1
2
Robert Anthony Salvatore
Przemiany
Tom III
~ Król Duchów ~
Tłumaczenie: Ellifaiinn
Korekta: gryfonium
3
PRELUDIUM
Smok wydał z siebie niski ryk i zacisnął szpony, przypadając do ziemi
w obronnej postawie. Nie miał oczu. Utracił je przez wspaniałe światło
emanujące ze zniszczonego artefaktu, lecz jego smocze zmysły wynagradzały
to w zupełności.
Ktoś był w jego komnacie – Hephaestus nie miał co do tego żadnych
wątpliwości – lecz bestia nic nie mogła usłyszeć, ani wywęszyć.
- Więc? – spytał smok swym dudniącym głosem, w uszach bestii
brzmiącym jak szept, który jednak rozbrzmiewał echem wśród kamiennych
ścian górskiej jaskini. – Przyszedłeś, by stanąć ze mną twarzą w twarz?
A może po to, by się ukrywać?
- Jestem tuż przed tobą, smoku
– zabrzmiała odpowiedź – nie w formie
dźwięku, lecz wprost w umyśle jaszczura.
Hephaestus przechylił swoją wspaniałą rogatą głowę wobec
telepatycznego wtargnięcia i ryknął.
- Nie pamiętasz mnie? Zniszczyłeś mnie, smoku, razem z Kryształowym
Reliktem.
- Twoje tajemnicze gierki nie robią na mnie wrażenia, drowie!
- Nie drowie.
To zatrzymało Hephaestusa, a oczodoły, niegdyś – wcale nie tak dawno
– mieszczące jego wypalone oczy rozszerzyły się.
- Illithid! – ryknął smok i wypuścił swój morderczy, ognisty oddech
w miejsce, gdzie niegdyś zgładził łupieżcę umysłów, jego towarzysza drowa
oraz Kryształowy Relikt. Wszystko na raz.
Ogień buchał wciąż i wciąż, topiąc kamień i napełniając gorącem całe
pomieszczenie. Wiele uderzeń serca później, gdy ogień wciąż płynął,
Hephaestus usłyszał w głębi swego umysłu:
- Dziękuję.
4
Zmieszanie skradło smokowi resztę oddechu. Trwało na tyle długo, że
chłód wkradł się w powietrze wokół niego i zaczął przenikać przez czerwone
łuski. Hephaestus nie lubił zimna. Był istotą ognia, ciepła i wściekłej furii,
a mrozy szkodziły jego skrzydłom zwłaszcza, gdy opuszczał swą górską
siedzibę w zimowe miesiące.
Lecz tym razem było gorsze. Sięgało dalej niż fizyczny mróz. Całkowita
pustka próżni, zupełna nieobecność ciepła życia, ostatnie ślady Crenshinibona
uwalniające nekromantyczną moc, z której tysiąclecia temu wykuto potężny
relikt.
Lodowe macki dostały się pod smocze łuski i przeniknęły jego ciało,
wyciągając z wielkiej bestii siły życiowe. Hephaestus bronił się rycząc
i warcząc. Naprężając żylaste mięśnie, próbował wypchnąć zimno. Głęboki
wdech rozpalił wewnętrzne ognie smoka nie po to by zionąć, lecz by ich
gorącem zwalczyć chłód.
Trzask pojedynczej łuski uderzającej w kamienną podłogę zabrzmiał
w uszach smoka. Obrócił swą wielką głowę, starając się ujrzeć to nieszczęście
na własne oczy, choć naturalnie nie miał takiej możliwości.
Lecz Hephaestus mógł poczuć… rozkład.
Hephaestus czuł sięgającą ku niemu śmierć. Przenikającą go, miażdżącą
serce.
Z płuc uciekło powietrze, a z nim rozbryzg zimnego ognia. Próbował
ponownie napełnić płuca, lecz te odmówiły posłuszeństwa.
Smok szarpnął łbem naprzód, lecz w połowie ruchu jego szyja poddała
się i wspaniała rogata głowa opadła na podłogę.
Hephaestus znał jedynie ciemność wokół siebie od czasu pierwszego
zniszczenia Kryształowego Reliktu, teraz zaś poczuł to samo wewnątrz.
Mrok.
***
Dwa płomienie migotały, jakby były żywe - dwoje oczu z ognia,
z czystej energii, z czystej nienawiści.
