R778 Goodnight Linda W tobie nadzieja DUO

background image








Linda Goodnight

W tobie nadzieja




















background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


- Stawiam pięć dolarów i flaszkę piwa, że ona nie zostanie tu

dłużej niż dwa dni.

Jeet Hammond oparł łokieć na barze i uniósł filiżankę,

wskazując na przechodzącą za oknem długonogą brunetkę.
Szeryf Tate Mclntyre obojętnie popatrzył na migającą miedzy
naklejkami na szybie sylwetkę dziewczyny. Nie obchodziło go,

z kim mówi jego zastępca. W ogóle nie zamierzał wdawać

się w niepotrzebne rozmowy. Nie miał na to ani czasu, ani
ochoty.

- Nie zakładam się o piwo, Jeet - przypomniał to, o czym

wszyscy w miasteczku doskonale wiedzieli. - Nie piję,
zapomniałeś?

- Nie, skądże. Jasne. Nie pijesz i nie grasz - uśmiechnął się

Jett łobuzersko. - Ja, niestety, tak.

Tate odsunął talerzyk z resztkami ciasta. Lekki poryw wiatru

nieoczekiwanie poruszył niebieską spódniczką dziewczyny.

I wtedy na Tate'a spłynęło olśnienie. Wiedział, kim ona jest.

Ciasto zaciążyło mu w żołądku jak kamień. Nie miał pojęcia, że
wróciła.

Jeet z komicznym uniesieniem wpatrywał się w powiewającą

spódniczkę.

- Jeszcze wyżej, odrobinkę wyżej - mamrotał modlitewnym

szeptem. - Boże, w życiu nie widziałem takich nóg!

- Niech no twoja żona usłyszy - Tate przywołał go do

rozsądku. - Znowu przyjdziesz do mnie szukać noclegu.

- Masz rację, stary - westchnął Jeet. - Ale przyznaj, przyjazd

Julianny Reynolds musi poruszyć nawet kogoś tak odpornego
jak ty.

Tate drgnął i wbił wzrok w filiżankę. Był poruszony, owszem,

ale nie w takim sensie, jak przypuszczał Jeet. Gdy dziesięć lat
temu Julee wyjeżdżała, stracił nie tylko ostatnie dwadzieścia
dolarów, ale i serce. I już nigdy go nie odzyskał.

1

RS

background image

- Jak to się dzieje, że jest taka znana, a nigdy nie oglądaliśmy

jej zdjęć? - zapytał Jeet, wyciągając szyję.

- Jest modelką od nóg. Trudno poznać kogoś po nogach. On

zawsze potrafił ją rozpoznać. Na każdej reklamie, w telewizji,
na zdjęciach.

- Mówią, że to podobno ona występowała w zeszłym roku w

tym filmie o baletnicy.

- Słyszałem.
- Pamiętasz ten bilboard przy autostradzie? Mało nie

zjechałem do rowu, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Dam
głowę, że to była ona.

Tak, to była Julee, z całą pewnością. Sam wtedy ustawił się w

tym miejscu do kontroli drogowej. Przez pół nocy wypisywał
mandaty i wpatrywał się w nogi na reklamie. Wspomnienia nie
dawały mu spokoju.

Pociągnął spory łyk kawy. Słodki napój łagodził gorycz

wspomnień. Jedyna kobieta, którą kochał. Bez wahania oddałby
za nią życie. Nie był jej wart. Wiedział to i wtedy, i teraz.
Zasługiwała na coś więcej, niż mógł jej ofiarować łobuziak z
biednej dzielnicy. Odstawił filiżankę.

Wstając, rzucił na stolik kilka monet.
- Idziemy, pora brać się do roboty.
Jeet zsunął się z krzesła i ruszył za szefem.
- Ciekawe, po co ona tu przyjechała. Dokładnie to samo

pytanie zadawał sobie Tate.

Miała do wykonania misję.
Poruszając się z wdziękiem, szła główną ulicą miasteczka, a

każdy krok przybliżał ją do człowieka, od którego zależało jej
dalsze życie. Lęk stawał się coraz silniejszy. Jak potoczy się ich
rozmowa? Ten mężczyzna jest teraz poważnym i szanowanym
człowiekiem. Ma rodzinę. Do tej pory nawet przez myśl jej nie
przeszło, by wtrącać się w jego życie. Jednak zdarzają się
wyjątkowe okoliczności. Czasami nie pozostaje nic innego, jak
sięgnięcie do środków ostatecznych. Musi nakłonić go do

2

RS

background image

współpracy. Nie ma innego wyjścia. Tyle tylko, że nie wyjawi
mu prawdziwych powodów. Przynajmniej to może dla niego
zrobić.

Duży zegar na domu pogrzebowym Evansa pokazywał kilka

minut po dwunastej. Wzdrygnęła się na to mimowolne
przypomnienie upływającego czasu i unoszącego się nad nią
widma śmierci. Każda mijająca chwila przybliżała ten
nieuchronny moment, gdy na wszystko będzie za późno. To, że

śmierć jeszcze nie zaatakowała, zawdzięczała tylko łaskawości
Boga i postępowi w medycynie.

Poczuła słodki zapach białych tulipanów zdobiących donice

przy wejściu do budynku sądu. Nie zatrzymując się, by na nie
popatrzeć, Julianna pchnęła masywne drzwi i weszła do środka.

Przywitał ją chłodny półmrok. Trudno, musi to zrobić.

Megan, jej jedyne dziecko, umiera. Jej życie może ocalić tylko
przeszczep szpiku. Tygodnie rozpaczliwych poszukiwań dawcy
nie dały żadnego rezultatu. Pozostało tylko jedno rozwiązanie. I
choć przysięgła sobie, że nigdy tego nie zrobi, przyjechała do
Blackwood odszukać ojca Megan. Musi spotkać się z Ta-te'em
Mclntyre'em.

W sekretariacie nikogo nie było. Podeszła do drzwi z napisem

,,Szeryf Hrabstwa Seminole". Zawahała się. Czuła suchość w
gardle. A jeśli Tate odmówi? Jeśli ostatnia szansa na ocalenie
Megan przepadnie? Nabrała powietrza i nacisnęła klamkę.

Drzwi były zamknięte. Julianna zgarbiła się i oparła czoło o

chłodną mosiężną tabliczkę. Nawet nie mogła płakać. Już
dawno wypłakała wszystkie łzy.

- Szuka pani kogoś?
Wyprostowała się gwałtownie i odwróciła w kierunku głosu.

Tuż przed nią stał Tate Mclntyre. Nieco starszy, bardziej
masywny i jeszcze przystojniejszy niż kiedyś.

Serce zabiło jej mocniej. Obawiała się tego spotkania. Nerwy

miała napięte do ostateczności.

3

RS

background image

Trzeba przyznać, że Tate robił wrażenie. Wysoki,

muskularny. Mundur dodatkowo podkreślał wszystkie jego
walory. Nie bez powodu był pewnym kandydatem do najlepszej
drużyny piłkarskiej. Smagła cera, zielone oczy, krótko podcięte
ciemnobrązowe włosy. Lekko wystające kości policzkowe
zdradzały płynącą w jego żyłach indiańską krew. Atrakcyjny
chłopak

stał

się

wyjątkowo

przystojnym

mężczyzną.

Mężczyzną, który wybrał inną.

Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk policyjnego radia. Tate

nastawił uszu. Słuchał, nie odrywając oczu od Julianny.

Nieraz myślała o nim przez te wszystkie lata, jednak

wrażenie, jakie na niej zrobił, zaskoczyło ją. Krew pulsowała jej
w skroniach. Uczucia, o których dawno zapomniała, nagle
odżyły. Kiedyś kochała go szaleńczą, młodzieńczą miłością.
Pośpiesznie odepchnęła wspomnienia. To było dawno. To już
przeszłość, do której nie ma powrotu. Przyjechała tu tylko z
powodu Megan. Tylko i wyłącznie.

Wpatrywał się w nią w milczeniu. Była wiotka i szczupła jak

niegdyś. Mocno zaciskała palce na klamce. Nie dość, że wróciła,
to stała przed jego gabinetem.

Zaczerpnął powietrza. Zawsze była dla niego pięknością.

Teraz nabrała jeszcze szlifu. Nie chciał tego zauważać, nie
chciał niczego odczuwać, ale to było od niego silniejsze.

- Cześć, Tate.
Wyciągnęła rękę. Ledwie jej dotknął, przeszył go dreszcz. To

była ciepła, miękka dłoń Julee, dziewczyny, którą kochał i która
go zawiodła.

Przez lata zabraniał sobie myśleć o niej. Tak jak o ojcu. To

były zamknięte sprawy. Może dlatego teraz zareagował tak
gwałtownie. Wszystkie spychane w niebyt uczucia odżyły z
dawną siłą, choć wydawało mu się, że już się z nimi uporał, że
rany się zabliźniły. Jednak obraz Julee wsiadającej do autobusu
nadal go prześladował.

4

RS

background image

Tak bardzo pragnął, by zrobiła karierę. Obie z matką ledwie

wiązały koniec z końcem. Nie zdawał sobie tylko sprawy, jak to
się może skończyć. Julee nie wróciła już do Blackwood. To był
dla niego cios. Tym bardziej bolesny, że jego kariera sportowa
legła w gruzach. Jedna poważna kontuzja, i jego życie rozpadło
się. Stopniowo ból zmienił się w gniew, potem w gorycz i
rozczarowanie. Marzenia okazały się złudzeniem. Julee nie
wróci, nie był jej wart. Pogrążył się w rozpaczy. Cudem wyszedł
na ludzi, z silnym postanowieniem, że nie powtórzy
wcześniejszych błędów. Nigdy więcej nie zaryzykuje własnych
uczuć.

I tego musi się trzymać. Wypyta ją, czego od niego chce, i jak

najszybciej odeśle ją z powrotem.

- Jak się miewasz?
Słodkie, uwodzicielskie brzmienie jej głosu przed laty

doprowadzało go do szaleństwa. Seksowny głos, seksowne nogi,
cudowna dziewczyna...

Odepchnął od siebie wspomnienia.
- Dzięki, jakoś leci. A co u ciebie? - Oswobodził rękę,

otworzył zamek i pchnął drzwi. Musi usiąść i ochłonąć.

Przepuścił ją pierwszą. Mimowolnie poczuł ulotny zapach

kosztownych perfum. Nie miał pojęcia, co to za marka. Nigdy
nie był w tym dobry.

- To już tyle czasu. - Julianna obrzuciła spojrzeniem wąski

gabinet, którego dochrapał się takim wysiłkiem. Zawalone
papierami biurko, świszcząca klimatyzacja. Dla wielkomiejskiej
damy musiało to wyglądać odpychająco.

- Mnóstwo - potaknął, spoglądając na kalendarz. Dziewięć lat,

siedem miesięcy i trzynaście dni. Dzień jej wyjazdu na zawsze
wrył mu się w pamięć. - Słyszałem, że dobrze ci się wiedzie.

- Słyszałeś?
Wzruszył ramionami. Nie powie jej przecież, że chciwie łapał

każdy strzęp informacji na jej temat. Trzymał za nią kciuki. I

5

RS

background image

snuł naiwne rojenia, że powróci do miasteczka załamana. Do
niego. Boże, jaki był głupi!

Przeniósł ciężar na zdrową nogę. Chyba pogoda niedługo się

zmieni, bo kolano znowu go bolało. Choć może to tylko
zmęczenie, efekt osiemnastu godzin mozolnej pracy. Przez całą
noc przeczesywali zarośla, szukając zaginionego dziecka. Warto
było. Gdy w końcu oddał dzieciaka zapłakanym rodzicom, czuł
się szczęśliwy jak nigdy.

Julee spostrzegła ten nieznaczny ruch i popatrzyła na niego

uważnie.

- Noga wciąż ci dokucza?
A zatem wiedziała. I nawet nie zadzwoniła. Widać, gdy już

znalazła się w wielkim mieście, przestał się dla niej liczyć.

- Czasami - przyznał niechętnie. Minęło prawie dziesięć lat.

Po co do tego wracać?

Delikatnie dotknęła jego ramienia. Poczuł, jakby przeszył go

prąd. Jeszcze chwila, a padnie jej do stóp. Tyle lat, a on ciągle
był naiwnym głupcem.

- Tak bardzo było mi ciebie żal.
Skoro tak, to dlaczego nie przyjechała? Dlaczego go nie

wsparła, gdy przeżywał najgorsze chwile? Został sam, zdany
tylko na siebie. Wpadł w rozpacz, zaczął pić, potem ożenił się z
pierwszą dziewczyną, która się nawinęła.

- To już przeszłość. - Odsunął się, by nie wdychać jej perfum.

Stanął za biurkiem.

Oboje byli wtedy młodzi i pełni nadziei. Mieli przed sobą całe

życie. Wierzyli, że świat jest na wyciągnięcie ręki. Ona marzyła
o karierze modelki, a on liczył na wejście do kadry piłkarskiej.
Gdy jej plany zaczęły się urzeczywistniać, on doznał kontuzji,
która wykluczyła go ze sportu.

Duma nie pozwalała mu zadzwonić. Czekał i powoli narastał

w nim gniew. Depresja, alkohol, żal, to wszystko zaczynało go
przerastać. Chciał umrzeć. Wtedy pojawiła się Shelly. Godziła

6

RS

background image

się na jego wyskoki. Współczuła mu. Był jej za to wdzięczny.
Nie minął miesiąc, a wzięli ślub.

Zamknął oczy, odpychając wspomnienia. To już przeszłość.
- No więc, co cię przygnało do Blackwood?
I kiedy masz samolot do domu? - dodał w duchu. W jej

oczach przemknął jakiś cień. Nerwy? Niepokój? Popatrzył na
nią badawczo. Zaciśnięte usta, cienie pod oczami. Miał
przeczucie, że czegoś się obawiała. Czekał.

Czego ona się boi? I jaki to może mieć związek z rodzinnym

miastem? Jaki ma związek z nim?

- Mogę na chwilę usiąść? Mam z tobą coś ważnego do

obgadania.

Był poruszony, ale starał się niczego po sobie nie pokazać.

Wskazał na obciągnięte zielonym plastikiem krzesło, sam zajął
miejsce za biurkiem. I natychmiast tego pożałował. Julee
siedziała na wprost niego. Widział jej piękne, niewinnie
skrzyżowane nogi. Poczuł ucisk w piersi. Musi jak najszybciej
pozbyć się jej stąd.

- No to słucham - zagaił. Ciekawe, o co jej chodzi.
Dziewczyna pochyliła się nieco i w wycięciu bluzki mignęła

jasna skóra. Spiął się na ten widok. Seksowna, bezbronna i
piękna, połączenie niebezpieczne dla każdego faceta, a dla niego
wręcz zabójcze. Gra przeciwieństw. Ona z metropolii, on z
małego miasteczka. Ona bogata, on harujący od rana do nocy.
Nie darmo kiedyś jej matka stwierdziła, że jej córeczka jest dla
niego za dobra.

Po co znów do tego wraca? Oboje się zmienili. Łączy ich

tylko przeszłość, o której lepiej zapomnieć.

Rozległ się dzwonek. Tate zmełł przekleństwo. Miał tyle

spraw na głowie. Nie mógł tracić czasu. Im szybciej zakończy
sprawę z Julianną, tym lepiej dla niego..

- Słucham? - Nacisnął guzik, gestem pokazując Julee, by nie

wstawała.

7

RS

background image

- Pani Barkley prosi, żebyś do niej wpadł. Ten zagadkowy

Tom znowu się kręci koło jej domu - powiedziała sekretarka.

- A gdzie ty się podziewałaś? - zapytał Tate.
- Nawet Wspaniała Rita potrzebuje czasami wyjść do toalety -

odparła godnie. - Ty może masz przedwojenny zamek, ja nie.

Popatrzył na Julee. Z trudem tłumiła śmiech. Odetchnął z

ulgą, gdy wstała i zaczęła przechadzać się po gabinecie.
Odwrócił wzrok, by nie patrzeć na jej falującą spódniczkę.

Nie dość, że ma tu Juliannę, to jeszcze sekretarka sobie z

niego dworuje. Najchętniej by jej przygadał, ale wolał nie
ryzykować. Bez Wspaniałej Rity w życiu by sobie nie poradził.

- Przekaż jej, że przyjadę najszybciej jak to możliwe.
- Nie musisz tak pędzić. Powiedziała, żebyś się nie śpieszył. I

jeszcze prosiła, żebyś po drodze kupił kocie jedzenie dla
Penelopy.

Tate

uśmiechnął

się.

Od

czterech

miesięcy

ścigał

nieuchwytnego Toma. Biedna pani Barkley. Nudziła się.
Ciekawe, jakie ciasto upiekła tym razem. I czy zdąży spokojnie
zjeść choć kawałek, słuchając jej popisów przy pianinie.

- Nie ma sprawy.
Kątem oka widział Julee przyglądającą się wiszącym na

ścianie dyplomom i certyfikatom. Miał nadzieję, że dojrzy
dyplom college'u. Jej wszystko przyszło łatwo, ale on musiał
dobrze się starać, by do czegoś dojść.

Już miał się rozłączyć, gdy Rita dodała:
- Pamiętaj, żeby wrócić na spotkanie z dzieciakami.
- Coś jeszcze?
- Masz na biurku spis zajęć. Spotkanie o czwartej, jutro rano

też, przyjęcie urodzinowe Marthy, aukcja w liceum...

- Poczekaj... - Popatrzył na stertę papierów. Lista spraw leżała

na wierzchu, przyciśnięta szklaną kulą. - Znalazłem. - Wsunął
spis do kieszeni i rozłączył się.

Julee popatrzyła na niego z nieukrywaną ciekawością.
- Jesteś bardzo zajętym człowiekiem.

8

RS

background image

- Taka praca. Więc jeśli pozwolisz... - zawiesił głos, licząc, że

Julee przejdzie do rzeczy.

Usiadła. Im szybciej zacznie, tym lepiej. Póki jeszcze jakoś

się trzyma.

- Przyjechałam, by poprowadzić akcję charytatywną - zaczęła

wyuczoną lekcję. - Wiesz, znani ludzie robią takie rzeczy.
Chodzi przede wszystkim o podatki.

Uśmiechnęła się czarująco. Musiała brnąć dalej. Nie była

nikim znanym. Od lat z oddaniem działała w fundacji niosącej
ratunek chorym dzieciom. To stało się jej misją, jej prawdziwą
pasją. Ale Tate nie musiał tego wiedzieć.

Skrzyżował ręce za głową, odchylił się i popatrzył na nią.
- Co to ma wspólnego ze mną?
Złożyła dłonie. Nie liczyła na gorące przyjęcie, ale jego słowa

ją zmroziły.

Za oknem niespiesznie przejeżdżały samochody, rozległ się

dźwięk klaksonu, trzasnęły drzwiczki auta. Zwyczajne, toczące
się powoli życie. To ją uspokajało.

Zwyczajne życie. Coś, czego tak bardzo jej brakowało. Czego

doświadczyła tylko przez krótki czas, gdy wydawało się, że po
chemioterapii Megan dochodzi do zdrowia. Trzy lata spokoju.

Dwa miesiące temu jej świat się zawalił. W krwi Megan

znowu pojawiły się komórki nowotworowe. Od tego czasu
rozpaczliwie szukała dawcy szpiku dla córki. To był jedyny
ratunek. Ryzykowna terapia, której do tej pory nie brano pod
uwagę. Lekarzom udało się doprowadzić do remisji choroby, ale
ponowny atak był tylko kwestią czasu.

Od tamtej pory żyła w ciągłym lęku. Megan, jej śliczna

dziewięcioletnia kruszynka, miała prawo do życia. Tak jak
wszystkie dzieci czekające na przeszczep.

Jeśli przekona Tate'a, by oddał krew, nie mówiąc mu o

Megan, dla wszystkich będzie lepiej - dla Megan, Tate'a i jego

żony. Żadna kobieta, choćby najbardziej kochająca i oddana, nie
chciałaby się dowiedzieć, że jej mąż ma nieślubne dziecko.

9

RS

background image

Oparła łokcie na biurku i popatrzyła Tate'owi prosto w oczy.

Od niego zależał los Megan.

- Moim zadaniem jest znalezienie dawców szpiku. Dawców z

mniejszości narodowych. W Blackwood mieszka wielu Indian
Seminolów, dlatego postanowiłam zacząć tutaj.

Tate przesunął się z fotelem i popatrzył na nią z jawną

ciekawością.

- Szukasz dawców szpiku?
- Mamy bazę dawców. Przechowujemy ich dane i wyniki

testów krwi. Ale jeśli nawet ktoś zostanie u nas zarejestrowany,
to jeszcze nie znaczy, że zostanie dawcą. Całkowita zgodność
między dawcą a biorcą zdarza się bardzo rzadko, dlatego
potrzebujemy jak najwięcej chętnych.

- Myślałem, że dawcą jest zwykle ktoś z rodziny. Serce zabiło

jej mocniej. Uśmiechnęła się z przymusem.

- To idealny układ, ale zdarza się, że nawet wtedy nie ma

zgodności. - Jak u mnie, dodała w duchu.

By uspokoić napięte nerwy, sięgnęła po luźną kartkę papieru i

zgniotła ją w dłoni.

- Dlaczego szukasz wśród mniejszości? Jest jakiś szczególny

powód?

Najważniejszy z możliwych. Przecież ich córka ma w żyłach

krew Seminolów.

- Bo szanse znalezienia dla nich dawcy są niemal zerowe.

Dlatego im więcej dawców zarejestrujemy, tym więcej chorych
da się uratować.

- Zarejestrujemy?
Zacisnęła palce na kartce. Tate ma swoje życie, ona swoje, nie

chciała niczego burzyć, ale chodzi o los Megan.

- Od jakiegoś czasu działam w fundacji poszukującej dawców

szpiku. Co roku umiera wiele dzieci, a można by było je ocalić.

Ileż razy przeżywała niepotrzebną śmierć dziecka czekającego

zbyt długo na przeszczep. Dzieci pochodzące z mniejszości

10

RS

background image

narodowych umierały częściej niż inne, dla nich prawie nie było
nadziei.

- Dlaczego zwracasz się do mnie? Powinnaś iść raczej do

szpitala lub do Izby Handlowej.

- Już to zrobiłam. Szpital chętnie się włączy. Znalazł się też

hojny sponsor.

Tate oparł się wygodniej i zamyślił głęboko. Słońce lśniło w

jego ciemnych włosach. Bezwiednie sięgnął po długopis, obrócił
go w palcach.

- Zapytam jeszcze raz. Dlaczego przyszłaś z tym właśnie do

mnie?

- Zwracam się po kolei do wszystkich znanych osób. Byłam u

burmistrza, szefa straży pożarnej, dyrektora szkoły. Pomyślałam
o tobie, bo jesteś przecież z Seminolów, masz wpływy... -
urwała, widząc, że spochmurniał. A już myślała, że zapalił się
do tej akcji.

- Jeśli tak ci zależy, idź do wodza. Nie licz na mnie.

Zmartwiała.

- Myślałam...
- Co sobie myślałaś? Ze pojawisz się tutaj jakby nigdy nic,

udając, że nie było tych dziesięciu lat? A ja mam rzucić swoją
robotę i stanąć na głowie, by pomóc ci zaoszczędzić na
podatkach?

- Nie, wcale tak nie myślałam! - Czy powiedziała coś nie tak?

- Ale jesteś tu szeryfem, masz wpływy, które można
wykorzystać...

- Wykorzystać? O nie, dziękuję.
Zacisnęła mocno palce. Chciała krzyczeć, wyć, złapać Tate i

potrząsnąć nim z całych sił, byle jej posłuchał. Wszystko wyszło
nie tak.

- To nie tak! Źle mnie zrozumiałeś!
Tate nabrał powietrza i uciszającym gestem wyciągnął dłoń.
- Julee, posłuchaj mnie. Nie chcę ci stwarzać trudności, ale

naprawdę jest wiele osób bardziej predestynowanych do

11

RS

background image

pomocy niż ja. Mam wystarczająco dużo zajęć, a biorąc pod
uwagę naszą przeszłość, jestem ostatnim człowiekiem, do
którego powinnaś się zwracać.

Cóż, nie powie mu przecież, że zwróciła się do niego właśnie

z powodu przeszłości. Wyprostowała się, zmuszając się do
zachowania spokoju. Jeśli zacznie histeryzować, niepotrzebnie
da mu do myślenia.

- Kiedyś byliśmy dobrymi przyjaciółmi i...
- Kiedyś - przerwał jej. - To było bardzo dawno temu i nie

chcę do tego wracać. A teraz, wybacz... - Odłożył długopis i
podniósł się z miejsca. - Muszę już jechać.

- Poczekaj. Proszę.
Nie usłuchał. Patrzyła w milczeniu, jak człowiek, od którego

zależało życie jej dziecka, mija ją, bierze kapelusz i wychodzi,
jakby nie mógł wytrzymać ani sekundy dłużej w jej
towarzystwie.


















12

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


- Mamo, Tate odmówił. - Zacisnęła palce na słuchawce.
- Nie może odmówić! - wykrzyknęła Beverly Reynolds.
- No właśnie. - Julee z trudem nad sobą panowała. Wbiła

wzrok w zielono-brązowy deseń na narzucie łóżka. -
Przepraszam, mamo. Po prostu okropnie się boję. A jeśli nie da
się namówić na zrobienie testu? - Potarła czoło. Zaczynała ją
boleć głowa. - Sama już nie wiem, co wtedy.

W telewizji zaczęły się reklamy. Reklama kremu do depilacji.

To jej nogi. Odwróciła głowę od ekranu.

- Julee, ja też nie wiem. - W głosie matki usłyszała żal i

bezradność.

- Nie chcę niszczyć spokoju jego rodziny. Ale jeśli nie zdołam

go przekonać, chyba nie będzie innego wyjścia.

- Nie, nawet o tym nie myśl! To za duże ryzyko. - Julee

odsunęła od ucha słuchawkę, bo matka podniosła głos. - Lekarze
wciąż powtarzają, jak istotne jest nastawienie Megan. Nie może
się denerwować, jej organizm tego nie zniesie. A jak by się
poczuła, gdyby nagle się dowiedziała, że jej ojciec nie umarł, ale

żyje sobie spokojnie w Oklahomie? Wiesz, jaki to może być dla
niej szok? - W słuchawce rozległo się głębokie westchnięcie.
Oczami wyobraźni Julee widziała matkę odgarniającą z twarzy
pasmo srebrnych włosów. - To moja wina Nie powinnam
kłamać.

- Mamo, chciałaś jak najlepiej. Ja cię o nic nie winię.
To kłamstwo pomogło im przetrwać pierwsze chwile, gdy

przeniosły się do nowego miasta i zaczęły życie od początku.
Ona była w ciąży, a Tate ożenił się z inną. Jak by wyglądała w
oczach nowych znajomych, gdyby dowiedzieli się prawdy?

- Byłaś młoda i uparta. Nie chciałaś rujnować mu kariery.

Powiem ci, że wtedy wręcz go nienawidziłam. Spodziewałaś się
dziecka i walczyłaś o przetrwanie, starając się zaistnieć jako
modelka. On skomplikował ci życie, a ty go broniłaś.

background image

Skłamałam, moja wina. Ale w dobrej wierze, by oszczędzić
przykrości tobie i Megan. Ludzie wzięliby was na języki.

- Wiem, mamo. - Julee wbiła wzrok w plamkę na suficie. Tyle

razy rozpamiętywała tamte dni, zastanawiając się, czy mogłaby
postąpić inaczej. Odpowiedź była zawsze ta sama. ,,Nie wiem".

Matka od początku zniechęcała ją do Tate'a, więc choć Julee

uważała, że powinien wiedzieć o ciąży, nie powiedziała mu.
Bała się, że Tate przestanie walczyć o stypendium, jedyną
szansę na wyrwanie się z biedy i beznadziejnej egzystencji. Że
wróci na stację benzynową, by zarabiać na utrzymanie żony i
dziecka. Niestety argumenty matki trafiły jej początkowo do
przekonania, a potem Tate zdążył się ożenić.

- Nigdy za nim nie przepadałaś, ale on teraz jest całkiem

innym człowiekiem.

- Innym? Kochanie, on zawsze był inny.
- Jest inny inaczej. - Zaśmiała się mimo woli, przypominając

sobie surowy, niemal żołnierski wygląd Tate'a. Żadnego
porównania z długowłosym, nieufnym chłopakiem sprzed lat. -
Nie zostawił mnie przecież ze złej woli, jestem tego pewna.
Niegrzeczny chłopak zmienił się, jest uprzejmy i dla wszystkich
bardzo miły. Poza mną.

- Nie ma powodu, by tak cię traktować - prychnęła Beverly. -

To nie twoja wina, że stypendium uciekło mu sprzed nosa. Ani
to, że ożenił się z córką Atkinsa, kiedy ty nosiłaś jego dziecko.
Nigdy mu tego nie wybaczę.

- Mamo, daj spokój, proszę. Mam za sobą ciężki dzień.
- Oplotła sznur wokół palca. - A jak tam Megan? Jest w

domu?

- Nie, jeszcze nie wróciła ze szkoły. Odkąd wie, że szukasz

dawcy w rodzinnych stronach jej taty, wstąpiła w nią nadzieja.
Wprost tryska energią.

Julee dziękowała Bogu za tę przemianę. Jak długo choroba

znów nie zaatakuje, tak długo jest czas na działanie. Radość

14

RS

background image

mieszała się z rozpaczą. Bycie matką to najtrudniejsza i
najcudowniejsza rzecz, jaka się jej przytrafiła.

- Przybrała na wadze?
- W ciągu dwóch dni? Córeczko - głos matki był pełen

współczucia. - Megan jest taka sama jak ty. Nigdy nie tyje.

Julee widziała przed sobą wąską twarzyczkę dziewczynki
- jej promienny uśmiech, wystające tak jak u Tate'a kości

policzkowe, zielone oczy, szczupłe ramionka i nieodłączną
czapeczkę na głowie. Megan tyle razy traciła włosy, że nawet
gdy odrastały, nie rozstawała się z czapką. Była wspaniałym
dzieckiem, pełnym życia i radości. Aż trudno uwierzyć, że
wisiało nad nią widmo śmierci.

- Mamo, zaraz mam spotkanie z szefową szpitala i

menedżerem stacji radiowej. Będę kończyć. - Usiadła na
krawędzi łóżka. - Uściskaj Megan ode mnie.

- Julee, postaraj się nie zamartwiać.
- Dobrze, ty też. - Stale powtarzały te słowa, jak zaklęcie.
- U nas wszystko w porządku. Wieczorem wpadnie Eugene na

kolację, a potem dokończymy z Megan wczorajszą grę
komputerową.

Eugene Richmond, ich zaufany księgowy. Gdyby nie

nieprzewidywalna praca córki i konieczność opieki nad Megan,
mama już dawno by się z nim związała. Jednak obie wiedziały,

że Julee nie dałaby sobie rady sama. Ze szpitala przychodziły
przerażające rachunki. Musiała na nie zarobić, liczył się każdy
grosz. Pracowała, a matka zajmowała się domem i Megan.

Odłożyła słuchawkę i wyciągnęła się na szerokim łożu. Z

przyzwyczajenia zaczęła robić ćwiczenia utrzymujące nogi w
doskonałej kondycji. Czasami, gdy nie rozmyślała o Megan,
zastanawiała się, co będzie, gdy jej nogi przestaną się nadawać
do reklam. Jak wtedy zarobi na leczenie córki? Teraz była
rozchwytywana, ale to przecież nie będzie trwało wiecznie. To
tylko ciało. Gdy się zestarzeje, nic jej nie pozostanie.

15

RS

background image

Ileż razy gorzko żałowała, że nie zdobyła wykształcenia.

Gdyby została pielęgniarką lub nauczycielką, miałaby konkretny
zawód. Zawzięcie pedałowała w powietrzu. Jest nikim, nikim,
nikim, jedynie parą nóg.






























16

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


- Biję.
Tate zamruczał i skrzywił się zabawnie.
- Znowu mnie przerobiłeś, staruszku - rzekł z uśmiechem. Co

tydzień, niezależnie od pogody, we wtorkowe południa
przychodził do świetlicy dla seniorów na partyjkę domina lub
warcabów. Jego poprzednik, szeryf Bert Atkins, był dzisiaj w
doskonałej formie. Ogrywał go, jak chciał.

- Też coś! - zaśmiał się Bert. - Tak marnie dzisiaj grasz, że

wcale nie muszę kręcić. - Wsunął do ust kolejnego miętusa. To
był jego sposób na walkę z paleniem. - Chyba nad czymś
pracujesz, bo myślami jesteś gdzieś indziej. Mógłbym ci
pomóc?

Bert był szeryfem do czasu, aż drugi zawał zmusił go do

wycofania się na emeryturę. Mimo wieku zachował doskonałą
sprawność i bystrość umysłu.

Rzeczywiście, Tate pracował nad wyjątkowo złożoną sprawą,

w dodatku bardzo delikatnej natury. Poszlaki wskazywały na
szanowanego, cieszącego się ogromną estymą obywatela. Jeśli
go oskarży, może sporo stracić. A zbliżają się wybory szeryfa...
Jednak teraz jego myśli były zajęte czymś zupełnie innym.

Popatrzył na szachownicę i zbił dwa pionki.
- Chyba nie jest ze mną tak źle.
Nadrabiał miną, bo odkąd ujrzał Julee, nie mógł przestać o

niej myśleć. Ciągle miał przed oczami jej smutną twarz.

W dodatku całe miasteczko żyło organizowaną przez nią

akcją. Zdecydował, że nie będzie się w to mieszać, ale czuł się z
tym fatalnie.

Bert uderzył w stolik, aż warcaby zadrżały.
- Daj mi chwilkę, synu. Muszę się zastanowić nad następnym

ruchem. - Wyciągnął torebkę z cukierkami. - Weź miętusa.

Tate posłusznie sięgnął po cukierka, odwinął szeleszczący

celofan. Bert pochylił nad stolikiem siwą głowę i w skupieniu

17

RS

background image

studiował układ pionków. Tate rozejrzał się po sali. Przy innych
stolikach grało kilku starszych panów. Uśmiechnął się w duchu.
Lubił to miasteczko. Ciężką pracą zasłużył sobie na szacunek
mieszkańców, zyskał ich uznanie i życzliwość. Dobrze mu tutaj.
Przynajmniej tak było, dokąd nie pojawiła się Julee i nie odżyły
gorzkie wspomnienia.

