background image

 

 

 
 
 

 

 
 
 
 
 
 

                              Linda Goodnight 

 

                              W tobie nadzieja 

 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 
- Stawiam pięć dolarów i flaszkę piwa, że ona nie zostanie tu 

dłużej niż dwa dni. 

Jeet  Hammond  oparł  łokieć  na  barze  i  uniósł  filiżankę, 

wskazując  na  przechodzącą  za  oknem  długonogą  brunetkę. 
Szeryf  Tate  Mclntyre  obojętnie  popatrzył  na  migającą  miedzy 
naklejkami na szybie sylwetkę dziewczyny. Nie obchodziło go, 

z  kim  mówi  jego  zastępca.  W  ogóle  nie  zamierzał  wdawać 

się  w  niepotrzebne  rozmowy.  Nie  miał  na  to  ani  czasu,  ani 
ochoty. 

-  Nie  zakładam  się  o  piwo,  Jeet  -  przypomniał  to,  o  czym 

wszyscy  w  miasteczku  doskonale  wiedzieli.  -  Nie  piję, 
zapomniałeś? 

-  Nie,  skądże.  Jasne.  Nie  pijesz  i  nie  grasz  -  uśmiechnął  się 

Jett łobuzersko. - Ja, niestety, tak. 

Tate odsunął talerzyk z resztkami ciasta. Lekki poryw wiatru 

nieoczekiwanie poruszył niebieską spódniczką dziewczyny. 

I  wtedy  na  Tate'a  spłynęło  olśnienie.  Wiedział,  kim  ona  jest. 

Ciasto zaciążyło mu w żołądku jak kamień. Nie miał pojęcia, że 
wróciła. 

Jeet z komicznym uniesieniem wpatrywał się w powiewającą 

spódniczkę. 

-  Jeszcze  wyżej,  odrobinkę  wyżej  -  mamrotał  modlitewnym 

szeptem. - Boże, w życiu nie widziałem takich nóg! 

-  Niech  no  twoja  żona  usłyszy  -  Tate  przywołał  go  do 

rozsądku. - Znowu przyjdziesz do mnie szukać noclegu. 

-  Masz rację,  stary  -  westchnął  Jeet.  -  Ale  przyznaj,  przyjazd 

Julianny  Reynolds  musi  poruszyć  nawet  kogoś  tak  odpornego 
jak ty. 

Tate drgnął i wbił wzrok w filiżankę. Był poruszony, owszem, 

ale  nie  w  takim  sensie,  jak  przypuszczał  Jeet.  Gdy  dziesięć  lat 
temu  Julee  wyjeżdżała,  stracił  nie  tylko  ostatnie  dwadzieścia 
dolarów, ale i serce. I już nigdy go nie odzyskał. 

1

RS

background image

 

 

- Jak to się dzieje, że jest taka znana, a nigdy nie oglądaliśmy 

jej zdjęć? - zapytał Jeet, wyciągając szyję. 

-  Jest  modelką  od  nóg.  Trudno  poznać  kogoś  po  nogach.  On 

zawsze  potrafił  ją  rozpoznać.  Na  każdej  reklamie,  w  telewizji, 
na zdjęciach. 

- Mówią, że to podobno ona występowała w zeszłym roku w 

tym filmie o baletnicy. 

- Słyszałem. 
-  Pamiętasz  ten  bilboard  przy  autostradzie?  Mało  nie 

zjechałem  do  rowu,  gdy  pierwszy  raz  go  zobaczyłem.  Dam 
głowę, że to była ona. 

Tak, to była Julee, z całą pewnością. Sam wtedy ustawił się w 

tym  miejscu  do  kontroli  drogowej.  Przez  pół  nocy  wypisywał 
mandaty i wpatrywał się w nogi na  reklamie. Wspomnienia nie 
dawały mu spokoju. 

Pociągnął  spory  łyk  kawy.  Słodki  napój  łagodził  gorycz 

wspomnień. Jedyna kobieta, którą kochał. Bez wahania oddałby 
za  nią  życie.  Nie  był  jej  wart.  Wiedział  to  i  wtedy,  i  teraz. 
Zasługiwała  na  coś  więcej,  niż  mógł  jej  ofiarować  łobuziak  z 
biednej dzielnicy. Odstawił filiżankę. 

Wstając, rzucił na stolik kilka monet. 
- Idziemy, pora brać się do roboty. 
Jeet zsunął się z krzesła i ruszył za szefem. 
-  Ciekawe,  po  co  ona  tu  przyjechała.  Dokładnie  to  samo 

pytanie zadawał sobie Tate. 

Miała do wykonania misję. 
Poruszając  się  z  wdziękiem,  szła  główną  ulicą  miasteczka,  a 

każdy  krok  przybliżał  ją  do  człowieka,  od  którego  zależało  jej 
dalsze życie. Lęk stawał się coraz silniejszy. Jak potoczy się ich 
rozmowa?  Ten  mężczyzna  jest  teraz  poważnym  i  szanowanym 
człowiekiem. Ma rodzinę. Do tej pory nawet przez myśl jej nie 
przeszło,  by  wtrącać  się  w  jego  życie.  Jednak  zdarzają  się 
wyjątkowe  okoliczności.  Czasami  nie  pozostaje  nic  innego,  jak 
sięgnięcie  do  środków  ostatecznych.  Musi  nakłonić  go  do 

2

RS

background image

 

 

współpracy.  Nie  ma  innego  wyjścia.  Tyle  tylko,  że  nie  wyjawi 
mu  prawdziwych  powodów.  Przynajmniej  to  może  dla  niego 
zrobić. 

Duży  zegar  na  domu  pogrzebowym  Evansa  pokazywał  kilka 

minut  po  dwunastej.  Wzdrygnęła  się  na  to  mimowolne 
przypomnienie  upływającego  czasu  i  unoszącego  się  nad  nią 
widma  śmierci.  Każda  mijająca  chwila  przybliżała  ten 
nieuchronny moment, gdy na wszystko będzie za późno. To, że 

śmierć  jeszcze  nie  zaatakowała,  zawdzięczała  tylko  łaskawości 
Boga i postępowi w medycynie. 

Poczuła  słodki  zapach  białych  tulipanów  zdobiących  donice 

przy  wejściu  do  budynku  sądu.  Nie  zatrzymując  się,  by  na  nie 
popatrzeć, Julianna pchnęła masywne drzwi i weszła do środka. 

Przywitał  ją  chłodny  półmrok.  Trudno,  musi  to  zrobić. 

Megan,  jej jedyne  dziecko,  umiera.  Jej  życie  może ocalić  tylko 
przeszczep szpiku.  Tygodnie  rozpaczliwych poszukiwań dawcy 
nie dały żadnego rezultatu. Pozostało tylko jedno rozwiązanie. I 
choć  przysięgła  sobie,  że  nigdy  tego  nie  zrobi,  przyjechała  do 
Blackwood  odszukać  ojca  Megan.  Musi  spotkać  się  z  Ta-te'em 
Mclntyre'em. 

W sekretariacie nikogo nie było. Podeszła do drzwi z napisem 

,,Szeryf  Hrabstwa  Seminole".  Zawahała  się.  Czuła  suchość  w 
gardle.  A  jeśli  Tate  odmówi?  Jeśli  ostatnia  szansa  na  ocalenie 
Megan przepadnie? Nabrała powietrza i nacisnęła klamkę. 

Drzwi  były  zamknięte.  Julianna  zgarbiła  się  i  oparła  czoło  o 

chłodną  mosiężną  tabliczkę.  Nawet  nie  mogła  płakać.  Już 
dawno wypłakała wszystkie łzy. 

- Szuka pani kogoś? 
Wyprostowała  się  gwałtownie  i  odwróciła  w  kierunku  głosu. 

Tuż  przed  nią  stał  Tate  Mclntyre.  Nieco  starszy,  bardziej 
masywny i jeszcze przystojniejszy niż kiedyś. 

Serce zabiło jej mocniej. Obawiała się tego spotkania. Nerwy 

miała napięte do ostateczności. 

3

RS

background image

 

 

Trzeba  przyznać,  że  Tate  robił  wrażenie.  Wysoki, 

muskularny.  Mundur  dodatkowo  podkreślał  wszystkie  jego 
walory. Nie bez powodu był pewnym kandydatem do najlepszej 
drużyny piłkarskiej. Smagła cera, zielone oczy, krótko podcięte 
ciemnobrązowe  włosy.  Lekko  wystające  kości  policzkowe 
zdradzały  płynącą  w  jego  żyłach  indiańską  krew.  Atrakcyjny 
chłopak 

stał 

się 

wyjątkowo 

przystojnym 

mężczyzną. 

Mężczyzną, który wybrał inną. 

Gdzieś  w  oddali  rozległ  się  dźwięk  policyjnego  radia.  Tate 

nastawił uszu. Słuchał, nie odrywając oczu od Julianny. 

Nieraz  myślała  o  nim  przez  te  wszystkie  lata,  jednak 

wrażenie, jakie na niej zrobił, zaskoczyło ją. Krew pulsowała jej 
w  skroniach.  Uczucia,  o  których  dawno  zapomniała,  nagle 
odżyły.  Kiedyś  kochała  go  szaleńczą,  młodzieńczą  miłością. 
Pośpiesznie  odepchnęła  wspomnienia.  To  było  dawno.  To  już 
przeszłość,  do  której  nie  ma  powrotu.  Przyjechała  tu  tylko  z 
powodu Megan. Tylko i wyłącznie. 

Wpatrywał się w nią w milczeniu. Była wiotka i szczupła jak 

niegdyś. Mocno zaciskała palce na klamce. Nie dość, że wróciła, 
to stała przed jego gabinetem. 

Zaczerpnął  powietrza.  Zawsze  była  dla  niego  pięknością. 

Teraz  nabrała  jeszcze  szlifu.  Nie  chciał  tego  zauważać,  nie 
chciał niczego odczuwać, ale to było od niego silniejsze. 

- Cześć, Tate. 
Wyciągnęła rękę. Ledwie jej dotknął, przeszył go dreszcz. To 

była ciepła, miękka dłoń Julee, dziewczyny, którą kochał i która 
go zawiodła. 

Przez  lata  zabraniał  sobie  myśleć  o  niej.  Tak  jak  o  ojcu.  To 

były  zamknięte  sprawy.  Może  dlatego  teraz  zareagował  tak 
gwałtownie.  Wszystkie  spychane  w  niebyt  uczucia  odżyły  z 
dawną siłą, choć wydawało mu się, że już się z nimi uporał, że 
rany się zabliźniły. Jednak obraz Julee wsiadającej do autobusu 
nadal go prześladował. 

4

RS

background image

 

 

Tak  bardzo  pragnął,  by  zrobiła  karierę.  Obie  z  matką  ledwie 

wiązały koniec z końcem. Nie zdawał sobie tylko sprawy, jak to 
się może skończyć. Julee nie wróciła już do Blackwood. To był 
dla  niego  cios.  Tym  bardziej  bolesny,  że  jego  kariera  sportowa 
legła w gruzach. Jedna poważna kontuzja, i jego życie rozpadło 
się.  Stopniowo  ból  zmienił  się  w  gniew,  potem  w  gorycz  i 
rozczarowanie.  Marzenia  okazały  się  złudzeniem.  Julee  nie 
wróci, nie był jej wart. Pogrążył się w rozpaczy. Cudem wyszedł 
na  ludzi,  z  silnym  postanowieniem,  że  nie  powtórzy 
wcześniejszych  błędów.  Nigdy  więcej  nie  zaryzykuje  własnych 
uczuć. 

I tego musi się trzymać. Wypyta ją, czego od niego chce, i jak 

najszybciej odeśle ją z powrotem. 

- Jak się miewasz? 
Słodkie,  uwodzicielskie  brzmienie  jej  głosu  przed  laty 

doprowadzało go do szaleństwa. Seksowny głos, seksowne nogi, 
cudowna dziewczyna... 

Odepchnął od siebie wspomnienia. 
-  Dzięki,  jakoś  leci.  A  co  u  ciebie?  -  Oswobodził  rękę, 

otworzył zamek i pchnął drzwi. Musi usiąść i ochłonąć. 

Przepuścił  ją  pierwszą.  Mimowolnie  poczuł  ulotny  zapach 

kosztownych  perfum.  Nie  miał  pojęcia,  co  to  za  marka.  Nigdy 
nie był w tym dobry. 

-  To  już  tyle  czasu.  -  Julianna  obrzuciła  spojrzeniem  wąski 

gabinet,  którego  dochrapał  się  takim  wysiłkiem.  Zawalone 
papierami biurko, świszcząca klimatyzacja. Dla wielkomiejskiej 
damy musiało to wyglądać odpychająco. 

- Mnóstwo - potaknął, spoglądając na kalendarz. Dziewięć lat, 

siedem  miesięcy  i  trzynaście  dni.  Dzień  jej  wyjazdu  na  zawsze 
wrył mu się w pamięć. - Słyszałem, że dobrze ci się wiedzie. 

- Słyszałeś? 
Wzruszył ramionami. Nie powie jej przecież, że chciwie łapał 

każdy  strzęp  informacji  na  jej  temat.  Trzymał  za  nią  kciuki.  I 

5

RS

background image

 

 

snuł  naiwne  rojenia,  że  powróci  do  miasteczka  załamana.  Do 
niego. Boże, jaki był głupi! 

Przeniósł  ciężar  na  zdrową  nogę.  Chyba  pogoda niedługo  się 

zmieni,  bo  kolano  znowu  go  bolało.  Choć  może  to  tylko 
zmęczenie, efekt osiemnastu godzin mozolnej pracy. Przez całą 
noc przeczesywali zarośla, szukając zaginionego dziecka. Warto 
było. Gdy w końcu oddał dzieciaka zapłakanym rodzicom, czuł 
się szczęśliwy jak nigdy. 

Julee  spostrzegła  ten  nieznaczny  ruch  i  popatrzyła  na  niego 

uważnie. 

- Noga wciąż ci dokucza? 
A  zatem  wiedziała.  I  nawet  nie  zadzwoniła.  Widać,  gdy  już 

znalazła się w wielkim mieście, przestał się dla niej liczyć. 

-  Czasami  -  przyznał  niechętnie.  Minęło  prawie  dziesięć  lat. 

Po co do tego wracać? 

Delikatnie  dotknęła  jego  ramienia.  Poczuł,  jakby  przeszył  go 

prąd.  Jeszcze  chwila,  a  padnie  jej  do  stóp.  Tyle  lat,  a on ciągle 
był naiwnym głupcem. 

- Tak bardzo było mi ciebie żal. 
Skoro  tak,  to  dlaczego  nie  przyjechała?  Dlaczego  go  nie 

wsparła,  gdy  przeżywał  najgorsze  chwile?  Został  sam,  zdany 
tylko na siebie. Wpadł w rozpacz, zaczął pić, potem ożenił się z 
pierwszą dziewczyną, która się nawinęła. 

- To już przeszłość. - Odsunął się, by nie wdychać jej perfum. 

Stanął za biurkiem. 

Oboje byli wtedy młodzi i pełni nadziei. Mieli przed sobą całe 

życie. Wierzyli, że świat jest na wyciągnięcie ręki. Ona marzyła 
o  karierze  modelki,  a  on  liczył  na  wejście do kadry piłkarskiej. 
Gdy  jej  plany  zaczęły  się  urzeczywistniać,  on  doznał  kontuzji, 
która wykluczyła go ze sportu. 

Duma nie pozwalała mu zadzwonić. Czekał i powoli narastał 

w nim  gniew.  Depresja,  alkohol, żal,  to  wszystko zaczynało  go 
przerastać.  Chciał  umrzeć.  Wtedy  pojawiła  się  Shelly.  Godziła 

6

RS

background image

 

 

się  na  jego  wyskoki.  Współczuła  mu.  Był  jej  za  to  wdzięczny. 
Nie minął miesiąc, a wzięli ślub. 

Zamknął oczy, odpychając wspomnienia. To już przeszłość. 
- No więc, co cię przygnało do Blackwood? 
I  kiedy  masz  samolot  do  domu?  -  dodał  w  duchu.  W  jej 

oczach  przemknął  jakiś  cień.  Nerwy?  Niepokój?  Popatrzył  na 
nią  badawczo.  Zaciśnięte  usta,  cienie  pod  oczami.  Miał 
przeczucie, że czegoś się obawiała. Czekał. 

Czego ona się boi? I jaki to może mieć związek z rodzinnym 

miastem? Jaki ma związek z nim? 

-  Mogę  na  chwilę  usiąść?  Mam  z  tobą  coś  ważnego  do 

obgadania. 

Był  poruszony,  ale  starał  się  niczego  po  sobie  nie  pokazać. 

Wskazał  na  obciągnięte  zielonym  plastikiem  krzesło,  sam  zajął 
miejsce  za  biurkiem.  I  natychmiast  tego  pożałował.  Julee 
siedziała  na  wprost  niego.  Widział  jej  piękne,  niewinnie 
skrzyżowane  nogi.  Poczuł  ucisk  w  piersi.  Musi  jak  najszybciej 
pozbyć się jej stąd. 

- No to słucham - zagaił. Ciekawe, o co jej chodzi. 
Dziewczyna  pochyliła  się  nieco  i  w  wycięciu  bluzki  mignęła 

jasna  skóra.  Spiął  się  na  ten  widok.  Seksowna,  bezbronna  i 
piękna, połączenie niebezpieczne dla każdego faceta, a dla niego 
wręcz  zabójcze.  Gra  przeciwieństw.  Ona  z  metropolii,  on  z 
małego  miasteczka.  Ona  bogata,  on  harujący  od  rana  do  nocy. 
Nie darmo kiedyś jej matka stwierdziła, że jej córeczka jest dla 
niego za dobra. 

Po  co  znów  do  tego  wraca?  Oboje  się  zmienili.  Łączy  ich 

tylko przeszłość, o której lepiej zapomnieć. 

Rozległ  się  dzwonek.  Tate  zmełł  przekleństwo.  Miał  tyle 

spraw  na  głowie.  Nie  mógł  tracić  czasu.  Im  szybciej  zakończy 
sprawę z Julianną, tym lepiej dla niego.. 

-  Słucham?  -  Nacisnął  guzik,  gestem  pokazując  Julee,  by nie 

wstawała. 

7

RS

background image

 

 

-  Pani  Barkley  prosi,  żebyś  do  niej  wpadł.  Ten  zagadkowy 

Tom znowu się kręci koło jej domu - powiedziała sekretarka. 

- A gdzie ty się podziewałaś? - zapytał Tate. 
- Nawet Wspaniała Rita potrzebuje czasami wyjść do toalety - 

odparła godnie. - Ty może masz przedwojenny zamek, ja nie. 

Popatrzył  na  Julee.  Z  trudem  tłumiła  śmiech.  Odetchnął  z 

ulgą,  gdy  wstała  i  zaczęła  przechadzać  się  po  gabinecie. 
Odwrócił wzrok, by nie patrzeć na jej falującą spódniczkę. 

Nie  dość,  że  ma  tu  Juliannę,  to  jeszcze  sekretarka  sobie  z 

niego  dworuje.  Najchętniej  by  jej  przygadał,  ale  wolał  nie 
ryzykować. Bez Wspaniałej Rity w życiu by sobie nie poradził. 

- Przekaż jej, że przyjadę najszybciej jak to możliwe. 
- Nie musisz tak pędzić. Powiedziała, żebyś się nie śpieszył. I 

jeszcze  prosiła,  żebyś  po  drodze  kupił  kocie  jedzenie  dla 
Penelopy. 

Tate 

uśmiechnął 

się. 

Od 

czterech 

miesięcy 

ścigał 

nieuchwytnego  Toma.  Biedna  pani  Barkley.  Nudziła  się. 
Ciekawe, jakie ciasto upiekła tym razem. I czy zdąży spokojnie 
zjeść choć kawałek, słuchając jej popisów przy pianinie. 

- Nie ma sprawy. 
Kątem  oka  widział  Julee  przyglądającą  się  wiszącym  na 

ścianie  dyplomom  i  certyfikatom.  Miał  nadzieję,  że  dojrzy 
dyplom  college'u.  Jej  wszystko  przyszło  łatwo,  ale  on  musiał 
dobrze się starać, by do czegoś dojść. 

Już miał się rozłączyć, gdy Rita dodała: 
- Pamiętaj, żeby wrócić na spotkanie z dzieciakami. 
- Coś jeszcze? 
-  Masz  na  biurku spis zajęć.  Spotkanie  o czwartej, jutro rano 

też, przyjęcie urodzinowe Marthy, aukcja w liceum... 

- Poczekaj... - Popatrzył na stertę papierów. Lista spraw leżała 

na  wierzchu,  przyciśnięta  szklaną  kulą.  -  Znalazłem.  -  Wsunął 
spis do kieszeni i rozłączył się. 

Julee popatrzyła na niego z nieukrywaną ciekawością. 
- Jesteś bardzo zajętym człowiekiem. 

8

RS

background image

 

 

- Taka praca. Więc jeśli pozwolisz... - zawiesił głos, licząc, że 

Julee przejdzie do rzeczy. 

Usiadła.  Im  szybciej  zacznie,  tym  lepiej.  Póki  jeszcze  jakoś 

się trzyma. 

- Przyjechałam, by poprowadzić akcję charytatywną - zaczęła 

wyuczoną  lekcję.  -  Wiesz,  znani  ludzie  robią  takie  rzeczy. 
Chodzi przede wszystkim o podatki. 

Uśmiechnęła  się  czarująco.  Musiała  brnąć  dalej.  Nie  była 

nikim  znanym.  Od  lat  z  oddaniem  działała  w  fundacji  niosącej 
ratunek  chorym  dzieciom.  To  stało  się  jej  misją,  jej  prawdziwą 
pasją. Ale Tate nie musiał tego wiedzieć. 

Skrzyżował ręce za głową, odchylił się i popatrzył na nią. 
- Co to ma wspólnego ze mną? 
Złożyła dłonie. Nie liczyła na gorące przyjęcie, ale jego słowa 

ją zmroziły. 

Za  oknem  niespiesznie  przejeżdżały  samochody,  rozległ  się 

dźwięk  klaksonu,  trzasnęły  drzwiczki  auta.  Zwyczajne,  toczące 
się powoli życie. To ją uspokajało. 

Zwyczajne życie. Coś, czego tak bardzo jej brakowało. Czego 

doświadczyła  tylko  przez  krótki  czas,  gdy  wydawało  się,  że  po 
chemioterapii Megan dochodzi do zdrowia. Trzy lata spokoju. 

Dwa  miesiące  temu  jej  świat  się  zawalił.  W  krwi  Megan 

znowu  pojawiły  się  komórki  nowotworowe.  Od  tego  czasu 
rozpaczliwie  szukała  dawcy  szpiku  dla  córki.  To  był  jedyny 
ratunek.  Ryzykowna  terapia,  której  do  tej  pory  nie  brano  pod 
uwagę. Lekarzom udało się doprowadzić do remisji choroby, ale 
ponowny atak był tylko kwestią czasu. 

Od  tamtej  pory  żyła  w  ciągłym  lęku.  Megan,  jej  śliczna 

dziewięcioletnia  kruszynka,  miała  prawo  do  życia.  Tak  jak 
wszystkie dzieci czekające na przeszczep. 

Jeśli  przekona  Tate'a,  by  oddał  krew,  nie  mówiąc  mu  o 

Megan,  dla  wszystkich  będzie  lepiej  -  dla  Megan,  Tate'a  i  jego 

żony. Żadna kobieta, choćby najbardziej kochająca i oddana, nie 
chciałaby się dowiedzieć, że jej mąż ma nieślubne dziecko. 

9

RS

background image

 

 

Oparła  łokcie  na  biurku  i  popatrzyła  Tate'owi prosto  w oczy. 

Od niego zależał los Megan. 

- Moim zadaniem jest znalezienie dawców szpiku. Dawców z 

mniejszości  narodowych.  W  Blackwood  mieszka  wielu  Indian 
Seminolów, dlatego postanowiłam zacząć tutaj. 

Tate  przesunął  się  z  fotelem  i  popatrzył  na  nią  z  jawną 

ciekawością. 

- Szukasz dawców szpiku? 
-  Mamy  bazę  dawców.  Przechowujemy  ich  dane  i  wyniki 

testów krwi. Ale jeśli nawet ktoś zostanie u nas zarejestrowany, 
to  jeszcze  nie  znaczy,  że  zostanie  dawcą.  Całkowita  zgodność 
między  dawcą  a  biorcą  zdarza  się  bardzo  rzadko,  dlatego 
potrzebujemy jak najwięcej chętnych. 

- Myślałem, że dawcą jest zwykle ktoś z rodziny. Serce zabiło 

jej mocniej. Uśmiechnęła się z przymusem. 

-  To  idealny  układ,  ale  zdarza  się,  że  nawet  wtedy  nie  ma 

zgodności. - Jak u mnie, dodała w duchu. 

By uspokoić napięte nerwy, sięgnęła po luźną kartkę papieru i 

zgniotła ją w dłoni. 

-  Dlaczego szukasz  wśród  mniejszości? Jest  jakiś  szczególny 

powód? 

Najważniejszy z możliwych. Przecież ich córka ma w żyłach 

krew Seminolów. 

-  Bo  szanse  znalezienia  dla  nich  dawcy  są  niemal  zerowe. 

Dlatego im więcej dawców zarejestrujemy, tym więcej chorych 
da się uratować. 

- Zarejestrujemy? 
Zacisnęła palce na kartce. Tate ma swoje życie, ona swoje, nie 

chciała niczego burzyć, ale chodzi o los Megan. 

- Od jakiegoś czasu działam w fundacji poszukującej dawców 

szpiku. Co roku umiera wiele dzieci, a można by było je ocalić. 

Ileż razy przeżywała niepotrzebną śmierć dziecka czekającego 

zbyt  długo  na  przeszczep.  Dzieci  pochodzące  z  mniejszości 

10

RS

background image

 

 

narodowych umierały częściej niż inne, dla nich prawie nie było 
nadziei. 

-  Dlaczego  zwracasz  się  do  mnie?  Powinnaś  iść  raczej  do 

szpitala lub do Izby Handlowej. 

-  Już  to  zrobiłam.  Szpital  chętnie  się  włączy.  Znalazł  się  też 

hojny sponsor. 

Tate oparł  się  wygodniej  i  zamyślił  głęboko.  Słońce  lśniło w 

jego ciemnych włosach. Bezwiednie sięgnął po długopis, obrócił 
go w palcach. 

-  Zapytam  jeszcze  raz.  Dlaczego  przyszłaś  z  tym  właśnie  do 

mnie? 

- Zwracam się po kolei do wszystkich znanych osób. Byłam u 

burmistrza, szefa straży pożarnej, dyrektora szkoły. Pomyślałam 
o  tobie,  bo  jesteś  przecież  z  Seminolów,  masz  wpływy...  - 
urwała,  widząc,  że  spochmurniał.  A  już  myślała,  że  zapalił  się 
do tej akcji. 

-  Jeśli  tak  ci  zależy,  idź  do  wodza.  Nie  licz  na  mnie. 

Zmartwiała. 

- Myślałam... 
-  Co  sobie  myślałaś?  Ze  pojawisz  się  tutaj  jakby  nigdy  nic, 

udając,  że  nie  było  tych  dziesięciu  lat?  A  ja  mam  rzucić  swoją 
robotę  i  stanąć  na  głowie,  by  pomóc  ci  zaoszczędzić  na 
podatkach? 

- Nie, wcale tak nie myślałam! - Czy powiedziała coś nie tak? 

-  Ale  jesteś  tu  szeryfem,  masz  wpływy,  które  można 
wykorzystać... 

- Wykorzystać? O nie, dziękuję. 
Zacisnęła  mocno  palce.  Chciała  krzyczeć,  wyć,  złapać  Tate  i 

potrząsnąć nim z całych sił, byle jej posłuchał. Wszystko wyszło 
nie tak. 

- To nie tak! Źle mnie zrozumiałeś! 
Tate nabrał powietrza i uciszającym gestem wyciągnął dłoń. 
-  Julee,  posłuchaj  mnie.  Nie  chcę  ci  stwarzać  trudności,  ale 

naprawdę  jest  wiele  osób  bardziej  predestynowanych  do 

11

RS

background image

 

 

pomocy  niż  ja.  Mam  wystarczająco  dużo  zajęć,  a  biorąc  pod 
uwagę  naszą  przeszłość,  jestem  ostatnim  człowiekiem,  do 
którego powinnaś się zwracać. 

Cóż, nie powie mu przecież, że zwróciła się do niego właśnie 

z  powodu  przeszłości.  Wyprostowała  się,  zmuszając  się  do 
zachowania  spokoju.  Jeśli  zacznie  histeryzować,  niepotrzebnie 
da mu do myślenia. 

- Kiedyś byliśmy dobrymi przyjaciółmi i... 
-  Kiedyś  -  przerwał  jej.  -  To  było  bardzo  dawno  temu  i  nie 

chcę  do  tego  wracać.  A  teraz,  wybacz...  -  Odłożył  długopis  i 
podniósł się z miejsca. - Muszę już jechać. 

- Poczekaj. Proszę. 
Nie  usłuchał. Patrzyła  w  milczeniu,  jak  człowiek,  od  którego 

zależało  życie  jej  dziecka,  mija  ją,  bierze  kapelusz  i  wychodzi, 
jakby  nie  mógł  wytrzymać  ani  sekundy  dłużej  w  jej 
towarzystwie. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

12

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 
- Mamo, Tate odmówił. - Zacisnęła palce na słuchawce. 
- Nie może odmówić! - wykrzyknęła Beverly Reynolds. 
-  No  właśnie.  -  Julee  z  trudem  nad  sobą  panowała.  Wbiła 

wzrok  w  zielono-brązowy  deseń  na  narzucie  łóżka.  - 
Przepraszam, mamo. Po prostu okropnie się boję. A jeśli nie da 
się  namówić  na  zrobienie  testu?  -  Potarła  czoło.  Zaczynała  ją 
boleć głowa. - Sama już nie wiem, co wtedy. 

W telewizji zaczęły się reklamy. Reklama kremu do depilacji. 

To jej nogi. Odwróciła głowę od ekranu. 

-  Julee,  ja  też  nie  wiem.  -  W  głosie  matki  usłyszała  żal  i 

bezradność. 

- Nie chcę niszczyć spokoju jego rodziny. Ale jeśli nie zdołam 

go przekonać, chyba nie będzie innego wyjścia. 

-  Nie,  nawet  o  tym  nie  myśl!  To  za  duże  ryzyko.  -  Julee 

odsunęła od ucha słuchawkę, bo matka podniosła głos. - Lekarze 
wciąż powtarzają, jak istotne jest nastawienie Megan. Nie może 
się  denerwować,  jej  organizm  tego  nie  zniesie.  A  jak  by  się 
poczuła, gdyby nagle się dowiedziała, że jej ojciec nie umarł, ale 

żyje sobie spokojnie w Oklahomie? Wiesz, jaki to może być dla 
niej  szok?  -  W  słuchawce  rozległo  się  głębokie  westchnięcie. 
Oczami  wyobraźni  Julee  widziała  matkę  odgarniającą  z  twarzy 
pasmo  srebrnych  włosów.  -  To  moja  wina  Nie  powinnam 
kłamać. 

- Mamo, chciałaś jak najlepiej. Ja cię o nic nie winię. 
To  kłamstwo  pomogło  im  przetrwać  pierwsze  chwile,  gdy 

przeniosły  się  do  nowego  miasta  i  zaczęły  życie  od  początku. 
Ona była w ciąży, a Tate ożenił się z inną. Jak by wyglądała w 
oczach nowych znajomych, gdyby dowiedzieli się prawdy? 

-  Byłaś  młoda  i  uparta.  Nie  chciałaś  rujnować  mu  kariery. 

Powiem ci, że wtedy wręcz go nienawidziłam. Spodziewałaś się 
dziecka  i  walczyłaś  o  przetrwanie,  starając  się  zaistnieć  jako 
modelka.  On  skomplikował  ci  życie,  a  ty  go  broniłaś. 

background image

 

 

Skłamałam,  moja  wina.  Ale  w  dobrej  wierze,  by  oszczędzić 
przykrości tobie i Megan. Ludzie wzięliby was na języki. 

- Wiem, mamo. - Julee wbiła wzrok w plamkę na suficie. Tyle 

razy rozpamiętywała tamte dni, zastanawiając się, czy mogłaby 
postąpić inaczej. Odpowiedź była zawsze ta sama. ,,Nie wiem". 

Matka od  początku  zniechęcała  ją  do  Tate'a,  więc choć  Julee 

uważała,  że  powinien  wiedzieć  o  ciąży,  nie  powiedziała  mu. 
Bała  się,  że  Tate  przestanie  walczyć  o  stypendium,  jedyną 
szansę  na  wyrwanie  się  z  biedy  i  beznadziejnej  egzystencji.  Że 
wróci  na  stację  benzynową,  by  zarabiać  na  utrzymanie  żony  i 
dziecka.  Niestety  argumenty  matki  trafiły  jej  początkowo  do 
przekonania, a potem Tate zdążył się ożenić. 

-  Nigdy  za  nim  nie  przepadałaś,  ale  on  teraz  jest  całkiem 

innym człowiekiem. 

- Innym? Kochanie, on zawsze był inny. 
- Jest inny inaczej. -  Zaśmiała się mimo woli, przypominając 

sobie  surowy,  niemal  żołnierski  wygląd  Tate'a.  Żadnego 
porównania  z  długowłosym,  nieufnym  chłopakiem  sprzed  lat.  - 
Nie  zostawił  mnie  przecież  ze  złej  woli,  jestem  tego  pewna. 
Niegrzeczny chłopak zmienił się, jest uprzejmy i dla wszystkich 
bardzo miły. Poza mną. 

- Nie ma powodu, by tak cię traktować - prychnęła Beverly. - 

To nie twoja wina, że stypendium uciekło mu sprzed nosa. Ani 
to, że ożenił się z córką Atkinsa, kiedy ty nosiłaś jego dziecko. 
Nigdy mu tego nie wybaczę. 

- Mamo, daj spokój, proszę. Mam za sobą ciężki dzień. 
-  Oplotła  sznur  wokół  palca.  -  A  jak  tam  Megan?  Jest  w 

domu? 

-  Nie,  jeszcze  nie  wróciła  ze  szkoły.  Odkąd  wie,  że  szukasz 

dawcy  w  rodzinnych  stronach  jej  taty,  wstąpiła  w  nią  nadzieja. 
Wprost tryska energią. 

Julee  dziękowała  Bogu  za  tę  przemianę.  Jak  długo  choroba 

znów  nie  zaatakuje,  tak  długo  jest  czas  na  działanie.  Radość 

14

RS

background image

 

 

mieszała  się  z  rozpaczą.  Bycie  matką  to  najtrudniejsza  i 
najcudowniejsza rzecz, jaka się jej przytrafiła. 

- Przybrała na wadze? 
-  W  ciągu  dwóch  dni?  Córeczko  -  głos  matki  był  pełen 

współczucia. - Megan jest taka sama jak ty. Nigdy nie tyje. 

Julee widziała przed sobą wąską twarzyczkę dziewczynki 
-  jej  promienny  uśmiech,  wystające  tak  jak  u  Tate'a  kości 

policzkowe,  zielone  oczy,  szczupłe  ramionka  i  nieodłączną 
czapeczkę  na  głowie.  Megan  tyle  razy  traciła  włosy,  że  nawet 
gdy  odrastały,  nie  rozstawała  się  z  czapką.  Była  wspaniałym 
dzieckiem,  pełnym  życia  i  radości.  Aż  trudno  uwierzyć,  że 
wisiało nad nią widmo śmierci. 

-  Mamo,  zaraz  mam  spotkanie  z  szefową  szpitala  i 

menedżerem  stacji  radiowej.  Będę  kończyć.  -  Usiadła  na 
krawędzi łóżka. - Uściskaj Megan ode mnie. 

- Julee, postaraj się nie zamartwiać. 
- Dobrze, ty też. - Stale powtarzały te słowa, jak zaklęcie. 
- U nas wszystko w porządku. Wieczorem wpadnie Eugene na 

kolację,  a  potem  dokończymy  z  Megan  wczorajszą  grę 
komputerową. 

Eugene  Richmond,  ich  zaufany  księgowy.  Gdyby  nie 

nieprzewidywalna praca córki i konieczność opieki nad Megan, 
mama już dawno by się z nim związała. Jednak obie wiedziały, 

że  Julee  nie  dałaby  sobie  rady  sama.  Ze  szpitala  przychodziły 
przerażające  rachunki.  Musiała  na  nie  zarobić,  liczył  się  każdy 
grosz. Pracowała, a matka zajmowała się domem i Megan. 

Odłożyła  słuchawkę  i  wyciągnęła  się  na  szerokim  łożu.  Z 

przyzwyczajenia  zaczęła  robić  ćwiczenia  utrzymujące  nogi  w 
doskonałej  kondycji.  Czasami,  gdy  nie  rozmyślała  o  Megan, 
zastanawiała  się,  co  będzie,  gdy  jej  nogi  przestaną  się nadawać 
do  reklam.  Jak  wtedy  zarobi  na  leczenie  córki?  Teraz  była 
rozchwytywana,  ale  to  przecież  nie  będzie  trwało  wiecznie.  To 
tylko ciało. Gdy się zestarzeje, nic jej nie pozostanie. 

15

RS

background image

 

 

Ileż  razy  gorzko  żałowała,  że  nie  zdobyła  wykształcenia. 

Gdyby została pielęgniarką lub nauczycielką, miałaby konkretny 
zawód.  Zawzięcie  pedałowała  w  powietrzu.  Jest  nikim,  nikim, 
nikim, jedynie parą nóg. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

16

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 
- Biję. 
Tate zamruczał i skrzywił się zabawnie. 
- Znowu mnie przerobiłeś, staruszku - rzekł z uśmiechem. Co 

tydzień,  niezależnie  od  pogody,  we  wtorkowe  południa 
przychodził  do  świetlicy  dla  seniorów  na  partyjkę  domina  lub 
warcabów.  Jego  poprzednik,  szeryf  Bert  Atkins,  był  dzisiaj  w 
doskonałej formie. Ogrywał go, jak chciał. 

-  Też  coś!  -  zaśmiał  się  Bert.  -  Tak  marnie  dzisiaj  grasz,  że 

wcale nie muszę kręcić. - Wsunął do ust kolejnego miętusa. To 
był  jego  sposób  na  walkę  z  paleniem.  -  Chyba  nad  czymś 
pracujesz,  bo  myślami  jesteś  gdzieś  indziej.  Mógłbym  ci 
pomóc? 

Bert  był  szeryfem  do  czasu,  aż  drugi  zawał  zmusił  go  do 

wycofania  się  na  emeryturę.  Mimo  wieku  zachował  doskonałą 
sprawność i bystrość umysłu. 

Rzeczywiście, Tate pracował nad wyjątkowo złożoną sprawą, 

w  dodatku  bardzo  delikatnej  natury.  Poszlaki  wskazywały  na 
szanowanego,  cieszącego  się  ogromną  estymą  obywatela.  Jeśli 
go oskarży, może sporo stracić. A zbliżają się wybory szeryfa... 
Jednak teraz jego myśli były zajęte czymś zupełnie innym. 

Popatrzył na szachownicę i zbił dwa pionki. 
- Chyba nie jest ze mną tak źle. 
Nadrabiał  miną,  bo  odkąd  ujrzał  Julee,  nie  mógł  przestać  o 

niej myśleć. Ciągle miał przed oczami jej smutną twarz. 

W  dodatku  całe  miasteczko  żyło  organizowaną  przez  nią 

akcją. Zdecydował, że nie będzie się w to mieszać, ale czuł się z 
tym fatalnie. 

Bert uderzył w stolik, aż warcaby zadrżały. 
- Daj mi chwilkę, synu. Muszę się zastanowić nad następnym 

ruchem. - Wyciągnął torebkę z cukierkami. - Weź miętusa. 

