Karen Rose Smith
Słuszny wybór
Tytuły oryginałów: To Protect and Cherish,
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Masz trójkę dzieci? - Tate Pardell przeczesał dłonią
swoje gęste ciemnobrązowe włosy i ponownie spojrzał
na młodą kobietę, która siedziała naprzeciwko niego.
Kiedy weszła do biura Pardell Construction, obrzucił ją
długim, aprobującym spojrzeniem. Nie była raczej ide-
ałem piękności, ale coś w sobie miała. Może sprawiały to
jej zielone oczy i kasztanowe włosy, a może urocze piegi.
W każdym razie uznał, że jego reakcja była jak najbar-
dziej odpowiednia do sytuacji, biorąc pod uwagę, że
Anita starała się u niego o posadę pomocy domowej.
- Z pewnością dając ogłoszenie o pracy, nie spodzie-
wał się pan... całej rodziny. - Anita wyraźnie się zaru-
mieniła, ale zaraz dumnie uniosła głowę. - Ale ja na-
prawdę potrzebuję tej pracy, panie Pardell, i moje dzieci
też...
- Owszem, potrzebuję pomocy, ale prawdę mówiąc,
szukam kogoś starszego, bez podobnych zobowiązań.
Kogoś, jak moja ostatnia gospodyni.
- Dlaczego w takim razie odeszła? - zapytała Anita,
zszokowana własnym tupetem.
Tate rozparł się w fotelu i przez moment przyglądał
się uważnie kobiecie, która stała teraz koło jego biurka.
Właściwie to on miał poprowadzić tę rozmowę, a tym
R
S
czasem ona odwróciła jakimś cudem role. Uznał jednak,
że na chwilę jest w stanie zaakceptować ten stan rzeczy.
- Dorothy skończyła w zeszłym roku sześćdziesiąt
pięć lat, a kiedy przeprowadziłem się do nowego domu,
doszła do wniosku, że nie podoła nowym obowiązkom.
Przeszła na emeryturę i zamieszkała z siostrą w Waco. -
Zażenowany nieco determinacją we wzroku Anity, raz
jeszcze spojrzał na jej list motywacyjny. - Nie ma pani
żadnego doświadczenia jako pomoc domowa.
- Jestem przecież matką, panie Pardell, tak więc na co
dzień jestem gospodynią, a do tego, jak pan może prze-
czytać w moim CV, przez lata byłam kelnerką. Jestem
też samoukiem, jeśli chodzi o obsługę komputera, a jakiś
czas temu odbyłam kurs projektowania stron interneto-
wych. Otworzyłam wtedy nawet działalność i do dziś
mam kilku klientów. Chcę ją zresztą poszerzyć, ale to
wymaga czasu. Nie będę przecież wiecznie pracować
jako gospodyni domowa...
- A więc traktuje pani tę pracę jedynie tymczasowo?
Anita ubrana w czarne spodnie i kremową bluzkę
nerwowo bawiła się guziczkami przy kołnierzyku, jakby
to, co on postanowi, miało dla niej kluczowe wręcz zna-
czenie.
-Jestem pewna, że zajmie to co najmniej rok, zanim
będę mogła utrzymać siebie i dzieci z projektowania
stron.
Napisał pan w ogłoszeniu, że szuka pan kogoś od zaraz,
dlatego tu jestem.
Za każdym razem gdy na nią spoglądał, krew zaczy-
nała mu szybciej krążyć w żyłach. Postanowił więc wbić
R
S
wzrok w zdjęcie przedstawiające jego pracowników. I
wtedy przypomniał sobie powód, dla którego dał w ogóle
to ogłoszenie: zamierzał zorganizować, jak co roku, grill
dla personelu. Taka już się utarła tradycja. W tym celu
potrzebował gospodyni domowej, która pomogłaby mu
przy organizacji i nie przestraszyłaby się takiego dużego
przedsięwzięcia. Szukał również kobiety, która by
sprawnie poprowadziła mu na co dzień dom, tak by nie
musiał się już o nic troszczyć. Wreszcie kobiety, która
potrafiłaby przyrządzać różnorodne posiłki, żeby wie-
czorem, gdy wraca zmęczony do domu, mógł zjeść coś
lepszego niż kawałek suchej wołowiny.
- W jakim wieku są dzieci? - zapytał bez entuzjazmu.
Nie miał żądnego doświadczenia z dziećmi i nie był pe
wien, czy chce je teraz akurat zdobywać.
Na ustach Anity pojawił się najsłodszy uśmiech, jaki
Tate kiedykolwiek widział.
- Bliźniaki, Corey i Jared, mają pięć lat, a mała Marie
ma dziesięć miesięcy.
Wyobrażenie sobie tej kobiety jako matki zupełnie
wyprowadziło go z równowagi. Może z powodu ekscyta-
cji, jaką odczuwał, patrząc na nią, a może dlatego że po-
żądanie, jakie w nim budziła, kłóciło się z jej wizerun-
kiem matki.
- Ma pan jeszcze jakieś inne kandydatki ubiegające się
o to miejsce? - zapytała Anita.
O tak, miał inne kandydatki! Jednak nawet nie myślał
o zatrudnieniu którejkolwiek z nich. Albo nie myły
okien, albo nie umiały gotować, albo przerażała je myśl,
że będą uwięzione na ranczu na obrzeżach miasta. By-
R
S
ła taka jedna, z długimi, czerwonymi paznokciami i tle-
nionymi blond włosami, która paradowała po pokojach, z
gracją kołysząc biodrami. Jej spojrzenie mówiło, że na
samej górze listy jej priorytetów znajdowała się pozycja:
zostać panią Pardell. We wschodnim Teksasie firma
Pardell Construction cieszyła się dużym uznaniem.
Osiągnęła stabilność finansową głównie dzięki trafnie
podejmowanym decyzjom. Zapewne z tego powodu Tate
uchodził za świetną partię. On sam był bardzo ostrożny
w kontaktach z kobietami, bo kiedyś boleśnie się sparzył.
Co prawda Anita Sutton nie wyglądała jak bezwzględna i
wyrachowana łowczyni facetów z grubym portfelem, ale
wolał zachować daleko idącą ostrożność.
- Prowadziłem już rozmowy kwalifikacyjne z kilkoma
osobami - przytaknął w końcu.
- Pozwoli pan, że pokażę, na co mnie stać - powie-
działa Anita z uroczym uśmiechem.
- Pokaże mi pani? - Znowu zadziwiła go jej determi-
nacja.
- Tak - pokiwała energicznie głową - proszę pozwolić
mi odwiedzić się w ten weekend i coś sobie ugotować.
Niech mnie pan zatrudni na okres próbny, skoro i tak po-
trzebuje pan kogoś od zaraz, a udowodnię panu, że je-
stem odpowiednią osobą na to miejsce.
- Dlaczego pani tak bardzo chce dostać tę pracę? - za-
pytał Tate, próbując wybadać, ile szczerości było w jej
słowach. Mówił spokojnie, nie okazywał żadnych emo-
cji. Chciał poznać prawdę i był zwyczajnie ciekaw, czy
uda mu się ją poznać.
R
S
Anita spuściła wzrok. Długie do ramion loki przesło-
niły jej twarz. W chwilę później uniosła głowę i spojrzała
mu prosto w oczy.
-Gdy rok temu zmarł mój mąż, obiecałam sobie, że
zapewnię moim dzieciom wszystko, czego potrzebują.
Nie mam tu na myśli jedynie ich podstawowych potrzeb.
Chcę, żeby mogły pójść na studia, dlatego zajęłam się
projektowaniem stron internetowych. Wisi nade mną
kilka nieopłaconych rachunków, muszę pokryć koszty
opieki medycznej za tydzień pobytu męża w szpitalu...
zanim zmarł. Małe dziecko też dużo kosztuje. Praca kel-
nerki nie jest zbyt dobrze opłacana, a na dodatek w ze-
szłym tygodniu znowu mi podwyższono czynsz. Potrze-
buję czegoś stałego, co zwiększy moje dochody, dopóki
nie rozkręcę działalności. Płaca, którą pan oferuje, jest
dla mnie bardzo atrakcyjna, a pokój z wyżywieniem
byłby wręcz darem niebios. Mogłabym wiele zaoszczę-
dzić, pospłacać długi, a następnie zatroszczyć się o ro-
dzinne gniazdko.
Musiał przyznać, że jej słowa brzmiały bardzo auten-
tycznie. Jednak zanim sprawdzi jej umiejętności jako ku-
charki, musi dowiedzieć się czegoś więcej o jej dzie-
ciach. Po prostu nie potrafił sobie wyobrazić codziennej
obecności trójki rozbrykanych brzdąców w swoim domu.
Z drugiej jednak strony prawie w nim nie bywał...
- Chłopcy chodzą już do szkoły? - zapytał.
- Zaczynają we wtorek. Będą tam spędzać całe dnie.
- A teraz są w domu? - Tate spojrzał na zegarek.
- Tak, opiekuje się nimi moja sąsiadka.
Świetnie, w takim razie chciałbym poznać pani dzie-
R
S
ci - powiedział i wstał z fotela. Widział, jak Anita obcina
go wzrokiem od stóp aż po czubek głowy. Spodobało mu
się to, bo znaczyło, że oboje myślą o sobie w podobnych
kategoriach.
- Teraz? - wyjąkała niepewnie.
Tak, chciał poznać dzieciaki i zobaczyć, jak mieszka-
ją, zanim podejmie decyzję i wpuści ją z dziećmi do
swojego domu.
- Tak, teraz, czy to stanowi jakiś problem?
- Ależ... nie ma problemu. - Anita wstała. Wydała mu
się drobna i krucha. - Podać panu mój adres?
- Nie ma potrzeby, pojadę za panią. Coś jest nie tak?
- zapytał, gdyż wyglądała na zmieszaną. - Jest może
jakiś powód, dla którego nie chce pani, bym ją teraz od-
wiedził?
- Może okłamała go w jakiejś kwestii i obawia się, że
ją na
tym przyłapie?
- Chodzi jedynie o to, że w mieszkaniu z pewnością
nie panuje szczególny porządek - zaśmiała się trochę
nerwowo. - Wie pan, jak to z dziećmi... - Umilkła jednak,
nie chcąc pogarszać swojej sytuacji i umniejszać szansy
na za trudnienie. Skierowała się do szklanych drzwi,
otworzyła je i wyszła na zewnątrz w jasny sierpniowy
dzień.
Tate podążył za nią. Nie miał pojęcia, dlaczego pakuje
się w tak dziwaczną historię.
Anita nie oglądała się za siebie. Dopiero w drodze
zerknęła we wsteczne lusterko i zobaczyła w nim czer-
wony sportowy samochód, a w nim Tate’a. Była zde-
nerwowana. Naprawdę zależało jej na tej pracy, i to roz-
paczliwie. Ciążyły na niej jeszcze długi Larryego, który
za życia chętnie płacił kartą kredytową. Nie miała
R
S
pojęcia, jak z tego wybrnie, ale wiedziała jedno: musi
spłacić wszystko co do grosza. Raz jeszcze spojrzała w
lusterko. Nie spodziewała się, że Tate tak jej wpadnie w
oko. Zanim się do niego odezwała, wytropiła go w inter-
necie. To chyba oczywiste, że nie chciała wprowadzać
się z dziećmi do człowieka, o którym nic nie wiedziała.
Po przeczytaniu kilku artykułów nie potrafiła oczywiście
ocenić niczyjego charakteru, ale przynajmniej ustaliła
kilka szczegółów, które pozwoliły jej podjąć decyzję. Po
pierwsze potwierdziło się, że Tate ma pieniądze. Po dru-
gie dowiedziała się, że gustuje w młodych, pięknych ko-
bietach - typowych modelkach, no i że osobiście angażu-
je się w działalność charytatywną. Były zdjęcia, jak wła-
snoręcznie wydaje zupę w przytułku dla bezdomnych.
Podobno w czasie zimy pomagał potrzebującym w każdy
weekend. Człowiek, który poświęcał na coś takiego swój
wolny czas, chyba nie mógł być zły. Z pewnością więc
ona i jej dzieci będą bezpieczne w jego domu. Zresztą to
osobiste spotkanie potwierdziło jej opinię. Szczerze mó-
wiąc, nie miała zbyt wygórowanych oczekiwań wobec
mężczyzn. Jej ojciec zniknął jeszcze przed jej narodzi-
nami, a i Larry bardzo ją zawiódł. Nie groziło jej zaan-
gażowanie osobiste, miała zostać pomocą domową Ta-
te’a Pardella i tylko to ją teraz interesowało.
Kiedy zaparkowała samochód przed domem, usłyszała
za sobą pomruk silnika samochodu Tate'a. Wysiadła, za-
czekała na swego towarzysza i ruszyła w kierunku drzwi
wejściowych, na których wisiał bukiet suszonych kwia-
tów, a okna udekorowane były skrzynkami z nagietkami.
Mo że nie była to najlepsza dzielnica w mieście, lecz
R
S
Anita miała za to naprawdę dobrych sąsiadów.
- Chyba nie chodzi tu pani sama wieczorami? - wyce-
dził zniżonym głosem, a potem rzucił wymowne spojrze-
nie na pusty dom stojący obok i obdrapane szeregowce
przy przeciwległej stronie ulicy.
Anita wzruszyła ramionami.
- Clear Springs to zbyt mała i biedna dzielnica, aby
budziła zainteresowanie przestępców.
- Prawdę mówiąc, w dzisiejszych czasach nawet naj-
lepsza dzielnica nie chroni przed narkotykami i rozróba-
mi - skwitował Tate.
-Mimo to gdybym mogła nas przenieść do lepszej
dzielnicy, zrobiłabym to natychmiast - przyznała.
Tate wsunął ręce do kieszeni i zatrzymał się, opierając
stopę na jednym ze schodków. Spojrzał przenikliwie na
Anitę i dodał z namysłem:
-Wierzę.
Ciepłe sierpniowe popołudnie było cudowne. Lekki
podmuch wiatru wprawił w ruch kilka loków wokół twa-
rzy Anity. Gdy minęła Tate'a na schodach, żeby otwo-
rzyć drzwi, ich ręce na chwilę się zetknęły. Nieco ner-
wowo zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu klucza
do mieszkania.
Gdy weszli do środka, odetchnęła z ulgą. Na stoliku w
salonie leżały kolorowanki i kredki, a przed telewizorem
dwa małe kapcie. Poza tym w pokoju panował porządek
Tate rozejrzał się z zaciekawieniem, podczas gdy ona
starała się spojrzeć na to miejsce jego oczami. Jej wzrok
padł na zasłony w szkocką kratę, które uszyła na maszy-
R
S
nie sąsiadki. Pasowała do nich kapa na sofie, a także roz-
rzucone na niej czerwone poduszki, których poszewki
były z tego samego materiału co obicie fotela na biegu-
nach. Na sosnowym stole obok fotela stał duży słój, a w
nim kolorowe lwie paszcze zerwane w ogródku na tyłach
domu. Pod ścianą znajdował się niewielki regał-na książ-
ki, a na nim z drewnianych ramek wyglądały buźki Co-
reya, Jare-da i Marie. Nad sofą wisiały oprawione rysun-
ki bliźniąt. Anita przepadała za przytulną atmosferą swo-
jego salonu, ale gdy zjawił się w nim Tate Pardell, doszła
do wniosku, że ten pokój przypomina wnętrze jakiegoś
taniego sklepu. Nagle coś ją tknęło i zwróciła się do Tat-
e'a:
- Sądzi pan, że rzeczywiście znalazłoby się u pana w
domu miejsce dla mnie i dla trojga dzieci?
Tate wyglądał na zakłopotanego, jakby nie chciał się
teraz do niczego zobowiązywać. Po chwili powiedział:
- Znajdzie się. Dla pomocy domowej przewidziałem
spore mieszkanie: dwie sypialnie, salon i łazienkę. Kuch-
nia jest wprawdzie wspólna, ale poza tym miejsca jest
mniej więcej tyle, ile masz tutaj.
Anita nie umiała ukryć zaskoczenia.
- To musi być olbrzymi dom.
- To samo mówiła Dorothy.
- Ma pan dużą rodzinę?
- Nie budowałem tego domu z myślą o rodzinie - od-
parł krótko, kończąc tym samym temat.
Więc co, wybudował go jako symbol swego statusu?
A może dom nie jest wcale aż taki duży, jak Tate twier-
dzi. Z rozmyślań wyrwały Anitę śmiechy i trajkotanie
dobiegają ce z kuchni. Westchnęła ciężko. Jeśli nie lubił
R
S
małych chłopców, nie miała najmniejszych szans, bo
Corey i Jared byli stuprocentowymi chłopakami. Po-
pchnęła drzwi do kuchni i w tej samej chwili miała
ochotę zapaść się pod ziemię. Chłopcy urządzili sobie
warsztaty malowania czekoladowym budyniem. Inez
Jamison, nieporuszona, zmywała naczynia. Dobijała
sześćdziesiątki. Siwe włosy miała splecione w gruby
warkocz, który zwisał do połowy pleców. Była okrągła, a
gdy się odwróciła, na jej pucołowatej twarzy pojawił się
szeroki uśmiech. Jednak gdy zobaczyła Tate'a, uśmiech
znikł bez śladu, a w jej oczach błysnęła nieufność. Za to
Corey i Jared, nie zważając na dorosłych, jakby nigdy nic
mazali budyniem po kartkach papieru. Słodki deser mieli
zarówno we włosach, jak i na roześmianych buziach po-
krytych piegami. Anita była pewna, że właśnie straciła
szansę na stanowisko pomocy domowej u Tatea.
- Chłopaki, co tu się dzieje? - zapytała stanowczym to
nem, chcąc położyć kres temu bałaganowi.
Corey zrobił spory budyniowy kleks na kartce brata i
spojrzał na Anitę. Jared szturchnął Coreya łokciem, par-
sknął śmiechem, po czym także i on skoncentrował
uwagę na matce.
- Cześć, mamo, zobacz, co robimy! - powiedział z za-
dowoleniem.
Anita, bez względu na sytuację, nie potrafiła po-
wstrzymać uśmiechu. Podeszła do chłopców i ucałowała
ich kolejno w główki. Obaj odsunęli się, urażeni.
- No co ty, nie jesteśmy już maluchami - obruszył się
Jared.
R
S
Usłyszała za sobą stłumiony śmiech Tate'a i pomy-
ślała, że to dobry znak, że może jeszcze nie wszystko
stracone.
- Dla mnie tak, do momentu, gdy skończycie osiemna-
ście lat. Wtedy pomyślę, jak was traktować. A teraz chcia
łabym, żebyście kogoś poznali.
Obaj, jak na komendę, spojrzeli na Tatea.
- Panie Pardell, to moi synowie, Corey i Jared. - Wy
powiadając ich imiona, położyła kolejno rękę na jednej,
a potem drugiej główce. - A to Inez Jamison, moja są-
siadka i zarazem przyjaciółka.
Tate zasalutował, przykładając rękę do dużego, kow-
bojskiego kapelusza.
- Miło was poznać.
- A kim pan jest, jeśli można zapytać? - Inez wytarła
ręce w ręcznik i podeszła bliżej. Zawsze była bardzo bez-
pośrednia i mówiła, co myślała.
- Prowadzę firmę budowlaną - powiedział, zdejmując
kapelusz.
- Czyżby rozważał pan możliwość wybudowania cze-
goś w okolicy? - Na jej twarzy malowało się zdziwienie.
Tate roześmiał się.
- Niezupełnie, rozważam raczej możliwość zatrudnie-
nia pani Sutton.
- Chłopcy - zwróciła się do dzieci Anita - może poszli
byście się umyć?
- Och, mamo - jęknął Jared.
- Jeśli teraz bez marudzenia się umyjecie, może potem
pozwolę wam pograć w baseball.
R
S
- Lecimy do łazienki - ponaglił Corey brata i po chwili
już go nie było. Jared pobiegł za nim.
- Pójdę przypilnować, żeby nie wysmarowali całej ła-
zienki - powiedziała Inez. - Czasem rozrabiają, ale to do-
brzy chłopcy. No i na pewno nigdzie nie znajdziesz lep-
szej matki - powiedziała do Tatea. - A Marie to mały
aniołek i jeśli się pan z tym nie zgodzi, to...
Anita delikatnie objęła Inez.
- Bardzo ci dziękuję, Inez, dam już sobie radę. Mała
śpi?
- Już od godziny, pewnie wkrótce się obudzi. Pójdę do
chłopców, trzeba dać im czyste koszulki.
Anita rozejrzała się po kuchni. Małe pomieszczenie
wyglądało tak, jakby przeszło przez nie tornado. Stół był
wypaćkany budyniem, wokół schły budyniowe rysunki.
Na podłodze leżała wywrócona plastikowa ciężarówka i
czapka z daszkiem.
Nagle do kuchni wbiegł z powrotem Jared. Wciąż był
ubrudzony budyniem.
- Jeszcze się nie umyłeś? - zdenerwowała się Anita.
- Bo najpierw myje się Corey, a ja chciałem o coś za-
pytać pana Pardella.
O raju, pomyślała z przestrachem Anita, zupełnie nie
wiedząc, co padnie zaraz z ust jej syna.
- Chciałem zapytać, czy mogę przymierzyć pana ka-
pelusz.
- Zaraz, zaraz - Anita chwyciła synka za rękę. - Za-
czekaj, ostrożnie, nie chciałabym, żeby pan Pardell mu-
siał kupować sobie nowy kapelusz. To niezbyt grzecznie
pytać o takie rzeczy...
R
S
- Ale dlaczego?
Zwykle na poczekaniu wymyślała sprytne odpowie-
dzi, ale tym razem nie przyszło jej nic do głowy. Powie-
działa więc całkiem zwyczajnie:
- Bo ubrania to rzeczy osobiste, pamiętasz, rozmawia-
liśmy o tym, że nie wolno brać nic od nieznajomych ani
nigdzie z nimi chodzić.
- To pan jest nieznajomy? - Jared zwrócił się znowu
do Tatea.
Tate przykucnął i spojrzał chłopczykowi w oczy.
- Jeszcze jestem nieznajomym, ale wkrótce lepiej się
poznamy.
- Chodzi o granie razem w piłkę czy coś takiego? - za-
pytał Jared.
- No, powiedzmy, ale tylko wtedy, jeśli zgodzi się
twoja mama.
- A ile czasu potrwa, zanim pan stanie się naszym zna-
jomym? - spytał chłopiec.
Tate spojrzał na Anitę, a potem znowu na jej synka.
- Dobre pytanie, sam nie jestem pewien. Ale chyba
aż poczujesz tam w środku - tu dźgnął malucha palcem
w klatkę piersiową - że ta druga osoba cię lubi i nigdy cię
nie skrzywdzi, no i nie zniknie całkiem nagle.
Jared przekrzywił głowę i wyraźnie się zastanawiał. -
Jak na przykład pan, który przychodzi pod drzwi i chce
coś sprzedać?
- Dokładnie - odparł Tate i wyprostował się.
- A gdy już zostaniemy przyjaciółmi, wtedy będę
mógł przymierzyć twój kapelusz?
R
S
Anita widziała, że Tate z trudem ukrywa rozbawienie.
- Wtedy tak, wtedy dam ci przymierzyć kapelusz. -
Potem spojrzał na ręce chłopca. - Oczywiście pod warun-
kiem, że będziesz miał czyste ręce.
- A będziesz moim przyjacielem?
Anita uznała, że już wystarczy. Była pewna, że jeśli
Tate jeszcze nie ma dosyć, to już za chwilę przebierze się
miarka.
- Leć się umyć - Anita wypchnęła małego za drzwi –
bo jak budyń za bardzo zaschnie, ciężko go będzie usu-
nąć.
-I pójdę taki brudny do szkoły - powiedział Jared we-
soło.
- No właśnie, biegnij do łazienki. Przepraszam cię za
wszystko - zwróciła się do gościa - pięciolatki zawsze za-
dają tyle pytań, ale zapewniam cię, że potrafimy uszano-
wać twoją prywatność.
- A pani córeczka śpi? - Spojrzał w kierunku przed-
pokoju.
- Tak, ale możemy do niej zajrzeć, ma mocny sen -
powiedziała w nadziei, że może ten argument choć trochę
zadziała na jej korzyść.
Tate wszedł do sypialni Anity i poczuł niepokój, który
pojawił się już wcześniej, gdy stał blisko niej w kuchni.
Jego rodzina rozpadła się krok po kroku, kiedy jeszcze
był dzieckiem i czuł się za to w jakiś sposób odpowie-
dzialny. Czuł się winny śmierci swego brata. Po stracie
Jeremyego rodzice rozwiedli się, co również było trau-
matycznym przeżyciem. W dorosłym życiu głównie pra-
cował i uwodził kobiety, wmawiając sobie, że cieszy się
R
S
swoją wolnością i brakiem rodzinnych zobowiązań.
Kiedy jednak wszedł do kuchni Anity Sutton i poczuł tę
specyficzną więź między nią i chłopcami a także sąsiad-
ką, która jej pomagała, przypomniał sobie, jak to jest być
częścią rodziny. Stłumiona tęsknota ponownie dała o
sobie znać i to z taką siłą, że odczuł to jak uderzenie pię-
ścią w żołądek. A teraz jeszcze okazało się, że ten ma-
luch nie miał własnego pokoju, a jego kołyska stała tuż
obok łóżka Anity. O ile w salonie unosił się aromat cy-
namonu, to tu wyczuł zapach wanilii. Na komódce stał
flakonik niezbyt drogich perfum i mały drewniany kufe-
rek, a łóżko było przykryte jasnoniebieską narzutą. Po-
myślał, że to ulubiony kolor Anity, bo w salonie również
zauważył niebieskie akcenty. Jeszcze raz spojrzał na
łóżko i oczami wyobraźni zobaczył w nim siebie samego,
trzymającego w ramionach tę niezwykłą kobietę. To było
absolutnie szalone! Przecież nawet jej nie znał i chyba
nie chciał, żeby do jego życia i domu wtargnęła gromad-
ka dzieciaków! Stanął tuż za Anitą i po chwili zobaczył
maleńką dziewczynkę. Poczuł silne ukłucie w klatce
piersiowej, co go nieco zaskoczyło. Inez Jamison nazwa-
ła ją małym aniołkiem i tak też rzeczywiście wyglądała.
Leżała na boku, z kciukiem w buzi, a jej jasne włoski
układały się w anielskie loczki. Tate poczuł słodki dzie-
cięcy zapach, który zwabił go bliżej do kołyski.
- Jest naprawdę cudowna - wyszeptał przez zaciśnięte
gardło.
- Prawda? - powiedziała Anita łagodnie.
- Urodziła się po śmierci twojego męża? - zapytał
wciąż wpatrzony w małą dziewczynkę.
R
S
- W sześć tygodni później.
Wyobraził sobie, jak trudno jej wtedy było. Musiała
przejść przez wszystko sama, a to oznaczało, że jest wy-
jątkowo silną kobietą.
- Jak on zmarł? - spytał, odruchowo zniżając głos do
szeptu.
Anita nie odpowiedziała od razu.
- Pracował przy budowie drogi - powiedziała po chwi-
li. - Kierował ruchem na zakręcie. Już zmierzchało i za-
częło padać. Zgodnie z tym, co zeznają pracownicy, wy-
szedł na pas ruchu, a nadjeżdżający kierowca go nie za-
uważył, bo Larry nie miał na sobie kamizelki odblasko-
wej.
- Tak mi przykro - szepnął Tate. Naprawdę jej współ-
czuł i to z wielu powodów. Gdyby to była wina kierow-
cy, Anita przynajmniej dostałaby odszkodowanie. Jednak
z jej słów wynikało, że wina leżała po stronie męża. - Nie
miał żadnego ubezpieczenia na życie?
- Firma Larry'ego dała mu niewielką polisę, ale wy-
starczyła zaledwie na pokrycie kosztów pogrzebu.
Oboje stali tuż obok kołyski, bardzo blisko siebie. Ta-
te miał ochotę wyciągnąć dłoń i dotknąć włosów Anity.
Miał ochotę pogładzić ją po jej uroczo piegowatej twa-
rzy, a potem ucałować jej piękne usta. Co się z nim dzia-
ło? Czy było z nim coś nie tak? Stali tam, rozmawiając o
trudnych sprawach, o jej zmarłym mężu, a myślał tylko o
jednym: żeby ją pocałować. Widział w jej spojrzeniu, że i
on na nią działał. Obudziła się w nim ciekawość i zara-
zem nadzieja. To właśnie ta nadzieja zdawała się najbar-
dziej do niego przemawiać, najbardziej go poruszyła.
R
S
-Lepiej chodźmy porozmawiać do salonu. - Odwrócił
wzrok i ruszył w stronę drzwi. Gdyby tylko wiedział, co
dla niego jest tak naprawdę dobre, nie zastanawiałby się
nawet pięciu minut. Nie chciał wywrócić swojego życia
do góry nogami i z pewnością nie potrzebował zamętu w
domu. Zamętu wywołanego przez troje małych dzieci.
Całej tej bieganiny, wrzasków, nieustających pytań i pa-
planiny.
Anita pospieszyła za nim do salonu i delikatnie chwy-
ciła go za łokieć. Poczuł silny dreszcz pod wpływem do-
tyku jej dłoni.
- Panie Pardell, proszę nie podejmować na razie decy-
zji, proszę wstrzymać się jeszcze trochę i pozwolić mi
ugotować sobie kolację.
-Przez żołądek do serca? - zapytał, unosząc jedną
brew.
- Jeśli nie ma innego wyjścia...
Zaczął się zastanawiać, do czego jeszcze skłonna była
się posunąć, by dostać tę pracę. A może była jak Donna,
może wierzyła, że gdy już raz uda jej się utorować sobie
drogę do jego serca, będzie mogła go wykorzystać i
dzięki temu osiągnie stabilizację finansową? Mogłaby
kupować wszystko, na co przyszłaby jej ochota... Z dru-
giej strony jej spojrzenie wydawało się naprawdę szcze-
re.
- A co z dziećmi? Chciałaby je pani zabrać ze sobą na
tę popisową kolację?
- Myślę, że Inez znajdzie czas, żeby ich przypilnować,
jeśli o to panu chodzi.
- Drogo panią kosztuje ta jej przychylność?
- Stosujemy handel wymienny: Inez nie jeździ samo-
R
S
chodem, więc biegam w jej sprawach do urzędów i robię
jej zakupy.
- A co będzie, jeśli pani otrzyma tę posadę?
- Nadal spróbuję jej pomagać. Chyba będę miała tro-
chę wolnego czasu, prawda?
- Oczywiście, niedziela wolna, no i drugi wybrany
przez panią dzień tygodnia. Nie jestem w końcu dozorcą
niewolników.
- Dobrze to wiedzieć - powiedziała Anita z uśmie-
chem i puściła oko.
