462 MacAllister Heather Całkiem zwyczajna Jayne

background image

HEATHER MacALLISTER

Całkiem

zwyczajna Jayne

Tytu

ł oryginału:

The Boss and the Plain Jayne Bride

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


- Sto dwadzie

ścia trzy tysiące dolarów na tajnym koncie?

- Pan Waterman odchyli

ł się do tyłu na swym dyrektorskim

krze

śle i uniósł srebrną brew. - Jak zwykle byłaś bardzo pil-

na, Jayne.

- Wykonuj

ę tylko swoją pracę. - Aż do niedawna - aż do

wczorajszego wieczoru - ta sucha pochwa

ła ze strony szefa

doda

łaby Jayne Nelson skrzydeł. Ale wczoraj były jej dwu-

dzieste ósme urodziny, które sp

ędziła pracując poza godzi-

nami, zamiast

świętować je.ze swoją przyjaciółką Sylwią.

Rado

ść z powodu chłodnej pochwały ze strony starszego

wspólnika firmy Pace Waterman znikn

ęła mniej więcej

w tym momencie, gdy nadgryza

ła czwarte czekoladowe cia-

steczko, przyniesione wczoraj przez Sylwi

ę do kantyny

z okazji jej urodzin. Ciasteczka w jednej chwili wyda

ły jej

si

ę mdłe, podobnie jak jej życie.

- Wdowa po Brocku Neilsonie powinna mi by

ć głęboko

wdzi

ęczna, że jej sprawy finansowe oddałem w twe kompe-

tentne r

ęce. - Pan Waterman z obojętnym wyrazem twarzy

od

łożył plik papierów na biurko.

Jayne próbowa

ła zachować równie obojętną minę, ale

przychodzi

ło jej to z trudnością, zważywszy że ów plik pa-

pierów przypomina

ł o tylu godzinach ciężkiej pracy.

- Sk

ąd wiedziałaś, że trzeba szukać tego depozytu, gdy

nikomu innemu nie przysz

ło to do głowy? - spytał.


R

S

background image

Nikt nie chcia

ł się trudzić sprawdzaniem dawnych zwro-

tów podatkowych. To by

ła strata czasu, powtarzali jej inni

ksi

ęgowi. Ale Jayne intuicyjnie czuła, że coś się nie zgadza

i postanowi

ła przeprowadzić własne śledztwo. Zrobiła to nie

po raz pierwszy i dlatego mimo stosunkowo m

łodego wieku

stan

ęła przed szansą objęcia stanowiska zastępcy dyrektora.

Pan Waterman zwleka

ł jednak z nominacją.

To dziwne, ale nie obchodzi

ło jej to tak bardzo jak wczo-

raj. By

ć może spowodowały to ciasteczka, które zjadła na

obiad...

Zgarn

ęła papiery, które ze sobą przyniosła.

- W 1992 roku w dochodach Neilsona nast

ąpił gwałtow-

ny spadek zysków z odsetek - wyja

śniła. - Sprawdziłam, że

w jego kolejnych o

świadczeniach podatkowych nie ma po

tym

śladu, nie widać również-żadnych inwestycji poczynio-

nych z tych pieni

ędzy.

- Neilson w tym okresie inwestowa

ł w dwa fundusze.

Przypuszczam,

że planował wykorzystać tę gotówkę na po-

trzeby dzieci. - Pan Waterman potrz

ąsnął głową.

Jayne powstrzyma

ła się od komentarza na temat spornej

kwestii pozostawiania znacznej sumy pieni

ędzy nie przyno-

sz

ącej zysku w postaci odsetek.

- W ka

żdym razie pieniądze te nie zostały uwzględnione

w jego aktywach finansowych, gdy wynaj

ął naszą firmę do

prowadzenia swoich spraw - zapewni

ła.

Pan Waterman znów potrz

ąsnął głową.

- Znakomita detektywistyczna robota, Jayne. - Wsta

ł

i poda

ł jej rękę. - Moje gratulacje!

Pami

ętaj o tym w corocznej ocenie mojej pracy, pomyśla-

ła, potrząsając jego dłonią.

Gdy wysz

ła na korytarz, usłyszała z tyłu znajomy głos.

- Zadziwiaj

ąco skuteczna Jayne znów uderza!

R

S

background image

- Pods

łuchiwałaś pod drzwiami, Sylwio? - Jayne uśmie-

chn

ęła się.

- Oczywi

ście. Były szeroko otwarte. - Sylwia Dennison,

sekretarka w towarzystwie ubezpieczeniowym, znajduj

ącym

si

ę trzy piętra wyżej i najlepsza przyjaciółka Jayne, stanęła

za jej plecamL - Hej, zabrzmia

ło to całkiem nieźle. Co tym

razem zrobi

łaś?

Jayne postuka

ła palcem w plik papierów.

- Znalaz

łam pieniądze dla wdowy - powiedziała.

- Szlachetny gest z twojej strony.
- Poza tym to nie byle jaka wdowa. To wdowa po jednym

z najstarszych i najlepszych przyjació

ł Watermana!

- Brawo, Jayne! - Sylwia popatrzy

ła na nią z podziwem.

- Szlachetny uczynek, a jednocze

śnie bardzo zapobiegliwy.

Przys

łuży ci się w karierze.

- Musisz we wszystkim doszuka

ć się czegoś wstrętnego

- skwitowa

ła, otwierając z rozmachem drzwi do swego biu-

ra.

- Och, daj spokój! Nie mów tylko,

że o tym nie pomy-

ślałaś. - Sylwia weszła do gabinetu i przysiadła na oparciu
skórzanej kanapy. - W ka

żdym razie opłacało się spędzić

ca

ły tydzień w towarzystwie kalkulatora zamiast ze mną.

Zaj

ęta porządkowaniem swego biurka, Jayne usłyszała

rozdra

żnienie w głosie przyjaciółki.

- W ogóle by

ś tego nie zauważyła, gdyby nie to, że akurat

nie masz ch

łopaka - skomentowała.

- Owszem, zauwa

żyłabym - zaprzeczyła Sylwia z oży-

wieniem. - Ju

ż dawno temu obiecałaś, że pomożesz mi na-

łożyć czarną farbę na włosy - poskarżyła się.

Jayne sceptycznie odnosi

ła się do tego pomysłu, zwłasz-

cza po do

świadczeniach z domową trwałą, na którą namówiła

j

ą Sylwia. Teraz, zamiast lśniących, sprężystych włosów,

mia

ła na głowie puch jak polny dmuchawiec.

R

S

background image

- W ka

żdym razie dziś wieczorem powinnyśmy uczcić

twój triumf! - Sylwia poderwa

ła się na równe nogi. - Może

pojedziemy do tego nowego klubu, gdzie zbieraj

ą się makle-

rzy? A mo

że do baru prawników?

- Dzi

ś wieczorem nie mogę. - Jayne była zadowolona,

poniewa

ż szczerze nie znosiła asystowania przyjaciółce

w polowaniu na m

ężczyzn w modnych lokalach Houston.

- Dzi

ś wieczorem prowadzę wykłady dla księgowych.

- Jayne! - Sylwia skrzy

żowała ramiona i wydęła dolną

warg

ę. - Tutaj pracują setki księgowych/Dlaczego zawsze

ty musisz prowadzi

ć te wykłady?

- Lubi

ę to robić. - Wypróżniła elektryczną temperówkę

do kosza na

śmieci.

- Wyobra

ź sobie takizwiązek: Jayne pracuje wieczorami,

wi

ęc Jayne nie poznaje żadnego mężczyzny.

- Sylwio! - Jayne zgarn

ęła obrzynki ołówka z blatu biur-

ka. - Powtarzasz to samo, co moja matka podczas cotygo-
dniowych niedzielnych rozmów. - I prawdopodobnie obie
maj

ą rację, pomyślała ponuro.

- A mówi

ąc o krewnych... - Na ustach Sylwii pojawił

si

ę chytry uśmieszek.

-

Żadnych następnych randek w, ciemno! - przerwała jej

z o

żywieniem Jayne. A przynajmniej nie takich, jakie orga-

nizowa

ła Sylwia.

- Nadal jeste

ś wściekła na Mogo?

- Gdy tylko us

łyszałam, że nazywa się Mogo, od razu

powinnam odmówi

ć.

Wi

ększość męskich krewnych Sylwii uprawiała sporty.

Mogo vel Mogo Wspania

ły był zawodowym zapaśnikiem.

Pytanie Jayne, czy walki rozgrywa si

ę naprawdę, czy też po

prostu si

ę udaje, stało się główną atrakcją wieczoru, zwłasz-

cza

że Mogo zdecydował się zabrać ją na swój występ. Potem

zostawi

ł ją przed szatnią, najwyraźniej zapominając, że przy-

R

S

background image

prowadzi

ł ze sobą dziewczynę.

Sylwia otworzy

ła usta, ale Jayne nie dała jej dojść do

s

łowa.

- Zjesz ze mn

ą kanapkę na dole? - Jedzenie i mężczyźni,

to kluczowe sprawy w

życiu Sylwii.

- Och, nie, tylko nie w tej kantynie! -j

ęknęła Sylwia

żałośnie.

- Mam tylko godzin

ę do rozpoczęcia wykładu.

- Jayne, chod

źmy przynajmniej do tego greckiego baru

naprzeciwko.

Jayne, wyjmuj

ąc torebkę z dolnej szuflady biurka, parsk-

n

ęła śmiechem.

- Ju

ż myślałam, że tam w ogóle nie przychodzą mężczyź-

ni.

- To prawda,

że nikt godny uwagi. - Sylwia dreptała

obok Jayne. - Pracuj

ą w okolicy. Zdążyłam wszystkich

sprawdzi

ć.

Kwadrans pó

źniej przyjaciółki siedziały na plastikowych

krzese

łkach przy oknie kafejki, próbując oprzeć się misce

s

łonych i tłustych oliwek.

- T

łuszcz i sól równa się zguba sekretarki - orzekła Syl-

wia.

- Nie musisz przez ca

ły czas układać równań. - Jayne

upu

ściła na talerz czarną oliwkę.

- Jeste

ś księgową, więc równania powinny do ciebie

przemawia

ć. - Sylwia usunęła koszyk z chlebem z zasięgu

r

ęki Jayne. - Chleb również! - dodała.

- Lubi

ę oliwki - jęknęła Jayne. - I lubię chleb. - Przy-

mkn

ęła powieki i głęboko wciągnęła powietrze. - Ciepły,

chrupi

ący... Czuję jego zapach...

Koszyk z chlebem uderzy

ł o stół.

- Uwaga, nowy kelner!
- Na pewno nie pozwolisz mi zamówi

ć musaki - burk-

R

S

background image

n

ęła Jayne, zerkając z ukosa na atrakcyjnego ciemnookiego

m

ężczyznę, który zbliżał się do ich stolika.

- Po

żegnaj się z tą myślą.

Gdy Sylwia wdzi

ęczyła się do kelnera, Jayne zdecydowa-

nym tonem zamówi

ła musakę, a na dobry początek poczę-

stowa

ła się oliwką. Potem sięgnęła po następną. Gdy wyciąg-

n

ęła rękę do koszyka z chlebem, ujrzała go...

Najbardziej porywaj

ący mężczyzna na świecie, a przynaj-

mniej w Teksasie, wkroczy

ł do Garcia Greek Eats w promie-

niach zachodz

ącego słońca. Nieprawdopodobnie, oszałamia-

j

ąco przystojny zatrzymał się i mrużył oczy, przyzwyczajając

si

ę do tonącego w półmroku wnętrza.

Serce Jayne wali

ło z taką siłą, że nawet ręce jej drżały.

M

ężczyzna stał poza polem widzenia Sylwii. Jayne wiedzia-

ła, że powinna pokazać go przyjaciółce, ale nie mogła się
nawet poruszycj nie mog

ła oddychać. Zresztą nie chciała

dzieli

ć się widokiem pięknego nieznajomego. Cóż, i tak był

ca

łkiem poza jej zasięgiem. Właściwie wyglądał nawet na

senn

ą zjawę...

W

łaściciel restauracji podszedł do kruczowłosego męż-

czyzny i zaprowadzi

ł go do stolika po drugiej stronie sali.

Jayne, czuj

ąc w ustach suchość i słony smak oliwek, prze-

łknęła ślinę.

- Jayne? - Sylwia przygl

ądała jej się ze zdziwieniem.

- S

łucham? — Jayne z trudnością oderwała wzrok od ob-

serwowanego obiektu.

- Przynios

ę więcej pieczywa - powiedział uprzejmie kel-

ner.
Sylwia z dezaprobat

ą popatrzyła na talerzyk Jayne, gdzie

le

żały trzy kromki bułki i pięć pestek po oliwkach.

Jayne bezmy

ślnie wpatrywała się w talerz, ponieważ nie

pami

ętała ani kiedy wzięła bułki, ani kiedy zjadła oliwki.

- Dobrze przynajmniej,

że nie smarujesz ich masłem -

R

S

background image

skomentowa

ła Sylwia, wyglądając przez okno, co dawało

Jayne mo

żliwość swobodnej obserwacji mężczyzny.

Z tej odleg

łości nie mogła przyjrzeć mu się dokładnie, ale

to, co widzia

ła, wystarczyło, by zaparło jej dech. Mimo że

mia

ł na sobie zwykłe spodnie i koszulę, wyglądał niezwykle

elegancko i wytwornie.

Skubi

ąc okruchy bułki, Jayne jednym uchem słuchała wy-

wodów przyjació

łki na temat pożytków płynących z gimna-

styki i diety bezt

łuszczowej oraz ostrzeżeń, że kobietom

w ich wieku grozi cellulitis. Sylwia zbli

żała się do trzydzie-

stki - by

ła jej nieco bliżej niż Jayne - ale Jayne miłosiernie

stara

ła się tego nie podkreślać.

Westchn

ęła, zjadając dużą oliwkę. Było i tak mało pra-

wdopodobne, by kto

ś miał okazję zauważyć jej cellulitis.

- Znów zjad

łaś oliwkę! - Sylwia przerwała swój mono-

log. - Potrafi

ę patrzeć na wszystkie strony. Niewiele uchodzi

mojej uwagi.

Prócz m

ężczyzny siedzącego za nią, pomyślała Jayne

z odrobin

ą satysfakcji i nagle postanowiła w ogóle p nim nie

wspomina

ć. Raz czy dwa nieznajomy zerknął na zegarek, ale

oczywi

ście' ani razu nie spojrzał w ich stronę. Gdy podszedł

do niego kelner, z

łożył zamówienie; wyglądało na to, że

b

ędzie jadł samotnie. Niewiarygodne! Kobieta jego życia

- Jayne nie mia

ła wątpliwości, że taka kobieta istniała - nie

powinna puszcza

ć go samego do restauracji! Gdyby był męż-

czyzn

ą jej życia, nie spuściłaby go z oka ani na minutę.

Pozwalaj

ąc Sylwii nadal mówić, Jayne w wyobraźni prze-

nios

ła się na krzesło naprzeciw samotnego mężczyzny.

Spojrza

ł jej prosto w oczy, przywitał się ciepło i uśmiech-

n

ął. Tylko do niej. Ona zaś:..

Nic nie mog

ła wymyśleć. Nie starczało jej nawet odwagi,

by si

ę do niego odezwać. Taki mężczyzna był nie dla niej.

R

S

background image

Stwierdzi

ła to bez żalu. Piękni ludzie przyciągają innych

pi

ęknych ludzi. Zwykłe prawo natury.

- Jayne, s

łuchasz mnie?

- Nie...
- No w

łaśnie. - Sylwia wskazała na talerzyk Jayne. - Co

si

ę z tobą dzieje?

Jayne spojrza

ła na swoje palce zatopione w okruchach

bu

łki. Cofnęła rękę, rozsypując okruszki po blacie stołu.

- Chleb by

ł suchy - oświadczyła.

- A ty wygl

ądasz na rozstrojoną. Powiesz mi, o co chodzi?

- Nie - odpar

ła Jayne stanowczo, gdy kelner przyniósł

zamówione dania.


Jak mog

ła tyle zjeść? Jayne stała w pokoju konferencyj-

nym, wypominaj

ąc sobie każdy zjedzony kęs musaki. Po

prostu nie mog

ła przestać jeść, zwłaszcza że Sylwia przez

ca

ły czas krytykowała ją za zamówienie tak kalorycznej po-

trawy.

By

ła naprawdę zła na Sylwię, ponieważ uporczywe ko-

mentarze przerywa

ły jej sen na jawie. Potem musiała iść na

wyk

ład i nie miała szansy zobaczyć najprzystojniejszego na

świecie mężczyzny en face. Może właśnie dlatego na sali
wyk

ładowej rozpoznała go dopiero wówczas, gdy odwrócił

g

łowę, by powiedzieć coś do siedzącej obok kobiety.

Oczywi

ście, to nie mogła być prawda. Tak wspaniali

m

ężczyźni nie studiowali księgowości, przynajmniej nie na

kursach organizowanych przez biuro rachunkowe firmy Pace
Waterman. Ogólnie rzecz bior

ąc, wspaniali ludzie nie studio-

wali ksi

ęgowości. Jayne wiedziała o tym, ponieważ sama

by

ła księgową.

Za dwie minuty powinna rozpocz

ąć zajęcia. To oznaczało,

że za dwie minuty, gdy powita słuchaczy kursu księgowości

R

S

background image

dla ma

łych firm, ów zapierający dech mężczyzna, siedzący

w trzecim rz

ędzie, zorientuje się, że popełnił błąd, zmarszczy

ze zdziwieniem brwi, potem roze

śmieje się i wreszcie zniknie

na zawsze z tej sali i jednocze

śnie z jej życia.

Jayne mia

ła dwie minuty, by zapamiętać każdy szczegół

jego doskona

łej fizjonomii. Tylko dwie minuty dla swej

wyobra

źni.

Post

ępując krok do przodu, wciągnęła powietrze, potem

wolno je wypu

ściła. Od podbródka spojrzenie jej powędro-

wa

ło na ostro zarysowane kości policzkowe, potem utonęło

w b

łękitnych jeziorach jego oczu, zaplątało się w czarnych

brwiach, zsun

ęło w dół po prostym nosie, wreszcie wylądo-

wa

ło w dolinie pomiędzy jego wargami.

Jego wargi... Zadr

żała, przyciskając skrypt z wykładami

do granatowego

żakietu. Usta te nie były arii wąskie, ani

pe

łne, ale ogromnie zmysłowe. Usta - stworzone do całowa-

nia. Mi

ęsiste usta. Takie .usta nigdy Jayne nie całowały...

Spojrza

ła na zegarek. Pora zaczynać wykład. Zapatrzona

w jego usta, próbowa

ła zignorować czas, ale niespokojne po-

ruszenie oraz g

łośne szepty dwóch tuzinów siedzących przed

ni

ą słuchaczy uświadomiły jej konieczność rozpoczęcia zajęć.

Wzi

ęła głęboki oddech i wypowiedziała słowa, które po-

winny wys

łać boskiego mężczyznę z powrotem na Olimp.

- Witam pa

ństwa na kursie księgowości sponsorowanym

przez firm

ę Pace Waterman. Nazywam się Jayne Nelson i po-

prowadz

ę dzisiejszy wykład... - Urwała, czekając na wyjście

m

ężczyzny. Ale on patrzył na nią spokojnie swymi niebie-

skimi oczami. - B

ędziemy się spotykać dwa razy w tygodniu

przez najbli

ższe sześć tygodni - ciągnęła lekko zdumiona,

patrz

ąc nań wyczekująco.

U

śmiechnął się uprzejmym, rozbrajającym uśmiechem.

Mia

ł urocze dołeczki w policzkach. Jayne stłumiła jęk.

R

S

background image

- Przeczytam list

ę obecności... - Proszę, bądź na liście!

Prosz

ę... Poczuła prawdziwą radość, gdy głęboki męski głos

odpowiedzia

ł na nazwisko Garrett Charles. Garrett Charles...

Jayne Nelson Charles... Jayne Charles... Pani Garrettowa
Charles... Westchn

ęła i szybko przeczytała listę do końca.

A wi

ęc był na liście! Zapłacił za kurs. Opiekuńcze bóstwa

ksi

ęgowych uśmiechały się do niej.

Firma Pace Waterman proponowa

ła rozmaite kursy

i szkolenia skierowane do tych, którzy pragn

ęli poprowadzić

w

łasny biznes. Oczywiście, liczono na to, że w przyszłości

studenci skorzystaj

ą z usług biura rachunkowego ich firmy,

przynajmniej w okresie rozlicze

ń podatkowych.

Doradcy podatkowi i ksi

ęgowi kolejno prowadzili semi-

naria. Dzi

ś kolej przypadła na Jayne. Szczęściara?

Roz

łożyła skrypt z notatkami na pulpicie, nie zapomi-

naj

ąc jednocześnie o wciągnięciu wypełnionego musaką

brzucha.

- Dziewi

ęćdziesiąt procent firm upada w ciągu pierwsze-

go roku swego istnienia ze wzgl

ędu na brak odpowiednio

wysokiego kapita

łu obrotowego - rozpoczęła wykład, zasta-

nawiaj

ąc się, jakiego rodzaju biznesem zamierza parać się

Charles. Pasowa

ł na restauratora... Właściwie, dlaczego go

o to nie spyta

ć? - Przejdę się teraz po sali - powiedziała

z o

żywieniem - i zapytam każdego z was, czym zamierza się

zaj

ąć. Wówczas lepiej dopasuję wykłady do waszych po-

trzeb. -

Świetny pomysł! Naprawdę świetny.

Butiki, ksi

ęgarnie, sklepy z pamiątkami, bary szybkiej ob-

s

ługi, restauracja i...

- Przejmuj

ę rodzinną agencję mody - powiedział intere-

suj

ący ją mężczyzna.

Oczywi

ście! Powinna się domyślić, że Garrett Charles

móg

ł być modelem albo aktorem.

R

S

background image

Po us

łyszeniu tych słów znajdujące się na sali panie bez-

wiednie wyprostowa

ły plecy. Jayne bolały mięśnie brzucha.

- Có

ż, nie znam się na tego rodzaju interesach - powie-

dzia

ła z westchnieniem żalu. Przecież musiał już się tego

domy

ślić! Wystarczyło na nią spojrzeć. Niewysoka, okrąg-

ła... W dodatku z domową trwałą na głowie.

- Ja natomiast niewiele wiem o ksi

ęgowości. - Garrett

rozci

ągnął swoje wspaniałe, stworzone do pocałunku usta

w uroczym u

śmiechu, pokazując zęby tak proste i białe, że

na fotografii nie wymaga

łyby najmniejszego retuszu. Dołe-

czki w policzkach uleg

ły pogłębieniu. - Odnoszę wrażenie,

że startujemy z tego samego poziomu.

Z tego samego poziomu! Gna i m

ężczyzna, który wyglą-

da

ł doskonale nawet w jarzeniowym świetle!

- Ja te

ż nic nie wiem na temat księgowości, ale bardzo

chcia

łbym się dowiedzieć - wtrącił jakiś słuchacz. - Lepiej

wi

ęc przejdźmy do rzeczy.

Jayne nie mog

ła sobie przypomnieć nazwiska tego męż-

czyzny, poniewa

ż sprawdzając listę, na nikogo nie zwracała

uwagi.

Garrett odwróci

ł się do niecierpliwego mężczyzny, poka-

zuj

ąc Jayne swój doskonały profil.

- A pan, czym zamierza si

ę zajmować, panie... ?

- Monty. Moja te

ściowa przyjeżdża do nas z Włoch, by

z nami zamieszka

ć. Ona lubi gotować... - Wzruszył lekko

ramionami. - Jeden z moich przyjació

ł prowadził restaurację

w Montrose i przeszed

ł na emeryturę. A ja mam teściową,

któr

ą trzeba czymś zająć, kupiłem więc ten lokal.

- I zorientowa

ł się pan, że interes wymaga papierkowej

roboty? - Garrett uniós

ł brwi.

Monty parskn

ął z dezaprobatą.

- Nie myli si

ę pan.

Garrett wybawi

ł Jayne z kłopotliwego położenia. Poczuła

R

S

background image

do niego wdzi

ęczność. Ale ostatecznie to byli jej słuchacze.

Sama powinna sobie z nimi poradzi

ć. Wzięła ze stołu plik

papierów i rozda

ła je wśród uczestników kursu.

- Oto tematy, które b

ędziemy omawiać.

Podczas gdy kursanci szele

ścili papierami, Jayne zajęła

si

ę rozdawaniem firmowych zeszytów oraz teczek zaopatrzo-

nych w logo firmy. Teczki le

żały na małym wózku, który

popycha

ła przed sobą.

Zamierza

ła przyjrzeć się dokładniej Garrettowi Charleso-

wi. Mo

że z bliska dojrzy w nim jakiś defekt? Zmusiła się nie

patrze

ć nań aż do chwili, gdy poda mu zeszyt. Dopiero gdy

dzi

ękował jej z uśmiechem, ich spojrzenia się spotkały. Jayne

dech zapar

ło. Nie mogła się poruszyć. Ledwie poczuła, jak

wyjmuje jej zeszyt z bezw

ładnych palców. Sala konferencyj-

na przesta

ła istnieć, ponieważ Jayne zatraciła siew podziwia-

niu Garretta Gharlesa.

Mia

ł piękną cerę w kolorze złotawym, nieco ciemniejszą

nad górn

ą wargą. Wciągnęła powietrze i z zadowoleniem

skonstatowa

ła, że nie używa wody o mocnym zapachu.

- Dzi

ękuję.

Jego g

łęboki głos wyrwał ją z oczarowania. Zarumieniła

si

ę i pochyliła w kierunku następnego słuchacza. W tym mo-

mencie uderzy

ła wózkiem w kolano Garretta.

- Bardzo mi przykro... - Widz

ąc grymas bólu na jego

twarzy, speszy

ła się. Był to elegancki, męski grymas, który

szybko znikn

ął.

- Nic nie szkodzi. - Pomasowa

ł kolano. - Powinienem

cofn

ąć nogę z przejścia.

- Ale

ż to musi boleć... - Jayne przyklęknęła, by sprawdzić,

jak

ą wyrządziła szkodę i musnęła jego udo w miejscu, gdzie

naspodniach koloru khaki wózek zostawi

ł ciemną smugę.

- Wszystko w porz

ądku, naprawdę. - Położył dłoń na jej

r

ęce.

R

S

background image

Jayne jak urzeczona przygl

ądała się zgrabnym palcom bez

obr

ączki. Nagle zdała sobie sprawę, że jej twarz znajduje się

dok

ładnie na poziomie jego talii, a ręka spoczywa na twar-

dych mi

ęśniach jego uda.

Patrz

ąc w jego rozbawione niebieskie oczy, wydała jęk

przera

żenia.

- Ojej! - Raptownie wsta

ła i energicznie popchnęła

wózek do przodu. Zauwa

żyła, że reszta słuchaczy instyn-

ktownie cofa nogi z przej

ścia, choć miało ono prawie metr

szeroko

ści.

Zatrzyma

ła wózek przed katedrą. Zdążyła już ochłonąć

i odzyska

ć równowagę.

- Je

śli ktokolwiek z państwa obawia się o swoje bezpie-

cze

ństwo podczas kursu, udowodniłam już mój profesjona-

lizm, operuj

ąc tą oto niedocenianą bronią - powiedziała,

wskazuj

ąc na wózek.

St

łumiony śmiech przeszedł po sali. Napięcie zostało roz-

ładowane, Jayne jednak nie wiedziała, jak udało jej się prze-
trwa

ć następne dwie godziny. Nawet nie pamiętała, co mó-

wi

ła. Za każdym razem, gdy spoglądała na Garretta, groziło

jej,

że straci wątek. Musiała koncentrować się bardziej niż

zazwyczaj. Sko

ńczyła zajęcia z bolącą głową.

Gdy

ścierając tablicę, oparła się o nią czołem, z początku

nawet nie zdawa

ła sobie sprawy, że ma towarzystwo.

- Dobrze si

ę pani czuje? - rozległ się za jej plecami głę-

boki, m

ęski głos.

Odwróci

ła się z ręką przy czole.

- Och, boli mnie g

łowa - wykrztusiła, choć jakiś wewnę-

trzny g

łos podpowiadał, że powinna powiedzieć coś bardziej

inteligentnego.



R

S

background image

Zmarszczy

ł brwi. Było mu z tym grymasem bardzo do

twarzy.

- Przykro mi. - Zatroskany ton jego g

łosu świadczył, że

mówi

ł szczerze. - Zauważyłem, że dziś wieczór była pani roz-

strojona - wtr

ącił dyplomatycznie. - Mam nadzieję, że to nie

z mojego powodu. - Wykrzywi

ł usta w uśmiechu, który pogłę-

bi

ł dołeczki w jego policzkach. - Wypadki chodzą po lu-

dziach.

- To mi

ło z pana strony...

- Dlaczego? Czy

żby to nie był wypadek?

Oczy Jayne rozszerzy

ło przerażenie.

- Oczywi

ście, że był! - niemal krzyknęła.

Garrett roze

śmiał się i przelotnie dotknął jej ramienia.

- Prosz

ę się uspokoić. Tylko żartowałem. Chciałem panią

uspokoi

ć, że nie zamierzam się z panią procesować. - Uniósł

brew. - W porz

ądku?

Jayne zamkn

ęła usta, ponieważ nie mogła wydobyć głosu.

Skin

ęła tylko głową.

- A wi

ęc do zobaczenia w czwartek. - Odwrócił się i wy-

szed

ł z sali; odgłos jego kroków stłumiła wykładzina.

Popatrzy

ła za nim. A więc wróci! Będzie miała drugą

okazj

ę.

Ale w

łaściwie, co powinna zrobić?

R

S

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


Nazajutrz Jayne w ogóle nie mog

ła skoncentrować się na

pracy. Gdzie podzia

ła się jej fachowość i kompetencja? Czu-

j

ąc niechęć do siebie, kartkowała wyciągi z ubiegłego dnia

i ci

ężka wzdychała. Garrett Charles prześladował ją - na

jawie i we

śnie.

Z uporem powraca

ła do żenujących momentów ostatniego

wieczoru. Wpatrywa

ła się w Garretta Charlesa, atakowała go

wózkiem, a potem papla

ła nie wiadomo o czym.

Ogarn

ęło ją dziwne uczucie niepokoju, które ostatnio czę-

sto j

ą nawiedzało. Potrzebowała wakacji. Z całą pewnością

to by

ło to! Może uda jej się namówić Sylwię na jeden z tych

czterodniowych rejsów, rozpoczynaj

ących się w Port Hou-

ston. Na t

ę myśl od razu poczuła się lepiej.

To prawda,

że powinna bardziej zainteresować się życiem

towarzyskim. Matka zawsze powtarza

ła jej, że późno roz-

kwitnie... Có

ż, dwadzieścia osiem lat to rzeczywiście późno

i Jayne musi wreszcie rozkwitn

ąć.

W czwartek, w dzie

ń wykładu, stała niezdecydowana przed

szaf

ą. Co ma włożyć, co ma włożyć...? Jak dotąd problem

polega

ł jedynie na wyborze jednej z wielu wersji granatowego

kostiumu. I zawsze by

ła zadowolona ze swej garderoby. A

dzi

ś, nie wiadomo dlaczego, czuła się w niej zbyt... Statecz-

nie? Nudno? Konwencjonalnie? Wszystko razem.



R

S

background image

By

ł jeszcze ten beżowy kostium, który zwykle nosiła la-

tem. Co prawda, wygl

ądał trochę mało poważnie...

Dokona

ła analizy sytuacji. Chciała sprawiać kompetentne

wra

żenie, tak więc ostatecznie ubrała się w konserwatywny,

ciemny kostium, o

ślepiająco białą bluzkę, a na szyi zawiązała

apaszk

ę w paski. By dodać sobie wzrostu, włożyła pantofle

na wysokich obcasach.

Gdy przysz

ła do biura, poczuła zwykłe zadowolenie z;e

swej fachowo

ści. Czuła się dobrze w pracy i chciała, by stan

ten potrwa

ł przynajmniej do planowanych wakacji.

- Hej, Jayne, wygl

ądasz, jakbyś chciała zawojować świat!

- zauwa

żył Bill Pellman, gdy mijała jego stanowisko w dro-

dze do swego pokoju. - Szykuje si

ę jakiś duży kontrakt?

- Nie - odpowiedzia

ła ze zwykłą uprzejmością. - Dziś

wieczorem mam wyk

ład.

Bill by

ł młody, pełen zapału i traktował Jayne jak nauczy-

cielk

ę - miłą, kompetentną, pozbawioną seksu nauczycielkę,

która, podobnie jak on,

żyła wyłącznie pracą.

- Szykuje si

ę jakaś randka? - spytał znów.

Pomy

ślała o Garretcie i od razu poczuła suchość w

ustach.

- Raczej nie - wykrztusi

ła przez zęby i czym prędzej

uciek

ła do swego pokoju.

Ju

ż na samą myśl o tym mężczyźnie serce jej biło szybciej.

Dlaczego reagowa

ła w tak zaskakujący sposób? Nigdy dotąd

żaden mężczyzna nie podniecał jej wyobraźni. Jej ciało, jakby
dot

ąd uśpione, zaczynało się budzić. Ale pożądanie rozkwitało

zazwyczaj wtedy, gdy istnia

ła szansa na wzajemność. Tym-

czasem kompetentna, mocno stoj

ąca na ziemi realistka, jaką

by

ła Jayne Nelson, nie pociągała mężczyzn typu Garretta

Charlesa. Jej umys

ł o tym doskonale wiedział, ale ciało zda-

wa

ło się sądzić inaczej. To właśnie wprowadzało zamęt.

R

S

background image

Obgryzaj

ąc długopis, patrzyła martwo w przestrzeń,

w chwili gdy do jej pokoju wpad

ła Sylwia.

- Mam promocyjny kupon do delikatesów Scholtza. Je-

ste

ś zainteresowana?

- Czy ju

ż pora lunchu? - Jayne odłożyła długopis.

Sylwia podnios

ła rękę, udekorowaną trzema modnymi

zegarkami.

- Och, w porz

ądku. - Jayne odepchnęła krzesło i wyjęła

portmonetk

ę z szuflady.

- Nie zamierzasz zmieni

ć butów? - Sylwia zademonstro-

wa

ła stopę obutą w adidasy.

- Butów? - Zamruga

ła powiekami.

- Scholtz mie

ści się po drugiej stronie centrum handlo-

wego, niedaleko kina.

- Dobrze, zmieni

ę.

Firma Pace Waterman mia

ła swą siedzibę w wieżowcu

Transco, po

łączonym podziemnym pasażem z centrum hand-

lowym Galleria, zaczynaj

ącym się po drugiej stronie ulicy.

Jayne i Sylwia cz

ęsto w porze lunchu chodziły tam na spa-

cery i zakupy.

Jayne sta

ła, wpatrując siew segregator. Gdzie znajdowała

si

ę agencja Garretta? Zapomniała go o to spytać... A jeśli

otworzy

ł ją w centrum handlowym? W każdej chwili mogła

si

ę na niego natknąć. Westchnęła.

Sylwia wesz

ła do pokoju, otworzyła szafkę i wyjęła z niej

sportowe buty Jayne.

- Co si

ę stało? - spytała ze zdziwieniem.

- Nic. - Jayne zmieni

ła obuwie. Zawiązując sznurowad-

ła, pochyliła się nisko, by ukryć rumieniec na twarzy.

- Zachowujesz si

ę dziwnie - zauważyła Sylwia. - Do-

brze si

ę czujesz? Masz dzisiaj jakąś kontrolę czy coś podo-

bnego...?

R

S

background image

- Wszystko w porz

ądku!

- A mo

że kogoś poznałaś? - Sylwia wzięła przyjaciółkę

pod rami

ę. - Jakiegoś mężczyznę? - spytała z większą pew-

no

ścią siebie.

- Ale

ż nie! - Jayne zaprzeczyła zbyt szybko, zbyt spon-

tanicznie. Teraz widzia

ła na twarzy Sylwii triumfujący

u

śmieszek. Do diabła! Sylwia zawsze potrafiła wszystko

z niej wyci

ągnąć!

- Chc

ę, żebyś mi wszystko opowiedziała - zażądała, ota-

czaj

ąc ją ramieniem.

- Nie ma nic do opowiadania - zaprotestowa

ła Jayne sła-

bym g

łosem.

- Dlaczego nie pozwolisz mnie samej tego oceni

ć?

Nim dosz

ły do windy, Sylwia wyciągnęła od niej wszy-

stko, co mog

ła.

- I to ju

ż koniec? - parsknęła pogardliwie, gdy przecho-

dzi

ły przez zatłoczone foyer, kierując się w stronę pasażu dla

pieszych.

- Mówi

łam ci, że nie ma nic do opowiadania - podkre-

śliła Jayne, licząc, że Sylwia na tym zakończy indagację.

- Nie wierz

ę ci. - Sylwia zmarszczyła brwi i wzruszyła

ramionami. - Zreszt

ą to bez znaczenia. Jeszcze znajdziemy

ci m

ężczyznę. Właściwie... - Przechyliła głowę na jedną

stron

ę.

- Nie! - zaoponowa

ła automatycznie Jayne. Sylwia bez

przerwy wynajdywa

ła męskich krewniaków, z którymi

chcia

ła umówić ją na randkę.

- Mój kuzyn Vincent b

ędzie w Galveston na ślubie swe-

go kolegi z akademika. Dwie noce sp

ędzi u mojej ciotki, Idy.

Mo

że więc...

- Och, tylko nie to! - Jayne przymkn

ęła oczy, unikając

my

śli o kolejnym kuzynie Sylwii.

R

S

background image

- W takim razie zapro

ś tego faceta z kursu.

Jayne zdusi

ła w sobie automatyczne „nie" i zaczęła

w my

ślach rozważać pomysł zaproszenia na randkę Garretta

Charlesa.

- Nie wypada umawia

ć się ze swoimi słuchaczami - po-

wiedzia

ła w końcu i przyspieszyła kroku.

- On b

ędzie twoim słuchaczem tylko przez kilka tygodni.

Och, jeste

ś zbyt niezdecydowana!

- Wiem.
- M

ężczyźni lubią zdecydowane kobiety.

- Na jakiej planecie? - Jayne rzuci

ła przyjaciółce znie-

cierpliwione spojrzenie.

- Mo

że na planecie Erosa?

- W takim razie musia

łby to być kosmita.

- A odchodz

ąc od tematu, co sądzisz o umówieniu się

z Vincentem?

- Och, Sylwio!
Sylwia tylko wzruszy

ła ramionami.

