Linda Goodnight
W tobie nadzieja
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Stawiam pięć dolarów i flaszkę piwa, że ona nie zostanie tu
dłużej niż dwa dni.
Jeet Hammond oparł łokieć na barze i uniósł filiżankę,
wskazując na przechodzącą za oknem długonogą brunetkę.
Szeryf Tate Mclntyre obojętnie popatrzył na migającą miedzy
naklejkami na szybie sylwetkę dziewczyny. Nie obchodziło go,
z kim mówi jego zastępca. W ogóle nie zamierzał wdawać
się w niepotrzebne rozmowy. Nie miał na to ani czasu, ani
ochoty.
- Nie zakładam się o piwo, Jeet - przypomniał to, o czym
wszyscy w miasteczku doskonale wiedzieli. - Nie piję,
zapomniałeś?
- Nie, skądże. Jasne. Nie pijesz i nie grasz - uśmiechnął się
Jett łobuzersko. - Ja, niestety, tak.
Tate odsunął talerzyk z resztkami ciasta. Lekki poryw wiatru
nieoczekiwanie poruszył niebieską spódniczką dziewczyny.
I wtedy na Tate'a spłynęło olśnienie. Wiedział, kim ona jest.
Ciasto zaciążyło mu w żołądku jak kamień. Nie miał pojęcia, że
wróciła.
Jeet z komicznym uniesieniem wpatrywał się w powiewającą
spódniczkę.
- Jeszcze wyżej, odrobinkę wyżej - mamrotał modlitewnym
szeptem. - Boże, w życiu nie widziałem takich nóg!
- Niech no twoja żona usłyszy - Tate przywołał go do
rozsądku. - Znowu przyjdziesz do mnie szukać noclegu.
- Masz rację, stary - westchnął Jeet. - Ale przyznaj, przyjazd
Julianny Reynolds musi poruszyć nawet kogoś tak odpornego
jak ty.
Tate drgnął i wbił wzrok w filiżankę. Był poruszony, owszem,
ale nie w takim sensie, jak przypuszczał Jeet. Gdy dziesięć lat
temu Julee wyjeżdżała, stracił nie tylko ostatnie dwadzieścia
dolarów, ale i serce. I już nigdy go nie odzyskał.
1
RS
- Jak to się dzieje, że jest taka znana, a nigdy nie oglądaliśmy
jej zdjęć? - zapytał Jeet, wyciągając szyję.
- Jest modelką od nóg. Trudno poznać kogoś po nogach. On
zawsze potrafił ją rozpoznać. Na każdej reklamie, w telewizji,
na zdjęciach.
- Mówią, że to podobno ona występowała w zeszłym roku w
tym filmie o baletnicy.
- Słyszałem.
- Pamiętasz ten bilboard przy autostradzie? Mało nie
zjechałem do rowu, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Dam
głowę, że to była ona.
Tak, to była Julee, z całą pewnością. Sam wtedy ustawił się w
tym miejscu do kontroli drogowej. Przez pół nocy wypisywał
mandaty i wpatrywał się w nogi na reklamie. Wspomnienia nie
dawały mu spokoju.
Pociągnął spory łyk kawy. Słodki napój łagodził gorycz
wspomnień. Jedyna kobieta, którą kochał. Bez wahania oddałby
za nią życie. Nie był jej wart. Wiedział to i wtedy, i teraz.
Zasługiwała na coś więcej, niż mógł jej ofiarować łobuziak z
biednej dzielnicy. Odstawił filiżankę.
Wstając, rzucił na stolik kilka monet.
- Idziemy, pora brać się do roboty.
Jeet zsunął się z krzesła i ruszył za szefem.
- Ciekawe, po co ona tu przyjechała. Dokładnie to samo
pytanie zadawał sobie Tate.
Miała do wykonania misję.
Poruszając się z wdziękiem, szła główną ulicą miasteczka, a
każdy krok przybliżał ją do człowieka, od którego zależało jej
dalsze życie. Lęk stawał się coraz silniejszy. Jak potoczy się ich
rozmowa? Ten mężczyzna jest teraz poważnym i szanowanym
człowiekiem. Ma rodzinę. Do tej pory nawet przez myśl jej nie
przeszło, by wtrącać się w jego życie. Jednak zdarzają się
wyjątkowe okoliczności. Czasami nie pozostaje nic innego, jak
sięgnięcie do środków ostatecznych. Musi nakłonić go do
2
RS
współpracy. Nie ma innego wyjścia. Tyle tylko, że nie wyjawi
mu prawdziwych powodów. Przynajmniej to może dla niego
zrobić.
Duży zegar na domu pogrzebowym Evansa pokazywał kilka
minut po dwunastej. Wzdrygnęła się na to mimowolne
przypomnienie upływającego czasu i unoszącego się nad nią
widma śmierci. Każda mijająca chwila przybliżała ten
nieuchronny moment, gdy na wszystko będzie za późno. To, że
śmierć jeszcze nie zaatakowała, zawdzięczała tylko łaskawości
Boga i postępowi w medycynie.
Poczuła słodki zapach białych tulipanów zdobiących donice
przy wejściu do budynku sądu. Nie zatrzymując się, by na nie
popatrzeć, Julianna pchnęła masywne drzwi i weszła do środka.
Przywitał ją chłodny półmrok. Trudno, musi to zrobić.
Megan, jej jedyne dziecko, umiera. Jej życie może ocalić tylko
przeszczep szpiku. Tygodnie rozpaczliwych poszukiwań dawcy
nie dały żadnego rezultatu. Pozostało tylko jedno rozwiązanie. I
choć przysięgła sobie, że nigdy tego nie zrobi, przyjechała do
Blackwood odszukać ojca Megan. Musi spotkać się z Ta-te'em
Mclntyre'em.
W sekretariacie nikogo nie było. Podeszła do drzwi z napisem
,,Szeryf Hrabstwa Seminole". Zawahała się. Czuła suchość w
gardle. A jeśli Tate odmówi? Jeśli ostatnia szansa na ocalenie
Megan przepadnie? Nabrała powietrza i nacisnęła klamkę.
Drzwi były zamknięte. Julianna zgarbiła się i oparła czoło o
chłodną mosiężną tabliczkę. Nawet nie mogła płakać. Już
dawno wypłakała wszystkie łzy.
- Szuka pani kogoś?
Wyprostowała się gwałtownie i odwróciła w kierunku głosu.
Tuż przed nią stał Tate Mclntyre. Nieco starszy, bardziej
masywny i jeszcze przystojniejszy niż kiedyś.
Serce zabiło jej mocniej. Obawiała się tego spotkania. Nerwy
miała napięte do ostateczności.
3
RS
Trzeba przyznać, że Tate robił wrażenie. Wysoki,
muskularny. Mundur dodatkowo podkreślał wszystkie jego
walory. Nie bez powodu był pewnym kandydatem do najlepszej
drużyny piłkarskiej. Smagła cera, zielone oczy, krótko podcięte
ciemnobrązowe włosy. Lekko wystające kości policzkowe
zdradzały płynącą w jego żyłach indiańską krew. Atrakcyjny
chłopak
stał
się
wyjątkowo
przystojnym
mężczyzną.
Mężczyzną, który wybrał inną.
Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk policyjnego radia. Tate
nastawił uszu. Słuchał, nie odrywając oczu od Julianny.
Nieraz myślała o nim przez te wszystkie lata, jednak
wrażenie, jakie na niej zrobił, zaskoczyło ją. Krew pulsowała jej
w skroniach. Uczucia, o których dawno zapomniała, nagle
odżyły. Kiedyś kochała go szaleńczą, młodzieńczą miłością.
Pośpiesznie odepchnęła wspomnienia. To było dawno. To już
przeszłość, do której nie ma powrotu. Przyjechała tu tylko z
powodu Megan. Tylko i wyłącznie.
Wpatrywał się w nią w milczeniu. Była wiotka i szczupła jak
niegdyś. Mocno zaciskała palce na klamce. Nie dość, że wróciła,
to stała przed jego gabinetem.
Zaczerpnął powietrza. Zawsze była dla niego pięknością.
Teraz nabrała jeszcze szlifu. Nie chciał tego zauważać, nie
chciał niczego odczuwać, ale to było od niego silniejsze.
- Cześć, Tate.
Wyciągnęła rękę. Ledwie jej dotknął, przeszył go dreszcz. To
była ciepła, miękka dłoń Julee, dziewczyny, którą kochał i która
go zawiodła.
Przez lata zabraniał sobie myśleć o niej. Tak jak o ojcu. To
były zamknięte sprawy. Może dlatego teraz zareagował tak
gwałtownie. Wszystkie spychane w niebyt uczucia odżyły z
dawną siłą, choć wydawało mu się, że już się z nimi uporał, że
rany się zabliźniły. Jednak obraz Julee wsiadającej do autobusu
nadal go prześladował.
4
RS
Tak bardzo pragnął, by zrobiła karierę. Obie z matką ledwie
wiązały koniec z końcem. Nie zdawał sobie tylko sprawy, jak to
się może skończyć. Julee nie wróciła już do Blackwood. To był
dla niego cios. Tym bardziej bolesny, że jego kariera sportowa
legła w gruzach. Jedna poważna kontuzja, i jego życie rozpadło
się. Stopniowo ból zmienił się w gniew, potem w gorycz i
rozczarowanie. Marzenia okazały się złudzeniem. Julee nie
wróci, nie był jej wart. Pogrążył się w rozpaczy. Cudem wyszedł
na ludzi, z silnym postanowieniem, że nie powtórzy
wcześniejszych błędów. Nigdy więcej nie zaryzykuje własnych
uczuć.
I tego musi się trzymać. Wypyta ją, czego od niego chce, i jak
najszybciej odeśle ją z powrotem.
- Jak się miewasz?
Słodkie, uwodzicielskie brzmienie jej głosu przed laty
doprowadzało go do szaleństwa. Seksowny głos, seksowne nogi,
cudowna dziewczyna...
Odepchnął od siebie wspomnienia.
- Dzięki, jakoś leci. A co u ciebie? - Oswobodził rękę,
otworzył zamek i pchnął drzwi. Musi usiąść i ochłonąć.
Przepuścił ją pierwszą. Mimowolnie poczuł ulotny zapach
kosztownych perfum. Nie miał pojęcia, co to za marka. Nigdy
nie był w tym dobry.
- To już tyle czasu. - Julianna obrzuciła spojrzeniem wąski
gabinet, którego dochrapał się takim wysiłkiem. Zawalone
papierami biurko, świszcząca klimatyzacja. Dla wielkomiejskiej
damy musiało to wyglądać odpychająco.
- Mnóstwo - potaknął, spoglądając na kalendarz. Dziewięć lat,
siedem miesięcy i trzynaście dni. Dzień jej wyjazdu na zawsze
wrył mu się w pamięć. - Słyszałem, że dobrze ci się wiedzie.
- Słyszałeś?
Wzruszył ramionami. Nie powie jej przecież, że chciwie łapał
każdy strzęp informacji na jej temat. Trzymał za nią kciuki. I
5
RS
snuł naiwne rojenia, że powróci do miasteczka załamana. Do
niego. Boże, jaki był głupi!
Przeniósł ciężar na zdrową nogę. Chyba pogoda niedługo się
zmieni, bo kolano znowu go bolało. Choć może to tylko
zmęczenie, efekt osiemnastu godzin mozolnej pracy. Przez całą
noc przeczesywali zarośla, szukając zaginionego dziecka. Warto
było. Gdy w końcu oddał dzieciaka zapłakanym rodzicom, czuł
się szczęśliwy jak nigdy.
Julee spostrzegła ten nieznaczny ruch i popatrzyła na niego
uważnie.
- Noga wciąż ci dokucza?
A zatem wiedziała. I nawet nie zadzwoniła. Widać, gdy już
znalazła się w wielkim mieście, przestał się dla niej liczyć.
- Czasami - przyznał niechętnie. Minęło prawie dziesięć lat.
Po co do tego wracać?
Delikatnie dotknęła jego ramienia. Poczuł, jakby przeszył go
prąd. Jeszcze chwila, a padnie jej do stóp. Tyle lat, a on ciągle
był naiwnym głupcem.
- Tak bardzo było mi ciebie żal.
Skoro tak, to dlaczego nie przyjechała? Dlaczego go nie
wsparła, gdy przeżywał najgorsze chwile? Został sam, zdany
tylko na siebie. Wpadł w rozpacz, zaczął pić, potem ożenił się z
pierwszą dziewczyną, która się nawinęła.
- To już przeszłość. - Odsunął się, by nie wdychać jej perfum.
Stanął za biurkiem.
Oboje byli wtedy młodzi i pełni nadziei. Mieli przed sobą całe
życie. Wierzyli, że świat jest na wyciągnięcie ręki. Ona marzyła
o karierze modelki, a on liczył na wejście do kadry piłkarskiej.
Gdy jej plany zaczęły się urzeczywistniać, on doznał kontuzji,
która wykluczyła go ze sportu.
Duma nie pozwalała mu zadzwonić. Czekał i powoli narastał
w nim gniew. Depresja, alkohol, żal, to wszystko zaczynało go
przerastać. Chciał umrzeć. Wtedy pojawiła się Shelly. Godziła
6
RS
się na jego wyskoki. Współczuła mu. Był jej za to wdzięczny.
Nie minął miesiąc, a wzięli ślub.
Zamknął oczy, odpychając wspomnienia. To już przeszłość.
- No więc, co cię przygnało do Blackwood?
I kiedy masz samolot do domu? - dodał w duchu. W jej
oczach przemknął jakiś cień. Nerwy? Niepokój? Popatrzył na
nią badawczo. Zaciśnięte usta, cienie pod oczami. Miał
przeczucie, że czegoś się obawiała. Czekał.
Czego ona się boi? I jaki to może mieć związek z rodzinnym
miastem? Jaki ma związek z nim?
- Mogę na chwilę usiąść? Mam z tobą coś ważnego do
obgadania.
Był poruszony, ale starał się niczego po sobie nie pokazać.
Wskazał na obciągnięte zielonym plastikiem krzesło, sam zajął
miejsce za biurkiem. I natychmiast tego pożałował. Julee
siedziała na wprost niego. Widział jej piękne, niewinnie
skrzyżowane nogi. Poczuł ucisk w piersi. Musi jak najszybciej
pozbyć się jej stąd.
- No to słucham - zagaił. Ciekawe, o co jej chodzi.
Dziewczyna pochyliła się nieco i w wycięciu bluzki mignęła
jasna skóra. Spiął się na ten widok. Seksowna, bezbronna i
piękna, połączenie niebezpieczne dla każdego faceta, a dla niego
wręcz zabójcze. Gra przeciwieństw. Ona z metropolii, on z
małego miasteczka. Ona bogata, on harujący od rana do nocy.
Nie darmo kiedyś jej matka stwierdziła, że jej córeczka jest dla
niego za dobra.
Po co znów do tego wraca? Oboje się zmienili. Łączy ich
tylko przeszłość, o której lepiej zapomnieć.
Rozległ się dzwonek. Tate zmełł przekleństwo. Miał tyle
spraw na głowie. Nie mógł tracić czasu. Im szybciej zakończy
sprawę z Julianną, tym lepiej dla niego..
- Słucham? - Nacisnął guzik, gestem pokazując Julee, by nie
wstawała.
7
RS
- Pani Barkley prosi, żebyś do niej wpadł. Ten zagadkowy
Tom znowu się kręci koło jej domu - powiedziała sekretarka.
- A gdzie ty się podziewałaś? - zapytał Tate.
- Nawet Wspaniała Rita potrzebuje czasami wyjść do toalety -
odparła godnie. - Ty może masz przedwojenny zamek, ja nie.
Popatrzył na Julee. Z trudem tłumiła śmiech. Odetchnął z
ulgą, gdy wstała i zaczęła przechadzać się po gabinecie.
Odwrócił wzrok, by nie patrzeć na jej falującą spódniczkę.
Nie dość, że ma tu Juliannę, to jeszcze sekretarka sobie z
niego dworuje. Najchętniej by jej przygadał, ale wolał nie
ryzykować. Bez Wspaniałej Rity w życiu by sobie nie poradził.
- Przekaż jej, że przyjadę najszybciej jak to możliwe.
- Nie musisz tak pędzić. Powiedziała, żebyś się nie śpieszył. I
jeszcze prosiła, żebyś po drodze kupił kocie jedzenie dla
Penelopy.
Tate
uśmiechnął
się.
Od
czterech
miesięcy
ścigał
nieuchwytnego Toma. Biedna pani Barkley. Nudziła się.
Ciekawe, jakie ciasto upiekła tym razem. I czy zdąży spokojnie
zjeść choć kawałek, słuchając jej popisów przy pianinie.
- Nie ma sprawy.
Kątem oka widział Julee przyglądającą się wiszącym na
ścianie dyplomom i certyfikatom. Miał nadzieję, że dojrzy
dyplom college'u. Jej wszystko przyszło łatwo, ale on musiał
dobrze się starać, by do czegoś dojść.
Już miał się rozłączyć, gdy Rita dodała:
- Pamiętaj, żeby wrócić na spotkanie z dzieciakami.
- Coś jeszcze?
- Masz na biurku spis zajęć. Spotkanie o czwartej, jutro rano
też, przyjęcie urodzinowe Marthy, aukcja w liceum...
- Poczekaj... - Popatrzył na stertę papierów. Lista spraw leżała
na wierzchu, przyciśnięta szklaną kulą. - Znalazłem. - Wsunął
spis do kieszeni i rozłączył się.
Julee popatrzyła na niego z nieukrywaną ciekawością.
- Jesteś bardzo zajętym człowiekiem.
8
RS
- Taka praca. Więc jeśli pozwolisz... - zawiesił głos, licząc, że
Julee przejdzie do rzeczy.
Usiadła. Im szybciej zacznie, tym lepiej. Póki jeszcze jakoś
się trzyma.
- Przyjechałam, by poprowadzić akcję charytatywną - zaczęła
wyuczoną lekcję. - Wiesz, znani ludzie robią takie rzeczy.
Chodzi przede wszystkim o podatki.
Uśmiechnęła się czarująco. Musiała brnąć dalej. Nie była
nikim znanym. Od lat z oddaniem działała w fundacji niosącej
ratunek chorym dzieciom. To stało się jej misją, jej prawdziwą
pasją. Ale Tate nie musiał tego wiedzieć.
Skrzyżował ręce za głową, odchylił się i popatrzył na nią.
- Co to ma wspólnego ze mną?
Złożyła dłonie. Nie liczyła na gorące przyjęcie, ale jego słowa
ją zmroziły.
Za oknem niespiesznie przejeżdżały samochody, rozległ się
dźwięk klaksonu, trzasnęły drzwiczki auta. Zwyczajne, toczące
się powoli życie. To ją uspokajało.
Zwyczajne życie. Coś, czego tak bardzo jej brakowało. Czego
doświadczyła tylko przez krótki czas, gdy wydawało się, że po
chemioterapii Megan dochodzi do zdrowia. Trzy lata spokoju.
Dwa miesiące temu jej świat się zawalił. W krwi Megan
znowu pojawiły się komórki nowotworowe. Od tego czasu
rozpaczliwie szukała dawcy szpiku dla córki. To był jedyny
ratunek. Ryzykowna terapia, której do tej pory nie brano pod
uwagę. Lekarzom udało się doprowadzić do remisji choroby, ale
ponowny atak był tylko kwestią czasu.
Od tamtej pory żyła w ciągłym lęku. Megan, jej śliczna
dziewięcioletnia kruszynka, miała prawo do życia. Tak jak
wszystkie dzieci czekające na przeszczep.
Jeśli przekona Tate'a, by oddał krew, nie mówiąc mu o
Megan, dla wszystkich będzie lepiej - dla Megan, Tate'a i jego
żony. Żadna kobieta, choćby najbardziej kochająca i oddana, nie
chciałaby się dowiedzieć, że jej mąż ma nieślubne dziecko.
9
RS
Oparła łokcie na biurku i popatrzyła Tate'owi prosto w oczy.
Od niego zależał los Megan.
- Moim zadaniem jest znalezienie dawców szpiku. Dawców z
mniejszości narodowych. W Blackwood mieszka wielu Indian
Seminolów, dlatego postanowiłam zacząć tutaj.
Tate przesunął się z fotelem i popatrzył na nią z jawną
ciekawością.
- Szukasz dawców szpiku?
- Mamy bazę dawców. Przechowujemy ich dane i wyniki
testów krwi. Ale jeśli nawet ktoś zostanie u nas zarejestrowany,
to jeszcze nie znaczy, że zostanie dawcą. Całkowita zgodność
między dawcą a biorcą zdarza się bardzo rzadko, dlatego
potrzebujemy jak najwięcej chętnych.
- Myślałem, że dawcą jest zwykle ktoś z rodziny. Serce zabiło
jej mocniej. Uśmiechnęła się z przymusem.
- To idealny układ, ale zdarza się, że nawet wtedy nie ma
zgodności. - Jak u mnie, dodała w duchu.
By uspokoić napięte nerwy, sięgnęła po luźną kartkę papieru i
zgniotła ją w dłoni.
- Dlaczego szukasz wśród mniejszości? Jest jakiś szczególny
powód?
Najważniejszy z możliwych. Przecież ich córka ma w żyłach
krew Seminolów.
- Bo szanse znalezienia dla nich dawcy są niemal zerowe.
Dlatego im więcej dawców zarejestrujemy, tym więcej chorych
da się uratować.
- Zarejestrujemy?
Zacisnęła palce na kartce. Tate ma swoje życie, ona swoje, nie
chciała niczego burzyć, ale chodzi o los Megan.
- Od jakiegoś czasu działam w fundacji poszukującej dawców
szpiku. Co roku umiera wiele dzieci, a można by było je ocalić.
Ileż razy przeżywała niepotrzebną śmierć dziecka czekającego
zbyt długo na przeszczep. Dzieci pochodzące z mniejszości
10
RS
narodowych umierały częściej niż inne, dla nich prawie nie było
nadziei.
- Dlaczego zwracasz się do mnie? Powinnaś iść raczej do
szpitala lub do Izby Handlowej.
- Już to zrobiłam. Szpital chętnie się włączy. Znalazł się też
hojny sponsor.
Tate oparł się wygodniej i zamyślił głęboko. Słońce lśniło w
jego ciemnych włosach. Bezwiednie sięgnął po długopis, obrócił
go w palcach.
- Zapytam jeszcze raz. Dlaczego przyszłaś z tym właśnie do
mnie?
- Zwracam się po kolei do wszystkich znanych osób. Byłam u
burmistrza, szefa straży pożarnej, dyrektora szkoły. Pomyślałam
o tobie, bo jesteś przecież z Seminolów, masz wpływy... -
urwała, widząc, że spochmurniał. A już myślała, że zapalił się
do tej akcji.
- Jeśli tak ci zależy, idź do wodza. Nie licz na mnie.
Zmartwiała.
- Myślałam...
- Co sobie myślałaś? Ze pojawisz się tutaj jakby nigdy nic,
udając, że nie było tych dziesięciu lat? A ja mam rzucić swoją
robotę i stanąć na głowie, by pomóc ci zaoszczędzić na
podatkach?
- Nie, wcale tak nie myślałam! - Czy powiedziała coś nie tak?
- Ale jesteś tu szeryfem, masz wpływy, które można
wykorzystać...
- Wykorzystać? O nie, dziękuję.
Zacisnęła mocno palce. Chciała krzyczeć, wyć, złapać Tate i
potrząsnąć nim z całych sił, byle jej posłuchał. Wszystko wyszło
nie tak.
- To nie tak! Źle mnie zrozumiałeś!
Tate nabrał powietrza i uciszającym gestem wyciągnął dłoń.
- Julee, posłuchaj mnie. Nie chcę ci stwarzać trudności, ale
naprawdę jest wiele osób bardziej predestynowanych do
11
RS
pomocy niż ja. Mam wystarczająco dużo zajęć, a biorąc pod
uwagę naszą przeszłość, jestem ostatnim człowiekiem, do
którego powinnaś się zwracać.
Cóż, nie powie mu przecież, że zwróciła się do niego właśnie
z powodu przeszłości. Wyprostowała się, zmuszając się do
zachowania spokoju. Jeśli zacznie histeryzować, niepotrzebnie
da mu do myślenia.
- Kiedyś byliśmy dobrymi przyjaciółmi i...
- Kiedyś - przerwał jej. - To było bardzo dawno temu i nie
chcę do tego wracać. A teraz, wybacz... - Odłożył długopis i
podniósł się z miejsca. - Muszę już jechać.
- Poczekaj. Proszę.
Nie usłuchał. Patrzyła w milczeniu, jak człowiek, od którego
zależało życie jej dziecka, mija ją, bierze kapelusz i wychodzi,
jakby nie mógł wytrzymać ani sekundy dłużej w jej
towarzystwie.
12
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
- Mamo, Tate odmówił. - Zacisnęła palce na słuchawce.
- Nie może odmówić! - wykrzyknęła Beverly Reynolds.
- No właśnie. - Julee z trudem nad sobą panowała. Wbiła
wzrok w zielono-brązowy deseń na narzucie łóżka. -
Przepraszam, mamo. Po prostu okropnie się boję. A jeśli nie da
się namówić na zrobienie testu? - Potarła czoło. Zaczynała ją
boleć głowa. - Sama już nie wiem, co wtedy.
W telewizji zaczęły się reklamy. Reklama kremu do depilacji.
To jej nogi. Odwróciła głowę od ekranu.
- Julee, ja też nie wiem. - W głosie matki usłyszała żal i
bezradność.
- Nie chcę niszczyć spokoju jego rodziny. Ale jeśli nie zdołam
go przekonać, chyba nie będzie innego wyjścia.
- Nie, nawet o tym nie myśl! To za duże ryzyko. - Julee
odsunęła od ucha słuchawkę, bo matka podniosła głos. - Lekarze
wciąż powtarzają, jak istotne jest nastawienie Megan. Nie może
się denerwować, jej organizm tego nie zniesie. A jak by się
poczuła, gdyby nagle się dowiedziała, że jej ojciec nie umarł, ale
żyje sobie spokojnie w Oklahomie? Wiesz, jaki to może być dla
niej szok? - W słuchawce rozległo się głębokie westchnięcie.
Oczami wyobraźni Julee widziała matkę odgarniającą z twarzy
pasmo srebrnych włosów. - To moja wina Nie powinnam
kłamać.
- Mamo, chciałaś jak najlepiej. Ja cię o nic nie winię.
To kłamstwo pomogło im przetrwać pierwsze chwile, gdy
przeniosły się do nowego miasta i zaczęły życie od początku.
Ona była w ciąży, a Tate ożenił się z inną. Jak by wyglądała w
oczach nowych znajomych, gdyby dowiedzieli się prawdy?
- Byłaś młoda i uparta. Nie chciałaś rujnować mu kariery.
Powiem ci, że wtedy wręcz go nienawidziłam. Spodziewałaś się
dziecka i walczyłaś o przetrwanie, starając się zaistnieć jako
modelka. On skomplikował ci życie, a ty go broniłaś.
Skłamałam, moja wina. Ale w dobrej wierze, by oszczędzić
przykrości tobie i Megan. Ludzie wzięliby was na języki.
- Wiem, mamo. - Julee wbiła wzrok w plamkę na suficie. Tyle
razy rozpamiętywała tamte dni, zastanawiając się, czy mogłaby
postąpić inaczej. Odpowiedź była zawsze ta sama. ,,Nie wiem".
Matka od początku zniechęcała ją do Tate'a, więc choć Julee
uważała, że powinien wiedzieć o ciąży, nie powiedziała mu.
Bała się, że Tate przestanie walczyć o stypendium, jedyną
szansę na wyrwanie się z biedy i beznadziejnej egzystencji. Że
wróci na stację benzynową, by zarabiać na utrzymanie żony i
dziecka. Niestety argumenty matki trafiły jej początkowo do
przekonania, a potem Tate zdążył się ożenić.
- Nigdy za nim nie przepadałaś, ale on teraz jest całkiem
innym człowiekiem.
- Innym? Kochanie, on zawsze był inny.
- Jest inny inaczej. - Zaśmiała się mimo woli, przypominając
sobie surowy, niemal żołnierski wygląd Tate'a. Żadnego
porównania z długowłosym, nieufnym chłopakiem sprzed lat. -
Nie zostawił mnie przecież ze złej woli, jestem tego pewna.
Niegrzeczny chłopak zmienił się, jest uprzejmy i dla wszystkich
bardzo miły. Poza mną.
- Nie ma powodu, by tak cię traktować - prychnęła Beverly. -
To nie twoja wina, że stypendium uciekło mu sprzed nosa. Ani
to, że ożenił się z córką Atkinsa, kiedy ty nosiłaś jego dziecko.
Nigdy mu tego nie wybaczę.
- Mamo, daj spokój, proszę. Mam za sobą ciężki dzień.
- Oplotła sznur wokół palca. - A jak tam Megan? Jest w
domu?
- Nie, jeszcze nie wróciła ze szkoły. Odkąd wie, że szukasz
dawcy w rodzinnych stronach jej taty, wstąpiła w nią nadzieja.
Wprost tryska energią.
Julee dziękowała Bogu za tę przemianę. Jak długo choroba
znów nie zaatakuje, tak długo jest czas na działanie. Radość
14
RS
mieszała się z rozpaczą. Bycie matką to najtrudniejsza i
najcudowniejsza rzecz, jaka się jej przytrafiła.
- Przybrała na wadze?
- W ciągu dwóch dni? Córeczko - głos matki był pełen
współczucia. - Megan jest taka sama jak ty. Nigdy nie tyje.
Julee widziała przed sobą wąską twarzyczkę dziewczynki
- jej promienny uśmiech, wystające tak jak u Tate'a kości
policzkowe, zielone oczy, szczupłe ramionka i nieodłączną
czapeczkę na głowie. Megan tyle razy traciła włosy, że nawet
gdy odrastały, nie rozstawała się z czapką. Była wspaniałym
dzieckiem, pełnym życia i radości. Aż trudno uwierzyć, że
wisiało nad nią widmo śmierci.
- Mamo, zaraz mam spotkanie z szefową szpitala i
menedżerem stacji radiowej. Będę kończyć. - Usiadła na
krawędzi łóżka. - Uściskaj Megan ode mnie.
- Julee, postaraj się nie zamartwiać.
- Dobrze, ty też. - Stale powtarzały te słowa, jak zaklęcie.
- U nas wszystko w porządku. Wieczorem wpadnie Eugene na
kolację, a potem dokończymy z Megan wczorajszą grę
komputerową.
Eugene Richmond, ich zaufany księgowy. Gdyby nie
nieprzewidywalna praca córki i konieczność opieki nad Megan,
mama już dawno by się z nim związała. Jednak obie wiedziały,
że Julee nie dałaby sobie rady sama. Ze szpitala przychodziły
przerażające rachunki. Musiała na nie zarobić, liczył się każdy
grosz. Pracowała, a matka zajmowała się domem i Megan.
Odłożyła słuchawkę i wyciągnęła się na szerokim łożu. Z
przyzwyczajenia zaczęła robić ćwiczenia utrzymujące nogi w
doskonałej kondycji. Czasami, gdy nie rozmyślała o Megan,
zastanawiała się, co będzie, gdy jej nogi przestaną się nadawać
do reklam. Jak wtedy zarobi na leczenie córki? Teraz była
rozchwytywana, ale to przecież nie będzie trwało wiecznie. To
tylko ciało. Gdy się zestarzeje, nic jej nie pozostanie.
15
RS
Ileż razy gorzko żałowała, że nie zdobyła wykształcenia.
Gdyby została pielęgniarką lub nauczycielką, miałaby konkretny
zawód. Zawzięcie pedałowała w powietrzu. Jest nikim, nikim,
nikim, jedynie parą nóg.
16
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
- Biję.
Tate zamruczał i skrzywił się zabawnie.
- Znowu mnie przerobiłeś, staruszku - rzekł z uśmiechem. Co
tydzień, niezależnie od pogody, we wtorkowe południa
przychodził do świetlicy dla seniorów na partyjkę domina lub
warcabów. Jego poprzednik, szeryf Bert Atkins, był dzisiaj w
doskonałej formie. Ogrywał go, jak chciał.
- Też coś! - zaśmiał się Bert. - Tak marnie dzisiaj grasz, że
wcale nie muszę kręcić. - Wsunął do ust kolejnego miętusa. To
był jego sposób na walkę z paleniem. - Chyba nad czymś
pracujesz, bo myślami jesteś gdzieś indziej. Mógłbym ci
pomóc?
Bert był szeryfem do czasu, aż drugi zawał zmusił go do
wycofania się na emeryturę. Mimo wieku zachował doskonałą
sprawność i bystrość umysłu.
Rzeczywiście, Tate pracował nad wyjątkowo złożoną sprawą,
w dodatku bardzo delikatnej natury. Poszlaki wskazywały na
szanowanego, cieszącego się ogromną estymą obywatela. Jeśli
go oskarży, może sporo stracić. A zbliżają się wybory szeryfa...
Jednak teraz jego myśli były zajęte czymś zupełnie innym.
Popatrzył na szachownicę i zbił dwa pionki.
- Chyba nie jest ze mną tak źle.
Nadrabiał miną, bo odkąd ujrzał Julee, nie mógł przestać o
niej myśleć. Ciągle miał przed oczami jej smutną twarz.
W dodatku całe miasteczko żyło organizowaną przez nią
akcją. Zdecydował, że nie będzie się w to mieszać, ale czuł się z
tym fatalnie.
Bert uderzył w stolik, aż warcaby zadrżały.
- Daj mi chwilkę, synu. Muszę się zastanowić nad następnym
ruchem. - Wyciągnął torebkę z cukierkami. - Weź miętusa.
Tate posłusznie sięgnął po cukierka, odwinął szeleszczący
celofan. Bert pochylił nad stolikiem siwą głowę i w skupieniu
17
RS
studiował układ pionków. Tate rozejrzał się po sali. Przy innych
stolikach grało kilku starszych panów. Uśmiechnął się w duchu.
