Lang Rebecca Terapia doskonala M164

background image

Rebecca Lang

Terapia doskonała

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Abby Gibson, doktor medycyny, była spóźniona na

wykład szkoleniowy w Szpitalu Uniwersyteckim w Gresham
w stanie Ontario. Włosy miała mokre - dwadzieścia minut
wcześniej w szpitalnym hotelu wzięła prysznic i czarne pasma
nadal się kleiły do jej szyi.

- Dzień dobry, pani doktor. Jak zwykle się pani spieszy? -

spytał retorycznie jeden z pasażerów windy, zatrudniony w
Szpitalu Uniwersyteckim jako fizykoterapeuta. To właśnie w
Windzie pracownicy szpitala wymieniali powitania i
pozdrowienia.

- Jak się masz, Ray - odparła Abby bez tchu. -

Rzeczywiście. - Zerkając nerwowo na zegarek, upuściła dwa
ciężkie podręczniki i cały plik papierów.

- Co nagle, to po diable. - Towarzysz Abby nachylił się i

zaczął zbierać porozrzucane rzeczy.

- Dzięki. - Abby wzięła od niego książki i maszynopis. -

Co słychać?

- Jakoś leci - odparł. - Żyję z tygodnia na tydzień, jak

wszyscy.

Abby westchnęła, świadoma atmosfery napięcia wiszącej

nad szpitalem jak gradowa chmura. Była to chmura
niepewności i lęku o posady oraz etaty naukowe w czasach
cięć budżetowych.

- Słyszałeś coś może na temat nowego szefa interny? -

spytała. - Spóźniam się właśnie na jego zajęcia.

- O doktorze Continim? Rozmawiałem z nim parę razy.

Sympatyczny facet, ale trochę za młody jak na to stanowisko.
Oczywiście, jeżeli w końcu je dostanie. Przecież tutaj o każdy
etat ubiega się co najmniej dwustu pracowników. Zwłaszcza o
te najbardziej intratne.

background image

- Oczywiście. Nie mogę się spóźnić. Pierwsze wrażenie

jest zawsze bardzo ważne. - Abby przeczesała palcami
wilgotne włosy. - Pociesza mnie tylko to, że na zajęcia
przyjdzie na pewno sporo ludzi. Może Contini nie zauważy
mnie po prostu w tak dużej grupie i nawet się nie zorientuje,
że jestem spóźniona.

- Każdy normalny mężczyzna dostrzeże cię w tłumie.

Nocowałaś w hotelu?

- Tak, to był naprawdę szalony tydzień. Nie miałam czasu

wrócić do domu. A ty jesteś dzisiaj wyjątkowo miły.

Abby uśmiechnęła się ciepło, choć myślami była już gdzie

indziej. Zależało jej na tym, by wywrzeć jak najlepsze
wrażenie na nowym koledze, z którym miała zapewne
pracować w przyszłości.

Były szef interny wyjechał służbowo na dłuższy czas,

doktor Contini na razie tylko go zastępował. Jak głosiła
plotka, ordynator wybierał się jednak na emeryturę i doktor
Blake Contini miał przejąć na stałe jego obowiązki.

- Do zobaczenia, Abby. Ja już znikam - pożegnał się Ray.
- Cześć.
Abby została sarna w windzie.
Chwilę później wysiadła kilka pięter niżej, by przejść ze

wschodniego skrzydła szpitala do jego zachodniej części.
Przedtem jednak położyła na podłodze książki oraz papiery,
obok nich postawiła teczkę, a na bluzkę i spódnicę narzuciła
świeżo uprany kitel.

Ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem,

przybrawszy minę profesjonalistki, choć i tak nikt na nią na
razie nie patrzył. W podziemiach panowała wyjątkowo ponura
atmosfera, bo ciemności rozświetlały jedynie mrugające
neonówki.

Mniej więcej w połowie korytarza leżało coś, co

przypominało kształtem worek z brudną bielizną. Abby

background image

pomyślała, że w tym szpitalu brak personelu pomocniczego
stanowi niewątpliwie poważny problem.

Gdy podeszła bliżej, dostrzegła, że ów „worek z brudną

bielizną" to skulona dziwnie pod ścianą postać ubrana w
fartuch laboratoryjny i białe spodnie.

- O, do licha! - powiedziała głośno.
Miała przed sobą mężczyznę w średnim wieku o szczupłej

twarzy i przerzedzonych włosach, Był to ktoś należący
niewątpliwie do szpitalnego personelu medycznego. Rzuciła
książki i torbę na podłogę, po czym przyklękła szybko przy
nieruchomej postaci. Mężczyzna miał sine usta i na wpół
otwarte, niewidzące oczy.

- Boże! - jęknęła, rozpoznawszy doktora Willa Rylesa,

szefa radiologii.

Wyciągnęła rękę, namacała automatycznie tętnicę szyjną i,

wstrzymując oddech, poszukała pulsu. Na szczęście wyczuła
go, choć był słaby, szybki i nieregularny.

- Dzięki Bogu! - szepnęła.
Uklękła, rozpięła Rylesowi koszulę, rozluźniła krawat,

przystawiła stetoskop do piersi i wyciągnąwszy szybko
niezbędne przyrządy z torby lekarskiej, zmierzyła mu
ciśnienie. Skurczowe nie przekraczało dziewięćdziesięciu.
Wszystko wskazywało na zawał.

Abby rozejrzała się rozpaczliwie. Gdzie są ludzie, kiedy

się ich tak naprawdę potrzebuje? Utrzymujące się zbyt długo
niskie ciśnienie groziło uszkodzeniem mózgu, toteż Willa
należało natychmiast umieścić na OIOM-ie, podać mu tlen
oraz środki przeciwzakrzepowe.

Popatrzyła na żółtawosiną twarz mężczyzny i ogarnęło ją

współczucie. Will był najwyraźniej wyczerpany. Zresztą nic
dziwnego, przemknęło jej przez myśl. Tuż obok niego na
podłodze leżał telefon komórkowy i parę innych rzeczy, które
wypadły mu z kieszeni. Może próbował wzywać pomoc?

background image

Abby wystukała szybko numer nagłych wypadków.

Komórka na szczęście miała zasięg nawet w podziemiach.

- Tu Abby Gibson - powiedziała do słuchawki, gdy po

drugiej strome odezwała się pielęgniarka. - Znalazłam doktora
Willa Rylesa w zachodnim skrzydle podziemi. Choremu
trzeba natychmiast podać tlen. Proszę o dwóch sanitariuszy z
noszami

- W tej chwili - odparła pielęgniarka. - Natychmiast wyślę

lekarza, pielęgniarkę i dwóch sanitariuszy.

Na szczęście Abby była znana personelowi medycznemu,

gdyż bywała w tym szpitalu jeszcze jako studentka, a potem
stażystka.

- Dzięki. - Abby przerwała połączenie. - Doktorze Ryles!

Doktorze Ryles! - Poklepała go po twarzy delikatnie, potem
trochę mocniej. - Proszę otworzyć oczy! - Z tymi słowami
znów przyłożyła mu palce do szyi w poszukiwaniu pulsu.

Mężczyzna jęknął, podniósł powieki i popatrzył na Abby

mętnym wzrokiem,

- Proszę się nie niepokoić. Potknął się pan i przewrócił,

ale wszystko jest w porządku. Niech się pan nie rusza. Zaraz
nadejdzie pomoc.

Doktor Ryles znów jęknął cicho i przymknął oczy.
- Bardzo pana boli? - zapytała, nie odrywając palców od

jego szyi.

Biedak, pomyślała, czując dziwny ucisk w gardle. Bardzo

lubiła doktora Rylesa, który zawsze traktował ją z ogromną
kurtuazją i byt świetnym nauczycielem.

Teraz pokręcił tylko głową. Kiedy na niego patrzyła,

poczuła nagły przypływ żalu i gniewu. Słyszała, że właśnie na
jego oddziale dokonano znacznych cięć budżetowych. Nowa
technologia komputerowa umożliwiła odczytywanie zdjęć
rentgenowskich i stawianie diagnoz poza szpitalem. Decyzje o

background image

sposobach działania tej placówki podejmowali biznesmeni,
którzy często nie mieli pojęcia o podstawowych sprawach.

- Pospieszcie się, proszę, pospieszcie - szeptała do siebie,

zerkając z nadzieją w stronę wylotu korytarza.

Gdy dotarł do niej z oddali odgłos otwieranych drzwi

windy, zaczęła szybko zbierać rzeczy, które wypadły z
kieszeni lekarza. Wrzuciła je do swojej aktówki, aby się
nigdzie nie zagubiły. W odpowiednim czasie zamierzała je
oddać.

Na wezwanie Abby przybył doktor Marcus Blair, szef

intensywnej terapii, pielęgniarka oraz dwóch sanitariuszy,
którzy bez chwili zwłoki założyli pacjentowi maskę tlenową.

- Znalazłam go w tym stanie przed paroma minutami -

wyjaśniła Abby. - Puls wyczuwalny. Pacjent nie stracił
przytomności.

Oddycha.

Ciśnienie

skurczowe

dziewięćdziesiąt.

- Dobrze. Połóżmy go - nakazał Blair.
Gdy pacjent spoczął bezpiecznie na ruchomym łóżku,

doktor Blair założył mu na ramię opaskę uciskową. Już w
drodze na OIOM zamierzał pobrać pacjentowi krew, by
następnie wykonać badania na obecność enzymów, poziom
elektrolitów i hemoglobiny.

- Ktoś zatrzymał dla nas windę - powiedział Blair.
- Idziemy.
- Czy jestem jeszcze potrzebna? - spytała Abby.
- Nie, damy sobie radę. Dziękuję, pani doktor. Dobrze się

stało, że akurat pani tędy przechodziła. Przecież to prawie
Sahara - mruknął Blair.

Abby patrzyła na nich, dopóki nie zamknęły się za nimi

drzwi windy. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo
się zdenerwowała.

- No! - mruknęła i ze świstem wypuściła powietrze.
- Dzięki Bogu choć za to.

background image

Czuła się osobiście odpowiedzialna za Willa Rylesa. Była

wyczerpana, zupełnie jak po całym dniu pracy, a jednocześnie
wstrząśnięta tym smutnym spotkaniem z kimś, kogo znała
całkiem nieźle na gruncie zawodowym. A teraz ktoś inny musi
zawiadomić o zajściu rodzinę doktora Rylesa.

- Nie jest to najmilszy początek poranka - mruknęła do

siebie.

Nie było już sensu spieszyć się na sesję. I tak na pewno do

tej pory zakończono pierwszą cześć prezentacji. Zwykle
dwóch lub trzech młodych lekarzy przedstawiało interesujące
przypadki całemu wydziałowi lekarskiemu i wszystkim
innym, którzy uczestniczyli w tych spotkaniach. Czasem
oglądano nawet slajdy lub preparaty pod mikroskopem.

Może udałoby się wśliznąć niepostrzeżenie do sali, gdzie

właśnie prowadzono zajęcia? W przeciwnym wypadku
musiałaby przepraszać doktora Continiego i tłumaczyć
przyczyny swego spóźnienia.

Szczęście jej jednak nie dopisało. W chwili, gdy

wchodziła do sali, uniesiono właśnie jedną z rolet i do środka
wpadło słońce. Pokaz slajdów był niewątpliwie zakończony,
co wskazywało na to, że omówiono już pierwszy przypadek.
Pozostały jeszcze dwa lub może więcej.

Na zajęcia przyszło sporo osób - zarówno stażystów, jak i

starszych lekarzy. Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Abby,
która natychmiast ruszyła w stronę stojącego na stole ekspresu
do kawy obleganego przez sporą grupkę chętnych.

W chwilę później sączyła już kawę, nie przestając myśleć

o Willu Rylesie. Do tego czasu podano mu już na pewno
kroplówkę ze środkami przeciwzakrzepowymi. Czy Ryles
odczuje ulgę na wieść o tym, że przynajmniej przez jakiś czas
nie będzie musiał angażować się w pracę, czy też nie
przestanie myśleć o tym, co traci? Był zapewne jednym z

background image

tych, którzy stawiali sobie zadania ponad siły i nie potrafili
wypoczywać.

Wśród uczestników sesji Abby dostrzegła kilku bliższych

kolegów. Gdy ruszyła w ich stronę, ktoś położył jej nagle rękę
na ramieniu.

- Doktor Abigail Gibson? - spytał męski głos, całkowicie

wyzuty z ciepła. Pobrzmiewała w nim raczej sarkastyczna
nuta.

Gdy odwróciła głowę w stronę mówiącego, ciężkie

tomiska wysunęły się jej spod pachy. A gdy Abby opuściła
głowę, by popatrzeć na rozsypane książki, kilka kropli kawy
prysnęło na okładkę jednego z woluminów.

Myślami była w dalszym ciągu gdzie indziej, toteż

speszyła się, gdy usłyszała nagle swoje własne słowa:

- Tak, nazywam się Abigail Gibson - potwierdziła.

Zimne, inteligentne oczy nieznajomego patrzyły na nią bystro
i pytająco. Może zaskoczył go trochę ciężar książek?

Abby przełknęła nerwowo ślinę.
- Przepraszam - rzekła półgłosem.
Mężczyzna miał atrakcyjną twarz o wyrazistych, jakby

rzeźbionych rysach. Na tej twarzy nie dostrzegła jednak ani
cienia uśmiechu.

To na pewno jest doktor Contini, pomyślała i poczuła, że

brakuje jej powietrza.

- Przepraszam - powtórzyła, gdyż nic innego nie przyszło

jej do głowy. Gdy jednak pochyliła się nieco, by podnieść
książki, z filiżanki wylało się jeszcze kilka kropli kawy.

- Pani pozwoli, że ja to zrobię - rzekł doktor Contini,

wyciągając rękę.

Abby odniosła wrażenie, że w całym pomieszczeniu

zapadła cisza, a ona znalazła się w centrum uwagi zebranych.
Przez chwilę patrzyła bezmyślnie na szczupłe ręce mężczyzny
ścierające plamy z okładek.

background image

- Proszę - powiedział, wyciągając do niej książki. - Chyba

musi pani sobie kupić następną kawę.

- Dzięki. - Przez chwilę wydawało jej się, że w oczach

lekarza dostrzega błysk rozbawienia. Ich ręce spotkały się na
chwilę w gorącym uścisku.

- Oto streszczenie pierwszego przypadku, który

omawialiśmy dzisiaj podczas pani nieobecności - oznajmił
doktor Contini, wyciągając z kieszeni fartucha wydruk
komputerowy. - Zaraz przejdziemy do następnego - dodał, po
czym wsunął konspekt między kartki jednej z trzymanych
przez Abby książek i odwrócił się, by odejść.

- Proszę zaczekać - zawołała, odzyskując odrobinę

pewności siebie. - Chyba nie dosłyszałam pańskiego
nazwiska.

Wiedziała, rzecz jasna, z kim ma do czynienia, nie

zamierzała się jednak przed nim do tego przyznać.

Odwrócił się do niej z wyrazem zdumienia na twarzy,

wyciągnął rękę i odebrał jej filiżankę z resztą kawy.

- Nie życzymy sobie więcej takich wypadków, prawda? -

zapytał ironicznie.

Abby dostrzegła kątem oka, że stojący w pobliżu ludzie

nie spuszczają z nich wzroku.

- Nazywam się Blake Contini - dodał suchym tonem,

ujmując jej dłoń - i pełnię obowiązki szefa oddziała interny.

- Ach... rozumiem - wyjąkała Abby, udając zaskoczenie. -

To wszystko wyjaśnia.

- Porozmawiam z panią pod koniec zajęć. Proszę na mnie

zaczekać - zakończył, odwracając się od niej.

- Tak, panie doktorze.
Czując na sobie rozbawione spojrzenia kolegów, Abby

ponownie oblała się rumieńcem. Po sesji postanowiła
powiedzieć Continiemu parę słów prawdy. Była bardzo
ciekawa, czy ją przeprosi, kiedy się dowie o wypadku doktora

background image

Rylesa. Do tej pory nie dał jej nawet okazji ku temu, by mogła
się wytłumaczyć. Inni lekarze przymknęliby po prostu oko na
jej spóźnienie. Może nie zależy im specjalnie na szkoleniu
młodszych kolegów? - przemknęło jej przez myśl. Niektórzy z
wykładowców byli nieźli, inni przeciętni, jeszcze inni wręcz
słabi.

- O co chodzi? - Do Abby podeszła Cheryl Clinton, jej

koleżanka z pracy i przyjaciółka. - Wściekł się na ciebie za to
spóźnienie?

- Chyba tak. - Abby wzruszyła ramionami. - Co za

arogancki facet! No i nie brakuje mu tupetu! Tak przy
wszystkich...

- Ja bym nie miała nic przeciwko temu, żeby zwrócił na

mnie uwagę - szepnęła Cheryl, szukając wzrokiem nowego
lekarza.

- Ma przynajmniej mocny uścisk dłoni. - Abby próbowała

obrócić całą tę sytuację w żart - Nie cierpię takich
bezwładnych, rybich rąk. A już szczególnie u mężczyzn.
Zaraz powiem temu całemu Continiemu, co o nim myślę.

- Dzielna dziewczynka! - zaśmiała się Cheryl. - Postaw go

do pionu! Ale całkiem przystojny z niego gość, prawda? -
dodała cicho, odwracając głowę w stronę Blake'a, który
rozmawiał właśnie z innymi lekarzami.

- Mhm - mruknęła Abby, patrząc na profil Continiego.

Myślami wracała wciąż do doktora Willa Rylesa. Wiele
dałaby za to, by wiedzieć, co się z nim teraz dzieje: czy
personel poinformował już żonę o jego chorobie, czy też może
małżonka Rylesa jedzie właśnie do szpitala, szalejąca ze
strachu o życie męża.

- Bardzo mi przykro, że się spóźniłam. Coś się jednak

wydarzyło. Opowiem ci o tym później.

background image

W sali przygotowywano właśnie prezentację drugiego

przypadku. Po zakończonej dyskusji może się okazać, że
Rylesa przewieziono tymczasem na oddział kardiologiczny.

Doktor Contini popatrzył na Abby ponad głowami

kolegów, zupełnie jakby wyczuł na sobie jej wzrok.

Może on nawet nie zna Rylesa, pomyślała ze złością,

wytrzymując to spojrzenie. Nie chciała, by Contini sądził, że
się go boi. Po raz drugi w ciągu dwóch minut doznała
dziwnego wrażenia - ten mężczyzna pociągał ją seksualnie.
Otrząsnęła się jednak szybko i skupiła całą uwagę na
lekarzach prezentujących drugi przypadek.

Po zakończonych zajęciach Abby czekała na Blake'a

Continiego. Kiedy wszyscy wyszli, podszedł do drzwi i
starannie je zamknął.

- A więc - zaczął, podchodząc bliżej - dlaczego się pani

spóźniła? Zdaje się, że rozpoczęła pani drugi rok szkolenia w
zakresie medycyny rodzinnej?

- Owszem - potwierdziła, patrząc mu śmiało w oczy.
Blake Contini miał ciemne, gęste, krótko przycięte włosy,

kontrastujące z bladą cerą noszącą jedynie nikłe ślady
opalenizny. Może to pozostałość z ferii zimowych? I choć
Abby, mierząca nieco ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, nie
należała do niskich kobiet, i tak musiała podnieść głowę, by
popatrzeć Blake'owi Continiemu w oczy. Był od niej znacznie
wyższy.

- Chce pani pracować jako lekarz ogólny po ukończeniu

szkolenia? - spytał, nie czekając na odpowiedź na swoje
pierwsze pytanie.

- Oczywiście, że tak - odparła zdziwiona. - Przecież

dlatego podjęłam naukę.

- Owszem, ale wiele młodych kobiet wychodzi za mąż

wkrótce po ukończeniu studiów i w ogóle nie rozpoczyna
praktyki - oświadczył sucho.

background image

- Ja do takich nie należę - zaprotestowała, usiłując

zachować spokój, choć ton głosu lekarza zupełnie się jej nie
podobał. Przyszła na tę sesję z pozytywnym nastawieniem, a
teraz musiała przyjąć postawę obronną, co stanowiło dla niej
całkowicie nowe doświadczenie. Jednocześnie intuicja
podpowiadała jej wyraźnie, że Blake Contini uczynił tę uwagę
wyłącznie po to, by się dowiedzieć, czy nie ma przypadkiem
do czynienia z mężatką.

Nie bądź śmieszna, upomniała się w duchu. Co cię

właściwie napadło?

Zwykle nie prowadziła takich dialogów wewnętrznych.

Ten mężczyzna stanowczo za bardzo się jej podoba.

A może i jego należy zaliczyć do tego nowego gatunku

lekarzy? - pomyślała z goryczą, a przed oczami stanęła jej
znów cierpiąca twarz doktora Rylesa. Może Blake Contini
również patrzy na łudzi wyłącznie jak na przypadki
statystyczne?

- Od mieszkańców hotelu oczekuję szczególnej

punktualności, pani doktor - ciągnął. - Nawet od tych, których
interesuje głównie praktyka rodzinna. Chyba nie wymagam
zbyt wiele, prawda?

- Mhm, nie... Oczywiście, że nie. Mogę jednak

usprawiedliwić swoje spóźnienie - dodała szybko.

- Wspaniale. Ale czy pani mnie w ogóle słucha? Odnoszę

wrażenie, że jest pani myślami gdzie indziej.

Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że nie odrywa

wzroku od Abby, ale nie mógł nic na to poradzić. Ta stojąca
na wprost niego dziewczyna - czuł się bowiem tak, jakby
rozmawiał z dziewczyną, a nie z kobietą - miała gęste, ciemne,
lekko kręcone włosy rozświetlone kasztanowymi pasemkami.
Poczuł nagłe absurdalną potrzebę, by dotknąć szyi Abby i
poczuć zapach jej włosów.

background image

On sam również zdawał sobie sprawę z sarkazmu

ukrytego w głosie. Zawsze zresztą zachowywał się w ten
sposób w stosunku do inteligentnych i czarujących kobiet,
które mogłyby zagrozić spokojowi jego ducha.

Do takich właśnie kobiet należała kiedyś Kaitlin. Przed

oczami stanął mu właśnie obraz blondynki o lodowatym
spojrzeniu. Wraz z tym wyobrażeniem pojawił się również
żal...

Nie znosił siebie za ten sarkazm. Taki sposób bycia był

zupełnie obcy jego naturze, lecz stanowił wygodną formę
obrony.

Abby miała w zanadrzu kilka złośliwości, lecz w ostatniej

chwili ugryzła się w język.

- Proszę mi pozwolić wytłumaczyć - zaczęła i w kilku

słowach wyjaśniła mu, co się stało. - Jest pan tu nowy, więc
pewnie nie zna pan doktora Rylesa - dodała na zakończenie.

- Wręcz przeciwnie - odparł, wyraźnie przejęty tym, co

przed chwilą usłyszał. - Znam go świetnie. Poznałem go,
zanim jeszcze zacząłem pracować w tym szpitalu. Sprawdziła
pani, jak on się czuje?

- Oczywiście, że nie. Przecież przyszłam prosto tutaj. I od

tego czasu pan nie daje mi spokoju, przemknęło jej przez myśl

- Biedny, stary Will - mruknął Blake Contini. - A dla pani

wyjątkowo niefortunny początek dnia. - Ku zdziwieniu Abby
dotknął pocieszająco jej ramienia. - Zapewne ocaliła mu pani
życie.

- Nikogo poza mną tam nie było.
- Mogłem to przewidzieć - ciągnął. - Ryles żył ostatnio w

ciągłym stresie i prawie w ogóle nie odpoczywał.

- Był kompletnie wyczerpany. Tak bardzo mi go żal.
- Wyczerpany, tak... Nic dziwnego - odparł takim tonem,

jakby miał powody przypuszczać, że Ryles dostanie zawału.

- Co pan ma na myśli? Obawiał się pan o jego zdrowie?

background image

- Nie - odpad. - Ale on za bardzo się ostatnio denerwował.
Blake Contini znowu pożałował swego sarkazmu. Patrzyły

na niego ogromne, zielone oczy o szczerym spojrzeniu. Nie
dostrzegł w nich ani śladu wyrachowania spotykanego tak
często u innych kobiet.

Na ślicznym nosku pani doktor widniały delikatne piegi,

nadające tej uroczej twarzy urwisowaty wygląd. Abby Gibson
wyglądała niczym Huckleberry Finn w spódnicy, a Huck był
jego ulubionym bohaterem książkowym z czasów dzieciństwa.

- Co do tego przypadku... - Abby patrzyła na wydruk,

który Blake wręczył jej wcześniej. - Bardzo mi przykro z
powodu spóźnienia. Chciałabym to jakoś nadrobić.

- Ten pacjent jest w dwójce we wschodnim skrzydle, więc

może zdoła go pani dzisiaj odwiedzić. Zresztą mogę pani
pokrótce zreferować problem. Będę u niego około jedenastej,
więc może się tam spotkamy.

- Będę panu zobowiązana - odparła oficjalnie. - Praktyka

lekarza ogólnego to trudna praca, choć wy, specjaliści,
jesteście zapewne innego zdania. My musimy znać się
właściwie na wszystkim. Znać się i bez przerwy doskonalić
umiejętności.

- Nigdy nie twierdziłem, że to łatwe zajęcie - zaprzeczył.
Jeśli zdziwiły go uwagi Abby, potrafił to doskonałe ukryć.
- Postaram się dotrzeć do dwójki - rzekła sztywno Abby,

która uświadomiła sobie nagle, że są sami w sali i że ten
mężczyzna niebezpiecznie ją pociąga. - Teraz jednak oczekują
mnie w poradni rodzinnej doktora Whartona.

- Ja też się tam wybieram. Zatelefonuję do Whartona i

poproszę, żeby postarał się zwolnić panią około jedenastej -
odparł Blake. - A jeżeli pragnie pani odwiedzić Rylesa,
zadzwonię do poradni i uprzedzę, że się pani spóźni.
Moglibyśmy zajrzeć na kardiologię.

Abby skinęła głową.

background image

- Dobrze, bardzo panu dziękuję. Chciałabym wiedzieć,

jak on się czuje.

- Przepraszam za te pretensje. Nie miałem pojęcia, co się

stało.

- Nie ma za co - odparła wyniośle, dając mu wyraźnie do

zrozumienia, że nie należy wydawać pochopnych sądów.

Blake Contini był bardzo atrakcyjny i mógłby być nawet

sympatyczny, gdyby choć trochę zmienił sztywny i nieco
arogancki sposób bycia.

- Spróbuję to teraz załatwić - obiecał. - No i przede

wszystkim dowiedzieć się o Rylesa.

