HEATHER MacALLISTER
Całkiem
zwyczajna Jayne
Tytu
ł oryginału:
The Boss and the Plain Jayne Bride
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Sto dwadzie
ścia trzy tysiące dolarów na tajnym koncie?
- Pan Waterman odchyli
ł się do tyłu na swym dyrektorskim
krze
śle i uniósł srebrną brew. - Jak zwykle byłaś bardzo pil-
na, Jayne.
- Wykonuj
ę tylko swoją pracę. - Aż do niedawna - aż do
wczorajszego wieczoru - ta sucha pochwa
ła ze strony szefa
doda
łaby Jayne Nelson skrzydeł. Ale wczoraj były jej dwu-
dzieste ósme urodziny, które sp
ędziła pracując poza godzi-
nami, zamiast
świętować je.ze swoją przyjaciółką Sylwią.
Rado
ść z powodu chłodnej pochwały ze strony starszego
wspólnika firmy Pace Waterman znikn
ęła mniej więcej
w tym momencie, gdy nadgryza
ła czwarte czekoladowe cia-
steczko, przyniesione wczoraj przez Sylwi
ę do kantyny
z okazji jej urodzin. Ciasteczka w jednej chwili wyda
ły jej
si
ę mdłe, podobnie jak jej życie.
- Wdowa po Brocku Neilsonie powinna mi by
ć głęboko
wdzi
ęczna, że jej sprawy finansowe oddałem w twe kompe-
tentne r
ęce. - Pan Waterman z obojętnym wyrazem twarzy
od
łożył plik papierów na biurko.
Jayne próbowa
ła zachować równie obojętną minę, ale
przychodzi
ło jej to z trudnością, zważywszy że ów plik pa-
pierów przypomina
ł o tylu godzinach ciężkiej pracy.
- Sk
ąd wiedziałaś, że trzeba szukać tego depozytu, gdy
nikomu innemu nie przysz
ło to do głowy? - spytał.
R
S
Nikt nie chcia
ł się trudzić sprawdzaniem dawnych zwro-
tów podatkowych. To by
ła strata czasu, powtarzali jej inni
ksi
ęgowi. Ale Jayne intuicyjnie czuła, że coś się nie zgadza
i postanowi
ła przeprowadzić własne śledztwo. Zrobiła to nie
po raz pierwszy i dlatego mimo stosunkowo m
łodego wieku
stan
ęła przed szansą objęcia stanowiska zastępcy dyrektora.
Pan Waterman zwleka
ł jednak z nominacją.
To dziwne, ale nie obchodzi
ło jej to tak bardzo jak wczo-
raj. By
ć może spowodowały to ciasteczka, które zjadła na
obiad...
Zgarn
ęła papiery, które ze sobą przyniosła.
- W 1992 roku w dochodach Neilsona nast
ąpił gwałtow-
ny spadek zysków z odsetek - wyja
śniła. - Sprawdziłam, że
w jego kolejnych o
świadczeniach podatkowych nie ma po
tym
śladu, nie widać również-żadnych inwestycji poczynio-
nych z tych pieni
ędzy.
- Neilson w tym okresie inwestowa
ł w dwa fundusze.
Przypuszczam,
że planował wykorzystać tę gotówkę na po-
trzeby dzieci. - Pan Waterman potrz
ąsnął głową.
Jayne powstrzyma
ła się od komentarza na temat spornej
kwestii pozostawiania znacznej sumy pieni
ędzy nie przyno-
sz
ącej zysku w postaci odsetek.
- W ka
żdym razie pieniądze te nie zostały uwzględnione
w jego aktywach finansowych, gdy wynaj
ął naszą firmę do
prowadzenia swoich spraw - zapewni
ła.
Pan Waterman znów potrz
ąsnął głową.
- Znakomita detektywistyczna robota, Jayne. - Wsta
ł
i poda
ł jej rękę. - Moje gratulacje!
Pami
ętaj o tym w corocznej ocenie mojej pracy, pomyśla-
ła, potrząsając jego dłonią.
Gdy wysz
ła na korytarz, usłyszała z tyłu znajomy głos.
- Zadziwiaj
ąco skuteczna Jayne znów uderza!
R
S
- Pods
łuchiwałaś pod drzwiami, Sylwio? - Jayne uśmie-
chn
ęła się.
- Oczywi
ście. Były szeroko otwarte. - Sylwia Dennison,
sekretarka w towarzystwie ubezpieczeniowym, znajduj
ącym
si
ę trzy piętra wyżej i najlepsza przyjaciółka Jayne, stanęła
za jej plecamL - Hej, zabrzmia
ło to całkiem nieźle. Co tym
razem zrobi
łaś?
Jayne postuka
ła palcem w plik papierów.
- Znalaz
łam pieniądze dla wdowy - powiedziała.
- Szlachetny gest z twojej strony.
- Poza tym to nie byle jaka wdowa. To wdowa po jednym
z najstarszych i najlepszych przyjació
ł Watermana!
- Brawo, Jayne! - Sylwia popatrzy
ła na nią z podziwem.
- Szlachetny uczynek, a jednocze
śnie bardzo zapobiegliwy.
Przys
łuży ci się w karierze.
- Musisz we wszystkim doszuka
ć się czegoś wstrętnego
- skwitowa
ła, otwierając z rozmachem drzwi do swego biu-
ra.
- Och, daj spokój! Nie mów tylko,
że o tym nie pomy-
ślałaś. - Sylwia weszła do gabinetu i przysiadła na oparciu
skórzanej kanapy. - W ka
żdym razie opłacało się spędzić
ca
ły tydzień w towarzystwie kalkulatora zamiast ze mną.
Zaj
ęta porządkowaniem swego biurka, Jayne usłyszała
rozdra
żnienie w głosie przyjaciółki.
- W ogóle by
ś tego nie zauważyła, gdyby nie to, że akurat
nie masz ch
łopaka - skomentowała.
- Owszem, zauwa
żyłabym - zaprzeczyła Sylwia z oży-
wieniem. - Ju
ż dawno temu obiecałaś, że pomożesz mi na-
łożyć czarną farbę na włosy - poskarżyła się.
Jayne sceptycznie odnosi
ła się do tego pomysłu, zwłasz-
cza po do
świadczeniach z domową trwałą, na którą namówiła
j
ą Sylwia. Teraz, zamiast lśniących, sprężystych włosów,
mia
ła na głowie puch jak polny dmuchawiec.
R
S
- W ka
żdym razie dziś wieczorem powinnyśmy uczcić
twój triumf! - Sylwia poderwa
ła się na równe nogi. - Może
pojedziemy do tego nowego klubu, gdzie zbieraj
ą się makle-
rzy? A mo
że do baru prawników?
- Dzi
ś wieczorem nie mogę. - Jayne była zadowolona,
poniewa
ż szczerze nie znosiła asystowania przyjaciółce
w polowaniu na m
ężczyzn w modnych lokalach Houston.
- Dzi
ś wieczorem prowadzę wykłady dla księgowych.
- Jayne! - Sylwia skrzy
żowała ramiona i wydęła dolną
warg
ę. - Tutaj pracują setki księgowych/Dlaczego zawsze
ty musisz prowadzi
ć te wykłady?
- Lubi
ę to robić. - Wypróżniła elektryczną temperówkę
do kosza na
śmieci.
- Wyobra
ź sobie takizwiązek: Jayne pracuje wieczorami,
wi
ęc Jayne nie poznaje żadnego mężczyzny.
- Sylwio! - Jayne zgarn
ęła obrzynki ołówka z blatu biur-
ka. - Powtarzasz to samo, co moja matka podczas cotygo-
dniowych niedzielnych rozmów. - I prawdopodobnie obie
maj
ą rację, pomyślała ponuro.
- A mówi
ąc o krewnych... - Na ustach Sylwii pojawił
si
ę chytry uśmieszek.
-
Żadnych następnych randek w, ciemno! - przerwała jej
z o
żywieniem Jayne. A przynajmniej nie takich, jakie orga-
nizowa
ła Sylwia.
- Nadal jeste
ś wściekła na Mogo?
- Gdy tylko us
łyszałam, że nazywa się Mogo, od razu
powinnam odmówi
ć.
Wi
ększość męskich krewnych Sylwii uprawiała sporty.
Mogo vel Mogo Wspania
ły był zawodowym zapaśnikiem.
Pytanie Jayne, czy walki rozgrywa si
ę naprawdę, czy też po
prostu si
ę udaje, stało się główną atrakcją wieczoru, zwłasz-
cza
że Mogo zdecydował się zabrać ją na swój występ. Potem
zostawi
ł ją przed szatnią, najwyraźniej zapominając, że przy-
R
S
prowadzi
ł ze sobą dziewczynę.
Sylwia otworzy
ła usta, ale Jayne nie dała jej dojść do
s
łowa.
- Zjesz ze mn
ą kanapkę na dole? - Jedzenie i mężczyźni,
to kluczowe sprawy w
życiu Sylwii.
- Och, nie, tylko nie w tej kantynie! -j
ęknęła Sylwia
żałośnie.
- Mam tylko godzin
ę do rozpoczęcia wykładu.
- Jayne, chod
źmy przynajmniej do tego greckiego baru
naprzeciwko.
Jayne, wyjmuj
ąc torebkę z dolnej szuflady biurka, parsk-
n
ęła śmiechem.
- Ju
ż myślałam, że tam w ogóle nie przychodzą mężczyź-
ni.
- To prawda,
że nikt godny uwagi. - Sylwia dreptała
obok Jayne. - Pracuj
ą w okolicy. Zdążyłam wszystkich
sprawdzi
ć.
Kwadrans pó
źniej przyjaciółki siedziały na plastikowych
krzese
łkach przy oknie kafejki, próbując oprzeć się misce
s
łonych i tłustych oliwek.
- T
łuszcz i sól równa się zguba sekretarki - orzekła Syl-
wia.
- Nie musisz przez ca
ły czas układać równań. - Jayne
upu
ściła na talerz czarną oliwkę.
- Jeste
ś księgową, więc równania powinny do ciebie
przemawia
ć. - Sylwia usunęła koszyk z chlebem z zasięgu
r
ęki Jayne. - Chleb również! - dodała.
- Lubi
ę oliwki - jęknęła Jayne. - I lubię chleb. - Przy-
mkn
ęła powieki i głęboko wciągnęła powietrze. - Ciepły,
chrupi
ący... Czuję jego zapach...
Koszyk z chlebem uderzy
ł o stół.
- Uwaga, nowy kelner!
- Na pewno nie pozwolisz mi zamówi
ć musaki - burk-
R
S
n
ęła Jayne, zerkając z ukosa na atrakcyjnego ciemnookiego
m
ężczyznę, który zbliżał się do ich stolika.
- Po
żegnaj się z tą myślą.
Gdy Sylwia wdzi
ęczyła się do kelnera, Jayne zdecydowa-
nym tonem zamówi
ła musakę, a na dobry początek poczę-
stowa
ła się oliwką. Potem sięgnęła po następną. Gdy wyciąg-
n
ęła rękę do koszyka z chlebem, ujrzała go...
Najbardziej porywaj
ący mężczyzna na świecie, a przynaj-
mniej w Teksasie, wkroczy
ł do Garcia Greek Eats w promie-
niach zachodz
ącego słońca. Nieprawdopodobnie, oszałamia-
j
ąco przystojny zatrzymał się i mrużył oczy, przyzwyczajając
si
ę do tonącego w półmroku wnętrza.
Serce Jayne wali
ło z taką siłą, że nawet ręce jej drżały.
M
ężczyzna stał poza polem widzenia Sylwii. Jayne wiedzia-
ła, że powinna pokazać go przyjaciółce, ale nie mogła się
nawet poruszycj nie mog
ła oddychać. Zresztą nie chciała
dzieli
ć się widokiem pięknego nieznajomego. Cóż, i tak był
ca
łkiem poza jej zasięgiem. Właściwie wyglądał nawet na
senn
ą zjawę...
W
łaściciel restauracji podszedł do kruczowłosego męż-
czyzny i zaprowadzi
ł go do stolika po drugiej stronie sali.
Jayne, czuj
ąc w ustach suchość i słony smak oliwek, prze-
łknęła ślinę.
- Jayne? - Sylwia przygl
ądała jej się ze zdziwieniem.
- S
łucham? — Jayne z trudnością oderwała wzrok od ob-
serwowanego obiektu.
- Przynios
ę więcej pieczywa - powiedział uprzejmie kel-
ner.
Sylwia z dezaprobat
ą popatrzyła na talerzyk Jayne, gdzie
le
żały trzy kromki bułki i pięć pestek po oliwkach.
Jayne bezmy
ślnie wpatrywała się w talerz, ponieważ nie
pami
ętała ani kiedy wzięła bułki, ani kiedy zjadła oliwki.
- Dobrze przynajmniej,
że nie smarujesz ich masłem -
R
S
skomentowa
ła Sylwia, wyglądając przez okno, co dawało
Jayne mo
żliwość swobodnej obserwacji mężczyzny.
Z tej odleg
łości nie mogła przyjrzeć mu się dokładnie, ale
to, co widzia
ła, wystarczyło, by zaparło jej dech. Mimo że
mia
ł na sobie zwykłe spodnie i koszulę, wyglądał niezwykle
elegancko i wytwornie.
Skubi
ąc okruchy bułki, Jayne jednym uchem słuchała wy-
wodów przyjació
łki na temat pożytków płynących z gimna-
styki i diety bezt
łuszczowej oraz ostrzeżeń, że kobietom
w ich wieku grozi cellulitis. Sylwia zbli
żała się do trzydzie-
stki - by
ła jej nieco bliżej niż Jayne - ale Jayne miłosiernie
stara
ła się tego nie podkreślać.
Westchn
ęła, zjadając dużą oliwkę. Było i tak mało pra-
wdopodobne, by kto
ś miał okazję zauważyć jej cellulitis.
- Znów zjad
łaś oliwkę! - Sylwia przerwała swój mono-
log. - Potrafi
ę patrzeć na wszystkie strony. Niewiele uchodzi
mojej uwagi.
Prócz m
ężczyzny siedzącego za nią, pomyślała Jayne
z odrobin
ą satysfakcji i nagle postanowiła w ogóle p nim nie
wspomina
ć. Raz czy dwa nieznajomy zerknął na zegarek, ale
oczywi
ście' ani razu nie spojrzał w ich stronę. Gdy podszedł
do niego kelner, z
łożył zamówienie; wyglądało na to, że
b
ędzie jadł samotnie. Niewiarygodne! Kobieta jego życia
- Jayne nie mia
ła wątpliwości, że taka kobieta istniała - nie
powinna puszcza
ć go samego do restauracji! Gdyby był męż-
czyzn
ą jej życia, nie spuściłaby go z oka ani na minutę.
Pozwalaj
ąc Sylwii nadal mówić, Jayne w wyobraźni prze-
nios
ła się na krzesło naprzeciw samotnego mężczyzny.
Spojrza
ł jej prosto w oczy, przywitał się ciepło i uśmiech-
n
ął. Tylko do niej. Ona zaś:..
Nic nie mog
ła wymyśleć. Nie starczało jej nawet odwagi,
by si
ę do niego odezwać. Taki mężczyzna był nie dla niej.
R
S
Stwierdzi
ła to bez żalu. Piękni ludzie przyciągają innych
pi
ęknych ludzi. Zwykłe prawo natury.
- Jayne, s
łuchasz mnie?
- Nie...
- No w
łaśnie. - Sylwia wskazała na talerzyk Jayne. - Co
si
ę z tobą dzieje?
Jayne spojrza
ła na swoje palce zatopione w okruchach
bu
łki. Cofnęła rękę, rozsypując okruszki po blacie stołu.
- Chleb by
ł suchy - oświadczyła.
- A ty wygl
ądasz na rozstrojoną. Powiesz mi, o co chodzi?
- Nie - odpar
ła Jayne stanowczo, gdy kelner przyniósł
zamówione dania.
Jak mog
ła tyle zjeść? Jayne stała w pokoju konferencyj-
nym, wypominaj
ąc sobie każdy zjedzony kęs musaki. Po
prostu nie mog
ła przestać jeść, zwłaszcza że Sylwia przez
ca
ły czas krytykowała ją za zamówienie tak kalorycznej po-
trawy.
By
ła naprawdę zła na Sylwię, ponieważ uporczywe ko-
mentarze przerywa
ły jej sen na jawie. Potem musiała iść na
wyk
ład i nie miała szansy zobaczyć najprzystojniejszego na
świecie mężczyzny en face. Może właśnie dlatego na sali
wyk
ładowej rozpoznała go dopiero wówczas, gdy odwrócił
g
łowę, by powiedzieć coś do siedzącej obok kobiety.
Oczywi
ście, to nie mogła być prawda. Tak wspaniali
m
ężczyźni nie studiowali księgowości, przynajmniej nie na
kursach organizowanych przez biuro rachunkowe firmy Pace
Waterman. Ogólnie rzecz bior
ąc, wspaniali ludzie nie studio-
wali ksi
ęgowości. Jayne wiedziała o tym, ponieważ sama
by
ła księgową.
Za dwie minuty powinna rozpocz
ąć zajęcia. To oznaczało,
że za dwie minuty, gdy powita słuchaczy kursu księgowości
R
S
dla ma
łych firm, ów zapierający dech mężczyzna, siedzący
w trzecim rz
ędzie, zorientuje się, że popełnił błąd, zmarszczy
ze zdziwieniem brwi, potem roze
śmieje się i wreszcie zniknie
na zawsze z tej sali i jednocze
śnie z jej życia.
Jayne mia
ła dwie minuty, by zapamiętać każdy szczegół
jego doskona
łej fizjonomii. Tylko dwie minuty dla swej
wyobra
źni.
Post
ępując krok do przodu, wciągnęła powietrze, potem
wolno je wypu
ściła. Od podbródka spojrzenie jej powędro-
wa
ło na ostro zarysowane kości policzkowe, potem utonęło
w b
łękitnych jeziorach jego oczu, zaplątało się w czarnych
brwiach, zsun
ęło w dół po prostym nosie, wreszcie wylądo-
wa
ło w dolinie pomiędzy jego wargami.
Jego wargi... Zadr
żała, przyciskając skrypt z wykładami
do granatowego
żakietu. Usta te nie były arii wąskie, ani
pe
łne, ale ogromnie zmysłowe. Usta - stworzone do całowa-
nia. Mi
ęsiste usta. Takie .usta nigdy Jayne nie całowały...
Spojrza
ła na zegarek. Pora zaczynać wykład. Zapatrzona
w jego usta, próbowa
ła zignorować czas, ale niespokojne po-
ruszenie oraz g
łośne szepty dwóch tuzinów siedzących przed
ni
ą słuchaczy uświadomiły jej konieczność rozpoczęcia zajęć.
Wzi
ęła głęboki oddech i wypowiedziała słowa, które po-
winny wys
łać boskiego mężczyznę z powrotem na Olimp.
- Witam pa
ństwa na kursie księgowości sponsorowanym
przez firm
ę Pace Waterman. Nazywam się Jayne Nelson i po-
prowadz
ę dzisiejszy wykład... - Urwała, czekając na wyjście
m
ężczyzny. Ale on patrzył na nią spokojnie swymi niebie-
skimi oczami. - B
ędziemy się spotykać dwa razy w tygodniu
przez najbli
ższe sześć tygodni - ciągnęła lekko zdumiona,
patrz
ąc nań wyczekująco.
U
śmiechnął się uprzejmym, rozbrajającym uśmiechem.
Mia
ł urocze dołeczki w policzkach. Jayne stłumiła jęk.
R
S
- Przeczytam list
ę obecności... - Proszę, bądź na liście!
Prosz
ę... Poczuła prawdziwą radość, gdy głęboki męski głos
odpowiedzia
ł na nazwisko Garrett Charles. Garrett Charles...
Jayne Nelson Charles... Jayne Charles... Pani Garrettowa
Charles... Westchn
ęła i szybko przeczytała listę do końca.
A wi
ęc był na liście! Zapłacił za kurs. Opiekuńcze bóstwa
ksi
ęgowych uśmiechały się do niej.
Firma Pace Waterman proponowa
ła rozmaite kursy
i szkolenia skierowane do tych, którzy pragn
ęli poprowadzić
w
łasny biznes. Oczywiście, liczono na to, że w przyszłości
studenci skorzystaj
ą z usług biura rachunkowego ich firmy,
przynajmniej w okresie rozlicze
ń podatkowych.
Doradcy podatkowi i ksi
ęgowi kolejno prowadzili semi-
naria. Dzi
ś kolej przypadła na Jayne. Szczęściara?
Roz
łożyła skrypt z notatkami na pulpicie, nie zapomi-
naj
ąc jednocześnie o wciągnięciu wypełnionego musaką
brzucha.
- Dziewi
ęćdziesiąt procent firm upada w ciągu pierwsze-
go roku swego istnienia ze wzgl
ędu na brak odpowiednio
wysokiego kapita
łu obrotowego - rozpoczęła wykład, zasta-
nawiaj
ąc się, jakiego rodzaju biznesem zamierza parać się
Charles. Pasowa
ł na restauratora... Właściwie, dlaczego go
o to nie spyta
ć? - Przejdę się teraz po sali - powiedziała
z o
żywieniem - i zapytam każdego z was, czym zamierza się
zaj
ąć. Wówczas lepiej dopasuję wykłady do waszych po-
trzeb. -
Świetny pomysł! Naprawdę świetny.
Butiki, ksi
ęgarnie, sklepy z pamiątkami, bary szybkiej ob-
s
ługi, restauracja i...
- Przejmuj
ę rodzinną agencję mody - powiedział intere-
suj
ący ją mężczyzna.
Oczywi
ście! Powinna się domyślić, że Garrett Charles
móg
ł być modelem albo aktorem.
R
S
Po us
łyszeniu tych słów znajdujące się na sali panie bez-
wiednie wyprostowa
ły plecy. Jayne bolały mięśnie brzucha.
- Có
ż, nie znam się na tego rodzaju interesach - powie-
dzia
ła z westchnieniem żalu. Przecież musiał już się tego
domy
ślić! Wystarczyło na nią spojrzeć. Niewysoka, okrąg-
ła... W dodatku z domową trwałą na głowie.
- Ja natomiast niewiele wiem o ksi
ęgowości. - Garrett
rozci
ągnął swoje wspaniałe, stworzone do pocałunku usta
w uroczym u
śmiechu, pokazując zęby tak proste i białe, że
na fotografii nie wymaga
łyby najmniejszego retuszu. Dołe-
czki w policzkach uleg
ły pogłębieniu. - Odnoszę wrażenie,
że startujemy z tego samego poziomu.
Z tego samego poziomu! Gna i m
ężczyzna, który wyglą-
da
ł doskonale nawet w jarzeniowym świetle!
- Ja te
ż nic nie wiem na temat księgowości, ale bardzo
chcia
łbym się dowiedzieć - wtrącił jakiś słuchacz. - Lepiej
wi
ęc przejdźmy do rzeczy.
Jayne nie mog
ła sobie przypomnieć nazwiska tego męż-
czyzny, poniewa
ż sprawdzając listę, na nikogo nie zwracała
uwagi.
Garrett odwróci
ł się do niecierpliwego mężczyzny, poka-
zuj
ąc Jayne swój doskonały profil.
- A pan, czym zamierza si
ę zajmować, panie... ?
- Monty. Moja te
ściowa przyjeżdża do nas z Włoch, by
z nami zamieszka
ć. Ona lubi gotować... - Wzruszył lekko
ramionami. - Jeden z moich przyjació
ł prowadził restaurację
w Montrose i przeszed
ł na emeryturę. A ja mam teściową,
któr
ą trzeba czymś zająć, kupiłem więc ten lokal.
- I zorientowa
ł się pan, że interes wymaga papierkowej
roboty? - Garrett uniós
ł brwi.
Monty parskn
ął z dezaprobatą.
- Nie myli si
ę pan.
Garrett wybawi
ł Jayne z kłopotliwego położenia. Poczuła
R
S
do niego wdzi
ęczność. Ale ostatecznie to byli jej słuchacze.
Sama powinna sobie z nimi poradzi
ć. Wzięła ze stołu plik
papierów i rozda
ła je wśród uczestników kursu.
- Oto tematy, które b
ędziemy omawiać.
Podczas gdy kursanci szele
ścili papierami, Jayne zajęła
si
ę rozdawaniem firmowych zeszytów oraz teczek zaopatrzo-
nych w logo firmy. Teczki le
żały na małym wózku, który
popycha
ła przed sobą.
Zamierza
ła przyjrzeć się dokładniej Garrettowi Charleso-
wi. Mo
że z bliska dojrzy w nim jakiś defekt? Zmusiła się nie
patrze
ć nań aż do chwili, gdy poda mu zeszyt. Dopiero gdy
dzi
ękował jej z uśmiechem, ich spojrzenia się spotkały. Jayne
dech zapar
ło. Nie mogła się poruszyć. Ledwie poczuła, jak
wyjmuje jej zeszyt z bezw
ładnych palców. Sala konferencyj-
na przesta
ła istnieć, ponieważ Jayne zatraciła siew podziwia-
niu Garretta Gharlesa.
Mia
ł piękną cerę w kolorze złotawym, nieco ciemniejszą
nad górn
ą wargą. Wciągnęła powietrze i z zadowoleniem
skonstatowa
ła, że nie używa wody o mocnym zapachu.
- Dzi
ękuję.
Jego g
łęboki głos wyrwał ją z oczarowania. Zarumieniła
si
ę i pochyliła w kierunku następnego słuchacza. W tym mo-
mencie uderzy
ła wózkiem w kolano Garretta.
- Bardzo mi przykro... - Widz
ąc grymas bólu na jego
twarzy, speszy
ła się. Był to elegancki, męski grymas, który
szybko znikn
ął.
- Nic nie szkodzi. - Pomasowa
ł kolano. - Powinienem
cofn
ąć nogę z przejścia.
- Ale
ż to musi boleć... - Jayne przyklęknęła, by sprawdzić,
jak
ą wyrządziła szkodę i musnęła jego udo w miejscu, gdzie
naspodniach koloru khaki wózek zostawi
ł ciemną smugę.
- Wszystko w porz
ądku, naprawdę. - Położył dłoń na jej
r
ęce.
R
S
Jayne jak urzeczona przygl
ądała się zgrabnym palcom bez
obr
ączki. Nagle zdała sobie sprawę, że jej twarz znajduje się
dok
ładnie na poziomie jego talii, a ręka spoczywa na twar-
dych mi
ęśniach jego uda.
Patrz
ąc w jego rozbawione niebieskie oczy, wydała jęk
przera
żenia.
- Ojej! - Raptownie wsta
ła i energicznie popchnęła
wózek do przodu. Zauwa
żyła, że reszta słuchaczy instyn-
ktownie cofa nogi z przej
ścia, choć miało ono prawie metr
szeroko
ści.
Zatrzyma
ła wózek przed katedrą. Zdążyła już ochłonąć
i odzyska
ć równowagę.
- Je
śli ktokolwiek z państwa obawia się o swoje bezpie-
cze
ństwo podczas kursu, udowodniłam już mój profesjona-
lizm, operuj
ąc tą oto niedocenianą bronią - powiedziała,
wskazuj
ąc na wózek.
St
łumiony śmiech przeszedł po sali. Napięcie zostało roz-
ładowane, Jayne jednak nie wiedziała, jak udało jej się prze-
trwa
ć następne dwie godziny. Nawet nie pamiętała, co mó-
wi
ła. Za każdym razem, gdy spoglądała na Garretta, groziło
jej,
że straci wątek. Musiała koncentrować się bardziej niż
zazwyczaj. Sko
ńczyła zajęcia z bolącą głową.
Gdy
ścierając tablicę, oparła się o nią czołem, z początku
nawet nie zdawa
ła sobie sprawy, że ma towarzystwo.
- Dobrze si
ę pani czuje? - rozległ się za jej plecami głę-
boki, m
ęski głos.
Odwróci
ła się z ręką przy czole.
- Och, boli mnie g
łowa - wykrztusiła, choć jakiś wewnę-
trzny g
łos podpowiadał, że powinna powiedzieć coś bardziej
inteligentnego.
R
S
Zmarszczy
ł brwi. Było mu z tym grymasem bardzo do
twarzy.
- Przykro mi. - Zatroskany ton jego g
łosu świadczył, że
mówi
ł szczerze. - Zauważyłem, że dziś wieczór była pani roz-
strojona - wtr
ącił dyplomatycznie. - Mam nadzieję, że to nie
z mojego powodu. - Wykrzywi
ł usta w uśmiechu, który pogłę-
bi
ł dołeczki w jego policzkach. - Wypadki chodzą po lu-
dziach.
- To mi
ło z pana strony...
- Dlaczego? Czy
żby to nie był wypadek?
Oczy Jayne rozszerzy
ło przerażenie.
- Oczywi
ście, że był! - niemal krzyknęła.
Garrett roze
śmiał się i przelotnie dotknął jej ramienia.
- Prosz
ę się uspokoić. Tylko żartowałem. Chciałem panią
uspokoi
ć, że nie zamierzam się z panią procesować. - Uniósł
brew. - W porz
ądku?
Jayne zamkn
ęła usta, ponieważ nie mogła wydobyć głosu.
Skin
ęła tylko głową.
- A wi
ęc do zobaczenia w czwartek. - Odwrócił się i wy-
szed
ł z sali; odgłos jego kroków stłumiła wykładzina.
Popatrzy
ła za nim. A więc wróci! Będzie miała drugą
okazj
ę.
Ale w
łaściwie, co powinna zrobić?
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI
Nazajutrz Jayne w ogóle nie mog
ła skoncentrować się na
pracy. Gdzie podzia
ła się jej fachowość i kompetencja? Czu-
j
ąc niechęć do siebie, kartkowała wyciągi z ubiegłego dnia
i ci
ężka wzdychała. Garrett Charles prześladował ją - na
jawie i we
śnie.
Z uporem powraca
ła do żenujących momentów ostatniego
wieczoru. Wpatrywa
ła się w Garretta Charlesa, atakowała go
wózkiem, a potem papla
ła nie wiadomo o czym.
Ogarn
ęło ją dziwne uczucie niepokoju, które ostatnio czę-
sto j
ą nawiedzało. Potrzebowała wakacji. Z całą pewnością
to by
ło to! Może uda jej się namówić Sylwię na jeden z tych
czterodniowych rejsów, rozpoczynaj
ących się w Port Hou-
ston. Na t
ę myśl od razu poczuła się lepiej.
To prawda,
że powinna bardziej zainteresować się życiem
towarzyskim. Matka zawsze powtarza
ła jej, że późno roz-
kwitnie... Có
ż, dwadzieścia osiem lat to rzeczywiście późno
i Jayne musi wreszcie rozkwitn
ąć.
W czwartek, w dzie
ń wykładu, stała niezdecydowana przed
szaf
ą. Co ma włożyć, co ma włożyć...? Jak dotąd problem
polega
ł jedynie na wyborze jednej z wielu wersji granatowego
kostiumu. I zawsze by
ła zadowolona ze swej garderoby. A
dzi
ś, nie wiadomo dlaczego, czuła się w niej zbyt... Statecz-
nie? Nudno? Konwencjonalnie? Wszystko razem.
R
S
By
ł jeszcze ten beżowy kostium, który zwykle nosiła la-
tem. Co prawda, wygl
ądał trochę mało poważnie...
Dokona
ła analizy sytuacji. Chciała sprawiać kompetentne
wra
żenie, tak więc ostatecznie ubrała się w konserwatywny,
ciemny kostium, o
ślepiająco białą bluzkę, a na szyi zawiązała
apaszk
ę w paski. By dodać sobie wzrostu, włożyła pantofle
na wysokich obcasach.
Gdy przysz
ła do biura, poczuła zwykłe zadowolenie z;e
swej fachowo
ści. Czuła się dobrze w pracy i chciała, by stan
ten potrwa
ł przynajmniej do planowanych wakacji.
- Hej, Jayne, wygl
ądasz, jakbyś chciała zawojować świat!
- zauwa
żył Bill Pellman, gdy mijała jego stanowisko w dro-
dze do swego pokoju. - Szykuje si
ę jakiś duży kontrakt?
- Nie - odpowiedzia
ła ze zwykłą uprzejmością. - Dziś
wieczorem mam wyk
ład.
Bill by
ł młody, pełen zapału i traktował Jayne jak nauczy-
cielk
ę - miłą, kompetentną, pozbawioną seksu nauczycielkę,
która, podobnie jak on,
żyła wyłącznie pracą.
- Szykuje si
ę jakaś randka? - spytał znów.
Pomy
ślała o Garretcie i od razu poczuła suchość w
ustach.
- Raczej nie - wykrztusi
ła przez zęby i czym prędzej
uciek
ła do swego pokoju.
Ju
ż na samą myśl o tym mężczyźnie serce jej biło szybciej.
Dlaczego reagowa
ła w tak zaskakujący sposób? Nigdy dotąd
żaden mężczyzna nie podniecał jej wyobraźni. Jej ciało, jakby
dot
ąd uśpione, zaczynało się budzić. Ale pożądanie rozkwitało
zazwyczaj wtedy, gdy istnia
ła szansa na wzajemność. Tym-
czasem kompetentna, mocno stoj
ąca na ziemi realistka, jaką
by
ła Jayne Nelson, nie pociągała mężczyzn typu Garretta
Charlesa. Jej umys
ł o tym doskonale wiedział, ale ciało zda-
wa
ło się sądzić inaczej. To właśnie wprowadzało zamęt.
R
S
Obgryzaj
ąc długopis, patrzyła martwo w przestrzeń,
w chwili gdy do jej pokoju wpad
ła Sylwia.
- Mam promocyjny kupon do delikatesów Scholtza. Je-
ste
ś zainteresowana?
- Czy ju
ż pora lunchu? - Jayne odłożyła długopis.
Sylwia podnios
ła rękę, udekorowaną trzema modnymi
zegarkami.
- Och, w porz
ądku. - Jayne odepchnęła krzesło i wyjęła
portmonetk
ę z szuflady.
- Nie zamierzasz zmieni
ć butów? - Sylwia zademonstro-
wa
ła stopę obutą w adidasy.
- Butów? - Zamruga
ła powiekami.
- Scholtz mie
ści się po drugiej stronie centrum handlo-
wego, niedaleko kina.
- Dobrze, zmieni
ę.
Firma Pace Waterman mia
ła swą siedzibę w wieżowcu
Transco, po
łączonym podziemnym pasażem z centrum hand-
lowym Galleria, zaczynaj
ącym się po drugiej stronie ulicy.
Jayne i Sylwia cz
ęsto w porze lunchu chodziły tam na spa-
cery i zakupy.
Jayne sta
ła, wpatrując siew segregator. Gdzie znajdowała
si
ę agencja Garretta? Zapomniała go o to spytać... A jeśli
otworzy
ł ją w centrum handlowym? W każdej chwili mogła
si
ę na niego natknąć. Westchnęła.
Sylwia wesz
ła do pokoju, otworzyła szafkę i wyjęła z niej
sportowe buty Jayne.
- Co si
ę stało? - spytała ze zdziwieniem.
- Nic. - Jayne zmieni
ła obuwie. Zawiązując sznurowad-
ła, pochyliła się nisko, by ukryć rumieniec na twarzy.
- Zachowujesz si
ę dziwnie - zauważyła Sylwia. - Do-
brze si
ę czujesz? Masz dzisiaj jakąś kontrolę czy coś podo-
bnego...?
R
S
- Wszystko w porz
ądku!
- A mo
że kogoś poznałaś? - Sylwia wzięła przyjaciółkę
pod rami
ę. - Jakiegoś mężczyznę? - spytała z większą pew-
no
ścią siebie.
- Ale
ż nie! - Jayne zaprzeczyła zbyt szybko, zbyt spon-
tanicznie. Teraz widzia
ła na twarzy Sylwii triumfujący
u
śmieszek. Do diabła! Sylwia zawsze potrafiła wszystko
z niej wyci
ągnąć!
- Chc
ę, żebyś mi wszystko opowiedziała - zażądała, ota-
czaj
ąc ją ramieniem.
- Nie ma nic do opowiadania - zaprotestowa
ła Jayne sła-
bym g
łosem.
- Dlaczego nie pozwolisz mnie samej tego oceni
ć?
Nim dosz
ły do windy, Sylwia wyciągnęła od niej wszy-
stko, co mog
ła.
- I to ju
ż koniec? - parsknęła pogardliwie, gdy przecho-
dzi
ły przez zatłoczone foyer, kierując się w stronę pasażu dla
pieszych.
- Mówi
łam ci, że nie ma nic do opowiadania - podkre-
śliła Jayne, licząc, że Sylwia na tym zakończy indagację.
- Nie wierz
ę ci. - Sylwia zmarszczyła brwi i wzruszyła
ramionami. - Zreszt
ą to bez znaczenia. Jeszcze znajdziemy
ci m
ężczyznę. Właściwie... - Przechyliła głowę na jedną
stron
ę.
- Nie! - zaoponowa
ła automatycznie Jayne. Sylwia bez
przerwy wynajdywa
ła męskich krewniaków, z którymi
chcia
ła umówić ją na randkę.
- Mój kuzyn Vincent b
ędzie w Galveston na ślubie swe-
go kolegi z akademika. Dwie noce sp
ędzi u mojej ciotki, Idy.
Mo
że więc...
- Och, tylko nie to! - Jayne przymkn
ęła oczy, unikając
my
śli o kolejnym kuzynie Sylwii.
R
S
- W takim razie zapro
ś tego faceta z kursu.
Jayne zdusi
ła w sobie automatyczne „nie" i zaczęła
w my
ślach rozważać pomysł zaproszenia na randkę Garretta
Charlesa.
- Nie wypada umawia
ć się ze swoimi słuchaczami - po-
wiedzia
ła w końcu i przyspieszyła kroku.
- On b
ędzie twoim słuchaczem tylko przez kilka tygodni.
Och, jeste
ś zbyt niezdecydowana!
- Wiem.
- M
ężczyźni lubią zdecydowane kobiety.
- Na jakiej planecie? - Jayne rzuci
ła przyjaciółce znie-
cierpliwione spojrzenie.
- Mo
że na planecie Erosa?
- W takim razie musia
łby to być kosmita.
- A odchodz
ąc od tematu, co sądzisz o umówieniu się
z Vincentem?
