The Lost Boys 1 5

background image

The Lost Boys

Autorka: hwimsey

Tłumaczenie: Hela

Beta: Yukihime

background image

Rozdział 1

„Lost Boys”

Niepokoiło mnie to, że przyjechałam tak wcześnie. Po pierwsze, nie chciałam tu być. Po

drugie, miałam cztery prace do oddania. I po trzecie, nie byłam pewna, czy nakarmiłam

szczury.

Dlaczego myśl o laboratoryjnych szczurach utkwiła w mojej głowie, kiedy weszłam do

podziemnego studenckiego baru w piątkowy wieczór? Naprawdę nie miałam pojęcia. Tam

wszyscy wyglądali jak szczury, stłoczeni razem pod anemicznym, przydymionym światłem,

kiedy grzebali w kuble z orzeszkami i preclami. Wystarczy dołączyć do tego butelki po piwie,

stojące pod ścianą, i wszystko będzie na swoim miejscu.

Boże, traciłam rozum. Bycie wolontariuszką w laboratorium psychologii w tym semestrze

zaczynało doprowadzać do pomieszania wszystkich moich zmysłów.

Cóż, prawie wszystkich.

Ja, obiekt numer jeden, Bella Swan, jeden standardowy, brązowy, laboratoryjny szczur.

Brązowe oczy, ładne zęby, nijakie brązowe futro – dobrze, włosy. I aktualnie jestem bardziej

szalona od szczura, umieszczonego w puszce do konserw, jak to zwykła ujmować trafnie

moja matka.

Szaleństwo końca semestru. To musiało być to. To jedyny powód, dla którego zgodziłam

się spotkać z moimi współlokatorkami tutaj, w Skellar, pubie w klimacie punk / jazz / grunge

/ goth / wybierz sobie, co chcesz, w samym sercu Haight. Potrzebowałam rozrywki na kilka

godzin i nigdy nie odmówiłabym porządnej muzyce na żywo.

Najwidoczniej cały kampus czuł się tak samo. Tłum studentów był tutaj, żeby zobaczyć

ten nowy zespół, o którym niedawno pisali w „Rolling Stone” albo innym poważanym

czasopiśmie (z tego, co wywnioskowałam po ciałach napierających na mnie przy drzwiach i

krzyczących do siebie). W środku były tylko miejsca stojące, więc byłam zadowolona, że

udało mi się podkraść jeden z niewielu stolików, nawet jeśli był postawiony w kącie na

tyłach.

background image

Pośrodku wielkiego San Francisco mgła nie wkradła się na małą, kocią łapkę

1

, raczej

wylała się na tłum. A może to był dym? Czy przypadkiem palenie w tym mieście nie było

zabronione? Nagle poczułam nostalgię i zatęskniłam za Londynem, za moim ulubionym

pubem, do którego wymykałam się niemal z czcią podczas mojego ostatniego semestru za

granicą. Powiedzenie, że tęskniłam za tym, byłoby nieporozumieniem. Tęskniłam za

śmiechem, za akcentem, za mową ciała tamtejszych ludzi, za słowami, które prawie

wydzierały się z ich rąk, za wszystkimi różnicami.

Powiedzieć, że za nim tęskniłam, byłoby niedopowiedzeniem, którego nie da się opisać

słowami.

A to coś znaczyło, zważywszy na fakt, że mój główny kierunek studiów, bagno poezji,

literatury i kreatywnego pisania, oferował mi wszechświat, nie składający się z niczego poza

słowami. Słowa, które pochłaniałam, ponieważ myślałam, że czynią ze mnie kogoś, kto brzmi

dowcipnie i inteligentnie, chociaż wiedziałam, że mistrzostwo w operowaniu nimi nigdy nie

opłaci mi emerytury i nie pozwoli na kupno porządnej pary butów. I, z pewnością, zostawi

mnie na zawsze ubraną w moje cygańskie (tanie), stare buty (od Goodwilla), prostacką

spódnicę i kaszmirowy sweter, ukrywający mój, och, jakże pasujący, och, jakże seksowny t-

shirt z Mighty Mouse

2

Jednak fakt pozostawał ten sam: tęskniłam za nim.

Jak można tęsknić za kimś, z kim nie zamieniło się ani jednego słowa? Nie robiąc nic,

poza otwieraniem ust, i siedząc na tyłach zatłoczonego pubu jak jakiś zamroczony glonojad,

w stylu: „Próbowałam ubrać się jak Europejka, ale wciąż wyglądam jak głupia Amerykanka,

pomijając ten naprawdę drogi szalik, którego i tak nie potrafiłam właściwie zawiązać”,

dwudziestojednolatka, całkowicie skamieniała.

Tak, było aż tak źle.

Miałam, zawsze tak robiłam, mogłam i mogłabym aspirować do jednej z tych literackich

postaci, która miała, zawsze tak robiła, mogła i mogłaby obserwować każdego z dozą zdrowej

bezstronności. Właśnie dlatego moje współlokatorki mnie kochały. Niech będzie, z tego

powodu i dlatego, że płaciłam swoją część czynszu na czas, gotowałam ohydne warzywa z

curry, a mój drugi kierunek – psychologia – zapewniał wnikliwość i cierpliwość, które

pozwalały mi uporać się z przesytem ich kwestii, związanych z facetami. Z tych powodów,

albo dlatego, że posiadałam zdolność mieszania pieprzu tureckiego z sodą (moja tajna broń,

1

Org. „The fog crept in on the little cat’s feet” – literackie określenie mgieł, nawiedzających San Fransisco;

używali go m.in. Oscar Wilde i Mark Twain.

2

http://www.jmorganmarketing.com/wp-content/uploads/2009/05/mighty-mouse.jpg

background image

która oczyszczała każdego ze wszystkich grzechów, jakie popełnił w ciągu ostatniej doby,

włączając w to grzechy uczynku i zaniedbania – niech cię Bóg błogosławi, Ogdenie Nash

1

).

Tak czy inaczej, tęskniłam za nim.

Jak podsumować mężczyznę, za którym tęskniłam, ale nigdy nie otworzyłam do niego ust

poza stłumionymi jękami? Od czego zacząć? Od linii mięśnia na jego prawym ramieniu, gdy

poruszał strunami gitary. Poruszał strunami? Nie, to nie jest właściwe określenie. Atakował

je? Kontrolował? Te wszystkie cudowne, przejmujące teksty, figlarne oczy i ten głos.

Nieokiełznane brązowe włosy. Każda kobieta w czterech ścianach, w których przebywał on w

każdy sobotni wieczór, popełniłaby czyny zakazane w Alabamie tylko po to, żeby znaleźć się

w jego pobliżu. Wdychać powietrze, którym on oddycha, słuchać, jak mówi.

Być może tylko ja tak reagowałam.

A więc byłam w pubie, wróciłam z Londynu, tęskniąc za mężczyzną, który, z tego co

wiem, nigdy mnie nie spotkał i nigdy mnie nie widział, do momentu, gdy zauważyłam moje

nowoprzybyłe współlokatorki.

Najpierw rozpoznałam Rose. Właściwie Rose była rozpoznawalna wszędzie, gdzie tylko

się udała – jak swego rodzaju grecka bogini – jak Wenus, cóż, bardziej niż Wenus. Albo, w

jej wypadku, Wenus spotęgowana. Jej stopień akademicki z zaawansowanej ułamkowej

matematyki czy fizyki (nie mogłam sobie przypomnieć z czego, może miała obydwa) jeszcze

bardziej mieszał w głowach. Jakikolwiek taniec genetyczny znajdował się w tym ciele, nie

pozostawił miejsca dla żadnych genów recesywnych czy czegokolwiek. Wszystko w tej

dziewczynie było dominujące.

Pamiętam, jak uczęszczałam do jednej z jej klas - jako absolwentka nauczała o pomiarach

trzech wymiarów (trzech? w jednym byłam zagubiona). Stała plecami do tłumu, jej włosy

spływały blond kaskadą i sięgały aż do jej skórzanej spódnicy, jej bluzka minimalnie

podnosiła się do góry i odsłaniała jej opalony brzuch, kiedy zapisywała na tablicy jakieś

greckie bazgroły. Niespodziewanie odwracała się do klasy i ogłaszała: „Pamiętajcie,

matematyka jest królową nauk.” Sala wykładowa była w pełni zahipnotyzowana, zaślinieni

młodzi mężczyźni westchnęli w odpowiedzi, a trzydzieści par nóg skrzyżowało się w tym

samym momencie.

Zza Rose wyłoniła się Alice, podskakująca jak chochlik nie z tej ziemi, którego można

zobaczyć na okładce książki o wróżkach. Jakaś ilustracja Arthura Rackmana

2

oszalała.

Zawsze jak wyjęta z projektu – żyjące świadectwo finansowego sukcesu kogoś, kto studiował

1

Frederic Ogden Nash (19 sierpnia 1902 – 19 maja 1971) - amerykański poeta.

2

Arthur Rackman (19 września 1867 – 6 września 1939) – angielski ilustrator książek

background image

architekturę wnętrz (zdała ostatni semestr i obecnie radziła sobie całkiem nieźle, dziękuję

bardzo) – miała na sobie małą czarną, którą dopełniały olbrzymie, wiszące kolczyki oraz tyle

bransoletek, że przysięgam, że jej delikatne nadgarstki mogły wykręcić się od obciążenia.

Wykrzyczała całą drogę przez salę, żeby zaakcentować swoje istnienie.

- Bellllaaaa! – Prawie jak Stanley Kowalski

1

. Jak na kogoś tak małego, jej płuca musiały

zajmować większą część przestrzeni, którą wypełniały główne organy.

- Bellllllaaaaa! – Jej wymachujące ręce rozpędzały tłum jak maczeta. Wyminęła Rose

niczym bumerang i usiadła przy nas.

W ciągu kilku sekund przy naszym stoliku zmaterializował się kelner, o którego istnieniu

nie miałam wcześniej pojęcia. Jego oczy przykleiły się do Rose, kiedy Alice ściskała mnie na

przywitanie.

Kiedy starałam się nie spaść z krzesła, Rose sięgnęła przez stół, dotknęła ramienia kelnera

i powiedziała cicho:

- Trzy margarity, proszę. Z uszczypnięciem – W tym momencie rzeczywiście lekko

uszczypnęła kelnera, aż biedny chłopak zachwiał się do tyłu. – mam na myśli szczyptę soli. I

proszę - Znowu ręka/uszczypnięcie/potknięcie – spraw, że dotrą. – Sposób, w jaki

uformowały się usta Rose, gdy powiedziała „dotrą”, złamał samokontrolę kelnera i mogłam

fatycznie usłyszeć jego jęk.

- Dzięki! – zaćwierkała Alice, odganiając go jak nieposłusznego teriera, a po chwili

zwróciła swoje oczy na mnie. – Nigdy w to nie uwierzysz. Znalazłyśmy dom.

Cisza.

- Nie wiedziałam, że szukałyśmy domu – powiedziałam, kiedy nachyliłam się, żeby dać

Rosalie szybkiego buziaka w policzek.

- Wytrzyj się, Bello. Naznaczyłam cię „Roll in the Hay

2

”, odcieniem czerwonym – Rose

wykonała ruch dłonią po swoim przepięknym policzku.

Wycierając się, zapytałam jeszcze raz:

- Czy ktoś zamierza mi opowiedzieć o tym domu? Tak poza tym, co jest złego w naszym

mieszkaniu?

Alice wyglądała na nieugiętą. Jej mała twarz wykrzywiła się jak u małej fretki i podniosła

swoje paznokcie, pomalowane różowym #24 Pagoda. Znałam ten odcień tylko dlatego, że

zaatakowała mnie nim w któryś piątek, podczas „nocy malowania paznokci i oglądania

1

Stanley Kowalski – fikcyjna postać ze sztuki pt. „A Streetcar Named Desire

2

Roll in the hay – ang. pot. stosunek seksualny

background image

filmów”. Przezwisko, o którym pomyślałam, było zbyt makabryczne, żeby wypowiedzieć je

na głos.

- Po pierwsze, dzieciak z mieszkania wyżej biega po korytarzu o drugiej rano. Po drugie,

nałogowi palacze z 2B, którzy jarają o szóstej rano. Po trzecie, drag queen, która robi

paskudne rzeczy o, cóż, sama dopowiedz. Odmawiam mieszkania w miejscu, w którym nie

mogę spać i oddychać.

Spojrzałam na Rose, żeby dostać od niej jakieś racjonalne wyjaśnienie, ale ona

odpowiedziała tylko:

- Nie patrz na mnie.

- No dalej, co jest nie tak z naszym mieszkaniem? Myślałam, że podoba wam się

umiejscowienie, dojazdy, park, szkoła?

- Tak szczerze, to gówno mnie to obchodzi – odpowiedziała w końcu Rose, przeszukując

wzrokiem bar w poszukiwaniu nieposłusznego kelnera. – Chociaż mam zasadniczy problem z

drag queen, która ostatnio staje się bardziej rozwiązła niż ja. Ale opór jest daremny, Bello,

musisz to wiedzieć. Jeżeli ten chochlik już raz się na coś uprze. – Podniosła swoje ręce, jakby

ofiarowała je Bogu.

- Ale co z domem? Gdzie jest? Ile kosztuje? Ledwo wystarcza nam na opłacenie

obecnego mieszkania.

- Jest tańszy niż nasze mieszkanie – powiedziała Alice. – To zadziwiające. I jest

wiktoriański. I to tylko mieszkanie, nie cały dom, więc nie zaprzątaj swojej ślicznej, małej

główki sprzątaniem, bo…

- Och, spodoba ci się ten kawałek – wtrąciła diabelsko Rose, wkładając sobie precla do

ust.

- Bo wymaga trochę dopracowania – zakończyła Alice, grzecznie składając ręce na

kolanach.

Rosalie zamaskowała śmiech kaszlem.

- To brzmi, jakby wymagał botoksu.

- Panie – Spojrzałam krzywo na obie, wygrzebując moją najlepszą wersję Ricky’ego

Ricardo

1

. - Macie mi coś do wyjaśnienia. Dopracowanie? Co rozumiecie poprzez

„dopracowanie”?

- Nic, z czym byśmy sobie nie poradziły – odpowiedziała trochę za szybko Alice. –

Poczekaj, aż go zobaczysz: wykładzina, kominki; jest też mały ogródek, i będziemy dzielić

1

Ricky Ricardo – główny bohater telewizyjnego show „I love Lucy”

background image

konserwatorium na poddaszu. – Zmierzała do orgazmicznych klimatów mody rodem z

„Architectual Digest”, dotyczących starodawnych piecyków z Wedgwood oraz miejsc przy

oknach, ale ja usłyszałam z tego tylko jedno słowo: dzielić.

- Hola, hola, dzielić? Chcesz mi powiedzieć, że będziemy mieszkać w domu, który, Bóg

wie kiedy, może zawalić się na nasze głowy, a na dodatek będziemy żyć razem z innymi

ludźmi?

- Nie będą mieszkać razem z nami, głuptasie. Tam są dwa mieszkania i w żadnym nie

wolno palić. Tylko pomyśl, nigdy więcej lekkoatletyki o północy, nigdy więcej otwierania

okna, żeby móc oddychać. Zgodnie z tym, co mówił agent nieruchomości, właściciel właśnie

wrócił do Stanów i chce uszykować dom, kiedy tu będzie. Nasz wynajem będzie na rok i

dobrą wiadomością jest to, że mieszkania pozostaną na swoim miejscu, więc nie stanie się

tak, że nagle zostaną połączone w jedno. Właśnie dlatego czynsz jest tak tani – zniesiemy

tyciusieńkie niewygody to tu, to tam, i voilá – miejsce naszych marzeń. Uwierz mi, to tylko

kosmetyczne zmiany, które wykonają w mgnieniu oka.

Rozmyślałam się nad słowami Alice, kiedy pojawiły się nasze drinki. To jak zostawienie

diabła, którego znamy, żeby egzystować z diabłami, których nie znałyśmy. Ale musiałam się

zgodzić z myślą o ucieczce od dymu i rzeczy, które hałasowały w nocy. Jak bardzo źle mogło

być? Co mogło być gorszego od słuchania Królowej Marbelity śpiewającej „Sledgehammer”,

kiedy jego/jej łóżko waliło o ścianę? Ostatecznie mogłam go chociaż obejrzeć.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, światła przygasły, a na scenę weszła niezwykle

zakolczykowana kobieta, żeby ogłosić występ wieczoru. Alice lekko wierciła się na swoim

krześle i zaklaskała, używając jedynie czubków palców. Rose posłała jej pytające spojrzenie.

- Mokre paznokcie – wymamrotałam do niej. Rose parsknęła, kiedy wzięła łyk margarity.

Była jedyną kobietą, jaką spotkałam, która potrafiła parsknąć i brzmieć przy tym seksownie.

W moim wypadku brzmiałoby to, cóż, jak świnka.

Obwieszona metalem gotka zeszła ze sceny i skinęła głową na dwóch mężczyzn, którzy

przeszli obok niej i ustawili się przy mikrofonach. Jeden miał przewieszoną przez ramię

gitarę. Ten widok spowodował, że moje gardło ścisnęło się, i sprawił, że walczyłam z

niedorzeczną potrzebą, żeby złapać się za serce.

To nie on. Znów zaczęłam oddychać normalnie. To nie on. Powtarzałam to sobie.

Przestań. To graniczy z – jak to określić – urojeniem. Po pierwsze, on znajduje się tysiące mil

stąd; po drugie, prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczysz. Naucz się z tym żyć. Żyj

dalej.

background image

Ale to mógł być on. Wzrost był podobny. Chociaż młody mężczyzna na scenie miał blond

włosy i był bardziej umięśniony; tyle mogłam powiedzieć, widząc czarny t-shirt i nisko

wycięte dżinsy. Jego ramiona nie były chude i wypełnione energią, jaką pamiętam. Mamrotał

ze swoim południowym akcentem powitanie, kiedy dopasowywał się do mikrofonu.

Wielki mężczyzna dołączył do niego parę stóp dalej, po drugiej stronie sceny. Ciemne,

kręcone włosy wymykały się spod bejsbolówki Giants, cały czas odgarniał je z twarzy.

Jakiś dźwięk wydobył się z Rose, zduszone kaszlnięcie, kiedy ten ogromny facet zagrał

akord, żeby sprawdzić, czy wszystko jest nastrojone. Odwróciłam się, żeby na nią spojrzeć,

ale moje oczy najpierw spoczęły na Alice, która trzymała margaritę, zawieszoną w połowie

drogi do swoich ust, jakby zapomniała mechanizmu picia. Jej szare oczy były szeroko otwarte

i skupione na blondynie, a usta ułożyły się w małe „O”. Była zahipnotyzowana.

- Wybaczcie nam, kochani – ogłosił wstydliwie blondyn. – Jesteśmy nowi w tym mieście,

to nasz pierwszy raz w San Francisco, więc poczuliśmy, że nie będzie źle, jak wspomożemy

się odrobiną trawy?

Tłum eksplodował gwizdami. Blondyn momentalnie zaczerwienił się, jakby przypalano

go żywcem. Dokładnie w tym momencie szklanka Alice uderzyła głucho o stół, pozytywnie

dowodząc, że straciła kontrolę nad swoimi odruchami.

Wielki/monumentalny/facet Michelin parsknął śmiechem, kiedy zwrócił się do swojego

kolegi:

- Um, Jasper myślę, że miałeś na myśli bluegrass

1

, stary. Chociaż, cokolwiek czyni was

szczęśliwymi, jest dla mnie w porządku.

Posłał publiczności tak olśniewający uśmieszek, że wydawało mi się, że usłyszałam, jak

szpilki Rose wielokrotnie stukają o podłogę. Dziwne, Rose zawsze była niezmiernie

wybredna, jeśli chodzi o facetów. Trzeba było wiele, żeby przebić się przez jej pancerz.

- Tak przy okazji, jestem Emmett. A my jesteśmy – ułożył swój palec jak pistolet i

skierował go na wciąż czerwieniącego się Jaspera – czymkolwiek tylko chcecie.

Kobiety przy stoliku obok nas pisnęły i mocno chwyciły się za ręce, żeby nie pospadać z

krzeseł, niczym zaciekłe fanki.

- A tak poważnie – powiedział ochryple Emmett. – jesteśmy Lost Boys i dziękujemy

wam za przybycie.

- Hmmmm – wyszeptała Rose, zanim jej język powędrował po krawędzi szklanki jak u

głodnej lwicy na sawannie. – Spójrz na jego…

1

Bluegrass - amerykański styl muzyki rozrywkowej z lat 50. XX wieku; gra słów: blue (niebieski), grass (trawa)

background image

- Tak – odpowiedziała Alice. – Spójrz na jego…

Stało się tajemnicą, na co patrzyły moje dziewczyny, bo w tym samym momencie mały

klub eksplodował muzyką tak dziką, tak rozpaloną, tak – cóż, nie było na to innego określenia

– kurewsko dobrą, że przy trzeciej piosence nawet najbardziej znudzone, ponure mieszczuchy

wybijały rękami rytm o stoły i czerpały czystą radość ze słuchania tych dwóch.

Pomimo ich wspaniałej muzyki, pomimo ich seksownego porozumienia, pomimo

szaleństwa ich błyskotliwych tekstów, czegoś brakowało.

Nie byli nim. A on, panie i panowie, był lepszy.

Wychyliłam resztkę mojej margarity, zastanawiając się, jak moje „graj niedostępną”

przyjaciółki zamierzają znieść ponaddźwiękową falę testosteronu, która wydobywała się ze

sceny.