- Mam nadzieję, że żyje - szepnęła Abby.
- Ja również.
Gdy szedł do telefonu, patrzyła na niego z namysłem. Na

wiadomość o chorobie Rylesa zareagował znacznie
gwałtowniej, niż mogłaby oczekiwać. Była bardzo ciekawa, w
jakich okolicznościach Contini poznał Rylesa, który pracował
w tym szpitalu przynajmniej od dwudziestu pięciu lat.

Ni stąd, ni zowąd doznała nagle silnego wrażenia, że

Blake Contini odegra istotną rolę w jej życiu, i to wcale nie
wyłącznie na polu zawodowym. Uczucie to było tak
dojmujące, że przeszedł ją dreszcz. Ganiąc się w myślach za
absurdalne przypuszczenia, odwróciła się od Blake'a i
wyjrzała przez okno, by choć na chwilę przestać myśleć o jego
obecności.

W żadnym wypadku nie powinna darzyć

zainteresowaniem starszego kolegi. Poprzysięgła sobie w
duchu, że nie zaangażuje się w żaden związek, dopóki nie
ukończy studiów podyplomowych i nie otrzyma pierwszej
stałej posady. Nie starczyłoby jej zresztą czasu na romanse,
gdyż musiała zarabiać na życie i choć trochę pomóc rodzicom,
którzy wspierali ją przez te wszystkie tata, Ojciec często
żartował, że gdyby tylko pozostali pracującymi ubogimi, a nie

background image

bezrobotnymi biedakami, to już i tak nie byłoby źle. Abby nie
potrafiła zapomnieć o tym „żarcie"

Oczywiście, zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest w

typie Continiego. On wolał zapewne kobiety z wyższych sfer.
Zresztą, miał co najmniej trzydzieści parę lat, więc zdążył się
już może ożenić.

Spotkanie z nim przypomniało jej o czymś, czego nigdy

nie zaznała: o miłości i namiętności. Większość czasu Abby
poświęcała pracy, a dziś zrodziła się w niej pewność, że
doktor Contini mógłby stanowić zagrożenie dla realizacji jej
zamierzeń. O dziwo, to zagrożenie wcale jej nie przerażało...

Podeszła do drzwi, aby na niego zaczekać, choć

najchętniej wyszłaby po prostu z sali.

- Rozmawiałem z OIOM - em - oznajmił. - Ryles jest na

kardiologii. Na razie jego stan nie budzi niepokoju.

- Świetnie - szepnęła, uwolniona z poczucia

odpowiedzialności.

Zderzyli się, gdy Abby ruszyła ku drzwiom, które Blake

chciał przed nią otworzyć.

- Czy pani jest zawsze taka...?
- Niezdarna?
Szeroki uśmiech rozjaśnił jego przystojną twarz,

wymazując z mej ślady napięcia. Abby poczuła nagłe
absurdalną chęć, by pocałować go w usta.

- Tego słowa nie zamierzałem użyć - powiedział - choć

jest pewnie równie dobre jak jakiekolwiek inne. Nie
chciałbym jednak być nieuprzejmy - dodał ciszej i tak ciepło,
że poczuła, jak topnieje jej serce.

Nie bądź śmieszna, nakazała sobie w duchu.
- Takie wpadki zdarzają mi się dość często - stwierdziła

żartobliwie. - Przyjaciele często mi powtarzają, że to syndrom
roztargnionego profesora, a ja im wierzę, bo mi tak
wygodniej.

background image

- Oby mieli rację. - Popatrzył na nią poważnie.
- Na pewno mają - odparła, mijając go w drzwiach.
- Na wszelki wypadek proszę mi dać te książki - poprosił

z uśmiechem.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Oddział kardiologii był spokojny i cichy, mieścił się

bowiem w odosobnionej części szpitala, gdzie hałas był
zredukowany do minimum. Pielęgniarka siedziała na swoim
stanowisku wpatrzona w ekrany komputerów monitorujących
czterech pacjentów, za których była odpowiedzialna.

Abby rozejrzała się wokół.
- Czy jest tutaj doktor Ryles? - spytał Contini.
W odpowiedzi siostra wskazała mu boczny korytarzyk,

gdzie znajdowało się kilka izolatek.

- Sala numer trzy - odparła.
- Jak on się czuje? - spytała Abby.
- Zważywszy okoliczności, nawet nieźle. Stan stabilny.

Jest teraz u niego żona - odparła pielęgniarka. - Śpi, więc nie
chcemy, żeby mu przeszkadzać - dodała natychmiast.

- Oczywiście - odparł Contini. - Nie będziemy go budzić.
Doktor Ryles leżał na wąskim łóżku. Komputer

rejestrował każde uderzenie jego serca, puls i ciśnienie. Abby
natychmiast skierowała wzrok na ekran. To, co zobaczyła,
potwierdzało stabilny stan pacjenta. Ciśnienie było bliskie
normy, praca serca nie budziła niepokoju.

Podłączony do kroplówki i butli tlenowej, Ryles wyglądał

teraz znacznie lepiej. Jego twarz odzyskała już normalny kolor
i Abby uspokoiła się nieco. Wszystko wskazywało na to, że
pomoc przybyła na czas.

Pani Ryles, osoba mniej więcej w tym samym wieku co jej

mąż, siedziała przy łóżku. Na widok gości wstała. Na jej
twarzy widniały ślady łez, miała podpuchnięte oczy i
zaczerwienione powieki.

- Witaj, Ginny - powiedział Blake. - Przykro mi, że

spotykamy się w takich okolicznościach.

- Blake - wyszeptała pani Ryles, ginąc w wyciągniętych

ramionach lekarza. - Dzięki Bogu, że jesteś.

background image

A więc są przyjaciółmi. Abby odstąpiła o krok, z trudem

panując nad wzruszeniem. Widok łez na twarzy kobiety
zupełnie ją rozstroił. Po chwili Blake zaproponował, by wyszli
na korytarz, gdzie mogliby swobodnie porozmawiać.

- To jest doktor Gibson - powiedział Blake do Ginny.
- Właśnie ona znalazła Willa.
Pani Ryles chwyciła rękę Abby.
- Pragnę pani podziękować - rzekła drżącym głosem.
- Z tego, co wiem, mąż zasłabł w podziemiach i gdyby nie

pani... Dziękuję. Uratowała mu pani życie.

- Cieszę się, że mogłam pomóc. Ale wcale nie zrobiłam

wiele - dodała Abby. - Po prostu wezwałam pomoc.

- A to zadecydowało o dalszym rozwoju wypadków
- rzekła dobitnie Ginny. - Wszystko przez te cięcia

budżetowe. On tak strasznie się tym denerwował.

- Stres sprzyja zawałom - zgodziła się Abby, gdyż żona

Willa wyraziła po prostu głośno jej własne myśli.

- Krecia robota. A wszystko po to, żeby prywatne firmy

mogły przejąć szpitalne badania radiologiczne - wyjaśniła z
goryczą Ginny, tak jakby już od dawna pragnęła się komuś
zwierzyć.

Abby skinęła głową, Blake milczał.
- To na pewno przez te kłopoty w pracy - ciągnęła pani

Ryles. - Will o niczym innym ostatnio nie mówił. Cały ten
stres... Ktoś musi się wreszcie tym zająć. Musi.

- Oczywiście - zgodziła się Abby.
- Chodź ze mną do bufetu - zaproponował Contini,

ujmując panią Ryles pod ramię. - Postawię ci kawę i
pogadamy sobie spokojnie. Doktor Gibson musi pędzić do
poradni.

- Dziękuję ci bardzo, Blake. To miłe z twojej strony.

Blake Contini popatrzył na Abby.

background image

- Niedługo do pani dołączę, pani doktor. Muszę zbadać

paru pacjentów. No i oczywiście porozmawiam z doktorem
Whartonem.

- Dobrze, dziękuję. Do zobaczenia, pani Ryles, Zajrzę tu

później, ale może pani być spokojna. Mąż jest w dobrych
rękach - dodała pocieszająco.

- Jeszcze raz dziękuję, pani doktor. Zamierzam większość

dnia spędzić tutaj, z Willem. W domu oszalałabym z
niepokoju.

- Rokowania są naprawdę pomyślne - uspokoił ją Blake.
Abby ujrzała go teraz w zupełnie innym świetle: potrafił

być czarujący i ciepły. Zaczęła się zastanawiać, jak czuje się
człowiek obdarowany tym ciepłem i troską. I nagle,
niezależnie od swej woli, zaczęła za tym tęsknić - niczym
Śpiąca Królewna obudzona nagle z głębokiego snu.

Otrząśnij się, Abby, nakazała sobie w duchu. Wróć na

ziemię.

- Dzięki za dobre słowo - odrzekła pani Ryles. - Ale ja

mówię wyłącznie o naszych sprawach, a co u ciebie? Co z
Kaitlin? Są jakieś zmiany?

- Niestety, nie - odparł ponuro Blake.
- A jest jakaś szansa na zmiany?
- Wątpię.
W dradze do poradni Abby zastanawiała się intensywnie

nad znaczeniem tej wymiany zdań. Westchnęła, zerknęła na
zegarek i spróbowała skierować myśli na czekającą ją pracę.

Zaangażowanie w politykę ekonomiczną szpitala może z

łatwością przerodzić się w obsesję i pozbawić człowieka
energii. Abby nie miała teraz na to czasu.

Lecz kim jest Kaitlin? To pytanie nie dawało jej spokoju.

W jej uszach rozbrzmiewały słowa Blake'a: „Niestety, nie".
Wypowiedział je martwym, wyzutym z emocji głosem.

background image

Dyżur doktora Whartona już się zaczął, gdy Abby dotarte

wreszcie na miejsce. Młodzi adepci specjalizacji lekarza
rodzinnego, tacy jak Abby, badali pacjentów, by nauczyć się
przeprowadzania dokładnych wywiadów i zalecania badań -
krwi, moczu czy zdjęć rentgenowskich, gdyby okazały się one
konieczne. A potem konsultant - w tym przypadku doktor
Wharton - brał pacjenta pod swoje skrzydła, by potwierdzić
trafność diagnozy, ten system oszczędzał mu masę czasu, a
młodym lekarzom stwarzał szansę na zdobycie doświadczeń.

- Witaj, Sue. - Abby uśmiechnęła się do recepcjonistki. -

Przepraszam za spóźnienie. Masz dla mnie coś
interesującego? Tuż przed jedenastą muszę wyjść i zbadać
pacjenta doktora Continiego, bo nie zdążyłam rano na zajęcia.
Czy on... to znaczy doktor Contini... czy na rano zapisało się
do niego dużo osób?

Choć Abby czuła, że się czerwieni, odzyskiwała powoli

spokój. Tu, na swoim terytorium, czuła się znacznie pewniej,
nawet poruszając ten drażliwy temat.

- Dzień dobry, pani doktor, - Sue, młoda recepcjonistka,

odwzajemniła uśmiech. - Mamy bardzo wiele interesujących
przypadków. Oto pierwszy - dodała, wręczając jej kartę
choroby. - A do doktora Continiego jest dwóch pacjentów. W
każdej chwili służy pomocą, jeśli będzie potrzebny.

- Świetnie. Może skorzystam z tej oferty, gdyby doktor

Wharton był zajęty. Dziękuję. - Abby wzięła kartę.

Perspektywa współpracy z Continim wywołała w niej

zarówno uczucie radosnego oczekiwania, jak irytacji.

- Pan Barlow! - przywołała pierwszego pacjenta. - Pan

Gary Barlow.

Chudy mężczyzna w płaszczu przeciwdeszczowym

podniósł się z krzesła i na powitanie skinął Abby głową.

- Tędy, proszę pana - rzekła, wskazując mu drogę do

niewielkiego gabinetu. - Proszę zdjąć płaszcz i usiąść. Jestem

background image

doktor Gibson. Przeprowadzę z panem wywiad, zbadam, a
potem zgłosi się pan do doktora Whartona.

Zerknęła do karty. Pacjent uskarżał się głównie na

chroniczny bronchit i kaszel. Zgłosił się poradni
przyszpitalnej, podobnie jak wielu innych chorych, bez
skierowania. Nie korzystał nawet z porad lekarza pierwszego
kontaktu. Miał około pięćdziesięciu lat, wymizerowaną,
zmęczoną twarz i obwisłe policzki oraz łysinę na czubka
głowy. Nie wyglądał na okaz zdrowia. Krótki spacer do
gabinetu i zdjęcie płaszcza kosztowały go najwyraźniej sporo
wysiłku, gdyż zaczął ciężko oddychać i z wyraźną ulgą opadł
na krzesło obok biurka.

Abby pochyliła się nad kartą.
- Z historii choroby wynika, że cierpi pan na chroniczny

kaszel - powiedziała. - Proszę mi powiedzieć, kiedy to się
zaczęło i opisać pokrótce inne dolegliwości.

Przez kilka minut pisała pracowicie, a pacjent mówił.

Odniosła wrażenie, że usiłuje on bagatelizować chorobę i
obawy, jakie się z nią wiązały. Najwyraźniej należał do ludzi,
którzy całymi latami nie zgłaszają się do lekarza, a na wizytę
decydują się dopiero w chwili, gdy ich niepokój sięga zenitu i
nie są już w stanie myśleć o niczym innym.

- Czy pan pali? - spytała Abby.
- Owszem - odparł.
- Od kiedy? - zapytała, przybierając neutralny ton. - I ile

papierosów dziennie?

- No cóż... - Myślał chwilę. - Pierwszego papierosa

zapaliłem w wieku piętnastu lat. Teraz palę około czterdziestu
dziennie.

Dobry Boże! - pomyślała Abby. Aż trudno jej byłe to

sobie wyobrazić.

- A te czterdzieści papierosów, od jak dawna pali pan aż

tyle? - spytała, patrząc w jasne, wodniste oczy mężczyzny.

background image

- Och... - zawahał się. - Chyba z dziesięć lat. Albo i

dłużej.

- Kiedy prześwietlał pan ostatnio płuca?
- Kiedy prześwietlałem płuca? - powtórzył ze

zdziwieniem. - Nigdy.

Abby nigdy nie mogła zrozumieć ludzi, którzy nie

dostrzegali związku między paleniem a rakiem płuc. Czyżby
nie kupowali gazet? Nie czytali ostrzeżeń na pudełkach z
papierosami? Nie oglądali telewizji? Mieszkali na innej
planecie? Nie dopuszczali do siebie myśli, że mogą
zachorować? Podobnie beztrosko postępowali narkomani
narażeni na AIDS i żółtaczkę.

Nikotyna zresztą jest również mocnym narkotykiem, choć

nikt o niej w ten sposób nie myśli.

- Kiedy był pan ostatnio u lekarza? Pacjent wyraźnie się

zawahał.

- Dawno temu. Nie miałem takiej potrzeby - zapewnił ją. -

Już z dziesięć lat minęło, ale wtedy chodziło o ropień zęba.
Wysłali mnie po prostu do dentysty.

- Rozumiem. A inne kłopoty zdrowotne?
- Żadnych.
- Ogólnie czuje się pan dobrze? Jak tam z apetytem?

Przez chwilę wypytywała go o obecny stan zdrowia, a
następnie przeszła do dolegliwości, na jakie cierpiał w
przeszłości. Pacjent najwyraźniej nie przywiązywał zbyt
wielkiej wagi do swego zdrowia, a o anatomii i fizjologii miał
zaledwie blade pojęcie.

Abby wypisała mu skierowanie na prześwietlenie. Czuła,

że jeśli nie załatwi tej sprawy natychmiast, Barlow już nigdy
nie wróci do gabinetu, a na pewno ucieknie, jeśli się
przestraszy. Nie chciała mu zaradzać swoich podejrzeń, choć
obawiała się raka płuc. Pacjent jednak mógł równie dobrze
cierpieć na rozedmę, chorobę wywoływaną zarówno przez

background image

powtarzające się infekcje płuc, jak i palenie. A to schorzenie
również wpływało bardzo negatywnie na pracę serca.

Wypisała też skierowanie na morfologię - nałogowi

palacze cierpią często na anemię, głównie z powodu braku
witamin, gdyż kiepsko się odżywiają. Palenie hamuje apetyt i
staje się często substytutem jedzenia.

- Chciałabym, żeby wykonano panu zwykłe zdjęcie

rentgenowskie - oznajmiła. - Zadzwonię od razu na radiologię.
- Nie zamierzała wypuścić go ze szpitala bez prześwietlenia. -
Proszę również, żeby zrobił pan badania krwi, i zobaczymy
się, kiedy będą już wyniki.

- Dobrze - odparł bez cienia przestrachu w głosie. - To

zapalenie oskrzeli?

- Odpowiem na to pytanie po badaniach - odparła. - Teraz

jeszcze osłucham panu płuca, zmierzę ciśnienie i zaczekam na
zdjęcie.

Barlow położył się na kozetce, a Abby przyłożyła mu

stetoskop do piersi. Płuca nie funkcjonowały prawidłowo.
Pacjent mógł mieć zarówno nieżyt oskrzeli, jak i rozedmę, co
jednak nie wykluczało raka. W grę wchodziła również
gruźlica, która ostatnio znów zaczęła zbierać pokaźne żniwo.

Po dokładnym badaniu podniosła słuchawkę i

poinformowała recepcjonistkę, że doktor Wharton może już
przyjąć pacjenta.

- Doktor Wharton wyszedł właśnie na konsultacje do

jednego z młodych lekarzy - oznajmiła Sue - ale doktor
Contini jest pewnie wolny. Może się pani zwrócić o pomoc
również do niego.

- Jeśli doktor Wharton nie będzie miał nic przeciwko

temu... - Abby poczuła lekkie wzburzenie, co nie pasowało
zupełnie do jej chłodnego zwykle sposobu bycia.

- Doktor Wharton chętnie współpracuje z doktorem

Continim - odparła pogodnie Sue.

background image

Abby odniosła wrażenie, że młoda recepcjonistka

pozostaje pod wrażeniem nowego szefa interny. Czekając
teraz na niego, zatelefonowała na radiologię, by zapisać
Barlowa na zdjęcie. Podkreśliła, że sprawa jest pilna. W
obawie, że Barlow mógłby wyjść ze szpitala bez
prześwietlenia, postanowiła doprowadzić go osobiście do
radiologa. Jednocześnie nerwowo zerkała na zegarek,
pamiętając o spotkaniu we wschodnim skrzydle.

Doktor Contini zapukał dyskretnie i wszedł do gabinetu.
- Czym mogę służyć, pani doktor? - spytał.
- Czy mógłby pan potwierdzić moje wnioski? - spytała,

wręczając mu notatki. - Tak zwykle postępuje doktor
Wharton. Proszę, oto historia choroby. Blake pochylił głowę
nad notatkami.

- Przeprowadza pani doskonale wywiady, pani doktor -

oświadczył, podnosząc wzrok.

- Oczywiście - odparła, wydymając wargi. - Jestem z tego

znana. Miedzy innymi - Podeszła bliżej do lekarza i wskazała
mu dyskretnie notatkę sporządzoną ołówkiem: podejrzenie,
którym nie chciała się dzielić z pacjentem.

Gdy znów się cofnęła, lekarz uśmiechnął się do niej lekko.

W tym spojrzeniu czaił się jednak smutek. Natychmiast
pożałowała swojej pewności siebie, która zresztą wcale do niej
nie pasowała.

A potem znowu przypomniała sobie co imię: Kaitlin. Kim

jest Kaitlin? Żoną? Dzieckiem? Wolałaby, by Blake Contini
nie był żonaty. Znaczyło to jednak wyłącznie tyle, że sama
zmieniła zdanie w kwestii ewentualnego związku, mimo że
ma przed sobą kolejny rok nauki.

- Doceniam pańskie uznanie - odparła. - Mogłam jednak

coś przeoczyć.

- Zobaczymy - mruknął, wyjmując stetoskop z kieszeni

fartucha. - Rozumiem, że dokucza panu chroniczny kaszel -

background image

zwrócił się rzeczowo do pacjenta, - Nazywam się Blake
Contini i chciałbym osłuchać panu płuca.

Pięć po jedenastej Abby wpadła zdyszana do wschodniego

skrzydła. Zdołała tymczasem odprowadzić pana Barlowa na
prześwietlenie, a następnie musiała przyjąć jeszcze dwóch
pacjentów.

- Jeśli szuka pani Continiego - rzekła pielęgniarka - to on

jest chyba w pokoju numer sześć.

- Dzięki.
- Pan Simmons przebywa w izolatce - poinformowała ją

siostra. - W przedsionku znajdzie pani ubranie i sprzęt
ochronny.

Przez szybę w drzwiach pokoju numer sześć Abby

widziała doktora Blake'a Continiego w fartuchu, masce i
czapeczce na głowie.

U Ralpha Simmonsa, pacjenta liczącego sześćdziesiąt lat,

stwierdzono ostrą białaczkę szpikową, chorobę, która
całkowicie go wyczerpała i pozbawiła odporności. Abby
również włożyła fartuch, czapeczkę i maskę, a następnie
lateksowe rękawiczki.

- Doktor Gibson - powiedział Blake, mierząc ją

wzrokiem. - Właśnie na panią czekamy.

- Dzień dobry. - Ralph Simmons blado się uśmiechnął.
- Dzień dobry - odezwała się, podchodząc do Blake'a.
Pacjent leżał na jedynym łóżku w pokoju. Był potężnym

mężczyzną, niegdyś zapewne bardzo sprawnym fizycznie i
wysportowanym Teraz jednak miał bladą cerę i zmęczony
wyraz twarzy.

- Przejrzała pani wydruk? - zapytał Blake.
- Owszem.
- To dobrze. Oto dokumentacja - Wręczył jej kartę, by

mogła poznać szczegóły. - Wyniki badań krwi, ocena
postępów choroby. Pan Simmons zna diagnozę.

background image

Abby zrozumiała, że w obecności pacjenta mogą

rozmawiać w miarę swobodnie.

- Jak się pan czuje? - zapytała.
- Jestem zmęczony. Bardzo zmęczony.
Zanim podjęła studia medyczne, była przekonana, że na

białaczkę cierpią głownie dzieci. Dopiero w trakcie nauki
odkryła, że ta choroba atakuje równie często dorosłych. W
latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych odnotowywano
coraz więcej przypadków tej choroby.

Zdawała sobie również sprawę z tego, że w przypadku

starszych pacjentów rokowania są znacznie gorsze, gdyż wraz
z wiekiem zmniejsza się tolerancja na toksyczne efekty
chemioterapii, koniecznej by uzyskać remisję choroby.

- Jak pani wie - zaczął Blake, patrząc jej przez ramię
- przyczyny ostrej białaczki nie są znane, choć w

niektórych przypadkach udowodniono związki tej choroby z
toksycznymi chemikaliami. Omawiamy możliwości dalszego
leczenia.

- Rozumiem - powiedziała.
Pan Simmons skinął głową ze zrozumieniem, nie

odrywając wzroku od lekarza. Jeszcze przed przyjęciem do
szpitala znał prawdopodobną diagnozę i nalegał, by niczego
przed nim nie ukrywano.

- Chciałbym wiedzieć jak najwięcej - oznajmił im.
- Jest to choroba, którą cechuje rozrost niedojrzałych

krwinek w szpiku. Wystarczy, by jedna z krwinek przybrała
złośliwą postać. Od tego czasu krwinka taka wytwarza klony
atakujące stopniowo inne części organizmu, na przykład
śledzionę i wątrobę - wyjaśniał rzeczowo Blake Contini.

- Jak długo rozwija się choroba? - zapytał pacjent.
- W postaci ostrej przez trzy miesiące - odparł lekarz.
- Czyli dokładnie tak, jak w pana przypadku.

background image

Nie dodał jednak, że u niektórych pacjentów

obserwowano tak zwany zespół przedbiałaczkowy, który mógł
trwać znacznie dłużej niż trzy miesiące. A rezultat leczenia był
w takich przypadkach znacznie gorszy.

Z wywiadu lekarskiego oraz badań wynikało, że u pana

Simmonsa choroba wystąpiła niezwykle gwałtownie, o ile
oczywiście pacjent nie ukrywał żadnych wcześniejszych
objawów.

- Został gruntownie przebadany - rzekła cicho Abby do

Blake'a, stając w nogach łóżka.

- Owszem - odparł, podchodząc do niej tak Misko, że

niemal stykali się głowami - Jak pani wie, pierwszą zasadą
medycyny jest szukanie najbardziej typowych rozwiązań. Stad
te wszystkie badania.

- Wiem - przytaknęła, dojmująco świadoma jego

bliskości.

- Może zna pani to powiedzenie, że gdy słyszysz tętent

kopyt, pomyśl najpierw o koniach, a dopiero potem o zebrach.

Abby uśmiechnęła się lekko.
- Owszem, słyszałam. A już na pewno należy na razie

wykluczyć jednorożce.

Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Białaczka nie jest chorobą aż tak trudną do

zdiagnozowania. Musimy jednak ustalić dokładnie typ
choroby.

Abby skinęła głową, a doktor Contini odwrócił się do

pacjenta i powiedział:

- Te niedojrzale komórki nie mogą pełnić funkcji

zdrowych komórek, stąd na przykład anemia.

- Rozumiem.
- Ma pan coraz mniej czerwonych ciałek krwi, co pociąga

za sobą również niedobór hemoglobiny. Czerwone ciałka z

background image

kolei przenoszą coraz mniej tlenu i dlatego tak łatwo się pan
męczy.

Pacjent skinął ze zrozumieniem głową. Zależało mu

najwyraźniej na wszelkiego rodzaju informacjach, jakby to
one same w sobie mogły zwalczyć tę okropną chorobę.

- Pan Simmons jest u nas od dwóch dni. Czeka na wyniki

badań krwi. Zamierzam przedyskutować z nim dzisiaj
ewentualną terapię. Ma pani jakieś pytania?

- Wykonano biopsję szpiku?
- Oczywiście - odparł Blake. - Jak pani wiadomo, to

badanie może również wykryć niedojrzale formy komórek
krwi.

I choć większość niezbędnych informacji kryła się w

karcie, Abby postanowiła porozmawiać z pacjentem osobiście.

- Jakie były pana początkowe objawy? - zapytała,

poruszona jego spokojem, maskującym zapewne śmiertelne
przerażenie.

- Czułem się zmęczony, coraz bardziej zmęczony.

Sądziłem, że to kwestia wieku. Prowadziłem jednak zawsze
bardzo aktywny tryb życia. Wykładam nauki polityczne, a
teraz zbliża się koniec roku, sesja... Nic dziwnego, że czułem
się wyczerpany. Ale mimo wszystko podejrzewałem, że coś
mi dolega.