- Och, Sylwio!
Sylwia tylko wzruszy
ła ramionami.
- Trzeba poca
łować wiele żab, zanim znajdzie się swego
ksi
ęcia.
- Powtarzam ci,
że nie chcę umawiać się z kolejną żabą
w osobie twojego kuzyna!
Zatrzyma
ła się gwałtownie i chwyciła Sylwię za ramię.
Dotar
ły do końca pasażu dla pieszych i stały przed biurem
podró
ży, które mijały setki razy w drodze na lunch.
- Co si
ę stało?
Jayne wskaza
ła jaskrawy plakat reklamujący wakacje.na
wybrze
żu Meksyku.
- My
ślę, że potrzebuję wakacji albo jakiejś odmiany
w
życiu. - Odwróciła się do zdziwionej trochę Sylwii. - Mo-
że pojechałybyśmy na jeden z tych czterodniowych rejsów?
To nie jest zbyt droga wycieczka...
R
S
- Och, tak! - Sylwia opanowa
ła już swoje zdziwienie
i popchn
ęła Jayne przez podwójne szklane drzwi do lady, na
której le
żały broszury reklamowe. - To najlepszy pomysł, na
jaki mog
łaś wpaść! - powiedziała z entuzjazmem. Po kolei
bra
ła broszury, na któjych widniało zdjęcie statku i pokazy-
wa
ła je Jayne. - Kiedy chcesz wyjechać? - spytała. - Może
poczekamy, a
ż schudnę ze dwa kilo? A może wyjedziemy
na ca
łe siedem dni... ? - Urwała, by obejrzeć dokładnie jed-
n
ą z broszur. - Są tu nawet rejsy dla samotnych... Powin-
ny
śmy popłynąć na jeden, z nich, by zwiększyć nasze szanse.
W porz
ądku, chyba wzięłyśmy już wszystkie ulotki. -
U
śmiechnęła się radośnie do Jayne. - Chodźmy wreszcie coś
zje
ść...
Jej entuzjazm udzieli
ł się Jayne i resztę drogi do baru
sp
ędziły na oglądaniu wystaw. Gdy wreszcie wkroczyły do
restauracji, ogarn
ął je znajomy zapach pikli i pastrami,
Sylwia gwa
łtownie wciągnęła powietrze, a potem wes-
tchn
ęła.
- To b
ędzie nasze ostatnie pastrami z żytnim chlebem aż
do ko
ńca rejsu.
- Naprawd
ę? - spytała Jayne, trochę przytłoczona entu-
zjazmem przyjació
łki.
- Musimy natychmiast zacz
ąć dietę. Sylwia uśmiech-
n
ęła się szeroko do grupy mężczyzn, którzy posunęli się na
ławie, by mogły usiąść. Albo raczej, by mogła usiąść Sylwia,
która skin
ęła na Jayne. Ona została zaakceptowana jedynie
dlatego,
że było jasne, iż Sylwia bez niej nie usiądzie.
Gdy kilka minut pó
źniej mężczyźni opuścili bar, Sylwia
by
ła już w posiadaniu trzech interesujących wizytówek.
Jayne ogl
ądała broszurę, próbując stłumić zazdrość.
- Który statek wybra
łaś? - spytała Sylwia, wyrzucając do
popielniczki dwie wizytówki, a-na trzeciej co
ś zapisując.
R
S
-Dobrze by by
ło wypłynąć tym, który wyrusza z Hou-
ston - odpar
ła Jayne, wyciągając ulotkę ze stosu.
Kartkowa
ły strony, aż podano kanapki. Nagle Jayne mig-
n
ęły przykuwające uwagę niebieskie oczy. Mogła przysiąc,
że już je wcześniej widziała!
To by
ła choroba! Miała obsesję na punkcie Garretta. Wy-
dawa
ło jej się, że widzi go wszędzie. A jednak serce zabiło
jej mocniej, gdy otworzy
ła z powrotem broszurę, którą właś-
nie zamkn
ęła Sylwia. Albo znajdzie te niebieskie oezy, albo
b
ędzie musiała rozejrzeć się za terapeutą...
Nie zwracaj
ąc uwagi na paplaninę przyjaciółki, Jayne
z uporem wertowa
ła broszurę. Wreszcie go odnalazła. Gar-
rett Charles pozowa
ł do zdjęć pasażerom na statku. Kilku
ludzi sta
ło na pokładzie, trzymając w dłoniach drinki z pla-
sterkami ananasa. Garrett wraz z innym m
ężczyzną stał opar-
ty o reling. Mia
ł koszulę rozpiętą na piersiach. Na ten widok
Jayne omal nie zemdla
ła. Dopiero później zobaczyła jego
mi
ęśnie i szorty khaki, które odsłaniały muskularne nogi.
Potem znalaz
ła zdjęcie Garretta przy basenie.
- I co ty na to, Jayne? - dopytywa
ła się Sylwia.
- Tak, tak... - wymamrota
ła automatycznie, pragnąc jak
najszybciej wróci
ć do biura, by móc przez resztę popołudnia
wpatrywa
ć się w podobiznę Garretta. Być może, jeśli będzie
przygl
ądać mu się wystarczająco długo, przestanie ją tak
bardzo interesowa
ć. Był tylko mężczyzną, na litość boską!
Ale to by
ło trudne. Garrett Charles nie był zwykłym męż-
czyzn
ą. Wpatrywanie się w jego fotografię sprawiło, że
opó
źniła się w pracy i czuła niezwykłe zdenerwowanie przed
wieczornym kursem.
Nie mog
ła tam pójść... Nie mogła narazić się na kolejną
katastrof
ę. Musi znaleźć kogoś, kto poprowadzi za nią wy-
k
ład księgowości dla drobnych biznesmenów. Kogoś, kto nie
R
S
b
ędzie zamieniał się w kłębek nerwów na widok Garretta
Charlesa. Kogo
ś takiego jak...
- Bill, zastanów si
ę... - Jayne przemawiała swoim naj-
bardziej mentorskim tonem. - Przeanalizowa
łam twoje do-
konania w pierwszej po
łowie obecnego roku fiskalnego
i uwa
żam, że śmiało sobie poradzisz z tym uzupełniającym
kursem.
- Naprawd
ę tak myślisz? - Wyraz wątpliwości na twarzy
Billa znikn
ął.
Jayne opar
ła się biodrem o jego biurko i skrzyżowała ręce
na piersi.
- Ludzie uwa
żają, że doświadczenie przychodzi z wie-
kiem...
- Dlatego wi
ęc ubierasz się w taki sposób? - przerwał jej
Bill, kiwaj
ąc ze zrozumieniem głową.
- Co masz na my
śli? - Jayne wyprostowała ramiona i zerk-
n
ęła na siebie. - Co jest złego w moim stylu ubierania się?
- Nic. Jest bardzo efektywny. To w
łaśnie chciałem po-
wiedzie
ć.
- Efektywny?
- Jayne... - Skrzywi
ł się ze zniecierpliwieniem. - Cho-
dzi o to,
że klienci tylko spojrzą na ciebie i wiedzą, że jesteś
kompetentna. - Zrobi
ł odpowiedni gest dłońmi. - Kostium i
bluzka koszulowa plus krawat równa si
ę biznes.
- Och, tak...
- Nikt nie domy
śliłby się, że jesteś taka młoda... - Bill
urwa
ł i zmienił temat na bardziej bezpieczny: - A więc uwa-
żasz, że dzięki tym kursom mogę zdobyć nowych klientów?
- spyta
ł, nie zdając sobie sprawy z sytuacji.
- Tak - zapewni
ła go Jayne, jednak z dużo mniejszym
entuzjazmem.
R
S
- W takim razie zast
ąpię cię - oświadczył - ale nie dzi-
siaj...
- Musisz! - Jayne wpad
ła w panikę. - To znaczy... mam
dzi
ś pewne plany...
- Jakie plany? - Spojrza
ł na nią zaciekawiony.
- To sprawa prywatna - odpar
ła z odcieniem desperacji
w g
łosie.
Bill uniós
ł brwi i Jayne poczuła, że się rumieni.
- Naprawd
ę mi przykro, ale dziś wieczór nie mogę ci
pomóc. I w nast
ępny wtorek także. Raport dla Magrudera,
sama rozumiesz.
Rozumia
ła. Wszyscy młodzi doradcy finansowi pracowali
nad okropnym i znienawidzonym raportem dla Magrudera,
trac
ąc przy tym wiele czasu, aż do chwili gdy mogli przeka-
za
ć go komuś jeszcze młodszemu i mniej doświadczonemu.
- Och, mo
żesz znaleźć kogoś innego, kto poprowadzi
dzisiejszy wyk
ład, skoro to dla ciebie takie ważne - zauwa-
żył Bill.
Dziwny b
łysk w jego oczach nie spodobał się Jayne. Głę-
boko wci
ągnęła powietrze.
- Nie, poprowadz
ę go sama - oświadczyła. - Zresztą
i tak zawiadomi
łam cię za późno. Jutro w południe dostarczę
ci materia
ły - dodała.
Sama
świadomość, że dziś wieczór po raz ostatni będzie
musia
ła walczyć o zachowanie równowagi w obliczu Garretta
Charlesa, wystarczy
ła, by Jayne zdołała się skoncentrować i
jeszcze troch
ę popracować. Wróciła jej pewność siebie. Po-
stanowi
ła wygłosić najbardziej szczegółowy, naładowany
informacjami wyk
ład o historii kursów firmy Pace Waterman.
Pozostawi Garretta Charlesa pod wia
żeniem swej błyskotli-
wo
ści.
Gdy jednak pewnym siebie krokiem wesz
ła do sali kon-
ferencyjnej, w
śród zgromadzonych słuchaczy Garretta nie
R
S
by
ło. Odczekała tak długo, jak mogła, po czym z wyraźną
niech
ęcią rozpoczęła wykład. Jej ulubiony temat - a on go
opu
ści! Zapamięta ją raz na zawsze jako paplającą bez ładu
i sk
ładu kobietę o pierzastych włosach - choć to ostatnie by-
ło całkowicie winą Sylwii.
Kwadrans po siódmej Garrett Charles w
ślizgnął się na
sal
ę. Ubrany w poważny, ciemnoszary garnitur, białą koszulę
i ciemny krawat wygl
ądał oszałamiająco. Wszystkie kobiety
g
łośno westchnęły.
- Przepraszam za spó
źnienie - powiedział pod nosem.
- Mia
łem umówione spotkanie…
Serce Jayne podskoczy
ło na dźwięk słowa „spotkanie".
Wpatrywa
ła się w Garretta niemal przerażonym wzrokiem.
Gdy zda
ła sobie z tego sprawę, zauważyła, że się spociła;
mia
ła mokre dłonie - co niestety stało się już normalną re-
akcj
ą.
Wci
ągnęła brzuch, wytarła dłonie i podjęła przerwany
wyk
ład na temat księgowości.
- Polecam pa
ństwu podwójną księgowość jako metodę
kontrolowania wp
ływów i wydatków. Oto dlaczego...
- Sylwio, by
łam wspaniała! Po prostu wspaniała! - po-
chwali
ła się nazajutrz Jayne. Wyrwała z rąk Sylwii pączka
i zacz
ęła kręcić się wokół biurka.
- Zawsze wspaniale prowadzisz wyk
łady - odparła rze-
czowo Sylwia, siadaj
ąc na kanapie i otwierając jednorazowy
kubek z kaw
ą. - Dlatego się ciebie trzymam/Mam nadzieję,
że spłynie na mnie nieco twoich talentów.
- Nic nie rozumiesz. - Jayne nadgryz
ła pączka i prze-
łknęła. - Tym razem przeszłam samą siebie. Szkoda, że nie
mog
łaś widzieć ich twarzy! Chłonęli każde moje słowo. Nikt
nawet nie pisn
ął, gdy zapomniałam zrobić przerwę.
R
S
- Mówi
łaś przez bite dwie godziny?
- Tak. I by
łam fantastyczna! - Jayne wróciła do biurka,
otworzy
ła kawę i przelała do swego ulubionego kubeczka-
-termosu. - Gdy wychodzili, panowa
ła niezmącona cisza.
- A mo
że po prostu spali? - wtrąciła żartobliwie przyja-
ció
łka.
- Och, daj spokój! - Jayne zmarszczy
ła brwi. - Trawili
to, co im powiedzia
łam.
- A mo
że dałaś im za dużo do strawienia? - Sylwia wy-
d
łubywała orzechy z ciastka i wrzucała je do popielniczki.
- Mog
łabym mówić jeszcze przez dwie godziny. - Jayne
wolno popija
ła kawę, powstrzymując przemożną chęć usu-
ni
ęcia popielniczki z zasięgu ręki przyjaciółki.
- Dlaczego wi
ęc tego nie zrobisz?
- Dlaczego czego nie zrobi
ę? - powtórzyła Jayne ze zło-
ścią. Jeśli Sylwia nie lubiła orzechów, czemu zawsze kupo-
wa
ła to samo ciastko?! I zawsze zostawiała orzechy w po-
pielniczce!
- Dlaczego nadal nie poprowadzisz kursu? Dlaczego na-
mówi
łaś Billa, żeby cię zastąpił?
- Musi si
ę wreszcie nauczyć.
Sylwia w
łożyła do ust ostatni kawałek ciastka i wytarła
r
ęce. Jayne zauważyła brązowe okruszki na swej zielonej,
skórzanej kanapie.
- Ale dlaczego w
łaśnie teraz? - Sylwia wstała. - Posłu-
- chaj, Jayne, mówi
łaś, że wśród słuchaczy jest jakiś porywa-
j
ący facet, a ty nawet nie zaprosiłaś go na kawę.
- Daj ju
ż spokój. On nie poszedłby ze mną na kawę.
- A spyta
łaś go o to?
-. Nie! - Jayne ugryz
ła ogromny kawałek pączka, by
unikn
ąć dalszych na ten temat dyskusji.
- A teraz zniszczy
łaś szanse ponownego spotkania! - po-
R
S
wiedzia
ła Sylwia z naganą w głosie. I dodała wychodząc: -
W ka
żdym razie cieszę się, że znów pomyślałaś o moim ku-
zynie Vincencie.
Sylwia myli
ła się - i to nie tylko jeśli chodzi Vincenta.
Jayne post
ąpiła słusznie. Nie miało sensu pragnąć czegoś,
czego nie mo
żna było mieć. A poza tym Jayne powinna
przede wszystkim dba
ć o swą pozycję w firmie i zapewnie-
nie sobie finansowego bezpiecze
ństwa. Jeśli osiągnie sukces
w
świecie biznesu, z pewnością jakiś mężczyzna z jej środo-
wiska - gdy zdecyduje,
że przyszedł czas na ustatkowanie
si
ę i zacznie rozglądać się za odpowiednią życiową partnerką
- zauwa
ży na miejscu miłą, solidną Jayne i jej małe, ciepłe
gniazdko.
Taki mia
ła plan. Przynajmniej do tej pory. Ale teraz nie
chcia
ła już biernie czekać. Możliwe, że nie była w typie
Garretta Charlesa, ale powtarza
ła sobie, że wywarł zbawien-
ny wp
ływ na jej dotychczasowe życie. Zdecydowała się prze-
cie
ż na krótkie wakacje na statku, nieprawdaż?
We wtorek wieczorem, mniej wi
ęcej w czasie gdy Garrett
Charles wchodzi
ł do sali konferencyjnej firmy Pace Water-
man, Jayne, otulona starym, pluszowym szlafrokiem, siedzia-
ła przed telewizorem, jedząc swe ulubione danie - ravioli
z puszki i popijaj
ąc je dietetyczną colą. Na włosy nałożyła
od
żywkę, by złagodzić skutki wykonanej przez Sylwię do-
mowej trwa
łej. Oglądała film zatytułowany „Jak poślubić
milionera" w nadziei,
że uzyska wskazówki zarówno finan-
sowej, jak i matrymonialnej natury.
Nie uzyska
ła żadnych, ale po zjedzeniu ravioli oraz opa-
kowania czekoladowych dra
żetek i dodaniu rumu do diete-
tycznej coli, temat przesta
ł ją interesować.
Sprawa powróci
ła jak bumerang dopiero następnego ran-
R
S
ka. Wszystko od pocz
ątku zaczęło ją obchodzić - i to ze
zdwojon
ą siłą. Przespanie nocy na kanapie z odżywką na
g
łowie przyniosło pewną korzyść - włosy, które dotąd upo-
dabnia
ły ją do jasnobrązowego pudla, przylegały teraz do
g
łowy, przywodząc na myśl pastę wyciśniętą z tubki. Do
licha, w dodatku mia
ła bardzo bladą twarz! Kolor. Potrzebo-
wa
ła koloru...
Wyj
ęła apaszkę, zrolowała i ściągnęła nią włosy do tyłu.
W lusterku zobaczy
ła obcą, pyzatą twarz... Nie była przy-
zwyczajona do takiego widoku. Nerwowo wyci
ągnęła kilka
kosmyków, ale to niewiele pomog
ło. W końcu wpięła w uszy
kolczyki z per
łami, które dostała w prezencie od dziadków
z okazji uko
ńczenia szkoły średniej i nigdy ich nie nosiła. Po
co mia
łaby zawracać sobie głowę kolczykami, skoro włosy
i tak zas
łaniały jej uszy!
Pi
ątek nie zapowiadał się więc wesoło. W dodatku znani
z widzenia pasa
żerowie autobusu, którym zwykle jeździła do
pracy, zerkali na ni
ą podejrzliwie. Może dlatego, że założyła
ciemne okulary?
Zmusi
ła się do szybkiego spaceru z przystanku przy Gal-
lerii do Transco Tower. Gdy wesz
ła do klimatyzowanego
holu, uwag
ę jej przykuł wyraz twarzy Beth - recepcjonistki.
Do diab
ła, musiała wyglądać rzeczywiście okropnie... Być
mo
że apaszka nie pasowała... ?
- No, no, cicha woda brzegi rwie - skomentowa
ł Bill,
gdy usi
łowała niepostrzeżenie prześlizgnąć się obok jego
oszklonego boksu.
Zignorowa
ła ten dowcip.
- Jak si
ę udał wczorajszy wykład?
- Chodzi ci o wyk
ład, na którym cię zastępowałem, byś
mog
ła... miło spędzić wieczór? - Bill uśmiechnął się fałszy-
wie i odchyli
ł na krześle.
R
S
Jayne spojrza
ła nań z góry, mając nadzieję, że się prze-
wróci. Ale Bill gwa
łtownie się wyprostował, przyjmując
znów urz
ędową pozycję.
- Pan Waterman powiedzia
ł, że telefonowało już sześć
osób z kursu, które pragn
ą podpisać z nami umowę na pro-
wadzenie ich ksi
ęgowości. Wysłuchali zaledwie trzech wy-
k
ładów. .. Co ty takiego zrobiłaś, Jayne? Czy mogłabyś mnie
tego nauczy
ć?
- Po prostu prowadzi
łam zajęcia zgodnie z programem
nauczania - odpar
ła skromnie, choć ta wiadomość bardzo jej
pochlebia
ła.
- Kiedy usi
łowałem w skrócie powtórzyć wiadomości na
temat prowadzenia ksi
ąg, aby zorientować się, gdzie skoń-
czy
łaś, okazało się, że niczego nie przeoczyłaś. - Bill z po-
wrotem odchyli
ł się na krześle. - Naprawdę udało ci się omó-
wi
ć cały dział w jeden wieczór?
- Wpad
łam w trans - odparła lakonicznie i czym prędzej
uciek
ła do swojego biura.
Có
ż, firma ma sześć nowych rachunków do prowadzenia.
Waterman powinien by
ć zadowolony. Ale czy choć jedna
osoba za
życzyła sobie, by to właśnie Jayne poprowadziła ich
ksi
ęgowość?
Opad
ła na małą sofę, którą odziedziczyła po poprzednim
w
łaścicielu i otworzyła folder z biura podróży. Spojrzała pro-
sto w oczy Garrettowi Charlesowi i g
łęboko westchnęła. Ta-
ki przystojny! I poza zasi
ęgiem!
Musi przesta
ć o nim myśleć. Natychmiast. Zamknęła pro-
spekt, za
łożyła okulary do czytania i zabrała się do pracy nad
nudnym raportem Magrudera, przy którym obieca
ła pomóc
Billowi.
Po pó
łgodzinie pracy ze wstrętem odsunęła klawiaturę
komputera. Nic dziwnego,
że Bill chciał się pozbyć tej robo-
R
S
ty. Sprawdzaj
ąc kopie poprzednich cotygodniowych rapor-
tów, Jayne odkry
ła błąd, który był powtarzany co najmniej
przez trzy miesi
ące. Nie miała teraz czasu, by cofać się jesz-
cze dalej, ale jaki
ś biedny praktykant będzie musiał nieba-
wem to zrobi
ć.
Pisa
ła właśnie notatkę na ten temat dla pana Watermana,
gdy siwow
łosy dżentelmen we własnej osobie zapukał do jej
na wpó
ł uchylonych drzwi.
- Jayne, jeste
ś zajęta? - To było retoryczne pytanie i obo-
je o tym wiedzieli.
- Nie - odpowiedzia
ła równie retorycznie.
- To dobrze. Chcia
łbym, żebyś poznała nowego klienta.
- Odsun
ął się na bok, a wówczas wysoki, ciemnowłosy męż-
czyzna z teczk
ą stanął na progu pokoju Jayne. - To jest pan
Garrett Charles. Prosi
ł, byś prowadziła w jego agencji księ-
gowo
ść.
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI
W pierwszej chwili Garrett nie by
ł pewien, czy wpatrująca
si
ę w niego ze zdumieniem kobieta była tą samą Jayne Nel-
son, która prowadzi
ła wykłady na kursie. Okulary i ściągnię-
te do ty
łu włosy zupełnie go zmyliły.
Oszo
łomione spojrzenia kobiet, niestety, nie były mu ob-
ce. Garrett, wykonuj
ąc zawód modela, zdawał sobie sprawę
ze swego wygl
ądu i wrażenia, jakie wywierał na ludziach.
Wi
ększość kobiet przy pierwszym spotkaniu intensywnie mu
si
ę przyglądała. Od czasu gdy zdał sobie sprawę z istnienia
kobiet i dziewcz
ąt - co nastąpiło trochę później niż one
zwróci
ły na niego uwagę - Garrett stale był obiektem kobie-
cych spojrze
ń. Były to ukradkowe zerknięcia, którym towa-
rzyszy
ł chichot, spojrzenia krótkie, szacujące albo pełne jaw-
nego podziwu. Ale dawno ju
ż nie widział kobiety równie
zdumionej, jak Jayne Nelson.
S
ądził, że mieli za sobą etap wpatrywania się w siebie, ale
najwyra
źniej się pomylił. Pobladła i nawet nie zamrugała
powiekami, od momentu gdy Waterman oznajmi
ł jego przy-
bycie.
- Rodzina pana Charlesa przej
ęła jakiś czas temu agencję
mody Venus. Dotychczasowy dyrektor ekonomiczny zrezyg-
nowa
ł i Charlesowie w związku z rozwojem agencji pragną,
by firma Pace Waterman przej
ęła jego obowiązki.
R
S
Widz
ąc, że Jayne ani razu nie oderwała wzroku od jego
twarzy, Garrett w
ątpił, czy w ogóle usłyszała krótkie wpro-
wadzenie w sytuacj
ę, poczynione przez Watermana.
Westchn
ął w duchu. Lata treningu nauczyły go zachowy-
wa
ć kamienną twarz, aż wpatrujące się weń kobiety zdały
sobie spraw
ę z tego, co robią. Po prostu nie chciał wprawiać
ich w zak
łopotanie. Niestety, szef Jayne nie przeszedł takiego
treningu.
- Jayne? - Waterman przenosi
ł zdziwiony wzrok z Jayne
na Garretta i z powrotem na Jayne.
- Tak, s
łucham? - Jej głos zabrzmiał słabo i piskliwie.
- Dobrze si
ę czujesz?
Zamruga
ła oczami, a na jej twarzy i szyi pojawiły się
wielkie, ogniste plamy.
- Tak - wyj
ąkała. - Po prostu się koncentrowałam. Za-
skoczy
ł mnie pan... - Machnęła ręką, jakby chciała ode-
pchn
ąć się od biurka i przy okazji zrzuciła na podłogę dys-
kietk
ę. Pochyliła się, by ją podnieść.
- Nie chcia
łem ci przeszkadzać. - Waterman wykazał
ogromn
ą troskliwość, ale Garrett domyślał się, że chciał po-
wiedzie
ć: „Weź się w garść, dziewczyno! Mamy tu klienta
z ogromnym potencja
łem".
Jayne wiedzia
ła o tym również. Twarz jej poczerwieniała
jeszcze bardziej.
Garrett walczy
ł z rozczarowaniem. Zatrudnił firmę Water-
mana wy
łącznie dlatego, że chciał pracować z Jayne. Mimo
że w jego obecności zachowywała się dziwniej z przyjemno-
ścią wysłuchał jej wykładu na temat księgowości.
Najwyra
źniej lubiła ten temat i chciała, by uczestnicy kursu
polubili go równie
ż. Nawet wówczas, gdy ją poniosło i mó-
wi
ła bez przerwy, słuchał z zapartym tchem. Zirytowało go,
że dłużej nie prowadziła kursu. Ależ ona kochała liczby!
R
S
Niestety, on nie potrafi
ł zastosować tej wiedzy do prowa-
dzenia w
łasnych ksiąg.
George Windom, d
ługoletni dyrektor do spraw finanso-
wych agencji Venus, z
łożył rezygnację i odszedł, nim Garrett
zd
ążył poszukać kogoś na jego miejsce. Miał nadzieję, że
Jayne Nelson rozwi
ąże ten problem. Ale teraz, obserwując
jej zdumion
ą i oszołomioną twarz, postanowił zatrudnić księ-
gowego... m
ężczyznę. Choć z pewnością nie tego, który
ostatnio prowadzi
ł wykład.
Ju
ż miał zaproponować, że przyjdzie kiedy indziej, gdy
Waterman dokona
ł niepotrzebnej prezentacji.
- To jest Jayne Nelson, jedna z naszych najlepszych ksi
ę-
gowych. - Doda
ł ostatnie słowa po to, by samemu sobie
o tym przypomnie
ć, jak również, by zademonstrować swe
poparcie dla Jayne. - Ale zapewne ju
ż się poznaliście...
- Tak, oczywi
ście - wyjąkała Jayne. - Pan Charles był
uczestnikiem mojego kursu. To znaczy kursu, który teraz
prowadzi Bill.
Waterman przygl
ądał się swej pracownicy z wyraźnym
ju
ż niepokojem. Jayne, próbując odzyskać równowagę, od-
wróci
ła głowę, napotkała wzrok Garretta i wyciągnęła rękę,
by wymieni
ć uścisk dłoni. Nie udało im się jednak dopełnić
rytua
łu, ponieważ Jayne potrąciła stojący na biurku pojemnik
i rozrzuci
ła długopisy, ołówki i spinacze.
- Och! -j
ęknęła.
Garrett, usi
łując złapać turlające się po blacie długopisy,
potr
ącił pojemnik z papierami, celowo go przewracając.
Jayne pos
łała mu oszołomione spojrzenie.
- Przepraszam, próbowa
łem pomóc - powiedział skru-
szonym g
łosem, jednocześnie uśmiechając się do Water-
mana.
Waterman u
śmiechał się bezgłośnie.
R
S
Jayne, niezdarnie krz
ątając się wokół biurka, uderzyła się
w nog
ę.
- Nic mi nie jest - powiedzia
ła szybko, pokuśtykała kilka
kroków i przysiad
ła na podłodze u stóp gości.
Garrett przykl
ęknął, by pomóc jej zebrać rozrzucone pa-
piery. Obydwoje si
ęgnęli po ten sam folder i nagle ich palce
si
ę zetknęły.
Gwa
łtownie odsunęła dłoń, jakby zetknęła się z płonącym
ogniem, po czym poderwa
ła się na równe nogi, zbyt szybko
jednak, poniewa
ż wyrżnęła głową o blat biurka.
- Jayne...? - Waterman przygl
ądał jej się kompletnie
zdumiony.
- Nic si
ę pani nie stało? - dopytywał się Garrett.
Jayne potar
ła ręką bolące czoło.
- Czuj
ę się doskonale - powiedziała.
Garretta przyku
ło spojrzenie jej brązowych oczu. Widział,
jak ja
śniały pasją do liczb i błyszczały radością, gdy któryś
uczestnik kursu bezwiednie o
świadczył: „Zrozumiałem!".
Pami
ętał również malujący się w nich wyraz zażenowanego
wspó
łczucia, kiedy uderzyła go wózkiem. I oczywiście to
hipnotyczne spojrzenie, którym wita
ła jego wejście do sali
konferencyjnej. Ale nigdy dot
ąd nie widział jej oczu pocie-
mnia
łych z pogardy dla samej siebie.
Wiedzia
ł, że jeśli po tym, co się tu wydarzyło, poprosi
o innego ksi
ęgowego, Jayne poczuje się urażona, a może
nawet straci prac
ę. Już po kilku minutach rozmowy zrozu-
mia
ł, że Waterman należy do starej szkoły dyrektorów, którzy
niech
ętnie dopuszczają kobiety do eksponowanych stano-
wisk w firmie. Jayne musia
ła być rzeczywiście najlepszą
ksi
ęgową, jeśli osiągnęła tu tak wysoką pozycję.
U
śmiechnął się pokrzepiająco do Jayne, ona zaś odpowie-
dzia
ła rozanielonym spojrzeniem. Odwrócił się do Waterma-
R
S
na i z wi
ększym niż w przypadku Jayne sukcesem podał mu
r
ękę.
- Dzi
ękuję za pański czas, panie Waterman. Chciałbym
teraz ustali
ć z panną Nelson szczegóły współpracy. Wycho-
dz
ąc, wstąpię do pana.
- Tak, oczywi
ście... - Waterman obawiał się pozostawić
cennego klienta w niebezpiecznym towarzystwie panny Nel-
son, lecz w zaistnia
łej sytuacji nie mógł się spierać. - Masz
tusz na twarzy! - powiedzia
ł cicho do Jayne i wyszedł, za-
mykaj
ąc za sobą drzwi.
Jayne z szeroko otwartymi oczami patrzy
ła na zbliżające-
go si
ę do niej Garretta.
Garrett zatrzyma
ł się przed nią o krok. Być może najlepiej
b
ędzie zapytać wprost, pomyślał.
- Panno Nelson... Jayne, czy ty si
ę mnie boisz?
- Nie. - Jayne przeliczy
ła się, sądząc, że Garrett zigno-
ruje jej dziwne zachowanie.
- Naprawd
ę nie przestraszyłem cię? - Pochylił się, by
zebra
ć resztę rozrzuconych papierów.
- Nie! - Tym razem odpowiedzia
ła stanowczo. Owszem,
zafascynowa
ł, ale przecież nie przestraszył. Włożyła papiery
do segregatora, postanawiaj
ąc w duchu traktować Garretta
Charlesa tak samo jak ka
żdego innego klienta.
Garrett przygl
ądał jej się przez chwilę, po czym wykrzy-
wi
ł twarz i postąpił nagły krok w jej stronę. Jayne cofnęła się
z przera
żeniem.
- Najwy
ższy czas, żebyś przerzuciła się na kawę bezko-
feinow
ą - zażartował.
- Dlaczego to zrobi
łeś? - spytała z bijącym sercem.
- Je
śli jesteś tak zdenerwowana, musisz mieć prawdziwy
powód - odpowiedzia
ł wymijająco.
-
Żaden powód - burknęła, wracając do biurka.
R
S
- Z pewno
ścią jakiś powód jest - powiedział z uśmie-
chem. - Nie masz pewno
ści, że znów tego nie zrobię.
- Chcesz mnie celowo przestraszy
ć?
- By
ć może. - Popatrzył na nią przeciągle i wykrzywił
usta. Jayne znów podskoczy
ła, a on się roześmiał. - A może
nie - doda
ł, przysuwając jeden z klubowych foteli do jej
biurka. - Zawsze jeste
ś taka nerwowa, czy tylko w mojej
obecno
ści?
- Tylko w twojej obecno
ści - przyznała z zadziwiającą
szczero
ścią.
- To ciekawe... - Pochyli
ł się do przodu. - A dlaczego?
Jayne doskonale zna
ła odpowiedź, ale nie mogła zdradzić
prawdy. Prawda nie wró
żyła dobrze ich przyszłym konta-
ktom zawodowym.
- Przez ca
ły czas mi się przyglądasz!- wypaliła. Zawsze
lepiej atakowa
ć. Ale może inny rodzaj ataku przyniósłby
lepszy efekt?
- Ja ci si
ę przyglądam?
- Tak...
- Zapami
ętam, żeby tego nie robić - wymamrotał i po-
patrzy
ł na swoje zadbane dłonie.
By
ła pewna, że miał zrobiony manikiur. Ona sama nigdy
go nie robi
ła. Wymagał zbyt dużo zachodu. A poza tym zwy-
k
łe obgryzała skórki, gdy przeglądała dokumenty. Zacisnęła
d
łonie i próbowała poradzić sobie z faktem, że po drugiej
stronie biurka siedzi uosobienie m
ęskości.
- By
łem rozczarowany, gdy przestałaś prowadzić wykła-
dy - oznajmi
ł.
- Doprawdy?
Nadal unikaj
ąc jej spojrzenia, skinął głową.
- Chcia
łem właśnie zatrudnić księgowego, żeby zastąpił
George'a, który zrezygnowa
ł... - Garrett podniósł wzrok,
R
S
a potem szybko go spu
ścił, tak by Jayne zdążyła poczuć się
winna,
że bezpodstawnie go oskarżyła. - Nadal nie mogę
uwierzy
ć, że odszedł. Był traktowany jak członek rodziny.
Gdy tak nagle zrezygnowa
ł, okazało się, że nie mogę dać
sobie rady ze sprawami finansowymi.
Cz
ęść umysłu Jayne, która nie była zajęta podziwianiem
Garretta, zakonotowa
ła ostatnie słowa i przygotowała się na
zapami
ętanie następnych.
- Uczy
łem się zarządzania i księgowości - ciągnął - ale
musz
ę być naprawdę tępy, ponieważ niewiele rozumiałem
z tego, co George robi
ł. - Obdarzył Jayne zniewalająco uwo-
dzicielskim u
śmiechem.
- Och, to moja wina - zaprotestowa
ła. - Nie powinnam
omawia
ć tak dużo materiału podczas drugiego wykładu.
- Jeste
ś doskonałą nauczycielką! - zaprzeczył z oży-
wieniem.
- Naprawd
ę? - spytała z drżeniem w głosie.
- Ale... - ci
ągnął, sięgając do kieszeni marynarki i wyj-
muj
ąc stamtąd kalendarzyk - chciałbym raz jeszcze omówić
pewne punkty dotycz
ące księgowania. Postanowiłem do-
k
ładnie zapoznać się z finansami agencji Venus, nim komu-
kolwiek powierz
ę księgi.
W
łaśnie dlatego Jayne zgłosiła się do prowadzenia kursów.
W
łaściciele firm zostawiali zbyt dużą swobodę ruchów dorad-
com finansowym, których zatrudniali. Sama nie lubi
ła podej-
mowa
ć decyzji w imieniu klientów, którzy nie rozumieli ry-
zyka lub korzy
ści płynących z konkretnego posunięcia. Od-
pr
ężyła się nieco. Ona i Garrett na pewno dojdą do porozu-
mienia.
Oczywi
ście, byłoby najlepiej, gdyby większość spraw za-
łatwiali telefonicznie. Wolała nie rozpraszać się widokiem
jego oczu i ust, szcz
ęk i kości policzkowych. I dołeczka
w podbródku...
R
S
- Kiedy mogliby
śmy się spotkać? - Nacisnął złote pióro
i zastyg
ł w oczekiwaniu.
- Mo
że być teraz... - powiedziała z wahaniem. - Nie
jestem zaj
ęta. - Odsunęła w niepamięć myśl o raporcie Ma-
grudera.
- Jeste
ś pewna? - A gdy przytaknęła, włożył z powro-
tem notes i pióro do kieszeni i si
ęgnął po metalową, srebr-
n
ą teczkę. - Przywiozłem ostatnie rejestry księgowe agen-
cji. Potraktujmy je jako przyk
ład, resztę być może rozgryzę
sam.
- W porz
ądku. - Jayne obróciła się na krześle i wzięła
kalkulator. Zazwyczaj, gdy klient przynosi
ł dane, przesiadała
si
ę na sofę, ponieważ wygodniej było rozłożyć papiery na
ma
łym stoliku. Ale, nim zdążyła to zaproponować, kątem oka
spostrzeg
ła folder ze zdjęciami Garretta na środku blatu. Była
to jedyna rzecz le
żąca na stole.
Nie ma powodu do paniki, pociesza
ła się. Po prostu od-
sunie folder na bok, nim Garrett zd
ąży go zauważyć. Nie
chcia
ła, by podejrzewał, że wpatrywała się w jego zdjęcie jak
nastolatka w plakat swego idola.
- Przenie
śmy księgi na stolik - zasugerowała, mając na-
dziej
ę, że uda jej się przejść przez pokój, nie potykając się
o w
łasne nogi.
Garrett podszed
ł za nią do skórzanej kanapy i, nim Jayne
zd
ążyła go uprzedzić, wziął do ręki kolorowy folder z biura
podró
ży.
- Jedziesz, na wycieczk
ę? - zapytał. - Och, to była moja
ostatnia praca w charakterze modela.
- Naprawd
ę? - Głos jej zabrzmiał zbyt wysoko, więc
chrz
ąknęła.
- Tak, robili
śmy zdjęcia promocyjne dla linii okrętowej.
Dzi
ęki temu pojechałem na uroczy rejs do Meksyku. - Prze-
R
S
kartkowa
ł broszurę i otworzył ją na stronie ze zdjęciem ludzi
stoj
ących wokół basenu.
Jayne chcia
ła zapaść się pod ziemię. Jej nogi stały się nagle
mi
ękkie, opadła więc z impetem na kanapę i zażenowana
czu
ła, jak powietrze z sykiem wydostaje sięz poduszek.