- Trzeba poca

łować wiele żab, zanim znajdzie się swego

ksi

ęcia.

- Powtarzam ci,

że nie chcę umawiać się z kolejną żabą

w osobie twojego kuzyna!

Zatrzyma

ła się gwałtownie i chwyciła Sylwię za ramię.

Dotar

ły do końca pasażu dla pieszych i stały przed biurem

podró

ży, które mijały setki razy w drodze na lunch.

- Co si

ę stało?

Jayne wskaza

ła jaskrawy plakat reklamujący wakacje.na

wybrze

żu Meksyku.

- My

ślę, że potrzebuję wakacji albo jakiejś odmiany

w

życiu. - Odwróciła się do zdziwionej trochę Sylwii. - Mo-

że pojechałybyśmy na jeden z tych czterodniowych rejsów?
To nie jest zbyt droga wycieczka...

R

S

background image

- Och, tak! - Sylwia opanowa

ła już swoje zdziwienie

i popchn

ęła Jayne przez podwójne szklane drzwi do lady, na

której le

żały broszury reklamowe. - To najlepszy pomysł, na

jaki mog

łaś wpaść! - powiedziała z entuzjazmem. Po kolei

bra

ła broszury, na któjych widniało zdjęcie statku i pokazy-

wa

ła je Jayne. - Kiedy chcesz wyjechać? - spytała. - Może

poczekamy, a

ż schudnę ze dwa kilo? A może wyjedziemy

na ca

łe siedem dni... ? - Urwała, by obejrzeć dokładnie jed-

n

ą z broszur. - Są tu nawet rejsy dla samotnych... Powin-

ny

śmy popłynąć na jeden, z nich, by zwiększyć nasze szanse.

W porz

ądku, chyba wzięłyśmy już wszystkie ulotki. -

U

śmiechnęła się radośnie do Jayne. - Chodźmy wreszcie coś

zje

ść...

Jej entuzjazm udzieli

ł się Jayne i resztę drogi do baru

sp

ędziły na oglądaniu wystaw. Gdy wreszcie wkroczyły do

restauracji, ogarn

ął je znajomy zapach pikli i pastrami,

Sylwia gwa

łtownie wciągnęła powietrze, a potem wes-

tchn

ęła.

- To b

ędzie nasze ostatnie pastrami z żytnim chlebem aż

do ko

ńca rejsu.

- Naprawd

ę? - spytała Jayne, trochę przytłoczona entu-

zjazmem przyjació

łki.

- Musimy natychmiast zacz

ąć dietę. Sylwia uśmiech-

n

ęła się szeroko do grupy mężczyzn, którzy posunęli się na

ławie, by mogły usiąść. Albo raczej, by mogła usiąść Sylwia,
która skin

ęła na Jayne. Ona została zaakceptowana jedynie

dlatego,

że było jasne, iż Sylwia bez niej nie usiądzie.

Gdy kilka minut pó

źniej mężczyźni opuścili bar, Sylwia

by

ła już w posiadaniu trzech interesujących wizytówek.

Jayne ogl

ądała broszurę, próbując stłumić zazdrość.

- Który statek wybra

łaś? - spytała Sylwia, wyrzucając do

popielniczki dwie wizytówki, a-na trzeciej co

ś zapisując.

R

S

background image

-Dobrze by by

ło wypłynąć tym, który wyrusza z Hou-

ston - odpar

ła Jayne, wyciągając ulotkę ze stosu.

Kartkowa

ły strony, aż podano kanapki. Nagle Jayne mig-

n

ęły przykuwające uwagę niebieskie oczy. Mogła przysiąc,

że już je wcześniej widziała!

To by

ła choroba! Miała obsesję na punkcie Garretta. Wy-

dawa

ło jej się, że widzi go wszędzie. A jednak serce zabiło

jej mocniej, gdy otworzy

ła z powrotem broszurę, którą właś-

nie zamkn

ęła Sylwia. Albo znajdzie te niebieskie oezy, albo

b

ędzie musiała rozejrzeć się za terapeutą...

Nie zwracaj

ąc uwagi na paplaninę przyjaciółki, Jayne

z uporem wertowa

ła broszurę. Wreszcie go odnalazła. Gar-

rett Charles pozowa

ł do zdjęć pasażerom na statku. Kilku

ludzi sta

ło na pokładzie, trzymając w dłoniach drinki z pla-

sterkami ananasa. Garrett wraz z innym m

ężczyzną stał opar-

ty o reling. Mia

ł koszulę rozpiętą na piersiach. Na ten widok

Jayne omal nie zemdla

ła. Dopiero później zobaczyła jego

mi

ęśnie i szorty khaki, które odsłaniały muskularne nogi.

Potem znalaz

ła zdjęcie Garretta przy basenie.

- I co ty na to, Jayne? - dopytywa

ła się Sylwia.

- Tak, tak... - wymamrota

ła automatycznie, pragnąc jak

najszybciej wróci

ć do biura, by móc przez resztę popołudnia

wpatrywa

ć się w podobiznę Garretta. Być może, jeśli będzie

przygl

ądać mu się wystarczająco długo, przestanie ją tak

bardzo interesowa

ć. Był tylko mężczyzną, na litość boską!

Ale to by

ło trudne. Garrett Charles nie był zwykłym męż-

czyzn

ą. Wpatrywanie się w jego fotografię sprawiło, że

opó

źniła się w pracy i czuła niezwykłe zdenerwowanie przed

wieczornym kursem.

Nie mog

ła tam pójść... Nie mogła narazić się na kolejną

katastrof

ę. Musi znaleźć kogoś, kto poprowadzi za nią wy-

k

ład księgowości dla drobnych biznesmenów. Kogoś, kto nie

R

S

background image

b

ędzie zamieniał się w kłębek nerwów na widok Garretta

Charlesa. Kogo

ś takiego jak...


- Bill, zastanów si

ę... - Jayne przemawiała swoim naj-

bardziej mentorskim tonem. - Przeanalizowa

łam twoje do-

konania w pierwszej po

łowie obecnego roku fiskalnego

i uwa

żam, że śmiało sobie poradzisz z tym uzupełniającym

kursem.

- Naprawd

ę tak myślisz? - Wyraz wątpliwości na twarzy

Billa znikn

ął.

Jayne opar

ła się biodrem o jego biurko i skrzyżowała ręce

na piersi.

- Ludzie uwa

żają, że doświadczenie przychodzi z wie-

kiem...

- Dlatego wi

ęc ubierasz się w taki sposób? - przerwał jej

Bill, kiwaj

ąc ze zrozumieniem głową.

- Co masz na my

śli? - Jayne wyprostowała ramiona i zerk-

n

ęła na siebie. - Co jest złego w moim stylu ubierania się?

- Nic. Jest bardzo efektywny. To w

łaśnie chciałem po-

wiedzie

ć.

- Efektywny?
- Jayne... - Skrzywi

ł się ze zniecierpliwieniem. - Cho-

dzi o to,

że klienci tylko spojrzą na ciebie i wiedzą, że jesteś

kompetentna. - Zrobi

ł odpowiedni gest dłońmi. - Kostium i

bluzka koszulowa plus krawat równa si

ę biznes.

- Och, tak...
- Nikt nie domy

śliłby się, że jesteś taka młoda... - Bill

urwa

ł i zmienił temat na bardziej bezpieczny: - A więc uwa-

żasz, że dzięki tym kursom mogę zdobyć nowych klientów?
- spyta

ł, nie zdając sobie sprawy z sytuacji.

- Tak - zapewni

ła go Jayne, jednak z dużo mniejszym

entuzjazmem.

R

S

background image

- W takim razie zast

ąpię cię - oświadczył - ale nie dzi-

siaj...

- Musisz! - Jayne wpad

ła w panikę. - To znaczy... mam

dzi

ś pewne plany...

- Jakie plany? - Spojrza

ł na nią zaciekawiony.

- To sprawa prywatna - odpar

ła z odcieniem desperacji

w g

łosie.

Bill uniós

ł brwi i Jayne poczuła, że się rumieni.

- Naprawd

ę mi przykro, ale dziś wieczór nie mogę ci

pomóc. I w nast

ępny wtorek także. Raport dla Magrudera,

sama rozumiesz.

Rozumia

ła. Wszyscy młodzi doradcy finansowi pracowali

nad okropnym i znienawidzonym raportem dla Magrudera,
trac

ąc przy tym wiele czasu, aż do chwili gdy mogli przeka-

za

ć go komuś jeszcze młodszemu i mniej doświadczonemu.

- Och, mo

żesz znaleźć kogoś innego, kto poprowadzi

dzisiejszy wyk

ład, skoro to dla ciebie takie ważne - zauwa-

żył Bill.

Dziwny b

łysk w jego oczach nie spodobał się Jayne. Głę-

boko wci

ągnęła powietrze.

- Nie, poprowadz

ę go sama - oświadczyła. - Zresztą

i tak zawiadomi

łam cię za późno. Jutro w południe dostarczę

ci materia

ły - dodała.

Sama

świadomość, że dziś wieczór po raz ostatni będzie

musia

ła walczyć o zachowanie równowagi w obliczu Garretta

Charlesa, wystarczy

ła, by Jayne zdołała się skoncentrować i

jeszcze troch

ę popracować. Wróciła jej pewność siebie. Po-

stanowi

ła wygłosić najbardziej szczegółowy, naładowany

informacjami wyk

ład o historii kursów firmy Pace Waterman.

Pozostawi Garretta Charlesa pod wia

żeniem swej błyskotli-

wo

ści.

Gdy jednak pewnym siebie krokiem wesz

ła do sali kon-

ferencyjnej, w

śród zgromadzonych słuchaczy Garretta nie

R

S

background image

by

ło. Odczekała tak długo, jak mogła, po czym z wyraźną

niech

ęcią rozpoczęła wykład. Jej ulubiony temat - a on go

opu

ści! Zapamięta ją raz na zawsze jako paplającą bez ładu

i sk

ładu kobietę o pierzastych włosach - choć to ostatnie by-

ło całkowicie winą Sylwii.

Kwadrans po siódmej Garrett Charles w

ślizgnął się na

sal

ę. Ubrany w poważny, ciemnoszary garnitur, białą koszulę

i ciemny krawat wygl

ądał oszałamiająco. Wszystkie kobiety

g

łośno westchnęły.

- Przepraszam za spó

źnienie - powiedział pod nosem.

- Mia

łem umówione spotkanie…

Serce Jayne podskoczy

ło na dźwięk słowa „spotkanie".

Wpatrywa

ła się w Garretta niemal przerażonym wzrokiem.

Gdy zda

ła sobie z tego sprawę, zauważyła, że się spociła;

mia

ła mokre dłonie - co niestety stało się już normalną re-

akcj

ą.

Wci

ągnęła brzuch, wytarła dłonie i podjęła przerwany

wyk

ład na temat księgowości.

- Polecam pa

ństwu podwójną księgowość jako metodę

kontrolowania wp

ływów i wydatków. Oto dlaczego...


- Sylwio, by

łam wspaniała! Po prostu wspaniała! - po-

chwali

ła się nazajutrz Jayne. Wyrwała z rąk Sylwii pączka

i zacz

ęła kręcić się wokół biurka.

- Zawsze wspaniale prowadzisz wyk

łady - odparła rze-

czowo Sylwia, siadaj

ąc na kanapie i otwierając jednorazowy

kubek z kaw

ą. - Dlatego się ciebie trzymam/Mam nadzieję,

że spłynie na mnie nieco twoich talentów.

- Nic nie rozumiesz. - Jayne nadgryz

ła pączka i prze-

łknęła. - Tym razem przeszłam samą siebie. Szkoda, że nie
mog

łaś widzieć ich twarzy! Chłonęli każde moje słowo. Nikt

nawet nie pisn

ął, gdy zapomniałam zrobić przerwę.

R

S

background image

- Mówi

łaś przez bite dwie godziny?

- Tak. I by

łam fantastyczna! - Jayne wróciła do biurka,

otworzy

ła kawę i przelała do swego ulubionego kubeczka-

-termosu. - Gdy wychodzili, panowa

ła niezmącona cisza.

- A mo

że po prostu spali? - wtrąciła żartobliwie przyja-

ció

łka.

- Och, daj spokój! - Jayne zmarszczy

ła brwi. - Trawili

to, co im powiedzia

łam.

- A mo

że dałaś im za dużo do strawienia? - Sylwia wy-

d

łubywała orzechy z ciastka i wrzucała je do popielniczki.

- Mog

łabym mówić jeszcze przez dwie godziny. - Jayne

wolno popija

ła kawę, powstrzymując przemożną chęć usu-

ni

ęcia popielniczki z zasięgu ręki przyjaciółki.

- Dlaczego wi

ęc tego nie zrobisz?

- Dlaczego czego nie zrobi

ę? - powtórzyła Jayne ze zło-

ścią. Jeśli Sylwia nie lubiła orzechów, czemu zawsze kupo-
wa

ła to samo ciastko?! I zawsze zostawiała orzechy w po-

pielniczce!

- Dlaczego nadal nie poprowadzisz kursu? Dlaczego na-

mówi

łaś Billa, żeby cię zastąpił?

- Musi si

ę wreszcie nauczyć.

Sylwia w

łożyła do ust ostatni kawałek ciastka i wytarła

r

ęce. Jayne zauważyła brązowe okruszki na swej zielonej,

skórzanej kanapie.

- Ale dlaczego w

łaśnie teraz? - Sylwia wstała. - Posłu-

- chaj, Jayne, mówi

łaś, że wśród słuchaczy jest jakiś porywa-

j

ący facet, a ty nawet nie zaprosiłaś go na kawę.

- Daj ju

ż spokój. On nie poszedłby ze mną na kawę.

- A spyta

łaś go o to?

-. Nie! - Jayne ugryz

ła ogromny kawałek pączka, by

unikn

ąć dalszych na ten temat dyskusji.

- A teraz zniszczy

łaś szanse ponownego spotkania! - po-

R

S

background image

wiedzia

ła Sylwia z naganą w głosie. I dodała wychodząc: -

W ka

żdym razie cieszę się, że znów pomyślałaś o moim ku-

zynie Vincencie.

Sylwia myli

ła się - i to nie tylko jeśli chodzi Vincenta.

Jayne post

ąpiła słusznie. Nie miało sensu pragnąć czegoś,

czego nie mo

żna było mieć. A poza tym Jayne powinna

przede wszystkim dba

ć o swą pozycję w firmie i zapewnie-

nie sobie finansowego bezpiecze

ństwa. Jeśli osiągnie sukces

w

świecie biznesu, z pewnością jakiś mężczyzna z jej środo-

wiska - gdy zdecyduje,

że przyszedł czas na ustatkowanie

si

ę i zacznie rozglądać się za odpowiednią życiową partnerką

- zauwa

ży na miejscu miłą, solidną Jayne i jej małe, ciepłe

gniazdko.

Taki mia

ła plan. Przynajmniej do tej pory. Ale teraz nie

chcia

ła już biernie czekać. Możliwe, że nie była w typie

Garretta Charlesa, ale powtarza

ła sobie, że wywarł zbawien-

ny wp

ływ na jej dotychczasowe życie. Zdecydowała się prze-

cie

ż na krótkie wakacje na statku, nieprawdaż?


We wtorek wieczorem, mniej wi

ęcej w czasie gdy Garrett

Charles wchodzi

ł do sali konferencyjnej firmy Pace Water-

man, Jayne, otulona starym, pluszowym szlafrokiem, siedzia-
ła przed telewizorem, jedząc swe ulubione danie - ravioli
z puszki i popijaj

ąc je dietetyczną colą. Na włosy nałożyła

od

żywkę, by złagodzić skutki wykonanej przez Sylwię do-

mowej trwa

łej. Oglądała film zatytułowany „Jak poślubić

milionera" w nadziei,

że uzyska wskazówki zarówno finan-

sowej, jak i matrymonialnej natury.

Nie uzyska

ła żadnych, ale po zjedzeniu ravioli oraz opa-

kowania czekoladowych dra

żetek i dodaniu rumu do diete-

tycznej coli, temat przesta

ł ją interesować.

Sprawa powróci

ła jak bumerang dopiero następnego ran-

R

S

background image

ka. Wszystko od pocz

ątku zaczęło ją obchodzić - i to ze

zdwojon

ą siłą. Przespanie nocy na kanapie z odżywką na

g

łowie przyniosło pewną korzyść - włosy, które dotąd upo-

dabnia

ły ją do jasnobrązowego pudla, przylegały teraz do

g

łowy, przywodząc na myśl pastę wyciśniętą z tubki. Do

licha, w dodatku mia

ła bardzo bladą twarz! Kolor. Potrzebo-

wa

ła koloru...

Wyj

ęła apaszkę, zrolowała i ściągnęła nią włosy do tyłu.

W lusterku zobaczy

ła obcą, pyzatą twarz... Nie była przy-

zwyczajona do takiego widoku. Nerwowo wyci

ągnęła kilka

kosmyków, ale to niewiele pomog

ło. W końcu wpięła w uszy

kolczyki z per

łami, które dostała w prezencie od dziadków

z okazji uko

ńczenia szkoły średniej i nigdy ich nie nosiła. Po

co mia

łaby zawracać sobie głowę kolczykami, skoro włosy

i tak zas

łaniały jej uszy!

Pi

ątek nie zapowiadał się więc wesoło. W dodatku znani

z widzenia pasa

żerowie autobusu, którym zwykle jeździła do

pracy, zerkali na ni

ą podejrzliwie. Może dlatego, że założyła

ciemne okulary?

Zmusi

ła się do szybkiego spaceru z przystanku przy Gal-

lerii do Transco Tower. Gdy wesz

ła do klimatyzowanego

holu, uwag

ę jej przykuł wyraz twarzy Beth - recepcjonistki.

Do diab

ła, musiała wyglądać rzeczywiście okropnie... Być

mo

że apaszka nie pasowała... ?
- No, no, cicha woda brzegi rwie - skomentowa

ł Bill,

gdy usi

łowała niepostrzeżenie prześlizgnąć się obok jego

oszklonego boksu.

Zignorowa

ła ten dowcip.

- Jak si

ę udał wczorajszy wykład?

- Chodzi ci o wyk

ład, na którym cię zastępowałem, byś

mog

ła... miło spędzić wieczór? - Bill uśmiechnął się fałszy-

wie i odchyli

ł na krześle.

R

S

background image

Jayne spojrza

ła nań z góry, mając nadzieję, że się prze-

wróci. Ale Bill gwa

łtownie się wyprostował, przyjmując

znów urz

ędową pozycję.

- Pan Waterman powiedzia

ł, że telefonowało już sześć

osób z kursu, które pragn

ą podpisać z nami umowę na pro-

wadzenie ich ksi

ęgowości. Wysłuchali zaledwie trzech wy-

k

ładów. .. Co ty takiego zrobiłaś, Jayne? Czy mogłabyś mnie

tego nauczy

ć?

- Po prostu prowadzi

łam zajęcia zgodnie z programem

nauczania - odpar

ła skromnie, choć ta wiadomość bardzo jej

pochlebia

ła.

- Kiedy usi

łowałem w skrócie powtórzyć wiadomości na

temat prowadzenia ksi

ąg, aby zorientować się, gdzie skoń-

czy

łaś, okazało się, że niczego nie przeoczyłaś. - Bill z po-

wrotem odchyli

ł się na krześle. - Naprawdę udało ci się omó-

wi

ć cały dział w jeden wieczór?

- Wpad

łam w trans - odparła lakonicznie i czym prędzej

uciek

ła do swojego biura.

ż, firma ma sześć nowych rachunków do prowadzenia.

Waterman powinien by

ć zadowolony. Ale czy choć jedna

osoba za

życzyła sobie, by to właśnie Jayne poprowadziła ich

ksi

ęgowość?

Opad

ła na małą sofę, którą odziedziczyła po poprzednim

w

łaścicielu i otworzyła folder z biura podróży. Spojrzała pro-

sto w oczy Garrettowi Charlesowi i g

łęboko westchnęła. Ta-

ki przystojny! I poza zasi

ęgiem!

Musi przesta

ć o nim myśleć. Natychmiast. Zamknęła pro-

spekt, za

łożyła okulary do czytania i zabrała się do pracy nad

nudnym raportem Magrudera, przy którym obieca

ła pomóc

Billowi.

Po pó

łgodzinie pracy ze wstrętem odsunęła klawiaturę

komputera. Nic dziwnego,

że Bill chciał się pozbyć tej robo-

R

S

background image

ty. Sprawdzaj

ąc kopie poprzednich cotygodniowych rapor-

tów, Jayne odkry

ła błąd, który był powtarzany co najmniej

przez trzy miesi

ące. Nie miała teraz czasu, by cofać się jesz-

cze dalej, ale jaki

ś biedny praktykant będzie musiał nieba-

wem to zrobi

ć.

Pisa

ła właśnie notatkę na ten temat dla pana Watermana,

gdy siwow

łosy dżentelmen we własnej osobie zapukał do jej

na wpó

ł uchylonych drzwi.

- Jayne, jeste

ś zajęta? - To było retoryczne pytanie i obo-

je o tym wiedzieli.

- Nie - odpowiedzia

ła równie retorycznie.

- To dobrze. Chcia

łbym, żebyś poznała nowego klienta.

- Odsun

ął się na bok, a wówczas wysoki, ciemnowłosy męż-

czyzna z teczk

ą stanął na progu pokoju Jayne. - To jest pan

Garrett Charles. Prosi

ł, byś prowadziła w jego agencji księ-

gowo

ść.

R

S

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


W pierwszej chwili Garrett nie by

ł pewien, czy wpatrująca

si

ę w niego ze zdumieniem kobieta była tą samą Jayne Nel-

son, która prowadzi

ła wykłady na kursie. Okulary i ściągnię-

te do ty

łu włosy zupełnie go zmyliły.

Oszo

łomione spojrzenia kobiet, niestety, nie były mu ob-

ce. Garrett, wykonuj

ąc zawód modela, zdawał sobie sprawę

ze swego wygl

ądu i wrażenia, jakie wywierał na ludziach.

Wi

ększość kobiet przy pierwszym spotkaniu intensywnie mu

si

ę przyglądała. Od czasu gdy zdał sobie sprawę z istnienia

kobiet i dziewcz

ąt - co nastąpiło trochę później niż one

zwróci

ły na niego uwagę - Garrett stale był obiektem kobie-

cych spojrze

ń. Były to ukradkowe zerknięcia, którym towa-

rzyszy

ł chichot, spojrzenia krótkie, szacujące albo pełne jaw-

nego podziwu. Ale dawno ju

ż nie widział kobiety równie

zdumionej, jak Jayne Nelson.

S

ądził, że mieli za sobą etap wpatrywania się w siebie, ale

najwyra

źniej się pomylił. Pobladła i nawet nie zamrugała

powiekami, od momentu gdy Waterman oznajmi

ł jego przy-

bycie.

- Rodzina pana Charlesa przej

ęła jakiś czas temu agencję

mody Venus. Dotychczasowy dyrektor ekonomiczny zrezyg-
nowa

ł i Charlesowie w związku z rozwojem agencji pragną,

by firma Pace Waterman przej

ęła jego obowiązki.

R

S

background image

Widz

ąc, że Jayne ani razu nie oderwała wzroku od jego

twarzy, Garrett w

ątpił, czy w ogóle usłyszała krótkie wpro-

wadzenie w sytuacj

ę, poczynione przez Watermana.

Westchn

ął w duchu. Lata treningu nauczyły go zachowy-

wa

ć kamienną twarz, aż wpatrujące się weń kobiety zdały

sobie spraw

ę z tego, co robią. Po prostu nie chciał wprawiać

ich w zak

łopotanie. Niestety, szef Jayne nie przeszedł takiego

treningu.

- Jayne? - Waterman przenosi

ł zdziwiony wzrok z Jayne

na Garretta i z powrotem na Jayne.

- Tak, s

łucham? - Jej głos zabrzmiał słabo i piskliwie.

- Dobrze si

ę czujesz?

Zamruga

ła oczami, a na jej twarzy i szyi pojawiły się

wielkie, ogniste plamy.

- Tak - wyj

ąkała. - Po prostu się koncentrowałam. Za-

skoczy

ł mnie pan... - Machnęła ręką, jakby chciała ode-

pchn

ąć się od biurka i przy okazji zrzuciła na podłogę dys-

kietk

ę. Pochyliła się, by ją podnieść.

- Nie chcia

łem ci przeszkadzać. - Waterman wykazał

ogromn

ą troskliwość, ale Garrett domyślał się, że chciał po-

wiedzie

ć: „Weź się w garść, dziewczyno! Mamy tu klienta

z ogromnym potencja

łem".

Jayne wiedzia

ła o tym również. Twarz jej poczerwieniała

jeszcze bardziej.

Garrett walczy

ł z rozczarowaniem. Zatrudnił firmę Water-

mana wy

łącznie dlatego, że chciał pracować z Jayne. Mimo

że w jego obecności zachowywała się dziwniej z przyjemno-
ścią wysłuchał jej wykładu na temat księgowości.
Najwyra

źniej lubiła ten temat i chciała, by uczestnicy kursu

polubili go równie

ż. Nawet wówczas, gdy ją poniosło i mó-

wi

ła bez przerwy, słuchał z zapartym tchem. Zirytowało go,

że dłużej nie prowadziła kursu. Ależ ona kochała liczby!

R

S

background image


Niestety, on nie potrafi

ł zastosować tej wiedzy do prowa-

dzenia w

łasnych ksiąg.

George Windom, d

ługoletni dyrektor do spraw finanso-

wych agencji Venus, z

łożył rezygnację i odszedł, nim Garrett

zd

ążył poszukać kogoś na jego miejsce. Miał nadzieję, że

Jayne Nelson rozwi

ąże ten problem. Ale teraz, obserwując

jej zdumion

ą i oszołomioną twarz, postanowił zatrudnić księ-

gowego... m

ężczyznę. Choć z pewnością nie tego, który

ostatnio prowadzi

ł wykład.

Ju

ż miał zaproponować, że przyjdzie kiedy indziej, gdy

Waterman dokona

ł niepotrzebnej prezentacji.

- To jest Jayne Nelson, jedna z naszych najlepszych ksi

ę-

gowych. - Doda

ł ostatnie słowa po to, by samemu sobie

o tym przypomnie

ć, jak również, by zademonstrować swe

poparcie dla Jayne. - Ale zapewne ju

ż się poznaliście...

- Tak, oczywi

ście - wyjąkała Jayne. - Pan Charles był

uczestnikiem mojego kursu. To znaczy kursu, który teraz
prowadzi Bill.

Waterman przygl

ądał się swej pracownicy z wyraźnym

ju

ż niepokojem. Jayne, próbując odzyskać równowagę, od-

wróci

ła głowę, napotkała wzrok Garretta i wyciągnęła rękę,

by wymieni

ć uścisk dłoni. Nie udało im się jednak dopełnić

rytua

łu, ponieważ Jayne potrąciła stojący na biurku pojemnik

i rozrzuci

ła długopisy, ołówki i spinacze.

- Och! -j

ęknęła.

Garrett, usi

łując złapać turlające się po blacie długopisy,

potr

ącił pojemnik z papierami, celowo go przewracając.

Jayne pos

łała mu oszołomione spojrzenie.

- Przepraszam, próbowa

łem pomóc - powiedział skru-

szonym g

łosem, jednocześnie uśmiechając się do Water-

mana.

Waterman u

śmiechał się bezgłośnie.

R

S

background image

Jayne, niezdarnie krz

ątając się wokół biurka, uderzyła się

w nog

ę.

- Nic mi nie jest - powiedzia

ła szybko, pokuśtykała kilka

kroków i przysiad

ła na podłodze u stóp gości.

Garrett przykl

ęknął, by pomóc jej zebrać rozrzucone pa-

piery. Obydwoje si

ęgnęli po ten sam folder i nagle ich palce

si

ę zetknęły.

Gwa

łtownie odsunęła dłoń, jakby zetknęła się z płonącym

ogniem, po czym poderwa

ła się na równe nogi, zbyt szybko

jednak, poniewa

ż wyrżnęła głową o blat biurka.

- Jayne...? - Waterman przygl

ądał jej się kompletnie

zdumiony.

- Nic si

ę pani nie stało? - dopytywał się Garrett.

Jayne potar

ła ręką bolące czoło.

- Czuj

ę się doskonale - powiedziała.

Garretta przyku

ło spojrzenie jej brązowych oczu. Widział,

jak ja

śniały pasją do liczb i błyszczały radością, gdy któryś

uczestnik kursu bezwiednie o

świadczył: „Zrozumiałem!".

Pami

ętał również malujący się w nich wyraz zażenowanego

wspó

łczucia, kiedy uderzyła go wózkiem. I oczywiście to

hipnotyczne spojrzenie, którym wita

ła jego wejście do sali

konferencyjnej. Ale nigdy dot

ąd nie widział jej oczu pocie-

mnia

łych z pogardy dla samej siebie.

Wiedzia

ł, że jeśli po tym, co się tu wydarzyło, poprosi

o innego ksi

ęgowego, Jayne poczuje się urażona, a może

nawet straci prac

ę. Już po kilku minutach rozmowy zrozu-

mia

ł, że Waterman należy do starej szkoły dyrektorów, którzy

niech

ętnie dopuszczają kobiety do eksponowanych stano-

wisk w firmie. Jayne musia

ła być rzeczywiście najlepszą

ksi

ęgową, jeśli osiągnęła tu tak wysoką pozycję.

U

śmiechnął się pokrzepiająco do Jayne, ona zaś odpowie-

dzia

ła rozanielonym spojrzeniem. Odwrócił się do Waterma-

R

S

background image

na i z wi

ększym niż w przypadku Jayne sukcesem podał mu

r

ękę.

- Dzi

ękuję za pański czas, panie Waterman. Chciałbym

teraz ustali

ć z panną Nelson szczegóły współpracy. Wycho-

dz

ąc, wstąpię do pana.

- Tak, oczywi

ście... - Waterman obawiał się pozostawić

cennego klienta w niebezpiecznym towarzystwie panny Nel-
son, lecz w zaistnia

łej sytuacji nie mógł się spierać. - Masz

tusz na twarzy! - powiedzia

ł cicho do Jayne i wyszedł, za-

mykaj

ąc za sobą drzwi.

Jayne z szeroko otwartymi oczami patrzy

ła na zbliżające-

go si

ę do niej Garretta.

Garrett zatrzyma

ł się przed nią o krok. Być może najlepiej

b

ędzie zapytać wprost, pomyślał.

- Panno Nelson... Jayne, czy ty si

ę mnie boisz?

- Nie. - Jayne przeliczy

ła się, sądząc, że Garrett zigno-

ruje jej dziwne zachowanie.

- Naprawd

ę nie przestraszyłem cię? - Pochylił się, by

zebra

ć resztę rozrzuconych papierów.

- Nie! - Tym razem odpowiedzia

ła stanowczo. Owszem,

zafascynowa

ł, ale przecież nie przestraszył. Włożyła papiery

do segregatora, postanawiaj

ąc w duchu traktować Garretta

Charlesa tak samo jak ka

żdego innego klienta.

Garrett przygl

ądał jej się przez chwilę, po czym wykrzy-

wi

ł twarz i postąpił nagły krok w jej stronę. Jayne cofnęła się

z przera

żeniem.

- Najwy

ższy czas, żebyś przerzuciła się na kawę bezko-

feinow

ą - zażartował.

- Dlaczego to zrobi

łeś? - spytała z bijącym sercem.

- Je

śli jesteś tak zdenerwowana, musisz mieć prawdziwy

powód - odpowiedzia

ł wymijająco.

-

Żaden powód - burknęła, wracając do biurka.

R

S

background image

- Z pewno

ścią jakiś powód jest - powiedział z uśmie-

chem. - Nie masz pewno

ści, że znów tego nie zrobię.

- Chcesz mnie celowo przestraszy

ć?

- By

ć może. - Popatrzył na nią przeciągle i wykrzywił

usta. Jayne znów podskoczy

ła, a on się roześmiał. - A może

nie - doda

ł, przysuwając jeden z klubowych foteli do jej

biurka. - Zawsze jeste

ś taka nerwowa, czy tylko w mojej

obecno

ści?

- Tylko w twojej obecno

ści - przyznała z zadziwiającą

szczero

ścią.

- To ciekawe... - Pochyli

ł się do przodu. - A dlaczego?

Jayne doskonale zna

ła odpowiedź, ale nie mogła zdradzić

prawdy. Prawda nie wró

żyła dobrze ich przyszłym konta-

ktom zawodowym.

- Przez ca

ły czas mi się przyglądasz!- wypaliła. Zawsze

lepiej atakowa

ć. Ale może inny rodzaj ataku przyniósłby

lepszy efekt?

- Ja ci si

ę przyglądam?

- Tak...
- Zapami

ętam, żeby tego nie robić - wymamrotał i po-

patrzy

ł na swoje zadbane dłonie.

By

ła pewna, że miał zrobiony manikiur. Ona sama nigdy

go nie robi

ła. Wymagał zbyt dużo zachodu. A poza tym zwy-

k

łe obgryzała skórki, gdy przeglądała dokumenty. Zacisnęła

d

łonie i próbowała poradzić sobie z faktem, że po drugiej

stronie biurka siedzi uosobienie m

ęskości.

- By

łem rozczarowany, gdy przestałaś prowadzić wykła-

dy - oznajmi

ł.

- Doprawdy?
Nadal unikaj

ąc jej spojrzenia, skinął głową.

- Chcia

łem właśnie zatrudnić księgowego, żeby zastąpił

George'a, który zrezygnowa

ł... - Garrett podniósł wzrok,

R

S

background image

a potem szybko go spu

ścił, tak by Jayne zdążyła poczuć się

winna,

że bezpodstawnie go oskarżyła. - Nadal nie mogę

uwierzy

ć, że odszedł. Był traktowany jak członek rodziny.

Gdy tak nagle zrezygnowa

ł, okazało się, że nie mogę dać

sobie rady ze sprawami finansowymi.

Cz

ęść umysłu Jayne, która nie była zajęta podziwianiem

Garretta, zakonotowa

ła ostatnie słowa i przygotowała się na

zapami

ętanie następnych.

- Uczy

łem się zarządzania i księgowości - ciągnął - ale

musz

ę być naprawdę tępy, ponieważ niewiele rozumiałem

z tego, co George robi

ł. - Obdarzył Jayne zniewalająco uwo-

dzicielskim u

śmiechem.

- Och, to moja wina - zaprotestowa

ła. - Nie powinnam

omawia

ć tak dużo materiału podczas drugiego wykładu.

- Jeste

ś doskonałą nauczycielką! - zaprzeczył z oży-

wieniem.

- Naprawd

ę? - spytała z drżeniem w głosie.

- Ale... - ci

ągnął, sięgając do kieszeni marynarki i wyj-

muj

ąc stamtąd kalendarzyk - chciałbym raz jeszcze omówić

pewne punkty dotycz

ące księgowania. Postanowiłem do-

k

ładnie zapoznać się z finansami agencji Venus, nim komu-

kolwiek powierz

ę księgi.

W

łaśnie dlatego Jayne zgłosiła się do prowadzenia kursów.

W

łaściciele firm zostawiali zbyt dużą swobodę ruchów dorad-

com finansowym, których zatrudniali. Sama nie lubi

ła podej-

mowa

ć decyzji w imieniu klientów, którzy nie rozumieli ry-

zyka lub korzy

ści płynących z konkretnego posunięcia. Od-

pr

ężyła się nieco. Ona i Garrett na pewno dojdą do porozu-

mienia.

Oczywi

ście, byłoby najlepiej, gdyby większość spraw za-

łatwiali telefonicznie. Wolała nie rozpraszać się widokiem
jego oczu i ust, szcz

ęk i kości policzkowych. I dołeczka

w podbródku...

R

S

background image

- Kiedy mogliby

śmy się spotkać? - Nacisnął złote pióro

i zastyg

ł w oczekiwaniu.

- Mo

że być teraz... - powiedziała z wahaniem. - Nie

jestem zaj

ęta. - Odsunęła w niepamięć myśl o raporcie Ma-

grudera.

- Jeste

ś pewna? - A gdy przytaknęła, włożył z powro-

tem notes i pióro do kieszeni i si

ęgnął po metalową, srebr-

n

ą teczkę. - Przywiozłem ostatnie rejestry księgowe agen-

cji. Potraktujmy je jako przyk

ład, resztę być może rozgryzę

sam.

- W porz

ądku. - Jayne obróciła się na krześle i wzięła

kalkulator. Zazwyczaj, gdy klient przynosi

ł dane, przesiadała

si

ę na sofę, ponieważ wygodniej było rozłożyć papiery na

ma

łym stoliku. Ale, nim zdążyła to zaproponować, kątem oka

spostrzeg

ła folder ze zdjęciami Garretta na środku blatu. Była

to jedyna rzecz le

żąca na stole.

Nie ma powodu do paniki, pociesza

ła się. Po prostu od-

sunie folder na bok, nim Garrett zd

ąży go zauważyć. Nie

chcia

ła, by podejrzewał, że wpatrywała się w jego zdjęcie jak

nastolatka w plakat swego idola.

- Przenie

śmy księgi na stolik - zasugerowała, mając na-

dziej

ę, że uda jej się przejść przez pokój, nie potykając się

o w

łasne nogi.

Garrett podszed

ł za nią do skórzanej kanapy i, nim Jayne

zd

ążyła go uprzedzić, wziął do ręki kolorowy folder z biura

podró

ży.

- Jedziesz, na wycieczk

ę? - zapytał. - Och, to była moja

ostatnia praca w charakterze modela.

- Naprawd

ę? - Głos jej zabrzmiał zbyt wysoko, więc

chrz

ąknęła.

- Tak, robili

śmy zdjęcia promocyjne dla linii okrętowej.

Dzi

ęki temu pojechałem na uroczy rejs do Meksyku. - Prze-

R

S

background image

kartkowa

ł broszurę i otworzył ją na stronie ze zdjęciem ludzi

stoj

ących wokół basenu.

Jayne chcia

ła zapaść się pod ziemię. Jej nogi stały się nagle

mi

ękkie, opadła więc z impetem na kanapę i zażenowana

czu

ła, jak powietrze z sykiem wydostaje sięz poduszek.

Garrett domy

ślił się, że broszura nieprzypadkowo znalazła

si

ę na stoliku Jayne. Była wyraźnie zażenowana, jakby zo-

sta

ła przyłapana na gorącym uczynku. Nie kontynuował te-

matu, by nie wprawi

ć jej w jeszcze większe zakłopotanie.