Lubił to miasteczko. Ciężką pracą zasłużył sobie na szacunek
mieszkańców, zyskał ich uznanie i życzliwość. Dobrze mu tutaj.
Przynajmniej tak było, dokąd nie pojawiła się Julee i nie odżyły
gorzkie wspomnienia.
W drugim końcu świetlicy wesoło gawędziła gromadka
starszych pań. Jedna z nich pochwyciła jego spojrzenie i
pomachała ręką. Jak nic plotkują na jego temat. Samotny szeryf
inspirował do spiskowania.
Jęknął w duchu. Kogo podsuną mu tym razem? Nową
bibliotekarkę? A może wnuczkę Mary, świeżą rozwódkę? Te
miłe panie postawiły sobie za punkt honoru znalezienie mu
żony.
Bert jeszcze nie zdecydował się na ruch, gdy do ich stolika
podeszła Mildred Perkins. No tak, zaraz się zacznie. Mildred
była najbardziej uparta.
Tate dwa razy próbował ułożyć sobie życie i dwa razy nic z
tego nie wyszło. Miłość nie była mu widać pisana. Ale przecież
nie powie tego tym miłym staruszkom.
- Witaj, szeryfie. - Mildred bawiła się okularami wiszącymi
na łańcuszku.
- Dzień dobry, pani Perkins - odparł uprzejmie. - Jak się pani
miewa? Jak tam wasz klub?
- Już prawie skończyłyśmy kocyk dla wnusi Cindy. Właśnie o
tym chciałam porozmawiać. - Kręciła łańcuszek. - Nie o
maleństwie, a o Cindy. Widział pan dzisiejszą gazetę? Cindy
jest na pierwszej stronie. Razem z Julianną Reynolds.
Wymówiła imię Julee znaczącym tonem. Tate zamrugał.
Już rano pączek mało nie stanął mu w gardle, gdy Wspaniała
Rita podsunęła mu pod nos gazetę i stanowczo stwierdziła, że
powinien zaangażować się w akcję. Na zdjęciu Julee uśmiechała
się promiennie, zachęcając mieszkańców do oddawania próbek
krwi.
18
RS
- Owszem, widziałem. Cindy wygląda wspaniale.
- Cindy? - Mildred podniosła głos o ton. - Szeryfie, nie mówię
o Cindy, a o Juliannie, która przyjechała do nas, by pomóc
dzieciom chorym na raka. Czyż to nie urocze?
- Jak najbardziej - potaknął, łudząc się w duchu, że Mildred
nie podejmie próby wyswatania go z Julee. - To piękny gest.
- Słyszał pan, że nawet dealer samochodowy włączył się w
akcję? Organizuje loterię. Zwycięzca dostanie na miesiąc nowe
auto.
- Słyszałem. - Jak miałby nie słyszeć? Julee była tu dopiero
dwa dni, a całe miasto nie mówiło o niczym innym. W radiu co
chwila zachęcają do oddawania krwi, gazety z zachwytem
rozpisują się o inicjatywie dziewczyny z Blackwood, która
zrobiła karierę, ale nie zapomniała o rodzinnych stronach. W
tych przesłodzonych opisach Julianna jawiła się jako połączenie
Matki Teresy i Sandry Bullock.
- No więc? - Mildred skrzyżowała ręce na hartowanych
kwiatach zdobiących jej bluzkę i popatrzyła pytająco.
Nie bardzo wiedział, o co jej chodzi. Czyżby coś przegapił?
- Widziałam listę osób, które zgłosiły się do,oddania krwi.
Pana tam nie ma.
Westchnął w duchu. Zapiekło poczucie winy. Bawił się
pionkiem, przesuwając go w prawo i w lewo.
- Pani też nie.
- Pan jeszcze nie ma sześćdziesiątki - odparowała. - A ja już
dawno ją przekroczyłam. Jest pan młody i zdrowy. Nie ma pan
żadnej wymówki, by uchylać się od pomocy tym biednym
dzieciom.
To go dobiło. Jakby mało miał wyrzutów sumienia.
- Nie mogę patrzeć na igły i strzykawki. Mildred roześmiała
się i klepnęła go w ramię.
- Och, szeryfie, ale z pana przekorny czaruś! Wiem, że
postąpi pan jak należy. Niech tylko w czasie pobierania krwi
19
RS
Julianna potrzyma pana za rękę. - Aż się rozpromieniła na tę
myśl. - A potem razem przyjdźcie zagrać w bingo.
Bert przesunął swój pionek.
- Mildred, nie dajesz mi się skupić. Zrób coś pożytecznego i
przynieś mi kawę, dobrze?
Tate podziękował mu w duchu. Porządny chłop z tego Berta.
Ale Mildred nie dawała się lekko zbyć.
- Sam idź sobie po kawę - fuknęła.
Z godnością odeszła w stronę przypatrujących się jej w
napięciu koleżanek. Po chwili na ich twarzach zakwitły
uśmiechy, a Mildred nie przestawała mówić z ożywieniem. Jak
nic zapewniała, że szeryf nie zawiedzie oczekiwań.
Słodkie, przemiłe panie. Chcą dobrze, to jasne. Cenił je i
lubił, ale czasami miał serdecznie dość ich wtrącania się w jego
prywatne sprawy. Podsuwały mu zapiekanki, piekły ciasteczka,
wyplątały chodniczki. Doceniał to, jak najbardziej. Ale nie
chciał, by przypominały mu o tej, której nie potrafił zapomnieć.
- Czemu tak się ociągasz, Tate? - Ręka Berta zastygła w pół
ruchu. - Przecież nie raz oddawałeś krew.
Tate wbił oczy w szachownicę.
- Moi ludzie już się zapisali. A ja nie mam czasu na akcję,
dzięki której Julianna uzyska ulgę podatkową.
- Co tam podatek. Ona działa w słusznej sprawie. To, że
kiedyś byliście ze sobą, nie powinno przesłaniać celu. Chyba że
nadal nie jest ci obojętna.
Zamrugał. Nie spodziewał się, że Bert tak z miejsca przejdzie
do rzeczy. Julee nie była mu obojętna, to jasne. Budziła w nim
tyle uczuć. Śniła mu się całą noc. O trzeciej rano wstał i wziął
zimny prysznic.
- Jeśli o mnie chodzi, mogłaby już wyjechać.
- Dlaczego? - Bert uniósł pionek. - Shelly uważa, że nigdy jej
nie zapomniałeś.
Co mógł odpowiedzieć? Ze nie chce jej widzieć, bo boi się o
siebie? Ze ledwie przetrwał, gdy go zostawiła? Minęło dziesięć
20
RS
lat i wreszcie się otrząsnął, ale nie chciał, by historia się
powtórzyła.
- Nie nadawałem się dla Shelly - zręcznie zmienił temat. -
Wiesz o tym dobrze, ona też. - Nieudany związek z córką Berta
zakończył jego działalność w tej sferze.
- Jeśli mężczyzna pracuje dwadzieścia cztery godziny na
dobę, żaden związek tego nie wytrzyma.
- Taka jest praca szeryfa. Sam wiesz najlepiej.
- Obowiązki szeryfa to jedno, ale nie przypominam sobie,
żebym spędzał noce w pracy. Za bardzo się zaangażowałeś.
Dajesz się wykorzystywać.
- Bert, Blackwood mi zaufało. Jestem mu coś winien. Tobie
zresztą też.
- Nie opowiadaj bzdur. Potrzeba nam dobrego szeryfa, a ty
jesteś najlepszy. Udałeś się nam.
- Ciągle mi przykro, że tak wyszło z Shelly.
- Wiem, synu, wiem. Nie mam do ciebie pretensji. - Bert
uśmiechnął się i sięgnął po cukierka. - Cieszę się, że Shelly
znalazła porządnego chłopaka i dała mi wnuki.
- Zasłużyła na kogoś lepszego niż ja.
Był wtedy w rozpaczy, nie chciał żyć, a Shelly okazała mu
serce. Ożenił się z nią z wdzięczności. Niepotrzebnie
skomplikował jej życie. I zawiódł Berta, jedynego człowieka,
który w niego wierzył. Nigdy sobie tego nie daruje.
Potrząsnął głową. Wprawdzie różnił się od niepokornego
chłopaka sprzed lat, ale buntownicza natura nadal w nim tkwiła
Odsunął krzesło i spojrzał na zegarek.
- Pora wracać do pracy, by porządni obywatele nie zmienili
zdania na temat swojego szeryfa.
- Nie chcesz rozmawiać o Julee? - Bert uśmiechnął się
pogodnie.
- Nie ma o czym. - Potarł kolano. Nie był dzisiaj w najlepszej
formie, nie tylko fizycznej. - Julianna przyfrunęła jak żądna
21
RS
krwi komarzyca. Nabierze próbek i odleci. I im szybciej to się
stanie, tym lepiej. Przynajmniej dla niego.
Tymczasem w świetlicy pojawiła się administratorka szpitala
i zaczęła rozwieszać plakaty. Tate podniósł rękę na powitanie i
znieruchomiał. Z plakatu uśmiechała się Julee. Te jej
oszałamiające nogi. Z wrażenia połknął cukierek. I jakby tego
było mało, na progu stanęła sama Julianna. Oczy wszystkich
zwróciły się w jej stronę.
Serce podeszło jej do gardła Tate z chmurnym wyrazem
twarzy patrzył na nią znad stolika z warcabami. Dlaczego aż tak
jej nie znosił? Od dwóch dni zadręczała się tym pytaniem.
Przecież to ona powinna mieć do niego żal, to jego słowa
okazały się nic nie warte. Zapewniał ją o wielkiej miłości, a gdy
tylko zniknęła mu z oczu, od razu znalazł sobie nową
dziewczynę.
Dobrze pamiętała tamten dzień, gdy wyjeżdżała z Blackwood.
Tate w szkolnej marynarce, czarne włosy związane w kucyk.
Tulił ją do siebie, póki nie nadjechał autobus.
Słowa nie były ważne. Czuła jego mocne, muskularne ciało,
wdychała znajomy zapach, na włosach czuła ciepło jego
oddechu. Płakała, gdy podjechał autobus. Wiatr targał jej włosy
i Tate czule odgarnął z jej twarzy niesforne pasma. Otarł łzy z
policzków.
- Obiecaj, że przyjedziesz - wyszeptał. - Przyrzeknij mi.
Bardzo ją wspierał, gdy dostała propozycję z kalifornijskiej
agencji. Doskonale wiedział, jak ciężko było jej matce po
śmierci ojca. Brakowało im pieniędzy na życie. Los się do niej
uśmiechnął. Nie mogła zrezygnować.
- Przyjadę. Przyrzekam.
W jego oczach było tyle lęku, tyle obaw. Oboje się bali.
Chciała się wycofać. Popchnął ją delikatnie.
- Jedź. - Wyjął z kieszeni dwudziestodolarowy banknot,
wcisnął jej w dłoń. - Zobaczysz, że ci się uda.
22
RS
Drzwi się zamknęły. Tate przycisnął do ust dwa palce,
dotknął nimi szyby. Nie odrywała od niego oczu, bezgłośnie
szepcząc ,,kocham cię, kocham cię", póki autobus nie ruszył i
ciemna sylwetka Tate'a nie znikła w oddali. Płakała przez całą
drogę do Los Angeles. Bała się, że to był ich ostatni pocałunek.
I tak było. Tyle jej obiecywał, a ledwie wyjechała, ożenił się z
inną. Nim się zorientowała, że będzie mieć dziecko. Wielka
miłość rozpłynęła się we mgle. Teraz każde z nich miało swoje
życie. Więc czemu patrzył na nią tak ponuro?
Bezwiednie wygładziła bladoniebieską spódniczkę. Ubrała się
starannie, by wzbudzać zaufanie, jednak w głębi duszy zżerała
ją niepewność. Jak kiedyś, gdy była nieśmiałą, chudą nastolatką
o szczudłowatych nogach.
W dodatku administratorka szpitala zawołała na cały głos:
- Julianno! Oto człowiek, którego ci potrzeba! - I wskazała na
Tate'a.
Tak, potrzebowała go. Oby tylko nigdy się nie dowiedział
dlaczego. Ruszyła w jego stronę. Liczyła, że pod wpływem
opinii publicznej zmieni zdanie. Ale czas uciekał. Jeśli się nie
zdecyduje, nie będzie miała wyjścia. Wbrew radom mamy
powie mu o Megan. Nawet jeśli to będzie miało przykre
konsekwencje dla jego rodziny.
Berta Atkinsa poznała od razu. Był szeryfem w czasach, gdy
jeszcze chodziła do szkoły. Po przyjeździe do Blackwood
spotkała sporo osób, które pamiętała sprzed lat. I choć wcześniej
myśl o powrocie budziła w niej niepokój, teraz coraz bardziej
odczuwała tęsknotę za rodzinnym miasteczkiem.
- Dzień dobry, panie Atkins - uśmiechnęła się, celowo patrząc
na niego, a nie na Tate'a. Instynktownie czuła, że szeryf nie jest
do niej dobrze nastawiony. Serce zabiło jej mocniej.
- Witam, pani Julee. Co słychać w wielkim mieście?
- Zgiełk. I hałas.
- Tak jak myślałem - uśmiechnął się Bert.
23
RS
- Ale nie jest źle - rzekła pośpiesznie. Po co Tate ma się
domyślać, jak kojące po Los Angeles wydaje się uśpione
Blackwood. - A co u pana? Jak rodzina?
- Dobrze, dziękuję. Shelly jest szkolnym pedagogiem, ma
dwójkę dzieci, Zacka i Amy. Zostałem dziadkiem.
Szkolny pedagog. Jej poczucie własnej wartości jeszcze
bardziej spadło. Podczas gdy ona wystawia nogi do kamery,
żona Tate'a pomaga młodym ludziom wyjść na prostą.
Tate ma swoje dzieci. Popatrzyła na niego, ale z zielonych
oczu nic nie dało się wyczytać.
- Miło to słyszeć. Proszę ją ode mnie pozdrowić.
- Może to pani sama zrobić. Chce wziąć udział w akcji.
Przyjdzie mnóstwo ludzi.
- To bardzo dobrze. Właśnie o tym chciałam porozmawiać z
szeryfem.
- To niech pani siada na moim miejscu. - Bert podniósł się od
stolika. - Pogadajcie, a ja tymczasem przyniosę sobie kawę. -
Uśmiechnął się do Tate'a. - Na Mildred nie mam co Uczyć.
Julee nie wiedziała, o czym mówił, ale uśmiechnęła się i
usiadła. Nogi dziwnie odmawiały jej posłuszeństwa. To chyba
obecność Jego Wysokości Szeryfa tak na nią działa. Niechcący
trąciła go pod stolikiem kolanem. Tate niemal podskoczył.
- Uraziłam cię w kolano?
Zaskoczyła go tym pytaniem, widziała to po jego twarzy.
- Nie - odparł nie od razu. - Kolano mam w porządku.
- To dobrze. - Zapadła niezręczna cisza. Nie wiedziała, od
czego zacząć. Co jeszcze może powiedzieć, żeby zmienił
zdanie?
- Zawrzemy pokój? I zaczniemy od początku? Uniósł brew.
- Od początku?
Na mgnienie przymknęła oczy. Kiedyś nie miała przed nim
tajemnic, ale teraz dzielił ich mur.
- Administratorka szpitala poradziła mi, żeby zwrócić się z
tym do ciebie. Chodzi o organizację ruchu podczas akcji.
24
RS
Uciekł wzrokiem w bok. Światło podkreślało jego mocno
zarysowane policzki. Ta mała, lekko widoczna blizna... to przez
nią.
- Organizację ruchu? Jaki to ma związek z oddawaniem krwi?
Odepchnęła od siebie wspomnienia i popatrzyła mu prosto w
oczy.
- Szkolna orkiestra zorganizuje paradę na głównej ulicy, żeby
przyciągnąć więcej chętnych.
Siedzące na kanapie starsze panie, nie odrywając się od
robótek, porozumiewawczo patrzyły na siebie i rzucały znaczące
spojrzenia na szeryfa. Tate zmusił się do przybrania
zainteresowanej miny.
- Julee, posłuchaj. - Pochylił się bliżej. Poczuła lekki zapach
mięty zmieszany z zapachem jego ciała. - Jestem szeryfem, nie
wodzirejem. Czy nie lepiej poprosić policję miejską?
Serce biło jej jak szalone. Był tak blisko, że mogłaby policzyć
jego rzęsy. Te zielone oczy, zagadkowe i tajemnicze.
Nerwowo splotła palce. Dlaczego myśli teraz o jego oczach, o
tej bliźnie na policzku? Mało jej jeszcze? Nie wie, jacy są
mężczyźni? Dlaczego nagle przypomina sobie ten stary
samochód, zaparowane szyby i muzykę Pearl Jam, gdy wracali z
meczu do domu? To w tym samochodzie po raz pierwszy...
Odepchnęła od siebie wspomnienia. To zamknięta karta.
- Policja już się zadeklarowała. - Ucieszyła się, że jej głos
zabrzmiał tak rzeczowo. - To szef policji zasugerował, by
poprosić szeryfa o ustawienie barierek. Zaproponował wspólne
działanie.
Tate odchylił się w krześle. Popatrzył na zegarek. Światło
odbijało się na zdobionej turkusem miedzianej bransolecie.
- Pogadam z nim.
Julianna odetchnęła. Jest szansa, że Tate się przełamie i
pozwoli pobrać sobie krew. A wtedy los uśmiechnie się do
Megan.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję.
25
RS
Tate skinął głową. Popatrzył na dłoń dziewczyny.
- Piękny pierścionek.
- Dziękuję. - Nerwowym gestem przycisnęła rękę do piersi.
Szafirowe oczko zajaśniało jak jej oczy.
- Zaręczynowy?
- Nie.
Znowu uniósł brew. To ją dekoncentrowało. Poczuła, że się
rumieni. W Los Angeles taki pierścionek nie robił wrażenia, ale
tutaj był całkiem nie na miejscu. Podobnie jak ona.
- Więc nie jesteś mężatką? - W jego oczach błysnęło coś,
czego nie potrafiła nazwać.
Ten zwrot w rozmowie krzyżował jej szyki.
- Nie. - Machnęła dłonią. - Jestem za bardzo zajęta.
Nie chciała się przyznawać, zwłaszcza jemu, że ostatni
mężczyzna, z którym była związana, stracił zainteresowanie,
gdy tylko się okazało, że Megan ma nawrót choroby. Była zbyt
pochłonięta walką o życie córki, by za nim rozpaczać, ale jego
odejście utwierdziło ją w przekonaniu, że była dla niego tylko
ładnym dodatkiem.
- Za bardzo zajęta - powtórzył łagodnie Tate.
Przez otwarte drzwi wpadł do środka świeży powiew,
zapachniało kawą. Wokół panował gwar. Julee nic nie słyszała.
Byli tylko oni dwoje. Poczuła ucisk w gardle.
Na mgnienie oddala się wspomnieniom. Patrzyła na warcaby,
by nie widzieć Tate'a.
Wstał z miejsca i przerwał ciszę:
- Przepraszam, ale obowiązki mnie wzywają. Podniosła na
niego wzrok. W jego twarzy było coś, co natchnęło ją nadzieją.
Przez chwilę coś ich łączyło.
- Praca jest dla ciebie bardzo ważna.
- To moje życie. - Zacisnął szczęki. - I jestem w tym dobry,
Julee. Naprawdę dobry.
Skierował się do wyjścia. Miał piękne, płynne ruchy.
- Tate! - zawołała za nim. Odwrócił się. Popatrzył pytająco.
26
RS
- Cieszę się, że ci się dobrze układa. Że jesteś szczęśliwy. W
jego oczach przemknął dziwny cień. Choć nie chciała,
nie mogła przestać na niego patrzeć. Magnetyzował ją
wzrokiem, jak kiedyś. I budził stare wspomnienia. Naprawdę
cieszyła się, że nieokiełznany chłopak, którego kiedyś kochała,
odnalazł swoje miejsce.
- A ty? - zapytał zmienionym, niemal ostrym głosem. -Jesteś
szczęśliwa?
- Ja... - wybąkała. - Tak. Pewnie.
- To dobrze. - Przez chwilę przytrzymywał jej spojrzenie.
Czuła, że policzki jej płoną. Potem odwrócił się i wyszedł.
Dlaczego ją o to zapytał? I dlaczego nie odpowiedziała od
razu? Ma swoje życie, pracę, przyjaciół. A przede wszystkim
ma Megan. Jest szczęśliwa. I zadowolona z życia, jakie wybrała.
Czyż nie?
27
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sobotni poranek przyniósł prawdziwie wiosenną pogodę.
Kwietniowe słońce świeciło prosto w oczy. Tate potarł twarz i
otworzył oczy. Znowu spędził noc w samochodzie. Nic nowego.
Zdarzało mu się to ze trzy razy na tydzień. Drgnął niespokojnie,
słysząc dźwięki orkiestry. Zaklął pod nosem, bo przy tym
gwałtownym
ruchu
niechcący
trącił
chorym
kolanem
kierownicę. Na sąsiednim fotelu poruszyła się puszysta brązowa
kuleczka. Bezpański szczeniaczek, który błąkał się po nocy, i
nad którym się ulitował.
Do późna siedział w pobliżu złomowiska, z ukrycia
obserwując podejrzaną transakcję. Jednak nadal nie miał
pewności, czy rzeczywiście to tu prowadzą nielegalne operacje.
Poczuł na dłoni liźnięcie ciepłego języka.
- Cześć, piesku. - Z uśmiechem pogładził zwierzaka. -Pewnie
jesteś głodny jak wilk. - Zaburczało mu w żołądku.
- Ja też.
Z psiakiem pod pachą otworzył drzwi biura. Dobrze, że jego
zapobiegliwy poprzednik pomyślał o prysznicu. Idąc do
łazienki, wyjął z lodówki na zapleczu resztkę szynki.
- Dostaniesz śniadanko - powiedział do kundelka, kładąc
wędlinę na papierowym ręczniku. Obok postawił miskę z wodą.
- Na razie tyle. Jak pojedziemy do domu, dam ci coś jeszcze.
Nie zanosiło się, że stanie się to prędko. Wprawdzie padał na
nos, ale musiał pozostać na miejscu. Dziś akcja oddawania krwi.
Trochę to potrwa. Za to potem Julee zabierze się stąd i zniknie,
co bardzo mu odpowiadało.
Właściwie nic takiego od niego nie chciała, ale jej obecność
wytrącała go z równowagi. Całe miasto nie mówiło o niczym
innym, jak tylko o pięknej Juliannie Reynolds. Co gorsza, ci,
którzy pamiętali o ich młodzieńczym związku, bezustannie do
tego nawiązywali. Cóż więc dziwnego, że niechciane
28
RS
wspomnienia nie dawały mu spokoju, że samo brzmienie jej
imienia budziło w nim niejasną, trudną do nazwania tęsknotę?
Muzyka zagrzmiała mocniej. Powinien się pośpieszyć.
Wszyscy faceci w mieście byli zauroczeni Julee. To w końcu
zrozumiałe. Na każdego działa połączenie urody, inteligencji i
sławy. Julee była wolna, ale to nic nie znaczyło. To nie jego
interes. Chociaż... Ciekawe, czy kogoś ma? Musiał walczyć ze
sobą, by nie zadać jej tego pytania.
Rzucił w kąt pogniecione dżinsy.
Wciąż o niej myślał tak, jakby była tamtą dziewczyną sprzed
lat. Dziewczyną, która chciała zapewnić spokojne życie matce, a
potem poświęcić się rodzinie i ich dzieciom. Teraz rodzina była
dla niej na ostatnim miejscu.
Gdy wyjeżdżała, intuicyjnie czuł, że to koniec. Ze wreszcie
spadnie zasłona i czarno na białym zobaczy, że przeczucia go
nie myliły. Ona nie była dla niego, nieokrzesanego chłopaka z
biednej dzielnicy. Należało przyjąć gorzką prawdę. Z czasem się
z tym pogodził.
Uśmiechnął się, przypominając sobie dawną Julee. Potrafiła
go okiełznać. Powstrzymać, gdy reagował gniewem na
niewyszukane zaczepki. Dla niej był gotów na wszystko.
Ale to się skończyło. Bardzo przeżył jej odejście, ledwie się
pozbierał. Drugi raz nie będzie ryzykować.
Odkręcił kurek i stanął pod strumieniem gorącej wody.
Musi o niej zapomnieć. Jeszcze tylko dzisiejszy dzień i Julee
wyjedzie stąd na zawsze.
Włożył świeży mundur, po czym wyszedł na ulicę. Piesek -
znajda szedł za nim krok w krok.
Zwykle był punktualny, ale dzisiaj trochę się spóźnił, co psuło
mu humor. Już z daleka dostrzegł Julee stojącą na głównej ulicy.
A tak sobie obiecywał, że będzie się trzymać od niej z daleka.
Serce zabiło mu mocniej. Czy ona naprawdę musi tak
rewelacyjnie wyglądać?
29
RS
- Cześć, szefie. - Jeet machnął w jego stronę niedojedzo-nym
pączkiem. Tate poczuł skurcz żołądka. Całą szynkę oddał
pieskowi. - Co tam się ciągnie za tobą? Kłębek zardzewiałego
drutu?
Tate uśmiechnął się. Trafne określenie.
- Znalazłem go wczoraj w nocy.
- Kolejny psiak? - Jeet z roześmianymi oczami zwrócił się do
Julee. Poranny wietrzyk rozwiewał jej długie włosy. Wyglądała
prześlicznie. - Szeryf ma już z tuzin takich znajdków. Powinien
oddać je właściwym służbom, ale nie może się z nimi rozstać.
Szczeniak podszedł do hydrantu i podniósł łapkę. Tate zerknął
na Julee. Uśmiechała się. Odpowiedział tym samym.
- Ale głuptas - skomentował zachowanie psiaka.
Julee zachichotała. Zupełnie tak samo jak kiedyś. Znów
poczuł skurcz w żołądku. Nic się nie zmieniła.
- Naprawdę masz tyle psów? - Pasemko włosów przywarło na
mgnienie do jej różowych ust. Jak zahipnotyzowany patrzył, jak
dziewczyna odgarnia je z twarzy. Pamiętał ich miękkość, ich
ciepło...
Gromki dźwięk bębna przywrócił go do rzeczywistości. Musi
wziąć się w garść, nie może ulegać bezsensownym pragnieniom.
- Nie aż tyle - odparł. - Jeet przesadza.
- A ile? - Niebieskie oczy Julee patrzyły na niego z
nieukrywaną ciekawością.
- Dużo.
- To czemu nie chcesz ich oddać?
Spochmurniał. Uśmiech dziewczyny zgasł. Nigdy nie
oddawał znalezionych psów do uśpienia. Dla Julianny Reynolds
to pewnie nie do pojęcia.
- Nawet przybłędzie trzeba dać szansę. Patrzyła na niego ze
zdumieniem.
- Chcesz powiedzieć, że te służby... - Znaczącym gestem
przesunęła palcem po szyi.
- Właśnie.
30
RS
- To okropne.
Pochyliła się i zaczęła głaskać pieska. Psiak radośnie lizał ją
po rękach. Julee była w króciutkiej czerwonej spódniczce
eksponującej oszałamiające nogi. Zbyt krótkiej według Tate'a.
Kiedyś była nieśmiała, teraz znała swoje walory i potrafiła je
wykorzystać. Cóż, to nie była już ta sama dziewczyna. Była
wziętą kalifornijską modelką, a on zwyczajnym chłopakiem z
kiepskiej dzielnicy.
Oderwał od niej wzrok i popatrzył na ulicę. Wszystko jak
należy: barierki, sznury odgradzające część jezdni.
- Widzę, że wszystko gotowe - rzekł z zadowoleniem.
- Pani Reynolds nie dała nam spocząć, póki nie skończyliśmy
- z szerokim uśmiechem oświadczył Jeet. - Była tu już przed
świtem.
Przyszła tak wcześnie? To cała Julee. Nie boi się pracy. Przez
cały tydzień z podziwem obserwował, jak się starała, by
zaagitować jak najwięcej ochotników. Świetna organizatorka.
Julee uśmiechnęła się do Jeeta. Tate zmusił się, by nie patrzeć
na jej nogi.
- Wspaniale się sprawiliście. - Pogłaskała pieska. - Nie wiem,
jak wam dziękować.
Jeet rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Jesteśmy szczęśliwi, że pani przyjechała. Wszyscy żyją
dzisiejszą akcją.
Tate skrzywił się lekko.
- Może panią podwieźć? - zaproponował Jeet. - Z
przyjemnością. ..
- Zostaniesz ze mną - przerwał mu Tate. - Niech no twoja
żona się tutaj pokaże, a...
Jeet poczerwieniał. Tate za późno ugryzł się w język. Choć z
drugiej strony Jeet chyba tracił rozum. Czyżby nie zdawał sobie
sprawy, że Julee zapomni o nim, nim jeszcze jej samolot
wyląduje w Los Angeles?
31
RS
Rozległ się sygnał nadjeżdżającego radiowozu. Piesek
zapiszczał, podkulił ogon i schował się za nogę Tate'a.
- Już idą! - zawołała Julee, zakrywając rękami uszy i schodząc
na chodnik.
Tate wziął przestraszonego psiaka na ręce. Stał i przyglądał
się paradzie. W powietrzu unosił się lekki zapach perfum Julee.
Popatrzył na jej błyszczące oczy. Zawsze była taka. Jeśli coś
robiła, to z całkowitym oddaniem, ale teraz było coś jeszcze.
- Chyba wszystko układa się po twojej myśli - powiedział.
Julee popatrzyła na niego lśniącymi oczami.
- Czy to znaczy, że się zdecydowałeś? Powiedz, że tak, proszę
cię, Tate. - Kurczowo uchwyciła się jego ramienia. -Dzięki tobie
jakieś dziecko dostanie szansę na nowe życie.
Poruszył się niespokojnie. Te jej błękitne oczy wpatrujące się
w niego z napięciem. Jeszcze chwila, a znowu im ulegnie. Nie
może się złamać.
- Robi mi się słabo na widok igły.
Jej oczy przygasły. Zagryzła wargę i puściła jego ramię.
Odwróciła się.
Czuł ucisk w piersi. Kiedyś stali w tym samym miejscu i
przyglądali się paradzie, obejmował Julee ramieniem, a ona
trzymała go w talii. Wtedy wiedział, że może na nią liczyć.
Teraz wiedział co innego - powinien trzymać się od niej z
daleka.
- Julee - zaczął miękko, choć rozsądek kazał mu milczeć.
Błękitne oczy popatrzyły na niego z nadzieją i lękiem. Czego
ona się tak obawia?
- Tak?
Nim zdążył powiedzieć coś, czego z pewnością wkrótce by
pożałował, ponad dźwięki muzyki przebił się jakiś krzyk.
Natychmiast odwrócił się w tamtą stronę. Kilku wyrostków
wdało się w bójkę, jakaś dziewczyna wzywała pomocy.
Rzucił się w ich kierunku. Z ulgą, że może się wymknąć.
32
RS
Nie wierzył własnym oczom. W atmosferze festynu dziesiątki
mieszkańców ustawiały się w kolejce do ambulansu.
Cheerleaderki podgrzewały atmosferę, w powietrzu unosił się
aromat pieczonych kiełbasek. Od razu poczuł głód. Piesek też
zaczął łakomie węszyć.
- Jeszcze nie teraz, stary - mruknął Tate. - Najpierw musimy
się trochę rozejrzeć.
Był pod wrażeniem. Tłumy dorosłych i dzieci, medyczny
helikopter, karetka, strażacy, a w środku ambulans, w którym
pobierano krew. Promiennie uśmiechnięta Julee witała
przybyłych, rozmawiała z ludźmi, ściskała ich dłonie.
Dopięła swego, choć miała na to tylko tydzień. Przyszło
nawet kilkoro Seminolów, na których tak bardzo jej zależało.
Tate sam wykonał parę telefonów, jednak teraz miał wyrzuty
sumienia. Mógł się bardziej postarać. Był w dobrych stosunkach
z Indianami, uważali go za swego.
Nie powinien być taki zawzięty. Pozwolił, by osobiste
względy przesłoniły dobro ogółu. Chodziło przecież o cierpiące
dzieci. Na szczęście zostało trochę czasu. Może jeszcze coś
zdziała.
- Panie szeryfie! - Mały Timothy złapał go za rękę.
- Cześć, Tim - Tate uśmiechnął się do chłopca. - No co tam?
- Jeremy mówi, że pobieranie krwi bardzo boli. Naprawdę?
Tate popatrzył na piegowatą buzię dziecka. Jeremy to
osiemnastoletni brat Tima.
- A on oddał krew? - zapytał.
- Uhm - z podziwem potwierdził Tim. - Nakleili mu plaster.
- Zachował się bardzo dzielnie. To pięknie z jego strony, że
chce pomóc innym.
- Uhm. - Tim opuścił głowę. - Powiedział, że tylko
mężczyzna może oddać krew, a ja jestem za mały. Szkoda.
Gdybym mógł, też bym to zrobił.
- Wiem, stary.
33
RS
- Pan odda, prawda, szeryfie? - zapytał chłopiec żarliwym
głosem. - I pewnie z obu rąk. Jeremy zobaczy, że wcale nie jest
najodważniejszy.
Serce Tate'a ścisnęło się. Dla Tima był bohaterem. W jego
wieku marzył, by mieć takiego tatę. Wyobrażał sobie, że kiedyś
się pojawi. Nie doczekał się. Matka, o której nikt nie powiedział
dobrego słowa, przyznała kiedyś, że w jego żyłach płynie krew
Seminolów, ale nie zdradziła, kto jest jego ojcem.
Klepnął chłopca w ramię i popatrzył na Julee. Rozmawiała z
burmistrzem, ale chyba poczuła na sobie jego wzrok, bo
odwróciła się i uśmiechnęła. Serce w nim stopniało.
- Idzie pan, szeryfie?
Jeśli to zrobi, czy przestanie mieć wyrzuty sumienia, że tak
niewiele pomógł? Czy przestanie myśleć, by wziąć ją w
ramiona?