Tate  posłusznie  sięgnął  po  cukierka,  odwinął  szeleszczący 

celofan.  Bert  pochylił  nad  stolikiem  siwą  głowę  i  w  skupieniu 

17

RS

background image

 

 

studiował układ pionków. Tate rozejrzał się po sali. Przy innych 
stolikach grało kilku starszych panów. Uśmiechnął się w duchu. 
Lubił  to  miasteczko.  Ciężką  pracą  zasłużył  sobie  na  szacunek 
mieszkańców, zyskał ich uznanie i życzliwość. Dobrze mu tutaj. 
Przynajmniej tak było, dokąd nie pojawiła się Julee i nie odżyły 
gorzkie wspomnienia. 

W  drugim  końcu  świetlicy  wesoło  gawędziła  gromadka 

starszych  pań.  Jedna  z  nich  pochwyciła  jego  spojrzenie  i 
pomachała ręką. Jak nic plotkują na jego temat. Samotny szeryf 
inspirował do spiskowania. 

Jęknął  w  duchu.  Kogo  podsuną  mu  tym  razem?  Nową 

bibliotekarkę?  A  może  wnuczkę  Mary,  świeżą  rozwódkę?  Te 
miłe  panie  postawiły  sobie  za  punkt  honoru  znalezienie  mu 

żony. 

Bert  jeszcze  nie  zdecydował  się  na  ruch,  gdy  do  ich  stolika 

podeszła  Mildred  Perkins.  No  tak,  zaraz  się  zacznie.  Mildred 
była najbardziej uparta. 

Tate  dwa  razy  próbował  ułożyć  sobie  życie  i  dwa  razy  nic  z 

tego nie wyszło. Miłość nie była mu widać pisana. Ale przecież 
nie powie tego tym miłym staruszkom. 

-  Witaj,  szeryfie.  -  Mildred  bawiła  się  okularami  wiszącymi 

na łańcuszku. 

- Dzień dobry, pani Perkins - odparł uprzejmie. - Jak się pani 

miewa? Jak tam wasz klub? 

- Już prawie skończyłyśmy kocyk dla wnusi Cindy. Właśnie o 

tym  chciałam  porozmawiać.  -  Kręciła  łańcuszek.  -  Nie  o 
maleństwie,  a  o  Cindy.  Widział  pan  dzisiejszą  gazetę?  Cindy 
jest na pierwszej stronie. Razem z Julianną Reynolds. 

Wymówiła imię Julee znaczącym tonem. Tate zamrugał. 
Już rano pączek mało nie stanął mu w gardle, gdy Wspaniała 

Rita  podsunęła  mu  pod  nos  gazetę  i  stanowczo  stwierdziła,  że 
powinien zaangażować się w akcję. Na zdjęciu Julee uśmiechała 
się  promiennie,  zachęcając  mieszkańców  do  oddawania  próbek 
krwi. 

18

RS

background image

 

 

- Owszem, widziałem. Cindy wygląda wspaniale. 
- Cindy? - Mildred podniosła głos o ton. - Szeryfie, nie mówię 

o  Cindy,  a  o  Juliannie,  która  przyjechała  do  nas,  by  pomóc 
dzieciom chorym na raka. Czyż to nie urocze? 

-  Jak  najbardziej  -  potaknął,  łudząc  się  w  duchu,  że  Mildred 

nie podejmie próby wyswatania go z Julee. - To piękny gest. 

-  Słyszał  pan,  że  nawet  dealer  samochodowy  włączył  się  w 

akcję? Organizuje  loterię.  Zwycięzca  dostanie na  miesiąc  nowe 
auto. 

-  Słyszałem.  -  Jak  miałby  nie  słyszeć?  Julee  była  tu  dopiero 

dwa dni, a całe miasto nie mówiło o niczym innym. W radiu co 
chwila  zachęcają  do  oddawania  krwi,  gazety  z  zachwytem 
rozpisują  się  o  inicjatywie  dziewczyny  z  Blackwood,  która 
zrobiła  karierę,  ale  nie  zapomniała  o  rodzinnych  stronach.  W 
tych przesłodzonych opisach Julianna jawiła się jako połączenie 
Matki Teresy i Sandry Bullock. 

-  No  więc?  -  Mildred  skrzyżowała  ręce  na  hartowanych 

kwiatach zdobiących jej bluzkę i popatrzyła pytająco. 

Nie bardzo wiedział, o co jej chodzi. Czyżby coś przegapił? 
-  Widziałam  listę  osób,  które  zgłosiły  się  do,oddania  krwi. 

Pana tam nie ma. 

Westchnął  w  duchu.  Zapiekło  poczucie  winy.  Bawił  się 

pionkiem, przesuwając go w prawo i w lewo. 

- Pani też nie. 
-  Pan jeszcze  nie  ma  sześćdziesiątki  -  odparowała. - A ja  już 

dawno ją przekroczyłam. Jest pan młody i zdrowy. Nie ma pan 

żadnej  wymówki,  by  uchylać  się  od  pomocy  tym  biednym 
dzieciom. 

To go dobiło. Jakby mało miał wyrzutów sumienia. 
-  Nie  mogę  patrzeć  na  igły  i  strzykawki.  Mildred  roześmiała 

się i klepnęła go w ramię. 

-  Och,  szeryfie,  ale  z  pana  przekorny  czaruś!  Wiem,  że 

postąpi  pan  jak  należy.  Niech  tylko  w  czasie  pobierania  krwi 

19

RS

background image

 

 

Julianna  potrzyma  pana  za  rękę.  -  Aż  się  rozpromieniła  na  tę 
myśl. - A potem razem przyjdźcie zagrać w bingo. 

Bert przesunął swój pionek. 
-  Mildred,  nie  dajesz  mi  się  skupić.  Zrób  coś  pożytecznego  i 

przynieś mi kawę, dobrze? 

Tate podziękował mu w duchu. Porządny chłop z tego Berta. 

Ale Mildred nie dawała się lekko zbyć. 

- Sam idź sobie po kawę - fuknęła. 
Z  godnością  odeszła  w  stronę  przypatrujących  się  jej  w 

napięciu  koleżanek.  Po  chwili  na  ich  twarzach  zakwitły 
uśmiechy, a Mildred nie przestawała mówić z ożywieniem. Jak 
nic zapewniała, że szeryf nie zawiedzie oczekiwań. 

Słodkie,  przemiłe  panie.  Chcą  dobrze,  to  jasne.  Cenił  je  i 

lubił, ale czasami miał serdecznie dość ich wtrącania się w jego 
prywatne sprawy.  Podsuwały  mu  zapiekanki,  piekły  ciasteczka, 
wyplątały  chodniczki.  Doceniał  to,  jak  najbardziej.  Ale  nie 
chciał, by przypominały mu o tej, której nie potrafił zapomnieć. 

-  Czemu  tak  się  ociągasz,  Tate?  -  Ręka  Berta  zastygła  w  pół 

ruchu. - Przecież nie raz oddawałeś krew. 

Tate wbił oczy w szachownicę. 
-  Moi  ludzie  już  się  zapisali.  A  ja  nie  mam  czasu  na  akcję, 

dzięki której Julianna uzyska ulgę podatkową. 

-  Co  tam  podatek.  Ona  działa  w  słusznej  sprawie.  To,  że 

kiedyś byliście ze sobą, nie powinno przesłaniać celu. Chyba że 
nadal nie jest ci obojętna. 

Zamrugał. Nie spodziewał się, że Bert tak z miejsca przejdzie 

do  rzeczy. Julee  nie  była  mu  obojętna,  to  jasne. Budziła  w nim 
tyle  uczuć.  Śniła  mu  się  całą  noc.  O  trzeciej  rano  wstał  i  wziął 
zimny prysznic. 

- Jeśli o mnie chodzi, mogłaby już wyjechać. 
- Dlaczego? - Bert uniósł pionek. - Shelly uważa, że nigdy jej 

nie zapomniałeś. 

Co mógł odpowiedzieć? Ze nie chce jej widzieć, bo boi się o 

siebie? Ze ledwie przetrwał, gdy  go zostawiła? Minęło dziesięć 

20

RS

background image

 

 

lat  i  wreszcie  się  otrząsnął,  ale  nie  chciał,  by  historia  się 
powtórzyła. 

-  Nie  nadawałem  się  dla  Shelly  -  zręcznie  zmienił  temat.  - 

Wiesz o tym dobrze, ona też. - Nieudany związek z córką Berta 
zakończył jego działalność w tej sferze. 

-  Jeśli  mężczyzna  pracuje  dwadzieścia  cztery  godziny  na 

dobę, żaden związek tego nie wytrzyma. 

- Taka jest praca szeryfa. Sam wiesz najlepiej. 
-  Obowiązki  szeryfa  to  jedno,  ale  nie  przypominam  sobie, 

żebym  spędzał  noce  w  pracy.  Za  bardzo  się  zaangażowałeś. 
Dajesz się wykorzystywać. 

-  Bert,  Blackwood  mi  zaufało.  Jestem  mu  coś  winien.  Tobie 

zresztą też. 

-  Nie  opowiadaj  bzdur.  Potrzeba  nam  dobrego  szeryfa,  a  ty 

jesteś najlepszy. Udałeś się nam. 

- Ciągle mi przykro, że tak wyszło z Shelly. 
-  Wiem,  synu,  wiem.  Nie  mam  do  ciebie  pretensji.  -  Bert 

uśmiechnął  się  i  sięgnął  po  cukierka.  -  Cieszę  się,  że  Shelly 
znalazła porządnego chłopaka i dała mi wnuki. 

- Zasłużyła na kogoś lepszego niż ja. 
Był  wtedy  w  rozpaczy,  nie  chciał  żyć,  a  Shelly  okazała  mu 

serce.  Ożenił  się  z  nią  z  wdzięczności.  Niepotrzebnie 
skomplikował  jej  życie.  I  zawiódł  Berta,  jedynego  człowieka, 
który w niego wierzył. Nigdy sobie tego nie daruje. 

Potrząsnął  głową.  Wprawdzie  różnił  się  od  niepokornego 

chłopaka sprzed lat, ale buntownicza natura nadal w nim tkwiła 

Odsunął krzesło i spojrzał na zegarek. 
-  Pora  wracać  do  pracy,  by  porządni  obywatele  nie  zmienili 

zdania na temat swojego szeryfa. 

-  Nie  chcesz  rozmawiać  o  Julee?  -  Bert  uśmiechnął  się 

pogodnie. 

- Nie ma o czym. - Potarł kolano. Nie był dzisiaj w najlepszej 

formie,  nie  tylko  fizycznej.  -  Julianna  przyfrunęła  jak  żądna 

21

RS

background image

 

 

krwi  komarzyca.  Nabierze  próbek  i  odleci.  I  im  szybciej  to  się 
stanie, tym lepiej. Przynajmniej dla niego. 

Tymczasem  w  świetlicy  pojawiła  się  administratorka  szpitala 

i  zaczęła rozwieszać  plakaty.  Tate  podniósł  rękę  na  powitanie i 
znieruchomiał.  Z  plakatu  uśmiechała  się  Julee.  Te  jej 
oszałamiające  nogi.  Z  wrażenia  połknął  cukierek.  I  jakby  tego 
było  mało,  na  progu  stanęła  sama  Julianna.  Oczy  wszystkich 
zwróciły się w jej stronę. 

Serce  podeszło  jej  do  gardła  Tate  z  chmurnym  wyrazem 

twarzy patrzył na nią znad stolika z warcabami. Dlaczego aż tak 
jej  nie  znosił?  Od  dwóch  dni  zadręczała  się  tym  pytaniem. 
Przecież  to  ona  powinna  mieć  do  niego  żal,  to  jego  słowa 
okazały się nic nie warte. Zapewniał ją o wielkiej miłości, a gdy 
tylko  zniknęła  mu  z  oczu,  od  razu  znalazł  sobie  nową 
dziewczynę. 

Dobrze pamiętała tamten dzień, gdy wyjeżdżała z Blackwood. 

Tate  w  szkolnej  marynarce,  czarne  włosy  związane  w  kucyk. 
Tulił ją do siebie, póki nie nadjechał autobus. 

Słowa  nie  były  ważne.  Czuła  jego  mocne,  muskularne  ciało, 

wdychała  znajomy  zapach,  na  włosach  czuła  ciepło  jego 
oddechu. Płakała, gdy podjechał autobus. Wiatr targał jej włosy 
i  Tate  czule  odgarnął  z  jej  twarzy  niesforne  pasma.  Otarł  łzy  z 
policzków. 

-  Obiecaj,  że  przyjedziesz  -  wyszeptał.  -  Przyrzeknij  mi. 

Bardzo ją wspierał, gdy dostała propozycję z kalifornijskiej 

agencji.  Doskonale  wiedział,  jak  ciężko  było  jej  matce  po 

śmierci ojca. Brakowało im pieniędzy na życie. Los się do niej 
uśmiechnął. Nie mogła zrezygnować. 

- Przyjadę. Przyrzekam. 
W  jego  oczach  było  tyle  lęku,  tyle  obaw.  Oboje  się  bali. 

Chciała się wycofać. Popchnął ją delikatnie. 

-  Jedź.  -  Wyjął  z  kieszeni  dwudziestodolarowy  banknot, 

wcisnął jej w dłoń. - Zobaczysz, że ci się uda. 

22

RS

background image

 

 

Drzwi  się  zamknęły.  Tate  przycisnął  do  ust  dwa  palce, 

dotknął  nimi  szyby.  Nie  odrywała  od  niego  oczu,  bezgłośnie 
szepcząc  ,,kocham  cię,  kocham  cię",  póki  autobus  nie  ruszył  i 
ciemna  sylwetka  Tate'a  nie  znikła  w  oddali.  Płakała  przez  całą 
drogę do Los Angeles. Bała się, że to był ich ostatni pocałunek. 

I tak było. Tyle jej obiecywał, a ledwie wyjechała, ożenił się z 

inną.  Nim  się  zorientowała,  że  będzie  mieć  dziecko.  Wielka 
miłość rozpłynęła się we mgle. Teraz każde z nich miało swoje 

życie. Więc czemu patrzył na nią tak ponuro? 

Bezwiednie wygładziła bladoniebieską spódniczkę. Ubrała się 

starannie,  by  wzbudzać  zaufanie,  jednak  w  głębi  duszy  zżerała 
ją niepewność. Jak kiedyś, gdy była nieśmiałą, chudą nastolatką 
o szczudłowatych nogach. 

W dodatku administratorka szpitala zawołała na cały głos: 
- Julianno! Oto człowiek, którego ci potrzeba! - I wskazała na 

Tate'a. 

Tak,  potrzebowała  go.  Oby  tylko  nigdy  się  nie  dowiedział 

dlaczego.  Ruszyła  w  jego  stronę.  Liczyła,  że  pod  wpływem 
opinii  publicznej  zmieni  zdanie.  Ale  czas  uciekał.  Jeśli  się  nie 
zdecyduje,  nie  będzie  miała  wyjścia.  Wbrew  radom  mamy 
powie  mu  o  Megan.  Nawet  jeśli  to  będzie  miało  przykre 
konsekwencje dla jego rodziny. 

Berta  Atkinsa  poznała  od  razu.  Był  szeryfem  w  czasach,  gdy 

jeszcze  chodziła  do  szkoły.  Po  przyjeździe  do  Blackwood 
spotkała sporo osób, które pamiętała sprzed lat. I choć wcześniej 
myśl  o  powrocie  budziła  w  niej  niepokój,  teraz  coraz  bardziej 
odczuwała tęsknotę za rodzinnym miasteczkiem. 

- Dzień dobry, panie Atkins - uśmiechnęła się, celowo patrząc 

na niego, a nie na Tate'a. Instynktownie czuła, że szeryf nie jest 
do niej dobrze nastawiony. Serce zabiło jej mocniej. 

- Witam, pani Julee. Co słychać w wielkim mieście? 
- Zgiełk. I hałas. 
- Tak jak myślałem - uśmiechnął się Bert. 

23

RS

background image

 

 

-  Ale  nie  jest  źle  -  rzekła  pośpiesznie.  Po  co  Tate  ma  się 

domyślać,  jak  kojące  po  Los  Angeles  wydaje  się  uśpione 
Blackwood. - A co u pana? Jak rodzina? 

-  Dobrze,  dziękuję.  Shelly  jest  szkolnym  pedagogiem,  ma 

dwójkę dzieci, Zacka i Amy. Zostałem dziadkiem. 

Szkolny  pedagog.  Jej  poczucie  własnej  wartości  jeszcze 

bardziej  spadło.  Podczas  gdy  ona  wystawia  nogi  do  kamery, 

żona Tate'a pomaga młodym ludziom wyjść na prostą. 

Tate  ma  swoje  dzieci.  Popatrzyła  na  niego,  ale  z  zielonych 

oczu nic nie dało się wyczytać. 

- Miło to słyszeć. Proszę ją ode mnie pozdrowić. 
-  Może  to  pani  sama  zrobić.  Chce  wziąć  udział  w  akcji. 

Przyjdzie mnóstwo ludzi. 

-  To  bardzo  dobrze.  Właśnie  o  tym  chciałam  porozmawiać  z 

szeryfem. 

- To niech pani siada na moim miejscu. - Bert podniósł się od 

stolika.  -  Pogadajcie,  a  ja  tymczasem  przyniosę  sobie  kawę.  - 
Uśmiechnął się do Tate'a. - Na Mildred nie mam co Uczyć. 

Julee  nie  wiedziała,  o  czym  mówił,  ale  uśmiechnęła  się  i 

usiadła.  Nogi  dziwnie  odmawiały  jej  posłuszeństwa.  To  chyba 
obecność  Jego  Wysokości  Szeryfa  tak  na  nią  działa.  Niechcący 
trąciła go pod stolikiem kolanem. Tate niemal podskoczył. 

- Uraziłam cię w kolano? 
Zaskoczyła go tym pytaniem, widziała to po jego twarzy. 
- Nie - odparł nie od razu. - Kolano mam w porządku. 
-  To  dobrze.  -  Zapadła  niezręczna  cisza.  Nie  wiedziała,  od 

czego  zacząć.  Co  jeszcze  może  powiedzieć,  żeby  zmienił 
zdanie? 

- Zawrzemy pokój? I zaczniemy od początku? Uniósł brew. 
- Od początku? 
Na  mgnienie  przymknęła  oczy.  Kiedyś  nie  miała  przed  nim 

tajemnic, ale teraz dzielił ich mur. 

-  Administratorka  szpitala  poradziła  mi,  żeby  zwrócić  się  z 

tym do ciebie. Chodzi o organizację ruchu podczas akcji. 

24

RS

background image

 

 

Uciekł  wzrokiem  w  bok.  Światło  podkreślało  jego  mocno 

zarysowane policzki. Ta mała, lekko widoczna blizna... to przez 
nią. 

- Organizację ruchu? Jaki to ma związek z oddawaniem krwi? 
Odepchnęła od siebie wspomnienia i popatrzyła  mu prosto w 

oczy. 

- Szkolna orkiestra zorganizuje paradę na głównej ulicy, żeby 

przyciągnąć więcej chętnych. 

Siedzące  na  kanapie  starsze  panie,  nie  odrywając  się  od 

robótek, porozumiewawczo patrzyły na siebie i rzucały znaczące 
spojrzenia  na  szeryfa.  Tate  zmusił  się  do  przybrania 
zainteresowanej miny. 

-  Julee,  posłuchaj.  -  Pochylił  się  bliżej.  Poczuła  lekki  zapach 

mięty zmieszany z zapachem jego ciała. - Jestem szeryfem, nie 
wodzirejem. Czy nie lepiej poprosić policję miejską? 

Serce biło jej jak szalone. Był tak blisko, że mogłaby policzyć 

jego rzęsy. Te zielone oczy, zagadkowe i tajemnicze. 

Nerwowo splotła palce. Dlaczego myśli teraz o jego oczach, o 

tej  bliźnie  na  policzku?  Mało  jej  jeszcze?  Nie  wie,  jacy  są 
mężczyźni?  Dlaczego  nagle  przypomina  sobie  ten  stary 
samochód, zaparowane szyby i muzykę Pearl Jam, gdy wracali z 
meczu  do  domu?  To  w  tym  samochodzie  po  raz  pierwszy... 
Odepchnęła od siebie wspomnienia. To zamknięta karta. 

-  Policja  już  się  zadeklarowała.  -  Ucieszyła  się,  że  jej  głos 

zabrzmiał  tak  rzeczowo.  -  To  szef  policji  zasugerował,  by 
poprosić  szeryfa  o  ustawienie  barierek.  Zaproponował  wspólne 
działanie. 

Tate  odchylił  się  w  krześle.  Popatrzył  na  zegarek.  Światło 

odbijało się na zdobionej turkusem miedzianej bransolecie. 

- Pogadam z nim. 
Julianna  odetchnęła.  Jest  szansa,  że  Tate  się  przełamie  i 

pozwoli  pobrać  sobie  krew.  A  wtedy  los  uśmiechnie  się  do 
Megan. 

- Dziękuję. Bardzo dziękuję. 

25

RS

background image

 

 

Tate skinął głową. Popatrzył na dłoń dziewczyny. 
- Piękny pierścionek. 
-  Dziękuję.  -  Nerwowym  gestem  przycisnęła  rękę  do  piersi. 

Szafirowe oczko zajaśniało jak jej oczy. 

- Zaręczynowy? 
- Nie. 
Znowu  uniósł  brew.  To  ją  dekoncentrowało.  Poczuła,  że  się 

rumieni. W Los Angeles taki pierścionek nie robił wrażenia, ale 
tutaj był całkiem nie na miejscu. Podobnie jak ona. 

-  Więc  nie  jesteś  mężatką?  -  W  jego  oczach  błysnęło  coś, 

czego nie potrafiła nazwać. 

Ten zwrot w rozmowie krzyżował jej szyki. 
- Nie. - Machnęła dłonią. - Jestem za bardzo zajęta. 
Nie  chciała  się  przyznawać,  zwłaszcza  jemu,  że  ostatni 

mężczyzna,  z  którym  była  związana,  stracił  zainteresowanie, 
gdy tylko się okazało, że Megan ma nawrót choroby. Była zbyt 
pochłonięta  walką  o życie  córki,  by  za  nim  rozpaczać,  ale  jego 
odejście  utwierdziło  ją  w  przekonaniu,  że  była  dla  niego  tylko 

ładnym dodatkiem. 

- Za bardzo zajęta - powtórzył łagodnie Tate. 
Przez  otwarte  drzwi  wpadł  do  środka  świeży  powiew, 

zapachniało kawą. Wokół panował gwar. Julee nic nie słyszała. 
Byli tylko oni dwoje. Poczuła ucisk w gardle. 

Na mgnienie oddala się wspomnieniom. Patrzyła na warcaby, 

by nie widzieć Tate'a. 

Wstał z miejsca i przerwał ciszę: 
-  Przepraszam,  ale  obowiązki  mnie  wzywają.  Podniosła  na 

niego wzrok. W jego twarzy było coś, co natchnęło ją nadzieją. 
Przez chwilę coś ich łączyło. 

- Praca jest dla ciebie bardzo ważna. 
-  To  moje  życie.  -  Zacisnął  szczęki.  -  I  jestem  w  tym  dobry, 

Julee. Naprawdę dobry. 

Skierował się do wyjścia. Miał piękne, płynne ruchy. 
- Tate! - zawołała za nim. Odwrócił się. Popatrzył pytająco. 

26

RS

background image

 

 

- Cieszę się, że ci się dobrze układa. Że jesteś szczęśliwy. W 

jego oczach przemknął dziwny cień. Choć nie chciała, 

nie  mogła  przestać  na  niego  patrzeć.  Magnetyzował  ją 

wzrokiem,  jak  kiedyś.  I  budził  stare  wspomnienia.  Naprawdę 
cieszyła  się,  że  nieokiełznany  chłopak,  którego  kiedyś  kochała, 
odnalazł swoje miejsce. 

-  A ty?  - zapytał  zmienionym,  niemal  ostrym głosem.  -Jesteś 

szczęśliwa? 

- Ja... - wybąkała. - Tak. Pewnie. 
-  To  dobrze.  -  Przez  chwilę  przytrzymywał  jej  spojrzenie. 

Czuła, że policzki jej płoną. Potem odwrócił się i wyszedł. 

Dlaczego  ją  o  to  zapytał?  I  dlaczego  nie  odpowiedziała  od 

razu?  Ma  swoje  życie,  pracę,  przyjaciół.  A  przede  wszystkim 
ma Megan. Jest szczęśliwa. I zadowolona z życia, jakie wybrała. 

Czyż nie? 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

27

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 
Sobotni  poranek  przyniósł  prawdziwie  wiosenną  pogodę. 

Kwietniowe  słońce  świeciło  prosto  w  oczy.  Tate  potarł  twarz  i 
otworzył oczy. Znowu spędził noc w samochodzie. Nic nowego. 
Zdarzało mu się to ze trzy razy na tydzień. Drgnął niespokojnie, 
słysząc  dźwięki  orkiestry.  Zaklął  pod  nosem,  bo  przy  tym 
gwałtownym 

ruchu 

niechcący 

trącił 

chorym 

kolanem 

kierownicę. Na sąsiednim fotelu poruszyła się puszysta brązowa 
kuleczka.  Bezpański  szczeniaczek,  który  błąkał  się  po  nocy,  i 
nad którym się ulitował. 

Do  późna  siedział  w  pobliżu  złomowiska,  z  ukrycia 

obserwując  podejrzaną  transakcję.  Jednak  nadal  nie  miał 
pewności, czy rzeczywiście to tu prowadzą nielegalne operacje. 

Poczuł na dłoni liźnięcie ciepłego języka. 
- Cześć, piesku. - Z uśmiechem pogładził zwierzaka. -Pewnie 

jesteś głodny jak wilk. - Zaburczało mu w żołądku. 

- Ja też. 
Z  psiakiem  pod  pachą  otworzył  drzwi  biura.  Dobrze, że jego 

zapobiegliwy  poprzednik  pomyślał  o  prysznicu.  Idąc  do 

łazienki, wyjął z lodówki na zapleczu resztkę szynki. 

-  Dostaniesz  śniadanko  -  powiedział  do  kundelka,  kładąc 

wędlinę na papierowym ręczniku. Obok postawił miskę z wodą. 

- Na razie tyle. Jak pojedziemy do domu, dam ci coś jeszcze. 
Nie zanosiło się, że stanie się to prędko. Wprawdzie padał na 

nos, ale musiał pozostać na miejscu. Dziś akcja oddawania krwi. 
Trochę to potrwa. Za to potem Julee zabierze się stąd i zniknie, 
co bardzo mu odpowiadało. 

Właściwie  nic  takiego  od  niego  nie  chciała,  ale  jej  obecność 

wytrącała  go  z  równowagi.  Całe  miasto  nie  mówiło  o  niczym 
innym,  jak  tylko  o  pięknej  Juliannie  Reynolds.  Co  gorsza,  ci, 
którzy  pamiętali  o  ich  młodzieńczym  związku,  bezustannie  do 
tego  nawiązywali.  Cóż  więc  dziwnego,  że  niechciane 

28

RS

background image

 

 

wspomnienia  nie  dawały  mu  spokoju,  że  samo  brzmienie  jej 
imienia budziło w nim niejasną, trudną do nazwania tęsknotę? 

Muzyka zagrzmiała mocniej. Powinien się pośpieszyć. 
Wszyscy faceci w mieście byli zauroczeni Julee. To w końcu 

zrozumiałe.  Na  każdego  działa  połączenie  urody,  inteligencji  i 
sławy.  Julee  była  wolna,  ale  to  nic  nie  znaczyło.  To  nie  jego 
interes.  Chociaż...  Ciekawe,  czy  kogoś  ma?  Musiał  walczyć  ze 
sobą, by nie zadać jej tego pytania. 

Rzucił w kąt pogniecione dżinsy. 
Wciąż o niej myślał tak, jakby była tamtą dziewczyną sprzed 

lat. Dziewczyną, która chciała zapewnić spokojne życie matce, a 
potem poświęcić się rodzinie i ich dzieciom. Teraz rodzina była 
dla niej na ostatnim miejscu. 

Gdy  wyjeżdżała,  intuicyjnie  czuł,  że  to  koniec.  Ze  wreszcie 

spadnie  zasłona  i  czarno  na  białym  zobaczy,  że  przeczucia  go 
nie  myliły.  Ona  nie  była  dla  niego,  nieokrzesanego  chłopaka  z 
biednej dzielnicy. Należało przyjąć gorzką prawdę. Z czasem się 
z tym pogodził. 

Uśmiechnął  się,  przypominając  sobie  dawną  Julee.  Potrafiła 

go  okiełznać.  Powstrzymać,  gdy  reagował  gniewem  na 
niewyszukane zaczepki. Dla niej był gotów na wszystko. 

Ale  to  się  skończyło.  Bardzo  przeżył  jej  odejście,  ledwie  się 

pozbierał. Drugi raz nie będzie ryzykować. 

Odkręcił kurek i stanął pod strumieniem gorącej wody. 
Musi o niej zapomnieć. Jeszcze tylko dzisiejszy dzień i Julee 

wyjedzie stąd na zawsze. 

Włożył  świeży  mundur,  po  czym  wyszedł  na  ulicę.  Piesek  - 

znajda szedł za nim krok w krok. 

Zwykle był punktualny, ale dzisiaj trochę się spóźnił, co psuło 

mu humor. Już z daleka dostrzegł Julee stojącą na głównej ulicy. 
A  tak  sobie  obiecywał,  że  będzie  się  trzymać  od  niej  z  daleka. 
Serce  zabiło  mu  mocniej.  Czy  ona  naprawdę  musi  tak 
rewelacyjnie wyglądać? 

29

RS

background image

 

 

- Cześć, szefie. - Jeet machnął w jego stronę niedojedzo-nym 

pączkiem.  Tate  poczuł  skurcz  żołądka.  Całą  szynkę  oddał 
pieskowi.  -  Co  tam  się  ciągnie  za  tobą?  Kłębek  zardzewiałego 
drutu? 

Tate uśmiechnął się. Trafne określenie. 
- Znalazłem go wczoraj w nocy. 
- Kolejny psiak? - Jeet z roześmianymi oczami zwrócił się do 

Julee. Poranny wietrzyk rozwiewał jej długie włosy. Wyglądała 
prześlicznie. - Szeryf ma już z tuzin takich znajdków. Powinien 
oddać je właściwym służbom, ale nie może się z nimi rozstać. 

Szczeniak podszedł do hydrantu i podniósł łapkę. Tate zerknął 

na Julee. Uśmiechała się. Odpowiedział tym samym. 

- Ale głuptas - skomentował zachowanie psiaka. 
Julee  zachichotała.  Zupełnie  tak  samo  jak  kiedyś.  Znów 

poczuł skurcz w żołądku. Nic się nie zmieniła. 

- Naprawdę masz tyle psów? - Pasemko włosów przywarło na 

mgnienie do jej różowych ust. Jak zahipnotyzowany patrzył, jak 
dziewczyna  odgarnia  je  z  twarzy.  Pamiętał  ich  miękkość,  ich 
ciepło... 

Gromki dźwięk bębna przywrócił go do rzeczywistości. Musi 

wziąć się w garść, nie może ulegać bezsensownym pragnieniom. 

- Nie aż tyle - odparł. - Jeet przesadza. 
-  A  ile?  -  Niebieskie  oczy  Julee  patrzyły  na  niego  z 

nieukrywaną ciekawością. 

- Dużo. 
- To czemu nie chcesz ich oddać? 
Spochmurniał.  Uśmiech  dziewczyny  zgasł.  Nigdy  nie 

oddawał znalezionych psów do uśpienia. Dla Julianny Reynolds 
to pewnie nie do pojęcia. 

-  Nawet  przybłędzie  trzeba  dać  szansę.  Patrzyła  na  niego  ze 

zdumieniem. 

-  Chcesz  powiedzieć,  że  te  służby...  -  Znaczącym  gestem 

przesunęła palcem po szyi. 

- Właśnie. 

30

RS

background image

 

 

- To okropne. 
Pochyliła  się  i  zaczęła  głaskać  pieska.  Psiak  radośnie  lizał  ją 

po  rękach.  Julee  była  w  króciutkiej  czerwonej  spódniczce 
eksponującej  oszałamiające  nogi.  Zbyt  krótkiej  według  Tate'a. 
Kiedyś  była  nieśmiała,  teraz  znała  swoje  walory  i  potrafiła  je 
wykorzystać.  Cóż,  to  nie  była  już  ta  sama  dziewczyna.  Była 
wziętą  kalifornijską  modelką,  a  on  zwyczajnym  chłopakiem  z 
kiepskiej dzielnicy. 

Oderwał  od  niej  wzrok  i  popatrzył  na  ulicę.  Wszystko  jak 

należy: barierki, sznury odgradzające część jezdni. 

- Widzę, że wszystko gotowe - rzekł z zadowoleniem. 
- Pani Reynolds nie dała nam spocząć, póki nie skończyliśmy 

-  z  szerokim  uśmiechem  oświadczył  Jeet.  -  Była  tu  już  przed 

świtem. 

Przyszła tak wcześnie? To cała Julee. Nie boi się pracy. Przez 

cały  tydzień  z  podziwem  obserwował,  jak  się  starała,  by 
zaagitować jak najwięcej ochotników. Świetna organizatorka. 

Julee uśmiechnęła się do Jeeta. Tate zmusił się, by nie patrzeć 

na jej nogi. 

- Wspaniale się sprawiliście. - Pogłaskała pieska. - Nie wiem, 

jak wam dziękować. 

Jeet rozpromienił się jeszcze bardziej. 
-  Jesteśmy  szczęśliwi,  że  pani  przyjechała.  Wszyscy  żyją 

dzisiejszą akcją. 

Tate skrzywił się lekko. 
-  Może  panią  podwieźć?  -  zaproponował  Jeet.  -  Z 

przyjemnością. .. 

-  Zostaniesz  ze  mną  -  przerwał  mu  Tate.  -  Niech  no  twoja 

żona się tutaj pokaże, a... 

Jeet poczerwieniał. Tate za późno ugryzł się w język. Choć z 

drugiej strony Jeet chyba tracił rozum. Czyżby nie zdawał sobie 
sprawy,  że  Julee  zapomni  o  nim,  nim  jeszcze  jej  samolot 
wyląduje w Los Angeles? 

31

RS

background image

 

 

Rozległ  się  sygnał  nadjeżdżającego  radiowozu.  Piesek 

zapiszczał, podkulił ogon i schował się za nogę Tate'a. 

- Już idą! - zawołała Julee, zakrywając rękami uszy i schodząc 

na chodnik. 

Tate  wziął  przestraszonego  psiaka  na  ręce.  Stał  i  przyglądał 

się paradzie. W powietrzu unosił się lekki zapach perfum Julee. 
Popatrzył  na  jej  błyszczące  oczy.  Zawsze  była  taka.  Jeśli  coś 
robiła, to z całkowitym oddaniem, ale teraz było coś jeszcze. 

- Chyba wszystko układa się po twojej myśli - powiedział. 
Julee popatrzyła na niego lśniącymi oczami. 
- Czy to znaczy, że się zdecydowałeś? Powiedz, że tak, proszę 

cię, Tate. - Kurczowo uchwyciła się jego ramienia. -Dzięki tobie 
jakieś dziecko dostanie szansę na nowe życie. 

Poruszył się niespokojnie. Te jej błękitne oczy wpatrujące się 

w  niego  z  napięciem.  Jeszcze  chwila,  a  znowu  im  ulegnie.  Nie 
może się złamać. 

- Robi mi się słabo na widok igły. 
Jej  oczy  przygasły.  Zagryzła  wargę  i  puściła  jego  ramię. 

Odwróciła się. 

Czuł  ucisk  w  piersi.  Kiedyś  stali  w  tym  samym  miejscu  i 

przyglądali  się  paradzie,  obejmował  Julee  ramieniem,  a  ona 
trzymała go w talii. Wtedy wiedział, że może na nią liczyć. 

Teraz  wiedział  co  innego  -  powinien  trzymać  się  od  niej  z 

daleka. 

-  Julee  -  zaczął  miękko,  choć  rozsądek  kazał  mu  milczeć. 

Błękitne  oczy  popatrzyły  na  niego  z  nadzieją  i  lękiem.  Czego 
ona się tak obawia? 

- Tak? 
Nim  zdążył  powiedzieć  coś,  czego  z  pewnością  wkrótce  by 

pożałował,  ponad  dźwięki  muzyki  przebił  się  jakiś  krzyk. 
Natychmiast  odwrócił  się  w  tamtą  stronę.  Kilku  wyrostków 
wdało się w bójkę, jakaś dziewczyna wzywała pomocy. 

Rzucił się w ich kierunku. Z ulgą, że może się wymknąć. 

32

RS

background image

 

 

Nie wierzył własnym oczom. W atmosferze festynu dziesiątki 

mieszkańców  ustawiały  się  w  kolejce  do  ambulansu. 
Cheerleaderki  podgrzewały  atmosferę,  w  powietrzu  unosił  się 
aromat  pieczonych  kiełbasek.  Od  razu  poczuł  głód.  Piesek  też 
zaczął łakomie węszyć. 

-  Jeszcze  nie teraz,  stary  -  mruknął  Tate. - Najpierw musimy 

się trochę rozejrzeć. 

Był  pod  wrażeniem.  Tłumy  dorosłych  i  dzieci,  medyczny 

helikopter,  karetka,  strażacy,  a  w  środku  ambulans,  w  którym 
pobierano  krew.  Promiennie  uśmiechnięta  Julee  witała 
przybyłych, rozmawiała z ludźmi, ściskała ich dłonie. 

Dopięła  swego,  choć  miała  na  to  tylko  tydzień.  Przyszło 

nawet  kilkoro  Seminolów,  na  których  tak  bardzo  jej  zależało. 
Tate  sam  wykonał  parę  telefonów,  jednak  teraz  miał  wyrzuty 
sumienia. Mógł się bardziej postarać. Był w dobrych stosunkach 
z Indianami, uważali go za swego. 

Nie  powinien  być  taki  zawzięty.  Pozwolił,  by  osobiste 

względy przesłoniły dobro ogółu. Chodziło przecież o cierpiące 
dzieci.  Na  szczęście  zostało  trochę  czasu.  Może  jeszcze  coś 
zdziała. 

- Panie szeryfie! - Mały Timothy złapał go za rękę. 
- Cześć, Tim - Tate uśmiechnął się do chłopca. - No co tam? 
-  Jeremy  mówi,  że  pobieranie  krwi  bardzo  boli.  Naprawdę? 

Tate popatrzył na piegowatą buzię dziecka. Jeremy to 

osiemnastoletni brat Tima. 
- A on oddał krew? - zapytał. 
- Uhm - z podziwem potwierdził Tim. - Nakleili mu plaster. 
-  Zachował  się  bardzo  dzielnie.  To  pięknie  z  jego  strony,  że 

chce pomóc innym. 

-  Uhm.  -  Tim  opuścił  głowę.  -  Powiedział,  że  tylko 

mężczyzna  może  oddać  krew,  a  ja  jestem  za  mały.  Szkoda. 
Gdybym mógł, też bym to zrobił. 

- Wiem, stary. 

33

RS

background image

 

 

-  Pan  odda,  prawda,  szeryfie?  -  zapytał  chłopiec  żarliwym 

głosem. - I pewnie z obu rąk. Jeremy zobaczy, że wcale nie jest 
najodważniejszy. 

Serce  Tate'a  ścisnęło  się.  Dla  Tima  był  bohaterem.  W  jego 

wieku marzył, by mieć takiego tatę. Wyobrażał sobie, że kiedyś 
się pojawi. Nie doczekał się. Matka, o której nikt nie powiedział 
dobrego słowa, przyznała kiedyś, że w jego żyłach płynie krew 
Seminolów, ale nie zdradziła, kto jest jego ojcem. 

Klepnął  chłopca  w  ramię  i  popatrzył  na Julee. Rozmawiała  z 

burmistrzem,  ale  chyba  poczuła  na  sobie  jego  wzrok,  bo 
odwróciła się i uśmiechnęła. Serce w nim stopniało. 

- Idzie pan, szeryfie? 
Jeśli  to  zrobi,  czy  przestanie  mieć  wyrzuty  sumienia,  że  tak 

niewiele  pomógł?  Czy  przestanie  myśleć,  by  wziąć  ją  w 
ramiona? 