Zaśmiałam się. Wiedziałam, że Bóg ma paskudne poczucie humoru. Kilka krótkich

miesięcy temu byłam taka jak one. Zdumiona i oszołomiona, siedziałam na tyłach klubu,

czując, że świat wywrócił się do góry nogami. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie

czułam teraz lekkiego ukłucia zazdrości. Przygryzłam wargę. Nawyk, który sprawiał, że moja

twarz stawała się jeszcze bardziej otwartą księgą.

Wciąż jednak cieszyłam się ich szczęściem. Po tych wszystkich frajerach, przez których

cierpiały, było wspaniale pomyśleć, że tym razem będzie inaczej. Och, i kochałam Dylana.

Ale oficjalnie, panie i panowie, on był lepszy nawet od Bobby’ego.

Może potrzebowałam profesjonalnej pomocy? Nie rozmawiałam z nikim o mojej

„obsesji”, za bardzo bałam się, że nawet moi najbliżsi przyjaciele pomyślą, że na pewno

straciłam rozum. „Jesteś zakochana w facecie, którego śledziłaś przez kilka tygodni?

Widziałaś go tylko przez dwie godziny z tyłów baru? I słyszałaś, jak mówi, tylko w

przerwach między piosenkami? O jasna cholera, dziewczyno, masz też jego plakat na

ścianie?”

Kiedy wróciłam z Londynu, zgodziłam się chodzić na te niezliczone randki, na które

umawiały mnie Rose i Alice, potraktowałam to jako osobistą terapię. Pod koniec przerodziło

się to w niechęć do terapii. „On jest naprawdę słodki”, obiecywała mi Alice, „I ma wrażliwą

duszę, pokochasz go.” Co do Rose… „Weź się za siebie, Bello. Minęło już ile? Rok? Pewne

sprawy mogły się już tam zamknąć. Faceci będą potrzebowali hełmu i maczety, kiedy czas

nadejdzie.”

Pomimo mojego pragnienia trzymania otwartego sklepu i mojego ciała jako sfery wolnej

od maczet, w przeciągu pierwszych minut każdej z tych randek, wiedziałam, że tych facetów

background image

nie można do niego porównać. Widzicie, wolałam spędzić czas z pamięcią o nim niż w

realnej rzeczywistości z nimi.

Tak, było aż tak źle.

W środku następnej piosenki zauważyłam, że Emmett spogląda na bar, a jego uśmiech stał

się jeszcze bardziej radioaktywny niż wcześniej. Mogłam usłyszeć, jak paznokcie Rose

obijają się o stół w rytmie rat-a-tat-tat i modliłam się, żeby ten ktoś, do kogo uśmiechał się

Emmett, posiadał porządne ubezpieczenie na życie. Emmett skinął głową, jakby chciał

powiedzieć „właź”, co było dość dziwne, ale, hej, może pozwalali na uczestnictwo

publiczności. Jeżeli tak było, dziś wieczorem dzikie konie nie zatrzymałyby Rose i Alice na

ich miejscach.

Muzyka przycichła do brzdąkania w tle, a Emmett przemówił do mikrofonu:

- Kocham San Francisco. – Tłum znów się rozweselił, a Emmett zaśmiał się. – Ale wasze

lotnisko jest do kitu, tak samo jak taksówki – Więcej wesołych głosów i kilka pozytywnych

„buu”. – Przepraszam, nie chciałem nikogo wkurzyć, ale wiecie, o czym mówię. Jak wy

gdziekolwiek dojeżdżacie?

Jasper wywrócił oczami i wymamrotał coś pod nosem, w stylu „ruszcie się, panienki”.

Emmett zaśmiał się cicho i wytknął język do Jaspera. Rose mocno wciągnęła powietrze.

- Nie wiem, czy ktoś z was zauważył, ale gramy całą noc w uszczuplonym składzie. –

Dzikie, radosne okrzyki dobiegły od stolików. Spojrzałam na Rose i Alice, które wydawały

się być tak samo zaskoczone tą informacją, jak ja. Cały czas myślałyśmy, że ci dwaj tworzą

całą grupę. – I mogę wam powiedzieć, moje panie, że nie przywykłem do udawania.

Więcej histerycznych gwizdów i klaskania. Chwilę później, w kierunku sceny poleciał

stanik i uderzył Emmetta w ramię. Zaskoczyło go to, ale za moment wybuchnął gromkim

śmiechem, kiedy zorientował się, co trzyma w rękach. Zrobił wielkie show, obwiązując

stanikiem statyw mikrofonu. Jasper prawie histerycznie zwijał się ze śmiechu.

- Hej, stary, to czarna koronka – Emmet posłał uśmieszek Jasperowi. – Moja ulubiona i

cholernie seksowna. – Znów postanowił zwrócić uwagę publiczności – Ale powiedziałem

wam, że nie lubię udawać. – Tu czule owinął sobie koronkę wokół palca.

Ręce Rose złączyły się i zaczęły nerwowo uderzać o stół.

- Tak czy inaczej, graliśmy w uszczuplonym składzie. Ale myślę, że nie byliśmy aż tacy

źli – Alice w uznaniu zagwizdała przez palce, jakby przywoływała taksówkę. – I wiecie co?

On w końcu się zjawił. Koleś, rusz tu swoją kościstą dupę.

Spojrzałam w kierunku baru, na który wskazywał Emmett, ale nie mogłam nikogo

zobaczyć. Cała publika oszalała, krzycząc i klaszcząc coraz głośniej i głośniej.

background image

Światła przygasły jeszcze bardziej, a mężczyzna sprawnie wspiął się na scenę. Jego głowa

nieznacznie przechyliła się, a prawie zawstydzony uśmiech pojawił się na jego twarzy, na

wpół przepraszający, na wpół złośliwy.

W tamtym momencie wszystko zniknęło. Zatłoczone stoliki, dym, muzyka, nawet moje

hiperwentylujące przyjaciółki. Jednak jedna rzecz pozostała. Jego twarz. Jego intensywnie

zielone oczy, figlarne i żywe.

Ustawił się przy mikrofonie, kiedy założył gitarę i podłączył ją do gniazdka. Przemówił z

brytyjskim akcentem. Głosem, który rozpoznałabym wszędzie.

- Cześć wszystkim. Jestem Edward. Edward Cullen. Ogromnie przepraszam za

spóźnienie.

background image

Rozdział 2

„Muza Eddiego”

Utonę.

To wszystko, o czym potrafiłem myśleć, kiedy zbliżaliśmy się do pasa startowego w San

Francisco. Woda poniżej i żadnego śladu lądu.

Utonę, zanim zdążę ją odnaleźć.

Absurdalną naturą tego wszystkiego… Właściwie co nią było? Robota głupiego, urojenie

szaleńca czy… poszukiwanie? Tak.

Absurdalną naturą tego wszystkiego było to, że poszukiwanie podtrzymywało moje siły

życiowe, kiedy biegłem do bramki na lotnisku Heathrow. Poszukiwanie. Przypominające

dzisiejszą wersję Króla Artura.

O ile mnie pamięć nie myli, on upuścił przed nią jakieś drzewko, gdy zaciągano ją do

Camelotu. Tu miał nade mną przewagę, musiałem mu to przyznać.

Właściwie ja też ją miałem.

Znałem ją. Może nie upuszczałem żadnych drzew, ale przynajmniej ją znałem. Ona

jednak, nie miała o tym cholernego pojęcia.

Przeczesałem ręką włosy po raz tysięczny podczas okropnego lotu. Dlaczego, do diabła,

byłem w tym samolocie? Dlaczego miałem nadzieję, że ją odnajdę? Musiałem być szalony.

Jakby wyczuwając moją rozpacz, stewardessa uśmiechnęła się i podeszła do mojego

miejsca.

- Czy San Francisco to pana dzisiejszy cel podróży? – Jej oczy powędrowały do listy

pasażerów, którą trzymała w ręku. – Panie Cullen?

- Proszę?

- Przesiada się pan? Czy San Francisco jest celem?

- Nie jestem pewien, szczerze mówiąc.

Nie chciałem wdawać się w rozmowę o mojej romantyczno-psychotycznej historii, a poza

tym nie do końca obchodził mnie sposób, w jaki właśnie oblizała usta jakby chciała mnie

zaatakować w każdej chwili.

background image

- Robię krótką przerwę w pracy, więc może chcesz, żeby ktoś pokazał ci miasto? Albo

ugotował domowy posiłek?

Najwidoczniej moja spowiedź nie została przyjęta, tak jak planowałem. Jęknąłem w głębi

duszy. Tylko nie to. Czy mogłem wejść w interakcję z osobnikiem przeciwnej płci i nie zostać

wplątanym w to szaleństwo? Czy kobiety już nie chcą być adorowane?

- Przepraszam. Mam występ dziś wieczorem. I właśnie się na niego spóźniam –

odpowiedziałem z nadzieją, że mój rozkojarzony ton będzie uprzejmy, ale jednocześnie

lekceważący. To, że nadal oblizywała usta, powiedziało mi, że poległem na całej linii.

- Och, jesteś muzykiem. Oczywiście, mogłabym to od razu powiedzieć, patrząc na twoje

dłonie. Twoje palce są takie długie i pełne gracji. Musisz grać na fortepianie.

Podeszła krok bliżej, żeby nadal prowadzić dochodzenie i chyba przygotowywała się do

czytania z mojej ręki. Pośpiesznie schowałem nuty, nad którymi pracowałem, do skórzanej

torby na ramię, leżącej u moich stóp. Miałem nadzieję, że usunąłem dłonie z zasięgu jej

wzroku. Ten samozachowawczy odruch został odparowany, kiedy postanowiła sprawdzić,

czy mój zagłówek jest dobrze domknięty, napierając w ten sposób swoim biustem na moją

głowę.

- Proszę, wszystko zabezpieczone. Weź mój numer na wypadek, gdybyś zmienił zdanie.

Moje oczy otworzyły się szeroko, kiedy wyjęła długopis ze swojego dekoltu i zapisała

numer na serwetce, a następnie wsunęła ją do kieszeni mojej skórzanej kurtki i zamknęła

zatrzask.

Czy San Francisco było aż tak ubogie w heteroseksualnych mężczyzn, że byliśmy

atakowani nawet przed dotknięciem ziemi?

- Niedługo lądujemy – wyszeptała ponad ramieniem i mrugnęła na pożegnanie, a potem

odeszła, kołysząc biodrami trochę zbyt zamaszyście jak na tak małą przestrzeń.

Przyjazne niebo. Racja. Zgniotłem serwetkę i wepchnąłem ją w kieszonkę siedzenia obok

mnie.

San Francisco. Mój dom przez następne parę tygodni. Miejmy nadzieję. Jasper i Emmett

zdawali się nie mieć nic przeciwko, kiedy zasugerowałem, by zarzucić tutaj kotwicę na

następne dziesięć dni. Przekonałem ich, że to miasto będzie idealne na spędzenie czasu i jest

jednym z miejsc, w których zawsze chciałem pisać. Teraz musiałem ich tylko przekonać,

żebyśmy zostali dłużej. Rozpaczliwie potrzebowałem czasu.

Jestem pewien, że odczytali moją chęć przyjechania tutaj jako jedno z moich brytyjskich

dziwactw. Dziwactw, które znali i które najczęściej akceptowali.

Szczególnie, jeśli chodziło o moje marzenia senne.

background image

Przez cały okres liceum kręcili głowami i tylko śmiali się, kiedy mówiłem im o jednym,

powtarzającym się marzeniu sennym. O tym, które mnie nawiedzało.

Dziewczyna, kobieta, ściśle mówiąc. O długich, brązowych włosach, zagadkowym

uśmiechu, bezdennych oczach (tutaj Emmett uderzyłby się dłonią po twarzy i nazwałby mnie

porąbanym albo czymś w tym stylu. Jasper znał mnie lepiej i odpuszczał; zbyt wiele

wspaniałych piosenek powstało z powodu tego snu. To był niepodważalny fakt: nie zadzieraj

ze swoją muzą.)

- Wiesz, Eddie – zawsze zaczynał Emmett.

- Edward, ty dupo – Poprawiłem go.

- Kto, do kurwy nędzy, mówi „dupo”? Mówi się „dupku”.

- Okej. Edward, ty dupku.

Jasper niezmiennie w tym momencie zaczynał się śmiać.

- Może i jestem dupą, Eddie, ale czy nie byłoby łatwiej, gdyby twoja muza składała się z

krwi i kości, i nie istniała tylko w twojej głowie?

- Ośmielam się mieć inne zdanie – mówił powoli Jasper. – Osobiście nie mam problemu

z jego muzą, która istnieje tylko w jego głowie, dopóki odwiedza go w snach w każdej chwili.

Chociaż czasami mam ochotę pozbawić go przytomności.

- Daj mi kij bejsbolowy, ustawię się pierwszy w kolejce – zaoferował Emmett. – Edward,

stary, żadna wymyślona kobieta nie może równać się z prawdziwą. Musisz zebrać się i

spróbować. Spójrz na Jaspera i mnie.

Próbowałem. Bóg wie, że próbowałem. Przez całe liceum. I, bądźmy szczerzy, cała nasza

trójka wyglądała całkiem nieźle, byliśmy bystrzejsi od innych i graliśmy w zespole, na litość

boską. Nie musieliśmy próbować. Mogliśmy zejść ze sceny, a tam już czekała na nas

ustawiona kolejka. Nawet kiedy dopiero zaczynaliśmy. To było jak złowienie ryby w beczce

- dziwaczna fraza, której zwykł używać Emmett. Mogłeś sprowadzić chłopca z gór, ale góry

nigdy nie opuściły chłopca. I odkąd zawitaliśmy do Duke, Południe nigdy nie opuściło

Jaspera.

Nie trzeba dodawać, że w naszej beczce nigdy nie brakowało ryb. I przeważnie były one

łowione i wypuszczane. Przypadkowy seks tu i tam, nigdy nic poważnego, nigdy nic stałego,

nieważne, jak bardzo chciała tego druga strona. Nie mogłem wypowiadać się za Jaspera i

Emmetta, ale ja wyrywałem się do tego, żeby skończyć liceum. Byłem niewyspany ponad

miarę. Nawiedzany przez moje sny. I chociaż pomagało to muzyce, na pewno nie było

korzystne dla mojego zdrowia psychicznego.

background image

Zatem przeskakując w czasie o kilka miesięcy: ledwo dwa lata po ukończeniu szkoły,

byliśmy w swojej pierwszej, poważnej trasie koncertowej i właśnie nagraliśmy swój pierwszy

album. W Londynie. W domu.

Wtedy wszystko się zmieniło. Zmieniło… Kogo ja oszukiwałem? Eksplodowało, zapaliło

się, rozbiło atomy?

Po tym, jak skończyliśmy nagrywanie, Emmett i Jasper wyjechali na wakacje, ale przed

tym ustaliliśmy, że niedługo się spotkamy, żeby zaplanować naszą następną trasę. Nie mieli

nic przeciwko temu, żeby mnie zostawić, albo, jak to ujął Jasper, „żebym miał trochę czasu

dla siebie” z moją rodziną.

Tak naprawdę, chciałem przez parę tygodni grać sam. Musiałem poddać egzorcyzmom

demona, który tkwił w moim umyśle, zanim doprowadziłby mnie do szaleństwa. Podjąłem się

drobnej, lokalnej pracy w Londynie, nic wielkiego, kilka pubów i małych klubów.

Wystarczyło, żeby przetestować trochę nowego materiału.

To był sobotni wieczór. Na zewnątrz padało, a w napakowanej sali unosił się zapach

mokrych ciuchów, dymu i ściśniętych, upojonych ciał.

Siedziała sama. To zapamiętałem. Nieruchoma jak statua. W pewien sposób nieziemska.

Tak bardzo, że na początku nie byłem pewien, czy nie mam halucynacji. Za dużo melancholii

i Guiness’a. Po raz pierwszy w życiu zapomniałem tekstu piosenki, zbyt zaskoczony, zbyt

roztrzęsiony, żeby kontynuować. Po prostu powtarzałem w kółko jeden wers. Chciałem

przestać, odłożyć gitarę i podbiec do niej, zapytać, jak ma na imię, usłyszeć jej odpowiedź.

Ale tylko stałem tam skamieniały, a serce podskoczyło mi do gardła. Jedyna piosenka, jaka

chodziła mi po głowie, to ten idiotyczny, akustyczny cover „Birdhouse In Your Soul”.

I zaśpiewałem go.

Dla niej. Śpiewałem powoli i czule do tej zdumiewającej istoty, otulonej w płaszcz,

siedzącej niedaleko toalety, tę kretyńską piosenkę, którą światło świeczek śpiewa małemu

chłopcu

1

.

Kurwa mać.

Skuliłem się na myśl o tym dniu. Ale to mnie nie powstrzymało. Widziałem ją; to było tak

mało, przedstawić się, prawda? Ale, dokładnie jak w brutalnych bajkach, uciekła po mojej

ostatniej piosence. Nigdy więcej jej nie widziałem.

Gdybym był rozsądnym człowiekiem, zostawiłbym to tak, jak było. Ale nie. Wielokrotne

przesłuchiwania barmanów, stałych klientów i odźwiernych, powiedziały mi to: była

1

http://www.lyricsdepot.com/they-might-be-giants/birdhouse-in-your-soul.html

background image

studentką na uniwersytecie Cole i spędzała ten semestr na wymianie zagranicznej. Tylko tyle.

Studentka z San Francisco.

Wyposażony w ten cenny szczegół, spędziłem następne kilka tygodni na gorączkowym

układaniu mojego planu.

Ale teraz, kiedy zerkałem na wodę przez okno samolotu, zastanawiałem się, czy w ogóle

bezpiecznie wyląduję.

Część mnie miała nadzieję, że nie.

***

- Tak, wiem, że jestem spóźniony. Lot był opóźniony. Powinienem tam być za

czterdzieści pięć minut. Chryste, to było moje ucho, Emmett. Nie wiem, po prostu udawaj.

Jesteś w tym dobry. Poczekaj, sprawdzę. – Nachyliłem się do taksówkarza i zapytałem –

Proszę o wybaczenie, nie chcę pana niepokoić, ale czy istnieje jakakolwiek szansa, że mógłby

pan jechać trochę szybciej, um, panie Marley?

Na Boga, na jego plakietce widniał napis „Bob Marley”, chociaż on raczej przypominał

owoc miłości Boba Marleya i Britney Spears. Kołysał się na przednim siedzeniu do

najgorszego reggae, jakie słyszałem w życiu. Choć przyznaję, że blond dredy były całkiem

imponujące.

- Hej, stary, jesteś muzykiem, co? Masz gitarę i w ogóle. Nie czujesz uzdrawiającej aury

muzyki? To na wpół synchronizacja. Nie mogę się spieszyć przy pół synchronizacji. To

wyrównuje sfery astralne twojego umysłu.

Czy czas cofnął się do lat siedemdziesiątych? Kim był ten facet? Sfery Astralne?

Potrafiłem znaleźć tylko jedną analogię: w muzyce, oczywiście.

- Jak Van Morrison?

Paciorki na dredach przestały obijać się o siebie jak w liczydle.

- Huh?

- Van Morrison? Astral Weeks? Jego drugi album. Nagrał go w 1968 roku, zaraz przed

Moondance. „Sweet Things” to wspaniały kawałek. – Zacząłem nucić – „You shall take me in

your arms again, and I shall not remember that I ever felt the pain.”

Mogłem usłyszeć Emmetta, który wrzeszczał ogłuszająco z mojej komórki.

Zignorowałem go.

background image

Taksówkarz spojrzał na mnie oczami jaszczurki. Wiedziałem, że to do niczego mnie nie

zaprowadzi. Najwidoczniej moja encyklopedyczna wiedza w zakresie muzyki tutaj mnie nie

uratuje. Nie, żeby kiedykolwiek ratowała, ale byłem dumny ze swojej obsesji. Jasper i

Emmett podrzucali mi mało znany tekst i sprawdzali, czy wiem, skąd pochodzi. Wiedziałem.

Tak samo jak znałem oryginalne nagrania i covery. To doprowadzało ich do szaleństwa.

- Dobra, mój samolot był opóźniony o trzy godziny i teraz jestem oficjalnie spóźniony na

występ, dlatego byłbym wdzięczny, gdyby istniała możliwość zabrania mnie do, um, chwila,

niech pan poczeka. – Wyciągnąłem kawałek papieru z tylnej kieszeni dżinsów. – Skellar.

Brzmi jak dobra firma, co?

- Stary. Skellar? To świetne miejsce. Czemu nie powiedziałeś od razu? – Wcisnął pedał

gazu, a ja odleciałem do tyłu na pokryte paczulą siedzenie z zielonej skóry.

- Niedługo tam będę – wymamrotałem do Emmetta. – O ile tego dożyję. – W następnym

momencie telefon wyleciał mi z ręki, kiedy gwałtownie skręciliśmy, wymijając ciężarówkę.

Ona jest tego warta. Powtarzałem ciągle w myślach. Ona jest tego warta. Moje palce

znalazły się na rączce do otwierania okna i wziąłem głęboki wdech słonego, mglistego

powietrza.

Uśmiechając się, aczkolwiek kurczowo trzymając się mojego drogiego życia, zacząłem

nucić „Into the Mystic”.

„Dwadzieścia minut terroru i prawie mandat za przekroczenie prędkości” później, Bob

rozładował moje bagaże na krawężnik, naprzeciwko czegoś, co w mojej opinii wyglądało na

miejsce spotkań wampirów.

Po bolesnym wywróceniu się, zbiegałem po schodach jak w krypcie, mrużąc oczy w

nadziei, że przyzwyczają się do otaczających mnie grobowych ciemności. Miałem na sobie

czapkę robioną na drutach po to, żeby: a) spacyfikować moją mamę, która prawdopodobnie

sama skręciła i ufarbowała wełnę, b) torturować Emmetta, który nazywał mnie kujonem za

każdym razem, gdy mnie w niej widział; teraz była naciągnięta na moje uszy i pozwoliła mi

na przemknięcie przez salę bez zwracania na siebie najmniejszej uwagi.