W drugim końcu świetlicy wesoło gawędziła gromadka

starszych pań. Jedna z nich pochwyciła jego spojrzenie i
pomachała ręką. Jak nic plotkują na jego temat. Samotny szeryf
inspirował do spiskowania.

Jęknął w duchu. Kogo podsuną mu tym razem? Nową

bibliotekarkę? A może wnuczkę Mary, świeżą rozwódkę? Te
miłe panie postawiły sobie za punkt honoru znalezienie mu

żony.

Bert jeszcze nie zdecydował się na ruch, gdy do ich stolika

podeszła Mildred Perkins. No tak, zaraz się zacznie. Mildred
była najbardziej uparta.

Tate dwa razy próbował ułożyć sobie życie i dwa razy nic z

tego nie wyszło. Miłość nie była mu widać pisana. Ale przecież
nie powie tego tym miłym staruszkom.

- Witaj, szeryfie. - Mildred bawiła się okularami wiszącymi

na łańcuszku.

- Dzień dobry, pani Perkins - odparł uprzejmie. - Jak się pani

miewa? Jak tam wasz klub?

- Już prawie skończyłyśmy kocyk dla wnusi Cindy. Właśnie o

tym chciałam porozmawiać. - Kręciła łańcuszek. - Nie o
maleństwie, a o Cindy. Widział pan dzisiejszą gazetę? Cindy
jest na pierwszej stronie. Razem z Julianną Reynolds.

Wymówiła imię Julee znaczącym tonem. Tate zamrugał.
Już rano pączek mało nie stanął mu w gardle, gdy Wspaniała

Rita podsunęła mu pod nos gazetę i stanowczo stwierdziła, że
powinien zaangażować się w akcję. Na zdjęciu Julee uśmiechała
się promiennie, zachęcając mieszkańców do oddawania próbek
krwi.

18

RS

background image

- Owszem, widziałem. Cindy wygląda wspaniale.
- Cindy? - Mildred podniosła głos o ton. - Szeryfie, nie mówię

o Cindy, a o Juliannie, która przyjechała do nas, by pomóc
dzieciom chorym na raka. Czyż to nie urocze?

- Jak najbardziej - potaknął, łudząc się w duchu, że Mildred

nie podejmie próby wyswatania go z Julee. - To piękny gest.

- Słyszał pan, że nawet dealer samochodowy włączył się w

akcję? Organizuje loterię. Zwycięzca dostanie na miesiąc nowe
auto.

- Słyszałem. - Jak miałby nie słyszeć? Julee była tu dopiero

dwa dni, a całe miasto nie mówiło o niczym innym. W radiu co
chwila zachęcają do oddawania krwi, gazety z zachwytem
rozpisują się o inicjatywie dziewczyny z Blackwood, która
zrobiła karierę, ale nie zapomniała o rodzinnych stronach. W
tych przesłodzonych opisach Julianna jawiła się jako połączenie
Matki Teresy i Sandry Bullock.

- No więc? - Mildred skrzyżowała ręce na hartowanych

kwiatach zdobiących jej bluzkę i popatrzyła pytająco.

Nie bardzo wiedział, o co jej chodzi. Czyżby coś przegapił?
- Widziałam listę osób, które zgłosiły się do,oddania krwi.

Pana tam nie ma.

Westchnął w duchu. Zapiekło poczucie winy. Bawił się

pionkiem, przesuwając go w prawo i w lewo.

- Pani też nie.
- Pan jeszcze nie ma sześćdziesiątki - odparowała. - A ja już

dawno ją przekroczyłam. Jest pan młody i zdrowy. Nie ma pan

żadnej wymówki, by uchylać się od pomocy tym biednym
dzieciom.

To go dobiło. Jakby mało miał wyrzutów sumienia.
- Nie mogę patrzeć na igły i strzykawki. Mildred roześmiała

się i klepnęła go w ramię.

- Och, szeryfie, ale z pana przekorny czaruś! Wiem, że

postąpi pan jak należy. Niech tylko w czasie pobierania krwi

19

RS

background image

Julianna potrzyma pana za rękę. - Aż się rozpromieniła na tę
myśl. - A potem razem przyjdźcie zagrać w bingo.

Bert przesunął swój pionek.
- Mildred, nie dajesz mi się skupić. Zrób coś pożytecznego i

przynieś mi kawę, dobrze?

Tate podziękował mu w duchu. Porządny chłop z tego Berta.

Ale Mildred nie dawała się lekko zbyć.

- Sam idź sobie po kawę - fuknęła.
Z godnością odeszła w stronę przypatrujących się jej w

napięciu koleżanek. Po chwili na ich twarzach zakwitły
uśmiechy, a Mildred nie przestawała mówić z ożywieniem. Jak
nic zapewniała, że szeryf nie zawiedzie oczekiwań.

Słodkie, przemiłe panie. Chcą dobrze, to jasne. Cenił je i

lubił, ale czasami miał serdecznie dość ich wtrącania się w jego
prywatne sprawy. Podsuwały mu zapiekanki, piekły ciasteczka,
wyplątały chodniczki. Doceniał to, jak najbardziej. Ale nie
chciał, by przypominały mu o tej, której nie potrafił zapomnieć.

- Czemu tak się ociągasz, Tate? - Ręka Berta zastygła w pół

ruchu. - Przecież nie raz oddawałeś krew.

Tate wbił oczy w szachownicę.
- Moi ludzie już się zapisali. A ja nie mam czasu na akcję,

dzięki której Julianna uzyska ulgę podatkową.

- Co tam podatek. Ona działa w słusznej sprawie. To, że

kiedyś byliście ze sobą, nie powinno przesłaniać celu. Chyba że
nadal nie jest ci obojętna.

Zamrugał. Nie spodziewał się, że Bert tak z miejsca przejdzie

do rzeczy. Julee nie była mu obojętna, to jasne. Budziła w nim
tyle uczuć. Śniła mu się całą noc. O trzeciej rano wstał i wziął
zimny prysznic.

- Jeśli o mnie chodzi, mogłaby już wyjechać.
- Dlaczego? - Bert uniósł pionek. - Shelly uważa, że nigdy jej

nie zapomniałeś.

Co mógł odpowiedzieć? Ze nie chce jej widzieć, bo boi się o

siebie? Ze ledwie przetrwał, gdy go zostawiła? Minęło dziesięć

20

RS

background image

lat i wreszcie się otrząsnął, ale nie chciał, by historia się
powtórzyła.

- Nie nadawałem się dla Shelly - zręcznie zmienił temat. -

Wiesz o tym dobrze, ona też. - Nieudany związek z córką Berta
zakończył jego działalność w tej sferze.

- Jeśli mężczyzna pracuje dwadzieścia cztery godziny na

dobę, żaden związek tego nie wytrzyma.

- Taka jest praca szeryfa. Sam wiesz najlepiej.
- Obowiązki szeryfa to jedno, ale nie przypominam sobie,

żebym spędzał noce w pracy. Za bardzo się zaangażowałeś.
Dajesz się wykorzystywać.

- Bert, Blackwood mi zaufało. Jestem mu coś winien. Tobie

zresztą też.

- Nie opowiadaj bzdur. Potrzeba nam dobrego szeryfa, a ty

jesteś najlepszy. Udałeś się nam.

- Ciągle mi przykro, że tak wyszło z Shelly.
- Wiem, synu, wiem. Nie mam do ciebie pretensji. - Bert

uśmiechnął się i sięgnął po cukierka. - Cieszę się, że Shelly
znalazła porządnego chłopaka i dała mi wnuki.

- Zasłużyła na kogoś lepszego niż ja.
Był wtedy w rozpaczy, nie chciał żyć, a Shelly okazała mu

serce. Ożenił się z nią z wdzięczności. Niepotrzebnie
skomplikował jej życie. I zawiódł Berta, jedynego człowieka,
który w niego wierzył. Nigdy sobie tego nie daruje.

Potrząsnął głową. Wprawdzie różnił się od niepokornego

chłopaka sprzed lat, ale buntownicza natura nadal w nim tkwiła

Odsunął krzesło i spojrzał na zegarek.
- Pora wracać do pracy, by porządni obywatele nie zmienili

zdania na temat swojego szeryfa.

- Nie chcesz rozmawiać o Julee? - Bert uśmiechnął się

pogodnie.

- Nie ma o czym. - Potarł kolano. Nie był dzisiaj w najlepszej

formie, nie tylko fizycznej. - Julianna przyfrunęła jak żądna

21

RS

background image

krwi komarzyca. Nabierze próbek i odleci. I im szybciej to się
stanie, tym lepiej. Przynajmniej dla niego.

Tymczasem w świetlicy pojawiła się administratorka szpitala

i zaczęła rozwieszać plakaty. Tate podniósł rękę na powitanie i
znieruchomiał. Z plakatu uśmiechała się Julee. Te jej
oszałamiające nogi. Z wrażenia połknął cukierek. I jakby tego
było mało, na progu stanęła sama Julianna. Oczy wszystkich
zwróciły się w jej stronę.

Serce podeszło jej do gardła Tate z chmurnym wyrazem

twarzy patrzył na nią znad stolika z warcabami. Dlaczego aż tak
jej nie znosił? Od dwóch dni zadręczała się tym pytaniem.
Przecież to ona powinna mieć do niego żal, to jego słowa
okazały się nic nie warte. Zapewniał ją o wielkiej miłości, a gdy
tylko zniknęła mu z oczu, od razu znalazł sobie nową
dziewczynę.

Dobrze pamiętała tamten dzień, gdy wyjeżdżała z Blackwood.

Tate w szkolnej marynarce, czarne włosy związane w kucyk.
Tulił ją do siebie, póki nie nadjechał autobus.

Słowa nie były ważne. Czuła jego mocne, muskularne ciało,

wdychała znajomy zapach, na włosach czuła ciepło jego
oddechu. Płakała, gdy podjechał autobus. Wiatr targał jej włosy
i Tate czule odgarnął z jej twarzy niesforne pasma. Otarł łzy z
policzków.

- Obiecaj, że przyjedziesz - wyszeptał. - Przyrzeknij mi.

Bardzo ją wspierał, gdy dostała propozycję z kalifornijskiej

agencji. Doskonale wiedział, jak ciężko było jej matce po

śmierci ojca. Brakowało im pieniędzy na życie. Los się do niej
uśmiechnął. Nie mogła zrezygnować.

- Przyjadę. Przyrzekam.
W jego oczach było tyle lęku, tyle obaw. Oboje się bali.

Chciała się wycofać. Popchnął ją delikatnie.

- Jedź. - Wyjął z kieszeni dwudziestodolarowy banknot,

wcisnął jej w dłoń. - Zobaczysz, że ci się uda.

22

RS

background image

Drzwi się zamknęły. Tate przycisnął do ust dwa palce,

dotknął nimi szyby. Nie odrywała od niego oczu, bezgłośnie
szepcząc ,,kocham cię, kocham cię", póki autobus nie ruszył i
ciemna sylwetka Tate'a nie znikła w oddali. Płakała przez całą
drogę do Los Angeles. Bała się, że to był ich ostatni pocałunek.

I tak było. Tyle jej obiecywał, a ledwie wyjechała, ożenił się z

inną. Nim się zorientowała, że będzie mieć dziecko. Wielka
miłość rozpłynęła się we mgle. Teraz każde z nich miało swoje

życie. Więc czemu patrzył na nią tak ponuro?

Bezwiednie wygładziła bladoniebieską spódniczkę. Ubrała się

starannie, by wzbudzać zaufanie, jednak w głębi duszy zżerała
ją niepewność. Jak kiedyś, gdy była nieśmiałą, chudą nastolatką
o szczudłowatych nogach.

W dodatku administratorka szpitala zawołała na cały głos:
- Julianno! Oto człowiek, którego ci potrzeba! - I wskazała na

Tate'a.

Tak, potrzebowała go. Oby tylko nigdy się nie dowiedział

dlaczego. Ruszyła w jego stronę. Liczyła, że pod wpływem
opinii publicznej zmieni zdanie. Ale czas uciekał. Jeśli się nie
zdecyduje, nie będzie miała wyjścia. Wbrew radom mamy
powie mu o Megan. Nawet jeśli to będzie miało przykre
konsekwencje dla jego rodziny.

Berta Atkinsa poznała od razu. Był szeryfem w czasach, gdy

jeszcze chodziła do szkoły. Po przyjeździe do Blackwood
spotkała sporo osób, które pamiętała sprzed lat. I choć wcześniej
myśl o powrocie budziła w niej niepokój, teraz coraz bardziej
odczuwała tęsknotę za rodzinnym miasteczkiem.

- Dzień dobry, panie Atkins - uśmiechnęła się, celowo patrząc

na niego, a nie na Tate'a. Instynktownie czuła, że szeryf nie jest
do niej dobrze nastawiony. Serce zabiło jej mocniej.

- Witam, pani Julee. Co słychać w wielkim mieście?
- Zgiełk. I hałas.
- Tak jak myślałem - uśmiechnął się Bert.

23

RS

background image

- Ale nie jest źle - rzekła pośpiesznie. Po co Tate ma się

domyślać, jak kojące po Los Angeles wydaje się uśpione
Blackwood. - A co u pana? Jak rodzina?

- Dobrze, dziękuję. Shelly jest szkolnym pedagogiem, ma

dwójkę dzieci, Zacka i Amy. Zostałem dziadkiem.

Szkolny pedagog. Jej poczucie własnej wartości jeszcze

bardziej spadło. Podczas gdy ona wystawia nogi do kamery,

żona Tate'a pomaga młodym ludziom wyjść na prostą.

Tate ma swoje dzieci. Popatrzyła na niego, ale z zielonych

oczu nic nie dało się wyczytać.

- Miło to słyszeć. Proszę ją ode mnie pozdrowić.
- Może to pani sama zrobić. Chce wziąć udział w akcji.

Przyjdzie mnóstwo ludzi.

- To bardzo dobrze. Właśnie o tym chciałam porozmawiać z

szeryfem.

- To niech pani siada na moim miejscu. - Bert podniósł się od

stolika. - Pogadajcie, a ja tymczasem przyniosę sobie kawę. -
Uśmiechnął się do Tate'a. - Na Mildred nie mam co Uczyć.

Julee nie wiedziała, o czym mówił, ale uśmiechnęła się i

usiadła. Nogi dziwnie odmawiały jej posłuszeństwa. To chyba
obecność Jego Wysokości Szeryfa tak na nią działa. Niechcący
trąciła go pod stolikiem kolanem. Tate niemal podskoczył.

- Uraziłam cię w kolano?
Zaskoczyła go tym pytaniem, widziała to po jego twarzy.
- Nie - odparł nie od razu. - Kolano mam w porządku.
- To dobrze. - Zapadła niezręczna cisza. Nie wiedziała, od

czego zacząć. Co jeszcze może powiedzieć, żeby zmienił
zdanie?

- Zawrzemy pokój? I zaczniemy od początku? Uniósł brew.
- Od początku?
Na mgnienie przymknęła oczy. Kiedyś nie miała przed nim

tajemnic, ale teraz dzielił ich mur.

- Administratorka szpitala poradziła mi, żeby zwrócić się z

tym do ciebie. Chodzi o organizację ruchu podczas akcji.

24

RS

background image

Uciekł wzrokiem w bok. Światło podkreślało jego mocno

zarysowane policzki. Ta mała, lekko widoczna blizna... to przez
nią.

- Organizację ruchu? Jaki to ma związek z oddawaniem krwi?
Odepchnęła od siebie wspomnienia i popatrzyła mu prosto w

oczy.

- Szkolna orkiestra zorganizuje paradę na głównej ulicy, żeby

przyciągnąć więcej chętnych.

Siedzące na kanapie starsze panie, nie odrywając się od

robótek, porozumiewawczo patrzyły na siebie i rzucały znaczące
spojrzenia na szeryfa. Tate zmusił się do przybrania
zainteresowanej miny.

- Julee, posłuchaj. - Pochylił się bliżej. Poczuła lekki zapach

mięty zmieszany z zapachem jego ciała. - Jestem szeryfem, nie
wodzirejem. Czy nie lepiej poprosić policję miejską?

Serce biło jej jak szalone. Był tak blisko, że mogłaby policzyć

jego rzęsy. Te zielone oczy, zagadkowe i tajemnicze.

Nerwowo splotła palce. Dlaczego myśli teraz o jego oczach, o

tej bliźnie na policzku? Mało jej jeszcze? Nie wie, jacy są
mężczyźni? Dlaczego nagle przypomina sobie ten stary
samochód, zaparowane szyby i muzykę Pearl Jam, gdy wracali z
meczu do domu? To w tym samochodzie po raz pierwszy...
Odepchnęła od siebie wspomnienia. To zamknięta karta.

- Policja już się zadeklarowała. - Ucieszyła się, że jej głos

zabrzmiał tak rzeczowo. - To szef policji zasugerował, by
poprosić szeryfa o ustawienie barierek. Zaproponował wspólne
działanie.

Tate odchylił się w krześle. Popatrzył na zegarek. Światło

odbijało się na zdobionej turkusem miedzianej bransolecie.

- Pogadam z nim.
Julianna odetchnęła. Jest szansa, że Tate się przełamie i

pozwoli pobrać sobie krew. A wtedy los uśmiechnie się do
Megan.

- Dziękuję. Bardzo dziękuję.

25

RS

background image

Tate skinął głową. Popatrzył na dłoń dziewczyny.
- Piękny pierścionek.
- Dziękuję. - Nerwowym gestem przycisnęła rękę do piersi.

Szafirowe oczko zajaśniało jak jej oczy.

- Zaręczynowy?
- Nie.
Znowu uniósł brew. To ją dekoncentrowało. Poczuła, że się

rumieni. W Los Angeles taki pierścionek nie robił wrażenia, ale
tutaj był całkiem nie na miejscu. Podobnie jak ona.

- Więc nie jesteś mężatką? - W jego oczach błysnęło coś,

czego nie potrafiła nazwać.

Ten zwrot w rozmowie krzyżował jej szyki.
- Nie. - Machnęła dłonią. - Jestem za bardzo zajęta.
Nie chciała się przyznawać, zwłaszcza jemu, że ostatni

mężczyzna, z którym była związana, stracił zainteresowanie,
gdy tylko się okazało, że Megan ma nawrót choroby. Była zbyt
pochłonięta walką o życie córki, by za nim rozpaczać, ale jego
odejście utwierdziło ją w przekonaniu, że była dla niego tylko

ładnym dodatkiem.

- Za bardzo zajęta - powtórzył łagodnie Tate.
Przez otwarte drzwi wpadł do środka świeży powiew,

zapachniało kawą. Wokół panował gwar. Julee nic nie słyszała.
Byli tylko oni dwoje. Poczuła ucisk w gardle.

Na mgnienie oddala się wspomnieniom. Patrzyła na warcaby,

by nie widzieć Tate'a.

Wstał z miejsca i przerwał ciszę:
- Przepraszam, ale obowiązki mnie wzywają. Podniosła na

niego wzrok. W jego twarzy było coś, co natchnęło ją nadzieją.
Przez chwilę coś ich łączyło.

- Praca jest dla ciebie bardzo ważna.
- To moje życie. - Zacisnął szczęki. - I jestem w tym dobry,

Julee. Naprawdę dobry.

Skierował się do wyjścia. Miał piękne, płynne ruchy.
- Tate! - zawołała za nim. Odwrócił się. Popatrzył pytająco.

26

RS

background image

- Cieszę się, że ci się dobrze układa. Że jesteś szczęśliwy. W

jego oczach przemknął dziwny cień. Choć nie chciała,

nie mogła przestać na niego patrzeć. Magnetyzował ją

wzrokiem, jak kiedyś. I budził stare wspomnienia. Naprawdę
cieszyła się, że nieokiełznany chłopak, którego kiedyś kochała,
odnalazł swoje miejsce.

- A ty? - zapytał zmienionym, niemal ostrym głosem. -Jesteś

szczęśliwa?

- Ja... - wybąkała. - Tak. Pewnie.
- To dobrze. - Przez chwilę przytrzymywał jej spojrzenie.

Czuła, że policzki jej płoną. Potem odwrócił się i wyszedł.

Dlaczego ją o to zapytał? I dlaczego nie odpowiedziała od

razu? Ma swoje życie, pracę, przyjaciół. A przede wszystkim
ma Megan. Jest szczęśliwa. I zadowolona z życia, jakie wybrała.

Czyż nie?



















27

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


Sobotni poranek przyniósł prawdziwie wiosenną pogodę.

Kwietniowe słońce świeciło prosto w oczy. Tate potarł twarz i
otworzył oczy. Znowu spędził noc w samochodzie. Nic nowego.
Zdarzało mu się to ze trzy razy na tydzień. Drgnął niespokojnie,
słysząc dźwięki orkiestry. Zaklął pod nosem, bo przy tym
gwałtownym

ruchu

niechcący

trącił

chorym

kolanem

kierownicę. Na sąsiednim fotelu poruszyła się puszysta brązowa
kuleczka. Bezpański szczeniaczek, który błąkał się po nocy, i
nad którym się ulitował.

Do późna siedział w pobliżu złomowiska, z ukrycia

obserwując podejrzaną transakcję. Jednak nadal nie miał
pewności, czy rzeczywiście to tu prowadzą nielegalne operacje.

Poczuł na dłoni liźnięcie ciepłego języka.
- Cześć, piesku. - Z uśmiechem pogładził zwierzaka. -Pewnie

jesteś głodny jak wilk. - Zaburczało mu w żołądku.

- Ja też.
Z psiakiem pod pachą otworzył drzwi biura. Dobrze, że jego

zapobiegliwy poprzednik pomyślał o prysznicu. Idąc do

łazienki, wyjął z lodówki na zapleczu resztkę szynki.

- Dostaniesz śniadanko - powiedział do kundelka, kładąc

wędlinę na papierowym ręczniku. Obok postawił miskę z wodą.

- Na razie tyle. Jak pojedziemy do domu, dam ci coś jeszcze.
Nie zanosiło się, że stanie się to prędko. Wprawdzie padał na

nos, ale musiał pozostać na miejscu. Dziś akcja oddawania krwi.
Trochę to potrwa. Za to potem Julee zabierze się stąd i zniknie,
co bardzo mu odpowiadało.

Właściwie nic takiego od niego nie chciała, ale jej obecność

wytrącała go z równowagi. Całe miasto nie mówiło o niczym
innym, jak tylko o pięknej Juliannie Reynolds. Co gorsza, ci,
którzy pamiętali o ich młodzieńczym związku, bezustannie do
tego nawiązywali. Cóż więc dziwnego, że niechciane

28

RS

background image

wspomnienia nie dawały mu spokoju, że samo brzmienie jej
imienia budziło w nim niejasną, trudną do nazwania tęsknotę?

Muzyka zagrzmiała mocniej. Powinien się pośpieszyć.
Wszyscy faceci w mieście byli zauroczeni Julee. To w końcu

zrozumiałe. Na każdego działa połączenie urody, inteligencji i
sławy. Julee była wolna, ale to nic nie znaczyło. To nie jego
interes. Chociaż... Ciekawe, czy kogoś ma? Musiał walczyć ze
sobą, by nie zadać jej tego pytania.

Rzucił w kąt pogniecione dżinsy.
Wciąż o niej myślał tak, jakby była tamtą dziewczyną sprzed

lat. Dziewczyną, która chciała zapewnić spokojne życie matce, a
potem poświęcić się rodzinie i ich dzieciom. Teraz rodzina była
dla niej na ostatnim miejscu.

Gdy wyjeżdżała, intuicyjnie czuł, że to koniec. Ze wreszcie

spadnie zasłona i czarno na białym zobaczy, że przeczucia go
nie myliły. Ona nie była dla niego, nieokrzesanego chłopaka z
biednej dzielnicy. Należało przyjąć gorzką prawdę. Z czasem się
z tym pogodził.

Uśmiechnął się, przypominając sobie dawną Julee. Potrafiła

go okiełznać. Powstrzymać, gdy reagował gniewem na
niewyszukane zaczepki. Dla niej był gotów na wszystko.

Ale to się skończyło. Bardzo przeżył jej odejście, ledwie się

pozbierał. Drugi raz nie będzie ryzykować.

Odkręcił kurek i stanął pod strumieniem gorącej wody.
Musi o niej zapomnieć. Jeszcze tylko dzisiejszy dzień i Julee

wyjedzie stąd na zawsze.

Włożył świeży mundur, po czym wyszedł na ulicę. Piesek -

znajda szedł za nim krok w krok.

Zwykle był punktualny, ale dzisiaj trochę się spóźnił, co psuło

mu humor. Już z daleka dostrzegł Julee stojącą na głównej ulicy.
A tak sobie obiecywał, że będzie się trzymać od niej z daleka.
Serce zabiło mu mocniej. Czy ona naprawdę musi tak
rewelacyjnie wyglądać?

29

RS

background image

- Cześć, szefie. - Jeet machnął w jego stronę niedojedzo-nym

pączkiem. Tate poczuł skurcz żołądka. Całą szynkę oddał
pieskowi. - Co tam się ciągnie za tobą? Kłębek zardzewiałego
drutu?

Tate uśmiechnął się. Trafne określenie.
- Znalazłem go wczoraj w nocy.
- Kolejny psiak? - Jeet z roześmianymi oczami zwrócił się do

Julee. Poranny wietrzyk rozwiewał jej długie włosy. Wyglądała
prześlicznie. - Szeryf ma już z tuzin takich znajdków. Powinien
oddać je właściwym służbom, ale nie może się z nimi rozstać.

Szczeniak podszedł do hydrantu i podniósł łapkę. Tate zerknął

na Julee. Uśmiechała się. Odpowiedział tym samym.

- Ale głuptas - skomentował zachowanie psiaka.
Julee zachichotała. Zupełnie tak samo jak kiedyś. Znów

poczuł skurcz w żołądku. Nic się nie zmieniła.

- Naprawdę masz tyle psów? - Pasemko włosów przywarło na

mgnienie do jej różowych ust. Jak zahipnotyzowany patrzył, jak
dziewczyna odgarnia je z twarzy. Pamiętał ich miękkość, ich
ciepło...

Gromki dźwięk bębna przywrócił go do rzeczywistości. Musi

wziąć się w garść, nie może ulegać bezsensownym pragnieniom.

- Nie aż tyle - odparł. - Jeet przesadza.
- A ile? - Niebieskie oczy Julee patrzyły na niego z

nieukrywaną ciekawością.

- Dużo.
- To czemu nie chcesz ich oddać?
Spochmurniał. Uśmiech dziewczyny zgasł. Nigdy nie

oddawał znalezionych psów do uśpienia. Dla Julianny Reynolds
to pewnie nie do pojęcia.

- Nawet przybłędzie trzeba dać szansę. Patrzyła na niego ze

zdumieniem.

- Chcesz powiedzieć, że te służby... - Znaczącym gestem

przesunęła palcem po szyi.

- Właśnie.

30

RS

background image

- To okropne.
Pochyliła się i zaczęła głaskać pieska. Psiak radośnie lizał ją

po rękach. Julee była w króciutkiej czerwonej spódniczce
eksponującej oszałamiające nogi. Zbyt krótkiej według Tate'a.
Kiedyś była nieśmiała, teraz znała swoje walory i potrafiła je
wykorzystać. Cóż, to nie była już ta sama dziewczyna. Była
wziętą kalifornijską modelką, a on zwyczajnym chłopakiem z
kiepskiej dzielnicy.

Oderwał od niej wzrok i popatrzył na ulicę. Wszystko jak

należy: barierki, sznury odgradzające część jezdni.

- Widzę, że wszystko gotowe - rzekł z zadowoleniem.
- Pani Reynolds nie dała nam spocząć, póki nie skończyliśmy

- z szerokim uśmiechem oświadczył Jeet. - Była tu już przed

świtem.

Przyszła tak wcześnie? To cała Julee. Nie boi się pracy. Przez

cały tydzień z podziwem obserwował, jak się starała, by
zaagitować jak najwięcej ochotników. Świetna organizatorka.

Julee uśmiechnęła się do Jeeta. Tate zmusił się, by nie patrzeć

na jej nogi.

- Wspaniale się sprawiliście. - Pogłaskała pieska. - Nie wiem,

jak wam dziękować.

Jeet rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Jesteśmy szczęśliwi, że pani przyjechała. Wszyscy żyją

dzisiejszą akcją.

Tate skrzywił się lekko.
- Może panią podwieźć? - zaproponował Jeet. - Z

przyjemnością. ..

- Zostaniesz ze mną - przerwał mu Tate. - Niech no twoja

żona się tutaj pokaże, a...

Jeet poczerwieniał. Tate za późno ugryzł się w język. Choć z

drugiej strony Jeet chyba tracił rozum. Czyżby nie zdawał sobie
sprawy, że Julee zapomni o nim, nim jeszcze jej samolot
wyląduje w Los Angeles?

31

RS

background image

Rozległ się sygnał nadjeżdżającego radiowozu. Piesek

zapiszczał, podkulił ogon i schował się za nogę Tate'a.

- Już idą! - zawołała Julee, zakrywając rękami uszy i schodząc

na chodnik.

Tate wziął przestraszonego psiaka na ręce. Stał i przyglądał

się paradzie. W powietrzu unosił się lekki zapach perfum Julee.
Popatrzył na jej błyszczące oczy. Zawsze była taka. Jeśli coś
robiła, to z całkowitym oddaniem, ale teraz było coś jeszcze.

- Chyba wszystko układa się po twojej myśli - powiedział.
Julee popatrzyła na niego lśniącymi oczami.
- Czy to znaczy, że się zdecydowałeś? Powiedz, że tak, proszę

cię, Tate. - Kurczowo uchwyciła się jego ramienia. -Dzięki tobie
jakieś dziecko dostanie szansę na nowe życie.

Poruszył się niespokojnie. Te jej błękitne oczy wpatrujące się

w niego z napięciem. Jeszcze chwila, a znowu im ulegnie. Nie
może się złamać.

- Robi mi się słabo na widok igły.
Jej oczy przygasły. Zagryzła wargę i puściła jego ramię.

Odwróciła się.

Czuł ucisk w piersi. Kiedyś stali w tym samym miejscu i

przyglądali się paradzie, obejmował Julee ramieniem, a ona
trzymała go w talii. Wtedy wiedział, że może na nią liczyć.

Teraz wiedział co innego - powinien trzymać się od niej z

daleka.

- Julee - zaczął miękko, choć rozsądek kazał mu milczeć.

Błękitne oczy popatrzyły na niego z nadzieją i lękiem. Czego
ona się tak obawia?

- Tak?
Nim zdążył powiedzieć coś, czego z pewnością wkrótce by

pożałował, ponad dźwięki muzyki przebił się jakiś krzyk.
Natychmiast odwrócił się w tamtą stronę. Kilku wyrostków
wdało się w bójkę, jakaś dziewczyna wzywała pomocy.

Rzucił się w ich kierunku. Z ulgą, że może się wymknąć.

32

RS

background image

Nie wierzył własnym oczom. W atmosferze festynu dziesiątki

mieszkańców ustawiały się w kolejce do ambulansu.
Cheerleaderki podgrzewały atmosferę, w powietrzu unosił się
aromat pieczonych kiełbasek. Od razu poczuł głód. Piesek też
zaczął łakomie węszyć.

- Jeszcze nie teraz, stary - mruknął Tate. - Najpierw musimy

się trochę rozejrzeć.

Był pod wrażeniem. Tłumy dorosłych i dzieci, medyczny

helikopter, karetka, strażacy, a w środku ambulans, w którym
pobierano krew. Promiennie uśmiechnięta Julee witała
przybyłych, rozmawiała z ludźmi, ściskała ich dłonie.

Dopięła swego, choć miała na to tylko tydzień. Przyszło

nawet kilkoro Seminolów, na których tak bardzo jej zależało.
Tate sam wykonał parę telefonów, jednak teraz miał wyrzuty
sumienia. Mógł się bardziej postarać. Był w dobrych stosunkach
z Indianami, uważali go za swego.

Nie powinien być taki zawzięty. Pozwolił, by osobiste

względy przesłoniły dobro ogółu. Chodziło przecież o cierpiące
dzieci. Na szczęście zostało trochę czasu. Może jeszcze coś
zdziała.

- Panie szeryfie! - Mały Timothy złapał go za rękę.
- Cześć, Tim - Tate uśmiechnął się do chłopca. - No co tam?
- Jeremy mówi, że pobieranie krwi bardzo boli. Naprawdę?

Tate popatrzył na piegowatą buzię dziecka. Jeremy to

osiemnastoletni brat Tima.
- A on oddał krew? - zapytał.
- Uhm - z podziwem potwierdził Tim. - Nakleili mu plaster.
- Zachował się bardzo dzielnie. To pięknie z jego strony, że

chce pomóc innym.

- Uhm. - Tim opuścił głowę. - Powiedział, że tylko

mężczyzna może oddać krew, a ja jestem za mały. Szkoda.
Gdybym mógł, też bym to zrobił.

- Wiem, stary.

33

RS

background image

- Pan odda, prawda, szeryfie? - zapytał chłopiec żarliwym

głosem. - I pewnie z obu rąk. Jeremy zobaczy, że wcale nie jest
najodważniejszy.

Serce Tate'a ścisnęło się. Dla Tima był bohaterem. W jego

wieku marzył, by mieć takiego tatę. Wyobrażał sobie, że kiedyś
się pojawi. Nie doczekał się. Matka, o której nikt nie powiedział
dobrego słowa, przyznała kiedyś, że w jego żyłach płynie krew
Seminolów, ale nie zdradziła, kto jest jego ojcem.

Klepnął chłopca w ramię i popatrzył na Julee. Rozmawiała z

burmistrzem, ale chyba poczuła na sobie jego wzrok, bo
odwróciła się i uśmiechnęła. Serce w nim stopniało.

- Idzie pan, szeryfie?
Jeśli to zrobi, czy przestanie mieć wyrzuty sumienia, że tak

niewiele pomógł? Czy przestanie myśleć, by wziąć ją w
ramiona?

