0
PEGGY MORELAND
Anioł w za dużej
sukience
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jack Cordell wsypał do filiżanki dragą łyżeczkę cukru. Mieszał
powoli. Miał dużo czasu. Nie wiedział, dokąd iść, a nawet gdyby wiedział,
też by się nie spieszył.
Wciąż był w drodze. Zatrzymał się tu tylko po to, żeby coś przekąsić.
Miasteczko było małe, jadłodajnia przytulna, a domowy obiad całkiem
niedrogi.
Cena nie miała dla niego istotnego znaczenia, ale smak potraw tak. Po
sześciu miesiącach spędzonych w samochodzie, po pół roku jedzenia byle
czego i byle jak, zatęsknił wreszcie za normalną kuchnią. A tu rzeczywiście
było prawie tak jak u mamy.
Z początku w jadłodajni było tłoczno, ale potem lokal opustoszał.
Teraz słychać było jedynie brzęk odstawianych garnków i szuranie
sandałów kelnerki sprzątającej stoliki.
Kelnerka była kobietą po pięćdziesiątce. Właściwie można by
powiedzieć, że zbliżała się do sześćdziesiątki. Miała wielki biust i język co
najmniej tak ostry jak zatknięty za jej uchem ołówek. Pracowała szybko i
sprawnie.
Przez brudne okno widać było pusty o tej porze parking, bank po
drugiej stronie ulicy i znajdującą się za nim pocztę. Wystarczyło tylko
trochę odwrócić głowę, żeby objąć wzrokiem całe centrum miasta. A było
tego aż dwa budynki.
Ostatnie pięć lat życia Jack spędził w Houston. Przywykł do
wieżowców i wiecznie zakorkowanych ulic, ale wciąż pociągały go takie
małe, senne miasteczka. Wychował się w jednym z nich, dlatego tylko tu
mógł znaleźć odrobinę spokoju. A spokoju potrzebował jak powietrza.
RS
2
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Zmęczony
nieustannym uciekaniem, spaniem w samochodzie i jedzeniem byle czego z
papierowych opakowań. Był zmęczony monotonią podążania za białą linią
na drodze.
Jedyną towarzyszką podróży była mu butelka whisky. To ona mu
pomagała pozbyć się dręczącego poczucia winy, głębokiego żalu.
Przynajmniej próbowała. Kiedy w żaden sposób nie udało się uciec od
dręczącego smutku, Jack topił go w alkoholu. Niestety, ani ucieczka, ani
topienie nie okazały się skuteczne. Alkohol ogłuszał na krótko. Potem
poczucie winy znów ciążyło, a żal, jak nowotwór, zjadał to, co jeszcze
pozostało mu z serca.
Jack Cordell miał dom, do którego mógł wrócić w każdej chwili, miał
firmę, którą powinien prowadzić. Ani podjęcie pracy, ani powrót do domu
nie wydawały mu się pociągające.
Zapatrzył się na rosnący przed bankiem wielki dąb. Zapatrzył się,
pogrążył w ponurych myślach.
Nagle z banku wyszła kobieta. Była szczupła, wiotka i krucha. Gęste,
sięgające do pasa jasne włosy potęgowały to wrażenie. Ubrana była w długą,
niebieską sukienkę, jedną z tych, które dokładnie kryją całą postać.
Jack mógł zauważyć drobne stopy tylko dlatego, że kobieta na nogach
miała sandały z wąskich paseczków. Na tej podstawie wywnioskował, że
reszta ciała nieznajomej też jest proporcjonalna.
Szła powoli, jak człowiek zatopiony w rozmyślaniach.
Zwiesiła głowę, więc Jack nie mógł dostrzec jej twarzy. Westchnęła,
przygarbiła się i przyspieszyła kroku. Po chwili znalazła się tuż obok okna,
przy którym siedział Jack. Wreszcie zobaczył jej twarz.
RS
3
Wyglądała jak anioł. Anioł pełen seksu, ale jednak anioł. Miała jasną
cerę i delikatne rysy. Tak delikatne, że prawie nierealne. Niebieskie oczy,
zmysłowe usta i takiż sposób chodzenia poruszyły w nim te części ciała,
które już dawno nie sprawiały mu kłopotów.
Nieznajoma weszła na schodki prowadzące do jadłodajni. Jack na
chwilę stracił ją z oczu. Przeniósł wzrok na drzwi i czekał.
Otworzyła drzwi, weszła. Za nią wpadł powiew gorącego powietrza.
Stanęła i rozejrzała się po lokalu. Jej oczy na ułamek sekundy zatrzymały się
na Jacku. Uśmiechnęła się słodko i zaraz odwróciła do kontuaru.
– Maudie, nie zostało ci trochę mrożonej herbaty? – spytała.
– Nikt na świecie nie robi takiej mrożonej herbaty jak twoja.
Kelnerka wytarła ręce fartuchem. Uśmiechnęła się do przybyłej
kobiety.
– Pić ci się chce?
– Usycham z pragnienia.
Zmysłowy anioł – tak Jack nazwał w myślach tę kobietę – usiadł na
stołku przy kontuarze. Za duża sukienka ułożyła się obok jej stóp jak wielki
błękitny obłok.
– Jest tak gorąco, że można by smażyć jajka na chodniku –
powiedziała.
– Słyszałeś, Ed? – zawołała Maudie, nalewając do szklanki porcję
mrożonej herbaty. – Alayna mówi, że moglibyśmy smażyć jajka na
chodniku. Możesz wyłączyć piecyk i przenieść się z gotowaniem na ulicę.
Tu zrobiłoby się trochę chłodniej, a na dodatek zaoszczędzilibyśmy na
gazie.
RS
4
Jack usłyszał dochodzący z kuchni męski głos, ale nie zrozumiał
odpowiedzi. Dzięki Maudie miał teraz imię, które mógł dopasować do
swojego anioła. Alayna.
– Och, Ed, już ty wiesz, jak zawrócić kobiecie w głowie – powiedziała
Alayna z klasycznym południowym akcentem. Jakby kogoś parodiowała.
Maudie wybuchnęła śmiechem.
– Jakbym słyszała twoją matkę! – zawołała. Wzięła czystą ścierkę i
zabrała się do polerowania szklanek. – Jak ona się miewa?
– Daje ojcu popalić. W tej sprawie nic się nie zmieniło.
– Dobrze mu tak! Po co uciekał z domu? Po co brał dziewczynę z
Południa? Mało to pięknych kobiet mamy w Teksasie?
Maudie potrząsnęła głową. Przysunęła sobie stołek, usiadła przy
kontuarze naprzeciwko Alayny. Najwyraźniej miała ochotę trochę
poplotkować.
– Jak tam remont? – zapytała.
– Marnie – westchnęła Alayna. – Frank zniknął.
– Na pewno zapłaciłaś mu z góry! – zdenerwowała się Maudie, jakby
chodziło o jej własne, ciężko zarobione pieniądze. – Ile mu dałaś?
Jack zauważył że Alayna się zaczerwieniła. Podniosła do twarzy
szklankę z herbatą. Może chciała się za nią schować?
– Sporo – mruknęła.
– Przeklęty naciągacz! – Maudie uderzyła pięścią w kontuar, aż
Alayna się wzdrygnęła. – Wiedziałam, że tak to się skończy. Mówiłam ci, że
nie powinnaś mu ufać.
– Mówiłaś, ale co miałam zrobić? W całym mieście nie ma drugiego
człowieka, który umiałby przeprowadzić remont, i żadnego, który chciałby
się tego podjąć.
RS
5
– Nic dziwnego, że chciał u ciebie pracować. Samo nazwisko mogło
skusić takiego łajdusa jak Frank. A co dopiero, kiedy McCloud jest
lekarzem! O niczym innym nie myślał, tylko o tym, ile pieniędzy z ciebie
wyciśnie.
A więc ta kobieta jest lekarką i nazywa się McCloud, pomyślał Jack.
Alayna McCloud. Ładnie. Pasuje do niej. Jej imię jest takie kobiece, ale
zawiera też pewien rodzaj siły.
Przykro mu było, że ktoś ją oszukał, choć nie po raz pierwszy słyszał o
fachowcu, który wziął zaliczkę i więcej się nie pojawił.
– Kuchnię i łazienkę doprowadził do stanu używalności! – Alayna
broniła naciągacza.
– Jak znam życie, zapłaciłaś mu za dużo więcej.
– Bardzo potrzebował pieniędzy – tłumaczyła się Alayna.
– Mówił, że musi zapłacić czynsz, bo inaczej gospodarz wyrzuci go na
ulicę wraz z całą rodziną.
– Daj spokój, Alayno! Frank nie ma żadnej rodziny. Wziął cię na
litość, zamiast zabrać się do remontowania twojego domu. No i co ty teraz
zrobisz? – Maudie wreszcie się nad nią ulitowała.
– Chyba dam ogłoszenie do gazety. – Alayna podniosła głowę. Miała
niewinne, pełne nadziei spojrzenie. Jack zapragnął obić tego faceta, który
tak niecnie ją oszukał. – Może znajdzie się w okolicy choć jeden bezrobotny
stolarz.
Wzdrygnął się na dźwięk słowa „stolarz". Minęło wiele czasu, odkąd
trzymał w dłoni młotek, posługiwał się strugiem, czuł zapach poddającego
się jego woli drewna. Był stolarzem z zamiłowania, chociaż przez kilka
ostatnich lat zupełnie o tym zapomniał. Przekładał papiery z kąta w kąt,
dogadywał się z podwykonawcami i załatwiał kredyty w banku. Wcale mu
RS
6
się nie spieszyło, żeby wrócić. I na pewno nie miał ochoty wrócić do
Houston.
Wyjrzał przez okno. Zobaczył potężny dąb, sklepiki po obu stronach
cichej ulicy. W takim samym mieście dorastał, zanim przeniósł się do
Houston. Małym, przyjaznym, gdzie wszyscy wszystkich znali i wszystko o
sobie nawzajem wiedzieli.
Odsunął od siebie wspomnienia, zanim na dobre zdążyły się
uformować. Westchnął. Wielomiesięczna ucieczka bardzo go zmęczyła, ale
jeszcze nie był gotów na powrót do Houston. Nie wiedział, czy w ogóle tam
wróci.
Wstał, wygrzebał z kieszeni kilka dolarów i położył je na stole. Z
rachunkiem w dłoni podszedł do kasy.
Maudie podniosła się ze stołka, poczłapała do kasy. Uśmiechnęła się
do Jacka.
– Smakowało panu? – zapytała, biorąc od niego zapłatę.
– Bardzo – mruknął. – Dziękuję pani.
Raz jeszcze spojrzał na Alaynę i wyszedł.
Alayna zamknęła za sobą drzwi jadłodajni. Westchnęła.
No cóż, pomyślała, spodziewałam się, że Maudie powie „A nie
mówiłam". Gdyby tylko jej krytyka mogła cokolwiek zmienić... Ale nie
powinnam się jej dziwić. Wydałam kilka tysięcy dolarów, a dom wciąż
wymaga remontu.
Schodząc ze schodków, pomyślała, że mogło być jeszcze gorzej. Na
przykład gdyby Frank zniknął, nie zrobiwszy w jej domu absolutnie nic. I
tak była wdzięczna losowi za to, że nie kapie jej na głowę, a woda leci z
kranów wyłącznie na żądanie. Mogła wreszcie spać i kąpać się we własnym
RS
7
domu, co jeszcze niedawno było całkiem niemożliwe. Mogła nawet sama
gotować sobie posiłki, nie narażając na kłopoty swoich kuzynek.
Wprawdzie bardzo lubiła te obiady u Mandy, Samanty i Merideth, ale
pochłaniały one strasznie dużo czasu. Zwłaszcza dojazdy. Alayna mogła
wreszcie wykorzystać ten czas na coś innego. Właściwie miała za co
dziękować niesumiennemu Frankowi.
– Przepraszam panią.
Wzdrygnęła się. Nie zauważyła tego mężczyzny. Widocznie stał
gdzieś pod ścianą i na nią czekał.
– Przepraszam – mruknął, zdejmując z głowy czapkę. –Nie chciałem
pani przestraszyć.
– Wcale mnie pan nie przestraszył – oznajmiła, przyciskając dłonią
serce, które biło jak szalone.
– Mało brakowało, a dałbym się nabrać. – Spojrzał wymownie na jej
przyciśniętą do piersi dłoń.
Alayna opuściła rękę. Roześmiała się. Dopiero teraz przyjrzała się
mężczyźnie. Ulżyło jej, kiedy zobaczyła, że wcale nie jest groźny.
– To pan był w jadłodajni Maudie. Dobrze mi się zdaje?
– Tak jest. – Jack miął czapkę w dłoniach. – Przypadkiem słyszałem, o
czym panie rozmawiały.
– Słyszał pan kazanie Maudie!
– Odniosłem wrażenie, że ma na uwadze jedynie pani dobro.
– Chyba tak – westchnęła Alayna. – Trochę głupio się czuję. Maudie
ostrzegała mnie przed tym człowiekiem. Ale pana też nigdy przedtem nie
widziałam. Mieszka pan w Driftwood?
– Nie, skądże – zaprzeczył Jack pośpiesznie. – Nie pochodzę z tych
okolic.
RS
8
– Jasne! – Alayna znów się roześmiała. – W takim małym miasteczku
wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą.
Jack stał przed nią, nie wiedząc, jak jej powiedzieć to, co mu przyszło
do głowy, kiedy siedział w jadłodajni. Patrzył na Alaynę i niemiłosiernie
miął w rękach i tak już pogniecioną czapkę.
– Czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytała, widząc jego
onieśmielenie.
– Tak jest, proszę pani. Niechcący usłyszałem, że szuka pani kogoś,
kto dokończy remont domu. Ja mógłbym się tego podjąć. Jeśli, oczywiście,
nie ma pani nic przeciwko temu.
– Naprawdę? Jest pan stolarzem?
– Zgadza się. Większą część życia przepracowałem jako stolarz. Mój
ojciec był stolarzem i nauczył nas tego zawodu. Mnie i mojego brata.
Właściwie radzę sobie ze wszystkim, co wiąże się z remontami. Potrafię
poprowadzić instalację elektryczną, znam się na hydraulice i umiem
malować. No, wie pani. Taka złota rączka.
Alayna przyglądała mu się coraz bardziej zaciekawiona. Był prawie w
jej wieku, może tylko odrobinę starszy. Miał potężne bary. Z całą pewnością
nadawał się do pracy, jakiej chciał się podjąć. Alayna uważała, że zna się na
ludziach i na podstawie krótkiej obserwacji potrafi poznać charakter czło-
wieka. Ten mężczyzna patrzył jej prosto w oczy, więc uznała, że jest
uczciwy.
A jednak było w jego spojrzeniu coś, co ją zaniepokoiło.
A raczej brak czegoś. Jego oczy były smutne, prawie puste. Ten fakt
nie miał, oczywiście, żadnego wpływu na decyzję Alayny. Tylko ją
zaintrygował. Na pewno coś się za tym kryje. Ciekawa była, czy jej o tym
opowie, a jeśli tak, to czy ona potrafi mu pomóc.
RS
9
Otrząsnęła się z niepotrzebnych myśli. Miała się zastanawiać nad
propozycją tego mężczyzny, a nie nad tym, jak mu pomóc. Wiedziała, że
Maudie żyć jej nie da, kiedy się dowie, że zatrudniła obcego człowieka.
Zwłaszcza po tym, co zrobił Frank. Ale przecież musiała znaleźć kogoś, kto
dokończy remont jej ukochanego Domu nad Stawem.
– Płacę za godzinę, a nie za wykonaną pracę – oświadczyła.
Wymieniła sumę i czekała na reakcję.
– Mnie to odpowiada. – Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Sama będę kupować wszystkie materiały.
– Jeśli tak pani wygodniej.
– Powiedział pan, że nie pochodzi z tych okolic, więc gdzie będzie pan
mieszkał?
– Nie zastanawiałem się nad tym. – Znów wzruszył ramionami. – Ale
na pewno coś sobie znajdę.
– Koło mojego domu jest mała chatka – wspomniała Alayna. –
Mieszkałam w niej, kiedy Frank remontował dom.
Nie było to zaproszenie, tylko informacja i Jack nie wiedział, jak
zareagować. Milczał i czekał, co jeszcze Alayna mu zaproponuje.
– Myślę, że mógłby pan tam zamieszkać. W chatce nie ma wygód, ale
da się żyć.
– Ja nie mam wielkich wymagań.
– Ale czy mogę na panu polegać?
Jack poczuł się urażony.
– Może pani polegać na moim słowie co najmniej tak samo jak na
umowie spisanej w obecności notariusza.
– A obieca mi pan, że doprowadzi ten remont do końca?
RS
10
– Obiecuję! – Jack dumnie uniósł głowę do góry. – Nie wyjadę, dopóki
nie skończę remontu.
– Kiedy mógłby pan zacząć?
– To zależy od pani.
– Czy ma pan jakieś plany na popołudnie? – spytała Alayna.
– Nie mam żadnych planów.
Alayna wyjęła z torebki długopis i kawałek papieru.
– Mam jeszcze parę spraw do załatwienia – powiedziała, rysując na
kartce drogę do swojego domu. – Ale o trzeciej powinnam wrócić.
Podała mu kartkę. Jack czytał, jednocześnie podziwiając jej piękny
charakter pisma.
– Nazywam się Alayna McCloud. – Wyciągnęła do niego rękę.
– Jack Cordell. – Z ociąganiem uścisnął jej dłoń. Dopiero z bliska
zobaczył, że ta kobieta oczy ma jeszcze bardziej niebieskie, niż mu się to
wcześniej wydawało. Pomyślał sobie, że mężczyzna mógłby utonąć w tym
błękicie, gdyby, oczywiście, chciało mu się dość długo w te niebezpieczne
oczy patrzeć. Na szczęście Jack nie miał na to ochoty.
– Bardzo mi miło! – Alayna uśmiechnęła się do niego.
Zrobiło mu się ciepło. I od uśmiechu, i od dotyku jej dłoni.
– Mnie także – mruknął.
Siedział na ganku i czekał. Powoli się roztapiał. Wycierał rękawem pot
z czoła. Alayna powiedziała, że wróci o trzeciej, a tymczasem było już
prawie wpół do czwartej.
Jack westchnął, przygarbił się. Zastanawiał się, czy aby na pewno
dobrze zrobił. Nie wiedział, czy to perspektywa pracy z drewnem tak go
kusiła, czy może raczej kobieta, która potrzebowała pomocy, Minęło wiele
RS
11
czasu, odkąd jakakolwiek kobieta zainteresowała go na tyle, by chciało mu
się drugi raz na nią spojrzeć.
Pewnie i jedno, i drugie, pomyślał. Tak czy inaczej mam teraz
zarówno pracę, jak i mieszkanie. No i na dodatek mogę sobie popatrzeć na
ładną kobietę. Naprawdę nie ma na co narzekać.
Z zamyślenia wyrwał go kot, który nie wiadomo skąd się wziął, a teraz
ocierał się o nogi Jacka. Jack z niechęcią spojrzał na wychudzonego
zwierzaka. Delikatnie odsunął go od siebie końcem buta. Właśnie wtedy
usłyszał nadjeżdżający samochód. Po chwili pod dom podjechał mikrobus i
wysiadła z niego Alayna.
Pochyliła się, żeby wyjąć z auta torbę z zakupami, i brzeg sukienki
uniósł się do góry. Oczom Jacka ukazała się zgrabna łydka. Zrobiło mu się
gorąco.
– Cześć! – zawołała radośnie Alayna. – Przepraszam za spóźnienie.
– Nie ma sprawy – mruknął Jack.
Nacisnął czapkę na czoło, żeby Alayna nie dostrzegła, w co z takim
zapamiętaniem wpatrują się jego oczy.
– Widzę, że już poznałeś Kapitana Jinksa. – Alayna pogłaskała
witającego ją kota.
– Na to wygląda.
Jack nie mógł się nadziwić, że taka piękna kobieta nie brzydzi się
dotknąć takiego wyleniałego, zapchlonego kocura.
– Nie lubisz kotów? – domyśliła się Alayna.
Nie potrzebowała daru jasnowidzenia. Wyraz twarzy Jacka nie
pozostawiał w tej sprawie żadnych wątpliwości.
– Nic do nich nie mam. – Wzruszył ramionami.
RS
12
– Tak naprawdę to wcale nie jest mój kot. – Alayna się roześmiała. –
Zjawił się tu któregoś dnia i został.
– Dałaś mu jeść?
– Jasne.
– Dlatego został. Kotom więcej do szczęścia nie trzeba. Alayna
spojrzała na Jacka. Jego oczy nadal były smutne,właściwie całkiem
pozbawione wyrazu. Nie wiedziała, co też mogło go doprowadzić do takiej
rozpaczy. Nie miała pojęcia, czy jeśli zacznie go karmić, tak jak nakarmiła
kota, to on też zostanie. Przynajmniej tak długo, jak długo będzie trwał re-
mont domu. A może jemu potrzeba do szczęścia czegoś więcej niż kotu?
– Co chcesz obejrzeć najpierw? – zapytała po chwili. –Chatkę, w
której zamieszkasz, czy dom?
Jackowi było całkiem obojętne, gdzie będzie mieszkał, za to dom
zainteresował go od pierwszego wejrzenia. Nieczęsto spotyka się taką
architekturę.
– Wolałbym najpierw zobaczyć dom.
– Wobec tego idziemy tam. – Alayna poszła przodem.
Jack przyjrzał się jej uważnie, zanim podążył za nią. Jej bujne włosy
falowały przed jego oczami. Czuł ich zapach i zastanawiał się, jakie to
uczucie, kiedy się ich dotyka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, o
czym myśli. Szybko przywołał się do porządku i wszedł za Alayną do
kuchni.
Ona tymczasem już wypakowała zakupy. Wkładała je do lodówki.
– Chcesz się czegoś napić? – zapytała. – Rano zrobiłam lemoniadę.
Chyba że wolisz piwo?
– Wolę lemoniadę.
RS
13
Obejrzał sobie piękny kredens z przeszklonymi drzwiczkami, potem
podszedł do okna. Przesunął palcami po spłowiałej tapecie. Potrafił
dotykiem odczytać historię domu.
– Frank niewiele tu zrobił – powiedziała Alayna, spoglądając na niego
spod oka. – Najpierw musiał naprawić kanalizację i doprowadzić do stanu
używalności moją sypialnię.
– Co jest pod tą tapetą? – Jack wyjął z kieszeni scyzoryk, ostrożnie
odciął kawałek papieru. – Lite drewno. Rzeźbione. Okleili tapetą drewniane
ściany!
Alayna podała Jackowi szklankę z lemoniadą. Zajrzała mu przez
ramię, żeby zobaczyć tę drewnianą ścianę.
– Czy to źle? – zapytała.
Ciepło przyciśniętego do jego pleców ciała sprawiło, że serce omal nie
wyskoczyło mu z piersi. Musiał się odsunąć, żeby zrobić miejsce Alaynie, a
sobie dać szansę na złapanie oddechu.
– Dlaczego zaraz źle? Raczej głupio.
Alaynie śmiać się chciało na myśl o tym, że ktoś miał czelność
powiedzieć o jej przodkach: głupi. McCloudowie byli dumnym rodem i z
pewnością nie zachwyciliby się człowiekiem, który podawał w wątpliwość
ich inteligencję.
– Co wobec tego proponujesz? – zapytała.
– To twój dom – powiedział Jack z wahaniem. – Ale gdyby to zależało
ode mnie, odkryłbym to drewno i pozwolił mu oddychać. Zaręczam, że
będzie pięknie wyglądało.
Alayna spojrzała na niego zaskoczona. Nie spodziewała się, że ten
mężczyzna o pozbawionych wyrazu oczach może mówić z taką pasją o
bezdusznej, drewnianej ścianie.
RS
14
– Ile to będzie kosztowało?
– Trudno powiedzieć. – Jack wzruszył ramionami. Widocznie był to
jego ulubiony sposób komunikowania się z otoczeniem. – Nigdy nie
wiadomo, co się znajdzie pod taką warstwą tapety.
Alayna spojrzała na ścianę. Ona też zaczęła się zastanawiać, jak będzie
wyglądała jadalnia bez tej spłowiałej tapety. Była także ciekawa, co jeszcze
wywołuje w Jacku ekscytację. Postanowiła się tego dowiedzieć. Bo przecież
nie był pozbawiony wrażliwości, skoro potrafił się emocjonować zwykłą
ścianą.
– Wobec tego zrobimy to – oznajmiła.
– Teraz? – spytał zaskoczony.
– Nie teraz! – Roześmiała się. – To znaczy: nie w tej chwili. Ale
uważam, że masz rację. To drewno powinno oddychać.
Jack był jednocześnie zaskoczony i uradowany, że Alayna tak chętnie
przystała na jego propozycję.
Podczas wszystkich remontów, jakie w życiu przeprowadził, najwięcej
kłopotów miał z właścicielami remontowanych domów. Nigdy nie wiedzieli,
czego chcą, kwestionowali jego propozycje i we wszystko się wtrącali.
Czyżby tym razem miało być inaczej? Na razie na to się zanosiło.
Jack prosił Boga w duchu, żeby się nie okazało, iż tapetę położono po
to, by ukryć jakieś usterki czy defekty. Na przykład zaciek albo efekt
działalności korników.
Poczuł na ramieniu delikatne muśnięcie.
– Chodź, pokażę ci resztę domu – zaproponowała Alayna.
Poszedł za nią, machinalnie rozcierając miejsce, którego dotknęła.
– Kominek w salonie był używany wiele lat temu – opowiadała
Alayna, oprowadzając Jacka po domu. – Ale ja bym chciała, żeby znów
RS
15
działał. Tylko nie wiem, czy podołam. Finansowo – dodała, jakby się bała,
że Jack nie zrozumie, o co jej chodzi. – To luksus, więc pewnie będę
musiała z niego zrezygnować.
Weszli do salonu. Dusza rzemieślnika jęknęła na widok wielkiego
marmurowego kominka. Nad kominkiem znajdowała się cedrowa półeczka
wypolerowana przez lata troskliwego wycierania kurzu. Niestety, na
palenisku, zamiast suchego drzewa, stał gazowy piecyk.
Jack podszedł do kominka. Ukląkł przed nim i pochylił się. Zajrzał w
głąb komina. Rzeczywiście, tak jak powiedziała Alayna, ujście komina
przed laty zabito grubymi deskami.
Zrobiło mu się smutno i przykro, że Alayna z powodów finansowych
będzie musiała zrezygnować z uruchomienia tego pięknego kominka.
– Mogę go doprowadzić do użytku – powiedział, nie patrząc na nią. –
Oczywiście, najpierw sprawdzę, czy ten komin w ogóle jest drożny. Nie
będziesz mi musiała dopłacać za nadgodziny.
– To niemożliwe! – zaprotestowała Alayna. – Nie możesz pracować za
darmo.
Jack spojrzał na nią, ale zobaczył tylko błękit jej współczujących oczu.
Dziwnie mu się zrobiło, kiedy zrozumiał, że ona myśli nie tylko o sobie, ale
także o nim. Zawsze uważał – a spostrzeżenie to było oparte na wieloletnim
doświadczeniu – że przedstawicielki płci pięknej to wymagające egoistki.
Czy ta Alayna jest prawdziwa, zastanowił się nagle.
Poczuł, że błękit jej oczu coraz bardziej go pochłania. Musiał się
odsunąć.
– Tu nie ma dużo roboty – zapewnił ją. – Któryś z właścicieli zmęczył
się rąbaniem drzewa i postanowił użyć gazu do ogrzewania domu. Dlatego
zamknął komin. Mogę obejrzeć resztę domu?
RS
16
Na szczęście Alayna zgodziła się zmienić temat. Bez słowa
poprowadziła Jacka w głąb domu. Tylko tak jakoś dziwnie na niego
spojrzała. Jakby był wyjątkowo ciekawym i rzadko spotykanym okazem.
– Największa sypialnia jest na dole – objaśniała. – Frank ją
wyremontował, zanim sobie poszedł. Tobie pozostały pokoje na górze.
Podeszwy jej sandałów skrzypiały cicho, gdy wchodziła po schodach z
cedrowego drewna. Jack nie mógł oderwać oczu od jej kształtnych stóp. Stał
na pierwszym schodku i patrzył.
Im wyżej wchodziła, im większą część jej nóg mógł widzieć, tym
cieplej mu się robiło. Modlił się w duchu, żeby miała na sobie majtki. Nie
umiał powiedzieć, jak by się zachował, gdyby ich nie miała. Nie był pewien,
czy potrafiłby się oprzeć takiemu widokowi. Minęło wiele czasu, odkąd był
z kobietą, w biblijnym znaczeniu tego określenia.
– Na górze są cztery sypialnie – mówiła Alayna nieświadoma tego, co
się z nim dzieje. Odwróciła się i dopiero wtedy zauważyła, że Jack wciąż
stoi na pierwszym schodku. –Idziesz czy nie?
– Idę – powiedział, starając się nie myśleć o tych przeklętych
majtkach.
To, że w ogóle pomyślał o damskiej bieliźnie, było czymś nowym w
jego życiu uciekiniera. Świadczyło o tym, że pomału zaczyna dochodzić do
siebie. Ta kobieta potrafiła wykrzesać z niego to, co już dawno uznał za
wygasłe. Czyżby znalazł się u kresu swojej ucieczki?
– Idę – powtórzył. Pomyślał, że może jakimś zrządzeniem losu udało
mu się dotrzeć do nieba. Chyba że w końcu to miejsce okazałoby się
piekłem, bo i tak mogło się zdarzyć. – Już idę.
Alayna zaczekała, aż do niej podszedł. Otworzyła jedne drzwi.
RS
17
– Nie planuję tu żadnych wspaniałości – wyjaśniła. –Chciałabym
tylko, żebyś trochę odświeżył ten pokój. Trzeba go pomalować, powiesić
nowe zasłony. Może jeszcze zrobić jakieś półki na zabawki i książki.
– Masz dzieci? – Jack tego się nie spodziewał.
Posmutniała. Zniknął promienny uśmiech, który dotąd ani na chwilę
nie opuszczał jej twarzy. Odwróciła głowę.
– Nie – powiedziała jakby zakłopotana. Po chwili podniosła głowę i
znów się uśmiechnęła. – To znaczy... Nie mam własnych dzieci.
Jack zdrętwiał. Właśnie wtedy, kiedy w starym piecu zaczęło się tlić,
ona musiała wspomnieć o dzieciach.
Szkoda, pomyślał. Taka piękna kobieta. Pełna seksu, sympatyczna. ..
No i jest pod ręką.
Pokręcił głową, jakby sam ze sobą o coś się spierał. W żadnym
wypadku nie chciał się wiązać z kobietą, która pragnęła mieć dzieci. Nie
miał zamiaru powtarzać dawnych błędów.
RS
18
ROZDZIAŁ DRUGI
Rozległ się dźwięk klaksonu. Alayna podbiegła do okna.
– O, nie! – krzyknęła. Odwróciła się na pięcie, przebiegła obok Jacka i
wypadła z pokoju.
Zaciekawiony Jack wyjrzał przez okno. Chciał wiedzieć, co ją tak
przeraziło.
Przed domem stał żółty autobus szkolny. Na widok przyklejonych do
szyby dziecięcych twarzyczek Jackowi serce podeszło do gardła. Stał jak
wrośnięty w ziemię. Nie mógł się poruszyć. Potrafił tylko patrzeć.
Najpierw otworzyły się drzwi autobusu, potem wyleciał z nich
tornister. Po chwili na stopniach pojawił się kierowca. Trzymał za kark
małego chłopca, który osłaniał się przed nim, jakby bał się ciosu.
Jack myślał tylko o tym, żeby uciec. Jak najszybciej i jak najdalej.
Jednak zanim zdołał się poruszyć, z domu wypadła Alayna. Biegła do
autobusu, a za duża sukienka plątała się jej między nogami.
Jack nie słyszał, co mówił kierowca autobusu, i nawet nie chciał
słyszeć. Pragnął stąd zniknąć. Zniknąć z tego domu, a nawet z tego miasta.
Obiecuję. Nie wyjadę, dopóki nie skończę remontu, przypomniał sobie
własne słowa.
Jęknął. Oparł czoło o szybę, zamknął oczy. Dał słowo i zupełnie o tym
zapomniał. A przecież Jack Cordell nigdy nie łamie danego słowa.
Otworzył oczy. Zobaczył, że oprócz ciągnącego chłopca kierowcy na
podjeździe pojawiła się mała dziewczynka. Stała ze spuszczoną głową, z
palcem w buzi i tuliła do siebie wytartego misia.