I już samo to – ten widok! – zmieszał ślepego Hephaestusa. On widział!
Ale jak?
5
Bestia obserwowała błękitne światło, kurtynę pełzającego, trzaskającego
i skwierczącego przez całą stopioną na żużel podłogę promienia. Jasność
przecinała miejsce ostatecznego zniszczenia. To tu potężny artefakt wybuchł
dawno temu, tracąc swój fizyczny kształt i uwalniając pokłady magii
oślepiające Hephaestusa. Teraz ponownie, dokładnie tego samego dnia,
uwalniało fale morderczej nekromantycznej energii by zaatakować smoka i…?
I co zrobić? Smok przypomniał sobie zimno, odpadające łuski, potężne
uczucie śmierci i rozkładu.
Jakimś cudem mógł znowu widzieć, lecz za jaką cenę?
Hephaestus zaczerpnął głęboko powietrza, lub raczej spróbował, bo
dopiero w tym momencie smok zdał sobie sprawę z tego, że przestał
oddychać.
Nagle przerażony Hephaestus skupił się na dotkniętym kataklizmem
miejscu. Gdy dziwna kurtyna błękitnej magii przerzedziła się, bestia ujrzała
skulone postaci - niegdyś zamknięte w artefakcie, teraz tańczące wokół
resztek swego dawnego domu. Nisko pochylone, o zgarbionych plecach zjawy
– siedmiu liczy, którzy stworzyli potężny Crenshinibon – obracały się,
wyśpiewując starożytne słowa mocy dawno zapomniane w krainach Faerunu.
Przyglądając się mężczyznom z dawnych lat można było dostrzec różnice
w wyglądzie, kulturze i pozostałych detalach nawiązujących do całego
kontynentu. Lecz z daleka wyglądali jedynie na podobne, skulone, szare
istoty. Z poszarpanych ubrań wypływała szarość, podobna do mgły, tworząca
się przy każdym ruchu ich ciał. Hephaestus rozpoznał, czym byli: siłą życiową
świadomego artefaktu.
Jednak zniszczono ich w pierwszym wybuchu Kryształowego Reliktu!
Bestia nie podniosła swej wspaniałej głowy na wężowej szyi, by zionąć
na nieumarłych ogniem dla ich zguby. Obserwowała i zastanawiała się.
Zwróciła uwagę na rytm, ton śpiewu i zrozumiała desperację istot. Chcieli
wrócić do swego domu, do Crenshinibona, Kryształowego Reliktu.
Smok zaciekawiony, choć wciąż przerażony, skupił wzrok na pustym
naczyniu - na niegdyś potężnym artefakcie, który przez przypadek unicestwił
za cenę własnych oczu.
6
I zniszczył go po raz drugi. Teraz to zrozumiał. Choć nie miał o tym
pojęcia. W Kryształowym Relikcie pozostały resztki mocy. Gdy illithid
o mackowatej głowie sprowokował go, zionął ogniem ponownie atakując
Kryształowy Relikt.
Hephaestus obrócił głową. Jeszcze większa wściekłość ogarnęła istotę.
Pełne przerażenia obrzydzenie, zmieniające strach w czysty gniew.
Jego wspaniałe, pięknie błyszczące czerwone łuski w większości
odpadły i leżały porozrzucane po podłodze. Zaledwie kilka tu i tam znaczyło
przypominającą sam szkielet postać bestii - żałosne resztki majestatu i mocy,
które niegdyś sobą prezentowała. Smok uniósł skrzydło, piękne skrzydło
w dawnych czasach pozwalające Hephaestusowi szybować bez wysiłku
wysoko na wietrze rozbijającym się na północy o Śnieżne Góry.
Kości, zwisająca w strzępach skóra i nic ponadto.
Bestia, dawniej wspaniała, majestatyczna i pełna straszliwego piękna,
teraz stała się karykaturą samej siebie.
Istota, która jeszcze tego dnia rano była smokiem, została zredukowana
do… czego? Umarł? Żyje? Jak?
Hephaestus spojrzał na swoje drugie zmaltretowane skrzydło
i zrozumiał, że błękitna płaszczyzna dziwnej magicznej mocy przecięła je.