Popatrzył na chłopca.
- Jak pójdę, popilnujesz pieska?
Nie mogła oderwać od niego oczu. Wysoki, przystojny,

cieszący się powszechnym uznaniem i życzliwością. Patrzył na
nią znad głowy kilkuletniego chłopca. Jakby był jego ojcem.
Ciekawe, czy byłby dobrym tatą dla Megan?

Z pewnością był świetnym szeryfem, no i atrakcyjnym

mężczyzną. Miał w sobie coś, co sprawiało, że przez cały czas
mimowolnie wodziła za nim wzrokiem.

- Niezły ten nasz szeryf, co? - Administratorka szpitala stanęła

obok Julee. - Dzieciaki za nim szaleją.

- Musi być wspaniałym ojcem.
- Byłby, gdyby miał dzieci. Julee popatrzyła z zaskoczeniem.
- Ale... myślałam, że on ma dzieci.
- No co ty, Julee! - roześmiała się administratorka. - Widać, że

dawno u nas nie byłaś. Jego małżeństwo trwało bardzo krótko.
Rozwiedli się. Jakieś pięć lat temu Shelly wyszła za Larry'ego
Wilkinsona i ma z nim dwoje dzieci.

34

RS

background image

- Rzeczywiście, dawno mnie tu nie było! - roześmiała się

Julee z udaną swobodą, choć była poruszona jak nigdy. Tate był
wolny. I to od dawna.

Przyglądała mu się z napięciem, a krew pulsowała jej w

skroniach. Nie był z nikim związany.

Widziała, że przez cały dzień dzieci go nie odstępowały. Dla

tych chłopców był po prostu bożyszczem. W południe kupił im
kanapki i picie, nawet psiak dostał hamburgera. Piękne kobiety
zagadywały do niego, a on błyskał uśmiechem.

Przeciągnęła palcami po włosach. Tyle ich dzieliło. Tate nie

mógł na nią patrzeć, tylko czekał, żeby znikła stąd na zawsze.
Ale teraz... Cóż, choć wolałaby tego nie robić, to jeśli Tate nie
odda krwi, ona nie cofnie się przed konfrontacją. Powie mu, że
ma córkę.

Weszła do ambulansu. Wszystkie stanowiska były zajęte.

Każdy ochotnik to szansa dla chorego dziecka. I ulga dla matki.

Rozdając kubeczki z sokiem, popatrzyła na wchodzącego do

środka mężczyznę. Z wrażenia omal nie upuściła kubka. Kilka
kropel soku prysło na stojącego w kolejce strażaka. Pośpiesznie
zaczęła ścierać plamę papierowym ręcznikiem.

Przyszedł. Czy to znaczy...?
- Nie znoszę widoku igieł - usłyszała, jak mówi do ślicznej,

jasnowłosej pielęgniarki.

- Spokojnie, jest pan w dobrych rękach.
Z daleka słyszała ich wesołe przekomarzania. Poczuła ukłucie

zazdrości. Patrzyła, jak Tate odwija rękaw. Siadając, skrzywił
się lekko, jakby zabolała go noga.

Odda krew! Megan jest uratowana!
Z bijącym sercem obserwowała krzątaninę pielęgniarki.
Z każdą kroplą nabierała pewności, że Tate okaże się

właściwym dawcą. Gdy przyjdzie co do czego, nie cofnie się
przed oddaniem szpiku. Procedury zapewniają całkowitą
dyskrecję. Nigdy się nie dowie, że uratował życie własnej córce.

Będzie dobrze. Już nic złego nie może się stać.

35

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Nie mogła opanować niepokoju. Nerwy miała napięte do

ostateczności. Miękka, brzoskwiniowa wykładzina tłumiła
odgłos kroków. Julee krążyła po salonie. Dzisiaj wszystko stanie
się jasne. Okaże się, czy jej dziecko będzie żyć. Dziś będą
wyniki testów. Nie mogła wytrzymać. Już cztery razy dzwoniła
do laboratorium. Nie zniesie tego czekania. Trzymała się tylko
wysiłkiem woli. Od przyjazdu z Oklahomy nie mogła znaleźć
sobie miejsca, nie była w stanie jeść, spać...

Zorganizowana

przez

nią

akcja

przerosła

wszelkie

oczekiwania. Udało się pozyskać wielu nowych dawców,
również Indian. Niemal w ostatniej chwili zjawiła się ich spora
gromada. To nadzieja na życie dla tylu cierpiących dzieci. A dla
niej ogromna radość. Tate także oddał krew.

Dziś się wszystko rozstrzygnie. Czy jej córeczka dostanie

szansę od losu?

Podeszła do regału i zdjęła z półki zdjęcie Megan. Świetliste,

zielone oczy, drobna buzia rozpromieniona w uśmiechu. Jakie to
szczęście, że Megan czuje się w miarę dobrze i może chodzić do
szkoły. Przynajmniej nie patrzy teraz na mękę matki. Biedne
dziecko, tak wcześnie wydoroślało, zaznało tyle bólu i cierpień.

- Kochanie, usiądź, odetchnij trochę - usłyszała głos matki.

Beverly patrzyła na nią ze współczuciem.

- Dlaczego jeszcze nie dzwonią? - Julee ledwie powstrzymała

jęk. Ostrożnie odstawiła zdjęcie.

- Zadzwonią. Jak tylko... Dzwonek przerwał jej słowa.
- O Boże! - Julee przycisnęła ręce do piersi. - O Boże! Boję

się odebrać.

Beverly podniosła się.
- To może ja?
- Nie. - Julee na uginających się nogach podeszła do stolika,

na którym stał telefon. Podniosła słuchawkę.

36

RS

background image

- Halo. - Serce zabiło jej mocno. Drżącymi rękami odgarnęła

z twarzy pasmo włosów.

Dudniło jej w uszach, a przed oczami wirowały czarne

punkciki. Oparła się ręką o ścianę, by nie upaść.

- Tak, rozumiem. Tak, wiem. Dziękuję za telefon. Zmuszała

się, by nad sobą panować. Odłożyła słuchawkę

i odwróciła się. Beverly wpatrywała się w nią z napięciem.
Brakowało jej powietrza. Nogi miała jak z waty. Całym

ciałem wstrząsało drżenie. Opadła na kolana, nie miała sił dłużej
walczyć.

- On nie pasuje! - z jej piersi wyrwał się zduszony, pełen

rozpaczy okrzyk. - Mamo, Tate nie pasuje! Nie może być
dawcą.

- Nie! - Resztki nadziei znikły z twarzy Beverly, w oczach

błysnęły łzy. - O mój Boże! - Przypadła do Julee i objęła ją
ramionami.

- Moje dziecko, moja kruszynka - łkała Julee. - Mamusiu,

stracę moją Megan. Ona umrze. A ja nie mogę nic zrobić.

Drżała jak liść. Zamknęła oczy. Tak bardzo liczyła na Tate'a.

Wierzyła, że zgodzi się oddać szpik, że mała wyzdrowieje.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego? I co teraz?

Rozpacz ściskała serce Julee. Uniosła głowę. Obrzuciła

wzrokiem eleganckie, pięknie urządzone wnętrze. Ciężko na to
pracowała. Wyszukane meble, kosztowne stroje, za oknem
migocząca w kalifornijskim słońcu turkusowa tafla basenu.

Zdruzgotana, zamknęła oczy.

Żadne pieniądze nie uratują życia jej dziecka. Nic nie ocali

Megan.

Gorące łzy zapiekły pod powiekami. Po co jej to wszystko,

skoro utraci Megan?

Otarła twarz dłońmi. Oczy ją paliły, bolesny skurcz ściskał

gardło. Popatrzyła na matkę. Ona też umierała z rozpaczy. To
było ponad ludzkie siły.

37

RS

background image

- Dlaczego, mamo, dlaczego? - szlochała. - Może to przez

zanieczyszczone powietrze w mieście? Może dlatego Megan
zachorowała?

- Nie, kochanie. Nie.
- No to dlaczego? Może przeze mnie? Może to moja wina? -

Nieprzytomnym wzrokiem potoczyła wokół siebie. - Nie
odżywiałam się jak należy, przez całą ciążę okropnie się
denerwowałam, bałam się, że nie sprawdzę się jako modelka.
Może Bóg karze mnie za to?

Od dawna zadręczała się tymi obawami, ale dopiero teraz

wypowiedziała je na głos. Była zestresowaną nastolatką, miała
nieregularne cykle. Gdy się zorientowała, że jest w ciąży, była
już w piątym miesiącu.

- Julee, przestań, nie opowiadaj takich rzeczy. Nie będę tego

słuchać. - Matka potrząsnęła nią lekko. - Nie poddawajmy się.
Musi być jakieś wyjście. Gdzieś na pewno jest odpowiedni
dawca. Musimy ją ocalić.

Brakowało jej tchu, dławił ją strach.
- Gdyby Megan miała rodzeństwo. Gdybym wtedy wyszła za

Tate'e i miała gromadkę dzieci, któreś z nich na pewno mogłoby
zostać dawcą.

- Już dobrze, Julee - próbowała uspokoić ją Beverly. Objęła

córkę mocno. - No już. Spokojnie, córeczko, opanuj się.

Julee uwolniła się z jej ramion. Po co jej pociecha, skoro jej

życie wali się w gruzy?

- Gdybym nie była taką egoistką. Gdybym nie przyjechała

tutaj robić karierę...

- Przestań się zadręczać. Przypomnij sobie, jak było. Po

śmierci taty starałam się, jak mogłam, ale ledwie wiązałyśmy
koniec z końcem. Ten kontrakt spadł jak z nieba. Nie zrobiłaś
tego dla siebie, ale dla nas. Dzięki temu przetrwałyśmy.

Tak było, ale ciągle miała poczucie, że teraz Megan za to

płaci.

38

RS

background image

- Co komu po pieniądzach, gdy nie ma się rodziny?

Myślałam, że mogę mieć wszystko. Pieniądze, męża, dzieci.
Jaka ja byłam głupia! Gdybym wyszła za Tate'a, Megan miałaby
rodzeństwo.

- Byliście zbyt młodzi. Tate miał za sobą trudne dzieciństwo.

To małżeństwo by nie przetrwało.

- Zmieniłabyś zdanie, gdybyś go teraz zobaczyła. Stał się

innym człowiekiem, odnalazł swoje miejsce. Byłby cudownym
ojcem.

- Kochanie, nie da się cofnąć czasu.
Julee podeszła do drzwi na patio. Przytknęła czoło do

chłodnej szyby. Matka miała rację. Nie było powrotu do
przeszłości.

Naraz w jej głowie pojawiła się dzika idea.
- Mamo. - Powoli odwróciła się od tonącego w zieleni patio. -

Pamiętasz,

jak

wieczorem

Megan

czytała

mi

swoje

opowiadanie?

Matka skinęła głową. Popatrzyła na córkę pytająco.
- Gdy tak leżała wtedy obok mnie i czułam jej drobne,

szczuplutkie ciałko, miłość aż mnie rozsadzała. Mamo, zrobię
wszystko, byle uratować jej życie.

- Wiem, córeczko. Jak też. - Beverly zgarbiła się bezradnie. -

Gdybyśmy tylko wiedziały co.

Julee czuła pulsowanie krwi w skroniach. Może z rozpaczy

traciła rozum?

- A gdyby była taka możliwość? Gdybym mogła zapewnić

Megan odpowiedniego dawcę?

Beverly zagryzła usta, odgarnęła włosy.
- A jest?
- Chyba tak. - Serce waliło jej jak szalone. Jak matka

zareaguje na to, co zaraz usłyszy? - Nie znienawidzisz mnie za
to, co teraz powiem?

39

RS

background image

- Kochanie, jak możesz tak myśleć? Oczywiście, że nie.

Nigdy. - Na twarzy Beverly malował się widoczny niepokój. -
Chyba nie masz na myśli czegoś niezgodnego z prawem?

Nie, to nie jest prawnie zabronione. Ale czy jest moralne? Czy

może tak postąpić? Przecież każda matka zrobi wszystko, by
ocalić życie własnego dziecka.

- Gdyby Megan miała siostrę albo brata... - zaczęła. - Gdybym

miała z Tate'em drugie dziecko?

Beverly aż zamrugała z wrażenia.
- Przecież to niemożliwe. Ty... - urwała, jakby spłynęło na nią

olśnienie. Wbiła w córkę przenikliwe spojrzenie. Otworzyła
usta. - Chcesz powiedzieć... - szepnęła.

- Słyszałam o przeszczepianiu komórek macierzystych z krwi

pępowinowej. Muszę wypytać doktora Pandinsky'ego o
szczegóły, ale z tego, co wiem, takie komórki pozyskane od
rodzeństwa prawie zawsze mają całkowitą zgodność. Gdybym
miała z Tate'em...

- Julee - matka uciszyła ją ruchem dłoni. - Co ty opowiadasz?

Przecież was nic nie łączy.

Julianna opadła na kanapę i ukryła twarz w dłoniach.
- Wiem, wiem - wyjęczała. - Pewnie myślisz, że

zwariowałam. Ale to jedyne, co mi przychodzi do głowy.

Beverly usiadła przy córce i objęła ją ramieniem.
- Nie zwariowałaś - szepnęła miękko. - Po prostu jesteś w

rozpaczy i chcesz zrobić, co w ludzkiej mocy, by ocalić moją
ukochaną wnusię.

- Nie ma innego ratunku. Obie dobrze wiemy, że choroba

cofnęła się, ale nie na długo. - Łzy nie pozwalały jej mówić. -
Nie mogę jej stracić. Zrobię, co tylko możliwe, by ją uratować.
Gdybym tego nie uczyniła, nigdy bym sobie nie darowała. Ona
jest dla mnie wszystkim. Wszystkim.

Łzy płynęły jej po policzkach.
Beverly oparła się bezwładnie o poduszki. Milczała.

40

RS

background image

- Masz rację - odezwała się cicho po dłuższej chwili. -Musimy

zrobić, co tylko możliwe. Jeśli drugie dziecko mogłoby ocalić
Megan, nie wolno nam się cofnąć.

W Julee wezbrała nadzieja.
- Naprawdę tak uważasz? Beverly zapatrzyła się w sufit.
- Tak - powiedziała cicho. - Nie mamy wyboru. Julee

podniosła dłonie do twarzy.

- A jeśli... - urwała. - Jeśli Tate zgodzi się mieć ze mną

dziecko, czy to będzie w porządku? Czy to nie grzech?

Nawet jeśli matka potwierdziłaby jej obawy, nie zamierzała

się wycofać. Za Megan gotowa była oddać własną duszę.

- Jak możesz myśleć, że ratowanie ludzkiego życia jest czymś

złym? - zapytała mama.

- Chodzi mi o dziecko. Czy tak można? Urodzić jedno, by

uratować drugie?

- Kobiety rodzą dzieci i często wcale nie myślą po co.
- Ale każde dziecko powinno być chciane, kochane i

wyjątkowe dla swoich rodziców.

- Moja mała Julee. A z twoim dzieckiem będzie inaczej?

Będziesz je kochać tak samo mocno jak Megan. -Uścisnęła
drżące dłonie córki. - Wiem o tym, córeczko. Tak będzie.

Czy na pewno? Zawsze marzyła, by mieć kilkoro dzieci.

Uchwyciła się słów matki jak ostatniej deski ratunku.
Rozpaczliwie czepiała się nieśmiałej nadziei, jaka zaczęła w niej
kiełkować. Może jej pomysł nie był aż tak szalony?

- Tak wielu z nas przez całe życie zastanawia się nad jego

sensem. Brat czy siostra Megan będzie znać odpowiedź. Da

życie swojej siostrze, najcenniejszy dar. Czy może być coś
wspanialszego?

Julianna zamknęła oczy. Oby to była prawda. Bo ona już

podjęła decyzję. Zrobi to. Stawką było życie Megan. Dlatego
pojedzie do Blackwood i poprosi Tate'a, by zgodził się zostać
ojcem jej dziecka.

41

RS

background image

Gwałtowne ujadanie psów skłoniło go, by wyjść z kuchni i

wyjrzeć na dwór. Z doświadczenia wiedział, że wiadomości o
tak wczesnej porze nie zwiastują niczego dobrego.

Przed domem stała nowiutka toyota. Najwyraźniej z

wypożyczalni. W bladym świetle świtu poznał twarz osoby za
kierownicą. Poczuł skurcz w żołądku.

Wyszedł na ganek obiegający front skromnego, zbudowanego

w stylu rancza domu.

- Psy, do mnie! - zawołał półgłosem.
Z pół tuzina psów przestało warczeć i podbiegłszy do pana,

zaczęło się łasić, machając ogonami i ocierając się o jego nogi.
Tate schylił się, pogłaskał po głowie najbliższego psiaka. Nie
odrywał oczu od toyoty.

Julee otworzyła drzwi i wysunęła długie nogi. Szła po gęstej

trawie. W ciemnych spodniach i bladoniebieskim sweterku
wyglądała jak nastolatka. Rozpuszczone długie włosy falowały
w rytm jej kroków.

- Co się stało? - zawołał, nim jeszcze podeszła do ganku.

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Skąd wiesz, że coś się stało?
- Inaczej byś nie przyjechała - zerknął na zegarek - o szóstej

rano.

- Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo pilna sprawa.
- Domyślam się. - Gestem zaprosił ją do środka. - Właśnie

parzę kawę. Napijesz się?

- Z przyjemnością.
Gdy weszła do kuchni, w świetle dostrzegł jej zmienioną

twarz. Podkrążone oczy, napięte mięśnie. Coś ją dręczyło, to
jasne. Ale co to miało wspólnego z nim?

Delikatny zapach jej perfum mieszał się z aromatem świeżo

zaparzonej kawy. Przestronna, skromnie urządzona kuchnia na
pewno nie robiła na niej wrażenia W porównaniu z jej
kalifornijskim apartamentem wypadała bardzo blado. Jednak za
nic by nie zamienił tego domu na najbardziej szpanerską

42

RS

background image

posiadłość w Malibu. Doszedł do niego ciężką pracą. Cóż, to
następny dowód na to, że Julee nigdy nie była dla niego
odpowiednią dziewczyną. Nie mógłby zapewnić jej komfortu i
luksusu.

- Z cukrem? - zapytał.
- Tak.
- Gdy na ciebie patrzę, dochodzę do wniosku, że przydałoby

się

też

parę

pączków.

-

Choć

wydawało

się

to

nieprawdopodobne, była jeszcze szczuplejsza niż kilka tygodni
temu. - A zamiast kawy szklaneczka whisky.

Uśmiechnęła się. Piękny zestaw.
- Wystarczy kawa.
Podał jej kubek i poprowadził do stołu.
- Usiądź, a ja tymczasem pójdę się trochę przyodziać. Gdy

wrócił, Julee siedziała pochylona nad kawą. Wyglądała jak
zagubione dziecko. Usiadł i objął dłońmi swój kubek.

- No to jestem. Powiesz, o co chodzi? - Przesunął wzrokiem

po jej spiętych ramionach. - Czy mam zacząć przesłuchiwać cię
jak przestępcę? - zażartował.

Uśmiechnęła się blado. Poczuł ucisk w żołądku. Była wręcz

wyczerpana.

- Dziękuję - powiedziała.
- Za co?
- Ze jesteś taki miły. Ułatwiasz mi sprawę.
- Trafiłaś na mój dobry dzień. - Rzeczywiście tak było. Po raz

pierwszy od tygodni miał dzisiaj wolne. A wczoraj wieczorem
znaczący sponsor ostatecznie potwierdził, że wesprze jego
kampanię wyborczą. Przyszłość zapowiadała się różowo.
Jedynym mankamentem było niespodziewane zjawienie się
Julee. - A więc czemu zawdzięczamy twój ponowny przyjazd do
Blackwood?

- Sama nie wiem, od czego zacząć. - Zacisnęła palce na

uchwycie kubka. - Bez przerwy zastanawiam się, jak zrobić to

43

RS

background image

najlepiej. Szukam odpowiednich słów. - W niebieskich oczach
malował się niepokój.

Popatrzył na jej drżące wargi. Intuicja podpowiadała mu. że

chodzi o coś ważnego. Miał złe przeczucia.

- Czy to ma związek z akcją poszukiwania dawców szpiku?
- Tak. - Potrząsnęła głową. - Nie.
Widząc jego zmarszczone brwi, dodała pośpiesznie:
- Nie organizowałam jej ze względów podatkowych. Miałam

w tym swój prywatny cel.

- Aha. - Zaczynają przechodzić do rzeczy. Oparł się

wygodniej i przyglądał się jej ze skrywanym niepokojem. Może
to ona jest chora? - Jak bardzo prywatny?

Julee przełknęła ślinę.
- Moja córka ma białaczkę. Może ją uratować tylko

przeszczep szpiku.

W ciszy panującej w kuchni te słowa odbiły się złowieszczym

echem. Na ganku zadudniły łapy któregoś z psów, inny
zapiszczał cicho. Tate odstawił kawę, popatrzył na Julee ze
współczuciem.

- Tak mi przykro. Nie wiedziałem, że masz córkę.
Teraz rozumiał, dlaczego tak bardzo zależało jej na

pozyskaniu jak największej liczby dawców. Nie wiedział, że ma
dziecko. Współczuł jej z całego serca. Zawsze marzyła o
dzieciach. Domyślał się, jak musiało jej być ciężko. I jak
rozpaczliwie walczyła o życie chorego dziecka.

Podniosła na niego błyszczące od łez oczy.
- Ma na imię Megan. Jest piękna. Och, Tate, ona jest dla mnie

wszystkim. Nie mogę pozwolić, żeby umarła.

- Ogromnie ci współczuję. Naprawdę. - Pochylił się,

wyciągnął rękę. I zatrzymał ją w pół ruchu. - Jestem z tobą
całym sercem. Chciałbym ci pomóc, ale nie rozumiem, dlaczego
zwracasz się do mnie.

- To nie tylko moja córka, Tate. - Położyła dłoń na jego dłoni.

Palce miała zimne jak lód. - To nasza córka.

44

RS

background image

- Nasza córka? - Zamrugał, nie bardzo rozumiejąc. - O czym

ty mówisz?

- Gdy wyjeżdżałam dziesięć lat temu, byłam z tobą w ciąży.
- Córka? - Czuł się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył go w

żołądek. - O mój Boże! Ja mam córkę? Małą dziewczynkę? -
Był zszokowany.

Zamruczał budzik w jego zegarku. Bezwiednie go wyłączył.

Czy to ważne, która jest teraz godzina?

Nabrał powietrza, przesunął palcami po włosach. Musi się

wziąć w garść, bo chyba zaraz zwariuje.

Ma małą córeczkę.
- Ma twoje oczy.
Wstrząsnął się. Ręka opadła mu na kolana. W głowie kłębiły

mu się dziesiątki pytań. Dlaczego nic mu nie powiedziała?
Dlaczego przez tyle lat ukrywała to przed nim? I dlaczego teraz
mu o tym mówi?

Powinien być na nią wściekły, ale był zbyt zdumiony i

przerażony. Ma w Kalifornii córkę. Dziewczynkę, która ma jego
oczy. W jej żyłach płynie jego krew. I nagle go olśniło.

- Nadaję się na dawcę? Dlatego przyjechałaś? - Poderwał się z

miejsca. - Oddam jej szpik. Jedźmy od razu, szkoda czasu.
Zrobię wszystko, co trzeba. Wszystko jej oddam. Daj mi pięć
minut, spakuję tylko kilka rzeczy.

Ruszył przed siebie, ale Julee przytrzymała go za ramię.
- Tate, poczekaj. - Zacisnęła palce. W niebieskich oczach

zalśniły łzy. - Nie możesz być dawcą. Nie ma dla niej dawcy.

Kiedyś podczas interwencji w barze dostał cios w splot

słoneczny. Teraz czuł się podobnie. Ma córkę, której nie widział
na oczy. Dziecko, które umiera, a on nie może temu zapobiec.
Nie może nic dla niej zrobić. Upadł na kolana przed Julee.
Skrzywił się mimowolnie, bo chore kolano z miejsca
zaprotestowało, ale on nie zważał na to. Dziewczynka o
zielonych oczach, jego oczach, cierpiała i była skazana na

śmierć.

45

RS

background image

- Znajdę dla niej dawcę - Żarliwie uścisnął dłonie Julee. -

Zorganizujemy kolejne akcje, w całym stanie. A jeśli to nie
wystarczy, to w całym kraju. Znajdziemy odpowiedniego
człowieka

Julee potrząsnęła głową. Na jej rzęsach błysnęła pojedyncza

łza. Ledwie powstrzymał pokusę, by ją otrzeć.

- Poszukiwania trwają już od miesięcy - odezwała się z

rozpaczą. - Szanse zmalały do zera. Nikt nie wie, ile czasu nam
jeszcze zostało.

Tate usiadł na piętach i wbił oczy w sufit. Jasne promienie

słońca rozświetlały kuchnię, ale nie mogły rozjaśnić czarnej
rozpaczy, w jaką zapadał.

Mieszało się w nim tyle uczuć, tyle sprzecznych emocji. Zal,

współczucie dla cierpiącego dziecka i złość na Julee, że nic mu
wcześniej nie powiedziała. Według niej nie zasługiwał na to, by
wiedzieć o istnieniu córki. Czuł się tym dotknięty do głębi. Tak
wiele stracił, tyle mu odebrała. Nigdy nie był dla niej
wystarczająco dobry. Opanował się. Już dawno zrozumiał, że
użalanie się nad sobą i rozdrapywanie ran do niczego nie
prowadzi. Ze w ostatecznym rachunku więcej się na tym traci,
niż zyskuje.

- W takim razie dlaczego tu przyjechałaś? Skoro nie mogę być

dawcą, nie mogę pomóc, to czego się po mnie spodziewasz?

Dziewczyna przycisnęła palce do oczu, by powstrzymać łzy.

Nie mógł patrzeć, gdy tak płakała. Nigdy nie mógł.

Wyprostowała się. Szczupła i spięta, wyglądała jak

uosobienie tragicznej bohaterki. Tate podniósł się, stanął za
swoim krzesłem. Odepchnął myśl, by rozmasować jej napięte
mięśnie na karku. To zbyt ryzykowny pomysł. Musiał zachować
trzeźwość umysłu.

Bo nadal nie wiedział, czego Julee od niego chce.
Gorączkowo szukała właściwych słów. Jak ma mu to

powiedzieć? Jak ma go prosić? Byli sobie obcy, choć niegdyś
tyle ich łączyło.

46

RS

background image

Boże, ze mną chyba jest coś nie tak. Oszalałam.
Wstała, podeszła do okna. Na trawie wylegiwało się kilka

psiaków. Wśród nich dostrzegła brązową psinę, którą Tate
znalazł w noc poprzedzającą akcję. Teraz piesek miał
zaokrąglone boki i pięknie lśniącą sierść.

Z dzikiego nastolatka wyrósł dobry, wrażliwy mężczyzna. To

dodało jej odwagi.

Odwróciła się. Tate patrzył na nią w skupieniu.
- Idealnym dawcą byłby ktoś z rodzeństwa. Tate zamrugał.
- Megan ma rodzeństwo?
- Nie, ale gdybym miała drugie dziecko...
Tate spochmumiał. Chyba poczuł się zawiedziony.
- Mówiłaś, że nie jesteś z nikim zaręczona.
- Nie jestem. - Serce bilo jej w piersi jak szalone. Bała się, że

Tate słyszy ten głuchy odgłos. Powoli nabrała powietrza. - By
uzyskać stuprocentową pewność, dzieci muszą mieć tych
samych rodziców.

Tate nadal patrzył na nią pytająco.
- Ale rodzicami Megan jesteśmy my, ty i ja.
- Tak. Ty i ja. - Umilkła, czekając na jego reakcję. Minęło

kilka sekund. Tate opuścił ręce. Popatrzył na nią ze
zdumieniem.

- Czy ja się dobrze domyślam?
Musi go przekonać. To jedyny ratunek dla Megan.
- To dla niej ostatnia szansa - zaczęła żarliwie. - Chcę mieć

drugie dziecko. Z tobą.

Bała się, że zaraz się przewróci, upadnie na podłogę. Co on

sobie teraz myśli? Zjawiła się tu po latach, poinformowała, że
ma córkę i prosi, by dał jej jeszcze jedno dziecko.

Widziała gwałtowne uczucia malujące się na jego

pociemniałej twarzy. Niedowierzanie, zdumienie, przerażenie.
Może uważa ją za obłąkaną?

- Nic więcej od ciebie nie chcę - mówiła pośpiesznie, bojąc

się dopuścić go do głosu. - Nie będziesz ponosić żadnych

47

RS

background image

konsekwencji, nie będziesz mieć żadnych zobowiązań. Ani
finansowych, ani żadnych innych. - Złożyła błagalnie ręce. -
Proszę cię. Błagam. Nic nie chcę, tylko dziecko.

- Tylko dziecko. - W jego głosie zabrzmiała ostra nuta. Widać

nie udało się jej do niego przemówić. - Uściślijmy to sobie.
Mamy się kochać, począć dziecko, a potem każde z nas pójdzie
swoją drogą, jakby nigdy nic. O to ci chodzi?
W takim ujęciu brzmiało to strasznie. Chłodno wykalkulowane
działanie, jak morderstwo z premedytacją. Bezradnie opuściła
ręce.

- Nie chcę komplikować ci życia. Jak tylko zajdę w ciążę,

wyjadę do Kalifornii. Odpowiedzialność za dzieci całkowicie
biorę na siebie. Od ciebie niczego nie oczekuję.

Tate przecząco pokręcił głową.
- Nie ma mowy.
Zobaczyła mroczki przed oczami. Kuchnia zafalowała. Bała

się, że zaraz zemdleje.

- Nie możesz odmówić! - Przypadła do niego, chwyciła go

rozpaczliwie za ramię. - Od tego zależy jej życie. Tate, nie ma
takiej rzeczy, której dla niej nie zrobię. Jeśli chcesz, zapłacę ci.
Ile tylko zażądasz. Dam wszystko. Ale na Boga, nie odwracaj
się od niej, nie skazuj jej na śmierć!

Wyszarpnął rękę. Oddychał głośno i gwałtownie. Kuliła się

pod jego wzrokiem. Poczuła na plecach zimny dreszcz.

Ciężką od napięcia ciszę przerwał dźwięk komórki. Julianna

aż podskoczyła. Dzwonienie dochodziło z jej torebki.
Pośpiesznie wyciągnęła aparat z bocznej kieszonki. Zerknęła na
wyświetlacz. To mama.

- Halo?
Słuchała z zamarłą twarzą.
- Co się stało? - zapytała, z całej siły zaciskając palce na

telefonie. - Kiedy?

Tate przysłuchiwał się, nie odrywając od niej oczu. Julianna

bezwładnie opadła na najbliższe krzesło.

48

RS

background image

- Przylecę pierwszym samolotem. Powiedz jej, że ją kocham i

że już do niej jadę.

Rozłączyła się, upuściła telefon na kolana, oparła czoło o blat

stołu. A dzień zapowiadał się tak pięknie!

- Co się stało? Coś z Megan?
Podniosła głowę, popatrzyła na niego gniewnie. Po co pyta,

skoro jego córka nic go nie obchodzi?

- Muszę wracać do domu. Megan jest w szpitalu.
- Co z nią? - Z jego twarzy nic nie można było wyczytać.
- Dostała gorączki.
- I dlatego zabrali ją do szpitala?
- Dla dziecka z białaczką gorączka może być śmiertelnym

zagrożeniem. Organizm nie walczy z infekcją. Jest jeszcze inna
możliwość. To może być nawrót choroby. - O tym bała się
nawet myśleć. Jeśli to prawda, Megan była bez szans.
Poderwała się. - Muszę natychmiast wracać.

- A nasza rozmowa?
- Postawiłeś sprawę jasno. Nie znasz Megan, gardzisz mną.

Pójdziesz swoją drogą, a moja dziewczynka będzie zmagać się z
chorobą, którą tylko ty możesz powstrzymać. Mam nadzieję, że
potrafisz żyć z tą świadomością.

- Znasz odpowiedź na każde pytanie? - zapytał ostro.
- Modlę się, by tak było.
W jego oczach mignęło coś na kształt współczucia.

Przeciągnął palcami po włosach. Zamruczał coś do siebie.

Podszedł do okna i zapatrzył się w przestrzeń za szybą. Stał

nieruchomo, pochłonięty własnymi myślami. Straciła resztkę
nadziei. Schowała telefon, upiła łyk zimnej kawy i podniosła
się.

Tate odwrócił się. Podszedł do stołu. Miał kamienną twarz,

ale jego głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie:

- Usiądź. - Popatrzyła ze zdziwieniem. - Dopij kawę, a ja

wykonam kilka telefonów.

- Muszę już jechać.

49

RS

background image

- Nie. - Delikatnie wcisnął ją w krzesło. - Jeszcze nie. Patrzyła

ze zdumieniem, nie wiedząc, do czego zmierza.

I wtedy powiedział coś, czego by się nigdy nie spodziewała:
- Chcę poznać moją córkę. Jadę z tobą.






























50

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


Poza nimi nikogo nie było. Julee nacisnęła przycisk.
- Muszę cię o coś poprosić.
Widział, że jest spięta. Postawił torbę, zastanawiając się, co

jeszcze dla niego szykuje. Chyba dość rewelacji jak na jeden
dzień.

- O co chodzi?
- Megan potrzebuje teraz absolutnego spokoju. Nie powinna

się niczym denerwować, niczym przejmować. Nie możemy
wytrącić jej z równowagi.

- Nie zamierzam jej denerwować. Chcę ją tylko zobaczyć. Jest

moją córką.

Winda przejechała dwie kondygnacje. Julee gorączkowo

zbierała resztki odwagi. Bała się tego, co musiała mu
powiedzieć.

- Ona tego nie wie. - Przekręciła na palcu pierścionek. -

Megan myśli, że jej tata umarł, nim przyszła na świat.

Tate czuł się tak, jakby coś zwaliło mu się na głowę. Tak

bardzo się go wstydziła, że wolała wmówić córce, że jej ojciec
nie żyje. Upokorzenie było trudne do przełknięcia.

- Ale ja żyję, Julee. Może dla ciebie nie, ale dla mojej córki na

pewno. Jestem jej ojcem. Dlaczego miałbym to przed nią
ukrywać?

- Bo to jej może zaszkodzić. Szok może być zbyt duży.

Pomyśl tylko. Nagle się dowie, że jej ojciec żyje, a matka przez
całe życie ją okłamywała.