RS
19
Chłopiec wierzgał, kopał i wrzeszczał, kierowca trzymał go mocno, a
Alayna próbowała ich rozłączyć. Kierowca odepchnął ją brutalnie, aż się
przewróciła.
Jack zacisnął pięści. To, że chciał uciec z tego domu, nagle przestało
mieć jakiekolwiek znaczenie. Czy miał tu zostać, czy nie, nie mógł stać z
założonymi rękami i patrzeć, jak mężczyzna brutalnie traktuje kobietę.
Wybiegł z domu.
Alayna już wstała. Pędziła za kierowcą tak szybko, jak tylko pozwalała
jej na to za duża sukienka.
– Puść go.
Wydane przez Jacka polecenie było na tyle głośne i na tyle
kategoryczne, że chłopiec przestał kopać, kierowca się zatrzymał, a
dziewczynka wyjęła palec z buzi.
Wszyscy czworo, z Alayną włącznie, patrzyli na niego, zaskoczeni.
– Kazałem ci go puścić. – Jack podszedł do kierowcy.
– A niby kim ty jesteś, żebym cię musiał słuchać?
– Nieważne, kim jestem. Ważne jest to, co do ciebie mówię. Puść
dzieciaka.
– On mi ubliżał.
– Kazałem ci go puścić.
Kierowca otaksował Jacka, jakby sprawdzał, czy ma jakieś szanse,
gdyby doszło do bijatyki. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że jeśli je ma,
to są one niewielkie.
Rzucił chłopca na ziemię tuż pod nogi Jacka. Malec natychmiast
zerwał się na równe nogi. Zacisnął pięści. Jack położył mu rękę na ramieniu
i przytrzymał.
RS
20
– Ten pyskaty gówniarz nie będzie więcej jeździł moim autobusem. –
Kierowca pogroził palcem Alaynie. – Powtarzam ci to po raz ostatni. Nie
muszę znosić obelg smarkacza, który nawet matki nie ma.
Powiedziawszy to, wrócił do autobusu i odjechał z piskiem opon.
Jack ścisnął mocniej ramię chłopca. Odwrócił go twarzą do siebie.
– Naprawdę mu naubliżałeś? – zapytał.
– Jasne! – Nieustraszony chłopczyk patrzył Jackowi prosto w oczy. –
Nazwałem go śmierdzącym tchórzem. Bo on jest śmierdzącym tchórzem –
dodał z całkowitym przekonaniem.
– Idź do swojego pokoju – polecił mu Jack.
Nie miał pojęcia, dlaczego to powiedział. Nie wiedział też, dlaczego w
ogóle wdał się w sprawy, które z całą pewnością nie powinny go obchodzić.
Skoro jednak stanął w obronie tego obcego dziecka, a potem okazało się, że
ów dzieciak narozrabiał, należało go przynajmniej skarcić.
Chłopiec nadął się, jakby chciał powiedzieć Jackowi, że nie ma prawa
mu rozkazywać. Jednak zanim zdążył otworzyć usta, wtrąciła się Alayna.
– Idź na górę, Billy – poleciła. –I zabierz ze sobą Molly. Zaraz do was
przyjdę.
Chłopiec, który pewnie nie wykonałby polecenia Jacka, rozkazu
Alayny posłuchał natychmiast.
– Chodź, Molly – mruknął, podnosząc z ziemi tornister. –Tu też
strasznie cuchnie – dodał, patrząc spode łba na Jacka.
Molly przekradła się obok Jacka. Ani na chwilę nie spuściła go z oka.
Na wszelki wypadek zasłoniła się misiem jak tarczą. Dopiero kiedy oddaliła
się na tyle, że poczuła się bezpieczna, przycisnęła do siebie misia i
podbiegła do Billy'ego. Na ganku schyliła się, żeby pogłaskać kota. Raz
jeszcze spojrzała na Jacka i dopiero wtedy weszła do domu.
RS
21
– Przepraszam – powiedziała Alayna, kiedy drzwi domu zamknęły się
za dziećmi. – Obawiam się, że moje pociechy nie zrobiły na tobie
najlepszego wrażenia.
– To są twoje dzieci? – Jack nie posiadał się ze zdumienia.
– Nie biologiczne. Jestem ich matką zastępczą. Widzę, że za dziećmi
też nie przepadasz – zreflektowała się Alayna. – Tak samo jak za kotami.
– Faktycznie. A temu chłopcu – Jack ruchem głowy wskazał drzwi, za
którymi zniknęli Billy i Molly – należałoby porządnie przetrzepać spodnie.
Jest strasznie pyskaty.
– Porozmawiam z nim – obiecała Alayna, choć na samą myśl o tej
rozmowie zrobiło jej się nieprzyjemnie.
Jack wzruszył ramionami. Był pewien, że trzepanie spodni
przemówiłoby chłopcu do rozsądku znacznie skuteczniej niż najostrzejsze
nawet słowa.
– Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania – powiedziała niepewnie
Alayna. – Czy mimo wszystko wyremontujesz mi dom?
Jack zerknął na swoją furgonetkę. Tak bardzo chciało mu się do niej
wsiąść, że musiał się dobrze postarać, żeby pozostać na miejscu.
– Dałem słowo – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie wyjadę, dopóki
nie skończę remontu.
Jack obudził się o świcie. Taki miał zwyczaj. Niebo poróżowiało na
wschodzie, zapowiadając piękny dzień. Łóżko, na którym przyszło mu spać,
było stare, ale wygodne. Na pewno wygodniejsze od śpiwora rozłożonego w
naczepie kempingowej furgonetki, w którym spał przez kilka ostatnich
miesięcy.
Oparł się na łokciu i wyjrzał przez okno. Modlił się w duchu, żeby
wydarzenia poprzedniego dnia okazały się nieprawdziwe. Miał nadzieję, że
RS
22
za chwilę okaże się, że to był jeszcze jeden koszmarny sen. Może tylko
trochę bardziej realistyczny od innych.
Niestety, to nie był sen. Najlepszym tego dowodem był widoczny z
okna chatki Dom nad Stawem.
Usytuowano go tuż nad brzegiem dużego stawu. Zbudowany z białego
marmuru i cedrowego drewna, wyposażony w duże okna, zapewniał swoim
mieszkańcom wygodę, poczucie komfortu i wspaniały widok. Bo też trudno
było wyobrazić sobie lepsze miejsce na wybudowanie domu: nad stawem,
za którym rozciągały się bezkresne pastwiska i nieregularne wzgórza.
Nazwa też idealnie pasowała do tego domu. Była zwyczajna i zarazem
romantyczna.
Stary dom, jego otoczenie i nazwa emanowały spokojem. Tym
bardziej że wkoło panowała niczym niezmącona cisza.
Jack zmarszczył czoło. Przypomniał sobie, że poprzedniego dnia
pobliskie miasteczko zrobiło na nim takie samo wrażenie. Wokół cisza i
spokój.
Niestety, Jack nie odczuwał spokoju, choć znalazł się w samym jego
centrum. Zwłaszcza gdy pomyślał o mieszkających w Domu nad Stawem
dzieciach i o kobiecie, która się nimi opiekowała.
Spojrzał na stojącą na nocnym stoliku butelkę whisky. To była jego
jedyna przyjaciółka, towarzyszka podróży, pocieszycielka w bólu, który
wciąż nie chciał go opuścić.
Schował ją pod łóżko. Tym razem alkohol nie wydawał mu się tak
pociągający jak zwykle, nie gwarantował ukojenia.
Sny, które dręczyły Jacka tej nocy, choć nie tak straszne jak
zazwyczaj, także nie były spokojne. Śnił o kobiecie o anielskiej twarzy i
RS
23
oczach tak błękitnych, że przy odrobinie nieuwagi można się było w nich
utopić.
Jakby na zawołanie drzwi domu się otworzyły. Na ganek wyszła ta
sama kobieta, która śniła mu się w nocy. Alayna. Miała na sobie długi
szlafrok, równie niebieski jak jej oczy. Szlafrok powiewał na wietrze,
tworząc wokół jej nóg coś na kształt obłoku. Zaspana, wyglądała młodo,
niewinnie i tak, że chciałoby się ją schrupać.
Jack zobaczył, że wystawiła twarz do wschodzącego słońca i
uśmiechnęła się. Nawet z tej odległości widział, jak jej piersi falują, kiedy
oddycha. Bardzo jej pragnął.
Była najpiękniejszą i najbardziej seksowną ze wszystkich kobiet, z
jakimi miał w życiu do czynienia. Nie mógł od niej oczu oderwać. Patrzył,
jak poprawia poduszkę na trzcinowym fotelu, wyrywa chwast z doniczki z
bluszczem. Szlafrok rozchylił się i oczom Jacka ukazała się długa, niesamo-
wicie zgrabna noga.
Pomyślał, że taki widok może o wiele skuteczniej nakłonić do grzechu
niż jabłko, którym Ewa skusiła Adama. Odwrócił się od okna. Miał
nadzieję, że w ten sposób łatwiej pozbędzie się pożądania. Zmusił się, żeby
patrzeć w sufit, żeby o niej nie myśleć.
Dzieci, przypomniał sobie. Ta kobieta ma dzieci, a ja nie chcę mieć nic
wspólnego z żadnymi dziećmi. Z nią zresztą także nie.
– Dzień dobry. – Alayna wyszła z kuchni i uśmiechnęła się do Jacka. –
Wcześnie wstałeś.
Odwrócił głowę. Nie chciał na nią patrzeć, tym bardziej że wciąż miała
na sobie ten sam niebieski szlafrok, w którym o świcie chodziła po ganku.
– Nie ma sensu tracić czasu. Chcę jak najszybciej zacząć robotę.
RS
24
– Jadłeś śniadanie? – zapytała i zaraz wybuchnęła śmiechem. –
Oczywiście, że nie. Przecież nie zdążyłeś jeszcze zrobić żadnych zakupów.
Nie czekając na odpowiedź, wróciła do kuchni. Przez matową szybę w
drzwiach Jack obserwował ruchy niebieskiej postaci. Pusty żołądek dawał o
sobie znać, ale rozum kazał mu się obawiać ponownego spotkania z
dziećmi. W końcu jednak wygrał żołądek.
Jack powoli wszedł do kuchni. Od razu poczuł aromat świeżo parzonej
kawy. Dopiero po chwili doleciał go zapach smażonego bekonu.
– Gdzie dzieci? – zapytał niepewnie.
– Pojechały do szkoły. Syn mojej kuzynki je odwiózł – westchnęła
Alayna. – Od jakiegoś czasu mamy problemy z autobusem. Molly mówi, że
pan Evert, ten kierowca, dokucza Billy'emu.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć – mruknął Jack.
Ucieszył się, że Alayna nie zauważyła, jak bardzo mu ulżyło, kiedy się
dowiedział, że dzieci nie ma w domu.
– Wiem, że Billy nie powinien się tak zachowywać, ale to przecież
tylko dziecko – tłumaczyła chłopca Alayna. –Trudno mu się przyzwyczaić
do tych wszystkich zmian, które zaszły w jego życiu. A pan Evert jest
dorosły. Mógłby się zdobyć na wyrozumiałość i okazać choć trochę
współczucia.
– Dzieciak powinien wiedzieć, że nie wolno pyskować. Trzeba
szanować starszych.
– Oczywiście masz rację, ale... – Alayna westchnęła. –Dziękuję, że mi
wczoraj pomogłeś. Obecność mężczyzny w naszym domu będzie miała na
Billy'ego dobroczynny wpływ.
Jack chciał jej powiedzieć, że nie ma zamiaru odgrywać żadnej roli w
życiu tych dzieci, ale szlafrok Alayny się rozchylił, ukazując dolinkę
RS
25
pomiędzy jej piersiami. Ten widok rozproszył wszystkie rozsądne myśli.
Jack chwycił czapkę i zaczaj ją miąć w dłoniach. Musiał znaleźć zajęcie dla
rąk, jeśli nie miał ich położyć na piersiach tej kobiety.
– Mogę ci w czymś pomóc? – zapytał, starając się nie patrzeć na nią.
– Nakryj do stołu. Talerze są w kredensie, a sztućce w pierwszej
szufladzie od lewej.
Jack rzucił czapkę na krzesło, podszedł do zlewu i umył ręce.
– A wiesz? – Alayna klasnęła w ręce. Roześmiała się, jakby właśnie
wpadł jej do głowy wspaniały pomysł. – Nie ma sensu, żebyś sam sobie
gotował posiłki. To duży kłopot, a mnie wszystko jedno, czy przygotowuję
jedzenie dla trzech, czy dla czterech osób. Możemy od razu postanowić, że
będziesz jadał z nami.
Jackowi mydło wypadło z ręki. Stuknęło o porcelanowy zlew.
Usiłował wymyślić jakiś pretekst, który pozwoliłby mu się wyłgać od
wspólnych posiłków.
– Nie chciałbym sprawiać ci kłopotu – burknął.
– To żaden kłopot. – Alayna znów się do niego uśmiechnęła.
Nie miał innych argumentów. Bez słowa wytarł dłonie papierowym
ręcznikiem. Żałował, że dał się zaprosić na śniadanie, i już obmyślał sposób
wykręcenia się od dzielenia posiłków z tą kobietą i jej przybranymi dziećmi.
Podszedł do kredensu, wyjął talerze i sztućce, rozłożył je na stole.
Ustawił wszystko tak, żeby siedzieć naprzeciwko Alayny.
– Kawa gotowa – powiedziała. – Chyba że wolisz sok pomarańczowy.
– Wolę kawę – mruknął. Miał nadzieję, że porcja kofeiny trochę go
uspokoi i pozwoli jaśniej myśleć.
Nalał kawę do kubków. Alayna postawiła na stole półmisek ze
smażonym bekonem i talerz ze stertą złotych naleśników.
RS
26
– Wiesz już, co będziesz dzisiaj robił? – zapytała, gdy usiedli do stołu.
Jack starał się na nią nie patrzeć. Nie miał zaufania do tego jej
szlafroka, tym bardziej że Alayna przez cały czas żywo gestykulowała.
Pewnie by nie wytrzymał, gdyby raz jeszcze pokazała mu swoje kuszące
ciało.
Postanowił sobie, że jak najprędzej dokończy remont i jeszcze szybciej
stąd wyjedzie.
– Nie powiedziałaś mi, jaki zakres robót przewidujesz. – Jack
natychmiast zaczął wprowadzać w czyn swoje postanowienie.
– Frank uporał się z najgorszym, ale wciąż jeszcze pozostało dużo do
zrobienia. Na górze są dwie łazienki. – Alayna machała rękami jak wiatrak.
Widocznie nie umiała mówić bez pomocy rąk. – W jednej z nich przecieka
prysznic, ale obydwie należałoby trochę zmodernizować. W sypialniach też
chciałabym niektóre rzeczy zmienić. Trzeba powiększyć szafy, zrobić półki,
pomalować ściany i jeszcze parę innych drobiazgów. – Alayna wywijała
widelcem na wszystkie strony. – Bardzo bym chciała, żebyś najpierw zajął
się ścianą w jadalni. Jestem ciekawa, jak wygląda to drewno schowane pod
tapetą.
Jack spojrzał na nią i natychmiast tego pożałował. Policzki miała
zaróżowione, a w niebieskich oczach zobaczył oczekiwanie. Przyszła mu do
głowy idiotyczna myśl, żeby ją pocałować. Był ciekaw, jak wtedy by
wyglądała, jak by na niego patrzyła.
– Wobec tego zacznę od jadalni – powiedział, spuszczając wzrok z
powrotem na talerz.
– Czego będziemy potrzebowali?
– My? – Jacka mina zrzedła. – Masz zamiar mi pomagać?
RS
27
– No, tak – bąknęła, jakby nagle się przestraszyła, że zrobiła coś złego.
– Ale jeśli nie chcesz, to nie muszę. Pomyślałam sobie tylko, że jeśli choć
trochę ci pomogę, to szybciej skończymy remont.
Jack stracił apetyt. Na samą myśl o tym, że Alayna będzie z nim
pracować, że całymi dniami będą blisko siebie, poczuł całkiem inny głód.
Zdążył już oderwać sporą część tapety, kiedy Alayna przyszła do
jadalni. Na szczęście nie była już w tym niebieskim szlafroku, tylko w
luźnych spodniach i męskiej koszuli. Choć była zapięta pod samą szyję, w
jakiś niewytłumaczalny sposób wciąż wyglądała bardzo pociągająco. Jacka
strasznie to zirytowało.
Kątem oka zauważył, jak podwija rękawy koszuli. Pomyślał, że
koniecznie musi jakoś wyperswadować jej to pomaganie. Obawiał się, że nie
wytrzyma pokusy i w końcu zachowa się niewłaściwie.
Ale ona była pełna entuzjazmu.
– Co mam robić? – zapytała z tym swoim zmysłowym, anielskim
uśmiechem na ustach.
Jack wskazał leżące wokół drabiny mokre strzępy papierowej tapety.
Był pewien, że Alayna nie zechce sobie brudzić rąk, obrazi się i pójdzie
stąd. I właśnie o to mu chodziło.
– Możesz pozbierać z podłogi te papiery i włożyć je do worka na
śmieci – powiedział, nie odrywając oczu od ściany.
– Tylko tyle?
Jack był bardzo zadowolony, kiedy usłyszał w jej głosie nutkę zawodu.
– Jeśli chcesz robić coś trudniejszego, to możesz naprawić prysznic.
– Nie mam pojęcia o hydraulice.
– Wobec tego pozbieraj papiery – polecił tonem człowieka, który za
chwilę straci resztki cierpliwości.
RS
28
Ku jego wielkiemu zdziwieniu i jeszcze większemu niezadowoleniu,
Alayna zaczęła zbierać z podłogi strzępy tapety.
– Co będziemy robić, kiedy już zedrzesz ze ścian cały papier? –
zapytała.
Jack patrzył na nią zaskoczony. Własnym oczom nie wierzył. Alayna
zbierała kawałki mokrej tapety i nie kręciła nosem, nie sprzeczała się z nim.
Nawet nie narzekała! Po prostu robiła to, co kazał jej zrobić. Kobieta z
dobrej rodziny, lekarka, zniżała się do pracy fizycznej? Nie mógł tego pojąć.
Ta kobieta była wyjątkowa. W każdym razie zupełnie inna niż jego była
żona.
Jack potrząsnął głową, jakby w ten sposób dało się wyrzucić z niej
bolesne wspomnienia.
– Kiedy zdejmę tapetę, trzeba będzie oczyścić ścianę z kleju i
wszelkich pozostałości po papierze – mówił, nie odrywając się od pracy. –
Potem natrzemy ją porządnie olejem lnianym wymieszanym z odrobiną
terpentyny. Jeśli będzie ci się podobało, to polakierujemy ścianę, a jeśli nie,
to pomalujemy ją bejcą, a dopiero potem polakierujemy.
– Pozwolisz mi robić to wszystko z tobą? – zapytała Alayna z nadzieją,
do jakiej uprawniała ją użyta przez Jacka liczba mnoga.
Spojrzał na nią. Zobaczył w jej oczach niemal dziecięcą radość. Nie
chciał dać się zawojować tej radości, więc z powrotem wbił wzrok w ścianę.
– Zobaczymy – odparł.
– Fajnie! Uwielbiam malować – mówiła Alayna, wracając do
przerwanej pracy. – Nie wierzysz? – zapytała, kiedy Jack prychnął z
niedowierzaniem. – Kiedy otworzyłam swój pierwszy gabinet, miałam
bardzo mało pieniędzy. Lokal był ponury, więc koniecznie trzeba było go
jakoś ożywić. Przeprowadziłam kapitalny remont i wszystko sama
RS
29
wymalowałam. Zrobiłam nawet fresk. Była na nim dżungla, a spoza drzew i
pnączy wyglądały zwierzęta.
Fresk z dżunglą, pomyślał Jack. Czy ona jest weterynarzem?
– Jaką masz specjalizację? – zapytał.
– Jestem psychologiem dziecięcym.
Jack omal nie spadł z drabiny. Najchętniej by uciekł, ale nie mógł.
Wobec tego ze zdwojoną energią zabrał się do pracy.
– Zajmuję się dziećmi maltretowanymi i porzuconymi –mówiła
Alayna. Nie miała pojęcia, jak bardzo wystraszyła Jacka tą informacją. To
był jej ukochany zawód. Nie przypuszczała, że ktoś może się bać
psychologa dziecięcego. Zwłaszcza duży i silny dorosły mężczyzna. –
Zwykle sąd przysyła mi pacjentów.
Skończyła zbierać papiery. Wepchnęła je do dużego plastikowego
worka. Wstała i patrzyła, jak Jack oczyszcza ścianę z resztek tapety.
– Mój mąż twierdził, że to nie ma sensu – odezwała się po chwili. –
Nienawidził malowania.
Posmutniała, przypomniawszy sobie inne sprawy związane z osobą
byłego męża. Przypatrywała się swoim dłoniom, machinalnie pocierając
palec, na którym kiedyś nosiła obrączkę.
– Nienawidził mojego gabinetu, mojej pracy i moich pacjentów –
dodała cicho. – Nie znosił wszelkiej niedoskonałości.
– Jesteś mężatką? – zapytał kompletnie zaskoczony Jack.
– Byłam. Wzięliśmy rozwód. A ty jesteś żonaty?
– Nie. Rozwiedziony.
– Długo byłeś żonaty? – zapytała. Pomyślała, że ta pustka w jego
oczach ma pewnie jakiś związek z nieudanym małżeństwem.
RS
30
– Za długo – burknął. Musiał natychmiast zmienić temat. – W
skrzynce z narzędziami jest skrobaczka. Mogłabyś mi ją przynieść?
Alayna od razu się zorientowała, że Jack nie chce rozmawiać o swojej
byłej żonie. Rozumiała go, choć wiedziała, jak nieskuteczna jest obrana
przez Jacka taktyka uników.
Posłusznie otworzyła skrzynkę z narzędziami, wyjęła skrobaczkę i
podała ją Jackowi.
– Rozwód może być bardzo przykry – zauważyła. Miała nadzieję, że
zdoła go namówić do rozmowy na temat, którego starał się unikać.
Jedynym dowodem na to, że w ogóle ją usłyszał, było zgrzytanie
zębów. Musiał je bardzo mocno zacisnąć. Udawał, że ściana pochłania całą
jego uwagę.
– Czy twój rozwód był bardzo przykry? – Alayna nie dawała za
wygraną.
Jack udał, że nie słyszy pytania. Wściekle walił w ścianę mokrym
pędzlem. Zdzierał tapetę z taką złością, jakby była jego osobistym wrogiem.
To Alaynie wystarczyło. Już wiedziała to, czego nie chciał powiedzieć.
Jego rozwód był koszmarny. Z własnego doświadczenia wiedziała, jak
bardzo w takich sprawach pomaga rozmowa.
– Powiedz, Jack – poprosiła. – Bardzo źle było?
– Nie próbuj mi grzebać w mózgu, doktorku – warknął.
– Mówisz tak, jakbyś już miał jakieś doświadczenia z psychologami. –
Alayna wcale się nie obraziła. – Z tonu twojego głosu wnioskuję, że nie były
to dobre doświadczenia. Mam rację?
– Bingo – mruknął. – Wydałem fortunę. Wypruwałem z siebie
bebechy przed obcym facetem, który siedział w fotelu i od czasu do czasu
mruczał „mhm". Kiedy to nie pomogło, wpakowałem jeszcze większą kupę
RS
31
pieniędzy w honorarium adwokata. – Powoli odwrócił się od ściany. Uśmie-
chał się gorzko. – Znam jednego faceta... Jemu naprawdę przydałaby się
solidna psychoanaliza. Polecam ci adwokata mojej byłej żony. Wydzierał mi
serce, wypuszczał ze mnie krew i ani na chwilę nie przestał się uśmiechać.
Badanie mózgu tej gnidy mogłoby się okazać pasjonujące.
Alayna słuchała uważnie. W słowach Jacka była gorycz, złość i
rozpacz, ale najważniejsze, że w ogóle zaczął mówić.
– Koty, dzieci, adwokaci – wyliczyła na palcach, jakby sporządzała
listę. Uśmiechnęła się do Jacka. – Czy jest jeszcze ktoś lub coś, czego nie
lubisz?
– Jest! – Jack nachmurzył się jeszcze bardziej, choć Alayna zaledwie
przed chwilą mogłaby przysiąc, że to niemożliwe. Rzucił jej skrobaczkę. –
Nie znoszę psychologów o anielskich buziach. Potrafią nieźle zajść
człowiekowi za skórę. Masz zamiar tak gadać przez cały dzień, czy trochę
mi pomożesz?
– Zdziwisz się, ale potrafię mówić i pracować jednocześnie – odparła
nie zrażona. – A ty?
– Owszem. Pod warunkiem, że temat jest interesujący. Tak się złożyło,
że ten temat śmiertelnie mnie nudzi.
RS
32
ROZDZIAŁ TRZECI
– Maudie mi powiedziała, że wynajęłaś nowego fachowca.
– Wyobrażam sobie, co ci nagadała! – Alayna podała Mandy szklankę
mrożonej herbaty. Westchnęła zrezygnowana i usiadła na fotelu
naprzeciwko kuzynki.
– Zaraz sobie przypomnę – Mandy udała, że przywołuje w pamięci to,
co usłyszała od Maudie. – Mówiła coś o Franku, który cię naciągnął na kilka
tysięcy dolarów, i o tym, jaka z ciebie idiotka i że masz za miękkie serce.
Potem opowiadała o tym człowieku, który ci teraz remontuje dom. Maudie
twierdzi, że to przystojniak i że wynajęłaś go tylko po to, żeby zaspokoić ten
swój nienasycony apetyt na seks i...
– Trafiła w dziesiątkę – prychnęła Alayna. – Właśnie o to mi chodziło.
– I mówiła także – ciągnęła niewzruszona Mandy – że ten facet
ukradnie ci jeszcze więcej forsy. To chyba wszystko. W każdym razie ja nic
więcej sobie nie przypominam.
– Czyżby? – zapytała Alayna.
– Masz rację! – Mandy się roześmiała. – Było tego jeszcze trochę, ale
powtórzyłam ci tylko najciekawsze rzeczy.
– Kocham Maudie jak rodzoną matkę, ale czasami miałabym ochotę ją
udusić – westchnęła Alayna.
– Nie denerwuj się – uspokajała ją Mandy. – Ona naprawdę dobrze ci
życzy.
– Tylko to jedno ją usprawiedliwia! – Alayna też w końcu się
roześmiała.
Lubiła tę starszą panią o sercu kwoki pilnującej piskląt i manierach
kaprala.
RS
33
– Gdzie on jest? Myślałam, że wpadając do ciebie bez uprzedzenia,
trafię na jakieś gorszące sceny.
– Pojechał do miasta po materiały.
– No cóż, wobec tego zobaczę go innym razem. Widzę, że sporo się tu
zmieniło, odkąd byłam u ciebie po raz ostatni – zauważyła Mandy.
Miała rację. Frank doprowadził dom do stanu używalności, a Jack
przez dziesięć dni wytężonej pracy zrobił jeszcze więcej.
– To prawda – odrzekła Alayna. – Niestety, ciągle pozostaje mnóstwo
do zrobienia – dodała z westchnieniem.
– Wszystko w swoim czasie. – Mandy, jak zwykle, była pełna
optymizmu.
– To jest właśnie problem: czas – zasępiła się Alayna.
– Nie wiem, ile czasu mi zostało. Co będzie, jeśli zadzwonią z sądu, że
mają jakieś bezdomne dzieci? Teraz nie miałabym ich gdzie ulokować.
– Nie martw się, zdążysz – zapewniła ją Mandy. – Mówiłam ci już,
jaka jestem z ciebie dumna?
– Co najmniej tysiąc razy. – Alayna się zarumieniła. Była naprawdę
zakłopotana.
– Przyzwyczaj się, że będę to powtarzać przy każdej okazji. Niewiele
kobiet podjęłoby się tej pracy, a takie, które potrafiłyby ją dobrze wykonać,
można policzyć na palcach jednej ręki.
– Tak bardzo bym chciała robić to naprawdę dobrze westchnęła
Alayna. – Z Billym i Molly jakoś sobie radzę, ale i tak wciąż się boję. Co
będzie, jeśli sprawię tym dzieciom zawód? Zrobiłabym im w ten sposób
więcej krzywdy niż dobra.
– Na pewno ich nie zawiedziesz! – Mandy serdecznie uścisnęła dłoń
kuzynki. – Masz za sobą lata doświadczeń w pracy z nieszczęśliwymi
RS
34
dziećmi. A, co najważniejsze, naprawdę chcesz im pomóc. Niczego więcej
ci nie potrzeba. Może jeszcze ogromu miłości, ale to też w sobie masz. W
nadmiarze.
– Dziękuję. – Alayna się wzruszyła. – Bardzo potrzebowałam dobrego
słowa. Zwłaszcza po tej awanturze z kierowcą autobusu. Nie udało mi się
przekonać go, żeby zmienił swoją decyzję. W wydziale transportu też nic
nie wskórałam.
– Nie przejmuj się tym starym zrzędą. Jaime aż się pali do tego, żeby
wozić dzieciaki do szkoły. Wiesz, że lubi być użyteczny. – Mandy pochyliła
się i pocałowała Alaynę w policzek. – Bardzo jesteśmy radzi, że tu
zamieszkałaś i że czujesz się na Ranczu Złamanego Serca jak u siebie w
domu.
– Bo u was naprawdę jest jak w domu – westchnęła Alayna. Zamyśliła
się na chwilę. – Pamiętasz, jak byłyśmy małe i tatuś nas tutaj przywoził?
Rozkładałyśmy się obozem w jednym pokoju.
– To były piękne czasy – zadumała się Mandy. – Sam zawsze miała
jakieś szalone pomysły. Pamiętasz, jak natarłyśmy Merideth włosy papką z
mąki i oliwki dla dzieci, kiedy spała?
– Jak mogłabym zapomnieć! – roześmiała się Alayna. –Merideth była
wściekła. Nienawidziła brudu. Zawsze musiała być czysta i pachnąca.
– Ani trochę się nie zmieniła – śmiała się Mandy. – Jest tak samo
grymaśna i drobiazgowa jak kiedyś.
– Przepraszam – odezwał się męski głos.
Alaynie serce podeszło do gardła. Odwróciła się. Na skraju tarasu stał
Jack.
– Ależ mnie wystraszyłeś – powiedziała.
RS
35
– Przepraszam. Chciałem ci pokazać próbki kolorów, ale skoro jesteś
zajęta, to zaczekam.
Odwrócił się i zamierzał odejść, ale Alayna mu nie pozwoliła.
– Zostań – poprosiła. – Chciałabym cię przedstawić mojej kuzynce,
Mandy McCloud Barrister. To właśnie jest Jack Cordell – zwróciła się do
Mandy.
Mandy się uśmiechnęła. Jack zauważył, że uśmiech rozświetla nie
tylko jej twarz, ale i oczy. Tak samo uśmiechała się Alayna. Jej oczy też
rozjaśniały się od uśmiechu.
– Witaj, Jack. Dużo o tobie słyszałam. – Mandy wyciągnęła do niego
rękę. – Muszę przyznać, że Maudie miała rację.
Jack doskonale pamiętał, co i w jaki sposób ta kobieta o ostrym języku
mówiła o Franku. Mógł się tylko domyślać, co opowiadała o nim.
– Dzień dobry – odrzekł i uścisnął dłoń Mandy.
– Muszę jechać – powiedziała Mandy. – Jaime i Jesse wkrótce wrócą
do domu i będą chcieli coś zjeść. A może przyjedziecie do nas na obiad?
Będziemy bardzo radzi. Mój mąż i syn też chcieliby cię poznać – Mandy
zwróciła się do Jacka. – Co ty na to?
Alayna zauważyła malujące się na twarzy Jacka przerażenie. Widziała,
jak z całych sił zaciska palce na próbkach, które chciał jej pokazać.
Uważała, że wieczór spędzony w towarzystwie szczęśliwej rodziny
mógłby mu dobrze zrobić. Jack miał jak najgorsze doświadczenia z
własnego małżeństwa, więc pewnie nawet nie wiedział, że istnieją na
świecie szczęśliwe pary.
– Dziękujemy za zaproszenie – powiedziała, zanim zdążył się
odezwać. – Bardzo chętnie odwiedzimy was na Ranczu Złamanego Serca.
RS
36
– Ty i dzieci możecie jechać, ale ja zostanę – burknął Jack. – Nie
przepadam za spotkaniami towarzyskimi. Zresztą mam robotę. Przepraszam.
Odwrócił się na pięcie i szybko odszedł. Jakby uciekał.
– Czy ja coś złego powiedziałam? – zaniepokoiła się Mandy.
– Skądże. – Alayna objęła kuzynkę.