Spoglądając uważnie przez tę prawie nieprzezroczystą kurtynę, Hephaestus
zauważył drugi strumień trzaskającej energii. Intensywna, zielona fałdka
w błękitnym polu cofała się i skrzyła wewnątrz kurtyny. Tuż przy ziemi ten
widzialny łańcuch energii pętał skrzydło smoka z artefaktem, łącząc
Hephaestusa z Kryształowym Reliktem, o którym sądził, że zniszczył go
dawno temu.
- Zbudziłeś się, wielka bestio
– rzekł głos w jego głowie, głos illithida
Yharaskrika.
- Ty to zrobiłeś! – warknął Hephaestus. W jego gardle zaczął wzbierać
potężny ryk. Jednak nagle poraził go bez ostrzeżenia strumień psionicznej
energii, pozostawiając bełkoczącego i zmieszanego.
7
- Jesteś żywy
– powiedziało mu martwe stworzenie. –
Pokonałeś śmierć.
Jesteś wspanialszy niż wcześniej. A ja jestem z tobą by cię prowadzić, nauczyć
korzystać z mocy przekraczających wszelkie twoje wyobrażenie.
W wybuchu inspirowanej gniewem siły bestia z uniesioną głową
powstała na nogi, rozglądając się po jaskini. Hephaestus nie śmiał zabrać
skrzydła z magicznej zasłony, obawiając się, że znów mógłby doświadczyć
nicości. Ślizgiem przemierzył podłogę w stronę tańczących zjaw
i Kryształowego Reliktu.
Skulone, cieniste postaci nieumarłych zatrzymały się, obracając się jak
jeden mąż, żeby obserwować smoka. Cofnęły się – ze strachu czy z szacunku,
tego Hephaestus nie mógł rozstrzygnąć. Bestia zbliżyła się do reliktu,
a szponiasta przednia łapa wyciągnęła się, by delikatnie dotknąć przedmiotu.
Gdy tylko jego kościste palce zamknęły się dookoła niego nagły przymus,
przytłaczające wezwanie, zmusiło go do machnięcia łapą w górę. Roztrzaskał
Kryształowy Relikt o swoją własną czaszkę, dokładnie między ognistymi
oczyma. Nawet wykonując ten ruch Hephaestus wiedział, że zmusza go do
tego przytłaczająca siła woli Yharaskrika.
Nim Hephaestus zdążył pomścić tę zniewagę, jego gniew się ulotnił.
Smoka ogarnął zachwyt, poczucie wyzwolenia olbrzymiej mocy i niesłychanej
radości, jedności i kompletności.
Bestia cofnęła się. Skrzydło opuściło zasłonę, lecz Hephaestus nie czuł
już strachu. Jego nowoodkryte zmysły i świadomość oraz odzyskana życiowa
siła w żaden sposób nie osłabły.
Nie, nie życiowa siła, zdał sobie sprawę Hephaestus.
Wręcz odwrotnie…zdecydowanie odwrotnie.
Jesteś Królem Duchów
rzekł mu Yharaskrik.
Śmierć nie ma nad tobą
władzy. To ty władasz śmiercią.
Po długiej chwili Hephaestus przysiadł na zadzie, przyglądając się
otoczeniu i próbując cokolwiek z tego zrozumieć. Pełzające światło wspięło
się na odległą ścianę jaskini i nagle powierzchnia skały zaczęła iskrzyć niczym
tysiące maleńkich gwiazd. Przez kurtynę przeszli nieumarli licze, ustawiając
się w półkolu przed Hephaestusem. Zanosili modlitwy w swych starożytnych,
8
dawno zapomnianych językach. Swe ohydne oblicza trzymali nisko, pokornie
patrząc w podłogę.
Hephaestus zrozumiał, że mógł im rozkazywać, lecz pozwolił na
płaszczenie się i padanie przed nim na kolana. Bardziej interesował go mur
błękitnej energii przecinający jego jaskinię.
Cóż to mogło być?
- Splot Mystry – wyszeptali licze, jakby odczytując jego myśli.
Splot?
pomyślał Hephaestus. – Splot… zapada się – odpowiedział chór liczy. –
Magia… dziczeje.
Hephaestus obserwował przeklęte stwory, starając się poskładać
możliwości. Zjawy Kryształowego Reliktu były starożytnymi czarodziejami,
którzy nasycili artefakt własnymi siłami życiowymi. W samej swej istocie
Crenshinibon
promieniował
nekromanckimi
dweomerami.