W

łaściwie, gdyby udało mu się ją przekonać, że pozowa-

nie do zdj

ęć wcale nie jest takim wspaniałym zajęciem, jak

si

ę powszechnie wydaje, nie odczuwałaby wobec niego ta-

kiego podziwu. Usiad

ł obok niej na sofie i otworzył folder.

- Gdy robili

śmy te zdjęcia, było przejmująco zimno - po-

wiedzia

ł. - Tak zimno, że musieliśmy wstrzymywać oddech,

żeby na zdjęciu nie było widać obłoków pary.

- Naprawd

ę?

Skin

ął głową, wskazując na budynki portowe w tle.

- Technika komputerowa pozwoli

ła usunąć z nich świą-

teczne dekoracje - wyja

śnił.

- Ale przecie

ż jesteś w samych kąpielówkach! - zdziwiła

si

ę. - Nie było ci zimno?

- Bardzo. Mieli

śmy wyglądać tak, jakbyśmy doskonale

bawili si

ę w słońcu. - Uśmiechnął się kwaśno. - Również

latem, gdy trzeba nosi

ć zimowe ubrania, nie jest łatwo,

- Dlaczego nie robicie zdj

ęć w odpowiednich porach roku?

- Magazyny przygotowuje si

ę wiele miesięcy naprzód.

A kampanie reklamowe jeszcze wcze

śniej. Na przykład zdję-

cia na Bo

że Narodzenie robi się w lipcu. - Zamknął folder

i od

łożył go na bok. - Na szczęście już z tym skończyłem.

- Nie lubi

łeś tej pracy? - Oczy Jayne rozszerzyły się ze

zdziwienia.

R

S

background image

Nie znosi

ł pozowania do zdjęć. Ale w jego rodzinie nie

by

ło mowy o innym zajęciu. Środowisko, w którym dorastał,

ocenia

ło go na podstawie najdrobniejszych szczegółów wy-

gl

ądu. Nienaganna prezencja gwarantowała powodzenie. Fo-

tografowie i specjali

ści od reklamy interesowali się tylko

tym, jak wygl

ądał, nie zaś tym - kim był naprawdę. Trakto-

wano go jak rekwizyt potrzebny do sprzeda

ży produktów.

Wypl

ątanie się z tego zajęło mu sześć lat. Sześć lat trwało

przekonywanie rodziny,

że sam potrafi poprowadzić i rozwi-

n

ąć agencję. A teraz miał zaufać zdolnościom siedzącej obok

niego, m

łodej kobiety. Zasługiwała na szczerą odpowiedź.

- Nie - powiedzia

ł cicho. - Nie lubiłem zawodu modela.

- Dlaczego?
Uda ich si

ę zetknęły. Jayne zastanawiała się, czy Garrett

to zauwa

żył. Ona zauważyła natychmiast i wprost bała się

oddycha

ć.

Ona i Garrett rozmawiali, siedz

ąc obok siebie na kanapie!

Razem! Jayne zadawa

ła pytania. Może nie były zbyt mądre,

ale przynajmniej nie gapi

ła się i nie potykała. Być może

Garrett dojdzie za chwil

ę do wniosku, że Jayne jest inteligen-

tna. By

ć może lubi bystre kobiety? Choć, szczerze mówiąc,

wola

łaby, by zainteresował się nie tylko jej umysłem...

- Widzisz wi

ęc, że ta praca wcale nie jest tak wspaniałym

zaj

ęciem, jak się powszechnie uważa. - Uśmiechnął się prze-

lotnie i skierowa

ł całą uwagę na przyniesione dokumenty. -

Przypomnij mi kiedy

ś, bym ci o tym szerzej opowiedział -

doda

ł.

W porz

ądku. Pora wracać do pracy. Płacił jej za eksper-

tyz

ę, nie za pogaduszki. Była zła na siebie, że myśli jej

skr

ęcały w nieodpowiednim kierunku. Odsunęła się trochę od

niego i usi

łowała skupić uwagę.

- Tu wszystko jest w porz

ądku... - powiedziała, wertu-

j

ąc papiery. - Gdzie napotkałeś trudności?

R

S

background image

Garrett pochyli

ł się, by wskazać kolumnę cyfr. Jego twarz

znalaz

ła się blisko twarzy Jayne.

- To jest nasz dochód brutto.
- Tak.
Przerzuci

ł następną stronę.

- A tutaj wida

ć, jak został wydany. Gdy zsumujemy te

wydatki, powinny one równa

ć się dochodowi, prawda?

- Niekoniecznie - odpar

ła Jayne. - Wygląda na to, że

poprzedni ksi

ęgowy doliczał procenty... - Wyjęła kalkulator

i dokona

ła kilku obliczeń. - Tu dwadzieścia siedem procent

na przyk

ład. Zapewne poszło na podatki.

- Wiem. Ale doda

łem to do wydatków i porównałem

z kwitami, a przynajmniej próbowa

łem porównać. Osta-

teczna suma nigdy nie zgadza

ła się z wyciągami banko-

wymi.

Jayne spojrza

ła na niego bystro.

- B

ędziemy musieli sprawić, żeby się zgadzała, albo do-

ciec, dlaczego tak nie jest - powiedzia

ła z przekonaniem.

- By

ć może wchodzi w grę prosty błąd arytmetyczny albo

liczby zosta

ły źle przepisane. Ale ponieważ twój poprzedni

ksi

ęgowy wiedział, że przekazuje księgi komuś innemu, spo-

dziewam si

ę, że sprawdził rachunki, toteż artymetyczne błę-

dy s

ą mało prawdopodobne.

- Chcesz powiedzie

ć, że to moja wina, że nie rozumiem

tych wylicze

ń? - Garrett zacisnął usta. - Nie jestem dość

inteligentny, nieprawda

ż?

- Oczywi

ście, że nie. - Jayne była zaskoczona tonem

jego g

łosu. Najwyraźniej uderzyła w czuły punkt. - Usiłuję

tylko znale

źć możliwe wytłumaczenie, a uwzględniając

wszystkie okoliczno

ści, błąd arytmetyczny jest najmniej pra-

wdopodobny. Musimy do

łożyć starań, by znaleźć najbardziej

prawdopodobn

ą przyczynę tej różnicy.

R

S

background image

Wa

żył przez chwilę jej słowa, po czym skinął głową ze

zrozumieniem.

- Przepraszam,

że na ciebie naskoczyłem. George Win-

dom, którego, mam nadziej

ę, zastąpisz, nigdy nie chciał

wprowadzi

ć mnie w tajniki księgowości. Twierdził, że

nie musz

ę tego wiedzieć. Być może sądził, że nie jestem

w stanie niczego zrozumie

ć. - W głosie Garretta słychać

by

ło lekkie wyzwanie. - Niestety, gdy pracowałem jako

model, bardzo wielu ludzi w

ątpiło w moje możliwości

umys

łowe.

- Ale

ż, dlaczego? - Jayne zmarszczyła brwi.

Garrett zamruga

ł oczami, a potem na jego twarzy rozlał

si

ę powolny uśmiech, rozświetlając oczy uczuciem, którego

Jayne nie mog

ła zidentyfikować.

- Jak proponujesz rozwi

ązać problem tej nieścisłości?

- zapyta

ł w końcu, omiatając wzrokiem jej twarz, tak jakby

patrzy

ł na nią po raz pierwszy.

Poczu

ła nieopisane zadowolenie, że jest słuchana z tak

wnikliw

ą uwagą.

- Na pocz

ątku musimy upewnić się, że dobrze rozumie-

my metod

ę, którą obrał twój księgowy.

- Bardzo dyplomatycznie powiedziane - skwitowa

ł.

Jayne wyczu

ła, że coś zmieniło się w ich stosunkach. Po-

wtarzaj

ąc z Garrettem zasady prowadzenia ksiąg, zauważyła,

że patrzy na nią w inny sposób, jakby wzniesiona między
nimi

ściana nagle się rozstąpiła.

- Dobrze rozumiesz zasady ksi

ęgowości - powiedziała

po pewnym czasie. - Teraz nale

ży zastosować teorię w pra-

ktyce. Proponuj

ę, byś wziął końcowy raport Windoma i spró-

bowa

ł go przeanalizować.

- On nie zostawi

ł żadnego końcowego raportu.

- Co takiego? - To nie wró

żyło dobrze stanowi ksiąg.

R

S

background image

- On po prostu... - Garrett roz

łożył bezradnie ręce. - Po

prostu odszed

ł!

Jayne bezwiednie zarejestrowa

ła głęboką urazę w jego

g

łosie.

- I pracowa

ł u was przez tyle lat? - powiedziała z niedo-

wierzaniem.

- Od czasu gdy moi rodzice po

święcili się wyłącznie po-

zowaniu do zdj

ęć, co stało się, gdy miałem czternaście lat.

A wi

ęc... przez szesnaście lat.

- Twoi rodzice te

ż byli modelami? - spytała Jayne, gdy

zorientowa

ła się, ile Garrett ma lat.

- I nadal to robi

ą. - Garrett pokiwał głową. - Moja sio-

stra i moje rodze

ństwo, bliźniacy - Sasha i Sandor, również.

Mo

że zauważyłaś ich ostatnio w reklamach?

Zaprzeczy

ła ruchem głowy. Nie należała do entuzjastek

magazynów mody.

- S

ą do siebie niezwykle podobni. To duży atut w ich

karierze. Odnie

śli więcej sukcesów niż ja i moi rodzice razem

wzi

ęci.

Musia

ł mieć interesujące dzieciństwo, pomyślała Jayne.

O ile

ż bardziej urozmaicone niż spokojne dzieciństwo jedy-

naczki, której rodzice nale

żeli do statecznej klasy średniej.

To oczywiste,

że nie prosili nikogo o sprawdzenie ksiąg,

pomy

ślała. Jak wynikało ze słów Garretta, George Windom

traktowany by

ł jak członek rodziny. Nikomu nie przyszło do

g

łowy, żeby go sprawdzać... Właściwie sam powinien nale-

ga

ć, by ktoś z zewnątrz jednoznacznie potwierdził jego rze-

telno

ść. I niczym nie dawało się usprawiedliwić faktu, że

opu

ścił agencję bez końcowego rozliczenia.

- Nie obwiniaj George'a - powiedzia

ł Garrett, jakby czy-

taj

ąc w jej myślach. - Zrezygnowałem ze wszystkich propo-

zycji po sko

ńczeniu pozowania dla linii oceanicznych. Mó-

R

S

background image

wi

łem o tym George'owi wcześniej, ale prawdopodobnie nie

uwierzy

ł. Chciałem wprowadzić w Venus pewne zmiany,

a on widocznie nie chcia

ł, by po tylu latach ktoś z nas wtrącał

si

ę do jego pracy.

- A mo

że pomyślał, że już nie jest potrzebny? - zasuge-

rowa

ła.

- Ale

ż potrzebowaliśmy go! Nie mogę przecież prowa-

dzi

ć całego przedsięwzięcia sam. - Garrett schował księgi

rejestrowe do teczki. - George nigdy nie da

ł mi szansy na

rozmow

ę. Trzy tygodnie temu, gdy wszedłem do biura, zna-

laz

łem na swoim biurku list od niego. Jego domowy telefon

nie odpowiada

ł. Nie wiem nawet, dokąd wysłać mu ostatnią

wyp

łatę.

Jayne powstrzyma

ła się od komentarzy. Ostatecznie to nie

by

ła jej sprawa. Powinna zająć się stanem ksiąg.

- No có

ż, to brzmi złowieszczo - powiedziała.

- Wiem, do czego zmierzasz, ale si

ę mylisz! - zaprote-

stowa

ł, potrząsając głową. - Myślę, że George po prostu

próbuje pokaza

ć nam, jak bardzo go potrzebujemy. Gdy za-

panuje w agencji kompletny ba

łagan, przybędzie nam na ra-

tunek.

- Tu ju

ż panuje kompletny bałagan. - Jayne postukała

palcem w teczk

ę. - Nie możesz zrównoważyć budżetu.

A skoro nie mo

żesz... - Wzięła głęboki oddech. - Cóż, nie

mam magicznego kalkulatora.

- Ale zamierzam cho

ćby spróbować. - Garrett wstał. -

I niezale

żnie od tego, czy George wróci, czy nie, pragnę, byś

zaj

ęła się prowadzeniem naszej księgowości. - Wyciągnął

r

ękę i mocno uścisnął jej dłoń. - Jeśli George wróci, zajmie

si

ę marketingiem. Będzie miał mnóstwo roboty, ponieważ

zamierzam zatrudni

ć więcej modelek i modeli.

Nagle kto

ś otworzył drzwi.

R

S

background image

- Jayne, dzi

ś twoja kolej, żeby przynieść kawę! Ale po-

niewa

ż ty stale pracujesz, a ja jestem cudowną przyjaciół-

k

ą... - Sylwia tylko tyle zdążyła powiedzieć, nim dostrzegła

Garretta.

Jayne zauwa

żyła, jak przyjaciółka sztywnieje z filiżanka-

mi kawy i bia

łymi papierowymi torebkami w rękach.

Garrett przystan

ął z uprzejmym wyrazem twarzy. Mijały

sekundy. Jayne przenosi

ła wystraszone spojrzenie z Garretta

na Sylwi

ę i z powrotem. W końcu Sylwia zamrugała oczami,

jakby budzi

ła się z głębokiego snu.

- Och, przepraszam... - wyj

ąkała. - Nie wiedziałam, że

jeste

ś zajęta. - Ale mimo to, ze wzrokiem utkwionym

w przystojnym nieznajomym, wesz

ła do pokoju Jayne.

- W

łaśnie wychodziłem - odezwał się Garrett.

- Tak szybko? - Sylwia sztucznie zachichota

ła. - Dopie-

ro co si

ę poznaliśmy. - Zerknęła na przyjaciółkę. - Albo

w

łaśnie mieliśmy to zrobić, nieprawdaż, Jayne?

- Garrett Charles, Sylwia Dennison, moja przyjació

łka

- przedstawi

ła ich sobie Jayne. - Garrett jest moim klientem,

Sylwio - doda

ła z wymownym spojrzeniem.

- Mo

że kawy? - Sylwia pochyliła się do przodu, stawia-

j

ąc na stole filiżanki.

Garrett pospiesznie zerkn

ął na zegarek.

- Mo

że innym razem - powiedział.

- Kiedy? - Sylwia spojrza

ła nań wyzywająco.

- Kiedy

ś, gdy nie będę miał w planie następnego spotka-

nia. - U

śmiechnął się przelotnie, po czym zwrócił się do

Jayne: - Zadzwoni

ę, gdy ponownie przejrzę księgi. - Tym

razem jego u

śmiech był ciepły i okraszony dołeczkami.

Da

ło się słyszeć westchnienie Sylwii.

- Daj mi zna

ć, kiedy będziesz gotów, bym przejęła księ-

gowo

ść - powiedziała Jayne, odprowadzając go do drzwi.

R

S

background image

- Dzi

ękuję, Jayne. - Posłał jej jeszcze jeden olśniewający

u

śmiech i wyszedł.

- O mój Bo

że! - Sylwia opadła na sofę. - O mój Boże!

- Z emfaz

ą wachlowała się dłonią. - On jest olśniewający!

Jak mo

żesz wytrzymać obok niego, nie ściągając z siebie

ubrania?

- Mia

łam z tym mały problem - wymamrotała Jayne, ale

Sylwia jej nie s

łuchała.

- Spójrz na mnie, ca

ła drżę. - Wyciągnęła rękę. - Drżę jak

osika! To ten jedyny, Jayne! On potrafi sprawi

ć, że zapomnę

o wszystkim. Mog

łabym z nim zamieszkać na jakimś brud-

nym poddaszu, w obcym kraju! Mog

łabym żyć o chlebie i

wodzie, byle tylko sp

ędzać z nim upojne seksowne noce! -

Wzdychaj

ąc, zamknęła oczy. - Chcę być jego niewolnicą...

Prócz brudnego poddasza brzmia

ło to bardzo interesująco

równie

ż dla Jayne. Zazdrościła Sylwii, że potrafi tak swo-

bodnie wyra

żać swe uczucia.

- My

ślisz, że mu się spodobałam? - Sylwia wyprostowa-

ła się gwałtownie.

Mam nadziej

ę, że nie!

- Jak s

ądzisz, czy był szczery, mówiąc: „ Kiedyś, gdy nie

b

ędę miał w planie innego spotkania"?

- My

ślę, że był po prostu uprzejmy - odparła Jayne.

- Ale

ż on patrzył się na mnie! - Sylwia z dumą poklepała

sw

ą klatkę piersiową.

- Przecie

ż stałaś tuż przy nim.

Sylwia otworzy

ła i nagle zamknęła usta.

- Czy

żbyś była zazdrosna? - spytała, mrużąc oczy.

- Sk

ądże!

Ale tak w istocie by

ło. Czysty absurd! Przeciętna Jayne

Nelson nie mia

ła wszak najmniejszej szansy, by kiedykol-

wiek sta

ć się niewolnicą miłości Garretta Charlesa.

R

S

background image

- Nie wiedzia

łam, że się nim interesujesz - ciągnęła Syl-

wia. - Je

śli chcesz go wyłącznie dla siebie, powiedz słowo,

a zaraz si

ę wycofam.

Czy

żby szlachetna Sylwia naprawdę sądziła, że Jayne ma

szans

ę?

- Ale

ż nie... - wyjąkała. - Należy do ciebie.

Sylwia wsun

ęła rękę do papierowej torby i wyjęła to samo

co zwykle ciastko.

- Obiecaj,

że gdy zadzwoni, dasz mu mój numer - po-

wiedzia

ła.

- My

ślę, Sylwio, że on już dostał twój numer...

- Obiecaj! - Ton g

łosu Sylwii był kategoryczny.

- W porz

ądku.

- Oczywi

ście, nadal będę zabiegać o to, by cię z kimś

pozna

ć - powiedziała Sylwia, wydłubując orzechy z ciastka.

- Vincent w

łaśnie stara się o wolny czas, by cię zaprosić.

- Nie chc

ę umawiać się z twoim kuzynem!

- Ale

ż, Jayne, możemy zorganizować sobie podwójną

randk

ę. Ty z Vincentem, a ja z Garrettem. Pomyśl, jak było-

by wspaniale!

Jayne tylko westchn

ęła. A gdy Sylwia wyszła, poczuła się

kompletnie zbita z tropu. Sko

ńczyła pisać notatkę na temat

b

łędów dostrzeżonych w raporcie Magrudera, wysłała jej ko-

pi

ę e-mailem do Billa, a potem skupiła się wyłącznie na

pozosta

łej pracy. Chciała dysponować wolnym czasem, gdy

zadzwoni Garrett. Co prawda, nie spodziewa

ła się, że to

szybko nast

ąpi. Sylwia czyhała na niego jak pirania... Zde-

cydowanie powinna co

ś z tym zrobić. Ale zupełnie nie wie-

dzia

ła co... Była naprawdę w rozterce.

źnym popołudniem zadzwonił telefon, a gdy podniosła

s

łuchawkę, usłyszała zniewalający głos Garretta Charlesa.

- Jayne, mam problem! - rzuci

ł z miejsca.

R

S

background image

- Nie mo

żesz znaleźć przyczyny rozbieżności w księ-

gach? - spyta

ła.

Wyda

ł z siebie westchnienie pełne bólu i irytacji.

- Nie... Zorientowa

łem się, że wszystkie czeki, które

ostatnio wystawi

łem na konto agencji, są bez pokrycia!

R

S

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


By

ła prawie tak samo wstrząśnięta jak Garrett. Przecież

z ko

ńcowego raportu wynikało jednoznacznie, że saldo było

zrównowa

żone, a Garrett miał zaktualizowaną książeczkę

czekow

ą. Dobrze to pamiętała.

Jayne skontaktowa

ła się z Elaine, wicedyrektorem banku,

z któr

ą wcześniej pracowała, ta zaś potwierdziła wszystkie

poprzednie dane, informuj

ąc jednocześnie, że dyrektor finan-

sowy agencji Venus dwa tygodnie temu wycofa

ł z konta

firmy wszystkie p

łynne aktywa.

- Przecie

ż George Windom zrezygnował z pracy trzy

tygodnie temu! - zaprotestowa

ła Jayne.

- Nie zostali

śmy poinformowani, że stracił dostęp do

kont - odpar

ła Elaine, stukając klawiszami komputera.

Oczywi

ście, że tak! Garrett nie pogodził się z rezygnacją

Windoma. Ci

ągle wierzył, że przyjaciel rodziny wróci na

swoje stanowisko. A tymczasem Windom dzia

łał z premedy-

tacj

ą. Odczekał tydzień i wyczyścił konta. Jayne dobrze znała

ten schemat. Poczeka

ł, aż saldo bankowe zostanie zamknięte

na koniec miesi

ąca, dzięki czemu zyskał czas, nim jego po-

suni

ęcie wyszło na jaw.

Koniecznie musi powiedzie

ć o tym Garrettowi. I nie tylko

o tym. Podejrzewa

ła - a właściwie miała pewność - że na-

st

ąpią dalsze, jeszcze gorsze odkrycia. Telefonicznie uzgod-

R

S

background image

ni

ła, że przyjedzie jutro rano do agencji Venus i przeprowadzi

kompletn

ą rewizję ksiąg.

My

ślała wyłącznie o tym, jak Garrett zareaguje na wieść

o zdradzie swego mened

żera, toteż całkiem zapomniała

o w

łasnym wyglądzie. Umyła tylko włosy, by usunąć resztki

od

żywki i dwukrotnie zmieniła ubranie. Wiedziała, że dobry

wygl

ąd wzbudza zaufanie klienta. Garrett i jego rodzina po-

winni poczu

ć się pewniej. Do kostiumu włożyła jasnoniebie-

sk

ą bluzkę i apaszkę w pastelowe paski.

Agencja mody Venus mia

ła swą siedzibę przy ruchliwej

ulicy Westheimer on Post Oak, w rejonie ekskluzywnych
butików zaopatruj

ących elitę Houston. Jayne, znając czynsz,

jaki agencja p

łaciła, spodziewała się bardziej okazałego lo-

kalu. Tymczasem biura Venus wci

śnięte były pomiędzy anty-

kwariat a sklep z artyku

łami papierniczymi. Szklane drzwi

z mosi

ężnymi klamkami otaczał czarny marmur. Bardzo ele-

gancko, pomy

ślała z aprobatą i otworzyła je mocnym

pchni

ęciem.

Poczu

ła się tak, jakby weszła do innego świata, a raczej

zosta

ła przeniesiona na inną planetę. Kobiety czekające w re-

cepcji zupe

łnie nie przypominały istot ludzkich. Młode, wy-

sokie i nieprawdopodobnie szczup

łe, wcale nie były piękne

- w ka

żdym razie nie odznaczały się taką urodą, jaką Jayne

chcia

łaby mieć. Ale ogromne zdjęcia wiszące na ścianach

udowadnia

ły, że dziewczyny te mogą wyglądać wspaniale,

ol

śniewająco, pociągająco i... jakoś jeszcze - tak, jak Jayne

wiedzia

ła, że nigdy nie będzie wyglądać.

A potem zobaczy

ła fotografie całej rodziny Charlesów

umieszczone pod logo agencji Venus. Obok siebie wisia

ło

pi

ęć fotografii, między innymi zdjęcie Garretta ubranego

w czarn

ą, skórzaną kurtkę rozchyloną na piersiach.

Jak zahipnotyzowana post

ąpiła trzy kroki do przodu, nim

R

S

background image

nawi

ązała wzrokowy kontakt z młodą kobietą siedzącą za

biurkiem.

- W czym mog

ę pani pomóc? - spytała uprzejma rece-

pcjonistka. Jej krótko obci

ęte czarne włosy sterczały na

wszystkie strony; gdyby Jayne ostrzy

żono w taki sposób,

wygl

ądałaby jak strach na wróble.

- Nazywam si

ę Jayne Nelson - przedstawiła się. - Pan

Garrett Charles mnie oczekuje. Jestem ksi

ęgową - dodała,

by nikt nie pomy

ślał, że przyszła tu na casting modelek, w co

zreszt

ą i tak trudno byłoby uwierzyć.

Kilka sekund pó

źniej Garrett, powiadomiony przez rece-

pcjonistk

ę, pojawił się w drzwiach i skinął głową na Jayne.

- Ciesz

ę się, że cię widzę - powitał ją z uśmiechem, po-

kazuj

ąc dołeczki w policzkach i śnieżnobiałe zęby.

Serce Jayne zacz

ęło bić szybciej, gdy utkwił w niej roz-

iskrzone, niebieskie oczy, cho

ć wiedziała, że musiał czuć do

niej jedynie wdzi

ęczność, że przybyła, by pomóc mu rozwią-

za

ć finansowy problem.

Garrett poprowadzi

ł ją korytarzem obwieszonym czarno-

-bia

łymi zdjęciami modelek. Rozglądała się w poszukiwaniu

jego kolejnej podobizny, ale jej nie znalaz

ła.

- Pójdziemy do gabinetu George'a - powiedzia

ł i gestem

d

łoni zaprosił ją do pokoju, który w porównaniu z całą po-

wierzchni

ą agencji wydawał się bardzo obszerny.

St

ąpając po miękkiej kremowej wykładzinie, Jayne pode-

sz

ła do biurka, przesunęła palcem po drewnianej, gładkiej

powierzchni blatu, potem zbli

żyła się do skórzanego, obro-

towego fotela. Solidne, drogie meble wyra

źnie kontrastowały

z nowoczesnym wystrojem holu i recepcji. Widocznie pozo-
stawiono George'owi woln

ą rękę w umeblowaniu własnego

biura.

- Wszystkie dokumenty finansowe agencji znajduj

ą się

R

S

background image

w tych segregatorach - wyja

śnił Garrett, pokazując dwie

drewniane szafy, pochodz

ące z tego samego kompletu co

biurko. - Czuj si

ę swobodnie i zaglądaj, gdzie tylko chcesz.

A je

śli nie będziesz mogła czegoś znaleźć, poproś Micky,

recepcjonistk

ę, o pomoc. Chociaż wolałbym, abyś nie mówi-

ła o powodach swojej wizyty.

- Oczywi

ście.

U

śmiechnął się znowu, tym razem jednak zauważyła, że

by

ł bardzo spięty. Biorąc pod uwagę okoliczności i tak trzy-

ma

ł się zadziwiająco dobrze. Jayne żałowała, że nie może go

pocieszy

ć.

- Musisz wiedzie

ć, że wszystkie pieniądze znajdujące się

na koncie agencji zosta

ły wycofane dwa tygodnie temu. -

Zdecydowa

ła się jak najszybciej przekazać złe Wiadomości.

- Czy

żby George...?

Jayne skin

ęła głową.

- Bank si

ę tym teraz zajmuje. Zabiorę się szybko do pra-

cy,

żeby poinformować cię o stanie ksiąg.

- Dzi

ęki. - Garrett zerknął na obraz w stylu impresjoni-

stów wisz

ący nad szafami. Jayne podejrzewała, że to orygi-

na

ł. - Przeniosłem pieniądze z mojego osobistego konta, że-

by pokry

ć niektóre zobowiązania agencji... - zerknął na

Jayne spod oka - przynajmniej te, których jestem

świadom.

- Uprzedzi

łam bank, żeby nie honorowali żadnych cze-

ków wystawionych przez George'a Windoma - powiedzia

ła.

- Ale musisz wype

łnić formularz i złożyć na wniosku ofi-

cjalny podpis.

- Dobrze.

- Garrett?
Odwróci

ł się do niej.

- Ta sprawa nie mo

że czekać!

- Wpadn

ę jeszcze dziś do banku. - Podszedł do drzwi.

R

S

background image

- Jak pewnie zauwa

żyłaś, mam mnóstwo chętnych do pra-

cy modelek. Czwartek to nasz dzie

ń otwarty.

- Wola

łabym, żebyś poszedł do banku od razu - powie-

dzia

ła stanowczym tonem Jayne. - Zwróć się tam do Elaine

Ormand.

Gdy na ni

ą spojrzał, dostrzegła w jego źrenicach bolesny

wyraz.

- W porz

ądku - powiedział i zniknął za drzwiami.

Biedny Garrett, pomy

ślała, wzdychając. Zdradził go czło-

wiek, którego darzy

ł bezgranicznym zaufaniem. I cierpiał

teraz w samotno

ści, ponieważ reszta rodziny o niczym nie

wiedzia

ła. Jego piękne brwi ściągnięte były bólem...

Jayne znów westchn

ęła. Lepiej by jednak było, gdyby je

marszczy

ł w drodze do banku, dodała w myślach że zwy-

k

łym sobie praktycyzmem, gdy siadała przy komputerze

Geofge'a Windoma. W

łaściwie powinna wyjść i sprawdzić,

czy Garrett ju

ż wyjechał... Elaine-tylko ze względu na Jayne

szczególnie zainteresowa

ła się kontem agenq'i Venus. Ale bez

oficjalnego wniosku Garretta nie mog

ła kontrolować ich cze-

ków d

łużej niż jeden dzień. Ciekawe, czy on to zrozumiał...

Wyjrza

ła do recepcji. W holu tłoczyło się dwa razy więcej

dziewcz

ąt niż poprzednio, ale Garretta nigdzie nie było.

- Garrett jest w studiu. - Micky, recepcjonistka, z wdzi

ę-

kiem zsun

ęła się z krzesła, wskazując drzwi na końcu kory-

tarza.

Jayne u

śmiechnęła się z wdzięcznością. Idąc korytarzem,

pomy

ślała, że jest równie wąski i długi jak modelki. Nim

dotar

ła do końca, z bocznych drzwi wyszła dziewczyna ubra-

na w kimono, nios

ąc pod pachą segregator. Uśmiechnęła się

nerwowo do Jayne i otworzy

ła kolejne drzwi. Jayne poszła

za ni

ą i niebawem znalazła się na końcu kolejki kobiet ocze-

kuj

ących na rozmowę ze starszą, szykownie ubraną kobietą.

R

S

background image

- Przykro mi, ale minimalny wzrost wynosi 173 centy-

metry. - U

śmiechnęła się do dziewczyny z profesjonalnym

wspó

łczuciem i zwróciła jej formularz.

B

łysk flesza ściągnął wzrok Jayne na drugi koniec pokoju,

gdzie z sufitu zwiesza

ło się szare, pogniecione płótno. Foto-

graf robi

ł zdjęcia dziewczynom w kostiumach kąpielowych.

Obok sta

ł Garrett z rozpromienioną twarzą. A przynajmniej

Jayne odnios

ła takie wrażenie. W każdym razie nie miał

zmarszczonych brwi i bólu na twarzy, gdy rozmawia

ł z bru-

netk

ą o nieśmiałym uśmiechu i pełnych ustach.

Dziewczyna odpr

ężyła się, odzyskała pewność siebie

i zmieni

ła pozę. Znów błysnął flesz.

- Wspaniale! - Garrett u

śmiechnął się do niej szeroko.

Wcale nie cierpia

ł z powodu zdrady, pomyślała Jayne,

czuj

ąc się jak idiotka. Ale jeśli za chwilę nie pojawi się

w banku, b

ędzie naprawdę cierpiał z powodu totalnego ban-

kructwa! Ostrzeg

ła go, dała mu najlepszą profesjonalną radę,

na jak

ąbyło ją stać. Profesjonalny, oto kluczowe słowo! Była

z nim zwi

ązana tylko profesjonalnie i nie powinna o tym

zapomina

ć.

ż, dopuściła do tego, że zakochała się w kliencie - a to

z ca

łą pewnością było bardzo nieprofesjonalne zachowanie.

Dobrze,

że przynajmniej dostrzegła beznadziejność sytuacji,

nim zd

ążyła zrobić z siebie idiotkę.

Garrett Charles sp

ędzał całe dnie w otoczeniu pięknych

kobiet. Nawet jej nie zauwa

ży... Nie zauważy w niej kobiety.

B

ędzie musiała zadowolić się z jego strony wdzięcznością,

że odkryła oszustwa George'a Windoma.

Wróci

ła do gabinetu i usiadła z powrotem za biurkiem.

Si

ęgnęła po związane teczki, które wczoraj Garrett przyniósł

do jej biura.

Min

ęły trzy frustrujące godziny. Właściwie dopiero wtedy

R

S

background image

zorientowa

ła się, że minęły, gdy Micky stanęła w drzwiach

i zaproponowa

ła przerwę na lunch.

Jayne zgodzi

ła się na wpół przytomna. Zdawało jej się, że

nie min

ęło kilka sekund, gdy podniosła wzrok i zobaczyła

Garretta we w

łasnej osobie stojącego z tacą w drzwiach.

- Gotowa na przerw

ę? - spytał, stawiając butelki z wodą

mineraln

ą na biurku. - Nie chciałem ci przeszkadzać, ale

pracujesz jut tyle czasu.

Rzeczywi

ście, pracowała bardzo intensywnie i szczerze

mówi

ąc, potrzebowała chwili wytchnienia. Wyłączyła kom-

puter i wsta

ła, rozciągając zesztywniałe mięśnie.

- By

łeś w banku? - spytała.

- Tak, prosz

ę pani - odparł, a Jayne poczuła się jak natręt.

- W przesz

łości miewałam klientów, którzy ignorowali

moje zalecenia - wyja

śniła.

- Da

łaś mi rozkaz, nie radę. - Lekko wykrzywił usta.

- Przepraszam.
- Oczywi

ście, miałaś rację nalegając - przyznał. - Ja

pewnie od

łożyłbym tę sprawę na później. Dałem dowód, że

ju

ż nie ufam George'owi... - Podał Jayne talerz i sztućce.

- Ale co ustali

łaś? Dobre czy złe wiadomości?

- Nie ma

żadnych nowych wiadomości. - Jayne odwinę-

ła opakowanie i wpatrywała się w pierś kurczaka i sałatkę
owocow

ą.

- Brak wiadomo

ści to dobre wiadomości, nieprawdaż?

- Przysun

ął sobie krzesło do biurka i zaczął się posilać.

- Nie w tym wypadku - przyzna

ła z ogromną niechęcią,

ale im d

łużej zgłębiała sprawę, tym bardziej wydawała jej się

ponura. - Wykonam jeszcze kilka telefonów - doda

ła. -

Mam nadziej

ę, że wieczorem zapoznam cię z całością sytu-

acji. - Ugryz

ła kawałek kurczaka; był smaczny, ale przyda-

łaby się odrobina sosu. Och, dlaczego sosy były niezdrowe?

R

S

background image

- Czy mog

łabyś podać mi choć trochę szczegółów? -

Wskaza

ł na stosy papierów i segregatorów zaścielające biur-

ko i pod

łogę.

G

łos jego zabrzmiał zwyczajnie, ale Jayne czuła, że był

bardzo zdenerwowany. Nie mog

ła jeszcze nic powiedzieć,

poniewa

ż istniało więcej niż jedno wytłumaczenie faktu, że

bilans si

ę nie zgadzał.

- Powiem ci dopiero wówczas, gdy dotr

ę do sedna spra-

wy - odpar

ła wymijająco. Miała przeczucie, że to będzie coś

bardzo nieprzyjemnego.

- Chcia

łbym jednak wiedzieć, kiedy dotrzesz do sedna

sprawy - powiedzia

ł zdenerwowanym tonem. - Jeśli udzie-

lisz mi wyja

śnień, postaram się zrozumieć.

Postara si

ę zrozumieć? Czyżby sądził, że ona wątpi w jego

inteligencj

ę? Cóż za absurd!

- Sama wszystkiego nie potrafi

ę zrozumieć - odparła,

zdejmuj

ąc okulary. - Za każdym razem, gdy myślę, że już

zrozumia

łam posunięcia Windoma, trafiam na kolejny ślepy

zau

łek. - Spojrzała na Garretta i napotkała jego wzrok. -

Chcia

łabym dać ci odpowiedź natychmiast, ale jak na razie

usi

łuję się połapać w tym gigantycznym bałaganie.

Z przera

żeniem zauważyła, że pieką ją oczy i za chwilę

pojawi

ą się w nich łzy. To oczywiste, że przeszarżowała.

Chcia

ła wykazać się bystrością umysłu i dociekliwością -je-

dynym, czym mog

ła się pochwalić - a tymczasem bliska była

kompromitacji. Przetar

ła ręką czoło w nadziei, że Garrett nic

nie zauwa

ży.

Gdy chwil

ę później wstał, poczuła jego rękę na ramieniu.

A wi

ęc zauważył...

- Przepraszam,

że na ciebie napadłem. Nie chciałem, że-

by

ś coś przede mną ukrywała. Mam do ciebie zaufanie i mu-

sz

ę wiedzieć, co się dzieje.

R

S

background image

Jego r

ęka była ciepła i działała krzepiąco. Jayne pomyśla-

ła, że gdyby wziął ją w ramiona i przytulił do piersią poczu-
łaby się jeszcze lepiej, ale Garrett tylko ścisnął jej ramię
i wycofa

ł dłoń.

- W porz

ądku. - Jayne przełknęła ślinę i zamrugała po-

wiekami, by powstrzyma

ć by. - Sama czuję się zagubiona

i ci

ągle potrzebuję więcej informacji.

- Czy mog

ę ci w jakiś sposób pomóc? - zapytał.

Pomy

ślała o telefonach, które należało wykonać, Garrett

móg

ł to zrobić. I byłoby dobrze, gdyby zrobił to sam.

- Oczywi

ście, jeśli masz czas - podjęła.

- Postara

łem się. - Zakrył tekturową przykrywką talerz

z nie dojedzonym lunchem. - Jutro mamy pi

ątek. Dzień wy-

p

łaty.

- A na koncie

żadnych pieniędzy - rzekła ponuro.

-

Żadnych.

Jayne po raz pierwszy straci

ła apetyt. Odsunęła swojego

kurczaka.

- B

ędę musiała zlikwidować ci trochę lokat.

- Ile si

ę traci na wcześniejszym wycofaniu depozytów?

- Masz jakie

ś kwity depozytowe? - ożywiła się. - Gdzie?

- Nie s

ą wyszczególnione w księgach?

Zaprzeczy

ła ruchem głowy, czując, że te kilka kęsów

niskokalorycznego kurczaka ci

ążą jej w żołądku.

Garrett podszed

ł do szafy z segregatorami i z rozma-

chem otworzy

ł szufladę. Jayne, która już wcześniej przeszu-

ka

ła te segregatory, wiedziała, że nic tam nie znajdzie. I nie

znalaz

ł.

- By

ły kwity depozytowe - powiedziała Jayne. - Ale

ostatnie z nich zosta

ły spieniężone trzy lata temu.