Zeszły z tarasu, Alayna odprowadziła Mandy do samochodu.
– Jack jest jakiś taki... – mówiła Alayna. – Sama nie wiem, jak to
określić. Smutny? Zgorzkniały? Ale przede wszystkim uparty.
– Nie jest niebezpieczny?
Alayna się roześmiała. Zaraz jednak spoważniała. Mandy naprawdę się
o nią niepokoiła.
– Nie – zapewniła, choć nie bardzo wiedziała, skąd ma tę pewność. –
Nie jest niebezpieczny, tylko wściekły. Jest zły na cały świat, ale na pewno
nie jest niebezpieczny.
– Ale przywieziesz do nas dzieciaki? – dopytywała się Mandy.
– Jasne, że przywiozę. O której mamy przyjechać?
Jack zdjął z furgonetki dziesięciolitrowy pojemnik z farbą i postawił
go na ziemi. Musiał chwilę odpocząć. Otarł pot z czoła, podparł się pod
boki. Zerknął na podjazd. Mandy właśnie odjeżdżała.
Powiedziała, że ma syna, myślał zdenerwowany. Chciała, żebym jadł
obiad w towarzystwie jej syna. I tak ledwo mogę znieść te obiady z Alayną i
dziećmi. Towarzystwa rodziny na pewno bym nie wytrzymał.
Zimny pot wystąpił mu na czoło. Jack obawiał się, że nie tylko by nie
wytrzymał. Mógłby nie przeżyć takiej konfrontacji.
Alayna wróciła tuż przed zachodem słońca. Szybko położyła dzieci
spać. Pozbierała porozrzucane w łazience ubranka, powiesiła rzucone byle
jak ręczniki.
RS
37
Skończył się kolejny pracowity dzień. Alayna pomyślała, że zajrzy
jeszcze na chwilę do dzieci, sprawdzi, czy śpią i czy się nie poodkrywały.
Potem będzie się mogła położyć.
Stanęła nad łóżeczkiem Molly. Uśmiechnęła się i poprawiła otulający
dziewczynkę kocyk. Molly westchnęła, mocniej przytuliła do siebie
wyleniałego misia bez oka. Ten miś był jedyną rzeczą, jaką dziewczynka
miała, kiedy przywieziono ją do Alayny. Misia i ubranie na grzbiecie.
Jej historia była bardzo smutna i wcale nie wyjątkowa. Matka Molly
była narkomanką. Całymi dniami uganiała się za następną działką albo za
jakimś mężczyzną, który mógłby kupić jej porcję narkotyku. Czasem nawet
na kilka dni z rzędu zostawiała Molly zupełnie samą, bez żadnej opieki i bez
jedzenia.
Wreszcie sąsiedzi z bloku, w którym Molly mieszkała z matką,
poinformowali o tej sytuacji pogotowie opiekuńcze. W ten sposób Molly
trafiła do Alayny.
Fizycznie Molly nie bardzo ucierpiała, ale emocjonalne rany widać
było na każdym kroku. Dziecko nigdy się nie uśmiechało, mówiło mało i
nawet na chwilę nie spuszczało z oczu swego misia.
Alayna odgarnęła kosmyk włosów z twarzyczki Molly, pochyliła się i
pocałowała małą w czółko. Dopiero od dwóch tygodni miała Molly w domu,
a już ją pokochała. Nie rozumiała, dlaczego Bóg postanowił pobłogosławić
dzieckiem matkę Molly, dla której dziecko było tylko ciężarem. Dlaczego
jej nie chciał dać dzieci? Alayna oddałaby wszystko, żeby tylko móc urodzić
własne dziecko.
Przecież mam dzieci, przypomniała sobie, odganiając ponure myśli.
Na razie dwoje, ale obiecali, że dadzą więcej.
RS
38
Poszła do pokoju Billy'ego. Chłopczyk jak zwykle spał na brzuchu, a
skopany kocyk leżał obok łóżka. W bezwładnej rączce Billy trzymał
samochodzik.
Billy nigdy nie zasypiał normalnie, jak zwykłe dziecko. Walczył ze
snem, jakby to był potwór, który chce go pożreć.
Alaynie zależało na tym, żeby dzieci przyzwyczaiły się do stałego
rozkładu zajęć, więc codziennie kładła je do łóżka o ósmej. Jednak Billy
zawsze brał ze sobą jakąś zabawkę. Bawił się, dopóki sen go nie zmorzył.
Alayna wiedziała o przeszłości Billy'ego znacznie mniej niż o losach
Molly. Nie domyślała się, jakie straszne przeżycia sprawiły, że chłopiec tak
bardzo bał się zasnąć. Gdy go o to pytała, nie odpowiadał, tylko zmieniał
temat. Robił to po mistrzowsku.
Alayna wiedziała tylko tyle, że zanim do niej trafił, był już w innej
rodzinie zastępczej. Powiedziano jej, że w tamtym domu nie układało mu się
najlepiej.
Westchnęła. Wyjęła z rączki chłopczyka samochodzik i postawiła go
na półeczce obok łóżka. Podniosła z podłogi koc, okryła nim chude plecki
Billy'ego.
Miała nadzieję, że kiedyś wreszcie pozna jego tajemnicę, dowie się,
jakie koszmary go prześladowały. Dopiero wtedy mogłaby spróbować mu
pomóc.
Pocałowała Billy'ego w czoło. Gdyby nie spał, nie pozwoliłby jej na
takie czułości. Uśmiechnęła się.
Wyszła z pokoju zadowolona, że dzieci śpią spokojnie. Teraz pozostał
jej już tylko Jack.
RS
39
Schodziła ze schodów. Myślała o wizycie u Mandy. Miło spędziła ten
dzień. Z radością patrzyła, jak Billy i Molly funkcjonują w normalnej
rodzinie. Udawało im się to coraz lepiej.
A jednak ani na chwilę nie przestała myśleć o Jacku. Jego przerażenie
na myśl o uczestniczeniu w rodzinnym obiedzie świadczyło o tym, że
nienawidzi spotkań towarzyskich, ale nie tylko. Alayna wiedziała, że to coś
znacznie poważniejszego. Była zdecydowana dowiedzieć się, dlaczego tak
dziwnie zareagował na zaproszenie Mandy.
Wyszła na ganek i spojrzała na chatkę. Światło się nie paliło. Była
pewna, że Jack znacznie później chodzi spać.
Rozejrzała się dokoła. W zapadającym zmierzchu zauważyła nad
stawem sylwetkę mężczyzny. Siedział bez ruchu na starym pomoście. Był
taki samotny, a jednocześnie niesłychanie pociągający.
Takiemu mężczyźnie trudno się było oprzeć.
Zeszła z ganku i poszła w stronę pomostu. Z każdą chwilą coraz lepiej
widziała muskularne ramiona Jacka. Głowę oparł na kolanach, przygarbił
się. Patrzył w lustrzaną taflę wody.
Maudie ma rację, pomyślała Alayna. On naprawdę jest bardzo
przystojny.
Zaraz jednak przypomniała sobie, że nic jej z tego nie przyjdzie. Nie
miała prawa myśleć o Jacku Cordellu jako obiekcie seksualnym. O żadnym
mężczyźnie nie miała prawa myśleć w ten sposób. Jako kobieta nie miała
Jackowi nic do zaoferowania. Na szczęście mogła mu się przydać jako psy-
cholog. Była pewna, że potrafi wygnać z jego duszy demony, które ukradły
mu uśmiech i sprawiły, że stał się zgorzkniałym wrakiem człowieka.
Przypuszczała, że nie będzie zadowolony z jej towarzystwa, a mimo to
weszła na pomost.
RS
40
– Ominął cię świetny obiad – powiedziała.
Mięśnie na plecach Jacka się napięły, ale nie odwrócił głowy. Nawet
się nie odezwał.
Alayna ani myślała rezygnować tylko dlatego, że nie okazał
zainteresowania jej osobą.
– Myślę że polubiłbyś i Jesse'a, męża Mandy, i ich syna Jaime'a.
Jack zmrużył oczy. Patrzył na czerwoną słoneczną kulę, która już
prawie całkiem schowała się za wzniesieniem na drugim brzegu stawu.
– Nie przepadam za spotkaniami towarzyskimi – mruknął. Alayna
usiadła obok niego na pomoście. Podciągnęła kolana do góry i owinęła
wokół nóg brzeg sukienki.
– Już to mówiłeś. – Pochyliła głowę, chcąc dostrzec jego twarz. – A
mimo to uważam, że polubiłbyś Jesse'a i Jaime'a. Molly i Billy bardzo ich
lubią, a oni niełatwo nawiązują kontakty z obcymi.
Jack milczał. Alayna westchnęła i także zapatrzyła się w zachodzące
słońce. Niebo fascynowało feerią barw: czerwienią, delikatną purpurą,
fioletem i błękitem.
– Ależ to piękne! – szepnęła, nieodmiennie zachwycona tym
fantastycznym widokiem.
Jack tylko mruknął coś pod nosem. Nie było to wiele, ale Alayna
ucieszyła się, że jednak udało jej się osiągnąć maleńki sukces. Nie miała
zamiaru się poddawać. W końcu nie musiała z nim rozmawiać. Mogła razem
z nim podziwiać zachód słońca.
Milczeli. W przedwieczornej ciszy słychać było kumkanie żab i granie
świerszczy. Alaynie zebrało się na wspomnienia.
– Kiedy byłam mała, zawsze spędzałam lato na Ranczu Złamanego
Serca – powiedziała właściwie do siebie. – Codziennie przychodziłyśmy na
RS
41
pomost z kuzynkami, żeby podziwiać zachód słońca. To wspaniały widok.
Kolorowo, dramatycznie i trochę smutno.
– Dlaczego smutno? – Jack wreszcie na nią spojrzał. Alayna
uśmiechnęła się do niego. Była bardzo zadowolona, że zdołała go
sprowokować.
– Właściwie sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami. Znów zapatrzyła
się w zachodzące za wzgórzami słońce. –Zachód słońca oznaczał koniec
dnia. Miałyśmy o jeden dzień wakacji mniej, jeden dzień zbliżał nas do
chwili pożegnania. Właśnie dlatego robiło nam się smutno.
Alayna objęła rękami kolana. Na chwilę wróciła myślami w świat lat
dziecinnych.
– Mieszkałyśmy setki kilometrów od siebie i właściwie spotykałyśmy
się tylko w czasie wakacji, a mimo to byłyśmy bardzo zżyte ze sobą. –
Spojrzała na Jacka. – Czy ty masz jakąś rodzinę?
– Mam – burknął, nie odrywając wzroku od zachodzącego słońca.
– Brata? Siostrę? Rodziców? – wypytywała go Alayna. Koniecznie
chciała nakłonić Jacka do mówienia.
– Każdego z wymienionych. Oprócz siostry.
Sięgnął po butelkę. Stała za jego nogą i dlatego Alayna nie zauważyła
jej wcześniej. Butelka była opróżniona do połowy. Jack przytknął butelkę do
ust, przechylił. Zagulgotało.
– Jesteś pijany? – zapytała Alayna.
– Jeszcze nie – odparł i otarł usta wierzchem dłoni.
– Masz zamiar się upić?
Odwrócił się do niej. Alayna mocno zacisnęła ręce na kolanach. Tak
bardzo chciała wygładzić zmarszczki, jakie smutek wyżłobił wokół jego ust.
RS
42
A przecież nie wolno jej było tego robić. Jack był obcym człowiekiem i nie
życzył sobie żadnej ingerencji w swoje prywatne sprawy.
– Może – mruknął i podał jej butelkę. – Nie chciałabyś się ze mną
napić?
Alayna wiedziała, że ją wypróbowuje. Był przekonany, że odmówi.
Żeby mu zrobić na złość, wzięła butelkę, dokładnie wytarła szyjkę brzegiem
sukienki i pociągnęła solidny łyk.
Oczy omal nie wyszły jej z orbit. Wachlowała się dłonią, jakby w ten
sposób dało się ochłodzić piekącą kulę, którą czuła w gardle.
Jack zabrał jej butelkę. Bał się, żeby nie rozlała alkoholu.
– Wygląda na to, że sam będę się musiał upić – powiedział.
Wypił łyczek, odstawił butelkę i spojrzał na Alaynę. Zauważyła, że
jeden kącik jego ust uniósł się o milimetr. A więc jednak się uśmiechał.
Przynajmniej w pewnym sensie. Ten półuśmiech zmienił twarz Jacka nie do
poznania. Zniknął z niej wyraz niezadowolenia, oczy nabrały blasku, ożyły.
Usta miał wilgotne od alkoholu i zaczerwienione od butelki, którą do
nich przyciskał. Wyglądały kusząco, jakby zapraszały.
Alayna nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, żeby
przycisnąć do nich swoje wargi.
Tymczasem Jack coraz wyraźniej się uśmiechał. Po chwili wyglądał
jak normalny, pogodny człowiek.
Nachylił się nad Alayną. Poczuła jego gorący, pachnący alkoholem
oddech.
Czyżby chciał mnie pocałować, pomyślała i serce podeszło jej do
gardła.
Jack wyciągnął rękę. Dotknął policzka Alayny.
RS
43
– Uśmiechnąłeś się – wyszeptała. – Nigdy dotąd nie widziałam, jak się
uśmiechasz.
– Nie miałem powodu – mruknął, patrząc jej prosto w oczy. – Masz
najpiękniejsze oczy na świecie. Niebieskie. Chyba nigdy w życiu nie
widziałem takich niebieskich oczu. Można by się w nich utopić.
Alayna się nie poruszała. Chłonęła komplementy jak gąbka. Tak
bardzo potrzebowała dobrego słowa. Jack przesunął palcem po jej ustach.
– Mięciutkie – szepnął. –I takie słodkie.
Jego twarz znalazła się tak blisko twarzy Alayny, że ich usta się
zetknęły. Raz. Potem drugi. Alayna poczuła, że zalewa ją gorąca fala.
Jack przytulił ją do siebie. Dopiero wtedy się przestraszyła.
W ostatniej chwili przypomniała sobie, że do niczego się nie nadaje, że
jest co najwyżej w połowie kobietą. Zimną, zupełnie niepociągającą. Były
mąż bez przerwy jej to powtarzał. Niby wszystko miała w porządku, niczego
jej nie brakowało, ale nie umiała złożyć tego wszystkiego w całość w taki
sposób, żeby zadowolić mężczyznę.
Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby znów coś się jej nie udało.
Zwłaszcza teraz, kiedy powoli zaczynała nabierać pewności siebie, kiedy
była o krok od spełnienia najskrytszych marzeń. Musiała być silna i
opanowana. Gdyby znów się załamała, gdyby stała się niezdolną do życia
kupką nieszczęścia, nie zdołałaby pomóc żadnemu opuszczonemu dziecku.
A przecież dwoje malców już miała w domu, a następne miały wkrótce
przyjechać.
– Nie. – Z największym trudem odsunęła się od Jacka. Pod powiekami
czuła piekące łzy. – Proszę.
Patrzył na nią oszołomiony. Krew pulsowała mu w skroniach,
pożądanie paliło żywym ogniem. Widział opuszczoną głowę Alayny, jej
RS
44
uniesione ramię. Pomyślał, że wygląda, jakby zasłaniała się przed ciosem.
Była przerażona.
Co mnie napadło, myślał Jack. Dlaczego ośmieliłem się zrobić coś
takiego? Przecież nie chciałem się wdawać w żaden romans. Nie z tą
kobietą! Za nic na świecie nie chciałem jej skrzywdzić. To prawdziwy anioł.
Zasługuje na mężczyznę, który zechce dać jej dzieci. Ona tak bardzo ich
pragnie.
– Przepraszam – wymamrotał. – Ja...
Nie potrafił znaleźć słów. Mógłby jej powiedzieć jedynie prawdę.
Prawdą było zaś to, że bardzo jej pragnął. Potrzebował jej. Potrzebował jej
ciepła, jej współczucia, radości życia, jaka promieniowała z każdego jej
ruchu. Niestety, nie miał niczego, co mógłby jej podarować w zamian za te
wszystkie skarby.
Jack chwycił butelkę i zerwał się na równe nogi. Szedł szybko po
starych deskach pomostu. Właściwie prawie biegł. Uciekał. Od Alayny, od
pokusy. Od samego siebie. Od wspomnień, które go prześladowały.
RS
45
ROZDZIAŁ CZWARTY
Alayna doskonale znała metodę uników. Zarówno z doświadczeń
zawodowych, jak i osobistych. Bez trudu zauważyła, że Jack także ją
stosuje.
Miała nadzieję, że uda jej się przekonać go, że ta metoda do niczego
nie prowadzi, nie rozwiązuje żadnych problemów. Znacznie lepszym, wręcz
jedynym sposobem radzenia sobie w trudnych sytuacjach jest mówienie.
Ale jak miała go przekonać, skoro sama też stosowała taktykę uników.
I to wobec Jacka.
Westchnęła i zabrała się do ścielenia łóżka. Przez okno sypialni widać
było ukrytą w cieniu dębów chatkę, w której mieszkał Jack.
Przecież on remontuje mój dom, pomyślała. Ciągle kręci mi się pod
nogami, nieustannie muszę go widzieć. Nie zdołam go unikać.
– Alayno!
– Tu jestem, Billy! – zawołała, wychodząc z sypialni.
Dzieci właśnie schodziły ze schodów. Alayna uśmiechnęła się do nich,
choć wiele ją to kosztowało.
– Gotowi do szkoły? – zapytała.
Przykucnęła, poprawiła wstążkę, którą przedtem wpięła we włoski
Molly.
Molly skinęła głową i na dowód wyciągnęła przed siebie misia. Ale
tylko na chwilkę. Natychmiast z powrotem go do siebie przytuliła.
Alayna pocałowała Molly w policzek.
– Zapakowałeś przybory do matematyki? – zapytała Billy'ego.
– Tak – westchnął i wzniósł oczy ku niebu.
– Tak, przygotowałem – poprawiła go Alayna.
RS
46
– Tak, przygotowałem – powtórzył bez entuzjazmu.
Na wszelki wypadek jednak zajrzała do plecaka. Wolała sama
sprawdzić, czy chłopiec rzeczywiście wszystko zapakował. Potem szybko
przytuliła go do siebie i nawet zdążyła pocałować.
– Udało mi się! – roześmiała się, kiedy od niej odskoczył. Billy
starannie wycierał dłonią policzek. Minę miał niewesołą.
– Wiem, że to uwielbiasz – kpiła z niego Alayna. Billy znów wzniósł
oczy ku niebu, a Molly się roześmiała.
Alayna puściła do niej oczko.
Rozległ się klakson i Alayna wyprowadziła dzieci na ganek. Przed
domem stała furgonetka. Alayna pomachała ręką siedzącemu za kierownicą
Jaime'owi.
– Miłego dnia – zawołała do biegnących przez dziedziniec dzieci.
Wróciła do pustego i cichego domu. Ale ów spokój nie miał trwać
długo. Za chwilę czekało ją spotkanie z Jackiem. Zawsze przychodził zaraz
po tym, jak wyprawiła Molly i Billy'ego do szkoły.
Alayna trochę się niepokoiła jego stosunkiem do dzieci. Nie chodzi o
to, że był dla nich niedobry. Jack traktował je jak powietrze. Nawet wtedy,
kiedy jedli razem obiad, otaczał się niewidzialną ścianą, żeby dzieci, broń
Boże, nie mogły się do niego zbliżyć.
Robił to chyba bez żadnego konkretnego powodu, jakby na wszelki
wypadek, bo spędzał w towarzystwie Billy'ego i Molly tak niewiele czasu,
że o żadnym zbliżeniu i tak nie mogło być mowy. Zazwyczaj w pośpiechu
połykał jedzenie, przepraszał i uciekał do chatki, jakby go ktoś gonił. Alayna
nie miała wątpliwości, że ich unikał. Dokładnie tak samo jak ona unikała
Jacka.
Znów westchnęła i poszła do kuchni.
RS
47
Nienawidziła siebie za to tchórzostwo. Wiedziała, że musi widywać
Jacka. Uważała, że to, co zaszło wieczorem na pomoście, zdarzyło się z jej
winy, a nie z jego. W końcu Jack jest tylko mężczyzną. Mężczyzną z krwi i
kości. Cóż w tym dziwnego, że miał ochotę na seks?
Problem polegał na tym, że Alayna była kobietą tylko w połowie.
Może nie aż tak, ale na pewno nie była stuprocentową kobietą. Wszystkie
części jej ciała były na właściwym miejscu. Miała nawet związane z nimi
emocje i pragnienia, lecz to wszystko nie było ze sobą połączone tak, jak
być powinno. W rezultacie jej kobiecość nie działała na mężczyzn. Alayna
wolała przyznać się do tego braku, aniżeli udawać, że wszystko jest w
porządku.
Już dawno doszła do tego wniosku. Gdy tylko uprawomocnił się
wyrok sądowy i naprawdę przestała być żoną Aleksa. Właśnie wtedy
zdecydowała się na samotne życie. Mogła i chciała być szczęśliwa bez
mężczyzny, żyć pełnią życia.
Wszystko doskonale sobie zaplanowała. Pogodziła się z losem,
niczego od niego nie chciała. Nie przewidziała tylko, że jej ciało – wbrew
rozumowi – zapragnie mężczyzny. Wczorajsza przygoda dowiodła, że to
możliwe.
Boże wielki, pomyślała zrozpaczona. Jak ja się mogłam tak wygłupić?
Jak ja teraz spojrzę Jackowi w oczy?
Zacisnęła pięści. Postanowiła go przeprosić go. Uznała, że nie ma
innego wyjścia. Skoro musi się z nim spotkać...
Wyjęła z lodówki jajka, bekon, masło i mleko.
Postanowiła przeprosić Jacka przy śniadaniu. Musiała mu
wytłumaczyć, dlaczego tak głupio się wczoraj zachowała, choć naprawdę
marzyła o tym, żeby się z nim kochać.
48
– Alayna?
Karton z mlekiem wypadł jej z ręki. Potem na podłogę upadły jajka i
napoczęta kostka masła. Alayna popatrzyła na leżący u jej stóp śmietnik, a
potem powoli podniosła głowę.
W drzwiach kuchni stał Jack. Zakłopotany, miął w dłoniach czapkę.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, ale oboje wiedzieli, że
chodzi o wczorajszy wieczór. Za dnia Alayna czuła się jeszcze bardziej
upokorzona niż w porze zapadającego zmierzchu.
Wiedziała, że Jack ma do niej żal. Poznała to po tym, że ciągle stał w
drzwiach. Nie chciał nawet wejść do kuchni, nie chciał się do niej zbliżyć.
Przykucnęła i gołymi rękami zaczęła zbierać z podłogi rozpaćkane
produkty.
Jak mogła w tych warunkach nie przyjąć do wiadomości własnych
ograniczeń i niedoskonałości?
– Przestraszyłeś mnie – powiedziała. – Przepraszam za ten bałagan.
Zaraz zrobię śniadanie, tylko najpierw trochę tu posprzątam.
Łzy zakręciły się jej w oczach. Otarła je wierzchem dłoni. Ze
zdwojoną energią zabrała się do sprzątania.
Poczuła, jak palce Jacka zaciskają się na przegubie jej dłoni.
– To ja ciebie powinienem przeprosić.
Pochyliła głowę i zacisnęła powieki. Marzyła o tym, żeby zapaść się
pod ziemię. Nie mogła znieść takiego upokorzenia.
Nie zapadła się. W każdym razie nie sama. Kiedy otworzyła oczy, Jack
wciąż jeszcze był przy niej.
– To nie twoja wina. – Pociągnęła nosem. – Jestem taka niewydarzona.
W każdej dziedzinie.
– Nie chodzi o mleko. Przepraszam cię za wczoraj. Ja...
RS
49
Alayna wstrzymała oddech. Wiedziała, że jeśli teraz, zaraz nie powie
tego, co ma mu do powiedzenia, to już nigdy nie odważy się tego zrobić.
– To również nie twoja wina – Wyszarpnęła rękę i odsunęła się od
Jacka. – Nie powinnam była dopuścić do tego, żeby sprawy tak daleko
zaszły.
Podeszła do zlewu, oddarła spory kawałek ręcznika papierowego.
Wzięła ze stołu miskę i tak uzbrojona wróciła do sprzątania bałaganu. I do
Jacka. Sprzątała zawzięcie. Przez cały czas pamiętała o tym, żeby nie
pokazywać Jackowi twarzy.
– Dlaczego?
Zamarła. Po chwili znów zbierała skorupy jajek. Tak zawzięcie, jakby
od tego miało zależeć jej życie.
– Ponieważ w sprawach seksu jestem do niczego. Wiedziałam o tym,
ale... Po prostu się zapomniałam. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
Jack patrzył na nią oniemiały. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
– W sprawach seksu jesteś do niczego? – powtórzył. Myślał, że może
się przesłyszał.
– Jestem beznadziejna.
– Skąd to wiesz?
Alayna przestała wycierać podłogę. Spojrzała na niego.
– Z doświadczenia – odparła i wróciła do przerwanej pracy.
Jack wciąż na nią patrzył. Na końcu języka miał co najmniej tysiąc
pytań, ale zanim zadał choćby jedno z nich, już o nich zapomniał.
Nie mógł oderwać oczu od zgrabnej pupy Alayny. Poruszała się w tym
samym rytmie, co wycierająca podłogę ręka.
Na szczęście w porę się otrząsnął. Przypomniał sobie wczorajszy
wieczór. Doskonale pamiętał, jak Alayna zareagowała na jego pocałunek.
RS
50
Jak spragniona pieszczoty kobieta, czyli zupełnie normalnie. Jack nie
zauważył, żeby jej czegoś brakowało.
Skąd jej przyszło do głowy, że jest do niczego, pomyślał. Na pewno
jakiś facet jej to wmówił. Głowę dam sobie uciąć, że w łóżku jest
rewelacyjna.
– Mało brakowało, a dałbym się nabrać – powiedział.
– Ja nie żartuję. – Znów pociągnęła nosem.
– A ja wcale tak nie uważam. Wprost przeciwnie.
Alayna się wyprostowała. Spojrzała na niego. Nie mogła się
powstrzymać. Ciekawość wzięła górę.
– To znaczy: jak? – zapytała.
– Niezła z ciebie laska.
– Niezła laska? – powtórzyła Alayna. Nie wierzyła własnym uszom.
– Ano tak! – Jack klepnął się w udo. – Fantastyczna laska.
Alayna patrzyła na niego z niedowierzaniem. Tak bardzo chciała, żeby
to była prawda, a jednak...
Niemożliwe, pomyślała. Jack się pomylił. Nic w tym dziwnego.
Przecież on mnie wcale nie zna.
Roześmiała się gorzko, wrzuciła zużyte ręczniki do miski, zaniosła je
do zlewu.
– Co ci zrobić na śniadanie? – zapytała.
Jack miał ochotę porozmawiać z nią dłużej na temat walorów jej
kobiecości, ale doszedł do wniosku, że lepiej dać sobie spokój. Dla
własnego dobra i dla dobra Alayny. Nie chciał się wiązać, a i ona nie
potrzebowała komplikacji, jakie mogłyby wyniknąć z romansu z mężczyzną
pokroju Jacka.
– Może być ta jajecznica, którą zebrałaś z podłogi.
RS
51
– Nie mogę zrobić jajecznicy z jajek... – zaczęła.
Dopiero po chwili zorientowała się, że Jack z niej żartował. Przestała
się denerwować. Była szczęśliwa, że wydarzenia poprzedniego wieczoru
niczego między nimi nie zepsuły, że nie będzie się musiała wstydzić ani
usprawiedliwiać. A do tego jeszcze okazało się, że pod ponurą powłoką Jack
ukrywa poczucie humoru. Alayna miała się więc z czego cieszyć.
– Wobec tego robimy jajecznicę – powiedziała. – Ale ze świeżych
jajek.
Alayna weszła na strych. Poruszone jej wejściem drobinki kurzu
zatańczyły w promieniu wpadającego przez maleńkie okienko słońca.
Podniosła pokrowiec osłaniający duży drewniany stół. Czule
pogłaskała stare drewno. Uśmiechnęła się. Cała wielka rodzina mieściła się
przy tym stole. Wynoszono go do ogrodu i tam jadano posiłki. A ile przy
tym było radości...
Stół musiał mieć co najmniej sześćdziesiąt lat. Ojciec Alayny mówił
kiedyś, że należał do jego babki. Alayna nie pamiętała, kiedy wyniesiono go
na strych. Zapewne dwadzieścia lat temu, gdy jej matka robiła generalny
remont domu.
Ofelia McCloud nienawidziła Rancza Złamanego Serca i corocznych
rodzinnych spotkań. Bez przerwy narzekała na stary dom, na jego prostotę i
brak miejskiej elegancji. Grymasiła, że na wsi nie ma nic do roboty: można
co najwyżej patrzeć, jak trawa rośnie. Żeby jakoś ją udobruchać, ojciec
Alayny pozwolił żonie przebudować Dom nad Stawem zgodnie z jej
własnymi upodobaniami. Przebudowa zajęła dwa lata i przez całe dwa lata
matka Alayny prawie na nic nie narzekała.
Pomimo tego, że tak się od siebie różnili, rodzice Alayny bardzo się
kochali i obdarzyli tą miłością swoje dziecko.
RS
52
Alayna pragnęła kontynuować rodzinną tradycję. A ponieważ nie
miała własnych dzieci, przygarnęła cudze, takie, które nie zaznały miłości.
Patrzyła na stół i już wyobrażała sobie siedzącą przy nim gromadę
roześmianych i rozdokazywanych dzieciaków. Uśmiechnęła się do własnych
myśli.
– Alayno!
– Jestem na strychu – zawołała.
Poczuła się tak, jakby przyłapano ją na wagarach. Bo, rzeczywiście,
zamiast pomagać Jackowi w naprawianiu poręczy, wymknęła się na strych.
Właściwie nie wiadomo po co.
– Co ty tu robisz? – zapytał Jack.
Stał na ostatnim schodku i zaglądał na strych. Alayna nie mogła się
dość napatrzeć na jego potężne bary. Bardzo się jej podobał opadający na
czoło kosmyk włosów. Wmawiała sobie, że przemożna chęć odgarnięcia
tych włosów z jego czoła to nic innego, jak tylko przejaw instynktu
macierzyńskiego.
Na szczęście potrafiła zdobyć się na uczciwość i przyznać, że jej
odruch ma niewiele wspólnego z instynktem macierzyńskim. Nie była w
stanie kochać się z mężczyznami, ale nie przeszkadzało jej to czuć do nich
pociągu. Zwłaszcza do tego konkretnego mężczyzny.
– Szukam skarbów. – Uśmiechnęła się do Jacka. – A konkretnie:
mebli. Takich, które mogłabym jeszcze wykorzystać.
– Skoro tak... – Jack wszedł na strych. Podszedł do stołu i zajrzał pod
osłaniający go pokrowiec. – Fajny stół. Stary, ale jeszcze niczego sobie.
Chcesz, żebym go zniósł na dół?
– Chciałabym, tylko nie wiem, czy damy radę.
RS
53
– Raczej nie. – Jack podniósł jeden koniec stołu. – Jest bardzo ciężki.
Chyba że... Moglibyśmy odkręcić nogi. Łatwiej byłoby nim manewrować.
Zrzucił pokrowiec z mebla. Alayna aż jęknęła na widok
pokrywającego blat sporego zacieku.
– Dach przecieka, ale tym zajmiemy się później. – Jack pochylił się
nad stołem. Uważnie przyglądał się zniszczonej desce. – Szkoda takiego
mebla.
– Myślisz, że można go naprawić? – zapytała z nadzieją w głosie.
Jack od razu się domyślił, że z tym stołem wiążą się drogie jej sercu
wspomnienia. Przesunął dłonią po zniszczonym blacie. Modlił się w duchu,
żeby zaciek okazał się płytszy, niż się to wydawało na pierwszy rzut oka.
– W zasadzie nie zajmuję się meblami – powiedział z wahaniem. –
Obawiam się, że byłoby taniej kupić nowy stół, niż naprawiać ten. Ale jeśli
chcesz, to mogę zawieźć go do miasta i zapytać o opinię fachowca.
– Nie trzeba – westchnęła Alayna. – Wierzę ci na słowo.
Odwróciła się. Widocznie patrzenie na zniszczony stół sprawiało jej
przykrość. Wyszła na schody.
Jackowi zrobiło się smutno. Zapragnął przytulić do siebie Alaynę. Ale
ona już była na dole.
Jeszcze raz obejrzał sobie stół. Pomyślał, że chciałby wiedzieć, co
takiego przypominał Alaynie ten stary mebel, że jego strata zdołała
pozbawić ją radości życia. Na szczęście w porę się opamiętał. Wzruszył
ramionami i zszedł ze strychu.
