawołała Fela ze zgorszeniem, gdy wuj Roger się oddalił - wuj Roger znowu zaklął.

- Skądże znowu! - odparła pośpiesznie Historynka. - “Diabelskie sztuczki” to przecież nie

przekleństwo. Oznacza to tylko wyczyny złego ducha.

- Jednakże nie powiem, żeby to było ładne wyrażenie - oburzyła się Fela.

- Ładne nie jest - przyznała Historynka z głębokim westchnieniem. - Jest tylko wyraziste,

chociaż niezbyt ładne. Istnieje mnóstwo takich wyrażeń na świecie, którym należy przyznać, że są

wyraziste, ale dzieci nie powinny ich używać.

Historynka westchnęła znowu. Ogromnie lubiła wyraziste słowa i cieszyła się nimi tak samo,

jak inne dziewczęta potrafiły cieszyć się świecidełkami. Dla Historynki dosadne wyrażenia były niby

perły nanizane na czerwoną nitkę fantazji. Gdy spotkała się z jakimkolwiek tego rodzaju słowem,

powtrzała je kilkakrotnie w samotności, ważyła je, analizowała, pieściła po prostu, nadając swemu

głosowi coraz to nowe brzmienie i zachowując to słowo na zawsze w pamięci.

- W każdym razie to wyrażenie nie jest zbytnio przyjemne - upierała się Fela. - Nie robimy

background image

przecież żadnych dia... żadnych wyczynów złego ducha. Zapisywanie własnych snów nie jest żadną

szatańską sztuczką.

Właściwie Fela miała rację. Nawet najbardziej zacofani dorośli nie mogliby tego tak nazwać.

Jeżeli zapisywanie snów z odpowiednim ubarwieniem nie wyrządzało nikomu krzywdy, to dlaczego

miało być aż tak potwornie nazwane? Pod tym względem absolutnie nie zgadzałem się z wujem

Rogerem.

Robiliśmy to już od dwóch tygodni i przez cały ten czas żyliśmy tylko dlatego, aby mieć sny i

aby móc je później zapisywać. Historynka poddała nam tę myśl pewnego wieczoru podczas

straszliwej ulewy, gdyśmy zawzięcie żuli gumę, nie mając nic lepszego do roboty. Gdy deszcz

przestał padać, usiedliśmy na skraju lasku, na porosłych mchem kamieniach, mając obszerny widok

na złocistą dolinę. Nie wolno nam było żuć gumy w szkole czy w domu, ale w lesie i na polu nikt

nam przecież tego nie mógł zabronić.

- Moja ciotka Jane zawsze mówiła, że nieładnie jest żuć gumę - przypomniał sobie Piotrek ze

smutkiem.

- Bardzo wątpię, czy twoja ciotka Jane tak dobrze znała się na towarzyskiej etykiecie - rzekła

Fela, pragnąc pognębić Piotrka tym wspaniałym wyrazem zaczerpniętym z “Przewodnika

Rodzinnego”. Lecz Piotrka tak łatwo nie można było pokonać. Posiadał już własne poglądy i

operował własnymi wyrażeniami, których nie można byłoby znaleźć w żadnym słowniku.

- Właśnie, że się znała - odciął się. - Moja ciotka Jane była prawdziwą damą, chociaż się

nazywała tylko Craig. Znała się na wszelkich towarzyskich przepisach i stosowała się do nich,

choćby przebywała w nie wiem jakim towarzystwie. Była przy tym bardzo elegancka. Gdyby mój

ojciec miał chociaż połowę tego wychowania, co ona, na pewno nie byłbym dzisiaj chłopcem do

posług.

- A czy chociaż wiesz, gdzie twój ojciec jest teraz? - zapytał Dan.

- Nie - odparł Piotrek obojętnie. - Podobno ostatnio pracował przy wyrębie lasów nad

Menem, ale to było trzy lata temu. Teraz już nic o nim nie wiemy, zresztą - dorzucił w zamyśleniu,

wyjmując na chwilę gumę z ust, aby podkreślić mocniej swoje słowa - wcale mi na tym nie zależy.

- Ach, Piotrku, nie wolno tak mówić - oburzyła się Celinka. - Przecież to jest twój rodzony

ojciec!

- Moja droga - Piotrek spojrzał na nią z wyrzutem - gdyby twój rodzony ojciec uciekł od

ciebie, jak byłaś małym dzieckiem i pozostawił cię z matką, która musi praniem zarabiać na życie, to

na pewno też byś o niego nie dbała.

- A może któregoś dnia twój ojciec wróci do domu z wielkim majątkiem - odezwała się

Historynka.

background image

- Tak samo możliwe, jak gdyby na przykład pewnego dnia prosięta zaczęły gwizdać -

odpowiedział Piotrek na uwagę Historynki.

- Tam jedzie drogą pan Campbell - zawołał Dan. - To jest jego nowa klaczka. Nie uważacie,

że wyjątkowo zgrabna? Skórę ma lśniącą jak jedwab. Pan Campbell nazywa ją Basią Sherman.

- Nie uważam, żeby to było wyjątkowo piękne imię dla konia, tym bardziej, że tak się właśnie

nazywała jego babka - zgorszyła się znowu Fela.

- A może Basia Sherman uważałaby to za komplement - uśmiechnęła się Historynka.

- Bardzo możliwe. Nie musiała być zbytnio urodziwa, skoro sama zaproponowała swemu

mężowi, żeby się z nią ożenił - zadecydowała Fela.

- Cóż w tym jest tak dziwnego?

- Boże Święty, przecież to było okropne! Czy ty byś kiedykolwiek zdobyła się na coś

takiego?

- Sama nie wiem - odparła Historynka z roziskrzonymi oczami. - Gdyby mi bardzo na tym

kimś zależało i gdyby on nie miał śmiałości zaproponować mi małżeństwa, może bym się i zdobyła.

- Wolałabym raczej umrzeć starą panną - zawołała Fela.

- Jak się jest taką piękną, jak ty, to trudno zostać starą panną - odezwał się Piotrek, który

zawsze z zachwytem patrzył na Felę.

Fela odgarnęła z czoła złote loki, usiłując nadać gniewny wyraz swojej twarzyczce, lecz tym

razem dziwnie jakoś jej się to nie udawało.

- Wiesz przecież, że kobiecie nie wypada oświadczać się mężczyźnie - wysunęła argument

Celinka.

- Wątpię, czy “Przewodnik Rodzinny” też tak się na to zapatruje - bąknęła obojętnie

Historynka z odrobiną złośliwości w głosie. Historynka nigdy nie odczuwała takiego szacunku dla

“Przewodnika Rodzinnego”, jak Fela i Celinka. Obydwie co tydzień po prostu pochłaniały “rubrykę

towarzyską” i na każde żądanie potrafiłyby wyrecytować dokładnie, jakiego rodzaju rękawiczki

powinno się nosić na weselu, co się powinno mówić, gdy się zawiera z kimś znajomość i jak się

powinno wyglądać, gdy adorator składa pierwszą oficjalną wizytę.

- Podobno pani Ryszardowa Cook także się oświadczyła swemu mężowi - wtrącił Dan.

- Wuj Roger powiada, że właściwie nie oświadczyła mu się wyraźnie, tylko tak pokierowała

sprawą, że gdy Ryszard się zorientował, był już z nią zaręczony - zaśmiała się Historynka. - Znam

doskonałą opowieść o babce pani Ryszardowej Cook. Należała ona do tych kobiet, które przy każdej

okazji wytykają innym: “A nie mówiłam”...

- Felu, to coś dla ciebie - mruknął złośliwie Dan.

- Babka pani Ryszardowej Cook była szalenie krnąbrna. Wkrótce po ślubie pokłóciła się z

background image

mężem o jedną jabłoń, którą obydwoje zasadzili w sadzie. Tabliczka przywiązana do jabłoni gdzieś

zginęła i mąż twierdził, że jabłonka ta jest z gatunku koszteli, żona zaś, że to była złota parmena.

Kłócili się tak długo, że aż zbiegli się wszyscy sąsiedzi, wreszcie mąż tak się rozgniewał, że kazał

żonie milczeć. W owym czasie nie było jeszcze “Przewodnika Rodzinnego”, toteż nie wiedzieli, że

niegrzecznie jest powiedzieć własnej żonie, żeby milczała. Przypuszczam, że postanowiła nauczyć

męża dobrych manier, bo zamilkła istotnie i przez pięć lat ani słowa nie przemówiła. Wreszcie po

pięciu latach na owej nieszczęsnej jabłonce ukazały się pierwsze jabłka i były to istotnie złote

parmeny. Wtedy żona po raz pierwszy przemówiła. “A nie mówiłam ci!” zatriumfowała.

- A potem już rozmawiała z nim całkiem normalnie? - zapytała Sara Ray.

- Oczywiście, później już wszystko między nimi było jak najlepiej - odpowiedziała

Historynka niedbale. - Ale dalsze dzieje nie mają nic wspólnego z tą opowieścią. Urywa się ona

właśnie w tym miejscu, kiedy żona przemówiła. Dziwna z ciebie osoba, Saro Ray, że nigdy nie jesteś

zadowolona z żadnej historii.

- Bo zawsze chciałabym wiedzieć, co było potem - tłumaczyła się płaczliwym głosem Sara

Ray.

- Wuj Roger powiada, że nie chciałby mieć takiej żony, z którą nie mógłby się kłócić -

zauważył Dan. - Powiada, że życie wówczas byłoby strasznie nudne.

- Ciekawe, czy wuj Roger na zawsze już zostanie kawalerem - szepnęła Celinka.

- Kiedy on i bez żony jest zupełnie szczęśliwy - wtrącił Piotrek.

- Mama powiada, że będzie szczęśliwy, dopóki się nie postarzeje - rzekła Fela - ale przyjdzie

na niego taki dzień, kiedy dojdzie do wniosku, że już jest za stary, żeby wziąć żonę i wtedy dopiero

zacznie się naprawdę martwić.

- A gdyby tak wasza ciotka Oliwia wyszła za mąż, to kto by panu Rogerowi prowadził

gospodarstwo? - zapytał Piotrek.

- Ach, ciotka Oliwia nigdy za mąż już nie wyjdzie - odparła Fela. - Przecież w styczniu

skończy dwadzieścia dziewięć lat.

- Tak, nie jest już taka młoda - przyznał Piotrek - ale może kiedyś jeszcze kogoś znaleźć,

komu się spodoba i kto będzie chciał się z nią ożenić.

- Strasznie byłoby przyjemnie mieć wesele w rodzinie, prawda? - zawołała Celinka. - Nigdy

nie widziałam żadnego ślubu i bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć. Byłam już w swoim życiu na

czterech pogrzebach, ale nigdy na żadnym ślubie.

- A ja nigdy nawet nie byłam na pogrzebie - jęknęła z żalem Sara Ray.

- Widzę tam znowu ślubny welon dumnej królewny - szepnęła Celinka, wskazując delikatny

obłoczek na niebie.

background image

- A spójrz na tę różową chmurkę, która płynie za nim - dorzuciła Fela.

- Może właśnie ta różowa chmurka to czyjś sen, który w nocy spłynie z nieba na ziemię -

rozmarzyła się Historynka.

- Zeszłej nocy miałam straszny sen - zawołała Celinka, drżąc na samo wspomnienie. - Śniło

mi się, że byłam na bezludnej wyspie, na której były tylko tygrysy i jakieś dziwolągi o dwóch

głowach.

- Ach! - Historynka spojrzała na Celinkę z gorzkim wyrzutem. - Dlaczego nie potrafisz tego

ładniej opowiedzieć? Gdybym ja miała taki sen, opowiedziałabym go w ten sposób, że każdy, kto by

mnie słuchał, musiałby mieć wrażenie, że to jemu właśnie taki sen się przyśnił.

- Ale ja nie jestem tobą - broniła się Celinka - i nie mam ochoty nikogo swoimi snami

przerażać. Ten sen był naprawdę straszny, ale jednocześnie bardzo ciekawy.

- Ja miewam często ciekawe sny - odezwł się Piotrek - ale nigdy ich długo nie pamiętam.

- To dlaczego tych snów nie zapisujesz? - podchwyciła Historynka. - Ach... - zwróciła ku nam

twarzyczkę rozjaśnioną jakimś nagłym natchnieniem. - Mam świetny pomysł. Niech każde z nas kupi

sobie zeszyt i zapisuje dokładnie wszystkie sny. Później przekonamy się, czyje są najciekawsze.

Będziemy mogli nawet wówczas, gdy będziemy już starzy, czytać te sny i wspominać dawne lata.

Nagle wyobraziliśmy sobie, że wszyscy jesteśmy starzy i siwi, oczywiście z wyjątkiem

Historynki. Jej jednej nie mogliśmy sobie wyobrazić w podeszłym wieku. Zdawało nam się, że

zawsze będzie miała te swoje ciemne poskręcane loki, że zawsze będzie miała ten swój srebrzysty

głosik i te swoje oczy, które świeciły jak gwiazdy wiecznej młodości.

background image

Rozdział XXII - Księga snów

Następnego dnia Historynka namówiła wuja Rogera, aby ją zabrał z sobą do Markdale, gdzie

kupiła dla nas wszystkich zeszyty, w których mieliśmy zapisywać sny. Każdy zeszyt kosztował

dziesięć centów, był dosyć gruby i oprawiony w zielony błyszczący papier. Leży przede mną teraz

ten otwarty zeszyt, a jego pożółkłe kartki są niby wspomnienia dawnych dziecięcych snów, które

roiłem po nocach przed wielu, wielu laty.

Na okładce zeszytu widnieje przyklejona mała wizytówka, opatrzona napisem: “Księga Snów

Edgara Kinga”. Celinka była jedyną wśród nas, która posiadała własne wizytówki, aby na wszelki

wypadek gdy dorośnie, mogła stosować się do towarzyskiej etykiety, jak nakazywał “Przewodnik

Rodzinny”. Była tak przejęta nowym pomysłem zapisywania snów, że podarowała nam łaskawie po

jednej wizytówce, abyśmy je mogli przykleić na okładki naszych zeszytów.

Gdy odwracam kartki zeszytu i czytam naiwne zdania, rozpoczynające się od słów “Zeszłej

nocy śniło mi się”, cała przeszłość wyraziście staje mi przed oczami. Widzę stary sad Kingów,

owiany nimbem tajemniczości, spowity w złociste blaski słoneczne, ten sad, w którym siedzieliśmy

owego wrześniowego wieczora i zapisywaliśmy sny, pochłonięci nimi do tego stopnia, że każde z nas

na chwilę o bożym świecie zapominało. Piotrek, Dan, Feliks, Celinka, Fela, Sara Ray, Historynka -

wszyscy oni znowu są przy mnie na zielonym kobiercu trawy, wszyscy siedzą wpatrzeni w otwarte

zeszyty, trzymają ołówki i piszą, to znów chwilami spoglądają w przestrzeń, jakby szukając jakiegoś

odpowiedniego wyrazu, który by dokładnie uwypuklił każdą ich myśl. Słyszę roześmiane głosy,

widzę jasne oczy, patrzące z odwagą w życie. W tym starym zabazgranym zeszycie jest kolekcja

chłopięcych snów, ten stary zeszyt tchnie tajemniczym czarem dawnych, nigdy nie zapomnianych lat.

Edgar King jest znowu chłopcem, zapisującym sny w starym sadzie Kingów, po którym hula

zawzięcie pierwszy jesienny wiatr.

Naprzeciw siedzi Historynka ze swą rozwichrzoną czuprynką, z kształtnymi skrzyżowanymi

nogami, z brwiami wzniesionymi w górę i z niesfornym loczkiem opadającym na czoło.

Po prawej stronie Celinka - ze swymi dobrodusznymi piwnymi oczkami, z małym

słowniczkiem pod pachą, bo czasami śni się coś takiego, co trudno wyrazić słowami, a tym bardziej

wówczas, gdy się ma dopiero lat jedenaście. Tuż przy niej siedzi Fela, piękna i świadoma swojej

urody, z włosami złocącymi się w promieniach słońca, z błękitnymi oczami i z policzkami

rumianymi jak jabłuszka.

Piotrek zajął miejsce u jej boku, leżąc na brzuchu w wysokiej trawie, jedną ręką odgarnia

niesforne kosmyki włosów. Zeszyt położył przed sobą na kamieniu, bo tylko w tej pozycji potrafi

background image

pisać, chociaż przyznaje, że nie jest ona zbyt wygodna. Piotrek potrafił zręczniej trzymać w ręku

gracę, niż ołówek, a z przenoszeniem myśli na papier, mimo pomocy Celinki, też było

nienadzwyczajnie. Co do znaków przestankowych, to nigdy ich jakoś nie mógł opanować i żadnego

przecinka nie potrafił postawić w odpowiednim miejscu. Historynka zazwyczaj przeglądała

zapisywane przez niego sny, zaopatrując je w przecinki, dwukropki i wykrzykniki.

Feliks siedział po prawej stronie Historynki, gruby i zasapany, poważnie nastrojony nawet na

temat własnych snów. Pisał z nogami podkurczonymi i co chwilę marszczył brwi, zamyślając się

głęboko nad każdym zdaniem.

Dan, tak samo jak Piotrek, pisał leżąc na brzuchu, odwrócony do nas plecami. Miał dziwny

zwyczaj głośnego chrząkania, poruszania co kilka chwil całym ciałem i wierzgania nogami, gdy nie

mógł skleić jakiegoś trudniejszego zdania.

Sara Ray sadowiła się prawie zawsze przy jego boku. O Sarze na ogół trudno było coś

powiedzieć, z wyjątkiem tego, że wśród nas się znajdowała. Podobnie, jak Maud, bohaterka

poematów Tennysona, Sara nie zwracała na siebie niczyjej uwagi.

Widzę teraz dokładnie, jak siedzimy wszyscy pochyleni nad otwartymi zeszytami, jak wuj

Roger przechodzi pobliską ścieżką i oskarża nas o wyczynianie dia... sztuczek złego ducha.

Każde z nas usiłowało zebrać kolekcję najciekawszych snów, byliśmy jednak wszyscy

ogromnie ambitni i honorowi, toteż wątpię, czy ktoś z gromadki zapisałby coś takiego, co mu się w

istocie nie śniło. Byliśmy przygotowani na to, że Historynka pobije rekord, jeżeli chodzi o ciekawe

sny, lecz zaraz na początku okazało się, że jej sny nie były wcale bardziej sensacyjne od naszych.

Najwidoczniej w krainie snów wyobraźnie nasze potrafiły dorównać jej wyobraźni. Natomiast

Celinka wykazała najbardziej rozwinięty talent, jeżeli chodziło o sny wybitnie dramatyczne. Ta

spokojna i skromna dziewczynka miewała sny wyjątkowo okropne. Co noc prawie śniła o jakichś

bitwach, morderstwach lub też o czyjejś śmierci. Dan przeciwnie, chociaż był w życiu z nas

wszystkich najbardziej wojowniczy, miewał sny bardzo spokojne, naiwne nawet i gdy później

odczytywał je ze swego zeszytu, był z nich ogromnie niezadowolony.

Ale chociaż sny Historynki niczym się nie różniły od snów całej gromadki, potrafiła je jednak

w całkiem innej formie przelewać na papier. Gdy któryś ze swych snów zdecydowała się nam

opowiedzieć, odnosiliśmy tak silne wrażenie, jakbyśmy to sami we śnie przeżywali.

W miarę zapisywania snów, doszedłem do wniosku, że ja, Edgar King, dzierżę pod tym

względem palmę pierwszeństwa. Umiałem wyjątkowo zręcznie wyrazić słowami swoje myśli i

doznawane uczucia. Historynka wprawdzie pod tym względem wysuwała się niejednokrotnie na plan

pierwszy, odziedziczyła bowiem po swym ojcu zdolności do rysunków i zapisywane przez siebie sny

częstokroć przystrajała własnymi ilustracjami. Posiadała specjalny talent do rysowania upiorów i

background image

teraz jeszcze dokładnie pamiętam narysowaną przez nią ohydną jaszczurkę, którą widziała we śnie,

pełzającą po dachu naszego domu. Którejś nocy Historynka miała straszliwy sen - przynajmniej jej

się takim wydawał i tak nam go opowiedziała - gdyż śniło jej się, że po największym naszym pokoju

goniła ją stara otomana i robiła do niej nieprzyjemne miny. Taką wykrzywiającą się otomanę

narysowała na marginesie swego zeszytu i rysunek ten do tego stopnia przestraszył Sarę Ray, że

wracając do domu, przez cały czas płakała i spała tej nocy z Judy Pineau, lękając się spojrzeć na

jakikolwiek sprzęt.

Sny Sary Ray nigdy nie odznaczały się niczym specjalnym. Przeważnie śniło jej się, że nie

mogła spleść warkoczy albo nie mogła zasznurować trzewików, gdy szła do kościoła, nic więc

dziwnego, że księga jej snów była wyjątkowo nudna i monotonna. Jedynym snem godnym uwagi był

ten, kiedy Sarze Ray przyśniło się, że wzleciała w powietrze balonem i potem spadła na ziemię.

- Miałam wrażenie, że spadnę na ziemię z okropnym hukiem - opowiadała, drżąc na całym

ciele - tym czasem opadłam lekko jak piórko i w tej samej chwili obudziłam się.

- Gdybyś się nie obudziła, na pewno byś umarła - wtrącił ponuro Piotrek. - Zawsze tak bywa,

że gdy się człowiekowi śni, że skądś spada i nie budzi się, to taki upadek musi go zabić. Przeważnie

to bywa właśnie przyczyną śmierci tych ludzi, którzy umierają we śnie.

- A skąd ty możesz o tym wiedzieć? - zapytał Dan sceptycznie. - Przecież ci wszyscy, którzy

umarli we śnie, nie zdążyli ci o tym opowiedzieć.

- Ciotka Jane kiedyś mi mówiła - wytłumaczył Piotrek.

- A wszystko co twoja ciotka Jane mówiła, dla ciebie jest święte - mruknęła niechętnie Fela.

- Nie wiem, dlaczego musisz zawsze być nieprzyjemna, gdy tylko wspomnę o ciotce Jane -

odezwał się Piotrek z wyrzutem.

- Czyż powiedziałam coś nieprzyjemnego? - zdziwiła się Fela. - Przecież w ogóle nic nie

powiedziałam.

- W każdym razie to, co powiedziałaś, brzmiało bardzo nieprzyjemnie - oburzył się Piotrek,

nie chcąc wywołać dalszej sprzeczki.

- A jak wyglądała ta twoja ciotka Jane? - zapytała Celinka przyjaźnie. - Czy była ładna?

- Nie - przyznał Piotrek, staczając z sobą wewnętrzną walkę - nie była ładna, ale wyglądała,

jak ta pani na obrazku, który Historynce przysłał jej ojciec, ta pani z świecącą obręczę dokoła głowy i

z dzieciątkiem na ręku. Ciotka Jane zawsze tak patrzyła na mnie, jak tamta pani na obrazku patrzy na

dzieciątko. Mama nigdy tak na mnie nie patrzy. Biedna mama, jest zawsze zajęta praniem. Strasznie

bym chciał, żeby mi się kiedyś przyśniła ciotka Jane, bo dotychczas jeszcze nigdy mi się nie śniła.

- “Jak ci się śni nieboszczyk, dowiesz się czegoś o żywym” - zacytował Feliks poważnie.

- Zeszłej nocy śniło mi się, że rzuciłem zapaloną zapałkę do beczki z prochem w szopie pana

background image

Cooka w Markdale - opowiadał Piotrek. - Nastąpił straszny wybuch i siła tego wybuchu wyrzuciła

mnie z szopy, ale obudziłem się, zanim miałem czas pomyśleć, czy żyję jeszcze, czy zostałem zabity.

- Właśnie to jest najgorsze, że człowiek zawsze się budzi w takich chwilach, kiedy sen staje

się najciekawszy - zauważyła Historynka z niezadowoleniem.

- A mnie się zeszłej nocy śniło, że miałam naturalne loki - szepnęła ze smutkiem Celinka. -

Taka byłam szczęśliwa! Strasznie było mi przykro, gdy się obudziłam i przekonałam się, że włosy

mam nadal zupełnie proste.

Feliks, ten trzeźwy i rozsądny chłopiec, śnił ustawicznie o tym, że fruwa w powietrzu. Jego

obrazowe opisy powietrznych lotów ponad wierzchołkami drzew rosnących w krainie snów,

przepełniały nas zawsze uczuciem zazdrości. Nikt nigdy nie mógł się poszczycić takimi snami, nawet

Historynka, którą najłatwiej o tego rodzaju sny można było posądzić. Jednakże Feliks miał

wyjątkowy talent, jeżeli chodziło i o sny i chociaż zeszyt jego cierpiał odrobinę w zakresie języka

literackiego, lecz za to pod względem treści zawierał stanowczo najciekawsze sprawozdania. Może

sny Celinki były bardziej dramatyczne, lecz za to w snach Feliksa było więcej zdrowego humoru.

Sen, co do którego orzekliśmy, że zasługiwał na wyróżnienie, posiadał treść wyjątkowo frapującą.

Otóż śniło się Feliksowi, że w sadzie naszym obozowa menażeria i że nosorożec gonił ciotkę Janet

dokoła Kamiennego Pulpitu, lecz gdy już miał ją schwytać, zamienił się nagle w zwykłe prosię.

Feliks zachorował w kilka dni potem, gdyśmy rozpoczęli prowadzenie naszych książek snów.

Ciotka Janet postanowiła leczyć go zaaplikowaniem dawki wątrobianych pigułek, które jak ją

zapewniał Elder Frewen, były skuteczne na wszystkie dolegliwości. Lecz Feliks kategorycznie

odmówił przyjęcia wątrobianych pigułek. Może ewentualnie pić meksykańskie ziółka, lecz

wątrobianych pigułek za skarby świata nie połknie, mimo boleści i mimo perswazji ciotki Janet. Nie

mogłem zrozumieć tej niechęci, jaką darzył niewinne białe pigułki, które z taką łatwością można było

połknąć, wytłumaczył nam to jednak któregoś dnia w sadzie, gdy wrócił już zupełnie do zdrowia i

odzyskał dawny swój dobry humor.

- Bałem się brać te pigłułki, bo miałem wrażenie, że po pigułkach takich nie będę miał

żadnych snów - opowiadał. - Przypominasz sobie pannę Baxter w Toronto, Ed? Pamiętasz, jak

opowiadała pani Mc. Laren, że przez dłuższy czas miewała straszne sny, aż pewnego wieczoru zażyła

dwie pigułki wątrobiane i od tej chwili nigdy już sny ją nie nawiedzały. Wolałbym raczej umrzeć, niż

narazić się na takie ryzyko - zakończył Feliks uroczyście.

- A ja miałem cudowny sen zeszłej nocy - zawołał triumfalnie Dan. - Śniło mi się, że mnie

goniła stara Peg Bowen. Biegłem dokoła jej domu, a ona wciąż mnie goniła, aż wreszcie schwytała

mnie. Tak moi drodzy! Czułem jej kościstą rękę na swoim ramieniu. Krzyknąłem głośno i obudziłem

się.

background image

- Musiałeś krzyczeć jednak bardzo głośno - uśmiechnęła się Fela - bo krzyk twój słyszałyśmy

w naszym pokoju.

- Strasznie nie lubię, jak mi się śni, że mnie ktoś goni, bo wówczas nigdy nie mogę uciekać -

odezwała się Sara Ray drżąc z przerażenia. - Stoję wtedy na miejscu, jak bym wrosła w ziemię,

wiem, że mi grozi niebezpieczeństwo, a nie mogę się ruszyć. Jak się taką rzecz opisze, to wcale nie

wygląda tak groźnie, ale najgorsze jest takie coś przeżywać. Mam nadzieję, że Peg Bowen nigdy mi

się nie przyśni, bo chyba bym we śnie umarła ze strachu.

- Ciekawe, co by Peg Bowen zrobiła człowiekowi, gdyby go naprawdę schwytała -

zastanawiał się Dan.

- Peg Bowen wcale nie potrzebuje nikogo chwytać, żeby mu wyrządzić jakąś krzywdę -

odparł wymijająco Piotrek. - Wystarczy żeby spojrzała na człowieka, a nie daj Boże, żeby ją ktoś

miał obrazić.

- Ja tam w to nie wierzę - zawołała Historynka wesoło.

- Nie wierzysz? Zaraz ci dam dowód! Zeszłego lata przyszła do Lema Hilla do Markdale, a on

zaraz na wstępie kazał jej się wynosić i zagroził, że ją poszczuje psami. Peg w milczeniu wyszła, lecz

przechodząc przez pastwisko zaczęła coś mruczeć i wymachiwać rękami. Wyobraźcie sobie, że

nazajutrz najpiękniejsza krowa zachorowała Lemowi i oczywiście zdechła. I jak teraz to

wytłumaczycie?

- Widocznie tak miało być - bąknęła Historynka, chociaż w tej chwili już nie tak pewna

siebie.

- Tak miało być! Ja bym tam jednak wolał, żeby Peg Bowen nie patrzyła takim wzrokiem na

moje krowy - rzekł Piotrek.

- Tak mówisz, jakbyś miał własne krowy! - zachichotała Fela.

- Ale kiedyś będę je miał na pewno - wybuchnął Piotrek. - Przecież przez całe życie nie będę

chłopcem do posług. Muszę mieć własne gospodarstwo, krowy i w ogóle wszystko. Zobaczysz, że

będę jeszcze bogaty.

- Śniło mi się zeszłej nocy, że otworzyliśmy niebieską skrzynię - odezwała się Historynka - i

było tam mnóstwo rzeczy - niebieski porcelanowy świecznik - tylko we śnie był miedziany - i

koszyczek do owoców z jabłkiem na pałączku, i ślubna suknia, i haftowana halka. Śmieliśmy się

serdecznie i przymierzaliśmy te rzeczy, ogromnie ubawieni. A w pewnej chwili zjawiła się Rachela

Ward i spojrzała na nas tak smutno i z takim wyrzutem, żeśmy się zawstydzili, a ja zaczęłam płakać i

w tym płaczu obudziłam się.

- A mnie się tej nocy śniło, że Feliks był chudy - zawołała ze śmiechem Piotrek. - Tak

strasznie dziwnie wyglądał! Ubranie wisiało na nim, a on je ciągle podtrzymywał, żeby nie opadło.

background image

Wszystkim sen ten wydał się wesoły, tylko nie Feliksowi. Właśnie z tego powodu przez dwa

następne dni nie rozmawiał zupełnie z Piotrkiem. Fela również miała szalone zmartwienie z powodu

swoich snów. Pewnej nocy obudziła się w samym środku jakiegoś ciekawego snu, lecz po chwili

zasnęła znowu i rano w żaden sposób nie mogła sobie snu przypomnieć. Postanowiła nigdy już

więcej w ten sposób nie postępować i gdy innym razem obudziła się w nocy, śniąc właśnie o tym, że

umarła i że ją do ziemi grzebano - wstała natychmiast, zapaliła świecę i zapisała od razu ten sen w

swoim zeszycie. Ale, gdy gasiła świecę, była tak senna, że wypaliła sobie dziurę w nowej nocnej

koszuli, haftowanej kolorowym jedwabiem. Dziura była ogromna i gdy ciotka Janet to zobaczyła,

strasznie zbeształa Felę. Jeszcze w życiu Fela nie miała takiej awantury, zniosła ją jednak z

filozoficznym spokojem. Przyzwyczajona była do awantur matki, więc nigdy nie przejmowała się

tym zbytnio.

- Ale w każdym razie uratowałam ten sen - chwaliła się później przed nami.

Istotnie, to miało największe znaczenie. Dorośli zazwyczaj lubili bagatelizować te rzeczy,

które dla nas były najważniejsze. Materiał na nową koszulę można było kupić w każdym sklepie, ale,

gdy sen uciekł, to na żadnym jarmarku Fela by go nie dostała.

background image

Rozdział XXIII - Snom trzeba pomagać

Pewnego wieczoru, gdyśmy wychodzili do sadu z naszymi księgami snów, Piotrek odciągnął

mnie i Dana na stronę, zaznaczając, że pragnie się poradzić. Zaszyliśmy się w kępę jodeł, aby

dziewczęta nas dostrzec nie mogły i tam dopiero Piotrek zwierzył się nam ze swych powątpiewań.