- Spieni

ężone?! - Garrett był oszołomiony. - Dla-

czego?

R

S

background image

- Wygl

ąda na to, że Windom inwestował twoje udziały

w kilku spó

łkach z ograniczoną odpowiedzialnością - od-

par

ła, przeglądając jakieś papiery.
- Nic takiego nie pami

ętam!

- Mo

że mówił o tym twoim rodzicom?

- Mo

że... - Przeszedł naokoło biurka, stanął za plecami

Jayne i wpatrywa

ł się w księgi. - Rodzice zgodziliby się na

wszystko, co by George zarekomendowa

ł. Byli zajęci czym

innym, zostawili mu wi

ęc całość spraw finansowych. Wszy-

scy byli

śmy zresztą bardzo zajęci, przemieszczaliśmy się

z miejsca na miejsce. - Roze

śmiał się krótko, ponuro. - Chy-

ba przez ca

ły rok w ogóle się nie spotkaliśmy. - Potrząsnął

g

łową, jakby obwiniając siebie.

Wspaniale, Jayne! Przez ciebie twój klient popad

ł w przy-

gn

ębienie.

- Nie ulegajmy panice, dopóki nie przekonamy si

ę, ile są

warte te jego inwestycje - powiedzia

ła rezolutnie, podsuwa-

j

ąc mu stos segregatorów. - Oto wyciągi i potwierdzenia

transakcji. Na niektórych s

ą numery telefonów.

- Jakich informacji potrzebujesz?
- Obecny stan twoich kont i procedura likwidacji.

Garrett wzi

ął segregatory.

- Nie b

ędzie ci przeszkadzać, jeśli tutaj popracuję?

Przeszkadza

ć? Chce pozostać w tym samym pokoju przez

reszt

ę popołudnia? Chyba żartował...

- Oczywi

ście! To znaczy, oczywiście, że nie będziesz mi

przeszkadza

ć.

Gdy Garrett zobaczy

ł, że twarz Jayne pojaśniała, miał

ochot

ę zmienić zdanie. Przecież wcale nie będzie tak pomoc-

ny, jak si

ę po nim spodziewała. Bardzo się niepokoił, choć

próbowa

ł ukryć stan swego umysłu nie tylko przed pracow-

nikami agencji Venus, ale tak

że przed samym sobą. Na wszel-

R

S

background image

ki wypadek wola

ł telefonować z gabinetu, żeby ktoś nie pod-

s

łuchał rozmowy.

Poza tym obecno

ść Jayne działała nań krzepiąco. Przez

moment my

ślał, że traktuje go z góry, ale szybko zrozumiał,

że się mylił. W ciągu ostatnich kilku godzin pracowała z nie-
wiarygodn

ą intensywnością. Gdy zajrzał do niej po powrocie

z banku, nawet tego nie zauwa

żyła.

Tak, Jayne Nelson by

ła właściwą osobą. Tylko ona mogła

pomóc agencji znajduj

ącej się w kryzysie finansowym...

Garrett odsun

ął papiery na brzeg biurka, podniósł słucha-

wk

ę telefonu i wykręcił pierwszy z brzegu numer. Numer

zosta

ł odłączony.

Jayne przerwa

ła pracę i zaczęła szukać w papierach ostat-

niego wyci

ągu z M&I Energy Partnership. Wszystko wska-

zywa

ło na to, że ostatni pochodził z sierpnia ubiegłego roku.

- Nie ma bilansu z dzia

łalności firmy za zeszły rok - ode-

zwa

ła się, przerzucając papiery. - M&I znajduje się na liście

aktywów.

- A sprzed dwóch lat? - Garrett zauwa

żył, że przeglądała

o

świadczenia podatkowe sprzed co najmniej pięciu lat.

Przez chwil

ę w ciszy porównywała zgromadzone oświad-

czenia. Garrett obserwowa

ł, jak się koncentruje, przechyla

g

łowę... Pukiel włosów opadł jej na policzek, co przykuło

jego uwag

ę. Miała wspaniałą kremowobiałą cerę, jakiej poza-

zdro

ściłaby jej niejedna modelka.

By

ł zaskoczony, że nagle ma ochotę dotknąć jej, być może

odgarn

ąć luźny kosmyk za ucho.

Jayne przerwa

ła pracę, podniosła wzrok i sama odgarnęła

sobie w

łosy za uszy.

- Tutaj s

ą te same liczby - oznajmiła.

- Co to znaczy? - Poczu

ł ucisk w żołądku, napotykając

jej wzrok. - Co to znaczy? - powtórzy

ł.

R

S

background image

- To znaczy,

że albo M&I osiągała te same wyniki przez

dwa kolejne lata, albo George Windom sfabrykowa

ł dane.

Garrett patrzy

ł na dokument wpięty w segregator jak na

bezwarto

ściowy świstek papieru. Nagle gwałtownym ruchem

zmi

ął go i wyrzucił do kosza. Kulka papieru odbiła się od

brzegu i potoczy

ła po podłodze. Wbrew oczywistym dowo-

dom nie chcia

ł uwierzyć, że George ich okradł.

- Mog

ę sprawdzić w internecie.

- Nie trud

ź się. Nie znajdziesz ani tej firmy, ani pieniędzy.

Garrett zamkn

ął segregator i bez większych nadziei wy-

kr

ęcił kolejny numer z listy.

To samo przytrafia

ło się każdej kolejnej inwestycji. Geor-

ge Windom zawy

żał wartości i inwestował, a potem usiłował

zatuszowa

ć swoje błędy. Najwyraźniej postępował tak od

kilku lat. Agencja Venus by

ła zrujnowana.

- Teraz wiem, dlaczego George uciek

ł - powiedział Gar-

rett, wzdychaj

ąc. - Wiedział, że gdy zacznę pracować w biu-

rze, w ko

ńcu zorientuję się w jego machinacjach. Ale czy

musia

ł pozbawiać nas wszystkiego?

- Potrzebowa

ł pieniędzy na życie - wyjaśniła niepew-

nym g

łosem Jayne.

- A z czego my teraz mamy

żyć?

Pokiwa

ła smutno głową nad tym retorycznym pytaniem.

- Czy zdajesz sobie spraw

ę, że George nie zostawił na

koncie pieni

ędzy nawet dla modelek! W ten sposób okradł

dziewczyny, które reprezentujemy. Je

śli jutro im nie zapłaci-

my, wszyscy z bran

ży się o tym dowiedzą. To będzie koniec

Venus!

- By

ć może nie...

Wbrew logice poczu

ł cień nadziei.

- Co masz na my

śli?

- Mam plan. ,

R

S

background image

- Doprawdy?
Jayne zarumieni

ła się i spuściła wzrok..

- W porz

ądku, na razie jeszcze niekompletny...

- To wspaniale!
S

łysząc lekceważący ton jego głosu, gwałtownie podnios-

ła głowę.

- B

ędę miała plan! Muszę tylko dopracować kilka szcze-

łów.

Spojrza

ł w jej brązowe oczy, szczere, pozbawione cienia

sztuczno

ści. Nakazywały, by w nie uwierzył.

I uwierzy

ł. Usiadł głębiej na krześle.

- Porozmawiajmy o szczegó

łach.

R

S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Plan? Szczegó

ły? Nie miała żadnego planu, a tym bardziej

szczegó

łów.

Jayne nie mia

ła planu dla Garretta, ponieważ jedynym

logicznym wyj

ściem byłoby zawiadomienie policji i ogło-

szenie bankructwa. Tego jednak zrobi

ć nie mogła.

Dlaczego? Czy

żby za wszelką cenę pragnęła wymazać ból

z jego twarzy? Z

łagodzić linię zaciśniętych ust?

Owszem, tego chcia

ła również. Ale przede wszystkim pra-

gn

ęła kontynuować z nim współpracę. A jeśli Garrett ogłosił-

by bankructwo, spraw

ę przejęliby prawnicy i Jayne nie pozo-

sta

łoby nic innego, jak zniknąć z horyzontu. Być może już

nigdy by go nie zobaczy

ła... Waśnie z tych powodów zapro-

ponowa

ła własny plan. Plan, którego jeszcze nie znała.

Nie móg

ł się spodziewać, że od razu wystąpi z błyskotli-

wym rozwi

ązaniem. Cóż, była tylko doradcą finansowym,

a nie cudotwórc

ą. Miała jednak motywację.

- Czy chcesz uratowa

ć swą agencję? - spytała cicho.

- Oczywi

ście!

- To b

ędzie kosztowne - dodała z profesjonalną miną.

- Nie mia

łem co do tego wątpliwości - odrzekł ponuro.

- Najwa

żniejsze, byś zdołał wywiązać się jutro z finan-

sowych zobowi

ązań. - Powoli poczucie winy zaczynało ją

opuszcza

ć. - Czy możesz je pokryć ze swoich osobistych

funduszy?


R

S

background image

- Raczej nie... Ju

ż je naruszyłem.

- Potrzebujemy wi

ęc innego źródła... - O jej desperacji

świadczył fakt, że od razu sprawdziła w myślach stan włas-
nego konta. - A twoja rodzina?

- Nie wiem. George zajmowa

ł się także ich osobistymi

inwestycjami.

Lepiej nie mówi

ć, co z nimi zrobił! Ale to był problem na

nast

ępny dzień.

- Czy on mia

ł dostęp do osobistych kont członków twojej

rodziny?

- Nie wiem.
- Je

śli będą mogli, czy zechcą dać ci pieniądze na wypła-

ty?

- Nie wiem - powtórzy

ł po raz kolejny i głęboko wes-

tchn

ął.

- A móg

łbyś się dowiedzieć? - Jayne nie kryła irytacji.

Stara

ła się wymyślić jakiś plan działania, a Garrett wcale jej

w tym nie pomaga

ł.

- Teraz w Nowym Jorku robi

ą zdjęcia do świątecznych

katalogów. Zostawi

ę dla nich wiadomość. - Sięgnął po słu-

chawk

ę.

- Garrett? - Jayne patrzy

ła na pejzaż wiszący nad rega-

łami. - Ile wart jest ten obraz?

Pod

ążył za jej spojrzeniem.

- Chodzi ci o warto

ść w pieniądzach, czy sentymen-

taln

ą?

Jayne nie odpowiedzia

ła.

- Przepraszam. - Zignorowa

ł własne pytanie. - Daliśmy

go George'owi w zesz

łym roku z okazji piętnastolecia pracy

dla naszej agencji.

I przez ca

ły ten czas George Windom ich okradał! Jayne

nauczy

ła się jednak w rozmowach o finansach trzymać emo-

cje na wodzy.

R

S

background image

- A wi

ęc formalnie nie jest twoją własnością - powie-

dzia

ła.

- Wiem, do czego zmierzasz. - Garrett wpatrywa

ł się

w obraz. - Powiem ci co

ś. Pozostawmy go jako plan rezer-

wowy.

Plan rezerwowy? Darzy

ł ją zbyt wielkim kredytem zaufa-

nia.
Jayne po raz ostatni zerkn

ęła na płótno i odwróciła głowę.

- Miejmy wobec tego nadziej

ę, że rodzina ci pomoże.

Garrett skin

ął głową i znów podniósł słuchawkę.


W ci

ągu następnego tygodnia Jayne czasami myślała, że

jest cudotwórczyni

ą.

Wyp

łaty zostały dokonane tylko dzięki temu, że Sasha

i Sandor - g

łupio, ale na szczęście - utrzymywali dużą nad-

wy

żkę na swoich kontach bieżących; rodzice Garretta „roz-

s

ądnie" powierzyli wszystkie pieniądze George'owi Windo-

mowi.

Gdy kryzys zwi

ązany z wypłatami minął, Jayne spędziła

upojny weekend z Garrettem w biurze na przegl

ądaniu ksiąg.

Siedzieli obok siebie, rami

ę w ramię, kalkulator przy kalku-

latorze. Liczby i Garrett - czy

ż mogło być lepiej?

Przynosi

ł jedzenie - przeważnie zdrowe, grillowane po-

trawy albo gotowane na parze. Jayne docenia

ła, że o tym

pami

ętał. Nalegał nawet, żeby robiła przerwy, podczas któ-

rych spacerowali razem po okolicznych sklepach. Zatrzymy-
wa

ł się tylko przed wystawami sklepów sportowych.

- Je

ździsz na nartach? - zapytał pewnego razu.

Jayne natychmiast wyobrazi

ła sobie siebie siedzącą wraz

z Garrettem przed kominkiem w jakim

ś przytulnym górskim

schronisku. Ale wizja ta daleka by

ła od rzeczywistości...

- Nie... wol

ę rejsy.- powiedziała, chociaż ani o krok nie

posun

ęły się z Sylwią w planowaniu wakacji.

R

S

background image

- Powinna

ś spróbować jazdy na nartach. - Uśmiechnął

si

ę do niej. - Spodoba ci się, zobaczysz!

W jego g

łosie nie było cienia zaproszenia i, prawdę mó-

wi

ąc, wcale się tego nie spodziewała. Ale jakże miło było

sobie pomarzy

ć.

Gdy po raz pierwszy wyszli na spacer, udawa

ła, że są

zwyk

łymi ludźmi. Jednak każda napotkana kobieta przypo-

mina

ła jej, że Garrett był niezwykłym mężczyzną. Przyglą-

da

ły mu się całkiem ostentacyjnie. Jayne zauważała nawet

zaskoczone spojrzenia, jakimi j

ą obrzucano. Kobiety dziwiły

si

ę zapewne, co robi u boku tak przystojnego mężczyzny.

Jayne nie lubi

ła tych spacerów. Niweczyły jej fantazje

i

źle wpływały na kobiece poczucie wartości.

Niemniej jednak, z b

łogosławieństwem Watermana, spę-

dzi

ła pierwszą połowę tygodnia w agencji, opracowując wraz

z Garrettem strategi

ę poprawy sytuacji finansowej Venus.

Plan by

ł solidny, konserwatywny, ale jego powodzenie zale-

żało od odrobiny szczęścia.


Charlesowie wczoraj w nocy przylecieli z Nowego Jorku.

Garrett zaprosi

ł ich do biura Jayne na spotkanie. Zapewne

oczekiwali cudu. Jayne mia

ła nadzieję, że ich nie zawiedzie.

- Czy reszta rodziny jest do niego podobna? - Sylwia

zdj

ęła papierową serwetkę z ciasteczka i sięgnęła po orzech.

- Wszyscy s

ą modelami.

- Och!
Jayne usun

ęła popielniczkę z zasięgu ręki Sylwii.

- Czy mog

łabyś zabrać swoje orzechy ze sobą? Przycho-

dz

ą do mnie goście. Nie chcę mieć zaśmieconej popielniczki.

- Wyrzuc

ę je do śmietnika - odparła Sylwia, patrząc ze

zdziwieniem na przyjació

łkę.

- Raczej nie... Nie chc

ę, by w biurze unosił się zapach

R

S

background image

jedzenia. Rodzina Garretta prawdopodobnie chodzi przez ca-
ły czas głodna. Zapach jedzenia tylko by ich rozpraszał. A ja
chc

ę, żeby się maksymalnie skoncentrowali.

- W porz

ądku. - Sylwia z wymowną miną wrzuciła ka-

wa

łki orzecha do papierowej torby.

Oczywi

ście, Jayne bała się głównie o siebie. Zrezygnowa-

ła z pączka na drugie śniadanie i obawiała się, że w żołądku
b

ędzie jej burczeć z głodu. Włożyła gumę do ust i zaczęła ją

energicznie

żuć. Ale guma to nie to samo co pączek oblewany

czekolad

ą...

Jayne krz

ątała się po biurze, stale przekładając segregato-

ry, w których umie

ściła kompletną finansową analizę ksiąg

agencji Venus. W dodatku zilustrowa

ła wszystko na koloro-

wych wykresach. Sp

ędziła niezliczone godziny, przygotowu-

j

ąc się do tego spotkania - niezliczone, ponieważ nie zamie-

rza

ła podawać ich liczby panu Watermanowi, który wysta-

wi

łby Garrettowi rachunek. Weekendy i wieczory należały

do niej - a przynajmniej powinny. Je

śli chciała je poświęcić

Garrettowi, by

ła to wyłącznie jej sprawa.

- Jayne, czy mog

ę poznać rodzinę Garretta? - spytała

Sylwia, wyrywaj

ąc ją z zamyślenia.

- To nie jest spotkanie towarzyskie. - Ze wzgl

ędu na

dobro klienta Jayne nie wtajemniczy

ła Sylwii w sytuację fi-

nansow

ą Garretta.

- Domy

ślam się, ale... czy nie mogłabym na przykład

przyj

ąć zamówienia na kawę? - Sylwia nie dawała za wy-

gran

ą.

Jayne popatrzy

ła krytycznie na przyjaciółkę, przypomina-

j

ąc sobie nagle, jak zachowywała się podczas ostatniego spot-

kania z Garrettem.

- Recepcjonistka przyniesie nam kaw

ę w termosie - po-

wiedzia

ła chłodno. Układała segregatory w kształt wachla-

R

S

background image

rza, aby unikn

ąć patrzenia na Sylwię. Ale czuła na sobie jej

wzrok.

- My

ślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.

- Jeste

śmy. - Jayne popatrzyła wreszcie na Sylwię. - Ale

to s

ą moi nowi klienci, a ty nawet tutaj nie pracujesz.

- Boisz si

ę, że Garrett mógłby zwrócić na mnie uwagę,

prawda? - Sylwia wsta

ła.

Nie, boj

ę się, że to ty zwrócisz na niego uwagę!

- Innym razem, Sylwio - powiedzia

ła uspokajającym

tonem.

- W porz

ądku, innym razem. - Pobrzękując bransoletka-

mi, Sylwia wypad

ła z biura.

Jayne czu

ła się winna aż do chwili, gdy zauważyła białą,

papierow

ą torebkę z orzechami, pozostawioną przez Sylwię.

Chwyci

ła ją zamaszyście, ale nie zdążyła wyrzucić jej do

kosza na korytarzu, poniewa

ż usłyszała głosy dobiegające od

strony windy.

Nadal z torb

ą w dłoni, wróciła do pokoju. Ostatecznie

wrzuci

ła śmieci do własnego kosza i stanęła przy biurku. Nie,

to wygl

ądało sztucznie... Usiadła na kanapie obok segrega-

torów.

Teraz wygl

ądała tak, jakby nie miała nic do roboty...

Powinna wygl

ądać na zapracowaną, ważną osobę. Powinna

wzbudzi

ć zaufanie rodziny Garretta. Usiadła za biurkiem.

Jego blat wydawa

ł się nienormalnie pusty; żadnych skoro-

szytów, papierów. Si

ęgnęła do szuflady i wyjęła pierwszą

rzecz, której dotkn

ęła, akurat w momencie gdy pan Water-

man stan

ął w drzwiach.

- Jayne?
- W

łaśnie kończę... - Z przerażeniem skonstatowała, że

trzyma w d

łoni folder z biura podróży. Otworzyła szufladę

na o

łówki i bezskutecznie usiłowała go tam wsunąć. Do li-

R

S

background image

cha, nie mie

ścił się w wąskiej szufladzie! Bezradnie upuściła

broszur

ę na podłogę.


Garrett przyprowadzi

ł swoją rodzinę do biura Jayne, po-

niewa

ż sądził, że Jayne będzie czuć się lepiej na własnym

gruncie. Napotka

ł teraz jej wzrok i uśmiechnął się przelotnie.

Wygl

ądało na to, że wierzył w jej kwalifikacje bez zastrze-

żeń. Nie wiedział, jak tego dokonała, ale dzięki niej czuł
nawet,

że strategia wymyślona dla Venus była efektem ich

wspólnego wysi

łku.

Podczas d

ługich godzin wspólnej pracy Garrett niejedno-

krotnie przy

łapał się na tym, że myśli o Jayne jak o kobie-

cie. .. Nigdy nie wspomnia

ła o żadnym chłopaku, toteż do-

szed

ł do wniosku, że z nikim się nie spotyka. Zresztą, zwa-

żywszy ile czasu poświęcała pracy, nie mogła mieć wiele
czasu na

życie towarzyskie.

Z napi

ęciem wyczekiwał kolejnych spotkań z Jayne, po-

niewa

ż po każdym z nich czuł się podniesiony na duchu.

Chcia

ł nawet zaproponować jej spotkanie poza godzinami

pracy, ale nie by

ło żadnych takich godzin... Może teraz, gdy

najwa

żniejsza część planu została opracowana, zdoła zapro-

si

ć ją na kolację. Obydwoje zasługiwali na wolny wieczór.

Czeka

ł na rozpoczęcie merytorycznej rozmowy. Jego ro-

dzice gaw

ędzili jeszcze z Watermanem, bliźniacy zaś dąsali

si

ę, ponieważ woleliby spędzić ten czas w eleganckich buti-

kach Pavillonu. Obydwoje do perfekcji opanowali kwa

śne

miny. By

ł to ich handlowy wizerunek. Garrett miał nadzieję,

że Jayne nie zauważy, że tym razem dąsają się naprawdę.

Bli

źniacy wdzięcznie przysiedli na kanapie - Sasha na

oparciu, a Sandor obok niej. To by

ła ich stała poza. Jayne

w milczeniu przygl

ądała im się zza biurka. Garrett nie był

tym wcale zdziwiony. Podkre

ślali dziś swój bliźniaczy wy-

R

S

background image

gl

ąd, a to zawsze skupiało uwagę. Ubrani w takie same białe

tuniki i spodnie, z w

łosami identycznie obciętymi, tworzyli

rzeczywi

ście olśniewającą parę. Cała jego rodzina, nie ba-

cz

ąc na swą obecną sytuację finansową, wyglądała po prostu

doskonale.

Garrett nigdy nie by

ł tak olśniewający. Nie miał tak regu-

larnych rysów i nie by

ł wystarczająco wysoki. Nigdy też nie

otrzymywa

ł równie intratnych propozycji. Pozował głównie

do katalogów ze sprz

ętem sportowym i to mu bardzo odpo-

wiada

ło. Ale gdyby chciał na poważnie konkurować z San-

dorem, z pewno

ścią doznałby frustracji. W jego towarzy-

stwie ludzie zdawali si

ę nie zauważać Garretta. Nigdy dotąd

mu to nie przeszkadza

ło - z wyjątkiem dzisiejszego dnia,

przy Jayne.

W ogóle nie chcia

ł, żeby Jayne poznała Sandora. Wolał

nie patrze

ć, jak ulega legendarnemu urokowi jego młodszego

brata. Có

ż, sądząc z jej szeroko otwartych oczu i mocno za-

k

łopotanej miny, Sandor po raz kolejny go zaćmił. Pozosta-

wa

ła mu nadzieja, że Jayne niczego dziś nie upuści ani o nic

si

ę nie uderzy, jak w dniu, kiedy jego poznała.

- Garrett, b

ądź uprzejmy dokonać prezentacji - powie-

dzia

ł Waterman i pozostawił ich samych.

Wszyscy spojrzeli na siedz

ącą za biurkiem kobietę. Gar-

rettowi

ścisnęło się serce. To było gorsze, niż myślał. Jayne

nie mog

ła się nawet poruszyć.

Gestem poprosi

ł brata i siostrę, by do mego dołączyli

i wraz z rodzicami zbli

żył się do biurka.

- Jayne, oto moi rodzice, James i Rebeka Charles - po-

wiedzia

ł.

Jayne u

śmiechnęła się i wymieniła z nimi uścisk dłoni.

Jak do tej pory wszystko sz

ło jak po maśle. Ale nadal czekało

j

ą poznanie Sandora.

R

S

background image

- Moja siostra, Sasha... -Sasha skin

ęła uprzejmie głową.

- I mój brat Sandor.

Sandor zdecydowa

ł się na spojrzenie spod na wpół

przymkni

ętych powiek. Gdy Jayne wyciągnęła rękę, ujął ją

w swe obie d

łonie.

Niewiele kobiet potrafi

ło oprzeć się Sandorowi, kiedy

chcia

ł je zdobyć. Garrett był bezradny, przysunął się tylko

nieco bli

żej biurka Jayne, aby w razie konieczności złapać

przedmioty, które str

ąci. Ale Jayne uśmiechnęła się tylko po-

b

łażliwie do Sandora i, jeśli Garrett się nie pomylił, pierwsza

cofn

ęła rękę!

W k

ąciku ust Garretta pojawił się uśmiech.

- Dzi

ękuję wszystkim za przybycie - powiedziała i za-

praszaj

ącym gestem wskazała na sofę. - Dla każdego z pań-

stwa po

łożyłam na stole osobną teczkę z dokumentami.

Jayne odporna na urok Sandora? Garrett obserwowa

ł ją

uwa

żnie, gdy rodzina Charlesów zasiadała wokół stolika.

W ogóle na nich nie patrzy

ła, niczego nie potrąciła, nawet

wówczas gdy si

ęgała po pióro i folder ze swego biurka. Po

chwili ich oczy si

ę spotkały. Gdy napotkał jej wzrok, niezro-

zumiale zadowolony u

śmiechnął się szeroko.

Wtedy Jayne upu

ściła długopis.


Jayne czu

ła się odrętwiała. Nie miała nawet pewności, czy

potrafi utrzyma

ć długopis w palcach.

A wi

ęc ci światowi, olśniewający ludzie to była rodzina

Garretta! Bardzo wysocy, jeszcze wy

żsi od Garretta, i szczu-

pli, nosili eleganckie ubrania - niew

ątpliwie pochodzące od

wielkich krawców - z wyszukan

ą prostotą.

W granatowym kostiumie Jayne czu

ła się przy nich niska,

t

łusta i przysadzista. Zastanawiała się, czy nie mogłaby do-

kona

ć całości prezentacji zza biurka. Przynajmniej nie za-

uwa

żono by jej bioder.

R

S

background image


Nie, oczywi

ście, że nie mogła. Gdy zerknęła na Garretta,

okaza

ło się, że bacznie jej się przygląda.

- Poinformowa

łem ich, że George ukradł nasze aktywa

oraz

że policja jeszcze nie trafiła na jego ślad - powiedział

szeptem.

- Jak to przyj

ęli?

- Nie zrobi

ło to na nich wrażenia. - Zerknął w stronę

sofy. - To znaczy, sprawa dopóty nie b

ędzie ich obchodzić,

dopóki nie wymusi w ich

życiu zmian. Nadal mają aparta-

ment w Nowym Jorku i dom tutaj, w Houston. Mog

ą kupić

sobie, co zechc

ą...

- To ju

ż długo nie potrwa.

Garrett wci

ągnął w płuca powietrze.

- Przekonanie ich o tym b

ędzie twoim największym wy-

zwaniem. - U

śmiechnął się zachęcająco i lekko dotknął jej

ramienia. - Wiem,

że temu sprostasz.

Dowarto

ściowana tym ogromem zaufania, zabrała się do

pracy. Trzymaj

ąc przed sobą dokumenty, podeszła do osób

zgromadzonych wokó

ł małego stolika. Garrett podsunął jej

krzes

ło. Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie i usiadła. On

zaj

ął miejsce obok ojca.

Jayne popatrzy

ła na nich w skupieniu. Jak dotąd nikt nie

otworzy

ł teczki. Zdziwiła się. Czyżby naprawdę nie byli cie-

kawi, jak przedstawia si

ę ich sytuacja finansowa? Garrett

mia

ł rację. Charlesowie nie przyjmowali na razie niczego do

wiadomo

ści. Miała więc przed sobą trudne zadanie. Spodzie-

wa

ła się protestów i uwag w rodzaju: „Czy jest pani pewna,

że nie popełniła błędu?".

Zawsze czu

ła skrępowanie, widząc reakcję ludzi, którzy

dowiadywali si

ę o swojej tragicznej sytuacji finansowej.

- Prosz

ę, by każdy z państwa wziął do ręki swoją tecz-

k

ę... -rozpoczęła.

R

S

background image

Brat i siostra, podobni do siebie jak dwie krople wo-

dy, w identyczny sposób wzi

ęli do ręki teczkę, przerzucili

kilka stron, zamkn

ęli ją, wzruszyli ramionami, spoglądając

na siebie wymownie, po czym od

łożyli teczkę z powrotem

na stó

ł.

Jayne by

ła zafascynowana. Wyglądali, jakby z góry zapla-

nowali ka

żdy ruch.

Ojciec Garretta po

łożył teczkę na kolanach, otworzył ją,

nast

ępnie zaczął studiować znajdujące się tam papiery, pod-

pieraj

ąc twarz dłonią. Wyglądał, jakby pozował do zdjęcia,

maj

ącego przedstawiać siwowłosego dyrektora.

Rebeka Charles, nim po

łożyła teczkę na kolanach, wygła-

dzi

ła nie istniejące fałdy na nogawkach spodni. Nie otworzy-

ła teczki.

Doskonale. Jayne poda im informacje na tacy.
- Garrett zwróci

ł się do mnie o pomoc, gdy zauważył

pewne nieprawid

łowości na koncie Venus po rezygnacji wa-

szego dyrektora do spraw finansowych - oznajmi

ła, po czym

przesz

ła do bardziej zawiłych kwestii. - George Windom

wycofa

ł prawie wszystkie płynne aktywa, włącznie z depo-

zytami. Dokona

łam szczegółowej rewizji ksiąg i, moim zda-

niem, rachunek ko

ńcowy nie odzwierciedla aktualnej sytu-

acji finansowej waszej agencji. - Poczeka

ła, aż zrozumieją

i przetrawi

ą podane informacje.

Cztery pary jasnoniebieskich oczu, mrugaj

ąc powiekami,

popatrzy

ły na nią, a potem na Garretta.

- Jayne próbuje ogl

ędnie wam powiedzieć - wtrącił Gar-

rett -

że George ukradł wszystkie nasze pieniądze z rachun-

ków bie

żących oraz oszczędności. Krótko mówiąc, wyczy-

ścił całą kasę, a potem próbował to ukryć. Gdy już nie mógł
lawirowa

ć, uciekł.

- Powiedzia

łeś, że policja go szuka? - Głos pani Charles

R

S

background image

brzmia

ł tak pewnie, jakby było przesądzone, że pieniądze

zostan

ą odzyskane lada chwila.

- Owszem. Jayne chcia

ła jednak, byście dobrze zrozu-

mieli,

że nasze konta świecą pustkami.

- Dlatego musia

łam przelać swoje pieniądze na konto

agencji, nieprawda

ż? - stwierdziła Sasha, robiąc zniecierpli-

wiony gest. - Co tutaj jeszcze robimy?

- Powiedzia

łaś, że to była pożyczka? - upewnił się San-

dor, zwracaj

ąc się do Jayne.

- Tak - odpar

ła. - Kopie umowy, że pożyczyliście pie-

m

ądze Venus, znajdują się w waszych teczkach. Opracowa-

łam także plan spłaty. Ta pożyczka pokryła natychmiastowe
zobowi

ązania firmy. Ale opracowaliśmy z Garrettem rów-

nie

ż biznesplan, który pomoże przetrwać agencji aż do od-

zyskania pieni

ędzy. Muszę jednak przypomnieć, że pieniądze

mog

ą nie zostać odzyskane.

- Wolne

żarty!Gdybym to ja ukradł taką kupę forsy, na-

pewno nie siedzia

łbym z założonymi rękami, tylko hulałbym

do upad

łego! - Sandor poruszył wymownie palcem wskazują-

cym.

Sasha roze

śmiała się z aprobatą.

Pan Charles zamkn

ął teczkę i położył ją na stoliku.

- Cokolwiek pani i Garrett zdecydujecie, wyra

żamy zgo-

d

ę - oświadczył.

- Chod

źmy już! - Sasha poderwała się do wyjścia.

- Prosz

ę poczekać - zaprotestowała Jayne i bezradnie

spojrza

ła na Garretta. - Jeszcze nawet nie zaczęłam...

- Sasho, Sandor! Usi

ądźcie! - Garrett zagrodził im drogę.

Jayne zrozumia

ła, że musi wyrażać się prosto i bez ogró-

dek. Ludzie ci o niczym nie mieli poj

ęcia.

- Na stronach od ósmej do trzynastej znajdziecie comie-

si

ęczne zestawienie wydatków agencji z ostatniego kwarta-

łu... -podjęła.

R

S

background image

Po chwili jej wywód przerwa

ło pukanie do drzwi. Na

twarzach rodziny Charlesów odmalowa

ł się wyraz ulgi.

- Mo

że kawę?

Sylwia! W

ściekłe spojrzenie Jayne zatrzymało ją na pro-

gu. To by

ło jawne nadużywanie przyjaźni!

- Poprosz

ę o bezkofeinowe cappuccino z cynamonem -

odezwa

ła się Sasha.

- To samo. - Sandor zmieni

ł pozycję i skrzyżował ra-

miona.

Wszyscy przytakn

ęli. Jayne nie pozostało nic innego, jak

poprosi

ć o sześć bezkofeinowych cappuccino. Sylwia będzie

musia

ła pofatygować się do baru kawowego, żeby zamówić

te wyszukane kawy. I s

łono za nie zapłaci! - pomyślała

z m

ściwą sarysfakcją.

Ze smutnym, lecz pozbawionym skruchy wyrazem twarzy

Sylwia wycofa

ła się z pokoju. Jayne mogła kontynuować

swój wywód.

W ko

ńcu odezwał się Garrett:

- Reasumuj

ąc, Jayne twierdzi, że nasze dochody w ostat-

nim okresie znacznie spad

ły. Musimy zacząć zarabiać więcej

pieni

ędzy.

- To bardzo skomplikowane... - Urwa

ła, widząc spojrze-

nie Garretta, które mówi

ło: „Wyrażaj się prościej, na litość

bosk

ą!".

Obrali w ko

ńcu taką metodę: Jayne przewracała kartki,

a Garrett t

łumaczył zdanie po zdaniu na zrozumiały język.

Wreszcie James Charles podniós

ł dłoń.

- Z tego wynika,

że musimy więcej zarobić - powiedział.

- I obci

ąć wydatki - dodała Jayne, ale nikt nie zwrócił na

to uwagi, poniewa

ż w tym momencie otworzyły się drzwi

i stan

ęła w nich Sylwia.

- Dwadzie

ścia dwa dolary - wymamrotała, przechodząc

R

S

background image

z tekturow

ą tacą obok Jayne, po czym uśmiechnęła się do

Garretta i powiedzia

ła sztucznie radosnym głosem: -Witam,

pa

ństwa!

Garrett zdj

ął z tacy dwie papierowe filiżanki i podał je

swoim rodzicom, potem obs

łużył siostrę i brata.

Sylwia, jak zahipnotyzowana,

śledziła każdy jego ruch.

A gdy jej oczy spocz

ęły na bliźniakach, wprost zamarła.

Jayne zd

ążyła jedynie zauważyć, że brzeg tacy niebezpiecz-

nie si

ę przechyla. Na szczęście Garrett popisał się refleksem

i przytrzyma

ł ją, a Sylwia z głuchym jękiem, nie spuszczając

wzroku z Sandora, ci

ężko opadła na stolik.

Garrett spokojnie podsun

ął tacę Jayne, a potem wziął

ostatni

ą filiżankę dla siebie. Sylwia zakłóciła ważne spotka-

nie z klientami, a teraz siedzia

ła na stole, dokładnie na teczce

z dokumentami Jamesa Charlesa! Jayne by

ła w rozpaczy.

Rozejrza

ła się wokół, by sprawdzić, jakie ta gafa wywarła

wra

żenie.

Najwyra

źniej nikogo jednak nie zdziwiło, że Sylwia wpa-

truje si

ę w Sandora jak sroka w kość. Rodzice Garretta, jak

gdyby nigdy nic, rozmawiali pó

łgłosem, Sasha natomiast,

popijaj

ąc kawę, wybierała numer na swoim telefonie komór-

kowym.

- Przepraszam za wtargni

ęcie Sylwii - powiedziała

Jayne, zastanawiaj

ąc się, co począć, by zmusić przyjaciółkę

do wyj

ścia.

- Nie ma problemu - wtr

ącił Garrett, śmiejąc się pod

nosem. - Sandor tak w

łaśnie działa na kobiety.

Jayne przyjrza

ła się młodszemu bratu Garretta, który wol-

no popija

ł kawę. Pod kształtnym nosem widać było odęte

usta. Jego ko

ści policzkowe były umieszczone tak wysoko,

że wyglądały niemal karykaturalnie. Miał ciemne i grube
brwi, a oczy niebieskie - ja

śniejsze niż oczy Garretta.

R

S

background image

- Nie rozumiem - powiedzia

ła w końcu niepewnie, prze-

nosz

ąc spojrzenie na Garretta.

Popatrzy

ł na jej twarz, ale niczego z niej nie potrafił wy-

czyta

ć. Ponieważ nic nie mówił, Jayne pomyślała, że go

urazi

ła. Ostatecznie Sandor był jego bratem...

- Jayne, je

śli nie masz innych planów, może poszłabyś

dzi

ś ze mną na kolację? - zapytał.

- Jestem wolna - odpar

ła, podchodząc do biurka. - Ale

musz

ę ustalić to z panem Watermanem. Wiem, że chciałby

by

ć przy tym spotkaniu.

Gdy odstawia

ła filiżankę i sięgała po telefon, Garrett pod-

szed

ł szybko i przykrył jej rękę swoją dłonią.

- Wcale nie chc

ę jeść kolacji z panem Watermanem i je-

go finansowym doradc

ą - szepnął. - Pragnę spędzić ten wie-

czór z tob

ą. Z Jayne.

R

S

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


- Naprawd

ę? - Jayne była oszołomiona.

- Czy tak trudno w to uwierzy

ć? - Garrett roześmiał się

cicho. - Sp

ędziliśmy razem wiele dni w pracy, chciałbym

wi

ęc lepiej cię poznać.

To wyja

śnienie nadało propozycji logiczny sens. Jayne

ceni

ła logikę.

- Zarezerwuj

ę stolik w Nicky V's na ósmą?

Nicky V's by

ła to bardzo elegancka restauracja, niedaleko

biura Jayne, uchodz

ąca za lokal zakochanych. Jayne nigdy

tam nie by

ła, mimo że bardzo tego pragnęła. Ale ci, z którymi

si

ę umawiała, zdawali się o tym nie wiedzieć.

-

Świetnie - wyszeptała, nim ogarnęła ją panika. - Par-

kuj

ę samochód na Park & Ride, możemy tam się spotkać.
Zgodzi

ła się wyjść z Garrettem! Sama. Dziś wieczór będą

tylko we dwoje. Mia

ła ochotę podskoczyć do góry, żeby

zwróci

ć uwagę Sylwii i powiedzieć jej o tym, co się stało.