Popatrzył na chłopca.
- Jak pójdę, popilnujesz pieska?
Nie mogła oderwać od niego oczu. Wysoki, przystojny,
cieszący się powszechnym uznaniem i życzliwością. Patrzył na
nią znad głowy kilkuletniego chłopca. Jakby był jego ojcem.
Ciekawe, czy byłby dobrym tatą dla Megan?
Z pewnością był świetnym szeryfem, no i atrakcyjnym
mężczyzną. Miał w sobie coś, co sprawiało, że przez cały czas
mimowolnie wodziła za nim wzrokiem.
- Niezły ten nasz szeryf, co? - Administratorka szpitala stanęła
obok Julee. - Dzieciaki za nim szaleją.
- Musi być wspaniałym ojcem.
- Byłby, gdyby miał dzieci. Julee popatrzyła z zaskoczeniem.
- Ale... myślałam, że on ma dzieci.
- No co ty, Julee! - roześmiała się administratorka. - Widać, że
dawno u nas nie byłaś. Jego małżeństwo trwało bardzo krótko.
Rozwiedli się. Jakieś pięć lat temu Shelly wyszła za Larry'ego
Wilkinsona i ma z nim dwoje dzieci.
34
RS
- Rzeczywiście, dawno mnie tu nie było! - roześmiała się
Julee z udaną swobodą, choć była poruszona jak nigdy. Tate był
wolny. I to od dawna.
Przyglądała mu się z napięciem, a krew pulsowała jej w
skroniach. Nie był z nikim związany.
Widziała, że przez cały dzień dzieci go nie odstępowały. Dla
tych chłopców był po prostu bożyszczem. W południe kupił im
kanapki i picie, nawet psiak dostał hamburgera. Piękne kobiety
zagadywały do niego, a on błyskał uśmiechem.
Przeciągnęła palcami po włosach. Tyle ich dzieliło. Tate nie
mógł na nią patrzeć, tylko czekał, żeby znikła stąd na zawsze.
Ale teraz... Cóż, choć wolałaby tego nie robić, to jeśli Tate nie
odda krwi, ona nie cofnie się przed konfrontacją. Powie mu, że
ma córkę.
Weszła do ambulansu. Wszystkie stanowiska były zajęte.
Każdy ochotnik to szansa dla chorego dziecka. I ulga dla matki.
Rozdając kubeczki z sokiem, popatrzyła na wchodzącego do
środka mężczyznę. Z wrażenia omal nie upuściła kubka. Kilka
kropel soku prysło na stojącego w kolejce strażaka. Pośpiesznie
zaczęła ścierać plamę papierowym ręcznikiem.
Przyszedł. Czy to znaczy...?
- Nie znoszę widoku igieł - usłyszała, jak mówi do ślicznej,
jasnowłosej pielęgniarki.
- Spokojnie, jest pan w dobrych rękach.
Z daleka słyszała ich wesołe przekomarzania. Poczuła ukłucie
zazdrości. Patrzyła, jak Tate odwija rękaw. Siadając, skrzywił
się lekko, jakby zabolała go noga.
Odda krew! Megan jest uratowana!
Z bijącym sercem obserwowała krzątaninę pielęgniarki.
Z każdą kroplą nabierała pewności, że Tate okaże się
właściwym dawcą. Gdy przyjdzie co do czego, nie cofnie się
przed oddaniem szpiku. Procedury zapewniają całkowitą
dyskrecję. Nigdy się nie dowie, że uratował życie własnej córce.
Będzie dobrze. Już nic złego nie może się stać.
35
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nie mogła opanować niepokoju. Nerwy miała napięte do
ostateczności. Miękka, brzoskwiniowa wykładzina tłumiła
odgłos kroków. Julee krążyła po salonie. Dzisiaj wszystko stanie
się jasne. Okaże się, czy jej dziecko będzie żyć. Dziś będą
wyniki testów. Nie mogła wytrzymać. Już cztery razy dzwoniła
do laboratorium. Nie zniesie tego czekania. Trzymała się tylko
wysiłkiem woli. Od przyjazdu z Oklahomy nie mogła znaleźć
sobie miejsca, nie była w stanie jeść, spać...
Zorganizowana
przez
nią
akcja
przerosła
wszelkie
oczekiwania. Udało się pozyskać wielu nowych dawców,
również Indian. Niemal w ostatniej chwili zjawiła się ich spora
gromada. To nadzieja na życie dla tylu cierpiących dzieci. A dla
niej ogromna radość. Tate także oddał krew.
Dziś się wszystko rozstrzygnie. Czy jej córeczka dostanie
szansę od losu?
Podeszła do regału i zdjęła z półki zdjęcie Megan. Świetliste,
zielone oczy, drobna buzia rozpromieniona w uśmiechu. Jakie to
szczęście, że Megan czuje się w miarę dobrze i może chodzić do
szkoły. Przynajmniej nie patrzy teraz na mękę matki. Biedne
dziecko, tak wcześnie wydoroślało, zaznało tyle bólu i cierpień.
- Kochanie, usiądź, odetchnij trochę - usłyszała głos matki.
Beverly patrzyła na nią ze współczuciem.
- Dlaczego jeszcze nie dzwonią? - Julee ledwie powstrzymała
jęk. Ostrożnie odstawiła zdjęcie.
- Zadzwonią. Jak tylko... Dzwonek przerwał jej słowa.
- O Boże! - Julee przycisnęła ręce do piersi. - O Boże! Boję
się odebrać.
Beverly podniosła się.
- To może ja?
- Nie. - Julee na uginających się nogach podeszła do stolika,
na którym stał telefon. Podniosła słuchawkę.
36
RS
- Halo. - Serce zabiło jej mocno. Drżącymi rękami odgarnęła
z twarzy pasmo włosów.
Dudniło jej w uszach, a przed oczami wirowały czarne
punkciki. Oparła się ręką o ścianę, by nie upaść.
- Tak, rozumiem. Tak, wiem. Dziękuję za telefon. Zmuszała
się, by nad sobą panować. Odłożyła słuchawkę
i odwróciła się. Beverly wpatrywała się w nią z napięciem.
Brakowało jej powietrza. Nogi miała jak z waty. Całym
ciałem wstrząsało drżenie. Opadła na kolana, nie miała sił dłużej
walczyć.
- On nie pasuje! - z jej piersi wyrwał się zduszony, pełen
rozpaczy okrzyk. - Mamo, Tate nie pasuje! Nie może być
dawcą.
- Nie! - Resztki nadziei znikły z twarzy Beverly, w oczach
błysnęły łzy. - O mój Boże! - Przypadła do Julee i objęła ją
ramionami.
- Moje dziecko, moja kruszynka - łkała Julee. - Mamusiu,
stracę moją Megan. Ona umrze. A ja nie mogę nic zrobić.
Drżała jak liść. Zamknęła oczy. Tak bardzo liczyła na Tate'a.
Wierzyła, że zgodzi się oddać szpik, że mała wyzdrowieje.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego? I co teraz?
Rozpacz ściskała serce Julee. Uniosła głowę. Obrzuciła
wzrokiem eleganckie, pięknie urządzone wnętrze. Ciężko na to
pracowała. Wyszukane meble, kosztowne stroje, za oknem
migocząca w kalifornijskim słońcu turkusowa tafla basenu.
Zdruzgotana, zamknęła oczy.
Żadne pieniądze nie uratują życia jej dziecka. Nic nie ocali
Megan.
Gorące łzy zapiekły pod powiekami. Po co jej to wszystko,
skoro utraci Megan?
Otarła twarz dłońmi. Oczy ją paliły, bolesny skurcz ściskał
gardło. Popatrzyła na matkę. Ona też umierała z rozpaczy. To
było ponad ludzkie siły.
37
RS
- Dlaczego, mamo, dlaczego? - szlochała. - Może to przez
zanieczyszczone powietrze w mieście? Może dlatego Megan
zachorowała?
- Nie, kochanie. Nie.
- No to dlaczego? Może przeze mnie? Może to moja wina? -
Nieprzytomnym wzrokiem potoczyła wokół siebie. - Nie
odżywiałam się jak należy, przez całą ciążę okropnie się
denerwowałam, bałam się, że nie sprawdzę się jako modelka.
Może Bóg karze mnie za to?
Od dawna zadręczała się tymi obawami, ale dopiero teraz
wypowiedziała je na głos. Była zestresowaną nastolatką, miała
nieregularne cykle. Gdy się zorientowała, że jest w ciąży, była
już w piątym miesiącu.
- Julee, przestań, nie opowiadaj takich rzeczy. Nie będę tego
słuchać. - Matka potrząsnęła nią lekko. - Nie poddawajmy się.
Musi być jakieś wyjście. Gdzieś na pewno jest odpowiedni
dawca. Musimy ją ocalić.
Brakowało jej tchu, dławił ją strach.
- Gdyby Megan miała rodzeństwo. Gdybym wtedy wyszła za
Tate'e i miała gromadkę dzieci, któreś z nich na pewno mogłoby
zostać dawcą.
- Już dobrze, Julee - próbowała uspokoić ją Beverly. Objęła
córkę mocno. - No już. Spokojnie, córeczko, opanuj się.
Julee uwolniła się z jej ramion. Po co jej pociecha, skoro jej
życie wali się w gruzy?
- Gdybym nie była taką egoistką. Gdybym nie przyjechała
tutaj robić karierę...
- Przestań się zadręczać. Przypomnij sobie, jak było. Po
śmierci taty starałam się, jak mogłam, ale ledwie wiązałyśmy
koniec z końcem. Ten kontrakt spadł jak z nieba. Nie zrobiłaś
tego dla siebie, ale dla nas. Dzięki temu przetrwałyśmy.
Tak było, ale ciągle miała poczucie, że teraz Megan za to
płaci.
38
RS
- Co komu po pieniądzach, gdy nie ma się rodziny?
Myślałam, że mogę mieć wszystko. Pieniądze, męża, dzieci.
Jaka ja byłam głupia! Gdybym wyszła za Tate'a, Megan miałaby
rodzeństwo.
- Byliście zbyt młodzi. Tate miał za sobą trudne dzieciństwo.
To małżeństwo by nie przetrwało.
- Zmieniłabyś zdanie, gdybyś go teraz zobaczyła. Stał się
innym człowiekiem, odnalazł swoje miejsce. Byłby cudownym
ojcem.
- Kochanie, nie da się cofnąć czasu.
Julee podeszła do drzwi na patio. Przytknęła czoło do
chłodnej szyby. Matka miała rację. Nie było powrotu do
przeszłości.
Naraz w jej głowie pojawiła się dzika idea.
- Mamo. - Powoli odwróciła się od tonącego w zieleni patio. -
Pamiętasz,
jak
wieczorem
Megan
czytała
mi
swoje
opowiadanie?
Matka skinęła głową. Popatrzyła na córkę pytająco.
- Gdy tak leżała wtedy obok mnie i czułam jej drobne,
szczuplutkie ciałko, miłość aż mnie rozsadzała. Mamo, zrobię
wszystko, byle uratować jej życie.
- Wiem, córeczko. Jak też. - Beverly zgarbiła się bezradnie. -
Gdybyśmy tylko wiedziały co.
Julee czuła pulsowanie krwi w skroniach. Może z rozpaczy
traciła rozum?
- A gdyby była taka możliwość? Gdybym mogła zapewnić
Megan odpowiedniego dawcę?
Beverly zagryzła usta, odgarnęła włosy.
- A jest?
- Chyba tak. - Serce waliło jej jak szalone. Jak matka
zareaguje na to, co zaraz usłyszy? - Nie znienawidzisz mnie za
to, co teraz powiem?
39
RS
- Kochanie, jak możesz tak myśleć? Oczywiście, że nie.
Nigdy. - Na twarzy Beverly malował się widoczny niepokój. -
Chyba nie masz na myśli czegoś niezgodnego z prawem?
Nie, to nie jest prawnie zabronione. Ale czy jest moralne? Czy
może tak postąpić? Przecież każda matka zrobi wszystko, by
ocalić życie własnego dziecka.
- Gdyby Megan miała siostrę albo brata... - zaczęła. - Gdybym
miała z Tate'em drugie dziecko?
Beverly aż zamrugała z wrażenia.
- Przecież to niemożliwe. Ty... - urwała, jakby spłynęło na nią
olśnienie. Wbiła w córkę przenikliwe spojrzenie. Otworzyła
usta. - Chcesz powiedzieć... - szepnęła.
- Słyszałam o przeszczepianiu komórek macierzystych z krwi
pępowinowej. Muszę wypytać doktora Pandinsky'ego o
szczegóły, ale z tego, co wiem, takie komórki pozyskane od
rodzeństwa prawie zawsze mają całkowitą zgodność. Gdybym
miała z Tate'em...
- Julee - matka uciszyła ją ruchem dłoni. - Co ty opowiadasz?
Przecież was nic nie łączy.
Julianna opadła na kanapę i ukryła twarz w dłoniach.
- Wiem, wiem - wyjęczała. - Pewnie myślisz, że
zwariowałam. Ale to jedyne, co mi przychodzi do głowy.
Beverly usiadła przy córce i objęła ją ramieniem.
- Nie zwariowałaś - szepnęła miękko. - Po prostu jesteś w
rozpaczy i chcesz zrobić, co w ludzkiej mocy, by ocalić moją
ukochaną wnusię.
- Nie ma innego ratunku. Obie dobrze wiemy, że choroba
cofnęła się, ale nie na długo. - Łzy nie pozwalały jej mówić. -
Nie mogę jej stracić. Zrobię, co tylko możliwe, by ją uratować.
Gdybym tego nie uczyniła, nigdy bym sobie nie darowała. Ona
jest dla mnie wszystkim. Wszystkim.
Łzy płynęły jej po policzkach.
Beverly oparła się bezwładnie o poduszki. Milczała.
40
RS
- Masz rację - odezwała się cicho po dłuższej chwili. -Musimy
zrobić, co tylko możliwe. Jeśli drugie dziecko mogłoby ocalić
Megan, nie wolno nam się cofnąć.
W Julee wezbrała nadzieja.
- Naprawdę tak uważasz? Beverly zapatrzyła się w sufit.
- Tak - powiedziała cicho. - Nie mamy wyboru. Julee
podniosła dłonie do twarzy.
- A jeśli... - urwała. - Jeśli Tate zgodzi się mieć ze mną
dziecko, czy to będzie w porządku? Czy to nie grzech?
Nawet jeśli matka potwierdziłaby jej obawy, nie zamierzała
się wycofać. Za Megan gotowa była oddać własną duszę.
- Jak możesz myśleć, że ratowanie ludzkiego życia jest czymś
złym? - zapytała mama.
- Chodzi mi o dziecko. Czy tak można? Urodzić jedno, by
uratować drugie?
- Kobiety rodzą dzieci i często wcale nie myślą po co.
- Ale każde dziecko powinno być chciane, kochane i
wyjątkowe dla swoich rodziców.
- Moja mała Julee. A z twoim dzieckiem będzie inaczej?
Będziesz je kochać tak samo mocno jak Megan. -Uścisnęła
drżące dłonie córki. - Wiem o tym, córeczko. Tak będzie.
Czy na pewno? Zawsze marzyła, by mieć kilkoro dzieci.
Uchwyciła się słów matki jak ostatniej deski ratunku.
Rozpaczliwie czepiała się nieśmiałej nadziei, jaka zaczęła w niej
kiełkować. Może jej pomysł nie był aż tak szalony?
- Tak wielu z nas przez całe życie zastanawia się nad jego
sensem. Brat czy siostra Megan będzie znać odpowiedź. Da
życie swojej siostrze, najcenniejszy dar. Czy może być coś
wspanialszego?
Julianna zamknęła oczy. Oby to była prawda. Bo ona już
podjęła decyzję. Zrobi to. Stawką było życie Megan. Dlatego
pojedzie do Blackwood i poprosi Tate'a, by zgodził się zostać
ojcem jej dziecka.
41
RS
Gwałtowne ujadanie psów skłoniło go, by wyjść z kuchni i
wyjrzeć na dwór. Z doświadczenia wiedział, że wiadomości o
tak wczesnej porze nie zwiastują niczego dobrego.
Przed domem stała nowiutka toyota. Najwyraźniej z
wypożyczalni. W bladym świetle świtu poznał twarz osoby za
kierownicą. Poczuł skurcz w żołądku.
Wyszedł na ganek obiegający front skromnego, zbudowanego
w stylu rancza domu.
- Psy, do mnie! - zawołał półgłosem.
Z pół tuzina psów przestało warczeć i podbiegłszy do pana,
zaczęło się łasić, machając ogonami i ocierając się o jego nogi.
Tate schylił się, pogłaskał po głowie najbliższego psiaka. Nie
odrywał oczu od toyoty.
Julee otworzyła drzwi i wysunęła długie nogi. Szła po gęstej
trawie. W ciemnych spodniach i bladoniebieskim sweterku
wyglądała jak nastolatka. Rozpuszczone długie włosy falowały
w rytm jej kroków.
- Co się stało? - zawołał, nim jeszcze podeszła do ganku.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Skąd wiesz, że coś się stało?
- Inaczej byś nie przyjechała - zerknął na zegarek - o szóstej
rano.
- Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo pilna sprawa.
- Domyślam się. - Gestem zaprosił ją do środka. - Właśnie
parzę kawę. Napijesz się?
- Z przyjemnością.
Gdy weszła do kuchni, w świetle dostrzegł jej zmienioną
twarz. Podkrążone oczy, napięte mięśnie. Coś ją dręczyło, to
jasne. Ale co to miało wspólnego z nim?
Delikatny zapach jej perfum mieszał się z aromatem świeżo
zaparzonej kawy. Przestronna, skromnie urządzona kuchnia na
pewno nie robiła na niej wrażenia W porównaniu z jej
kalifornijskim apartamentem wypadała bardzo blado. Jednak za
nic by nie zamienił tego domu na najbardziej szpanerską
42
RS
posiadłość w Malibu. Doszedł do niego ciężką pracą. Cóż, to
następny dowód na to, że Julee nigdy nie była dla niego
odpowiednią dziewczyną. Nie mógłby zapewnić jej komfortu i
luksusu.
- Z cukrem? - zapytał.
- Tak.
- Gdy na ciebie patrzę, dochodzę do wniosku, że przydałoby
się
też
parę
pączków.
-
Choć
wydawało
się
to
nieprawdopodobne, była jeszcze szczuplejsza niż kilka tygodni
temu. - A zamiast kawy szklaneczka whisky.
Uśmiechnęła się. Piękny zestaw.
- Wystarczy kawa.
Podał jej kubek i poprowadził do stołu.
- Usiądź, a ja tymczasem pójdę się trochę przyodziać. Gdy
wrócił, Julee siedziała pochylona nad kawą. Wyglądała jak
zagubione dziecko. Usiadł i objął dłońmi swój kubek.
- No to jestem. Powiesz, o co chodzi? - Przesunął wzrokiem
po jej spiętych ramionach. - Czy mam zacząć przesłuchiwać cię
jak przestępcę? - zażartował.
Uśmiechnęła się blado. Poczuł ucisk w żołądku. Była wręcz
wyczerpana.
- Dziękuję - powiedziała.
- Za co?
- Ze jesteś taki miły. Ułatwiasz mi sprawę.
- Trafiłaś na mój dobry dzień. - Rzeczywiście tak było. Po raz
pierwszy od tygodni miał dzisiaj wolne. A wczoraj wieczorem
znaczący sponsor ostatecznie potwierdził, że wesprze jego
kampanię wyborczą. Przyszłość zapowiadała się różowo.
Jedynym mankamentem było niespodziewane zjawienie się
Julee. - A więc czemu zawdzięczamy twój ponowny przyjazd do
Blackwood?
- Sama nie wiem, od czego zacząć. - Zacisnęła palce na
uchwycie kubka. - Bez przerwy zastanawiam się, jak zrobić to
43
RS
najlepiej. Szukam odpowiednich słów. - W niebieskich oczach
malował się niepokój.
Popatrzył na jej drżące wargi. Intuicja podpowiadała mu. że
chodzi o coś ważnego. Miał złe przeczucia.
- Czy to ma związek z akcją poszukiwania dawców szpiku?
- Tak. - Potrząsnęła głową. - Nie.
Widząc jego zmarszczone brwi, dodała pośpiesznie:
- Nie organizowałam jej ze względów podatkowych. Miałam
w tym swój prywatny cel.
- Aha. - Zaczynają przechodzić do rzeczy. Oparł się
wygodniej i przyglądał się jej ze skrywanym niepokojem. Może
to ona jest chora? - Jak bardzo prywatny?
Julee przełknęła ślinę.
- Moja córka ma białaczkę. Może ją uratować tylko
przeszczep szpiku.
W ciszy panującej w kuchni te słowa odbiły się złowieszczym
echem. Na ganku zadudniły łapy któregoś z psów, inny
zapiszczał cicho. Tate odstawił kawę, popatrzył na Julee ze
współczuciem.
- Tak mi przykro. Nie wiedziałem, że masz córkę.
Teraz rozumiał, dlaczego tak bardzo zależało jej na
pozyskaniu jak największej liczby dawców. Nie wiedział, że ma
dziecko. Współczuł jej z całego serca. Zawsze marzyła o
dzieciach. Domyślał się, jak musiało jej być ciężko. I jak
rozpaczliwie walczyła o życie chorego dziecka.
Podniosła na niego błyszczące od łez oczy.
- Ma na imię Megan. Jest piękna. Och, Tate, ona jest dla mnie
wszystkim. Nie mogę pozwolić, żeby umarła.
- Ogromnie ci współczuję. Naprawdę. - Pochylił się,
wyciągnął rękę. I zatrzymał ją w pół ruchu. - Jestem z tobą
całym sercem. Chciałbym ci pomóc, ale nie rozumiem, dlaczego
zwracasz się do mnie.
- To nie tylko moja córka, Tate. - Położyła dłoń na jego dłoni.
Palce miała zimne jak lód. - To nasza córka.
44
RS
- Nasza córka? - Zamrugał, nie bardzo rozumiejąc. - O czym
ty mówisz?
- Gdy wyjeżdżałam dziesięć lat temu, byłam z tobą w ciąży.
- Córka? - Czuł się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył go w
żołądek. - O mój Boże! Ja mam córkę? Małą dziewczynkę? -
Był zszokowany.
Zamruczał budzik w jego zegarku. Bezwiednie go wyłączył.
Czy to ważne, która jest teraz godzina?
Nabrał powietrza, przesunął palcami po włosach. Musi się
wziąć w garść, bo chyba zaraz zwariuje.
Ma małą córeczkę.
- Ma twoje oczy.
Wstrząsnął się. Ręka opadła mu na kolana. W głowie kłębiły
mu się dziesiątki pytań. Dlaczego nic mu nie powiedziała?
Dlaczego przez tyle lat ukrywała to przed nim? I dlaczego teraz
mu o tym mówi?
Powinien być na nią wściekły, ale był zbyt zdumiony i
przerażony. Ma w Kalifornii córkę. Dziewczynkę, która ma jego
oczy. W jej żyłach płynie jego krew. I nagle go olśniło.
- Nadaję się na dawcę? Dlatego przyjechałaś? - Poderwał się z
miejsca. - Oddam jej szpik. Jedźmy od razu, szkoda czasu.
Zrobię wszystko, co trzeba. Wszystko jej oddam. Daj mi pięć
minut, spakuję tylko kilka rzeczy.
Ruszył przed siebie, ale Julee przytrzymała go za ramię.
- Tate, poczekaj. - Zacisnęła palce. W niebieskich oczach
zalśniły łzy. - Nie możesz być dawcą. Nie ma dla niej dawcy.
Kiedyś podczas interwencji w barze dostał cios w splot
słoneczny. Teraz czuł się podobnie. Ma córkę, której nie widział
na oczy. Dziecko, które umiera, a on nie może temu zapobiec.
Nie może nic dla niej zrobić. Upadł na kolana przed Julee.
Skrzywił się mimowolnie, bo chore kolano z miejsca
zaprotestowało, ale on nie zważał na to. Dziewczynka o
zielonych oczach, jego oczach, cierpiała i była skazana na
śmierć.
45
RS
- Znajdę dla niej dawcę - Żarliwie uścisnął dłonie Julee. -
Zorganizujemy kolejne akcje, w całym stanie. A jeśli to nie
wystarczy, to w całym kraju. Znajdziemy odpowiedniego
człowieka
Julee potrząsnęła głową. Na jej rzęsach błysnęła pojedyncza
łza. Ledwie powstrzymał pokusę, by ją otrzeć.
- Poszukiwania trwają już od miesięcy - odezwała się z
rozpaczą. - Szanse zmalały do zera. Nikt nie wie, ile czasu nam
jeszcze zostało.
Tate usiadł na piętach i wbił oczy w sufit. Jasne promienie
słońca rozświetlały kuchnię, ale nie mogły rozjaśnić czarnej
rozpaczy, w jaką zapadał.
Mieszało się w nim tyle uczuć, tyle sprzecznych emocji. Zal,
współczucie dla cierpiącego dziecka i złość na Julee, że nic mu
wcześniej nie powiedziała. Według niej nie zasługiwał na to, by
wiedzieć o istnieniu córki. Czuł się tym dotknięty do głębi. Tak
wiele stracił, tyle mu odebrała. Nigdy nie był dla niej
wystarczająco dobry. Opanował się. Już dawno zrozumiał, że
użalanie się nad sobą i rozdrapywanie ran do niczego nie
prowadzi. Ze w ostatecznym rachunku więcej się na tym traci,
niż zyskuje.
- W takim razie dlaczego tu przyjechałaś? Skoro nie mogę być
dawcą, nie mogę pomóc, to czego się po mnie spodziewasz?
Dziewczyna przycisnęła palce do oczu, by powstrzymać łzy.
Nie mógł patrzeć, gdy tak płakała. Nigdy nie mógł.
Wyprostowała się. Szczupła i spięta, wyglądała jak
uosobienie tragicznej bohaterki. Tate podniósł się, stanął za
swoim krzesłem. Odepchnął myśl, by rozmasować jej napięte
mięśnie na karku. To zbyt ryzykowny pomysł. Musiał zachować
trzeźwość umysłu.
Bo nadal nie wiedział, czego Julee od niego chce.
Gorączkowo szukała właściwych słów. Jak ma mu to
powiedzieć? Jak ma go prosić? Byli sobie obcy, choć niegdyś
tyle ich łączyło.
46
RS
Boże, ze mną chyba jest coś nie tak. Oszalałam.
Wstała, podeszła do okna. Na trawie wylegiwało się kilka
psiaków. Wśród nich dostrzegła brązową psinę, którą Tate
znalazł w noc poprzedzającą akcję. Teraz piesek miał
zaokrąglone boki i pięknie lśniącą sierść.
Z dzikiego nastolatka wyrósł dobry, wrażliwy mężczyzna. To
dodało jej odwagi.
Odwróciła się. Tate patrzył na nią w skupieniu.
- Idealnym dawcą byłby ktoś z rodzeństwa. Tate zamrugał.
- Megan ma rodzeństwo?
- Nie, ale gdybym miała drugie dziecko...
Tate spochmumiał. Chyba poczuł się zawiedziony.
- Mówiłaś, że nie jesteś z nikim zaręczona.
- Nie jestem. - Serce bilo jej w piersi jak szalone. Bała się, że
Tate słyszy ten głuchy odgłos. Powoli nabrała powietrza. - By
uzyskać stuprocentową pewność, dzieci muszą mieć tych
samych rodziców.
Tate nadal patrzył na nią pytająco.
- Ale rodzicami Megan jesteśmy my, ty i ja.
- Tak. Ty i ja. - Umilkła, czekając na jego reakcję. Minęło
kilka sekund. Tate opuścił ręce. Popatrzył na nią ze
zdumieniem.
- Czy ja się dobrze domyślam?
Musi go przekonać. To jedyny ratunek dla Megan.
- To dla niej ostatnia szansa - zaczęła żarliwie. - Chcę mieć
drugie dziecko. Z tobą.
Bała się, że zaraz się przewróci, upadnie na podłogę. Co on
sobie teraz myśli? Zjawiła się tu po latach, poinformowała, że
ma córkę i prosi, by dał jej jeszcze jedno dziecko.
Widziała gwałtowne uczucia malujące się na jego
pociemniałej twarzy. Niedowierzanie, zdumienie, przerażenie.
Może uważa ją za obłąkaną?
- Nic więcej od ciebie nie chcę - mówiła pośpiesznie, bojąc
się dopuścić go do głosu. - Nie będziesz ponosić żadnych
47
RS
konsekwencji, nie będziesz mieć żadnych zobowiązań. Ani
finansowych, ani żadnych innych. - Złożyła błagalnie ręce. -
Proszę cię. Błagam. Nic nie chcę, tylko dziecko.
- Tylko dziecko. - W jego głosie zabrzmiała ostra nuta. Widać
nie udało się jej do niego przemówić. - Uściślijmy to sobie.
Mamy się kochać, począć dziecko, a potem każde z nas pójdzie
swoją drogą, jakby nigdy nic. O to ci chodzi?
W takim ujęciu brzmiało to strasznie. Chłodno wykalkulowane
działanie, jak morderstwo z premedytacją. Bezradnie opuściła
ręce.
- Nie chcę komplikować ci życia. Jak tylko zajdę w ciążę,
wyjadę do Kalifornii. Odpowiedzialność za dzieci całkowicie
biorę na siebie. Od ciebie niczego nie oczekuję.
Tate przecząco pokręcił głową.
- Nie ma mowy.
Zobaczyła mroczki przed oczami. Kuchnia zafalowała. Bała
się, że zaraz zemdleje.
- Nie możesz odmówić! - Przypadła do niego, chwyciła go
rozpaczliwie za ramię. - Od tego zależy jej życie. Tate, nie ma
takiej rzeczy, której dla niej nie zrobię. Jeśli chcesz, zapłacę ci.
Ile tylko zażądasz. Dam wszystko. Ale na Boga, nie odwracaj
się od niej, nie skazuj jej na śmierć!
Wyszarpnął rękę. Oddychał głośno i gwałtownie. Kuliła się
pod jego wzrokiem. Poczuła na plecach zimny dreszcz.
Ciężką od napięcia ciszę przerwał dźwięk komórki. Julianna
aż podskoczyła. Dzwonienie dochodziło z jej torebki.
Pośpiesznie wyciągnęła aparat z bocznej kieszonki. Zerknęła na
wyświetlacz. To mama.
- Halo?
Słuchała z zamarłą twarzą.
- Co się stało? - zapytała, z całej siły zaciskając palce na
telefonie. - Kiedy?
Tate przysłuchiwał się, nie odrywając od niej oczu. Julianna
bezwładnie opadła na najbliższe krzesło.
48
RS
- Przylecę pierwszym samolotem. Powiedz jej, że ją kocham i
że już do niej jadę.
Rozłączyła się, upuściła telefon na kolana, oparła czoło o blat
stołu. A dzień zapowiadał się tak pięknie!
- Co się stało? Coś z Megan?
Podniosła głowę, popatrzyła na niego gniewnie. Po co pyta,
skoro jego córka nic go nie obchodzi?
- Muszę wracać do domu. Megan jest w szpitalu.
- Co z nią? - Z jego twarzy nic nie można było wyczytać.
- Dostała gorączki.
- I dlatego zabrali ją do szpitala?
- Dla dziecka z białaczką gorączka może być śmiertelnym
zagrożeniem. Organizm nie walczy z infekcją. Jest jeszcze inna
możliwość. To może być nawrót choroby. - O tym bała się
nawet myśleć. Jeśli to prawda, Megan była bez szans.
Poderwała się. - Muszę natychmiast wracać.
- A nasza rozmowa?
- Postawiłeś sprawę jasno. Nie znasz Megan, gardzisz mną.
Pójdziesz swoją drogą, a moja dziewczynka będzie zmagać się z
chorobą, którą tylko ty możesz powstrzymać. Mam nadzieję, że
potrafisz żyć z tą świadomością.
- Znasz odpowiedź na każde pytanie? - zapytał ostro.
- Modlę się, by tak było.
W jego oczach mignęło coś na kształt współczucia.
Przeciągnął palcami po włosach. Zamruczał coś do siebie.
Podszedł do okna i zapatrzył się w przestrzeń za szybą. Stał
nieruchomo, pochłonięty własnymi myślami. Straciła resztkę
nadziei. Schowała telefon, upiła łyk zimnej kawy i podniosła
się.
Tate odwrócił się. Podszedł do stołu. Miał kamienną twarz,
ale jego głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie:
- Usiądź. - Popatrzyła ze zdziwieniem. - Dopij kawę, a ja
wykonam kilka telefonów.
- Muszę już jechać.
49
RS
- Nie. - Delikatnie wcisnął ją w krzesło. - Jeszcze nie. Patrzyła
ze zdumieniem, nie wiedząc, do czego zmierza.
I wtedy powiedział coś, czego by się nigdy nie spodziewała:
- Chcę poznać moją córkę. Jadę z tobą.
50
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Poza nimi nikogo nie było. Julee nacisnęła przycisk.
- Muszę cię o coś poprosić.
Widział, że jest spięta. Postawił torbę, zastanawiając się, co
jeszcze dla niego szykuje. Chyba dość rewelacji jak na jeden
dzień.
- O co chodzi?
- Megan potrzebuje teraz absolutnego spokoju. Nie powinna
się niczym denerwować, niczym przejmować. Nie możemy
wytrącić jej z równowagi.
- Nie zamierzam jej denerwować. Chcę ją tylko zobaczyć. Jest
moją córką.
Winda przejechała dwie kondygnacje. Julee gorączkowo
zbierała resztki odwagi. Bała się tego, co musiała mu
powiedzieć.
- Ona tego nie wie. - Przekręciła na palcu pierścionek. -
Megan myśli, że jej tata umarł, nim przyszła na świat.
Tate czuł się tak, jakby coś zwaliło mu się na głowę. Tak
bardzo się go wstydziła, że wolała wmówić córce, że jej ojciec
nie żyje. Upokorzenie było trudne do przełknięcia.