Wzrok
Hephaestusa powędrował do kurtyny – widzialnej, niemal namacalnej, nici
Splotu Mystry. Znów pomyślał o ostatnich zapisanych w pamięci obrazach,
gdy wypuścił swój ognisty oddech na drowa, illithida oraz Kryształowy Relikt.
Smoczy ogień wysadził potężny artefakt i wypełnił oczy Hephaestusa
wspaniałym, oślepiającym światłem.
Następnie zimna fala pustki odebrała mu życie i sprawiła, że odpadły
mu łuski z ciała oraz mięso odeszło od kości. Czy to zaklęcie… czymkolwiek
było… zawaliło fragment Splotu Mystry?
- Nić była tutaj, zanim zionąłeś – wyjaśniły zjawy, czytając w jego
myślach i wyprowadzając go z błędu.
- Sprowadzona przez pierwsze ognie, które strzaskały relikt – rzekł
Hephaestus.
- Nie –
odpowiedział Yharaskrik w umyśle smoka. –
Nić uwolniła
nekromancję ze strzaskanego reliktu, jeszcze raz dając mi świadomość oraz
ożywiając zjawy w ich obecnym stanie.
- A ty zaatakowałeś mnie we śnie –
oskarżył Hephaestus.
- Jestem winny
– przyznał illithid. –
Ty zniszczyłeś mnie w tym dawno
minionym czasie, ja wróciłem, by się odpłacić.
- Zniszczę cię znowu! – obiecał Hephaestus.
9
- Nie możesz, gdyż nie ma czego niszczyć. Jestem bezcielesną myślą,
świadomością bez substancji. I szukam domu.
Zanim Hephaestus zdał sobie sprawę, czym było to stwierdzenie –
jawną groźbą – kolejna fala psionicznej energii, znacznie bardziej natarczywej
i przytłaczającej, wypełniła brzękiem i trzaskiem zakłóceń każdy zakątek jego
mózgu, każdą jego myśl, każdą odrobinę rozsądku. Nie potrafił nawet
przypomnieć sobie własnego imienia, nie mówiąc już o jakiejkolwiek reakcji
na napaść. Potężny umysł nieumarłego illithida sukcesywnie pokonywał drogę
w jego podświadomości, przejmując kolejne umysłowe włókienka tworzące
psychikę smoka.
Potem, jakby wielka ciemność nagle zniknęła, Hephaestus zrozumiał –
wszystko.
Coś ty zrobił?
zapytał telepatycznie illithida. Lecz odpowiedź była tam,
czekała na niego, w jego własnych myślach.
Hephaestus już nigdy nie musiał o nic pytać Yharaskrika. Byłoby to jak
zadawanie pytań samemu sobie.
Hephaestus stał się Yharaskrikiem, a Yharaskrik Hephaestusem.
I obaj byli Crenshinibonem, Królem Duchów.
Wspaniały intelekt Hephaestusa rozważał rzeczywistość jego obecnego
stanu oraz entuzjazm siedmiu liczy. Jego myśli rozbiegły się i wreszcie znów
uporządkowały, dając mu pewność. Nić błękitnego ognia – pomijając sposób,
w jaki tu się znalazła - przywiązała go do Crenshinibona i pozostałości jego
nekromanckich mocy. To były szczątki jego mocy lecz wciąż potężne, z czego
zdał sobie sprawę czując w czaszce pulsowanie Kryształowego Reliktu. Wtopił
się w to miejsce, a nekromantyczna energia przeniknęła pozostałości cielesnej
powłoki Hephaestusa.
Więc powstał. Nie przez wskrzeszenie, lecz w nieumarłości.
Zjawy skłoniły się przed nim, a on zrozumiał ich myśli i zamiary tak
samo jasno, jak one rozumiały jego. Ich jedynym celem była służba.
Hephaestus zrozumiał, że jest świadomym łącznikiem między krainami
żywych i umarłych.
10
Błękitny ogień spełzł z odległej ściany i wytrawił podłogę. Przeszedł
tam, gdzie leżał Kryształowy Relikt oraz ponad skrzydłem Hephaestusa.
