Fot. PAP/EPA
Akcja Krzysztofa Charamsy może być początkiem konserwatywnej
kontrrewolucji czy kontrreformacji. Wbrew intencjom i planom „obozu
postępu” oraz ośmieszając i kompromitując „postępowe” media.
Twierdzę, że nikt tak jak Krzysztof Charamsa nie zaszkodził środowiskom, które wokół
homoseksualizmu tworzą nową ideologię postępu. Ideologię w wielu wymiarach
podobną do marksizmuleninizmu i faktycznie go zastępującą. Ksiądz Charamsa miał
uderzyć w Kościół katolicki i wpłynąć na odbywający się w Watykanie synod poświęcony
rodzinie, i w jakimś stopniu to się oczywiście stało. Jednak negatywne skutki dla Kościoła
będą bez porównania mniejsze od efektów podważenia zaufania do „bojowników”
ideologii postępu i stosowanych przez nich metod. Porządnego kopa dostały też media,
które w imię postępu albo dla mołojeckiej sławy oddały swoje łamy i anteny księdzu
Charamsie, a potem się okazało, że zostały przez niego modelowo zrobione w bambuko,
instrumentalnie wykorzystane, a potem koncertowo „zaorane”. Szczególnie dotyczy to
arcypostępowej redakcji „Tygodnika Powszechnego”, która tak chciała uderzyć w ks. prof.
Dariusz Oko, że straciła instynkt samozachowawczy.
Wątek medialny jest tylko o tyle godny odnotowania, że kilka redakcji, m.in. „Tygodnik
Powszechny”, „Newsweek”, „Gazeta Wyborcza” czy TVN 24 poumawiało się z
Krzysztofem Charamsą na „ekskluzywne” wywiady. A potem się okazało, że to on się nimi
opublikowano:
2 godziny temu
Ksiądz Charamsa okazał się granatem,
który wybuchł w „obozie postępu” i
jemu zaszkodzi, a nie Kościołowi
manipulował, wykorzystał „postępowe” nastawienie ich dziennikarzy, przewidział ich
próżność i skłonność do popisywania się pierwszeństwem oraz wykorzystał
zaangażowanie w zwalczaniu wstecznictwa i wsteczników. A ostatecznie wszystkie te
redakcje dzięki Krzysztofowi Charamsie po prostu się ośmieszyły i skompromitowały.
Jest to o tyle komiczne, że wszystkie liczyły na efekt „ekskluzywności” i zdobycie
rozgłosu, a okazało się, iż zostały „zaorane” przez sprytnego oficera „frontu postępu”. Bo
wiele wskazuje na to, że Krzysztof
nie jest szeregowcem w tej grze, a
oficerem właśnie, choć jest tylko narzędziem.
Media, które otworzyły swoje łamy i anteny byłemu urzędnikowi
Kongregacji Nauki Wiary, postrzegają się jedne permanentnie, a inne z doskoku jako
ważne
walki o „postęp”, także ten w wydaniu ideologii homoseksualnej.
Piszę o ideologii, bo sama skłonność jest tu traktowana absolutnie instrumentalnie. I w
ramach tego zaangażowania prowadzą różne krucjaty przeciwko ciemnogrodowi i w imię
nowego wspaniałego świata. Przejawami urzeczywistniania tego nowego wspaniałego
świata są na razie rozwiązania prawne w kwestii tzw. małżeństw homoseksualnych, ich
prawa do adopcji dzieci czy rozwiązania dotyczące „uzgadniania” płci. Napisałem „na
razie”, bo ideologia ta ma, podobnie jak marksizmleninizm, daleko sięgające plany
urządzenia po swojemu całej rzeczywistości społecznej, czyli ma program nowej
rewolucji. Pełzającej i permanentnej rewolucji.