- Ale ja żyję, Julee. Może dla ciebie nie, ale dla mojej córki na
pewno. Jestem jej ojcem. Dlaczego miałbym to przed nią
ukrywać?
- Bo to jej może zaszkodzić. Szok może być zbyt duży.
Pomyśl tylko. Nagle się dowie, że jej ojciec żyje, a matka przez
całe życie ją okłamywała.
- Czyja to wina?
- Teraz to nieistotne - powiedziała żarliwie. Jej oczy płonęły. -
Liczy się tylko zdrowie Megan. Jej życie wisi na włosku. Nie
można jej dodatkowo narażać.
Przekonała go. Ważne było zdrowie dziecka, co tam jego
urażona duma.
51
RS
- Zgoda, niech będzie, jak chcesz. Mów, co mam robić. Bo ja
tak czy inaczej nie dam się zbyć, muszę ją zobaczyć. I być przy
niej, choćby tylko w roli wielkanocnego króliczka.
- Powiedzmy jej część prawdy. Tak będzie najlepiej.
Przedstawię cię jako kogoś z Blackwood, kto znał jej ojca.
- A jak wytłumaczysz mój przyjazd?
- Na razie nie ma potrzeby. Niech poczuje się lepiej.
Wymyślimy coś, gdy przyjdzie pora.
Winda zatrzymała się, drzwi się rozsunęły. W milczeniu szli
długim korytarzem. W salkach po obu stronach leżały dzieci
podłączone do skomplikowanej aparatury. Na myśl o tym, że
jego córka też to przechodziła, serce mu się ściskało.
Przed salą Julee zatrzymała się. Położyła rękę na klamce i
spytała:
- Mogę wejść najpierw sama? Znowu go odtrącała. Cofnął się.
- Proszę. - Czuł się niepewnie, stojąc tak przed salą z torbami
w obu rękach. - Co z tym zrobimy?
- Mama jest samochodem, upchniemy je do auta. Jak tylko
zobaczę Megan i dowiem się, co się z nią dzieje. - Uchyliła
drzwi i weszła do środka.
Niemal natychmiast na korytarz wyszła Beverly. Postarzała
się przez te lata, skonstatował w duchu Tate. Nie wydała się
zaskoczona jego widokiem. Widać Julee powiedziała jej o
swoim pomyśle. Poczuł, że się rumieni.
- Dzień dobry, pani Reynolds.
- Cześć, Tate. - Uśmiechnęła się, ale nie udało się jej ukryć
niepokoju. - Zanieśmy torby, a przez ten czas Julee pogada z
lekarzami.
- Tam są teraz lekarze?
Beverly położyła mu rękę na ramieniu.
- Zaraz wrócimy.
Z ociąganiem podążył za nią długim korytarzem. Zjechali na
podziemny parking.
Gdy wrócili, Julee czekała, opierając się o drzwi.
52
RS
- Megan zasnęła.
Tate nie mógł opanować uczucia zawodu.
- Co powiedzieli lekarze?
- Na szczęście to tylko lekka infekcja. Rozpędzą ją
antybiotykami.
- Nic jej nie będzie?
- Jak na razie.
- Chcę ją zobaczyć. - Widząc wahanie Julee, wybuchnął: -
Słuchaj, przebyłem ponad dwa tysiące kilometrów, by zobaczyć
dziecko, o którego istnieniu nawet nie miałem pojęcia. Nie ruszę
się stąd. Nie jestem już nieokrzesanym młodzieńcem. Wiem, jak
należy zachowywać się w szpitalu, wśród chorych i cierpiących.
- Masz rację, przepraszam. - Podniosła palec do ust i
otworzyła drzwi.
Wszedł do środka. Serce biło mu jak oszalałe. Jego dziecko.
Córeczka, której dotąd nie widział. Jeszcze nigdy w życiu nie
czuł się tak, jak w tej chwili. Jak ma się zachować?
Pod kołdrą rysował się drobny, skulony kształt. Megan spała z
główką opartą na szczupłym ramieniu. Rzęsy rzucały cień na
zaróżowione policzki. Była przerażająco szczupła, wręcz chuda.
I taka piękna! Rósł z dumy, patrząc na nią. I umierał z żalu i
rozpaczy.
- Jest taka śliczna - wyszeptał w uniesieniu. - Boże, Julee, ona
jest cudowna.
Z kroplówki sączyła się żółta ciecz. Migały małe lampki,
słychać było cichy, rytmiczny dźwięk. Jak mogli wbić igłę w tę
drobniutką rączkę?
- Teraz będzie spać - szepnęła Julee. Na jej twarzy malowała
się macierzyńska czułość i tkliwość. - Chodźmy do baru, zjemy
coś.
- Ty idź, a ja przy niej trochę posiedzę. - Chciał napatrzeć się
na swoją córeczkę, wryć sobie w pamięć jej rysy, zapamiętać
jak najwięcej. Jeszcze nigdy dotąd nie był ojcem.
53
RS
- Mama z nią zostanie. Musimy porozmawiać. - Julee czujnie
popatrzyła na śpiącą dziewczynkę.
Miała rację. Megan nie powinna się dowiedzieć. Z
ociąganiem ruszył za Julee do wyjścia. W drzwiach obejrzał się
jeszcze raz.
- Dlaczego? - wyszeptał przez zaciśnięte zęby. - Dlaczego coś
takiego spotyka niewinne dziecko?
Tuż za nim rozległ się cichy głos Julee:
- Nie wiem.
- Dlaczego nie mogę być dawcą? Oddam jej wszystko, krew,
ręce, nogi, co tylko trzeba. Dlaczego nie mogę jej pomóc?
Poczuł na plecach dotknięcie drobnej dłoni. Spiął się. Pragnął
pociechy i wsparcia, ale za bardzo się obawiał.
- Czy to przeze mnie? Czy to moja wina? Może moja cnolerna
krew była czymś zainfekowana? Może dlatego Megan
zachorowała?
- Nie mów tak, Tate, to bez sensu. To nie twoja wina. - Julee
delikatnie obróciła go ku sobie. Błękitne oczy patrzyły na niego
żarliwie. - Ani ty, ani ja nie jesteśmy winni. Ale razem możemy
zrobić coś, co przywróci jej zdrowie.
- To szaleństwo. Oboje wiemy. - Sam nie wierzył, że rozważa
coś tak absurdalnego.
- Nie mam innego pomysłu - Julee rozmasowała spięte
ramiona. - Może ty?
Zacisnął mocniej pięści.
- Nie.
- Czy to znaczy... - W jej oczach zamigotała iskra nadziei.
Ledwie się pohamował, by nie porwać jej w ramiona. Nie może,
absolutnie nie może znowu postawić wszystkiego na jedną
kartę.
- Wyjaśnijmy sobie parę rzeczy. Nie jestem do wynajęcia. Nie
chcę twoich pieniędzy. Ale zrobię wszystko, by uratować moje
dziecko. Nawet jeśli to oznacza coś tak szalonego, jak poczęcie
drugiego.
54
RS
- Nie będziesz żałować, przyrzekam. Podniósł rękę.
- Poczekaj, daj mi dokończyć. Umilkła niepewnie.
- Ja nie miałem ojca, wychowywałem się bez niego. Nie znam
go. Julee, wiesz, co to znaczy dla dziecka? Jak ono się z tym
czuje? Megan musi mnie poznać. I nosić moje nazwisko.
- Nie możesz jej powiedzieć! Oddychał szybko, gorączkowo.
- Nie chcę zmieniać tego, co dla niej wybrałaś. Ale nigdy nie
pójdę na taki układ, by świadomie począć dziecko, które nie
będzie wiedziało o moim istnieniu.
- Myślałam...
- Co myślałaś? Że gdy tylko zajdziesz w ciążę, ja rozpłynę się
we mgle? Zniknę na następne dziesięć lat? - Pokręcił głową. -
To wykluczone. Wszystko musi być jak należy.
- Nie rozumiem.
- W takim razie ci powiem. Dziecko potrzebuje matki i ojca.
Możemy mieć dziecko pod warunkiem, że będzie nosić moje
nazwisko. A my weźmiemy ślub.
- Ślub?
Jej przerażona mina poruszyła go do głębi.
- To moje warunki. Zdecyduj. Jeśli zależy ci na dziecku,
musisz za mnie wyjść.
55
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ani przez moment nie zastanawiała się, czy przyjąć
propozycję Tate'a. Dla Megan była gotowa na wszystko.
Klamka
zapadła.
Z dziewczynką poszło łatwiej,
niż
przypuszczała - Megan, której powiedzieli o ,,miłości od
drugiego spojrzenia", z miejsca zaaprobowała ich decyzję. Tate
wprost oczarował małą.
- Julee, ta panienka jest piękniejsza od Miss Ameryki -
oświadczył z przekonaniem, gdy we dwójkę stali przy łóżku
dziewczynki. Megan, choć trawiona gorączką, przyglądała mu
się ciekawie. Julee też nie spuszczała go z oka. Jak na pierwsze
spotkanie, zwłaszcza w takich okolicznościach, Tate spisywał
się doskonale.
Megan uśmiechnęła się, zadowolona z komplementu. Julee
odetchnęła.
- Naprawdę ożenisz się z moją mamusią?
- Taki mamy plan. Im szybciej to się stanie, tym lepiej. - Tate
otoczył Juliannę ramieniem. Stara się przypodobać małej,
przemknęło jej przez myśl. Zachowuje się, jakby naprawdę
nagle się zakochał. Była mu za to wdzięczna. I w tajemniczy,
niepokojący sposób podekscytowana...
- Mama mówi, że całe Blackwood uważa cię za bohatera. Tate
roześmiał się.
- No jasne. Nazywają mnie Superszeryf. Pokazać ci, jak
latam? - Rozłożył ramiona i zamachał nimi jak skrzydłami.
Megan zachichotała radośnie.
- Jesteś fajny. - Popatrzyła na mamę. - Chodziliście razem do
szkoły?
- Uhm. Tylko Tate nie był wtedy szeryfem. Był piłkarzem.
- Pewnie też najlepszym - oświadczyła Megan.
Twarz Tate'a na chwilę spochmurniała. Na ten widok Julee
ścisnęło się serce.
56
RS
- Nie do końca - odparł. - Uszkodziłem sobie kolano i
musiałem zrezygnować z piłki.
Megan wyciągnęła rękę, na ile pozwalała jej kroplówka, i ze
współczuciem poklepała go po dłoni.
- Wiem, jak to jest, kiedy nie można czegoś robić, bo jest się
chorym. To okropne uczucie.
- Uhm. Ale nie jest tak źle. Lubię być szeryfem. Ty też
wyzdrowiejesz i będziesz mogła robić wszystko, co będziesz
chciała. Postaramy się o to.
Z Megan sprawa poszła jak z płatka. Gorzej było później, gdy
stanęli przed obliczem sędziego pokoju. Julee czuła się
nieswojo. Ukradkiem spozierała na stojącego obok niej
wysokiego, przystojnego mężczyznę. Tate chyba też nie czuł się
zbyt pewnie. Nie od razu powtórzył słowa przysięgi.
Potem zaprosił ją na kolację, ale Julee od razu sprowadziła go
na ziemię.
- Nie mamy powodu do świętowania - powiedziała. - To
przecież nie jest prawdziwe małżeństwo.
Już wcześniej ustalili, że ich związek potrwa do przyjścia na
świat dziecka. Po przeszczepie wezmą rozwód i powrócą do
wcześniejszego życia. Przykro planować rozwód w dniu ślubu,
ale przecież pobrali się wyłącznie dla Megan.
Wrócili do szpitala i siedzieli przy małej, póki nie usnęła.
Spała z uśmiechem na buzi. Była za mała, by wybiegać myślą
poza dzień dzisiejszy.
Beverly została na noc w szpitalu. Było już późno, gdy dotarli
do mieszkania Julee. Oboje padali ze zmęczenia. Może to i
dobrze, pocieszała się Julee. Zwłaszcza mając przed sobą
perspektywę wspólnej nocy. Po to się przecież pobrali.
Obawiała się tego, co nastąpi. Mimo przeszłości, Tate był dla
niej obcym człowiekiem.
Oboje czuli się niezręcznie. Przez jakiś czas udawali, że
oglądają telewizję. Tate krążył po salonie, wyglądał przez okno,
57
RS
niemal się nie odzywał. Czas mijał, robiło się coraz później.
Wreszcie Julee podniosła się z kanapy.
- Wezmę prysznic i położę się.
Odwrócił się od okna. Z jego twarzy niczego nie dawało się
odczytać.
- Dobrze. Ja niedługo przyjdę.
Taktownie odczekał, aż Julee zniknie w sypialni, i dopiero
wtedy poszedł do łazienki.
Leżała nieruchomo, wsłuchując się w dobiegające z łazienki
odgłosy. Jej mąż. Boże, do czego doszło! Gdy wpadła na ten
obłędny pomysł z drugim dzieckiem, nie spodziewała się
takiego zakończenia. Potem wszystko potoczyło się własnym,
niezależnym od niej rytmem.
Tate wyszedł z łazienki. Na tle oświetlonego wnętrza widziała
jego ciemną sylwetkę. Zatrzymał się, jakby się wahał. Po chwili
zaczął iść w stronę łóżka. Jej serce biło jak oszalałe. Był tylko w
bokserkach. Mocne ciało, napięte mięśnie rysujące się pod
skórą. Wilgotne włosy lśniły w bladej poświacie.
Leżała nieruchomo z oczami wbitymi w sufit.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
Zadrżała.
Zabrakło jej tchu. Skinęła tylko głową.
- Przepraszam - wydusiła. - Ta sytuacja jest taka trudna.
- Uhm.
Wsunął się pod kołdrę. Owionął ją jego ciepły zapach
przemieszany z wonią żelu pod prysznic. Nieoczekiwanie
uzmysłowiła sobie ciężar tego, co zamierzają zrobić. I ta
świadomość ją przytłoczyła.
- Nie wiem, czy dam radę.
Przekręciła się na bok. Widziała jego szerokie, mocne
ramiona.
- Nie za późno na refleksje? Przełknęła ślinę.
58
RS
- Tate, a jeśli to grzech? Może to źle, że ja aż tak ją kocham?
Może to niemoralne, mieć dziecko w taki sposób? -Tłumione
lęki doszły teraz do głosu. - Nie chcę zrobić nic złego. Ja tylko...
Nie powstrzymywał jej, pozwalał jej mówić.
- Oboje nieraz błądziliśmy - odezwał się miękko. - Teraz
szukasz ratunku dla Megan. Robisz to w dobrej wierze. - Jego
łagodny głos uspokajał, dodawał otuchy.
Westchnęła.
- Masz rację. Nasze uczucia nie mają znaczenia. Liczy się
tylko Megan.
Tate przysunął się bliżej. Znowu ogarnął ją niepokój.
- Tate?
- Słucham? - Jego głos rozległ się niebezpiecznie blisko.
- Może... mamy za sobą ciężki dzień i zrobiło się bardzo
późno... - głos jej się łamał.
W ciemności daremnie starała się dojrzeć jego twarz.
- Ty ustalasz reguły.
Ciężar spadł jej z piersi, ale jednocześnie ogarnęło ją dziwne
rozczarowanie. Przekręciła się na bok i zamknęła oczy.
Kotłowało się w niej tyle myśli, tyle uczuć. Czy kiedykolwiek
uda się jej przez to przebrnąć?
Wpatrywał się w cienie na suficie, wsłuchując się w cichy
szum klimatyzacji. Czuł się fatalnie.
Nawet teraz, gdy był tak potrzebny Megan, Julee nie mogła
się przełamać. Nie mogła przezwyciężyć niechęci. Nadal był dla
niej chłopakiem, z którym nie powinna się zadawać. A on był
całkowicie bezradny. Jak wtedy, przed laty.
Chciał czuć gniew. Na Julee, że ukrywała przed nim istnienie
Megan, na koszmarną chorobę niszczącą jego córkę, na to
wymuszone małżeństwo, które może okazać się dla niego
katastrofą. Ale zamiast tego czuł żal. I ból.
Nigdy mu się nie śniło, że zdarzy się coś takiego.
Poruszył się mimowolnie i natychmiast znieruchomiał. Bał
się, że przebudzi śpiącą Julee. Zamruczała przez sen.
59
RS
Była tak blisko, tuż obok. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by
poczuć jej ciepłą skórę, miękki dotyk włosów rozrzuconych na
poduszce, kształt nóg. Czyż nie po to wzięli ślub?
Ale to ona ustala reguły.
Po cichu wstał z łóżka. Skrzywił się. Kolano znów zabolało.
Zerknął na Julee. Nie poruszyła się. Podszedł do okna.
Światła samochodów na dole przypomniały mu, gdzie jest.
Najchętniej wróciłby do domu. Psy biegające po ganku, dalekie
wycie kojota - brakowało mu tych zwyczajnych odgłosów.
Nawet tu, w cichej dzielnicy, człowiek nie mógł zapomnieć, że
jest w tętniącej życiem metropolii. To nie było miejsce dla
niego.
Jak słoń w składzie porcelany.
Nie wiedział, ile czasu minęło, dopiero cichy głos Julee
przywołał go do rzeczywistości.
- Tate, dobrze się czujesz?
Odwrócił się. Leżała wsparta na łokciu i patrzyła na niego.
Miała lekko potargane włosy i wyglądała nieprawdopodobnie
ponętnie.
- Tak. A ty? - Czuł się beznadziejnie, ale przecież nie będzie
obarczać jej własnymi problemami.
- Dwadzieścia cztery godziny temu nie wiedziałeś, że masz
córkę. A teraz jesteś jeszcze mężem kogoś, kogo prawie nie
znasz. To musi być dla ciebie szok.
Poruszony jej ciepłym, pełnym współczucia tonem, podszedł
do łóżka. Popatrzył na dziewczynę, która teraz była jego żoną.
Dziesięć lat temu oddałby wszystko za taką chwilę.
- Moje dwadzieścia cztery godziny to nic w porównaniu z
koszmarem, w jakim ty żyjesz od tylu miesięcy.
Zaskoczony patrzył, jak Julee przesuwa się, by zrobić mu
miejsce. Usiadł, a ona położyła dłoń na jego ramieniu. Od razu
się spiął.
Julee uśmiechnęła się lekko.
- Nie bój się, nie gryzę. Odpowiedział uśmiechem.
60
RS
- Może powinnaś.
Ciemność spowijała ich bezpieczną, miękką zasłoną.
Rozluźnili się.
- Opowiedz mi o Megan - poprosił.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Jaka jest? Co lubi?
- Jest normalną, zwyczajną dziewięciolatką. Zanosi się
śmiechem, pisze pamiętnik, przepada za pizzą i wesołym
miasteczkiem. Jest dobra z matmy, bije mnie w tym na głowę.
- Nie znosiłaś matmy.
Julianna wzdrygnęła się na to wspomnienie.
- Gdybyś mi nie pomógł, nigdy bym jej nie zaliczyła.
Sam ledwie zdobywał zaliczenia, bo nie widział w tym sensu.
Dużo wagarował. Na szczęście pojawiał się na końcowych
testach. Dzięki temu przechodził z klasy do klasy i mógł
zajmować się piłką.
- Ma talent do rysunków - głos Julee zabrzmiał miękko.
- Jak ty. Nie ma rzeczy, której by nie umiała narysować.
Zrobiło mu się przyjemnie.
- Lubi rysować?
- Tak. I dobrze jej idzie. Rano pokażę ci jej rysunki.
Od lat niczego nie narysował. Kiedyś w ten sposób
nieświadomie wyładowywał agresję i lęki. Dopiero praca w
policji dała mu wgląd w ludzką psychikę.
- Pamiętasz, jak kiedyś bez mojej wiedzy wysłałaś na konkurs
mój rysunek?
- Byłeś wściekły.
- Póki nie wręczyłaś mi pięćdziesięciu dolarów nagrody.
- Swoje prace chował przed innymi, tylko Julee mogła je
oglądać.
Zaśmiała się cicho.
- To ci trochę pomogło, co?
- Uhm.
61
RS
- A potem wszystko co do grosza wydałeś na mnie. - Jej palce
zaczęły zataczać na jego skórze niewielkie kółka. Najlżejszy
dotyk działał jak iskra.
- Nie co do grosza. Dałem mamie dziesiątkę na bingo.
- Wciąż mam ten naszyjnik.
- Nie żartuj.
- Nie żartuję. - Przesunęła palcami po jego ramieniu. Serce
zabiło mu mocniej. Nie musiała zbyt długo się starać,
by stracił dla niej głowę. Jego wymarzona Julianna Reynolds.
Julianna Mclntyre, radośnie poprawił się w duchu.
- Nie położysz się? - w ciemności usłyszał jej szept. Zdusił w
sobie niepokój i wślizgnął się pod kołdrę. Znowu był blisko niej,
miał ją na wyciągnięcie ręki. Wiedział, do czego zmierzała.
Czyż nie po to zawarli dziś ślub? By począć dziecko?
Dziecko. Żywa istota będąca połączeniem Julee i jego. Może
to będzie chłopiec uwielbiający grę w piłkę. A może druga
dziewczynka o zielonych oczach. Czuł na barkach ciężar
odpowiedzialności. Próbował myśleć rozsądnie, ale zapomniał o
wszystkim, gdy Julee, sięgając po zsuwającą się kołdrę,
niechcący dotknęła jego ramienia.
Marzył o takiej chwili. Drżącymi palcami odgarnął z jej
twarzy pasemko włosów. W ciemności nie widział jej oczu, ale
znał je na pamięć. Tak jak znał jej różane usta, perłową cerę...
Tysiące razy widział je we śnie.
Otoczyła go ramieniem, a on przesunął dłonią po jej policzku.
Powoli uniósł się, popatrzył na jej twarz, szukając znaku,
jakiegoś potwierdzenia, że ona tego chce. Julee zarzuciła mu
ręce na szyję, wsunęła palce we włosy, przybliżyła usta.
Jak bronić się przed miłością? Jak zrobić to, czego od niego
oczekiwała, nie oddając jej serca?
Dotyk jej ust upajał. Czuł, że zapada się w słodką otchłań.
Jeszcze próbował się bronić, ale Julee szepnęła:
- Tate, pocałuj mnie tak jak kiedyś.
Gorący, namiętny szept. Nie mógł już dłużej się opierać.
62
RS
Słodki, kwiatowy zapach jej perfum, dotyk jej ust... Nie mógł
o niczym myśleć. Trzymał ją w ramionach, swoją Julee,
dziewczynę, której nigdy nie zapomniał. Znowu razem, znowu
tak blisko. Serce przy sercu, zdyszane oddechy, słodkie, upojne
szaleństwo...
Przygarnął ją do siebie, przytulił tkliwie, zajrzał w oczy.
Położyła dłoń na jego piersi. Uśmiechała się. Zawsze czuł się
przy niej tak bosko jak teraz.
- Dziękuję - wyszeptała. - Wspaniale to ułatwiłeś.
Te słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody.
Oprzytomniał natychmiast. Nie zrobiła tego dla niego. Ani
nawet dla siebie. To dla Megan.
Czuł się dotknięty do głębi. Prawda była bezlitosna. I musiał
się z nią pogodzić. Zdecydowali się na ten układ. Julee
posłużyła się nim. Cel był szlachetny. W pełni ją popierał. Tylko
że teraz będzie mu jeszcze trudniej. Jak żyć ze świadomością, że
choć ją kochał, ona nie była dla niego? Nie był dla niej
wystarczająco dobry. I nigdy nie będzie.
Julee otworzyła oczy i przeciągnęła się jak kot. Uśmiechnęła
się. Wczoraj wyszła za Tate'a. A potem... Na jej twarzy znowu
pojawił się uśmiech. Jak dobrze było w jego ramionach! Tak się
bała, ale Tate był po prostu cudowny. Wszystko stało się tak
naturalnie.
- Cześć. - Tate stanął na progu. W ręku trzymał szklankę z
sokiem. Ku jej zaskoczeniu, był całkowicie ubrany.
Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Piękne porozumienie! Ona
marzy o miłosnym poranku, a on stoi ubrany do wyjścia.
I ani mu w głowie swawolne igraszki.
Usiadła. Nerwowym gestem pochwyciła zsuwającą się z niej
kołdrę. Tate zatrzymał się w pół kroku. Dyskretnie odwrócił
wzrok. To jeszcze bardziej ją spłoszyło. Jej dobry nastrój
rozwiał się jak dym. Pośpiesznie poprawiła potargane włosy.
Tate w milczeniu podał jej sok.
- Dziękuję.
63
RS
Myślała, że usiądzie obok niej, że zaczną wspominać dawne
czasy, ale on się cofnął. Włożył rękę do kieszeni.
- Pozwoliłem sobie skorzystać z twojego telefonu -
powiedział. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
Spochmurniała. Przecież byli małżeństwem. Co z tego, że nie
na zawsze. Spali ze sobą. Nie potrzebował pozwolenia na
korzystanie z telefonu.
- Skądże. Możesz telefonować, kiedy tylko chcesz. -
Zabrzmiało to oficjalnie i chłodno.
- Dzwoniłem do szpitala. Twoja mama powiedziała, że Megan
dobrze spała, temperatura spadła. Pobrali jej krew do analizy.
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, po południu wypiszą ją do domu.
- Nie próżnowałeś - odparła z lekką niechęcią. Mimowolną.
Do diabła, nie tak wyobrażała sobie ich pierwszy poranek.
- Dzwoniłem też do Blackwood. - Tate poruszył się
niespokojnie. Intuicyjnie czuła, że nie usłyszy nic przyjemnego.
- Muszę wracać do pracy.
Wytrzymał z nią jeden dzień. Ledwie się pobrali, a on już
chce wyjechać. Zrobiło się jej przykro. Przecież nie była
panienką na jedną noc.
- Co będzie z nami? Jak mam zajść w ciążę, jeśli nie
będziemy razem?
- Trochę się pośpieszyliśmy. Nie zdążyliśmy omówić paru
istotnych spraw.
Ustalili, że wezmą ślub, a potem się rozwiodą, nie zastanowili
się tylko nad sprawami organizacyjnymi. Kto gdzie będzie
mieszkać przez ten rok. Oboje mają swoje życie i pracę. W
ogóle o tym nie pomyśleli.
Julee upiła łyk soku. Smakował gorzko. Postawiła szklankę.
- Czy jest możliwe, byś przeprowadził się do nas? I został tu,
dokąd nie zajdę w ciążę?
- Nie. - Miał taką minę, że nawet nie próbowała go
przekonywać.
64
RS
- No dobrze. - Westchnęła. - Wiem, że nie powinnam
wysuwać takiej propozycji. Tylko że nasze życie jest tutaj. Tutaj
mam pracę. Nie mogę jej zostawić.
- Kariera zawsze na pierwszym miejscu, co?
W jego tonie usłyszała lekkie szyderstwo. Musiała się bronić.
- Nie, w każdym razie nie teraz. Najważniejsza jest Megan.
Czy nie rozumiał, jak w jej sytuacji istotne były pieniądze?
Doskonale wiedział, że dla niej to jedyny sposób na
utrzymanie. Nie miała wykształcenia, nie umiała robić nic
innego. A szpital i lekarze słono kosztują.
Tate przysiadł na łóżku. W bezpiecznej odległości. Czuła
zapach jego wody po goleniu. Pragnęła przytulić się do niego,
poczuć jego dotyk, odnaleźć wczorajszego Tate'a. Ale zamiast
tego jeszcze wyżej podciągnęła kołdrę.
- A może ty od czasu do czasu przyjedziesz do Blackwood? -
zaproponował.
Julianna pokręciła głową.
- To się za bardzo przeciągnie w czasie. Im częściej... -
zagryzła usta, odwróciła wzrok. Policzki ją paliły. Nie mogła się
zdobyć, by dokończyć. - Muszę jak najszybciej zajść w ciążę.
Najszybciej, jak się da.
Tate podniósł się i podszedł do okna.
- Wiem. Wniosek jest jeden. Musimy zamieszkać pod
wspólnym dachem, czy nam się to podoba, czy nie.
Jego ton ranił. Zgodził się na ten układ wyłącznie ze względu
na Megan. Jeszcze wczoraj całkowicie jej to odpowiadało. Ale
ostatniej nocy stało się coś pięknego i przerażającego
jednocześnie. Coś, co absolutnie nie wchodziło w grę. Musi
pamiętać, że Tate jej nie kocha, nigdy jej nie kochał. Nie mogła
sobie pozwolić na rojenia, na uczucia. Dla dobra Megan, dla
własnego dobra.
Podniosła szklankę i upiła następny łyk. Zapiekło ją w
przełyku.
65
RS
Było jeszcze jedno rozwiązanie. Nie brała go pod uwagę, bo
dawno przyrzekła sobie, że nigdy nie wróci do Blackwood. Ale
przecież powiedziała, że dla Megan jest gotowa na wszystko?
Zaczerpnęła powietrza. Bała się, że w ostatniej chwili się
wycofa.
- W takim razie przeniesiemy się z Megan do Oklahomy.
Zamurowało go. Widziała to po jego minie.
- Zrobisz to?
- Zrobię wszystko, co jest konieczne - odparła, czując
wzbierający w niej lęk. Nie wiadomo, jak to się skończy. To
może oznaczać wyjście z obiegu. Nie darmo powtarzają, że w
tej branży trzeba być na widoku. Poza tym, z czego będą żyć?
- Pomyślałaś o Megan? Tutaj jest pod stałą opieką, lekarze
znają jej przypadek.
- Oklahoma to dla niej najlepsze miejsce - odparła. Widząc
jego pytające spojrzenie, szybko wyjaśniła: - Dowiedziałam się
od naszego onkologa, że w Oklahoma Medical Center prowadzą
najbardziej zaawansowane badania nad leczeniem białaczki.
Dostali
duże
pieniądze
na
program
związany
z
przeszczepianiem komórek macierzystych. Tate spochmurniał.
Podszedł bliżej.
- Co to ma wspólnego z Megan?
Wczoraj w taki sam sposób pochylał głowę, nim ją pocałował.
Pośpiesznie odepchnęła od siebie ten obraz. Nie pora na
wspominanie nocy poślubnej, były ważniejsze sprawy.
Powtórzyła wszystko, czego dowiedziała się od onkologa.
- Zamiast przeszczepiać szpik, przeszczepia się komórki
wyizolowane z krwi pępowinowej. To procedura jeszcze na
etapie eksperymentu, ale rezultaty są bardzo zachęcające.
Zwłaszcza między rodzeństwem. Doktor Padinsky powiedział
mi o tym, gdy pytałam, czy drugie dziecko byłoby szansą na
uratowanie Megan. Nie da się tylko przewidzieć, czy jej
osłabiony układ immunologiczny zareaguje właściwie.
66
RS
- Rozmawiałaś o tym z lekarzem? Zanim jeszcze zwróciłaś się
do mnie?
- Wcześniej tylko coś obiło mi się o uszy, a chciałam
dowiedzieć się czegoś więcej. Nie miałam pojęcia, czy to się da
zastosować w przypadku Megan. Musiałam się upewnić.
- Bo wiedziałaś, że ja się zgodzę - powiedział bezbarwnym
tonem. Chyba poczuł się w jakiś sposób oszukany.
- Ależ skąd - zaoponowała. - Ale gdy pojawiła się taka
możliwość, musiałam próbować.
Tate nerwowym krokiem przemierzał pokój. Podszedł do
komody i zdjął z niej zdjęcie Megan. Przez długą chwilę nie
odrywał od niego oczu.
Julee przyglądała mu się ze ściśniętym sercem. Postawiła go
w trudnej sytuacji. Dziś nie chciał na nią patrzeć, ale liczyła na
jego szlachetność. Ze poświęci się dla własnego dziecka.
- Mogłabyś przenieść się do mnie z Megan na jakiś rok?
- Skoro nie ma innego wyjścia.
- A praca modelki? Porzucisz ją?
- No co ty! Oczywiście, że nie. W każdym razie nie na
zawsze. - Od razu mogłaby zapomnieć o dalszych zleceniach.
Ale życie Megan było ważniejsze. Dlatego zrobi wszystko.
- Myślisz, że Megan nie będzie protestować?
- Ona ma dopiero dziewięć lat. Dla niej to będzie fascynująca
przygoda, okazja do poznania nowych przyjaciół, nowa szkoła.
Coś jak wakacje. - Nie powie mu, że dla niej to będzie koszmar.
Powrót do rozplotkowanej mieściny, życie pod jednym dachem
z człowiekiem, który złamał jej serce.
- Wakacje, mówisz. - Delikatnie odstawił fotografię na
miejsce. - Właściwie wszystko już zaplanowałaś.
Może nie wszystko. Nie miała pojęcia, jak zdoła utrzymać się
w branży i nie wypaść z obiegu, skąd weźmie pieniądze, by
płacić rachunki za szpital. I jak uda się jej zajść w ciążę z tym
zagadkowym mężczyzną, a potem wrócić do Kalifornii, jakby
nic się nie stało.
67
RS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Blackwood aż huczało od plotek. Nagły ożenek szeryfa
zelektryzował wszystkich. Ludzie prześcigali się w domysłach.
Przypominano sobie wydarzenia sprzed lat, powtarzano, że stara
miłość nie rdzewieje. Spotkanie po latach odświeżyło dawne
uczucie. Jak inaczej wytłumaczyć nieoczekiwaną eskapadę Tate
do Los Angeles, zwłaszcza że powszechnie znano jego niechęć
do samolotów? Tylko miłość mogła go do tego nakłonić. W
dodatku Tate nigdy nie brał wolnego, a teraz od razu poprosił o
dwa dni!
Niektórzy spekulowali, że córka Julianny jest jego dzieckiem,
ale nieoczekiwany ślub przyćmiewał wszystko. Starsze panie
rozpływały się w zachwytach, kilka młodszych szczerze
ubolewało.
Tate nie przejmował się zamieszaniem. Przyzwyczaił się, że
jest obiektem rozmów i już dawno nie przywiązywał do tego
wagi. Czekał na przyjazd Julee i Megan. Od ich rozstania
minęło pięć dni. Pięć dni i pięć nocy, podczas których
rozpamiętywał to, co się wydarzyło. Nie mógł spać, więc brał
nocne dyżury. Lepiej zająć się pracą.