Popatrzył na chłopca. 
- Jak pójdę, popilnujesz pieska? 
Nie  mogła  oderwać  od  niego  oczu.  Wysoki,  przystojny, 

cieszący się powszechnym  uznaniem  i  życzliwością.  Patrzył na 
nią  znad  głowy  kilkuletniego  chłopca.  Jakby  był  jego  ojcem. 
Ciekawe, czy byłby dobrym tatą dla Megan? 

Z  pewnością  był  świetnym  szeryfem,  no  i  atrakcyjnym 

mężczyzną.  Miał  w  sobie  coś,  co  sprawiało,  że  przez  cały  czas 
mimowolnie wodziła za nim wzrokiem. 

- Niezły ten nasz szeryf, co? - Administratorka szpitala stanęła 

obok Julee. - Dzieciaki za nim szaleją. 

- Musi być wspaniałym ojcem. 
- Byłby, gdyby miał dzieci. Julee popatrzyła z zaskoczeniem. 
- Ale... myślałam, że on ma dzieci. 
- No co ty, Julee! - roześmiała się administratorka. - Widać, że 

dawno  u  nas  nie  byłaś.  Jego  małżeństwo  trwało  bardzo  krótko. 
Rozwiedli  się.  Jakieś  pięć  lat  temu  Shelly  wyszła  za  Larry'ego 
Wilkinsona i ma z nim dwoje dzieci. 

34

RS

background image

 

 

-  Rzeczywiście,  dawno  mnie  tu  nie  było!  -  roześmiała  się 

Julee z udaną swobodą, choć była poruszona jak nigdy. Tate był 
wolny. I to od dawna. 

Przyglądała  mu  się  z  napięciem,  a  krew  pulsowała  jej  w 

skroniach. Nie był z nikim związany. 

Widziała, że przez cały  dzień dzieci go nie odstępowały. Dla 

tych chłopców był po prostu bożyszczem. W południe kupił im 
kanapki  i  picie,  nawet  psiak  dostał  hamburgera.  Piękne  kobiety 
zagadywały do niego, a on błyskał uśmiechem. 

Przeciągnęła  palcami  po  włosach.  Tyle  ich  dzieliło.  Tate  nie 

mógł  na  nią  patrzeć,  tylko  czekał,  żeby  znikła  stąd  na  zawsze. 
Ale teraz...  Cóż,  choć  wolałaby  tego  nie  robić, to  jeśli Tate nie 
odda krwi, ona nie cofnie się przed konfrontacją. Powie mu, że 
ma córkę. 

Weszła  do  ambulansu.  Wszystkie  stanowiska  były  zajęte. 

Każdy ochotnik to szansa dla chorego dziecka. I ulga dla matki. 

Rozdając  kubeczki  z  sokiem,  popatrzyła  na  wchodzącego  do 

środka  mężczyznę.  Z  wrażenia  omal  nie  upuściła  kubka.  Kilka 
kropel soku prysło na stojącego w kolejce strażaka. Pośpiesznie 
zaczęła ścierać plamę papierowym ręcznikiem. 

Przyszedł. Czy to znaczy...? 
-  Nie  znoszę  widoku  igieł  -  usłyszała,  jak  mówi  do  ślicznej, 

jasnowłosej pielęgniarki. 

- Spokojnie, jest pan w dobrych rękach. 
Z daleka słyszała ich wesołe przekomarzania. Poczuła ukłucie 

zazdrości.  Patrzyła,  jak  Tate  odwija  rękaw.  Siadając,  skrzywił 
się lekko, jakby zabolała go noga. 

Odda krew! Megan jest uratowana! 
Z bijącym sercem obserwowała krzątaninę pielęgniarki. 
Z  każdą  kroplą  nabierała  pewności,  że  Tate  okaże  się 

właściwym  dawcą.  Gdy  przyjdzie  co  do  czego,  nie  cofnie  się 
przed  oddaniem  szpiku.  Procedury  zapewniają  całkowitą 
dyskrecję. Nigdy się nie dowie, że uratował życie własnej córce. 

Będzie dobrze. Już nic złego nie może się stać. 

35

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 
Nie  mogła  opanować  niepokoju.  Nerwy  miała  napięte  do 

ostateczności.  Miękka,  brzoskwiniowa  wykładzina  tłumiła 
odgłos kroków. Julee krążyła po salonie. Dzisiaj wszystko stanie 
się  jasne.  Okaże  się,  czy  jej  dziecko  będzie  żyć.  Dziś  będą 
wyniki testów. Nie mogła wytrzymać. Już cztery razy dzwoniła 
do  laboratorium.  Nie  zniesie  tego  czekania.  Trzymała  się  tylko 
wysiłkiem  woli.  Od  przyjazdu  z  Oklahomy  nie  mogła  znaleźć 
sobie miejsca, nie była w stanie jeść, spać... 

Zorganizowana 

przez 

nią 

akcja 

przerosła 

wszelkie 

oczekiwania.  Udało  się  pozyskać  wielu  nowych  dawców, 
również  Indian.  Niemal  w  ostatniej  chwili zjawiła  się ich spora 
gromada. To nadzieja na życie dla tylu cierpiących dzieci. A dla 
niej ogromna radość. Tate także oddał krew. 

Dziś  się  wszystko  rozstrzygnie.  Czy  jej  córeczka  dostanie 

szansę od losu? 

Podeszła do regału i zdjęła z półki zdjęcie Megan. Świetliste, 

zielone oczy, drobna buzia rozpromieniona w uśmiechu. Jakie to 
szczęście, że Megan czuje się w miarę dobrze i może chodzić do 
szkoły.  Przynajmniej  nie  patrzy  teraz  na  mękę  matki.  Biedne 
dziecko, tak wcześnie wydoroślało, zaznało tyle bólu i cierpień. 

-  Kochanie,  usiądź,  odetchnij  trochę  -  usłyszała  głos  matki. 

Beverly patrzyła na nią ze współczuciem. 

- Dlaczego jeszcze nie dzwonią? - Julee ledwie powstrzymała 

jęk. Ostrożnie odstawiła zdjęcie. 

- Zadzwonią. Jak tylko... Dzwonek przerwał jej słowa. 
-  O  Boże!  -  Julee  przycisnęła  ręce  do  piersi.  -  O  Boże!  Boję 

się odebrać. 

Beverly podniosła się. 
- To może ja? 
-  Nie.  -  Julee  na  uginających  się  nogach  podeszła  do  stolika, 

na którym stał telefon. Podniosła słuchawkę. 

36

RS

background image

 

 

- Halo. - Serce zabiło jej mocno. Drżącymi rękami odgarnęła 

z twarzy pasmo włosów. 

Dudniło  jej  w  uszach,  a  przed  oczami  wirowały  czarne 

punkciki. Oparła się ręką o ścianę, by nie upaść. 

-  Tak,  rozumiem.  Tak,  wiem.  Dziękuję  za  telefon.  Zmuszała 

się, by nad sobą panować. Odłożyła słuchawkę 

i odwróciła się. Beverly wpatrywała się w nią z napięciem. 
Brakowało  jej  powietrza.  Nogi  miała  jak  z  waty.  Całym 

ciałem wstrząsało drżenie. Opadła na kolana, nie miała sił dłużej 
walczyć. 

-  On  nie  pasuje!  -  z  jej  piersi  wyrwał  się  zduszony,  pełen 

rozpaczy  okrzyk.  -  Mamo,  Tate  nie  pasuje!  Nie  może  być 
dawcą. 

-  Nie!  -  Resztki  nadziei  znikły  z  twarzy  Beverly,  w  oczach 

błysnęły  łzy.  -  O  mój  Boże!  -  Przypadła  do  Julee  i  objęła  ją 
ramionami. 

-  Moje  dziecko,  moja  kruszynka  -  łkała  Julee.  -  Mamusiu, 

stracę moją Megan. Ona umrze. A ja nie mogę nic zrobić. 

Drżała jak liść. Zamknęła oczy. Tak bardzo liczyła na Tate'a. 

Wierzyła,  że  zgodzi  się  oddać  szpik,  że  mała  wyzdrowieje. 
Dlaczego tak się stało? Dlaczego? I co teraz? 

Rozpacz  ściskała  serce  Julee.  Uniosła  głowę.  Obrzuciła 

wzrokiem  eleganckie,  pięknie  urządzone  wnętrze.  Ciężko  na  to 
pracowała.  Wyszukane  meble,  kosztowne  stroje,  za  oknem 
migocząca w kalifornijskim słońcu turkusowa tafla basenu. 

Zdruzgotana, zamknęła oczy. 

Żadne  pieniądze  nie  uratują  życia  jej  dziecka.  Nic  nie  ocali 

Megan. 

Gorące  łzy  zapiekły  pod  powiekami.  Po  co  jej  to  wszystko, 

skoro utraci Megan? 

Otarła  twarz  dłońmi.  Oczy  ją  paliły,  bolesny  skurcz  ściskał 

gardło.  Popatrzyła  na  matkę.  Ona  też  umierała  z  rozpaczy.  To 
było ponad ludzkie siły. 

37

RS

background image

 

 

-  Dlaczego,  mamo,  dlaczego?  -  szlochała.  -  Może  to  przez 

zanieczyszczone  powietrze  w  mieście?  Może  dlatego  Megan 
zachorowała? 

- Nie, kochanie. Nie. 
- No to dlaczego? Może przeze mnie? Może to moja wina? - 

Nieprzytomnym  wzrokiem  potoczyła  wokół  siebie.  -  Nie 
odżywiałam  się  jak  należy,  przez  całą  ciążę  okropnie  się 
denerwowałam,  bałam  się,  że  nie  sprawdzę  się  jako  modelka. 
Może Bóg karze mnie za to? 

Od  dawna  zadręczała  się  tymi  obawami,  ale  dopiero  teraz 

wypowiedziała  je  na  głos.  Była  zestresowaną  nastolatką,  miała 
nieregularne  cykle.  Gdy  się  zorientowała,  że  jest  w  ciąży,  była 
już w piątym miesiącu. 

-  Julee,  przestań,  nie  opowiadaj  takich  rzeczy.  Nie  będę  tego 

słuchać.  -  Matka  potrząsnęła  nią  lekko.  -  Nie  poddawajmy  się. 
Musi  być  jakieś  wyjście.  Gdzieś  na  pewno  jest  odpowiedni 
dawca. Musimy ją ocalić. 

Brakowało jej tchu, dławił ją strach. 
- Gdyby Megan miała rodzeństwo. Gdybym wtedy wyszła za 

Tate'e i miała gromadkę dzieci, któreś z nich na pewno mogłoby 
zostać dawcą. 

-  Już  dobrze,  Julee  -  próbowała  uspokoić  ją  Beverly.  Objęła 

córkę mocno. - No już. Spokojnie, córeczko, opanuj się. 

Julee  uwolniła  się  z  jej  ramion.  Po  co  jej  pociecha,  skoro  jej 

życie wali się w gruzy? 

-  Gdybym  nie  była  taką  egoistką.  Gdybym  nie  przyjechała 

tutaj robić karierę... 

-  Przestań  się  zadręczać.  Przypomnij  sobie,  jak  było.  Po 

śmierci  taty  starałam  się,  jak  mogłam,  ale  ledwie  wiązałyśmy 
koniec  z  końcem.  Ten  kontrakt  spadł  jak  z  nieba.  Nie  zrobiłaś 
tego dla siebie, ale dla nas. Dzięki temu przetrwałyśmy. 

Tak  było,  ale  ciągle  miała  poczucie,  że  teraz  Megan  za  to 

płaci. 

38

RS

background image

 

 

-  Co  komu  po  pieniądzach,  gdy  nie  ma  się  rodziny? 

Myślałam,  że  mogę  mieć  wszystko.  Pieniądze,  męża,  dzieci. 
Jaka ja byłam głupia! Gdybym wyszła za Tate'a, Megan miałaby 
rodzeństwo. 

- Byliście zbyt młodzi. Tate miał za sobą trudne dzieciństwo. 

To małżeństwo by nie przetrwało. 

-  Zmieniłabyś  zdanie,  gdybyś  go  teraz  zobaczyła.  Stał  się 

innym  człowiekiem,  odnalazł  swoje  miejsce.  Byłby  cudownym 
ojcem. 

- Kochanie, nie da się cofnąć czasu. 
Julee  podeszła  do  drzwi  na  patio.  Przytknęła  czoło  do 

chłodnej  szyby.  Matka  miała  rację.  Nie  było  powrotu  do 
przeszłości. 

Naraz w jej głowie pojawiła się dzika idea. 
- Mamo. - Powoli odwróciła się od tonącego w zieleni patio. - 

Pamiętasz, 

jak 

wieczorem 

Megan 

czytała 

mi 

swoje 

opowiadanie? 

Matka skinęła głową. Popatrzyła na córkę pytająco. 
-  Gdy  tak  leżała  wtedy  obok  mnie  i  czułam  jej  drobne, 

szczuplutkie  ciałko,  miłość  aż  mnie  rozsadzała.  Mamo,  zrobię 
wszystko, byle uratować jej życie. 

- Wiem, córeczko. Jak też. - Beverly zgarbiła się bezradnie. - 

Gdybyśmy tylko wiedziały co. 

Julee  czuła  pulsowanie  krwi  w  skroniach.  Może  z  rozpaczy 

traciła rozum? 

-  A  gdyby  była  taka  możliwość?  Gdybym  mogła  zapewnić 

Megan odpowiedniego dawcę? 

Beverly zagryzła usta, odgarnęła włosy. 
- A jest? 
-  Chyba  tak.  -  Serce  waliło  jej  jak  szalone.  Jak  matka 

zareaguje  na  to,  co  zaraz  usłyszy?  -  Nie  znienawidzisz  mnie za 
to, co teraz powiem? 

39

RS

background image

 

 

-  Kochanie,  jak  możesz  tak  myśleć?  Oczywiście,  że  nie. 

Nigdy.  -  Na  twarzy  Beverly  malował  się  widoczny  niepokój.  - 
Chyba nie masz na myśli czegoś niezgodnego z prawem? 

Nie, to nie jest prawnie zabronione. Ale czy jest moralne? Czy 

może  tak  postąpić?  Przecież  każda  matka  zrobi  wszystko,  by 
ocalić życie własnego dziecka. 

- Gdyby Megan miała siostrę albo brata... - zaczęła. - Gdybym 

miała z Tate'em drugie dziecko? 

Beverly aż zamrugała z wrażenia. 
- Przecież to niemożliwe. Ty... - urwała, jakby spłynęło na nią 

olśnienie.  Wbiła  w  córkę  przenikliwe  spojrzenie.  Otworzyła 
usta. - Chcesz powiedzieć... - szepnęła. 

- Słyszałam o przeszczepianiu komórek macierzystych z krwi 

pępowinowej.  Muszę  wypytać  doktora  Pandinsky'ego  o 
szczegóły,  ale  z  tego,  co  wiem,  takie  komórki  pozyskane  od 
rodzeństwa  prawie  zawsze  mają  całkowitą  zgodność.  Gdybym 
miała z Tate'em... 

- Julee - matka uciszyła ją ruchem dłoni. - Co ty opowiadasz? 

Przecież was nic nie łączy. 

Julianna opadła na kanapę i ukryła twarz w dłoniach. 
-  Wiem,  wiem  -  wyjęczała.  -  Pewnie  myślisz,  że 

zwariowałam. Ale to jedyne, co mi przychodzi do głowy. 

Beverly usiadła przy córce i objęła ją ramieniem. 
-  Nie  zwariowałaś  -  szepnęła  miękko.  -  Po  prostu  jesteś  w 

rozpaczy  i  chcesz  zrobić,  co  w  ludzkiej  mocy,  by  ocalić  moją 
ukochaną wnusię. 

-  Nie  ma  innego  ratunku.  Obie  dobrze  wiemy,  że  choroba 

cofnęła  się,  ale  nie  na  długo.  -  Łzy  nie  pozwalały  jej  mówić.  - 
Nie mogę jej stracić. Zrobię, co tylko możliwe, by ją uratować. 
Gdybym tego nie uczyniła, nigdy bym sobie nie darowała. Ona 
jest dla mnie wszystkim. Wszystkim. 

Łzy płynęły jej po policzkach. 
Beverly oparła się bezwładnie o poduszki. Milczała. 

40

RS

background image

 

 

- Masz rację - odezwała się cicho po dłuższej chwili. -Musimy 

zrobić,  co  tylko  możliwe.  Jeśli  drugie  dziecko  mogłoby  ocalić 
Megan, nie wolno nam się cofnąć. 

W Julee wezbrała nadzieja. 
- Naprawdę tak uważasz? Beverly zapatrzyła się w sufit. 
-  Tak  -  powiedziała  cicho.  -  Nie  mamy  wyboru.  Julee 

podniosła dłonie do twarzy. 

-  A  jeśli...  -  urwała.  -  Jeśli  Tate  zgodzi  się  mieć  ze  mną 

dziecko, czy to będzie w porządku? Czy to nie grzech? 

Nawet  jeśli  matka  potwierdziłaby  jej  obawy,  nie  zamierzała 

się wycofać. Za Megan gotowa była oddać własną duszę. 

- Jak możesz myśleć, że ratowanie ludzkiego życia jest czymś 

złym? - zapytała mama. 

-  Chodzi  mi  o  dziecko.  Czy  tak  można?  Urodzić  jedno,  by 

uratować drugie? 

- Kobiety rodzą dzieci i często wcale nie myślą po co. 
-  Ale  każde  dziecko  powinno  być  chciane,  kochane  i 

wyjątkowe dla swoich rodziców. 

-  Moja  mała  Julee.  A  z  twoim  dzieckiem  będzie  inaczej? 

Będziesz  je  kochać  tak  samo  mocno  jak  Megan.  -Uścisnęła 
drżące dłonie córki. - Wiem o tym, córeczko. Tak będzie. 

Czy  na  pewno?  Zawsze  marzyła,  by  mieć  kilkoro  dzieci. 

Uchwyciła  się  słów  matki  jak  ostatniej  deski  ratunku. 
Rozpaczliwie czepiała się nieśmiałej nadziei, jaka zaczęła w niej 
kiełkować. Może jej pomysł nie był aż tak szalony? 

-  Tak  wielu  z  nas  przez  całe  życie  zastanawia  się  nad  jego 

sensem.  Brat  czy  siostra  Megan  będzie  znać  odpowiedź.  Da 

życie  swojej  siostrze,  najcenniejszy  dar.  Czy  może  być  coś 
wspanialszego? 

Julianna  zamknęła  oczy.  Oby  to  była  prawda.  Bo  ona  już 

podjęła  decyzję.  Zrobi  to.  Stawką  było  życie  Megan.  Dlatego 
pojedzie  do  Blackwood  i  poprosi  Tate'a,  by  zgodził  się  zostać 
ojcem jej dziecka. 

41

RS

background image

 

 

Gwałtowne  ujadanie  psów  skłoniło  go,  by  wyjść  z  kuchni  i 

wyjrzeć  na  dwór.  Z  doświadczenia  wiedział,  że  wiadomości  o 
tak wczesnej porze nie zwiastują niczego dobrego. 

Przed  domem  stała  nowiutka  toyota.  Najwyraźniej  z 

wypożyczalni.  W  bladym  świetle  świtu  poznał  twarz  osoby  za 
kierownicą. Poczuł skurcz w żołądku. 

Wyszedł na ganek obiegający front skromnego, zbudowanego 

w stylu rancza domu. 

- Psy, do mnie! - zawołał półgłosem. 
Z  pół  tuzina  psów  przestało  warczeć  i  podbiegłszy  do  pana, 

zaczęło się łasić, machając ogonami i ocierając się o jego nogi. 
Tate  schylił  się,  pogłaskał  po  głowie  najbliższego  psiaka.  Nie 
odrywał oczu od toyoty. 

Julee  otworzyła  drzwi  i  wysunęła  długie  nogi. Szła  po gęstej 

trawie.  W  ciemnych  spodniach  i  bladoniebieskim  sweterku 
wyglądała  jak  nastolatka.  Rozpuszczone  długie  włosy  falowały 
w rytm jej kroków. 

-  Co  się  stało?  -  zawołał,  nim  jeszcze  podeszła  do  ganku. 

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. 

- Skąd wiesz, że coś się stało? 
-  Inaczej  byś  nie  przyjechała  -  zerknął  na  zegarek - o  szóstej 

rano. 

- Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo pilna sprawa. 
-  Domyślam  się.  -  Gestem  zaprosił  ją  do  środka.  -  Właśnie 

parzę kawę. Napijesz się? 

- Z przyjemnością. 
Gdy  weszła  do  kuchni,  w  świetle  dostrzegł  jej  zmienioną 

twarz.  Podkrążone  oczy,  napięte  mięśnie.  Coś  ją  dręczyło,  to 
jasne. Ale co to miało wspólnego z nim? 

Delikatny  zapach  jej  perfum  mieszał  się  z  aromatem  świeżo 

zaparzonej  kawy.  Przestronna,  skromnie  urządzona  kuchnia  na 
pewno  nie  robiła  na  niej  wrażenia  W  porównaniu  z  jej 
kalifornijskim apartamentem wypadała bardzo blado. Jednak za 
nic  by  nie  zamienił  tego  domu  na  najbardziej  szpanerską 

42

RS

background image

 

 

posiadłość  w  Malibu.  Doszedł  do  niego  ciężką  pracą.  Cóż,  to 
następny  dowód  na  to,  że  Julee  nigdy  nie  była  dla  niego 
odpowiednią  dziewczyną.  Nie  mógłby  zapewnić  jej  komfortu  i 
luksusu. 

- Z cukrem? - zapytał. 
- Tak. 
-  Gdy  na  ciebie  patrzę,  dochodzę  do  wniosku,  że  przydałoby 

się 

też 

parę 

pączków. 

Choć 

wydawało 

się 

to 

nieprawdopodobne,  była  jeszcze  szczuplejsza  niż  kilka  tygodni 
temu. - A zamiast kawy szklaneczka whisky. 

Uśmiechnęła się. Piękny zestaw. 
- Wystarczy kawa. 
Podał jej kubek i poprowadził do stołu. 
-  Usiądź,  a  ja  tymczasem  pójdę  się  trochę  przyodziać.  Gdy 

wrócił,  Julee  siedziała  pochylona  nad  kawą.  Wyglądała  jak 
zagubione dziecko. Usiadł i objął dłońmi swój kubek. 

-  No  to  jestem.  Powiesz,  o  co  chodzi?  -  Przesunął  wzrokiem 

po jej spiętych ramionach. - Czy mam zacząć przesłuchiwać cię 
jak przestępcę? - zażartował. 

Uśmiechnęła  się  blado.  Poczuł  ucisk  w  żołądku.  Była  wręcz 

wyczerpana. 

- Dziękuję - powiedziała. 
- Za co? 
- Ze jesteś taki miły. Ułatwiasz mi sprawę. 
- Trafiłaś na mój dobry dzień. - Rzeczywiście tak było. Po raz 

pierwszy  od  tygodni  miał  dzisiaj  wolne.  A  wczoraj  wieczorem 
znaczący  sponsor  ostatecznie  potwierdził,  że  wesprze  jego 
kampanię  wyborczą.  Przyszłość  zapowiadała  się  różowo. 
Jedynym  mankamentem  było  niespodziewane  zjawienie  się 
Julee. - A więc czemu zawdzięczamy twój ponowny przyjazd do 
Blackwood? 

-  Sama  nie  wiem,  od  czego  zacząć.  -  Zacisnęła  palce  na 

uchwycie  kubka.  -  Bez  przerwy  zastanawiam  się,  jak  zrobić  to 

43

RS

background image

 

 

najlepiej.  Szukam  odpowiednich  słów.  -  W  niebieskich  oczach 
malował się niepokój. 

Popatrzył  na  jej  drżące  wargi.  Intuicja  podpowiadała  mu.  że 

chodzi o coś ważnego. Miał złe przeczucia. 

- Czy to ma związek z akcją poszukiwania dawców szpiku? 
- Tak. - Potrząsnęła głową. - Nie. 
Widząc jego zmarszczone brwi, dodała pośpiesznie: 
-  Nie  organizowałam  jej  ze  względów  podatkowych.  Miałam 

w tym swój prywatny cel. 

-  Aha.  -  Zaczynają  przechodzić  do  rzeczy.  Oparł  się 

wygodniej i przyglądał się jej ze skrywanym niepokojem. Może 
to ona jest chora? - Jak bardzo prywatny? 

Julee przełknęła ślinę. 
-  Moja  córka  ma  białaczkę.  Może  ją  uratować  tylko 

przeszczep szpiku. 

W ciszy panującej w kuchni te słowa odbiły się złowieszczym 

echem.  Na  ganku  zadudniły  łapy  któregoś  z  psów,  inny 
zapiszczał  cicho.  Tate  odstawił  kawę,  popatrzył  na  Julee  ze 
współczuciem. 

- Tak mi przykro. Nie wiedziałem, że masz córkę. 
Teraz  rozumiał,  dlaczego  tak  bardzo  zależało  jej  na 

pozyskaniu jak największej liczby dawców. Nie wiedział, że ma 
dziecko.  Współczuł  jej  z  całego  serca.  Zawsze  marzyła  o 
dzieciach.  Domyślał  się,  jak  musiało  jej  być  ciężko.  I  jak 
rozpaczliwie walczyła o życie chorego dziecka. 

Podniosła na niego błyszczące od łez oczy. 
- Ma na imię Megan. Jest piękna. Och, Tate, ona jest dla mnie 

wszystkim. Nie mogę pozwolić, żeby umarła. 

-  Ogromnie  ci  współczuję.  Naprawdę.  -  Pochylił  się, 

wyciągnął  rękę.  I  zatrzymał  ją  w  pół  ruchu.  -  Jestem  z  tobą 
całym sercem. Chciałbym ci pomóc, ale nie rozumiem, dlaczego 
zwracasz się do mnie. 

- To nie tylko moja córka, Tate. - Położyła dłoń na jego dłoni. 

Palce miała zimne jak lód. - To nasza córka. 

44

RS

background image

 

 

- Nasza córka? - Zamrugał, nie bardzo rozumiejąc. - O czym 

ty mówisz? 

- Gdy wyjeżdżałam dziesięć lat temu, byłam z tobą w ciąży. 
-  Córka?  -  Czuł  się  tak,  jakby  ktoś  z  całej  siły  uderzył  go  w 

żołądek.  -  O  mój  Boże!  Ja  mam  córkę?  Małą  dziewczynkę?  - 
Był zszokowany. 

Zamruczał  budzik  w  jego  zegarku.  Bezwiednie  go  wyłączył. 

Czy to ważne, która jest teraz godzina? 

Nabrał  powietrza,  przesunął  palcami  po  włosach.  Musi  się 

wziąć w garść, bo chyba zaraz zwariuje. 

Ma małą córeczkę. 
- Ma twoje oczy. 
Wstrząsnął się. Ręka opadła mu na kolana. W głowie kłębiły 

mu  się  dziesiątki  pytań.  Dlaczego  nic  mu  nie  powiedziała? 
Dlaczego przez tyle lat ukrywała to przed nim? I dlaczego teraz 
mu o tym mówi? 

Powinien  być  na  nią  wściekły,  ale  był  zbyt  zdumiony  i 

przerażony. Ma w Kalifornii córkę. Dziewczynkę, która ma jego 
oczy. W jej żyłach płynie jego krew. I nagle go olśniło. 

- Nadaję się na dawcę? Dlatego przyjechałaś? - Poderwał się z 

miejsca.  -  Oddam  jej  szpik.  Jedźmy  od  razu,  szkoda  czasu. 
Zrobię  wszystko,  co  trzeba.  Wszystko  jej  oddam.  Daj  mi  pięć 
minut, spakuję tylko kilka rzeczy. 

Ruszył przed siebie, ale Julee przytrzymała go za ramię. 
-  Tate,  poczekaj.  -  Zacisnęła  palce.  W  niebieskich  oczach 

zalśniły łzy. - Nie możesz być dawcą. Nie ma dla niej dawcy. 

Kiedyś  podczas  interwencji  w  barze  dostał  cios  w  splot 

słoneczny. Teraz czuł się podobnie. Ma córkę, której nie widział 
na  oczy.  Dziecko,  które  umiera,  a  on  nie  może  temu  zapobiec. 
Nie  może  nic  dla  niej  zrobić.  Upadł  na  kolana  przed  Julee. 
Skrzywił  się  mimowolnie,  bo  chore  kolano  z  miejsca 
zaprotestowało,  ale  on  nie  zważał  na  to.  Dziewczynka  o 
zielonych  oczach,  jego  oczach,  cierpiała  i  była  skazana  na 

śmierć. 

45

RS

background image

 

 

-  Znajdę  dla  niej  dawcę  -  Żarliwie  uścisnął  dłonie  Julee.  -

Zorganizujemy  kolejne  akcje,  w  całym  stanie.  A  jeśli  to  nie 
wystarczy,  to  w  całym  kraju.  Znajdziemy  odpowiedniego 
człowieka 

Julee  potrząsnęła  głową.  Na  jej  rzęsach  błysnęła  pojedyncza 

łza. Ledwie powstrzymał pokusę, by ją otrzeć. 

-  Poszukiwania  trwają  już  od  miesięcy  -  odezwała  się  z 

rozpaczą. - Szanse zmalały do zera. Nikt nie wie, ile czasu nam 
jeszcze zostało. 

Tate  usiadł  na  piętach  i  wbił  oczy  w  sufit.  Jasne  promienie 

słońca  rozświetlały  kuchnię,  ale  nie  mogły  rozjaśnić  czarnej 
rozpaczy, w jaką zapadał. 

Mieszało się w nim tyle  uczuć, tyle sprzecznych emocji. Zal, 

współczucie dla cierpiącego dziecka i złość na Julee, że nic mu 
wcześniej nie powiedziała. Według niej nie zasługiwał na to, by 
wiedzieć o istnieniu córki. Czuł się tym dotknięty do głębi. Tak 
wiele  stracił,  tyle  mu  odebrała.  Nigdy  nie  był  dla  niej 
wystarczająco  dobry.  Opanował  się.  Już  dawno  zrozumiał,  że 
użalanie  się  nad  sobą  i  rozdrapywanie  ran  do  niczego  nie 
prowadzi.  Ze  w  ostatecznym  rachunku  więcej  się  na  tym  traci, 
niż zyskuje. 

- W takim razie dlaczego tu przyjechałaś? Skoro nie mogę być 

dawcą, nie mogę pomóc, to czego się po mnie spodziewasz? 

Dziewczyna  przycisnęła  palce  do  oczu,  by  powstrzymać  łzy. 

Nie mógł patrzeć, gdy tak płakała. Nigdy nie mógł. 

Wyprostowała  się.  Szczupła  i  spięta,  wyglądała  jak 

uosobienie  tragicznej  bohaterki.  Tate  podniósł  się,  stanął  za 
swoim  krzesłem.  Odepchnął  myśl,  by  rozmasować  jej  napięte 
mięśnie na karku. To zbyt ryzykowny pomysł. Musiał zachować 
trzeźwość umysłu. 

Bo nadal nie wiedział, czego Julee od niego chce. 
Gorączkowo  szukała  właściwych  słów.  Jak  ma  mu  to 

powiedzieć?  Jak  ma  go  prosić?  Byli  sobie  obcy,  choć  niegdyś 
tyle ich łączyło. 

46

RS

background image

 

 

Boże, ze mną chyba jest coś nie tak. Oszalałam. 
Wstała,  podeszła  do  okna.  Na  trawie  wylegiwało  się  kilka 

psiaków.  Wśród  nich  dostrzegła  brązową  psinę,  którą  Tate 
znalazł  w  noc  poprzedzającą  akcję.  Teraz  piesek  miał 
zaokrąglone boki i pięknie lśniącą sierść. 

Z dzikiego nastolatka wyrósł dobry, wrażliwy mężczyzna. To 

dodało jej odwagi. 

Odwróciła się. Tate patrzył na nią w skupieniu. 
- Idealnym dawcą byłby ktoś z rodzeństwa. Tate zamrugał. 
- Megan ma rodzeństwo? 
- Nie, ale gdybym miała drugie dziecko... 
Tate spochmumiał. Chyba poczuł się zawiedziony. 
- Mówiłaś, że nie jesteś z nikim zaręczona. 
- Nie jestem. - Serce bilo jej w piersi jak szalone. Bała się, że 

Tate  słyszy  ten  głuchy  odgłos.  Powoli  nabrała  powietrza.  -  By 
uzyskać  stuprocentową  pewność,  dzieci  muszą  mieć  tych 
samych rodziców. 

Tate nadal patrzył na nią pytająco. 
- Ale rodzicami Megan jesteśmy my, ty i ja. 
-  Tak.  Ty  i  ja.  -  Umilkła,  czekając  na  jego  reakcję.  Minęło 

kilka  sekund.  Tate  opuścił  ręce.  Popatrzył  na  nią  ze 
zdumieniem. 

- Czy ja się dobrze domyślam? 
Musi go przekonać. To jedyny ratunek dla Megan. 
-  To  dla  niej  ostatnia  szansa  -  zaczęła  żarliwie.  -  Chcę  mieć 

drugie dziecko. Z tobą. 

Bała  się,  że  zaraz  się  przewróci,  upadnie  na  podłogę.  Co  on 

sobie  teraz  myśli?  Zjawiła  się  tu  po  latach,  poinformowała,  że 
ma córkę i prosi, by dał jej jeszcze jedno dziecko. 

Widziała  gwałtowne  uczucia  malujące  się  na  jego 

pociemniałej  twarzy.  Niedowierzanie,  zdumienie,  przerażenie. 
Może uważa ją za obłąkaną? 

-  Nic  więcej  od  ciebie  nie  chcę  -  mówiła  pośpiesznie,  bojąc 

się  dopuścić  go  do  głosu.  -  Nie  będziesz  ponosić  żadnych 

47

RS

background image

 

 

konsekwencji,  nie  będziesz  mieć  żadnych  zobowiązań.  Ani 
finansowych,  ani  żadnych  innych.  -  Złożyła  błagalnie  ręce.  -
Proszę cię. Błagam. Nic nie chcę, tylko dziecko. 

- Tylko dziecko. - W jego głosie zabrzmiała ostra nuta. Widać 

nie  udało  się  jej  do  niego  przemówić.  -  Uściślijmy  to  sobie. 
Mamy się kochać, począć dziecko, a potem każde z nas pójdzie 
swoją drogą, jakby nigdy nic. O to ci chodzi? 
W  takim  ujęciu  brzmiało  to  strasznie.  Chłodno  wykalkulowane 
działanie,  jak  morderstwo  z  premedytacją.  Bezradnie  opuściła 
ręce. 

-  Nie  chcę  komplikować  ci  życia.  Jak  tylko  zajdę  w  ciążę, 

wyjadę  do  Kalifornii.  Odpowiedzialność  za  dzieci  całkowicie 
biorę na siebie. Od ciebie niczego nie oczekuję. 

Tate przecząco pokręcił głową. 
- Nie ma mowy. 
Zobaczyła  mroczki  przed  oczami.  Kuchnia  zafalowała.  Bała 

się, że zaraz zemdleje. 

-  Nie  możesz  odmówić!  -  Przypadła  do  niego,  chwyciła  go 

rozpaczliwie  za  ramię.  -  Od  tego  zależy  jej  życie.  Tate,  nie  ma 
takiej rzeczy, której dla niej nie zrobię. Jeśli chcesz, zapłacę ci. 
Ile  tylko  zażądasz.  Dam  wszystko.  Ale  na  Boga,  nie  odwracaj 
się od niej, nie skazuj jej na śmierć! 

Wyszarpnął  rękę.  Oddychał  głośno  i  gwałtownie.  Kuliła  się 

pod jego wzrokiem. Poczuła na plecach zimny dreszcz. 

Ciężką  od  napięcia  ciszę  przerwał  dźwięk  komórki.  Julianna 

aż  podskoczyła.  Dzwonienie  dochodziło  z  jej  torebki. 
Pośpiesznie wyciągnęła aparat z bocznej kieszonki. Zerknęła na 
wyświetlacz. To mama. 

- Halo? 
Słuchała z zamarłą twarzą. 
-  Co  się  stało?  -  zapytała,  z  całej  siły  zaciskając  palce  na 

telefonie. - Kiedy? 

Tate  przysłuchiwał  się,  nie  odrywając  od  niej  oczu.  Julianna 

bezwładnie opadła na najbliższe krzesło. 

48

RS

background image

 

 

- Przylecę pierwszym samolotem. Powiedz jej, że ją kocham i 

że już do niej jadę. 

Rozłączyła się, upuściła telefon na kolana, oparła czoło o blat 

stołu. A dzień zapowiadał się tak pięknie! 

- Co się stało? Coś z Megan? 
Podniosła  głowę,  popatrzyła  na  niego  gniewnie.  Po  co  pyta, 

skoro jego córka nic go nie obchodzi? 

- Muszę wracać do domu. Megan jest w szpitalu. 
- Co z nią? - Z jego twarzy nic nie można było wyczytać. 
- Dostała gorączki. 
- I dlatego zabrali ją do szpitala? 
-  Dla  dziecka  z  białaczką  gorączka  może  być  śmiertelnym 

zagrożeniem. Organizm nie walczy z infekcją. Jest jeszcze inna 
możliwość.  To  może  być  nawrót  choroby.  -  O  tym  bała  się 
nawet  myśleć.  Jeśli  to  prawda,  Megan  była  bez  szans. 
Poderwała się. - Muszę natychmiast wracać. 

- A nasza rozmowa? 
-  Postawiłeś  sprawę  jasno.  Nie  znasz  Megan,  gardzisz  mną. 

Pójdziesz swoją drogą, a moja dziewczynka będzie zmagać się z 
chorobą, którą tylko ty możesz powstrzymać. Mam nadzieję, że 
potrafisz żyć z tą świadomością. 

- Znasz odpowiedź na każde pytanie? - zapytał ostro. 
- Modlę się, by tak było. 
W  jego  oczach  mignęło  coś  na  kształt  współczucia. 

Przeciągnął palcami po włosach. Zamruczał coś do siebie. 

Podszedł  do  okna  i  zapatrzył  się  w  przestrzeń  za  szybą.  Stał 

nieruchomo,  pochłonięty  własnymi  myślami.  Straciła  resztkę 
nadziei.  Schowała  telefon,  upiła  łyk  zimnej  kawy  i  podniosła 
się. 

Tate  odwrócił  się.  Podszedł  do  stołu.  Miał  kamienną  twarz, 

ale jego głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie: 

-  Usiądź.  -  Popatrzyła  ze  zdziwieniem.  -  Dopij  kawę,  a  ja 

wykonam kilka telefonów. 

- Muszę już jechać. 

49

RS

background image

 

 

- Nie. - Delikatnie wcisnął ją w krzesło. - Jeszcze nie. Patrzyła 

ze zdumieniem, nie wiedząc, do czego zmierza. 

I wtedy powiedział coś, czego by się nigdy nie spodziewała: 
- Chcę poznać moją córkę. Jadę z tobą. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

50

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 
Poza nimi nikogo nie było. Julee nacisnęła przycisk. 
- Muszę cię o coś poprosić. 
Widział,  że  jest  spięta.  Postawił  torbę,  zastanawiając  się,  co 

jeszcze  dla  niego  szykuje.  Chyba  dość  rewelacji  jak  na  jeden 
dzień. 

- O co chodzi? 
-  Megan  potrzebuje  teraz  absolutnego  spokoju.  Nie  powinna 

się  niczym  denerwować,  niczym  przejmować.  Nie  możemy 
wytrącić jej z równowagi. 

- Nie zamierzam jej denerwować. Chcę ją tylko zobaczyć. Jest 

moją córką. 

Winda  przejechała  dwie  kondygnacje.  Julee  gorączkowo 

zbierała  resztki  odwagi.  Bała  się  tego,  co  musiała  mu 
powiedzieć. 

-  Ona  tego  nie  wie.  -  Przekręciła  na  palcu  pierścionek.  - 

Megan myśli, że jej tata umarł, nim przyszła na świat. 

Tate  czuł  się  tak,  jakby  coś  zwaliło  mu  się  na  głowę.  Tak 

bardzo się  go  wstydziła,  że  wolała  wmówić córce,  że jej ojciec 
nie żyje. Upokorzenie było trudne do przełknięcia. 

- Ale ja żyję, Julee. Może dla ciebie nie, ale dla mojej córki na 

pewno.  Jestem  jej  ojcem.  Dlaczego  miałbym  to  przed  nią 
ukrywać? 