Nic mnie to nie obchodzi, powtarzał sobie w myślach. Mam własne
kłopoty i naprawdę nie muszę brać sobie na głowę cudzych.
RS
54
Jack nasłuchiwał. Kiedy jednak dźwięk się nie powtórzył, wrócił do
oczyszczania stołu. Nie był pewien, czy uda mu się uratować ukochany
mebel Alayny, ale chciał przynajmniej spróbować.
Razem z kierowcą ciężarówki, który przywiózł farbę do naprawy
dachu, znieśli stół ze strychu. Alayny nie było wtedy w domu, więc o
niczym nie wiedziała. Jack nie miał zamiaru wtajemniczać jej w swoje
plany. Nie chciał rozbudzać nadziei, dopóki nie był pewien, że uda mu się
doprowadzić mebel do stanu używalności.
Starał się przekonać samego siebie, że nie robi tego po to, żeby
uszczęśliwić Alaynę. Kochał drewno i nie lubił, kiedy niszczało.
– Nie oszukuj się, Cordell – mruknął do siebie, prostując grzbiet. – Nie
możesz znieść widoku smutnej buzi. Zwłaszcza kiedy ta buzia należy do
pięknej kobiety. Zawsze byłeś durniem i jak dotąd nic się w tej sprawie nie
zmieniło.
Mocniej docisnął do blatu papier ścierny. I wtedy znów rozległ się ten
dźwięk. Jakby rozpaczliwe miauczenie kota. Tym razem Jack poszedł
zobaczyć, co się dzieje.
– Chodź tu, kotku. Kici, kici – usłyszał wołanie. Czyżby to była Molly,
pomyślał zdziwiony.
Wytężył wzrok. Próbował dostrzec coś w ciemności nocy. Tuż obok
ganku Domu nad Stawem zobaczył jakiś jasny punkt. Pośpieszył w tamtą
stronę.
Dziewczynka klęczała przy drewnianej kracie zamykającej przestrzeń
pod gankiem.
– Molly?
Odskoczyła i przewróciła się na plecy. Była przerażona.
RS
55
Przez cały czas pobytu Jacka w Domu nad Stawem Molly nie
odezwała się do niego ani słowem. Tylko patrzyła. Obserwowała uważnie,
gotowa uciec, gdyby zrobił niewłaściwy ruch.
Jack był bliski rozpaczy. Nie chciał, żeby dzieci go lubiły, ale nie
pragnął też, żeby się go bały. Nie miał pojęcia, jak wybrnąć z tej idiotycznej
sytuacji.
Spojrzał w stronę domu. Chciał zawołać Alaynę, żeby zajęła się tą
małą, ale kot zamiauczał znowu.
Molly pisnęła. Z obawą patrzyła na Jacka, ale widocznie kot okazał się
ważniejszy niż jej własny strach, bo nie uciekła.
Jack westchnął i przykucnął obok dziewczynki. Miał nadzieję, że jak
stanie się mniejszy, to ona choć trochę mniej będzie się bała. Nie udało się.
Molly i tak była przerażona.
– Co ty tu robisz po nocy? – zapytał. – Już dawno powinnaś spać.
Nie odezwała się. Nawet powieka jej nie drgnęła. Patrzyła na niego,
jakby Jack był strasznym potworem, zjadającym na kolację wyłącznie małe
chude dziewczynki.
– Czy Alayna wie, że tu jesteś? – zapytał.
Molly pokręciła głową. Wbiła pięty w ziemię, odrobinę się od niego
odsunęła.I znów rozległo się rozpaczliwe miauczenie.
Molly przewróciła się na brzuch, podpełzła do kraty.
Jack położył się obok niej, ale w ciemnościach niewiele widział.
– Czy to Kapitan Jinx? – zapytał.
Molly skinęła główką.
– Boli go – powiedziała, pokazując paluszkiem przestrzeń pod
gankiem.
– Skąd wiesz?
RS
56
Jack był zaszokowany tym, że dziewczynka w ogóle się do niego
odezwała. Spróbował dostrzec coś w ciemnościach.
– Płacze. Nie słyszysz?
Jack bardzo się starał, lecz nie mógł nic zobaczyć. Wyciągnął z
kieszeni spodni malutką latarkę. Ledwie się poruszył, Molly natychmiast
znów od niego odskoczyła.
– To latarka – wyjaśnił. Kilka razy włączył i wyłączył latarkę, żeby
zademonstrować dziewczynce, jak to działa. – Widzisz?
Patrzyła na niego z obawą. Jack westchnął i ułożył się z powrotem na
brzuchu. Oświetlił latarką kratę. Dopiero teraz zobaczył, że w kracie jest
spora dziura. Z tej dziury spoglądały na Jacka dwa wystraszone kocie
ślepka.
Przesunął latarkę tak, żeby móc przyjrzeć się kotu. Już przedtem
brzydki i wyleniały, teraz wyglądał jeszcze gorzej. Futerko miał we krwi,
jedno ucho wisiało na cienkim kawałku skóry. Kapitan Jinx musiał stoczyć
walkę z innym bezdomnym kotem.
Jack wyłączył latarkę. Nie chciał, żeby Molly zobaczyła
pokiereszowanego kota.
– Posłuchaj, Molly – powiedział, podnosząc dziewczynkę z ziemi.
Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał ją mocno, choć malujące się w
jej oczach przerażenie sprawiało mu niewypowiedzianą przykrość.
– Kapitan Jinx jest ranny.
Oczy Molly zrobiły się wielkie jak spodki. Spojrzała pod ganek, ale
nic nie mogła zobaczyć. Usta jej zadrżały, w oczach zakręciły się łzy.
Jackowi serce omal nie pękło.
– Idź po Alaynę – poprosił. – Powiedz, żeby mi przyniosła ręcznik.
Możesz to zrobić?
RS
57
Molly skinęła głową. Wyrwała się Jackowi i pognała do domu. Nocna
koszulka plątała jej się wokół nóżek.
Jack prędko ściągnął z siebie koszulę. Chciał wyciągnąć kota, zanim
Molly wróci. Wolał, żeby nie widziała Kapitana Jinksa w takim żałosnym
stanie.
Wsunął dłoń w dziurę w kracie, chwycił, pociągnął z całej siły.
Nadpróchniałe drewno odskoczyło. Teraz już mógł się wczołgać pod ganek.
– Już dobrze, kocie – mówił, zbliżając się do pokaleczonego
zwierzątka. – Postaraj się nie zapominać, że jestem tu po to, żeby ci pomóc.
Zamiast odpowiedzieć, Kapitan Jinx nastroszył sierść.
– No cóż, ja też za tobą nie przepadam – mruknął Jack, narzucając na
kota własną koszulę.
Owinął zwierzaka i wsadził sobie pod pachę. Bardzo się starał, żeby
nie sprawić mu dodatkowego bólu. Powoli wycofywał się z wąskiej dziury,
kiedy poczuł, jak ktoś dotyka jego stopy.
– Jack?
Odetchnął z ulgą. To była Alayna.
– Mam kota – powiedział. – Gdzie Molly?
– W domu. Kazałam jej zostać z Billym.
– Dobry pomysł!
Jack wypełznął spod ganku. Przewrócił się na plecy i nabrał w płuca
świeżego powietrza. Musiał zmrużyć oczy, bo w tym czasie ktoś zapalił
światło na ganku.
Zobaczył pochyloną nad sobą twarz Alayny.
– Skaleczyłeś się. – Dotknęła rany na jego brzuchu.
– To tylko zadrapanie – mruknął.
RS
58
Myślał, że teraz Alayna zabierze rękę, ale nie zrobiła tego. Przesuwała
palcami po jego skórze, oczyszczając zadrapanie i drażniąc wszystkie
zakończenia nerwowe. Dotykała go delikatnie, współczująco, a jemu
zdawało się, że to masaż erotyczny.
Od tamtego wieczoru na pomoście ani razu go nie dotknęła. Jack także
nie próbował się do niej zbliżyć. Po prostu nie śmiał. Tańczyli wokół siebie
jak bokserzy, unikający nawzajem swych ciosów. Ale teraz Alayna go
dotykała.
Jack leżał bez ruchu. Przeklinał się za to, że nie odsunął jej dłoni, a
jednocześnie modlił się, żeby broń Boże ona sama jej nie cofnęła.
– Alayno – westchnął, zakrywając jej rękę swoją dłonią.
„W sprawach seksu jestem do niczego". Odczytał te słowa w jej
spojrzeniu tak dokładnie, jakby były wypisane dużymi literami. Doskonale
pamiętał, jak mu to powiedziała. Ona widocznie też sobie o tym
przypomniała, bo zaczerwieniła się i spuściła oczy.
– Przepraszam! – Cofnęła dłoń i zacisnęła ją w pięść.
Jack chciał jej powiedzieć, żeby go dotykała, że to bardzo przyjemne
uczucie, ale się nie odważył. Ani jej, ani jemu dodatkowe komplikacje nie
wyszłyby na zdrowie.
– Co z Kapitanem Jinksem? – zapytała Alayna.
– Nie znam się na zwierzakach, ale na oko rzecz biorąc, jest nieźle
pokiereszowany – odparł Jack zadowolony ze zmiany tematu.
– Zadzwonię po Sam. – Alayna podniosła się z klęczek. – To moja
kuzynka. Jest weterynarzem.
Jack syknął. Odwrócił się plecami od stołu, na którym Samanta
zaszywała rany Kapitana Jinksa. Kot był znieczulony i prawdopodobnie nic
RS
59
nie czuł. Za to Jack czuł każde ukłucie igły, jakby wbijano ją w jego własne
ciało. Bez znieczulenia.
– Mandy jest twoją siostrą? – zapytał, chcąc oderwać myśli od tego, co
działo się za jego plecami.
– Tak. I Merideth. Mam wrażenie, że jeszcze jej nie znasz.
Jack zerknął przez ramię, ale zaraz z powrotem odwrócił głowę. Nie
mógł patrzeć na to, co Samanta wyprawiała z nieszczęsnym kotem.
– Tylko mi tu nie zemdlej.
– Nie zemdleję – obiecał Jack. – Chyba że każesz sobie pomagać.
– Wole pracować sama.
– Mam nadzieję, że kot się z tego wyliże. Alaynie serce by pękło,
gdyby nie przeżył. Dzieciakom zresztą też.
– Wyliże się, wyliże! Będzie miał kilka blizn więcej, ale na pewno
przeżyje.
Jackowi kamień spadł z serca. Nie przepadał za kotami, ale nie
oznaczało to, że lubił patrzeć na ich cierpienie. No i na cierpienie ludzi,
którzy koty kochają. Choćby Alayna...
Przypomniał sobie, jak wspaniale się czuł, gdy jej dłoń wędrowała po
jego brzuchu. Pamiętał, jak się zdenerwowała, kiedy przytrzymał jej dłoń o
sekundę za długo. Zanim odwróciła głowę, zdążył jeszcze dostrzec malującą
się w jej oczach tęsknotę. Nie chciał, żeby cierpiała, ale czuł, że tak się
dzieje. Jack podejrzewał, że za sprawą byłego męża.
Spojrzał na Samantę. Pochylała się nad stołem i pracowicie cerowała
poszarpane futerko Kapitana Jinksa. Jack pomyślał, że być może ma
niepowtarzalną okazję, żeby dowiedzieć się czegoś o przeszłości Alayny.
– Alayna mi mówiła, że jest po rozwodzie – zaczął.
– Aha.
RS
60
– Znałaś jej męża?
– No.
Jack uniósł oczy ku niebu. Wyciąganie informacji z tej kobiety było
gorsze niż wyrywanie zęba.
– Wygląda na to, że wyszła z tego z nieźle pokiereszowaną psychiką. –
Jack mimo wszystko nie dawał za wygraną. – Chodzi mi o to, że po tamtych
przeżyciach straciła pewność siebie. Przynajmniej w niektórych sprawach.
– Chcesz wiedzieć, czy jej mąż był parszywym dupkiem? – Samanta
nie myślała niczego owijać w bawełnę. – Jeszcze jakim!
Jack spojrzał na nią. Natychmiast znów musiał się odwrócić plecami,
bo Samanta właśnie czyściła ranę na kocim boku.
Jackowi zebrało się na mdłości, ale jakoś zdołał się opanować.
Pomyślał sobie, że ta kobieta musi mieć nerwy ze stali.
– Co on jej zrobił? – zapytał.
Samanta podniosła głowę. Spojrzała na Jacka tak, że aż go
zamroczyło. Jakby uderzył głową w ścianę.
– Po co ci to?
– Po prostu jestem ciekaw. – Wzruszył ramionami.
– Dlaczego nie zapytasz Alayny? – Samanta znów zajęła się wyłącznie
kotem.
– Nie chcę jej sprawiać przykrości.
– Ja też.
Jack sądził, że na tym rozmowa się skończyła, że już niczego więcej
nie dowie się od Samanty. Nie docenił jej.
– Widziałeś kiedyś pobitą kobietę? – zapytała po chwili milczenia.
– No – skinął głową. – Na zdjęciach.
RS
61
– To możesz sobie wyobrazić, jak Alayna wyglądała po rozwodzie. A
ten gnój nawet palcem jej nie dotknął. – Popukała się palcem w czoło. – Tu
jej to zrobił. Zabawiał się jej psychiką. Wmówił jej, że nie jest kobietą.
Alayna jest najmądrzejszą, najserdeczniejszą i najbardziej współczującą
kobietą na świecie. I w dodatku piękną. Ale ten drań sprawił, że ona w to nie
wierzy.
Następnego dnia Jack pracował sam. Alayna zostawiła mu kartkę z
wiadomością, że musi pojechać do miasta, ale on był prawie pewien, że to
tylko unik. Nie chciała się z nim widzieć i kropka.
Nie miał do niej o to żalu. Zapewne wstydziła się swojego zachowania.
Jack wciąż nie mógł przejść do porządku dziennego nad tym, co mu
powiedziała Samanta. Oczywiście, wierzył jej. Jednak trudno mu było
zrozumieć, że taka kobieta jak Alayna mogłaby paść ofiarą przemocy
emocjonalnej. Choć z drugiej strony nic dziwnego, że stała się łatwym
celem. Jest serdeczna, kochająca i czuła. Pewnie robiła wszystko, co w
ludzkiej mocy, żeby zadowolić tego potwora, który się nad nią znęcał.
Jack rozprostował plecy. Na chwilę przerwał naprawianie miedzianego
dachu.
Nie pozwól, żeby cię to obchodziło, powtarzał sobie po raz setny tego
rana. Zrób, co do ciebie należy, i spływaj. Wzdłuż białej linii na szosie, jak
najdalej stąd.
Na drodze jakiś pojazd wzbił chmurę pyłu. Nie był to mikrobus
Alayny, lecz furgonetka. Dzieci wróciły ze szkoły, a Alayny wciąż nie było
w domu.
Gdyby i jego nie było, dzieci po prostu zostałyby w domu same. Jack
nie musiałby za nie odpowiadać. Nie chciał brać odpowiedzialności za
RS
62
nikogo. Zwłaszcza za te dzieci. Nie chciał się do nich zbliżać. Za nic na
świecie!
Pośpiesznie zbierał narzędzia. Miał nadzieję, że zdąży wrócić do
chatki, zanim dzieci pojawią się w domu.
Nie zdążył. Furgonetka podjechała pod ganek właśnie wtedy, kiedy
schodził z drabiny.
Drzwi furgonetki otworzyły się, Billy i Molly wyskoczyli na ścieżkę,
zaś Jaime natychmiast odjechał, wzbijając tumany kurzu i trąbiąc jak
opętany.
Jack poczuł się jak schwytane w pułapkę zwierzę. Molly już pędziła
przez trawnik. Mysie ogonki podskakiwały razem z nią, nieodłączny miś
tkwił pod jej pachą. Dziewczynka zatrzymała się przed Jackiem, podniosła
główkę do góry.
– Kotek? – Spojrzała na niego pytająco.
Tego się nie spodziewał. Do głowy mu nie przyszło, że mała może do
niego nie tylko podejść, ale jeszcze się odezwać. Ruchem głowy wskazał
ustawione na ganku pudełko.
Molly wbiegła na ganek, uklękła obok pudełka i zajrzała do środka.
– Kotek! – szepnęła uradowana. – Koteczek!
Spojrzała na Jacka i uśmiechnęła się. Zerwała się szybciutko,
podbiegła do niego i chudziutkimi rączkami objęła go za nogi.
Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Mało brakowało, a byłby się
rozpłakał.
Pochylił się. Bardzo powoli. Ostrożnie podniósł dłoń i położył ją na
jasnej główce dziewczynki.
– Nie martw się, on wyzdrowieje – mówił, głaszcząc Molly po głowie.
– Sam opatrzyła mu rany i obiecała, że szybko się zagoją.
RS
63
– Gdzie Alayna? – Billy stał obok i patrzył na nich spode łba.
Jack ostrożnie odsunął oplatające jego kolana rączki Molly.
Dziewczynka natychmiast znów podbiegła do pudełka z kotem.
– Pojechała do miasta. – Jack podniósł z ziemi skrzynkę z narzędziami.
– Wróci?
Usłyszał w głosie chłopca przestrach, choć jego oczy nie wyrażały
niczego poza głęboką niechęcią do Jacka.
– Wróci – odparł.
– Kiedy?
– Nie wiem.
Billy rzucił tornister na ziemię.
Jack niemal usłyszał, jak chłopcu kłębią się w głowie szalone myśli.
Chata wolna, nikogo nie ma w domu, można poszaleć. Jack mógł sobie
tylko wyobrazić, jak narozrabia Billy, zanim wróci Alayna.
Ponieważ był w tym domu jedynym dorosłym, musiał coś zrobić, żeby
nie dopuścić do żadnej rebelii. Przypomniał sobie, jak postępowała Alayna,
kiedy dzieci wracały ze szkoły do domu.
– Zanieś tornister do swojego pokoju – powiedział. –I zacznij odrabiać
lekcje.
– Nie muszę słuchać twoich poleceń! – Billy ani myślał się poddawać.
– Owszem, musisz.
– A niby dlaczego?
– Bo jestem większy od ciebie.
Billy przyglądał się Jackowi, jakby rozważał, jakie ma szanse.
Wzruszył ramionami.
– Dobra – mruknął, podnosząc z ziemi tornister. –Chodź, Molly,
idziemy.
RS
64
Jack patrzył, jak dzieci znikają za drzwiami domu. Nie dowierzał
Billy'emu. Chłopakowi z całą pewnością coś chodziło po głowie. Nie
wiedział, co to takiego, ale był pewien, że nic dobrego. Gdyby było inaczej,
wciąż jeszcze stałby przed nim, kwestionując jego prawo do wydawania
poleceń. Ten dzieciak był uparty jak osioł.
Nie było sensu wracać do chatki. Skoro już wdał się w rozmowę z
dziećmi, to równie dobrze mógł dokończyć naprawiania dachu.
Jack westchnął i wdrapał się na drabinę. Przeklinał Alaynę za to, że
zostawiła go samego. Chciał, żeby wróciła, zanim Billy zdąży wypróbować
na nim któryś ze swoich niezawodnych sposobów.
RS
65
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jack usłyszał, że drzwi się otwierają. Wychylił się poza krawędź dachu
i zobaczył, jak Billy przemyka się przez taras. Ze swego stanowiska na
drabinie miał doskonały widok na całą okolicę, więc mógł swobodnie
obserwować ruchy Billy'ego.
Chłopiec rozejrzał się na wszystkie strony, a kiedy upewnił się, że nikt
go nie widzi, pobiegł do stodoły.
Teraz już Jack wiedział na pewno, że chłopiec chce coś zbroić. Ale w
końcu co go to mogło obchodzić? Alayna wynajęła go do wyremontowania
domu, a nie do opieki nad dziećmi. Wobec tego zajął się tym, co do niego
należało – naprawianiem dachu.
Jednak nie mógł się powstrzymać, żeby co jakiś czas nie zerknąć na
stodołę.
Po co ten mały tam poszedł, myślał poirytowany. Powinien siedzieć w
domu i odrabiać lekcje, jak mu kazałem.
Po dwóch tygodniach życia obok Alayny i dzieci Jack znał na pamięć
ich codzienny rozkład zajęć. Musiał się z nim zapoznać, jeśli nie chciał co
chwila wpadać na Billy'ego czy Molly. Spotykał się z nimi tylko podczas
obiadu. A i wtedy prędko połykał swoją porcję i natychmiast uciekał do
chatki.
Z porządku dnia wynikało, że w tej chwili dzieci powinny siedzieć w
swoich pokojach i odrabiać lekcje, zaś Alayna powinna przygotowywać
wieczorny posiłek. Ale Alayny nie było w domu.
– A niech to wszyscy diabli! – zaklął pod nosem.
RS
66
Znów zerknął w stronę stodoły. Zaniepokoił się nie na żarty, bo
wydało mu się, że dostrzegł nikłą smużkę dymu. Po chwili był już zupełnie
pewien, że to dym.
Jack pospiesznie zszedł z drabiny. Pobiegł do stodoły. Zwolnił dopiero
przy samych wrotach. Chciał złapać Billy'ego na gorącym uczynku. No i
miał nadzieję, że uda mu się choć trochę go wystraszyć.
Zadowolony z siebie stanął przy ścianie stodoły i zajrzał do środka.
Billy siedział oparty plecami o stare deski i palił papierosa. Nadymając
policzki jak balony, niezdarnie wydmuchiwał dym. Obok niego na klepisku
leżała paczka papierosów i pudełko ściągniętych z kuchni zapałek.
– Nie wiedziałem, że palisz – odezwał się Jack, stając przed chłopcem.
Zanim zdążył do niego podejść, Billy zerwał się na równe nogi. Rękę z
papierosem schował za plecami.
– Kto ci powiedział, że palę? – zawołał, wyzywająco patrząc Jackowi
w oczy.
Jack omal się nie roześmiał. Chłopak miał tupet! Dym snuł mu się za
plecami, papierosy i zapałki leżały na klepisku, a on tymczasem w żywe
oczy wszystkiemu zaprzeczał.
Jack oparł się plecami o ścianę stodoły. Najpierw przykucnął, a potem
usiadł, prostując przed sobą długie nogi.
– Nikt. – Wziął pudełko z papierosami i obracał je na wszystkie strony.
– Zobaczyłem papierosy i pomyślałem sobie, że są pewnie twoje.
– Nie ukradłem ich, jeśli o to ci chodzi.
– Czy powiedziałem, że je ukradłeś?
Billy zrobił krok w jego kierunku. Jednak przez cały czas był
przyczajony, gotów do ucieczki, gdyby sprawy przybrały niewłaściwy obrót.
– Kupiłem je od jednego chłopaka w szkole. Za pieniądze na lunch.
RS
67
– Ile zapłaciłeś?
– Trzy dolce.
– Sporo. – Jack pokręcił głową. Zajrzał do pudełka. Było tam mniej niż
pół paczki. – Zdążyłeś wypalić połowę?
Kiedy się okazało, że Jack nie ma zamiaru na niego wrzeszczeć ani go
bić, jak zapewne czynili wszyscy znani Billy'emu mężczyźni, chłopiec
odważył się usiąść obok niego. Ale nie za blisko. Na wszelki wypadek wolał
zachować bezpieczny dystans.
– Coś ty? Ten chłopak miał tylko pół paczki. – Billy podetknął
Jackowi pod nos nadpalony papieros. – To mój pierwszy – pochwalił się.
– Dzieci, które palą papierosy, przestają rosnąć. Wiesz o tym? –
zapytał Jack.
– Wiem, wiem! – Billy machnął ręką. – Dorośli zawsze tak mówią o
wszystkim, co fajne.
– Mogę zapalić jednego? – zapytał Jack. Nie czekając na pozwolenie,
wytrząsnął papierosa z paczki.
– Jasne, czemu nie – zgodził się Billy. Zaraz poczuł się raźniej. Miał
towarzystwo i to nie byle jakie.
Jack włożył sobie papierosa do ust, wziął zapałki. Wyjął jedną z nich,
potarł o paznokieć. Natychmiast buchnął jasny płomyk.
– O rany! – Billy aż jęknął z podziwu. – Jak ty to robisz?
– Nie mam pojęcia. – Jack przypalił sobie papierosa i wcisnął zapałkę
w ziemię. – Gdzieś się tego nauczyłem.
Wciągnął dym tak, żeby się nie zaciągnąć. Nie chciał się zakrztusić
przy dzieciaku. Miał zamiar dać chłopcu nauczkę. Zamierzał to zrobić w
taki sam sposób, jak uczynił to przed laty jego ojciec.
– Zapalisz? – Wytrząsnął z pudełka kolejnego papierosa.
RS
68
– Jasne. Czemu nie? – Billy się do niego przysunął. Wsunął sobie
papierosa w usta, a Jack mu go przypalił.
Billy się zaciągnął. Oczy stanęły mu w słup, zgiął się wpół i zaczął
strasznie kaszleć.
– Co jest? Masz kość w tym papierosie, czy co? – kpił z niego Jack.
Kilka razy mocno klepnął chłopca w plecy.
– Chyba tak! – wyjąkał Billy, kiedy udało mu się złapać oddech.
Twarz miał zieloną, oczy mokre od łez, ale trzymał fason.
Siedzieli obok siebie i w milczeniu palili papierosy. A właściwie Billy
palił, bo Jack nie przepadał za papierosami. W młodości ojciec skutecznie
zniechęcił go do tego nałogu.
Papieros tlił się sam. Jack co jakiś czas wydmuchiwał dym, żeby Billy
myślał, że on także pali.
Ledwie chłopiec skończył drugiego papierosa, Jack podał mu
następnego. Billy wciąż jeszcze się uśmiechał. Coraz słabiej, ale jednak się
uśmiechał. Był bardzo blady, lecz wziął papierosa i nawet podziękował, gdy
Jack mu go przypalił.
– Alayna byłaby wściekła, gdyby się dowiedziała, że tak sobie tutaj
razem palimy – zauważył Billy.
– Pewnie tak. – Jack od niechcenia skinął głową.
– Dzieci nie powinny palić papierosów – dodał, jakby Jack o tym nie
wiedział.
Jack zsunął kapelusz na twarz, żeby chłopiec nie zauważył jego
uśmiechu.
– Ale one i tak palą – mruknął. – Niektóre nawet mniejsze od ciebie. A
w ogóle to ile ty masz lat?
RS
69
– Siedem – odparł z dumą Billy. Wyprostował się przy tym, żeby
wydać się większym, niż był w rzeczywistości. – Niedługo skończę osiem.
Jack wyjął z paczki następnego papierosa. Zapalił go i podał
Billy'emu. Chłopiec i tego przyjął, choć tym razem nie tak łapczywie jak
dwa poprzednie. Nawet nie zauważył, że Jack już nie pali.
Twarz Billy'ego nabrała zielonkawego odcienia.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Jack.
– Jasne – odparł Billy, choć zabrzmiało to trochę fałszywie. Spojrzał
na Jacka. – Chyba nie powiesz Alaynie, że paliliśmy papierosy?
– A niby po co miałbym jej mówić? – Jack wzruszył ramionami.
Billy całkiem się uspokoił. Siedział z papierosem w zębach i
szklanymi oczami patrzył przed siebie. Jego twarz z zielonej stała się biała
jak płótno.
Jack wiedział, że to już nie potrwa długo. Żal mu było chłopca.
Wiedział, jak będzie cierpiał, ale nie znał lepszego sposobu przekonania
upartego dziecka, że nie powinno palić papierosów. Wiedział z własnego
doświadczenia, że dzieci rzadko słuchają rodziców. Uważają, że dorośli są
głupi albo – w najlepszym wypadku – staroświeccy. Jack kiedyś tak samo
myślał o własnym ojcu.
Od tamtej pory świat prawie się nie zmienił. Tylko osobista
perspektywa zmienia się, w miarę jak człowiek robi się coraz starszy.
– Jack?
– No?
– Nie czuję się zbyt dobrze.
Jack spojrzał na chłopca. Rozczochrane i trochę za długie brązowe
włosy. Spłowiałe luźne dżinsy z plamami od trawy na kolanach. Wysokie
adidasy, oczywiście nie zasznurowane. Za duża koszulka z emblematem
RS
70
Chicago Bulls. Billy wyglądał dokładnie tak samo jak setki innych
chłopców, których Jack widywał na ulicach. Wszyscy oni szukali własnej
osobowości i własnego miejsca na świecie.
Mój syn nigdy tego wszystkiego nie doświadczy, pomyślał Jack. Zaraz
jednak odpędził od siebie tę myśl. Sprawiała zbyt wiele bólu.
– Coś cię boli? – zapytał.
Nie chciał się zanadto spoufalać z tym dzieciakiem. I tak już na zbyt
wiele sobie pozwolił. Billy oparł głowę na ramieniu Jacka.
– Żołądek – jęknął. Rzucił na ziemię nadpalonego papierosa, chwycił
się za brzuch. – Jakbym miał w środku pranie. Kręci się i pieni...
– Będziesz wymiotował?
– Ja... – Billy nachylił się do przodu, oparł się na rękach i zakrył usta
dłonią.
Jack wstał. Postawił chłopca na nogi. Jedną ręką objął go wpół, a
drugą podtrzymywał włosy, żeby nie spadały na twarz. Billy wymiotował.
– Umieram – jęczał pomiędzy jednym skurczem żołądka a drugim. –
Na pewno zaraz umrę.
– Nie tak szybko, synku – pocieszał go Jack. – Na pewno nie umrzesz
od tego. Ale idę o zakład, że już nigdy w życiu nie weźmiesz do ust
papierosa. Mam rację?
Na samo wspomnienie papierosów Billy'emu żołądek wywrócił się na
lewą stronę.
– W życiu! Nigdy więcej nie będę palił. Przysięgam – zaklinał się.
Jack pogłaskał go po mokrym od potu czole. Chłopiec miał pod
włosami bliznę.
Odruchowo przyłożył rękę do serca Billego. Biło mocno, rytmicznie.
A więc żył. A jego syn nie.
RS
71
Szybko cofnął rękę. Zacisnął pięść.
– Już dobrze? – zapytał.
Billy się wyprostował. Spróbował nabrać powietrza w płuca. Udało
się.
– Tak – jęknął. – Chyba tak.
– Billy!
Jack i Billy jednocześnie spojrzeli na wrota.
Alayna stała w progu stodoły przerażona i oniemiała. Patrzyła to na
nich, to na prawie pustą paczkę papierosów i walające się po klepisku
niedopałki. Wreszcie wszystko zrozumiała.
– Jak mogłeś? – szepnęła, patrząc z wyrzutem na Jacka. – Jak mogłeś!
– krzyknęła.
Podbiegła do Jacka, zabrała mu Billy'ego i przytuliła go do piersi.
– Ja... – Chłopiec usiłował coś powiedzieć, lecz Alayna mocno
przyciskała go do siebie.
– Już dobrze, Billy – uspokajała go, trzymając go jak najdalej od
Jacka. – Zaprowadzę cię do domu, umyję...
Rzuciła Jackowi mordercze spojrzenie, po czym pomaszerowała do
Domu nad Stawem. Ani na chwilę nie wypuściła Billy'ego z objęć.
Jack patrzył, jak ciągnęła za sobą nieszczęsnego chłopca. Jej nieme
oskarżenie bardzo go zabolało. A przecież nie powinno go to obchodzić. Ani
trochę.
Może to i lepiej, pomyślał w końcu. Lepiej, że się wścieka na mnie, niż
miałaby się pieklić na małego. Billy zasługuje na jej miłość i na jej opiekę.
Potrzebuje tego. A ja nie potrzebuję.
Był zadowolony, że udało mu się nauczyć tego obcego chłopca czegoś,
czego on sam nauczył się od swojego ojca. Czego nie zdoła nauczyć
RS
72
własnego syna. Czego powinien nauczyć Billy'ego rodzony ojciec. Ale
ojciec Billy'ego przepadł bez wieści, a Jack akurat był na miejscu we
właściwej chwili. Dlatego właśnie on musiał przeprowadzić tę lekcję. Zrobił
to tak samo spokojnie i tak samo starannie, jak kiedyś zrobił to jego własny
ojciec.
Jack był z siebie dumny.
– Gdzie Jack? – spytała ponuro Molly.
– Nie mam pojęcia – odparła Alayna. Przez cały wieczór bardzo się
starała nie patrzeć na puste miejsce przy stole. – Może nie jest głodny
– Akurat – mruknął Billy. – Pewnie się schował. Po tym, jak na niego
nawrzeszczałaś... A on przecież nic złego nie zrobił.
– Billy! – Alayna przywołała chłopca do porządku.