Było tuż po południu, gdy przed domem zatrzymał się
nieznany samochód. Przyjechały.
Siląc się na spokój, wyszedł na ganek. Serce biło mu mocno.
Patrzył, jak z samochodu wysiadają jego żona i córka. Jego
rodzina. Przepełniło go nieznane dotąd uczucie. Czuł się niemal
tak, jakby jego najbliżsi wracali po długiej podróży. Jakby to
była jego prawdziwa rodzina.
Julee miała na sobie żółty kostium. Wiatr rozwiewał jej
długie, spadające na ramiona włosy. Uśmiechała się.
- Cześć! - zawołała.
- Cześć. - Spłoszony jak uczniak, ruszył po schodkach w dół.
Nie odrywał oczu od Julee. Ona też wydawała się zmieszana.
Zatrzymała się i patrzyła na niego nieśmiało. Ledwie się
68
RS
powstrzymał, by nie porwać jej w ramiona i całować do utraty
tchu. Zacisnął palce na barierce, czekał.
- Nie ugryzą mnie? - rozległ się czyjś głosik.
Oboje odwrócili się jak na komendę. Przy samochodzie stała
Megan, a obok niej tłoczyły się psy.
- Tylko jeśli jesteś befsztykiem! - odkrzyknął Tate. Megan
zachichotała wesoło. Patrzył na nią jak urzeczony. Baseballowa
czapeczka, krótkie brązowe włosy. Dziewczynka przykucnęła na
trawie, a psiaki natychmiast ją obskoczyły. Zarzuciła szczupłe
ramionka na szyję największego, najbrzydszego kundla.
Mniejszy piesek, zazdrosny o kolegę, szturchnął ją nosem,
domagając się pieszczot, i niechcący ją przewrócił.
- Psy, spokój! - Tate podszedł bliżej, postawił na nogi
zanoszącą się śmiechem Megan. - Jak się masz, Miss Ameryki?
- Cześć, Superszeryfie! - odparła z rozpromienioną buzią. -
Masz fajne psy. My nie mamy pieska. - Otarła rączkę o
jaskrawo-różowe szorty i rozejrzała się wokół. - Twój dom też
mi się podoba. Pewnie masz dużo ziemi. Masz krowy i konie
albo inne zwierzęta?
- Nie. Ale jeśli ci na tym zależy, mogę się postarać.
- Tate - Julee przywołała go do porządku. - Nie obiecuj jej
takich rzeczy.
- Dlaczego?
- Bo nie.
Zrozumiał jej intencje. Nie pozostaną tu długo, więc lepiej,
żeby Megan nie przywiązywała się do zwierząt, których nie
będzie mogła ze sobą zabrać.
Julee. Wystarczyła jedna noc, a nie mógł przestać o niej
myśleć. Co z nim będzie po tym wspólnym roku?
- Miałyście przyjemny lot? - zmienił temat, odganiając psy i
pomagając Julee wyjąć z samochodu bagaże.
- Tak, dziękuję.
69
RS
Zaprowadził je do domu. Po kalifornijskich apartamentach ten
budynek nie robił najlepszego wrażenia, ale trudno. Właściwie
nie powinien się tym przejmować.
Julee z aprobatą wciągnęła powietrze.
- Świeżo posprzątane.
Zwykle sprzątał sam, jedynie od czasu do czasu zamawiał
profesjonalne usługi. Wczoraj też to zrobił.
Megan minęła ich, a tuż za nią wbiegł podobny do wilczura
mieszaniec.
- Gdzie jest mój pokój?
- Na końcu korytarza. - Tate szedł za nią, niosąc bagaże. Po
drodze otworzył drzwi. - Tutaj jest łazienka.
- Niezła. - Megan tylko zerknęła do środka i wpadła do
przeznaczonego dla niej pokoju.
Julee z ciekawością oglądała kolejne pomieszczenia.
- Pozwalasz psom wchodzić do domu?
- Od dzisiaj chyba tak.
Roześmiana Megan rozejrzała się po swojej białej sypialni i z
impetem rzuciła się na łóżko. Ciemne, wystające spod czapki
włosy zabawnie sterczały jej wokół uszu. Pies przycupnął w
nogach łóżka i radośnie wywijał ogonem.
- Jakie wygodne! - cieszyła się Megan. - I jaka ładna narzuta.
A wasza sypialnia jest obok?
To proste pytanie wytrąciło Tate'a z równowagi. Julee
odwróciła się, podeszła do okna i podniosła rolety.
- Mój pokój jest z drugiej strony domu, blisko garażu. Na
wypadek gdybym musiał nagle gdzieś jechać. - Sam nie
wiedział, dlaczego się tłumaczył. Zawsze tam spał.
Choć Bogiem a prawdą, to najlepsze rozwiązanie. Sypialnia
maksymalnie oddalona od ciekawskiego dziecka. Takie
usytuowanie było mniej krępujące.
- Napijecie się czegoś? - pośpiesznie uchwycił się innego
tematu. - Może być herbata, lemoniada, napoje gazowane. Mam
też soki. Jabłkowy, pomarańczowy i grejpfrutowy.
70
RS
Julee popatrzyła na niego z rozbawieniem.
- To wszystko dla spragnionych podróżniczek? Zrobił
zdziwioną minę.
- Przesadziłem?
- Odrobinę, ale to urocze, że o nas pomyślałeś. Dzięki.
- Co zrobisz z samochodem? Zwrócisz do wypożyczalni?
- Nie pożyczyłam go, wzięłam w leasing. Mój zostawiłam
mamie. Muszę mieć tu jakieś auto.
Znów mu przypomniała, że jej pobyt u niego był tymczasowy.
- Twoja mama nie ma swojego samochodu?
- Oszczędzałyśmy na wydatkach. Jeździłyśmy jednym. Teraz
mama chce się rozejrzeć za jakąś pracą na pół etatu, bo
mieszkanie kosztuje. Musi mieć samochód.
Zaskoczyła go. Rozchwytywana modelka martwi się o
finanse?
- Nie będziesz musiał nas wozić do lekarza - dodała.
- To żaden problem. - I tak zamierzał z nimi jeździć. Stracił
już dziewięć lat i chciał to nadrobić.
- Masz własne sprawy. Postaramy się jak najmniej
przeszkadzać.
- Co ty mówisz? Jak własna rodzina może mi przeszkadzać?
- Tate, przestań. - Julee zniżyła głos, by Megan nie usłyszała.
Wiedział, co miała na myśli. Ledwie przyjechała, a już myśli
tylko o tym, kiedy się stąd zabierze. Ślub i rozwód, niemal za
jednym zamachem. Oczywiście będzie mógł się widywać z
dzieckiem, Julee nawet łaskawie wyjawi Megan, że to on jest jej
ojcem. Ale to nie zmieni faktu, że gdy już będzie po wszystkim,
wyjedzie do Kalifornii, do swojej kariery i wielkomiejskiego
życia. I zabierze ze sobą jego dzieci.
Okropnie bała się chwili, gdy znowu znajdzie się z nim
twarzą w twarz, a okazało się, że strach miał wielkie oczy. Tate
przyjął je serdecznie i ciepło, jakby naprawdę ucieszył się z ich
przyjazdu. Być może z powodu Megan. Wcale nie ukrywał, że
jest zauroczony córką. Bo przecież nie chodziło mu o nią.
71
RS
- Mamo! - Megan wpadła do domu przez drzwi do ogrodu.
Oczy jej błyszczały. - Tu jest super! Chodź, zobacz!
Dała poprowadzić się małej. Tate ruszył za nimi. Ocieniony
taras otaczał tył domu. Na drewnianej podłodze stało kilka
ogrodowych leżaków i miski z psim jedzeniem.
Na potężnym dębie wisiała umocowana na linie opona.
Megan podbiegła do niej, wspięła się i zaczęła się bujać.
- Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak ożywionej. Tate
zmarszczył brwi.
- Myślisz, że to jej może zaszkodzić?
- Nie, to wspaniale, że tak się cieszy. Póki nie nastąpi nawrót
choroby, może robić wszystko, co tylko chce.
- To dobrze. - Wskazał ręką ogrodowy fotel. Gdy Julee
usiadła, zajął drugi na wprost niej. - Skopałem dla niej kawałek
ziemi przy południowej ścianie, może tam urządzić ogródek.
Jeszcze trochę, a będzie można wysiać roślinki.
- Świetny pomysł! - Tate przechodził dziś samego siebie.
Uwielbiała, gdy był taki jak teraz. Od razu z większą otuchą
patrzyła w przyszłość. Tylko że tym trudniej będzie się z nim
rozstać. - Megan będzie zachwycona.
Pomysł z ogródkiem także i Julee przypadł do gustu. Jedyne
rośliny, jakie uprawiała, to kwiaty w donicach wokół basenu na
patio. Chętnie posadzi coś w prawdziwym ogrodzie.
Tate wzruszył lekko ramionami, ale chyba był zadowolony.
- Większość dzieci lubi obserwować, jak z nasionek zaczyna
coś wyrastać.
- Skąd tyle wiesz na temat dzieci?
- Obracam się wśród nich. Prowadzę sekcję młodzieżową,
działam w parafii, w kółkach dla dzieci. Jestem szeryfem, więc
angażuję się we wszystko. Warto. Jeśli pokażesz dzieciakom, że
można sensownie spędzać czas, w przyszłości to zaprocentuje.
- Tak jak w twoim przypadku. - Za późno ugryzła się w język.
Przycisnęła rękę do ust. - Przepraszam. Chlapnęłam bez
zastanowienia.
72
RS
Popatrzyła na niego niespokojnie. Może się obraził? Nie.
Zielone oczy jaśniały wesołym uśmiechem.
- Dzięki temu jestem dobrym szeryfem - rzekł. - Znam
wszystkie sztuczki.
Psy, bawiące się koło domu, przybiegły na ganek i zaczęły
obwąchiwać siedzących.
- Naprawdę przygarniasz wszystkie bezpańskie psy? -
zapytała Julee.
- Zabieram je do siebie, ale staram się znaleźć im dom.
Zwykle to się udaje. - Położył rękę na głowie łaszącego się
zwierzaka. - Ten ma na imię Satellite. A tamten, co się tak
wierci, to Smieciarz. Widziałaś go podczas parady.
Psiak polizał ją po kostkach. Julee zaśmiała się, wzięła go na
kolana i zaczęła głaskać.
- Wszystkim nadajesz imiona?
- Nawet takie znajdy zasługują na to, by się jakoś nazywać.
- A ten? - Wskazała na sporego pieska, wsuwającego łeb pod
oparcie jej fotela. Pogłaskała go po oklapniętych uszach.
- To Burger.
- Burger, Satellite, Śmieciarz... Skąd te imiona?
- Kojarzą się z miejscem, gdzie je znalazłem. Dzięki temu
lepiej pamiętam, jak to było. Burgera znalazłem w pobliżu baru
Hamburger Bar. Śmieciarza na miejskim wysypisku.
- Zaczynam rozumieć. A Satellite?
- Ktoś wyrzucił starą antenę. Wiatr przewrócił talerz. Pies
znalazł się pod spodem i nie mógł się wydostać.
- Aha. - Mały piesek z podkulonym ogonem zaczął się
czołgać w ich stronę. - Jak się nazywa ten cykor?
- Przystanek.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Którejś nocy musiałem zatrzymać się przy drodze, żeby... no
wiesz.
- Och - od razu zrozumiała. - Musiałeś...
- No właśnie.
73
RS
Nie mogła powstrzymać chichotu.
- Przystanek! Jakie to śmieszne!
Po chwili oboje zaśmiewali się jak szaleni.
- Chodź ze mną. - Nieoczekiwanie Tate wstał z fotela i
pociągnął ją za rękę. Nie oponowała. Podążała za nim jak
rozbawiona nastolatka, wyciągając nogi, by dotrzymać mu
kroku. Zostawili bujającą się Megan. Co najmniej cztery psy
leżały na trawie przy huśtawce i wpatrywały się z uwielbieniem
w dziecko. Dziewczynka, przelatując nad nimi, delikatnie
dotykała stopą ich miękkiej sierści. Psie ogony machały
zgodnym rytmem.
Tate prowadził Julee do budynku z tyłu domu.
- To stajnia?
- Coś w tym stylu.
- Co tam jest teraz?
- Zobaczysz - odparł tajemniczo. Czuła się jak kiedyś, przed
laty. Wtedy też nigdy nie wiedziała, czego się po nim
spodziewać. Ciągle ją zaskakiwał. I choć teraz była dorosłą
kobietą, nadal działał na nią jego urok.
Hola, zostanie tu tylko rok. Powinna zachować właściwy
dystans. Ale jak to zrobić? Przecież to niemożliwe. Musi więc
przestać się przejmować i zacząć korzystać z życia. Cieszyć się
chwilą.
Zatrzymał się i puścił jej rękę, by otworzyć masywne drzwi.
Ogarnęła ją dziwna tęsknota.
Zajrzała do środka. Gdy po chwili jej wzrok przyzwyczaił się
do ciemności, weszła za Tate'em.
Zapalił światło. W stajni zrobiło się bardzo jasno.
- Chodź tutaj. Coś ci pokażę.
Gdy była mała, jej tata też miał coś podobnego, połączenie
magazynu i warsztatu. Narzędzia na ścianie nad długim blatem
roboczym, w rogu kosiarka do trawy, sprzęt ogrodowy. Na
środku stało coś przykrytego plandeką.
74
RS
- Co to jest? - Podeszła bliżej. Tate zagrodził jej drogę. Z
wrażenia brakowało jej powietrza. O co tu chodzi?
Poczuła lekki zapach jego wody kolońskiej.
- Zamknij oczy.
Zrobiła to. Znowu czuła się lekko i niewiarygodnie młodo.
Usłyszała szelest ściąganej plandeki.
- Dobrze. Teraz możesz otworzyć.
Podniosła powieki. Tate stał, opierając się o maskę starego
tracka. Zadowolony jak kot, który opił się śmietanki. Od razu
poznała to auto.
- Nadal go masz? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie potrafię się z nim rozstać. Postanowiłem go
wyremontować, tylko nie bardzo mam na to czas.
- Nowy lakier. - Przeciągnęła dłonią po gładkiej, czerwonej
powierzchni. - Drzwi nadal się zacinają?
- Uhm. - Z uśmiechem nacisnął klamkę. - Wskakuj.
Wślizgnęła się do środka. Znajoma szaro-czarna tapicerka
foteli. Jakby czas się cofnął.
- Gdzie myśmy nim nie byli - zamyśliła się.
Tate stanął obok samochodu, opierając się łokciem o dach.
- Jeździliśmy do kina, na mecze... - Popatrzył na nią. - Na
starą autostradę.
Byli wtedy tacy młodzi, naiwni i beztroscy. Z tylu rzeczy w
ogóle nie zdawali sobie sprawy. Teraz Julee była dorosłą,
doświadczoną kobietą, ale na samo wspomnienie tego, co
wyrabiali w tym aucie, krew szybciej krążyła jej w żyłach. Nie
chciała przeciągać tej chwili. Dotknęła jego ramienia. Niczego
po sobie nie okazał. Uśmiechnął się.
- Stara autostrada to było najlepsze miejsce. Odwzajemniła
uśmiech. W niebieskich dżinsach i żółtym
podkoszulku wyglądał rewelacyjnie. Białe zęby kontrastowały
ze smagłą cerą.
75
RS
Na swoim terenie był zupełnie innym człowiekiem niż w Los
Angeles. Tu czuł się u siebie, promieniował ciepłem i
serdecznością.
- To jeszcze działa? - Pochyliła się i nacisnęła przycisk
magnetofonu.
- Działa, ale gra tylko stare przeboje - odparł zagadkowo. -
Takie jak ten.
Zaczął wybijać palcami rytm na dachu auta, nucąc stary utwór
M.C. Hammera.
Patrzyła na niego z uśmiechem. Wyglądał, jakby ubyło mu
lat. Gdzie podział się surowy szeryf odmawiający pomocy przy
organizacji jej akcji? Co stało się z chłodnym nieznajomym,
który po upojnej nocy potraktował ją tak, jakby tylko odbębnił
swój obowiązek?
- Posłuchaj tego. - Zanucił kolejny przebój, kołysząc się na
szeroko
rozstawionych
nogach.
Oboje
wybuchli
niepohamowanym śmiechem.
Rozbroił ją całkowicie. Wysiadła i przyłączyła się do niego.
- A to pamiętasz? - przejęła inicjatywę. - ,J will always love
you" - zaśpiewała z przejęciem.
- Julee! - Twarz mu spoważniała, zatrzymał się. - To była
nasza piosenka.
Dopiero teraz się opamiętała. Co też ją naszło, żeby wracać
właśnie do tego? Lepiej nie mogła trafić! Po co niepotrzebnie
wspominać gorzkie chwile sprzed lat.
Nim spostrzegła się, do czego on zmierza, przyciągnął ją do
siebie. Jego usta były tuż przy jej uchu. Tańczyli, a on nucił
cichutko zapomnianą melodię. Jego ciepły oddech poruszał w
niej czułe struny, budził dreszcz.
Jak przez mgłę dochodziły do niej słowa. Śpiewał, że nie jest
tym, którego ona pragnie. Nagle zatrzymał się, leciutko
opierając ją o drzwi samochodu.
- Ale teraz jestem ci potrzebny, prawda? Wtedy się nie
nadawałem. I za chwilę znowu nie będę. Ale chwilowo jestem.
76
RS
Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Było dokładnie tak, jak
powiedział. Wykorzystywała go. Gdyby nie Megan, nigdy by
nie wróciła do Blackwood. Po co budzić wspomnienia? Po co
przywoływać uczucia, wprawdzie przyczajone głęboko, ale
nadal żywe?
Dręczyło ją poczucie winy, ale to nie miało znaczenia. Nie
było odwrotu. Mimo różnych oporów, nie mogła doczekać się
chwili, gdy znowu znajdzie się w jego ramionach. Musi mieć to
dziecko, to sprawa życia i śmierci, a jeśli towarzyszyć temu
będą jakieś uczucia, tym lepiej.
Przyciągnęła go, wspięła się na palce i musnęła jego usta.
- Tak - przyznała cicho. Czuła bicie jego serca. - Jesteś mi
potrzebny.
Tate oddał pocałunek. Zawirowało jej w głowie.
Wszystko się dobrze układa. Między nimi nadal coś iskrzy, to
dobrze. Wszystko będzie prostsze, bardziej naturalne. Gdy
zajdzie w ciążę, wróci do swojego życia, a Tate zostanie u
siebie. Tak jak się umówili. Musi się tylko pilnować, by
przypadkiem się w nim nie zakochać.
Ale na razie... Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
Jego zapach przemieszany z ciężką wonią smaru i kurzu,
blacha wrzynająca się w plecy. Poruszyła się, by przybrać lepszą
pozycję.
- Mamo? - gdzieś całkiem niedaleko rozległ się dziecinny
głosik.
Tate, jeszcze oszołomiony, wyprostował się błyskawicznie.
Cofnął się.
Na progu stała Megan w otoczeniu gromadki psów.
- Mamo? - powtórzyła, teraz z lekkim niepokojem. -Gdzie wy
jesteście?
Julee zrobiła kilka kroków w stronę córki. Jej serce wciąż
trzepotało w piersi.
- Tutaj, skarbie.
77
RS
Megan podeszła bliżej. Popatrzyła na matkę zdziwiona.
- Biegaliście?
Na szczęście nie musiała odpowiadać. Tate ją wyręczył.
- Tańczyliśmy. Kiedyś z twoją mamą słuchaliśmy piosenek z
tego radia i tańczyliśmy.
- Ach, to dlatego jesteście tacy zdyszani. - Megan z
ciekawością zajrzała do wnętrza samochodu. - Super!
Jeździliście tym samochodem, gdy chodziliście ze sobą w
liceum?
Julee ukradkiem zerknęła na Tate'a. Miał niewzruszony wyraz
twarzy.
- Nawet zawiozłem nim twoją mamę na bal maturalny.
- A teraz jesteście po ślubie! - Megan patrzyła na nich z
promiennym uśmiechem. Uśmiech chyba nigdy nie znikał z jej
uroczej buzi. - Moja koleżanka, Ashley, mówi, że to bardzo
romantyczne, że po tylu latach znowu jesteście razem.
Julee poklepała córeczkę po pupie.
- Niech Ashley nie będzie taka mądra. Tate zapraszał nas na
lemoniadę. Może spróbujemy?
- Jasne. - Dziewczynka odwróciła się i ruszyła do wyjścia.
Serce się ściskało na widok jej chudych nóżek. - Już się
troszeczkę zmęczyłam.
Julianna z bólem patrzyła na jej drobną figurkę. Każde
dziecko byłoby zmęczone po podróży, ale w przypadku Megan
to coś innego. Nie była jak inne dzieci.
- Nic jej nie będzie? - dobiegł ją szept Tate'a.
- Nie wiem. - Podniosła na niego pełne smutku oczy. Przez
cały czas zadręczała się tym pytaniem.
- Jeśli nam się poszczęści, to za rok o tej porze poznamy
odpowiedź.
Ku jej zaskoczeniu objął ją i przytulił.
- W takim razie musimy dokończyć to, co zaczęliśmy -rzekł,
zniżając głos do zmysłowego szeptu. - Im szybciej, tym lepiej.
78
RS
Poczuła przyjemny dreszczyk. Biorąc pod uwagę tymczasową
naturę ich związku, nie powinna sobie na to pozwalać. Może to
niestosowne, ale teraz wcale się tym nie przejmowała. Bo nie
mogła doczekać się chwili, gdy znajdzie się w jego ramionach.
79
RS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Czy Superszeryf jest w domu? - Megan podniosła głowę
znad talerza z płatkami. - Widziałam jego samochód.
Julianna wyjęła z szafki szklankę i popatrzyła na córkę. Był
sobotni poranek, ale Tate pracował właściwie bez przerwy.
- Tate wrócił wczoraj bardzo późno i musi trochę odpocząć.
Dlatego przycisz telewizor i nie zachowuj się głośno.
Po trzech tygodniach wspólnego życia wyzbyła się złudzeń.
Tate był całkowicie oddany pracy, a ludzie bezpardonowo to
wykorzystywali. Nigdy nie wiedziała, kiedy wróci do domu,
słaniając się na nogach ze zmęczenia. Egoistycznie nie od razu
dawała mu zasnąć. Usypiali w swoich ramionach, a rano on
znowu znikał.
Powoli z coraz większą niechęcią przyjmowała narzucających
się ludzi. Ich problemy nigdy się nie kończyły, bezustannie
czegoś od niego chcieli, a Tate cierpliwie każdego wysłuchiwał.
Uważał, że ma dług wobec mieszkańców miasteczka. I chciał go
spłacić.
- Dziś wieczorem mamy mecz - oznajmiła Megan. -
Myślałam, że Tate ze mną pogra, bo jeszcze nie wszystko mi
wychodzi.
Julianna nalała sobie soku.
- Jeśli chcesz, to ja z tobą poćwiczę.
Tate wciągnął małą do Wojowników, dziecięcej drużyny
piłkarskiej. Megan była wniebowzięta. W szkole znalazła
nowych przyjaciół, już czuła się tam jak u siebie. Ale
największą radość sprawiało jej zainteresowanie i uwaga
okazywane jej przez Tate'a.
- Dzięki, mamo, ale poczekam na Tate'a. - Dziewczynka
odsunęła talerz i sięgnęła po naszykowane dla niej tabletki. -
Mogę wziąć parówkę dla Przystanka? Ja go tresuję.
Julee, uśmiechając się, wstawiła talerz do zlewozmywaka.
- Tresujesz go?
80
RS
- Tak. - Megan nasunęła na czoło niebieską czapeczkę
Wojowników i dodała z przejęciem: - Wydaje mi się, że on ma
problemy psychologiczne i trzeba poświęcić mu nieco więcej
uwagi.
Julee z trudem tłumiła śmiech, patrząc, jak Megan wyciąga z
lodówki parówkę, a potem na paluszkach wychodzi na dwór.
Zmiana miejsca służyła jej. Dziecko kwitło. Wiejskie powietrze
zrobiło swoje, ale największa zasługa leżała po stronie Tate'a.
Choć tak zajęty, zawsze znajdował czas dla Megan.
W zeszłą sobotę zaprosił zaprzyjaźnionego chłopczyka, z
którym remontował samochód. Megan dzielnie im sekundowała,
a potem wspólnie pograli w kosza i zjedli przyrządzone przez
Julee hamburgery. Wspaniały, rodzinny wieczór.
Tak łatwo się przestawiła na tutejsze życie. Zapisała się na
gimnastykę, zaczęła chodzić do kościoła. Odnowiła nawet kilka
dawnych znajomości. Było lepiej, niż myślała.
Jednak spokój był złudny. W podświadomości stale czaił się
paraliżujący strach o zdrowie Megan. Te lęki miały też bardziej
wymierną naturę - obawiała się, jak długo wytrwa bez pracy i
dochodów. Jej miejsce było w Kalifornii. Jeśli wypadnie z
obiegu, z czego będą żyć? Tata nie był ubezpieczony, miał
długi. Po jego śmierci znalazły się z mamą bez środków do
życia. Musiały walczyć o przetrwanie. Za nic nie chciała, by coś
takiego spotkało Megan. Zadręczała się tymi myślami. Ale
najważniejszy problem przesłaniał wszystko inne - czy uda się
uratować Megan?
W dodatku dziewczynka była oczarowana Tate'em. Julee co
chwila musiała sobie powtarzać, że nie może się zapominać, że
powinna zachować dystans.
Na dworze Megan wołała psy. Z korytarza dobiegł odgłos
kroków. Julee popatrzyła na zegar. Tate spał tylko cztery
godziny.
Pokręciła głową i nastawiła kawę. Potem zaczęła rozdzielać
tabletki Megan na przyszły tydzień.
81
RS
- Dzień dobry. - Niski, zmysłowy głos Tate'a poruszał w niej
czułe struny.
Odwróciła się i uśmiechnęła na powitanie.
- Dzień dobry. Nie pospałeś sobie.
- Wystarczy.
Był już ogolony i częściowo ubrany. Koszulę miał rozpiętą.
Ręce same się do niego wyciągały. Ledwie się opamiętała.
Skupiła się na tabletkach.
- Kawa jest gotowa. Usłyszała, jak sięga po dzbanek.
- Co robisz? - zainteresował się.
Zerknęła na niego przez ramię. Opierał się o blat,
przyglądając się jej. Po raz pierwszy był świadkiem tego
rytuału.
- Szykuję lekarstwa dla Megan na przyszły tydzień. -
Podniosła pudełeczko z przegródkami opatrzonymi nazwami dni
tygodnia.
- Aż tyle na jeden dzień? - przeraził się.
Wzruszyła ramionami.
- Można się przyzwyczaić. Odstawiana filiżanka stuknęła o
blat.
- Przyzwyczaić?
Popatrzyła na pudełeczko jego oczami. Prawda uderzyła ją jak
obuchem. Zacisnęła palce na blacie. Bała się, że upadnie.
Zwiesiła ramiona.
- To nieprawda. Nigdy nie przyzwyczaisz się do myśli, że
twoje dziecko żyje tylko dzięki tym pigułkom. Ciągle się boisz,
że przyjdzie dzień, kiedy nawet i one nie pomogą. Za każdym
razem, gdy szykuję leki, dziękuję za nie Bogu i modlę się o cud.
Bo to wszystko, co nam pozostało, Tate. - Odgarnęła włosy i
zapatrzyła się na szczuplutką dziewczynkę cierpliwie tresującą
psa. - To wszystko, co nam pozostało.
Nigdy nie pozwalała sobie na taką otwartość, ale dzisiaj, być
może poruszona myślami o finansach i swoich uczuciach do
82
RS
Tate'a, nie mogła zapanować nad lękiem. Zbyt wiele się na nią
zwaliło.
Gorące łzy pociekły jej po policzkach. Pochyliła głowę,
próbując powstrzymać łkanie. Nie chciała, żeby Tate widział jej
rozpacz. Nie umawiali się na takie demonstracje.
Próbowała wziąć się w garść. Nabrała powietrza.
Tate podszedł od tyłu, objął ją mocno, przygarnął do piersi.
- Gdybym mógł wziąć na siebie jej chorobę, nie
zastanawiałbym się ani chwili - powiedział cicho, głosem
przepełnionym bólem.
- Tak ją kocham. - Julee zaniosła się cichym płaczem. Kołysał
ją w ramionach, jak delikatną, kruchą laleczkę.
- Uratujemy ją - szeptał tuż przy jej uchu. - Wyzdrowieje.
Zobaczysz. Dokonamy tego. Razem.
Czerpała siłę z jego słów.
Odwróciła się, objęła go w talii i położyła głowę na jego
piersi. Był taki dobry, taki wrażliwy. Gdyby wszystko potoczyło
się inaczej. Gdyby to małżeństwo było naprawdę, gdyby ją
kochał. Gdyby ona nie była tak niewolniczo związana z posadą
w Kalifornii. Polubiła to miasteczko. Cóż, dobrze pomarzyć, ale
rzeczywistość była całkiem inna. Nic ich nie łączyło, zawarli
układ.
- Pewnie myślisz, że jestem okropna beksa. - Zaśmiała się z
przymusem. - Przez ostatnie tygodnie płakałam więcej niż przez
wszystkie poprzednie lata.
- Nie jesteś beksą. - Uniósł jej twarz i zajrzał w oczy. -
Toczyłaś tę walkę samotnie, ale teraz masz mnie. Nie damy się.
- Serce w niej rosło, gdy go słuchała. - Zwyciężymy, Julee,
zobaczysz. Słyszysz? Z naszą pomocą Megan pokona chorobę.
Przypieczętował obietnicę pocałunkiem. Jego oddech pachniał
gorącą kawą, uścisk mocnych ramion dodawał sił, koił napięte
nerwy.
83
RS
Cofnął się lekko. Przyjemnie było czuć jego dłoń na policzku.
Odetchnęła głęboko. Czuła się wzmocniona, wstąpiła w nią
wiara.
- Masz rację. Musimy wygrać i wygramy. Naprawdę nie
wiem, jak mam ci dziękować, że dałeś jej szansę.
- Megan jest także moją córką.
Nigdy ani słowem tego nie podważył. Dodatkowy plus dla
niego. W ogóle Tate bardzo się zmienił. Na korzyść.
- Wywróciłyśmy ci życie do góry nogami.
- Ale z jakim wdziękiem! Chodź, usiądźmy na chwilę.
Powiedz mi, jakie masz plany na dzisiaj.
Domyślała się, że chciał odwrócić jej uwagę od dręczących ją
problemów. Była mu za to wdzięczna. Najchętniej wtuliłaby się
teraz w jego mocne ramiona, choć na chwilę.
Usiadła. Codzienne rozmowy powoli stawały się czymś w
rodzaju rytuału, niepokojącej małżeńskiej rutyny.
- Nic szczególnego. Obiecałam pastorowi Warickowi, że
pomożemy przy organizacji wiosennego festynu.
Sięgnęła po nożyczki, po czym otworzyła gazetę.
- Co robisz? - zainteresował się Tate.
- Chcę wyciąć kilka kuponów. Tu jest jeden na szampon -
postukała palcem. - Dolar zniżki.
Tate nawet nie ukrywał zdziwienia.
- Dlaczego zbierasz kupony?
- Ziarnko do ziarnka - odparła krótko. Pewnie nie tylko Tate
uważał, że ktoś taki jak ona nie ma najmniejszego powodu, by
oszczędzać.
- Daruj sobie. Ja pokrywam wydatki na utrzymanie. Nie
zdążyła odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon. Odebrała.
- Owszem. Już proszę. - Z westchnieniem podała Tate'owi
słuchawkę. Rozmowa trwała tylko chwilę.
- Niech zgadnę - odezwała się. - Musisz jechać.
- Uhm. - Zaczął zapinać guziki koszuli.
84
RS
- Przecież ledwie się trzymasz na nogach. Nie mógłbyś
chociaż w sobotę zostać w domu i trochę odpocząć? - Boże,
gada jak zrzędząca żona. - Nie mogę patrzeć, jak się zaharo-
wujesz. Ci ludzie nie mają krzty zrozumienia.
Każdy był świecie przekonany, że szeryf pozostaje do jego
dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Rzeczywiście Superszeryf!
- Nie dzisiaj. Jeden z moich ludzi zachorował, a w południe
jest zebranie straży sąsiedzkiej.
- Myślisz, że wyrzucą cię z roboty, jeśli przepuścisz jedno
zebranie?
- Kto wie? W tym roku będą wybory. - Dopił kawę. - Może
spotkamy się dzisiaj w porze lunchu?
Wiedziała, że nie powinna sobie zbyt wiele obiecywać, jednak
to zaproszenie sprawiło jej przyjemność.
- Uda ci się wyrwać?
- Jasne. Możecie pójść razem ze mną na to zebranie. - Umilkł
i obrzucił ją spojrzeniem, od którego zrobiło się jej gorąco. -
Chętnie się tobą pochwalę. Nie każdy facet ma szczęście ożenić
się z najpiękniejszymi nogami Ameryki.
Zareagowała natychmiast. Kopnęła go żartobliwie. Jednak jej
mina świadczyła, że wcale jej nie jest do żartów.
- To tak o mnie myślisz? Para zgrabnych nóg? Skrywana
głęboko niepewność odżyła w jednej sekundzie. Tate pochylił
się, uśmiechając się zmysłowo.
- Świat zna twoje nogi. Ale tylko ja znam całą resztę. Musnął
jej usta. Potem wyprostował się i sprężystym krokiem ruszył do
drzwi.
To był wyjątkowo miły gest.
Odprowadziła go do wyjścia i patrzyła, jak wsiada do auta.
Bardzo się starał. Ona nie będzie gorsza.
W głowie zapaliło się jej ostrzegawcze światełko.