Krzysztof Charamsa pokazał, że jest znacznie sprytniejszy niż jego
promotorzy w mediach, a jest taki dlatego, że miał misję znacznie
przekraczającą jego indywidualne uwikłania. Teraz ci modelowo zrobieni w
bambuko mądrale próbują tłumaczyć, że padli ofiarą księdza, który miał
problem osobisty i przede wszystkim próbował załatwić i nagłośnić własny
przypadek. O święta naiwności!Albo: macie to, na co zasłużyliście, hipokryci! Bardzo
precyzyjnie przygotowany i
realizowany
działania Krzysztofa
Charamsy (z wywiadami, oświadczeniami, konferencjami prasowymi, produkcjami
filmowymi czy wydaniem książki) dowodzi, że chodziło o znacznie większe
przedsięwzięcie niż coming out jednego księdza, nawet jeśli był on pracownikiem ważnej
watykańskiej kongregacji. A chodziło o zaszachowanie uczestników synodu i
postawienie na nim kwestii homoseksualnych księży oraz generalnie homoseksualizmu w
Kościele. Ale przede wszystkim chodziło o milowy krok w ekspansji „postępowej”
ideologii i przygotowanie gruntu dla kolejnych rozwiązań prawnych. Zmierzających do
tego, by ideologie homoseksualizmu czy gender były nie tylko obowiązującą wykładnią
porządku świata, ale i wykładnią specjalnie chronioną. A to ostatnie wiąże się z
odpowiednim traktowaniem wrogów „postępu”, czyli najpierw ich publicznym
napiętnowaniem, a potem ukaraniem w oparciu o wcześniej przyjęte rozwiązania prawne.
Ksiądz Charamsa świadomie lub nie obnażył mechanizmy działania „armii
postępu”, determinację jej oficerów i żołnierzy oraz nieliczenie się z nikim i
niczym, by osiągnąć zaplanowane cele. Pokazał, że w imię „postępu” można
kłamać, manipulować, oszukiwać, mieć w nosie normy i kodeksy, w tym
kodeksy moralne. I pokazał niezwykłe zacietrzewienie, ocierające się o psychozę i
przekraczające granice histerii. I to przeraziło wielu
, nawet tych z „obozu
postępu”, a już bardzo wielu o po prostu
poglądach. Dlatego postawiłem
tezę, że w ostatnich latach nikt tak jak ksiądz Charamsa nie zaszkodził obozowi i ideologii
„postępu”. Bo obnażył ukryte cechy, zamiary i metody oficerów, żołnierzy i wyznawców
autor:
Publicysta tygodnika "wSieci".
tego obozu. Obnażył to, co jest zwyczajnie niebezpieczne, także w wymiarze czysto
osobniczym poprzez wpadanie w histerię i stany mogące się łatwo wymknąć
spod kontroli.
Wiele wskazuje na to, że Krzysztof Charamsa znacząco opóźni „marsz
postępu”, bo wielu ludzi wystraszyło się tego, jak urzeczywistnienie
„postępu” mogłoby wyglądać. I wystraszyło się takich ludzi jak sam Krzysztof
Charamsa. Bo jeśli ktoś jest księdzem, pracuje w Watykanie i od lat prowadzi podwójne
życie, przy czym posługa kapłańska jest tylko przykrywką, to jest się kogo i czego bać.
Przede wszystkim dlatego, że to burzy porządek świata wartości, niszczy zaufanie, a
zasady, normy i kodeksy lokuje w koszu na śmieci. W takim świecie nawet osoby
niereligijne i pozytywnie nastawione do „obozu postępu” poczuły się nieswojo, a nawet
mocno się wystraszyły. Akcja księdza Charamsy wpłynęła też na uczestników synodu
poświęconego rodzinie, co widać już choćby w inaugurującym wystąpieniu papieża
Franciszka i jego tezach o istocie małżeństwa oraz stosunku Kościoła do
homoseksualizmu. Ksiądz Charamsa miał swoje kilka minut sławy i
się bohaterem
„obozu postępu”, lecz efektem jego działania może być uznanie jego samego za
prowokatora i delatora. Dla „sprawy”, o którą walczy, jego akcja może być początkiem
swoistej kontrrewolucji czy kontrreformacji. Konserwatywnej kontrrewolucji i
kontrreformacji, co „obozowi postępu” powinno dać do myślenia.