-  Bo  to  jej  może  zaszkodzić.  Szok  może  być  zbyt  duży. 

Pomyśl tylko. Nagle się dowie, że jej ojciec żyje, a matka przez 
całe życie ją okłamywała. 

- Czyja to wina? 
- Teraz to nieistotne - powiedziała żarliwie. Jej oczy płonęły. - 

Liczy  się  tylko  zdrowie  Megan.  Jej  życie  wisi  na  włosku.  Nie 
można jej dodatkowo narażać. 

Przekonała  go.  Ważne  było  zdrowie  dziecka,  co  tam  jego 

urażona duma. 

51

RS

background image

 

 

- Zgoda, niech będzie, jak chcesz. Mów, co mam robić. Bo ja 

tak czy inaczej nie dam się zbyć, muszę ją zobaczyć. I być przy 
niej, choćby tylko w roli wielkanocnego króliczka. 

-  Powiedzmy  jej  część  prawdy.  Tak  będzie  najlepiej. 

Przedstawię cię jako kogoś z Blackwood, kto znał jej ojca. 

- A jak wytłumaczysz mój przyjazd? 
-  Na  razie  nie  ma  potrzeby.  Niech  poczuje  się  lepiej. 

Wymyślimy coś, gdy przyjdzie pora. 

Winda  zatrzymała  się,  drzwi  się  rozsunęły.  W  milczeniu  szli 

długim  korytarzem.  W  salkach  po  obu  stronach  leżały  dzieci 
podłączone  do  skomplikowanej  aparatury.  Na  myśl  o  tym,  że 
jego córka też to przechodziła, serce mu się ściskało. 

Przed  salą  Julee  zatrzymała  się.  Położyła  rękę  na  klamce  i 

spytała: 

- Mogę wejść najpierw sama? Znowu go odtrącała. Cofnął się. 
- Proszę. - Czuł się niepewnie, stojąc tak przed salą z torbami 

w obu rękach. - Co z tym zrobimy? 

-  Mama  jest  samochodem,  upchniemy  je  do  auta.  Jak  tylko 

zobaczę  Megan  i  dowiem  się,  co  się  z  nią  dzieje.  -  Uchyliła 
drzwi i weszła do środka. 

Niemal  natychmiast  na  korytarz  wyszła  Beverly.  Postarzała 

się  przez  te  lata,  skonstatował  w  duchu  Tate.  Nie  wydała  się 
zaskoczona  jego  widokiem.  Widać  Julee  powiedziała  jej  o 
swoim pomyśle. Poczuł, że się rumieni. 

- Dzień dobry, pani Reynolds. 
-  Cześć,  Tate.  -  Uśmiechnęła  się,  ale  nie  udało  się  jej  ukryć 

niepokoju.  -  Zanieśmy  torby,  a  przez  ten  czas  Julee  pogada  z 
lekarzami. 

- Tam są teraz lekarze? 
Beverly położyła mu rękę na ramieniu. 
- Zaraz wrócimy. 
Z  ociąganiem  podążył  za  nią  długim  korytarzem.  Zjechali  na 

podziemny parking. 

Gdy wrócili, Julee czekała, opierając się o drzwi. 

52

RS

background image

 

 

- Megan zasnęła. 
Tate nie mógł opanować uczucia zawodu. 
- Co powiedzieli lekarze? 
-  Na  szczęście  to  tylko  lekka  infekcja.  Rozpędzą  ją 

antybiotykami. 

- Nic jej nie będzie? 
- Jak na razie. 
-  Chcę  ją  zobaczyć.  -  Widząc  wahanie  Julee,  wybuchnął:  - 

Słuchaj, przebyłem ponad dwa tysiące kilometrów, by zobaczyć 
dziecko, o którego istnieniu nawet nie miałem pojęcia. Nie ruszę 
się stąd. Nie jestem już nieokrzesanym młodzieńcem. Wiem, jak 
należy zachowywać się w szpitalu, wśród chorych i cierpiących. 

-  Masz  rację,  przepraszam.  -  Podniosła  palec  do  ust  i 

otworzyła drzwi. 

Wszedł  do  środka.  Serce  biło  mu  jak  oszalałe.  Jego  dziecko. 

Córeczka,  której  dotąd  nie  widział.  Jeszcze  nigdy  w  życiu  nie 
czuł się tak, jak w tej chwili. Jak ma się zachować? 

Pod kołdrą rysował się drobny, skulony kształt. Megan spała z 

główką  opartą  na  szczupłym  ramieniu.  Rzęsy  rzucały  cień  na 
zaróżowione policzki. Była przerażająco szczupła, wręcz chuda. 
I  taka  piękna!  Rósł  z  dumy,  patrząc  na  nią.  I  umierał  z  żalu  i 
rozpaczy. 

- Jest taka śliczna - wyszeptał w uniesieniu. - Boże, Julee, ona 

jest cudowna. 

Z  kroplówki  sączyła  się  żółta  ciecz.  Migały  małe  lampki, 

słychać było cichy, rytmiczny dźwięk. Jak mogli wbić igłę w tę 
drobniutką rączkę? 

- Teraz będzie spać - szepnęła Julee. Na jej twarzy malowała 

się macierzyńska czułość i tkliwość. - Chodźmy do baru, zjemy 
coś. 

- Ty idź, a ja przy niej trochę posiedzę. - Chciał napatrzeć się 

na  swoją  córeczkę,  wryć  sobie  w  pamięć  jej  rysy,  zapamiętać 
jak najwięcej. Jeszcze nigdy dotąd nie był ojcem. 

53

RS

background image

 

 

- Mama z nią zostanie. Musimy porozmawiać. - Julee czujnie 

popatrzyła na śpiącą dziewczynkę. 

Miała  rację.  Megan  nie  powinna  się  dowiedzieć.  Z 

ociąganiem ruszył za Julee do wyjścia. W drzwiach obejrzał się 
jeszcze raz. 

- Dlaczego? - wyszeptał przez zaciśnięte zęby. - Dlaczego coś 

takiego spotyka niewinne dziecko? 

Tuż za nim rozległ się cichy głos Julee: 
- Nie wiem. 
- Dlaczego nie mogę być dawcą? Oddam jej wszystko, krew, 

ręce, nogi, co tylko trzeba. Dlaczego nie mogę jej pomóc? 

Poczuł na plecach dotknięcie drobnej dłoni. Spiął się. Pragnął 

pociechy i wsparcia, ale za bardzo się obawiał. 

- Czy to przeze mnie? Czy to moja wina? Może moja cnolerna 

krew  była  czymś  zainfekowana?  Może  dlatego  Megan 
zachorowała? 

- Nie mów tak, Tate, to bez sensu. To nie twoja wina. - Julee 

delikatnie obróciła go ku sobie. Błękitne oczy patrzyły na niego 

żarliwie. - Ani ty, ani ja nie jesteśmy winni. Ale razem możemy 
zrobić coś, co przywróci jej zdrowie. 

- To szaleństwo. Oboje wiemy. - Sam nie wierzył, że rozważa 

coś tak absurdalnego. 

-  Nie  mam  innego  pomysłu  -  Julee  rozmasowała  spięte 

ramiona. - Może ty? 

Zacisnął mocniej pięści. 
- Nie. 
-  Czy  to  znaczy...  -  W  jej  oczach  zamigotała  iskra  nadziei. 

Ledwie się pohamował, by nie porwać jej w ramiona. Nie może, 
absolutnie  nie  może  znowu  postawić  wszystkiego  na  jedną 
kartę. 

- Wyjaśnijmy sobie parę rzeczy. Nie jestem do wynajęcia. Nie 

chcę twoich  pieniędzy.  Ale  zrobię  wszystko, by  uratować moje 
dziecko. Nawet jeśli to oznacza coś tak szalonego, jak poczęcie 
drugiego. 

54

RS

background image

 

 

- Nie będziesz żałować, przyrzekam. Podniósł rękę. 
- Poczekaj, daj mi dokończyć. Umilkła niepewnie. 
- Ja nie miałem ojca, wychowywałem się bez niego. Nie znam 

go.  Julee,  wiesz,  co  to  znaczy  dla  dziecka?  Jak  ono  się  z  tym 
czuje? Megan musi mnie poznać. I nosić moje nazwisko. 

- Nie możesz jej powiedzieć! Oddychał szybko, gorączkowo. 
- Nie chcę zmieniać tego, co dla niej wybrałaś. Ale nigdy nie 

pójdę  na  taki  układ,  by  świadomie  począć  dziecko,  które  nie 
będzie wiedziało o moim istnieniu. 

- Myślałam... 
- Co myślałaś? Że gdy tylko zajdziesz w ciążę, ja rozpłynę się 

we  mgle?  Zniknę  na  następne  dziesięć  lat?  -  Pokręcił  głową.  - 
To wykluczone. Wszystko musi być jak należy. 

- Nie rozumiem. 
-  W  takim  razie  ci  powiem.  Dziecko  potrzebuje matki i ojca. 

Możemy  mieć  dziecko  pod  warunkiem,  że  będzie  nosić  moje 
nazwisko. A my weźmiemy ślub. 

- Ślub? 
Jej przerażona mina poruszyła go do głębi. 
-  To  moje  warunki.  Zdecyduj.  Jeśli  zależy  ci  na  dziecku, 

musisz za mnie wyjść. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

55

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 
Ani  przez  moment  nie  zastanawiała  się,  czy  przyjąć 

propozycję  Tate'a.  Dla  Megan  była  gotowa  na  wszystko. 
Klamka 

zapadła. 

Z  dziewczynką  poszło  łatwiej, 

niż 

przypuszczała  -  Megan,  której  powiedzieli  o  ,,miłości  od 
drugiego spojrzenia", z  miejsca zaaprobowała ich decyzję.  Tate 
wprost oczarował małą. 

-  Julee,  ta  panienka  jest  piękniejsza  od  Miss  Ameryki  -

oświadczył  z  przekonaniem,  gdy  we  dwójkę  stali  przy  łóżku 
dziewczynki.  Megan,  choć  trawiona  gorączką,  przyglądała  mu 
się ciekawie. Julee też nie spuszczała go z oka. Jak na pierwsze 
spotkanie,  zwłaszcza  w  takich  okolicznościach,  Tate  spisywał 
się doskonale. 

Megan  uśmiechnęła  się,  zadowolona  z  komplementu.  Julee 

odetchnęła. 

- Naprawdę ożenisz się z moją mamusią? 
- Taki mamy plan. Im szybciej to się stanie, tym lepiej. - Tate 

otoczył  Juliannę  ramieniem.  Stara  się  przypodobać  małej, 
przemknęło  jej  przez  myśl.  Zachowuje  się,  jakby  naprawdę 
nagle  się  zakochał.  Była  mu  za  to  wdzięczna.  I  w  tajemniczy, 
niepokojący sposób podekscytowana... 

- Mama mówi, że całe Blackwood uważa cię za bohatera. Tate 

roześmiał się. 

-  No  jasne.  Nazywają  mnie  Superszeryf.  Pokazać  ci,  jak 

latam? - Rozłożył ramiona i zamachał nimi jak skrzydłami. 

Megan zachichotała radośnie. 
- Jesteś fajny. - Popatrzyła na mamę. - Chodziliście razem do 

szkoły? 

- Uhm. Tylko Tate nie był wtedy szeryfem. Był piłkarzem. 
- Pewnie też najlepszym - oświadczyła Megan. 
Twarz  Tate'a  na  chwilę  spochmurniała.  Na  ten  widok  Julee 

ścisnęło się serce. 

56

RS

background image

 

 

-  Nie  do  końca  -  odparł.  -  Uszkodziłem  sobie  kolano  i 

musiałem zrezygnować z piłki. 

Megan  wyciągnęła  rękę,  na  ile  pozwalała  jej  kroplówka, i  ze 

współczuciem poklepała go po dłoni. 

- Wiem, jak to jest, kiedy nie można czegoś robić, bo jest się 

chorym. To okropne uczucie. 

-  Uhm.  Ale  nie  jest  tak  źle.  Lubię  być  szeryfem.  Ty  też 

wyzdrowiejesz  i  będziesz  mogła  robić  wszystko,  co  będziesz 
chciała. Postaramy się o to. 

Z Megan sprawa poszła jak z płatka. Gorzej było później, gdy 

stanęli  przed  obliczem  sędziego  pokoju.  Julee  czuła  się 
nieswojo.  Ukradkiem  spozierała  na  stojącego  obok  niej 
wysokiego, przystojnego mężczyznę. Tate chyba też nie czuł się 
zbyt pewnie. Nie od razu powtórzył słowa przysięgi. 

Potem zaprosił ją na kolację, ale Julee od razu sprowadziła go 

na ziemię. 

-  Nie  mamy  powodu  do  świętowania  -  powiedziała.  -  To 

przecież nie jest prawdziwe małżeństwo. 

Już  wcześniej  ustalili,  że  ich  związek  potrwa  do  przyjścia na 

świat  dziecka.  Po  przeszczepie  wezmą  rozwód  i  powrócą  do 
wcześniejszego  życia.  Przykro  planować  rozwód  w  dniu  ślubu, 
ale przecież pobrali się wyłącznie dla Megan. 

Wrócili do szpitala i siedzieli przy małej, póki nie usnęła. 
Spała z uśmiechem na buzi. Była za mała, by wybiegać myślą 

poza dzień dzisiejszy. 

Beverly została na noc w szpitalu. Było już późno, gdy dotarli 

do  mieszkania  Julee.  Oboje  padali  ze  zmęczenia.  Może  to  i 
dobrze,  pocieszała  się  Julee.  Zwłaszcza  mając  przed  sobą 
perspektywę wspólnej nocy. Po to się przecież pobrali. 

Obawiała się tego, co nastąpi. Mimo przeszłości, Tate był dla 

niej obcym człowiekiem. 

Oboje  czuli  się  niezręcznie.  Przez  jakiś  czas  udawali,  że 

oglądają telewizję. Tate krążył po salonie, wyglądał przez okno, 

57

RS

background image

 

 

niemal  się  nie  odzywał.  Czas  mijał,  robiło  się  coraz  później. 
Wreszcie Julee podniosła się z kanapy. 

- Wezmę prysznic i położę się. 
Odwrócił  się  od  okna.  Z  jego  twarzy  niczego  nie  dawało  się 

odczytać. 

- Dobrze. Ja niedługo przyjdę. 
Taktownie  odczekał,  aż  Julee  zniknie  w  sypialni,  i  dopiero 

wtedy poszedł do łazienki. 

Leżała  nieruchomo,  wsłuchując  się  w  dobiegające  z  łazienki 

odgłosy.  Jej  mąż.  Boże,  do  czego  doszło!  Gdy  wpadła  na  ten 
obłędny  pomysł  z  drugim  dzieckiem,  nie  spodziewała  się 
takiego  zakończenia.  Potem  wszystko  potoczyło  się  własnym, 
niezależnym od niej rytmem. 

Tate wyszedł z łazienki. Na tle oświetlonego wnętrza widziała 

jego ciemną sylwetkę. Zatrzymał się, jakby się wahał. Po chwili 
zaczął iść w stronę łóżka. Jej serce biło jak oszalałe. Był tylko w 
bokserkach.  Mocne  ciało,  napięte  mięśnie  rysujące  się  pod 
skórą. Wilgotne włosy lśniły w bladej poświacie. 

Leżała nieruchomo z oczami wbitymi w sufit. 
- Dobrze się czujesz? - zapytał. 
Zadrżała. 
Zabrakło jej tchu. Skinęła tylko głową. 
- Przepraszam - wydusiła. - Ta sytuacja jest taka trudna. 
- Uhm. 
Wsunął  się  pod  kołdrę.  Owionął  ją  jego  ciepły  zapach 

przemieszany  z  wonią  żelu  pod  prysznic.  Nieoczekiwanie 
uzmysłowiła  sobie  ciężar  tego,  co  zamierzają  zrobić.  I  ta 

świadomość ją przytłoczyła. 

- Nie wiem, czy dam radę. 
Przekręciła  się  na  bok.  Widziała  jego  szerokie,  mocne 

ramiona. 

- Nie za późno na refleksje? Przełknęła ślinę. 

58

RS

background image

 

 

- Tate, a jeśli to grzech? Może to źle, że ja aż tak ją kocham? 

Może  to  niemoralne,  mieć  dziecko  w  taki  sposób?  -Tłumione 
lęki doszły teraz do głosu. - Nie chcę zrobić nic złego. Ja tylko... 

Nie powstrzymywał jej, pozwalał jej mówić. 
-  Oboje  nieraz  błądziliśmy  -  odezwał  się  miękko.  -  Teraz 

szukasz  ratunku  dla  Megan.  Robisz  to  w  dobrej  wierze.  -  Jego 

łagodny głos uspokajał, dodawał otuchy. 

Westchnęła. 
-  Masz  rację.  Nasze  uczucia  nie  mają  znaczenia.  Liczy  się 

tylko Megan. 

Tate przysunął się bliżej. Znowu ogarnął ją niepokój. 
- Tate? 
- Słucham? - Jego głos rozległ się niebezpiecznie blisko. 
-  Może...  mamy  za  sobą  ciężki  dzień  i  zrobiło  się  bardzo 

późno... - głos jej się łamał. 

W ciemności daremnie starała się dojrzeć jego twarz. 
- Ty ustalasz reguły. 
Ciężar spadł jej z piersi, ale jednocześnie ogarnęło ją dziwne 

rozczarowanie.  Przekręciła  się  na  bok  i  zamknęła  oczy. 
Kotłowało  się  w  niej  tyle  myśli,  tyle  uczuć.  Czy  kiedykolwiek 
uda się jej przez to przebrnąć? 

Wpatrywał  się  w  cienie  na  suficie,  wsłuchując  się  w  cichy 

szum klimatyzacji. Czuł się fatalnie. 

Nawet  teraz,  gdy  był  tak  potrzebny  Megan,  Julee  nie  mogła 

się przełamać. Nie mogła przezwyciężyć niechęci. Nadal był dla 
niej  chłopakiem,  z  którym  nie  powinna  się  zadawać.  A  on  był 
całkowicie bezradny. Jak wtedy, przed laty. 

Chciał czuć gniew. Na Julee, że ukrywała przed nim istnienie 

Megan,  na  koszmarną  chorobę  niszczącą  jego  córkę,  na  to 
wymuszone  małżeństwo,  które  może  okazać  się  dla  niego 
katastrofą. Ale zamiast tego czuł żal. I ból. 

Nigdy mu się nie śniło, że zdarzy się coś takiego. 
Poruszył  się  mimowolnie  i  natychmiast  znieruchomiał.  Bał 

się, że przebudzi śpiącą Julee. Zamruczała przez sen. 

59

RS

background image

 

 

Była  tak  blisko,  tuż  obok.  Wystarczyło  wyciągnąć  rękę,  by 

poczuć  jej  ciepłą  skórę,  miękki  dotyk  włosów  rozrzuconych  na 
poduszce, kształt nóg. Czyż nie po to wzięli ślub? 

Ale to ona ustala reguły. 
Po  cichu  wstał  z  łóżka.  Skrzywił  się.  Kolano  znów  zabolało. 

Zerknął na Julee. Nie poruszyła się. Podszedł do okna. 

Światła  samochodów  na  dole  przypomniały  mu,  gdzie  jest. 

Najchętniej wróciłby do domu. Psy biegające po ganku, dalekie 
wycie  kojota  -  brakowało  mu  tych  zwyczajnych  odgłosów. 
Nawet tu, w cichej dzielnicy,  człowiek nie mógł zapomnieć, że 
jest  w  tętniącej  życiem  metropolii.  To  nie  było  miejsce  dla 
niego. 

Jak słoń w składzie porcelany. 
Nie  wiedział,  ile  czasu  minęło,  dopiero  cichy  głos  Julee 

przywołał go do rzeczywistości. 

- Tate, dobrze się czujesz? 
Odwrócił  się.  Leżała  wsparta  na  łokciu  i  patrzyła  na  niego. 

Miała  lekko  potargane  włosy  i  wyglądała  nieprawdopodobnie 
ponętnie. 

- Tak. A ty? - Czuł się beznadziejnie, ale przecież nie będzie 

obarczać jej własnymi problemami. 

-  Dwadzieścia  cztery  godziny  temu  nie  wiedziałeś,  że  masz 

córkę.  A  teraz  jesteś  jeszcze  mężem  kogoś,  kogo  prawie  nie 
znasz. To musi być dla ciebie szok. 

Poruszony  jej  ciepłym,  pełnym  współczucia  tonem,  podszedł 

do  łóżka.  Popatrzył  na  dziewczynę,  która  teraz  była  jego  żoną. 
Dziesięć lat temu oddałby wszystko za taką chwilę. 

-  Moje  dwadzieścia  cztery  godziny  to  nic  w  porównaniu  z 

koszmarem, w jakim ty żyjesz od tylu miesięcy. 

Zaskoczony  patrzył,  jak  Julee  przesuwa  się,  by  zrobić  mu 

miejsce. Usiadł, a ona położyła dłoń na jego ramieniu. Od razu 
się spiął. 

Julee uśmiechnęła się lekko. 
- Nie bój się, nie gryzę. Odpowiedział uśmiechem. 

60

RS

background image

 

 

- Może powinnaś. 
Ciemność  spowijała  ich  bezpieczną,  miękką  zasłoną. 

Rozluźnili się. 

- Opowiedz mi o Megan - poprosił. 
- Co chcesz wiedzieć? 
- Wszystko. Jaka jest? Co lubi? 
-  Jest  normalną,  zwyczajną  dziewięciolatką.  Zanosi  się 

śmiechem,  pisze  pamiętnik,  przepada  za  pizzą  i  wesołym 
miasteczkiem. Jest dobra z matmy, bije mnie w tym na głowę. 

- Nie znosiłaś matmy. 
Julianna wzdrygnęła się na to wspomnienie. 
- Gdybyś mi nie pomógł, nigdy bym jej nie zaliczyła. 
Sam ledwie zdobywał zaliczenia, bo nie widział w tym sensu. 

Dużo  wagarował.  Na  szczęście  pojawiał  się  na  końcowych 
testach.  Dzięki  temu  przechodził  z  klasy  do  klasy  i  mógł 
zajmować się piłką. 

- Ma talent do rysunków - głos Julee zabrzmiał miękko. 
- Jak ty. Nie ma rzeczy, której by nie umiała narysować. 
Zrobiło mu się przyjemnie. 
- Lubi rysować? 
- Tak. I dobrze jej idzie. Rano pokażę ci jej rysunki. 
Od  lat  niczego  nie  narysował.  Kiedyś  w  ten  sposób 

nieświadomie  wyładowywał  agresję  i  lęki.  Dopiero  praca  w 
policji dała mu wgląd w ludzką psychikę. 

- Pamiętasz, jak kiedyś bez mojej wiedzy wysłałaś na konkurs 

mój rysunek? 

- Byłeś wściekły. 
- Póki nie wręczyłaś mi pięćdziesięciu dolarów nagrody. 
-  Swoje  prace  chował  przed  innymi,  tylko  Julee  mogła  je 

oglądać. 

Zaśmiała się cicho. 
- To ci trochę pomogło, co? 
- Uhm. 

61

RS

background image

 

 

- A potem wszystko co do grosza wydałeś na mnie. - Jej palce 

zaczęły  zataczać  na  jego  skórze  niewielkie  kółka.  Najlżejszy 
dotyk działał jak iskra. 

- Nie co do grosza. Dałem mamie dziesiątkę na bingo. 
- Wciąż mam ten naszyjnik. 
- Nie żartuj. 
-  Nie  żartuję.  -  Przesunęła  palcami  po  jego  ramieniu.  Serce 

zabiło mu mocniej. Nie musiała zbyt długo się starać, 

by stracił dla niej głowę. Jego wymarzona Julianna Reynolds. 

Julianna Mclntyre, radośnie poprawił się w duchu. 

- Nie położysz się? - w ciemności usłyszał jej szept. Zdusił w 

sobie niepokój i wślizgnął się pod kołdrę. Znowu był blisko niej, 
miał  ją  na  wyciągnięcie  ręki.  Wiedział,  do  czego  zmierzała. 
Czyż nie po to zawarli dziś ślub? By począć dziecko? 

Dziecko. Żywa istota będąca połączeniem Julee i jego. Może 

to  będzie  chłopiec  uwielbiający  grę  w  piłkę.  A  może  druga 
dziewczynka  o  zielonych  oczach.  Czuł  na  barkach  ciężar 
odpowiedzialności. Próbował myśleć rozsądnie, ale zapomniał o 
wszystkim,  gdy  Julee,  sięgając  po  zsuwającą  się  kołdrę, 
niechcący dotknęła jego ramienia. 

Marzył  o  takiej  chwili.  Drżącymi  palcami  odgarnął  z  jej 

twarzy pasemko włosów. W ciemności nie widział jej oczu, ale 
znał  je  na  pamięć.  Tak  jak  znał  jej  różane  usta,  perłową  cerę... 
Tysiące razy widział je we śnie. 

Otoczyła go ramieniem, a on przesunął dłonią po jej policzku. 

Powoli  uniósł  się,  popatrzył  na  jej  twarz,  szukając  znaku, 
jakiegoś  potwierdzenia,  że  ona  tego  chce.  Julee  zarzuciła  mu 
ręce na szyję, wsunęła palce we włosy, przybliżyła usta. 

Jak  bronić  się  przed  miłością?  Jak  zrobić  to,  czego  od  niego 

oczekiwała, nie oddając jej serca? 

Dotyk  jej  ust  upajał.  Czuł,  że  zapada  się  w  słodką  otchłań. 

Jeszcze próbował się bronić, ale Julee szepnęła: 

- Tate, pocałuj mnie tak jak kiedyś. 
Gorący, namiętny szept. Nie mógł już dłużej się opierać. 

62

RS

background image

 

 

Słodki, kwiatowy zapach jej perfum, dotyk jej ust... Nie mógł 

o  niczym  myśleć.  Trzymał  ją  w  ramionach,  swoją  Julee, 
dziewczynę,  której  nigdy  nie  zapomniał.  Znowu  razem,  znowu 
tak blisko. Serce przy sercu, zdyszane oddechy, słodkie, upojne 
szaleństwo... 

Przygarnął  ją  do  siebie,  przytulił  tkliwie,  zajrzał  w  oczy. 

Położyła  dłoń  na  jego  piersi.  Uśmiechała  się.  Zawsze  czuł  się 
przy niej tak bosko jak teraz. 

- Dziękuję - wyszeptała. - Wspaniale to ułatwiłeś. 
Te  słowa  podziałały  na  niego  jak  kubeł  zimnej  wody. 

Oprzytomniał  natychmiast.  Nie  zrobiła  tego  dla  niego.  Ani 
nawet dla siebie. To dla Megan. 

Czuł  się dotknięty  do  głębi.  Prawda  była bezlitosna.  I  musiał 

się  z  nią  pogodzić.  Zdecydowali  się  na  ten  układ.  Julee 
posłużyła się nim. Cel był szlachetny. W pełni ją popierał. Tylko 

że teraz będzie mu jeszcze trudniej. Jak żyć ze świadomością, że 
choć  ją  kochał,  ona  nie  była  dla  niego?  Nie  był  dla  niej 
wystarczająco dobry. I nigdy nie będzie. 

Julee  otworzyła  oczy  i  przeciągnęła  się  jak kot.  Uśmiechnęła 

się.  Wczoraj  wyszła  za  Tate'a.  A  potem...  Na jej  twarzy  znowu 
pojawił się uśmiech. Jak dobrze było w jego ramionach! Tak się 
bała,  ale  Tate  był  po  prostu  cudowny.  Wszystko  stało  się  tak 
naturalnie. 

-  Cześć.  -  Tate  stanął  na  progu.  W  ręku  trzymał  szklankę  z 

sokiem. Ku jej zaskoczeniu, był całkowicie ubrany. 

Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Piękne porozumienie! Ona 

marzy o miłosnym poranku, a on stoi ubrany do wyjścia. 

I ani mu w głowie swawolne igraszki. 
Usiadła.  Nerwowym  gestem  pochwyciła  zsuwającą  się  z  niej 

kołdrę.  Tate  zatrzymał  się  w  pół  kroku.  Dyskretnie  odwrócił 
wzrok.  To  jeszcze  bardziej  ją  spłoszyło.  Jej  dobry  nastrój 
rozwiał  się  jak  dym.  Pośpiesznie  poprawiła  potargane  włosy. 
Tate w milczeniu podał jej sok. 

- Dziękuję. 

63

RS

background image

 

 

Myślała,  że  usiądzie  obok  niej,  że  zaczną  wspominać  dawne 

czasy, ale on się cofnął. Włożył rękę do kieszeni. 

-  Pozwoliłem  sobie  skorzystać  z  twojego  telefonu  - 

powiedział. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. 

Spochmurniała. Przecież byli małżeństwem. Co z tego, że nie 

na  zawsze.  Spali  ze  sobą.  Nie  potrzebował  pozwolenia  na 
korzystanie z telefonu. 

-  Skądże.  Możesz  telefonować,  kiedy  tylko  chcesz.  - 

Zabrzmiało to oficjalnie i chłodno. 

- Dzwoniłem do szpitala. Twoja mama powiedziała, że Megan 

dobrze  spała,  temperatura  spadła.  Pobrali  jej  krew  do  analizy. 
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, po południu wypiszą ją do domu. 

-  Nie  próżnowałeś  -  odparła  z  lekką  niechęcią.  Mimowolną. 

Do diabła, nie tak wyobrażała sobie ich pierwszy poranek. 

-  Dzwoniłem  też  do  Blackwood.  -  Tate  poruszył  się 

niespokojnie. Intuicyjnie czuła, że nie usłyszy nic przyjemnego.    
- Muszę wracać do pracy. 

Wytrzymał  z  nią  jeden  dzień.  Ledwie  się  pobrali,  a  on  już 

chce  wyjechać.  Zrobiło  się  jej  przykro.  Przecież  nie  była 
panienką na jedną noc. 

-  Co  będzie  z  nami?  Jak  mam  zajść  w  ciążę,  jeśli  nie 

będziemy razem? 

-  Trochę  się  pośpieszyliśmy.  Nie  zdążyliśmy  omówić  paru 

istotnych spraw. 

Ustalili, że wezmą ślub, a potem się rozwiodą, nie zastanowili 

się  tylko  nad  sprawami  organizacyjnymi.  Kto  gdzie  będzie 
mieszkać  przez  ten  rok.  Oboje  mają  swoje  życie  i  pracę.  W 
ogóle o tym nie pomyśleli. 

Julee upiła łyk soku. Smakował gorzko. Postawiła szklankę. 
- Czy jest możliwe, byś przeprowadził się do nas? I został tu, 

dokąd nie zajdę w ciążę? 

-  Nie.  -  Miał  taką  minę,  że  nawet  nie  próbowała  go 

przekonywać. 

64

RS

background image

 

 

-  No  dobrze.  -  Westchnęła.  -  Wiem,  że  nie  powinnam 

wysuwać takiej propozycji. Tylko że nasze życie jest tutaj. Tutaj 
mam pracę. Nie mogę jej zostawić. 

- Kariera zawsze na pierwszym miejscu, co? 
W jego tonie usłyszała lekkie szyderstwo. Musiała się bronić. 
-  Nie,  w  każdym  razie  nie  teraz.  Najważniejsza  jest  Megan. 

Czy nie rozumiał, jak w jej sytuacji istotne były pieniądze? 

Doskonale  wiedział,  że  dla  niej  to  jedyny  sposób  na 

utrzymanie.  Nie  miała  wykształcenia,  nie  umiała  robić  nic 
innego. A szpital i lekarze słono kosztują. 

Tate  przysiadł  na  łóżku.  W  bezpiecznej  odległości.  Czuła 

zapach  jego  wody  po  goleniu.  Pragnęła  przytulić  się  do  niego, 
poczuć  jego  dotyk,  odnaleźć  wczorajszego  Tate'a.  Ale  zamiast 
tego jeszcze wyżej podciągnęła kołdrę. 

- A może ty od czasu do czasu przyjedziesz do Blackwood? - 

zaproponował. 

Julianna pokręciła głową. 
-  To  się  za  bardzo  przeciągnie  w  czasie.  Im  częściej...  -

zagryzła usta, odwróciła wzrok. Policzki ją paliły. Nie mogła się 
zdobyć,  by  dokończyć.  -  Muszę  jak  najszybciej  zajść  w  ciążę. 
Najszybciej, jak się da. 

Tate podniósł się i podszedł do okna. 
-  Wiem.  Wniosek  jest  jeden.  Musimy  zamieszkać  pod 

wspólnym dachem, czy nam się to podoba, czy nie. 

Jego ton ranił. Zgodził się na ten układ wyłącznie ze względu 

na  Megan.  Jeszcze  wczoraj  całkowicie  jej  to  odpowiadało.  Ale 
ostatniej  nocy  stało  się  coś  pięknego  i  przerażającego 
jednocześnie.  Coś,  co  absolutnie  nie  wchodziło  w  grę.  Musi 
pamiętać, że Tate jej nie kocha, nigdy jej nie kochał. Nie mogła 
sobie  pozwolić  na  rojenia,  na  uczucia.  Dla  dobra  Megan,  dla 
własnego dobra. 

Podniosła  szklankę  i  upiła  następny  łyk.  Zapiekło  ją  w 

przełyku. 

65

RS

background image

 

 

Było  jeszcze  jedno  rozwiązanie.  Nie  brała  go  pod  uwagę,  bo 

dawno przyrzekła sobie, że nigdy nie wróci do Blackwood. Ale 
przecież powiedziała, że dla Megan jest gotowa na wszystko? 

Zaczerpnęła  powietrza.  Bała  się,  że  w  ostatniej  chwili  się 

wycofa. 

-  W  takim  razie  przeniesiemy  się  z  Megan  do  Oklahomy. 

Zamurowało go. Widziała to po jego minie. 

- Zrobisz to? 
-  Zrobię  wszystko,  co  jest  konieczne  -  odparła,  czując 

wzbierający  w  niej  lęk.  Nie  wiadomo,  jak  to  się  skończy.  To 
może  oznaczać  wyjście  z  obiegu.  Nie  darmo  powtarzają,  że  w 
tej branży trzeba być na widoku. Poza tym, z czego będą żyć? 

-  Pomyślałaś  o  Megan?  Tutaj  jest  pod  stałą  opieką,  lekarze 

znają jej przypadek. 

-  Oklahoma  to  dla  niej  najlepsze  miejsce  -  odparła.  Widząc 

jego pytające  spojrzenie,  szybko  wyjaśniła: - Dowiedziałam  się 
od naszego onkologa, że w Oklahoma Medical Center prowadzą 
najbardziej  zaawansowane  badania  nad  leczeniem  białaczki. 
Dostali 

duże 

pieniądze 

na 

program 

związany 

przeszczepianiem  komórek  macierzystych.  Tate  spochmurniał. 
Podszedł bliżej. 

- Co to ma wspólnego z Megan? 
Wczoraj w taki sam sposób pochylał głowę, nim ją pocałował. 

Pośpiesznie  odepchnęła  od  siebie  ten  obraz.  Nie  pora  na 
wspominanie nocy poślubnej, były ważniejsze sprawy. 

Powtórzyła wszystko, czego dowiedziała się od onkologa. 
-  Zamiast  przeszczepiać  szpik,  przeszczepia  się  komórki 

wyizolowane  z  krwi  pępowinowej.  To  procedura  jeszcze  na 
etapie  eksperymentu,  ale  rezultaty  są  bardzo  zachęcające. 
Zwłaszcza  między  rodzeństwem.  Doktor  Padinsky  powiedział 
mi  o  tym,  gdy  pytałam,  czy  drugie  dziecko  byłoby  szansą  na 
uratowanie  Megan.  Nie  da  się  tylko  przewidzieć,  czy  jej 
osłabiony układ immunologiczny zareaguje właściwie. 

66

RS

background image

 

 

- Rozmawiałaś o tym z lekarzem? Zanim jeszcze zwróciłaś się 

do mnie? 

-  Wcześniej  tylko  coś  obiło  mi  się  o  uszy,  a  chciałam 

dowiedzieć się czegoś więcej. Nie miałam pojęcia, czy to się da 
zastosować w przypadku Megan. Musiałam się upewnić. 

-  Bo  wiedziałaś,  że  ja  się  zgodzę  -  powiedział  bezbarwnym 

tonem. Chyba poczuł się w jakiś sposób oszukany. 

-  Ależ  skąd  -  zaoponowała.  -  Ale  gdy  pojawiła  się  taka 

możliwość, musiałam próbować. 

Tate  nerwowym  krokiem  przemierzał  pokój.  Podszedł  do 

komody  i  zdjął  z  niej  zdjęcie  Megan.  Przez  długą  chwilę  nie 
odrywał od niego oczu. 

Julee  przyglądała  mu  się  ze  ściśniętym  sercem.  Postawiła  go 

w trudnej sytuacji. Dziś nie chciał na nią patrzeć, ale liczyła na 
jego szlachetność. Ze poświęci się dla własnego dziecka. 

- Mogłabyś przenieść się do mnie z Megan na jakiś rok? 
- Skoro nie ma innego wyjścia. 
- A praca modelki? Porzucisz ją? 
-  No  co  ty!  Oczywiście,  że  nie.  W  każdym  razie  nie  na 

zawsze.  -  Od  razu  mogłaby  zapomnieć  o  dalszych  zleceniach. 
Ale życie Megan było ważniejsze. Dlatego zrobi wszystko. 

- Myślisz, że Megan nie będzie protestować? 
- Ona ma dopiero dziewięć lat. Dla niej to będzie fascynująca 

przygoda, okazja  do  poznania  nowych  przyjaciół, nowa  szkoła. 
Coś jak wakacje. - Nie powie mu, że dla niej to będzie koszmar. 
Powrót do rozplotkowanej mieściny, życie pod jednym dachem 
z człowiekiem, który złamał jej serce. 

-  Wakacje,  mówisz.  -  Delikatnie  odstawił  fotografię  na 

miejsce. - Właściwie wszystko już zaplanowałaś. 

Może nie wszystko. Nie miała pojęcia, jak zdoła utrzymać się 

w  branży  i  nie  wypaść  z  obiegu,  skąd  weźmie  pieniądze,  by 
płacić  rachunki za  szpital.  I  jak  uda  się  jej zajść  w ciążę z  tym 
zagadkowym  mężczyzną,  a  potem  wrócić  do  Kalifornii,  jakby 
nic się nie stało. 

67

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 
Blackwood  aż  huczało  od  plotek.  Nagły  ożenek  szeryfa 

zelektryzował  wszystkich.  Ludzie  prześcigali  się  w  domysłach. 
Przypominano sobie wydarzenia sprzed lat, powtarzano, że stara 
miłość  nie  rdzewieje.  Spotkanie  po  latach  odświeżyło  dawne 
uczucie. Jak inaczej wytłumaczyć nieoczekiwaną eskapadę Tate 
do  Los Angeles,  zwłaszcza  że  powszechnie  znano jego  niechęć 
do  samolotów?  Tylko  miłość  mogła  go  do  tego  nakłonić.  W 
dodatku Tate nigdy nie brał wolnego, a teraz od razu poprosił o 
dwa dni! 

Niektórzy spekulowali, że córka Julianny jest jego dzieckiem, 

ale  nieoczekiwany  ślub  przyćmiewał  wszystko.  Starsze  panie 
rozpływały  się  w  zachwytach,  kilka  młodszych  szczerze 
ubolewało. 

Tate  nie  przejmował  się  zamieszaniem.  Przyzwyczaił  się,  że 

jest  obiektem  rozmów  i  już  dawno  nie  przywiązywał  do  tego 
wagi.  Czekał  na  przyjazd  Julee  i  Megan.  Od  ich  rozstania 
minęło  pięć  dni.  Pięć  dni  i  pięć  nocy,  podczas  których 
rozpamiętywał  to,  co  się  wydarzyło.  Nie  mógł  spać,  więc  brał 
nocne dyżury. Lepiej zająć się pracą. 

Było  tuż  po  południu,  gdy  przed  domem  zatrzymał  się 

nieznany samochód. Przyjechały. 