Wyszła podekscytowana z łazienki. Tysiące myśli wirowało
w głowie. Wreszcie się udało! Dwa poprzednie miesiące
85
RS
przyniosły rozczarowanie. Teraz odczekała jeszcze dodatkowe
cztery dni, by mieć całkowitą pewność. Dzisiaj mu powie.
Gdzieś z daleka dobiegał głos Tate'a. Nie spodziewała się, że
wróci tak wcześnie. Dopiero kwadrans po dziewiątej. Chociaż
teraz, odkąd zaczęły się wakacje, starał się kończyć pracę
wcześniej, by znaleźć trochę czasu dla Megan.
Julee rozczesała mokre włosy i ruszyła do pokoju córki.
Stanęła na progu. Dusza w niej śpiewała. Tate czytał małej
bajkę na dobranoc. Megan położyła mu rączkę na ramieniu i
słuchała jak urzeczona. Co za sielski obrazek!
Dziewczynka usłyszała kroki. Podniosła rozjaśnioną buzię.
- Wiesz, mamo, jak Superszeryf umie czytać bajki? Nawet
zmienia głos!
Tate zrobił śmieszną minę.
- Nic nie mów, bo będzie chciała, żebym jej też czytał. Julee
była uradowana. W ciągu tak krótkiego czasu Megan
i Tate bardzo się zżyli. Nauczył ją grać w piłkę i w baseball,
pokazał, jak sadzić arbuzy. W dni, kiedy miała badania w
szpitalu i wracała zmęczona i przygnębiona, zasiadał z nią do
stołu i do upadłego grali w karty. Nieraz zdarzało się Julee
widzieć, jak pochyleni rysowali coś razem. Wtedy przepełniało
ją poczucie wielkiego szczęścia.
- Jaki ty jesteś zabawny! - Megan zachichotała. Zasłoniła
buzię rączką. - Cieszę się, że się z nami ożeniłeś. Ty, mamo, też,
prawda?
Może też. Ta refleksja ją zaniepokoiła. Musiała się pilnować,
by między nimi nie pojawiło się uczucie. Oboje tego nie chcieli.
Każde z nich miało swoje sprawy, swoje życie. Musi wracać do
Kalifornii. Astronomiczne rachunki za szpital spędzały jej sen z
powiek.
Jedno świetne zlecenie już przeszło jej koło nosa. A tak
rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Jeśli będzie grymasić,
agencja straci cierpliwość. A wtedy co jej pozostanie? Bez
wykształcenia, bez zawodu? Co wtedy stanie się z Megan?
86
RS
Oczywiście mogła liczyć na Tate'a, jednak jego pensja nie
wystarczy na lekarzy.
Nowe dziecko oznacza nowe wydatki. Przycisnęła dłoń do
brzucha. Nowe dziecko. Boże, oby to była prawda! Pragnęła
tego maleństwa nie tylko dla Megan, również dla siebie. Ich
wspólne dziecko, jej i Tate'a. Z wrażenia brakowało jej tchu.
Tate posłał jej wesołe spojrzenie.
- Lepiej niech się cieszy. Bo kto chciałby się ożenić z taką
brzydulą? W dodatku ona chrapie - zniżył głos do szeptu.
Megan zachichotała radośnie.
- Mama wcale nie chrapie! Prawda, mamusiu? Julianna
uśmiechnęła się z przymusem. Tate odłożył książkę i podniósł
się.
- Coś cię trapi, Julee? Pokręciła przecząco głową.
- Nie. Wszystko jest... w porządku. Tate cmoknął
dziewczynkę w czoło.
- Dobranoc, Miss Ameryki. Pora spać.
- Dobranoc, Superszeryfie. - Megan ułożyła się wygodnie.
- Pokażesz mi jutro tę sztuczkę z kartami? Chciałam
wypróbować ją na Carly.
Tate z czułością okrył dziewczynkę kołdrą.
- Jasne.
Rzucił na małą jeszcze jedno spojrzenie i zgasił światło.
Podążył za Julee.
- Co się stało? - zapytał, gdy tylko znaleźli się w salonie.
- Jesteś jakaś nieswoja.
- Ja... - nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jak on to przyjmie?
Czy się ucieszy? Czy może tylko odetchnie z ulgą, że wypełnił
zobowiązanie? Dla niej od początku to było coś więcej niż tylko
obowiązek...
Ujął ją za ramiona. W oczach zamigotał niepokój.
- O co chodzi? Megan ma złe wyniki? Ma nawrót choroby?
- Nie, nie - odparła pośpiesznie. - To dobra wiadomość. -
Zaśmiała się nerwowo. - W każdym razie na to czekaliśmy.
87
RS
Rozluźnił uścisk. Od razu się domyślił. Twarz mu zajaśniała.
- Jesteś w ciąży? Skinęła głową.
- Na to wygląda. Przynajmniej tak wskazuje domowy test.
Szczęście ją roznosiło. Będzie mieć dziecko, będzie mieć nowe
maleństwo do kochania.
Tate milczał. Widziała, jak powoli dociera do niego znaczenie
tego, co przed chwilą usłyszał.
- Julee! - wydusił. - O Boże! Dziecko. Będziemy mieć
dziecko. - Porwał ją na ręce i zawirował w dzikim tańcu. -
Udało się, Julee! Będziemy mieć dziecko!
Cieszył się jak szalony. Zachowywał się tak, jakby byli
prawdziwym małżeństwem. Rozpływała się ze szczęścia.
Wreszcie postawił ją na ziemi. Ujął jej twarz w obie dłonie.
- Moja piękna kobieta - wyszeptał. - I piękne dzieci. Po tych
słowach zrobił coś zdumiewającego. Nie bacząc na chore
kolano, porwał ją na ręce, jakby była piórkiem, i zaniósł do
sypialni.
Grzązł coraz dalej. I z każdym dniem stawał się coraz bardziej
bezsilny. Teraz już całkiem przepadł. Już nic mu nie pozostało.
Myślał, że się uodpornił, że da radę. Tak się nie stało. Nigdy
nawet przez chwilę nie przeczuwał, jak bardzo zmieni się jego
życie. I tym trudniej godził się z myślą, że Julee, kobieta, którą
kochał całym sercem, nigdy go nie zechce.
Nie było dla niego ratunku. Kocha ją, zawsze ją kochał. I nie
mógł jej tego powiedzieć. Bo wtedy zostawi go i odjedzie na
zawsze, zabierając ze sobą dzieci.
Jego dzieci. Radość, jaka go przepełniała, zdawała się nie
mieć granic. Był ojcem. Ojcem dzieci upragnionych jak ta
kobieta, która była ich matką.
Przesunął
koniuszkami
palców
po
jej
delikatnych,
jedwabistych włosach. Zatrzymał wzrok na jej uśpionej twarzy i
cicho westchnął. Co z nim teraz będzie, jak przeżyje rozstanie?
Lęk ściskał mu gardło. Dziesięć lat temu tyle się nacierpiał,
teraz będzie jeszcze gorzej.
88
RS
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Już lepiej? - Tate delikatnie otarł kropelki potu z jej czoła.
Od chwili, kiedy wyskoczyła z łóżka i pognała do łazienki, nie
odstępował jej na krok. Czuwał, gotowy w każdej sekundzie do
pomocy. Nie chciała, by widział ją w takim stanie, ale nie dał się
przekonać. Został przy niej.
- Już po wszystkim. - Odrzuciła w tył głowę, nabrała
powietrza. - Na szczęście.
Nogi się pod nią uginały. Wypłukała usta i ostrożnie ruszyła
do sypialni.
- Poczekaj. - Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Z
westchnieniem oparła głowę na poduszkach.
- Nie ma wątpliwości, że jesteśmy w ciąży - podsumowała z
zagadkowym uśmiechem.
Tate stanął obok łóżka. Na jego twarzy malował się niepokój.
I coś jeszcze.
- Jesteś blada jak ściana. Na pewno dobrze się czujesz?
- Na pewno. Za dziesięć minut nie będzie nawet śladu, że coś
mi dolegało.
- Może przynieść ci trochę soku albo coś do jedzenia?
Julianna aż się wzdrygnęła.
- Nie wspominaj mi o jedzeniu. Przynieś mi miętusa. Podał jej
dropsa. Potem wziął z komody szczotkę do włosów i wsunął się
do łóżka obok Julee. Oparł się plecami o po
duszki i zapraszającym gestem zachęcił Julee, by się na nim
wsparła. Rozczulił ją. Oparła się plecami o jego pierś, a on
zaczął delikatnie rozczesywać jej splątane włosy. Splątane po
nocy. Był taki słodki, taki ujmujący. Czy taką miał naturę, czy
to z powodu rosnącego w niej dziecka?
- Cudownie - wyszeptała.
Znieruchomiał, po chwili położył rękę na jej brzuchu. Tam,
gdzie było nowe dziecko.
89
RS
- Mam nadzieję, że te mdłości nie znaczą, że nasz chłopiec
będzie taki niesforny jak jego staruszek.
- Chłopiec? - uśmiechnęła się. - To mi się podoba. Dłoń Tate'a
zataczała niewielkie kręgi na jej brzuchu.
- Wcale się nie pogniewam, jeśli to będzie druga Megan.
- Zawsze chciałam mieć kilkoro dzieci.
- A ja zawsze chciałem mieć jakiekolwiek dziecko.
- Masz do mnie żal, że o niej nie wiedziałeś? - Odwróciła się
w jego stronę. - Nie chciałam cię jej pozbawiać, chciałam ci
powiedzieć. Ale ty się ożeniłeś... - głos uwiązł jej w gardle.
Wspomnienie było zbyt bolesne.
- Nie byłbym wtedy dobrym ojcem. Najpierw kontuzja, potem
utrata stypendium... Zacząłem się staczać. Alkohol, bójki...
Większość czasu przesiedziałem w areszcie. - Zaśmiał się
gorzko. - Może dlatego dziś czuję się tak dobrze w skórze
szeryfa.
- Wszystkie twoje życiowe plany zależały od tego
stypendium. - Zamyśliła się. Tate miał szansę zostać gwiazdą,
wszyscy mu to przepowiadali. I tak się starał! - Załamałeś się.
- Uhm.
Nie ciągnął tematu. Ona też nie. Tyle się zmieniło, tyle
przeszli. Tate wydoroślał, ze zbuntowanego nastolatka stał się
porządnym obywatelem. Złagodniał, miał w sobie tyle ciepła.
Niebezpieczne połączenie ujmującego charakteru i fizycznej
atrakcyjności.
Z życiowej zawieruchy wyszedł wzmocniony. Stracił tyle lat
życia swojej córki, ale przeszłości nie da się zmienić. Jak nie da
się zmienić uczuć Julee do niego.
Znowu zaczął czesać jej włosy. Przynajmniej to jedno mógł
dla niej zrobić. Cóż to jest w porównaniu z trudami ciąży i
bólem rodzenia.
- Cieszę się, że będziemy mieć dziecko - wyszeptał. Dotknęła
ustami jego torsu. Przepełniło go nowe uczucie, coś więcej niż
radość, niż pragnienie.
90
RS
- Dziękuję. Wiem, że nic takiego nie planowałeś. Ani
małżeństwa, ani mnie, ani Megan, nie wspominając o drugim
dziecku. Ale tak cudownie do tego podszedłeś.
Nie śmiał wyznać, że zawsze ją kochał. I nigdy by się nie
wyrzekł własnego dziecka. Nie zostawiłby go na pastwę losu.
Tak jak zrobił jego ojciec.
- Każdy z nas musi robić to, co do niego należy. Tak już jest,
Julee. Tyle że niektóre sprawy są trudniejsze niż inne.
Jej też nie przyszło łatwo prosić go, by zechciał zostać ojcem.
Ale i Megan nie było lekko przechodzić kolejne chemioterapie.
Julee wyprostowała się. Nieoczekiwanie jej głos stał się jakiś
inny, obcy.
- Skoro mówimy o tym, co musimy robić - zaczęła cicho. -
Wiesz, że wczoraj dzwonili do mnie z agencji?
Jego ręka zastygła w pół ruchu. Poczuł niepokój. Nie lubił,
gdy Julee zaczynała mówić o swojej pracy. Od razu
przypominał sobie, że jest tu tylko czasowo.
- Nie.
- Mają dla mnie wspaniale wiadomości.
- Lepsze niż ta o dziecku? - zapytał.
Położyła dłoń na jego udzie i pokręciła głową. Owionął go
zapach jej włosów.
- No nie, z tym nic się nie równa. Ale rozpoczynają wielką
kampanię reklamową i chcą mnie zaangażować.
Przez te kilka tygodni, kiedy mieszkał z nią pod jednym
dachem, zdążył się nieco zorientować w sprawach związanych z
jej branżą. Nie musiał pytać - taka kampania to dla modelki
ogromna życiowa szansa.
- To miałoby się zacząć po narodzinach dziecka?
- Właśnie nie. Polecono mnie, bo w agencji wiedzą, że staram
się zajść w ciążę, a w nowej kolekcji mają być również ubrania
dla przyszłych matek. I jeszcze coś. - Jej oczy błysnęły radośnie,
a twarz płonęła ożywieniem. - Jeśli wszystko pójdzie po mojej
91
RS
myśli, umowa nie ograniczy się wyłącznie do nóg, kupią cały
wizerunek.
Jego ręka ześlizgnęła się z jej głowy. Przez dwa miesiące
łudził się, że Julee należy tylko do niego, ale prawda była inna.
Na pierwszym miejscu stawiała karierę, to się nie zmieniło.
Znowu przegrał. Odejdzie od niego. Znowu go zostawi.
- Tate, zawsze marzyłam, by nie być tylko parą nóg. To
zlecenie
od
jednego
z
najlepszych
hollywoodzkich
projektantów. Oznacza ogromne pieniądze i wielokrotne
reklamy w telewizji. Podobno reklamówki będą szły nawet w
czasie zawodów Super Bowl! Wyobrażasz sobie, ile mi za to
zapłacą?
Wiedział, że Julee martwi się o finanse. Kiedyś był
mimowolnym świadkiem jej rozmowy z księgowym. Widział, z
jaką uwagą wypisywała czeki i sprawdzała rachunki ze szpitala.
Wprawdzie jako szeryf miał przyzwoitą pensję, jednak jego
dochody nie dorównywały tym, do jakich była przyzwyczajona.
Cóż, niech jedzie i stara się o tę pracę. Choć to nie było po jego
myśli.
Dławiło go w piersiach. Julee nigdy nie będzie jego, nie
zostanie tu. I musiał się w tym pogodzić.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jeszcze nie teraz. Na razie agencja wysłała moje portfolio.
Jeśli klient się zdecyduje, poproszę mamę, by przyjechała zająć
się Megan. Dopiero wtedy pojadę.
- Wiec to jeszcze nie jest przesądzone? - Miał wyrzuty
sumienia, że znowu obudziła się w nim nadzieja.
- Jeszcze nie. Prawdopodobnie to trochę potrwa. Ogromnie mi
zależy na tym kontrakcie. Latami starałam się o taką szansę.
Serce mu się ścisnęło. Dał jej dziecko, ale tego jej mało.
Chciała więcej. Cóż taki zwyczajny chłopak jak on mógł jej
ofiarować? Nie zaproponuje jej przecież prestiżowego
kontraktu. Może jej dać tylko siebie. A to za mało.
- Skoro tak tego pragniesz, to trzymam kciuki.
92
RS
- Dzięki. - Wygięła w uśmiechu kąciki ust. - Jeśli uda mi się
zdobyć ten kontrakt, wszystko pójdzie jak z płatka.
Uśmiechnął się z przymusem. Pocałował ją w czoło, odłożył
szczotkę na szafkę i wstał.
- Pora na mnie. Oczywiście, jeśli czujesz się już lepiej.
- O, tak. - Przeciągnęła dłonią po jego nagiej piersi. - Nie
chciałbyś dziś odrobinkę się spóźnić? Moglibyśmy uczcić tę
podwójną okazję.
Nie miał dość siły, by odmówić jej czegokolwiek. Od dwóch
miesięcy myślał tylko o jednym - by jak najszybciej wrócić do
domu, jak najszybciej być razem z nią. Słuchać jej śmiechu, jej
głosu.
Wspominać
historie
sprzed
lat,
rozmawiać
o
zwyczajnych, codziennych zajęciach. Patrzeć, jak krząta się po
kuchni. Jakby naprawdę była jego żoną. Przez ten czas
zaniedbał nieco obowiązki, ale nie żałował. Chwile spędzone z
rodziną były cenniejsze niż złoto.
Julee dopięła swego. I teraz bez żalu go zostawi. Kto wie, czy
jeszcze tu wróci. Pewnie nie. Jeśli więc zachował resztkę
zdrowego rozsądku, musi wziąć się w garść, nabrać dystansu,
przestać zachowywać jak psiak żebrzący o łaskę pana.
Wbrew sobie, wbrew temu, co czuł, powiedział:
- To chyba nie jest wskazane.
- Nie jest wskazane? - Wbiła w niego zdumione spojrzenie. -
Dlaczego?
- Julee, udało się, mamy, co chcieliśmy. Jesteś w ciąży.
I może na tym powinniśmy poprzestać.
Jej niebieskie oczy patrzyły na niego ze szczerym
niedowierzaniem.
- Chcesz powiedzieć, że więcej nie powinniśmy...
- Właśnie. Dokładnie to mam na myśli.
Nie mógł dłużej patrzeć na ból malujący się w jej oczach.
Jeszcze chwila, a nie bacząc na chore kolano, padnie jej do stóp,
by błagać, by została tu na zawsze. Odwrócił się i zaczął się
ubierać.
93
RS
Nie mogła się pozbierać. Gniew i żal mieszały się ze sobą,
czuła się zraniona do głębi. Nie mogła się skoncentrować na
gimnastyce, ledwie odpowiadała na pytania manikiurzystki,
bardzo zdawkowo podziękowała pani Barkley za propozycję
uczenia Megan gry na pianinie.
Zostawiła córeczkę u koleżanki i wracała do domu. Czuła się
strasznie. Dotknięta i upokorzona.
Jak on mógł? Dlaczego to powiedział? Dlaczego tak ją
potraktował?
Sama sobie była winna. Na co liczyła, czego się po nim
spodziewała? Czyż nie wiedziała, że Tate jest człowiekiem
solidnym i dotrzymującym słowa? Zdecydował się na ten układ
ze względu na Megan. By ją ratować. Teraz, gdy zrobił, co do
niego należało, po prostu się wycofał.
To przecież nie był jego pomysł. Ona wszystko wymyśliła,
ona go namówiła. Ni stąd, ni zowąd pojawiła się w jego
uporządkowanym życiu, obarczając go swoimi problemami,
budząc w nim poczucie winy, nakłaniając do działania.
Powinna spojrzeć prawdzie prosto w oczy i przestać żyć
złudzeniami. Tate jej nie potrzebował. Musiała się z tym
pogodzić. Niestety.
Trudno. Widocznie miłość i małżeństwo nie są jej
przeznaczone. Miała inny cel w życiu: pracować, póki się da, by
zapewnić Megan wszystko, co było jej potrzebne. Oby tylko
zdobyła ten kontrakt. Od tego tyle zależało.
Więc dlaczego tak gorzko płakała z głową wtuloną w
poduszkę, na której czuła jeszcze ciepło Tate'a? Dlaczego przez
cały dzień z trudem tłumiła łzy?
Zła na siebie, pacnęła ręką w kierownicę.
W zapadającym zmierzchu jaśniały światła mijanych
domostw.
Zrobiło się późno. Zagadała się z matką Carly. Kiedyś razem
chodziły ze szkoły i zebrało im się na wspominki.
94
RS
Podjechała pod dom. Tate już wrócił. Takie wczesne powroty
rzadko mu się zdarzały. Poczuła skurcz w żołądku. Co ma mu
powiedzieć? Jak on się zachowa?
Zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła do wejścia. Będzie uprzejmie
chłodna i opanowana. Jak znajoma, nic więcej.
Ledwie go zobaczyła, a jej postanowienie rozwiało się jak
dym. Telewizor był włączony i Tate najwyraźniej nie usłyszał
podjeżdżającego samochodu. Kuśtykając, podszedł do lodówki.
Zaczął nakładać do torebki kostki lodu. Zaciskał zęby, chyba z
bólu. Serce się jej krajało. Na jej widok natychmiast przybrał
normalny wyraz twarzy.
- Cześć. - Głos miał nieco zdyszany, jakby brakło mu tchu.
- Cześć. Co się stało? - Rzuciła torbę na najbliższe krzesło i
szybko podeszła do niego, w jednej sekundzie zapominając o
swoim solennym postanowieniu. - Usiądź.
- Sam sobie poradzę.
- Mam powtórzyć?
Wyjęła torebkę z jego dłoni, dopełniła ją lodem. Odetchnęła z
ulgą, widząc, że Tate powoli idzie do salonu. Był już na progu,
gdy nagle jęknął i szybko złapał się za klamkę. Na jego czole
zalśniły kropelki potu.
Podbiegła i podtrzymała go, by nie upadł.
- Chodź, uparciuchu. Pomogę ci. Nie dawał się przekonać.
- Jesteś w ciąży. Jeszcze ci to zaszkodzi. Rozczulił ją swą
opiekuńczością.
- I ja, i dziecko, jesteśmy z mocnego materiału. Nic nam nie
będzie. Oprzyj się o mnie, bo inaczej kopnę cię w rzepkę.
Tate zmusił się do uśmiechu.
- Ale z ciebie zołza, Julee.
Z jej pomocą ostrożnie osunął się na kanapę. Był blady jak
papier, z całej siły zaciskał zęby.
- Już w porządku. - Sięgnął po torebkę z lodem. Nawet przez
dżinsy widziała, że kolano porządnie spuchło.
- Kiepsko wygląda. Ściągnij spodnie.
95
RS
- Ho, ho! - zażartował. - Piękna kobieta chce mnie rozbierać, a
ja nie mogę z tego skorzystać.
Posłała mu ostre spojrzenie. To słaby dowcip po porannym
oświadczeniu.
Pomogła mu zdjąć dżinsy. Widziała, że ledwie panował nad
bólem.
- Wiem, że cię boli - rzekła współczująco. - Poczekaj,
przyniosę ręcznik i owinę lód. Może wziąłbyś coś
przeciwbólowego?
- Tak. W szufladzie komody są proszki. Od lekarza.
Popatrzyła na niego zaskoczona. Widząc jej minę, w milczeniu
wzruszył ramionami. Nie chciał się przyznać do słabości.
Znalazła proszki, zabrała ręcznik i kubek osłodzonej herbaty.
- Czy to wystarczy? - Podała mu tabletkę.
- Tak. Mam brać tylko w przypadku bardzo silnego bólu.
Popatrzyła na opakowanie. Prawie nie ruszone.
- Brałeś już to?
- Raz.
- Tylko raz? Ależ ty jesteś oporny!
- Znasz moje podejście do leków i alkoholu.
- To nie to samo. - Domyślała się, czemu był taki zasadniczy.
Jego matka była uzależniona, on sam też miał incydent z
alkoholem. Wolał nie ryzykować. Serce się jej ścisnęło. Wolał
cierpieć, niż wpaść w nałóg.
- Pokaż mi to kolano.
- Co pani zamierza, pani doktor? Żartobliwie poklepała go po
ramieniu.
- Najpierw muszę zobaczyć.
- O Boże, Tate, jest okropnie spuchnięte! - jęknęła. - Dwa
razy większe niż normalnie. Coś ty sobie zrobił?
- Miałem męczący dzień.
- To widzę. - Dokładnie obejrzała spuchnięty staw. - Ale co
zrobiłeś? Wojowałeś ze swoją Ritą?
96
RS
- Trochę przesadziłem, po prostu. - Zaczął masować mięsień
tuż nad rzepką.
Nie chciał powiedzieć nic więcej. To ją zaintrygowało.
Czyżby coś ukrywał? Nie chciała naciskać. Przede wszystkim
trzeba mu jakoś ulżyć.
- Poczekaj, ja to zrobię. - Odsunęła jego dłoń i sama zaczęła
delikatnie uciskać bolące miejsce.
Pochyliła się, by lepiej widzieć. Jedna długa blizna ze śladami
szwów, druga poniżej kolana, schodząca aż do łydki. Na samym
kolanie kilka innych, nieregularnych.
- Ale się nacierpiałeś - wyszeptała współczująco.
- Do rana mi przejdzie.
Koniuszkiem palca przesunęła po bliznach. Widziała je już
wcześniej, ale nie chciała wypytywać o szczegóły. Teraz nie
mogła się powstrzymać.
- Musiało cię strasznie boleć. To nie była jedna operacja?
- Dwie. Szramy na kolanie to ślad po rzepce. Przebiła skórę.
- O Boże. - Opuściła powieki. Oczami wyobraźni widziała go
leżącego na boisku, skręcającego się z bólu. A ona w tym czasie
paradowała przed kamerą, szczycąc się olśniewającymi nogami.
Popatrzyła na swoje gładkie, wychuchane, zadbane kończyny.
Przepełnił ją tak bezbrzeżny żal, że nie namyślając się wiele,
dotknęła ustami jego obrzmiałego kolana.
Tate gwałtownie wciągnął haust powietrza.
- Co ty robisz? Dlaczego?
- Bo nie było mnie tutaj dziesięć lat temu - wyszeptała i
znowu go pocałowała.
- Julee... - Zaniknął oczy. Gdy je otworzył, lśniły dziwnym
blaskiem. - Chodź do mnie.
Zapłonęła w niej dzika nadzieja.
- Ale dziś rano powiedziałeś...
- To już nie mogę cię nawet potrzymać? - nie dał jej
skończyć. Nadzieja zgasła. Rozczarowanie, jakie w jednej
sekundzie ją ogarnęło, smakowało gorzko.
97
RS
Przyciągnął ją do siebie. Przytuliła się ostrożnie, by nie urazić
jego chorej nogi. Odgarnął z jej twarzy opadające pasma
włosów.
Przez materiał koszuli czuła bicie jego serca. Wdychała jego
zapach, wtulała się w jego ciało. Byli dla siebie stworzeni. Jakże
pragnęła zatracić się w nim, zapamiętać tę chwilę na zawsze, by
wracać do niej myślą, gdy znajdzie się sama w swoim pustym
mieszkaniu.
Przez długi czas trwała tak, nie myśląc o niczym, nie
zastanawiając się nad jego zaskakującym zachowaniem.
Dopiero później naszły ją refleksje. Rano niemal wyrzucił ją z
łóżka, a teraz czule przytulał.
Podniosła głowę.
- Dlaczego to robisz?
- Co?
- Dajesz pociechę, a to ja miałam cię wesprzeć na duchu.
- Och, Julee, naprawdę nie wiesz? - W jego tkliwym uśmiechu
było coś, czego nie potrafiła nazwać.
- Nie, chyba nie.
- Pokażę ci. - Ujął jej twarz w dłonie i dotknął ustami czoła.
Potem przez długą chwilę patrzył jej w oczy. Czekała z bijącym
sercem. Odszukał jej usta i pocałował tak, że zabrakło jej tchu.
Już wiedziała. Pragnął jej. I jak ona był z tego powodu
zmieszany.
Cofnęła się lekko. Z wrażenia brakowało jej powietrza.
- Ale dzisiaj rano... Powiedziałeś, że... Jego głos był głęboki i
miękki.
- Kłamałem.
I jeszcze raz ją pocałował.
Znacznie później położyła rękę na jego piersi i popatrzyła na
niego w skupieniu.
- Opowiedz mi, co ci się stało.
Ostrożnie, by nie poruszyć świeżego kompresu, Tate
przekręcił się w jej stronę. Nabrał powietrza.
98
RS
- Przyłapałem Meltona Scotta i jego kumpli na gorącym
uczynku. Jak się domyślasz, nie byli zachwyceni moim
widokiem.
Nagle wszystko stało się jasne. Zrozumiała, dlaczego miał
ubrudzony mundur, zadrapane ramię i ślad na policzku.
- To ci, których śledzisz od dawna, tak? Próbowali uciec?
- Doszło do małej przepychanki. Melton od razu celował
prosto w moje kolana.
Wezbrała w niej wściekłość.
- Więc to dlatego... mam nadzieję, że go przymknąłeś.
Potrząsnął głową. Widać nie wszystko poszło po jego myśli.
- To nie takie proste. Połowa miasteczka uważa, że to
porządny obywatel. Nie wierzą, że może być zamieszany w
brudne interesy. Jest szanowany i bogaty. To ja jestem na
przegranej pozycji.
- Bo zatrzymałeś go w areszcie?
- Właśnie. - Przesunął ręką po twarzy. - Nie posiedzi długo.
Do północy wpłaci kaucję.
- Czy coś ci grozi? - zaniepokoiła się.
- Nie w takim sensie, jak myślisz. - Popatrzył na nią. - Ale
moja kariera szeryfa zawisła na włosku.
- To niemożliwe!
- Niestety, kochanie. Polityka taka jest. - Przesuwał kciukiem
po jej policzku, choć to ona powinna go teraz wspierać. - Melton
ma pieniądze i mnóstwo wpływowych przyjaciół.
Rozumiała jego niepokój. Uwielbiał swoją pracę, ale miał
niewzruszone zasady, od których nie odstąpi. Zrobi, co do niego
należy, nawet jeśli sam na tym straci.
- Za ciężko pracujesz. Nikt tego nie doceni.
- Nie przejmuj się mną. Masz teraz inne problemy na głowie.
Pomyśl o dziecku. Gdy już pojedziecie z Megan do Kalifornii,
będę mieć dużo czasu, by naprawić wszystko, co zaniedbałem.
Dotknął istoty rzeczy. Chcąc być idealnym ojcem i mężem,
nie mógł być jednocześnie idealnym szeryfem. Im szybciej ona i
99
RS
Megan stąd znikną, tym szybciej jego praca i jego życie wrócą
do normalności.
100
RS
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Miło, że dziś jest
taki przyjemny jesienny wieczór. Z ogródka za domem niósł się
smakowity zapach pieczonego na grillu kurczaka. Od razu
ruszył w tamtą stronę. Teraz nie będzie zadręczać się myślami o
kampanii wyborczej. Jutro Julee sama przeczyta w gazecie ten
szkalujący go artykuł. Nie warto psuć sobie humoru.
Julee pomachała do niego kuchenną łyżką. Miała na sobie
biały fartuszek podkreślający lekko zaokrągloną sylwetkę.
- Mam nadzieję, że jesteś głodny. Przesunął po niej
zachwyconym spojrzeniem.
- Jak wilk!
Słyszał, że kobiety oczekujące dziecka rozkwitają i stają się
wyjątkowo pociągające. Sam nigdy tego nie zauważył, jednak
teraz mógł to potwierdzić. Julee zmieniła się nie do poznania.
Fakt, że on sam w jakiejś mierze się do tego przyczynił,
dodatkowo go uskrzydlał.
- Pomyślałam, że skoro jest tak ładnie, możemy zjeść na
dworze. - Wskazała na przykryty niebieskim obrusem stolik.
- Świetny pomysł. - Pochylił się, by pocałować ją na
przywitanie. W tak krótkim czasie tyle się zmieniło. Te
powitalne pocałunki dawały mu wiele przyjemności. Podobnie
polubił różne drobne zmiany wprowadzone w domu przez Julee.
Ślady kobiecej dłoni. Co tam, będzie łapać chwilę, póki trwa. I
cenić każdy dzień. Choć wiedział, że prędzej czy później wróci
do poprzedniego życia. Jednak teraz liczyło się tylko dzisiaj. I
nawet ciężki dzień łatwiej przeżyć ze świadomością, że ma się
do kogo wracać. Odżywał, ledwie przekraczał próg domu. -
Gdzie Megan?
- W domu. Zawołaj ją.
- Dobrze.
Po chwili wszyscy troje usiedli przy stole.
101
RS
- Kurczak, ryż i kukurydza w kolbach. - Tate oblizał się,
nakładając sobie na talerz górę jedzenia. Czyż kiedykolwiek
przypuszczał, że właśnie Julee będzie przyrządzać mu posiłki?
Ze w ogóle z nim będzie? Ktoś patrzący z zewnątrz mógłby
dojść do wniosku, że odpowiadał jej taki sposób na życie.
Niestety, on wiedział swoje.
- A na deser ciasto czekoladowe.
- Mamy dziś deser? - zdziwił się. Julee unikała raczej
deserów. Mówiła, że słodycze to tylko niepotrzebne kalorie. -
Jest jakaś okazja?
Odkroił kęs kurczaka i wciągnął rozkoszny zapach ziół.
Przepyszne! Zwłaszcza że lunch zjadł w biegu.
- Dzwonili z agencji.
Zastygł w pół ruchu. Nagle kurczak stracił smak.
- Z Los Angeles?
Julee skinęła głową. Jej oczy lśniły.
- Zaproponowali mi kontrakt.
Tate sięgnął po serwetkę, otarł palce. Od pierwszej wzmianki
na temat tej nowej kampanii reklamowej minęło dobrych kilka
tygodni. Wiedział, że ta chwila nadejdzie, że to nieuniknione.
Ale nie mogła nadejść w gorszym momencie.
- Moje gratulacje.
Uśmiech Julee zgasł.
- Myślałam, że się ucieszysz.
Że się ucieszy? Nosiła jego dziecko, drugie dziecko. Przy
Megan tyle stracił. Nie widział, jak rośnie, jak się zmienia. Za
nic nie chciał, by historia się powtórzyła. Zależało mu też na
Julee. Nie mniej niż na dziecku. Oczywiście nie powie tego
głośno. Nie darmo stale mu przypominała, że ich związek jest
tylko chwilowy.
- W twoim stanie powinnaś dużo wypoczywać, a nie całymi
dniami stać przez kamerą.
Julee popatrzyła na córeczkę.
- Kochanie, mogłabyś pójść po ciasto?
102
RS
Megan spojrzała na matkę, przeniosła wzrok na Tate'a i
wzruszyła ramionami.
- Dobrze. I lody też? - dodała z nadzieją.
- Jak najbardziej.