- Czyja to wina?
- Teraz to nieistotne - powiedziała żarliwie. Jej oczy płonęły. -

Liczy się tylko zdrowie Megan. Jej życie wisi na włosku. Nie
można jej dodatkowo narażać.

Przekonała go. Ważne było zdrowie dziecka, co tam jego

urażona duma.

51

RS

background image

- Zgoda, niech będzie, jak chcesz. Mów, co mam robić. Bo ja

tak czy inaczej nie dam się zbyć, muszę ją zobaczyć. I być przy
niej, choćby tylko w roli wielkanocnego króliczka.

- Powiedzmy jej część prawdy. Tak będzie najlepiej.

Przedstawię cię jako kogoś z Blackwood, kto znał jej ojca.

- A jak wytłumaczysz mój przyjazd?
- Na razie nie ma potrzeby. Niech poczuje się lepiej.

Wymyślimy coś, gdy przyjdzie pora.

Winda zatrzymała się, drzwi się rozsunęły. W milczeniu szli

długim korytarzem. W salkach po obu stronach leżały dzieci
podłączone do skomplikowanej aparatury. Na myśl o tym, że
jego córka też to przechodziła, serce mu się ściskało.

Przed salą Julee zatrzymała się. Położyła rękę na klamce i

spytała:

- Mogę wejść najpierw sama? Znowu go odtrącała. Cofnął się.
- Proszę. - Czuł się niepewnie, stojąc tak przed salą z torbami

w obu rękach. - Co z tym zrobimy?

- Mama jest samochodem, upchniemy je do auta. Jak tylko

zobaczę Megan i dowiem się, co się z nią dzieje. - Uchyliła
drzwi i weszła do środka.

Niemal natychmiast na korytarz wyszła Beverly. Postarzała

się przez te lata, skonstatował w duchu Tate. Nie wydała się
zaskoczona jego widokiem. Widać Julee powiedziała jej o
swoim pomyśle. Poczuł, że się rumieni.

- Dzień dobry, pani Reynolds.
- Cześć, Tate. - Uśmiechnęła się, ale nie udało się jej ukryć

niepokoju. - Zanieśmy torby, a przez ten czas Julee pogada z
lekarzami.

- Tam są teraz lekarze?
Beverly położyła mu rękę na ramieniu.
- Zaraz wrócimy.
Z ociąganiem podążył za nią długim korytarzem. Zjechali na

podziemny parking.

Gdy wrócili, Julee czekała, opierając się o drzwi.

52

RS

background image

- Megan zasnęła.
Tate nie mógł opanować uczucia zawodu.
- Co powiedzieli lekarze?
- Na szczęście to tylko lekka infekcja. Rozpędzą ją

antybiotykami.

- Nic jej nie będzie?
- Jak na razie.
- Chcę ją zobaczyć. - Widząc wahanie Julee, wybuchnął: -

Słuchaj, przebyłem ponad dwa tysiące kilometrów, by zobaczyć
dziecko, o którego istnieniu nawet nie miałem pojęcia. Nie ruszę
się stąd. Nie jestem już nieokrzesanym młodzieńcem. Wiem, jak
należy zachowywać się w szpitalu, wśród chorych i cierpiących.

- Masz rację, przepraszam. - Podniosła palec do ust i

otworzyła drzwi.

Wszedł do środka. Serce biło mu jak oszalałe. Jego dziecko.

Córeczka, której dotąd nie widział. Jeszcze nigdy w życiu nie
czuł się tak, jak w tej chwili. Jak ma się zachować?

Pod kołdrą rysował się drobny, skulony kształt. Megan spała z

główką opartą na szczupłym ramieniu. Rzęsy rzucały cień na
zaróżowione policzki. Była przerażająco szczupła, wręcz chuda.
I taka piękna! Rósł z dumy, patrząc na nią. I umierał z żalu i
rozpaczy.

- Jest taka śliczna - wyszeptał w uniesieniu. - Boże, Julee, ona

jest cudowna.

Z kroplówki sączyła się żółta ciecz. Migały małe lampki,

słychać było cichy, rytmiczny dźwięk. Jak mogli wbić igłę w tę
drobniutką rączkę?

- Teraz będzie spać - szepnęła Julee. Na jej twarzy malowała

się macierzyńska czułość i tkliwość. - Chodźmy do baru, zjemy
coś.

- Ty idź, a ja przy niej trochę posiedzę. - Chciał napatrzeć się

na swoją córeczkę, wryć sobie w pamięć jej rysy, zapamiętać
jak najwięcej. Jeszcze nigdy dotąd nie był ojcem.

53

RS

background image

- Mama z nią zostanie. Musimy porozmawiać. - Julee czujnie

popatrzyła na śpiącą dziewczynkę.

Miała rację. Megan nie powinna się dowiedzieć. Z

ociąganiem ruszył za Julee do wyjścia. W drzwiach obejrzał się
jeszcze raz.

- Dlaczego? - wyszeptał przez zaciśnięte zęby. - Dlaczego coś

takiego spotyka niewinne dziecko?

Tuż za nim rozległ się cichy głos Julee:
- Nie wiem.
- Dlaczego nie mogę być dawcą? Oddam jej wszystko, krew,

ręce, nogi, co tylko trzeba. Dlaczego nie mogę jej pomóc?

Poczuł na plecach dotknięcie drobnej dłoni. Spiął się. Pragnął

pociechy i wsparcia, ale za bardzo się obawiał.

- Czy to przeze mnie? Czy to moja wina? Może moja cnolerna

krew była czymś zainfekowana? Może dlatego Megan
zachorowała?

- Nie mów tak, Tate, to bez sensu. To nie twoja wina. - Julee

delikatnie obróciła go ku sobie. Błękitne oczy patrzyły na niego

żarliwie. - Ani ty, ani ja nie jesteśmy winni. Ale razem możemy
zrobić coś, co przywróci jej zdrowie.

- To szaleństwo. Oboje wiemy. - Sam nie wierzył, że rozważa

coś tak absurdalnego.

- Nie mam innego pomysłu - Julee rozmasowała spięte

ramiona. - Może ty?

Zacisnął mocniej pięści.
- Nie.
- Czy to znaczy... - W jej oczach zamigotała iskra nadziei.

Ledwie się pohamował, by nie porwać jej w ramiona. Nie może,
absolutnie nie może znowu postawić wszystkiego na jedną
kartę.

- Wyjaśnijmy sobie parę rzeczy. Nie jestem do wynajęcia. Nie

chcę twoich pieniędzy. Ale zrobię wszystko, by uratować moje
dziecko. Nawet jeśli to oznacza coś tak szalonego, jak poczęcie
drugiego.

54

RS

background image

- Nie będziesz żałować, przyrzekam. Podniósł rękę.
- Poczekaj, daj mi dokończyć. Umilkła niepewnie.
- Ja nie miałem ojca, wychowywałem się bez niego. Nie znam

go. Julee, wiesz, co to znaczy dla dziecka? Jak ono się z tym
czuje? Megan musi mnie poznać. I nosić moje nazwisko.

- Nie możesz jej powiedzieć! Oddychał szybko, gorączkowo.
- Nie chcę zmieniać tego, co dla niej wybrałaś. Ale nigdy nie

pójdę na taki układ, by świadomie począć dziecko, które nie
będzie wiedziało o moim istnieniu.

- Myślałam...
- Co myślałaś? Że gdy tylko zajdziesz w ciążę, ja rozpłynę się

we mgle? Zniknę na następne dziesięć lat? - Pokręcił głową. -
To wykluczone. Wszystko musi być jak należy.

- Nie rozumiem.
- W takim razie ci powiem. Dziecko potrzebuje matki i ojca.

Możemy mieć dziecko pod warunkiem, że będzie nosić moje
nazwisko. A my weźmiemy ślub.

- Ślub?
Jej przerażona mina poruszyła go do głębi.
- To moje warunki. Zdecyduj. Jeśli zależy ci na dziecku,

musisz za mnie wyjść.













55

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Ani przez moment nie zastanawiała się, czy przyjąć

propozycję Tate'a. Dla Megan była gotowa na wszystko.
Klamka

zapadła.

Z dziewczynką poszło łatwiej,

niż

przypuszczała - Megan, której powiedzieli o ,,miłości od
drugiego spojrzenia", z miejsca zaaprobowała ich decyzję. Tate
wprost oczarował małą.

- Julee, ta panienka jest piękniejsza od Miss Ameryki -

oświadczył z przekonaniem, gdy we dwójkę stali przy łóżku
dziewczynki. Megan, choć trawiona gorączką, przyglądała mu
się ciekawie. Julee też nie spuszczała go z oka. Jak na pierwsze
spotkanie, zwłaszcza w takich okolicznościach, Tate spisywał
się doskonale.

Megan uśmiechnęła się, zadowolona z komplementu. Julee

odetchnęła.

- Naprawdę ożenisz się z moją mamusią?
- Taki mamy plan. Im szybciej to się stanie, tym lepiej. - Tate

otoczył Juliannę ramieniem. Stara się przypodobać małej,
przemknęło jej przez myśl. Zachowuje się, jakby naprawdę
nagle się zakochał. Była mu za to wdzięczna. I w tajemniczy,
niepokojący sposób podekscytowana...

- Mama mówi, że całe Blackwood uważa cię za bohatera. Tate

roześmiał się.

- No jasne. Nazywają mnie Superszeryf. Pokazać ci, jak

latam? - Rozłożył ramiona i zamachał nimi jak skrzydłami.

Megan zachichotała radośnie.
- Jesteś fajny. - Popatrzyła na mamę. - Chodziliście razem do

szkoły?

- Uhm. Tylko Tate nie był wtedy szeryfem. Był piłkarzem.
- Pewnie też najlepszym - oświadczyła Megan.
Twarz Tate'a na chwilę spochmurniała. Na ten widok Julee

ścisnęło się serce.

56

RS

background image

- Nie do końca - odparł. - Uszkodziłem sobie kolano i

musiałem zrezygnować z piłki.

Megan wyciągnęła rękę, na ile pozwalała jej kroplówka, i ze

współczuciem poklepała go po dłoni.

- Wiem, jak to jest, kiedy nie można czegoś robić, bo jest się

chorym. To okropne uczucie.

- Uhm. Ale nie jest tak źle. Lubię być szeryfem. Ty też

wyzdrowiejesz i będziesz mogła robić wszystko, co będziesz
chciała. Postaramy się o to.

Z Megan sprawa poszła jak z płatka. Gorzej było później, gdy

stanęli przed obliczem sędziego pokoju. Julee czuła się
nieswojo. Ukradkiem spozierała na stojącego obok niej
wysokiego, przystojnego mężczyznę. Tate chyba też nie czuł się
zbyt pewnie. Nie od razu powtórzył słowa przysięgi.

Potem zaprosił ją na kolację, ale Julee od razu sprowadziła go

na ziemię.

- Nie mamy powodu do świętowania - powiedziała. - To

przecież nie jest prawdziwe małżeństwo.

Już wcześniej ustalili, że ich związek potrwa do przyjścia na

świat dziecka. Po przeszczepie wezmą rozwód i powrócą do
wcześniejszego życia. Przykro planować rozwód w dniu ślubu,
ale przecież pobrali się wyłącznie dla Megan.

Wrócili do szpitala i siedzieli przy małej, póki nie usnęła.
Spała z uśmiechem na buzi. Była za mała, by wybiegać myślą

poza dzień dzisiejszy.

Beverly została na noc w szpitalu. Było już późno, gdy dotarli

do mieszkania Julee. Oboje padali ze zmęczenia. Może to i
dobrze, pocieszała się Julee. Zwłaszcza mając przed sobą
perspektywę wspólnej nocy. Po to się przecież pobrali.

Obawiała się tego, co nastąpi. Mimo przeszłości, Tate był dla

niej obcym człowiekiem.

Oboje czuli się niezręcznie. Przez jakiś czas udawali, że

oglądają telewizję. Tate krążył po salonie, wyglądał przez okno,

57

RS

background image

niemal się nie odzywał. Czas mijał, robiło się coraz później.
Wreszcie Julee podniosła się z kanapy.

- Wezmę prysznic i położę się.
Odwrócił się od okna. Z jego twarzy niczego nie dawało się

odczytać.

- Dobrze. Ja niedługo przyjdę.
Taktownie odczekał, aż Julee zniknie w sypialni, i dopiero

wtedy poszedł do łazienki.

Leżała nieruchomo, wsłuchując się w dobiegające z łazienki

odgłosy. Jej mąż. Boże, do czego doszło! Gdy wpadła na ten
obłędny pomysł z drugim dzieckiem, nie spodziewała się
takiego zakończenia. Potem wszystko potoczyło się własnym,
niezależnym od niej rytmem.

Tate wyszedł z łazienki. Na tle oświetlonego wnętrza widziała

jego ciemną sylwetkę. Zatrzymał się, jakby się wahał. Po chwili
zaczął iść w stronę łóżka. Jej serce biło jak oszalałe. Był tylko w
bokserkach. Mocne ciało, napięte mięśnie rysujące się pod
skórą. Wilgotne włosy lśniły w bladej poświacie.

Leżała nieruchomo z oczami wbitymi w sufit.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
Zadrżała.
Zabrakło jej tchu. Skinęła tylko głową.
- Przepraszam - wydusiła. - Ta sytuacja jest taka trudna.
- Uhm.
Wsunął się pod kołdrę. Owionął ją jego ciepły zapach

przemieszany z wonią żelu pod prysznic. Nieoczekiwanie
uzmysłowiła sobie ciężar tego, co zamierzają zrobić. I ta

świadomość ją przytłoczyła.

- Nie wiem, czy dam radę.
Przekręciła się na bok. Widziała jego szerokie, mocne

ramiona.

- Nie za późno na refleksje? Przełknęła ślinę.

58

RS

background image

- Tate, a jeśli to grzech? Może to źle, że ja aż tak ją kocham?

Może to niemoralne, mieć dziecko w taki sposób? -Tłumione
lęki doszły teraz do głosu. - Nie chcę zrobić nic złego. Ja tylko...

Nie powstrzymywał jej, pozwalał jej mówić.
- Oboje nieraz błądziliśmy - odezwał się miękko. - Teraz

szukasz ratunku dla Megan. Robisz to w dobrej wierze. - Jego

łagodny głos uspokajał, dodawał otuchy.

Westchnęła.
- Masz rację. Nasze uczucia nie mają znaczenia. Liczy się

tylko Megan.

Tate przysunął się bliżej. Znowu ogarnął ją niepokój.
- Tate?
- Słucham? - Jego głos rozległ się niebezpiecznie blisko.
- Może... mamy za sobą ciężki dzień i zrobiło się bardzo

późno... - głos jej się łamał.

W ciemności daremnie starała się dojrzeć jego twarz.
- Ty ustalasz reguły.
Ciężar spadł jej z piersi, ale jednocześnie ogarnęło ją dziwne

rozczarowanie. Przekręciła się na bok i zamknęła oczy.
Kotłowało się w niej tyle myśli, tyle uczuć. Czy kiedykolwiek
uda się jej przez to przebrnąć?

Wpatrywał się w cienie na suficie, wsłuchując się w cichy

szum klimatyzacji. Czuł się fatalnie.

Nawet teraz, gdy był tak potrzebny Megan, Julee nie mogła

się przełamać. Nie mogła przezwyciężyć niechęci. Nadal był dla
niej chłopakiem, z którym nie powinna się zadawać. A on był
całkowicie bezradny. Jak wtedy, przed laty.

Chciał czuć gniew. Na Julee, że ukrywała przed nim istnienie

Megan, na koszmarną chorobę niszczącą jego córkę, na to
wymuszone małżeństwo, które może okazać się dla niego
katastrofą. Ale zamiast tego czuł żal. I ból.

Nigdy mu się nie śniło, że zdarzy się coś takiego.
Poruszył się mimowolnie i natychmiast znieruchomiał. Bał

się, że przebudzi śpiącą Julee. Zamruczała przez sen.

59

RS

background image

Była tak blisko, tuż obok. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by

poczuć jej ciepłą skórę, miękki dotyk włosów rozrzuconych na
poduszce, kształt nóg. Czyż nie po to wzięli ślub?

Ale to ona ustala reguły.
Po cichu wstał z łóżka. Skrzywił się. Kolano znów zabolało.

Zerknął na Julee. Nie poruszyła się. Podszedł do okna.

Światła samochodów na dole przypomniały mu, gdzie jest.

Najchętniej wróciłby do domu. Psy biegające po ganku, dalekie
wycie kojota - brakowało mu tych zwyczajnych odgłosów.
Nawet tu, w cichej dzielnicy, człowiek nie mógł zapomnieć, że
jest w tętniącej życiem metropolii. To nie było miejsce dla
niego.

Jak słoń w składzie porcelany.
Nie wiedział, ile czasu minęło, dopiero cichy głos Julee

przywołał go do rzeczywistości.

- Tate, dobrze się czujesz?
Odwrócił się. Leżała wsparta na łokciu i patrzyła na niego.

Miała lekko potargane włosy i wyglądała nieprawdopodobnie
ponętnie.

- Tak. A ty? - Czuł się beznadziejnie, ale przecież nie będzie

obarczać jej własnymi problemami.

- Dwadzieścia cztery godziny temu nie wiedziałeś, że masz

córkę. A teraz jesteś jeszcze mężem kogoś, kogo prawie nie
znasz. To musi być dla ciebie szok.

Poruszony jej ciepłym, pełnym współczucia tonem, podszedł

do łóżka. Popatrzył na dziewczynę, która teraz była jego żoną.
Dziesięć lat temu oddałby wszystko za taką chwilę.

- Moje dwadzieścia cztery godziny to nic w porównaniu z

koszmarem, w jakim ty żyjesz od tylu miesięcy.

Zaskoczony patrzył, jak Julee przesuwa się, by zrobić mu

miejsce. Usiadł, a ona położyła dłoń na jego ramieniu. Od razu
się spiął.

Julee uśmiechnęła się lekko.
- Nie bój się, nie gryzę. Odpowiedział uśmiechem.

60

RS

background image

- Może powinnaś.
Ciemność spowijała ich bezpieczną, miękką zasłoną.

Rozluźnili się.

- Opowiedz mi o Megan - poprosił.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Jaka jest? Co lubi?
- Jest normalną, zwyczajną dziewięciolatką. Zanosi się

śmiechem, pisze pamiętnik, przepada za pizzą i wesołym
miasteczkiem. Jest dobra z matmy, bije mnie w tym na głowę.

- Nie znosiłaś matmy.
Julianna wzdrygnęła się na to wspomnienie.
- Gdybyś mi nie pomógł, nigdy bym jej nie zaliczyła.
Sam ledwie zdobywał zaliczenia, bo nie widział w tym sensu.

Dużo wagarował. Na szczęście pojawiał się na końcowych
testach. Dzięki temu przechodził z klasy do klasy i mógł
zajmować się piłką.

- Ma talent do rysunków - głos Julee zabrzmiał miękko.
- Jak ty. Nie ma rzeczy, której by nie umiała narysować.
Zrobiło mu się przyjemnie.
- Lubi rysować?
- Tak. I dobrze jej idzie. Rano pokażę ci jej rysunki.
Od lat niczego nie narysował. Kiedyś w ten sposób

nieświadomie wyładowywał agresję i lęki. Dopiero praca w
policji dała mu wgląd w ludzką psychikę.

- Pamiętasz, jak kiedyś bez mojej wiedzy wysłałaś na konkurs

mój rysunek?

- Byłeś wściekły.
- Póki nie wręczyłaś mi pięćdziesięciu dolarów nagrody.
- Swoje prace chował przed innymi, tylko Julee mogła je

oglądać.

Zaśmiała się cicho.
- To ci trochę pomogło, co?
- Uhm.

61

RS

background image

- A potem wszystko co do grosza wydałeś na mnie. - Jej palce

zaczęły zataczać na jego skórze niewielkie kółka. Najlżejszy
dotyk działał jak iskra.

- Nie co do grosza. Dałem mamie dziesiątkę na bingo.
- Wciąż mam ten naszyjnik.
- Nie żartuj.
- Nie żartuję. - Przesunęła palcami po jego ramieniu. Serce

zabiło mu mocniej. Nie musiała zbyt długo się starać,

by stracił dla niej głowę. Jego wymarzona Julianna Reynolds.

Julianna Mclntyre, radośnie poprawił się w duchu.

- Nie położysz się? - w ciemności usłyszał jej szept. Zdusił w

sobie niepokój i wślizgnął się pod kołdrę. Znowu był blisko niej,
miał ją na wyciągnięcie ręki. Wiedział, do czego zmierzała.
Czyż nie po to zawarli dziś ślub? By począć dziecko?

Dziecko. Żywa istota będąca połączeniem Julee i jego. Może

to będzie chłopiec uwielbiający grę w piłkę. A może druga
dziewczynka o zielonych oczach. Czuł na barkach ciężar
odpowiedzialności. Próbował myśleć rozsądnie, ale zapomniał o
wszystkim, gdy Julee, sięgając po zsuwającą się kołdrę,
niechcący dotknęła jego ramienia.

Marzył o takiej chwili. Drżącymi palcami odgarnął z jej

twarzy pasemko włosów. W ciemności nie widział jej oczu, ale
znał je na pamięć. Tak jak znał jej różane usta, perłową cerę...
Tysiące razy widział je we śnie.

Otoczyła go ramieniem, a on przesunął dłonią po jej policzku.

Powoli uniósł się, popatrzył na jej twarz, szukając znaku,
jakiegoś potwierdzenia, że ona tego chce. Julee zarzuciła mu
ręce na szyję, wsunęła palce we włosy, przybliżyła usta.

Jak bronić się przed miłością? Jak zrobić to, czego od niego

oczekiwała, nie oddając jej serca?

Dotyk jej ust upajał. Czuł, że zapada się w słodką otchłań.

Jeszcze próbował się bronić, ale Julee szepnęła:

- Tate, pocałuj mnie tak jak kiedyś.
Gorący, namiętny szept. Nie mógł już dłużej się opierać.

62

RS

background image

Słodki, kwiatowy zapach jej perfum, dotyk jej ust... Nie mógł

o niczym myśleć. Trzymał ją w ramionach, swoją Julee,
dziewczynę, której nigdy nie zapomniał. Znowu razem, znowu
tak blisko. Serce przy sercu, zdyszane oddechy, słodkie, upojne
szaleństwo...

Przygarnął ją do siebie, przytulił tkliwie, zajrzał w oczy.

Położyła dłoń na jego piersi. Uśmiechała się. Zawsze czuł się
przy niej tak bosko jak teraz.

- Dziękuję - wyszeptała. - Wspaniale to ułatwiłeś.
Te słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody.

Oprzytomniał natychmiast. Nie zrobiła tego dla niego. Ani
nawet dla siebie. To dla Megan.

Czuł się dotknięty do głębi. Prawda była bezlitosna. I musiał

się z nią pogodzić. Zdecydowali się na ten układ. Julee
posłużyła się nim. Cel był szlachetny. W pełni ją popierał. Tylko

że teraz będzie mu jeszcze trudniej. Jak żyć ze świadomością, że
choć ją kochał, ona nie była dla niego? Nie był dla niej
wystarczająco dobry. I nigdy nie będzie.

Julee otworzyła oczy i przeciągnęła się jak kot. Uśmiechnęła

się. Wczoraj wyszła za Tate'a. A potem... Na jej twarzy znowu
pojawił się uśmiech. Jak dobrze było w jego ramionach! Tak się
bała, ale Tate był po prostu cudowny. Wszystko stało się tak
naturalnie.

- Cześć. - Tate stanął na progu. W ręku trzymał szklankę z

sokiem. Ku jej zaskoczeniu, był całkowicie ubrany.

Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Piękne porozumienie! Ona

marzy o miłosnym poranku, a on stoi ubrany do wyjścia.

I ani mu w głowie swawolne igraszki.
Usiadła. Nerwowym gestem pochwyciła zsuwającą się z niej

kołdrę. Tate zatrzymał się w pół kroku. Dyskretnie odwrócił
wzrok. To jeszcze bardziej ją spłoszyło. Jej dobry nastrój
rozwiał się jak dym. Pośpiesznie poprawiła potargane włosy.
Tate w milczeniu podał jej sok.

- Dziękuję.

63

RS

background image

Myślała, że usiądzie obok niej, że zaczną wspominać dawne

czasy, ale on się cofnął. Włożył rękę do kieszeni.

- Pozwoliłem sobie skorzystać z twojego telefonu -

powiedział. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.

Spochmurniała. Przecież byli małżeństwem. Co z tego, że nie

na zawsze. Spali ze sobą. Nie potrzebował pozwolenia na
korzystanie z telefonu.

- Skądże. Możesz telefonować, kiedy tylko chcesz. -

Zabrzmiało to oficjalnie i chłodno.

- Dzwoniłem do szpitala. Twoja mama powiedziała, że Megan

dobrze spała, temperatura spadła. Pobrali jej krew do analizy.
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, po południu wypiszą ją do domu.

- Nie próżnowałeś - odparła z lekką niechęcią. Mimowolną.

Do diabła, nie tak wyobrażała sobie ich pierwszy poranek.

- Dzwoniłem też do Blackwood. - Tate poruszył się

niespokojnie. Intuicyjnie czuła, że nie usłyszy nic przyjemnego.
- Muszę wracać do pracy.

Wytrzymał z nią jeden dzień. Ledwie się pobrali, a on już

chce wyjechać. Zrobiło się jej przykro. Przecież nie była
panienką na jedną noc.

- Co będzie z nami? Jak mam zajść w ciążę, jeśli nie

będziemy razem?

- Trochę się pośpieszyliśmy. Nie zdążyliśmy omówić paru

istotnych spraw.

Ustalili, że wezmą ślub, a potem się rozwiodą, nie zastanowili

się tylko nad sprawami organizacyjnymi. Kto gdzie będzie
mieszkać przez ten rok. Oboje mają swoje życie i pracę. W
ogóle o tym nie pomyśleli.

Julee upiła łyk soku. Smakował gorzko. Postawiła szklankę.
- Czy jest możliwe, byś przeprowadził się do nas? I został tu,

dokąd nie zajdę w ciążę?

- Nie. - Miał taką minę, że nawet nie próbowała go

przekonywać.

64

RS

background image

- No dobrze. - Westchnęła. - Wiem, że nie powinnam

wysuwać takiej propozycji. Tylko że nasze życie jest tutaj. Tutaj
mam pracę. Nie mogę jej zostawić.

- Kariera zawsze na pierwszym miejscu, co?
W jego tonie usłyszała lekkie szyderstwo. Musiała się bronić.
- Nie, w każdym razie nie teraz. Najważniejsza jest Megan.

Czy nie rozumiał, jak w jej sytuacji istotne były pieniądze?

Doskonale wiedział, że dla niej to jedyny sposób na

utrzymanie. Nie miała wykształcenia, nie umiała robić nic
innego. A szpital i lekarze słono kosztują.

Tate przysiadł na łóżku. W bezpiecznej odległości. Czuła

zapach jego wody po goleniu. Pragnęła przytulić się do niego,
poczuć jego dotyk, odnaleźć wczorajszego Tate'a. Ale zamiast
tego jeszcze wyżej podciągnęła kołdrę.

- A może ty od czasu do czasu przyjedziesz do Blackwood? -

zaproponował.

Julianna pokręciła głową.
- To się za bardzo przeciągnie w czasie. Im częściej... -

zagryzła usta, odwróciła wzrok. Policzki ją paliły. Nie mogła się
zdobyć, by dokończyć. - Muszę jak najszybciej zajść w ciążę.
Najszybciej, jak się da.

Tate podniósł się i podszedł do okna.
- Wiem. Wniosek jest jeden. Musimy zamieszkać pod

wspólnym dachem, czy nam się to podoba, czy nie.

Jego ton ranił. Zgodził się na ten układ wyłącznie ze względu

na Megan. Jeszcze wczoraj całkowicie jej to odpowiadało. Ale
ostatniej nocy stało się coś pięknego i przerażającego
jednocześnie. Coś, co absolutnie nie wchodziło w grę. Musi
pamiętać, że Tate jej nie kocha, nigdy jej nie kochał. Nie mogła
sobie pozwolić na rojenia, na uczucia. Dla dobra Megan, dla
własnego dobra.

Podniosła szklankę i upiła następny łyk. Zapiekło ją w

przełyku.

65

RS

background image

Było jeszcze jedno rozwiązanie. Nie brała go pod uwagę, bo

dawno przyrzekła sobie, że nigdy nie wróci do Blackwood. Ale
przecież powiedziała, że dla Megan jest gotowa na wszystko?

Zaczerpnęła powietrza. Bała się, że w ostatniej chwili się

wycofa.

- W takim razie przeniesiemy się z Megan do Oklahomy.

Zamurowało go. Widziała to po jego minie.

- Zrobisz to?
- Zrobię wszystko, co jest konieczne - odparła, czując

wzbierający w niej lęk. Nie wiadomo, jak to się skończy. To
może oznaczać wyjście z obiegu. Nie darmo powtarzają, że w
tej branży trzeba być na widoku. Poza tym, z czego będą żyć?

- Pomyślałaś o Megan? Tutaj jest pod stałą opieką, lekarze

znają jej przypadek.

- Oklahoma to dla niej najlepsze miejsce - odparła. Widząc

jego pytające spojrzenie, szybko wyjaśniła: - Dowiedziałam się
od naszego onkologa, że w Oklahoma Medical Center prowadzą
najbardziej zaawansowane badania nad leczeniem białaczki.
Dostali

duże

pieniądze

na

program

związany

z

przeszczepianiem komórek macierzystych. Tate spochmurniał.
Podszedł bliżej.

- Co to ma wspólnego z Megan?
Wczoraj w taki sam sposób pochylał głowę, nim ją pocałował.

Pośpiesznie odepchnęła od siebie ten obraz. Nie pora na
wspominanie nocy poślubnej, były ważniejsze sprawy.

Powtórzyła wszystko, czego dowiedziała się od onkologa.
- Zamiast przeszczepiać szpik, przeszczepia się komórki

wyizolowane z krwi pępowinowej. To procedura jeszcze na
etapie eksperymentu, ale rezultaty są bardzo zachęcające.
Zwłaszcza między rodzeństwem. Doktor Padinsky powiedział
mi o tym, gdy pytałam, czy drugie dziecko byłoby szansą na
uratowanie Megan. Nie da się tylko przewidzieć, czy jej
osłabiony układ immunologiczny zareaguje właściwie.

66

RS

background image

- Rozmawiałaś o tym z lekarzem? Zanim jeszcze zwróciłaś się

do mnie?

- Wcześniej tylko coś obiło mi się o uszy, a chciałam

dowiedzieć się czegoś więcej. Nie miałam pojęcia, czy to się da
zastosować w przypadku Megan. Musiałam się upewnić.

- Bo wiedziałaś, że ja się zgodzę - powiedział bezbarwnym

tonem. Chyba poczuł się w jakiś sposób oszukany.

- Ależ skąd - zaoponowała. - Ale gdy pojawiła się taka

możliwość, musiałam próbować.

Tate nerwowym krokiem przemierzał pokój. Podszedł do

komody i zdjął z niej zdjęcie Megan. Przez długą chwilę nie
odrywał od niego oczu.

Julee przyglądała mu się ze ściśniętym sercem. Postawiła go

w trudnej sytuacji. Dziś nie chciał na nią patrzeć, ale liczyła na
jego szlachetność. Ze poświęci się dla własnego dziecka.

- Mogłabyś przenieść się do mnie z Megan na jakiś rok?
- Skoro nie ma innego wyjścia.
- A praca modelki? Porzucisz ją?
- No co ty! Oczywiście, że nie. W każdym razie nie na

zawsze. - Od razu mogłaby zapomnieć o dalszych zleceniach.
Ale życie Megan było ważniejsze. Dlatego zrobi wszystko.

- Myślisz, że Megan nie będzie protestować?
- Ona ma dopiero dziewięć lat. Dla niej to będzie fascynująca

przygoda, okazja do poznania nowych przyjaciół, nowa szkoła.
Coś jak wakacje. - Nie powie mu, że dla niej to będzie koszmar.
Powrót do rozplotkowanej mieściny, życie pod jednym dachem
z człowiekiem, który złamał jej serce.

- Wakacje, mówisz. - Delikatnie odstawił fotografię na

miejsce. - Właściwie wszystko już zaplanowałaś.

Może nie wszystko. Nie miała pojęcia, jak zdoła utrzymać się

w branży i nie wypaść z obiegu, skąd weźmie pieniądze, by
płacić rachunki za szpital. I jak uda się jej zajść w ciążę z tym
zagadkowym mężczyzną, a potem wrócić do Kalifornii, jakby
nic się nie stało.

67

RS

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Blackwood aż huczało od plotek. Nagły ożenek szeryfa

zelektryzował wszystkich. Ludzie prześcigali się w domysłach.
Przypominano sobie wydarzenia sprzed lat, powtarzano, że stara
miłość nie rdzewieje. Spotkanie po latach odświeżyło dawne
uczucie. Jak inaczej wytłumaczyć nieoczekiwaną eskapadę Tate
do Los Angeles, zwłaszcza że powszechnie znano jego niechęć
do samolotów? Tylko miłość mogła go do tego nakłonić. W
dodatku Tate nigdy nie brał wolnego, a teraz od razu poprosił o
dwa dni!

Niektórzy spekulowali, że córka Julianny jest jego dzieckiem,

ale nieoczekiwany ślub przyćmiewał wszystko. Starsze panie
rozpływały się w zachwytach, kilka młodszych szczerze
ubolewało.

Tate nie przejmował się zamieszaniem. Przyzwyczaił się, że

jest obiektem rozmów i już dawno nie przywiązywał do tego
wagi. Czekał na przyjazd Julee i Megan. Od ich rozstania
minęło pięć dni. Pięć dni i pięć nocy, podczas których
rozpamiętywał to, co się wydarzyło. Nie mógł spać, więc brał
nocne dyżury. Lepiej zająć się pracą.

Było tuż po południu, gdy przed domem zatrzymał się

nieznany samochód. Przyjechały.

Siląc się na spokój, wyszedł na ganek. Serce biło mu mocno.
Patrzył, jak z samochodu wysiadają jego żona i córka. Jego

rodzina. Przepełniło go nieznane dotąd uczucie. Czuł się niemal
tak, jakby jego najbliżsi wracali po długiej podróży. Jakby to
była jego prawdziwa rodzina.

