423 Moreland Peggy Anioł w za dużej sukience

background image

0

PEGGY MORELAND

Anioł w za dużej

sukience

background image

1

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jack Cordell wsypał do filiżanki dragą łyżeczkę cukru. Mieszał

powoli. Miał dużo czasu. Nie wiedział, dokąd iść, a nawet gdyby wiedział,

też by się nie spieszył.

Wciąż był w drodze. Zatrzymał się tu tylko po to, żeby coś przekąsić.

Miasteczko było małe, jadłodajnia przytulna, a domowy obiad całkiem

niedrogi.

Cena nie miała dla niego istotnego znaczenia, ale smak potraw tak. Po

sześciu miesiącach spędzonych w samochodzie, po pół roku jedzenia byle

czego i byle jak, zatęsknił wreszcie za normalną kuchnią. A tu rzeczywiście

było prawie tak jak u mamy.

Z początku w jadłodajni było tłoczno, ale potem lokal opustoszał.

Teraz słychać było jedynie brzęk odstawianych garnków i szuranie

sandałów kelnerki sprzątającej stoliki.

Kelnerka była kobietą po pięćdziesiątce. Właściwie można by

powiedzieć, że zbliżała się do sześćdziesiątki. Miała wielki biust i język co

najmniej tak ostry jak zatknięty za jej uchem ołówek. Pracowała szybko i

sprawnie.

Przez brudne okno widać było pusty o tej porze parking, bank po

drugiej stronie ulicy i znajdującą się za nim pocztę. Wystarczyło tylko

trochę odwrócić głowę, żeby objąć wzrokiem całe centrum miasta. A było

tego aż dwa budynki.

Ostatnie pięć lat życia Jack spędził w Houston. Przywykł do

wieżowców i wiecznie zakorkowanych ulic, ale wciąż pociągały go takie

małe, senne miasteczka. Wychował się w jednym z nich, dlatego tylko tu

mógł znaleźć odrobinę spokoju. A spokoju potrzebował jak powietrza.

RS

background image

2

Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Zmęczony

nieustannym uciekaniem, spaniem w samochodzie i jedzeniem byle czego z

papierowych opakowań. Był zmęczony monotonią podążania za białą linią

na drodze.

Jedyną towarzyszką podróży była mu butelka whisky. To ona mu

pomagała pozbyć się dręczącego poczucia winy, głębokiego żalu.

Przynajmniej próbowała. Kiedy w żaden sposób nie udało się uciec od

dręczącego smutku, Jack topił go w alkoholu. Niestety, ani ucieczka, ani

topienie nie okazały się skuteczne. Alkohol ogłuszał na krótko. Potem

poczucie winy znów ciążyło, a żal, jak nowotwór, zjadał to, co jeszcze

pozostało mu z serca.

Jack Cordell miał dom, do którego mógł wrócić w każdej chwili, miał

firmę, którą powinien prowadzić. Ani podjęcie pracy, ani powrót do domu

nie wydawały mu się pociągające.

Zapatrzył się na rosnący przed bankiem wielki dąb. Zapatrzył się,

pogrążył w ponurych myślach.

Nagle z banku wyszła kobieta. Była szczupła, wiotka i krucha. Gęste,

sięgające do pasa jasne włosy potęgowały to wrażenie. Ubrana była w długą,

niebieską sukienkę, jedną z tych, które dokładnie kryją całą postać.

Jack mógł zauważyć drobne stopy tylko dlatego, że kobieta na nogach

miała sandały z wąskich paseczków. Na tej podstawie wywnioskował, że

reszta ciała nieznajomej też jest proporcjonalna.

Szła powoli, jak człowiek zatopiony w rozmyślaniach.

Zwiesiła głowę, więc Jack nie mógł dostrzec jej twarzy. Westchnęła,

przygarbiła się i przyspieszyła kroku. Po chwili znalazła się tuż obok okna,

przy którym siedział Jack. Wreszcie zobaczył jej twarz.

RS

background image

3

Wyglądała jak anioł. Anioł pełen seksu, ale jednak anioł. Miała jasną

cerę i delikatne rysy. Tak delikatne, że prawie nierealne. Niebieskie oczy,

zmysłowe usta i takiż sposób chodzenia poruszyły w nim te części ciała,

które już dawno nie sprawiały mu kłopotów.

Nieznajoma weszła na schodki prowadzące do jadłodajni. Jack na

chwilę stracił ją z oczu. Przeniósł wzrok na drzwi i czekał.

Otworzyła drzwi, weszła. Za nią wpadł powiew gorącego powietrza.

Stanęła i rozejrzała się po lokalu. Jej oczy na ułamek sekundy zatrzymały się

na Jacku. Uśmiechnęła się słodko i zaraz odwróciła do kontuaru.

– Maudie, nie zostało ci trochę mrożonej herbaty? – spytała.

– Nikt na świecie nie robi takiej mrożonej herbaty jak twoja.

Kelnerka wytarła ręce fartuchem. Uśmiechnęła się do przybyłej

kobiety.

– Pić ci się chce?

– Usycham z pragnienia.

Zmysłowy anioł – tak Jack nazwał w myślach tę kobietę – usiadł na

stołku przy kontuarze. Za duża sukienka ułożyła się obok jej stóp jak wielki

błękitny obłok.

– Jest tak gorąco, że można by smażyć jajka na chodniku –

powiedziała.

– Słyszałeś, Ed? – zawołała Maudie, nalewając do szklanki porcję

mrożonej herbaty. – Alayna mówi, że moglibyśmy smażyć jajka na

chodniku. Możesz wyłączyć piecyk i przenieść się z gotowaniem na ulicę.

Tu zrobiłoby się trochę chłodniej, a na dodatek zaoszczędzilibyśmy na

gazie.

RS

background image

4

Jack usłyszał dochodzący z kuchni męski głos, ale nie zrozumiał

odpowiedzi. Dzięki Maudie miał teraz imię, które mógł dopasować do

swojego anioła. Alayna.

– Och, Ed, już ty wiesz, jak zawrócić kobiecie w głowie – powiedziała

Alayna z klasycznym południowym akcentem. Jakby kogoś parodiowała.

Maudie wybuchnęła śmiechem.

– Jakbym słyszała twoją matkę! – zawołała. Wzięła czystą ścierkę i

zabrała się do polerowania szklanek. – Jak ona się miewa?

– Daje ojcu popalić. W tej sprawie nic się nie zmieniło.

– Dobrze mu tak! Po co uciekał z domu? Po co brał dziewczynę z

Południa? Mało to pięknych kobiet mamy w Teksasie?

Maudie potrząsnęła głową. Przysunęła sobie stołek, usiadła przy

kontuarze naprzeciwko Alayny. Najwyraźniej miała ochotę trochę

poplotkować.

– Jak tam remont? – zapytała.

– Marnie – westchnęła Alayna. – Frank zniknął.

– Na pewno zapłaciłaś mu z góry! – zdenerwowała się Maudie, jakby

chodziło o jej własne, ciężko zarobione pieniądze. – Ile mu dałaś?

Jack zauważył że Alayna się zaczerwieniła. Podniosła do twarzy

szklankę z herbatą. Może chciała się za nią schować?

– Sporo – mruknęła.

– Przeklęty naciągacz! – Maudie uderzyła pięścią w kontuar, aż

Alayna się wzdrygnęła. – Wiedziałam, że tak to się skończy. Mówiłam ci, że

nie powinnaś mu ufać.

– Mówiłaś, ale co miałam zrobić? W całym mieście nie ma drugiego

człowieka, który umiałby przeprowadzić remont, i żadnego, który chciałby

się tego podjąć.

RS

background image

5

– Nic dziwnego, że chciał u ciebie pracować. Samo nazwisko mogło

skusić takiego łajdusa jak Frank. A co dopiero, kiedy McCloud jest

lekarzem! O niczym innym nie myślał, tylko o tym, ile pieniędzy z ciebie

wyciśnie.

A więc ta kobieta jest lekarką i nazywa się McCloud, pomyślał Jack.

Alayna McCloud. Ładnie. Pasuje do niej. Jej imię jest takie kobiece, ale

zawiera też pewien rodzaj siły.

Przykro mu było, że ktoś ją oszukał, choć nie po raz pierwszy słyszał o

fachowcu, który wziął zaliczkę i więcej się nie pojawił.

– Kuchnię i łazienkę doprowadził do stanu używalności! – Alayna

broniła naciągacza.

– Jak znam życie, zapłaciłaś mu za dużo więcej.

– Bardzo potrzebował pieniędzy – tłumaczyła się Alayna.

– Mówił, że musi zapłacić czynsz, bo inaczej gospodarz wyrzuci go na

ulicę wraz z całą rodziną.

– Daj spokój, Alayno! Frank nie ma żadnej rodziny. Wziął cię na

litość, zamiast zabrać się do remontowania twojego domu. No i co ty teraz

zrobisz? – Maudie wreszcie się nad nią ulitowała.

– Chyba dam ogłoszenie do gazety. – Alayna podniosła głowę. Miała

niewinne, pełne nadziei spojrzenie. Jack zapragnął obić tego faceta, który

tak niecnie ją oszukał. – Może znajdzie się w okolicy choć jeden bezrobotny

stolarz.

Wzdrygnął się na dźwięk słowa „stolarz". Minęło wiele czasu, odkąd

trzymał w dłoni młotek, posługiwał się strugiem, czuł zapach poddającego

się jego woli drewna. Był stolarzem z zamiłowania, chociaż przez kilka

ostatnich lat zupełnie o tym zapomniał. Przekładał papiery z kąta w kąt,

dogadywał się z podwykonawcami i załatwiał kredyty w banku. Wcale mu

RS

background image

6

się nie spieszyło, żeby wrócić. I na pewno nie miał ochoty wrócić do

Houston.

Wyjrzał przez okno. Zobaczył potężny dąb, sklepiki po obu stronach

cichej ulicy. W takim samym mieście dorastał, zanim przeniósł się do

Houston. Małym, przyjaznym, gdzie wszyscy wszystkich znali i wszystko o

sobie nawzajem wiedzieli.

Odsunął od siebie wspomnienia, zanim na dobre zdążyły się

uformować. Westchnął. Wielomiesięczna ucieczka bardzo go zmęczyła, ale

jeszcze nie był gotów na powrót do Houston. Nie wiedział, czy w ogóle tam

wróci.

Wstał, wygrzebał z kieszeni kilka dolarów i położył je na stole. Z

rachunkiem w dłoni podszedł do kasy.

Maudie podniosła się ze stołka, poczłapała do kasy. Uśmiechnęła się

do Jacka.

– Smakowało panu? – zapytała, biorąc od niego zapłatę.

– Bardzo – mruknął. – Dziękuję pani.

Raz jeszcze spojrzał na Alaynę i wyszedł.

Alayna zamknęła za sobą drzwi jadłodajni. Westchnęła.

No cóż, pomyślała, spodziewałam się, że Maudie powie „A nie

mówiłam". Gdyby tylko jej krytyka mogła cokolwiek zmienić... Ale nie

powinnam się jej dziwić. Wydałam kilka tysięcy dolarów, a dom wciąż

wymaga remontu.

Schodząc ze schodków, pomyślała, że mogło być jeszcze gorzej. Na

przykład gdyby Frank zniknął, nie zrobiwszy w jej domu absolutnie nic. I

tak była wdzięczna losowi za to, że nie kapie jej na głowę, a woda leci z

kranów wyłącznie na żądanie. Mogła wreszcie spać i kąpać się we własnym

RS

background image

7

domu, co jeszcze niedawno było całkiem niemożliwe. Mogła nawet sama

gotować sobie posiłki, nie narażając na kłopoty swoich kuzynek.

Wprawdzie bardzo lubiła te obiady u Mandy, Samanty i Merideth, ale

pochłaniały one strasznie dużo czasu. Zwłaszcza dojazdy. Alayna mogła

wreszcie wykorzystać ten czas na coś innego. Właściwie miała za co

dziękować niesumiennemu Frankowi.

– Przepraszam panią.

Wzdrygnęła się. Nie zauważyła tego mężczyzny. Widocznie stał

gdzieś pod ścianą i na nią czekał.

– Przepraszam – mruknął, zdejmując z głowy czapkę. –Nie chciałem

pani przestraszyć.

– Wcale mnie pan nie przestraszył – oznajmiła, przyciskając dłonią

serce, które biło jak szalone.

– Mało brakowało, a dałbym się nabrać. – Spojrzał wymownie na jej

przyciśniętą do piersi dłoń.

Alayna opuściła rękę. Roześmiała się. Dopiero teraz przyjrzała się

mężczyźnie. Ulżyło jej, kiedy zobaczyła, że wcale nie jest groźny.

– To pan był w jadłodajni Maudie. Dobrze mi się zdaje?

– Tak jest. – Jack miął czapkę w dłoniach. – Przypadkiem słyszałem, o

czym panie rozmawiały.

– Słyszał pan kazanie Maudie!

– Odniosłem wrażenie, że ma na uwadze jedynie pani dobro.

– Chyba tak – westchnęła Alayna. – Trochę głupio się czuję. Maudie

ostrzegała mnie przed tym człowiekiem. Ale pana też nigdy przedtem nie

widziałam. Mieszka pan w Driftwood?

– Nie, skądże – zaprzeczył Jack pośpiesznie. – Nie pochodzę z tych

okolic.

RS

background image

8

– Jasne! – Alayna znów się roześmiała. – W takim małym miasteczku

wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą.

Jack stał przed nią, nie wiedząc, jak jej powiedzieć to, co mu przyszło

do głowy, kiedy siedział w jadłodajni. Patrzył na Alaynę i niemiłosiernie

miął w rękach i tak już pogniecioną czapkę.

– Czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytała, widząc jego

onieśmielenie.

– Tak jest, proszę pani. Niechcący usłyszałem, że szuka pani kogoś,

kto dokończy remont domu. Ja mógłbym się tego podjąć. Jeśli, oczywiście,

nie ma pani nic przeciwko temu.

– Naprawdę? Jest pan stolarzem?

– Zgadza się. Większą część życia przepracowałem jako stolarz. Mój

ojciec był stolarzem i nauczył nas tego zawodu. Mnie i mojego brata.

Właściwie radzę sobie ze wszystkim, co wiąże się z remontami. Potrafię

poprowadzić instalację elektryczną, znam się na hydraulice i umiem

malować. No, wie pani. Taka złota rączka.

Alayna przyglądała mu się coraz bardziej zaciekawiona. Był prawie w

jej wieku, może tylko odrobinę starszy. Miał potężne bary. Z całą pewnością

nadawał się do pracy, jakiej chciał się podjąć. Alayna uważała, że zna się na

ludziach i na podstawie krótkiej obserwacji potrafi poznać charakter czło-

wieka. Ten mężczyzna patrzył jej prosto w oczy, więc uznała, że jest

uczciwy.

A jednak było w jego spojrzeniu coś, co ją zaniepokoiło.

A raczej brak czegoś. Jego oczy były smutne, prawie puste. Ten fakt

nie miał, oczywiście, żadnego wpływu na decyzję Alayny. Tylko ją

zaintrygował. Na pewno coś się za tym kryje. Ciekawa była, czy jej o tym

opowie, a jeśli tak, to czy ona potrafi mu pomóc.

RS

background image

9

Otrząsnęła się z niepotrzebnych myśli. Miała się zastanawiać nad

propozycją tego mężczyzny, a nie nad tym, jak mu pomóc. Wiedziała, że

Maudie żyć jej nie da, kiedy się dowie, że zatrudniła obcego człowieka.

Zwłaszcza po tym, co zrobił Frank. Ale przecież musiała znaleźć kogoś, kto

dokończy remont jej ukochanego Domu nad Stawem.

– Płacę za godzinę, a nie za wykonaną pracę – oświadczyła.

Wymieniła sumę i czekała na reakcję.

– Mnie to odpowiada. – Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Sama będę kupować wszystkie materiały.

– Jeśli tak pani wygodniej.

– Powiedział pan, że nie pochodzi z tych okolic, więc gdzie będzie pan

mieszkał?

– Nie zastanawiałem się nad tym. – Znów wzruszył ramionami. – Ale

na pewno coś sobie znajdę.

– Koło mojego domu jest mała chatka – wspomniała Alayna. –

Mieszkałam w niej, kiedy Frank remontował dom.

Nie było to zaproszenie, tylko informacja i Jack nie wiedział, jak

zareagować. Milczał i czekał, co jeszcze Alayna mu zaproponuje.

– Myślę, że mógłby pan tam zamieszkać. W chatce nie ma wygód, ale

da się żyć.

– Ja nie mam wielkich wymagań.

– Ale czy mogę na panu polegać?

Jack poczuł się urażony.

– Może pani polegać na moim słowie co najmniej tak samo jak na

umowie spisanej w obecności notariusza.

– A obieca mi pan, że doprowadzi ten remont do końca?

RS

background image

10

– Obiecuję! – Jack dumnie uniósł głowę do góry. – Nie wyjadę, dopóki

nie skończę remontu.

– Kiedy mógłby pan zacząć?

– To zależy od pani.

– Czy ma pan jakieś plany na popołudnie? – spytała Alayna.

– Nie mam żadnych planów.

Alayna wyjęła z torebki długopis i kawałek papieru.

– Mam jeszcze parę spraw do załatwienia – powiedziała, rysując na

kartce drogę do swojego domu. – Ale o trzeciej powinnam wrócić.

Podała mu kartkę. Jack czytał, jednocześnie podziwiając jej piękny

charakter pisma.

– Nazywam się Alayna McCloud. – Wyciągnęła do niego rękę.

– Jack Cordell. – Z ociąganiem uścisnął jej dłoń. Dopiero z bliska

zobaczył, że ta kobieta oczy ma jeszcze bardziej niebieskie, niż mu się to

wcześniej wydawało. Pomyślał sobie, że mężczyzna mógłby utonąć w tym

błękicie, gdyby, oczywiście, chciało mu się dość długo w te niebezpieczne

oczy patrzeć. Na szczęście Jack nie miał na to ochoty.

– Bardzo mi miło! – Alayna uśmiechnęła się do niego.

Zrobiło mu się ciepło. I od uśmiechu, i od dotyku jej dłoni.

– Mnie także – mruknął.

Siedział na ganku i czekał. Powoli się roztapiał. Wycierał rękawem pot

z czoła. Alayna powiedziała, że wróci o trzeciej, a tymczasem było już

prawie wpół do czwartej.

Jack westchnął, przygarbił się. Zastanawiał się, czy aby na pewno

dobrze zrobił. Nie wiedział, czy to perspektywa pracy z drewnem tak go

kusiła, czy może raczej kobieta, która potrzebowała pomocy, Minęło wiele

RS

background image

11

czasu, odkąd jakakolwiek kobieta zainteresowała go na tyle, by chciało mu

się drugi raz na nią spojrzeć.

Pewnie i jedno, i drugie, pomyślał. Tak czy inaczej mam teraz

zarówno pracę, jak i mieszkanie. No i na dodatek mogę sobie popatrzeć na

ładną kobietę. Naprawdę nie ma na co narzekać.

Z zamyślenia wyrwał go kot, który nie wiadomo skąd się wziął, a teraz

ocierał się o nogi Jacka. Jack z niechęcią spojrzał na wychudzonego

zwierzaka. Delikatnie odsunął go od siebie końcem buta. Właśnie wtedy

usłyszał nadjeżdżający samochód. Po chwili pod dom podjechał mikrobus i

wysiadła z niego Alayna.

Pochyliła się, żeby wyjąć z auta torbę z zakupami, i brzeg sukienki

uniósł się do góry. Oczom Jacka ukazała się zgrabna łydka. Zrobiło mu się

gorąco.

– Cześć! – zawołała radośnie Alayna. – Przepraszam za spóźnienie.

– Nie ma sprawy – mruknął Jack.

Nacisnął czapkę na czoło, żeby Alayna nie dostrzegła, w co z takim

zapamiętaniem wpatrują się jego oczy.

– Widzę, że już poznałeś Kapitana Jinksa. – Alayna pogłaskała

witającego ją kota.

– Na to wygląda.

Jack nie mógł się nadziwić, że taka piękna kobieta nie brzydzi się

dotknąć takiego wyleniałego, zapchlonego kocura.

– Nie lubisz kotów? – domyśliła się Alayna.

Nie potrzebowała daru jasnowidzenia. Wyraz twarzy Jacka nie

pozostawiał w tej sprawie żadnych wątpliwości.

– Nic do nich nie mam. – Wzruszył ramionami.

RS

background image

12

– Tak naprawdę to wcale nie jest mój kot. – Alayna się roześmiała. –

Zjawił się tu któregoś dnia i został.

– Dałaś mu jeść?

– Jasne.

– Dlatego został. Kotom więcej do szczęścia nie trzeba. Alayna

spojrzała na Jacka. Jego oczy nadal były smutne,właściwie całkiem

pozbawione wyrazu. Nie wiedziała, co też mogło go doprowadzić do takiej

rozpaczy. Nie miała pojęcia, czy jeśli zacznie go karmić, tak jak nakarmiła

kota, to on też zostanie. Przynajmniej tak długo, jak długo będzie trwał re-

mont domu. A może jemu potrzeba do szczęścia czegoś więcej niż kotu?

– Co chcesz obejrzeć najpierw? – zapytała po chwili. –Chatkę, w

której zamieszkasz, czy dom?

Jackowi było całkiem obojętne, gdzie będzie mieszkał, za to dom

zainteresował go od pierwszego wejrzenia. Nieczęsto spotyka się taką

architekturę.

– Wolałbym najpierw zobaczyć dom.

– Wobec tego idziemy tam. – Alayna poszła przodem.

Jack przyjrzał się jej uważnie, zanim podążył za nią. Jej bujne włosy

falowały przed jego oczami. Czuł ich zapach i zastanawiał się, jakie to

uczucie, kiedy się ich dotyka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, o

czym myśli. Szybko przywołał się do porządku i wszedł za Alayną do

kuchni.

Ona tymczasem już wypakowała zakupy. Wkładała je do lodówki.

– Chcesz się czegoś napić? – zapytała. – Rano zrobiłam lemoniadę.

Chyba że wolisz piwo?

– Wolę lemoniadę.

RS

background image

13

Obejrzał sobie piękny kredens z przeszklonymi drzwiczkami, potem

podszedł do okna. Przesunął palcami po spłowiałej tapecie. Potrafił

dotykiem odczytać historię domu.

– Frank niewiele tu zrobił – powiedziała Alayna, spoglądając na niego

spod oka. – Najpierw musiał naprawić kanalizację i doprowadzić do stanu

używalności moją sypialnię.

– Co jest pod tą tapetą? – Jack wyjął z kieszeni scyzoryk, ostrożnie

odciął kawałek papieru. – Lite drewno. Rzeźbione. Okleili tapetą drewniane

ściany!

Alayna podała Jackowi szklankę z lemoniadą. Zajrzała mu przez

ramię, żeby zobaczyć tę drewnianą ścianę.

– Czy to źle? – zapytała.

Ciepło przyciśniętego do jego pleców ciała sprawiło, że serce omal nie

wyskoczyło mu z piersi. Musiał się odsunąć, żeby zrobić miejsce Alaynie, a

sobie dać szansę na złapanie oddechu.

– Dlaczego zaraz źle? Raczej głupio.

Alaynie śmiać się chciało na myśl o tym, że ktoś miał czelność

powiedzieć o jej przodkach: głupi. McCloudowie byli dumnym rodem i z

pewnością nie zachwyciliby się człowiekiem, który podawał w wątpliwość

ich inteligencję.

– Co wobec tego proponujesz? – zapytała.

– To twój dom – powiedział Jack z wahaniem. – Ale gdyby to zależało

ode mnie, odkryłbym to drewno i pozwolił mu oddychać. Zaręczam, że

będzie pięknie wyglądało.

Alayna spojrzała na niego zaskoczona. Nie spodziewała się, że ten

mężczyzna o pozbawionych wyrazu oczach może mówić z taką pasją o

bezdusznej, drewnianej ścianie.

RS

background image

14

– Ile to będzie kosztowało?

– Trudno powiedzieć. – Jack wzruszył ramionami. Widocznie był to

jego ulubiony sposób komunikowania się z otoczeniem. – Nigdy nie

wiadomo, co się znajdzie pod taką warstwą tapety.

Alayna spojrzała na ścianę. Ona też zaczęła się zastanawiać, jak będzie

wyglądała jadalnia bez tej spłowiałej tapety. Była także ciekawa, co jeszcze

wywołuje w Jacku ekscytację. Postanowiła się tego dowiedzieć. Bo przecież

nie był pozbawiony wrażliwości, skoro potrafił się emocjonować zwykłą

ścianą.

– Wobec tego zrobimy to – oznajmiła.

– Teraz? – spytał zaskoczony.

– Nie teraz! – Roześmiała się. – To znaczy: nie w tej chwili. Ale

uważam, że masz rację. To drewno powinno oddychać.

Jack był jednocześnie zaskoczony i uradowany, że Alayna tak chętnie

przystała na jego propozycję.

Podczas wszystkich remontów, jakie w życiu przeprowadził, najwięcej

kłopotów miał z właścicielami remontowanych domów. Nigdy nie wiedzieli,

czego chcą, kwestionowali jego propozycje i we wszystko się wtrącali.

Czyżby tym razem miało być inaczej? Na razie na to się zanosiło.

Jack prosił Boga w duchu, żeby się nie okazało, iż tapetę położono po

to, by ukryć jakieś usterki czy defekty. Na przykład zaciek albo efekt

działalności korników.

Poczuł na ramieniu delikatne muśnięcie.

– Chodź, pokażę ci resztę domu – zaproponowała Alayna.

Poszedł za nią, machinalnie rozcierając miejsce, którego dotknęła.

– Kominek w salonie był używany wiele lat temu – opowiadała

Alayna, oprowadzając Jacka po domu. – Ale ja bym chciała, żeby znów

RS

background image

15

działał. Tylko nie wiem, czy podołam. Finansowo – dodała, jakby się bała,

że Jack nie zrozumie, o co jej chodzi. – To luksus, więc pewnie będę

musiała z niego zrezygnować.

Weszli do salonu. Dusza rzemieślnika jęknęła na widok wielkiego

marmurowego kominka. Nad kominkiem znajdowała się cedrowa półeczka

wypolerowana przez lata troskliwego wycierania kurzu. Niestety, na

palenisku, zamiast suchego drzewa, stał gazowy piecyk.

Jack podszedł do kominka. Ukląkł przed nim i pochylił się. Zajrzał w

głąb komina. Rzeczywiście, tak jak powiedziała Alayna, ujście komina

przed laty zabito grubymi deskami.

Zrobiło mu się smutno i przykro, że Alayna z powodów finansowych

będzie musiała zrezygnować z uruchomienia tego pięknego kominka.

– Mogę go doprowadzić do użytku – powiedział, nie patrząc na nią. –

Oczywiście, najpierw sprawdzę, czy ten komin w ogóle jest drożny. Nie

będziesz mi musiała dopłacać za nadgodziny.

– To niemożliwe! – zaprotestowała Alayna. – Nie możesz pracować za

darmo.

Jack spojrzał na nią, ale zobaczył tylko błękit jej współczujących oczu.

Dziwnie mu się zrobiło, kiedy zrozumiał, że ona myśli nie tylko o sobie, ale

także o nim. Zawsze uważał – a spostrzeżenie to było oparte na wieloletnim

doświadczeniu – że przedstawicielki płci pięknej to wymagające egoistki.

Czy ta Alayna jest prawdziwa, zastanowił się nagle.

Poczuł, że błękit jej oczu coraz bardziej go pochłania. Musiał się

odsunąć.

– Tu nie ma dużo roboty – zapewnił ją. – Któryś z właścicieli zmęczył

się rąbaniem drzewa i postanowił użyć gazu do ogrzewania domu. Dlatego

zamknął komin. Mogę obejrzeć resztę domu?

RS

background image

16

Na szczęście Alayna zgodziła się zmienić temat. Bez słowa

poprowadziła Jacka w głąb domu. Tylko tak jakoś dziwnie na niego

spojrzała. Jakby był wyjątkowo ciekawym i rzadko spotykanym okazem.

– Największa sypialnia jest na dole – objaśniała. – Frank ją

wyremontował, zanim sobie poszedł. Tobie pozostały pokoje na górze.

Podeszwy jej sandałów skrzypiały cicho, gdy wchodziła po schodach z

cedrowego drewna. Jack nie mógł oderwać oczu od jej kształtnych stóp. Stał

na pierwszym schodku i patrzył.

Im wyżej wchodziła, im większą część jej nóg mógł widzieć, tym

cieplej mu się robiło. Modlił się w duchu, żeby miała na sobie majtki. Nie

umiał powiedzieć, jak by się zachował, gdyby ich nie miała. Nie był pewien,

czy potrafiłby się oprzeć takiemu widokowi. Minęło wiele czasu, odkąd był

z kobietą, w biblijnym znaczeniu tego określenia.

– Na górze są cztery sypialnie – mówiła Alayna nieświadoma tego, co

się z nim dzieje. Odwróciła się i dopiero wtedy zauważyła, że Jack wciąż

stoi na pierwszym schodku. –Idziesz czy nie?

– Idę – powiedział, starając się nie myśleć o tych przeklętych

majtkach.

To, że w ogóle pomyślał o damskiej bieliźnie, było czymś nowym w

jego życiu uciekiniera. Świadczyło o tym, że pomału zaczyna dochodzić do

siebie. Ta kobieta potrafiła wykrzesać z niego to, co już dawno uznał za

wygasłe. Czyżby znalazł się u kresu swojej ucieczki?

– Idę – powtórzył. Pomyślał, że może jakimś zrządzeniem losu udało

mu się dotrzeć do nieba. Chyba że w końcu to miejsce okazałoby się

piekłem, bo i tak mogło się zdarzyć. – Już idę.

Alayna zaczekała, aż do niej podszedł. Otworzyła jedne drzwi.

RS

background image

17

– Nie planuję tu żadnych wspaniałości – wyjaśniła. –Chciałabym

tylko, żebyś trochę odświeżył ten pokój. Trzeba go pomalować, powiesić

nowe zasłony. Może jeszcze zrobić jakieś półki na zabawki i książki.

– Masz dzieci? – Jack tego się nie spodziewał.

Posmutniała. Zniknął promienny uśmiech, który dotąd ani na chwilę

nie opuszczał jej twarzy. Odwróciła głowę.

– Nie – powiedziała jakby zakłopotana. Po chwili podniosła głowę i

znów się uśmiechnęła. – To znaczy... Nie mam własnych dzieci.

Jack zdrętwiał. Właśnie wtedy, kiedy w starym piecu zaczęło się tlić,

ona musiała wspomnieć o dzieciach.

Szkoda, pomyślał. Taka piękna kobieta. Pełna seksu, sympatyczna. ..

No i jest pod ręką.

Pokręcił głową, jakby sam ze sobą o coś się spierał. W żadnym

wypadku nie chciał się wiązać z kobietą, która pragnęła mieć dzieci. Nie

miał zamiaru powtarzać dawnych błędów.

RS

background image

18

ROZDZIAŁ DRUGI

Rozległ się dźwięk klaksonu. Alayna podbiegła do okna.

– O, nie! – krzyknęła. Odwróciła się na pięcie, przebiegła obok Jacka i

wypadła z pokoju.

Zaciekawiony Jack wyjrzał przez okno. Chciał wiedzieć, co ją tak

przeraziło.

Przed domem stał żółty autobus szkolny. Na widok przyklejonych do

szyby dziecięcych twarzyczek Jackowi serce podeszło do gardła. Stał jak

wrośnięty w ziemię. Nie mógł się poruszyć. Potrafił tylko patrzeć.

Najpierw otworzyły się drzwi autobusu, potem wyleciał z nich

tornister. Po chwili na stopniach pojawił się kierowca. Trzymał za kark

małego chłopca, który osłaniał się przed nim, jakby bał się ciosu.

Jack myślał tylko o tym, żeby uciec. Jak najszybciej i jak najdalej.

Jednak zanim zdołał się poruszyć, z domu wypadła Alayna. Biegła do

autobusu, a za duża sukienka plątała się jej między nogami.

Jack nie słyszał, co mówił kierowca autobusu, i nawet nie chciał

słyszeć. Pragnął stąd zniknąć. Zniknąć z tego domu, a nawet z tego miasta.

Obiecuję. Nie wyjadę, dopóki nie skończę remontu, przypomniał sobie

własne słowa.

Jęknął. Oparł czoło o szybę, zamknął oczy. Dał słowo i zupełnie o tym

zapomniał. A przecież Jack Cordell nigdy nie łamie danego słowa.

Otworzył oczy. Zobaczył, że oprócz ciągnącego chłopca kierowcy na

podjeździe pojawiła się mała dziewczynka. Stała ze spuszczoną głową, z

palcem w buzi i tuliła do siebie wytartego misia.

RS

background image

19

Chłopiec wierzgał, kopał i wrzeszczał, kierowca trzymał go mocno, a

Alayna próbowała ich rozłączyć. Kierowca odepchnął ją brutalnie, aż się

przewróciła.