Siląc się na spokój, wyszedł na ganek. Serce biło mu mocno. 
Patrzył,  jak  z  samochodu  wysiadają  jego  żona  i  córka.  Jego 

rodzina. Przepełniło go nieznane dotąd uczucie. Czuł się niemal 
tak,  jakby  jego  najbliżsi  wracali  po  długiej  podróży.  Jakby  to 
była jego prawdziwa rodzina. 

Julee  miała  na  sobie  żółty  kostium.  Wiatr  rozwiewał  jej 

długie, spadające na ramiona włosy. Uśmiechała się. 

- Cześć! - zawołała. 
- Cześć. - Spłoszony jak uczniak, ruszył po schodkach w dół. 

Nie  odrywał  oczu  od  Julee.  Ona  też  wydawała  się  zmieszana. 
Zatrzymała  się  i  patrzyła  na  niego  nieśmiało.  Ledwie  się 

68

RS

background image

 

 

powstrzymał,  by  nie  porwać  jej  w  ramiona  i  całować  do  utraty 
tchu. Zacisnął palce na barierce, czekał. 

- Nie ugryzą mnie? - rozległ się czyjś głosik. 
Oboje odwrócili  się  jak  na  komendę.  Przy  samochodzie stała 

Megan, a obok niej tłoczyły się psy. 

-  Tylko  jeśli  jesteś  befsztykiem!  -  odkrzyknął  Tate.  Megan 

zachichotała wesoło. Patrzył na nią jak urzeczony. Baseballowa 
czapeczka, krótkie brązowe włosy. Dziewczynka przykucnęła na 
trawie,  a  psiaki  natychmiast  ją  obskoczyły.  Zarzuciła  szczupłe 
ramionka  na  szyję  największego,  najbrzydszego  kundla. 
Mniejszy  piesek,  zazdrosny  o  kolegę,  szturchnął  ją  nosem, 
domagając się pieszczot, i niechcący ją przewrócił. 

-  Psy,  spokój!  -  Tate  podszedł  bliżej,  postawił  na  nogi 

zanoszącą się śmiechem Megan. - Jak się masz, Miss Ameryki? 

-  Cześć,  Superszeryfie!  -  odparła  z  rozpromienioną  buzią.  - 

Masz  fajne  psy.  My  nie  mamy  pieska.  -  Otarła  rączkę  o 
jaskrawo-różowe  szorty  i  rozejrzała  się  wokół.  -  Twój  dom  też 
mi  się  podoba.  Pewnie  masz  dużo  ziemi.  Masz  krowy  i  konie 
albo inne zwierzęta? 

- Nie. Ale jeśli ci na tym zależy, mogę się postarać. 
-  Tate  -  Julee  przywołała  go  do  porządku.  -  Nie  obiecuj  jej 

takich rzeczy. 

- Dlaczego? 
- Bo nie. 
Zrozumiał  jej  intencje.  Nie  pozostaną  tu  długo,  więc  lepiej, 

żeby  Megan  nie  przywiązywała  się  do  zwierząt,  których  nie 
będzie mogła ze sobą zabrać. 

Julee.  Wystarczyła  jedna  noc,  a  nie  mógł  przestać  o  niej 

myśleć. Co z nim będzie po tym wspólnym roku? 

-  Miałyście  przyjemny  lot?  -  zmienił  temat,  odganiając  psy  i 

pomagając Julee wyjąć z samochodu bagaże. 

- Tak, dziękuję. 

69

RS

background image

 

 

Zaprowadził je do domu. Po kalifornijskich apartamentach ten 

budynek  nie  robił  najlepszego  wrażenia,  ale  trudno.  Właściwie 
nie powinien się tym przejmować. 

Julee z aprobatą wciągnęła powietrze. 
- Świeżo posprzątane. 
Zwykle  sprzątał  sam,  jedynie  od  czasu  do  czasu  zamawiał 

profesjonalne usługi. Wczoraj też to zrobił. 

Megan  minęła  ich,  a  tuż  za  nią  wbiegł  podobny  do  wilczura 

mieszaniec. 

- Gdzie jest mój pokój? 
-  Na  końcu  korytarza.  -  Tate  szedł  za  nią,  niosąc  bagaże.  Po 

drodze otworzył drzwi. - Tutaj jest łazienka. 

-  Niezła.  -  Megan  tylko  zerknęła  do  środka  i  wpadła  do 

przeznaczonego dla niej pokoju. 

Julee z ciekawością oglądała kolejne pomieszczenia. 
- Pozwalasz psom wchodzić do domu? 
- Od dzisiaj chyba tak. 
Roześmiana Megan rozejrzała się po swojej białej sypialni i z 

impetem  rzuciła  się  na  łóżko.  Ciemne,  wystające  spod  czapki 
włosy  zabawnie  sterczały  jej  wokół  uszu.  Pies  przycupnął  w 
nogach łóżka i radośnie wywijał ogonem. 

- Jakie wygodne! - cieszyła się Megan. - I jaka ładna narzuta. 

A wasza sypialnia jest obok? 

To  proste  pytanie  wytrąciło  Tate'a  z  równowagi.  Julee 

odwróciła się, podeszła do okna i podniosła rolety. 

-  Mój  pokój  jest  z  drugiej  strony  domu,  blisko  garażu.  Na 

wypadek  gdybym  musiał  nagle  gdzieś  jechać.  -  Sam  nie 
wiedział, dlaczego się tłumaczył. Zawsze tam spał. 

Choć  Bogiem  a  prawdą,  to  najlepsze  rozwiązanie.  Sypialnia 

maksymalnie  oddalona  od  ciekawskiego  dziecka.  Takie 
usytuowanie było mniej krępujące. 

-  Napijecie  się  czegoś?  -  pośpiesznie  uchwycił  się  innego 

tematu. - Może być herbata, lemoniada, napoje gazowane. Mam 
też soki. Jabłkowy, pomarańczowy i grejpfrutowy. 

70

RS

background image

 

 

Julee popatrzyła na niego z rozbawieniem. 
-  To  wszystko  dla  spragnionych  podróżniczek?  Zrobił 

zdziwioną minę. 

- Przesadziłem? 
- Odrobinę, ale to urocze, że o nas pomyślałeś. Dzięki. 
- Co zrobisz z samochodem? Zwrócisz do wypożyczalni? 
-  Nie  pożyczyłam  go,  wzięłam  w  leasing.  Mój  zostawiłam 

mamie. Muszę mieć tu jakieś auto. 

Znów mu przypomniała, że jej pobyt u niego był tymczasowy. 
- Twoja mama nie ma swojego samochodu? 
-  Oszczędzałyśmy  na  wydatkach.  Jeździłyśmy jednym.  Teraz 

mama  chce  się  rozejrzeć  za  jakąś  pracą  na  pół  etatu,  bo 
mieszkanie kosztuje. Musi mieć samochód. 

Zaskoczyła  go.  Rozchwytywana  modelka  martwi  się  o 

finanse? 

- Nie będziesz musiał nas wozić do lekarza - dodała. 
-  To  żaden  problem.  -  I  tak  zamierzał  z  nimi  jeździć.  Stracił 

już dziewięć lat i chciał to nadrobić. 

-  Masz  własne  sprawy.  Postaramy  się  jak  najmniej 

przeszkadzać. 

- Co ty mówisz? Jak własna rodzina może mi przeszkadzać? 
- Tate, przestań. - Julee zniżyła głos, by Megan nie usłyszała. 

Wiedział,  co  miała  na  myśli.  Ledwie  przyjechała,  a  już  myśli 
tylko  o  tym,  kiedy  się  stąd  zabierze.  Ślub  i  rozwód,  niemal  za 
jednym  zamachem.  Oczywiście  będzie  mógł  się  widywać  z 
dzieckiem, Julee nawet łaskawie wyjawi Megan, że to on jest jej 
ojcem. Ale to nie zmieni faktu, że gdy już będzie po wszystkim, 
wyjedzie  do  Kalifornii,  do  swojej  kariery  i  wielkomiejskiego 

życia. I zabierze ze sobą jego dzieci. 

Okropnie  bała  się  chwili,  gdy  znowu  znajdzie  się  z  nim 

twarzą w twarz, a okazało się, że strach miał wielkie oczy. Tate 
przyjął je serdecznie i ciepło, jakby naprawdę ucieszył się z ich 
przyjazdu.  Być  może  z  powodu  Megan.  Wcale  nie  ukrywał,  że 
jest zauroczony córką. Bo przecież nie chodziło mu o nią. 

71

RS

background image

 

 

-  Mamo!  -  Megan  wpadła  do  domu  przez  drzwi  do  ogrodu. 

Oczy jej błyszczały. - Tu jest super! Chodź, zobacz! 

Dała  poprowadzić  się  małej.  Tate  ruszył  za  nimi.  Ocieniony 

taras  otaczał  tył  domu.  Na  drewnianej  podłodze  stało  kilka 
ogrodowych leżaków i miski z psim jedzeniem. 

Na  potężnym  dębie  wisiała  umocowana  na  linie  opona. 

Megan podbiegła do niej, wspięła się i zaczęła się bujać. 

-  Jeszcze  nigdy  nie  widziałam  jej  tak  ożywionej.  Tate 

zmarszczył brwi. 

- Myślisz, że to jej może zaszkodzić? 
- Nie, to wspaniale, że tak się cieszy. Póki nie nastąpi nawrót 

choroby, może robić wszystko, co tylko chce. 

-  To  dobrze.  -  Wskazał  ręką  ogrodowy  fotel.  Gdy  Julee 

usiadła, zajął drugi na wprost niej. - Skopałem dla niej kawałek 
ziemi  przy  południowej  ścianie,  może  tam  urządzić  ogródek. 
Jeszcze trochę, a będzie można wysiać roślinki. 

-  Świetny  pomysł!  -  Tate  przechodził  dziś  samego  siebie. 

Uwielbiała,  gdy  był  taki  jak  teraz.  Od  razu  z  większą  otuchą 
patrzyła  w  przyszłość.  Tylko  że  tym  trudniej  będzie  się  z  nim 
rozstać. - Megan będzie zachwycona. 

Pomysł  z  ogródkiem  także  i  Julee  przypadł  do  gustu.  Jedyne 

rośliny, jakie uprawiała, to kwiaty w donicach wokół basenu na 
patio. Chętnie posadzi coś w prawdziwym ogrodzie. 

Tate wzruszył lekko ramionami, ale chyba był zadowolony. 
-  Większość  dzieci  lubi  obserwować,  jak  z  nasionek  zaczyna 

coś wyrastać. 

- Skąd tyle wiesz na temat dzieci? 
-  Obracam  się  wśród  nich.  Prowadzę  sekcję  młodzieżową, 

działam w parafii, w kółkach dla dzieci. Jestem szeryfem, więc 
angażuję się we wszystko. Warto. Jeśli pokażesz dzieciakom, że 
można sensownie spędzać czas, w przyszłości to zaprocentuje. 

- Tak jak w twoim przypadku. - Za późno ugryzła się w język. 

Przycisnęła  rękę  do  ust.  -  Przepraszam.  Chlapnęłam  bez 
zastanowienia. 

72

RS

background image

 

 

Popatrzyła  na  niego  niespokojnie.  Może  się  obraził?  Nie. 

Zielone oczy jaśniały wesołym uśmiechem. 

-  Dzięki  temu  jestem  dobrym  szeryfem  -  rzekł.  -  Znam 

wszystkie sztuczki. 

Psy,  bawiące  się  koło  domu,  przybiegły  na  ganek  i  zaczęły 

obwąchiwać siedzących. 

-  Naprawdę  przygarniasz  wszystkie  bezpańskie  psy?  - 

zapytała Julee. 

-  Zabieram  je  do  siebie,  ale  staram  się  znaleźć  im  dom. 

Zwykle  to  się  udaje.  -  Położył  rękę  na  głowie  łaszącego  się 
zwierzaka.  -  Ten  ma  na  imię  Satellite.  A  tamten,  co  się  tak 
wierci, to Smieciarz. Widziałaś go podczas parady. 

Psiak polizał ją po kostkach. Julee zaśmiała się, wzięła go na 

kolana i zaczęła głaskać. 

- Wszystkim nadajesz imiona? 
- Nawet takie znajdy zasługują na to, by się jakoś nazywać. 
- A ten? - Wskazała na sporego pieska, wsuwającego łeb pod 

oparcie jej fotela. Pogłaskała go po oklapniętych uszach. 

- To Burger. 
- Burger, Satellite, Śmieciarz... Skąd te imiona? 
-  Kojarzą  się  z  miejscem,  gdzie  je  znalazłem.  Dzięki  temu 

lepiej pamiętam, jak to było. Burgera znalazłem w pobliżu baru 
Hamburger Bar. Śmieciarza na miejskim wysypisku. 

- Zaczynam rozumieć. A Satellite? 
-  Ktoś  wyrzucił  starą  antenę.  Wiatr  przewrócił  talerz.  Pies 

znalazł się pod spodem i nie mógł się wydostać. 

-  Aha.  -  Mały  piesek  z  podkulonym  ogonem  zaczął  się 

czołgać w ich stronę. - Jak się nazywa ten cykor? 

- Przystanek. 
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. 
- Którejś nocy musiałem zatrzymać się przy drodze, żeby... no 

wiesz. 

- Och - od razu zrozumiała. - Musiałeś... 
- No właśnie. 

73

RS

background image

 

 

Nie mogła powstrzymać chichotu. 
- Przystanek! Jakie to śmieszne! 
Po chwili oboje zaśmiewali się jak szaleni. 
-  Chodź  ze  mną.  -  Nieoczekiwanie  Tate  wstał  z  fotela  i 

pociągnął  ją  za  rękę.  Nie  oponowała.  Podążała  za  nim  jak 
rozbawiona  nastolatka,  wyciągając  nogi,  by  dotrzymać  mu 
kroku.  Zostawili  bujającą  się  Megan.  Co  najmniej  cztery  psy 
leżały na trawie przy huśtawce i wpatrywały się z uwielbieniem 
w  dziecko.  Dziewczynka,  przelatując  nad  nimi,  delikatnie 
dotykała  stopą  ich  miękkiej  sierści.  Psie  ogony  machały 
zgodnym rytmem. 

Tate prowadził Julee do budynku z tyłu domu. 
- To stajnia? 
- Coś w tym stylu. 
- Co tam jest teraz? 
-  Zobaczysz  -  odparł  tajemniczo.  Czuła  się  jak  kiedyś,  przed 

laty.  Wtedy  też  nigdy  nie  wiedziała,  czego  się  po  nim 
spodziewać.  Ciągle  ją  zaskakiwał.  I  choć  teraz  była  dorosłą 
kobietą, nadal działał na nią jego urok. 

Hola,  zostanie  tu  tylko  rok.  Powinna  zachować  właściwy 

dystans.  Ale  jak  to  zrobić?  Przecież  to  niemożliwe.  Musi  więc 
przestać się przejmować i zacząć korzystać z życia. Cieszyć się 
chwilą. 

Zatrzymał  się  i  puścił  jej  rękę,  by  otworzyć  masywne  drzwi. 

Ogarnęła ją dziwna tęsknota. 

Zajrzała do środka. Gdy po chwili jej wzrok przyzwyczaił się 

do ciemności, weszła za Tate'em. 

Zapalił światło. W stajni zrobiło się bardzo jasno. 
- Chodź tutaj. Coś ci pokażę. 
Gdy  była  mała,  jej  tata  też  miał  coś  podobnego,  połączenie 

magazynu i  warsztatu.  Narzędzia  na ścianie  nad  długim blatem 
roboczym,  w  rogu  kosiarka  do  trawy,  sprzęt  ogrodowy.  Na 

środku stało coś przykrytego plandeką. 

74

RS

background image

 

 

-  Co  to  jest?  -  Podeszła  bliżej.  Tate  zagrodził  jej  drogę.  Z 

wrażenia brakowało jej powietrza. O co tu chodzi? 

Poczuła lekki zapach jego wody kolońskiej. 
- Zamknij oczy. 
Zrobiła  to.  Znowu  czuła  się  lekko  i  niewiarygodnie  młodo. 

Usłyszała szelest ściąganej plandeki. 

- Dobrze. Teraz możesz otworzyć. 
Podniosła  powieki.  Tate  stał,  opierając  się  o  maskę  starego 

tracka.  Zadowolony  jak  kot,  który  opił  się  śmietanki.  Od  razu 
poznała to auto. 

- Nadal go masz? - zapytała z niedowierzaniem. 
-  Nie  potrafię  się  z  nim  rozstać.  Postanowiłem  go 

wyremontować, tylko nie bardzo mam na to czas. 

-  Nowy  lakier.  -  Przeciągnęła  dłonią  po  gładkiej,  czerwonej 

powierzchni. - Drzwi nadal się zacinają? 

-  Uhm.  -  Z  uśmiechem  nacisnął  klamkę.  -  Wskakuj. 

Wślizgnęła się do środka. Znajoma szaro-czarna tapicerka 

foteli. Jakby czas się cofnął. 
- Gdzie myśmy nim nie byli - zamyśliła się. 
Tate stanął obok samochodu, opierając się łokciem o dach. 
-  Jeździliśmy  do  kina,  na  mecze...  -  Popatrzył  na  nią.  -  Na 

starą autostradę. 

Byli  wtedy  tacy  młodzi,  naiwni  i  beztroscy.  Z  tylu  rzeczy  w 

ogóle  nie  zdawali  sobie  sprawy.  Teraz  Julee  była  dorosłą, 
doświadczoną  kobietą,  ale  na  samo  wspomnienie  tego,  co 
wyrabiali w tym aucie,  krew szybciej krążyła jej w żyłach. Nie 
chciała  przeciągać  tej  chwili.  Dotknęła  jego  ramienia.  Niczego 
po sobie nie okazał. Uśmiechnął się. 

-  Stara  autostrada  to  było  najlepsze  miejsce.  Odwzajemniła 

uśmiech. W niebieskich dżinsach i żółtym 

podkoszulku wyglądał rewelacyjnie. Białe zęby kontrastowały 

ze smagłą cerą. 

75

RS

background image

 

 

Na swoim terenie był zupełnie innym człowiekiem niż w Los 

Angeles.  Tu  czuł  się  u  siebie,  promieniował  ciepłem  i 
serdecznością. 

-  To  jeszcze  działa?  -  Pochyliła  się  i  nacisnęła  przycisk 

magnetofonu. 

-  Działa,  ale  gra  tylko  stare  przeboje  -  odparł  zagadkowo.  - 

Takie jak ten. 

Zaczął wybijać palcami rytm na dachu auta, nucąc stary utwór 

M.C. Hammera. 

Patrzyła  na  niego  z  uśmiechem.  Wyglądał,  jakby  ubyło  mu 

lat. Gdzie podział się surowy szeryf odmawiający pomocy przy 
organizacji  jej  akcji?  Co  stało  się  z  chłodnym  nieznajomym, 
który  po  upojnej  nocy  potraktował  ją  tak,  jakby  tylko  odbębnił 
swój obowiązek? 

-  Posłuchaj  tego.  -  Zanucił  kolejny  przebój,  kołysząc  się  na 

szeroko 

rozstawionych 

nogach. 

Oboje 

wybuchli 

niepohamowanym śmiechem. 

Rozbroił ją całkowicie. Wysiadła i przyłączyła się do niego. 
-  A  to  pamiętasz?  -  przejęła  inicjatywę.  -  ,J  will  always  love 

you" - zaśpiewała z przejęciem. 

-  Julee!  -  Twarz  mu  spoważniała,  zatrzymał  się.  -  To  była 

nasza piosenka. 

Dopiero  teraz  się  opamiętała.  Co  też  ją  naszło,  żeby  wracać 

właśnie  do  tego?  Lepiej  nie  mogła  trafić!  Po  co  niepotrzebnie 
wspominać gorzkie chwile sprzed lat. 

Nim  spostrzegła  się,  do  czego  on  zmierza,  przyciągnął  ją  do 

siebie.  Jego  usta  były  tuż  przy  jej  uchu.  Tańczyli,  a  on  nucił 
cichutko  zapomnianą  melodię.  Jego  ciepły  oddech  poruszał  w 
niej czułe struny, budził dreszcz. 

Jak przez mgłę dochodziły do niej słowa. Śpiewał, że nie jest 

tym,  którego  ona  pragnie.  Nagle  zatrzymał  się,  leciutko 
opierając ją o drzwi samochodu. 

-  Ale  teraz  jestem  ci  potrzebny,  prawda?  Wtedy  się  nie 

nadawałem. I za chwilę znowu nie będę. Ale chwilowo jestem. 

76

RS

background image

 

 

Ogarnęły  ją  wyrzuty  sumienia.  Było  dokładnie  tak,  jak 

powiedział.  Wykorzystywała  go.  Gdyby  nie  Megan,  nigdy  by 
nie  wróciła  do  Blackwood.  Po  co  budzić  wspomnienia?  Po  co 
przywoływać  uczucia,  wprawdzie  przyczajone  głęboko,  ale 
nadal żywe? 

Dręczyło  ją  poczucie  winy,  ale  to  nie  miało  znaczenia.  Nie 

było  odwrotu.  Mimo  różnych  oporów,  nie  mogła  doczekać  się 
chwili, gdy znowu znajdzie się w jego ramionach. Musi mieć to 
dziecko,  to  sprawa  życia  i  śmierci,  a  jeśli  towarzyszyć  temu 
będą jakieś uczucia, tym lepiej. 

Przyciągnęła go, wspięła się na palce i musnęła jego usta. 
-  Tak  -  przyznała  cicho.  Czuła  bicie  jego  serca.  -  Jesteś  mi 

potrzebny. 

Tate oddał pocałunek. Zawirowało jej w głowie. 
Wszystko się dobrze układa. Między nimi nadal coś iskrzy, to 

dobrze.  Wszystko  będzie  prostsze,  bardziej  naturalne.  Gdy 
zajdzie  w  ciążę,  wróci  do  swojego  życia,  a  Tate  zostanie  u 
siebie.  Tak  jak  się  umówili.  Musi  się  tylko  pilnować,  by 
przypadkiem się w nim nie zakochać. 

Ale  na  razie...  Z  jej  piersi  wyrwało  się  ciche  westchnienie. 

Zarzuciła mu ręce na szyję. 

Jego  zapach  przemieszany  z  ciężką  wonią  smaru  i  kurzu, 

blacha wrzynająca się w plecy. Poruszyła się, by przybrać lepszą 
pozycję. 

-  Mamo?  -  gdzieś  całkiem  niedaleko  rozległ  się  dziecinny 

głosik. 

Tate,  jeszcze  oszołomiony,  wyprostował  się  błyskawicznie. 

Cofnął się. 

Na progu stała Megan w otoczeniu gromadki psów. 
- Mamo? - powtórzyła, teraz z lekkim niepokojem. -Gdzie wy 

jesteście? 

Julee  zrobiła  kilka  kroków  w  stronę  córki.  Jej  serce  wciąż 

trzepotało w piersi. 

- Tutaj, skarbie. 

77

RS

background image

 

 

Megan podeszła bliżej. Popatrzyła na matkę zdziwiona. 
- Biegaliście? 
Na szczęście nie musiała odpowiadać. Tate ją wyręczył. 
- Tańczyliśmy. Kiedyś z twoją mamą słuchaliśmy  piosenek z 

tego radia i tańczyliśmy. 

-  Ach,  to  dlatego  jesteście  tacy  zdyszani.  -  Megan  z 

ciekawością  zajrzała  do  wnętrza  samochodu.  -  Super! 
Jeździliście  tym  samochodem,  gdy  chodziliście  ze  sobą  w 
liceum? 

Julee ukradkiem zerknęła na Tate'a. Miał niewzruszony wyraz 

twarzy. 

- Nawet zawiozłem nim twoją mamę na bal maturalny. 
-  A  teraz  jesteście  po  ślubie!  -  Megan  patrzyła  na  nich  z 

promiennym  uśmiechem.  Uśmiech  chyba  nigdy  nie  znikał  z jej 
uroczej  buzi.  -  Moja  koleżanka,  Ashley,  mówi,  że  to  bardzo 
romantyczne, że po tylu latach znowu jesteście razem. 

Julee poklepała córeczkę po pupie. 
-  Niech  Ashley  nie  będzie  taka  mądra.  Tate  zapraszał  nas  na 

lemoniadę. Może spróbujemy? 

-  Jasne.  -  Dziewczynka  odwróciła  się  i  ruszyła  do  wyjścia. 

Serce  się  ściskało  na  widok  jej  chudych  nóżek.  -  Już  się 
troszeczkę zmęczyłam. 

Julianna  z  bólem  patrzyła  na  jej  drobną  figurkę.  Każde 

dziecko  byłoby  zmęczone  po  podróży,  ale  w przypadku Megan 
to coś innego. Nie była jak inne dzieci. 

- Nic jej nie będzie? - dobiegł ją szept Tate'a. 
-  Nie  wiem.  -  Podniosła  na  niego  pełne  smutku  oczy.  Przez 

cały czas zadręczała się tym pytaniem.  

-  Jeśli  nam  się  poszczęści,  to  za  rok  o  tej  porze  poznamy 

odpowiedź. 

Ku jej zaskoczeniu objął ją i przytulił. 
-  W takim  razie  musimy  dokończyć  to,  co zaczęliśmy -rzekł, 

zniżając głos do zmysłowego szeptu. - Im szybciej, tym lepiej. 

78

RS

background image

 

 

Poczuła przyjemny dreszczyk. Biorąc pod uwagę tymczasową 

naturę ich związku, nie powinna sobie na to pozwalać. Może to 
niestosowne,  ale  teraz  wcale  się  tym  nie  przejmowała.  Bo  nie 
mogła doczekać się chwili, gdy znajdzie się w jego ramionach. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

79

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 
-  Czy  Superszeryf  jest  w  domu?  -  Megan  podniosła  głowę 

znad talerza z płatkami. - Widziałam jego samochód. 

Julianna  wyjęła  z  szafki  szklankę  i  popatrzyła  na  córkę.  Był 

sobotni poranek, ale Tate pracował właściwie bez przerwy. 

-  Tate  wrócił  wczoraj  bardzo  późno  i  musi  trochę  odpocząć. 

Dlatego przycisz telewizor i nie zachowuj się głośno. 

Po  trzech  tygodniach  wspólnego  życia  wyzbyła  się  złudzeń. 

Tate  był  całkowicie  oddany  pracy,  a  ludzie  bezpardonowo  to 
wykorzystywali.  Nigdy  nie  wiedziała,  kiedy  wróci  do  domu, 
słaniając  się na nogach  ze  zmęczenia.  Egoistycznie nie od razu 
dawała  mu  zasnąć.  Usypiali  w  swoich  ramionach,  a  rano  on 
znowu znikał. 

Powoli z coraz większą niechęcią przyjmowała narzucających 

się  ludzi.  Ich  problemy  nigdy  się  nie  kończyły,  bezustannie 
czegoś od niego chcieli, a Tate cierpliwie każdego wysłuchiwał. 
Uważał, że ma dług wobec mieszkańców miasteczka. I chciał go 
spłacić. 

-  Dziś  wieczorem  mamy  mecz  -  oznajmiła  Megan.  - 

Myślałam,  że  Tate  ze  mną  pogra,  bo  jeszcze  nie  wszystko  mi 
wychodzi. 

Julianna nalała sobie soku. 
- Jeśli chcesz, to ja z tobą poćwiczę. 
Tate wciągnął małą do Wojowników, dziecięcej drużyny 
piłkarskiej.  Megan  była  wniebowzięta.  W  szkole  znalazła 

nowych  przyjaciół,  już  czuła  się  tam  jak  u  siebie.  Ale 
największą  radość  sprawiało  jej  zainteresowanie  i  uwaga 
okazywane jej przez Tate'a. 

-  Dzięki,  mamo,  ale  poczekam  na  Tate'a.  -  Dziewczynka 

odsunęła  talerz  i  sięgnęła  po  naszykowane  dla  niej  tabletki.  - 
Mogę wziąć parówkę dla Przystanka? Ja go tresuję. 

Julee, uśmiechając się, wstawiła talerz do zlewozmywaka. 
- Tresujesz go? 

80

RS

background image

 

 

-  Tak.  -  Megan  nasunęła  na  czoło  niebieską  czapeczkę 

Wojowników i dodała z przejęciem: - Wydaje mi się, że on ma 
problemy  psychologiczne  i  trzeba  poświęcić  mu  nieco  więcej 
uwagi. 

Julee z trudem tłumiła śmiech, patrząc, jak Megan wyciąga z 

lodówki  parówkę,  a  potem  na  paluszkach  wychodzi  na  dwór. 
Zmiana miejsca służyła jej. Dziecko kwitło. Wiejskie powietrze 
zrobiło  swoje,  ale  największa  zasługa  leżała  po  stronie  Tate'a. 
Choć tak zajęty, zawsze znajdował czas dla Megan. 

W  zeszłą  sobotę  zaprosił  zaprzyjaźnionego  chłopczyka,  z 

którym remontował samochód. Megan dzielnie im sekundowała, 
a  potem  wspólnie  pograli  w  kosza  i  zjedli  przyrządzone  przez 
Julee hamburgery. Wspaniały, rodzinny wieczór. 

Tak  łatwo  się  przestawiła  na  tutejsze  życie.  Zapisała  się  na 

gimnastykę, zaczęła chodzić do kościoła. Odnowiła nawet kilka 
dawnych znajomości. Było lepiej, niż myślała. 

Jednak  spokój  był  złudny.  W  podświadomości  stale  czaił  się 

paraliżujący strach o zdrowie Megan. Te lęki miały też bardziej 
wymierną  naturę  -  obawiała  się,  jak  długo  wytrwa  bez  pracy  i 
dochodów.  Jej  miejsce  było  w  Kalifornii.  Jeśli  wypadnie  z 
obiegu,  z  czego  będą  żyć?  Tata  nie  był  ubezpieczony,  miał 
długi.  Po  jego  śmierci  znalazły  się  z  mamą  bez  środków  do 

życia. Musiały walczyć o przetrwanie. Za nic nie chciała, by coś 
takiego  spotkało  Megan.  Zadręczała  się  tymi  myślami.  Ale 
najważniejszy  problem  przesłaniał  wszystko  inne  -  czy  uda  się 
uratować Megan? 

W  dodatku  dziewczynka  była  oczarowana  Tate'em.  Julee  co 

chwila musiała sobie powtarzać, że nie może się zapominać, że 
powinna zachować dystans. 

Na  dworze  Megan  wołała  psy.  Z  korytarza  dobiegł  odgłos 

kroków.  Julee  popatrzyła  na  zegar.  Tate  spał  tylko  cztery 
godziny. 

Pokręciła  głową  i  nastawiła  kawę.  Potem  zaczęła  rozdzielać 

tabletki Megan na przyszły tydzień. 

81

RS

background image

 

 

- Dzień dobry. - Niski, zmysłowy głos Tate'a poruszał w niej 

czułe struny. 

Odwróciła się i uśmiechnęła na powitanie. 
- Dzień dobry. Nie pospałeś sobie. 
- Wystarczy. 
Był  już  ogolony  i  częściowo  ubrany.  Koszulę  miał  rozpiętą. 

Ręce  same  się  do  niego  wyciągały.  Ledwie  się  opamiętała. 
Skupiła się na tabletkach. 

- Kawa jest gotowa. Usłyszała, jak sięga po dzbanek. 
- Co robisz? - zainteresował się. 
Zerknęła  na  niego  przez  ramię.  Opierał  się  o  blat, 

przyglądając  się  jej.  Po  raz  pierwszy  był  świadkiem  tego 
rytuału. 

-  Szykuję  lekarstwa  dla  Megan  na  przyszły  tydzień.  - 

Podniosła pudełeczko z przegródkami opatrzonymi nazwami dni 
tygodnia. 

- Aż tyle na jeden dzień? - przeraził się. 
Wzruszyła ramionami. 
-  Można  się  przyzwyczaić.  Odstawiana  filiżanka  stuknęła  o 

blat. 

- Przyzwyczaić? 
Popatrzyła na pudełeczko jego oczami. Prawda uderzyła ją jak 

obuchem.  Zacisnęła  palce  na  blacie.  Bała  się,  że  upadnie. 
Zwiesiła ramiona. 

-  To  nieprawda.  Nigdy  nie  przyzwyczaisz  się  do  myśli,  że 

twoje dziecko żyje tylko dzięki tym pigułkom. Ciągle się boisz, 

że  przyjdzie  dzień,  kiedy  nawet  i  one  nie  pomogą.  Za  każdym 
razem, gdy szykuję leki, dziękuję za nie Bogu i modlę się o cud. 
Bo  to  wszystko,  co  nam  pozostało,  Tate.  -  Odgarnęła  włosy  i 
zapatrzyła  się  na  szczuplutką  dziewczynkę  cierpliwie  tresującą 
psa. - To wszystko, co nam pozostało. 

Nigdy nie pozwalała sobie na taką otwartość, ale dzisiaj, być 

może  poruszona  myślami  o  finansach  i  swoich  uczuciach  do 

82

RS

background image

 

 

Tate'a,  nie mogła  zapanować  nad  lękiem.  Zbyt wiele się  na  nią 
zwaliło. 

Gorące  łzy  pociekły  jej  po  policzkach.  Pochyliła  głowę, 

próbując powstrzymać łkanie. Nie chciała, żeby Tate widział jej 
rozpacz. Nie umawiali się na takie demonstracje. 

Próbowała wziąć się w garść. Nabrała powietrza. 
Tate podszedł od tyłu, objął ją mocno, przygarnął do piersi. 
-  Gdybym  mógł  wziąć  na  siebie  jej  chorobę,  nie 

zastanawiałbym  się  ani  chwili  -  powiedział  cicho,  głosem 
przepełnionym bólem. 

- Tak ją kocham. - Julee zaniosła się cichym płaczem. Kołysał 

ją w ramionach, jak delikatną, kruchą laleczkę. 

-  Uratujemy  ją  -  szeptał  tuż  przy  jej  uchu.  -  Wyzdrowieje. 

Zobaczysz. Dokonamy tego. Razem. 

Czerpała siłę z jego słów. 
Odwróciła  się,  objęła  go  w  talii  i  położyła  głowę  na  jego 

piersi. Był taki dobry, taki wrażliwy. Gdyby wszystko potoczyło 
się  inaczej.  Gdyby  to  małżeństwo  było  naprawdę,  gdyby  ją 
kochał. Gdyby ona nie była tak niewolniczo związana z posadą 
w Kalifornii. Polubiła to miasteczko. Cóż, dobrze pomarzyć, ale 
rzeczywistość  była  całkiem  inna.  Nic  ich  nie  łączyło,  zawarli 
układ. 

-  Pewnie  myślisz,  że  jestem  okropna  beksa.  -  Zaśmiała  się  z 

przymusem. - Przez ostatnie tygodnie płakałam więcej niż przez 
wszystkie poprzednie lata. 

-  Nie  jesteś  beksą.  -  Uniósł  jej  twarz  i  zajrzał  w  oczy.  - 

Toczyłaś tę walkę samotnie, ale teraz masz mnie. Nie damy się. 
-  Serce  w  niej  rosło,  gdy  go  słuchała.  -  Zwyciężymy,  Julee, 
zobaczysz. Słyszysz? Z naszą pomocą Megan pokona chorobę. 

Przypieczętował obietnicę pocałunkiem. Jego oddech pachniał 

gorącą  kawą,  uścisk  mocnych  ramion  dodawał  sił,  koił  napięte 
nerwy. 

83

RS

background image

 

 

Cofnął się lekko. Przyjemnie było czuć jego dłoń na policzku. 

Odetchnęła  głęboko.  Czuła  się  wzmocniona,  wstąpiła  w  nią 
wiara. 

-  Masz  rację.  Musimy  wygrać  i  wygramy.  Naprawdę  nie 

wiem, jak mam ci dziękować, że dałeś jej szansę. 

- Megan jest także moją córką. 
Nigdy  ani  słowem  tego  nie  podważył.  Dodatkowy  plus  dla 

niego. W ogóle Tate bardzo się zmienił. Na korzyść. 

- Wywróciłyśmy ci życie do góry nogami. 
-  Ale  z  jakim  wdziękiem!  Chodź,  usiądźmy  na  chwilę. 

Powiedz mi, jakie masz plany na dzisiaj. 

Domyślała się, że chciał odwrócić jej uwagę od dręczących ją 

problemów. Była mu za to wdzięczna. Najchętniej wtuliłaby się 
teraz w jego mocne ramiona, choć na chwilę. 

Usiadła.  Codzienne  rozmowy  powoli  stawały  się  czymś  w 

rodzaju rytuału, niepokojącej małżeńskiej rutyny. 

-  Nic  szczególnego.  Obiecałam  pastorowi  Warickowi,  że 

pomożemy przy organizacji wiosennego festynu. 

Sięgnęła po nożyczki, po czym otworzyła gazetę. 
- Co robisz? - zainteresował się Tate. 
-  Chcę  wyciąć  kilka  kuponów.  Tu  jest  jeden  na  szampon  - 

postukała palcem. - Dolar zniżki. 

Tate nawet nie ukrywał zdziwienia. 
- Dlaczego zbierasz kupony? 
-  Ziarnko  do  ziarnka  -  odparła  krótko.  Pewnie  nie  tylko Tate 

uważał,  że  ktoś  taki  jak  ona  nie  ma  najmniejszego  powodu,  by 
oszczędzać. 

-  Daruj  sobie.  Ja  pokrywam  wydatki  na  utrzymanie.  Nie 

zdążyła odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon. Odebrała. 

-  Owszem.  Już  proszę.  -  Z  westchnieniem  podała  Tate'owi 

słuchawkę. Rozmowa trwała tylko chwilę. 

- Niech zgadnę - odezwała się. - Musisz jechać. 
- Uhm. - Zaczął zapinać guziki koszuli. 

84

RS

background image

 

 

-  Przecież  ledwie  się  trzymasz  na  nogach.  Nie  mógłbyś 

chociaż  w  sobotę  zostać  w  domu  i  trochę  odpocząć?  -  Boże, 
gada  jak  zrzędząca  żona.  -  Nie  mogę  patrzeć,  jak  się  zaharo-
wujesz. Ci ludzie nie mają krzty zrozumienia. 

Każdy  był  świecie  przekonany,  że  szeryf  pozostaje  do  jego 

dyspozycji  przez  dwadzieścia  cztery  godziny  na  dobę. 
Rzeczywiście Superszeryf! 

-  Nie  dzisiaj.  Jeden  z  moich  ludzi  zachorował,  a  w  południe 

jest zebranie straży sąsiedzkiej. 

-  Myślisz,  że  wyrzucą  cię  z  roboty,  jeśli  przepuścisz  jedno 

zebranie? 

-  Kto  wie?  W  tym  roku  będą  wybory.  -  Dopił  kawę.  -  Może 

spotkamy się dzisiaj w porze lunchu? 

Wiedziała, że nie powinna sobie zbyt wiele obiecywać, jednak 

to zaproszenie sprawiło jej przyjemność. 

- Uda ci się wyrwać? 
- Jasne. Możecie pójść razem ze mną na to zebranie. - Umilkł 

i  obrzucił  ją  spojrzeniem,  od  którego  zrobiło  się  jej  gorąco.  -
Chętnie się tobą pochwalę. Nie każdy facet ma szczęście ożenić 
się z najpiękniejszymi nogami Ameryki. 

Zareagowała natychmiast. Kopnęła go żartobliwie. Jednak jej 

mina świadczyła, że wcale jej nie jest do żartów. 

-  To  tak  o  mnie  myślisz?  Para  zgrabnych  nóg?  Skrywana 

głęboko  niepewność  odżyła  w  jednej  sekundzie.  Tate  pochylił 
się, uśmiechając się zmysłowo. 

- Świat zna twoje nogi. Ale tylko ja znam całą resztę. Musnął 

jej usta. Potem wyprostował się i sprężystym krokiem ruszył do 
drzwi. 

To był wyjątkowo miły gest. 
Odprowadziła go do wyjścia i patrzyła, jak wsiada do auta. 
Bardzo się starał. Ona nie będzie gorsza. 
W głowie zapaliło się jej ostrzegawcze światełko. 
Wyszła  podekscytowana  z  łazienki.  Tysiące  myśli  wirowało 

w  głowie.  Wreszcie  się  udało!  Dwa  poprzednie  miesiące 

85

RS

background image

 

 

przyniosły  rozczarowanie.  Teraz  odczekała  jeszcze  dodatkowe 
cztery dni, by mieć całkowitą pewność. Dzisiaj mu powie. 