- Rozumiem - odparła spokojnie, czekając na dalsze

zwierzenia.

- Byłem bardzo blady i nawet przy najmniejszym wysiłku

łatwo traciłem oddech, choć niegdyś mogłem spacerować
godzinami. Przeziębiałem się często, a kilka razy dostałem
nawet zapalenia płuc, którego bardzo długo nie mogłem
wyleczyć.

- Pali pan?
- Nie. I nigdy nie paliłem.
- Coś jeszcze?

background image

- Niepokoiły mnie siniaki, nie powodowane żadnym

uderzeniem. A potem dentysta zauważył, że dziąsła krwawią
mi znacznie mocniej niż zwykle. Kiedy opowiedziałem mu o
innych objawach, kazał mi natychmiast skonsultować się z
lekarzem. Poszedłem więc do lekarza pierwszego kontaktu,
który stwierdził anemię i skierował mnie tutaj na dalsze
badania.

- Pacjent miał również mdłości, co mogłoby wskazywać

na zaburzenia żołądkowo - jelitowe. Infekcję lub krwawienie -
dodał cicho Blake.

- Rozumiem. - Abby skinęła głową. - Jaką zatem terapię

pan proponuje?

- Zaraz wszystko powiem - odparł Blake. - Zanim

rozpoczniemy chemioterapię, chciałbym poprawić pana
odporność ogólną - zaczął, patrząc na pacjenta. - Oczywiście,
jeśli wyrazi pan na to zgodę. Cierpi pan z powodu silnej
anemii, toteż zrobię panu transfuzję koncentratu krwinek oraz
osocza, co zwiększy krzepliwość krwi.

- Kiedy rozpocznę tę kurację? - zapytał pan Simmons.
- Dziś po południu. Laboratorium wykona próbę

krzyżową, a potem przedyskutujemy dalsze leczenie. Jeśli
zdecydujemy się na chemioterapię, będzie pan otrzymywał
zestawy leków przez pięć do dziesięciu dni. To się nazywa
terapia indukcyjna.

- Czytałem coś na ten temat - odparł smętnie pacjent. -

Chemioterapia zabija wszystkie komórki rakowe albo prawie
wszystkie. A pacjent czuje się fatalnie i wypadają mu włosy.

W odpowiedzi Blake Contini skinął jedynie głową.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Po zakończonej konsultacji, gdy oboje zdjęli już ochronną

odzież i wyszli na korytarz, Blake odciągnął Abby na bok.

- Jaką postawiłaby pani w tym przypadku diagnozę? -

spytał, wbijając w nią wzrok.

Abby odchrząknęła lekko. Czuta się jak studentka na

egzaminie. Ceniła sobie bardzo możliwość poszerzania
wiedzy, choć jej uczucia wobec profesora nie były wcale
jednoznaczne. Teraz jednak nie należało o tym myśleć.

- No cóż... - zaczęła. - We krwi i szpiku występują

nieprawidłowe komórki. Kiedy zbadamy je dokładnie,
będziemy mogli powiedzieć coś więcej. Komórki w szpiku nie
dojrzewają nigdy ponad poziom mieloblastów. No i
oczywiście rozrostowe komórki rakowe gromadzą się w
szpiku, hamując rozwój zdrowych komórek i elementów
szpiku.

- Zgadza się.
- Występują zaburzenia krzepliwości krwi, do których

dochodzą objawy kliniczne. Pan Simmons ma powiększoną
śledzionę i wątrobę, cierpi zatem na hepatomegalię i
splenomegalię. To również ważne wskazania diagnostyczne.

- Słusznie...
- No cóż... - Abby głęboko odetchnęła. - Jestem za

remisyjną terapią indukcyjną, o ile uznamy, że taka metoda
znajdzie zastosowanie w tym konkretnym przypadku. Chcemy
osiągnąć całkowite ustąpienie objawów choroby, to jasne.
Najpierw jednak musimy podać pacjentowi antybiotyki, żeby
zwalczyć infekcję przewodu pokarmowego.

- No tak... Widzę, że zna się pani na rzeczy - przyznał

Blake, unosząc brwi. Uśmiechnął się przy tym lekko, co
zmieniło całkowicie rysy jego twarzy.

background image

Stali już daleko od sali, na której leżał pan Simmons, lecz

Abby jeszcze raz zerknęła na drzwi izolatki. Poczuła znajomy
przypływ współczucia.

- Przed chorobą był pewnie bardzo aktywnym,

wysportowanym mężczyzną. Nie pali, ćwiczył regularnie -
rzekła smętnie.

- Fakt - zgodził się Blake. - Zobaczymy, jak zareaguje na

osocze i koncentrat krwinek. Ja w każdym razie nie tracę
nadziei. Każdy przypadek jest inny. Możemy mówić
wyłącznie o prawdopodobieństwie. Zgadza się pani ze mną?

- Oczywiście.
- Nic go nie powstrzyma od studiowania książek

medycznych i nabijania sobie głowy statystykami - dodał
cierpko.

- Chyba już nawet zaczaj coś czytać... - zauważyła.
- To dobry kandydat do przeszczepu? Jak pani sądzi? -

zapytał.

Abby wzruszyła ramionami.
- Nie wiem - odparła z namysłem. - Wiek nie jest jego

sojusznikiem. - Zastanawiała się przez chwilę, jak pacjent
zareagowałby na toksyczne leki poprzedzające ewentualną
transplantację. - Ale nie chciałabym niczego wykluczyć.

- Słusznie - odparł Blake. - Możemy więc ten problem

rozważyć. Zobaczymy. Zanim rozpoczniemy chemioterapię,
musimy przeprowadzić jeszcze jeden test wątrobowy i
upewnić się, czy nerki są w dobrym stanie.

Zamilkli na chwilę i w tym czasie podeszli do nich inni

lekarze.

- No cóż - rzekła pospiesznie Abby. - Dziękuję bardzo za

tę lekcję i czas, który mi pan poświęcił. Chyba powinnam
wracać... - dodała z ociąganiem.

Blake zerknął na zegarek.

background image

- Niestety, nie mogłem nic więcej dla pani zrobić, skoro

opuściła pani prezentację z powodu choroby Willa. Ale
zdążymy napić się jeszcze kawy, prawda?

- Oczywiście - zgodziła się natychmiast Abby.
- Niech pani wpadnie później do mnie do gabinetu,

porozmawiamy o pani poglądach i zasadach - rzekł
przyjacielskim tonem i uśmiechnął się serdecznie.

Przekonała się po raz kolejny, jak bardzo mylące może

być pierwsze wrażenie. Nie miała wcale wyrobionej opinii o
doktorze Continim. Dwie rzeczy nie budziły jednak
wątpliwości: był niezwykle atrakcyjny, a znajomość z
mężczyzną tego pokroju stanowiła dla niej wyzwanie zarówno
osobiste, jak i zawodowe.

- Podobno zna się pani nie tylko na przeprowadzaniu

wywiadów - dodał żartobliwie, chcąc najwyraźniej poprawić
jej nastrój wywołany stanem pana Simmonsa. - Jakie są te
inne rzeczy? - Ujął ją lekko pod ramię i ruszył naprzód.

Bliskość Blake'a sprawiła jej przyjemność.
- No cóż... chyba potrafię działać w trudnych sytuacjach. -

Zerknęła na niego z ukosa, przekonana, że wyrazi
powątpiewanie.

- Nie wątpię - potwierdził.
- Choć jestem niezdarna?
- To pani powiedziała, nie ja - przypomniał jej. - Ja

użyłbym z pewnością innego określenia.

- Nie wierzę - odparta.
Poprowadził ją w stronę odnogi głównego korytarza, gdzie

mieściła się interna. Abby próbowała się domyślić, o czym
ewentualnie Blake chce z nią rozmawiać. Może lepiej było nie
przyjmować zaproszenia i uniknąć kłopotliwych pytań?

- Doktor Wharton będzie się pewnie zastanawiał, co mnie

tak długo zatrzymało - zaczęła, wchodząc do przytulnego
gabinetu.

background image

- Z Whartonem już rozmawiałem. Wszystko jest w

porządku, W końcu to szpital uniwersytecki. Nie zdradziła mi
pani jeszcze, co umie pani robić poza pracą, a ja lubię
wiedzieć jak najwięcej o swoich kolegach.

- No cóż. Bardzo lubię pracę w ogrodzie, a poza tym

przyrządzam bardzo mocny koktajl rumowy, kiedy przychodzi
mi na niego ochota.

Ta uwaga najwyraźniej rozśmieszyła Blake'a,
- Może kiedyś będę miał okazję spróbować... Kawy?
- Marzę o kawie, a już zaczynałam sądzić, że jednak jej

nie wypiję - zażartowała, odgarniając włosy z czoła.

- Kawa w zamian za koktajl rumowy przy okazji randki,

na którą musimy się jeszcze umówić, prawda? - spytał
swobodnie.

- Tak - odparła bez namysłu, czując, że serce bije jej

mocniej niż zwykle.

Ponad wszystko na świecie pragnęła spotkać się z Blakiem

poza szpitalem.

- Wracając do spraw poważnych... Proszę mi powiedzieć,

jakie ma pani zasady, doktor Gibson. Może jednak pani
usiądzie, będzie wygodniej - dodał, wręczając jej filiżankę
kawy.

- Wolę stać - oznajmiła.
- Zauważyłem.
Gdy zobaczył, że się zaczerwieniła, pokręcił z

niezadowoleniem głową.

- Znowu to samo. Ale naprawdę nie zamierzałem być

nieuprzejmy. Ostatnio jednak rzeczywiście traktuję kobiety
trochę... bezdusznie.

- Nic nie szkodzi - odparła, a potem uporządkowała w

myślach najważniejsze zasady, jakich zamierzała przestrzegać
jako lekarz. - Jeśli chodzi o moją etykę zawodową, to nigdy,
bez względu na konsekwencje, nie zmuszam pacjenta do

background image

podjęcia kuracji, na którą on nie wyraża zgody ani ochoty.
Leczenie może przecież zabić; pewne terapie pociągają za
sobą poważne ryzyko. Jeśli pacjent chce natomiast zasięgnąć
porady innego specjalisty, to również mu tego nie utrudniam
ani nie odradzam.

- No cóż, proszę mówić dalej. - Sączył kawę, patrząc na

Abby z namysłem.

- Należy zdawać sobie sprawę z własnych ułomności...
Była bardzo ciekawa, jakie wady może mieć doktor

Centini. Gdyby je poznała, zapewne byłoby jej łatwiej go
zrozumieć.

- Co pani sądzi o eutanazji? - spytał zupełnie

nieoczekiwanie.

Wyczuła, że za tym pytaniem kryje się coś więcej niż

zwykła ciekawość.

- Niektórzy lekarze sądzą, że w szczególnych

przypadkach eutanazja powinna być dozwolona - odparła,
odwracając wzrok od Blake'a. Na ten konkretny temat miała
już od dawna wyrobione zdanie. - Ja jednak do nich nie
należę.

- Proszę mi powiedzieć, dlaczego - poprosił łagodnie.
- Nie jestem szczególnie religijna - odparła, jąkając się

lekko - ale przywiązuję nadzwyczajną wagę do przykazania
„Nie zabijaj". Nie poddawałam nigdy swoich poglądów
dokładnej analizie, lecz sądzę, że ludzie tak naprawdę nie
chcą, żeby ich pozbawiać życia. Boją się tylko cierpienia.
Wszyscy kochamy życie i kurczowo się go trzymamy.

- Mhm - mruknął, nie odrywając od niej wzroku.
- Odbieranie komuś życia świadczy o wyjątkowej pysze.

A ja nie toleruję pychy pod żadną postacią.

- Całkowicie się z panią zgadzam. To nie my powinniśmy

decydować o życiu lub śmierci - dodał ponuro, tak jakby
wielokrotnie był zmuszony rozważać tę kwestię.

background image

- Wydaje mi się, że zaufanie, jakie chory pokłada w

swoim lekarzu, to rzecz święta i nigdy, w żadnych
okolicznościach, nie wolno nam tego zaufania zawieść.
Podzielam również pogląd, że nie do nas należą ostateczne
decyzje. Nie mamy prawa do takiej przewagi... siły. Dla mnie
to wręcz odrażające.

Skinął głową bez słowa. Abby również zamilkła. W tej

ciszy krył się jednak pewien szczególny rodzaj porozumienia.
Było tak, jakby zadano pewne ważne pytania i udzielono na
nie odpowiedzi. Abby nie miała jednak pojęcia, jakie są to
pytania i jakie odpowiedzi, choć już podczas porannych zajęć
wyczuła, że w życiu Blake'a Continiego kryje się jakaś
tajemnica.

Przygryzła nerwowo wargi. Chciała wyjść, lecz nie miała

siły tego zrobić. Nagle poczuła delikatne muśnięcie ręki.

- Dziękuję za rozmowę - powiedział - Doleję pani kawy,

ta już na pewno wystygła. Zadałem stanowczo zbyt wiele
pytań, prawda?

Jego dotyk całkowicie pozbawił ją energii. Nie rozumiała

samej siebie, nie rozumiała również, dlaczego Blake dziękuje
jej za rozmowę.

Wręczył jej pełną filiżankę.
- Nie powiem już ani słowa, dopóki pani nie wypije.

Bezwiednie dodała do gorącego płynu śmietankę i cukier.

- Zadaje pan wiele pytań, doktorze Contini - rzekła

odważnie, nie patrząc mu jednak w oczy. - Ciekawa jestem,
czy równie chętnie pan na nie odpowiada.

- Proszę wypić kawę. Potem może już pani nie zdążyć.

Sącząc gorący napar, patrzyli sobie w oczy. Abby pierwsza
odwróciła wzrok.

- Z przyjemnością odpowiem na każde pytanie, ale nie

dziś.

background image

W korytarzu rozległy się kroki, a potem ktoś zapukał do

drzwi.

- O, to pan, doktorze. - Sekretarka wysunęła głowę przez

drzwi. - Dzwonią do pana ze szpitala Gresham Generał. To
pilne. - Zerknęła na Abby. - Mam przełączyć rozmowę tutaj?

- Tak, proszę - odparł po chwili wahania.
Kiedy w chwilę później podniósł słuchawkę, sprawiał

wrażenie człowieka, który przeniósł się nagle do zupełnie
innego świata i całą uwagę poświecił swemu rozmówcy.
Odwrócił jednak na chwilę głowę i popatrzył na Abby takim
wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.

- Dziękuję za wizytę, pani doktor - rzekł oficjalnie, dając

jej w ten sposób do zrozumienia, że ich spotkanie dobiegło
końca. - Z pewnością niedługo znowu porozmawiamy na
temat pana Simmonsa.

- Ja również dziękuję, doktorze - odparła.
Już na korytarzu pomyślała, że wezwano go zapewne na

konsultacje do szpitala w Gresham. Sama była tam
kilkakrotnie jeszcze jako studentka.

Kiedy wreszcie wczesnym popołudniem dotarła do bufetu,

wszyscy kończyli już lunch.

- Dzień dobry, pani doktor - powitała ją Giany Ryles. -

Jakoś nie mogę stąd wyjść.

- Doskonale panią rozumiem - odparła Abby. - Jak się

czuje mąż?

- Nieźle. Poza tym, dzięki Bogu, nie cierpi.
- To dobrze. Jeśli mogę pani w jakikolwiek sposób

pomóc, proszę dać znać.

- Jeśli chodzi o pracę męża, to może porozmawia pani na

ten temat z Blakiem - powiedziała pani Ryles zmęczonym
głosem. - Był dla nas bardzo dobry, choć sam ma przecież
straszne kłopoty z Kaitlin.

background image

- Dobrze - odparła automatycznie Abby. Kim jest owa

tajemnicza Kaitlin?

Pani Ryles nie stworzyła jej jednak okazji do zadawania

pytań. Abby zresztą wcale nie była pewna, czy powinna się
tym interesować.

- Kto będzie bronił pacjentów i lekarzy, jeśli stery w

szpitalu przejmą ludzie interesu? - wybuchnęła nagle pani
Ryles. - Proszę mi powiedzieć, kto?

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Te słowa wciąż krążyły Abby po głowie, gdy wieczorem

wracała do szpitala. Poradnia rodzinna może przecież zostać
zlikwidowana z powodu cięć budżetowych, a pieniądze
stanowią najwyraźniej jedyne kryterium, według którego
podejmowano decyzje.

Spróbowała się jednak skoncentrować na pacjentach
I zajęła pracą.
Znacznie później otworzyła drzwi swego mieszkanka,

dźwigając trzy plastykowe torby z zakupami, teczkę oraz dwie
okryte folią sukienki, które właśnie odebrała z pralni. W jakiś
cudowny sposób zdołała jeszcze zataszczyć do domu torbę ze
zmianą bielizny. Ostatnie dwie noce spędziła bowiem w
szpitalnym hotelu goszczącym lekarzy, techników,
pielęgniarki i innych pracowników zobowiązanych do
pełnienia dyżuru w weekendy oraz noce.

Zamknęła łokciem drzwi. Dochodziło wpół do ósmej i

była zmęczona, a ponadto bardzo bolały ją nogi. Myślała
wyłącznie o tym, by coś zjeść i wypić; znów odczuwała
wilczy głód.

Najpierw rzuciła wszystkie swoje bagaże na kanapę w

salonie, a następnie weszła do kuchni i nalała sobie białego
wina, które czekało na nią w lodówce. Z kieliszkiem w ręku
opadła na kanapę, zrzuciła buty i położyła nogi na stole.

- Dzięki Bogu, że już piątek - westchnęła, przełykając łyk

wina. Dojście od siebie po tak upiornym dniu musiało jej zająć
trochę czasu.

Odnosiła wrażenie, że od tej chwili, gdy znalazła Willa

Rylesa w podziemiach, minęło wiele dni, a nie zaledwie
kilkanaście godzin. Spotkania z Blakiem Continim wprawiły
ją również w stan niepokoju - z jakichś nie znanych sobie
powodów zupełnie nie potrafiła przestać o nim myśleć, choć

background image

najbardziej na świecie pragnęła wypocząć, a nie zaprzątać
sobie czymkolwiek głowę.

- Do diabła! - powiedziała na głos. - Dość tego.
Kiedy w dziesięć minut później zadzwonił telefon, była

pewna, że dzwoni Cheryl, koleżanka z pracy mieszkająca w
tym samym domu. Gdy nie miały dyżuru, często spędzały
razem piątkowe wieczory. Wspólne kolacje przygotowywały
na zmianę, a potem szły na kawę, jeśli nie czuły się zbyt
zmęczone. Czasem Cheryl zapraszała któregoś ze znajomych,
innym razem Abby przychodziła do kawiarni w męskim
towarzystwie.

Zwykle Cheryl i Abby obracały się w kręgu młodych

lekarzy obojga płci mieszkających w tym samym budynku
położonym niedaleko szpitala, blisko linii metra. Abby nie
darzyła jednak żadnego ze swych kolegów szczególną
sympatią. W dodatku talki stan rzeczy bardzo jej odpowiadał.

Leniwie podniosła słuchawkę.
- Tak, Cheryl. Wiem, że to moja kolej, ale dopiero

weszłam do domu. Mogłaś chwilę zaczekać. Potrzebuję
jeszcze około pół godziny, żeby doprowadzić się do porządku,
bo to był naprawdę szalony dzień. A ten arogancki Contini
oprowadzał mnie po szpitalu. Wyobraź sobie, że on traktuje
mnie jak studentkę. Urządził mi egzamin w obecności
pacjenta! Wyobrażasz sobie coś podobnego?

Z drugiej strony nie powinnam narzekać, bo czegoś jednak

się nauczyłam.

Zaczerpnęła powietrza i upiła łyk wina,
- Pyszne to wino. Chyba ci trochę zostawię. Pod

warunkiem, że wpadniesz mi pomóc. Co ty na to? -
zakończyła ze śmiechem.

Po drugiej stronie słuchawki panowała cisza.
- Cheryl? - spytała Abby.

background image

- To nie Cheryl - odparł męski głos, na dźwięk którego

Abby aż drgnęła. - Mówi ten arogancki Blake Contini.

- O mój Boże! - Wyprostowała się jak struna, rozlewając

wino. - Nie miałam pojęcia... Tak mi przykro. Dlaczego... to
znaczy w jaki sposób zdobył pan mój numer telefonu? I, no
właśnie, dlaczego pan dzwoni?

Szybko poszukała w pamięci czegoś, o czym mogła

zapomnieć. Nie, Blake o nic ją nie prosił. I przecież nie ma
dyżuru?

- Zdobycie numeru okazało się proste. A zanim dziś rano

przeszkodzono nam w rozmowie, chciałem powierzyć pani
pewne zadanie.

Wino utraciło swą czarodziejską moc i Abby natychmiast

oprzytomniała. Czyżby w głosie Blake'a naprawdę
pobrzmiewało lekkie rozbawienie, czy też tak się jej tylko
wydawało?

Niektórzy starsi pracownicy nie lubili uczestniczyć w

szkoleniu lekarzy rodzinnych. Abby zaczęła się zastanawiać,
czy Blake również do nich należy. Tego ranka, przy okazji
wizyty u pana Simmonsa, odgrywał bardzo chętnie rolę
mentora i rzeczywiście był trochę zanadto apodyktyczny. A
teraz może naprawdę chciał dopilnować, by Abby zrobiła to,
co do niej należy.

- W takim razie dobrze - wymamrotała. - Przez chwilę po

prostu się obawiałam, że nie wykonałam jakiegoś polecenia. -
Roześmiała się cicho. - Podejmę się z przyjemnością każdego
zadania. Najchętniej czegoś, co wiązałoby się z terapią pana
Simmonsa. Tak, byłabym tym naprawdę zachwycona.

Nastąpiła kolejna chwila ciszy. Abby przełknęła nerwowo

ślinę. Każda rozmowa z Blakiem wytracała ją z równowagi.
Nie rozumiała jednak zupełnie, dlaczego tak się dzieje, gdyż
na ogół nawiązywała bardzo łatwo kontakty z ludźmi

background image

- Co tak bardzo panią uraziło w moim zachowaniu? -

spytał.

- Ja... to była pomyłka, proszę pana. Wie pan, jak to jest

Sądziłam, że rozmawiam z przyjaciółką, Cheryl - wyjąkała,
czując, jak wzbiera w niej histeria.

- No, dalej, pani doktor - ponaglił ją z rozbawieniem.
- Niech pani to wreszcie z siebie wykrztusi. Nie

posądzałem pani o nieśmiałość. Szczerze mówiąc, odniosłem
zupełnie przeciwne wrażenie.

Rozmowa zabrnęła stanowczo za daleko.
- Naprawdę bardzo mi przykro, panie doktorze. Nie

miałam sic złego na myśli. Nie zamierzałam pana krytykować.
A teraz zapoznam się bardzo chętnie z nowym zadaniem.

- Tak czy inaczej, chciałbym, aby odpowiedziała mi pani

jednak na moje pytanie.

Zrozumiała, że Blake nie da za wygraną.
- No dobrze... - wyjąkała, czując, że się czerwieni.
- Już podczas naszego pierwszego spotkania doszedł pan

do wniosku, że spóźniłam się celowo na zajęcia, a potem
postępował pan dokładnie według tego założenia. A ja jestem
przecież doktorem medycyny.

- No cóż, jeśli ktoś się spóźnia, zakładam po prostu, że się

spóźnił, jeśli rozumie pani, o co mi chodzi. - Odniosła
wrażenie, że Blake odzyskał dobry humor. - I naprawdę
bardzo dokładnie zdaję sobie sprawę z tego, kim pani jest. Tak
czy inaczej, przepraszam za swoje zachowanie. Po prostu
bardzo poważnie traktuję pracę. A dla pani byłoby lepiej,
gdyby to pani zapamiętała, choć zapewne i takie stwierdzenie
wyda się pani aroganckie.

- Absolutnie nie - odparła.
- Na pewno? - spytał.
- Oczywiście.

background image

- To dobrze. - Teraz już na pewno się uśmiechał. Była

tego pewna. - A oto i zadanie.

- Chwileczkę. Czy przypadkiem nie powinnam tego

zapisać?

- Na pewno pani zapamięta. Proszę, żeby sporządziła pani

projekt terapii, jaką należy zastosować w przypadku pana
Simmonsa, oraz określiła, jaki przewiduje pani rezultat
leczenia. Zapoznała się pani z wynikami badań krwi i chyba
nie dostrzegła w nich pani niczego niezwykłego. Typowe dla
tej choroby, prawda? Niemal podręcznikowe.

- Tak, pamiętam - odparła Abby. - Czy to wszystko?
- Wszystko.
- Na kiedy mam to przygotować?
- O ile to możliwe, na poniedziałek, a leczenie

rozpoczniemy natychmiast. Nie chcę psuć pani weekendu, ale
chyba ta praca nie zajmie pani zbyt wiele czasu.

- Zgoda - odparła, przebiegając w myślach plany na

sobotę i niedzielę. Były to głównie zajęcia domowe.

- Chciałbym śledzić dokładnie przebieg leczenia pana

Simmonsa - oznajmił. - Myślę, że może się pani sporo
nauczyć, prowadząc od początku do końca konkretny
przypadek. W weekend rozpoczniemy transfuzje, więc już w
poniedziałek samopoczucie chorego ulegnie poprawie. Na
pewno dostrzeże pani różnicę.

Zakładał, że Abby znajdzie czas na wizytę u Simmonsa.

Istotnie zamierzała ten czas znaleźć, a także poświęcić
Simmonsowi sporo uwagi, choć był pacjentem Blake'a i leczył
się na oddziale internistycznym.

- Dobrze - odparła oficjalnym tonem. - Jutro się zajmę

tym zleceniem.

- Spotkajmy się zatem w poniedziałek o wpół do

dziewiątej we wschodnim skrzydle. Omówimy wszystko
dokładniej.

background image

- Oczywiście - powiedziała, próbując zachować naturalne

brzmienie głosu. Jak widać, nie wyśpi się w poniedziałek. - W
poradni powinnam być dopiero koło dziesiątej.

- Będziemy mieli zatem sporo czasu. Dobranoc, doktor

Gibson. Miłego weekendu.

Czyżby celowo starał się być sarkastyczny? Gorączkowo

szukała jakiejś celnej riposty, ale nic nie przychodziło jej do
głowy.

- Dziękuję. Dobranoc - powiedziała tylko, czując pustkę

w głowie.

Gdy Blake odłożył słuchawkę, Abby wyciągnęła się na

kanapie.