Garrett domy
ślił się, że broszura nieprzypadkowo znalazła
si
ę na stoliku Jayne. Była wyraźnie zażenowana, jakby zo-
sta
ła przyłapana na gorącym uczynku. Nie kontynuował te-
matu, by nie wprawi
ć jej w jeszcze większe zakłopotanie.
W
łaściwie, gdyby udało mu się ją przekonać, że pozowa-
nie do zdj
ęć wcale nie jest takim wspaniałym zajęciem, jak
si
ę powszechnie wydaje, nie odczuwałaby wobec niego ta-
kiego podziwu. Usiad
ł obok niej na sofie i otworzył folder.
- Gdy robili
śmy te zdjęcia, było przejmująco zimno - po-
wiedzia
ł. - Tak zimno, że musieliśmy wstrzymywać oddech,
żeby na zdjęciu nie było widać obłoków pary.
- Naprawd
ę?
Skin
ął głową, wskazując na budynki portowe w tle.
- Technika komputerowa pozwoli
ła usunąć z nich świą-
teczne dekoracje - wyja
śnił.
- Ale przecie
ż jesteś w samych kąpielówkach! - zdziwiła
si
ę. - Nie było ci zimno?
- Bardzo. Mieli
śmy wyglądać tak, jakbyśmy doskonale
bawili si
ę w słońcu. - Uśmiechnął się kwaśno. - Również
latem, gdy trzeba nosi
ć zimowe ubrania, nie jest łatwo,
- Dlaczego nie robicie zdj
ęć w odpowiednich porach roku?
- Magazyny przygotowuje si
ę wiele miesięcy naprzód.
A kampanie reklamowe jeszcze wcze
śniej. Na przykład zdję-
cia na Bo
że Narodzenie robi się w lipcu. - Zamknął folder
i od
łożył go na bok. - Na szczęście już z tym skończyłem.
- Nie lubi
łeś tej pracy? - Oczy Jayne rozszerzyły się ze
zdziwienia.
R
S
Nie znosi
ł pozowania do zdjęć. Ale w jego rodzinie nie
by
ło mowy o innym zajęciu. Środowisko, w którym dorastał,
ocenia
ło go na podstawie najdrobniejszych szczegółów wy-
gl
ądu. Nienaganna prezencja gwarantowała powodzenie. Fo-
tografowie i specjali
ści od reklamy interesowali się tylko
tym, jak wygl
ądał, nie zaś tym - kim był naprawdę. Trakto-
wano go jak rekwizyt potrzebny do sprzeda
ży produktów.
Wypl
ątanie się z tego zajęło mu sześć lat. Sześć lat trwało
przekonywanie rodziny,
że sam potrafi poprowadzić i rozwi-
n
ąć agencję. A teraz miał zaufać zdolnościom siedzącej obok
niego, m
łodej kobiety. Zasługiwała na szczerą odpowiedź.
- Nie - powiedzia
ł cicho. - Nie lubiłem zawodu modela.
- Dlaczego?
Uda ich si
ę zetknęły. Jayne zastanawiała się, czy Garrett
to zauwa
żył. Ona zauważyła natychmiast i wprost bała się
oddycha
ć.
Ona i Garrett rozmawiali, siedz
ąc obok siebie na kanapie!
Razem! Jayne zadawa
ła pytania. Może nie były zbyt mądre,
ale przynajmniej nie gapi
ła się i nie potykała. Być może
Garrett dojdzie za chwil
ę do wniosku, że Jayne jest inteligen-
tna. By
ć może lubi bystre kobiety? Choć, szczerze mówiąc,
wola
łaby, by zainteresował się nie tylko jej umysłem...
- Widzisz wi
ęc, że ta praca wcale nie jest tak wspaniałym
zaj
ęciem, jak się powszechnie uważa. - Uśmiechnął się prze-
lotnie i skierowa
ł całą uwagę na przyniesione dokumenty. -
Przypomnij mi kiedy
ś, bym ci o tym szerzej opowiedział -
doda
ł.
W porz
ądku. Pora wracać do pracy. Płacił jej za eksper-
tyz
ę, nie za pogaduszki. Była zła na siebie, że myśli jej
skr
ęcały w nieodpowiednim kierunku. Odsunęła się trochę od
niego i usi
łowała skupić uwagę.
- Tu wszystko jest w porz
ądku... - powiedziała, wertu-
j
ąc papiery. - Gdzie napotkałeś trudności?
R
S
Garrett pochyli
ł się, by wskazać kolumnę cyfr. Jego twarz
znalaz
ła się blisko twarzy Jayne.
- To jest nasz dochód brutto.
- Tak.
Przerzuci
ł następną stronę.
- A tutaj wida
ć, jak został wydany. Gdy zsumujemy te
wydatki, powinny one równa
ć się dochodowi, prawda?
- Niekoniecznie - odpar
ła Jayne. - Wygląda na to, że
poprzedni ksi
ęgowy doliczał procenty... - Wyjęła kalkulator
i dokona
ła kilku obliczeń. - Tu dwadzieścia siedem procent
na przyk
ład. Zapewne poszło na podatki.
- Wiem. Ale doda
łem to do wydatków i porównałem
z kwitami, a przynajmniej próbowa
łem porównać. Osta-
teczna suma nigdy nie zgadza
ła się z wyciągami banko-
wymi.
Jayne spojrza
ła na niego bystro.
- B
ędziemy musieli sprawić, żeby się zgadzała, albo do-
ciec, dlaczego tak nie jest - powiedzia
ła z przekonaniem.
- By
ć może wchodzi w grę prosty błąd arytmetyczny albo
liczby zosta
ły źle przepisane. Ale ponieważ twój poprzedni
ksi
ęgowy wiedział, że przekazuje księgi komuś innemu, spo-
dziewam si
ę, że sprawdził rachunki, toteż artymetyczne błę-
dy s
ą mało prawdopodobne.
- Chcesz powiedzie
ć, że to moja wina, że nie rozumiem
tych wylicze
ń? - Garrett zacisnął usta. - Nie jestem dość
inteligentny, nieprawda
ż?
- Oczywi
ście, że nie. - Jayne była zaskoczona tonem
jego g
łosu. Najwyraźniej uderzyła w czuły punkt. - Usiłuję
tylko znale
źć możliwe wytłumaczenie, a uwzględniając
wszystkie okoliczno
ści, błąd arytmetyczny jest najmniej pra-
wdopodobny. Musimy do
łożyć starań, by znaleźć najbardziej
prawdopodobn
ą przyczynę tej różnicy.
R
S
Wa
żył przez chwilę jej słowa, po czym skinął głową ze
zrozumieniem.
- Przepraszam,
że na ciebie naskoczyłem. George Win-
dom, którego, mam nadziej
ę, zastąpisz, nigdy nie chciał
wprowadzi
ć mnie w tajniki księgowości. Twierdził, że
nie musz
ę tego wiedzieć. Być może sądził, że nie jestem
w stanie niczego zrozumie
ć. - W głosie Garretta słychać
by
ło lekkie wyzwanie. - Niestety, gdy pracowałem jako
model, bardzo wielu ludzi w
ątpiło w moje możliwości
umys
łowe.
- Ale
ż, dlaczego? - Jayne zmarszczyła brwi.
Garrett zamruga
ł oczami, a potem na jego twarzy rozlał
si
ę powolny uśmiech, rozświetlając oczy uczuciem, którego
Jayne nie mog
ła zidentyfikować.
- Jak proponujesz rozwi
ązać problem tej nieścisłości?
- zapyta
ł w końcu, omiatając wzrokiem jej twarz, tak jakby
patrzy
ł na nią po raz pierwszy.
Poczu
ła nieopisane zadowolenie, że jest słuchana z tak
wnikliw
ą uwagą.
- Na pocz
ątku musimy upewnić się, że dobrze rozumie-
my metod
ę, którą obrał twój księgowy.
- Bardzo dyplomatycznie powiedziane - skwitowa
ł.
Jayne wyczu
ła, że coś zmieniło się w ich stosunkach. Po-
wtarzaj
ąc z Garrettem zasady prowadzenia ksiąg, zauważyła,
że patrzy na nią w inny sposób, jakby wzniesiona między
nimi
ściana nagle się rozstąpiła.
- Dobrze rozumiesz zasady ksi
ęgowości - powiedziała
po pewnym czasie. - Teraz nale
ży zastosować teorię w pra-
ktyce. Proponuj
ę, byś wziął końcowy raport Windoma i spró-
bowa
ł go przeanalizować.
- On nie zostawi
ł żadnego końcowego raportu.
- Co takiego? - To nie wró
żyło dobrze stanowi ksiąg.
R
S
- On po prostu... - Garrett roz
łożył bezradnie ręce. - Po
prostu odszed
ł!
Jayne bezwiednie zarejestrowa
ła głęboką urazę w jego
g
łosie.
- I pracowa
ł u was przez tyle lat? - powiedziała z niedo-
wierzaniem.
- Od czasu gdy moi rodzice po
święcili się wyłącznie po-
zowaniu do zdj
ęć, co stało się, gdy miałem czternaście lat.
A wi
ęc... przez szesnaście lat.
- Twoi rodzice te
ż byli modelami? - spytała Jayne, gdy
zorientowa
ła się, ile Garrett ma lat.
- I nadal to robi
ą. - Garrett pokiwał głową. - Moja sio-
stra i moje rodze
ństwo, bliźniacy - Sasha i Sandor, również.
Mo
że zauważyłaś ich ostatnio w reklamach?
Zaprzeczy
ła ruchem głowy. Nie należała do entuzjastek
magazynów mody.
- S
ą do siebie niezwykle podobni. To duży atut w ich
karierze. Odnie
śli więcej sukcesów niż ja i moi rodzice razem
wzi
ęci.
Musia
ł mieć interesujące dzieciństwo, pomyślała Jayne.
O ile
ż bardziej urozmaicone niż spokojne dzieciństwo jedy-
naczki, której rodzice nale
żeli do statecznej klasy średniej.
To oczywiste,
że nie prosili nikogo o sprawdzenie ksiąg,
pomy
ślała. Jak wynikało ze słów Garretta, George Windom
traktowany by
ł jak członek rodziny. Nikomu nie przyszło do
g
łowy, żeby go sprawdzać... Właściwie sam powinien nale-
ga
ć, by ktoś z zewnątrz jednoznacznie potwierdził jego rze-
telno
ść. I niczym nie dawało się usprawiedliwić faktu, że
opu
ścił agencję bez końcowego rozliczenia.
- Nie obwiniaj George'a - powiedzia
ł Garrett, jakby czy-
taj
ąc w jej myślach. - Zrezygnowałem ze wszystkich propo-
zycji po sko
ńczeniu pozowania dla linii oceanicznych. Mó-
R
S
wi
łem o tym George'owi wcześniej, ale prawdopodobnie nie
uwierzy
ł. Chciałem wprowadzić w Venus pewne zmiany,
a on widocznie nie chcia
ł, by po tylu latach ktoś z nas wtrącał
si
ę do jego pracy.
- A mo
że pomyślał, że już nie jest potrzebny? - zasuge-
rowa
ła.
- Ale
ż potrzebowaliśmy go! Nie mogę przecież prowa-
dzi
ć całego przedsięwzięcia sam. - Garrett schował księgi
rejestrowe do teczki. - George nigdy nie da
ł mi szansy na
rozmow
ę. Trzy tygodnie temu, gdy wszedłem do biura, zna-
laz
łem na swoim biurku list od niego. Jego domowy telefon
nie odpowiada
ł. Nie wiem nawet, dokąd wysłać mu ostatnią
wyp
łatę.
Jayne powstrzyma
ła się od komentarzy. Ostatecznie to nie
by
ła jej sprawa. Powinna zająć się stanem ksiąg.
- No có
ż, to brzmi złowieszczo - powiedziała.
- Wiem, do czego zmierzasz, ale si
ę mylisz! - zaprote-
stowa
ł, potrząsając głową. - Myślę, że George po prostu
próbuje pokaza
ć nam, jak bardzo go potrzebujemy. Gdy za-
panuje w agencji kompletny ba
łagan, przybędzie nam na ra-
tunek.
- Tu ju
ż panuje kompletny bałagan. - Jayne postukała
palcem w teczk
ę. - Nie możesz zrównoważyć budżetu.
A skoro nie mo
żesz... - Wzięła głęboki oddech. - Cóż, nie
mam magicznego kalkulatora.
- Ale zamierzam cho
ćby spróbować. - Garrett wstał. -
I niezale
żnie od tego, czy George wróci, czy nie, pragnę, byś
zaj
ęła się prowadzeniem naszej księgowości. - Wyciągnął
r
ękę i mocno uścisnął jej dłoń. - Jeśli George wróci, zajmie
si
ę marketingiem. Będzie miał mnóstwo roboty, ponieważ
zamierzam zatrudni
ć więcej modelek i modeli.
Nagle kto
ś otworzył drzwi.
R
S
- Jayne, dzi
ś twoja kolej, żeby przynieść kawę! Ale po-
niewa
ż ty stale pracujesz, a ja jestem cudowną przyjaciół-
k
ą... - Sylwia tylko tyle zdążyła powiedzieć, nim dostrzegła
Garretta.
Jayne zauwa
żyła, jak przyjaciółka sztywnieje z filiżanka-
mi kawy i bia
łymi papierowymi torebkami w rękach.
Garrett przystan
ął z uprzejmym wyrazem twarzy. Mijały
sekundy. Jayne przenosi
ła wystraszone spojrzenie z Garretta
na Sylwi
ę i z powrotem. W końcu Sylwia zamrugała oczami,
jakby budzi
ła się z głębokiego snu.
- Och, przepraszam... - wyj
ąkała. - Nie wiedziałam, że
jeste
ś zajęta. - Ale mimo to, ze wzrokiem utkwionym
w przystojnym nieznajomym, wesz
ła do pokoju Jayne.
- W
łaśnie wychodziłem - odezwał się Garrett.
- Tak szybko? - Sylwia sztucznie zachichota
ła. - Dopie-
ro co si
ę poznaliśmy. - Zerknęła na przyjaciółkę. - Albo
w
łaśnie mieliśmy to zrobić, nieprawdaż, Jayne?
- Garrett Charles, Sylwia Dennison, moja przyjació
łka
- przedstawi
ła ich sobie Jayne. - Garrett jest moim klientem,
Sylwio - doda
ła z wymownym spojrzeniem.
- Mo
że kawy? - Sylwia pochyliła się do przodu, stawia-
j
ąc na stole filiżanki.
Garrett pospiesznie zerkn
ął na zegarek.
- Mo
że innym razem - powiedział.
- Kiedy? - Sylwia spojrza
ła nań wyzywająco.
- Kiedy
ś, gdy nie będę miał w planie następnego spotka-
nia. - U
śmiechnął się przelotnie, po czym zwrócił się do
Jayne: - Zadzwoni
ę, gdy ponownie przejrzę księgi. - Tym
razem jego u
śmiech był ciepły i okraszony dołeczkami.
Da
ło się słyszeć westchnienie Sylwii.
- Daj mi zna
ć, kiedy będziesz gotów, bym przejęła księ-
gowo
ść - powiedziała Jayne, odprowadzając go do drzwi.
R
S
- Dzi
ękuję, Jayne. - Posłał jej jeszcze jeden olśniewający
u
śmiech i wyszedł.
- O mój Bo
że! - Sylwia opadła na sofę. - O mój Boże!
- Z emfaz
ą wachlowała się dłonią. - On jest olśniewający!
Jak mo
żesz wytrzymać obok niego, nie ściągając z siebie
ubrania?
- Mia
łam z tym mały problem - wymamrotała Jayne, ale
Sylwia jej nie s
łuchała.
- Spójrz na mnie, ca
ła drżę. - Wyciągnęła rękę. - Drżę jak
osika! To ten jedyny, Jayne! On potrafi sprawi
ć, że zapomnę
o wszystkim. Mog
łabym z nim zamieszkać na jakimś brud-
nym poddaszu, w obcym kraju! Mog
łabym żyć o chlebie i
wodzie, byle tylko sp
ędzać z nim upojne seksowne noce! -
Wzdychaj
ąc, zamknęła oczy. - Chcę być jego niewolnicą...
Prócz brudnego poddasza brzmia
ło to bardzo interesująco
równie
ż dla Jayne. Zazdrościła Sylwii, że potrafi tak swo-
bodnie wyra
żać swe uczucia.
- My
ślisz, że mu się spodobałam? - Sylwia wyprostowa-
ła się gwałtownie.
Mam nadziej
ę, że nie!
- Jak s
ądzisz, czy był szczery, mówiąc: „ Kiedyś, gdy nie
b
ędę miał w planie innego spotkania"?
- My
ślę, że był po prostu uprzejmy - odparła Jayne.
- Ale
ż on patrzył się na mnie! - Sylwia z dumą poklepała
sw
ą klatkę piersiową.
- Przecie
ż stałaś tuż przy nim.
Sylwia otworzy
ła i nagle zamknęła usta.
- Czy
żbyś była zazdrosna? - spytała, mrużąc oczy.
- Sk
ądże!
Ale tak w istocie by
ło. Czysty absurd! Przeciętna Jayne
Nelson nie mia
ła wszak najmniejszej szansy, by kiedykol-
wiek sta
ć się niewolnicą miłości Garretta Charlesa.
R
S
- Nie wiedzia
łam, że się nim interesujesz - ciągnęła Syl-
wia. - Je
śli chcesz go wyłącznie dla siebie, powiedz słowo,
a zaraz si
ę wycofam.
Czy
żby szlachetna Sylwia naprawdę sądziła, że Jayne ma
szans
ę?
- Ale
ż nie... - wyjąkała. - Należy do ciebie.
Sylwia wsun
ęła rękę do papierowej torby i wyjęła to samo
co zwykle ciastko.
- Obiecaj,
że gdy zadzwoni, dasz mu mój numer - po-
wiedzia
ła.
- My
ślę, Sylwio, że on już dostał twój numer...
- Obiecaj! - Ton g
łosu Sylwii był kategoryczny.
- W porz
ądku.
- Oczywi
ście, nadal będę zabiegać o to, by cię z kimś
pozna
ć - powiedziała Sylwia, wydłubując orzechy z ciastka.
- Vincent w
łaśnie stara się o wolny czas, by cię zaprosić.
- Nie chc
ę umawiać się z twoim kuzynem!
- Ale
ż, Jayne, możemy zorganizować sobie podwójną
randk
ę. Ty z Vincentem, a ja z Garrettem. Pomyśl, jak było-
by wspaniale!
Jayne tylko westchn
ęła. A gdy Sylwia wyszła, poczuła się
kompletnie zbita z tropu. Sko
ńczyła pisać notatkę na temat
b
łędów dostrzeżonych w raporcie Magrudera, wysłała jej ko-
pi
ę e-mailem do Billa, a potem skupiła się wyłącznie na
pozosta
łej pracy. Chciała dysponować wolnym czasem, gdy
zadzwoni Garrett. Co prawda, nie spodziewa
ła się, że to
szybko nast
ąpi. Sylwia czyhała na niego jak pirania... Zde-
cydowanie powinna co
ś z tym zrobić. Ale zupełnie nie wie-
dzia
ła co... Była naprawdę w rozterce.
Pó
źnym popołudniem zadzwonił telefon, a gdy podniosła
s
łuchawkę, usłyszała zniewalający głos Garretta Charlesa.
- Jayne, mam problem! - rzuci
ł z miejsca.
R
S
- Nie mo
żesz znaleźć przyczyny rozbieżności w księ-
gach? - spyta
ła.
Wyda
ł z siebie westchnienie pełne bólu i irytacji.
- Nie... Zorientowa
łem się, że wszystkie czeki, które
ostatnio wystawi
łem na konto agencji, są bez pokrycia!
R
S
ROZDZIAŁ CZWARTY
By
ła prawie tak samo wstrząśnięta jak Garrett. Przecież
z ko
ńcowego raportu wynikało jednoznacznie, że saldo było
zrównowa
żone, a Garrett miał zaktualizowaną książeczkę
czekow
ą. Dobrze to pamiętała.
Jayne skontaktowa
ła się z Elaine, wicedyrektorem banku,
z któr
ą wcześniej pracowała, ta zaś potwierdziła wszystkie
poprzednie dane, informuj
ąc jednocześnie, że dyrektor finan-
sowy agencji Venus dwa tygodnie temu wycofa
ł z konta
firmy wszystkie p
łynne aktywa.
- Przecie
ż George Windom zrezygnował z pracy trzy
tygodnie temu! - zaprotestowa
ła Jayne.
- Nie zostali
śmy poinformowani, że stracił dostęp do
kont - odpar
ła Elaine, stukając klawiszami komputera.
Oczywi
ście, że tak! Garrett nie pogodził się z rezygnacją
Windoma. Ci
ągle wierzył, że przyjaciel rodziny wróci na
swoje stanowisko. A tymczasem Windom dzia
łał z premedy-
tacj
ą. Odczekał tydzień i wyczyścił konta. Jayne dobrze znała
ten schemat. Poczeka
ł, aż saldo bankowe zostanie zamknięte
na koniec miesi
ąca, dzięki czemu zyskał czas, nim jego po-
suni
ęcie wyszło na jaw.
Koniecznie musi powiedzie
ć o tym Garrettowi. I nie tylko
o tym. Podejrzewa
ła - a właściwie miała pewność - że na-
st
ąpią dalsze, jeszcze gorsze odkrycia. Telefonicznie uzgod-
R
S
ni
ła, że przyjedzie jutro rano do agencji Venus i przeprowadzi
kompletn
ą rewizję ksiąg.
My
ślała wyłącznie o tym, jak Garrett zareaguje na wieść
o zdradzie swego mened
żera, toteż całkiem zapomniała
o w
łasnym wyglądzie. Umyła tylko włosy, by usunąć resztki
od
żywki i dwukrotnie zmieniła ubranie. Wiedziała, że dobry
wygl
ąd wzbudza zaufanie klienta. Garrett i jego rodzina po-
winni poczu
ć się pewniej. Do kostiumu włożyła jasnoniebie-
sk
ą bluzkę i apaszkę w pastelowe paski.
Agencja mody Venus mia
ła swą siedzibę przy ruchliwej
ulicy Westheimer on Post Oak, w rejonie ekskluzywnych
butików zaopatruj
ących elitę Houston. Jayne, znając czynsz,
jaki agencja p
łaciła, spodziewała się bardziej okazałego lo-
kalu. Tymczasem biura Venus wci
śnięte były pomiędzy anty-
kwariat a sklep z artyku
łami papierniczymi. Szklane drzwi
z mosi
ężnymi klamkami otaczał czarny marmur. Bardzo ele-
gancko, pomy
ślała z aprobatą i otworzyła je mocnym
pchni
ęciem.
Poczu
ła się tak, jakby weszła do innego świata, a raczej
zosta
ła przeniesiona na inną planetę. Kobiety czekające w re-
cepcji zupe
łnie nie przypominały istot ludzkich. Młode, wy-
sokie i nieprawdopodobnie szczup
łe, wcale nie były piękne
- w ka
żdym razie nie odznaczały się taką urodą, jaką Jayne
chcia
łaby mieć. Ale ogromne zdjęcia wiszące na ścianach
udowadnia
ły, że dziewczyny te mogą wyglądać wspaniale,
ol
śniewająco, pociągająco i... jakoś jeszcze - tak, jak Jayne
wiedzia
ła, że nigdy nie będzie wyglądać.
A potem zobaczy
ła fotografie całej rodziny Charlesów
umieszczone pod logo agencji Venus. Obok siebie wisia
ło
pi
ęć fotografii, między innymi zdjęcie Garretta ubranego
w czarn
ą, skórzaną kurtkę rozchyloną na piersiach.
Jak zahipnotyzowana post
ąpiła trzy kroki do przodu, nim
R
S
nawi
ązała wzrokowy kontakt z młodą kobietą siedzącą za
biurkiem.
- W czym mog
ę pani pomóc? - spytała uprzejma rece-
pcjonistka. Jej krótko obci
ęte czarne włosy sterczały na
wszystkie strony; gdyby Jayne ostrzy
żono w taki sposób,
wygl
ądałaby jak strach na wróble.
- Nazywam si
ę Jayne Nelson - przedstawiła się. - Pan
Garrett Charles mnie oczekuje. Jestem ksi
ęgową - dodała,
by nikt nie pomy
ślał, że przyszła tu na casting modelek, w co
zreszt
ą i tak trudno byłoby uwierzyć.
Kilka sekund pó
źniej Garrett, powiadomiony przez rece-
pcjonistk
ę, pojawił się w drzwiach i skinął głową na Jayne.
- Ciesz
ę się, że cię widzę - powitał ją z uśmiechem, po-
kazuj
ąc dołeczki w policzkach i śnieżnobiałe zęby.
Serce Jayne zacz
ęło bić szybciej, gdy utkwił w niej roz-
iskrzone, niebieskie oczy, cho
ć wiedziała, że musiał czuć do
niej jedynie wdzi
ęczność, że przybyła, by pomóc mu rozwią-
za
ć finansowy problem.
Garrett poprowadzi
ł ją korytarzem obwieszonym czarno-
-bia
łymi zdjęciami modelek. Rozglądała się w poszukiwaniu
jego kolejnej podobizny, ale jej nie znalaz
ła.
- Pójdziemy do gabinetu George'a - powiedzia
ł i gestem
d
łoni zaprosił ją do pokoju, który w porównaniu z całą po-
wierzchni
ą agencji wydawał się bardzo obszerny.
St
ąpając po miękkiej kremowej wykładzinie, Jayne pode-
sz
ła do biurka, przesunęła palcem po drewnianej, gładkiej
powierzchni blatu, potem zbli
żyła się do skórzanego, obro-
towego fotela. Solidne, drogie meble wyra
źnie kontrastowały
z nowoczesnym wystrojem holu i recepcji. Widocznie pozo-
stawiono George'owi woln
ą rękę w umeblowaniu własnego
biura.
- Wszystkie dokumenty finansowe agencji znajduj
ą się
R
S
w tych segregatorach - wyja
śnił Garrett, pokazując dwie
drewniane szafy, pochodz
ące z tego samego kompletu co
biurko. - Czuj si
ę swobodnie i zaglądaj, gdzie tylko chcesz.
A je
śli nie będziesz mogła czegoś znaleźć, poproś Micky,
recepcjonistk
ę, o pomoc. Chociaż wolałbym, abyś nie mówi-
ła o powodach swojej wizyty.
- Oczywi
ście.
U
śmiechnął się znowu, tym razem jednak zauważyła, że
by
ł bardzo spięty. Biorąc pod uwagę okoliczności i tak trzy-
ma
ł się zadziwiająco dobrze. Jayne żałowała, że nie może go
pocieszy
ć.
- Musisz wiedzie
ć, że wszystkie pieniądze znajdujące się
na koncie agencji zosta
ły wycofane dwa tygodnie temu. -
Zdecydowa
ła się jak najszybciej przekazać złe Wiadomości.
- Czy
żby George...?
Jayne skin
ęła głową.
- Bank si
ę tym teraz zajmuje. Zabiorę się szybko do pra-
cy,
żeby poinformować cię o stanie ksiąg.
- Dzi
ęki. - Garrett zerknął na obraz w stylu impresjoni-
stów wisz
ący nad szafami. Jayne podejrzewała, że to orygi-
na
ł. - Przeniosłem pieniądze z mojego osobistego konta, że-
by pokry
ć niektóre zobowiązania agencji... - zerknął na
Jayne spod oka - przynajmniej te, których jestem
świadom.
- Uprzedzi
łam bank, żeby nie honorowali żadnych cze-
ków wystawionych przez George'a Windoma - powiedzia
ła.
- Ale musisz wype
łnić formularz i złożyć na wniosku ofi-
cjalny podpis.
- Dobrze.
- Garrett?
Odwróci
ł się do niej.
- Ta sprawa nie mo
że czekać!
- Wpadn
ę jeszcze dziś do banku. - Podszedł do drzwi.
R
S
- Jak pewnie zauwa
żyłaś, mam mnóstwo chętnych do pra-
cy modelek. Czwartek to nasz dzie
ń otwarty.
- Wola
łabym, żebyś poszedł do banku od razu - powie-
dzia
ła stanowczym tonem Jayne. - Zwróć się tam do Elaine
Ormand.
Gdy na ni
ą spojrzał, dostrzegła w jego źrenicach bolesny
wyraz.
- W porz
ądku - powiedział i zniknął za drzwiami.
Biedny Garrett, pomy
ślała, wzdychając. Zdradził go czło-
wiek, którego darzy
ł bezgranicznym zaufaniem. I cierpiał
teraz w samotno
ści, ponieważ reszta rodziny o niczym nie
wiedzia
ła. Jego piękne brwi ściągnięte były bólem...
Jayne znów westchn
ęła. Lepiej by jednak było, gdyby je
marszczy
ł w drodze do banku, dodała w myślach że zwy-
k
łym sobie praktycyzmem, gdy siadała przy komputerze
Geofge'a Windoma. W
łaściwie powinna wyjść i sprawdzić,
czy Garrett ju
ż wyjechał... Elaine-tylko ze względu na Jayne
szczególnie zainteresowa
ła się kontem agenq'i Venus. Ale bez
oficjalnego wniosku Garretta nie mog
ła kontrolować ich cze-
ków d
łużej niż jeden dzień. Ciekawe, czy on to zrozumiał...
Wyjrza
ła do recepcji. W holu tłoczyło się dwa razy więcej
dziewcz
ąt niż poprzednio, ale Garretta nigdzie nie było.
- Garrett jest w studiu. - Micky, recepcjonistka, z wdzi
ę-
kiem zsun
ęła się z krzesła, wskazując drzwi na końcu kory-
tarza.
Jayne u
śmiechnęła się z wdzięcznością. Idąc korytarzem,
pomy
ślała, że jest równie wąski i długi jak modelki. Nim
dotar
ła do końca, z bocznych drzwi wyszła dziewczyna ubra-
na w kimono, nios
ąc pod pachą segregator. Uśmiechnęła się
nerwowo do Jayne i otworzy
ła kolejne drzwi. Jayne poszła
za ni
ą i niebawem znalazła się na końcu kolejki kobiet ocze-
kuj
ących na rozmowę ze starszą, szykownie ubraną kobietą.
R
S
- Przykro mi, ale minimalny wzrost wynosi 173 centy-
metry. - U
śmiechnęła się do dziewczyny z profesjonalnym
wspó
łczuciem i zwróciła jej formularz.
B
łysk flesza ściągnął wzrok Jayne na drugi koniec pokoju,
gdzie z sufitu zwiesza
ło się szare, pogniecione płótno. Foto-
graf robi
ł zdjęcia dziewczynom w kostiumach kąpielowych.
Obok sta
ł Garrett z rozpromienioną twarzą. A przynajmniej
Jayne odnios
ła takie wrażenie. W każdym razie nie miał
zmarszczonych brwi i bólu na twarzy, gdy rozmawia
ł z bru-
netk
ą o nieśmiałym uśmiechu i pełnych ustach.
Dziewczyna odpr
ężyła się, odzyskała pewność siebie
i zmieni
ła pozę. Znów błysnął flesz.
- Wspaniale! - Garrett u
śmiechnął się do niej szeroko.
Wcale nie cierpia
ł z powodu zdrady, pomyślała Jayne,
czuj
ąc się jak idiotka. Ale jeśli za chwilę nie pojawi się
w banku, b
ędzie naprawdę cierpiał z powodu totalnego ban-
kructwa! Ostrzeg
ła go, dała mu najlepszą profesjonalną radę,
na jak
ąbyło ją stać. Profesjonalny, oto kluczowe słowo! Była
z nim zwi
ązana tylko profesjonalnie i nie powinna o tym
zapomina
ć.
Có
ż, dopuściła do tego, że zakochała się w kliencie - a to
z ca
łą pewnością było bardzo nieprofesjonalne zachowanie.
Dobrze,
że przynajmniej dostrzegła beznadziejność sytuacji,
nim zd
ążyła zrobić z siebie idiotkę.
Garrett Charles sp
ędzał całe dnie w otoczeniu pięknych
kobiet. Nawet jej nie zauwa
ży... Nie zauważy w niej kobiety.
B
ędzie musiała zadowolić się z jego strony wdzięcznością,
że odkryła oszustwa George'a Windoma.
Wróci
ła do gabinetu i usiadła z powrotem za biurkiem.
Si
ęgnęła po związane teczki, które wczoraj Garrett przyniósł
do jej biura.
Min
ęły trzy frustrujące godziny. Właściwie dopiero wtedy
R
S
zorientowa
ła się, że minęły, gdy Micky stanęła w drzwiach
i zaproponowa
ła przerwę na lunch.
Jayne zgodzi
ła się na wpół przytomna. Zdawało jej się, że
nie min
ęło kilka sekund, gdy podniosła wzrok i zobaczyła
Garretta we w
łasnej osobie stojącego z tacą w drzwiach.
- Gotowa na przerw
ę? - spytał, stawiając butelki z wodą
mineraln
ą na biurku. - Nie chciałem ci przeszkadzać, ale
pracujesz jut tyle czasu.
Rzeczywi
ście, pracowała bardzo intensywnie i szczerze
mówi
ąc, potrzebowała chwili wytchnienia. Wyłączyła kom-
puter i wsta
ła, rozciągając zesztywniałe mięśnie.
- By
łeś w banku? - spytała.
- Tak, prosz
ę pani - odparł, a Jayne poczuła się jak natręt.
- W przesz
łości miewałam klientów, którzy ignorowali
moje zalecenia - wyja
śniła.
- Da
łaś mi rozkaz, nie radę. - Lekko wykrzywił usta.
- Przepraszam.
- Oczywi
ście, miałaś rację nalegając - przyznał. - Ja
pewnie od
łożyłbym tę sprawę na później. Dałem dowód, że
ju
ż nie ufam George'owi... - Podał Jayne talerz i sztućce.
- Ale co ustali
łaś? Dobre czy złe wiadomości?
- Nie ma
żadnych nowych wiadomości. - Jayne odwinę-
ła opakowanie i wpatrywała się w pierś kurczaka i sałatkę
owocow
ą.
- Brak wiadomo
ści to dobre wiadomości, nieprawdaż?
- Przysun
ął sobie krzesło do biurka i zaczął się posilać.
- Nie w tym wypadku - przyzna
ła z ogromną niechęcią,
ale im d
łużej zgłębiała sprawę, tym bardziej wydawała jej się
ponura. - Wykonam jeszcze kilka telefonów - doda
ła. -
Mam nadziej
ę, że wieczorem zapoznam cię z całością sytu-
acji. - Ugryz
ła kawałek kurczaka; był smaczny, ale przyda-
łaby się odrobina sosu. Och, dlaczego sosy były niezdrowe?
R
S
- Czy mog
łabyś podać mi choć trochę szczegółów? -
Wskaza
ł na stosy papierów i segregatorów zaścielające biur-
ko i pod
łogę.
G
łos jego zabrzmiał zwyczajnie, ale Jayne czuła, że był
bardzo zdenerwowany. Nie mog
ła jeszcze nic powiedzieć,
poniewa
ż istniało więcej niż jedno wytłumaczenie faktu, że
bilans si
ę nie zgadzał.
- Powiem ci dopiero wówczas, gdy dotr
ę do sedna spra-
wy - odpar
ła wymijająco. Miała przeczucie, że to będzie coś
bardzo nieprzyjemnego.
- Chcia
łbym jednak wiedzieć, kiedy dotrzesz do sedna
sprawy - powiedzia
ł zdenerwowanym tonem. - Jeśli udzie-
lisz mi wyja
śnień, postaram się zrozumieć.
Postara si
ę zrozumieć? Czyżby sądził, że ona wątpi w jego
inteligencj
ę? Cóż za absurd!
- Sama wszystkiego nie potrafi
ę zrozumieć - odparła,
zdejmuj
ąc okulary. - Za każdym razem, gdy myślę, że już
zrozumia
łam posunięcia Windoma, trafiam na kolejny ślepy
zau
łek. - Spojrzała na Garretta i napotkała jego wzrok. -
Chcia
łabym dać ci odpowiedź natychmiast, ale jak na razie
usi
łuję się połapać w tym gigantycznym bałaganie.
Z przera
żeniem zauważyła, że pieką ją oczy i za chwilę
pojawi
ą się w nich łzy. To oczywiste, że przeszarżowała.
Chcia
ła wykazać się bystrością umysłu i dociekliwością -je-
dynym, czym mog
ła się pochwalić - a tymczasem bliska była
kompromitacji. Przetar
ła ręką czoło w nadziei, że Garrett nic
nie zauwa
ży.
Gdy chwil
ę później wstał, poczuła jego rękę na ramieniu.
A wi
ęc zauważył...
- Przepraszam,
że na ciebie napadłem. Nie chciałem, że-
by
ś coś przede mną ukrywała. Mam do ciebie zaufanie i mu-
sz
ę wiedzieć, co się dzieje.
R
S
Jego r
ęka była ciepła i działała krzepiąco. Jayne pomyśla-
ła, że gdyby wziął ją w ramiona i przytulił do piersią poczu-
łaby się jeszcze lepiej, ale Garrett tylko ścisnął jej ramię
i wycofa
ł dłoń.
- W porz
ądku. - Jayne przełknęła ślinę i zamrugała po-
wiekami, by powstrzyma
ć by. - Sama czuję się zagubiona
i ci
ągle potrzebuję więcej informacji.
- Czy mog
ę ci w jakiś sposób pomóc? - zapytał.
Pomy
ślała o telefonach, które należało wykonać, Garrett
móg
ł to zrobić. I byłoby dobrze, gdyby zrobił to sam.
- Oczywi
ście, jeśli masz czas - podjęła.
- Postara
łem się. - Zakrył tekturową przykrywką talerz
z nie dojedzonym lunchem. - Jutro mamy pi
ątek. Dzień wy-
p
łaty.
- A na koncie
żadnych pieniędzy - rzekła ponuro.
-
Żadnych.
Jayne po raz pierwszy straci
ła apetyt. Odsunęła swojego
kurczaka.
- B
ędę musiała zlikwidować ci trochę lokat.
- Ile si
ę traci na wcześniejszym wycofaniu depozytów?
- Masz jakie
ś kwity depozytowe? - ożywiła się. - Gdzie?
- Nie s
ą wyszczególnione w księgach?
Zaprzeczy
ła ruchem głowy, czując, że te kilka kęsów
niskokalorycznego kurczaka ci
ążą jej w żołądku.