Jack zacisnął pięści. To, że chciał uciec z tego domu, nagle przestało

mieć jakiekolwiek znaczenie. Czy miał tu zostać, czy nie, nie mógł stać z

założonymi rękami i patrzeć, jak mężczyzna brutalnie traktuje kobietę.

Wybiegł z domu.

Alayna już wstała. Pędziła za kierowcą tak szybko, jak tylko pozwalała

jej na to za duża sukienka.

– Puść go.

Wydane przez Jacka polecenie było na tyle głośne i na tyle

kategoryczne, że chłopiec przestał kopać, kierowca się zatrzymał, a

dziewczynka wyjęła palec z buzi.

Wszyscy czworo, z Alayną włącznie, patrzyli na niego, zaskoczeni.

– Kazałem ci go puścić. – Jack podszedł do kierowcy.

– A niby kim ty jesteś, żebym cię musiał słuchać?

– Nieważne, kim jestem. Ważne jest to, co do ciebie mówię. Puść

dzieciaka.

– On mi ubliżał.

– Kazałem ci go puścić.

Kierowca otaksował Jacka, jakby sprawdzał, czy ma jakieś szanse,

gdyby doszło do bijatyki. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że jeśli je ma,

to są one niewielkie.

Rzucił chłopca na ziemię tuż pod nogi Jacka. Malec natychmiast

zerwał się na równe nogi. Zacisnął pięści. Jack położył mu rękę na ramieniu

i przytrzymał.

RS

background image

20

– Ten pyskaty gówniarz nie będzie więcej jeździł moim autobusem. –

Kierowca pogroził palcem Alaynie. – Powtarzam ci to po raz ostatni. Nie

muszę znosić obelg smarkacza, który nawet matki nie ma.

Powiedziawszy to, wrócił do autobusu i odjechał z piskiem opon.

Jack ścisnął mocniej ramię chłopca. Odwrócił go twarzą do siebie.

– Naprawdę mu naubliżałeś? – zapytał.

– Jasne! – Nieustraszony chłopczyk patrzył Jackowi prosto w oczy. –

Nazwałem go śmierdzącym tchórzem. Bo on jest śmierdzącym tchórzem –

dodał z całkowitym przekonaniem.

– Idź do swojego pokoju – polecił mu Jack.

Nie miał pojęcia, dlaczego to powiedział. Nie wiedział też, dlaczego w

ogóle wdał się w sprawy, które z całą pewnością nie powinny go obchodzić.

Skoro jednak stanął w obronie tego obcego dziecka, a potem okazało się, że

ów dzieciak narozrabiał, należało go przynajmniej skarcić.

Chłopiec nadął się, jakby chciał powiedzieć Jackowi, że nie ma prawa

mu rozkazywać. Jednak zanim zdążył otworzyć usta, wtrąciła się Alayna.

– Idź na górę, Billy – poleciła. –I zabierz ze sobą Molly. Zaraz do was

przyjdę.

Chłopiec, który pewnie nie wykonałby polecenia Jacka, rozkazu

Alayny posłuchał natychmiast.

– Chodź, Molly – mruknął, podnosząc z ziemi tornister. –Tu też

strasznie cuchnie – dodał, patrząc spode łba na Jacka.

Molly przekradła się obok Jacka. Ani na chwilę nie spuściła go z oka.

Na wszelki wypadek zasłoniła się misiem jak tarczą. Dopiero kiedy oddaliła

się na tyle, że poczuła się bezpieczna, przycisnęła do siebie misia i

podbiegła do Billy'ego. Na ganku schyliła się, żeby pogłaskać kota. Raz

jeszcze spojrzała na Jacka i dopiero wtedy weszła do domu.

RS

background image

21

– Przepraszam – powiedziała Alayna, kiedy drzwi domu zamknęły się

za dziećmi. – Obawiam się, że moje pociechy nie zrobiły na tobie

najlepszego wrażenia.

– To są twoje dzieci? – Jack nie posiadał się ze zdumienia.

– Nie biologiczne. Jestem ich matką zastępczą. Widzę, że za dziećmi

też nie przepadasz – zreflektowała się Alayna. – Tak samo jak za kotami.

– Faktycznie. A temu chłopcu – Jack ruchem głowy wskazał drzwi, za

którymi zniknęli Billy i Molly – należałoby porządnie przetrzepać spodnie.

Jest strasznie pyskaty.

– Porozmawiam z nim – obiecała Alayna, choć na samą myśl o tej

rozmowie zrobiło jej się nieprzyjemnie.

Jack wzruszył ramionami. Był pewien, że trzepanie spodni

przemówiłoby chłopcu do rozsądku znacznie skuteczniej niż najostrzejsze

nawet słowa.

– Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania – powiedziała niepewnie

Alayna. – Czy mimo wszystko wyremontujesz mi dom?

Jack zerknął na swoją furgonetkę. Tak bardzo chciało mu się do niej

wsiąść, że musiał się dobrze postarać, żeby pozostać na miejscu.

– Dałem słowo – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie wyjadę, dopóki

nie skończę remontu.

Jack obudził się o świcie. Taki miał zwyczaj. Niebo poróżowiało na

wschodzie, zapowiadając piękny dzień. Łóżko, na którym przyszło mu spać,

było stare, ale wygodne. Na pewno wygodniejsze od śpiwora rozłożonego w

naczepie kempingowej furgonetki, w którym spał przez kilka ostatnich

miesięcy.

Oparł się na łokciu i wyjrzał przez okno. Modlił się w duchu, żeby

wydarzenia poprzedniego dnia okazały się nieprawdziwe. Miał nadzieję, że

RS

background image

22

za chwilę okaże się, że to był jeszcze jeden koszmarny sen. Może tylko

trochę bardziej realistyczny od innych.

Niestety, to nie był sen. Najlepszym tego dowodem był widoczny z

okna chatki Dom nad Stawem.

Usytuowano go tuż nad brzegiem dużego stawu. Zbudowany z białego

marmuru i cedrowego drewna, wyposażony w duże okna, zapewniał swoim

mieszkańcom wygodę, poczucie komfortu i wspaniały widok. Bo też trudno

było wyobrazić sobie lepsze miejsce na wybudowanie domu: nad stawem,

za którym rozciągały się bezkresne pastwiska i nieregularne wzgórza.

Nazwa też idealnie pasowała do tego domu. Była zwyczajna i zarazem

romantyczna.

Stary dom, jego otoczenie i nazwa emanowały spokojem. Tym

bardziej że wkoło panowała niczym niezmącona cisza.

Jack zmarszczył czoło. Przypomniał sobie, że poprzedniego dnia

pobliskie miasteczko zrobiło na nim takie samo wrażenie. Wokół cisza i

spokój.

Niestety, Jack nie odczuwał spokoju, choć znalazł się w samym jego

centrum. Zwłaszcza gdy pomyślał o mieszkających w Domu nad Stawem

dzieciach i o kobiecie, która się nimi opiekowała.

Spojrzał na stojącą na nocnym stoliku butelkę whisky. To była jego

jedyna przyjaciółka, towarzyszka podróży, pocieszycielka w bólu, który

wciąż nie chciał go opuścić.

Schował ją pod łóżko. Tym razem alkohol nie wydawał mu się tak

pociągający jak zwykle, nie gwarantował ukojenia.

Sny, które dręczyły Jacka tej nocy, choć nie tak straszne jak

zazwyczaj, także nie były spokojne. Śnił o kobiecie o anielskiej twarzy i

RS

background image

23

oczach tak błękitnych, że przy odrobinie nieuwagi można się było w nich

utopić.

Jakby na zawołanie drzwi domu się otworzyły. Na ganek wyszła ta

sama kobieta, która śniła mu się w nocy. Alayna. Miała na sobie długi

szlafrok, równie niebieski jak jej oczy. Szlafrok powiewał na wietrze,

tworząc wokół jej nóg coś na kształt obłoku. Zaspana, wyglądała młodo,

niewinnie i tak, że chciałoby się ją schrupać.

Jack zobaczył, że wystawiła twarz do wschodzącego słońca i

uśmiechnęła się. Nawet z tej odległości widział, jak jej piersi falują, kiedy

oddycha. Bardzo jej pragnął.

Była najpiękniejszą i najbardziej seksowną ze wszystkich kobiet, z

jakimi miał w życiu do czynienia. Nie mógł od niej oczu oderwać. Patrzył,

jak poprawia poduszkę na trzcinowym fotelu, wyrywa chwast z doniczki z

bluszczem. Szlafrok rozchylił się i oczom Jacka ukazała się długa, niesamo-

wicie zgrabna noga.

Pomyślał, że taki widok może o wiele skuteczniej nakłonić do grzechu

niż jabłko, którym Ewa skusiła Adama. Odwrócił się od okna. Miał

nadzieję, że w ten sposób łatwiej pozbędzie się pożądania. Zmusił się, żeby

patrzeć w sufit, żeby o niej nie myśleć.

Dzieci, przypomniał sobie. Ta kobieta ma dzieci, a ja nie chcę mieć nic

wspólnego z żadnymi dziećmi. Z nią zresztą także nie.

– Dzień dobry. – Alayna wyszła z kuchni i uśmiechnęła się do Jacka. –

Wcześnie wstałeś.

Odwrócił głowę. Nie chciał na nią patrzeć, tym bardziej że wciąż miała

na sobie ten sam niebieski szlafrok, w którym o świcie chodziła po ganku.

– Nie ma sensu tracić czasu. Chcę jak najszybciej zacząć robotę.

RS

background image

24

– Jadłeś śniadanie? – zapytała i zaraz wybuchnęła śmiechem. –

Oczywiście, że nie. Przecież nie zdążyłeś jeszcze zrobić żadnych zakupów.

Nie czekając na odpowiedź, wróciła do kuchni. Przez matową szybę w

drzwiach Jack obserwował ruchy niebieskiej postaci. Pusty żołądek dawał o

sobie znać, ale rozum kazał mu się obawiać ponownego spotkania z

dziećmi. W końcu jednak wygrał żołądek.

Jack powoli wszedł do kuchni. Od razu poczuł aromat świeżo parzonej

kawy. Dopiero po chwili doleciał go zapach smażonego bekonu.

– Gdzie dzieci? – zapytał niepewnie.

– Pojechały do szkoły. Syn mojej kuzynki je odwiózł – westchnęła

Alayna. – Od jakiegoś czasu mamy problemy z autobusem. Molly mówi, że

pan Evert, ten kierowca, dokucza Billy'emu.

– Jakoś trudno mi w to uwierzyć – mruknął Jack.

Ucieszył się, że Alayna nie zauważyła, jak bardzo mu ulżyło, kiedy się

dowiedział, że dzieci nie ma w domu.

– Wiem, że Billy nie powinien się tak zachowywać, ale to przecież

tylko dziecko – tłumaczyła chłopca Alayna. –Trudno mu się przyzwyczaić

do tych wszystkich zmian, które zaszły w jego życiu. A pan Evert jest

dorosły. Mógłby się zdobyć na wyrozumiałość i okazać choć trochę

współczucia.

– Dzieciak powinien wiedzieć, że nie wolno pyskować. Trzeba

szanować starszych.

– Oczywiście masz rację, ale... – Alayna westchnęła. –Dziękuję, że mi

wczoraj pomogłeś. Obecność mężczyzny w naszym domu będzie miała na

Billy'ego dobroczynny wpływ.

Jack chciał jej powiedzieć, że nie ma zamiaru odgrywać żadnej roli w

życiu tych dzieci, ale szlafrok Alayny się rozchylił, ukazując dolinkę

RS

background image

25

pomiędzy jej piersiami. Ten widok rozproszył wszystkie rozsądne myśli.

Jack chwycił czapkę i zaczaj ją miąć w dłoniach. Musiał znaleźć zajęcie dla

rąk, jeśli nie miał ich położyć na piersiach tej kobiety.

– Mogę ci w czymś pomóc? – zapytał, starając się nie patrzeć na nią.

– Nakryj do stołu. Talerze są w kredensie, a sztućce w pierwszej

szufladzie od lewej.

Jack rzucił czapkę na krzesło, podszedł do zlewu i umył ręce.

– A wiesz? – Alayna klasnęła w ręce. Roześmiała się, jakby właśnie

wpadł jej do głowy wspaniały pomysł. – Nie ma sensu, żebyś sam sobie

gotował posiłki. To duży kłopot, a mnie wszystko jedno, czy przygotowuję

jedzenie dla trzech, czy dla czterech osób. Możemy od razu postanowić, że

będziesz jadał z nami.

Jackowi mydło wypadło z ręki. Stuknęło o porcelanowy zlew.

Usiłował wymyślić jakiś pretekst, który pozwoliłby mu się wyłgać od

wspólnych posiłków.

– Nie chciałbym sprawiać ci kłopotu – burknął.

– To żaden kłopot. – Alayna znów się do niego uśmiechnęła.

Nie miał innych argumentów. Bez słowa wytarł dłonie papierowym

ręcznikiem. Żałował, że dał się zaprosić na śniadanie, i już obmyślał sposób

wykręcenia się od dzielenia posiłków z tą kobietą i jej przybranymi dziećmi.

Podszedł do kredensu, wyjął talerze i sztućce, rozłożył je na stole.

Ustawił wszystko tak, żeby siedzieć naprzeciwko Alayny.

– Kawa gotowa – powiedziała. – Chyba że wolisz sok pomarańczowy.

– Wolę kawę – mruknął. Miał nadzieję, że porcja kofeiny trochę go

uspokoi i pozwoli jaśniej myśleć.

Nalał kawę do kubków. Alayna postawiła na stole półmisek ze

smażonym bekonem i talerz ze stertą złotych naleśników.

RS

background image

26

– Wiesz już, co będziesz dzisiaj robił? – zapytała, gdy usiedli do stołu.

Jack starał się na nią nie patrzeć. Nie miał zaufania do tego jej

szlafroka, tym bardziej że Alayna przez cały czas żywo gestykulowała.

Pewnie by nie wytrzymał, gdyby raz jeszcze pokazała mu swoje kuszące

ciało.

Postanowił sobie, że jak najprędzej dokończy remont i jeszcze szybciej

stąd wyjedzie.

– Nie powiedziałaś mi, jaki zakres robót przewidujesz. – Jack

natychmiast zaczął wprowadzać w czyn swoje postanowienie.

– Frank uporał się z najgorszym, ale wciąż jeszcze pozostało dużo do

zrobienia. Na górze są dwie łazienki. – Alayna machała rękami jak wiatrak.

Widocznie nie umiała mówić bez pomocy rąk. – W jednej z nich przecieka

prysznic, ale obydwie należałoby trochę zmodernizować. W sypialniach też

chciałabym niektóre rzeczy zmienić. Trzeba powiększyć szafy, zrobić półki,

pomalować ściany i jeszcze parę innych drobiazgów. – Alayna wywijała

widelcem na wszystkie strony. – Bardzo bym chciała, żebyś najpierw zajął

się ścianą w jadalni. Jestem ciekawa, jak wygląda to drewno schowane pod

tapetą.

Jack spojrzał na nią i natychmiast tego pożałował. Policzki miała

zaróżowione, a w niebieskich oczach zobaczył oczekiwanie. Przyszła mu do

głowy idiotyczna myśl, żeby ją pocałować. Był ciekaw, jak wtedy by

wyglądała, jak by na niego patrzyła.

– Wobec tego zacznę od jadalni – powiedział, spuszczając wzrok z

powrotem na talerz.

– Czego będziemy potrzebowali?

– My? – Jacka mina zrzedła. – Masz zamiar mi pomagać?

RS

background image

27

– No, tak – bąknęła, jakby nagle się przestraszyła, że zrobiła coś złego.

– Ale jeśli nie chcesz, to nie muszę. Pomyślałam sobie tylko, że jeśli choć

trochę ci pomogę, to szybciej skończymy remont.

Jack stracił apetyt. Na samą myśl o tym, że Alayna będzie z nim

pracować, że całymi dniami będą blisko siebie, poczuł całkiem inny głód.

Zdążył już oderwać sporą część tapety, kiedy Alayna przyszła do

jadalni. Na szczęście nie była już w tym niebieskim szlafroku, tylko w

luźnych spodniach i męskiej koszuli. Choć była zapięta pod samą szyję, w

jakiś niewytłumaczalny sposób wciąż wyglądała bardzo pociągająco. Jacka

strasznie to zirytowało.

Kątem oka zauważył, jak podwija rękawy koszuli. Pomyślał, że

koniecznie musi jakoś wyperswadować jej to pomaganie. Obawiał się, że nie

wytrzyma pokusy i w końcu zachowa się niewłaściwie.

Ale ona była pełna entuzjazmu.

– Co mam robić? – zapytała z tym swoim zmysłowym, anielskim

uśmiechem na ustach.

Jack wskazał leżące wokół drabiny mokre strzępy papierowej tapety.

Był pewien, że Alayna nie zechce sobie brudzić rąk, obrazi się i pójdzie

stąd. I właśnie o to mu chodziło.

– Możesz pozbierać z podłogi te papiery i włożyć je do worka na

śmieci – powiedział, nie odrywając oczu od ściany.

– Tylko tyle?

Jack był bardzo zadowolony, kiedy usłyszał w jej głosie nutkę zawodu.

– Jeśli chcesz robić coś trudniejszego, to możesz naprawić prysznic.

– Nie mam pojęcia o hydraulice.

– Wobec tego pozbieraj papiery – polecił tonem człowieka, który za

chwilę straci resztki cierpliwości.

RS

background image

28

Ku jego wielkiemu zdziwieniu i jeszcze większemu niezadowoleniu,

Alayna zaczęła zbierać z podłogi strzępy tapety.

– Co będziemy robić, kiedy już zedrzesz ze ścian cały papier? –

zapytała.

Jack patrzył na nią zaskoczony. Własnym oczom nie wierzył. Alayna

zbierała kawałki mokrej tapety i nie kręciła nosem, nie sprzeczała się z nim.

Nawet nie narzekała! Po prostu robiła to, co kazał jej zrobić. Kobieta z

dobrej rodziny, lekarka, zniżała się do pracy fizycznej? Nie mógł tego pojąć.

Ta kobieta była wyjątkowa. W każdym razie zupełnie inna niż jego była

żona.

Jack potrząsnął głową, jakby w ten sposób dało się wyrzucić z niej

bolesne wspomnienia.

– Kiedy zdejmę tapetę, trzeba będzie oczyścić ścianę z kleju i

wszelkich pozostałości po papierze – mówił, nie odrywając się od pracy. –

Potem natrzemy ją porządnie olejem lnianym wymieszanym z odrobiną

terpentyny. Jeśli będzie ci się podobało, to polakierujemy ścianę, a jeśli nie,

to pomalujemy ją bejcą, a dopiero potem polakierujemy.

– Pozwolisz mi robić to wszystko z tobą? – zapytała Alayna z nadzieją,

do jakiej uprawniała ją użyta przez Jacka liczba mnoga.

Spojrzał na nią. Zobaczył w jej oczach niemal dziecięcą radość. Nie

chciał dać się zawojować tej radości, więc z powrotem wbił wzrok w ścianę.

– Zobaczymy – odparł.

– Fajnie! Uwielbiam malować – mówiła Alayna, wracając do

przerwanej pracy. – Nie wierzysz? – zapytała, kiedy Jack prychnął z

niedowierzaniem. – Kiedy otworzyłam swój pierwszy gabinet, miałam

bardzo mało pieniędzy. Lokal był ponury, więc koniecznie trzeba było go

jakoś ożywić. Przeprowadziłam kapitalny remont i wszystko sama

RS

background image

29

wymalowałam. Zrobiłam nawet fresk. Była na nim dżungla, a spoza drzew i

pnączy wyglądały zwierzęta.

Fresk z dżunglą, pomyślał Jack. Czy ona jest weterynarzem?

– Jaką masz specjalizację? – zapytał.

– Jestem psychologiem dziecięcym.

Jack omal nie spadł z drabiny. Najchętniej by uciekł, ale nie mógł.

Wobec tego ze zdwojoną energią zabrał się do pracy.

– Zajmuję się dziećmi maltretowanymi i porzuconymi –mówiła

Alayna. Nie miała pojęcia, jak bardzo wystraszyła Jacka tą informacją. To

był jej ukochany zawód. Nie przypuszczała, że ktoś może się bać

psychologa dziecięcego. Zwłaszcza duży i silny dorosły mężczyzna. –

Zwykle sąd przysyła mi pacjentów.

Skończyła zbierać papiery. Wepchnęła je do dużego plastikowego

worka. Wstała i patrzyła, jak Jack oczyszcza ścianę z resztek tapety.

– Mój mąż twierdził, że to nie ma sensu – odezwała się po chwili. –

Nienawidził malowania.

Posmutniała, przypomniawszy sobie inne sprawy związane z osobą

byłego męża. Przypatrywała się swoim dłoniom, machinalnie pocierając

palec, na którym kiedyś nosiła obrączkę.

– Nienawidził mojego gabinetu, mojej pracy i moich pacjentów –

dodała cicho. – Nie znosił wszelkiej niedoskonałości.

– Jesteś mężatką? – zapytał kompletnie zaskoczony Jack.

– Byłam. Wzięliśmy rozwód. A ty jesteś żonaty?

– Nie. Rozwiedziony.

– Długo byłeś żonaty? – zapytała. Pomyślała, że ta pustka w jego

oczach ma pewnie jakiś związek z nieudanym małżeństwem.

RS

background image

30

– Za długo – burknął. Musiał natychmiast zmienić temat. – W

skrzynce z narzędziami jest skrobaczka. Mogłabyś mi ją przynieść?

Alayna od razu się zorientowała, że Jack nie chce rozmawiać o swojej

byłej żonie. Rozumiała go, choć wiedziała, jak nieskuteczna jest obrana

przez Jacka taktyka uników.

Posłusznie otworzyła skrzynkę z narzędziami, wyjęła skrobaczkę i

podała ją Jackowi.

– Rozwód może być bardzo przykry – zauważyła. Miała nadzieję, że

zdoła go namówić do rozmowy na temat, którego starał się unikać.

Jedynym dowodem na to, że w ogóle ją usłyszał, było zgrzytanie

zębów. Musiał je bardzo mocno zacisnąć. Udawał, że ściana pochłania całą

jego uwagę.

– Czy twój rozwód był bardzo przykry? – Alayna nie dawała za

wygraną.

Jack udał, że nie słyszy pytania. Wściekle walił w ścianę mokrym

pędzlem. Zdzierał tapetę z taką złością, jakby była jego osobistym wrogiem.

To Alaynie wystarczyło. Już wiedziała to, czego nie chciał powiedzieć.

Jego rozwód był koszmarny. Z własnego doświadczenia wiedziała, jak

bardzo w takich sprawach pomaga rozmowa.

– Powiedz, Jack – poprosiła. – Bardzo źle było?

– Nie próbuj mi grzebać w mózgu, doktorku – warknął.

– Mówisz tak, jakbyś już miał jakieś doświadczenia z psychologami. –

Alayna wcale się nie obraziła. – Z tonu twojego głosu wnioskuję, że nie były

to dobre doświadczenia. Mam rację?

– Bingo – mruknął. – Wydałem fortunę. Wypruwałem z siebie

bebechy przed obcym facetem, który siedział w fotelu i od czasu do czasu

mruczał „mhm". Kiedy to nie pomogło, wpakowałem jeszcze większą kupę

RS

background image

31

pieniędzy w honorarium adwokata. – Powoli odwrócił się od ściany. Uśmie-

chał się gorzko. – Znam jednego faceta... Jemu naprawdę przydałaby się

solidna psychoanaliza. Polecam ci adwokata mojej byłej żony. Wydzierał mi

serce, wypuszczał ze mnie krew i ani na chwilę nie przestał się uśmiechać.

Badanie mózgu tej gnidy mogłoby się okazać pasjonujące.

Alayna słuchała uważnie. W słowach Jacka była gorycz, złość i

rozpacz, ale najważniejsze, że w ogóle zaczął mówić.

– Koty, dzieci, adwokaci – wyliczyła na palcach, jakby sporządzała

listę. Uśmiechnęła się do Jacka. – Czy jest jeszcze ktoś lub coś, czego nie

lubisz?

– Jest! – Jack nachmurzył się jeszcze bardziej, choć Alayna zaledwie

przed chwilą mogłaby przysiąc, że to niemożliwe. Rzucił jej skrobaczkę. –

Nie znoszę psychologów o anielskich buziach. Potrafią nieźle zajść

człowiekowi za skórę. Masz zamiar tak gadać przez cały dzień, czy trochę

mi pomożesz?

– Zdziwisz się, ale potrafię mówić i pracować jednocześnie – odparła

nie zrażona. – A ty?

– Owszem. Pod warunkiem, że temat jest interesujący. Tak się złożyło,

że ten temat śmiertelnie mnie nudzi.

RS

background image

32

ROZDZIAŁ TRZECI

– Maudie mi powiedziała, że wynajęłaś nowego fachowca.

– Wyobrażam sobie, co ci nagadała! – Alayna podała Mandy szklankę

mrożonej herbaty. Westchnęła zrezygnowana i usiadła na fotelu

naprzeciwko kuzynki.

– Zaraz sobie przypomnę – Mandy udała, że przywołuje w pamięci to,

co usłyszała od Maudie. – Mówiła coś o Franku, który cię naciągnął na kilka

tysięcy dolarów, i o tym, jaka z ciebie idiotka i że masz za miękkie serce.

Potem opowiadała o tym człowieku, który ci teraz remontuje dom. Maudie

twierdzi, że to przystojniak i że wynajęłaś go tylko po to, żeby zaspokoić ten

swój nienasycony apetyt na seks i...

– Trafiła w dziesiątkę – prychnęła Alayna. – Właśnie o to mi chodziło.

– I mówiła także – ciągnęła niewzruszona Mandy – że ten facet

ukradnie ci jeszcze więcej forsy. To chyba wszystko. W każdym razie ja nic

więcej sobie nie przypominam.

– Czyżby? – zapytała Alayna.

– Masz rację! – Mandy się roześmiała. – Było tego jeszcze trochę, ale

powtórzyłam ci tylko najciekawsze rzeczy.

– Kocham Maudie jak rodzoną matkę, ale czasami miałabym ochotę ją

udusić – westchnęła Alayna.

– Nie denerwuj się – uspokajała ją Mandy. – Ona naprawdę dobrze ci

życzy.

– Tylko to jedno ją usprawiedliwia! – Alayna też w końcu się

roześmiała.

Lubiła tę starszą panią o sercu kwoki pilnującej piskląt i manierach

kaprala.

RS

background image

33

– Gdzie on jest? Myślałam, że wpadając do ciebie bez uprzedzenia,

trafię na jakieś gorszące sceny.

– Pojechał do miasta po materiały.

– No cóż, wobec tego zobaczę go innym razem. Widzę, że sporo się tu

zmieniło, odkąd byłam u ciebie po raz ostatni – zauważyła Mandy.

Miała rację. Frank doprowadził dom do stanu używalności, a Jack

przez dziesięć dni wytężonej pracy zrobił jeszcze więcej.

– To prawda – odrzekła Alayna. – Niestety, ciągle pozostaje mnóstwo

do zrobienia – dodała z westchnieniem.

– Wszystko w swoim czasie. – Mandy, jak zwykle, była pełna

optymizmu.

– To jest właśnie problem: czas – zasępiła się Alayna.

– Nie wiem, ile czasu mi zostało. Co będzie, jeśli zadzwonią z sądu, że

mają jakieś bezdomne dzieci? Teraz nie miałabym ich gdzie ulokować.

– Nie martw się, zdążysz – zapewniła ją Mandy. – Mówiłam ci już,

jaka jestem z ciebie dumna?

– Co najmniej tysiąc razy. – Alayna się zarumieniła. Była naprawdę

zakłopotana.

– Przyzwyczaj się, że będę to powtarzać przy każdej okazji. Niewiele

kobiet podjęłoby się tej pracy, a takie, które potrafiłyby ją dobrze wykonać,

można policzyć na palcach jednej ręki.

– Tak bardzo bym chciała robić to naprawdę dobrze westchnęła

Alayna. – Z Billym i Molly jakoś sobie radzę, ale i tak wciąż się boję. Co

będzie, jeśli sprawię tym dzieciom zawód? Zrobiłabym im w ten sposób

więcej krzywdy niż dobra.

– Na pewno ich nie zawiedziesz! – Mandy serdecznie uścisnęła dłoń

kuzynki. – Masz za sobą lata doświadczeń w pracy z nieszczęśliwymi

RS

background image

34

dziećmi. A, co najważniejsze, naprawdę chcesz im pomóc. Niczego więcej

ci nie potrzeba. Może jeszcze ogromu miłości, ale to też w sobie masz. W

nadmiarze.

– Dziękuję. – Alayna się wzruszyła. – Bardzo potrzebowałam dobrego

słowa. Zwłaszcza po tej awanturze z kierowcą autobusu. Nie udało mi się

przekonać go, żeby zmienił swoją decyzję. W wydziale transportu też nic

nie wskórałam.

– Nie przejmuj się tym starym zrzędą. Jaime aż się pali do tego, żeby

wozić dzieciaki do szkoły. Wiesz, że lubi być użyteczny. – Mandy pochyliła

się i pocałowała Alaynę w policzek. – Bardzo jesteśmy radzi, że tu

zamieszkałaś i że czujesz się na Ranczu Złamanego Serca jak u siebie w

domu.

– Bo u was naprawdę jest jak w domu – westchnęła Alayna. Zamyśliła

się na chwilę. – Pamiętasz, jak byłyśmy małe i tatuś nas tutaj przywoził?

Rozkładałyśmy się obozem w jednym pokoju.

– To były piękne czasy – zadumała się Mandy. – Sam zawsze miała

jakieś szalone pomysły. Pamiętasz, jak natarłyśmy Merideth włosy papką z

mąki i oliwki dla dzieci, kiedy spała?

– Jak mogłabym zapomnieć! – roześmiała się Alayna. –Merideth była

wściekła. Nienawidziła brudu. Zawsze musiała być czysta i pachnąca.

– Ani trochę się nie zmieniła – śmiała się Mandy. – Jest tak samo

grymaśna i drobiazgowa jak kiedyś.

– Przepraszam – odezwał się męski głos.

Alaynie serce podeszło do gardła. Odwróciła się. Na skraju tarasu stał

Jack.

– Ależ mnie wystraszyłeś – powiedziała.

RS

background image

35

– Przepraszam. Chciałem ci pokazać próbki kolorów, ale skoro jesteś

zajęta, to zaczekam.

Odwrócił się i zamierzał odejść, ale Alayna mu nie pozwoliła.

– Zostań – poprosiła. – Chciałabym cię przedstawić mojej kuzynce,

Mandy McCloud Barrister. To właśnie jest Jack Cordell – zwróciła się do

Mandy.

Mandy się uśmiechnęła. Jack zauważył, że uśmiech rozświetla nie

tylko jej twarz, ale i oczy. Tak samo uśmiechała się Alayna. Jej oczy też

rozjaśniały się od uśmiechu.

– Witaj, Jack. Dużo o tobie słyszałam. – Mandy wyciągnęła do niego

rękę. – Muszę przyznać, że Maudie miała rację.

Jack doskonale pamiętał, co i w jaki sposób ta kobieta o ostrym języku

mówiła o Franku. Mógł się tylko domyślać, co opowiadała o nim.

– Dzień dobry – odrzekł i uścisnął dłoń Mandy.

– Muszę jechać – powiedziała Mandy. – Jaime i Jesse wkrótce wrócą

do domu i będą chcieli coś zjeść. A może przyjedziecie do nas na obiad?

Będziemy bardzo radzi. Mój mąż i syn też chcieliby cię poznać – Mandy

zwróciła się do Jacka. – Co ty na to?

Alayna zauważyła malujące się na twarzy Jacka przerażenie. Widziała,

jak z całych sił zaciska palce na próbkach, które chciał jej pokazać.

Uważała, że wieczór spędzony w towarzystwie szczęśliwej rodziny

mógłby mu dobrze zrobić. Jack miał jak najgorsze doświadczenia z

własnego małżeństwa, więc pewnie nawet nie wiedział, że istnieją na

świecie szczęśliwe pary.

– Dziękujemy za zaproszenie – powiedziała, zanim zdążył się

odezwać. – Bardzo chętnie odwiedzimy was na Ranczu Złamanego Serca.

RS

background image

36

– Ty i dzieci możecie jechać, ale ja zostanę – burknął Jack. – Nie

przepadam za spotkaniami towarzyskimi. Zresztą mam robotę. Przepraszam.

Odwrócił się na pięcie i szybko odszedł. Jakby uciekał.

– Czy ja coś złego powiedziałam? – zaniepokoiła się Mandy.

– Skądże. – Alayna objęła kuzynkę.

Zeszły z tarasu, Alayna odprowadziła Mandy do samochodu.

– Jack jest jakiś taki... – mówiła Alayna. – Sama nie wiem, jak to

określić. Smutny? Zgorzkniały? Ale przede wszystkim uparty.