- Śniło mi się tej nocy, że byłem w kościele - opowiadał. - Kościół był pełny, więc

przeszedłem przez nawę do waszej ławki i usiadłem, ale tak się czułem niepewnie, jak prosię na

lodzie. Wtedy dopiero zauważyłem, że nie mam na sobie absolutnie ubrania, ale powiadam wam, ani

kawałka szmatki. Więc rozumiecie - Piotrek zniżył głos - teraz zastanawiam się, czy taki sen można

opowiedzieć dziewczynkom?

Oświadczyłem, że to jest raczej ryzykowne, natomiast Dan stwierdził, że nie widzi powodu,

dla którego należałoby ten sen zataić. On osobiście opowiedziałby ten sen tak samo swobodnie, jak

opowiada wszystkie inne sny, gdyż nie uważa, żeby w tym śnie właśnie było coś specjalnie

nieprzyzwoitego.

- Tak, ale to są wasze krewne - tłumaczył Piotrek - a ze mną nie łączy ich żadne

pokrewieństwo i to właśnie czyni pewną różnicę. Zresztą one wszystkie są takie damy, więc

wolałbym nie ryzykować. Jestem pewien, że ciotka Jane nie pozwoliłaby mi takiego snu

dziewczynkom opowiedzieć. Nie chciałbym Fel... żadnej z nich urazić.

I Piotrek nigdy tego snu nie opowiedział, ani też nie zanotował go w swoim zeszycie.

Natomiast pod datą piętnastego września napisał następujące dwa zdania:

“Tej nocy miałem sen. Ponieważ ten sen nie był przyzwoity, więc go nie zapisuję”.

Dziewczynki widziały tę wzmiankę, lecz wiedzione intuicją, nie usiłowały nawet zgłębić tej

tajemnicy. Słusznie Piotrek powiedział, że nasze dziewczynki to “damy” w najlepszym i

najprawdziwszym znaczeniu tego słowa. Były wprawdzie wesołe i swawolne, gotowe do każdej

psoty, posiadające wszystkie wady i zalety swego wieku, lecz żadna niedelikatna myśl, żadne

wulgarne słowo nie mogło być wypowiedziane w ich obecności. Gdyby któryś z chłopców pozwolił

sobie na coś podobnego, blada twarz Celinki spłonęłaby rumieńcem zawstydzenia, złociste loki Feli

zostałyby odrzucone w tył z godnością, a wspaniałe oczy Historynki zapałałyby takim gniewem, że

na pewno wytworzyłaby się sytuacja bardzo nieprrzyjemna.

Dan któregoś dnia głośno zaklął. Wuj Alec zbił go za to - zresztą po raz pierwszy w życiu w

ten sposób ukarał któreś ze swoich dzieci. A wszystko to stało się tylko dlatego, że Celinka przez całą

noc płakała, że Dan pójdzie do piekła. Następnego dnia Dan przyrzekł Celince, że nigdy już kląć nie

będzie i oczywiście dotrzymał słowa.

background image

Całkiem nieoczekiwanie dla nas wszystkich Historynka i Piotrek zaczęli się wysuwać na

pierwszy plan pod względem swych niesamowitych snów. Sny ich nagle stały się tak okropne,

przerażające i obrazowe, że trudno nam było uwierzyć, że nie są zmyślone. Lecz Historynka była

osobą honorową, a Piotrek od najwcześniejszych lat kroczył zawsze prawą drogą, którą mu wskazała

nieboszczka ciotka Jane. Toteż, gdy obydwoje zapewnili nas uroczyście, że ich sny są prawdziwe,

byliśmy już najzupełniej o tym przekonani. Jednocześnie w duszach naszych zrodziło się pewne

podejrzenie. Piotrek i Historynka kryli przed nami jakąś tajemnicę, która istniała już od dwóch

tygodni. Od Historynki w żaden sposób nie można się było niczego dowiedzieć. Potrafiła zachować

sekret, a od dwóch tygodni szczególnie była dziwnie przygaszona i milcząca, więc nie chcieliśmy jej

dręczyć pytaniami. Podobno źle się czuła, jak ciotka Oliwia powiedziała ciotce Janet.

- Nie mam pojęcia, co się stało temu dziecku - zwierzała się wielce zaniepokojona. - Zupełnie

jest inna od dwóch tygodni. Ciągle ją boli głowa, nie ma apetytu i straciła zupełnie rumieńce. Jeżeli

do jutra nie będzie się czuła lepiej, muszę koniecznie wezwać doktora.

- Przede wszystkim niech wypije pełną szklankę dobrze naparzonych meksykańskich ziółek -

poradziła ciotka Janet. - Ja zawsze na wszelkie niestrawności daję dzieciom meksykańskie ziółka.

Meksykańskie ziółka zostały zaaplikowane, lecz nie poprawiło to stanu zdrowia Historynki,

która była wciąż przygaszona i mizerna, lecz za to coraz ciekawsze sny zapisywała w swoim

zeszycie.

- Jeżeli wkrótce nie dowiemy się, co jest przyczyną tych cudownych snów Piotrka i

Historynki, będziemy musieli przestać zapisywać sny w naszych zeszytach - oświadczył pewnego

dnia zniechęcony Feliks.

Ale w końcu tajemnica została zgłębiona. Fela wydobyła ją od Piotrka w bardzo dziwny

sposób. Najpierw zagroziła mu, że więcej z nim mówić nie będzie, jeżeli jej tego sekretu nie zdradzi,

a potem przyrzekła, że jeśli jej powie całą prawdę, pozwoli mu zawsze wracać z sobą ze Szkoły

Niedzielnej i nieść nawet teczkę z książkami. Piotrek nie wytrzymał tego podwójnego ataku.

Skapitulował i wyznał jej wszystko.

Przypuszczałem, że Historynka będzie za to oburzona na Piotrka, myliłem się jednak, bo

przyjęła tę wiadomość całkiem chłodno.

- Wiedziałam, że Fela z Piotrkiem sobie poradzi - rzekła. - I tak szczęśliwie się złożyło, że

przez taki długi czas potrafiła tajemnicę zachować!

Jak się okazało, Piotrek i Historynka mieli każdej nocy takie dziwne sny, tylko dzięki temu,

że przed samym spaniem starali się jeść jak najwięcej. Oczywiście ciotka Oliwia nic o tym nie

wiedziała, pozwalając im tylko na zjedzenie normalnej kolacji i to o dość wczesnej porze. Ale

Historynka przez cały dzień po kryjomu wykradała rozmaite rzeczy ze spiżarni, zanosząc połowę do

background image

pokoju Piotrka, drugą zaś połowę do swego pokoju. Rezultatem tych nocnych uczt były owe

wspaniałe sny, które nas doprowadzały do rozpaczy.

- Wczoraj wieczorem zjadłam porządny kawał pieroga z mięsem - opowiadała nam

Historynka - dwa kiszone ogórki i dwa kawałki tortu agrestowego. Przypuszczam jednak, że było

tego trochę za dużo, bo dostałam strasznych boleści i wcale spać nie mogłam. Powinnam była zjeść

tylko ten pieróg z mięsem, a ogórki i tort zostawić na dzisiaj. Piotrek właśnie tak zrobił i miał

cudowny sen, że Peg Bowen schwytała go i żywcem wrzuciła do gotującej wody. Obudził się jednak

zaraz, zanim się jeszcze zdążył poparzyć. Tak, panno Felicjo, jesteś bardzo dowcipna, ale ciekawa

jestem, jak będziesz wyglądała, wracając ze Szkoły Niedzielnej z chłopcem, który ma połatane

spodnie?

- O to się już nie martw - zawołała Fela z triumfem. - Właśnie krawiec szyje Piotrkowi nowy

garnitur i ma być gotowy na sobotę. Już dawno o tym wiedziałam, i dlatego mu przyrzekłam.

Dowiedziawszy się wreszcie, jak wywoływać ciekawe sny, postanowiliśmy wszyscy pójść za

przykładem Piotrka i Historynki.

- Ja i tak nigdy ciekawych snów nie będę miała - żaliła się przed nami Sara Ray - bo mama

nigdy nie pozwoli na to, abym coś jadła przed spaniem.

- A podczas dnia nie mogłabyś sobie czegoś schować? - zapytała Fela.

- Nie. - Sara potrząsnęła ze smutkiem głową. - Mama zawsze zamyka spiżarnię, bo nie chce,

żeby Judy Pineau częstowała dobrymi rzeczami przyjaciółki.

Przez tydzień jedliśmy wyjątkowo obfite kolacje i sny mieliśmy cudowne, dorównujące

nawet snom Piotrka i Historynki. Podczas dnia czuliśmy się nienadzwyczajnie i nawet

niejednokrotnie pod wpływem zdenerwowania kłóciliśmy się z Historynką, co dotychczas nie

zdarzało się nigdy. Tylko Piotrek cieszył się doskonałym zdrowiem i nie tracił formy. Miał

widocznie żołądek wyjątkowo zdrowy, więc nic mu nigdy nie mogło zaszkodzić.

Pewnego dnia Celinka wyniosła ze spiżarni duży kiszony ogórek, proponując, byśmy się nim

podzielili. Dorosłych nie było w domu tego wieczoru, gdyż wybrali się na odczyt do Markdale,

mogliśmy więc jeść całkiem swobodnie, chociaż była już dość późna pora. Pamiętam, że tego

wieczoru zjadłem porządny kawał tłustej wieprzowiny, a zakończyłem ucztę potężną porcją zimnego

puddingu ze ślliwek.

- Byłem pewien, że nie lubisz ogórków, Celinko - zauważył Dan.

- Bo naprawdę nie lubię - skrzywiła się Celinka - ale Piotrek powiada, że ogórki są najlepsze

na sny. Właśnie zjadł duży ogórek, tego wieczoru, kiedy przyśnili mu się ludożercy. Ja bym nawet

zjadła trzy ogórki, gdybym mogła mieć po nich taki sen.

Celinka skończyła swój ogórek i zdążyła jeszcze wypić szklankę zimnego mleka, gdy

background image

usłyszeliśmy turkot bryczki wuja Aleca, przejeżdżającej właśnie przez pobliski most. Fela szybko

uprzątnęła wieprzowinę i pudding, a gdy ciotka Janet weszła do mieszkania, wszyscy leżeliśmy już w

łóżkach. Wkrótce w całym domu było ciemno i cicho. Zapadałem już w pierwszą niespokojną

drzemkę, gdy usłyszałem jakieś szmery w pokoju dziwcząt po przeciwnej stronie korytarza.

Potem drzwi się otworzyły, a ponieważ u nas również drzwi były otwarte, ujrzałem białą

postać Feli, zbiegającą szybko po schodach do sypialni ciotki Janet. Z pokoju dziewcząt tymczasem

dochodziły głośne jęki.

- Celinka zachorowała - zawołał Dan, wyskakując z łóżka. - Widocznie ten ogórek jej

zaszkodził.

Po kilku minutach cały dom był na nogach. Celinka była chora, bardzo chora, nie ulegało to

najmniejszej wątpliwości. Zachorowała nawet poważniej, niż Dan wówczas, gdy się najadł dzikich

jagód. Wuj Alec, mimo zmęczenia po całym dniu pracy, pojechał natychmiast po doktora. Ciotka

Janet i Fela stosowały najrozmaitsze domowe środki, lecz nie odnosiło to żadnego rezultatu. Fela

powiedziała ciotce Janet o ogórku, lecz ciotka Janet nie sądziła, aby sam ogórek mógł do tego stopnia

zaszkodzić Celince.

- Ogórki są wprawdzie ciężko strawne, ale jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś po ogórku

aż tak się rozchorował - mówiła zaniepokojona ciotka Janet. - Kto mógł dać dziecku ogórek przed

spaniem? Przecież Celinka nigdy ogórków nie lubiła.

- To ten obrzydliwy Piotrek - szlochała żałośnie Fela. - Powiedział jej, że po ogórku będzie

miała wyjątkowo ciekawe sny.

- A cóż jej zależało na takich snach? - indagowała ciotka Janet ze zdziwieniem.

- Ach, chodziło o to, mateczko, aby miała potem coś ciekawego do zapisania w zeszycie. Od

pewnego czasu wszyscy prowadzimy nasze księgi snów i każde z nas chce mieć te sny jak

najbardziej ciekawe. Jedliśmy dużo rozmaitych rzeczy przed samym spaniem, aby potem coś nam się

przyśniło. Robiliśmy tak wszyscy - ale jeżeli Celinka - ach, ja sobie tego nigdy nie wybaczę - Fela

szlochała, dręczona wyrzutami sumienia.

- Ciekawa jestem, co teraz nowego wymyślicie - szepnęła ciotka Janet bezradnie, przejęta

głęboką rozpaczą.

Gdy nadszedł doktor, Celinka jeszcze ciągle nie czuła się lepiej. Podobnie, jak ciotka Janet,

lekarz oświadczył, że po samych ogórkach Celinka nie mogła się tak poważnie rozchorować, lecz

gdy dowiedział się, że po ogórku wypiła szklankę zimnego mleka, pokiwał tylko ze smutkiem głową.

- Przecież mleko i ogórek to kompletna trucizna - zawołał. - Nic dziwnego, że dziecko

zachorowało. Proszę się jednak uspokoić - dodał, widząc dokoła przerażone twarze. - Proszę się nie

lękać. To nie jest jeszcze śmiertelne, jak powiada stara pani Fraser. Na pewno mała będzie żyć, tylko

background image

przez parę dni nie będzie mogła przyjść do siebie.

Było tak istotnie, a nas wszystkich dręczyły coraz większe wyrzuty sumienia. Ciotka Janet

wykryła całą naszą tajemnicę i sprawa zapisywania snów ujrzała światło dzienne podczas narady

rodzinnej. Nie wiem, co nas bardziej dotknęło - czy awantura, jaką nam zrobiła ciotka Janet, czy też

kpinki innych dorosłych osób, a szczególnie wuja Rogera. Piotrek dostał specjalną “naganę”, którą

uważał za wielką niesprawiedliwość.

- Przecież ja nie kazałem Celince pić mleka, a sam ogórek na pewno by jej nie zaszkodził -

tłumaczył się przed nami. Już tego dnia Celince wolno było wyjść z domu, więc Piotrek, spokojny o

jej zdrowie ośmielił się rozwodzić na ten temat. - Zresztą i tak mnie długo męczyła, abym jej

powiedział, jak to robię, że mam takie ciekawe sny. Powiedziałem jej, bo dłużej nie mogłem

utrzymać sekretu, a teraz pani King tylko do mnie ma o to pretensję.

- Ciotka Janet powiedziała, że przed spaniem nie da nam teraz nic do jedzenia z wyjątkiem

kawałka chleba i szklanki mleka - dorzucił Feliks ze smutkiem.

- Gdyby mogli, chętnie by tak zrobili, żebyśmy w ogóle nie mieli żadnych snów - wtrąciła

Historynka gniewnie.

- Na szczęście, w żaden sposób nie mogą temu zapobiec, że rośniemy - odezwał się z

przekąsem Dan.

- O to mleko i chleb nie powinniście się martwić - uspokoiła nas Fela. - Mama zawsze coś

postanawia i kieruje się tym przez tydzień, później jednak zapomina o postanowieniu i wszystko

wraca do normy. Jestem pewna, że i tym razem tak będzie. Oczywiście zbyt wiele nie będziemy

mogli jeść na kolację i sny nasze nie będą już tak ciekawe, jak dotychczas.

- Usiądźmy sobie na Kamiennym Pulpicie, to opowiem wam bardzo interesującą historię -

zaproponowała Historynka.

Poszliśmy, usiłując zapomnieć o tym ostatnim wielkim naszym zmartwieniu. Wkrótce

śmieliśmy się już wesoło, nie pamiętając o troskach i o okrucieństwie niesprawiedliwych dorosłych.

Śmiech nasz rozbrzmiewał w sadzie i na podwórzu, unosił się aż ponad wierzchołki wysokich jodeł i

opadał perlistą kaskadą ku dołowi.

A w pewnej chwili również śmiech dorosłych połączył się z naszym śmiechem. Ciotka

Oliwia, wuj Roger, ciotka Janet i wuj Alec, przechodząc przez sad, przyłączyli się do naszego grona,

co zresztą często robili, po skończeniu całodziennych zajęć, pragnąc na chwilę odetchnąć świeżym

powietrzem. W takich momentach najbardziej lubiliśmy dorosłych, bo doznawaliśmy wrażenia, że

stają się oni znowu dziećmi. Wuj Roger i wuj Alec tażali się po trawie, jak mali chłopcy, ciotka

Oliwia, przypominająca jeszcze bardziej swym wyglądem rozkwitły bratek, w swej sukni z

jasnoczerwonego batystu, z żółtą aksamitką dokoła szyi, otaczała ramieniem Celinkę i uśmiechała się

background image

radośnie do nas wszystkich. Łagodna twarz ciotki Janet zatraciła w tej chwili codzienny wyraz

surowości.

Historynka była w swoim żywiole tego wieczora. Nigdy jeszcze opowieści jej nie skrzyły się

takim dowcipem i wyczuciem humoru.

- Saro Stanley - rzekła ciotka Oliwia, grożąc jej żartobliwie palcem - jeżeli nie będziesz

uważała na siebie, możesz kiedyś w życiu stać się sławną.

- Te zabawne opowieści są cudowne - zawołał wuj Roger - ale wolałbym jeszcze coś bardziej

wyrazistego. Opowiedz nam, Saro o Kobiecie-Żmii, o której opowiadałaś mi zeszłego lata.

Historynka zaczęła opowiadać gładko, lecz zanim doszła do połowy opowiadania, doznałem

dziwnego uczucia, że coś dziwnego pełza mi po ciele. Po raz pierwszy od czasu, jak znałem

Historynkę, miałem ochotę odsunąć się od niej. Spojrzawszy po twarzach zebranych,

wywnioskowałem, że wszyscy doznali tego samego uczucia. Celinka zasłoniła oczy dłońmi, Piotrek

patrzył na Historynkę przerażonym wzrokiem, ciotka Oliwia była blada i drżąca, a wszyscy

pozostawali pod tym dziwnym urokiem przerażającej opowieści, nie mogąc się w żaden sposób

otrząsnąć z okropnego wrażenia.

To nie była przecież nasza Historynka, ta osoba, która tam siedziała, przemawiając do nas

dziwnie syczącym, nieprzyjemnym głosem. Stała się nagle w naszych oczach inną istotą, jakby

przeobrażoną, istotą jadowitą, złą, wzbudzającą w nas wszystkich wstręt. Wolałbym raczej umrzeć,

niż dotknąć tej chudej opalonej dłoni, którą w moją stronę wyciągała. Błysk jej zwężonych oczu był

zimny i bezlitosny, jak błysk oczu jadowitej żmii. Odczułem lęk, patrząc na to obce stworzenie,

którym się nagle stała nasza kochana Historynka.

Gdy skończyła opowieść, zaległa krótka cisza, po czym ciotka Janet głosem surowym, lecz z

westchnieniem ulgi, powiedziała:

- Małe dziewczynki nie powinny opowiadać takich strasznych historii.

Najprawdopodobniej ta uwaga ciotki Janet sprawiła, że dotychczasowy czar nagle prysnął.

Dorośli wybuchnęli śmiechem, może trochę nieszczerym, a Historynka - znowu ta nasza kochana

Historynka, już nie Kobieta-Żmija - zaczęła się tłumaczyć:

- Przecież wuj Roger kazał mi to opowiedzieć. Sama nie lubię podobnych historii. Czuję, że

w takich chwilach zmieniam się zupełnie. Czy wiecie, moi państwo, że przez cały ten czas miałam

wrażenie, że sama jestem żmiją?

- I wyglądałaś jak żmija - uśmiechnął się wuj Roger. - Jak ty, u licha, to robisz?

- Nie umiem wytłumaczyć, jak to robię - odparła Historynka w zamyśleniu. - To się samo

jakoś robi.

Żaden geniusz nie potrafiłby wytłumaczyć, dlaczego jest geniuszem. Gdyby umiał wyjaśnić

background image

tę zagadkę, na pewno geniuszem by nie był, a przecież Historynka posiadała wielki talent, więc pod

pewnym względem była także geniuszem.

Gdyśmy wyszli z sadu, szedłem tuż za wujem Rogerem i ciotką Oliwią.

- Wiesz, Roger, że to jest po prostu niezwykłe u czternastoletniej dziewczynki - mówiła

ciotka Oliwia, tonąc w głębokiej zadumie. - Co czeka to dziecko w przyszłości?

- Sława - odparł wuj Roger. - Oczywiście, jeżeli jej się warunki ułożą, a sądzę, że ojciec już

się o to postara. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ja i ty, Oliwio, nigdy nie mieliśmy warunków,

cieszmy się więc, że Sarze szczęście bardziej będzie sprzyjało.

Uwaga ta była dla mnie zupełnie niepojęta i samo sedno rzeczy zrozumiałem dopiero po

wielu, wielu latach. Wuj Roger i ciotka Oliwia w dawnej swej młodości mieli pewne marzenia i

ambicje, lecz warunki ich życia tak się złożyły, że marzeń swoich nigdy nie mogli zrealizować.

- Zobaczysz, Oliwio - ciągnął dalej wuj Roger - że przyjdzie taki dzień, kiedy siostrzenica

nasza będzie sławną artystką. Jeżeli czternastoletnia dziewczynka potrafi stworzyć taką atmosferę, że

dwaj dorośli mężczyźni i dwie dorosłe kobiety na kilka minut mogą zapomnieć o bożym świecie, to

wyobraź sobie, co potrafi, jak będzie miała lat trzydzieści? Hej, ty - zawołał wuj Roger, dostrzegłszy

mnie w tej chwili - marsz do domu i do łóżka. A pamiętaj, żebyś nie jadł ogórków i nie pił mleka

przed spaniem.

background image

Rozdział XXIV - Pat uroczony

Tonęliśmy wszyscy w głębokiej rozpaczy - przynajmniej nasza “dzieciarnia”, zresztą również

dorośli przyjmowali pewien udział w naszym zmartwieniu. Pat, nasz ukochany, niezastąpiony Paddy,

był znowu chory i to chory poważnie.

W piątek zaczął grymasić i nawet nie chciał pić mleka. Nazajutrz rano wyciągnął się przed

drzwiami wuja Rogera, położył łeb na przednich czarnych łapach i nie zwracał na nikogo uwagi. Na

próżno głaskaliśmy go i pieścili. Tylko, gdy Historynka zbliżyła się doń, miauknął żałośnie, jakby

skarżąc się, że nie może mu w niczym pomóc. Usłyszawszy to miauczenie, Celinka, Fela i Sara Ray

wybuchnęły płaczem, a my, chłopcy poczuliśmy się też jakoś niewyraźnie. Po kilku godzinach

znalazłem Piotrka siedzącego w kuchni ciotki Oliwii z dziwnie czerwonymi oczami. Nie zapierał się,

gdy mu wytknąłem, że płacze, lecz w żaden sposób nie chciał się przyznać, że płacze z powodu

choroby Pata.

- Więc dlaczego płaczesz? - zapytałem.

- Dlatego - dlatego, że moja ciotka Jane umarła - wybąkał zażenowany Piotrek.

- Przecież twoja ciotka Jane umarła dwa lata temu - uśmiechnąłem się ironicznie.

- A czyż to nie wystarczający powód do płaczu? - bąknął Piotrek. - Już dwa lata kołaczę się

bez niej po świecie, a dwa lata to zawsze więcej, niż kilka dni.

- Jestem pewien, że płaczesz tylko dlatego, że Pat jest chory - oznajmiłem stanowczo.

- Też bym miał czego płakać! - oburzył się Piotrek, po czym odwrócił się do mnie plecami i

odszedł, głośno gwiżdżąc.

Zastosowaliśmy oczywiście znowu słoninę pomieszaną z proszkiem i miksturą tą

wysmarowaliśmy łapy i boki Patowi. Ale ku naszej rozpaczy Pat nie chciał się nawet polizać.

- Mówię wam, że jest poważnie chory - zauważył Piotrek ponuro. - Jeżeli kot nie dba o swój

zewnętrzny wygląd, to najlepszy dowód, że mu śmierć zagląda w oczy.

- Żebyśmy chociaż wiedzieli, co mu jest, moglibyśmy może na to jakoś poradzić - jęczała

Historynka, głaszcząc swego ulubieńca po grzbiecie.

- Ja bym wam powiedział, co mu jest, ale na pewno będziecie się śmiać ze mnie - mruknął

Piotrek.

Spojrzeliśmy nań z zaciekawieniem.

- Piotrze Craig, co masz na myśli? - zapytała Fela.

- Właśnie to, co powiedziałem.

- Więc jeżeli wiesz, co jest Patowi, musisz nam powiedzieć - rozkazała Historynka,

background image

podnosząc się z ziemi. Wypowiedziała ten rozkaz spokojnie i Piotrek usłuchał. Przypuszczam, że

usłuchałby nawet wówczas, gdyby tym swoim melodyjnym głosikiem kazała mu rzucić się w głębiny

morza. Zresztą ja sam nie byłbym pod tym względem lepszy od Piotrka.

- Pata uroczono i to jest właśnie ta choroba - oświadczył Piotrek, pewny siebie, lecz

jednocześnie nieco zawstydzony.

- Uroczono? Głupstwa pleciesz!

- Wiedziałem, że tak mi odpowiecie - wyszeptał Piotrek.

Historynka spojrzała na niego, później na nas, po czym przeniosła wzrok na biednego Pata.

- Jak go mógł ktoś uroczyć? - zapytała nielogicznie - i kto mógł to zrobić?

- Nie wiem, jak go można było uroczyć - odparł Piotrek - bo nigdy na nikogo uroku nie

rzucałem, ale jestem pewien, że uroczyła go Peg Bowen.

- Brednie! - powtórzyła znowu Historynka.

- Niech i tak będzie - zrezygnował Piotrek. - Możecie mi nie wierzyć, jeżeli tak wam się

podoba.

- Jeżeli Peg Bowen może rzucać urok - chociaż ja w to nie wierzę - to dlaczego miałaby

właśnie rzucić urok na Pata? - dziwiła się Historynka. - Przecież zarówno tutaj, jak i u wuja Aleca

wszyscy są zawsze dla niej bardzo dobrzy.

- Zaraz ci powiem dlaczego - zmarszczył brwi Piotrek. - W czwartek po południu, gdy

byliście w szkole, Peg Bowen przyszła tutaj. Wasza ciotka Oliwia dała jej drugie śniadanie, zresztą

bardzo dobre i obfite. Możecie nie wierzyć, że Peg Bowen jest czarownicą, ale dlaczego wszyscy u

was są tacy uprzejmi, jak przychodzi i szczególnie dbają o to, aby jej niczym nie obrazić?

- Ciotka Oliwia jest dobra dla wszystkich biednych, tak samo zresztą, jak nasza mama -

odparła Fela. - Nikt nie chce obrazić Peg Bowen, bo podobno jest okropnie mściwa i gdy raz

obrażono ją w Markdale, podpaliła później stodołę temu gospodarzowi. Ale czarownicą na pewno nie

jest, przecież to byłoby śmieszne!

- Dobrze, posłuchajcie, co wam powiem. Gdy Peg Bowen wychodziła, Pat leżał rozciągnięty

na schodach. Przechodząc, nadepnęła mu na ogon, a wiecie przecież, że Pat tego nie lubi. Zerwał się,

biedaczysko, i udrapał ją w nogę. Powinniście byli widzieć, jak na niego spojrzała, a wtedy

przekonalibyście się, że naprawdę jest czarownicą. Wyszła później do ogrodu, zaczęła coś mruczeć i

wymachiwać rękami tak samo, jak to robiła wtedy, gdy uroczyła krowę Lema Hilla. Jestem pewien,

że uroczyła Pata, bo zachorował zaraz nazajutrz rano.

Patrzyliśmy na siebie w pełnym zakłopotania milczeniu. Byliśmy przecież tylko dziećmi i

wierzyliśmy jeszcze, że na świecie istnieją czarownice. Peg Bowen była dla nas istotą niezbadaną.

- Jeżeli tak jest - chociaż ja w to nie wierzę - to i tak nie możemy nic na to poradzić -

background image

wyszeptała bezradnie Historynka. - Biedny Pat musi umrzeć.

Celinka znowu zaczęła płakać.

- Zrobiłabym wszystko, żeby tylko Patowi życie uratować - szlochała. - Gotowa byłabym we

wszystko uwierzyć.

- Ale to nie ma na to żadnej rady - oburzyła się zniecierpliwona Fela.

- Może byśmy poszli do Peg Bowen - zaproponowała z płaczem Celinka - i prosili ją, aby

przebaczyła Patowi i zdjęła z niego urok. Na pewno to uczyni, jeżeli ją bardzo serdecznie poprosimy.

W pierwszej chwili byliśmy przerażeni tą propozycją. Pójść do niej, odszukać ją w tym

tajemniczym ustroniu, o którym się tyle strasznych rzeczy nasłuchało! I żeby właśnie taka propozycja

wyszła od tej bojaźliwej i zawsze cichej Celinki! Ale tu chodziło przecież o życie Pata!

- Czy to się zda na coś? - zapytała Historynka przyciszonym głosem. - Jeżeli już rzuciła urok

na Pata, to na pewno rozgniewa się jeszcze bardziej, jak pójdziemy do niej i powiemy, że jest

czarownicą. Zresztą ja dalej nie wierzę, że ona to zrobiła.

W głosie Historynki brzmiała jednak nuta dziwnej niepewności.

- W każdym razie zaszkodzić to na pewno nie może - perswadowała Celinka. - Jeżeli Peg

Bowen nie uroczyła Pata, to nie pogorszy mu się chyba, jak się nawet rozgniewa na nas.

- Patowi może się nie pogorszy, ale może się pogorszyć tym, którzy pójdą do niej - odezwała

się Fela. - Peg Bowen nie jest czarownicą, jest jednak bardzo złą kobietą i Bóg raczy wiedzieć, co z

nami zrobi, jak nas już będzie miała u siebie. Ja osobiście bardzo się boję Peg Bowen i wcale się tego

nie wstydzę. Prawdopodobnie pochodzi to z tych czasów, kiedy mama zawsze mi groziła: “Jak nie

będziesz grzeczna, to cię zabierze z sobą Peg Bowen”.

- Gdybym uwierzyła, że istotnie ona rzuciła urok na Pata, to postarałabym się ją jakoś

udobruchać - rzekła Historynka. - Również ogromnie się jej boję, ale spójrzcie na tego biednego,

kochanego Pata.

Spojrzeliśmy na Pata, którego wzrok był dziwnie zamglony i nieprzytomny. Wyszedł właśnie

wuj Roger i spojrzał nań również, a nam się wydało, że go w tej chwili żegnał tym spojrzeniem.

- Obawiam się, że z Patem już koniec - rzekł.

- Wujku - zwróciła się doń błagalnie Celinka. - Piotrek mówi, że Peg Bowen uroczyła Pata za

to, że ją udrapał w nogę. Czy wujek sądzi, że to jest możliwe?

- A Pat istotnie udrapał ją w nogę? - zapytał wuj Roger z przerażoną miną. - Boże drogi!

Tajemnica została wyjaśniona. Biedny Pat!

Wuj Roger pokiwał głową, jakby rezygnując w tej chwili z wszelkich dotychczasowych

nadziei co do utrzymania Pata przy życiu.

- Czy wujek naprawdę wierzy, że Peg Bowen jest czarownicą? - zapytała nieoczekiwanie

background image

Historynka.

- Czy wierzę, że Peg Bowen jest czarownicą? Moja droga Saro, co byś myślała o kobiecie,

która w pewnej chwili, jeśli tylko chce, potrafi zamienić się nagle w czarnego kota? Czy taka kobieta

jest czarownicą, czy nie jest? Sama się nad tym zastanów.