Garrett podszed
ł do szafy z segregatorami i z rozma-
chem otworzy
ł szufladę. Jayne, która już wcześniej przeszu-
ka
ła te segregatory, wiedziała, że nic tam nie znajdzie. I nie
znalaz
ł.
- By
ły kwity depozytowe - powiedziała Jayne. - Ale
ostatnie z nich zosta
ły spieniężone trzy lata temu.
- Spieni
ężone?! - Garrett był oszołomiony. - Dla-
czego?
R
S
- Wygl
ąda na to, że Windom inwestował twoje udziały
w kilku spó
łkach z ograniczoną odpowiedzialnością - od-
par
ła, przeglądając jakieś papiery.
- Nic takiego nie pami
ętam!
- Mo
że mówił o tym twoim rodzicom?
- Mo
że... - Przeszedł naokoło biurka, stanął za plecami
Jayne i wpatrywa
ł się w księgi. - Rodzice zgodziliby się na
wszystko, co by George zarekomendowa
ł. Byli zajęci czym
innym, zostawili mu wi
ęc całość spraw finansowych. Wszy-
scy byli
śmy zresztą bardzo zajęci, przemieszczaliśmy się
z miejsca na miejsce. - Roze
śmiał się krótko, ponuro. - Chy-
ba przez ca
ły rok w ogóle się nie spotkaliśmy. - Potrząsnął
g
łową, jakby obwiniając siebie.
Wspaniale, Jayne! Przez ciebie twój klient popad
ł w przy-
gn
ębienie.
- Nie ulegajmy panice, dopóki nie przekonamy si
ę, ile są
warte te jego inwestycje - powiedzia
ła rezolutnie, podsuwa-
j
ąc mu stos segregatorów. - Oto wyciągi i potwierdzenia
transakcji. Na niektórych s
ą numery telefonów.
- Jakich informacji potrzebujesz?
- Obecny stan twoich kont i procedura likwidacji.
Garrett wzi
ął segregatory.
- Nie b
ędzie ci przeszkadzać, jeśli tutaj popracuję?
Przeszkadza
ć? Chce pozostać w tym samym pokoju przez
reszt
ę popołudnia? Chyba żartował...
- Oczywi
ście! To znaczy, oczywiście, że nie będziesz mi
przeszkadza
ć.
Gdy Garrett zobaczy
ł, że twarz Jayne pojaśniała, miał
ochot
ę zmienić zdanie. Przecież wcale nie będzie tak pomoc-
ny, jak si
ę po nim spodziewała. Bardzo się niepokoił, choć
próbowa
ł ukryć stan swego umysłu nie tylko przed pracow-
nikami agencji Venus, ale tak
że przed samym sobą. Na wszel-
R
S
ki wypadek wola
ł telefonować z gabinetu, żeby ktoś nie pod-
s
łuchał rozmowy.
Poza tym obecno
ść Jayne działała nań krzepiąco. Przez
moment my
ślał, że traktuje go z góry, ale szybko zrozumiał,
że się mylił. W ciągu ostatnich kilku godzin pracowała z nie-
wiarygodn
ą intensywnością. Gdy zajrzał do niej po powrocie
z banku, nawet tego nie zauwa
żyła.
Tak, Jayne Nelson by
ła właściwą osobą. Tylko ona mogła
pomóc agencji znajduj
ącej się w kryzysie finansowym...
Garrett odsun
ął papiery na brzeg biurka, podniósł słucha-
wk
ę telefonu i wykręcił pierwszy z brzegu numer. Numer
zosta
ł odłączony.
Jayne przerwa
ła pracę i zaczęła szukać w papierach ostat-
niego wyci
ągu z M&I Energy Partnership. Wszystko wska-
zywa
ło na to, że ostatni pochodził z sierpnia ubiegłego roku.
- Nie ma bilansu z dzia
łalności firmy za zeszły rok - ode-
zwa
ła się, przerzucając papiery. - M&I znajduje się na liście
aktywów.
- A sprzed dwóch lat? - Garrett zauwa
żył, że przeglądała
o
świadczenia podatkowe sprzed co najmniej pięciu lat.
Przez chwil
ę w ciszy porównywała zgromadzone oświad-
czenia. Garrett obserwowa
ł, jak się koncentruje, przechyla
g
łowę... Pukiel włosów opadł jej na policzek, co przykuło
jego uwag
ę. Miała wspaniałą kremowobiałą cerę, jakiej poza-
zdro
ściłaby jej niejedna modelka.
By
ł zaskoczony, że nagle ma ochotę dotknąć jej, być może
odgarn
ąć luźny kosmyk za ucho.
Jayne przerwa
ła pracę, podniosła wzrok i sama odgarnęła
sobie w
łosy za uszy.
- Tutaj s
ą te same liczby - oznajmiła.
- Co to znaczy? - Poczu
ł ucisk w żołądku, napotykając
jej wzrok. - Co to znaczy? - powtórzy
ł.
R
S
- To znaczy,
że albo M&I osiągała te same wyniki przez
dwa kolejne lata, albo George Windom sfabrykowa
ł dane.
Garrett patrzy
ł na dokument wpięty w segregator jak na
bezwarto
ściowy świstek papieru. Nagle gwałtownym ruchem
zmi
ął go i wyrzucił do kosza. Kulka papieru odbiła się od
brzegu i potoczy
ła po podłodze. Wbrew oczywistym dowo-
dom nie chcia
ł uwierzyć, że George ich okradł.
- Mog
ę sprawdzić w internecie.
- Nie trud
ź się. Nie znajdziesz ani tej firmy, ani pieniędzy.
Garrett zamkn
ął segregator i bez większych nadziei wy-
kr
ęcił kolejny numer z listy.
To samo przytrafia
ło się każdej kolejnej inwestycji. Geor-
ge Windom zawy
żał wartości i inwestował, a potem usiłował
zatuszowa
ć swoje błędy. Najwyraźniej postępował tak od
kilku lat. Agencja Venus by
ła zrujnowana.
- Teraz wiem, dlaczego George uciek
ł - powiedział Gar-
rett, wzdychaj
ąc. - Wiedział, że gdy zacznę pracować w biu-
rze, w ko
ńcu zorientuję się w jego machinacjach. Ale czy
musia
ł pozbawiać nas wszystkiego?
- Potrzebowa
ł pieniędzy na życie - wyjaśniła niepew-
nym g
łosem Jayne.
- A z czego my teraz mamy
żyć?
Pokiwa
ła smutno głową nad tym retorycznym pytaniem.
- Czy zdajesz sobie spraw
ę, że George nie zostawił na
koncie pieni
ędzy nawet dla modelek! W ten sposób okradł
dziewczyny, które reprezentujemy. Je
śli jutro im nie zapłaci-
my, wszyscy z bran
ży się o tym dowiedzą. To będzie koniec
Venus!
- By
ć może nie...
Wbrew logice poczu
ł cień nadziei.
- Co masz na my
śli?
- Mam plan. ,
R
S
- Doprawdy?
Jayne zarumieni
ła się i spuściła wzrok..
- W porz
ądku, na razie jeszcze niekompletny...
- To wspaniale!
S
łysząc lekceważący ton jego głosu, gwałtownie podnios-
ła głowę.
- B
ędę miała plan! Muszę tylko dopracować kilka szcze-
gó
łów.
Spojrza
ł w jej brązowe oczy, szczere, pozbawione cienia
sztuczno
ści. Nakazywały, by w nie uwierzył.
I uwierzy
ł. Usiadł głębiej na krześle.
- Porozmawiajmy o szczegó
łach.
R
S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Plan? Szczegó
ły? Nie miała żadnego planu, a tym bardziej
szczegó
łów.
Jayne nie mia
ła planu dla Garretta, ponieważ jedynym
logicznym wyj
ściem byłoby zawiadomienie policji i ogło-
szenie bankructwa. Tego jednak zrobi
ć nie mogła.
Dlaczego? Czy
żby za wszelką cenę pragnęła wymazać ból
z jego twarzy? Z
łagodzić linię zaciśniętych ust?
Owszem, tego chcia
ła również. Ale przede wszystkim pra-
gn
ęła kontynuować z nim współpracę. A jeśli Garrett ogłosił-
by bankructwo, spraw
ę przejęliby prawnicy i Jayne nie pozo-
sta
łoby nic innego, jak zniknąć z horyzontu. Być może już
nigdy by go nie zobaczy
ła... Waśnie z tych powodów zapro-
ponowa
ła własny plan. Plan, którego jeszcze nie znała.
Nie móg
ł się spodziewać, że od razu wystąpi z błyskotli-
wym rozwi
ązaniem. Cóż, była tylko doradcą finansowym,
a nie cudotwórc
ą. Miała jednak motywację.
- Czy chcesz uratowa
ć swą agencję? - spytała cicho.
- Oczywi
ście!
- To b
ędzie kosztowne - dodała z profesjonalną miną.
- Nie mia
łem co do tego wątpliwości - odrzekł ponuro.
- Najwa
żniejsze, byś zdołał wywiązać się jutro z finan-
sowych zobowi
ązań. - Powoli poczucie winy zaczynało ją
opuszcza
ć. - Czy możesz je pokryć ze swoich osobistych
funduszy?
R
S
- Raczej nie... Ju
ż je naruszyłem.
- Potrzebujemy wi
ęc innego źródła... - O jej desperacji
świadczył fakt, że od razu sprawdziła w myślach stan włas-
nego konta. - A twoja rodzina?
- Nie wiem. George zajmowa
ł się także ich osobistymi
inwestycjami.
Lepiej nie mówi
ć, co z nimi zrobił! Ale to był problem na
nast
ępny dzień.
- Czy on mia
ł dostęp do osobistych kont członków twojej
rodziny?
- Nie wiem.
- Je
śli będą mogli, czy zechcą dać ci pieniądze na wypła-
ty?
- Nie wiem - powtórzy
ł po raz kolejny i głęboko wes-
tchn
ął.
- A móg
łbyś się dowiedzieć? - Jayne nie kryła irytacji.
Stara
ła się wymyślić jakiś plan działania, a Garrett wcale jej
w tym nie pomaga
ł.
- Teraz w Nowym Jorku robi
ą zdjęcia do świątecznych
katalogów. Zostawi
ę dla nich wiadomość. - Sięgnął po słu-
chawk
ę.
- Garrett? - Jayne patrzy
ła na pejzaż wiszący nad rega-
łami. - Ile wart jest ten obraz?
Pod
ążył za jej spojrzeniem.
- Chodzi ci o warto
ść w pieniądzach, czy sentymen-
taln
ą?
Jayne nie odpowiedzia
ła.
- Przepraszam. - Zignorowa
ł własne pytanie. - Daliśmy
go George'owi w zesz
łym roku z okazji piętnastolecia pracy
dla naszej agencji.
I przez ca
ły ten czas George Windom ich okradał! Jayne
nauczy
ła się jednak w rozmowach o finansach trzymać emo-
cje na wodzy.
R
S
- A wi
ęc formalnie nie jest twoją własnością - powie-
dzia
ła.
- Wiem, do czego zmierzasz. - Garrett wpatrywa
ł się
w obraz. - Powiem ci co
ś. Pozostawmy go jako plan rezer-
wowy.
Plan rezerwowy? Darzy
ł ją zbyt wielkim kredytem zaufa-
nia.
Jayne po raz ostatni zerkn
ęła na płótno i odwróciła głowę.
- Miejmy wobec tego nadziej
ę, że rodzina ci pomoże.
Garrett skin
ął głową i znów podniósł słuchawkę.
W ci
ągu następnego tygodnia Jayne czasami myślała, że
jest cudotwórczyni
ą.
Wyp
łaty zostały dokonane tylko dzięki temu, że Sasha
i Sandor - g
łupio, ale na szczęście - utrzymywali dużą nad-
wy
żkę na swoich kontach bieżących; rodzice Garretta „roz-
s
ądnie" powierzyli wszystkie pieniądze George'owi Windo-
mowi.
Gdy kryzys zwi
ązany z wypłatami minął, Jayne spędziła
upojny weekend z Garrettem w biurze na przegl
ądaniu ksiąg.
Siedzieli obok siebie, rami
ę w ramię, kalkulator przy kalku-
latorze. Liczby i Garrett - czy
ż mogło być lepiej?
Przynosi
ł jedzenie - przeważnie zdrowe, grillowane po-
trawy albo gotowane na parze. Jayne docenia
ła, że o tym
pami
ętał. Nalegał nawet, żeby robiła przerwy, podczas któ-
rych spacerowali razem po okolicznych sklepach. Zatrzymy-
wa
ł się tylko przed wystawami sklepów sportowych.
- Je
ździsz na nartach? - zapytał pewnego razu.
Jayne natychmiast wyobrazi
ła sobie siebie siedzącą wraz
z Garrettem przed kominkiem w jakim
ś przytulnym górskim
schronisku. Ale wizja ta daleka by
ła od rzeczywistości...
- Nie... wol
ę rejsy.- powiedziała, chociaż ani o krok nie
posun
ęły się z Sylwią w planowaniu wakacji.
R
S
- Powinna
ś spróbować jazdy na nartach. - Uśmiechnął
si
ę do niej. - Spodoba ci się, zobaczysz!
W jego g
łosie nie było cienia zaproszenia i, prawdę mó-
wi
ąc, wcale się tego nie spodziewała. Ale jakże miło było
sobie pomarzy
ć.
Gdy po raz pierwszy wyszli na spacer, udawa
ła, że są
zwyk
łymi ludźmi. Jednak każda napotkana kobieta przypo-
mina
ła jej, że Garrett był niezwykłym mężczyzną. Przyglą-
da
ły mu się całkiem ostentacyjnie. Jayne zauważała nawet
zaskoczone spojrzenia, jakimi j
ą obrzucano. Kobiety dziwiły
si
ę zapewne, co robi u boku tak przystojnego mężczyzny.
Jayne nie lubi
ła tych spacerów. Niweczyły jej fantazje
i
źle wpływały na kobiece poczucie wartości.
Niemniej jednak, z b
łogosławieństwem Watermana, spę-
dzi
ła pierwszą połowę tygodnia w agencji, opracowując wraz
z Garrettem strategi
ę poprawy sytuacji finansowej Venus.
Plan by
ł solidny, konserwatywny, ale jego powodzenie zale-
żało od odrobiny szczęścia.
Charlesowie wczoraj w nocy przylecieli z Nowego Jorku.
Garrett zaprosi
ł ich do biura Jayne na spotkanie. Zapewne
oczekiwali cudu. Jayne mia
ła nadzieję, że ich nie zawiedzie.
- Czy reszta rodziny jest do niego podobna? - Sylwia
zdj
ęła papierową serwetkę z ciasteczka i sięgnęła po orzech.
- Wszyscy s
ą modelami.
- Och!
Jayne usun
ęła popielniczkę z zasięgu ręki Sylwii.
- Czy mog
łabyś zabrać swoje orzechy ze sobą? Przycho-
dz
ą do mnie goście. Nie chcę mieć zaśmieconej popielniczki.
- Wyrzuc
ę je do śmietnika - odparła Sylwia, patrząc ze
zdziwieniem na przyjació
łkę.
- Raczej nie... Nie chc
ę, by w biurze unosił się zapach
R
S
jedzenia. Rodzina Garretta prawdopodobnie chodzi przez ca-
ły czas głodna. Zapach jedzenia tylko by ich rozpraszał. A ja
chc
ę, żeby się maksymalnie skoncentrowali.
- W porz
ądku. - Sylwia z wymowną miną wrzuciła ka-
wa
łki orzecha do papierowej torby.
Oczywi
ście, Jayne bała się głównie o siebie. Zrezygnowa-
ła z pączka na drugie śniadanie i obawiała się, że w żołądku
b
ędzie jej burczeć z głodu. Włożyła gumę do ust i zaczęła ją
energicznie
żuć. Ale guma to nie to samo co pączek oblewany
czekolad
ą...
Jayne krz
ątała się po biurze, stale przekładając segregato-
ry, w których umie
ściła kompletną finansową analizę ksiąg
agencji Venus. W dodatku zilustrowa
ła wszystko na koloro-
wych wykresach. Sp
ędziła niezliczone godziny, przygotowu-
j
ąc się do tego spotkania - niezliczone, ponieważ nie zamie-
rza
ła podawać ich liczby panu Watermanowi, który wysta-
wi
łby Garrettowi rachunek. Weekendy i wieczory należały
do niej - a przynajmniej powinny. Je
śli chciała je poświęcić
Garrettowi, by
ła to wyłącznie jej sprawa.
- Jayne, czy mog
ę poznać rodzinę Garretta? - spytała
Sylwia, wyrywaj
ąc ją z zamyślenia.
- To nie jest spotkanie towarzyskie. - Ze wzgl
ędu na
dobro klienta Jayne nie wtajemniczy
ła Sylwii w sytuację fi-
nansow
ą Garretta.
- Domy
ślam się, ale... czy nie mogłabym na przykład
przyj
ąć zamówienia na kawę? - Sylwia nie dawała za wy-
gran
ą.
Jayne popatrzy
ła krytycznie na przyjaciółkę, przypomina-
j
ąc sobie nagle, jak zachowywała się podczas ostatniego spot-
kania z Garrettem.
- Recepcjonistka przyniesie nam kaw
ę w termosie - po-
wiedzia
ła chłodno. Układała segregatory w kształt wachla-
R
S
rza, aby unikn
ąć patrzenia na Sylwię. Ale czuła na sobie jej
wzrok.
- My
ślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.
- Jeste
śmy. - Jayne popatrzyła wreszcie na Sylwię. - Ale
to s
ą moi nowi klienci, a ty nawet tutaj nie pracujesz.
- Boisz si
ę, że Garrett mógłby zwrócić na mnie uwagę,
prawda? - Sylwia wsta
ła.
Nie, boj
ę się, że to ty zwrócisz na niego uwagę!
- Innym razem, Sylwio - powiedzia
ła uspokajającym
tonem.
- W porz
ądku, innym razem. - Pobrzękując bransoletka-
mi, Sylwia wypad
ła z biura.
Jayne czu
ła się winna aż do chwili, gdy zauważyła białą,
papierow
ą torebkę z orzechami, pozostawioną przez Sylwię.
Chwyci
ła ją zamaszyście, ale nie zdążyła wyrzucić jej do
kosza na korytarzu, poniewa
ż usłyszała głosy dobiegające od
strony windy.
Nadal z torb
ą w dłoni, wróciła do pokoju. Ostatecznie
wrzuci
ła śmieci do własnego kosza i stanęła przy biurku. Nie,
to wygl
ądało sztucznie... Usiadła na kanapie obok segrega-
torów.
Teraz wygl
ądała tak, jakby nie miała nic do roboty...
Powinna wygl
ądać na zapracowaną, ważną osobę. Powinna
wzbudzi
ć zaufanie rodziny Garretta. Usiadła za biurkiem.
Jego blat wydawa
ł się nienormalnie pusty; żadnych skoro-
szytów, papierów. Si
ęgnęła do szuflady i wyjęła pierwszą
rzecz, której dotkn
ęła, akurat w momencie gdy pan Water-
man stan
ął w drzwiach.
- Jayne?
- W
łaśnie kończę... - Z przerażeniem skonstatowała, że
trzyma w d
łoni folder z biura podróży. Otworzyła szufladę
na o
łówki i bezskutecznie usiłowała go tam wsunąć. Do li-
R
S
cha, nie mie
ścił się w wąskiej szufladzie! Bezradnie upuściła
broszur
ę na podłogę.
Garrett przyprowadzi
ł swoją rodzinę do biura Jayne, po-
niewa
ż sądził, że Jayne będzie czuć się lepiej na własnym
gruncie. Napotka
ł teraz jej wzrok i uśmiechnął się przelotnie.
Wygl
ądało na to, że wierzył w jej kwalifikacje bez zastrze-
żeń. Nie wiedział, jak tego dokonała, ale dzięki niej czuł
nawet,
że strategia wymyślona dla Venus była efektem ich
wspólnego wysi
łku.
Podczas d
ługich godzin wspólnej pracy Garrett niejedno-
krotnie przy
łapał się na tym, że myśli o Jayne jak o kobie-
cie. .. Nigdy nie wspomnia
ła o żadnym chłopaku, toteż do-
szed
ł do wniosku, że z nikim się nie spotyka. Zresztą, zwa-
żywszy ile czasu poświęcała pracy, nie mogła mieć wiele
czasu na
życie towarzyskie.
Z napi
ęciem wyczekiwał kolejnych spotkań z Jayne, po-
niewa
ż po każdym z nich czuł się podniesiony na duchu.
Chcia
ł nawet zaproponować jej spotkanie poza godzinami
pracy, ale nie by
ło żadnych takich godzin... Może teraz, gdy
najwa
żniejsza część planu została opracowana, zdoła zapro-
si
ć ją na kolację. Obydwoje zasługiwali na wolny wieczór.
Czeka
ł na rozpoczęcie merytorycznej rozmowy. Jego ro-
dzice gaw
ędzili jeszcze z Watermanem, bliźniacy zaś dąsali
si
ę, ponieważ woleliby spędzić ten czas w eleganckich buti-
kach Pavillonu. Obydwoje do perfekcji opanowali kwa
śne
miny. By
ł to ich handlowy wizerunek. Garrett miał nadzieję,
że Jayne nie zauważy, że tym razem dąsają się naprawdę.
Bli
źniacy wdzięcznie przysiedli na kanapie - Sasha na
oparciu, a Sandor obok niej. To by
ła ich stała poza. Jayne
w milczeniu przygl
ądała im się zza biurka. Garrett nie był
tym wcale zdziwiony. Podkre
ślali dziś swój bliźniaczy wy-
R
S
gl
ąd, a to zawsze skupiało uwagę. Ubrani w takie same białe
tuniki i spodnie, z w
łosami identycznie obciętymi, tworzyli
rzeczywi
ście olśniewającą parę. Cała jego rodzina, nie ba-
cz
ąc na swą obecną sytuację finansową, wyglądała po prostu
doskonale.
Garrett nigdy nie by
ł tak olśniewający. Nie miał tak regu-
larnych rysów i nie by
ł wystarczająco wysoki. Nigdy też nie
otrzymywa
ł równie intratnych propozycji. Pozował głównie
do katalogów ze sprz
ętem sportowym i to mu bardzo odpo-
wiada
ło. Ale gdyby chciał na poważnie konkurować z San-
dorem, z pewno
ścią doznałby frustracji. W jego towarzy-
stwie ludzie zdawali si
ę nie zauważać Garretta. Nigdy dotąd
mu to nie przeszkadza
ło - z wyjątkiem dzisiejszego dnia,
przy Jayne.
W ogóle nie chcia
ł, żeby Jayne poznała Sandora. Wolał
nie patrze
ć, jak ulega legendarnemu urokowi jego młodszego
brata. Có
ż, sądząc z jej szeroko otwartych oczu i mocno za-
k
łopotanej miny, Sandor po raz kolejny go zaćmił. Pozosta-
wa
ła mu nadzieja, że Jayne niczego dziś nie upuści ani o nic
si
ę nie uderzy, jak w dniu, kiedy jego poznała.
- Garrett, b
ądź uprzejmy dokonać prezentacji - powie-
dzia
ł Waterman i pozostawił ich samych.
Wszyscy spojrzeli na siedz
ącą za biurkiem kobietę. Gar-
rettowi
ścisnęło się serce. To było gorsze, niż myślał. Jayne
nie mog
ła się nawet poruszyć.
Gestem poprosi
ł brata i siostrę, by do mego dołączyli
i wraz z rodzicami zbli
żył się do biurka.
- Jayne, oto moi rodzice, James i Rebeka Charles - po-
wiedzia
ł.
Jayne u
śmiechnęła się i wymieniła z nimi uścisk dłoni.
Jak do tej pory wszystko sz
ło jak po maśle. Ale nadal czekało
j
ą poznanie Sandora.
R
S
- Moja siostra, Sasha... -Sasha skin
ęła uprzejmie głową.
- I mój brat Sandor.
Sandor zdecydowa
ł się na spojrzenie spod na wpół
przymkni
ętych powiek. Gdy Jayne wyciągnęła rękę, ujął ją
w swe obie d
łonie.
Niewiele kobiet potrafi
ło oprzeć się Sandorowi, kiedy
chcia
ł je zdobyć. Garrett był bezradny, przysunął się tylko
nieco bli
żej biurka Jayne, aby w razie konieczności złapać
przedmioty, które str
ąci. Ale Jayne uśmiechnęła się tylko po-
b
łażliwie do Sandora i, jeśli Garrett się nie pomylił, pierwsza
cofn
ęła rękę!
W k
ąciku ust Garretta pojawił się uśmiech.
- Dzi
ękuję wszystkim za przybycie - powiedziała i za-
praszaj
ącym gestem wskazała na sofę. - Dla każdego z pań-
stwa po
łożyłam na stole osobną teczkę z dokumentami.
Jayne odporna na urok Sandora? Garrett obserwowa
ł ją
uwa
żnie, gdy rodzina Charlesów zasiadała wokół stolika.
W ogóle na nich nie patrzy
ła, niczego nie potrąciła, nawet
wówczas gdy si
ęgała po pióro i folder ze swego biurka. Po
chwili ich oczy si
ę spotkały. Gdy napotkał jej wzrok, niezro-
zumiale zadowolony u
śmiechnął się szeroko.
Wtedy Jayne upu
ściła długopis.
Jayne czu
ła się odrętwiała. Nie miała nawet pewności, czy
potrafi utrzyma
ć długopis w palcach.
A wi
ęc ci światowi, olśniewający ludzie to była rodzina
Garretta! Bardzo wysocy, jeszcze wy
żsi od Garretta, i szczu-
pli, nosili eleganckie ubrania - niew
ątpliwie pochodzące od
wielkich krawców - z wyszukan
ą prostotą.
W granatowym kostiumie Jayne czu
ła się przy nich niska,
t
łusta i przysadzista. Zastanawiała się, czy nie mogłaby do-
kona
ć całości prezentacji zza biurka. Przynajmniej nie za-
uwa
żono by jej bioder.
R
S
Nie, oczywi
ście, że nie mogła. Gdy zerknęła na Garretta,
okaza
ło się, że bacznie jej się przygląda.
- Poinformowa
łem ich, że George ukradł nasze aktywa
oraz
że policja jeszcze nie trafiła na jego ślad - powiedział
szeptem.
- Jak to przyj
ęli?
- Nie zrobi
ło to na nich wrażenia. - Zerknął w stronę
sofy. - To znaczy, sprawa dopóty nie b
ędzie ich obchodzić,
dopóki nie wymusi w ich
życiu zmian. Nadal mają aparta-
ment w Nowym Jorku i dom tutaj, w Houston. Mog
ą kupić
sobie, co zechc
ą...
- To ju
ż długo nie potrwa.
Garrett wci
ągnął w płuca powietrze.
- Przekonanie ich o tym b
ędzie twoim największym wy-
zwaniem. - U
śmiechnął się zachęcająco i lekko dotknął jej
ramienia. - Wiem,
że temu sprostasz.
Dowarto
ściowana tym ogromem zaufania, zabrała się do
pracy. Trzymaj
ąc przed sobą dokumenty, podeszła do osób
zgromadzonych wokó
ł małego stolika. Garrett podsunął jej
krzes
ło. Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie i usiadła. On
zaj
ął miejsce obok ojca.
Jayne popatrzy
ła na nich w skupieniu. Jak dotąd nikt nie
otworzy
ł teczki. Zdziwiła się. Czyżby naprawdę nie byli cie-
kawi, jak przedstawia si
ę ich sytuacja finansowa? Garrett
mia
ł rację. Charlesowie nie przyjmowali na razie niczego do
wiadomo
ści. Miała więc przed sobą trudne zadanie. Spodzie-
wa
ła się protestów i uwag w rodzaju: „Czy jest pani pewna,
że nie popełniła błędu?".
Zawsze czu
ła skrępowanie, widząc reakcję ludzi, którzy
dowiadywali si
ę o swojej tragicznej sytuacji finansowej.
- Prosz
ę, by każdy z państwa wziął do ręki swoją tecz-
k
ę... -rozpoczęła.
R
S
Brat i siostra, podobni do siebie jak dwie krople wo-
dy, w identyczny sposób wzi
ęli do ręki teczkę, przerzucili
kilka stron, zamkn
ęli ją, wzruszyli ramionami, spoglądając
na siebie wymownie, po czym od
łożyli teczkę z powrotem
na stó
ł.
Jayne by
ła zafascynowana. Wyglądali, jakby z góry zapla-
nowali ka
żdy ruch.
Ojciec Garretta po
łożył teczkę na kolanach, otworzył ją,
nast
ępnie zaczął studiować znajdujące się tam papiery, pod-
pieraj
ąc twarz dłonią. Wyglądał, jakby pozował do zdjęcia,
maj
ącego przedstawiać siwowłosego dyrektora.
Rebeka Charles, nim po
łożyła teczkę na kolanach, wygła-
dzi
ła nie istniejące fałdy na nogawkach spodni. Nie otworzy-
ła teczki.
Doskonale. Jayne poda im informacje na tacy.
- Garrett zwróci
ł się do mnie o pomoc, gdy zauważył
pewne nieprawid
łowości na koncie Venus po rezygnacji wa-
szego dyrektora do spraw finansowych - oznajmi
ła, po czym
przesz
ła do bardziej zawiłych kwestii. - George Windom
wycofa
ł prawie wszystkie płynne aktywa, włącznie z depo-
zytami. Dokona
łam szczegółowej rewizji ksiąg i, moim zda-
niem, rachunek ko
ńcowy nie odzwierciedla aktualnej sytu-
acji finansowej waszej agencji. - Poczeka
ła, aż zrozumieją
i przetrawi
ą podane informacje.
Cztery pary jasnoniebieskich oczu, mrugaj
ąc powiekami,
popatrzy
ły na nią, a potem na Garretta.
- Jayne próbuje ogl
ędnie wam powiedzieć - wtrącił Gar-
rett -
że George ukradł wszystkie nasze pieniądze z rachun-
ków bie
żących oraz oszczędności. Krótko mówiąc, wyczy-
ścił całą kasę, a potem próbował to ukryć. Gdy już nie mógł
lawirowa
ć, uciekł.
- Powiedzia
łeś, że policja go szuka? - Głos pani Charles
R
S
brzmia
ł tak pewnie, jakby było przesądzone, że pieniądze
zostan
ą odzyskane lada chwila.
- Owszem. Jayne chcia
ła jednak, byście dobrze zrozu-
mieli,
że nasze konta świecą pustkami.
- Dlatego musia
łam przelać swoje pieniądze na konto
agencji, nieprawda
ż? - stwierdziła Sasha, robiąc zniecierpli-
wiony gest. - Co tutaj jeszcze robimy?
- Powiedzia
łaś, że to była pożyczka? - upewnił się San-
dor, zwracaj
ąc się do Jayne.
- Tak - odpar
ła. - Kopie umowy, że pożyczyliście pie-
m
ądze Venus, znajdują się w waszych teczkach. Opracowa-
łam także plan spłaty. Ta pożyczka pokryła natychmiastowe
zobowi
ązania firmy. Ale opracowaliśmy z Garrettem rów-
nie
ż biznesplan, który pomoże przetrwać agencji aż do od-
zyskania pieni
ędzy. Muszę jednak przypomnieć, że pieniądze
mog
ą nie zostać odzyskane.
- Wolne
żarty!Gdybym to ja ukradł taką kupę forsy, na-
pewno nie siedzia
łbym z założonymi rękami, tylko hulałbym
do upad
łego! - Sandor poruszył wymownie palcem wskazują-
cym.
Sasha roze
śmiała się z aprobatą.
Pan Charles zamkn
ął teczkę i położył ją na stoliku.
- Cokolwiek pani i Garrett zdecydujecie, wyra
żamy zgo-
d
ę - oświadczył.
- Chod
źmy już! - Sasha poderwała się do wyjścia.
- Prosz
ę poczekać - zaprotestowała Jayne i bezradnie
spojrza
ła na Garretta. - Jeszcze nawet nie zaczęłam...
- Sasho, Sandor! Usi
ądźcie! - Garrett zagrodził im drogę.
Jayne zrozumia
ła, że musi wyrażać się prosto i bez ogró-
dek. Ludzie ci o niczym nie mieli poj
ęcia.
- Na stronach od ósmej do trzynastej znajdziecie comie-
si
ęczne zestawienie wydatków agencji z ostatniego kwarta-
łu... -podjęła.
R
S
Po chwili jej wywód przerwa
ło pukanie do drzwi. Na
twarzach rodziny Charlesów odmalowa
ł się wyraz ulgi.
- Mo
że kawę?
Sylwia! W
ściekłe spojrzenie Jayne zatrzymało ją na pro-
gu. To by
ło jawne nadużywanie przyjaźni!
- Poprosz
ę o bezkofeinowe cappuccino z cynamonem -
odezwa
ła się Sasha.
- To samo. - Sandor zmieni
ł pozycję i skrzyżował ra-
miona.
Wszyscy przytakn
ęli. Jayne nie pozostało nic innego, jak
poprosi
ć o sześć bezkofeinowych cappuccino. Sylwia będzie
musia
ła pofatygować się do baru kawowego, żeby zamówić
te wyszukane kawy. I s
łono za nie zapłaci! - pomyślała
z m
ściwą sarysfakcją.
Ze smutnym, lecz pozbawionym skruchy wyrazem twarzy
Sylwia wycofa
ła się z pokoju. Jayne mogła kontynuować
swój wywód.
W ko
ńcu odezwał się Garrett:
- Reasumuj
ąc, Jayne twierdzi, że nasze dochody w ostat-
nim okresie znacznie spad
ły. Musimy zacząć zarabiać więcej
pieni
ędzy.
- To bardzo skomplikowane... - Urwa
ła, widząc spojrze-
nie Garretta, które mówi
ło: „Wyrażaj się prościej, na litość
bosk
ą!".
Obrali w ko
ńcu taką metodę: Jayne przewracała kartki,
a Garrett t
łumaczył zdanie po zdaniu na zrozumiały język.
Wreszcie James Charles podniós
ł dłoń.
- Z tego wynika,
że musimy więcej zarobić - powiedział.
- I obci
ąć wydatki - dodała Jayne, ale nikt nie zwrócił na
to uwagi, poniewa
ż w tym momencie otworzyły się drzwi
i stan
ęła w nich Sylwia.
- Dwadzie
ścia dwa dolary - wymamrotała, przechodząc
R
S
z tekturow
ą tacą obok Jayne, po czym uśmiechnęła się do
Garretta i powiedzia
ła sztucznie radosnym głosem: -Witam,
pa
ństwa!
Garrett zdj
ął z tacy dwie papierowe filiżanki i podał je
swoim rodzicom, potem obs
łużył siostrę i brata.
Sylwia, jak zahipnotyzowana,
śledziła każdy jego ruch.
A gdy jej oczy spocz
ęły na bliźniakach, wprost zamarła.
Jayne zd
ążyła jedynie zauważyć, że brzeg tacy niebezpiecz-
nie si
ę przechyla. Na szczęście Garrett popisał się refleksem
i przytrzyma
ł ją, a Sylwia z głuchym jękiem, nie spuszczając
wzroku z Sandora, ci
ężko opadła na stolik.
Garrett spokojnie podsun
ął tacę Jayne, a potem wziął
ostatni
ą filiżankę dla siebie. Sylwia zakłóciła ważne spotka-
nie z klientami, a teraz siedzia
ła na stole, dokładnie na teczce
z dokumentami Jamesa Charlesa! Jayne by
ła w rozpaczy.
Rozejrza
ła się wokół, by sprawdzić, jakie ta gafa wywarła
wra
żenie.
Najwyra
źniej nikogo jednak nie zdziwiło, że Sylwia wpa-
truje si
ę w Sandora jak sroka w kość. Rodzice Garretta, jak
gdyby nigdy nic, rozmawiali pó
łgłosem, Sasha natomiast,
popijaj
ąc kawę, wybierała numer na swoim telefonie komór-
kowym.
- Przepraszam za wtargni
ęcie Sylwii - powiedziała
Jayne, zastanawiaj
ąc się, co począć, by zmusić przyjaciółkę
do wyj
ścia.
- Nie ma problemu - wtr
ącił Garrett, śmiejąc się pod
nosem. - Sandor tak w
łaśnie działa na kobiety.
Jayne przyjrza
ła się młodszemu bratu Garretta, który wol-
no popija
ł kawę. Pod kształtnym nosem widać było odęte
usta. Jego ko
ści policzkowe były umieszczone tak wysoko,
że wyglądały niemal karykaturalnie. Miał ciemne i grube
brwi, a oczy niebieskie - ja
śniejsze niż oczy Garretta.
R
S
- Nie rozumiem - powiedzia
ła w końcu niepewnie, prze-
nosz
ąc spojrzenie na Garretta.
Popatrzy
ł na jej twarz, ale niczego z niej nie potrafił wy-
czyta
ć. Ponieważ nic nie mówił, Jayne pomyślała, że go
urazi
ła. Ostatecznie Sandor był jego bratem...
- Jayne, je
śli nie masz innych planów, może poszłabyś
dzi
ś ze mną na kolację? - zapytał.
- Jestem wolna - odpar
ła, podchodząc do biurka. - Ale
musz
ę ustalić to z panem Watermanem. Wiem, że chciałby
by
ć przy tym spotkaniu.
Gdy odstawia
ła filiżankę i sięgała po telefon, Garrett pod-
szed
ł szybko i przykrył jej rękę swoją dłonią.
- Wcale nie chc
ę jeść kolacji z panem Watermanem i je-
go finansowym doradc
ą - szepnął. - Pragnę spędzić ten wie-
czór z tob
ą. Z Jayne.
R
S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Naprawd
ę? - Jayne była oszołomiona.
- Czy tak trudno w to uwierzy
ć? - Garrett roześmiał się
cicho. - Sp
ędziliśmy razem wiele dni w pracy, chciałbym
wi
ęc lepiej cię poznać.
To wyja
śnienie nadało propozycji logiczny sens. Jayne
ceni
ła logikę.
- Zarezerwuj
ę stolik w Nicky V's na ósmą?
Nicky V's by
ła to bardzo elegancka restauracja, niedaleko
biura Jayne, uchodz
ąca za lokal zakochanych. Jayne nigdy
tam nie by
ła, mimo że bardzo tego pragnęła. Ale ci, z którymi
si
ę umawiała, zdawali się o tym nie wiedzieć.