- W porządku, jeżeli rzeczywiście chce pani coś ugo-
tować, bardzo proszę, niech pani ugotuje. Umówię się z
właścicielem Blakes Market i będzie pani mogła kupić
tam wszystko co potrzebne na mój rachunek. O której
chce pani zacząć?
- To zależy od tego, co pan chciałby zjeść. Jakie jest
pana ulubione danie?
- Nie mam ulubionego dania.
- A czy stosuje się pan do jakiejś diety?
- Czy chodzi pani o to, czy jestem maniakiem zdrowe-
go odżywiania? Nie, chociaż staram się czasem jeść drób
zamiast wołowiny.
- No dobrze, to może pieczony kurczak, ziemniaczane
piure, świeża fasolka, a na deser szarlotka?
Naprawdę zależało jej na tej pracy. Wiedział, że bę-
dzie tego żałował, a mimo to zgodził się.
- Brzmi świetnie.
- Dobrze, wobec tego będę u pana około trzeciej po
południu, a kolacja będzie gotowa około szóstej. Czy
R
S
będzie pan o tej porze w domu?
- Będę, kupiłem dwa konie, które jutro mają mi przy-
wieźć.
- Świetnie, a jak do pana dojadę?
- Najpierw proszę kierować się na południe, na Long-
horn, siedem kilometrów za światłami skręci pani w Pine
Grove Road, a po chwili w małą uliczkę w prawo. Na jej
końcu stoi mój dom, jest tam skrzynka na listy z moim
nazwiskiem.
Anita wyciągnęła dłoń na pożegnanie.
- Dziękuję za to, że dał mi pan szansę.
Podał jej rękę i natychmiast tego pożałował. Była
drobna, kobieca i ciepła. Po plecach przebiegł mu silny
dreszcz, szybko więc cofnął dłoń.
- A więc jutro o trzeciej - powtórzył raz jeszcze i skie-
rował się do drzwi. - Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia - odparła Anita, wychodząc za nim
przez przedsionek na zewnątrz.
Nie zamierzał myśleć o Anicie Sutton aż do jutra, a je-
żeli już miałaby się wkraść do jego myśli, to co najwyżej
w kontekście nowych szafek kuchennych wysmarowa-
nych czekoladowym budyniem.
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI
Anita, jadąc następnego popołudnia drogą dojazdową
do domu Tate'a Pardella, była naprawdę pod wrażeniem.
Ogromne ogrodzenie z drewnianych bali zdawało się
ciągnąć bez końca. Aż wreszcie jej oczom ukazały się
rozległe zabudowania z cegły, a na tyłach duża, biała
stajnia. Trzymając w jednej ręce siatki z zakupami, na-
cisnęła dzwonek. W tej samej chwili usłyszała znaną tek-
sańską piosenkę i uśmiechnęła się pod nosem. W kilka
sekund później Tate otworzył drzwi. Dobrze się prezen-
tował w dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli z podwinięty-
mi rękawami, odsłaniającymi silne przedramiona. Gęste,
brązowe włosy miał w lekkim nieładzie. Jeden z kosmy-
ków opadł mu na czoło. Anita jęknęła w duchu. Dlaczego
tak silnie na niego reagowała?
- Daj siatki - powiedział Tate i wyciągnął ręce, muska-
jąc przy tym przedramieniem najpierw jedną z piersi
Anity, a potem jej biodro.
Przez chwilę patrzyli na siebie, jakby świat stanął w
miejscu. Nagle Tate odwrócił się i ruszył z zakupami do
środka. Anita weszła i zamknęła za sobą drzwi, czując
wciąż jeszcze przejmujący dreszcz wywołany jego doty-
R
S
kiem. Modliła się w duchu, żeby to było jednostronne...
Tak byłoby zdecydowanie lepiej.
-Przed chwilą odebrałem telefon - rzucił przez ramię.
- Konie dotrą tu lada moment.
Anita rozejrzała się dyskretnie. Była naprawdę pod
wrażeniem. Ten dom musiał kosztować majątek! Na
prawo od wejścia znajdował się olbrzymi pokój z kate-
dralnym sklepieniem i świetlikiem w suficie. Po lewej
znajdowała się jadalnia, w której stał duży dębowy stół i
krzesła. Naliczyła ich osiem. Ale na tym nie koniec, było
tu jeszcze mnóstwo innych pomieszczeń. Po co jednemu
człowiekowi tyle pokoi? - pomyślała zdziwiona, zwłasz-
cza że, sądząc po skąpym wyposażeniu, nie bywał tu zbyt
często. Kuchnia była równie imponująca, co reszta domu:
piękna, stalowa kuchenka, dwuskrzydłowa lodówka z
dębowymi drzwiczkami pasującymi do reszty mebli,
trójkolorowa podłoga z terakoty. Nad stołem wisiał ży-
randol z rogów jelenia.
- Ma pan naprawdę piękny dom - powiedziała z nie-
skrywanym podziwem i podeszła do siatek z zakupami.
- Sam go zbudowałem - odparł z dumą. - A właściwie
moi pracownicy.
-I całkiem sam pan tu mieszka? - Może było to trochę
wścibskie, ale chciała wiedzieć, czy nie ma przypadkiem
jakiegoś współlokatora. Wyjęła z torby kurczaka i wsa-
dziła go do lodówki. Zaraz potem włożyła jajka i inne
produkty, starając się cały czas unikać wzroku Tatea.
Tate pokiwał głową.
- Chcesz nakarmić całą armię? - spytał ze zdziwie-
niem, wskazując na siatki z zakupami.
R
S
- Nie, pomyślałam sobie, że skoro już tu przyszłam, to
zrobię trochę więcej jedzenia, żeby pan nie musiał w cią-
gu tygodnia jadać poza domem. Wystarczy, że pokaże mi
pan tylko, gdzie co jest. Formę na ciasto i papier do pie-
czenia zabrałam z domu, bo jak sądzę, nie zajmował się
pan do tej pory wypiekami. Potrzeba mi dużej patelni, no
i przydałby się jeszcze szybkowar lub garnek do gotowa-
nia na parze.
Tate energicznie otworzył dwie dolne szafki.
- Kupiłem cały zestaw garnków. Do tej pory, pomija-
jąc ten najmniejszy, jeszcze ich nie tknąłem. Prawdę
mówiąc, to ty przeprowadzisz dziś chrzest bojowy tej
kuchni.
Anita wyjęła z torby formę i papier i położyła je na la-
dzie kuchennej.
- Co to takiego? - spytał Tate, biorąc do ręki rolkę pa-
pieru.
- To papier do pieczenia.
- Nie sądzisz, że zamiast projektować strony interneto-
we, powinnaś otworzyć restaurację?
- Gotowanie to moje hobby i nie sądzę, bym dzięki
niemu zdołała zajść szczególnie daleko.
- A dokąd chcesz zajść?
Wyglądał na wyraźnie zainteresowanego, a ona miała
rzadką okazję, żeby podzielić się z kimś swoimi marze-
niami.
-W moim małżeństwie wszystko zwykle kręciło się
wokół marzeń Larryego, a właściwie wokół jego mrzo-
nek, gdyż na ogół ni gadaniu się kończyło. Pragnę lep-
szego życia, a tak naprawdę chciałabym zostać grafikiem
komputerowym.
R
S
- Dobrze rozumiem, co masz na myśli, w końcu prze-
prowadziłem się tutaj właśnie po to, by mieć lepsze ży-
cie. Zawsze marzyłem o posiadaniu małego stada bydła i
kilku koni.
- Wychowywał się pan na ranczu?
- Tak, całe dzieciństwo, dopóki rodzicie się nie roz-
wiedli. Stworzyli nam wspaniały dom i gdy ojciec sprze-
dał ranczo i przeprowadził się do Arizony, bardzo tęskni-
łem za tamtymi czasami.
- Nie pojechał pan z ojcem?
- Nie, zostałem z matką, dopóki nie poszedłem na stu-
dia. Po ukończeniu uniwersytetu w Teksasie zostałem li-
cencjonowanym przedsiębiorcą budowlanym i dostałem
pozwolenie na założenie firmy. Wtedy właśnie stworzy-
łem Pardell Construction.
- Często widuje się pan z ojcem?
- Nie, czasem do siebie dzwonimy, ale raczej rzadko.
- A pana mama? Mieszka gdzieś w pobliżu?
- Nie, przeniosła się do Taos. Pojechała tam, by odna-
leźć siebie.
-I udało się jej?
Tate uśmiechnął się niewyraźnie.
- Powiedzmy...
Anita czuła, że za lakoniczną odpowiedzią Tate'a kry-
je się dużo dłuższa historia, której zresztą była niezmier-
nie ciekawa.
- To zabrzmiało tak, jakby pan zawsze wiedział, czego
chce.
- Nie do końca. Gdy byłem nastolatkiem moje aspi-
R
S
racje zawodowe wiązały się z rodeo. Myślałem wtedy, że
ujeżdżanie byków będzie dla mnie przepustką do sławy i
majątku. Potem trochę zmądrzałem, choć przyznam, że
czasami się jeszcze w to bawię, żeby przetestować swoją
zręczność. Anita potrząsnęła głową.
- Mężczyźni nigdy nie dorastają.
Tate zrobił kilka kroków w jej kierunku. Był teraz tak
blisko, że poczuła zapach jego skóry. Tak blisko, że do-
strzegła niewielką bliznę na policzku. Tak blisko, że by-
łaby w stanie policzyć ciemne włoski wystające spod
rozpiętej koszuli...
-Nie wrzucaj nas wszystkich do jednego worka - po
wiedział ostrzegawczo.
Anita przełknęła nerwowo i chciała się cofnąć, ale nie
była w stanie ruszyć się z miejsca. Poza tym tuż za nią
była lada kuchenna.
- Rodeo musi być niebezpieczne.
- Życie obfituje w niebezpieczeństwa - mruknął pod
nosem.
- Zgadzam się, ale po co zwiększać ryzyko? - Gdy
znalazł się jeszcze bliżej niej, przyłapała się na tym, że
wlepiła wzrok w jego usta.
- Kłopoty zwykle pukają do drzwi, wcale nie pytając
nas o zgodę - filozofował dalej Tate.
Czyżby miał na myśli fakt, że pomimo wątpliwości
przyjął ją do pracy? Ona sama była pewna, że Tate Par-
dell przysporzy jej wiele kłopotów. Był zbyt przystojny,
zbyt pociągający i zbyt seksowny, żeby się z nim zada-
wać.
R
S
- Powiedziałaś, że faceci nigdy nie dorastają. Czy taki
właśnie był twój mąż? - spytał Tate.
Kiedy stał tak blisko, nie potrafiła jasno myśleć.
- Panie Pardell...
-Mów mi Tate...
- A więc Tate, nie sądzę, żeby moje małżeństwo było
dobrym tematem do rozmowy.
- Dlaczego nie? Jeżeli mam cię zatrudnić, powinienem
poznać cię nieco lepiej, nie uważasz?
- Naprawdę rozważasz tę ewentualność?
- Owszem, rozważam.
Błysk w jego oku mówił jej, że rozważał również inne
rzeczy, zresztą podobnie jak ona.
Nagle z dworu dobiegł ich odgłos klaksonu.
Anitę ocucił ten hałas w ułamku sekundy. Tate także
cofnął się nieco.
- To pewnie konie - powiedział. - Poradzisz sobie?
Jasne, że sobie poradzę, jeśli tylko nie będziesz mi
przeszkadzał, pomyślała. Doskonale też poradziłaby so-
bie, wiedząc, że będzie miała z czego opłacić rachunki za
ten miesiąc. Nieźle by się poczuła, gdyby wreszcie zy-
skała pewność, że zdoła zapewnić swoim dzieciom god-
ną przyszłość.
- Jestem więcej niż pewna, że znajdę tu wszystko,
czego potrzebuję - powiedziała z nadmierną pewnością
siebie, choć czuła się trochę nieswojo.
Tate kiwnął głową, podszedł do wieszaka, zdjął z
niego kapelusz i włożył na głowę. Następnie wyszedł z
kuchni, zamykając za sobą drzwi. Odgłos ten jeszcze
długo rozbrzmiewał w uszach Anity. Przecież nie chciała
R
S
się wiązać z żadnym facetem! Przecież wiedziała, że je-
dyne co ją czeka w związku, to rozczarowanie. A mał-
żeństwo składak się z samych rozczarowań, wielu sa-
motnych nocy i zmartwień. Skupiła się zatem na dzie-
ciach i jedyne o czym marzyła, to zapewnienie im życia
na przyzwoitym poziomie Gdyby tylko nie te nieszczęsne
rachunki... Ta praca rozwiązałaby wiele problemów. A
co do Tate’a Pardella, nie było sensu o nim myśleć.
Obiecała sobie nigdy o tym nie zapomnieć.
Anita krzątała się po kuchni i nie wiedzieć czemu przy
pomniały się jej trudne dni po pogrzebie Larryego i nie
opłacone rachunki, którym dopiero wtedy się przyjrzała
Jasno z. nich wynikało, że jej mąż miał romans, a może
nawet kilka romansów. Zadawała sobie pytanie, dlaczego
tego nie odkryła wcześniej. Odpowiedź była prosta: zwy
czajnie nie chciała dopuścić do siebie prawdy, wolała wie
rzyć, że małżeństwo jest czymś bliskim ideału. Ponieważ
jednak jej życie było dalekie od ideału, chciała widzieć w
Larrym mężczyznę, o jakim zawsze marzyła, choć wcale
nim nie był. Wolała jednak żyć wyobrażeniami, przy
najmniej tak długo, jak długo było to możliwe. Dziś jus
nie miała pewności, czy jeszcze kiedykolwiek zaufa jakie
muś mężczyźnie. Zresztą czy na świecie istniał facet,
który byłby choćby bliski jej wyobrażeniom o ideale?
Wałkując ciasto, raz po raz zerkała przez okno w kuch
ni. Tate pomagał przy rozładunku koni. Jeden z nich by
grafitowy, a drugi cały kary i miał tylko cztery białe poń
R
S
czoszki. Zauważyła, że gdy Tate sprowadzał je po ram-
pie, obchodził się z nimi bardzo delikatnie. Raz po raz
zbliżał się do ich pyska, jakby coś śpiewał lub szeptał
kojące słowa. Gdy wszyscy zniknęli w stajni, ciasto było
już gotowe. Anita ułożyła je w formie, a na wierzch po-
kroiła jabłka i posypała je cynamonem zmieszanym z
cukrem. Potem poukładała jeszcze wiórki z masła, przy-
kryła drugą warstwą ciasta i wstawiła do piekarnika. W
godzinę później ciasto miało złocisto-brązowy kolor, a
jego słodki, cynamonowy zapach rozchodził się po całym
domu.
Kierowca już odjechał, ale Tate wciąż jeszcze siedział
w stajni. Nucąc swoją ulubioną piosenkę cuntry, Anita
obierała ziemniaki, a potem zadzwoniła do Inez, żeby za-
pytać, czy wszystko jest w porządku z dziećmi. Obrała
fasolkę i w końcu wzięła się za kurczaka. Szafki ku-
chenne Tate’a były świetnie zaopatrzone i niepotrzebnie
targała sprzęty z domu. Większość rzeczy nawet nie była
rozpakowana. Lodówka również pękała w szwach. Było
w niej wszystko, czego dusza zapragnie. Musiał niedaw-
no być na zakupach, pomyślała. Ciekawe po co mu taki
dom, skoro spędza w nim tak mało czasu. Wstawiła
ziemniaki i postanowiła zajrzeć do dużego pokoju. Na
pięknej drewnianej podłodze nie było choćby najmniej-
szego dywanu. Gładkie, gipsowe ściany były również
zupełnie gołe, a i na półce nad kominkiem nie stało kom-
pletnie nic, żadnych zdjęć. Zupełnie inaczej zaaranżowa-
łaby to miejsce. Tkaniny, którymi pokryte były meble,
przywoływały na myśl niebo i ziemię.- połączenie nie-
bieskiego z brązem obszyte bordową nitką. Pozostałe
pokoje nie różniły się od salonu. Wszystkie były urzą
R
S
dzone nader skąpo, wyposażone jedynie w to, co abso-
lutnie konieczne. Nie chciała jednak za bardzo węszyć po
domu, żeby nie narazić się gospodarzowi.
Kiedy Tate wszedł z dworu do kuchni, w nozdrzach
wciąż jeszcze miał zapach koni, skóry i drewna. Szybko
jednak wdarł się do nich kuszący aromat przygotowywa-
nych przez Anitę smakołyków.
Anita była zajęta układaniem chrupiących, złotobrą-
zowych kawałków kurczaka na półmisku. Podszedł bli-
żej, żeby nacieszyć oczy tym ponętnym widokiem.
- Pachnie wspaniale! - powiedział z większym entu-
zjazmem, niżby chciał. Przez cały czas, gdy oporządzał
konie, myślał o tym, jak jej powie, że nie zamierza jej
zatrudnić. I to niezależnie od tego, jak bardzo smaczna
będzie kolacja.
- Za dwie minutki podaję do stołu. Brać się potem za
sprzątanie czy może lubisz zmywać?
- Tate zauważył, że nakryła stół tylko dla jednej oso-
by.
- Nie zjesz ze mną?
- Nie, muszę wracać do domu, chyba że mam posprzą-
tać - odparła, chociaż w kuchni panował niemal tak samo
nieskazitelny porządek jak zwykle. A na dodatek zmie-
niła się jej atmosfera, zrobiło się jakoś przytulnie i ciepło.
Po krzątaninie Anity pozostały tylko niewielkie ślady:
patelnia na kuchence i zastawa na stole.
- Poradzę sobie z załadowaniem zmywarki - mruknął
Tate.
- Nie wątpię, ale gdybym ja byłą twoją pomocą domo-
wą, wierz mi, nie musiałbyś tego robić.
R
S
Starała się, naprawdę bardzo się starała. Dowodziła te-
go precyzja, z jaką przyrządziła tę kolację. I gdy patrzył
na te wspaniałe potrawy, nie mógł obronić się przed my-
ślą, że byłoby miło, gdyby co wieczór witała go taką
ucztą.
- Zawsze tak gotujesz?
- O ile pozwala mi na to budżet i nie muszę się ograni-
czać do makaronu z serem.
- Jeżeli domowej roboty, to nie widzę problemu -
wpadł jej w słowo.
Anita uśmiechnęła się, a jej zielone oczy zalśniły
pięknym blaskiem. Tate pomyślał, że wolałby ją teraz
pocałować niż zajadać się tymi pysznościami. Chyba
pocałunek byłby jeszcze bardziej smakowity.
Dziwnym trafem w czasie rozmowy przybliżali się do
siebie. On jednak nagle się wyprostował i wrócił na swo-
je miejsce.
- Jedzenie wystygnie. Jeżeli nie masz czasu, nie będę
cię już dłużej zatrzymywać.
- Pomijając już gotowanie... - Anita zawiesiła na
chwilę głos.
- Tak, słucham?
- To wprawdzie nie moje mieszkanie, ale można by
trochę popracować nad jego wystrojem.
- A co jest tu nie tak? - zapytał Tate zaskoczony.
- Na przykład nie masz w ogóle zasłon ani żadnego
dywanu na podłodze, a ściany są zupełnie gołe.
- A to wszystko jest potrzebne? - spytał beznamiętnie.
- Jeżeli masz zamiar od czasu do czasu zapraszać do
siebie gości, to z pewnością zależy ci, żeby czuli się tu
jak najlepiej. W tak minimalistycznie urządzonym poko
R
S
ju ciężko o miłą atmosferę i przyjacielską pogawędkę.
- Nic z tego nie pojmuję...
- Fotele stoją osobno, nie koło sofy, a wszystko z dala
od kominka. A przecież gdy pali się ogień, miło jest sie-
dzieć trochę bliżej, żeby móc popatrzyć na płomienie i
ogrzać się. Od razu zrobiłoby się dużo przytulniej.
- Zajmowałaś się kiedyś architekturą wnętrz?
- Jeśli chodzi ci o fachowe kursy, to na żadne nie
uczęszczałam, ale myślę, że mam do tego smykałkę.
Kiedy Tate potrzebował nowych mebli, wchodził do
sklepu i po prostu pokazywał, co mu się podoba. Nigdy
nie myślał o pomocy dekoratora. Teraz jednak spojrzał
na swoje mieszkanie jej oczami i musiał przyznać, że
Anita ma rację. Rzeczywiście było nieco chłodne i nie.
miało tej ciepłej atmosfery, jaka panowała w jej salonie,
chociaż kupił drogie i dobre gatunkowo meble. Oparł
ręce na krześle i po krótkim namyśle postanowił powie-
dzieć jej prawdę.
Anito, szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie trójki
dzieci biegających dokoła stołu i plączących się nieustan-
nie pod nogami. To po prostu nie dla mnie.
A co jest dla ciebie?
- Jestem samotnikiem... i to już od dłuższego czasu.
-I lubisz to? - zapytała z powątpiewaniem.
- Przywykłem. Wiesz, że nie jest łatwo zmienić cudze
przyzwyczajenia.
Anita miała tak bardzo rozczarowaną minę, że ścisnę-
ło mu się serce. Liczyła na tę pracę, widział to. A jednak
nie zrobiła się nieprzyjemna ani nie obraziła się na niego.
R
S
- Czy tam są pokoje dla pomocy domowej? - zapyta
ła, idąc w kierunku pomieszczeń znajdujących się tuż za
kuchnią.
Tate kiwnął głową.
- Jeżeli to prawda, że mało tu bywasz, to praktycznie
prawie nie będziesz się z nami widywał. W ciągu dnia
ciebie nie ma, a wieczorem dzieci chodzą wcześnie spać,
a więc po powrocie nawet byś ich nie słyszał. Nie oba-
wiaj się, będę pilnować, żeby chłopcy nie zostawiali
swoich zabawek ani w kuchni, ani na zewnątrz, żebyś nie
musiał się o nie potykać. Nie musisz mi nic obiecywać,
ale proszę cię tylko o jedno: daj mi szansę, chociaż na
tydzień. Jeśli faktycznie uznasz, że ci zawadzamy, bez
narzekania wyniosę się stąd.
Naprawdę nie było łatwo jej odmówić. Wzrok Tate'a
powędrował na stół, gdzie wciąż jeszcze stało smakowite
jedzenie, które dla niego przyrządziła.
- W porządku, obiecuję, że to przemyślę. Wracaj teraz
spokojnie do domu, a ja do ciebie zadzwonię, jak już po-
dejmę decyzję.
- Na pewno zadzwonisz i nie każesz mi czekać cały
tydzień?
To pytanie dało mu do myślenia. A więc do tej pory
mężczyźni ją zawodzili, nie dotrzymywali słowa. Ta
myśl go zdenerwowała.
- Oczywiście, że zadzwonię. Odezwę się najpóźniej
w poniedziałek i cokolwiek postanowię, nie będzie to
rozwiązanie przejściowe. Kiedy podejmę już raz decyzję,
pozostaję przy niej dłużej.
R
S
- Dziękuję - wymamrotała Anita, ale minę miała nie
wyraźną.
Zapragnął przytulić ją do siebie, pogładzić po policz-
ku i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Tylko z
największym trudem zapanował nad emocjami.
Anita wzięła swoją torebkę z lady kuchennej i ruszyła
do drzwi.
Zakryj wszystko folią spożywczą i wstaw do lodówki,
żeby ci się nie zmarnowało. Będziesz miał co jeść jesz-
cze przez kilka dnia.
- Nie wiesz, jaki ogromny mam apetyt.
Otworzyła szerzej oczy i spojrzała na niego ze zdzi-
wieniem. Oboje wiedzieli, że nie mówi wyłącznie o
upodobaniach kulinarnych. Wyraźnie speszona, odwró-
ciła wzrok i podeszła do drzwi.
- W takim razie czekam na jakiś znak - powiedziała
i wyszła.
Po chwili usłyszał, jak uruchamia wóz, a potem roz-
legł się chrzęst żwiru pod oponami. Samochód Anity
zniknął za zakrętem. Tate dobrze wiedział, co powinien
zrobić. Wciągając w nozdrza apetyczny zapach pieczo-
nego kurczaka, zasiadł do stołu. Postanowił pomyśleć o
sprawie Anity Sutton i jej wesołej gromadce po zjedzeniu
szarlotki.
W niedzielę po południu, kiedy Tate zjawił się u Ani-
ty, drzwi wejściowe do jej domu były otwarte. Zajrzał do
środka, ale wewnątrz panowała absolutna cisza i dopiero
po chwili do jego uszu dobiegł rozkoszny śmiech dzie-
R
S
ci rozlegający się z tyłu domu. Ten śmiech utwierdził go
w postanowieniu. Zeszłego wieczoru, gdy pochłonął dru-
gi kawałek szarlotki, poszedł do salonu i rozejrzał się do-
koła. Pustka i chłód tego pomieszczenia poraziły go bar-
dziej niż kiedykolwiek. Samotność mogła stać się
wkrótce jego nierozłączną towarzyszką. Jeszcze trochę i
na zawsze zamknie się w sobie, odseparuje od świata i
ludzi, tak jak uczynił to po śmierci Jeremyego i po
śmierci swojej matki. I również po tym, jak poznał
prawdziwe oblicze Donny. Z pewnością już nigdy nie
zaufa kobiecie na tyle, by wziąć z nią ślub. Wciąż jeszcze
przechowywał kartę kredytową, którą zabrał Donnie. To
miała być pamiątka, ale zarazem wieczne przypomnienie,
że musi mieć się na baczności i lepiej odgadywać praw-
dziwe intencje kobiet. Nie oznaczało to jednak, że marzył
o tym, by pokerowe wieczory w gronie kumpli stały się
głównym punktem programu w jego życiu osobistym.
Poza tym potrzebował takiej osoby jak Anita, żeby za-
planować przyjęcie dla swoich pracowników.
Tate spróbował otworzyć szklane drzwi prowadzące
do jej mieszkania, ale były zamknięte. Zbiegł po scho-
dach, obszedł budynek dokoła i po chwili znalazł się na
podwórku. Tam ujrzał Anitę rzucającą piłkę do jednego z
bliźniaków. Tate potrzebował paru sekund, żeby rozpo-
znać chłopców. Anita wzięła się pod boki i roześmiała.
- Jakoś ci kiepsko idzie!
- Trzeba mieć szczęście - odparł Corey wymijająco.
- Może trochę z wami porzucam? - zapytał Tate z
uśmiechem.
R
S
- O, dzień dobry! - Anita spojrzała w jego stronę, a w
jej oczach zaiskrzyła się nadzieja. - Nie ma takiej po-
trzeby... panie Pardell.
- Tate - przypomniał, nie spuszczając z niej wzroku.
Oboje czuli to samo, kiedy patrzyli sobie w oczy: po-
rażające, elektryzujące napięcie. Nie wypowiedziała jego
imienia, mimo że chętnie usłyszałby je z jej ust. Jakby w
zamian za to wręczyła mu piłkę.
- Pójdę zobaczyć, co u Marie.
-Śpi?
-Tak, zaraz wracam. Nie rozrabiajcie tylko za bardzo
i nie wybijcie szyby - dodała ostrzegawczo, ale z uśmie-
chem.
Ach, ten jej uśmiech, wciąż go widział na jawie i we
snach. Tate postanowił, że pobawi się trochę z chłopaka-
mi, a potem zaoferuje Anicie pracę i wróci do domu, by
cieszyć się resztą dnia. Jednak gra z maluchami wcią-
gnęła go bardziej, niż się spodziewał. Kilka rzutów, które
postanowił wykonać, zamieniło się w kilkanaście. Nagle
przyłapał się na tym, że tłumaczy Jaredowi, jak trzymać
kij baseballowy. Potem wszystko od początku wytłuma-
czył jeszcze raz Coreyowi. Chłopcy wsłuchiwali się w
jego słowa i byli bardzo podekscytowani, gdy nadcho-
dziła ich kolej. Tate dotąd był zdania, że dzieci nigdy nie
słuchają tego, co dorośli mają do powiedzenia. Sam tak
właśnie kiedyś postępował. Był nie do zniesienia, bo
szalał z tęsknoty za bratem. A teraz skupiony nie na
swoich myślach, lecz na rzucie Coreya, usłyszał, jak
otwierają się drzwi. Zaraz potem ukazała się w nich Ani-
ta. Trzymała na rękach małą Marie. Mała, ssąc zapal-
czywie
R
S
czywie kciuk, otworzyła na widok Tate'a ogromne zielo-
ne oczy, po czym onieśmielona odwróciła wzrok. Anita
zeszła ze schodków, czule głaszcząc małą po pleckach.
Corey i Jared podbiegli do mamy.
- On jest naprawdę dobry w baseballu - powiedział Ja-
red, spoglądając z uznaniem na Tatea.
- To wspaniale, ale nie męczcie za bardzo pana Par-
della. Może lepiej idźcie się już umyć przed kolacją.
- Och, mamo... - jęknęli obaj jednocześnie.
- Pan Pardell jest bardzo zapracowany, chłopcy. Po-
dziękowaliście za wspólną zabawę?
- Dziękujemy - powiedzieli zgodnym chórem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Tate z
szerokim uśmiechem.
- A teraz biegnijcie do domu i nie zapomnijcie użyć
mydła - upomniała ich Anita.
Tym razem już się nie targowali, tylko prędko wbiegli
po schodach. Po chwili trzasnęły z hukiem drzwi wej-
ściowe.
Anita potrząsnęła głową, a potem uśmiechnęła się.
- Kiedyś w końcu te drzwi wylecą z zawiasów. - Na-
gle zdała sobie sprawę, co powiedziała, więc szybko do-
dała: - Są po prostu stare i ciężko się zamykają. Oni nie
robią tego naumyślnie. - Wciąż zależało jej na tej pracy,
nie chciała, by pomyślał, że chłopcy są źle wychowani.
Za każdym razem gdy Tate spoglądał na Marie, na je-
go twarzy pojawiał się uśmiech. Była taką kruchą, słodką
istotką. Nie będzie jej zbyt często widywać, nawet jeśli
R
S
Anita u niego zamieszka. Pora powrócić do rzeczywi-
stości, pomyślał. Wsunął ręce do kieszeni i powiedział:
- Przyszedłem, żeby przekazać ci moją decyzję. Jeśli
nadal zależy ci na posadzie mojej pomocy domowej,
chętnie cię zatrudnię. Zobaczymy, jak to się poukłada. A
jeżeli się nie uda, załatwię ci coś lepiej płatnego niż kel-
nerowanie.
- Och, dziękuję panu, panie Pardell, na pewno się uda
- zapewniła Anita rozpromieniona.
- Tate - przypomniał jej i tym razem powtórzyła jego
imię.
- Zgoda, Tate.
Jego imię w ustach Anity brzmiało całkiem wyjątko-
wo. Wypowiadając je w ten tylko sobie przypisany, spe-
cyficzny sposób, przyprawiła go o dreszcz i wywołała
naprawdę zaskakujące reakcje fizyczne. Za dużo ero-
tycznych fantazji, a wcześniej nawet kilka nieprzespa-
nych nocy, pomyślał strapiony.