- A czy Peg Bowen zamienia się w czarnego kota? - zapytał Feliks ze zdziwieniem.

- Mam wrażenie, że to jest jedna z jej najłatwiejszych sztuczek - odparł wuj Roger. - Każdej

czarownicy najłatwiej jest zamieniać się w jakieś zwierzę, jeśli tylko ma na to ochotę. Tak, Pata

musiała uroczyć, nie ulega najmniejszej wątpliwości.

- Po co dzieciom takie brednie opowiadasz? - zawołała ciotka Oliwia, przechodząc właśnie

przez podwórze do studni.

- Mam taką nieodpartą pokusę - odparł wuj Roger, podbiegając i odbierając jej wiaderko na

wodę.

- Widzicie, że i pan Roger wierzy w to, iż Peg Bowen jest czarownicą - zatriumfował nad

nami Piotrek.

- Ale ciotka Oliwia jest innego zdania - odparłem - i ja również.

- Słuchajcie - zwróciła się do nas rezolutnie Historynka - ja też w to nie wierzę, ale może w

tym istotnie coś jest, jak Piotrek twierdzi. Pozostaje teraz tylko pytanie, co mamy robić?

- Powiem wam, co ja bym zrobił na waszym miejscu - rzekł Piotrek. - Zaniósłbym Peg jakiś

prezent i prosiłbym ją, żeby uzdrowiła Pata. Wcale bym nie wspominał o tym, że sądzę, iż to ona go

uroczyła. Nie byłaby wtedy obrażona i może zdjęłaby z niego ten urok.

- Uważam, że lepiej będzie, jak wszyscy jej coś zaniesiemy - zaproponowała Fela. - Ja chętnie

jej dam coś od siebie, ale kto zaniesie jej te prezenty?

- Musimy pójść wszyscy razem - oświadczyła Historynka.

- Ja nie pójdę! - zawołała z przerażeniem Sara Ray. - Za nic w świecie nie zbliżyłabym się do

domu Peg Bowen, choćby nie wiem kto poszedł za mną.

- Mam już gotowy plan - rzekła Historynka. - Niech każde z nas coś dla niej wybierze, jak

słusznie powiada Fela, i napiszmy do niej list, taki bardzo miły i grzeczny. Później, jeszcze dziś

wieczorem pójdziemy tam do niej i jeżeli będzie przed domem, złożymy jej nasze dary wraz z listem

i odejdziemy w milczeniu.

- Jeżeli nas zechce puścić - wtrącił wymownie Dan.

- A czy Peg potrafi przeczytać list? - zapytałem.

- O, na pewno. Ciotka Oliwia mówi, że jest nawet bardzo wykształcona. Gdy była

dziewczynką chodziła do szkoły, tylko później coś jej się pomieszało na umyśle. Zresztą napiszemy

ten list jak najprościej.

background image

- A co będzie, jak jej nie zastaniemy? - niepokoiła się Fela.

- Położymy wszystko na progu i pójdziemy sobie.

- Peg może być teraz gdzieś bardzo daleko - westchnęła Celinka - i może wrócić dopiero

wtedy, jak już Pat nie będzie żył. Ale trudno, nie ma innej rady. Co byśmy jej mogli dać w prezencie?

- Pieniędzy nie możemy ofiarować - oświadczyła Historynka. - Peg jest podobno strasznie

oburzona, jak jej ktoś daje pieniądze. Powiada, że nie jest żebraczką, ale wszystko inne na pewno

chętnie przyjmie. Ja mogłabym jej dać sznurek niebieskich korali. Podobno Peg bardzo lubi

błyskotki.

- A ja jej zaniosę tę babkę, którą upiekłam dziś rano - postanowiła Fela. - Przypuszczam, że

nieczęsto dostaje takie podarunki.

- Ja nie mam nic, oprócz tej obrączki na reumatyzm, którą dostałem jako nagrodę za

sprzedanie igieł zeszłej zimy - odezwał się Piotrek. - Dam jej tę obrączkę bardzo chętnie. Jeżeli nawet

nie ma reumatyzmu, to może ją i tak nosić na palcu. Obrączka wygląda, jakby była zrobiona z

prawdziwego złota.

- A ja jej zaniosę torebkę miętowych cukierków - stwierdził Feliks.

- Ja jej mogę zanieść mały słoiczek konfitur wiśniowych, które właśnie usmażyłam - wtrąciła

Celinka.

- Za nic w świecie bym tam nie poszła - trzęsła się ze strachu Sara Ray - ale chciałabym coś

zrobić dla Pata, więc poślę jej tę serwetkę haftowaną w jabłka, którą skończyłam w zeszłym

tygodniu.

Ja postanowiłem zanieść Peg kilka jabłek z mego urodzinowego drzewa, Dan zaś oświadczył,

że zaniesie jej paczkę tytoniu.

- Ale czy nie będzie tym dotknięta? - zawołał przerażony Feliks.

- Bądź spokojny - uśmiechnął się Dan. - Peg żuje tytoń jak mężczyzna. Na pewno będzie z

tytoniu więcej zadowolona, niż z twoich miętowych cukierków. Pobiegnę zaraz do pani Kingson i

kupię paczkę tytoniu.

- A teraz musimy napisać list i zebrać wszystkie prezenty, zanim się zrobi ciemno -

postanowiła Historynka.

Przeszliśmy do altany, aby sporządzić ów ważny dokument, który właściwie Historynka

podjęła się zredagować.

- Jak mam zacząć? - zwróciła się do nas wielce zmieszana. - Przecież nie napiszę “Droga

Peg” ani “Droga Panno Bowen”, bo to będzie śmiesznie brzmiało.

- Zresztą nikt z nas nie wie, czy Peg jest istotnie panną - dorzuciła Fela. - Gdy dorosła,

wyjechała do Bostonu i ktoś mi mówił, że wyszła tam za mąż, a zwariowała dopiero wówczas, gdy

background image

mąż ją porzucił. Jeżeli znów jest mężatką, to nie można zwracać się do niej “Panno Bowen”.

- Więc jak mam ten list zatytułować? - zapytała Historynka z rozpaczą.

I tym razem Piotrek wyratował nas z tej opresji praktyczną radą.

- Zacznij po prostu “Szanowna Pani” - stwierdził. - Mama ma jeszcze do dzisiaj list, który

kierowniczka szkoły napisała do ciotki Jane i ten list właśnie tak się zaczyna.

- Szanowna Pani - pisała Historynka. - Zwracamy się do Pani z wielką prośbą i mamy

nadzieję, że ją Pani łaskawie spełni. Nasz ulubiony kot, Paddy, jest bardzo chory i obawiamy się, że

zdechnie. Czy nie mogłaby go Pani wyleczyć? Może by Pani jednak spróbowała? Ogromnie go

wszyscy lubimy, bo jest naprawdę niezwykle dobrym kotem i nie ma żadnych złych przyzwyczajeń.

Oczywiście, jeżeli ktoś nadepnie mu na ogon, to wówczas musi podrapać, ale wszyscy przecież

wiedzą, że kot nie lubi, żeby mu ogon przydeptywać. Właśnie to jest jedyną wadą naszego kota, bo

poza tym posiada same zalety. Gdyby Pani zechciała wyleczyć naszego Paddy'ego, bylibyśmy Pani

niezmiernie wdzięczni. Załączamy skromne upominki, które są dowodem naszej wielkiej

wdzięczności i poczytywać sobie będziemy za prawdziwy zaszczyt, jeżeli Pani raczy te upominki

przyjąć.

Tymczasem pozostajemy z głębokim poważaniem.

Sara Stanley...

- Powiem wam, że to ostatnie zdanie brzmi wyjątkowo pięknie - pochwalił z zachwytem

Piotrek.

- Przyznam się, że go sama nie wymyśliłam - odparła szczerze Historynka. - Czytałam gdzieś

takie zdanie i zapamiętałam je.

- Boję się, że jest trochę za bardzo skomplikowane - krytykowała Fela. - Peg Bowen nie

rozumie takich trudnych słów.

Zdecydowaliśmy jednak pozostawić to zdanie i wszyscy podpisaliśmy list.

- Następnie zebraliśmy nasze “upominki” i wyruszyliśmy w “niebezpieczną” podróż do

chatki czarownicy. Oczywiście Sara Ray nie poszła z nami, lecz zaofiarowała się zostać na czas

naszej nieobecności przy Pacie. Nie uważaliśmy za stosowne informować dorosłych o naszym

zamierzeniu i o jego szczegółach. Dorośli mieli na niektóre sprawy tak dziwne poglądy, więc na

pewno zabroniliby nam pójść do Peg Bowen i jeszcze wyśmieliby nas.

Chałupka, w której mieszkała Peg Bowen, znajdowała się w odległości mili od naszego

domu, nawet jeżeli się szło najkrótszą drogą, przez moczary i zalesiony pagórek. Skierowaliśmy się

na przełaj przez pola, a później małą kładką przerzuconą przez strumyk. Wszystko wokoło nas

zdawało się ze znużeniem żegnać mijające lato. Gdyśmy dotarli do skraju gęstego lasu, odczuliśmy

nagle dziwny lęk, chociaż żadne z nas nie chciało się do tego przyznać. Szliśmy skupieni w

background image

gromadkę, nie rozmawiając nawet. Gdy się człowiek zbliża do siedziby czarownicy i gdy jest pewien,

że ją samą może ujrzeć za chwilę, lepiej, żeby wtedy jak najmniej mówił, bo i tak jest wówczas

bardzo podniecony. Naturalnie Peg nie była przecież czarownicą, ale w takich razach ostrożność

nigdy nie zawadzi.

Wreszcie dotarliśmy do ścieżki, która biegła prosto do chałupki Peg Bowen. Twarze nasze

były teraz śmiertelnie blade, a serca poczęły bić mocniej. Czerwone wrześniowe słońce wisiało nisko

nad wierzchołkami jodeł po stronie zachodu. Nawet ono wyglądało dzisiaj całkiem inaczej niż

zwykle. Wszystko zresztą dokoła wyglądało inaczej. W głębi duszy przejęty byłem pragnieniem, aby

ta nasza ciężka misja skończyła się jak najprędzej.

Raptowny zakręt ścieżki doprowadził nas do maleńkiej polanki i chociaż zupełnie nie

byliśmy przygotowani na to, oczom naszym niespodziewanie ukazała się maleńka chatka Peg Bowen.

Mimo panicznego lęku spojrzałem na tę chatkę z ciekawością. Był to mały, pochylony domek, z

obwisłym dachem, z którego wyłaniał się miejscami świeży zielony mech. Skonstatowaliśmy ze

zdziwieniem, że na dole nie było wejścia do tego domku, jak bywa zazwyczaj w każdej najmniejszej

nawet i najbiedniejszej chatce. Jedyne drzwi znajdowały się na wyższym piętrze i prowadziły do nich

wąziutkie zbutwiałe schody. Chatka sprawiała wrażenie zupełnie opuszczonej, jakby żywej duszy w

niej nie było, z wyjątkiem dużego czarnego kota, siedzącego na najwyższym schodku, pod samymi

drzwiami. Przyszło mi na myśl, że to był właśnie zły znak. Przypomnieliśmy sobie wszyscy ponure

słowa wuja Rogera. Czyżby to Peg była tym czarnym kotem? Brednie! Ale mimo wszystko ta czarna

bestia nie sprawiała wcale wrażenia prawdziwego kota. Zwierzę było wyjątkowo duże i miało

okrutne zielone oczy! Stanowczo w całym jego zachowaniu było coś dziwnie tajemniczego i

przerażającego!

Wstrzymując oddech i nie mówiąc ani słowa, Historynka złożyła upominki na najniższym

schodku, a na samym wierzchu położyła nasz wspólny list. Jej opalone dłonie drżały, a twarz miała

bladą jak papier.

Nagle otworzyły się drzwi na górze i Peg Bowen stanęła na progu. Była to wysoka, chuda

staruszka, w krótkiej podartej spódnicy, która sięgała jej zaledwie do kolan, w czerwonej wzorzystej

bluzce i męskim kapeluszu. Nogi, ramiona i szyję miała obnażone, a w ustach trzymała starą

połamaną fajkę. Ogorzała jej twarz pofałdowana była setkami zmarszczek, a potargane kosmyki

włosów opadały aż na ramiona. Była zagniewana i w jej błyszczących czarnych oczach nie było ani

odrobiny przyjaznego błysku.

Do tej pory zachowywaliśmy się dzielnie mimo niepewności i przerażenia, jakie nas

ogarniało, teraz jednak nerwy odmówiły nam posłuszeństwa i lęk w naszych duszach wzmógł się

jeszcze bardziej. Piotrek wydał cichy mimowolny okrzyk, my zaś wszyscy zawróciliśmy śpiesznie i

background image

przez maleńką polankę zaczęliśmy uciekać do lasu. Biegliśmy w szaleńczym pędzie, przeświadczeni

o tym, że Peg Bowen nas goni. Straszna była ta świadomość, straszniejsza nawet od wszystkich

nocnych zjaw, o których pisaliśmy w naszych księgach snów. Historynka biegła tuż przede mną i

dzisiaj jeszcze doskonale pamiętam, jak z rozpaczą przeskakiwała przez leżące na drodze pnie, przez

opadłe gałązki jodeł, ze swymi brunatnymi lokami, opadającymi na czerwoną sukienkę. Celinka tuż

za mną, zadyszana z pośpiechu, od czasu do czasu szeptała tylko: “Ach, Ed, zaczekaj na mnie”, a

potem: “Ach, Ed, prędko, prędko!” Wiedzeni jakimś ślepym instynktem trzymaliśmy się wszyscy

razem i biegliśmy tak gęsiego przez cichy zadumany las. Nagle znaleźliśmy się na polu, tuż nad

strumykiem. Nad głowami naszymi wisiało pogodne niebo, zaróżowione od zachodzącego słońca,

przed nami pasły się krowy i lekki wietrzyk nadchodzącej jesieni zdawał się słać ku nam ostatnie

pożegnalne pozdrowienie lata. Przystanęliśmy, konstatując z radością, że jednakże Peg Bowen nas

nie zatrzymała.

- Ach, straszna to była przeprawa - wyszeptała Celinka z drżeniem. - Za nic w świecie po raz

drugi nie poszłabym tam, nawet gdyby miało to uratować Pata.

- I tak nagle wyrosła przed nami, jak spod ziemi - bąknął zawstydzony Piotrek. - Gdybym był

na to przygotowany, na pewno nie ruszyłbym się z miejsca, ale, gdy wyjrzała ku nam przez szczelinę

w drzwiach, o mało nie padłem trupem na miejscu.

- Nie powinni byliśmy uciekać - szepnęła ponuro Fela. - Był to najlepszy dowód, że

odczuwamy lęk przed nią, a to ją zawsze najbardziej złości. Teraz na pewno nic już dla Pata nie

zrobi.

I tak nie wierzę, że mogła coś zrobić - oznajmiła Historynka. - Zachowaliśmy się jak stado

spłoszonych gęsi.

Wszyscy z wyjątkiem Piotrka mieliśmy ochotę przyznać jej słuszność. Uświadomiliśmy sobie

jeszcze głębiej swoją głupotę, gdyśmy znaleźli się w altanie i ujrzeliśmy Pata pod opieką wiernej

Sary Ray, jeszcze bardziej przygnębionego i przygaszonego. Historynka postanowiła zabrać go do

kuchni i siedzieć przy nim przez całą noc.

- Przecież nie może umierać w samotności - tłumaczyła, biorąc go na ręce.

Nie przypuszczaliśmy, żeby ciotka Oliwia pozwoliła Historynce zostać na całą noc przy Pacie

i zdziwiliśmy się niezmiernie, gdy przeciw temu zamiarowi absolutnie nie zaprotestowała. Ciotka

Oliwia naprawdę była niezwykła! Chcieliśmy towarzyszyć Historynce, lecz ciotka Janet okazała się

w tym wypadku mniej wyrozumiała od ciotki Oliwii. Kazała nam natychmiast pójść spać, twierdząc,

że grzeszymy, zajmując się tak niestrudzenie chorym kotem. Pięć przygnębionych istot, przejętych

do głębi stanem zdrowia ulubionego Pata, wstępowało tego wieczoru po trzeszczących schodach

domu wuja Aleca.

background image

- Nie pozostało nam nic innego, tylko modlić się do Boga, aby Pat wyzdrowiał - rzekła

Celinka.

Ton, jakim to wypowiedziała, przyprawił nas o drżenie, lecz jednocześnie z zazdrością

spojrzeliśmy na Celinkę, że właśnie w tej ostatecznej chwili wpadła na tak cudowny pomysł. Tylko

Fela musiała i pod tym względem wyrazić swe zgorszenie:

- Nie wiem, czy nie zgrzeszymy, jeżeli będziemy się modlić o zdrowie kota.

- Nie rozumiem, dlaczego miałoby to być grzechem - broniła się Celinka. - Przecież Pan Bóg

tak samo stworzył Pata, jak nas, Felicjo King, chociaż może Patem tak czule się nie opiekuje. Jestem

pewna, że prędzej Pan Bóg może nam w tym wypadku dopomóc niż Peg Bowen. W każdym razie

codziennie będę się modliła za Pata i ty mi tego nie możesz zabronić. Oczywiście nie będę mieszała

tej prośby z modlitwą o ważniejsze rzeczy, tylko przy samym końcu pacierza wspomnę coś o naszym

biednym ulubieńcu.

Tego wieczora nie tylko prośba Celinki o zdrowie Pata pomknęła ku niebu. Wyraźnie

słyszałem, jak Feliks, który zawsze mówił pacierz dość głośno - aby Pan Bóg mógł go lepiej usłyszeć

- mruczał błagalnie po wymienieniu swych najważniejszych próśb, które codziennie w pacierzu

powtarzał: “Panie Boże, spraw, żeby Pat czuł się jutro lepiej”.

Nawet ja sam nie wstydzę się teraz przyznać, że owego wieczoru, klęknąwszy do

codziennego pacierza, myślałem o Pacie i modliłem się żarliwie o jego uzdrowienie. Potem usnąłem,

przejęty nadzieją, że Ojciec Niebieski po spełnieniu naszych “najważniejszych próśb”, zwróci uwagę

na prośbę ostatnią i przypomni sobie biednego Pata.

Gdyśmy tylko wstali nazajutrz, pobiegliśmy natychmiast do wuja Rogera. Ale już w alejce

spotkaliśmy Piotrka i Historynkę i na twarzach ich ujrzeliśmy radosne uśmiechy.

- Patowi lepiej - zawołała Historynka, szczęśliwa i triumfująca. - Wczoraj w nocy koło

dwunastej zaczął już nawet lizać łapy. Potem umył się dokładnie i zasnął. Ja także położyłam się na

sofce i zasnęłam, a gdy się obudziłam, Pat mył sobie pyszczek, po czym wypił cały spodek mleka.

Ach, to jest niebywałe!

- Więc widzisz teraz, że Peg Bowen zdjęła z niego urok? - zawołała Piotrek.

- Mam wrażenie, że modlitwa Celinki więcej tu pomogła niż czarodziejskie sztuczki Peg

Bowen - odezwała się Fela. - Celinka modliła się wczoraj o zdrowie Pata i właśnie dlatego jest dzisiaj

zdrowszy.

- Możliwe, że i to pomogło - przyznał Piotrek - ale nie radziłbym Patowi nigdy już więcej

drapać Peg Bowen w nogę.

- Chciałbym wiedzieć, co mu właściwie pomogło, czy modlitwa Celinki czy też Peg Bowen -

wyszeptał Feliks w zamyśleniu.

background image

- Mam wrażenie, że ani jedno, ani drugie - oświadczył Dan. - Pat po prostu zachorował i

wyzdrowiał bez niczyjej pomocy.

- A ja wierzę, że to sprawiła modlitwa - oświadczyła Celinka stanowczo. - Przecież o wiele

przyjemniej uwierzyć, że Pan Bóg uratował Pata, niż że to zawdzięczamy Peg Bowen.

- A ty nigdy nie chcesz uwierzyć w to, co ci nie jest wygodne - zaoponował Piotrek. -

Zrozum, przecież ja nie twierdzę, że Pan Bóg do tego ręki nie przyłożył, ale nikt nie przekona mnie,

że ta cała choroba nie była robotą Peg Bowen.

Wiara i przesąd staczały w naszych duszach walkę i przez dłuższy czas zwycięstwa nie było

po żadnej stronie.

background image

Rozdział XXV - Kielich goryczy

Pewnego ciepłego niedzielnego wieczora podczas pełni księżyca siedzieliśmy wszyscy,

dorośli i dzieci - w sadzie, przy Kamiennym Pulpicie, śpiewając stare religijne pieśni. Wszyscy

śpiewaliśmy lepiej lub gorzej, oprócz biednej Sary Ray, która kiedyś rozpaczliwie mi wyznała, że nie

ma pojęcia, jak to będzie, gdy pójdzie po śmierci do nieba, bo nie potrafi wyśpiewać ani jednej nuty.

Cała ta scena staje mi teraz wyraźnie w pamięci - sklepienie pogodnego nieba nad drzewami

rosnącymi za mieszkalnym domem, uginające się od owoców gałęzie drzew w sadzie i wyraźne

kontury sosen, znaczące się na jasnym jeszcze od zachodzącego słońca niebie. Widzę dokładnie

zmęczone niebieskie oczy wuja Aleca, widzę łagodną twarz ciotki Janet, jasną brodę i rumiane

policzki wuja Rogera i piękną delikatną twarzyczkę ciotki Oliwii. Dwa głosy brzmią mi jeszcze w

uszach, głosy, które dźwięcznie wylatują ku niebiosom. Srebrzysty głosik Celinki i piękny czysty

tenor wuja Aleca. “Jak jesteś Kingiem, to musisz śpiewać” krążyło w owych czasach przysłowie po

całym Carlisle. Ciotka Julia pod tym względem przewyższyła całą rodzinę i stała się sławną

estradową śpiewaczką. Świat o innych Kingach niewiele wiedział. Śpiew ich rozbrzmiewał tylko w

szczupłym gronie rodzinnym, umilał szare dni i łagodził troski i trudy codziennego życia.

Tego wieczora, gdy już zmęczyliśmy się śpiewem, dorośli nasi zaczęli rozmawiać o dawnych

czasach swej młodości.

Temat ten najprzyjemniejszy był zawsze dla nas, których wszyscy nazywali “dzieciarnią”.

Słuchaliśmy z zainteresowaniem opowiadań o naszych wujach i ciotkach, nie mogąc sobie

wyobrazić, że i oni kiedyś byli dziećmi. Obecnie tacy stateczni i rozsądni, czyż mogli kiedyś

odbywać ze sobą takie same, jak my sprzeczki? Szczególnie tego wieczora wuj Roger opowiadał

mnóstwo rzeczy o wuju Edwardzie, a między innymi opowiedział nam, jak wuj Edward mając lat

dziesięć, wygłaszał religijne kazania ze szczytu Kamiennego Pulpitu, dookoła którego teraz

siedzieliśmy.

- Pamiętam go, jakby to było dopiero wczoraj - mówił wuj Roger - pochylonego nad

krawędzią z zarumienioną twarzą i oczami błyszczącymi podnieceniem, podnoszącego od czasu do

czasu głos, jak prawdziwy ksiądz w kościele. Był tak zaaferowany swoim przemówieniem, że często

ranił sobie ręce o ostry kant kamienia, a my patrzyliśmy na niego z podziwem. Lubiliśmy te jego

kazania, lecz nie lubiliśmy, jak się zaczynał modlić, bo wymieniał zawsze imiona nas wszystkich, a

wówczas przejmowało to nas dziwnym lękiem. Alec, czy pamiętasz, jak Julia się gniewała, gdy

Edward pewnego dnia zaczął się modlić, aby Bóg powstrzymał ją od kariery artystki?

- Oczywiście, że pamiętam - zaśmiał się wuj Alec. - Siedziała właśnie tutaj, gdzie teraz siedzi

background image

Celinka i w pewnej chwili wstała i wybiegła z sadu, przy furtce jednak odwróciła się i zawołała ze

złością: “Uważam, że lepiej będzie, jak się pomodlisz o to, żeby Bóg dał ci trochę więcej rozumu,

Edwardzie King. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam takich głupich modlitw, jak twoje”. Edward

modlił się dalej, udając, że tych słów nie słyszy, lecz przy końcu modlitwy zawołał: “Boże, błagam

Cię, abyś opiekował się nami, i abyś specjalnie opiekował się moją siostrą Julią, bo Twej opieki

więcej od nas wszystkich potrzebuje. Amen”.

Wujowie nasi zachłystywali się od śmiechu, przywołując najdawniejsze wspomnienia. My

wszyscy śmieliśmy się również, szczególnie z jednej opowieści, w której wuj Edward pochylił się

zbyt nisko nad “pulpitem”, stracił równowagę i w pewnym momencie spadł na trawę.

- Upadł na gęsto porosły oset - opowiadał z humorem wuj Roger - i oprócz tego uderzył się

czołem o kamień. Postanowił jednak skończyć swoje kazanie i skończył je istotnie. Wdrapał się z

powrotem na Kamienny Pulpit, a chociaż łzy płynęły mu po policzkach, mówił dalej, cichutko

szlochając i ocierając krew sączącą się z czoła. Dzielny był z niego chłopiec, nic dziwnego, że zrobił

w życiu karierę.

- A wszystkie jego kazania i modlitwy były właśnie na taki temat, jakiego Julia najbardziej

nie lubiła - dorzucił wuj Alec. - Wszyscy już jesteśmy w podeszłych latach, a Edward nawet

posiwiał, lecz ile razy myślę o nim, widzę go zawsze jako małego, rumianego chłopca,

wygłaszającego do nas perory z Kamiennego Pulpitu. Wydaje mi się, że jeszcze teraz trwają te dawne

czasy, kiedy byliśmy tu wszyscy razem, jak teraz nasza dzieciarnia, a przecież życie porozrzucało nas

po świecie. Julia jest w Kalifornii, Edward w Halifaksie, Alan - w Południowej Ameryce, a Feliks,

Fela i Stefan dawno już poszli do ziemi.

Nastała chwila głuchej ciszy, po czym wuj Alec pełnym wzruszenia głosem zaintonował

pierwszy ustęp z dziewięćdziesiątego Psalmu, ustęp, który tego wieczoru wydał nam się jeszcze

piękniejszy niż zazwyczaj. W uroczystym skupieniu słuchaliśmy tych wspaniałych słów:

“Panie! Tyś bywał ucieczką naszą od narodu do narodu. Pierwwej niźli góry stanęły i niźliś

wykształtował ziemię i okręg świata, oto teraz od wieku aż na wieki Tyś jest Bogiem... Albowiem

tysiąc lat przed oczyma Twemi są jako dzień wczorajszy, który przeminął, i jako straż nocna... Stąd

wszelkie dni nasze nagle przemijają dla gniewu Twego; jako słowa niszczeją lata nasze. Dni wieku

naszego jest lat siedemdziesiąt, a jeżeli kto dłuższy, lat osiemdziesiąt, a to, co najlepszego w nich,

tylko kłopot i nędza, a gdy to pominie, tedy prędko odlatujemy... Nauczże nas obliczać dni naszych,

abyśmy przywiedli serce do mądrości... Nasyćże nas z poranku miłosierdziem Twoim; tak, abyśmy

wesoło śpiewać i radować się mogli po wszystkie dni nasze... Niech będzie przyjemność Pana, Boga

naszego, przy nas, a sprawę rąk naszych utwierdź między nami, sprawę rąk naszych utwierdź,

Panie”!

background image

Zmierzch zakradł się do sadu jak tajemnicza zaklęta istota. Widziało się ją - czuło - słyszało.

Stąpała cichutko od drzewa do drzewa, podchodząc coraz bliżej. Wreszcie szare jej skrzydła

rozpostarły się nad nami i ujrzeliśmy przez nie jasne gwiazdy jesiennej pogodnej nocy.

Dorośli wstali niechętnie i oddalili się, my zaś, dzieci, pozostaliśmy jeszcze chwilę, aby

omówić dokładniej szczegóły propozycji, którą nam wysunęła Historynka. Jednogłośnie orzekliśmy,

że pomysł jest świetny i że jego zrealizowanie wprowadzi pewne urozmaicenie do naszego życia,

podczas niezbyt już pogodnych dni jesiennych.

Marzyliśmy o nowej zabawie, gdyż prowadzenie ksiąg snów znużyło już nas nieco. Nie

zapisywaliśmy snów regularnie, zresztą nie były tak ciekawe, jak wówczas, gdy na noc zjadaliśmy po

kilka ogórków. Tak więc propozycja Historynki natrafiła na wyjątkowo odpowiedni psychologiczny

moment.

- Przyszedł mi na myśl doskonały plan - oświadczyła. - Wpadłam na ten pomysł w owej

chwili, kiedy wujowie opowiadali o wuju Edwardzie. Najprzyjemniejsze jest to, że będziemy mogli

zabawy te urządzać w niedziele, a wiecie przecież, że podczas świąt zazwyczaj bywa najnudniej.

Nareszcie wymyśliłam zabawę prawdziwie chrześcijańską, która nikogo na pewno nie zgorszy.

- Ale to nie jest chyba religijna gra z koszykiem do owoców? - zagadnęła Celinka z

niepokojem.

Pocieszaliśmy się nadzieją, że Historynce na pewno nie o tę grę chodziło, gdyż zabawa z

koszykiem do owoców pozostawiła po sobie pamięć niezbyt przyjemną. Oto pewnego niedzielnego

popołudnia, gdy czas dłużył się nam okropnie i nie mieliśmy nawet nic do czytania, Feliks

zaproponował zabawę “w koszyk do owoców”, tylko zamiast rozmaitych nazw owoców mieliśmy

posługiwać się biblijnymi postaciami. Feliks wychodził z założenia, że dzięki tym biblijnym

postaciom będziemy mogli grę tę uprawiać w niedzielę. Jednogłośnie pzryklasnęliśmy temu

pomysłowi i przez długie godziny Łazarz, Marta, Mojżesz i Aron oraz inne znakomite osobistości z

Pisma Świętego dotrzymywały nam towarzystwa w starym sadzie Kingów. Ponieważ Piotrek mógł

się poszczycić biblijnym imieniem, nie chciał w żaden sposób obrać innego; nie zgodziliśmy się

jednak na to, gdyż tym samym miałby nad nami pewną przewagę. Przecież o wiele łatwiej było

zapamiętać własne imię, niż przyzwyczaić się do imienia całkiem nowego. Piotrek więc rad nierad

musiał wybrać imię Nabuchodonozor, które dopiero po godzinie nauczył się dokładnie wymawiać.

Niestety, wśród najbardziej ożywionej zabawy, przyszli do sadu wuj Alec i ciotka Janet.

Wolałem nie pamiętać o tym, co się później działo. Sytuacja nie była przyjemna, skoro Celinka na

samo wspomnienie tego dnia zadała Historynce pełne niepokoju zapytanie.

- Nie, to nie ma z tamtym nic wspólnego - odparła Historynka. - Plan mój jest całkiem inny.

Otóż chciałabym, aby każdy z chłopców wygłosił kazanie, jak niegdyś robił to wuj Edward. Pierwszy

background image

z was wygłosi to kazanie w przyszłą niedzielę, drugi - w następną i tak dalej, a ten, którego kazanie

będzie najlepsze, otrzyma nagrodę.

Dan bez chwili zastanowienia oświadczył, że wcale nie będzie próbował nauczyć się takiego

kazania, lecz Piotrek, Feliks i ja doszliśmy do wniosku, że pomysł był całkiem dobry. W głębi duszy

byłem przekonany, że moje kazanie będzie z wszystkich trzech najlepsze.

- A kto da nam nagrodę? - zapytał Feliks.

- Ja - odparła Historynka. - Jako nagrodę wyznaczam ten obrazek, który otrzymałam od ojca

w zeszłym tygodniu.