- Niech go diabli! - mruknęła. - Dlaczego nie

sprawdziłam, kto dzwoni? Teraz już sobie na pewno pomyśli,
że jestem kompletną idiotką. - Jęknęła. Z jakiegoś
niezrozumiałego powodu zależało jej na dobrej opinii doktora
Continiego. I wcale nie dlatego, że był taki przystojny.

Zakrztusiła się winem i w tej samej chwili usłyszała

pukanie. Otworzyła drzwi, zanosząc się kaszlem.

- Co się dzieje? Jesteś chora? - spytała Cheryl. - Jeśli tak,

to fatalnie, bo mam na dzisiaj zdecydowanie dość pacjentów.

- Po prostu się zakrztusiłam. A ty nie będziesz mogła

mieć dość chorych, kiedy zostaniesz lekarzem pierwszego
kontaktu.

- Ale do tego czasu nie zamierzam się wykończyć -

odparła z uśmiechem Cheryl, wchodząc do mieszkania.

- Gdzie jest kolacja? Myślałam, że już zdążyłaś coś

przygotować.

- Niepoprawna optymistka - uśmiechnęła się Abby.
- Dobra, dobra. Oto mój wkład. - Cheryl wyciągnęła zza

pleców butelkę wina.

- Wspaniale. Na pewno się przyda

background image

Cheryl miała krótkie, ciemne włosy, uroczy uśmiech i

śliczne, niebieskie oczy. Byk bezpośrednia i uczciwa; dlatego
Abby tak bardzo ją lubiła. W przeciwieństwie do innych
Cheryl nie traktowała kolegów po fachu jak potencjalnych
wrogów.

- Jedzenie jeszcze nie gotowe. Dzwonił do mnie Contini.
- Co takiego? Ten Contini? - Cheryl zamieniła się w

słuch.

- Owszem.
Podczas przygotowywania posiłku Abby opowiedziała

Cheryl o wszystkich wydarzeniach mijającego dnia.

- Nie możesz narzekać na brak wrażeń - przyznała Cheryl,

kiedy Abby wreszcie przestała mówić. - Will Ryles to
wspaniały facet, a przez te cięcia budżetowe w szpitalu panuje
naprawdę okropna atmosfera. Chciałabym mieć jakikolwiek
wpływ na to wszystko.

- Wiem. Ja też.
- Za to inni nie chcą się w nic angażować, jeśli sprawa nie

dotyczy ich bezpośrednio - ciągnęła Cheryl.

- Właśnie. Wygodnie jest udawać, że coś nie dzieje się

naprawdę, o ile nie przydarza się tobie - rzekła z namysłem
Abby.

- Wygodnie, ale jednocześnie idiotycznie. Statek tonie, a

orkiestra gra do końca... Przecież w końcu wszyscy będziemy
musieli rozwiązać jakoś ten problem.

- Nikt nie jest samotną wyspą - zacytowała Abby.
- Właśnie - zgodziła się Cheryl.
- Nasi koledzy zaczną pewnie działać dopiero wtedy,

kiedy zdecydują się nas przenieść do innego szpitala - rzekła
Abby.

- No cóż, miejmy nadzieję, że ktoś się wreszcie ruszy...

Ale wiesz - zmieniła nagle temat - to bardzo dziwne, że Blake
zadzwonił do ciebie do domu. On nie ma takiego zwyczaju.

background image

Może... może ty mu się po prosto podobasz, Abby? Chociaż
on jest chyba żonaty.

- Naprawdę?
- Nie wiem, ale tak mi się wydaje. Tobie nie?
- Może...
- Ktoś chyba wspominał coś kiedyś na temat jego dzieci.

Może się rozwiódł? - myślała głośno Cheryl.

Abby nie spuszczała wzroku z sałaty, którą właśnie

przyrządzała, i ganiła się w duchu za to, iż sama myśl o
hipotetycznej żonie Blake'a wzbudziła w niej żal. Jakie to w
końcu ma znaczenie? Zna Continiego dopiero jeden dzień i za
jakiś czas może się okazać, że tak naprawdę wcale nie darzy
go sympatią.

- Mówicie sobie po imieniu? - zapytała.
- Nie - roześmiała się Cheryl. - Nazywam go Blakiem

tylko wtedy, kiedy mnie nie słyszy. Zjedzmy coś wreszcie.

Potem możemy się spotkać ze znajomymi i wyskoczyć na

kawę. Potrzebujesz relaksu jeszcze bardziej niż ja.

- Pewnie masz rację - zgodziła się Abby.
- Może zjemy na balkonie - zaproponowała Cheryl. -

Wreszcie, Bogu dzięki, zrobiło się cieplej. Najwyższy czas.
Przecież to maj.

- Dobry pomysł.
Abby wyniosła sztućce i talerze na balkon, gdzie stał

stolik i kilka krzeseł, a Cheryl ustawiła na tacy wino i
kieliszki. Przygotowały makaron z ziołami i oliwą, a także
zieloną sałatę oraz chrupkie pieczywo z serem.

Mieszkanko Abby mieściło się na drugim piętrze

dziesięciopiętrowego budynku usytuowanego na wprost
parku, jak również w pobliżu małych eleganckich butików i
knajpek oraz kawiarenek, gdzie życie nocne kwitło wprawdzie
do późna, lecz nie zakłócało nikomu spokoju.

background image

- Pewnego dnia - rozmarzyła się Abby - będę miała dom z

dużym ogrodem, może psa, albo dwa... Pewnego dnia, kiedy
wreszcie zacznę zarabiać prawdziwe pieniądze i nie będę się
musiała liczyć z każdym groszem. Mam już dość biedowania.

- A kto nie ma? - spytała retorycznie Cheryl.
- Ubóstwo to, rzecz jasna, pojęcie względne. Uwielbiam

swoje mieszkanko i w końcu mam jakieś skromne dochody,
choć zaprzedałam duszę bankowi i zadłużyłam się u rodziców,
żeby zdobyć pieniądze na studia.

Pomyślała nagle o naprawdę bezdomnych ludziach

sypiających pod mostami albo pod wiatami dla autobusów.
Niektórzy z nich trafiali do szpitala.

- Lepiej nie myśleć o długach. Trzeba po prostu je

spłacać. Pragnę tego samego, co ty, Abby - oświadczyła
Cheryl, nakładając sobie na talerz trochę makaronu. - I może
jeszcze męża na dokładkę. Jestem okropnie staroświecka. A
ktoś taki jak Blake Contini nie byłby wcale najgorszym
kandydatem, prawda? - zaśmiała się głośno.

- Napijmy się wina.
Abby wcale nie było wesoło.
- Dlaczego to powiedziałaś? - spytała. - Ja powinnam stać

mocno na ziemi, a nie fantazjować.

Abby musiała przede wszystkim zarobić na życie, zamiast

liczyć na to, że pomoże jej w tym mąż.

- On ci się podoba, prawda? - Cheryl popatrzyła na nią

chytrze. - Nie martw się. Już niedługo cała żeńska populacja
naszego szpitala będzie się za nim oglądać. Znajdziesz się w
dobrym towarzystwie.

- Wcale nie powiedziałam, że Contini mi się podoba -

zaprotestowała Abby.

- Bo nie chcesz się sama przed sobą do tego przyznać.

Znam cię. Poza tym miałabyś adoratorów na pęczki, gdyby nie

background image

twój sposób bycia. Traktujesz wszystkich mężczyzn jak braci
czy kumpli.

- Och, daj spokój - odparła z uśmiechem Abby. - Wiesz,

akurat rozmawiałam z nim dzisiaj w gabinecie, kiedy odebrał
telefon ze szpitala w Gresham. Nie wiem, o co chodziło, ale
odniosłam wrażenie, że zapomniał zupełnie o bożym świecie i
skupił całą uwagę na tej rozmowie.

- Może któreś z jego dzieci leży w tym szpitalu... jeśli

oczywiście ma dzieci. Nie martw się. Na pewno niedługo
wszystko się wyjaśni.

Przez chwilę jadły w ciszy, wspominając wydarzenia

minionego dnia. Abby wciąż wracała myślami do Blake'a i
swojej telefonicznej wpadki. Z drugiej strony może dobrze się
stało? Contini powinien wiedzieć, jakie wywarł na niej
wrażenie. A mimo wszystko czuła, że jeśli cokolwiek jej się
przyśni, będzie to właśnie on...

Po powrocie z kawiarni, gdzie spędziła trochę czasu w

towarzystwie Cheryl i innych znajomych, ogarnął ją niepokój.
Ani na chwilę nie mogła przestać myśleć o swoich pacjentach
- Ralphie Simmonsie i Garym Barlowie, u którego
podejrzewała nowotwór płuc.

W trakcie studiów odkryła, że wiedza i doświadczenie

pomagają w pokonywaniu stresu. Dzięki wiedzy można
bowiem trafnie ocenić stan pacjenta, a dzięki doświadczeniu
wybrać najlepszą opcję leczenia.

Najważniejsza była pewność, iż uczyniło się wszystko, co

możliwe w danej sytuacji. Czasem należało oczywiście
zasięgnąć porady bardziej doświadczonych kolegów i
specjalistów.

Wciąż zatopiona w myślach, Abby sięgnęła po gruby

podręcznik medycyny ogólnej, by odświeżyć sobie
wiadomości na temat ostrej białaczki szpikowej. Czuła, że
Blake oczekuje od niej świetnej znajomości tematu. I choć o

background image

białaczce i tak wiedziała sporo, postanowiła przeczytać
stosowny rozdział i zrobić notatki.

Przetrząsając teczkę w poszukiwaniu długopisu i kartki,

natrafiła na zagadkową, zaklejoną kopertę. Może list tkwił
tutaj od wielu tygodni i Abby po prostu o nim zapomniała?
Może była to kopia jakiegoś raportu? Na kopercie nie
widniało żadne nazwisko, toteż Abby rozdana ją szybko i
przebiegła wzrokiem niewyraźne, nagryzmolone w pośpiechu
litery.

"Drogi Blake'u, dziękuję, że przejrzałeś materiały.

Odkryłem jeszcze, że Drexlerowie (jeden z członków tej
rodziny zasiada w Radzie Szpitala) byli właścicielami
komputerowej firmy radiologicznej, Compu - X - ray
Services. Jakiś czas temu spółka weszła na giełdę. Niedawno
dowiedziałem się jednak, że rodzina chce z powrotem
wykupić wszystkie akcje, gdyż podobna firma w Stanach
proponuje bardzo korzystne warunki nabycia całej spółki. Czy
moglibyśmy o tym porozmawiać? Posiadam również inne
informacje, których nie chcę przelewać na papier. Może
napiszę na razie tyle, że cała ta transakcja nie jest chyba
specjalnie uczciwa.

Przedsiębiorstwo zainteresowane kupnem Compu - X -

ray Services to chyba (a przynajmniej takie słyszałem plotki)
Image Tec. Ze Stanów. I właśnie Image Tec. zamierza
również przejąć mój oddział. Za aprobatą administracji, rzecz
jasna. Może tu nastąpić konflikt interesów.

Pozdrowienia, Will"
Abby odłożyła list na stół - przeczytała właśnie

korespondencję, która nie była adresowana do niej.

List musiał wypaść Rylesowi z kieszeni wraz z innymi

rzeczami; telefon komórkowy i inne drobiazgi oddała już
pielęgniarkom z oddziału kardiologii.

- Cholera! - zaklęła głośno Abby.

background image

Czuła się nieswojo. Oczywiście, mogła włożyć list do

innej koperty, zakleić ją i udawać, że nie wie, co znajduje się
w środku, ale czuła, że nie będzie potrafiła dochować
tajemnicy.

Nie umiała kłamać. Tysiąc razy wolała się przyznać, że

niechcący przeczytała list. Następnego dnia musi zadzwonić
do Blake'a Continiego.

Will Ryles też mógł się zmartwić brakiem listu i dociekać,

czy jego prywatna korespondencja nie trafiła przypadkiem w
niepowołane ręce. Okazało się, że Will prowadził prywatne
śledztwo w sprawie firm zamierzających przejąć szpitalne
oddziały radiologiczne.

Wyrzucając to wszystko z pamięci, Abby otworzyła

podręcznik medyczny na stronie „Hematologia i onkologia", a
obok książki ułożyła notatnik i długopis.

Następnego dnia zdobyła się na odwagę i o wpół do

jedenastej zatelefonowała do Blake'a. Numer otrzymała z
informacji szpitalnej. Czekając, aż Blake podniesie słuchawkę,
zastanawiała się, czy przypadkiem go nie obudzi. Był w końcu
sobotni poranek - jeden z niewielu dni, kiedy mogli trochę
dłużej pospać. A list od Willa może w końcu nie jest taki
ważny i mógł zaczekać?

- Halo? - Słysząc w słuchawce głos Blake'a, Abby

poczuła absurdalną ulgę.

- Dzień dobry, panie doktorze - zaczęła nieśmiało. - Mówi

Abby Gibson. Przepraszam, że zakłócam panu spokój podczas
weekendu, ale znalazłam w aktówce list, który napisał do pana
doktor Ryles. Musiałam go znaleźć wtedy w podziemiach i
włożyć automatycznie do teczki. Bardzo mi przykro, ale
zapoznałam się niechcący z jego treścią, bo na kopercie nie
było nazwiska. - Uświadomiła sobie, że podczas swojej
krótkiej znajomości z doktorem Continim bez przerwy go
przeprasza.

background image

- Dzień dobry, pani doktor - odparł głosem, który

świadczył o tym, że chyba dopiero się obudził. - O czym pisze
Will?

- Coś na temat Image Tec. i Compu - X - ray Services.
- Mhm. - Milczał przez chwilę. - Chciałbym odebrać od

pani ten list jak najszybciej - powiedział w końcu.

- Oczywiście. - Abby podała mu adres i wskazówki, jak

dojechać.

Okazało się, że Blake mieszka niezbyt daleko od niej - w

bogatej, willowej dzielnicy.

- Będę za pół godziny, jeśli to pani odpowiada - oznajmił.
- Oczywiście.
- Poczęstuje mnie pani kawą? Jeszcze nie zdążyłem wypić

swojej porannej porcji.

- Może pan na to liczyć - odparła swobodnie. - W kuchni

daję sobie radę naprawdę nie najgorzej.

- Nie wątpię. - Znowu wyraźnie z niej żartował. Może

jednak nie jest wcale takim gburem? Niemniej rozbawienie w
jego głosie wyprowadzało ją z równowagi.

Na szczęście posprzątała mieszkanko na początku

tygodnia, zanim jeszcze musiała pełnić dwa dyżury z rzędu.
Zwykle panował u niej straszny bałagan, gdyż nigdy nie miała
dość czasu na prowadzenie domu. Rozejrzała się jeszcze
pospiesznie wokół, poprawiła poduszki i złożyła gazetę.

Salon stanowił eklektyczną mieszaninę mebli nabytych na

wyprzedażach oraz w sklepach ze starzyzną. Były wśród nich
również podarunki od przyjaciół i rodziny. Ściany miały
ciemnozielony kolor, stwarzający intymną atmosferę w zimie i
zapewniający chłód w lecie. Nieuniknione braki w wystroju
wnętrza Abby uzupełniła roślinami w doniczkach,
fotografiami w interesujących ramkach i ogromnymi ilościami
książek.

background image

Dokończywszy pospiesznie sprzątanie, popędziła do

łazienki, by się uczesać i zrobić makijaż. Czuła się lekko
skrępowana faktem, że jej starszy kolega i przełożony odkryje,
w jak skromnych mieszka warunkach. Niektórzy ludzie
przywiązują przecież ogromną wagę do statusu materialnego
swych znajomych.

Przeglądając się w lustrze, przypomniała sobie czasy

spędzone w prywatnej koedukacyjnej szkole, gdzie koledzy
nazywali ją czule „Móżdżkiem".

Związała włosy z tyłu głowy, umalowała usta i nałożyła

trochę cienia na powieki. Wciąż myślała o tym, jak wiele
wysiłku musiała włożyć w naukę, by nie stracić stypendium.
Sukces naprawdę nie przyszedł łatwo, nie otrzymała nigdy
niczego za darmo.

Dzwonek odezwał się w chwili, gdy kończyła parzyć

kawę. Biegnąc do domofonu, denerwowała się jak nastolatka.
I choć miewała już chłopców, zarówno w szkole, jak i na
studiach, to nigdy nie była tak naprawdę zakochana. Jej
rezerwa chyba odstraszała mężczyzn.

- Dzień dobry. Tu Blake Contini - usłyszała w interkomie.
- Już otwieram - odparła, wciskając przycisk.
Gdy Blake wjeżdżał windą na drugie piętro, Abby zaniosła

kawę i filiżanki do salonu.

Otworzyła drzwi i wpuściła gościa. Czuła się dość

dziwnie, widząc Blake'a u siebie w domu. Poprzedniego dnia,
podczas sesji, kiedy tak bardzo ją zirytował, nigdy by nie
pomyślała, że wkrótce „ten arogancki doktor" zaszczyci jej
skromne progi swoją wizytą.

- Dzień dobry - powiedział znów, uśmiechając się. Gdy

zmierzył ją wzrokiem od stóp, obutych w proste

sandały, do głów, Abby straciła na moment zwykłą

pewność siebie. Zdecydowanie by wolała, aby nie przyglądał
się jej tak otwarcie.

background image

Sam był ubrany w jasne bawełniane spodnie oraz luźny

sweter narzucony na koszulę w kratę. Abby miała na sobie
dżinsy i prostą bluzkę.

- Proszę wejść, doktorze - powiedziała, zapraszając go do

salonu. - Właśnie przygotowałam kawę.

- Już się nie mogę doczekać. W salonie wręczyła mu list.
- Bardzo mi przykro, że go przeczytałam. W pierwszej

chwili nie skojarzyłam, kim jest ów Blake.

- W takim razie może będzie mi pani mówić po imieniu -

rzekł z uśmiechem, wyjmując list z koperty. - Tak jest prościej
i mniej oficjalnie.

Szybko przebiegł wzrokiem treść.
- Biedny Will - szepnął.
Nalała dwie filiżanki kawy, a Blake rozejrzał się po

przytulnym pokoju.

- Jak się czuje doktor Ryles? - zapytała. - Miał pan może

o nim jakieś wiadomości?

- Tak, dziś rano dzwoniłem na oddział. Will jest

przytomny i próbuje nawet zagadywać pielęgniarki. Chyba
wszystko będzie dobrze.

- Mam taką nadzieję.
- Bardzo się cieszę, że wezwała mnie pani w sprawie tego

listu - powiedział, sięgając po śmietankę i cukier. - Jestem
pani ogromnie wdzięczny. A byłbym jeszcze bardziej
zobowiązany, gdyby nie wspominała pani nikomu o jego
treści. Doktor Ryles rozmawiał ze mną na te tematy już od
kilku miesięcy, całą sprawę utrzymywaliśmy jednak w ścisłej
tajemnicy. Próbowałem mu pomóc. Nie ja jeden zresztą.

- Oczywiście, nic nikomu nie powiem. Zresztą cała ta

historia w ogóle mnie nie dotyczy - odparła Abby i
uświadomiła sobie nagle, że obecność Blake'a wypełnia salon
jakąś niezwykłe dynamiczną, męską energią.

background image

Przez otwarte drzwi balkonowe do pokoju wpadł lekki

wietrzyk.

- Może usiądziemy na zewnątrz? Mamy naprawdę piękny

dzień... - zaproponował Blake.

- Oczywiście, chodźmy.
Przez chwilę oboje patrzyli z balkonu na park, gdzie

bujna, zielona trawa lśniła w wiosennym słońcu.

- To bardzo niedobrze, że w szpitalu panuje taka

atmosfera - zaczęła Abby. - Wciąż jakieś tajemnice, a poziom
leczenia na tym cierpi.

Blake popatrzył na nią z namysłem.
- To prawda - rzekł bez uśmiechu. W ostrym świetle dnia

dostrzegła na jego twarzy oznaki napięcia.

Sączyła wolno kawę. Wyczuwała wyraźnie, że Blake -

podobnie jak ona - odnosi się z dużą rezerwą do płci
przeciwnej, pacjentom natomiast okazuje wiele ciepła i troski.
Było w nim coś bardzo szczególnego, jakaś dojrzałość, która
bardzo pociągała Abby. Dotąd utrzymywała kontakty z ludźmi
w swoim wieku, często znacznie mniej dojrzałymi niż ona
sama. A teraz czuła potrzebę, by dowiedzieć się o Blake'u
czegoś więcej.

- Czy mogę prosić jeszcze trochę kawy? - Pytanie Blake'a

przerwało jej rozmyślania.

- Oczywiście, doktorze - odparta.
- Naprawdę, proszę mi mówić po imieniu. Skinęła głową.
- A ja będę się zwracał do pani Abby, dobrze? Czy też

może woli pani Abigail?

- Proszę samemu zdecydować - powiedziała, wzruszając

lekko ramionami. Nie chciała, by wiedział, jak dobrze się
czuje w jego towarzystwie. Wciąż nie uzyskała żadnych
informacji na temat jego stanu cywilnego.

background image

- W takim razie Abigail. To bardzo ładne imię - mruknął,

patrząc na nią tak uważnie, jakby chciał zapamiętać rysy jej
twarzy.

Ale nie tak ładne jak Kaitlin, pomyślała zupełnie

nieoczekiwanie, Abby sama się sobie dziwiła. Do tej pory nie
miała przecież nawet pojęcia, kim jest owa tajemnicza osoba.

Wrócili do salonu, aby wypić jeszcze trochę kawy. Tuż

obok kanapy wisiała drewniana półka, na której Abby
przechowywała pamiątki ze szkoły. Spojrzenie Blake'a
spoczęło na wypolerowanej drewnianej tabliczce ze srebrnymi
plakietkami. Podszedł bliżej.

- Studentce medycyny, Abigail Gibson, za najlepsze

wyniki w nauce - przeczytał. - I tak przez cztery lata z rzędu -
dodał ciszej. - Nie mam powodu, żeby zachowywać się w
stosunku do ciebie arogancko, prawda?

Abby oblała się rumieńcem.
- Wołałabym zapomnieć o tym niemiłym incydencie -

mruknęła.

- Trochę sobie jeszcze na ten temat pożartuję, zgoda?

Zresztą, ta reprymenda niewątpliwie dobrze mi zrobiła.

Kiedy się uśmiechnął, poczuła, że nie jest w stanie

oderwać od niego wzroku. Po raz pierwszy Blake poświęcił jej
całkowitą, niepodzielną uwagę. Efekt był piorunujący.

- Chyba nie myślałeś, że z trudnością przebrnęłam przez

studia i postanowiłam zostać lekarzem ogólnym, bo nie
udałoby mi się skończyć żadnej specjalizacji? Niektórzy wciąż
sądzą, że lekarze rodzinni pochodzą z tak zwanej selekcji
negatywnej.

Prawda wyglądała zupełnie inaczej. Wielu wykładowców

Abby namawiało ją na rozpoczęcie specjalizacji pod ich
kierunkiem. Ona jednak realizowała konsekwentnie swój
pierwotny plan.

- Ja tak nie uważam - odparł.

background image

- Zdolności to wspaniały czynnik kompensujący -

zauważyła.

- Kompensujący co? Przecież jesteś równie piękna jak

mądra.

Popatrzył na jej usta, a ona poczuła absurdalną chęć, by ją

pocałował.

- Byłbyś zdziwiony. Wszyscy mamy swoje słabości.
- Mhm.
Sięgnęła po stojący na stole talerzyk z herbatnikami.
- Ciasteczko? - zaproponowała.
- Dziękuję. Naprawdę muszę już iść - odparł i odstawił

filiżankę. - Kawa była wspaniała. Dziękuję bardzo.

Westchnął głęboko. Kryjąc rozczarowanie, Abby zaczęła

sprzątać ze stołu.

- Pozwól, że ci pomogę, zanim to wszystko wyląduje na

podłodze - zażartował Blake, robiąc aluzję do swych kpin na
temat niezręczności Abby.

Ustawili filiżanki na blacie obok zlewu.
- Do zobaczenia w poniedziałek. Jeszcze raz dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparła.
Nachylił się, by pocałować ją w policzek, czym

całkowicie ją zaskoczył. Zdziwiona, odwróciła nerwowo
głowę tak, że jego wargi musnęły jej usta. Teraz stali już
bardzo blisko siebie. Ich twarze dzieliło zaledwie parę
centymetrów.

Popatrzył jej w oczy płomiennym wzrokiem, a na jego

twarzy znów pojawił się wyraz napięcia. Abby nieświadomie
rozchyliła usta. Przyciąganie erotyczne pojawiło się między
nimi już podczas pierwszego spotkania i mogło w każdej
chwili przerodzić się w nieokiełznany wybuch namiętności,
której nic nie zdołałoby powstrzymać.

- Ja... - Abby cofnęła się o krok i oparła o blat kuchni.

background image

- Abby... - W głosie Blake'a pobrzmiewała taka tęsknota,

że w chwili gdy wypowiadał jej imię, oboje wiedzieli, co się
stanie. Kobieca intuicja podpowiadała Abby, że Blake od
dawna nie trzymał w ramionach kobiety.

- O Boże... - szepnęła bezwiednie, zarzucając mu ramiona

na szyję.

Blake znieruchomiał na chwilę i coś mruknął, a potem

przytulił ją mocno do siebie i pocałował w usta. Przywarta do
niego mocno i trwali tak dłuższą chwilę.

- Abby - szepnął. - Abby. - Jego dłonie wśliznęły się

nagle pod bluzkę, odnalazły jej ciało.

Przymknęła oczy i straciła poczucie czasu. Być może

minęły minuty, może godziny. Była świadoma jedynie dotyku
jego dłoni i pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Ostry dzwonek telefonu przywołał ich do rzeczywistości.
- Chyba nie masz dyżuru? - zapytał Blake.
- Nie - wyszeptała.
- To nie odbieraj.
Gdy znowu ją pocałował, zapomniała o bożym świecie.
- Tym razem naprawdę pójdę, Abigail - powiedział w

końcu. - W przeciwnym wypadku na pewno wylądujemy w
łóżku, i to w dodatku na cały dzień. I choć miałbym
niewątpliwie na to ochotę, powinniśmy jednak trochę
zaczekać. Nie sądzisz?

Wykrzywił ironicznie usta, dając jej w ten sposób do

zrozumienia, że sypianie z koleżankami z pracy nie leży w
jego zwyczaju. A już na pewno nie robi tego nigdy po tak
krótkiej znajomości. Abby wtuliła twarz w miękką wełnę jego
swetra, mając nadzieję, że Blake nie posądzi jej o zbyt
swobodne obyczaje. Po krótkiej chwili skinęła tylko głową.