W przeciągu kilku uderzeń serca zupełnie opuścił komorę, zostawiając miejsce
zaciemnione. Jedynie z tańczącymi pomarańczowymi ognikami oczu Liczy,
oczu Hephaestusa, oraz z delikatnym zielonym blaskiem Crenshinibona.
Po jego odejściu moc bestii nie zmalała, a licze wciąż się kłaniały.
Powstał.
Drakolicz.
11
Gdzie kończy się rozum i zaczyna magia? Gdzie kończy się rozum
i zaczyna wiara? To dwa najważniejsze pytania świadomego bytu, powiedział
mi znajomy filozof, który doszedł do kresu swych dni i z powrotem. Oto
ostateczne rozmyślanie, ostateczne poszukiwanie, ostateczna prawda o tym,
kim jesteśmy. Żyć znaczy umrzeć i wiedzieć, że tak powinno być. Zastanawiać
się, zawsze się zastanawiać.
Prawda ta jest fundamentem Duchowego Uniesienia, katedry, biblioteki,
miejsca kultu i rozumu, debaty i filozofii. Jego podwaliny stworzyła wiara
i magia, ściany skonstruowano z zachwytu i nadziei, sufit podtrzymuje rozum.
Tam Cadderly Bonaduce kroczy zamyślony i wymaga od swoich licznych
odwiedzających, pobożnych oraz uczonych, by nie unikali głębszych pytań
dotyczących egzystencji. Żeby nie zamykali się ani nie dręczyli innych
nieuzasadnionymi dogmatami.
W szerokim świecie rozpętała się zaciekła debata - zderzenie rozumu
z dogmatem. Czy nie jesteśmy niczym więcej jak tylko kaprysem bogów? Czy
może jesteśmy efektem harmonijnego procesu? Wieczni czy śmiertelni? Jeśli
to pierwsze, to jaki jest związek między tym, co pozostanie na zawsze – duszą,
a tym, co kiedyś nakarmi robaki? Jaki jest dalszy rozwój umysłu i ducha,
samoświadomości oraz – lub – utraty indywidualności w stanie jedności ze
wszystkim? Jaki jest związek między wyjaśnialnym a niewyjaśnionym i czego
jest zapowiedzią, gdy dawniejsze wzrasta kosztem późniejszego?
12
Oczywiście samo postawienie takich pytań budzi niepokojące
możliwości przed wieloma ludźmi. Innych popycha do karygodnej herezji.
Rzeczywiście, nawet Cadderly zwierzył mi się kiedyś, że życie byłoby
prostsze, gdyby mógł po prostu zaakceptować to, co istnieje tu i teraz. Nie
umknęła mi ironia jego historii. Jeden z najwybitniejszych kapłanów Deneira,
jako młody adept Cadderly pozostawał sceptyczny nawet wobec istnienia
boga, któremu służył. W istocie był niewierzącym kapłanem, lecz potężnym
boską mocą. Gdyby czcił jakiegokolwiek innego boga niż Deneir, którego
własne zasady zachęcają do badań, młody Cadderly prawdopodobnie nigdy
nie odkryłby żadnej z tych mocy pozwalającej mu uzdrawiać oraz powoływać
się na gniew swego bóstwa.
Jest teraz przekonany o wieczności oraz o możliwości trafienia do
jakiegoś deneirskiego nieba. Jednak wciąż zadaje pytania, wciąż szuka.
W Duchowym Uniesieniu wiele prawd – praw większego świata, a nawet
niebios nad nami – są odsłaniane i analizowane, poddawane badaniom.
Z pokorą i odwagą uczeni, którzy się tam gromadzą, rozjaśniają detale planu
naszej rzeczywistości. Dyskutują o wzorach wszechświata i zasadach, które
nim rządzą. I rzeczywiście dają nam pełniejsze zrozumienie Toril, jej związku
z księżycem oraz gwiazdami nad nami.
Dla niektórych właśnie takie działanie świadczy o herezji.
Niebezpiecznej eksploracji dziedzin wiedzy, które powinny pozostać domeną
wyłącznie bogów, bytów większych niż my. Co gorsza, jak wyjaśniają ci
szaleni prorocy zagłady, takie rozważania i niewskazane objaśnienia
umniejszają samych bogów i odwracają od wiary tych, którzy pragną słuchać
słowa. Jednak filozofów, jak Cadderly, większa zawiłość, większa złożoność
wszechświata tylko umacnia uczucia dla jego boga. Harmonia natury –
twierdzi – piękno uniwersalnego prawa i rozwój świadczący o doskonałości
oraz stojące za tym pojęcie nieskończoności pozwala zdać sobie sprawę
z własnej ślepoty, winy i przerażającej niewiedzy.