Gdzieś z daleka dobiegał głos Tate'a. Nie spodziewała się, że 

wróci  tak  wcześnie.  Dopiero  kwadrans  po  dziewiątej.  Chociaż 
teraz,  odkąd  zaczęły  się  wakacje,  starał  się  kończyć  pracę 
wcześniej, by znaleźć trochę czasu dla Megan. 

Julee  rozczesała  mokre  włosy  i  ruszyła  do  pokoju  córki. 

Stanęła  na  progu.  Dusza  w  niej  śpiewała.  Tate  czytał  małej 
bajkę  na  dobranoc.  Megan  położyła  mu  rączkę  na  ramieniu  i 
słuchała jak urzeczona. Co za sielski obrazek! 

Dziewczynka usłyszała kroki. Podniosła rozjaśnioną buzię. 
-  Wiesz,  mamo,  jak  Superszeryf  umie  czytać  bajki?  Nawet 

zmienia głos! 

Tate zrobił śmieszną minę. 
- Nic nie mów, bo będzie chciała, żebym jej też czytał. Julee 

była uradowana. W ciągu tak krótkiego czasu Megan 

i Tate bardzo się zżyli.  Nauczył ją  grać w piłkę  i w baseball, 

pokazał,  jak  sadzić  arbuzy.  W  dni,  kiedy  miała  badania  w 
szpitalu  i  wracała  zmęczona  i  przygnębiona,  zasiadał  z  nią  do 
stołu  i  do  upadłego  grali  w  karty.  Nieraz  zdarzało  się  Julee 
widzieć,  jak  pochyleni  rysowali  coś  razem.  Wtedy  przepełniało 
ją poczucie wielkiego szczęścia. 

-  Jaki  ty  jesteś  zabawny!  -  Megan  zachichotała.  Zasłoniła 

buzię rączką. - Cieszę się, że się z nami ożeniłeś. Ty, mamo, też, 
prawda? 

Może też. Ta refleksja ją zaniepokoiła. Musiała się pilnować, 

by między nimi nie pojawiło się uczucie. Oboje tego nie chcieli. 
Każde z nich miało swoje sprawy, swoje życie. Musi wracać do 
Kalifornii. Astronomiczne rachunki za szpital spędzały jej sen z 
powiek. 

Jedno  świetne  zlecenie  już  przeszło  jej  koło  nosa.  A  tak 

rozpaczliwie  potrzebowała  pieniędzy.  Jeśli  będzie  grymasić, 
agencja  straci  cierpliwość.  A  wtedy  co  jej  pozostanie?  Bez 
wykształcenia,  bez  zawodu?  Co  wtedy  stanie  się  z  Megan? 

86

RS

background image

 

 

Oczywiście  mogła  liczyć  na  Tate'a,  jednak  jego  pensja  nie 
wystarczy na lekarzy. 

Nowe  dziecko  oznacza  nowe  wydatki.  Przycisnęła  dłoń  do 

brzucha.  Nowe  dziecko.  Boże,  oby  to  była  prawda!  Pragnęła 
tego  maleństwa  nie  tylko  dla  Megan,  również  dla  siebie.  Ich 
wspólne dziecko, jej i Tate'a. Z wrażenia brakowało jej tchu. 

Tate posłał jej wesołe spojrzenie. 
-  Lepiej  niech  się  cieszy.  Bo  kto  chciałby  się  ożenić  z  taką 

brzydulą? W dodatku ona chrapie - zniżył głos do szeptu. 

Megan zachichotała radośnie. 
-  Mama  wcale  nie  chrapie!  Prawda,  mamusiu?  Julianna 

uśmiechnęła  się  z  przymusem.  Tate  odłożył  książkę  i  podniósł 
się. 

- Coś cię trapi, Julee? Pokręciła przecząco głową. 
-  Nie.  Wszystko  jest...  w  porządku.  Tate  cmoknął 

dziewczynkę w czoło. 

- Dobranoc, Miss Ameryki. Pora spać. 
- Dobranoc, Superszeryfie. - Megan ułożyła się wygodnie. 
-  Pokażesz  mi  jutro  tę  sztuczkę  z  kartami?  Chciałam 

wypróbować ją na Carly. 

Tate z czułością okrył dziewczynkę kołdrą. 
- Jasne. 
Rzucił  na  małą  jeszcze  jedno  spojrzenie  i  zgasił  światło. 

Podążył za Julee. 

- Co się stało? - zapytał, gdy tylko znaleźli się w salonie. 
- Jesteś jakaś nieswoja. 
- Ja... - nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jak on to przyjmie? 

Czy się ucieszy? Czy może tylko odetchnie z ulgą, że wypełnił 
zobowiązanie? Dla niej od początku to było coś więcej niż tylko 
obowiązek... 

Ujął ją za ramiona. W oczach zamigotał niepokój. 
- O co chodzi? Megan ma złe wyniki? Ma nawrót choroby? 
-  Nie,  nie  -  odparła  pośpiesznie.  -  To  dobra  wiadomość.  - 

Zaśmiała się nerwowo. - W każdym razie na to czekaliśmy. 

87

RS

background image

 

 

Rozluźnił uścisk. Od razu się domyślił. Twarz mu zajaśniała. 
- Jesteś w ciąży? Skinęła głową. 
-  Na  to  wygląda.  Przynajmniej  tak  wskazuje  domowy  test. 

Szczęście ją roznosiło. Będzie mieć dziecko, będzie mieć nowe 
maleństwo do kochania. 

Tate milczał. Widziała, jak powoli dociera do niego znaczenie 

tego, co przed chwilą usłyszał. 

-  Julee!  -  wydusił.  -  O  Boże!  Dziecko.  Będziemy  mieć 

dziecko.  -  Porwał  ją  na  ręce  i  zawirował  w  dzikim  tańcu.  - 
Udało się, Julee! Będziemy mieć dziecko! 

Cieszył  się  jak  szalony.  Zachowywał  się  tak,  jakby  byli 

prawdziwym  małżeństwem.  Rozpływała  się  ze  szczęścia. 
Wreszcie postawił ją na ziemi. Ujął jej twarz w obie dłonie. 

-  Moja piękna  kobieta  - wyszeptał.  -  I  piękne dzieci. Po  tych 

słowach  zrobił  coś  zdumiewającego.  Nie  bacząc  na  chore 
kolano,  porwał  ją  na  ręce,  jakby  była  piórkiem,  i  zaniósł  do 
sypialni. 

Grzązł coraz dalej. I z każdym dniem stawał się coraz bardziej 

bezsilny. Teraz już całkiem przepadł. Już nic mu nie pozostało. 
Myślał,  że  się  uodpornił,  że  da  radę.  Tak  się  nie  stało.  Nigdy 
nawet  przez  chwilę  nie  przeczuwał,  jak  bardzo  zmieni  się  jego 

życie. I tym trudniej godził się z myślą, że Julee, kobieta, którą 
kochał całym sercem, nigdy go nie zechce. 

Nie było dla niego ratunku. Kocha ją, zawsze ją kochał. I nie 

mógł  jej  tego  powiedzieć.  Bo  wtedy  zostawi  go  i  odjedzie  na 
zawsze, zabierając ze sobą dzieci. 

Jego  dzieci.  Radość,  jaka  go  przepełniała,  zdawała  się  nie 

mieć  granic.  Był  ojcem.  Ojcem  dzieci  upragnionych  jak  ta 
kobieta, która była ich matką. 

Przesunął 

koniuszkami 

palców 

po 

jej 

delikatnych, 

jedwabistych włosach. Zatrzymał wzrok na jej uśpionej twarzy i 
cicho westchnął. Co z nim teraz będzie, jak przeżyje rozstanie? 
Lęk  ściskał  mu  gardło.  Dziesięć  lat  temu  tyle  się  nacierpiał, 
teraz będzie jeszcze gorzej. 

88

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 
-  Już  lepiej?  -  Tate  delikatnie  otarł  kropelki  potu  z  jej  czoła. 

Od chwili,  kiedy  wyskoczyła  z  łóżka  i  pognała do  łazienki,  nie 
odstępował jej na krok. Czuwał, gotowy w każdej sekundzie do 
pomocy. Nie chciała, by widział ją w takim stanie, ale nie dał się 
przekonać. Został przy niej. 

-  Już  po  wszystkim.  -  Odrzuciła  w  tył  głowę,  nabrała 

powietrza. - Na szczęście. 

Nogi  się  pod  nią  uginały.  Wypłukała  usta  i  ostrożnie  ruszyła 

do sypialni. 

-  Poczekaj.  -  Wziął  ją  na  ręce  i  zaniósł  do  łóżka.  Z 

westchnieniem oparła głowę na poduszkach. 

-  Nie  ma wątpliwości, że  jesteśmy  w  ciąży -  podsumowała  z 

zagadkowym uśmiechem. 

Tate stanął obok łóżka. Na jego twarzy malował się niepokój. 

I coś jeszcze. 

- Jesteś blada jak ściana. Na pewno dobrze się czujesz? 
- Na pewno. Za dziesięć minut nie będzie nawet śladu, że coś 

mi dolegało. 

-  Może  przynieść  ci  trochę  soku  albo  coś  do  jedzenia? 

Julianna aż się wzdrygnęła. 

- Nie wspominaj mi o jedzeniu. Przynieś mi miętusa. Podał jej 

dropsa. Potem wziął z komody szczotkę do włosów i wsunął się 
do łóżka obok Julee. Oparł się plecami o po 

duszki  i  zapraszającym  gestem  zachęcił  Julee,  by  się  na  nim 

wsparła.  Rozczulił  ją.  Oparła  się  plecami  o  jego  pierś,  a  on 
zaczął  delikatnie  rozczesywać  jej  splątane  włosy.  Splątane  po 
nocy.  Był  taki  słodki,  taki  ujmujący.  Czy  taką  miał  naturę,  czy 
to z powodu rosnącego w niej dziecka? 

- Cudownie - wyszeptała. 
Znieruchomiał,  po  chwili  położył  rękę  na  jej  brzuchu.  Tam, 

gdzie było nowe dziecko. 

89

RS

background image

 

 

-  Mam  nadzieję,  że  te  mdłości  nie  znaczą,  że  nasz  chłopiec 

będzie taki niesforny jak jego staruszek. 

- Chłopiec? - uśmiechnęła się. - To mi się podoba. Dłoń Tate'a 

zataczała niewielkie kręgi na jej brzuchu. 

- Wcale się nie pogniewam, jeśli to będzie druga Megan. 
- Zawsze chciałam mieć kilkoro dzieci. 
- A ja zawsze chciałem mieć jakiekolwiek dziecko. 
- Masz do mnie żal, że o niej nie wiedziałeś? - Odwróciła się 

w  jego  stronę.  -  Nie  chciałam  cię  jej  pozbawiać,  chciałam  ci 
powiedzieć.  Ale  ty  się  ożeniłeś...  -  głos  uwiązł  jej  w  gardle. 
Wspomnienie było zbyt bolesne. 

- Nie byłbym wtedy dobrym ojcem. Najpierw kontuzja, potem 

utrata  stypendium...  Zacząłem  się  staczać.  Alkohol,  bójki... 
Większość  czasu  przesiedziałem  w  areszcie.  -  Zaśmiał  się 
gorzko.  -  Może  dlatego  dziś  czuję  się  tak  dobrze  w  skórze 
szeryfa. 

-  Wszystkie  twoje  życiowe  plany  zależały  od  tego 

stypendium.  -  Zamyśliła  się.  Tate  miał  szansę  zostać  gwiazdą, 
wszyscy mu to przepowiadali. I tak się starał! - Załamałeś się. 

- Uhm. 
Nie  ciągnął  tematu.  Ona  też  nie.  Tyle  się  zmieniło,  tyle 

przeszli.  Tate  wydoroślał,  ze  zbuntowanego  nastolatka  stał  się 
porządnym  obywatelem.  Złagodniał,  miał  w  sobie  tyle  ciepła. 
Niebezpieczne  połączenie  ujmującego  charakteru  i  fizycznej 
atrakcyjności. 

Z  życiowej  zawieruchy  wyszedł  wzmocniony.  Stracił  tyle  lat 

życia swojej córki, ale przeszłości nie da się zmienić. Jak nie da 
się zmienić uczuć Julee do niego. 

Znowu  zaczął  czesać  jej  włosy.  Przynajmniej  to  jedno  mógł 

dla  niej  zrobić.  Cóż  to  jest  w  porównaniu  z  trudami  ciąży  i 
bólem rodzenia. 

- Cieszę się, że będziemy mieć dziecko - wyszeptał. Dotknęła 

ustami  jego  torsu.  Przepełniło  go  nowe  uczucie,  coś  więcej  niż 
radość, niż pragnienie. 

90

RS

background image

 

 

-  Dziękuję.  Wiem,  że  nic  takiego  nie  planowałeś.  Ani 

małżeństwa,  ani  mnie,  ani  Megan,  nie  wspominając  o  drugim 
dziecku. Ale tak cudownie do tego podszedłeś. 

Nie  śmiał  wyznać,  że  zawsze  ją  kochał.  I  nigdy  by  się  nie 

wyrzekł  własnego  dziecka.  Nie  zostawiłby  go  na  pastwę  losu. 
Tak jak zrobił jego ojciec. 

- Każdy z nas musi robić to, co do niego należy. Tak już jest, 

Julee. Tyle że niektóre sprawy są trudniejsze niż inne. 

Jej też nie przyszło łatwo prosić go, by zechciał zostać ojcem. 

Ale i Megan nie było lekko przechodzić kolejne chemioterapie. 

Julee wyprostowała się. Nieoczekiwanie jej głos stał się jakiś 

inny, obcy. 

-  Skoro  mówimy  o  tym,  co  musimy  robić  -  zaczęła  cicho.  - 

Wiesz, że wczoraj dzwonili do mnie z agencji? 

Jego  ręka  zastygła  w  pół  ruchu.  Poczuł  niepokój.  Nie  lubił, 

gdy  Julee  zaczynała  mówić  o  swojej  pracy.  Od  razu 
przypominał sobie, że jest tu tylko czasowo. 

- Nie. 
- Mają dla mnie wspaniale wiadomości. 
- Lepsze niż ta o dziecku? - zapytał. 
Położyła  dłoń  na  jego  udzie  i  pokręciła  głową.  Owionął  go 

zapach jej włosów. 

-  No  nie,  z  tym  nic  się  nie  równa.  Ale  rozpoczynają  wielką 

kampanię reklamową i chcą mnie zaangażować. 

Przez  te  kilka  tygodni,  kiedy  mieszkał  z  nią  pod  jednym 

dachem, zdążył się nieco zorientować w sprawach związanych z 
jej  branżą.  Nie  musiał  pytać  -  taka  kampania  to  dla  modelki 
ogromna życiowa szansa. 

- To miałoby się zacząć po narodzinach dziecka? 
- Właśnie nie. Polecono mnie, bo w agencji wiedzą, że staram 

się zajść w ciążę, a w nowej kolekcji mają być również ubrania 
dla przyszłych matek. I jeszcze coś. - Jej oczy błysnęły radośnie, 
a  twarz  płonęła  ożywieniem.  -  Jeśli  wszystko  pójdzie  po  mojej 

91

RS

background image

 

 

myśli,  umowa  nie  ograniczy  się  wyłącznie  do  nóg,  kupią  cały 
wizerunek. 

Jego  ręka  ześlizgnęła  się  z  jej  głowy.  Przez  dwa  miesiące 

łudził się, że Julee należy tylko do niego, ale prawda była inna. 
Na  pierwszym  miejscu  stawiała  karierę,  to  się  nie  zmieniło. 
Znowu przegrał. Odejdzie od niego. Znowu go zostawi. 

-  Tate,  zawsze  marzyłam,  by  nie  być  tylko  parą  nóg.  To 

zlecenie 

od 

jednego 

najlepszych 

hollywoodzkich 

projektantów.  Oznacza  ogromne  pieniądze  i  wielokrotne 
reklamy  w  telewizji.  Podobno  reklamówki  będą  szły  nawet  w 
czasie  zawodów  Super  Bowl!  Wyobrażasz  sobie,  ile  mi  za  to 
zapłacą? 

Wiedział,  że  Julee  martwi  się  o  finanse.  Kiedyś  był 

mimowolnym świadkiem jej rozmowy z księgowym. Widział, z 
jaką uwagą wypisywała czeki i sprawdzała rachunki ze szpitala. 

Wprawdzie  jako  szeryf  miał  przyzwoitą  pensję,  jednak  jego 

dochody nie dorównywały tym, do jakich była przyzwyczajona. 
Cóż, niech jedzie i stara się o tę pracę. Choć to nie było po jego 
myśli. 

Dławiło  go  w  piersiach.  Julee  nigdy  nie  będzie  jego,  nie 

zostanie tu. I musiał się w tym pogodzić. 

- Kiedy wyjeżdżasz? 
-  Jeszcze  nie  teraz.  Na  razie  agencja  wysłała  moje  portfolio. 

Jeśli klient się zdecyduje, poproszę mamę, by przyjechała zająć 
się Megan. Dopiero wtedy pojadę. 

-  Wiec  to  jeszcze  nie  jest  przesądzone?  -  Miał  wyrzuty 

sumienia, że znowu obudziła się w nim nadzieja. 

- Jeszcze nie. Prawdopodobnie to trochę potrwa. Ogromnie mi 

zależy na tym kontrakcie. Latami starałam się o taką szansę. 

Serce  mu  się  ścisnęło.  Dał  jej  dziecko,  ale  tego  jej  mało. 

Chciała  więcej.  Cóż  taki  zwyczajny  chłopak  jak  on  mógł  jej 
ofiarować?  Nie  zaproponuje  jej  przecież  prestiżowego 
kontraktu. Może jej dać tylko siebie. A to za mało. 

- Skoro tak tego pragniesz, to trzymam kciuki. 

92

RS

background image

 

 

- Dzięki. - Wygięła w uśmiechu kąciki ust. - Jeśli uda mi się 

zdobyć ten kontrakt, wszystko pójdzie jak z płatka. 

Uśmiechnął  się  z  przymusem.  Pocałował  ją  w  czoło,  odłożył 

szczotkę na szafkę i wstał. 

- Pora na mnie. Oczywiście, jeśli czujesz się już lepiej. 
-  O,  tak.  -  Przeciągnęła  dłonią  po  jego  nagiej  piersi.  -  Nie 

chciałbyś  dziś  odrobinkę  się  spóźnić?  Moglibyśmy  uczcić  tę 
podwójną okazję. 

Nie miał dość siły, by odmówić jej czegokolwiek. Od dwóch 

miesięcy  myślał  tylko  o  jednym  -  by  jak  najszybciej  wrócić  do 
domu, jak najszybciej być razem z nią. Słuchać jej śmiechu, jej 
głosu. 

Wspominać 

historie 

sprzed 

lat, 

rozmawiać 

zwyczajnych,  codziennych  zajęciach.  Patrzeć,  jak  krząta  się  po 
kuchni.  Jakby  naprawdę  była  jego  żoną.  Przez  ten  czas 
zaniedbał  nieco  obowiązki,  ale  nie  żałował.  Chwile  spędzone  z 
rodziną były cenniejsze niż złoto. 

Julee dopięła swego. I teraz bez żalu go zostawi. Kto wie, czy 

jeszcze  tu  wróci.  Pewnie  nie.  Jeśli  więc  zachował  resztkę 
zdrowego  rozsądku,  musi  wziąć  się  w  garść,  nabrać  dystansu, 
przestać zachowywać jak psiak żebrzący o łaskę pana. 

Wbrew sobie, wbrew temu, co czuł, powiedział: 
- To chyba nie jest wskazane. 
- Nie jest wskazane? - Wbiła w niego zdumione spojrzenie. - 

Dlaczego? 

- Julee, udało się, mamy, co chcieliśmy. Jesteś w ciąży. 
I może na tym powinniśmy poprzestać. 
Jej  niebieskie  oczy  patrzyły  na  niego  ze  szczerym 

niedowierzaniem. 

- Chcesz powiedzieć, że więcej nie powinniśmy... 
- Właśnie. Dokładnie to mam na myśli. 
Nie  mógł  dłużej  patrzeć  na  ból  malujący  się  w  jej  oczach. 

Jeszcze chwila, a nie bacząc na chore kolano, padnie jej do stóp, 
by  błagać,  by  została  tu  na  zawsze.  Odwrócił  się  i  zaczął  się 
ubierać. 

93

RS

background image

 

 

Nie  mogła  się  pozbierać.  Gniew  i  żal  mieszały  się  ze  sobą, 

czuła  się  zraniona  do  głębi.  Nie  mogła  się  skoncentrować  na 
gimnastyce,  ledwie  odpowiadała  na  pytania  manikiurzystki, 
bardzo  zdawkowo  podziękowała  pani  Barkley  za  propozycję 
uczenia Megan gry na pianinie. 

Zostawiła córeczkę u koleżanki i wracała do domu. Czuła się 

strasznie. Dotknięta i upokorzona. 

Jak  on  mógł?  Dlaczego  to  powiedział?  Dlaczego  tak  ją 

potraktował? 

Sama  sobie  była  winna.  Na  co  liczyła,  czego  się  po  nim 

spodziewała?  Czyż  nie  wiedziała,  że  Tate  jest  człowiekiem 
solidnym i dotrzymującym słowa? Zdecydował się na ten układ 
ze  względu  na  Megan.  By  ją  ratować.  Teraz,  gdy  zrobił,  co  do 
niego należało, po prostu się wycofał. 

To  przecież  nie  był  jego  pomysł.  Ona  wszystko  wymyśliła, 

ona  go  namówiła.  Ni  stąd,  ni  zowąd  pojawiła  się  w  jego 
uporządkowanym  życiu,  obarczając  go  swoimi  problemami, 
budząc w nim poczucie winy, nakłaniając do działania. 

Powinna  spojrzeć  prawdzie  prosto  w  oczy  i  przestać  żyć 

złudzeniami.  Tate  jej  nie  potrzebował.  Musiała  się  z  tym 
pogodzić. Niestety. 

Trudno.  Widocznie  miłość  i  małżeństwo  nie  są  jej 

przeznaczone. Miała inny cel w życiu: pracować, póki się da, by 
zapewnić  Megan  wszystko,  co  było  jej  potrzebne.  Oby  tylko 
zdobyła ten kontrakt. Od tego tyle zależało. 

Więc  dlaczego  tak  gorzko  płakała  z  głową  wtuloną  w 

poduszkę, na której czuła jeszcze ciepło Tate'a? Dlaczego przez 
cały dzień z trudem tłumiła łzy? 

Zła na siebie, pacnęła ręką w kierownicę. 
W  zapadającym  zmierzchu  jaśniały  światła  mijanych 

domostw. 

Zrobiło się późno. Zagadała się z matką Carly. Kiedyś razem 

chodziły ze szkoły i zebrało im się na wspominki. 

94

RS

background image

 

 

Podjechała pod dom. Tate już wrócił. Takie wczesne powroty 

rzadko  mu  się  zdarzały.  Poczuła  skurcz  w  żołądku.  Co  ma  mu 
powiedzieć? Jak on się zachowa? 

Zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła do wejścia. Będzie uprzejmie 

chłodna i opanowana. Jak znajoma, nic więcej. 

Ledwie  go  zobaczyła,  a  jej  postanowienie  rozwiało  się  jak 

dym.  Telewizor  był  włączony  i  Tate  najwyraźniej  nie  usłyszał 
podjeżdżającego  samochodu.  Kuśtykając,  podszedł do  lodówki. 
Zaczął  nakładać  do  torebki  kostki  lodu.  Zaciskał  zęby,  chyba  z 
bólu.  Serce  się  jej  krajało.  Na  jej  widok  natychmiast  przybrał 
normalny wyraz twarzy. 

- Cześć. - Głos miał nieco zdyszany, jakby brakło mu tchu. 
-  Cześć.  Co  się  stało?  -  Rzuciła  torbę  na  najbliższe  krzesło  i 

szybko  podeszła  do  niego,  w  jednej  sekundzie  zapominając  o 
swoim solennym postanowieniu. - Usiądź. 

- Sam sobie poradzę. 
- Mam powtórzyć? 
Wyjęła torebkę z jego dłoni, dopełniła ją lodem. Odetchnęła z 

ulgą, widząc, że Tate powoli idzie do salonu. Był już na progu, 
gdy  nagle  jęknął  i  szybko  złapał  się  za  klamkę.  Na  jego  czole 
zalśniły kropelki potu. 

Podbiegła i podtrzymała go, by nie upadł. 
- Chodź, uparciuchu. Pomogę ci. Nie dawał się przekonać. 
-  Jesteś  w  ciąży.  Jeszcze  ci  to  zaszkodzi.  Rozczulił  ją  swą 

opiekuńczością. 

-  I  ja, i  dziecko,  jesteśmy  z  mocnego  materiału.  Nic nam  nie 

będzie. Oprzyj się o mnie, bo inaczej kopnę cię w rzepkę. 

Tate zmusił się do uśmiechu. 
- Ale z ciebie zołza, Julee. 
Z  jej  pomocą  ostrożnie  osunął  się  na  kanapę.  Był  blady  jak 

papier, z całej siły zaciskał zęby. 

- Już w porządku. - Sięgnął po torebkę z lodem. Nawet przez 

dżinsy widziała, że kolano porządnie spuchło. 

- Kiepsko wygląda. Ściągnij spodnie. 

95

RS

background image

 

 

- Ho, ho! - zażartował. - Piękna kobieta chce mnie rozbierać, a 

ja nie mogę z tego skorzystać. 

Posłała  mu  ostre  spojrzenie.  To  słaby  dowcip  po  porannym 

oświadczeniu. 

Pomogła  mu  zdjąć  dżinsy.  Widziała,  że  ledwie  panował  nad 

bólem. 

-  Wiem,  że  cię  boli  -  rzekła  współczująco.  -  Poczekaj, 

przyniosę  ręcznik  i  owinę  lód.  Może  wziąłbyś  coś 
przeciwbólowego? 

-  Tak.  W  szufladzie  komody  są  proszki.  Od  lekarza. 

Popatrzyła na niego zaskoczona. Widząc jej minę, w milczeniu 

wzruszył  ramionami.  Nie  chciał  się  przyznać  do  słabości. 

Znalazła proszki, zabrała ręcznik i kubek osłodzonej herbaty. 

- Czy to wystarczy? - Podała mu tabletkę. 
-  Tak.  Mam  brać  tylko  w  przypadku  bardzo  silnego  bólu. 

Popatrzyła na opakowanie. Prawie nie ruszone. 

- Brałeś już to? 
- Raz. 
- Tylko raz? Ależ ty jesteś oporny! 
- Znasz moje podejście do leków i alkoholu. 
- To nie to samo. - Domyślała się, czemu był taki zasadniczy. 

Jego  matka  była  uzależniona,  on  sam  też  miał  incydent  z 
alkoholem.  Wolał  nie  ryzykować.  Serce  się  jej  ścisnęło.  Wolał 
cierpieć, niż wpaść w nałóg. 

- Pokaż mi to kolano. 
- Co pani zamierza, pani doktor? Żartobliwie poklepała go po 

ramieniu. 

- Najpierw muszę zobaczyć. 
-  O  Boże,  Tate,  jest  okropnie  spuchnięte!  -  jęknęła.  -  Dwa 

razy większe niż normalnie. Coś ty sobie zrobił? 

- Miałem męczący dzień. 
-  To  widzę.  -  Dokładnie  obejrzała  spuchnięty  staw.  -  Ale  co 

zrobiłeś? Wojowałeś ze swoją Ritą? 

96

RS

background image

 

 

-  Trochę  przesadziłem,  po  prostu.  -  Zaczął  masować  mięsień 

tuż nad rzepką. 

Nie  chciał  powiedzieć  nic  więcej.  To  ją  zaintrygowało. 

Czyżby  coś  ukrywał?  Nie  chciała  naciskać.  Przede  wszystkim 
trzeba mu jakoś ulżyć. 

-  Poczekaj,  ja  to  zrobię.  -  Odsunęła  jego  dłoń i sama zaczęła 

delikatnie uciskać bolące miejsce. 

Pochyliła się, by lepiej widzieć. Jedna długa blizna ze śladami 

szwów, druga poniżej kolana, schodząca aż do łydki. Na samym 
kolanie kilka innych, nieregularnych. 

- Ale się nacierpiałeś - wyszeptała współczująco. 
- Do rana mi przejdzie. 
Koniuszkiem  palca  przesunęła  po  bliznach.  Widziała  je  już 

wcześniej,  ale  nie  chciała  wypytywać  o  szczegóły.  Teraz  nie 
mogła się powstrzymać. 

- Musiało cię strasznie boleć. To nie była jedna operacja? 
- Dwie. Szramy na kolanie to ślad po rzepce. Przebiła skórę. 
- O Boże. - Opuściła powieki. Oczami wyobraźni widziała go 

leżącego na boisku, skręcającego się z bólu. A ona w tym czasie 
paradowała przed kamerą, szczycąc się olśniewającymi nogami. 

Popatrzyła na swoje gładkie, wychuchane, zadbane kończyny. 

Przepełnił  ją  tak  bezbrzeżny  żal,  że  nie  namyślając  się  wiele, 
dotknęła ustami jego obrzmiałego kolana. 

Tate gwałtownie wciągnął haust powietrza. 
- Co ty robisz? Dlaczego? 
-  Bo  nie  było  mnie  tutaj  dziesięć  lat  temu  -  wyszeptała  i 

znowu go pocałowała. 

-  Julee...  -  Zaniknął  oczy.  Gdy  je  otworzył,  lśniły  dziwnym 

blaskiem. - Chodź do mnie. 

Zapłonęła w niej dzika nadzieja. 
- Ale dziś rano powiedziałeś... 
-  To  już  nie  mogę  cię  nawet  potrzymać?  -  nie  dał  jej 

skończyć.  Nadzieja  zgasła.  Rozczarowanie,  jakie  w  jednej 
sekundzie ją ogarnęło, smakowało gorzko. 

97

RS

background image

 

 

Przyciągnął ją do siebie. Przytuliła się ostrożnie, by nie urazić 

jego  chorej  nogi.  Odgarnął  z  jej  twarzy  opadające  pasma 
włosów. 

Przez  materiał  koszuli  czuła  bicie  jego  serca.  Wdychała  jego 

zapach, wtulała się w jego ciało. Byli dla siebie stworzeni. Jakże 
pragnęła zatracić się w nim, zapamiętać tę chwilę na zawsze, by 
wracać  do  niej  myślą,  gdy  znajdzie  się  sama  w  swoim  pustym 
mieszkaniu. 

Przez  długi  czas  trwała  tak,  nie  myśląc  o  niczym,  nie 

zastanawiając  się  nad  jego  zaskakującym  zachowaniem. 
Dopiero  później  naszły  ją  refleksje.  Rano  niemal  wyrzucił  ją  z 

łóżka, a teraz czule przytulał. 

Podniosła głowę. 
- Dlaczego to robisz? 
- Co? 
- Dajesz pociechę, a to ja miałam cię wesprzeć na duchu. 
- Och, Julee, naprawdę nie wiesz? - W jego tkliwym uśmiechu 

było coś, czego nie potrafiła nazwać. 

- Nie, chyba nie. 
-  Pokażę  ci. -  Ujął  jej  twarz  w  dłonie  i  dotknął  ustami czoła. 

Potem przez długą chwilę patrzył jej w oczy. Czekała z bijącym 
sercem.  Odszukał  jej  usta  i  pocałował  tak, że zabrakło  jej tchu. 
Już  wiedziała.  Pragnął  jej.  I  jak  ona  był  z  tego  powodu 
zmieszany. 

Cofnęła się lekko. Z wrażenia brakowało jej powietrza. 
- Ale dzisiaj rano... Powiedziałeś, że... Jego głos był głęboki i 

miękki. 

- Kłamałem. 
I jeszcze raz ją pocałował. 
Znacznie później położyła rękę na jego piersi i popatrzyła na 

niego w skupieniu. 

- Opowiedz mi, co ci się stało. 
Ostrożnie,  by  nie  poruszyć  świeżego  kompresu,  Tate 

przekręcił się w jej stronę. Nabrał powietrza. 

98

RS

background image

 

 

-  Przyłapałem  Meltona  Scotta  i  jego  kumpli  na  gorącym 

uczynku.  Jak  się  domyślasz,  nie  byli  zachwyceni  moim 
widokiem. 

Nagle  wszystko  stało  się  jasne.  Zrozumiała,  dlaczego  miał 

ubrudzony mundur, zadrapane ramię i ślad na policzku. 

- To ci, których śledzisz od dawna, tak? Próbowali uciec? 
-  Doszło  do  małej  przepychanki.  Melton  od  razu  celował 

prosto w moje kolana. 

Wezbrała w niej wściekłość. 
-  Więc  to  dlatego...  mam  nadzieję,  że  go  przymknąłeś. 

Potrząsnął głową. Widać nie wszystko poszło po jego myśli. 

-  To  nie  takie  proste.  Połowa  miasteczka  uważa,  że  to 

porządny  obywatel.  Nie  wierzą,  że  może  być  zamieszany  w 
brudne  interesy.  Jest  szanowany  i  bogaty.  To  ja  jestem  na 
przegranej pozycji. 

- Bo zatrzymałeś go w areszcie? 
-  Właśnie.  -  Przesunął  ręką  po  twarzy.  -  Nie  posiedzi  długo. 

Do północy wpłaci kaucję. 

- Czy coś ci grozi? - zaniepokoiła się. 
-  Nie  w  takim  sensie,  jak  myślisz.  -  Popatrzył  na  nią.  -  Ale 

moja kariera szeryfa zawisła na włosku. 

- To niemożliwe! 
- Niestety, kochanie. Polityka taka jest. - Przesuwał kciukiem 

po jej policzku, choć to ona powinna go teraz wspierać. - Melton 
ma pieniądze i mnóstwo wpływowych przyjaciół. 

Rozumiała  jego  niepokój.  Uwielbiał  swoją  pracę,  ale  miał 

niewzruszone zasady, od których nie odstąpi. Zrobi, co do niego 
należy, nawet jeśli sam na tym straci. 

- Za ciężko pracujesz. Nikt tego nie doceni. 
- Nie przejmuj się mną. Masz teraz inne problemy na głowie. 

Pomyśl  o  dziecku.  Gdy  już  pojedziecie  z  Megan  do  Kalifornii, 
będę mieć dużo czasu, by naprawić wszystko, co zaniedbałem. 

Dotknął  istoty  rzeczy.  Chcąc  być  idealnym  ojcem  i  mężem, 

nie mógł być jednocześnie idealnym szeryfem. Im szybciej ona i 

99

RS

background image

 

 

Megan stąd  znikną,  tym  szybciej  jego  praca  i  jego  życie  wrócą 
do normalności. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

100

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 
Wysiadł  z  samochodu  i  zatrzasnął  drzwi.  Miło,  że  dziś  jest 

taki przyjemny jesienny wieczór. Z ogródka za domem niósł się 
smakowity  zapach  pieczonego  na  grillu  kurczaka.  Od  razu 
ruszył w tamtą stronę. Teraz nie będzie zadręczać się myślami o 
kampanii  wyborczej.  Jutro  Julee  sama  przeczyta  w  gazecie  ten 
szkalujący go artykuł. Nie warto psuć sobie humoru. 

Julee  pomachała  do  niego  kuchenną  łyżką.  Miała  na  sobie 

biały fartuszek podkreślający lekko zaokrągloną sylwetkę. 

-  Mam  nadzieję,  że  jesteś  głodny.  Przesunął  po  niej 

zachwyconym spojrzeniem. 

- Jak wilk! 
Słyszał,  że  kobiety  oczekujące  dziecka  rozkwitają  i  stają  się 

wyjątkowo  pociągające.  Sam  nigdy  tego  nie  zauważył,  jednak 
teraz  mógł  to  potwierdzić.  Julee  zmieniła  się  nie  do  poznania. 
Fakt,  że  on  sam  w  jakiejś  mierze  się  do  tego  przyczynił, 
dodatkowo go uskrzydlał. 

-  Pomyślałam,  że  skoro  jest  tak  ładnie,  możemy  zjeść  na 

dworze. - Wskazała na przykryty niebieskim obrusem stolik. 

-  Świetny  pomysł.  -  Pochylił  się,  by  pocałować  ją  na 

przywitanie.  W  tak  krótkim  czasie  tyle  się  zmieniło.  Te 
powitalne  pocałunki  dawały  mu  wiele  przyjemności.  Podobnie 
polubił różne drobne zmiany wprowadzone w domu przez Julee. 

Ślady kobiecej dłoni. Co tam, będzie łapać chwilę, póki trwa. I 
cenić każdy dzień. Choć wiedział, że prędzej czy później wróci 
do  poprzedniego  życia.  Jednak  teraz  liczyło  się  tylko  dzisiaj.  I 
nawet  ciężki  dzień  łatwiej  przeżyć  ze  świadomością,  że  ma  się 
do  kogo  wracać.  Odżywał,  ledwie  przekraczał  próg  domu.  -
Gdzie Megan? 

- W domu. Zawołaj ją. 
- Dobrze. 
Po chwili wszyscy troje usiedli przy stole. 

101

RS

background image

 

 

-  Kurczak,  ryż  i  kukurydza  w  kolbach.  -  Tate  oblizał  się, 

nakładając  sobie  na  talerz  górę  jedzenia.  Czyż  kiedykolwiek 
przypuszczał,  że  właśnie  Julee  będzie  przyrządzać  mu  posiłki? 
Ze  w  ogóle  z  nim  będzie?  Ktoś  patrzący  z  zewnątrz  mógłby 
dojść  do  wniosku,  że  odpowiadał  jej  taki  sposób  na  życie. 
Niestety, on wiedział swoje. 

- A na deser ciasto czekoladowe. 
-  Mamy  dziś  deser?  -  zdziwił  się.  Julee  unikała  raczej 

deserów.  Mówiła,  że  słodycze  to  tylko  niepotrzebne  kalorie.  -
Jest jakaś okazja? 

Odkroił  kęs  kurczaka  i  wciągnął  rozkoszny  zapach  ziół. 

Przepyszne! Zwłaszcza że lunch zjadł w biegu. 

- Dzwonili z agencji. 
Zastygł w pół ruchu. Nagle kurczak stracił smak. 
- Z Los Angeles? 
Julee skinęła głową. Jej oczy lśniły. 
- Zaproponowali mi kontrakt. 
Tate sięgnął po serwetkę, otarł palce. Od pierwszej wzmianki 

na  temat  tej  nowej  kampanii  reklamowej  minęło  dobrych  kilka 
tygodni.  Wiedział,  że  ta  chwila  nadejdzie,  że  to  nieuniknione. 
Ale nie mogła nadejść w gorszym momencie. 

- Moje gratulacje. 
Uśmiech Julee zgasł. 
- Myślałam, że się ucieszysz. 

Że  się  ucieszy?  Nosiła  jego  dziecko,  drugie  dziecko.  Przy 

Megan  tyle  stracił.  Nie  widział,  jak  rośnie,  jak  się  zmienia.  Za 
nic  nie  chciał,  by  historia  się  powtórzyła.  Zależało  mu  też  na 
Julee.  Nie  mniej  niż  na  dziecku.  Oczywiście  nie  powie  tego 
głośno.  Nie  darmo  stale  mu  przypominała,  że  ich  związek  jest 
tylko chwilowy. 

-  W  twoim  stanie  powinnaś  dużo  wypoczywać,  a  nie  całymi 

dniami stać przez kamerą. 

Julee popatrzyła na córeczkę. 
- Kochanie, mogłabyś pójść po ciasto? 

102

RS

background image

 

 

Megan  spojrzała  na  matkę,  przeniosła  wzrok  na  Tate'a  i 

wzruszyła ramionami. 

- Dobrze. I lody też? - dodała z nadzieją. 
- Jak najbardziej. 
Gdy  dziewczynka  oddaliła  się  i  nie  mogła  ich  słyszeć,  Julee 

powiedziała: 

- Tate, od tylu tygodni nie pracuję. Czy zdajesz sobie sprawę, 

jak  kosztowna  będzie  operacja  Megan?  I  jak  długo  będzie 
musiała pozostawać pod specjalistyczną opieką? 