– To prawda – Billy nie ustępował. – On naprawdę nic złego nie
zrobił. Od razu chciałem ci to powiedzieć, ale mi nie pozwoliłaś. A teraz
siedzi sam w tej całej chatce... Na pewno boi się przyjść. Zobaczysz, że w
końcu umrze z głodu.
Alayna westchnęła. Billy opowiedział jej przebieg zdarzenia.
Powiedział, że to nie Jack poczęstował go papierosami, że sam kupił
papierosy od kolegi i że Jack się nim opiekował, kiedy Billy'emu zrobiło się
niedobrze.
Alayna tłumaczyła się sama przed sobą, że każdy, kto by zobaczył taką
scenę, pomyślałby to, co ona pomyślała. I na pewno tak samo by
zareagował.
– Chcesz jeszcze trochę ziemniaków, kochanie? – zapytała,
podsuwając Molly miskę.
Dziewczynka tak zawzięcie pokręciła główką, że mysie ogonki obiły
się o jej policzki.
RS
73
– Jak Jack nie je, to ja też nic nie zjem. I miś też nie będzie jadł. –
Przycisnęła do siebie pluszową zabawkę, która podczas posiłków zwykle
siedziała jej na kolanach.
Alayna odstawiła miskę, w myślach policzyła do dziesięciu. Po chwili
podniosła głowę i zobaczyła dwie pary wpatrzonych w siebie oczu. Dzieci
najwyraźniej na coś czekały.
– Dobrze – powiedziała zrezygnowana. – Pójdę do chatki i
porozmawiam z nim.
– Przeprosisz go? – zapytał Billy, jakby się bał, że mogłaby zapomnieć
o najważniejszym.
– Przeproszę – obiecała.
Pogłaskała chłopca po głowie. Zdziwiła się, bo tym razem nie zrobił
uniku.
Molly zeskoczyła z krzesełka i przytuliła się do Alayny.
– Zaniesiesz mu kolację? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Zaniosę. – Alayna roześmiała się.
– To zabierz i misia. – Dziewczynka podała jej zabawkę. – Jack
pewnie się boi. Jest w tej chatce zupełnie sam. Nawet w nocy.
Alaynie łzy zakręciły się w oczach. Miś był jedyną pociechą Molly,
kiedy całymi dniami siedziała w domu bez opieki. Oddanie go było dla tego
dziecka ogromnym poświęceniem.
Wzięła misia, posadziła go sobie na kolanach i mocno przytuliła do
siebie dziewczynkę.
– Jackowi na pewno będzie przyjemniej w towarzystwie twojego
przyjaciela – powiedziała, ocierając oczy wierzchem dłoni. – A teraz
zmykajcie do swoich pokoi. Kiedy wrócę, lekcje mają być odrobione.
– Tak jest – odpowiedziały dzieci zgodnym chórem.
RS
74
Ani nie jęczały, ani nie narzekały, tylko pomaszerowały na górę.
Alayna usłyszała jeszcze, jak Billy mówi do Molly:
– Jak się będziesz bała bez misia, to zawsze możesz przyjść do mnie.
Alayna obawiała się ponownego spotkania z Jackiem. Tak samo
zresztą bała się przeprosin, które obiecała dzieciom.
Jak tak dalej pójdzie, to codziennie będę musiała go za coś
przepraszać, pomyślała.
Chciała to jak najszybciej mieć za sobą. Przyspieszyła kroku.
Nie rozumiała, dlaczego ten obcy mężczyzna tak bardzo ją pociągał. A
już zupełnie nie miała pojęcia, co ją napadło, żeby go dotykać. I to zaraz po
tym, jak się wygłupiła na pomoście.
A potem zrobiła jeszcze jedną rzecz, której miała już nigdy więcej nie
robić: uciekła. Zostawiła w kuchni wiadomość dla Jacka i pojechała do
miasta. Teraz poprzysięgła sobie, że już nigdy w ten sposób się nie zachowa.
Nigdy więcej nie będzie uciekać ani od Jacka, ani od własnej
niedoskonałości.
Zapukała do drzwi chatki. Zdawało jej się, że minęło sto lat, zanim
Jack jej otworzył. Był bez koszuli, włosy miał mokre.
Maudie ma rację, pomyślała po raz kolejny Alayna. On naprawdę jest
bardzo przystojny.
– W czym mogę ci pomóc? – zapytał.
– Przyniosłam gałązkę oliwną. – Wyciągnęła przed siebie talerz z
kolacją, wyjęła spod pachy misia. – A Molly przysyła ci swojego
przyjaciela. Uważa, że boisz się mieszkać sam w chatce i z misiem będzie ci
raźniej.
– Przysłała misia? – zapytał Jack, jakby przypuszczał, że Alayana nie
mówi prawdy i sama go małej zabrała albo zrobiła coś jeszcze gorszego.
RS
75
Wziął od niej zabawkę ostrożnie, jakby była zrobiona z chińskiej
porcelany, a nie z wytartego pluszu. Alayna skinęła głową. Bała się, że się
rozpłacze.
– Przecież Molly nigdy nie wypuszcza go z ręki. – Jack wciąż nie
mógł uwierzyć w to, co się stało.
– Wiem. – Alayna się rozpłakała. – Dlatego ten prezent jest taki cenny.
Jack dopiero po chwili zauważył, co się dzieje. Wziął od Alayny talerz
i w zamian dał jej ręcznik, który przedtem wisiał mu na szyi. Otworzył na
oścież drzwi chatki.
– Dzięki – mruknęła Alayna, ocierając łzy. Wzięła głęboki oddech.
Chciała jak najszybciej załatwić to, po co przyszła. – Przepraszam, że na
ciebie nakrzyczałam i że cię niesprawiedliwie oceniłam. Kiedy zobaczyłam
Billy'ego i te papierosy...
– On ma bliznę na czole.
Dopiero teraz popatrzyła na Jacka. Wciąż stał przy zamkniętych już
drzwiach. Przyglądał się misiowi. Alayna pomyślała nawet, że mówi o
jakimś szczególe na łebku zabawki. Dopiero po chwili zrozumiała, że mówił
o Billym.
– Widziałam – powiedziała całkiem zbita z tropu.
– Skąd to się wzięło?
– Ojciec mu to zrobił. – Alayna usiadła na kanapie. Czuła się, jakby
miała nie trzydzieści, ale co najmniej trzysta lat. – Właściwie dopiero dziś
się o tym dowiedziałam. Pojechałam do pogotowia opiekuńczego i kazałam
sobie pokazać dokumenty Billy'ego.
– Dlaczego?
– Jeśli mam mu pomóc, to muszę o nim jak najwięcej wiedzieć.
RS
76
– Ja nie o tym. – Jack zacisnął palce na misiu. – Dlaczego własny
ojciec mu to zrobił?
Jeszcze przed chwilą oczy Jacka były martwe, teraz – pełne życia. Jack
był oburzony i wściekły, bo dowiedział się, że ktoś skrzywdził chłopca,
którego on podobno nie lubił.
– Nie mam pojęcia – odparła. – Wiem tylko tyle, że często go bił.
Billy'ego odebrano rodzicom, kiedy miał cztery lata. Przez ostatnie trzy lata
tułał się po różnych domach.
Jack postawił talerz na pniu, który mu służył za stolik do kawy. Usiadł
obok Alayny, misia posadził sobie na kolanach.
– A Molly? – zapytał.
– W metryce napisano: ojciec nieznany.
– Matkę ma?
Alayna spoglądała to na Jacka, to na pluszowego misia. Odniosła
wrażenie, że ta zniszczona zabawka odmieniła Jacka: nagle zaczął się
interesować dziećmi.
– Ma, tylko że nikt nie wie, gdzie ta kobieta się podziewa. – Alayna
wzruszyła ramionami. – Na całe dnie zostawiała Molly samą. Dlatego
sąsiedzi w końcu zawiadomili pogotowie opiekuńcze. Molly zabrano, a jej
matka dotąd się nie pojawiła. Zniknęła bez śladu. Nie wiadomo, co się z nią
stało.
– A co się stanie z Molly?
– Zostanie w rodzinie zastępczej, dopóki matka się po nią nie zgłosi.
– A jeśli nigdy się nie zgłosi?
– Sąd pozbawi ją praw rodzicielskich i Molly zostanie zgłoszona do
adopcji.
– Adoptujesz ją?
RS
77
– Ja... – Alayna spojrzała na misia. Łzy znów zakręciły się jej w
oczach. – Nie wiem, czy mi pozwolą. Rodzicom zastępczym rzadko kiedy
pozwala się adoptować dzieci, którymi się opiekowali. W pogotowiu
opiekuńczym od razu mi to wyraźnie powiedzieli. Poza tym nie mam męża,
a przy adopcji małżeństwa mają pierwszeństwo.
Jack w milczeniu wpatrywał się w misia.
– Jak ty sobie z tym poradzisz? – zapytał po chwili. –Czy możesz
pozwolić im odejść?
To był trudny problem. Alayna usiłowała nie zastanawiać się nad jego
rozwiązaniem. Wolała w ogóle o tym nie myśleć. Zresztą na razie jeszcze
nie musiała.
– Jeszcze nie wiem – szepnęła. – Molly i Billy są pierwszymi dziećmi,
jakie mi dano pod opiekę.
Westchnęła. Najpierw spróbowała się uśmiechnąć. Udało się, więc
podniosła głowę i spojrzała na Jacka.
– Na pewno jakoś sobie poradzę – powiedziała. – Najważniejsze, żeby
dzieci były szczęśliwe. Dopóki tu będą, postaram się, żeby było im jak
najlepiej.
– A ty całkiem się nie liczysz? – spytał. – Twoje szczęście, twoje
potrzeby wcale nie są ważne?
– Ja jestem dorosła. – Alayna wciąż jeszcze się uśmiechała, choć
stawało się to coraz trudniejsze. – Nikt nie musi się mną opiekować.
– Będziesz za nimi tęskniła.
Ukradkiem otarła łzę z oka. Miała nadzieję, że Jack tego nie zauważył.
– Owszem – odparła z udanym spokojem.
– Masz dobre serce, wiesz? Dzieciaki mają szczęście, że do ciebie
trafiły.
RS
78
Chciała powiedzieć coś mądrego, pokazać mu, jaka jest dzielna, ale
zamiast tego tylko się rozpłakała.
– Nie płacz – poprosił.
Spojrzała na niego. W jego oczach było tyle współczucia, że dałoby się
nim obdzielić cały sierociniec. Całkiem ją tym zaskoczył.
– Och, Jack! – Alayna przestała się wstydzić łez. – Tak bardzo pragnę
im pomóc. Tak bym chciała, żeby znaleźli tu prawdziwy dom.
– Doskonale sobie radzisz – zapewnił ją.
– Naprawdę tak myślisz? Na pewno nie poradziłabym sobie z Billym
tak dobrze, jak ty to zrobiłeś. W ogóle nie mam pojęcia, jak bym się
zachowała, gdybym to ja przyłapała go na paleniu papierosów.
Jack ją przytulił. Przynajmniej tyle był w stanie jej dać: mocne ramię,
w które mogła się wypłakać. Tulił ją do siebie, szeptał do ucha bezsensowne
słowa, które miały ją pocieszyć. Jak nikt na świecie rozumiał jej ból. Na
własnej skórze odczuł, co to znaczy stracić dziecko.
Patrzył na złote włosy Alayny, które otaczały jej głowę jak aureola.
Przypomniał sobie dzień, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Wtedy nazwał
ją aniołem, zanim jeszcze dowiedział się, jak jej na imię.
Im lepiej ją poznawał, tym bardziej był pewien, że ma do czynienia z
aniołem. Troszczyła się o dzieci i o niego, choć z żadnym z nich nie łączyły
jej więzy pokrewieństwa. I każdy dzień witała promiennym uśmiechem.
Jack delikatnie pocałował jasne włosy Alayny. Nie mógł się
powstrzymać.
Jeszcze mocniej się do niego przytuliła. Poczuł, jak jej piersi wgniatają
mu się w żebra. Ich serca biły wspólnym rytmem, połączone w jednym i tym
samym bólu.
RS
79
Jack siedział bez ruchu. Mięśnie mu zesztywniały, ale się nie poruszył.
Tylko raz odważył się spojrzeć na Alaynę. Okazało się, że popełnił
niewybaczalny błąd.
Zapłakana, wtulona w jego ramię wyglądała jak krucha porcelanowa
figurka, której pod żadnym pozorem nie wolno zostawiać bez opieki. Na
domiar złego tak dobrze jej było w ramionach Jacka, jakby właśnie dla niej
zostały stworzone.
Ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, podniósł dłoń i położył ją na
delikatnej dłoni Alayny. Przycisnął ją do piersi. Czuł, jaka jest krucha, jaka
miękka i ciepła. Tak bardzo pragnął ukoić jej ból, rozwiać wszystkie
wątpliwości i nasączyć nimi swoją i tak już obolałą duszę.
– Naprawdę doskonale sobie radzisz – powtórzył. – Żadne dziecko nie
mogłoby sobie wymarzyć lepszej matki ani lepszego domu niż ten, który
stworzyłaś tym dzieciom.
Alayna podniosła głowę i pociągnęła nosem. Oczy miała czerwone i
zapuchnięte od płaczu. A jednak Jack mógłby przysiąc, że nigdy w życiu nie
widział piękniejszej od niej kobiety.
– Tak bardzo bym chciała, żebyś miał rację – chlipała. – Tak bardzo
się staram... Ale naprawdę nie wiem...
– Świetnie sobie radzisz. Daję ci najświętsze słowo honoru. Alayna
jeszcze raz pociągnęła nosem, a potem się roześmiała.
– Dzięki za dobre słowo – powiedziała. –I przepraszam. Nie chciałam
się rozkleić. Nie jestem histeryczką.
Nie minęła sekunda, jak się od niego odsunęła, a Jack już tęsknił za
ciepłem jej ciała. Żałował, że nie może zatrzymać Alayny przy sobie.
Choćby na jedną noc. Pokazałby jej wtedy, jaką wspaniałą jest kobietą.
RS
80
Może nawet udałoby mu się uwolnić ją od kompleksów, w które wpędził
Alaynę były mąż.
– Ani przez chwilę tak o tobie nie pomyślałem.
– Dziękuję. – Znów się roześmiała. Wstała. – Za wszystko.
– Alayno...
Zatrzymała się w pół kroku. Jack nie wiedział, czy była taka domyślna,
czy też może on miał to wszystko wypisane na twarzy. W każdym razie
wiedziała, o co chciał ją prosić. Nawet się zawahała. Po chwili jednak
pokręciła stanowczo głową, jakby po długiej walce udało jej się przekonać
siebie, że nie zdoła zrobić tego, czego od niej oczekiwał.
– Jesteś dobrym człowiekiem, Jack – powiedziała. – Najlepszym na
świecie. Chciałabym, ale nie mogę. Naprawdę.
A więc wciąż była przekonana o swojej niedoskonałości. Jack
wiedział, że to bzdura, ale... Znał tylko jeden sposób, żeby ją wyprowadzić z
błędu. Musiał jej udowodnić, że jest wspaniałą, pociągającą kobietą.
Nie zdążył wstać z kanapy, bo Alayna jakby się domyśliła, co mu
chodzi po głowie. Otworzyła drzwi chatki.
– Muszę wracać do domu – oświadczyła, wychodząc. –Dobranoc,
Jack. Do jutra.
Opadł z powrotem na kanapę. Wbił palce we włosy. Szarpał je, żeby
poczuć ból. Nigdy w życiu nie czuł się bardziej samotny, opuszczony przez
Boga i ludzi niż w tej chwili. I wtedy spojrzał na wytartego misia. Chwycił
go jak koło ratunkowe i przytulił do piersi. Czekał, aż opuści go to straszne
uczucie.
Nie doczekał się. Zasnął.
RS
81
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Obudził się w środku nocy zlany zimnym potem. Wciąż tulił do siebie
misia. Jęknął. Odłożył zabawkę na kanapę i ukrył twarz w dłoniach.
Natychmiast przypomniał sobie, co go tak przeraziło.
Nie było to trudne. Wciąż miał ten sam sen. Jackowi przyśnił się syn.
Wstał, poszedł do kuchni, ochlapał twarz lodowatą wodą. Chciał
zapomnieć. Zapomnieć twarz własnego syna! Niesforny kosmyk jasnych
włosów wiecznie opadający na czoło. Uśmiech... Kiedy się uśmiechał,
widać było szczerbę po przedwcześnie utraconym zębie. Miał takie małe,
sprawne rączki, zawsze czymś zajęte. Kiedy oplatały się wokół szyi Jacka,
serce mu miękło jak wosk na słońcu.
Jack chciał zapomnieć. Wszystko. To był jedyny sposób, żeby do
reszty nie zwariować.
Oparty rękami o kuchenny zlew, widział przez okno majaczące w
mroku zarysy Domu nad Stawem. Światła były pogaszone. Wszyscy spali.
To przez te dzieci, pomyślał. To one przypomniały mi Josha,
przywróciły wspomnienia. Molly, mały aniołek... Oddała mi własnego
misia! I udający bohatera Billy, który desperacko poszukiwał kogoś, kto
mógłby mu zastąpić ojca. Miałem ich nie zauważać. Na chwilę nawet mi się
to udało.
Co z tego, skoro w jakiś tylko sobie znany sposób zdołali dotrzeć do
mojego serca? Oboje.
Pomyślał o Alaynie. Ona też miała swój udział w jego cierpieniach.
Ciepła, współczująca i kochająca. To przez nią zaczął tęsknić za tym, co
niemożliwe.
RS
82
Ucieknę stąd, postanowił. Im szybciej, tym lepiej. Ale najpierw muszę
skończyć remont. Obiecałem.
Jack nie był ani troskliwy, ani bardzo hojny. Przynajmniej tak o sobie
myślał. Na palcach jednej ręki mógł policzyć okazje, kiedy chciało mu się
obdarować jakąś kobietę. Ale gdy rankiem szedł na śniadanie do Domu nad
Stawem, nie myślał o niczym innym, tylko właśnie o prezencie. Wprawdzie
to, co wymyślił, nie miało żadnej wartości materialnej, lecz dla Alayny
byłoby bezcennym darem.
Jack postanowił, że zanim wyjedzie, podaruje Alaynie wiarę w jej
kobiecość.
Nie bardzo wiedział, jak to zrobi, ale był przekonany, że znajdzie
sposób. Musiał. Alayna zasługiwała na to i jeszcze na stokroć więcej. Na
całe dobro świata.
Miała złoty charakter, a życie tak paskudnie ją potraktowało. Gotowa
była oddać serce każdemu przybłędzie, który zapukał do drzwi jej domu. Z
Jackiem włącznie.
Wiedział, że jej największym marzeniem był szczęśliwy dom pełen
roześmianych dzieci. Sama mu o tym powiedziała. Ale przecież nigdy nie
będzie miała dzieci, jeśli wciąż będzie uważała, że w sprawach seksu jest do
niczego.
Tylko trochę się obawiał. Nie wiedział, czy po wczorajszej chwili
szczerości Alayna nie będzie się czuła skrępowana.
Nic takiego się nie stało. Powitała go tym samym ciepłym uśmiechem,
jakim witała go każdego ranka od dnia, w którym zamieszkał w chatce.
– Dzień dobry – powiedziała, otwierając drzwi na oścież. – Piękną
mamy dzisiaj pogodę.
RS
83
Jack nawet tego nie zauważył. Dopiero teraz spojrzał w niebo. Było
błękitne, tylko gdzieniegdzie snuły się maleńkie białe obłoczki,
przypominające byle jak porozrzucane kłębuszki waty. Od razu dostrzegł, że
było tak samo błękitne, jak oczy Alayny. Spojrzał w nie, chcąc się
przekonać, czy aby się nie pomylił.
– Owszem – potwierdził. – Rzeczywiście jest piękna.
– Wcześnie dziś przyszedłeś. Dzieci jeszcze są w domu. Aż do tej
chwili Jack nie miał pojęcia, że Alayna doskonale wie o jego taktyce
unikania dzieci.
– Pomyślałem sobie, że Molly zechce zabrać misia do szkoły – rzekł i
wyciągnął przed siebie zniszczoną zabawkę.
– O Boże, Jack! Tak się cieszę, że o tym pomyślałeś. Zaczekaj chwilę.
– Stanęła u stóp schodów. – Molly! – zawołała. – Ktoś chciałby się z tobą
zobaczyć.
– Kto? – Molly już zbiegała ze schodów. Tuż za nią podążał Billy.
Na widok Jacka zatrzymała się w pół kroku. Patrzyła na niego szeroko
otwartymi oczkami. Tym razem jednak nie było w nich strachu.
– Dziękuję, że mi pożyczyłaś misia. – Jack przykucnął. Wyciągnął do
Molly rękę z zabawką.
– Jeśli chcesz, możesz go sobie wziąć – powiedziała. Czule pogłaskała
misia po wyleniałym łebku.
Jackowi serce się ścisnęło. Wcisnął zabawkę w rączki Molly.
– Dziękuję, ale nie mogę. Widzisz, mnie się wydaje, że twój przyjaciel
bardzo za tobą tęsknił.
– Naprawdę? – Molly uśmiechnęła się uszczęśliwiona. Patrzyła na
misia z podziwem i uwielbieniem.
Przed domem rozległ się klakson.
RS
84
– To Jaime! – zawołała Molly. – On nie lubi czekać. –Podeszła do
Jacka, objęła go za szyję, pocałowała w policzek i pobiegła do drzwi. – Do
zobaczenia, Jack – zawołała.
Billy zarzucił sobie tornister na ramię.
– Cześć – powiedział. Przybili sobie z Jackiem piątkę.
– Cześć – odpowiedział Jack.
Wyprostował się. Patrzył, jak dzieci wybiegają z domu i wsiadają do
furgonetki.
– No – mruknął, pocierając dłonią policzek, który pocałowała Molly. –
Do zobaczenia.
Przez cały ranek pracował ramię w ramię z Alayną. Obserwował ją
podczas malowania sypialni na piętrze. Myślał o swoim postanowieniu, o
swoim prezencie.
Tylko jak to zrobić?
Jedyny sposób, jaki udało mu się wymyślić, to uwieść Alaynę, a tak
daleko nie zamierzał się posuwać. Zresztą nawet gdyby on chciał, to i tak
nic by z tego nie wyszło bez zgody Alayny.
Alayna nie wyglądała na kobietę, która kocha się dla sportu, zaś Jack
nie chciał, żeby z jego postępowania wyciągnęła jakieś fałszywe wnioski.
Nie miał zamiaru zrobić niczego, co mogłoby jej sprawić ból, kiedy
nadejdzie pora rozstania.
To, że opuści Dom nad Stawem, nie podlegało dyskusji.
Musiał tylko skończyć remont i znaleźć jakiś sposób na przywrócenie
Alaynie wiary w siebie.
Nie było to wcale łatwe. Przez cały ranek opowiadała mu historie ze
swego dzieciństwa przeplatane cytowanymi powiedzonkami Billy'ego i
Molly. Im więcej mówiła, im częściej się uśmiechała, tym bardziej Jack się
RS
85
złościł. Nie wiedział, jak zacząć rozmowę o seksualności z kobietą, która
zachowuje się jak mała, roześmiana dziewczynka. Takie domowe słoneczko.
W końcu nie wytrzymał. Po trzech godzinach czekania na okazję,
która nie miała zamiaru nadejść, wrzucił pędzel do puszki z farbą.
– Stało się coś? – zapytała Alayna.
– Nie – odparł opryskliwie. – Farba zgęstniała. Trzeba dolać
rozpuszczalnika.
Nie rozumiał, dlaczego tak trudno mu zacząć rozmowę z Alayną i skąd
w nim tyle złości na nią. Wreszcie wpadł na pomysł: to przez te jej ciuchy.
Znów miała na sobie męską koszulę i luźne spodnie.
Było gorąco jak wszyscy diabli. Jack już dawno zdjął koszulę, a i tak
okropnie się pocił. Alayna tymczasem wciąż była zapięta po samą szyję.
Zawsze wkładała na siebie mnóstwo ubrań. Stanowczo za dużo. Albo
workowatą sukienkę, albo koszulę i długie spodnie. Wszystko było tak
pomyślane, żeby ukryć jej kobiece kształty. Może z wyjątkiem niebieskiego
szlafroka, ale to się nie liczyło, ponieważ nie było przeznaczone dla niczyich
oczu. Zresztą Jack tylko raz ją widział w tym szlafroku.
A przecież mimo tego ubrania, mimo za dużych sukienek i zapiętych
pod szyję koszul, bardzo go pociągała.
I ona uważa, że jest do niczego w sprawach seksu, pomyślał Jack.
– Po co ty nakładasz na siebie tyle ubrań? – zapytał szybciej, niż
pomyślał.
Zaskoczona pytaniem, przerwała malowanie. Spojrzała na niego,
wzruszyła ramionami i wróciła do pracy.
– Po co dawać ogłoszenie, jeśli nie ma się niczego do sprzedania? –
odparła.
RS
86
– Czy ja coś mówiłem o ogłoszeniach i sprzedawaniu? – irytował się
Jack. – Nie byłoby ci tak gorąco, gdybyś miała na sobie trochę mniej ubrań.
No i wygodniej.
– Mnie jest wygodnie.
– Byłoby ci jeszcze wygodniej, gdybyś nie była taka uparta.
Wziął ją za ramiona i okręcił. Alayna oparła dłonie na jego piersi, żeby
się nie przewrócić.
– Co ty wyprawiasz? – zawołała oburzona.
– To, czego ty nie chciałaś zrobić.
Szybko rozpiął guziki jej koszuli, a brzegi zawiązał pod biustem.
Cofnął się i z zadowoleniem obejrzał wynik swoich działań. Wyciągnął z
kieszeni scyzoryk.
Coraz bardziej wystraszona, Alayna patrzyła, jak otwiera ostrze.
– Co ty...
– Potrzebujesz powietrza.
Nie bacząc na jej protesty, przeciął rękawy koszuli trochę powyżej
łokcia. Złożył scyzoryk i schował go z powrotem do kieszeni.
Alayna stała jak zahipnotyzowana. Nie śmiała się poruszyć. Tylko
dreszcz przebiegł jej po plecach.
Jack szarpnął ucięte rękawy i powoli, bardzo powoli zsunął je z rąk
Alayny. Ani na chwilę nie przestał patrzeć jej w oczy.
– Lepiej? – zapytał, rzucając na podłogę odcięte kawałki materiału.
Alayna pocierała wyswobodzone z koszuli ramiona. Miała ręce
odkryte do łokci i duży dekolt, ale czuła się, jakby była zupełnie naga. Naga
i podniecona. Nigdy w życiu nic nie podnieciło jej tak bardzo jak dotyk
dłoni Jacka.
– T.. .tak – wyjąkała. – Dziękuję.
RS
87
– Nie możesz udawać, że nie jesteś kobietą – powiedział cicho,
opierając ręce na jej ramionach. – Nie wolno ci tak postępować.
Alayna oczu nie mogła od niego oderwać. Chciała coś powiedzieć,
zrobić coś całkiem idiotycznego. Może nawet przytulić się do Jacka i
całować do utraty tchu. Ale zanim zdążyła się poruszyć, on się od niej
odsunął.
Okazja przepadła bezpowrotnie.
Alayna zamknęła oczy, przyłożyła dłoń do serca. Biło jak szalone.
Może chciało wyskoczyć z piersi i pobiec za Jackiem?
Boże wielki, krzyczała w myślach. Czy przysłałeś tego człowieka po
to, żeby się wyśmiewał z mojej niedoskonałości? A może po to, żeby mnie
nauczyć, jak ją zwalczyć?
Jack zakradł się do szopy. Zamknął za sobą wrota. Chwycił stojącą
przy ścianie łopatę i z całej siły cisnął ją przed siebie. Grzmotnęła o
przeciwległą ścianę i z brzękiem upadła na klepisko.
Nie pomogło. Jack nadal był wściekły. I zrozpaczony. Nie wiedział, co
go napadło i dlaczego w ten sposób potraktował Alaynę.
Usiadł na klepisku, oparł się plecami o ścianę stodoły.
W ostatniej chwili stamtąd uciekłem, myślał. Mało brakowało, a
zacząłbym ją całować, albo jeszcze co gorszego.
Nie chciał jej zrobić krzywdy, pragnął jej pomóc, ale nie wiedział, jak.
Było to tym trudniejsze, że jak tylko na nią spojrzał, miał ochotę ją tulić,
całować i kochać się z nią.
Myśl, Cordell, myśl, nakazał sobie. Przecież musi być jakiś sposób!
– .. .a Merideth naskarżyła na nas ojcu i potem wszystkie miałyśmy
kłopoty.
RS
88
– Wcale nie naskarżyłam – obruszyła się Merideth, zirytowana
słowami Mandy.
– A właśnie że naskarżyłaś – upierała się Mandy. – Zawsze skarżyłaś,
prawda, Alayno?
Lecz Alayna nie usłyszała pytania. Stała przy oknie i patrzyła przed
siebie. Myślami wciąż była w domu. Nie mogła zapomnieć spojrzenia Jacka,
kiedy obcinał rękawy jej koszuli. Nie mogła nie pamiętać cudownego
uczucia, jakie ją ogarnęło, gdy jej dotykał, ani jego zmysłowego szeptu.
– Alayno? – Mandy dotknęła jej ramienia.
– Co? – Wystraszona odwróciła głowę.
– Co ci jest?
– Nic. Ja tylko... – Alayna spojrzała na Mandy, potem na Samantę i
wreszcie na Merideth. Żadna z nich jej nie wierzyła.
Alayna zrozumiała, że nie zdoła oszukać kuzynek. Siostry McCloud
znały ją co najmniej tak samo dobrze, jak ona siebie. Zresztą dlaczego
miałaby coś przed nimi ukrywać, skoro przyjechała po to, żeby zasięgnąć
ich rady. – Chodzi o Jacka.
– Masz z nim kłopoty?
– Właściwie nie. A raczej... Nie wiem – westchnęła, nie wiedząc, jak
wyrazić słowami to, co jej chodziło po głowie. – Chciałabym się z nim
kochać.
– Maudie miała rację! – zawołała Merideth. – Zatrudniłaś go dlatego,
że jest przystojny.
– Merideth! – Mandy i Sam jednocześnie przywołały najmłodszą
siostrę do porządku.
– Mężczyźni płacą za seks, więc dlaczego kobiety nie mogłyby robić
tak samo? – Merideth ani myślała się uciszyć.
RS
89
– Chciałabym, żeby to było aż takie proste. – Alayna uśmiechnęła się
smutno. – Niestety, jest znacznie bardziej skomplikowane.
– Mam rozumieć, że coś do niego czujesz? – spytała jak zwykle
zatroskana Mandy.
– Nie wiem – odparła Alayna po chwili namysłu. – Wiem że mi na nim
zależy, i jestem pewna, że mam ochotę iść z nim do łóżka. To śmieszne, bo
przecież prawie go nie znam. Właściwie nic o nim nie wiem. On w ogóle nie
chce mówić o tym, co go spotkało. Wiem tylko tyle, co zobaczyłam,
pracując z nim. Jack Cordell to dobry i wrażliwy człowiek, chociaż bardzo
się stara, żeby nikt tego nie zauważył. Jest uczciwy, ma dużą wiedzę i
potrafi ciężko pracować. No i bardzo dobrze wygląda bez koszuli.
Merideth się roześmiała, ale Mandy wciąż była zaniepokojona.
– Co się takiego stało, że nagle zapragnęłaś iść do łóżka z obcym
mężczyzną? – zapytała.
– Dziś rano... – zaczęła Alayna. Zaraz jednak rozmyśliła się i zaczęła
opowiadać o czymś innym. – Właściwie to się zaczęło kilka tygodni temu,
kiedy mnie pocałował.
– Pocałował cię? – Mandy nawet nie próbowała ukryć zdziwienia.
– To było tego dnia, kiedy nas zaprosiłaś na obiad. Koniecznie
chciałam się dowiedzieć, dlaczego Jack nie chciał z nami jechać. Kiedy
dzieci zasnęły, poszłam go poszukać. Siedział na pomoście, więc się do
niego przysiadłam. Rozmawialiśmy, oglądaliśmy zachód słońca i wtedy
mnie pocałował.
– Zachód słońca i pocałunek to doskonały wstęp do seksu – oznajmiła
Merideth tonem eksperta.
– Pocałunek ma być wstępem do seksu? – Samanta pokręciła głową. –
Może dla ciebie.
RS
90
– Czyżby? Jeszcze pamiętam, jak Nash się o ciebie starał.
Przypadkiem też zaczął od pocałunku. Wystarczyło, żebyś go błagała o
więcej.
– Nic nie pamiętasz. Nash...