Kiedy mogę zacząć? ^ zapytała pełna entuzjazmu.
-Muszę nas jeszcze spakować, choć na szczęście nie
mamy wielu rzeczy. Już dziś popytam w sąsiedztwie, czy
ktoś nie mógłby załatwić ciężarówki.
Nie ma takiej potrzeby. Dam ci czas na pakowanie do
środy, a w środę przyślę ciężarówkę i paru moich ludzi,
żeby pomogli ci się przenieść. Załatwią to w okamgnie-
niu, żaden problem.
Anita podeszła trochę bliżej.
- Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować, Tate. Rozu-
miem twoje wątpliwości, ale obiecuję, że nie pożałujesz
swojej decyzji. Odwdzięczę się nienaganną pracą.
R
S
- To się jeszcze okaże - powiedział z lekkim przeką-
sem.
Postanowił czym prędzej wrócić do siebie, zanim pokusa,
by porwać ją w ramiona i pocałować stanie się zbyt silna
i zanim dopadną go znowu jakieś wątpliwości. Poprawił
kapelusz i wymamrotał nieco spięty: - Zadzwonię jesz
cze, żeby dać ci znać, o której godzinie przyjadą w środę
po rzeczy. - Uśmiechnął się trochę sztucznie, pomachał
na pożegnanie i szybkim krokiem ruszył do samochodu,
próbując wymazać z pamięci obraz Anity trzymającej na
rękach małą córeczkę.
We wtorek po południu, kiedy chłopcy byli w szkole,
ktoś zadzwonił do drzwi Anity. Właśnie przekładała
książki z regału do kartonu. Pomiędzy zapakowanymi
pudłami dreptała mała Marie, której znudziła się już za-
bawa własnymi zabawkami. Kiedy Anita otworzyła
drzwi, ujrzała za progiem dwoje starszych ludzi. Kobieta,
nieco przy kości, miała na sobie elegancką bluzkę wy-
glądającą na naprawdę drogą i spodnie w odcieniu czer-
wonego wina. Jej twarz okalała misternie wykonana fry-
zura. Było w niej coś znajomego. Mężczyzna wyglądał
nieco starzej. Siwiejące włosy zaczesane miał na łysinę,
jak to chętnie robią starsi mężczyźni, żeby ująć sobie lat.
Jego twarz również wydała się Anicie dziwnie znajoma.
Garnitur starszego pana był z pewnością szyty na miarę.
- Czy mogę państwu w czymś pomóc? - spytała Anita,
zastanawiając się, co robią u niej ci ludzie.
- Bardzo przepraszamy, że tak bez uprzedzenia...
-odezwał się mężczyzna. - Jesteśmy rodzicami Larryego
R
S
Suttona. To moja żona Ruth Sutton, a ja mam na imię
Warren.
Na wzmiankę o Larrym do oczu Ruth napłynęły łzy.
Serce Anity zaczęło bić szybciej.
- Jesteście państwo jego rodzicami? - zdziwiła się.
-Larry powiedział mi, że jego rodzice nie żyją... - Więc
nie tylko mnie zdradzał z innymi kobietami, pomyślała
zaszokowana, ale także okłamywał, i to w kwestii tak
podstawowej jak sprawy rodzinne. Tylko dlaczego?
- Że nie żyjemy? To absurd - żachnął się Warren zdzi-
wiony. - Jak najbardziej żyjemy. - Sięgnął do kieszeni
marynarki i po chwili wyciągnął z niej prawo jazdy. -
Proszę bardzo. Czy moglibyśmy na chwilę wejść?
- Tak, oczywiście, przepraszam bardzo - powiedziała
Anita speszona. - Straszny u mnie bałagan, jutro się prze-
prowadzam.
Starsi państwo spojrzeli na siebie porozumiewawczo,
a potem weszli do środka. Marie wróciła do swoich zaba-
wek, gaworząc i śmiejąc się na przemian.
- Och, jaka laleczka! - wykrzyknęła Ruth, podchodząc
do małej.
Anita, jak każda opiekuńcza matka, podążyła za nią.
- Cześć, skarbuniu - zwróciła się Ruth do Marie. - Mo-
gę wziąć cię na ręce? Jestem twoją babcią. - Wyciągnęła
do małej ręce, ale ta rozpłakała się.
- Dzieci w jej wieku są bardzo nieśmiałe i boją się ob-
cych - powiedziała Anita, podnosząc Marie z podłogi i
przyciskając ją troskliwie do piersi. - Proszę usiąść
- wskazała sofę. - Może się państwo czegoś napiją?
R
S
- Z przyjemnością - odparła Ruth, rozglądając się z za-
ciekawieniem. - Może szklankę wody.
- Bardzo mi przykro, ale nie mam wody. Jutro się wy-
prowadzamy, więc nie zrobiłam zakupów. Ale mam sok
pomarańczowy i mleko.
- Może być sok pomarańczowy.
Na myśl o tym, że ma pozostawić tych dwoje samych
w dużym pokoju, Anitę przeszył dziwny dreszcz. Nie
chodziło o to, że coś ukradną, ale... czuła się w ich towa-
rzystwie nieswojo. Po chwili wróciła z sokiem, a tuż za
nią na czworaka sunęła Marie. Usiadła i wzięła córeczkę
na kolana.
- Wiecie państwo, że Larry odszedł...
- Dowiedzieliśmy się o tym jakiś tydzień temu - po-
wiedział Warren. - Proszę pozwolić, że wyjaśnię, dla-
czego nic pani o nas nie wiedziała. - Warren wykrzywił
lekko twarz i pocierał nerwowo dłońmi o uda. Widać
było, że bardzo niechętnie opowiada tę historię. - Nasz
syn, gdy jeszcze uczył się w liceum, przysparzał nam
wielu kłopotów. Kilka razy uciekał z domu i nie wracał
czasem całymi tygodniami. Często chodził na wagary...
Krótko mówiąc, zadawał się z niewłaściwymi ludźmi. W
sześć lat później, po szkole, nie miał pracy ani żadnych
perspektyw. Gdyby nie Ruth, wyrzuciłbym go z domu,
choć bardzo go kochałem. Pewnego razu spowodował
wypadek, w którym ten drugi kierowca odniósł poważne
obrażenia. Zapłaciliśmy gigantyczne odszkodowanie i
wtedy podjęliśmy tę decyzję, kazaliśmy opuścić Larry-
emu dom aż do momentu, w którym udowodni, że na-
uczył się odpowiedzialności.
R
S
Po policzku Ruth spłynęła łza i Anicie zrobiło się jej
żal.
-Ale z pewnością kontaktował się z państwem po
opuszczeniu domu - szepnęła.
- Nie - wyjaśniła Ruth. - To było straszne.
- Przez wszystkie te lata czekaliśmy, aż zadzwoni i
poda swój adres, ale nigdy tego nie zrobił - ciągnął swą
opowieść Warren. - No i jakiś miesiąc temu wydarzyła
się ta tragedia. Nasi bliscy znajomi mieli córkę w wieku
naszego syna. Ona i Larry chodzili nawet razem do
szkoły. Paige zachorowała na zapalenie opon mózgo-
wych i zmarła. Tak po prostu, dwa dni, i już jej nie było.
Jej rodzice ciężko znosili żałobę, my również. Zaczęli-
śmy jeszcze raz nad tym wszystkim rozmyślać... My tyl-
ko chcieliśmy, by Larry stanął na nogi, nigdy nie przy-
szło nam do głowy, że możemy się więcej nie zobaczyć.
Nie słuchałem Ruth, kiedy proponowała, żeby go odna-
leźć. Nie chciałem, by cierpiała jeszcze bardziej. Byłem
pewien, że gdy wróci, wszystko zacznie się od nowa.
Moja urażona ojcowska duma nie pozwoliła mi spojrzeć
na tę sprawę inaczej. I w końcu dzięki Ruth zrozumia-
łem, że odnalezienie Larryego jest ważniejsze od mojej
dumy. Wynajęliśmy prywatnego detektywa i dopiero
wtedy dowiedzieliśmy się, że nasz syn nie żyje, że miał
żonę i dzieci... nasze wnuki.
Anita po śmierci męża, kiedy dowiedziała się o jego
zdradzie, próbowała się z tym wszystkim jakoś uporać.
Powzięła decyzję, że nigdy więcej nie uzależni swojego
życia od mężczyzny. Wizyta rodziców Larryego boleśnie
wskrzesiła przeszłość i uzmysłowiła jej jakby na nowo
R
S
krzywdę, jakiej doznała. Wraz z tym pojawił się dotkliwy
ból na myśl o własnej naiwności i nieuczciwości męża.
-Przykro mi, że w ten sposób dowiedzieliście się pań
stwo o śmierci syna - wymamrotała.
-Ale czy pani ma jakąś rodzinę? - zapytała cicho Ruth.
-Nie mam rodziny.
Ruth spojrzała na męża, po czym uśmiechnęła się uj-
mująco.
- Może więc zechce nam pani powiedzieć, dokąd się
pani przeprowadza.
- Przyjmuję posadę pomocy domowej, dzięki temu bę-
dziemy mieszkać w lepszych warunkach. - Nie zamie-
rzała zdradzać im zbyt wiele, ale nie chciała być też wo-
bec nich nieuprzejma. W końcu łączyły ich z jej dziećmi
więzy krwi. Nagle usłyszała, jak pod dom podjeżdża
szkolny autobus. -Przepraszam, ale muszę przywitać
moich chłopców. To był ich pierwszy dzień w szkole -
wyjaśniła.
- Corey i Jared... - szepnął Warren, a ujrzawszy zdzi-
wioną minę Anity, wyjaśnił: - Takie imiona przekazał
nam wynajęty przez nas detektyw. Ruth uważa, że to bar-
dzo piękne imiona. Chętnie spędzimy trochę czasu z na-
szymi wnukami.
Anita wyszła przed dom, żeby przywitać synów. Mia-
ła mętlik w głowie. Niepokojąco zaborczy ton Warrena
wzbudził jej niepokój.
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI
Wkrótce potem Corey i Jared jeździli plastikowymi
ciężarówkami po dużym pokoju. Zderzali się ze stojący-
mi na podłodze pudłami, co sprawiało im ogromną ra-
dość.
Państwo Sutton przysłuchiwali się, jak chłopcy opo-
wiadali o swoim pierwszym dniu w szkole, czasem sami
zadawali jakieś pytanie, również natury osobistej.
- A czy ten Tate Pardell jest kawalerem? - zwróciła się
Ruth do Anity.
- Tak - kiwnęła głową Anita.
Ruth wydęła lekko usta, jakby nie była zadowolona z
odpowiedzi.
- A więc jutro się przeprowadzasz... - powtórzył War-
ren jak echo,
- Zgadza się.
Warren sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął z niej
wizytówkę i podał Anicie.
- Gdybyś zechciała skontaktować się z nami i podać
swój numer telefonu, bylibyśmy ci bardzo wdzięczni. Nie
możemy utracić z tobą kontaktu.
- Ma chyba na myśli dzieci, czyli swoje wnuki, pomy-
ślała Anita. W tych ludziach było coś, co sprawiało, że
czuła się przy nich zagrożona. To, jak na nią patrzyli,
R
S
mrużąc oczy.
- Oczywiście, dam znać. A czy jutro będziecie pań-
stwo w mieście?
- Nie, niestety musimy wracać do Houston. Mam jutro
zebranie zarządu - powiedział Warren. - Przenocujemy u
przyjaciół, a potem z samego rana ruszamy w drogę po-
wrotną. Chyba już na nas powoli pora - dodał po chwili i
wstał z krzesła.
Ruth podeszła do Marie, żeby się z nią pożegnać, ale
ta czym prędzej schowała się za matkę. Babcia, lekko
zakłopotana, skierowała się zatem do wnuków. Mimo że
Anita wyjaśniła im, kim są ci dwoje, chłopcy zdawali się
ich ignorować. Warren dołączył do swojej żony i próbo-
wał przykucnąć przy chłopcach, ale przeszkadzał mu w
tym zbyt duży brzuch.
- To co, pora już pakować swoje zabawki?
- Mama mówi, że to nie zajmie zbyt dużo czasu - wy-
jaśnił Corey.
- No cóż, tu macie mało miejsca do zabawy, ale pew-
nie w tamtym domu będzie całkiem inaczej.
Corey wzruszył ramionami, a Anita powstrzymała się
od komentarza.
- Pewnie wciąż wam jeszcze ciężko bez taty?
- Chciałbym mieć tatę, ale nasz tata nigdy nie grał z
nami w baseball... jak pan Pardell.
Anita poczuła ostre ukłucie w okolicy żołądka. War-
ren Sutton spojrzał na nią pytającym wzrokiem, jakby
żądał wyjaśnień.
R
S
- Kiedy pan Pardell przyszedł tu, żeby zaproponować
mi posadę, przez chwilę grał z chłopcami w baseball.
- Rozumiem - mruknął Warren, ale nie spodobało się
jej brzmienie jego głosu.
- Ale mój syn był dla was dobry, prawda?
Co miała mu powiedzieć? Z jednej strony nie zamie-
rzała opowiadać im bajek, z drugiej jednak nie chciała
ich zranić.
- Larryego często nie było w domu, bo chętnie spędzał
czas ze znajomymi.
- Chyba nie traktował was źle? - Głos Warrena za-
brzmiał teraz szorstko.
- Nie - odparła po chwili wahania. Jak miała powie-
dzieć rodzicom, że ich syn był nieodpowiedzialnym
kłamcą i nie troszczył się o swoją rodzinę?
Po wyjściu Suttonów Anita czuła się rozbita. Zapew-
niali ją, że chętnie poświęcą czas wnukom, ale nie bardzo
wiedziała, co ma o tym sądzić. Poza tym Houston leżało
co najmniej pięć godzin jazdy od Clear Springs. Pochyli-
ła się i wzięła na ręce córeczkę. Cr-uła dziwny niepokój,
choć nie potrafiła powiedzieć, z jakiego powodu.
Tate Pardell zadzwonił wieczorem do Anity i sam był
zdziwiony, jak bardzo ucieszył się, słysząc jej głos. Zwy-
kle nie reagował tak na kobiety, a zwłaszcza po historii z
Donną. Jakby ku przestrodze, przypomniał sobie zda-
rzenia z przeszłości. Na trzy dni przed ślubem Donna
wpadła w prawdziwy szał zakupów, korzystając z jego
R
S
karty kredytowej. Zamówiła kosztowną biżuterię, nowe
meble i podróż poślubną na Taiti. Jego pomysł, żeby
spędzić miesiąc miodowy w miejscowości wypoczyn-
kowej u wybrzeży Teksasu, zupełnie jej nie zachwycił.
Bank skontaktował się z nim, gdyż podejrzewano jakieś
nadużycia. Gdy poinformował o tym Donnę, zaczęła od-
grywać seksowną kocicę, mrucząc, że to będzie jej pre-
zent ślubny. Zarabiał dość pieniędzy, by zapewnić swojej
żonie stabilny byt, ale pod warunkiem, że nie będzie sza-
stał pieniędzmi. Przy takiej rozrzutnej partnerce mógłby
zapomnieć o emeryturze. Gdy powiadomił Donnę, że
trzeba odesłać co najmniej połowę zakupów, pokazała,
na co ją stać. Najpierw próbowała wymusić zmianę de-
cyzji płaczem, a gdy to nie poskutkowało, dostała ataku
złości. Wygadała się, że jej znajomy bankier udzielił jej
informacji na temat stanu konta Tate’a. Jeżeli zatem na-
rzeczony już teraz skąpił jej pieniędzy, to ich związek nie
ma przyszłości. Tate potraktował tę historię jako naucz-
kę, a zarazem dar od losu. Gdyby bowiem Donna wpadła
w szał zakupowy już po ślubie, trudniej byłoby mu się
wycofać z tego związku i pewnie musiałby w końcu
ogłosić upadłość. Sięgnął do kieszeni i wyjął spinacz na
banknoty, który dostał na urodziny od Donny, kiedy byli
jeszcze na etapie randek. Powinien był od razu dostrzec,
że ten spinacz to znak, symbol tego, czego ona od niego
oczekuje. I pomyśleć, że ofiarował tej kobiecie serce,
podczas gdy jej chodziło tylko o książeczkę czekową.
Westchnął ciężko i wybrał numer Anity.
R
S
- Witaj, Anito - przywitał ją. - Czy pasuje ci jutro,
pierwsza po południu?
Na chwilę zapadła głucha cisza, a potem Anita zapy-
tała:
- Bardzo się martwisz?
- O co? - zdziwił się Tate zbity z tropu.
- O twój status kawalera... i że zamieszkamy z tobą.
- Nie zostaniemy współlokatorami, ale przede wszyst-
kim pracodawcą i pracownikiem. - Czyżby pojawiły się
jakieś wątpliwości? Przecież była taka łasa na tę robotę. -
Rozmyśliłaś się?
- Ja... nigdy nie zastanawiałam się, jak to będzie wy-
glądało z zewnątrz.
- A obchodzi cię, co powiedzą ludzie? Niech się zaj-
mują swoimi sprawami.
- Nie, nie obchodzi mnie - odparła z pewnością siebie,
jakby dodał jej swoimi słowami otuchy. - Potrzebuję tej
pracy, bo nie mogę sobie pozwolić na wzrost zadłużenia,
chociażby ze względu na dzieci. Tak, pierwsza po połu-
dniu mi pasuje.
Znowu brzmiała jak Anita Sutton, która przyszłą tam-
tego dnia na rozmowę kwalifikacyjną - pełna determi-
nacji i przedsiębiorcza. Jednak był pewien, że musiało się
coś wydarzyć, co na moment wytrąciło ją z równowagi.
- Stało się coś? - zapytał.
- Nie, nic ważnego.
- Pierwsza część odpowiedzi była kłamstwem, a dru-
ga... powiedzmy półprawdą. Niedobrze. Jeżeli Anita nie
będzie z nim szczera, to ich współpraca nie potrwa zbyt
R
S
długo. Już raz lekkomyślnie zaufał kobiecie, nigdy wię-
cej nie powtórzy tego błędu. Słysząc w tle śmiech jej
synów, zdał sobie sprawę, jak bardzo chciałby, by ten
dźwięk rozlegał się dzień w dzień w jego domu.
- Dziękuję za telefon, Tate, będę czekać jutro o pierw-
szej. Spakowana.
Tate rozłączył się, ale w palcach wciąż jeszcze ściskał
spinacz na banknoty. Tak, pomyślał, muszę pamiętać, by
mieć oczy szeroko otwarte.
Tate wrócił do domu ze stajni i umył ręce. Czuł, że w
tym domu, który przecież dobrze znał, coś wisi w po-
wietrzu, szykuje się jakaś ważna odmiana. Odtąd nie
miał mieszkać już sam i ku swemu najwyższemu zdzi-
wieniu zadecydował, że pojedzie z ekipą do Anity, by
załadować jej rzeczy na samochód. Co jeszcze dziwniej-
sze, nadzorował również rozładunek w domu i dopiero
gdy wszystko stało już w środku, a Anita postanowiła
pojechać po dzieci, otrząsnął się i poszedł do siebie.
Wieczorem, gdy krążył po części domu, w której
miała zamieszkać Anita, co chwila popadał w zdumienie.
Dokonała tam prawdziwego cudu. Nie wiedział, kiedy
zdążyła to zrobić, ale w salonie stała sofa z dużymi podu-
chami, w rogu pokoju skrzynki z zabawkami chłopców, a
na drewnianej podłodze leżał dywan. Zajrzał do pierw-
szej sypialni. Na środku łóżka siedziała Marie, ściskając
w rączce kolorowy kocyk i ssąc kciuk. Anita rozstawiała
dla małej łóżeczko.
R
S
- Pozwól, że ci pomogę - zaproponował. Pomógł jej
włożyć do środka materac i ustawił łóżeczko pod ścianą.
Podziękowała z uśmiechem.
- Teraz muszę jeszcze tylko znaleźć pościel małej.
- Widzę, że jesteś dobrze zorganizowana. - Spojrzał z
podziwem na pudła piętrzące się w rogu pokoju. Wszyst-
kie były opisane. - A zatem odnalezienie pościeli nie
powinno stanowić problemu.
- W dzieciństwie często się z mamą przeprowadzały-
śmy i szybko się nauczyłam, że łatwiej się w tym wszyst-
kim połapać, gdy kartony są opisane. - Przykucnęła przy
pudłach i zaczęła na głos czytać napisy.
- Czemu się często przeprowadzałyście? - podchwycił
temat.
Anita wyjęła z jednego z kartonów zielone prześciera-
dło w kaczuszki i spojrzała na Tatea.
- Jak byłam mała, nic z tego nie rozumiałam, ale gdy
podrosłam, stało się jasne, że przeprowadzamy się wtedy,
gdy mama nie jest w stanie uregulować zaległości w
czynszu.
- To dlatego chcesz czym prędzej spłacić swój dług...
- Coś w tym stylu.
Tate pomógł jej przy naciąganiu prześcieradła.
- A co z twoim ojcem? - Było mu trochę głupio, że
wtrąca się w nie swoje sprawy, ale chciał dowiedzieć się
o niej czegoś więcej.
- Nie mam ojca... Zostawił nas, zanim się urodziłam.
Mama obwiniała go za wszystkie nieszczęścia i niepowo-
dzenia, jakie ją spotkały.
- A ty co o tym myślałaś?
R
S
- Dla mnie po prostu nie istniał, a ja byłam wpadką,
owocem przygody miłosnej.
- Matka dawała ci to odczuć?
- Nie, chyba że nieświadomie. Kochała mnie... na
swój sposób - dodała po chwili zastanowienia.
- Mogłaś na nią liczyć?
Anita spojrzała na małą, która położyła się na przeście
radełku i przytknęła do policzka kocyk.
- Dlaczego cię to interesuje?
Stali obok siebie. Tate poczuł zapach wanilii, który
zawsze otaczał Anitę.
- Bo warunki, w jakich dorastamy, kształtują nas i
przesądzają o naszym charakterze.
- To może być prawda, ale nie musi. Moja matka pra-
cowała jako pokojówka w motelu...
- Wstydziłaś się tego?
- Nie, ale zawsze się zastanawiałam, dlaczego nie chce
osiągnąć niczego więcej.
- Za to ty zmierzasz wprost do upragnionego celu.
- Staram się. - Anita westchnęła.
Tate nie mógł oderwać od niej oczu. Od dawna był już
sam, Donna skutecznie wyleczyła go z wszelkich ma-
rzeń, a nie miał ochoty na związek oparty wyłącznie na
zaspokajaniu potrzeb fizycznych. Z dużą rezerwą pod-
chodził do emocji, jakie budziła w nim Anita.
- Jesteś dziś jakaś inna - powiedział - jakby rozkoja-
rzona. Pojawiły się jakieś wątpliwości?
Czuła, że jeśli nie powie mu prawdy, stanie się jeszcze
bardziej nieufny.
R
S
- To nic, czym powinieneś się przejmować i zapew-
niam cię, że w żaden sposób nie wiąże się z moją posadą
u ciebie. Przysięgam.
- Jednak czuję, że ty się tym przejmujesz.
- Może przesadzam, to pewnie żaden powód do zmar-
twienia, pewnie jestem przewrażliwiona...
Odwróciła się tyłem do Tatea, ale chwycił ją za rękę.
Zaintrygowała go. Chciał wiedzieć, czy właśnie taki był
jej zamiar.
- Powiedz mi, Anito. - Widział przecież, jakie ma zga-
szone oczy. Coś ją bardzo trapiło.
- Miałam wczoraj gości, gości, których zupełnie się
nie spodziewałam. Larry, mój mąż, twierdził, że jego
rodzice nie żyją, jednak kłamał. - Zawiesiła głos, widać
było, jak bardzo to przeżyła.
- Mów dalej - zachęcił ją Tate.
- Larry okłamywał mnie w małżeństwie, więc nie po-
winno mnie to dziwić, ale akurat w tej kwestii... - Z nie-
dowierzaniem potrząsnęła głową. - Podobno jako młody
chłopak przysparzał wielu zmartwień rodzicom, nie da-
wali sobie z nim rady. Aż w końcu, gdy spowodował wy-
padek, w którym kierowca drugiego samochodu doznał
poważnych obrażeń, uregulowali za niego rachunki, ale
zaraz potem wyprosili go za drzwi.
Tate cicho zagwizdał.
- Faktycznie, takie kłamstwo to poważna sprawa. A
jak cię znaleźli?
- Wynajęli prywatnego detektywa i martwi mnie, że
ten człowiek wie o mnie dosłownie wszystko.
R
S
- A jacy oni są, ci rodzice Larryego?
- Nie wiem, co o nich sądzić. Przyjęłam postawę
obronną, kiedy próbowali wypytywać o moje życie oso-
biste.
- To znaczy?
- O ciebie. Kim jesteś, czy masz rodzinę i czy jesteś
żonaty.
- To już prawdziwe przesłuchanie, nie mieli do tego
prawa.
- Właśnie, ale wygląda na to, że naprawdę robili to w
trosce o wnuki.
- Skąd pochodzą?
- Aż z Houston. Twierdzą, że chcą odwiedzać dzieci,
ale chyba chodzi o coś więcej.
- Co masz na myśli?
Prawdopodobnie czują się winni z powodu syna i chcą
nawiązać bliższy kontakt z dziećmi, chociaż na tę odle-
głość nie będzie to łatwe. Ich zachowanie wzbudziło mój
niepokój. To, w jaki sposób spoglądali na siebie, jak
mnie wypytywali, dezaprobata, którą było podszyte do-
słownie wszystko... Trudno to wytłumaczyć, ale męczą
mnie złe przeczucia.
- Są przecież daleko i niewiele mogą ci zrobić.
- Mam taką nadzieję. Przepraszam, ale muszę już je-
chać po chłopców.
-I zawsze będziesz musiała ich zawozić i odbierać?
- Nie, od jutra będzie przyjeżdżał po nich autobus, do-
kładnie o siódmej trzydzieści.
Przez moment patrzyli sobie w oczy, lecz po chwili
Anita pochyliła się nad córeczką.
R
S
- A teraz zmienimy Marie pieluszkę - powiedziała do
małej, a potem zwróciła się do Tatea. - Chcesz dziś
wcześniej zjeść kolację?
- Może zamówimy pizzę? Oficjalnie zaczynasz pracę
dopiero jutro. Dzięki temu będziesz miała więcej czasu
na rozpakowanie rzeczy.
- Jesteś pewien?
- Oczywiście, nie ma problemu. - Owszem, jest prob-
lem, gdyż nie umiał przestać o niej myśleć. - Będę w staj-
ni - powiedział, po czym wyszedł.
Anita była wdzięczna, że Tate zaproponował zamó-
wienie pizzy i sądziła, że zjedzą wszyscy razem, siedząc
w kuchni przy stole. On jednak nałożył sobie dwa spore
kawałki i wycofał się do siebie.
- Najesz się tym? - zdążyła zapytać, zanim wyszedł.
- Najwyżej potem jeszcze coś zjem.
W sumie było jej to na rękę, gdyż czuła się w jego
towarzystwie nieswojo. Unikanie Tate'a było całkiem
dobrym wyjściem, choć wiedziała, że dawniej uniki
przysporzyły jej jedynie kłopotów. Myślała o tym, grając
z chłopcami w grę planszową, a potem kładąc dzieci
spać.
Myślisz, że pan Pardell pozwoli nam czasem oglądać
ten jego wielki telewizor? - zapytał Corey, gdy skończyła
czytać historyjkę na dobranoc.
- Nie wiem, musisz go o to zapytać. Ale nie ma mowy
o ruszaniu czegokolwiek u pana Pardella bez pytania. My
mieszkamy po tej stronie domu. Podoba się wam wasz
pokój?
R
S
- Jest całkiem fajowy - powiedział Jared. - Super, że
są tu konie.
Anita uśmiechnęła się, ucałowała chłopców i zapaliła
małą nocną lampkę, a potem poszła zobaczyć, co słychać
u Marie. Mała spała mocno. Maluchy tak szybko się
przystosowują, pomyślała Anita z podziwem. Postano-
wiła, że do Suttonów zadzwoni jutro rano i poda im swój
nowy numer telefonu. Na myśl o rodzicach Larryego
znów ogarnął ją niepokój. Przypomniały jej się wszystkie
kłamstwa, którymi karmił ją Larry.
Wzięła stare pudełko po butach pełne różnych ra-
chunków i wyszła po cichu z sypialni. Usiadła na sofie w
salonie, a pudełko postawiła na stole. Nigdy nie była
szczególnie dobrze zorganizowana, ale po śmierci męża
poukładała rachunki chronologicznie, według lat. Wciąż
jeszcze miała sporo do spłacenia. Larry zawsze był roz-
rzutny, a nigdy im się nie przelewało, bo Larry niewiele
zarabiał. Dopiero po jego śmierci odkryła, że mąż co
jakiś czas wpadał w szał zakupów i wydawał mnóstwo
pieniędzy na ubrania, fryzjera, ale także kwiaty, słody-
cze, perfumy. .. Anita, zajęta pracą, wychowywaniem
dzieci i skoncentrowana na ciąży, nigdy nie wnikała w
szczegóły, nie przyglądała się rachunkom, które przy-
chodziły do domu. Gdyby zrobiła to choć raz, Larry mu-
siałby się przyznać do swoich romansów, a ona byłaby
zmuszona podjąć decyzję w sprawie ich związku. Cie-
kawe, czy kiedykolwiek ją kochał. Jedno jest pewne - nic
sobie nie robił z hojnie składanych obietnic. Wspomina-
jąc tamte lata, nie potrafiła powstrzymać łez. Poczuła
smutek i rozczarowanie, na które nigdy nie pozwalała
R
S
sobie w małżeństwie z Larrym. Był od niej sporo starszy.
Wcześnie straciła matkę, akurat skończyła szkołę śred-
nią. Poznała go w restauracji, w której pracowała, i od
razu zakochała się w nim na zabój. Miał takie wspaniałe,
zielone oczy. Szybko w nich wyczytała, że mu się podo-
ba. No i ten jego zniewalający uśmiech... Komplementy
płynące z jego ust chłonęła jak gąbka, desperacko pra-
gnąc akceptacji. Oddana mu bez granic nie zauważyła, że
nigdy nie chciał dźwigać odpowiedzialności wynikającej
z posiadania rodziny. Myśląc teraz o wszystkich niespeł-
nionych marzeniach i obietnicach, rozpłakała się na do-
bre.
- Anito?
Nawet nie usłyszała, kiedy wszedł Tate. Szybko otarła
łzy, ale nie była w stanie się uspokoić.
- Nic mi nie jest - powiedziała drżącym głosem, ocie-
rając rękawem płynące po policzku łzy.
- Akurat. - Tate podszedł bliżej i usiadł obok niej na
sofie. - Co się stało?