Gdy pożegnała go przy drzwiach, stała jeszcze przez

chwilę w progu i patrzyła, jak zmierza w kierunku windy.
Poruszał się lekko i pewnie. Oprócz wyrafinowania otaczała
go aura seksu i pierwotnej zmysłowości, która - jak sądziła
Abby - mogła zrujnować życie każdej kobiety.

Po jego wyjściu, nie wiedziała, co ma z sobą począć.

Mogła myśleć wyłącznie o nim i jego pieszczotach.
Niespokojna i podniecona weszła do kuchni, by umyć
filiżanki. Kiedy już się z tym uporała, przystąpiła do robienia
porządków, które wcale nie były konieczne. Wygładziła
powieszone w szafie ubrania, poskładała ręczniki, poprawiła
poduszki. Gdy rozległ się dźwięk telefonu, aż drgnęła ze
zdenerwowania.

- Halo?
- Abby... - Głos Blake'a przyprawił ją natychmiast o

przyspieszone bicie serca. Mogła jedynie cieszyć się z tego, że

background image

Blake nie widzi jej rumieńców. - Zapomniałem ci coś
powiedzieć.

- Mam nadzieję, że tym razem nie chodzi o żadne pilne

zadanie na weekend - jęknęła.

Zaśmiał się cicho.
- Za dwa tygodnie urządzam przyjęcie. Zapraszam

wszystkich lekarzy z mojego oddziału, a także innych
współpracowników. Zależy mi na tym, żebyś przyszła.
Spotkanie nie będzie miało oficjalnego charakteru.

- Dobrze... przyjdę z przyjemnością - odparła. Przez

chwilę odnosiła wrażenie, że znów chodzi do szkoły i
przyjmuje zaproszenie od kolegi mieszkającego we wspaniałej
rezydencji, podczas gdy jej rodzina gnieździ się w małym,
skromnym domku. Oczywiście, jako uczennica składała
czasem wizyty bogatym kolegom, ale wiedziała, że żyje na
znacznie niższej stopie niż jej przyjaciele. Ubóstwo materialne
nadrabiała bogactwem intelektualnym. Przez całe cztery lata
otrzymywała nagrody za osiągnięcia w nauce, choć czasem
ogarniał ją lek o utratę stypendium.

Gdyby teraz mogła ustabilizować swoją pozycję

materialną i w znacznie większym stopniu pomagać
finansowo rodzinie, a nie tylko zarabiać na własne
utrzymanie...

- W przyszłym tygodniu podam ci szczegóły - oznajmił

Blake. - Sekretarka wydrukuje zaproszenia. I bardzo cię
proszę, nie mów nikomu o tym liście. To bardzo ważne. Są
ludzie, którzy chcą zapobiec upadkowi szpitala i nie należy im
w tym przeszkadzać.

- Oczywiście.
Może poprzez włączenie Abby do ścisłego kręgu

znajomych chciał zyskać jej lojalność? Czyżby nie wierzył w
bezinteresowną uczciwość?

- Do widzenia, Abby.

background image

- Do widzenia.
Czas naglił. Musiała natychmiast przystąpić do pracy.

Notując, czyniła heroiczne wysiłki, by zapomnieć o Blake'u.

Wybrała trzy mocne antybiotyki o szerokim spektrum

działania. Panu Simmonsowi podałaby najpierw kroplówkę z
ampicyliny co sześć godzin, a potem flagyl trzy razy dziennie
i gentamycynę co osiem do dwunastu godzin. Gdyby żaden z
tych antybiotyków nie zlikwidował infekcji, pozostawała
jeszcze vaneomycyna, którą należało przyjmować
profilaktycznie co dwadzieścia cztery godziny.

Abby przygryzła koniuszek długopisu i zapatrzyła się w

przestrzeń. Oczyma wyobraźni widziała pana Simmonsa
leżącego w łóżku, podłączonego do kroplówki z
antybiotykami.

Poza tym zaleciłaby transfuzje z koncentratów krwinek i

płytek krwi tak potrzebnych do poprawienia słabej
krzepliwości. Tak, no i jeszcze transfuzje ze świeżego osocza,
dzięki któremu skład chemiczny krwi zbliżyłby się choć
trochę do normalnego stanu. Jeśli choroby nie wykryto w
zarodku, efekty tych działań mogą się okazać krótkotrwałe,
lecz mimo wszystko niezbędne do rozpoczęcia chemioterapii.

Pochyliła się z namysłem nad kartką. Chemioterapię

należało rozpocząć natychmiast po poprawieniu stanu
ogólnego pacjenta. A potem, już po dwóch dniach, wystąpią
zapewne typowe skutki uboczne - wypadanie włosów,
mdłości. Wiedziała, że pacjent zacznie pytać, czy warto tak
cierpieć, a ona i inni lekarze będą musieli podnosić go na
duchu.

W poniedziałek miała przyjąć paru pacjentów ze szpitala,

a następnie dołączyć do lekarki prowadzącej praktykę lekarza
rodzinnego, doktor Elizy Cruikshank. Po lunchu czekał ją
wykład na uniwersytecie, usytuowanym na szczęście

background image

niedaleko szpitala. Na wykład wybierała się w towarzystwie
Cheryl.

Doktor Cruikshank leczyła różnych pacjentów, zarówno

dorosłych, jak i dzieci. Abby uważała ją za swego mentora.

Wkraczając do szpitala wczesnym rankiem, Abby

usiłowała przybrać profesjonalny wyraz twarzy. Obawiała się
jednak, że widok Blake'a obróci wniwecz wszystkie jej
wysiłki.

Czekał już na nią we wschodnim skrzydle. Wpatrzony w

ekran komputera, robił wydruki ostatnich badań pana
Simmonsa i innych pacjentów z oddziału. Z trudem
powstrzymując drżenie, Abby weszła do gabinetu i stanęła
obok niego.

- Witaj, Abby - powiedział i popatrzył na nią uważnie, tak

jakby pragnął coś wyczytać z jej twarzy. - Cieszę się, że
przyszłaś. Mamy już wyniki badań wątroby i nerek.
Skonsultujemy je z dwoma etatowymi lekarzami z tego
szpitala. Powinni tu być lada chwila. A ja tymczasem przejrzę
twoje notatki.

Był wyraźnie zmęczony, blady i zdecydowanie bardziej

obcy niż podczas wizyty w jej mieszkaniu. Może wczoraj
pełnił dyżur?

- Proszę. - Wyjęła notatki z teczki.
Kiedy je przeglądał, zdała sobie nagle sprawę z tego, jak

bardzo jej zależy na jego uznaniu. Zwykle starała się po prostu
wykonywać wszystkie zadania jak najlepiej. Teraz, patrząc na
Blake'a, pragnęła, by uśmiechnął się tak samo jak wówczas,
gdy zobaczył jej szkolne nagrody.

- Dobrze - mruknął, przeglądając zapiski. - Pan Simmons

już rozpoczął kurację antybiotykową. Vancomycynę
trzymamy w rezerwie, na wypadek gdybyśmy nie uzyskali
pożądanych efektów. - Przewrócił stronę. - A co z
chemioterapią? Piszesz, że częściowa remisja choroby nie

background image

zapewnia przeżycia. I że szansa na uzyskanie remisji jest
ściśle związana z wiekiem pacjenta.

- Założyłam, że podczas chemioterapii indukcyjnej -

przerwała Abby - będziemy kontynuować transfuzje ze
świeżego osocza i płytek krwi. Terapia indukcyjna potrwa od
pięciu do dziesięciu dni. Dołączymy do niej leki
chemoterapeutyczne.

- Mhm - mruknął.
- Jak się czuje pan Ryles, doktorze?
- Miałaś zwracać się do mnie po imieniu.
- No tak. Nie znamy się zbyt dobrze i dlatego nie mogę

się przyzwyczaić.

- Nadrobimy te zaległości - odparł, patrząc jej w oczy. W

tym spojrzeniu kryła się zarówno czułość, jak i pożądanie.

- Telefonowałem na kardiologie. Stan Willa jest stabilny.

Może ten przymusowy odpoczynek wpłynie pozytywnie na
jego samopoczucie - rzekł z nadzieją w głosie.

- To niewykluczone - powiedziała Abby, czyniąc kolejny

wysiłek, by skupić się na wynikach testów.

Po chwili dołączyli do nich Tim Barrick i Alison Lupino,

którą Abby znała zresztą całkiem nieźle.

- Pani doktor - zwrócił się do niej oficjalnie Blake,

którego krępowała zapewne obecność nowo przybyłych. -
Może pójdzie pani od razu do pana Simmonsa. Spotkamy się
tam za parę minut. Zachowam te notatki i przedyskutujemy je
podczas obchodu. Leczenie pana Simmonsa zajmie sporo
czasu. Przed przystąpieniem do chemioterapii trzeba
koniecznie poprawić jego stan ogólny.

- Dobrze. - Skinęła głową. - Dziękuję, doktorze. Przebrała

się w fartuch ochronny, włożyła rękawiczki i weszła do
separatki pacjenta.

background image

- Dzień dobry. Doktor Gibson, prawda? - powitał ją pan

Simmons. - To miłe, że ktoś mnie wreszcie odwiedził. Czuję
się jak w jakiejś kosmicznej kapsule.

- Dzień dobry. Tak, nazywam się Gibson. Jak się pan

czuje? Wygląda pan znacznie lepiej niż parę dni temu. Jestem
mile zaskoczona.

- I czuję się lepiej - odparł z uśmiechem. - Wiem jednak,

że ten stan nie potrwa długo.

Abby przyjrzała się uważnie trzem plastykowym

pojemnikom z płynami infuzyjnymi. Pierwszy zawierał płytki
krwi, drugi osocze, trzeci sól fizjologiczną zawierającą
antybiotyki, których zadaniem było zwalczenie infekcji płuc i
przewodu pokarmowego.

- Ma pan znacznie lepszą cerę. - Abby uśmiechnęła się do

mego. Skóra pacjenta istotnie straciła żółtawy odcień, oczy
nabrały bystrości, ruchy stały się nieco bardziej energiczne.

- Jaką mam szansę przeżycia?
Popatrzył jej prosto w oczy. Mimo swej choroby zachował

atrakcyjny wygląd. Nie chciał, by go zwodzono lub
oszukiwano, lecz Abby musiała bardzo starannie dobierać
słowa, gdyż wiedziała, jakie to miało znaczenie.

- Byłabym nieszczera, nie uprzedzając pana o powadze

sytuacji. Pańska choroba zagraża życiu, ale o tym pan z całą
pewnością wie. Po chemioterapii indukcyjnej poczuje się pan
wręcz fatalnie.

- Tak. I muszę się jakoś na to psychicznie przygotować,

co wcale nie jest łatwe.

- W dodatku potem można się spodziewać nawrotu

choroby, co pociągnie za sobą drugą rundę chemioterapii -
ciągnęła Abby. - A pierwszą chemioterapię konsolidacyjną
stosuje się zwykle od czterech do sześciu tygodni po
indukcyjnej. Pozostanie pan w szpitalu około czterech
tygodni.

background image

- Czyli w sumie sześć.
- Tak. Potem jeszcze zastosujemy po raz drugi

chemioterapię konsolidacyjną. Ale dopiero po
czterotygodniowej przerwie.

- Kolejny miesiąc?
- Owszem.
- Tak więc nie muszę się kłopotać o najbliższą przyszłość

- skonstatował z goryczą.

Abby zapragnęła go pocieszyć.
- Medycyna dysponuje obecnie fantastycznymi lekami.

Proszę myśleć pozytywnie.

Tak czy inaczej, nie zadane pytania wisiały w powietrzu.

Pytania, które pacjent bał się postawić. Abby czuła jednak
instynktownie, że zasięgał również opinii u innych lekarzy,
pragnąc wyrobić sobie jak najbardziej obiektywną opinię na
temat swej sytuacji.

- Doktor Contini zamierza kontynuować transfuzje

kompensujące mało wydajny szpik, co zwiększy szansę na
pozytywny rezultat całej kuracji - ciągnęła Abby.

- Rozumiem. - Pacjent skinął głową z namysłem.
- Proszę spokojnie odpoczywać. Doktor Contini i

hematolodzy opracują dla pana właściwy sposób leczenia. Nie
ma dwóch identycznych pacjentów. Może pan liczyć na
najlepszą możliwą opiekę.

- Zdarzało mi się wygrywać, mając mniejsze szanse na

zwycięstwo - mruknął.

Mimo iż ruchy miał ograniczone z powodu podłączonej

kroplówki, zdołał otworzyć szufladę, wyjął z niej zdjęcie w
ramce i bez słowa wręczył Abby.

Przedstawiało ono młodą kobietę z włosami do ramion,

atrakcyjną i uśmiechniętą. Tuż obok niej stało dwoje dzieci:
mniej więcej czteroletnia dziewczynka i nieco starszy
chłopczyk.

background image

- Moja rodzina - oznajmił cicho.
Abby właśnie miała spytać, czy to córka i wnuki, gdy

pacjent rozwiał jej wątpliwości.

- Żona i dzieci - wyjaśnił.
Kryjąc zdumienie, Abby popatrzyła na fotografię.

Radosne oczy dzieci wzbudziły w niej smutek.

- Mam też starsze potomstwo - dodał pan Simmons.

Historia jakich wiele: rozwiedziony, dobrze sytuowany
mężczyzna żeni się ze znacznie młodszą od siebie kobietą, a w
kilka lat później zapada na zdrowiu.

Abby spotykała się z takimi sytuacjami wielokrotnie.

Sztucznie odzyskana młodość, iluzje długiego życia, a potem
brutalna rzeczywistość, czyli wiek biologiczny i skłonności
genetyczne. I dzieci, które mogłyby być wnukami, patrzące na
coraz bardziej starzejącego się ojca.

- Śliczne - szepnęła i oddala mu zdjęcie.
Z przedsionka dotarł do niej odgłos kroków lekarzy,

którzy zaczęli już zapewne wkładać ubrania ochronne.

- Pracuję tu jako lekarz rodzinny, więc nie będę pana

odwiedzać codziennie, ale na pewno tak często, jak to tylko
możliwe - obiecała. - Niech pan prosi doktora Continiego o
wszystko, co pan zechce. On czasem, jak by to powiedzieć,
onieśmiela trochę pacjentów. Zapewne dlatego, że jest
świetnym profesjonalistą. Ale proszę zawsze dzielić się z nim
szczerze swymi wątpliwościami. - Mówiła zbyt dużo i zbyt
szybko, by zatuszować swoją reakcję na widok rodzinnego
zdjęcia pokazanego jej przez pana Simmonsa. Pacjent mógł
znać przecież Blake'a znacznie lepiej niż ona sama.

Ralph Simmons odłożył fotografię.
- Pani chyba podziwia tego człowieka - powiedział,

zerkając na Abby spod oka.

- Chyba tak - odparła, nie dodając, że Blake również ją

irytuje. - Choć wcale go dobrze nie znam. Poznaliśmy się

background image

dopiero w zeszłym tygodniu. Ale to na pewno świetny
fachowiec. Trafił pan w bardzo dobre ręce.

- Wiem. Czy otrzymam jakieś środka na powstrzymanie

mdłości? Jakoś nie bardzo chętnie o nich myślę. Nigdy nie
znosiłem choroby morskiej. Okropność!

- Zwykle stosujemy naprzemiennie trzy rodzaje leków. Są

całkiem niezłe.

- Oby! Proszę do mnie wpadać jak najczęściej, pani

doktor, bo inaczej dostanę kręćka w tej kapsule.

- Obiecuję - powiedziała z uśmiechem, gdy inni wchodzili

już do środka. - Na razie do zobaczenia.

- Tysiąckrotne dzięki.
- Na mnie już czas, doktorze - zwróciła się Abby do

Blake'a. - Muszę odwiedzić trzech pacjentów, a potem iść do
poradni.

- Zgoda. - Skinął głową. - Na pewno się tu jeszcze

spotkamy.

Jeśli Abby oczekiwała czegoś bardziej osobistego, czego

inni nie mogliby usłyszeć, czekało ją srogie rozczarowanie.

- Do zobaczenia - powiedziała i wyszła. Zdejmując

ubranie ochronne, pomyślała, że bardzo trudno jest najpierw
kogoś namiętnie całować, a potem zachowywać się tak, jakby
nic się nie stało.

Zerknęła na zegarek i stwierdziła, że pozostał jej jeszcze

co najmniej kwadrans na wypicie kawy. Już teraz nie mogła
się doczekać następnego piątku. Gdyby do tego czasu nie
zdołała się spotkać z Blakiem, miałaby gwarancję, że zobaczy
go podczas piątkowego obchodu pacjentów na internie.

Zganiła się w duchu za te spekulacje. Czyżby zapominała

o postanowieniu, by nie angażować się w żaden związek przed
ukończeniem specjalizacji?

- Niech pani siada - poprosiła doktor Eliza Cruikshank,

gdy Abby dotarła wreszcie do poradni. - Poczekalnia pęka w

background image

szwach i spodziewam się jeszcze przynajmniej sześciu
diabetyczek, które miały się tu zgłosić już w zeszłym
tygodniu. Zagroziłam, że jeśli się nie pojawią, skończę z nimi
na dobre.

Abby wyjęła fartuch z torby i uśmiechnęła się. Doktor

Cruikshank miała ciemne, kręcone, sztywne włosy, które
zupełnie nie chciały się układać. Pasowały jednak do śniadej
cery i ciemnych oczu lekarki oraz jej ekscentrycznej, silnej
osobowości. Doktor Cruikshank ubierała się zwykle w luźne
fioletowe lub szkarłatne stroje z aksamitu albo jedwabiu.
Mimo szorstkiego na pozór sposobu bycia odznaczała się
wrażliwością i ogromną intuicją.

- W którym gabinecie mam dziś przyjmować? - spytała

Abby.

- Najlepiej obok. Karty leżą na biurku. Zajmie się pani

nowymi pacjentami. Jest wśród nich szesnastoletnia
dziewczyna, która jest chyba w ciąży i może będzie chciała
porozmawiać z kimś młodszym ode mnie. Potem poprosi mnie
pani na konsultację i wspólnie podejmiemy decyzję,
zasięgnąwszy oczywiście najpierw opinii pacjentki.

- Jakże się cieszę - odparła sarkastycznie Abby. - Czy ta

dziewczyna jest bezdomna?

- Nie. Wywodzi się z bogatej rodziny i chodzi do

prywatnej szkoły, ale tatuś nigdy by jej czegoś takiego nie
wybaczył. Oczywiście, gdyby wiedział... Żal mi tego
dzieciaka. Historia stara jak świat: dużo pieniędzy, za mało
miłości i opieki. Z jednej skrajności w drugą. Ale takie już jest
życie...

- To prawda - zgodziła się Abby.
- A tak na marginesie... Dotarły do mnie bardzo

pochlebne opinie na temat naszego nowego szefa - dodała
doktor Cruikshank, kiedy Abby otworzyła drzwi do gabinetu.
- Jak on się nazywa?

background image

- Blake Contini.
- Właśnie, Zaraz, gdzie ja słyszałam to nazwisko? - Eliza

Cruikshank zmarszczyła brwi. - Chyba w Gresham General.
Czyżby chodziło o pacjenta? Tak czy owak, możemy czasem
korzystać z jego porad. Poprzedni szef zbyt często wyjeżdżał.

- Zgoda. - Abby skinęła głową, nie zdradzając ani

słowem, że miała już okazję poznać nowego szefa interny.

Poza tym musiała jak najszybciej przystąpić do pracy, jeśli

nie chciała spóźnić się na wykład.

Przejrzawszy szybko karły leżące na biurku, postanowiła

przyjąć w pierwszej kolejności ciężarną dziewczynę, która
czekała zapewne w zatłoczonej poczekalni, umierając ze
strachu. Abby zaczerpnęła powietrza i wyszła, by zawołać
pacjentkę.

- Kyra Trenton, proszę.
Dziewczyna, która podniosła się z miejsca, była wysoka,

atrakcyjna i wyglądała na więcej niż szesnaście lat. Miała na
sobie markowe dżinsy i luźną górę. Jasne włosy upięła w
węzeł z tyłu głowy.

- Nazywam się Abby Gibson. Doktor Craikshank prosiła,

żebym cię zbadała, a potem porozmawia z tobą osobiście -
wyjaśniła Abby.

Kyra Trenton wzruszyła ramionami i skinęła głową.
- Dobrze - odparła.
- Siadaj, Kyro - rzekła Abby z uśmiechem, a potem sama

zajęła miejsce przy biurku, kładąc przed sobą kartę.

Podobnie jak wiele szesnastolatek, i ta dziewczyna

roztaczała wokół siebie specyficzną aurę światowości, która
jednak w niewielkim tylko stopniu ukrywała jej młody wiek.
Dziewczyna miała piękną cerę, dyskretny makijaż i
pochodziła najwyraźniej z dobrego domu.

- Wciąż się uczysz? - spytała Abby, sądząc, że

dziewczyna zamierza podjąć studia na uniwersytecie.

background image

- Tak. - Kyra popatrzyła Abby w oczy, po czym spuściła

wzrok i zagryzła wargi,

Abby wyczuła, że mimo pozornej obojętności jej młoda

pacjentka z trudnością zachowuje spokój.

- Jeszcze dwa lata do matury? Kyra skinęła głową.
- No tak... - Abby przyjrzała się uważnie karcie choroby. -

Rozumiem, że jesteś w ciąży. Czy mogłabyś mi podać
dokładną datę ostatniego okresu? Oczywiście, jeżeli
pamiętasz. Chciałabym cię też zapytać, czy miesiączka trwała
tak samo długo jak zawsze i czy była równie obfita?

- Tak - szepnęła Kyra.
Najwyraźniej przygotowała się psychicznie na krytykę i

kazania, a zatem z góry przyjęła pozycję obronną. Abby
natomiast po prostu spokojnie przeprowadzała z nią wywiad,
sporządzając jednocześnie notatki.

Zerknęła na kalendarz.
- To pierwszy miesiąc bez okresu, prawda?
- Tak.
- Robiłaś test ciążowy?
- Taki zwyczajny, badanie moczu, z apteki. - Kyra

poruszyła się niespokojnie na krześle.

- Będę musiała potwierdzić wyniki. Do tego celu będzie

mi potrzebna próbka moczu. A teraz pozwól, że o coś cię
zapytam. Czy zamierzasz urodzić dziecko, jeśli naprawdę
jesteś w ciąży?

- Nie, to wykluczone - odparła cicho dziewczyna,

wbijając wzrok w podłogę. - Nie mówiłam nic rodzinie.
Nikomu. Nawet mojej przyjaciółce. Ojciec jest członkiem
parlamentu w rządzie federalnym. Nikt nie może się o niczym
dowiedzieć. Prasa natychmiast rozdmuchałaby całą sprawę.
Poza tym rodzice byliby przerażeni.

- Z mamą też nie próbowałaś rozmawiać?

background image

- Nie. Mama jest w Ottawie, z ojcem. Ja mieszkam w

internacie, do domu jeżdżę na weekendy.

- Czy doktor Cruikshank jest waszą lekarką rodzinną?
- Nie. Leczymy się u takiego starszego pana, u niego też

się szczepię. Nie chcę, żeby wiedział. Błagam. - W
niebieskich oczach Kyry błysnął strach.

- Będzie, jak zechcesz - rzekła spokojnie Abby. - Nie

musimy go zawiadamiać. Rozumiem, że jesteś zdecydowana
usunąć ciążę?

- Muszę - odparła Kyra z rozpaczą w głosie. - Jestem

przeciwna aborcji, ale... nie mam wyboru - dokończyła ze
łzami w oczach.

- To, co rozwija się teraz w twoim łonie, nie jest jeszcze

dzieckiem - powiedziała cicho Abby. - To maleńki embrion,
który może dopiero się nim stać. I to w dodatku bardzo
niedługo, w ciągu trzech miesięcy.

Wytłumaczyła dziewczynie dokładnie, co należy zrobić,

poradziła, by zwierzyła się ze swego problemu przyjaciółce.
Kyra zaczęła stopniowo odzyskiwać spokój.

- Muszę cię jeszcze o coś zapytać - oznajmiła Abby. -

Zastanów się dobrze, zanim odpowiesz. Czy istnieje
jakakolwiek możliwość, że zaraziłaś się AIDS?

- Chyba nie. - Kyra oblała się rumieńcem. - Mój chłopak

nie sypia z innym dziewczynami. Jestem jedyna.

- Niemniej chciałabym, żebyś przeprowadziła test. Po

prostu trzeba wykluczyć taką możliwość. Ryzyko jest
niewielkie, ale żeby wypisać skierowanie na test, potrzebuję
twojej zgody.

- Czy można zachować aborcję w tajemnicy przed

rodzicami? - spytała Kyra. - Nie mam jeszcze osiemnastu lat

- W tym przypadku wystarczy szesnaście.
- To dobrze. Tak bardzo się bałam. - Kyra odetchnęła z

wyraźną ulgą.

background image

W kilka godzin później Abby biegła na spotkanie z

Cheryl, z którą wybierała się na wykład. Kończąc jeść
kanapkę, pomachała ręką do przyjaciółki stojącej w głównym
korytarzu.

- Już miałam wychodzić - powiedziała Cheryl. - Poza tym

chyba zaczyna padać. Jeśli się pospieszymy, może zdążymy
przed oberwaniem chmury.

Pobiegły do obrotowych drzwi prowadzących na

zewnątrz.

- Nadal umieram z głodu - oświadczyła Abby, spiesząc za

koleżanką. - To na pewno hipoglikemia. Poza jedną paskudną
kanapką nie jadłam lunchu.

- Jak zwykle. Może uda się nam coś zjeść na uczelni?
- Do licha, rzeczywiście pada - mruknęła Abby, gdy

wyszły na dwór. Było ciepło, pachniało wiosną,

- Może ktoś nas podwiezie. Wielu lekarzy jeździ stąd do

Gresham i mija po drodze uczelnię - zauważyła Cheryl z
nadzieją w głosie, zaglądając w okna zaparkowanych w
pobliżu aut

- Chcecie się ze mną zabrać? - spytał nagle znajomy głos.
Blake Contini wychylił głowę z okna dużego, szarego

buicka, który zatrzymał się tuż przy nich.

- Oczywiście - odparte natychmiast Cheryl. - Zostało nam

tylko dziesięć minut do wykładu i możemy się spóźnić.

- U doktor Gibson to normalne - uśmiechnął się Blake. -

Jadę właśnie do Gresham General. Wskakujcie.

- Na pewno nie sprawimy kłopotu? - wdzięczyła się

Cheryl.