Julee miała na sobie żółty kostium. Wiatr rozwiewał jej

długie, spadające na ramiona włosy. Uśmiechała się.

- Cześć! - zawołała.
- Cześć. - Spłoszony jak uczniak, ruszył po schodkach w dół.

Nie odrywał oczu od Julee. Ona też wydawała się zmieszana.
Zatrzymała się i patrzyła na niego nieśmiało. Ledwie się

68

RS

background image

powstrzymał, by nie porwać jej w ramiona i całować do utraty
tchu. Zacisnął palce na barierce, czekał.

- Nie ugryzą mnie? - rozległ się czyjś głosik.
Oboje odwrócili się jak na komendę. Przy samochodzie stała

Megan, a obok niej tłoczyły się psy.

- Tylko jeśli jesteś befsztykiem! - odkrzyknął Tate. Megan

zachichotała wesoło. Patrzył na nią jak urzeczony. Baseballowa
czapeczka, krótkie brązowe włosy. Dziewczynka przykucnęła na
trawie, a psiaki natychmiast ją obskoczyły. Zarzuciła szczupłe
ramionka na szyję największego, najbrzydszego kundla.
Mniejszy piesek, zazdrosny o kolegę, szturchnął ją nosem,
domagając się pieszczot, i niechcący ją przewrócił.

- Psy, spokój! - Tate podszedł bliżej, postawił na nogi

zanoszącą się śmiechem Megan. - Jak się masz, Miss Ameryki?

- Cześć, Superszeryfie! - odparła z rozpromienioną buzią. -

Masz fajne psy. My nie mamy pieska. - Otarła rączkę o
jaskrawo-różowe szorty i rozejrzała się wokół. - Twój dom też
mi się podoba. Pewnie masz dużo ziemi. Masz krowy i konie
albo inne zwierzęta?

- Nie. Ale jeśli ci na tym zależy, mogę się postarać.
- Tate - Julee przywołała go do porządku. - Nie obiecuj jej

takich rzeczy.

- Dlaczego?
- Bo nie.
Zrozumiał jej intencje. Nie pozostaną tu długo, więc lepiej,

żeby Megan nie przywiązywała się do zwierząt, których nie
będzie mogła ze sobą zabrać.

Julee. Wystarczyła jedna noc, a nie mógł przestać o niej

myśleć. Co z nim będzie po tym wspólnym roku?

- Miałyście przyjemny lot? - zmienił temat, odganiając psy i

pomagając Julee wyjąć z samochodu bagaże.

- Tak, dziękuję.

69

RS

background image

Zaprowadził je do domu. Po kalifornijskich apartamentach ten

budynek nie robił najlepszego wrażenia, ale trudno. Właściwie
nie powinien się tym przejmować.

Julee z aprobatą wciągnęła powietrze.
- Świeżo posprzątane.
Zwykle sprzątał sam, jedynie od czasu do czasu zamawiał

profesjonalne usługi. Wczoraj też to zrobił.

Megan minęła ich, a tuż za nią wbiegł podobny do wilczura

mieszaniec.

- Gdzie jest mój pokój?
- Na końcu korytarza. - Tate szedł za nią, niosąc bagaże. Po

drodze otworzył drzwi. - Tutaj jest łazienka.

- Niezła. - Megan tylko zerknęła do środka i wpadła do

przeznaczonego dla niej pokoju.

Julee z ciekawością oglądała kolejne pomieszczenia.
- Pozwalasz psom wchodzić do domu?
- Od dzisiaj chyba tak.
Roześmiana Megan rozejrzała się po swojej białej sypialni i z

impetem rzuciła się na łóżko. Ciemne, wystające spod czapki
włosy zabawnie sterczały jej wokół uszu. Pies przycupnął w
nogach łóżka i radośnie wywijał ogonem.

- Jakie wygodne! - cieszyła się Megan. - I jaka ładna narzuta.

A wasza sypialnia jest obok?

To proste pytanie wytrąciło Tate'a z równowagi. Julee

odwróciła się, podeszła do okna i podniosła rolety.

- Mój pokój jest z drugiej strony domu, blisko garażu. Na

wypadek gdybym musiał nagle gdzieś jechać. - Sam nie
wiedział, dlaczego się tłumaczył. Zawsze tam spał.

Choć Bogiem a prawdą, to najlepsze rozwiązanie. Sypialnia

maksymalnie oddalona od ciekawskiego dziecka. Takie
usytuowanie było mniej krępujące.

- Napijecie się czegoś? - pośpiesznie uchwycił się innego

tematu. - Może być herbata, lemoniada, napoje gazowane. Mam
też soki. Jabłkowy, pomarańczowy i grejpfrutowy.

70

RS

background image

Julee popatrzyła na niego z rozbawieniem.
- To wszystko dla spragnionych podróżniczek? Zrobił

zdziwioną minę.

- Przesadziłem?
- Odrobinę, ale to urocze, że o nas pomyślałeś. Dzięki.
- Co zrobisz z samochodem? Zwrócisz do wypożyczalni?
- Nie pożyczyłam go, wzięłam w leasing. Mój zostawiłam

mamie. Muszę mieć tu jakieś auto.

Znów mu przypomniała, że jej pobyt u niego był tymczasowy.
- Twoja mama nie ma swojego samochodu?
- Oszczędzałyśmy na wydatkach. Jeździłyśmy jednym. Teraz

mama chce się rozejrzeć za jakąś pracą na pół etatu, bo
mieszkanie kosztuje. Musi mieć samochód.

Zaskoczyła go. Rozchwytywana modelka martwi się o

finanse?

- Nie będziesz musiał nas wozić do lekarza - dodała.
- To żaden problem. - I tak zamierzał z nimi jeździć. Stracił

już dziewięć lat i chciał to nadrobić.

- Masz własne sprawy. Postaramy się jak najmniej

przeszkadzać.

- Co ty mówisz? Jak własna rodzina może mi przeszkadzać?
- Tate, przestań. - Julee zniżyła głos, by Megan nie usłyszała.

Wiedział, co miała na myśli. Ledwie przyjechała, a już myśli
tylko o tym, kiedy się stąd zabierze. Ślub i rozwód, niemal za
jednym zamachem. Oczywiście będzie mógł się widywać z
dzieckiem, Julee nawet łaskawie wyjawi Megan, że to on jest jej
ojcem. Ale to nie zmieni faktu, że gdy już będzie po wszystkim,
wyjedzie do Kalifornii, do swojej kariery i wielkomiejskiego

życia. I zabierze ze sobą jego dzieci.

Okropnie bała się chwili, gdy znowu znajdzie się z nim

twarzą w twarz, a okazało się, że strach miał wielkie oczy. Tate
przyjął je serdecznie i ciepło, jakby naprawdę ucieszył się z ich
przyjazdu. Być może z powodu Megan. Wcale nie ukrywał, że
jest zauroczony córką. Bo przecież nie chodziło mu o nią.

71

RS

background image

- Mamo! - Megan wpadła do domu przez drzwi do ogrodu.

Oczy jej błyszczały. - Tu jest super! Chodź, zobacz!

Dała poprowadzić się małej. Tate ruszył za nimi. Ocieniony

taras otaczał tył domu. Na drewnianej podłodze stało kilka
ogrodowych leżaków i miski z psim jedzeniem.

Na potężnym dębie wisiała umocowana na linie opona.

Megan podbiegła do niej, wspięła się i zaczęła się bujać.

- Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak ożywionej. Tate

zmarszczył brwi.

- Myślisz, że to jej może zaszkodzić?
- Nie, to wspaniale, że tak się cieszy. Póki nie nastąpi nawrót

choroby, może robić wszystko, co tylko chce.

- To dobrze. - Wskazał ręką ogrodowy fotel. Gdy Julee

usiadła, zajął drugi na wprost niej. - Skopałem dla niej kawałek
ziemi przy południowej ścianie, może tam urządzić ogródek.
Jeszcze trochę, a będzie można wysiać roślinki.

- Świetny pomysł! - Tate przechodził dziś samego siebie.

Uwielbiała, gdy był taki jak teraz. Od razu z większą otuchą
patrzyła w przyszłość. Tylko że tym trudniej będzie się z nim
rozstać. - Megan będzie zachwycona.

Pomysł z ogródkiem także i Julee przypadł do gustu. Jedyne

rośliny, jakie uprawiała, to kwiaty w donicach wokół basenu na
patio. Chętnie posadzi coś w prawdziwym ogrodzie.

Tate wzruszył lekko ramionami, ale chyba był zadowolony.
- Większość dzieci lubi obserwować, jak z nasionek zaczyna

coś wyrastać.

- Skąd tyle wiesz na temat dzieci?
- Obracam się wśród nich. Prowadzę sekcję młodzieżową,

działam w parafii, w kółkach dla dzieci. Jestem szeryfem, więc
angażuję się we wszystko. Warto. Jeśli pokażesz dzieciakom, że
można sensownie spędzać czas, w przyszłości to zaprocentuje.

- Tak jak w twoim przypadku. - Za późno ugryzła się w język.

Przycisnęła rękę do ust. - Przepraszam. Chlapnęłam bez
zastanowienia.

72

RS

background image

Popatrzyła na niego niespokojnie. Może się obraził? Nie.

Zielone oczy jaśniały wesołym uśmiechem.

- Dzięki temu jestem dobrym szeryfem - rzekł. - Znam

wszystkie sztuczki.

Psy, bawiące się koło domu, przybiegły na ganek i zaczęły

obwąchiwać siedzących.

- Naprawdę przygarniasz wszystkie bezpańskie psy? -

zapytała Julee.

- Zabieram je do siebie, ale staram się znaleźć im dom.

Zwykle to się udaje. - Położył rękę na głowie łaszącego się
zwierzaka. - Ten ma na imię Satellite. A tamten, co się tak
wierci, to Smieciarz. Widziałaś go podczas parady.

Psiak polizał ją po kostkach. Julee zaśmiała się, wzięła go na

kolana i zaczęła głaskać.

- Wszystkim nadajesz imiona?
- Nawet takie znajdy zasługują na to, by się jakoś nazywać.
- A ten? - Wskazała na sporego pieska, wsuwającego łeb pod

oparcie jej fotela. Pogłaskała go po oklapniętych uszach.

- To Burger.
- Burger, Satellite, Śmieciarz... Skąd te imiona?
- Kojarzą się z miejscem, gdzie je znalazłem. Dzięki temu

lepiej pamiętam, jak to było. Burgera znalazłem w pobliżu baru
Hamburger Bar. Śmieciarza na miejskim wysypisku.

- Zaczynam rozumieć. A Satellite?
- Ktoś wyrzucił starą antenę. Wiatr przewrócił talerz. Pies

znalazł się pod spodem i nie mógł się wydostać.

- Aha. - Mały piesek z podkulonym ogonem zaczął się

czołgać w ich stronę. - Jak się nazywa ten cykor?

- Przystanek.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Którejś nocy musiałem zatrzymać się przy drodze, żeby... no

wiesz.

- Och - od razu zrozumiała. - Musiałeś...
- No właśnie.

73

RS

background image

Nie mogła powstrzymać chichotu.
- Przystanek! Jakie to śmieszne!
Po chwili oboje zaśmiewali się jak szaleni.
- Chodź ze mną. - Nieoczekiwanie Tate wstał z fotela i

pociągnął ją za rękę. Nie oponowała. Podążała za nim jak
rozbawiona nastolatka, wyciągając nogi, by dotrzymać mu
kroku. Zostawili bujającą się Megan. Co najmniej cztery psy
leżały na trawie przy huśtawce i wpatrywały się z uwielbieniem
w dziecko. Dziewczynka, przelatując nad nimi, delikatnie
dotykała stopą ich miękkiej sierści. Psie ogony machały
zgodnym rytmem.

Tate prowadził Julee do budynku z tyłu domu.
- To stajnia?
- Coś w tym stylu.
- Co tam jest teraz?
- Zobaczysz - odparł tajemniczo. Czuła się jak kiedyś, przed

laty. Wtedy też nigdy nie wiedziała, czego się po nim
spodziewać. Ciągle ją zaskakiwał. I choć teraz była dorosłą
kobietą, nadal działał na nią jego urok.

Hola, zostanie tu tylko rok. Powinna zachować właściwy

dystans. Ale jak to zrobić? Przecież to niemożliwe. Musi więc
przestać się przejmować i zacząć korzystać z życia. Cieszyć się
chwilą.

Zatrzymał się i puścił jej rękę, by otworzyć masywne drzwi.

Ogarnęła ją dziwna tęsknota.

Zajrzała do środka. Gdy po chwili jej wzrok przyzwyczaił się

do ciemności, weszła za Tate'em.

Zapalił światło. W stajni zrobiło się bardzo jasno.
- Chodź tutaj. Coś ci pokażę.
Gdy była mała, jej tata też miał coś podobnego, połączenie

magazynu i warsztatu. Narzędzia na ścianie nad długim blatem
roboczym, w rogu kosiarka do trawy, sprzęt ogrodowy. Na

środku stało coś przykrytego plandeką.

74

RS

background image

- Co to jest? - Podeszła bliżej. Tate zagrodził jej drogę. Z

wrażenia brakowało jej powietrza. O co tu chodzi?

Poczuła lekki zapach jego wody kolońskiej.
- Zamknij oczy.
Zrobiła to. Znowu czuła się lekko i niewiarygodnie młodo.

Usłyszała szelest ściąganej plandeki.

- Dobrze. Teraz możesz otworzyć.
Podniosła powieki. Tate stał, opierając się o maskę starego

tracka. Zadowolony jak kot, który opił się śmietanki. Od razu
poznała to auto.

- Nadal go masz? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie potrafię się z nim rozstać. Postanowiłem go

wyremontować, tylko nie bardzo mam na to czas.

- Nowy lakier. - Przeciągnęła dłonią po gładkiej, czerwonej

powierzchni. - Drzwi nadal się zacinają?

- Uhm. - Z uśmiechem nacisnął klamkę. - Wskakuj.

Wślizgnęła się do środka. Znajoma szaro-czarna tapicerka

foteli. Jakby czas się cofnął.
- Gdzie myśmy nim nie byli - zamyśliła się.
Tate stanął obok samochodu, opierając się łokciem o dach.
- Jeździliśmy do kina, na mecze... - Popatrzył na nią. - Na

starą autostradę.

Byli wtedy tacy młodzi, naiwni i beztroscy. Z tylu rzeczy w

ogóle nie zdawali sobie sprawy. Teraz Julee była dorosłą,
doświadczoną kobietą, ale na samo wspomnienie tego, co
wyrabiali w tym aucie, krew szybciej krążyła jej w żyłach. Nie
chciała przeciągać tej chwili. Dotknęła jego ramienia. Niczego
po sobie nie okazał. Uśmiechnął się.

- Stara autostrada to było najlepsze miejsce. Odwzajemniła

uśmiech. W niebieskich dżinsach i żółtym

podkoszulku wyglądał rewelacyjnie. Białe zęby kontrastowały

ze smagłą cerą.

75

RS

background image

Na swoim terenie był zupełnie innym człowiekiem niż w Los

Angeles. Tu czuł się u siebie, promieniował ciepłem i
serdecznością.

- To jeszcze działa? - Pochyliła się i nacisnęła przycisk

magnetofonu.

- Działa, ale gra tylko stare przeboje - odparł zagadkowo. -

Takie jak ten.

Zaczął wybijać palcami rytm na dachu auta, nucąc stary utwór

M.C. Hammera.

Patrzyła na niego z uśmiechem. Wyglądał, jakby ubyło mu

lat. Gdzie podział się surowy szeryf odmawiający pomocy przy
organizacji jej akcji? Co stało się z chłodnym nieznajomym,
który po upojnej nocy potraktował ją tak, jakby tylko odbębnił
swój obowiązek?

- Posłuchaj tego. - Zanucił kolejny przebój, kołysząc się na

szeroko

rozstawionych

nogach.

Oboje

wybuchli

niepohamowanym śmiechem.

Rozbroił ją całkowicie. Wysiadła i przyłączyła się do niego.
- A to pamiętasz? - przejęła inicjatywę. - ,J will always love

you" - zaśpiewała z przejęciem.

- Julee! - Twarz mu spoważniała, zatrzymał się. - To była

nasza piosenka.

Dopiero teraz się opamiętała. Co też ją naszło, żeby wracać

właśnie do tego? Lepiej nie mogła trafić! Po co niepotrzebnie
wspominać gorzkie chwile sprzed lat.

Nim spostrzegła się, do czego on zmierza, przyciągnął ją do

siebie. Jego usta były tuż przy jej uchu. Tańczyli, a on nucił
cichutko zapomnianą melodię. Jego ciepły oddech poruszał w
niej czułe struny, budził dreszcz.

Jak przez mgłę dochodziły do niej słowa. Śpiewał, że nie jest

tym, którego ona pragnie. Nagle zatrzymał się, leciutko
opierając ją o drzwi samochodu.

- Ale teraz jestem ci potrzebny, prawda? Wtedy się nie

nadawałem. I za chwilę znowu nie będę. Ale chwilowo jestem.

76

RS

background image

Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Było dokładnie tak, jak

powiedział. Wykorzystywała go. Gdyby nie Megan, nigdy by
nie wróciła do Blackwood. Po co budzić wspomnienia? Po co
przywoływać uczucia, wprawdzie przyczajone głęboko, ale
nadal żywe?

Dręczyło ją poczucie winy, ale to nie miało znaczenia. Nie

było odwrotu. Mimo różnych oporów, nie mogła doczekać się
chwili, gdy znowu znajdzie się w jego ramionach. Musi mieć to
dziecko, to sprawa życia i śmierci, a jeśli towarzyszyć temu
będą jakieś uczucia, tym lepiej.

Przyciągnęła go, wspięła się na palce i musnęła jego usta.
- Tak - przyznała cicho. Czuła bicie jego serca. - Jesteś mi

potrzebny.

Tate oddał pocałunek. Zawirowało jej w głowie.
Wszystko się dobrze układa. Między nimi nadal coś iskrzy, to

dobrze. Wszystko będzie prostsze, bardziej naturalne. Gdy
zajdzie w ciążę, wróci do swojego życia, a Tate zostanie u
siebie. Tak jak się umówili. Musi się tylko pilnować, by
przypadkiem się w nim nie zakochać.

Ale na razie... Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie.

Zarzuciła mu ręce na szyję.

Jego zapach przemieszany z ciężką wonią smaru i kurzu,

blacha wrzynająca się w plecy. Poruszyła się, by przybrać lepszą
pozycję.

- Mamo? - gdzieś całkiem niedaleko rozległ się dziecinny

głosik.

Tate, jeszcze oszołomiony, wyprostował się błyskawicznie.

Cofnął się.

Na progu stała Megan w otoczeniu gromadki psów.
- Mamo? - powtórzyła, teraz z lekkim niepokojem. -Gdzie wy

jesteście?

Julee zrobiła kilka kroków w stronę córki. Jej serce wciąż

trzepotało w piersi.

- Tutaj, skarbie.

77

RS

background image

Megan podeszła bliżej. Popatrzyła na matkę zdziwiona.
- Biegaliście?
Na szczęście nie musiała odpowiadać. Tate ją wyręczył.
- Tańczyliśmy. Kiedyś z twoją mamą słuchaliśmy piosenek z

tego radia i tańczyliśmy.

- Ach, to dlatego jesteście tacy zdyszani. - Megan z

ciekawością zajrzała do wnętrza samochodu. - Super!
Jeździliście tym samochodem, gdy chodziliście ze sobą w
liceum?

Julee ukradkiem zerknęła na Tate'a. Miał niewzruszony wyraz

twarzy.

- Nawet zawiozłem nim twoją mamę na bal maturalny.
- A teraz jesteście po ślubie! - Megan patrzyła na nich z

promiennym uśmiechem. Uśmiech chyba nigdy nie znikał z jej
uroczej buzi. - Moja koleżanka, Ashley, mówi, że to bardzo
romantyczne, że po tylu latach znowu jesteście razem.

Julee poklepała córeczkę po pupie.
- Niech Ashley nie będzie taka mądra. Tate zapraszał nas na

lemoniadę. Może spróbujemy?

- Jasne. - Dziewczynka odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

Serce się ściskało na widok jej chudych nóżek. - Już się
troszeczkę zmęczyłam.

Julianna z bólem patrzyła na jej drobną figurkę. Każde

dziecko byłoby zmęczone po podróży, ale w przypadku Megan
to coś innego. Nie była jak inne dzieci.

- Nic jej nie będzie? - dobiegł ją szept Tate'a.
- Nie wiem. - Podniosła na niego pełne smutku oczy. Przez

cały czas zadręczała się tym pytaniem.

- Jeśli nam się poszczęści, to za rok o tej porze poznamy

odpowiedź.

Ku jej zaskoczeniu objął ją i przytulił.
- W takim razie musimy dokończyć to, co zaczęliśmy -rzekł,

zniżając głos do zmysłowego szeptu. - Im szybciej, tym lepiej.

78

RS

background image

Poczuła przyjemny dreszczyk. Biorąc pod uwagę tymczasową

naturę ich związku, nie powinna sobie na to pozwalać. Może to
niestosowne, ale teraz wcale się tym nie przejmowała. Bo nie
mogła doczekać się chwili, gdy znajdzie się w jego ramionach.






























79

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


- Czy Superszeryf jest w domu? - Megan podniosła głowę

znad talerza z płatkami. - Widziałam jego samochód.

Julianna wyjęła z szafki szklankę i popatrzyła na córkę. Był

sobotni poranek, ale Tate pracował właściwie bez przerwy.

- Tate wrócił wczoraj bardzo późno i musi trochę odpocząć.

Dlatego przycisz telewizor i nie zachowuj się głośno.

Po trzech tygodniach wspólnego życia wyzbyła się złudzeń.

Tate był całkowicie oddany pracy, a ludzie bezpardonowo to
wykorzystywali. Nigdy nie wiedziała, kiedy wróci do domu,
słaniając się na nogach ze zmęczenia. Egoistycznie nie od razu
dawała mu zasnąć. Usypiali w swoich ramionach, a rano on
znowu znikał.

Powoli z coraz większą niechęcią przyjmowała narzucających

się ludzi. Ich problemy nigdy się nie kończyły, bezustannie
czegoś od niego chcieli, a Tate cierpliwie każdego wysłuchiwał.
Uważał, że ma dług wobec mieszkańców miasteczka. I chciał go
spłacić.

- Dziś wieczorem mamy mecz - oznajmiła Megan. -

Myślałam, że Tate ze mną pogra, bo jeszcze nie wszystko mi
wychodzi.

Julianna nalała sobie soku.
- Jeśli chcesz, to ja z tobą poćwiczę.
Tate wciągnął małą do Wojowników, dziecięcej drużyny
piłkarskiej. Megan była wniebowzięta. W szkole znalazła

nowych przyjaciół, już czuła się tam jak u siebie. Ale
największą radość sprawiało jej zainteresowanie i uwaga
okazywane jej przez Tate'a.

- Dzięki, mamo, ale poczekam na Tate'a. - Dziewczynka

odsunęła talerz i sięgnęła po naszykowane dla niej tabletki. -
Mogę wziąć parówkę dla Przystanka? Ja go tresuję.

Julee, uśmiechając się, wstawiła talerz do zlewozmywaka.
- Tresujesz go?

80

RS

background image

- Tak. - Megan nasunęła na czoło niebieską czapeczkę

Wojowników i dodała z przejęciem: - Wydaje mi się, że on ma
problemy psychologiczne i trzeba poświęcić mu nieco więcej
uwagi.

Julee z trudem tłumiła śmiech, patrząc, jak Megan wyciąga z

lodówki parówkę, a potem na paluszkach wychodzi na dwór.
Zmiana miejsca służyła jej. Dziecko kwitło. Wiejskie powietrze
zrobiło swoje, ale największa zasługa leżała po stronie Tate'a.
Choć tak zajęty, zawsze znajdował czas dla Megan.

W zeszłą sobotę zaprosił zaprzyjaźnionego chłopczyka, z

którym remontował samochód. Megan dzielnie im sekundowała,
a potem wspólnie pograli w kosza i zjedli przyrządzone przez
Julee hamburgery. Wspaniały, rodzinny wieczór.

Tak łatwo się przestawiła na tutejsze życie. Zapisała się na

gimnastykę, zaczęła chodzić do kościoła. Odnowiła nawet kilka
dawnych znajomości. Było lepiej, niż myślała.

Jednak spokój był złudny. W podświadomości stale czaił się

paraliżujący strach o zdrowie Megan. Te lęki miały też bardziej
wymierną naturę - obawiała się, jak długo wytrwa bez pracy i
dochodów. Jej miejsce było w Kalifornii. Jeśli wypadnie z
obiegu, z czego będą żyć? Tata nie był ubezpieczony, miał
długi. Po jego śmierci znalazły się z mamą bez środków do

życia. Musiały walczyć o przetrwanie. Za nic nie chciała, by coś
takiego spotkało Megan. Zadręczała się tymi myślami. Ale
najważniejszy problem przesłaniał wszystko inne - czy uda się
uratować Megan?

W dodatku dziewczynka była oczarowana Tate'em. Julee co

chwila musiała sobie powtarzać, że nie może się zapominać, że
powinna zachować dystans.

Na dworze Megan wołała psy. Z korytarza dobiegł odgłos

kroków. Julee popatrzyła na zegar. Tate spał tylko cztery
godziny.

Pokręciła głową i nastawiła kawę. Potem zaczęła rozdzielać

tabletki Megan na przyszły tydzień.

81

RS

background image

- Dzień dobry. - Niski, zmysłowy głos Tate'a poruszał w niej

czułe struny.

Odwróciła się i uśmiechnęła na powitanie.
- Dzień dobry. Nie pospałeś sobie.
- Wystarczy.
Był już ogolony i częściowo ubrany. Koszulę miał rozpiętą.

Ręce same się do niego wyciągały. Ledwie się opamiętała.
Skupiła się na tabletkach.

- Kawa jest gotowa. Usłyszała, jak sięga po dzbanek.
- Co robisz? - zainteresował się.
Zerknęła na niego przez ramię. Opierał się o blat,

przyglądając się jej. Po raz pierwszy był świadkiem tego
rytuału.

- Szykuję lekarstwa dla Megan na przyszły tydzień. -

Podniosła pudełeczko z przegródkami opatrzonymi nazwami dni
tygodnia.

- Aż tyle na jeden dzień? - przeraził się.
Wzruszyła ramionami.
- Można się przyzwyczaić. Odstawiana filiżanka stuknęła o

blat.

- Przyzwyczaić?
Popatrzyła na pudełeczko jego oczami. Prawda uderzyła ją jak

obuchem. Zacisnęła palce na blacie. Bała się, że upadnie.
Zwiesiła ramiona.

- To nieprawda. Nigdy nie przyzwyczaisz się do myśli, że

twoje dziecko żyje tylko dzięki tym pigułkom. Ciągle się boisz,

że przyjdzie dzień, kiedy nawet i one nie pomogą. Za każdym
razem, gdy szykuję leki, dziękuję za nie Bogu i modlę się o cud.
Bo to wszystko, co nam pozostało, Tate. - Odgarnęła włosy i
zapatrzyła się na szczuplutką dziewczynkę cierpliwie tresującą
psa. - To wszystko, co nam pozostało.

Nigdy nie pozwalała sobie na taką otwartość, ale dzisiaj, być

może poruszona myślami o finansach i swoich uczuciach do

82

RS

background image

Tate'a, nie mogła zapanować nad lękiem. Zbyt wiele się na nią
zwaliło.

Gorące łzy pociekły jej po policzkach. Pochyliła głowę,

próbując powstrzymać łkanie. Nie chciała, żeby Tate widział jej
rozpacz. Nie umawiali się na takie demonstracje.

Próbowała wziąć się w garść. Nabrała powietrza.
Tate podszedł od tyłu, objął ją mocno, przygarnął do piersi.
- Gdybym mógł wziąć na siebie jej chorobę, nie

zastanawiałbym się ani chwili - powiedział cicho, głosem
przepełnionym bólem.

- Tak ją kocham. - Julee zaniosła się cichym płaczem. Kołysał

ją w ramionach, jak delikatną, kruchą laleczkę.

- Uratujemy ją - szeptał tuż przy jej uchu. - Wyzdrowieje.

Zobaczysz. Dokonamy tego. Razem.

Czerpała siłę z jego słów.
Odwróciła się, objęła go w talii i położyła głowę na jego

piersi. Był taki dobry, taki wrażliwy. Gdyby wszystko potoczyło
się inaczej. Gdyby to małżeństwo było naprawdę, gdyby ją
kochał. Gdyby ona nie była tak niewolniczo związana z posadą
w Kalifornii. Polubiła to miasteczko. Cóż, dobrze pomarzyć, ale
rzeczywistość była całkiem inna. Nic ich nie łączyło, zawarli
układ.

- Pewnie myślisz, że jestem okropna beksa. - Zaśmiała się z

przymusem. - Przez ostatnie tygodnie płakałam więcej niż przez
wszystkie poprzednie lata.

- Nie jesteś beksą. - Uniósł jej twarz i zajrzał w oczy. -

Toczyłaś tę walkę samotnie, ale teraz masz mnie. Nie damy się.
- Serce w niej rosło, gdy go słuchała. - Zwyciężymy, Julee,
zobaczysz. Słyszysz? Z naszą pomocą Megan pokona chorobę.

Przypieczętował obietnicę pocałunkiem. Jego oddech pachniał

gorącą kawą, uścisk mocnych ramion dodawał sił, koił napięte
nerwy.

83

RS

background image

Cofnął się lekko. Przyjemnie było czuć jego dłoń na policzku.

Odetchnęła głęboko. Czuła się wzmocniona, wstąpiła w nią
wiara.

- Masz rację. Musimy wygrać i wygramy. Naprawdę nie

wiem, jak mam ci dziękować, że dałeś jej szansę.

- Megan jest także moją córką.
Nigdy ani słowem tego nie podważył. Dodatkowy plus dla

niego. W ogóle Tate bardzo się zmienił. Na korzyść.

- Wywróciłyśmy ci życie do góry nogami.
- Ale z jakim wdziękiem! Chodź, usiądźmy na chwilę.

Powiedz mi, jakie masz plany na dzisiaj.

Domyślała się, że chciał odwrócić jej uwagę od dręczących ją

problemów. Była mu za to wdzięczna. Najchętniej wtuliłaby się
teraz w jego mocne ramiona, choć na chwilę.

Usiadła. Codzienne rozmowy powoli stawały się czymś w

rodzaju rytuału, niepokojącej małżeńskiej rutyny.

- Nic szczególnego. Obiecałam pastorowi Warickowi, że

pomożemy przy organizacji wiosennego festynu.

Sięgnęła po nożyczki, po czym otworzyła gazetę.
- Co robisz? - zainteresował się Tate.
- Chcę wyciąć kilka kuponów. Tu jest jeden na szampon -

postukała palcem. - Dolar zniżki.

Tate nawet nie ukrywał zdziwienia.
- Dlaczego zbierasz kupony?
- Ziarnko do ziarnka - odparła krótko. Pewnie nie tylko Tate

uważał, że ktoś taki jak ona nie ma najmniejszego powodu, by
oszczędzać.

- Daruj sobie. Ja pokrywam wydatki na utrzymanie. Nie

zdążyła odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon. Odebrała.

- Owszem. Już proszę. - Z westchnieniem podała Tate'owi

słuchawkę. Rozmowa trwała tylko chwilę.

- Niech zgadnę - odezwała się. - Musisz jechać.
- Uhm. - Zaczął zapinać guziki koszuli.

84

RS

background image

- Przecież ledwie się trzymasz na nogach. Nie mógłbyś

chociaż w sobotę zostać w domu i trochę odpocząć? - Boże,
gada jak zrzędząca żona. - Nie mogę patrzeć, jak się zaharo-
wujesz. Ci ludzie nie mają krzty zrozumienia.

Każdy był świecie przekonany, że szeryf pozostaje do jego

dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Rzeczywiście Superszeryf!

- Nie dzisiaj. Jeden z moich ludzi zachorował, a w południe

jest zebranie straży sąsiedzkiej.

- Myślisz, że wyrzucą cię z roboty, jeśli przepuścisz jedno

zebranie?

- Kto wie? W tym roku będą wybory. - Dopił kawę. - Może

spotkamy się dzisiaj w porze lunchu?

Wiedziała, że nie powinna sobie zbyt wiele obiecywać, jednak

to zaproszenie sprawiło jej przyjemność.

- Uda ci się wyrwać?
- Jasne. Możecie pójść razem ze mną na to zebranie. - Umilkł

i obrzucił ją spojrzeniem, od którego zrobiło się jej gorąco. -
Chętnie się tobą pochwalę. Nie każdy facet ma szczęście ożenić
się z najpiękniejszymi nogami Ameryki.

Zareagowała natychmiast. Kopnęła go żartobliwie. Jednak jej

mina świadczyła, że wcale jej nie jest do żartów.

- To tak o mnie myślisz? Para zgrabnych nóg? Skrywana

głęboko niepewność odżyła w jednej sekundzie. Tate pochylił
się, uśmiechając się zmysłowo.

- Świat zna twoje nogi. Ale tylko ja znam całą resztę. Musnął

jej usta. Potem wyprostował się i sprężystym krokiem ruszył do
drzwi.

To był wyjątkowo miły gest.
Odprowadziła go do wyjścia i patrzyła, jak wsiada do auta.
Bardzo się starał. Ona nie będzie gorsza.
W głowie zapaliło się jej ostrzegawcze światełko.
Wyszła podekscytowana z łazienki. Tysiące myśli wirowało

w głowie. Wreszcie się udało! Dwa poprzednie miesiące

85

RS

background image

przyniosły rozczarowanie. Teraz odczekała jeszcze dodatkowe
cztery dni, by mieć całkowitą pewność. Dzisiaj mu powie.

Gdzieś z daleka dobiegał głos Tate'a. Nie spodziewała się, że

wróci tak wcześnie. Dopiero kwadrans po dziewiątej. Chociaż
teraz, odkąd zaczęły się wakacje, starał się kończyć pracę
wcześniej, by znaleźć trochę czasu dla Megan.

Julee rozczesała mokre włosy i ruszyła do pokoju córki.