Ale patrząc na to wszystko, mógłbym być bez koszulki i wjechać tam na koniu, i nie

zrobiłoby to żadnej różnicy. Tłum był tak bardzo ekstatyczny, absolutnie świetnie się bawiąc

z Emmettem i Jasperem. Zauważyłem nietkniętą perkusję i keybord na scenie, i

zorientowałem się, że improwizowali (i to całkiem imponująco) podczas mojej nieobecności.

Emmett kiwnął głową i wywrócił oczami, kiedy mnie zobaczył. Uśmiechnąłem się do niego i

przemknąłem obok baru.

background image

Zgromadzenie jawiło się jako typowy, licealny tłum, trochę bardziej wytworny niż w

innych miastach, ale to San Francisco i tego właśnie należało się spodziewać. Zawsze

potrafiłem rozpoznać bogaczy, nawet kiedy próbowali się zakamuflować. „Gdzie drwa rąbią,

tam wióry lecą”, jak mawiała moja babcia. A ja urodziłem się właśnie pośród wiórów. Ale to

już inna historia. Nie taka zła, ale nie o niej myślałem, gdy przeszukiwałem tłum.

Połowa mojego umysłu cieszyła się z tego, że nas znają, a jeżeli nie znali, to z czasem się

to zmieni. Druga połowa szukała. Najbardziej bałem się tego, że się spóźniłem. Mogło jej już

nie być.

Jesteś stuknięty, Cullen. Obłąkany. Wiesz tylko tyle, że jest studentką w mieście liczącym

siedemset tysięcy ludzi.

Zanim zdążyłem wprowadzić się w przygnębiony nastrój, który ogarniał mnie,

kiedykolwiek pomyślałem o moim szalonym planie, Emmett przywołał mnie na scenę.

Wziąłem głęboki oddech, przeszedłem przez salę i wszedłem po schodkach na scenę,

zrzucając z siebie rezerwy i ożywiając się dla ludzi, stojących przede mną. Czułem się

wspaniale, że mogę tam być, razem z dwoma najlepszymi kumplami, robiąc to, co kochamy.

Zatrzymałem to w swoim sercu. Moje oczy jednak wciąż przeszukiwały tłum, ale było zbyt

ciemno, żeby rozpoznać jakiekolwiek twarze.

- Cześć wszystkim. Jestem Edward. Edward Cullen. Ogromnie przepraszam za

spóźnienie.

Dwa szerokie uśmiechy (należące do Emmetta i Jaspera) później, zamknąłem oczy i

zacząłem.

***

- Cóż, to zdecydowanie nie było do kitu – powiedział Emmett, kiedy zamknął ostatni

futerał od naszego sprzętu. Szeroki uśmiech na jego twarzy zdradzał jednak jego nastrój. To

było jego zwyczajowe zdanie po każdym występie. Boże, dopomóż, jeśli kiedykolwiek

powiedział coś pozytywnego; musielibyśmy wziąć go na obserwację.

- Taa, jakby wszystkie inne występy były do kitu – odgryzł się Jasper. – Chociaż nie

bylibyśmy w stanie utrzymać tego dłużej, gdyby nie nadeszły posiłki. Dobrze cię widzieć,

stary. Emmett nie potrafi grać na gitarze, nawet jeśli od tego zależy jego życie.

- No nie wiem – powiedziałem. – Był do kitu w całkiem niezły sposób i nawet dostał

stanik za swoje starania.

background image

Większość drugiej części występu była upstrzona naszymi dociekaniami, jak stanik

znalazł się na statywie mikrofonu. Prawie się popłakałem ze śmiechu, kiedy otrzymałem

najróżniejsze wersje od widowni. Później, nawet nie wiadomo kiedy, para majtek poleciała w

moją stronę od stołu naprzeciwko i idealnie zawiesiła się na gryfie mojej gitary. Odebrałem to

jako znak, żeby przerzucić się na keyboard.

- Muszę to powiedzieć, Eddie – zadumał się Emmett. – Dzisiaj grałeś naprawdę porządny

kawałek muzyki. Kiedy to napisałeś?

Mówił o solo na fortepian, które wykonałem pod koniec koncertu. Znacznie odbiegało od

naszego stylu. Nigdy nie podjąłbym się takiego ryzyka, ale tym razem poczułem taką

potrzebę. Dodatkowo, była tam ogromna ilość fanek, która wydawała się ślinić przy ostatnim

refrenie.

- Och, sklecałem to już od jakiegoś czasu.

Nie chciałem wdawać się w szczegóły. Nabijaliby się ze mnie, a ja byłem zmęczony

zmianą czasu i wyczerpany po występie przed pełną uznania publicznością. Potrzebowałem

snu, i to szybko. Na dodatek pogrążałem się. Nie było jej tutaj dziś wieczorem. Dlaczego

czułem, że tam będzie? Dlaczego czułem, że kiedy śpiewałem, śpiewałem do niej, ukrytej w

ciemnościach?

- Znowu to spojrzenie, koleś. Musimy porzucić sprzęt i zdobyć dla ciebie na powitanie

trochę żarcia z San Francisco – powiedział Emmett z miną, która nie znosiła sprzeciwu. W

opinii Emmetta, nie było problemu, którego jedzenie nie mogło rozwiązać. Był jedynym

człowiekiem, jakiego znałem, który potrafił poddać metabolizmowi dwanaście pączków.

Schowaliśmy sprzęt w magazynie w Skellar i wkrótce potem chodziliśmy po Haight,

szukając pożywienia. Nie jadłem nic od czasu startu lotu, a Emmett, cóż, on nawet z wyglądu

przypominał psa gończego, który potrafił wyczuć kofeinę i tłuszcz. Zadowoliliśmy się

knajpką na rogu i szybko znaleźliśmy miejsce. Wyraźnie wyczerpana kelnerka podeszła do

naszego stolika, ale kiedy jej oczy spoczęły na nas, jej humor się poprawił. Ochoczo strzeliła

z gumy do żucia.

- Co mogę wam podać, panowie? Chcecie posłuchać o daniach specjalnych?

Jej oczy prawie wyskoczyły z orbit, gdy usłyszała zamówienie Emmetta. Jasper i ja

zamówiliśmy kawę, herbatę i kanapki.

Parę minut później, Emmett boczył się na nas za nasze pełne wstrętu spojrzenia, gdy

pochłaniał piramidę składającą się z hamburgerów, frytek i shake’ów.

- Co? Jestem dorastającym chłopcem.

- Pewnie, że jesteś, skarbie – zagruchała kelnerka, zanim zniknęła w kuchni.

background image

- Jak udaje ci się napakować tyle jedzenia w usta za jednym razem? Nie ma jakiejś

reguły, która zakazuje jedzenia czegoś, co jest większe od twojej głowy? – zapytałem ze słabo

zamaskowanym obrzydzeniem.

- On je, żeby wynagrodzić sobie brak seksu – wytłumaczył Jasper, dmuchając na kawę. –

Życie z tym go cholernie boli. Edward, musimy szybko coś zrobić z tym chłopcem, bo inaczej

będziemy musieli go uwiązać na smyczy na podwórku.

- Hotel nie ma podwórka, więc jakie inne opcje rozważasz? – odrzekłem, kiedy starałem

się wytrząsnąć ostatnią kroplę mleka z metalowego pojemnika. Czy nikt w tym kraju nie

dodaje mleka do herbaty?

- Cóż…

Znałem ten ton głosu. Jasper używał go w połączeniu z dużą dawką południowego

akcentu, żeby zahamować nieuchronne wyjawienie złych wiadomości.

- Tak przy okazji, jak bardzo zły jest ten hotel? Sprawdziliście go poprzedniej nocy,

prawda?

Emmett i Jasper wyglądali na nieco skrępowanych. Wizje szczurów wielkości małych

dzieci jawiły się w mojej głowie.

- Właściwie to nie sprawdziliśmy go ostatniej nocy. Widzisz, chodziliśmy po okolicy

tydzień temu… - zaczął Jasper.

- Czekaj, byliście tu przez tydzień?

Spanikowałem. Dlaczego mieliby chcieć tu zostać na kolejne parę tygodni, skoro byli

tutaj już przez tydzień? Mój plan uległ zagładzie.

- Nie, raczej dwa – powiedział Jasper, gryząc kanapkę i najwyraźniej próbując uniknąć

odpowiedzi na inne pytania.

Dwa tygodnie? Moje serce ścisnęło się. W takim wypadku musieli już umierać z chęci

wyjazdu.

- Co robiliście, do cholery, przez dwa tygodnie w San Francisco?! – krzyknąłem,

walcząc, żeby nie dopuścić paniki do mojego głosu.

- Szukaliśmy miejsca do zamieszkania – odpowiedział Jasper, a przynajmniej to

zrozumiałem, bo jego usta były pełne jedzenia.

- Słucham?

Jasper wytarł usta serwetką i powtórzył:

- Szukaliśmy miejsca do zamieszkania.

Nasz stolik pogrążył się w ciszy, kiedy spojrzałem na swoich przyjaciół.

- Dlaczego potrzebujemy miejsca do zamieszkania? Co jest złego w hotelu?

background image

Byłem całkowicie zdezorientowany i w jakiś sposób zły, prawdę mówiąc. Zawsze

podejmowaliśmy decyzje wspólnie. Odkąd zamieszkaliśmy razem jako studenci pierwszego

roku, szanowaliśmy nawzajem swoje zdanie. Zadziwiało mnie to, że po tylu latach nigdy nie

padliśmy ofiarą dramatów, jakie przeżywa większość zespołów. Traktowaliśmy wszystko

zaskakująco przyziemnie, na przekór temu, przez co przeszliśmy. Coś się zmieniło?

Wtedy mnie olśniło. Znalezienie miejsca do zamieszkania? Zamieszkania, nie pozostania.

- Słuchaj, Eddie, wiemy, że chciałeś spędzić tu tylko kilka dni, i my w sumie też nie

mamy problemu z przenoszeniem się z miasta do miasta – wytłumaczył Emmett. –

Znaleźliśmy ten dom, i mimo że musielibyśmy zapłacić za cały miesiąc z góry, i tak wyniesie

nas to taniej niż przyzwoity hotel. Dom potrzebuje drobnych napraw, to wszystko. Jest

przebudowywany, ale agentka nieruchomości powiedziała, że to tylko… Jak ona to określiła,

Jasper?

- Kosmetyczne zmiany. Byłeś zbyt zajęty gapieniem się na jej cycki, żeby cokolwiek

zrozumieć. Mówię, musimy znaleźć ci kobietę, bo zamieniasz się w zapominalską, starszą

panią, od której wieje alkoholem. - Jasper uchylił się przed frytką, lecącą wprost na jego

głowę.

- Hej, myślę, że to jest świetne! - krzyknął Emmett. – Ja wziąłem się za stolarkę, a Jasper

zajął się elektryką. W najgorszym wypadku, możemy pobawić się w majsterkowiczów i sami

wszystko uszykować.

Siedziałem tam i próbowałem zrozumieć, co chcą mi powiedzieć. Chcieli zostać dłużej,

czy po prostu mieli dość obrzydliwych dywanów i mydełek hotelowych? Wtedy przez myśl

przeszedł mi Emmett, rozwalający instalację elektryczną.

- Widzę nagłówek: “Zespół rockowy ginie w przedziwnym pożarze instalacji elektrycznej

i zostaje zmiażdżony przez osmaloną ścianę na wspornikach.

- Tak! Napiszą o nas piosenkę. “The Day the Flatmates Died”

1

– powiedział Jasper, cały

czas się śmiejąc. – Okej, stary, wal.

- Don McLean, album o tej samej nazwie z 1971 roku, wydany w 1972. Za dużo

cholernych coverów, żeby wszystkie wymieniać.

- Wymień jakiś.

- „The Brady Bunch”.

- Jaja sobie robisz?

1

W wolnym tłumaczeniu: „Dzień, w którym współlokatorzy umarli”.

background image

- No dalej, Emmett. Wszyscy wiemy, że zawsze podobała ci się Marsha. Te długie, blond

włosy.

- Lepsze to niż Peter, pedale.

- Wracając do sedna sprawy, panowie – Prawie musiałem powstrzymywać dwójkę dzieci,

z których jedno było uzbrojone w butelkę keczupu, a drugie w garść frytek. Chciałem znać

szczegóły. – Gdzie jest to miejsce?

- Trzy budynki dalej. To stary dom. Wygląda na nawiedzony, ale w środku nie jest taki

zły.

- Jasper? – Odwróciłem się do niego, żeby zasięgnąć opinii. Był byłym studentem

architektury, i modliłem się, żeby wyjawił mi nagą prawdę. Mimo że w mojej duszy

eksplodowały fajerwerki, miałem swoje standardy i nie chciałem mieszkać w absolutnej

nędzy.

- Wiktoriański dom, najprawdopodobniej z 1917 roku. Wymaga porządnego nakładu

pracy, ściany są niezłe, świetny dopływ światła, całkiem czarujący.

- Czy to właśnie nie tak mówią agenci nieruchomości, gdy mieszkanie jest tak małe, że

nie wściubisz nawet igły, a wanna znajduje się pośrodku salonu?

- Tak. Ale w takim razie to miejsce jest “całkiem urocze”, chłopak od hamburgerów,

który tu pracuje, może zaświadczyć. Dwa mieszkania, porządny, wybudowany dziedziniec i

to świetne konserwatorium na poddaszu.

- Ktoś tam teraz mieszka?

- Nie wiem. Ale rozmawiałem z dziewczyną Emmetta o tym, czy będziemy mogli tam

grać, i zdawała się nie mieć nic przeciwko.

- Jezu. Była na tyle stara, że mogłaby być moją babią

- To nie powstrzymało cię przed posyłaniem jej uśmiechów.

- Potrafię rozpoznać wspaniałe miejsce, kiedy je zobaczę. I wiem, kiedy okoliczności

wymagają ode mnie, żebym był czarujący. Tak po prostu jest - Emmett odłożył frytki i usiadł

z powrotem przy stoliku, a jego czoło zmarszczyło się. – Słuchaj, myślę, że potrzebujemy

trochę czasu, żeby wszystko rozsądnie poukładać po ostatnich dwóch latach. Byliśmy cały

czas w trasie. Eddie, szczególnie dotyczy to ciebie, zachowywałeś się jak szaleniec. Pisałeś

całymi nocami, nigdy nie spałeś, zmuszałeś się do tego, żeby wszystko robić perfekcyjnie.

Zamęczałeś się podczas każdego występu. I nie mów mi, że odpocząłeś w domu. Gówno

prawda. Wiem, że tego nie zrobiłeś. Wypalisz się. Chcesz tego? Znowu?

Zamilkł i spojrzał na mnie z pełną powagą. Domyśliłem się, że przypominał sobie część

zeszłego roku, o której wkrótce zapomniałem.

background image

- Jasper i ja chcemy tu zostać przez jakiś czas. I nie tylko na kilka dni. Wyluzować się

chociaż raz, zanim znów wyruszymy w trasę – odkaszlnął i utkwił spojrzenie w swoim

talerzu.

Jasper i ja wymieniliśmy spojrzenia. Nigdy nie słyszeliśmy, żeby Emmett mówił o czymś

w tak emocjonalny sposób. To cholernie mnie zaskoczyło, pomimo że miałem ochotę

krzyknąć: „Tak! To zajebisty pomysł!”

Jednak kilka sekund później, podniósł głowę, a na jego twarzy pojawił się diabelski

uśmieszek, który tak dobrze znaliśmy, i który rozjaśniał rysy jego twarzy.

- Wiesz co, Eddie? – zeskoczył z krzesła, ukląkł i złapał butelkę keczupu, trzymając ją

jak mikrofon. Otworzył szeroko usta i głośno zaśpiewał – „I can’t light now more of your

darkness. All my pictures seem to fade to black and white. I’m growing tired and time stands

still before me…”

Głowy gwałtownie obróciły się w naszą stronę. Kilku stałych klientów, którzy bywali tu o

tej porze, zmieniło swoje miejsca pod wpływem szturmującego wokalu lub uciekło.

Zignorowaliśmy ich i roześmialiśmy się histerycznie, gdy Emmett zaśpiewał:

- „Let’s allow a fraction of your life to wander free!!!”

Jasper wskazał na mnie palcem.

- Elton John – przekrzyczałem tę kocią muzykę. – 1974 rok, Caribou. Znowu masa

coverów, ale Maynard Ferguson zrobił z tego pokręcone, jazzowe wykonanie.

- Przerażasz mnie, Edward, naprawdę. Hej, odwiedzała cię ostatnio twoja muza? Przyszła

cię zobaczyć w Londynie?

Przełknąłem ślinę, gdy usłyszałem żart Jaspera i utkwiłem wzrok w filiżance z herbatą.

- Nie. – To wszystko, co potrafiłem wykrzyczeć w tym hałasie. – Ale pozostaję pełen

nadziei. Mogła tam być dziś wieczorem.

Nie mogłem zdobyć się na to, żeby zdradzić im prawdziwy powód, dla którego siedzieli

tutaj; że tak naprawdę ją widziałem. Uzależniali swoje decyzje od moich korzyści. Boże, jak

mogłem stać się tak samolubny?

Gdzieś w trakcie ostatniego refrenu, kucharka wygramoliła się z kuchni, niosąc w ręku

chochlę. Emmett natychmiast usiadł na swoje miejsce. Wziął kolejną frytkę i wytknął ją w

moją stronę, jakby był nauczycielką.

- Hej, Eddie. Nie bądź taki melancholijny. Może spotkasz ją tutaj. Może ma jakieś gorące

współlokatorki. Różne rzeczy się zdarzają. Kto by pomyślał, że będziemy siedzieć w tej

najmodniejszej, żywieniowej firmie i ucztować, jedząc najsmaczniejsze frytki, kiedy jeszcze

kilka lat temu byliśmy umierającymi z głodu licealistami?

background image

- Mam dla ciebie wiadomość, Emmett, wciąż umieramy z głodu.

- Ach, ale teraz umieramy z głodu i jesteśmy sławni. – Włożył kolejną frytkę do ust.

- Ma rację – przyznał Jasper.

- A dobre czasy niedługo nadejdą – krzyknął Emmett. – Trzeba tylko odnaleźć muzę

Eddiego. Może być tak samo gorąca i wolna, jak jej gorące i wolne współlokatorki!

Chwilę potem wznieśliśmy toast.

- Za muzę Eddiego – wymamrotałem do siebie. – Odnajdę cię.

background image

Rozdział 3

„Mamrotania i bajki”

- O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże.

Intonacja moich słów była echem bicia mojego serca.

- O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże.

To był on. Stał dwadzieścia jardów ode mnie. Był tutaj, w San Francisco. O mój Boże, o

mój Boże, o mój Boże.

Edward. Edward Cullen. Mężczyzna, którego kochałam. Którego zawsze będę kochać.

Mężczyzna, o którym nic nie wiedziałam. Mężczyzna, który nic nie wiedział o mnie.

Co zamierzałam zrobić, do cholery?

Obok mnie Rose i Alice mamrotały do siebie nie do końca religijne komentarze. Szłyśmy

po Haight Street, ramię w ramię, nieświadome dziwacznych mieszkańców, którzy nocami

nawiedzali tę część miasta. Musiałyśmy tworzyć interesujące trio dla kogoś, kto był trzeźwy

lub zdrowy na umyśle na tyle, żeby to zauważyć. Szpilki Alice tworzyły doskonały

akompaniament dla odgłosów, jakie wydawałyśmy.

- O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże.

Klik. Klik.

- Widziałyście? Widziałyście? Widziałyście?

Klik. Klik.

- Zajebiści.

Klik. Klik.

Musiałam przyznać rację Rose. Mistrzyni zwięzłości za każdym razem. To musiało mieć

związek z matematyką.

Moje ręce trzęsły się tak mocno, że musiałam wsadzić je do kieszeni płaszcza. Zapewne

wyglądałam, jakbym dostała nagłego ataku choroby.

- Widziałyście? Widziałyście? Widziałyście? – kontynuowała Alice, ćwierkając obok

mnie jak podekscytowany rudzik.

background image

Spojrzałam na Rose, idącą po mojej lewej stronie. Przechylała swoją głowę w stylu psa

RCA Victor

1

, a jej blond loki kołysały się do przodu i do tyłu.

- Święta Mario, Matko Boska.

Amen, siostro. Fakt, że trzej seksowni muzycy sprawili, że trzy stosunkowo rozsądne

kobiety stały się niemowami, zasługiwał na miano czegoś nadprzyrodzonego.

Restauracja Cha Cha Chas ukazała się przed nami jak Oz. Złapałam je obie za łokcie i

przeprowadziłam przez drzwi. Wszystko spowite było przygaszonym światłem, w

pomarańczach i fioletach, łącznie z roślinami doniczkowymi. Pełno ściśniętych ludzi

przesiadywało tam nawet o tej porze nocy, z powodu tego apetycznego, karaibskiego

jedzenia. Ale nie to skłoniło mnie do przekroczenia tych drzwi. Podawali tu monstrualne

dzbany sangrii, a ja musiałam napić się drinka.

To, co miało miejsce tego wieczoru, nie zostało pominięte w San Francisco. To stało się w

1906 roku, kiedy pół miasta zostało zrównane z ziemią. To stało się w 1989 roku, kiedy

zawalił się Most Bay. I to stało się dziś wieczorem, o 21:37, kiedy Edward Cullen wszedł na

scenę, a ziemia rozstąpiła się i pochłonęła mnie całą.