– Uciszcie się wreszcie – zbeształa siostry Mandy. –Alayna nie
przyjechała tu po to, żeby wysłuchiwać waszych wspomnień. No dobrze,
pocałował cię – zwróciła się do Alayny. –I co było dalej?
– To było straszne. – Alayna ukryła twarz w dłoniach. Jeszcze teraz,
po tylu tygodniach, bardzo się wstydziła własnej reakcji.
– Co było straszne? – wypytywała Merideth. – Jego pocałunek?
– Pocałunek był wspaniały. Straszne było to, co się potem stało.
– A co się stało?
– Jack... On... położył rękę na mojej piersi i... Spanikowałam.
– Biedactwo... – Mandy była pełna współczucia. Alayna mrugała
powiekami. Nie chciała się rozpłakać.
Przynajmniej dopóki wszystkiego nie opowie.
– Potem odszedł. Okropnie się wstydziłam. Nie powinnam była
pozwolić na to, żeby sprawy zaszły aż tak daleko. No i musiałam go
przeprosić.
– Bzdura! – zawołała Merideth, gotowa bronić kuzynki tak samo
zawzięcie, jak broniła swych sióstr. – Wcale nie musiałaś go przepraszać.
Kobieta ma prawo powiedzieć „nie" kiedy tylko zechce.
– Ale ja nie chciałam mówić „nie". W tym sęk. Rano próbowałam go
przeprosić, a tymczasem on przeprosił mnie. Twierdził, że to była jego wina.
– Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze polubię tego faceta! – Merideth była
zadowolona.
RS
91
– A wczoraj wieczorem poprosił, żebym z nim została – mówiła
Alayna. – Właściwie nawet nie poprosił. Przynajmniej nie słowami.
– No i co? Zostałaś? – dopytywała się Merideth.
– Zwariowałaś? – oburzyła się Alayna.
– Dlaczego? – chciała wiedzieć Merideth.
– Bo to by była katastrofa. Tak samo jak wtedy, kiedy mnie pocałował.
– A skąd wiesz, że tamto skończyłoby się katastrofą?
– Po prostu wiem. – Alayna wzruszyła ramionami. – Postanowiłam
udawać, że nic się nie stało, bo przecież mamy mnóstwo pracy i musimy ją
jak najszybciej skończyć. No i pracujemy razem... Tymczasem dziś Jack
nagle się wściekł. Zapytał, dlaczego noszę na sobie tyle ubrań.
Siostry spojrzały po sobie. Kilka dni temu rozmawiały o tym samym,
tyle że one znały odpowiedź na to pytanie.
– No i obciął rękawy mojej koszuli.
– Co takiego?
– To tylko tak okropnie brzmi – uspokoiła kuzynki Alayna.
Rozmarzyła się, wspominając to wszystko, co czuła, kiedy Jack jej dotykał.
– Prawdę mówiąc, to było najbardziej zmysłowe uczucie, jakie
kiedykolwiek przeżyłam. Zapragnęłam natychmiast się z nim kochać. A
przynajmniej spróbować. Ale tylko mu podziękowałam. Nic innego nie
przyszło mi do głowy.
Samanta się roześmiała. Mandy kopnęła ją pod stołem, lecz siostra nie
pozostała jej dłużna.
– A potem – ciągnęła Alayna, nieświadoma toczącej się pod stołem
wojny – położył mi ręce na ramionach, spojrzał prosto w oczy i powiedział,
że nie mogę udawać, że nie jestem kobietą.
– A potem się kochaliście – stwierdziła Merideth.
RS
92
– Nie. – Alayna spuściła głowę. – Nie wiedziałam, co zrobić ani nawet
co powiedzieć.
– Co w tym trudnego? – zirytowała się Merideth. – Bierzesz go za rękę
i prowadzisz do sypialni.
– Dla ciebie to proste – westchnęła Alayna – ale dla mnie nie. W
sprawach seksu jestem do niczego.
– Czy ty kiedyś wreszcie zapomnisz o tym dupku? Alex to parszywy
dupek! Przyjmij to wreszcie do wiadomości.
Przynajmniej ten jeden raz ani Samanta, ani nawet Mandy nie uciszały
najmłodszej siostry. Tak samo jak Merideth wiedziały, jak wielką krzywdę
wyrządził Alaynie były mąż.
– To nie Alex doprowadził do rozwodu – upierała się Alayna. –
Przynajmniej nie wyłącznie. Jasne, że nie był najlepszym mężem na świecie,
ale to nie jego wina, że ja nie potrafię zadowolić mężczyzny.
– Ja też przez wiele lat uważałam, że seks nie jest dla mnie – wtrąciła
się Samanta. – A jednak Nash zdołał mi udowodnić, że to nieprawda.
– Bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa – powiedziała Alayna. – Ten
twój Nash to wspaniały człowiek.
– Jesteś psychologiem, tak? – zapytała zirytowana Samanta.
– Przecież wiesz. – Alayna nie domyślała się, do czego Samanta
zmierza.
– No to powinnaś się znać na wszelkiego rodzaju fobiach i maniach
prześladowczych. Potrafisz wyprowadzać ludzi z takiego stanu?
– Owszem, ale...
– Co byś poradziła pacjentowi, który ma fobię? – Samanta nie
pozwoliła sobie przerwać. – Jak byś mu pomogła się z nią uporać?
RS
93
– Nie widzę potrzeby... – Alayna patrzyła błagalnie na dwie pozostałe
kuzynki. Niestety, Merideth i Mandy też czekały na jej odpowiedź. Alayna
westchnęła zrezygnowana. – Przede wszystkim trzeba skłonić pacjenta, żeby
się przyznał do swojej fobii.
– A co potem? – zapytała Samanta.
– Potem wspólnie z pacjentem opracowuje się plan działania. Zaczyna
się od małych kroków, żeby pacjent mógł łatwiej odnieść sukces. Im
bardziej odważny staje się pacjent, tym śmielej może dążyć do założonego
celu.
– A twoim celem jest kochać się z Jackiem, tak?
– Chyba... tak – przyznała Alayna.
– Wobec tego rozwiązałyśmy problem. – Samanta była bardzo
zadowolona z siebie. – Przyślę ci rachunek.
– Ale... – Alayna wciąż miała wątpliwości. – Już dwa razy mu
odmówiłam. Jak mam mu dać do zrozumienia, że zmieniłam zdanie?
– Uwiedziesz go.
Merideth powiedziała to tak lekko, że Alayna musiała się roześmiać.
– Ja miałabym go uwieść? – spytała i spojrzała na swoją workowatą
sukienkę. – Nie sądzę, żeby Jack uznał mnie za pociągającą.
– O nic się nie martw. Uwodzenie to moja specjalność. – Merideth
wstała i wyciągnęła rękę. Zabrzęczały złote bransoletki. – Chodź, moja
droga. Na ciuchach też się trochę znam.
– Nie idź z nią! – krzyczała Samanta. – Jak ona się za ciebie weźmie,
to będziesz wyglądała jak kobieta lekkich obyczajów.
– Coś ty powiedziała? – Merideth posłała siostrze mordercze
spojrzenie.
Mandy stanęła pomiędzy nimi. Na wszelki wypadek.
RS
94
– Tylko nie przesadzaj, Merideth, dobrze? – poprosiła.
RS
95
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Alayna stała przed lustrem. Pośpiesznie szczotkowała włosy.
Było już bardzo późno, bo tego ranka wyprawienie dzieci do szkoły
trwało całą wieczność. Przynajmniej Alaynie tak się wydawało. Dopiero
teraz miała dom wyłącznie dla siebie.
No, może niezupełnie. Słyszała, że Jack kręci się na dole, a to
oznaczało, że powinna się pośpieszyć.
Odłożyła szczotkę, jeszcze raz sprawdziła w lustrze, jak wygląda.
Bardzo się denerwowała.
Merideth dała jej stare dżinsy Mandy. Przedtem jednak obcięła
nogawki przy samej pupie. Dlatego Alayna miała teraz na sobie bardzo
krótkie szorty. I króciutką bluzkę, która kończyła się tuż pod biustem. Efekt
był całkiem niezły.
Alayna nie pamiętała, kiedy ostatni raz chodziła w szortach. Alex
ciągle jej powtarzał, że nie powinna nosić szortów, bo uda ma za grube, a
nogi za długie. No i na pewno nigdy w życiu nie miała na sobie bluzki, która
mniej zasłaniała, niż pokazywała.
Wcale nie była pewna, czy wypada jej chodzić w czymś takim w
obecności Jacka. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że to ubranie miało
jej coś załatwić.
Nie namyślając się dłużej, wyszła z łazienki i prawie zbiegła na dół do
niczego nie podejrzewającego Jacka.
Właśnie wieszał na ścianie półkę na talerze, którą Alayna znalazła na
strychu. Doskonale pasowała do drewnianej ściany w jadalni.
Alayna stchórzyła. Podeszła do lodówki i otworzyła drzwi, chcąc się
za nimi schować.
RS
96
– Co mam ci zrobić na śniadanie? – zapytała.
– Cokolwiek – mruknął, nie odwracając głowy.
– Jest tak gorąco. Mogą być owoce i drożdżówki?
– Mogą. – Jack wsunął młotek w przegródkę pasa na narzędzia.
Odwrócił się w tej samej chwili, w której Alayna zamknęła drzwi lodówki.
Bardzo się zdziwił. Powiedział pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy:
– Ale ty masz nogi!
Alayna starała się chodzić w taki sposób, żeby szorty wydawały się jak
najdłuższe. Nic nie pomogło. Nie sięgały nawet do połowy uda.
– Zawsze miałam nogi, tylko ich nie widziałeś. Miałeś rację z tymi
ubraniami. Rzeczywiście za dużo ich na siebie wkładałam.
Jack przeklął w duchu swoje bezmyślne gadanie. Nie przypuszczał, że
lżej ubrana Alayna zrobi na nim takie wrażenie. Jakby mało było tego, co do
niej czuł, kiedy chodziła zapięta po samą szyję.
Zauważył, jak obciąga nogawki króciutkich szortów. Dopiero wtedy
zorientował się, że jest zakłopotana. A jego niemądre komentarze na pewno
nie ułatwiały jej niczego.
Jack uznał, że wreszcie ma okazję wprowadzić w czyn swój pomysł.
Postanowił obsypać Alaynę komplementami. Miał nadzieję, że w taki
sposób zdoła wyzwolić ją z idiotycznych kompleksów.
Z nieznanych przyczyn cały plan wydawał mu się teraz o wiele
trudniejszy, niż kiedy zastanawiał się nad nim w stodole. No tak, ale wtedy
Alayna nie biegała wokół niego na wpół rozebrana.
– Bardzo ładnie wyglądasz – powiedział. – Naprawdę.
Wcale nie był z siebie zadowolony. Wiedział, że powinien powiedzieć
coś zupełnie innego, wiedział, że potrafi to powiedzieć, tylko nie miał
pojęcia, jakich słów powinien użyć.
RS
97
– Dziękuję. – Alayna zaczerwieniła się.
– Nie ma za co. Mogę ci w czymś pomóc?
– Nie trzeba. – Uśmiechnęła się do niego. – Jedz śniadanie.
Jack wcale nie był pewien, czy uda mu się cokolwiek przełknąć.
Jedyne, na co miał ochotę, to patrzeć na Alaynę. No, może nie tylko patrzeć.
Ale nawet patrzeć nie miał prawa.
– Zrobię dziś tę łazienkę na górze – odezwał się. Błądził oczami po
całej kuchni, byleby tylko nie patrzeć na Alaynę. – No, wiesz, tę, w której
prysznic przecieka.
Nie przykryte workowatymi spodniami nogi Alayny wydawały się
Jackowi długie co najmniej na kilometr. Choć bardzo się starał, nie udało
mu się na nie nie gapić.
– Świetnie – odparła Alayna.
Usiadła naprzeciwko niego. Stół przesłonił Jackowi widok. Niestety,
niewiele mu to pomogło. Starał się nie myśleć o Alaynie, tylko o czekającej
go tego dnia pracy.
– Jeśli zaczniemy zaraz po śniadaniu, to może uda nam się jeszcze
dzisiaj ruszyć kominek – powiedział.
– Naprawdę? – ucieszyła się Alayna. Ugryzła truskawkę. Kropla soku
pociekła jej po brodzie. Zatrzymała ją koniuszkiem palca, podniosła palec
do ust i oblizała. – Czy mogę ci jakoś pomóc?
Gdybyś mi pozwoliła, tobym zlizał ten sok z twojej buzi, pomyślał,
choć wcale tego nie chciał. Na szczęście nie zdążył niczego powiedzieć.
Przysunął krzesło do stołu tak blisko, że ledwie mógł się zmieścić.
Wiedział, że musi brać się do rzeczy ostrożnie i broń Boże nie zbliżać się do
Alayny. Wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby dotknął jej prawie nagiego
ciała.
RS
98
– Nie wiem. – Jack uważnie kroił bułkę. Dzięki tej czynności udało mu
się choć na chwilę oderwać wzrok od biustu Alayny. – Ale na pewno coś
wymyślę.
– Trzymaj prosto.
Alayna mocniej chwyciła rurę. Wpatrywała się w nagie plecy Jacka,
który przykucnął w staromodnej wannie na nóżkach i naprawiał prysznic.
Pracował bez koszuli. Pot ściekał mu po plecach, zabarwiając spłowiałe
dżinsy na ciemnoniebieski kolor.
Zerknęła na sam dół pleców Jacka. Spod dżinsów wystawała biała
gumka slipów. Alayna nerwowo przełknęła ślinę. Dużo by dała za to, żeby
zobaczyć Jacka w samych tylko slipach. Albo w bokserkach. Uważała, że
nie ma nic bardziej podniecającego niż mężczyzna ubrany wyłącznie w
bokserki.
– Podaj mi klucz.
Alayna wzdrygnęła się. Zaraz jednak podniosła z podłogi klucz
francuski. Kiedy się pochyliła, przypadkiem musnęła piersią plecy Jacka.
Przeszedł ją dreszcz. Wyprostowała się szybko i podała Jackowi klucz. Ich
palce się spotkały.
Zamiast klucza Jack wziął do ręki dłoń Alayny. Patrzył na nią tak
intensywnie, że Alaynie wydało się, że jego spojrzenie przepala na wylot nie
tylko rękę, ale także duszę.
Stała bez ruchu, bała się nawet odetchnąć. Jack nie puszczał jej dłoni.
Wreszcie kolana odmówiły Alaynie posłuszeństwa. Usiadła na obrzeżu
wanny.
Jack bardzo się starał nie patrzeć na nią i nawet nie myśleć o tym, co
Alayna ma na sobie. Ale wystarczyło muśnięcie jej dłoni, żeby wszystkie
dobre chęci diabli wzięli. Kiedy usiadła na wannie, całkiem stracił głowę.
RS
99
Ostrożnie wyjął z jej dłoni klucz, rzucił go na podłogę i pociągnął
Alaynę za rękę. Jednym ruchem posadził ją sobie na kolanach. Pochylił się.
Pocałował ją delikatnie, jakby próbował, jak smakują jej usta. Potem
jeszcze raz. Długo i namiętnie.
– Od rana o niczym innym nie marzyłem – mruknął.
– Naprawdę? – zdumiała się Alayna.
– Słowo honoru! – Dopiero po chwili przypomniał sobie, że ma coś
ważnego do zrobienia. Postanowił zacząć od komplementów. – Czy już ci
mówiłem, że bardzo mi się podoba twoja bluzka?
– Nie mówiłeś.
Położył dłoń na piersi Alayny. Potem przesunął ją do tyłu, na okryty
skąpymi szortami pośladek.
– I szorty też masz ładne.
– Naprawdę?
– Naprawdę. – Przesunął palcem wzdłuż nogawki. Patrzył, jak oczy
Alayny zachodzą mgłą, jak zaczyna drżeć z pożądania. – W ogóle dużo mi
się w tobie podoba.
– Powiesz, co?
– Lubię twój uśmiech i lubię patrzeć, jak oczy ci błyszczą, kiedy jesteś
czymś podekscytowana. I uwielbiam przyglądać się, jak chodzisz. Uroczo
kręcisz bioderkami. – Jack przesuwał dłonią po udzie Alayny. Coraz niżej,
aż do kostki. – Lubię także twoje stopy. Są takie zgrabne, drobne i delikatne
jak cała ty.
Zdjął jeden sandał, potem drugi. Podniósł stopę Alayny do ust.
Pocałował. Alayna zadrżała.
– Boże wielki! – szepnęła.
– Łaskocze?
RS
100
– Tak. To znaczy, nie. – Zamknęła oczy. – Sama nie wiem.
Jack się roześmiał. Postawił jej stopę na krawędzi wanny.
– A wiesz, co lubię najbardziej? Alayna pokręciła głową.
– Twoje usta. – Pochylił się, pocałował ją. –I twoje oczy. Są takie
błękitne. Jak tylko cię zobaczyłem, zaraz sobie pomyślałem, że można by się
w nich utopić.
– U Maudie w jadłodajni?
– Aha. – Jack usiadł w wannie, posadził sobie Alaynę na kolanach w
taki sposób, aby było jej wygodniej. – Pomyślałem sobie, że jesteś aniołem.
Byłaś taka piękna i niewinna. A jednocześnie bardzo pociągająca.
„Co w tym trudnego? Bierzesz go za rękę i prowadzisz do sypialni".
Alayna usłyszał słowa Merideth tak dokładnie, jakby kuzynka stała tuż
obok niej.
Ale moja sypialnia jest na parterze, a my jesteśmy na piętrze,
pomyślała. Do tego w wannie. Gdybym mu zaproponowała pójście do
sypialni, musiałabym wstać. I Jack też. Potem musielibyśmy zejść ze
schodów i przejść przez cały dom. W tym czasie dużo rzeczy mogłoby się
zdarzyć. Czar pryśnie. Albo ja znów spanikuję.
Nie będzie żadnej sypialni, postanowiła. Wanna musi wystarczyć.
– A wiesz, co ja w tobie najbardziej lubię? – zapytała, starając się,
żeby głos jej nie zadrżał.
– Nie wiem.
– Twój tors. – Alayna położyła dłoń na piersi Jacka. Poczuła miarowe
bicie serca. – Jest taki szeroki i muskularny. Nie wiem, ile razy marzyłam o
tym, żeby się do niego przytulić. Jak wtedy w chatce.
– Nic nie stoi na przeszkodzie – oznajmił Jack. – Bardzo proszę.
RS
101
Spojrzała na niego, uśmiechnęła się, a potem powoli wsunęła palce w
gęstwinę włosów na piersi Jacka.
– Nie wszystkie kobiety lubią mężczyzn z owłosionym torsem.
– Ja lubię. – Żeby to udowodnić, przytuliła policzek do jego piersi. –
Nie przypuszczałam, że są takie mięciutkie.
Jack westchnął. To było bardzo przyjemne. Ale Alayna się
przestraszyła. Odsunęła się od niego.
– Przepraszam. Naprawdę nie chciałam...
– Nic złego nie zrobiłaś. Mężczyźni reagują podobnie jak kobiety. –
Położył dłoń na piersi Alayny. Zadrżała. – Widzisz? Twoje ciało
zareagowało tak samo.
Nie przekonał jej. Poznał to po jej minie.
– Naprawdę możesz mnie dotykać. Możesz robić, na co tylko masz
ochotę. Wszystko, co wydaje ci się naturalne.
Nie poruszyła się. Wobec tego wziął jej rękę i położył ją na swojej
piersi.
– Odezwij się do mnie – poprosił. – Powiedz, jakie marzenia kryją się
w tej twojej ślicznej główce. A może ty się mnie boisz?
– Nie! – Alayna energicznie pokręciła głową. – Ja... Boję się, że coś
zrobię źle. Że nie będzie ci przyjemnie.
– Wystarczy, że mnie dotykasz i już mi jest przyjemnie. – Objął ją
wpół. Położył się w wannie, a potem ułożył Alaynę na swoim brzuchu.
Twarzą do siebie. – Widzisz? – uśmiechnął się do niej. – Mówiłaś coś o
moich włosach. Nie przypuszczałaś, że są takie miękkie?
– Nie przypuszczałam – szepnęła. Modliła się w duchu, żeby
przypadkiem czegoś nie zepsuć.
– Jesteś rozczarowana?
RS
102
– Nie – roześmiała się niepewnie. – A wiesz? Za każdym razem, kiedy
podczas pracy zdejmujesz koszulę, muszę się bardzo starać, żeby na ciebie
nie patrzeć.
– Dlaczego?
– Bo bardzo mnie podniecasz.
Przewróciła się na bok, dotknęła palcem piersi Jacka. Zdobyła się na
odwagę. Przesunęła palec niżej. Na chwilę zawahała się przy pępku, ale
zaraz dotarła do guzika jego spodni. Rozpięła go powoli. Z drugim poszło
łatwiej, a trzeci właściwie sam się rozpiął.
Spojrzała ukradkiem na Jacka. Zobaczyła, że jest podniecony. Nie
mogła uwierzyć własnym oczom. Ona, Alayna McCloud, zdołała podniecić
mężczyznę.
Jack nie mógł się poruszyć. Nawet myśleć nie mógł. Czuł się
cudownie. Nie chciał, żeby sprawy zaszły aż tak daleko, ale skoro zaszły,
ani myślał czegokolwiek zatrzymywać. Nie mógł i nie chciał. Chciał
pocałować Alaynę.
A kiedy to zrobił, zrozumiał, że przepadł z kretesem. Musiał się z nią
kochać. Musiał jej udowodnić, że potrafi uszczęśliwić mężczyznę.
– Wiesz, co jeszcze w tobie lubię? – mruknął, wsuwając dłonie pod jej
króciutką bluzeczkę.
– Skąd mam wiedzieć?
– Twoje piersi. – Ściągnął jej bluzkę przez głowę i rozpiął stanik.
– Są małe – powiedziała Alayna takim tonem, jakby uważała za
stosowne przeprosić go za tę ułomność. Była czerwona jak burak.
– Są doskonałe – mruknął, całując najpierw jedną, potem drugą pierś
Alayny.
RS
103
Z jakiegoś powodu mu uwierzyła. Może dlatego, że traktował jej piersi
z uszanowaniem. A może dlatego, że tak delikatnie je całował. W każdym
razie po raz pierwszy od wieków nie czuła się ułomna. W tej chwili była
stuprocentową kobietą.
– Chcę się z tobą kochać – szepnęła.
– Jesteś tego pewna? – Jack spojrzał jej głęboko w oczy.
– Tak – westchnęła.
– Ale... Ja nie mam zabezpieczenia.
– Nie szkodzi. Nie mogę mieć dzieci.
Nie do końca pojął, co powiedziała. Był tak podniecony, że nawet
własnych myśli nie rozumiał. Dotarło do niego tylko tyle, że nie musi mieć
zabezpieczenia, gdyż Alaynie nie robi to żadnej różnicy, i że on tak bardzo
jej pragnie, iż za chwilę nie wytrzyma.
Kochali się jak wariaci. Jack nie wiedział, ile czasu upłynęło, choć
gdyby go ktoś zapytał, powiedziałby, że tylko chwila. A może cała
wieczność...
– Co ty ze mną zrobiłaś? – wyszeptał. – Przecież ja nawet nie mam
prawa tego pragnąć. A ty... Jesteś kobietą, Alayno. Prawdziwą kobietą. W
każdym znaczeniu tego słowa.
– Och, Jack! – Alayna się rozpłakała.
Przytulił ją do siebie, pocałował, wtulił policzek w jasne, anielskie
włosy.
Poczuł, jak spływa na niego spokój.
RS
104
ROZDZIAŁ ÓSMY
Uczucie spokoju, jakie owładnęło Jacka, trwało tylko trochę dłużej niż
sen, który go zmorzył.
W ciszę upalnego dnia wdarł się natarczywy dzwonek. Telefon!
Alayna zerwała się półprzytomna. Rozejrzała się. Ujrzawszy Jacka,
uśmiechnęła się. Przytuliła się do niego i pocałowała go w usta.
Znów rozległ się dzwonek telefonu.
Z widocznym ociąganiem Alayna odsunęła się od Jacka. Wstała,
wyszła z wanny i wzięła telefon komórkowy, który położyła na zamkniętej
klapie sedesu.
– Halo? – powiedziała.
W miarę jak słuchała, jej oczy stawały się coraz większe. Chwyciła
leżącą najbliżej koszulę Jacka i na oślep wpychała ręce w rękawy, jakby ten,
kto do niej dzwonił, mógł ją w tej chwili zobaczyć.
– Nie, oczywiście, że nie – zapewniała rozmówcę. –W niczym mi pani
nie przeszkadza.
Odsunęła włosy z twarzy, przytrzymała je dłonią na czubku głowy.
Spojrzała na Jacka.
– Tak. Oczywiście, że jest miejsce. Po południu? To absolutnie żaden
problem. – Okręciła się w kółko, jakby tańczyła taniec wojenny. Była
uszczęśliwiona. – Dziękuję! Naprawdę bardzo dziękuję.
Wyłączyła telefon. Ostrożnie położyła go z powrotem na klapie
sedesu.
– Dzidziuś! – zawołała. – Przywiozą nam dzidziusia!
Pochyliła się nad wanną, pocałowała Jacka w usta i zaraz od niego
odskoczyła.
RS
105
– Mam mnóstwo roboty! – wołała, wkładając szorty. –Muszę znieść ze
strychu łóżeczko, poprać pościel i kocyki, wysterylizować butelki...
Wybiegła z łazienki, wyliczając, co jeszcze musi zrobić, zanim
przywiozą jej upragnionego dzidziusia. Nawet nie spojrzała na Jacka, który
siedział w wannie goły jak go Pan Bóg stworzył.
Jedyne, o czym mogła myśleć Alayna, to dziecko, które po południu
mieli jej przywieźć pracownicy pogotowia opiekuńczego.
Jedyne zaś, o czym mógł myśleć Jack, to to, że Alayna nie może mieć
dzieci.
Myślał o tym także wtedy, gdy przybijał półeczkę w pokoju, który
przeznaczyła dla niemowlęcia. Zastanawiał się, co to znaczy, że ona nie
może mieć dzieci. Czyżby używała jakiegoś wymyślnego środka
antykoncepcyjnego? A może ma jakiś defekt genetyczny?
Zresztą czy to ważne? pomyślał. Najważniejsze, że ona chce mieć
dzieci, a ja ich nie chcę. Ani swoich, ani cudzych.
Spojrzał w róg pokoju, gdzie Alayna mocowała się z ramą łóżeczka.
Nawet się nie uczesała i wciąż miała na sobie jego koszulę.
Jackowi trudno było uwierzyć, że kochali się nie dalej niż godzinę
temu. I nie był to zwykły seks. Kochali się jak szaleni. A przecież jeszcze
niedawno Alayna uważała, że nie jest do czegoś takiego zdolna.
Właściwie powinien być z siebie zadowolony. Osiągnął to, co sobie
założył, dał Alaynie prezent, który chciał jej podarować. Tymczasem było
mu bardzo smutno. Coraz smutniej.
Alayna podniosła głowę. Zorientowała się, że Jack się jej przygląda.
Uśmiechnęła się do niego.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytała.
RS
106
– Nie wiem – odparł i wzruszył ramionami. – Podoba mi się twoja
koszula.
Wyjął jej z ręki klucz i w dwie sekundy przykręcił śrubę, z którą
Alayna mocowała się od dziesięciu minut.
– Mam ci ją oddać? – roześmiała się uszczęśliwiona.
Jack miał wielką ochotę zerwać z niej tę koszulę i kochać się znów do
utraty tchu. Choćby na podłodze dziecinnego pokoju. Opanował się.
– Zapomniałaś, że po południu przylatuje bocian? –Schował klucz do
pudełka z narzędziami. – No to co teraz robimy, szefowo? Pierzemy kocyki
czy sterylizujemy butelki?
Jack stał przy oknie dziecinnego pokoju i patrzył na rozgrywające się
przed domem widowisko. Na dostawę od bociana oczekiwał cały klan
McCloudów. Alayna sprowadziła wszystkie trzy swoje kuzynki.
Jack od razu poznał Mandy i Samantę. Merideth nie znał, ale domyślił
się, że to ona przyjechała sportowym porschem.
Gwizdnął cicho, kiedy drzwi samochodu się otworzyły i ukazała się
długa, kształtna noga. Kobieta, którą zobaczył chwilę później, była
skończoną pięknością.
Dopiero kiedy ją zobaczył, przypomniał sobie, skąd zna to nazwisko.
Merideth McCloud była sławną na całe Stany gwiazdą filmową. Jack musiał
przyznać, że w rzeczywistości była jeszcze piękniejsza niż na ekranie
telewizora.
Merideth przebiegła przez trawnik, objęła ramieniem Alaynę, która
trzymała w ramionach niemowlę.
Dwie piękne kobiety, pomyślał Jack. Ale ta Merideth nie umywa się
nawet do Alayny.
– Nie rozumiem, o co tyle hałasu. To tylko zwyczajny głupi dzidziuś.
RS
107
Jack nie miał pojęcia, że Billy znalazł się obok niego. Chłopiec stał na
lekko rozstawionych nogach, z założonymi rękami. Dokładnie w tej samej
pozycji co Jack.
– Nie lubisz małych dzieci?
– Nie – prychnął Billy. – Ciągle tylko płaczą i sikają.
– Ty też kiedyś byłeś taki – przypomniał mu Jack.
– No. – Billy jeszcze bardziej się nachmurzył. – Tylko że nikt koło
mnie nie skakał. Zresztą wcale mi na tym nie zależało – dodał szybko, żeby
Jack, broń Boże, nie pomyślał sobie, że zazdrości czegoś temu małemu
intruzowi.
– Nie lubisz, jak cię przytulają i całują?
– Jasne, że nie. To dobre dla maminsynków.
– A ja lubię.
– Naprawdę? – Billy spojrzał na Jacka z niedowierzaniem.
– A po co miałbym cię oszukiwać?
– Alayna czasem mnie przytula i całuje – przyznał trochę zawstydzony
Billy. – To chyba jest w porządku, co? Ale przy tym głupim dzidziusiu
całkiem o nas zapomni.
Jack zrozumiał, że chłopczyk się boi.
– Niemowlę na pewno zajmie jej dużo czasu, ale i o was nie zapomni –
zapewnił Billy'ego. – Ani o tobie, ani o Molly. Może nawet będzie
potrzebowała waszej pomocy.
– Nie mam zamiaru zmieniać śmierdzących pieluch.
– O to raczej cię nie poprosi. – Jack się roześmiał. Poczuł, że Billy się
do niego przysunął. Stali teraz bardzo blisko siebie i patrzyli, jak siostry
McCloud podają sobie niemowlę z rąk do rąk. Nawet z góry widać było ich
wniebowzięte, rozradowane miny.
RS
108
Za to Billy minę miał nietęgą. Jack przypuszczał, że mały boi się
stracić swój dopiero co uporządkowany świat. Nie chciał oddać swojego
miejsca w życiu jakiemuś obcemu dziecku.
Postanowił odwrócić uwagę Billy'ego od małego intruza.
– Zajmowałeś się kiedyś stolarką? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
– Kiedy miałem się tego nauczyć? – Billy wzruszył ramionami. –
Dzieci się takimi sprawami nie zajmują.
– Na naukę nigdy nie jest za wcześnie.
– Na jaką znowu naukę? – Billy spoglądał na Jacka podejrzliwie.
– Rzemiosła. Potrzebny mi pomocnik. Oczywiście nie może być byle
jaki. Potrzebuję silnego pomocnika.
Żaden chłopiec nie zignorowałby takiej prowokacji. Billy nie był w tej
sprawie wyjątkiem. Podwinął rękaw, zgiął rękę w łokciu.
– Zobacz, jakie mam duże muskuły – pochwalił się.
– No... – Jack pomacał maleńkie zgrubienie na ramieniu Billy'ego.
Udało mu się nie uśmiechnąć. – Całkiem nieźle. Jak myślisz, dasz radę
podnieść młotek?
– Jasne!
– No to idziemy. – Jack klepnął go po plecach. – Musimy stąd szybko
zmykać, bo jak sobie o nas przypomną, to każą nam zmieniać pieluchy.
– Tutaj?
Jack klęknął obok Billy'ego, przytrzymał kratę zamykającą przestrzeń
pod gankiem.
– Tutaj – potwierdził. – Po prostu uderz W gwóźdź. Zobaczysz, że sam
wejdzie w drewno.
Billy uderzył w gwóźdź, tak jak mu Jack kazał. Zamiast posłusznie
wejść w drewno, gwóźdź spadł na ziemię. Billy spojrzał na Jacka spode łba.
RS
109
– Jeszcze raz! – Jack podał chłopcu nieposłuszny gwóźdź. – Tym
razem uderz trochę mocniej.