– Nie jest niebezpieczny?

Alayna się roześmiała. Zaraz jednak spoważniała. Mandy naprawdę się

o nią niepokoiła.

– Nie – zapewniła, choć nie bardzo wiedziała, skąd ma tę pewność. –

Nie jest niebezpieczny, tylko wściekły. Jest zły na cały świat, ale na pewno

nie jest niebezpieczny.

– Ale przywieziesz do nas dzieciaki? – dopytywała się Mandy.

– Jasne, że przywiozę. O której mamy przyjechać?

Jack zdjął z furgonetki dziesięciolitrowy pojemnik z farbą i postawił

go na ziemi. Musiał chwilę odpocząć. Otarł pot z czoła, podparł się pod

boki. Zerknął na podjazd. Mandy właśnie odjeżdżała.

Powiedziała, że ma syna, myślał zdenerwowany. Chciała, żebym jadł

obiad w towarzystwie jej syna. I tak ledwo mogę znieść te obiady z Alayną i

dziećmi. Towarzystwa rodziny na pewno bym nie wytrzymał.

Zimny pot wystąpił mu na czoło. Jack obawiał się, że nie tylko by nie

wytrzymał. Mógłby nie przeżyć takiej konfrontacji.

Alayna wróciła tuż przed zachodem słońca. Szybko położyła dzieci

spać. Pozbierała porozrzucane w łazience ubranka, powiesiła rzucone byle

jak ręczniki.

RS

background image

37

Skończył się kolejny pracowity dzień. Alayna pomyślała, że zajrzy

jeszcze na chwilę do dzieci, sprawdzi, czy śpią i czy się nie poodkrywały.

Potem będzie się mogła położyć.

Stanęła nad łóżeczkiem Molly. Uśmiechnęła się i poprawiła otulający

dziewczynkę kocyk. Molly westchnęła, mocniej przytuliła do siebie

wyleniałego misia bez oka. Ten miś był jedyną rzeczą, jaką dziewczynka

miała, kiedy przywieziono ją do Alayny. Misia i ubranie na grzbiecie.

Jej historia była bardzo smutna i wcale nie wyjątkowa. Matka Molly

była narkomanką. Całymi dniami uganiała się za następną działką albo za

jakimś mężczyzną, który mógłby kupić jej porcję narkotyku. Czasem nawet

na kilka dni z rzędu zostawiała Molly zupełnie samą, bez żadnej opieki i bez

jedzenia.

Wreszcie sąsiedzi z bloku, w którym Molly mieszkała z matką,

poinformowali o tej sytuacji pogotowie opiekuńcze. W ten sposób Molly

trafiła do Alayny.

Fizycznie Molly nie bardzo ucierpiała, ale emocjonalne rany widać

było na każdym kroku. Dziecko nigdy się nie uśmiechało, mówiło mało i

nawet na chwilę nie spuszczało z oczu swego misia.

Alayna odgarnęła kosmyk włosów z twarzyczki Molly, pochyliła się i

pocałowała małą w czółko. Dopiero od dwóch tygodni miała Molly w domu,

a już ją pokochała. Nie rozumiała, dlaczego Bóg postanowił pobłogosławić

dzieckiem matkę Molly, dla której dziecko było tylko ciężarem. Dlaczego

jej nie chciał dać dzieci? Alayna oddałaby wszystko, żeby tylko móc urodzić

własne dziecko.

Przecież mam dzieci, przypomniała sobie, odganiając ponure myśli.

Na razie dwoje, ale obiecali, że dadzą więcej.

RS

background image

38

Poszła do pokoju Billy'ego. Chłopczyk jak zwykle spał na brzuchu, a

skopany kocyk leżał obok łóżka. W bezwładnej rączce Billy trzymał

samochodzik.

Billy nigdy nie zasypiał normalnie, jak zwykłe dziecko. Walczył ze

snem, jakby to był potwór, który chce go pożreć.

Alaynie zależało na tym, żeby dzieci przyzwyczaiły się do stałego

rozkładu zajęć, więc codziennie kładła je do łóżka o ósmej. Jednak Billy

zawsze brał ze sobą jakąś zabawkę. Bawił się, dopóki sen go nie zmorzył.

Alayna wiedziała o przeszłości Billy'ego znacznie mniej niż o losach

Molly. Nie domyślała się, jakie straszne przeżycia sprawiły, że chłopiec tak

bardzo bał się zasnąć. Gdy go o to pytała, nie odpowiadał, tylko zmieniał

temat. Robił to po mistrzowsku.

Alayna wiedziała tylko tyle, że zanim do niej trafił, był już w innej

rodzinie zastępczej. Powiedziano jej, że w tamtym domu nie układało mu się

najlepiej.

Westchnęła. Wyjęła z rączki chłopczyka samochodzik i postawiła go

na półeczce obok łóżka. Podniosła z podłogi koc, okryła nim chude plecki

Billy'ego.

Miała nadzieję, że kiedyś wreszcie pozna jego tajemnicę, dowie się,

jakie koszmary go prześladowały. Dopiero wtedy mogłaby spróbować mu

pomóc.

Pocałowała Billy'ego w czoło. Gdyby nie spał, nie pozwoliłby jej na

takie czułości. Uśmiechnęła się.

Wyszła z pokoju zadowolona, że dzieci śpią spokojnie. Teraz pozostał

jej już tylko Jack.

RS

background image

39

Schodziła ze schodów. Myślała o wizycie u Mandy. Miło spędziła ten

dzień. Z radością patrzyła, jak Billy i Molly funkcjonują w normalnej

rodzinie. Udawało im się to coraz lepiej.

A jednak ani na chwilę nie przestała myśleć o Jacku. Jego przerażenie

na myśl o uczestniczeniu w rodzinnym obiedzie świadczyło o tym, że

nienawidzi spotkań towarzyskich, ale nie tylko. Alayna wiedziała, że to coś

znacznie poważniejszego. Była zdecydowana dowiedzieć się, dlaczego tak

dziwnie zareagował na zaproszenie Mandy.

Wyszła na ganek i spojrzała na chatkę. Światło się nie paliło. Była

pewna, że Jack znacznie później chodzi spać.

Rozejrzała się dokoła. W zapadającym zmierzchu zauważyła nad

stawem sylwetkę mężczyzny. Siedział bez ruchu na starym pomoście. Był

taki samotny, a jednocześnie niesłychanie pociągający.

Takiemu mężczyźnie trudno się było oprzeć.

Zeszła z ganku i poszła w stronę pomostu. Z każdą chwilą coraz lepiej

widziała muskularne ramiona Jacka. Głowę oparł na kolanach, przygarbił

się. Patrzył w lustrzaną taflę wody.

Maudie ma rację, pomyślała Alayna. On naprawdę jest bardzo

przystojny.

Zaraz jednak przypomniała sobie, że nic jej z tego nie przyjdzie. Nie

miała prawa myśleć o Jacku Cordellu jako obiekcie seksualnym. O żadnym

mężczyźnie nie miała prawa myśleć w ten sposób. Jako kobieta nie miała

Jackowi nic do zaoferowania. Na szczęście mogła mu się przydać jako psy-

cholog. Była pewna, że potrafi wygnać z jego duszy demony, które ukradły

mu uśmiech i sprawiły, że stał się zgorzkniałym wrakiem człowieka.

Przypuszczała, że nie będzie zadowolony z jej towarzystwa, a mimo to

weszła na pomost.

RS

background image

40

– Ominął cię świetny obiad – powiedziała.

Mięśnie na plecach Jacka się napięły, ale nie odwrócił głowy. Nawet

się nie odezwał.

Alayna ani myślała rezygnować tylko dlatego, że nie okazał

zainteresowania jej osobą.

– Myślę że polubiłbyś i Jesse'a, męża Mandy, i ich syna Jaime'a.

Jack zmrużył oczy. Patrzył na czerwoną słoneczną kulę, która już

prawie całkiem schowała się za wzniesieniem na drugim brzegu stawu.

– Nie przepadam za spotkaniami towarzyskimi – mruknął. Alayna

usiadła obok niego na pomoście. Podciągnęła kolana do góry i owinęła

wokół nóg brzeg sukienki.

– Już to mówiłeś. – Pochyliła głowę, chcąc dostrzec jego twarz. – A

mimo to uważam, że polubiłbyś Jesse'a i Jaime'a. Molly i Billy bardzo ich

lubią, a oni niełatwo nawiązują kontakty z obcymi.

Jack milczał. Alayna westchnęła i także zapatrzyła się w zachodzące

słońce. Niebo fascynowało feerią barw: czerwienią, delikatną purpurą,

fioletem i błękitem.

– Ależ to piękne! – szepnęła, nieodmiennie zachwycona tym

fantastycznym widokiem.

Jack tylko mruknął coś pod nosem. Nie było to wiele, ale Alayna

ucieszyła się, że jednak udało jej się osiągnąć maleńki sukces. Nie miała

zamiaru się poddawać. W końcu nie musiała z nim rozmawiać. Mogła razem

z nim podziwiać zachód słońca.

Milczeli. W przedwieczornej ciszy słychać było kumkanie żab i granie

świerszczy. Alaynie zebrało się na wspomnienia.

– Kiedy byłam mała, zawsze spędzałam lato na Ranczu Złamanego

Serca – powiedziała właściwie do siebie. – Codziennie przychodziłyśmy na

RS

background image

41

pomost z kuzynkami, żeby podziwiać zachód słońca. To wspaniały widok.

Kolorowo, dramatycznie i trochę smutno.

– Dlaczego smutno? – Jack wreszcie na nią spojrzał. Alayna

uśmiechnęła się do niego. Była bardzo zadowolona, że zdołała go

sprowokować.

– Właściwie sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami. Znów zapatrzyła

się w zachodzące za wzgórzami słońce. –Zachód słońca oznaczał koniec

dnia. Miałyśmy o jeden dzień wakacji mniej, jeden dzień zbliżał nas do

chwili pożegnania. Właśnie dlatego robiło nam się smutno.

Alayna objęła rękami kolana. Na chwilę wróciła myślami w świat lat

dziecinnych.

– Mieszkałyśmy setki kilometrów od siebie i właściwie spotykałyśmy

się tylko w czasie wakacji, a mimo to byłyśmy bardzo zżyte ze sobą. –

Spojrzała na Jacka. – Czy ty masz jakąś rodzinę?

– Mam – burknął, nie odrywając wzroku od zachodzącego słońca.

– Brata? Siostrę? Rodziców? – wypytywała go Alayna. Koniecznie

chciała nakłonić Jacka do mówienia.

– Każdego z wymienionych. Oprócz siostry.

Sięgnął po butelkę. Stała za jego nogą i dlatego Alayna nie zauważyła

jej wcześniej. Butelka była opróżniona do połowy. Jack przytknął butelkę do

ust, przechylił. Zagulgotało.

– Jesteś pijany? – zapytała Alayna.

– Jeszcze nie – odparł i otarł usta wierzchem dłoni.

– Masz zamiar się upić?

Odwrócił się do niej. Alayna mocno zacisnęła ręce na kolanach. Tak

bardzo chciała wygładzić zmarszczki, jakie smutek wyżłobił wokół jego ust.

RS

background image

42

A przecież nie wolno jej było tego robić. Jack był obcym człowiekiem i nie

życzył sobie żadnej ingerencji w swoje prywatne sprawy.

– Może – mruknął i podał jej butelkę. – Nie chciałabyś się ze mną

napić?

Alayna wiedziała, że ją wypróbowuje. Był przekonany, że odmówi.

Żeby mu zrobić na złość, wzięła butelkę, dokładnie wytarła szyjkę brzegiem

sukienki i pociągnęła solidny łyk.

Oczy omal nie wyszły jej z orbit. Wachlowała się dłonią, jakby w ten

sposób dało się ochłodzić piekącą kulę, którą czuła w gardle.

Jack zabrał jej butelkę. Bał się, żeby nie rozlała alkoholu.

– Wygląda na to, że sam będę się musiał upić – powiedział.

Wypił łyczek, odstawił butelkę i spojrzał na Alaynę. Zauważyła, że

jeden kącik jego ust uniósł się o milimetr. A więc jednak się uśmiechał.

Przynajmniej w pewnym sensie. Ten półuśmiech zmienił twarz Jacka nie do

poznania. Zniknął z niej wyraz niezadowolenia, oczy nabrały blasku, ożyły.

Usta miał wilgotne od alkoholu i zaczerwienione od butelki, którą do

nich przyciskał. Wyglądały kusząco, jakby zapraszały.

Alayna nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, żeby

przycisnąć do nich swoje wargi.

Tymczasem Jack coraz wyraźniej się uśmiechał. Po chwili wyglądał

jak normalny, pogodny człowiek.

Nachylił się nad Alayną. Poczuła jego gorący, pachnący alkoholem

oddech.

Czyżby chciał mnie pocałować, pomyślała i serce podeszło jej do

gardła.

Jack wyciągnął rękę. Dotknął policzka Alayny.

RS

background image

43

– Uśmiechnąłeś się – wyszeptała. – Nigdy dotąd nie widziałam, jak się

uśmiechasz.

– Nie miałem powodu – mruknął, patrząc jej prosto w oczy. – Masz

najpiękniejsze oczy na świecie. Niebieskie. Chyba nigdy w życiu nie

widziałem takich niebieskich oczu. Można by się w nich utopić.

Alayna się nie poruszała. Chłonęła komplementy jak gąbka. Tak

bardzo potrzebowała dobrego słowa. Jack przesunął palcem po jej ustach.

– Mięciutkie – szepnął. –I takie słodkie.

Jego twarz znalazła się tak blisko twarzy Alayny, że ich usta się

zetknęły. Raz. Potem drugi. Alayna poczuła, że zalewa ją gorąca fala.

Jack przytulił ją do siebie. Dopiero wtedy się przestraszyła.

W ostatniej chwili przypomniała sobie, że do niczego się nie nadaje, że

jest co najwyżej w połowie kobietą. Zimną, zupełnie niepociągającą. Były

mąż bez przerwy jej to powtarzał. Niby wszystko miała w porządku, niczego

jej nie brakowało, ale nie umiała złożyć tego wszystkiego w całość w taki

sposób, żeby zadowolić mężczyznę.

Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby znów coś się jej nie udało.

Zwłaszcza teraz, kiedy powoli zaczynała nabierać pewności siebie, kiedy

była o krok od spełnienia najskrytszych marzeń. Musiała być silna i

opanowana. Gdyby znów się załamała, gdyby stała się niezdolną do życia

kupką nieszczęścia, nie zdołałaby pomóc żadnemu opuszczonemu dziecku.

A przecież dwoje malców już miała w domu, a następne miały wkrótce

przyjechać.

– Nie. – Z największym trudem odsunęła się od Jacka. Pod powiekami

czuła piekące łzy. – Proszę.

Patrzył na nią oszołomiony. Krew pulsowała mu w skroniach,

pożądanie paliło żywym ogniem. Widział opuszczoną głowę Alayny, jej

RS

background image

44

uniesione ramię. Pomyślał, że wygląda, jakby zasłaniała się przed ciosem.

Była przerażona.

Co mnie napadło, myślał Jack. Dlaczego ośmieliłem się zrobić coś

takiego? Przecież nie chciałem się wdawać w żaden romans. Nie z tą

kobietą! Za nic na świecie nie chciałem jej skrzywdzić. To prawdziwy anioł.

Zasługuje na mężczyznę, który zechce dać jej dzieci. Ona tak bardzo ich

pragnie.

– Przepraszam – wymamrotał. – Ja...

Nie potrafił znaleźć słów. Mógłby jej powiedzieć jedynie prawdę.

Prawdą było zaś to, że bardzo jej pragnął. Potrzebował jej. Potrzebował jej

ciepła, jej współczucia, radości życia, jaka promieniowała z każdego jej

ruchu. Niestety, nie miał niczego, co mógłby jej podarować w zamian za te

wszystkie skarby.

Jack chwycił butelkę i zerwał się na równe nogi. Szedł szybko po

starych deskach pomostu. Właściwie prawie biegł. Uciekał. Od Alayny, od

pokusy. Od samego siebie. Od wspomnień, które go prześladowały.

RS

background image

45

ROZDZIAŁ CZWARTY

Alayna doskonale znała metodę uników. Zarówno z doświadczeń

zawodowych, jak i osobistych. Bez trudu zauważyła, że Jack także ją

stosuje.

Miała nadzieję, że uda jej się przekonać go, że ta metoda do niczego

nie prowadzi, nie rozwiązuje żadnych problemów. Znacznie lepszym, wręcz

jedynym sposobem radzenia sobie w trudnych sytuacjach jest mówienie.

Ale jak miała go przekonać, skoro sama też stosowała taktykę uników.

I to wobec Jacka.

Westchnęła i zabrała się do ścielenia łóżka. Przez okno sypialni widać

było ukrytą w cieniu dębów chatkę, w której mieszkał Jack.

Przecież on remontuje mój dom, pomyślała. Ciągle kręci mi się pod

nogami, nieustannie muszę go widzieć. Nie zdołam go unikać.

– Alayno!

– Tu jestem, Billy! – zawołała, wychodząc z sypialni.

Dzieci właśnie schodziły ze schodów. Alayna uśmiechnęła się do nich,

choć wiele ją to kosztowało.

– Gotowi do szkoły? – zapytała.

Przykucnęła, poprawiła wstążkę, którą przedtem wpięła we włoski

Molly.

Molly skinęła głową i na dowód wyciągnęła przed siebie misia. Ale

tylko na chwilkę. Natychmiast z powrotem go do siebie przytuliła.

Alayna pocałowała Molly w policzek.

– Zapakowałeś przybory do matematyki? – zapytała Billy'ego.

– Tak – westchnął i wzniósł oczy ku niebu.

– Tak, przygotowałem – poprawiła go Alayna.

RS

background image

46

– Tak, przygotowałem – powtórzył bez entuzjazmu.

Na wszelki wypadek jednak zajrzała do plecaka. Wolała sama

sprawdzić, czy chłopiec rzeczywiście wszystko zapakował. Potem szybko

przytuliła go do siebie i nawet zdążyła pocałować.

– Udało mi się! – roześmiała się, kiedy od niej odskoczył. Billy

starannie wycierał dłonią policzek. Minę miał niewesołą.

– Wiem, że to uwielbiasz – kpiła z niego Alayna. Billy znów wzniósł

oczy ku niebu, a Molly się roześmiała.

Alayna puściła do niej oczko.

Rozległ się klakson i Alayna wyprowadziła dzieci na ganek. Przed

domem stała furgonetka. Alayna pomachała ręką siedzącemu za kierownicą

Jaime'owi.

– Miłego dnia – zawołała do biegnących przez dziedziniec dzieci.

Wróciła do pustego i cichego domu. Ale ów spokój nie miał trwać

długo. Za chwilę czekało ją spotkanie z Jackiem. Zawsze przychodził zaraz

po tym, jak wyprawiła Molly i Billy'ego do szkoły.

Alayna trochę się niepokoiła jego stosunkiem do dzieci. Nie chodzi o

to, że był dla nich niedobry. Jack traktował je jak powietrze. Nawet wtedy,

kiedy jedli razem obiad, otaczał się niewidzialną ścianą, żeby dzieci, broń

Boże, nie mogły się do niego zbliżyć.

Robił to chyba bez żadnego konkretnego powodu, jakby na wszelki

wypadek, bo spędzał w towarzystwie Billy'ego i Molly tak niewiele czasu,

że o żadnym zbliżeniu i tak nie mogło być mowy. Zazwyczaj w pośpiechu

połykał jedzenie, przepraszał i uciekał do chatki, jakby go ktoś gonił. Alayna

nie miała wątpliwości, że ich unikał. Dokładnie tak samo jak ona unikała

Jacka.

Znów westchnęła i poszła do kuchni.

RS

background image

47

Nienawidziła siebie za to tchórzostwo. Wiedziała, że musi widywać

Jacka. Uważała, że to, co zaszło wieczorem na pomoście, zdarzyło się z jej

winy, a nie z jego. W końcu Jack jest tylko mężczyzną. Mężczyzną z krwi i

kości. Cóż w tym dziwnego, że miał ochotę na seks?

Problem polegał na tym, że Alayna była kobietą tylko w połowie.

Może nie aż tak, ale na pewno nie była stuprocentową kobietą. Wszystkie

części jej ciała były na właściwym miejscu. Miała nawet związane z nimi

emocje i pragnienia, lecz to wszystko nie było ze sobą połączone tak, jak

być powinno. W rezultacie jej kobiecość nie działała na mężczyzn. Alayna

wolała przyznać się do tego braku, aniżeli udawać, że wszystko jest w

porządku.

Już dawno doszła do tego wniosku. Gdy tylko uprawomocnił się

wyrok sądowy i naprawdę przestała być żoną Aleksa. Właśnie wtedy

zdecydowała się na samotne życie. Mogła i chciała być szczęśliwa bez

mężczyzny, żyć pełnią życia.

Wszystko doskonale sobie zaplanowała. Pogodziła się z losem,

niczego od niego nie chciała. Nie przewidziała tylko, że jej ciało – wbrew

rozumowi – zapragnie mężczyzny. Wczorajsza przygoda dowiodła, że to

możliwe.

Boże wielki, pomyślała zrozpaczona. Jak ja się mogłam tak wygłupić?

Jak ja teraz spojrzę Jackowi w oczy?

Zacisnęła pięści. Postanowiła go przeprosić go. Uznała, że nie ma

innego wyjścia. Skoro musi się z nim spotkać...

Wyjęła z lodówki jajka, bekon, masło i mleko.

Postanowiła przeprosić Jacka przy śniadaniu. Musiała mu

wytłumaczyć, dlaczego tak głupio się wczoraj zachowała, choć naprawdę

marzyła o tym, żeby się z nim kochać.

background image

48

– Alayna?

Karton z mlekiem wypadł jej z ręki. Potem na podłogę upadły jajka i

napoczęta kostka masła. Alayna popatrzyła na leżący u jej stóp śmietnik, a

potem powoli podniosła głowę.

W drzwiach kuchni stał Jack. Zakłopotany, miął w dłoniach czapkę.

Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, ale oboje wiedzieli, że

chodzi o wczorajszy wieczór. Za dnia Alayna czuła się jeszcze bardziej

upokorzona niż w porze zapadającego zmierzchu.

Wiedziała, że Jack ma do niej żal. Poznała to po tym, że ciągle stał w

drzwiach. Nie chciał nawet wejść do kuchni, nie chciał się do niej zbliżyć.

Przykucnęła i gołymi rękami zaczęła zbierać z podłogi rozpaćkane

produkty.

Jak mogła w tych warunkach nie przyjąć do wiadomości własnych

ograniczeń i niedoskonałości?

– Przestraszyłeś mnie – powiedziała. – Przepraszam za ten bałagan.

Zaraz zrobię śniadanie, tylko najpierw trochę tu posprzątam.

Łzy zakręciły się jej w oczach. Otarła je wierzchem dłoni. Ze

zdwojoną energią zabrała się do sprzątania.

Poczuła, jak palce Jacka zaciskają się na przegubie jej dłoni.

– To ja ciebie powinienem przeprosić.

Pochyliła głowę i zacisnęła powieki. Marzyła o tym, żeby zapaść się

pod ziemię. Nie mogła znieść takiego upokorzenia.

Nie zapadła się. W każdym razie nie sama. Kiedy otworzyła oczy, Jack

wciąż jeszcze był przy niej.

– To nie twoja wina. – Pociągnęła nosem. – Jestem taka niewydarzona.

W każdej dziedzinie.

– Nie chodzi o mleko. Przepraszam cię za wczoraj. Ja...

RS

background image

49

Alayna wstrzymała oddech. Wiedziała, że jeśli teraz, zaraz nie powie

tego, co ma mu do powiedzenia, to już nigdy nie odważy się tego zrobić.

– To również nie twoja wina – Wyszarpnęła rękę i odsunęła się od

Jacka. – Nie powinnam była dopuścić do tego, żeby sprawy tak daleko

zaszły.

Podeszła do zlewu, oddarła spory kawałek ręcznika papierowego.

Wzięła ze stołu miskę i tak uzbrojona wróciła do sprzątania bałaganu. I do

Jacka. Sprzątała zawzięcie. Przez cały czas pamiętała o tym, żeby nie

pokazywać Jackowi twarzy.

– Dlaczego?

Zamarła. Po chwili znów zbierała skorupy jajek. Tak zawzięcie, jakby

od tego miało zależeć jej życie.

– Ponieważ w sprawach seksu jestem do niczego. Wiedziałam o tym,

ale... Po prostu się zapomniałam. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

Jack patrzył na nią oniemiały. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał.

– W sprawach seksu jesteś do niczego? – powtórzył. Myślał, że może

się przesłyszał.

– Jestem beznadziejna.

– Skąd to wiesz?

Alayna przestała wycierać podłogę. Spojrzała na niego.

– Z doświadczenia – odparła i wróciła do przerwanej pracy.

Jack wciąż na nią patrzył. Na końcu języka miał co najmniej tysiąc

pytań, ale zanim zadał choćby jedno z nich, już o nich zapomniał.

Nie mógł oderwać oczu od zgrabnej pupy Alayny. Poruszała się w tym

samym rytmie, co wycierająca podłogę ręka.

Na szczęście w porę się otrząsnął. Przypomniał sobie wczorajszy

wieczór. Doskonale pamiętał, jak Alayna zareagowała na jego pocałunek.

RS

background image

50

Jak spragniona pieszczoty kobieta, czyli zupełnie normalnie. Jack nie

zauważył, żeby jej czegoś brakowało.

Skąd jej przyszło do głowy, że jest do niczego, pomyślał. Na pewno

jakiś facet jej to wmówił. Głowę dam sobie uciąć, że w łóżku jest

rewelacyjna.

– Mało brakowało, a dałbym się nabrać – powiedział.

– Ja nie żartuję. – Znów pociągnęła nosem.

– A ja wcale tak nie uważam. Wprost przeciwnie.

Alayna się wyprostowała. Spojrzała na niego. Nie mogła się

powstrzymać. Ciekawość wzięła górę.

– To znaczy: jak? – zapytała.

– Niezła z ciebie laska.

– Niezła laska? – powtórzyła Alayna. Nie wierzyła własnym uszom.

– Ano tak! – Jack klepnął się w udo. – Fantastyczna laska.

Alayna patrzyła na niego z niedowierzaniem. Tak bardzo chciała, żeby

to była prawda, a jednak...

Niemożliwe, pomyślała. Jack się pomylił. Nic w tym dziwnego.

Przecież on mnie wcale nie zna.

Roześmiała się gorzko, wrzuciła zużyte ręczniki do miski, zaniosła je

do zlewu.

– Co ci zrobić na śniadanie? – zapytała.

Jack miał ochotę porozmawiać z nią dłużej na temat walorów jej

kobiecości, ale doszedł do wniosku, że lepiej dać sobie spokój. Dla

własnego dobra i dla dobra Alayny. Nie chciał się wiązać, a i ona nie

potrzebowała komplikacji, jakie mogłyby wyniknąć z romansu z mężczyzną

pokroju Jacka.

– Może być ta jajecznica, którą zebrałaś z podłogi.

RS

background image

51

– Nie mogę zrobić jajecznicy z jajek... – zaczęła.

Dopiero po chwili zorientowała się, że Jack z niej żartował. Przestała

się denerwować. Była szczęśliwa, że wydarzenia poprzedniego wieczoru

niczego między nimi nie zepsuły, że nie będzie się musiała wstydzić ani

usprawiedliwiać. A do tego jeszcze okazało się, że pod ponurą powłoką Jack

ukrywa poczucie humoru. Alayna miała się więc z czego cieszyć.

– Wobec tego robimy jajecznicę – powiedziała. – Ale ze świeżych

jajek.

Alayna weszła na strych. Poruszone jej wejściem drobinki kurzu

zatańczyły w promieniu wpadającego przez maleńkie okienko słońca.

Podniosła pokrowiec osłaniający duży drewniany stół. Czule

pogłaskała stare drewno. Uśmiechnęła się. Cała wielka rodzina mieściła się

przy tym stole. Wynoszono go do ogrodu i tam jadano posiłki. A ile przy

tym było radości...

Stół musiał mieć co najmniej sześćdziesiąt lat. Ojciec Alayny mówił

kiedyś, że należał do jego babki. Alayna nie pamiętała, kiedy wyniesiono go

na strych. Zapewne dwadzieścia lat temu, gdy jej matka robiła generalny

remont domu.

Ofelia McCloud nienawidziła Rancza Złamanego Serca i corocznych

rodzinnych spotkań. Bez przerwy narzekała na stary dom, na jego prostotę i

brak miejskiej elegancji. Grymasiła, że na wsi nie ma nic do roboty: można

co najwyżej patrzeć, jak trawa rośnie. Żeby jakoś ją udobruchać, ojciec

Alayny pozwolił żonie przebudować Dom nad Stawem zgodnie z jej

własnymi upodobaniami. Przebudowa zajęła dwa lata i przez całe dwa lata

matka Alayny prawie na nic nie narzekała.

Pomimo tego, że tak się od siebie różnili, rodzice Alayny bardzo się

kochali i obdarzyli tą miłością swoje dziecko.

RS

background image

52

Alayna pragnęła kontynuować rodzinną tradycję. A ponieważ nie

miała własnych dzieci, przygarnęła cudze, takie, które nie zaznały miłości.

Patrzyła na stół i już wyobrażała sobie siedzącą przy nim gromadę

roześmianych i rozdokazywanych dzieciaków. Uśmiechnęła się do własnych

myśli.

– Alayno!

– Jestem na strychu – zawołała.

Poczuła się tak, jakby przyłapano ją na wagarach. Bo, rzeczywiście,

zamiast pomagać Jackowi w naprawianiu poręczy, wymknęła się na strych.

Właściwie nie wiadomo po co.

– Co ty tu robisz? – zapytał Jack.

Stał na ostatnim schodku i zaglądał na strych. Alayna nie mogła się

dość napatrzeć na jego potężne bary. Bardzo się jej podobał opadający na

czoło kosmyk włosów. Wmawiała sobie, że przemożna chęć odgarnięcia

tych włosów z jego czoła to nic innego, jak tylko przejaw instynktu

macierzyńskiego.

Na szczęście potrafiła zdobyć się na uczciwość i przyznać, że jej

odruch ma niewiele wspólnego z instynktem macierzyńskim. Nie była w

stanie kochać się z mężczyznami, ale nie przeszkadzało jej to czuć do nich

pociągu. Zwłaszcza do tego konkretnego mężczyzny.

– Szukam skarbów. – Uśmiechnęła się do Jacka. – A konkretnie:

mebli. Takich, które mogłabym jeszcze wykorzystać.

– Skoro tak... – Jack wszedł na strych. Podszedł do stołu i zajrzał pod

osłaniający go pokrowiec. – Fajny stół. Stary, ale jeszcze niczego sobie.

Chcesz, żebym go zniósł na dół?

– Chciałabym, tylko nie wiem, czy damy radę.

RS

background image

53

– Raczej nie. – Jack podniósł jeden koniec stołu. – Jest bardzo ciężki.

Chyba że... Moglibyśmy odkręcić nogi. Łatwiej byłoby nim manewrować.

Zrzucił pokrowiec z mebla. Alayna aż jęknęła na widok

pokrywającego blat sporego zacieku.

– Dach przecieka, ale tym zajmiemy się później. – Jack pochylił się

nad stołem. Uważnie przyglądał się zniszczonej desce. – Szkoda takiego

mebla.

– Myślisz, że można go naprawić? – zapytała z nadzieją w głosie.

Jack od razu się domyślił, że z tym stołem wiążą się drogie jej sercu

wspomnienia. Przesunął dłonią po zniszczonym blacie. Modlił się w duchu,

żeby zaciek okazał się płytszy, niż się to wydawało na pierwszy rzut oka.

– W zasadzie nie zajmuję się meblami – powiedział z wahaniem. –

Obawiam się, że byłoby taniej kupić nowy stół, niż naprawiać ten. Ale jeśli

chcesz, to mogę zawieźć go do miasta i zapytać o opinię fachowca.

– Nie trzeba – westchnęła Alayna. – Wierzę ci na słowo.

Odwróciła się. Widocznie patrzenie na zniszczony stół sprawiało jej

przykrość. Wyszła na schody.

Jackowi zrobiło się smutno. Zapragnął przytulić do siebie Alaynę. Ale

ona już była na dole.

Jeszcze raz obejrzał sobie stół. Pomyślał, że chciałby wiedzieć, co

takiego przypominał Alaynie ten stary mebel, że jego strata zdołała

pozbawić ją radości życia. Na szczęście w porę się opamiętał. Wzruszył

ramionami i zszedł ze strychu.

Nic mnie to nie obchodzi, powtarzał sobie w myślach. Mam własne

kłopoty i naprawdę nie muszę brać sobie na głowę cudzych.

RS

background image

54

Jack nasłuchiwał. Kiedy jednak dźwięk się nie powtórzył, wrócił do

oczyszczania stołu. Nie był pewien, czy uda mu się uratować ukochany

mebel Alayny, ale chciał przynajmniej spróbować.