Gdy dziewczynka oddaliła się i nie mogła ich słyszeć, Julee
powiedziała:
- Tate, od tylu tygodni nie pracuję. Czy zdajesz sobie sprawę,
jak kosztowna będzie operacja Megan? I jak długo będzie
musiała pozostawać pod specjalistyczną opieką?
- Jeszcze nie zbankrutowałem - odparł. Jeszcze nie. -Mam
zainwestowane pieniądze, a gdyby to było mało, zawsze mogę
sprzedać ziemię czy wziąć inną pracę. To nie jest sytuacja bez
wyjścia, Julee. Zawsze znajdzie się jakiś sposób. - Chciał paść
na kolana i zaklinać ją, by nie odjeżdżała, by go nie zostawiała. -
Razem coś wymyślimy. Daj mi szansę zaopiekować się wami.
Przez chwilę wpatrywała się w niego zmienionym
spojrzeniem. Jakby chciała mu wierzyć.
Poczuł się pewniej.
- Zastanów się nad tym, Julee. Megan nie powinna wracać do
Los Angeles. Chodzi tu do szkoły, ma przyjaciół, dobrą opiekę
w szpitalu. Kto się nią zajmie, gdy wyjedziesz?
W oczach Julee przemknął dziwny cień. Zwiesiła ramiona.
- Tak. Chodzi o Megan. Masz rację, jasne - powiedziała
bezbarwnym tonem. - Jak już wspominałam, chcę poprosić
mamę, żeby przyjechała. Wtedy będę mogła wyjechać.
Taka była prawda. Choćby nie wiadomo jak się przed nią
bronił. Julee nie potrzebowała ani jego, ani jego pieniędzy. Jej
miejsce było w Los Angeles. Znów czuł się jak bezpański pies.
Megan wróciła do stołu, niosąc przed sobą tacę z ciastem i
lodami. Musiała wyczuć napięcie, bo zmarszczyła czoło i
popatrzyła na nich przenikliwie.
- Kłócicie się?
- Ależ skąd - pośpiesznie odparł Tate. Za nic nie chciał jej
niepokoić. To był jego problem, wyłącznie jego, nawet nie
103
RS
Julee. Ona nigdy nie chciała tu zostawać. - Mama opowiadała
mi o tej propozycji, którą dostała z agencji. Zapowiada się
wspaniale. Tylko że będzie musiała na jakiś czas pojechać do
Los Angeles.
- Ale ja chyba nie muszę? - zaniepokoiła się Megan. - Charly
urządza imprezę w Halloween - dodała wyjaśniająco. W jej
oczach malowała się niepewność. Sięgnęła po kolbę kukurydzy.
- Wygląda na to, że zostaniesz ze mną i z babcią.
- Babcia przyjedzie? - Dziewczynka popatrzyła na Julee. -
Kiedy?
Julianna otarła z buzi Megan ziarenko kukurydzy.
- Za jakiś czas. Niedługo.
Rozczarowanie, jakie go ogarnęło, nie mogło być większe.
- Za trzy tygodnie są wybory szeryfa. Julee położyła dłoń na
jego dłoni.
- Wiem. I bardzo mi przykro, że tak wyszło. Chciałabym być
wtedy tutaj.
Dławiło go w piersi. Bał się, że zaraz wybuchnie. Jakby było
mało, że jego posada jest zagrożona, to teraz jeszcze zostawi go
Julee. Kobieta, której nigdy nie przestał kochać. Starał się
opanować, lecz gorycz była nie do przełknięcia. Nie powinien
robić sobie nadziei. Julee nie jest dla niego, nigdy nie była.
Dlaczego pozwolił sobie na marzenia, wiedząc, że ona i tak go
opuści?
Coraz bardziej niepokoiła się efektami kampanii wyborczej
Tate'a, przez co mniej myślała o ewentualnym kontrakcie. Było
jej przykro, gdy tak lekko przyjął zapowiedź jej wyjazdu,
uspokojony faktem, że nie zabierze Megan. Jednak teraz,
widząc, jak bardzo przejmuje się nadchodzącymi wyborami,
zapomniała o urazie. Po prostu martwiła się o niego.
Trudno było przewidzieć wynik wyborów, ale sytuacja była
co najmniej skomplikowana. Liczni wrogowie, wśród nich
Melton Scott, bez mrugnięcia okiem rozpowszechniali plotki
wyssane z palca. Krążyły opowieści o łapówkach branych przez
104
RS
szeryfa. Wyciągnięto niechlubne fakty z jego dalekiej
przeszłości.
Któregoś dnia Julee robiła zakupy, gdy po drugiej stronie
półki ktoś zaczął rozmawiać na temat Tate'a. Nastawiła uszu.
- Wiesz, dlaczego szeryf jest taki cięty na Meltona?
- Podobno poszło im o Juliannę Reynolds.
- Właśnie. Chodzili razem do szkoły. Tate zawsze zazdrościł
Meltonowi pozycji i pieniędzy. Julianna miała się ku Mel-
tonowi, z wzajemnością. I któregoś dnia pobili się o nią. Od
tamtej pory patrzą na siebie krzywo.
Pamiętała tamtą bójkę. Któregoś wieczoru po potańcówce
pijany jak bela Melton próbował zaciągnąć ją do swojego
samochodu. Tate do tej pory miał ledwie widoczną bliznę na
policzku. Ślad po butelce, którą uderzył go Melton. Pamiętała
niewybredne uwagi, jakie Melton rozpowiadał na temat Tate'a i
jego pochodzenia. Jej też nie oszczędził... Nic sienie zmienił.
Minęły lata, a on nadal za wszelką cenę chciał postawić na
swoim, nie przebierając w środkach.
Wściekła wyszła ze sklepu. Tate tyle zrobił dla tego miasta, a
ludzie bez zastrzeżeń nastawiali ucha na kłamstwa oszczerców.
Oto ludzka natura! Trzeba nimi potrząsnąć, przypomnieć, ile
dobrego doznali od szeryfa. Ile z siebie dal miastu, ile serca i
zainteresowania okazał dzieciakom, starszym ludziom. Jak
bardzo się starał, by życie w Blackwood stało się
bezpieczniejsze i lepsze.
I teraz spotyka go czarna niewdzięczność.
Dla niej też się poświęcił. Nie odmówił niczego, o co prosiła.
A chciała wiele. Postawił tylko jeden warunek - by jego dzieci
nosiły jego nazwisko. I co dostał w zamian? Perspektywę
zostania na lodzie, utraty pracy, na której tak bardzo mu zależy.
Musi mu pomóc, obmyślić jakiś sposób. Tylko jaki? Co w tej
sprawie może zrobić ktoś, kogo jedyną umiejętnością było
pozowanie do zdjęć?
105
RS
Ze zdenerwowania nie mogła trafić kluczykiem do zamka. W
końcu wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Co by tu
zrobić? Może zorganizować imprezę wyborczą? Taką w starym
stylu, z muzyką i występami? Tak, to jest pomysł.
Przez następny tydzień nie miała dla siebie ani chwili czasu.
Od rana do nocy werbowała ochotników, szukała sponsorów,
organizowała kampanię reklamową. Przydały się doświadczenia
z poprzedniej akcji pozyskiwania dawców szpiku.
I wtedy uświadomiła sobie, że nie może poprzestać w pół
drogi. Nie może zostawić Tate'a, powinna być przy nim do
końca. Potrzebował jej wsparcia. Musiała mu pomóc. Nie może
się wycofać. Wybory już niedługo. Jeśli wszystko pójdzie po ich
myśli i Tate zostanie wybrany, spokojnie będzie mogła wrócić
do Los Angeles. Teraz zostanie, była mu to winna.
W gazetach pojawiły się profesjonalne ogłoszenia, telewizja i
radio nadały reklamówki. W całym miasteczku zawisły plakaty
wykonane przez Megan i jej koleżanki. Julianna nie traciła ani
minuty. Chodziła, namawiała, przekonywała. Czarowała
uśmiechem, bez skrupułów wykorzystywała swoją popularność,
biorąc udział w programach lokalnych stacji. W ten sposób Tate
miał bezpłatną reklamę. To działanie wciągnęło ją bez reszty.
Czuła się wspaniale. Była potrzebna.
Publiczność nie zawiodła. Impreza miała się odbyć
wieczorem w miejskim parku i zakończyć poczęstunkiem. Już z
daleka widać było ciągnące tłumy. Ku zdumieniu Tate'a nie
zabrakło przedstawicieli partii opozycyjnej. Albo sprowadziła
ich ciekawość, albo nie chcieli przepuścić darmowego grilla.
Wieczór był ciepły i przyjemny, w powietrzu unosił się
smakowity aromat pieczonego mięsa. Tate, zdenerwowany i
spięty, stał obok Julee na przyczepie ustawionej przed niskim
budynkiem, służącej za prowizoryczną scenę. Orkiestra zaczęła
grać.
- Popatrz, ile ludzi! - Tate nie mógł wyjść ze zdumienia. - Jak
to zrobiłaś? - pytał z podziwem.
106
RS
Zbagatelizowała jego zachwyty.
- Nie zrobiłam nic takiego.
- Nic takiego? Dziewczyno, co ty opowiadasz? - Odsunął się
nieco i popatrzył na jej miłą twarzyczkę. Nawet nie
podejrzewała, jaki tkwił w niej potencjał.
- Drugi raz organizujesz imprezę na wielką skalę i znów
odnosisz ogromny sukces. Mogłabyś zająć się tym zawodowo.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Żartujesz sobie ze mnie, przyznaj się.
Wyglądała uroczo w cytrynowo-zielonym kombinezonie.
Mógłby tak na nią patrzeć i patrzeć. Była taka śliczna i
powabna. A po tym, co dla niego zrobiła, po prostu ją uwielbiał.
- Wcale nie żartuję. Masz do tego smykałkę, prawdziwy
talent. Niejeden polityk dałby wielkie pieniądze, by ktoś
zorganizował mu taką imprezę i przyciągnął takie tłumy.
- Każdy mógłby to zrobić.
- Nie, skarbie, nie każdy. - Otoczył ją ramieniem i przesunął
palcami po jej zaokrąglonym brzuchu. Pięć i pół miesiąca. Ciąża
nie była jeszcze zbyt widoczna, ale Julee szybko się męczyła. A
ostatnie tygodnie dobrze dały jej w kość.
- Może poszłabyś do domu i trochę odpoczęła? To dobrze
zrobi tobie i dziecku.
- Mam stracić całą zabawę? - roześmiała się. - Nic z tego,
szeryfie. I ja, i dziecko czujemy się doskonale. Dziś jest wielki
dzień. Pokażemy temu miastu, jakiego ma szeryfa. Otworzymy
ludziom oczy. Nie odejdę stąd ani na krok. - Wskazała ręką na
grupę dziewczynek wchodzących na scenę. Między nimi była
Megan. - Zaczynamy.
Pociągnęła Tate'a na tył platformy, gdzie ustawiono ogrodowe
krzesła. Usiedli.
Ze wzruszenia dławiło go w gardle. Dziewczynki w
koszulkach Wojowników tańczyły, wymachując kolorowymi
pomponami i wyśpiewując na cały głos:
,,Oddaj głos na szeryfa,
107
RS
Mclntyre to fajny człek.
Kto jeszcze tego nie wie,
ten jest kiep!".
Schodząc ze sceny, Megan posłała Tate'owi całusa. Serce w
nim topniało. Nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Następnie na scenę po kolei wchodzili mieszkańcy i każdy z
nich przytaczał jakąś historię związaną z Tate'em. O tym, jak
mogli na niego liczyć w potrzebie, jak nigdy nie zostawił ich
bez pomocy. Wspominali trudną drogę zbuntowanego
nastolatka, który stał się szanowanym i cenionym obywatelem.
Tate, ściskając z całej siły dłoń Julee, słuchał tego z
niedowierzaniem.
Julee, Julee. Bezgłośnie wymawiał jej imię. To dzięki niej.
Dzięki niej znaleźli się tutaj ci wszyscy ludzie. Cudowna,
kochana Julee. Tak to wszystko zorganizowała. Dlaczego? Co ją
do tego skłoniło? Co to oznacza? Tak się poświęciła, poniosła
tyle trudu...
Z krzesła podniosła się siwowłosa pani. Wstał, by pomóc jej
wspiąć się na scenę.
Pani Barkley pomachała do niego ręką.
- Dam sobie radę, synu. Siadaj przy swojej ślicznej żonie.
Spodziewa się dziecka, jak chyba wiecie - dodała z satysfakcją,
a zebrani, słysząc to, wybuchli śmiechem.
- No dobrze. - Pani Barkley sięgnęła po mikrofon. Tate na
wszelki wypadek stał w pobliżu. - Kochani, wszyscy dobrze
mnie znacie - zaczęła. - Połowa z was była moimi uczniami. Ja
nauczyłam was czytać i pisać. I wstyd mi za was, że teraz
korzystacie z tych umiejętności, by oczerniać naszego szeryfa.
Czy wy naprawdę nie wiecie, jak ciężko i z jakim oddaniem ten
człowiek pracuje? - Wymierzyła palcem w mężczyznę
siedzącego w pierwszym rzędzie. - Angusie Flemingu - rzekła
surowym, nauczycielskim tonem. - Twoja stacja benzynowa jest
czynna do północy, tak? Mężczyzna wyprostował się jak struna.
- Tak, proszę pani. Przez siedem dni w tygodniu.
108
RS
- Jak często szeryf do ciebie wpada przed zamknięciem i
sprawdza, czy wszystko w porządku?
- Prawie codziennie.
- Hecku Jonesie. - Wycelowała kościstym palcem w innego
byłego ucznia. - O czwartej rano odpalasz swoją śmieciarkę.
Czy o tej porze widujesz szeryfa?
- Oczywiście. Jego biuro jest prawie zawsze otwarte. Światła
zwykle palą się całą noc.
- Wiecie, do czego zmierzam? Biuro szeryfa jest czynne cały
dzień. Wieczorami zajmuje się waszymi dziećmi i jeszcze
pracuje po nocach. - Potoczyła po zebranych płonącym
spojrzeniem. - Bez umiaru go wykorzystujemy - stwierdziła z
przyganą. - Nie wiem, kiedy ten człowiek śpi. Powiem więcej.
Tate jest tak zajęty, że nie mam pojęcia, jakim cudem
zmajstrował to dziecko.
Jej słowa wywołały gromkie śmiechy. Tate pochylił się ku
zarumienionej Julee. Puścił do niej oko.
- Ja też biję się w piersi - ciągnęła pani Barkley. - Nie jestem
lepsza od was. Wiele razy ściągałam go do siebie, żeby złapał
podglądacza. A Bogiem a prawdą, kto by podglądał taką starą
babę jak ja? Jednak szeryf nigdy nie odmówił. Zawsze
przyjeżdżał. Jeśli go zabraknie, na kogo będziemy mogli liczyć?
Kto zatroszczy się o potrzebujących? Kto kupi jedzenie dla
mojej Penelopy? Powiem wam. - Uderzyła laską w scenę.
- Nikt!
Kochana pani Barkley. Dopiero teraz Tate uświadomił sobie,
jak dawno u niej nie był. Chyba odkąd zaczęła dawać Megan
lekcje gry na pianinie.
- No więc - ciągnęła pani Barkley. - Wydaje mi się, że
nadeszła pora, by zrewidować nasze uprzedzenia i odrzucić te
idiotyczne, wyssane z palca kłamstwa na jego temat. Niektórym
należy się porządny kopniak za to, że uwierzyli w podłe
insynuacje, jakoby szeryf robił coś niezgodnego z prawem. -
Zebrani przyjęli jej słowa aplauzem. - No, nie jesteśmy na
109
RS
pogrzebie. Chcemy uhonorować naszego szeryfa. Najlepszego,
jakiego kiedykolwiek mieliśmy. Przygotowałam coś na tę
okazję. - Podeszła do orkiestry i zwróciła się do klawiszowca.
- Mogłabym skorzystać z pana instrumentu?
Mężczyzna z uśmiechem ustąpił jej miejsca. Pani Barkley
usiadła i przeciągnęła palcami po klawiszach.
- Jeszcze nigdy nie grałam na takim nowoczesnym pianinku -
powiedziała do mikrofonu. - Ale spróbuję.
Tate'owi zabrakło słów ze zdumienia. W powietrzu rozległy
się znajome dźwięki ragtime'u Scotta Joplina. Po chwili wszyscy
tańczyli.
Tate roześmiał się, złapał Julee za rękę.
- Słyszałaś? Mamy tańczyć. Przy tobie chce mi się tańczyć,
pani Mclntyre. - Pochylił się, by ją pocałować. I od razu
zatęsknił za ciszą sypialni.
- To dobrze. Potrzebujesz trochę oddechu. - Położyła rękę na
jego szyi. - Jak twoje kolano?
- Bardzo dobrze. - Co tam kolano. Musnął ustami jej ucho. -
Julee, nie wiem, jak ci dziękować, co powiedzieć - wyszeptał.
Wokół nich kłębił się tłum roztańczonych, roześmianych ludzi. -
Czuję się, czuję się... - brakowało mu słów.
- Ciii... wiem. - Przycisnęła usta do jego warg. - Ludziom
czasami trzeba przypomnieć niektóre rzeczy.
Zrobiła jednak coś więcej. Znacznie więcej. Dzięki niej po raz
pierwszy czuł się doceniony. Ludzie zobaczyli w nim nie tylko
przedstawiciela prawa, ale porządnego człowieka. Julee nie
miała pojęcia, co czuje ktoś, kto zawsze był wyrzutkiem, kimś
gorszym.
Przygarnął ją do siebie ciepło, z wdzięcznością.
- Tyle dla mnie zrobiłaś. Uśmiechnęła się.
- To jeszcze nie koniec, szeryfie. Przed nami bardzo dużo
pracy. I tak aż do wyborów.
- Ale we wtorek wyjeżdżasz. Położyła dłoń na jego policzku.
110
RS
- Są rzeczy ważniejsze od pieniędzy. Po tym, co dla mnie
zrobiłeś, nie mogę cię zostawić. Razem będziemy walczyć.
Cofnął się, zaskoczony. Czy dobrze słyszał?
- A twój kontrakt? Nie pojedziesz do Kalifornii?
- Zrezygnowałam. Mam nadzieję, że będą jeszcze inne okazje.
A wybory są raz na cztery lata.
Krew zaszumiała mu w skroniach. Julee zrezygnowała z
kontraktu? Odrzuciła życiową szansę? Dla niego? Jak to
możliwe? I co to oznacza? Że jest dla niej kimś więcej niż
dawcą nasienia? Że mu ufa? Wierzy, że zapewni przyszłość jej i
Megan?
Wtulił twarz w jej włosy, upajając się ich zapachem. Kochał
ją aż do bólu. I po raz pierwszy on, chłopak z nizin społecznych,
otrzymał w darze miłość. Od Julee, kobiety, która zmieniła całe
jego życie.
- Julee - wyszeptał. - Znajdę sposób, by było nam dobrze.
Zobaczysz, damy sobie radę.
- Oczywiście, że tak.
Przez lata tłumił w sobie uczucia. Teraz rozgorzały nowym
blaskiem. A żal i gorycz rozwiały się jak dym.
- Julee, kocham cię. Zawsze cię kochałem.
Nie odpowiedziała. Położyła głowę na jego piersi. Pamiętała
tamtą chwilę sprzed lat, gdy tak samo żarliwie zapewniał ją o
swojej miłości. A tylko zniknęła mu z oczu, znalazł sobie nową
dziewczynę. Czy teraz historia się powtórzy? Bała się. Bo choć
bardzo chciałaby mu wierzyć, nie mogła zapomnieć zdrady.
Aż do wyborów Julee nie ustawała w wysiłkach. Jej trud nie
poszedł na marne, zwyciężyli. Przyjęła to z dziką radością. Tate
też odżył, odmłodniał. Widać było, że jest szczęśliwy. Poczuł
się dowartościowany i doceniony.
Minęło Święto Dziękczynienia, potem Boże Narodzenie. W
miasteczku odbyła się skromna parada, były występy w szkole.
Czas pędził nieubłaganie. Julee odliczała dni. Powinna
pracować, lecz w jej stanie to nie wchodziło w grę. Trudno,
111
RS
musiała odłożyć na później plany zawodowe. Myślała o tym z
ciężkim sercem. Bo, choć to dziwne, wcale nie chciała stąd
wyjeżdżać. Jednak nie miała wyjścia. Jej życie było tam, w Los
Angeles. A miejsce Tate'a było tutaj. Zawarli układ i tego trzeba
się trzymać.
112
RS
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Obudziły ją dziwne odgłosy dochodzące z łazienki. Ktoś
wymiotuje? Przerażona, poderwała się z łóżka. Włosy zjeżyły
się jej na głowie. To Megan.
- Mamo - z wielkim trudem wydusiła dziewczynka. Znowu
wstrząsnęły nią torsje.
Julee drżała. Starając się nie pokazać strachu, położyła dłoń
na rozgorączkowanej buzi córeczki.
- Co się dzieje? - Tate, jeszcze nie całkiem rozbudzony, stanął
na progu. Wrócił późno, pewnie dopiero co usnął. Jego
obecność podziałała na Julee jak balsam. Wstąpiły w nią nowe
siły.
- Nie wiem. Musimy jak najszybciej zawieźć ją do szpitala.
Tate zniknął i niemal natychmiast znowu się pojawił, już
ubrany. Przyniósł ze sobą koc.
- Za pół godziny będziemy w szpitalu.
- Muszę się ubrać.
- Dobrze, ja z nią zostanę.
Popatrzyła na jego zaciśnięte usta, skupione spojrzenie.
Zostawia Megan w dobrych rękach.
- Tate. - Już wychodziła, gdy do jej uszu dobiegł słaby głosik
Megan. Dziewczynka nigdy nie zwracała się do niego po
imieniu. Przerażenie Julee sięgnęło zenitu.
Ubrała się najszybciej, jak mogła. W ósmym miesiącu nie
było to takie proste. Słyszała, jak Tate łagodnie przemawia do
chorego dziecka. Gdy weszła do łazienki, Megan, otulona w
koc, spoczywała w ramionach Tate'a.
- Gotowa, Miss Ameryki? - zapytał, uśmiechając się z
przymusem. Mała uśmiechnęła się blado.
Pędził jak szalony. Nie minęło pół godziny, a wchodzili do
izby przyjęć. Julee przez cały czas była w telefonicznym
kontakcie ze szpitalem, więc lekarze czekali przygotowani na
przyjęcie małej pacjentki.
113
RS
Tate przygarnął Julee do siebie.
- Jak się czujesz?
Wpatrzona w zamknięte drzwi gabinetu, pokręciła głową.
- Tak sobie. A ty?
Tate westchnął głęboko i ukrył twarz w jej włosach.
- Może to tylko wirus.
Guziki koszuli wbijały się jej w policzek. W jego ramionach
było jej łatwiej. Dodawał jej sił.
- O tej porze roku w szkole jest mnóstwo podziębionych
dzieciaków.
Zataczał palcami kółka na jej karku.
- Może nie powinniśmy posyłać jej do szkoły publicznej?
- Nie - zaprzeczyła zdecydowanie. - Pamiętasz, jaka była
dumna z występu na Boże Narodzenie? Po przeszczepie będzie
musiała pozostać w szpitalu, w całkowitej izolacji. To potrwa
tygodnie, może miesiące. Czas spędzony z dziećmi jest jej
potrzebny.
Otworzyły się drzwi. Drobna pani doktor szła w ich stronę.
Biały fartuch, okulary zakrywające pół twarzy.
- Co z nią? - wyrzuciła z siebie Julee, starając się panować
nad zdenerwowaniem. Tate przytrzymywał ją ramieniem.
- Trzeba poczekać na wyniki badań. - Lekarka poklepała Julee
po ramieniu, dodając jej otuchy. - Na razie nie ma powodu do
niepokoju. To może być reakcja na leki albo krótkotrwała
infekcja wirusowa.
- To samo powiedział Tate.
Doktor Knight popatrzyła na górującego nad nią szeryfa.
- Może jedno z państwa pójdzie do Megan, a drugie zostanie,
by wypełnić dokumenty? Porozmawiamy, jak będą pierwsze
wyniki.
- Ja pójdę - rzekł Tate. - Ty lepiej sobie poradzisz z papierami.
Gdy Julee weszła do sali, dziewczynka leżała pod kroplówką.
Serce jej się ścisnęło. Tyle razy widziała tę scenę. Dlaczego to
dziecko tak cierpi? Boże, jaka to straszna niesprawiedliwość!
114
RS
Tate z opuszczoną głową siedział przy łóżku, trzymając
drobną rączkę Megan. Sprawiał wrażenie, jakby się modlił.
Julee poczuła przepełniające ją uczucie wdzięczności i
miłości. Dotąd mogła liczyć tylko na wsparcie mamy. Jednak
dużo odważniej patrzyła w przyszłość, mając przy sobie Tate'a.
Jakby sama jego obecność wystarczała, by odpędzić straszną
chorobę.
Weszła na palcach, ale Tate usłyszał. Nie wypuszczając rączki
Megan, podniósł się i zwolnił dla Julee krzesło. Usiadła.
- Dali jej coś na powstrzymanie mdłości - powiedział cicho. -
Powinna usnąć.
Megan podniosła ciężkie powieki.
- Już mi lepiej - wyszeptała. - Nie martwcie się.
- Zobaczysz, nawet się nie spostrzeżesz, jak wypiszą cię do
domu - miękko powiedział Tate, odgarniając jej z buzi pasemko
ciemnych włosów. Dziewczynka zamknęła oczy.
Niestety, mylił się.
Julee poczuła paraliżujący lęk na widok wchodzących do sali
lekarzy. Doktor Knight, specjalista od przeszczepów, i
prowadzący ją położnik. To wróżyło jak najgorzej. Łzy
napłynęły jej do oczu. Wsparła się o Tate'a. Wyszli z sali.
Doktor Knight popatrzyła na nią współczująco.
- Mamy wyniki wstępnych testów. Niestety, w krwi Megan
pojawiły się komórki blastyczne. - Widząc minę Tate'a,
wyjaśniła: - To zmienione białe krwinki. Na tym etapie możemy
próbować coś robić, ale czas nas goni. Trzeba jak najszybciej
wyznaczyć datę porodu. Musimy go przyśpieszyć.
Julee przeraziła się. Perspektywa, że próbując pomóc jednemu
dziecku, narazi drugie, była nie do zniesienia.
- Jeszcze za wcześnie - zaprotestowała.
- Specjalistyczne badania i wstępne naświetlania potrwają
jakieś dziesięć dni. Czyli ciąża będzie miała mniej więcej
trzydzieści osiem tygodni. Wystarczy. - Doktor Knight skinęła
na położnika. - Doktor Travis jeszcze dziś zrobi pani USG.
115
RS
Wtedy ustalimy optymalny termin wywołania porodu i operacji
Megan.
Szykowała się do tego od tylu miesięcy, znała wszystkie
możliwe zagrożenia i konsekwencje, każdy szczegół niezbędnej
procedury. Najpierw Megan musi przejść serie naświetlań, które
zniszczą wszystkie komórki nowotworowe w jej organizmie, ale
jednocześnie dramatycznie osłabią jej system immunologiczny.
W końcowym okresie jej organizm będzie całkowicie
bezbronny. Jedynym sposobem na zminimalizowanie ryzyka
będzie izolacja dziewczynki. Będą mieć do niej dostęp
wyłącznie lekarze i rodzice. Podczas przyśpieszonego porodu
doktor Franks pobierze krew pępowinową, wyselekcjonuje z
niej komórki macierzyste i przeszczepi je Megan. Jeżeli
wszystko dobrze pójdzie, szpik Megan zacznie odnawiać te
przeszczepione komórki i dziewczynka już na zawsze wyzwoli
się od raka.
Ale teraz, gdy nadeszła godzina próby, Julee wpadła w
panikę. Popatrzyła na Tate'a.
- Już tak niewiele pozostało. Tyle zrobiliśmy. Naprawdę jest
szansa, że Megan będzie zdrowa. Ale jeśli to odbije się na
dziecku? - mówiła ze łzami w oczach. - Tate, kocham to
maleństwo. Nie chcę, by stało mu się coś złego.
- Naszym dzieciom nic nie może się stać. - Zacisnął usta i
popatrzył na zamknięte drzwi sali, w której leżała Megan. -
Żadnemu z nich.
Całym sercem pragnęła, by jego słowa okazały się prawdą.
Dziewięć dni później Julee wpadła po drodze do cukierenki w
Blackwood. Po raz pierwszy odeszła od łóżka Megan. Musiała
pojechać do domu po rzeczy dla siebie i maleństwa. Goniła jak
w ukropie. Wprawdzie w szpitalu został Tate i Beverly, ale
każda chwila była dla niej na wagę złota.
Dziecko poruszyło się. Pogładziła z czułością wydatny
brzuch. Jutro maleństwo przyjdzie na świat. W walentynki.
Dlatego, choć tak się śpieszyła, wstąpiła do ciastkarni. Megan
116
RS
uwielbiała wiśniowe serduszka. Wprawdzie ich nie zje, ale
dostanie.
Julee wciągnęła cynamonowo-waniliowy zapach. Gare Harper
codziennie miała świeże wypieki. Wspaniałe, pyszne ciasta i
ciasteczka pieczone według przepisów przywiezionych z Czech
jeszcze przez jej dziadków. Nigdzie nie było tak smakowitych
ciasteczek z owocowym nadzieniem jak u niej.
- Cześć, Julee. - Okrągła twarz Clare była zaróżowiona od
żaru bijącego z pieca. - Jak tam Megan?
- Nie najgorzej, dzięki - odpowiedziała zdawkowo, bo
zależało jej na czasie. - Chciałam kupić dla niej kilka twoich
wiśniowych serduszek. Przepada za nimi.
- Ojej! - zmartwiła się Clare. - Dopiero co sprzedałam ostatnie
sztuki. Ale mam wyrobione ciasto, prawdziwe, nie takie z
zamrażarki, jak to teraz w modzie. Zaraz je wstawię do pieca i
za dziesięć minut będą gotowe.
- Okropnie się śpieszę...
Clare popatrzyła na nią badawczo.
- Chyba nie zaczynasz rodzić?
- Nie. Ale muszę jak najszybciej wracać do szpitala.
- Daj mi osiem minut. Usiądź na moment. - Clare popędziła
do kuchni. - Osiem minut, słowo! - zawołała przez ramię.
Julee przymknęła oczy. Jeszcze kilka minut. Trudno, poczeka.
Usiadła przy stoliku. Rozejrzała się po cukierence. Przez lata nic
się tu nie zmieniło. Te same stoliki i krzesła z kutego żelaza, nad
staromodną kasą żartobliwy napis, na ścianie ręcznie wypisany
cennik.
Uśmiechnęła się do siebie. W tej samej chwili do środka
weszła drobna, jasnowłosa kobieta. Julee poruszyła się
niespokojnie. Przez tyle miesięcy udało się jej uniknąć spotkania
z byłą żoną Tate'a. I akurat dzisiaj musiały na siebie wpaść.
Czyż to nie ironia losu? Przełknęła ślinę. Oto miała przed sobą
żywy dowód jego zdrady.
Z zaplecza wychyliła się głowa Clare.
117
RS
- Cześć, Shelly. Ciasto dla Larry'ego już czeka. - Puściła do
niej oczko. - Och, ty romantyczko! Poczekaj, Kathy zaraz je
przyniesie. - Przeniosła wzrok na Julee. - Julee, jeszcze tylko
sześć minut.
Shelly popatrzyła w jej stronę, po czym ruszyła do stolika.
Oczy jej jaśniały.
- Jak tam Megan? - zagaiła.
- Dość dobrze - odparła krótko Julee. Przecież nie powie
nikomu, że umiera ze strachu.
- Operacja będzie jutro, zgodnie z planem?
Oto uroki mieszkania w małym miasteczku, gdzie wszyscy
wiedzą wszystko o wszystkich.
- Tak, jutro. - Maleńka stopka kopnęła ją w żebro.
- Więc maleństwo też urodzi się jutro - podsumowała Shelly i,
nieproszona, usiadła przy stoliku.
Julee bawiła się pierścionkiem, modląc się w duchu, by Cla-re
się pośpieszyła.
- Tate musi być wniebowzięty. Zawsze wariował na punkcie
dzieci.
Julee poruszyła się niespokojnie.
- Uhm - wymamrotała. Rozmowa z Shelly na temat Tate była
ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła.
- Julee... - Shelly urwała i lekko zmarszczyła czoło. -Mam
nadzieję, że nie czujesz się niezręcznie?
- Ależ nie, skądże - uśmiechnęła się z przymusem. Kiedy
wreszcie te ciastka będą gotowe?
- To dobrze. Nie masz powodu się mnie obawiać. Tate jest dla
mnie przyjacielem. Zawsze tak było.
Przyjacielem? Bardzo ciekawe.
- Rozumiem - powiedziała na głos. Shelly nie wyglądała na
przekonaną.
- Czy powiedział ci, jak to było?
118
RS
Julee nabrała powietrza. Pachniało wanilią i drożdżami.
Brakowało jej tchu. Tylko tego jej trzeba, by wracać do
wydarzeń sprzed lat.
- Widzę, że nic ci nie mówił. - Brązowe oczy Shelly patrzyły
na nią łagodnie. - Właściwie mogłam się tego spodziewać. Dla
niego to był straszny okres.
- To stypendium wiele dla niego znaczyło. Shelly posłała jej
dziwne spojrzenie.
- Ale chyba wiesz, dlaczego tak bardzo mu na nim zależało?
Trudno, by nie wiedziała.
- To była dla niego ogromna szansa na wyrwanie się z
Blackwood.
- Na wyjazd do Los Angeles. Liczył, że dzięki temu odzyska
ciebie. Gdyby został zawodowym piłkarzem, jego sytuacja by
się zmieniła. I wtedy mógłby ci coś zaoferować.
- Może na początku rzeczywiście tak myślał, ale... - Julee
machnęła ręką.
- Ale ożenił się ze mną? To chciałaś powiedzieć? - Shelly
skubała pasek torebki. - Tate to porządny facet. Nic ci nie
powiedział ze względu na mnie i moją rodzinę. Ale myślę, że
powinnaś to wiedzieć.