Ale Sylwia siedzia

ła teraz na sofie obok Sandora i tylko

wybuch bomby atomowej móg

łby odwrócić jej uwagę.

Jayne musia

ła zachować swą radość dla siebie. Kolana

zaczyna

ły się pod nią trząść. Powinna wznowić wykład, póki

jeszcze mog

ła ustać o własnych siłach. Postąpiła krok do

przodu, jakby chcia

ła podejść do stolika.

- Chwileczk

ę. - Garrett stanął przed nią. - Masz trochę

śmietanki, tutaj... - Palcem dotknął kącika jej ust.


R

S

background image

Serce Jayne bi

ło tak mocno, że Garrett musiał je słyszeć.

Wargi jej zdr

ętwiały, a przed oczami migotały czarne punk-

ciki. Zamkn

ęła oczy. Po chwili uchyliła powieki. Garrett

nadal sta

ł obok niej i patrzył na nią w taki sposób, że będzie

mia

ła co wspominać przez całe tygodnie.

W ko

ńcu odzyskała rezon i w poczuciu zawodowej odpo-

wiedzialno

ści dokończyła rozmowę z rodziną Charlesów.

ż, nie byli-zainteresowani poznaniem szczegółów finanso-

wych. Po prostu podpisali Garrettowi pe

łnomocnictwa, co

oznacza

ło, że mógł natychmiast wprowadzić plan Jayne

w

życie.

A Sylwia? Sylwia wysz

ła, kurczowo trzymając się Sando-

ra. Jayne domy

śliła się, że nie będzie miała z kim skonsulto-

wa

ć swego stroju i uczesania. Właściwie nie miała żadnego

wyboru. Jedyn

ą okazją, na którą się stroiła, była coroczna

świąteczna kolacja w firmie Pace Waterman. Wkładała wtedy
czarny, we

łniany kostium z klapami wyszywanymi paciorka-

mi, a pod spód ozdobn

ą czerwoną bluzkę.

Ale teraz by

ł czerwiec i na dworze ponad trzydzieści sto-

pni ciep

ła. A poza tym to był Garrett - a nie pan Waterman

i jego personel. Potrzebowa

ła ładnego i niezbyt oficjalnego

stroju. Chcia

ła, by Sylwia poszła z nią po zakupy. Ale przy-

jació

łka zniknęła jak kamfora. Nie było jej przy biurku, gdy

Jayne do niej zajrza

ła.

Posz

ła więc sama po zakupy. Ale nic jej nie przypadło do

gustu. Bluzki by

ły zbyt wydekoltowane, a spódnice przezro-

czyste. .. Zupe

łnie nie w jej stylu.

Wreszcie w du

żym magazynie trafiła na znajomy, wygod-

ny, czarny kostium, co prawda nie z we

łny tylko z satyny,

z pikowanymi klapami. Ledwie w

łożyła go na siebie, poczu-

ła się lepiej - opanowana i spokojniejsza. Odwróciła się do
ty

łu i oceniła długość spódnicy; była krótsza niż te, które

R

S

background image

zwykle nosi

ła i miała długie, co najmniej dwudziestocen-

tymetrowe rozci

ęcie. Żakiet natomiast powinien być noszony

bez bluzki. Jayne popatrzy

ła z dezaprobatą na swój biały

dekolt i

ściągnęła bliżej klapy.

Zdaniem ekspedientki kostium mia

ł konserwatywny krój,

ale dla Jayne ju

ż odsłonięcie szyi było ekstrawagancją. Osta-

tecznie kupi

ła czarny kostium, nie bez pewnego zadowolenia.

Gdy tylko dotar

ła do biura, zatelefonowała do Sylwii, ale

jej nadal nie by

ło. Nie ponawiała telefonów, nie chcąc, by

zwrócono uwag

ę na nieobecność jej przyjaciółki w pracy.

Przez reszt

ę popołudnia opracowywała biznesplan dla

agencji Venus. Chcia

ła mieć neutralny temat do rozmowy

przy kolacji, je

śli wszystkie inne zawiodą. Nadal nie wierzy-

ła, że będzie to spotkanie towarzyskie.

W trakcie pracy Jayne dosz

ła do wniosku, że w pewnym

momencie Garrett i tak b

ędzie musiał zatrudnić dyrektora do

spraw finansowych. W planach Venus le

żało zatrudnienie

wi

ększej liczby modelek. Jayne mogła zająć się stroną finan-

sow

ą przedsięwzięcia, ale lista jej stałych klientów, których

czasowo Waterman przekaza

ł Billowi Pellmanowi, była bar-

dzo d

ługa. Nie miała dodatkowych czterech godzin, które

mog

łaby poświęcić agencji Garretta. Poza tym firma Pace

Waterman kaza

ła sobie słono płacić za usługi swoich dorad-

ców finansowych.

Jayne zrobi

ła na marginesie planu notatkę o konieczności

zatrudnienia ksi

ęgowej w niepełnym wymiarze czasu pracy.

Mia

ła kilka koleżanek, które nie chciały tracić kontaktu z za-

wodem, ale nie mog

ły pracować na cały etat. W przeszłości

kilka razy uda

ło jej się polecić je mniejszym firmom.

My

śląc o długich godzinach pracy, Jayne popatrzyła na

zegarek. Zamierza

ła dziś wyjść dokładnie o wpół do szóstej,

czyli o przepisowej porze. Poniewa

ż jej samochód znajdował

R

S

background image

si

ę na odległym parkingu, musiała pojechać po niego kilka

przystanków autobusem.

Porz

ądkowała papiery, gdy nagle rozległ się dzwonek

interkomu.

- Jayne? - To by

ła sekretarka Watermana. - Szef chciał-

by ci

ę widzieć, jeśli możesz.

Oznacza

ło to, że ma przyjść natychmiast, jeśli nie miała

akurat wa

żnego spotkania z klientem.

- B

ędę za chwilę - odpowiedziała, mając nadzieję, że

rozmowa nie potrwa d

ługo. Chciała mieć dużo czasu na

przygotowania do spotkania z Garrettem. Ostatnio jej w

łosy,

je

śli poświęciła im trochę starań, nie wyglądały źle...

Pan Waterman nie by

ł sam. Niezmiernie zadowolony

z siebie Bill Pellman siedzia

ł na jednym z miękkich, skórza-

nych foteli.

- Jayne, wiem,

że interesuje cię kariera młodego Billa,

a zatem chcia

łem, byś pierwsza dowiedziała się, że awanso-

wa

łem go na stanowisko głównego księgowego.

- G

łównego księgowego? - powtórzyła osłupiała Jayne.

Bill pracowa

ł u Watermana zaledwie od półtora roku. Jej

uzyskanie tego stanowiska zaj

ęło równo pięć lat! Zaledwie

od pó

ł roku była starszym głównym księgowym, co zawdzię-

cza

ła tysiącom nadgodzin spędzonych w pracy.

- Tak... - Zadowolony z siebie Waterman trzyma

ł

w ustach nie zapalone cygaro. Podobnie jak Bill.

Jayne nie zaproponowano cygara...
- Ostatnio Bill radzi

ł sobie z twoimi klientami w godny

podziwu sposób - zakomunikowa

ł Waterman.

- Ciesz

ę się, że ostatni tydzień nie był dla niego zbyt

trudny - powiedzia

ła Jayne, kładąc nacisk na słowo „ty-

dzie

ń". Przez tydzień łatwo było sobie ze wszystkim po-

radzi

ć.

R

S

background image

- Ucieszy

ła mnie zwłaszcza jego praca nad raportem dla

Magrudera. Wyobra

ź sobie, że znalazł błąd tkwiący tam od

trzech miesi

ęcy!

Dok

ładnie od tylu właśnie miesięcy Bill był odpowie-

dzialny za raport Magrudera. Jayne spojrza

ła mu prosto

w oczy.

- Ciesz

ę się, że moja notatka na ten temat okazała się

pomocna - powiedzia

ła.

Bill u

śmiechnął się szeroko, trzymając w ustach cygaro.

- I sze

ść nowych rachunków, które otworzyliśmy po jego

wyk

ładach na kursie - ciągnął Waterman. - Zrozumiałem, że

mamy doskona

ły materiał na nowego głównego księgowego.

Sze

ść? Dzięki wykładom Jayne firma zyskała ich dziesiąt-

ki. A poza tym, czy

ż tych sześciu nowych klientów nie zwró-

ci

ło się do firmy o pomoc po jej wykładach na ostatnim kur-

sie...? I to przecie

ż ona znalazła błąd w raporcie Magrudera!

Waterman wsta

ł i uścisnął Billowi dłoń.

- Widz

ę tu w niedalekiej przyszłości starszego głównego

ksi

ęgowego - powiedział.

- Czy

żby zwolnił się etat z powodu czyjegoś awansu na

stanowisko wicedyrektora? - spyta

ła Jayne, chcąc podsunąć

t

ę myśl szefowi.

- Stanowisko wicedyrektora, to niez

ła perspektywa, nie-

prawda

ż, Bill? - Waterman zachichotał.

Bill na

śladował chichot Watermana.

- Oczywi

ście, ale widzisz, Jayne, nie jestem jeszcze go-

tów na to stanowisko.

- Och, wiem - odrzek

ła Jayne, zła na siebie za te słowa.

- S

ą jednak wśród nas gotowi.

Pan Waterman pog

łaskał Jayne po głowie.

- Je

śli będziesz pracować tak ciężko jak Bill, zobaczymy.

Mia

ła ochotę wyrwać Watermanowi z ust cygaro i je

R

S

background image

podepta

ć. Nareszcie do niej dotarło! Właściwie zawsze wie-

dzia

ła, ale aż do tej pory wierzyła, że ciężką pracą zwycięży

uprzedzenia swego szefa.

Jayne by

ła kobietą, a Bill mężczyzną, w dodatku chytrym

jak lis. Zrozumia

ła, że Bill dostanie awans na starszego głów-

nego ksi

ęgowego wcześniej niż ona na wicedyrektora. Naj-

wy

ższy czas, by przypomniała Watermanowi, jak wiele ostat-

nio zrobi

ła dla firmy.

- Gratuluj

ę, Bill. - A zwracając się do Watermana dodała:

- Dzisiejsze spotkanie z rodzin

ą Charlesów miało pomyśl-

ny przebieg. Wst

ępnie wyrazili zgodę na nasz biznesplan.

Napisz

ę o tym raport po spotkaniu z Garrettem Charlesem, na

które id

ę dziś wieczorem.

- By

ć może Bill powinien być przy tym obecny - zasu-

gerowa

ł Waterman.

Jayne zesztywnia

ła. Nie! Bill nie będzie wścibiał nosa do

jej kolacji z Garrettem! My

śli wirowały jej w głowie.

- Bill zajmuje si

ę moimi innymi klientami, jest więc zbyt

obci

ążony, by pracować jeszcze nad agencją Venus.

- Mo

że jednak powinienem zapoznać się z tą sprawą.

- Bill pochyli

ł się do przodu i patrzył uważnie na Jayne,

obracaj

ąc w palcach cygaro. Najwyraźniej domyślił się, że

nie

życzy sobie jego obecności.

- Masz absolutn

ą rację - powiedziała Jayne ku jego ogro-

mnemu zaskoczeniu. - Powiniene

ś zapoznać się ze wszystki-

mi rachunkami w naszym departamencie, po

święcić pracy

wieczory oraz wszystkie weekendy.

Bill znieruchomia

ł i zerknął z ukosa na pana Watermana,

który kiwa

ł ze zrozumieniem głową.

Jayne u

śmiechnęła się szeroko.

- My

ślę jednak, że dziś damy Billowi wolny wieczór,

prawda, panie Waterman?

R

S

background image

Szef w wielkodusznym ge

ście machnął cygarem.

- Dzi

ękuję - wyjąkał pokonany Bill.

- Przyjd

ź do mnie rano - dodała Jayne i wyszła z biura

z uczuciem triumfu.

Tylko siebie mog

ła winić za wykreowanie Billa - cudow-

nego ch

łopca z księgowości. Wykorzystał jej pomoc i w efe-

kcie przyj

ął zaoferowany mu awans.

ż, dalszą rozgrywką z Billem zajmie się jutro...

Teraz musi si

ę pospieszyć, żeby zdążyć na kolację z Gar-

rettem.


Garrett zobaczy

ł ją pierwszy. Siedział na stołku przy ba-

rze, sk

ąd miał dobry widok na wejście. Zauważył Jayne,

id

ącą pospiesznym krokiem z parkingu. Jej loki lśniły

w s

łońcu, a czarny kostium przywodził na myśl pulchne

gwiazdy filmowe z lat czterdziestych. Bezwiednie podniós

ł

r

ęce, żeby poprawić krawat, ale przypomniał sobie, że na

dzisiejszy wieczór wybra

ł koszulę bez kołnierzyka.

Czeka

ł na to spotkanie bardziej niż na wszystkie inne.

Jayne doda

ła mu skrzydeł, rozbudziła jego pewność siebie.

Po przepracowaniu z ni

ą ostatniego tygodnia, upewnił się, że

mo

że samodzielnie poprowadzić agencję. To George Win-

dom wp

ływał na niego destrukcyjnie, podważał jego umie-

j

ętności i inteligencję...

Jayne by

ła zdolna, błyskotliwa, bezgranicznie pewna sie-

bie. I prawdopodobnie by

ła jedyną kobietą na świecie, która

nie reagowa

ła na Sandora.

Garrettowi si

ę to podobało.


Jayne zauwa

żyła błysk w oczach Garretta, gdy schodził

po stopniach z ró

żowego marmuru, by ją powitać. Ale chwilę

źniej, gdy nań spojrzała, wyczytała w jego twarzy jedynie

R

S

background image

uprzejmo

ść. To, że zaprosił ją na kolację, nie oznaczało je-

szcze,

że był nią zainteresowany.

- Wygl

ądasz wspaniale - powiedział i pocałował ją

w policzek.

Bywaj

ąc teraz często w agencji, widziała wiele podob-

nych poca

łunków. Nauczyła się nie przywiązywać do nich

szczególnego znaczenia. Niemniej jednak nie mog

ła oprzeć

si

ę wrażeniu, że została pocałowana przez najwspanialszego

m

ężczyznę na świecie.

Poczu

ła się fantastycznie!

Czu

ła delikatny dotyk jego dłoni na plecach, gdy szli za

hostess

ą do stolika, a na sobie zazdrosne spojrzenia innych

kobiet. Garrett przyci

ągał uwagę, pomyślała.

- Garrett! - wykrzykn

ął nagle jakiś kobiecy głos. - Och

i Jayne! Cze

ść!

Jayne zobaczy

ła Micky, recepcjonistkę z Venus, siedzącą

dwa stoliki dalej w towarzystwie trojga m

łodych, niezwykle

atrakcyjnych ludzi. Micky z szerokim, radosnym u

śmiechem

przedstawi

ła im Garretta jako swojego szefa, Jayne zaś jako

doradc

ę finansowego agencji.

- Wie wszystko, co tylko mo

żna wiedzieć o liczbach -

powiedzia

ła z aprobatą, a Jayne zarumieniła się z zadowole-

nia. - No, ale id

źcie już do swego stolika - dodała, machając

wymownie r

ękami. - Po tylu pracowitych godzinach spędzo-

nych w biurze zas

ługujecie na wolny wieczór.

Garrett podniós

ł dłoń w pożegnalnym geście i poprowa-

dzi

ł Jayne do zarezerwowanego stolika.

- Micky jest bardzo mi

ła - powiedziała Jayne, wsuwając

si

ę na stojącą pod ścianą, obitą złotym welwetem kanapkę.

Zaczepi

ła spódnicą o obicie i odsłoniła nogę nieco powyżej

kolana. - Bardzo stara

ła się mi pomóc, gdy pracowałam

w agencji. - Jayne ukradkiem obci

ągnęła spódnicę. Na

R

S

background image

szcz

ęście serweta zakrywała nogi. - Czy ona nie chce zostać

modelk

ą? Jest bardzo ładna i efektowna.

- Czasami anga

żujemy ją na miejscu, ale jej chłopak nie

chce,

żeby podróżowała ani pracowała w weekendy.

- Czy to jeden z tych m

łodych ludzi? - Jayne pochyliła

si

ę do przodu, żeby nie krzyczeć, a być słyszaną. Jak co

wieczór, w restauracji by

ło tłoczno i głośno.

- Nie. - Garrett zerkn

ął w dół, nim potrząsnął głową.

- Widzia

łem go tylko raz, gdy przyjechał po nią do pracy...

- Znów zerkn

ął w dół.

W tym momencie Jayne przypomnia

ła sobie o swoim de-

kolcie. Przecie

ż nie miała na sobie stanika! Gwałtownie wy-

prostowa

ła się i chwyciła menu, by ukryć zakłopotanie.

- Tak, lepiej co

ś zamówmy - powiedział Garrett spokoj-

nym tonem.

Zerkn

ęła na niego ukradkiem znad menu. Mogłaby przy-

si

ąc, że się uśmiechał! Czyżby pomyślał, że celowo pochylała

si

ę do przodu? Może doszedł do wniosku, że z nim flirtuje?

Jakie

ż to żenujące! Dość oszukiwania się! Mężczyźni tacy

jak Garrett Charles tylko w bajkach

łączą się ze zwykłymi,

szarymi dziewczynami.

- Wybra

łaś coś? - spytał, a Jayne zdała sobie sprawę, że

wpatruje si

ę bezmyślnie w kartę.

- Och, nie.... -j

ęknęła. Wielkie nieba! Rozmaite obce

nazwy ta

ńczyły jej przed oczami. Co będzie, jeśli coś źle

wymówi? Nie nale

żała do bywalców modnych restauracji.

Powinna wi

ęcej uwagi poświęcić relacjom Sylwii z jej ran-

dek w popularnych lokalach.

- Lubisz ryby?
- Ryby? - powiedzia

ła, starając się domyślić, czy on je

lubi. - Tak… owszem.

- Maj

ą tu dobrego morskiego okonia.

R

S

background image

- W takim razie spróbuj

ę. - Zgodziłaby się, nawet gdyby

Garrett zaproponowa

ł smażoną podeszwę.

Gdy z

łożyli zamówienie, Jayne podjęła temat nowego

biznesplanu dla Venus. Po

łożyła ręce na stole, aby nie po-

chyla

ć się do przodu i powiedziała uprzejmie:

- Poznanie twojej rodziny sprawi

ło mi przyjemność...

- Nie b

ądź taka poważna, Jayne. - Uśmiechnął się szero-

ko. - Musia

łaś zauważyć, że nie zwracali wielkiej uwagi na

twoje s

łowa, ale trudno oczekiwać, by zrozumieli od razu

finansowe zawi

łości, nad którymi głowiliśmy się przez cały

tydzie

ń. Mają natomiast różne inne talenty.

Jayne zawstydzi

ła się, ponieważ istotnie uznała Charle-

sów, oprócz Garretta oczywi

ście, za niezbyt lotnych umysło-

wo. Garrett mia

ł rację. Ona nie znała się na przykład na

doborze i zatrudnianiu modelek, a gdyby nawet musia

ła to

zrobi

ć, prawdopodobnie byłaby śmiertelnie znudzona tym

zaj

ęciem.

- Chcia

łam tylko, żeby zrozumieli, co się dzieje w finan-

sach agencji z powodu... - G

łos jej zamarł. Nie, tak również

nie powinna prowadzi

ć rozmowy.

- Z powodu George'a - doko

ńczył Garrett, pochylając

si

ę do przodu.

Jayne skin

ęła głową, siedząc sztywno wyprostowana.

- Sasha zrozumia

ła, co się stało - powiedział i nim Jayne

zd

ążyła się zorientować, co on robi, wstał, przeszedł wokół

stolika i zaj

ął miejsce obok niej na welwetowej kanapce.

- Tak jest lepiej, ledwie mogli

śmy się słyszeć - dodał siada-

j

ąc. Kanapka zdecydowanie była za krótka na dwie osoby,

ale Garrettowi to nie przeszkadza

ło. Swobodnie wyciągnął

rami

ę na oparciu. - Tak jak powiedziałem, Sasha domyśliła

si

ę, co się stało z George'em - podjął.

Jayne czu

ła ciepło promieniujące od jego ciała oraz twarde

R

S

background image

mi

ęśnie jego ud tuż przy swoich. Jej uda również były twar-

de, ale zawdzi

ęczała to specjalnym, opinającym rajstopom.

Mia

ła nadzieję, że Garrett nie zauważy różnicy.

- Wszystko wskazuje na to,

że postępowanie George'a

wynika

ło ze zwykłego kompleksu niższości - ciągnął. - Sa-

sha twierdzi,

że zalecał się do modelek, nawet z nią chciał

si

ę umówić na randkę, a był od niej przecież o z górą trzy-

dzie

ści lat starszy. Nie miał pod tym względem szczęścia i

z czasem zacz

ęto się z niego podśmiewać.

- My

ślisz, że o tym wiedział?

Garrett si

ęgnął po kieliszek z winem.

- My

ślę, że nie tylko wiedział, ale nawet stał się zazdros-

ny i obra

żony na cały świat. Być może próbował zrekompen-

sowa

ć sobie porażki na tym polu, robiąc ryzykowne inwes-

tycje. Mia

ł nadzieję, że przyniosą ogromne zyski i będzie

mie

ć mnóstwo pieniędzy do wydawania na prawo i lewo.

- Tylko

że to nie były jego pieniądze - wtrąciła.

- Z pocz

ątku rzeczywiście zarabiał, ale gdy popadł

w k

łopoty, zaczął pożyczać z kasy Venus.

- Musia

ł wiedzieć, że w końcu wyjdzie szydło z worka.

- To prawda. Porówna

łem daty poszczególnych operacji.

Operowa

ł naszymi pieniędzmi na rynku, zanim umieścił je

na w

łaściwym koncie depozytowym.

- Wszystko udawa

ło się wspaniale, dopóki robił pienią-

dze - powiedzia

ła.

- Prawda. - Garrett upi

ł łyk wina. - Rozmawiamy ciągle

o mojej agencji i interesach, a ja chcia

łbym dowiedzieć się

czego

ś o tobie... - Zsunął ramię z oparcia kanapy na jej

plecy.

Jak dot

ąd Jayne radziła sobie doskonale, mimo iż tak

blisko niej siedzia

ł Garrett. Udawało jej się prowadzić nor-

maln

ą konwersację. Co prawda, nie wypiła nawet łyku wina

R

S

background image

ani wody, poniewa

ż za każdym razem, gdy się poruszała,

spódnica coraz bardziej ods

łaniała jej nogę. Łudziła się na-

dziej

ą, że Garrett tego nie zauważył.

- Opowiedz mi o sobie - nalega

ł.

Jayne pomy

ślała, że może zaryzykować i wziąć do ręki

kieliszek.

- Pracuj

ę u Watermana od ponad sześciu lat. - Gdy się

wyprostowa

ła, poczuła z tyłu na plecach ramię Garretta.

Chcia

ła się odsunąć, ale on ją przytrzymał.

- Dobrze si

ę czujesz, prawda? - zapytał z troską.

Nie, nie czu

ła się dobrze. Jak mogła dobrze się czuć, gdy

przytulona do niego, otulona ciep

łem jego ciała, walczyła

z przemo

żną chęcią zarzucenia mu ramion na szyję. Jakże

chcia

ła mu powiedzieć: „Pocałuj mnie, ty idioto!".

Upi

ła łyk wina.

- Sze

ść lat - powtórzyła z determinacją. - Pracuję u Wa-

termana od sze

ściu lat.

- A co porabiasz w wolnym czasie, gdy nie jeste

ś niczyim

doradc

ą finansowym?

- Ja... - zaj

ąknęła się. Właściwie, co ona robiła? Oglą-

da

ła telewizję? Chodziła do baru lub do kina z Sylwią? Od

czasu do czasu miewa

ła randki w ciemno? - Myślę o tym, że

jestem doradc

ą finansowym - powiedziała w końcu.

Garrett roze

śmiał się - niskim, gardłowym śmiechem.

- W takim razie musz

ę dostarczyć ci jakiegoś innego

tematu do przemy

śleń. - Spojrzał na nią tak, że zadrżała.

- Och, ju

ż to zrobiłeś! - wybuchła, nim do końca zdążyła

przemy

śleć odpowiedź. Przełknęła ślinę i dodała wyjaśniają-

co: - Planujemy z Sylwi

ą wakacje na statku.

Zamy

ślił się na chwilę.

- Sylwia, to ta dziewczyna, która jest teraz z Sandorem?
- Z Sandorem? - zdziwi

ła się.

R

S

background image

- Tak, poszli do klubu pota

ńczyć.

W g

łosie Garretta zabrzmiał jakiś dziwny ton, którego nie

mog

ła zidentyfikować.

- Czy co

ś w tym złego? - spytała.

Potrz

ąsając głową, odstawił kieliszek.

- Nie martwi

łbym się o twoją przyjaciółkę. Odniosłem

wra

żenie, że zna takich mężczyzn jak Sandor.

- A jaki jest Sandor?
- Typ do przelotnej zabawy. Martwi

łbym się, gdybyś to

ty si

ę nim zainteresowała.

Jayne zrobi

ła zdumioną minę.

- Czy dlatego,

że nie jestem typem do zabawy?

- On by ci

ę zranił. Zainteresowania Sandora są krótko-

trwa

łe.

- My

ślisz, że Sylwia nie poczuje się zraniona?

- Ona wygl

ąda na osobę potrafiącą trzymać uczucia na

wodzy. Ty si

ę tego jeszcze nie nauczyłaś.

Mia

ł rację. Ale Jayne wcale się to nie podobało. To ozna-

cza

ło, że był zbyt spostrzegawczy, by mogła czuć się przy

nim swobodnie. By

ć może już się domyślił, jak na nią dzia-

ła...

- A ty potrafisz chroni

ć swoje uczucia? - spytała, by jak

najszybciej odwróci

ć uwagę od własnej osoby.

- W

świecie mody człowiek szybko się tego uczy - od-

par

ł.
Zanim Jayne zd

ążyła zadać mu dalsze pytania, pojawił się

kelner z przystawk

ą. Nie czując już ramienia Garretta na

plecach, odsun

ęła się trochę. Podniosła widelec i nabiła nań

male

ńki kawałek kraba.

- Nie, nie! - zaprotestowa

ł Garrett. - Powinnaś jedno-

cze

śnie delektować się wszystkimi smakami.
Jayne przygl

ądała się zafascynowana, gdy nabijał na wi-

R

S

background image

delec kawa

łek zielonej sałaty, potem grzyb i wreszcie odro-

bin

ę mięsa z kraba. A potem nieoczekiwanie z rozbawioną

min

ą wyszeptał:

- Otwórz usta.
Pos

łuchała zaskoczona. Położył widelec na jej języku,

a gdy zamkn

ęła usta, bardzo wolno go wycofał.

- Smakuje? - spyta

ł.

- Dobre! - Prze

łknęła szybko, zapominając delektować

si

ę smakiem.

- Zbyt szybko - upomnia

ł ją, przygotowując kolejny kęs.

- Tym razem d

łużej posmakuj. - Patrzył jej w oczy, gdy

wolno prze

żuwała i przełykała. - Jak teraz?

U

śmiechnęła się i skinęła głową, zadowolona, że nie musi

niemowie.

Potem ju

ż samodzielnie jadła małe kawałki, wolno je

prze

łykając, ale w gruncie rzeczy nie była w stanie ocenić

jako

ści smaków. Ustawicznie myślała o Garretcie. Był dla

niej bardzo... mi

ły. Miły? Może coś w tym rodzaju Nie po-

winna zapomina

ć, że w jego świecie ludzie trzymali uczucia

na wodzy. Przed chwil

ą sam ją przed tym ostrzegł...

Jayne pomy

ślała jednak, że jeśli chodziło o Garretta,

ostrze

żenie przyszło cokolwiek za późno.

R

S

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Garrett z irytacj

ą potrząsnął głową. Zrobił wszystko, by

Jayne nie odgad

ła, że się nią interesuje. Może popełnił błąd?

Nigdy dot

ąd nie spotkał kogoś równie zdeterminowanego, by

nie odwzajemni

ć jego zainteresowania. Czyżby naprawdę jej

si

ę nie podobał? Niemożliwe... Pamiętał, że podczas pierw-

szych spotka

ń oznaki jej zainteresowania były wyraźnie wi-

doczne. Dopiero teraz zauwa

żył, że nie odpowiada na jego

sygna

ły. A może nie wierzyła, że on się nią naprawdę intere-

suje? Mo

że zwracała uwagę tylko na jego wygląd?

Czu

ł narastające rozczarowanie. Przez całe życie oceniano

jedynie jego prezencj

ę. Takie były realia biznesu, w jakim

pracowa

ł. On jednak nigdy nie oceniał ludzi po wyglądzie

zewn

ętrznym. W człowieku interesowało go wnętrze. I tęsk-

ni

ł, by poznać kogoś, kto postępowałby tak samo. Kogoś, kto

lubi

łby go i cenił dla niego samego. Po przepracowaniu

z Jayne wielu godzin, my

ślał - miał nadzieję - że ich miłe,

zawodowe stosunki w pracy przemienia si

ę w bardziej oso-

biste. Jayne jednak przychodzi

ło to z trudnością.

- Mia

łaś opowiedzieć mi o sobie - nalegał, nie tracąc

jeszcze nadziei.

Upu

ściła widelec na talerz, przybierając surowy wyraz

twarzy.

- Sko

ńczyłam szkolę jako najlepsza uczennica...

R

S

background image

- Jayne - przerwa

ł jej delikatnie. - Wiem, że jesteś błys-

kotliw

ą księgową. Chcę dowiedzieć się o tobie całej reszty.

Patrzy

ła na niego z wyraźnym zakłopotaniem.

- Lubisz podró

że? - starał się ją zachęcić pomocniczymi

pytaniami. - Jakie ksi

ążki czytasz? Może masz jakieś hobby

albo ukryte talenty? Z kim chcia

łabyś zjeść kolację, gdybyś

mog

ła wybierać spośród wszystkich znanych ludzi świata,

a nawet cofn

ąć czas?

Spodziewa

ł się, że wybuchnie śmiechem i podejmie jeden

z tematów. Ona jednak, patrz

ąc w przestrzeń, zaczęła recy-

towa

ć odpowiedzi.

- Raz by

łam w Meksyku z rodzicami... Czytam gównie

periodyki finansowe, kiedy

ś jednak lubiłam science fiction.

Chyba nie mam ukrytych talentów... Je

śli mogłabym cofnąć

czas, chcia

łabym zjeść kolację z moimi naturalnymi rodzica-

mi: - Popatrzy

ła na niego wyczekująco.

- Jayne, nie chcia

łem robić wywiadu - powiedział z za-

k

łopotaniem. - Oczekiwałem jedynie swobodnej rozmowy.

Wspomnia

łaś o naturalnych rodzicach... Czy to znaczy, że

zosta

łaś zaadoptowana?

Skin

ęła głową.

- Moi rodzice byli w

średnim wieku, gdy mnie zaadop-

towali.

- Nie masz rodze

ństwa?

Potrz

ąsnęła głową.

A zatem jedynaczka bez w

ątpienia kochających ją, star-

szych rodziców. Garrett zaczyna

ł rozumieć, skąd wzięło się

jej powa

żne usposobienie i stosunek do życia.

- Cz

ęsto myślisz o odnalezieniu swoich naturalnych ro-

dziców?

- Ale

ż skąd!

Sprawia

ła wrażenie zdenerwowanej. Był pewien, że nie

R

S

background image

chcia

ła, by pomyślał, że jest nielojalna wobec rodziców, któ-

rzy j

ą wychowali.

- Byli nastolatkami i nie mogli zaj

ąć się dzieckiem. Na

pewno obydwoje zacz

ęli nowe życie. Oczywiście, byłoby

interesuj

ące z nimi porozmawiać... - Wzruszyła lekko ra-

mionami. - Cho

ć teraz byliby dla mnie tylko obcymi ludźmi.

Garrettowi uda

ło się stopniowo pozbawić ją rezerwy. Po-

woli odpr

ężyła się i bardziej otworzyła. Przy kawie mógł

nawet z powrotem po

łożyć ramię za jej plecami, nie wpra-

wiaj

ąc ją tym gestem w zakłopotanie.

Czerpa

ł przyjemność z dotyku jej miękkiego, lekko za-

okr

ąglonego ciała i jasnej skóry. Podobało mu się, jak mówi,

jak porusza ma

łymi, ładnie wykrojonymi wargami. Podobało

mu si

ę także to, co ma do powiedzenia, sposób, w jaki wy-

ra

żała własne zdanie.

Ale najbardziej podoba

ła mu się, gdy się z nim nie zga-

dza

ła. Brała pod uwagę jego zdanie, rozważała jego poglądy.

To nie jego wygl

ąd był tematem dyskusji.

W restauracji by

ło już niewielu gości, gdy Jayne odmó-

wi

ła trzeciej filiżanki kawy i zerknęła na zegarek.

- Ju

ż dochodzi jedenasta! - zakomunikowała.

Garretta ucieszy

ło zaskoczenie w jej głosie. Domyślił się,

że ona również dobrze się bawiła.

- Ju

ż wychodzimy - zgodził się z niechęcią.-Ale wkrót-

ce musimy to powtórzy

ć.

Gdy przytakn

ęła, podniósł się z kanapki i odwrócił, by jej

pomóc. Jayne zawaha

ła się, po czym zdjęła z kolan serwetkę,

przy okazji ods

łaniając uda w czarnych rajstopach. Garrett

przygl

ądał się jak urzeczony, gdy podawała mu rękę.

Kiedy wsta

ła, spódnica znalazła się z powrotem na wła-

ściwym miejscu. Ale Garrett nie mógł zapomnieć przelotne-
go widoku jej ods

łoniętej nogi. Było w tym coś prowokacyj-

R

S

background image

nego, jaki

ś posmak zakazanego seksu. Był zafascynowany,

cho

ć nie zdawał sobie sprawy dlaczego.

Id

ąc za nią po wyjściu z restauracji, z lubością patrzył na

jej ko

łyszące się biodra. Nosiła pantofle na wysokich obca-

sach i st

ąpała w szczególnie uroczy sposób. Za każdym kro-

kiem spódnica jej rozchyla

ła się, pokazując kilkanaście cen-

tymetrów nogi powy

żej kolana. Garrett uwielbiał modę

i szyk z lat czterdziestych, a Jayne w swoim kostiumie retro,
na wysokich obcasach, pobudza

ła jego wyobraźnię.

Gdy odprowadzi

ł ją do samochodu, zdał sobie nagle spra-

w

ę, że odkąd wyszli z restauracji na ciepłe, wilgotne powie-

trze, nie odezwa

ł się ani słowem.

- To ten - powiedzia

ła, całkiem niepotrzebnie, ponieważ

jej ciemnoszary sedan by

ł jedynym wozem na parkingu.

W milczeniu obserwowa

ł, jak wyłącza alarm i otwiera

drzwi samochodu.

- Bardzo mi

ło spędziłam czas - powiedziała, odwracając

si

ę do niego. - Dziękuję. - Wyciągnęła rękę na pożegnanie.

Uj

ął jej dłoń, ale nie pożegnał się. Nie chciał. Pragnął ją

poca

łować.

Jayne z lekko rozchylonymi ustami popatrzy

ła nań pyta-

j

ąco.

Garrett delikatnie, lecz stanowczo przyci

ągnął ją do sie-

bie, a potem po

łożył dłoń na jej ramieniu, drugą objął ją

w pasie i poca

łował.

Oczekiwa

ł, że, zaskoczona, znieruchomieje, zesztywnieje

i b

ędzie usiłowała się wyrywać. Zupełnie nie spodziewał się,

że Jayne obejmie ramionami jego szyję i przyciśnie do niego
usta i ca

łe ciało.

To on, zaskoczony, znieruchomia

ł na ułamek sekundy.

Potem obj

ął ją ramionami i przycisnął tak mocno do siebie,

jak tego pragn

ął przez cały wieczór.

R

S

background image

D

łuższą chwilę cieszył się jej bliskością. Jayne nie była

chuda ani ko

ścista jak większość kobiet, z którymi miał do

czynienia. I by

ła to jej wielka zaleta. Odsłoniła przed nim

sw

ą ciepłą, zmysłową i bujną naturę.

Poca

łunek był słodszy, niż sobie wyobrażał, a miał bogatą

wyobra

źnię. Rozchyliła usta i Garrett wykorzystał to w peł-

ni. Poczu

ł kawę i coś jeszcze, co, jak się domyślał, było samą

Jayne.

W u

ścisku pozostali o wiele za długo, całując się i przy-

tulaj

ąc. Garrett zrozumiał, że Jayne nie ma zamiaru pierwsza

przerwa

ć pocałunku. A to oznaczało, że on będzie musiał to

zrobi

ć. Teraz. Lub za małą chwilę. Nienawidził tej myśli.

Wycofa

ł się o wiele mniej delikatnie niż to miał w zwy-

czaju. Jayne mia

ła nadał zamknięte oczy, rozchylone usta

i senny, rozmarzony wyraz twarzy. Garrett rozpaczliwie pra-
gn

ął całować ją nadal, musiał jednak zadowolić się złożeniem

na jej czole po

żegnalnego pocałunku.

- Och! - Zamruga

ła powiekami i wreszcie otworzyła

oczy. A potem oderwa

ła ramiona od jego szyi i cofnęła się

o krok.


Ostatni

ą rzeczą, jaką Garrett zobaczył, był błysk jej uda,

gdy wsiada

ła do samochodu i zamykała za sobą, drzwi.

To wszystko by

ło jak sen... Musiało być jakieś wyjaś-

nienie.

Przez ca

ły wieczór starała się zachowywać profesjonalnie.

Pami

ętała, że to oficjalna kolacja. Garrett nie mógł zdawać

sobie sprawy z jej fantazji i marze

ń. Gdy jednak dotarła do

samochodu i nadesz

ła pora rozstania, rozpaczliwie zapragnę-

ła, żeby pocałował ją na dobranoc. Choć wiedziała, że nie
powinna, a on by

ć może nie zechce - wyciągnęła do niego

r

ękę...

R

S

background image

W jakim

ś sensie straciła świadomość tego, co robi. Gdy

poca

łował ją w czoło, jak kompletna idiotka zarzuciła mu

r

ęce na szyję i wyobraziła sobie najbardziej namiętny poca-

łunek swych marzeń. Wyobraziła sobie jego usta na swoich
wargach, jego klatk

ę piersiową przyciśniętą do jej piersi, ręce

przytrzymuj

ące tył jej głowy...