-
Świetnie - wyszeptała, nim ogarnęła ją panika. - Par-
kuj
ę samochód na Park & Ride, możemy tam się spotkać.
Zgodzi
ła się wyjść z Garrettem! Sama. Dziś wieczór będą
tylko we dwoje. Mia
ła ochotę podskoczyć do góry, żeby
zwróci
ć uwagę Sylwii i powiedzieć jej o tym, co się stało.
Ale Sylwia siedzia
ła teraz na sofie obok Sandora i tylko
wybuch bomby atomowej móg
łby odwrócić jej uwagę.
Jayne musia
ła zachować swą radość dla siebie. Kolana
zaczyna
ły się pod nią trząść. Powinna wznowić wykład, póki
jeszcze mog
ła ustać o własnych siłach. Postąpiła krok do
przodu, jakby chcia
ła podejść do stolika.
- Chwileczk
ę. - Garrett stanął przed nią. - Masz trochę
śmietanki, tutaj... - Palcem dotknął kącika jej ust.
R
S
Serce Jayne bi
ło tak mocno, że Garrett musiał je słyszeć.
Wargi jej zdr
ętwiały, a przed oczami migotały czarne punk-
ciki. Zamkn
ęła oczy. Po chwili uchyliła powieki. Garrett
nadal sta
ł obok niej i patrzył na nią w taki sposób, że będzie
mia
ła co wspominać przez całe tygodnie.
W ko
ńcu odzyskała rezon i w poczuciu zawodowej odpo-
wiedzialno
ści dokończyła rozmowę z rodziną Charlesów.
Có
ż, nie byli-zainteresowani poznaniem szczegółów finanso-
wych. Po prostu podpisali Garrettowi pe
łnomocnictwa, co
oznacza
ło, że mógł natychmiast wprowadzić plan Jayne
w
życie.
A Sylwia? Sylwia wysz
ła, kurczowo trzymając się Sando-
ra. Jayne domy
śliła się, że nie będzie miała z kim skonsulto-
wa
ć swego stroju i uczesania. Właściwie nie miała żadnego
wyboru. Jedyn
ą okazją, na którą się stroiła, była coroczna
świąteczna kolacja w firmie Pace Waterman. Wkładała wtedy
czarny, we
łniany kostium z klapami wyszywanymi paciorka-
mi, a pod spód ozdobn
ą czerwoną bluzkę.
Ale teraz by
ł czerwiec i na dworze ponad trzydzieści sto-
pni ciep
ła. A poza tym to był Garrett - a nie pan Waterman
i jego personel. Potrzebowa
ła ładnego i niezbyt oficjalnego
stroju. Chcia
ła, by Sylwia poszła z nią po zakupy. Ale przy-
jació
łka zniknęła jak kamfora. Nie było jej przy biurku, gdy
Jayne do niej zajrza
ła.
Posz
ła więc sama po zakupy. Ale nic jej nie przypadło do
gustu. Bluzki by
ły zbyt wydekoltowane, a spódnice przezro-
czyste. .. Zupe
łnie nie w jej stylu.
Wreszcie w du
żym magazynie trafiła na znajomy, wygod-
ny, czarny kostium, co prawda nie z we
łny tylko z satyny,
z pikowanymi klapami. Ledwie w
łożyła go na siebie, poczu-
ła się lepiej - opanowana i spokojniejsza. Odwróciła się do
ty
łu i oceniła długość spódnicy; była krótsza niż te, które
R
S
zwykle nosi
ła i miała długie, co najmniej dwudziestocen-
tymetrowe rozci
ęcie. Żakiet natomiast powinien być noszony
bez bluzki. Jayne popatrzy
ła z dezaprobatą na swój biały
dekolt i
ściągnęła bliżej klapy.
Zdaniem ekspedientki kostium mia
ł konserwatywny krój,
ale dla Jayne ju
ż odsłonięcie szyi było ekstrawagancją. Osta-
tecznie kupi
ła czarny kostium, nie bez pewnego zadowolenia.
Gdy tylko dotar
ła do biura, zatelefonowała do Sylwii, ale
jej nadal nie by
ło. Nie ponawiała telefonów, nie chcąc, by
zwrócono uwag
ę na nieobecność jej przyjaciółki w pracy.
Przez reszt
ę popołudnia opracowywała biznesplan dla
agencji Venus. Chcia
ła mieć neutralny temat do rozmowy
przy kolacji, je
śli wszystkie inne zawiodą. Nadal nie wierzy-
ła, że będzie to spotkanie towarzyskie.
W trakcie pracy Jayne dosz
ła do wniosku, że w pewnym
momencie Garrett i tak b
ędzie musiał zatrudnić dyrektora do
spraw finansowych. W planach Venus le
żało zatrudnienie
wi
ększej liczby modelek. Jayne mogła zająć się stroną finan-
sow
ą przedsięwzięcia, ale lista jej stałych klientów, których
czasowo Waterman przekaza
ł Billowi Pellmanowi, była bar-
dzo d
ługa. Nie miała dodatkowych czterech godzin, które
mog
łaby poświęcić agencji Garretta. Poza tym firma Pace
Waterman kaza
ła sobie słono płacić za usługi swoich dorad-
ców finansowych.
Jayne zrobi
ła na marginesie planu notatkę o konieczności
zatrudnienia ksi
ęgowej w niepełnym wymiarze czasu pracy.
Mia
ła kilka koleżanek, które nie chciały tracić kontaktu z za-
wodem, ale nie mog
ły pracować na cały etat. W przeszłości
kilka razy uda
ło jej się polecić je mniejszym firmom.
My
śląc o długich godzinach pracy, Jayne popatrzyła na
zegarek. Zamierza
ła dziś wyjść dokładnie o wpół do szóstej,
czyli o przepisowej porze. Poniewa
ż jej samochód znajdował
R
S
si
ę na odległym parkingu, musiała pojechać po niego kilka
przystanków autobusem.
Porz
ądkowała papiery, gdy nagle rozległ się dzwonek
interkomu.
- Jayne? - To by
ła sekretarka Watermana. - Szef chciał-
by ci
ę widzieć, jeśli możesz.
Oznacza
ło to, że ma przyjść natychmiast, jeśli nie miała
akurat wa
żnego spotkania z klientem.
- B
ędę za chwilę - odpowiedziała, mając nadzieję, że
rozmowa nie potrwa d
ługo. Chciała mieć dużo czasu na
przygotowania do spotkania z Garrettem. Ostatnio jej w
łosy,
je
śli poświęciła im trochę starań, nie wyglądały źle...
Pan Waterman nie by
ł sam. Niezmiernie zadowolony
z siebie Bill Pellman siedzia
ł na jednym z miękkich, skórza-
nych foteli.
- Jayne, wiem,
że interesuje cię kariera młodego Billa,
a zatem chcia
łem, byś pierwsza dowiedziała się, że awanso-
wa
łem go na stanowisko głównego księgowego.
- G
łównego księgowego? - powtórzyła osłupiała Jayne.
Bill pracowa
ł u Watermana zaledwie od półtora roku. Jej
uzyskanie tego stanowiska zaj
ęło równo pięć lat! Zaledwie
od pó
ł roku była starszym głównym księgowym, co zawdzię-
cza
ła tysiącom nadgodzin spędzonych w pracy.
- Tak... - Zadowolony z siebie Waterman trzyma
ł
w ustach nie zapalone cygaro. Podobnie jak Bill.
Jayne nie zaproponowano cygara...
- Ostatnio Bill radzi
ł sobie z twoimi klientami w godny
podziwu sposób - zakomunikowa
ł Waterman.
- Ciesz
ę się, że ostatni tydzień nie był dla niego zbyt
trudny - powiedzia
ła Jayne, kładąc nacisk na słowo „ty-
dzie
ń". Przez tydzień łatwo było sobie ze wszystkim po-
radzi
ć.
R
S
- Ucieszy
ła mnie zwłaszcza jego praca nad raportem dla
Magrudera. Wyobra
ź sobie, że znalazł błąd tkwiący tam od
trzech miesi
ęcy!
Dok
ładnie od tylu właśnie miesięcy Bill był odpowie-
dzialny za raport Magrudera. Jayne spojrza
ła mu prosto
w oczy.
- Ciesz
ę się, że moja notatka na ten temat okazała się
pomocna - powiedzia
ła.
Bill u
śmiechnął się szeroko, trzymając w ustach cygaro.
- I sze
ść nowych rachunków, które otworzyliśmy po jego
wyk
ładach na kursie - ciągnął Waterman. - Zrozumiałem, że
mamy doskona
ły materiał na nowego głównego księgowego.
Sze
ść? Dzięki wykładom Jayne firma zyskała ich dziesiąt-
ki. A poza tym, czy
ż tych sześciu nowych klientów nie zwró-
ci
ło się do firmy o pomoc po jej wykładach na ostatnim kur-
sie...? I to przecie
ż ona znalazła błąd w raporcie Magrudera!
Waterman wsta
ł i uścisnął Billowi dłoń.
- Widz
ę tu w niedalekiej przyszłości starszego głównego
ksi
ęgowego - powiedział.
- Czy
żby zwolnił się etat z powodu czyjegoś awansu na
stanowisko wicedyrektora? - spyta
ła Jayne, chcąc podsunąć
t
ę myśl szefowi.
- Stanowisko wicedyrektora, to niez
ła perspektywa, nie-
prawda
ż, Bill? - Waterman zachichotał.
Bill na
śladował chichot Watermana.
- Oczywi
ście, ale widzisz, Jayne, nie jestem jeszcze go-
tów na to stanowisko.
- Och, wiem - odrzek
ła Jayne, zła na siebie za te słowa.
- S
ą jednak wśród nas gotowi.
Pan Waterman pog
łaskał Jayne po głowie.
- Je
śli będziesz pracować tak ciężko jak Bill, zobaczymy.
Mia
ła ochotę wyrwać Watermanowi z ust cygaro i je
R
S
podepta
ć. Nareszcie do niej dotarło! Właściwie zawsze wie-
dzia
ła, ale aż do tej pory wierzyła, że ciężką pracą zwycięży
uprzedzenia swego szefa.
Jayne by
ła kobietą, a Bill mężczyzną, w dodatku chytrym
jak lis. Zrozumia
ła, że Bill dostanie awans na starszego głów-
nego ksi
ęgowego wcześniej niż ona na wicedyrektora. Naj-
wy
ższy czas, by przypomniała Watermanowi, jak wiele ostat-
nio zrobi
ła dla firmy.
- Gratuluj
ę, Bill. - A zwracając się do Watermana dodała:
- Dzisiejsze spotkanie z rodzin
ą Charlesów miało pomyśl-
ny przebieg. Wst
ępnie wyrazili zgodę na nasz biznesplan.
Napisz
ę o tym raport po spotkaniu z Garrettem Charlesem, na
które id
ę dziś wieczorem.
- By
ć może Bill powinien być przy tym obecny - zasu-
gerowa
ł Waterman.
Jayne zesztywnia
ła. Nie! Bill nie będzie wścibiał nosa do
jej kolacji z Garrettem! My
śli wirowały jej w głowie.
- Bill zajmuje si
ę moimi innymi klientami, jest więc zbyt
obci
ążony, by pracować jeszcze nad agencją Venus.
- Mo
że jednak powinienem zapoznać się z tą sprawą.
- Bill pochyli
ł się do przodu i patrzył uważnie na Jayne,
obracaj
ąc w palcach cygaro. Najwyraźniej domyślił się, że
nie
życzy sobie jego obecności.
- Masz absolutn
ą rację - powiedziała Jayne ku jego ogro-
mnemu zaskoczeniu. - Powiniene
ś zapoznać się ze wszystki-
mi rachunkami w naszym departamencie, po
święcić pracy
wieczory oraz wszystkie weekendy.
Bill znieruchomia
ł i zerknął z ukosa na pana Watermana,
który kiwa
ł ze zrozumieniem głową.
Jayne u
śmiechnęła się szeroko.
- My
ślę jednak, że dziś damy Billowi wolny wieczór,
prawda, panie Waterman?
R
S
Szef w wielkodusznym ge
ście machnął cygarem.
- Dzi
ękuję - wyjąkał pokonany Bill.
- Przyjd
ź do mnie rano - dodała Jayne i wyszła z biura
z uczuciem triumfu.
Tylko siebie mog
ła winić za wykreowanie Billa - cudow-
nego ch
łopca z księgowości. Wykorzystał jej pomoc i w efe-
kcie przyj
ął zaoferowany mu awans.
Có
ż, dalszą rozgrywką z Billem zajmie się jutro...
Teraz musi si
ę pospieszyć, żeby zdążyć na kolację z Gar-
rettem.
Garrett zobaczy
ł ją pierwszy. Siedział na stołku przy ba-
rze, sk
ąd miał dobry widok na wejście. Zauważył Jayne,
id
ącą pospiesznym krokiem z parkingu. Jej loki lśniły
w s
łońcu, a czarny kostium przywodził na myśl pulchne
gwiazdy filmowe z lat czterdziestych. Bezwiednie podniós
ł
r
ęce, żeby poprawić krawat, ale przypomniał sobie, że na
dzisiejszy wieczór wybra
ł koszulę bez kołnierzyka.
Czeka
ł na to spotkanie bardziej niż na wszystkie inne.
Jayne doda
ła mu skrzydeł, rozbudziła jego pewność siebie.
Po przepracowaniu z ni
ą ostatniego tygodnia, upewnił się, że
mo
że samodzielnie poprowadzić agencję. To George Win-
dom wp
ływał na niego destrukcyjnie, podważał jego umie-
j
ętności i inteligencję...
Jayne by
ła zdolna, błyskotliwa, bezgranicznie pewna sie-
bie. I prawdopodobnie by
ła jedyną kobietą na świecie, która
nie reagowa
ła na Sandora.
Garrettowi si
ę to podobało.
Jayne zauwa
żyła błysk w oczach Garretta, gdy schodził
po stopniach z ró
żowego marmuru, by ją powitać. Ale chwilę
pó
źniej, gdy nań spojrzała, wyczytała w jego twarzy jedynie
R
S
uprzejmo
ść. To, że zaprosił ją na kolację, nie oznaczało je-
szcze,
że był nią zainteresowany.
- Wygl
ądasz wspaniale - powiedział i pocałował ją
w policzek.
Bywaj
ąc teraz często w agencji, widziała wiele podob-
nych poca
łunków. Nauczyła się nie przywiązywać do nich
szczególnego znaczenia. Niemniej jednak nie mog
ła oprzeć
si
ę wrażeniu, że została pocałowana przez najwspanialszego
m
ężczyznę na świecie.
Poczu
ła się fantastycznie!
Czu
ła delikatny dotyk jego dłoni na plecach, gdy szli za
hostess
ą do stolika, a na sobie zazdrosne spojrzenia innych
kobiet. Garrett przyci
ągał uwagę, pomyślała.
- Garrett! - wykrzykn
ął nagle jakiś kobiecy głos. - Och
i Jayne! Cze
ść!
Jayne zobaczy
ła Micky, recepcjonistkę z Venus, siedzącą
dwa stoliki dalej w towarzystwie trojga m
łodych, niezwykle
atrakcyjnych ludzi. Micky z szerokim, radosnym u
śmiechem
przedstawi
ła im Garretta jako swojego szefa, Jayne zaś jako
doradc
ę finansowego agencji.
- Wie wszystko, co tylko mo
żna wiedzieć o liczbach -
powiedzia
ła z aprobatą, a Jayne zarumieniła się z zadowole-
nia. - No, ale id
źcie już do swego stolika - dodała, machając
wymownie r
ękami. - Po tylu pracowitych godzinach spędzo-
nych w biurze zas
ługujecie na wolny wieczór.
Garrett podniós
ł dłoń w pożegnalnym geście i poprowa-
dzi
ł Jayne do zarezerwowanego stolika.
- Micky jest bardzo mi
ła - powiedziała Jayne, wsuwając
si
ę na stojącą pod ścianą, obitą złotym welwetem kanapkę.
Zaczepi
ła spódnicą o obicie i odsłoniła nogę nieco powyżej
kolana. - Bardzo stara
ła się mi pomóc, gdy pracowałam
w agencji. - Jayne ukradkiem obci
ągnęła spódnicę. Na
R
S
szcz
ęście serweta zakrywała nogi. - Czy ona nie chce zostać
modelk
ą? Jest bardzo ładna i efektowna.
- Czasami anga
żujemy ją na miejscu, ale jej chłopak nie
chce,
żeby podróżowała ani pracowała w weekendy.
- Czy to jeden z tych m
łodych ludzi? - Jayne pochyliła
si
ę do przodu, żeby nie krzyczeć, a być słyszaną. Jak co
wieczór, w restauracji by
ło tłoczno i głośno.
- Nie. - Garrett zerkn
ął w dół, nim potrząsnął głową.
- Widzia
łem go tylko raz, gdy przyjechał po nią do pracy...
- Znów zerkn
ął w dół.
W tym momencie Jayne przypomnia
ła sobie o swoim de-
kolcie. Przecie
ż nie miała na sobie stanika! Gwałtownie wy-
prostowa
ła się i chwyciła menu, by ukryć zakłopotanie.
- Tak, lepiej co
ś zamówmy - powiedział Garrett spokoj-
nym tonem.
Zerkn
ęła na niego ukradkiem znad menu. Mogłaby przy-
si
ąc, że się uśmiechał! Czyżby pomyślał, że celowo pochylała
si
ę do przodu? Może doszedł do wniosku, że z nim flirtuje?
Jakie
ż to żenujące! Dość oszukiwania się! Mężczyźni tacy
jak Garrett Charles tylko w bajkach
łączą się ze zwykłymi,
szarymi dziewczynami.
- Wybra
łaś coś? - spytał, a Jayne zdała sobie sprawę, że
wpatruje si
ę bezmyślnie w kartę.
- Och, nie.... -j
ęknęła. Wielkie nieba! Rozmaite obce
nazwy ta
ńczyły jej przed oczami. Co będzie, jeśli coś źle
wymówi? Nie nale
żała do bywalców modnych restauracji.
Powinna wi
ęcej uwagi poświęcić relacjom Sylwii z jej ran-
dek w popularnych lokalach.
- Lubisz ryby?
- Ryby? - powiedzia
ła, starając się domyślić, czy on je
lubi. - Tak… owszem.
- Maj
ą tu dobrego morskiego okonia.
R
S
- W takim razie spróbuj
ę. - Zgodziłaby się, nawet gdyby
Garrett zaproponowa
ł smażoną podeszwę.
Gdy z
łożyli zamówienie, Jayne podjęła temat nowego
biznesplanu dla Venus. Po
łożyła ręce na stole, aby nie po-
chyla
ć się do przodu i powiedziała uprzejmie:
- Poznanie twojej rodziny sprawi
ło mi przyjemność...
- Nie b
ądź taka poważna, Jayne. - Uśmiechnął się szero-
ko. - Musia
łaś zauważyć, że nie zwracali wielkiej uwagi na
twoje s
łowa, ale trudno oczekiwać, by zrozumieli od razu
finansowe zawi
łości, nad którymi głowiliśmy się przez cały
tydzie
ń. Mają natomiast różne inne talenty.
Jayne zawstydzi
ła się, ponieważ istotnie uznała Charle-
sów, oprócz Garretta oczywi
ście, za niezbyt lotnych umysło-
wo. Garrett mia
ł rację. Ona nie znała się na przykład na
doborze i zatrudnianiu modelek, a gdyby nawet musia
ła to
zrobi
ć, prawdopodobnie byłaby śmiertelnie znudzona tym
zaj
ęciem.
- Chcia
łam tylko, żeby zrozumieli, co się dzieje w finan-
sach agencji z powodu... - G
łos jej zamarł. Nie, tak również
nie powinna prowadzi
ć rozmowy.
- Z powodu George'a - doko
ńczył Garrett, pochylając
si
ę do przodu.
Jayne skin
ęła głową, siedząc sztywno wyprostowana.
- Sasha zrozumia
ła, co się stało - powiedział i nim Jayne
zd
ążyła się zorientować, co on robi, wstał, przeszedł wokół
stolika i zaj
ął miejsce obok niej na welwetowej kanapce.
- Tak jest lepiej, ledwie mogli
śmy się słyszeć - dodał siada-
j
ąc. Kanapka zdecydowanie była za krótka na dwie osoby,
ale Garrettowi to nie przeszkadza
ło. Swobodnie wyciągnął
rami
ę na oparciu. - Tak jak powiedziałem, Sasha domyśliła
si
ę, co się stało z George'em - podjął.
Jayne czu
ła ciepło promieniujące od jego ciała oraz twarde
R
S
mi
ęśnie jego ud tuż przy swoich. Jej uda również były twar-
de, ale zawdzi
ęczała to specjalnym, opinającym rajstopom.
Mia
ła nadzieję, że Garrett nie zauważy różnicy.
- Wszystko wskazuje na to,
że postępowanie George'a
wynika
ło ze zwykłego kompleksu niższości - ciągnął. - Sa-
sha twierdzi,
że zalecał się do modelek, nawet z nią chciał
si
ę umówić na randkę, a był od niej przecież o z górą trzy-
dzie
ści lat starszy. Nie miał pod tym względem szczęścia i
z czasem zacz
ęto się z niego podśmiewać.
- My
ślisz, że o tym wiedział?
Garrett si
ęgnął po kieliszek z winem.
- My
ślę, że nie tylko wiedział, ale nawet stał się zazdros-
ny i obra
żony na cały świat. Być może próbował zrekompen-
sowa
ć sobie porażki na tym polu, robiąc ryzykowne inwes-
tycje. Mia
ł nadzieję, że przyniosą ogromne zyski i będzie
mie
ć mnóstwo pieniędzy do wydawania na prawo i lewo.
- Tylko
że to nie były jego pieniądze - wtrąciła.
- Z pocz
ątku rzeczywiście zarabiał, ale gdy popadł
w k
łopoty, zaczął pożyczać z kasy Venus.
- Musia
ł wiedzieć, że w końcu wyjdzie szydło z worka.
- To prawda. Porówna
łem daty poszczególnych operacji.
Operowa
ł naszymi pieniędzmi na rynku, zanim umieścił je
na w
łaściwym koncie depozytowym.
- Wszystko udawa
ło się wspaniale, dopóki robił pienią-
dze - powiedzia
ła.
- Prawda. - Garrett upi
ł łyk wina. - Rozmawiamy ciągle
o mojej agencji i interesach, a ja chcia
łbym dowiedzieć się
czego
ś o tobie... - Zsunął ramię z oparcia kanapy na jej
plecy.
Jak dot
ąd Jayne radziła sobie doskonale, mimo iż tak
blisko niej siedzia
ł Garrett. Udawało jej się prowadzić nor-
maln
ą konwersację. Co prawda, nie wypiła nawet łyku wina
R
S
ani wody, poniewa
ż za każdym razem, gdy się poruszała,
spódnica coraz bardziej ods
łaniała jej nogę. Łudziła się na-
dziej
ą, że Garrett tego nie zauważył.
- Opowiedz mi o sobie - nalega
ł.
Jayne pomy
ślała, że może zaryzykować i wziąć do ręki
kieliszek.
- Pracuj
ę u Watermana od ponad sześciu lat. - Gdy się
wyprostowa
ła, poczuła z tyłu na plecach ramię Garretta.
Chcia
ła się odsunąć, ale on ją przytrzymał.
- Dobrze si
ę czujesz, prawda? - zapytał z troską.
Nie, nie czu
ła się dobrze. Jak mogła dobrze się czuć, gdy
przytulona do niego, otulona ciep
łem jego ciała, walczyła
z przemo
żną chęcią zarzucenia mu ramion na szyję. Jakże
chcia
ła mu powiedzieć: „Pocałuj mnie, ty idioto!".
Upi
ła łyk wina.
- Sze
ść lat - powtórzyła z determinacją. - Pracuję u Wa-
termana od sze
ściu lat.
- A co porabiasz w wolnym czasie, gdy nie jeste
ś niczyim
doradc
ą finansowym?
- Ja... - zaj
ąknęła się. Właściwie, co ona robiła? Oglą-
da
ła telewizję? Chodziła do baru lub do kina z Sylwią? Od
czasu do czasu miewa
ła randki w ciemno? - Myślę o tym, że
jestem doradc
ą finansowym - powiedziała w końcu.
Garrett roze
śmiał się - niskim, gardłowym śmiechem.
- W takim razie musz
ę dostarczyć ci jakiegoś innego
tematu do przemy
śleń. - Spojrzał na nią tak, że zadrżała.
- Och, ju
ż to zrobiłeś! - wybuchła, nim do końca zdążyła
przemy
śleć odpowiedź. Przełknęła ślinę i dodała wyjaśniają-
co: - Planujemy z Sylwi
ą wakacje na statku.
Zamy
ślił się na chwilę.
- Sylwia, to ta dziewczyna, która jest teraz z Sandorem?
- Z Sandorem? - zdziwi
ła się.
R
S
- Tak, poszli do klubu pota
ńczyć.
W g
łosie Garretta zabrzmiał jakiś dziwny ton, którego nie
mog
ła zidentyfikować.
- Czy co
ś w tym złego? - spytała.
Potrz
ąsając głową, odstawił kieliszek.
- Nie martwi
łbym się o twoją przyjaciółkę. Odniosłem
wra
żenie, że zna takich mężczyzn jak Sandor.
- A jaki jest Sandor?
- Typ do przelotnej zabawy. Martwi
łbym się, gdybyś to
ty si
ę nim zainteresowała.
Jayne zrobi
ła zdumioną minę.
- Czy dlatego,
że nie jestem typem do zabawy?
- On by ci
ę zranił. Zainteresowania Sandora są krótko-
trwa
łe.
- My
ślisz, że Sylwia nie poczuje się zraniona?
- Ona wygl
ąda na osobę potrafiącą trzymać uczucia na
wodzy. Ty si
ę tego jeszcze nie nauczyłaś.
Mia
ł rację. Ale Jayne wcale się to nie podobało. To ozna-
cza
ło, że był zbyt spostrzegawczy, by mogła czuć się przy
nim swobodnie. By
ć może już się domyślił, jak na nią dzia-
ła...
- A ty potrafisz chroni
ć swoje uczucia? - spytała, by jak
najszybciej odwróci
ć uwagę od własnej osoby.
- W
świecie mody człowiek szybko się tego uczy - od-
par
ł.
Zanim Jayne zd
ążyła zadać mu dalsze pytania, pojawił się
kelner z przystawk
ą. Nie czując już ramienia Garretta na
plecach, odsun
ęła się trochę. Podniosła widelec i nabiła nań
male
ńki kawałek kraba.
- Nie, nie! - zaprotestowa
ł Garrett. - Powinnaś jedno-
cze
śnie delektować się wszystkimi smakami.
Jayne przygl
ądała się zafascynowana, gdy nabijał na wi-
R
S
delec kawa
łek zielonej sałaty, potem grzyb i wreszcie odro-
bin
ę mięsa z kraba. A potem nieoczekiwanie z rozbawioną
min
ą wyszeptał:
- Otwórz usta.
Pos
łuchała zaskoczona. Położył widelec na jej języku,
a gdy zamkn
ęła usta, bardzo wolno go wycofał.
- Smakuje? - spyta
ł.
- Dobre! - Prze
łknęła szybko, zapominając delektować
si
ę smakiem.
- Zbyt szybko - upomnia
ł ją, przygotowując kolejny kęs.
- Tym razem d
łużej posmakuj. - Patrzył jej w oczy, gdy
wolno prze
żuwała i przełykała. - Jak teraz?
U
śmiechnęła się i skinęła głową, zadowolona, że nie musi
niemowie.
Potem ju
ż samodzielnie jadła małe kawałki, wolno je
prze
łykając, ale w gruncie rzeczy nie była w stanie ocenić
jako
ści smaków. Ustawicznie myślała o Garretcie. Był dla
niej bardzo... mi
ły. Miły? Może coś w tym rodzaju Nie po-
winna zapomina
ć, że w jego świecie ludzie trzymali uczucia
na wodzy. Przed chwil
ą sam ją przed tym ostrzegł...
Jayne pomy
ślała jednak, że jeśli chodziło o Garretta,
ostrze
żenie przyszło cokolwiek za późno.
R
S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Garrett z irytacj
ą potrząsnął głową. Zrobił wszystko, by
Jayne nie odgad
ła, że się nią interesuje. Może popełnił błąd?
Nigdy dot
ąd nie spotkał kogoś równie zdeterminowanego, by
nie odwzajemni
ć jego zainteresowania. Czyżby naprawdę jej
si
ę nie podobał? Niemożliwe... Pamiętał, że podczas pierw-
szych spotka
ń oznaki jej zainteresowania były wyraźnie wi-
doczne. Dopiero teraz zauwa
żył, że nie odpowiada na jego
sygna
ły. A może nie wierzyła, że on się nią naprawdę intere-
suje? Mo
że zwracała uwagę tylko na jego wygląd?
Czu
ł narastające rozczarowanie. Przez całe życie oceniano
jedynie jego prezencj
ę. Takie były realia biznesu, w jakim
pracowa
ł. On jednak nigdy nie oceniał ludzi po wyglądzie
zewn
ętrznym. W człowieku interesowało go wnętrze. I tęsk-
ni
ł, by poznać kogoś, kto postępowałby tak samo. Kogoś, kto
lubi
łby go i cenił dla niego samego. Po przepracowaniu
z Jayne wielu godzin, my
ślał - miał nadzieję - że ich miłe,
zawodowe stosunki w pracy przemienia si
ę w bardziej oso-
biste. Jayne jednak przychodzi
ło to z trudnością.
- Mia
łaś opowiedzieć mi o sobie - nalegał, nie tracąc
jeszcze nadziei.
Upu
ściła widelec na talerz, przybierając surowy wyraz
twarzy.
- Sko
ńczyłam szkolę jako najlepsza uczennica...
R
S
- Jayne - przerwa
ł jej delikatnie. - Wiem, że jesteś błys-
kotliw
ą księgową. Chcę dowiedzieć się o tobie całej reszty.
Patrzy
ła na niego z wyraźnym zakłopotaniem.
- Lubisz podró
że? - starał się ją zachęcić pomocniczymi
pytaniami. - Jakie ksi
ążki czytasz? Może masz jakieś hobby
albo ukryte talenty? Z kim chcia
łabyś zjeść kolację, gdybyś
mog
ła wybierać spośród wszystkich znanych ludzi świata,
a nawet cofn
ąć czas?
Spodziewa
ł się, że wybuchnie śmiechem i podejmie jeden
z tematów. Ona jednak, patrz
ąc w przestrzeń, zaczęła recy-
towa
ć odpowiedzi.
- Raz by
łam w Meksyku z rodzicami... Czytam gównie
periodyki finansowe, kiedy
ś jednak lubiłam science fiction.
Chyba nie mam ukrytych talentów... Je
śli mogłabym cofnąć
czas, chcia
łabym zjeść kolację z moimi naturalnymi rodzica-
mi: - Popatrzy
ła na niego wyczekująco.
- Jayne, nie chcia
łem robić wywiadu - powiedział z za-
k
łopotaniem. - Oczekiwałem jedynie swobodnej rozmowy.
Wspomnia
łaś o naturalnych rodzicach... Czy to znaczy, że
zosta
łaś zaadoptowana?
Skin
ęła głową.
- Moi rodzice byli w
średnim wieku, gdy mnie zaadop-
towali.
- Nie masz rodze
ństwa?
Potrz
ąsnęła głową.
A zatem jedynaczka bez w
ątpienia kochających ją, star-
szych rodziców. Garrett zaczyna
ł rozumieć, skąd wzięło się
jej powa
żne usposobienie i stosunek do życia.
- Cz
ęsto myślisz o odnalezieniu swoich naturalnych ro-
dziców?
- Ale
ż skąd!
Sprawia
ła wrażenie zdenerwowanej. Był pewien, że nie
R
S
chcia
ła, by pomyślał, że jest nielojalna wobec rodziców, któ-
rzy j
ą wychowali.
- Byli nastolatkami i nie mogli zaj
ąć się dzieckiem. Na
pewno obydwoje zacz
ęli nowe życie. Oczywiście, byłoby
interesuj
ące z nimi porozmawiać... - Wzruszyła lekko ra-
mionami. - Cho
ć teraz byliby dla mnie tylko obcymi ludźmi.
Garrettowi uda
ło się stopniowo pozbawić ją rezerwy. Po-
woli odpr
ężyła się i bardziej otworzyła. Przy kawie mógł
nawet z powrotem po
łożyć ramię za jej plecami, nie wpra-
wiaj
ąc ją tym gestem w zakłopotanie.
Czerpa
ł przyjemność z dotyku jej miękkiego, lekko za-
okr
ąglonego ciała i jasnej skóry. Podobało mu się, jak mówi,
jak porusza ma
łymi, ładnie wykrojonymi wargami. Podobało
mu si
ę także to, co ma do powiedzenia, sposób, w jaki wy-
ra
żała własne zdanie.
Ale najbardziej podoba
ła mu się, gdy się z nim nie zga-
dza
ła. Brała pod uwagę jego zdanie, rozważała jego poglądy.
To nie jego wygl
ąd był tematem dyskusji.
W restauracji by
ło już niewielu gości, gdy Jayne odmó-
wi
ła trzeciej filiżanki kawy i zerknęła na zegarek.
- Ju
ż dochodzi jedenasta! - zakomunikowała.
Garretta ucieszy
ło zaskoczenie w jej głosie. Domyślił się,
że ona również dobrze się bawiła.
- Ju
ż wychodzimy - zgodził się z niechęcią.-Ale wkrót-
ce musimy to powtórzy
ć.
Gdy przytakn
ęła, podniósł się z kanapki i odwrócił, by jej
pomóc. Jayne zawaha
ła się, po czym zdjęła z kolan serwetkę,
przy okazji ods
łaniając uda w czarnych rajstopach. Garrett
przygl
ądał się jak urzeczony, gdy podawała mu rękę.
Kiedy wsta
ła, spódnica znalazła się z powrotem na wła-
ściwym miejscu. Ale Garrett nie mógł zapomnieć przelotne-
go widoku jej ods
łoniętej nogi. Było w tym coś prowokacyj-
R
S
nego, jaki
ś posmak zakazanego seksu. Był zafascynowany,
cho
ć nie zdawał sobie sprawy dlaczego.
Id
ąc za nią po wyjściu z restauracji, z lubością patrzył na
jej ko
łyszące się biodra. Nosiła pantofle na wysokich obca-
sach i st
ąpała w szczególnie uroczy sposób. Za każdym kro-
kiem spódnica jej rozchyla
ła się, pokazując kilkanaście cen-
tymetrów nogi powy
żej kolana. Garrett uwielbiał modę
i szyk z lat czterdziestych, a Jayne w swoim kostiumie retro,
na wysokich obcasach, pobudza
ła jego wyobraźnię.
Gdy odprowadzi
ł ją do samochodu, zdał sobie nagle spra-
w
ę, że odkąd wyszli z restauracji na ciepłe, wilgotne powie-
trze, nie odezwa
ł się ani słowem.
- To ten - powiedzia
ła, całkiem niepotrzebnie, ponieważ
jej ciemnoszary sedan by
ł jedynym wozem na parkingu.
W milczeniu obserwowa
ł, jak wyłącza alarm i otwiera
drzwi samochodu.
- Bardzo mi
ło spędziłam czas - powiedziała, odwracając
si
ę do niego. - Dziękuję. - Wyciągnęła rękę na pożegnanie.
Uj
ął jej dłoń, ale nie pożegnał się. Nie chciał. Pragnął ją
poca
łować.
Jayne z lekko rozchylonymi ustami popatrzy
ła nań pyta-
j
ąco.
Garrett delikatnie, lecz stanowczo przyci
ągnął ją do sie-
bie, a potem po
łożył dłoń na jej ramieniu, drugą objął ją
w pasie i poca
łował.
Oczekiwa
ł, że, zaskoczona, znieruchomieje, zesztywnieje
i b
ędzie usiłowała się wyrywać. Zupełnie nie spodziewał się,
że Jayne obejmie ramionami jego szyję i przyciśnie do niego
usta i ca
łe ciało.
To on, zaskoczony, znieruchomia
ł na ułamek sekundy.
Potem obj
ął ją ramionami i przycisnął tak mocno do siebie,
jak tego pragn
ął przez cały wieczór.
R
S
D
łuższą chwilę cieszył się jej bliskością. Jayne nie była
chuda ani ko
ścista jak większość kobiet, z którymi miał do
czynienia. I by
ła to jej wielka zaleta. Odsłoniła przed nim
sw
ą ciepłą, zmysłową i bujną naturę.
Poca
łunek był słodszy, niż sobie wyobrażał, a miał bogatą
wyobra
źnię. Rozchyliła usta i Garrett wykorzystał to w peł-
ni. Poczu
ł kawę i coś jeszcze, co, jak się domyślał, było samą
Jayne.
W u
ścisku pozostali o wiele za długo, całując się i przy-
tulaj
ąc. Garrett zrozumiał, że Jayne nie ma zamiaru pierwsza
przerwa
ć pocałunku. A to oznaczało, że on będzie musiał to
zrobi
ć. Teraz. Lub za małą chwilę. Nienawidził tej myśli.
Wycofa
ł się o wiele mniej delikatnie niż to miał w zwy-
czaju. Jayne mia
ła nadał zamknięte oczy, rozchylone usta
i senny, rozmarzony wyraz twarzy. Garrett rozpaczliwie pra-
gn
ął całować ją nadal, musiał jednak zadowolić się złożeniem
na jej czole po
żegnalnego pocałunku.
- Och! - Zamruga
ła powiekami i wreszcie otworzyła
oczy. A potem oderwa
ła ramiona od jego szyi i cofnęła się
o krok.
Ostatni
ą rzeczą, jaką Garrett zobaczył, był błysk jej uda,
gdy wsiada
ła do samochodu i zamykała za sobą, drzwi.
To wszystko by
ło jak sen... Musiało być jakieś wyjaś-
nienie.
Przez ca
ły wieczór starała się zachowywać profesjonalnie.
Pami
ętała, że to oficjalna kolacja. Garrett nie mógł zdawać
sobie sprawy z jej fantazji i marze
ń. Gdy jednak dotarła do
samochodu i nadesz
ła pora rozstania, rozpaczliwie zapragnę-
ła, żeby pocałował ją na dobranoc. Choć wiedziała, że nie
powinna, a on by
ć może nie zechce - wyciągnęła do niego
r
ękę...