-  Jeszcze  nie  zbankrutowałem  -  odparł.  Jeszcze  nie.  -Mam 

zainwestowane  pieniądze,  a  gdyby  to  było  mało,  zawsze  mogę 
sprzedać  ziemię  czy  wziąć  inną  pracę.  To  nie  jest  sytuacja  bez 
wyjścia,  Julee.  Zawsze  znajdzie  się  jakiś  sposób.  -  Chciał  paść 
na kolana i zaklinać ją, by nie odjeżdżała, by go nie zostawiała. - 
Razem coś wymyślimy. Daj mi szansę zaopiekować się wami. 

Przez  chwilę  wpatrywała  się  w  niego  zmienionym 

spojrzeniem. Jakby chciała mu wierzyć. 

Poczuł się pewniej. 
- Zastanów się nad tym, Julee. Megan nie powinna wracać do 

Los Angeles. Chodzi  tu do  szkoły,  ma  przyjaciół,  dobrą opiekę 
w szpitalu. Kto się nią zajmie, gdy wyjedziesz? 

W oczach Julee przemknął dziwny cień. Zwiesiła ramiona. 
-  Tak.  Chodzi  o  Megan.  Masz  rację,  jasne  -  powiedziała 

bezbarwnym  tonem.  -  Jak  już  wspominałam,  chcę  poprosić 
mamę, żeby przyjechała. Wtedy będę mogła wyjechać. 

Taka  była  prawda.  Choćby  nie  wiadomo  jak  się  przed  nią 

bronił.  Julee  nie  potrzebowała  ani  jego,  ani  jego  pieniędzy.  Jej 
miejsce było w Los Angeles. Znów czuł się jak bezpański pies. 

Megan  wróciła  do  stołu,  niosąc  przed  sobą  tacę  z  ciastem  i 

lodami.  Musiała  wyczuć  napięcie,  bo  zmarszczyła  czoło  i 
popatrzyła na nich przenikliwie. 

- Kłócicie się? 
-  Ależ  skąd  -  pośpiesznie  odparł  Tate.  Za  nic  nie  chciał  jej 

niepokoić.  To  był  jego  problem,  wyłącznie  jego,  nawet  nie 

103

RS

background image

 

 

Julee.  Ona  nigdy  nie  chciała  tu  zostawać.  -  Mama  opowiadała 
mi  o  tej  propozycji,  którą  dostała  z  agencji.  Zapowiada  się 
wspaniale.  Tylko  że  będzie  musiała  na  jakiś  czas  pojechać  do 
Los Angeles. 

- Ale ja chyba nie muszę? - zaniepokoiła się Megan. - Charly 

urządza  imprezę  w  Halloween  -  dodała  wyjaśniająco.  W  jej 
oczach malowała się niepewność. Sięgnęła po kolbę kukurydzy. 

- Wygląda na to, że zostaniesz ze mną i z babcią. 
-  Babcia  przyjedzie?  -  Dziewczynka  popatrzyła  na  Julee.  - 

Kiedy? 

Julianna otarła z buzi Megan ziarenko kukurydzy. 
- Za jakiś czas. Niedługo. 
Rozczarowanie, jakie go ogarnęło, nie mogło być większe. 
-  Za trzy  tygodnie  są  wybory  szeryfa.  Julee położyła  dłoń  na 

jego dłoni. 

- Wiem. I bardzo mi przykro, że tak wyszło. Chciałabym być 

wtedy tutaj. 

Dławiło go w piersi. Bał się, że zaraz wybuchnie. Jakby było 

mało, że jego posada jest zagrożona, to teraz jeszcze zostawi go 
Julee.  Kobieta,  której  nigdy  nie  przestał  kochać.  Starał  się 
opanować,  lecz  gorycz  była  nie  do  przełknięcia.  Nie  powinien 
robić  sobie  nadziei.  Julee  nie  jest  dla  niego,  nigdy  nie  była. 
Dlaczego  pozwolił  sobie  na  marzenia,  wiedząc,  że ona  i tak  go 
opuści? 

Coraz  bardziej  niepokoiła  się  efektami  kampanii  wyborczej 

Tate'a, przez co mniej myślała o ewentualnym kontrakcie. Było 
jej  przykro,  gdy  tak  lekko  przyjął  zapowiedź  jej  wyjazdu, 
uspokojony  faktem,  że  nie  zabierze  Megan.  Jednak  teraz, 
widząc,  jak  bardzo  przejmuje  się  nadchodzącymi  wyborami, 
zapomniała o urazie. Po prostu martwiła się o niego. 

Trudno  było  przewidzieć  wynik  wyborów,  ale  sytuacja  była 

co  najmniej  skomplikowana.  Liczni  wrogowie,  wśród  nich 
Melton  Scott,  bez  mrugnięcia  okiem  rozpowszechniali  plotki 
wyssane z palca. Krążyły opowieści o łapówkach branych przez 

104

RS

background image

 

 

szeryfa.  Wyciągnięto  niechlubne  fakty  z  jego  dalekiej 
przeszłości. 

Któregoś  dnia  Julee  robiła  zakupy,  gdy  po  drugiej  stronie 

półki ktoś zaczął rozmawiać na temat Tate'a. Nastawiła uszu. 

- Wiesz, dlaczego szeryf jest taki cięty na Meltona? 
- Podobno poszło im o Juliannę Reynolds. 
-  Właśnie. Chodzili  razem  do  szkoły.  Tate zawsze zazdrościł 

Meltonowi  pozycji  i  pieniędzy.  Julianna  miała  się  ku  Mel-
tonowi,  z  wzajemnością.  I  któregoś  dnia  pobili  się  o  nią.  Od 
tamtej pory patrzą na siebie krzywo. 

Pamiętała  tamtą  bójkę.  Któregoś  wieczoru  po  potańcówce 

pijany  jak  bela  Melton  próbował  zaciągnąć  ją  do  swojego 
samochodu.  Tate  do  tej  pory  miał  ledwie  widoczną  bliznę  na 
policzku.  Ślad  po  butelce,  którą  uderzył  go  Melton.  Pamiętała 
niewybredne uwagi, jakie Melton rozpowiadał na temat Tate'a i 
jego  pochodzenia.  Jej  też  nie  oszczędził...  Nic  sienie  zmienił. 
Minęły  lata,  a  on  nadal  za  wszelką  cenę  chciał  postawić  na 
swoim, nie przebierając w środkach. 

Wściekła wyszła ze sklepu. Tate tyle zrobił dla tego miasta, a 

ludzie  bez zastrzeżeń  nastawiali  ucha  na  kłamstwa  oszczerców. 
Oto  ludzka  natura!  Trzeba  nimi  potrząsnąć,  przypomnieć,  ile 
dobrego  doznali  od  szeryfa.  Ile  z  siebie  dal  miastu,  ile  serca  i 
zainteresowania  okazał  dzieciakom,  starszym  ludziom.  Jak 
bardzo  się  starał,  by  życie  w  Blackwood  stało  się 
bezpieczniejsze i lepsze. 

I teraz spotyka go czarna niewdzięczność. 
Dla niej też się poświęcił. Nie odmówił niczego, o co prosiła. 

A  chciała  wiele.  Postawił  tylko  jeden  warunek  -  by  jego  dzieci 
nosiły  jego  nazwisko.  I  co  dostał  w  zamian?  Perspektywę 
zostania na lodzie, utraty pracy, na której tak bardzo mu zależy. 
Musi  mu  pomóc,  obmyślić  jakiś  sposób.  Tylko  jaki?  Co  w  tej 
sprawie  może  zrobić  ktoś,  kogo  jedyną  umiejętnością  było 
pozowanie do zdjęć? 

105

RS

background image

 

 

Ze zdenerwowania nie mogła trafić kluczykiem do zamka. W 

końcu  wsiadła  do  samochodu  i  zatrzasnęła  drzwi.  Co  by  tu 
zrobić? Może zorganizować imprezę wyborczą? Taką w starym 
stylu, z muzyką i występami? Tak, to jest pomysł. 

Przez  następny  tydzień  nie  miała  dla  siebie  ani  chwili  czasu. 

Od  rana  do  nocy  werbowała  ochotników,  szukała  sponsorów, 
organizowała kampanię reklamową. Przydały się doświadczenia 
z poprzedniej akcji pozyskiwania dawców szpiku. 

I  wtedy  uświadomiła  sobie,  że  nie  może  poprzestać  w  pół 

drogi.  Nie  może  zostawić  Tate'a,  powinna  być  przy  nim  do 
końca. Potrzebował jej wsparcia. Musiała mu pomóc. Nie może 
się wycofać. Wybory już niedługo. Jeśli wszystko pójdzie po ich 
myśli  i  Tate  zostanie  wybrany,  spokojnie  będzie  mogła  wrócić 
do Los Angeles. Teraz zostanie, była mu to winna. 

W gazetach pojawiły się profesjonalne ogłoszenia, telewizja i 

radio  nadały  reklamówki.  W  całym  miasteczku  zawisły  plakaty 
wykonane  przez  Megan  i  jej  koleżanki.  Julianna  nie  traciła  ani 
minuty.  Chodziła,  namawiała,  przekonywała.  Czarowała 
uśmiechem, bez skrupułów wykorzystywała swoją popularność, 
biorąc udział w programach lokalnych stacji. W ten sposób Tate 
miał  bezpłatną  reklamę.  To  działanie  wciągnęło  ją  bez  reszty. 
Czuła się wspaniale. Była potrzebna. 

Publiczność  nie  zawiodła.  Impreza  miała  się  odbyć 

wieczorem w miejskim parku i zakończyć poczęstunkiem. Już z 
daleka  widać  było  ciągnące  tłumy.  Ku  zdumieniu  Tate'a  nie 
zabrakło  przedstawicieli  partii  opozycyjnej.  Albo  sprowadziła 
ich ciekawość, albo nie chcieli przepuścić darmowego grilla. 

Wieczór  był  ciepły  i  przyjemny,  w  powietrzu  unosił  się 

smakowity  aromat  pieczonego  mięsa.  Tate,  zdenerwowany  i 
spięty,  stał  obok  Julee  na  przyczepie  ustawionej  przed  niskim 
budynkiem,  służącej  za  prowizoryczną  scenę. Orkiestra  zaczęła 
grać. 

- Popatrz, ile ludzi! - Tate nie mógł wyjść ze zdumienia. - Jak 

to zrobiłaś? - pytał z podziwem. 

106

RS

background image

 

 

Zbagatelizowała jego zachwyty. 
- Nie zrobiłam nic takiego. 
- Nic takiego? Dziewczyno, co ty opowiadasz? - Odsunął się 

nieco  i  popatrzył  na  jej  miłą  twarzyczkę.  Nawet  nie 
podejrzewała, jaki tkwił w niej potencjał.  

-  Drugi  raz  organizujesz  imprezę  na  wielką  skalę  i  znów 

odnosisz ogromny sukces. Mogłabyś zająć się tym zawodowo. 

Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. 
- Żartujesz sobie ze mnie, przyznaj się. 
Wyglądała  uroczo  w  cytrynowo-zielonym  kombinezonie. 

Mógłby  tak  na  nią  patrzeć  i  patrzeć.  Była  taka  śliczna  i 
powabna. A po tym, co dla niego zrobiła, po prostu ją uwielbiał. 

-  Wcale  nie  żartuję.  Masz  do  tego  smykałkę,  prawdziwy 

talent.  Niejeden  polityk  dałby  wielkie  pieniądze,  by  ktoś 
zorganizował mu taką imprezę i przyciągnął takie tłumy. 

- Każdy mógłby to zrobić. 
-  Nie,  skarbie,  nie  każdy.  -  Otoczył  ją  ramieniem  i  przesunął 

palcami po jej zaokrąglonym brzuchu. Pięć i pół miesiąca. Ciąża 
nie była jeszcze zbyt widoczna, ale Julee szybko się męczyła. A 
ostatnie tygodnie dobrze dały jej w kość. 

-  Może  poszłabyś  do  domu  i  trochę  odpoczęła?  To  dobrze 

zrobi tobie i dziecku. 

-  Mam  stracić  całą  zabawę?  -  roześmiała  się.  -  Nic  z  tego, 

szeryfie.  I  ja, i  dziecko  czujemy  się  doskonale. Dziś jest  wielki 
dzień. Pokażemy  temu  miastu,  jakiego  ma  szeryfa.  Otworzymy 
ludziom oczy.  Nie  odejdę  stąd  ani  na  krok.  -  Wskazała  ręką  na 
grupę  dziewczynek  wchodzących  na  scenę.  Między  nimi  była 
Megan. - Zaczynamy. 

Pociągnęła Tate'a na tył platformy, gdzie ustawiono ogrodowe 

krzesła. Usiedli. 

Ze  wzruszenia  dławiło  go  w  gardle.  Dziewczynki  w 

koszulkach  Wojowników  tańczyły,  wymachując  kolorowymi 
pomponami i wyśpiewując na cały głos: 

,,Oddaj głos na szeryfa, 

107

RS

background image

 

 

Mclntyre to fajny człek. 
Kto jeszcze tego nie wie, 
ten jest kiep!". 
Schodząc  ze  sceny,  Megan  posłała  Tate'owi  całusa.  Serce  w 

nim topniało. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. 

Następnie  na  scenę  po  kolei  wchodzili  mieszkańcy  i  każdy  z 

nich  przytaczał  jakąś  historię  związaną  z  Tate'em.  O  tym,  jak 
mogli  na  niego  liczyć  w  potrzebie,  jak  nigdy  nie  zostawił  ich 
bez  pomocy.  Wspominali  trudną  drogę  zbuntowanego 
nastolatka,  który  stał  się  szanowanym  i  cenionym  obywatelem. 
Tate,  ściskając  z  całej  siły  dłoń  Julee,  słuchał  tego  z 
niedowierzaniem. 

Julee,  Julee.  Bezgłośnie  wymawiał  jej  imię.  To  dzięki  niej. 

Dzięki  niej  znaleźli  się  tutaj  ci  wszyscy  ludzie.  Cudowna, 
kochana Julee. Tak to wszystko zorganizowała. Dlaczego? Co ją 
do  tego  skłoniło?  Co  to  oznacza?  Tak  się  poświęciła,  poniosła 
tyle trudu... 

Z  krzesła  podniosła  się  siwowłosa  pani.  Wstał,  by  pomóc  jej 

wspiąć się na scenę. 

Pani Barkley pomachała do niego ręką. 
-  Dam  sobie  radę,  synu.  Siadaj  przy  swojej  ślicznej  żonie. 

Spodziewa się dziecka, jak chyba wiecie - dodała z satysfakcją, 
a zebrani, słysząc to, wybuchli śmiechem. 

-  No  dobrze.  -  Pani  Barkley  sięgnęła  po  mikrofon.  Tate  na 

wszelki  wypadek  stał  w  pobliżu.  -  Kochani,  wszyscy  dobrze 
mnie znacie - zaczęła. - Połowa z was była moimi uczniami. Ja 
nauczyłam  was  czytać  i  pisać.  I  wstyd  mi  za  was,  że  teraz 
korzystacie  z  tych  umiejętności,  by  oczerniać  naszego  szeryfa. 
Czy wy naprawdę nie wiecie, jak ciężko i z jakim oddaniem ten 
człowiek  pracuje?  -  Wymierzyła  palcem  w  mężczyznę 
siedzącego  w  pierwszym  rzędzie.  -  Angusie  Flemingu  -  rzekła 
surowym, nauczycielskim tonem. - Twoja stacja benzynowa jest 
czynna do północy, tak? Mężczyzna wyprostował się jak struna. 

- Tak, proszę pani. Przez siedem dni w tygodniu. 

108

RS

background image

 

 

-  Jak  często  szeryf  do  ciebie  wpada  przed  zamknięciem  i 

sprawdza, czy wszystko w porządku? 

- Prawie codziennie. 
-  Hecku  Jonesie.  -  Wycelowała  kościstym  palcem  w  innego 

byłego  ucznia.  -  O  czwartej  rano  odpalasz  swoją  śmieciarkę. 
Czy o tej porze widujesz szeryfa? 

- Oczywiście. Jego biuro jest prawie zawsze otwarte. Światła 

zwykle palą się całą noc. 

- Wiecie, do czego zmierzam? Biuro szeryfa jest czynne cały 

dzień.  Wieczorami  zajmuje  się  waszymi  dziećmi  i  jeszcze 
pracuje  po  nocach.  -  Potoczyła  po  zebranych  płonącym 
spojrzeniem.  -  Bez  umiaru  go  wykorzystujemy  -  stwierdziła  z 
przyganą.  -  Nie  wiem,  kiedy  ten  człowiek  śpi.  Powiem  więcej. 
Tate  jest  tak  zajęty,  że  nie  mam  pojęcia,  jakim  cudem 
zmajstrował to dziecko. 

Jej  słowa  wywołały  gromkie  śmiechy.  Tate  pochylił  się  ku 

zarumienionej Julee. Puścił do niej oko. 

- Ja też biję się w piersi - ciągnęła pani Barkley. - Nie jestem 

lepsza  od  was.  Wiele  razy  ściągałam  go  do  siebie,  żeby  złapał 
podglądacza.  A  Bogiem  a  prawdą,  kto  by  podglądał  taką  starą 
babę  jak  ja?  Jednak  szeryf  nigdy  nie  odmówił.  Zawsze 
przyjeżdżał. Jeśli go zabraknie, na kogo będziemy mogli liczyć? 
Kto  zatroszczy  się  o  potrzebujących?  Kto  kupi  jedzenie  dla 
mojej Penelopy? Powiem wam. - Uderzyła laską w scenę. 

- Nikt! 
Kochana  pani  Barkley.  Dopiero  teraz  Tate uświadomił  sobie, 

jak  dawno  u  niej  nie  był.  Chyba  odkąd  zaczęła  dawać  Megan 
lekcje gry na pianinie. 

-  No  więc  -  ciągnęła  pani  Barkley.  -  Wydaje  mi  się,  że 

nadeszła  pora,  by  zrewidować  nasze  uprzedzenia  i  odrzucić  te 
idiotyczne, wyssane z palca kłamstwa na jego temat. Niektórym 
należy  się  porządny  kopniak  za  to,  że  uwierzyli  w  podłe 
insynuacje,  jakoby  szeryf  robił  coś  niezgodnego  z  prawem.  -
Zebrani  przyjęli  jej  słowa  aplauzem.  -  No,  nie  jesteśmy  na 

109

RS

background image

 

 

pogrzebie.  Chcemy  uhonorować  naszego  szeryfa.  Najlepszego, 
jakiego  kiedykolwiek  mieliśmy.  Przygotowałam  coś  na  tę 
okazję. - Podeszła do orkiestry i zwróciła się do klawiszowca. 

- Mogłabym skorzystać z pana instrumentu? 
Mężczyzna  z  uśmiechem  ustąpił  jej  miejsca.  Pani  Barkley 

usiadła i przeciągnęła palcami po klawiszach. 

- Jeszcze nigdy nie grałam na takim nowoczesnym pianinku - 

powiedziała do mikrofonu. - Ale spróbuję. 

Tate'owi  zabrakło  słów  ze  zdumienia.  W  powietrzu  rozległy 

się znajome dźwięki ragtime'u Scotta Joplina. Po chwili wszyscy 
tańczyli. 

Tate roześmiał się, złapał Julee za rękę. 
-  Słyszałaś?  Mamy  tańczyć.  Przy  tobie  chce  mi  się  tańczyć, 

pani  Mclntyre.  -  Pochylił  się,  by  ją  pocałować.  I  od  razu 
zatęsknił za ciszą sypialni. 

- To dobrze. Potrzebujesz trochę oddechu. - Położyła rękę na 

jego szyi. - Jak twoje kolano? 

-  Bardzo dobrze.  -  Co  tam  kolano.  Musnął  ustami jej  ucho.  - 

Julee,  nie  wiem,  jak  ci  dziękować,  co  powiedzieć  -  wyszeptał. 
Wokół nich kłębił się tłum roztańczonych, roześmianych ludzi. - 
Czuję się, czuję się... - brakowało mu słów. 

-  Ciii...  wiem.  -  Przycisnęła  usta  do  jego  warg.  -  Ludziom 

czasami trzeba przypomnieć niektóre rzeczy. 

Zrobiła jednak coś więcej. Znacznie więcej. Dzięki niej po raz 

pierwszy  czuł  się  doceniony.  Ludzie  zobaczyli  w  nim nie tylko 
przedstawiciela  prawa,  ale  porządnego  człowieka.  Julee  nie 
miała  pojęcia,  co  czuje  ktoś,  kto  zawsze  był  wyrzutkiem,  kimś 
gorszym. 

Przygarnął ją do siebie ciepło, z wdzięcznością. 
- Tyle dla mnie zrobiłaś. Uśmiechnęła się. 
-  To  jeszcze  nie  koniec,  szeryfie.  Przed  nami  bardzo  dużo 

pracy. I tak aż do wyborów. 

- Ale we wtorek wyjeżdżasz. Położyła dłoń na jego policzku. 

110

RS

background image

 

 

-  Są  rzeczy  ważniejsze  od  pieniędzy.  Po  tym,  co  dla  mnie 

zrobiłeś, nie mogę cię zostawić. Razem będziemy walczyć. 

Cofnął się, zaskoczony. Czy dobrze słyszał? 
- A twój kontrakt? Nie pojedziesz do Kalifornii? 
- Zrezygnowałam. Mam nadzieję, że będą jeszcze inne okazje. 

A wybory są raz na cztery lata. 

Krew  zaszumiała  mu  w  skroniach.  Julee  zrezygnowała  z 

kontraktu?  Odrzuciła  życiową  szansę?  Dla  niego?  Jak  to 
możliwe?  I  co  to  oznacza?  Że  jest  dla  niej  kimś  więcej  niż 
dawcą nasienia? Że mu ufa? Wierzy, że zapewni przyszłość jej i 
Megan? 

Wtulił  twarz  w  jej  włosy,  upajając  się  ich  zapachem.  Kochał 

ją aż do bólu. I po raz pierwszy on, chłopak z nizin społecznych, 
otrzymał w darze miłość. Od Julee, kobiety, która zmieniła całe 
jego życie. 

-  Julee  -  wyszeptał.  -  Znajdę  sposób,  by  było  nam  dobrze. 

Zobaczysz, damy sobie radę. 

- Oczywiście, że tak. 
Przez  lata  tłumił  w  sobie  uczucia.  Teraz  rozgorzały  nowym 

blaskiem. A żal i gorycz rozwiały się jak dym. 

- Julee, kocham cię. Zawsze cię kochałem. 
Nie  odpowiedziała.  Położyła  głowę  na  jego  piersi.  Pamiętała 

tamtą  chwilę  sprzed  lat,  gdy  tak  samo  żarliwie  zapewniał  ją  o 
swojej miłości. A tylko zniknęła mu z oczu, znalazł sobie nową 
dziewczynę. Czy teraz historia się powtórzy? Bała się. Bo choć 
bardzo chciałaby mu wierzyć, nie mogła zapomnieć zdrady. 

Aż  do  wyborów  Julee  nie  ustawała  w  wysiłkach.  Jej trud  nie 

poszedł na marne, zwyciężyli. Przyjęła to z dziką radością. Tate 
też  odżył,  odmłodniał.  Widać  było,  że  jest  szczęśliwy.  Poczuł 
się dowartościowany i doceniony. 

Minęło  Święto  Dziękczynienia,  potem  Boże  Narodzenie.  W 

miasteczku odbyła się skromna parada, były  występy w szkole. 
Czas  pędził  nieubłaganie.  Julee  odliczała  dni.  Powinna 
pracować,  lecz  w  jej  stanie  to  nie  wchodziło  w  grę.  Trudno, 

111

RS

background image

 

 

musiała  odłożyć  na  później  plany  zawodowe.  Myślała  o  tym  z 
ciężkim  sercem.  Bo,  choć  to  dziwne,  wcale  nie  chciała  stąd 
wyjeżdżać. Jednak nie miała wyjścia. Jej życie było tam, w Los 
Angeles. A miejsce Tate'a było tutaj. Zawarli układ i tego trzeba 
się trzymać. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

112

RS

background image

 

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 
Obudziły  ją  dziwne  odgłosy  dochodzące  z  łazienki.  Ktoś 

wymiotuje?  Przerażona,  poderwała  się  z  łóżka.  Włosy  zjeżyły 
się jej na głowie. To Megan. 

-  Mamo  -  z  wielkim  trudem  wydusiła  dziewczynka.  Znowu 

wstrząsnęły nią torsje. 

Julee  drżała.  Starając  się  nie  pokazać  strachu,  położyła  dłoń 

na rozgorączkowanej buzi córeczki. 

- Co się dzieje? - Tate, jeszcze nie całkiem rozbudzony, stanął 

na  progu.  Wrócił  późno,  pewnie  dopiero  co  usnął.  Jego 
obecność  podziałała  na  Julee  jak  balsam.  Wstąpiły  w  nią  nowe 
siły. 

-  Nie  wiem.  Musimy  jak  najszybciej  zawieźć  ją  do  szpitala. 

Tate  zniknął  i  niemal  natychmiast  znowu  się  pojawił,  już 
ubrany. Przyniósł ze sobą koc. 

- Za pół godziny będziemy w szpitalu. 
- Muszę się ubrać. 
- Dobrze, ja z nią zostanę. 
Popatrzyła  na  jego  zaciśnięte  usta,  skupione  spojrzenie. 

Zostawia Megan w dobrych rękach. 

- Tate. - Już wychodziła, gdy do jej uszu dobiegł słaby głosik 

Megan.  Dziewczynka  nigdy  nie  zwracała  się  do  niego  po 
imieniu. Przerażenie Julee sięgnęło zenitu. 

Ubrała  się  najszybciej,  jak  mogła.  W  ósmym  miesiącu  nie 

było  to  takie  proste.  Słyszała,  jak  Tate  łagodnie  przemawia  do 
chorego  dziecka.  Gdy  weszła  do  łazienki,  Megan,  otulona  w 
koc, spoczywała w ramionach Tate'a. 

-  Gotowa,  Miss  Ameryki?  -  zapytał,  uśmiechając  się  z 

przymusem. Mała uśmiechnęła się blado. 

Pędził  jak  szalony.  Nie  minęło  pół  godziny,  a  wchodzili  do 

izby  przyjęć.  Julee  przez  cały  czas  była  w  telefonicznym 
kontakcie  ze  szpitalem,  więc  lekarze  czekali  przygotowani  na 
przyjęcie małej pacjentki. 

113

RS

background image

 

 

Tate przygarnął Julee do siebie. 
- Jak się czujesz? 
Wpatrzona w zamknięte drzwi gabinetu, pokręciła głową. 
- Tak sobie. A ty? 
Tate westchnął głęboko i ukrył twarz w jej włosach. 
- Może to tylko wirus. 
Guziki  koszuli  wbijały  się  jej  w  policzek.  W jego  ramionach 

było jej łatwiej. Dodawał jej sił. 

-  O  tej  porze  roku  w  szkole  jest  mnóstwo  podziębionych 

dzieciaków. 

Zataczał palcami kółka na jej karku. 
- Może nie powinniśmy posyłać jej do szkoły publicznej? 
-  Nie  -  zaprzeczyła  zdecydowanie.  -  Pamiętasz,  jaka  była 

dumna z występu na Boże Narodzenie? Po przeszczepie będzie 
musiała  pozostać  w  szpitalu,  w  całkowitej  izolacji.  To  potrwa 
tygodnie,  może  miesiące.  Czas  spędzony  z  dziećmi  jest  jej 
potrzebny. 

Otworzyły  się  drzwi.  Drobna  pani  doktor  szła  w  ich  stronę. 

Biały fartuch, okulary zakrywające pół twarzy. 

-  Co  z  nią?  -  wyrzuciła  z  siebie  Julee,  starając  się  panować 

nad zdenerwowaniem. Tate przytrzymywał ją ramieniem. 

- Trzeba poczekać na wyniki badań. - Lekarka poklepała Julee 

po  ramieniu,  dodając  jej  otuchy.  -  Na  razie  nie  ma  powodu  do 
niepokoju.  To  może  być  reakcja  na  leki  albo  krótkotrwała 
infekcja wirusowa. 

- To samo powiedział Tate. 
Doktor Knight popatrzyła na górującego nad nią szeryfa. 
- Może jedno z państwa pójdzie do Megan, a drugie zostanie, 

by  wypełnić  dokumenty?  Porozmawiamy,  jak  będą  pierwsze 
wyniki. 

- Ja pójdę - rzekł Tate. - Ty lepiej sobie poradzisz z papierami. 
Gdy Julee weszła do sali, dziewczynka leżała pod kroplówką. 

Serce  jej  się  ścisnęło.  Tyle  razy  widziała  tę  scenę.  Dlaczego  to 
dziecko tak cierpi? Boże, jaka to straszna niesprawiedliwość! 

114

RS

background image

 

 

Tate  z  opuszczoną  głową  siedział  przy  łóżku,  trzymając 

drobną rączkę Megan. Sprawiał wrażenie, jakby się modlił. 

Julee  poczuła  przepełniające  ją  uczucie  wdzięczności  i 

miłości.  Dotąd  mogła  liczyć  tylko  na  wsparcie  mamy.  Jednak 
dużo odważniej patrzyła w przyszłość, mając przy sobie Tate'a. 
Jakby  sama  jego  obecność  wystarczała,  by  odpędzić  straszną 
chorobę. 

Weszła na palcach, ale Tate usłyszał. Nie wypuszczając rączki 

Megan, podniósł się i zwolnił dla Julee krzesło. Usiadła. 

- Dali jej coś na powstrzymanie mdłości - powiedział cicho. - 

Powinna usnąć. 

Megan podniosła ciężkie powieki. 
- Już mi lepiej - wyszeptała. - Nie martwcie się. 
-  Zobaczysz,  nawet  się  nie  spostrzeżesz,  jak  wypiszą  cię  do 

domu - miękko powiedział Tate, odgarniając jej z buzi pasemko 
ciemnych włosów. Dziewczynka zamknęła oczy. 

Niestety, mylił się. 
Julee poczuła paraliżujący lęk na widok wchodzących do sali 

lekarzy.  Doktor  Knight,  specjalista  od  przeszczepów,  i 
prowadzący  ją  położnik.  To  wróżyło  jak  najgorzej.  Łzy 
napłynęły jej do oczu. Wsparła się o Tate'a. Wyszli z sali. 

Doktor Knight popatrzyła na nią współczująco. 
-  Mamy  wyniki  wstępnych  testów.  Niestety,  w  krwi  Megan 

pojawiły  się  komórki  blastyczne.  -  Widząc  minę  Tate'a, 
wyjaśniła: - To zmienione białe krwinki. Na tym etapie możemy 
próbować  coś  robić,  ale  czas  nas  goni.  Trzeba  jak  najszybciej 
wyznaczyć datę porodu. Musimy go przyśpieszyć. 

Julee przeraziła się. Perspektywa, że próbując pomóc jednemu 

dziecku, narazi drugie, była nie do zniesienia. 

- Jeszcze za wcześnie - zaprotestowała. 
-  Specjalistyczne  badania  i  wstępne  naświetlania  potrwają 

jakieś  dziesięć  dni.  Czyli  ciąża  będzie  miała  mniej  więcej 
trzydzieści  osiem  tygodni.  Wystarczy.  -  Doktor  Knight  skinęła 
na  położnika.  -  Doktor  Travis  jeszcze  dziś  zrobi  pani  USG. 

115

RS

background image

 

 

Wtedy ustalimy optymalny termin wywołania porodu i operacji 
Megan. 

Szykowała  się  do  tego  od  tylu  miesięcy,  znała  wszystkie 

możliwe zagrożenia i konsekwencje, każdy szczegół niezbędnej 
procedury. Najpierw Megan musi przejść serie naświetlań, które 
zniszczą wszystkie komórki nowotworowe w jej organizmie, ale 
jednocześnie  dramatycznie  osłabią  jej  system  immunologiczny. 
W  końcowym  okresie  jej  organizm  będzie  całkowicie 
bezbronny.  Jedynym  sposobem  na  zminimalizowanie  ryzyka 
będzie  izolacja  dziewczynki.  Będą  mieć  do  niej  dostęp 
wyłącznie  lekarze  i  rodzice.  Podczas  przyśpieszonego  porodu 
doktor  Franks  pobierze  krew  pępowinową,  wyselekcjonuje  z 
niej  komórki  macierzyste  i  przeszczepi  je  Megan.  Jeżeli 
wszystko  dobrze  pójdzie,  szpik  Megan  zacznie  odnawiać  te 
przeszczepione  komórki  i  dziewczynka  już  na  zawsze  wyzwoli 
się od raka. 

Ale  teraz,  gdy  nadeszła  godzina  próby,  Julee  wpadła  w 

panikę. Popatrzyła na Tate'a. 

-  Już  tak  niewiele  pozostało.  Tyle  zrobiliśmy.  Naprawdę  jest 

szansa,  że  Megan  będzie  zdrowa.  Ale  jeśli  to  odbije  się  na 
dziecku?  -  mówiła  ze  łzami  w  oczach.  -  Tate,  kocham  to 
maleństwo. Nie chcę, by stało mu się coś złego. 

-  Naszym  dzieciom  nic  nie  może  się  stać.  -  Zacisnął  usta  i 

popatrzył  na  zamknięte  drzwi  sali,  w  której  leżała  Megan.  - 

Żadnemu z nich. 

Całym sercem pragnęła, by jego słowa okazały się prawdą. 
Dziewięć dni później Julee wpadła po drodze do cukierenki w 

Blackwood.  Po  raz  pierwszy  odeszła  od  łóżka  Megan.  Musiała 
pojechać do domu po rzeczy dla siebie i maleństwa. Goniła jak 
w  ukropie.  Wprawdzie  w  szpitalu  został  Tate  i  Beverly,  ale 
każda chwila była dla niej na wagę złota. 

Dziecko  poruszyło  się.  Pogładziła  z  czułością  wydatny 

brzuch.  Jutro  maleństwo  przyjdzie  na  świat.  W  walentynki. 
Dlatego,  choć  tak  się  śpieszyła,  wstąpiła  do  ciastkarni.  Megan 

116

RS

background image

 

 

uwielbiała  wiśniowe  serduszka.  Wprawdzie  ich  nie  zje,  ale 
dostanie. 

Julee wciągnęła cynamonowo-waniliowy zapach. Gare Harper 

codziennie  miała  świeże  wypieki.  Wspaniałe,  pyszne  ciasta  i 
ciasteczka pieczone według przepisów przywiezionych z Czech 
jeszcze  przez  jej  dziadków.  Nigdzie  nie  było  tak  smakowitych 
ciasteczek z owocowym nadzieniem jak u niej. 

-  Cześć,  Julee.  -  Okrągła  twarz  Clare  była  zaróżowiona  od 

żaru bijącego z pieca. - Jak tam Megan? 

-  Nie  najgorzej,  dzięki  -  odpowiedziała  zdawkowo,  bo 

zależało  jej  na  czasie.  -  Chciałam  kupić  dla  niej  kilka  twoich 
wiśniowych serduszek. Przepada za nimi. 

- Ojej! - zmartwiła się Clare. - Dopiero co sprzedałam ostatnie 

sztuki.  Ale  mam  wyrobione  ciasto,  prawdziwe,  nie  takie  z 
zamrażarki,  jak  to  teraz  w  modzie.  Zaraz  je wstawię do  pieca  i 
za dziesięć minut będą gotowe. 

- Okropnie się śpieszę... 
Clare popatrzyła na nią badawczo. 
- Chyba nie zaczynasz rodzić? 
- Nie. Ale muszę jak najszybciej wracać do szpitala. 
-  Daj  mi  osiem  minut.  Usiądź  na  moment.  -  Clare  popędziła 

do kuchni. - Osiem minut, słowo! - zawołała przez ramię. 

Julee przymknęła oczy. Jeszcze kilka minut. Trudno, poczeka. 

Usiadła przy stoliku. Rozejrzała się po cukierence. Przez lata nic 
się tu nie zmieniło. Te same stoliki i krzesła z kutego żelaza, nad 
staromodną  kasą  żartobliwy  napis,  na  ścianie  ręcznie  wypisany 
cennik. 

Uśmiechnęła  się  do  siebie.  W  tej  samej  chwili  do  środka 

weszła  drobna,  jasnowłosa  kobieta.  Julee  poruszyła  się 
niespokojnie. Przez tyle miesięcy udało się jej uniknąć spotkania 
z  byłą  żoną  Tate'a.  I  akurat  dzisiaj  musiały  na  siebie  wpaść. 
Czyż  to  nie  ironia  losu? Przełknęła  ślinę.  Oto miała  przed sobą 

żywy dowód jego zdrady. 

Z zaplecza wychyliła się głowa Clare. 

117

RS

background image

 

 

-  Cześć,  Shelly.  Ciasto  dla  Larry'ego  już  czeka.  -  Puściła  do 

niej  oczko.  -  Och,  ty  romantyczko!  Poczekaj,  Kathy  zaraz  je 
przyniesie.  -  Przeniosła  wzrok  na  Julee.  -  Julee,  jeszcze  tylko 
sześć minut. 

Shelly  popatrzyła  w  jej  stronę,  po  czym  ruszyła  do  stolika. 

Oczy jej jaśniały. 

- Jak tam Megan? - zagaiła. 
-  Dość  dobrze  -  odparła  krótko  Julee.  Przecież  nie  powie 

nikomu, że umiera ze strachu. 

- Operacja będzie jutro, zgodnie z planem? 
Oto  uroki  mieszkania  w  małym  miasteczku,  gdzie  wszyscy 

wiedzą wszystko o wszystkich. 

- Tak, jutro. - Maleńka stopka kopnęła ją w żebro. 
- Więc maleństwo też urodzi się jutro - podsumowała Shelly i, 

nieproszona, usiadła przy stoliku. 

Julee bawiła się pierścionkiem, modląc się w duchu, by Cla-re 

się pośpieszyła. 

-  Tate  musi  być  wniebowzięty.  Zawsze  wariował  na  punkcie 

dzieci. 

Julee poruszyła się niespokojnie. 
- Uhm - wymamrotała. Rozmowa z Shelly na temat Tate była 

ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła. 

-  Julee...  -  Shelly  urwała  i  lekko  zmarszczyła  czoło.  -Mam 

nadzieję, że nie czujesz się niezręcznie? 

-  Ależ  nie,  skądże  -  uśmiechnęła  się  z  przymusem.  Kiedy 

wreszcie te ciastka będą gotowe? 

- To dobrze. Nie masz powodu się mnie obawiać. Tate jest dla 

mnie przyjacielem. Zawsze tak było. 

Przyjacielem? Bardzo ciekawe. 
-  Rozumiem  -  powiedziała  na  głos.  Shelly  nie  wyglądała  na 

przekonaną. 

- Czy powiedział ci, jak to było? 

118

RS

background image

 

 

Julee  nabrała  powietrza.  Pachniało  wanilią  i  drożdżami. 

Brakowało  jej  tchu.  Tylko  tego  jej  trzeba,  by  wracać  do 
wydarzeń sprzed lat. 

- Widzę, że nic ci nie mówił. - Brązowe oczy Shelly patrzyły 

na  nią  łagodnie.  -  Właściwie  mogłam  się  tego  spodziewać.  Dla 
niego to był straszny okres. 

-  To  stypendium  wiele  dla  niego  znaczyło.  Shelly  posłała  jej 

dziwne spojrzenie. 

- Ale chyba wiesz, dlaczego tak bardzo mu na nim zależało? 
Trudno, by nie wiedziała. 
-  To  była  dla  niego  ogromna  szansa  na  wyrwanie  się  z 

Blackwood. 

- Na wyjazd do Los Angeles. Liczył, że dzięki temu odzyska 

ciebie.  Gdyby  został  zawodowym  piłkarzem,  jego  sytuacja  by 
się zmieniła. I wtedy mógłby ci coś zaoferować. 

-  Może  na  początku  rzeczywiście  tak  myślał,  ale...  -  Julee 

machnęła ręką. 

-  Ale  ożenił  się  ze  mną?  To  chciałaś  powiedzieć?  -  Shelly 

skubała  pasek  torebki.  -  Tate  to  porządny  facet.  Nic  ci  nie 
powiedział  ze  względu  na  mnie  i  moją  rodzinę.  Ale  myślę,  że 
powinnaś to wiedzieć. 