Billy westchnął, ustawił gwóźdź we właściwym miejscu. Uderzył
młotkiem. Nie trafił.
– Jeszcze raz – polecił Jack.
Billy uderzył mocniej. Ostrożnie puścił gwóźdź. Uśmiechnął się, gdy
okazało się, że tym razem mu się udało.
– Świetnie – pochwalił Jack. – Teraz możesz go wbić głębiej. Tylko
powoli, żebyś nie skrzywił gwoździa.
Billy wziął młotek w obie ręce, uderzył. Kilka razy udało mu się trafić
w gwóźdź, ale zdarzyło się także uderzyć w drewno.
Tych kilka zadrapań na desce nie miało żadnego znaczenia.
Najważniejsze, że Billy miał zajęcie, był uszczęśliwiony i zupełnie
zapomniał o niemowlęciu. O to właśnie Jackowi chodziło, kiedy
proponował chłopcu, żeby mu pomógł.
– Może być? – zapytał niepewny efektów swej pracy Billy.
– Sam bym tego lepiej nie zrobił – pochwalił go Jack.
Chłopiec był dumny jak paw. Wsunął młotek do tylnej kieszeni spodni
takim ruchem, jakim Jack wsuwał go do przegródki w pasie na narzędzia.
Niestety, kieszeń okazała się za płytka i młotek upadł na ziemię,
niebezpiecznie blisko stopy Billy'ego.
– Trzeba ci będzie sprawić pas na narzędzia – powiedział Jack,
podnosząc młotek.
– Naprawdę? Kiedy? – Billy już nie mógł się doczekać.
– Jak tylko pojadę do miasta. – Jack umocował młotek w swoim pasie.
– O rany! Ale będzie fajnie!
– Jasne, że fajnie! – Jack zmierzwił małemu włosy na głowie.
RS
110
Jack usłyszał płacz, zanim jeszcze wszedł do domu. Pomyślał sobie, że
to dziecko ma płuca nie od parady. Wszedł do kuchni.
Alayna mieszała coś w rondelku. Na lewym ramieniu trzymała
wrzeszczące wniebogłosy niemowlę. Była nie uczesana i miała na sobie ten
sam niebieski szlafrok, w którym Jack widział ją pierwszego dnia swego
pobytu w Domu nad Stawem.
Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi, więc odwróciła się.
– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się do Jacka.
Właściwie nie był to uśmiech. Przynajmniej nie taki jak zawsze. Po
raz pierwszy, odkąd się poznali, uśmiech Alayny nie wyrażał radości życia. I
poruszała się inaczej niż zwykle. Była śmiertelnie zmęczona.
– Dzień dobry – odparł Jack.
– Na śniadanie będzie owsianka. – Alayna starała się przekrzyczeć
dziecko.
– Może być owsianka – zgodził się Jack, tak samo podniesionym
głosem.
Alayna odłożyła łyżkę i podeszła do lodówki. Delikatnie poklepywała
dziecko po pleckach, ale to w niczym nie pomagało.
– Czy ty w ogóle dziś spałaś? – zapytał.
– Nie. – Postawiła mleko na stole i usiadła na krześle. Spojrzała na
wrzeszczące niemowlę. – Meggie całą noc płakała.
– Jest chora, czy co?
Alayna podniosła głowę. Miała podkrążone oczy. Łzy spływały jej po
policzkach.
– Pani Lindstrom z pogotowia opiekuńczego powiedziała, że to kolka.
Dałam Meggie lekarstwo, ale chyba nie pomogło.
– Daj, ja ją wezmę – zaproponował Jack, podchodząc do Alayny.
RS
111
Nie miał pojęcia, co go napadło, dlaczego nagle zachciało mu się
uczestniczyć w życiu tej kobiety. Wiedział, że będzie tego żałował, ale było
już za późno, żeby się wycofać.
– Dzięki. – Alayna była mu szczerze wdzięczna. – Zaraz ją od ciebie
zabiorę.
Wstała, podeszła do kuchenki i wzięła rondelek. Przyniosła go do
stołu. Chodziła, szurając nogami. Jak staruszka. Ziewnęła.
– Przepraszam – mruknęła.
– Mnie to nie przeszkadza. – Jack wzruszył ramionami. – Zresztą nie
ma się czemu dziwić.
Patrzył, jak nakłada owsiankę do talerzy, jak idzie do zlewu i wstawia
do niego rondelek. Wszystko to robiła powoli, ociężale, jakby jej kończyny
ważyły po sto kilogramów każda.
– Już mogę ją wziąć – powiedziała, podchodząc do Jacka.
– Teraz niech trochę powrzeszczy do mojego ucha. – Ułożył sobie
dziewczynkę na lewym ramieniu, jak najdalej od Alayny. – Zjedz spokojnie
śniadanie.
Usiadła na krześle. Oparła się łokciami o blat stołu, podparła rękami
głowę. Mieszała owsiankę, ale nie miała siły podnieść łyżki do ust.
– Nie miałam pojęcia, że dziecko może tak długo płakać.
– To z pewnością ma płuca nie do zdarcia.
Alayna usiłowała się uśmiechnąć, ale nawet to wymagało zbyt wiele
wysiłku. Patrzyła, jak Jack zajada owsiankę. Od czasu do czasu delikatnie
poklepywał Meggie po pleckach.
– Świetnie ci to idzie. – Alayna była zaskoczona, że Jack tak dobrze
radzi sobie z niemowlęciem.
RS
112
Zamarł. Chwilę trwało, zanim się pozbierał. Na pewno dobrze sobie
radził, bo robił to odruchowo. Nie chciał myśleć o tym, skąd ma te odruchy.
– Każdy głupi to potrafi – mruknął.
– Chodziło mi o to, że rzadko widuje się mężczyzn, którzy tak
swobodnie obchodzą się z niemowlęciem. Zwłaszcza płaczącym.
Jack przestał jeść. Położył sobie Meggie na kolanach.
Rozcierał jej plecki, poklepując od czasu do czasu. Mała czknęła,
odetchnęła głęboko i ucichła.
– Jak tyś to zrobił? – zdziwiła się Alayna.
Jack patrzył na swoją dłoń, na plecki Meggie i myślał o tym, jak
kiedyś w taki sam sposób poradził sobie z innym niemowlęciem.
– Mój syn często miewał kolki – powiedział tak cicho, że Alayna
ledwo go usłyszała.
– Ty masz syna?
– Miałem. Zginął w wypadku samochodowym. Pół roku temu.
Wreszcie zrozumiała, dlaczego oczy Jacka były puste, dlaczego tak
bardzo starał się unikać Billy'ego i Molly.
– Tak mi przykro – westchnęła.
Jack wziął dziecko w ramiona, wstał i nie patrząc na Alaynę, podał jej
małą Meggie.
– Wracam do pracy – oświadczył. Odwrócił się i szybko wyszedł z
kuchni.
Alayna zapięła pieluszkę, wciągnęła różowe śpioszki na chude nóżki
Meggie.
– Teraz jesteś suchutka. – Uśmiechnęła się do maleństwa.
Meggie miała znacznie lepszy humor. Przynajmniej nie płakała.
Podśpiewując, Alayna podeszła do okna.
RS
113
Przed otwartymi na oścież wrotami stodoły stały dwa kozły. Na nich
leżały frontowe drzwi Domu nad Stawem. Jack polerował je szlifierką. Stara
farba pryskała spod tarczy na wszystkie strony. Na chwilę przerwał pracę,
otarł pot z czoła i sprawdził, czy powierzchnia drewna jest dostatecznie
gładka.
Alayna westchnęła. Przypomniała sobie, jak ta sama dłoń głaskała jej
ciało. Była szeroka, silna, stwardniała od pracy, a jednocześnie delikatna.
Bardzo delikatna.
Odeszła od okna. Usiadła w bujanym fotelu, przytuliła do siebie
Meggie. Myślała o Jacku.
A więc miał syna, myślała. To wszystko wyjaśnia. Pustkę w oczach,
obojętność, niechęć do Billy'ego i Molly. Teraz rozumiem, dlaczego wtedy
w chatce zapytał mnie, jak mogę pozwolić na to, żeby zabrano mi dzieci.
Już wiedziała, że nie pytał z ciekawości, tylko z potrzeby serca. On nie
mógł się pogodzić z utratą syna i chciał wiedzieć, jak inni sobie z tym radzą.
Alayna uśmiechnęła się do niemowlęcia. Meggie wpatrywała się w nią
błękitnymi jak wiosenne niebo oczkami. Alayna dotknęła opuszkiem palca
kącika ust maleństwa. Dziewczynka odwróciła główkę w stronę palca,
rozchyliła usteczka jak pisklę oczekujące na kolejną muchę.
– A ty nikogo nie obchodzisz, nikogo serce nie boli z twojego powodu,
– Pokręciła głową i westchnęła. – Tego naprawdę nie potrafię zrozumieć.
Wzięła ze stolika butelkę i podała ją Meggie. Dziecko przyssało się do
smoczka, jakby od dwóch dni nic nie jadło.
Alayna kołysała się w fotelu, patrzyła na Meggie i myślała o
niesprawiedliwości tego świata. Nie mogła pojąć, dlaczego tak głupio go
urządzono. Dlaczego ludzie, którzy nie chcą mieć dzieci, mnożą się jak
RS
114
króliki, a ci, którzy oddaliby wszystko, żeby mieć choć jedno dziecko, mieć
ich nie mogą?
– Dlaczego? – westchnęła. – Dlaczego na to pozwalasz, dobry Boże?
Nie otrzymała odpowiedzi, ale też nie spodziewała się, że ktoś jej
odpowie.
Znów pomyślała o Jacku. Dostrzegła pewne podobieństwo jego losów
do swojej sytuacji. Jack miał syna i go stracił. Alayna nigdy nie miała dzieci,
ale czuła się tak, jakby pochowała kilkoro. Jack stracił kawałek serca na
jakiejś szosie. Ona – w gabinecie lekarza, który bez ogródek powiedział jej,
że jest bezpłodna.
Jednak Alayna znalazła sposób na podarowanie dziecku miłości, Jack
natomiast zamknął swoje serce na kłódkę i nie chciał już niczego czuć.
Nie, nie, to nieprawda, pomyślała. Może tak było, kiedy tu przyjechał,
ale teraz wszystko się zmieniło. Widziałam uczucie w jego oczach, gdy
oddawał Molly misia i kiedy ona go pocałowała. A jak wspaniale radzi sobie
z Billym! Rodzony ojciec nie mógłby być lepszym wzorem dla tego
chłopca. I ma tyle cierpliwości. A przecież twierdził, że go nie lubi.
Po raz pierwszy w życiu Alayna poczuła, że jej techniki pomagania
ludziom w trudnych sytuacjach na nic się tu nie zdadzą. Billy, Molly, a
nawet mała Meggie pomogli Jackowi wrócić do życia. Bez trudu dokonali
tego, w co najlepszy psycholog musiałby włożyć kilka lat pracy.
Billy pomagał Jackowi osadzić drzwi we framudze. Jack osadził je na
zawiasach i stukał młotkiem, żeby zawiasy dokładnie się dopasowały. Billy
miał tylko trzymać drzwi. Ale trzymać mocno takie ciężkie drzwi, chociaż
już wsparte na zawiasach, to także ciężka praca. Zwłaszcza dla małego,
chudego chłopczyka.
– Całkiem nieźle sobie radzisz – pochwalił go Jack.
RS
115
– Tobie to wszystko lepiej wychodzi! – Chłopiec spuścił nos na
kwintę. – Wystarczy że raz uderzysz gwóźdź, a ja muszę zrobić to co
najmniej cztery razy.
– Ale ja jestem większy. I mam większą wprawę. Billy się
rozchmurzył.
– No to co teraz robimy? – zapytał.
– Sprawdzimy, czy umiesz malować.
– Pewnie, że umiem – pochwalił się Billy. – W szkole bez przerwy coś
malujemy.
– Wobec tego nie będę ci musiał tłumaczyć, na czym to polega.
– A co będziemy malować? – dopytywał się Billy, podskakując wokół
Jacka jak piłeczka.
– Altankę.
– Altankę? Tę, która jest nad stawem?
– A co? Nie masz ochoty?
– Jasne, że mam. Ścigamy się?
Wystartował, zanim Jack zdążył się odezwać.
Jack zawahał się tylko na ułamek sekundy. Dogonił Billy'ego, złapał
go, wsadził sobie pod pachę i dalej biegł.
Billy piszczał, śmiał się, wierzgał nogami. Był w siódmym niebie.
RS
116
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Strasznie gorąco.
– Gorąco – zgodził się Jack. Zanurzył pędzel w farbie, wyprostował się
i zabrał do malowanie następnej kolumny.
– Założę się, że w wodzie jest chłodniej.
Jack zerknął na Billy'ego. Chłopiec patrzył pożądliwie na wodę. Farba
z pędzla kapała na trawę.
– Na pewno. – Jack uśmiechnął się pod nosem. – Jak chcesz, możesz
sobie zrobić przerwę. Zasłużyłeś na odpoczynek.
– Mogę popływać? – Oczy chłopca rozbłysły.
– A umiesz?
– Jasne. – Billy pokazał w uśmiechu wszystkie zęby.
– No to leć. Tylko nie w ubraniu. Żebyś potem miał się w co przebrać.
Zanim skończył mówić, Billy już siedział na trawie. Zdejmował buty i
skarpety w takim pośpiechu, jakby od tego zależało jego życie. Koszulkę i
spodnie zdjął w biegu. W samych majteczkach pognał na pomost.
Jack śmiał się, patrząc, jak bardzo chłopiec się spieszy.
– Zobacz! – wołał Billy.
Stał na skraju pomostu i machał ręką. Jack też mu pomachał.
Chłopiec wziął głęboki oddech, złapał się za nos i wskoczył do wody.
Plasnął brzuchem w jej taflę. Z całą pewnością nie był to najpiękniejszy
skok.
Jack pokręcił głową. Przypomniał sobie, jak razem z bratem urządzali
sobie zawody w skakaniu z chlapaniem. Chodziło o to, kto bardziej
nachlapie. Zwykle wygrywał Travis. Był potężniejszy i bardziej odważny.
Pływał jak ryba, polował jak tygrys i miał stalowe nerwy.
RS
117
Ciekawe, jak sobie radzi z naszą firmą, pomyślał Jack. Nie
powinienem był zostawiać go samego.
Zaraz jednak przestał o tym myśleć. Popatrzył na staw. Fale zamilkły i
tafla wody znów była gładka jak lustro.
Jack pomyślał, że Billy powinien już wypłynąć na powierzchnię.
Zrobił krok w stronę brzegu, potem następny. Za chwilę biegł jak szalony.
W biegu zdarł z siebie koszulę, zrzucił buty. Skoczył w to samo miejsce, w
którym zniknął Billy. Zanurkował. Niewiele widział w mulistej wodzie.
Zaczynało mu brakować powietrza. Musiał natychmiast znaleźć
chłopca. Poczuł, że coś otarło się o jego nogę. Zrobił gwałtowny zwrot. To
był Billy!
Jack chwycił chłopca, odbił się od dna i wypłynął na powierzchnię.
Billy był blady jak śmierć, oczy miał zamknięte, z ust ciekła mu woda.
– Nie waż mi się umierać, Billy – groził chłopcu, bo sam panicznie się
bał. – Tylko nie umieraj!
Jack siedział przy łóżku. Wpatrywał się w monitor, do którego
podłączono śpiącego chłopczyka. Alayna nie rozumiała, jak on może
wytrzymać tyle godzin. Przesiedział przy Billym całą noc.
– Jack – powiedziała cicho.
Nawet się nie poruszył, więc do niego podeszła. Położyła mu dłoń na
ramieniu.
– Jack – powtórzyła.
Wreszcie się odwrócił. Spojrzał na nią niezbyt przytomnie. Wstał.
– Rozmawiałaś z lekarzem? – zapytał.
– Rozmawiałam. – Serce jej się ścisnęło na widok jego zmęczonej
twarzy. – Wydobrzeje. Badanie nie wykazało żadnych zmian w mózgu.
Jack opuścił głowę. Westchnął z ulgą.
RS
118
– Bogu niech będą dzięki – mruknął.
– Może byś poszedł do domu i trochę się przespał. Ja zostanę z Billym.
– Nie ma mowy! – Znów usiadł na krześle. Jak wartownik, któremu
pod żadnym pozorem nie wolno opuścić posterunku.
– Ale...
– Nie! – Nie dał jej dojść do słowa. – Chcę przy nim być, kiedy się
obudzi.
Alayna mogłaby się z nim sprzeczać, prosić, żeby jednak poszedł do
domu, ale wiedziała, że to nic nie da. Jack nie odejdzie od Billy'ego, dopóki
chłopiec się nie obudzi i on sam mu nie powie, że na pewno wyzdrowieje.
Uważał, że to on jest winien, bo odpowiada za wypadek i nikt ani nic nie
zdołałoby go przekonać, że jest inaczej.
Mogła jedynie spróbować go pocieszyć. Ostrożnie dotknęła ramienia
Jacka. Zadrżał. Nakrył dłoń Alayny swoją potężną ręką.
– Gdyby coś mu się stało... Gdyby on... Ja...
W jego głosie było tyle bezdennej rozpaczy, że Alaynie chciało się
płakać. Nie miała zamiaru dopuścić do tego, żeby powiedział to, co chciał
powiedzieć. Objęła go za szyję, przytuliła się do jego pleców.
– To nie twoja wina, Jack.
– Nie powinienem był mu pozwolić na kąpiel w stawie.
– Przecież nie wiedziałeś, że Billy nie umie pływać.
– Ale...
Alayna przykucnęła przy nim, wzięła go za rękę.
– Nie chodzi tylko o Billy'ego, prawda? – zapytała. Jack skulił się,
jakby dostał cios w żołądek.
– Mam rację? – Mocniej ścisnęła jego dłoń. – To ma jakiś związek z
twoim synem?
RS
119
Jack wyszarpnął rękę z uścisku Alayny i zerwał się z krzesła.
– Tylko mi nie próbuj grzebać w głowie, doktorku –ostrzegł, patrząc
na nią z góry. – Tam nie ma nic ciekawego.
– Jack. – Alayna wstała, wyciągnęła do niego rękę. Cofnął się,
podniósł ręce do góry, chcąc uniknąć jej dotknięcia. Odwrócił się na pięcie i
szybko podszedł do okna.
Alayna patrzyła na jego pochylone plecy. Tak bardzo chciała mu
pomóc. Albo przynajmniej go pocieszyć. Ale jak miała to zrobić, skoro on
nie chciał ani pomocy, ani pociechy?
– To był mój tydzień opieki nad Joshem.
Alayna własnym uszom nie wierzyła. Nie spodziewała się, że się do
niej odezwie. Bała się poruszyć, żeby go nie spłoszyć.
– Dopiero co skończył cztery lata. Razem z matką wybierali się za
miasto. Miałem go odwieźć do jej domu w piątek po południu. Kiedy tam
jechaliśmy, dostałem wiadomość z biura. Akurat byliśmy niedaleko, więc
pomyślałem sobie, że wpadnę tam i sprawdzę, o co chodzi. Josh uwielbiał
chodzić ze mną do biura.
W szybie odbijała się twarz Jacka. Uśmiechał się.
– Zasiadał przy mojej desce kreślarskiej i rysował. Bardzo lubił
budować zamki z cegieł. – Jack oparł dłonie o szybę. – Poprosiłem
sekretarkę, żeby zadzwoniła do Susie i uprzedziła ją, że się spóźnimy. Susie
dostała szału. W kilka minut przyjechała do mojego biura. Wrzeszczała na
mnie, krzyczała, że jestem złym ojcem i że byłem jeszcze gorszym mężem,
a mój obecny postępek jest najlepszym dowodem na to, ze nie można na
mnie polegać w żadnej sprawie.
Zamilkł na chwilę. Alayna myślała, że już nic więcej nie powie, ale się
pomyliła.
RS
120
– Josh się rozpłakał – ciągnął Jack. – Zawsze płakał, kiedyśmy się
kłócili. Ale tym razem jego łzy wprawiły Susie w jeszcze większą złość.
Złapała go za rękę i wyprowadziła z biura. Wtedy po raz ostatni widziałem
swojego syna żywego. W niecałą godzinę później oboje zginęli w wypadku
samochodowym.
– To nie była twoja wina, Jack.
– Wiem. – Wciąż patrzył w okno. – To znaczy rozumem. Ale serce
mówi mi co innego. Gdybym nie pojechał do biura, tylko zawiózł Josha
prosto do matki, to może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może nie
byłoby ich na drodze akurat wtedy, kiedy kierowca osiemnastokołowej
ciężarówki stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w samochód Susie.
Alayna była doświadczonym psychologiem. Wielokrotnie udało jej się
pomóc cierpiącym psychiczne męki ludziom. Powinna bez trudu znaleźć
słowa pocieszenia. Tym razem jednak nie zdołała nic wymyślić.
Wiedziała, dlaczego. Kochała Jacka. Nie miała pojęcia, jak to się stało
i kiedy jej sympatia dla niego przerodziła się w miłość. Tak się po prostu
stało i już. Kochała go, więc przestała być obiektywna. Dlatego nie umiała
zaproponować mu nic innego, jak tylko pocieszenie.
Zresztą wydawało się, że Jack nawet tego od niej nie przyjmie.
Podeszła do niego. Zauważył to, bo się odsunął. Nie chciał, żeby go
dotykała.
– Wracaj do domu – powiedział, nie odrywając wzroku od okna. –
Molly i Meggie cię potrzebują. Ja zostanę z Billym. Daję ci słowo honoru,
że tym razem naprawdę nic mu się nie stanie.
Alaynie łzy zakręciły się w oczach.
Kocham cię, Jack, pomyślała. Wszyscy cię kochamy.
Nie odważyła się powiedzieć tego głośno.
RS
121
– Jack?
Natychmiast się obudził.
Billy leżał w łóżku. Oczy miał szeroko otwarte. Monitor, który w nocy
bez przerwy wydawał jakieś dźwięki, teraz milczał jak zaklęty. Widocznie
pielęgniarka go wyłączyła.
Jack nie mógł sobie wybaczyć, że zasnął, zamiast pilnować Billy'ego.
– Wszystko w porządku – powiedział, podchodząc do łóżka. Odgarnął
Billy'emu włosy z czoła. – Nic się nie bój. Wyzdrowiejesz.
– Bardzo jesteś na mnie zły? – Chłopiec był bliski płaczu.
Jackowi serce omal nie pękło. Usiadł na łóżku i przytulił małego do
siebie.
– Wcale nie jestem na ciebie zły, synku.
– Ale ja cię okłamałem. Powiedziałem, że umiem pływać, a nie
umiem.
– Poszedłeś na dno jak kamień. – Jack się roześmiał. Był szczęśliwy,
że chłopiec doszedł do siebie. Przynajmniej to jedno nie ulegało
wątpliwości. Bardziej się martwił o to, że skłamał, niż o własne zdrowie.
– Wiem! – Billy przytulił się do Jacka. – Bardzo się bałem.
Próbowałem jakoś wrócić na powierzchnię, ale tam było ciemno. Chyba się
zgubiłem.
– Pewnie tak. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
Drzwi się otworzyły i do sali weszła Alayna. Uśmiechnęła się, widząc
Billy'ego w objęciach Jacka.
– Obudziłeś się wreszcie – powiedziała czule.
– No. – Billy był bardzo zakłopotany.
– Ktoś chciał się z tobą zobaczyć. – Alayna odsunęła się i zza jej
spódnicy wynurzyła się wystraszona Molly ze swoim nieodłącznym misiem.
RS
122
– Wszystko w porządku, Molly – zapewnił ją Billy pełnym powagi
głosem. – Nie bój się. Nie umarłem. W ogóle nic mi się nie stało.
Molly podbiegła do łóżka, wdrapała się na nie i usiadła obok Billy'ego.
– Ja już się wcale nie boję – szepnęła mu do ucha. – Ani trochę! Weź
misia. – Podała mu zabawkę. – Nie będziesz się niczego bał w tym szpitalu.
Jack bardzo się wzruszył. Nie wiedział, czy dlatego, że Molly znów
chciała obdarować potrzebującego swym bezcennym misiem, czy może
dlatego, że przestała się bać.
Alayna także miała oczy pełne łez. Stała przy łóżku i patrzyła na tę
swoją pozbieraną po całym świecie rodzinę.
Jack nie należał do tej rodziny. Przede wszystkim dlatego, że nie
chciał. Puścił Billy'ego i wstał.
– Pojadę do domu – oznajmił. – Mam jeszcze sporo pracy.
– Nie idź! – zawołał Billy.
– Teraz Alayna z tobą zostanie. – Jack szybko pocałował go w czoło. –
Zadzwoń po mnie, gdybyś czegoś potrzebowała – powiedział, przechodząc
obok Alayny.
Pracował jak szalony. Ledwie skończył jedną robotę, już się brał do
następnej. Miał do spełnienia zadanie – musiał wyremontować dom i uciec z
Rancza Złamanego Serca tak daleko, jak to tylko możliwe.
W ogóle nie powinienem się był podejmować tej roboty, myślał,
układając podłogę w łazience. Nie należało nigdzie zbaczać, tylko trzymać
się białej linii na drodze.
Odbijał deski z kominka i przeklinał własną głupotę. A kiedy
zeskrobywał z okien starą farbę, modlił się, by udało mu się zdążyć, zanim
znów zmieni postanowienie.
RS
123
Bo przecież od początku postanowił sobie, że nie przywiąże się ani do
Alayny, ani do dzieci. A jednak udało im się niepostrzeżenie zawładnąć jego
sercem.
Sądził, że umarł razem ze swoim synem na tamtej szosie ponad pół
roku temu. Na pewno umarło wtedy jego serce. Przynajmniej tak się
Jackowi zdawało. Teraz okazało się, że serce też jeszcze bije. Wciąż
potrafiło odczuwać ból i kochać.
Jack nie pragnął nikogo kochać. Nie chciał już nigdy więcej odczuwać
bólu. I nie mógł pozwolić na to, żeby ktoś cierpiał z jego powodu.
W nocy, gdy Alayna i dzieci mocno spali, Jack wykradał się z chatki,
szedł do stodoły i doprowadzał do porządku stary stół. Chciał podarować
Alaynie ten stół, który tak wiele dla niej znaczył.
Nic innego dać jej nie mógł. Po prostu dlatego, że nic innego nie
posiadał.
– Wyjeżdża.
– Kto? Jack? – spytała Mandy, spoglądając na Alaynę. Skinęła głową.
Mandy położyła sobie Meggie na ramieniu i podeszła do Alayny.
Przez okno kuchni było widać, jak Jack wrzuca jakieś graty na
skrzynię swojej furgonetki.
– Moim zdaniem, on się nie pakuje, tylko robi porządki – powiedziała
Mandy.
– Właśnie o to mi chodzi. – Alayna odwróciła się od okna. Nie miała
siły patrzeć na Jacka. – Pracuje bez przerwy od świtu do nocy. Nawet na
obiady przestał przychodzić.
– Powiedział ci, że wyjeżdża?
– Nic nie mówił. Ale ja czuję, że chce wyjechać.
RS
124
– To dorosły mężczyzna i może zrobić, co zechce. Gdyby chciał
wyjechać, to już by go tu nie było.
– Nie znasz go. – Alayna energicznie pokręciła głową.
– Kiedy zaczynał pracę, obiecał mi, że nie wyjedzie, dopóki nie
skończy remontu. Dlatego właśnie tak ciężko pracuje. Chce jak najszybciej
skończyć, żeby wreszcie móc wyjechać.
Do kuchni weszła Merideth.
– Niech teraz ktoś inny zajmie się Billym – powiedziała.
Opadła na krzesło jak zmęczona życiem staruszka. – Ja jestem
wykończona!
– Ja pójdę – zaofiarowała się Alayna.
– Ty zostaniesz – zatrzymała ją Mandy. – Włączę Billy'emu jakiś film
na wideo, położę Meggie do łóżeczka i zaraz wracam. Musimy się naradzić.
A ty – zwróciła się do Merideth – przygotujesz nam dzbanek margarity. I
zadzwońcie po Sam. Ona czasami miewa całkiem niezłe pomysły.
Jack wśliznął się do domu. Słyszał dolatujące z kuchni głosy.
A więc kobiety nadal tam urzędowały. Trochę późno jak na zwykłe
plotki. Zegar w holu wskazywał dziesiątą. Zwykle o tej porze Alayna już
była w łóżku.
Właściwie co mnie to obchodzi, pomyślał, wzruszywszy ramionami.
Podziwiał McCloudówny za to, że tak ofiarnie sobie nawzajem
pomagały. Kiedy Billy był w szpitalu, wszystkie trzy kuzynki na zmianę
zajmowały się Molly i Meggie. Alayna mogła spokojnie zostać przy Billym.
Teraz codziennie przyjeżdżały, żeby w czymś pomóc. A kiedy taki żywy
chłopiec jak Billy przez cały tydzień nie może wstawać z łóżka, to i cztery
dorosłe osoby nie mają za dużo pracy.
RS
125
Jack cichutko wszedł na górę. Rano miał wyjechać, ale najpierw
musiał się pożegnać z dziećmi.
Zaczął od Meggie. Wszedł do tego samego pokoju, który jeszcze
niedawno urządzał razem z Alayną. Pochylił się nad łóżeczkiem, położył
dłoń na chudych pleckach Meggie. Czuł pod palcami bicie maleńkiego
serduszka.
Dziewczynka poruszyła się i przekręciła lekko główkę.
W świetle nocnej lampki zobaczył jej drobną twarzyczkę. Delikatnie
pocałował różowy policzek.
– Do widzenia, Meggie – szepnął. – Śpij dobrze i duża rośnij.
Z worka, który ze sobą przyniósł, wyjął drewnianego pajacyka.
Posadził go na stoliku i szybko wyszedł z pokoju.
Molly spała na boku, z bródką opartą na ukochanym misiu. Jack
pogłaskał ją po policzku.
Śliczna dziewczynka, pomyślał. I taka dzielna. Tyle nocy przesiedziała
samotnie. Za jedynego towarzysza i opiekuna miała tylko tego biednego
misia.
Przypomniał sobie, jak Molly przysłała mu tego swojego obrońcę,
żeby i jego bronił w trudnych chwilach. I przypomniał sobie, jak go
pocałowała, kiedy rano oddał jej misia. Przypomniał sobie, jak się do niego
przytuliła, jak chudymi łapkami objęła go za szyję.
Wyjął z worka wysokie krzesełko dla misia, takie samo, w jakich
sadza się niemowlęta. Postawił je obok łóżka Molly.
– Żebyś zawsze była bezpieczna – szepnął, całując jasną główkę
dziewczynki. – Żebyś już nigdy nie musiała się bać.
RS
126
Szybko odwrócił się i wyszedł z pokoju. Bał się, że jeśli jeszcze raz
spojrzy na śpiącą Molly, to się rozpłacze. A przecież obiecał sobie, że nie
będzie płakał.
Zatrzymał się przed drzwiami pokoju Billy'ego. Wiedział, że to
pożegnanie będzie dla niego najtrudniejsze.
Ostrożnie otworzył drzwi, na palcach wszedł do pokoju i pochylił się
nad łóżkiem.
Billy zerwał się jak oparzony. Zderzyli się głowami.
– O rany! – Jack masował obite czoło. – Z czego ty masz tę głowę? Z
kamienia?
– Nie z kamienia, tylko z rozumu – odparł z godnością Billy.
Jack się roześmiał. Usiadł obok Billy'ego na łóżku.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytał.
– Ja nigdy nie śpię. No, prawie nigdy – poprawił się zaraz.
Zauważył worek, który Jack miał ze sobą. Wychylił się z łóżka.
– Co tam masz? – zapytał.
– Coś, co kupiłem w mieście.
– Dla mnie? – zapytał z nadzieją w głosie Billy.
Wychylił się jeszcze bardziej. Byłby spadł, ale Jack złapał go za
kołnierz piżamy i wciągnął z powrotem na łóżko.
– Jasne, że dla ciebie.
– A co to?
– Sam zobacz. – Jack podał chłopcu worek.
– O rany! – jęknął Billy, wetknąwszy głowę do worka.
– Ekstra!
Wyjął z worka głowę i zaraz wsadził tam rękę. Wyciągnął prezent,
który podniósł do góry.
RS
127
– Prawdziwy pas z narzędziami! – Aż dech mu zaparło z wrażenia. –
To naprawdę dla mnie?
Jack skinął głową. Bał się, że nie zapanuje nad głosem. Nie chciał,
żeby Billy wiedział, jaki jest wzruszony.
– Ekstra! – Billy stanął na łóżku, owinął sobie pas wokół bioder.
Uśmiechnął się od ucha do ucha. – Dzięki, Jack.