Stanęła na progu. Dusza w niej śpiewała. Tate czytał małej
bajkę na dobranoc. Megan położyła mu rączkę na ramieniu i
słuchała jak urzeczona. Co za sielski obrazek!

Dziewczynka usłyszała kroki. Podniosła rozjaśnioną buzię.
- Wiesz, mamo, jak Superszeryf umie czytać bajki? Nawet

zmienia głos!

Tate zrobił śmieszną minę.
- Nic nie mów, bo będzie chciała, żebym jej też czytał. Julee

była uradowana. W ciągu tak krótkiego czasu Megan

i Tate bardzo się zżyli. Nauczył ją grać w piłkę i w baseball,

pokazał, jak sadzić arbuzy. W dni, kiedy miała badania w
szpitalu i wracała zmęczona i przygnębiona, zasiadał z nią do
stołu i do upadłego grali w karty. Nieraz zdarzało się Julee
widzieć, jak pochyleni rysowali coś razem. Wtedy przepełniało
ją poczucie wielkiego szczęścia.

- Jaki ty jesteś zabawny! - Megan zachichotała. Zasłoniła

buzię rączką. - Cieszę się, że się z nami ożeniłeś. Ty, mamo, też,
prawda?

Może też. Ta refleksja ją zaniepokoiła. Musiała się pilnować,

by między nimi nie pojawiło się uczucie. Oboje tego nie chcieli.
Każde z nich miało swoje sprawy, swoje życie. Musi wracać do
Kalifornii. Astronomiczne rachunki za szpital spędzały jej sen z
powiek.

Jedno świetne zlecenie już przeszło jej koło nosa. A tak

rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Jeśli będzie grymasić,
agencja straci cierpliwość. A wtedy co jej pozostanie? Bez
wykształcenia, bez zawodu? Co wtedy stanie się z Megan?

86

RS

background image

Oczywiście mogła liczyć na Tate'a, jednak jego pensja nie
wystarczy na lekarzy.

Nowe dziecko oznacza nowe wydatki. Przycisnęła dłoń do

brzucha. Nowe dziecko. Boże, oby to była prawda! Pragnęła
tego maleństwa nie tylko dla Megan, również dla siebie. Ich
wspólne dziecko, jej i Tate'a. Z wrażenia brakowało jej tchu.

Tate posłał jej wesołe spojrzenie.
- Lepiej niech się cieszy. Bo kto chciałby się ożenić z taką

brzydulą? W dodatku ona chrapie - zniżył głos do szeptu.

Megan zachichotała radośnie.
- Mama wcale nie chrapie! Prawda, mamusiu? Julianna

uśmiechnęła się z przymusem. Tate odłożył książkę i podniósł
się.

- Coś cię trapi, Julee? Pokręciła przecząco głową.
- Nie. Wszystko jest... w porządku. Tate cmoknął

dziewczynkę w czoło.

- Dobranoc, Miss Ameryki. Pora spać.
- Dobranoc, Superszeryfie. - Megan ułożyła się wygodnie.
- Pokażesz mi jutro tę sztuczkę z kartami? Chciałam

wypróbować ją na Carly.

Tate z czułością okrył dziewczynkę kołdrą.
- Jasne.
Rzucił na małą jeszcze jedno spojrzenie i zgasił światło.

Podążył za Julee.

- Co się stało? - zapytał, gdy tylko znaleźli się w salonie.
- Jesteś jakaś nieswoja.
- Ja... - nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jak on to przyjmie?

Czy się ucieszy? Czy może tylko odetchnie z ulgą, że wypełnił
zobowiązanie? Dla niej od początku to było coś więcej niż tylko
obowiązek...

Ujął ją za ramiona. W oczach zamigotał niepokój.
- O co chodzi? Megan ma złe wyniki? Ma nawrót choroby?
- Nie, nie - odparła pośpiesznie. - To dobra wiadomość. -

Zaśmiała się nerwowo. - W każdym razie na to czekaliśmy.

87

RS

background image

Rozluźnił uścisk. Od razu się domyślił. Twarz mu zajaśniała.
- Jesteś w ciąży? Skinęła głową.
- Na to wygląda. Przynajmniej tak wskazuje domowy test.

Szczęście ją roznosiło. Będzie mieć dziecko, będzie mieć nowe
maleństwo do kochania.

Tate milczał. Widziała, jak powoli dociera do niego znaczenie

tego, co przed chwilą usłyszał.

- Julee! - wydusił. - O Boże! Dziecko. Będziemy mieć

dziecko. - Porwał ją na ręce i zawirował w dzikim tańcu. -
Udało się, Julee! Będziemy mieć dziecko!

Cieszył się jak szalony. Zachowywał się tak, jakby byli

prawdziwym małżeństwem. Rozpływała się ze szczęścia.
Wreszcie postawił ją na ziemi. Ujął jej twarz w obie dłonie.

- Moja piękna kobieta - wyszeptał. - I piękne dzieci. Po tych

słowach zrobił coś zdumiewającego. Nie bacząc na chore
kolano, porwał ją na ręce, jakby była piórkiem, i zaniósł do
sypialni.

Grzązł coraz dalej. I z każdym dniem stawał się coraz bardziej

bezsilny. Teraz już całkiem przepadł. Już nic mu nie pozostało.
Myślał, że się uodpornił, że da radę. Tak się nie stało. Nigdy
nawet przez chwilę nie przeczuwał, jak bardzo zmieni się jego

życie. I tym trudniej godził się z myślą, że Julee, kobieta, którą
kochał całym sercem, nigdy go nie zechce.

Nie było dla niego ratunku. Kocha ją, zawsze ją kochał. I nie

mógł jej tego powiedzieć. Bo wtedy zostawi go i odjedzie na
zawsze, zabierając ze sobą dzieci.

Jego dzieci. Radość, jaka go przepełniała, zdawała się nie

mieć granic. Był ojcem. Ojcem dzieci upragnionych jak ta
kobieta, która była ich matką.

Przesunął

koniuszkami

palców

po

jej

delikatnych,

jedwabistych włosach. Zatrzymał wzrok na jej uśpionej twarzy i
cicho westchnął. Co z nim teraz będzie, jak przeżyje rozstanie?
Lęk ściskał mu gardło. Dziesięć lat temu tyle się nacierpiał,
teraz będzie jeszcze gorzej.

88

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


- Już lepiej? - Tate delikatnie otarł kropelki potu z jej czoła.

Od chwili, kiedy wyskoczyła z łóżka i pognała do łazienki, nie
odstępował jej na krok. Czuwał, gotowy w każdej sekundzie do
pomocy. Nie chciała, by widział ją w takim stanie, ale nie dał się
przekonać. Został przy niej.

- Już po wszystkim. - Odrzuciła w tył głowę, nabrała

powietrza. - Na szczęście.

Nogi się pod nią uginały. Wypłukała usta i ostrożnie ruszyła

do sypialni.

- Poczekaj. - Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Z

westchnieniem oparła głowę na poduszkach.

- Nie ma wątpliwości, że jesteśmy w ciąży - podsumowała z

zagadkowym uśmiechem.

Tate stanął obok łóżka. Na jego twarzy malował się niepokój.

I coś jeszcze.

- Jesteś blada jak ściana. Na pewno dobrze się czujesz?
- Na pewno. Za dziesięć minut nie będzie nawet śladu, że coś

mi dolegało.

- Może przynieść ci trochę soku albo coś do jedzenia?

Julianna aż się wzdrygnęła.

- Nie wspominaj mi o jedzeniu. Przynieś mi miętusa. Podał jej

dropsa. Potem wziął z komody szczotkę do włosów i wsunął się
do łóżka obok Julee. Oparł się plecami o po

duszki i zapraszającym gestem zachęcił Julee, by się na nim

wsparła. Rozczulił ją. Oparła się plecami o jego pierś, a on
zaczął delikatnie rozczesywać jej splątane włosy. Splątane po
nocy. Był taki słodki, taki ujmujący. Czy taką miał naturę, czy
to z powodu rosnącego w niej dziecka?

- Cudownie - wyszeptała.
Znieruchomiał, po chwili położył rękę na jej brzuchu. Tam,

gdzie było nowe dziecko.

89

RS

background image

- Mam nadzieję, że te mdłości nie znaczą, że nasz chłopiec

będzie taki niesforny jak jego staruszek.

- Chłopiec? - uśmiechnęła się. - To mi się podoba. Dłoń Tate'a

zataczała niewielkie kręgi na jej brzuchu.

- Wcale się nie pogniewam, jeśli to będzie druga Megan.
- Zawsze chciałam mieć kilkoro dzieci.
- A ja zawsze chciałem mieć jakiekolwiek dziecko.
- Masz do mnie żal, że o niej nie wiedziałeś? - Odwróciła się

w jego stronę. - Nie chciałam cię jej pozbawiać, chciałam ci
powiedzieć. Ale ty się ożeniłeś... - głos uwiązł jej w gardle.
Wspomnienie było zbyt bolesne.

- Nie byłbym wtedy dobrym ojcem. Najpierw kontuzja, potem

utrata stypendium... Zacząłem się staczać. Alkohol, bójki...
Większość czasu przesiedziałem w areszcie. - Zaśmiał się
gorzko. - Może dlatego dziś czuję się tak dobrze w skórze
szeryfa.

- Wszystkie twoje życiowe plany zależały od tego

stypendium. - Zamyśliła się. Tate miał szansę zostać gwiazdą,
wszyscy mu to przepowiadali. I tak się starał! - Załamałeś się.

- Uhm.
Nie ciągnął tematu. Ona też nie. Tyle się zmieniło, tyle

przeszli. Tate wydoroślał, ze zbuntowanego nastolatka stał się
porządnym obywatelem. Złagodniał, miał w sobie tyle ciepła.
Niebezpieczne połączenie ujmującego charakteru i fizycznej
atrakcyjności.

Z życiowej zawieruchy wyszedł wzmocniony. Stracił tyle lat

życia swojej córki, ale przeszłości nie da się zmienić. Jak nie da
się zmienić uczuć Julee do niego.

Znowu zaczął czesać jej włosy. Przynajmniej to jedno mógł

dla niej zrobić. Cóż to jest w porównaniu z trudami ciąży i
bólem rodzenia.

- Cieszę się, że będziemy mieć dziecko - wyszeptał. Dotknęła

ustami jego torsu. Przepełniło go nowe uczucie, coś więcej niż
radość, niż pragnienie.

90

RS

background image

- Dziękuję. Wiem, że nic takiego nie planowałeś. Ani

małżeństwa, ani mnie, ani Megan, nie wspominając o drugim
dziecku. Ale tak cudownie do tego podszedłeś.

Nie śmiał wyznać, że zawsze ją kochał. I nigdy by się nie

wyrzekł własnego dziecka. Nie zostawiłby go na pastwę losu.
Tak jak zrobił jego ojciec.

- Każdy z nas musi robić to, co do niego należy. Tak już jest,

Julee. Tyle że niektóre sprawy są trudniejsze niż inne.

Jej też nie przyszło łatwo prosić go, by zechciał zostać ojcem.

Ale i Megan nie było lekko przechodzić kolejne chemioterapie.

Julee wyprostowała się. Nieoczekiwanie jej głos stał się jakiś

inny, obcy.

- Skoro mówimy o tym, co musimy robić - zaczęła cicho. -

Wiesz, że wczoraj dzwonili do mnie z agencji?

Jego ręka zastygła w pół ruchu. Poczuł niepokój. Nie lubił,

gdy Julee zaczynała mówić o swojej pracy. Od razu
przypominał sobie, że jest tu tylko czasowo.

- Nie.
- Mają dla mnie wspaniale wiadomości.
- Lepsze niż ta o dziecku? - zapytał.
Położyła dłoń na jego udzie i pokręciła głową. Owionął go

zapach jej włosów.

- No nie, z tym nic się nie równa. Ale rozpoczynają wielką

kampanię reklamową i chcą mnie zaangażować.

Przez te kilka tygodni, kiedy mieszkał z nią pod jednym

dachem, zdążył się nieco zorientować w sprawach związanych z
jej branżą. Nie musiał pytać - taka kampania to dla modelki
ogromna życiowa szansa.

- To miałoby się zacząć po narodzinach dziecka?
- Właśnie nie. Polecono mnie, bo w agencji wiedzą, że staram

się zajść w ciążę, a w nowej kolekcji mają być również ubrania
dla przyszłych matek. I jeszcze coś. - Jej oczy błysnęły radośnie,
a twarz płonęła ożywieniem. - Jeśli wszystko pójdzie po mojej

91

RS

background image

myśli, umowa nie ograniczy się wyłącznie do nóg, kupią cały
wizerunek.

Jego ręka ześlizgnęła się z jej głowy. Przez dwa miesiące

łudził się, że Julee należy tylko do niego, ale prawda była inna.
Na pierwszym miejscu stawiała karierę, to się nie zmieniło.
Znowu przegrał. Odejdzie od niego. Znowu go zostawi.

- Tate, zawsze marzyłam, by nie być tylko parą nóg. To

zlecenie

od

jednego

z

najlepszych

hollywoodzkich

projektantów. Oznacza ogromne pieniądze i wielokrotne
reklamy w telewizji. Podobno reklamówki będą szły nawet w
czasie zawodów Super Bowl! Wyobrażasz sobie, ile mi za to
zapłacą?

Wiedział, że Julee martwi się o finanse. Kiedyś był

mimowolnym świadkiem jej rozmowy z księgowym. Widział, z
jaką uwagą wypisywała czeki i sprawdzała rachunki ze szpitala.

Wprawdzie jako szeryf miał przyzwoitą pensję, jednak jego

dochody nie dorównywały tym, do jakich była przyzwyczajona.
Cóż, niech jedzie i stara się o tę pracę. Choć to nie było po jego
myśli.

Dławiło go w piersiach. Julee nigdy nie będzie jego, nie

zostanie tu. I musiał się w tym pogodzić.

- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jeszcze nie teraz. Na razie agencja wysłała moje portfolio.

Jeśli klient się zdecyduje, poproszę mamę, by przyjechała zająć
się Megan. Dopiero wtedy pojadę.

- Wiec to jeszcze nie jest przesądzone? - Miał wyrzuty

sumienia, że znowu obudziła się w nim nadzieja.

- Jeszcze nie. Prawdopodobnie to trochę potrwa. Ogromnie mi

zależy na tym kontrakcie. Latami starałam się o taką szansę.

Serce mu się ścisnęło. Dał jej dziecko, ale tego jej mało.

Chciała więcej. Cóż taki zwyczajny chłopak jak on mógł jej
ofiarować? Nie zaproponuje jej przecież prestiżowego
kontraktu. Może jej dać tylko siebie. A to za mało.

- Skoro tak tego pragniesz, to trzymam kciuki.

92

RS

background image

- Dzięki. - Wygięła w uśmiechu kąciki ust. - Jeśli uda mi się

zdobyć ten kontrakt, wszystko pójdzie jak z płatka.

Uśmiechnął się z przymusem. Pocałował ją w czoło, odłożył

szczotkę na szafkę i wstał.

- Pora na mnie. Oczywiście, jeśli czujesz się już lepiej.
- O, tak. - Przeciągnęła dłonią po jego nagiej piersi. - Nie

chciałbyś dziś odrobinkę się spóźnić? Moglibyśmy uczcić tę
podwójną okazję.

Nie miał dość siły, by odmówić jej czegokolwiek. Od dwóch

miesięcy myślał tylko o jednym - by jak najszybciej wrócić do
domu, jak najszybciej być razem z nią. Słuchać jej śmiechu, jej
głosu.

Wspominać

historie

sprzed

lat,

rozmawiać

o

zwyczajnych, codziennych zajęciach. Patrzeć, jak krząta się po
kuchni. Jakby naprawdę była jego żoną. Przez ten czas
zaniedbał nieco obowiązki, ale nie żałował. Chwile spędzone z
rodziną były cenniejsze niż złoto.

Julee dopięła swego. I teraz bez żalu go zostawi. Kto wie, czy

jeszcze tu wróci. Pewnie nie. Jeśli więc zachował resztkę
zdrowego rozsądku, musi wziąć się w garść, nabrać dystansu,
przestać zachowywać jak psiak żebrzący o łaskę pana.

Wbrew sobie, wbrew temu, co czuł, powiedział:
- To chyba nie jest wskazane.
- Nie jest wskazane? - Wbiła w niego zdumione spojrzenie. -

Dlaczego?

- Julee, udało się, mamy, co chcieliśmy. Jesteś w ciąży.
I może na tym powinniśmy poprzestać.
Jej niebieskie oczy patrzyły na niego ze szczerym

niedowierzaniem.

- Chcesz powiedzieć, że więcej nie powinniśmy...
- Właśnie. Dokładnie to mam na myśli.
Nie mógł dłużej patrzeć na ból malujący się w jej oczach.

Jeszcze chwila, a nie bacząc na chore kolano, padnie jej do stóp,
by błagać, by została tu na zawsze. Odwrócił się i zaczął się
ubierać.

93

RS

background image

Nie mogła się pozbierać. Gniew i żal mieszały się ze sobą,

czuła się zraniona do głębi. Nie mogła się skoncentrować na
gimnastyce, ledwie odpowiadała na pytania manikiurzystki,
bardzo zdawkowo podziękowała pani Barkley za propozycję
uczenia Megan gry na pianinie.

Zostawiła córeczkę u koleżanki i wracała do domu. Czuła się

strasznie. Dotknięta i upokorzona.

Jak on mógł? Dlaczego to powiedział? Dlaczego tak ją

potraktował?

Sama sobie była winna. Na co liczyła, czego się po nim

spodziewała? Czyż nie wiedziała, że Tate jest człowiekiem
solidnym i dotrzymującym słowa? Zdecydował się na ten układ
ze względu na Megan. By ją ratować. Teraz, gdy zrobił, co do
niego należało, po prostu się wycofał.

To przecież nie był jego pomysł. Ona wszystko wymyśliła,

ona go namówiła. Ni stąd, ni zowąd pojawiła się w jego
uporządkowanym życiu, obarczając go swoimi problemami,
budząc w nim poczucie winy, nakłaniając do działania.

Powinna spojrzeć prawdzie prosto w oczy i przestać żyć

złudzeniami. Tate jej nie potrzebował. Musiała się z tym
pogodzić. Niestety.

Trudno. Widocznie miłość i małżeństwo nie są jej

przeznaczone. Miała inny cel w życiu: pracować, póki się da, by
zapewnić Megan wszystko, co było jej potrzebne. Oby tylko
zdobyła ten kontrakt. Od tego tyle zależało.

Więc dlaczego tak gorzko płakała z głową wtuloną w

poduszkę, na której czuła jeszcze ciepło Tate'a? Dlaczego przez
cały dzień z trudem tłumiła łzy?

Zła na siebie, pacnęła ręką w kierownicę.
W zapadającym zmierzchu jaśniały światła mijanych

domostw.

Zrobiło się późno. Zagadała się z matką Carly. Kiedyś razem

chodziły ze szkoły i zebrało im się na wspominki.

94

RS

background image

Podjechała pod dom. Tate już wrócił. Takie wczesne powroty

rzadko mu się zdarzały. Poczuła skurcz w żołądku. Co ma mu
powiedzieć? Jak on się zachowa?

Zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła do wejścia. Będzie uprzejmie

chłodna i opanowana. Jak znajoma, nic więcej.

Ledwie go zobaczyła, a jej postanowienie rozwiało się jak

dym. Telewizor był włączony i Tate najwyraźniej nie usłyszał
podjeżdżającego samochodu. Kuśtykając, podszedł do lodówki.
Zaczął nakładać do torebki kostki lodu. Zaciskał zęby, chyba z
bólu. Serce się jej krajało. Na jej widok natychmiast przybrał
normalny wyraz twarzy.

- Cześć. - Głos miał nieco zdyszany, jakby brakło mu tchu.
- Cześć. Co się stało? - Rzuciła torbę na najbliższe krzesło i

szybko podeszła do niego, w jednej sekundzie zapominając o
swoim solennym postanowieniu. - Usiądź.

- Sam sobie poradzę.
- Mam powtórzyć?
Wyjęła torebkę z jego dłoni, dopełniła ją lodem. Odetchnęła z

ulgą, widząc, że Tate powoli idzie do salonu. Był już na progu,
gdy nagle jęknął i szybko złapał się za klamkę. Na jego czole
zalśniły kropelki potu.

Podbiegła i podtrzymała go, by nie upadł.
- Chodź, uparciuchu. Pomogę ci. Nie dawał się przekonać.
- Jesteś w ciąży. Jeszcze ci to zaszkodzi. Rozczulił ją swą

opiekuńczością.

- I ja, i dziecko, jesteśmy z mocnego materiału. Nic nam nie

będzie. Oprzyj się o mnie, bo inaczej kopnę cię w rzepkę.

Tate zmusił się do uśmiechu.
- Ale z ciebie zołza, Julee.
Z jej pomocą ostrożnie osunął się na kanapę. Był blady jak

papier, z całej siły zaciskał zęby.

- Już w porządku. - Sięgnął po torebkę z lodem. Nawet przez

dżinsy widziała, że kolano porządnie spuchło.

- Kiepsko wygląda. Ściągnij spodnie.

95

RS

background image

- Ho, ho! - zażartował. - Piękna kobieta chce mnie rozbierać, a

ja nie mogę z tego skorzystać.

Posłała mu ostre spojrzenie. To słaby dowcip po porannym

oświadczeniu.

Pomogła mu zdjąć dżinsy. Widziała, że ledwie panował nad

bólem.

- Wiem, że cię boli - rzekła współczująco. - Poczekaj,

przyniosę ręcznik i owinę lód. Może wziąłbyś coś
przeciwbólowego?

- Tak. W szufladzie komody są proszki. Od lekarza.

Popatrzyła na niego zaskoczona. Widząc jej minę, w milczeniu

wzruszył ramionami. Nie chciał się przyznać do słabości.

Znalazła proszki, zabrała ręcznik i kubek osłodzonej herbaty.

- Czy to wystarczy? - Podała mu tabletkę.
- Tak. Mam brać tylko w przypadku bardzo silnego bólu.

Popatrzyła na opakowanie. Prawie nie ruszone.

- Brałeś już to?
- Raz.
- Tylko raz? Ależ ty jesteś oporny!
- Znasz moje podejście do leków i alkoholu.
- To nie to samo. - Domyślała się, czemu był taki zasadniczy.

Jego matka była uzależniona, on sam też miał incydent z
alkoholem. Wolał nie ryzykować. Serce się jej ścisnęło. Wolał
cierpieć, niż wpaść w nałóg.

- Pokaż mi to kolano.
- Co pani zamierza, pani doktor? Żartobliwie poklepała go po

ramieniu.

- Najpierw muszę zobaczyć.
- O Boże, Tate, jest okropnie spuchnięte! - jęknęła. - Dwa

razy większe niż normalnie. Coś ty sobie zrobił?

- Miałem męczący dzień.
- To widzę. - Dokładnie obejrzała spuchnięty staw. - Ale co

zrobiłeś? Wojowałeś ze swoją Ritą?

96

RS

background image

- Trochę przesadziłem, po prostu. - Zaczął masować mięsień

tuż nad rzepką.

Nie chciał powiedzieć nic więcej. To ją zaintrygowało.

Czyżby coś ukrywał? Nie chciała naciskać. Przede wszystkim
trzeba mu jakoś ulżyć.

- Poczekaj, ja to zrobię. - Odsunęła jego dłoń i sama zaczęła

delikatnie uciskać bolące miejsce.

Pochyliła się, by lepiej widzieć. Jedna długa blizna ze śladami

szwów, druga poniżej kolana, schodząca aż do łydki. Na samym
kolanie kilka innych, nieregularnych.

- Ale się nacierpiałeś - wyszeptała współczująco.
- Do rana mi przejdzie.
Koniuszkiem palca przesunęła po bliznach. Widziała je już

wcześniej, ale nie chciała wypytywać o szczegóły. Teraz nie
mogła się powstrzymać.

- Musiało cię strasznie boleć. To nie była jedna operacja?
- Dwie. Szramy na kolanie to ślad po rzepce. Przebiła skórę.
- O Boże. - Opuściła powieki. Oczami wyobraźni widziała go

leżącego na boisku, skręcającego się z bólu. A ona w tym czasie
paradowała przed kamerą, szczycąc się olśniewającymi nogami.

Popatrzyła na swoje gładkie, wychuchane, zadbane kończyny.

Przepełnił ją tak bezbrzeżny żal, że nie namyślając się wiele,
dotknęła ustami jego obrzmiałego kolana.

Tate gwałtownie wciągnął haust powietrza.
- Co ty robisz? Dlaczego?
- Bo nie było mnie tutaj dziesięć lat temu - wyszeptała i

znowu go pocałowała.

- Julee... - Zaniknął oczy. Gdy je otworzył, lśniły dziwnym

blaskiem. - Chodź do mnie.

Zapłonęła w niej dzika nadzieja.
- Ale dziś rano powiedziałeś...
- To już nie mogę cię nawet potrzymać? - nie dał jej

skończyć. Nadzieja zgasła. Rozczarowanie, jakie w jednej
sekundzie ją ogarnęło, smakowało gorzko.

97

RS

background image

Przyciągnął ją do siebie. Przytuliła się ostrożnie, by nie urazić

jego chorej nogi. Odgarnął z jej twarzy opadające pasma
włosów.

Przez materiał koszuli czuła bicie jego serca. Wdychała jego

zapach, wtulała się w jego ciało. Byli dla siebie stworzeni. Jakże
pragnęła zatracić się w nim, zapamiętać tę chwilę na zawsze, by
wracać do niej myślą, gdy znajdzie się sama w swoim pustym
mieszkaniu.

Przez długi czas trwała tak, nie myśląc o niczym, nie

zastanawiając się nad jego zaskakującym zachowaniem.
Dopiero później naszły ją refleksje. Rano niemal wyrzucił ją z

łóżka, a teraz czule przytulał.

Podniosła głowę.
- Dlaczego to robisz?
- Co?
- Dajesz pociechę, a to ja miałam cię wesprzeć na duchu.
- Och, Julee, naprawdę nie wiesz? - W jego tkliwym uśmiechu

było coś, czego nie potrafiła nazwać.

- Nie, chyba nie.
- Pokażę ci. - Ujął jej twarz w dłonie i dotknął ustami czoła.

Potem przez długą chwilę patrzył jej w oczy. Czekała z bijącym
sercem. Odszukał jej usta i pocałował tak, że zabrakło jej tchu.
Już wiedziała. Pragnął jej. I jak ona był z tego powodu
zmieszany.

Cofnęła się lekko. Z wrażenia brakowało jej powietrza.
- Ale dzisiaj rano... Powiedziałeś, że... Jego głos był głęboki i

miękki.

- Kłamałem.
I jeszcze raz ją pocałował.
Znacznie później położyła rękę na jego piersi i popatrzyła na

niego w skupieniu.

- Opowiedz mi, co ci się stało.
Ostrożnie, by nie poruszyć świeżego kompresu, Tate

przekręcił się w jej stronę. Nabrał powietrza.

98

RS

background image

- Przyłapałem Meltona Scotta i jego kumpli na gorącym

uczynku. Jak się domyślasz, nie byli zachwyceni moim
widokiem.

Nagle wszystko stało się jasne. Zrozumiała, dlaczego miał

ubrudzony mundur, zadrapane ramię i ślad na policzku.

- To ci, których śledzisz od dawna, tak? Próbowali uciec?
- Doszło do małej przepychanki. Melton od razu celował

prosto w moje kolana.

Wezbrała w niej wściekłość.
- Więc to dlatego... mam nadzieję, że go przymknąłeś.

Potrząsnął głową. Widać nie wszystko poszło po jego myśli.

- To nie takie proste. Połowa miasteczka uważa, że to

porządny obywatel. Nie wierzą, że może być zamieszany w
brudne interesy. Jest szanowany i bogaty. To ja jestem na
przegranej pozycji.

- Bo zatrzymałeś go w areszcie?
- Właśnie. - Przesunął ręką po twarzy. - Nie posiedzi długo.

Do północy wpłaci kaucję.

- Czy coś ci grozi? - zaniepokoiła się.
- Nie w takim sensie, jak myślisz. - Popatrzył na nią. - Ale

moja kariera szeryfa zawisła na włosku.

- To niemożliwe!
- Niestety, kochanie. Polityka taka jest. - Przesuwał kciukiem

po jej policzku, choć to ona powinna go teraz wspierać. - Melton
ma pieniądze i mnóstwo wpływowych przyjaciół.

Rozumiała jego niepokój. Uwielbiał swoją pracę, ale miał

niewzruszone zasady, od których nie odstąpi. Zrobi, co do niego
należy, nawet jeśli sam na tym straci.

- Za ciężko pracujesz. Nikt tego nie doceni.
- Nie przejmuj się mną. Masz teraz inne problemy na głowie.

Pomyśl o dziecku. Gdy już pojedziecie z Megan do Kalifornii,
będę mieć dużo czasu, by naprawić wszystko, co zaniedbałem.

Dotknął istoty rzeczy. Chcąc być idealnym ojcem i mężem,

nie mógł być jednocześnie idealnym szeryfem. Im szybciej ona i

99

RS

background image

Megan stąd znikną, tym szybciej jego praca i jego życie wrócą
do normalności.
































100

RS

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY


Wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Miło, że dziś jest

taki przyjemny jesienny wieczór. Z ogródka za domem niósł się
smakowity zapach pieczonego na grillu kurczaka. Od razu
ruszył w tamtą stronę. Teraz nie będzie zadręczać się myślami o
kampanii wyborczej. Jutro Julee sama przeczyta w gazecie ten
szkalujący go artykuł. Nie warto psuć sobie humoru.

Julee pomachała do niego kuchenną łyżką. Miała na sobie

biały fartuszek podkreślający lekko zaokrągloną sylwetkę.

- Mam nadzieję, że jesteś głodny. Przesunął po niej

zachwyconym spojrzeniem.

- Jak wilk!
Słyszał, że kobiety oczekujące dziecka rozkwitają i stają się

wyjątkowo pociągające. Sam nigdy tego nie zauważył, jednak
teraz mógł to potwierdzić. Julee zmieniła się nie do poznania.
Fakt, że on sam w jakiejś mierze się do tego przyczynił,
dodatkowo go uskrzydlał.

- Pomyślałam, że skoro jest tak ładnie, możemy zjeść na

dworze. - Wskazała na przykryty niebieskim obrusem stolik.

- Świetny pomysł. - Pochylił się, by pocałować ją na

przywitanie. W tak krótkim czasie tyle się zmieniło. Te
powitalne pocałunki dawały mu wiele przyjemności. Podobnie
polubił różne drobne zmiany wprowadzone w domu przez Julee.

Ślady kobiecej dłoni. Co tam, będzie łapać chwilę, póki trwa. I
cenić każdy dzień. Choć wiedział, że prędzej czy później wróci
do poprzedniego życia. Jednak teraz liczyło się tylko dzisiaj. I
nawet ciężki dzień łatwiej przeżyć ze świadomością, że ma się
do kogo wracać. Odżywał, ledwie przekraczał próg domu. -
Gdzie Megan?

- W domu. Zawołaj ją.
- Dobrze.
Po chwili wszyscy troje usiedli przy stole.

101

RS

background image

- Kurczak, ryż i kukurydza w kolbach. - Tate oblizał się,

nakładając sobie na talerz górę jedzenia. Czyż kiedykolwiek
przypuszczał, że właśnie Julee będzie przyrządzać mu posiłki?
Ze w ogóle z nim będzie? Ktoś patrzący z zewnątrz mógłby
dojść do wniosku, że odpowiadał jej taki sposób na życie.
Niestety, on wiedział swoje.

- A na deser ciasto czekoladowe.
- Mamy dziś deser? - zdziwił się. Julee unikała raczej

deserów. Mówiła, że słodycze to tylko niepotrzebne kalorie. -
Jest jakaś okazja?

Odkroił kęs kurczaka i wciągnął rozkoszny zapach ziół.

Przepyszne! Zwłaszcza że lunch zjadł w biegu.

- Dzwonili z agencji.
Zastygł w pół ruchu. Nagle kurczak stracił smak.
- Z Los Angeles?
Julee skinęła głową. Jej oczy lśniły.
- Zaproponowali mi kontrakt.
Tate sięgnął po serwetkę, otarł palce. Od pierwszej wzmianki

na temat tej nowej kampanii reklamowej minęło dobrych kilka
tygodni. Wiedział, że ta chwila nadejdzie, że to nieuniknione.
Ale nie mogła nadejść w gorszym momencie.

- Moje gratulacje.
Uśmiech Julee zgasł.
- Myślałam, że się ucieszysz.

Że się ucieszy? Nosiła jego dziecko, drugie dziecko. Przy

Megan tyle stracił. Nie widział, jak rośnie, jak się zmienia. Za
nic nie chciał, by historia się powtórzyła. Zależało mu też na
Julee. Nie mniej niż na dziecku. Oczywiście nie powie tego
głośno. Nie darmo stale mu przypominała, że ich związek jest
tylko chwilowy.

- W twoim stanie powinnaś dużo wypoczywać, a nie całymi

dniami stać przez kamerą.

Julee popatrzyła na córeczkę.
- Kochanie, mogłabyś pójść po ciasto?

102

RS

background image

Megan spojrzała na matkę, przeniosła wzrok na Tate'a i

wzruszyła ramionami.

- Dobrze. I lody też? - dodała z nadzieją.
- Jak najbardziej.
Gdy dziewczynka oddaliła się i nie mogła ich słyszeć, Julee

powiedziała:

- Tate, od tylu tygodni nie pracuję. Czy zdajesz sobie sprawę,

jak kosztowna będzie operacja Megan? I jak długo będzie
musiała pozostawać pod specjalistyczną opieką?

- Jeszcze nie zbankrutowałem - odparł. Jeszcze nie. -Mam

zainwestowane pieniądze, a gdyby to było mało, zawsze mogę
sprzedać ziemię czy wziąć inną pracę. To nie jest sytuacja bez
wyjścia, Julee. Zawsze znajdzie się jakiś sposób. - Chciał paść
na kolana i zaklinać ją, by nie odjeżdżała, by go nie zostawiała. -
Razem coś wymyślimy. Daj mi szansę zaopiekować się wami.

Przez chwilę wpatrywała się w niego zmienionym

spojrzeniem. Jakby chciała mu wierzyć.