Ponieważ obrazek ów był wspaniałą reprodukcją jednego z malowideł Landseera, obydwaj z

Feliksem byliśmy wielce uradowani, tylko Piotrek oznajmił, że wolałby raczej tę Madonnę, która

przypominała mu tak bardzo ciotkę Janet. Historynka chętnie się na to zgodziła, obiecując Piotrkowi,

że jeżeli jego kazanie będzie najlepsze, ofiaruje mu w nagrodę ową upragnioną Madonnę.

- Ale kto będzie te rzeczy rozsądzał? - zapytałem i - i jaki rodzaj kazania będzie uważany za

najlepszy?

- Takie kazanie, które wywrze największe wrażenie - odparła Historynka bez namysłu. -

Oczywiście my, dziewczęta, musimy wydawać o tym sąd, bo przecież nikogo innego nie ma.

Zdecydujcie teraz, kto w przyszłą niedzielę wygłosi kazanie?

Wszyscy postanowili, że ja mam pójść na pierwszy ogień, toteż jeszcze tej samej nocy

leżałem kilka godzin z otwartymi oczami, obmyślając treść kazania na następną niedzielę. Na drugi

dzień kupiłem dwa duże arkusze papieru i po podwieczorku udałem się do altany, zamknąłem drzwi

na klucz i zacząłem moje kazanie pisać. Okazało się, że praca ta nie jest tak łatwa, jak

przypuszczałem, postanowiłem jednak wytrwać i poświęcić na to dwa wieczory, aby tylko rezultat

był jak najlepszy. Treścią mego kazania miała być misja jako najważniejsza dziedzina teologicznych

doktryn i ewangelicznych rozumowań. Mając ciągle na względzie, że należy na słuchaczach wywrzeć

jak najmocniejsze wrażenie, usiłowałem przedstawić wyrazisty obraz tragicznego położenia pogan,

którzy w swej ciemnocie biją pokłony drewnianym ikamiennym bożkom. Następnie podkreślałem

naszą odpowiedzialność względem nich i zamierzałem uroczystym i poważnym tonem zacytować

ustęp rozpoczynający się od słów: “Czyż wolno nam, których dusze są oświecone...” Gdy

skończyłem całe kazanie, przeczytałem je dokładnie i napisałem czerwonym atramentem w

nawiasach słowo “uderzenie”, aby pamiętać, że w tym właśnie miejscu powinienem był grzmotnąć w

kamienną kazalnicę.

Jeszcze teraz mam przed sobą to kazanie, które leży obok mojej dawnej księgi snów, nie chcę

go jednak powtarzać, lękając się, że znużę zbytnio moich czytelników. Nie jestem teraz z niego tak

dumny, jak byłem niegdyś. Za owych dawnych lat mego dzieciństwa uważałem, że kazanie moje jest

background image

prawdziwym arcydziełem. Byłem pewny, że Feliks pod tym względem nie tak łatwo mnie pokona, a

co do Piotrka, to w ogóle nie traktowałem go jak rywala. Przecież nie do pomyślenia było, aby

chłopiec do posług, z takim mizernym wykształceniem, będący zaledwie kilka razy w życiu w

kościele, mógł napisać lepsze kazanie od mego, szczególnie, że miałem w rodzinie prawdziwego

księdza.

Z chwilą, gdy kazanie już było napisane, należało się go tylko nauczyć na pamięć i odbyć

kilka prób, nie zapominając o uderzeniach pięścią w pulpit, o odpowiedniej modulacji głosu i

odpowiednich gestach. Wygłaszałem je kilka razy w zamkniętej altanie, mając za jedynego słuchacza

Paddy'ego. Paddy zniósł tę próbę wyjątkowo cierpliwie. Okazał się spokojnym słuchaczem z

wyjątkiem chwil, kiedy miał wrażenie, że pod podłogą skrobie jakaś myszka.

Następnej niedzieli rano, podczas kazania księdza Marwooda wśród zebranych w kościele

było tylko trzech prawdziwych uważnych słuchaczy. Feliks, Piotrek i ja połykaliśmy niemal każde

słowo księdza, pragnąc go później jak najzręczniej naśladować.

Żaden ruch, żadne spojrzenie, żadna nuta głosu nie uszła naszej uwagi. Oczywiście samej

treści nie pamiętaliśmy zupełnie, gdyśmy wrócili do domu, lecz wiedzieliśmy za to dokładnie, jak

należy odrzucać w tył głowę, jak pochylać się naprzód i obydwiema pięściami uderzać w pulpit gdy

się pragnęło jakieś specjalne zdanie podkreślić.

Po południu wymknęliśmy się do sadu, a każde z nas dźwigało Biblię lub też zwykły

modlitewnik. Nie uważaliśmy za stosowne informować dorosłych o swoich zamierzeniach. Nigdy nie

wiadomo, jak będą się zapatrywali na tego rodzaju sprawy. Może doszliby do wniosku, że nawet

najbardziej chrześcijańska zabawa przy świętej niedzieli jest niestosowna. Jednym słowem,

woleliśmy nie dowiadywać się, co na ten temat myślą nasi wujowie i ciotki.

Wstąpiłem na Kamienny Pulpit, trochę podenerwowany, słuchacze zaś moi rozsiedli się

półkolem na trawie. Rozpoczęliśmy ceremonię uroczystymi śpiewami i odczytaniem ustępu z Biblii,

postanowiliśmy bowiem nie modlić się, gdyż ani Feliks, ani Piotrek, ani ja nie mieliśmy najmniejszej

ochoty odmawiania modlitwy w obecności wszystkich. Zorganizowaliśmy jednak na poczekaniu

zbiórkę. Przecież chodziło tu o misje. Dan krążył dookoła z talerzem - z owym malowanym talerzem

Feli - mając taką samą uroczystą minę, jak Elder Frewen zbierający datki w kościele. Każde z nas

położyło na talerzu centa.

Dopiero potem rozpoczęło się moje kazanie. Wypadło zresztą okropnie. Zorientowałem się w

tym dokładnie, zanim jeszcze dobrnąłem do połowy, chociaż wygłaszałem je doskonale i ani razu nie

zapomniałem uderzyć pięścią w pulpit. Mimo to jednak słuchacze moi byli najwyraźniej znudzeni.

Gdy zszedłem z kazalnicy po wypowiedzeniu ostatnich słów, wyczułem podświadomie, że kazanie

się nie udało. Po prostu nie wywarło żadnego wrażenia! Teraz Feliks mógł być pewny, że w następną

background image

niedzielę zdobędzie nagrodę.

- Kazanie było całkiem dobre jak na pierwszy występ - oznajmiła łaskawie Historynka. -

Brzmiało zupełnie jak prawdziwe kazanie, których tyle już w życiu słyszałam.

Urok jej głosu dał mi na chwilę świadomość, że jednak tak źle się nie spisałem, lecz reszta

dziewcząt, poczytując sobie za święty obowiązek wyrażenie mi również swojej pochwały, odarła

mnie wkrótce z tej chwilowej iluzji.

- Każde słowo było prawdziwe - rzekła Celinka głosem dziwnie niepewnym.

- Nieraz już myślałam o tym - szepnęła Fela w zamyśleniu - że powinniśmy o wiele

troskliwiej opiekować się poganami.

Sara Ray uwagą swą dopełniła moją czarę goryczy.

- Kazanie było ładne i krótkie - oświadczyła.

- Jak to moje kazanie wypadło? - zapytałem Dana tego samego wieczora. Ponieważ nie był

ani sędzią, ani prelegentem, mogłem z nim zupełnie szczerze omawiać tę sprawę.

- Było zbyt poważne, aby mogło kogoś zainteresować - wyznał mi bez namysłu.

- A ja myślałem, że im będzie poważniejsze, tym lepiej - szepnąłem nieśmiało.

- Takie kazanie nie może sprawić żadnego wrażenia - tłumaczył z powagą Dan. - Należało

mówić o czymś oryginalnym. Podobno Piotrek przygotował coś bardzo oryginalnego.

- Ach, Piotrek! - machnąłem obojętnie ręką. - Ja tam nie wierzę, żeby jego kazanie mogło być

interesujące.

- Możliwe, że nie, ale na pewno wywrze duże wrażenie - przepowiadał Dan.

Dan nie był ani prorokiem, ani też synem proroka, lecz zawsze jakoś szczęśliwie, wszystko

przewidywał. Udało mu się i tym razem, bo Piotrek istotnie wywarł na słuchaczach głębokie

wrażenie.

background image

Rozdział XXVI - Piotrek robi wrażenie

Następnej niedzieli przyszła kolej na Piotrka. Kazania swego nie napisał, gdyż jak twierdził,

byłaby to zbyt ciężka robota. Nie obmyślił nawet dokładnie jego treści.

- Kto słyszał, żeby wygłaszać kazanie bez uprzedniego obmyślenia treści? - oburzył się

Feliks.

- Zamiast treści obmyśliłem tylko temat - odparł Piotrek swobodnie. - Nie mam ochoty

stosować się do tego, co napiszę. Kazanie moje będzie się składało z trzech rozdziałów, a twoje miało

tylko jeden - dorzucił, zwracając się do mnie.

- Wuj Alec powiada, że zdaniem wuja Edwarda dzielenie kazania na rozdziały wyszło już z

mody - odparłem wyzywająco, a to tylko dlatego, że w duszy przyznawałem Piotrkowi rację. Gdyby

kazanie moje miało kilka rozdziałów, na pewno wywarłoby o wiele większe wrażenie. Mówiąc

prawdę, zupełnie o tym podziale zapomniałem.

- Mniejsza o to, ja się tam do mody nie stosuję - oznajmił Piotrek. - Ciotka Jane zawsze

mówiła, że człowiek, który się nie liczy z rozdziałami, nie może dokładnie zrozumieć tych

wszystkich mądrości, które są w Biblii.

- A o czym masz zamiar mówić w swoim kazaniu? - zapytał Feliks.

- Dowiecie się w przyszłą niedzielę - odparł tajemniczo Piotrek.

Następna niedziela wypadła już w październiku, lecz dzień był pogodny i ciepły, jak w

czerwcu. W powietrzu unosiła się dziwna woń, która przypominała o tym wszystkim, co już minęło i

napawała słodką nadzieją na przyszłość. Na gałęziach drzew ukazały się pierwsze nici babiego lata, a

szczyty pagórków tonęły w blasku purpurowo-złocistym.

Siedzieliśmy dokoła Kamiennego Pulpitu, czekając na Piotrka i Sarę Ray. Piotrek miał dzisiaj

wolną niedzielę i poprzedniego wieczoru poszedł z wizytą do matki, zapewnił nas jednak, że wróci

na umówioną porę, aby wygłosić kazanie. Istotnie przyszedł i z uroczystą miną wszedł na kamienną

kazalnicę. Miał dzisiaj na sobie nowe ubranie i gdy patrzyłem na nie przyszło mi mimo woli na myśl,

że pod tym względem ma już nade mną przewagę. Przecież ja zeszłej niedzieli byłem w ubraniu

codziennym, bo ciotka Janet zawsze po powrocie z kościoła kazała nam zdejmować odświętny strój.

W głębi duszy zacząłem nawet żałować, że nie jestem tak jak Piotrek chłopcem do posług.

Wyglądał jak przystojny młody ksiądz, w swej marynarskiej granatowej bluzie z białym

kołnierzem i zręcznie związanym krawatem. Czarne jego oczy błyszczały, a ciemne wijące się włosy

były gładko przyczesane, lecz na samym czubku głowy tworzyły wyraźne pierścienie.

Doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu dłużej czekać na Sarę Ray, która mogła wcale nie

background image

przyjść, jeżeli dzisiaj jej matka była w złym humorze. Dlatego też Piotrek natychmiast rozpoczął

ceremonię.

Odczytał krótki ustęp z Biblii, zaintonował religijną pieśń, a wszystko to czynił tak uroczyśc

ie, że nawet ksiądz Marwood nie spisałby się lepiej.

Gdy zamierzał już rozpocząć swe kazanie, obojętnym ruchem wsunął ręce w kieszenie,

pochylił się nieco naprzód i zaczął mówić głosem całkiem normalnym, jakim zwykle z nami

rozmawiał. Na nieszczęście nie było stenografa, który mógłby zanotować to kazanie, lecz jeżeli

trzeba, jeszcze teraz powtórzę je dokładnie, gdyby któryś z czytelników zażądał tego ode mnie.

Kazanie to wryło mi się głęboko w pamięć.

- Mili moi - rozpoczął Piotrek - chcę dzisiaj mówić o królestwie złego, czyli o piekle.

Elektryzujący dreszcz przemknął po słuchaczach. Wszyscy natężyli uwagę. Piotrek w jednym

zdaniu wypowiedział to wszystko, czego brakowało w moim kazaniu. Mówiąc szczerze, wywarł już

na nas piorunujące wrażenie.

- Kazanie moje podzielę na trzy rozdziały - ciągnął dalej. – Pierwszy rozdział będzie o tym,

czego nie należy robić, jeżeli się człowiek nie chce dostać do królestwa złego ducha, drugi rozdział -

jak wygląda to królestwo, (jeszcze potężniejsze wrażenie wśród audytorium) - i trzeci, jak uniknąć

dostania się do piekła.

Istnieje wiele rzeczy, których nie należy czynić i każdy powinien wiedzieć, jakie one są. Nie

powinniście tracić czasu na dowiadywanie się o tych rzeczach. W pierwszym rzędzie nie powinniście

zapominać o tym, co wam mówią dorośli, bo pragną oni zawsze waszego dobra.

- Ale skąd możemy wiedzieć, co jest dobre, a co złe? - zapytał nagle Feliks, zapominając

zupełnie o tym, że jest w danej chwili w kościele.

- Ach, to jest całkiem łatwe - odparł Piotrek. - Każdy człowiek wyczuwa, kto mu dobrze

życzy, a kto źle. Nie wolno wam kłamać, nie wolno zabijać, szczególnie musicie przestrzegać tego

ostatniego przykazania. Grzech kłamstwa może wam być jeszcze odpuszczony, jeżeli do tego

kłamstwa byliście zmuszeni, lecz grzech zabójstwa nigdy wam odpuszczony nie będzie, więc

powinniście go za wszelką cenę unikać. Nie wolno wam również myśleć o samobójstwie, bo wobec

takiego grzechu nigdy na rozgrzeszenie nie zasłużycie. Nie wolno wam zapominać o odmawianiu

pacierza i musicie zawsze pamiętać o tym, aby się nie kłócić ze swoim rodzeństwem.

W tym momencie Fela trąciła wymownie Dana, Dan zaś oburzył się natychmiast.

- Bądź łaskaw poruszać inny temat, Piotrze Craig - zawołał. - Ja tego nie zniosę. Z siostrą

moją nie kłócę się częściej, niż ona ze mną. Bądź łaskaw zostawić mnie w spokoju.

- A któż tu o tobie myślał? - zdziwił się Piotrek. - Przecież imion nie wymieniałem. Ksiądz

ma prawo mówić o wszystkim z kazalnicy, dopóki nie wymienia imion i nikt nie ma prawa mieć o to

background image

do niego żalu.

- Dobrze, ja ci jutro pokażę - mruknął Dan, milknąc nagle pod wpływem pełnych wyrzutu

spojrzeń dziewcząt.

- Nie wolno wam urządzać żadnych gier w niedzielę - ciągnął dalej Piotrek - a szczególnie

gier codziennych, nie wolno wam w kościele rozmawiać ani śmiać się - sam to raz uczyniłem, ale mi

bardzo przykro - i nie wolno wam wspominać o Pacie - chciałem powiedzieć, o kocie rodzinnym w

wieczornym, czy w rannym pacierzu. Nie wolno wam nikogo wyzywać i nie wolno za niczyimi

plecami robić min.

- Amen - zawołał Feliks, który ogromnie nad tym cierpiał, że Fela często robiła do niego

nieprzyjemne miny.

Piotrek umilkł i spojrzał na Feliksa z wysokości Kamiennego Pulpitu.

- Nie masz prawa wypowiadać żadnych uwag w środku kazania - oświadczył.

- W kościele metodystów w Markdale pozwalają na to - zaprotestował Feliks, nieco

zmieszany. - Sam nawet słyszałem.

- Wiem o tym. To jest sposób metodystów i dobry tylko dla nich. Nie mam zamiaru nic

mówić przeciwnko metodystom, bo moja ciotka Jane też była metodystką i ja przystąpiłbym do nich,

gdybym się tak nie bał końca świata. Ale ty przecież nie jesteś metodystą. Jesteś prezbiterianinem,

nieprawdaż?

- Tak, naturalnie. Tak się już urodziłem.

- Wobec tego powinieneś tylko to robić, co robią prezbiterianie. Żebym więcej nie słyszał

twoich uwag, bo potrafię się z tobą rozprawić.

- Ach, niech już nikt nie przerywa - prosiła Historynka. - To bardzo nieładnie. Jak można

wygłosić dobre kazanie, jeżeli ciągle ktoś przeszkadza? Przecież Edgarowi nikt nie przerywał.

- Ale Edgar nikogo z nas nie obraził - mruknął Dan.

- Nie wolno wam staczać bójek - mówił dalej Piotrek tym samym tonem - to znaczy, nie

wolno wam bić się nawet dla zabawy ani też z powodu złego humoru. Nie wolno wam wypowiadać

brzydkich słów ani też kląć. Nie powinniście upijać się, dopóki nie dorośniecie, a dziewczęta nie

powinny się nigdy upijać. Jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy, których nie powinniście robić, te

jednak, które wymieniłem, są najważniejsze. Oczywiście nie twierdzę, że jeżeli je czynić będziecie -

na pewno dostaniecie się do piekła. Twierdzę tylko, że narazicie się na wielkie ryzyko. Diabeł

obserwuje tych ludzi, którzy właśnie te rzeczy czynią i stale czuwa nad nimi, nie tracąc czasu dla

tych, którzy tych rzeczy nie popełniają. Na tym kończy się rozdział pierwszy mojego kazania.

W tym momencie przybiegła zadyszana Sara Ray. Piotrek spojrzał na nią z wyrzutem.

- Nie słyszałaś całego pierwszego rozdziału, Saro - rzekł. - Bardzo nieładnie z twojej strony,

background image

skoro chcesz należeć do grona sędziów. Sądzę, że powinienem ten rozdział jeszcze raz powtórzyć dla

ciebie.

- Kiedyś już tak było naprawdę. Znam nawet jedną opowieść na ten temat - wtrąciła

Historynka.

- Kto teraz przerywa? - mruknął niechętnie Dan.

- Mniejsza o to, opowiedz nam tę historię - rzekł sam kaznodzieja, pochylając się nad

kazalnicą.

- Działo się to z księdzem Scottem - zaczęła Historynka. - Wygłaszał kazanie gdzieś w Nowej

Szkocji i gdy już dotarł prawie do połowy - a wiecie, że w dawnych czasach kazania były bardzo

długie - wszedł do kościoła jakiś jegomość. Ksiądz Scott przerwał na chwilę, czekając, aż ów

jegomość usiądzie, po czym rzekł: “Drogi przyjacielu, spóźniłeś się na nabożeństwo, mam jednak

nadzieję, że postarasz się nie spóźnić do nieba. Parafianie mi wybaczą, jeżeli ze względu na naszego

nowego przyjaciela, powtórzę początek mego kazania”. I ksiądz Scott zaczął wygłaszać kazanie od

początku. Opowiadano później, że od tego dnia ów jegomość nigdy do kościoła się nie spóźniał.

- Dobrze mu to zrobiło - odezwał się Dan - ale inni parafianie na pewno gorzej się czuli.

- Uspokójcie się teraz, żeby Piotrek mógł dalej wygłaszać swoje kazanie - zabrała głos

Celinka.

Piotrek wzruszył ramionami i obydwie dłonie złożył na krawędzi pulpitu. Ani razu nie

uderzył pięścią w pulpit, lecz doszedłem do wniosku, że jego pochylanie się naprzód i patrzenie

prosto w oczy każdemu słuchaczowi, sprawiało o wiele mocniejsze efekt.

- Rozpocznę teraz drugi rozdział mego kazania, o tym, jak jest w królestwie złego ducha.

Zaczął nam opisywać obrazowo piekło. Dowiedzieliśmy się później, że cały materiał zebrał z

ilustrowanego przekładu Dantego, który jego ciotka Jane otrzymała jako szkolną nagrodę. W owym

czasie jednak byliśmy pewni, że opierał się tylko na źródłach biblijnych. Bo Piotrek czytał Biblię

systematycznie od dnia, który zawsze wspominaliśmy jako “Dzień Sądu Ostatecznego” i obecnie już

ją prawie kończył. Żadne z nas nie mogło się poszczycić, że przeczytało całą Biblię, toteż byliśmy

pewni, że Piotrek natrafił na takie ustępy, które nam zuupełnie nie były znane. Nic więc dziwnego, że

każde wypowiedziane przez niego zdanie miało dla nas wagę szczególną i słuchaliśmy kazania w

skupieniu. Podawał nam te wiadomości własnymi słowami i dlatego przenikały one łatwiej do

naszych umysłów.

Nagle Sara Ray zerwała się na równe nogi z głośnym krzykiem, który wkrótce przemienił się

w spazmatyczny śmiech. Wszyscy, nie wyłączając kaznodziei, spojrzeliśmy na nią z przestrachem.

Celinka i Fela zerwały się również i chwyciły ją za obie ręce, Sara Ray najwidoczniej dostała ataku

histerii, jednakże nie znaliśmy wówczas tych rzeczy, więc byliśmy pewni, że po prostu zwariowała.

background image

Krzyczała, płakała, śmiała się i rzucała na wszystkie strony.

- Zwariowała biedaczka - wyszeptał Piotrek, schodząc z kazalnicy z śmiertelnie bladą twarzą.

- Przeraziłeś ją tak okropnie swoim kazaniem - uczyniła mu wymówkę Fela.

Obydwie z Celinką ujęły Sarę pod ramiona i niosąc ją prawie, wyciągnęły z sadu do

mieszkania. Obrzuciliśmy się wzajemnie zalęknionymi spojrzeniami.

- Wywarłeś nawet za wielkie wrażenie, Piotrku - powiedziała zmartwiona Historynka.

- Nie powinna się była przerażać. Gdyby zaczekała do trzeciego rozdziału, dowiedziałaby się,

jak łatwo jest uniknąć dostania się do piekła i jak mało trzeba trudu, żeby się dostać do nieba. Ale wy,

dziewczęta, zawsze się musicie śpieszyć - mruknął Piotrek z goryczą.

- Myślicie, że ją zabiorą do domu wariatów? - zapytał Dan nieśmiało.

- Ach, idzie wasz ojciec - zawołał Feliks.

Istotnie wuj Alec kierował się do sadu. Nigdy dotychczas nie widzieliśmy wuja Aleca

zagniewanego, lecz nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że w danej chwili był po prostu wściekły.

Niebieskie jego oczy niesamowicie błyszczały, gdy zwrócił się do nas:

- Coście tu robili, że Sara Ray aż tak się przestraszyła?

- My - my słuchaliśmy tylko kazania - odparła Historynka drżącym głosem. - Piotrek mówił o

królestwie złego ducha i to tak przeraziło Sarę. To było wszystko, wujku.

- Wszystko! Nie wiadomo, jak to się skończy u tego nerwowego i delikatnego dziecka.

Dostała spazmów i w żaden sposób nie można jej uspokoić. Jak możecie urządzać takie zabawy w

niedzielę i stroić sobie żarty z rzeczy świętych? Nie, ani słowa - zawołał w stronę Historynki, która

chciała coś powiedziećś - Ty i Piotrek pójdziecie natychmiast do domu. A jak drugi raz dowiem się,

że urządzacie takie herezje w niedzielę, czy też któregoś innego dnia, sprawię wam takie lanie, że

będziecie mieli nauczkę na całe życie.

Historynka i Piotrek ze spuszczonymi głowami pomaszerowali do domu, a my poszliśmy za

nimi.

- Zupełnie nie rozumiem tych dorosłych - mówił z rozpaczą Feliks. - Jak wuj Edward

wygłaszał kazania, to było dobrze, a jak my to robimy, to się nazywa, że “stroimy żarty z rzeczy

świętych”. Sam przecież słyszałem, jak wuj Alec opowiadał, że kiedyś jedno kazanie tak go

przestraszyło, że o mało nie umarł w kościele. Ksiądz mówił wówczas o końcu świata. Wuj Alec

wspomina to często i raz nawet na własne uszy słyszałem, jak powiedział: “to było dopiero kazanie.

Takich kazań w dzisiejszych czasach się nie słyszy”. Więc dlaczego kazanie Piotrka jest według

dorosłych grzechem?

- Nic dziwnego, że nie możemy zrozumieć dorosłych - odparła Historynka zagniewana - bo

przecież sami nigdy dorosłymi nie byliśmy. Oni jednak byli dziećmi, więc nie pojmuję, dlaczego nas

background image

zrozumieć nie mogą. Może istotnie nie powinniśmy urządzać takich zabaw w niedzielę, ale nie sądzę,

żeby to właśnie miało aż tak rozgniewać wuja Aleca. Ach, mam jednak nadzieję, że biednej Sary nie

zabiorą do domu wariatów!

Biednej Sary istotnie nie zabrano. Uspokoiła się wreszcie i nazajutrz już była taka sama, jak

zazwyczaj. Przeprosiła nawet Piotrka za to, że mu zepsuła tak ważną ceremonię. Piotrek rad nierad

musiał jej przebaczyć, chociaż sądzę, że istotny żal zachował do niej na całe życie. Feliks również

miał do Sary pretensję, bo nie mógł w następną niedzielę wygłosić zapowiedzianego kazania.

- Wiem wprawdzie, że nie dostałbym nagrody, bo nie potrafiłbym wywrzeć takiego wrażenia,

jak Piotrek - mówił rozczarowany - ale miałbym chociaż okazję pokazania wam, co potrafię. Zawsze

tak bywa, gdy się ma do czynienia z mazgajami. Celinka była tak samo przerażona jak Sara Ray, ale

miała dość rozumu, żeby tego nie okazać.

- Sara jest bardziej nerwowa - tłumaczyła ją Historynka. - Ale nie mamy widocznie szczęścia

do niczego, co ostatnio przychodzi nam na myśl. Dzisiaj rano wymyśliłam znów nową zabawę, boję

się jednak mówić wam o niej, bo możemy mieć znowu taki sam nieprzyjemny koniec.

- Ach, powiedz koniecznie, co to była za zabawa? - zawołaliśmy jednogłośnie.

- Chciałam urządzić pewien konkurs, aby się przekonać, kto z nas będzie zwycięzcą. Konkurs

polega na tym, żeby zjeść całe cierpkie jabłko i ani razu się nie skrzywić.

Dan skrzywił się na samą myśl o tym.

- Wątpię, czy ktoś z nas tego dokaże - rzekł.

- Ty na pewno się na to nie zdobędziesz, jeżeli będziesz chciał gryźć jabłko takimi kawałami,

żeby wypełnić całe usta - zachichotała Fela z okrucieństwem, lecz bez cienia prowokacji.

- A może mi się właśnie uda - odciął się Dan z ironią. - Ty potrafisz zjeść wszystko i nie

skrzywić się, ale tylko dlatego, żeby przypadkiem z takim skrzywieniem brzydko nie wyglądać.

- Fela często się krzywi, jak chce do kogoś zrobić brzydką minę - mruknął Piotrek, który

doświadczył tego na sobie przy śniadaniu i żywił do Feli głęboką urazę.

- Sądzę, że cierpkie jabłka najlepiej zrobią Feliksowi - uśmiechnęła się Fela. - Podobno

kwasy pomagają na schudnięcie.

- Chodźmy wszyscy po jabłka - zawołała pośpiesznie Celinka, widząc, że Feliks, Fela i Dan

mieli już ochotę pokłócić się na temat cierpkich jabłek.

Pobiegliśmy do dzikiej jabłonki, z której każde z nas urwało po jednym jabłku. Zabawa

polegała na tym, że każdy po kolei musiał ugryźć spory kawałek, przeżuć go w ustach i połknąć, nie

skrzywiwszy się ani razu. Piotrek i tym razem wysunął się na pierwszy plan. On jeden przystosował

się do konkursu, zajadając jabłko z takim apetytem, jakby było najsłodsze. Pozostali uczestnicy

spisali się o wiele gorzej. Przy drugim jabłku było tak samo. Piotrek nie skrzywił się również, lecz

background image

żadne z nas nie mogło dotrzymać mu placu. Podwyższyło to akcje Piotrka o pięćdziesiąt procent w

opinii Feli.

- Dzielny chłopiec z tego Piotrka - powiedziała do mnie. - Jaka szkoda, że jest chłopcem do

posług!

Ale chociaż nie wszyscy mogliśmy wysunąć się na pierwszy plan w konkursie, bawiliśmy się

tymi zawodami doskonale. Codziennie wieczorem sad rozbrzmiewał wesołymi wybuchami

dziecięcego śmiechu.

- Dobrze tym dzieciom - mówił wuj Alec, przechodząc pewnego wieczoru przez podwórze. -

Nawet najpoważniejsze zmartwienia nie mogą im zepsuć humorów.

background image

Rozdział XXVII - Konkurs cierpkich jabłek

Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego Feliks tak głęboko wziął sobie do serca powodzenie

Piotrka w konkursie cierpkich jabłek. Przecież na samym początku nie był tak bardzo przejęty tą

ceremonią, zresztą fakt, że Piotrek mógł jeść cierpkie jabłka nie krzywiąc się, nie wzbudził zbytniej

zazdrości w sercach reszty uczestników konkursu. Lecz dla Feliksa wszystko nagle stało się nudne,

przestarzałe i nie warte zachodu, dlatego że Piotrek ciągle jeszcze w swych rękach dzierżył

mistrzostwo, jeżeli chodziło o cierpkie jabłka. Prześladowało to Feliksa podczas dnia i nie dawało mu

spokoju w nocy. Słyszałem nawet, jak przez sen mówił o tym. Dotychczas nic nie mogło mu

dopomóc w schudnięciu, natomiast to właśnie zmartwienie bardzo się do tego przyczyniło.

Co do mnie, to nie przejmowałem się tym zbytnio. Pragnąłem przecież nade wszystko

odnieść zwycięstwo w wygłaszaniu kazań i przykro mi teraz było, gdy wspominałem moją porażkę.

Ale w jedzeniu cierpkich jabłek bez skrzywienia nie miałem ochoty rywalizować i pod tym

względem nie zgadzałem się absolutnie z moim bratem. Jednakże gdy Feliks począł się modlić w tej

intencji, uświadomiłem sobie, jak bardzo głęboko leży mu to na sercu i pocieszałem się nadzieją, że

kiedyś jednak odniesie biedak zwycięstwo.

Modlił się żarliwie, aby mógł jeść cierpkie jabłka bez skrzywienia i gdy tak modlił się trzy

wieczory, następnego dnia zjadł już prawie całe jabłko, nie skrzywiwszy się ani razu, lecz przy

ostatnim kęsie nie wytrzymał. Nie zniechęciło go to jednak wcale.

- Jeszcze jedna czy dwie modlitwy, a na pewno będę mógł zjeść całe jabłko - pocieszał się.

Nie urzeczywistnił jednak tego pragnienia. Mimo modłów i bohaterskich wysiłków zawsze

ostatni kęs musiał go zawieźć. W pewnych sytuacjach nawet praca i wiara nie zawsze na coś się

zdadzą. Przez dłuższy czas Feliks nie mógł tego zrozumieć, zgłębił dopiero tajemnicę, gdy pewnego

dnia przyszła do niego Celinka i powiedziała, że Piotrek modli się przeciwko niemu.

- Codziennie modli się, abyś nigdy nie mógł zjeść kwaśnego jabłka bez skrzywienia -

opowiadała. - Powiedział o tym Feli, a Fela mnie powtórzyła. Zresztą zaznaczyła, że od razu go o to

podejrzewała. Uważam, że straszna jest taka modlitwa i powiedziałam jej to całkiem szczerze.

Chciała wziąć ode mnie słowo, że ci tego nie powtórzę, ale ja jej słowa nie dałam, bo uważam, że

powinieneś wiedzieć o wszystkim.

Feliks był strasznie oburzony i przygnębiony jeszcze bardziej.