ż, może pomyślał, że próbowała tylko zachować rów-

nowag

ę, chwytając go za ramiona.

Tak

ą miała nadzieję.


Nast

ępnego ranka, zanim udała się do swego biura, wstą-

pi

ła do agencji Venus, by zabrać dokumenty. Wślizgnęła się

do

środka, skinęła na Micky i szybko się ulotniła. Powtarzała

sobie,

że wcale nie unika Garretta. Po prostu wiedziała, że

by

ł zajęty. Tego dnia przyjmowano nowe modelki do pracy.

W poczekalni k

łębił się tłum młodych kobiet. Jayne była

przekonana,

że znacznie więcej zrobi w zaciszu własnego

biura.

Dochodzi

ło wpół do dziesiątej, gdy mijała boks Biłla Pell-

mana. Zatrzyma

ła się, widząc, że jest całkiem pusty,,.nie

licz

ąc telefonu i krzesła. Dopiero wtedy sobie przypomniała.

Bill przecie

ż awansował! Wspaniale. Zaczęła się zastana-

wia

ć, gdzie znajdowało się jego nowe biuro.

Jej w

łasne również było puste. Zazwyczaj spotykała się

z Sylwi

ą około dziesiątej. Spodziewała się więc, że przyja-

ció

łka będzie na nią czekać z niecierpliwością, by opowie-

dzie

ć o wczorajszej randce.

Mruga

ło światełko automatycznej sekretarki. Dziewięć

wiadomo

ści. Jayne zaniepokojona rzuciła papiery na biurko

i nie odk

ładając torebki, podniosła słuchawkę.

Pierwsze trzy telefony by

ły od Billa. Chciał jej zadać kilka

pyta

ń i zastanawiał się, gdzie się podziewa. Były również

R

S

background image

telefony od klientów, wiadomo

ść od sekretarki Watermana,

by odezwa

ła się, jak tylko przyjdzie, kolejny telefon od Billa,

wreszcie odezwa

ł się Garrett z wyrzutami, że nie wstąpiła do

niego dzi

ś rano. Westchnęła na wspomnienie wczorajszego

wieczoru. Mia

ła ochotę zadzwonić do niego, ale teraz na

pewno zaj

ęty był angażowaniem modelek. Ostatnia wiado-

mo

ść pochodziła od Micky. Bill szukał jej w agencji. Ale nie

by

ło wieści od Sylwii.

Jayne zadzwoni

ła do Watermana.

- Bill by

ł zaniepokojony, gdy nie mógł się z tobą skon-

taktowa

ć - powiedział jej szef.

Bill j

ą kontrolował! Jayne zacisnęła zęby i udzieliła sto-

sownych wyja

śnień.

- Powinna

ś jednak informować, dokąd idziesz - upo-

mnia

ł ją Waterman.

Skoro nie mogli sobie poradzi

ć bez niej przez godzinę,

oznacza

ło to, że była cenniejsza dla firmy, niż myślała. Za-

stanawia

ła się, czy nie podzielić się tą refleksją z Waterma-

nem, ale na szcz

ęście ugryzła się w język.

Zirytowana zatelefonowa

ła do Billa.

- Masz jaki

ś problem? - spytała.

- Gdzie by

łaś? - burknął.

Mimo jego awansu nadal by

ła jego zwierzchnikiem. Jayne

milcza

ła chwilę, nim odpowiedziała:

- Pracowa

łam. - Nie wdawała się w dalsze wyjaśnienia.

- S

ą problemy z dwoma twoimi rachunkami.

- Dwoma z tych, którymi ty si

ę zajmowałeś? - Jayne

opar

ła się łokciami o brzeg biurka.

- Tak... Modern Madrigals i The Village Smithy. - BUI

zawaha

ł się. - Posłuchaj... Przegapiłem termin składania ze-

zna

ń podatkowych.

- Co takiego? - Jayne wyprostowa

ła się jak struna.

R

S

background image

- Oni nie rozliczaj

ą się jak wszyscy inni co kwartał.

- Maj

ą sezonowe dochody. Działają tylko podczas jesien-

nego festiwalu muzycznego. - Bill wiedzia

łby o tym, gdyby

zapozna

ł się wnikliwie z rachunkami.

- I co teraz mam zrobi

ć?

Jeste

ś głównym księgowym, pomyślała ze złością. Powi-

niene

ś wiedzieć. Na pewno będzie kara i odsetki...

- Bill, naprawd

ę nie wiem - odpowiedziała. - Jeszcze

nigdy nie zapomnia

łam o terminie składania zeznań. Trzeba

zapyta

ć Watermana, jakie są zasady płacenia kar za zwłokę.

Przypuszczam,

że to klient zostanie nimi obciążony.

- To ty mnie wystawi

łaś! Zrobiłaś to celowo, żeby mnie

zdyskredytowa

ć!

- Nie zajmowa

łam się twoimi sprawami - odpowiedziała

z naciskiem. - Mam zbyt du

żo własnych. Radzę ci, byś po-

szed

ł z tym do Watermana, albo, jeśli poczekasz, zrobię to

w twoim imieniu. Przepraszam, ale musz

ę wykonać jeszcze

kilka telefonów.

- Sam z nim porozmawiam. - Bill z trzaskiem od

łożył

s

łuchawkę.

Jayne wzi

ęła kilka głębokich oddechów, żeby się uspoko-

i

ć, nim zadzwoniła do następnych klientów. Obydwaj starali

si

ę skontaktować z Billem, ale on nie oddzwonił. Polegając

na w

łasnej pamięci, odpowiedziała na ich pytania, obiecując,

że zaraz sprawdzi dane, po czym odłożyła słuchawkę.

Bill Pellman g

łównym księgowym! Dobry dowcip. Prawie

mu wspó

łczuła, że już pierwszego dnia po objęciu nowego

stanowiska, b

ędzie się musiał przyznać do poważnego błędu.

W

łaśnie wsuwała torebkę do szuflady, gdy drzwi jej biura

si

ę otworzyły i Sylwia, niosąc trzy kawy i większą niż zwy-

kle torb

ę z piekarni, weszła ciężkim krokiem.

- Sylwia!

R

S

background image

Sylwia by

ła ubrana tak samo jak wczoraj, makijaż miała

rozmazany, a w

łosy w nieładzie. I w takim stanie zjawiła się

w pracy?

Opad

ła ciężko na kanapę.

- Jestem zakochana! - j

ęknęła.

- W Sandorze?
- A w kim

że innym!

- Sk

ąd mogę wiedzieć, skoro nie widziałam cię od wczo-

rajszego po

łudnia.

- Czy

ż on nie jest najbardziej... ? - Westchnęła i przymk-

n

ęła oczy, potem otworzyła je i wsunęła rękę do torby. - Ba-

wili

śmy się przez całą noc. Jestem wyczerpana i głodna. -

Wyci

ągnęła pasztecik i zaczęła jeść, a potem zdjęła plastiko-

we wieczko z fili

żanki i wypiła połowę jej zawartości, nim

Jayne zd

ążyła przejść przez pokój.

- Parówki w cie

ście? - Jayne zajrzała do torby. - Myśla-

łam, że odchudzamy się przed rejsem.

- Umieram z g

łodu! - Sylwia wypiła kawę i wpatrywała

si

ę w pustą filiżankę.

Jayne wzi

ęła ostatnią filiżankę, nim Sylwia zdążyła po nią

si

ęgnąć.

- A co z twoj

ą pracą?

- Zadzwoni

łam, że jestem chora. - Skrzywiła się.

- Rzeczywi

ście, nie wyglądasz dziś najlepiej.

- Daj spokój, Jayne! Mówisz tak, poniewa

ż sama nigdy

si

ę nie bawisz.

- Ale

ż bawię się... Właśnie...

Ale Sylwia nie da

ła jej dokończyć.

- Pozna

łam fantastycznego faceta i korzystam z życia -

ci

ągnęła. - Nie możesz mnie za to winić.

Jayne wcale jej nie wini

ła, tylko miała w pamięci opinię

Garretta o Sandorze.

R

S

background image

- On szybko si

ę zakochuje i równie szybko odchodzi -

powiedzia

ła tonem ostrzeżenia. - Lepiej bądź ostrożna.

- Sk

ąd o tym wiesz?

- Garrett mi powiedzia

ł.

- Widzisz, Sandor twierdzi,

że Garrett szuka doskonałej

kobiety i

żadna nie może sprostać ideałowi.

- Rozmawiali

ście o Garretcie?

Sylwia sko

ńczyła drugą parówkę i zerkała na trzecią

w torbie.

- Rozmawiali

śmy również o tobie. Sasha i Sandor mó-

wi

ą, że Garrett stale o tobie opowiada.

- Naprawd

ę? - Jayne nie mogła powstrzymać uśmiechu

satysfakcji, cho

ć wiedziała, że przyjaciółka go zauważy.

Sylwia skin

ęła głową.

- Zdaniem Garretta tylko tobie zawdzi

ęczają, że jeszcze

maj

ą agencję.

- Powiedzia

ł to pewnie tylko po to, żeby mnie uważnie

s

łuchali. Właściwie nadal sądzę, że nie zdają sobie sprawy

z powagi sytuacji... - W ostatniej chwili zorientowa

ła się, że

mówi do Sylwii, która nie powinna zna

ć spraw finansowych

jej klientów.

- Sandor powiedzia

ł mi, że ich menedżer uciekł z pie-

ni

ędzmi.

- O, widz

ę, że jednak zrozumieli - powiedziała Jayne.

- Tak, s

ą kompletnie zrujnowani. Ale Garrett mówi cały

czas o tobie - wróci

ła do pierwotnego wątku.

Jayne wsta

ła i zaniosła swoją kawę na biurko.

- Ostatnio sp

ędziliśmy razem wiele godzin - powiedziała

tytu

łem usprawiedliwienia.

- Masz na my

śli wieczór w Nicky V's?

Jayne odwróci

ła się raptownie.

- Sk

ąd wiesz?

R

S

background image

- W jednym z klubów spotkali

śmy Micky, tę recepcjoni-

stk

ę z agencji. Powiedziała, że widziała was razem. Nawet

mi nie powiedzia

łaś! - dodała Sylwia z wyrzutem.

- A mia

łam okazję? Przecież ciebie nie było. Och, nawet

chcia

łam, żebyś poszła ze mną po zakupy.

- I posz

łaś beze mnie?

- Musia

łam - powiedziała Jayne. - Kupiłam czarny ko-

stium.

Sylwia j

ęknęła i uderzyła się ręką w czoło.

- Jayne, musisz porzuci

ć te idiotyczne kostiumy!

- Czu

łam się w nim bardzo dobrze - powiedziała bezrad-

nie Jayne.

- Powinna

ś wyglądać seksownie, a nie dobrze!

- A nie mo

żna tego połączyć?

- Raczej trudno. - Sylwia zsun

ęła pantofel i pomasowała

stop

ę. - Pęcherze - jęknęła cicho i skrzywiła się. - A więc,

jak wypad

ł wieczór? A najważniejsze, czy pocałował cię na

dobranoc?

Jayne

śniła ostatniej nocy o tym pocałunku. Ale czy śniła

o

śnie, czy też zdarzyło się to naprawdę?

- W czo

ło na pewno.

- Co to znaczy? - Sylwia zamruga

ła oczami.

- To znaczy,

że wszystko inne wymazałam ze świadomo-

ści.

- Och, to wspaniale. - Sylwia si

ę roześmiała i klasnęła

w d

łonie. - On pocałował cię, gdy byłaś nieprzytomna!

- Naprawd

ę?

- Kiedy si

ę znów spotkacie?

- Nie wspomina

ł, że chce się ze mną znowu umówić...

- Zobaczysz,

że to zrobi.

- Nie wiem, Sylwio. Ja jestem tylko... sob

ą, a on... -

Zrobi

ła wymowny gest. - Sama wiesz.

- Nie, nie wiem.

R

S

background image

- Nawet je

śli... - Jayne westchnęła. - Och, powinnaś zo-

baczy

ć, jak patrzą na niego inne kobiety. Musiałabym z nimi

wspó

łzawodniczyć. - Wzruszyła ramionami. - A przecież

nie potrafi

ę.

- Musisz spróbowa

ć.

- To znaczy?
- Musimy schudn

ąć przed rejsem, to pewne. Ale zrobimy

wi

ęcej. Nowy makijaż, modne ciuchy. Spędzasz tyle godzin

w

świątyni mody, że powinnaś podpatrzeć nowe trendy.

Zamy

śliła się nad słowami Sylwii. Co by szkodziło, gdyby

cho

ć trochę się umalowała? I czy zawsze musi nosić kostiu-

my granatowe, czarne lub szare? Albo bia

łe bluzki i apaszki?

Mo

że, gdy straci kilka kilogramów, odkryje, że też ma kości

policzkowe?

A gdy ju

ż będzie chuda i piękna* może zasłuży sobie na

zainteresowanie Garretta?

- Zgoda, tak zrobimy! - powiedzia

ła z entuzjazmem.

Sylwia poderwa

ła się z kanapy.

- Po pierwsze, musimy si

ę pozbyć tego! - Pochyliła się

w stron

ę Jayne i rozwiązała pasiastą apaszkę na jej szyi.

- Hej!-zaprotestowa

ła Jayne.

- Daj spokój! Rozepnij guzik.
Jayne w przyp

ływie nagłej brawury posłuchała.

Obie kobiety u

śmiechały się do siebie szelmowsko, gdy

rozleg

ł się dzwonek interkomu.

- Jayne, szef chce ci

ę widzieć. - To była sekretarka Wa-

termana.

- Musz

ę iść - powiedziała Jayne.

- Ja te

ż, cześć! - odparła Sylwia wychodząc.

Czego móg

ł chcieć Waterman? Jayne, rozchełstana pod

szyj

ą, pobiegła szybko przez hol, a potem odetchnęła głębo-

ko dwa razy, nim otworzy

ła drzwi do gabinetu szefa.

R

S

background image

Bill Pellman siedzia

ł obok biurka z niewinną, anielską

min

ą. To był zły znak.

Pan Waterman obrzuci

ł ją szybkim spojrzeniem, nie omi-

jaj

ąc roznegliżowanej szyi.

- Bill przyszed

ł do mnie z bardzo ważną sprawą - rzekł

urz

ędowym tonem.
Jayne odgad

ła, że chodziło o dwa nie dotrzymane terminy.

Ale Bill wcale nie wygl

ądał na skruszonego.

- Nie dotrzyma

łaś terminów złożenia dwóch zeznań po-

datkowych.

By

ła oszołomiona. Otworzyła i zamknęła usta.

- Obs

ługę tych klientów zlecił pan Billowi - przypo-

mnia

ła. - Ja pracowałam nad agencją Venus.

- Powinna

ś jednak ostrzec go o zbliżających się termi-

nach. Uwa

żam, że jesteś za to odpowiedzialna.

- Je

śli Bill zapoznałby się z datą napisaną na każdej te-

czce, zauwa

żyłby, kiedy upływa termin.

- To niepodobne do ciebie zrzuca

ć winę na kogoś innego,

Jayne - powiedzia

ł Waterman z wyrzutem.

- Nigdy nie zapomnia

łam o żadnych terminach! - od-

rzek

ła z oburzeniem. - To Bill był odpowiedzialny.

Potrz

ąsając głową, pan Waterman podniósł złote pióro.

- Wpisz

ę to do twoich akt.

Niewiarygodne!

- Sugeruj

ę, by wpisał pan również, że protestuję przeciw

tej opinii.- I po raz pierwszy, odk

ąd zaczęła pracować dla

Watermana, Jayne opu

ściła jego gabinet bez zezwolenia.

Nie zamierza

ła siedzieć tu i patrzeć, jak Bill napawa się

swoim sukcesem. Zebra

ła dokumenty, nad którymi pracowała

i skierowa

ła się z powrotem do biura agencji Venus, nie przej-

muj

ąc się, że było tam pełno wysokich i szczupłych kobiet.


R

S

background image

Garrett, stoj

ąc w recepcji, przeglądał wiadomości, które

zebra

ła dlań Micky.

Jayne nie oddzwoni

ła. Pewnie z powodu tego pocałunku!

Garrett nie mia

ł wątpliwości. Pocałunek na dobranoc po

wspólnie sp

ędzonym wieczorze wydawał się wówczas do-

brym pomys

łem, dziś rano jednak, z jego powodu Jayne

z pewno

ścią czuła się niezręcznie.

Nie chcia

ł, by tak się czuła. We wzajemnych stosunkach

dokonali wczoraj znacznego post

ępu i nie chciał, by wszy-

stko wróci

ło do stanu poprzedniego.

- Co o tym my

ślisz, Garrett? - Matka przyniosła trzy

nowe zdj

ęcia i czekała na jego uwagi.

- To blondynki - skomentowa

ł.

- Tak, ale wiesz,

że Gustaw chce, by właśnie blondynki

prezentowa

ły jego jesienną kolekcję.

Garrett przyjrza

ł się raz jeszcze fotografiom.

- Tak, wiem.
- Twoja Jayne powiedzia

ła, że musimy zatrudnić więcej

modelek, a dzi

ś nie mieliśmy żadnej odpowiedniej kandy-

datki.

- Zamie

ścimy ogłoszenia w prasie. Poważne ogłoszenia,

a to kosztuje. Co my

ślisz o sponsorowaniu konkursu?

- Nie cierpi

ę tego. - Rebeka przymknęła oczy i wzdryg-

n

ęła się. - To tyle pracy.

- Czego nie cierpisz? - Sasha spojrza

ła przez ramię na

zdj

ęcia, które trzymała jej matka.

- Konkursu dla modelek - odpar

ła Rebeka.

- Ja te

ż nie! Wiecie co? Powinniśmy podkraść modelki

innym agencjom!

- Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie - powiedzia

ł

Garrett. Wojna z innymi agencjami by

ła ostatnią rzeczą, któ-

rej pragn

ął.

R

S

background image

- Tak tylko pomy

ślałam - wycofała się Sasha. - Zresztą

zapytajcie Jayne, co o tym s

ądzi,

- Co o tym s

ądzę? - powiedziała Jayne, stając w drzwiach.

Garrett wygl

ądał nawet lepiej niż wczorajszego wieczoru.

Podchodz

ąc do recepcji, przycisnęła dokumenty do piersi.

Dobrze,

że stały tu jego matka i siostra. Była dziś w takim

nastroju,

że nie wiadomo na co mogłaby się odważyć.

- Spodziewa

łem się ciebie dopiero po południu - powitał

j

ą z szerokim uśmiechem Garrett. Jej widok sprawił mu

wyra

źną przyjemność.

- Ja te

ż - odrzekła sucho. - O co chcieliście mnie za-

pyta

ć?

- Sasha pragnie podkupi

ć modelki innym agencjom.

- Mo

żna to zrobić? - Jayne wybuchnęła śmiechem.

- Trzeba tylko obni

żyć nasz procent zysku - powiedziała

Sasha. - Czy mog

łabyś obliczyć, o ile możemy go obniżyć,

by nadal zarabia

ć pieniądze?

- Oczywi

ście. Mogę zrobić kalkulację.

- Nie podoba mi si

ę ten pomysł - odezwała się matka

Garretta. - Pozosta

łe nasze modelki zorientują się i odejdą

do innych agencji. Mo

żemy wylądować gorzej niż teraz.

- B

ędziemy więc musieli zaproponować im nowe warun-

ki - wtr

ąciła Sasha.

- Macie jakie

ś pomysły? -spytał Garrett.

- Dajcie im Jayne! - odezwa

ła się Micky, która dotąd

s

łuchała w milczeniu. - Sama również mam ochotę poprosić

j

ą o pomoc. Nikt nigdy nie uczył mnie, jak gospodarować

pieni

ędzmi.

- Ja te

ż chętnie powierzyłabym swe zasoby Jayne - do-

da

ła Sasha.

- Trafi

łyście w dziesiątkę - powiedział Garrett, patrząc

na Micky z aprobat

ą. - Te dziewczęta zarabiają mnóstwo

R

S

background image

pieni

ędzy i nie wiedząc, co z nimi robić, często wszystko

przepuszczaj

ą. Jeśli podpiszą z nami umowę, zaproponujemy

im us

ługi Jayne jako doradcy finansowego.

- Podoba mi si

ę to - zgodziła się Rebeka. - Widzieliśmy

z Jamesem wiele m

łodych dziewcząt, które zmarnowały się

w tym zawodzie. To jest brutalny biznes, o czym zapominaj

ą.

- Jaka jest twoja odpowied

ź, Jayne? - zapytał Garrett.

- Brzmi zach

ęcająco - odpowiedziała. - Ale nie wiem,

czy Venus sta

ć na płacenie Watermanowi według obowiązu-

j

ących stawek. Byłoby dla was korzystniej zatrudnić własne-

go niezale

żnego doradcę finansowego.

- Masz t

ę pracę, Jayne, jeśli zechcesz - powiedział Gar-

rett z u

śmiechem.

R

S

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


- Mam tutaj pracowa

ć? - Jayne była zaskoczona. Co-

dziennie widywa

ć Garretta? W dodatku praca w Venus była

ryzykowna. Pozycja finansowa agencji rysowa

ła się nader

niejasno. Ale, szczerze mówi

ąc, ta perspektywa sprawiała jej

przyjemno

ść.

Garrett u

śmiechał się rozbrajająco, pokazując dołeczki

w policzkach.

- Czy proponujesz mi stanowisko dyrektora do spraw

finansowych? - upewni

ła się szybko.

- Tak - odpar

ł bez wahania.

- W porz

ądku.

Zaskoczony tak

łatwym zwycięstwem, zamrugał powie-

kami.

- Jeste

ś pewna?

Czy by

ła pewna? Nigdy przedtem nie podejmowała decy-

zji pod wp

ływem impulsu; Od początku kariery zawodowej

pracowa

ła u Watermana. Ale jeśli pozostanie tam dłużej, pra-

wdopodobnie sko

ńczy, pracując dla Billa Pełlmana...

- Jestem pewna - powiedzia

ła z naciskiem.

- Hurra! - krzykn

ęła radośnie Micky.

- Mamo, powinny

śmy zapolować na modelki - wtrąciła

Sasha, odk

ładając kopertę z dzisiejszymi ofertami na biurko

Micky.

Rebeka Charles sprawia

ła wrażenie zamyślonej.


R

S

background image

- S

łyszałam od Gustawa, że Brynn Francis i Darnia Van-

derhoff s

ą niezadowolone ze swoich agentów.

- Znasz tak

ą interesującą plotkę i się nią z nami nie po-

dzieli

łaś? - Sasha ze zdziwieniem patrzyła na matkę.

- A

ż do tej pory nie wydawało mi się to istotne - powie-

dzia

ła Rebeka, gdy wychodziły z recepcji.

- Porozmawiajmy - zaproponowa

ł Garrett, przyglądając

si

ę uważnie Jayne. Wyjął jej z ręki teczki z dokumentami

i gestem poprowadzi

ł do dawnego gabinetu George'a Win-

doma.

- Zaskoczy

łam cię, prawda? - spytała, gdy zamknął drzwi.

- Owszem. - Schowa

ł segregatory do szafy. - Ostatnio

dowiedzia

łem się o tobie wielu zaskakujących rzeczy. -

Opar

ł się o biurko i przyglądał się jej bacznie.

Jayne pod wp

ływem tego palącego spojrzenia zabrakło

tchu w piersiach. Teraz nadszed

ł moment, byś wziął mnie

w ramiona, pomy

ślała. Myśl była podniecająca, ale właśnie

zosta

ł jej szefem; pracując razem, byli na widoku wszystkich,

nie wy

łączając jego matki.

- Sp

ędziłem wczoraj uroczy wieczór - wyszeptał.

- Ja te

ż - przyznała nieśmiało.

- Wiesz... - Zawaha

ł się, po czym dodał: - Nie dlatego

zaproponowa

łem ci tutaj pracę.

- A ja nie dlatego przyj

ęłam twoją propozycję - odparo-

wa

ła.

- To si

ę świetnie składa. - Gdy się uśmiechnął, w kąci-

kach jego oczu pojawi

ły się zmarszczki. - Powinnaś się jed-

nak zastanowi

ć, nim zrezygnujesz z dotychczasowej posady.

- Czy

żbyś zmienił zdanie? - Jayne nie chciała tracić czasu.

- Ale

ż nie.

- W takim razie nie próbuj mnie odwie

ść od mojej już

powzi

ętej decyzji.

R

S

background image

- W

żadnym razie. Od początku pragnąłem cię zatrudnić,

tylko nie s

ądziłem, że mam szansę. Pace Waterman to presti-

żowa firma.

- I jeste

ś ciekaw, dlaczego z niej rezygnuję?

- Prawd

ę mówiąc, tak.

Nie mog

ła się przyznać, że powodem tej nagłej decyzji

jest ch

ęć przebywania bliżej niego. Nie była nawet gotowa

przyzna

ć się do tego przed samą sobą.

- To stara, stateczna firma - odpowiedzia

ła po namyśle.

- Stawa

łam się równie konserwatywna, jak ona. Poza tym

od pewnego czasu zacz

ęły się dziać niepokojące rzeczy... Nie

bardzo potrafi

łam się zorientować, co złego dzieje się wokół

mnie i dopiero wczoraj... - Nadal mia

ła przed oczami zado-

wolon

ą twarz Billa, a w uszach dźwięczały jej słowa Water-

mana. Wyprostowa

ła ramiona. - Zdałam sobie sprawę, że

u Watermana zasz

łam już najdalej, jak mogłam. Najwyższy

czas na zmian

ę.

- Mam nadziej

ę, że jesteś przygotowana również na duże

wyzwania.

- Owszem. - Cz

ęściej powinna być impulsywna. Dobrze

si

ę z tym czuła. - Możemy omówić warunki?

- Tak, przypuszczam,

że chcesz wiedzieć, ile będzie wy-

nosi

ć twoja pensja? - Roześmiał się i potarł dłonią kark.

- Mo

że zapłacisz sobie tyle, ile płaciliśmy Watermanowi?

- To bardzo szczodra oferta. Ale chyba nie mo

żesz sobie

na to pozwoli

ć.

- W takim razie wyci

ągnij średnią. Możemy sobie na to

pozwoli

ć?

Wiedzia

ła, że dostanie mniej niż niegdyś George Windom,

ale i tak znacznie zyskiwa

ła w stosunku do dotychczasowych

zarobków.

- Tak, mo

żemy - odrzekła z uśmiechem.

R

S

background image

- Wszystko za

łatwione?

- Jaki b

ędę miała tytuł?

- Jaki ci si

ę żywnie podoba. - Garrett rozłożył ręce w po-

jednawczym ge

ście.

Jayne rozejrza

ła się po tonącym w aksamitach gabinecie

Windoma i powiedzia

ła żartobliwie:

- Bogini... To by brzmia

ło odpowiednio.

Garrett roze

śmiał się głośno.

- Bogini ksi

ęgowości, kiedy więc zaczynasz?


Dwa tygodnie wypowiedzenia, które da

ła Watermanowi,

by

ło równie satysfakcjonujące, jak pokazanie Billowi ogro-

mu pracy, jaki po niej odziedziczy

ł.

Waterman by

ł szczerze zaskoczony jej rezygnacją. Co

prawda, nie próbowa

ł namawiać jej, by została, ale widok

poblad

łej twarzy Billa wynagrodził jej to rozczarowanie.

- Kiedy... kiedy to wszystko zd

ążyłaś zrobić? - zapytał,

gdy pokazywa

ła mu teczki klientów.

- Pracowa

łam w wieczory i weekendy - powiedziała ra-

do

śnie. Ale nie miała zamiaru poświęcić Watermanowi wię-

cej swego wolnego czasu.

Tylko Sylwia by

ła przygnębiona z powodu jej odejścia.

Pocieszy

ła się jednak szybko, gdy zdała sobie sprawę, że

odwiedzaj

ąc Jayne, na pewno nadarzy się okazja, by spotkać

Sandora, gdy b

ędzie bawił w mieście.

Na razie Charlesowie wyjechali do Nowego Jorku na roz-

mowy z modelkami. Garrett natomiast poch

łonięty był pracą

i prawie nie widywali si

ę z Jayne.

By

ła z tego nawet zadowolona. Zapisała się wraz z Sylwią

do klubu odnowy biologicznej.

Jak miejsce, w którym czu

ła się tak źle, mogło nosić taką

nazw

ę? Gdy następnego poranka po sesji ćwiczeń z trenerem

R

S

background image

chcia

ła wstać z łóżka, jej mięśnie po prostu wyły z bólu,

a ona wraz z nimi. Jeszcze gorzej si

ę czuła po zjedzeniu

śniadania złożonego z połówki grejpfruta i grzanki bez mas-
ła. Pół godziny później znów była głodna.

Nast

ępna sesja ćwiczeń poświęcona była kolejnej grupie

mi

ęśni, które zaczęły boleć, nim poprzednie zdołały się uspo-

koi

ć.
- Na randce z Sandorem straci

łam dwa kilo! - oświad-

czy

ła Sylwia, gdy kilka dni później wpadła o dziesiątej na

drugie

śniadanie. - Pomyśl tylko, ile stracę, kiedy on wróci!

Jayne zaburcza

ło w żołądku na widok białej, papierowej

torebki przyniesionej przez przyjació

łkę. Sylwia postawiła

fili

żankę na biurku, otworzyła torbę i rzuciła jej śliwkę.

- Och, pycha! - zakpi

ła Jayne. - Właśnie myślałam, jaka

jestem g

łodna i jak chętnie zjadłabym śliwkę.

- Musimy by

ć wobec siebie nieugięte - rzekła Sylwia i

z entuzjazmem ugryz

ła kawałek swojej.

- Co si

ę stało z moją kawą? - spytała Jayne, kiedy uchy-

li

ła wieczko filiżanki. W środku połyskiwała bursztynowa

ciecz.

- To herbata zio

łowa. Jest o wiele zdrowsza.

Jayne po

łożyła głowę na biurku i jęknęła.

Pod koniec tygodnia okaza

ło się, że Sylwia straciła kolej-

ne pó

łtora kilograma, Jayne natomiast zaledwie dwadzieścia

pi

ęć deko i było to widoczne tylko wówczas, gdy stała na

samym brzegu wagi.

- Nie martw si

ę - pocieszała ją Sylwia, gdy spotkały się

w sali gimnastycznej. - Jestem od ciebie wy

ższa, może szyb-

ciej si

ę odwodniłam.

- Ja te

ż mogłam stracić trochę wody - burknęła Jayne,

siadaj

ąc na jednym z przyrządów.

- A mo

że rozwijasz mięśnie? - ucieszyła się jej przyja-

ció

łka. - Mięśnie ważą więcej niż tłuszcz.

R

S

background image

- Chcesz powiedzie

ć, że mimo tych tortur mogę jeszcze

zyska

ć na wadze? - jęknęła żałośnie Jayne.


- Oprócz Brynn i Darnii znale

źliśmy kilka innych wscho-

dz

ących gwiazd, które są zainteresowane podpisaniem z nami

umowy. - James Charles wyczyta

ł nazwiska a Rebeka przez

drugi telefon przekazywa

ła Garrettowi własne komentarze.

- Je

śli uważacie, że warto, podpiszcie z nimi kontrakty

- odpowiedzia

ł Garrett. Po tylu latach pracy w biznesie wie-

dzia

ł, że jego rodzice rzadko się mylili.

- Uwa

żamy, że powinieneś przyjechać i porozmawiać

z dziewcz

ętami. Wahają się, czy nawiązać współpracę

z agencj

ą spoza Nowego Jorku.

- Powiedzieli

ście im chyba, że nie będą musiały opusz-

cza

ć Nowego Jorku?

- Oczywi

ście, ale byłoby lepiej, gdybyś osobiście je

o tym zapewni

ł. Poza tym wytłumaczysz, na czym polegają

dodatkowe us

ługi Jayne.

- Przylecia

łbym, gdybym mógł. Ale teraz nie jest właści-

wy moment. Jayne zaczyna prac

ę od poniedziałku.

- Ona doskonale poradzi sobie bez ciebie - rzek

ła Rebeka.

- Ale nie potrafi anga

żować modelek.

- Nie oczekujemy tego po niej - powiedzia

ła matka.

- Tylko na kilka dni, Garrett - poprosi

ł ojciec.

Garrett przymkn

ął oczy. Miał wrażenie, że od kolacji,

któr

ą zjadł z Jayne, minęła cała era. Rzeczywiście, to było

bardzo dawno... I teraz mia

ł wyjechać, gdy ona przychodzi

do pracy na sta

łe? Ale tak musiało być.

- Zobaczymy si

ę w poniedziałek po południu - powie-

dzia

ł do słuchawki.


Z okazji pierwszego dnia pracy w agencji Venus Jayne

R

S

background image

w

łożyła nowy strój. Niestety, nie mogła kupić go w mniej-

szym rozmiarze. I - mimo protestów Sylwii - by

ł to kostium,

tyle

że jasnoniebieski, co stanowiło pewien przełom. Ponadto

w

łożyła pod spód dzianinową bluzkę z dekoltem w łódkę,

która ods

łaniała szyję. Dokonała nawet eksperymentu i uma-

lowa

ła się, używając różu i tuszu do rzęs.

Lunch zamierza

ła zjeść - a raczej spędzić - z Micky. Mia-

ła jej pomóc ustalić budżet w zamian za lekcję makijażu.

Jak tylko pojawi

ła się w drzwiach, powitał ją radosny

i tajemniczy zarazem u

śmiech Micky.

- Och, id

ź szybko zobaczyć swoje nowe biuro! - zachęciła.

Gdy wy

łoniła się zza zakrętu korytarza, ujrzała Garretta

mocuj

ącego mosiężną tabliczkę na drzwiach jej przyszłego

gabinetu. Poczu

ła na ciele przyjemny dreszcz. Jej nowe sta-

nowisko stawa

ło się oficjalne.

- Dzi

ękuję ci, Garrett.

Kiedy cofn

ął się o krok, mogła przeczytać napis: Jayne

Nelson - bogini ksi

ęgowości.

- Ale

ż, Garrett!

- Czy nie takiego tytu

łu pragnęłaś?

- No, tak... - Jayne si

ę roześmiała. - Ale nie mogę uwie-

rzy

ć, że umieściłeś taki napis na drzwiach!
Garrett, chichocz

ąc pod nosem, otworzył drzwi i wpuścił

j

ą do środka.

Na biurku sta

ł ogromny bukiet tropikalnych kwiatów. Za-

dowolona, przeczyta

ła wizytówkę: „Witaj w Venus - rodzina

Charlesów". Poczu

ła ukłucie rozczarowania, że Garrett nie

napisa

ł czegoś bardziej osobistego.

Naprawi

ł to chwilę później.

- Ciesz

ę się, że tu jesteś - powiedział stłumionym gło-

sem. - Mia

łem zamiar zaprosić cię dzisiaj na lunch, żeby to

uczci

ć, ale, niestety, muszę polecieć do Nowego Jorku...

R

S

background image

Do Nowego Jorku? Wyje

żdżał? Bądź zawodowcem,

Jayne, zgromi

ła się w duchu.

- W porz

ądku - powiedziała obojętnym tonem. - Jem

dzisiaj lunch z Micky.

Twarz Garretta wyra

żała rozczarowanie. Wyglądało na to,

że nie wiedział, co powiedzieć.

- Có

ż, wiem, że to nieładnie zostawiać cię samą pierw-

szego dnia, ale w

łaśnie w południe mam samolot.

- Nie jestem tu pierwszy raz. - Jayne zmusi

ła się do

u

śmiechu. - Nie martw się o mnie. Życzę ci miłej i owocnej

podró

ży.


Pierwszego dnia Jayne mia

ła mnóstwo pracy. Dużo czasu

sp

ędziła przy telefonie, zamykając rachunki i próbując uspo-

koi

ć wierzycieli. Otrzymała również wiadomość, że ślad

George'a Windoma wiedzie na po

łudnie i że prawdopodob-

nie opu

ścił kraj. Ta informacja jej nie zaskoczyła. Odbyła

równie

ż szczerą rozmowę z prowadzącym śledztwo na temat

szansy odzyskania cho

ć części skradzionych pieniędzy. Pro-

gnozy nie by

ły optymistyczne, co również jej nie zaskoczyło.

Z pewnymi oporami zdecydowa

ła się na telefon do apar-

tamentu Charlesów w Nowym Jorku. Mia

ła nadzieję, że od-

bierze Garrett.

Ale po drugiej stronie s

łuchawki rozległ się głos Sandora.

- S

łucham?

Nie mia

ła powodu pytać o Garretta. Powinna tylko prze-

kaza

ć informacje.

- Tu Jayne Nelson. Musz

ę wam powiedzieć, że zdaniem

policji George Windom wyjecha

ł z kraju.

- Sam mog

łem im to powiedzieć.

Jayne zgadza

ła się z jego zdaniem.

- Ale teraz zosta

ło to oficjalnie potwierdzone.

R

S

background image

- Wszystko jedno. Powiedz lepiej, jak przedstawia si

ę

sprawa pensji, które nam wyznaczy

łaś?

- Jakich pensji?
- Chodzi mi o moje pieni

ądze!

- Wi

ększość z nich zabrał George.

- Chodzi mi o pieni

ądze za zdjęcia, które zrobiłem z Sa-

sh

ą do reklamy perfum.

- Wyja

śniłam wam już, że według nowego biznesplanu

ca

ła rodzina musi przekazywać jak najwięcej własnych do-

chodów na konto agencji.

- Wielkie nieba! Dosta

łem zaledwie trzecią część te-

go, co mi si

ę należało. Nie potrafię za taki nędzny grosz

prze

żyć!

- Wiem,

że to trudne, ale musicie przez jakiś czas ogra-

niczy

ć wydatki.

- Daj spokój! - Rzuci

ł słuchawkę.

Jayne nie podobali si

ę młodzi gniewni, ciskający słuchaw-

kami, ale nie chcia

ła się skarżyć Garrettowi. Do chwili jed-

nak, gdy trzy dni pó

źniej zadzwoniła do niej Elaine, koleżan-

ka z banku.

- Przepraszam, Jayne,

że nie zauważyłam tego na czas, by

ci

ę ostrzec, ale czek Aleksandra Charlesa został zwrócony z

powodu niewystarczaj

ących funduszy na jego osobistym kon-

cie.

- Sandor wystawi

ł czek bez pokrycia?

- Tak, na trzy tysi

ące dolarów. Czy chcesz przenieść pie-

ni

ądze z innego konta, by go pokryć?

- Nie. Pozwól,

że najpierw skonsultuję sprawę z Charle-

sami.