- Shelly, daj spokój. To nie moja sprawa. Tate i ja... -Urwała.
Niewiele brakowało, a powiedziałaby za dużo. Ze ich związek
jest tylko czasowy. Że jutro ich małżeństwo przejdzie do
przeszłości. - To dawne dzieje.
- Teraźniejszość bierze się z przeszłości. Wszystko, co
robimy, wywiera wpływ na innych. Zrozumiałam to dziesięć lat
temu. Tate był chłopakiem z marginesu, miał złą opinię. Byłam
jedną z niewielu osób, które wiedziały, dlaczego jest taki.
Zawsze miałam do niego słabość, choć ty pewnie nie
domyślałaś się tego.
Julee pokręciła głową. Nie miała o tym pojęcia.
- Wbił sobie do głowy, że wszystko bezpowrotnie stracił. Nie
zdobył wykształcenia, zmarnował szansę na zostanie piłkarzem,
119
RS
a przede wszystkim utracił ciebie. Zbliżyliśmy się, bo
potrzebował kogoś, komu mógł się wyżalić, kto zechciał go
wysłuchać. Szukał bratniej duszy. Z wdzięczności ożenił się ze
mną, gdy mu to zaproponowałam.
Julee popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Tak, to ja wyszłam z propozycją - powiedziała Shelly,
widząc jej minę. - Po kilku tygodniach znajomości. Byłam
młoda i romantyczna. Naiwnie sądziłam, że sprowadzę go na
dobrą drogę. Tate był w rozpaczy, nie mógł dojść do siebie. Za
dużo na niego spadło. Nie mógł się otrząsnąć. Wmawiał sobie,
że skoro nie został piłkarzem, nie ma u ciebie żadnych szans.
Wiedziałaś o tym, że nienawidził ludzi zachwycających się
twoim wyglądem i twoimi nogami? Nie mógł się z tym
pogodzić. Dla niego zawsze byłaś czymś więcej.
Bezwolnie potrząsnęła głową. Tate coś takiego powiedział?
- Nie zrozum mnie źle. Z mojej strony to nie było żadne
poświęcenie. Wariowałam na jego punkcie. Ale po kilku latach
wyrosłam z młodzieńczego uczucia. Tate przestał pić,
ustatkował się. Robił, co mógł, by odwdzięczyć się mnie i
mojemu tacie. Jednak nasze małżeństwo nie miało szans. Nie
byliśmy dla siebie. Tate bardzo się starał, ale oboje
wiedzieliśmy, że popełniliśmy błąd. On nie przestał cię kochać.
I choć na pozór wszystko się jakoś układało, podświadomie
tęsknił za tobą. Śniłaś mu się po nocach.
Julee zamrugała.
- Śniłam mu się?
- Tak. Wołał twoje imię. - Shelly zniżyła głos do szeptu. - A
czasami płakał.
Julee zamknęła oczy. Tate. Tate, co myśmy zrobili? Jak
mogłam być taka ślepa?
Przez lata zadręczała się, odpychała przykre wspomnienia.
Była przekonana, że tylko ona tak mocno przeżyła ich rozstanie,
tylko ona cierpiała. A Tate ją kochał. Kochał i tęsknił.
120
RS
Teraz poznała prawdę. Poczuła się wolna od żalu. Kocha
Tate'a, zawsze go kochała. To dlatego zrezygnowała z
dochodowego kontraktu, odrzuciła życiową szansę. Bo przy nim
zawsze czuła się czymś więcej niż parą zgrabnych nóg. On
sprawiał, że czuła się kochana.
Otworzyła oczy. Czy to możliwe, że w jednej chwili świat
zdołał tak bardzo się zmienić? Dopiero teraz uświadomiła sobie,
jak bardzo była samotna w tym plastikowym kalifornijskim
świecie. Sama stawiała czoło chorobie Megan. W Blackwood
też czuła się samotna.
Z własnej winy. Bo tak się nastawiła. Nie dostrzegała, że
otaczają ją życzliwi, gotowi do pomocy ludzie. To w niej była
pustka i wyobcowanie. Stała się snobką. Snobką w najgorszym
znaczeniu tego słowa. Nie zauważała zwyczajnych, prostych
ludzi, otwartych, serdecznych, dobrych, którzy tak gromadnie
pośpieszyli oddać krew, którzy wspierali Tate'a. Takich jak
Clare, która wychodzi teraz ze skóry, by jak najszybciej upiec
serduszka dla chorego dziecka. Jak Shelly, która wyjawia obcej
kobiecie swoje tajemnice.
I przede wszystkim Tate.
Z kuchni wynurzyła się uśmiechnięta Clare. Niosła przed sobą
białe pudełeczko.
- Proszę, Julee. Specjalnie udekorowane, zobacz. Prezent od
firmy.
Łzy napłynęły jej do oczu. Clare uniosła przykrywkę. W
pudełeczku było sześć złocistych, pachnących, jeszcze gorących
serduszek. Na każdym z nich widniała namalowana czerwonym
lukrem literka ,,M".
W pogoni za sukcesem i marzeniami pojechała aż do
Kalifornii, a okazuje się, że wszystko, czego najbardziej
pragnęła, było tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Kocham, dobrzy
ludzie. I mężczyzna, którego kochała.
Zapadał chłodny, szary zmierzch. Tate jeszcze nigdy w życiu
nie był tak zdenerwowany i spięty jak dzisiaj. Miał za sobą
121
RS
nieprzespaną noc i trudny dzień. Dziś tyle się dokona. Dziś
przyjdzie na świat jego syn. Megan dostanie szansę na nowe
życie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie. Jeśli nie... Jeśli dziś ich
utraci, tych, których kocha, swoją rodzinę. Jedyną, jaką miał... I
choć bezustannie odpychał od siebie te myśli, mimowolnie stale
do nich powracał.
Wsłuchał się w odgłos swoich kroków na szpitalnym
korytarzu. Dwa tygodnie spędzone na oddziale dziecięcym
zmieniły go na zawsze. Jako szeryf często był świadkiem
ludzkich tragedii, jednak nic nie da się porównać z cierpieniem,
które tutaj było stale obecne. Strach, rozpacz, ulotna nadzieja i
wiara, że nie zdarzy się najgorsze. I te dzieci, czerpiące radość z
każdej chwili, kurczowo czepiające się życia. Teraz rozumiał
determinację Julee, upór, z jakim dążyła do zwerbowania
maksymalnej liczby potencjalnych dawców szpiku.
Wchodząc do izolatki Megan, zmusił się do uśmiechu.
Maleńkie
pomieszczenie
tonęło
w
walentynkowych
dekoracjach.
Julee i Beverly postarały się, by niczego nie zabrakło.
Kolorowe balony, serduszka, kartki od koleżanek i życzenia
szybkiego powrotu do zdrowia.
- Cześć, Miss Ameryki. Ładnie wyglądasz.
Na głowie dziewczynki nie było ani jednego włoska. Pod
oczami ciemne sińce. Jednak mała nie poddawała się. Łysą
główkę wysmarowała ciemnoniebieskim żelem.
- Cześć, szeryfie. Jak mama? Tate przysiadł na łóżku.
- W porządku. Po południu zostaniesz starszą siostrą. A
wieczorem doktor Franks zrobi ci przeszczep. I nawet się nie
obejrzysz, jak znowu będziesz grać w kosza.
- Uhm. - Dziewczynka umilkła. Skubała rąbek koszulki. -
Tate...
Gdy zwracała się do niego po imieniu, wiedział, że sprawa
jest poważna.
- Co, kochanie?
122
RS
- Nie chciałam pytać mamy, bo ona i tak już za bardzo się
martwi. Z powodu dzidziusia i w ogóle... - głos jej się łamał.
Widział, że zbiera się na odwagę. Wreszcie wyszeptała:
- A jeśli ja umrę?
Serce załomotało mu w piersi, zabrakło powietrza. Megan
dzielnie robiła dobrą minę, jednak w głębi duszy to nieszczęsne
dziecko śmiertelnie się bało. Miała zaledwie dziewięć lat, a już
musiała się mierzyć z problemami, które przerastały jej
możliwości. Miała powody, by się bać. Tak jak on.
- Nie umrzesz. - Nawet myśl o takiej ewentualności była nie
do zniesienia.
- Ale jeśli tak się stanie? - Zielone oczy dziewczynki patrzyły
na niego z niepokojem. - Nathan umarł.
Trzy dni temu lezący na oddziale ośmiolatek przegrał
nierówną walkę z białaczką. Zrozpaczona rodzina płakała na
korytarzu. Oboje z Julee starali się wtedy podtrzymać Megan na
duchu. Na nich ta śmierć też spadła jak grom z jasnego nieba. I
jeszcze wyraziściej uświadomiła im, jak cienka granica dzieli
życie od śmierci.
Co ma jej teraz powiedzieć? Czy może obiecać coś, na co nie
miał wpływu?
- Wiem, że pójdę do nieba - cieniutki głosik dziewczynki
wyrwał go z tych rozmyślań. - Ale ja bym wolała zostać z tobą, i
z mamą, i z dzidziusiem. Jest tyle rzeczy, które chciałabym
jeszcze zrobić.
Dławiło go w gardle. Nie mógł oddychać.
- Na przykład co? - wydusił. Jeśli Megan skoncentruje się na
czymś innym, może choć na chwilę zapomni o lęku. Taką miał
nadzieję.
- No wiesz. - Zrobiła ręką szeroki gest w powietrzu. -Być
nastolatką. Nauczyć się prowadzić samochód. Chodzić na
randki. Takie rzeczy.
- Prowadzić samochód! - Tate wzdrygnął się demonstracyjnie,
co wywołało uśmiech na buzi dziewczynki. - Aż mnie dreszcz
123
RS
przechodzi na samą myśl! I jeszcze randki! No, nie wiem.
Chyba będę musiał kupić sobie karabin, żeby chłopaki trzymały
się od ciebie z daleka.
Megan zachichotała.
- Nie zrobisz tego.
- Poczekaj, a zobaczysz - droczył się. - Będą stać w kolejce
przed domem, a ja będę wybierał, który może iść z tobą na bal
maturalny.
Megan żartobliwie odepchnęła jego rękę.
- Co ty, ja wcale nie pójdę na taki bal. Jego kruszynka. Boi
się, że nie dożyje?
- Dlaczego?
Popatrzyła na niego z góry, dając do zrozumienia, że on nic
nie rozumie.
- Bo nie umiem tańczyć.
Odetchnął lżej. I zdusił śmiech. To problem, któremu potrafił
zaradzić.
- Nie mów takich rzeczy. Chodź. - Nie zważając na
kroplówkę, delikatnie podniósł dziewczynkę z łóżka. Ważyła
tyle co piórko. - Stań na moich butach.
Megan ufnie podniosła szczuplutkie ramionka. Położył sobie
jej rączkę na ramieniu. Jagodowa główka ledwie sięgała mu do
piersi. Przytrzymując ją delikatnie, uśmiechnął się z
przymusem.
Nucąc ,J Will Always Love You" okręcił ją kilka razy po
maleńkiej izolatce. Nie zważał na bolące kolano, na serce
pękające z miłości i żalu. Rurka od kroplówki tańczyła razem z
nimi, jak rywal. Umierał z miłości do swojej chorej córeczki.
Może nie będzie na jej balu maturalnym, ale chociaż teraz z nią
zatańczy.
Po minucie Megan zatrzymała go. Oddychała z trudem, jej
buzia się zaróżowiła.
- Możemy trochę odpocząć?
124
RS
- Jasne. - Jej organizm był bardzo osłabiony. Ostrożnie ułożył
ją na łóżku. - Wspaniale tańczysz. Zostaniesz królową balu.
Megan rozjaśniła się w uśmiechu.
- Pouczysz mnie jeszcze trochę? Później.
Przecież nie powie jej prawdy. Nie powie, że może niczego
więcej już jej nie nauczy.
- Oczywiście.
- Mam coś dla ciebie. - Dziewczynka sięgnęła do nocnej
szafki i podała mu czerwone papierowe serduszko. - To
walentynka dla ciebie.
Opadła na poduszkę i patrzyła uważnie, jak Tate otwiera
kartkę. Chude rączki położyła na piersi.
Przeczytał słowa wypisane nierównym dziecinnym pismem.
Resztką woli starał się zachować uśmiech. Chciało mu się
płakać z radości, miłości i żalu.
,,Kochany Superszeryfie. Czasami udaję, że jesteś moim
prawdziwym tatusiem. Chciałabym, żeby tak było. Kocham cię,
Megan".
- Podoba ci się?
Złożył kartkę i ukrył ją w dłoniach.
- Bardzo. To będzie moja ukochana walentynka. Ukochana
jak ty.
Dziewczynka pokiwała głową.
- Wiem. Znam się na tym. Mamusię też kochasz.
- Tak - powiedział szczerze, głosem nabrzmiałym od
wezbranych emocji.
- To dobrze, bo my też cię kochamy. Zanim się z nami
ożeniłeś, mama ciągle się martwiła. Teraz jest inaczej. Mama się
śmieje i jest wesoła. Najbardziej, gdy jesteś w domu. I chyba już
trochę mniej się martwi. To znaczy, póki się nie rozchorowałam.
Bo teraz znowu się przejmuje. Mną i dzidziusiem. Okropnie nie
lubię, jak się tak martwi.
Serce zatrzepotało mu w piersi. Czy rzeczywiście jest tak, jak
mówi Megan? Czy Julee jest szczęśliwsza w Blackwood niż w
125
RS
Los Angeles? Wczoraj wróciła z miasteczka w dziwnym
nastroju, zamyślona i wyciszona. Domyślał się, że lęka się tego,
co przyniesie dzisiejszy dzień, ale może to jeszcze coś innego?
Może perspektywa rozstania budzi w niej refleksje i smutek?
Popatrzył na zegarek.
- Skoro mówimy o mamie, to pójdę teraz do niej, zobaczyć,
co się dzieje. Może już się zaczęło? Zanim wyjdę, powiedz, czy
jeszcze czegoś ode mnie chcesz?
Dziewczynka poruszyła głową.
- Przyjdziesz mi powiedzieć, jak dzidziuś już się urodzi?
- Oczywiście. A potem, jak mama troszeczkę odpocznie,
przywiozę ją tutaj do ciebie. - Zaczął się ostrożnie podnosić,
delikatnie prostując kolano.
- Dzięki. A gdzie jest babcia?
- Jest z mamą. Ale zaraz przyjdzie do ciebie. - Ujął jej buzię
w dłonie i ucałował błyszczącą od żelu główkę.
Na korytarzu zdjął papierowy fartuch, zmiął go i wrzucił do
kosza. Pielęgniarka z tacą leków weszła do izolatki.
Już odchodził, gdy zatrzymał go jakiś dźwięk. Megan stała w
obwieszonym czerwonymi serduszkami malutkim okienku
łączącym izolatkę ze światem zewnętrznym. Trzymała w ręku
walkie-talkie. To genialny pomysł szpitala, dzięki któremu
pacjent mógł kontaktować się z innymi.
Podszedł do słuchawki wiszącej obok na ścianie. Przyłożył ją
do ucha i nacisnął guziczek.
- Już się za mną stęskniłaś? - zażartował. Dziewczynka
uśmiechnęła się, jednak po chwili spoważniała.
- Gdyby mi się stało coś złego...
- Tak nie będzie.
Nie dała się przekonać.
- Ale gdyby mi się coś stało, zajmiesz się moją mamusią?
Będzie jej bardzo smutno, ale nie daj jej długo się smucić.
126
RS
- Megan... - Jak wytłumaczyć złożoność ich wzajemnych
stosunków? Jak wyjaśnić to dziecku, które może nie doczekać
jutrzejszego dnia? Bezradnie szukał właściwych słów.
- Obiecaj mi - nalegała, wpatrując się w niego żarliwie.
Położyła rączkę na szybie, między dwoma serduszkami. Jego
dziecko, jego córeczka tak dzielna i mężna, że trudno to pojąć,
czekała na potwierdzenie.
Te szczupłe paluszki. Mogłyby wygrać tyle melodii,
narysować tyle rysunków, tyle zrobić.
Ponad głową dziewczynki popatrzył na pielęgniarkę. Miała
twarz osłoniętą maską, ale w jej oczach błyszczały łzy.
Przyłożył rękę do szyby, nakrywając nią drobną rączkę.
Miłość przepełniała mu serce.
- Obiecuję.
Nie wie, jak tego dotrzyma, jak wypełni to, co obiecał. Potem
coś wymyśli. Znajdzie sposób. Nie może jej zawieść.
Przez całe życie stał z boku, obserwując świat jak przez
szybę, łaknąc ciepła i miłości. Ale ta mała istotka i jej matka
wyrwały go z odrętwienia. Był im potrzebny. Wreszcie czul się
spełniony.
Uczucia rozsadzały mu serce.
Miał dziecko. Rodzinę. Zrobi wszystko, by ich nie stracić.
Megan go kocha. Julee też. Był ślepy, że tego nie widział. Za
bardzo się bał, za bardzo się dystansował. Julee naprawdę go
kocha. Każde jej słowo, wszystko, co dla niego zrobiła,
świadczy o jej uczuciu. Może nigdy nie był dla niej
wystarczająco dobry. Może nie zasługuje na taką dziewczynę.
Ale kocha ją całym sercem.
Dał Megan słowo. I dotrzyma obietnicy. Bez względu na
konsekwencje. Nieważne, ile będzie musiał poświęcić.
Zrezygnuje z pracy, wyjedzie z miasta, które jest mu tak bliskie,
i zamieszka w znienawidzonym Los Angeles. Zrobi to. Nie
pozwoli jej odejść. Tym razem będzie o nią walczyć.
Pielęgniarka jeszcze raz sprawdziła monitory i wyszła z sali.
127
RS
Julee od wczoraj biła się z myślami. Rozmowa z Shelly
otworzyła jej oczy, tyle rzeczy nagle ukazało się jej z zupełnie
innej strony. Po powrocie z Blackwood długo wpatrywała się w
uśpioną twarz Tate'a siedzącego przy łóżku Megan. Wtedy
powzięła decyzję.
Musi zmienić swoje życie. Goniła za sławą i pieniędzmi, i
ciągle jej było mało. Dopiero teraz widzi, jakie to było jałowe.
Ani kariera, ani pieniądze nie mogły wrócić Megan zdrowia.
Najważniejsza była miłość.
Kochała Tate'a, kochała go bezgranicznie. I wiedziała, że to
uczucie wzajemne. Nie mogła się doczekać, by mu to
powiedzieć.
Dziecko poruszyło się raptownie. W tej samej chwili do
środka wpadł Tate. Serce zabiło jej mocniej. Szedł szybko,
patrząc na nią z napięciem.
- Zmieniłem zdanie - rzekł bez wstępów. - Nie mogę tego
zrobić.
- Słucham? - Ze stojącego przy łóżku EKG wysuwał się
pokryty plątaniną kresek pasek papieru, słychać było miarowy
rytm serca płodu. - Przykro mi, szeryfie, ale za późno na zmianę
zdania.
- Ale ja nie o tym.
- Całe szczęście. - Uśmiechnęła się promiennie. Czuła się
lekko i radośnie. Tak to jest, gdy człowiek podejmie właściwą
decyzję. - Jak się czuje Megan?
- Dobrze. - Przeciągnął palcami po nastroszonych włosach,
pokręcił głową. - Nie, to nie do końca prawda. Boi się. Wiesz, o
co mnie poprosiła?
- O co? - Poczuła ucisk w piersi. A może w brzuchu?
- Żebym zaopiekował się tobą i dzieckiem, jeśli jej stanie się
coś złego. Nie chce, żebyś była smutna.
- Och! - Łzy napłynęły Julee do oczu. Przycisnęła palce do
ust. - Moja kochana, najdroższa dziewczynka.
- Dałem jej słowo. I dotrzymam - dokończył stanowczo.
128
RS
- Dobrze - odparła, czekając na ciąg dalszy.
- Umówiliśmy się wprawdzie, że po narodzinach dziecka
weźmiemy rozwód. Ale ja tego wcale nie chcę. Nie mogę.
Megan wyzdrowieje.
- Święcie w to wierzę - powiedziała, nie bardzo wiedząc, do
czego on zmierza. I jaki związek z ich rozwodem ma Megan.
- Megan potrzebuje ojca. Potrzebuje mnie. - Krążył
niespokojnie po sali. - Kto pogoni przychodzących do niej
chłopaków, no kto?
Miarowe tętno dziecka i lekkie skurcze w brzuchu nie dawały
się jej skupić.
- Tate, o czym ty mówisz?
- O tobie, o mnie, Megan, maleństwie. Jesteśmy rodziną.
Jesteśmy sobie potrzebni. Wcześniej tego nie wiedziałem, nie
miałem rodziny. Teraz to się zmieniło. I nie chcę tego stracić.
Za nic.
Próbowała doszukać się sensu w jego dziwnych słowach.
Znowu poczuła skurcz. Skrzywiła się mimo woli. Nie odrywała
oczu od Tate'a. Coś się działo, coś bardzo ważnego. Nie mogła
niczego zepsuć.
- Ja też nie.
- Nie spierajmy się. - Zaczął przemierzać pokój. - Jeśli chcesz
mieszkać w Kalifornii, nie ma sprawy. Przeniosę się tam.
Zrobię, co tylko zechcesz. Co będzie trzeba. Mogę być twoim
ogrodnikiem, kierowcą, niańką do dziecka. Do diabła, w takiej
metropolii glina chyba też się na coś przyda.
Teraz wreszcie ją olśniło. Jakby rozwiały się chmury i
wyjrzało słońce.
- Przeniesiesz się do Los Angeles?
- Jeśli tego zechcesz.
- Nie chcę.
- Może nie uda mi się zarobić wielkich pieniędzy, ale będę się
starał. Będę pracował od rana do nocy. Mogę być
129
RS
taksówkarzem, kierowcą autobusu. Mogę nająć się do mycia
tych cholernych wieżowców. - Wzdrygnął się na samą myśl.
Chichot Julee przerwał jego tyradę.
- Tate, nie słyszałeś, co powiedziałam? Nie chcę już mieszkać
w Los Angeles.
Zatrzymał się nagle.
- Nie chcesz?
- Nie. - Jak mu wyjaśnić, że sześć wiśniowych serduszek i
rozmowa z jego byłą żoną otworzyły jej oczy, uświadomiły, co
jest naprawdę ważne?
- W takim razie, co zamierzasz?
- Doceniam, że chcesz dla mnie zostawić swoją pracę i swoje
miasto, ale ja tego nie chcę. Chcę, by nasze dzieci dorastały w
Blackwood, w naszym rodzinnym mieście. Tu jest nasze
miejsce. Kocham cię, szeryfie Mclntyre.
Zapatrzył się w sufit.
- Dzięki, Panie. Julee, kocham cię. I zawsze pragnąłem tylko
jednego... byś była szczęśliwa.
- Potrzebowałam tyle czasu, żeby to zrozumieć. Gdy
zadzwoniłam i usłyszałam, że masz żonę...
- Zawsze cię kochałem. I wtedy, i teraz.
- Wiem. Tęskniłam za tobą. Jak ty za mną. Tylko żadne z nas
nie miało wiary.
- Gdybym wcześniej wiedział o Megan... Na pewno bym... -
Oczy miał pełne żalu. - To był dla mnie bardzo trudny czas.
- Wiem. Wczoraj rozmawiałam z Shelly. Twarz mu
złagodniała.
- To dobra dziewczyna.
- Bardzo dobra. Jak wszyscy w Blackwood.
Pochylił się nad łóżkiem i pocałował ją delikatnie. Oparł
czoło o jej czoło.
- Myślałem, że nie znosisz Blackwood.
- To było dawno temu. Nie sądziłam, że kiedyś tu wrócę, ale
zmieniłam zdanie. W Blackwood jestem u siebie. To moje
130
RS
miejsce na ziemi. Megan też tu rozkwitła. Nie zdawałam sobie
sprawy, jaka jestem stłamszona i spięta, jaka samotna. Dopiero
w Blackwood odetchnęłam pełną piersią. Tu są ludzie, których
znam, którzy mi dobrze życzą. I mężczyzna, którego kocham.
- A twoja kariera? - Ostrożnie, by nie poruszyć podłączonych
do Julee urządzeń, przysiadł na łóżku. - Takim wysiłkiem
zdobyłaś pozycję, tyle cię to kosztowało. Jeśli ci na tym zależy,
to idź dalej.
- Nie. Nie zależy mi na tym aż tak. Lubię tę pracę, ale nic nie
jest ważniejsze od ciebie i dzieci. Na myśl, że mogłabym was
nie mieć, ogarnia mnie przerażenie.
- Może to da się jakoś połączyć. Jeśli się postaramy.
- Myślisz, że mogłabym pracować na część etatu?
- Pewnie, czemu nie?
- No cóż... - Jej twarz się śmiała. - Właściwie masz rację. -
Wyciągnęła rękę, splotła z nim palce. - Widzisz, znowu tak na
mnie działasz.
- Jak? - Pochylił się jeszcze bardziej. Czuła na skórze ciepło
jego oddechu.
- Że od razu czuję się lepiej. - Przesunęła palcem po ledwie
widocznej bliźnie na jego policzku. Ślad sprzed lat, gdy jeszcze
jako młody chłopak stanął w jej obronie. A teraz, już jako
dorosły mężczyzna, zgodził się wywrócić do góry nogami całe
swoje życie, by dać swojej córce szansę na ocalenie. -Jesteś dla
mnie taki dobry. Kocham cię.
- Kochasz? Na pewno? - Jego usta były tuż przy jej twarzy. -
Julee, zostaniesz moją żoną? Tak naprawdę?
Położyła palce na jego ustach.
- Tak. Bardzo tego chcę. Jeśli tylko obiecasz, że zawsze
będziesz mnie kochać.
Przesuwał ustami po jej palcach.
- Dziewczyno - wymamrotał czule. - Ja cię kocham od
zawsze. Gdy byłem zbuntowanym nastolatkiem i potem, przez
te mroczne lata, kiedy cię tutaj nie było. Ale dzisiaj, gdy nasza
131
RS
córeczka czeka na cud, a nasz synek lada chwila przyjdzie na
świat, kocham cię jeszcze bardziej.
Odsunął jej rękę i nakrył ustami jej usta. Julee westchnęła i
radośnie oddała pocałunek.
Tate uśmiechnął się tym swoim uwodzicielskim uśmiechem.
- Rozumiem, że się zgadzasz.
- Tak, absolutnie tak. - Nagle chwycił ją silny skurcz. -Och,
poczekaj... - Złapała go mocno za rękę. - Chyba dokończymy
później naszą rozmowę. Teraz... och! Teraz twój syn chce
zabrać głos.
- Mój syn - powtórzył oszołomiony. - Boże, Julee. Mamy
dziecko.
Dziecko, które przyszło w samą porę. W walentynki.
132
RS
EPILOG
- Mamo, do mnie!
Nie mogła się nie uśmiechnąć, patrząc, jak czternastoletnia
Megan woła do niej z drugiej strony umownego boiska.
Podniosła piłkę do góry, celując w jej stronę. Tate i pięcioletni
malec wychodzili ze skóry, próbując jej przeszkodzić. Obaj
mieli tak samo zawzięte miny.
Rzuciła piłkę i pobiegła do Megan, osłaniając ją przed
napastnikami.
- Wygrałyśmy! - wykrzyknęła Megan. - Wygrałyśmy! Tate i
Nathaniel już byli przy niej.
- Świetnie ci poszło, Miss Ameryki.
- Dzięki, tato. - Uradowana Megan przybiła z nim piątkę. -
Mam dobrego trenera.
Zawsze w takich momentach Julee ogarniało wzruszenie. Tate
uwielbiał, gdy Megan mówiła do niego ,,tato". A Megan tak się
cieszyła, że ma prawdziwego ojca.
- Zagramy jeszcze raz?
- Tak, tak - poparł ją Nathaniel i naśladując Tate'a, oparł
pulchne rączki na kolanach. - Chcemy rewanżu.
- Rewanżu, kajtku - poprawiła go siostra, rzucając mu piłkę.
- Zostawmy to na później - zaprotestowała Julee, przykładając
dłoń do falującej piersi. - Zaraz padnę.
- Mmm - zabuczał Nathaniel. Wlepił w matkę wielkie,
błękitne oczy. Julee zdusiła mimowolny śmiech. Ten słodki
maluch już znał siłę swojego uroku.
- Chodź, idziemy. - Megan objęła brata ramieniem. - Zagramy
sobie w coś innego. - Wskazała oczami na rodziców, pochyliła
się i szepnęła tak, żeby wszyscy słyszeli: - Starsi potrzebują
dużo odpoczynku, bo szybko się męczą.
- Tak, starsi muszą odpoczywać - podchwycił chłopczyk. -
Pouczysz mnie jeździć na rowerze?
133
RS
Nathaniel od trzech dni uczył się tej trudnej sztuki. Megan
przez cały czas była w pogotowiu, podtrzymując go na wszelki
wypadek.
- Dobra. To ścigajmy się do werandy. - Dzieciaki puściły się
pędem. Mały z całych sił przebierał krótkimi nóżkami. Megan
wielkodusznie pozwoliła się wyprzedzić.
Julee i Tate, trzymając się za ręce, ruszyli za nimi. Nad ich
głowami przemknął mały ptaszek.
- Skąd oni mają tyle energii? - Julee z ulgą przysiadła na
schodkach przed domem, odrzuciła do tyłu włosy.
Tate usiadł obok niej. Też sapał z wysiłku.
- Wszystko jedno, to wspaniała sprawa.
- Tak, szeryfie. Gdyby pięć lat temu ktoś nam powiedział, że
będziemy mieć dwójkę takich świetnych, zdrowych dzieciaków
uganiających się po ogrodzie, to czy uwierzyłbyś? - Kontrolne
badania po pięciu latach potwierdziły, że Megan jest zupełnie
zdrowa.
- Kto by wtedy pomyślał, że będziemy mieć ogród... wspólny
ogród?
Pięć lat, a tyle się wydarzyło.
Nowy domownik, niedawno przygarnięty piesek, podbiegł do
nich, domagając się pieszczot. Julee z roztargnieniem pogłaskała
go po uszkach.
- Dzwoniła mama.
- Co u nich? - Dwa tygodnie po tym, jak Julee zdecydowała
się zostać w Blackwood, Beverly i Eugene wzięli ślub.
- W przyszłym miesiącu Eugene przechodzi na emeryturę.
Postanowili wyruszyć w podróż po Stanach. Wpadną do nas po
drodze i zostawią nam klucze do domu. W razie potrzeby będę
mogła się tam zatrzymać. - Julee już dawno sprzedała
apartament, a Eugene pomógł jej dobrze zainwestować
pieniądze. - Chociaż to mało prawdopodobne.
- Dobrze, że zmieniłaś agencję. Dallas jest dużo bliżej. -Tate
pogładził ją po nodze. - A ty? Jesteś zadowolona?
134
RS
Wprawdzie teraz zarabiała mniej, ale praca bardziej jej
odpowiadała. Poza tym z Dallas spokojnie mogła wracać na noc
do domu. A skoro Megan była zdrowa, nie musiała już walczyć
o bardzo zyskowne kontrakty. Tate miał rację, mówiąc, że jakoś
się ułoży.
- Pewnie. Teraz mam więcej czasu dla ciebie i dzieci. I na
pracę tutaj - dodała z uśmiechem. Uległa namowom Tate'a i
zaangażowała się w organizowanie kampanii kilku miejscowych
polityków. Ta praca niespodziewanie bardzo ją wciągnęła.
- Powiem ci coś, szeryfie. Zycie jest piękne. Dzięki tobie.
Tate wyprostował się i przygarnął ją do siebie.
- Nie. To dzięki tobie. Moje życie było przedtem puste i bez
sensu. Zatracałem się w pracy, bo nic innego nie miałem. Ty
wszystko zmieniłaś.
- Nadal jednak za dużo pracujesz. - Zmarszczyła nos. Tate nie
przestał się poświęcać. Nic dziwnego, że tak bardzo go ceniono.
- Tak, ale teraz jestem innym człowiekiem. Życie ma sens,
czuję się spełniony. Dzięki tobie, dzięki dzieciom. Jestem
bardzo szczęśliwy.
Pogładziła go po policzku. Przepełniało ją tyle cudownych
uczuć. Promieniała.
- Najdroższy - szepnęła. - To ja tobie dziękuję. Teraz
wszystko jest inne. Otworzyłeś mi oczy. Przestałam żyć w
strachu, przy tobie czuję się bezpieczna. I nasze dzieci, nasze
kochane, najsłodsze kruszyny. - Westchnęła. - Szkoda, że nie
mamy ich więcej. Powinniśmy mieć z tuzin.
- Powinniśmy? - Ujął jej twarz w obie dłonie. W jego oczach
zapłonął filuterny blask. - Dam ci tyle dzieci, ile zechcesz.
Powiedz tylko kiedy.
Topniała pod jego spojrzeniem.
- To jak, chciałabyś mieć ze mną więcej dzieci? - zapytał z
psotnym uśmiechem.
- Chciałabym. Zabawnie poruszył brwiami.
135
RS
- Jestem do dyspozycji - rzekł. - Choćby teraz - dodał, całując
ją.
Ten czuły pocałunek zdusił jej rozbawiony śmiech. Płonęła w
jego ramionach.
- Mamo, tato, patrzcie! - podekscytowany krzyk Nathaniela
przywołał ich do rzeczywistości.
- Odłóżmy to na później - mruknął Tate, jeszcze raz muskając
jej usta. - Bo chyba naszemu synkowi przydarzyło się coś
bardzo ważnego.
- On sam jedzie! - wołała Megan, biegnąc tuż obok malca. -
To przecież cud!
- To prawda. - Tak jak ty, pomyślała Julee, patrząc na Megan
z miłością. Jak wy oboje. Otoczyła Tate'a ramieniem i oparła
głowę o jego ramię. Jak wy wszyscy.
Bo naprawdę dokonał się cud.
136
RS