- Nic, naprawdę, przeglądałam po prostu stare rachun-
ki i jakoś tak...
- I to one doprowadziły cię do płaczu? Płaczesz z po-
wodu długów?
Anita zaczesała palcami włosy i wzięła głęboki
wdech, a potem wlepiła wzrok w pudełko.
- Po prostu zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam na-
iwna i ślepa.
Tate nieśmiało dotknął jej ręki, jakby nie był pewien,
czy powinien to robić.
R
S
Anita pod wpływem dotyku jego palców poczuła miły
dreszcz.
- Nie chodzi o pieniądze, ale o to, że moje małżeństwo
opierało się na kłamstwie. Larry nigdy nie traktował
mnie poważnie.
- Rozumiem. - Tate pokiwał głową. - Nie był ci wier-
ny.
- A ja zamykałam oczy na oczywiste fakty.
- Ile miałaś lat, jak wyszłaś za mąż?
- Dziewiętnaście. Rok wcześniej umarła moja matka i
zostałam sama. Kiedy w moim życiu pojawił się Larry,
nagle wszystkie marzenia wydały mi się takie rzeczywi-
ste. Ale teraz wiem, że wychodząc za niego, tak napraw-
dę wcale go nie znałam. Nie udało mi się też poznać go
przez wszystkie lata naszego małżeństwa. Na przykład...
jak mógł mi powiedzieć, że jego rodzice nie żyją?
Tate podniósł jeden z rachunków leżących na kola-
nach Anity.
- Musisz spłacać rachunki za prezenty, które robił in-
nym kobietom?
- Przynajmniej nie ma tu rachunków za hotele. - Anita
zaśmiała się z goryczą.
Tate zaklął pod nosem, pozbierał rachunki rozrzucone
po stole i wrzucił je do pudełka.
- Musisz o tym wszystkim zapomnieć - powiedział,
nakładając wieczko. - Ciągłe rozpatrywanie przeszłości i
błędów nie przyniesie ci nic dobrego.
- Chciałabym o tym zapomnieć, ale to wciąż tak bar-
dzo boli. Nadal zachodzę w głowę, dlaczego mu nie wy-
starczałam...
R
S
- Ja tego też nie rozumiem. - Tate przysunął się bliżej.
- Jesteś naprawdę mądrą i piękną kobietą, a do tego wspa
niałą matką. Czego więcej może chcieć facet?
To pytanie zawisło między nimi w powietrzu i zagęś-
ciło atmosferę. Zdawało się, że te słowa płynęły z głębi
jego serca. Jak miała być na nie obojętna, widząc jego
płomienne spojrzenie? Gdy uniósł jej brodę i przejechał
kciukiem po policzku, myślała, że jej serce stanie w miej-
scu. Czując, że jego usta są coraz bliżej, prawie przestała
oddychać. Wiedziała, co się za chwilę wydarzy, i chciała
tego. Marzyła o tym pocałunku, odkąd się poznali. Roz-
koszowała się jego gorącymi wargami. Czuła pod palca-
mi jego napięte mięśnie i krew pulsującą w żyłach. Z
każdą chwilą stawał się coraz bardziej namiętny i impul-
sywny. To było jak zapierająca dech w piersiach prze-
jażdżka kolejką górską. Na moment znów poczuła się
atrakcyjną kobietą. Czy to nie o to właśnie chodziło? Ta
myśl ściągnęła ją na ziemię. Odsunęła się o krok.
- Lepiej nie... - wyszeptała. - Ostatnią rzeczą, jakiej
potrzebuję, jest mężczyzna i kolejne kłopoty.
Wzrok Tatea spoważniał, a na jego twarzy odmalo-
wały się zawód i frustracja.
- Może masz rację - powiedział w końcu. - Może to
błąd. Chyba będzie lepiej, gdy będę omijał twoje miesz-
kanie. Chciałem ci tylko powiedzieć, że włączyłem na
noc system alarmowy. - Z kieszeni dżinsów wyjął małą
karteczkę. - To jest kod, jeśli możesz, naucz się go na
pamięć i zniszcz kartkę.
Potem wyszedł z pokoju, nie oglądając się już za sie-
bie.
R
S
Anita przez dłuższą chwilę siedziała ze wzrokiem
wlepionym w drzwi. Czuła się teraz jeszcze bardziej za-
gubiona, a przecież nie mogła sobie pozwolić na taki
stan. Musiała zbudować wszystko od nowa dla siebie i
dla swoich dzieci.
R
S
ROZDZIAŁ CZWARTY
W czwartek rano, gdy Tate wrócił ze stajni do domu,
niemal nie poznał swojej kuchni. Mała Marie siedziała w
swoim krzesełku i uderzała rączką w jego blat, a Jared i
Corey ganiali się wkoło stołu.
- Chłopcy, usiądźcie - upomniała ich Anita. - Musicie
się trochę pospieszyć, bo nie zdążycie na szkolny auto-
bus.
Po krótkiej przepychance usiedli do śniadania, z hała-
sem odsuwając krzesła. Na stole stały same pyszności:
jajecznica na boczku, tosty, płatki śniadaniowe i zbożowe
ciasteczka.
- Miałam nadzieję, że niedługo się pojawisz - Anita
spojrzała na Tate’a. - Chyba jeszcze nie jadłeś? Zrobiłam
właśnie kawę, jest gorąca.
- Wypiłem tylko szklankę soku - odparł, zastanawiając
się, czy jest już w raju.
- Jeśli wolisz ciszę i spokój, podam ci śniadanie w
dużym pokoju.
Ciszę i spokój miał nieustannie. Owszem, w pierwszej
chwili zamieszanie panujące w kuchni trochę go rozdraż-
niło, ale gdy Jared wyszczerzył do niego w uśmiechu zę-
by, odparł:
R
S
- Nie, chętnie zjem z wami w kuchni.
- Co będziesz dzisiaj robił? - zapytał Jared.
Nie przywykł do rozmów w czasie jedzenia, ale zajął
miejsce koło chłopca i odpowiedział:
- Idę do pracy.
- A do jakiej pracy? - zapytał Corey.
- Muszę spotkać się z architektem, który rysuje plany
domów, które ja potem buduję.
- Super - wymamrotał mały z pełną buzią. - A jeździsz
wywrotką?
- Ja nie, ale jeździ nią jeden z moich pracowników.
Spychaczem też. Sam zresztą też kiedyś jeździłem.
Anita, karmiąc małą jajecznicą, zerkała na Tate'a.
Czuła, że jeszcze wisi pomiędzy nimi gorące wspomnie-
nie wczorajszego wieczoru. Tate mylił się, sądząc, że
rano o wszystkim uda mu się zapomnieć. Emocje okazały
się równie silne jak cios prosto w żołądek. Nie mógł pa-
trzeć, jak Anita płacze, nie umiał pozostawić jej samej
sobie, odwrócić się i odejść.
Nagle Anita poderwała się z krzesła, jakby zbudziła
się ze snu i sięgnęła po jego talerz.
- Co robisz? - zapytał zdziwiony.
- Podam ci śniadanie.
- Nie żartuj, sam się obsłużę. - Nie podobała mu się
myśl, że miałaby mu usługiwać, chociaż była zatrudniona
jako pomoc domowa.
- No dobrze - uśmiechnęła się. - W takim razie musisz
sporządzić listę moich obowiązków, wtedy wszystko
będzie jasne.
R
S
- To nie jest skomplikowane, gotujesz i sprzątasz, to
wszystko. - Ale wystarczyło tylko raz spojrzeć jej w
oczy, a wszystko robiło się nadzwyczaj skomplikowane.
- A czy chciałbyś, abym nadała twojemu domowi
ostatni szlif?
- Na przykład? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- No wiesz, zasłony, dywany, może parę obrazów na
ścianach...
Kawalerka, z której przeprowadził się tutaj, nie była
zbyt przytulna. Stały w niej skórzana sofa i telewizor.
Właściwie znacznie więcej czasu spędzał w biurze niż w
domu.
- Może będziesz miał ochotę przejść się kiedyś do
sklepu z wyposażeniem wnętrz i trochę się rozejrzeć.
Chętnie ci w tym pomogę.
Czyżby zamierzała zaszaleć za moje pieniądze? - po-
myślał Tate. Lepiej będzie, jak zajmiemy się planowa-
niem przyjęcia przy grillu. Z drugiej jednak strony,
chciał, by jego dom dobrze się prezentował, kiedy przyj-
dą goście.
- Nie wiem, czy teraz znajdę na to czas, ale... - Sięgnął
do kieszeni i wyjął kilka studolarowych banknotów. - Je-
śli znajdziesz czas i ochotę, to bardzo proszę. A to moja
wizytówka. Pod komórką zawsze mnie złapiesz. Tak w
razie czego - wyjaśnił. - Gdybyś miała jakieś pytania czy
wątpliwości.
- Chętnie się tym zajmę w wolnym czasie, ale dziś
chciałam iść do supermarketu, bo nie masz żadnych wa-
rzyw ani owoców.
- Ty tu jesteś gospodynią - odparł.
R
S
- W porządku. No dobra, chodźcie chłopcy, musimy
ruszać, bo zaraz przyjedzie autobus.
- Przecież nie dojadłaś śniadania - wtrącił Tate.
- Autobus nie czeka.
- Ale ja właśnie wychodzę, więc mogę podwieźć
chłopców na przystanek.
- Trzeba będzie zaczekać, aż przyjedzie autobus.
- Nie ma problemu, zaczekam, a ty i Marie dokończy-
cie w spokoju śniadanie. Zadzwonię do ciebie, gdy
chłopcy będą już bezpiecznie w środku.
- Dziesięć minut później Tate wraz z chłopakami pod-
jeżdżał na przystanek. -I co, podoba się wam tutaj? - za-
pytał.
-Mamy dużo więcej miejsca do zabawy i nie trzeba się
bać, że zbijemy jakąś szybę - powiedział rezolutnie Co-
rey.
Tate roześmiał się.
- A czy będziemy kiedyś mogli obejrzeć coś w tym
telewizorze z dużym ekranem? Mama mówi, że nie mo-
żemy tu niczego ruszać bez pytania.
Podobało mu się, że Anita próbowała wpoić chłopcom
pewne zasady.
- Będziecie mogli czasem włączyć, tylko musicie
uważać, żeby wam palce nie przyrosły do pilota.
- Nigdy jeszcze nie oglądaliśmy telewizji na takim du-
żym ekranie. Kiedyś tata obiecał, że nam taki kupi, ale
nic z tego nie wyszło - westchnął Jared.
- Na pewno bardzo za nim tęsknicie.
Zapadła krótka cisza.
R
S
- Taty prawie nigdy nie było, a mama czasem płakała
w nocy. A jak wracał do domu, jakoś dziwnie mówił.
- Dziwnie mówił?
- Tak, tak jakoś wolniej, i głośno się śmiał. Ale mama
się nie śmiała.
Dzieci widzą wszystko, pomyślał Tate. A więc Larry
wracał zwyczajnie pijany.
Najpierw dał się słyszeć charakterystyczny warkot sil-
nika, a potem na zakręcie pojawił się autobus.
- Poczekajcie chwilę, wyjdziecie, gdy stanie. Nie
chcę, żeby was potrącił.
Patrzył, jak chłopcy wsiadają do środka. Jared odwró-
cił się jeszcze, żeby pomachać Tateo’wi. Po chwili ru-
szyli, ale Tate wciąż stał i patrzył za autobusem znikają-
cym na końcu drogi.
Anita wsadziła małą do kojca, a potem wniosła zaku-
py do domu. Bardzo mile zaskoczyła ją dziś propozycja
Tate'a, żeby podwieźć chłopców do autobusu. Może o
tym nie wiedział, ale doskonale się sprawdzał w roli,
której w życiu jej synów bardzo brakowało. A tobie cze-
go brak? To pytanie nieustannie ją nurtowało, odkąd po-
znała tego mężczyznę. Ten wczorajszy pocałunek zupeł-
nie zawrócił jej w głowie. Ale przecież tak naprawdę
wcale nie znała Tatea, nie wiedziała o nim wiele. Równie
dobrze i on mógł ją okłamywać, choć coś podpowiadało
jej, że był inny. Po tym co przeżyła z Lanym, nie wie-
działa, kiedy i czy w ogóle jeszcze będzie w stanie zaufać
jakiemuś mężczyźnie.
Rozpakowała zakupy, przygotowała dla Marie butelkę
R
S
z mlekiem i ułożyła małą do snu. Postanowiła najpierw
ogarnąć trochę dom, a potem spróbować pokazać Ta-
teo’wi różnicę pomiędzy mieszkaniem, w którym się
jedynie śpi i je, a domem rodzinnym. Czuła się trochę jak
kopciuszek pomiędzy drogimi meblami i luksusowym
wyposażeniem kuchni czy łazienek. Nigdy wcześniej nie
mieszkała w takich warunkach. Przez okno w dachu do
holu wpadało słońce i rozświetlało wszystkie zakamarki.
Gdy doszła do sypialni Tate'a, zawahała się. Szybko jed-
nak wytłumaczyła sobie, że jest tu po to, aby sprzątać
także jego pokój. Popchnęła więc drzwi. Jej oczom uka-
zało się olbrzymie pomieszczenie, na środku którego
stało wielkie łóżko. Podłogę przykrywała piaskowa wy-
kładzina. Pościel, w różnych odcieniach brązu i zieleni,
idealnie z nią harmonizowała. Duża dębowa szafa zaj-
mowała jedną ze ścian. Na fotelu z bordowej skóry wi-
siały dżinsy, a obok stały skórzane buty. Na oko wyglą-
dały na bardzo drogie. Na stoliku nocnym leżała książka
o rodeo. Anita z zadowoleniem stwierdziła, że lambreki-
ny w kolorze czekolady, które dziś kupiła, doskonale
będą pasowały do tego wnętrzna. Przeczucie jej nie my-
liło.
Odkurzyła pokój i zabrała się do mocowania dębowe-
go karnisza. Była dumna ze swoich dzisiejszych zaku-
pów: włochatych dywanów, które wykopała na straganie,
kilku naczyń ceramicznych i bukietu suszonych kwiatów.
Gdy zawiesiła zasłony u Tate'a, poszła do salonu i tak
długo przesuwała meble, aż znalazła najlepsze ustawie-
nie. Komplet wypoczynkowy ze stolikiem wylądował
ostatecznie blisko kominka, a na ścianach zawisły obrazy
przedstawiające konie i sceny z rodeo. Całości dopełniały
R
S
skórzane dywaniki, naczynia ceramiczne i bukiet kwia-
tów. Pomieszczenie nabrało zupełnie innego wyrazu.
Miała nadzieję, że spodoba się również Tateo’wi. Usta-
wiła jeszcze trzy brązowe świece na kominku i kamien-
nego niedźwiedzia, który świetnie komponował się z
klimatem pokoju. Bardzo była ciekawa reakcji Tate’a na
te zmiany.
Wieczorem, gdy Tate zaparkował przed domem, do-
chodziła już prawie ósma. Marie spała od dobrej godzi-
ny, a chłopcy właśnie wkładali piżamy. Anita sprzątała
po kolacji. Dla Tate’a przygotowała talerz z przekąskami.
- Długi miałeś dziś dzień - powiedziała, gdy zajrzał do
kuchni.
- Czasem wracam jeszcze później - odparł. - Pójdę
pod prysznic, nie czekaj już na mnie. Sam sobie odgrzeję
jedzenie.
Nie wiedziała, czy mówił to w trosce o nią, czy też nie
chciał przebywać w jej towarzystwie.
Kupiłam parę rzeczy do salonu, zajrzyj tam po drodze.
Odkurzyłam też mieszkanie, także...
- Także co? - zapytał.
- Także twoją sypialnię.
- Świetnie - wymamrotał.
- Jeżeli nie chcesz, żebym tam wchodziła... - zaczęła.
- To żaden problem - wpadł jej w słowo, ale po sposo-
bie, w jaki to powiedział, wyraźnie było widać, że myśli
co innego.
Tate zniknął za drzwiami, a Anita zajęła się chłopca-
mi.
R
S
Gdy wróciła do kuchni, wyjmował akurat z mikrofa-
lówki talerz, który dla niego przygotowała: plastry rost-
befu udekorowane zielonym groszkiem i ziemniaczki z
koperkiem.
- To nie tylko wygląda, ale i pachnie wspaniale - po
wiedział.
- A salon?
-Jest inaczej...
-Inaczej w dobrym czy w złym sensie? - dopytywała. -
Jeżeli ci się nie podoba, mogę coś zmienić, tylko po-
wiedz co.
- Nie trzeba, podoba mi się.
Jego ton przeczył jednak tym słowom.
- Tate, co jest nie tak? Nie powinnam była wchodzić
do twojego pokoju?
- Nie mam z tym problemu.
- Więc o co chodzi?
Mam kłopoty w pracy, moi pracownicy źle powsta-
wiali dzisiaj okna na budowie, a gdzie indziej za bardzo
się obijają. Jestem zirytowany, bo łagodzenie tych zatar-
gów zajęło mi zbyt dużo czasu i nie zdążyłem uporać się
z pilną robotą papierkową. Poza tym... - zawiesił głos.
- Tak? Co poza tym?
- Trochę trudno mi przywyknąć do nowej sytuacji. Je-
stem przyzwyczajony do spokoju w domu.
- Ale przecież nic się nie dzieje.
Tate wbił wzrok w talerz.
- Do tej pory nikogo nie obchodziło jak mieszkam i co
jadam...
R
S
-I to jest taki problem? A kobiety, z którymi się spoty-
kałeś? Nie interesowały się, co jesz i jak żyjesz?
- Nie, zapraszałem je do restauracji. Po prostu dziw
nie się z tym czuję, to prawie tak, jakbym miał rodzinę,
a przecież nie mam.
Chętnie zadałaby mu pytanie, czy chciałby mieć ro-
dzinę, ale zdołała ugryźć się w język.
- Ostatni raz tak było, gdy miałem dwanaście lat, a po-
tem, po śmierci brata, wszystko się rozleciało.
Milczała w obawie, żeby nie przestał mówić, ale nagle
Tate przerwał opowieść. Wiedziała, że nie ma sensu na
niego naciskać. Z Larrym było tak samo, jak nie chciał
czegoś powiedzieć, nie było siły, która by go do tego
zmusiła.
- Zrobiłam budyń waniliowy. Jeżeli będziesz miał
ochotę, jest w lodówce. - Odwróciła się i chciała iść do
siebie.
- Masz pomysły na dobre przekąski? - zapytał niespo-
dziewanie.
- Robię niezłe tarty. Może być?
- Właściwie... sam nie wiem - uśmiechnął się zażeno-
wany. - Co roku organizuję dla pracowników przyjęcie
przy grillu. Dorothy podawała najpierw różne przystaw-
ki, a potem były pieczone żeberka. Sałatki zamawiała w
delikatesach, a ciasta w cukierni. Nie oczekiwałem, że
wszystko zrobi sama. Sęk w tym, że ten dzień zbliża się
wielkimi krokami i trzeba się powoli nad wszystkim za-
stanowić. Grill odbywa się zawsze w drugiej połowie
września, mamy więc zaledwie trzy tygodnie. Nie wiem,
czy dasz radę... Jeśli nie, zamówię po prostu catering.
R
S
- Ile będzie osób?
- Zazwyczaj przychodzi około trzydziestu czy czter-
dziestu.
- Nigdy nie organizowałam tak dużej imprezy, ale
mam ochotę spróbować. Trzy tygodnie to sporo czasu,
zwłaszcza że część rzeczy można zrobić wcześniej i za-
mrozić. A co do ciast, upiekę tarty owocowe lub cia-
steczka.
- Jeśli tylko będzie ci potrzebna pomoc przy dzie-
ciach, poproś Inez. Oczywiście pokryję koszty, no i na-
turalnie dostaniesz odpowiednio wyższe wynagrodzenie,
bo to dużo pracy.
Akurat w tej kwestii nie będę się sprzeczać, pomyślała
Anita. Potrzebowała trochę więcej pieniędzy, bo zbliżały
się święta.
- W porządku, musisz mi tylko powiedzieć, jak sobie
to dokładnie wyobrażasz. Czy przyjęcie ma się odbyć w
domu, czy w ogrodzie.
Ich spojrzenia się spotkały i było dla niej jasne, co mu
chodzi po głowie. Przyjemność bez żadnych zobowią-
zań... Wszyscy faceci są tacy sami. Musiała być szalona,
pakując się w taki dziwny układ. Zaczęła się zastanawiać
nad możliwością odwrotu, gdy rozległ się płacz Marie.
- Ojej - westchnął Tate. - Czy to oznacza kłopoty?
- Nie - Anita potrząsnęła głową. - Wypiła tylko pół
butelki mleka przed zaśnięciem. Teraz pewnie domaga
się drugiej połowy.
Po płaczu Marie dołączyło teraz wołanie Coreya:
- Mamo, mamo, Jared mówi, że w szafie siedzi po-
twór!
Boję się!
R
S
- Jak zwykle wszystkie naraz - westchnęła.
- Zajrzyj do Marie, a ja spróbuję przepłoszyć potwora.
- Tate, chłopcy mogą poczekać, nic się nie stanie.
- To dla nich nowe miejsce, może czują się niepewnie.
- Więc zgoda, ale nie daj się namówić na czytanie ko-
lejnej bajki.
- Dobrze, postaram się. - Nie rozumiał, dlaczego jej to
zaproponował. Czy naprawdę nie miał nic ciekawszego
do roboty? Musi przecież jeszcze zajrzeć do koni. Nie
wiedział czemu, ale poczuł jakąś niezrozumiałą potrzebę
dodania chłopcom otuchy. Wszedł do pokoju i znów ude-
rzyło go, jak szybko Anita zamieniła to miejsce w swój
nowy dom.
- W szafie siedzi potwór, słyszałem go! - zawołał Ja-
red, gdy tylko ujrzał Tatea.
- Może coś tam się przewróciło, a może po prostu
dom osiada, jak każdy nowy budynek.
Tate zapalił światło i otworzył drzwi od szafy.
- Zobacz za ubraniami - poprosił Corey.
Odsunął więc na bok wieszaki z ubraniami i wsunął
głowę do środka. Przejechał też dłonią po tylniej ścianie
szafy.
- Nic tu nie ma, najlepiej sami sprawdźcie.
- Nie wolno nam już wstawać z łóżka, chyba że po-
trzebujemy do łazienki.
- To długo nie potrwa. Śmiało.
Chłopcy wyskoczyli z łóżek i stanęli obok Tate'a.
- W szafie nie ma - powiedział Jared. - Czy mógłbyś
zobaczyć pod łóżkiem?
R
S
- Sprawdzimy razem - odparł Tate. - Ja się nie boję po
tworów.
Chłopcy spojrzeli na niego z podziwem, jak gdyby był
obdarzonym nadludzką mocą bohaterem komiksu.
- A może przeczytasz nam bajkę? - spytał Corey.
- Wasza mama uprzedzała mnie, że o to poprosicie.
Nic z tego.
- Musimy iść spać - upomniał brata Jared.
- Ale możemy umówić się na czytanie bajki na jutro.
- A pokażesz nam jutro konie?
- To zależy, o której wrócę, ale jeśli będzie jeszcze
jasno, zabiorę was do stajni. A teraz śpijcie i do zobacze-
nia rano - dodał i zrobiło mu się jakoś ciepło wkoło ser-
ca. Bez trudu mógł sobie wyobrazić, jak gra z nimi w
piłkę, uczy ich jeździć konno i jak ich przytula po długim
dniu. Nie miał pojęcia, co w niego wstąpiło, odkąd po-
znał tę kobietę. Nie wiedział też, czy jest zadowolony z
tego, co się z nim dzieje. Przechodząc korytarzem obok
sypialni Anity, zajrzał do środka, gdyż drzwi były uchy-
lone. Siedziała w bujanym fotelu, w ramionach trzymała
córeczkę i karmiła ją z butelki, kołysząc się rytmicznie.
Pod nosem nuciła piosenkę. Ten widok urzekł go bez
reszty. Była naprawdę wyjątkową matką: z jednej strony
ciepłą i kochającą, a z drugiej wymagającą i cieszącą się
respektem u dzieci. Słuchały jej nie ze strachu, ale z mi-
łości, bo wiedziały, że mama wie najlepiej. Wspaniale
gotowała, umiała stworzyć cudowną rodzinną atmosferę,
radziła sobie z aranżacją wnętrz. Po zmianach dokona-
nych przez Anitę jego mieszkanie stało się przytulne. Był
naprawdę pełen podziwu dla jej pomy słów. Niby tak
R
S
niewiele, a jaka ogromna różnica. Zastanawiał się, co
jeszcze postanowi zmienić w jego mieszkaniu i sam już
nie wiedział, czy chce tych zmian. Twierdziła, że nie
szuka mężczyzny, co przyjął ze swoistą ulgą, ale mogła
przecież ukrywać prawdziwe intencje. Na razie pewne
było tylko jedno - chemia między nimi przysparzała mu
coraz większych kłopotów, coraz trudniej było mu za-
chować samokontrolę.
Jego intensywny wzrok sprawił, że się obejrzała.
- Tate, wszystko w porządku?
- Tak, tak - odparł trochę zmieszany. - Wypędziłem
potwory z pokoju.
Była cudowna, gdy się uśmiechała. Marzyło mu się
coś więcej niż tylko pocałunek. Lepiej było stąd czym
prędzej zniknąć.
- Mam robotę w stajni. Chciałem ci tylko powiedzieć,
że za jakąś godzinę włączę system alarmowy.
Anita ostrożnie wstała z fotela i ułożyła córeczkę w
łóżeczku. Mała zasnęła jej na rękach. Nie mógł teraz tak
po prostu odejść.
-I co? - zapytała, stając tuż obok niego. - Podoba ci się
twój nowy salon? - Uśmiechnęła się. - A może chcesz,
bym to wszystko uprzątnęła?
- Bardzo mi się podoba - odparł po chwili.
- Cieszę się. W kuchni na ladzie leżą przepisy na róż-
ne przekąski. Jeśli chcesz, zerknij na nie. Jest też reszta z
zakupów.
Na korytarzu paliło się światło, a jego żółty blask roz-
świetlał rudawe kosmyki włosów Anity. Aż się prosiło,
że by ucałować ten jej piegowaty nosek. Musiał za
R
S
czerpnąć powietrza, żeby się opamiętać.
- Co zrobić jutro na śniadanie? Naleśniki czy jajka? -
spytała, zmieniając nagle temat. - A może jedno i drugie?
Tak, chciał jedno i drugie, a nawet jeszcze więcej.
- Nie będę jadł jutro śniadania - powiedział, jakby so-
bie na przekór. - Muszę być wcześnie na budowie. - Nie
umiał wywnioskować z wyrazu jej twarzy, czy była za-
wiedziona.
- W takim razie naleśniki zrobię w weekend.
W ciągu tych kilku dni diametralnie zmieniło się jego
życie: lodówka była wciąż pełna, po całym domu roz-
chodziły się cudowne zapachy, no i wreszcie miał salon,
do którego z chęcią zaprosiłby gości. Skąd brał się zatem
dręczący go niepokój? Pragnął, by Donna nigdy nie ist-
niała, by mógł spojrzeć na Anitę bez uprzedzenia i urazy.
Niestety to wydawało się niemożliwe. Z ciężkim sercem
oddalał się od jej pięknych zielonych oczu i tego uwo-
dzicielskiego waniliowego zapachu. Odwrócił się jeszcze
i powiedział:
- Do zobaczenia jutro.
- Do jutra, Tate - odparła i zniknęła w sypialni.
R
S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wzdłuż drogi dojazdowej do domu Tate’a rozlegał się
jakiś hałas. Anita wzięła Marie na ręce i podeszła do ok-
na. To przyczepa dla koni toczyła się z łoskotem po żwi-
rze. Ostatnimi czasy schodzili sobie z Tate’em z drogi.
Wydawało się to chwilowo najlepszym rozwiązaniem. W
sobotę prawie w ogóle nie było go w domu, a w niedzielę
wybrała się z dziećmi do centrum handlowego po ubrania
i artykuły szkolne. Dziś zniknął bardzo wcześnie rano,
zanim jeszcze wstała. Może i dobrze, bo gdy znajdowali
się w jednym pomieszczeniu, panowało między nimi
napięcie nie do zniesienia. Teraz, gdy zobaczyła go przed
domem, jej puls raptownie przyspieszył. Naprawdę nic
nie mogła na to poradzić. To tylko hormony, pomyślała,
a jakiś wewnętrzny głos podszepnął jej słowo „samot-
ność".
- To absurd, nie mogę być przecież samotna, gdy wy
jesteście ze mną - powiedziała do Marie. Prawda jednak
była taka, że od dziecka cierpiała z powodu samotności, a
od dawna marzyła o głębokim, harmonijnym związku, o
kimś bliskim. Owszem, na widok Tate'a uginały się pod
nią kolana, ale cóż to miało wspólnego z prawdziwą bli-
skością?
R
S
Podeszła do tylnych drzwi i wyszła na zewnątrz, żeby
powitać piękny dzień. Niebawem miała nastać jesień, ale
niebo wciąż jeszcze było błękitne, a chmury puszyste jak
wata. Tate stał przy stajni i rozmawiał z jakimś mężczy-
zną. Promienie słońca oświetlały jego postać niczym
światła rampy. Po chwili wspólnie wyprowadzili konie z
przyczepy. Były przepiękne, szare, ciemno nakrapiane.
Appaloosa, przemknęło Anicie przez myśl, choć niezbyt
się na tym znała. Jednak każdy mieszkaniec Teksasu
wiedział przynajmniej to i owo o końskich rasach.
Anita, podążając za nagłym impulsem, wyszła na po-
dwórze i skierowała się w stronę stajni, gdzie zniknęli
obaj mężczyźni wraz ze zwierzętami. Nim zdążyła zaj-
rzeć do środka, Tate był już na zewnątrz. Przywitał ją,
unosząc kapelusz.
- Znudzona pracami domowymi czy zwyczajnie cieka-
wa? - zapytał, spoglądając na nią spod oka.
Nie rozumiała tej jego nieufności.
- Tylko ciekawa. Zamierzałam posiedzieć przy kom-
puterze, ale Marie doszła do wniosku, że nie ma dziś
ochoty na drzemkę, więc musiałam się nią zająć. Pomy-
ślałam, że odrobina świeżego powietrza dobrze nam zro-
bi. Może zaśnie po spacerze.
- Rozejrzałaś się tu trochę?
- Nie, nie było kiedy. - Co on sobie myśli, że węszę tu
po okolicy, kiedy go nie ma?
- Więc może chcesz, żebym cię oprowadził? Nie
wiem tylko, czy nie będzie ci przeszkadzać charaktery-
styczny zapach...
R
S
Mała Marie zaczęła gaworzyć, jakby chciała oznaj-
mić, że bardzo spodobał jej się ten pomysł. Oboje roze-
śmiali się, a Anita ucałowała córeczkę w czółko.