Być może Alice i Rose przeżywały swoje własne trzęsienia ziemi, ale wciąż tylko

mamrotały, posyłając dziwne spojrzenia wytatuowanemu facetowi, który znalazł nam

miejsce. Położył menu na naszym stoliku i wycofał się powoli. Jego oczy były na wpół

wlepione, na wpół zatroskane, kiedy patrzył na Alice i Rose. Standardowy, brązowy,

laboratoryjny szczur, aka ja, uszedł bez zwracania na siebie uwagi.

Kiedy zdjęłyśmy płaszcze, znowu wstałam.

- Słuchajcie, dziewczyny, zamówcie mi dzbanek sangrii. Muszę siku – ogłosiłam, jakbym

była jakimś nadpobudliwym przedszkolakiem.

Rose oprzytomniała i obdarzyła mnie zaintrygowanym spojrzeniem.

- Chcesz cały dzbanek sangrii dla siebie?

- Och, nie. Nie, nie, nie – wybełkotałam. – Chodziło mi o to, że płacę za pierwszą

kolejkę. I zamówcie też te figi. Zaraz wrócę.

Moje wyjaśnienie brzmiało lipnie nawet dla mnie, ale wiedziałam, że muszę uciec przed

badawczym spojrzeniem Rose. Jej stalowoniebieskie oczy potrafiły wydzierać sekrety z

każdego umysłu. Zawsze mówiła, że to był główny powód, dla którego nigdy nie była w

stałym związku. Poza wpatrywaniem się w ciała mężczyzn, nie było w nich samych nic, co

byłoby warte zatrzymania na dłużej. Mogła to przyznać.

1

http://medlem.spray.se/filmoch78or/nipper.jpg

background image

Pobiegłam do toalety, zamknęłam za sobą drzwi i zacisnęłam swoje drżące dłonie na

umywalce. Wyluzuj, Bello. Wyluzuj. Nie mogłam pozwolić na to, żeby moje współlokatorki

zobaczyły mnie w takim stanie. Nie miały pojęcia o moim europejskim prześladowaniu i, jeśli

napomknę o tym, będą zawiązywać dziwne spiski, które niezmiennie będą zawierać

niewygodne buty i nieistniejącą bieliznę.

Prawda była taka, że nie byłam dumna z mojej niedawnej przeszłości. Właściwie to byłam

nią zażenowana. Ten cały epizod, nieważne jak go wyjaśnić, sprawiał, że czułam się

zdesperowana i co najmniej obłąkana. Alice, oczywiście, prawdopodobnie byłaby cała

rozrzewniona i uważałaby to wszystko za romantyczne, gdyby znała prawdę. A Rose, och,

Boże, Rose zapewne zaciągnęłaby mnie do jakiegoś erotycznego butiku, który specjalizował

się w ciuchach, trzymających się jedynie na koronce i ślinie.

Nie mogłam pozwolić na to, żeby wiedziały, nie mogłam pozwolić nikomu, żeby wiedział

o moich uczuciach. Nigdy. Byłam na tyle dorosła, żeby zaakceptować to, że nie byłam tak

piękna i wspaniała jak moje przyjaciółki, ale miałam swoją dumę. Dużo kosztowało mnie

stanięcie na własnych nogach. Nie byłam typem kobiety, która rzuca wszystko dla

mężczyzny. Moja mama wbijała mi to do głowy od czasu, gdy potrafiłam przytaknąć.

Wolałabym umrzeć niż stać się żałosna. Albo potrzebująca. Albo pozbawiona czegoś.

A dokładnie taka się stawałam w tym momencie.

To wszystko na nic. Jutro wieczorem już go tu nie będzie.

Ale był tutaj teraz, ty idiotko, krzyczało moje serce, a ciało odłączało się od rozumu. W

San Francisco. Gdyby nie ulotka, którą wciąż trzymałam w dłoni, pomyślałabym, że to

wszystko było tylko snem. Przyjrzałam się żarówiastożółtemu papierowi. Będą grać jutro

wieczorem. Jutro wieczorem! Czy to będzie boleć, jeśli zobaczę go jeszcze raz?

Ale, zaraz. Jak zamierzałam namówić Alice i Rose, żeby poszły ze mną na występ, bez

wygadania wszystkiego? Musiałam zrobić to tak, żeby wyglądało to na ich pomysł. Patrząc na

wyraz ich twarzy, kiedy gapiły się na Jaspera i Emmetta, nie wydawało się to być trudnym

zadaniem. Wszystko, czego potrzebowałam, to zachować spokój i nonszalancję.

Taa, jasne.

Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Nie ma takiej możliwości, na całej zielonej,

boskiej planecie, żebym zachowała spokój. Wyglądałam raczej, jakbym zobaczyła ducha.

Moja cera była jeszcze bardziej blada, a usta prawie do niej pasowały. Jedynie moje oczy były

dzikie i wzburzone.

Zamknęłam je i przypomniałam sobie.

background image

Zawładnął sceną, jakby ją posiadał, jakby była jego częścią, a my byliśmy szczęśliwi, że

możemy po prostu żyć w tamtym momencie, być jego orbitą, słyszeć serce w jego słowach.

Publiczność, która wcześniej była tylko lekko szalona, stała się obłąkańczo zakochana w

momentach, kiedy jego ręka tańczyła na strunach gitary. Gdybym zachowała przytomność

umysłu, zauważyłabym śliniące się dziewczyny dookoła mnie. Jestem pewna, że rwałyby

włosy z głów i wydrapywałyby sobie oczy, ale wszystko, co mogłam zrobić, to chwytać

krawędź stolika, wbijając moje krótkie paznokcie w niezliczone kawałki zużytej gumy do

żucia.

Zagrali jeszcze osiem piosenek. Każda wzmacniała i tak już istniejący poziom decybeli

radości w pubie. Przy czwartym numerze ludzie byli na nogach i tańczyli. Obcy chwytali

siebie nawzajem, jakby nastąpił koniec wojny albo czegoś w tym stylu.

Błogość na jego twarzy, gdy patrzył na publiczność, która stawała się dzika, sprawiała, że

zamykał oczy i pozwalał słowom być gwałtownymi, drwiącymi, szybkimi, romantycznymi i

seksownymi. Chwytałam stolik jeszcze mocniej, tak mocno, że przysięgam - wbijałam sobie

drzazgi.

Walczyłam, żeby oderwać od niego wzrok. Spojrzałam na Alice, żeby zobaczyć jej

reakcję na to wszystko, ale nigdzie jej nie było. Kilka sekund później usłyszałam, jak ktoś

krzyczy moje imię, i zobaczyłam ją i Rose, szalejące po parkiecie razem z tłumem. Alice

pomachała mi. Jej twarz była rozanielona. Wokół Rose kręciła się grupa facetów, ale jej oczy

pozostawały utkwione w Emmecie. Jej wijące się ciało bombardowało estrogenem,

przeciwdziałając drganiom testosteronu, które dobiegały z jego strony.

W tym tempie wszyscy mogliśmy eksplodować w swego rodzaju hormonalnej wojnie.

Piosenka zakończyła się powalającym, perkusyjnym solo. Emmett, najwidoczniej,

naprawdę udawał. Wydawał się czuć nieskończenie komfortowo przy bębnach, a jego

herkulesowe ramiona uderzały je i chłostały. Jasper pozostawał przy swojej gitarze basowej,

która w jakiś sposób pasowała do jego usposobienia, opanowanego i spokojnego, ale silnego

na jego własny sposób.

Kiedy aplauz ucichł, publiczność w końcu usiadła na miejsca. Kelnerki szybko ruszyły się

z miejsc, żeby przyjąć zamówienia na drinki, które były efektem istnej tanecznej orgii, jaka

przed chwilą miała miejsce pomiędzy stolikami, na stolikach, przy ścianach, na barze i

prawdopodobnie w toaletach.

Alice i Rose wróciły do naszego stolika i zaczęły wachlować się serwetkami, kiedy

przysunęły swoje krzesła bliżej mnie.

- To było, to było, to było.

background image

I tak rozpoczęło się mamrotanie.

Edward stał teraz przy mikrofonie i przeszukiwał tłum. Błysk potu na jego brwi, skóra

wciąż romantycznie blada, zaakcentowana jedynie rumieńcami na jego wyraźnych kościach

policzkowych. Jego oczy były czujne i skoncentrowane, jego idealny akcent równał się z jego

„kochałem się z tobą godzinami, a teraz muszę poszukać czegoś do jedzenia w lodówce, żeby

przynieść to z powrotem do łóżka, którego nie musimy opuszczać przez następne dwanaście

godzin” włosami. Miał na sobie czarny t-shirt i dżinsy, które przylegały do jego ciała, jakby

zostały dla niego stworzone. Mięśnie ramion, całkowicie zniewalające, napinały się aż do

jego idealnych dłoni i do długich palców, które ściskały gryf gitary.

Zmrużył oczy, żeby spojrzeć na publiczność, i zacisnął usta. Usta zbyt idealne jak na

mężczyznę, moim zdaniem. Mrużenie złagodniało, ale na jego twarzy zagościł smutny

uśmiech, który był przebłyskiem tęsknoty, jaka zagościła w jego oczach. Po chwili, tak samo

szybko, nawiedziła go melancholia, powodując, że cały pogrążył się niepokojącym smutku.

Stojąc tam, wyglądał jak bohater z dawno zapomnianej powieści. Zagubiony w innym czasie.

O czym myślał? Tęsknił za domem? Tęsknił za kimś, kto był w domu?

Proszę, Boże. Mam nadzieję, że nie.

Mój oddech zatrzymał się, kiedy obserwowałam, jak jego ręka wędruje do włosów, robiąc

bałagan z jego i tak już splątanych, brązowych kosmyków. W ciągu ułamka sekundy, moje

myśli spustoszyły słowa Johna Donne’a: „Pozwól dłoniom, niech błądzą jako dwaj włóczędzy

z tyłu, z przodu, powyżej, poniżej, pomiędzy.

1

” Cóż to za cholernie seksowny, metafizyczny

poeta. Ale w końcu zrozumiałam, co miał na myśli. Chciałam być tymi rękoma. Chciałam

tych rąk. Chciałam tych rąk z tyłu, z przodu, powyżej, poniżej, pomiędzy. Chciałam…

Zamiast zacząć piosenkę albo uczynić kolejną dowcipną uwagę, jak to robił przez cały

wieczór, w ciszy odłożył gitarę na swoje miejsce. Jasper i Emmett spojrzeli na niego

ukradkowo, ponieważ wyglądało na to, że Edward może w każdej chwili zejść ze sceny. On

jednak przeszedł przez scenę i zasiadł za keyboardem. Przysunął do siebie mikrofon tak, żeby

sięgał jego ust. Jego wargi ułożyły się w półuśmieszek.

- To chodziło za mną już od jakiegoś czasu. Głównie w moich snach. Mam nadzieję, że

wam się spodoba – powiedział delikatnie.

Jego palce zawisły nad klawiszami. Mogłam zobaczyć, jak bierze wdech, jakby dotykał

czegoś żywego. Jakby prosił o pozwolenie. Pierwsze akordy były natarczywe, prawie

średniowieczne na swój sposób. Gdybym zastosowała swoją słynną bezstronność do siebie

1

John Donne, Elegia XIX: Na idącą do łóżka, przeł. Stanisław Barańczak

background image

samej, przeszkodziłabym jego selekcji muzyki i powiedziała, że to była ostatnia rzecz, jaką

publiczność chciała w tej chwili usłyszeć.

Myliłam się.

Każdy, każdy mężczyzna, każda kobieta, każdy, kto tam był, odpowiedział. Więcej niż

odpowiedział. To była prawie pierwotna reakcja. Uczucie, jakbyś siedział przy zapalonych

świeczkach w katedrze, w ciemności, albo wąchał spalający się, trzaskający chrust, w

jesienną noc. Ale to nie mogło równać się z rzeczami, które były uzyskane i utracone,

sprawami, którymi nigdy się nie dzielono, ale zatrzymywano je w sercu, z miłością,

cierpieniem, szukaniem.

Łzy napłynęły do oczu, pary chwytały się mocniej za ręce, a ja wiedziałam bez cienia

wątpliwości, że spora część ludzi doświadczy intensywnego seksu dziś wieczorem.

Jego palce pieściły klawisze, a ja poczułam dreszcz, przebiegający po mojej łopatce, kiedy

wyobrażałam sobie, jak te palce i ten oddech mogłyby dotykać mojej skóry.

Czułam, że moje usta się otwierają.

- Edwaaaa… - jęknęłam, niezdolna wymówić “rd”.

- Bella? – głos Alice wkradł się do erotycznych zakamarków mojego umysłu. – Dobrze

się czujesz?

- Huh? – To wszystko, co potrafiłam wydusić po angielsku w tym momencie. Oblizałam

usta, które niespodziewanie stały się suche jak pustynia.

- To brzmiało, jakbyś jęczała.

O cholera. Co ja zrobiłam? Przeszukałam wzrokiem stół, żeby znaleźć sobie jakąś

wymówkę.

- To na pewno przez orzeszki, - Mała miska stała obok moich wykręconych dłoni. –

Reakcja alergiczna – poinformowałam ją.

W normalnych okolicznościach Alice momentalnie zabrałaby mnie do szpitala, ale teraz

jedynie ledwo wybełkotała:

- Okej.

Piosenka skończyła się zdecydowanie za szybko.

Cisza.

Nikt nie klaskał. Edward siedział spokojnie, wciąż przyglądając się klawiszom, jakby

miały dać mu odpowiedź, której szukał. Wtedy jego wypełniona bólem, przystojna twarz

podniosła się. Rozległa się burza głośnych oklasków.

background image

Ogarnęło go zaskoczenie, które równie dobrze mogło być zawstydzeniem. Ludzie klaskali

tak, jakby od tego zależało ich życie. W ciągu kilku sekund złapał swoją gitarę jak zbroję, a

cała trójka zawładnęła sceną w swoim na powrót szalonym stylu.

- Przepraszam, mogę skorzystać z umywalki?

Moje ciało podskoczyło i poczułam, że się rumienię. Grupka rozgadanych kobiet, które

rozpoznałam ze Skellar, weszła do łazienki.

Jak długo fantazjowałam o Edwardzie Cullenie?

Dwie kobiety ustawiły się po obu moich stronach, a każda walczyła o to, żeby zobaczyć

siebie w lustrze, kiedy nakładały ponownie błyszczyki i robiły dużo zamieszania z włosami.

- Widziałyście kiedykolwiek coś takiego? – zapytała nieudana kopia Jennifer Aniston,

która wbiła mi łokcie w żebra, kiedy poprawiała ramiączka od stanika. – Widziałyście

wokalistę? Cholera jasna. Przysięgam, że wrócę tam jutro wieczorem, rozbiję obozowisko i

rzucę się na niego. Wszystko mi jedno. Widziałyście kiedykolwiek taką twarz albo ciało?

- Nie mogę uwierzyć, że rzuciłaś w niego majtkami – zawołała rudowłosa, stojąca obok

mnie i mająca na sobie sukienkę, która była zbyt obcisła. Miała nogi, które mogłyby

konkurować z nogami Rose.

Jezu, kobieto. Gdzie twoja godność? Miałam ochotę na nią wrzasnąć. Tak samo

nienawidziłam pomysłu rzucania majtek w jego pobliżu. Edward Cullen był strefą wolną od

majtek. Ugh, zły dobór słów…

- Widziałaś, jaki był fajny? – Jennifer nie mogła pojąć, co? – Boże, jego akcent.

Chciałabym tylko leżeć w łóżku i słuchać, jak do mnie mówi. Mógłby czytać pieprzoną

książkę telefoniczną. Czytać mi książkę telefoniczną, całkiem nagi i mokry po prysznicu.

Okej. Teraz mogłam dokonać ataku. Już widziałam nagłówki: „Spokojna studentka tłucze

panienkami o lustro w łazience i uśmierca je. Film o jedenastej.”

- Nie, on jest zbyt śliczny – powiedziała rudowłosa. – Podoba mi się ten duży, który gra

na perkusji. To jest coś, w czym mogłabym zatopić zęby. Chodź do mamy. Możecie

wyobrazić sobie rozmiar jego…

Wyszłam.

- Tu jesteś – powiedziała Alice, najwyraźniej wyrywając się ze swojego mamrotania. –

Miałyśmy już wysyłać po ciebie ekipę poszukiwawczą. Zamówiłam twój dzbanek i figi.

Dlaczego tak długo nie wracałaś?

- Była tam chmara fanek, zauroczonych The Lost Boys. Bałam się, że mogę

spontanicznie je uszkodzić, jeśli pozostanę tam zbyt długo.

background image

Musiałam kłamać. Jeśli powiedziałabym im, że chciałam je zabić, przejrzałyby mnie w

mgnieniu oka.

Przerażone spojrzenia Alice i Rose podsunęły mi strategię. Wiedziałam, jak zamierzam

przekonać je do jutrzejszego wieczoru. Wzięłam łyk sangrii, żeby dodać sobie odwagi.

Nienawidziłam manipulowania przyjaciółmi i byłam okropną aktorką. Ale byłam

zdesperowana.

Skubiąc figi, opowiedziałam wszystko, co usłyszałam w toalecie, nie omijając żadnego

morderczego szczegółu.

- Nie ma mowy – ogłosiła Alice. – Nie ma mowy, żeby te maszkary znalazły się w ich

pobliżu. Nie pozwolę na to.

Uniosłam brwi. Dobrze, dobrze. Teraz trzeba ją jeszcze trochę podjudzić.

- Dlaczego miałoby cię to obchodzić?

- Cóż… Wydają się być bardzo miłymi chłopcami i nie zasługują na to, żeby zarazić się

jakąś straszną chorobą.

- Kim ty jesteś? Ich matką? – odparowała Rose.

Uch, och, lepiej wytoczyć ciężką artylerię.

- To one, siedzą tam, przy długim stole. – Wskazałam na stolik stojący niedaleko wielkiej

rośliny w doniczce. – Tej rudej podoba się Emmett. Myślę, że powiedziała coś w stylu, że

chciałaby go pożreć żywcem. Chyba zgadywała, jakiego rozmiaru może być jego, um, ee,

anatomia.

Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem.

- Usiądź, Rose. – Dłoń Alice powędrowała do rękawa krótkiego trenczu Rose. Ta

usłuchała, ale wcześniej posłała zabójcze spojrzenie przez całą restaurację.

Reszta posiłku upłynęła na rozmowie o trzech mężczyznach. Odmówiłam wyrażenia

mojej opinii na temat Edwarda. To było jednak ekstremalnie trudne, jak granie w klasy nad

minami lądowymi.

W końcu, dwie godziny i dwa dzbanki później, Alice ogłosiła:

- To jest plan na jutro. Wrócimy do Skellar i spróbujemy znaleźć tym razem lepsze

miejsca. Wtedy przekonamy ich, żeby postawili nam drinka.

Wysilając mój nieco nietrzeźwy umysł, wyjąkałam:

- Cooo?

- Tak. Ale musimy pójść na zakupy, żeby cię przygotować. – Alice uderzała o stół tak

mocno, że cytryny podskakiwały dookoła sangrii.

- Przygotować na co?

background image

- Idziesz z nami na występ jutro wieczorem. I nie mów „nie”. – Alice wielokrotnie

próbowała uderzyć mnie w ramię, ale najczęściej nie trafiała. – Widziałam jak patrzysz na

tego Edwarda. Jakby był pierwszą edycją książki Virginii Woolf z jej autografem.

Naprawdę byłam aż tak łatwa do przejrzenia? Wciąż jednak udawałam ignorancję.

- Był w porządku, ale ten Jasper, on był…

- Nie zapędzaj się, Bello. On już jest zajęty. Zamierzam poślubić tego mężczyznę. –

Opróżniła swoją szklankę.

Rose wzniosła toast.

- Za Alice. Która wie, czego chce. I żebym nigdy nie musiała nosić żadnej cholernej,

zielonej, oktanowej sukni dla druhny od Kelly’ego.

- Ty mówisz poważnie, prawda?

Nie mogłam uwierzyć w to spojrzenie triumfu, prawie jak u Joanny D’Arc, które

zagościło na twarzy Alice. Jakby wypełniała misję powierzoną od Boga. Uśmiechnęła się do

mnie i przysięgam, że usłyszałam cholernych, niebiańskich wysłanników śpiewających

„Alleluja”.

- Absolutnie. Moja mama zawsze mówiła, że kiedy raz uderzy cię piorun, nigdy już nie

poznasz innego mężczyzny, który sprawi, że twoje palce u stóp znów się podkurczą.

- Czy twoja mama nie dorastała w przyczepie z trzydziestoma siedmioma braćmi i

siostrami? Co za naiwniak mówi takie rzeczy? – Rose uśmiechnęła się, czochrając

nastroszone włosy Alice. Alice tylko mrugnęła i podrapała się po małym nosie.

- Ten Emmett jest naprawdę słodki - zagwizdałam, patrząc na drewniane sklepienie. Nie

byłam pewna, czy Rose była tak samo przekonana, jak Alice. Mimo że zdecydowanie

pociągał ją fizycznie męski perkusista, to Rose ostatnio zachowywała się dziwnie, jeśli chodzi

o mężczyzn.

- Statystycznie, powiedziałabym, że nie ma sobie równych, tak – odpowiedziała Rose,

wlepiając wzrok w swoją pustą szklankę. – A przynajmniej, jeśli chodzi o wygląd. Ale może

też być kompletnym frajerem.

- Prawda. Ale nie sądzę, żeby to powstrzymało pannę „chodź do mamy”. A ty

najwyraźniej czujesz, że on cię pociąga. Czy Newton albo ktoś inny nie powiedział czegoś o

przyciąganiu?