- Nie rozumiem, dlaczego Pan Bóg nie miałby wysłuchać moich próśb, tylko prośby Piotrka -

zawołał z goryczą. - Ja przecież przez całe życie chodzę do kościoła, a Piotrek zaczął chodzić dopiero

tego lata. Bardzo byłoby to nieładnie ze strony Pana Boga.

background image

- Ach, Feliksie, nie powinieneś tak mówić - zgorszyła się Celinka. - Wszystko, co Pan Bóg

robi, jest ładne. Powiem ci, co ja w tym wszystkim podejrzewam. Piotrek modli się regularnie trzy

razy dziennie - rano, w obiad i wieczorem - a często i podczas dnia, gdy przypomni sobie o tym, staje

i modli się. Czyś słyszał kiedyś o czymś podobnym?

- Już ja tak zrobię, że przestanie się modlić przeciwko mnie - zawołał rezolutnie Feliks. -

Muszę z tym skończyć, zaraz do niego pójdę i powiem mu parę słów do słuchu.

Istotnie pomaszerował natychmiast do domu wuja Rogera, a my wszyscy poszliśmy za nim,

wyczuwając coś niedobrego w powietrzu.

Zastaliśmy Piotrka łuskającego groch w altanie i gwiżdżącego wesoło, jakby sobie kpił ze

wszystkich ludzi na całym świecie.

- Słuchaj, Piotrek - odezwał się Feliks bez żadnych wstępów - słyszałem, że modlisz się

ciągle o to, abym nie mógł jeść cierpkich jabłek. Powiedz mi...

- Ja tego nie robię! - oburzył się całkiem szczerze Piotrek. - Ani razu w modlitwie nie

wymieniłem twego imienia. Nigdy nie modliłem się o to, abyś nie mógł jeść cierpkich jabłek, modlę

się tylko, abym w tym konkursie sam jeden był zwycięzcą.

- To przecież na jedno wychodzi - zaperzył się Feliks. - Dość, że modliłeś się przeciwko

mnie, a ja na to nigdy nie pozwolę, Piotrze Craig.

- Będę robił, jak mi się podoba - rozgniewał się Piotrek. - Mam takie same prawo modlić się,

jak i ty, Feliksie King, chociaż ty się wychowywałeś w Toronto. Prawdopodobnie sądzisz, że

chłopiec do posług nie powinien modlić się o takie rzeczy, ale ja cię przekonam, że się mylisz. Będę

się modlił, o co mi się żywnie podoba, a ty zabronić mi tego nie możesz.

- Jak się będziesz modlił przeciwko mnie, to ja cię nauczę - pogroził mu Feliks.

Dziewczynki otworzyły szeroko usta, tylko Dan i ja byliśmy uradowani, węsząc zbliżającą się

bitwę.

- Doskonale. Jestem gotowy w każdej chwili - zawołał Piotrek gniewnie. - Umiem tak samo

bić się, jak modlić.

- Ach, nie bijcie się - prosiła Celinka. - Przecież to będzie okropne! Może potraficie to

załatwić w jakiś inny sposób. Odstąpmy wszyscy od konkursu w każdym razie. Przecież to właściwie

nie jest wcale zabawne, a wówczas żaden z was nie będzie musiał modlić się o to.

- Ja tam nie chcę od konkursu odstąpić - oświadczył Feliks - i nie odstąpię.

- Ach, ale może w jakiś inny sposób to załatwicie, bez bitwy - perswadowała Celinka.

- Ja przecież wcale nie chcę się bić - odparł Piotrek. - To tylko Feliks. Gdyby się nie wtrącał

do moich modlitw, nie trzeba by się było bić, ale z chwilą, gdy to już zrobił, inaczej tej sprawy

załatwić nie można.

background image

- A jak biciem ją załatwicie? - zapytała Celinka.

- Ten, który drugiego pobije, będzie mógł się dalej modlić - postanowił Piotrek. - Załatwione

będzie całkiem sprawiedliwie. Jeżeli ja zostanę pobity, nie będę miał prawa modlić się już o nic.

- Straszne jest, jeżeli trzeba się bić o coś tak religijnego, jak modlitwa - westchnęła biedna

Celinka.

- Dlaczego, przecież w dawnych czasach zawsze się bili o religię - zdziwił się Feliks. - Im

więcej coś było religijnego, tym dłużej się o to bili.

- Człowiek ma prawo modlić się o to, co mu się podoba - oświadczył Piotrek - a jeżeli ktoś

mu chce tego zabronić, to niech się bije. Przynajmniej ja się tak na to zapatruję.

- Co by powiedziała panna Marwood, gdyby wiedziała, że zamierzacie się bić? - zauważyła

Fela.

Panna Marwood była nauczycielką Feliksa w Szkole Niedzielnej i chłopiec ogromnie ją lubił.

W tym wypadku jednak Feliks był nieugięty.

Fela próbowała innego sposobu.

- Na pewno i tak zostaniesz pobity, jak będziesz walczył z Piotrkiem - rzekła. - Jesteś przecież

za gruby do walki.

Po tych słowach żadna już siła na świecie nie mogłaby powstrzymać Feliksa od walki. Śmiało

stawiłby czoło nawet całej armii wojowników.

- To może będziecie lepiej ciągnąć losy? - zaproponowała z rozpaczą Celinka.

- Ciągnienie losów jest o wiele bardziej okrutne niż walka - zauważył Dan. - To jest przecież

rodzaj hazadru.

- Co by twoja ciotka Jane powiedziała, gdyby żyła i dowiedziała się, że zamierzasz walczyć?

- zwróciła się Celinka do Piotrka.

- Bądź łaskawa nie mieszać w to mojej ciotki Jane - mruknął ponuro Piotrek.

- Mówiłeś, że chcesz zostać prezbiterianinem - klarowała dalej Celinka - a dobry

prezbiterianin nigdy się nie bije.

- Co ty mówisz, istotnie! A ja słyszałem, jak wasz wuj Roger opowiadał, że prezbiterianie

byli najwaleczniejsi na świecie - a może najmniej waleczni, już dokładnie nie pamiętam, ale to mniej

więcej ma to samo znaczenie.

Celinka uchwyciła się jeszcze ostatniej deski ratunku.

- Mam wrażenie, żeś twierdził w swym kazaniu, panie Piotrze, że ludzie nie powinni się bić.

- Powiedziałem, że nie powinni się bić dla zabawy albo z powodu złego humoru - odparł

Piotrek - ale tu jest całkiem inna historia. Ja przecież wiem dlaczego mam walczyć, tylko nie mogę

tego określić słowami.

background image

- Chcesz pewno walczyć o zasadę - podsunąłem mu.

- O, właśnie - skinął głową Piotrek. - O zasadę każdy człowiek może walczyć. To jest tak,

jakbym się modlił własnymi pięściami.

- Ach, czy nie możesz czegoś zrobić, żeby im wyperswadować tę walkę, Saro? - prosiła

Celinka, zwracając się do Historynki, która siedziała na wysokiej skrzyni, wymachując kształtnymi,

obnażonymi nogami.

- Najlepiej się nie wtrącać do spraw chłopców - odpowiedziała Historynka obojętnie.

Może się myliłem, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby Historynka pragnęła zapobiec tej

walce. Byłem również bardzo daleki od mniemania, że Fela chciała Piotrka z Feliksem pogodzić.

Zostało postanowione, że pojedynek odbędzie się w lasku sosnowym, za altaną wuja Rogera.

Było to wymarzone puste miejsce, gdzie na pewno nikt z dorosłych nie mógł nam przeszkodzić. Do

lasku tego udaliśmy się o zachodzie słońca.

- Mam nadzieję, że Feliks zostanie zwycięzcą - rzekła do mnie Historynka - nie ze względu

na honor rodziny, lecz dlatego że powinna być pomszczona ta niesprawiedliwa modlitwa Piotrka. Nie

sądzisz?

- Nie mam pojęcia - wyznałem z powątpiewaniem. - Feliks jest trochę za gruby. Na pewno

zmęczy się bardzo szybko. Piotrek jest zawsze spokojny i o rok starszy od Feliksa. Ale z drugiej

znów strony Feliks ma więcej praktyki, bo niejednokrotnie już walczył z chłopcami z Toronto, a

jeżeli idzie o Piotrka, to będzie to jego pierwsza walka w życiu.

- A ty kiedyś walczyłeś? - zapytała Historynka.

- Raz jeden - odpowiedziałem krótko, lękając się następnego pytania, które jednak usłyszałem

po chwili.

- Kto zwyciężył?

Bywają takie chwile, kiedy trudno jest powiedzieć prawdę, szczególnie młodej damie, dla

której żywi się wiele sentymentu. Musiałem stoczyć zaciętą wewnętrzną walkę, z której mówiąc

szczerze, nie wyszedłbym bez skazy na sumieniu, gdyby nie pewne postanowienie, jakie uczyniłem

w dniu, poprzedzającym ów Dzień Sądu Ostatecznego.

- Mój przeciwnik - odparłem z beznadziejną szczerością.

- Tak - kiwnęła głową Historynka - mam wrażenie, że nie jest ważne, czy zostałeś pokonany,

czy nie, skoro walczyłeś dobrze i prawidłowo.

Spokój brzmiący w jej głosie dał mi świadomość, że mimo wszystko byłem tym bohaterem i

wspomnienie owej pierwszej w życiu walki nagle przestało być dla mnie przykre.

Gdyśmy przybyli na miejsce pojedynku, reszta towarzystwa już tam się znajdowała. Celinka

była bardzo blada, a Feliks i Piotrek zdejmowali właśnie marynarki. Był cudowny złocisty zachód

background image

słońca i wszystkie zakątki sosnowego lasu przepajał słoneczny blask. Chłodny jesienny wiatr szemrał

wśród gałęzi i krwawoczerwonych liści klonów otaczających altanę.

- Teraz - rzekł Dan - będę liczył, a gdy powiem trzy, rzucicie się na siebie i będziecie się tak

długo zmagać, dopóki jeden z was nie będzie miał dosyć. Celinko, uspokój się! A zatem, raz, dwa,

trzy!

Piotrek i Feliks “rzucili się na siebie” z większym zapałem, niż nakazywała przyzwoitość. W

rezultacie Piotrek dostał kuksańca, który później zamienił się w siniak, a Feliksowi zaczęła płynąć z

nosa krew. Celinka wydała głośny okrzyk i wybiegła z lasku. Byliśmy pewni, że uciekła, nie mogąc

znieść widoku krwi i nie przejmowaliśmy się zbytnio tym jej demonstracyjnym zgorszeniem,

podnieceni coraz bardziej niezwykłą sceną.

Feliks i Piotrek rozłączyli się po pierwszym ataku i zmęczeni przechadzali się po lasku. Gdy

już mieli rozpocząć atak drugi, spoza węgła altany wyszedł wuj Alec, a za nim ukazała się Celinka.

Wuj Alec nie był zły. W oczach jego płonęły tajemnicze iskierki. Chwycił jednak walczących

za kołnierze i natychmiast rozłączył.

- Musicie przestać, chłopcy - zawołał. - Wiecie o tym, że nie pozwalam na żadne walki.

- Ach, wuju, ale to było w ten sposób - zaczął gorączkowo Feliks... - Piotrek...

- Nie, nie chcę nawet o tym słyszeć - przerwał mu wuj Alec. - Nie jestem ciekawy, o co

walczycie, lecz sprzeczkę swoją musicie załatwić w inny sposób. Bądź łaskaw o tym pamiętać,

Feliksie. Piotrek, pan Roger cię szuka, żebyś mu umył bryczkę. Idź tam natychmiast.

Piotrek oddalił się raczej niechętnie, Feliks zaś również niechętnie usiadł i począł opatrywać

swój krwawiący nos. Do Celinki odwrócił się plecami.

Celinka miała za swoje po odejściu wuja Aleca. Dan nazwał ją “skarżypytą” i tak długo jej

dokuczał, że biedaczka się rozpłakała.

- Nie mogłam stać i patrzeć, jak Feliks i Piotrek rozrywają się na strzępy - szlochała. - Byli

przecież takimi przyjaciółmi, więc przykro jest patrzeć, jak się biją.

- Wuj Roger na pewno by im pozwolił walczyć do końca - zauważyła Historynka z

niezadowoleniem. - Wuj Roger bardzo lubi, jak chłopcy się biją. Powiada, że taka walka nie

wyrządza nikomu krzywdy, a ten, który zgrzeszył, za grzech swój musi odpokutować. Przecież

Piotrek i Feliks po tej walce byliby znowu serdecznymi przyjaciółmi. Na pewno zaprzyjaźniliby się

jeszcze bardziej, gdyby została załatwiona kwestia tej modlitwy. A teraz nic z tego nie będzie, chyba,

że Fela wpłynie na Piotrka, żeby się nie modlił przeciwko Feliksowi.

Po raz pierwszy w życiu Historynka była mniej taktowna, niż zwykle. A może powiedziała to

z obmyślonym okrucieństwem? W każdym razie Felę dotknęło to, że miała na Piotrka większy

wpływ od innych.

background image

- Mnie tam nie obchodzą modlitwy chłopców do posług - burknęła impertynencko.

- W ogóle nie powinni byli walczyć o jakieś modlitwy - odezwał się Dan, który doszedł do

wniosku, że skoro walka i tak już minęła, wygodniej będzie, gdy zajmie stanowisko “uczuciowca”. -

Głupi jest ten, kto się modli o jakiś konkurs cierpkich jabłek.

- Ach, Dan, więc ty nie wierzysz, że modlitwą wiele można zrobić? - zapytała Celinka z

wyrzutem.

- Owszem, wierzę, że modlitwą można coś zrobić, ale nie w takim wypadku - odpowiedział z

powagą Dan. - Nie chce mi się wierzyć, żeby Pan Bóg troszczył się o to, czy ktoś może zjeść cierpkie

jabłko bezs skrzywienia, czy nie.

- Nie wiem, czy słuszne jest rozmawiać tak z Panem Bogiem, jakby się go dobrze znało -

wtrąciła Fela, która za wszelką cenę chciała dokuczyć Danowi.

- Pewnie, że to nie jest słuszne - odparła w zamyśleniu Celinka. - Możemy tylko modlić się o

to, czego pragniemy, a Piotrek modlił się, aby on jeden był zwycięzcą w konkursie. Widocznie miał

pod tym względem słuszność, chociaż nam się tak nie wydawało. Strasznie bym chciała to wszystko

zrozumieć.

- Modlitwa Piotrka nie była słuszna, bo chciał postąpić samolubnie - rzekła Historynka. -

Według mnie Feliks miał rację, gdyż modlitwą swą nikomu krzywdy nie wyrządzał. Szczególonie w

modlitwach nie powinniśmy być samolubni.

- Ach, teraz wreszcie zrozumiałam - ucieszyła się Celinka.

- Tak, ale - zawołał Dan z triumfem - jeżeli mamy wierzyć w to, że Pan Bóg wysłuchuje

naszych modłów, to przecież modlitwa Piotrka została wysłuchana. Co mi teraz na to odpowiecie?

- Ach! - Historynka potrząsnęła niecierpliwie głową. - Na nic się nie zda rozpatrywanie takich

rzeczy. Im głębiej je analizujemy, tym bardziej staje się to wszystko zawikłane. Dajmy już temu

pokój, a ja wam lepiej opowiem historię. Ciotka Oliwia otrzymała dzisiaj rano list od swojej

przyjaciółki z Nowej Szkocji, która mieszka w mieście Shubenacadie. Gdy powiedziałam, że

strasznie zabawnie to miasto się nazywa, ciotka Oliwia kazała mi zajrzeć do tej swojej wielkiej

książki i właśnie w tej książce znalazłam pochodzenie nazwy tego miasta. Czy chcielibyście tę

historię usłyszeć?

Oczywiście, że chcieliśmy. Usiedliśmy wszyscy na gałęziach sosen, a Feliks uporawszy się

już wreszcie z krwią cieknącą z nosa, odwrócił się ku nam i też zaczął słuchać. Usiłował nie patrzeć

na Celinkę, chociaż my wszyscy przebaczyliśmy jej już dawno.

Historynka pochyliła ciemną główkę, opierając ją o pień drzewa i spojrzała w pogodne niebo,

którego tylko małe skrawki wyglądały ku nam spoza gęstych konarów. Miała na sobie, pamiętam,

suknię ciemnoczerwoną, a na głowie wianek z drobnych białych kwiatuszków, które wyglądały jak

background image

perły. Policzki jej pałały jeszcze podnieceniem pod wpływem zdarzeń ostatniej godziny i w

przyćmionym świetle zapadającego wieczoru była naprawdę piękna z tym swoim dziwnym

tajemniczym wdziękiem, z tym czarem, któremu każdy ulec musiał.

- Wiele, wiele lat temu nad brzegiem rzeki w Nowej Szkocji żyło plemię indiańskie. Jeden z

młodszych wojowników nazywał się Accadee; był najwyższy, najdzielniejszy i najprzystojniejszy w

całym plemieniu...

- Dlaczego bohaterowie wszystkich historii muszą być przystojni? - zapytał Dan. - Dlaczego

nie ma opowieści o brzydkich ludziach?

- Bo prawdopodobnie brzydkim ludziom nigdy nic ciekawego nie zdarza się w życiu -

odpowiedziała Fela.

- A ja mam wrażenie, że brzydcy ludzie są równie interesujący jak ładni - odciął się Dan.

- Może są interesujący, ale w życiu - rzekła Celinka - jednakże w opowieściach najłatwiej z

brzydkich ludzi zrobić przystojnych. Ja osobiście wolę, jak bohater jest ładny. Lubię też, gdy

bohaterka książki jest piękna jak marzenie.

- Ładni ludzie są zawsze zarozumiali - odezwał się Feliks, którego długie milczenie zaczęło

już męczyć.

- Bohaterowie opowieści zawsze są ładni - rzekła Fela, patrząc na nas z wyższością. - Zawsze

są wysocy i smukli. Czyż nie byłoby śmieszne, gdyby ktoś napisał opowieść o grubym bohaterze

albo o takim, który ma bardzo duże usta?

- Jeśli idzie o mężczyznę, to wygląd jego nie jest taki ważny - wtrąciłem, czując, że Feliks i

Dan za chwilę wybuchną. - Mężczyzna przede wszystkim powinien być szlachetny i spełniać dobre

uczynki. To jest w istocie rzecz najważniejsza.

- Czy ktoś z was chce usłyszeć dalszy ciąg tej historii? - zapytała Historynka ugrzecznionym

tonem, którym chciała nam przypomnieć o dobrych manierach. Zaczęliśmy ją przepraszać i

przyrzekać, że na przyszłość się poprawimy, więc po chwili uśmiechnęła się pobłażliwie i zaczęła

mówić dalej:

- Accadee miał właśnie te wszystkie zalety, o których wspomniałam i oprócz tego był

najlepszym strzelcem w plemieniu. Żadna strzała przez niego wypuszczona, nigdy nie chybiła. Zabił

już w swoim życiu wiele, bardzo wiele śnieżnobiałych łosiów i wszystkie najpiękniejsze skóry

darował swojej ukochanej. Ukochanej tej na imię było Shuben, a piękna była jak księżyc wschodzący

nad morzem i miła jak zmierzch podczas lata. Oczy miała czarne i błyszczące, stopy lekkie jak

wietrzyk, a głos jej szemrał jak strumyk leśny lub jak zefirek przelatujący w nocy nad pagórkami.

Shuben i Accadee kochali się bardzo i często razem polowali, bo Shuben równie dobrze władała

łukiem i strzałami, jak ukochany jej Accadee. Kochali się od bardzo dawna, kiedy jeszcze byli

background image

dziećmi i kochać się mieli tak długo, jak daleko płynęła rzeka, nad którą mieszkali.

Pewnego dnia o zmierzchu, gdy Accadee polował w lesie, udało mu się zastrzelić

śnieżnobiałego łosia, zdjął więc z niego skórę i sam się nią owinął. Potem począł iść przez las przy

świetle gwiazd i czuł się taki szczęśliwy i tak mu było wesoło na duszy, że zaczął podskakiwać, jak

prawdziwy łoś podskakuje. Ujrzała go Shuben, która również tego dnia polowała i z daleka miała

wrażenie, że to był prawdziwy łoś. Zaczaiła się w lesie tuż nad maleńką dolinką. W dolince, przed

nią stał śnieżnobiały łoś. Napięła łuk, naciągnęła strzałę, wycelowała i strzała wyfrunęła w powietrze.

W następnej chwili Accadee padł martwy na ziemię, bo strzała Shuben ugodziła go w samo serce.

Historynka umilkła i nastała martwa cisza. W lasku sosnowym było już prawie ciemno. Jak

przez mgłę widzieliśmy jej twarz i płonące oczy. Spoza altany wyglądał ku nam srebrzysty księżyc, a

gwiazdy zdawały się do nas mrugać poprzez rozłożyste gałęzie drzew. Cały świat dokoła tonął w

martwej ciszy październikowego wieczoru. Niebo nad nami było chłodne, jasne i tajemnicze.

Ze wszystkich stron skradały się cienie, a czarowna bajka, opowiedziana głosem

dźwięcznym, pełnym modulacji, przeistaczała te cienie w ludzkie istoty, w dzielnych indiańskich

wojowników, w piękne dziewczyny o smagłych twarzach i płonących czarnych oczach.

- I co Shuben zrobiła, gdy przekonała się, że zabiła Accadee? - zapytała Fela.

- Umarła przed nadejściem wiosny i obydwoje z ukochanym zostali pochowani obok siebie

nad brzegiem rzeki, która odtąd nazywa się Shubenacadie - odpowiedziała Historynka.

Silny wiatr powiał od strony altany i Celinka zadrżała. Usłyszeliśmy głos ciotki Janet,

wołający: “Dzieci, dzieci!” Otrząsnąwszy się z chwilowego uroku, porwaliśmy się z ziemi i

pobiegliśmy w stronę domu.

- Chciałbym urodzić się Indianinem - westchnął Dan. - Cudowne musi to być życie, kiedy się

nic nie robi, tylko poluje i walczy.

- Ale nie byłoby tak cudowne, gdyby cię Indianie schwytali i zabili na pieczeń - zaśmiała się

Fela.

- Nie - odparł Dan gniewnie. - Na pewno nie dałbym się tak łatwo schwytać, szczególnie

wówczas, gdybym sam był Indianinem.

- Czy nie jest zimno? - zagadnęła Celinka, przejęta nagłym dreszczem. - Wkrótce już będzie

zima, a ja bym tak chciała, żeby zawsze było lato. Fela i Historynka bardzo lubią zimę, tylko ja jej

nie lubię. Tak długo trzeba wtedy czekać do wiosny!

- Mniejsza o to, ale lato mieliśmy cudowne - rzekłem, otaczając ją ramieniem, aby tym

uściskiem ukoić jej dziecięcy smutek, który drżał w przyciszonym głosiku.

Istotnie, mieliśmy cudowne lato i wspomnienie o nim pozostanie w naszej pamięci na zawsze.

“Nawet bogowie nie mogą odbierać swych darów”. Mogą nas obrabować z tego wszystkiego, co ma

background image

nastąpić, mogą nasycić goryczą naszą teraźniejszość, lecz przeszłości naszej nie wolno im dotykać.

Przeszłość ta ze wszystkim, co było piękne i wesołe, z całym swoim urokiem pozostanie na wieki

naszą własnością.

Mimo to jednak odczuwaliśmy smutek na samą myśl o mijającym lecie. Markotni byliśmy,

dopóki Fela nie zabrała nas do spiżarni i nie poczęstowała jabłkowym plackiem, przystrojonym

kremem. Wówczas rozjaśniły się nasze twarze i doszliśmy do wniosku, że świat jest jednak piękny, a

życie warte jest zachodu.

background image

Rozdział XXVIII - Bajka o tęczowym moście

O ile sobie przypominam, Feliks nigdy nie odniósł zwycięstwa w konkursie cierpkich jabłek.

Po pewnym czasie zaniechał zresztą wysiłków w tym kierunku, jak również przestał się modlić w tej

intencji, twierdząc z goryczą, że modlitwy i tak na nic się nie zdadzą, gdy ktoś inny modli się o coś

przeciwnego. Przez pewien czas obydwaj z Piotrkiem byli w niezbyt przyjaznych stosunkach.

Reszta naszej gromadki za bardzo była zmęczona wieczorami, aby móc zanosić ku niebu

jakieś specjalne modlitwy. Niejednokrotnie nawet odczuwałem lęk, że nasze “zwykłe” pacierze są

trochę nieuporządkowane lub też, że wypowiadamy je w zbytnim pośpiechu. Październik był

miesiącem szczególnie pracowitym na wszystkich okolicznych farmach. Trzeba było obrywać owoce

i czynność tę przeważnie spełniały dzieci. Zabieraliśmy się do tej pracy codziennie, natychmiast po

powrocie ze szkoły. Była ona zresztą całkiem przyjemna i dawała nam wiele zadowolenia, lecz

jednocześnie, wyczerpywała nas, a wieczorami odczuwaliśmy dotkliwy ból w ramionach i plecach.

Po przespanej nocy jednak czuliśmy się znowu doskonale; po południu było zazwyczaj nieco gorzej,

a wieczorami odczuwaliśmy szalone zmęczenie i rzadko kiedy w sadzie rozbrzmiewały nasze wesołe

śmiechy.

Niektóre jabłka należało zrywać bardzo ostrożnie. Z innymi gatunkami nie trzeba było tak

uważać, bo po prostu wchodziło się na drzewo i tak długo nim trzęsło, aż jabłka spadały, ku rozpaczy

i przerażeniu dziewcząt. Dni były pogodne, lecz chłodnawe, przesiąknięte podmuchem zimnych

jesiennych wiatrów, przepojone upojną wonią usychającej powoli trawy. Kury i indyki snuły się po

podwórzu, wydziobując coś z ziemi; Pat co pewien czas zaczajał się na nie, zakopany w miękkie,

opadłe z drzew liście. Świat cały tonął w różnorodności barw, odbijających się kontrastem od

pogodnego błękitu jesiennego nieba. Stara wierzba przy furtce tonęła w złocie pożółkłych liści, klony

zaś, wyrosłe pośród kępy jodeł, pochylały ku ziemi krwawe gałęzie niczym purpurowe sztandary.

Historynka przystrajała włosy girlandami złocistych jesiennych liści. Było jej w tym złocie

wyjątkowo do twarzy. Ani Fela, ani Celinka nie mogłyby się nim przystroić, gdyż posiadały inny typ

urody i ozdoby naturalne nie dodawały im uroku. Lecz gdy Historynka na ciemne włosy kładła

girlandę z purpurowo-złotych liści, zdawało się, jak twierdził Piotrek, że liście te płonęły na jej

głowie, tworząc świetlaną aureolę.

Jakież piękne historie opowiadała nam Historynka podczas owych jesiennych dni o ludziach i

wydarzeniach zamierzchłej przeszłości. Dzięki jej opowieściom widzieliśmy przejeżdżające przez

aleję Wuja Stefana wspaniałe karoce z córkami królewskimi, przybranymi w aksamit i złoto,

widzieliśmy stateczne damy w jedwabiach, spacerujące po naszym starym sadzie!

background image

Gdy koszyki były już napełnione owocami, przenosiliśmy je do altany i układaliśmy w

przygotowanych specjalnych skrzyniach lub rozkładaliśmy na podłodze, aby jeszcze lepiej dojrzały.

Zjadało się zresztą mnóstwo jabłek, bo przecież to była jedyna zapłata za poniesione trudy. Mogliśmy

zresztą całkiem samodzielnie rozporządzać owocami, szczególnie tymi, które pochodziły z naszych

urodzinowych drzewek. Fela sprzedała swoje jabłka najemnikowi wuja Aleca i bardzo źle na tym

wyszła, bo otrzymała tylko połowę umówionej zapłaty. Biedaczka, na pewno jeszcze do dzisiaj

pamięta o tej nieudanej transakcji.

Celinka, poczciwa dusza, większą część swych jabłek wysłała do szpitala w mieście,

otrzymując w zamian wyrazy wdzięczności i wewnętrzne zadowolenie, a takich rzeczy nie można

przecież kupić za żadne pieniądze. Reszta naszego grona przeważnie zjadła swoje jabłka lub też

zaniosła je do szkoły, dzieląc się z biedniejszymi kolegami i koleżankami.

Najbardziej lubiliśmy małe podłużne jabłuszka z drzewa wuja Stefana oraz jabłuszka

wyjątkowo smaczne i żółciutkie, pochodzące z drzewa ciotki Ludwiki. Smakowały nam również

duże słodkie jabłka, które podrzucaliśmy w powietrze i tak długo pozwalaliśmy im upadać na ziemię,

dopóki się zupełnie nie poobijały. Wówczas wysysaliśmy z nich sok, który słodszy był od nektaru,

jakim raczyli się bogowie na greckim Olimpie.

Często pracowaliśmy do chwili, kiedy chłodna tarcza słoneczna kryła się za wierzchołkami

pagórków i wyglądał ku nam srebrzysty księżyc ze zdziwioną i uśmiechniętą miną. Jesienne gwiazdy

zdawały się mrugać do nas i figlarnie przekomarzać. Piotrek i Historynka wszystko o tych gwiazdach

wiedzieli i wiadomościami swymi przeważnie dzielili się z nami. Przypominam sobie, jak pewnego

wieczoru przed wschodem księżyca Piotrek stanął na Kamiennym Pulpicie i pokazując gwiazdy,

uczył nas ich nazw, co do których nie zawsze się Historynka z nim zgadzała. Trumna Hioba i Korona

Północna znajdowały się od nas na zachód, bardziej na południe mrugał ku nam Feniks. Konstelacja

Pegaza znajdowała się nad naszymi głowami. Kasjopeja tronowała w stronie północno-wschodniej, a

bardziej jeszcze na północ Wielka Niedźwiedzica obracała się ustawicznie dookoła Gwiazdy

Polarnej. Tylko Celinka i Feliks widzieli dokładnie wszystkie gwiazdy podwójne w gwiazdozbiorze

Wielkiej Niedźwiedzicy i pokazywali je sobie nawzajem. Historynka opowiadała nam baśnie i

legendy, osnute na tle tych niezliczonych zjawisk niebieskich, a głos jej był jeszcze bardziej

dźwięczny i metaliczny, gdy nam o tym mówiła. Gdy umilkła, “spadaliśmy” z powrotem na ziemię,

przejęci uczuciem, że wróciliśmy z dalekiej, bardzo dalekiej wędrówki po wszechświecie, podczas

której to wszystko znajome, co nas otaczało, stawało się zapomniane i obce.

Ów wieczór, kiedy Piotrek pokazywał nam poszczególne gwiazdy, stojąc na Kamiennym

Pulpicie, był ostatnim jego wieczorem wśród naszej gromadki. Następnego dnia zaczął narzekać na

bóle głowy i gardła i wolał leżeć na sofce w kuchni ciotki Oliwii, niż wziąć się do jakiejkolwiek

background image

roboty. Ponieważ Piotrek na ogół nie był leniwy, pozostawiono go w spokoju, a my tego dnia sami

zrywaliśmy jabłka. Feliks całkiem niesprawiedliwie i z wyraźnym okrucieństwem oświadczył, że

Piotrek na pewno tylko udaje.

- Leniwy jest i dlatego robić mu się nie chce - stwierdził.

- Dlaczego nie powiesz czegoś rozsądnego, jeżeli już koniecznie musisz mówić? - oburzyła

się Fela. - Nie powinieneś nazywać Piotrka leniuchem, bo to tak samo do niego pasuje, jakbyś o mnie

powiedział, że mam czarne włosy. Oczywiście Piotrek, będąc Craigiem, posiada dużo wad, ale w

gruncie rzeczy jest bardzo porządnym chłopcem. Ojciec jego jest leniwy, lecz matki o lenistwo

posądzić nie można, a Piotrek pracowitość odziedziczył po niej.

- Wuj Roger powiada, że ojciec Piotrka też właściwie nie był leniwy - wtrąciła Historynka. -

Całe jego nieszczęście, że lubił zawsze robić coś innego, byleby nie pracować.