Poczuł się pewniej.
- Zastanów się nad tym, Julee. Megan nie powinna wracać do

Los Angeles. Chodzi tu do szkoły, ma przyjaciół, dobrą opiekę
w szpitalu. Kto się nią zajmie, gdy wyjedziesz?

W oczach Julee przemknął dziwny cień. Zwiesiła ramiona.
- Tak. Chodzi o Megan. Masz rację, jasne - powiedziała

bezbarwnym tonem. - Jak już wspominałam, chcę poprosić
mamę, żeby przyjechała. Wtedy będę mogła wyjechać.

Taka była prawda. Choćby nie wiadomo jak się przed nią

bronił. Julee nie potrzebowała ani jego, ani jego pieniędzy. Jej
miejsce było w Los Angeles. Znów czuł się jak bezpański pies.

Megan wróciła do stołu, niosąc przed sobą tacę z ciastem i

lodami. Musiała wyczuć napięcie, bo zmarszczyła czoło i
popatrzyła na nich przenikliwie.

- Kłócicie się?
- Ależ skąd - pośpiesznie odparł Tate. Za nic nie chciał jej

niepokoić. To był jego problem, wyłącznie jego, nawet nie

103

RS

background image

Julee. Ona nigdy nie chciała tu zostawać. - Mama opowiadała
mi o tej propozycji, którą dostała z agencji. Zapowiada się
wspaniale. Tylko że będzie musiała na jakiś czas pojechać do
Los Angeles.

- Ale ja chyba nie muszę? - zaniepokoiła się Megan. - Charly

urządza imprezę w Halloween - dodała wyjaśniająco. W jej
oczach malowała się niepewność. Sięgnęła po kolbę kukurydzy.

- Wygląda na to, że zostaniesz ze mną i z babcią.
- Babcia przyjedzie? - Dziewczynka popatrzyła na Julee. -

Kiedy?

Julianna otarła z buzi Megan ziarenko kukurydzy.
- Za jakiś czas. Niedługo.
Rozczarowanie, jakie go ogarnęło, nie mogło być większe.
- Za trzy tygodnie są wybory szeryfa. Julee położyła dłoń na

jego dłoni.

- Wiem. I bardzo mi przykro, że tak wyszło. Chciałabym być

wtedy tutaj.

Dławiło go w piersi. Bał się, że zaraz wybuchnie. Jakby było

mało, że jego posada jest zagrożona, to teraz jeszcze zostawi go
Julee. Kobieta, której nigdy nie przestał kochać. Starał się
opanować, lecz gorycz była nie do przełknięcia. Nie powinien
robić sobie nadziei. Julee nie jest dla niego, nigdy nie była.
Dlaczego pozwolił sobie na marzenia, wiedząc, że ona i tak go
opuści?

Coraz bardziej niepokoiła się efektami kampanii wyborczej

Tate'a, przez co mniej myślała o ewentualnym kontrakcie. Było
jej przykro, gdy tak lekko przyjął zapowiedź jej wyjazdu,
uspokojony faktem, że nie zabierze Megan. Jednak teraz,
widząc, jak bardzo przejmuje się nadchodzącymi wyborami,
zapomniała o urazie. Po prostu martwiła się o niego.

Trudno było przewidzieć wynik wyborów, ale sytuacja była

co najmniej skomplikowana. Liczni wrogowie, wśród nich
Melton Scott, bez mrugnięcia okiem rozpowszechniali plotki
wyssane z palca. Krążyły opowieści o łapówkach branych przez

104

RS

background image

szeryfa. Wyciągnięto niechlubne fakty z jego dalekiej
przeszłości.

Któregoś dnia Julee robiła zakupy, gdy po drugiej stronie

półki ktoś zaczął rozmawiać na temat Tate'a. Nastawiła uszu.

- Wiesz, dlaczego szeryf jest taki cięty na Meltona?
- Podobno poszło im o Juliannę Reynolds.
- Właśnie. Chodzili razem do szkoły. Tate zawsze zazdrościł

Meltonowi pozycji i pieniędzy. Julianna miała się ku Mel-
tonowi, z wzajemnością. I któregoś dnia pobili się o nią. Od
tamtej pory patrzą na siebie krzywo.

Pamiętała tamtą bójkę. Któregoś wieczoru po potańcówce

pijany jak bela Melton próbował zaciągnąć ją do swojego
samochodu. Tate do tej pory miał ledwie widoczną bliznę na
policzku. Ślad po butelce, którą uderzył go Melton. Pamiętała
niewybredne uwagi, jakie Melton rozpowiadał na temat Tate'a i
jego pochodzenia. Jej też nie oszczędził... Nic sienie zmienił.
Minęły lata, a on nadal za wszelką cenę chciał postawić na
swoim, nie przebierając w środkach.

Wściekła wyszła ze sklepu. Tate tyle zrobił dla tego miasta, a

ludzie bez zastrzeżeń nastawiali ucha na kłamstwa oszczerców.
Oto ludzka natura! Trzeba nimi potrząsnąć, przypomnieć, ile
dobrego doznali od szeryfa. Ile z siebie dal miastu, ile serca i
zainteresowania okazał dzieciakom, starszym ludziom. Jak
bardzo się starał, by życie w Blackwood stało się
bezpieczniejsze i lepsze.

I teraz spotyka go czarna niewdzięczność.
Dla niej też się poświęcił. Nie odmówił niczego, o co prosiła.

A chciała wiele. Postawił tylko jeden warunek - by jego dzieci
nosiły jego nazwisko. I co dostał w zamian? Perspektywę
zostania na lodzie, utraty pracy, na której tak bardzo mu zależy.
Musi mu pomóc, obmyślić jakiś sposób. Tylko jaki? Co w tej
sprawie może zrobić ktoś, kogo jedyną umiejętnością było
pozowanie do zdjęć?

105

RS

background image

Ze zdenerwowania nie mogła trafić kluczykiem do zamka. W

końcu wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Co by tu
zrobić? Może zorganizować imprezę wyborczą? Taką w starym
stylu, z muzyką i występami? Tak, to jest pomysł.

Przez następny tydzień nie miała dla siebie ani chwili czasu.

Od rana do nocy werbowała ochotników, szukała sponsorów,
organizowała kampanię reklamową. Przydały się doświadczenia
z poprzedniej akcji pozyskiwania dawców szpiku.

I wtedy uświadomiła sobie, że nie może poprzestać w pół

drogi. Nie może zostawić Tate'a, powinna być przy nim do
końca. Potrzebował jej wsparcia. Musiała mu pomóc. Nie może
się wycofać. Wybory już niedługo. Jeśli wszystko pójdzie po ich
myśli i Tate zostanie wybrany, spokojnie będzie mogła wrócić
do Los Angeles. Teraz zostanie, była mu to winna.

W gazetach pojawiły się profesjonalne ogłoszenia, telewizja i

radio nadały reklamówki. W całym miasteczku zawisły plakaty
wykonane przez Megan i jej koleżanki. Julianna nie traciła ani
minuty. Chodziła, namawiała, przekonywała. Czarowała
uśmiechem, bez skrupułów wykorzystywała swoją popularność,
biorąc udział w programach lokalnych stacji. W ten sposób Tate
miał bezpłatną reklamę. To działanie wciągnęło ją bez reszty.
Czuła się wspaniale. Była potrzebna.

Publiczność nie zawiodła. Impreza miała się odbyć

wieczorem w miejskim parku i zakończyć poczęstunkiem. Już z
daleka widać było ciągnące tłumy. Ku zdumieniu Tate'a nie
zabrakło przedstawicieli partii opozycyjnej. Albo sprowadziła
ich ciekawość, albo nie chcieli przepuścić darmowego grilla.

Wieczór był ciepły i przyjemny, w powietrzu unosił się

smakowity aromat pieczonego mięsa. Tate, zdenerwowany i
spięty, stał obok Julee na przyczepie ustawionej przed niskim
budynkiem, służącej za prowizoryczną scenę. Orkiestra zaczęła
grać.

- Popatrz, ile ludzi! - Tate nie mógł wyjść ze zdumienia. - Jak

to zrobiłaś? - pytał z podziwem.

106

RS

background image

Zbagatelizowała jego zachwyty.
- Nie zrobiłam nic takiego.
- Nic takiego? Dziewczyno, co ty opowiadasz? - Odsunął się

nieco i popatrzył na jej miłą twarzyczkę. Nawet nie
podejrzewała, jaki tkwił w niej potencjał.

- Drugi raz organizujesz imprezę na wielką skalę i znów

odnosisz ogromny sukces. Mogłabyś zająć się tym zawodowo.

Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Żartujesz sobie ze mnie, przyznaj się.
Wyglądała uroczo w cytrynowo-zielonym kombinezonie.

Mógłby tak na nią patrzeć i patrzeć. Była taka śliczna i
powabna. A po tym, co dla niego zrobiła, po prostu ją uwielbiał.

- Wcale nie żartuję. Masz do tego smykałkę, prawdziwy

talent. Niejeden polityk dałby wielkie pieniądze, by ktoś
zorganizował mu taką imprezę i przyciągnął takie tłumy.

- Każdy mógłby to zrobić.
- Nie, skarbie, nie każdy. - Otoczył ją ramieniem i przesunął

palcami po jej zaokrąglonym brzuchu. Pięć i pół miesiąca. Ciąża
nie była jeszcze zbyt widoczna, ale Julee szybko się męczyła. A
ostatnie tygodnie dobrze dały jej w kość.

- Może poszłabyś do domu i trochę odpoczęła? To dobrze

zrobi tobie i dziecku.

- Mam stracić całą zabawę? - roześmiała się. - Nic z tego,

szeryfie. I ja, i dziecko czujemy się doskonale. Dziś jest wielki
dzień. Pokażemy temu miastu, jakiego ma szeryfa. Otworzymy
ludziom oczy. Nie odejdę stąd ani na krok. - Wskazała ręką na
grupę dziewczynek wchodzących na scenę. Między nimi była
Megan. - Zaczynamy.

Pociągnęła Tate'a na tył platformy, gdzie ustawiono ogrodowe

krzesła. Usiedli.

Ze wzruszenia dławiło go w gardle. Dziewczynki w

koszulkach Wojowników tańczyły, wymachując kolorowymi
pomponami i wyśpiewując na cały głos:

,,Oddaj głos na szeryfa,

107

RS

background image

Mclntyre to fajny człek.
Kto jeszcze tego nie wie,
ten jest kiep!".
Schodząc ze sceny, Megan posłała Tate'owi całusa. Serce w

nim topniało. Nie mógł wydobyć z siebie głosu.

Następnie na scenę po kolei wchodzili mieszkańcy i każdy z

nich przytaczał jakąś historię związaną z Tate'em. O tym, jak
mogli na niego liczyć w potrzebie, jak nigdy nie zostawił ich
bez pomocy. Wspominali trudną drogę zbuntowanego
nastolatka, który stał się szanowanym i cenionym obywatelem.
Tate, ściskając z całej siły dłoń Julee, słuchał tego z
niedowierzaniem.

Julee, Julee. Bezgłośnie wymawiał jej imię. To dzięki niej.

Dzięki niej znaleźli się tutaj ci wszyscy ludzie. Cudowna,
kochana Julee. Tak to wszystko zorganizowała. Dlaczego? Co ją
do tego skłoniło? Co to oznacza? Tak się poświęciła, poniosła
tyle trudu...

Z krzesła podniosła się siwowłosa pani. Wstał, by pomóc jej

wspiąć się na scenę.

Pani Barkley pomachała do niego ręką.
- Dam sobie radę, synu. Siadaj przy swojej ślicznej żonie.

Spodziewa się dziecka, jak chyba wiecie - dodała z satysfakcją,
a zebrani, słysząc to, wybuchli śmiechem.

- No dobrze. - Pani Barkley sięgnęła po mikrofon. Tate na

wszelki wypadek stał w pobliżu. - Kochani, wszyscy dobrze
mnie znacie - zaczęła. - Połowa z was była moimi uczniami. Ja
nauczyłam was czytać i pisać. I wstyd mi za was, że teraz
korzystacie z tych umiejętności, by oczerniać naszego szeryfa.
Czy wy naprawdę nie wiecie, jak ciężko i z jakim oddaniem ten
człowiek pracuje? - Wymierzyła palcem w mężczyznę
siedzącego w pierwszym rzędzie. - Angusie Flemingu - rzekła
surowym, nauczycielskim tonem. - Twoja stacja benzynowa jest
czynna do północy, tak? Mężczyzna wyprostował się jak struna.

- Tak, proszę pani. Przez siedem dni w tygodniu.

108

RS

background image

- Jak często szeryf do ciebie wpada przed zamknięciem i

sprawdza, czy wszystko w porządku?

- Prawie codziennie.
- Hecku Jonesie. - Wycelowała kościstym palcem w innego

byłego ucznia. - O czwartej rano odpalasz swoją śmieciarkę.
Czy o tej porze widujesz szeryfa?

- Oczywiście. Jego biuro jest prawie zawsze otwarte. Światła

zwykle palą się całą noc.

- Wiecie, do czego zmierzam? Biuro szeryfa jest czynne cały

dzień. Wieczorami zajmuje się waszymi dziećmi i jeszcze
pracuje po nocach. - Potoczyła po zebranych płonącym
spojrzeniem. - Bez umiaru go wykorzystujemy - stwierdziła z
przyganą. - Nie wiem, kiedy ten człowiek śpi. Powiem więcej.
Tate jest tak zajęty, że nie mam pojęcia, jakim cudem
zmajstrował to dziecko.

Jej słowa wywołały gromkie śmiechy. Tate pochylił się ku

zarumienionej Julee. Puścił do niej oko.

- Ja też biję się w piersi - ciągnęła pani Barkley. - Nie jestem

lepsza od was. Wiele razy ściągałam go do siebie, żeby złapał
podglądacza. A Bogiem a prawdą, kto by podglądał taką starą
babę jak ja? Jednak szeryf nigdy nie odmówił. Zawsze
przyjeżdżał. Jeśli go zabraknie, na kogo będziemy mogli liczyć?
Kto zatroszczy się o potrzebujących? Kto kupi jedzenie dla
mojej Penelopy? Powiem wam. - Uderzyła laską w scenę.

- Nikt!
Kochana pani Barkley. Dopiero teraz Tate uświadomił sobie,

jak dawno u niej nie był. Chyba odkąd zaczęła dawać Megan
lekcje gry na pianinie.

- No więc - ciągnęła pani Barkley. - Wydaje mi się, że

nadeszła pora, by zrewidować nasze uprzedzenia i odrzucić te
idiotyczne, wyssane z palca kłamstwa na jego temat. Niektórym
należy się porządny kopniak za to, że uwierzyli w podłe
insynuacje, jakoby szeryf robił coś niezgodnego z prawem. -
Zebrani przyjęli jej słowa aplauzem. - No, nie jesteśmy na

109

RS

background image

pogrzebie. Chcemy uhonorować naszego szeryfa. Najlepszego,
jakiego kiedykolwiek mieliśmy. Przygotowałam coś na tę
okazję. - Podeszła do orkiestry i zwróciła się do klawiszowca.

- Mogłabym skorzystać z pana instrumentu?
Mężczyzna z uśmiechem ustąpił jej miejsca. Pani Barkley

usiadła i przeciągnęła palcami po klawiszach.

- Jeszcze nigdy nie grałam na takim nowoczesnym pianinku -

powiedziała do mikrofonu. - Ale spróbuję.

Tate'owi zabrakło słów ze zdumienia. W powietrzu rozległy

się znajome dźwięki ragtime'u Scotta Joplina. Po chwili wszyscy
tańczyli.

Tate roześmiał się, złapał Julee za rękę.
- Słyszałaś? Mamy tańczyć. Przy tobie chce mi się tańczyć,

pani Mclntyre. - Pochylił się, by ją pocałować. I od razu
zatęsknił za ciszą sypialni.

- To dobrze. Potrzebujesz trochę oddechu. - Położyła rękę na

jego szyi. - Jak twoje kolano?

- Bardzo dobrze. - Co tam kolano. Musnął ustami jej ucho. -

Julee, nie wiem, jak ci dziękować, co powiedzieć - wyszeptał.
Wokół nich kłębił się tłum roztańczonych, roześmianych ludzi. -
Czuję się, czuję się... - brakowało mu słów.

- Ciii... wiem. - Przycisnęła usta do jego warg. - Ludziom

czasami trzeba przypomnieć niektóre rzeczy.

Zrobiła jednak coś więcej. Znacznie więcej. Dzięki niej po raz

pierwszy czuł się doceniony. Ludzie zobaczyli w nim nie tylko
przedstawiciela prawa, ale porządnego człowieka. Julee nie
miała pojęcia, co czuje ktoś, kto zawsze był wyrzutkiem, kimś
gorszym.

Przygarnął ją do siebie ciepło, z wdzięcznością.
- Tyle dla mnie zrobiłaś. Uśmiechnęła się.
- To jeszcze nie koniec, szeryfie. Przed nami bardzo dużo

pracy. I tak aż do wyborów.

- Ale we wtorek wyjeżdżasz. Położyła dłoń na jego policzku.

110

RS

background image

- Są rzeczy ważniejsze od pieniędzy. Po tym, co dla mnie

zrobiłeś, nie mogę cię zostawić. Razem będziemy walczyć.

Cofnął się, zaskoczony. Czy dobrze słyszał?
- A twój kontrakt? Nie pojedziesz do Kalifornii?
- Zrezygnowałam. Mam nadzieję, że będą jeszcze inne okazje.

A wybory są raz na cztery lata.

Krew zaszumiała mu w skroniach. Julee zrezygnowała z

kontraktu? Odrzuciła życiową szansę? Dla niego? Jak to
możliwe? I co to oznacza? Że jest dla niej kimś więcej niż
dawcą nasienia? Że mu ufa? Wierzy, że zapewni przyszłość jej i
Megan?

Wtulił twarz w jej włosy, upajając się ich zapachem. Kochał

ją aż do bólu. I po raz pierwszy on, chłopak z nizin społecznych,
otrzymał w darze miłość. Od Julee, kobiety, która zmieniła całe
jego życie.

- Julee - wyszeptał. - Znajdę sposób, by było nam dobrze.

Zobaczysz, damy sobie radę.

- Oczywiście, że tak.
Przez lata tłumił w sobie uczucia. Teraz rozgorzały nowym

blaskiem. A żal i gorycz rozwiały się jak dym.

- Julee, kocham cię. Zawsze cię kochałem.
Nie odpowiedziała. Położyła głowę na jego piersi. Pamiętała

tamtą chwilę sprzed lat, gdy tak samo żarliwie zapewniał ją o
swojej miłości. A tylko zniknęła mu z oczu, znalazł sobie nową
dziewczynę. Czy teraz historia się powtórzy? Bała się. Bo choć
bardzo chciałaby mu wierzyć, nie mogła zapomnieć zdrady.

Aż do wyborów Julee nie ustawała w wysiłkach. Jej trud nie

poszedł na marne, zwyciężyli. Przyjęła to z dziką radością. Tate
też odżył, odmłodniał. Widać było, że jest szczęśliwy. Poczuł
się dowartościowany i doceniony.

Minęło Święto Dziękczynienia, potem Boże Narodzenie. W

miasteczku odbyła się skromna parada, były występy w szkole.
Czas pędził nieubłaganie. Julee odliczała dni. Powinna
pracować, lecz w jej stanie to nie wchodziło w grę. Trudno,

111

RS

background image

musiała odłożyć na później plany zawodowe. Myślała o tym z
ciężkim sercem. Bo, choć to dziwne, wcale nie chciała stąd
wyjeżdżać. Jednak nie miała wyjścia. Jej życie było tam, w Los
Angeles. A miejsce Tate'a było tutaj. Zawarli układ i tego trzeba
się trzymać.





























112

RS

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY


Obudziły ją dziwne odgłosy dochodzące z łazienki. Ktoś

wymiotuje? Przerażona, poderwała się z łóżka. Włosy zjeżyły
się jej na głowie. To Megan.

- Mamo - z wielkim trudem wydusiła dziewczynka. Znowu

wstrząsnęły nią torsje.

Julee drżała. Starając się nie pokazać strachu, położyła dłoń

na rozgorączkowanej buzi córeczki.

- Co się dzieje? - Tate, jeszcze nie całkiem rozbudzony, stanął

na progu. Wrócił późno, pewnie dopiero co usnął. Jego
obecność podziałała na Julee jak balsam. Wstąpiły w nią nowe
siły.

- Nie wiem. Musimy jak najszybciej zawieźć ją do szpitala.

Tate zniknął i niemal natychmiast znowu się pojawił, już
ubrany. Przyniósł ze sobą koc.

- Za pół godziny będziemy w szpitalu.
- Muszę się ubrać.
- Dobrze, ja z nią zostanę.
Popatrzyła na jego zaciśnięte usta, skupione spojrzenie.

Zostawia Megan w dobrych rękach.

- Tate. - Już wychodziła, gdy do jej uszu dobiegł słaby głosik

Megan. Dziewczynka nigdy nie zwracała się do niego po
imieniu. Przerażenie Julee sięgnęło zenitu.

Ubrała się najszybciej, jak mogła. W ósmym miesiącu nie

było to takie proste. Słyszała, jak Tate łagodnie przemawia do
chorego dziecka. Gdy weszła do łazienki, Megan, otulona w
koc, spoczywała w ramionach Tate'a.

- Gotowa, Miss Ameryki? - zapytał, uśmiechając się z

przymusem. Mała uśmiechnęła się blado.

Pędził jak szalony. Nie minęło pół godziny, a wchodzili do

izby przyjęć. Julee przez cały czas była w telefonicznym
kontakcie ze szpitalem, więc lekarze czekali przygotowani na
przyjęcie małej pacjentki.

113

RS

background image

Tate przygarnął Julee do siebie.
- Jak się czujesz?
Wpatrzona w zamknięte drzwi gabinetu, pokręciła głową.
- Tak sobie. A ty?
Tate westchnął głęboko i ukrył twarz w jej włosach.
- Może to tylko wirus.
Guziki koszuli wbijały się jej w policzek. W jego ramionach

było jej łatwiej. Dodawał jej sił.

- O tej porze roku w szkole jest mnóstwo podziębionych

dzieciaków.

Zataczał palcami kółka na jej karku.
- Może nie powinniśmy posyłać jej do szkoły publicznej?
- Nie - zaprzeczyła zdecydowanie. - Pamiętasz, jaka była

dumna z występu na Boże Narodzenie? Po przeszczepie będzie
musiała pozostać w szpitalu, w całkowitej izolacji. To potrwa
tygodnie, może miesiące. Czas spędzony z dziećmi jest jej
potrzebny.

Otworzyły się drzwi. Drobna pani doktor szła w ich stronę.

Biały fartuch, okulary zakrywające pół twarzy.

- Co z nią? - wyrzuciła z siebie Julee, starając się panować

nad zdenerwowaniem. Tate przytrzymywał ją ramieniem.

- Trzeba poczekać na wyniki badań. - Lekarka poklepała Julee

po ramieniu, dodając jej otuchy. - Na razie nie ma powodu do
niepokoju. To może być reakcja na leki albo krótkotrwała
infekcja wirusowa.

- To samo powiedział Tate.
Doktor Knight popatrzyła na górującego nad nią szeryfa.
- Może jedno z państwa pójdzie do Megan, a drugie zostanie,

by wypełnić dokumenty? Porozmawiamy, jak będą pierwsze
wyniki.

- Ja pójdę - rzekł Tate. - Ty lepiej sobie poradzisz z papierami.
Gdy Julee weszła do sali, dziewczynka leżała pod kroplówką.

Serce jej się ścisnęło. Tyle razy widziała tę scenę. Dlaczego to
dziecko tak cierpi? Boże, jaka to straszna niesprawiedliwość!

114

RS

background image

Tate z opuszczoną głową siedział przy łóżku, trzymając

drobną rączkę Megan. Sprawiał wrażenie, jakby się modlił.

Julee poczuła przepełniające ją uczucie wdzięczności i

miłości. Dotąd mogła liczyć tylko na wsparcie mamy. Jednak
dużo odważniej patrzyła w przyszłość, mając przy sobie Tate'a.
Jakby sama jego obecność wystarczała, by odpędzić straszną
chorobę.

Weszła na palcach, ale Tate usłyszał. Nie wypuszczając rączki

Megan, podniósł się i zwolnił dla Julee krzesło. Usiadła.

- Dali jej coś na powstrzymanie mdłości - powiedział cicho. -

Powinna usnąć.

Megan podniosła ciężkie powieki.
- Już mi lepiej - wyszeptała. - Nie martwcie się.
- Zobaczysz, nawet się nie spostrzeżesz, jak wypiszą cię do

domu - miękko powiedział Tate, odgarniając jej z buzi pasemko
ciemnych włosów. Dziewczynka zamknęła oczy.

Niestety, mylił się.
Julee poczuła paraliżujący lęk na widok wchodzących do sali

lekarzy. Doktor Knight, specjalista od przeszczepów, i
prowadzący ją położnik. To wróżyło jak najgorzej. Łzy
napłynęły jej do oczu. Wsparła się o Tate'a. Wyszli z sali.

Doktor Knight popatrzyła na nią współczująco.
- Mamy wyniki wstępnych testów. Niestety, w krwi Megan

pojawiły się komórki blastyczne. - Widząc minę Tate'a,
wyjaśniła: - To zmienione białe krwinki. Na tym etapie możemy
próbować coś robić, ale czas nas goni. Trzeba jak najszybciej
wyznaczyć datę porodu. Musimy go przyśpieszyć.

Julee przeraziła się. Perspektywa, że próbując pomóc jednemu

dziecku, narazi drugie, była nie do zniesienia.

- Jeszcze za wcześnie - zaprotestowała.
- Specjalistyczne badania i wstępne naświetlania potrwają

jakieś dziesięć dni. Czyli ciąża będzie miała mniej więcej
trzydzieści osiem tygodni. Wystarczy. - Doktor Knight skinęła
na położnika. - Doktor Travis jeszcze dziś zrobi pani USG.

115

RS

background image

Wtedy ustalimy optymalny termin wywołania porodu i operacji
Megan.

Szykowała się do tego od tylu miesięcy, znała wszystkie

możliwe zagrożenia i konsekwencje, każdy szczegół niezbędnej
procedury. Najpierw Megan musi przejść serie naświetlań, które
zniszczą wszystkie komórki nowotworowe w jej organizmie, ale
jednocześnie dramatycznie osłabią jej system immunologiczny.
W końcowym okresie jej organizm będzie całkowicie
bezbronny. Jedynym sposobem na zminimalizowanie ryzyka
będzie izolacja dziewczynki. Będą mieć do niej dostęp
wyłącznie lekarze i rodzice. Podczas przyśpieszonego porodu
doktor Franks pobierze krew pępowinową, wyselekcjonuje z
niej komórki macierzyste i przeszczepi je Megan. Jeżeli
wszystko dobrze pójdzie, szpik Megan zacznie odnawiać te
przeszczepione komórki i dziewczynka już na zawsze wyzwoli
się od raka.

Ale teraz, gdy nadeszła godzina próby, Julee wpadła w

panikę. Popatrzyła na Tate'a.

- Już tak niewiele pozostało. Tyle zrobiliśmy. Naprawdę jest

szansa, że Megan będzie zdrowa. Ale jeśli to odbije się na
dziecku? - mówiła ze łzami w oczach. - Tate, kocham to
maleństwo. Nie chcę, by stało mu się coś złego.

- Naszym dzieciom nic nie może się stać. - Zacisnął usta i

popatrzył na zamknięte drzwi sali, w której leżała Megan. -

Żadnemu z nich.

Całym sercem pragnęła, by jego słowa okazały się prawdą.
Dziewięć dni później Julee wpadła po drodze do cukierenki w

Blackwood. Po raz pierwszy odeszła od łóżka Megan. Musiała
pojechać do domu po rzeczy dla siebie i maleństwa. Goniła jak
w ukropie. Wprawdzie w szpitalu został Tate i Beverly, ale
każda chwila była dla niej na wagę złota.

Dziecko poruszyło się. Pogładziła z czułością wydatny

brzuch. Jutro maleństwo przyjdzie na świat. W walentynki.
Dlatego, choć tak się śpieszyła, wstąpiła do ciastkarni. Megan

116

RS

background image

uwielbiała wiśniowe serduszka. Wprawdzie ich nie zje, ale
dostanie.

Julee wciągnęła cynamonowo-waniliowy zapach. Gare Harper

codziennie miała świeże wypieki. Wspaniałe, pyszne ciasta i
ciasteczka pieczone według przepisów przywiezionych z Czech
jeszcze przez jej dziadków. Nigdzie nie było tak smakowitych
ciasteczek z owocowym nadzieniem jak u niej.

- Cześć, Julee. - Okrągła twarz Clare była zaróżowiona od

żaru bijącego z pieca. - Jak tam Megan?

- Nie najgorzej, dzięki - odpowiedziała zdawkowo, bo

zależało jej na czasie. - Chciałam kupić dla niej kilka twoich
wiśniowych serduszek. Przepada za nimi.

- Ojej! - zmartwiła się Clare. - Dopiero co sprzedałam ostatnie

sztuki. Ale mam wyrobione ciasto, prawdziwe, nie takie z
zamrażarki, jak to teraz w modzie. Zaraz je wstawię do pieca i
za dziesięć minut będą gotowe.

- Okropnie się śpieszę...
Clare popatrzyła na nią badawczo.
- Chyba nie zaczynasz rodzić?
- Nie. Ale muszę jak najszybciej wracać do szpitala.
- Daj mi osiem minut. Usiądź na moment. - Clare popędziła

do kuchni. - Osiem minut, słowo! - zawołała przez ramię.

Julee przymknęła oczy. Jeszcze kilka minut. Trudno, poczeka.

Usiadła przy stoliku. Rozejrzała się po cukierence. Przez lata nic
się tu nie zmieniło. Te same stoliki i krzesła z kutego żelaza, nad
staromodną kasą żartobliwy napis, na ścianie ręcznie wypisany
cennik.

Uśmiechnęła się do siebie. W tej samej chwili do środka

weszła drobna, jasnowłosa kobieta. Julee poruszyła się
niespokojnie. Przez tyle miesięcy udało się jej uniknąć spotkania
z byłą żoną Tate'a. I akurat dzisiaj musiały na siebie wpaść.
Czyż to nie ironia losu? Przełknęła ślinę. Oto miała przed sobą

żywy dowód jego zdrady.

Z zaplecza wychyliła się głowa Clare.

117

RS

background image

- Cześć, Shelly. Ciasto dla Larry'ego już czeka. - Puściła do

niej oczko. - Och, ty romantyczko! Poczekaj, Kathy zaraz je
przyniesie. - Przeniosła wzrok na Julee. - Julee, jeszcze tylko
sześć minut.

Shelly popatrzyła w jej stronę, po czym ruszyła do stolika.

Oczy jej jaśniały.

- Jak tam Megan? - zagaiła.
- Dość dobrze - odparła krótko Julee. Przecież nie powie

nikomu, że umiera ze strachu.

- Operacja będzie jutro, zgodnie z planem?
Oto uroki mieszkania w małym miasteczku, gdzie wszyscy

wiedzą wszystko o wszystkich.

- Tak, jutro. - Maleńka stopka kopnęła ją w żebro.
- Więc maleństwo też urodzi się jutro - podsumowała Shelly i,

nieproszona, usiadła przy stoliku.

Julee bawiła się pierścionkiem, modląc się w duchu, by Cla-re

się pośpieszyła.

- Tate musi być wniebowzięty. Zawsze wariował na punkcie

dzieci.

Julee poruszyła się niespokojnie.
- Uhm - wymamrotała. Rozmowa z Shelly na temat Tate była

ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła.

- Julee... - Shelly urwała i lekko zmarszczyła czoło. -Mam

nadzieję, że nie czujesz się niezręcznie?

- Ależ nie, skądże - uśmiechnęła się z przymusem. Kiedy

wreszcie te ciastka będą gotowe?

- To dobrze. Nie masz powodu się mnie obawiać. Tate jest dla

mnie przyjacielem. Zawsze tak było.

Przyjacielem? Bardzo ciekawe.
- Rozumiem - powiedziała na głos. Shelly nie wyglądała na

przekonaną.

- Czy powiedział ci, jak to było?

118

RS

background image

Julee nabrała powietrza. Pachniało wanilią i drożdżami.

Brakowało jej tchu. Tylko tego jej trzeba, by wracać do
wydarzeń sprzed lat.

- Widzę, że nic ci nie mówił. - Brązowe oczy Shelly patrzyły

na nią łagodnie. - Właściwie mogłam się tego spodziewać. Dla
niego to był straszny okres.

- To stypendium wiele dla niego znaczyło. Shelly posłała jej

dziwne spojrzenie.

- Ale chyba wiesz, dlaczego tak bardzo mu na nim zależało?
Trudno, by nie wiedziała.
- To była dla niego ogromna szansa na wyrwanie się z

Blackwood.

- Na wyjazd do Los Angeles. Liczył, że dzięki temu odzyska

ciebie. Gdyby został zawodowym piłkarzem, jego sytuacja by
się zmieniła. I wtedy mógłby ci coś zaoferować.

- Może na początku rzeczywiście tak myślał, ale... - Julee

machnęła ręką.

- Ale ożenił się ze mną? To chciałaś powiedzieć? - Shelly

skubała pasek torebki. - Tate to porządny facet. Nic ci nie
powiedział ze względu na mnie i moją rodzinę. Ale myślę, że
powinnaś to wiedzieć.

- Shelly, daj spokój. To nie moja sprawa. Tate i ja... -Urwała.

Niewiele brakowało, a powiedziałaby za dużo. Ze ich związek
jest tylko czasowy. Że jutro ich małżeństwo przejdzie do
przeszłości. - To dawne dzieje.

- Teraźniejszość bierze się z przeszłości. Wszystko, co

robimy, wywiera wpływ na innych. Zrozumiałam to dziesięć lat
temu. Tate był chłopakiem z marginesu, miał złą opinię. Byłam
jedną z niewielu osób, które wiedziały, dlaczego jest taki.
Zawsze miałam do niego słabość, choć ty pewnie nie
domyślałaś się tego.