Tate wskazał jej szerokie drzwi prowadzące do stajni.
-Wciąż pachnie nowością - powiedziała Anita, wcho-
dząc do środka.
-I wciąż jest tu względnie czysto - dodał Tate.
Stajnia była olbrzymia. Anita doliczyła się dwunastu
boksów, a i tak zostało sporo wolnej powierzchni.
-Są piękne! - Dopiero teraz, przyglądając się koniom z
bliska, można było ocenić ich wartość. - Czy to appalo-
osa?
- Piękne klacze - wyjaśnił nie bez dumy Tate. - Mam
nadzieję, że za rok o tej porze będą źrebne.
- Och, dzieci byłyby zachwycone... - zaczęła, ale
urwała w pół zdania.
- Słucham?
- Ach nic, nie wiadomo przecież, co będzie za rok.
Nauczyłam się już, że plany to jedno, a los i tak robi z
nami, co mu się spodoba.
Ich spojrzenia spotkały się, przystanęli na chwilę. Ich
ręce prawie się dotykały.
- Co do stajni, to wolałbym, żeby chłopcy nie kręcili
się tu pod moją nieobecność.
Tate miał dziwnie mroczny wzrok.
-Raczej trzymają się blisko mnie, więc nie ma obawy,
ale dopilnuję, żeby tu nie wchodzili. - Marie położyła
główkę na ramieniu Anity i wsunęła palec do buzi. - Ma
ła chyba szykuje się do spania, pójdę już, bo robota cze-
ka.
R
S
- Muszę jeszcze dziś powprowadzać zmiany na stro-
nach internetowych moich klientów.
- Ilu ich masz?
- Jedenastu.
- Chcesz spędzić życie przy komputerze?
- Chcę zostać grafikiem komputerowym, i zostanę.
Tate sięgnął do tylnej kieszeni, wyciągnął z niej kartkę
i podał ją Anicie.
- To jest lista gości na imprezę. Dałabyś radę kupić
zaproszenia i wysłać je w ciągu kilku następnych dni?
- Pewnie, to żaden problem. Jak Marie się zbudzi,
mogę przejechać się do miasta i jutro wysłać zaproszenia.
- Byłbym ci bardzo wdzięczny, bo czas goni.
- Przygotowałam dwa zestawy menu. Może rzuciłbyś
na nie okiem i powiedział, które bardziej ci odpowiada?
- W porządku. Zatrudnię kogoś do pomocy przy ob-
słudze przyjęcia, no i barmana. Nie dasz rady być w kil-
ku miejscach naraz - powiedział, opierając się o ścianę.
- Nie ma potrzeby, powinnam dać sobie radę, chociaż
jakaś pomocna dłoń pewnie by się przydała.
Zapadła krótka cisza i Anicie zrobiło się gorąco, gdy
Tate spojrzał jej w oczy, a potem zawiesił wzrok na jej
ustach. Niemal słyszała bicie swego serca. Wciąż jeszcze
dobrze pamiętała smak jego pocałunku i dotyk jego sil-
nych rąk.
-To wyjątkowo grzeczne dziecko - odezwał się nagle
ochrypłym głosem, przenosząc wzrok na małą, która
ułożyła się do snu.
Anita pomyślała, że byłby wspaniałym ojcem, i to nie
tylko dla chłopców, ale także dla Marie.
R
S
-Lepiej będzie, jak już pójdę, póki mała ma ochotę na
sen. - I póki w czułym spojrzeniu Tate'a nie dopatrzę się
czegoś, czego tam nie ma, dodała w duchu.
Właśnie zastanawiała się, jakiego koloru czcionkę za-
stosować na stronie klienta, gdy usłyszała kroki Tatea.
Wyprostowała się odruchowo, a gdy zapukał, zawołała:
- Proszę!
- Może rzucę okiem na to menu. - Wszedł do środka, a
gdy zobaczył, że pracuje, dodał: - Jeśli jesteś zajęta,
przyjdę później.
Nie, dlaczego, może być teraz. - Anita podała mu kil-
ka kartek.
Zadzwonił telefon.
- Odbierz, proszę, a ja to przejrzę.
Zerkała ukradkiem, jak podchodzi do sofy. Wiedziała,
że te myśli mogą przysporzyć jej kłopotów.
- Słucham? - Podniosła słuchawkę.
- To ja, Anito, Inez. Powiedz, co u ciebie słychać?
- Próbuję się zadomowić...
- Nie o to mi chodzi, pytam, co u ciebie - powtórzyła
Inez z naciskiem. - Wokół twojego starego mieszkania
kręci się jakiś podejrzany typ.
-Kto taki?
- Nie wiem, widziałam go z daleka. Podobno pytał są-
siadów, czy się wyprowadziłaś i czy zostawiałaś dzieci
same. Może jest z opieki społecznej.
- Co takiego?
- Powiedziałam wszystkim, żeby więcej z nim nie ga-
dali, ale wiesz, jaki jest stary Kellogg. Z takim gadułą
R
S
nigdy nic nie wiadomo.
- Kiedy się tam znowu pojawi, zadzwoń do mnie.
Przyjadę i sama się z nim rozmówię.
- No dobrze, a co poza tym?
- Wszystko w porządku. - Anita spojrzała na Tate'a,
który z pewnością przysłuchiwał się tej rozmowie. - We
wrześniu przydałaby mi się twoja pomoc przy dzieciach,
bo będziemy tu mieć spore przyjęcie.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz, jak bardzo za
wami tęsknię.
- Nigdy o tobie nie zapomnę, Inez. - Anita wyczuła
niedowierzanie i smutek w głosie przyjaciółki.
- Cieszę się, moja droga. Przytul ode mnie Marie i
chłopców. Zadzwonię do ciebie, jak znowu pojawi się tu
ten gość.
Anita w zamyśleniu odłożyła słuchawkę.
- Ktoś o ciebie wypytuje? - zapytał Tate, wstając z
sofy.
- Tak, ale nie podał ani nazwiska, ani powodów. Nie
podoba mi się to. - Była zdenerwowana, trząsł się jej
głos.
- Co o tym myślisz? - Stanął blisko niej, żeby dodać
jej otuchy.
- Coś mi podpowiada, że ma to związek z Suttonami.
Wiem, że wynajęli prywatnego detektywa, by odnaleźć
Larryego. Może teraz przyszła kolej na mnie.
- Nie prościej byłoby z tobą porozmawiać? - zdziwił
się Tate.
Kiedy zadzwoniłam, żeby podać im nowy numer,
R
S
Ruth zapewniała, że będziemy teraz w kontakcie. Myśla-
łam, że chodzi o wizytę...
- Może ten gość to jakiś akwizytor. Nie martw się na
zapas, Anito.
- Masz rację, jak będę się tak o wszystko martwić, to
jeszcze osiwieję.
- A tego bym wcale nie chciał - wyrwało mu się. Wy-
ciągnął rękę, aby dotknąć kosmyka jej włosów, ale
szybko ją cofnął, a potem chrząknął. - Bardzo podoba mi
się to pierwsze menu ze skrzydełkami kurczaka i szar-
lotką. Jednak ostateczny wybór pozostawiam tobie. -
Zamaszystym ruchem położył kartki na biurku Anity i
skierował się do drzwi. - Wrócę dziś późno, muszę je-
chać na budowę.
- Kolacja będzie czekała w lodówce.
- W porządku - odparł i zniknął za drzwiami.
Tate Pardell był facetem o wielu obliczach, ale to w
ogóle nie powinno jej obchodzić. Usiadła przy kompute-
rze z postanowieniem, że nie będzie przejmować się rze-
czami, nad którymi i tak nie ma kontroli.
Anita przyzwyczaiła się w ciągu dwóch tygodni do
swojej nowej roli. Tate zazwyczaj wracał do domu póź-
no, więc miała czas, by zająć się dziećmi i przygotowa-
niami do przyjęcia.
W dniu, kiedy miała się odbyć impreza, zapowiadała
się piękna pogoda. Anita od samego rana krzątała się w
kuchni. Na krótko przed rozpoczęciem przyjęcia, pół-
miski z przysmakami wylądowały na stołach.
-Przekąski wyglądają wspaniale - powiedział Tate,
R
S
wchodząc do kuchni. - Twój pomysł z namiotami i stoła-
mi w ogrodzie był po prostu genialny.
- A jak rozwiązywałeś to wcześniej? Chyba nie przyj-
mowałeś tylu ludzi w kawalerce?
- Nie, wynajmowałem lokal, ale teraz jest o niebo
przyjemniej. I te zapachy...
W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa oraz
ciasta.
Anicie zrobiło się miło, że Tate wyraził swoją apro-
batę dla jej dokonań. W końcu zależało jej na tym, by
zostać tu na tyle długo, żeby zaoszczędzić trochę pienię-
dzy.
- Wystawię wszystko na stoły z chwilą, gdy dotrą
pierwsi goście. Aha, i uprzedź wszystkich, że sos z chili
jest bardzo ostry, żeby potem nie mieli pretensji.
Tate roześmiał się.
- Nie martw się, oni są przyzwyczajeni do ostrych po
traw.
Pikantny był również podtekst, który czaił się w jego
spojrzeniu i tonie głosu. Unikali siebie, ponieważ oboje
wiedzieli, że tak będzie najprościej. Gdy jednak stali tak
blisko siebie, trudno było im udawać obojętność.
Anita miała na sobie swoje najlepsze, wyjściowe
czarne spodnie i białą koronkową bluzkę.
- O której pojedziesz po dzieci?
- Zostaną u Inez tak długo, jak to będzie konieczne.
Nie chcę ich tu przywozić, zanim nie wyjdą wszyscy
goście.
- Tak rzeczywiście chyba będzie najlepiej.
W całym domu rozległa się nagle melodia Yellow
Rose of Texas, czyli dzwonek do drzwi.
R
S
-No to się zaczyna! - zawołał Tate i poszedł powitać
pierwszych gości.
Anita wyjęła z lodówki półmiski z warzywami i so-
sami i postawiła je na tacy, a następnie poustawiała
wszystko na największym stole. Tate, tak jak obiecał,
zatrudnił barmana i pomoc do obsługi. Evelyn miała koło
czterdziestki i była naprawdę urocza. Z uśmiechem wy-
konywała polecenia Anity. Tate włączył muzykę i wszy-
scy zdawali się dobrze bawić. Kilka par tańczyło nawet
na patio. Gdy zapadł zmierzch, niektórzy goście weszli
do domu i rozsiedli się w salonie. Anita właśnie miała
wejść, by podać ciasteczka zbożowe, gdy usłyszała, jak
jedna z kobiet mówi do koleżanki:
-Ta ruda to podobno jego pomoc domowa, ale jak wi
dzę, jakim, wzrokiem na nią patrzy, to zastanawiam się,
czy przypadkiem nie chodzi tu o coś całkiem innego...
Zrobiło się jej głupio, poczuła, że się rumieni. I znowu
przypomniał się jej ich pocałunek. Co tam, było, minęło.
Była tylko gospodynią Tatea i nie podobało jej się, że za-
częto na ich temat plotkować. Wyprostowała się dumnie i
z nieco sztucznym uśmiechem weszła do salonu, by za-
oferować gościom Tate'a wypieki swojej roboty. Po
chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Z ulgą odstawiła
tacę i poszła otworzyć. Zdębiała, gdy zobaczyła z kim ma
przyjemność, a w żołądku poczuła silny skurcz. To był
Kip Fargo.
-Witaj, Anito - powiedział ze swoim teksańskim ak-
centem, cedząc słowa przez zęby. - Że też akurat ciebie
tu spotykam...
Zanim zginął Lany, pracowali razem. Kip wpadał cza-
R
S
sem do nich do domu na pokera. Pewnego razu pozwolił
sobie na zaloty i od tamtego dnia nie miała dla niego zbyt
wiele szacunku, co zresztą powiedziała mu prosto w
twarz. Nie lubił, gdy raniono jego męską dumę, co jasno
dał jej wówczas do zrozumienia.
-Ciekawe, skąd znasz Tate'a Pardella? - Zmierzył ją
kpiącym wzrokiem. - Czyżbyś umawiała się z którymś
z jego pracowników?
Nie miała ochoty rozmawiać z nim.
- Pracuję dla pana Pardella - odparła lakonicznie.
-Chcesz wejść? Goście są w ogrodzie i w salonie. Tam
znajdziesz też coś do zjedzenia.
- Z przyjemnością wejdę i obejrzę ten pałac. Zastana-
wiałaś się pewnie, jak Tate dochrapał się takiego bogac-
twa.
- Domyślam się, że ciężko pracował - odparła chłod-
no. - Na ogół tak chyba dochodzi się do pieniędzy.
- Ciężką pracą? - Kip zaśmiał się nieprzyjemnie. - To
raczej kwestia szczęścia. Ja jak dotąd jakoś się nie wzbo-
gaciłem, pracując dzień w dzień jako majster u Pardella.
Zresztą szukam czegoś lepszego. - Minął Anitę i wszedł
do środka, rozglądając się uważnie dokoła. Zajrzał do sa-
lonu i aż zagwizdał. - To musiało kosztować majątek.
Anita wskazała na patio.
- Większość gości jest tam.
- Nie wyjdziesz?
- Nie, mam robotę w kuchni.
Jesteś tu dziewczyną do posług? - zapytał z przeką-
sem.
- Jestem gospodynią pana Pardella. - Odwróciła się na
pięcie i ruszyła do wyjścia.
R
S
Kip nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną. Chwycił
ją za rękę i powiedział:
- Teraz, kiedy nie ma już Larryego, chyba możesz ze
mną zatańczyć.
- Jestem w pracy. - Poczuła ucisk w żołądku, ale wola-
ła nie zadzierać z facetem, o którym jej mąż powiedział
kiedyś, że jak sobie wypije, robi się nieobliczalny. Nie
potrzebowała kłopotów.
Na szczęście, jak spod ziemi, wyrósł Tate. Stanął
obok Kipa i rzucił mu pytające spojrzenie, omiatając
wcześniej wzrokiem jego rękę ściskającą ramię Anity.
Emanował pewnością siebie.
- Znacie się? - spytał.
Anita wyswobodziła się z uścisku Kipa i od razu po-
czuła ulgę. Nie zamierzała niczego ukrywać.
- Kip pracował z moim mężem.
- Tak, właśnie, byliśmy kumplami od pokera. Podob-
no Anita jest teraz twoją gospodynią? Jeśli ci gotuje, to
jesz po królewsku, zawsze miała do tego dryg. Na samą
myśl cieknie mi ślinka...
Tate spojrzał najpierw na Anitę, potem na Kipa i po-
wiedział:
- Więc nie trać czasu i baw się dobrze. Tam znajdziesz
mnóstwo smakołyków.
- Dzięki, na pewno będę się dobrze bawił. - Uniósł
palcem kapelusz i po chwili już go nie było.
Tate natychmiast zasunął szklane drzwi do jadalni i
wreszcie zostali sami.
- O co chodziło?
R
S
Anita spojrzała w stronę Kipa. Wciąż na nich patrzył.
Odeszli więc na bok i wtedy Anita powiedziała:
- Właściwie o nic - próbowała wybrnąć z tego bez
zbytecznych wyjaśnień.
- Na pierwszy rzut oka było widać, że o coś chodzi.
Byliście kiedyś z sobą? - spytał wprost, a w jego szorst-
kim tonie było coś, co zabrzmiało jak oskarżenie. Nigdy
wcześniej tak do niej nie mówił.
- Skądże, tylko... Kip nie szanował pewnych reguł i
usiłował mnie poderwać. Nie przepada za mną, bo dałam
mu wtedy kosza.
- Przystawiał się do żony swojego kumpla?
Anita pokiwała głową.
- Daj spokój, Tate, to nie jest przecież twoja... - umil-
kła w pół słowa.
- Owszem, to jest moja sprawa, zwłaszcza że nie prze-
padam za tym gościem, choć jest dobrym pracownikiem.
Nadzoruje jedną z brygad i nie było dotąd na niego skarg.
Jeśli jednak jest coś, o czym powinienem wiedzieć,
chciałbym to usłyszeć.
Przystawiał się do mnie pewnej nocy, gdy grali w po-
kera. Należy do tych facetów, którzy uważają, że
wszystkie kobiety powinny leżeć im u stóp. Tacy nie
umieją pogodzić się z przegraną.
-A ty nie chciałaś...
-Nie, byłam wierna Larryemu, chociaż różnie się mię
dzy nami układało. Może nie potrafisz tego zrozumieć...
- Załamał jej się głos i spuściła wzrok. Nie mogła
uwierzyć, że tak bardzo zależało jej na opinii Tate'a.
R
S
-Wybacz. - Tate położył jej dłoń na ramieniu. - Nie
chciałem naciskać.
Anita potrząsnęła głową.
- Wiem, ja tylko... - zaczęła i odsunęła się. - Może le-
piej będzie, jak wezmę się za sprzątanie.
- Miałaś czas coś zjeść?
- Nie, zjem potem.
- Może dołączysz na chwilę do gości?
- To chyba nie jest dobry pomysł. Po co dawać im te-
mat do plotek?
Szklane drzwi rozsunęły się cicho i pojawiła się w
nich kobieta lekko po trzydziestce. Miała długie brązowe
włosy i przyjemny uśmiech.
- Cześć, Sandy - powitał ją Tate. - Dobrze się bawisz?
- zapytał uprzejmie.
- Garth wcina żeberka, jakby je jadł po raz ostatni w
życiu. To pani je przyrządzała?
- Tak, ja.
- Wszystko jest pyszne.
- Bardzo mi miło.
- O, przepraszam, ale ze mnie gbur. To jest Anita Sut
ton, a to Sandy Finney - przedstawił je sobie Tate. -
Sandy jest lekarzem rodzinnym w mieście, dba o zdrowie
moich pracowników.
- Ten pikantny sos też jest wspaniały - rzuciła
Sandy z uznaniem, spoglądając na Anitę. - Pani go przy-
rządziła?
- Tak, chętnie podam pani przepis.
- Byłoby wspaniale.
- Jeszcze o tym nie wiecie - Tate uśmiechnął się ta-
jemniczo - ale macie ze sobą wiele wspólnego. Sandy
R
S
też jest mamą bliźniąt - powiedział, patrząc na Anitę. -
Tyle że to dziewczynki. Mają trzy lata, prawda?
- Zgadza się, trochę trudny wiek, a kiedy ma się taką
dwójkę, czas płynie jakby wolniej.
- Anita ma dwóch chłopców, pięciolatków.
- Z utęsknieniem czekam, kiedy moje dziewczynki bę-
dą tyle miały - westchnęła, a potem się roześmiała.
Anita polubiła ją od pierwszego wejrzenia, ale nie
miała ochoty na większe towarzystwo.
- Przepraszam was, muszę zajrzeć do kuchni. Miło mi
było panią poznać, pani Finney.
- Och, proszę mi mówić Sandy.
- Zgoda, więc Sandy. Jeśli będziecie mieć na coś
ochotę, przyślijcie do mnie Evelyn.
Tate odprowadził ją wzrokiem, widziała to kątem oka.
Niedobrze, jeśli dalej tak pójdzie, nigdy nie uda jej się
zapomnieć o tamtym pocałunku.
R
S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tate przez cały wieczór strzelał oczami za Anitą.
Trudno mu było odmówić sobie tej przyjemności. Była
naprawdę urocza i poruszała się z niesłychaną wprost
gracją. Miało się wrażenie, że jest wszędzie, a jedno-
cześnie zdawała się niewidoczna, gdy uzupełniała pół-
miski czy zbierała puste talerze. Zaskakująco dobrze po-
trafiła zadbać o sprawny przebieg imprezy. Za to on czuł,
że zaniedbuje obowiązki gospodarza. Starał się unikać
Anity. Ograniczył ich kontakty do niezbędnego mini-
mum, bo dobrze wiedział, co się stanie, jeśli o to nie za-
dba. Gdy zobaczył ją wtedy z Kipem Fargo, zrozumiał,
że ta kobieta znaczy dla niego więcej, niż wypada. Sytu-
acja stawała się coraz bardziej napięta i kłopotliwa. Nie
wiedział jeszcze, czy zdoła jej zaufać. Niepokoiły go jej
ambicje zawodowe i parcie na sukces. Nie wiedział, do
czego byłaby zdolna, by osiągnąć cel. Jej dzieci wzbu-
dzały w nim nieznane dotąd uczucia, myślał o nich z
czułością, lubił się o nie troszczyć. Chętnie wyjaśniał im
różne sprawy związane z hodowlą bydła i koni. Corey i
Jared byli wdzięcznymi słuchaczami, nigdy nie okazy-
wali zniecierpliwienia lub znudzenia. Uważnie śledzili
R
S
jego słowa, a kiedy były zabawne, chłopcy ze śmiechu
tarzali się na sianie.
Gdy Tate wszedł do kuchni, zastał Anitę upychającą
pozostałości z przyjęcia w lodówce.
- Masz spore zapasy - powiedziała z uśmiechem, z tru-
dem domykając lodówkę. - Za mało miejsca, żeby to
wszystko schować. Wygląda na to, że przez tydzień nie
będę musiała gotować.
- Przyjęcie było naprawdę wspaniałe, goście nie mogli
się nachwalić przygotowanych przez ciebie dań.
- Bardzo mnie to cieszy. Pojadę teraz po dzieci - po-
wiedziała.
- Zaczekaj chwilę - poprosił i dotknął jej ramienia. -
Naprawdę zrobiłaś więcej, niż do ciebie należało. Te de-
koracje w domu i w ogóle... Kilka osób pytało, czy za-
mówiłem dekoratora wnętrz.
-I co?
- Powiedziałem, że to także twoje dzieło. Prawda jest
taka, że zanim się tu wprowadziłaś, to miejsce było po-
zbawione życia, teraz ma duszę...
- No cóż, parę drobiazgów, dywany, zasłony w
oknach... To szczegóły, ale jakże ważne.
- Nie jestem pewien, czy chodzi tu rzeczywiście o dy-
wany i zasłony. Sądzę, że ma to związek z twoją osobą.
- Dziękuję, Tate. - Na jej twarzy odmalowało się zdu-
mienie.
- Nie, nie chcę podziękowań, chcę...
- Tak? - zapytała prawie szeptem.
R
S
Musiał ją o coś zapytać.
- Ty i Kip... - zaczął. - Naprawdę nic między wami
nie było?
Zarumieniła się.
- Mówiłam ci już, byłam mężatką.
- Mężatki czasem zbaczają z drogi, zwłaszcza gdy nie
są szczęśliwe.
- Przepraszam, ale myślę, że wyraziłam się jasno. -
Odwróciła się i skierowała w stronę drzwi. - I tak już
zdradziłam o sobie zbyt wiele.
Nie mógł pozwolić jej tak po prostu odejść, nie tym
razem. Jak długo mieli jeszcze ignorować tę magnetycz-
ną siłę, która przyciągała ich do siebie? Chwycił ją za
rękę i obrócił do siebie.
- Myślę, że wciąż jeszcze za mało o tobie wiem.
- Skoro mi nie wierzysz... - Poczuła w oczach piekące
łzy.
Nie chciał, by płakała, ale czy to były prawdziwe łzy?
Czemu nie mógł zapomnieć o Donnie?
- Nauczyłem się, że kobiety nie zawsze mówią praw-
dę. Nie umiem im zaufać, tak jak ty nie umiesz zaufać
mężczyźnie. - Widział, jak jej niechęć słabnie, a spojrze-
nie łagodnieje. Jedyna rzecz jakiej pragnął, to by zapo-
mniała o zdradach męża i Kipie, który nie respektował
świętości małżeństwa.
Znał tylko jeden sposób, by tego dokonać. Przysunął się
bliżej i położył ręce na jej biodrach. - Czy czujesz to co
ja? - Przez ułamek sekundy pomyślał, że zaprzeczy.
Anita jednak skinęła głową, a potem powiedziała ci-
cho:
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.
R
S
- Może za dużo myślisz - szepnął ochryple i przyciąg-
nął ją do siebie.
Gdy poczuła jego gorące usta, nic innego nie miało
już znaczenia. Zanurzyła palce we włosach Tate’a i pod-
dała się jego pocałunkom.
Nie umiał przy niej nad sobą panować, było w niej coś
takiego, że znowu zaczął śnić o rzeczach, w które już
dawno przestał wierzyć. Obudziła w nim nadzieję, na-
dzieję na więź, której nic nie byłoby w stanie rozerwać.
Taką, jaka łączyła go wiele lat temu z bratem. Gdy zo-
stało mu to odebrane, z jego życia zniknęło całe światło.
Dopiero gdy do jego biura weszła Anita i usiadła naprze-
ciwko niego, poczuł, że to światło do niego powróciło.
Nie wiedział, czy to wszystko faktycznie ma jakiś sens,
ale teraz poddał się emocjom. Miał przyspieszony od-
dech i czuł szalone podniecenie. Przez moment i ona dała
się ponieść uczuciom, ale już po chwili odniósł wrażenie,
że zaczęła się wycofywać. Nie miał prawa do niczego jej
zmuszać.
- Coś nie tak? - zapytał czule.
- Muszę jechać po dzieci, czekają na mnie. To o nich
powinnam myśleć w pierwszej kolejności.
Zrozumiał. Zresztą i on nie chciał, żeby ich pierwszy
raz był jakimś szybkim numerkiem. Nie z nią. Musiał jej
o tym powiedzieć.
- To jasne, tak być powinno - odparł. Przyglądała mu
się wnikliwie. Czyżby nie mogła się opędzić od przy-
krych wspomnień?
- Nie jestem przecież w twoim typie, Tate.
- Skąd ta pewność? - zapytał z lekkim uśmiechem.
R
S
Ale jej wcale nie było do śmiechu.
- Należymy do innych światów.
- Nie sądzę, żeby to odgrywało rolę. Raczej to, gdzie
się znajdujemy i dokąd dążymy.
- Pracuję dla ciebie.
- Wiem, to wszystko komplikuje. Chyba będę musiał
cię zwolnić - zażartował.
- Ta praca znaczy dla mnie więcej niż... niż romans
-szepnęła.
Patrzył jej prosto w oczy. Nie zobaczył w nich ani fał-
szu, ani podstępu. Żadnego znaku, że chce wykorzystać
swoją posadę, by zdobyć jego względy.
- Powoli stajesz się niezastąpiona, więc nie musisz się
obawiać, że stracisz pracę. A co do reszty, to coś wymy-
ślimy. Może pojadę razem z tobą po dzieci? Mogą zasnąć
w czasie jazdy.
- Nie musisz... - zaczęła Anita.
- Ale chcę.
Po raz pierwszy odkąd ją poznał, wyglądała na spa-
nikowaną. Na krótki moment w jej pięknych zielonych
oczach pojawił się strach. Czego się bała?
- Jedźmy moim samochodem, tam jest fotelik dla Ma-
rie. Zgoda?
- Czemu nie. - Ostatnio usłyszał jakieś podejrzane rzę-
żenie w silniku auta Anity i pomyślał, że może uda mu
się ustalić, co się dzieje, kiedy będzie prowadził. Nie
chciał, żeby wysiadł jej samochód, gdy będzie w drodze
z dziećmi. Czuł zaskakującą potrzebę chronienia tej ko-
biety.
R
S
- Nauczysz nas jeździć konno? - zapytał któregoś dnia
Corey, wlepiając w Tatea błagalne spojrzenie.
- Jesteście jeszcze za mali, żeby wsiąść na konia - od-
parł Tate stanowczo. Nigdy dotąd nie stwarzali żadnych
kłopotów i właściwie zawsze byli posłuszni. - Ale myślę,
że jak podrośniecie, z pewnością da się to zrobić.
-A kiedy?
- Tego jeszcze nie wiem.
Obaj zrobili skwaszone miny. Tate uniósł głowę i zo-
baczył Anitę. Pewnie słyszała tę rozmowę.
- Czy coś jest nie tak? - spytała. Na rękach trzymała
Marie, która wpatrywała się olbrzymimi oczami w konie.
- W sumie nie - odparł Tate. - Chłopcy chcieli, żebym
nauczył ich jeździć konno, ale uważam, że jeszcze na to
za wcześnie.
- Pan Pardell jest bardzo zapracowanym człowiekiem,
a na to potrzeba dużo czasu - próbowała wytłumaczyć
chłopcom.
- Nie w tym rzecz, są po prostu jeszcze za mali. Ale
wiecie co, mam tu trochę jabłek, możecie nakarmić ko-
nie, a przy okazji trochę się z nimi zapoznacie. Co wy na
to?
Na twarze chłopców powrócił uśmiech.
- Tak, tak, hura! - Jared aż podskoczył z radości.
- No, no, tyle energii w tak małym człowieczku - za-
żartował Tate.
-I to razy dwa - roześmiała się Anita.
Tate przeciął jabłko na ćwiartki i podał je chłopcom.
- Kiedy znów będziecie się wybierać do stajni, pamię-
R
S
tajcie, żeby zabrać z domu trochę marchewki. Też ją bar-
dzo lubią.
Corey nieśmiało wyciągnął rękę w stronę klaczy.
- Ale duża! - powiedział z fascynacją. - I jakie ma du
że zęby!
Future Lady chapnęła z jego ręki jabłko i zaczęła
przeżuwać.
- Łaskocze - zaśmiał się.
Jared był bardziej powściągliwy, więc Tate stanął
obok niego i podtrzymał mu dłoń. Klacz z wyraźną przy-
jemnością wzięła drugi kawałek jabłka.
- Ja też coś bym zjadł - powiedział Jared do mamy.
- Widzę, że udzielił ci się koński apetyt - roześmiała
się. - Biegnijcie do domu umyć ręce. Mydłem - dodała.
-Upiekłam ciasteczka orzechowe. Są w słoiku. Zaraz
przyjdę i naleję wam mleka.
- Są naprawdę grzeczni - powiedział Tate z uznaniem.
- Cieszę się, że nie sprawiają kłopotu. A jak sądzisz,
kiedy mogliby wsiąść na konia?
- Sam nie wiem...
- A ty kiedy zacząłeś?
- Miałem cztery lata, ale to było za wcześnie.
- Coś się wydarzyło? Jakaś kontuzja?
- Nie, nic mi się nie stało. - Wolałby, żeby wtedy koń
zrzucił jego, a nie Jeremiego. Nie dźwigałby wówczas
przez te wszystkie lata koszmarnego poczucia winy. Był
starszy, powinien był zabronić bratu wsiadać na konia...
Anita patrzyła na Tatea zaintrygowana. Poczuł, że
brakuje mu powietrza, chociaż stajnia była naprawdę
R
S
przestronna.
- Przepraszam, mam robotę - burknął pod nosem.
- I pamiętaj, niech chłopcy nie przebywają tu pod moją
nieobecność.