Razem z kierowcą ciężarówki, który przywiózł farbę do naprawy

dachu, znieśli stół ze strychu. Alayny nie było wtedy w domu, więc o

niczym nie wiedziała. Jack nie miał zamiaru wtajemniczać jej w swoje

plany. Nie chciał rozbudzać nadziei, dopóki nie był pewien, że uda mu się

doprowadzić mebel do stanu używalności.

Starał się przekonać samego siebie, że nie robi tego po to, żeby

uszczęśliwić Alaynę. Kochał drewno i nie lubił, kiedy niszczało.

– Nie oszukuj się, Cordell – mruknął do siebie, prostując grzbiet. – Nie

możesz znieść widoku smutnej buzi. Zwłaszcza kiedy ta buzia należy do

pięknej kobiety. Zawsze byłeś durniem i jak dotąd nic się w tej sprawie nie

zmieniło.

Mocniej docisnął do blatu papier ścierny. I wtedy znów rozległ się ten

dźwięk. Jakby rozpaczliwe miauczenie kota. Tym razem Jack poszedł

zobaczyć, co się dzieje.

– Chodź tu, kotku. Kici, kici – usłyszał wołanie. Czyżby to była Molly,

pomyślał zdziwiony.

Wytężył wzrok. Próbował dostrzec coś w ciemności nocy. Tuż obok

ganku Domu nad Stawem zobaczył jakiś jasny punkt. Pośpieszył w tamtą

stronę.

Dziewczynka klęczała przy drewnianej kracie zamykającej przestrzeń

pod gankiem.

– Molly?

Odskoczyła i przewróciła się na plecy. Była przerażona.

RS

background image

55

Przez cały czas pobytu Jacka w Domu nad Stawem Molly nie

odezwała się do niego ani słowem. Tylko patrzyła. Obserwowała uważnie,

gotowa uciec, gdyby zrobił niewłaściwy ruch.

Jack był bliski rozpaczy. Nie chciał, żeby dzieci go lubiły, ale nie

pragnął też, żeby się go bały. Nie miał pojęcia, jak wybrnąć z tej idiotycznej

sytuacji.

Spojrzał w stronę domu. Chciał zawołać Alaynę, żeby zajęła się tą

małą, ale kot zamiauczał znowu.

Molly pisnęła. Z obawą patrzyła na Jacka, ale widocznie kot okazał się

ważniejszy niż jej własny strach, bo nie uciekła.

Jack westchnął i przykucnął obok dziewczynki. Miał nadzieję, że jak

stanie się mniejszy, to ona choć trochę mniej będzie się bała. Nie udało się.

Molly i tak była przerażona.

– Co ty tu robisz po nocy? – zapytał. – Już dawno powinnaś spać.

Nie odezwała się. Nawet powieka jej nie drgnęła. Patrzyła na niego,

jakby Jack był strasznym potworem, zjadającym na kolację wyłącznie małe

chude dziewczynki.

– Czy Alayna wie, że tu jesteś? – zapytał.

Molly pokręciła głową. Wbiła pięty w ziemię, odrobinę się od niego

odsunęła.I znów rozległo się rozpaczliwe miauczenie.

Molly przewróciła się na brzuch, podpełzła do kraty.

Jack położył się obok niej, ale w ciemnościach niewiele widział.

– Czy to Kapitan Jinx? – zapytał.

Molly skinęła główką.

– Boli go – powiedziała, pokazując paluszkiem przestrzeń pod

gankiem.

– Skąd wiesz?

RS

background image

56

Jack był zaszokowany tym, że dziewczynka w ogóle się do niego

odezwała. Spróbował dostrzec coś w ciemnościach.

– Płacze. Nie słyszysz?

Jack bardzo się starał, lecz nie mógł nic zobaczyć. Wyciągnął z

kieszeni spodni malutką latarkę. Ledwie się poruszył, Molly natychmiast

znów od niego odskoczyła.

– To latarka – wyjaśnił. Kilka razy włączył i wyłączył latarkę, żeby

zademonstrować dziewczynce, jak to działa. – Widzisz?

Patrzyła na niego z obawą. Jack westchnął i ułożył się z powrotem na

brzuchu. Oświetlił latarką kratę. Dopiero teraz zobaczył, że w kracie jest

spora dziura. Z tej dziury spoglądały na Jacka dwa wystraszone kocie

ślepka.

Przesunął latarkę tak, żeby móc przyjrzeć się kotu. Już przedtem

brzydki i wyleniały, teraz wyglądał jeszcze gorzej. Futerko miał we krwi,

jedno ucho wisiało na cienkim kawałku skóry. Kapitan Jinx musiał stoczyć

walkę z innym bezdomnym kotem.

Jack wyłączył latarkę. Nie chciał, żeby Molly zobaczyła

pokiereszowanego kota.

– Posłuchaj, Molly – powiedział, podnosząc dziewczynkę z ziemi.

Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał ją mocno, choć malujące się w

jej oczach przerażenie sprawiało mu niewypowiedzianą przykrość.

– Kapitan Jinx jest ranny.

Oczy Molly zrobiły się wielkie jak spodki. Spojrzała pod ganek, ale

nic nie mogła zobaczyć. Usta jej zadrżały, w oczach zakręciły się łzy.

Jackowi serce omal nie pękło.

– Idź po Alaynę – poprosił. – Powiedz, żeby mi przyniosła ręcznik.

Możesz to zrobić?

RS

background image

57

Molly skinęła głową. Wyrwała się Jackowi i pognała do domu. Nocna

koszulka plątała jej się wokół nóżek.

Jack prędko ściągnął z siebie koszulę. Chciał wyciągnąć kota, zanim

Molly wróci. Wolał, żeby nie widziała Kapitana Jinksa w takim żałosnym

stanie.

Wsunął dłoń w dziurę w kracie, chwycił, pociągnął z całej siły.

Nadpróchniałe drewno odskoczyło. Teraz już mógł się wczołgać pod ganek.

– Już dobrze, kocie – mówił, zbliżając się do pokaleczonego

zwierzątka. – Postaraj się nie zapominać, że jestem tu po to, żeby ci pomóc.

Zamiast odpowiedzieć, Kapitan Jinx nastroszył sierść.

– No cóż, ja też za tobą nie przepadam – mruknął Jack, narzucając na

kota własną koszulę.

Owinął zwierzaka i wsadził sobie pod pachę. Bardzo się starał, żeby

nie sprawić mu dodatkowego bólu. Powoli wycofywał się z wąskiej dziury,

kiedy poczuł, jak ktoś dotyka jego stopy.

– Jack?

Odetchnął z ulgą. To była Alayna.

– Mam kota – powiedział. – Gdzie Molly?

– W domu. Kazałam jej zostać z Billym.

– Dobry pomysł!

Jack wypełznął spod ganku. Przewrócił się na plecy i nabrał w płuca

świeżego powietrza. Musiał zmrużyć oczy, bo w tym czasie ktoś zapalił

światło na ganku.

Zobaczył pochyloną nad sobą twarz Alayny.

– Skaleczyłeś się. – Dotknęła rany na jego brzuchu.

– To tylko zadrapanie – mruknął.

RS

background image

58

Myślał, że teraz Alayna zabierze rękę, ale nie zrobiła tego. Przesuwała

palcami po jego skórze, oczyszczając zadrapanie i drażniąc wszystkie

zakończenia nerwowe. Dotykała go delikatnie, współczująco, a jemu

zdawało się, że to masaż erotyczny.

Od tamtego wieczoru na pomoście ani razu go nie dotknęła. Jack także

nie próbował się do niej zbliżyć. Po prostu nie śmiał. Tańczyli wokół siebie

jak bokserzy, unikający nawzajem swych ciosów. Ale teraz Alayna go

dotykała.

Jack leżał bez ruchu. Przeklinał się za to, że nie odsunął jej dłoni, a

jednocześnie modlił się, żeby broń Boże ona sama jej nie cofnęła.

– Alayno – westchnął, zakrywając jej rękę swoją dłonią.

„W sprawach seksu jestem do niczego". Odczytał te słowa w jej

spojrzeniu tak dokładnie, jakby były wypisane dużymi literami. Doskonale

pamiętał, jak mu to powiedziała. Ona widocznie też sobie o tym

przypomniała, bo zaczerwieniła się i spuściła oczy.

– Przepraszam! – Cofnęła dłoń i zacisnęła ją w pięść.

Jack chciał jej powiedzieć, żeby go dotykała, że to bardzo przyjemne

uczucie, ale się nie odważył. Ani jej, ani jemu dodatkowe komplikacje nie

wyszłyby na zdrowie.

– Co z Kapitanem Jinksem? – zapytała Alayna.

– Nie znam się na zwierzakach, ale na oko rzecz biorąc, jest nieźle

pokiereszowany – odparł Jack zadowolony ze zmiany tematu.

– Zadzwonię po Sam. – Alayna podniosła się z klęczek. – To moja

kuzynka. Jest weterynarzem.

Jack syknął. Odwrócił się plecami od stołu, na którym Samanta

zaszywała rany Kapitana Jinksa. Kot był znieczulony i prawdopodobnie nic

RS

background image

59

nie czuł. Za to Jack czuł każde ukłucie igły, jakby wbijano ją w jego własne

ciało. Bez znieczulenia.

– Mandy jest twoją siostrą? – zapytał, chcąc oderwać myśli od tego, co

działo się za jego plecami.

– Tak. I Merideth. Mam wrażenie, że jeszcze jej nie znasz.

Jack zerknął przez ramię, ale zaraz z powrotem odwrócił głowę. Nie

mógł patrzeć na to, co Samanta wyprawiała z nieszczęsnym kotem.

– Tylko mi tu nie zemdlej.

– Nie zemdleję – obiecał Jack. – Chyba że każesz sobie pomagać.

– Wole pracować sama.

– Mam nadzieję, że kot się z tego wyliże. Alaynie serce by pękło,

gdyby nie przeżył. Dzieciakom zresztą też.

– Wyliże się, wyliże! Będzie miał kilka blizn więcej, ale na pewno

przeżyje.

Jackowi kamień spadł z serca. Nie przepadał za kotami, ale nie

oznaczało to, że lubił patrzeć na ich cierpienie. No i na cierpienie ludzi,

którzy koty kochają. Choćby Alayna...

Przypomniał sobie, jak wspaniale się czuł, gdy jej dłoń wędrowała po

jego brzuchu. Pamiętał, jak się zdenerwowała, kiedy przytrzymał jej dłoń o

sekundę za długo. Zanim odwróciła głowę, zdążył jeszcze dostrzec malującą

się w jej oczach tęsknotę. Nie chciał, żeby cierpiała, ale czuł, że tak się

dzieje. Jack podejrzewał, że za sprawą byłego męża.

Spojrzał na Samantę. Pochylała się nad stołem i pracowicie cerowała

poszarpane futerko Kapitana Jinksa. Jack pomyślał, że być może ma

niepowtarzalną okazję, żeby dowiedzieć się czegoś o przeszłości Alayny.

– Alayna mi mówiła, że jest po rozwodzie – zaczął.

– Aha.

RS

background image

60

– Znałaś jej męża?

– No.

Jack uniósł oczy ku niebu. Wyciąganie informacji z tej kobiety było

gorsze niż wyrywanie zęba.

– Wygląda na to, że wyszła z tego z nieźle pokiereszowaną psychiką. –

Jack mimo wszystko nie dawał za wygraną. – Chodzi mi o to, że po tamtych

przeżyciach straciła pewność siebie. Przynajmniej w niektórych sprawach.

– Chcesz wiedzieć, czy jej mąż był parszywym dupkiem? – Samanta

nie myślała niczego owijać w bawełnę. – Jeszcze jakim!

Jack spojrzał na nią. Natychmiast znów musiał się odwrócić plecami,

bo Samanta właśnie czyściła ranę na kocim boku.

Jackowi zebrało się na mdłości, ale jakoś zdołał się opanować.

Pomyślał sobie, że ta kobieta musi mieć nerwy ze stali.

– Co on jej zrobił? – zapytał.

Samanta podniosła głowę. Spojrzała na Jacka tak, że aż go

zamroczyło. Jakby uderzył głową w ścianę.

– Po co ci to?

– Po prostu jestem ciekaw. – Wzruszył ramionami.

– Dlaczego nie zapytasz Alayny? – Samanta znów zajęła się wyłącznie

kotem.

– Nie chcę jej sprawiać przykrości.

– Ja też.

Jack sądził, że na tym rozmowa się skończyła, że już niczego więcej

nie dowie się od Samanty. Nie docenił jej.

– Widziałeś kiedyś pobitą kobietę? – zapytała po chwili milczenia.

– No – skinął głową. – Na zdjęciach.

RS

background image

61

– To możesz sobie wyobrazić, jak Alayna wyglądała po rozwodzie. A

ten gnój nawet palcem jej nie dotknął. – Popukała się palcem w czoło. – Tu

jej to zrobił. Zabawiał się jej psychiką. Wmówił jej, że nie jest kobietą.

Alayna jest najmądrzejszą, najserdeczniejszą i najbardziej współczującą

kobietą na świecie. I w dodatku piękną. Ale ten drań sprawił, że ona w to nie

wierzy.

Następnego dnia Jack pracował sam. Alayna zostawiła mu kartkę z

wiadomością, że musi pojechać do miasta, ale on był prawie pewien, że to

tylko unik. Nie chciała się z nim widzieć i kropka.

Nie miał do niej o to żalu. Zapewne wstydziła się swojego zachowania.

Jack wciąż nie mógł przejść do porządku dziennego nad tym, co mu

powiedziała Samanta. Oczywiście, wierzył jej. Jednak trudno mu było

zrozumieć, że taka kobieta jak Alayna mogłaby paść ofiarą przemocy

emocjonalnej. Choć z drugiej strony nic dziwnego, że stała się łatwym

celem. Jest serdeczna, kochająca i czuła. Pewnie robiła wszystko, co w

ludzkiej mocy, żeby zadowolić tego potwora, który się nad nią znęcał.

Jack rozprostował plecy. Na chwilę przerwał naprawianie miedzianego

dachu.

Nie pozwól, żeby cię to obchodziło, powtarzał sobie po raz setny tego

rana. Zrób, co do ciebie należy, i spływaj. Wzdłuż białej linii na szosie, jak

najdalej stąd.

Na drodze jakiś pojazd wzbił chmurę pyłu. Nie był to mikrobus

Alayny, lecz furgonetka. Dzieci wróciły ze szkoły, a Alayny wciąż nie było

w domu.

Gdyby i jego nie było, dzieci po prostu zostałyby w domu same. Jack

nie musiałby za nie odpowiadać. Nie chciał brać odpowiedzialności za

RS

background image

62

nikogo. Zwłaszcza za te dzieci. Nie chciał się do nich zbliżać. Za nic na

świecie!

Pośpiesznie zbierał narzędzia. Miał nadzieję, że zdąży wrócić do

chatki, zanim dzieci pojawią się w domu.

Nie zdążył. Furgonetka podjechała pod ganek właśnie wtedy, kiedy

schodził z drabiny.

Drzwi furgonetki otworzyły się, Billy i Molly wyskoczyli na ścieżkę,

zaś Jaime natychmiast odjechał, wzbijając tumany kurzu i trąbiąc jak

opętany.

Jack poczuł się jak schwytane w pułapkę zwierzę. Molly już pędziła

przez trawnik. Mysie ogonki podskakiwały razem z nią, nieodłączny miś

tkwił pod jej pachą. Dziewczynka zatrzymała się przed Jackiem, podniosła

główkę do góry.

– Kotek? – Spojrzała na niego pytająco.

Tego się nie spodziewał. Do głowy mu nie przyszło, że mała może do

niego nie tylko podejść, ale jeszcze się odezwać. Ruchem głowy wskazał

ustawione na ganku pudełko.

Molly wbiegła na ganek, uklękła obok pudełka i zajrzała do środka.

– Kotek! – szepnęła uradowana. – Koteczek!

Spojrzała na Jacka i uśmiechnęła się. Zerwała się szybciutko,

podbiegła do niego i chudziutkimi rączkami objęła go za nogi.

Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Mało brakowało, a byłby się

rozpłakał.

Pochylił się. Bardzo powoli. Ostrożnie podniósł dłoń i położył ją na

jasnej główce dziewczynki.

– Nie martw się, on wyzdrowieje – mówił, głaszcząc Molly po głowie.

– Sam opatrzyła mu rany i obiecała, że szybko się zagoją.

RS

background image

63

– Gdzie Alayna? – Billy stał obok i patrzył na nich spode łba.

Jack ostrożnie odsunął oplatające jego kolana rączki Molly.

Dziewczynka natychmiast znów podbiegła do pudełka z kotem.

– Pojechała do miasta. – Jack podniósł z ziemi skrzynkę z narzędziami.

– Wróci?

Usłyszał w głosie chłopca przestrach, choć jego oczy nie wyrażały

niczego poza głęboką niechęcią do Jacka.

– Wróci – odparł.

– Kiedy?

– Nie wiem.

Billy rzucił tornister na ziemię.

Jack niemal usłyszał, jak chłopcu kłębią się w głowie szalone myśli.

Chata wolna, nikogo nie ma w domu, można poszaleć. Jack mógł sobie

tylko wyobrazić, jak narozrabia Billy, zanim wróci Alayna.

Ponieważ był w tym domu jedynym dorosłym, musiał coś zrobić, żeby

nie dopuścić do żadnej rebelii. Przypomniał sobie, jak postępowała Alayna,

kiedy dzieci wracały ze szkoły do domu.

– Zanieś tornister do swojego pokoju – powiedział. –I zacznij odrabiać

lekcje.

– Nie muszę słuchać twoich poleceń! – Billy ani myślał się poddawać.

– Owszem, musisz.

– A niby dlaczego?

– Bo jestem większy od ciebie.

Billy przyglądał się Jackowi, jakby rozważał, jakie ma szanse.

Wzruszył ramionami.

– Dobra – mruknął, podnosząc z ziemi tornister. –Chodź, Molly,

idziemy.

RS

background image

64

Jack patrzył, jak dzieci znikają za drzwiami domu. Nie dowierzał

Billy'emu. Chłopakowi z całą pewnością coś chodziło po głowie. Nie

wiedział, co to takiego, ale był pewien, że nic dobrego. Gdyby było inaczej,

wciąż jeszcze stałby przed nim, kwestionując jego prawo do wydawania

poleceń. Ten dzieciak był uparty jak osioł.

Nie było sensu wracać do chatki. Skoro już wdał się w rozmowę z

dziećmi, to równie dobrze mógł dokończyć naprawiania dachu.

Jack westchnął i wdrapał się na drabinę. Przeklinał Alaynę za to, że

zostawiła go samego. Chciał, żeby wróciła, zanim Billy zdąży wypróbować

na nim któryś ze swoich niezawodnych sposobów.

RS

background image

65

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jack usłyszał, że drzwi się otwierają. Wychylił się poza krawędź dachu

i zobaczył, jak Billy przemyka się przez taras. Ze swego stanowiska na

drabinie miał doskonały widok na całą okolicę, więc mógł swobodnie

obserwować ruchy Billy'ego.

Chłopiec rozejrzał się na wszystkie strony, a kiedy upewnił się, że nikt

go nie widzi, pobiegł do stodoły.

Teraz już Jack wiedział na pewno, że chłopiec chce coś zbroić. Ale w

końcu co go to mogło obchodzić? Alayna wynajęła go do wyremontowania

domu, a nie do opieki nad dziećmi. Wobec tego zajął się tym, co do niego

należało – naprawianiem dachu.

Jednak nie mógł się powstrzymać, żeby co jakiś czas nie zerknąć na

stodołę.

Po co ten mały tam poszedł, myślał poirytowany. Powinien siedzieć w

domu i odrabiać lekcje, jak mu kazałem.

Po dwóch tygodniach życia obok Alayny i dzieci Jack znał na pamięć

ich codzienny rozkład zajęć. Musiał się z nim zapoznać, jeśli nie chciał co

chwila wpadać na Billy'ego czy Molly. Spotykał się z nimi tylko podczas

obiadu. A i wtedy prędko połykał swoją porcję i natychmiast uciekał do

chatki.

Z porządku dnia wynikało, że w tej chwili dzieci powinny siedzieć w

swoich pokojach i odrabiać lekcje, zaś Alayna powinna przygotowywać

wieczorny posiłek. Ale Alayny nie było w domu.

– A niech to wszyscy diabli! – zaklął pod nosem.

RS

background image

66

Znów zerknął w stronę stodoły. Zaniepokoił się nie na żarty, bo

wydało mu się, że dostrzegł nikłą smużkę dymu. Po chwili był już zupełnie

pewien, że to dym.

Jack pospiesznie zszedł z drabiny. Pobiegł do stodoły. Zwolnił dopiero

przy samych wrotach. Chciał złapać Billy'ego na gorącym uczynku. No i

miał nadzieję, że uda mu się choć trochę go wystraszyć.

Zadowolony z siebie stanął przy ścianie stodoły i zajrzał do środka.

Billy siedział oparty plecami o stare deski i palił papierosa. Nadymając

policzki jak balony, niezdarnie wydmuchiwał dym. Obok niego na klepisku

leżała paczka papierosów i pudełko ściągniętych z kuchni zapałek.

– Nie wiedziałem, że palisz – odezwał się Jack, stając przed chłopcem.

Zanim zdążył do niego podejść, Billy zerwał się na równe nogi. Rękę z

papierosem schował za plecami.

– Kto ci powiedział, że palę? – zawołał, wyzywająco patrząc Jackowi

w oczy.

Jack omal się nie roześmiał. Chłopak miał tupet! Dym snuł mu się za

plecami, papierosy i zapałki leżały na klepisku, a on tymczasem w żywe

oczy wszystkiemu zaprzeczał.

Jack oparł się plecami o ścianę stodoły. Najpierw przykucnął, a potem

usiadł, prostując przed sobą długie nogi.

– Nikt. – Wziął pudełko z papierosami i obracał je na wszystkie strony.

– Zobaczyłem papierosy i pomyślałem sobie, że są pewnie twoje.

– Nie ukradłem ich, jeśli o to ci chodzi.

– Czy powiedziałem, że je ukradłeś?

Billy zrobił krok w jego kierunku. Jednak przez cały czas był

przyczajony, gotów do ucieczki, gdyby sprawy przybrały niewłaściwy obrót.

– Kupiłem je od jednego chłopaka w szkole. Za pieniądze na lunch.

RS

background image

67

– Ile zapłaciłeś?

– Trzy dolce.

– Sporo. – Jack pokręcił głową. Zajrzał do pudełka. Było tam mniej niż

pół paczki. – Zdążyłeś wypalić połowę?

Kiedy się okazało, że Jack nie ma zamiaru na niego wrzeszczeć ani go

bić, jak zapewne czynili wszyscy znani Billy'emu mężczyźni, chłopiec

odważył się usiąść obok niego. Ale nie za blisko. Na wszelki wypadek wolał

zachować bezpieczny dystans.

– Coś ty? Ten chłopak miał tylko pół paczki. – Billy podetknął

Jackowi pod nos nadpalony papieros. – To mój pierwszy – pochwalił się.

– Dzieci, które palą papierosy, przestają rosnąć. Wiesz o tym? –

zapytał Jack.

– Wiem, wiem! – Billy machnął ręką. – Dorośli zawsze tak mówią o

wszystkim, co fajne.

– Mogę zapalić jednego? – zapytał Jack. Nie czekając na pozwolenie,

wytrząsnął papierosa z paczki.

– Jasne, czemu nie – zgodził się Billy. Zaraz poczuł się raźniej. Miał

towarzystwo i to nie byle jakie.

Jack włożył sobie papierosa do ust, wziął zapałki. Wyjął jedną z nich,

potarł o paznokieć. Natychmiast buchnął jasny płomyk.

– O rany! – Billy aż jęknął z podziwu. – Jak ty to robisz?

– Nie mam pojęcia. – Jack przypalił sobie papierosa i wcisnął zapałkę

w ziemię. – Gdzieś się tego nauczyłem.

Wciągnął dym tak, żeby się nie zaciągnąć. Nie chciał się zakrztusić

przy dzieciaku. Miał zamiar dać chłopcu nauczkę. Zamierzał to zrobić w

taki sam sposób, jak uczynił to przed laty jego ojciec.

– Zapalisz? – Wytrząsnął z pudełka kolejnego papierosa.

RS

background image

68

– Jasne. Czemu nie? – Billy się do niego przysunął. Wsunął sobie

papierosa w usta, a Jack mu go przypalił.

Billy się zaciągnął. Oczy stanęły mu w słup, zgiął się wpół i zaczął

strasznie kaszleć.

– Co jest? Masz kość w tym papierosie, czy co? – kpił z niego Jack.

Kilka razy mocno klepnął chłopca w plecy.

– Chyba tak! – wyjąkał Billy, kiedy udało mu się złapać oddech.

Twarz miał zieloną, oczy mokre od łez, ale trzymał fason.

Siedzieli obok siebie i w milczeniu palili papierosy. A właściwie Billy

palił, bo Jack nie przepadał za papierosami. W młodości ojciec skutecznie

zniechęcił go do tego nałogu.

Papieros tlił się sam. Jack co jakiś czas wydmuchiwał dym, żeby Billy

myślał, że on także pali.

Ledwie chłopiec skończył drugiego papierosa, Jack podał mu

następnego. Billy wciąż jeszcze się uśmiechał. Coraz słabiej, ale jednak się

uśmiechał. Był bardzo blady, lecz wziął papierosa i nawet podziękował, gdy

Jack mu go przypalił.

– Alayna byłaby wściekła, gdyby się dowiedziała, że tak sobie tutaj

razem palimy – zauważył Billy.

– Pewnie tak. – Jack od niechcenia skinął głową.

– Dzieci nie powinny palić papierosów – dodał, jakby Jack o tym nie

wiedział.

Jack zsunął kapelusz na twarz, żeby chłopiec nie zauważył jego

uśmiechu.

– Ale one i tak palą – mruknął. – Niektóre nawet mniejsze od ciebie. A

w ogóle to ile ty masz lat?

RS

background image

69

– Siedem – odparł z dumą Billy. Wyprostował się przy tym, żeby

wydać się większym, niż był w rzeczywistości. – Niedługo skończę osiem.

Jack wyjął z paczki następnego papierosa. Zapalił go i podał

Billy'emu. Chłopiec i tego przyjął, choć tym razem nie tak łapczywie jak

dwa poprzednie. Nawet nie zauważył, że Jack już nie pali.

Twarz Billy'ego nabrała zielonkawego odcienia.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Jack.

– Jasne – odparł Billy, choć zabrzmiało to trochę fałszywie. Spojrzał

na Jacka. – Chyba nie powiesz Alaynie, że paliliśmy papierosy?

– A niby po co miałbym jej mówić? – Jack wzruszył ramionami.

Billy całkiem się uspokoił. Siedział z papierosem w zębach i

szklanymi oczami patrzył przed siebie. Jego twarz z zielonej stała się biała

jak płótno.

Jack wiedział, że to już nie potrwa długo. Żal mu było chłopca.

Wiedział, jak będzie cierpiał, ale nie znał lepszego sposobu przekonania

upartego dziecka, że nie powinno palić papierosów. Wiedział z własnego

doświadczenia, że dzieci rzadko słuchają rodziców. Uważają, że dorośli są

głupi albo – w najlepszym wypadku – staroświeccy. Jack kiedyś tak samo

myślał o własnym ojcu.

Od tamtej pory świat prawie się nie zmienił. Tylko osobista

perspektywa zmienia się, w miarę jak człowiek robi się coraz starszy.

– Jack?

– No?

– Nie czuję się zbyt dobrze.

Jack spojrzał na chłopca. Rozczochrane i trochę za długie brązowe

włosy. Spłowiałe luźne dżinsy z plamami od trawy na kolanach. Wysokie

adidasy, oczywiście nie zasznurowane. Za duża koszulka z emblematem

RS

background image

70

Chicago Bulls. Billy wyglądał dokładnie tak samo jak setki innych

chłopców, których Jack widywał na ulicach. Wszyscy oni szukali własnej

osobowości i własnego miejsca na świecie.

Mój syn nigdy tego wszystkiego nie doświadczy, pomyślał Jack. Zaraz

jednak odpędził od siebie tę myśl. Sprawiała zbyt wiele bólu.

– Coś cię boli? – zapytał.

Nie chciał się zanadto spoufalać z tym dzieciakiem. I tak już na zbyt

wiele sobie pozwolił. Billy oparł głowę na ramieniu Jacka.

– Żołądek – jęknął. Rzucił na ziemię nadpalonego papierosa, chwycił

się za brzuch. – Jakbym miał w środku pranie. Kręci się i pieni...

– Będziesz wymiotował?

– Ja... – Billy nachylił się do przodu, oparł się na rękach i zakrył usta

dłonią.

Jack wstał. Postawił chłopca na nogi. Jedną ręką objął go wpół, a

drugą podtrzymywał włosy, żeby nie spadały na twarz. Billy wymiotował.

– Umieram – jęczał pomiędzy jednym skurczem żołądka a drugim. –

Na pewno zaraz umrę.

– Nie tak szybko, synku – pocieszał go Jack. – Na pewno nie umrzesz

od tego. Ale idę o zakład, że już nigdy w życiu nie weźmiesz do ust

papierosa. Mam rację?

Na samo wspomnienie papierosów Billy'emu żołądek wywrócił się na

lewą stronę.

– W życiu! Nigdy więcej nie będę palił. Przysięgam – zaklinał się.

Jack pogłaskał go po mokrym od potu czole. Chłopiec miał pod

włosami bliznę.

Odruchowo przyłożył rękę do serca Billego. Biło mocno, rytmicznie.

A więc żył. A jego syn nie.

RS

background image

71

Szybko cofnął rękę. Zacisnął pięść.

– Już dobrze? – zapytał.

Billy się wyprostował. Spróbował nabrać powietrza w płuca. Udało

się.

– Tak – jęknął. – Chyba tak.

– Billy!

Jack i Billy jednocześnie spojrzeli na wrota.

Alayna stała w progu stodoły przerażona i oniemiała. Patrzyła to na

nich, to na prawie pustą paczkę papierosów i walające się po klepisku

niedopałki. Wreszcie wszystko zrozumiała.

– Jak mogłeś? – szepnęła, patrząc z wyrzutem na Jacka. – Jak mogłeś!

– krzyknęła.

Podbiegła do Jacka, zabrała mu Billy'ego i przytuliła go do piersi.

– Ja... – Chłopiec usiłował coś powiedzieć, lecz Alayna mocno

przyciskała go do siebie.

– Już dobrze, Billy – uspokajała go, trzymając go jak najdalej od

Jacka. – Zaprowadzę cię do domu, umyję...

Rzuciła Jackowi mordercze spojrzenie, po czym pomaszerowała do

Domu nad Stawem. Ani na chwilę nie wypuściła Billy'ego z objęć.

Jack patrzył, jak ciągnęła za sobą nieszczęsnego chłopca. Jej nieme

oskarżenie bardzo go zabolało. A przecież nie powinno go to obchodzić. Ani

trochę.

Może to i lepiej, pomyślał w końcu. Lepiej, że się wścieka na mnie, niż

miałaby się pieklić na małego. Billy zasługuje na jej miłość i na jej opiekę.

Potrzebuje tego. A ja nie potrzebuję.

Był zadowolony, że udało mu się nauczyć tego obcego chłopca czegoś,

czego on sam nauczył się od swojego ojca. Czego nie zdoła nauczyć

RS

background image

72

własnego syna. Czego powinien nauczyć Billy'ego rodzony ojciec. Ale

ojciec Billy'ego przepadł bez wieści, a Jack akurat był na miejscu we

właściwej chwili. Dlatego właśnie on musiał przeprowadzić tę lekcję. Zrobił

to tak samo spokojnie i tak samo starannie, jak kiedyś zrobił to jego własny

ojciec.

Jack był z siebie dumny.

– Gdzie Jack? – spytała ponuro Molly.

– Nie mam pojęcia – odparła Alayna. Przez cały wieczór bardzo się

starała nie patrzeć na puste miejsce przy stole. – Może nie jest głodny

– Akurat – mruknął Billy. – Pewnie się schował. Po tym, jak na niego

nawrzeszczałaś... A on przecież nic złego nie zrobił.

– Billy! – Alayna przywołała chłopca do porządku.

– To prawda – Billy nie ustępował. – On naprawdę nic złego nie

zrobił. Od razu chciałem ci to powiedzieć, ale mi nie pozwoliłaś. A teraz

siedzi sam w tej całej chatce... Na pewno boi się przyjść. Zobaczysz, że w

końcu umrze z głodu.

Alayna westchnęła. Billy opowiedział jej przebieg zdarzenia.

Powiedział, że to nie Jack poczęstował go papierosami, że sam kupił

papierosy od kolegi i że Jack się nim opiekował, kiedy Billy'emu zrobiło się

niedobrze.

Alayna tłumaczyła się sama przed sobą, że każdy, kto by zobaczył taką

scenę, pomyślałby to, co ona pomyślała. I na pewno tak samo by

zareagował.