- Ciekawa jestem, czy on kiedyś wróci do rodziny - wyszeptała Celinka. - Pomyślcie tylko,

jakby to było strasznie, gdyby nasz ojciec tak nas kiedyś opuścił!

- Nasz ojciec jest Kingiem - zawołała Fela z dumą - a ojciec Piotrka nazywa się tylko Craig.

Żaden członek naszej rodziny nie umiałby się w ten sposób zachować.

- A powiadają przecież, że w każdej rodzinie od czasu do czasu znajdzie się jakaś parszywa

owca - uśmiechnęła się Historynka.

- W naszej rodzinie parszywych owiec nie ma - zapewniła ją Celinka.

- Dlaczego potulne owce więcej jedzą od parszywych? - zapytał Feliks.

- Czy to jest zagadka? - pragnęła się dowiedzieć Celinka. - Jeżeli tak, to wcale nie będę się

starała odgadywać. Jeszcze nigdy w życiu nie rozwiązałam żadnej zagadki.

- To wcale nie jest zagadka - odpowiedział Feliks. - Tak jest w rzeczywistości. Potulne owce

jedzą więcej z zupełnie prostego powodu.

Przestaliśmy zrywać jabłka, usiedliśmy na trawie i wszyscy z wyjątkiem Dana, który rzadko

kiedy lubił się trudzić, poczęliśmy się zastanawiać nad rozwiązaniem trudnego zagadnienia.

Roztrząsaliśmy długo tę kwestię, lecz nie mogąc znaleźć odpowiedzi, postanowiliśmy skapitulować.

- Więc jakaż jest przyczyna? - zapytała Fela.

- Po prostu taka, że potulnych owiec jest więcej, niż parszywych - odparł Feliks z uśmiechem.

Nie pamiętam już, jak zareagowaliśmy na tę odpowiedź Feliksa.

Wieczór powoli zapadał, więc musieliśmy przerwać dalsze zrywanie jabłek. Po deszczu

ukazała się na niebie wspaniała podwójna tęcza. Obserwowaliśmy ją z okna altany, a Historynka

opowiedziała nam starą legendę, którą wyczytała również w nieocenionej książce ciotki Oliwii.

- Dawno, dawno temu, w okresie Złotego Wieku, gdy bogowie zwykli byli odwiedzać ziemię

tak często, że nikogo to już nie dziwiło, Odyn wyruszył na pielgrzymkę po świecie. Jak wam

background image

wiadomo, Odyn był wielkim bogiem krajów północnych i gdy znalazł się między ludźmi, pragnął ich

nauczyć miłości, braterstwa i sztuki zręczności. Wielkie miasta powstawały tam, gdzie tylko stąpnął,

a każdy kraj, przez który przechodził, stawał się krajem błogosławionym, dlatego że jeden z bogów

zstąpił do zwykłych śmiertelnych ludzi. Lecz wielu mężczyzn i wiele kobiet oddawało Odynowi

wszystko, co posiadali i wszystkie swe ambicje, on zaś w zamian przyobiecywał im od siebie dar

wiecznego żywota. Wszyscy ci ludzie byli dobrzy, szlachetni i pozbawieni egoizmu, lecz najlepszym

i najszlachetniejszym z nich był młodzieniec imieniem Ving. Nic dziwnego, że młodzieńca tego

Odyn najbardziej polubił ze względu na jego urodę, siłę i dobroć. Ving zawsze kroczył przy boku

Odyna i zawsze pierwszy blask uśmiechu Odyna zwracał się w jego stronę. Był wysoki i śmigły jak

sosna, a jego długie włosy miały kolor dojrzałej na słońcu pszenicy. Błękitne jego oczy przypominały

północne niebo w pogodną gwiaździstą noc.

W świcie Odyna była piękna dziewczyna imieniem Alin. Śliczna była i delikatna jak młoda

brzoza na wiosnę, wyrosła wśród starych jodeł i sosen, toteż Ving pokochał ją całym sercem. Dusza

jego radowała się na samą myśl, że kiedyś razem z piękną Alin napiją się wody z źródła

nieśmiertelności, jak im to obiecał Odyn i że potem będą żyli w wiecznej młodości.

Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie tęcza dotyka ziemi, a tęcza w miejscu tym tworzyła wielki

most, zbudowany z wzorzystych kolorów tak barwnych i tak cudownych, że nic się poza nimi nie

widziało, tylko fontanna życia tryskała deszczem diamentowych kropelek. Ale pod Mostem

Tęczowym płynął przerażający strumień, głęboki, szeroki i wartki, mający kamieniste dno i

niebezpieczne wiry.

Przy moście stał strażnik, również bóg, ponury, groźny i zagniewany. Strażnikowi temu Odyn

wydał rozkaz otworzenia bramy i przepuszczenia przez Tęczowy Most całej jego świty, aby wszyscy

mogli się napić wody z fontanny życia. Strażnik na rozkaz Odyna bramę otworzył.

- “Przejdźcie przez most i napijcie się wody z fontanny” - rzekł. - “Wszystkim, którzy tej

wody spróbują, darowane będzie wieczne życie. Lecz tylko ten, który napije się wody pierwszy,

będzie mógł iść dalej i na zawsze po prawej stronie Odyna”.

Cała świta w szalonym pośpiechu rzuciła się do bramy, bo każdy pragnął pierwszy napić się

wody z fontanny i zdobyć najwyższy boski dar. Na samym ostatku szedł Ving. Pozostał nieco w tyle,

gdyż pragnął wyjąć cierń z nogi żebraczemu dziecku, które spotkał po drodze i dlatego nie słyszał

słów strażnika. Lecz gdy rozradowany i promieniejący szczęściem postawił nogę na Tęczowym

Moście, ponury, zagniewany strażnik chwycił go za ramię i odciągnął z powrotem.

- “Vingu, silny, szlachetny i odważny” - rzekł - “Most Tęczowy nie jest dla ciebie”.

Zasępiła się twarz Vinga. Gorący bunt zrodził się w jego duszy i zadrżały mu pobladłe wargi.

- “Dlaczego zabraniasz mi przyjęcia najwyższego daru nieśmiertelności?” - zapytał w

background image

podnieceniu.

Strażnik wskazał mu wartki strumień, przepływający pod mostem.

- “Droga tędy jest nie dla ciebie” - rzekł - “ale inna droga stoi przed tobą otworem. Przepłyń

ten strumień. Na przeciwnym brzegu znajduje się fontanna życia”.

- “Żartujesz ze mnie” - wyszeptał przerażony Ving. - “Żadna istota ludzka nie zdoła

przeprawić się przez ten strumień. O, Panie” - zwrócił się błagalnie do Odyna - “dałeś mi obietnicę

wiecznego życia tak samo, jak innym. Czyż swego przyrzeczenia nie dotrzymasz? Powiedz

strażnikowi, żeby mnie przepuścił. Twego rozkazu na pewno usłucha”.

Lecz Odyn stał w milczeniu, z twarzą odwróconą od swego ulubieńca i serce Vinga

przepełniło się niewysłowioną goryczą i rozpaczą.

- “Musisz wracać na ziemię, jeśli się boisz przepłynąć tędy” - oświadczył strażnik.

- “Nie” - odparł z przeświadczeniem Ving. - “Życie ziemskie bez Alin jest straszniejsze niż

śmierć, która mnie czeka w tej ciemnej głębinie”.

I skoczył w spienione fale strumienia. Płynął z wysiłkiem, walcząc z coraz mocniejszym

wirem. Fale zalewały mu twarz, wir wciągał go na dno, kamieniste koryto raniło mu ciało. Jakaś

wyższa fala oślepiła go na chwilę, że zupełnie nic nie widział, a szum strumienia ogłuszał go, że nic

słyszeć nie mógł. Lecz Ving nie zwracał uwagi na krwawiące rany i nie szczędził dalszych wysiłków,

mając wciąż na myśli słodkie, kochające oczy Alin, których obraz dodawał mu siły. Długo, bardzo

długo płynął, lecz wreszcie zdobył to, czego pragnął i znalazł się na przeciwległym brzegu

strumienia. Zadyszany, zmęczony, z poranionym ciałem, z krwią ociekającą z ran, wydostał się na

brzeg, na którym ujrzał fontannę życia. Przeczołgał się do niej i chciwie począł pić czystą tryskającą

z niej wodę. I nagle wszelki ból ustał, zmęczenie zniknęło i Ving podniósł się z ziemi, piękny jak bóg

i nieśmiertelny. W tej samej chwili cała świta przedostała się przez Most Tęczowy i wszyscy w

szalonym pośpiechu podbiegli do fontanny. Spóźnili się jednak. Ving ich wyprzedził, pokonawszy

niebezpieczeństwo, jakie czyhało nań w ciemnym głębokim strumieniu.

Tęcza przybladła i zniknęła; zapadały coraz gęstsze ciemności październikowego wieczoru.

- Ciekawe - szepnął Dan w zamyśleniu, gdyśmy kierowali się w stronę domu - co by było,

gdyby ludzie żyli wiecznie na tym świecie.

- Przypuszczam, że po pewnym czasie bylibyśmy wszyscy zmęczeni - odparła Historynka. -

Chociaż - dorzuciła po chwili - dużo musiałoby czasu upłynąć, zanim ja bym się życiem zmęczyła.

background image

Rozdział XXIX - Piotrek ma odrę

Wstaliśmy wcześnie nazajutrz rano, ubierając się przy zapalonej świecy. Lecz chociaż było

tak wcześnie, zszedłszy na dół, zastaliśmy Historynkę, siedzącą na skrzyni Racheli Ward z miną

niezwykle poważną.

- Jak wam się podoba? - zawołała. - Piotrek ma odrę! Przez całą noc był strasznie chory i wuj

Roger pojechał nawet po doktora. Nawet był nieprzytomny i nie poznawał nikogo. Oczywiście jest

tak chory, że nie ma mowy o przeniesieniu go do domu, tylko matka przyszła do nas, aby go

pielęgnować, a ja mam przez ten czas być u was.

Była to jednocześnie przykra i wesoła wiadomość. Przykro nam było słyszeć, że Piotrek ma

odrę, lecz jednocześnie jasno zrobiło nam się na duszach, że Historynka ma przez cały czas mieszkać

u nas. Dopiero nasłuchamy się ciekawych opowiadań!

- Przpuszczam, że wszyscy teraz zachorujemy na odrę - mruknęła Fela. - A październik to

taki niebezpieczny miesiąc, jeżeli chodzi o wszelkie choroby!

- Sądzę, że jeżeli chodzi o odrę, to każdy miesiąc jest jednakowo niebezpieczny - odezwała

się Celinka.

- Może nas jednak odra minie - weselej już zawołała Historynka. - Piotrek zaraził się odrą w

Markdale, tak przynajmniej mówi jego matka.

- Ja osobiście nie mam ochoty zarazić się od Piotrka - oświadczyła niechętnie Fela. - Też

przyjemność zarazić się odrą od chłopca do posług!

- Ach, Felusiu - zaprotestowała Celinka - teraz, kiedy Piotrek jest chory, mogłabyś go nie

nazywać chłopcem do posług!

W ciągu następnych dwóch dni byliśmy bardzo zajęci - za bardzo nawet, aby móc słuchać

opowiadanych przez Historynkę bajek. Tylko o zmierzchu zapuszczaliśmy się wraz z Historynką w

dalekie krainy fantazji, dzieląc się radością i smutkiem z bohaterami i bohaterkami ciekawych,

pełnych czaru legend. Historynka ustawicznie wertowała kilka starych tomów z klasycznymi mitami

i północnymi legendami, które znalazła na strychu, wśród gratów ciotki Oliwii. A dla nas bogowie i

boginie, śmiejące się nimfy i szydzący satyrowie, zjawy i walkirie, elfy i krasnoludki oraz rusałki,

stawały się rzeczywistymi istotami, zaludniającymi ogrody i lasy, pola i łąki, jakby okres Złotego

Wieku znowu nagle powrócił na ziemię.

Trzeciego dnia Historynka przyszła do nas z śmiertelnie bladą twarzą. Była na podwórzu u

wuja Rogera i dowiedziała się ostatnich nowin o chorym Piotrku. Dotychczas nowiny te nie były

zbytnio pocieszające, lecz tym razem wystarczyło spojrzeć na twarz Historynki, aby się przekonać, że

background image

chory czuł się jeszcze gorzej.

- Piotrek jest bardzo, bardzo chory - mówiła znękana. - Musiał się gdzieś przeziębić i odra

stała się niebezpieczna i... - Historynka załamała opalone dłonie - doktor boi się, że Piotrek nie

wyzdrowieje.

Otoczyliśmy ją kołem, przejęci do głębi, zalęknieni.

- Więc sądzisz - odezwał się Feliks, zdobywając się dopiero teraz na słowa - że Piotrek

umrze?

Historynka skinęła bezradnie głową.

- Przynajmniej doktor tego się obawia.

Celinka usiadła na przygotowanym na jabłka koszyku i zaczęła płakać, Fela ze złością

oświadczyła, że w przepowiednie doktora nie wierzy.

- Już dzisiaj nie będę mógł zerwać ani jednego jabłka i wcale się o to nie będę starał -

mruknął zmartwiony Dan.

Żadne z nas nie mogło nic robić. Poszliśmy do dorosłych i podzieliliśmy się z nimi naszym

zmartwieniem, dorośli zaś z niezwykłym wyrozumieniem i przyjaźnią pocieszali nas, jak mogli.

Potem snuliśmy się wszyscy po domu, przejęci rozpaczą, uspokajając się wzajemnie, lecz bez

widocznego skutku. Unikaliśmy sadu. Niósł on zbyt wiele miłych wspomnień, które nie

harmonizowały jakoś z goryczą, która się wkradła do naszych serc. Postanowiliśmy się przenieść do

jodłowego lasku, którego półmrok, łagodny cień i melancholijne zawodzenie wiatru dostosowywało

się jakoś do naszych smutnych nastrojów.

Nie mogliśmy w żaden sposób uwierzyć, że Piotrek ma umrzeć. Tylko starzy ludzie umierają.

Umierają również dorośli, a czasami i jakieś obce dzieci. Lecz żeby Piotrek, jeden z naszej wesołej

gromadki miał umrzeć, to było nie do pomyślenia. Możliwość tej katastrofy uderzała nas w twarz jak

policzek. Siedzieliśmy na omszałych kamieniach pod cienistym sklepieniem gałęzi i oddawaliśmy się

bezgranicznej rozpaczy. Płakali wszyscy, nawet Dan, oprócz jednej, jedynej Historynki.

- Nie rozumiem, jak możesz być taka nieczuła, Saro Stanley - wyrzucała jej Fela. - Przecież

zawsze byłaś tak zaprzyjaźniona z Piotrkiem, a teraz nawet jednej łzy nie uronisz.

Patrzyłem w suche, szeroko rozwarte oczy Historynki i nagle przyszło mi na myśl, że jeszcze

nigdy nie widziałem, jak płakała. Ilekroć opowiadała nam smutne historie głosem nabrzmiałym

łzami, nigdy żadna z tych łez nie spłynęła po jej rumianym policzku.

- Nie umiem płakać - odpowiedziała niechętnie. - Chciałabym umieć. Mam tutaj takie

straszne uczucie - wskazała ręką krtań - i gdybym mogła popłakać, na pewno czułabym się lepiej, ale

nie mogę.

- Może jednak Piotrek wyzdrowieje - odezwał się Dan, połykając łzy. - Słyszałem już o wielu

background image

ludziach, którzy wracali do zdrowia, chociaż doktor powiedział, że muszą umrzeć.

- Wiesz o tym, że dopóki jest życie, jest i nadzieja - zauważył Feliks. - Nie wolno nam

przeskakiwać mostów, dopóki do nich nie dotrzemy.

- To są tylko przysłowia - szepnęła Historynka z goryczą. - A przysłowia są bardzo piękne,

gdy nie ma się o co martwić, lecz gdy człowiek ma istotne zmartwienie, przysłowia i tak mu nie

pomogą.

- Ach, tak żałuję tego, co mówiłam Piotrkowi, że nie zna się na formach towarzyskich -

jęczała z żalem Fela. - Gdyby teraz wyzdrowiał, nigdy mu już nic podobnego nie powiem, nawet o

niczym takim nie pomyślę. Miły przecież z niego chłopiec, o wiele milszy od tych wszystkich, którzy

nie są nawet chłopcami do posług.

- Zawsze był taki grzeczny, dobry i usłużny - westchnęła Celinka.

- Był prawdziwym gentlemanem - oświadczyła Historynka.

- Niewielu jest takich miłych i dobrych chłopców jak Piotrek - wyraził swą opinię Dan.

- I takich pracowitych - dorzucił Feliks.

- Wuj Roger powiada, że nigdy nie miał takiego chłopca jak Piotrek - odezwałem się.

- Za późno teraz mówić o nim dobrze - szepnęła Historynka. - Nigdy biedak nie będzie

wiedział, żeśmy tak czule o nim myśleli. Teraz już za późno.

- Ale jak wyzdrowieje, to ja mu to wszystko powtórzę - oświadczyła rezolutnie Celinka.

- Żałuję teraz, że wytargałam go za uszy wówczas, kiedy mnie chciał pocałować - biadała

dalej Fela, która teraz dopiero uświadomiła sobie te wszystkie przykrości, jakie sprawiła Piotrkowi. -

Oczywiście nie mogłam pozwolić na to, żeby chłopiec do pos... żeby chłopiec mnie całował. Ale nie

powinnam się była aż tak na niego gniewać. Powinnam była załatwić tę sprawę łagodniej.

Powiedziałam mu wtedy, że go nienawidzę. Skłamałam, ale on na pewno umrze z myślą o tym. Ach,

mój Boże, dlaczego ludzie mówią takie rzeczy, a potem muszą żałować swoich słów.

- Sądzę, że Piotrek po śmierci pójdzie do nieba - szlochała Celinka. - Przecież przez całe lato

sprawował się wyjątkowo dobrze, tylko najgorsze to, że nie należał do bractwa kościelnego.

- Wiesz przecież, że jest prezbiterianinem - przypomniała jej Fela. Powiedziała to takim

tonem, jakby była pewna, że jeżeli wszystko inne nie udostępni nieba Piotrkowi, to na pewno

dostanie się tam, dzięki temu, że jest prezbiterianinem. - Żadne z nas nie należy do bractwa, ale

oczywiście Piotrek nie może pójść po śmierci do piekła. To by było okropne! Co by tam z nim robili,

skoro jest taki dobry, grzeczny i uczciwy?

- Ach, i ja się tego nie obawiam - westchnęła Celinka - martwi mnie tylko, że jeszcze w

zeszłym roku nie chodził do kościoła ani do Szkoły Niedzielnej.

- Widzisz, ojciec jego uciekł, a matka była zbyt zajęta praniem, aby mogła go porządnie

background image

wychować - argumentowała Fela. - Nie przypuszczasz, że Pan Bóg weźmie to wszystko pod uwagę?

- Oczywiście, że Piotrek pójdzie do nieba - oświadczyła Historynka. - Przecież nie jest

jeszcze dorosły, więc nigdzie indziej po śmierci pójść nie może. Dzieci zawsze idą do nieba, ale ja

bym wolała, żeby w ogóle nie umierał. Wolałabym, żeby został z nami. Wiem, że niebo musi być

cudowne, lecz jestem pewna, że Piotrek też wolałby tu zostać z nami.

- Saro Stanley - oburzyła się na nią Fela - mogłabyś w tak uroczystej chwili nie mówić o

takich rzeczach. Dziwna z ciebie dziewczyna!

- A wy nie wolelibyście tu zostać, zamiast pójść do nieba? - zapytała Historynka szczerze. -

Czy ty byś nie wolała, Felicjo King? Powiedz prawdę, otwórz przed nami swe serce.

Lecz Fela zamiast odpowiedzi wybuchnęła głośnym płaczem.

- Żebyśmy mogli chociaż coś uczynić, aby pomóc Piotrkowi! - zauważyłem bezradnie. -

Straszne jest, gdy człowiek nic nie może zrobić.

- Jedno tylko możemy dla niego zrobić - łagodnie odezwała się Celinka. - Możemy się modlić

o to, aby wyzdrowiał.

- Tak, powinniśmy - przyznaliśmy jednogłośnie.

- Będę się modlił od dzisiaj - postanowił Feliks energicznie.

- I musimy być teraz bardzo grzeczni i bardzo dobrzy - ostrzegła nas Celinka. - Na nic by się

nie zdały nasze modły, gdybyśmy źle postępowali.

- Ależ to będzie całkiem łatwe - westchnęła Fela. - Nie mam najmniejszej ochoty gniewać się

na nikogo. Jeżeli coś złego stanie się Piotrkowi, jestem pewna, że już nikomu w życiu nie dokuczę.

Po prostu nie miałabym serca.

Modliliśmy się żarliwie, prosząc Boga o zdrowie dla Piotrka. Nie czyniliśmy tego na samym

końcu pacierza, jak za czasów choroby Paddy'ego, lecz prośby nasze umieściliśmy na samym

początku długiego szeregu rozmaitych próśb. Nawet sceptycznie usposobiony Dan modlił się

również, bo w takiej smutnej chwili zarówno dorośli, jak i dzieci świadomi są swej słabości i szukają

pociechy u Wszechmogącego, gdyż On jeden tylko może im tę pociechę zesłać.

Nazajutrz Piotrkowi nie było lepiej. Ciotka Oliwia opowiadała, że matka Piotrka była

zrozpaczona. Nie prosiliśmy już tego dnia, aby nas zwolniono od pracy. Przeciwnie, wzięliśmy się do

roboty z jakimś nieznanym dotychczas gorączkowym zapałem. Wówczas, gdy pracowaliśmy,

mieliśmy mniej czasu na zmartwienia i ponure myśli. Zrywaliśmy jabłka i przenosiliśmy je po trochu

do altany. W południe ciotka Janet przyniosła nam na drugie śniadanie ciasteczka z jabłkami, lecz nie

mieliśmy na nie apetytu. Fela przypomniała nam ze łzami w oczach, że Piotrek najbardziej lubił

jabłkowe ciasteczka.

Byliśmy niezwykle grzeczni i dobrzy! Byliśmy tak dobrzy, że chwilami nawet porównać nas

background image

było można z aniołami! Nigdy w starym sadzie Kingów nie było chyba gromadki tak spokojnych,

grzecznych i dobrych dzieci. Nawet Fela i Dan po raz pierwszy w życiu potrafili dotrwać do

wieczora, nie darząc się nawzajem żadnymi epitetami. Celinka wyznała mi, że już nigdy nie będzie w

sobotę kręciła papilotów, bo doszła do wniosku, że to jest zbytnio “pretensjonalnie”. Tak bardzo

pragnęła wyrzec się czegoś, co lubiła najbardziej, a poza papilotami nic innego przypomnieć sobie

jakoś nie mogła.

Po południu Judy Pineau przyniosła zroszony łzami list od Sary Ray. Sarze nie wolno było

przychodzić do nas od czasu, gdy Piotrek zachorował na odrę. Była z tego powodu jeszcze bardziej

nieszczęśliwa i cały ból swojej duszy wylewała na papier w codziennych listach do Celinki, które

przyniosła usłużna i przywiązana Judy Pineau.

Celinka nie odpisywała na te listy, bo pani Ray nie chciała żadnych listów od nas

przyjmować, lękając się przeniesienia zarazka. Celinka nawet obiecała święcie, że każdy list przed

wysłaniem będzie dezynfekowała przez pięć minut nad ogniem, pani Ray jednak była nieugięta i

Celinka musiała się zadowolić przesyłaniem ustnych wiadomości za pośrednictwem Judy Pineau.

“Moja jedyna najdroższa Celinko - pisała Sara. - Doszły mnie właśnie smutne wiadomości o

biednym kochanym Piotrku i nie potrafię Ci opisać mojego uczucia. Przecież to jest okropne!

Płakałam całe południe! Chciałabym pofrunąć do Was, ale mama mi nie pozwala. Boi się, że zarażę

się odrą, ale ja już bym wolała mieć odrę tysiąc razy, byleby móc zobaczyć się z Wami. Jednakże od

pamiętnego Dnia Sądu Ostatecznego doszłam do wniosku, że muszę być bardziej posłuszna mamie i

teraz do tego się stosuję. Jeżeli Piotrkowi coś się stanie i przedtem będziecie go mogli zobaczyć,

ucałujcie go ode mnie i powiedzcie, jak mi jest przykro, lecz pocieszam się nadzieją, że wszyscy

spotkamy się kiedyś na tamtym świecie. W szkole nic się specjalnie nie zmieniło. Pan coraz bardziej

gniewa się na nas za błędy w pisowni. Wczoraj wieczorem Jaś Frewen poszedł do domu razem z

Nelly Cowan, a przecież ona ma dopiero lat czternaście. Nie uważasz, że do takich rzeczy jest

stanowczo za młoda? Ty i ja nigdy tego nie zrobimy, dopóki nie będziemy dorosłe, prawda? Will

Fraser podczas ostatnich dni jest bardzo osamotniony w szkole. Muszę już kończyć, bo mama mówi,

że tracę zbyt wiele czasu na pisanie listów. Powiedz Judy wszystko, co masz mi do powiedzenia.

Twoja przyjaciółka,

Sara Ray.

P.S. Mam jednak nadzieję, że Piotrek wyzdrowieje. Mama kupuje mi na zimę nową brązową

sukienkę.

S. R.”

Gdy nadszedł wieczór, udaliśmy się wszyscy pod rozdygotane od wiatru, wzdychające

wysokie sosny. Noc była piękna, jasna, pogodna, lecz chłodna. Ktoś na drodze galopował na koniu,

background image

śpiewając wesoło jakąś piosenkę. Jakże mógł? Czuliśmy się dotknięci w swojej rozpaczy. Jeżeli

Piotrek ma odejść, jeżeli ma się coś stać Piotrkowi, to przecież dla nas na pewno wszelki śpiew,

wszelka muzyka umilknie na zawsze. Jak ktoś na świecie może być szczęśliwy, skoro my tacy

jesteśmy nieszczęśliwi?

Nagle w alejce ukazała się ciotka Oliwia. Jej jasne włosy nie były niczym przykryte i

wyglądała jeszcze smuklej i majestatyczniej w swej kolorowej sukience. Nawet w owej chwili

uświadomiliśmy sobie, że ciotka Oliwia jest ładna. Teraz, kiedy wspominam te dawne lata, uważam

ją także za niezwykle piękną kobietę, a wtedy wyglądała jeszcze piękniej, gdy stanęła na tle

rozłożystych gałęzi drzewa w bladym świetle jesiennego zmierzchu i uśmiechnęła się, patrząc na

nasze twarze.

- Kochani, drodzy moi malcy, przynoszę wam radosną wiadomość - zawołała. - Właśnie był

doktor i zastał Piotrka w o wiele lepszym stanie. Powiedział mi, że Piotrek na pewno wyzdrowieje.

Przez chwilę patrzyliśmy na nią w milczeniu. Gdyśmy usłyszeli kiedyś wiadomość o tym, że

Paddy wyzdrowiał, nie było końca okrzykom i hałasom, teraz jednak siedzieliśmy cicho.

Znajdowaliśmy się już zbyt blisko mrocznej otchłani i chociaż wiadomość przyniesiona przez ciotkę

Oliwię powinna nas była ucieszyć, jeszcze zbyt głęboko tonęliśmy w mrokach smutku. Nagle

Historynka, która wstała i pochyliła się nad obwisłą gałęzią sosny, zeskoczyła na ziemię dziwnie

ociężale i wybuchnęła gwałtownym płaczem. Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby ktoś płakał tak

rzewnie i tak rozpaczliwie. Słyszałem niejednokrotnie, jak dziewczęta płaczą. U Sary Ray było to

rzeczą niemal codzienną, a nawet Fela i Celinka płakały dość często przy pierwszej lepszej okazji.

Żadna jednak z tych dziewcząt nie płakała tak, jak Historynka. Doznałem w tej chwili takiego

uczucia, jak wówczas, gdy po raz pierwszy widziałem płaczącego ojca.

- Uspokój się, Saro, uspokój - prosiłem łagodnie, gładząc ją po ramieniu.

- Dziwna z ciebie dziewczyna - rzekła Fela, bardziej jednak pobłażliwie, niż zazwyczaj. -

Dotychczas ani razu nie zapłakałaś, wiedząc o tym, że Piotrek ma umrzeć, a teraz, kiedy się

dowiedziałaś, że wyzdrowieje, płaczesz, jakby cię największe nieszczęście spotkało.

- Saro, dziecinko, chodź ze mną - wyszeptała ciotka Oliwia, pochylając się nad płaczącą.

Historynka wstała i odeszła, wsparta na ramieniu ciotki Oliwii. Płacz jej przycichł w oddali, a wraz z

nim zniknęła nasza rozpacz i smutek, z których otrząsnąć nie mogliśmy się w ciągu ostatnich godzin.

Teraz wróciły dawne dobre humory.

- Ach, czyż się nie cieszycie, że Piotrek wyzdrowieje? - zawołał Dan, skacząc po ścieżce jak

oszalały.

- Jeszcze nigdy w życiu nie byłam z niczego tak zadowolona - oświadczyła Fela z bezwstydną

szczerością.

background image

- Nie moglibyśmy posłać jeszcze dzisiaj tej wiadomości Sarze Ray? - zapytała Celinka,

zawsze dbała o wszystkich. - Przecież ona tak źle się czuje i biedaczka będzie płakała przez całą noc,

jak nie otrzyma od nas wiadomości.

- Chodźmy wszyscy do bramy ogrodu pani Ray i wywołajmy z domu Judy Pineau -

zaproponował Feliks.

Poszliśmy istotnie i udało nam się kogoś z domu wywołać. Przerażenie nasze nie miało

jednak granic, gdy w bramie zamiast Judy ukazała się sama pani Ray i zagniewanym głosem

zapytała, dlaczego tak krzyczymy. Gdy usłyszała jednak przyniesione przez nas wiadomości, raczyła

nam powiedzieć, że jest bardzo zadowolona i obiecała, że powtórzy to wszystko Sarze, “która leży

już w łóżku, jak zresztą o tej porze wszystkie dzieci w jej wieku”. Ostatnie zdanie pani Ray

podkreśliła z całą surowością.

Nasza gromadka nie miała zamiaru jeszcze tak prędko udawać się na spoczynek. Przeciwnie,

po odmówieniu dziękczynnej modlitwy, do której przyłączyli się również nasi dorośli, którzy pod

tym względem mieli zupełnie inne poglądy, niż pani Ray, udaliśmy się do altany i zapaliliśmy wielką

latarnię, którą Dan wyciął z dużej brukwi. Przy świetle tej latarni wybieraliśmy jabłka dojrzałe już do

jedzenia. Tworzyliśmy niezwykle zgraną gromadkę, siedząc tak w kręgu światła naszej

czarodziejskiej latarni. Zapomnieliśmy o troskach i zmartwieniach i życie ukazywało się nam w

całkiem nowej krasie.

- Jutro z samego rana upiekę ciasto w nowej brytfance - obiecywała sobie Fela. - Czyż to nie

jest śmieszne? Jeszcze wczoraj byłam zdolna tylko do modlitwy, a już dzisiaj mam ochotę kuchcić.

- Nie możemy zapomnieć o tym, aby wieczorem podziękować Bogu za uzdrowienie Piotrka -

przypomniała nam Celinka, gdyśmy wreszcie wrócili do domu.

- Czy przypuszczasz, że Piotrek i tak by nie wyzdrowiał? - zapytał Dan.

- Ach, Dan, dlaczego zadajesz takie pytania? - zawołała Celinka z przerażeniem.