– Wyciągnął do niego rękę.
Jack przybił piątkę.
– A teraz kładź się, bo jak Alayna nas przyłapie, to obedrze każdego ze
skóry. I mnie, i ciebie.
– Nie będzie się wściekać – zapewnił Billy, ale na wszelki wypadek się
położył. Oczywiście ani myślał zdejmować z siebie pasa. – Umówiliśmy się,
że mogę nie spać, pod warunkiem, że nie wyjdę z łóżka. A ja przecież
jestem w łóżku, no nie?
– Ale ja nie jestem, więc pewnie tylko mnie obedrze ze skóry. – Jack
się roześmiał.
Zwichrzył Billy'emu i tak już potarganą czuprynę, przykrył go kocem.
Zgasił nocną lampkę i już miał wyjść, ale Billy go zatrzymał.
– Jack?
– Tak?
– Czy ty wyjeżdżasz?
– Tak, Billy. Wyjeżdżam.
– Dlaczego?
– Skończyłem robotę. – Jack wzruszył ramionami.
– Alayna na pewno pozwoliłaby ci zostać. Musisz ją tylko poprosić.
– Wiem, ale na mnie już czas. Muszę jechać.
– Wrócisz kiedyś do nas?
RS
128
Jackowi zdawało się, że chłopiec powstrzymuje łzy.
– Nie wiem, Billy.
– Już nas nie lubisz?
To było trudne pytanie. A jeszcze trudniej było na nie odpowiedzieć.
– Lubię, ale... Po prostu przyszła pora, żebym wyjechał.
Jack pochylił się nad chłopcem i wyciągnął rękę. Billy też wyciągnął
dłoń, ale tym razem nie przybił piątki. Wyskoczył z łóżka jak sprężynka,
zarzucił Jackowi ręce na szyję i mocno się do niego przytulił.
– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – szlochał. – Chcę, żebyś został z nami.
Jack omal się nie rozpłakał. Mocno tulił do siebie Billy'ego. Bał się, że
tym razem serce naprawdę mu pęknie.
Ostrożnie położył chłopczyka z powrotem do łóżka, zdjął z szyi
czepiające się go ręce. Pogłaskał Billy'ego po głowie.
– Przykro mi, ale nie mogę zostać, synku – szepnął. – Naprawdę nie
mogę.
Odwrócił się, podszedł do drzwi. Zatrzymał się z ręką na klamce.
– Tylko uważaj na siebie – przykazał.
– Tak jest – chlipnął Billy.
– I opiekuj się Alayną i dziewczynkami. Dobrze?
– Dobrze.
– Cześć, Billy – szepnął Jack, wychodząc z pokoju.
– Cześć, Jack – odpowiedział również szeptem chłopczyk.
RS
129
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jack otworzył oczy. Nie wiedział, co go obudziło. Po chwili
zorientował się, że nie jest sam. Ktoś wszedł do chatki.
Nasłuchiwał. Zastanawiał się, czy zdąży wyciągnąć spod łóżka butelkę
whisky. Mógł jej użyć jako maczugi.
Za plecami usłyszał ciche kroki. Przeklął w myślach swój idiotyczny
zwyczaj spania plecami do drzwi. Teraz już wiedział na pewno, że gdyby
przyszło do walki, będzie musiał polegać na własnych rękach. Było za
późno, żeby sięgnąć po butelkę.
Poczuł, że materac się ugina. Odwrócił się z wrzaskiem. Zwinięta
pięść gotowa była do ciosu. Udało mu się zatrzymać pięść centymetr od
zarysu aż nadto znajomej twarzy.
– Alayna?
– T...tak – wyjąkała zaskoczona tym niespodziewanym powitaniem. –
To ja.
– Co ci przyszło do głowy, żeby tak się podkradać do śpiącego faceta?
– burknął Jack, opuszczając pięść. – Przecież mogłem ci złamać nos.
– Ale nie złamałeś – zauważyła i wsunęła się pod koc. Wpadająca
przez okno poświata księżyca pozwoliła mu zobaczyć jej twarz.
Niedokładnie, ale zauważył, że się uśmiechnęła.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał.
– Mam zamiar cię uwieść. – Przysunęła się bliżej. Położyła dłoń na
nagim udzie Jacka.
– Upiłaś się? – Jack odsunął się od niej.
Alayna się roześmiała. Usiadła, odrzuciła włosy na plecy.
– Jeszcze niedawno ja ciebie o to pytałam.
RS
130
– Pamiętam – mruknął. – Ale ja wtedy nie byłem pijany.
– Ja teraz też nie jestem pijana.
– Na pewno? – Przyglądał jej się uważnie. W słabym blasku księżyca
niewiele mógł dojrzeć.
– Na pewno. Wypiłam tylko dwie margarity.
– Dwie margarity... – Jack pokiwał głową. – Teraz już wiem, coście
robiły w kuchni niemal do północy. Piłyście margaritę.
– I rozmawiałyśmy.
– Już pojechały?
– Merideth i Mandy pojechały, ale Sam została.
– W Domu nad Stawem?
– No.
– Dlaczego?
– Bo wyciągnęła najkrótszą słomkę.
– Nie o to mi chodzi. – Jack westchnął. – Po co Sam została w twoim
domu?
– Przecież nie mogłam zostawić dzieci samych.
Jack poczuł się, jakby skierowano na niego światła reflektorów, a na
widowni siedziały trzy kobiety bardzo ciekawe tego, jak on się spisze.
– Twoje kuzynki wiedzą, że przyszłaś mnie uwieść?
Miał nadzieję, że może źle ją zrozumiał. Jeszcze bardziej się bał, że
zrozumiał ją aż za dobrze.
– To ich pomysł. – Alayna wzruszyła ramionami.
Jack jęknął. Ukrył twarz w dłoniach. To było znacznie gorsze, niż się
spodziewał.
– Nie podoba ci się ten pomysł? – zdziwiła się Alayna. – Mnie się od
razu spodobał.
RS
131
– Ciekawe, co ci się w nim tak bardzo spodobało.
Alayna wyskoczyła z łóżka, rozłożyła ręce i zakręciła się jak
baletnica.
– Jak to: co? Przecież nie mogłam cię zaprosić do siebie. W domu jest
troje niewinnych dzieci, a dwoje z nich potrafi chodzić. A nawet biegać i w
ogóle... – Zatrzymała się, machnęła ręką. – No, a samych też nie mogłam ich
zostawić. To było idealne rozwiązanie.
Jack pożałował, że nie została w łóżku. Gdyby nadal tam była, może
by nie zauważył, że znów ma na sobie ten niebieski szlafrok, który tak
doskonale pasuje do koloru jej oczu. Ten sam, w którym widział ją
pierwszego dnia. I na pewno nie zobaczyłby w rozchylonych połach
szlafroka jej długich nóg.
Alayna stała na środku pokoju, a blask księżyca padał wprost na
dekolt. Dokładnie widać było jej ponętny biust. Miała łzy w oczach.
– Chciałam się z tobą kochać, zanim wyjedziesz, tylko nie wiedziałam,
jak to zrobić i...
– Jak to: zanim wyjadę? – przerwał jej Jack. – Wiedziałaś, że
wyjeżdżam?
Alayna skinęła głową.
– Miałem ci to powiedzieć rano – westchnął.
– Nie musisz mi niczego tłumaczyć. Ja...
– Chodź! – Znacząco poklepał swój materac.
Z ociąganiem zbliżyła się do łóżka. Jack wyciągnął ręce i posadził ją
obok siebie.
– Właśnie że powinienem się wytłumaczyć – mówił. –Już wcześniej
powinienem był ci to powiedzieć, ale jakoś nie mogłem. Muszę jechać,
Alayno. Najwyższy czas.
RS
132
– Wiem – szepnęła.
– Nie sądzę. – Jack gorączkowo szukał właściwych słów. – Nie
chciałem się w nic angażować. Sądziłem, że potrafię zrobić, co mam do
zrobienia, nie przejmując się tym, co się dzieje dookoła. Niestety, nie udało
mi się. Wiesz o tym, prawda?
Alayna skinęła głową. Łzy toczyły się po jej ślicznych policzkach.
Jack udał, że tego nie widzi.
– Billy, Molly, nawet Meggie... – Uścisnął dłoń Alayny. – To potem
bardzo boli. A ja już nie mogę. Nie chcę, żeby mnie jeszcze kiedyś tak
bolało.
– Wiem. – Alayna pogłaskała go po policzku. Nawet nie próbowała
ocierać łez. – Wiem i rozumiem. Naprawdę!
– Nie chodzi tylko o dzieci. – Jack przytulił policzek do jej dłoni. – Ty
też nie jesteś mi obojętna.
Alayna na dobre się rozpłakała.
– Zasługujesz na mężczyznę, który stanie się członkiem twojej
rodziny. Ja nie mogę. Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Naprawdę. Nie chcę
mieć już dzieci.
– Nic nie mów – chlipnęła Alayna. – Chcę się z tobą kochać, Jack.
Ostatni raz.
Przytuliła się do niego.
– Zgadzasz się? – zapytała. – Będziesz się ze mną kochał?
– Będę. – Skopał koc, przyciągnął Alaynę do siebie i położył ją na
łóżku. – Będę się z tobą kochał i mam nadzieję, że Bóg mi to wybaczy.
Alayna westchnęła, zamknęła oczy. Postanowiła sobie zapamiętać
ciepło jego ust, dotyk jego dłoni, ich siłę i delikatność.
RS
133
Jack nie odezwał się do niej ani słowem. Tylko spojrzeniem i
dotykiem mówił, jak bardzo jest mu droga. To wyznanie było w każdym
jego dotknięciu, w każdym ruchu, w każdym pocałunku. Alayna nigdy nie
czuła się bardziej kochana.
Rozchylił jej szlafrok.
– Jesteś taka piękna – szepnął, kładąc dłoń na płaskim brzuchu Alayny.
– Żałuję, że nie mogę dać ci dziecka. Twojego własnego. Żeby nikt nigdy
nie mógł ci go zabrać.
Alaynie znów zachciało się płakać. Ale tym razem nie z żalu za
dzieckiem, którego mieć nie może, ale ze szczęścia. Tak, była szczęśliwa. A
więc Jackowi zależało na niej do tego stopnia, że chciał spełnić jej
największe marzenie.
– Kocham cię – szepnęła. – Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham.
Jack zdrętwiał.
– Nie bój się – poprosiła. – To wcale nie znaczy, że ty też musisz mnie
kochać.
Odetchnął. Był jej wdzięczny za to, że potrafiła go zrozumieć, potrafiła
zaakceptować jego ograniczenia. Nie potępiała go, nie miała do niego żalu.
Prawdziwy anioł!
Czule pocałował ją w czoło.
– Zostań ze mną do rana – poprosił.
Jack obudził się przed wschodem słońca. Wyciągnął rękę, chcąc
przytulić Alaynę. Gest ten nie wydał mu się niczym nadzwyczajnym. Jakby
robił to od zawsze.
Alayny nie było. Otworzył oczy. Jęknął, gdy się okazało, że naprawdę
nigdzie jej nie ma. A więc odeszła.
On także miał odejść. Najlepiej zaraz.
RS
134
Sprawdził, czy naczepa kempingowa, którą poprzedniej nocy doczepił
do furgonetki, jest dobrze zabezpieczona. Jeszcze raz popatrzył na Dom nad
Stawem. Zacisnął zęby, wsiadł do samochodu i włączył silnik.
Gdy tylko wyjechał na drogę, wcisnął do podłogi pedał gazu. Uciekał.
Nie spuszczał oczu z białej linii dzielącej szosę na dwie połowy.
Obiecał sobie pojechać tam, dokąd go ta linia zaprowadzi. I za żadne skarby
nie oglądać się za siebie.
Alayna wyszła na ganek i spojrzała w niebo. Postanowiła, że to będzie
cudowny dzień.
Wiedziała, że Jack wyjechał. Nie musiała patrzeć na chatkę, żeby to
wiedzieć. Na wszelki wypadek jednak sprawdziła. Furgonetki nie było.
Naczepa kempingowa także zniknęła.
Nie będę się smucić, przyrzekła sobie. Zostawił mi tyle cudownych
wspomnień. To i tak więcej, niż mogłam się spodziewać.
Już chciała wrócić do domu, kiedy zauważyła na trawniku coś, czego
tam być nie powinno. Serce podeszło jej do gardła. Tuż pod gankiem stał
stary drewniany stół. Dębowy blat lśnił w promieniach wschodzącego
słońca.
Alayna podeszła do niego powoli, jakby się bała, że może go spłoszyć.
Dotknęła dłonią wypolerowanego drewna. Poczuła ciepło dłoni Jacka,
czułość, z jaką potraktował ten zwyczajny mebel.
Łzy pociekły jej po twarzy. Wcale się ich nie wstydziła. Wiedziała, że
Jack zrobił to dla niej. Zrobił to, ponieważ zorientował się, jak wiele znaczy
dla niej ten wielki, stary stół.
Ciekawe, ile ja dla niego znaczę, pomyślała.
RS
135
Jack jechał bez przerwy. Oczy go piekły, ręce bolały, ale się nie
zatrzymał. Dopiero kiedy wskazówka poziomu paliwa niebezpiecznie
zbliżyła się do zera, podjechał do stacji benzynowej.
Wysiadł z samochodu, przeciągnął się, roztarł obolałe dłonie.
Przesiedział za kierownicą co najmniej pięć godzin.
Wsunął do automatu kartę kredytową, wybrał kod i zdjął wąż z
dystrybutora. Pogwizdując, włożył końcówkę do wlewu paliwa, nacisnął
dźwignię.
Oparł się plecami o furgonetkę i rozejrzał się. Trafił na zwyczajną
stację benzynową, taką samą jak setki innych, na których się zatrzymywał w
ciągu swej sześciomiesięcznej wędrówki.
Znów uciekał. Tym razem...
Postanowił sobie, że nie będzie myślał o Domu nad Stawem ani o jego
mieszkańcach. Postanowił...
Odskoczył, kiedy poczuł, że furgonetka się poruszyła. Patrzył na nią,
czekając, czy poruszy się jeszcze raz. Bał się, czy aby nie postradał
zmysłów.
Omal się nie roześmiał. Oczywiście, że postradał zmysły. Jakiś czas
temu. Serce zresztą też stracił.
Wydało mu się, że samochód poruszył się jeszcze raz. Zatrzymał
wypływ benzyny, zamocował wąż z powrotem na dystrybutorze. Na palcach
obszedł auto dookoła. Przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi
naczepy kempingowej. Otworzył je gwałtownie, chcąc zaskoczyć
przeciwnika.
Na podłodze siedział Billy. Był porządnie wystraszony.
– Cześć, Jack. – Uśmiechnął się nieśmiało.
– Skąd ty się tu wziąłeś?!
RS
136
Billy wygramolił się z naczepy. Podniósł głowę i popatrzył na Jacka.
– Uciekam razem z tobą – odparł, mrużąc oczy.
– Czy Alayna wie, gdzie jesteś? – denerwował się Jack.
– Nie wie.
– A czy masz pojęcie, jak ona się teraz musi martwić? Billy opuścił
głowę. Czubkiem buta wiercił dziurę w asfaltowej nawierzchni.
– Myślę, że bardzo się martwi – mruknął.
– Odwiozę cię do domu. – Jack wziął chłopca za ramię.
– Ale najpierw do niej zadzwonimy. Powiesz jej, że nic ci się nie stało
i że jesteś ze mną.
– Nie, Jack! Błagam! – Billy zaparł się jak osioł. – Ja chcę jechać z
tobą.
– Nigdzie ze mną nie pojedziesz! Jasne? Wrócisz do Alayny i basta. A
teraz chodź. Musimy do niej zadzwonić.
Nie czekając na chłopca, odwrócił się i energicznym krokiem poszedł
do budki telefonicznej. Billy pobiegł za nim.
– Nie, Jack! Proszę! – Chwycił go za koszulę i pociągnął. – Ja nie chcę
tam wracać. Chcę zostać z tobą.
Jack zatrzymał się, popatrzył na chłopczyka. Oczy Billy'ego były pełne
łez.
– Będę grzeczny. Obiecuję! – błagał. – Mogę z tobą pracować, tak
samo jak pracowałem u Alayny. Ja umiem ciężko pracować. Przekonasz się.
I wcale dużo nie jem. Nie wydasz wiele na jedzenie. Proszę cię!
Jack westchnął ciężko. Przykucnął obok Billy'ego.
– Twój dom jest u Alayny – tłumaczył. – Ja nie mam domu. Nie mogę
cię ze sobą zabrać.
RS
137
– Ja wcale nie potrzebuję domu – zapewnił go Billy. –Mogę spać z
tobą w kempingu. Tam jest dużo miejsca.
– Alayna będzie za tobą tęskniła.
– Nie będzie! – Chłopczyk zwiesił głowę. – No, może trochę. Ale na
pewno niedługo. Mnie nikt nie chce. Nawet mama i tata mnie nie chcieli. I
tamci ludzie, u których przedtem mieszkałem, też mnie nie chcieli.
Potrzymali mnie trochę u siebie, a potem oddali. Nikogo nie obchodzi, co
się ze mną stanie. – Na asfalt spadły dwie ogromne łzy.
Jack zacisnął zęby. Przytulił Billy'ego. Posadził go sobie na kolanie.
– Mnie obchodzi – powiedział drżącym z emocji głosem. –I Alaynę też
obchodzi.
– N–no to m–mnie za–zabierz ze sobą – łkał Billy. – Proszę! Jack
znów poczuł, że ma serce. Bolało. Ale przecież nie
mógł odwrócić się od tego dziecka, które tak bardzo go potrzebowało.
Nie wiedział, ile kawałków serca musi jeszcze zostawić na drodze,
żeby już naprawdę nic w piersi nie zostało. Nie miał pojęcia, jak zdoła
przeżyć jeszcze jedno pożegnanie z Billym, ani jak długo będzie musiał
uciekać, zanim zrozumie, że nie można uciec od żalu. On zawsze jest gdzieś
blisko i dopada, jak tylko człowiek się na chwilę zatrzyma.
Jak to się stało, że opuściłem Alaynę, pomyślał. Przecież nie zdołam
przeżyć ani dnia bez jej pięknej twarzy, bez serdecznego uśmiechu, bez
czułego dotyku. Potrzebuję jej. Chcę. Kocham Alaynę!
Z Billym na ręku wstał i wrócił do samochodu. Usadził chłopca w
kabinie, przypiął go pasem. Billy patrzył na niego pełnymi łez oczami.
– Dokąd idziesz? – zapytał, kiedy Jack chciał zamknąć drzwi.
– Zadzwonię do Alayny. – Jack zwichrzył włosy na głowie Billy'ego. –
Powiem jej, że wracamy do domu.
RS
138
– My? – zapytał zdumiony Billy. – To znaczy, że ty też wracasz do
domu?
– Jeśli Alayna mnie przyjmie.
– Ekstra! – Billy wierzgał nogami z radości. – Na pewno cię przyjmie!
Na pewno!
Alayna nerwowo przechadzała się po kuchni. Co chwila wyglądał
przez okno.
– Już powinni tu być! – Niecierpliwie spojrzała na stary zegar.
– Nie wiesz, jak to jest z dziećmi? Jack pewnie co chwila musi stawać,
bo Billy albo jest głodny, albo chce mu się siusiu – pocieszała ją Mandy.
– Nie wiem, jak to jest z dziećmi. – Alayna się roześmiała. – Dopiero
się uczę. Ciężko mi to idzie. Och, Mandy! – Złapała się za głowę. – Co to
będzie, jeśli się okaże, że Billy już nie chce być ze mną? Chybabym nie
przeżyła, gdybym musiała go teraz oddać.
Mandy podeszła do Alayny, objęła ją i przytuliła.
– Rodzicielstwo to koszmarne zajęcie – powiedziała. –I nigdy nie
wiadomo, kiedy się skończy. Na przykład: Jack. Miał syna i stracił go na
długo przed tym, zanim był gotów do jego odejścia. Mój Jaime ma
siedemnaście lat i też już się wyrywa na wolność. Chciałby, żebyśmy mu
pozwolili wyjechać – westchnęła. – A ja wciąż nie jestem na to gotowa.
Pragnę, żeby jeszcze trochę z nami został.
Obie z Alayną wyszły na ganek.
– Zresztą chyba nigdy nie będę gotowa – ciągnęła Mandy.
– To jest jak przekleństwo. Ciężko pracujesz, żeby nauczyć dziecko
niezależności, a potem, kiedy staje się niezależne, płaczesz, bo cię opuszcza
i rusza własną drogą. Dzieci trzeba kochać, dopóki z nami są. To najlepsze i
chyba jedyne rozwiązanie.
RS
139
Na trawniku przed domem Jaime bawił się z Molly w berka. Jesse
siedział na ganku i kołysał Meggie. Kapeluszem zasłaniał jej twarzyczkę
przed palącymi promieniami słońca.
– Jaime! Jesse! – zawołała do nich Mandy. – Pakujcie dzieciaki do
samochodu. Wracamy do domu.
Jaime chwycił Molly na ręce, posadził ją sobie na barana i pobiegł do
auta. Jesse majestatycznie podążył za nimi. Tak zręcznie manewrował
kapeluszem, że ani jeden promień słońca nie padł na główkę śpiącego
niemowlęcia.
– Zapewniam cię, że warto się pomęczyć. – Mandy uśmiechnęła się do
Alayny. – Zresztą wkrótce sama się przekonasz.
Alayna usłyszała warkot silnika. Podbiegła do okna, podniosła firankę
i przykleiła nos do szyby. Dwa maleńkie światełka przebijające ciemność
nocy rosły w oczach.
Kiedy wyszła na ganek, Jack właśnie zatrzymał samochód. Wyłączył
światła, zgasił silnik. Wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwiczki auta.
Popatrzył na nią. Alayna usiłowała dojrzeć jego twarz. Miała nadzieję
z miny Jacka wywnioskować, co ją jeszcze czeka.
Nie zdążyła, bo obszedł samochód, otworzył drzwiczki od strony
pasażera i wsunął głowę do kabiny. Po chwili wychylił się stamtąd, niosąc
na rękach Billy'ego.
Alayna podbiegła do nich.
– Czy coś mu się stało? – zawołała i położyła dłoń na zgiętym kolanie
chłopca.
– Nic. Zasnął. Musiał nie spać całą noc, żeby trafić na moment, kiedy
będzie się mógł dostać do naczepy.
RS
140
– Bogu dzięki! – westchnęła z ulgą Alayna. Pobiegła przodem, żeby
otworzyć Jackowi drzwi domu. Poszła za nim na górę do pokoju Billy'ego.
Pomogła
Jackowi rozebrać chłopca i położyć go do łóżka. Potem oboje stali
przy nim z założonymi rękami i patrzyli na śpiące dziecko. Jakby się bali, że
gdyby uwolnili ręce, to one mogłyby się przypadkiem zetknąć.
Alayna pierwsza zdobyła się na odwagę. Położyła dłoń na ramieniu
Jacka.
– Dziękuję, że mi go przywiozłeś – szepnęła. – Bardzo się o niego
martwiłam.
Objął ją i poprowadził do wyjścia.
– Wyobrażam sobie – mruknął.
Schodzili ze schodów objęci wpół. Alayna miała wielką ochotę błagać
Jacka, żeby jednak został, ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić.
Musiała być silna. Dla jego dobra.
Zmusiła się do uśmiechu. Wolała nie przeciągać pożegnania. Ani jej,
ani Jackowi nie wyszłoby to na zdrowie.
– Naprawdę bardzo ci jestem wdzięczna za przywiezienie Billy'ego –
powiedziała raz jeszcze.
Jack zdjął czapkę. Miął ją w rękach, jakby już nie dosyć była pomięta.
– To żaden kłopot – mruknął. Spojrzał na pomiętą czapkę. Staranie
wygładził wszystkie zagniecenia. –Wczoraj wyznałaś mi coś, o czym przez
cały czas nie mogę zapomnieć. Wyznałaś, że mnie kochasz.
Alayna poczuła, że gorący rumieniec zabarwia jej policzki.
– To prawda. Powiedziałam, że cię kocham i że ty nie masz obowiązku
odwzajemniać tego uczucia...
– Jeszcze nie skończyłem. – Jack usiłował zachować powagę.
RS
141
– Ach, tak. Przepraszam! – Alayna bardzo się zawstydziła. – Wobec
tego kontynuuj. Co takiego powiedziałam, że nie możesz o tym zapomnieć?
– Powiedziałaś, że ja nie muszę ci tego mówić.
– Tak właśnie uważam. Ty naprawdę nie musisz mi tego mówić.
Można żywić uczucia do jakiegoś człowieka, ale ten człowiek nie musi tych
uczuć odwzajemniać.
Jack potrząsnął głową, jakby chciał coś z niej zrzucić.
– Niezły popis – pochwalił. – Tego cię nauczyli w tej twojej szkole na
Wschodnim Wybrzeżu?
– Nie rozumiem.
– Tych wszystkich mądrości o człowieku i jego uczuciach. Jeśli tak, to
będziesz mi to musiała powiedzieć jeszcze raz, ale tym razem po ludzku, bo
przedtem nic nie zrozumiałem.
– Dobrze – zgodziła się Alayna. – Mogę powtórzyć tak, żeby każdy
głupi zrozumiał. Chodzi o to, że ja mogę kochać ciebie, ale ty nie musisz się
czuć zobowiązany, żeby kochać mnie.
– Ale ja tak się czuję.
– No więc dobrze! Wobec tego może byśmy... – zamilkła w pół
zdania. Oczy zrobiły jej się wielkie jak talerze. – Coś ty powiedział?
– Powiedziałem, ze się czuję zobowiązany.
– Powtórz to?
– Czuję się zobowiązany cię kochać. A mówiąc po ludzku, po prostu
cię kocham.
– Naprawdę? – Alayna patrzyła na niego oniemiała.
Jedną ręką zakryła sobie usta, drugą chwyciła się za brzuch.
– Będziesz wymiotować? – zaniepokoił się Jack. – Jeśli tak, to
przyniosę ci jakąś miskę.
RS
142
Alayna roześmiała się, choć było to bardziej podobne do szlochu,
aniżeli do śmiechu. Otarła wierzchem dłoni łzy, które już spłynęły jej na
policzki.
– Nie mam zamiaru wymiotować. Ja tylko... jestem całkiem
zaskoczona. To wszystko. Och, Jack! Ja...
Nie zauważyła, jak to się stało, że znalazła się w jego ramionach, nie
wiedziała, kiedy zaczęli się całować.
– Alayno, Alayno – powtarzał Jack. Tulił ją do siebie, grzał się
ciepłem jej cudownego ciała. – Ja już nie chcę dłużej uciekać.
– Nie musisz. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Naprawdę nie musisz.
Teraz tu będzie twój dom.
Jack zamknął oczy. Wtulił twarz w jej włosy. Modlił się, żeby to
okazało się aż takie proste.
– Boję się, Alayno. Boję się, że wszystko zepsuję – szepnął i odsunął
się, żeby móc patrzeć jej w oczy. – Chciałbym się z tobą ożenić, zostać
ojcem Billy'ego, Molly i Meggie, ale bardzo się boję. Boję się, że nie
będziesz ze mnie zadowolona, bo w jakiś sposób zawiodę i ciebie, i dzieci.
– Jasne, że nie będę z ciebie zadowolona. – Alayna ujęła jego twarz w
obie dłonie. – I ty ze mnie też nie będziesz zadowolony. I dzieci też nie raz i
nie dwa nas zawiodą. Takie jest życie. Ale jeśli będziemy się kochać, to
nasza miłość pozwoli nam przetrwać najgorsze burze.
Jack westchnął, przytulił ją do siebie, całował złote włosy.
– Kocham cię, Alayno. Tak bardzo cię kocham, że to aż boli.
– Ja ciebie też bardzo kocham – szepnęła i przytuliła się do niego.
Jack ją od siebie odsunął. Przykucnął, żeby mieć twarz dokładnie na
wysokości jej twarzy. Koniecznie musiał ją widzieć. Musiał patrzeć prosto
w jej błękitne oczy. Już się nie bał, że w nich utonie. Uwielbiał tak się topić.
RS
143
– Chcę mieć dziecko – oświadczył. – Z tobą – dodał, żeby nie miała
żadnych wątpliwości. – Chcę, żebyśmy mieli dziecko. Nasze własne.
Alayna pobladła. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Jack nie miał
pojęcia, dlaczego. Czyżby powiedział coś złego?
– Ja nie mogę mieć dzieci – szepnęła tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
Pewnie nawet by nie zrozumiał, gdyby nie to, że patrzył na jej usta. –
Mówiłam ci o tym.
– A ja myślałem... Zresztą, nieważne. – Znów ją do siebie przytulił.
Ale Alayna była sztywna, jakby połknęła kij od szczotki. Nie zarzuciła
mu rąk na szyję, nie przytuliła się, jak to ona potrafi.
Zrozumiał, że palnął głupstwo. Puścił ją, ale nie całkiem. Ujął ją za
ręce.
– To nie ma znaczenia – zapewnił ją z głębi serca.
– Owszem, ma. – Alayna zwiesiła głowę. – Jeśli nie teraz, to potem
będzie miało. Jesteś młody i zdrowy. Możesz mieć tyle dzieci, ile tylko
zechcesz. Ale nie ze mną.
Jack puścił jedną jej rękę. Drugą wolał przytrzymać. Bał się, żeby mu
Alayna nie uciekła. Uniósł jej głowę do góry. Chciał, żeby spojrzała mu
prosto w oczy. Bez tego mogłaby mu nie uwierzyć.
– To nie ma żadnego znaczenia – powtórzył z mocą. –Nie ma
znaczenia teraz i potem też nigdy nie będzie go miało. Mam ciebie i nic
więcej mi do szczęścia nie trzeba. Jeśli zechcesz przyjąć pod swój dach
więcej dzieci, to ja się na to zgadzam. Będę je kochał tak samo jak ty.
Wszystkie. I bardzo się będę cieszył, jeśli zechcesz kilkoro z nich
adoptować. Wychowamy je najlepiej, jak potrafimy.
RS
144
Znów ją do siebie przytulił. Nie mógł znieść malującej się w jej
spojrzeniu rozpaczy. Delikatnie głaskał ją po plecach. Tak bardzo chciał,
żeby mu uwierzyła i zaufała.
– A o naszym dziecku powiedziałem tylko dlatego, że wiem, jak
bardzo tego pragniesz – wytłumaczył się ze swojej gafy. Bo przecież tak
było naprawdę. Naprawdę chciał spełnić jej wielkie marzenie. – Uwierz mi,
Alayno. Jestem szczęśliwy, że mogę mieć to, co mam. Daję ci najświętsze
słowo honoru.
Poczuł, że Alayna powoli się odpręża. Powoli, bardzo powoli
podniosła ręce i przytuliła się do niego. Już po chwili ściskała go tak mocno,
że omal się nie udusił.
– Ty nigdy nie cofasz danego słowa, prawda? – dopytywała się
podekscytowana jak mała dziewczynka.
– Nigdy nie cofam danego słowa – potwierdził Jack. –Możesz polegać
na moim słowie co najmniej tak samo jak na umowie spisanej u notariusza.
– I dajesz mi słowo, że pozwolisz mi przyjąć tyle dzieci, ile tylko
zechcę?
– Tak jest. Daję ci na to moje słowo.
– I będziemy mogli kilkoro adoptować? Oczywiście, jeśli będzie taka
możliwość.
– Tak jest! – Jack śmiał się z całego serca. – Adoptujemy tyle dzieci,
ile tylko zechcesz.
– Wobec tego pobierzmy się.
– Doskonały pomysł. – Jack chwycił ją wpół i podniósł do góry.
– Czy mogę być pierwszym dzieckiem, które adoptujecie?
Jack zamarł, postawił Alaynę na podłodze i spojrzał w górę. U szczytu
schodów siedział Billy. Pomiędzy słupkami balustrady dyndały jego nogi.
RS
145
– To zależy. – Jack przyglądał się chłopcu, jakby się namyślał i
zastanawiał, czy będzie miał z niego jakiś pożytek.
– Od czego? – zapytał Billy.
– Od tego, jak szybko potrafisz wrócić do łóżka.
Billy w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi. Zniknął, zanim Jack
zdążył dokończyć zdanie.
– Już lecę! – krzyczał w biegu. – Zaraz będę w łóżku!
Jack roześmiał się. Przytulił Alaynę do siebie.
– Naprawdę chcesz, żeby w tym domu było więcej takich dzieci? –
zapytał i głową wskazał schody, na których przed chwilą siedział mały
urwis.
– Jasne! – Alayna też się śmiała. – Chciałabym, żeby były dokładnie
takie same jak Billy.
RS