- To był Fleming. A ja rozebrałabym się do naga na jego oczach, gdyby o tym wiedział.

Poważnie, był gorący, przyznaję ci to. Ale jestem tym zmęczona. Chcę inteligencji, i jakoś

wydaje mi się, że tamten facet nie może mieć obu tych rzeczy. To po prostu statystycznie

niemożliwe.

background image

- Co? Spójrz na siebie, Rose. To absurdalne, że tyle piękna i mądrości egzystuje w takim

ciele. Dlaczego nie może być tak samo z chromosomem Y? – zaprotestowała Alice, nie chcąc

stracić szansy na zobaczenie Jaspera.

- W porządku. Pójdę. Ale tylko, jeśli Bella pójdzie.

- Och, proszę, proszę, proszę, Bello. Powiedz, że pójdziesz. Po prostu musisz iść. Umrę

na sto tysięcy sposobów, jeśli tego nie zrobisz. Proszę.

Misja zakończona. To było prawie zbyt łatwe.

- Jasne. Skoro chcecie.

- Świetnie! Od czego powinnyśmy zacząć zakupy? Bello, nie możesz tam pójść, nosząc t-

shirt z Myszką Miki!

Cholera. Nie tak łatwe.

***

Dzięki Bogu, że istnieją sklepy z ubraniami w starym stylu. To pozwoliło pofolgować

mojej fascynacji rzeczami z przeszłości, a także pozwoliło Alice zaszaleć ze szpilkami,

szalikami, broszkami, torebkami i butami z minionych epok, co z rezultacie trzymało ją ode

mnie z daleka.

Pożywiałyśmy się śniadaniem, składającym się z bardzo mocnego espresso i

obwarzanków, w małej kafejce „Lava Java”, po odwiedzeniu miliona butików w Haight.

Alice wybrała małe, klasyczne dżinsy i jedwabną bluzkę ze sklepu „Ambiance

1

”. Razem

kosztowały więcej niż mój samochód. Rose kupiła czerwony, obcisły top i czarną, skórzaną

spódniczkę z, a skąd by indziej, „Villains

2

”. A ja, och, ja byłam w niebie, gdy weszłyśmy do

„Decades of Fashion

3

”, odnalezionego skarbu z wartościowymi przedmiotami.

Para, która prowadziła ten sklep, nigdy nie była zmęczona moimi niekończącymi się

zakupami „przez szybę”. Myślę, że przechowywali niektóre rzeczy dla mnie, wiedząc, że

kiedyś mogę po nie wrócić.

1

http://www.ambiancesf.com/index.html

2

https://www.villainssf.com/

3

http://www.yelp.com/biz_photos/PcHSlJHWx_D8pUEnGD_Gng?select=silLCNjGOQ3w8TEjSK5PbA

background image

A więc kiedy weszłam tam dzisiaj, zostałam przyjęta z otwartymi ramionami. W ciągu

kilku sekund Alice opowiedziała o naszych wieczornych planach i gorączkowo wyjaśniła, że

nie spoczną, dopóki nie znajdą dla mnie idealnego stroju.

- Bello, Bello, Bello, skarbie – zagruchała Lucy, irlandzkie dziecko-kwiat. Prowadziła

sklep razem ze swoim mężem, Cianem. – Mam najpiękniejszy pierścionek, z Londynu, i

przechowuję go właśnie dla ciebie.

Zaprowadziła mnie za ladę i pokazała najwspanialszy pierścionek, jaki kiedykolwiek

widziałam. Georgiański lub z epoki Edwarda VII, poinformowała mnie Alice, skrupulatnie

zwracając uwagę na każdy detal, sposób, w jaki winorośle splatają się w prostą wstążkę.

- Podoba ci się? – zapytała Lucy, a jej oczy rozbłysły.

- Tak, ale te dwie zdecydowały, że przeprowadzamy się, więc nie mam wiele gotówki –

odpowiedziałam z ciężkim sercem. Wciąż nie byłam przekonana do tego całego pomysłu, ale

chciałam utrzymać moje współlokatorki w szczęśliwym nastroju.

- Nieważne. Przechowam go dla ciebie. Jest dla ciebie przeznaczony. Wiedziałam to od

momentu, gdy go zobaczyłam. Nie martw się. Co ma być, to będzie. – Mrugnęła do Ciana. –

Prawda, kochanie?

- Absolutnie, co tylko powiesz, skarbie!

Zaśmiałam się z tej dwójki, tak zakochanej i będącej takimi dobrymi przyjaciółmi. Lucy

zauważyła moje westchnienie.

- Nie przeprowadzasz się daleko, prawda? – Jej blask nieco przygasł na tę myśl.

- Och, nie – zapewniła ją Alice. Rozsunęła kilka wieszaków, bez wątpienia szukając

idealnego stroju. – Będziemy tuż za rogiem. Na Masonic. Jest taki słodki.

- Szczenięta są słodkie, dzieci są słodkie. Domy nie są słodkie, Alice – westchnęła Rose,

przymierzając parę kolczyków do moich uszu.

- Jakkolwiek. Tak czy inaczej, przeprowadzamy się w przyszłym tygodniu. Chodź, Jane

Eyre

1

, trzeba zdobyć dla ciebie jakieś porządne ciuchy.

- Och, kocham Jane Eyre. Edward Rochester i szalona dama na poddaszu! – krzyknęła

Lucy i zaśmiała się równocześnie z Alice.

Lucy i Alice mogłyby być bliźniaczkami z innych matek. W przeciągu minut zgromadziły

kaszmirowy, ozdobiony paciorkami sweter, czarną, aksamitną spódnicę i parę czółenek, które

wyszły z użycia w latach czterdziestych. Ale stara, paryska peleryna, to było to. Lucy zaniosła

1

Bohaterka książki „Dziwne losy Jane Eyre” autorstwa Charlotte Brontë

background image

ją do przymierzalni, jakby był to welon ślubny. Peleryna musiała mieć ze sto lat, ale miała

wspaniały krój. Detale na sprzączce i obszywce były nadzwyczajne.

Rose zawiesiła mi ją na ramionach, po czym wydała z siebie “ochy” i “achy”.

Wyglądałam teraz bardziej europejsko niż kiedykolwiek w Londynie. Jak swego rodzaju

wyemancypowana wersja księżniczki z bajki.

Cóż, miałam tylko jedną noc, dlaczego miałabym wyglądać nieodpowiednio do sytuacji?

Chociaż było pewne, że buty mnie zabiją.

- Nie stać mnie na to! – krzyknęłam, w końcu patrząc na metkę.

- Pewnie, że nie – powiedziała Rose, zdejmując pelerynę z moich ramion. – Nigdy nie

kupiłam ci prezentu urodzinowego, ponieważ byłaś w Europie. Nie myśl o pieniądzach.

- Ale, Rose…!

- Żadnego “ale”. Zamknij się, zanim zmienię zdanie. Wciąż nie wiem, jak pozwoliłam

wam dwóm namówić mnie na wrócenie do tej jamy jutro wieczorem.

- Ponieważ nie uprawiałaś seksu od miesięcy – powiedziała Alice z diabelskim

uśmiechem. – A teraz wiesz, że to się zmieni.

- Nie zmieni. To, że jest ponadprzeciętnym okazem…

- To brzmi, jakbyś mówiła o jednym z laboratoryjnych szczurów Belli.

- Wszyscy faceci to szczury. Tylko rozmiary ich ogonów są różne – ucięła Rose.

- Cóż, patrząc na Emmetta, jego ogon musi być naprawdę ogromny.

- Ogon tak duży, że nie może go utrzymać w swojej klatce – wtrąciłam.

- Chciałabyś wiedzieć, co się dzieje, gdy wychodzi z klatki? – zapytała mnie Alice.

- Prawdopodobnie przeraża inne szczury. Albo nie! Wszystkie mu zazdroszczą. Samice

kręcą się na swoich kółkach w gorączce.

- DOSYĆ!!! – krzyknęła Rose, cała czerwona na twarzy. – Kupuję ci tę cholerną pelerynę.

I żadnych rozmów o pierdolonych szczurach.

***

Możliwe, że my też byłyśmy szczurami, pomyślałam, kiedy zajęłyśmy nasze miejsce (tym

razem lepsze, ale i tak zbyt dalekie od sceny). Ciemna sala była wypełniona po brzegi. Rose i

Alice zdjęły swoje płaszcze. Ja zamarzałam i owijałam się ciasno swoją peleryną. Kilka chwil

później, trzech facetów podeszło do naszego stolika, jak ćmy do przysłowiowego światła.

background image

- Hej, nie miałybyście nic przeciwko temu, żebyśmy postawili wam drinka? – zapytał

mnie całkiem przystojny chłopak o przyjaznej aparycji labradora.

- Proszę?

- Wyglądacie na osamotnione, siedząc tutaj tylko w swoim towarzystwie, więc

pomyśleliśmy, że może… Och, przy okazji, jestem Mike.

Byłam ogromnie zaskoczona faktem, że rozmawiał ze mną, a nie z Rose czy Alice. To się

nigdy nie zdarzało. Musiał nie założyć okularów. Zanim zdążyłam go zapytać, gdzie były,

Alice nachyliła się w moją stronę i zaczęła przekrzykiwać hałas.

- Miło cię poznać, Mike. Tak, byłoby miło, gdybyście postawili nam drinki i w ogóle, ale

muszę was ostrzec, że chłopak Rose, – tu odwróciła głowę w stronę Rose, która oglądała

swoje usta w lusterku – Thor, jest byłym graczem hokeja. Szczęśliwie udało mu się uzyskać

zwolnienie warunkowe, więc będzie tu za chwilę. O ile lekcje panowania nad gniewem

wydają się mu pomagać, to wciąż potrafi zachowywać się jak wariat. Pomyślałam, że

wolałbyś wiedzieć.

Większość koloru odpłynęła z jego twarzy, ale był wytrwały. Dlaczego cały czas

spoglądał na mnie, a nie na Alice lub Rose?

- Dobrze, będziemy siedzieć tam, jeśli zechciałybyście, um, wyjść gdzieś z nami po

występie, albo coś w tym stylu. Miło cię poznać… uch…

- Bella. Miło cię poznać, Mike.

- Zrozumiałyśmy. – Alice potrząsnęła jeszcze raz głową. – Jeśli krzesła zaczną latać,

dołączę do was przy barze.

Mike i jego kumple odmaszerowali bez słowa.

- O co chodzi? – zapytałam Alice. – Wydawali się być całkiem mili.

- Nie byli dla ciebie odpowiedni, Bello – poinformowała mnie. – Co za banda frajerów.

Za dziesięć minut mieli wyjść na scenę. Wystukiwałam sekundy. Dostałyśmy wino od

Mike’a i jego przyjaciół, którzy nerwowo pomachali w naszym kierunku.

Tap. Tap. Tap.

Auć. Moje buty sprawiały ból nawet, kiedy siedziałam. Najpiękniejsze rzeczy zawsze

wymagały cierpienia. To, że byłam w stanie dojść tutaj z domu i nie zabić się po drodze, było

cudem.

Właśnie wtedy, ciało wkroczyło na scenę, a moje serce zgubiło rytm. Ktoś testował

dźwięk i światła. Ale moje nerwy były tak napięte, że prawie strzaskałam nóżkę kieliszka do

wina.

background image

Dlaczego byłam taka zdenerwowana? Miałam przed sobą tylko kilka godzin z nim.

Powtarzałam to sobie, gdy pozwalałam Rose i Alice na to, żeby mnie drażniły, czesały,

nakładały na mnie lepkie substancje i malowały moje oczy mascarą. Chociaż raz chciałam

wyglądać pięknie. Kogo ja oszukiwałam? Ładnie, chciałam wyglądać ładnie. Jeśli miałabym

trwać przy tej fantazji, niech będę przeklęta, jeśli miała tu być jakaś inna księżniczka poza

mną.

Rozglądając się dookoła, wiedziałam, że się myliłam. Byłam przeciętna, i tylko moja

cudowna peleryna, wciąż zawieszona na moich ramionach, rzucała na mnie opalizujący,

ciemnoniebieski blask i sprawiała, że czułam się odrobinę bardziej wyjątkowa. Nawet

uśmiechy i westchnienia moich przyjaciółek, gdy postawiły mnie przed lustrem w holu, nie

uspokoiły moich nerwów i nie podniosły poziomu mojej pewności siebie.

Miałam czas do północy. Potem moja fantazja pryśnie. Nie mogłam o tym więcej myśleć.

Ból unosił się w powietrzu i był gotów, żeby przeszyć mnie na wylot. Chciałam tych

wszystkich początków, nadziei i szczęścia. Wiedziałam, że to nie nastąpi, kiedy skończą

ostatnią piosenkę i zapalą się światła.

Alice spojrzała na swój wysadzany diamencikami zegarek i zapiszczała:

- Niedługo, już niedługo wyjdą!

- A jakie są twoje plany po występie? – zapytała Rose. – Zamierzasz ich osaczyć i zdobyć

jego autograf? Zaproponujesz mu, że pojedziesz z nim w trasę?

- Tak, zdobędę jego autograf. A co do reszty, nie mam pojęcia. Po prostu wiem, że

wszystko pójdzie idealnie.

- Zdajesz sobie sprawę, że może okazać się, że nie macie ze sobą nic wspólnego?

Rose nie była w najlepszym nastroju. Być może jej pragnienie odczucia fizycznej

satysfakcji zabijało potrzebę mentalnej stymulacji, a ten konflikt był nie do zniesienia.

Wyglądała na nienaturalnie spiętą.

Nagle światła przygasły. Moje serce przemierzyło drogę przez płuca do gardła. Moje ręce

pociły się i marzły w tym samym czasie.

Obwieszona metalem dziewczyna znów wbiegła na scenę. Powiedziała kilka słów,

których mój wyczerpany mózg nie zarejestrował. Sala była przepełniona. Ciała były

wszędzie. Wydawało się, że wszyscy zbiorowo wstrzymują oddech.

Drzwi otworzyły się i trzech mężczyzn weszło na scenę. Rozbrzmiał aplauz tak głośny, że

gwałtownie sprowadził mnie na ziemię.

Jasper pierwszy zajął miejsce na scenie. Chwycił swoją gitarę i bawił się nią bezmyślnie,

podczas kiedy Emmett podążył za nim, chwycił pałeczki i usiadł wygodnie za barykadą

background image

bębnów. Oboje mieli na sobie t-shirty i nisko opuszczone dżinsy. Na tych ramionach było

więcej mięśni niż zapamiętałam. Uśmiechnęli się szeroko, kiedy tłum wzniósł okrzyki, i

podnieśli ręce na powitanie.

Edward pojawił się na scenie jako ostatni, nie dlatego, że chciał zrobić efektowne wejście,

ale dlatego, że rozmawiał pośpiesznie z dziewczyną, która ich przedstawiała. Wskazał na

publiczność, pokiwał głową ze zrozumieniem, a potem wskoczył na scenę. Oklaski były

ogłuszające.

Boże. On nawet jeszcze nie otworzył ust.

Fanki powróciły. Wydawał się nieco zakłopotany wrzeszczącymi kobietami, ale tylko

wzruszył ramionami i powitał publiczność.

- Dziękuję. Dziękuję bardzo. To dla mnie przyjemność, powrócić do Skellar dziś

wieczorem. Mieszkacie w czarującym mieście. Powiedziano mi, że tutejsi są całkiem

przyjaźni.

Fanki eksplodowały krzykami. On odwdzięczył się szerokim uśmiechem.

- Pierwsza piosenka, jaką chcielibyśmy zaśpiewać dziś wieczorem, pochodzi z naszego

nadchodzącego albumu. Skończyliśmy go nagrywać pod koniec wakacji. W domu. Mam

nadzieje, że wam się spodoba.

Jasper uśmiechnął się do Edwarda i kiwnął głową, a Emmett zaczął wybijać rytm na

perkusji.

Alice wydała z siebie mały pisk rozkoszy. Rose wierciła się na krześle i poprawiała

spódniczkę.

Tłum był na nogach przy trzeciej piosence.

Na koniec czwartego utworu, Edward odłożył swoją gitarę elektryczną i zamienił ją na

akustyczną. Nastrój w sali zmienił się razem z przygasającymi światłami.

Stał za mikrofonem, cały odurzony po ostatniej piosence, jego serce wciąż biło pod jego

oksfordzką koszulą, jego nogi wciąż poruszały się w jego obdartych dżinsach. Jego martensy

wybijały stały, powolny rytm. Nucił do siebie, kiedy zagrał kilka akordów, strojąc swoją

gitarę.

Sala go kochała. Nie istniało nic, co mógłby zrobić źle.

Może mogłabym stanąć za Alice? Może mogłabym się przedstawić. Może ujrzy we mnie

coś, czego inni nigdy nie dostrzegali? Może, och, może bajki staną się prawdą.

Wydawał się być gotowy. Spojrzał na publiczność tak samo, jak poprzedniej nocy.

Usiadłam prościej na swoim krześle, chcąc, żeby jego szmaragdowozielone, wypełnione

ogniem oczy odnalazły moje. Proszę, zobacz mnie. Samą. Jestem tutaj. Zawsze tutaj byłam.

background image

Dokładnie w tym momencie jego oczy napotkały moje. Jego nieskazitelne brzdąkanie

załamało się. Wyglądał, jakby zobaczył ducha. Natychmiast cofnęłam się w cień, niezdolna

do oddychania, niezdolna do dalszego poruszania się. Wtedy zamrugał i otrząsnął się z

otępienia.

- Wybaczcie mi – powiedział nieco napiętym głosem. Przez chwilę pomyślałem, że tracę

zmysły. Ale na wszelki wypadek, nie jestem szalony, a następny utwór opowiada o

dziewczynie. Zawsze chodzi o dziewczynę, prawda? – westchnął do siebie. – Cóż, ta piosenka

jest i zawsze była o niej.

Zaczął śpiewać.

Kiedy twoje serce pęka, nie wydaje żadnego dźwięku. Istnieje tylko milion nici utraty i

bólu, które oplatają cię ciasno, a potem zostają przecięte. Później nastaje upiorny ból,

porównywalny do bólu z powodu utraty kończyn na polu bitwy. Ból, który pozostaje, ale bez

serca.

Edward Cullen był zakochany. Nie we mnie. Był ktoś inny.

Nie mogłam zostać. Nie mogłam siedzieć tutaj i patrzeć, jak śpiewa o swojej miłości do

innej kobiety. To było piekło. Niespodziewanie zaatakowała mnie klaustrofobia, oślepiająca i

dusząca. Chciałam uciekać. Chciałam biec. Chciałam krzyczeć.

Wstałam po omacku. Moje krzesło przewróciło się z łoskotem na ziemię. Uderzyło w

moją stopę. Żałośnie jęknęłam z bólu.

Nagle gitara ucichła. Jego oczy zwęziły się i przeszukały ciemności. Wymamrotał coś

niezrozumiałego, a jego idealne rysy niespodziewanie stały się surowe.

Zniszczyłam jego występ i był wściekły. Kochał kogoś innego i nienawidził mnie.

W ogromnej panice, owinęłam się peleryną i uciekłam do wyjścia.

Słyszałam, jak Alice i Rose wykrzykują moje imię. Czułam, że wszystkie oczy w

pomieszczeniu śledziły moją ucieczkę, która miała w sobie zapewne coś nawiedzonego, kiedy

wybiegałam w tej najczarniejszej z niebieskich peleryn. Najbardziej czułam jego spojrzenie,

wlepione we mnie, żądające, żebym się odwróciła.

Biegłam. Uciekałam od furii Edwarda Cullena. Biegłam, zanim wszystko zniknęło, zanim

obudziłam się, żeby przypomnieć sobie prawdę. Nie było księżniczki, nie było księcia, a ja

byłam i zawsze będę samotna.

Biegłam po czarnej, zimnej, zamglonej ulicy. Biegłam aż do momentu, gdy nie mogłam

się już więcej ruszać, nie mogłam podnieść stopy. Przebiegłam dziesięć bloków, walcząc ze

szlochem. Biegłam, dopóki nie osłabłam w opuszczonej alejce, mając ogień w płucach. Moje

ciało pochyliło się i dyszało.

background image

I wtedy, we mgle i pod syczącą lampą uliczną, owijając pelerynę wokół moich trzęsących

się ramion, zorientowałam się.

Zgubiłam jeden but.

Osunęłam się po ścianie i rozpłakałam się.

Cholerne, głupie bajki.

background image

Rozdział 4

„Przeprowadzka”

- Jeżeli upuścisz to pudło, zabiję cię, stary – marudził Emmett.

To był wczesny, poniedziałkowy ranek. Byliśmy zajęci ładowaniem ostatnich pudeł, jakie

Emmett i Jasper przywieźli ze Wschodu, do bagażnika furgonetki Jaspera. Słońce schowało

się za Cole Valley. Szybko nauczyłem się, że to tam znajdują się wszechobecne szare

niebiosa. Nasze Starbucks usadowiły się na masce samochodu. O tej straszliwej godzinie

rozbudzał nas tylko aromat kawy.

Zwlokłem się z kanapy, należącej do przyjaciela kumpla Emmetta, na której spałem przez

ostatnie dwie noce. A raczej starałem się spać. Nawet regularnie unoszące się w powietrzu

opary trawki (której zawsze odmawialiśmy, mając przeczucie, że nasze chromosomy były już

i tak zbyt pochrzanione) zupełnie nie wpłynęły na mój nastrój. Nic nie było w stanie mnie

uspokoić po sobotniej nocy. W moim stanie mogłem robić tylko jedną rzecz, jaka mi

pozostała. Grałem. W ciągu tych wszystkich godzin nocnych grałem. Na gitarze, na

keyboardzie, na czymkolwiek. Buzowały we mnie emocje, oszalałe z pragnienia, żeby

wydostać się na zewnątrz. Z tej całej udręki, z roztrzaskanych zakątków mojego umysłu, jak

mozaika uformowała się melodia, która wryła mi się w pamięć.