- Tylko tak sobie - tłumaczył się Dan. - Tak jakoś przyszło mi to nagle do głowy. Ale

oczywiście nie zapomnę podziękować Bogu, gdy będę mówił wieczorny pacierz. Podziękowanie

nigdy nikomu nie zaszkodzi.

background image

Rozdział XXX - Wspólny list

Gdy tylko niebezpieczeństwo minęło, Piotrek coraz szybciej wracał do zdrowia, lecz okres

rekonwalescencji ogromnie mu się dłużył. Pewnego dnia ciotka Oliwia zaproponowała nam, abyśmy

napisali “wspólny list”, który sprawi Piotrkowi na pewno wielką przyjemność. Pocieszaliśmy się

nadzieją, że za dni kilka Piotrek będzie mógł podejść bodaj do okna i porozmawiać z nami na

odległość. Propozycja ciotki Oliwii przypadła nam bardzo do gustu, a ponieważ była właśnie sobota i

nie mieliśmy już więcej jabłek do zrywania, przenieśliśmy się do ogrodu, aby tam w zupełnej ciszy

redagować nasze epistoły. Celinka uprzednio zawiadomiła o tym Sarę Ray, która również miała

napisać list od siebie. Ponieważ w owym czasie lubiłem kolekcjonować wszystkie dokumenty,

mające jakikolwiek związek z naszym życiem w Carlisle, przepisałem również i te listy, uwieczniając

je na ostatnich stronicach mojej księgi snów i dzięki temu mogę je teraz podać z zupełną

dokładnością, choć od czasu owego minęło wiele lat. Przypominam sobie jednak dokładnie to

październikowe popołudnie spędzone w sadzie na wzgórzu, opadające z drzew liście i melancholijną

pożółkłą trawę, która stanowiła jedyne tło ówczesnego krajobrazu.

List Celinki

“Drogi Piotrku. Jestem ogromnie zadowolona i wdzięczna Panu Bogu, że czujesz się lepiej.

W zeszły czwartek byliśmy ogromnie niespokojni o Ciebie, a najbardziej z nas wszystkich niepokoiła

się Fela. Modliliśmy się o Twoje zdrowie. Przypuszczam, że teraz cała nasza gromadka przestała się

już modlić, lecz ja się modlę jeszcze co wieczór, gdyż się boję, że choroba może niespodzianie

wrócić. (Nie wiem, czy piszę prawidłowo. Nie mam przy sobie słownika, a gdybym kogoś o

pisownię zapytała, Fela na pewno śmiałaby się ze mnie, chociaż sama nie wszystkie wyrazy potrafi

napisać prawidłowo). Zachowałam dla Ciebie kilka najpiękniejszych śliwek z drzewa wielebnego

księdza Whalena. Schowałam je tak głęboko, że na pewno nikt ich nie znajdzie. Jest ich niestety

tylko dwanaście, bo Dan zjadł resztę, ale jestem pewna, że Ci będą smakowały. Zerwaliśmy już

wszystkie jabłka i wszyscy jesteśmy teraz gotowi nabawić się odry, jeżeli jest już takie

przeznaczenie, chociaż mam nadzieję, że tak źle nie będzie. Jeżeli nawet zachorujemy, to wolę

zawsze zarazić się odrą od Ciebie, niż od kogoś innego, bo w każdym razie jesteś przecież naszym

przyjacielem. Jeżeli zachoruję na odrę i jeżeli ta choroba źle się skończy, wazonik malowany w

wiśnie zostanie dla Feli. Wolałabym wprawdzie oddać go Historynce, lecz Dan powiada, że powinien

zostać w rodzinie, chociaż Fela nie zawsze jest dla nas miła. Nic więcej cennego nie posiadam, gdyż

oddałam już Sarze niezapominajkowy dzbanek, ale jeżeli byś chciał dostać coś po mnie w spadku, to

mnie o tym zawiadom, a wówczas wydam odpowiednie polecenia. Historynka ostatnio opowiedziała

background image

nam kilka wspaniałych anegdotek. Chciałabym być taka mądra, jak ona. Wprawdzie mama powiada,

że lepiej być dobrą, niż mądrą, ale ja nie bardzo w to wierzę.

Mam wrażenie, że to są mniej więcej wszystkie nowiny ode mnie, chciałam Ci tylko

powiedzieć jeszcze, że bardzo często myślimy o Tobie, Piotrku. Gdy dowiedzieliśmy się, że jesteś

chory, każde z nas powiedziało o Tobie coś dobrego, baliśmy się jednak, że to wszystko jest już

trochę spóźnione, ale ja przyrzekłam, że powtórzę Ci dokładnie, co o Tobie mówiono, jak będziesz

się czuł lepiej. O wiele łatwiej takie rzeczy pisać, niż powiedzieć komuś prosto w oczy. Doszliśmy do

wniosku, że jesteś dobry, grzeczny, usłużny, pracowity i prawdziwy gentleman.

Twoja oddana przyjaciółka

Celinka King

P.S. Jeżeli odpowiesz na mój list, to nie wspominaj nic o śliwkach, bo nie chcę, żeby Dan

wiedział, że je dla Ciebie schowałam.

C. K.”

List Feli

“Kochany Piotrku. Ciotka Oliwia prosiła, abyśmy napisali wspólny list, który Cię ma

podobno rozweselić. Wszyscy ogromnie się cieszymy, że czujesz się lepiej. Byliśmy strasznie

zmartwieni, dowiedziawszy się o tym, że masz umrzeć, ale na pewno teraz wyzdrowiejesz i wkrótce

będziesz czuł się tak dobrze, że nawet wyjdziesz już z domu. Uważaj tylko, abyś się nie przeziębił.

Zamierzam upiec dla Ciebie dużo dobrych rzeczy i przysłać Ci, jak tylko doktor powie, że możesz

już jeść wszystko. Przyślę Ci również mój talerz malowany w róże, abyś miał na czym jeść to, co Ci

upiekę. Zaznaczam jednak, że tego talerza nie dam Ci na zawsze, tylko pożyczę. Nikomu bym go nie

pożyczyła, bo uważam ten talerz za swój największy skarb. Pamiętaj, żebyś go nie potłukł. Niech go

myje zawsze ciotka Oliwia, a nie Twoja Matka.

Mam nadzieję, że my już nie zarazimy się odrą. Człowiek musi strasznie wyglądać, jak ma

takie czerwone plamy na twarzy. Jak dotychczas wszyscy czujemy się dobrze. Historynka jak zwykle

opowiada nam dużo ciekawych rzeczy, Feliks ma wrażenie, że schudł, ale jest jeszcze grubszy niż

dotychczas, zresztą nic dziwnego, skoro zjadł takie mnóstwo jabłek. Przestał już wreszcie próbować

jeść cierpkie jabłka bez skrzywienia. Edgar od lipca urósł o pół cala i ogromnie się z tego cieszy.

Powiedziałam mu raz, że na pewno rośnie dzięki temu, że połykał to czarodziejskie ziarno i strasznie

się na mnie wtedy obraził. Nigdy nie obraża się na Historynkę, chociaż czasami jest dla niego bardzo

nieprzyjemna. Dan nadal ustawicznie mi dokucza, ale staram się wszystkie jego przycinki znosić

cierpliwie. Celinka czuje się dobrze i postanowiła więcej nie kręcić włosów na papiloty. Uważam, że

jest najlepsza z nas wszystkich, ale ja się bardzo cieszę, że mam naturalne loki, a Ty?

Sary Ray nie widzieliśmy od czasu, jak zachorowałeś. Podobno ogromnie się nudzi, a Judy

background image

opowiadała nam, że po całych dniach płacze, chociaż to właściwie nie jest nic nowego. Żal mi Sary

ogromnie, cieszę się jednak, że jestem trochę inna od niej. Podobno Sara ma także do Ciebie napisać.

Pokażesz mi potem ten list, prawda? Może dobrze by było, gdybyś pił codziennie ziółka

meksykańskie. Podobno oczyszczają doskonale krew.

Mam dostać na zimę śliczną granatową sukienkę. Będzie na pewno ładniejsza niż brązowa

sukienka Sary Ray, bo matka Sary nie ma przecież ani odrobiny gustu. Ojciec Historynki przysłał jej

nową czerwoną sukienkę i czerwoną aksamitną czapeczkę z Paryża. Historynka tak lubi czerwony

kolor! Ja osobiście tego koloru nie znoszę, uważam, że jest ordynarny. Mama powiada, że i ja

dostanę aksamitną czapeczkę. Celinka twierdzi, że aksamitnych czapek nie powinno się nosić, bo są

za drogie, a przecież za te pieniądze można tylu pogan nawrócić. Wpadła na ten pomysł po

przeczytaniu gazetki w Szkole Niedzielnej, ale ja się z tym nie liczę i marzę o tej aksamitnej

czapeczce.

Więcej już Piotrku, nie mam żadnych nowin, więc list swój kończę.

Mając nadzieję, że wkrótce będziesz zupełnie zdrów, pozostaję

zawsze ta sama

Felicja King

P.S. Historynka trąca mnie w ramię i powiada, że powinnam napisać “kochająca Cię”, ale ja

wiem lepiej, bo przecież w “Przewodniku Rodzinnym” nieraz już pisali, jak należy kończyć, gdy się

pisze do młodego człowieka, który jest tylko przyjacielem.

F. K.”

List Feliksa

“Drogi Piotrku. Bardzo się cieszę, że znowu czujesz się lepiej. Byliśmy ogromnie zmartwieni,

gdy nam powiedziano, że umierasz, ale ja się czułem jeszcze gorzej, niż wszyscy, bo przecież

ostatnio przyjaźni między nami nie było i powiedziałem Ci dużo nieprzyjemnych rzeczy. Żałuję tego

ogromnie i zaznaczam Ci, Piotrku, że możesz się teraz modlić, o co Ci się żywnie podoba, bo ja Ci w

niczym nie będę przeszkadzał. Jestem bardzo zadowolony, że wuj Alec wtrącił się wtedy i przerwał

naszą walkę. Gdybym Cię wówczas pokonał i gdybyś umarł na odrę, nie pocieszyłbym się chyba

nigdy.

Zerwaliśmy już wszystkie jabłka i nie mamy teraz nic więcej do roboty, ale chcielibyśmy

żebyś był już z nami. Jestem teraz trochę szczuplejszy, niż byłem, widocznie robota przy zrywaniu

jabłek dobrze mi zrobiła. Dziewczęta czują się dobrze. Fela, jak zwykle jest zarozumiała, ale piecze

codziennie dużo dobrych rzeczy. Od czasu, jak przestaliśmy prowadzić nasze księgi snów, miałem

kilka snów doskonałych. Zawsze tak się niezręcznie składa. Do szkoły nie pójdziemy, dopóki nie

będzie zupełnej pewności, że nie zaraziliśmy się odrą. To jest mniej więcej wszystko, co Ci

background image

pragnąłem napisać. Pamiętaj, że możesz się modlić o wszystko, czego tylko pragniesz.

Feliks King”

List Sary Ray

“Drogi Piotrku. Jeszcze nigdy dotychczas nie pisałam listu do chłopca, więc proszę Cię,

wybacz, jeżeli będzie trochę błędów. Jestem taka szczęśliwa, że czujesz się lepiej. Byliśmy tacy

przerażeni, że umrzesz! Całą noc z tego powodu płakałam! Ale teraz, kiedy już niebezpieczeństwo

minęło, powiedz mi, jak się właściwie człowiek czuje, gdy umiera? Czy to uczucie jest bardzo

dziwne? Czy bardzo byłeś przerażony?

Mama nie pozwala mi pójść na Wzgórze i na pewno umarłabym gdyby nie poczciwa Judy

Ponno. (Francuskich nazwisk nie umiem prawidłowo pisać). Judy jest bardzo usłużna i mam

wrażenie, że ogromnie mnie lubi. W chwilach samotności czytam moją księgę snów i stare listy

Celinki, które mi sprawiają wielką ulgę. Przeczytałam także jedną książkę z biblioteki szkolnej. Była

nawet całkiem ładna, ale wolałabym, żeby w bibliotece było więcej miłosnych powieści, bo takie są

zawsze bardzo ciekawe.

Nauczyciel jednak nie pozwoliłby nam takich powieści czytać.

Gdybyś umarł, Piotrku i gdyby Twój ojciec o tym się dowiedział, to musiałby się czuć

okropnie! Mamy prześliczną pogodę i pięknie jest w ogrodach, jak liście opadają. Uważam jednak, że

na świecie nie ma nic piękniejszego od Natury.

Mam nadzieję, że całe niebezpieczeństwo odry wkrótce minie i że znowu będziemy się mogli

wszyscy spotykać w domu państwa King. Tymczasem do widzenia.

Twoja oddana przyjaciółka

Sara Ray.

P.S. Nie pokazuj Feli tego listu.

S. R.”

List Dana

b

“Poczciwy stary Piotrku. Ucieszyłem się, żeś oszukał doktora, bo nie sądziłem, że masz aż

tyle sprytu. Powinieneś był słyszeć, jak dziewczyny płakały!

Zepsułyby Ci tym płaczem cudowną jesień i słuchając ich rozmów, na pewno na nowo byś

się rozchorował. Teraz na szczęście mówią ciągle o strojach na zimę. Historynka dostała jakieś łaszki

z Paryża, a Fela jest okropnie zazdrosna, chociaż udaje, że nie, ja ją jednak znam lepiej.

W czwartek była u dziewcząt Kasia Marr. Przechodziła już odrę, więc się teraz nie boi

zarazić. Ta dziewczyna to ciągle się śmieje. Ogromnie lubię śmiejące się dziewczęta, a Ty?

Mieliśmy wczoraj wizytę Peg Bowen. Powinieneś był widzieć, jak Historynka odpędzała jej z

background image

drogi Pata, mimo że ustawicznie twierdzi, iż nie wierzy, że Peg Bowen go wtedy uroczyła. Peg nosi

twoją reumatyczną obrączkę, i korale Historynki, a wyhaftowaną serwetkę Sary Ray przyszyła sobie

do sukni. Chciała, żeby jej dać trochę tytoniu i kilka ogórków. Mama dała jej ogórki, lecz

powiedziała, że tytoniu nie mamy i Peg odeszła obrażona, ale mam nadzieję, że na nikogo uroku nie

rzuci, chociażby ze względu na te ogórki.

Właściwie nie umiem pisać listów, więc lepiej będzie, jak już skończę. Mam nadzieję, że

wkrótce wyzdrowiejesz.

Dan.”

List Historynki

“Drogi Piotrku. Ach, jakże się cieszę, że wracasz nareszcie do zdrowia! Wszystkie tamte dni,

podczas których chorowałeś, były najstraszniejszymi dniami w moim życiu. Wydawało mi się zbyt

okropne, że możesz umrzeć, a potem, gdyśmy się dowiedzieli, że jest Ci już lepiej, zdawało mi się, że

wiadomość ta jest zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa. Ach, Piotrku, wracaj prędzej do zdrowia,

bo moglibyśmy cudownie spędzać czas, a Ciebie bardzo nam brakuje. Namówiłam wuja Aleca, aby

nie palił łodyg kartofli, dopóki nie wyzdrowiejesz, bo przypomniałam sobie, że ogromnnie lubisz

patrzeć, jak się palą łodygi kartofli. Wuj Alec przychylił się do mojej prośby, chociaż ciotka Janet

powiedziała, że już najwyższy czas, aby spalić łodygi. Wuj Roger spalił swoje łodygi wczoraj

wieczorem i było ogromnie przyjemnie.

Pat czuje się doskonale. Od tamtego czasu jeszcze ani razu nie był chory. Chciałam Ci go

przysłać do towarzystwa, ale ciotka Janet nie pozwoliła, mówiąc, że może nam przynieść odrę. Nie

wiem, jakby to było możliwe, muszę jednak być posłuszna ciotce Janet, bo jest dla nas wszystkich

bardzo dobra, chociaż wiem, że mnie specjalnie nie lubi. Zawsze mówi, że jestem nieodrodnym

dzieckiem swego ojca. Wiem, że to nie jest specjalny komplement, bo ciotka Janet zawsze mówiąc

to, strasznie dziwnie wygląda, ale ja się tym specjalnie nie przejmuję. W tym tygodniu otrzymałam

od niego cudowny list i prześliczne obrazki. Maluje podobno teraz nowy obraz, dzięki któremu ma

się stać sławny. Ciekawa jestem, co wtedy powie ciotka Janet.

Wiesz, Piotrku, wczoraj byłam pewna, że widziałam wreszcie Rodzinnego Ducha.

Przełaziłam przez otwór w parkanie i ujrzałam coś niebieskiego pod drzewem wuja Aleca. Nie masz

pojęcia, jak mi serce biło! Zdawało misię nawet, że mi włosy dęba stanęły, ale okazało się, że nie.

Widziałam wyraźnie, że coś leży pod drzewem, później jednak przekonałam się, że spał tam jakiś

gość, który przyjechał do ciotki Janet. Nie wiem, czy byłam z tego zadowolona, czy też

rozczarowana. Nie przypuszczam, żeby było przyjemnie zobaczyć ducha, lecz gdybym go już

zobaczyła, uważano by mnie za bohaterkę!

Ach, Piotrku, ty jeszcze nic o tym nie wiesz! Zawarłam bliższą znajomość z Niezgrabiaszem.

background image

Nigdy nie przypuszczałam, że to pójdzie tak łatwo. Wczoraj ciotce Oliwii potrzeba było trochę

paproci, więc poszłam po paproć do lasku klonowego i usiadłam nad strumykiem. Gdy siedziałam

tak, patrząc w wodę, zjawił się nagle Niezgrabiasz. Usiadł przy mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Nigdy

jeszcze w życiu nie miałam takiej niespodzianki. Prowadziliśmy bardzo ciekawą rozmowę, a ja mu

opowiedziałam dwie swoje najlepsze historie i jeszcze kilka wesołych rzeczy. Ludzie mogą sobie

mówić, co chcą, ale Niezgrabiasz nie był absolutnie zawstydzony ani niezgrabny, a poza tym ma

bardzo ładne oczy. Nie zdradził mi żadnej ze swoich tajemnic, lecz jestem pewna, że kiedyś wszystko

mi opowie. Oczywiście ani słowem nie wspomniałam o pokoju Alicji, tylko zrobiłam pewną aluzję

na temat brązowego notesu. Powiedziałam, że bardzo lubię poezje, i że chciałabym je pisać, a potem

zapytałam: “Czy pan też czasami ma taką ochotę, panie Dale?” Odpowiedział, że tak, lecz mi już nic

więcej nie mówił o brązowym notesie. Byłam pewna, że na ten temat nie będzie się specjalnie

rozwodził. Powiem Ci, że nie lubię ludzi, którzy zaraz od pierwszej chwili opowiadają człowiekowi o

wszystkim, jak to robi często Sara Ray. Gdy odchodził, powiedział do mnie: “Mam nadzieję, że będę

miał przyjemność spotkać panią znowu”, i w stosunku do mnie był taki poważny i grzeczny, jakbym

była dorosłą damą. Jestem pewna, że nigdy by tego nie powiedział, gdybym była naprawdę dorosła.

Prosiłam go, aby nie przerażał się tym, że wkrótce będę nosiła długie sukienki, bo w głębi duszy

zostanę tą samą osobą, jaką jestem teraz.

Dzisiaj opowiedziałam dzieciom piękną nową bajkę. Siedzieliśmy wszyscy w lasku

jodłowym, gdyż lasek jodłowy jest najodpowiedniejszym miejscem do opowiadania bajek. Fela

wprawdzie zauważyła, że jej jest wszystko jedno, gdzie słucha bajek, ale ja na ten temat jestem

innego zdania. Szkoda, że Ciebie z nami nie było, ale jak wyzdrowiejesz, opowiem Ci tę bajkę po raz

drugi.

Ach, Piotrku, cienie to taka ładna rzecz. Sad w tej chwili jest pełen cieniów. Czasami są tak

nieruchome, jakby nagle usnęły, a potem znów zdają się śmiać wesoło i tańczyć. Za sadem na

owsianym polu ustawicznie się z sobą gonią. Dziwne są te cienie. Cienie w sadzie są jakby bardziej

oswojone.

Wszystko dokoła zdaje się już zamierać z wyjątkiem jodeł i chryzantem w ogrodzie ciotki

Oliwii. Blask słoneczny jest taki gęsty, żółty i leniwy, a drozdy całymi dniami śpiewają. Prawie

wszystkie inne ptaki już odfrunęły i prawie wszystkie liście opadły już z klonów.

Żeby cię rozerwać, napiszę Ci tu krótką historyjkę, którą wczoraj nam opowiadał wuj Alec.

Jest to historyjka o dziadku Eldera Frewena, który chciał na powrozie “przyprowadzić” do domu

fortepian. Wszyscy się śmieli z wyjątkiem ciotki Janet. Przecież stary pan Frewen był również i jej

dziadkiem i dlatego pewno śmiać się nie mogła. Razu pewnego, gdy stary pan Frewen był jeszcze

osiemnastoletnim młodzieńcem, ojciec jego przyszedł do domu i powiedział: “Stasiu, kupiłem

background image

fortepian na wyprzedaży u Szymona Warda. Musisz pójść jutro i zabrać go do domu”. Następnego

dnia Staś wyruszył z domu konno, zabrawszy ze sobą powróz, na którym chciał “przyprowadzić”

fortepian do domu. Widocznie myślał, że fortepian to jakieś zwierzę.

Potem wuj Roger opowiedział nam o starym Marku Wardzie, który po pijanemu chciał

wygłosić mowę podczas misji kościelnej. (Oczywiście nie w kościele się upił, tylko już tam przyszedł

pijany). Mowa jego brzmiała mniej więcej w ten sposób:

“Panowie i panie, nie potrafię wyrazić swoich myśli na tak ważny temat, jak misja. Jestem

małym człowieczkiem, więc nie powininenm takich rzeczy krytykować”.

Te wszystkie historie opowiem Ci dokładniej, jak się zobaczymy. Zawsze łatwiej mi jest coś

opowiedzieć, niż napisać.

Wiem, że Fela dziwi się, dlaczego piszę taki długi list, więc trzeba go będzie już skończyć.

Jeżeli nawet Twoja Matka ten list czytać będzie, to na pewno niewiele z niego zrozumie, ale jestem

pewna, że Twoja ciotka Jane zrozumiałaby wszystko.

Teraz pozostaję

kochająca Cię przyjaciółka

Sara Stanley”

Odpisu własnego listu nie przechowałem, toteż zapomniałem, co w nim było, z wyjątkiem

pierwszego zdania, w którym wypowiedziałem Piotrkowi całą radość, że wraca do zdrowia.

Uciechy Piotrka po otrzymaniu naszych listów po prostu nie można było opisać. Uparł się, że

musi nam odpowiedzieć na nie i list jego troskliwie wydezynfekowany dotarł istotnie do naszych rąk.

Napisała go ciotka Oliwia pod dyktando Piotrka, toteż nie było w nim ani jednego błędu i w

prawidłowych miejscach były kropki i przecinki. Jednakże charakterystyczne wyrażenia Piotrka

traciły na wartości, gdyż ciotka Oliwia musiała je widocznie poprawiać. Dopiero, gdy nam ten list

przeczytała Historynka w altanie przy świetle naszej “brukwiowej” latarni, doznaliśmy wrażenia, że

to sam Piotrek stoi przed nami, tak cudownie potrafiła naśladować jego mimikę i głos.

List Piotrka

“Kochani moi, a specjalnie Fela. Strasznie się ucieszyłem, otrzymawszy Wasze listy.

Musieliście się bardzo martwić moją chorobą i dużo jeszcze czasu upłynie, zanim się zupełnie

uspokoicie. Wszystkie Wasze listy były cudowne, ale najbardziej podobał mi się list Feli, a po nim

list Historynki. Felusiu, strasznie miła jesteś, żeś mi przysłała tyle dobrych rzeczy do jedzenia i ten

cudowny talerz malowany w róże. Będę się z nim obchodził jak najbardziej ostrożnie. Mam nadzieję,

że nie dostaniesz odry, bo byłoby to okropne, szczególnie, gdybyś Ty zachorowała, chociaż na pewno

wyglądałabyś pięknie nawet wówczas, gdybyś miała czerwone plamy na twarzy. Spróbuję wypić

szklankę meksykańskich ziółek tylko dlatego, że Ty o to prosisz, ale matka moja powiada, że w te

background image

ziółka nie wierzy i że tysiącznik jest o wiele zdrowszy od ziółek. Gdybym był na Twoim miejscu, na

pewno bym przez całą zimę nosił aksamitną czapkę. Przecież poganie mieszkają i tak w ciepłych

krajach, więc im czapki są absolutnie niepotrzebne.

Bardzo się cieszę, że jeszcze ciągle modlisz się o moje zdrowie, Celinko, bo takiej chorobie

jak odra nigdy wierzyć nie można. Jestem również zadowolony, żeś schowała dla mnie to, co wiesz.

Nie sądzę, żeby Ci się miało stać coś złego, gdybyś nawet zachorowała na odrę. Ale jeżeli miałabyś

naprawdę umrzeć, to chciałbym dostać po Tobie tę czerwoną książkę, żeby mi zawsze Ciebie

przypominała. Czytałbym tę książkę zawsze w niedzielę, bo jest ciekawa i religijna, zupełnie

podobna do Biblii. Przed chorobą nie skończyłem jeszcze Biblii, lecz mama teraz czyta mi na głos

ostatnie

Rozdziały. Strasznie dużo ciekawego jest w tej książce. Nie wszystko dokładnie rozumiem,

bo jestem przecież tylko chłopcem do posług, ale niektóre rzeczy są nawet całkiem łatwe.

Jestem ogromnie zadowolony, że macie o mnie takie dobre zdanie. Nie zasłużyłem

dotychczas na tyle dobroci, ale jak wyzdrowieję, postaram się zasłużyć. Nie umiem Wam

powiedzieć, jak się czuję, dowiadując się o tym, że jesteście dla mnie tacy dobrzy. Mam obrazek,

który mi Historynka dała w nagrodę za wygłoszenie kazania i powiesiłem go na ścianie nad łóżkiem.

Lubię na niego patrzeć, bo mi zawsze przypomina nieboszczkę ciotkę Jane.

Feliksie, przestałem się już modlić o to, żebym był jedynym zwycięzcą w konkursie cierpkich

jabłek i nigdy już o takie rzeczy modlić się nie będę. Była to naprawdę bardzo nieładna modlitwa,

chociaż nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy, ale po odrze orientuję się doskonale. Na pewno

ciotka Jane nie byłaby z tej mojej modlitwy zadowolona. Teraz już tylko będę się modlił o takie

rzeczy, których później nie trzeba się wstydzić.

Saro Ray, nie mam pojęcia, jak się człowiek czuje, gdy umiera, bo dopóki nie wyzdrowiałem,

nie zdawałem sobie sprawy, że mam umrzeć. Mama powiada, że jak tylko dostałem odry, zaraz

byłem nieprzytomny. Może nieprzytomny byłem jeszcze wtedy, zanim odra przyszła. Teraz już

jestem całkiem przytomny, Felusiu. Zrobię tak, jak prosisz w swoim dopisku, Saro, chociaż to dla

mnie nie będzie takie łatwe.

Bardzo się cieszę, że Peg Bowen Cię nie złapała, Dan. Może to właśnie ona rzuciła na mnie

urok wtedy, gdyśmy u niej byli i dlatego na odrę zachorowałem. Cieszę się strasznie, że pan King

będzie palił łodygi kartofli dopiero wtedy, jak ja wyzdrowieję i bardzo jestem wdzięczny Historynce,

że go do tego namówiła. Jestem pewien, że Historynka prędzej, czy później dowie się wszystkiego o

Alicji. Niektórych zdań w liście Historynki w żaden sposób nie mogłem odczytać, ale jak człowiek

ma odrę, to strasznie głupieje i najciekawszych słów nawet odczytać nie może. W każdym razie list

Historynki był cudowny i Wasze wszystkie listy też były piękne, a ja się ogromnie cieszę, że mam

background image

tylu serdecznych przyjaciół, chociaż jestem tylko chłopcem do posług. Może nigdy bym się o tym nie

dowiedział, gdybym nie zachorował na odrę, więc cieszę się, że zachorowałem i mam nadzieję, że

wkrótce będę zdrowy.

Wasz oddany sługa

Piotr Craig”

background image

Rozdział XXXI - Na krawędzi światła i mroku

Świętowaliśmy uroczyście ów listopadowy dzień, kiedy Piotrek mógł już wziąć udział w

pikniku urządzonym w sadzie. Sara Ray też się jakoś do nas wymknęła, a radość jej, że jest znowu z

nami, była chwilami aż śmieszna. Obydwie z Celinką trzymały się w objęciach i płakały, jakby

rozłąka ich trwała co najmniej kilka lat.

Mieliśmy cudowną pogodę, jakby specjalnie zamówioną na nasz piknik. W listopadzie było

tak ciepło, jak w maju. Powietrze było łagodne i spokojne, tylko pasemka bladej, prawie

niewidocznej mgły wisiały nad doliną i nad ogołoconymi z liści drzewami, rosnącymi na pagórkach.

Nagie pola tonęły w blasku słońca, a niebo było jasnobłękitne. Na jabłoniach zostały jeszcze liście,

chociaż pożółkłe, a trawa uśmiechała się zielenią pomimo przymrozków, jakie nawiedzały nas już

wieczorami. Wiatr ze słodyczą szemrał w gałęziach i przypominał nam upojne brzęczenie pszczół,

uganiających się w maju nad rozkwitłym kwieciem jabłoni.

- Zupełnie, jakby była wiosna, nieprawdaż? - szepnęła Fela.

Historynka potrząsnęła przecząco głową.

- Nie, niezupełnie. Wygląda, jak wiosna, ale wiosny nie ma. Wygląda tak, jakby wszystko

odpoczywało, jakby powoli układało się do snu, a na wiosnę wszystko gotuje się do tego żeby rosnąć

i kwitnąć. Czyż ty nie odczuwasz tej różnicy?

- Mam ciągle wrażenie, że to znów jest wiosna - upierała się Fela.

W miejscu słonecznym, u podnóża Kamiennego Pulpitu, my chłopcy, ustawiliśmy stół.

Ciotka Janet pozwoliła nam go nakryć starą serwetą, w której wszystkie dziury dziewczęta

pozasłaniały pożółkłymi już liśćmi paproci. Mieliśmy kuchenne półmiski i stół wyglądał przyjemnie,

przystrojony bukietem złotych liści klonu, które Celinka pięknie ułożyła w wazonie malowanym w

wiśnie. Co do potraw, to mogłyby stanąć śmiało na stole bógów na Olimpie. Fela spędziła cały

poprzedni dzień i całe następne przedpołudnie na przygotowywaniu pikniku. Najpiękniejszą ozdobą

uczty był cudowny śliwkowy tort, przybrany białym kremem z wypisanymi na wierzchu słowami

“Witamy Cię”. Napis ten tworzyły czerwone landrynki. Tort stał na stole tuż przed Piotrkiem i

prawie zupełnie go zasłaniał.

- I pomyśleć, że mieliście przeze mnie tyle zmartwienia! - mówił Piotrek, przesyłając

wdzięczne i pełne zachwytu spojrzenie w stronę Feli. Wszystkie pochwały zbierała Fela, chociaż

uczta ta była pomysłem Historynki, chociaż Historynka własnoręcznie przebierała rodzynki i ubijała

jajka, gdy tymczasem Celinka kilkakrotnie biegała do sklepiku pani Jameson, znajdującego się aż

przy kościele, dokupując ciągle czerwonych landrynek na napis. Ale taki już jest niestety porządek

background image

świata.

- Powinniśmy odmówić modlitwę - rzekła Fela, gdyśmy zasiedli do uczty. - Czy ją któryś z

chłopców odmówi?

Spojrzała na mnie, ja jednak zarumieniłem się aż po korzonki włosów i w milczeniu

potrząsnąłem przecząco głową. Nastała bardzo nieprzyjemna cisza. Zanosiło się już na to, że

weźmiemy się do jedzenia bez modlitwy, gdy nagle Feliks wstał, przymknął oczy, pochylił głowę i

bez odrobiny zażenowania wypowiedział na pamięć modlitwę. Gdy skończył, wszyscy spojrzeliśmy

na niego z głębokim szacunkiem.

- Gdzie się nauczyłeś tej modlitwy, Feliksie? - zapytałem.

- Przecież to ta sama modlitwa, którą wuj Alec odmawia przed każdym jedzeniem -

odpowiedział Feliks.