– Chcesz jeszcze trochę ziemniaków, kochanie? – zapytała,

podsuwając Molly miskę.

Dziewczynka tak zawzięcie pokręciła główką, że mysie ogonki obiły

się o jej policzki.

RS

background image

73

– Jak Jack nie je, to ja też nic nie zjem. I miś też nie będzie jadł. –

Przycisnęła do siebie pluszową zabawkę, która podczas posiłków zwykle

siedziała jej na kolanach.

Alayna odstawiła miskę, w myślach policzyła do dziesięciu. Po chwili

podniosła głowę i zobaczyła dwie pary wpatrzonych w siebie oczu. Dzieci

najwyraźniej na coś czekały.

– Dobrze – powiedziała zrezygnowana. – Pójdę do chatki i

porozmawiam z nim.

– Przeprosisz go? – zapytał Billy, jakby się bał, że mogłaby zapomnieć

o najważniejszym.

– Przeproszę – obiecała.

Pogłaskała chłopca po głowie. Zdziwiła się, bo tym razem nie zrobił

uniku.

Molly zeskoczyła z krzesełka i przytuliła się do Alayny.

– Zaniesiesz mu kolację? – zapytała z nadzieją w głosie.

– Zaniosę. – Alayna roześmiała się.

– To zabierz i misia. – Dziewczynka podała jej zabawkę. – Jack

pewnie się boi. Jest w tej chatce zupełnie sam. Nawet w nocy.

Alaynie łzy zakręciły się w oczach. Miś był jedyną pociechą Molly,

kiedy całymi dniami siedziała w domu bez opieki. Oddanie go było dla tego

dziecka ogromnym poświęceniem.

Wzięła misia, posadziła go sobie na kolanach i mocno przytuliła do

siebie dziewczynkę.

– Jackowi na pewno będzie przyjemniej w towarzystwie twojego

przyjaciela – powiedziała, ocierając oczy wierzchem dłoni. – A teraz

zmykajcie do swoich pokoi. Kiedy wrócę, lekcje mają być odrobione.

– Tak jest – odpowiedziały dzieci zgodnym chórem.

RS

background image

74

Ani nie jęczały, ani nie narzekały, tylko pomaszerowały na górę.

Alayna usłyszała jeszcze, jak Billy mówi do Molly:

– Jak się będziesz bała bez misia, to zawsze możesz przyjść do mnie.

Alayna obawiała się ponownego spotkania z Jackiem. Tak samo

zresztą bała się przeprosin, które obiecała dzieciom.

Jak tak dalej pójdzie, to codziennie będę musiała go za coś

przepraszać, pomyślała.

Chciała to jak najszybciej mieć za sobą. Przyspieszyła kroku.

Nie rozumiała, dlaczego ten obcy mężczyzna tak bardzo ją pociągał. A

już zupełnie nie miała pojęcia, co ją napadło, żeby go dotykać. I to zaraz po

tym, jak się wygłupiła na pomoście.

A potem zrobiła jeszcze jedną rzecz, której miała już nigdy więcej nie

robić: uciekła. Zostawiła w kuchni wiadomość dla Jacka i pojechała do

miasta. Teraz poprzysięgła sobie, że już nigdy w ten sposób się nie zachowa.

Nigdy więcej nie będzie uciekać ani od Jacka, ani od własnej

niedoskonałości.

Zapukała do drzwi chatki. Zdawało jej się, że minęło sto lat, zanim

Jack jej otworzył. Był bez koszuli, włosy miał mokre.

Maudie ma rację, pomyślała po raz kolejny Alayna. On naprawdę jest

bardzo przystojny.

– W czym mogę ci pomóc? – zapytał.

– Przyniosłam gałązkę oliwną. – Wyciągnęła przed siebie talerz z

kolacją, wyjęła spod pachy misia. – A Molly przysyła ci swojego

przyjaciela. Uważa, że boisz się mieszkać sam w chatce i z misiem będzie ci

raźniej.

– Przysłała misia? – zapytał Jack, jakby przypuszczał, że Alayana nie

mówi prawdy i sama go małej zabrała albo zrobiła coś jeszcze gorszego.

RS

background image

75

Wziął od niej zabawkę ostrożnie, jakby była zrobiona z chińskiej

porcelany, a nie z wytartego pluszu. Alayna skinęła głową. Bała się, że się

rozpłacze.

– Przecież Molly nigdy nie wypuszcza go z ręki. – Jack wciąż nie

mógł uwierzyć w to, co się stało.

– Wiem. – Alayna się rozpłakała. – Dlatego ten prezent jest taki cenny.

Jack dopiero po chwili zauważył, co się dzieje. Wziął od Alayny talerz

i w zamian dał jej ręcznik, który przedtem wisiał mu na szyi. Otworzył na

oścież drzwi chatki.

– Dzięki – mruknęła Alayna, ocierając łzy. Wzięła głęboki oddech.

Chciała jak najszybciej załatwić to, po co przyszła. – Przepraszam, że na

ciebie nakrzyczałam i że cię niesprawiedliwie oceniłam. Kiedy zobaczyłam

Billy'ego i te papierosy...

– On ma bliznę na czole.

Dopiero teraz popatrzyła na Jacka. Wciąż stał przy zamkniętych już

drzwiach. Przyglądał się misiowi. Alayna pomyślała nawet, że mówi o

jakimś szczególe na łebku zabawki. Dopiero po chwili zrozumiała, że mówił

o Billym.

– Widziałam – powiedziała całkiem zbita z tropu.

– Skąd to się wzięło?

– Ojciec mu to zrobił. – Alayna usiadła na kanapie. Czuła się, jakby

miała nie trzydzieści, ale co najmniej trzysta lat. – Właściwie dopiero dziś

się o tym dowiedziałam. Pojechałam do pogotowia opiekuńczego i kazałam

sobie pokazać dokumenty Billy'ego.

– Dlaczego?

– Jeśli mam mu pomóc, to muszę o nim jak najwięcej wiedzieć.

RS

background image

76

– Ja nie o tym. – Jack zacisnął palce na misiu. – Dlaczego własny

ojciec mu to zrobił?

Jeszcze przed chwilą oczy Jacka były martwe, teraz – pełne życia. Jack

był oburzony i wściekły, bo dowiedział się, że ktoś skrzywdził chłopca,

którego on podobno nie lubił.

– Nie mam pojęcia – odparła. – Wiem tylko tyle, że często go bił.

Billy'ego odebrano rodzicom, kiedy miał cztery lata. Przez ostatnie trzy lata

tułał się po różnych domach.

Jack postawił talerz na pniu, który mu służył za stolik do kawy. Usiadł

obok Alayny, misia posadził sobie na kolanach.

– A Molly? – zapytał.

– W metryce napisano: ojciec nieznany.

– Matkę ma?

Alayna spoglądała to na Jacka, to na pluszowego misia. Odniosła

wrażenie, że ta zniszczona zabawka odmieniła Jacka: nagle zaczął się

interesować dziećmi.

– Ma, tylko że nikt nie wie, gdzie ta kobieta się podziewa. – Alayna

wzruszyła ramionami. – Na całe dnie zostawiała Molly samą. Dlatego

sąsiedzi w końcu zawiadomili pogotowie opiekuńcze. Molly zabrano, a jej

matka dotąd się nie pojawiła. Zniknęła bez śladu. Nie wiadomo, co się z nią

stało.

– A co się stanie z Molly?

– Zostanie w rodzinie zastępczej, dopóki matka się po nią nie zgłosi.

– A jeśli nigdy się nie zgłosi?

– Sąd pozbawi ją praw rodzicielskich i Molly zostanie zgłoszona do

adopcji.

– Adoptujesz ją?

RS

background image

77

– Ja... – Alayna spojrzała na misia. Łzy znów zakręciły się jej w

oczach. – Nie wiem, czy mi pozwolą. Rodzicom zastępczym rzadko kiedy

pozwala się adoptować dzieci, którymi się opiekowali. W pogotowiu

opiekuńczym od razu mi to wyraźnie powiedzieli. Poza tym nie mam męża,

a przy adopcji małżeństwa mają pierwszeństwo.

Jack w milczeniu wpatrywał się w misia.

– Jak ty sobie z tym poradzisz? – zapytał po chwili. –Czy możesz

pozwolić im odejść?

To był trudny problem. Alayna usiłowała nie zastanawiać się nad jego

rozwiązaniem. Wolała w ogóle o tym nie myśleć. Zresztą na razie jeszcze

nie musiała.

– Jeszcze nie wiem – szepnęła. – Molly i Billy są pierwszymi dziećmi,

jakie mi dano pod opiekę.

Westchnęła. Najpierw spróbowała się uśmiechnąć. Udało się, więc

podniosła głowę i spojrzała na Jacka.

– Na pewno jakoś sobie poradzę – powiedziała. – Najważniejsze, żeby

dzieci były szczęśliwe. Dopóki tu będą, postaram się, żeby było im jak

najlepiej.

– A ty całkiem się nie liczysz? – spytał. – Twoje szczęście, twoje

potrzeby wcale nie są ważne?

– Ja jestem dorosła. – Alayna wciąż jeszcze się uśmiechała, choć

stawało się to coraz trudniejsze. – Nikt nie musi się mną opiekować.

– Będziesz za nimi tęskniła.

Ukradkiem otarła łzę z oka. Miała nadzieję, że Jack tego nie zauważył.

– Owszem – odparła z udanym spokojem.

– Masz dobre serce, wiesz? Dzieciaki mają szczęście, że do ciebie

trafiły.

RS

background image

78

Chciała powiedzieć coś mądrego, pokazać mu, jaka jest dzielna, ale

zamiast tego tylko się rozpłakała.

– Nie płacz – poprosił.

Spojrzała na niego. W jego oczach było tyle współczucia, że dałoby się

nim obdzielić cały sierociniec. Całkiem ją tym zaskoczył.

– Och, Jack! – Alayna przestała się wstydzić łez. – Tak bardzo pragnę

im pomóc. Tak bym chciała, żeby znaleźli tu prawdziwy dom.

– Doskonale sobie radzisz – zapewnił ją.

– Naprawdę tak myślisz? Na pewno nie poradziłabym sobie z Billym

tak dobrze, jak ty to zrobiłeś. W ogóle nie mam pojęcia, jak bym się

zachowała, gdybym to ja przyłapała go na paleniu papierosów.

Jack ją przytulił. Przynajmniej tyle był w stanie jej dać: mocne ramię,

w które mogła się wypłakać. Tulił ją do siebie, szeptał do ucha bezsensowne

słowa, które miały ją pocieszyć. Jak nikt na świecie rozumiał jej ból. Na

własnej skórze odczuł, co to znaczy stracić dziecko.

Patrzył na złote włosy Alayny, które otaczały jej głowę jak aureola.

Przypomniał sobie dzień, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Wtedy nazwał

ją aniołem, zanim jeszcze dowiedział się, jak jej na imię.

Im lepiej ją poznawał, tym bardziej był pewien, że ma do czynienia z

aniołem. Troszczyła się o dzieci i o niego, choć z żadnym z nich nie łączyły

jej więzy pokrewieństwa. I każdy dzień witała promiennym uśmiechem.

Jack delikatnie pocałował jasne włosy Alayny. Nie mógł się

powstrzymać.

Jeszcze mocniej się do niego przytuliła. Poczuł, jak jej piersi wgniatają

mu się w żebra. Ich serca biły wspólnym rytmem, połączone w jednym i tym

samym bólu.

RS

background image

79

Jack siedział bez ruchu. Mięśnie mu zesztywniały, ale się nie poruszył.

Tylko raz odważył się spojrzeć na Alaynę. Okazało się, że popełnił

niewybaczalny błąd.

Zapłakana, wtulona w jego ramię wyglądała jak krucha porcelanowa

figurka, której pod żadnym pozorem nie wolno zostawiać bez opieki. Na

domiar złego tak dobrze jej było w ramionach Jacka, jakby właśnie dla niej

zostały stworzone.

Ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, podniósł dłoń i położył ją na

delikatnej dłoni Alayny. Przycisnął ją do piersi. Czuł, jaka jest krucha, jaka

miękka i ciepła. Tak bardzo pragnął ukoić jej ból, rozwiać wszystkie

wątpliwości i nasączyć nimi swoją i tak już obolałą duszę.

– Naprawdę doskonale sobie radzisz – powtórzył. – Żadne dziecko nie

mogłoby sobie wymarzyć lepszej matki ani lepszego domu niż ten, który

stworzyłaś tym dzieciom.

Alayna podniosła głowę i pociągnęła nosem. Oczy miała czerwone i

zapuchnięte od płaczu. A jednak Jack mógłby przysiąc, że nigdy w życiu nie

widział piękniejszej od niej kobiety.

– Tak bardzo bym chciała, żebyś miał rację – chlipała. – Tak bardzo

się staram... Ale naprawdę nie wiem...

– Świetnie sobie radzisz. Daję ci najświętsze słowo honoru. Alayna

jeszcze raz pociągnęła nosem, a potem się roześmiała.

– Dzięki za dobre słowo – powiedziała. –I przepraszam. Nie chciałam

się rozkleić. Nie jestem histeryczką.

Nie minęła sekunda, jak się od niego odsunęła, a Jack już tęsknił za

ciepłem jej ciała. Żałował, że nie może zatrzymać Alayny przy sobie.

Choćby na jedną noc. Pokazałby jej wtedy, jaką wspaniałą jest kobietą.

RS

background image

80

Może nawet udałoby mu się uwolnić ją od kompleksów, w które wpędził

Alaynę były mąż.

– Ani przez chwilę tak o tobie nie pomyślałem.

– Dziękuję. – Znów się roześmiała. Wstała. – Za wszystko.

– Alayno...

Zatrzymała się w pół kroku. Jack nie wiedział, czy była taka domyślna,

czy też może on miał to wszystko wypisane na twarzy. W każdym razie

wiedziała, o co chciał ją prosić. Nawet się zawahała. Po chwili jednak

pokręciła stanowczo głową, jakby po długiej walce udało jej się przekonać

siebie, że nie zdoła zrobić tego, czego od niej oczekiwał.

– Jesteś dobrym człowiekiem, Jack – powiedziała. – Najlepszym na

świecie. Chciałabym, ale nie mogę. Naprawdę.

A więc wciąż była przekonana o swojej niedoskonałości. Jack

wiedział, że to bzdura, ale... Znał tylko jeden sposób, żeby ją wyprowadzić z

błędu. Musiał jej udowodnić, że jest wspaniałą, pociągającą kobietą.

Nie zdążył wstać z kanapy, bo Alayna jakby się domyśliła, co mu

chodzi po głowie. Otworzyła drzwi chatki.

– Muszę wracać do domu – oświadczyła, wychodząc. –Dobranoc,

Jack. Do jutra.

Opadł z powrotem na kanapę. Wbił palce we włosy. Szarpał je, żeby

poczuć ból. Nigdy w życiu nie czuł się bardziej samotny, opuszczony przez

Boga i ludzi niż w tej chwili. I wtedy spojrzał na wytartego misia. Chwycił

go jak koło ratunkowe i przytulił do piersi. Czekał, aż opuści go to straszne

uczucie.

Nie doczekał się. Zasnął.

RS

background image

81

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Obudził się w środku nocy zlany zimnym potem. Wciąż tulił do siebie

misia. Jęknął. Odłożył zabawkę na kanapę i ukrył twarz w dłoniach.

Natychmiast przypomniał sobie, co go tak przeraziło.

Nie było to trudne. Wciąż miał ten sam sen. Jackowi przyśnił się syn.

Wstał, poszedł do kuchni, ochlapał twarz lodowatą wodą. Chciał

zapomnieć. Zapomnieć twarz własnego syna! Niesforny kosmyk jasnych

włosów wiecznie opadający na czoło. Uśmiech... Kiedy się uśmiechał,

widać było szczerbę po przedwcześnie utraconym zębie. Miał takie małe,

sprawne rączki, zawsze czymś zajęte. Kiedy oplatały się wokół szyi Jacka,

serce mu miękło jak wosk na słońcu.

Jack chciał zapomnieć. Wszystko. To był jedyny sposób, żeby do

reszty nie zwariować.

Oparty rękami o kuchenny zlew, widział przez okno majaczące w

mroku zarysy Domu nad Stawem. Światła były pogaszone. Wszyscy spali.

To przez te dzieci, pomyślał. To one przypomniały mi Josha,

przywróciły wspomnienia. Molly, mały aniołek... Oddała mi własnego

misia! I udający bohatera Billy, który desperacko poszukiwał kogoś, kto

mógłby mu zastąpić ojca. Miałem ich nie zauważać. Na chwilę nawet mi się

to udało.

Co z tego, skoro w jakiś tylko sobie znany sposób zdołali dotrzeć do

mojego serca? Oboje.

Pomyślał o Alaynie. Ona też miała swój udział w jego cierpieniach.

Ciepła, współczująca i kochająca. To przez nią zaczął tęsknić za tym, co

niemożliwe.

RS

background image

82

Ucieknę stąd, postanowił. Im szybciej, tym lepiej. Ale najpierw muszę

skończyć remont. Obiecałem.

Jack nie był ani troskliwy, ani bardzo hojny. Przynajmniej tak o sobie

myślał. Na palcach jednej ręki mógł policzyć okazje, kiedy chciało mu się

obdarować jakąś kobietę. Ale gdy rankiem szedł na śniadanie do Domu nad

Stawem, nie myślał o niczym innym, tylko właśnie o prezencie. Wprawdzie

to, co wymyślił, nie miało żadnej wartości materialnej, lecz dla Alayny

byłoby bezcennym darem.

Jack postanowił, że zanim wyjedzie, podaruje Alaynie wiarę w jej

kobiecość.

Nie bardzo wiedział, jak to zrobi, ale był przekonany, że znajdzie

sposób. Musiał. Alayna zasługiwała na to i jeszcze na stokroć więcej. Na

całe dobro świata.

Miała złoty charakter, a życie tak paskudnie ją potraktowało. Gotowa

była oddać serce każdemu przybłędzie, który zapukał do drzwi jej domu. Z

Jackiem włącznie.

Wiedział, że jej największym marzeniem był szczęśliwy dom pełen

roześmianych dzieci. Sama mu o tym powiedziała. Ale przecież nigdy nie

będzie miała dzieci, jeśli wciąż będzie uważała, że w sprawach seksu jest do

niczego.

Tylko trochę się obawiał. Nie wiedział, czy po wczorajszej chwili

szczerości Alayna nie będzie się czuła skrępowana.

Nic takiego się nie stało. Powitała go tym samym ciepłym uśmiechem,

jakim witała go każdego ranka od dnia, w którym zamieszkał w chatce.

– Dzień dobry – powiedziała, otwierając drzwi na oścież. – Piękną

mamy dzisiaj pogodę.

RS

background image

83

Jack nawet tego nie zauważył. Dopiero teraz spojrzał w niebo. Było

błękitne, tylko gdzieniegdzie snuły się maleńkie białe obłoczki,

przypominające byle jak porozrzucane kłębuszki waty. Od razu dostrzegł, że

było tak samo błękitne, jak oczy Alayny. Spojrzał w nie, chcąc się

przekonać, czy aby się nie pomylił.

– Owszem – potwierdził. – Rzeczywiście jest piękna.

– Wcześnie dziś przyszedłeś. Dzieci jeszcze są w domu. Aż do tej

chwili Jack nie miał pojęcia, że Alayna doskonale wie o jego taktyce

unikania dzieci.

– Pomyślałem sobie, że Molly zechce zabrać misia do szkoły – rzekł i

wyciągnął przed siebie zniszczoną zabawkę.

– O Boże, Jack! Tak się cieszę, że o tym pomyślałeś. Zaczekaj chwilę.

– Stanęła u stóp schodów. – Molly! – zawołała. – Ktoś chciałby się z tobą

zobaczyć.

– Kto? – Molly już zbiegała ze schodów. Tuż za nią podążał Billy.

Na widok Jacka zatrzymała się w pół kroku. Patrzyła na niego szeroko

otwartymi oczkami. Tym razem jednak nie było w nich strachu.

– Dziękuję, że mi pożyczyłaś misia. – Jack przykucnął. Wyciągnął do

Molly rękę z zabawką.

– Jeśli chcesz, możesz go sobie wziąć – powiedziała. Czule pogłaskała

misia po wyleniałym łebku.

Jackowi serce się ścisnęło. Wcisnął zabawkę w rączki Molly.

– Dziękuję, ale nie mogę. Widzisz, mnie się wydaje, że twój przyjaciel

bardzo za tobą tęsknił.

– Naprawdę? – Molly uśmiechnęła się uszczęśliwiona. Patrzyła na

misia z podziwem i uwielbieniem.

Przed domem rozległ się klakson.

RS

background image

84

– To Jaime! – zawołała Molly. – On nie lubi czekać. –Podeszła do

Jacka, objęła go za szyję, pocałowała w policzek i pobiegła do drzwi. – Do

zobaczenia, Jack – zawołała.

Billy zarzucił sobie tornister na ramię.

– Cześć – powiedział. Przybili sobie z Jackiem piątkę.

– Cześć – odpowiedział Jack.

Wyprostował się. Patrzył, jak dzieci wybiegają z domu i wsiadają do

furgonetki.

– No – mruknął, pocierając dłonią policzek, który pocałowała Molly. –

Do zobaczenia.

Przez cały ranek pracował ramię w ramię z Alayną. Obserwował ją

podczas malowania sypialni na piętrze. Myślał o swoim postanowieniu, o

swoim prezencie.

Tylko jak to zrobić?

Jedyny sposób, jaki udało mu się wymyślić, to uwieść Alaynę, a tak

daleko nie zamierzał się posuwać. Zresztą nawet gdyby on chciał, to i tak

nic by z tego nie wyszło bez zgody Alayny.

Alayna nie wyglądała na kobietę, która kocha się dla sportu, zaś Jack

nie chciał, żeby z jego postępowania wyciągnęła jakieś fałszywe wnioski.

Nie miał zamiaru zrobić niczego, co mogłoby jej sprawić ból, kiedy

nadejdzie pora rozstania.

To, że opuści Dom nad Stawem, nie podlegało dyskusji.

Musiał tylko skończyć remont i znaleźć jakiś sposób na przywrócenie

Alaynie wiary w siebie.

Nie było to wcale łatwe. Przez cały ranek opowiadała mu historie ze

swego dzieciństwa przeplatane cytowanymi powiedzonkami Billy'ego i

Molly. Im więcej mówiła, im częściej się uśmiechała, tym bardziej Jack się

RS

background image

85

złościł. Nie wiedział, jak zacząć rozmowę o seksualności z kobietą, która

zachowuje się jak mała, roześmiana dziewczynka. Takie domowe słoneczko.

W końcu nie wytrzymał. Po trzech godzinach czekania na okazję,

która nie miała zamiaru nadejść, wrzucił pędzel do puszki z farbą.

– Stało się coś? – zapytała Alayna.

– Nie – odparł opryskliwie. – Farba zgęstniała. Trzeba dolać

rozpuszczalnika.

Nie rozumiał, dlaczego tak trudno mu zacząć rozmowę z Alayną i skąd

w nim tyle złości na nią. Wreszcie wpadł na pomysł: to przez te jej ciuchy.

Znów miała na sobie męską koszulę i luźne spodnie.

Było gorąco jak wszyscy diabli. Jack już dawno zdjął koszulę, a i tak

okropnie się pocił. Alayna tymczasem wciąż była zapięta po samą szyję.

Zawsze wkładała na siebie mnóstwo ubrań. Stanowczo za dużo. Albo

workowatą sukienkę, albo koszulę i długie spodnie. Wszystko było tak

pomyślane, żeby ukryć jej kobiece kształty. Może z wyjątkiem niebieskiego

szlafroka, ale to się nie liczyło, ponieważ nie było przeznaczone dla niczyich

oczu. Zresztą Jack tylko raz ją widział w tym szlafroku.

A przecież mimo tego ubrania, mimo za dużych sukienek i zapiętych

pod szyję koszul, bardzo go pociągała.

I ona uważa, że jest do niczego w sprawach seksu, pomyślał Jack.

– Po co ty nakładasz na siebie tyle ubrań? – zapytał szybciej, niż

pomyślał.

Zaskoczona pytaniem, przerwała malowanie. Spojrzała na niego,

wzruszyła ramionami i wróciła do pracy.

– Po co dawać ogłoszenie, jeśli nie ma się niczego do sprzedania? –

odparła.

RS

background image

86

– Czy ja coś mówiłem o ogłoszeniach i sprzedawaniu? – irytował się

Jack. – Nie byłoby ci tak gorąco, gdybyś miała na sobie trochę mniej ubrań.

No i wygodniej.

– Mnie jest wygodnie.

– Byłoby ci jeszcze wygodniej, gdybyś nie była taka uparta.

Wziął ją za ramiona i okręcił. Alayna oparła dłonie na jego piersi, żeby

się nie przewrócić.

– Co ty wyprawiasz? – zawołała oburzona.

– To, czego ty nie chciałaś zrobić.

Szybko rozpiął guziki jej koszuli, a brzegi zawiązał pod biustem.

Cofnął się i z zadowoleniem obejrzał wynik swoich działań. Wyciągnął z

kieszeni scyzoryk.

Coraz bardziej wystraszona, Alayna patrzyła, jak otwiera ostrze.

– Co ty...

– Potrzebujesz powietrza.

Nie bacząc na jej protesty, przeciął rękawy koszuli trochę powyżej

łokcia. Złożył scyzoryk i schował go z powrotem do kieszeni.

Alayna stała jak zahipnotyzowana. Nie śmiała się poruszyć. Tylko

dreszcz przebiegł jej po plecach.

Jack szarpnął ucięte rękawy i powoli, bardzo powoli zsunął je z rąk

Alayny. Ani na chwilę nie przestał patrzeć jej w oczy.

– Lepiej? – zapytał, rzucając na podłogę odcięte kawałki materiału.

Alayna pocierała wyswobodzone z koszuli ramiona. Miała ręce

odkryte do łokci i duży dekolt, ale czuła się, jakby była zupełnie naga. Naga

i podniecona. Nigdy w życiu nic nie podnieciło jej tak bardzo jak dotyk

dłoni Jacka.

– T.. .tak – wyjąkała. – Dziękuję.

RS

background image

87

– Nie możesz udawać, że nie jesteś kobietą – powiedział cicho,

opierając ręce na jej ramionach. – Nie wolno ci tak postępować.

Alayna oczu nie mogła od niego oderwać. Chciała coś powiedzieć,

zrobić coś całkiem idiotycznego. Może nawet przytulić się do Jacka i

całować do utraty tchu. Ale zanim zdążyła się poruszyć, on się od niej

odsunął.

Okazja przepadła bezpowrotnie.

Alayna zamknęła oczy, przyłożyła dłoń do serca. Biło jak szalone.

Może chciało wyskoczyć z piersi i pobiec za Jackiem?

Boże wielki, krzyczała w myślach. Czy przysłałeś tego człowieka po

to, żeby się wyśmiewał z mojej niedoskonałości? A może po to, żeby mnie

nauczyć, jak ją zwalczyć?

Jack zakradł się do szopy. Zamknął za sobą wrota. Chwycił stojącą

przy ścianie łopatę i z całej siły cisnął ją przed siebie. Grzmotnęła o

przeciwległą ścianę i z brzękiem upadła na klepisko.

Nie pomogło. Jack nadal był wściekły. I zrozpaczony. Nie wiedział, co

go napadło i dlaczego w ten sposób potraktował Alaynę.

Usiadł na klepisku, oparł się plecami o ścianę stodoły.

W ostatniej chwili stamtąd uciekłem, myślał. Mało brakowało, a

zacząłbym ją całować, albo jeszcze co gorszego.

Nie chciał jej zrobić krzywdy, pragnął jej pomóc, ale nie wiedział, jak.

Było to tym trudniejsze, że jak tylko na nią spojrzał, miał ochotę ją tulić,

całować i kochać się z nią.

Myśl, Cordell, myśl, nakazał sobie. Przecież musi być jakiś sposób!

– .. .a Merideth naskarżyła na nas ojcu i potem wszystkie miałyśmy

kłopoty.

RS

background image

88

– Wcale nie naskarżyłam – obruszyła się Merideth, zirytowana

słowami Mandy.

– A właśnie że naskarżyłaś – upierała się Mandy. – Zawsze skarżyłaś,

prawda, Alayno?

Lecz Alayna nie usłyszała pytania. Stała przy oknie i patrzyła przed

siebie. Myślami wciąż była w domu. Nie mogła zapomnieć spojrzenia Jacka,

kiedy obcinał rękawy jej koszuli. Nie mogła nie pamiętać cudownego

uczucia, jakie ją ogarnęło, gdy jej dotykał, ani jego zmysłowego szeptu.

– Alayno? – Mandy dotknęła jej ramienia.

– Co? – Wystraszona odwróciła głowę.

– Co ci jest?

– Nic. Ja tylko... – Alayna spojrzała na Mandy, potem na Samantę i

wreszcie na Merideth. Żadna z nich jej nie wierzyła.

Alayna zrozumiała, że nie zdoła oszukać kuzynek. Siostry McCloud

znały ją co najmniej tak samo dobrze, jak ona siebie. Zresztą dlaczego

miałaby coś przed nimi ukrywać, skoro przyjechała po to, żeby zasięgnąć

ich rady. – Chodzi o Jacka.

– Masz z nim kłopoty?

– Właściwie nie. A raczej... Nie wiem – westchnęła, nie wiedząc, jak

wyrazić słowami to, co jej chodziło po głowie. – Chciałabym się z nim

kochać.

– Maudie miała rację! – zawołała Merideth. – Zatrudniłaś go dlatego,

że jest przystojny.

– Merideth! – Mandy i Sam jednocześnie przywołały najmłodszą

siostrę do porządku.

– Mężczyźni płacą za seks, więc dlaczego kobiety nie mogłyby robić

tak samo? – Merideth ani myślała się uciszyć.

RS

background image

89

– Chciałabym, żeby to było aż takie proste. – Alayna uśmiechnęła się

smutno. – Niestety, jest znacznie bardziej skomplikowane.

– Mam rozumieć, że coś do niego czujesz? – spytała jak zwykle

zatroskana Mandy.

– Nie wiem – odparła Alayna po chwili namysłu. – Wiem że mi na nim

zależy, i jestem pewna, że mam ochotę iść z nim do łóżka. To śmieszne, bo

przecież prawie go nie znam. Właściwie nic o nim nie wiem. On w ogóle nie

chce mówić o tym, co go spotkało. Wiem tylko tyle, co zobaczyłam,

pracując z nim. Jack Cordell to dobry i wrażliwy człowiek, chociaż bardzo

się stara, żeby nikt tego nie zauważył. Jest uczciwy, ma dużą wiedzę i

potrafi ciężko pracować. No i bardzo dobrze wygląda bez koszuli.

Merideth się roześmiała, ale Mandy wciąż była zaniepokojona.

– Co się takiego stało, że nagle zapragnęłaś iść do łóżka z obcym

mężczyzną? – zapytała.

– Dziś rano... – zaczęła Alayna. Zaraz jednak rozmyśliła się i zaczęła

opowiadać o czymś innym. – Właściwie to się zaczęło kilka tygodni temu,

kiedy mnie pocałował.

– Pocałował cię? – Mandy nawet nie próbowała ukryć zdziwienia.

– To było tego dnia, kiedy nas zaprosiłaś na obiad. Koniecznie

chciałam się dowiedzieć, dlaczego Jack nie chciał z nami jechać. Kiedy

dzieci zasnęły, poszłam go poszukać. Siedział na pomoście, więc się do

niego przysiadłam. Rozmawialiśmy, oglądaliśmy zachód słońca i wtedy

mnie pocałował.

– Zachód słońca i pocałunek to doskonały wstęp do seksu – oznajmiła

Merideth tonem eksperta.

– Pocałunek ma być wstępem do seksu? – Samanta pokręciła głową. –

Może dla ciebie.

RS

background image

90

– Czyżby? Jeszcze pamiętam, jak Nash się o ciebie starał.

Przypadkiem też zaczął od pocałunku. Wystarczyło, żebyś go błagała o

więcej.

– Nic nie pamiętasz. Nash...

– Uciszcie się wreszcie – zbeształa siostry Mandy. –Alayna nie

przyjechała tu po to, żeby wysłuchiwać waszych wspomnień. No dobrze,

pocałował cię – zwróciła się do Alayny. –I co było dalej?

– To było straszne. – Alayna ukryła twarz w dłoniach. Jeszcze teraz,

po tylu tygodniach, bardzo się wstydziła własnej reakcji.

– Co było straszne? – wypytywała Merideth. – Jego pocałunek?

– Pocałunek był wspaniały. Straszne było to, co się potem stało.

– A co się stało?

– Jack... On... położył rękę na mojej piersi i... Spanikowałam.

– Biedactwo... – Mandy była pełna współczucia. Alayna mrugała

powiekami. Nie chciała się rozpłakać.

Przynajmniej dopóki wszystkiego nie opowie.