- Shelly, daj spokój. To nie moja sprawa. Tate i ja... -Urwała. 

Niewiele  brakowało,  a  powiedziałaby  za  dużo.  Ze  ich  związek 
jest  tylko  czasowy.  Że  jutro  ich  małżeństwo  przejdzie  do 
przeszłości. - To dawne dzieje. 

-  Teraźniejszość  bierze  się  z  przeszłości.  Wszystko,  co 

robimy, wywiera wpływ na innych. Zrozumiałam to dziesięć lat 
temu. Tate był chłopakiem z marginesu, miał złą opinię. Byłam 
jedną  z  niewielu  osób,  które  wiedziały,  dlaczego  jest  taki. 
Zawsze  miałam  do  niego  słabość,  choć  ty  pewnie  nie 
domyślałaś się tego. 

Julee pokręciła głową. Nie miała o tym pojęcia. 
- Wbił sobie do głowy, że wszystko bezpowrotnie stracił. Nie 

zdobył wykształcenia, zmarnował szansę na zostanie piłkarzem, 

119

RS

background image

 

 

a  przede  wszystkim  utracił  ciebie.  Zbliżyliśmy  się,  bo 
potrzebował  kogoś,  komu  mógł  się  wyżalić,  kto  zechciał  go 
wysłuchać. Szukał  bratniej  duszy.  Z  wdzięczności ożenił się  ze 
mną, gdy mu to zaproponowałam. 

Julee popatrzyła na nią z niedowierzaniem. 
-  Tak,  to  ja  wyszłam  z  propozycją  -  powiedziała  Shelly, 

widząc  jej  minę.  -  Po  kilku  tygodniach  znajomości.  Byłam 
młoda  i  romantyczna.  Naiwnie  sądziłam,  że  sprowadzę  go  na 
dobrą drogę. Tate był w rozpaczy, nie mógł dojść do siebie. Za 
dużo  na  niego  spadło.  Nie  mógł  się  otrząsnąć.  Wmawiał  sobie, 

że  skoro  nie  został  piłkarzem,  nie  ma  u  ciebie  żadnych  szans. 
Wiedziałaś  o  tym,  że  nienawidził  ludzi  zachwycających  się 
twoim  wyglądem  i  twoimi  nogami?  Nie  mógł  się  z  tym 
pogodzić. Dla niego zawsze byłaś czymś więcej. 

Bezwolnie potrząsnęła głową. Tate coś takiego powiedział? 
-  Nie  zrozum  mnie  źle.  Z  mojej  strony  to  nie  było  żadne 

poświęcenie. Wariowałam na jego punkcie. Ale po kilku latach 
wyrosłam  z  młodzieńczego  uczucia.  Tate  przestał  pić, 
ustatkował  się.  Robił,  co  mógł,  by  odwdzięczyć  się  mnie  i 
mojemu  tacie.  Jednak  nasze  małżeństwo  nie  miało  szans.  Nie 
byliśmy  dla  siebie.  Tate  bardzo  się  starał,  ale  oboje 
wiedzieliśmy, że popełniliśmy błąd. On nie przestał cię kochać. 
I  choć  na  pozór  wszystko  się  jakoś  układało,  podświadomie 
tęsknił za tobą. Śniłaś mu się po nocach. 

Julee zamrugała. 
- Śniłam mu się? 
- Tak. Wołał twoje imię. - Shelly zniżyła  głos do szeptu. - A 

czasami płakał. 

Julee  zamknęła  oczy.  Tate.  Tate,  co  myśmy  zrobili?  Jak 

mogłam być taka ślepa? 

Przez  lata  zadręczała  się,  odpychała  przykre  wspomnienia. 

Była przekonana, że tylko ona tak mocno przeżyła ich rozstanie, 
tylko ona cierpiała. A Tate ją kochał. Kochał i tęsknił. 

120

RS

background image

 

 

Teraz  poznała  prawdę.  Poczuła  się  wolna  od  żalu.  Kocha 

Tate'a,  zawsze  go  kochała.  To  dlatego  zrezygnowała  z 
dochodowego kontraktu, odrzuciła życiową szansę. Bo przy nim 
zawsze  czuła  się  czymś  więcej  niż  parą  zgrabnych  nóg.  On 
sprawiał, że czuła się kochana. 

Otworzyła  oczy.  Czy  to  możliwe,  że  w  jednej  chwili  świat 

zdołał tak bardzo się zmienić? Dopiero teraz uświadomiła sobie, 
jak  bardzo  była  samotna  w  tym  plastikowym  kalifornijskim 

świecie.  Sama  stawiała  czoło  chorobie  Megan.  W  Blackwood 
też czuła się samotna. 

Z  własnej  winy.  Bo  tak  się  nastawiła.  Nie  dostrzegała,  że 

otaczają  ją  życzliwi,  gotowi  do  pomocy  ludzie.  To  w  niej  była 
pustka i  wyobcowanie.  Stała  się  snobką.  Snobką  w najgorszym 
znaczeniu  tego  słowa.  Nie  zauważała  zwyczajnych,  prostych 
ludzi,  otwartych,  serdecznych,  dobrych,  którzy  tak  gromadnie 
pośpieszyli  oddać  krew,  którzy  wspierali  Tate'a.  Takich  jak 
Clare,  która  wychodzi  teraz  ze  skóry,  by  jak  najszybciej  upiec 
serduszka dla chorego dziecka. Jak Shelly, która wyjawia obcej 
kobiecie swoje tajemnice. 

I przede wszystkim Tate. 
Z kuchni wynurzyła się uśmiechnięta Clare. Niosła przed sobą 

białe pudełeczko. 

-  Proszę,  Julee.  Specjalnie  udekorowane,  zobacz.  Prezent  od 

firmy. 

Łzy  napłynęły  jej  do  oczu.  Clare  uniosła  przykrywkę.  W 

pudełeczku było sześć złocistych, pachnących, jeszcze gorących 
serduszek. Na każdym z nich widniała namalowana czerwonym 
lukrem literka ,,M". 

W  pogoni  za  sukcesem  i  marzeniami  pojechała  aż  do 

Kalifornii,  a  okazuje  się,  że  wszystko,  czego  najbardziej 
pragnęła, było tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Kocham, dobrzy 
ludzie. I mężczyzna, którego kochała. 

Zapadał chłodny, szary zmierzch. Tate jeszcze nigdy w życiu 

nie  był  tak  zdenerwowany  i  spięty  jak  dzisiaj.  Miał  za  sobą 

121

RS

background image

 

 

nieprzespaną  noc  i  trudny  dzień.  Dziś  tyle  się  dokona.  Dziś 
przyjdzie  na  świat  jego  syn.  Megan  dostanie  szansę  na  nowe 

życie.  Jeśli  wszystko  dobrze  pójdzie.  Jeśli  nie...  Jeśli  dziś  ich 
utraci, tych, których kocha, swoją rodzinę. Jedyną, jaką miał... I 
choć bezustannie odpychał od siebie te myśli, mimowolnie stale 
do nich powracał. 

Wsłuchał  się  w  odgłos  swoich  kroków  na  szpitalnym 

korytarzu.  Dwa  tygodnie  spędzone  na  oddziale  dziecięcym 
zmieniły  go  na  zawsze.  Jako  szeryf  często  był  świadkiem 
ludzkich tragedii, jednak nic nie da się porównać z cierpieniem, 
które  tutaj  było  stale  obecne.  Strach,  rozpacz,  ulotna  nadzieja  i 
wiara, że nie zdarzy się najgorsze. I te dzieci, czerpiące radość z 
każdej  chwili,  kurczowo  czepiające  się  życia.  Teraz  rozumiał 
determinację  Julee,  upór,  z  jakim  dążyła  do  zwerbowania 
maksymalnej liczby potencjalnych dawców szpiku. 

Wchodząc  do  izolatki  Megan,  zmusił  się  do  uśmiechu. 

Maleńkie 

pomieszczenie 

tonęło 

walentynkowych 

dekoracjach. 

Julee  i  Beverly  postarały  się,  by  niczego  nie  zabrakło. 

Kolorowe  balony,  serduszka,  kartki  od  koleżanek  i  życzenia 
szybkiego powrotu do zdrowia. 

- Cześć, Miss Ameryki. Ładnie wyglądasz. 
Na  głowie  dziewczynki  nie  było  ani  jednego  włoska.  Pod 

oczami  ciemne  sińce.  Jednak  mała  nie  poddawała  się.  Łysą 
główkę wysmarowała ciemnoniebieskim żelem. 

- Cześć, szeryfie. Jak mama? Tate przysiadł na łóżku. 
-  W  porządku.  Po  południu  zostaniesz  starszą  siostrą.  A 

wieczorem  doktor  Franks  zrobi  ci  przeszczep.  I  nawet  się  nie 
obejrzysz, jak znowu będziesz grać w kosza. 

-  Uhm.  -  Dziewczynka  umilkła.  Skubała  rąbek  koszulki.  - 

Tate... 

Gdy  zwracała  się  do  niego  po  imieniu,  wiedział,  że  sprawa 

jest poważna. 

- Co, kochanie? 

122

RS

background image

 

 

-  Nie  chciałam  pytać  mamy,  bo  ona  i  tak  już  za  bardzo  się 

martwi.  Z  powodu  dzidziusia  i  w  ogóle...  -  głos  jej  się  łamał. 
Widział, że zbiera się na odwagę. Wreszcie wyszeptała: 

- A jeśli ja umrę? 
Serce  załomotało  mu  w  piersi,  zabrakło  powietrza.  Megan 

dzielnie robiła dobrą minę, jednak w głębi duszy to nieszczęsne 
dziecko śmiertelnie się bało. Miała zaledwie dziewięć lat, a już 
musiała  się  mierzyć  z  problemami,  które  przerastały  jej 
możliwości. Miała powody, by się bać. Tak jak on. 

-  Nie umrzesz.  -  Nawet  myśl  o  takiej  ewentualności była nie 

do zniesienia. 

- Ale jeśli tak się stanie? - Zielone oczy dziewczynki patrzyły 

na niego z niepokojem. - Nathan umarł. 

Trzy  dni  temu  lezący  na  oddziale  ośmiolatek  przegrał 

nierówną  walkę  z  białaczką.  Zrozpaczona  rodzina  płakała  na 
korytarzu. Oboje z Julee starali się wtedy podtrzymać Megan na 
duchu. Na nich ta śmierć też spadła jak grom z jasnego nieba. I 
jeszcze  wyraziściej  uświadomiła  im,  jak  cienka  granica  dzieli 

życie od śmierci. 

Co ma jej teraz powiedzieć? Czy może obiecać coś, na co nie 

miał wpływu? 

-  Wiem,  że  pójdę  do  nieba  -  cieniutki  głosik  dziewczynki 

wyrwał go z tych rozmyślań. - Ale ja bym wolała zostać z tobą, i 
z  mamą,  i  z  dzidziusiem.  Jest  tyle  rzeczy,  które  chciałabym 
jeszcze zrobić. 

Dławiło go w gardle. Nie mógł oddychać. 
- Na przykład co? - wydusił. Jeśli Megan skoncentruje się na 

czymś innym, może choć na chwilę zapomni o lęku. Taką miał 
nadzieję. 

-  No  wiesz.  -  Zrobiła  ręką  szeroki  gest  w  powietrzu.  -Być 

nastolatką.  Nauczyć  się  prowadzić  samochód.  Chodzić  na 
randki. Takie rzeczy. 

- Prowadzić samochód! - Tate wzdrygnął się demonstracyjnie, 

co  wywołało  uśmiech  na  buzi  dziewczynki.  -  Aż  mnie  dreszcz 

123

RS

background image

 

 

przechodzi  na  samą  myśl!  I  jeszcze  randki!  No,  nie  wiem. 
Chyba będę musiał kupić sobie karabin, żeby chłopaki trzymały 
się od ciebie z daleka. 

Megan zachichotała. 
- Nie zrobisz tego. 
-  Poczekaj,  a  zobaczysz  -  droczył  się.  -  Będą  stać  w  kolejce 

przed domem, a ja będę  wybierał, który może iść z tobą na bal 
maturalny. 

Megan żartobliwie odepchnęła jego rękę. 
-  Co  ty,  ja  wcale  nie  pójdę  na  taki  bal.  Jego  kruszynka.  Boi 

się, że nie dożyje? 

- Dlaczego? 
Popatrzyła  na  niego  z  góry,  dając  do  zrozumienia,  że  on  nic 

nie rozumie. 

- Bo nie umiem tańczyć. 
Odetchnął lżej. I zdusił śmiech. To problem, któremu potrafił 

zaradzić. 

-  Nie  mów  takich  rzeczy.  Chodź.  -  Nie  zważając  na 

kroplówkę,  delikatnie  podniósł  dziewczynkę  z  łóżka.  Ważyła 
tyle co piórko. - Stań na moich butach. 

Megan  ufnie  podniosła  szczuplutkie  ramionka.  Położył  sobie 

jej rączkę na ramieniu. Jagodowa  główka ledwie  sięgała mu do 
piersi.  Przytrzymując  ją  delikatnie,  uśmiechnął  się  z 
przymusem. 

Nucąc  ,J  Will  Always  Love  You"  okręcił  ją  kilka  razy  po 

maleńkiej  izolatce.  Nie  zważał  na  bolące  kolano,  na  serce 
pękające z miłości i żalu. Rurka od kroplówki tańczyła razem z 
nimi,  jak  rywal.  Umierał  z  miłości  do  swojej  chorej  córeczki. 
Może nie będzie na jej balu maturalnym, ale chociaż teraz z nią 
zatańczy. 

Po  minucie  Megan  zatrzymała  go.  Oddychała  z  trudem,  jej 

buzia się zaróżowiła. 

- Możemy trochę odpocząć? 

124

RS

background image

 

 

- Jasne. - Jej organizm był bardzo osłabiony. Ostrożnie ułożył 

ją na łóżku. - Wspaniale tańczysz. Zostaniesz królową balu. 

Megan rozjaśniła się w uśmiechu. 
- Pouczysz mnie jeszcze trochę? Później. 
Przecież  nie  powie  jej  prawdy.  Nie  powie,  że  może  niczego 

więcej już jej nie nauczy. 

- Oczywiście. 
-  Mam  coś  dla  ciebie.  -  Dziewczynka  sięgnęła  do  nocnej 

szafki  i  podała  mu  czerwone  papierowe  serduszko.  -  To 
walentynka dla ciebie. 

Opadła  na  poduszkę  i  patrzyła  uważnie,  jak  Tate  otwiera 

kartkę. Chude rączki położyła na piersi. 

Przeczytał  słowa  wypisane  nierównym  dziecinnym  pismem. 

Resztką  woli  starał  się  zachować  uśmiech.  Chciało  mu  się 
płakać z radości, miłości i żalu. 

,,Kochany  Superszeryfie.  Czasami  udaję,  że  jesteś  moim 

prawdziwym tatusiem. Chciałabym, żeby tak było. Kocham cię, 
Megan". 

- Podoba ci się? 
Złożył kartkę i ukrył ją w dłoniach. 
-  Bardzo.  To  będzie  moja  ukochana  walentynka.  Ukochana 

jak ty. 

Dziewczynka pokiwała głową. 
- Wiem. Znam się na tym. Mamusię też kochasz. 
-  Tak  -  powiedział  szczerze,  głosem  nabrzmiałym  od 

wezbranych emocji. 

-  To  dobrze,  bo  my  też  cię  kochamy.  Zanim  się  z  nami 

ożeniłeś, mama ciągle się martwiła. Teraz jest inaczej. Mama się 

śmieje i jest wesoła. Najbardziej, gdy jesteś w domu. I chyba już 
trochę mniej się martwi. To znaczy, póki się nie rozchorowałam. 
Bo teraz znowu się przejmuje. Mną i dzidziusiem. Okropnie nie 
lubię, jak się tak martwi. 

Serce zatrzepotało mu w piersi. Czy rzeczywiście jest tak, jak 

mówi  Megan?  Czy  Julee  jest  szczęśliwsza  w  Blackwood  niż  w 

125

RS

background image

 

 

Los  Angeles?  Wczoraj  wróciła  z  miasteczka  w  dziwnym 
nastroju, zamyślona i wyciszona. Domyślał się, że lęka się tego, 
co przyniesie  dzisiejszy  dzień,  ale  może  to  jeszcze  coś  innego? 
Może perspektywa rozstania budzi w niej refleksje i smutek? 

Popatrzył na zegarek. 
-  Skoro  mówimy  o  mamie,  to  pójdę  teraz  do  niej,  zobaczyć, 

co się dzieje. Może już się zaczęło? Zanim wyjdę, powiedz, czy 
jeszcze czegoś ode mnie chcesz? 

Dziewczynka poruszyła głową. 
- Przyjdziesz mi powiedzieć, jak dzidziuś już się urodzi? 
-  Oczywiście.  A  potem,  jak  mama  troszeczkę  odpocznie, 

przywiozę  ją  tutaj  do  ciebie.  -  Zaczął  się  ostrożnie  podnosić, 
delikatnie prostując kolano. 

- Dzięki. A gdzie jest babcia? 
- Jest z mamą. Ale zaraz przyjdzie do ciebie. - Ujął jej buzię 

w dłonie i ucałował błyszczącą od żelu główkę. 

Na  korytarzu  zdjął  papierowy  fartuch,  zmiął  go  i  wrzucił  do 

kosza. Pielęgniarka z tacą leków weszła do izolatki. 

Już odchodził, gdy zatrzymał go jakiś dźwięk. Megan stała w 

obwieszonym  czerwonymi  serduszkami  malutkim  okienku 

łączącym  izolatkę  ze  światem  zewnętrznym.  Trzymała  w  ręku 
walkie-talkie.  To  genialny  pomysł  szpitala,  dzięki  któremu 
pacjent mógł kontaktować się z innymi. 

Podszedł do słuchawki wiszącej obok na ścianie. Przyłożył ją 

do ucha i nacisnął guziczek. 

-  Już  się  za  mną  stęskniłaś?  -  zażartował.  Dziewczynka 

uśmiechnęła się, jednak po chwili spoważniała. 

- Gdyby mi się stało coś złego... 
- Tak nie będzie. 
Nie dała się przekonać. 
-  Ale  gdyby  mi  się  coś  stało,  zajmiesz  się  moją  mamusią? 

Będzie jej bardzo smutno, ale nie daj jej długo się smucić. 

126

RS

background image

 

 

-  Megan...  -  Jak  wytłumaczyć  złożoność  ich  wzajemnych 

stosunków?  Jak  wyjaśnić  to  dziecku,  które  może  nie  doczekać 
jutrzejszego dnia? Bezradnie szukał właściwych słów. 

-  Obiecaj  mi  -  nalegała,  wpatrując  się  w  niego  żarliwie. 

Położyła  rączkę  na  szybie,  między  dwoma  serduszkami.  Jego 
dziecko,  jego  córeczka  tak  dzielna  i  mężna, że  trudno  to  pojąć, 
czekała na potwierdzenie. 

Te  szczupłe  paluszki.  Mogłyby  wygrać  tyle  melodii, 

narysować tyle rysunków, tyle zrobić. 

Ponad  głową  dziewczynki  popatrzył  na  pielęgniarkę.  Miała 

twarz osłoniętą maską, ale w jej oczach błyszczały łzy. 

Przyłożył  rękę  do  szyby,  nakrywając  nią  drobną  rączkę. 

Miłość przepełniała mu serce. 

- Obiecuję. 
Nie wie, jak tego dotrzyma, jak wypełni to, co obiecał. Potem 

coś wymyśli. Znajdzie sposób. Nie może jej zawieść. 

Przez  całe  życie  stał  z  boku,  obserwując  świat  jak  przez 

szybę,  łaknąc  ciepła  i  miłości.  Ale  ta  mała  istotka  i  jej  matka 
wyrwały go z odrętwienia. Był im potrzebny. Wreszcie czul się 
spełniony. 

Uczucia rozsadzały mu serce. 
Miał  dziecko.  Rodzinę.  Zrobi  wszystko,  by  ich  nie  stracić. 

Megan  go  kocha.  Julee  też.  Był  ślepy,  że  tego  nie  widział.  Za 
bardzo  się  bał,  za  bardzo  się  dystansował.  Julee  naprawdę  go 
kocha.  Każde  jej  słowo,  wszystko,  co  dla  niego  zrobiła, 

świadczy  o  jej  uczuciu.  Może  nigdy  nie  był  dla  niej 
wystarczająco  dobry.  Może  nie  zasługuje  na  taką  dziewczynę. 
Ale kocha ją całym sercem. 

Dał  Megan  słowo.  I  dotrzyma  obietnicy.  Bez  względu  na 

konsekwencje.  Nieważne,  ile  będzie  musiał  poświęcić. 
Zrezygnuje z pracy, wyjedzie z miasta, które jest mu tak bliskie, 
i  zamieszka  w  znienawidzonym  Los  Angeles.  Zrobi  to.  Nie 
pozwoli jej odejść. Tym razem będzie o nią walczyć. 

Pielęgniarka jeszcze raz sprawdziła monitory i wyszła z sali. 

127

RS

background image

 

 

Julee  od  wczoraj  biła  się  z  myślami.  Rozmowa  z  Shelly 

otworzyła  jej  oczy,  tyle  rzeczy  nagle  ukazało  się  jej  z  zupełnie 
innej strony. Po powrocie z Blackwood długo wpatrywała się w 
uśpioną  twarz  Tate'a  siedzącego  przy  łóżku  Megan.  Wtedy 
powzięła decyzję. 

Musi  zmienić  swoje  życie.  Goniła  za  sławą  i  pieniędzmi,  i 

ciągle  jej  było  mało.  Dopiero  teraz  widzi,  jakie  to  było  jałowe. 
Ani  kariera,  ani  pieniądze  nie  mogły  wrócić  Megan  zdrowia. 
Najważniejsza była miłość. 

Kochała  Tate'a,  kochała  go  bezgranicznie.  I  wiedziała,  że  to 

uczucie  wzajemne.  Nie  mogła  się  doczekać,  by  mu  to 
powiedzieć. 

Dziecko  poruszyło  się  raptownie.  W  tej  samej  chwili  do 

środka  wpadł  Tate.  Serce  zabiło  jej  mocniej.  Szedł  szybko, 
patrząc na nią z napięciem. 

-  Zmieniłem  zdanie  -  rzekł  bez  wstępów.  -  Nie  mogę  tego 

zrobić. 

-  Słucham?  -  Ze  stojącego  przy  łóżku  EKG  wysuwał  się 

pokryty  plątaniną  kresek  pasek  papieru,  słychać  było  miarowy 
rytm serca płodu. - Przykro mi, szeryfie, ale za późno na zmianę 
zdania. 

- Ale ja nie o tym. 
-  Całe  szczęście.  -  Uśmiechnęła  się  promiennie.  Czuła  się 

lekko  i  radośnie.  Tak  to  jest,  gdy  człowiek  podejmie  właściwą 
decyzję. - Jak się czuje Megan? 

-  Dobrze.  -  Przeciągnął  palcami  po  nastroszonych  włosach, 

pokręcił głową. - Nie, to nie do końca prawda. Boi się. Wiesz, o 
co mnie poprosiła? 

- O co? - Poczuła ucisk w piersi. A może w brzuchu? 
- Żebym zaopiekował się tobą i dzieckiem, jeśli jej stanie się 

coś złego. Nie chce, żebyś była smutna. 

-  Och!  -  Łzy  napłynęły  Julee  do  oczu.  Przycisnęła  palce  do 

ust. - Moja kochana, najdroższa dziewczynka. 

- Dałem jej słowo. I dotrzymam - dokończył stanowczo. 

128

RS

background image

 

 

- Dobrze - odparła, czekając na ciąg dalszy. 
-  Umówiliśmy  się  wprawdzie,  że  po  narodzinach  dziecka 

weźmiemy  rozwód.  Ale  ja  tego  wcale  nie  chcę.  Nie  mogę. 
Megan wyzdrowieje. 

-  Święcie  w  to  wierzę  -  powiedziała,  nie  bardzo  wiedząc,  do 

czego on zmierza. I jaki związek z ich rozwodem ma Megan. 

-  Megan  potrzebuje  ojca.  Potrzebuje  mnie.  -  Krążył 

niespokojnie  po  sali.  -  Kto  pogoni  przychodzących  do  niej 
chłopaków, no kto? 

Miarowe tętno dziecka i lekkie skurcze w brzuchu nie dawały 

się jej skupić. 

- Tate, o czym ty mówisz? 
-  O  tobie,  o  mnie,  Megan,  maleństwie.  Jesteśmy  rodziną. 

Jesteśmy  sobie  potrzebni.  Wcześniej  tego  nie  wiedziałem,  nie 
miałem  rodziny.  Teraz  to  się  zmieniło.  I  nie  chcę  tego  stracić. 
Za nic. 

Próbowała  doszukać  się  sensu  w  jego  dziwnych  słowach. 

Znowu poczuła skurcz. Skrzywiła się mimo woli. Nie odrywała 
oczu od Tate'a. Coś się działo, coś bardzo ważnego.  Nie mogła 
niczego zepsuć. 

- Ja też nie. 
- Nie spierajmy się. - Zaczął przemierzać pokój. - Jeśli chcesz 

mieszkać  w  Kalifornii,  nie  ma  sprawy.  Przeniosę  się  tam. 
Zrobię,  co  tylko  zechcesz.  Co  będzie  trzeba.  Mogę  być  twoim 
ogrodnikiem,  kierowcą,  niańką  do  dziecka.  Do  diabła,  w  takiej 
metropolii glina chyba też się na coś przyda. 

Teraz  wreszcie  ją  olśniło.  Jakby  rozwiały  się  chmury  i 

wyjrzało słońce. 

- Przeniesiesz się do Los Angeles? 
- Jeśli tego zechcesz. 
- Nie chcę. 
- Może nie uda mi się zarobić wielkich pieniędzy, ale będę się 

starał.  Będę  pracował  od  rana  do  nocy.  Mogę  być 

129

RS

background image

 

 

taksówkarzem,  kierowcą  autobusu.  Mogę  nająć  się  do  mycia 
tych cholernych wieżowców. - Wzdrygnął się na samą myśl. 

Chichot Julee przerwał jego tyradę. 
- Tate, nie słyszałeś, co powiedziałam? Nie chcę już mieszkać 

w Los Angeles. 

Zatrzymał się nagle. 
- Nie chcesz? 
-  Nie.  -  Jak  mu  wyjaśnić,  że  sześć  wiśniowych  serduszek  i 

rozmowa z jego byłą żoną otworzyły jej oczy, uświadomiły, co 
jest naprawdę ważne? 

- W takim razie, co zamierzasz? 
- Doceniam, że chcesz dla mnie zostawić swoją pracę i swoje 

miasto,  ale  ja  tego  nie  chcę.  Chcę,  by  nasze  dzieci  dorastały  w 
Blackwood,  w  naszym  rodzinnym  mieście.  Tu  jest  nasze 
miejsce. Kocham cię, szeryfie Mclntyre. 

Zapatrzył się w sufit. 
- Dzięki, Panie. Julee, kocham cię.  I zawsze pragnąłem tylko 

jednego... byś była szczęśliwa. 

-  Potrzebowałam  tyle  czasu,  żeby  to  zrozumieć.  Gdy 

zadzwoniłam i usłyszałam, że masz żonę... 

- Zawsze cię kochałem. I wtedy, i teraz. 
- Wiem. Tęskniłam za tobą. Jak ty za mną. Tylko żadne z nas 

nie miało wiary. 

-  Gdybym  wcześniej  wiedział  o  Megan...  Na  pewno  bym...  - 

Oczy miał pełne żalu. - To był dla mnie bardzo trudny czas. 

-  Wiem.  Wczoraj  rozmawiałam  z  Shelly.  Twarz  mu 

złagodniała. 

- To dobra dziewczyna. 
- Bardzo dobra. Jak wszyscy w Blackwood. 
Pochylił  się  nad  łóżkiem  i  pocałował  ją  delikatnie.  Oparł 

czoło o jej czoło. 

- Myślałem, że nie znosisz Blackwood. 
- To było dawno temu. Nie sądziłam, że kiedyś tu wrócę, ale 

zmieniłam  zdanie.  W  Blackwood  jestem  u  siebie.  To  moje 

130

RS

background image

 

 

miejsce  na  ziemi.  Megan  też  tu  rozkwitła.  Nie  zdawałam  sobie 
sprawy,  jaka  jestem  stłamszona  i  spięta,  jaka samotna. Dopiero 
w  Blackwood  odetchnęłam  pełną  piersią.  Tu  są  ludzie,  których 
znam, którzy mi dobrze życzą. I mężczyzna, którego kocham. 

- A twoja kariera? - Ostrożnie, by nie poruszyć podłączonych 

do  Julee  urządzeń,  przysiadł  na  łóżku.  -  Takim  wysiłkiem 
zdobyłaś pozycję, tyle cię to kosztowało. Jeśli ci na tym zależy, 
to idź dalej. 

- Nie. Nie zależy mi na tym aż tak. Lubię tę pracę, ale nic nie 

jest  ważniejsze  od  ciebie  i  dzieci.  Na  myśl,  że  mogłabym  was 
nie mieć, ogarnia mnie przerażenie. 

- Może to da się jakoś połączyć. Jeśli się postaramy. 
- Myślisz, że mogłabym pracować na część etatu? 
- Pewnie, czemu nie? 
-  No  cóż...  -  Jej  twarz  się  śmiała.  -  Właściwie  masz  rację.  - 

Wyciągnęła  rękę,  splotła  z  nim  palce.  -  Widzisz,  znowu  tak  na 
mnie działasz. 

-  Jak?  -  Pochylił  się  jeszcze  bardziej.  Czuła  na  skórze  ciepło 

jego oddechu. 

-  Że  od  razu  czuję  się  lepiej.  -  Przesunęła  palcem  po  ledwie 

widocznej bliźnie na jego policzku. Ślad sprzed lat, gdy jeszcze 
jako  młody  chłopak  stanął  w  jej  obronie.  A  teraz,  już  jako 
dorosły  mężczyzna,  zgodził  się  wywrócić  do  góry  nogami  całe 
swoje życie, by dać swojej córce szansę na ocalenie. -Jesteś dla 
mnie taki dobry. Kocham cię. 

- Kochasz? Na pewno? - Jego usta były tuż przy jej twarzy. - 

Julee, zostaniesz moją żoną? Tak naprawdę? 

Położyła palce na jego ustach. 
-  Tak.  Bardzo  tego  chcę.  Jeśli  tylko  obiecasz,  że  zawsze 

będziesz mnie kochać. 

Przesuwał ustami po jej palcach. 
-  Dziewczyno  -  wymamrotał  czule.  -  Ja  cię  kocham  od 

zawsze.  Gdy  byłem  zbuntowanym  nastolatkiem  i  potem,  przez 
te mroczne lata,  kiedy  cię  tutaj  nie  było.  Ale  dzisiaj, gdy nasza 

131

RS

background image

 

 

córeczka  czeka  na  cud,  a  nasz  synek  lada  chwila  przyjdzie  na 

świat, kocham cię jeszcze bardziej. 

Odsunął  jej  rękę  i  nakrył  ustami  jej  usta.  Julee  westchnęła  i 

radośnie oddała pocałunek. 

Tate uśmiechnął się tym swoim uwodzicielskim uśmiechem. 
- Rozumiem, że się zgadzasz. 
-  Tak,  absolutnie  tak.  -  Nagle  chwycił  ją  silny  skurcz.  -Och, 

poczekaj...  -  Złapała  go  mocno  za  rękę.  -  Chyba  dokończymy 
później  naszą  rozmowę.  Teraz...  och!  Teraz  twój  syn  chce 
zabrać głos. 

-  Mój  syn  -  powtórzył  oszołomiony.  -  Boże,  Julee.  Mamy 

dziecko. 

Dziecko, które przyszło w samą porę. W walentynki. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

132

RS

background image

 

 

EPILOG 

 
- Mamo, do mnie! 
Nie  mogła  się  nie  uśmiechnąć,  patrząc,  jak  czternastoletnia 

Megan  woła  do  niej  z  drugiej  strony  umownego  boiska. 
Podniosła  piłkę  do  góry,  celując  w  jej  stronę. Tate  i  pięcioletni 
malec  wychodzili  ze  skóry,  próbując  jej  przeszkodzić.  Obaj 
mieli tak samo zawzięte miny. 

Rzuciła  piłkę  i  pobiegła  do  Megan,  osłaniając  ją  przed 

napastnikami. 

-  Wygrałyśmy!  -  wykrzyknęła  Megan.  -  Wygrałyśmy!  Tate  i 

Nathaniel już byli przy niej. 

- Świetnie ci poszło, Miss Ameryki. 
-  Dzięki,  tato.  -  Uradowana  Megan  przybiła  z  nim  piątkę.  - 

Mam dobrego trenera. 

Zawsze w takich momentach Julee ogarniało wzruszenie. Tate 

uwielbiał, gdy Megan mówiła do niego ,,tato". A Megan tak się 
cieszyła, że ma prawdziwego ojca. 

- Zagramy jeszcze raz? 
-  Tak,  tak  -  poparł  ją  Nathaniel  i  naśladując  Tate'a,  oparł 

pulchne rączki na kolanach. - Chcemy rewanżu. 

- Rewanżu, kajtku - poprawiła go siostra, rzucając mu piłkę. 
- Zostawmy to na później - zaprotestowała Julee, przykładając 

dłoń do falującej piersi. - Zaraz padnę. 

-  Mmm  -  zabuczał  Nathaniel.  Wlepił  w  matkę  wielkie, 

błękitne  oczy.  Julee  zdusiła  mimowolny  śmiech.  Ten  słodki 
maluch już znał siłę swojego uroku. 

- Chodź, idziemy. - Megan objęła brata ramieniem. - Zagramy 

sobie  w  coś  innego.  -  Wskazała  oczami  na  rodziców,  pochyliła 
się  i  szepnęła  tak,  żeby  wszyscy  słyszeli:  -  Starsi  potrzebują 
dużo odpoczynku, bo szybko się męczą. 

-  Tak,  starsi  muszą  odpoczywać  -  podchwycił  chłopczyk.  - 

Pouczysz mnie jeździć na rowerze? 

133

RS

background image

 

 

Nathaniel  od  trzech  dni  uczył  się  tej  trudnej  sztuki.  Megan 

przez cały czas była w pogotowiu, podtrzymując go na  wszelki 
wypadek. 

- Dobra. To ścigajmy się do werandy.  - Dzieciaki puściły się 

pędem.  Mały  z  całych  sił  przebierał  krótkimi  nóżkami.  Megan 
wielkodusznie pozwoliła się wyprzedzić. 

Julee  i  Tate,  trzymając  się  za  ręce,  ruszyli  za  nimi.  Nad  ich 

głowami przemknął mały ptaszek. 

-  Skąd  oni  mają  tyle  energii?  -  Julee  z  ulgą  przysiadła  na 

schodkach przed domem, odrzuciła do tyłu włosy. 

Tate usiadł obok niej. Też sapał z wysiłku. 
- Wszystko jedno, to wspaniała sprawa. 
- Tak, szeryfie. Gdyby pięć lat temu ktoś nam powiedział, że 

będziemy mieć dwójkę takich świetnych, zdrowych dzieciaków 
uganiających  się  po  ogrodzie,  to  czy  uwierzyłbyś?  -  Kontrolne 
badania  po  pięciu  latach  potwierdziły,  że  Megan  jest  zupełnie 
zdrowa. 

- Kto by wtedy pomyślał, że będziemy mieć ogród... wspólny 

ogród? 

Pięć lat, a tyle się wydarzyło. 
Nowy domownik, niedawno przygarnięty piesek, podbiegł do 

nich, domagając się pieszczot. Julee z roztargnieniem pogłaskała 
go po uszkach. 

- Dzwoniła mama. 
-  Co  u  nich?  -  Dwa  tygodnie  po  tym,  jak  Julee  zdecydowała 

się zostać w Blackwood, Beverly i Eugene wzięli ślub. 

-  W  przyszłym  miesiącu  Eugene  przechodzi  na  emeryturę. 

Postanowili wyruszyć w podróż po Stanach. Wpadną do nas po 
drodze i zostawią  nam  klucze  do  domu. W razie potrzeby  będę 
mogła  się  tam  zatrzymać.  -  Julee  już  dawno  sprzedała 
apartament,  a  Eugene  pomógł  jej  dobrze  zainwestować 
pieniądze. - Chociaż to mało prawdopodobne. 

-  Dobrze,  że  zmieniłaś  agencję.  Dallas  jest dużo bliżej.  -Tate 

pogładził ją po nodze. - A ty? Jesteś zadowolona? 

134

RS

background image

 

 

Wprawdzie  teraz  zarabiała  mniej,  ale  praca  bardziej  jej 

odpowiadała. Poza tym z Dallas spokojnie mogła wracać na noc 
do domu. A skoro Megan była zdrowa, nie musiała już walczyć 
o bardzo zyskowne kontrakty. Tate miał rację, mówiąc, że jakoś 
się ułoży. 

-  Pewnie.  Teraz  mam  więcej  czasu  dla  ciebie  i  dzieci.  I  na 

pracę  tutaj  -  dodała  z  uśmiechem.  Uległa  namowom  Tate'a  i 
zaangażowała się w organizowanie kampanii kilku miejscowych 
polityków. Ta praca niespodziewanie bardzo ją wciągnęła. 

-  Powiem  ci  coś,  szeryfie.  Zycie  jest  piękne.  Dzięki  tobie. 

Tate wyprostował się i przygarnął ją do siebie. 

-  Nie.  To  dzięki  tobie.  Moje  życie  było  przedtem  puste  i  bez 

sensu.  Zatracałem  się  w  pracy,  bo  nic  innego  nie  miałem.  Ty 
wszystko zmieniłaś. 

- Nadal jednak za dużo pracujesz. - Zmarszczyła nos. Tate nie 

przestał się poświęcać. Nic dziwnego, że tak bardzo go ceniono. 

-  Tak,  ale  teraz  jestem  innym  człowiekiem.  Życie  ma  sens, 

czuję  się  spełniony.  Dzięki  tobie,  dzięki  dzieciom.  Jestem 
bardzo szczęśliwy. 

Pogładziła  go  po  policzku.  Przepełniało  ją  tyle  cudownych 

uczuć. Promieniała. 

-  Najdroższy  -  szepnęła.  -  To  ja  tobie  dziękuję.  Teraz 

wszystko  jest  inne.  Otworzyłeś  mi  oczy.  Przestałam  żyć  w 
strachu,  przy  tobie  czuję  się  bezpieczna.  I  nasze  dzieci,  nasze 
kochane,  najsłodsze  kruszyny.  -  Westchnęła.  -  Szkoda,  że  nie 
mamy ich więcej. Powinniśmy mieć z tuzin. 

- Powinniśmy? - Ujął jej twarz w obie dłonie. W jego oczach 

zapłonął  filuterny  blask.  -  Dam  ci  tyle  dzieci,  ile  zechcesz. 
Powiedz tylko kiedy. 

Topniała pod jego spojrzeniem. 
-  To  jak,  chciałabyś  mieć  ze  mną  więcej  dzieci?  -  zapytał  z 

psotnym uśmiechem. 

- Chciałabym. Zabawnie poruszył brwiami. 

135

RS

background image

 

 

- Jestem do dyspozycji - rzekł. - Choćby teraz - dodał, całując 

ją. 

Ten czuły pocałunek zdusił jej rozbawiony śmiech. Płonęła w 

jego ramionach. 

-  Mamo,  tato,  patrzcie!  -  podekscytowany  krzyk  Nathaniela 

przywołał ich do rzeczywistości. 

- Odłóżmy to na później - mruknął Tate, jeszcze raz muskając 

jej  usta.  -  Bo  chyba  naszemu  synkowi  przydarzyło  się  coś 
bardzo ważnego. 

-  On  sam  jedzie!  -  wołała  Megan,  biegnąc  tuż  obok  malca.  - 

To przecież cud! 

- To prawda. - Tak jak ty, pomyślała Julee, patrząc na Megan 

z  miłością.  Jak  wy  oboje.  Otoczyła  Tate'a  ramieniem  i  oparła 
głowę o jego ramię. Jak wy wszyscy. 

Bo naprawdę dokonał się cud. 

 

136

RS


Document Outline