Anita pokiwała głową, co oznaczało, że przyjęła jego
słowa do wiadomości, nawet jeśli niewiele z tego zrozu-
miała.
- Będę pamiętać, a teraz muszę dać chłopcom jeść.
Gdy wyszła ze stajni, Tate odetchnął z ulgą. Całe szczę-
ście, że miała dzieci, inaczej nie mógłby za siebie ręczyć.
Kto wie, czy nie posunąłby się do tego, żeby pociągnąć
ją do jednego z boksów i zrobić to, o czym marzył już od
samego początku.
Wieczorem Anita weszła do kuchni, by podszykować
obiad na następny dzień. Na stole leżały dwa listy, na
których widniało jej nazwisko. Jeden z nich to rachunek
za prąd, ale ten drugi... „Kancelaria prawna w Houston"
przeczytała zaskoczona i poczuła niepokój.
W drzwiach pojawił się Tate, prosto spod prysznica.
Miał jeszcze mokre włosy i rozpiętą koszulę. Wyjął z lo-
dówki sok pomarańczowy i zapytał:
- Dzieciaki już śpią?
Przytaknęła, ale jej głos brzmiał inaczej niż zwykle.
Bała się otworzyć list, który ściskała w ręku.
- Coś nie tak?
- Jeszcze nie wiem, dostałam list od prawnika z Hou-
ston. Dziwne...
R
S
Widział, że go jeszcze nie otworzyła.
- Może to tylko jakaś ulotka.
- Nie sądzę.
Rozdarła kopertę i zaczęła czytać. Miała wrażenie, że
sufit wali się jej na głowę. Ugięły się pod nią kolana.
- Hej, co się dzieje? - Tate podtrzymał ją, bo wyda-
wało się, że za moment upadnie.
- To od... od prawnika Suttonów. Chcą wnieść sprawę
o przyznanie praw rodzicielskich do chłopców i Marie.
Uważają, że nie jestem w stanie zapewnić im odpowied-
niej opieki. Piszą, że jestem kobietą „o niskich, nieregu-
larnych dochodach, bez stałego miejsca zamieszkania,
ubezpieczenia zdrowotnego i..."
-I? - ponaglił Tate.
- Poddają w wątpliwość moją moralność, jako że za
mieszkałam z mężczyzną, z którym nie łączy mnie zwią-
zek małżeński. - Anita zaczęła drżeć na całym ciele.
Tate ujął ją pod ramię i pomógł usiąść. I jemu po czę-
ści udzieliła się panika Anity. Puścił solidną wiązkę bluź-
nierstw pod adresem Suttonów, a potem wziął Anitę za
rękę.
- Dasz radę, pomogę ci.
- Czyli ty też myślisz, że to poważna sprawa?
- Tak, trzeba też uwzględnić, z kim mamy do czynie-
nia.
- To znaczy?
- Należałoby zabawić się w śledczych. Porozmawiam
ze znajomym detektywem.
- Nie stać mnie na to, Tate.
- Postawiłem mu dom, więc z pewnością się dogada-
my, a zebranie informacji o tych ludziach nie będzie
R
S
trudne. Mówiłaś, że on jest w jakimś zarządzie...
- Tak, twierdził, że ma jakieś zebranie i dlatego musi
wracać do Houston.
- Doskonale, zaraz zadzwonię i dowiem się, gdzie pra-
cuje.
Anita czuła się tak, jakby zawalił się jej cały świat, i
tym razem naprawdę nie miała pojęcia, jak go odbudo-
wać. Siedziała bez ruchu ze wzrokiem utkwionym w za-
pisanej kartce papieru.
Po kilku minutach wrócił Tate, otarł jej łzy i przytulił
mocno. Nawet nie zauważyła, że płakała.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jutro powinni-
śmy otrzymać pierwsze informacje.
- Co ja mam zrobić, Tate? - Anita nie była w stanie
powstrzymać łez.
- Musisz się stanowczo sprzeciwić. W końcu to ty je-
steś matką i nikt tak po prostu nie może odebrać ci dzie-
ci. -Jego głos był przepełniony oburzeniem. Anita od
razu poczuła się bezpieczniej. - Jesteś przecież wspaniałą
matką, zobaczy to każdy sędzia, a wiele osób poświad-
czy.
- Dziadkowie moich dzieci są najwyraźniej innego
zdania.
- Nie mają nic do gadania. Zresztą ich postawa wynika
raczej z poczucia winy w stosunku do syna. Według
mnie teraz próbują naprawić swój błąd. To jest całkiem
oczywiste i nie wyobrażam sobie, żeby nie dostrzegli
tego przysięgli i sędzia, skoro nawet ja to widzę.
- Przecież ty nie poznałeś Suttonów...
R
S
- To prawda, ale wiem, co to jest poczucie winy.
Te słowa dały Anicie do myślenia, ale nie czuła się
teraz na siłach, żeby dopytywać o jego osobiste sprawy.
Ten facet, który o mnie wypytywał, a o którym wspo-
minała Inez, to był pewnie ich detektyw. Powinnam była
się domyślić, czym to pachnie.
- Byłaś wtedy poruszona, ale nie sądziłem...
- To mnie przerasta.
- Nie możemy się poddawać, musimy teraz być silni.
-Przytulił ją mocniej, czując, że drży. - Trzeba zgroma-
dzić trochę informacji na ich temat.
Zdumiało ją, że użył słowa „my". Przecież to nie był
jego problem... Spojrzała mu głęboko w oczy i poczuła,
że będzie ją we wszystkim wspierał. Łzy wzruszenia na-
płynęły jej do oczu. Przy nim czuła się bezpieczna, ale
też w jakiś sposób bezbronna. Nie potrafiła się bronić,
gdy poczuła na sobie jego usta. Nawet teraz, a może
szczególnie teraz, kiedy walił się jej na głowę cały świat.
Tate był dla niej opoką i nadzieją. Przywarła mocno do
jego ciała i poczuła przeszywające ciepło i mocne bicie
jego serca. Wspaniale byłoby leżeć w łóżku w jego obję-
ciach, budzić się przy nim i zasypiać. Świadomość, że
zakochiwała się w nim po uszy, dolewała tylko oliwy do
ognia i napełniała ją przerażeniem. Oparła głowę o jego
tors, przerywając pocałunek. Nie była w stanie nic po-
wiedzieć, tylko patrzyła mu prosto w oczy.
- Wydaje mi się, że zapomniałaś na kilka chwil o Sut-
tonach - szepnął jej do ucha.
R
S
Czy była dla niego tylko dogodną okazją, łatwym łu-
pem? Odsunęła się.
- Pogubiłam się, muszę sobie to wszystko przemyśleć.
- Pod warunkiem, że nie będziesz się zamartwiać, bo
to niczego dobrego nie przyniesie.
- Myślisz, że to takie proste? Z pewnością nie zmrużę
dziś oka.
- To nie jest proste, ale sen jest ci potrzebny, żebyś
miała siłę stawić czoła temu, co nadejdzie.
Nie wiedziała, co ją czeka, ale nie mogła dopuścić, by
uczucia do Tate'a jeszcze bardziej skomplikowały i tak
już trudną sytuację.
- Zadzwonisz do mnie jutro, gdy tylko będziesz coś
wiedział?
- Zadzwonię.
- Dziękuję ci. Dobranoc.
Gdy doszła do swojej sypialni, wciąż jeszcze drżała.
Nie wiedziała już, czy była to bardziej reakcja na list, czy
na pocałunek Tate’a.
R
S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dochodziła dziesiąta, gdy Anita usłyszała na żwiro-
wym podjeździe samochód Tatea. Miał przecież zadzwo-
nić, pomyślała. Wpadła w jeszcze większą panikę. Wsa-
dziła Marie do kojca i pobiegła do salonu, do którego
właśnie wszedł Tate. Minę miał dość niewyraźną.
-I co? - zapytała z przerażeniem.
Rondo kapelusza przysłaniało mu oczy. Dopiero gdy
podszedł bliżej, dostrzegła jego posępne spojrzenie.
- Nie jest dobrze. Ten cały Sutton jest wpływowym
człowiekiem w Houston, pracuje w banku i ma zna-
jomości. A wobec twojego męża nigdy nie wysunięto
oskarżeń za tamten wypadek. Nie każdy zdołałby to tak
załatwić.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Puls w skroniach
stawał się nie do zniesienia.
- To będzie nieczysta gra i nie ma pewności, że ją wy-
grasz.
- Ale muszę! Co ja mam zrobić? - Głos Anity przepeł-
niony był paniką. Nie mogła uwierzyć, że w ciągu zale-
dwie kilku godzin tak wiele się w jej życiu zmieniło. -
Lepiej wyjadę, zanim to wszystko się zacznie. Jeśli bę-
dzie trzeba, pojadę na Alaskę. Tam Suttonowie nigdy
R
S
nas nie znajdą.
Nagle Tate znalazł się bardzo blisko niej i chwycił ją
za ramiona.
-Bądź realistką, Anito, nie możesz uciekać w nieskoń-
czoność. Z trójką dzieci? Co by to było za życie...
- Więc co mam zrobić? - powtórzyła zrozpaczona.
Tate milczał, ale wyczuła zmianę jego nastroju.
- Masz jakiś pomysł? Powiedz!
- Tak, mam. Myślę, że gdyby twoje życie było bar-
dziej ustabilizowane, nie mogliby ci niczego zarzucić.
- Nie mają prawa, robię, co mogę...
- To za mało - przerwał jej. - Jest tylko jeden sposób,
by wszystko naprawić... Powinnaś wyjść za mnie za mąż.
Zrozumienie sensu tej wypowiedzi zajęło jej dobrą
chwilę. Nie mogła wprost uwierzyć w to, co usłyszała.
- Wyjść za ciebie... dla seksu? - wyjąkała. - Chyba nie
mówisz poważnie?
- Bardzo poważnie. Nie chodzi tylko o seks - wes-
tchnął Tate.
Wystarczyło popatrzeć w jego błękitne oczy, by wie-
dzieć, że nie żartuje.
- Dlaczego miałbyś to zrobić?
- Nie oszukujmy się, Anito. Oboje próbujemy stłumić
uczucia, a przecież o wiele przyjemniej byłoby poddać
się tym emocjom. Moja rodzina rozpadła się, gdy byłem
jeszcze małym chłopcem i od tamtej pory jestem sam.
Nawet nie wiedziałem, jak bardzo brakuje mi bliskości.
To ty mi uświadomiłaś, za czym tak naprawdę tęsknię, co
mnie ominęło w życiu. Sądzę, że małżeństwo to napraw
R
S
dę dobre rozwiązanie. Tobie zapewni stabilność finan-
sową, której potrzebujesz, a ja zyskam rodzinę. - Pienią-
dze nie obchodziły zbytnio Tatea, kierował się w życiu
uczuciami i jeśli tylko z jej strony byłyby one dostatecz-
nie głębokie, powinni się pobrać. - Mój prawnik sporzą-
dzi intercyzę.
- Intercyzę?
- Tak, ustali warunki, na wypadek gdybyśmy kiedyś
postanowili się rozwieść.
Nic dziwnego, pomyślała Anita, że chce chronić swój
majątek, ale jest to też wyraz braku zaufania do drugiej
osoby. A przecież nie o pieniądze tu chodziło, ale o jej
uczucia. Kochała Tate'a coraz mocniej. Czy on kiedykol-
wiek odpłaci jej tym samym?
- Rozumiem, to wymaga namysłu - powiedział Tate,
widząc jej wątpliwości.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że mi złożyłeś taką
propozycję. Jesteś pewien tego, co mówisz?
Po chwili, która zdawała się trwać całą wieczność, od-
powiedział:
- Nie jesteśmy sobie przecież obcy, tak wiele by się w
końcu nie zmieniło, pomijając może noce - przełknął
nerwowo. - Gdyby któreś z nas chciało się wycofać, nie
będzie to zbyt trudne. Jestem z natury praktyczny, a mał-
żeństwo rozwiąże twój problem.
- Chciałabym ci bardzo podziękować i to niezależnie
od tego, jaką podejmiemy ostatecznie decyzję.
Tate wyraźnie się zmieszał.
R
S
- Porozmawiamy jeszcze o tym, ale teraz muszę wra-
cać do pracy.
Gdy Tate wyszedł, Anita przycisnęła do piersi Marie i
ucałowała ją w główkę. Wizja ślubu z Tate’em wymazała
z jej serca wszelki lęk.
Wracając do domu, Tate rozmyślał o tym, że życie
człowieka może się zmienić w ciągu jednego dnia. Anita
jednak nie podjęła tego wieczoru tematu ślubu, a jej wa-
hanie sprawiło, że zaufał jej jeszcze bardziej. Nie złożył
jej tej propozycji jedynie ze szlachetności, po prostu
szukał najlepszego rozwiązania trudnej sytuacji. Tak,
chciał być ojcem dla jej dzieci i chciał spać z nią w jed-
nym łóżku. Nie spodziewał się żadnych przykrych nie-
spodzianek. Oboje byli sceptyczni i musieli zapracować
na wzajemne zaufanie. Powoli. Dobrze wiedział, co to
wierność. Może z czasem Anita zacznie mu wierzyć i
przestanie porównywać go ze swoim byłym mężem.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział Tate. - Nie-
stety mam w pracy sporo problemów.
- Przykro mi, nie chciałabym i ja stać się twoim prob-
lemem.
- A właśnie, czy podjęłaś już jakąś decyzję w wiado-
mej sprawie? - zapytał.
Znowu dostałam przesyłkę, tym razem kurierem. Wy-
znaczono już datę rozprawy sądowej.
Tate aż gwizdnął.
- Pospieszyli się.
R
S
- Myślałam, że mam trochę czasu do namysłu, ale wi-
dzę, że nic z tego.
-I co postanowiłaś?
- Jedno jest pewne, ślub z tobą oznacza koniec moich
kłopotów, ale muszę cię o coś zapytać. Czego się wła-
ściwie spodziewasz po tym małżeństwie?
- Już mówiłem, nie robię tego tylko z dobroci serca,
ale pragnę z tobą być, spać z tobą w jednym łóżku, dbać
o twoje dzieci. - Podszedł bliżej i przytulił ją do siebie.
-Pragnę rodziny, ale nie wiem, czy ty tego chcesz...
- Wiesz, że nie mam najlepszych doświadczeń...
- Wiem, ale teraz może być inaczej.
- Ale jednak nie do końca mi ufasz, bo wspomniałeś o
intercyzie.
Nie mógł zaprzeczyć.
- Intercyza określi także twoją sytuację w razie rozsta-
nia. Mogę ci jednak obiecać, że jeśli będziesz wobec
mnie uczciwa, będę utrzymywał twoje dzieci. - W tej
chwili zdał sobie sprawę, że podniósł stawkę. Ciekawe,
co go do tego skłoniło. Odpowiedź nasuwała się sama,
jednak wolał schować głowę w piasek.
- Masz na myśli szkołę i te rzeczy?
- Tak, jeśli coś nam nie wyjdzie, edukacja twoich
dzieci będzie częścią tej umowy.
Oczy Anity zaszły mgłą. Widział w nich niepokój i
zmartwienie. Dałby cały swój majątek, żeby dowiedzieć
się, o czym teraz myślała.
- Więc to będzie coś w rodzaju umowy handlowej?
- Z szeregiem korzyści - dodał, przyciągnął ją do sie-
R
S
bie i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Potem po-
gładził ją po policzku i jeszcze raz pocałował, tym razem
mocniej, goręcej. Anita poddała się jego pieszczotom i
po chwili opanował ich prawdziwy szał namiętności.
Tate zaczął ściągać z niej nerwowo bluzkę, lecz udało
mu się nad sobą zapanować. Taki szybki rozwój sytuacji
mógłby speszyć kobietę pokroju Anity. Mimo że pożądał
jej całym sobą, wiedział, jak ogromne znaczenie ma sa-
mokontrola. Odsunął się nieco i zobaczył na jej twarzy
zdumienie.
- Nie chcę od ciebie niczego, do czego nie jesteś jesz-
cze gotowa - wyszeptał. - Tyle ci mogę obiecać, potrafię
być cierpliwy. Jednak pobierzemy się jak najszybciej, by
unicestwić plany twoich teściów.
- Ale jak to zrobić?
- Zatrudnimy prawnika, by powiadomił Suttonów, że
jesteśmy mężem i żoną. Po tym będą musieli się wyco-
fać.
- Obyś miał rację.
- Nadal nie dostałem od ciebie odpowiedzi - uśmiech-
nął się.
- Oczywiście, że wyjdę za ciebie, Tate.
Napięcie, które przed chwilą czuł, ustąpiło miejsca ra-
dości.
To wspaniale, zadzwonię do prawnika i wszystko za-
łatwię. Mogłabyś też poprosić Inez, żeby świadczyła w
razie czego na twoją korzyść.
- Dobrze.
Nie promieniała szczęściem i Tate zaczął się zastana-
wiać, jak właściwie będzie wyglądało to ich małżeństwo.
R
S
Na ślub Anita włożyła swoją wyjściową sukienkę, je-
dyną, jaką posiadała. Była to kreacja w ładnym odcieniu
zieleni, z rękawami trzy czwarte i dużym dekoltem, od-
powiednia na każdą porę roku. Tate włożył grafitowy
garnitur i wąski krawat ze spinką w kształcie Teksasu.
Na głowie miał oczywiście szary kowbojski kapelusz.
Wyglądał fantastycznie i Anita nie mogła od niego ode-
rwać wzroku. Kiedy tak stali przed urzędnikiem miej-
skim, zastanawiała się, czy przypadkiem nie postradała
zmysłów. Bo co tak naprawdę wiedziała o tym męż-
czyźnie? Po chwili doszła do wniosku, że całkiem sporo,
zresztą z każdym dniem dowiadywała się coraz więcej.
Kochała go, i to był główny powód, dla którego ten ślub
budził jej wątpliwości. Jak będzie wyglądać ich mał-
żeństwo, skoro ona darzy Tate'a prawdziwym uczuciem,
a on jej nie kocha? Myśl o kontrakcie przedmałżeńskim i
nieufności Tate'a nie dawała jej spokoju. Jednak gdy
wypowiadała słowa przysięgi, uświadomiła sobie, że robi
to dla dobra dzieci, które stały w czasie ceremonii wraz z
Inez po jej prawej stronie. Dla ich bezpieczeństwa, bo
tylko to się teraz liczyło. Jako że przyjaciel i świadek
Tatea, Garth, był lekarzem i miał mało czasu, ślub odbył
się wieczorem.
Urzędnik wygłosił ostatnie zdanie:
- Niniejszym ogłaszam was mężem i żoną.
Tate objął Anitę, by ją pocałować. Ku jej zaskoczeniu
pocałunek nie był ani wymuszony, ani sztuczny.
Garth z szerokim uśmiechem poklepał przyjaciela po
plecach.
R
S
- Gratuluję ci, stary, a już myślałem, że to nigdy nie
nastąpi.
- A teraz będzie już można zjeść tort? - zapytał Jared,
który widział, jak Inez wnosiła do domu dużą tortownicę.
- Jasne - uśmiechnął się Tate. - Zapraszamy do nas.
- Może raczej powinniście pobyć trochę sami. Położyć
dzieciaki spać, a potem nacieszyć się sobą - zasugerował
Garth. - Przyniosłem wam butelkę prawdziwego szam-
pana!
- Nie, nie - zaprotestowała Anita. - Musimy zjeść tort
razem. - Nie była pewna, czy ma ochotę spędzić ten
wieczór sam na sam ze swoim świeżo upieczonym mę-
żem.
- Chętnie zabiorę się z Garthem - podchwyciła Inez,
oddając Marie matce. - Jest już i tak późno, nie powin-
niście marnować niepotrzebnie ani minuty z waszej nocy
poślubnej.
Anita poczuła się skrępowana.
- Mamo, ty zrobiłaś się czerwona! - zawołał Corey.
- Dzieci wszystko widzą - szepnął jej do ucha Tate.
-Musimy się postarać.
A więc tak to dla niego wyglądało, ale w sumie nie
była zaskoczona.
W pół godziny później byli już w domu. Anita szyko-
wała Marie do snu, a Tate wcinał wraz z chłopcami tort i
żartował z nimi. Dochodziły ją śmiechy i strzępki roz-
mowy. Larry nigdy nie miał dla nich czasu i nie umiał
postępować z dziećmi, całkiem inaczej niż Tate. Gdy ma-
R
S
ła zasnęła, Anita zajrzała do pokoju chłopców. Corey i
Jared byli już w łóżkach, a Tate czytał im bajkę. Pocze-
kała, aż skończy, a potem cmoknęła dzieci na dobranoc,
czując na sobie cały czas wzrok męża.
- A pan Pardell powiedział, że możemy mówić teraz
na niego Tate - zakomunikował z dumą Jared.
- Nazywasz się inaczej niż my, mamo? - Corey był
wyraźnie zdezorientowany.
To prawda, od dziś nazywam się Anita Pardell.
-Ale my chcemy nazywać się tak samo jak ty.
-Och, chłopcy...
- Pomyślimy o tym - odparł Tate, patrząc Anicie głę-
boko w oczy. - Jeśli będziecie nosić moje nazwisko, to
oficjalnie zostanę waszym tatą, a nie jestem pewien, czy
tego chcecie.
Konsultacja między chłopcami trwała tylko chwilę, a
potem obaj kiwnęli głowami. Tate odchrząknął.
- Wasza mama i ja porozmawiamy o tym, ale teraz po-
ra już spać.
Oboje weszli w milczeniu do kuchni. Anita pierwsza
przerwała ciszę.
- Nie oczekiwałam, że ich zaadoptujesz...
- Nie chcesz tego?
- Wszystko dzieje się tak szybko i prawdę mówiąc,
jeszcze o tym nie myślałam. Może powinieneś odczekać
trochę i upewnić się, czy to dobra decyzja.
- Powiedz od razu, że to ty potrzebujesz czasu do na-
mysłu.
R
S
-Chyba wszyscy potrzebujemy trochę czasu - odparła
wymijająco Anita.
Tate wziął do ręki butelkę szampana i po chwili korek
z hukiem wylądował na podłodze.
-To najlepszy szampan, jaki kiedykolwiek piłem - za-
uważył z zadowoleniem.
Anita czuła zdenerwowanie, musiała natychmiast
czymś się zająć. Wyjęła z szafki talerzyki i ukroiła dwa
kawałki tortu. Tate wręczył jej kieliszek z szampanem.
Oboje usiedli przy stole i jedli w milczeniu, jakby pod
ciężarem przysięgi, którą sobie złożyli i gęstniejącej at-
mosfery.
- Jutro o pierwszej prawnik wyznaczył nam kolejne
spotkanie - odezwał się w końcu Tate.
W zeszłym tygodniu, kiedy rozmawiali z prawnikiem
o intercyzie, Anita pojechała razem z nim.
- Oczywiście, chłopcy będą w szkole, a Marie może
jechać z nami.
- Pewnie trzeba będzie odpowiedzieć na parę pytań
dotyczących przeszłości. Pomyślałem, że lepiej cię o tym
uprzedzę.
Anita wypuściła z rąk talerz, który chciała włożyć do
zmywarki.
- Przepraszam, na szczęście się nie stłukł. Tate pod-
szedł do niej i ujął ją za dłoń.
- Naprawdę nie musisz się niczym denerwować.
- Wcale się nie denerwuję...
- Ależ denerwujesz się, cała drżysz - powiedział, przy
tulając ją do siebie. - Wszystko będzie dobrze, zoba-
R
S
czysz. Nie będę cię do niczego zmuszał ani ponaglał.
Również dzisiejszej nocy. Odprowadzę cię do pokoju,
chodź.
Miał rację, emocje w niej aż kipiały, a jego dotyk do-
prowadzał ją do szaleństwa. Sama myśl o tym, że miała-
by iść z nim do łóżka, była niezwykle podniecająca. Jed-
nak nie było między nimi tej specyficznej więzi, która
powinna łączyć mężczyznę i kobietę.
Niespodziewanie Tate złożył na jej ustach pocałunek,
powolny, słodki, zmysłowy.
- Do zobaczenia rano - szepnął.
- Do jutra - wydusiła z trudem i wśliznęła się do poko-
ju. Niemal słyszała bicie swego serca. Miała nieprzeparte
wrażenie, że miłość do Tate’a Pardella odmieni jej cały
świat.
Każdy mijający dzień frustrował Tate'a coraz bardziej.
Bezgranicznie pożądał Anity i niejednokrotnie przyła-
pywał się na tym, że przez nią nie jest w stanie skupić się
na pracy. Przez weekend nadzorował przeprowadzkę
chłopców do większego pokoju po drugiej stronie domu,
a także Marie, która zamieszkała tuż obok. Marzył o tym,
by Anita przeprowadziła się do jego sypialni, ale ona
przeniosła swoje rzeczy do pokoju gościnnego. Przy-
najmniej jest teraz bliżej mnie, pomyślał, próbując się
pocieszyć. Postanowił skrócić trochę swój dzień pracy,
by mogli wspólnie jadać kolację. Jako rodzina sprawdzali
się naprawdę nieźle, za to jako małżeństwo... Od Sutto-
nów też nie było żadnej wieści, mimo że zostali powia-
domienie o ślubie. Oboje z Anitą siedzieli teraz jak na
R
S
szpilkach i byli rozdrażnieni.
- Mała wkrótce zacznie chodzić - powiedział, podcho-
dząc do łóżeczka. Pogładził Marie po loczkach. - Obeszła
dziś wkoło cały stolik.
- Tak, zauważyłam, podejmuje coraz odważniejsze
próby.
- Niedługo będzie już biegać. Jesteś na to przygoto-
wana?
- To równie dobra gimnastyka jak zajęcia na siłowni.
- A chcesz się zapisać?
- Kiedyś bardzo chciałam, ale to droga zabawa.
- Zapisz się, stać mnie na to.
- Nie wiem, jak często dałabym radę chodzić na zaję-
cia, a nie chcę trwonić twoich pieniędzy. Myślałam, żeby
kupić sobie rowerek treningowy.
- A może urządzimy tu sobie domową siłownię? -
podchwycił Tate.
- Byłoby wspaniale - ucieszyła się. - A ty też byś z
niej korzystał?
- Pewnie, moglibyśmy razem ćwiczyć. - Wystarczyła
sama myśl o Anicie w obcisłym stroju gimnastycznym, a
robiło mu się gorąco. Po jej oczach widział, że i ona mia-
ła podobne skojarzenia. Może gdyby położyli wcześniej
dzieci spać, udałoby mu się zbliżyć do Anity? Całowałby
ją długo i namiętnie, aż zapragnęłaby czegoś więcej.
Nagle obok pokoju Marie przebiegli chłopcy.
- Ciekawe, co oni knują? - powiedziała Anita. - Są
zdecydowanie za cicho.
- Pewnie oglądali telewizję. Nadal uważają duży tele-
wizor za ósmy cud świata.
R
S
- Byli w kinie zaledwie kilka razy, więc duży ekran
robi na nich wrażenie.
- Może pora zagonić ich do łóżek? Zajmę się tym i
przeczytam im bajkę na dobranoc, tylko sprawdzę faks.
Czekam na kilka dokumentów.
Tate wszedł do gabinetu i rzucił okiem na faks. Fak-
tycznie czekał na niego wydruk. Jednak jego uwagę
przykuło coś innego. Przed kolacją przeglądał szkice
domu, które teraz lśniły jaskrawymi barwami - były po-
kolorowane. Rysunki architekta nadawały się wyłącznie
do wyrzucenia.
- Corey, Jared! - krzyknął rozwścieczony. Wypadł na
korytarz i zatrzymał się dopiero przy łazience, gdzie
chłopcy myli akurat zęby. - Kto wam pozwolił wchodzić
do mojego gabinetu?
- Powiedziałeś, że możemy wszędzie wchodzić - ode-
zwał się Jared, a pasta ze szczoteczki zaczęła kapać na
podłogę.
To jeszcze bardziej zezłościło Tatea.
- Ale z pewnością nie mówiłem, że wolno wam ruszać
rzeczy, które leżą na biurku. Zrujnowaliście tygodniową
pracę architekta.
- Tate... - zaczęła Anita.
- Pozwól, że załatwię tę sprawę między nami. Muszą
zrozumieć, że to, co zrobili, jest złe. Trzeba szanować cu-
dzą pracę.
Chłopcy nie pisnęli ani słowa, a w oczach Coreya po-
jawiły się łzy. Odwrócił się i pobiegł do pokoju. W ślad
za nim ruszył Jared.
R
S
- Pójdę z nimi porozmawiać, nie chcę, żeby się ciebie
bali.
Bali? Tate zamyślił się. Czy zrobił coś takiego, co
mogło wywołać w nich strach?
- Ja też tego nie chcę, więc może to ja powinienem z
ni mi pogadać. - Widział w jej oczach niepewność, nie
wiedziała, czy może mu zaufać. Musiał jej udowodnić, że
po trafi być dla chłopców dobrym ojcem. - Daj mi szan-
sę, Anito.
Kiwnęła głową, choć bez przekonania.
Tate wszedł do chłopców. Corey siedział na łóżku i
przytulał misia, a obok niego na podłodze Jared bawił się
ciężarówką. Tate przysiadł obok Coreya i położył mu
rękę na ramieniu. Gdy ten wzdrygnął się, Tate’a aż za-
kłuło serce.
- Muszę z wami porozmawiać o tym, co się stało,
chłopcy.
- Przepraszam, że popsułem te papiery - wymamrotał
Corey.
- Sam?
- Ja tylko jeden róg - powiedział Jared cicho, ale nie
popatrzył Tatebwi w oczy.
- Muszę wam coś wytłumaczyć. Te papiery to nie są
zwykłe rysunki, ale plany, dzięki którym można zbudo-
wać dom. Żeby wykonać takie rysunki, potrzeba dużo
czasu, a ja muszę za nie zapłacić. - Widząc, że Coreyowi
znowu trzęsie się bródka, dodał szybko: - Wiem, że nie
zrobiliście tego ze złośliwości.
Obaj energicznie potrząsnęli głowami, a Corey dodał:
R
S
- Myśleliśmy, że się ucieszysz, jak je pokolorujemy.
- Już dobrze, ale na drugi raz zapytajcie mnie, czy
można. Wolałbym, żebyście trzymali się z daleka od ga-
binetu, tak na wszelki wypadek.
- Tak jak od komputera mamy? - zapytał Corey.
- Właśnie. Chodź tu do nas, Jared. - Tate poklepał koł-
drę obok siebie. - Usiądź. Nigdy nie byłem jeszcze tatą i
muszę się nauczyć, jak to jest. Pewnie będę czasem po-
pełniał błędy, ale chciałbym być waszym tatą...
- A ja chciałbym mieć tatę - powiedział Jared poważ-
nie. - Będzie jakaś kara?
- Nie chcieliście źle, wiem, ale zmarnowaliście cudzą
pracę, więc pomożecie mi posprzątać w sobotę stajnię.