Byliśmy wszyscy ogromnie zawstydzeni. Czyż to możliwe, że tak mało zwracaliśmy uwagi

na modlitwę wuja Aleca, skoro nie poznaliśmy jej wypowiedzianej przez inną osobę?

- A teraz - zawołała Fela wesoło - bierzmy się do jedzenia.

Istotnie uczta była nie lada. Nie jedliśmy dzisiaj obiadu, aby “zachować apetyt na później”,

toteż wręcz rzuciliśmy się na smakołyki przyrządzone przez Felę. Paddy siedział na Kamiennym

Pulpicie i patrzył na nas wielkimi zielonymi oczami, mając pewność, że i dla niego z naszej uczty coś

niecoś zostanie. Rozmowa skrzyła się od dowcipu, a przynajmniej nam się tak zdawało, i co chwilę

ktoś inny wybuchał głośnym wesołym śmiechem. Chyba nigdy dotąd stary sad Kingów nie

rozbrzmiewał taką wesołością.

Po uczcie zabawialiśmy się w gry aż do zmroku, później zaś z wujem Alecem poszliśmy na

pole, gdzie spalone zostały łodygi kartofli na zakończenie tego cudownego, pamiętnego dnia.

Łodygi kartoflane leżały w stertach na polu i każdemu z nas wolno było podkładać pod nie

ogień. Widok był cudowny! W ciągu kilku minut pole zajaśniało oślepiającym płomieniem, nad

którym unosił się ciemny kłąb dymu. Biegaliśmy od sterty do sterty, wydając okrzyki radości,

trącając sterty długimi kijami i obserwując wesołe iskry, wytryskujące snopami ku niebu. Byliśmy

uszczęśliwieni!

Gdy znużyła nas już ta zabawa, przeszliśmy na przeciwległą stronę pola i usiedliśmy w

bruzdach zagonów, przylegających do jodłowego lasku, pełnego tajemniczych i upojnych szmerów.

Nad nami zawisło pogodne niebo, upstrzone srebrnymi gwiazdami, a dokoła snuły się cienie nad

łąkami i lasem, otulonym aksamitem nadchodzącej nocy. W dali, na wschodzie ukazał się jasny,

jakby świeżo wymyty księżyc. Tuż przed nami na pogorzelisku po spalonych łodygach kartofli, nad

którym jeszcze unosiły się smugi dymu, widzieliśmy gigantyczny cień postaci wuja Aleca, którego

widok mimo woli przypominał nam opowiadanie Piotrka o królestwie złego ducha i

background image

najprawdopodobniej był przyczyną obecnego natchnienia Historynki.

- Znam opowieść - rzekła przyciszonym głosem - o człowieku, który widział diabła. Co ci się

stało, Felusiu?

- Nie lubię, jak wspominasz to... to imię - bąknęła Fela. - Gdyby ktoś słyszał, jak mówisz o

złym duchu, mógłby pomyśleć, że to jest jakaś przeciętna żyjąca istota.

- Mniejsza o to. Opowiedz nam tę historię - wtrąciłem, wielce zaciekawiony.

- Chcę wam właśnie opowiedzieć o wuju pani Janowej Martin z Markdale - rzekła po chwili

Historynka. - Opowieść tę któregoś wieczoru słyszałam od wuja Rogera. Wuj Roger nie wiedział, że

siedziałam na kuchennym ganku za oknem, bo na pewno by tej historii wówczas nie opowiadał. Wuj

pani Martinowej nazywał się Wincenty Cowan i umarł przed dwudziestu laty, lecz sześćdziesiąt lat

temu był młodym, rozzuchwalonym i złym chłopcem. Robił wszystko złe, co tylko mógł wymyśleć,

nigdy nie chodził do kościoła i wyśmiewał się z religii, a nawet z diabła. Po prostu nie wierzył w to,

że w ogóle diabeł istnieje. Pewnej pogodnej letniej niedzieli matka poprosiła go, aby poszedł z nią do

kościoła, lecz Wincenty na to się nie zgodził. Powiedział, że woli łowić ryby, a gdy w kościele

odbywało się nabożeństwo, przeszedł właśnie przez cmentarz, z wędką na ramieniu, śpiewając jakąś

nieprzyzwoitą piosenkę. W połowie drogi między kościołem i przystanią znajdował się gęsty jodłowy

lasek, przez który biegła wąska ścieżka. Gdy Wincenty Cowan znalazł się na ścieżce, wyszło “coś” z

lasku i poczęło stąpać przy jego boku.

Nigdy w życiu nie słyszałem nic bardziej przejmującego, niż to niewinne słowo “coś”

wypowiedziane przez Historynkę. Uczułem zimną, zdrętwiałą dłoń Celinki zaciskającą się na mojej

ręce.

- A co... co to było? - wyszeptał Feliks, zalękniony i zaciekawiony jednocześnie.

- To “coś” było wysokie, czarne i włochate - mówiła Historynka z oczami błyszczącymi

niesamowitym blaskiem - w pewnej chwili podniosło wielką owłosioną łapę, zakończoną pazurami i

uderzyło nią Wincentego Cowana najpierw w jedno ramię, potem w drugie i rzekło: “Przyjemnego

połowu braciszku!”. Wincenty Cowan przerażony wydał okrzyk i upadł twarzą na ziemię. Ludzie

zebrani przed kościołem, usłyszawszy ten krzyk, pobiegli do lasku i ujrzeli tam Wincentego Cowana,

leżącego nieruchomo na ścieżce. Podnieśli go i zabrali do domu, a gdy go rozebrali i kładli do łóżka,

dostrzegli na każdym ramieniu wypalony ślad wielkiej łapy. Dużo tygodni minęło, zanim rany

Wincentego Cowana zagoiły się, blizny jednak nigdy mu z ramion nie zniknęły. I od tego czasu aż do

śmierci Wincenty Cowan nosił na ramionach wypalone piętno ręki diabła.

Naprawdę nie wiem, jakim cudem dostaliśmy się do domu i w jaki sposób zdołaliśmy

otrząsnąć się z okropnego wrażenia. Byliśmy po prostu skostniali ze strachu. Jak będziemy mogli

odwrócić się plecami do jodłowego lasku, z którego otchłani mogło się w każdej chwili ukazać to

background image

“coś”? Jak przebrniemy przez ciemne, bezkresne pole, dzielące nas od domu, w którym

mieszkaliśmy?

Na szczęście wuj Alec zbliżył się w tej chwili do nas, prosząc, abyśmy poszli z nim razem,

gdyż zgliszcza po łodygach kartoflanych już zupełnie wygasły. Podnieśliśmy się z bruzdy i

ruszyliśmy w drogę, trzymając się jak najbliżej wuja Aleca.

- Ja tam w to wszystko nie wierzę - odezwał się Dan, usiłując mówić całkiem obojętnie.

- Nie pojmuję, dlaczego masz nie wierzyć - odpowiedziała Celinka. - Przecież nie czytaliśmy

o tym w żadnej książce, ani też nie działo się to aż tak bardzo dawno temu. Słyszałeś, że to było w

Markdale, a ledwie przed tygodniem sama widziałam ten jodłowy lasek.

- Ach, przypuszczam, że Wincenty Cowan po prostu przestraszył się czegoś - tłumaczył Dan -

lecz nigdy nie uwierzę, żeby miał widzieć diabła.

- Stary pan Morrison z Niższego Markdale był jednym z tych ludzi, którzy Cowana rozbierali

i jeszcze do dzisiaj pamięta znaki na jego ramionach - oznajmiła Historynka z triumfem.

- A jak się Wincenty później zachowywał? - zapytałem.

- Zupełnie się zmienił - odparła uroczyście Historynka. - Nawet za bardzo się zmienił. Nigdy

nie śmiał się więcej i nigdy nie był wesoły. Stał się bardzo religijnym człowiekiem, co zresztą wyszło

mu na dobre, lecz jednocześnie był bardzo ponury i wszystko co przyjemne, uważał za grzech. Nie

jadł nawet więcej, niż było mu to konieczne do życia. Wuj Roger powiada, że gdyby Wincenty był

rzymskim katolikiem, stałby się na pewno mnichem, lecz ponieważ był prezbiterianinem, mógł się

tylko dobrowolnie umartwiać.

- Tak, ale waszego wuja Rogera nigdy diabeł nie poklepał po ramieniu i nie nazwał go

“braciszkiem” - uśmiechnął się Piotrek. - Gdyby miał kiedy w życiu taką przygodę, na pewno nie

byłby teraz taki wesoły.

- Na miłość boską - zawołała Fela, zniecierpliwiona do ostateczności - moglibyście już

przestać mówić o... o takich rzeczach wśród nocy. Jestem tak przestraszona, że słysząc kroki ojca za

nami, mam wrażenie, że to właśnie stąpa to “coś”. Pomyślcie tylko, to przecież idzie mój własny

ojciec!

Historynka objęła ją ramieniem.

- Uspokój się - szepnęła pocieszająco. - Opowiem wam inną historię i tak piękną, że wkrótce

wszyscy zapomnicie o diable.

Opowiedziała nam jedną z najpiękniejszych bajek Andersena, a czar jej głosu wypłoszył do

reszty dręczący nas lęk; teraz nawet obok ciemnej otchłani lasu przeszliśmy z zupełnym spokojem,

zapominając o wszelkich złych duchach. Tuż przed nami z pobliskiego wzgórza wyłaniało się

światełko z okna starej kuchni Kingów, witając nas i otwierając ku nam przyjaźnie ramiona.

background image
background image

Rozdział XXXII - Otwieramy niebieską skrzynię

Listopad zbudził się ze swego snu o maju w niezwykle kapryśnym humorze. Nazajutrz po

pikniku zaczął padać zimny jesienny deszcz i gdyśmy wstali, świat cały tonął we łzach, zmagał się z

wichrem i spoglądał z żalem na zachmurzone niebo. Deszcz spływał po dachu, jakby roniąc łzy

dawno zapomnianych smutków, wierzba u bramy sadu szumiała rzewnie bezlistnymi gałęziami, a sad

był dziwnie obcy i nieprzystępny, jakby odwracał się do nas plecami.

Był piątek, lecz do szkoły mieliśmy pójść dopiero w poniedziałek, więc cały dzień

spędziliśmy w altanie, sortując jabłka i słuchając opowiadań Historynki. Wieczorem deszcz przestał

padać, wiatr odwrócił się w kierunku północnym, dmąc silnie, a zamglony żółty zachód ponad

ciemnymi szczytami pagórków obiecywał jaśniejsze i pogodniejsze jutro.

Fela, Historynka i ja poszliśmy na pocztę po listy, idąc błotnistą drogą i obserwując z

zainteresowaniem opadające z drzew resztki pożółkłych liści, które wyczyniały w powietrzu jakiś

niesamowity taniec. Wieczór był pełen tajemniczych szmerów, skrzypienia gałęzi sosen, gwizdu

wiatru w wierzchołkach drzew, szamoczącego się wiru w obeschłych już pobliskich zagajnikach.

Lecz my nieśliśmy w sercach lato i blask słoneczny, a otaczająca nas szarość, która owładnęła

światem, nie przeniknęła do głębi naszych dusz.

Fela miała nową aksamitną czapkę i na szyi kokieteryjny biały futrzany kołnierzyk. Złociste

loki otaczały jej piękną twarzyczkę, a wiatr zaróżowił jeszcze bardziej ogorzałe policzki. Po lewej

stronie szła przy mnie Historynka w czerwonej czapeczce na kasztanowych włosach. Pamiętam, że

kroczyłem z wyjątkową dumą, bo spotkaliśmy w drodze kilku chłopców z Carlisle i uświadomiłem

sobie, że jestem wyjątkowym szczęśliwcem, mając po obydwu swych stronach istoty tak czarujące.

Z poczty odebraliśmy cieniutki list od ojca dla mnie i Feliksa, grubszy zagraniczny list dla

Historynki, adresowany niewyraźnym pismem jej ojca, maleńki liścik dla Celinki od jakiejś

koleżanki szkolnej, z napisem “polecony” w rogu koperty i list dla ciotki Janet, wysłany z Montrealu.

- Nie mam pojęcia od kogo jest ten list - zastanawiała się Fela. - Nikt z Montrealu nigdy do

mamy nie pisuje. List do Celinki jest na pewno od Emmy Frewen. Zawsze wysyła listy polecone,

chociażby były najmniej ważne.

Gdy wróciliśmy do domu, ciotka Janet otworzyła i przeczytała ów tajemniczy list z

Montrealu, potem położyła go na stole i spojrzała na nas ze zdziwieniem.

- Wszystko spoczywa w ręku Boga! - wyszeptała.

- Na miłość boską, co się stało? - zapytał zaniepokojony wuj Alec.

- List ten jest od żony Jamesa Warda z Montrealu - odparła ciotka Janet uroczyście. - Rachela

background image

Ward umarła, a przed śmiercią prosiła żonę Jamesa, aby napisała do mnie i kazała mi otworzyć tę

starą niebieską skrzynię.

- Hurra! - zawołał Dan.

- Danie King - zgromiła go surowo ciotka Janet. - Rachela Ward była twoją krewną i umarła.

Dlaczego z taką radością przyjmujesz wiadomość o jej śmierci?

- Przecież jej nigdy nie znałem - wymamrotał Dan z zawstydzeniem - a nie cieszę się teraz

dlatego, że umarła. Cieszę się tylko z tego, że nareszcie tę niebieską skrzynię będzie można

otworzyć.

- Więc biedna Rachela odeszła - westchnął wuj Alec. - Musiała już być starą kobietą,

przypuszczam, że miała chyba z osiemdziesiąt pięć lat. Pamiętam ją jeszcze jako przystojną, młodą

kwitnącą dziewczynę. Tak, tak, i starą skrzynię wreszcie otworzymy. A co się zrobi z jej

zawartością?

- I na ten temat Rachela zostawiła instrukcje - odparła ciotka Janet, zaglądając po raz drugi do

listu. - Ślubną suknię, welon i listy mamy spalić. Są tam podobno dwa dzbanki, które mamy odesłać

żonie Jamesa Warda, a resztą rzeczy mamy się wszyscy podzielić. Każdy z członków rodziny

otrzyma coś na pamiątkę po nieboszczce Racheli.

- Nie można byłoby tej skrzyni jeszcze dzisiaj wieczorem otworzyć? - zapytała Fela

gorączkowo.

- Oczywiście, że nie! - odparła ciotka Janet, składając troskliwie otrzymany list. - Skrzynia

była zamknięta przez pięćdziesiąt lat, więc jeszcze przez jedną noc może tak pozostać. I tak byście

całą noc nie spali, gdybyśmy ją teraz otworzyli.

- Jestem pewna, że i tak spać nie będą - zawołała Fela. - Ale jutro musisz ją z samego rana

otworzyć, dobrze, mamo?

- Nie, na to się stanowczo nie zgadzam - odparła nieugięta ciotka Janet. - Najpierw muszę się

uporać z całą robotą, zresztą Roger i Oliwia na pewno będą chcieli przy tym asystować. Otworzymy

skrzynię jutro o dziesiątej przed południem.

- To jeszcze szesnaście godzin trzeba czekać - westchnęła Fela.

- Pobiegnę teraz zawiadomić o tym Historynkę - postanowiła Celinka. - Na pewno będzie

szalenie uradowana!

Byliśmy wszyscy uradowani i podnieceni. Resztę wieczoru spędziliśmy na najrozmaitszych

domysłach co do zawartości skrzyni, a Celince przyśniło się tej nocy, że mole pogryzły wszystko, co

w tej skrzyni było.

Ranek zbudził się pogodny i jasny. W nocy spadł niewielki śnieg, okrywając całą ziemię

delikatnym welonem, przysypał iglaste drzewa i zamarzniętą już powłokę ziemi w sadzie. Sad

background image

zdawał się budzić do nowego czarownego życia. Lasek jodłowy za domem wyglądał jak zaklęty. Nie

ma na świecie chyba nic piękniejszego, jak las iglasty przyprószony lekko świeżo spadłym śniegiem.

Ponieważ słońce przez cały dzień kryło się za chmurami, biel śniegu absolutnie nie topniała.

Historynka przybiegła wczesnym rankiem, a tuż za nią ukazała się Sara Ray, której Celinka

też posłała wiadomość o otwarciu skrzyni. Fela z przyjścia Sary Ray nie była zbytnio zadowolona.

- Przecież Sara Ray nie należy do naszej rodziny - czyniła wyrzuty Celince - więc nie ma

prawa asystować przy otwieraniu skrzyni.

- Ale jest moją najserdeczniejszą przyjaciółką - odpowiedziała Celinka z godnością. - Zawsze

ją do wszystkiego zapraszamy i na pewno czułaby się dotknięta, gdybyście takie zdarzenie zachowali

przed nią w tajemnicy. Piotrek też nie należy do rodziny, a jednak ma tu przyjść na tę uroczystość,

więc dlaczego Sara ci przeszkadza?

- Piotrek nie należy do rodziny, ale kiedyś może będzie należał, prawda, Felusiu? -

uśmiechnął się złośliwie Dan.

- Jesteś kompletnie niemożliwy, Danie King - zawołała Fela z rumieńcem na twarzy. - Może

byś wobec tego posłał po Kasię Marr, chociaż się tak zawsze wyśmiewa z twoich ogromnych i

niekształtnych ust.

- Chyba ta dziesiąta nigdy nie nadejdzie - westchnęła Historynka. - Już cała robota

skończona, ciotka Oliwia i wuj Roger przyszli już tutaj, a skrzyni się jakoś nie otwiera.

- Mama powiedziała, że o dziesiątej i na pewno się tego trzyma - wtrąciła gniewnie Fela. -

Przecież teraz jest dopiero dziewiąta.

- Posuńmy zegar o pół godziny - zaproponowała Historynka. - Tamten na dole w hallu i tak

nie idzie, więc nikt nie zauważy różnicy.

Spojrzeliśmy na siebie z wahaniem.

- Ja się nie odważę - szepnęła Fela bojaźliwie.

- Wobec tego ja go posunę - zaofiarowała się Historynka.

Gdy dziesiąta wybiła, ciotka Janet weszła do kuchni, rzucając niewinną uwagę, że od

dziewiątej dziwnie szybko czas upłynął. Mieliśmy ogromnie niewyraźne miny, lecz dorośli nic jakoś

nie podejrzewali. Wuj Alec przyniósł siekierę i rozrąbał wieko starej niebieskiej skrzyni podczas gdy

reszta towarzystwa stała dookoła w milczeniu.

Nastąpiło wypakowywanie. Była to istotnie niezwykle ciekawa ceremonia. Ciotka Janet i

ciotka Oliwia wyjmowały wszystko po kolei i układały na kuchennym stole. Nam, dzieciom nie

wolno było niczego dotykać, lecz na szczęście nie zabroniono nam patrzeć i głośno wypowiadać

uwag.

- Tam są te czerwone wazony ze złotem, które babcia King jej podarowała - zauważyła Fela,

background image

gdy ciotka Oliwia odwinęła z papieru dwa smukłe staroświeckie wazony malowane w złote liście. -

Prawda, jakie ładne?

- A tu - zawołała Celinka z radością - tu jest ten porcelanowy koszyczek do owoców, z

jabłkiem na pałączku. Czyż nie wygląda cudownie? Tyleśmy o nim myśleli. Mamo, pozwól mi go

potrzymać chwilę. Będę bardzo ostrożna.

- Teraz przyszła kolej na porcelanowy serwis, który dostała od dziadka Kinga - szeptała

Historynka w zamyśleniu. - Ach, zrobiło mi się dziwnie smutno. Pomyśleć że później te swoje

najpiękniejsze podarki musiała ukryć w starej niebieskiej skrzyni.

Następnie ujrzeliśmy antyczny świecznik z błękitnej porcelany i dwa dzbanki, które miały

być posłane żonie Jamesa Warda.

- Są wyjątkowo prześliczne - zauważyła ciotka Janet z zazdrością. - Muszą mieć chyba ze sto

lat. Rachela dostała je w podarunku od ciotki Sary Ward, a sama je miała najmniej od lat

pięćdziesięciu. Uważam, że żonie Jamesa wystarczyłby taki jeden dzbanek. Ale oczywiście musimy

zastosować się do woli Racheli. Patrzcie, tutaj jest chyba z tuzin małych cynowych brytfanek!

- Cynowe brytfanki nie są zbytnio romantyczne - zauważyła z niechęcią Historynka.

- Widzę, że was wszystkich najbardziej to interesuje, co się w brytfankach piecze - mruknęła

niechętnie ciotka Janet. - O tych brytfankach bardzo dużo słyszałam. Podobno podarowała je Racheli

stara służąca babki King. A teraz przystępujemy do bielizny. Był to upominek wuja Edwarda Warda.

Jakże to wszystko pożółkło!

Nie ciekawiły nas zbytnio prześcieradła, obrusy i poszewki, które wyłaniały się co chwilę z

przepastnej niebieskiej skrzyni, za to ciotka Oliwia była po prostu nimi pochłonięta.

- Cóż za szycie! - zachwycała się. - Spójrz, Janet, tych ściegów trzeba byłoby szukać przez

powiększające szkło. I te cudowne staromodne poszewki, naszywane guziczkami!

- A tu jest tuzin chusteczek - zawołała ciotka Janet. - Spójrz na te monogramy na rogach!

Rachela nauczyła się haftu od jakiejś zakonnicy w Montrealu. Te ściegi wyglądają tak, jak wplecione

w materiał.

- A tu są kołdry - pokazywała ciotka Oliwia. - Tak, jest błękitna i biała kołdra, którą babka

Ward jej podarowała i kołdra różowa, którą ciotka Nacia sama dla niej zrobiła. Kolory ani trochę nie

wyblakły. Ja bym chciała ten pled, Janet.

Pod bielizną spoczywał strój weselny Racheli Ward. Twarze naszych dziewcząt na widok

tego stroju zapłonęły. Był tam cieniutki szal i szeroka szarfa z żółtego jedwabiu. Potem haftowana

halka, która kosztowała Felę tak dużo zdrowia i tuzim pięknych majtek uszytych z cieniutkiego

muślinu, które były tak modne za czasów Racheli Ward.

- A w to widocznie owinęła swoją suknię - zawołała ciotka Oliwia, podnosząc zielone

background image

jedwabne zawiniątko. - Jedwab rozpadł się już na kawałki, ale jaki cudowny ma kolor! Spójrz na tę

spódnicę, Janet. Ile może mieć metrów obwodu?

- Wtedy modne były krynoliny - odpowiedziała ciotka Janet. - Ale nie widzę tutaj jej

ślubnego czepka, chociaż słyszałam, że zapakowała go gdzie indziej.

- Ja też o tym słyszałam. Na pewno go tu nie ma. Mówiono mi, że biały ślubny wachlarz z

piór kosztował wtedy moc pieniędzy. Tutaj masz czarny jedwabny płaszcz. Ciągle mi się zdaje, że

grzebiąc wśród tych rzeczy, po prostu je profanujemy.

- Nie bądź dzieckiem, Oliwio. Przecież je kiedyś trzeba było wypakować. Ten ślubny strój

trzeba spalić, dopóki się jeszcze zupełnie nie rozleciał, chociaż kolorowa suknia jedwabna jest

jeszcze całkiem mocna. Można by ją było przerobić, a jestem pewna, że byłoby ci w niej wyjątkowo

do twarzy, Oliwio.

- Nie, dziękuję - wyszeptała ciotka Oliwia z drżeniem. - Czułabym się w niej jak duch. Może

ty byś ją lepiej dla siebie przerobiła, Janet?

- Owszem, chętnie przerobię, jeżeli ty jej nie weźmiesz. Nigdy nie byłam taka przesądna.

Więc wypakowałyśmy już wszystko, z wyjątkiem tego pudełka. Przypuszczam, że w tym pudełku

leży właśnie ślubna suknia.

- Ach - westchnęły dziewczęta, otaczając kołem ciotkę Oliwię, która wyjmowała właśnie

pudełko i przerywała związujący je sznurek. W pudełku leżała suknia z miękkiego jedwabiu, który

niegdyś był biały, lecz teraz zżółkł po tylu latach. Pod suknią spoczywał długi, biały welon nasycony

zapachem jakichś staroświeckich perfum, które swą woń przechowały aż do dzisiaj.

- Biedna Rachela Ward - szepnęła ze smutkiem ciotka Oliwia. - Tutaj jest jej jedwabna ślubna

chusteczka. Sama ją wyhaftowała. A tu są listy, które do niej pisał Bill Montague. Tutaj wreszcie -

dodała, otwierając aksamitny czerwony portfelik, obramowany srebrem - są ich fotografie - jej i jego.

Spojrzeliśmy gorączkowo na zdjęcia umieszczone w staroświeckich ramkach.

- Rachela Ward wcale nie była ładna! - zawołała Historynka z nagłym rozczarowaniem.

Tak, należało przyznać, że Rachela Ward istotnie ładna nie była. Zdjęcie przedstwiało świeżą

młodą twarzyczkę o silnie zaznaczonych, nieregularnych rysach, o dużych czarnych oczach i

czarnych włosach opadających po staroświecku na ramiona.

- Rachela nie była ładna - odezwał się wuj Alec - ale miała śliczne kolory i piękny uśmiech.

Na tej fotografii jest wyjątkowo smutna.

- Poza tym musiała mieć piękną szyję i cudowny biust - stwierdziła ciotka Oliwia.

- Ale Bill Montague był naprawdę przystojny - wtrąciła Historynka.

- Przystojny cham - mruknął wuj Alec. - Nigdy go nie lubiłem. Miałem wówczas dopiero lat

dziesięć, ale poznałem się na nim od razu. Rachela Ward była stanowczo dla niego za dobra.

background image

Bardzo chętnie zajrzelibyśmy również do listów, lecz ciotka Oliwia absolutnie nam na to

pozwolić nie chciała. Trzeba je spalić nie czytając, oświadczyła. Zabrała z sobą ślubną suknię, welon,

fotografie i listy. Pozostałe rzeczy zapakowano z powrotem do skrzyni na ewentualne przyszłe

rozdanie. Ciotka Janet każdemu z nas dała po chusteczce do nosa, Historynka dostała niebieski

porcelanowy świecznik, a Fela i Celinka po jednym czerwonym wazonie malowanym w złote liście.

Nawet Sara Ray otrzymała podarunek w postaci porcelanowego talerza z wizerunkiem Mojżesza i

Arona składających pokłon Faraonowi. Mojżesz był w szkarłatnej szacie, Aron zaś w błękitnej

draperii. Talerz był bajecznie kolorowy, obramowany na samym brzegu girlandką z zielonych

listków.

- Nigdy na tym talerzu nie będę jadła - postanowiła uroczyście Sara. - Umyję go, wytrę

dokładnie i postawię na kominku w salonie.

- Nie wiem, co za pożytek z talerza, który stoi jako ozdoba - mruknęła Fela.

- Ale przyjemnie jest mieć na co patrzeć - odpowiedziała Sara, która wychodziła z założenia,

że pokarm bardziej jest potrzebny dla duszy, niż dla ciała.

- Ja tam do mego świecznika włożę świecę i będę go używała codziennie przed spaniem -

rzekła Historynka. - Ile razy będę zapalać świecę, zawsze mimo woli pomyślę o biednej Racheli

Ward. Ale strasznie mi przykro, że ona nie była ładna.

- A zatem - rzekła Fela, spoglądając na zegar - wszystko już minęło i było zresztą bardzo

interesujące. Ale ten zegar należałoby teraz cofnąć, aby wreszcie zaczął chodzić prawidłowo. Nie

mam ochoty o pół godziny wcześniej wieczorem kłaść się do łóżka.

Gdy po południu ciotka Janet wyprawiała do miasta wuja Rogera i ciotkę Oliwię, zegar został

cichaczem cofnięty. Historynka i Piotrek przyszli do nas na noc, a przed spaniem urządziliśmy sobie

ucztę w kuchni, którą dorośli oddali nam do dyspozycji.

- Przyjemnie było patrzeć, jak się wypakowuje tę starą skrzynię - zauważyła Historynka,

wylizawszy dokładnie krem z głębokiego spodka. - Ale teraz, kiedy już jest po wszystkim, przykro

mi jakoś, że się tę skrzynię otwierało. Zawartość jej przestała już być dla nas tajemnicą. Wszystko

teraz o niej wiemy i nigdy więcej nie będziemy sobie wyobrażali tych cudownych rzeczy, które w

niej były schowane.

- Lepiej jest wiedzieć, niż sobie wyobrażać - rzekła Fela.

- Ach nie, wcale tak nie jest - pośpieszyła zaprzeczyć Historynka. - Jeżeli wiesz o czymś, to

musi to być dla ciebie faktem, lecz jeżeli wyobrażasz sobie, zawsze wszystko widzisz w ładniejszych

kolorach.

- Przypaliłaś dzisiaj trochę ciasteczka i to jest właśnie fakt, którego mogłaś uniknąć -

uśmiechnęła się ironicznie Fela. - Czyż nie czułaś, że ciasto się pali?

background image

Gdy kładliśmy się spać, księżyc zaglądał przez okno do naszego pokoju. Z mego łóżka

widziałem dokładnie ciemne kontury jodeł znaczące się na srebrzystym nieboskłonie. Na dworze był

mróz, wiatr przycichł i ziemia spoczywała w uśpieniu.

Po przeciwnej stronie korytarza Historynka opowiadała Feli i Celince starą historię o Pięknej

Helenie i zakochanym w niej Parysie.

- Ale to jest okrutna historia - oświadczyła Fela, gdy Historynka umilkła. - Helena porzuciła

męża i uciekła z innym mężczyzną?

- Było to istotnie okrucieństwem cztery tysiące lat temu - przyznała Historynka - ale w

naszych czasach już się poglądy zmieniły. To jest jedynie dobre, co może trwać długo.

Lato nasze minęło, a było piękne i niezapomniane. Poznaliśmy całą słodycz dziecięcej

radości, poznaliśmy urok wczesnego świtu, piękno poświaty księżyca i głęboki spokój upalnych

nocy. Pławiliśmy się w rozkoszy, jaką daje śpiew ptaków czy plusk srebrzystych kropel deszczu

opadających na pola i tajemniczy szept rozedrganych na drzewach liści. Zawarliśmy braterstwo z

wiatrem i gwiazdami, z książkami i baśniami, z wesoło płonącym ogniem na kominku podczas

chłodnej jesieni. Niepodzielnie nasze były te wszystkie drobne, kochane czynności codzienne,

towarzyskie sprzeczki, wspólne myśli i niezapomniane przygody. Byliśmy bogatsi we wspomnienia

owych niepowrotnych miesięcy, które już minęły - bogatsi nawet, niż zdawaliśmy sobie z tego

sprawę. Przed nami teraz było marzenie o wiośnie. Zawsze jest przyjemnie śnić i marzyć o wiośnie,

bo posiada się pewność, że przyjdzie ona kiedyś i ukaże się oczom naszym piękniejsza jeszcze,

bardziej majestatyczna i pełna uroku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Montgomery Lucy Maud Historynka 01 Historynka
Montgomery Lucy Maud Historynka 02 Złocista droga
Montgomery Lucy Maud Emilka 01 Emilka ze srebrnego nowiu
Montgomery Lucy Maud Pat ze srebrnego gaju 01 Pat ze srebrnego gaju
Montgomery Lucy Maud Blekitny Zamek
Montgomery Lucy Maud Panna młoda czeka
Montgomery Lucy Maud Dziewcze Z Sadu
Montgomery Lucy Maud Czarodziejski Swiat Marigold
Montgomery Lucy Maud Jana ze Wzgórza Latarni
LU IV VI Montgomery Lucy Maud Ania 10 Pożegnanie z Avonlea
Montgomery Lucy Maud Emilka 02 Emilka dojrzewa
Montgomery Lucy Maud Pat ze srebrnego gaju 02 Pani na srebrnym gaju
Montgomery Lucy Maud Emilka 03 Dorosłe życie Emilki
Montgomery Lucy Maud Błękitny zamek 2
Montgomery Lucy Maud Ślady na piasku

więcej podobnych podstron