Dla dociekliwego umysłu Cadderly’ego obserwowanie systemu
wspierającego boskie prawa dalece przewyższa przesądy Planu Materialnego.
13
Jednak dla wielu innych, nawet takich, którzy zgadzają się
z poszukiwaniami Cadderly’ego, jest w tym niezaprzeczalnie pewien
dyskomfort.
Widzę coś odwrotnego w Catti-brie oraz jej ciągłej nauce i rozumieniu
magii. Czuje się dobrze z magią, jak mawia, gdyż ona nie może zostać
wyjaśniona. Jej siła wiary i duchowości wzrasta wraz z magiczną
sprawnością. Brać to, co leży przed tobą takim jakie jest – bez wyjaśnień, bez
przetwarzania i powielania – to esencja wiary.
Nie wiem, czy Mielikki istnieje. Nie wiem, czy którykolwiek bóg jest
rzeczywisty, lub jeśli naprawdę istnieją, to czy obchodzi ich egzystencja z dnia
na dzień jednego drowa renegata. Przykazania Mielikki – moralność, poczucie
wspólnoty i służby oraz docenianie życia – są dla mnie prawdziwe, w moim
sercu. Były tam, zanim odnalazłem Mielikki – imię, które mogę im nadać –
i pozostaną tam, nawet gdy znajdzie się niezaprzeczalny dowód, że nie
istnieje żaden byt, żadna fizyczna manifestacja tych przykazań.
Czy nasze zachowanie dyktuje strach przed karą, czy potrzeby naszych
serc? Jak dla mnie prawdą jest to drugie. Miałem nadzieję, że prawdą będzie
dla wszystkich dorosłych jednak doświadczenie mówi mi, że to nie jest częsty
przypadek. Dokonywanie czynów obliczonych na katapultowanie cię do tego
czy innego nieba będzie przejrzyste dla boga, jakiegokolwiek boga, gdyż jeśli
nasze serce nie stoi w zgodzie z twórcą tego nieba, wtedy… w czym rzecz?
Dlatego oddaję honor Cadderly’emu i poszukiwaczom, którzy odkładają
na bok niebiańskie, proste odpowiedzi i sięgają odważnie ku uczciwości
i pięknu większej harmonii.
Skoro wielu ludzi Faerunu szarpie się w swoich codziennych wysiłkach,
zmierzając do kresu swego życia, słowa płynące z Duchowego Uniesienia
wywołają znaczne wahanie, a nawet niechęć i próby sabotażu. Osobista
podróż Cadderly’ego, by odkryć kosmos w granicach jego własnego znacznego
intelektu bez wątpienia sprzyja poczuciu niepokoju, w szczególności przed
najbardziej podstawowym i przerażającym ze wszystkich pojęciem –
śmiercią.
14
Ja okazuję jedynie wsparcie mojemu kapłańskiemu przyjacielowi.
Pamiętam noce spędzone w Dolinie Lodowego Wichru, wysoko na Podejściu
Bruenora, oddalonym bardziej od tundry w dole niż, jak się zdawało, gwiazd
powyżej. Czy moje rozważania tam były choć trochę mniej heretyczne niż
prace Duchowego Uniesienia? A jeśli rezultaty uzyskane przez Cadderly’ego
i innych w jakikolwiek sposób nawiązują do tego, czego dowiedziałem się na
tym samotnym górskim szczycie? Poznaję siłę zbroi Cadderly’ego przeciw
przekleństwom obojętnych oraz krzykom o herezji ze strony mniej światłych
i bardziej dogmatycznych głupców.
Moja podróż do gwiazd, pośród gwiazd, w jedności z gwiazdami dawała
mi absolutne zadowolenie i nieokiełznaną radość - chwilę największego
spokoju, jakiego zaznałem kiedykolwiek w życiu.
A najpotężniejszy, w stanie jedności ze wszechświatem wokół mnie, ja –
Drizzt Do’Urden – stałem niczym bóg.
- Drizzt Do’Urden