- Z całą pewnością nie.
Abby otworzyła tylne drzwi i wsiadła szybko do auta. Nie

chciała zajmować miejsca obok kierowcy. I tak była irytująco
świadoma bliskości Blake'a.

background image

Cheryl paplała przez całą drogę. Mówiła o wykładzie, na

który się wybierały, i odpowiadała na pytania dotyczące
szkolenia.

- Nie wiedziałam, że cierpisz na słowotok - rzekła

złośliwie Abby, kiedy zostały same.

- Powiedz sama, czy on nie jest wspaniały? Doprowadza

mnie do obłędu.

- Zauważyłam.
- Ale wiesz... Przez cały czas miałam wrażenie, że on nie

słyszy ani słowa z tego, co mówię. Zerkał wciąż na ciebie.

- Akurat - zakpiła Abby, w skrytości ducha marząc

wyłącznie o tym, by przyjaciółka się nie myliła.

W strugach ulewnego deszczu pobiegły pod portal

wspaniałej budowli, w której mieścił się wydział medycyny.

- Nie żartuję. - Cheryl z trudem chwytała powietrze.
- Uważaj na siebie, dziewczyno. Zanim zdążysz się

połapać, co i jak, będziesz z nim miała gorący romans.
Zresztą, najwyższy czas. Po tych wszystkich latach postu...
Sama bym mu zresztą nie odmówiła.

- Możesz fantazjować dalej. - Abby otworzyła drzwi.
- Znasz mnie. Praca, praca i żadnych przyjemności.
- Właśnie - odparła Cheryl z naganą w głosie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kolejne dni minęły dosłownie w mgnieniu oka. W piątek

Abby odwiedziła ponownie Ralpha Simmonsa. Jak się
okazało, rozpoczęcie chemioterapii przełożono na
poniedziałek. Kuracja miała trwać kilka dni.

- Proszę mi życzyć powodzenia - poprosił Simmons.
- Oczywiście - zapewniła Abby.
- Doktor Contini twierdzi, że wszystko już przygotowane.

.. - Pacjent zawiesił głos, czekając na potwierdzenie.

- Tak. Równocześnie będzie pan przyjmował środki

przeciwwymiotne.

- Pewnie okażą się niezbędne - szepnął z goryczą.
- Ale doskonałe działają, więc proszę się nie martwić.

Wpadnę w środku tygodnia.

Wychodząc wieczorem ze szpitala, Abby wciąż myślała o

Ralphie Simmonsie, który przez cały weekend musiał się
martwić czekającą go kuracją.

Tym bardziej więc ceniła sobie słońce, ciepło wieczornego

powietrza, oznaki nadchodzącego lata i świergot ptaków,
przebijający się z trudem przez wszechobecny szum aut

W ten weekend wybierała się do rodziców, by

porozmawiać z ojcem o jego hodowli ekologicznych owoców
i warzyw. Ojciec podjął tę pracę, gdy w wyniku redukcji
etatów utracił posadę w administracji kolejowej. Ta
wymuszona okolicznościami zmiana okazała się dla niego
prawdziwym darem losu.

Abby wiedziała, jak wiele zawdzięcza dobrym, hojnym

rodzicom. I już niebawem zamierzała spłacić dług.

Po powrocie do domu zastała w skrzynce zaproszenie od

Blake'a.

- Oczywiście skorzystam - powiedziała do siebie głośno.
Nie miała wyboru. Serce podskoczyło jej w radosnym

oczekiwaniu na spotkanie z Blakiem poza szpitalem.

background image

Myślami błądziła wciąż wokół przyszłego cudownego

weekendu, gdy napięty plan zajęć zaczął się jej znów dawać
we znaki. Ralph Simmons rozpoczął chemioterapię we
wtorek.

- Dzień dobry - powiedział słabo, nie odwracając nawet

głowy, gdy do niego weszła. Najwyraźniej czuł się zbyt chory,
by rozmawiać.

Dołączył do nich Tim Barrick, lekarz zatrudniony na stałe

w szpitalu. Po krótkim powitaniu poinformował Abby, jakie
leki zalecono pacjentowi.

- Ile czasu to wszystko zajmie? - zapytała.
- Tym razem pan Simmons spędzi w szpitalu od czterech

do sześciu tygodni.

Abby dostrzegła, że fotografia żony pana Simmonsa z

młodszym potomstwem oraz zdjęcie dorosłych dzieci stały tuż
obok łóżka. Na ich widok Abby poczuła dziwny ucisk w
gardle.

Te zdjęcia były dla pacjenta jedynym łącznikiem ze

światem. Stanowiły odpowiednik misia lub ukochanej
poduszeczki, do której tuliło się dziecko rozłączone z rodziną.
Abby ścisnęła rękę chorego i wyszła. Nie zastosowano
proponowanych przez nią lekarstw. Zastąpiono je innymi,
najwyraźniej bardziej nowoczesnymi środkami. O przyczyny
tej decyzji postanowiła jednak spytać Blake'a.

Kiedy zamierzała już wyjść z oddziału, zadzwonił jej

pager. Wróciła więc do dyżurki pielęgniarek, by skontaktować
się z centralą.

- Doktor Contini prosi panią o telefon - poinformowała ją

operatorka.

- Dzięki.
Na dźwięk tego nazwiska poczuła przyspieszone bicie

serca. Może Blake chce z nią porozmawiać na temat leczenia
Simmonsa, pomyślała, powtarzając sobie nazwy i dawki

background image

medykamentów, które otrzymywał pacjent W chwilę później
wybrała numer.

- Chciałbym odwiedzić doktora Rylesa - wyznał Blake

nieoczekiwanie. - Może pójdziesz ze mną?

- Dobrze, mam teraz chwilę czasu - odparła, zadowolona

z zaproszenia. - Ja też chciałabym się z nim zobaczyć.
Wracam od pasa Simmonsa i jestem niedaleko.

- W takim razie wpadnij do mojego biura - powiedział. -

Przejrzałem twój konspekt... Jest bardzo dobry. Zastosowano
po prostu inne środki. O tym też możemy później
porozmawiać.

- Dobrze. Dziękuję.
Spotkał się z nią na korytarzu i udali się razem na

kardiologię. Po drodze wymieniali wprawdzie jakieś uwagi,
lecz Abby wyczuwała, że wytworzyło się między nimi pewne
napięcie, którego przyczyn nie znała. Jednego była pewna. To
nie ona wprowadziła taką atmosferę.

- Doktor Abby Gibson! - rzekł ciepło Will Ryles na

powitanie. Siedział na wygodnym krześle obok łóżka w
separatce stanowiącej część ambulatorium kardiologii. -
Cieszę się, że pani mnie odwiedziła.

Uśmiech rozjaśnił mu bladą twarz, która zdradzała nadal

chroniczne zmęczenie, znacznie jednak mniejsze niż wówczas,
gdy Abby zobaczyła go w dniu zawału.

- Miło mi pana widzieć. Cieszę się bardzo, że pan już

wstaje.

- Żyję dzięki pani przytomności umysłu. Dziękuję. Lubię

żyć. Kilka razy zastanawiałem się nawet... Dobrze jest czasem
otrzeć się o śmierć, żeby dokonać pewnych przewartościowali.

- Mam nadzieję, że nie martwisz się teraz specjalnie

polityką szpitala. Niech kto inny się tym zajmie - wtrącił
Blake.

background image

- Nie zrezygnowałem. Ginny pracuje dla mnie jako

detektyw, ale ja nie sprzeciwiam się zmianom jako takim.
Chodzi jednak o to, że wiele prywatnych firm chce robić
interesy kosztem publicznych pieniędzy. Mam zamiar ujawnić
te wszystkie nieuczciwości.

- Zgoda, ale na razie zostaw tę sprawę mnie. Jeśli

będziesz chory, nikomu na nic się nie przydasz - ciągnął
Blake. - I muszę ci powiedzieć, że robię postępy. Ginny jest
jak terier. Jeśli coś się za tym wszystkim kryje, na pewno to
wyniucha.

- Fakt - zaśmiał się pacjent.
- Do zobaczenia, Will - powiedział Blake, przygotowując

się do wyjścia. - Przeczytaj parę kryminałów, pooglądaj
telewizję, Rób wszystko, co mogłoby oderwać twoje myśli od
radiologii.

- Jasne. - Will Ryles zdobył się na uśmiech.
Abby i Blake rozmawiali jeszcze przez chwilę na

korytarzu.

- Wydaje mi się, że wygląda o wiele lepiej - szepnęła.
- Tak. I odzyska dobrą formę, potrzebuje tylko długiego

wypoczynku. Ale dobrowolnie nie przerwie pracy. Paru jego
kolegów, w tym ja, pracuje jednak nad tym, żeby go zmusić
do wyjazdu nad jezioro, gdzie kupił sobie mały domek.

- Świetny pomysł. Wszystkim przydałaby się pewnie taka

terapia - odparła z uśmiechem Abby.

- Ty też masz taką daczę?
- Nie, ależ skąd!
- Żeby zmienić temat... Spodziewam się, że przyjdziesz

na przyjęcie. - Blake cofnął się o krok. Myślami błądził
wyraźnie wokół pracy, którą musiał wykonać. Tego dnia miał
na sobie biały fartuch narzucony na szary garnitur oraz
koszulę w paski.

- Z przyjemnością - odparła. - Już się nie mogę doczekać.

background image

- W takim razie do zobaczenia. - Uśmiechnął się lekko. -

Będzie też kilku innych lekarzy ze szpitala, twoich
rówieśników. Nie poczujesz się osamotniona.

Patrzyła na Blake'a, gdy odchodził. Uczyniwszy tę

ostatnią uwagę, automatycznie zakwalifikował Abby do
innego gatunku ludzi niż ten, do którego sam należał. Zaliczył
ją bowiem do młodszej generacji lekarzy, choć nie był
zapewne starszy o więcej niż kilka lat. Z drugiej strony, być
może uczynił to celowo? Czyżby jednak miał żonę?

Gdy wracała, czuła w sercu jakiś nieznany ból, tęsknotę za

czymś, czego nie potrafiła określić. Zmusiła się jednak do
tego, by skierować myśli na właściwe tory, czyli na to
wszystko, czym musiała się jeszcze zająć przed zakończeniem
pracy.

Zarówno ona, jak i Cheryl wybrały się do Gresham

General w czwartek, by odwiedzić tam pacjentów lekarzy
rodzinnych, z którymi współpracowały. Do Gresham
oddalonego od Szpitala Uniwersyteckiego o jakieś dwa i pół
kilometra pojechały samochodem jednej z koleżanek. Dzień
był piękny, jasny, a na ulicach korki.

Abby zarzuciła na bluzkę lekki żakiet.
- Miło jest czasem zmienić otoczenie - powiedziała,

rozkoszując się ciepłym powietrzem wpadającym do auta
przez uchylone okno.

- Co masz do załatwienia w Gresham?
- Powinnam zbadać dwie pacjentki z oddziału chorób

przewlekłych. Obie są po wylewie, ale nie mają rodzin, które
mogłyby się nimi zajmować. To pacjentki doktora Whartona,
który chce, żebym zapoznała się ze sposobem, w jaki je
leczono. Na szczęście obie wrócą w końcu do domu, a
następnie będą przyjeżdżać do ośrodka fizjoterapii i terapii
zajęciowej.

background image

- A Wharton to wcale nie taki stary nudziarz, jak się

wydaje - zauważyła Cheryl. - Naprawdę bystry z niego facet.
Na początku w swej młodzieńczej naiwności sądziłam, że
powinien był już dawno przejść na emeryturę. Teraz jednak
widzę, że on wcale nie jest flegmatyczny, tylko dokładny i
staranny.

- To prawda. Nie popełnia błędów. A kogo ty masz

zbadać? - spytała Abby.

- Jedna z naszych pacjentek, diabetyczka, została tam

wczoraj przyjęta w stanie śpiączki. Sprawia nam kłopoty,
gdyż nie chce wykonywać badań krwi przed jedzeniem.

- Zbuntowana?
- Coś w tym rodzaju. To jeszcze młoda kobieta, która nie

może prowadzić normalnego życia. Najwyraźniej popadła w
depresję.

Rozstały się przed wejściem do szpitala, skąd Abby udała

się na oddział chorób przewlekłych, mieszczący się w nowym
skrzydle starego budynku. Stamtąd poszła prosto na drugie
piętro. Pacjentki doktora Whartona leżały w tym samym
pokoju.

Tak się dziwnie złożyło, że obie przekroczyły niedawno

sześćdziesiątkę, nie miały mężów ani bliskiej rodziny. Może
właśnie z tego powodu podczas pobytu w szpitalu nawiązały
ze sobą przyjacielskie kontakty.

Abby szła szybko korytarzem w stronę sali, gdy omal nie

zderzyła się z pielęgniarką.

- O, przepraszam. - Siostra zatrzymała się na chwilę. Na

jej twarzy malował się wyraz niepokoju. - Czy pani doktor
Gibson?

- Tak.
- Może mogłaby mi pani pomóc? Mam ogromny problem.

Proszę na chwilę zajrzeć do tej separatki. - Wskazała jej
drogę.

background image

Abby weszła do sali, gdzie leżała młoda, bardzo blada

kobieta o jasnych włosach.

Pielęgniarka szybko zamknęła drzwi.
- Zatrzymanie oddechu - rzuciła krótko. - W płucach ma

pełno śluzu. Próbowałam go odessać, ale bez skutku. Serce
jednak wciąż pracuje.

Abby szybko namacała tętnicę szyjną.
- Od ponad roku jest w stanie śpiączki - wyjaśniła

pielęgniarka. - Miała wypadek, mózg uległ uszkodzeniu,
nigdy nie odzyskała przytomności. Chciałam ją zaintubować,
są tu wszystkie niezbędne przyrządy, ale nie wiem...

- Dlaczego pacjentka nie jest podłączona do respiratora?
- Oddychała samodzielnie, choć w ciągu roku chorowała

kilkakrotnie na nieżyt oskrzeli - odparła pielęgniarka z
drżeniem w głosie.

- Dlaczego jej pani nie zaintonowała? Przecież chyba pani

wie, jak to się robi?!

- Oczywiście. Ale jej nie ma na liście pacjentów do

ewentualnej reanimacji. Ta sytuacja jest wyjątkowo
skomplikowana, bo nie mamy tu do czynienia z zatrzymaniem
akcji serca, a ona przecież umrze, jeśli natychmiast nie zacznie
oddychać!

- Oczywiście...
Abby zaczęła się zastanawiać nad różnicą między

zatrzymaniem akcji serca a zatrzymaniem oddechu,
powodowanym zwykłe przez czynniki mechaniczne, takie jak
śluz lub opuchnięcie dróg oddechowych.

Pielęgniarka chwyciła Abby za ramię.
- Nie mogę tego zrobić. Nie mogę pozwolić jej umrzeć.

Opiekuję się tą pacjentką, odkąd rozpoczęłam pracę na tym
oddziale. - Po policzkach dziewczyny spływały łzy. - Poza
tym jestem katoliczką. Nie będę patrzyła spokojnie, jak

background image

umiera, skoro mogę uratować jej życie. Przecież ona ma
dopiero trzydzieści łat...

Abby szybko sprawdzała aparaturę.
- Macie tu na oddziale wziernik oskrzelowy? - Dzięki

temu przyrządowi Abby byłaby w stanie stwierdzić, z jakiej
przyczyny powietrze nie dochodzi do płuc.

- Tak, właśnie zamierzałam go przynieść. Musimy po

prostu robić swoje i ratować jej życie.

- Proszę pójść po wziernik, a ja spróbuję ją tymczasem

zaintubować - oznajmiła Abby, dobierając przyrządy.

Pielęgniarka z płaczem ruszyła w stronę drzwi.
- Nie mogę pozwolić jej umrzeć - powtarzała.
- I proszę jeszcze o przenośny respirator - dodała Abby,

zatrzymując dziewczynę w progu. - Tymczasem zrobię jej
masaż ręczny.

- Tylko proszę uważać, pani doktor. Ona jest zarażona

wirusem HIV. - Pielęgniarka wyszła na korytarz,
pozostawiając lekko uchylone drzwi.

Abby ponownie sprawdziła puls pacjentki i pomyślała

bezwiednie o Willu. Kobieta w tym wieku ma na pewno silne
serce, ale nawet to w niczym by jej nie pomogło, gdyby nie
otrzymała tlenu.

W kieszeni fartucha Abby nosiła zawsze specjalne

plastykowe okulary chroniące jej oczy przed płynami
ustrojowymi pacjentów z wirusem HIV. Automatycznym
ruchem włożyła zarówno okulary, jak i rękawiczki.

Za pomocą laryngoskopu odkryła spore ilości śluzu w

płucach pacjentki. Może był to początek zapalenia płuc, tak
często występującego u osób znajdujących się przez dłuższy
czas w stanie śpiączki?

Odessała tyle śluzu, ile tylko zdołała, a następnie

wprowadziła zwinnie rurkę dotchawiczą.

background image

Oczyszczenie dróg oddechowych pacjentki sprawiło jej

wielką satysfakcję. Pierś kobiety poruszyła się lekko, ale jej
ruchy były stanowczo zbyt słabe, by przywrócić naturalny
oddech.

- Dosyć tego - mruknęła do siebie Abby. - Trzeba podać

tlen.

Szybko podłączyła rurkę dotchawiczą do gumowej torby,

a torbę do rury, poprzez którą dostarczano pacjentowi tlen.

Pielęgniarce, która właśnie wróciła do pokoju,

wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się w sytuacji.
Szybko i sprawnie zainstalowała wziernik, dzięki któremu
usunęły z płuc jeszcze trochę zalegającego śluzu.

- Dzięki Bogu, że ją pani zaintubowała - rzekła

pielęgniarka. - O konsekwencjach pomyślę później. Jak pani
sądzi: czy ona zacznie samodzielnie oddychać? Ja
przynajmniej mam taką nadzieję. W przeciwnym wypadku...

Nie dokończone zdanie zawisło w powietrzu jak ciemna,

złowieszcza chmura.

- Jeszcze przed chwilą próbowała, ale i tak trzeba ją na

wszelki wypadek podłączyć do respiratora. - Mechaniczny
respirator przejmował funkcje oddechowe pacjenta; klatka
piersiowa unosiła się i opadała w regularnych odstępach
czasu, wpychając tlen do płuc.

Obie wiedziały, że stan pacjentki jest ściśle związany ze

stanem ogólnym, czyli uszkodzeniem mózgu, a nie tylko
śluzem zalęgającym w płucach.

- Przygotuję respirator - dodała pielęgniarka.
- A ja będę mogła bardziej wyczerpująco odpowiedzieć

na pani pytanie, kiedy obejrzę jej historię choroby -
powiedziała Abby. Nie mogła przestać myśleć o tym, jak
zachować tę młodą kobietę przy życiu.

Konsekwencje, o których wspominała pielęgniarka,

przybrały postać młodego lekarza, który przyszedł na oddział,

background image

aby dokonać rutynowej kontroli pacjentów. Zjawił się akurat
wtedy, gdy Abby szukała dokumentacji, kierując się numerem
sali. W panicznym pośpiechu bowiem nie zdążyła nawet
ustalić nazwiska pacjentki.

Kiedy znalazła odpowiednią kartę, lekarz wszedł do

gabinetu z surowym wyrazem twarzy.

- Nie wiedziała pani, że pacjentki nie wyznaczono do

reanimacji? - spytał tak cicho, by chorzy czekający pod
ambulatorium nie mogli go usłyszeć. - Dlaczego zaintubowała
pani tę kobietę i podłączyła ją do respiratora? Przecież to
nawet nie jest pani pacjentka.

- Tak. Wiem o wszystkim - odparta krótko Abby,

przeglądając kartę. - W tym wypadku nie doszło jednak do
zatrzymania akcji serca. Ona po prostu przestała oddychać z
powodu śluzu w drogach oddechowych. A ja nie zamierzam
bezczynnie patrzeć na umierających pacjentów.

Popatrzył na nią uważnie.
- To bardzo skomplikowany przypadek. Pacjentka jest

zarażona wirusem HIV.

- O tym również wiem - przyznała Abby. - I nie ma

żadnej gwarancji na to, że znów zacznie samodzielnie
oddychać. A wtedy pan albo ten, kto zdecydował o tym, żeby
jednak nie podejmować prób reanimacji, z satysfakcją
wyłączy respirator.

Zmarszczył brwi. Abby zrozumiała, że posunęła się za

daleko.

- Proszę posłuchać... - zaczął. Uniosła dłoń i przerwała

mu w pół słowa.

- W porządku, przepraszam. Podchodzę do całej tej

historii stanowczo zbyt emocjonalnie. Zaraz się uspokoję.

Wzruszył ramionami i wyciągnął do niej dłoń na zgodę.
- Ja też panią przepraszam. Ale to chyba beznadziejna

sprawa. Tak na marginesie, nazywam się Stewart Hadley.

background image

- A ja Abby Gibson.
- Miło mi - odparł już trochę mniej napiętym tonem. Był

o rok czy dwa starszy od Abby i miał zmęczony wyraz twarzy.
- Proszę jednak przeczytać tę historię choroby. Może panią
zainteresować.

- Napiszę, jakie środki zastosowałam. Chcę, żeby po

mojej interwencji został jakiś ślad w dokumentacji.

- Oczywiście - odparł Hadley.
W biurze poza nimi nikogo nie było, toteż gdy Stewart

wyszedł, Abby usiadła fazy biurku i zaczęła czytać kartę
choroby. Na widok nazwiska pacjentki doznała szoku.
Patrzyła na nie w milczeniu przez kilka minut.

- Kaitlin Amanda Contini - przeczytała na głos i jęknęła.
Te wypisane grubym drukiem słowa po prostu ją poraziły.

W rubryce „najbliższy krewny" widniało imię i nazwisko:
Blake Contini, mąż. Odwróciła na chwilę głowę. Czuła się tak
skrępowana, jakby zakłócała prywatność rodziny Blake'a. Ze
stosu na biurku wzięła czystą kartkę i zaczęła pisać.

Doktor Hadley miał oczywiście rację. Kobieta nie była

pacjentką Abby. Znajdowała się pod opieką jednego z
neurologów oraz kilku innych wysokiej klasy specjalistów.

Abby odnotowała bardzo dokładnie wszystko, co zrobiła

dla Kaitlin Amandy Contini, poczynając od chwili, gdy
pielęgniarka poprosiła ją o pomoc. Następnie przeszła do karty
zaleceń i zaproponowała dla chorej pełne spektrum
antybiotyków, które miały być podawane najpierw przez
kroplówkę, a następnie w zastrzykach w regularnych
odstępach czasu przez dziesięć dni. W końcu umieściła te
wszystkie informacje w komputerze.

Z karty choroby wynikało, że Kaitlin Contini nie leczono

zbyt intensywnie. Przeprowadzano wyłącznie rutynowe
kontrole, zapewniono chorej opiekę pielęgniarską i nic
ponadto.

background image

- Nie poprzestanę na tym, co zrobiłam - mruknęła do

siebie Abby. - Dokończę swoją pracę. I to dokończę ją dobrze.

Przed wyjściem z oddziału zawiadomiła pielęgniarkę o

zaordynowaniu pani Contini antybiotyków. Mogła być dzięki
temu spokojna, że leczenie potoczy się dalej.

Pani Contini. Choć pierwsze spotkanie Abby z Blakiem

odbyło się niecałe dwa tygodnie wcześniej, Abby odnosiła
wrażenie, że zna go znacznie dłużej. Teraz już rozumiała,
dlaczego najpierw zachowywał w stosunku do niej dystans, a
później tak namiętnie ją całował.

Cóż ją właściwie obchodzi stan cywilny Blake'a?
I fakt, że ma tak ciężko chorą żonę? A jednak nie potrafiła

o tym nie myśleć. Może to wszystko sprowadza się po prostu
do silnego zainteresowania seksualnego, połączonego z
bardziej subtelnymi potrzebami Abby...

Przymknęła powieki. Adrenalina przestała działać i

zmęczenie dało wreszcie o sobie znać. Postanowiła wrócić
jeszcze na chwilę do sali pani Contini. Zastała tam Stewarta
Hadleya i pielęgniarkę.

- Dziękuję, pani doktor - powiedziała cicho dziewczyna. -

Spotkamy się później na oddziale? Chodzi mi o te pacjentki
doktora Whartona.

- Tak. Teraz wypiję szybko kawę na dole. Czy ktoś

dzwonił do doktora Continiego, hm... do jej męża? - Jak
dziwnie brzmiały te słowa w jej własnych ustach. Najchętniej
odeszłaby gdzieś na bok, aby wszystko spokojnie przemyśleć.

- Przed chwilą do niego telefonowałam - odparła

pielęgniarka. - Doktor już tu jedzie.

Abby wyszła z oddziału jak automat. Musi stąd uciec.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kupiła kawę w małym barku usytuowanym w holu, a

następnie wyszła na zewnątrz i usiadła na ławce pod drzewem.
Przed oczami miała wciąż twarz Kaitlin Contini. Rok w stanie
śpiączki... Młoda, trzydziestoletnia kobieta kompletnie
wyłączona z życia. Ta myśl zupełnie ją otrzeźwiła.

Gdy podniosła wzrok, zobaczyła, że w jej kierunku

zmierza Stewart Hadley. Był wysoki, szczupły i w
młodzieńczy niemal sposób niezgrabny. Z kieszeni rozpiętego
fartucha wystawały mu jakieś przybory lekarskie.

- Dowiedziałem się od pielęgniarki, gdzie pani szukać.
- Usiadł obok, balansując jednorazowym kubkiem z

kawą. - Chciałbym panią przeprosić za swoje zachowanie.
Megan, ta pielęgniarka, zrobiła mi o to straszną awanturę.

- Upił łyk kawy. - O tym właśnie marzy facet, który nie

spał całą noc i nie jadł śniadania - dodał z uśmiechem.

- Przyjmuję przeprosiny - powiedziała Abby.
- Pewnie nie przeczytała pani dokładnie historii choroby.
- Nie. Właśnie zamierzałam to zrobić, kiedy się okazało,

że to żona Blake'a Continiego. Przeżyłam prawdziwy szok.
Widzi pan, ja z nim pracuję i wcale dobrze go nie znam. -
Abby wytłumaczyła Stewartowi, że wolałaby nie ingerować w
niczyje życie.

- No tak... - zasępił się. - Rozumiem, co pani ma na myśli.