Gdzieś pomiędzy moimi nocnymi włóczęgami a chrapaniem Jaspera i Emmetta,

cierpliwość tamtego faceta szybko się skończyła. Zważając na fakt, że Jasper i Emmett

nocowali tam od dwóch tygodni, nie było dla nas zaskoczeniem, kiedy nas wykopał.

Staliśmy tam, patrząc, jak nas obserwował, wciąż ubrany w swój t-shirt z Grateful Dead i

bokserki. Trzymał w ręku fajkę do palenia trawki, podrapał się po kroczu, pomachał krótko ze

swojego ganku, ziewnął i zniknął z powrotem w domu.

- Przeprowadzka! Hurra! Hurra! – krzyknął, zanim drzwi zamknęły się za nim.

Przeprowadzka. Przeprowadzka do nowego domu. Domu. A przynajmniej tak definiował

go Jasper, używając niemal pełnych szacunku terminów, jak gdyby naśladował Franka Lloyda

background image

Wright

1

. Wszyscy byliśmy ubrani w podarte t-shirty, które więcej odkrywały niż zasłaniały, i

najbardziej niechlujne dżinsy, jakie posiadaliśmy. Nieogoleni i nieuczesani, zapewne

wyglądaliśmy i śmierdzieliśmy jak banda chuliganów, jak zwykła mawiać moja mama, kiedy

patrzyła na zdjęcia z naszych koncertów. Należało się tego spodziewać: byliśmy

przygotowani na dzień pełen fizycznej pracy i potu. Hurra, hurra, w istocie. Pomimo tego

wszystkiego, Jasper pojawił się nadmiernie podekscytowany i wyglądał, jakby potrzebował

dawki Ritalinu. Ja sam zaczynałem czuć w sobie energię, jak gdyby posuwanie się naprzód

mogło w jakiś sposób odciągnąć mnie od mojego emocjonalnego bagna. A może był to tylko

efekt zapierającego dech w piersiach świeżego powietrza.

- Co jest w środku, Emmett? Waży tyle, co tona cegieł – zapytał Jasper, podczas

dźwigania mnóstwa ciężkich kartonów, które lądowały na furgonetce, dołączając w ten

sposób do swoich niezliczonych kuzynów.

- Rzeczy ze szkoły.

- Dlaczego wciąż je trzymasz? – Jasper wyszczerzył zęby do Emmetta i posłał mi

konspiracyjne spojrzenie, kiedy poklepywał pogięte pudło. – Nie możesz poszukać pornosów

w internecie? Dlaczego zachowałeś stare numery Playboya?

- Jezu, stary. Nie przechowuję Playboyów – Emmett spojrzał spode łba. Jego brązowe,

kręcone włosy prawie wpadały mu do oczu.

- Nie, on je poddaje recyklingowi – zażartowałem i oparłem się o zderzak, przybijając z

Jasperem piątkę.

Emmett z obrzydzeniem wywrócił oczami. Jasper tylko zaśmiał się jeszcze głośniej i

sekundę później jego ręce zaczęły ochoczo zdejmować pokrywkę, żeby znaleźć jakąkolwiek

amunicję, która pozwoli mu upokorzyć Emmetta. To była ich gra. Odkąd zaczęliśmy chodzić

do pierwszej klasy. “Torturujmy się, Emmett/Jasper Show”. Chwyciłem moją Earl Grey i

przygotowałem się na spektakl.

- Tutaj, spójrzmy na to, panie i panowie – Jasper zdjął pokrywkę i wyszukał pierwszą

książkę z brzegu. Po bliższych oględzinach, jego brew uniosła się w zdumieniu. – Cóż, a

niech mnie. Edward, posłuchaj tego. „Wykłady o teorii kwantowej, czasoprzestrzeni i

geometrii. Wprowadzenie do teorii względności.” – Rzucił mi jeszcze jedną książkę.

Złapałem ją w powietrzu i bardzo starannie zbadałem grzbiet.

- Nieźle. “Droga do rzeczywistości. Kompletny przewodnik po prawach rządzących

nieznanym wszechświatem.”

1

Frank Lloyd Wright - amerykański architekt modernistyczny, jeden z najważniejszych projektantów XX wieku.

background image

Obaj gapiliśmy się na Emmetta, jakby prawa rządzące znanym wszechświatem zostały

wywrócone do góry nogami.

- Przestańcie mnie dręczyć, chłopaki. – Chwycił książkę, którą miałem w rękach, i ułożył

ją ostrożnie w pudle, jakby był matką, która owija dziecko w kocyk. – To tylko pewne

zagadnienia, które mnie ciekawią. Wyglądają na interesujące.

- Interesujące – powtórzył Jasper i potarł swój pokryty blond szczeciną policzek, jakby

był nauczycielem. – Zawsze myślałem, że listy do Penthouse’a były jedyną rzeczą, która

wydawała ci się interesująca. Widocznie pomyliłem się.

- Zakładam, że nie zabrał tej książki po to, żeby się z niej uczyć – wypróbowałem mój

najlepszy “obronny” akcent tylko po to, żeby ledwo uniknąć ciosu w ramię, wymierzonego

przez Emmetta.

- Jesteście do kitu. Nie potraficie nawet brzmieć głupio, kiedy próbujecie.

Grzecznie wyjął książkę z wyciągniętej ręki Jaspera i umieścił ją na jej właściwym

miejscu. Bez dalszych kłótni wsiedliśmy do samochodu, wszyscy trzej dość mocno ściśnięci.

- Uważaj na biegi, Jasper – ostrzegł Emmett, rzucając mimowolne spojrzenie na bliską

odległość, jaka dzieliła skrzynię biegów od jego jaj. Siedział ściśnięty między mną i

Jasperem, a droga wiodła pod górę i składała się z samych zakrętów.

Mając nadzieję, że powstrzymam Emmetta przed wierceniem się i sprowadzeniem na nas

wszystkich pewnej śmierci, zaoferowałem mu jego dziwną miksturę mocchi z ubitą pianką, a

Jasperowi podałem zieloną herbatę. Czy nikt nie pijał już zwykłej kawy?

- Mógłbyś nas oświecić, co dokładnie studiowałeś, Emmett? Zawsze przypominałeś mi tę

postać z Animal House. Kim on był, Jasper? – Wychyliłem głowę zza Emmetta i

uśmiechnąłem się szeroko do Jaspera.

- Którego masz na myśli?

- Kolesia ze słabą średnią ocen.

- Edward, nie wszyscy możemy mieć średnią 4.0, jak ty – powiedział Emmett. Miał na

nosie brązową piankę. – Na jak cholernie dużo kierunków się dostałeś?

- Daniel Simpson Day, „D-Day”! – krzyknął Jasper, prawie wylewając na siebie mocchę

Emmetta.

- Hej, uważaj, stary! Nie zadzieraj z moim pienistym, porannym nektarem.

- Ach, tak, „Nieznane przestrzenie” – poważnie przytaknąłem i podałem Emmettowi

serwetkę.

- Pamiętam tylko muzykologię, filozofię i antropologię. Co opuściłem? – Emmett nie

zamierzał odpuścić, tylko po to, żeby mnie wkurzyć.

background image

- Poezję – odpowiedziałem spokojnie i szturchnąłem go w bok łokciem, kiedy

poprawiałem pas. Byłem wrażliwy na tym punkcie, wiedział o tym. Miałem tendencję do

zakochiwania się w słowach. Utrzymywały mnie przy zdrowych zmysłach, kiedy wszystko

inne zawodziło.

- Trudno się dziwić, że założyłeś zespół – zażartował Emmett, szturchając mnie. – Ze

względu na swój fundusz powierniczy. Oby nigdy nie świecił pustkami. – Wziął wielki łyk ze

swojego kubka.

- To chyba nie ma znaczenia po moim ostatnim popisie, prawda? Byłbym zaskoczony,

gdyby ktoś znowu chciał nas nająć. – Mój nastrój pogorszył się na samo wspomnienie.

- Oj, nie pozwól, żeby to cię przytłoczyło, Edward. Jesteś cierpiącym „artystą”;

załamania nerwowe są częścią tego wszystkiego. – Znów mnie szturchnął.

- Emmett – odezwał się karcącym głosem Jasper. Nienawidziłem sposobu, w jaki na mnie

patrzyli w tym momencie, jakbym miał się załamać. Patrzyli tak na mnie tylko raz i wtedy

mieli rację.

Być może byłem gotowy na to, żeby znów się załamać. Być może tym razem miałem

naprawdę oszaleć. Być może widziałem halucynację.

Ale wiedziałem, bez wątpienia, że widziałem ją. Moją muzę. I to był jedyny kawałek

rzeczywistości, który się liczył.

Stała tam, tak piękna, tak nieziemska, tak blisko, że mogłem ją dotknąć. W ubraniu jak z

bajki, z twarzą tak smutną, że pragnąłem jej dosięgnąć. Wyłaniając się z całej mojej tęsknoty,

stała tam. Moja muza. Przybyła. Nagle, tak samo szybko, zniknęła.

Ulotniła się jak dym z ciemnej, zatłoczonej sali. A ja zaniemówiłem, trzymając gitarę i

gapiąc się w pustkę. Jasper i Emmett stali za mną, oniemiali. Musiałem wyglądać

demonicznie, stojąc tam i zwracając na siebie uwagę, kiedy jej ucieczka całkowicie mnie

rozwścieczyła.

W przypływie emocji rzuciłem gitarę na ziemię i pobiegłem za nią. Publiczność

wstrzymała oddech, kiedy przedzierałem się przez nią, gorączkowo pragnąć dotrzeć do

święcącego znaku „wyjście”. By dotrzeć do dziewczyny. Zdesperowany, by ujrzeć choć

kawałek tamtej peleryny.

Słyszałem kobiece głosy, które krzyczały za mną, i Emmetta, który powiedział: „Mała

przerwa, kochani.”, ale nadal biegłem. Bramkarz przy drzwiach rzucił mi zdezorientowane

spojrzenie, ale popchnąłem go, zły na każdą sekundę, która mnie od niej oddalała.

Otworzyłem drzwi na oścież, w twarz natychmiast uderzyły mnie chłód i mgła. Moje oczy

potrzebowały czasu, żeby przystosować się do ciemności; ulica spowita była cieniami ludzi,

background image

którzy znikali w czerni. Pozostały jedynie lampy uliczne, jak spowite całunem echa pośród

nocy.

Nie wiedząc, co robić dalej, poczułem, że mięśnie moich nóg są na wyczerpaniu.

Biegłem. Szybciej i szybciej. Ale dokąd? Dwa budynki naprzód, trzy z powrotem.

Przebiegałem ulice, szukając jej niczym obłąkany. Kilka minut później dopadło mnie

poczucie winy: opuszczona sala, pełna sponsorów, którzy prawdopodobnie szukali mnie teraz

z widłami i latarkami.

Mocno kopnąłem w mokry chodnik i przeczesałem dłonią włosy, cały czas przeklinając.

Przebiegłem całą drogę powrotną, zamęczając się myślą, co mógłbym teraz zrobić. Może ktoś

w klubie ją znał? Może przyszła z przyjaciółmi? Moje serce biło w tempie trzy czwarte.

Połowa radości, połowa agonii. Po koncercie zapytam, zapytam każdego, kogo dostanę w

swoje ręce.

Na szczęście tłum dobrze się bawił, kiedy wróciłem, chociaż nie byłem pewien co do

Jaspera i Emmetta, którzy posłali mi podwójne „Co, do kurwy nędzy?” spojrzenia. Nie

mogłem ich za to winić.

Zamieńcie swoją gwiazdę na szaleńca, chłopaki.

Przez resztę nocy połowa mojej duszy pozostawała w moich rękach, druga połowa

przeszukiwała ciemne ulice, nie mogąc spocząć, dopóki jej nie odnajdzie.

Gdzie jesteś? Jak nadzieja przeciekasz mi przez palce. Gdzie jesteś? Gdzie?

- Jesteśmy na miejscu! – ogłosił Jasper, sprowadzając mnie na ziemię. Mój umysł wciąż

był rozpalony tamtym wspomnieniem. Odpiąłem pas i otrzymałem cios łokciem w żebra,

kiedy Emmett chwycił kartkę z tablicy rozdzielczej.

- Musisz to zobaczyć. Historyczne, wiktoriańskie trzy sypialnie z gabinetem. Elementy

wykończenia: wykładzina, podłogi z twardego drewna, ozdobione mozaiką, wysokie sufity,

przesuwane drzwi, okna wykuszowe, kominek w każdym pokoju. Łazienka z wanną na

stópce. Salon z wysokimi oknami i obszernym kredensem. Kuchnio-jadalnia w starym stylu,

wyeksponowane, murowane palenisko. Ukryty ogród. Do zamieszkania w trakcie renowacji.

Mający potencjał.

- Potencjał – wydyszał Jasper.

Nasze oczy powędrowały od kartki do zrujnowanego domu po drugiej stronie ulicy,

usytuowanego na samym końcu cichej alei; płot z kutego żelaza stał pomiędzy zadbanym

frontowym ogródkiem a chodnikiem. Zacisnęliśmy usta i gapiliśmy się.

- Cofnąć się być może o wiek, wstawić oryginalne okna, porządnie odmalować wszystkie

zakamarki tej starej pani – poinformował nas Jasper. Wysiedliśmy z samochodu i

background image

przebiegliśmy przez ulicę. Koronkowe firanki zwisały z większości frontowych okien. Nasze

mieszkanie znajdowało się na dolnym piętrze. Nie było tam żadnych firanek.

- Mógłbym dobudować miejsce przy oknie po drugiej stronie i postawić regał koło

kominka – wyszeptał do siebie Jasper. Jego palce zadrżały, a ja mogłem go sobie wyobrazić,

ściskającego z uczuciem młotek i gwoździe.

- Przepraszam, ale czy nie wynajęliśmy tego mieszkania i czy umowa nie zawiera uwagi,

przewidującej niewyobrażalną destrukcję? – Mogłem już ujrzeć wszystkie potencjalne

oszczędności, ulatniające się przy remoncie domu. Byłoby lepiej dla Jaspera, gdyby miał swój

własny program w telewizji.

Jednak było coś w tym domu, co mnie przyciągało. Być może to te stare, koronkowe

firanki. Przypominały mi dom, za którym tęskniłem. Straszliwie. Mama nigdy nie była taka

sama po tym, jak ojciec zmarł pięć lat temu. Jako jej jedyne dziecko, chciałem uczynić jej

życie idealnym, w końcu takie było moje zadanie. Przetrwała żałobę całkiem dobrze, ale

smutek wciąż ją prześladował. Był obecny podczas Bożego Narodzenia, pomimo jej radości,

że siedziałem u jej stóp.

Zostawiając za sobą tępy ból, poszedłem ścieżką za moimi przyjaciółmi. Ogromne drzwi,

których nie powstydziłby się sam Jacob Marley

1

, otworzyły się zaskakująco łatwo na swoich

masywnych zawiasach. Foyer było ciche, wypełnione jedynie światłem, przebijającym się

przez szyby w drzwiach. Ktoś położył bukiet kwiatów na stoliku obok miejsca na listy. W

powietrzu unosił się uderzający do głowy zapach lilii. Wszystko dookoła nas jawiło się czyste

i przyjemne; biało-czarna, marmurowa podłoga zatrzeszczała pod naszymi trampkami.

- Wygląda na to, że nasi współlokatorzy z góry już się wprowadzili – powiedział Jasper.

Kolumna pudeł była ustawiona w dole schodów. Emmett wyciągnął szyję, żeby lepiej

widzieć, ale na górze nic się nie poruszyło. Wzruszył ramionami, wyciągnął klucze z kieszeni

i otworzył drzwi z mosiężnym numerem 1.

Jakiekolwiek uczucia spokoju lub porządku, które poczułem we foyer, wyparowały, kiedy

przekroczyłem próg. Zawładnął nimi bałagan, najokropniejsza forma bałaganu, sfera

konstrukcji, kompletna przebudowa. Każdy pokój, jaki mogłem zobaczyć, był w rozbiórce.

Przewody zwisające z sufitu, ściany (te, które pozostały) były pomalowane na nowo w

różnym stopniu, podłogi były pokryte folią, a folia była pokryta trocinami i farbą. Powietrze

śmierdziało terpentyną i czymś, co pachniało jak nadzwyczajnie spalona pizza. Rozglądając

1

Jacob Marley – bohater „Opowieści wigilijnej” Ch. Dickensa.

background image

się dookoła, miałem dobitne wrażenie, że stoję pośrodku niewyobrażalnie wielkiej, z

wysokim sufitem, dobrze oświetlonej kamienicy.

Pracownik w białych ogrodniczkach uprzejmie skinął na mnie głową, jakby był we

własnym domu. Kolejny wyłonił się z czegoś, co, jak przypuszczałem, było jadalnią,

mieszając gips. Inny wyciągał stare pokrętło i przewody instalacji elektrycznej z mnóstwa

dziur w ścianie. Jeszcze inny pił kawę, próbując znaleźć odpowiednią stację radiową. Kiedy

w końcu ją znalazł, posłał mi szeroki uśmiech i zapytał, czy nie chcielibyśmy się napić kawy.

Wyczuwając, że nie zostaliśmy ostrzeżeni o obecnym stanie rzeczy, pracownik-barman

powiedział: „Nie ma problemu” i zniknął w prawdopodobnym kierunku kuchni.

Jasper wyglądał, jakby umarł i trafił do nieba. Emmett tylko gapił się z na pół otwartymi,

wielkimi ustami. Upuściłem moją torbę i zahamowałem potrzebę śmierci na skutek szoku

albo omdlenia ze śmiechu. Uważaj na życzenia, Cullen. Chciałem odrobiny niezmienności i

dostałem odrobinę niezmienności. Jedyną rzeczą, jaka wyglądała tutaj na naprawdę

niezmienna, to biały, gipsowy pył, który wydawał się pokrywać każdą przestrzeń.

- Drobne poprawki – wymamrotałem. – Której części drobnych poprawek nie

zrozumiałem?

Zanim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze, wysoki dżentelmen o blond włosach,

prawdopodobnie około czterdziestki, nagle wyszedł spod folii. Jego brew uniosła się

przyjaźnie, kiedy uścisnął rękę Jasperowi i Emmettowi. Najwidoczniej już się poznali. Czy to

on był architektem? Przedsiębiorcą budowlanym? Był ubrany w swobodną koszulę w paski i

sportowe buty. Czuł się nadzwyczaj dobrze w tych szytych na miarę ciuchach, jakby

pochodził ze starej, bogatej rodziny. Obrócił się w moją stronę i uśmiechnął. Zostałem

natychmiast oszołomiony zdumiewającym, żółtobrązowym kolorem jego oczu, które były

otoczone lekkimi zmarszczkami mimicznymi; wydawały się pogłębiać, kiedy przepraszał.

- Jest mi ogromnie przykro. Wiem, jak to musi wyglądać, ale mogę wam obiecać, że to

tymczasowa sytuacja. Jesteśmy teraz w najważniejszym momencie.

Nie wspomniał nic o fakcie, że to nasza wina, że postanowiliśmy wprowadzić się o

tydzień za szybko, co, w mojej opinii, dużo mówiło o jego charakterze. Zamiast tego,

zaklaskał, jakby chciał przywołać grupę na zbiórkę.

- Witajcie w moim starym domu, a teraz już waszym, jak mi się wydaje. Przy okazji,

jestem Carlisle. Carlisle Cullen. Miło mi was poznać.

Stałem zaskoczony. Cullen nie było popularnym nazwiskiem.

background image

- Również. Edward, Edward Cullen – uśmiechnąłem się w odpowiedzi i podałem mu

rękę. Jego uścisk był mocny i silny, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy potrząsnął

moją dłonią.

- Cullen? Może jesteśmy spokrewnieni? Skąd pochodzisz?

- Z Londynu.

- Ach tak, akcent. Powinienem go rozpoznać. Ja jestem z Oxfordu, ale przebywam w

Stanach z małymi przerwami od kilku lat. San Francisco zawsze do mnie przemawiało. Małe

miasteczko w dużym mieście. Trochę jak w domu, prawda?

Trochę jak w domu. Nie byłem tutaj dość długo, żeby móc to osądzić. Wątpiłem w to, że

pokocham jakiekolwiek miejsce tak, jak kochałem Londyn. Carlisle Cullen. Powtórzyłem

jego imię w swoich myślach. Gdzie słyszałem wcześniej to imię? Kilka sekund później coś

zaczęło mi świtać. Carlisle Cullen reprezentował jeden z moich ulubionych zespołów

ostatnich dziesięciu lat. Gdzie był teraz? Moja pamięć fotograficzna zastosowała zoom.

Przeszedł na emeryturę po tym, jak pomógł w podpisaniu kontraktu na ostatni album The

Fracture i mieszkał… och, gdzie był teraz… mieszkał w… San Francisco.

Nie, to nie było możliwe. Jezu. Najwyraźniej Jasper i Emmett nie wiedzieli, ile to dwa

dodać dwa, albo nie byli ani trochę oszołomieni faktem, że jeden z najgorętszych agentów na

tym świecie stał teraz w naszym salonie. Cóż, technicznie rzecz biorąc, w jego salonie.

Być może to był tylko zbieg okoliczności. Ostatnia rzecz, jakiej chciałem dla nas, to jawić

się w desperacji, a Emmett nigdy nie byłby w stanie kontrolować słów, gdyby znał prawdę.