Julee pokręciła głową. Nie miała o tym pojęcia.
- Wbił sobie do głowy, że wszystko bezpowrotnie stracił. Nie

zdobył wykształcenia, zmarnował szansę na zostanie piłkarzem,

119

RS

background image

a przede wszystkim utracił ciebie. Zbliżyliśmy się, bo
potrzebował kogoś, komu mógł się wyżalić, kto zechciał go
wysłuchać. Szukał bratniej duszy. Z wdzięczności ożenił się ze
mną, gdy mu to zaproponowałam.

Julee popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Tak, to ja wyszłam z propozycją - powiedziała Shelly,

widząc jej minę. - Po kilku tygodniach znajomości. Byłam
młoda i romantyczna. Naiwnie sądziłam, że sprowadzę go na
dobrą drogę. Tate był w rozpaczy, nie mógł dojść do siebie. Za
dużo na niego spadło. Nie mógł się otrząsnąć. Wmawiał sobie,

że skoro nie został piłkarzem, nie ma u ciebie żadnych szans.
Wiedziałaś o tym, że nienawidził ludzi zachwycających się
twoim wyglądem i twoimi nogami? Nie mógł się z tym
pogodzić. Dla niego zawsze byłaś czymś więcej.

Bezwolnie potrząsnęła głową. Tate coś takiego powiedział?
- Nie zrozum mnie źle. Z mojej strony to nie było żadne

poświęcenie. Wariowałam na jego punkcie. Ale po kilku latach
wyrosłam z młodzieńczego uczucia. Tate przestał pić,
ustatkował się. Robił, co mógł, by odwdzięczyć się mnie i
mojemu tacie. Jednak nasze małżeństwo nie miało szans. Nie
byliśmy dla siebie. Tate bardzo się starał, ale oboje
wiedzieliśmy, że popełniliśmy błąd. On nie przestał cię kochać.
I choć na pozór wszystko się jakoś układało, podświadomie
tęsknił za tobą. Śniłaś mu się po nocach.

Julee zamrugała.
- Śniłam mu się?
- Tak. Wołał twoje imię. - Shelly zniżyła głos do szeptu. - A

czasami płakał.

Julee zamknęła oczy. Tate. Tate, co myśmy zrobili? Jak

mogłam być taka ślepa?

Przez lata zadręczała się, odpychała przykre wspomnienia.

Była przekonana, że tylko ona tak mocno przeżyła ich rozstanie,
tylko ona cierpiała. A Tate ją kochał. Kochał i tęsknił.

120

RS

background image

Teraz poznała prawdę. Poczuła się wolna od żalu. Kocha

Tate'a, zawsze go kochała. To dlatego zrezygnowała z
dochodowego kontraktu, odrzuciła życiową szansę. Bo przy nim
zawsze czuła się czymś więcej niż parą zgrabnych nóg. On
sprawiał, że czuła się kochana.

Otworzyła oczy. Czy to możliwe, że w jednej chwili świat

zdołał tak bardzo się zmienić? Dopiero teraz uświadomiła sobie,
jak bardzo była samotna w tym plastikowym kalifornijskim

świecie. Sama stawiała czoło chorobie Megan. W Blackwood
też czuła się samotna.

Z własnej winy. Bo tak się nastawiła. Nie dostrzegała, że

otaczają ją życzliwi, gotowi do pomocy ludzie. To w niej była
pustka i wyobcowanie. Stała się snobką. Snobką w najgorszym
znaczeniu tego słowa. Nie zauważała zwyczajnych, prostych
ludzi, otwartych, serdecznych, dobrych, którzy tak gromadnie
pośpieszyli oddać krew, którzy wspierali Tate'a. Takich jak
Clare, która wychodzi teraz ze skóry, by jak najszybciej upiec
serduszka dla chorego dziecka. Jak Shelly, która wyjawia obcej
kobiecie swoje tajemnice.

I przede wszystkim Tate.
Z kuchni wynurzyła się uśmiechnięta Clare. Niosła przed sobą

białe pudełeczko.

- Proszę, Julee. Specjalnie udekorowane, zobacz. Prezent od

firmy.

Łzy napłynęły jej do oczu. Clare uniosła przykrywkę. W

pudełeczku było sześć złocistych, pachnących, jeszcze gorących
serduszek. Na każdym z nich widniała namalowana czerwonym
lukrem literka ,,M".

W pogoni za sukcesem i marzeniami pojechała aż do

Kalifornii, a okazuje się, że wszystko, czego najbardziej
pragnęła, było tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Kocham, dobrzy
ludzie. I mężczyzna, którego kochała.

Zapadał chłodny, szary zmierzch. Tate jeszcze nigdy w życiu

nie był tak zdenerwowany i spięty jak dzisiaj. Miał za sobą

121

RS

background image

nieprzespaną noc i trudny dzień. Dziś tyle się dokona. Dziś
przyjdzie na świat jego syn. Megan dostanie szansę na nowe

życie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie. Jeśli nie... Jeśli dziś ich
utraci, tych, których kocha, swoją rodzinę. Jedyną, jaką miał... I
choć bezustannie odpychał od siebie te myśli, mimowolnie stale
do nich powracał.

Wsłuchał się w odgłos swoich kroków na szpitalnym

korytarzu. Dwa tygodnie spędzone na oddziale dziecięcym
zmieniły go na zawsze. Jako szeryf często był świadkiem
ludzkich tragedii, jednak nic nie da się porównać z cierpieniem,
które tutaj było stale obecne. Strach, rozpacz, ulotna nadzieja i
wiara, że nie zdarzy się najgorsze. I te dzieci, czerpiące radość z
każdej chwili, kurczowo czepiające się życia. Teraz rozumiał
determinację Julee, upór, z jakim dążyła do zwerbowania
maksymalnej liczby potencjalnych dawców szpiku.

Wchodząc do izolatki Megan, zmusił się do uśmiechu.

Maleńkie

pomieszczenie

tonęło

w

walentynkowych

dekoracjach.

Julee i Beverly postarały się, by niczego nie zabrakło.

Kolorowe balony, serduszka, kartki od koleżanek i życzenia
szybkiego powrotu do zdrowia.

- Cześć, Miss Ameryki. Ładnie wyglądasz.
Na głowie dziewczynki nie było ani jednego włoska. Pod

oczami ciemne sińce. Jednak mała nie poddawała się. Łysą
główkę wysmarowała ciemnoniebieskim żelem.

- Cześć, szeryfie. Jak mama? Tate przysiadł na łóżku.
- W porządku. Po południu zostaniesz starszą siostrą. A

wieczorem doktor Franks zrobi ci przeszczep. I nawet się nie
obejrzysz, jak znowu będziesz grać w kosza.

- Uhm. - Dziewczynka umilkła. Skubała rąbek koszulki. -

Tate...

Gdy zwracała się do niego po imieniu, wiedział, że sprawa

jest poważna.

- Co, kochanie?

122

RS

background image

- Nie chciałam pytać mamy, bo ona i tak już za bardzo się

martwi. Z powodu dzidziusia i w ogóle... - głos jej się łamał.
Widział, że zbiera się na odwagę. Wreszcie wyszeptała:

- A jeśli ja umrę?
Serce załomotało mu w piersi, zabrakło powietrza. Megan

dzielnie robiła dobrą minę, jednak w głębi duszy to nieszczęsne
dziecko śmiertelnie się bało. Miała zaledwie dziewięć lat, a już
musiała się mierzyć z problemami, które przerastały jej
możliwości. Miała powody, by się bać. Tak jak on.

- Nie umrzesz. - Nawet myśl o takiej ewentualności była nie

do zniesienia.

- Ale jeśli tak się stanie? - Zielone oczy dziewczynki patrzyły

na niego z niepokojem. - Nathan umarł.

Trzy dni temu lezący na oddziale ośmiolatek przegrał

nierówną walkę z białaczką. Zrozpaczona rodzina płakała na
korytarzu. Oboje z Julee starali się wtedy podtrzymać Megan na
duchu. Na nich ta śmierć też spadła jak grom z jasnego nieba. I
jeszcze wyraziściej uświadomiła im, jak cienka granica dzieli

życie od śmierci.

Co ma jej teraz powiedzieć? Czy może obiecać coś, na co nie

miał wpływu?

- Wiem, że pójdę do nieba - cieniutki głosik dziewczynki

wyrwał go z tych rozmyślań. - Ale ja bym wolała zostać z tobą, i
z mamą, i z dzidziusiem. Jest tyle rzeczy, które chciałabym
jeszcze zrobić.

Dławiło go w gardle. Nie mógł oddychać.
- Na przykład co? - wydusił. Jeśli Megan skoncentruje się na

czymś innym, może choć na chwilę zapomni o lęku. Taką miał
nadzieję.

- No wiesz. - Zrobiła ręką szeroki gest w powietrzu. -Być

nastolatką. Nauczyć się prowadzić samochód. Chodzić na
randki. Takie rzeczy.

- Prowadzić samochód! - Tate wzdrygnął się demonstracyjnie,

co wywołało uśmiech na buzi dziewczynki. - Aż mnie dreszcz

123

RS

background image

przechodzi na samą myśl! I jeszcze randki! No, nie wiem.
Chyba będę musiał kupić sobie karabin, żeby chłopaki trzymały
się od ciebie z daleka.

Megan zachichotała.
- Nie zrobisz tego.
- Poczekaj, a zobaczysz - droczył się. - Będą stać w kolejce

przed domem, a ja będę wybierał, który może iść z tobą na bal
maturalny.

Megan żartobliwie odepchnęła jego rękę.
- Co ty, ja wcale nie pójdę na taki bal. Jego kruszynka. Boi

się, że nie dożyje?

- Dlaczego?
Popatrzyła na niego z góry, dając do zrozumienia, że on nic

nie rozumie.

- Bo nie umiem tańczyć.
Odetchnął lżej. I zdusił śmiech. To problem, któremu potrafił

zaradzić.

- Nie mów takich rzeczy. Chodź. - Nie zważając na

kroplówkę, delikatnie podniósł dziewczynkę z łóżka. Ważyła
tyle co piórko. - Stań na moich butach.

Megan ufnie podniosła szczuplutkie ramionka. Położył sobie

jej rączkę na ramieniu. Jagodowa główka ledwie sięgała mu do
piersi. Przytrzymując ją delikatnie, uśmiechnął się z
przymusem.

Nucąc ,J Will Always Love You" okręcił ją kilka razy po

maleńkiej izolatce. Nie zważał na bolące kolano, na serce
pękające z miłości i żalu. Rurka od kroplówki tańczyła razem z
nimi, jak rywal. Umierał z miłości do swojej chorej córeczki.
Może nie będzie na jej balu maturalnym, ale chociaż teraz z nią
zatańczy.

Po minucie Megan zatrzymała go. Oddychała z trudem, jej

buzia się zaróżowiła.

- Możemy trochę odpocząć?

124

RS

background image

- Jasne. - Jej organizm był bardzo osłabiony. Ostrożnie ułożył

ją na łóżku. - Wspaniale tańczysz. Zostaniesz królową balu.

Megan rozjaśniła się w uśmiechu.
- Pouczysz mnie jeszcze trochę? Później.
Przecież nie powie jej prawdy. Nie powie, że może niczego

więcej już jej nie nauczy.

- Oczywiście.
- Mam coś dla ciebie. - Dziewczynka sięgnęła do nocnej

szafki i podała mu czerwone papierowe serduszko. - To
walentynka dla ciebie.

Opadła na poduszkę i patrzyła uważnie, jak Tate otwiera

kartkę. Chude rączki położyła na piersi.

Przeczytał słowa wypisane nierównym dziecinnym pismem.

Resztką woli starał się zachować uśmiech. Chciało mu się
płakać z radości, miłości i żalu.

,,Kochany Superszeryfie. Czasami udaję, że jesteś moim

prawdziwym tatusiem. Chciałabym, żeby tak było. Kocham cię,
Megan".

- Podoba ci się?
Złożył kartkę i ukrył ją w dłoniach.
- Bardzo. To będzie moja ukochana walentynka. Ukochana

jak ty.

Dziewczynka pokiwała głową.
- Wiem. Znam się na tym. Mamusię też kochasz.
- Tak - powiedział szczerze, głosem nabrzmiałym od

wezbranych emocji.

- To dobrze, bo my też cię kochamy. Zanim się z nami

ożeniłeś, mama ciągle się martwiła. Teraz jest inaczej. Mama się

śmieje i jest wesoła. Najbardziej, gdy jesteś w domu. I chyba już
trochę mniej się martwi. To znaczy, póki się nie rozchorowałam.
Bo teraz znowu się przejmuje. Mną i dzidziusiem. Okropnie nie
lubię, jak się tak martwi.

Serce zatrzepotało mu w piersi. Czy rzeczywiście jest tak, jak

mówi Megan? Czy Julee jest szczęśliwsza w Blackwood niż w

125

RS

background image

Los Angeles? Wczoraj wróciła z miasteczka w dziwnym
nastroju, zamyślona i wyciszona. Domyślał się, że lęka się tego,
co przyniesie dzisiejszy dzień, ale może to jeszcze coś innego?
Może perspektywa rozstania budzi w niej refleksje i smutek?

Popatrzył na zegarek.
- Skoro mówimy o mamie, to pójdę teraz do niej, zobaczyć,

co się dzieje. Może już się zaczęło? Zanim wyjdę, powiedz, czy
jeszcze czegoś ode mnie chcesz?

Dziewczynka poruszyła głową.
- Przyjdziesz mi powiedzieć, jak dzidziuś już się urodzi?
- Oczywiście. A potem, jak mama troszeczkę odpocznie,

przywiozę ją tutaj do ciebie. - Zaczął się ostrożnie podnosić,
delikatnie prostując kolano.

- Dzięki. A gdzie jest babcia?
- Jest z mamą. Ale zaraz przyjdzie do ciebie. - Ujął jej buzię

w dłonie i ucałował błyszczącą od żelu główkę.

Na korytarzu zdjął papierowy fartuch, zmiął go i wrzucił do

kosza. Pielęgniarka z tacą leków weszła do izolatki.

Już odchodził, gdy zatrzymał go jakiś dźwięk. Megan stała w

obwieszonym czerwonymi serduszkami malutkim okienku

łączącym izolatkę ze światem zewnętrznym. Trzymała w ręku
walkie-talkie. To genialny pomysł szpitala, dzięki któremu
pacjent mógł kontaktować się z innymi.

Podszedł do słuchawki wiszącej obok na ścianie. Przyłożył ją

do ucha i nacisnął guziczek.

- Już się za mną stęskniłaś? - zażartował. Dziewczynka

uśmiechnęła się, jednak po chwili spoważniała.

- Gdyby mi się stało coś złego...
- Tak nie będzie.
Nie dała się przekonać.
- Ale gdyby mi się coś stało, zajmiesz się moją mamusią?

Będzie jej bardzo smutno, ale nie daj jej długo się smucić.

126

RS

background image

- Megan... - Jak wytłumaczyć złożoność ich wzajemnych

stosunków? Jak wyjaśnić to dziecku, które może nie doczekać
jutrzejszego dnia? Bezradnie szukał właściwych słów.

- Obiecaj mi - nalegała, wpatrując się w niego żarliwie.

Położyła rączkę na szybie, między dwoma serduszkami. Jego
dziecko, jego córeczka tak dzielna i mężna, że trudno to pojąć,
czekała na potwierdzenie.

Te szczupłe paluszki. Mogłyby wygrać tyle melodii,

narysować tyle rysunków, tyle zrobić.

Ponad głową dziewczynki popatrzył na pielęgniarkę. Miała

twarz osłoniętą maską, ale w jej oczach błyszczały łzy.

Przyłożył rękę do szyby, nakrywając nią drobną rączkę.

Miłość przepełniała mu serce.

- Obiecuję.
Nie wie, jak tego dotrzyma, jak wypełni to, co obiecał. Potem

coś wymyśli. Znajdzie sposób. Nie może jej zawieść.

Przez całe życie stał z boku, obserwując świat jak przez

szybę, łaknąc ciepła i miłości. Ale ta mała istotka i jej matka
wyrwały go z odrętwienia. Był im potrzebny. Wreszcie czul się
spełniony.

Uczucia rozsadzały mu serce.
Miał dziecko. Rodzinę. Zrobi wszystko, by ich nie stracić.

Megan go kocha. Julee też. Był ślepy, że tego nie widział. Za
bardzo się bał, za bardzo się dystansował. Julee naprawdę go
kocha. Każde jej słowo, wszystko, co dla niego zrobiła,

świadczy o jej uczuciu. Może nigdy nie był dla niej
wystarczająco dobry. Może nie zasługuje na taką dziewczynę.
Ale kocha ją całym sercem.

Dał Megan słowo. I dotrzyma obietnicy. Bez względu na

konsekwencje. Nieważne, ile będzie musiał poświęcić.
Zrezygnuje z pracy, wyjedzie z miasta, które jest mu tak bliskie,
i zamieszka w znienawidzonym Los Angeles. Zrobi to. Nie
pozwoli jej odejść. Tym razem będzie o nią walczyć.

Pielęgniarka jeszcze raz sprawdziła monitory i wyszła z sali.

127

RS

background image

Julee od wczoraj biła się z myślami. Rozmowa z Shelly

otworzyła jej oczy, tyle rzeczy nagle ukazało się jej z zupełnie
innej strony. Po powrocie z Blackwood długo wpatrywała się w
uśpioną twarz Tate'a siedzącego przy łóżku Megan. Wtedy
powzięła decyzję.

Musi zmienić swoje życie. Goniła za sławą i pieniędzmi, i

ciągle jej było mało. Dopiero teraz widzi, jakie to było jałowe.
Ani kariera, ani pieniądze nie mogły wrócić Megan zdrowia.
Najważniejsza była miłość.

Kochała Tate'a, kochała go bezgranicznie. I wiedziała, że to

uczucie wzajemne. Nie mogła się doczekać, by mu to
powiedzieć.

Dziecko poruszyło się raptownie. W tej samej chwili do

środka wpadł Tate. Serce zabiło jej mocniej. Szedł szybko,
patrząc na nią z napięciem.

- Zmieniłem zdanie - rzekł bez wstępów. - Nie mogę tego

zrobić.

- Słucham? - Ze stojącego przy łóżku EKG wysuwał się

pokryty plątaniną kresek pasek papieru, słychać było miarowy
rytm serca płodu. - Przykro mi, szeryfie, ale za późno na zmianę
zdania.

- Ale ja nie o tym.
- Całe szczęście. - Uśmiechnęła się promiennie. Czuła się

lekko i radośnie. Tak to jest, gdy człowiek podejmie właściwą
decyzję. - Jak się czuje Megan?

- Dobrze. - Przeciągnął palcami po nastroszonych włosach,

pokręcił głową. - Nie, to nie do końca prawda. Boi się. Wiesz, o
co mnie poprosiła?

- O co? - Poczuła ucisk w piersi. A może w brzuchu?
- Żebym zaopiekował się tobą i dzieckiem, jeśli jej stanie się

coś złego. Nie chce, żebyś była smutna.

- Och! - Łzy napłynęły Julee do oczu. Przycisnęła palce do

ust. - Moja kochana, najdroższa dziewczynka.

- Dałem jej słowo. I dotrzymam - dokończył stanowczo.

128

RS

background image

- Dobrze - odparła, czekając na ciąg dalszy.
- Umówiliśmy się wprawdzie, że po narodzinach dziecka

weźmiemy rozwód. Ale ja tego wcale nie chcę. Nie mogę.
Megan wyzdrowieje.

- Święcie w to wierzę - powiedziała, nie bardzo wiedząc, do

czego on zmierza. I jaki związek z ich rozwodem ma Megan.

- Megan potrzebuje ojca. Potrzebuje mnie. - Krążył

niespokojnie po sali. - Kto pogoni przychodzących do niej
chłopaków, no kto?

Miarowe tętno dziecka i lekkie skurcze w brzuchu nie dawały

się jej skupić.

- Tate, o czym ty mówisz?
- O tobie, o mnie, Megan, maleństwie. Jesteśmy rodziną.

Jesteśmy sobie potrzebni. Wcześniej tego nie wiedziałem, nie
miałem rodziny. Teraz to się zmieniło. I nie chcę tego stracić.
Za nic.

Próbowała doszukać się sensu w jego dziwnych słowach.

Znowu poczuła skurcz. Skrzywiła się mimo woli. Nie odrywała
oczu od Tate'a. Coś się działo, coś bardzo ważnego. Nie mogła
niczego zepsuć.

- Ja też nie.
- Nie spierajmy się. - Zaczął przemierzać pokój. - Jeśli chcesz

mieszkać w Kalifornii, nie ma sprawy. Przeniosę się tam.
Zrobię, co tylko zechcesz. Co będzie trzeba. Mogę być twoim
ogrodnikiem, kierowcą, niańką do dziecka. Do diabła, w takiej
metropolii glina chyba też się na coś przyda.

Teraz wreszcie ją olśniło. Jakby rozwiały się chmury i

wyjrzało słońce.

- Przeniesiesz się do Los Angeles?
- Jeśli tego zechcesz.
- Nie chcę.
- Może nie uda mi się zarobić wielkich pieniędzy, ale będę się

starał. Będę pracował od rana do nocy. Mogę być

129

RS

background image

taksówkarzem, kierowcą autobusu. Mogę nająć się do mycia
tych cholernych wieżowców. - Wzdrygnął się na samą myśl.

Chichot Julee przerwał jego tyradę.
- Tate, nie słyszałeś, co powiedziałam? Nie chcę już mieszkać

w Los Angeles.

Zatrzymał się nagle.
- Nie chcesz?
- Nie. - Jak mu wyjaśnić, że sześć wiśniowych serduszek i

rozmowa z jego byłą żoną otworzyły jej oczy, uświadomiły, co
jest naprawdę ważne?

- W takim razie, co zamierzasz?
- Doceniam, że chcesz dla mnie zostawić swoją pracę i swoje

miasto, ale ja tego nie chcę. Chcę, by nasze dzieci dorastały w
Blackwood, w naszym rodzinnym mieście. Tu jest nasze
miejsce. Kocham cię, szeryfie Mclntyre.

Zapatrzył się w sufit.
- Dzięki, Panie. Julee, kocham cię. I zawsze pragnąłem tylko

jednego... byś była szczęśliwa.

- Potrzebowałam tyle czasu, żeby to zrozumieć. Gdy

zadzwoniłam i usłyszałam, że masz żonę...

- Zawsze cię kochałem. I wtedy, i teraz.
- Wiem. Tęskniłam za tobą. Jak ty za mną. Tylko żadne z nas

nie miało wiary.

- Gdybym wcześniej wiedział o Megan... Na pewno bym... -

Oczy miał pełne żalu. - To był dla mnie bardzo trudny czas.

- Wiem. Wczoraj rozmawiałam z Shelly. Twarz mu

złagodniała.

- To dobra dziewczyna.
- Bardzo dobra. Jak wszyscy w Blackwood.
Pochylił się nad łóżkiem i pocałował ją delikatnie. Oparł

czoło o jej czoło.

- Myślałem, że nie znosisz Blackwood.
- To było dawno temu. Nie sądziłam, że kiedyś tu wrócę, ale

zmieniłam zdanie. W Blackwood jestem u siebie. To moje

130

RS

background image

miejsce na ziemi. Megan też tu rozkwitła. Nie zdawałam sobie
sprawy, jaka jestem stłamszona i spięta, jaka samotna. Dopiero
w Blackwood odetchnęłam pełną piersią. Tu są ludzie, których
znam, którzy mi dobrze życzą. I mężczyzna, którego kocham.

- A twoja kariera? - Ostrożnie, by nie poruszyć podłączonych

do Julee urządzeń, przysiadł na łóżku. - Takim wysiłkiem
zdobyłaś pozycję, tyle cię to kosztowało. Jeśli ci na tym zależy,
to idź dalej.

- Nie. Nie zależy mi na tym aż tak. Lubię tę pracę, ale nic nie

jest ważniejsze od ciebie i dzieci. Na myśl, że mogłabym was
nie mieć, ogarnia mnie przerażenie.

- Może to da się jakoś połączyć. Jeśli się postaramy.
- Myślisz, że mogłabym pracować na część etatu?
- Pewnie, czemu nie?
- No cóż... - Jej twarz się śmiała. - Właściwie masz rację. -

Wyciągnęła rękę, splotła z nim palce. - Widzisz, znowu tak na
mnie działasz.

- Jak? - Pochylił się jeszcze bardziej. Czuła na skórze ciepło

jego oddechu.

- Że od razu czuję się lepiej. - Przesunęła palcem po ledwie

widocznej bliźnie na jego policzku. Ślad sprzed lat, gdy jeszcze
jako młody chłopak stanął w jej obronie. A teraz, już jako
dorosły mężczyzna, zgodził się wywrócić do góry nogami całe
swoje życie, by dać swojej córce szansę na ocalenie. -Jesteś dla
mnie taki dobry. Kocham cię.

- Kochasz? Na pewno? - Jego usta były tuż przy jej twarzy. -

Julee, zostaniesz moją żoną? Tak naprawdę?

Położyła palce na jego ustach.
- Tak. Bardzo tego chcę. Jeśli tylko obiecasz, że zawsze

będziesz mnie kochać.

Przesuwał ustami po jej palcach.
- Dziewczyno - wymamrotał czule. - Ja cię kocham od

zawsze. Gdy byłem zbuntowanym nastolatkiem i potem, przez
te mroczne lata, kiedy cię tutaj nie było. Ale dzisiaj, gdy nasza

131

RS

background image

córeczka czeka na cud, a nasz synek lada chwila przyjdzie na

świat, kocham cię jeszcze bardziej.

Odsunął jej rękę i nakrył ustami jej usta. Julee westchnęła i

radośnie oddała pocałunek.

Tate uśmiechnął się tym swoim uwodzicielskim uśmiechem.
- Rozumiem, że się zgadzasz.
- Tak, absolutnie tak. - Nagle chwycił ją silny skurcz. -Och,

poczekaj... - Złapała go mocno za rękę. - Chyba dokończymy
później naszą rozmowę. Teraz... och! Teraz twój syn chce
zabrać głos.

- Mój syn - powtórzył oszołomiony. - Boże, Julee. Mamy

dziecko.

Dziecko, które przyszło w samą porę. W walentynki.





















132

RS

background image

EPILOG


- Mamo, do mnie!
Nie mogła się nie uśmiechnąć, patrząc, jak czternastoletnia

Megan woła do niej z drugiej strony umownego boiska.
Podniosła piłkę do góry, celując w jej stronę. Tate i pięcioletni
malec wychodzili ze skóry, próbując jej przeszkodzić. Obaj
mieli tak samo zawzięte miny.

Rzuciła piłkę i pobiegła do Megan, osłaniając ją przed

napastnikami.

- Wygrałyśmy! - wykrzyknęła Megan. - Wygrałyśmy! Tate i

Nathaniel już byli przy niej.

- Świetnie ci poszło, Miss Ameryki.
- Dzięki, tato. - Uradowana Megan przybiła z nim piątkę. -

Mam dobrego trenera.

Zawsze w takich momentach Julee ogarniało wzruszenie. Tate

uwielbiał, gdy Megan mówiła do niego ,,tato". A Megan tak się
cieszyła, że ma prawdziwego ojca.

- Zagramy jeszcze raz?
- Tak, tak - poparł ją Nathaniel i naśladując Tate'a, oparł

pulchne rączki na kolanach. - Chcemy rewanżu.

- Rewanżu, kajtku - poprawiła go siostra, rzucając mu piłkę.
- Zostawmy to na później - zaprotestowała Julee, przykładając

dłoń do falującej piersi. - Zaraz padnę.

- Mmm - zabuczał Nathaniel. Wlepił w matkę wielkie,

błękitne oczy. Julee zdusiła mimowolny śmiech. Ten słodki
maluch już znał siłę swojego uroku.

- Chodź, idziemy. - Megan objęła brata ramieniem. - Zagramy

sobie w coś innego. - Wskazała oczami na rodziców, pochyliła
się i szepnęła tak, żeby wszyscy słyszeli: - Starsi potrzebują
dużo odpoczynku, bo szybko się męczą.

- Tak, starsi muszą odpoczywać - podchwycił chłopczyk. -

Pouczysz mnie jeździć na rowerze?

133

RS

background image

Nathaniel od trzech dni uczył się tej trudnej sztuki. Megan

przez cały czas była w pogotowiu, podtrzymując go na wszelki
wypadek.

- Dobra. To ścigajmy się do werandy. - Dzieciaki puściły się

pędem. Mały z całych sił przebierał krótkimi nóżkami. Megan
wielkodusznie pozwoliła się wyprzedzić.

Julee i Tate, trzymając się za ręce, ruszyli za nimi. Nad ich

głowami przemknął mały ptaszek.

- Skąd oni mają tyle energii? - Julee z ulgą przysiadła na

schodkach przed domem, odrzuciła do tyłu włosy.

Tate usiadł obok niej. Też sapał z wysiłku.
- Wszystko jedno, to wspaniała sprawa.
- Tak, szeryfie. Gdyby pięć lat temu ktoś nam powiedział, że

będziemy mieć dwójkę takich świetnych, zdrowych dzieciaków
uganiających się po ogrodzie, to czy uwierzyłbyś? - Kontrolne
badania po pięciu latach potwierdziły, że Megan jest zupełnie
zdrowa.

- Kto by wtedy pomyślał, że będziemy mieć ogród... wspólny

ogród?

Pięć lat, a tyle się wydarzyło.
Nowy domownik, niedawno przygarnięty piesek, podbiegł do

nich, domagając się pieszczot. Julee z roztargnieniem pogłaskała
go po uszkach.

- Dzwoniła mama.
- Co u nich? - Dwa tygodnie po tym, jak Julee zdecydowała

się zostać w Blackwood, Beverly i Eugene wzięli ślub.

- W przyszłym miesiącu Eugene przechodzi na emeryturę.

Postanowili wyruszyć w podróż po Stanach. Wpadną do nas po
drodze i zostawią nam klucze do domu. W razie potrzeby będę
mogła się tam zatrzymać. - Julee już dawno sprzedała
apartament, a Eugene pomógł jej dobrze zainwestować
pieniądze. - Chociaż to mało prawdopodobne.

- Dobrze, że zmieniłaś agencję. Dallas jest dużo bliżej. -Tate

pogładził ją po nodze. - A ty? Jesteś zadowolona?

134

RS

background image

Wprawdzie teraz zarabiała mniej, ale praca bardziej jej

odpowiadała. Poza tym z Dallas spokojnie mogła wracać na noc
do domu. A skoro Megan była zdrowa, nie musiała już walczyć
o bardzo zyskowne kontrakty. Tate miał rację, mówiąc, że jakoś
się ułoży.

- Pewnie. Teraz mam więcej czasu dla ciebie i dzieci. I na

pracę tutaj - dodała z uśmiechem. Uległa namowom Tate'a i
zaangażowała się w organizowanie kampanii kilku miejscowych
polityków. Ta praca niespodziewanie bardzo ją wciągnęła.

- Powiem ci coś, szeryfie. Zycie jest piękne. Dzięki tobie.

Tate wyprostował się i przygarnął ją do siebie.

- Nie. To dzięki tobie. Moje życie było przedtem puste i bez

sensu. Zatracałem się w pracy, bo nic innego nie miałem. Ty
wszystko zmieniłaś.

- Nadal jednak za dużo pracujesz. - Zmarszczyła nos. Tate nie

przestał się poświęcać. Nic dziwnego, że tak bardzo go ceniono.

- Tak, ale teraz jestem innym człowiekiem. Życie ma sens,

czuję się spełniony. Dzięki tobie, dzięki dzieciom. Jestem
bardzo szczęśliwy.

Pogładziła go po policzku. Przepełniało ją tyle cudownych

uczuć. Promieniała.

- Najdroższy - szepnęła. - To ja tobie dziękuję. Teraz

wszystko jest inne. Otworzyłeś mi oczy. Przestałam żyć w
strachu, przy tobie czuję się bezpieczna. I nasze dzieci, nasze
kochane, najsłodsze kruszyny. - Westchnęła. - Szkoda, że nie
mamy ich więcej. Powinniśmy mieć z tuzin.

- Powinniśmy? - Ujął jej twarz w obie dłonie. W jego oczach

zapłonął filuterny blask. - Dam ci tyle dzieci, ile zechcesz.
Powiedz tylko kiedy.

Topniała pod jego spojrzeniem.
- To jak, chciałabyś mieć ze mną więcej dzieci? - zapytał z

psotnym uśmiechem.

- Chciałabym. Zabawnie poruszył brwiami.

135

RS

background image

- Jestem do dyspozycji - rzekł. - Choćby teraz - dodał, całując

ją.

Ten czuły pocałunek zdusił jej rozbawiony śmiech. Płonęła w

jego ramionach.

- Mamo, tato, patrzcie! - podekscytowany krzyk Nathaniela

przywołał ich do rzeczywistości.

- Odłóżmy to na później - mruknął Tate, jeszcze raz muskając

jej usta. - Bo chyba naszemu synkowi przydarzyło się coś
bardzo ważnego.

- On sam jedzie! - wołała Megan, biegnąc tuż obok malca. -

To przecież cud!

- To prawda. - Tak jak ty, pomyślała Julee, patrząc na Megan

z miłością. Jak wy oboje. Otoczyła Tate'a ramieniem i oparła
głowę o jego ramię. Jak wy wszyscy.

Bo naprawdę dokonał się cud.

136

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Goodnight Linda Biurowa swatka 02 Nie bój się miłości (Harlequin Romans 810)
Goodnight Linda ZamoĹĽny kawaler
Goodnight Linda Harlequin Romans 969 Tajemniczy książę
Goodnight Linda Zatancz ze mna
Goodnight Linda Zatancz ze mna
W Tobie nadzieja(3
803 Goodnight Linda Nagłe olśnienie
W Tobie nadzieja
654 Goodnight Linda Dom pod gwiazdami
R778 Bernard Hannah Poufna sprawa DUO
0781 DUO Conrad Linda Magiczne zwierciadło
Linda Goodnight Zatańcz ze mną
0778 DUO Conrad Linda Księga czarów
Psalm LXX – W Tobie Panie nadzieję mam 4 gł Cyprian Bazylik z Sieradza
W Tobie mam zawsze nadzieję
0593 DUO Conrad Linda Nowe życie Witta
663 DUO Galitz Cathleen Zawsze będę przy tobie
Moja nadzieja jest w Tobie B Kot

więcej podobnych podstron