– Potem odszedł. Okropnie się wstydziłam. Nie powinnam była

pozwolić na to, żeby sprawy zaszły aż tak daleko. No i musiałam go

przeprosić.

– Bzdura! – zawołała Merideth, gotowa bronić kuzynki tak samo

zawzięcie, jak broniła swych sióstr. – Wcale nie musiałaś go przepraszać.

Kobieta ma prawo powiedzieć „nie" kiedy tylko zechce.

– Ale ja nie chciałam mówić „nie". W tym sęk. Rano próbowałam go

przeprosić, a tymczasem on przeprosił mnie. Twierdził, że to była jego wina.

– Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze polubię tego faceta! – Merideth była

zadowolona.

RS

background image

91

– A wczoraj wieczorem poprosił, żebym z nim została – mówiła

Alayna. – Właściwie nawet nie poprosił. Przynajmniej nie słowami.

– No i co? Zostałaś? – dopytywała się Merideth.

– Zwariowałaś? – oburzyła się Alayna.

– Dlaczego? – chciała wiedzieć Merideth.

– Bo to by była katastrofa. Tak samo jak wtedy, kiedy mnie pocałował.

– A skąd wiesz, że tamto skończyłoby się katastrofą?

– Po prostu wiem. – Alayna wzruszyła ramionami. – Postanowiłam

udawać, że nic się nie stało, bo przecież mamy mnóstwo pracy i musimy ją

jak najszybciej skończyć. No i pracujemy razem... Tymczasem dziś Jack

nagle się wściekł. Zapytał, dlaczego noszę na sobie tyle ubrań.

Siostry spojrzały po sobie. Kilka dni temu rozmawiały o tym samym,

tyle że one znały odpowiedź na to pytanie.

– No i obciął rękawy mojej koszuli.

– Co takiego?

– To tylko tak okropnie brzmi – uspokoiła kuzynki Alayna.

Rozmarzyła się, wspominając to wszystko, co czuła, kiedy Jack jej dotykał.

– Prawdę mówiąc, to było najbardziej zmysłowe uczucie, jakie

kiedykolwiek przeżyłam. Zapragnęłam natychmiast się z nim kochać. A

przynajmniej spróbować. Ale tylko mu podziękowałam. Nic innego nie

przyszło mi do głowy.

Samanta się roześmiała. Mandy kopnęła ją pod stołem, lecz siostra nie

pozostała jej dłużna.

– A potem – ciągnęła Alayna, nieświadoma toczącej się pod stołem

wojny – położył mi ręce na ramionach, spojrzał prosto w oczy i powiedział,

że nie mogę udawać, że nie jestem kobietą.

– A potem się kochaliście – stwierdziła Merideth.

RS

background image

92

– Nie. – Alayna spuściła głowę. – Nie wiedziałam, co zrobić ani nawet

co powiedzieć.

– Co w tym trudnego? – zirytowała się Merideth. – Bierzesz go za rękę

i prowadzisz do sypialni.

– Dla ciebie to proste – westchnęła Alayna – ale dla mnie nie. W

sprawach seksu jestem do niczego.

– Czy ty kiedyś wreszcie zapomnisz o tym dupku? Alex to parszywy

dupek! Przyjmij to wreszcie do wiadomości.

Przynajmniej ten jeden raz ani Samanta, ani nawet Mandy nie uciszały

najmłodszej siostry. Tak samo jak Merideth wiedziały, jak wielką krzywdę

wyrządził Alaynie były mąż.

– To nie Alex doprowadził do rozwodu – upierała się Alayna. –

Przynajmniej nie wyłącznie. Jasne, że nie był najlepszym mężem na świecie,

ale to nie jego wina, że ja nie potrafię zadowolić mężczyzny.

– Ja też przez wiele lat uważałam, że seks nie jest dla mnie – wtrąciła

się Samanta. – A jednak Nash zdołał mi udowodnić, że to nieprawda.

– Bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa – powiedziała Alayna. – Ten

twój Nash to wspaniały człowiek.

– Jesteś psychologiem, tak? – zapytała zirytowana Samanta.

– Przecież wiesz. – Alayna nie domyślała się, do czego Samanta

zmierza.

– No to powinnaś się znać na wszelkiego rodzaju fobiach i maniach

prześladowczych. Potrafisz wyprowadzać ludzi z takiego stanu?

– Owszem, ale...

– Co byś poradziła pacjentowi, który ma fobię? – Samanta nie

pozwoliła sobie przerwać. – Jak byś mu pomogła się z nią uporać?

RS

background image

93

– Nie widzę potrzeby... – Alayna patrzyła błagalnie na dwie pozostałe

kuzynki. Niestety, Merideth i Mandy też czekały na jej odpowiedź. Alayna

westchnęła zrezygnowana. – Przede wszystkim trzeba skłonić pacjenta, żeby

się przyznał do swojej fobii.

– A co potem? – zapytała Samanta.

– Potem wspólnie z pacjentem opracowuje się plan działania. Zaczyna

się od małych kroków, żeby pacjent mógł łatwiej odnieść sukces. Im

bardziej odważny staje się pacjent, tym śmielej może dążyć do założonego

celu.

– A twoim celem jest kochać się z Jackiem, tak?

– Chyba... tak – przyznała Alayna.

– Wobec tego rozwiązałyśmy problem. – Samanta była bardzo

zadowolona z siebie. – Przyślę ci rachunek.

– Ale... – Alayna wciąż miała wątpliwości. – Już dwa razy mu

odmówiłam. Jak mam mu dać do zrozumienia, że zmieniłam zdanie?

– Uwiedziesz go.

Merideth powiedziała to tak lekko, że Alayna musiała się roześmiać.

– Ja miałabym go uwieść? – spytała i spojrzała na swoją workowatą

sukienkę. – Nie sądzę, żeby Jack uznał mnie za pociągającą.

– O nic się nie martw. Uwodzenie to moja specjalność. – Merideth

wstała i wyciągnęła rękę. Zabrzęczały złote bransoletki. – Chodź, moja

droga. Na ciuchach też się trochę znam.

– Nie idź z nią! – krzyczała Samanta. – Jak ona się za ciebie weźmie,

to będziesz wyglądała jak kobieta lekkich obyczajów.

– Coś ty powiedziała? – Merideth posłała siostrze mordercze

spojrzenie.

Mandy stanęła pomiędzy nimi. Na wszelki wypadek.

RS

background image

94

– Tylko nie przesadzaj, Merideth, dobrze? – poprosiła.

RS

background image

95

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Alayna stała przed lustrem. Pośpiesznie szczotkowała włosy.

Było już bardzo późno, bo tego ranka wyprawienie dzieci do szkoły

trwało całą wieczność. Przynajmniej Alaynie tak się wydawało. Dopiero

teraz miała dom wyłącznie dla siebie.

No, może niezupełnie. Słyszała, że Jack kręci się na dole, a to

oznaczało, że powinna się pośpieszyć.

Odłożyła szczotkę, jeszcze raz sprawdziła w lustrze, jak wygląda.

Bardzo się denerwowała.

Merideth dała jej stare dżinsy Mandy. Przedtem jednak obcięła

nogawki przy samej pupie. Dlatego Alayna miała teraz na sobie bardzo

krótkie szorty. I króciutką bluzkę, która kończyła się tuż pod biustem. Efekt

był całkiem niezły.

Alayna nie pamiętała, kiedy ostatni raz chodziła w szortach. Alex

ciągle jej powtarzał, że nie powinna nosić szortów, bo uda ma za grube, a

nogi za długie. No i na pewno nigdy w życiu nie miała na sobie bluzki, która

mniej zasłaniała, niż pokazywała.

Wcale nie była pewna, czy wypada jej chodzić w czymś takim w

obecności Jacka. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że to ubranie miało

jej coś załatwić.

Nie namyślając się dłużej, wyszła z łazienki i prawie zbiegła na dół do

niczego nie podejrzewającego Jacka.

Właśnie wieszał na ścianie półkę na talerze, którą Alayna znalazła na

strychu. Doskonale pasowała do drewnianej ściany w jadalni.

Alayna stchórzyła. Podeszła do lodówki i otworzyła drzwi, chcąc się

za nimi schować.

RS

background image

96

– Co mam ci zrobić na śniadanie? – zapytała.

– Cokolwiek – mruknął, nie odwracając głowy.

– Jest tak gorąco. Mogą być owoce i drożdżówki?

– Mogą. – Jack wsunął młotek w przegródkę pasa na narzędzia.

Odwrócił się w tej samej chwili, w której Alayna zamknęła drzwi lodówki.

Bardzo się zdziwił. Powiedział pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy:

– Ale ty masz nogi!

Alayna starała się chodzić w taki sposób, żeby szorty wydawały się jak

najdłuższe. Nic nie pomogło. Nie sięgały nawet do połowy uda.

– Zawsze miałam nogi, tylko ich nie widziałeś. Miałeś rację z tymi

ubraniami. Rzeczywiście za dużo ich na siebie wkładałam.

Jack przeklął w duchu swoje bezmyślne gadanie. Nie przypuszczał, że

lżej ubrana Alayna zrobi na nim takie wrażenie. Jakby mało było tego, co do

niej czuł, kiedy chodziła zapięta po samą szyję.

Zauważył, jak obciąga nogawki króciutkich szortów. Dopiero wtedy

zorientował się, że jest zakłopotana. A jego niemądre komentarze na pewno

nie ułatwiały jej niczego.

Jack uznał, że wreszcie ma okazję wprowadzić w czyn swój pomysł.

Postanowił obsypać Alaynę komplementami. Miał nadzieję, że w taki

sposób zdoła wyzwolić ją z idiotycznych kompleksów.

Z nieznanych przyczyn cały plan wydawał mu się teraz o wiele

trudniejszy, niż kiedy zastanawiał się nad nim w stodole. No tak, ale wtedy

Alayna nie biegała wokół niego na wpół rozebrana.

– Bardzo ładnie wyglądasz – powiedział. – Naprawdę.

Wcale nie był z siebie zadowolony. Wiedział, że powinien powiedzieć

coś zupełnie innego, wiedział, że potrafi to powiedzieć, tylko nie miał

pojęcia, jakich słów powinien użyć.

RS

background image

97

– Dziękuję. – Alayna zaczerwieniła się.

– Nie ma za co. Mogę ci w czymś pomóc?

– Nie trzeba. – Uśmiechnęła się do niego. – Jedz śniadanie.

Jack wcale nie był pewien, czy uda mu się cokolwiek przełknąć.

Jedyne, na co miał ochotę, to patrzeć na Alaynę. No, może nie tylko patrzeć.

Ale nawet patrzeć nie miał prawa.

– Zrobię dziś tę łazienkę na górze – odezwał się. Błądził oczami po

całej kuchni, byleby tylko nie patrzeć na Alaynę. – No, wiesz, tę, w której

prysznic przecieka.

Nie przykryte workowatymi spodniami nogi Alayny wydawały się

Jackowi długie co najmniej na kilometr. Choć bardzo się starał, nie udało

mu się na nie nie gapić.

– Świetnie – odparła Alayna.

Usiadła naprzeciwko niego. Stół przesłonił Jackowi widok. Niestety,

niewiele mu to pomogło. Starał się nie myśleć o Alaynie, tylko o czekającej

go tego dnia pracy.

– Jeśli zaczniemy zaraz po śniadaniu, to może uda nam się jeszcze

dzisiaj ruszyć kominek – powiedział.

– Naprawdę? – ucieszyła się Alayna. Ugryzła truskawkę. Kropla soku

pociekła jej po brodzie. Zatrzymała ją koniuszkiem palca, podniosła palec

do ust i oblizała. – Czy mogę ci jakoś pomóc?

Gdybyś mi pozwoliła, tobym zlizał ten sok z twojej buzi, pomyślał,

choć wcale tego nie chciał. Na szczęście nie zdążył niczego powiedzieć.

Przysunął krzesło do stołu tak blisko, że ledwie mógł się zmieścić.

Wiedział, że musi brać się do rzeczy ostrożnie i broń Boże nie zbliżać się do

Alayny. Wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby dotknął jej prawie nagiego

ciała.

RS

background image

98

– Nie wiem. – Jack uważnie kroił bułkę. Dzięki tej czynności udało mu

się choć na chwilę oderwać wzrok od biustu Alayny. – Ale na pewno coś

wymyślę.

– Trzymaj prosto.

Alayna mocniej chwyciła rurę. Wpatrywała się w nagie plecy Jacka,

który przykucnął w staromodnej wannie na nóżkach i naprawiał prysznic.

Pracował bez koszuli. Pot ściekał mu po plecach, zabarwiając spłowiałe

dżinsy na ciemnoniebieski kolor.

Zerknęła na sam dół pleców Jacka. Spod dżinsów wystawała biała

gumka slipów. Alayna nerwowo przełknęła ślinę. Dużo by dała za to, żeby

zobaczyć Jacka w samych tylko slipach. Albo w bokserkach. Uważała, że

nie ma nic bardziej podniecającego niż mężczyzna ubrany wyłącznie w

bokserki.

– Podaj mi klucz.

Alayna wzdrygnęła się. Zaraz jednak podniosła z podłogi klucz

francuski. Kiedy się pochyliła, przypadkiem musnęła piersią plecy Jacka.

Przeszedł ją dreszcz. Wyprostowała się szybko i podała Jackowi klucz. Ich

palce się spotkały.

Zamiast klucza Jack wziął do ręki dłoń Alayny. Patrzył na nią tak

intensywnie, że Alaynie wydało się, że jego spojrzenie przepala na wylot nie

tylko rękę, ale także duszę.

Stała bez ruchu, bała się nawet odetchnąć. Jack nie puszczał jej dłoni.

Wreszcie kolana odmówiły Alaynie posłuszeństwa. Usiadła na obrzeżu

wanny.

Jack bardzo się starał nie patrzeć na nią i nawet nie myśleć o tym, co

Alayna ma na sobie. Ale wystarczyło muśnięcie jej dłoni, żeby wszystkie

dobre chęci diabli wzięli. Kiedy usiadła na wannie, całkiem stracił głowę.

RS

background image

99

Ostrożnie wyjął z jej dłoni klucz, rzucił go na podłogę i pociągnął

Alaynę za rękę. Jednym ruchem posadził ją sobie na kolanach. Pochylił się.

Pocałował ją delikatnie, jakby próbował, jak smakują jej usta. Potem

jeszcze raz. Długo i namiętnie.

– Od rana o niczym innym nie marzyłem – mruknął.

– Naprawdę? – zdumiała się Alayna.

– Słowo honoru! – Dopiero po chwili przypomniał sobie, że ma coś

ważnego do zrobienia. Postanowił zacząć od komplementów. – Czy już ci

mówiłem, że bardzo mi się podoba twoja bluzka?

– Nie mówiłeś.

Położył dłoń na piersi Alayny. Potem przesunął ją do tyłu, na okryty

skąpymi szortami pośladek.

– I szorty też masz ładne.

– Naprawdę?

– Naprawdę. – Przesunął palcem wzdłuż nogawki. Patrzył, jak oczy

Alayny zachodzą mgłą, jak zaczyna drżeć z pożądania. – W ogóle dużo mi

się w tobie podoba.

– Powiesz, co?

– Lubię twój uśmiech i lubię patrzeć, jak oczy ci błyszczą, kiedy jesteś

czymś podekscytowana. I uwielbiam przyglądać się, jak chodzisz. Uroczo

kręcisz bioderkami. – Jack przesuwał dłonią po udzie Alayny. Coraz niżej,

aż do kostki. – Lubię także twoje stopy. Są takie zgrabne, drobne i delikatne

jak cała ty.

Zdjął jeden sandał, potem drugi. Podniósł stopę Alayny do ust.

Pocałował. Alayna zadrżała.

– Boże wielki! – szepnęła.

– Łaskocze?

RS

background image

100

– Tak. To znaczy, nie. – Zamknęła oczy. – Sama nie wiem.

Jack się roześmiał. Postawił jej stopę na krawędzi wanny.

– A wiesz, co lubię najbardziej? Alayna pokręciła głową.

– Twoje usta. – Pochylił się, pocałował ją. –I twoje oczy. Są takie

błękitne. Jak tylko cię zobaczyłem, zaraz sobie pomyślałem, że można by się

w nich utopić.

– U Maudie w jadłodajni?

– Aha. – Jack usiadł w wannie, posadził sobie Alaynę na kolanach w

taki sposób, aby było jej wygodniej. – Pomyślałem sobie, że jesteś aniołem.

Byłaś taka piękna i niewinna. A jednocześnie bardzo pociągająca.

„Co w tym trudnego? Bierzesz go za rękę i prowadzisz do sypialni".

Alayna usłyszał słowa Merideth tak dokładnie, jakby kuzynka stała tuż

obok niej.

Ale moja sypialnia jest na parterze, a my jesteśmy na piętrze,

pomyślała. Do tego w wannie. Gdybym mu zaproponowała pójście do

sypialni, musiałabym wstać. I Jack też. Potem musielibyśmy zejść ze

schodów i przejść przez cały dom. W tym czasie dużo rzeczy mogłoby się

zdarzyć. Czar pryśnie. Albo ja znów spanikuję.

Nie będzie żadnej sypialni, postanowiła. Wanna musi wystarczyć.

– A wiesz, co ja w tobie najbardziej lubię? – zapytała, starając się,

żeby głos jej nie zadrżał.

– Nie wiem.

– Twój tors. – Alayna położyła dłoń na piersi Jacka. Poczuła miarowe

bicie serca. – Jest taki szeroki i muskularny. Nie wiem, ile razy marzyłam o

tym, żeby się do niego przytulić. Jak wtedy w chatce.

– Nic nie stoi na przeszkodzie – oznajmił Jack. – Bardzo proszę.

RS

background image

101

Spojrzała na niego, uśmiechnęła się, a potem powoli wsunęła palce w

gęstwinę włosów na piersi Jacka.

– Nie wszystkie kobiety lubią mężczyzn z owłosionym torsem.

– Ja lubię. – Żeby to udowodnić, przytuliła policzek do jego piersi. –

Nie przypuszczałam, że są takie mięciutkie.

Jack westchnął. To było bardzo przyjemne. Ale Alayna się

przestraszyła. Odsunęła się od niego.

– Przepraszam. Naprawdę nie chciałam...

– Nic złego nie zrobiłaś. Mężczyźni reagują podobnie jak kobiety. –

Położył dłoń na piersi Alayny. Zadrżała. – Widzisz? Twoje ciało

zareagowało tak samo.

Nie przekonał jej. Poznał to po jej minie.

– Naprawdę możesz mnie dotykać. Możesz robić, na co tylko masz

ochotę. Wszystko, co wydaje ci się naturalne.

Nie poruszyła się. Wobec tego wziął jej rękę i położył ją na swojej

piersi.

– Odezwij się do mnie – poprosił. – Powiedz, jakie marzenia kryją się

w tej twojej ślicznej główce. A może ty się mnie boisz?

– Nie! – Alayna energicznie pokręciła głową. – Ja... Boję się, że coś

zrobię źle. Że nie będzie ci przyjemnie.

– Wystarczy, że mnie dotykasz i już mi jest przyjemnie. – Objął ją

wpół. Położył się w wannie, a potem ułożył Alaynę na swoim brzuchu.

Twarzą do siebie. – Widzisz? – uśmiechnął się do niej. – Mówiłaś coś o

moich włosach. Nie przypuszczałaś, że są takie miękkie?

– Nie przypuszczałam – szepnęła. Modliła się w duchu, żeby

przypadkiem czegoś nie zepsuć.

– Jesteś rozczarowana?

RS

background image

102

– Nie – roześmiała się niepewnie. – A wiesz? Za każdym razem, kiedy

podczas pracy zdejmujesz koszulę, muszę się bardzo starać, żeby na ciebie

nie patrzeć.

– Dlaczego?

– Bo bardzo mnie podniecasz.

Przewróciła się na bok, dotknęła palcem piersi Jacka. Zdobyła się na

odwagę. Przesunęła palec niżej. Na chwilę zawahała się przy pępku, ale

zaraz dotarła do guzika jego spodni. Rozpięła go powoli. Z drugim poszło

łatwiej, a trzeci właściwie sam się rozpiął.

Spojrzała ukradkiem na Jacka. Zobaczyła, że jest podniecony. Nie

mogła uwierzyć własnym oczom. Ona, Alayna McCloud, zdołała podniecić

mężczyznę.

Jack nie mógł się poruszyć. Nawet myśleć nie mógł. Czuł się

cudownie. Nie chciał, żeby sprawy zaszły aż tak daleko, ale skoro zaszły,

ani myślał czegokolwiek zatrzymywać. Nie mógł i nie chciał. Chciał

pocałować Alaynę.

A kiedy to zrobił, zrozumiał, że przepadł z kretesem. Musiał się z nią

kochać. Musiał jej udowodnić, że potrafi uszczęśliwić mężczyznę.

– Wiesz, co jeszcze w tobie lubię? – mruknął, wsuwając dłonie pod jej

króciutką bluzeczkę.

– Skąd mam wiedzieć?

– Twoje piersi. – Ściągnął jej bluzkę przez głowę i rozpiął stanik.

– Są małe – powiedziała Alayna takim tonem, jakby uważała za

stosowne przeprosić go za tę ułomność. Była czerwona jak burak.

– Są doskonałe – mruknął, całując najpierw jedną, potem drugą pierś

Alayny.

RS

background image

103

Z jakiegoś powodu mu uwierzyła. Może dlatego, że traktował jej piersi

z uszanowaniem. A może dlatego, że tak delikatnie je całował. W każdym

razie po raz pierwszy od wieków nie czuła się ułomna. W tej chwili była

stuprocentową kobietą.

– Chcę się z tobą kochać – szepnęła.

– Jesteś tego pewna? – Jack spojrzał jej głęboko w oczy.

– Tak – westchnęła.

– Ale... Ja nie mam zabezpieczenia.

– Nie szkodzi. Nie mogę mieć dzieci.

Nie do końca pojął, co powiedziała. Był tak podniecony, że nawet

własnych myśli nie rozumiał. Dotarło do niego tylko tyle, że nie musi mieć

zabezpieczenia, gdyż Alaynie nie robi to żadnej różnicy, i że on tak bardzo

jej pragnie, iż za chwilę nie wytrzyma.

Kochali się jak wariaci. Jack nie wiedział, ile czasu upłynęło, choć

gdyby go ktoś zapytał, powiedziałby, że tylko chwila. A może cała

wieczność...

– Co ty ze mną zrobiłaś? – wyszeptał. – Przecież ja nawet nie mam

prawa tego pragnąć. A ty... Jesteś kobietą, Alayno. Prawdziwą kobietą. W

każdym znaczeniu tego słowa.

– Och, Jack! – Alayna się rozpłakała.

Przytulił ją do siebie, pocałował, wtulił policzek w jasne, anielskie

włosy.

Poczuł, jak spływa na niego spokój.

RS

background image

104

ROZDZIAŁ ÓSMY

Uczucie spokoju, jakie owładnęło Jacka, trwało tylko trochę dłużej niż

sen, który go zmorzył.

W ciszę upalnego dnia wdarł się natarczywy dzwonek. Telefon!

Alayna zerwała się półprzytomna. Rozejrzała się. Ujrzawszy Jacka,

uśmiechnęła się. Przytuliła się do niego i pocałowała go w usta.

Znów rozległ się dzwonek telefonu.

Z widocznym ociąganiem Alayna odsunęła się od Jacka. Wstała,

wyszła z wanny i wzięła telefon komórkowy, który położyła na zamkniętej

klapie sedesu.

– Halo? – powiedziała.

W miarę jak słuchała, jej oczy stawały się coraz większe. Chwyciła

leżącą najbliżej koszulę Jacka i na oślep wpychała ręce w rękawy, jakby ten,

kto do niej dzwonił, mógł ją w tej chwili zobaczyć.

– Nie, oczywiście, że nie – zapewniała rozmówcę. –W niczym mi pani

nie przeszkadza.

Odsunęła włosy z twarzy, przytrzymała je dłonią na czubku głowy.

Spojrzała na Jacka.

– Tak. Oczywiście, że jest miejsce. Po południu? To absolutnie żaden

problem. – Okręciła się w kółko, jakby tańczyła taniec wojenny. Była

uszczęśliwiona. – Dziękuję! Naprawdę bardzo dziękuję.

Wyłączyła telefon. Ostrożnie położyła go z powrotem na klapie

sedesu.

– Dzidziuś! – zawołała. – Przywiozą nam dzidziusia!

Pochyliła się nad wanną, pocałowała Jacka w usta i zaraz od niego

odskoczyła.

RS

background image

105

– Mam mnóstwo roboty! – wołała, wkładając szorty. –Muszę znieść ze

strychu łóżeczko, poprać pościel i kocyki, wysterylizować butelki...

Wybiegła z łazienki, wyliczając, co jeszcze musi zrobić, zanim

przywiozą jej upragnionego dzidziusia. Nawet nie spojrzała na Jacka, który

siedział w wannie goły jak go Pan Bóg stworzył.

Jedyne, o czym mogła myśleć Alayna, to dziecko, które po południu

mieli jej przywieźć pracownicy pogotowia opiekuńczego.

Jedyne zaś, o czym mógł myśleć Jack, to to, że Alayna nie może mieć

dzieci.

Myślał o tym także wtedy, gdy przybijał półeczkę w pokoju, który

przeznaczyła dla niemowlęcia. Zastanawiał się, co to znaczy, że ona nie

może mieć dzieci. Czyżby używała jakiegoś wymyślnego środka

antykoncepcyjnego? A może ma jakiś defekt genetyczny?

Zresztą czy to ważne? pomyślał. Najważniejsze, że ona chce mieć

dzieci, a ja ich nie chcę. Ani swoich, ani cudzych.

Spojrzał w róg pokoju, gdzie Alayna mocowała się z ramą łóżeczka.

Nawet się nie uczesała i wciąż miała na sobie jego koszulę.

Jackowi trudno było uwierzyć, że kochali się nie dalej niż godzinę

temu. I nie był to zwykły seks. Kochali się jak szaleni. A przecież jeszcze

niedawno Alayna uważała, że nie jest do czegoś takiego zdolna.

Właściwie powinien być z siebie zadowolony. Osiągnął to, co sobie

założył, dał Alaynie prezent, który chciał jej podarować. Tymczasem było

mu bardzo smutno. Coraz smutniej.

Alayna podniosła głowę. Zorientowała się, że Jack się jej przygląda.

Uśmiechnęła się do niego.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytała.

RS

background image

106

– Nie wiem – odparł i wzruszył ramionami. – Podoba mi się twoja

koszula.

Wyjął jej z ręki klucz i w dwie sekundy przykręcił śrubę, z którą

Alayna mocowała się od dziesięciu minut.

– Mam ci ją oddać? – roześmiała się uszczęśliwiona.

Jack miał wielką ochotę zerwać z niej tę koszulę i kochać się znów do

utraty tchu. Choćby na podłodze dziecinnego pokoju. Opanował się.

– Zapomniałaś, że po południu przylatuje bocian? –Schował klucz do

pudełka z narzędziami. – No to co teraz robimy, szefowo? Pierzemy kocyki

czy sterylizujemy butelki?

Jack stał przy oknie dziecinnego pokoju i patrzył na rozgrywające się

przed domem widowisko. Na dostawę od bociana oczekiwał cały klan

McCloudów. Alayna sprowadziła wszystkie trzy swoje kuzynki.

Jack od razu poznał Mandy i Samantę. Merideth nie znał, ale domyślił

się, że to ona przyjechała sportowym porschem.

Gwizdnął cicho, kiedy drzwi samochodu się otworzyły i ukazała się

długa, kształtna noga. Kobieta, którą zobaczył chwilę później, była

skończoną pięknością.

Dopiero kiedy ją zobaczył, przypomniał sobie, skąd zna to nazwisko.

Merideth McCloud była sławną na całe Stany gwiazdą filmową. Jack musiał

przyznać, że w rzeczywistości była jeszcze piękniejsza niż na ekranie

telewizora.

Merideth przebiegła przez trawnik, objęła ramieniem Alaynę, która

trzymała w ramionach niemowlę.

Dwie piękne kobiety, pomyślał Jack. Ale ta Merideth nie umywa się

nawet do Alayny.

– Nie rozumiem, o co tyle hałasu. To tylko zwyczajny głupi dzidziuś.

RS

background image

107

Jack nie miał pojęcia, że Billy znalazł się obok niego. Chłopiec stał na

lekko rozstawionych nogach, z założonymi rękami. Dokładnie w tej samej

pozycji co Jack.

– Nie lubisz małych dzieci?

– Nie – prychnął Billy. – Ciągle tylko płaczą i sikają.

– Ty też kiedyś byłeś taki – przypomniał mu Jack.

– No. – Billy jeszcze bardziej się nachmurzył. – Tylko że nikt koło

mnie nie skakał. Zresztą wcale mi na tym nie zależało – dodał szybko, żeby

Jack, broń Boże, nie pomyślał sobie, że zazdrości czegoś temu małemu

intruzowi.

– Nie lubisz, jak cię przytulają i całują?

– Jasne, że nie. To dobre dla maminsynków.

– A ja lubię.

– Naprawdę? – Billy spojrzał na Jacka z niedowierzaniem.

– A po co miałbym cię oszukiwać?

– Alayna czasem mnie przytula i całuje – przyznał trochę zawstydzony

Billy. – To chyba jest w porządku, co? Ale przy tym głupim dzidziusiu

całkiem o nas zapomni.

Jack zrozumiał, że chłopczyk się boi.

– Niemowlę na pewno zajmie jej dużo czasu, ale i o was nie zapomni –

zapewnił Billy'ego. – Ani o tobie, ani o Molly. Może nawet będzie

potrzebowała waszej pomocy.

– Nie mam zamiaru zmieniać śmierdzących pieluch.

– O to raczej cię nie poprosi. – Jack się roześmiał. Poczuł, że Billy się

do niego przysunął. Stali teraz bardzo blisko siebie i patrzyli, jak siostry

McCloud podają sobie niemowlę z rąk do rąk. Nawet z góry widać było ich

wniebowzięte, rozradowane miny.

RS

background image

108

Za to Billy minę miał nietęgą. Jack przypuszczał, że mały boi się

stracić swój dopiero co uporządkowany świat. Nie chciał oddać swojego

miejsca w życiu jakiemuś obcemu dziecku.

Postanowił odwrócić uwagę Billy'ego od małego intruza.

– Zajmowałeś się kiedyś stolarką? – zapytał jak gdyby nigdy nic.

– Kiedy miałem się tego nauczyć? – Billy wzruszył ramionami. –

Dzieci się takimi sprawami nie zajmują.

– Na naukę nigdy nie jest za wcześnie.

– Na jaką znowu naukę? – Billy spoglądał na Jacka podejrzliwie.

– Rzemiosła. Potrzebny mi pomocnik. Oczywiście nie może być byle

jaki. Potrzebuję silnego pomocnika.

Żaden chłopiec nie zignorowałby takiej prowokacji. Billy nie był w tej

sprawie wyjątkiem. Podwinął rękaw, zgiął rękę w łokciu.

– Zobacz, jakie mam duże muskuły – pochwalił się.

– No... – Jack pomacał maleńkie zgrubienie na ramieniu Billy'ego.

Udało mu się nie uśmiechnąć. – Całkiem nieźle. Jak myślisz, dasz radę

podnieść młotek?

– Jasne!

– No to idziemy. – Jack klepnął go po plecach. – Musimy stąd szybko

zmykać, bo jak sobie o nas przypomną, to każą nam zmieniać pieluchy.

– Tutaj?

Jack klęknął obok Billy'ego, przytrzymał kratę zamykającą przestrzeń

pod gankiem.

– Tutaj – potwierdził. – Po prostu uderz W gwóźdź. Zobaczysz, że sam

wejdzie w drewno.

Billy uderzył w gwóźdź, tak jak mu Jack kazał. Zamiast posłusznie

wejść w drewno, gwóźdź spadł na ziemię. Billy spojrzał na Jacka spode łba.

RS

background image

109

– Jeszcze raz! – Jack podał chłopcu nieposłuszny gwóźdź. – Tym

razem uderz trochę mocniej.

Billy westchnął, ustawił gwóźdź we właściwym miejscu. Uderzył

młotkiem. Nie trafił.

– Jeszcze raz – polecił Jack.

Billy uderzył mocniej. Ostrożnie puścił gwóźdź. Uśmiechnął się, gdy

okazało się, że tym razem mu się udało.

– Świetnie – pochwalił Jack. – Teraz możesz go wbić głębiej. Tylko

powoli, żebyś nie skrzywił gwoździa.

Billy wziął młotek w obie ręce, uderzył. Kilka razy udało mu się trafić

w gwóźdź, ale zdarzyło się także uderzyć w drewno.

Tych kilka zadrapań na desce nie miało żadnego znaczenia.

Najważniejsze, że Billy miał zajęcie, był uszczęśliwiony i zupełnie

zapomniał o niemowlęciu. O to właśnie Jackowi chodziło, kiedy

proponował chłopcu, żeby mu pomógł.