R
S
W jakim
ś sensie straciła świadomość tego, co robi. Gdy
poca
łował ją w czoło, jak kompletna idiotka zarzuciła mu
r
ęce na szyję i wyobraziła sobie najbardziej namiętny poca-
łunek swych marzeń. Wyobraziła sobie jego usta na swoich
wargach, jego klatk
ę piersiową przyciśniętą do jej piersi, ręce
przytrzymuj
ące tył jej głowy...
Có
ż, może pomyślał, że próbowała tylko zachować rów-
nowag
ę, chwytając go za ramiona.
Tak
ą miała nadzieję.
Nast
ępnego ranka, zanim udała się do swego biura, wstą-
pi
ła do agencji Venus, by zabrać dokumenty. Wślizgnęła się
do
środka, skinęła na Micky i szybko się ulotniła. Powtarzała
sobie,
że wcale nie unika Garretta. Po prostu wiedziała, że
by
ł zajęty. Tego dnia przyjmowano nowe modelki do pracy.
W poczekalni k
łębił się tłum młodych kobiet. Jayne była
przekonana,
że znacznie więcej zrobi w zaciszu własnego
biura.
Dochodzi
ło wpół do dziesiątej, gdy mijała boks Biłla Pell-
mana. Zatrzyma
ła się, widząc, że jest całkiem pusty,,.nie
licz
ąc telefonu i krzesła. Dopiero wtedy sobie przypomniała.
Bill przecie
ż awansował! Wspaniale. Zaczęła się zastana-
wia
ć, gdzie znajdowało się jego nowe biuro.
Jej w
łasne również było puste. Zazwyczaj spotykała się
z Sylwi
ą około dziesiątej. Spodziewała się więc, że przyja-
ció
łka będzie na nią czekać z niecierpliwością, by opowie-
dzie
ć o wczorajszej randce.
Mruga
ło światełko automatycznej sekretarki. Dziewięć
wiadomo
ści. Jayne zaniepokojona rzuciła papiery na biurko
i nie odk
ładając torebki, podniosła słuchawkę.
Pierwsze trzy telefony by
ły od Billa. Chciał jej zadać kilka
pyta
ń i zastanawiał się, gdzie się podziewa. Były również
R
S
telefony od klientów, wiadomo
ść od sekretarki Watermana,
by odezwa
ła się, jak tylko przyjdzie, kolejny telefon od Billa,
wreszcie odezwa
ł się Garrett z wyrzutami, że nie wstąpiła do
niego dzi
ś rano. Westchnęła na wspomnienie wczorajszego
wieczoru. Mia
ła ochotę zadzwonić do niego, ale teraz na
pewno zaj
ęty był angażowaniem modelek. Ostatnia wiado-
mo
ść pochodziła od Micky. Bill szukał jej w agencji. Ale nie
by
ło wieści od Sylwii.
Jayne zadzwoni
ła do Watermana.
- Bill by
ł zaniepokojony, gdy nie mógł się z tobą skon-
taktowa
ć - powiedział jej szef.
Bill j
ą kontrolował! Jayne zacisnęła zęby i udzieliła sto-
sownych wyja
śnień.
- Powinna
ś jednak informować, dokąd idziesz - upo-
mnia
ł ją Waterman.
Skoro nie mogli sobie poradzi
ć bez niej przez godzinę,
oznacza
ło to, że była cenniejsza dla firmy, niż myślała. Za-
stanawia
ła się, czy nie podzielić się tą refleksją z Waterma-
nem, ale na szcz
ęście ugryzła się w język.
Zirytowana zatelefonowa
ła do Billa.
- Masz jaki
ś problem? - spytała.
- Gdzie by
łaś? - burknął.
Mimo jego awansu nadal by
ła jego zwierzchnikiem. Jayne
milcza
ła chwilę, nim odpowiedziała:
- Pracowa
łam. - Nie wdawała się w dalsze wyjaśnienia.
- S
ą problemy z dwoma twoimi rachunkami.
- Dwoma z tych, którymi ty si
ę zajmowałeś? - Jayne
opar
ła się łokciami o brzeg biurka.
- Tak... Modern Madrigals i The Village Smithy. - BUI
zawaha
ł się. - Posłuchaj... Przegapiłem termin składania ze-
zna
ń podatkowych.
- Co takiego? - Jayne wyprostowa
ła się jak struna.
R
S
- Oni nie rozliczaj
ą się jak wszyscy inni co kwartał.
- Maj
ą sezonowe dochody. Działają tylko podczas jesien-
nego festiwalu muzycznego. - Bill wiedzia
łby o tym, gdyby
zapozna
ł się wnikliwie z rachunkami.
- I co teraz mam zrobi
ć?
Jeste
ś głównym księgowym, pomyślała ze złością. Powi-
niene
ś wiedzieć. Na pewno będzie kara i odsetki...
- Bill, naprawd
ę nie wiem - odpowiedziała. - Jeszcze
nigdy nie zapomnia
łam o terminie składania zeznań. Trzeba
zapyta
ć Watermana, jakie są zasady płacenia kar za zwłokę.
Przypuszczam,
że to klient zostanie nimi obciążony.
- To ty mnie wystawi
łaś! Zrobiłaś to celowo, żeby mnie
zdyskredytowa
ć!
- Nie zajmowa
łam się twoimi sprawami - odpowiedziała
z naciskiem. - Mam zbyt du
żo własnych. Radzę ci, byś po-
szed
ł z tym do Watermana, albo, jeśli poczekasz, zrobię to
w twoim imieniu. Przepraszam, ale musz
ę wykonać jeszcze
kilka telefonów.
- Sam z nim porozmawiam. - Bill z trzaskiem od
łożył
s
łuchawkę.
Jayne wzi
ęła kilka głębokich oddechów, żeby się uspoko-
i
ć, nim zadzwoniła do następnych klientów. Obydwaj starali
si
ę skontaktować z Billem, ale on nie oddzwonił. Polegając
na w
łasnej pamięci, odpowiedziała na ich pytania, obiecując,
że zaraz sprawdzi dane, po czym odłożyła słuchawkę.
Bill Pellman g
łównym księgowym! Dobry dowcip. Prawie
mu wspó
łczuła, że już pierwszego dnia po objęciu nowego
stanowiska, b
ędzie się musiał przyznać do poważnego błędu.
W
łaśnie wsuwała torebkę do szuflady, gdy drzwi jej biura
si
ę otworzyły i Sylwia, niosąc trzy kawy i większą niż zwy-
kle torb
ę z piekarni, weszła ciężkim krokiem.
- Sylwia!
R
S
Sylwia by
ła ubrana tak samo jak wczoraj, makijaż miała
rozmazany, a w
łosy w nieładzie. I w takim stanie zjawiła się
w pracy?
Opad
ła ciężko na kanapę.
- Jestem zakochana! - j
ęknęła.
- W Sandorze?
- A w kim
że innym!
- Sk
ąd mogę wiedzieć, skoro nie widziałam cię od wczo-
rajszego po
łudnia.
- Czy
ż on nie jest najbardziej... ? - Westchnęła i przymk-
n
ęła oczy, potem otworzyła je i wsunęła rękę do torby. - Ba-
wili
śmy się przez całą noc. Jestem wyczerpana i głodna. -
Wyci
ągnęła pasztecik i zaczęła jeść, a potem zdjęła plastiko-
we wieczko z fili
żanki i wypiła połowę jej zawartości, nim
Jayne zd
ążyła przejść przez pokój.
- Parówki w cie
ście? - Jayne zajrzała do torby. - Myśla-
łam, że odchudzamy się przed rejsem.
- Umieram z g
łodu! - Sylwia wypiła kawę i wpatrywała
si
ę w pustą filiżankę.
Jayne wzi
ęła ostatnią filiżankę, nim Sylwia zdążyła po nią
si
ęgnąć.
- A co z twoj
ą pracą?
- Zadzwoni
łam, że jestem chora. - Skrzywiła się.
- Rzeczywi
ście, nie wyglądasz dziś najlepiej.
- Daj spokój, Jayne! Mówisz tak, poniewa
ż sama nigdy
si
ę nie bawisz.
- Ale
ż bawię się... Właśnie...
Ale Sylwia nie da
ła jej dokończyć.
- Pozna
łam fantastycznego faceta i korzystam z życia -
ci
ągnęła. - Nie możesz mnie za to winić.
Jayne wcale jej nie wini
ła, tylko miała w pamięci opinię
Garretta o Sandorze.
R
S
- On szybko si
ę zakochuje i równie szybko odchodzi -
powiedzia
ła tonem ostrzeżenia. - Lepiej bądź ostrożna.
- Sk
ąd o tym wiesz?
- Garrett mi powiedzia
ł.
- Widzisz, Sandor twierdzi,
że Garrett szuka doskonałej
kobiety i
żadna nie może sprostać ideałowi.
- Rozmawiali
ście o Garretcie?
Sylwia sko
ńczyła drugą parówkę i zerkała na trzecią
w torbie.
- Rozmawiali
śmy również o tobie. Sasha i Sandor mó-
wi
ą, że Garrett stale o tobie opowiada.
- Naprawd
ę? - Jayne nie mogła powstrzymać uśmiechu
satysfakcji, cho
ć wiedziała, że przyjaciółka go zauważy.
Sylwia skin
ęła głową.
- Zdaniem Garretta tylko tobie zawdzi
ęczają, że jeszcze
maj
ą agencję.
- Powiedzia
ł to pewnie tylko po to, żeby mnie uważnie
s
łuchali. Właściwie nadal sądzę, że nie zdają sobie sprawy
z powagi sytuacji... - W ostatniej chwili zorientowa
ła się, że
mówi do Sylwii, która nie powinna zna
ć spraw finansowych
jej klientów.
- Sandor powiedzia
ł mi, że ich menedżer uciekł z pie-
ni
ędzmi.
- O, widz
ę, że jednak zrozumieli - powiedziała Jayne.
- Tak, s
ą kompletnie zrujnowani. Ale Garrett mówi cały
czas o tobie - wróci
ła do pierwotnego wątku.
Jayne wsta
ła i zaniosła swoją kawę na biurko.
- Ostatnio sp
ędziliśmy razem wiele godzin - powiedziała
tytu
łem usprawiedliwienia.
- Masz na my
śli wieczór w Nicky V's?
Jayne odwróci
ła się raptownie.
- Sk
ąd wiesz?
R
S
- W jednym z klubów spotkali
śmy Micky, tę recepcjoni-
stk
ę z agencji. Powiedziała, że widziała was razem. Nawet
mi nie powiedzia
łaś! - dodała Sylwia z wyrzutem.
- A mia
łam okazję? Przecież ciebie nie było. Och, nawet
chcia
łam, żebyś poszła ze mną po zakupy.
- I posz
łaś beze mnie?
- Musia
łam - powiedziała Jayne. - Kupiłam czarny ko-
stium.
Sylwia j
ęknęła i uderzyła się ręką w czoło.
- Jayne, musisz porzuci
ć te idiotyczne kostiumy!
- Czu
łam się w nim bardzo dobrze - powiedziała bezrad-
nie Jayne.
- Powinna
ś wyglądać seksownie, a nie dobrze!
- A nie mo
żna tego połączyć?
- Raczej trudno. - Sylwia zsun
ęła pantofel i pomasowała
stop
ę. - Pęcherze - jęknęła cicho i skrzywiła się. - A więc,
jak wypad
ł wieczór? A najważniejsze, czy pocałował cię na
dobranoc?
Jayne
śniła ostatniej nocy o tym pocałunku. Ale czy śniła
o
śnie, czy też zdarzyło się to naprawdę?
- W czo
ło na pewno.
- Co to znaczy? - Sylwia zamruga
ła oczami.
- To znaczy,
że wszystko inne wymazałam ze świadomo-
ści.
- Och, to wspaniale. - Sylwia si
ę roześmiała i klasnęła
w d
łonie. - On pocałował cię, gdy byłaś nieprzytomna!
- Naprawd
ę?
- Kiedy si
ę znów spotkacie?
- Nie wspomina
ł, że chce się ze mną znowu umówić...
- Zobaczysz,
że to zrobi.
- Nie wiem, Sylwio. Ja jestem tylko... sob
ą, a on... -
Zrobi
ła wymowny gest. - Sama wiesz.
- Nie, nie wiem.
R
S
- Nawet je
śli... - Jayne westchnęła. - Och, powinnaś zo-
baczy
ć, jak patrzą na niego inne kobiety. Musiałabym z nimi
wspó
łzawodniczyć. - Wzruszyła ramionami. - A przecież
nie potrafi
ę.
- Musisz spróbowa
ć.
- To znaczy?
- Musimy schudn
ąć przed rejsem, to pewne. Ale zrobimy
wi
ęcej. Nowy makijaż, modne ciuchy. Spędzasz tyle godzin
w
świątyni mody, że powinnaś podpatrzeć nowe trendy.
Zamy
śliła się nad słowami Sylwii. Co by szkodziło, gdyby
cho
ć trochę się umalowała? I czy zawsze musi nosić kostiu-
my granatowe, czarne lub szare? Albo bia
łe bluzki i apaszki?
Mo
że, gdy straci kilka kilogramów, odkryje, że też ma kości
policzkowe?
A gdy ju
ż będzie chuda i piękna* może zasłuży sobie na
zainteresowanie Garretta?
- Zgoda, tak zrobimy! - powiedzia
ła z entuzjazmem.
Sylwia poderwa
ła się z kanapy.
- Po pierwsze, musimy si
ę pozbyć tego! - Pochyliła się
w stron
ę Jayne i rozwiązała pasiastą apaszkę na jej szyi.
- Hej!-zaprotestowa
ła Jayne.
- Daj spokój! Rozepnij guzik.
Jayne w przyp
ływie nagłej brawury posłuchała.
Obie kobiety u
śmiechały się do siebie szelmowsko, gdy
rozleg
ł się dzwonek interkomu.
- Jayne, szef chce ci
ę widzieć. - To była sekretarka Wa-
termana.
- Musz
ę iść - powiedziała Jayne.
- Ja te
ż, cześć! - odparła Sylwia wychodząc.
Czego móg
ł chcieć Waterman? Jayne, rozchełstana pod
szyj
ą, pobiegła szybko przez hol, a potem odetchnęła głębo-
ko dwa razy, nim otworzy
ła drzwi do gabinetu szefa.
R
S
Bill Pellman siedzia
ł obok biurka z niewinną, anielską
min
ą. To był zły znak.
Pan Waterman obrzuci
ł ją szybkim spojrzeniem, nie omi-
jaj
ąc roznegliżowanej szyi.
- Bill przyszed
ł do mnie z bardzo ważną sprawą - rzekł
urz
ędowym tonem.
Jayne odgad
ła, że chodziło o dwa nie dotrzymane terminy.
Ale Bill wcale nie wygl
ądał na skruszonego.
- Nie dotrzyma
łaś terminów złożenia dwóch zeznań po-
datkowych.
By
ła oszołomiona. Otworzyła i zamknęła usta.
- Obs
ługę tych klientów zlecił pan Billowi - przypo-
mnia
ła. - Ja pracowałam nad agencją Venus.
- Powinna
ś jednak ostrzec go o zbliżających się termi-
nach. Uwa
żam, że jesteś za to odpowiedzialna.
- Je
śli Bill zapoznałby się z datą napisaną na każdej te-
czce, zauwa
żyłby, kiedy upływa termin.
- To niepodobne do ciebie zrzuca
ć winę na kogoś innego,
Jayne - powiedzia
ł Waterman z wyrzutem.
- Nigdy nie zapomnia
łam o żadnych terminach! - od-
rzek
ła z oburzeniem. - To Bill był odpowiedzialny.
Potrz
ąsając głową, pan Waterman podniósł złote pióro.
- Wpisz
ę to do twoich akt.
Niewiarygodne!
- Sugeruj
ę, by wpisał pan również, że protestuję przeciw
tej opinii.- I po raz pierwszy, odk
ąd zaczęła pracować dla
Watermana, Jayne opu
ściła jego gabinet bez zezwolenia.
Nie zamierza
ła siedzieć tu i patrzeć, jak Bill napawa się
swoim sukcesem. Zebra
ła dokumenty, nad którymi pracowała
i skierowa
ła się z powrotem do biura agencji Venus, nie przej-
muj
ąc się, że było tam pełno wysokich i szczupłych kobiet.
R
S
Garrett, stoj
ąc w recepcji, przeglądał wiadomości, które
zebra
ła dlań Micky.
Jayne nie oddzwoni
ła. Pewnie z powodu tego pocałunku!
Garrett nie mia
ł wątpliwości. Pocałunek na dobranoc po
wspólnie sp
ędzonym wieczorze wydawał się wówczas do-
brym pomys
łem, dziś rano jednak, z jego powodu Jayne
z pewno
ścią czuła się niezręcznie.
Nie chcia
ł, by tak się czuła. We wzajemnych stosunkach
dokonali wczoraj znacznego post
ępu i nie chciał, by wszy-
stko wróci
ło do stanu poprzedniego.
- Co o tym my
ślisz, Garrett? - Matka przyniosła trzy
nowe zdj
ęcia i czekała na jego uwagi.
- To blondynki - skomentowa
ł.
- Tak, ale wiesz,
że Gustaw chce, by właśnie blondynki
prezentowa
ły jego jesienną kolekcję.
Garrett przyjrza
ł się raz jeszcze fotografiom.
- Tak, wiem.
- Twoja Jayne powiedzia
ła, że musimy zatrudnić więcej
modelek, a dzi
ś nie mieliśmy żadnej odpowiedniej kandy-
datki.
- Zamie
ścimy ogłoszenia w prasie. Poważne ogłoszenia,
a to kosztuje. Co my
ślisz o sponsorowaniu konkursu?
- Nie cierpi
ę tego. - Rebeka przymknęła oczy i wzdryg-
n
ęła się. - To tyle pracy.
- Czego nie cierpisz? - Sasha spojrza
ła przez ramię na
zdj
ęcia, które trzymała jej matka.
- Konkursu dla modelek - odpar
ła Rebeka.
- Ja te
ż nie! Wiecie co? Powinniśmy podkraść modelki
innym agencjom!
- Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie - powiedzia
ł
Garrett. Wojna z innymi agencjami by
ła ostatnią rzeczą, któ-
rej pragn
ął.
R
S
- Tak tylko pomy
ślałam - wycofała się Sasha. - Zresztą
zapytajcie Jayne, co o tym s
ądzi,
- Co o tym s
ądzę? - powiedziała Jayne, stając w drzwiach.
Garrett wygl
ądał nawet lepiej niż wczorajszego wieczoru.
Podchodz
ąc do recepcji, przycisnęła dokumenty do piersi.
Dobrze,
że stały tu jego matka i siostra. Była dziś w takim
nastroju,
że nie wiadomo na co mogłaby się odważyć.
- Spodziewa
łem się ciebie dopiero po południu - powitał
j
ą z szerokim uśmiechem Garrett. Jej widok sprawił mu
wyra
źną przyjemność.
- Ja te
ż - odrzekła sucho. - O co chcieliście mnie za-
pyta
ć?
- Sasha pragnie podkupi
ć modelki innym agencjom.
- Mo
żna to zrobić? - Jayne wybuchnęła śmiechem.
- Trzeba tylko obni
żyć nasz procent zysku - powiedziała
Sasha. - Czy mog
łabyś obliczyć, o ile możemy go obniżyć,
by nadal zarabia
ć pieniądze?
- Oczywi
ście. Mogę zrobić kalkulację.
- Nie podoba mi si
ę ten pomysł - odezwała się matka
Garretta. - Pozosta
łe nasze modelki zorientują się i odejdą
do innych agencji. Mo
żemy wylądować gorzej niż teraz.
- B
ędziemy więc musieli zaproponować im nowe warun-
ki - wtr
ąciła Sasha.
- Macie jakie
ś pomysły? -spytał Garrett.
- Dajcie im Jayne! - odezwa
ła się Micky, która dotąd
s
łuchała w milczeniu. - Sama również mam ochotę poprosić
j
ą o pomoc. Nikt nigdy nie uczył mnie, jak gospodarować
pieni
ędzmi.
- Ja te
ż chętnie powierzyłabym swe zasoby Jayne - do-
da
ła Sasha.
- Trafi
łyście w dziesiątkę - powiedział Garrett, patrząc
na Micky z aprobat
ą. - Te dziewczęta zarabiają mnóstwo
R
S
pieni
ędzy i nie wiedząc, co z nimi robić, często wszystko
przepuszczaj
ą. Jeśli podpiszą z nami umowę, zaproponujemy
im us
ługi Jayne jako doradcy finansowego.
- Podoba mi si
ę to - zgodziła się Rebeka. - Widzieliśmy
z Jamesem wiele m
łodych dziewcząt, które zmarnowały się
w tym zawodzie. To jest brutalny biznes, o czym zapominaj
ą.
- Jaka jest twoja odpowied
ź, Jayne? - zapytał Garrett.
- Brzmi zach
ęcająco - odpowiedziała. - Ale nie wiem,
czy Venus sta
ć na płacenie Watermanowi według obowiązu-
j
ących stawek. Byłoby dla was korzystniej zatrudnić własne-
go niezale
żnego doradcę finansowego.
- Masz t
ę pracę, Jayne, jeśli zechcesz - powiedział Gar-
rett z u
śmiechem.
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Mam tutaj pracowa
ć? - Jayne była zaskoczona. Co-
dziennie widywa
ć Garretta? W dodatku praca w Venus była
ryzykowna. Pozycja finansowa agencji rysowa
ła się nader
niejasno. Ale, szczerze mówi
ąc, ta perspektywa sprawiała jej
przyjemno
ść.
Garrett u
śmiechał się rozbrajająco, pokazując dołeczki
w policzkach.
- Czy proponujesz mi stanowisko dyrektora do spraw
finansowych? - upewni
ła się szybko.
- Tak - odpar
ł bez wahania.
- W porz
ądku.
Zaskoczony tak
łatwym zwycięstwem, zamrugał powie-
kami.
- Jeste
ś pewna?
Czy by
ła pewna? Nigdy przedtem nie podejmowała decy-
zji pod wp
ływem impulsu; Od początku kariery zawodowej
pracowa
ła u Watermana. Ale jeśli pozostanie tam dłużej, pra-
wdopodobnie sko
ńczy, pracując dla Billa Pełlmana...
- Jestem pewna - powiedzia
ła z naciskiem.
- Hurra! - krzykn
ęła radośnie Micky.
- Mamo, powinny
śmy zapolować na modelki - wtrąciła
Sasha, odk
ładając kopertę z dzisiejszymi ofertami na biurko
Micky.
Rebeka Charles sprawia
ła wrażenie zamyślonej.
R
S
- S
łyszałam od Gustawa, że Brynn Francis i Darnia Van-
derhoff s
ą niezadowolone ze swoich agentów.
- Znasz tak
ą interesującą plotkę i się nią z nami nie po-
dzieli
łaś? - Sasha ze zdziwieniem patrzyła na matkę.
- A
ż do tej pory nie wydawało mi się to istotne - powie-
dzia
ła Rebeka, gdy wychodziły z recepcji.
- Porozmawiajmy - zaproponowa
ł Garrett, przyglądając
si
ę uważnie Jayne. Wyjął jej z ręki teczki z dokumentami
i gestem poprowadzi
ł do dawnego gabinetu George'a Win-
doma.
- Zaskoczy
łam cię, prawda? - spytała, gdy zamknął drzwi.
- Owszem. - Schowa
ł segregatory do szafy. - Ostatnio
dowiedzia
łem się o tobie wielu zaskakujących rzeczy. -
Opar
ł się o biurko i przyglądał się jej bacznie.
Jayne pod wp
ływem tego palącego spojrzenia zabrakło
tchu w piersiach. Teraz nadszed
ł moment, byś wziął mnie
w ramiona, pomy
ślała. Myśl była podniecająca, ale właśnie
zosta
ł jej szefem; pracując razem, byli na widoku wszystkich,
nie wy
łączając jego matki.
- Sp
ędziłem wczoraj uroczy wieczór - wyszeptał.
- Ja te
ż - przyznała nieśmiało.
- Wiesz... - Zawaha
ł się, po czym dodał: - Nie dlatego
zaproponowa
łem ci tutaj pracę.
- A ja nie dlatego przyj
ęłam twoją propozycję - odparo-
wa
ła.
- To si
ę świetnie składa. - Gdy się uśmiechnął, w kąci-
kach jego oczu pojawi
ły się zmarszczki. - Powinnaś się jed-
nak zastanowi
ć, nim zrezygnujesz z dotychczasowej posady.
- Czy
żbyś zmienił zdanie? - Jayne nie chciała tracić czasu.
- Ale
ż nie.
- W takim razie nie próbuj mnie odwie
ść od mojej już
powzi
ętej decyzji.
R
S
- W
żadnym razie. Od początku pragnąłem cię zatrudnić,
tylko nie s
ądziłem, że mam szansę. Pace Waterman to presti-
żowa firma.
- I jeste
ś ciekaw, dlaczego z niej rezygnuję?
- Prawd
ę mówiąc, tak.
Nie mog
ła się przyznać, że powodem tej nagłej decyzji
jest ch
ęć przebywania bliżej niego. Nie była nawet gotowa
przyzna
ć się do tego przed samą sobą.
- To stara, stateczna firma - odpowiedzia
ła po namyśle.
- Stawa
łam się równie konserwatywna, jak ona. Poza tym
od pewnego czasu zacz
ęły się dziać niepokojące rzeczy... Nie
bardzo potrafi
łam się zorientować, co złego dzieje się wokół
mnie i dopiero wczoraj... - Nadal mia
ła przed oczami zado-
wolon
ą twarz Billa, a w uszach dźwięczały jej słowa Water-
mana. Wyprostowa
ła ramiona. - Zdałam sobie sprawę, że
u Watermana zasz
łam już najdalej, jak mogłam. Najwyższy
czas na zmian
ę.
- Mam nadziej
ę, że jesteś przygotowana również na duże
wyzwania.
- Owszem. - Cz
ęściej powinna być impulsywna. Dobrze
si
ę z tym czuła. - Możemy omówić warunki?
- Tak, przypuszczam,
że chcesz wiedzieć, ile będzie wy-
nosi
ć twoja pensja? - Roześmiał się i potarł dłonią kark.
- Mo
że zapłacisz sobie tyle, ile płaciliśmy Watermanowi?
- To bardzo szczodra oferta. Ale chyba nie mo
żesz sobie
na to pozwoli
ć.
- W takim razie wyci
ągnij średnią. Możemy sobie na to
pozwoli
ć?
Wiedzia
ła, że dostanie mniej niż niegdyś George Windom,
ale i tak znacznie zyskiwa
ła w stosunku do dotychczasowych
zarobków.
- Tak, mo
żemy - odrzekła z uśmiechem.
R
S
- Wszystko za
łatwione?
- Jaki b
ędę miała tytuł?
- Jaki ci si
ę żywnie podoba. - Garrett rozłożył ręce w po-
jednawczym ge
ście.
Jayne rozejrza
ła się po tonącym w aksamitach gabinecie
Windoma i powiedzia
ła żartobliwie:
- Bogini... To by brzmia
ło odpowiednio.
Garrett roze
śmiał się głośno.
- Bogini ksi
ęgowości, kiedy więc zaczynasz?
Dwa tygodnie wypowiedzenia, które da
ła Watermanowi,
by
ło równie satysfakcjonujące, jak pokazanie Billowi ogro-
mu pracy, jaki po niej odziedziczy
ł.
Waterman by
ł szczerze zaskoczony jej rezygnacją. Co
prawda, nie próbowa
ł namawiać jej, by została, ale widok
poblad
łej twarzy Billa wynagrodził jej to rozczarowanie.
- Kiedy... kiedy to wszystko zd
ążyłaś zrobić? - zapytał,
gdy pokazywa
ła mu teczki klientów.
- Pracowa
łam w wieczory i weekendy - powiedziała ra-
do
śnie. Ale nie miała zamiaru poświęcić Watermanowi wię-
cej swego wolnego czasu.
Tylko Sylwia by
ła przygnębiona z powodu jej odejścia.
Pocieszy
ła się jednak szybko, gdy zdała sobie sprawę, że
odwiedzaj
ąc Jayne, na pewno nadarzy się okazja, by spotkać
Sandora, gdy b
ędzie bawił w mieście.
Na razie Charlesowie wyjechali do Nowego Jorku na roz-
mowy z modelkami. Garrett natomiast poch
łonięty był pracą
i prawie nie widywali si
ę z Jayne.
By
ła z tego nawet zadowolona. Zapisała się wraz z Sylwią
do klubu odnowy biologicznej.
Jak miejsce, w którym czu
ła się tak źle, mogło nosić taką
nazw
ę? Gdy następnego poranka po sesji ćwiczeń z trenerem
R
S
chcia
ła wstać z łóżka, jej mięśnie po prostu wyły z bólu,
a ona wraz z nimi. Jeszcze gorzej si
ę czuła po zjedzeniu
śniadania złożonego z połówki grejpfruta i grzanki bez mas-
ła. Pół godziny później znów była głodna.
Nast
ępna sesja ćwiczeń poświęcona była kolejnej grupie
mi
ęśni, które zaczęły boleć, nim poprzednie zdołały się uspo-
koi
ć.
- Na randce z Sandorem straci
łam dwa kilo! - oświad-
czy
ła Sylwia, gdy kilka dni później wpadła o dziesiątej na
drugie
śniadanie. - Pomyśl tylko, ile stracę, kiedy on wróci!
Jayne zaburcza
ło w żołądku na widok białej, papierowej
torebki przyniesionej przez przyjació
łkę. Sylwia postawiła
fili
żankę na biurku, otworzyła torbę i rzuciła jej śliwkę.
- Och, pycha! - zakpi
ła Jayne. - Właśnie myślałam, jaka
jestem g
łodna i jak chętnie zjadłabym śliwkę.
- Musimy by
ć wobec siebie nieugięte - rzekła Sylwia i
z entuzjazmem ugryz
ła kawałek swojej.
- Co si
ę stało z moją kawą? - spytała Jayne, kiedy uchy-
li
ła wieczko filiżanki. W środku połyskiwała bursztynowa
ciecz.
- To herbata zio
łowa. Jest o wiele zdrowsza.
Jayne po
łożyła głowę na biurku i jęknęła.
Pod koniec tygodnia okaza
ło się, że Sylwia straciła kolej-
ne pó
łtora kilograma, Jayne natomiast zaledwie dwadzieścia
pi
ęć deko i było to widoczne tylko wówczas, gdy stała na
samym brzegu wagi.
- Nie martw si
ę - pocieszała ją Sylwia, gdy spotkały się
w sali gimnastycznej. - Jestem od ciebie wy
ższa, może szyb-
ciej si
ę odwodniłam.
- Ja te
ż mogłam stracić trochę wody - burknęła Jayne,
siadaj
ąc na jednym z przyrządów.
- A mo
że rozwijasz mięśnie? - ucieszyła się jej przyja-
ció
łka. - Mięśnie ważą więcej niż tłuszcz.
R
S
- Chcesz powiedzie
ć, że mimo tych tortur mogę jeszcze
zyska
ć na wadze? - jęknęła żałośnie Jayne.
- Oprócz Brynn i Darnii znale
źliśmy kilka innych wscho-
dz
ących gwiazd, które są zainteresowane podpisaniem z nami
umowy. - James Charles wyczyta
ł nazwiska a Rebeka przez
drugi telefon przekazywa
ła Garrettowi własne komentarze.
- Je
śli uważacie, że warto, podpiszcie z nimi kontrakty
- odpowiedzia
ł Garrett. Po tylu latach pracy w biznesie wie-
dzia
ł, że jego rodzice rzadko się mylili.
- Uwa
żamy, że powinieneś przyjechać i porozmawiać
z dziewcz
ętami. Wahają się, czy nawiązać współpracę
z agencj
ą spoza Nowego Jorku.
- Powiedzieli
ście im chyba, że nie będą musiały opusz-
cza
ć Nowego Jorku?
- Oczywi
ście, ale byłoby lepiej, gdybyś osobiście je
o tym zapewni
ł. Poza tym wytłumaczysz, na czym polegają
dodatkowe us
ługi Jayne.
- Przylecia
łbym, gdybym mógł. Ale teraz nie jest właści-
wy moment. Jayne zaczyna prac
ę od poniedziałku.
- Ona doskonale poradzi sobie bez ciebie - rzek
ła Rebeka.
- Ale nie potrafi anga
żować modelek.
- Nie oczekujemy tego po niej - powiedzia
ła matka.
- Tylko na kilka dni, Garrett - poprosi
ł ojciec.
Garrett przymkn
ął oczy. Miał wrażenie, że od kolacji,
któr
ą zjadł z Jayne, minęła cała era. Rzeczywiście, to było
bardzo dawno... I teraz mia
ł wyjechać, gdy ona przychodzi
do pracy na sta
łe? Ale tak musiało być.
- Zobaczymy si
ę w poniedziałek po południu - powie-
dzia
ł do słuchawki.
Z okazji pierwszego dnia pracy w agencji Venus Jayne
R
S
w
łożyła nowy strój. Niestety, nie mogła kupić go w mniej-
szym rozmiarze. I - mimo protestów Sylwii - by
ł to kostium,
tyle
że jasnoniebieski, co stanowiło pewien przełom. Ponadto
w
łożyła pod spód dzianinową bluzkę z dekoltem w łódkę,
która ods
łaniała szyję. Dokonała nawet eksperymentu i uma-
lowa
ła się, używając różu i tuszu do rzęs.
Lunch zamierza
ła zjeść - a raczej spędzić - z Micky. Mia-
ła jej pomóc ustalić budżet w zamian za lekcję makijażu.
Jak tylko pojawi
ła się w drzwiach, powitał ją radosny
i tajemniczy zarazem u
śmiech Micky.
- Och, id
ź szybko zobaczyć swoje nowe biuro! - zachęciła.
Gdy wy
łoniła się zza zakrętu korytarza, ujrzała Garretta
mocuj
ącego mosiężną tabliczkę na drzwiach jej przyszłego
gabinetu. Poczu
ła na ciele przyjemny dreszcz. Jej nowe sta-
nowisko stawa
ło się oficjalne.
- Dzi
ękuję ci, Garrett.
Kiedy cofn
ął się o krok, mogła przeczytać napis: Jayne
Nelson - bogini ksi
ęgowości.
- Ale
ż, Garrett!
- Czy nie takiego tytu
łu pragnęłaś?
- No, tak... - Jayne si
ę roześmiała. - Ale nie mogę uwie-
rzy
ć, że umieściłeś taki napis na drzwiach!
Garrett, chichocz
ąc pod nosem, otworzył drzwi i wpuścił
j
ą do środka.
Na biurku sta
ł ogromny bukiet tropikalnych kwiatów. Za-
dowolona, przeczyta
ła wizytówkę: „Witaj w Venus - rodzina
Charlesów". Poczu
ła ukłucie rozczarowania, że Garrett nie
napisa
ł czegoś bardziej osobistego.
Naprawi
ł to chwilę później.
- Ciesz
ę się, że tu jesteś - powiedział stłumionym gło-
sem. - Mia
łem zamiar zaprosić cię dzisiaj na lunch, żeby to
uczci
ć, ale, niestety, muszę polecieć do Nowego Jorku...
R
S
Do Nowego Jorku? Wyje
żdżał? Bądź zawodowcem,
Jayne, zgromi
ła się w duchu.
- W porz
ądku - powiedziała obojętnym tonem. - Jem
dzisiaj lunch z Micky.
Twarz Garretta wyra
żała rozczarowanie. Wyglądało na to,
że nie wiedział, co powiedzieć.
- Có
ż, wiem, że to nieładnie zostawiać cię samą pierw-
szego dnia, ale w
łaśnie w południe mam samolot.
- Nie jestem tu pierwszy raz. - Jayne zmusi
ła się do
u
śmiechu. - Nie martw się o mnie. Życzę ci miłej i owocnej
podró
ży.
Pierwszego dnia Jayne mia
ła mnóstwo pracy. Dużo czasu
sp
ędziła przy telefonie, zamykając rachunki i próbując uspo-
koi
ć wierzycieli. Otrzymała również wiadomość, że ślad
George'a Windoma wiedzie na po
łudnie i że prawdopodob-
nie opu
ścił kraj. Ta informacja jej nie zaskoczyła. Odbyła
równie
ż szczerą rozmowę z prowadzącym śledztwo na temat
szansy odzyskania cho
ć części skradzionych pieniędzy. Pro-
gnozy nie by
ły optymistyczne, co również jej nie zaskoczyło.
Z pewnymi oporami zdecydowa
ła się na telefon do apar-
tamentu Charlesów w Nowym Jorku. Mia
ła nadzieję, że od-
bierze Garrett.
Ale po drugiej stronie s
łuchawki rozległ się głos Sandora.
- S
łucham?
Nie mia
ła powodu pytać o Garretta. Powinna tylko prze-
kaza
ć informacje.
- Tu Jayne Nelson. Musz
ę wam powiedzieć, że zdaniem
policji George Windom wyjecha
ł z kraju.
- Sam mog
łem im to powiedzieć.
Jayne zgadza
ła się z jego zdaniem.
- Ale teraz zosta
ło to oficjalnie potwierdzone.
R
S
- Wszystko jedno. Powiedz lepiej, jak przedstawia si
ę
sprawa pensji, które nam wyznaczy
łaś?
- Jakich pensji?
- Chodzi mi o moje pieni
ądze!
- Wi
ększość z nich zabrał George.
- Chodzi mi o pieni
ądze za zdjęcia, które zrobiłem z Sa-
sh
ą do reklamy perfum.
- Wyja
śniłam wam już, że według nowego biznesplanu
ca
ła rodzina musi przekazywać jak najwięcej własnych do-
chodów na konto agencji.
- Wielkie nieba! Dosta
łem zaledwie trzecią część te-
go, co mi si
ę należało. Nie potrafię za taki nędzny grosz
prze
żyć!
- Wiem,
że to trudne, ale musicie przez jakiś czas ogra-
niczy
ć wydatki.
- Daj spokój! - Rzuci
ł słuchawkę.