-Kątem oka dostrzegł Anitę, która stała w drzwiach i
przyglądała się tej scenie. W jej spojrzeniu dostrzegł po-
dziw, a to znaczyło dla niego więcej niż dzielenie z nią
sypialni.
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy następnego dnia wieczorem Tate wracał do do-
mu, rozsadzała go niecierpliwość. Był ciekaw reakcji
Anity na jego niespodziankę. Już wczorajszego wieczoru
postanowił intensywniej zabiegać o względy żony. Nie
bardzo wiedział, jak się do tego zabrać, więc postanowił
postawić na to, co większość kobiet lubi najbardziej:
ciuchy. Z samego rana wyszukał sklep i poprosił zatrud-
nionego tam stylistę, by wybrał kilka zestawów dla Anity
i wysłał je jeszcze tego samego dnia na ich adres.
Gdy wszedł do środka, zastał swoją żonę w dużym po-
koju wśród porozstawianych dokoła, otwartych pakun-
ków i porozrzucanych ubrań. Marie siedziała na podło-
dze i bawiła się zabawkami, a chłopcy jak zwykle urzą-
dzali wyścigi samochodowe. Anita była wyraźnie zakło-
potana.
- Nie leżą jak trzeba? - zapytał.
- Leżą jak ulał, ale nie mogę ich przyjąć - powiedziała,
spoglądając smutno na seksowną, niebieską koszulkę
nocną i szlafroczek.
Chyba nie pomyślała, że próbuję ją przekupić? - prze-
mknęło Tateo'wi przez głowę.
-Zapewniasz nam dach nad głową, wikt, opiekujesz
R
S
się moimi dziećmi... Naprawdę nie mogę pozwolić, że
byś nas jeszcze ubierał, bo inaczej stracę szacunek dla
samej siebie - powiedziała niemal szeptem.
Wiedział już, że jest uczciwa do bólu i nie wyszła za
niego po to, by wyczyścić mu konto bankowe. Chyba że
była wybitną aktorką. Dotknął jej lśniących włosów i od
garnął je za ucho.
- Jestem twoim mężem i chcę o ciebie dbać - powie
dział ciepło. - Ty też zrobiłaś dla mnie bardzo wiele, prag
nę się odwdzięczyć.
- Czuję się trochę jak Kopciuszek... - Jej wzrok padł
tym razem na szmaragdową sukienkę, której górna część
była ozdobiona koralikami. Starannie złożona leżała w
pudełku. - Jak mnie zaprosisz jeszcze na bal.
- W tym miasteczku byłoby ciężko, ale może wybie-
rze my się w weekend do pubu na kolację. Tam zawsze
przy grywa jakiś zespół do tańca. Będziesz mogła zrobić
się na bóstwo, jeśli tylko Inez zgodzi się zająć dziećmi.
Mielibyśmy cały wieczór dla siebie, jak przystało na
świeżo upieczone małżeństwo.
Codziennie coś jej przynosił: słodycze, kwiaty, jakąś
błyskotkę. Chyba naprawdę chciał, żeby była dla niego
prawdziwą żoną.
- To wspaniały pomysł - przyznała, a na jej twarzy po
jawił się uśmiech.
- Jeżeli ubrania nie zmieszczą się w twojej szafie, po
wieś je u mnie - dodał, by nie było wątpliwości co do
jego intencji. Była wyraźnie podekscytowana. Rozchyliła
lekko wargi i patrzyła na niego rozpromienionym wzro
R
S
kiem. A on myślał tylko o tym, żeby wziąć ją na ręce i
zanieść do łóżka. Wiedział jednak, że cierpliwość najczę-
ściej popłaca.
Niespodziewanie Anita wspięła się na palce i pocało-
wała go w policzek.
- Dziękuję, Tate, tak wiele ci zawdzięczam.
Ten mały, niewinny pocałunek był bardziej przepeł-
niony uczuciem niż wszystkie poprzednie. Jednak Tate
nie chciał wdzięczności, chciał Anity. Być może już w
najbliższą sobotę jego marzenie się spełni.
W piątek po kolacji Tate siedział na sofie w salonie i
zachęcał Marie do chodzenia, a chłopcy oglądali bajkę w
telewizji. Anita krzątała się w kuchni i gdy zadzwonił
dzwonek do drzwi, zawołała, że otworzy. Ku jej przera-
żeniu w progu stali Warren i Ruth Suttonowie.
- Przepraszamy za to najście - powiedział Warren - ale
nasz prawnik powiadomił nas o twoim ślubie i chcieli-
śmy się upewnić, czy to prawda.
Wiedziała, że musi zachować spokój i być uprzejma.
- W takim razie zapraszam do środka, właśnie będzie
my jeść kolację, więc może zechcecie do nas dołączyć.
Nim zdążyli odpowiedzieć, Tate stał obok Anity z ma-
łą Marie na rękach.
- Anita opowiadała mi o państwu, rozumiem, że
dziadkowie przyszli odwiedzić swoje wnuki.
- Tak, właśnie - potwierdziła nerwowo Ruth. - Rozwa-
żamy wycofanie pozwu. Chcielibyśmy zatrzymać się
przez weekend w Clear Springs i spędzić trochę czasu z
dziećmi, jeśli nie macie nic przeciwko. Może polecicie
R
S
nam jakiś dobry motel.
- Dlaczego nie zatrzymacie się państwo u nas - zapro-
ponował Tate. - To pozwoli nam poznać się nieco bliżej.
Anita była zaszokowana tym pomysłem. Suttonowie
byli również zaskoczeni jego zaproszeniem. I nagle zro-
zumiała, że właśnie do tego zmierzał. Chciał zbić ich z
tropu.
- Bardzo nam miło... - Warren był wyraźnie skonster-
nowany. - A czy mógłbym się naradzić w tej sprawie z
żoną?
- Nie ma problemu - odparł Tate, wziął Anitę za rękę i
pociągnął za sobą do kuchni.
- Co ty wyrabiasz? - szepnęła, gdy byli w bezpiecznej
odległości. - Będą siedzieli nam na głowie przez cały
weekend.
- To najlepszy sposób, by zrozumieli, że jesteśmy ro-
dziną. Mogliby zatrzymać się w pokoju gościnnym, ale
wtedy będziesz musiała przenieść się na noc do mnie.
Anita przyglądała mu się uważnie, chcąc wywniosko-
wać, czy to jest prawdziwy powód tej propozycji.
- No co? - spytał niewinnie.
- Nie będę spać z tobą w jednym łóżku.
- Mam w pokoju rozkładany fotel, mogę na nim spać.
Anita sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo się broni.
Może przerażała ją myśl, że jest o wiele bardziej za-
angażowana uczuciowo niż Tate.
- Powinnam przenieść moje kosmetyki do twojej ła-
zienki - powiedziała nagle zmieszana. - Inne rzeczy
zresztą również. Jestem pewna, że zaakceptują twoją
propozycję, bo chcą się dowiedzieć o nas jak najwięcej.
R
S
-Wszystko będzie dobrze - pogładził ją po włosach. -
A teraz idź i przenieś rzeczy, a ja odwrócę ich uwagę. A
będzie jeszcze lepiej, gdy zajmie się tym Marie - powie-
dział i puścił do Anity oko.
Ruth i Warren przyjęli zaproszenie i po długim wie-
czorze przepełnionym śmiechem i piskiem dzieci, Anita
pokazała im pokój gościnny. Potem zajrzała jeszcze, by
sprawdzić, czy dzieci śpią, i udała się do sypialni Tatea.
Czuła się tam obco, jak intruz.
- Ojej, zapomniałam o ubraniach w szafie... - wes-
tchnęła. - Co oni sobie pomyślą?
- Nie martw się, powiemy w razie czego, że trzymasz
tam część swoich rzeczy. Naprawdę stoimy na wygranej
pozycji.
Nie umiała podchodzić do sprawy tak spokojnie. Sut-
tonowie, a teraz jeszcze ta seksowna koszulka nocna...
Tyle rzeczy dla niej zamówił, ze wspaniałą, delikatną
bielizną włącznie. Jeszcze jej nawet nie przymierzyła.
- Jeśli chcesz wejść pierwsza do łazienki, to bardzo
proszę - zachęcił ją Tate. Sam usiadł w fotelu z gazetą i
starał się zachowywać tak, jakby Anita zawsze spała w
jego pokoju.
- Nie czujesz się niezręcznie? - zapytała. - Suttonowie
zadają nam krępujące pytania i wtykają nos w nieswoje
sprawy. No a poza tym nie wiadomo, co będzie z tym na-
szym małżeństwem.
Tate wstał i podszedł do niej.
-Kiedy budowałem ten dom, nie wiedziałem, po co mi
R
S
taka duża powierzchnia. Chyba podświadomie marzyłem
o rodzinie. Oficjalnie jesteśmy małżeństwem, przestań
się przejmować.
-Przestanę się przejmować, jak stąd znikną i kiedy
uzyskam pewność, że nie spróbują odebrać mi dzieci. -
Odwróciła się na pięcie i poszła do łazienki.
Wkrótce wróciła w jasnej, bawełnianej koszulce noc-
nej, którą również dostała od Tatea, ale nie tak seksownej
jak ta niebieska. Sięgnął do szuflady i wyjął piżamę.
- Zwykle nie używam, ale dziś włożę przynajmniej
spodnie. O, widzę, że koszulka świetnie leży...
Anita poczuła jeszcze większe zakłopotanie. Materiał
przylegał do ciała, podkreślając zaokrąglenia. Pospieszy-
ła więc do łóżka, by szybko okryć się kołdrą, a Tate
zniknął za drzwiami łazienki. Gdy wrócił, Anita nie mo-
gła oderwać wzroku od jego obnażonego torsu. Tate
podszedł do łóżka. Była pewna, że ją pocałuje, ale tak się
nie stało. Wziął tylko narzutę, a potem rozłożył sobie
fotel i położył się. Zachowywał się tak, jakby wszystko
było w porządku.
- Wyłączysz światło? - poprosił.
Z chęcią, przynajmniej nie będę musiała na ciebie pa-
trzeć, pomyślała. Zadrżała, zarówno z przejęcia jak i ze
strachu. Tak bardzo bała się oddać serce mężczyźnie...
Była ciemna noc, gdy zbudziły ją jakieś dziwne trza-
ski i zgrzyty. To Tate wiercił się na rozkładanym fotelu,
szukając wygodnej pozycji.
-Tate?
- Słucham? - spytał nieco rozdrażnionym tonem.
R
S
- Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś spać ra-
zem ze mną. W końcu jesteśmy dorośli.
- Na pewno? Nie chcę, żebyś czuła się niezręcznie.
- Przenieś się. - Wiedziała, że nie będzie jej do nicze-
go zmuszał.
Fotel zaskrzypiał jeszcze raz i po chwili Tate stał po
drugiej stronie łóżka. Bez słowa wśliznął się pod kołdrę i
odwrócił do niej plecami.
W kilka minut później usłyszała jego miarowy od-
dech. Rano obudziła się z błogim uśmiechem na twarzy.
Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale leżała w objęciach
Tate’a, z policzkiem wtulonym w jego tors.
- Co to, do diaska... - wymamrotał, otwierając oczy.
- Chyba było nam zimno - powiedziała cicho, odsuwa-
jąc się od niego.
Tate usiadł na łóżku.
- Muszę zajrzeć do koni. Poza tym powinienem ci po-
móc przy śniadaniu.
- Nie ma takiej potrzeby, dam sobie radę.
- Czasem nawet ty powinnaś zapomnieć o dumie
-mruknął.
- Nie jestem typem kobiety, która potrzebuje nieustan-
nej opieki i pomocy, a i tak już dałeś mi i jedno, i drugie.
Muszę mieć poczucie, że trzymam życie w garści.
- Twarda z ciebie sztuka - pokiwał głową.
- A ty to co?
- No dobra, remis. Pośpij jeszcze.
Anita postanowiła zajrzeć do Marie. Na korytarzu po-
jawiła się niespodziewanie Ruth.
R
S
-Dzień dobry - wyskrzeczała z nieszczerym uśmie-
chem.
Anita przygotowała się na najgorsze.
- Nie myśl, że węszę po domu, ale znalazłam w szafie
w pokoju gościnnym twoje ubrania i wydało mi się to
trochę dziwne.
- To wcale nie jest dziwne - odparowała Anita. - Tate
kupił mi dużo nowych ubrań i nie mieszczą się w sypial-
ni - powiedziała, gładząc przepiękny, uszyty z błękitnego
jedwabiu kostium, który miała na sobie. - Zatrudnił na-
wet stylistę.
Ruth była wyraźnie zawiedziona.
-Musi być bardzo wspaniałomyślnym człowiekiem
Powiedz szczerze, wyszłaś za niego dla pieniędzy czy
żeby zachować prawa rodzicielskie?
Anita czuła, że robi się purpurowa.
Nie interesuje mnie, co pani myśli na ten temat. Wy
szłam za Tate'a, bo go kocham. Jest bardzo dobry dla
mnie i dla dzieci, nie tak jak pani syn.
- Wiem, jaki był mój syn - przerwała jej Ruth. - Zaw-
sze pakował się w jakieś kłopoty, nie licząc się z konse-
kwencjami. Ale kochałam go, był w końcu moim dziec-
kiem To Warren nalegał, byśmy wytrwali w postanowie-
niu, ale gdy dowiedział się o śmierci Larryego, płakał
długie ty godnie.
-Bardzo mi przykro - powiedziała Anita.
-Wszystko źle rozegraliśmy - westchnęła ciężko.
-Chcieliśmy zapewnić chociaż jego dzieciom miłość i
dobrobyt.
R
S
- Rozumiem, ale najważniejsze są uczucia i przywią-
zanie, chociaż trudno o to na odległość. Nie zamierzałam
zabraniać państwu kontaktu z dziećmi.
- Postąpiliśmy niewłaściwie, wiem.
- A może wybierzecie się państwo z nami dziś wie-
czorem na kolację? Będzie okazja, żeby się lepiej po-
znać.
- Dziękuję, porozmawiam o tym z mężem. Czy mo-
głabym pomóc trochę przy małej?
- Oczywiście - odparła Anita, szczęśliwa, że rozmowa
przybrała tak niespodziewany obrót. Nie wiedziała, jak
sprawy potoczą się dalej, ale poczuła ulgę, jakby kamień
spadł jej z serca.
Tego wieczoru wybrali się do pubu. Gdy Tate przytu-
lił Anitę w tańcu, przypomniał sobie poranek i swoje za-
skoczenie. Obudził się z Anitą w ramionach, choć zupeł-
nie nie pamiętał, jak to się stało. Tak się spłoszył, że
czym prędzej uciekł z sypialni. A teraz czuł się jak na-
stolatek, który nie może sobie poradzić z burzą hormo-
nów. Anita wyglądała naprawdę przepięknie w sukience
odsłaniającej ramiona, z włosami upiętymi do góry. Nie
chciał już dłużej panować nad sobą. Mocniej przycisnął
ją do siebie i szepnął jej do ucha:
- Pięknie wyglądasz.
- Dziękuję, ty również.
- A jak ci się układa z Ruth? - zapytał, żeby odwrócić
choć na moment uwagę od krągłości Anity.
- Jest pogrążona w bólu, odkąd Larry opuścił dom, ale
chyba pomaga jej kontakt z dziećmi. A jak układy z War-
R
S
renem? Pogadaliście trochę, gdy byłyśmy w mieście? -
Po południu Anita zabrała Ruth na zakupy. Chciała kupić
sobie sukienkę na dzisiejszy wieczór.
- Jest małomówny, więc nie za bardzo, ale podoba mu
się, jak wychowujemy dzieci.
- Całe szczęście - odetchnęła i położyła mu głowę na
ramieniu. Taniec to najwspanialsza rzecz po miłości, po
myślała.
Po powrocie z pubu Tate odwiózł Inez do domu, a Ani
ta spojrzała na swoje ubrania wiszące w szafie obok
ubrań Tate’a i zamyśliła się. Dziś, kiedy tańczyła w jego
objęciach, była niemal chora z pożądania. Czemu wciąż
tak się broniła? Co warte jest małżeństwo bez seksu?
Tate był nadzwyczaj cierpliwy, ale nie chciała, żeby do
ich relacji wkradło się rozżalenie. Wzięła szybki prysznic
i włożyła piękny błękitny komplecik. Gładka tkanina
przyjemnie muskała jej skórę. Właśnie zawiązywała pa-
sek na kokardę, gdy do sypialni wszedł Tate. Spojrzał na
nią i zamarł w bezruchu. .
- Pragnę uczynić to małżeństwo prawdziwym - wy
szeptała przez zaciśnięte gardło. - A ty?
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tate zupełnie oniemiał. Nie wiedział, jak się zacho-
wać.
- Jesteś pewna? - zapytał cicho, zdziwiony, że jeszcze
się na nią nie rzucił.
- Tak, jestem pewna.
Jej słowa rozpaliły w nim ogień namiętności. Podcho-
dząc do niej, zastanawiał się, czy w ostatniej chwili mu
nie umknie, nie rozmyśli się. Ale ona stała i wpatrywała
się w niego. Zsunął marynarkę, a potem zdjął krawat i
cisnął je na fotel. Potem rozpiął kilka guzików koszuli.
Anita nawet nie drgnęła. W milczeniu wpatrywała się w
niego.
- Co się stało? - wycedził przez zaciśnięte szczęki.
- To przez tę noc w jednym łóżku - powiedziała w
końcu. - Pragnę, byśmy byli prawdziwym małżeństwem,
a nie tylko na papierze. Ale jeśli się mylę i jeśli mnie nie
chcesz...
- Pragnąłem tego od chwili, kiedy cię ujrzałem - prze-
rwał jej ochrypłym z podniecenia głosem. Podobało mu
się, że oczekiwała, by to on zrobił pierwszy krok. Lubił
trochę nieśmiałe kobiety. Gdy ją objął i przycisnął do sie-
bie, czuł, jak drży.
- Boisz się? - zapytał.
R
S
-To z przejęcia - wyszeptała. - Byłam dotąd tylko z
Lanym, a ty pewnie...
- Nie jest tak, jak myślisz. Ostatni raz spałem z kobie-
tą rok temu. Jestem ostrożny w tych sprawach. - Nerwo-
wo zaczął rozwiązywać pasek jej szlafroka, a ona, drżąc,
rozpinała ostatnie guziki jego koszuli. Po chwili stała
przed nim całkiem naga. Spojrzał na nią z fascynacją, a
potem wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Zrzucił z siebie
resztę ubrań, lecz zanim wśliznął się pod kołdrę, sięgnął
do szuflady nocnego stolika i wyjął opakowanie z pre-
zerwatywami. Na twarzy Anity dostrzegł jakąś rozterkę.
Czyżby pragnęła mieć z nim dziecko? A może chce go
do siebie w ten sposób przywiązać? Nie, nie zamierzał
teraz tego analizować. Pragnął jej już od tak dawna, nie
mógł dłużej czekać. Miała cudownie jedwabistą skórę.
Kiedy jej dotykał, Anita wzdychała słodko i szeptała
czułe słowa. Wznieciło to w nim taki żar, jakiego jeszcze
nigdy nie doświadczył. Była więcej niż gotowa, kiedy w
nią wszedł. Na moment zamarł, miał wrażenie, że stanęło
mu serce. Potem zaczął głęboko oddychać, starając się
zapanować nad swoim ciałem. Dopiero gdy jej ręce
mocno się zacisnęły na jego ramionach i wykrzyczała
jego imię, pozwolił sobie na chwilę zapomnienia.
Następnego ranka Anita obudziła się jako pierwsza,
ale nie w ramionach Tate'a, jak to miało miejsce wczoraj.
Jeszcze kilka razy kochali się tej nocy, a on dawał jej
rozkosz,' jakiej dotąd nie zaznała. Jednak potem nie
usłyszała od niego żadnych czułych słów. Nie było też
czułych gestów, zupełnie jakby go rozczarowała. Rano,
gdy zobaczyła jego poważną twarz, pomyślała z lękiem,
R
S
że to prawdopodobnie koniec tej romantycznej historii.
- Muszę iść do stajni, mam dużo roboty. Przyjdę na
śniadanie, żeby pożegnać się z Ruth i Warrenem.
- Nikt cię nie może wyręczyć? - spytała Anita.
- Wolę zrobić to sam.
Gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, Anita poczuła w
oczach palące łzy. Nie spodziewała się takiego obrotu
sprawy. Miała nadzieję, że usłyszy coś miłego. Dorośnij
wreszcie, zrugała się w duchu, wstając z łóżka. Wiesz
przecież, jacy są faceci. Biorą to, czego chcą, a potem się
ulatniają. Cóż, myślała, że Tate jest inny. A może zrobiła
coś nie tak? Może to z nią było coś nie tak? Może właś-
nie dlatego Larry tak często ją zdradzał? Wzięła prysznic,
a potem podeszła do lustra, żeby się uczesać. Jej wzrok
padł na pęk kluczy i portfel Tate’a oraz plik banknotów
przytrzymywanych specjalnym spinaczem z wygrawero-
wanym napisem. Ciekawość zwyciężyła. Anita wzięła
spinacz do ręki i odczytała widniejący na nim napis: Ko-
chająca Donna. Czy nadal coś do niej czuł? A może na-
wet wciąż się z nią spotykał? Noc była cudowna, ale dziś
rano poczuła się tak obco, jakby wyrósł między nimi
mur. Postanowiła jednak, że nie będzie poruszać tego
tematu. Mieli i tak dosyć kłopotów. W końcu Donna na-
leżała już do przeszłości, lepiej skupić się na trudnej te-
raźniejszości. Marzyła o chwili, kiedy Tate zechce po-
dzielić się z nią swoimi najskrytszymi myślami, a ona nie
będzie bała się oddać uczuciu, które do niego żywiła.
W środku tygodnia zadzwoniła Ruth Sutton.
R
S
-Mam nadzieję, że nie pogniewasz się, jak wpadnę?
Innego dnia byłaby nawet zadowolona, ale dzisiaj Ma-
rie od rana marudziła i nie chciała jeść. Anita źle spała w
nocy i czuła się zmęczona. Od weekendu Tate pracował
do późna i prawie się nie widywali. Wracał do domu,
kiedy ona już spała. Tego ranka zostawił wiadomość, że
jutro wyjeżdża do Dallas, ale nawet nie napisał na jak
długo.
- Nie mam nic przeciwko, ale Marie nie czuje się dziś
zbyt dobrze. Obudziła się już o szóstej, pociąga nosem i
popłakuje. Obie jesteśmy zmęczone.
- Może to ząbki?
- Może tak, ale zazwyczaj tak nie kaprysi.
- No cóż, to nie będę zawracać ci głowy. Może w ta-
kim razie umówimy się za jakiś czas. Odwiedź nas kie-
dyś. Odkąd wróciliśmy do domu, Warren bardzo się
zmienił. Stęsknił się za maluchami. A może i Tate wy-
brałby się z tobą?
- Porozmawiam z nim, jak wróci do domu. Ostatnio
dużo pracuje. - Sądząc po tym, jak się ostatnio zachowy-
wał, nic z tego nie będzie, ale Anita nie zamierzała po-
pełniać tych samych błędów co w pierwszym małżeń-
stwie. Musieli porozmawiać, najlepiej już dzisiaj wie-
czorem, zanim Tate wyjedzie do Dallas. Nie chciała dłu-
żej przymykać oka na problemy. Marie, którą Anita
trzymała na rękach, znowu zaczęła płakać. - Przepra-
szam, ale mała kaprysi, muszę kończyć.
- Jak będzie trzeba, wyślemy po ciebie kierowcę, pa-
miętaj. Czekam na wiadomość i ucałuj od nas dzieci.
- Dziękuję, oczywiście, do usłyszenia.
R
S
Marie popłakiwała jeszcze przez kolejną godzinę.
Anita kołysała ją w ramionach, chodząc po pokoju, a
potem usiadła na sofie i przytuliła córeczkę. Gdy zbliżała
się pora powrotu chłopców ze szkoły, zaniosła małą do
samochodu i podjechała na przystanek.
- Co się dzieje z Marie? - zapytał zaniepokojony Ja-
red, gdy mała znów się rozpłakała.
- Właśnie nie wiem, chyba powinnam zawieźć ją do
lekarza.
- A będziemy mogli pograć w piłkę na podwórku?
- Oczywiście. - Teren był ogrodzony, więc nie było
powodu do obaw, a chłopcy potrzebowali trochę ruchu
po kilku godzinach siedzenia w szkole.
Marie była rozpalona i gdy Anita zmierzyła jej tempe-
raturę, okazało się, że ma gorączkę. Anita próbowała do-
dzwonić się do lekarza, ale wciąż było zajęte. Dzień do-
biegał końca, a ona nie miała w domu żadnych leków.
Dzieci nie chorowały na szczęście zbyt często. Poszła
więc z małą do łazienki, by zrobić jej chłodną kąpiel.
Tate zaparkował ciężarówkę za domem, zamiast wje-
chać do garażu. Chciał chyba uniknąć konfrontacji z Ani-
tą. Od tamtej nocy musiał poukładać sobie wszystko w
głowie. Kiedy byli razem, ogarniały go emocje, których
dotąd nie odczuwał. Znaczyła dla niego więcej niż jaka-
kolwiek inna kobieta. Nie chodziło tylko o seks, i właśnie
to martwiło go najbardziej. Nie chciał stracić głowy dla
kobiety, a był już tego bardzo bliski. Od początku czuł,
że Anita stanowi dla niego poważne zagrożenie. Miał
nadzieję, że intercyza małżeńska załatwi sprawę.
R
S
Po przygodzie z Donną musiał mieć się na baczności.
Znali się z Anitą zaledwie dwa miesiące. Jak można było
w tak krótkim czasie dobrze poznać drugiego człowieka?
Bardzo chciał jej zaufać, ale wciąż dręczyły go wątpli-
wości. Nosiła ubrania, które jej podarował, choć na po-
czątku nie chciała ich przyjąć. Czy tylko grała nieśmiałą i
trochę zahukaną kobietkę? Poza tym trochę za szybko
odnalazła się w nowej roli i zbyt łatwo przywykła do
nowej sytuacji życiowej. Miał wrażenie, że ludzie ją lu-
bili, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Potraktowała
miło swoich teściów, choć wcale nie byli dla niej sym-
patyczni. I ta noc, kiedy stanęła przed nim niczym uoso-
bienie marzeń każdego mężczyzny. .. Skąd w niej ta na-
gła zmiana? Miał nadzieję, że czas przyniesie mu odpo-
wiedź, ale z czasem tylko przybywało pytań. Podniósł
wzrok i zamarł z przerażenia. Corey i Jared wdrapali się
na płot i na jego oczach zeskoczyli na łąkę, na której pa-
sły się konie. Corey urwał wiązkę trawy i zbliżył się do
Cometa. Tate bez zastanowienia wyskoczył z samocho-
du.
- Corey! Jared! Odsuńcie się! Uciekajcie stamtąd,
dalej!
Chłopcy wyglądali na zaskoczonych, a Future Lady,
ostatni nabytek Tate'a, ruszyła galopem w stronę dzieci.
Tate poczuł, jak mu miękną kolana. W okamgnieniu
przeskoczył płot i chwycił w biegu konia za uzdę.
- Wejdźcie do stajni! - zakomenderował, choć starał
się mówić spokojnym tonem. O mały włos nie powtó-
rzyłaby się sytuacja sprzed kilku dni, kiedy chłopcy po-
kolorowali plany domu. - Proszę, tu nie jesteście bez
R
S
pieczni - poprawił się. - Zaraz do was przyjdę.
Chłopcy czekali posłusznie w stajni, wyraźnie prze-
straszeni. Serce wciąż łomotało Tateo’wi w piersiach.
Nigdy nie zapomni, co przydarzyło się jego bratu. Przy-
kucnął przy chłopcach i powiedział:
- Prosiłem was, żebyście nigdy sami nie podchodzili
do koni.
- Nie byliśmy sami, tylko we dwóch - zaczął tłuma-
czyć się Corey.
Tate jęknął cicho.
- Musicie zrozumieć jedno, konie to nie są zwierzęta
domowe jak psy czy koty. Są ogromne i choć nie sądzę,
żeby chciały wyrządzić wam krzywdę, to jednak trzeba
bardzo uważać, bo mogą niechcący was poturbować.
- Mogłyby nas stratować? - zapytał Corey z przeraże-
niem w oczach, jakby nigdy wcześniej nie przyszło mu to
do głowy.
- Są naprawdę ciężkie i mają twarde kopyta. Wy-
obraźcie sobie, że ja wam nadepnę na nogę...
- Oj - syknął Jared.
- Właśnie, a koń jest przecież dużo cięższy ode mnie.
- Powinniśmy nauczyć się jeździć, ale ty nam nie po-
zwalasz - naburmuszył się Jared. - Chcieliśmy je tylko
pogłaskać, a że nie znaleźliśmy nigdzie jabłek, więc
spróbowaliśmy z trawą.
Tate zdjął kapelusz i podrapał się po głowie. Przez ten
ostatni tydzień nie sprawdził się w roli ojca. Teraz do
niego dotarło, dlaczego obecność ojca jest dla dziecka
taka ważna. Dzieci nie wychowują się same, ktoś musi
R
S
im pokazywać, co jest dobre, a co złe. Jeśli ojciec całymi
dniami przesiaduje w pracy, nie nauczy dzieci tego, co
najważniejsze.
- A gdzie jest mama? Dlaczego was nie przypilnowa-
ła?
- Poczuł nagle złość na Anitę.
Musiała zająć się Marie. Dostaniemy karę? - zapytał
Corey.
- Chyba źle wam wytłumaczyłem, jak powinniście się
zachowywać przy koniach, dlatego tym razem nie będzie
żadnej kary. Nie zbliżajcie się do koni, chyba że wam na
to pozwolę. - Chłopcy byli wyraźnie strapieni. - A gdy
wrócę z wyjazdu, osiodłamy Future Lady i każdego z
was zabiorę na małą przejażdżkę. Zgoda?
- Zgoda! - Obaj kiwnęli głowami i wyszczerzyli zęby
w uśmiechu.
- Świetnie, idźcie do domu i pobawcie się w swoim
pokoju. Muszę porozmawiać z waszą mamą.
Nie rozumiał, dlaczego Anita pozwoliła iść chłopcom
do koni. Wszedł do kuchni, gdzie zazwyczaj krzątała się,
gdy wracał z pracy, ale tam jej nie było. Znalazł ją w ła-
zience klęczącą przy wannie i obmywającą gąbką Marie,
ale przecież to nie była pora kąpieli...
- Są z tobą chłopcy? - zapytała zmęczonym głosem.
-Ja musiałam...
- Mało nie stratował ich koń - wpadł jej w słowo.
- Mieli grać w piłkę.
- Weszli do zagrody. Wiesz, jakie to jest niebezpiecz-
ne? - spytał zirytowany. - Dlaczego ich nie przypilnowa-
łaś?