Abby... czy mogę się tak do pani zwracać? Byłem na miejscu,
kiedy przywieziono tu Kaitlin - dodał, gdy skinęła
przyzwalająco głową. - I naprawdę uważam, że nadszedł czas,
żeby pozwolić jej odejść. Serce mi się kraje i bardzo jej
współczuję, ale odniosła tak straszne obrażenia. .. Nie ma
nadziei. Musimy być realistami. Dwa tygodnie temu rodzina
zdecydowała, żeby jej nie reanimować, gdyby zaistniała taka
potrzeba. Ta decyzja bardzo wiele ich kosztowała. Przecież
chodzi o matkę dwojga dzieci.

background image

- Ale co się właściwie słało? - spytała Abby.
- Jak najkrócej rzecz ujmując, pani Contini miała romans

z facetem, który zaraził ją wirusem AIDS. Pojechała z nim na
Jamajkę i tam uległa wypadkowi na jachcie. Wypadła za
burtę, uderzyła o coś głową i już nie wyszła ze stanu śpiączki.
A facet to bogaty playboy.

- O mój Boże! - Abby poczuła, że robi się jej słabo. - Co

za okropna historia! Byli już wtedy w separacji z mężem?

- Nie. Mówiłem ci chyba, że to skomplikowana sprawa. I

to w każdym sensie. Oprócz śpiączki i AIDS pani Contini jest
jeszcze sparaliżowana od pasa w dół. Złamała obie nogi i
doznała urazu kręgosłupa.

- Nic o tym nie wiedziałam. Doktor Contini pracuje w

Szpitalu Uniwersyteckim dopiero od niedawna. Ale już
niedługo pewnie wszyscy się dowiedzą.

- No jasne - skrzywił się Stewart. - Pani Contini żyje

wyłącznie dzięki wspaniałej opiece pielęgniarskiej. Nawet nie
ma odleżyn. A wirusa wykryto u niej po wypadku, podczas
pobytu w szpitalu na Jamajce. - Upił kolejny łyk kawy. - Ten
jej facet też zresztą przebywa w naszym szpitalu. Tyle że na
innym oddziale. Umiera na AIDS.

- Masz jeszcze coś do dodania? - jęknęła Abby.
- On chodzi. I codziennie ją odwiedza. Siada przy łóżku,

bierze ją za rękę i płacze. Czuje się winny.

- A ma ku temu powody?
- To on nie dopilnował steru i doszło do wypadku. A

płacze chyba również nad sobą. Dzięki tym odwiedzinom
czuje się trochę lepiej.

- Ja też miałabym ochotę się rozpłakać. Masz rację, to

strasznie skomplikowana historia - rzekła Abby drżącym
głosem.

- To płacz, jeśli pozwolisz mi się pocałować na

pocieszenie - zażartował.

background image

Abby poczuła nagły przypływ sympatii do Stewarta.
- Musisz zachować dystans, bo zwariujesz - poradził,

patrząc na trawnik zalany teraz promieniami słońca. -
Zrobiliśmy i robimy, co tylko można. Wciąż sobie o tym
przypominam.

- Wiem - wyznała cicho. - Utrzymaliście ją tak długo przy

życiu. Naprawdę was podziwiam. Zgoda? - dodała,
wyciągając rękę.

Stewart uścisnął trochę niezdarnie je dłoń.
- Jasne - odparł i objął ją serdecznie. - Tylko nie trać

poczucia humoru. Wtedy wszystko na pewno będzie dobrze.

- Te ostatnie dwa tygodnie były naprawdę okropne -

szepnęła. - Powiedz mi jeszcze, co z Blakiem i dziećmi? -
poprosiła po chwili.

- Odwiedzają ją regularnie. I też płaczą. No, przynajmniej

dzieci. A on... wygląda strasznie. Może naprawdę byłoby
lepiej pozwolić jej już odejść. Dzieci jednak wolą mieć
świadomość, że mogą tu przyjść, ilekroć chcą zobaczyć
matkę.

- Oczywiście - przytaknęła Abby ze zrozumieniem. - A ile

one właściwie mają lat?

Nie sądziła, że Blake jest ojcem rodziny. Nie chciała

myśleć o nim w ten sposób, ale musiała pogodzić się z faktami
i zrozumieć tragiczną sytuacje Blake'a. Sytuację, z której nie
istniało właściwie żadne dobre wyjście.

- Chyba z dziesięć. To bliźniaki. Niestety, w tym szpitalu

mamy wciąż do czynienia z takimi tragediami. A na temat tej
konkretnej sprawy mam raczej wyrobione zdanie - zakończył
Stewart

- Dziękuję ci bardzo za rozmowę. I przepraszam za to, że

się wymądrzałam. - Abby dotknęła pojednawczo jego
ramienia.

background image

- Wszystko w porządku - odparł. - Rozumiem, co czujesz.

Wracasz teraz na oddział? - zapytał. - Przerwa skończona?

- Tak. Już się zbieram.
- Pójdę z tobą.
- Muszę jeszcze zbadać dwie pacjentki - powiedziała.
- Patrz, o wilku mowa... - Znajdowali się w połowie drogi

do wejścia, gdy na szpitalny parking wjechał szybko duży,
szary buick. - Oto i doktor Contini we własnej osobie.

- Owszem, to jego samochód. - Abby poczuła

nieprzyjemny skurcz w okolicy serca.

Z jednej strony bardzo pragnęła porozmawiać z Blakiem, z

drugie} czuła łęk przed tym spotkaniem. Stewart najwyraźniej
wyczuł jej wahanie.

- Może ja z nim pogadam - zaproponował bez

entuzjazmu. - Choć jakoś nie mam na to szczególnej ochoty.

- Ja też wołałabym tego uniknąć - odparła Abby,

podążając za kolegą w stronę szpitala.

- Wybierasz się do tych dwóch pacjentek po wylewie?

Bardzo sympatyczne, co? Chętnie do nich zaglądam.

- To prawda - przytaknęła Abby, która za wszelką cenę

próbowała nie myśleć o Blake'u.

Rozmowę przerwał im pager Stewarta. Telefonowano z

oddziału chorób przewlekłych.

- Cholera! - wykrzyknął. - Do zobaczenia, Abby! -

dorzucił, ruszając szybkim krokiem w stronę szpitala.

Abby nie próbowała nawet za nim nadążyć. Przeczucie

mówiło jej wyraźnie, że coś się stało z Kaitlin. A jeśli tak, to
Abby wolała trzymać się z daleka od tej całej sprawy.

Pobyt na oddziale rozpoczęła od wizyty w damskiej

toalecie, gdzie spędziła znacznie więcej czasu niż zwykle. Nie
chciała się spotkać z Blakiem Continim. Postanowiła nawet o
nim nie myśleć, by zjawić się u pacjentek w bardziej
optymistycznym nastroju.

background image

Mijając drzwi separatki Kaitlin, poczuła, że serce staje jej

w gardle. W stronę sali biegła Megan, pchając przed sobą
defibrylator, a przy łóżku pacjentki stała grupka lekarzy.

Najwyraźniej nastąpiło zatrzymanie akcji serca, a personel

próbował - mimo wcześniejszych ustaleń - reanimować
pacjentkę. Obecność Blake'a z pewnością nie pozostała bez
wpływu na tę decyzję.

Abby znów weszła do łazienki. Czuła się bardzo źle. W

śmierci tej młodej kobiety było coś wyjątkowo tragicznego, a
intuicja i doświadczenie Abby podpowiadały jej wyraźnie, że
pani Contini umiera.

Fantazje na temat Blake'a wydawały się jej teraz czystym

szaleństwem, choć niewątpliwie coś ich jednak łączyło.

Kaitlin, która wyglądała zupełnie jak Królewna Śnieżka. ..

Prowadziła przecież kiedyś normalne życie. Biegała, tańczyła,
spacerowała po płazy, tuliła w ramionach dzieci... Czy
kiedykolwiek kochała Blake'a? Z jakiego powodu rozpadł się
ich związek?

Gdy tylko wyszła na korytarz, przywołał ją nagle znajomy

głos. Nie mogła uciec przed Blakiem. Zbliżył się szybko,
chwycił ją za ramię i gestem głowy wskazał otwarty pokój,
który akurat był pusty.

- Co się tu stało? - spytał, gdy znaleźli się w środku.
- Pielęgniarka mojej żony twierdzi, że pomogłaś ją

zaintubować i podłączyć do respiratora. Co lekarz rodzinny
bez dyplomu ma w ogóle do roboty na tym oddziale? - zapytał
nieprzyjaznym tonem.

- Zamierzałam zbadać dwie pacjentki doktora Whartona -

odparła cicho Abby.

Blake patrzył na nią zimno, i w dodatku nie jak na

człowieka, ale na narzędzie, które spowodowało śmierć jego
żony.

background image

- I wtedy właśnie wezwała mnie Megan - dodała, po czym

opowiedziała pokrótce przebieg wydarzeń. - Kiedy
wychodziłam z oddziału, życiu pani Contini nic nie zagrażało
- zakończyła.

- Wkrótce potem nastąpiło zatrzymanie akcji serca -

oznajmił Blake. - Już tu jechałem, kiedy ponownie
zatelefonowali pod mój samochodowy numer. Czy
jakiekolwiek twoje działanie mogło wpłynąć negatywnie na
stan mojej żony?

I choć zadał to pytanie wyjątkowo spokojnym tonem,

Abby wyczuła, że Blake posądza ją o jakieś zaniedbanie.

- Nie - odparła krótko. - Zresztą zapisałam wszystko w

karcie. Co z nią?

- Źle - odparł przejmującym, ponurym głosem,
- Tak mi przykro - wyjąkała. - Mimo wcześniejszych

zaleceń podjęto jednak próbę reanimacji...

- Kiedy przychodzi do ostateczności, nie można tak po

prostu pozwolić człowiekowi umrzeć. W dodatku komuś tak
młodemu jak Kaitlin.

- Właśnie dlatego podłączyłam ją do respiratora.

Naprawdę bardzo mi przykro... - Czuła, że do oczu napływają
jej łzy. Chciała pocieszyć Blake'a, ale zupełnie nie wiedziała
jak.

- Myślałem, że może zrobiłaś coś, co mogło pogorszyć jej

stan.

- Niemożliwe. Odessałam śluz, podałam jej tlen,

zaintubowałam i kazałam podłączyć do respiratora. Zapisałam
wyłącznie antybiotyki. - Zszokowana faktem, że Blake
posądza ją o brak kompetencji, oparła się o biurko. - Kiedy
wychodziłam, ciśnienie i praca serca nie budziły niepokoju.
Nad pacjentką czuwał doktor Hadley.

- Mhm. - Blake krążył po małej salce. Od czasu do czasu

przygładzał nerwowo włosy. - Próbuję zrozumieć, co zaszło.

background image

Kiedy tu przyjechałem, lekarze wciąż próbowali pobudzić jej
serce do pracy. Wiem, że tak musiało się stać, i powinienem
był się na to przygotować, ale...

Do pokoju wszedł starszy lekarz ze stetoskopem w

kieszeni. Zerknął na Abby i doszedł do wniosku, że może
mówić przy niej.

- Ona odeszła, Blake. Bardzo ci współczuję. Zrobiliśmy

wszystko, co możliwe. Moim zdaniem bezpośrednią
przyczyną śmierci był zator płucny. Tak chyba jest lepiej ...
Zresztą, nie zdawała sobie z niczego sprawy.

- Nie... nie... - szepnął Contini i przymknął oczy.
Abby chciała do niego podbiec i próbować go pocieszyć,

lecz stała sztywno obok, marząc jedynie o tym, by zapaść się
pod ziemię.

Zator płucny to skrzep krwi w arterii płucnej, który zabija

błyskawicznie. A gdy pacjenci spędzali w pozycji leżącej tyle
czasu co Kaitlin, w żyłach kończyn tworzyły się czasem takie
skrzepy. Gdy któryś z nich przemieszcza się do płuc, blokując
ważne naczynie krwionośne, pacjent umiera niemal
natychmiast. Tak, tak mogło się stać również i w tym
przypadku.

Nie musiała się nawet martwić, że komukolwiek

przeszkadza. Mężczyźni bez słowa skierowali się do wyjścia.

- Chciałbyś ją zobaczyć, Blake? - spytał lekarz, który

usiłował ratować panią Contini.

- Tak.
Abby walczyła właśnie ze łzami, gdy do pokoju wpadła

Megan.

- Doktor Gibson! Jest dla pani wiadomość z gabinetu

doktora Whartona. Chcą wiedzieć, czy była już pani u jego
pacjentek.

- Zaraz tam zajrzę.

background image

- Ona umarła - powiedziała cicho Megan. - Opiekowałam

się nią od pierwszego dnia. Ja i doktor Hadley.

- Wiem.
- Bez niej będzie naprawdę dziwnie. Chciałabym jeszcze

raz za wszystko pani podziękować. To był chyba skrzep.

- Nie mogła pani zrobić nic więcej - rzekła cicho Abby. -

Gdyby nie pani i reszta zespołu, pani Contini na pewno nie
żyłaby tak długo.

Pielęgniarka skinęła głową.
- Ale i tak na pewno pani wie, jak to jest... Abby pokiwała

głową.

- Doktor Contini sądzi, że mogłam w jakiś sposób

spowodować zatrzymanie akcji serca.

- Dałam mu kartę, żeby przeczytał. Opowiedziałam, jak

bardzo mi pani pomogła. A on chce najwyraźniej czymś się
zająć. Czuć się potrzebny.

- Pójdę do pacjentek - oznajmiła Abby.
W tym celu musiała jednak zabrać ich karty z pokoju

pielęgniarek, gdzie Blake oraz inni lekarze przeglądali
dokumentację. Gdy ukradkiem wśliznęła się do środka,
zawołał ją Stewart, który wszedł tam za nią.

- Rozumiem, jak się czujesz - powiedział, obejmując ją.

Odwzajemniła ten gest, świadoma, że pozostałe osoby na
pewno ich widzą.

- Czasem spodziewamy się czegoś, ale tak naprawdę nie

jesteśmy na to przygotowani - ciągnął Stewart.

- Właśnie...
- Śmierć zawsze nas zaskakuje.
- Nie znałam jej - szepnęła. - Ale była taka młoda...

Wyglądała jak dziewczynka.

- To prawda. Zrobiłaś wszystko, co do ciebie należało.
- To był skrzep?
- Chyba tak. Zresztą, przeprowadzą sekcję.

background image

- Doktor Contini sądzi, że moja interwencja mogła

przyspieszyć zgon... - wyszeptała, patrząc ze łzami w oczach
na Stewarta.

- Naprawdę tak powiedział? Jak mógł... Biedak. Szuka

przyczyn, jak my wszyscy. Odnoszę wrażenie, że już od kilku
dni było z nią źle. Zresztą, tak musiało się stać. Nie możesz się
o nic winić.

- Oby tylko Contini nie sądził, że to ja popełniłam jakiś

błąd.

- Contini dojdzie do siebie - pocieszył ją Stewart. -

Możesz zresztą współczuć i mnie, bo to ja będę musiał
poinformować Todda Braxtona o jej śmierci. A to się może
skończyć tragicznie.

- Bardzo mi przykro. - Zdobyła się na współczujący

uśmiech. - Z całą pewnością ci nie zazdroszczę.

Uścisnął ją szybko na pożegnanie.
- Muszę już iść. Do zobaczenia, Abby.
- Do zobaczenia, dziękuję ci za wszystko. Wyzwoliła się

z objęć Stewarta i ze łzami w oczach zerknęła w stronę
gabinetu. Blake Contini stał w progu i patrzył na nią w
milczeniu. Na jego bladej twarzy malował się smutek.

Jeśli dwie pacjentki po wylewie dostrzegły kiepskie

samopoczucie Abby, to nie dały niczego po sobie poznać.
Była im za to bardzo wdzięczna.

- Dzień dobry paniom - powiedziała, siląc się na pogodny

ton, co jednak wypadło nader żałośnie.

Zarówno Rona Duff, jak i Margaret Hamilton miały

trudności z mówieniem, ale zdołały wydobyć z siebie
bełkotliwe powitanie. Ich wysiłki bardzo podniosły Abby na
duchu. Trzeba być wdzięcznym losowi za wszystkie dary,
uznała.

- Doktor Wharton prosił, żebym panie zbadała - wyjaśniła

Abby. - Widzę, że piszą już panie znacznie lepiej. Wspaniale!

background image

W istocie nie była w stanie przeczytać ani słowa.
Margaret Hamilton wydała dźwięk, który miał oznaczać

potwierdzenie.

Obie pacjentki miały sparaliżowaną prawą stronę ciała,

toteż musiały się nauczyć pisać lewą ręką. Korespondowały
zatem ze sobą zawzięcie, podtrzymując bardzo chętnie tę
specyficzną konwersację.

Pani Hamilton była niegdyś profesorem socjologii i

wykładała na uniwersytecie w Gresham, a Rona Duff
sprzedawała przez całe życie damskie fatałaszki w miejskim
domu handlowym. Zdawały się świetnie uzupełniać.

Pacjentki odznaczały się ogromnym poczuciem humoru,

dzięki któremu dostrzegały zabawne strony swojej choroby.
Istniała nadzieja, że ich stan ulegnie znacznej poprawie.

Ta wizyta musi mi sprawić przyjemność, postanowiła w

duchu Abby, zdecydowana skupić się na czymś innym niż
dylemat związany ze śmiercią Kaitlin. Gdy jednak usiadła
obok pacjentek, wyjmując z torebki notatnik, zauważyła, że
drżą jej ręce.

- Teraz zadam paniom parę pytań - zaczęte, czując

dziwny ucisk w gardle - a potem przeprowadzę badanie. Na
pewno uda się nam jakoś porozumieć.

Ani na chwilę nie przestawała jednak myśleć o Blake'u.

Ogromnie mu współczuła.

Abby wróciła późno do domu. Tuż po wyjściu ze szpitala

wstąpiła do restauracji na skromną kolację. Obraz Blake'a nie
opuszczał jej ani na chwilę; czuła, że będzie miała kłopoty z
zaśnięciem.

Wiedziała, że nie powinna się tak angażować w problemy

Blake'a. Znała go przecież bardzo krótko. A jednak me
potrafiła nic na to poradzić. Teraz marzyła wyłącznie o długiej
kąpieli w pachnącej wodzie - jedynej namiastce luksusu, na
jaką mogła sobie pozwolić.

background image

Później, już po kąpieli, ubrana w szlafrok, zamierzała

właśnie zagrzać mleko na czekoladę, gdy usłyszała dzwonek
domofonu, co bardzo ją zdziwiło. Przyjaciele Abby zwykle
telefonowali przed złożeniem jej wizyty.

- Tu Blake Contini - odezwał się w słuchawce znajomy

głos. - Byłem właśnie w okolicy, więc zdecydowałem się
wpaść. Muszę koniecznie z tobą porozmawiać. Mam nadzieję,
że nie sprawiam kłopotu... - dodał niepewnie.

- No, może trochę - odparła, świadoma niestosowności

swego stroju. - Ale proszę, wejdź. Chyba naprawdę jest o
czym mówić.

- Dziękuję. - W głosie Blake'a zabrzmiała wyraźna ulga.
Postanowiła, że przebierze się później.
- Przepraszam za to najście - powiedział, kiedy po kilku

chwilach stanął w progu - ale musiałem przyjść.

- Wszystko w porządku - zapewniła. - Mam nadzieję, że

nie byłam nieuprzejma. Zaraz włożę na siebie coś bardziej
odpowiedniego.

Pobiegła do sypialni, by narzucić spodnie i koszulkę.

Łudziła się, że Blake, zajęty własnymi sprawami, nie zauważy
wypieków na jej twarzy. Niemniej była bardzo
zdenerwowana. Blake przyszedł do niej na pewno po to, by
porozmawiać o Kaitlin. Chciała jak najszybciej mieć tę wizytę
za sobą.

- Masz ochotę na czekoladę? - spytała, wchodząc do

salonu, gdzie Blake siedział na kanapie. - Właśnie robię.

- Z przyjemnością się napiję, dziękuję - odparł na pozór

opanowanym głosem.

Wyszła da kuchni podgrzać mleko. Blake był najwyraźniej

nieobecny duchem: mówił i zachowywał się niemal jak
automat; myślami błądził najwyraźniej gdzie indziej. W
zdenerwowaniu Abby rozlała mleko i natychmiast przywołała
się do porządku. Musi działać spokojniej i bez emocji.

background image

- Przyszedłem cię przeprosić - oznajmił Blake, gdy

postawiła przed nim tacę. - A przepraszać należy osobiście. W
szpitalu zasugerowałem, że mogłaś przyspieszyć śmierć
Kaitlin. To było naprawdę bardzo głupie z mojej strony.

Abby milczała. Wolała, by nie wiedział, jak bardzo ją

zabolały te insynuacje.

- Mam nadzieję, że mi wybaczysz - ciągnął. - Sekcja

wykazała liczne czopy zatorowe płuc. To one stanowiły
bezpośrednią przyczynę śmierci - mówił cicho. - Poza tym
Kaitlin miała również zapalenie płuc, grzybicę i inne infekcje
bakteryjne, które okazały się niemożliwe do wyleczenia.

- Tak mi przykro, Blake. - Pochyliła głowę ze

współczuciem. - Być może nie stanowi to dla ciebie żadnego
pocieszenia, ale Kaitlin przynajmniej nie cierpiała...

- Wiem.
Przez chwilę pili czekoladę w milczeniu. Nerwy Abby

były jednak napięte jak struna.

- Dziękuję ci bardzo za wszystkie wysiłki. Zachowałem

się okropnie, a naprawdę doceniam wszystko, co zrobiłaś.

- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała cicho. - Potrafię

zachować tajemnicę. Nie plotkuję. Stewart Hadley wspominał
mi coś na temat okoliczności wypadku, któremu uległa twoja
żona, historii choroby jednak nie czytałam. Wolałam nie
ingerować w twoje prywatne życie.

- Kaitlin i ja - zaczął z wahaniem - mieszkaliśmy w tym

samym domu i wychowywaliśmy wspólnie dzieci, ale od
wielu lat nie utrzymywaliśmy stosunków małżeńskich. Nie
chcieliśmy rozwodu tylko z powoda synów. Pobraliśmy się za
wcześnie. Ona miała dwadzieścia, ja dwadzieścia pięć lat.
Podjęliśmy pochopną decyzję, ale wiesz, jak to bywa, gdy się
jest młodym...

- A co się wam nie udało? - zapytała, czując, że Blake

chce kontynuować rozmowę.

background image

- Nie byłem dobrym mężem - przyznał cicho. -

Stanowczo zbyt późno zdałem sobie sprawę z tego, że Kaitlin
potrzebuje czegoś więcej aniżeli tylko pięknego domu, dóbr
materialnych i dwójki cudownych dzieci. Najpierw bawiła się
doskonale, zupełnie jak mała dziewczynka udająca dorosłą
panią domu. Potem jednak wszystko się zmieniło.

- Mów dalej - poprosiła.
- Poza pieniędzmi dałem jej wyłącznie samotność. Kaitlin

codziennie czekała na mnie w domu do późnego wieczora, a
ja, wielki pan doktor, ratowałem ludziom życie.

- Skąd ta ironia? Przecież naprawdę ocaliłeś życie wielu

ludziom - rzekła spokojnie, choć miała ochotę się rozpłakać.

- Rzeczywiście. Od czasu do czasu to mi się nawet

udawało - odparł gorzko. - Ale jakim kosztem? W
konsekwencji ta młoda, śliczna kobieta musiała szukać
miłości i towarzystwa poza małżeństwem. Kiedyś mi nawet
powiedziała, że ludzie decydują się na ślub między innymi po
to, żeby spędzać ze sobą choć trochę czasu. Ale ja jej nie
słuchałem.

- Nie kochałeś żony? - spytała z wahaniem.
- Ależ oczywiście, że ją kochałem. Tyle że zbyt rzadko

bywałem w domu, aby jej to okazać. Kaitlin czuła się
samotna. Potrzebowała czułości i troski, czyli czegoś, czego
nie mogłem jej dać. Chyba uznałem, że jej obecność w moim
życiu jest czymś stałym i oczywistym. - Popatrzył na Abby
niewidzącym wzrokiem, tak jakby zamiast niej widział swoją
bolesną przeszłość.

- Typowa historia - przyznała cicho. - Lekarze często

sądzą, że nie liczy się nic poza ich pracą. A powinni pamiętać,
że dziecko ma tylko jedną prawdziwą mamę, jednego tatę, jak
również i o tym, że mąż i żona potrzebują czasu dla siebie.

- Dlaczego jesteśmy tacy? Dlaczego? - Przetarł oczy, tak

jakby chciał wymazać prześladujące go obrazy.

background image

- W życiu jest tyle bałaganu. A my pracujemy tak

szaleńczo, żeby stworzyć w nim chociaż namiastkę porządku,
wprowadzić jakiś ład do tego chaosu.

- Może...
- Zresztą, chyba trudno mi się wypowiadać na ten temat -

zauważyła ze smętnym uśmiechem. - Nie mam ani męża, ani
dzieci...

- Teraz widzę wyraźnie, że małżeństwo wyzwoliło

jedynie Kaitlin od wpływów innych mężczyzn, stanowiło
pewien rodzaj nobilitacji. Ale ona szukała w nim przecież
czegoś więcej: uwagi i troski, których ja jej nie dałem.

- Nie zapominaj o okolicznościach całej tej sprawy -

przypomniała mu. - Wiemy, że medycyna to praca
wymagająca ogromnej ilości czasu i energii. Wszyscy
jesteśmy w podobnej sytuacji - Wypowiadając te słowa, zdała
sobie sprawę z tego, że współczuje zarówno Kaitlin, jak i
Blake'owi.

- Uhm - mruknął ponuro. - Wydaje się nam, że potrafimy

pogodzić sprawy zawodowe z osobistymi, a potem niszczymy
życie naszych współmałżonków, usiłując im narzucić własne
ideały. Nie potrafimy zaspokoić ich potrzeb.

- Przestań, Blake! - Dotknęła lekko jego ramienia. - Nie

ma sensu tak się zadręczać.

- Ale to naprawdę moja wina. Najpierw Kaitlin była za

młoda, żeby protestować, i miała zbyt mało kontaktów z
mężczyznami. Ponadto dałem jej powody sądzić, że to nie ona
stanowi najważniejszą część mojego życia.

- I wtedy na arenę wkroczył Todd Braxton?
- Ostatni z jej licznych adoratorów. W końcu Kaitlin

odkryła, że inni mężczyźni potrafią ją kochać, zapewnić jej to,
czego od nich oczekuje. Była takim słodkim dzieckiem:
pięknym, czułym... Potrzebowała rozrywki, lubiła młodych
ludzi. A ja ją zniszczyłem.

background image

- Och, Blake... - wyszeptała Abby. Cóż innego mogła

powiedzieć? W samooskarżeniu Blake'a kryło się niestety
ziarno prawdy. - Mimo najlepszych intencji wszyscy
sprawiamy czasem zawód naszym najbliższym.