Jayne nie podobali si
ę młodzi gniewni, ciskający słuchaw-
kami, ale nie chcia
ła się skarżyć Garrettowi. Do chwili jed-
nak, gdy trzy dni pó
źniej zadzwoniła do niej Elaine, koleżan-
ka z banku.
- Przepraszam, Jayne,
że nie zauważyłam tego na czas, by
ci
ę ostrzec, ale czek Aleksandra Charlesa został zwrócony z
powodu niewystarczaj
ących funduszy na jego osobistym kon-
cie.
- Sandor wystawi
ł czek bez pokrycia?
- Tak, na trzy tysi
ące dolarów. Czy chcesz przenieść pie-
ni
ądze z innego konta, by go pokryć?
- Nie. Pozwól,
że najpierw skonsultuję sprawę z Charle-
sami.
Elaine g
łęboko westchnęła.
- Masz dwie godziny czasu, zgoda? - powiedzia
ła.
- Dzi
ękuję.
Tym razem musia
ła się skontaktować z Garrettem. Nie
R
S
zasta
ła go w mieszkaniu, zostawiła więc wiadomość na se-
kretarce.
- Mam przeczucie,
że nie czeka mnie dobra wiadomość
- powiedzia
ł, gdy oddzwortił.
Jayne powiedzia
ła o czeku.
- Je
śli chcesz przenieść pieniądze z innego rachunku, po-
wiedz od razu, bym mog
ła jeszcze zatelefonować do Elaine.
Garrett zakl
ął pod nosem.
- W innych okoliczno
ściach chciałbym, żeby Sandor po-
niós
ł konsekwencje, ale teraz musimy przynajmniej sprawiać
wra
żenie solidnych finansowo, żeby nasi wierzyciele nie za-
cz
ęli się denerwować, zwłaszcza po ostatniej serii czeków
bez pokrycia. - Garrett na chwil
ę umilkł, potem powiedział
spokojnie: - Przenie
ś jego procenty z naszego bieżącego
konta. To b
ędzie, dla niego nauczka.
- Zgoda.
Na szcz
ęście zdążyła jeszcze zadzwonić do Elaine, ale
dokonanie koniecznych zmian w planie wydatków zaj
ęło jej
reszt
ę popołudnia. Co za dzień!
Przyszed
ł wreszcie czas na spotkanie z Sylwią w sali gim-
nastycznej . Jayne zapakowa
ła do teczki papiery, które zamie-
rza
ła przeczytać w domu wieczorem i opuściła swój gabinet.
Micky, pi
łując paznokcie, rozmawiała z kimś przez te-
lefon.
- ...trzy telefony od Patricka. Twierdzi,
że wy dwoje,
w bia
łych swetrach wyśmienicie się nadajcie do zdjęć na
Alasce. Chce,
żeby to były artystyczne czarno-białe zdjęcia
na
śniegu.
- Nienawidz
ę śniegu...
Jayne zaskoczona zatrzyma
ła się. To zabrzmiało jak głos
Sandora...
- On o tym wie. Ale podniesie wam za to ga
żę.
R
S
- Och, bardzo potrzebuj
ę pieniędzy. Wiesz, że ta mała,
pospolita mysz zamkn
ęła nam kasę.
Dopiero teraz Jayne zda
ła sobie sprawę, że Micky; włą-
czy
ła w telefonie urządzenie głośno mówiące, dzięki czemu
g
łos Sandora rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu.
- Lubi
ę Jayne - powiedziała Micky. - Jest mądra.
U
śmiechnęła się pod nosem. Przyzwoita dziewczyna z tej
Micky, pomy
ślała.
- No có
ż, gdy wygląda się tak jak ona, lepiej przynaj-
mniej robi
ć wrażenie, że jest się mądrym.
- Sandor, jeste
ś złośliwy - przerwała mu Micky.
- Wiesz,
że poskarżyła się mojemu bratu i musiałem wy-
s
łuchać straszliwie nudnej reprymendy? Ale to przecież my
z Sash
ą utrzymujemy rodzinę! Jeśli więc chcę sobie kupić
now
ą wieżę, powinienem mieć na to pieniądze bez płaszcze-
nia si
ę przed tą pospolitą, pozbawioną gustu kobietą - dodał
tonem pogardy.
Z jednej strony wiedzia
ła, że Sandor po prostu wyłado-
wuje si
ę po kłótni z Garrettem, z drugiej zaś - poczuła bo-
lesne uk
łucie w sercu.
Jak
że mogła być tak naiwna! Zauroczona kolacją we dwo-
je i jednym nami
ętnym pocałunkiem na dobranoc, zrezygno-
wa
ła z doskonałej posady w przodującej firmie rachunko-
wej! A wszystko po to, by karmi
ć się fantazjami na temat
Garretta! Oszukiwa
ła samą siebie. Garrett nie mógł uznać jej
za atrakcyjn
ą kobietę. Była niska, tłusta i, jak to określił
Sandor - pozbawiona gustu!
Jayne, jak odr
ętwiała, cofnęła się o krok, a gdy się odwró-
ci
ła, zobaczyła lśniącą tabliczkę na drzwiach swego gabinetu.
Bogini ksi
ęgowości! To Garrett ją tutaj umieścił, jak na urą-
gowisko!
Nic nie mog
ła poradzić na swój wzrost, ale ostatecznie nie
R
S
musia
ła być ani tłusta, ani źle ubrana. W końcu pracowała
w agencji modelek. To zobowi
ązywało.
Garrett tego od niej wymaga
ł.
- Czy jeste
ś absolutnie pewna, że woda nie zawiera żad-
nych kalorii? - spyta
ła Jayne pod koniec następnego tygo-
dnia, podczas którego maltretowa
ła mięśnie i odmawiała so-
bie jedzenia.
- Twój organizm jeszcze si
ę nie przestawił - odrzekła
Sylwia. - Nie czujesz przyp
ływu energii?
- Nie! - burkn
ęła nieuprzejmie Jayne.
Sylwia czu
ła się bardziej energiczna. Często to powtarza-
ła. Cóż, krótkie, opięte spódnice Sylwii teraz kręciły się wo-
kó
ł jej bioder.
- Podobno odwo
łałaś wizytę u kosmetyczki?
- Tak. - G
łos Jayne się załamywał. - Czy to ma sens?
- Có
ż, czasami po masażu dostaje się wyprysków.
Jayne przekona
ła się o tym na własnej skórze.
- A wi
ęc po co to wszystko? - powtórzyła.
-
Żeby mieć ładną cerę.
- Moja przedtem wygl
ądała lepiej.
Sylwia nie zaprzeczy
ła, ponieważ zaprzeczyć nie mogła.
Twarz Jayne po dwóch wizytach w renomowanym gabinecie
kosmetycznym szpeci
ły czerwone wypryski.
- W takim razie zrób sobie przynajmniej pedikiur - po-
wiedzia
ła Sylwia zniecierpliwionym tonem.
- To jest my
śl. - Jayne lubiła robić sobie pedikiur, mimo
że była jedyną osobą, która widywała swoje palce u nóg.
Czasami zdejmowa
ła w biurze pantofle, by popatrzeć na
swoje stopy. Zastanawia
ła się, czy spodobałyby sięGarrerto-
wi...
- Kiedy wraca Garrett? - spyta
ła Sylwia.
R
S
- Jeszcze nast
ępny tydzień spędzi z rodzicami w Nowym
Jorku.
Wiedzia
ła, że Sylwii w gruncie rzeczy chodziło o Sando-
ra, ale wstydzi
ła się zapytać wprost. Nie zadzwonił do niej
ani razu. Jayne obawia
ła się, czy przyjaciółka nie obdarzyła
go g
łębszym uczuciem, niż to było rozsądne. Chciała nawet
wyrazi
ć swoją o nim opinię, ale Okazała wielkoduszność.
- Mamy wi
ęc mnóstwo czasu na chudnięcie! - oświad-
czy
ła Sylwia z entuzjazmem i tym energiczniej zabrała się
do
ćwiczeń.
- Szybko tracisz na wadze, prawda?
- Schud
łam już trzy kilo, a właściwie dopiero przestałam
podjada
ć. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, ile pochłaniam
w ci
ągu dnia!
Jayne straci
ła dopiero pół kilo, mimo że jadła tyle samo,
co Sylwia. Ale mo
że się myliła?
Dokona
ła natomiast prawdziwego postępu w dziedzinie
makij a
żu. Przy pomocy Micky kupiła cienie do powiek, kred-
ki, puder, kremy i szminki. Codziennie wstawa
ła pół godziny
wcze
śniej, by się umalować.
Wizyty w gabinecie kosmetycznym, rozmaite kuracje
upi
ększające oraz ćwiczenia gimnastyczne zajmowały jej
prawie dwie godziny dziennie.
Mia
ła nadzieję, że Garrett zauważy i pochwali wysiłek,
jaki podj
ęła, by poprawić swój wygląd.
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Pi
ątek był cudownym, pięknym dniem. Garrett zadzwonił,
żeby poinformować, że wraca w weekend wraz z rodzicami.
A spódnica jasnoniebieskiego kostiumu Jayne by
ła luźna
w pasie! Prawie wszystkie jej spódnice by
ły za luźne w pa-
sie. Pasowa
ły tylko te, które od początku były za ciasne.
- Co mam robi
ć? - spytała Sylwię przez telefon.
- Zapnij si
ę na agrafkę. Spotkamy się w porze lunchu
i pójdziemy po zakupy.
Jayne nie zjad
ła śniadania, choć było to karygodne złama-
nie zasad diety. Ba
ła się jednak, że jeśli cokolwiek zje, znów
zyska na wadze. Jej lu
źne spódnice zrobiły na Sylwii wra-
żenie.
- Wygl
ąda na to, że tłuszcz się zmęczył oporem i złożył
bro
ń. - Zaczęła przerzucać wieszaki z sukienkami w mniej-
szym rozmiarze ni
ż Jayne dotychczas nosiła.
- Chyba ju
ż najwyższy czas, skoro minął miesiąc? - po-
wiedzia
ła Jayne.
- Oczywi
ście. Myślałam już nawet, że oszukujesz i pod-
jadasz w domu. - Sylwia zdj
ęła z wieszaka wąską, turkuso-
w
ą sukienkę bez rękawów i podała Jayne.
- Nie w
łożę tego do biura! - obruszyła się Jayne.
- Oczywi
ście, że włożysz. O, zobacz, jest żakiet do kom-
pletu! - Wyci
ągnęła żakiet z błyszczącym kołnierzem.
Jayne podj
ęła wyzwanie. Co więcej, w wielu rzeczach
R
S
zakocha
ła się od pierwszego wejrzenia i wydała na nie mnó-
stwo pieni
ędzy. Kupowanie ciuchów jeszcze nigdy nie było
tak zabawne.
- Wiesz co? - Sylwia przygl
ądała się Jayne w lustrze
w przebieralni. - Masz zdecydowanie szczuplejsz
ą twarz.
Ale w
łosy nie wyglądają dobrze...
- Nie wygl
ądają dobrze, odkąd zrobiłam sobie domową
trwa
łą - przyznała Jayne z wyrzutem.
- My
ślę, że należałoby je obciąć - rzekła Sylwia.
By nie sta
ć się po raz drugi ofiarą kunsztu fryzjerskiego
swej przyjació
łki, Jayne powiedziała pospiesznie:
- Zapytaj Micky, gdzie strzy
że sobie włosy i cży może
umówi
ć mnie na sobotę. Podkreśl, że sprawa jest pilna.
Gdy w poniedzia
łek rano Garrett zapukał do drzwi gabi-
netu „bogini ksi
ęgowości", za biurkiem zobaczył nieznajomą
kobiet
ę.
- Garrett! Wróci
łeś!
- Jayne...? - G
łos kobiety przypominał Jayne, ale ona
sama nie wygl
ądała jak Jayne. Co ona ze sobą zrobiła?
- Wygl
ądasz... wspaniale - powiedział, rozumiejąc, że
komplement jest po
żądany.
- Obci
ęłam włosy - powiedziała Jayne z szerokim
u
śmiechem.
Garrett przyjrza
ł się jej uważniej. Włosy niewiele zostały
obci
ęte, ale, ułożone w małe loczki, opadały teraz zalotnie
poni
żej policzków, co podkreślało oczy i nadawało twarzy
nowe proporcje.
- Podoba mi si
ę - powiedział z przekonaniem. Zauważył
jednocze
śnie makijaż i profesjonalnie wyskubane brwi. Była
to niew
ątpliwie Jayne, ale w staranniejszym wydaniu.
Có
ż, przyzwyczai się do jej nowego wizerunku...
R
S
- Ca
ła reszta też mi się podoba - dodał, ruchem ręki
wskazuj
ąc jej nowy strój. - A co z naszym lunchem? Zjemy
go dzi
ś razem? - Po spędzeniu dwóch tygodni ze swoją ro-
dzin
ą, miał szczerą ochotę porozmawiać z kimś, kogo nie
interesuj
ą wyłącznie stroje i kosmetyki.
- Z ogromn
ą chęcią! - powiedziała radośnie.
Przez ca
łe przedpołudnie Garrett był ogromnie zajęty.
Lunch z Jayne jawi
ł mu się jak oaza spokoju wśród panują-
cego wokó
ł niemiłosiernego zgiełku.
Nadesz
ła wreszcie odpowiednia pora. Zabrał Jayne do wło-
skiej restauracji, któr
ą odkrył całkiem niedawno. Nie była
jeszcze modna i popularna, zachowa
ła więc intymną atmosfe-
r
ę. Liczył na spokojny posiłek, podczas którego będą mogli
kontynuowa
ć rozmowę zaczętą podczas pamiętnej kolacji.
Chcia
ł oderwać się od problemów związanych ze światem
mody. Jayne by
ła jedyną osobą, która mogła mu w tym po-
móc.
- Podaj
ą tu wspaniałe manicotti - zasugerował, gdy
otworzy
ła kartę dań. - A jeśli masz ochotę sobie pofolgować,
to polecam fettuccine Alfredo.
- Zawiera chyba z milion kalorii - powiedzia
ła Jayne,
potrz
ąsając głową. - Zresztą manicotti nie jest lepsze.
Nie mog
ła wiedzieć, że w uszach Garretta słowa te za-
brzmia
ły dokładnie tak samo, jakby wypowiedziała je jego
matka, siostra lub pierwsza z brzegu modelka. Nie spodzie-
wa
ł się, że Jayne przywiązuje taką wagę do kalorii.
- Cokolwiek zamówisz, zostaw sobie miejsce na tirami-
su. Podaj
ą tu wyśmienite.
- Tiramisu w ogóle nie wchodzi w gr
ę. - Jayne oddała
kelnerowi kart
ę. - Sałatkę owocową bez sosu, proszę. To
wszystko.
-
Żartujesz, prawda? - Wybuchnął śmiechem. - Po-
wiedz, co naprawd
ę zjesz?
R
S
- Sa
łatkę owocową - powtórzyła z determinacją.
Z wyrazem rozczarowania na twarzy Garrett zamówi
ł ma-
nicotti.
- Jak sobie radzi
łaś beze mnie w agencji? - spytał.
- Doskonale. To chyba by
ła najłatwiejsza zmiana pracy
w historii.
- S
ą nowe, niemiłe niespodzianki ze strony George'a?
Jayne zaprzeczy
ła ruchem głowy.
- Mam wszystko pod kontrol
ą.
Garrett ch
ętnie poznałby szczegóły, ale nie było sensu
o nie pyta
ć, gdyż Jayne nie miała przy sobie dokumentów.
Zreszt
ą nie chciał, by interesy zdominowały to spotkanie.
- A jak sp
ędziłeś czas w Nowym Jorku? - odezwała się
Jayne. - S
ą jakieś nowinki?
To dziwne, ale Garrett nie s
ądził, że kiedykolwiek usłyszy
takie s
łowo w ustach Jayne.
- Ze
świata polityki czy finansów?
Wybuchn
ęła śmiechem.
- Mody, oczywi
ście!
Jayne nie pró
żnowała podczas nieobecności Garretta. Za-
miast gazet finansowych, czyta
ła teraz w domu magazyny
mody. Chcia
ła zrobić na Garretcie wrażenie swą nowo nabytą
wiedz
ą na temat biznesu, w którym pracował. Zresztą teraz
to by
ł również jej biznes.
Zauwa
żyła, że patrzył na nią w dziwny sposób. Jak nigdy
przedtem. To dobrze. Chcia
ła, by zobaczył ją w innym świet-
le. Ostatecznie, nie bez powodu m
ęczyła się codziennie na
sali gimnastycznej?
Wzi
ęła sobie za punkt honoru poznanie i nauczenie się na
pami
ęć nazwisk wszystkich modelek, które obecnie repre-
zentowali oraz gwiazd, które podpisa
ły kontrakty z konku-
R
S
rencyjnymi agencjami. On pewnie my
ślał, że ją to wcale nie
interesuje...
- Czy twoi rodzice sk
łonili Darnie i Brynn do podpisania
z nami kontraktu? - spyta
ła.
- Och, zabiegaj
ą o to. - Garrett poruszył się na krześle.
- To wspaniale! Widzia
łam je w majowym numerze
„Vogue".
- Naprawd
ę? - Patrzył na nią zdumiony.
Jayne skin
ęła głową, uśmiechając się z satysfakcją. Nare-
szcie zrobi
ła na nim wrażenie!
- Poznasz je osobi
ście pod koniec tygodnia - powiedział.
- Ale wola
łbym porozmawiać z tobą o swoich prywatnych
finansach...
- Poznam Brynn i Darnie? Naprawd
ę?
- Tak... - By
ł naprawdę zdziwiony.
- Ale co ja na siebie w
łożę?! Muszę wyglądać profesjo-
nalnie. .. ostatecznie pracujemy w modzie, nieprawda
ż?
Garrett ledwie powstrzyma
ł się, by nie chwycić jej za
szyj
ę i nie krzyknąć z furią: „Kimże jesteś? Co zrobiłaś
z Jayne?".
Nie uczyni
ł tego, ale po półgodzinie nudnej i męczącej
rozmowy, uregulowa
ł rachunek, nawet nie pytając, czy Jayne
ma ochot
ę na kawę. Wiedział, że dłużej tego nie wytrzyma.
Co w ni
ą wstąpiło? Miał nadzieję, że dziś po południu,
gdy us
łyszy jej raport finansowy, będzie lepiej. Musi być
lepiej.
- Sylwio, czy mo
żesz rozmawiać? - Jayne rzadko telefo-
nowa
ła do przyjaciółki podczas godzin pracy, ale po dzisiej-
szym lunchu z Garrettem po prostu musia
ła.
- Mog
ę słuchać i jednocześnie pisać na maszynie. Jak
przebieg
ł lunch?
R
S
- Nie przeoczy
łam nazwiska ani jednej modelki! Dys-
kutowali
śmy o nowych trendach w modzie!
- Wspaniale!
- Powinna
ś zobaczyć, jak teraz mi się przygląda. Chyba
nareszcie mnie zauwa
żył!
Umówi
ły się na sali gimnastycznej kwadrans wcześniej
ni
ż zwykle. Odłożywszy słuchawkę, Jayne zaczęła się przy-
gotowywa
ć na spotkanie z Garrettem.
Zaskoczy
ło ją, gdy pół godziny wcześniej, niż się spodzie-
wa
ła, zapukał w jej otwarte drzwi.
- Jestem za wcze
śnie, wiem. - Podniósł rękę do góry
w przepraszaj
ącym geście. - Chciałem uciec od urywającego
si
ę telefonu. - Usiadł na krześle i odetchnął głęboko. - Czuję
si
ę tak, jakbym rozmawiał od wielu godzin. A przede mną
jeszcze mnóstwo pracy... Wiesz, znalezienie nowego talentu
to wspania
ła sprawa, ale w gruncie rzeczy potrzebne są nam
gwiazdy,
żeby zwrócić na siebie uwagę. Brynn i Darnią to
supermodelki. Je
śli je zdobędziemy, wysuniemy się na rynku
na pierwsze miejsce. Ale je
śli nie... Cóż, zaczną się plotki,
dlaczego tak si
ę stało. - Umilkł i potarł dłonią kark.
Nie musia
ł tego wyjaśniać. Jayne rozumiała sytuację.
- W ka
żdym razie ich wizyta w tym tygodniu ma dla nas
ogromne znaczenie. Licz
ę na ciebie, Jayne.
Jayne z trudem prze
łknęła ślinę, spojrzała prosto w jego
niebieskie oczy.
- Nie zawiod
ę cię.
Gdy rankiem w dniu wizyty Brynn i Damii Jayne wesz
ła
na wag
ę, okazało się, że straciła kolejne dwa kilogramy,
a wcale nie sta
ła na jej krawędzi.
Poprzedniego dnia Sylwia namówi
ła ją na kupno kremo-
wej, jedwabnej koszuli z d
ługimi rękawami w oryginalny
R
S
wzór, przedstawiaj
ący cygara i kłęby dymu oraz krótką, brą-
zow
ą spódnicę. Jayne co prawda uważała, że spódnica nie
jest odpowiednia do pracy, ale by
ła modna, a tego dnia, ze
wzgl
ędu na wizytę sławnych modelek, powinna wyglądać
awangardowo.
Gdy stan
ęła we frontowych drzwiach, od razu spostrzegła
pe
łne podziwu spojrzenie Micky.
- Jayne! Czeka
łam, aż przecenią ten komplet!
- Có
ż, jeszcze nie przecenili... - wyznała Jayne ze skruchą.
- To przekracza
ło możliwość mojego budżetu - powie-
dzia
ła Micky.
- Mojego te
ż - wyznała Jayne. Wymieniły z Micky
u
śmiechy, po czym Jayne odwróciła się i zobaczyła najpierw
Garretta, a o u
łamek sekundy później swe lustrzane odbicie,
a raczej fantazj
ę na swój temat, jaką zwykle pieściła w ma-
rzeniach.
Przez t
ę jedną chwilę Jayne była wysoka i tak chuda, że
mog
łaby codziennie jeść fettuccine bez uszczerbku dla figu-
ry. Mia
ła proste, długie włosy, przetykane złotymi pasemka-
mi, a ko
ści policzkowe były tak wystające, że rzucały cienie
na wydatne, zmys
łowe usta. Pod spódnicą ciągnęły się długie,
bardzo d
ługie nogi...
Potem Garrett otworzy
ł drzwi, a wtedy jej odbicie oraz
druga kobieta wesz
ły do recepcji. Fantazje Jayne zamieniły
si
ę w koszmar. Żadna kobieta nie chciałaby przecież spotkać
si
ę twarzą w twarz z kimś identycznie ubranym. A zwłaszcza
gdy ta inna kobieta by
ła dużo wyższa i o wiele szczuplejsza.
Powinnam w
łożyć coś czarnego, pomyślała. Czarny ko-
stium...
- Hej, jeszcze jedna wielbicielka Scarcella! - zawo
łała
modelka ubrana tak samo jak Jayne, w której Jayne rozpo-
zna
ła Brynn. - Prawda, że to wspaniały komplet?
R
S
Skin
ęła w milczeniu głową, unikając wzroku Garretta.
- Och, tak - powiedzia
ła druga modelka, która musiała
by
ć Darnią. - Mam chyba ze dwadzieścia jego spódnic. Ku-
puj
ę je ze względu na guziki.
Jayne tak
że podobały się guziki w kształcie małych, zło-
tych cygar. Na Szcz
ęście Garrett przerwał dyskusję na temat
guzików, nim Jayne zd
ążyłaby się skompromitować, przy-
znaj
ąc, że w ogóle nie słyszała nazwiska Scarcelli.
- Jayne... - Garrett dotkn
ął lekko jej ramienia. - To jest
Brynn Francis i Darnia Vanderhoff, - Odwróci
ł się do mode-
lek. - Jayne jest naszym doradc
ą finansowym.
- Wszyscy o tobie mówi
ą! - Brynn wyglądała na przy-
jemnie zaskoczon
ą.
- Sasha twierdzi,
że jesteś geniuszem liczb - przyznała
Darnia.
- To prawda - wtr
ąciła Micky, nim Jayne zdążyła zaprze-
czy
ć. - Pomogła mi tak ułożyć budżet, że w tym miesiącu,
wprost nie do wiary, ale mam oszcz
ędności.
- I Micky wcale nie dostaje dodatkowych pieni
ędzy za
to, co powiedzia
ła! - zażartował Garrett.
Wszyscy wybuchn
ęli śmiechem, z wyjątkiem Jayne, która
wcale nie mia
ła na to ochoty.
Co Garrett sobie o niej pomy
ślał? Popełniła straszliwe
faux pas! Wygl
ądała teraz całkiem inaczej niż księgowa,
któr
ą zatrudnił. Kto zechce zaufać kobiecie, która wydaje
kup
ę forsy na guziki w kształcie cygar!
U
śmiechnęła się z wysiłkiem. Musi przekonać Garretta,
że będzie zachowywać się jak na profesjonalistkę przystało.
- Zapraszam do swego gabinetu - powiedzia
ła. - Przed-
stawi
ę paniom specjalny formularz do wypełnienia. Nim go
przestudiujecie, omówi
ę krótko strukturę naszych finan-
sów. .. - Spojrza
ła na Garretta i zauważyła wyraz oszołomie-
R
S
nia na jego twarzy. Gdy sko
ńczy z modelkami, będzie mu-
sia
ła mu wiele wyjaśnić...
- To brzmi zach
ęcająco - rzekła Brynn. - Pójdę pierw-
sza. - Darnia przytakn
ęła i udała się za koleżanką do gabi-
netu Jayne.
Garrett sta
ł, patrząc za nimi i ledwie zdawał sobie sprawę
z cichego d
źwięku telefonu i innych odgłosów dobiegają-
cych z wn
ętrza agencji. Gdy usłyszał śmiech, domyślił się,
że modelki przeczytały tabliczkę na drzwiach Jayne.
Jayne...
Czu
ł się tak, jakby uszło z niego powietrze. Była inteli-
gentniejsza, ni
ż sobie wyobrażał. Wiedząc, jak ważne dla
sukcesu Venus jest podpisanie kontraktu z Darni
ą i Brynn,
dowiedzia
ła się o nich wszystkiego, a potem ubrała się
w strój ich ulubionego projektanta. To,
że ubrała się tak samo
jak Brynn by
ło oczywiście czystym zbiegiem okoliczności.
Modelki od razu j
ą zaakceptowały. Garrett nie miał naj-
mniejszych w
ątpliwości, że jeśli podpiszą umowę z jego
agencj
ą, będzie to wyłącznie zasługą Jayne.
Źle ją ocenił podczas lunchu tamtego dnia... Zamiast
dostarczy
ć jej jak najwięcej informacji ze świata mody, le-
dwie bra
ł udział w konwersacji. Chciała usłyszeć ostatnie
plotki, poniewa
ż znały je Darnia i Brynn. Dzięki temu mo-
g
łaby z nimi porozmawiać na bliskie im tematy, a dopiero
potem przej
ść do sedna sprawy.
George Windom nigdy by tego nie osi
ągnął. W gruncie
rzeczy zrobi
ł im przysługę, odchodząc. Garrett nie miał do
niego pretensji, móg
ł sobie nawet zatrzymać pieniądze...
Obraz, który zostawi
ł, wart był prawie tyle, ile sobie przy-
w
łaszczył. Zaczynał podejrzewać, że George dobrze znał
warto
ść tego obrazu.
R
S
- Garrett? Potrzebujesz czego
ś? - Micky patrzyła na nie-
go ze zdziwieniem.
- Nie... - Potrzebowa
ł kogoś. Potrzebował Jayne!
To by
ła decydująca chwila. Mimo że pytanie było całkiem
niewinne, pomog
ło Garrettowi sprecyzować swoje uczucia.
Od tego momentu wiedzia
ł, że Jayne była stworzona dla
niego. Nareszcie uda
ło mu się znaleźć kobietę, z którą mógł
porozmawia
ć o wszystkim - i o modzie, w razie potrzeby, i
o finansach. Z tak
ą kobietą mógłby spędzić resztę życia...
- Garrett? - Micky mia
ła zaniepokojoną minę. - Nie
martwisz si
ę chyba o Jayne, prawda?
- Nie. - U
śmiechnął się promiennie. - Jayne jest prze-
cie
ż… boginią, nieprawdaż?
- Mam w g
łowie kompletny zamęt - powiedziała Darnia,
gdy Jayne odprowadza
ła ją do drzwi. - Dziękuję ci, Jayne.
- Pomacha
ła jej palcami dłoni i pewnym siebie krokiem
pomaszerowa
ła w głąb korytarza.
Jayne zamkn
ęła drzwi i oparła się o nie głową. Na śnia-
danie zjad
ła zaledwie pół grzanki i trzy truskawki. Czuła się
wypompowana po dwóch godzinach przegryzania si
ę przez
kolumny liczb. Ale spotkanie z Darni
ą i Brynn wypadło do-
brze. Tego by
ła pewna.
Dopiero gdy odwróci
ła się w stronę biurka, zauważyła
skórzan
ą, kopertową torebkę Darnii leżącą na podłodze.
Chwyci
ła ją i wybiegła na korytarz.
- Wiem, ja te
ż ją polubiłam. Wcale nie wygląda tak okro-
pnie, jak j
ą opisał Sandor - mówiła Brynn.
Jayne raptownie przystan
ęła. Domyślała się, o kim mowa...
- Ubiera si
ę przecież u tego samego krawca, co ja - ciąg-
n
ęła modelka. - Nie można powiedzieć, że Scarcella tworzy
okropne rzeczy!
R
S
133
- Nie wiem, o co Sandorowi w
łaściwie chodzi - odezwa-
ła się Micky.
Jayne zorientowa
ła się, że wszystkie stały w recepcji.
Szybko wróci
ła do swego gabinetu. Zwróci torebkę za kilka
minut.
Nie by
ła zdenerwowana opinią Sandora. Już ją poznała.
Ale Brynn i Darnia nic nie mówi
ły o jej zawodowych umie-
j
ętnościach. Chwaliły wyłącznie jej wygląd!
Sta
ła w zamyśleniu, oparta o brzeg biurka, gdy do jej
gabinetu wszed
ł Garrett. Przez chwilę przyglądał jej się
w milczeniu, nim zamkn
ął za sobą drzwi.
- By
łaś wspaniała! - powiedział podchodząc. - Cała ta
gadanina o ciuchach i modelkach... Och, wiedzia
łaś, jakie to
wa
żne dla naszej sprawy. Brynn i Darnia podpisały z nami
umowy! I to tylko dzi
ęki tobie, Jayne.
Nagle pochyli
ł głowę i pocałował ją prosto w usta. W biu-
rze! Tak, jak to sobie wymarzy
ła... Wyraził swym poca-
łunkiem tyle czułości i namiętności, ile tylko mogła zapra-
gn
ąć.
Ale co si
ę stało z jej namiętnością? Dlaczego nie była
bezgranicznie szcz
ęśliwa? Dlaczego nie odwzajemniła poca-
łunku?
Zarzuci
ła mu ręce na szyję, przypomniała sobie dotyk jego
ramion, smak jego ust... Ale nie by
ło tak samo, mimo że
rozpaczliwie tego pragn
ęła.
- Jayne? - wyszepta
ł głosem tak tęsknym, jakby odnaj-
dywa
ł ją po długich poszukiwaniach. - Nie wiem, co bym
bez ciebie zrobi
ł.
Poca
łował ją jeszcze raz, szybko i mocno, a potem schylił
si
ę po torebkę Darnii.
- Darnia zapomnia
ła - powiedział. - Przyszedłem po nią.
- Och, Garrett...
R
S
Dotkn
ął palcem jej ust.
- Porozmawiamy pó
źniej - powiedział.
Rozmow
ę trzeba było odłożyć na kilka dni. Gdy tylko
rozesz
ła się plotka, że Darnia i Brynn opuściły dawną agencję
i podpisa
ły kontrakt z Venus, Garrett został zasypany oferta-
mi. Jayne natomiast bez przerwy spotyka
ła się z modelkami.
Przygotowa
ła sobie piętnastominutową prezentację, podczas
której wyja
śniała, na czym będą polegać jej usługi w przy-
padku zawarcia przez nie kontraktu z Venus. Chwyt okaza
ł
si
ę niezwykle skuteczny.
Jayne wydawa
ła coraz więcej pieniędzy na ubrania i za-
biegi upi
ększające. Co prawda, zaczynała już żałować czasu
i pieni
ędzy, ale zainteresowanie Garretta było tego warte.
Nie podoba
ło jej się jednak, że coraz częściej oceniano jej
wygl
ąd, nie zaś umiejętności. Nawet Sandor po powrocie
z Nowego Jorku zaakceptowa
ł narzucone przez nią finanso-
we ograniczenia.
Je
śli chodzi o modelki i tak nie mogła im dorównać. Zaraz
po wstaniu z
łóżka wyglądały z pewnością lepiej niż ona po
dwóch godzinach porannej toalety.
Dzisiaj by
ło najgorzej. Jej waga ani drgnęła od czasu
spotkania z Brynn i Darni
ą; Jayne czuła złość i głód.
Wtedy w
łaśnie zjawiła się Sylwia.
Gdy Jayne wysz
ła do recepcji, aby powitać przyjaciółkę,
zobaczy
ła jakąś smukłą, krótko ostrzyżoną dziewczynę, roz-
mawiaj
ącą z Micky. To była Sylwia! Wyglądała równie atra-
kcyjnie, jak pracuj
ące w agencji modelki!
Jayne wiedzia
ła, że nigdy nie będzie tak wyglądać. Ale
widok przyjació
łki zabolał ją szczególnie mocno. Wewnętrz-
ny okrzyk bólu zag
łuszyło tylko burczenie żołądka.
- Jayne! - us
łyszała wołanie Garretta.
R
S
- Jestem tutaj - odpowiedzia
ła.
Po chwili Garrett pojawi
ł się w recepcji z wielce zadowo-
lon
ą miną.
- Wiesz, co si
ę stało? - powiedział i ku jej wielkiemu
zaskoczeniu chwyci
ł ją w pasie i na oczach wszystkich okrę-
ci
ł w kółko. - Poproszono nas, byśmy sponsorowali konkurs
dla modelek!
- My
ślałam, że nie lubisz tych konkursów - powiedziała
Jayne, próbuj
ąc odzyskać równowagę.
- Mog
ą przyprawić o ból głowy, to fakt. Ale tym razem
stowarzyszenie projektantów Houston dostarczy ubrania,
a my tylko poprowadzimy konkurs i pokaz. B
ędziemy mieć
fenomenaln
ą reklamę!
- Och, czy mog
ę wziąć w nim udział? - zapytała nieocze-
kiwanie Micky.
Garrett, nadal obejmuj
ąc Jayne ramieniem, skinął Sylwii
na powitanie, a potem odpowiedzia
ł Micky:
- Szukamy nowych twarzy. Oczywi
ście, pierwszą nagro-
d
ą będzie kontrakt z naszą agencją. - Spojrzał Micky prosto
w oczy. - Ty ju
ż masz z nami umowę. -I nagle zwrócił się
do Sylwii: - Ty natomiast powinna
ś pomyśleć o wzięciu
w nim udzia
łu.
Sylwia?!
- Ja...? - Sylwia by
ła równie zdziwiona.
- Tak. Przypominasz... rosyjskiego
łobuziaka. Ten typ
b
ędzie bardzo modny w przyszłym sezonie.
- Rosyjskiego
łobuziaka? - Cokolwiek to znaczyło Syl-
wia wygl
ądała na bardzo zadowoloną.
- Nieco sko
śne oczy, cienkie, proste włosy... Rozu-
miesz?
Jayne by
ła zdumiona. Może z wyjątkiem oczu... ale Syl-
wia nagle zacz
ęła jej bardzo przypominać Sashę!
R
S
- A nie jestem... za stara? - spyta
ła Sylwia.
- Do zdj
ęć być może tak, ale tu jest sporo pracy na
wybiegu. Zastanów si
ę! - poradził Garrett zachęcającym to-
nem.
- Tak, oczywi
ście... Co mam robić?
- Wype
łnić formularze... których jeszcze nie mamy.
Micky, zanotuj... - Garrett u
śmiechnął się do Jayne. - Nie-
d
ługo będzie tu istne piekło!
- My
ślałam, że to już mamy za sobą - odparła ze spo-
kojem.
Có
ż, nie była materiałem na modelkę, ale jest bardzo
dobr
ą księgową. Przynajmniej o tę stronę działalności agencji
Garrett nie b
ędzie się musiał martwić, pomyślała. Nadszedł
czas wyt
ężonej pracy w dziedzinie, w której zdecydowanie
czu
ła się najlepiej.
R
S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jayne nie chcia
ła być modelką. Naprawdę nie chciała...
I wcale nie by
ła zazdrosna o Sylwię. Chodziło tylko o to, że
poczu
ła się... odsunięta na boczny tor.
Przygotowania do konkursu modelek zabiera
ły wszystkim
ca
ły wolny czas. Konkurs, mający się odbyć w hotelu Galle-
ria, by
ł coroczną imprezą organizowaną w Houston przez
tutejsz
ą Fashion Council. Co roku zmieniała się tylko agencja
sponsoruj
ąca konkurs. Dochód z biletów pokrywał jedynie
cz
ęść kosztów, agencja Venus miała więc wyłożyć resztę,
a zadaniem Jayne by
ło znalezienie na to funduszy.
Siedzia
ła samotnie w swym wyłożonym pluszem gabine-
cie i usi
łowała dokonać cudów z kontem bankowym. Liczby
nie budzi
ły nadziei, bez względu na to, jak je dodawała.
Zadzwoni
ła do banku, do swej przyjaciółki Elaine, by wy-
sondowa
ć możliwość dostania kredytu. Tym razem Elaine
nie mog
ła jej pomóc.
- Venus nie ma odpowiednich zabezpiecze
ń, które odpo-
wiada
łyby naszym kryteriom ryzyka - powiedziała.
- By
ć może nie mamy gwarancji, ale reklama, jaką zy-
skamy w wyniku konkursu, przysporzy nam wi
ęcej zleceń,
co oznacza wi
ększe dochody - tłumaczyła Jayne.
- Przykro mi, Jayne. - Elaine nawet nie udawa
ła, że spra-
w
ę przemyśli.
Jayne od
łożyła słuchawkę i oparła głowę na dłoniach. Jeśli
R
S
Elaine nawet nie chcia
ła spróbować, nie było sensu nadal jej
nagabywa
ć.