Gdyby wspierał nas ktoś taki jak Carlisle Cullen, to byłoby coś wielkiego. Chwila. Musiał

przyjść do nas pierwszy. Zasada numer jeden: agenci muszą uwierzyć w swoje zespoły.

Zaufanie było podstawą długoterminowej współpracy. Szczególnie w muzycznym świecie.

Próbowałem pozostać spokojny, najbardziej jak się da, i porozmawiałem jeszcze trochę z

Carlislem, kiedy ominęliśmy prace remontowe. Salon wychodził na ulicę, a Jasper już oglądał

wykuszowe okno i prosił jednego z robotników o taśmę mierniczą. Carlisle uśmiechnął się

szerzej, z uznaniem, i podał mu taśmę, którą wyciągnął z kieszeni spodni.

Pozwól, że cię oprowadzę, Edwardzie, Jasper i Emmett przedzierali się już przez ten

bałagan wcześniej.

Otworzył przesuwane drzwi salonu na całą szerokość, umożliwiając nam przejście przez

jadalnię, a stamtąd do kuchni. Mogłem sobie wyobrazić, jak oczy Emmetta zaświeciły się,

kiedy po raz pierwszy wszedł do tego pomieszczenia. Emmett, Bóg wie gdzie, nauczył się

gotować. Jak szlak, wiodący przez Appalachy, mógł zaszczepić w kimś zamiłowanie do

wysokiej kuchni, pozostawało zagadką. Ale to on nas karmił, kiedy byliśmy w trasie –

background image

prawdopodobnie po to, żeby zaspokoić swój ogromny apetyt. Nasze oczy uniosły się w górę,

żeby zobaczyć wysoki sufit i wysokie okna, dzięki którym pokój był skąpany w świetle.

Ogród znajdował się za naszymi plecami, a hall był po prawej stronie i zapewne miał

prowadzić do pomieszczeń sypialnianych i gabinetów.

- Mieszkałeś kiedyś w tym domu? – zapytałem Carlisle’a, próbując poskładać w całość

poszczególne fragmenty jego życia.

- Tak, przez jakiś czas. Zaraz po śmierci żony. – Jego rysy pozostały niewzruszone, ale w

jego oczach pojawiło się coś na kształt zmęczenia i smutku. Przez moment sam poczułem żal,

kiedy obserwowałem, jak jego ramiona przygarbiły się; jakbym obserwował samego siebie.

- Przykro mi.

- Dziękuję. Ciężko mi było tutaj wrócić. Naprawdę. Wahałem się nad tym, czy w ogóle

znów się tu wprowadzić. Za dużo wspomnień. Ale zawsze kochałem ten dom. Tak właściwie,

to kupiłem jego bliźniaczy odpowiednik po drugiej stronie ulicy. Te dwa domy zostały

zbudowane przez jedną rodzinę na przełomie wieku i nie zostały zniszczone przez trzęsienie

ziemi.

Na jego twarzy znów pojawiło się ożywienie, kiedy opowiadał o historii sąsiedztwa.

Starałem się uważać na to, co mówi. Nagle poczułem dziwną więź z tym człowiekiem, który

najwyraźniej walczył, żeby utrzymać swoją przeszłość w ryzach, tak mocno, jak ja musiałem

to robić.

- Czy nasi współlokatorzy z góry już się wprowadzili? – zapytał Jasper, który właśnie

przechadzał się po ogrodzie.

- Właściwie, są w trakcie – odpowiedział Carlisle. – Sid i chłopcy pomagali im z

niektórymi meblami. – Wskazał na niskiego mężczyznę, jednego z robotników, który teraz

stał na drabinie. – Trzy dziewczyny, bardzo miłe, z tego, co słyszałem. Chciałbym pokazać

panom konserwatorium. To wspólne przejście, które łączy oba piętra. Pozwala też na dostanie

się do ogrodów na dachu. Ale muszę was ostrzec – Jego oczy nagle stały się figlarne. – Jest

nawiedzone.

- Nawiedzone? – zapytałem, mając nadzieję, że się przesłyszałem. – Przez ducha?

- Nie.

Spłynęła po mnie ulga. Wszystko, czego teraz potrzebowaliśmy, to ekscentryczny

właściciel domu. Nieważne, jak dobre posiadał koneksje na rynku muzycznym.

- Przez duchy.

- Super! – krzyknął Emmett, który pojawił się znikąd. – Jak w “Pogromcach duchów”?

background image

Jasper wyglądał na tak samo zaintrygowanego, jak Emmett. Architektura i duchy. Czego

więcej mógł chcieć?

- Och, nie aż tak absurdalnie. Tylko dwa duchy. Kochankowie, opierając się na tym, co

ustaliliśmy. Chociaż najczęściej nie mogą zlokalizować siebie nawzajem. Dziwna sprawa.

Nigdy nie przebywają w tym samym pokoju i w tym samym czasie. Mają więc lekką

tendencję do jęczenia.

- Jak Jęcząca Marta! – zakrzyknął Emmett, jakby był dzieckiem, znajdującym się w

cukierni.

- Jęcząca kto? – zapytałem, co sprawiło tylko, że rozbawiłem go jeszcze bardziej.

- Jezu, nigdy nie czytałeś „Harry’ego Pottera”? To duch tej laski, którą złapano w

toalecie.

- Co? – Poważnie, nie chciałem wiedzieć.

- Nie, obawiam się, że nie są w stylu Jęczącej Marty – powiedział Carlisle. – Są bardziej

jak Romeo i Julia. Nazwaliśmy je Nick i Nora.

- Ach, „W pogoni za cieniem”

1

, to znam.

Oczy Carlisle’a zmrużyły się w rozbawieniu. Przeszliśmy do foyer.

- Chodźmy się rozejrzeć, dobrze? Ogród na dachu wygląda jak pejzaż, obawiam się, że to

jedyna wykończona rzecz w tym budynku.

Zawahałem się z jakiegoś nieznanego sobie powodu.

- Może panowie dadzą mi znać, kiedy już coś zobaczą? Duchy lub coś innego. Ja zacznę

rozładowywać furgonetkę.

Emmett uśmiechnął się szerzej w zadowoleniu. „Mam nadzieję, że najpierw zobaczymy

kobiety, a nie duchy” mogłoby być napisane na jego czole. Twarz Jaspera, która zawsze

sprawiała wrażenie zamkniętej, rozjaśniła się na wspomnienie o ogrodzie na dachu.

Podbiegli do schodów zaraz za Carlislem. Pokręciłem głową i zaśmiałem się. Wciąż coś

mi mówiło, że powinienem pójść z nimi. Zmysł poszukiwania, badanie tajemniczego

poddasza i możliwość spotkania nawet ducha.

Słońce zaczynało właśnie przebijać się przez chmury, kiedy poszedłem do samochodu i

chwyciłem moje wielkie, skórzane torby. Ulica była spokojna i zielona, ukryta, jakby leżała

na wzgórzach. Ptaki ćwierkały na drzewach, które rosły wzdłuż chodnika. Przez moment

obserwowałem zakręcone ulice, które wiły się w dole. Moje myśli powróciły do niej, jak

zawsze, kiedy mogłem się wyciszyć.

1

„W pogoni za cieniem” (reż. W.S. Van Dyke) – film z 1934 roku. Głównymi bohaterami byli Nick i Nora

Charles.

background image

Gdzie jesteś? pomyślałem. Możesz być wszędzie. Proszę, Boże, pozwól mi ją odnaleźć. Ale

gdzie mam zacząć?

Nikt w Skellar jej nie znał. Po koncercie przesłuchałem każdego, kogo mogłem fizycznie

złapać.

„Och, ta laska w pelerynie, która przewróciła krzesło i cię wkurzyła? Nie mam pojęcia,

koleś.” Miałem ochotę rozszarpać gardło akurat temu konkretnemu idiocie, który nazwał ją

„laską”. I czy naprawę wyglądałem na wkurzonego? Chryste. Co ona musiała sobie

pomyśleć?

Nawet jeżeli któraś z kobiet, które na mnie czekały i oplatały mnie swoimi mackami,

wiedziała, nic nie powiedziała. Zaoferowały mi jednakowe spożytkowanie swoich ciał i

mieszkań, a coś jaskrawego zapytało mnie, czy mógłbym poczytać jej książkę telefoniczną,

kiedy będę nagi. Nie chciałem żadnej z nich. Chciałem jej. Nie mogłem się doczekać, żeby

uwolnić się od nich wszystkich.

Coś mi mówiło, że ona byłaby inna. Musiałbym o nią zabiegać; musiałbym ją zdobyć. I

zdobyłbym. Byłem zszokowany moją oszałamiającą potrzebą, żeby to zrobić. W przypływie

odwagi i determinacji, trzasnąłem drzwiami furgonetki i wróciłem do domu.

Małe miasteczko w wielkim mieście, jak powiedział Carlisle. Mogłem ją odnaleźć w

małym miasteczku. Mogłem i zamierzałem to zrobić.

Otworzyłem drzwi i zrzuciłem bagaże, z minuty na minutę czując się coraz bardziej

pewnie. Wylądowały na podłodze pokrytej kafelkami z ogłuszającym łomotem. Głośny

dźwięk musiał przestraszyć kogoś na schodach, bo usłyszałem słaby okrzyk zaskoczenia.

Wtedy pudła zatrzęsły się, zaczęły przewracać i spadać ze schodów. Wszystkiemu

towarzyszyło ostre przekleństwo.

Naprawdę musiałem kogoś przestraszyć, skoro spowodował taką lawinę. Tuziny czegoś,

co okazało się pudełkami na buty, przewróciły się na ziemię. Natychmiast się zawstydziłem i

przepraszająco pochyliłem głowę. Właśnie wtedy, mały obiekt, który kontynuował spadanie,

poturlał się i zatrzymał u moich stóp. Spojrzałem na niego. But, staromodny, kobiecy but

leżał tam, samotny i zapomniany. Zanim zorientowałem się, co robię, schyliłem się i

podniosłem go. Był taki mały. Zastanawiałem się, jak ktoś może mieć tak subtelną stópkę.

Ten zagubiony but był tak uroczy, że zaśmiałem się cicho i z ochotą chciałem oddać go

właścicielce.

Spojrzałem na schody.

Blada, piękna twarz. Oczy błyszczące od resztek łez.

background image

Łez? Dlaczego płakała? Ta piękna istota stała tam bez ruchu, patrząc na but, który

spoczywał w mojej dłoni. Cichy oddech wydobył się z jej ust, a boleść wymalowana na jej

twarzy uderzyła mnie w sam środek serca. Jej usta otworzyły się bezgłośnie. Cała wydawała

się być wypełniona tęsknotą i smutkiem.

To ty, prawie krzyknąłem. To ty. Ty! Moja muza.

Moje palce bolały, tak bardzo chciałem jej dotknąć, żeby uwierzyć, że tym razem nie

zniknie jak duch. Chciałem krzyczeć, upaść na kolana i wrzeszczeć. Ale byłem zbyt

oszołomiony, żeby się poruszyć, żeby powiedzieć chociaż słowo. Ale musiałem to zrobić.

Poczułem, że narasta we mnie histeria, która okradała mnie z mojej pewności siebie. Wziąłem

głęboki oddech i starałem się uspokoić serce. Zacisnąłem mocniej palce wokół malutkiego

buta, i powiedziałem, wydobywając się z siebie nie więcej niż ochrypły szept:

- Ufam, że to należy do ciebie.

background image

Rozdział 5

„Przeprowadzka, Les Femmes

1

Przycupnęłam w tej zamglonej, ciemnej alejce i płakałam.

Komórka zawibrowała gdzieś przy moim sercu, w kieszeni peleryny. Wiedząc, kto to

może być, rozważałam, czy nie pozwolić jej na nagranie się na sekretarkę. Wiedziałam

jednak, że wtedy zacznie mnie tropić jak pies gończy, jeżeli już tego nie robiła, więc

odebrałam telefon.

- Hej, Alice – powiedziałam, pociągając nosem.

Musiałam oddalić słuchawkę od ucha, kiedy zaczęła wrzeszczeć. A raczej piszczeć,

gorączkowo piszczeć, jeśli miałam być dokładna. Nawet kiedy zdawało mi się, że moje serce

jest nieobecne, nie mogłam powstrzymać ironicznego uśmiechu, kiedy usłyszałam ten

dźwięk.

- Czekaj, czekaj. Nic mi nie jest. – Zmusiłam swój głos, żeby brzmiał niefrasobliwie i

entuzjastycznie, ale w efekcie okazał się skrzekiem, jakbym była żabą na dopalaczu. – Źle…

cóż, źle zareagowałam na orzeszki, to wszystko. Wiesz, jaka jestem. W jednej minucie

pożeram je, w drugiej moje gardło jest ściśnięte, a ja zaczynam panikować. Musiałam wyjść

na świeże powietrze. Zatrzymałam się pod – wyciągnęłam szyję, żeby zobaczyć nazwę

kafejki po drugiej stronie ulicy. – Zacs, tak, pod Zacs. Na rogu Paige i Asbury.

- To dwanaście bloków stąd!

- Tak, wiem, że to daleko. Cały czas miałam duszności i zanim się zorientowałam…

- Kłamiesz. Zawsze wiem, kiedy kłamiesz. Zaparkuj tam gdzieś swój mały tyłek. Rose i

ja już po ciebie idziemy. Rusz się, a cię zabijemy. Jasne?

Mały pitbull-kometa. Niechętnie ruszyłam w kierunku małej kafejki i zawahałam się przy

drzwiach, zdając sobie sprawę, że miałam na sobie tylko jeden but.

Och, fantastycznie.

1

franc „les femmes” – panie/damy; tak było w oryginale, więc tak też zostawiłam ;)

background image

Przynajmniej peleryna była długa, więc mogłam ukryć pod nią moją brudną i zdrętwiałą

stopę. Powłóczyłam nogami jak Morticia z Rodziny Adamsów.

- Earl Grey, poproszę – powiedziałam do pleców faceta, stojącego za ladą. Jego brwi

prawie wyjechały poza linię czoła, kiedy mnie zobaczył. Spojrzałam na swoje odbicie w

lustrze, które stało za nim. Rzeczywiście, mascara spływała po całej moje twarzy, sprawiając,

że wyglądałam jak skrzyżowanie ożywieńca z obłąkanym szopem. Uśmiechnęłam się do

niego anemicznie i odmaszerowałam za róg, żeby trochę się podremontować , ale przedtem

musiałam wrócić po kawałek cytryny oraz poprosić o śmietankę i cukier. Czy nikt w tym

kraju nie wiedział, jak się pije herbatę?

Pęknięcie w moim nieistniejącym sercu trochę się powiększyło na myśl o Londynie. Czy

mogło być coś gorszego? Najpierw straciłam mężczyznę ze swoich snów, a teraz chorobliwie

tęskniłam za jego domem.

W końcu jednak herbata zdziałała cuda i w ciągu kilku minut ból w sercu przytępił się.

Wciąż tam był, ale już mnie nie paraliżował. Nawet powiedziałam sobie, że to możliwe do

wykonania, kiedy ścierałam z twarzy resztki eyelinera małą, papierową serwetką, którą

wyciągnęłam z metalowego stojaka. Moje spojrzenie powędrowało do okna, przez które

mogłam zobaczyć wiszący, żółty neon.

The Lost Boys w Skellar, 21:00. Wstęp płatny.

„Wokale, które sprawiają, że włosy na karku stają wam dęba, i muzyka z dostateczną

ilością świeżej energii, żeby postawić na nogi mały kraj. Edward Cullen, Jasper Whitlock i

Emmett McCarthy z The Lost Boys są nieziemsko seksownymi muzykami i zachwycają tłumy,

gdziekolwiek występują.” - Uncut Magazine.

Edward Cullen.

Cierpki, metaliczny posmak wypełnił moje usta: posmak upokorzenia.

- Nie jesteś upokorzona, Bello. Jesteś silną, niezależną, inteligentną kobietą –

wymamrotałam, otrzymując mgliste spojrzenie od samotnego, stałego klienta, który nie tylko

wyglądał na pijanego, ale też ledwo był w stanie utrzymać filiżankę kawy.

- „I am a woman, hear me roar

1

” – wybełkotał i pociągnął łyk z flaszki, którą chował pod

warstwami ubrań.

- Za ciebie też, duży facecie – podniosłam filiżankę i upiłam łyk.

1

Fragment piosenki Jessicki Williams. W wolnym tłumaczeniu: „Jestem kobietą, usłysz jak ryczę.”

background image

Cóż, już nigdy nie zobaczę Edwarda Cullena. Jakikolwiek dreszcz wywołał tamten

moment, to była już przeszłość. Będę żyła dalej. Przetrwam. Niech cię Bóg błogosławi,

Glorio Gaynor

1

.

Ale wciąż był ten inny moment, ten drogocenny moment, zanim stracił rozum, kiedy

mogłam przysiąc, że mnie rozpoznał, kiedy chciał, żebym podeszła bliżej. Wyobrażałam

sobie, jak jego ramiona oplatają się wokół mnie, jego twarz w moich włosach, jego uśmiech

przy moim uśmiechu. Jego usta, pragnące dotknąć mojej szyi…

Rose i Alice wdarły się do lokalu jak para gliniarzy, bohaterów obciachowego serialu z lat

siedemdziesiątych.

- Nic ci nie jest? Nie powinnaś być w szpitalu? Gdzie twój inhalator?

Nie miałam serca, żeby powiedzieć Alice, że nie używałam inhalatora od drugiej klasy

liceum, kiedy to aparat ortodontyczny Marka Shriga zahaczył się o mój i połknęłam jego

gumę do żucia.

- Wszystko w porządku. Nie musiałyście wychodzić z koncertu.

- Jakiego koncertu? Nie jestem pewna, czy był tam jakikolwiek koncert po twoim

wielkim wyjściu – poinformowała mnie Rose, zatrzymując się w drodze do lady, żeby złożyć

zamówienie. Widocznie nie kupowała historyjki o alergii na orzeszki.

- Poproszę podwójną mocchę z domieszką orzecha laskowego, bez bitej śmietany, bardzo

gorącą – zaćwierkała Alice, wciąż patrząc na mnie z troską.

- To nie jest pieprzony Starbucks, Alice. Zamawiam ci filiżankę kawy, przeżyjesz.

Na stole wylądowały dwie filiżanki zwykłej kawy, a Rose zajęła swoje miejsce.

Usłyszałam, że Edward Cullen szturmem zszedł ze sceny, najwyraźniej zirytowany moim

małym wyczynem, a Emmett natychmiast ogłosił przerwę.

- Ten facet był wściekły. Po prostu rzucił na ziemię gitarę, jego twarz była tak

zszokowana, jakby nikt nigdy nie zakłócił jego występu. Był szaleńczo opętany tym

zdarzeniem i mamrotał coś do siebie. Dobrze, że szybko stamtąd wyszłaś. Pomyślałam, że

mógłby złapać cię za włosy, pociągnąć na ziemię i zaatakować. – Alice opiekuńczo poklepała

mnie po ramieniu.

- Chociaż może powalenie cię na ziemię i zaatakowanie byłoby właśnie tym, czego

potrzebujesz – skomentowała Rose, dmuchając na swoją kawę.

- Widać nie jest przyzwyczajony do tego, że ktoś mu przeszkadza. – Zamyśliłam się nad

moją w połowie pustą filiżanką herbaty.

1

Gloria Gaynor - amerykańska wokalistka ery disco lat 70. Nagrała znany przebój „I will survive”

(„Przetrwam”).

background image

-Jaki był prawdziwy powód twojego wyjścia? – zapytała Rose. Widocznie nie uwierzyła

w żaden z moich wykrętów.

- Ale wiesz co było dziwne? – zapytała Alice, ignorując nas obie. – Mogłabym przysiąc,

że widziałam faceta, który wyglądał zupełnie jak Edward. Biegł przed nami po tym, jak

wyszłyśmy. Dlaczego miałby być tam, a nie w klubie? Może chciał przeprosić? – Jej drobna

szczęka nieco się rozluźniła. – Może było mu przykro?

- Prawie rozbił swoją gitarę, Alice. Mogło mu być przykro tylko dlatego, że nie był w

stanie uderzyć nią Belli. Tak czy inaczej, to nie był on. Alice, to pewnie był jakiś koleś, który

próbował złapać taksówkę. Biegł raz tą, a raz tamtą drogą, jakby był naćpany. Kto, do

cholery, myśli, że złapie pustą taksówkę w sobotnią noc? Prawdopodobieństwo jeden do

dwudziestu musiałoby wymagać chociaż jednej wolnej przestrzeni…

- Och, zamknij się. Dlaczego nie możesz być przepiękna i głupia? Jakie jest

prawdopodobieństwo, że jesteś seksowna i jednocześnie jesteś kujonem?

Rose uśmiechnęła się w odpowiedzi na ripostę Alice.

- Lubię moje dziwactwa, dziękuję. A co z twoim stuprocentowym przekonaniem, że

wyjdziesz za basistę? Chyba zarejestrowałaś fakt, że oni są tam, a my – wykonała ruch ręką –

tutaj. W tej sytuacji może być ciężko z pieprzeniem kogokolwiek.

- Nie martw się, Rose. Wyjdę za basistę, a ty zaznasz nieziemskiego seksu. Wszystko

widzę.

- Proszę, nie mów mi, że widzisz, jak uprawiam seks. Nie sądzę, żeby twoje małe,

delikatne oczy mogły to znieść. A jednak, co za wstyd. On był niesamowicie zjawiskowy.

Widziałaś jak jego ramiona napinały się podczas jednej piosenki? Możesz sobie wyobrazić,

jakie byłoby to uczucie, gdyby te ręce mocno zacisnęły się na twoim tyłku?

- Rachunek proszę! – krzyknęłam do nikogo.