Elaine g

łęboko westchnęła.

- Masz dwie godziny czasu, zgoda? - powiedzia

ła.

- Dzi

ękuję.

Tym razem musia

ła się skontaktować z Garrettem. Nie

R

S

background image

zasta

ła go w mieszkaniu, zostawiła więc wiadomość na se-

kretarce.

- Mam przeczucie,

że nie czeka mnie dobra wiadomość

- powiedzia

ł, gdy oddzwortił.

Jayne powiedzia

ła o czeku.

- Je

śli chcesz przenieść pieniądze z innego rachunku, po-

wiedz od razu, bym mog

ła jeszcze zatelefonować do Elaine.

Garrett zakl

ął pod nosem.

- W innych okoliczno

ściach chciałbym, żeby Sandor po-

niós

ł konsekwencje, ale teraz musimy przynajmniej sprawiać

wra

żenie solidnych finansowo, żeby nasi wierzyciele nie za-

cz

ęli się denerwować, zwłaszcza po ostatniej serii czeków

bez pokrycia. - Garrett na chwil

ę umilkł, potem powiedział

spokojnie: - Przenie

ś jego procenty z naszego bieżącego

konta. To b

ędzie, dla niego nauczka.

- Zgoda.
Na szcz

ęście zdążyła jeszcze zadzwonić do Elaine, ale

dokonanie koniecznych zmian w planie wydatków zaj

ęło jej

reszt

ę popołudnia. Co za dzień!

Przyszed

ł wreszcie czas na spotkanie z Sylwią w sali gim-

nastycznej . Jayne zapakowa

ła do teczki papiery, które zamie-

rza

ła przeczytać w domu wieczorem i opuściła swój gabinet.

Micky, pi

łując paznokcie, rozmawiała z kimś przez te-

lefon.

- ...trzy telefony od Patricka. Twierdzi,

że wy dwoje,

w bia

łych swetrach wyśmienicie się nadajcie do zdjęć na

Alasce. Chce,

żeby to były artystyczne czarno-białe zdjęcia

na

śniegu.

- Nienawidz

ę śniegu...

Jayne zaskoczona zatrzyma

ła się. To zabrzmiało jak głos

Sandora...

- On o tym wie. Ale podniesie wam za to ga

żę.

R

S

background image

- Och, bardzo potrzebuj

ę pieniędzy. Wiesz, że ta mała,

pospolita mysz zamkn

ęła nam kasę.

Dopiero teraz Jayne zda

ła sobie sprawę, że Micky; włą-

czy

ła w telefonie urządzenie głośno mówiące, dzięki czemu

g

łos Sandora rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu.

- Lubi

ę Jayne - powiedziała Micky. - Jest mądra.

U

śmiechnęła się pod nosem. Przyzwoita dziewczyna z tej

Micky, pomy

ślała.

- No có

ż, gdy wygląda się tak jak ona, lepiej przynaj-

mniej robi

ć wrażenie, że jest się mądrym.

- Sandor, jeste

ś złośliwy - przerwała mu Micky.

- Wiesz,

że poskarżyła się mojemu bratu i musiałem wy-

s

łuchać straszliwie nudnej reprymendy? Ale to przecież my

z Sash

ą utrzymujemy rodzinę! Jeśli więc chcę sobie kupić

now

ą wieżę, powinienem mieć na to pieniądze bez płaszcze-

nia si

ę przed tą pospolitą, pozbawioną gustu kobietą - dodał

tonem pogardy.

Z jednej strony wiedzia

ła, że Sandor po prostu wyłado-

wuje si

ę po kłótni z Garrettem, z drugiej zaś - poczuła bo-

lesne uk

łucie w sercu.

Jak

że mogła być tak naiwna! Zauroczona kolacją we dwo-

je i jednym nami

ętnym pocałunkiem na dobranoc, zrezygno-

wa

ła z doskonałej posady w przodującej firmie rachunko-

wej! A wszystko po to, by karmi

ć się fantazjami na temat

Garretta! Oszukiwa

ła samą siebie. Garrett nie mógł uznać jej

za atrakcyjn

ą kobietę. Była niska, tłusta i, jak to określił

Sandor - pozbawiona gustu!

Jayne, jak odr

ętwiała, cofnęła się o krok, a gdy się odwró-

ci

ła, zobaczyła lśniącą tabliczkę na drzwiach swego gabinetu.

Bogini ksi

ęgowości! To Garrett ją tutaj umieścił, jak na urą-

gowisko!

Nic nie mog

ła poradzić na swój wzrost, ale ostatecznie nie

R

S

background image

musia

ła być ani tłusta, ani źle ubrana. W końcu pracowała

w agencji modelek. To zobowi

ązywało.

Garrett tego od niej wymaga

ł.


- Czy jeste

ś absolutnie pewna, że woda nie zawiera żad-

nych kalorii? - spyta

ła Jayne pod koniec następnego tygo-

dnia, podczas którego maltretowa

ła mięśnie i odmawiała so-

bie jedzenia.

- Twój organizm jeszcze si

ę nie przestawił - odrzekła

Sylwia. - Nie czujesz przyp

ływu energii?

- Nie! - burkn

ęła nieuprzejmie Jayne.

Sylwia czu

ła się bardziej energiczna. Często to powtarza-

ła. Cóż, krótkie, opięte spódnice Sylwii teraz kręciły się wo-

ł jej bioder.

- Podobno odwo

łałaś wizytę u kosmetyczki?

- Tak. - G

łos Jayne się załamywał. - Czy to ma sens?

- Có

ż, czasami po masażu dostaje się wyprysków.

Jayne przekona

ła się o tym na własnej skórze.

- A wi

ęc po co to wszystko? - powtórzyła.

-

Żeby mieć ładną cerę.

- Moja przedtem wygl

ądała lepiej.

Sylwia nie zaprzeczy

ła, ponieważ zaprzeczyć nie mogła.

Twarz Jayne po dwóch wizytach w renomowanym gabinecie
kosmetycznym szpeci

ły czerwone wypryski.

- W takim razie zrób sobie przynajmniej pedikiur - po-

wiedzia

ła Sylwia zniecierpliwionym tonem.

- To jest my

śl. - Jayne lubiła robić sobie pedikiur, mimo

że była jedyną osobą, która widywała swoje palce u nóg.
Czasami zdejmowa

ła w biurze pantofle, by popatrzeć na

swoje stopy. Zastanawia

ła się, czy spodobałyby sięGarrerto-

wi...

- Kiedy wraca Garrett? - spyta

ła Sylwia.

R

S

background image

- Jeszcze nast

ępny tydzień spędzi z rodzicami w Nowym

Jorku.

Wiedzia

ła, że Sylwii w gruncie rzeczy chodziło o Sando-

ra, ale wstydzi

ła się zapytać wprost. Nie zadzwonił do niej

ani razu. Jayne obawia

ła się, czy przyjaciółka nie obdarzyła

go g

łębszym uczuciem, niż to było rozsądne. Chciała nawet

wyrazi

ć swoją o nim opinię, ale Okazała wielkoduszność.

- Mamy wi

ęc mnóstwo czasu na chudnięcie! - oświad-

czy

ła Sylwia z entuzjazmem i tym energiczniej zabrała się

do

ćwiczeń.

- Szybko tracisz na wadze, prawda?
- Schud

łam już trzy kilo, a właściwie dopiero przestałam

podjada

ć. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, ile pochłaniam

w ci

ągu dnia!

Jayne straci

ła dopiero pół kilo, mimo że jadła tyle samo,

co Sylwia. Ale mo

że się myliła?

Dokona

ła natomiast prawdziwego postępu w dziedzinie

makij a

żu. Przy pomocy Micky kupiła cienie do powiek, kred-

ki, puder, kremy i szminki. Codziennie wstawa

ła pół godziny

wcze

śniej, by się umalować.

Wizyty w gabinecie kosmetycznym, rozmaite kuracje

upi

ększające oraz ćwiczenia gimnastyczne zajmowały jej

prawie dwie godziny dziennie.

Mia

ła nadzieję, że Garrett zauważy i pochwali wysiłek,

jaki podj

ęła, by poprawić swój wygląd.

R

S

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Pi

ątek był cudownym, pięknym dniem. Garrett zadzwonił,

żeby poinformować, że wraca w weekend wraz z rodzicami.

A spódnica jasnoniebieskiego kostiumu Jayne by

ła luźna

w pasie! Prawie wszystkie jej spódnice by

ły za luźne w pa-

sie. Pasowa

ły tylko te, które od początku były za ciasne.

- Co mam robi

ć? - spytała Sylwię przez telefon.

- Zapnij si

ę na agrafkę. Spotkamy się w porze lunchu

i pójdziemy po zakupy.

Jayne nie zjad

ła śniadania, choć było to karygodne złama-

nie zasad diety. Ba

ła się jednak, że jeśli cokolwiek zje, znów

zyska na wadze. Jej lu

źne spódnice zrobiły na Sylwii wra-

żenie.

- Wygl

ąda na to, że tłuszcz się zmęczył oporem i złożył

bro

ń. - Zaczęła przerzucać wieszaki z sukienkami w mniej-

szym rozmiarze ni

ż Jayne dotychczas nosiła.

- Chyba ju

ż najwyższy czas, skoro minął miesiąc? - po-

wiedzia

ła Jayne.

- Oczywi

ście. Myślałam już nawet, że oszukujesz i pod-

jadasz w domu. - Sylwia zdj

ęła z wieszaka wąską, turkuso-

w

ą sukienkę bez rękawów i podała Jayne.

- Nie w

łożę tego do biura! - obruszyła się Jayne.

- Oczywi

ście, że włożysz. O, zobacz, jest żakiet do kom-

pletu! - Wyci

ągnęła żakiet z błyszczącym kołnierzem.

Jayne podj

ęła wyzwanie. Co więcej, w wielu rzeczach


R

S

background image

zakocha

ła się od pierwszego wejrzenia i wydała na nie mnó-

stwo pieni

ędzy. Kupowanie ciuchów jeszcze nigdy nie było

tak zabawne.

- Wiesz co? - Sylwia przygl

ądała się Jayne w lustrze

w przebieralni. - Masz zdecydowanie szczuplejsz

ą twarz.

Ale w

łosy nie wyglądają dobrze...

- Nie wygl

ądają dobrze, odkąd zrobiłam sobie domową

trwa

łą - przyznała Jayne z wyrzutem.

- My

ślę, że należałoby je obciąć - rzekła Sylwia.

By nie sta

ć się po raz drugi ofiarą kunsztu fryzjerskiego

swej przyjació

łki, Jayne powiedziała pospiesznie:

- Zapytaj Micky, gdzie strzy

że sobie włosy i cży może

umówi

ć mnie na sobotę. Podkreśl, że sprawa jest pilna.


Gdy w poniedzia

łek rano Garrett zapukał do drzwi gabi-

netu „bogini ksi

ęgowości", za biurkiem zobaczył nieznajomą

kobiet

ę.

- Garrett! Wróci

łeś!

- Jayne...? - G

łos kobiety przypominał Jayne, ale ona

sama nie wygl

ądała jak Jayne. Co ona ze sobą zrobiła?

- Wygl

ądasz... wspaniale - powiedział, rozumiejąc, że

komplement jest po

żądany.

- Obci

ęłam włosy - powiedziała Jayne z szerokim

u

śmiechem.

Garrett przyjrza

ł się jej uważniej. Włosy niewiele zostały

obci

ęte, ale, ułożone w małe loczki, opadały teraz zalotnie

poni

żej policzków, co podkreślało oczy i nadawało twarzy

nowe proporcje.

- Podoba mi si

ę - powiedział z przekonaniem. Zauważył

jednocze

śnie makijaż i profesjonalnie wyskubane brwi. Była

to niew

ątpliwie Jayne, ale w staranniejszym wydaniu.

ż, przyzwyczai się do jej nowego wizerunku...

R

S

background image

- Ca

ła reszta też mi się podoba - dodał, ruchem ręki

wskazuj

ąc jej nowy strój. - A co z naszym lunchem? Zjemy

go dzi

ś razem? - Po spędzeniu dwóch tygodni ze swoją ro-

dzin

ą, miał szczerą ochotę porozmawiać z kimś, kogo nie

interesuj

ą wyłącznie stroje i kosmetyki.

- Z ogromn

ą chęcią! - powiedziała radośnie.

Przez ca

łe przedpołudnie Garrett był ogromnie zajęty.

Lunch z Jayne jawi

ł mu się jak oaza spokoju wśród panują-

cego wokó

ł niemiłosiernego zgiełku.

Nadesz

ła wreszcie odpowiednia pora. Zabrał Jayne do wło-

skiej restauracji, któr

ą odkrył całkiem niedawno. Nie była

jeszcze modna i popularna, zachowa

ła więc intymną atmosfe-

r

ę. Liczył na spokojny posiłek, podczas którego będą mogli

kontynuowa

ć rozmowę zaczętą podczas pamiętnej kolacji.

Chcia

ł oderwać się od problemów związanych ze światem

mody. Jayne by

ła jedyną osobą, która mogła mu w tym po-

móc.

- Podaj

ą tu wspaniałe manicotti - zasugerował, gdy

otworzy

ła kartę dań. - A jeśli masz ochotę sobie pofolgować,

to polecam fettuccine Alfredo.

- Zawiera chyba z milion kalorii - powiedzia

ła Jayne,

potrz

ąsając głową. - Zresztą manicotti nie jest lepsze.

Nie mog

ła wiedzieć, że w uszach Garretta słowa te za-

brzmia

ły dokładnie tak samo, jakby wypowiedziała je jego

matka, siostra lub pierwsza z brzegu modelka. Nie spodzie-
wa

ł się, że Jayne przywiązuje taką wagę do kalorii.

- Cokolwiek zamówisz, zostaw sobie miejsce na tirami-

su. Podaj

ą tu wyśmienite.

- Tiramisu w ogóle nie wchodzi w gr

ę. - Jayne oddała

kelnerowi kart

ę. - Sałatkę owocową bez sosu, proszę. To

wszystko.

-

Żartujesz, prawda? - Wybuchnął śmiechem. - Po-

wiedz, co naprawd

ę zjesz?

R

S

background image

- Sa

łatkę owocową - powtórzyła z determinacją.

Z wyrazem rozczarowania na twarzy Garrett zamówi

ł ma-

nicotti.

- Jak sobie radzi

łaś beze mnie w agencji? - spytał.

- Doskonale. To chyba by

ła najłatwiejsza zmiana pracy

w historii.

- S

ą nowe, niemiłe niespodzianki ze strony George'a?

Jayne zaprzeczy

ła ruchem głowy.

- Mam wszystko pod kontrol

ą.

Garrett ch

ętnie poznałby szczegóły, ale nie było sensu

o nie pyta

ć, gdyż Jayne nie miała przy sobie dokumentów.

Zreszt

ą nie chciał, by interesy zdominowały to spotkanie.

- A jak sp

ędziłeś czas w Nowym Jorku? - odezwała się

Jayne. - S

ą jakieś nowinki?

To dziwne, ale Garrett nie s

ądził, że kiedykolwiek usłyszy

takie s

łowo w ustach Jayne.

- Ze

świata polityki czy finansów?

Wybuchn

ęła śmiechem.

- Mody, oczywi

ście!


Jayne nie pró

żnowała podczas nieobecności Garretta. Za-

miast gazet finansowych, czyta

ła teraz w domu magazyny

mody. Chcia

ła zrobić na Garretcie wrażenie swą nowo nabytą

wiedz

ą na temat biznesu, w którym pracował. Zresztą teraz

to by

ł również jej biznes.

Zauwa

żyła, że patrzył na nią w dziwny sposób. Jak nigdy

przedtem. To dobrze. Chcia

ła, by zobaczył ją w innym świet-

le. Ostatecznie, nie bez powodu m

ęczyła się codziennie na

sali gimnastycznej?

Wzi

ęła sobie za punkt honoru poznanie i nauczenie się na

pami

ęć nazwisk wszystkich modelek, które obecnie repre-

zentowali oraz gwiazd, które podpisa

ły kontrakty z konku-

R

S

background image

rencyjnymi agencjami. On pewnie my

ślał, że ją to wcale nie

interesuje...

- Czy twoi rodzice sk

łonili Darnie i Brynn do podpisania

z nami kontraktu? - spyta

ła.

- Och, zabiegaj

ą o to. - Garrett poruszył się na krześle.

- To wspaniale! Widzia

łam je w majowym numerze

„Vogue".

- Naprawd

ę? - Patrzył na nią zdumiony.

Jayne skin

ęła głową, uśmiechając się z satysfakcją. Nare-

szcie zrobi

ła na nim wrażenie!

- Poznasz je osobi

ście pod koniec tygodnia - powiedział.

- Ale wola

łbym porozmawiać z tobą o swoich prywatnych

finansach...

- Poznam Brynn i Darnie? Naprawd

ę?

- Tak... - By

ł naprawdę zdziwiony.

- Ale co ja na siebie w

łożę?! Muszę wyglądać profesjo-

nalnie. .. ostatecznie pracujemy w modzie, nieprawda

ż?

Garrett ledwie powstrzyma

ł się, by nie chwycić jej za

szyj

ę i nie krzyknąć z furią: „Kimże jesteś? Co zrobiłaś

z Jayne?".

Nie uczyni

ł tego, ale po półgodzinie nudnej i męczącej

rozmowy, uregulowa

ł rachunek, nawet nie pytając, czy Jayne

ma ochot

ę na kawę. Wiedział, że dłużej tego nie wytrzyma.

Co w ni

ą wstąpiło? Miał nadzieję, że dziś po południu,

gdy us

łyszy jej raport finansowy, będzie lepiej. Musi być

lepiej.


- Sylwio, czy mo

żesz rozmawiać? - Jayne rzadko telefo-

nowa

ła do przyjaciółki podczas godzin pracy, ale po dzisiej-

szym lunchu z Garrettem po prostu musia

ła.

- Mog

ę słuchać i jednocześnie pisać na maszynie. Jak

przebieg

ł lunch?

R

S

background image


- Nie przeoczy

łam nazwiska ani jednej modelki! Dys-

kutowali

śmy o nowych trendach w modzie!

- Wspaniale!
- Powinna

ś zobaczyć, jak teraz mi się przygląda. Chyba

nareszcie mnie zauwa

żył!

Umówi

ły się na sali gimnastycznej kwadrans wcześniej

ni

ż zwykle. Odłożywszy słuchawkę, Jayne zaczęła się przy-

gotowywa

ć na spotkanie z Garrettem.

Zaskoczy

ło ją, gdy pół godziny wcześniej, niż się spodzie-

wa

ła, zapukał w jej otwarte drzwi.

- Jestem za wcze

śnie, wiem. - Podniósł rękę do góry

w przepraszaj

ącym geście. - Chciałem uciec od urywającego

si

ę telefonu. - Usiadł na krześle i odetchnął głęboko. - Czuję

si

ę tak, jakbym rozmawiał od wielu godzin. A przede mną

jeszcze mnóstwo pracy... Wiesz, znalezienie nowego talentu
to wspania

ła sprawa, ale w gruncie rzeczy potrzebne są nam

gwiazdy,

żeby zwrócić na siebie uwagę. Brynn i Darnią to

supermodelki. Je

śli je zdobędziemy, wysuniemy się na rynku

na pierwsze miejsce. Ale je

śli nie... Cóż, zaczną się plotki,

dlaczego tak si

ę stało. - Umilkł i potarł dłonią kark.

Nie musia

ł tego wyjaśniać. Jayne rozumiała sytuację.

- W ka

żdym razie ich wizyta w tym tygodniu ma dla nas

ogromne znaczenie. Licz

ę na ciebie, Jayne.

Jayne z trudem prze

łknęła ślinę, spojrzała prosto w jego

niebieskie oczy.

- Nie zawiod

ę cię.


Gdy rankiem w dniu wizyty Brynn i Damii Jayne wesz

ła

na wag

ę, okazało się, że straciła kolejne dwa kilogramy,

a wcale nie sta

ła na jej krawędzi.

Poprzedniego dnia Sylwia namówi

ła ją na kupno kremo-

wej, jedwabnej koszuli z d

ługimi rękawami w oryginalny

R

S

background image

wzór, przedstawiaj

ący cygara i kłęby dymu oraz krótką, brą-

zow

ą spódnicę. Jayne co prawda uważała, że spódnica nie

jest odpowiednia do pracy, ale by

ła modna, a tego dnia, ze

wzgl

ędu na wizytę sławnych modelek, powinna wyglądać

awangardowo.

Gdy stan

ęła we frontowych drzwiach, od razu spostrzegła

pe

łne podziwu spojrzenie Micky.

- Jayne! Czeka

łam, aż przecenią ten komplet!

- Có

ż, jeszcze nie przecenili... - wyznała Jayne ze skruchą.

- To przekracza

ło możliwość mojego budżetu - powie-

dzia

ła Micky.

- Mojego te

ż - wyznała Jayne. Wymieniły z Micky

u

śmiechy, po czym Jayne odwróciła się i zobaczyła najpierw

Garretta, a o u

łamek sekundy później swe lustrzane odbicie,

a raczej fantazj

ę na swój temat, jaką zwykle pieściła w ma-

rzeniach.

Przez t

ę jedną chwilę Jayne była wysoka i tak chuda, że

mog

łaby codziennie jeść fettuccine bez uszczerbku dla figu-

ry. Mia

ła proste, długie włosy, przetykane złotymi pasemka-

mi, a ko

ści policzkowe były tak wystające, że rzucały cienie

na wydatne, zmys

łowe usta. Pod spódnicą ciągnęły się długie,

bardzo d

ługie nogi...

Potem Garrett otworzy

ł drzwi, a wtedy jej odbicie oraz

druga kobieta wesz

ły do recepcji. Fantazje Jayne zamieniły

si

ę w koszmar. Żadna kobieta nie chciałaby przecież spotkać

si

ę twarzą w twarz z kimś identycznie ubranym. A zwłaszcza

gdy ta inna kobieta by

ła dużo wyższa i o wiele szczuplejsza.

Powinnam w

łożyć coś czarnego, pomyślała. Czarny ko-

stium...

- Hej, jeszcze jedna wielbicielka Scarcella! - zawo

łała

modelka ubrana tak samo jak Jayne, w której Jayne rozpo-
zna

ła Brynn. - Prawda, że to wspaniały komplet?

R

S

background image

Skin

ęła w milczeniu głową, unikając wzroku Garretta.

- Och, tak - powiedzia

ła druga modelka, która musiała

by

ć Darnią. - Mam chyba ze dwadzieścia jego spódnic. Ku-

puj

ę je ze względu na guziki.
Jayne tak

że podobały się guziki w kształcie małych, zło-

tych cygar. Na Szcz

ęście Garrett przerwał dyskusję na temat

guzików, nim Jayne zd

ążyłaby się skompromitować, przy-

znaj

ąc, że w ogóle nie słyszała nazwiska Scarcelli.

- Jayne... - Garrett dotkn

ął lekko jej ramienia. - To jest

Brynn Francis i Darnia Vanderhoff, - Odwróci

ł się do mode-

lek. - Jayne jest naszym doradc

ą finansowym.

- Wszyscy o tobie mówi

ą! - Brynn wyglądała na przy-

jemnie zaskoczon

ą.

- Sasha twierdzi,

że jesteś geniuszem liczb - przyznała

Darnia.

- To prawda - wtr

ąciła Micky, nim Jayne zdążyła zaprze-

czy

ć. - Pomogła mi tak ułożyć budżet, że w tym miesiącu,

wprost nie do wiary, ale mam oszcz

ędności.

- I Micky wcale nie dostaje dodatkowych pieni

ędzy za

to, co powiedzia

ła! - zażartował Garrett.

Wszyscy wybuchn

ęli śmiechem, z wyjątkiem Jayne, która

wcale nie mia

ła na to ochoty.

Co Garrett sobie o niej pomy

ślał? Popełniła straszliwe

faux pas! Wygl

ądała teraz całkiem inaczej niż księgowa,

któr

ą zatrudnił. Kto zechce zaufać kobiecie, która wydaje

kup

ę forsy na guziki w kształcie cygar!

U

śmiechnęła się z wysiłkiem. Musi przekonać Garretta,

że będzie zachowywać się jak na profesjonalistkę przystało.

- Zapraszam do swego gabinetu - powiedzia

ła. - Przed-

stawi

ę paniom specjalny formularz do wypełnienia. Nim go

przestudiujecie, omówi

ę krótko strukturę naszych finan-

sów. .. - Spojrza

ła na Garretta i zauważyła wyraz oszołomie-

R

S

background image

nia na jego twarzy. Gdy sko

ńczy z modelkami, będzie mu-

sia

ła mu wiele wyjaśnić...

- To brzmi zach

ęcająco - rzekła Brynn. - Pójdę pierw-

sza. - Darnia przytakn

ęła i udała się za koleżanką do gabi-

netu Jayne.


Garrett sta

ł, patrząc za nimi i ledwie zdawał sobie sprawę

z cichego d

źwięku telefonu i innych odgłosów dobiegają-

cych z wn

ętrza agencji. Gdy usłyszał śmiech, domyślił się,

że modelki przeczytały tabliczkę na drzwiach Jayne.

Jayne...
Czu

ł się tak, jakby uszło z niego powietrze. Była inteli-

gentniejsza, ni

ż sobie wyobrażał. Wiedząc, jak ważne dla

sukcesu Venus jest podpisanie kontraktu z Darni

ą i Brynn,

dowiedzia

ła się o nich wszystkiego, a potem ubrała się

w strój ich ulubionego projektanta. To,

że ubrała się tak samo

jak Brynn by

ło oczywiście czystym zbiegiem okoliczności.

Modelki od razu j

ą zaakceptowały. Garrett nie miał naj-

mniejszych w

ątpliwości, że jeśli podpiszą umowę z jego

agencj

ą, będzie to wyłącznie zasługą Jayne.

Źle ją ocenił podczas lunchu tamtego dnia... Zamiast

dostarczy

ć jej jak najwięcej informacji ze świata mody, le-

dwie bra

ł udział w konwersacji. Chciała usłyszeć ostatnie

plotki, poniewa

ż znały je Darnia i Brynn. Dzięki temu mo-

g

łaby z nimi porozmawiać na bliskie im tematy, a dopiero

potem przej

ść do sedna sprawy.

George Windom nigdy by tego nie osi

ągnął. W gruncie

rzeczy zrobi

ł im przysługę, odchodząc. Garrett nie miał do

niego pretensji, móg

ł sobie nawet zatrzymać pieniądze...

Obraz, który zostawi

ł, wart był prawie tyle, ile sobie przy-

w

łaszczył. Zaczynał podejrzewać, że George dobrze znał

warto

ść tego obrazu.

R

S

background image

- Garrett? Potrzebujesz czego

ś? - Micky patrzyła na nie-

go ze zdziwieniem.

- Nie... - Potrzebowa

ł kogoś. Potrzebował Jayne!

To by

ła decydująca chwila. Mimo że pytanie było całkiem

niewinne, pomog

ło Garrettowi sprecyzować swoje uczucia.

Od tego momentu wiedzia

ł, że Jayne była stworzona dla

niego. Nareszcie uda

ło mu się znaleźć kobietę, z którą mógł

porozmawia

ć o wszystkim - i o modzie, w razie potrzeby, i

o finansach. Z tak

ą kobietą mógłby spędzić resztę życia...

- Garrett? - Micky mia

ła zaniepokojoną minę. - Nie

martwisz si

ę chyba o Jayne, prawda?

- Nie. - U

śmiechnął się promiennie. - Jayne jest prze-

cie

ż… boginią, nieprawdaż?


- Mam w g

łowie kompletny zamęt - powiedziała Darnia,

gdy Jayne odprowadza

ła ją do drzwi. - Dziękuję ci, Jayne.

- Pomacha

ła jej palcami dłoni i pewnym siebie krokiem

pomaszerowa

ła w głąb korytarza.

Jayne zamkn

ęła drzwi i oparła się o nie głową. Na śnia-

danie zjad

ła zaledwie pół grzanki i trzy truskawki. Czuła się

wypompowana po dwóch godzinach przegryzania si

ę przez

kolumny liczb. Ale spotkanie z Darni

ą i Brynn wypadło do-

brze. Tego by

ła pewna.

Dopiero gdy odwróci

ła się w stronę biurka, zauważyła

skórzan

ą, kopertową torebkę Darnii leżącą na podłodze.

Chwyci

ła ją i wybiegła na korytarz.

- Wiem, ja te

ż ją polubiłam. Wcale nie wygląda tak okro-

pnie, jak j

ą opisał Sandor - mówiła Brynn.

Jayne raptownie przystan

ęła. Domyślała się, o kim mowa...

- Ubiera si

ę przecież u tego samego krawca, co ja - ciąg-

n

ęła modelka. - Nie można powiedzieć, że Scarcella tworzy

okropne rzeczy!

R

S

background image

133
- Nie wiem, o co Sandorowi w

łaściwie chodzi - odezwa-

ła się Micky.

Jayne zorientowa

ła się, że wszystkie stały w recepcji.

Szybko wróci

ła do swego gabinetu. Zwróci torebkę za kilka

minut.

Nie by

ła zdenerwowana opinią Sandora. Już ją poznała.

Ale Brynn i Darnia nic nie mówi

ły o jej zawodowych umie-

j

ętnościach. Chwaliły wyłącznie jej wygląd!

Sta

ła w zamyśleniu, oparta o brzeg biurka, gdy do jej

gabinetu wszed

ł Garrett. Przez chwilę przyglądał jej się

w milczeniu, nim zamkn

ął za sobą drzwi.

- By

łaś wspaniała! - powiedział podchodząc. - Cała ta

gadanina o ciuchach i modelkach... Och, wiedzia

łaś, jakie to

wa

żne dla naszej sprawy. Brynn i Darnia podpisały z nami

umowy! I to tylko dzi

ęki tobie, Jayne.

Nagle pochyli

ł głowę i pocałował ją prosto w usta. W biu-

rze! Tak, jak to sobie wymarzy

ła... Wyraził swym poca-

łunkiem tyle czułości i namiętności, ile tylko mogła zapra-
gn

ąć.

Ale co si

ę stało z jej namiętnością? Dlaczego nie była

bezgranicznie szcz

ęśliwa? Dlaczego nie odwzajemniła poca-

łunku?

Zarzuci

ła mu ręce na szyję, przypomniała sobie dotyk jego

ramion, smak jego ust... Ale nie by

ło tak samo, mimo że

rozpaczliwie tego pragn

ęła.

- Jayne? - wyszepta

ł głosem tak tęsknym, jakby odnaj-

dywa

ł ją po długich poszukiwaniach. - Nie wiem, co bym

bez ciebie zrobi

ł.

Poca

łował ją jeszcze raz, szybko i mocno, a potem schylił

si

ę po torebkę Darnii.

- Darnia zapomnia

ła - powiedział. - Przyszedłem po nią.

- Och, Garrett...

R

S

background image

Dotkn

ął palcem jej ust.

- Porozmawiamy pó

źniej - powiedział.


Rozmow

ę trzeba było odłożyć na kilka dni. Gdy tylko

rozesz

ła się plotka, że Darnia i Brynn opuściły dawną agencję

i podpisa

ły kontrakt z Venus, Garrett został zasypany oferta-

mi. Jayne natomiast bez przerwy spotyka

ła się z modelkami.

Przygotowa

ła sobie piętnastominutową prezentację, podczas

której wyja

śniała, na czym będą polegać jej usługi w przy-

padku zawarcia przez nie kontraktu z Venus. Chwyt okaza

ł

si

ę niezwykle skuteczny.

Jayne wydawa

ła coraz więcej pieniędzy na ubrania i za-

biegi upi

ększające. Co prawda, zaczynała już żałować czasu

i pieni

ędzy, ale zainteresowanie Garretta było tego warte.

Nie podoba

ło jej się jednak, że coraz częściej oceniano jej

wygl

ąd, nie zaś umiejętności. Nawet Sandor po powrocie

z Nowego Jorku zaakceptowa

ł narzucone przez nią finanso-

we ograniczenia.

Je

śli chodzi o modelki i tak nie mogła im dorównać. Zaraz

po wstaniu z

łóżka wyglądały z pewnością lepiej niż ona po

dwóch godzinach porannej toalety.

Dzisiaj by

ło najgorzej. Jej waga ani drgnęła od czasu

spotkania z Brynn i Darni

ą; Jayne czuła złość i głód.

Wtedy w

łaśnie zjawiła się Sylwia.

Gdy Jayne wysz

ła do recepcji, aby powitać przyjaciółkę,

zobaczy

ła jakąś smukłą, krótko ostrzyżoną dziewczynę, roz-

mawiaj

ącą z Micky. To była Sylwia! Wyglądała równie atra-

kcyjnie, jak pracuj

ące w agencji modelki!

Jayne wiedzia

ła, że nigdy nie będzie tak wyglądać. Ale

widok przyjació

łki zabolał ją szczególnie mocno. Wewnętrz-

ny okrzyk bólu zag

łuszyło tylko burczenie żołądka.

- Jayne! - us

łyszała wołanie Garretta.

R

S

background image

- Jestem tutaj - odpowiedzia

ła.

Po chwili Garrett pojawi

ł się w recepcji z wielce zadowo-

lon

ą miną.
- Wiesz, co si

ę stało? - powiedział i ku jej wielkiemu

zaskoczeniu chwyci

ł ją w pasie i na oczach wszystkich okrę-

ci

ł w kółko. - Poproszono nas, byśmy sponsorowali konkurs

dla modelek!

- My

ślałam, że nie lubisz tych konkursów - powiedziała

Jayne, próbuj

ąc odzyskać równowagę.

- Mog

ą przyprawić o ból głowy, to fakt. Ale tym razem

stowarzyszenie projektantów Houston dostarczy ubrania,
a my tylko poprowadzimy konkurs i pokaz. B

ędziemy mieć

fenomenaln

ą reklamę!

- Och, czy mog

ę wziąć w nim udział? - zapytała nieocze-

kiwanie Micky.

Garrett, nadal obejmuj

ąc Jayne ramieniem, skinął Sylwii

na powitanie, a potem odpowiedzia

ł Micky:

- Szukamy nowych twarzy. Oczywi

ście, pierwszą nagro-

d

ą będzie kontrakt z naszą agencją. - Spojrzał Micky prosto

w oczy. - Ty ju

ż masz z nami umowę. -I nagle zwrócił się

do Sylwii: - Ty natomiast powinna

ś pomyśleć o wzięciu

w nim udzia

łu.

Sylwia?!
- Ja...? - Sylwia by

ła równie zdziwiona.

- Tak. Przypominasz... rosyjskiego

łobuziaka. Ten typ

b

ędzie bardzo modny w przyszłym sezonie.

- Rosyjskiego

łobuziaka? - Cokolwiek to znaczyło Syl-

wia wygl

ądała na bardzo zadowoloną.

- Nieco sko

śne oczy, cienkie, proste włosy... Rozu-

miesz?

Jayne by

ła zdumiona. Może z wyjątkiem oczu... ale Syl-

wia nagle zacz

ęła jej bardzo przypominać Sashę!

R

S

background image

- A nie jestem... za stara? - spyta

ła Sylwia.

- Do zdj

ęć być może tak, ale tu jest sporo pracy na

wybiegu. Zastanów si

ę! - poradził Garrett zachęcającym to-

nem.

- Tak, oczywi

ście... Co mam robić?

- Wype

łnić formularze... których jeszcze nie mamy.

Micky, zanotuj... - Garrett u

śmiechnął się do Jayne. - Nie-

d

ługo będzie tu istne piekło!

- My

ślałam, że to już mamy za sobą - odparła ze spo-

kojem.

ż, nie była materiałem na modelkę, ale jest bardzo

dobr

ą księgową. Przynajmniej o tę stronę działalności agencji

Garrett nie b

ędzie się musiał martwić, pomyślała. Nadszedł

czas wyt

ężonej pracy w dziedzinie, w której zdecydowanie

czu

ła się najlepiej.

R

S

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Jayne nie chcia

ła być modelką. Naprawdę nie chciała...

I wcale nie by

ła zazdrosna o Sylwię. Chodziło tylko o to, że

poczu

ła się... odsunięta na boczny tor.

Przygotowania do konkursu modelek zabiera

ły wszystkim

ca

ły wolny czas. Konkurs, mający się odbyć w hotelu Galle-

ria, by

ł coroczną imprezą organizowaną w Houston przez

tutejsz

ą Fashion Council. Co roku zmieniała się tylko agencja

sponsoruj

ąca konkurs. Dochód z biletów pokrywał jedynie

cz

ęść kosztów, agencja Venus miała więc wyłożyć resztę,

a zadaniem Jayne by

ło znalezienie na to funduszy.

Siedzia

ła samotnie w swym wyłożonym pluszem gabine-

cie i usi

łowała dokonać cudów z kontem bankowym. Liczby

nie budzi

ły nadziei, bez względu na to, jak je dodawała.

Zadzwoni

ła do banku, do swej przyjaciółki Elaine, by wy-

sondowa

ć możliwość dostania kredytu. Tym razem Elaine

nie mog

ła jej pomóc.

- Venus nie ma odpowiednich zabezpiecze

ń, które odpo-

wiada

łyby naszym kryteriom ryzyka - powiedziała.

- By

ć może nie mamy gwarancji, ale reklama, jaką zy-

skamy w wyniku konkursu, przysporzy nam wi

ęcej zleceń,

co oznacza wi

ększe dochody - tłumaczyła Jayne.

- Przykro mi, Jayne. - Elaine nawet nie udawa

ła, że spra-

w

ę przemyśli.

Jayne od

łożyła słuchawkę i oparła głowę na dłoniach. Jeśli


R

S

background image


Elaine nawet nie chcia

ła spróbować, nie było sensu nadal jej

nagabywa

ć.

Zadzwoni

ł telefon. Jayne wpatrywała się w aparat, wyko-

nany z drewna i mosi

ądzu na specjalne zamówienie Geor-

ge'a Windoma. Z niech

ęcią podniosła słuchawkę. Podejrze-

wa

ła, że to Garrett. I miała rację.

- Cze

ść! - W jego głosie słychać było zmęczenie. - Czy

masz ju

ż gotowe czeki depozytowe?

- Garrett... - Jayne odetchn

ęła głęboko, usiłując znaleźć

s

łowa, by mu powiedzieć, że nie mogą pozwolić sobie na

sponsorowanie konkursu. Wydatki ju

ż przekraczały budżet

agencji.

- Och, pospiesz si

ę, Jayne - powiedział z lekką irytacją.

- Mo

żesz znaleźć dla nas pieniądze, prawda?