Zadzwoni
ł telefon. Jayne wpatrywała się w aparat, wyko-
nany z drewna i mosi
ądzu na specjalne zamówienie Geor-
ge'a Windoma. Z niech
ęcią podniosła słuchawkę. Podejrze-
wa
ła, że to Garrett. I miała rację.
- Cze
ść! - W jego głosie słychać było zmęczenie. - Czy
masz ju
ż gotowe czeki depozytowe?
- Garrett... - Jayne odetchn
ęła głęboko, usiłując znaleźć
s
łowa, by mu powiedzieć, że nie mogą pozwolić sobie na
sponsorowanie konkursu. Wydatki ju
ż przekraczały budżet
agencji.
- Och, pospiesz si
ę, Jayne - powiedział z lekką irytacją.
- Mo
żesz znaleźć dla nas pieniądze, prawda?
Odwróci
ła się na krześle, by nie patrzeć na telefon.
- Garrett, nie dotrzymasz terminów zwyk
łych płatności,
je
śli będziesz sponsorować konkurs.
- A wp
ływy za bilety?
- Dochody z nich nie s
ą wystarczające. Poza tym trzeba
wydrukowa
ć i rozesłać zaproszenia oraz kupić bilety lotnicze
i op
łacić hotele dla członków jury.
Zaleg
ła cisza. Jayne wpatrywała się w przestrzeń nic nie
widz
ącym wzrokiem, a potem uważniej spojrzała na pejzaż
wisz
ący naprzeciw biurka. Nagle zdała sobie sprawę, że nie-
nawidzi George'a Windoma, cho
ć nigdy go nie spotkała.
- Nie mog
ę teraz wycofać się ze sponsorowania - nalegał
Garrett. - Pomy
śl, jak by to wyglądało...
- Pomy
śl, jak będziesz wyglądać, nie mogąc opłacić
czynszu!
- Wiesz... mo
że to byłoby lepsze...
- Garrett...
- Jayne, próbujemy utrwali
ć naszą pozycję na rynku. Jeśli
R
S
wycofamy si
ę na tydzień przed konkursem, stracimy dobrą
opini
ę w branży. Plotki i pogłoski nas wykończą. Ale jeśli
spó
źnimy się z czynszem, mało prawdopodobne, by właści-
ciel nam wymówi
ł.
- Garrett! - Jeszcze usi
łowała protestować.
- Wypisz mi czek na kwiaty i drukarni
ę.
- Jako twoja ksi
ęgowa muszę cię uprzedzić...
- Nie spieraj si
ę ze mną, tylko zrób, jak mówię.
Nigdy dot
ąd nie zwracał się do niej tak ostro, nawet wów-
czas, gdy dowiedzia
ł się o zdradzie Windoma. Poczuła się
dotkni
ęta.
- Skoro ju
ż podjąłeś decyzję, wyślę ci czek przez gońca
- powiedzia
ła urażonym tonem.
- Doskonale - zako
ńczył ostro i odłożył słuchawkę.
Oczy Jayne przes
łoniły łzy. Kolory obrazu, pastelowe
i niewyra
źne, rozmyły się jeszcze bardziej. Nienawidziła te-
go obrazu! Nie chcia
ła na niego patrzeć. George nie tylko
ukrad
ł pieniądze, ale jeszcze pozostawił ten obraz, żeby
z nich drwi
ł, gdyż nie mogli go sprzedać bez zgody sądu. To
by
ło niewiarygodnie okrutne!
Podesz
ła do ściany. Rama obrazu była gruba i ciężka.
Jayne wyci
ągnęła ręce do góry i ostrożnie podniosła obraz,
zdj
ęła z haka i postawiła na podłodze. Oddychając z ulgą, że
go nie upu
ściła, odwróciła płótno do ściany.
Nagle powstrzyma
ła łzy. Do obrazu przyczepiona była
koperta z wypisanym na niej imieniem Garretta. Garrett nic
o niej nie wiedzia
ł! To pewne. Trzęsącymi się palcami ode-
rwa
ła kopertę. Dobrze znała ten charakter pisma... Należał
do George'a Windoma.
Przepe
łniona nadzieją, że koperta zawiera dobre wiado-
mo
ści, natychmiast połączyła się z hotelem Galleria i popro-
si
ła Garretta.
R
S
Po chwili, która wyda
ła jej się wiecznością, usłyszała
znajomy g
łos Sylwii.
- Witaj, Jayne! Garrett nie mo
że teraz z tobą rozmawiać.
Zg
łosiłam się na ochotnika, by mu przekazać wiadomość.
- Powiedz mu,
że to bardzo ważne! Muszę rozmawiać
tylko z nim.
- Jayne, on teraz za
łatwia bardzo pilną sprawę.
Jayne przymkn
ęła oczy i wzięła dwa głębokie oddechy.
- Sylwio, czy ty przypadkiem nie powinna
ś być w pracy?
-spyta
ła.
- Id
ę z Sandorem na lunch. Co mam przekazać Garre-
ttowi?
- Nic. Mi
łego lunchu, Sylwio. - Odłożyła słuchawkę,
w po
śpiechu chwyciła torebkę oraz kopertę i skierowała się
do hotelu Galleria.
Zobaczy
ła Garretta w sali balowej wśród grupki ludzi,
którzy, jak si
ę zdawało, mówili jednocześnie. W tłumie stali
tak
że jego rodzice i siostra. Sala była wprost zarzucona ma-
nekinami, wieszakami z ubraniami, bibu
łą, cekinami i plasti-
kowymi torbami. Tu i ówdzie kr
ęcili się młodzi ludzie z że-
lazkami w r
ęku.
- Nie jestem zwolenniczk
ą żadnych ekstrawagancji -
przekonywa
ła Rebeka. - Wybieg jest kwintesencją tradycyj-
nego pokazu mody i wszyscy tego od nas oczekuj
ą. Ustawie-
nie dodatkowych stolików nie powinno by
ć żadnym proble-
mem...
- Tracenie pieni
ędzy jest problemem - odezwała się
ubrana na be
żowo kobieta. - Poza tym lepiej, by klienci
mogli zobaczy
ć ubrania z bliska. Przecież w tym tkwi sedno
konkursu modelek.
- My
ślałam, że chodzi o odkrywanie nowych twarzy.
- Pójd
źmy na kompromis - wtrącił zmęczonym gło-
R
S
sem Garrett. - Zróbmy krótki wybieg ze schodami na ko
ń-
cu, tak by modelki mog
ły zejść i przejść się pomiędzy stoli-
kami.
- To nam zajmie du
żo czasu - oświadczyła wyraźnie nie-
zadowolona Rebeka. - A musimy utrzyma
ć tempo.
- Nasze modelki nie maj
ą doświadczenia, więc i tak będą
wolniejsze - przekonywa
ła druga kobieta.
- Wa
śnie dlatego uważam, że nie powinny wędrować
mi
ędzy stolikami. Poza tym, jeśli planujemy tak dużo stoli-
ków, na sali w ogóle nie b
ędzie miejsca.
W tym momencie Garrett odwróci
ł głowę i zauważył
Jayne stoj
ącą w pobliżu wejścia. Rozciągnął usta w przelot-
nym u
śmiechu, który natychmiast zamarł, gdy przypomniał
sobie, jak zako
ńczyła się ich ostatnia rozmowa telefoniczna.
Jayne jednak odpowiedzia
ła na jego uśmiech, po czym ski-
n
ęła mu dłonią. Garrett zerknął na matkę, pogrążoną w bu-
rzliwej rozmowie, po czym zdecydowanym krokiem pod-
szed
ł do Jayne.
- Przepraszam,
że na ciebie napadłem - powiedział, bio-
r
ąc ją pod ramię i wyprowadzając do recepcji hotelowej.
- Wybieramy teraz rzeczy na sobotni pokaz. Mamy prawdzi-
we urwanie g
łowy z projektantami. Wybaczysz mi?
- W porz
ądku. - Wybaczyłaby mu, nawet gdyby się nie
u
śmiechał. - Wiem, że jesteś pod wielką presją.
- Ale nie powinienem si
ę na tobie wyżywać. Po prostu
wykonujesz swoj
ą pracę. Przypomnij mi, że jestem ci winien
kolacj
ę, gdy to wszystko się skończy.
Jestem ci winien... Nie chcia
ła, by ją zapraszał tylko
dlatego,
że jest jej coś winien. Myślała, że coś do niej czuł.
Cho
ćby wdzięczność.
- Przynios
łaś czeki? - zapytał.
Jayne pokr
ęciła głową.
R
S
- Zapomnia
łam. Ale popatrz na to... - Wyjęła z torebki
list. - Znalaz
łam kopertę przyczepioną z tyłu obrazu.
- To od George'a! - zawo
łał Garrett ujrzawszy kopertę.
Rozdar
ł ją i wyciągnął kilka złożonych kartek.
Jayne obserwowa
ła jego oczy, którymi w milczeniu ogar-
nia
ł tekst. Po chwili podał jej list.
„Garrett, sprzedaj obraz. Pozostawiam ci dokumenty
w
łasności oraz listę kolekcjonerów, którzy wyrazili zaintere-
sowanie. Przepraszam. George"
Jayne zauwa
żyła, że notatka została napisana w pośpie-
chu, ale mimo to zawiera
ła przeprosiny. George trochę zyskał
w jej oczach i zapewne w oczach Garretta równie
ż. Ale prze-
de wszystkim Garrett móg
ł sprzedać obraz!
- Czy obraz jest du
żo wart? - spytała.
Garrett uwa
żnie przeglądał załączone do listu papiery.
- Je
śli któryś z tych dżentelmenów go kupi, wystarczy, by
rozwi
ązać nasze bieżące finansowe problemy. - Odetchnął
g
łęboko i przymknął oczy. - Nie mogę w to uwierzyć! Na-
prawd
ę z tego wybrniemy! - Uśmiechnął się szeroko do Jayne.
Jayne by
ła tak bardzo szczęśliwa i czuła taką ulgę, że jej
u
śmiech był równie szeroki i szczery, jak Garretta. Ich oczy
spotka
ły się i nie mogły od siebie oderwać. Wyraz jego twa-
rzy zmieni
ł się, źrenice mu pociemniały...
Poca
łuje mnie, pomyślała Jayne z bijącym sercem. Wiem,
że to zrobi...
- Jayne... - Uniós
ł dłoń i pogładził ją po policzku. A po-
tem pochyli
ł głowę i...
- Garrett, tutaj jeste
ś! - Głos Rebeki Charles rozległ się
w recepcji. - Czy mo
żesz poinformować Magdę, że mamy
ślubną suknię na zakończenie pokazu?
R
S
Z wyrazem
żalu na twarzy Garrett opuścił rękę. Jayne była
tak
że rozczarowana. Potrzebowała kilku chwil, by dojść do
siebie.
- Nie mo
żemy pokazać ślubnej sukni! - Kobieta ubrana
na be
żowo pojawiła się za matką Garretta w recepcji.
- Ale wszyscy na ni
ą czekają! Sasha przynieś suknię.
-Rebeka skin
ęła na córkę, prawie niewidoczną pod zwojami
b
łyszczącego tiulu.
- Oczywi
ście, że wszyscy kochają ślubne suknie. Właśnie
dlatego nie mo
żemy jej pokazać - powiedziała Magda. -
Modelka, która j
ą włoży, będzie miała niezasłużoną przewagę
nad pozosta
łymi.
Rebeka Charles spojrza
ła na Garretta i uniosła brew. Sa-
sha przy
łożyła suknię do ciała i zrobiła dwa afektowane,
posuwiste kroki. Suknia migota
ła przy każdym poruszeniu.
Gdyby Sasha mia
ła na głowie koronę a w ręce magiczną
ró
żdżkę, wyglądałaby jak wróżka z bajki.
- Magda ma racj
ę, mamo - zawyrokował Garrett. - Mu-
simy post
ępować fair.
- Ale ta suknia
ślubna to gwóźdź programu. Wyobrażacie
sobie, jak te kryszta
łki zalśnią w pełnym oświetleniu. Ta suk-
nia to marzenie ka
żdej małej dziewczynki. A czyż to nie jest
konkurs marze
ń?
- Och, Rebeko! - Magda przy
łożyła dłoń do głowy
i westchn
ęła.
Jayne z zapartym tchem przygl
ądała się fantastycznej suk-
ni. Przysun
ęła się bliżej, by zobaczyć, jak przyczepione zo-
sta
ły kryształki. Uniosła pierwszą z dwudziestu chyba
warstw materia
łu.
- Wa
ży z tonę - szepnęła. - Dlaczego więc nie opada?
- Górna warstwa to lu
źna siatka, a każda kolejna pod
spodem ma coraz mniejsze oczka, dzi
ęki czemu kryształki są
widoczne, a suknia wygl
ąda jak nadmuchana.
R
S
To w
łaśnie efekt trójwymiarowości sprawiał, że suknia
by
ła tak niezwykła.
- Gdyby uszy
ł ją projektant o sławnym nazwisku, ko-
sztowa
łaby fortunę, ale my nie moglibyśmy prezentować jej
na pokazie.
- Dlaczego? - Jayne podnios
ła wzrok.
- To przecie
ż jest konkurs modelek, a nie pokaz - ode-
zwa
ła się Sasha. - Każdy patrzyłby na suknie, zamiast na nie.
- Nawet twoja w
łasna córka uważa, że pokazywanie tej
sukni nie jest dobrym pomys
łem - powiedziała Magda trium-
falnym tonem.
- Spójrz tylko, ile tu w
łożono pracy! - Rebeka pełną
gar
ścią chwyciła tiul i kryształki. - Diego po raz drugi poka-
zuje swoje modele na Fashion Council i po raz ostatni, po-
niewa
ż w przyszłym roku będzie dla ciebie zbyt sławny. Czy
naprawd
ę chcesz zasłynąć tym, że nie poznałaś się na najcie-
kawszym od wielu lat m
łodym projektancie?
Magda rzuci
ła jej ostre spojrzenie i nadal przyglądała się
pi
ęknej sukni.
- Punkt dla ciebie. Sasha, gdyby
ś nie była zawodową
modelk
ą, poprosiłabym ciebie, byś ją włożyła.
- I tak jest dla mnie za krótka. - Sasha podnios
ła wzrok
i napotka
ła oczy Jayne. - Może Jayne ją włoży? - zapro-
ponowa
ła nieoczekiwanie.
- Ja...?
- Kto? - spyta
ła Magda.
- Jayne, nasz doradca finansowy. - Rebeka przesun
ęła
krytycznym wzrokiem po figurze Jayne, a potem wzi
ęła suk-
ni
ę od Sashy i przyłożyła do jej ciała. - Długość pasuje - po-
wiedzia
ła.
- Diego szy
ł tę suknię dla kogoś jej wzrostu - zauważyła
Magda.
R
S
- Co na to powiesz, Garrett? Czy to kompromis mo
żliwy
do przyj
ęcia?
- To zale
ży od Jayne. - Popatrzył na nią z przelotnym
u
śmiechem.
Naprawd
ę uważali, że może zaprezentować tę suknię?!
Jayne kr
ęciło się w głowie ze szczęścia, a może... z głodu.
- Och, bardzo bym chcia
ła!
Ale
ślubna suknia była zbyt ciasna nawet na smukłą obec-
nie figur
ę Jayne; suwak przy staniku ledwie się dopinał.
Zauwa
żyła w lustrze zaniepokojone spojrzenie Diega. Proje-
ktant nic jednak nie powiedzia
ł. Jayne znała tego przyczynę
- za wszelk
ą cenę chciał pokazać suknię, nawet jeśli modelka
z trudem si
ę w niej mieściła.
W porz
ądku. Postara się w nią wepchnąć. Do soboty nie
we
źmie nic do ust! Przede wszystkim jednak musiała się
zaj
ąć sprzedażą obrazu.
- Przykro mi,
że zostałaś tym obarczona - powiedział
Garrett, gdy po przymiarce sukni prowadzi
ł ją pod ramię
przez hotelowe foyer.
- Dam obraz do wyceny, a potem skontaktuj
ę się z po-
średnikiem. Trzeba będzie jednak zapłacić prowizję.
- Nie martw si
ę o to. Gdybyśmy mieli więcej czasu, spró-
bowaliby
śmy sprzedać go sami. Ale teraz będę szczęśliwy,
je
śli dostaniemy za niego tyle, ile zapłaciliśmy. - Gdy dotarli
do drzwi wej
ściowych, Garrett wsunął ręce do kieszeni, co
bardzo rzadko mu si
ę zdarzało. - Posłuchaj, Jayne, chodzi
o t
ę suknię ślubną... Nie daj im się wpędzić w to szaleństwo.
Masz mnóstwo pracy w agencji.
Gdy Jayne po d
łuższych poszukiwaniach znalazła kluczy-
ki do samochodu i podnios
ła wzrok, napotkała poważne
spojrzenie Garretta.
R
S
- Oni mnie do niczego nie zmuszaj
ą - próbowała go
uspokoi
ć. - Sama chciałam zaprezentować tę suknię.
- Pokazy mody to co innego, ni
ż myślisz. Wszyscy będą
ci si
ę przypatrywać.
- B
ędą patrzeć na suknię.
- Ale to ty b
ędziesz w nią ubrana. Nawet wielkie modelki
dostaj
ą ogromnej tremy przed wyjściem. Nie chciałbym, byś
czu
ła się nieswojo.
- Nie martw si
ę o mnie, Garrett. - Uśmiechnęła się lekko,
on za
ś bez skutku usiłował odwzajemnić uśmiech.
- Pami
ętaj, że zawsze możesz się wycofać.
- Dobrze.
Nareszcie si
ę uśmiechnął.
- Mo
że zjemy wieczorem kolację?
-
Żartujesz? - Jayne tym razem roześmiała się głośno.
- Przecie
ż nie mogę jeść. Suknia jest za ciasna. Muszę jesz-
cze troch
ę potrenować na siłowni, a ną kolację zjem co naj-
wy
żej liść sałaty.
Dopiero gdy by
ła w siłowni, Jayne zorientowała się, że
Garrett usi
łował ją zniechęcić do prezentowania sukni ślub-
nej. Mo
że myślał, że się do tego nie nadaje?
W takim razie udowodni mu,
że się mylił. Zwiększyła
tempo
ćwiczeń i postanowiła obejść się w ogóle bez kolacji.
- Znalaz
łam pośredniczkę, która zgodziła się obniżyć
swoj
ą prowizję w zamian za listę potencjalnych kupców.
Skontaktowa
ła się już z nimi i rozpoczęła dyskretną licyta-
cj
ę. Być może wyjdziesz z tego z zyskiem!
Garrett wpatrywa
ł się w jej drobną, mizerną twarz. Coś
z ni
ą było nie tak, i to od kilku dni. Właściwie od momentu,
gdy zgodzi
ła się zostać modelką. Emocjonalna bliskość, jaka
ich
łączyła, z niezrozumiałego powodu zniknęła.
R
S
- Obydwoje jeste
śmy zajęci - powiedział pewnego dnia.
- Mimo wszystko chcia
łbym, byś mnie informowała o finan-
sowej sytuacji agencji.
- Nie musisz mnie kontrolowa
ć - odparła. - Nie jestem
George'em Windomem.
Taka uwaga by
ła niepodobna do Jayne.
- Wiesz,
że ci ufam, Jayne. Czy coś się stało?
- Nie, nic.
Przesun
ął wzrokiem po jej twarzy, po dłoniach o zbiela-
łych kostkach, które ściskały długopis, zauważył pod oczami
szare obwódki, które usi
łowała zamaskować makijażem.
Usta, dok
ładnie obrysowane konturówką i umalowane, były
mocno zaci
śnięte.
- Potrzebny ci odpoczynek - powiedzia
ł stanowczo. -
Zabieram ci
ę dziś wieczorem do Nicky Vs. - Uśmiechnął się
zach
ęcająco. - Włożysz swój czarny kostium?
Patrzy
ła na niego przez dłuższą chwilę, wreszcie powie-
dzia
ła zdecydowanym tonem:
- Czarny kostium jest teraz dla mnie za du
ży.
Poczu
ł ostry, przelotny ból. Miał miłe wspomnienia zwią-
zane z tym kostiumem. Wyci
ągnął rękę nad biurkiem i nakrył
jej zaci
śniętą dłoń.
- Jayne, schud
łaś... Pracowałaś zbyt ciężko. Ta agencja
powinna by
ć moim zmartwieniem, nie twoim.
- Nie musisz si
ę wcale martwić. To ja zajmuję się stro-
n
ą finansową. Możesz całkowicie skoncentrować się na kon-
kursie.
- Bieganie mi
ędzy biurem a hotelem to dla ciebie sta-
nowczo za du
żo - powiedział.
Oczy jej si
ę rozszerzyły, a zaciśnięte dłonie zadrżały, nim
zd
ążyła je cofnąć.
- Dlaczego tak mówisz?
R
S
- Przecie
ż widzę, że żyjesz w stresie. Nie jesteś sobą,
Jayne.
- Jestem g
łodna...
- Chod
źmy więc na lunch. - Garrett zerknął na zegarek,
zdziwiony,
że dopiero dziesiąta.
- Nie! -rzaprotestowa
ła. -I tak jest mi trudno schudnąć,
a ty mnie jeszcze kusisz!
Garrett mia
ł naprawdę zaniepokojoną minę.
- Jayne, nie musisz si
ę odchudzać.
- Inaczej nie zmieszcz
ę się w suknię ślubną! - wybuchła,
krzywi
ąc się.
To musia
ło się stać! Od chwili gdy Sasha zaproponowała,
żeby Jayne prezentowała tę suknię, Garrett miał przeczucie
nieszcz
ęścia. Słodka, naturalna Jayne, którą znał, zniknęła.
Obserwowa
ł, jak dzień po dniu przygląda się z zazdrością
uczestniczkom konkursu modelek i porównuje si
ę z nimi.
Widzia
ł, jak drżącą ręką sięga po szklankę wody, jak chwieje
si
ę i kurczowo przytrzymuje najbliższego stołu lub krzesła.
Zrozumia
ł, że usiłuje upodobnić się do jego siostry lub matki.
Och, jak on nienawidzi
ł tego zawodu!
- Nie oczekuj
ę po tobie, a szczerze mówiąc, wcale nie
chc
ę, żebyś zmieściła się w suknię ślubną. Naprawdę, zabi-
jasz si
ę bez powodu! - Wstał i gestem ręki pokazał komputer.
- Prawd
ę mówiąc, w takim stanie, w jakim teraz jesteś, nie
zdziwi
łbym się, gdybyś fuszerowała swoją robotę. Zmęczeni
i g
łodni ludzie popełniają błędy, Jayne. Okaże się, że będę
musia
ł zatrudnić księgowego, żeby sprawdzał twoją pracę.
- Pracuj
ę tak samo sumiennie jak zwykle! - odcięła się
by
ć może trochę zbyt ostro.
Dotkn
ął ją do żywego. To dobrze. Potrzebowała, żeby ktoś
ni
ą poruszył.
- Naprawd
ę? Nie jestem tego pewien. - Wziął głęboki
R
S
oddech. - Prosz
ę, powiedz im, że zmieniłaś zdanie i nie wło-
żysz tej sukni, a potem weź sobie wolny dzień. Jedź do domu,
odpocznij i przede wszystkim co
ś zjedz.
Patrzy
ła na niego trochę smutnym wzrokiem, a potem
pokr
ęciła głową.
- Naprawd
ę żałuję, że zgodziłaś się włożyć tę suknię -
powiedzia
ł raz jeszcze i opuścił jej pokój.
Chyba nie s
ądził, że wycofa się na dwa dni przed konkur-
sem! Zasz
ła już zbyt daleko. A jutro miała się odbyć próba
generalna. Gdy tylko ujrzy j
ą w tej sukni, zmieni zdanie. Raz
na zawsze po
żegna się ze zwyczajną, pospolitą Jayne. I być
mo
że, gdy następnym razem zaprosi ją na kolację - zaprosi
kobiet
ę godną pożądania, a nie bezbarwną księgową, której
jest co
ś winien.
- Jayne, nie mog
ę uwierzyć, że naprawdę tu jesteśmy!
- entuzjazmowa
ła się Sylwia w garderobie.
- Wiem.
Życzę ci szczęścia, Sylwio.
Pomaga
ła przyjaciółce przygotować sobie stroje, które
mia
ła pokazywać. Wczorajszy wieczór nauczył wszystkich
jak wa
żna jest organizacja. Na przebieranie się w gardero-
bach pozostawa
ło modelkom bardzo mało czasu.
Ale Jayne nie mog
ła zaliczyć tego wieczoru do udanych.
Nie w
łożyła sukni, ponieważ nie było nikogo, kto mógłby jej
w tym pomóc. W ogóle si
ę nią nie przejmowano, ponieważ
nie bra
ła udziału we właściwym konkursie, pojawiała się
tylko raz na zako
ńczenie pokazu i zatrzymywała na końcu
wybiegu. Garrett by
ł milczący i ponury. Jutro wieczorem na
pewno si
ę uśmiechnie, pomyślała. Jutro wieczorem go ocza-
ruj
ę...
Potem wykona
ła zwrot, jakiego Sandor nauczył Sylwię,
ale stopy jej si
ę zatrzymały, podczas gdy głowa nie... Sala
R
S
zawirowa
ła jej przed oczami i Jayne poczuła, że upada.
Chwyci
ły ją czyjeś silne ramiona. W uszach usłyszała ostry
i pe
łen wyrzutu głos Garretta.
- Kiedy po raz ostatni jad
łaś?!
- Naprawd
ę nic mi nie jest - zaprotestowała. - Tylko się
potkn
ęłam.
Garrett sprowadzi
ł ją ze schodów, pociągnął do stolika
z napojami i zmusi
ł do wypicia dwóch szklanek soku.
Jayne czu
ła każdą połykaną kalorię. Ale od razu zrobiło
jej si
ę lepiej.
Dzi
ś nie popełniła takiego błędu. Zjadła śniadanie oraz
lekki lunch, a potem przygl
ądała się sesji fotograficznej. Te-
raz nadszed
ł czas na pokaz mody.
Sala balowa wype
łniła się po brzegi, zgodnie z oczekiwa-
niami Magdy. Magda, Rebeka i James Charles prowadzili
konferansjerk
ę. Kiedy rozbrzmiała muzyka, Jayne pożegnała
Sylwi
ę, raz jeszcze życząc jej szczęścia i udała się do swojej
garderoby.
Suknia w ca
łej swej lśniącej okazałości wisiała na wiesza-
ku naprzeciw lustra. W pokoju by
ły aż trzy osoby, które
mia
ły jej pomagać przy ubiorze i makijażu.
- Najpierw w
łóż suknię, a potem zajmiemy się makija-
żem - usłyszała.
Ta kolejno
ść wydała jej się niewłaściwa. Czuła się dziw-
nie, rozbieraj
ąc i stojąc w bieliźnie w obecności obcych osób.
W
łożyła suknię, a Diego osobiście zapiął jej suwak. Jayne
ba
ła się wprost odetchnąć, ale, o dziwo, suwak zasunął się bez
problemu. Diego u
śmiechnął się do jej odbicia w lustrze i
pomóg
ł jej wejść na podium, po czym zabrał się do rozciąga-
nia i rozprostowywania niezliczonych warstw tiulu. Jayne
czu
ła się jak dobra wróżka - odprężona, szczęśliwa dobra
wró
żka. Sukienka pasowała jak ulał. Wszystko było tego war-
te!
Patrzy
ła na siebie w lustrze i ledwie mogła uwierzyć, że
widzi t
ę samą kobietę, która spędziła swe dwudzieste ósme
urodziny z kalkulatorem. Chcia
ła ubarwić swe życie - i do-
pi
ęła celu! Chciała stać się kobietą, którą dostrzegają tacy
m
ężczyźni jak Garrett.
Wyobrazi
ła sobie wyraz jego twarzy, gdy ją zobaczy na
wybiegu i u
śmiechnęła się z satysfakcją. Tak, najpierw bę-
dzie wygl
ądał jak rażony piorunem, a potem oczy jego na-
pe
łnią się... miłością. Miłością! Jayne przełknęła ślinę. Mog-
ła się nareszcie przyznać, że kocha Garretta. Wcześniej nie
mia
ła szans, by odwzajemniał jej uczucie. Ale dziś wreszcie
uwierzy,
że ona - Jayne - pasuje do jego rodziny. Nie będzie
musia
ł się jej wstydzić...
Diego wyprostowa
ł się i obszedł suknię dookoła, układa-
j
ąc warstwy kryształków. W lustrze odbijały się drzwi wej-
ściowe. Jayne zauważyła stojącego w nich Garretta. Chyba
ściągnęła go myślami... Przez moment miał zaskoczoną mi-
n
ę, dokładnie tak, jak się spodziewała. W chwili gdy wiza-
żysta zarzucił jej na szyję ochronną pelerynkę, oczy jej na-
potka
ły wzrok Garretta.
Przygl
ądał się, jak nakładano jej na policzki puder i róż.
Stopniowo twarz mu t
ężała, wreszcie odwrócił się na pięcie
i wyszed
ł.
Co si
ę stało? Jayne spojrzała na swe odbicie w lustrze
i zobaczy
ła tam kobietę, która próbowała być kimś innym,
ni
ż była. Oczy i policzki miała przesądnie umalowane.
- B
ędziesz nosiła welon, dlatego umalowałem cię
mocniej ni
ż zwykle. Inaczej nie byłoby w ogóle widać
twarzy.
Nast
ępnie dostała się w ręce fryzjerki, a potem Diego
przypi
ął do jej głowy stroik, który wyglądał jak zwój kry-
szta
łków zawieszonych w powietrzu, lśniących nad jej głową
R
S
i opadaj
ących na twarz. Na kark spływał welon tak długi, że
Jayne nawet nie mog
ła dojrzeć jego końca.
Gdy zdj
ęto z niej pelerynkę, popatrzyła na siebie krytycz-
nie. Wygl
ądała okropnie! W niczym nie przypominała dobrej
wró
żki. Wyglądała jak złośliwa czarownica!
W pokoju zapad
ła głucha cisza. Dobrze przynajmniej, że
nie wybuchn
ęli śmiechem... Ale widownia na pewno będzie
si
ę śmiać! Właśnie to Garrett wielokrotnie usiłował jej po-
wiedzie
ć. Nigdy nie będzie wyglądać tak dobrze, by ją za-
akceptowali! Nie, nie mo
że wyjść na scenę i słuchać chichotu
modelek i parskania publiczno
ści. Nie może!
T
łumiąc łzy, Jayne zeskoczyła z podium.
- Ej
że! Co ty wyprawiasz? Jeszcze nie czas na występ!
- Musz
ę iść... do łazienki.
Zebra
ła w garść tak starannie ułożone przez Diego fałdy
tiulu i nie reaguj
ąc na osłupiałe miny całej trójki, wybiegła
za drzwi. Welon wi
ł się za nią jak strumyk; nie mogła go
zwin
ąć, musiałaby bowiem puścić suknię. Biegła na oślep,
maj
ąc nadzieję, że nikt nie będzie jej ścigał.
W recepcji znajduj
ącej się tuż przed salą balową, gdy
zobaczy
ła swe odbicie w lustrach oprawionych w złote ramy,
ogarn
ęła ją panika. Suknia była ogromna, ciężka, przytłacza-
j
ąca. A welon musiał mieć ponad pięć metrów długości, nie
mówi
ąc o stroiku na głowie...
Nie mog
ła w tym stroju uciec!
- Jayne!
To by
ł Garrett. Nie, nie potrafi spojrzeć mu w twarz! Jak
szalona zacz
ęła rozglądać się za jakąś kryjówką. Bez skutku.
W ko
ńcu przystanęła za kolumną i ukryła twarz w dłoniach.
- Jayne, co tutaj robisz?
- Ukrywam si
ę...
Za
śmiał się cicho.
R
S
- Niezbyt dobrze wykonujesz swoje zadanie.
- Niczego nie wykonuj
ę dobrze - przyznała, powstrzy-
muj
ąc łzy.
- Jayne, spójrz na mnie.
Nie mog
ła na niego spojrzeć.
- Rozmazujesz mi makija
ż - zaprotestowała, gdy odsu-
n
ął welon z jej twarzy. Opuściła jednak ręce.
- Co si
ę stało, Jayne? - Głos miał silny, czuły i niespo-
kojny zarazem.
Nie mog
ła tego dłużej znieść. Nie zwracając.na nic uwagi,
ukry
ła twarz w klapie jego smokingu.
- Czy
żby trema przed występem? Wiesz, że nie musisz
wyst
ępować.
- To nie trema... Po prostu nie chc
ę, żeby się ze mnie
śmiali!
-
Śmiali się z ciebie?
- Tak. Zauwa
żyłam, jak wszyscy patrzyli na mnie w gar-
derobie. Nikt nie odezwa
ł się ani słowem, ponieważ wszyscy
powstrzymywali
śmiech. Wszyscy się ze mnie naigrawali!
- To nieprawda. - W jego g
łosie brzmiała niezachwiana
pewno
ść.
- Widzia
łam również twoją twarz! - wypaliła. - Zoba-
czy
łam na niej niechęć... A może złość?
- Albo jedno i drugie - przyzna
ł.
Jayne próbowa
ła mu się wyrwać, ale ją powstrzymał.
- Dlatego,
że nie wyglądam wystarczająco dobrze, pra-
wda? - usi
łowała się upewnić. - Ponieważ nie pasuję do
twojej rodziny i reszty modelek?
Zaprzeczy
ł ruchem głowy.
- Poniewa
ż wyglądałaś na niezwykle szczęśliwą, że ktoś
czesze ci w
łosy i cię maluje...
- Ale...
R
S
- Wcale nie chcia
łem, żebyś upodabniała się do mojej
rodziny! Pokocha
łem cię, ponieważ byłaś inna! Nie mogłem
znie
ść myśli, że pragniesz się do nich upodobnić i nie mo-
g
łem się temu przeciwstawić. Dziś wieczór nie zostało już
nic z pi
ęknej Jayne, w której się zakochałem.
Mi
łość? Jayne otworzyła usta. Piękna Jayne?
- T
ęsknię do tamej kobiety - powiedział z uśmiechem
i uj
ął ją za podbródek, tak samo jak przed tygodniem.
Tym razem nikt im nie przeszkodzi
ł w pocałunku. Gdy
usta ich si
ę spotkały, Jayne zadrżała na samą myśl o tym, co
nieomal straci
ła - i czego nawet teraz nie była pewna...
- Naprawd
ę mnie kochasz? - spytała szeptem.
- Kocham tamt
ą Jayne, która w restauracji ubrana była
w czarny kostium i z któr
ą przegadałem pół nocy. Kocham
Jayne, której nami
ętnością są liczby i która wierzy, że rozu-
miem wszystko, co do mnie mówi. I kocham Jayne, która tak
dobrze pozna
ła świat mody, że owinęła sobie dookoła palca
Darnie i Brynn.
- Garrett, tak mi przykro... By
łam kompletną idiotką...
Ja tylko...
- Nie mog
łaś zapomnieć, jak ja wyglądam, prawda? - po-
wiedzia
ł tonem pełnym goryczy. - Czy to jedyny powód, dla
którego ci si
ę spodobałem?
- Nie! Jak mo
żesz tak myśleć! Czyżbym tak się zacho-
wywa
ła? - Popatrzyła uważnie w jego oczy, a potem z lek-
kim u
śmiechem, odgarniając mu włosy z czoła, powiedziała:
- Jeste
ś niezwykle przystojny, ale to tylko jeden z wielu po-
wodów. Poza tym jeste
ś miły, inteligentny i lojalny wobec
przyjació
ł, rodziny oraz w interesach. Myślę, że to dziś rzad-
ka, ale bardzo cenna cecha. Przykro mi,
że pomyślałeś...
Och, Garrett, tak bardzo ci
ę kocham i bałam się, że nie po-
kochasz mnie tak
ą, jaką byłam!
R
S
- Uroda przemija, pozostaj
ą zalety, za które się kochamy.
Nie zapomnisz o tym?
- Nigdy. Nie mog
ę uwierzyć, że tak bardzo byłam po-
ch
łonięta własnym wyglądem.
- Gdy si
ę zakochujemy, bardzo często robimy głupie rze-
czy - odpar
ł z uśmiechem.
- Nie zauwa
żyłam, żebyś ty się głupio zachowywał.
- Owszem, nie powiedzia
łem ci od razu, że cię kocham
i pragn
ę spędzić z tobą resztę życia. To zaoszczędziłoby nam
du
żo czasu.
Jayne kr
ęciło się w głowie, tym razem jednak nie z powo-
du g
łodu.
- Czy ty... Czy...?
- Tak, Jayne, prosz
ę cię o rękę. - Wskazał na jej suknię
i swój formalny strój. - My
ślę, że jesteśmy ubrani odpowie-
dnio do okoliczno
ści.
- Och, Garrett! - Jayne, nie bacz
ąc na suknię, zarzuciła
mu ramiona na szyj
ę.
Garrett przytuli
ł ją mocno do siebie, a potem długo, na
przemian czu
łe i namiętnie, całował, szepcząc pomiędzy po-
ca
łunkami miłosne wyznania. Dopiero dźwięk weselnego
marsza przywróci
ł ich do rzeczywistości.
- Moja muzyka! - zawo
łała Jayne.
- Chcesz jednak zaprezentowa
ć tę suknię? - Spojrzał ba-
dawczo w jej twarz.
- Och, musz
ę. Nie mogę zrobić Diego zawodu. - Jayne
zacz
ęła biec. - Uważaj na mój welon!
Bez tchu dotar
ła za kulisy. Diego powitał ją z wyraźną
ulg
ą. Szybko poprawił przekrzywiony stroik na jej głowie,
po czym popchn
ął ją do wąskiego wyjścia na wybieg.
Gdy Jayne znalaz
ła się w kręgu światła, nastała głęboka
cisza, a potem wybuch
ły gromkie oklaski. Na chwilę oślepiły
R
S
j
ą reflektory. Nagle poczuła, że ktoś podaje jej ramię... Było
to silne, uspokajaj
ące ramię Garretta.
- Jestem tu - szepn
ął. - Panna młoda potrzebuje pana
m
łodego, nieprawdaż?
I razem zamkn
ęli pokaz.
R
S