- Posłuchaj, Bello, uwierz mi – powiedziała Alice; pewność pobrzmiewała w jej głosie. –

Jutro jest dzień przeprowadzki, czuję w powietrzu zmiany. Potrzebujesz czegoś, co odwróci

twoje myśli od tego idioty. Rose ma rację, ten Edward to palant, jeden z tych

znerwicowanych artystów. Zadbam o to, żeby Jasper przywołał go do porządku i oddał mu

trochę swojego rozumu, kiedy go o to poproszę. Ale najpierw będzie musiał mi

odpowiedzieć.

- Och, to też widziałaś?

- Bello, ja widzę wszystko.

background image

***

To, czego Alice nie przewidziała, to zdumiewająca ilość pudeł, walizek, kufrów, toreb

podróżnych, klatek, nie wspominając o szczątkach wieloletniej edukacji wyższej, którymi

zostały obdarowane trzy kobiety. Trzy kobiety, które lubiły robić zakupy. Och, i książki, czy

wspominałam o książkach?

- Jimmy Hoffa

1

jest w jednym z tych nagromadzonych pudeł, wiesz o tym –

powiedziałam im, kiedy skakały po całym mieszkaniu, nie mogąc zrobić trzech kroków bez

skręcenia sobie kostek.

Rose położyła ręce na biodra i ogłosiła:

- Wiecie, że to śmietnisko wygląda teraz lepiej niż kiedykolwiek?

- “Na ścianach pozostawił tylko puste haki i kawałki drutu

2

” – zamyśliłam się, patrząc na

dziury po gwoździach i odłamany tynk nad nami.

- Och, uwielbiam Grincha. Pamiętacie tą grę, przy której się piło? Tą, w którą grałyśmy z

twoimi przyjaciółmi, Bello?

- Bella ma przyjaciół? – wtrąciła Rose, rozrywając zębami rolkę taśmy i mrugając do

mnie.

- Przyjaciele, nie mam przyjaciół – zajęczałam, z ręką na sercu, próbując naśladować

najseksowniejszego wampira, jakiego pamiętałam.

- Nie, ci mili ludzie, którzy nosili te dziwne ciuchy. Kim oni byli?

- Wyrzutkami z klubu renesansu – powiedziała Rose z taśmą w zębach. – Przemierzali

kraj, jeżdżąc od jednego festiwalu muzyki dawnej do drugiego. Prawie jak Grateful Dead,

tylko bez narkotyków i seksu. Nic dziwnego, że się upili.

- Koncertowali tylko przez jeden semestr – poprawiłam ją. – Chodziłam z nimi na zajęcia

z poezji najnowszej. Seuss

3

jest dla nich naprawdę ważny. I, tak, potrafili pić. Grinch był

najlepszy: nalewali sobie kieliszek za każdym razem, kiedy padało słowo “kto”.

1

Jimmy Hoffa (wł. James Riddle Hoffa) – ur. 14 lutego 1913, zaginął 30 lipca 1975, oficjalnie uznany za

zmarłego w 1982; członek amerykańskiego związku zawodowego

2

Moje wolne tłumaczenie fragmentu książki „How the Grinch Stole Christmas”, bo nigdzie nie znalazłam

„oficjalnego” polskiego przekładu.

3

Theodor Seuss Geisel znany jako Dr. Seuss to amerykański autor książek dla dzieci, które weszły do kanonu

literatury tego gatunku. (przyp. Stworzył postać Grincha ;])

background image

- Jaka była najgorsza linijka? – zapytała Alice w drodze do kuchni. Rose mogła być

geniuszem, ale to ja miałam pamięć do poezji.

- Cóż, pierwsza linijka zabija. „Każdy, kto mieszkał w Ktosiowie kochał Święta nad

życie. Ale Grinch to ten, kto mieszkał na północy Ktosiowa i nie cierpiał ich skrycie.

1

” Cztery

razy w dwóch zdaniach. Ledwo dajesz radę wychylić shota.

Żartując i przenosząc kartony, wyrobiłyśmy się w całkiem niezłym czasie. Do południa

miałyśmy już wszystko załadowane w ciężarówce. Nie widziałam jeszcze domu. Nasza

przeprowadzka, która miała mieć miejsce na sam koniec miesiąca, nagle odbyła się szybciej,

niż zdawałyśmy sobie z tego sprawę.

Zaparkowałyśmy pod konarami drzewa magnolii około trzeciej. Ciężka praca i trwała

miłość moich najlepszych przyjaciółek potrafiła zahamować moją niechęć. Ale kiedy

wysiadłam z samochodu i wdychałam zapach egzotycznych kwiatów, poczułam, że moje

serce znów do czegoś zatęskniło. Zatęskniło za ciepłem, którego nigdy nie miałam odnaleźć.

Zwróciłam moją twarz w stronę słońca i odetchnęłam głęboko. Życie będzie toczyć się

dalej. Może nigdy nie miałam czuć znów tej namiętności, ale poczułam ją. To jakoś musiało

się liczyć. Będę jak Ilsa w Casablance, będę nosić mój kapelusz aż do śmierci i stać na tym

zamglonym pasie startowym. Skończę studia, zostanę profesorem i spotkam Victora

Laszlowa, człowieka, którego podziwiałam. Nauczymy się kochać siebie nawzajem i któregoś

dnia zamieszkam w domu takim jak ten. Będę pisać książki i mieć gromadkę dzieci, a on

zostanie dziekanem. To byłoby tak bardzo godne szacunku. Tak bardzo pewne.

Tak bardzo nudne.

Otrząsając się z rozmyślań o mojej przyszłości, przeszłam brukowanym chodnikiem,

który prowadził do mojego nowego domu.

Były tam dwa mieszkania, nasze znajdowało się na górze. Zarzuciłam torbę na ramię i

ruszyłam w moją pierwszą podróż po tych czarno-białych stopniach.

Alice pierwsza znalazła się przy drzwiach, prawie taszcząc mnie po stopniach w trakcie

swojego głośnego biegu po klatce schodowej. Opisała mi ten dom w tak drobnych

szczegółach, że wydawało mi się, że wiem, co znajduje się po drugiej stronie. Palce, w

których trzymała klucze, zadrżały. Mogłam sobie wyobrazić jej pęd to tego, żebyśmy

wszystkie już biegały wzdłuż białej, zdobionej tapety w jadalni, spiesząc do ciepłej, ogromnej

kuchni, umierając z pragnienia, żeby zakraść się do ogrodu za domem, ale wtedy

zatrzymałaby się i złapała za serce. Krzyknęłaby do mnie: „Kominek, prawdziwy kominek w

1

To samo, co w przypisie nr 2 na poprzedniej stronie.

background image

kuchni!” Klucze teraz pobrzękiwały szaleńczo. Znałam ten wyraz twarzy. Zakochała się. W

tym domu.

Alice pchnęła drzwi, a te łatwo otworzyły się na swoich zawiasach. Rose i ja

podążyłyśmy za nią. Salon wyglądał dokładnie tak, jak mi go opisano. I musiałam przyznać,

że ogromne miejsce przy oknie było idealne. Popołudniowe promienie słońca przebijały się

przez drzewa, kąpiąc białe ściany w pryzmacie światła. Dębowy kominek znajdował się w

odległym kącie pokoju. Sufit był wysoki, a zabytkowy żyrandol zwisał ze środka zdobionego

gzymsu. Przesuwane drzwi oddzielały salon od małej, ale odświętnej jadalni.

Rzeczywiście, palce Alice przesunęły się po bogato zdobionej tapecie, kiedy szłyśmy

powoli i cicho do kuchni. Wstrzymałam oddech. Nigdy nie opuszczę tego pomieszczenia.

Okna od podłogi do sufitu znajdowały się w tylnej ścianie. Wielka, czarna, marmurowa

wyspa leżała pośrodku. I, tak, był tam kominek. To wszystko, piękno domu, porządne

rzemiosło, subtelne drobiazgi, nic tak mnie nie zaszokowało, jak właśnie to. Dom był

umeblowany. Ogromne fotele ustawiono przy kominku, magazyny porozrzucano po

podłodze. Na stole w jadalni znajdowały się rozłożone gazety, jakby ktoś zostawił je tam do

pracy. Ogień wciąż tlił się w małym sercu kuchni.

Opuściłam pomieszczenie i powędrowałam wzdłuż hallu. Drzwi na samym końcu były

zamknięte. Moja sypialnia. Zamierzałam jej zażądać. Lata dzielenia się łóżkiem z moją matką

albo spania na sofie, na samą myśl kręciło mi się w głowie. Drzwi otworzyły się cicho.

Rumieniec szarości padł na drewnianą podłogę z wielkiego okna, wygiętego w łuk. Jedna

ściana była pokryta od podłogi do sufitu regałami, na których znajdowały się książki. Przy

innej stało biurko, takie, które można znaleźć w sklepie z antykami, z nogami z kutego żelaza

i szufladą z ciemnego drewna. Podeszłam do niego i przesunęłam palcami po blacie.

Zerknęłam do szafy i westchnęłam. Była wielka. Bardzo spokojnie zamknęłam za sobą drzwi.

- Alice! – krzyknęłam. Znalazłam ją, mierzącą promień pomiędzy kuchnią a jadalnią. –

Alice, musisz to zobaczyć… Co? Nie możesz tego zrobić… Czy to nie jest ściana nośna?

Alice rozpromieniła się.

- Zatem podoba ci się ?

- Ja… uwielbiam go! Ale co z umeblowaniem? Wygląda na to, że ktoś tu mieszka.

- Owszem. Właściciel. Powiedział, że zostawi nam kilka rzeczy, żebyśmy poczuły się

swobodnie. Napisał do mnie wczoraj wieczorem… powiedział, że będzie tu, żeby się

przywitać. Strasznie miły gość. Trochę za stary dla mnie, ale imponująco przystojny, coś w

stylu blond Cary’ego Granta.

background image

- Nie żeby za bardzo się w to angażowała – poinformowała mnie Rose, trzymając w

rękach masę książek. – Naprawdę do ciebie napisał?

- Oczywiście, a dlaczego nie? Nie umywa się do Jaspera, jeśli ktoś pyta mnie o zdanie,

ale nie wyrzuciłabym go z mojego łóżka za jedzenie krakersów.

Reszta dnia upłynęła nam na kolanach, na czymś, co Alice nazywała „zagnieżdżaniem

się”, a Rose, celniej, „pracą niewolniczą”. Najpierw posprzątałyśmy kuchnię i łazienkę.

Około dziesiątej zamówiłyśmy pizzę, otworzyłyśmy butelkę Chardonnaya i padłyśmy.

***

Czy kiedykolwiek obudziłeś się w łóżku, które na pewno nie było twoje, w domu, w

którym nigdy wcześniej nie spałeś, z wciąż przewlekle tkwiącym w twoim umyśle marzeniem

sennym o mężczyźnie, którego będziesz kochać na zawsze?

Cóż, witaj w moim świecie.

Było tam pole i dzikie kwiaty, a ja znajdowałam się na nich i pod nim. Z uśmiechem na

twarzy pochylił się, żeby mnie pocałować. Przypadkowo zetknęliśmy się nosami.

Zaśmialiśmy się głośno, przeturlaliśmy, a moje włosy zasłaniały nas, tworząc tarczę przed

oślepiającym słońcem. Nagle, całkowicie poważnie, jakby wiedział, że sen powoli się kończy,

jego usta łapczywie odnalazły moje i pocałował mnie, mówiąc: „Kocham cię, Bello. Kocham

cię. Czekaj na mnie. Zaczekaj.”

Obudziłam się. Moje ręce odnalazły eksplodujące serce, moje ciało napięło się jak drut.

Pomimo chłodu panującego w całym domu, blask potu pokrywał moje ciało, każdy nerw był

ożywiony i tęsknił za czymś. Wciąż czułam nacisk jego bioder na moje, czułam jego głód,

siłę palców, kiedy mnie pieścił. Uch. Nie, nie, tak nie mogło być.

Po wykopaniu się z prześcieradeł, poszłam do łazienki.

Byłam wdzięczna za to, że z wymyślnie zaprojektowanego kranu spływała do zlewu tylko

zimna woda. Pochlapałam nią twarz. To musiało się skończyć. Musiałam iść naprzód. Życie

nie mogło tak wyglądać. Wypalę się.

background image

Wpatrując się w piękne lustro, zadeklamowałam jeden z moich ulubionych cytatów:

“Seks... Przyjemność jest chwilowa, pozycja śmieszna, a koszty mogą człowieka

zrujnować.

1

Zdeterminowana, aby zostawić za sobą Edwarda Cullena i jego nagie ciało, ubrałam się w

obcisły top i podarte dżinsy. Byłam wdzięczna za to, że ten dzień będzie obfitował w więcej

noszenia bagaży i pocenia się. Byłam wdzięczna za cokolwiek, co zatrzyma moją frustrację

seksualną, rozpustnie przepływającą przez moje ciało. Spięłam włosy do góry, wiedząc, że

przegram tę bitwę; moje włosy były jak moje ciało: nigdy nie były posłuszne.

Gdzieś w domu ktoś parzył kawę. Wystękałam podziękowania dla Rose, która siedziała

przy wyspie, pochylając się nad papierami. Alice kierowała kimś w drugim pokoju swoim

„czy to nie wspaniałe, że żyjemy” głosem. Nikt nie powinien być tak szczęśliwy o takiej

godzinie.

Dziwny mężczyzna, cały ubrany na biało, pojawił się w wejściu do kuchni.

- Przywitaj się z Sidem, Bello – wymamrotała Rose. Nie oderwała wzroku od kartki, ale

podniosła kubek z kawą.

- Witaj, Sid – powiedziałam. Zostałam obdarzona elektryzującym uśmiechem, który

niestety spoczywał na moim biuście. – Kim jesteś?

- Och, po prostu pomagamy Alice przenieść kilka rzeczy.

- Naprawdę? Cóż… chyba… dziękujemy – posłałam Rose spojrzenie, które miało pytać

“kim jest ten człowiek?”, ale ona tylko przerzuciła kartkę i ziewnęła.

- Nie ma sprawy. Kiedy tylko będziecie potrzebować pomocy, wystarczy krzyknąć.

Jesteśmy na dole przez większość dni, pracujemy nad mieszkaniem. Trzy piękne dziewczyny

nie powinny nosić tak ciężkich rzeczy. Naciągniecie sobie jakieś mięśnie – powiedział ze

szczerym, pożądliwym spojrzeniem. – Zatrzymaj się na dole, kiedy chcesz. – Nie wiedziałam,

czy Sid chciał być moim ojcem, czy chłopakiem. Naprawdę nie byłam zainteresowana żadną

z opcji. Byłam przerażona faktem, że jego wzrok powędrował do moich bioder.

Rozległo się pukanie do drzwi. Co to było? Stacja Grand Central

2

? Podążyłam za Sidem

do salonu, gdzie Alice dziarsko podskakiwała do drzwi w swoich spodniach do jogi i tunice

przewiązanej w pasie. Przystojny mężczyzna stał w wejściu. Przystojny w sposób „ zbyt

wyrobiony w czasie i zbyt elegancki jak na tę porę”. W rękach trzymał kosz.

1

Lord Chesterfield.

2

Największa stacja kolejowa na świecie.

background image

- Witajcie – powiedział. Jego akcent na chwilę wykoleił moje serce. Był Anglikiem i z

tym akcentem wydawał się cholernie wytworny. – Jestem Carlisle Cullen, rozmawialiśmy

przez telefon.

- Och, tak! Wspaniale cię poznać, proszę, wejdź. Bella! Och, tutaj jesteś. Rose, wychodź,

Carlilse tu jest! – ogłosiła, jakby zatrzymywał się tutaj każdego ranka. Uśmiechnął się ciepło

w odpowiedzi na jej entuzjazm.

Wszyscy zostaliśmy sobie przedstawieni, ale mogłam równie dobrze być manekinem.

Cullen… Czy to możliwe? Jak powszechne było to nazwisko? Chciałam zapytać, ale nie

odważyłam się, nie wiedząc, jak do tego nawiązać. Carlisle był właścicielem domu. Nie

potrafiłam powiedzieć, jak mało pozostało do zrobienia w naszym mieszkaniu. Mówił coś o

jakichś ścianach, które musiały zostać otworzone, o czymś w łazience i kuchni, ale tylko

pokręciłam głową. Obiecał, że wpadnie później i podał kosz ze śniadaniem Rose, która

wpatrywała się w niego z czymś, co graniczyło z czcią. Rose uwielbiała śniadania. To był

jedyny posiłek, jaki potrafiła przygotować. Jej logika wyglądała tak, że dziewczyna kupowała

sobie lunch, a mężczyzna stawiał jej kolację.

Jadłyśmy w ciszy nasze świeżo dostarczone śniadanie. Alice wyrywała się do tego, żeby

zacząć dekorować, Rose smakowała jabłkowo-jagodową babeczkę, a ja próbowałam nie

dopuścić do tego, żeby mój nastrój wymknął się spod kontroli. Myślałam, że tak dobrze sobie

radzę. Dlaczego wzmianka o jego nazwisku wywoływała tak absurdalny efekt? Jak jedno

słowo mogło mnie tak wyprowadzać z równowagi?

Odrzuciłam serwetkę, cała sfrustrowana.

- We foyer stoi pełno pudeł, przyniosę je.

Rose i Alice wpatrywały się we mnie zdziwione. Widocznie mój ton zabrzmiał trochę

zbyt natarczywie.

Powlekłam się mozolnie po schodach. Bello, możesz to pokonać, możesz. Przestań o nim

myśleć, nic ci nie będzie. Wzięłam tak dużo pudeł, ile dałam radę pomieścić w rękach, aż po

policzek. Sekundę później zaczęły się przewracać. Chryste.

Uklękłam, żeby poukładać je z powrotem, kiedy go zobaczyłam. Mój jeden but.

Pozostawiony sam sobie. Zapomniany. Z innego czasu. Mały, stylowy, mała poezja, której

nikt nie zobaczy, nigdy więcej.

Mały but łamał moje serce wciąż i wciąż. Noc, obietnica, która przyszła i odeszła. Byłam

tym butem. Tą dziwną, zapomnianą rzeczą. Płacząc, poupychałam pudła w moich ramionach.

Zaczęłam ciężko wchodzić po schodach, szlochając, nienawidząc siebie za to, że jestem taka

słaba. Bum! Przeraził mnie ogłuszający huk. Krzyknęłam. Kartony zachybotały w moich

background image

rękach i wypuściłam je. Cholera! Jeden za drugim wypadały mi z rąk, wszędzie leżały buty.

Cholera, cholera, cholera!

Obróciłam się szybko i spojrzałam w dół schodów.

Nie.

Straciłam rozum. To niemożliwe. Moje ciało zatrzęsło się, próbując zrozumieć to, o czym

krzyczały moje oczy do mojego umysłu. Był tutaj.

Edward Cullen był tutaj. Stał w moim foyer. Moim foyer. Miał na sobie podarty t-shirt i

dżinsy, i wyglądał, jakby wyszedł z okładki „Rolling Stone”. Edward Cullen stał w moim

foyer.

Teraz klęczał. Zanim zdążyłam zapytać siebie, dlaczego, jego oczy odnalazły moje. Były

zachwycająco żywe i zielone jak powiew wiosny. Trzymał mój zagubiony but.

- Ufam, że to należy do ciebie.

Nie wiem, jak długo tam stałam, skamieniała jak Galatea, czekająca na Pigmaliona, który

ma tchnąć w nią życie. Wszystko, co wiem, to tylko to, że jego uśmiech zaczął się rozmywać,

a ostrożność przebiegła przez jego ostre rysy, jakby bał się, że mogę rzucić się na niego albo

zacząć krzyczeć.

- Dz…dz…dz…

Próbowałam mu podziękować, ale angielski wydawał się bezużyteczny. Poza tym resztki

mojego zaćmionego umysłu wiedziały, że niemożliwe jest wydanie z siebie dźwięku „dz”,

kiedy ma się szeroko otwarte usta. Zanim zdążyłam je zamknąć i wyjąkać kolejną sylabę,

Alice zeskoczyła ze schodów, minęła mnie i wyjęła but z jego rąk.

- Wezmę to – wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Obserwowałam z całkowitym przerażeniem, jak uderzyła go butem w ramię, nie raz, ale

trzy razy, potem obróciła go, upuściła, złapała mnie za rękę i zawlokła z powrotem na górę.

Ostatnie, co zobaczyłam, zanim drzwi się za mną zatrzasnęły, to na wpół oczarowany, na

wpół przerażony wyraz twarzy Edwarda Cullena, który pocierał swoje ramię, wpatrując się w

mój but.

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Danse Macabre The Sacvral and the Lost
PDQ Temple of the Lost Gods
Arcana Evolved Spell Treasury The Lost
(ebook occult) Aleister Crowley The Lost Continent (Atlant
3E D&D Adventure 05 or 07 The Lost Temple of Pelor
69 Han Solo Adventures 03 Han Solo and the Lost Legacy
Edgar Rice Burroughs Tarzan 26 The Lost Adventure # Edgar Rice Burroughs & Joe R Lansdale
Blaine, John Rick Brant Science Adventure 02 The Lost City 1 0
Arthur Conan Doyle Challenger 01 The Lost World
The Lost Year
The Lost Andersons 4 Priceless Treasure Melody Anne
Grand Theft Auto IV The Lost and Damned
Paul McAuley Doctor Pretorius and the Lost Temple
Artemis Fowl The Lost Colony
Secret of the Lost Race Andre Norton(1)
Fairytale Shifter 3 The Lost Slipper Alexa Riley
Harrison David The Lost Rites of the Age of Enlightenment
Galaxy of the Lost E C Tubb
The Blake Boys 9 Tempting Fate Rhonda Laurel

więcej podobnych podstron