Odwróci

ła się na krześle, by nie patrzeć na telefon.

- Garrett, nie dotrzymasz terminów zwyk

łych płatności,

je

śli będziesz sponsorować konkurs.

- A wp

ływy za bilety?

- Dochody z nich nie s

ą wystarczające. Poza tym trzeba

wydrukowa

ć i rozesłać zaproszenia oraz kupić bilety lotnicze

i op

łacić hotele dla członków jury.

Zaleg

ła cisza. Jayne wpatrywała się w przestrzeń nic nie

widz

ącym wzrokiem, a potem uważniej spojrzała na pejzaż

wisz

ący naprzeciw biurka. Nagle zdała sobie sprawę, że nie-

nawidzi George'a Windoma, cho

ć nigdy go nie spotkała.

- Nie mog

ę teraz wycofać się ze sponsorowania - nalegał

Garrett. - Pomy

śl, jak by to wyglądało...

- Pomy

śl, jak będziesz wyglądać, nie mogąc opłacić

czynszu!

- Wiesz... mo

że to byłoby lepsze...

- Garrett...
- Jayne, próbujemy utrwali

ć naszą pozycję na rynku. Jeśli

R

S

background image

wycofamy si

ę na tydzień przed konkursem, stracimy dobrą

opini

ę w branży. Plotki i pogłoski nas wykończą. Ale jeśli

spó

źnimy się z czynszem, mało prawdopodobne, by właści-

ciel nam wymówi

ł.

- Garrett! - Jeszcze usi

łowała protestować.

- Wypisz mi czek na kwiaty i drukarni

ę.

- Jako twoja ksi

ęgowa muszę cię uprzedzić...

- Nie spieraj si

ę ze mną, tylko zrób, jak mówię.

Nigdy dot

ąd nie zwracał się do niej tak ostro, nawet wów-

czas, gdy dowiedzia

ł się o zdradzie Windoma. Poczuła się

dotkni

ęta.

- Skoro ju

ż podjąłeś decyzję, wyślę ci czek przez gońca

- powiedzia

ła urażonym tonem.

- Doskonale - zako

ńczył ostro i odłożył słuchawkę.

Oczy Jayne przes

łoniły łzy. Kolory obrazu, pastelowe

i niewyra

źne, rozmyły się jeszcze bardziej. Nienawidziła te-

go obrazu! Nie chcia

ła na niego patrzeć. George nie tylko

ukrad

ł pieniądze, ale jeszcze pozostawił ten obraz, żeby

z nich drwi

ł, gdyż nie mogli go sprzedać bez zgody sądu. To

by

ło niewiarygodnie okrutne!

Podesz

ła do ściany. Rama obrazu była gruba i ciężka.

Jayne wyci

ągnęła ręce do góry i ostrożnie podniosła obraz,

zdj

ęła z haka i postawiła na podłodze. Oddychając z ulgą, że

go nie upu

ściła, odwróciła płótno do ściany.

Nagle powstrzyma

ła łzy. Do obrazu przyczepiona była

koperta z wypisanym na niej imieniem Garretta. Garrett nic
o niej nie wiedzia

ł! To pewne. Trzęsącymi się palcami ode-

rwa

ła kopertę. Dobrze znała ten charakter pisma... Należał

do George'a Windoma.

Przepe

łniona nadzieją, że koperta zawiera dobre wiado-

mo

ści, natychmiast połączyła się z hotelem Galleria i popro-

si

ła Garretta.

R

S

background image

Po chwili, która wyda

ła jej się wiecznością, usłyszała

znajomy g

łos Sylwii.

- Witaj, Jayne! Garrett nie mo

że teraz z tobą rozmawiać.

Zg

łosiłam się na ochotnika, by mu przekazać wiadomość.

- Powiedz mu,

że to bardzo ważne! Muszę rozmawiać

tylko z nim.

- Jayne, on teraz za

łatwia bardzo pilną sprawę.

Jayne przymkn

ęła oczy i wzięła dwa głębokie oddechy.

- Sylwio, czy ty przypadkiem nie powinna

ś być w pracy?

-spyta

ła.

- Id

ę z Sandorem na lunch. Co mam przekazać Garre-

ttowi?

- Nic. Mi

łego lunchu, Sylwio. - Odłożyła słuchawkę,

w po

śpiechu chwyciła torebkę oraz kopertę i skierowała się

do hotelu Galleria.

Zobaczy

ła Garretta w sali balowej wśród grupki ludzi,

którzy, jak si

ę zdawało, mówili jednocześnie. W tłumie stali

tak

że jego rodzice i siostra. Sala była wprost zarzucona ma-

nekinami, wieszakami z ubraniami, bibu

łą, cekinami i plasti-

kowymi torbami. Tu i ówdzie kr

ęcili się młodzi ludzie z że-

lazkami w r

ęku.

- Nie jestem zwolenniczk

ą żadnych ekstrawagancji -

przekonywa

ła Rebeka. - Wybieg jest kwintesencją tradycyj-

nego pokazu mody i wszyscy tego od nas oczekuj

ą. Ustawie-

nie dodatkowych stolików nie powinno by

ć żadnym proble-

mem...

- Tracenie pieni

ędzy jest problemem - odezwała się

ubrana na be

żowo kobieta. - Poza tym lepiej, by klienci

mogli zobaczy

ć ubrania z bliska. Przecież w tym tkwi sedno

konkursu modelek.

- My

ślałam, że chodzi o odkrywanie nowych twarzy.

- Pójd

źmy na kompromis - wtrącił zmęczonym gło-

R

S

background image

sem Garrett. - Zróbmy krótki wybieg ze schodami na ko

ń-

cu, tak by modelki mog

ły zejść i przejść się pomiędzy stoli-

kami.

- To nam zajmie du

żo czasu - oświadczyła wyraźnie nie-

zadowolona Rebeka. - A musimy utrzyma

ć tempo.

- Nasze modelki nie maj

ą doświadczenia, więc i tak będą

wolniejsze - przekonywa

ła druga kobieta.

- Wa

śnie dlatego uważam, że nie powinny wędrować

mi

ędzy stolikami. Poza tym, jeśli planujemy tak dużo stoli-

ków, na sali w ogóle nie b

ędzie miejsca.

W tym momencie Garrett odwróci

ł głowę i zauważył

Jayne stoj

ącą w pobliżu wejścia. Rozciągnął usta w przelot-

nym u

śmiechu, który natychmiast zamarł, gdy przypomniał

sobie, jak zako

ńczyła się ich ostatnia rozmowa telefoniczna.

Jayne jednak odpowiedzia

ła na jego uśmiech, po czym ski-

n

ęła mu dłonią. Garrett zerknął na matkę, pogrążoną w bu-

rzliwej rozmowie, po czym zdecydowanym krokiem pod-
szed

ł do Jayne.

- Przepraszam,

że na ciebie napadłem - powiedział, bio-

r

ąc ją pod ramię i wyprowadzając do recepcji hotelowej.

- Wybieramy teraz rzeczy na sobotni pokaz. Mamy prawdzi-
we urwanie g

łowy z projektantami. Wybaczysz mi?

- W porz

ądku. - Wybaczyłaby mu, nawet gdyby się nie

u

śmiechał. - Wiem, że jesteś pod wielką presją.

- Ale nie powinienem si

ę na tobie wyżywać. Po prostu

wykonujesz swoj

ą pracę. Przypomnij mi, że jestem ci winien

kolacj

ę, gdy to wszystko się skończy.

Jestem ci winien... Nie chcia

ła, by ją zapraszał tylko

dlatego,

że jest jej coś winien. Myślała, że coś do niej czuł.

Cho

ćby wdzięczność.

- Przynios

łaś czeki? - zapytał.

Jayne pokr

ęciła głową.

R

S

background image

- Zapomnia

łam. Ale popatrz na to... - Wyjęła z torebki

list. - Znalaz

łam kopertę przyczepioną z tyłu obrazu.

- To od George'a! - zawo

łał Garrett ujrzawszy kopertę.

Rozdar

ł ją i wyciągnął kilka złożonych kartek.

Jayne obserwowa

ła jego oczy, którymi w milczeniu ogar-

nia

ł tekst. Po chwili podał jej list.


„Garrett, sprzedaj obraz. Pozostawiam ci dokumenty

w

łasności oraz listę kolekcjonerów, którzy wyrazili zaintere-

sowanie. Przepraszam. George"


Jayne zauwa

żyła, że notatka została napisana w pośpie-

chu, ale mimo to zawiera

ła przeprosiny. George trochę zyskał

w jej oczach i zapewne w oczach Garretta równie

ż. Ale prze-

de wszystkim Garrett móg

ł sprzedać obraz!

- Czy obraz jest du

żo wart? - spytała.

Garrett uwa

żnie przeglądał załączone do listu papiery.

- Je

śli któryś z tych dżentelmenów go kupi, wystarczy, by

rozwi

ązać nasze bieżące finansowe problemy. - Odetchnął

g

łęboko i przymknął oczy. - Nie mogę w to uwierzyć! Na-

prawd

ę z tego wybrniemy! - Uśmiechnął się szeroko do Jayne.

Jayne by

ła tak bardzo szczęśliwa i czuła taką ulgę, że jej

u

śmiech był równie szeroki i szczery, jak Garretta. Ich oczy

spotka

ły się i nie mogły od siebie oderwać. Wyraz jego twa-

rzy zmieni

ł się, źrenice mu pociemniały...

Poca

łuje mnie, pomyślała Jayne z bijącym sercem. Wiem,

że to zrobi...

- Jayne... - Uniós

ł dłoń i pogładził ją po policzku. A po-

tem pochyli

ł głowę i...

- Garrett, tutaj jeste

ś! - Głos Rebeki Charles rozległ się

w recepcji. - Czy mo

żesz poinformować Magdę, że mamy

ślubną suknię na zakończenie pokazu?

R

S

background image

Z wyrazem

żalu na twarzy Garrett opuścił rękę. Jayne była

tak

że rozczarowana. Potrzebowała kilku chwil, by dojść do

siebie.

- Nie mo

żemy pokazać ślubnej sukni! - Kobieta ubrana

na be

żowo pojawiła się za matką Garretta w recepcji.

- Ale wszyscy na ni

ą czekają! Sasha przynieś suknię.

-Rebeka skin

ęła na córkę, prawie niewidoczną pod zwojami

b

łyszczącego tiulu.

- Oczywi

ście, że wszyscy kochają ślubne suknie. Właśnie

dlatego nie mo

żemy jej pokazać - powiedziała Magda. -

Modelka, która j

ą włoży, będzie miała niezasłużoną przewagę

nad pozosta

łymi.

Rebeka Charles spojrza

ła na Garretta i uniosła brew. Sa-

sha przy

łożyła suknię do ciała i zrobiła dwa afektowane,

posuwiste kroki. Suknia migota

ła przy każdym poruszeniu.

Gdyby Sasha mia

ła na głowie koronę a w ręce magiczną

żdżkę, wyglądałaby jak wróżka z bajki.

- Magda ma racj

ę, mamo - zawyrokował Garrett. - Mu-

simy post

ępować fair.

- Ale ta suknia

ślubna to gwóźdź programu. Wyobrażacie

sobie, jak te kryszta

łki zalśnią w pełnym oświetleniu. Ta suk-

nia to marzenie ka

żdej małej dziewczynki. A czyż to nie jest

konkurs marze

ń?

- Och, Rebeko! - Magda przy

łożyła dłoń do głowy

i westchn

ęła.

Jayne z zapartym tchem przygl

ądała się fantastycznej suk-

ni. Przysun

ęła się bliżej, by zobaczyć, jak przyczepione zo-

sta

ły kryształki. Uniosła pierwszą z dwudziestu chyba

warstw materia

łu.

- Wa

ży z tonę - szepnęła. - Dlaczego więc nie opada?

- Górna warstwa to lu

źna siatka, a każda kolejna pod

spodem ma coraz mniejsze oczka, dzi

ęki czemu kryształki są

widoczne, a suknia wygl

ąda jak nadmuchana.

R

S

background image

To w

łaśnie efekt trójwymiarowości sprawiał, że suknia

by

ła tak niezwykła.

- Gdyby uszy

ł ją projektant o sławnym nazwisku, ko-

sztowa

łaby fortunę, ale my nie moglibyśmy prezentować jej

na pokazie.

- Dlaczego? - Jayne podnios

ła wzrok.

- To przecie

ż jest konkurs modelek, a nie pokaz - ode-

zwa

ła się Sasha. - Każdy patrzyłby na suknie, zamiast na nie.

- Nawet twoja w

łasna córka uważa, że pokazywanie tej

sukni nie jest dobrym pomys

łem - powiedziała Magda trium-

falnym tonem.

- Spójrz tylko, ile tu w

łożono pracy! - Rebeka pełną

gar

ścią chwyciła tiul i kryształki. - Diego po raz drugi poka-

zuje swoje modele na Fashion Council i po raz ostatni, po-
niewa

ż w przyszłym roku będzie dla ciebie zbyt sławny. Czy

naprawd

ę chcesz zasłynąć tym, że nie poznałaś się na najcie-

kawszym od wielu lat m

łodym projektancie?

Magda rzuci

ła jej ostre spojrzenie i nadal przyglądała się

pi

ęknej sukni.

- Punkt dla ciebie. Sasha, gdyby

ś nie była zawodową

modelk

ą, poprosiłabym ciebie, byś ją włożyła.

- I tak jest dla mnie za krótka. - Sasha podnios

ła wzrok

i napotka

ła oczy Jayne. - Może Jayne ją włoży? - zapro-

ponowa

ła nieoczekiwanie.

- Ja...?
- Kto? - spyta

ła Magda.

- Jayne, nasz doradca finansowy. - Rebeka przesun

ęła

krytycznym wzrokiem po figurze Jayne, a potem wzi

ęła suk-

ni

ę od Sashy i przyłożyła do jej ciała. - Długość pasuje - po-

wiedzia

ła.

- Diego szy

ł tę suknię dla kogoś jej wzrostu - zauważyła

Magda.

R

S

background image

- Co na to powiesz, Garrett? Czy to kompromis mo

żliwy

do przyj

ęcia?

- To zale

ży od Jayne. - Popatrzył na nią z przelotnym

u

śmiechem.

Naprawd

ę uważali, że może zaprezentować tę suknię?!

Jayne kr

ęciło się w głowie ze szczęścia, a może... z głodu.

- Och, bardzo bym chcia

ła!


Ale

ślubna suknia była zbyt ciasna nawet na smukłą obec-

nie figur

ę Jayne; suwak przy staniku ledwie się dopinał.

Zauwa

żyła w lustrze zaniepokojone spojrzenie Diega. Proje-

ktant nic jednak nie powiedzia

ł. Jayne znała tego przyczynę

- za wszelk

ą cenę chciał pokazać suknię, nawet jeśli modelka

z trudem si

ę w niej mieściła.

W porz

ądku. Postara się w nią wepchnąć. Do soboty nie

we

źmie nic do ust! Przede wszystkim jednak musiała się

zaj

ąć sprzedażą obrazu.

- Przykro mi,

że zostałaś tym obarczona - powiedział

Garrett, gdy po przymiarce sukni prowadzi

ł ją pod ramię

przez hotelowe foyer.

- Dam obraz do wyceny, a potem skontaktuj

ę się z po-

średnikiem. Trzeba będzie jednak zapłacić prowizję.

- Nie martw si

ę o to. Gdybyśmy mieli więcej czasu, spró-

bowaliby

śmy sprzedać go sami. Ale teraz będę szczęśliwy,

je

śli dostaniemy za niego tyle, ile zapłaciliśmy. - Gdy dotarli

do drzwi wej

ściowych, Garrett wsunął ręce do kieszeni, co

bardzo rzadko mu si

ę zdarzało. - Posłuchaj, Jayne, chodzi

o t

ę suknię ślubną... Nie daj im się wpędzić w to szaleństwo.

Masz mnóstwo pracy w agencji.

Gdy Jayne po d

łuższych poszukiwaniach znalazła kluczy-

ki do samochodu i podnios

ła wzrok, napotkała poważne

spojrzenie Garretta.

R

S

background image

- Oni mnie do niczego nie zmuszaj

ą - próbowała go

uspokoi

ć. - Sama chciałam zaprezentować tę suknię.

- Pokazy mody to co innego, ni

ż myślisz. Wszyscy będą

ci si

ę przypatrywać.

- B

ędą patrzeć na suknię.

- Ale to ty b

ędziesz w nią ubrana. Nawet wielkie modelki

dostaj

ą ogromnej tremy przed wyjściem. Nie chciałbym, byś

czu

ła się nieswojo.

- Nie martw si

ę o mnie, Garrett. - Uśmiechnęła się lekko,

on za

ś bez skutku usiłował odwzajemnić uśmiech.

- Pami

ętaj, że zawsze możesz się wycofać.

- Dobrze.
Nareszcie si

ę uśmiechnął.

- Mo

że zjemy wieczorem kolację?

-

Żartujesz? - Jayne tym razem roześmiała się głośno.

- Przecie

ż nie mogę jeść. Suknia jest za ciasna. Muszę jesz-

cze troch

ę potrenować na siłowni, a ną kolację zjem co naj-

wy

żej liść sałaty.

Dopiero gdy by

ła w siłowni, Jayne zorientowała się, że

Garrett usi

łował ją zniechęcić do prezentowania sukni ślub-

nej. Mo

że myślał, że się do tego nie nadaje?

W takim razie udowodni mu,

że się mylił. Zwiększyła

tempo

ćwiczeń i postanowiła obejść się w ogóle bez kolacji.


- Znalaz

łam pośredniczkę, która zgodziła się obniżyć

swoj

ą prowizję w zamian za listę potencjalnych kupców.

Skontaktowa

ła się już z nimi i rozpoczęła dyskretną licyta-

cj

ę. Być może wyjdziesz z tego z zyskiem!

Garrett wpatrywa

ł się w jej drobną, mizerną twarz. Coś

z ni

ą było nie tak, i to od kilku dni. Właściwie od momentu,

gdy zgodzi

ła się zostać modelką. Emocjonalna bliskość, jaka

ich

łączyła, z niezrozumiałego powodu zniknęła.

R

S

background image


- Obydwoje jeste

śmy zajęci - powiedział pewnego dnia.

- Mimo wszystko chcia

łbym, byś mnie informowała o finan-

sowej sytuacji agencji.

- Nie musisz mnie kontrolowa

ć - odparła. - Nie jestem

George'em Windomem.

Taka uwaga by

ła niepodobna do Jayne.

- Wiesz,

że ci ufam, Jayne. Czy coś się stało?

- Nie, nic.
Przesun

ął wzrokiem po jej twarzy, po dłoniach o zbiela-

łych kostkach, które ściskały długopis, zauważył pod oczami
szare obwódki, które usi

łowała zamaskować makijażem.

Usta, dok

ładnie obrysowane konturówką i umalowane, były

mocno zaci

śnięte.

- Potrzebny ci odpoczynek - powiedzia

ł stanowczo. -

Zabieram ci

ę dziś wieczorem do Nicky Vs. - Uśmiechnął się

zach

ęcająco. - Włożysz swój czarny kostium?

Patrzy

ła na niego przez dłuższą chwilę, wreszcie powie-

dzia

ła zdecydowanym tonem:

- Czarny kostium jest teraz dla mnie za du

ży.

Poczu

ł ostry, przelotny ból. Miał miłe wspomnienia zwią-

zane z tym kostiumem. Wyci

ągnął rękę nad biurkiem i nakrył

jej zaci

śniętą dłoń.

- Jayne, schud

łaś... Pracowałaś zbyt ciężko. Ta agencja

powinna by

ć moim zmartwieniem, nie twoim.

- Nie musisz si

ę wcale martwić. To ja zajmuję się stro-

n

ą finansową. Możesz całkowicie skoncentrować się na kon-

kursie.

- Bieganie mi

ędzy biurem a hotelem to dla ciebie sta-

nowczo za du

żo - powiedział.

Oczy jej si

ę rozszerzyły, a zaciśnięte dłonie zadrżały, nim

zd

ążyła je cofnąć.

- Dlaczego tak mówisz?

R

S

background image

- Przecie

ż widzę, że żyjesz w stresie. Nie jesteś sobą,

Jayne.

- Jestem g

łodna...

- Chod

źmy więc na lunch. - Garrett zerknął na zegarek,

zdziwiony,

że dopiero dziesiąta.

- Nie! -rzaprotestowa

ła. -I tak jest mi trudno schudnąć,

a ty mnie jeszcze kusisz!

Garrett mia

ł naprawdę zaniepokojoną minę.

- Jayne, nie musisz si

ę odchudzać.

- Inaczej nie zmieszcz

ę się w suknię ślubną! - wybuchła,

krzywi

ąc się.

To musia

ło się stać! Od chwili gdy Sasha zaproponowała,

żeby Jayne prezentowała tę suknię, Garrett miał przeczucie
nieszcz

ęścia. Słodka, naturalna Jayne, którą znał, zniknęła.

Obserwowa

ł, jak dzień po dniu przygląda się z zazdrością

uczestniczkom konkursu modelek i porównuje si

ę z nimi.

Widzia

ł, jak drżącą ręką sięga po szklankę wody, jak chwieje

si

ę i kurczowo przytrzymuje najbliższego stołu lub krzesła.

Zrozumia

ł, że usiłuje upodobnić się do jego siostry lub matki.

Och, jak on nienawidzi

ł tego zawodu!

- Nie oczekuj

ę po tobie, a szczerze mówiąc, wcale nie

chc

ę, żebyś zmieściła się w suknię ślubną. Naprawdę, zabi-

jasz si

ę bez powodu! - Wstał i gestem ręki pokazał komputer.

- Prawd

ę mówiąc, w takim stanie, w jakim teraz jesteś, nie

zdziwi

łbym się, gdybyś fuszerowała swoją robotę. Zmęczeni

i g

łodni ludzie popełniają błędy, Jayne. Okaże się, że będę

musia

ł zatrudnić księgowego, żeby sprawdzał twoją pracę.

- Pracuj

ę tak samo sumiennie jak zwykle! - odcięła się

by

ć może trochę zbyt ostro.

Dotkn

ął ją do żywego. To dobrze. Potrzebowała, żeby ktoś

ni

ą poruszył.

- Naprawd

ę? Nie jestem tego pewien. - Wziął głęboki

R

S

background image

oddech. - Prosz

ę, powiedz im, że zmieniłaś zdanie i nie wło-

żysz tej sukni, a potem weź sobie wolny dzień. Jedź do domu,
odpocznij i przede wszystkim co

ś zjedz.

Patrzy

ła na niego trochę smutnym wzrokiem, a potem

pokr

ęciła głową.

- Naprawd

ę żałuję, że zgodziłaś się włożyć tę suknię -

powiedzia

ł raz jeszcze i opuścił jej pokój.

Chyba nie s

ądził, że wycofa się na dwa dni przed konkur-

sem! Zasz

ła już zbyt daleko. A jutro miała się odbyć próba

generalna. Gdy tylko ujrzy j

ą w tej sukni, zmieni zdanie. Raz

na zawsze po

żegna się ze zwyczajną, pospolitą Jayne. I być

mo

że, gdy następnym razem zaprosi ją na kolację - zaprosi

kobiet

ę godną pożądania, a nie bezbarwną księgową, której

jest co

ś winien.


- Jayne, nie mog

ę uwierzyć, że naprawdę tu jesteśmy!

- entuzjazmowa

ła się Sylwia w garderobie.

- Wiem.

Życzę ci szczęścia, Sylwio.

Pomaga

ła przyjaciółce przygotować sobie stroje, które

mia

ła pokazywać. Wczorajszy wieczór nauczył wszystkich

jak wa

żna jest organizacja. Na przebieranie się w gardero-

bach pozostawa

ło modelkom bardzo mało czasu.

Ale Jayne nie mog

ła zaliczyć tego wieczoru do udanych.

Nie w

łożyła sukni, ponieważ nie było nikogo, kto mógłby jej

w tym pomóc. W ogóle si

ę nią nie przejmowano, ponieważ

nie bra

ła udziału we właściwym konkursie, pojawiała się

tylko raz na zako

ńczenie pokazu i zatrzymywała na końcu

wybiegu. Garrett by

ł milczący i ponury. Jutro wieczorem na

pewno si

ę uśmiechnie, pomyślała. Jutro wieczorem go ocza-

ruj

ę...

Potem wykona

ła zwrot, jakiego Sandor nauczył Sylwię,

ale stopy jej si

ę zatrzymały, podczas gdy głowa nie... Sala

R

S

background image

zawirowa

ła jej przed oczami i Jayne poczuła, że upada.

Chwyci

ły ją czyjeś silne ramiona. W uszach usłyszała ostry

i pe

łen wyrzutu głos Garretta.

- Kiedy po raz ostatni jad

łaś?!

- Naprawd

ę nic mi nie jest - zaprotestowała. - Tylko się

potkn

ęłam.

Garrett sprowadzi

ł ją ze schodów, pociągnął do stolika

z napojami i zmusi

ł do wypicia dwóch szklanek soku.

Jayne czu

ła każdą połykaną kalorię. Ale od razu zrobiło

jej si

ę lepiej.

Dzi

ś nie popełniła takiego błędu. Zjadła śniadanie oraz

lekki lunch, a potem przygl

ądała się sesji fotograficznej. Te-

raz nadszed

ł czas na pokaz mody.

Sala balowa wype

łniła się po brzegi, zgodnie z oczekiwa-

niami Magdy. Magda, Rebeka i James Charles prowadzili
konferansjerk

ę. Kiedy rozbrzmiała muzyka, Jayne pożegnała

Sylwi

ę, raz jeszcze życząc jej szczęścia i udała się do swojej

garderoby.

Suknia w ca

łej swej lśniącej okazałości wisiała na wiesza-

ku naprzeciw lustra. W pokoju by

ły aż trzy osoby, które

mia

ły jej pomagać przy ubiorze i makijażu.

- Najpierw w

łóż suknię, a potem zajmiemy się makija-

żem - usłyszała.

Ta kolejno

ść wydała jej się niewłaściwa. Czuła się dziw-

nie, rozbieraj

ąc i stojąc w bieliźnie w obecności obcych osób.

W

łożyła suknię, a Diego osobiście zapiął jej suwak. Jayne

ba

ła się wprost odetchnąć, ale, o dziwo, suwak zasunął się bez

problemu. Diego u

śmiechnął się do jej odbicia w lustrze i

pomóg

ł jej wejść na podium, po czym zabrał się do rozciąga-

nia i rozprostowywania niezliczonych warstw tiulu. Jayne
czu

ła się jak dobra wróżka - odprężona, szczęśliwa dobra

wró

żka. Sukienka pasowała jak ulał. Wszystko było tego war-

te!

background image

Patrzy

ła na siebie w lustrze i ledwie mogła uwierzyć, że

widzi t

ę samą kobietę, która spędziła swe dwudzieste ósme

urodziny z kalkulatorem. Chcia

ła ubarwić swe życie - i do-

pi

ęła celu! Chciała stać się kobietą, którą dostrzegają tacy

m

ężczyźni jak Garrett.

Wyobrazi

ła sobie wyraz jego twarzy, gdy ją zobaczy na

wybiegu i u

śmiechnęła się z satysfakcją. Tak, najpierw bę-

dzie wygl

ądał jak rażony piorunem, a potem oczy jego na-

pe

łnią się... miłością. Miłością! Jayne przełknęła ślinę. Mog-

ła się nareszcie przyznać, że kocha Garretta. Wcześniej nie
mia

ła szans, by odwzajemniał jej uczucie. Ale dziś wreszcie

uwierzy,

że ona - Jayne - pasuje do jego rodziny. Nie będzie

musia

ł się jej wstydzić...

Diego wyprostowa

ł się i obszedł suknię dookoła, układa-

j

ąc warstwy kryształków. W lustrze odbijały się drzwi wej-

ściowe. Jayne zauważyła stojącego w nich Garretta. Chyba
ściągnęła go myślami... Przez moment miał zaskoczoną mi-
n

ę, dokładnie tak, jak się spodziewała. W chwili gdy wiza-

żysta zarzucił jej na szyję ochronną pelerynkę, oczy jej na-
potka

ły wzrok Garretta.

Przygl

ądał się, jak nakładano jej na policzki puder i róż.

Stopniowo twarz mu t

ężała, wreszcie odwrócił się na pięcie

i wyszed

ł.

Co si

ę stało? Jayne spojrzała na swe odbicie w lustrze

i zobaczy

ła tam kobietę, która próbowała być kimś innym,

ni

ż była. Oczy i policzki miała przesądnie umalowane.

- B

ędziesz nosiła welon, dlatego umalowałem cię

mocniej ni

ż zwykle. Inaczej nie byłoby w ogóle widać

twarzy.

Nast

ępnie dostała się w ręce fryzjerki, a potem Diego

przypi

ął do jej głowy stroik, który wyglądał jak zwój kry-

szta

łków zawieszonych w powietrzu, lśniących nad jej głową

R

S

background image

i opadaj

ących na twarz. Na kark spływał welon tak długi, że

Jayne nawet nie mog

ła dojrzeć jego końca.

Gdy zdj

ęto z niej pelerynkę, popatrzyła na siebie krytycz-

nie. Wygl

ądała okropnie! W niczym nie przypominała dobrej

wró

żki. Wyglądała jak złośliwa czarownica!

W pokoju zapad

ła głucha cisza. Dobrze przynajmniej, że

nie wybuchn

ęli śmiechem... Ale widownia na pewno będzie

si

ę śmiać! Właśnie to Garrett wielokrotnie usiłował jej po-

wiedzie

ć. Nigdy nie będzie wyglądać tak dobrze, by ją za-

akceptowali! Nie, nie mo

że wyjść na scenę i słuchać chichotu

modelek i parskania publiczno

ści. Nie może!

T

łumiąc łzy, Jayne zeskoczyła z podium.

- Ej

że! Co ty wyprawiasz? Jeszcze nie czas na występ!

- Musz

ę iść... do łazienki.

Zebra

ła w garść tak starannie ułożone przez Diego fałdy

tiulu i nie reaguj

ąc na osłupiałe miny całej trójki, wybiegła

za drzwi. Welon wi

ł się za nią jak strumyk; nie mogła go

zwin

ąć, musiałaby bowiem puścić suknię. Biegła na oślep,

maj

ąc nadzieję, że nikt nie będzie jej ścigał.

W recepcji znajduj

ącej się tuż przed salą balową, gdy

zobaczy

ła swe odbicie w lustrach oprawionych w złote ramy,

ogarn

ęła ją panika. Suknia była ogromna, ciężka, przytłacza-

j

ąca. A welon musiał mieć ponad pięć metrów długości, nie

mówi

ąc o stroiku na głowie...

Nie mog

ła w tym stroju uciec!

- Jayne!
To by

ł Garrett. Nie, nie potrafi spojrzeć mu w twarz! Jak

szalona zacz

ęła rozglądać się za jakąś kryjówką. Bez skutku.

W ko

ńcu przystanęła za kolumną i ukryła twarz w dłoniach.

- Jayne, co tutaj robisz?
- Ukrywam si

ę...

Za

śmiał się cicho.

R

S

background image


- Niezbyt dobrze wykonujesz swoje zadanie.
- Niczego nie wykonuj

ę dobrze - przyznała, powstrzy-

muj

ąc łzy.

- Jayne, spójrz na mnie.

Nie mog

ła na niego spojrzeć.

- Rozmazujesz mi makija

ż - zaprotestowała, gdy odsu-

n

ął welon z jej twarzy. Opuściła jednak ręce.

- Co si

ę stało, Jayne? - Głos miał silny, czuły i niespo-

kojny zarazem.

Nie mog

ła tego dłużej znieść. Nie zwracając.na nic uwagi,

ukry

ła twarz w klapie jego smokingu.

- Czy

żby trema przed występem? Wiesz, że nie musisz

wyst

ępować.

- To nie trema... Po prostu nie chc

ę, żeby się ze mnie

śmiali!

-

Śmiali się z ciebie?

- Tak. Zauwa

żyłam, jak wszyscy patrzyli na mnie w gar-

derobie. Nikt nie odezwa

ł się ani słowem, ponieważ wszyscy

powstrzymywali

śmiech. Wszyscy się ze mnie naigrawali!

- To nieprawda. - W jego g

łosie brzmiała niezachwiana

pewno

ść.

- Widzia

łam również twoją twarz! - wypaliła. - Zoba-

czy

łam na niej niechęć... A może złość?

- Albo jedno i drugie - przyzna

ł.

Jayne próbowa

ła mu się wyrwać, ale ją powstrzymał.

- Dlatego,

że nie wyglądam wystarczająco dobrze, pra-

wda? - usi

łowała się upewnić. - Ponieważ nie pasuję do

twojej rodziny i reszty modelek?

Zaprzeczy

ł ruchem głowy.

- Poniewa

ż wyglądałaś na niezwykle szczęśliwą, że ktoś

czesze ci w

łosy i cię maluje...

- Ale...

R

S

background image


- Wcale nie chcia

łem, żebyś upodabniała się do mojej

rodziny! Pokocha

łem cię, ponieważ byłaś inna! Nie mogłem

znie

ść myśli, że pragniesz się do nich upodobnić i nie mo-

g

łem się temu przeciwstawić. Dziś wieczór nie zostało już

nic z pi

ęknej Jayne, w której się zakochałem.

Mi

łość? Jayne otworzyła usta. Piękna Jayne?

- T

ęsknię do tamej kobiety - powiedział z uśmiechem

i uj

ął ją za podbródek, tak samo jak przed tygodniem.
Tym razem nikt im nie przeszkodzi

ł w pocałunku. Gdy

usta ich si

ę spotkały, Jayne zadrżała na samą myśl o tym, co

nieomal straci

ła - i czego nawet teraz nie była pewna...

- Naprawd

ę mnie kochasz? - spytała szeptem.

- Kocham tamt

ą Jayne, która w restauracji ubrana była

w czarny kostium i z któr

ą przegadałem pół nocy. Kocham

Jayne, której nami

ętnością są liczby i która wierzy, że rozu-

miem wszystko, co do mnie mówi. I kocham Jayne, która tak
dobrze pozna

ła świat mody, że owinęła sobie dookoła palca

Darnie i Brynn.

- Garrett, tak mi przykro... By

łam kompletną idiotką...

Ja tylko...

- Nie mog

łaś zapomnieć, jak ja wyglądam, prawda? - po-

wiedzia

ł tonem pełnym goryczy. - Czy to jedyny powód, dla

którego ci si

ę spodobałem?

- Nie! Jak mo

żesz tak myśleć! Czyżbym tak się zacho-

wywa

ła? - Popatrzyła uważnie w jego oczy, a potem z lek-

kim u

śmiechem, odgarniając mu włosy z czoła, powiedziała:

- Jeste

ś niezwykle przystojny, ale to tylko jeden z wielu po-

wodów. Poza tym jeste

ś miły, inteligentny i lojalny wobec

przyjació

ł, rodziny oraz w interesach. Myślę, że to dziś rzad-

ka, ale bardzo cenna cecha. Przykro mi,

że pomyślałeś...

Och, Garrett, tak bardzo ci

ę kocham i bałam się, że nie po-

kochasz mnie tak

ą, jaką byłam!

R

S

background image

- Uroda przemija, pozostaj

ą zalety, za które się kochamy.

Nie zapomnisz o tym?

- Nigdy. Nie mog

ę uwierzyć, że tak bardzo byłam po-

ch

łonięta własnym wyglądem.

- Gdy si

ę zakochujemy, bardzo często robimy głupie rze-

czy - odpar

ł z uśmiechem.

- Nie zauwa

żyłam, żebyś ty się głupio zachowywał.

- Owszem, nie powiedzia

łem ci od razu, że cię kocham

i pragn

ę spędzić z tobą resztę życia. To zaoszczędziłoby nam

du

żo czasu.

Jayne kr

ęciło się w głowie, tym razem jednak nie z powo-

du g

łodu.

- Czy ty... Czy...?
- Tak, Jayne, prosz

ę cię o rękę. - Wskazał na jej suknię

i swój formalny strój. - My

ślę, że jesteśmy ubrani odpowie-

dnio do okoliczno

ści.

- Och, Garrett! - Jayne, nie bacz

ąc na suknię, zarzuciła

mu ramiona na szyj

ę.

Garrett przytuli

ł ją mocno do siebie, a potem długo, na

przemian czu

łe i namiętnie, całował, szepcząc pomiędzy po-

ca

łunkami miłosne wyznania. Dopiero dźwięk weselnego

marsza przywróci

ł ich do rzeczywistości.

- Moja muzyka! - zawo

łała Jayne.

- Chcesz jednak zaprezentowa

ć tę suknię? - Spojrzał ba-

dawczo w jej twarz.

- Och, musz

ę. Nie mogę zrobić Diego zawodu. - Jayne

zacz

ęła biec. - Uważaj na mój welon!

Bez tchu dotar

ła za kulisy. Diego powitał ją z wyraźną

ulg

ą. Szybko poprawił przekrzywiony stroik na jej głowie,

po czym popchn

ął ją do wąskiego wyjścia na wybieg.

Gdy Jayne znalaz

ła się w kręgu światła, nastała głęboka

cisza, a potem wybuch

ły gromkie oklaski. Na chwilę oślepiły

R

S

background image

j

ą reflektory. Nagle poczuła, że ktoś podaje jej ramię... Było

to silne, uspokajaj

ące ramię Garretta.

- Jestem tu - szepn

ął. - Panna młoda potrzebuje pana

m

łodego, nieprawdaż?

I razem zamkn

ęli pokaz.

R

S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MacAllister Heather Brunetka, blondynka ĹĽona
MacAllister Heather Ogłoszenie matyrymonialne
MacAllister Heather Harlequin Romans 537 Mój były mąż
MacAllister Heather Walentynki 02 Za zamkniętymi drzwiami
Heather MacAllister Miłosne manewry
Heather MacAllister Zapach szczęścia
Heather MacAllister Milosne manewry(1)
02 Heather MacAllister Za zamkniętymi drzwiami
Marchew zwyczajna 2
JĘCZMIEŃ ZWYCZAJNY cz 4
JĘCZMIEŃ ZWYCZAJNY cz 5
Dzien zaduszny w zwyczajach
Prymat prawa zwyczajowego, SWPS - prawo
Zwyczaje, ŁEMKOWIE
dobre zwyczaje, PRZEDSZKOLE, Dobre zachowanie, Zasady dobrego zachowania
Poznajemy zwyczaje wigilijne, Wychowanie przedszkolne-gotowe scenariusze wraz z kartami pracy

więcej podobnych podstron