– Może być? – zapytał niepewny efektów swej pracy Billy.

– Sam bym tego lepiej nie zrobił – pochwalił go Jack.

Chłopiec był dumny jak paw. Wsunął młotek do tylnej kieszeni spodni

takim ruchem, jakim Jack wsuwał go do przegródki w pasie na narzędzia.

Niestety, kieszeń okazała się za płytka i młotek upadł na ziemię,

niebezpiecznie blisko stopy Billy'ego.

– Trzeba ci będzie sprawić pas na narzędzia – powiedział Jack,

podnosząc młotek.

– Naprawdę? Kiedy? – Billy już nie mógł się doczekać.

– Jak tylko pojadę do miasta. – Jack umocował młotek w swoim pasie.

– O rany! Ale będzie fajnie!

– Jasne, że fajnie! – Jack zmierzwił małemu włosy na głowie.

RS

background image

110

Jack usłyszał płacz, zanim jeszcze wszedł do domu. Pomyślał sobie, że

to dziecko ma płuca nie od parady. Wszedł do kuchni.

Alayna mieszała coś w rondelku. Na lewym ramieniu trzymała

wrzeszczące wniebogłosy niemowlę. Była nie uczesana i miała na sobie ten

sam niebieski szlafrok, w którym Jack widział ją pierwszego dnia swego

pobytu w Domu nad Stawem.

Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi, więc odwróciła się.

– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się do Jacka.

Właściwie nie był to uśmiech. Przynajmniej nie taki jak zawsze. Po

raz pierwszy, odkąd się poznali, uśmiech Alayny nie wyrażał radości życia. I

poruszała się inaczej niż zwykle. Była śmiertelnie zmęczona.

– Dzień dobry – odparł Jack.

– Na śniadanie będzie owsianka. – Alayna starała się przekrzyczeć

dziecko.

– Może być owsianka – zgodził się Jack, tak samo podniesionym

głosem.

Alayna odłożyła łyżkę i podeszła do lodówki. Delikatnie poklepywała

dziecko po pleckach, ale to w niczym nie pomagało.

– Czy ty w ogóle dziś spałaś? – zapytał.

– Nie. – Postawiła mleko na stole i usiadła na krześle. Spojrzała na

wrzeszczące niemowlę. – Meggie całą noc płakała.

– Jest chora, czy co?

Alayna podniosła głowę. Miała podkrążone oczy. Łzy spływały jej po

policzkach.

– Pani Lindstrom z pogotowia opiekuńczego powiedziała, że to kolka.

Dałam Meggie lekarstwo, ale chyba nie pomogło.

– Daj, ja ją wezmę – zaproponował Jack, podchodząc do Alayny.

RS

background image

111

Nie miał pojęcia, co go napadło, dlaczego nagle zachciało mu się

uczestniczyć w życiu tej kobiety. Wiedział, że będzie tego żałował, ale było

już za późno, żeby się wycofać.

– Dzięki. – Alayna była mu szczerze wdzięczna. – Zaraz ją od ciebie

zabiorę.

Wstała, podeszła do kuchenki i wzięła rondelek. Przyniosła go do

stołu. Chodziła, szurając nogami. Jak staruszka. Ziewnęła.

– Przepraszam – mruknęła.

– Mnie to nie przeszkadza. – Jack wzruszył ramionami. – Zresztą nie

ma się czemu dziwić.

Patrzył, jak nakłada owsiankę do talerzy, jak idzie do zlewu i wstawia

do niego rondelek. Wszystko to robiła powoli, ociężale, jakby jej kończyny

ważyły po sto kilogramów każda.

– Już mogę ją wziąć – powiedziała, podchodząc do Jacka.

– Teraz niech trochę powrzeszczy do mojego ucha. – Ułożył sobie

dziewczynkę na lewym ramieniu, jak najdalej od Alayny. – Zjedz spokojnie

śniadanie.

Usiadła na krześle. Oparła się łokciami o blat stołu, podparła rękami

głowę. Mieszała owsiankę, ale nie miała siły podnieść łyżki do ust.

– Nie miałam pojęcia, że dziecko może tak długo płakać.

– To z pewnością ma płuca nie do zdarcia.

Alayna usiłowała się uśmiechnąć, ale nawet to wymagało zbyt wiele

wysiłku. Patrzyła, jak Jack zajada owsiankę. Od czasu do czasu delikatnie

poklepywał Meggie po pleckach.

– Świetnie ci to idzie. – Alayna była zaskoczona, że Jack tak dobrze

radzi sobie z niemowlęciem.

RS

background image

112

Zamarł. Chwilę trwało, zanim się pozbierał. Na pewno dobrze sobie

radził, bo robił to odruchowo. Nie chciał myśleć o tym, skąd ma te odruchy.

– Każdy głupi to potrafi – mruknął.

– Chodziło mi o to, że rzadko widuje się mężczyzn, którzy tak

swobodnie obchodzą się z niemowlęciem. Zwłaszcza płaczącym.

Jack przestał jeść. Położył sobie Meggie na kolanach.

Rozcierał jej plecki, poklepując od czasu do czasu. Mała czknęła,

odetchnęła głęboko i ucichła.

– Jak tyś to zrobił? – zdziwiła się Alayna.

Jack patrzył na swoją dłoń, na plecki Meggie i myślał o tym, jak

kiedyś w taki sam sposób poradził sobie z innym niemowlęciem.

– Mój syn często miewał kolki – powiedział tak cicho, że Alayna

ledwo go usłyszała.

– Ty masz syna?

– Miałem. Zginął w wypadku samochodowym. Pół roku temu.

Wreszcie zrozumiała, dlaczego oczy Jacka były puste, dlaczego tak

bardzo starał się unikać Billy'ego i Molly.

– Tak mi przykro – westchnęła.

Jack wziął dziecko w ramiona, wstał i nie patrząc na Alaynę, podał jej

małą Meggie.

– Wracam do pracy – oświadczył. Odwrócił się i szybko wyszedł z

kuchni.

Alayna zapięła pieluszkę, wciągnęła różowe śpioszki na chude nóżki

Meggie.

– Teraz jesteś suchutka. – Uśmiechnęła się do maleństwa.

Meggie miała znacznie lepszy humor. Przynajmniej nie płakała.

Podśpiewując, Alayna podeszła do okna.

RS

background image

113

Przed otwartymi na oścież wrotami stodoły stały dwa kozły. Na nich

leżały frontowe drzwi Domu nad Stawem. Jack polerował je szlifierką. Stara

farba pryskała spod tarczy na wszystkie strony. Na chwilę przerwał pracę,

otarł pot z czoła i sprawdził, czy powierzchnia drewna jest dostatecznie

gładka.

Alayna westchnęła. Przypomniała sobie, jak ta sama dłoń głaskała jej

ciało. Była szeroka, silna, stwardniała od pracy, a jednocześnie delikatna.

Bardzo delikatna.

Odeszła od okna. Usiadła w bujanym fotelu, przytuliła do siebie

Meggie. Myślała o Jacku.

A więc miał syna, myślała. To wszystko wyjaśnia. Pustkę w oczach,

obojętność, niechęć do Billy'ego i Molly. Teraz rozumiem, dlaczego wtedy

w chatce zapytał mnie, jak mogę pozwolić na to, żeby zabrano mi dzieci.

Już wiedziała, że nie pytał z ciekawości, tylko z potrzeby serca. On nie

mógł się pogodzić z utratą syna i chciał wiedzieć, jak inni sobie z tym radzą.

Alayna uśmiechnęła się do niemowlęcia. Meggie wpatrywała się w nią

błękitnymi jak wiosenne niebo oczkami. Alayna dotknęła opuszkiem palca

kącika ust maleństwa. Dziewczynka odwróciła główkę w stronę palca,

rozchyliła usteczka jak pisklę oczekujące na kolejną muchę.

– A ty nikogo nie obchodzisz, nikogo serce nie boli z twojego powodu,

– Pokręciła głową i westchnęła. – Tego naprawdę nie potrafię zrozumieć.

Wzięła ze stolika butelkę i podała ją Meggie. Dziecko przyssało się do

smoczka, jakby od dwóch dni nic nie jadło.

Alayna kołysała się w fotelu, patrzyła na Meggie i myślała o

niesprawiedliwości tego świata. Nie mogła pojąć, dlaczego tak głupio go

urządzono. Dlaczego ludzie, którzy nie chcą mieć dzieci, mnożą się jak

RS

background image

114

króliki, a ci, którzy oddaliby wszystko, żeby mieć choć jedno dziecko, mieć

ich nie mogą?

– Dlaczego? – westchnęła. – Dlaczego na to pozwalasz, dobry Boże?

Nie otrzymała odpowiedzi, ale też nie spodziewała się, że ktoś jej

odpowie.

Znów pomyślała o Jacku. Dostrzegła pewne podobieństwo jego losów

do swojej sytuacji. Jack miał syna i go stracił. Alayna nigdy nie miała dzieci,

ale czuła się tak, jakby pochowała kilkoro. Jack stracił kawałek serca na

jakiejś szosie. Ona – w gabinecie lekarza, który bez ogródek powiedział jej,

że jest bezpłodna.

Jednak Alayna znalazła sposób na podarowanie dziecku miłości, Jack

natomiast zamknął swoje serce na kłódkę i nie chciał już niczego czuć.

Nie, nie, to nieprawda, pomyślała. Może tak było, kiedy tu przyjechał,

ale teraz wszystko się zmieniło. Widziałam uczucie w jego oczach, gdy

oddawał Molly misia i kiedy ona go pocałowała. A jak wspaniale radzi sobie

z Billym! Rodzony ojciec nie mógłby być lepszym wzorem dla tego

chłopca. I ma tyle cierpliwości. A przecież twierdził, że go nie lubi.

Po raz pierwszy w życiu Alayna poczuła, że jej techniki pomagania

ludziom w trudnych sytuacjach na nic się tu nie zdadzą. Billy, Molly, a

nawet mała Meggie pomogli Jackowi wrócić do życia. Bez trudu dokonali

tego, w co najlepszy psycholog musiałby włożyć kilka lat pracy.

Billy pomagał Jackowi osadzić drzwi we framudze. Jack osadził je na

zawiasach i stukał młotkiem, żeby zawiasy dokładnie się dopasowały. Billy

miał tylko trzymać drzwi. Ale trzymać mocno takie ciężkie drzwi, chociaż

już wsparte na zawiasach, to także ciężka praca. Zwłaszcza dla małego,

chudego chłopczyka.

– Całkiem nieźle sobie radzisz – pochwalił go Jack.

RS

background image

115

– Tobie to wszystko lepiej wychodzi! – Chłopiec spuścił nos na

kwintę. – Wystarczy że raz uderzysz gwóźdź, a ja muszę zrobić to co

najmniej cztery razy.

– Ale ja jestem większy. I mam większą wprawę. Billy się

rozchmurzył.

– No to co teraz robimy? – zapytał.

– Sprawdzimy, czy umiesz malować.

– Pewnie, że umiem – pochwalił się Billy. – W szkole bez przerwy coś

malujemy.

– Wobec tego nie będę ci musiał tłumaczyć, na czym to polega.

– A co będziemy malować? – dopytywał się Billy, podskakując wokół

Jacka jak piłeczka.

– Altankę.

– Altankę? Tę, która jest nad stawem?

– A co? Nie masz ochoty?

– Jasne, że mam. Ścigamy się?

Wystartował, zanim Jack zdążył się odezwać.

Jack zawahał się tylko na ułamek sekundy. Dogonił Billy'ego, złapał

go, wsadził sobie pod pachę i dalej biegł.

Billy piszczał, śmiał się, wierzgał nogami. Był w siódmym niebie.

RS

background image

116

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Strasznie gorąco.

– Gorąco – zgodził się Jack. Zanurzył pędzel w farbie, wyprostował się

i zabrał do malowanie następnej kolumny.

– Założę się, że w wodzie jest chłodniej.

Jack zerknął na Billy'ego. Chłopiec patrzył pożądliwie na wodę. Farba

z pędzla kapała na trawę.

– Na pewno. – Jack uśmiechnął się pod nosem. – Jak chcesz, możesz

sobie zrobić przerwę. Zasłużyłeś na odpoczynek.

– Mogę popływać? – Oczy chłopca rozbłysły.

– A umiesz?

– Jasne. – Billy pokazał w uśmiechu wszystkie zęby.

– No to leć. Tylko nie w ubraniu. Żebyś potem miał się w co przebrać.

Zanim skończył mówić, Billy już siedział na trawie. Zdejmował buty i

skarpety w takim pośpiechu, jakby od tego zależało jego życie. Koszulkę i

spodnie zdjął w biegu. W samych majteczkach pognał na pomost.

Jack śmiał się, patrząc, jak bardzo chłopiec się spieszy.

– Zobacz! – wołał Billy.

Stał na skraju pomostu i machał ręką. Jack też mu pomachał.

Chłopiec wziął głęboki oddech, złapał się za nos i wskoczył do wody.

Plasnął brzuchem w jej taflę. Z całą pewnością nie był to najpiękniejszy

skok.

Jack pokręcił głową. Przypomniał sobie, jak razem z bratem urządzali

sobie zawody w skakaniu z chlapaniem. Chodziło o to, kto bardziej

nachlapie. Zwykle wygrywał Travis. Był potężniejszy i bardziej odważny.

Pływał jak ryba, polował jak tygrys i miał stalowe nerwy.

RS

background image

117

Ciekawe, jak sobie radzi z naszą firmą, pomyślał Jack. Nie

powinienem był zostawiać go samego.

Zaraz jednak przestał o tym myśleć. Popatrzył na staw. Fale zamilkły i

tafla wody znów była gładka jak lustro.

Jack pomyślał, że Billy powinien już wypłynąć na powierzchnię.

Zrobił krok w stronę brzegu, potem następny. Za chwilę biegł jak szalony.

W biegu zdarł z siebie koszulę, zrzucił buty. Skoczył w to samo miejsce, w

którym zniknął Billy. Zanurkował. Niewiele widział w mulistej wodzie.

Zaczynało mu brakować powietrza. Musiał natychmiast znaleźć

chłopca. Poczuł, że coś otarło się o jego nogę. Zrobił gwałtowny zwrot. To

był Billy!

Jack chwycił chłopca, odbił się od dna i wypłynął na powierzchnię.

Billy był blady jak śmierć, oczy miał zamknięte, z ust ciekła mu woda.

– Nie waż mi się umierać, Billy – groził chłopcu, bo sam panicznie się

bał. – Tylko nie umieraj!

Jack siedział przy łóżku. Wpatrywał się w monitor, do którego

podłączono śpiącego chłopczyka. Alayna nie rozumiała, jak on może

wytrzymać tyle godzin. Przesiedział przy Billym całą noc.

– Jack – powiedziała cicho.

Nawet się nie poruszył, więc do niego podeszła. Położyła mu dłoń na

ramieniu.

– Jack – powtórzyła.

Wreszcie się odwrócił. Spojrzał na nią niezbyt przytomnie. Wstał.

– Rozmawiałaś z lekarzem? – zapytał.

– Rozmawiałam. – Serce jej się ścisnęło na widok jego zmęczonej

twarzy. – Wydobrzeje. Badanie nie wykazało żadnych zmian w mózgu.

Jack opuścił głowę. Westchnął z ulgą.

RS

background image

118

– Bogu niech będą dzięki – mruknął.

– Może byś poszedł do domu i trochę się przespał. Ja zostanę z Billym.

– Nie ma mowy! – Znów usiadł na krześle. Jak wartownik, któremu

pod żadnym pozorem nie wolno opuścić posterunku.

– Ale...

– Nie! – Nie dał jej dojść do słowa. – Chcę przy nim być, kiedy się

obudzi.

Alayna mogłaby się z nim sprzeczać, prosić, żeby jednak poszedł do

domu, ale wiedziała, że to nic nie da. Jack nie odejdzie od Billy'ego, dopóki

chłopiec się nie obudzi i on sam mu nie powie, że na pewno wyzdrowieje.

Uważał, że to on jest winien, bo odpowiada za wypadek i nikt ani nic nie

zdołałoby go przekonać, że jest inaczej.

Mogła jedynie spróbować go pocieszyć. Ostrożnie dotknęła ramienia

Jacka. Zadrżał. Nakrył dłoń Alayny swoją potężną ręką.

– Gdyby coś mu się stało... Gdyby on... Ja...

W jego głosie było tyle bezdennej rozpaczy, że Alaynie chciało się

płakać. Nie miała zamiaru dopuścić do tego, żeby powiedział to, co chciał

powiedzieć. Objęła go za szyję, przytuliła się do jego pleców.

– To nie twoja wina, Jack.

– Nie powinienem był mu pozwolić na kąpiel w stawie.

– Przecież nie wiedziałeś, że Billy nie umie pływać.

– Ale...

Alayna przykucnęła przy nim, wzięła go za rękę.

– Nie chodzi tylko o Billy'ego, prawda? – zapytała. Jack skulił się,

jakby dostał cios w żołądek.

– Mam rację? – Mocniej ścisnęła jego dłoń. – To ma jakiś związek z

twoim synem?

RS

background image

119

Jack wyszarpnął rękę z uścisku Alayny i zerwał się z krzesła.

– Tylko mi nie próbuj grzebać w głowie, doktorku –ostrzegł, patrząc

na nią z góry. – Tam nie ma nic ciekawego.

– Jack. – Alayna wstała, wyciągnęła do niego rękę. Cofnął się,

podniósł ręce do góry, chcąc uniknąć jej dotknięcia. Odwrócił się na pięcie i

szybko podszedł do okna.

Alayna patrzyła na jego pochylone plecy. Tak bardzo chciała mu

pomóc. Albo przynajmniej go pocieszyć. Ale jak miała to zrobić, skoro on

nie chciał ani pomocy, ani pociechy?

– To był mój tydzień opieki nad Joshem.

Alayna własnym uszom nie wierzyła. Nie spodziewała się, że się do

niej odezwie. Bała się poruszyć, żeby go nie spłoszyć.

– Dopiero co skończył cztery lata. Razem z matką wybierali się za

miasto. Miałem go odwieźć do jej domu w piątek po południu. Kiedy tam

jechaliśmy, dostałem wiadomość z biura. Akurat byliśmy niedaleko, więc

pomyślałem sobie, że wpadnę tam i sprawdzę, o co chodzi. Josh uwielbiał

chodzić ze mną do biura.

W szybie odbijała się twarz Jacka. Uśmiechał się.

– Zasiadał przy mojej desce kreślarskiej i rysował. Bardzo lubił

budować zamki z cegieł. – Jack oparł dłonie o szybę. – Poprosiłem

sekretarkę, żeby zadzwoniła do Susie i uprzedziła ją, że się spóźnimy. Susie

dostała szału. W kilka minut przyjechała do mojego biura. Wrzeszczała na

mnie, krzyczała, że jestem złym ojcem i że byłem jeszcze gorszym mężem,

a mój obecny postępek jest najlepszym dowodem na to, ze nie można na

mnie polegać w żadnej sprawie.

Zamilkł na chwilę. Alayna myślała, że już nic więcej nie powie, ale się

pomyliła.

RS

background image

120

– Josh się rozpłakał – ciągnął Jack. – Zawsze płakał, kiedyśmy się

kłócili. Ale tym razem jego łzy wprawiły Susie w jeszcze większą złość.

Złapała go za rękę i wyprowadziła z biura. Wtedy po raz ostatni widziałem

swojego syna żywego. W niecałą godzinę później oboje zginęli w wypadku

samochodowym.

– To nie była twoja wina, Jack.

– Wiem. – Wciąż patrzył w okno. – To znaczy rozumem. Ale serce

mówi mi co innego. Gdybym nie pojechał do biura, tylko zawiózł Josha

prosto do matki, to może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może nie

byłoby ich na drodze akurat wtedy, kiedy kierowca osiemnastokołowej

ciężarówki stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w samochód Susie.

Alayna była doświadczonym psychologiem. Wielokrotnie udało jej się

pomóc cierpiącym psychiczne męki ludziom. Powinna bez trudu znaleźć

słowa pocieszenia. Tym razem jednak nie zdołała nic wymyślić.

Wiedziała, dlaczego. Kochała Jacka. Nie miała pojęcia, jak to się stało

i kiedy jej sympatia dla niego przerodziła się w miłość. Tak się po prostu

stało i już. Kochała go, więc przestała być obiektywna. Dlatego nie umiała

zaproponować mu nic innego, jak tylko pocieszenie.

Zresztą wydawało się, że Jack nawet tego od niej nie przyjmie.

Podeszła do niego. Zauważył to, bo się odsunął. Nie chciał, żeby go

dotykała.

– Wracaj do domu – powiedział, nie odrywając wzroku od okna. –

Molly i Meggie cię potrzebują. Ja zostanę z Billym. Daję ci słowo honoru,

że tym razem naprawdę nic mu się nie stanie.

Alaynie łzy zakręciły się w oczach.

Kocham cię, Jack, pomyślała. Wszyscy cię kochamy.

Nie odważyła się powiedzieć tego głośno.

RS

background image

121

– Jack?

Natychmiast się obudził.

Billy leżał w łóżku. Oczy miał szeroko otwarte. Monitor, który w nocy

bez przerwy wydawał jakieś dźwięki, teraz milczał jak zaklęty. Widocznie

pielęgniarka go wyłączyła.

Jack nie mógł sobie wybaczyć, że zasnął, zamiast pilnować Billy'ego.

– Wszystko w porządku – powiedział, podchodząc do łóżka. Odgarnął

Billy'emu włosy z czoła. – Nic się nie bój. Wyzdrowiejesz.

– Bardzo jesteś na mnie zły? – Chłopiec był bliski płaczu.

Jackowi serce omal nie pękło. Usiadł na łóżku i przytulił małego do

siebie.

– Wcale nie jestem na ciebie zły, synku.

– Ale ja cię okłamałem. Powiedziałem, że umiem pływać, a nie

umiem.

– Poszedłeś na dno jak kamień. – Jack się roześmiał. Był szczęśliwy,

że chłopiec doszedł do siebie. Przynajmniej to jedno nie ulegało

wątpliwości. Bardziej się martwił o to, że skłamał, niż o własne zdrowie.

– Wiem! – Billy przytulił się do Jacka. – Bardzo się bałem.

Próbowałem jakoś wrócić na powierzchnię, ale tam było ciemno. Chyba się

zgubiłem.

– Pewnie tak. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.

Drzwi się otworzyły i do sali weszła Alayna. Uśmiechnęła się, widząc

Billy'ego w objęciach Jacka.

– Obudziłeś się wreszcie – powiedziała czule.

– No. – Billy był bardzo zakłopotany.

– Ktoś chciał się z tobą zobaczyć. – Alayna odsunęła się i zza jej

spódnicy wynurzyła się wystraszona Molly ze swoim nieodłącznym misiem.

RS

background image

122

– Wszystko w porządku, Molly – zapewnił ją Billy pełnym powagi

głosem. – Nie bój się. Nie umarłem. W ogóle nic mi się nie stało.

Molly podbiegła do łóżka, wdrapała się na nie i usiadła obok Billy'ego.

– Ja już się wcale nie boję – szepnęła mu do ucha. – Ani trochę! Weź

misia. – Podała mu zabawkę. – Nie będziesz się niczego bał w tym szpitalu.

Jack bardzo się wzruszył. Nie wiedział, czy dlatego, że Molly znów

chciała obdarować potrzebującego swym bezcennym misiem, czy może

dlatego, że przestała się bać.

Alayna także miała oczy pełne łez. Stała przy łóżku i patrzyła na tę

swoją pozbieraną po całym świecie rodzinę.

Jack nie należał do tej rodziny. Przede wszystkim dlatego, że nie

chciał. Puścił Billy'ego i wstał.

– Pojadę do domu – oznajmił. – Mam jeszcze sporo pracy.

– Nie idź! – zawołał Billy.

– Teraz Alayna z tobą zostanie. – Jack szybko pocałował go w czoło. –

Zadzwoń po mnie, gdybyś czegoś potrzebowała – powiedział, przechodząc

obok Alayny.

Pracował jak szalony. Ledwie skończył jedną robotę, już się brał do

następnej. Miał do spełnienia zadanie – musiał wyremontować dom i uciec z

Rancza Złamanego Serca tak daleko, jak to tylko możliwe.

W ogóle nie powinienem się był podejmować tej roboty, myślał,

układając podłogę w łazience. Nie należało nigdzie zbaczać, tylko trzymać

się białej linii na drodze.

Odbijał deski z kominka i przeklinał własną głupotę. A kiedy

zeskrobywał z okien starą farbę, modlił się, by udało mu się zdążyć, zanim

znów zmieni postanowienie.

RS

background image

123

Bo przecież od początku postanowił sobie, że nie przywiąże się ani do

Alayny, ani do dzieci. A jednak udało im się niepostrzeżenie zawładnąć jego

sercem.

Sądził, że umarł razem ze swoim synem na tamtej szosie ponad pół

roku temu. Na pewno umarło wtedy jego serce. Przynajmniej tak się

Jackowi zdawało. Teraz okazało się, że serce też jeszcze bije. Wciąż

potrafiło odczuwać ból i kochać.

Jack nie pragnął nikogo kochać. Nie chciał już nigdy więcej odczuwać

bólu. I nie mógł pozwolić na to, żeby ktoś cierpiał z jego powodu.

W nocy, gdy Alayna i dzieci mocno spali, Jack wykradał się z chatki,

szedł do stodoły i doprowadzał do porządku stary stół. Chciał podarować

Alaynie ten stół, który tak wiele dla niej znaczył.

Nic innego dać jej nie mógł. Po prostu dlatego, że nic innego nie

posiadał.

– Wyjeżdża.

– Kto? Jack? – spytała Mandy, spoglądając na Alaynę. Skinęła głową.

Mandy położyła sobie Meggie na ramieniu i podeszła do Alayny.

Przez okno kuchni było widać, jak Jack wrzuca jakieś graty na

skrzynię swojej furgonetki.

– Moim zdaniem, on się nie pakuje, tylko robi porządki – powiedziała

Mandy.

– Właśnie o to mi chodzi. – Alayna odwróciła się od okna. Nie miała

siły patrzeć na Jacka. – Pracuje bez przerwy od świtu do nocy. Nawet na

obiady przestał przychodzić.

– Powiedział ci, że wyjeżdża?

– Nic nie mówił. Ale ja czuję, że chce wyjechać.

RS

background image

124

– To dorosły mężczyzna i może zrobić, co zechce. Gdyby chciał

wyjechać, to już by go tu nie było.

– Nie znasz go. – Alayna energicznie pokręciła głową.

– Kiedy zaczynał pracę, obiecał mi, że nie wyjedzie, dopóki nie

skończy remontu. Dlatego właśnie tak ciężko pracuje. Chce jak najszybciej

skończyć, żeby wreszcie móc wyjechać.

Do kuchni weszła Merideth.

– Niech teraz ktoś inny zajmie się Billym – powiedziała.

Opadła na krzesło jak zmęczona życiem staruszka. – Ja jestem

wykończona!

– Ja pójdę – zaofiarowała się Alayna.

– Ty zostaniesz – zatrzymała ją Mandy. – Włączę Billy'emu jakiś film

na wideo, położę Meggie do łóżeczka i zaraz wracam. Musimy się naradzić.

A ty – zwróciła się do Merideth – przygotujesz nam dzbanek margarity. I

zadzwońcie po Sam. Ona czasami miewa całkiem niezłe pomysły.

Jack wśliznął się do domu. Słyszał dolatujące z kuchni głosy.

A więc kobiety nadal tam urzędowały. Trochę późno jak na zwykłe

plotki. Zegar w holu wskazywał dziesiątą. Zwykle o tej porze Alayna już

była w łóżku.

Właściwie co mnie to obchodzi, pomyślał, wzruszywszy ramionami.

Podziwiał McCloudówny za to, że tak ofiarnie sobie nawzajem

pomagały. Kiedy Billy był w szpitalu, wszystkie trzy kuzynki na zmianę

zajmowały się Molly i Meggie. Alayna mogła spokojnie zostać przy Billym.

Teraz codziennie przyjeżdżały, żeby w czymś pomóc. A kiedy taki żywy

chłopiec jak Billy przez cały tydzień nie może wstawać z łóżka, to i cztery

dorosłe osoby nie mają za dużo pracy.

RS

background image

125

Jack cichutko wszedł na górę. Rano miał wyjechać, ale najpierw

musiał się pożegnać z dziećmi.

Zaczął od Meggie. Wszedł do tego samego pokoju, który jeszcze

niedawno urządzał razem z Alayną. Pochylił się nad łóżeczkiem, położył

dłoń na chudych pleckach Meggie. Czuł pod palcami bicie maleńkiego

serduszka.

Dziewczynka poruszyła się i przekręciła lekko główkę.

W świetle nocnej lampki zobaczył jej drobną twarzyczkę. Delikatnie

pocałował różowy policzek.

– Do widzenia, Meggie – szepnął. – Śpij dobrze i duża rośnij.

Z worka, który ze sobą przyniósł, wyjął drewnianego pajacyka.

Posadził go na stoliku i szybko wyszedł z pokoju.

Molly spała na boku, z bródką opartą na ukochanym misiu. Jack

pogłaskał ją po policzku.

Śliczna dziewczynka, pomyślał. I taka dzielna. Tyle nocy przesiedziała

samotnie. Za jedynego towarzysza i opiekuna miała tylko tego biednego

misia.

Przypomniał sobie, jak Molly przysłała mu tego swojego obrońcę,

żeby i jego bronił w trudnych chwilach. I przypomniał sobie, jak go

pocałowała, kiedy rano oddał jej misia. Przypomniał sobie, jak się do niego

przytuliła, jak chudymi łapkami objęła go za szyję.

Wyjął z worka wysokie krzesełko dla misia, takie samo, w jakich

sadza się niemowlęta. Postawił je obok łóżka Molly.

– Żebyś zawsze była bezpieczna – szepnął, całując jasną główkę

dziewczynki. – Żebyś już nigdy nie musiała się bać.

RS

background image

126

Szybko odwrócił się i wyszedł z pokoju. Bał się, że jeśli jeszcze raz

spojrzy na śpiącą Molly, to się rozpłacze. A przecież obiecał sobie, że nie

będzie płakał.

Zatrzymał się przed drzwiami pokoju Billy'ego. Wiedział, że to

pożegnanie będzie dla niego najtrudniejsze.

Ostrożnie otworzył drzwi, na palcach wszedł do pokoju i pochylił się

nad łóżkiem.

Billy zerwał się jak oparzony. Zderzyli się głowami.

– O rany! – Jack masował obite czoło. – Z czego ty masz tę głowę? Z

kamienia?

– Nie z kamienia, tylko z rozumu – odparł z godnością Billy.

Jack się roześmiał. Usiadł obok Billy'ego na łóżku.

– Dlaczego nie śpisz? – zapytał.

– Ja nigdy nie śpię. No, prawie nigdy – poprawił się zaraz.

Zauważył worek, który Jack miał ze sobą. Wychylił się z łóżka.

– Co tam masz? – zapytał.

– Coś, co kupiłem w mieście.

– Dla mnie? – zapytał z nadzieją w głosie Billy.

Wychylił się jeszcze bardziej. Byłby spadł, ale Jack złapał go za

kołnierz piżamy i wciągnął z powrotem na łóżko.

– Jasne, że dla ciebie.

– A co to?

– Sam zobacz. – Jack podał chłopcu worek.

– O rany! – jęknął Billy, wetknąwszy głowę do worka.

– Ekstra!

Wyjął z worka głowę i zaraz wsadził tam rękę. Wyciągnął prezent,

który podniósł do góry.

RS

background image

127

– Prawdziwy pas z narzędziami! – Aż dech mu zaparło z wrażenia. –

To naprawdę dla mnie?

Jack skinął głową. Bał się, że nie zapanuje nad głosem. Nie chciał,

żeby Billy wiedział, jaki jest wzruszony.

– Ekstra! – Billy stanął na łóżku, owinął sobie pas wokół bioder.

Uśmiechnął się od ucha do ucha. – Dzięki, Jack.

– Wyciągnął do niego rękę.

Jack przybił piątkę.

– A teraz kładź się, bo jak Alayna nas przyłapie, to obedrze każdego ze

skóry. I mnie, i ciebie.

– Nie będzie się wściekać – zapewnił Billy, ale na wszelki wypadek się

położył. Oczywiście ani myślał zdejmować z siebie pasa. – Umówiliśmy się,

że mogę nie spać, pod warunkiem, że nie wyjdę z łóżka. A ja przecież

jestem w łóżku, no nie?

– Ale ja nie jestem, więc pewnie tylko mnie obedrze ze skóry. – Jack

się roześmiał.

Zwichrzył Billy'emu i tak już potarganą czuprynę, przykrył go kocem.

Zgasił nocną lampkę i już miał wyjść, ale Billy go zatrzymał.

– Jack?

– Tak?

– Czy ty wyjeżdżasz?

– Tak, Billy. Wyjeżdżam.

– Dlaczego?

– Skończyłem robotę. – Jack wzruszył ramionami.