R
S
- Marie ma wysoką gorączkę, a nie udało mi się zła-
pać lekarza.
Tate zobaczył łzy w oczach żony i zmiękło mu serce.
Zrozumiał też, że nie jest w stanie bezustannie kontro-
lować wszystkich poczynań chłopców. Ukucnął przy niej
i przyłożył dłoń do czoła Marie.
- Wciąż ma gorączkę?
- Tak i cieknie jej z nosa. Nie mam w domu lekarstw,
dlatego postanowiłam zrobić jej chłodną kąpiel. Mam
niestety tylko dwie ręce i dwoje oczu, a czasem przyda-
łoby się znacznie więcej.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział, obejmując ją.
Jeszcze nigdy nie widział jej tak przemęczonej. - Zaraz
zadzwonię do Gartha, powie nam, co robić.
- Odkąd zmarł Larry, nie mamy ubezpieczenia.
- Nie martw się, ubezpieczę ciebie i dzieci na moją
polisę.
Słysząc to, Anita nie była w stanie dłużej powstrzy-
mać łez.
- Chłopcy są w swoim pokoju i myślę, że grzecznie
się bawią. - Tate otarł łzy spływające po policzku Anity.
- Zadzwonię do Gartha i zobaczymy, co dalej.
Garth, gdy zadzwonił jego pager, wychodził właśnie z
gabinetu.
- Nic się nie martw, Tate, oczywiście, że wpadnę. Bę-
dę za parę minut - powiedział.
Anita zdążyła ubrać małą, gdy Garth zajrzał do sy-
pialni.
Po krótkich oględzinach, oświadczył z uśmiechem:
R
S
- Myślę, że nie ma większego powodu do obaw, to
lekka infekcja ucha. Wypiszę receptę.
- Bardzo ci dziękuję. Mała tak marudziła, że naprawdę
zaczęłam się martwić.
U dzieci gorączka pojawia się zazwyczaj bardzo szyb-
ko. Dobrze, że zadzwoniłeś, Tate.
Jeszcze raz wielkie dzięki, stary.
- Gdyby coś się działo, dzwońcie, a teraz znikam.
Gdy Garth wyszedł z pokoju, Tate przytulił Anitę.
- Zabiorę ze sobą chłopców i nie będziesz się musiała
o nich martwić. Pojedziemy do apteki, a w drodze po-
wrotnej kupimy coś do zjedzenia, może hamburgery i
frytki.
- Brzmi wspaniale - odetchnęła Anita z ulgą. - Na-
prawdę przykro mi, że poszli do zagrody. Porozmawiałeś
z nimi na ten temat?
- Tak, odbyliśmy poważną rozmowę i myślę, że zro-
zumieli. Obiecałem też, że zabiorę ich na przejażdżkę
konną po moim powrocie z Dallas. Może zareagowałem
trochę histerycznie, ponieważ... - Umilkł nagle.
- Ponieważ co? - spytała Anita.
- Kiedy miałem dwanaście lat, a mój brat dziesięć,
wybraliśmy się na przejażdżkę. Chciał koniecznie jechać
na koniu, na którego nie powinien wsiadać. Zaczęliśmy
się ścigać. Koń, na którym jechał Jeremy, czegoś się
przestraszył. Jeremy spadł i uderzył głową w kamień. Po
chwili już nie żył.
- Tate... nawet nie wiesz, jak mi przykro - wydusiła z
trudem Anita.
- Do dziś noszę w sobie poczucie winy.
R
S
- Nie powinieneś, to był wypadek. Miałeś zaledwie
dwanaście lat, a dwunastolatek nie myśli jak osoba do-
rosła.
-Ale coś mi wtedy podpowiadało, że nie powinniśmy
brać tamtego konia. Teraz staram się zawsze słuchać
głosu wewnętrznego... - A od dłuższego już czasu głos
wewnętrzny podpowiadał mu, że Anita była tą kobietą,
na którą czekał. Musiał tylko przestać żyć przeszłością.
Uniósł jej brodę i delikatnie ucałował. - Zaraz wracamy,
nie martw się.
Idąc do pokoju chłopców, uświadomił sobie, że przez
przeziębienie Marie z pewnością nie pośpią zbyt długo
dzisiejszej nocy. Dzięki temu jednak będzie cały czas bli-
sko Anity. A na wypadek gdyby udało im się zasnąć, po-
przysiągł sobie trzymać ją przez cały czas w ramionach.
R
S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była już prawie czwarta nad ranem, gdy Marie wresz-
cie zasnęła. Anita, zupełnie wyczerpana, opadła na łóżko.
Tate pomagał jej, jak tylko mógł, nawet sam kołysał na
rękach Marie, mrucząc jej do ucha kołysankę. Anita wie-
le razy go prosiła, by się położył, ale on tylko się uśmie-
chał i mówił, że muszą przejść przez to razem. Kiedy
wszedł do sypialni, właśnie się rozbierała.
- Kiedy spotkasz Gartha, bardzo mu podziękuj za to,
że przyjechał.
- To mój dobry przyjaciel, podobnie jak Sandy - od-
parł Tate. - Musisz ich koniecznie lepiej poznać.
Nigdy dotąd nie myślała o tym, że powinni mieć
wspólnych znajomych, ale rzeczywiście chętnie spotkała-
by się z Sandy i Garthem. Zamykały jej się oczy, a jed-
nak nie mogła nie patrzeć, gdy Tate zaczął zdejmować z
siebie ubranie. Dobrze pamiętała tę intymną atmosferę
tamtej szalonej nocy...
- Pamiętasz, że wyjeżdżam dziś do Dallas?
- Och, zapomniałam - westchnęła Anita. - Będę tęsk-
nić - dodała zgodnie z prawdą.
Tate przemilczał tę wypowiedź. Wśliznęli się do łóż-
ka, każde po swojej stronie, ale dziś nie odwrócił się do
R
S
niej plecami, jak to robił ostatnio. Rozłożył szeroko ra-
miona i powiedział:
- Chodź tu do mnie, utulę cię do snu.
Anita, zaskoczona, wtuliła się z rozkoszą w jego silny
tors.
- A teraz śpij spokojnie - wymruczał.
Wiedziała, o czym myśli, czuła wręcz jego podniece-
nie. Ona myślała zresztą o tym samym.
- Jestem bardzo zmęczona, ale...
- Ale co?
- Ale jesteś taki gorący i ten twój zapach... - Cicho
westchnęła. - Dziękuję ci za pomoc.
- Nie dziękuj, zrobiłem tylko, co do mnie należało.
- Ostatnio rzadko bywałeś w domu.
- Bo to nasze wspólne życie nie jest takie proste, Ani-
to, potrzebowałem trochę czasu do namysłu. Miałem
wrażenie, że ty też...
- Żałujesz czegoś? - Za wszelką cenę chciała znać
prawdę.
- Małżeństwo nie jest tym, czym myślałem - odparł po
krótkiej chwili milczenia.
- Czyli jednak żałujesz - powiedziała stłumionym gło-
sem i wyswobodziła się z jego objęć.
- Szybko jednak ponownie ją objął i szybko przycią-
gnął do siebie.
- Niczego nie żałuję, ale muszę sobie to wszystko po-
układać, przyzwyczaić się... Od tak dawna mieszkałem
sam... Zrozum...
R
S
- Och, Tate, nie zawsze wiem, czego ty tak naprawdę
chcesz.
- Teraz chcę tylko ciebie. - Pogładził z czułością jej
policzek, a potem szyję, a ona z rozkoszą poddała się
jego pieszczotom.
Przejechała dłonią wzdłuż jego muskularnych pleców.
Poczuła, że zadrżał. Pocałunki Tate’a były gorące i zmy-
słowe. Wszystko działo się tak szybko i bez słów, ale
słowa nie były teraz ważne. Anita czuła jego usta na ca-
łym ciele, drżała pod wpływem jego pieszczot i pragnęła
już tylko jednego - żeby był zawsze blisko niej. Kiedy
wszedł w nią i poprosił, by objęła go nogami, jęknęła z
rozkoszy. A gdy oboje szczytowali, cały świat zaczął
wirować w szalonym tempie. Było jej cudownie, ale
pragnęła czegoś więcej niż tylko przyjemności, pragnęła,
by ją pokochał. Gdy potem trzymał ją w ramionach,
miała poczucie, że są jednością. Jednak wtedy do ich
intymnego świata znów zaczęła wkradać się rzeczywi-
stość. Nie wiedzieć czemu Anicie spędzała sen z powiek
kobieta o imieniu Donna. W końcu jednak udało jej się
zasnąć. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, były silne ra-
miona Tate’a i jego usta delikatnie muskające jej ucho.
Rano po przebudzeniu znalazła na poduszce kartkę.
Anito, nie chcę cię budzić. Prawdopodobnie czeka cię
kolejny ciężki dzień z Marie. Jeśli tylko będziesz czegoś
potrzebować, dzwoń do Sandy i Gartha. Będę zajęty
przez cały dzień i nie wiem, kiedy znajdę wolna chwilę na
telefon. W razie czego masz mój numer na komórkę. Tate.
R
S
Już teraz za nim tęskniła. Pragnęła, by był przy niej
dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w
tygodniu. Ale czy on czuł to samo? Wiedziała, że prze-
padał za jej dziećmi, ale co z nią? Obiecała sobie, że gdy
Tate wróci do domu, porozmawia z nim.
Lek szybko zadziałał i w ciągu dnia Marie była rado-
sna jak dawniej. Wieczorem Anita poczuła ogromną tę-
sknotę za Tateem. Chłopcy też o niego pytali.
- Kiedy wróci Tate? - zapytał Corey.
- Nie wiem dokładnie.
- A jeśli wróci, kiedy będziemy już spali, to czy nas
obudzi?
- Myślę, że raczej nie. Jest na to zbyt rozsądny - za-
śmiała się.
- A co on robi w Dallas? - Tym razem spytał Jared.
- Mówił, że ma jakieś ważne spotkania.
- Ale jakie?
- Nie wiem.
- Pewnie tam też będzie budował domy - wywniosko-
wał chłopiec.
- Bardzo możliwe, zapytamy go o to, jak wróci do
domu.
Następnego dnia małej spadła gorączka i Anita uznała,
że może ją na kilka godzin powierzyć opiece Inez. Sama
zaś pojechała pozałatwiać sprawy, po części związane
również z powrotem Tate'a. Zamierzała mu przyrządzić
pieczonego kurczaka i jego ulubioną szarlotkę z rodzyn-
kami. Wstąpiła też do kwiaciarni, żeby kupić świeże
kwiaty i świeczkę do sypialni.
R
S
Była właśnie w sklepie spożywczym i sięgała po
mleko, gdy rozległ się za nią znajomy męski głos.
-Kogo tu mamy? Proszę, czy to nie pani Pardell we
własnej osobie?
Anita, siląc się na uśmiech, przywitała się zdawkowo
z Kipem.
- Cześć, masz wolny dzień? - W końcu było południe,
a on plątał się po sklepie.
- Mam przerwę na lunch i naszło mnie na mleko cze-
koladowe i chipsy. - Spojrzał na jej koszyk wypełniony
smakowitymi zakupami, a potem dodał: - Chyba należą
ci się gratulacje. Widzę, że dobrze sobie radzisz w życiu.
Anita uznała, że nie ma sensu silić się na uprzejmą
rozmowę. Już miała iść w swoją stronę, ale on przytrzy-
mał jej kosz.
- Nic dziwnego, że nie chciałaś umówić się ze mną.
Ale ja też nieźle sobie radzę, dostałem lepszą pracę w
większej firmie niż firma Pardella. Odwiedź mnie kiedyś.
Zdenerwowała ją jego bezczelność.
- Wątpię, byś rozumiał słowo „wierność". Jestem mę-
żatką, a przysięga małżeńska to dla mnie rzecz święta
-powiedziała i obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem.
-A nawet gdybym nie była mężatką, nigdy bym się z tobą
nie umówiła. Nie jesteś typem faceta, z którym chciała-
bym pójść na randkę.
- Domyślam się, w końcu stan mojego konta nie przy-
pomina stanu konta Pardella - odparował. Znowu ją przy-
trzymał, nie pozwalając odejść. - No cóż, czasem trudno
spojrzeć prawdzie w oczy.
R
S
- A co ty wiesz o prawdzie? Konto Tate'a nie ma nic
wspólnego z moim zamążpójściem.
- Powiedz to komuś, kto cię zna trochę gorzej niż ja -
syknął Kip. - Ostatecznie dość nasłuchałem się na twój
temat od Larryego. Miałaś się za kogoś lepszego od nas,
chciałaś założyć własny biznes.
-I założyłam. Mam ambicję i cel w życiu, coś, o czym
Larry nigdy nie słyszał.
- Zawsze byłaś wyniosła, nawet wtedy, gdy z trudem
wiązałaś koniec z końcem. Za to teraz poczułabyś się
malutka, gdybyś wiedziała, co Tate wyprawia w Dallas...
Anitę przeszył dreszcz.
- Ma tam ważne spotkania.
- Aha! - Kip roześmiał się złowrogo. - A wiesz, kto
mieszka teraz w Dallas? Donna!
Anita zadrżała.
- Chyba wiesz o Donnie? Byli ze sobą zaręczeni - cią-
gnął dalej Kip. - Kiedy dostała pracę w Dallas, odwołali
ślub. Nigdy tego nie pojąłem, ale wiesz, że faceci czasem
lubią wracać do przeszłości. To są z pewnością bardzo
ważne spotkania.
Anita nie miała pojęcia, czy Kip mówi prawdę, i właś-
nie ta niepewność była najgorsza do zniesienia. Tym ra-
zem już jej nie zatrzymywał, gdy ruszyła do przodu, po-
pychając przed sobą kosz z zakupami. Czuła jednak jego
wzrok na swoich plecach.
W drodze powrotnej odebrała Marie od Inez. Starała
się nie myśleć o tym, co mówił Kip, nie martwić się, nie
czuć. Wciąż jednak miała przed oczami inskryp-
R
S
cję, którą widziała na spinaczu do banknotów. W końcu
nie trzymałby tego prezentu, gdyby nie był dla niego
ważny i gdyby ta kobieta nic dla niego nie znaczyła. Mał-
żeństwo z Larrym dało jej w kość. Nadal rozpamiętywała
jego zdrady i brak odpowiedzialności. Czemu niby Tate
miałby być inny? Jeżeli coś ich w ogóle łączyło, to tylko
niezły seks... Jej było z nim cudownie, ale czy on czuł to
samo? Nie byli normalnymi nowożeńcami, nie kochali
się co noc, jak to zwykle bywa po ślubie. Pewnie wracał
tak późno do domu, bo żona mocno go rozczarowała. To
wszystko było takie trudne.
Tate dojechał do domu w środku nocy. Mógł spędzić
jeszcze jedną noc w Dallas, ale wolał wrócić. Sam się
dziwił, jak bardzo tęsknił za swoją nową rodziną, jak bar-
dzo chciał usłyszeć śmiech chłopców i gaworzenie Ma-
rie, zobaczyć cudowną twarz Anity. Te nieoczekiwane
uczucia wprawiły go w rozdrażnienie, sprawiły, że nie
poznawał sam siebie. Co takiego było w tej kobiecie?
Dlaczego po tym, jak się kochali, poczuł, że musi zbu-
dować wokół swego serca mur? Mógł zadzwonić do
Anity i powiedzieć, że wraca późnym wieczorem, ale do
końca dnia nie wiedział, jak postąpi. Gdy po spotkaniach
wszedł do swojego pokoju w motelu i poczuł jego
chłodną pustkę, wiedział, że nie wytrzyma ani chwili
dłużej. W drodze znów pomyślał o tym, żeby zadzwonić,
ale było już późno i bał się, że wszystkich pobudzi. A
może raczej nie wiedział, co jej powiedzieć. Obawiał się
jej wyznać, jak bardzo za nią tęskni, obawiał się, że zy-
ska nad nim władzę. Nie podobało mu
R
S
się, że tak bardzo się do niej przywiązał. Gdyby teraz
odeszła, ból byłby obezwładniający.
Po cichu wszedł do sypialni, ale ku swemu zaskocze-
niu zastał puste łóżko. Wtedy dostrzegł, że Anita stoi
przy oknie. Nie wydawała się zadowolona z widoku mę-
ża.
- Nie śpisz? - zapytał raczej chłodno.
- Spałam, ale usłyszałam, że przyjechałeś, i wstałam.
Musimy porozmawiać.
- Stało się coś? Chodzi o dzieci?
- Nie, z dziećmi wszystko jest w porządku. Chodzi o
nas. Muszę wiedzieć, gdzie byłeś.
- Wiesz przecież, gdzie byłem, w Dallas.
- Spotkałeś się z Donną? - zapytała z porażającym
spokojem. - Może nasze małżeństwo nie jest idealne, ale
nie zamierzam tolerować żadnych skoków w bok.
Imię Donny padające z ust Anity wydało mu się zu-
pełnie nie na miejscu.
- Donna? Co wiesz o Donnie?
- No właśnie nic, i w tym problem. Słyszałam, że byli-
ście zaręczeni, ale nie wiem, co was teraz łączy.
- Owszem, byliśmy zaręczeni. Z kim o tym rozma-
wiałaś?
Twarz Anity była rozpalona, a w oczach czaiło się
mnóstwo pytań. Tate poczuł się jak na sali sądowej,
gdzie sędzia postanowił wydać wyrok bez wysłuchania
podejrzanego.
- Spotkałam Kipa Fargo, który z prawdziwą przyjem-
nością o wszystkim mi opowiedział.
- Kipa Fargo? - Każdy z jego znajomych i pracowni-
R
S
ków wiedział o Donnie, widział jej pierścionek zaręczy-
nowy, jednak nikt nie miał pojęcia o prawdziwym powo-
dzie zerwania zaręczyn. Nie chciał wyjść na głupca.
Tylko Garth i Sandy znali prawdę i pomogli mu w tych
trudnych chwilach. - Czemu, do diaska, słuchasz tego, co
mówi Kip Fargo?
- Słucham, bo ty mi nigdy nic o niej nie mówiłeś.
- Nie wiem, co ci nagadał. Owszem, ona mieszka w
Dallas, przynajmniej takie chodzą słuchy. Nie widziałem
się z nią od dnia zerwania zaręczyn i nie wiem, o co ci
właściwie chodzi. Nie jestem taki jak twój były mąż,
Anito. Jeśli mi nie ufasz, nigdy nie będziemy dobrym
małżeństwem. Chyba lepiej zrobię, jeśli pójdę spać do
gabinetu.
- Tate... - Anita westchnęła ciężko.
- On jednak był zbyt rozdrażniony, by dalej prowadzić
tę rozmowę. Obawiał się, że powie coś, czego będzie
potem żałował. Wolał zatem wyjść.
Następnego ranka Tate był w bardzo kiepskim nastro-
ju. Gdy zadzwonił na jego biurku w pracy telefon, wark-
nął w słuchawkę:
- Pardell, słucham.
- Witaj, Tate, to ja - powiedziała Anita.
- To nie jest rozmowa na telefon - burknął wciąż bar-
dziej zirytowany, niżby chciał.
- Nie dzwonię w naszej sprawie. Przed chwilą rozma-
wiałam z Ruth, jest cała roztrzęsiona, bo Warren miał za-
wał. Siedzi tam całkiem sama w szpitalu, a w pobliżu nie
R
S
ma żadnej rodziny. A ja... czuję, że powinnam być tam z
nimi. Zabieram dzieci i jadę do Houston.
- Kiedy wyjeżdżasz? - zapytał Tate.
- Gdy tylko się spakuję.
- Może wolisz zostawić dzieci ze mną? Na chwilę za-
padła cisza.
-Nie, zabiorę je.
- Jak dasz sobie radę?
- Tak jak zawsze do tej pory. - Z jej słów wyzierał
smutek. - Wybacz mi moją podejrzliwość, Tate, ale tak
na prawdę nie wiem, co do mnie czujesz i jaki masz sto-
sunek do naszego małżeństwa.
Na chwilę zapadło milczenie.
- Nie wiem, co chcesz usłyszeć... - zaczął wreszcie.
-Pobraliśmy się, żeby chronić twoje dzieci i stworzyć ro-
dzinę, ale musimy sobie również ufać.
- A czy ty mi ufasz? - rzuciła i poczuła, że trafiła w je-
go czuły punkt.
- Tak jak mówiłem - wyjąkał - to nie jest rozmowa na
telefon. - Jeśli musisz jechać, jedź. Porozmawiamy, jak
wrócisz.
- Jak chcesz. - Głos jej się trząsł, ale nie mogła się te-
raz poddać. - Jak się dowiem czegoś więcej, dam ci znać.
- Pożegnała się i odłożyła słuchawkę.
Tate przez cały dzień chodził przybity i poirytowany.
Żeby zabić czas, pojechał na budowę i spędził tam nie-
mal cały dzień. Po powrocie do domu poszedł do stajni i
siedział przy koniach do późnego wieczora. Nie czuł ani
głodu, ani zmęczenia. Kolejna noc spędzona na sofie w
R
S
gabinecie również nie przyniosła ukojenia. Minął na-
stępny dzień, a Anita wciąż nie dawała znaku życia. Ale
czy mógł się dziwić? O czym miała z nim rozmawiać? O
stanie zdrowia Suttona? A może o tym, że zostanie w
Houston i zamieszka ze swoimi teściami? Ta wizja przy-
prawiła go o jeszcze gorsze samopoczucie. Tak naprawdę
nie wiedział, dlaczego kolejną noc przespał na sofie. Ra-
no wziął prysznic, a potem chwycił za telefon. Dłużej nie
mógł już czekać. Dopiero wtedy zauważył wiadomość od
Anity.
Stan Warrena jest stabilny. Odezwę się, jak będę wie-
działa więcej. Anita
To jasne, nie chciała z nim rozmawiać. Zerknął na spi-
nacz na banknotach i widniejącą na nim inskrypcję.
Wciąż trzymał ten głupi gadżet jako swoistą nauczkę,
żeby nigdy nie zapomnieć, że należy myśleć głową, a
nie... inną częścią ciała. W tym momencie zrozumiał,
która część jego ciała wybrała Anitę. Serce zabiło mu
mocniej. Zaczął się zastanawiać, czy widziała napis na
spinaczu. Jeśli tak, to co sobie pomyślała? Nagle zrozu-
miał jeszcze jedno. Przecież on darzy Anitę głębokim
uczuciem. Było tak silne, że niemal obezwładniające.
Przypomniał sobie moment, kiedy opowiadał Anicie o
Jeremym. Czuł się taki obnażony, ale przy niej nie musiał
się niczego obawiać, bo zawsze potrafiła znaleźć dobre
słowo. Pomogła mu przezwyciężyć poczucie winy, które
nosił w sercu od dzieciństwa. Znaczyło to dla niego na-
prawdę wiele, jednak w związku nie wystarczy dzielić się
R
S
tylko epizodami z życia, trzeba ofiarować drugiej osobie
o wiele więcej. Tęsknił za nią i za dziećmi. Może nie jest
jeszcze za późno, może jeszcze nie zniszczył wszystkie-
go swoją arogancją, uporem i dumą.
Dociskając mocno pedał gazu, dojechał do Houston w
rekordowym czasie. Zaparkował przed szpitalem i do-
wiedział się, gdzie leży Warren Sutton. Nie miał żadnej
pewności, że zastanie tam Anitę, ale gdzieś przecież mu-
siał zacząć. To, co miał jej do powiedzenia, musiał po-
wiedzieć osobiście. Wbiegł po schodach na czwarte pię-
tro, na oddział intensywnej terapii. W poczekalni zoba-
czył Ruth i Anitę. Rozmawiały ze sobą. Marie siedziała
na kolanach u Ruth, a chłopcy bawili się na podłodze.
Pierwsza dostrzegła go Anita. Na jej twarzy odmalo-
wało się niepomierne zdziwienie, ale i nadzieja.
- Tate? Co ty tu robisz? - Wstała i podeszła do niego.
- Należymy do siebie i powinniśmy być zawsze razem
- wypalił prosto z mostu. - Nie mogłem z tym dłużej cze-
kać. No i jestem...
- Chciałam zobaczyć się jeszcze z Ruth, zanim...
- Witaj, Tate, miło cię widzieć - powiedziała Ruth,
zbliżając się do nich.
- Jak ma się Warren?
- Powoli wraca do zdrowia, ale będzie musiał drastycz
nie zmienić styl życia. - Oczy miała pełne łez. - Chłopcy,
może pójdziecie ze mną na spacer? - zaproponowała
nieoczekiwanie.
Tate rzucił jej pełne wdzięczności spojrzenie, a potem
ujął Anitę za ręce i podniósł ją z fotela.
R
S
- Może warunki nie są do tego najlepsze, ale nie mogę
czekać już ani minuty dłużej. To prawda, byliśmy z Don-
ną zaręczeni, ale ona nie chciała mnie, tylko moich pie-
niędzy. Na tydzień przed ślubem użyła po kryjomu mo-
ich kart kredytowych do zakupów, o jakich nawet nie
śniłaś. Prawie nikt o tym nie wiedział, bo nie chciałem
wyjść na głupca. Kiedy cię poznałem, postanowiłem być
ostrożny. Nie przyszło mi wcale do głowy, że aż tak bar-
dzo się tobą zauroczę... że tak bardzo cię pokocham -
poprawił się.
- Nigdy nie kochałem żadnej kobiety tak, jak kocham
ciebie. .. - Ponieważ ona milczała, brnął dalej: - Wiem,
mąż źle cię traktował i minie trochę czasu, nim zrozu-
miesz, że nie jestem taki jak on. Ale mamy czas, a przy-
sięga, którą ci złożyłem, jest dla mnie bardzo ważna.
Cóż, to miał być układ, ale zakochałem się w tobie po
uszy.
- Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Anita wzru-
szona. - Marzyłam o tym, bo ja też cię kocham. Nie
wiem, jak i kiedy to się stało. Przestraszyłam się tego
uczucia, nawet chciałam uciec.
- Bo nie wiedziałaś, co do ciebie czuję... - wyszeptał.
- Kiedy się kochaliśmy, było cudownie, ale potem się
wycofałeś...
- Wycofałem się, bo nie miałem odwagi stawić czoła
temu, co wydarzyło się między nami. - Przyciągnął do
siebie Anitę i mocno ją uścisnął. - Nie miałem odwagi
oddać ci mojego serca, otworzyć go przed tobą, ale teraz
jest inaczej. Czy jesteś w stanie uwierzyć, że będę ci
wierny?
Anita z czułością pogładziła go po policzku, a on wie-
dział już, że wszystko będzie dobrze.
R
S
- Wiem, że jesteś uczciwym człowiekiem i wiem, że
jestem w tobie zakochana. Właśnie wybierałam się w po-
dróż powrotną do domu, żeby ci o tym powiedzieć.
Chciałam pojechać do ciebie i zapytać, czy nie mógłbyś
wrócić tu ze mną.
Tate przycisnął ją do siebie z taką siłą, że czuli bicie
swoich serc, a potem złożył na jej ustach żarliwy pocału-
nek. Gdy odwzajemniła pieszczotę, zrozumiał, że odna-
lazł wreszcie swoją drugą połowę i że nic ich nigdy nie
rozdzieli.
R
S
EPILOG
Olbrzymi stół w jadalni zdobił piękny zielony obrus.
Na stole stały półmiski wypełnione po brzegi smakoły-
kami. Obchodzono Święto Dziękczynienia. Wśród gości
byli przede wszystkim członkowie rodziny, również ro-
dzice Tate’a. Inez krzątała się między kuchnią a salonem,
doglądając, żeby nikomu niczego nie brakowało. Po roz-
mowie z żoną, Tate zaproponował Inez, żeby się do nich
wprowadziła. W końcu miejsca było dosyć, bo mieszka-
nie dla gospodyni stało puste, a Inez była wprost wyma-
rzoną nianią dla ich dzieci. Dzięki temu nie czułaby się
już nigdy samotna, a Anita mogłaby poświęcić więcej
czasu swojej wymarzonej firmie, no i oczywiście jemu.
- Pamiętaj, żeby się nie przejadać - upomniała Ruth
męża.
- Specjalnie dla Warrena zrobiłam dietetyczne ciasto z
dyni - pochwaliła się Anita. - Bez cukru i z małą ilością
tłuszczu.
- To coś dla mnie - ucieszyła się Sandy.
Jej bliźniaczki wraz z Coreyem i Jaredem siedziały
przy osobnym małym stoliku. Marie natomiast zaję-
R
S
ła miejsce przy dużym stole, oczywiście w specjalnym
wysokim krzesełku.
Tate wstał i postukał łyżeczką w kieliszek, czym ścią-
gnął na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych.
- Chciałbym wam ogromnie podziękować za to, że
dziś do nas przyjechaliście. - Spojrzał z wdzięcznością na
swoich rodziców, a oni odwzajemnili mu się ciepłym
uśmiechem. Przytulił do siebie Anitę i ciągnął dalej: -
Tego roku mam szczególny powód do podziękowań. - Tu
spojrzał z dumą w stronę dziecięcego stolika. - Corey i
Jared. -Potem przeniósł wzrok na wysokie krzesło stojące
przy stole i dodał: - Oraz cudowna Marie. Jednak najgo-
rętsze podziękowania należą się mojej żonie, która roz-
kochała mnie w sobie na zabój i całkowicie zmieniła
moje życie.
- Och, Tate... - Anita westchnęła z zadumą, a on spoj-
rzał w jej piękne zielone oczy. Nie potrafił się powstrzy-
mać, przyciągnął ją jeszcze bliżej i gorąco pocałował.
Chciał, by poczuła jego szczęście. Odkąd wrócili z Hou-
ston, zapomnieli o dawnej powściągliwości. Tate nie był
w stanie utrzymać rąk przy sobie i wciąż zapewniał Anitę
o swojej gorącej miłości.
- Tato, tato, jestem głodny - zwołał Jared: - Czy dosta-
niemy wreszcie tego indyka?
Tate spojrzał z czułością na Anitę, a potem oboje wy-
buchnęli śmiechem.
- Oczywiście, już się robi - powiedział, a Anicie szep-
nął do ucha: - Do właściwych smakołyków przejdziemy
później, jak zostaniemy sami.
- Dzięki tobie czuję się jak prawdziwa księżniczka.
R
S
-Mimo że jestem bardziej kowbojem niż księciem z
bajki?
- Dlatego że jesteś moim kowbojem i księciem z bajki.
Zasiedli obok siebie przy stole wraz z rodziną, do któ-
rej Tate całe życie tęsknił. Uścisnąwszy dłoń Anity, raz
jeszcze podziękował Bogu za szczęście, które go spotka-
ło. Od tej chwili zamierzał cieszyć się i rozkoszować
każdą minutą ich wspólnego życia. W końcu nie ma ta-
kiej sytuacji, z której nie byłoby wyjścia.
R
S