– Alayna na pewno pozwoliłaby ci zostać. Musisz ją tylko poprosić.

– Wiem, ale na mnie już czas. Muszę jechać.

– Wrócisz kiedyś do nas?

RS

background image

128

Jackowi zdawało się, że chłopiec powstrzymuje łzy.

– Nie wiem, Billy.

– Już nas nie lubisz?

To było trudne pytanie. A jeszcze trudniej było na nie odpowiedzieć.

– Lubię, ale... Po prostu przyszła pora, żebym wyjechał.

Jack pochylił się nad chłopcem i wyciągnął rękę. Billy też wyciągnął

dłoń, ale tym razem nie przybił piątki. Wyskoczył z łóżka jak sprężynka,

zarzucił Jackowi ręce na szyję i mocno się do niego przytulił.

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – szlochał. – Chcę, żebyś został z nami.

Jack omal się nie rozpłakał. Mocno tulił do siebie Billy'ego. Bał się, że

tym razem serce naprawdę mu pęknie.

Ostrożnie położył chłopczyka z powrotem do łóżka, zdjął z szyi

czepiające się go ręce. Pogłaskał Billy'ego po głowie.

– Przykro mi, ale nie mogę zostać, synku – szepnął. – Naprawdę nie

mogę.

Odwrócił się, podszedł do drzwi. Zatrzymał się z ręką na klamce.

– Tylko uważaj na siebie – przykazał.

– Tak jest – chlipnął Billy.

– I opiekuj się Alayną i dziewczynkami. Dobrze?

– Dobrze.

– Cześć, Billy – szepnął Jack, wychodząc z pokoju.

– Cześć, Jack – odpowiedział również szeptem chłopczyk.

RS

background image

129

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Jack otworzył oczy. Nie wiedział, co go obudziło. Po chwili

zorientował się, że nie jest sam. Ktoś wszedł do chatki.

Nasłuchiwał. Zastanawiał się, czy zdąży wyciągnąć spod łóżka butelkę

whisky. Mógł jej użyć jako maczugi.

Za plecami usłyszał ciche kroki. Przeklął w myślach swój idiotyczny

zwyczaj spania plecami do drzwi. Teraz już wiedział na pewno, że gdyby

przyszło do walki, będzie musiał polegać na własnych rękach. Było za

późno, żeby sięgnąć po butelkę.

Poczuł, że materac się ugina. Odwrócił się z wrzaskiem. Zwinięta

pięść gotowa była do ciosu. Udało mu się zatrzymać pięść centymetr od

zarysu aż nadto znajomej twarzy.

– Alayna?

– T...tak – wyjąkała zaskoczona tym niespodziewanym powitaniem. –

To ja.

– Co ci przyszło do głowy, żeby tak się podkradać do śpiącego faceta?

– burknął Jack, opuszczając pięść. – Przecież mogłem ci złamać nos.

– Ale nie złamałeś – zauważyła i wsunęła się pod koc. Wpadająca

przez okno poświata księżyca pozwoliła mu zobaczyć jej twarz.

Niedokładnie, ale zauważył, że się uśmiechnęła.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał.

– Mam zamiar cię uwieść. – Przysunęła się bliżej. Położyła dłoń na

nagim udzie Jacka.

– Upiłaś się? – Jack odsunął się od niej.

Alayna się roześmiała. Usiadła, odrzuciła włosy na plecy.

– Jeszcze niedawno ja ciebie o to pytałam.

RS

background image

130

– Pamiętam – mruknął. – Ale ja wtedy nie byłem pijany.

– Ja teraz też nie jestem pijana.

– Na pewno? – Przyglądał jej się uważnie. W słabym blasku księżyca

niewiele mógł dojrzeć.

– Na pewno. Wypiłam tylko dwie margarity.

– Dwie margarity... – Jack pokiwał głową. – Teraz już wiem, coście

robiły w kuchni niemal do północy. Piłyście margaritę.

– I rozmawiałyśmy.

– Już pojechały?

– Merideth i Mandy pojechały, ale Sam została.

– W Domu nad Stawem?

– No.

– Dlaczego?

– Bo wyciągnęła najkrótszą słomkę.

– Nie o to mi chodzi. – Jack westchnął. – Po co Sam została w twoim

domu?

– Przecież nie mogłam zostawić dzieci samych.

Jack poczuł się, jakby skierowano na niego światła reflektorów, a na

widowni siedziały trzy kobiety bardzo ciekawe tego, jak on się spisze.

– Twoje kuzynki wiedzą, że przyszłaś mnie uwieść?

Miał nadzieję, że może źle ją zrozumiał. Jeszcze bardziej się bał, że

zrozumiał ją aż za dobrze.

– To ich pomysł. – Alayna wzruszyła ramionami.

Jack jęknął. Ukrył twarz w dłoniach. To było znacznie gorsze, niż się

spodziewał.

– Nie podoba ci się ten pomysł? – zdziwiła się Alayna. – Mnie się od

razu spodobał.

RS

background image

131

– Ciekawe, co ci się w nim tak bardzo spodobało.

Alayna wyskoczyła z łóżka, rozłożyła ręce i zakręciła się jak

baletnica.

– Jak to: co? Przecież nie mogłam cię zaprosić do siebie. W domu jest

troje niewinnych dzieci, a dwoje z nich potrafi chodzić. A nawet biegać i w

ogóle... – Zatrzymała się, machnęła ręką. – No, a samych też nie mogłam ich

zostawić. To było idealne rozwiązanie.

Jack pożałował, że nie została w łóżku. Gdyby nadal tam była, może

by nie zauważył, że znów ma na sobie ten niebieski szlafrok, który tak

doskonale pasuje do koloru jej oczu. Ten sam, w którym widział ją

pierwszego dnia. I na pewno nie zobaczyłby w rozchylonych połach

szlafroka jej długich nóg.

Alayna stała na środku pokoju, a blask księżyca padał wprost na

dekolt. Dokładnie widać było jej ponętny biust. Miała łzy w oczach.

– Chciałam się z tobą kochać, zanim wyjedziesz, tylko nie wiedziałam,

jak to zrobić i...

– Jak to: zanim wyjadę? – przerwał jej Jack. – Wiedziałaś, że

wyjeżdżam?

Alayna skinęła głową.

– Miałem ci to powiedzieć rano – westchnął.

– Nie musisz mi niczego tłumaczyć. Ja...

– Chodź! – Znacząco poklepał swój materac.

Z ociąganiem zbliżyła się do łóżka. Jack wyciągnął ręce i posadził ją

obok siebie.

– Właśnie że powinienem się wytłumaczyć – mówił. –Już wcześniej

powinienem był ci to powiedzieć, ale jakoś nie mogłem. Muszę jechać,

Alayno. Najwyższy czas.

RS

background image

132

– Wiem – szepnęła.

– Nie sądzę. – Jack gorączkowo szukał właściwych słów. – Nie

chciałem się w nic angażować. Sądziłem, że potrafię zrobić, co mam do

zrobienia, nie przejmując się tym, co się dzieje dookoła. Niestety, nie udało

mi się. Wiesz o tym, prawda?

Alayna skinęła głową. Łzy toczyły się po jej ślicznych policzkach.

Jack udał, że tego nie widzi.

– Billy, Molly, nawet Meggie... – Uścisnął dłoń Alayny. – To potem

bardzo boli. A ja już nie mogę. Nie chcę, żeby mnie jeszcze kiedyś tak

bolało.

– Wiem. – Alayna pogłaskała go po policzku. Nawet nie próbowała

ocierać łez. – Wiem i rozumiem. Naprawdę!

– Nie chodzi tylko o dzieci. – Jack przytulił policzek do jej dłoni. – Ty

też nie jesteś mi obojętna.

Alayna na dobre się rozpłakała.

– Zasługujesz na mężczyznę, który stanie się członkiem twojej

rodziny. Ja nie mogę. Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Naprawdę. Nie chcę

mieć już dzieci.

– Nic nie mów – chlipnęła Alayna. – Chcę się z tobą kochać, Jack.

Ostatni raz.

Przytuliła się do niego.

– Zgadzasz się? – zapytała. – Będziesz się ze mną kochał?

– Będę. – Skopał koc, przyciągnął Alaynę do siebie i położył ją na

łóżku. – Będę się z tobą kochał i mam nadzieję, że Bóg mi to wybaczy.

Alayna westchnęła, zamknęła oczy. Postanowiła sobie zapamiętać

ciepło jego ust, dotyk jego dłoni, ich siłę i delikatność.

RS

background image

133

Jack nie odezwał się do niej ani słowem. Tylko spojrzeniem i

dotykiem mówił, jak bardzo jest mu droga. To wyznanie było w każdym

jego dotknięciu, w każdym ruchu, w każdym pocałunku. Alayna nigdy nie

czuła się bardziej kochana.

Rozchylił jej szlafrok.

– Jesteś taka piękna – szepnął, kładąc dłoń na płaskim brzuchu Alayny.

– Żałuję, że nie mogę dać ci dziecka. Twojego własnego. Żeby nikt nigdy

nie mógł ci go zabrać.

Alaynie znów zachciało się płakać. Ale tym razem nie z żalu za

dzieckiem, którego mieć nie może, ale ze szczęścia. Tak, była szczęśliwa. A

więc Jackowi zależało na niej do tego stopnia, że chciał spełnić jej

największe marzenie.

– Kocham cię – szepnęła. – Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham.

Jack zdrętwiał.

– Nie bój się – poprosiła. – To wcale nie znaczy, że ty też musisz mnie

kochać.

Odetchnął. Był jej wdzięczny za to, że potrafiła go zrozumieć, potrafiła

zaakceptować jego ograniczenia. Nie potępiała go, nie miała do niego żalu.

Prawdziwy anioł!

Czule pocałował ją w czoło.

– Zostań ze mną do rana – poprosił.

Jack obudził się przed wschodem słońca. Wyciągnął rękę, chcąc

przytulić Alaynę. Gest ten nie wydał mu się niczym nadzwyczajnym. Jakby

robił to od zawsze.

Alayny nie było. Otworzył oczy. Jęknął, gdy się okazało, że naprawdę

nigdzie jej nie ma. A więc odeszła.

On także miał odejść. Najlepiej zaraz.

RS

background image

134

Sprawdził, czy naczepa kempingowa, którą poprzedniej nocy doczepił

do furgonetki, jest dobrze zabezpieczona. Jeszcze raz popatrzył na Dom nad

Stawem. Zacisnął zęby, wsiadł do samochodu i włączył silnik.

Gdy tylko wyjechał na drogę, wcisnął do podłogi pedał gazu. Uciekał.

Nie spuszczał oczu z białej linii dzielącej szosę na dwie połowy.

Obiecał sobie pojechać tam, dokąd go ta linia zaprowadzi. I za żadne skarby

nie oglądać się za siebie.

Alayna wyszła na ganek i spojrzała w niebo. Postanowiła, że to będzie

cudowny dzień.

Wiedziała, że Jack wyjechał. Nie musiała patrzeć na chatkę, żeby to

wiedzieć. Na wszelki wypadek jednak sprawdziła. Furgonetki nie było.

Naczepa kempingowa także zniknęła.

Nie będę się smucić, przyrzekła sobie. Zostawił mi tyle cudownych

wspomnień. To i tak więcej, niż mogłam się spodziewać.

Już chciała wrócić do domu, kiedy zauważyła na trawniku coś, czego

tam być nie powinno. Serce podeszło jej do gardła. Tuż pod gankiem stał

stary drewniany stół. Dębowy blat lśnił w promieniach wschodzącego

słońca.

Alayna podeszła do niego powoli, jakby się bała, że może go spłoszyć.

Dotknęła dłonią wypolerowanego drewna. Poczuła ciepło dłoni Jacka,

czułość, z jaką potraktował ten zwyczajny mebel.

Łzy pociekły jej po twarzy. Wcale się ich nie wstydziła. Wiedziała, że

Jack zrobił to dla niej. Zrobił to, ponieważ zorientował się, jak wiele znaczy

dla niej ten wielki, stary stół.

Ciekawe, ile ja dla niego znaczę, pomyślała.

RS

background image

135

Jack jechał bez przerwy. Oczy go piekły, ręce bolały, ale się nie

zatrzymał. Dopiero kiedy wskazówka poziomu paliwa niebezpiecznie

zbliżyła się do zera, podjechał do stacji benzynowej.

Wysiadł z samochodu, przeciągnął się, roztarł obolałe dłonie.

Przesiedział za kierownicą co najmniej pięć godzin.

Wsunął do automatu kartę kredytową, wybrał kod i zdjął wąż z

dystrybutora. Pogwizdując, włożył końcówkę do wlewu paliwa, nacisnął

dźwignię.

Oparł się plecami o furgonetkę i rozejrzał się. Trafił na zwyczajną

stację benzynową, taką samą jak setki innych, na których się zatrzymywał w

ciągu swej sześciomiesięcznej wędrówki.

Znów uciekał. Tym razem...

Postanowił sobie, że nie będzie myślał o Domu nad Stawem ani o jego

mieszkańcach. Postanowił...

Odskoczył, kiedy poczuł, że furgonetka się poruszyła. Patrzył na nią,

czekając, czy poruszy się jeszcze raz. Bał się, czy aby nie postradał

zmysłów.

Omal się nie roześmiał. Oczywiście, że postradał zmysły. Jakiś czas

temu. Serce zresztą też stracił.

Wydało mu się, że samochód poruszył się jeszcze raz. Zatrzymał

wypływ benzyny, zamocował wąż z powrotem na dystrybutorze. Na palcach

obszedł auto dookoła. Przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi

naczepy kempingowej. Otworzył je gwałtownie, chcąc zaskoczyć

przeciwnika.

Na podłodze siedział Billy. Był porządnie wystraszony.

– Cześć, Jack. – Uśmiechnął się nieśmiało.

– Skąd ty się tu wziąłeś?!

RS

background image

136

Billy wygramolił się z naczepy. Podniósł głowę i popatrzył na Jacka.

– Uciekam razem z tobą – odparł, mrużąc oczy.

– Czy Alayna wie, gdzie jesteś? – denerwował się Jack.

– Nie wie.

– A czy masz pojęcie, jak ona się teraz musi martwić? Billy opuścił

głowę. Czubkiem buta wiercił dziurę w asfaltowej nawierzchni.

– Myślę, że bardzo się martwi – mruknął.

– Odwiozę cię do domu. – Jack wziął chłopca za ramię.

– Ale najpierw do niej zadzwonimy. Powiesz jej, że nic ci się nie stało

i że jesteś ze mną.

– Nie, Jack! Błagam! – Billy zaparł się jak osioł. – Ja chcę jechać z

tobą.

– Nigdzie ze mną nie pojedziesz! Jasne? Wrócisz do Alayny i basta. A

teraz chodź. Musimy do niej zadzwonić.

Nie czekając na chłopca, odwrócił się i energicznym krokiem poszedł

do budki telefonicznej. Billy pobiegł za nim.

– Nie, Jack! Proszę! – Chwycił go za koszulę i pociągnął. – Ja nie chcę

tam wracać. Chcę zostać z tobą.

Jack zatrzymał się, popatrzył na chłopczyka. Oczy Billy'ego były pełne

łez.

– Będę grzeczny. Obiecuję! – błagał. – Mogę z tobą pracować, tak

samo jak pracowałem u Alayny. Ja umiem ciężko pracować. Przekonasz się.

I wcale dużo nie jem. Nie wydasz wiele na jedzenie. Proszę cię!

Jack westchnął ciężko. Przykucnął obok Billy'ego.

– Twój dom jest u Alayny – tłumaczył. – Ja nie mam domu. Nie mogę

cię ze sobą zabrać.

RS

background image

137

– Ja wcale nie potrzebuję domu – zapewnił go Billy. –Mogę spać z

tobą w kempingu. Tam jest dużo miejsca.

– Alayna będzie za tobą tęskniła.

– Nie będzie! – Chłopczyk zwiesił głowę. – No, może trochę. Ale na

pewno niedługo. Mnie nikt nie chce. Nawet mama i tata mnie nie chcieli. I

tamci ludzie, u których przedtem mieszkałem, też mnie nie chcieli.

Potrzymali mnie trochę u siebie, a potem oddali. Nikogo nie obchodzi, co

się ze mną stanie. – Na asfalt spadły dwie ogromne łzy.

Jack zacisnął zęby. Przytulił Billy'ego. Posadził go sobie na kolanie.

– Mnie obchodzi – powiedział drżącym z emocji głosem. –I Alaynę też

obchodzi.

– N–no to m–mnie za–zabierz ze sobą – łkał Billy. – Proszę! Jack

znów poczuł, że ma serce. Bolało. Ale przecież nie

mógł odwrócić się od tego dziecka, które tak bardzo go potrzebowało.

Nie wiedział, ile kawałków serca musi jeszcze zostawić na drodze,

żeby już naprawdę nic w piersi nie zostało. Nie miał pojęcia, jak zdoła

przeżyć jeszcze jedno pożegnanie z Billym, ani jak długo będzie musiał

uciekać, zanim zrozumie, że nie można uciec od żalu. On zawsze jest gdzieś

blisko i dopada, jak tylko człowiek się na chwilę zatrzyma.

Jak to się stało, że opuściłem Alaynę, pomyślał. Przecież nie zdołam

przeżyć ani dnia bez jej pięknej twarzy, bez serdecznego uśmiechu, bez

czułego dotyku. Potrzebuję jej. Chcę. Kocham Alaynę!

Z Billym na ręku wstał i wrócił do samochodu. Usadził chłopca w

kabinie, przypiął go pasem. Billy patrzył na niego pełnymi łez oczami.

– Dokąd idziesz? – zapytał, kiedy Jack chciał zamknąć drzwi.

– Zadzwonię do Alayny. – Jack zwichrzył włosy na głowie Billy'ego. –

Powiem jej, że wracamy do domu.

RS

background image

138

– My? – zapytał zdumiony Billy. – To znaczy, że ty też wracasz do

domu?

– Jeśli Alayna mnie przyjmie.

– Ekstra! – Billy wierzgał nogami z radości. – Na pewno cię przyjmie!

Na pewno!

Alayna nerwowo przechadzała się po kuchni. Co chwila wyglądał

przez okno.

– Już powinni tu być! – Niecierpliwie spojrzała na stary zegar.

– Nie wiesz, jak to jest z dziećmi? Jack pewnie co chwila musi stawać,

bo Billy albo jest głodny, albo chce mu się siusiu – pocieszała ją Mandy.

– Nie wiem, jak to jest z dziećmi. – Alayna się roześmiała. – Dopiero

się uczę. Ciężko mi to idzie. Och, Mandy! – Złapała się za głowę. – Co to

będzie, jeśli się okaże, że Billy już nie chce być ze mną? Chybabym nie

przeżyła, gdybym musiała go teraz oddać.

Mandy podeszła do Alayny, objęła ją i przytuliła.

– Rodzicielstwo to koszmarne zajęcie – powiedziała. –I nigdy nie

wiadomo, kiedy się skończy. Na przykład: Jack. Miał syna i stracił go na

długo przed tym, zanim był gotów do jego odejścia. Mój Jaime ma

siedemnaście lat i też już się wyrywa na wolność. Chciałby, żebyśmy mu

pozwolili wyjechać – westchnęła. – A ja wciąż nie jestem na to gotowa.

Pragnę, żeby jeszcze trochę z nami został.

Obie z Alayną wyszły na ganek.

– Zresztą chyba nigdy nie będę gotowa – ciągnęła Mandy.

– To jest jak przekleństwo. Ciężko pracujesz, żeby nauczyć dziecko

niezależności, a potem, kiedy staje się niezależne, płaczesz, bo cię opuszcza

i rusza własną drogą. Dzieci trzeba kochać, dopóki z nami są. To najlepsze i

chyba jedyne rozwiązanie.

RS

background image

139

Na trawniku przed domem Jaime bawił się z Molly w berka. Jesse

siedział na ganku i kołysał Meggie. Kapeluszem zasłaniał jej twarzyczkę

przed palącymi promieniami słońca.

– Jaime! Jesse! – zawołała do nich Mandy. – Pakujcie dzieciaki do

samochodu. Wracamy do domu.

Jaime chwycił Molly na ręce, posadził ją sobie na barana i pobiegł do

auta. Jesse majestatycznie podążył za nimi. Tak zręcznie manewrował

kapeluszem, że ani jeden promień słońca nie padł na główkę śpiącego

niemowlęcia.

– Zapewniam cię, że warto się pomęczyć. – Mandy uśmiechnęła się do

Alayny. – Zresztą wkrótce sama się przekonasz.

Alayna usłyszała warkot silnika. Podbiegła do okna, podniosła firankę

i przykleiła nos do szyby. Dwa maleńkie światełka przebijające ciemność

nocy rosły w oczach.

Kiedy wyszła na ganek, Jack właśnie zatrzymał samochód. Wyłączył

światła, zgasił silnik. Wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwiczki auta.

Popatrzył na nią. Alayna usiłowała dojrzeć jego twarz. Miała nadzieję

z miny Jacka wywnioskować, co ją jeszcze czeka.

Nie zdążyła, bo obszedł samochód, otworzył drzwiczki od strony

pasażera i wsunął głowę do kabiny. Po chwili wychylił się stamtąd, niosąc

na rękach Billy'ego.

Alayna podbiegła do nich.

– Czy coś mu się stało? – zawołała i położyła dłoń na zgiętym kolanie

chłopca.

– Nic. Zasnął. Musiał nie spać całą noc, żeby trafić na moment, kiedy

będzie się mógł dostać do naczepy.

RS

background image

140

– Bogu dzięki! – westchnęła z ulgą Alayna. Pobiegła przodem, żeby

otworzyć Jackowi drzwi domu. Poszła za nim na górę do pokoju Billy'ego.

Pomogła

Jackowi rozebrać chłopca i położyć go do łóżka. Potem oboje stali

przy nim z założonymi rękami i patrzyli na śpiące dziecko. Jakby się bali, że

gdyby uwolnili ręce, to one mogłyby się przypadkiem zetknąć.

Alayna pierwsza zdobyła się na odwagę. Położyła dłoń na ramieniu

Jacka.

– Dziękuję, że mi go przywiozłeś – szepnęła. – Bardzo się o niego

martwiłam.

Objął ją i poprowadził do wyjścia.

– Wyobrażam sobie – mruknął.

Schodzili ze schodów objęci wpół. Alayna miała wielką ochotę błagać

Jacka, żeby jednak został, ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić.

Musiała być silna. Dla jego dobra.

Zmusiła się do uśmiechu. Wolała nie przeciągać pożegnania. Ani jej,

ani Jackowi nie wyszłoby to na zdrowie.

– Naprawdę bardzo ci jestem wdzięczna za przywiezienie Billy'ego –

powiedziała raz jeszcze.

Jack zdjął czapkę. Miął ją w rękach, jakby już nie dosyć była pomięta.

– To żaden kłopot – mruknął. Spojrzał na pomiętą czapkę. Staranie

wygładził wszystkie zagniecenia. –Wczoraj wyznałaś mi coś, o czym przez

cały czas nie mogę zapomnieć. Wyznałaś, że mnie kochasz.

Alayna poczuła, że gorący rumieniec zabarwia jej policzki.

– To prawda. Powiedziałam, że cię kocham i że ty nie masz obowiązku

odwzajemniać tego uczucia...

– Jeszcze nie skończyłem. – Jack usiłował zachować powagę.

RS

background image

141

– Ach, tak. Przepraszam! – Alayna bardzo się zawstydziła. – Wobec

tego kontynuuj. Co takiego powiedziałam, że nie możesz o tym zapomnieć?

– Powiedziałaś, że ja nie muszę ci tego mówić.

– Tak właśnie uważam. Ty naprawdę nie musisz mi tego mówić.

Można żywić uczucia do jakiegoś człowieka, ale ten człowiek nie musi tych

uczuć odwzajemniać.

Jack potrząsnął głową, jakby chciał coś z niej zrzucić.

– Niezły popis – pochwalił. – Tego cię nauczyli w tej twojej szkole na

Wschodnim Wybrzeżu?

– Nie rozumiem.

– Tych wszystkich mądrości o człowieku i jego uczuciach. Jeśli tak, to

będziesz mi to musiała powiedzieć jeszcze raz, ale tym razem po ludzku, bo

przedtem nic nie zrozumiałem.

– Dobrze – zgodziła się Alayna. – Mogę powtórzyć tak, żeby każdy

głupi zrozumiał. Chodzi o to, że ja mogę kochać ciebie, ale ty nie musisz się

czuć zobowiązany, żeby kochać mnie.

– Ale ja tak się czuję.

– No więc dobrze! Wobec tego może byśmy... – zamilkła w pół

zdania. Oczy zrobiły jej się wielkie jak talerze. – Coś ty powiedział?

– Powiedziałem, ze się czuję zobowiązany.

– Powtórz to?

– Czuję się zobowiązany cię kochać. A mówiąc po ludzku, po prostu

cię kocham.

– Naprawdę? – Alayna patrzyła na niego oniemiała.

Jedną ręką zakryła sobie usta, drugą chwyciła się za brzuch.

– Będziesz wymiotować? – zaniepokoił się Jack. – Jeśli tak, to

przyniosę ci jakąś miskę.

RS

background image

142

Alayna roześmiała się, choć było to bardziej podobne do szlochu,

aniżeli do śmiechu. Otarła wierzchem dłoni łzy, które już spłynęły jej na

policzki.

– Nie mam zamiaru wymiotować. Ja tylko... jestem całkiem

zaskoczona. To wszystko. Och, Jack! Ja...

Nie zauważyła, jak to się stało, że znalazła się w jego ramionach, nie

wiedziała, kiedy zaczęli się całować.

– Alayno, Alayno – powtarzał Jack. Tulił ją do siebie, grzał się

ciepłem jej cudownego ciała. – Ja już nie chcę dłużej uciekać.

– Nie musisz. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Naprawdę nie musisz.

Teraz tu będzie twój dom.

Jack zamknął oczy. Wtulił twarz w jej włosy. Modlił się, żeby to

okazało się aż takie proste.

– Boję się, Alayno. Boję się, że wszystko zepsuję – szepnął i odsunął

się, żeby móc patrzeć jej w oczy. – Chciałbym się z tobą ożenić, zostać

ojcem Billy'ego, Molly i Meggie, ale bardzo się boję. Boję się, że nie

będziesz ze mnie zadowolona, bo w jakiś sposób zawiodę i ciebie, i dzieci.

– Jasne, że nie będę z ciebie zadowolona. – Alayna ujęła jego twarz w

obie dłonie. – I ty ze mnie też nie będziesz zadowolony. I dzieci też nie raz i

nie dwa nas zawiodą. Takie jest życie. Ale jeśli będziemy się kochać, to

nasza miłość pozwoli nam przetrwać najgorsze burze.

Jack westchnął, przytulił ją do siebie, całował złote włosy.

– Kocham cię, Alayno. Tak bardzo cię kocham, że to aż boli.

– Ja ciebie też bardzo kocham – szepnęła i przytuliła się do niego.

Jack ją od siebie odsunął. Przykucnął, żeby mieć twarz dokładnie na

wysokości jej twarzy. Koniecznie musiał ją widzieć. Musiał patrzeć prosto

w jej błękitne oczy. Już się nie bał, że w nich utonie. Uwielbiał tak się topić.

RS

background image

143

– Chcę mieć dziecko – oświadczył. – Z tobą – dodał, żeby nie miała

żadnych wątpliwości. – Chcę, żebyśmy mieli dziecko. Nasze własne.

Alayna pobladła. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Jack nie miał

pojęcia, dlaczego. Czyżby powiedział coś złego?

– Ja nie mogę mieć dzieci – szepnęła tak cicho, że ledwie ją usłyszał.

Pewnie nawet by nie zrozumiał, gdyby nie to, że patrzył na jej usta. –

Mówiłam ci o tym.

– A ja myślałem... Zresztą, nieważne. – Znów ją do siebie przytulił.

Ale Alayna była sztywna, jakby połknęła kij od szczotki. Nie zarzuciła

mu rąk na szyję, nie przytuliła się, jak to ona potrafi.

Zrozumiał, że palnął głupstwo. Puścił ją, ale nie całkiem. Ujął ją za

ręce.

– To nie ma znaczenia – zapewnił ją z głębi serca.

– Owszem, ma. – Alayna zwiesiła głowę. – Jeśli nie teraz, to potem

będzie miało. Jesteś młody i zdrowy. Możesz mieć tyle dzieci, ile tylko

zechcesz. Ale nie ze mną.

Jack puścił jedną jej rękę. Drugą wolał przytrzymać. Bał się, żeby mu

Alayna nie uciekła. Uniósł jej głowę do góry. Chciał, żeby spojrzała mu

prosto w oczy. Bez tego mogłaby mu nie uwierzyć.

– To nie ma żadnego znaczenia – powtórzył z mocą. –Nie ma

znaczenia teraz i potem też nigdy nie będzie go miało. Mam ciebie i nic

więcej mi do szczęścia nie trzeba. Jeśli zechcesz przyjąć pod swój dach

więcej dzieci, to ja się na to zgadzam. Będę je kochał tak samo jak ty.

Wszystkie. I bardzo się będę cieszył, jeśli zechcesz kilkoro z nich

adoptować. Wychowamy je najlepiej, jak potrafimy.

RS

background image

144

Znów ją do siebie przytulił. Nie mógł znieść malującej się w jej

spojrzeniu rozpaczy. Delikatnie głaskał ją po plecach. Tak bardzo chciał,

żeby mu uwierzyła i zaufała.

– A o naszym dziecku powiedziałem tylko dlatego, że wiem, jak

bardzo tego pragniesz – wytłumaczył się ze swojej gafy. Bo przecież tak

było naprawdę. Naprawdę chciał spełnić jej wielkie marzenie. – Uwierz mi,

Alayno. Jestem szczęśliwy, że mogę mieć to, co mam. Daję ci najświętsze

słowo honoru.

Poczuł, że Alayna powoli się odpręża. Powoli, bardzo powoli

podniosła ręce i przytuliła się do niego. Już po chwili ściskała go tak mocno,

że omal się nie udusił.

– Ty nigdy nie cofasz danego słowa, prawda? – dopytywała się

podekscytowana jak mała dziewczynka.

– Nigdy nie cofam danego słowa – potwierdził Jack. –Możesz polegać

na moim słowie co najmniej tak samo jak na umowie spisanej u notariusza.

– I dajesz mi słowo, że pozwolisz mi przyjąć tyle dzieci, ile tylko

zechcę?

– Tak jest. Daję ci na to moje słowo.

– I będziemy mogli kilkoro adoptować? Oczywiście, jeśli będzie taka

możliwość.

– Tak jest! – Jack śmiał się z całego serca. – Adoptujemy tyle dzieci,

ile tylko zechcesz.

– Wobec tego pobierzmy się.

– Doskonały pomysł. – Jack chwycił ją wpół i podniósł do góry.

– Czy mogę być pierwszym dzieckiem, które adoptujecie?

Jack zamarł, postawił Alaynę na podłodze i spojrzał w górę. U szczytu

schodów siedział Billy. Pomiędzy słupkami balustrady dyndały jego nogi.

RS

background image

145

– To zależy. – Jack przyglądał się chłopcu, jakby się namyślał i

zastanawiał, czy będzie miał z niego jakiś pożytek.

– Od czego? – zapytał Billy.

– Od tego, jak szybko potrafisz wrócić do łóżka.

Billy w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi. Zniknął, zanim Jack

zdążył dokończyć zdanie.

– Już lecę! – krzyczał w biegu. – Zaraz będę w łóżku!

Jack roześmiał się. Przytulił Alaynę do siebie.

– Naprawdę chcesz, żeby w tym domu było więcej takich dzieci? –

zapytał i głową wskazał schody, na których przed chwilą siedział mały

urwis.

– Jasne! – Alayna też się śmiała. – Chciałabym, żeby były dokładnie

takie same jak Billy.

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
GR702 Moreland Peggy Rodzina Tannerów 03 W pogoni za marzeniem
417 Moreland Peggy Miłość i medycyna
GRD0799 Moreland Peggy Narodziny milosci
417 Moreland Peggy Miłość i medycyna
D417 Moreland Peggy Miłość i medycyna
Moreland Peggy Narodziny milosci
0796 Moreland Peggy Dziedzictwo
0692 Moreland Peggy Dom dla Laury
Moreland Peggy Dziedzictwo
Moreland Peggy Narodziny milosci
GRD0796 Moreland Peggy Dziedzictwo
2 Miasteczko Szczęścia Moreland Peggy Ucieczka [371 Harlequin Desire]
1 Miasteczko Szczęścia Moreland Peggy Ożeń się ze mną, proszę! [359 Harlequin Desire]
Moreland Peggy Narodziny milosci
Moreland Peggy Milosc i medycyna
320 Moreland Peggy Testament Neda Parkera
Moreland Peggy Narodziny miłości
2 Siostry McCloud Moreland Peggy Obudź się królewno [387 Harlequin Desire]
417 Moreland Peggy Miłość i medycyna

więcej podobnych podstron