- Mogłem zrobić dla niej więcej. Do końca życia sobie

tego nie wybaczę.

Gorycz w tonie jego głosu zaparła jej dech. Blake

przeżywał ogromną tragedię osobistą, sumienie najwyraźniej
nie dawało mu spokoju. Z głębokim westchnieniem oparł się o
poduszki kanapy.

- Czekolada ci wystygnie - szepnęła Abby.
Tym razem cisza trwała krócej. Czując, że znów

wytworzyła się między nimi nić porozumienia, Abby
przysiadła na krześle obok. Nie chciała mówić; wołała
słuchać. Zresztą, samo przebywanie w towarzystwie Blake'a
sprawiało jej przyjemność.

- Tragedie życiowe są bardzo często prozaiczne i banalne.

Nie ma w nich nic heroicznego. A to, co przydarzyło się
Kaitlin, miałoby groteskowy wymiar, gdyby nie było tak
okropne - powiedział Blake.

- Kiedy dokładnie odkryto jej chorobę?
- Na Jamajce wy konano badania, a potem po wtórzono je

tutaj.

- Rozumiem - szepnęła.
- Wtedy ja też się przebadałem. Gdyby się jeszcze w

dodatku okazało, że to ja ją zaraziłem przed czterema laty,
chyba by mnie to wykończyło...

- Przed czterema laty?
- Wtedy po raz ostatni byliśmy ze sobą jak mąż i żona.
- Ach, tak...
Oboje odetchnęli z ulgą, gdy w chwilę później zadzwonił

telefon, przerywając milczenie ciężkie niczym kłoda. Abby
najchętniej zostałaby sama i rozpłakała się jak dziecko.

background image

- Tu centrala Szpitala Uniwersyteckiego - odezwał się

glos w słuchawce. - Mam dla pani wiadomość od pacjentki,
Kyry Trenton. Pani Trenton prosi o telefon. Sprawa jest
ważna, ale niezbyt pilna. Oto numer...

Przez chwilę Abby nie potrafiła sobie przypomnieć, o kim

mowa.

- Kyra Trenton? Ach, tak... - Wreszcie przed oczami

stanęła jej szesnastoletnia ciężarna. Szybko zapisała numer
telefonu.

- Muszę iść, Abby - oznajmił Blake. - I tak już zająłem ci

dużo czasu.

- Wcale nie. Nie musisz.
- Nie chcę ci narzucać swojego towarzystwa. Byłaś

bardzo miła i cierpliwa...

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo, gdybym znalazła się w

trudnym położeniu - powiedziała. - Mimo tego wszystkiego,
co mówiłeś o zaniedbywaniu żony.

Ni stąd, ni zowąd padli sobie w objęcia. Abby też czuła

ogromną ulgę - Blake przestał ją winić o śmierć żony. Ich
uścisk nie miał jednak erotycznego charakteru - wyrażał tylko
przyjacielskie wsparcie i pociechę w trudnym okresie żałoby.

- Dziękuję ci za wszystko - szepnął Blake. - Będziesz

świetnym lekarzem... najlepszym.

- Miło mi to słyszeć - odparła łamiącym się głosem.
- Jesteś też bardzo dobrym człowiekiem - dodał i

pocałował ją delikatnie w czubek głowy, tak jakby całował
małe dziecko.

- Ale potrafię być twarda. Maszę taka być.
- Zapamiętam. - Odniosła wrażenie, że słyszy czułość w

jego głosie. - Tak czy inaczej, bardzo ci dziękuję, ale muszę
iść, bo dzieci będą się niepokoić. Teraz szczególnie potrzebują
mojej opieki.

background image

Tak bardzo pragnęła go zatrzymać, nie mogła sobie jednak

pozwolić na taki luksus.

- Dobranoc, Blake - powiedziała. - Jeśli zechcesz ze mną

porozmawiać, to wieczorami przeważnie jestem w domu.

- Będę o tym pamiętał. Do widzenia. - Odwrócił się do

drzwi. - Sobotnie przyjęcie oczywiście odwołałem. Odbędzie
się za dwa tygodnie. Najchętniej w ogóle bym z niego
zrezygnował, ale jest to ważne wydarzenie planowane z
dużym wyprzedzeniem.

- Rozumiem.
- Wezmę urlop, co nie znaczy, że będę nieosiągalny. Nie

chcę zostawiać pana Simmonsa. Wpadnę do ciebie w
przyszłym tygodniu. Do zobaczenia.

- Do widzenia.
Gdy zamykała za nim drzwi, pomyślała, że mimo tragedii

osobistej Blake nie przestaje być odpowiedzialny za
pacjentów wymagających jego opieki.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
- Mama przyjechała nieoczekiwanie do Gresham -

powiedziała Kyra, gdy Abby zatelefonowała do niej kwadrans
później.

- Mów dalej - zachęciła ją Abby.
- Dziękuję, że pozwoliła mi pani dzwonić do domu.

Telefonuję z mieszkania mamy - oznajmiła cicho dziewczyna.
- Ona teraz śpi. Przyszło mi do głowy, że chyba powinnam jej
powiedzieć o ciąży. Co pani o tym sądzi? I tak sobie
pomyślałam, że może pani z nią porozmawia... - dodała
jeszcze ciszej.

- A więc sama nie jesteś pewna, czy chcesz ją

wtajemniczać w tę sprawę - skonstatowała Abby.

- Nie.
- No cóż. - Abby próbowała uporządkować rozbiegane

myśli. - Nie znam twojej matki i trudno mi przewidzieć, jak
ona zareaguje na tę wiadomość. Jak mama się zwykle
zachowuje w sytuacjach kryzysowych?

Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.
- Nie jestem pewna... - odparła w końcu Kyra. - Chyba na

ogół wie, co robić. Jest bardzo opanowana. Ale może
wolałaby nie wiedzieć o tej ciąży... A gdyby doszła do
wniosku, że musi poinformować o tym tatę, chyba bym
umarła.

- Sądzisz, że to zrobi? Nawet jeśli ją poprosisz o

zachowanie tajemnicy? I czy na pewno poprze twoją decyzję o
aborcji?

Znowu zaległa cisza.
- Oczywiście, że porozmawiam z twoją mamą. Pewnie

chcesz, żebym spotkała się z nią w weekend?

- Tak.

background image

- Zastanów się nad tym jeszcze chwilę. Resztę wieczoru

spędzę w domu, więc zadzwoń do mnie, kiedy podejmiesz
decyzję. A najpóźniej jutro za kwadrans ósma.

- Oczywiście.
- Zrobię, co zechcesz. Musisz rozważyć, jak się będziesz

czuła, jeśli jej o niczym nie powiesz. I odwrotnie. Spróbuj
przewidzieć konsekwencje każdej z tych decyzji. Weź również
pod uwagę psychikę mamy.

- Ma pani rację. Jeszcze raz dziękuję.
I na tym właśnie polega praca lekarza rodzinnego,

pomyślała Abby, gdy odłożyła słuchawkę. Tym pragnęła się
zajmować - pomagać ludziom w trudnych sytuacjach.

- Zasłużyłam chyba na filiżankę herbaty - powiedziała do

siebie głośno.

Kyra zatelefonowała dokładnie za kwadrans ósma

następnego dnia rano, kiedy Abby wychodziła już do pracy.

- Doszłam do wniosku, że mama powinna wiedzieć -

wyjąkała z trudem. - Tylko jak to zrobimy? Nie zmuszę jej
przecież do wizyty w szpitalu, nie wyjaśniając, o co chodzi. A
podczas tej rozmowy wolałabym nie być w pobliżu.

- W takim razie może przyjdę do ciebie, ty się jakoś

dyskretnie wymkniesz, a ja zostanę sama z twoją mamą.

- Naprawdę mogłaby pani to dla mnie zrobić?
- Oczywiście. Twoja mama zapyta mnie na pewno, kim

jest ojciec dziecka. Wzięłaś to pod uwagę?

- Ależ właśnie tego nie może się dowiedzieć! Musi?
- Będzie nalegała.
- Ale ja nie chcę, żeby on miał z tego powodu jakieś

kłopoty. To wspaniały chłopak. Poza tym przecież nie zdaje
sobie z niczego sprawy. Nie chcę, żeby przeżył wstrząs.

Abby powstrzymała się od komentarza. Doszła do

wniosku, że nie jest to najlepszy moment na tego rodzaju
dyskusje.

background image

- Kiedy chcesz, żebym przyszła?
- Może w niedzielę? Tuż przed jedenastą?
- Świetnie. Gdyby coś się zmieniło, zadzwoń.
- O tej porze będę miała doskonały pretekst, żeby wyjść -

powiedziała Kyra z nadzieją w głosie. - Wybiorę się do
kościoła. A mama na pewno nie będzie chciała mi
towarzyszyć, bo ma bardzo dużo rzeczy do zrobienia w domu.
Mówiła, że musi posegregować letnie ubrania i tak dalej.

- W takim razie do zobaczenia. I postaraj się nie martwić.

Jakoś damy sobie radę.

W szpitalu Abby czuła się dziwnie, wiedząc, że Blake'a

nie ma w pobliżu. Tęsknota nie opuszczała jej ani na chwilę.
Wbrew własnej woli zakochała się po uszy w nowym szefie
interny.

Niedzielny poranek był piękny i słoneczny, ale na

popołudnie zapowiadano deszcze. Abby postanowiła, że
wysiądzie z autobusu trochę wcześniej, aby wykorzystać
wizytę u Trentonów dla celów rekreacyjnych i
przespacerować się trochę po okolicy. Trentonowie mieszkali
w bogatej, willowej dzielnicy nieopodal Blake'a.

Kiedy wyszła z mieszkania, pomyślała, że w tych czasach

lekarze rodzinni rzadko składają pacjentom wizyty domowe, a
już szczególnie w takich sytuacjach jak ta.

Kyra czekała na nią przed piętrowym budynkiem

położonym na pięknie utrzymanym terenie.

- Tak się cieszę! - zawołała na powitanie. - Mama myśli,

że jestem w drodze do kościoła, ale zaraz jej panią
przedstawię. Przepraszam za tę komedię. Żadne inne
rozwiązanie nie przyszło mi do głowy.

- O nic się nie martw. Jakoś sobie poradzę - pocieszyła ją

Abby.

Do mieszkania państwa Trentonów pojechały windą.

Abby ubrała się na tę okazję szczególnie elegancko, gdyż

background image

czuła, że pani Trenton, żona posła, to kobieta o
wyrafinowanym guście.

- Mamo! - zawołała Kyra, otworzywszy drzwi do

mieszkania. - Możesz tu przyjść na chwilę?

W korytarzu pojawiła się przystojna, szczupła kobieta w

średnim wieku, ubrana w jedwabną, kwiecistą suknię. Obcięte
na pazia jasne włosy okalały jej szczupłą, wyrazistą twarz,
noszącą ślady opalenizny po zimowych wakacjach
spędzonych najwyraźniej w tropikach. Abby pomyślała
natychmiast o ponurej zimie w Gresham i o swojej własnej
bladej cerze.

- Sądziłam, że poszłaś do kościoła, kochanie... - Pani

Trenton patrzyła pytająco na Abby. Dobre wychowanie nie
pozwoliło jej jednak spytać nieznajomej, kim właściwie jest.

- Już idę - szepnęła Kyra. - A to jest moja znajoma,

mamo. Chciałaby z tobą o czymś porozmawiać...

Abby uśmiechnęła się nieznacznie na znak, iż przejmuje

inicjatywę.

- Kiedy wrócisz, pewnie mnie już tu nie zastaniesz -

powiedziała. - Do zobaczenia później.

Dziewczyna szybko wyszła.
- Bardzo mi przykro, że nachodzę panią tak bez

uprzedzenia, ale jestem lekarką Kyry. To właśnie ona prosiła
mnie o wizytę.

- O co chodzi? - W oczach pani Trenton pojawiło się

przerażenie. - Czy Kyra jest chora? Nic mi nie mówiła...

- Może usiądziemy? - zaproponowała Abby, patrząc w

stronę przestronnego salonu.

- Ach tak, oczywiście, proszę bardzo. Niech pani zdejmie

płaszcz i wejdzie dalej.

W salonie pani Trenton przycupnęła na brzeżku fotela,

Abby spoczęła naprzeciwko.

background image

- Kyra nie jest chora, proszę się nie martwić. Kyra jest w

ciąży... od sześciu tygodni.

Pani Trenton otworzyła szeroko oczy i przysłoniła dłonią

usta.

- O Boże! - wykrzyknęła.
- Najpierw w ogóle nie zamierzała pani o tym

informować - ciągnęła spokojnie Abby. - Z powodu pani
nieoczekiwanej wizyty zmieniła jednak zdanie. Już wcześniej

zdecydowała się na usunięcie ciąży. Jest pod opieką

ginekologa w Szpitalu Uniwersyteckim. Zabieg odbędzie się
w przyszłym tygodniu.

- O mój Boże - powtórzyła kobieta, nie spuszczając

wzroku z Abby. - Czy to... Czy nie ma żadnych wątpliwości?

- Żadnych.
Pani Trenton wypuściła ze świstem powietrze.
- Mąż i ja zgodziliśmy się na pozostawienie Kyry w

mieście, ponieważ bardzo jej zależało na ukończeniu nauki w
starej szkole. O Boże, w najgorszych snach nie
przewidziałabym czegoś podobnego. Kto jeszcze o tym wie?

- Nikt. Kyra nie chciała się przyznać do tego ani pani, ani

pani mężowi. Boi się, że ta historia trafi do gazet.

Pani Trenton przymknęła oczy.
- Biedactwo - szepnęła. - Kiedy tylko pomyślę, że została

sama ze swoim problemem... W tej sytuacji oczywiście nie
wyjadę z Gresham. Odkąd przeprowadziliśmy się do Ottawy,
zaniedbywałam Kyrę. Rodzice przeceniają czasem rozsądek
swoich dzieci.

- Owszem.
- Czy Kyra powiedziała pani, kto jest ojcem dziecka?
- Nie. I nie zamierza tego ujawnić.
- Ale to chyba...
- Nie, to nie był gwałt. A chłopak nawet nie wie, że ona

jest w ciąży.

background image

- No cóż, będziemy musieli jakoś rozwiązać ten problem.

Nie będę się na nią gniewać. Chyba nie sądziła, że... - Kobieta
przygryzła wargi, usiłując powstrzymać się od płaczu.

Trzasnęły drzwi. Obie jak na komendę odwróciły głowy.

Do pokoju weszła Kyra.

- Nie mogłam pójść do kościoła - wybuchnęła. -

Spacerowałam tam i z powrotem po ulicy.

Pani Trenton wstała i wyciągnęła do niej ramiona.
- Powinnaś była mi powiedzieć - szepnęła.
- Bałam się. - Kyra padła w objęcia matki i wybuchnęła

płaczem.

- Nic dziwnego. - Pani Trenton głaskała córkę po głowie.

- Ale nie wolno ci sądzić, że nie znajdziesz we mnie wsparcia.
Wiem, że to czasem może wyglądać nieco inaczej, ale ty i
twoje rodzeństwo jesteście dla mnie najważniejsi. Ważniejsi
od taty, no i oczywiście ode mnie samej. Nigdy was nie
opuszczę.

Teraz już obie płakały rzewnymi łzami. Abby dostrzegli

wyraz ulgi na twarzy Kyry. Dyskretnie wyszła do przedpokoju
i włożyła płaszcz.

Nie uszło to jednak uwagi Kyry.
- Bardzo pani dziękuję, pani doktor - rzekła wzruszona.
- Już wszystko dobrze? - Tak.
- Zadzwoń do mnie wieczorem, żebym wiedziała, czy

czasem nie zmieniłaś planów.

Kyra skinęła głową i zdobyła się nawet na uśmiech. Teraz,

mając sojusznika w osobie matki, czuła się znacznie lepiej.

- Znajdę drogę do wyjścia - powiedziała cicho Abby.
Blake'a spotkała ponownie dopiero w środę; siedział w

gabinecie na pierwszym piętrze, nieopodal pokoju Ralpha
Simmonsa.

background image

- Dzień dobry - odezwała się z wahaniem, wchodząc do

środka, aby sprawdzić w komputerze ostatnie zalecenia
dotyczące terapii ich pacjenta. - Jak się czujesz?

- Nie najgorzej. - Miał napiętą twarz, nie uśmiechał się. -

Miałem właśnie zamiar odwiedzić pana Simmonsa. Ty
przyszłaś też pewnie w tej sprawie. - Tak. Chciałam go zbadać
po pierwszej fazie chemioterapii indukcyjnej. Pewnie wciąż
nie najlepiej się czuje. - Owszem. Zostanie w szpitalu przez
kolejne trzy tygodnie, potem wróci do domu na miesiąc, może
półtora, i przyjmiemy go ponownie na chemioterapię
konsolidacyjną. Skinęła głową. Pacjenta czekała następnie
kolejna faza chemioterapii konsolidacyjnej, a gdyby i ona nie
przyniosła efektów - transplantacja szpiku.

- Chodźmy do niego - zaproponował Blake, Ralph

Simmons wyglądał bardzo źle.

- Jak się pan czuje? - spytała cicho Abby, zadowolona z

tego, że maska ochronna kryje wyraz jej twarzy.

- Sam usiłuję sobie tłumaczyć, że lepiej niż wtedy, kiedy

się obudziłem, ale jakoś mi się to nie udaje - odparł
schrypniętym głosem, patrząc na nich spod przymkniętych
powiek.

Abby studiowała informacje zawarte w komputerze

stojącym przy łóżku, a Blake referował pacjentowi plany
dalszego leczenia.

- Musi się pan trzymać - rzekła Abby, wychodząc. - Za

dzień lub dwa na pewno nastąpi poprawa.

- Na wszystko w życiu przychodzi czas - oświadczył

sentencjonalnie pacjent, ściskając lekko jej dłoń. - Czas
narodzin i śmierci, czas zwycięstw i porażek, płaczu i
śmiechu, rozrzutności i oszczędzania... a także czas miłości. ..
- dokończył słabnącym głosem i z wolna zapadł w sen.

background image

Abby wyszła z sali przed Blakiem. W oczach miała łzy.

Czas miłości... Czy Blake pomyślał o tym samym co ona, czy
też tylko tak jej się wydawało?

Na korytarzu omal nie zderzyła się z kobietą spacerującą

pod drzwiami. Z początku nie rozpoznała jej twarzy, ale
potem dostrzegła, że jest to kobieta ze zdjęcia stojącego przy
łóżku Ralpha Simmonsa. Teraz nie wyglądała jednak tak
promiennie i młodo jak na fotografii.

- Doktor Gibson, prawda? - spytała kobieta.
- Tak, to ja. Mam przyjemność z panią Simmons? Kobieta

potwierdziła skinieniem głowy.

- Mąż wiele mi o pani opowiadał. Bardzo mu pani

pomogła. Chciałabym za to podziękować.

W tym samym momencie na korytarz wyszedł Blake.
- Dzień dobry - powiedział. - Pani mąż naprawdę świetnie

się spisuje. Wiem, że niezbyt dobrze wygląda, ale na tym
etapie kuracji to normalne, więc proszę się nie denerwować.

Rozmawiał z nią przez chwilę, próbując ją pocieszyć.

Abby nie była wcale pewna, czy w sytuacji Blake'a również
stanęłaby na wysokości zadania. Jednocześnie modliła się w
duchu, by los nigdy nie kazał jej zdawać takiego egzaminu.

- Teraz pójdę zobaczyć się z mężem - oznajmiła pani

Simmons, nieco uspokojona. - Dziękuję.

Blake położył jej rękę na ramieniu.
- Pani mąż to naprawdę dzielny człowiek. Zresztą, ma po

co żyć.

Uśmiech pani Simmons wzruszył ich oboje. Pożegnała się

z nimi i spokojnie weszła do pokoju męża.

- Wypijesz ze mną kawę? - spytał Blake, zwracając się do

Abby.

Zerknęła niepewnie na zegarek.
- Z przyjemnością. Mam jeszcze trochę czasu.

background image

- Dobrze, w takim razie ja stawiam - powiedział, gdy

ruszyli w stronę bufetu.

- Nie musisz - odparła z uśmiechem.
- Przed zrobieniem specjalizacji liczy się każde

pięćdziesiąt centów - zażartował.

Abby pomyślała, że wszystko wraca powoli do normy. W

bufecie opowiedziała Blake'owi historię Kyry Trenton.

- Nie mogę przestać o niej myśleć - zakończyła. - I wcale

nie jestem pewna, czy ta dziewczyna podjęła właściwą
decyzję. Instynkt podpowiada mi wprawdzie, że powinna
usunąć ciążę, zrobić maturę i rozpocząć studia, ale co będzie,
jeśli ona za parę lat zacznie żałować tego kroku?

- Takie ryzyko zawsze istnieje - przytaknął Blake, patrząc

na nią z namysłem - Na razie jednak zarówno ty, jak i ona
powinnyście zrobić to, co teraz wydaje się wam
najwłaściwsze. Nie spekuluj na temat przyszłości, bo wejdzie
ci to w nawyk i nigdy nie będziesz zadowolona ze swoich
decyzji.

- Masz rację.
- Z tego, co wiem - ciągnął - młodzi ludzie czasem w

chwilach kryzysu postępują po prostu instynktownie. I w
większości przypadków mogą polegać na swojej intuicji. Poza
tym trochę strachu przywraca im rozsądek. Kyra szybko
przyjdzie do siebie, jeśli tylko może liczyć na wsparcie ze
strony kogoś bliskiego.

- Mądrze mówisz.
- Ale nie zawsze potrafię mądrze postępować - odparł

cicho. - Mam w końcu dwóch synów, pamiętasz? - Znowu się
uśmiechnął tym leniwym, ciepłym uśmiechem, który budził w
niej tyle nadziei. - Zwykle łatwiej jest radzić innym niż sobie.
A teraz bardzo się cieszę, że nie wychowuję szesnastoletniej
córki.

- Jak się czują twoi synowie? - zapytała.

background image

- Wiadomość o śmierci matki właściwie ich nie

zaskoczyła. Najwyraźniej rozumieją więcej, niż sądziłem -
dodał, a na jego twarzy znów pojawił się wyraz znużenia. -
Ale bardzo cierpią. I potrzebują czasu, żeby się z tą śmiercią
pogodzić.

- A ty?
- Ja też - odparł wolno. - Tyle że ja uwolniłem się

emocjonalnie od Kaitlin już dawno. A właściwie, to ona
pierwsza uwolniła się ode mnie. Teraz muszę się uporać z
poczuciem winy. Tak jak wielu ludzi w mojej sytuacji,
cofnąłbym najchętniej wskazówki zegara.

Abby chciała zapytać Blake'a, jak by postąpił, gdyby dane

mu było przeżyć życie jeszcze raz: czy nie poślubiłby Kaitlin
w ogóle, czy też starałby się ją uszczęśliwić nawet kosztem
pracy? Zabrakło jej jednak odwagi i postawione w myślach
pytanie pozostało bez odpowiedzi.

- Jak się czuje Will Ryles? - Postanowiła zmienić temat.
- Bardzo dobrze. A my, to znaczy jego przyjaciele,

próbujemy działać na rzecz jego oddziału. Zresztą, Will za
dzień lub dwa wychodzi ze szpitala. Pozostanie jednak pod
stałą opieką poradni kardiologicznej.

- Cieszę się - rzekła Abby, zerkając na zegar ścienny. -

Niestety, muszę już iść. Dzięki za kawę.

- Mam nadzieję, że przyjdziesz na przyjęcie. Skoro już

nie mogę odwołać całej tej imprezy, chcę przynajmniej, żeby
się udała. Przyda się trochę uśmiechniętych twarzy.

- Uśmiechu nie gwarantuję, ale zrobię wszystko, co się da

- obiecała Abby. - Na pewno przyjdę.

Wychodząc z bufetu, z trudem oderwała myśli od Blake'a.

Niebawem czekało ją spotkanie z Kyrą i jej matką. Miała to
być ostatnia rozmowa przed usunięciem ciąży. Dziewczyna
mogła się jeszcze wycofać, a pani Trenton chciała

background image

porozmawiać z ginekologiem. Teraz już liczył się każdy
dzień.

Oderwała na chwilę myśli od Kyry i skierowała je w

stronę Gary'ego Barlowa, u którego badania radiologiczne
potwierdziły podejrzenie o raka płuc. Na szczęście zmiany
nowotworowe objęły tylko jeden płat prawego płuca. Pana
Barlowa zapisano na tomografię komputerową, aby
precyzyjniej określić typ nowotworu. Kolejnym etapem
działania było skierowanie go do chirurga, na bronchoskopię
oraz biopsję cienkoigłową.

Wchodząc do przychodni, Abby zmusiła się do

zachowania spokoju. I tak miała szczęście: to nie na niej, lecz
na doktorze Whartonie spoczywał obowiązek przekazania
smutnej nowiny panu Barlowowi. Gdyby biopsja potwierdziła
diagnozę radiologa, pozostawała operacja i nadzieja, że
nowotwór nie daje jeszcze przerzutów.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dzień przyjęcia zapowiadał się wspaniale - pogoda

dopisała. Kiedy Abby zajechała taksówką pod rezydencję
Blake'a, pomyślała, że tak naprawdę bardzo niewiele o nim
wie. Patrząc na wspaniałą bramę z kutego żelaza, otwartą teraz
na całą szerokość, podejrzewała, że będzie się tu czuła jak
przysłowiowe piąte koło u wozu.

Na trawniku rozstawiono ogromny namiot, a w nim suto

zastawione stoły. Z trudem powstrzymując chęć ucieczki,
Abby przyłączyła się do niewielkiej grupki gości zebranej
wokół stolika z drinkami. Już wkrótce pojawił się Blake i
powitał znajomych.

- Miło cię widzieć - powiedział, patrząc na jej piękną

suknię w kwiaty, przylegającą do ciała. Suknia, podobnie jak
większość ubrań Abby, została zakupiona na wyprzedaży.
Kosztowała wprawdzie zaledwie piętnaście dolarów, ale w
zestawieniu ze słomkowym kapeluszem wyglądała
efektownie. - Przyjechałaś samochodem? - zapytał.

- Nie, taksówką. Nie mam samochodu.
- Odwiozę cię potem do domu, ale musisz zostać do

końca. Przewidziałem również tańce, a orkiestra jest całkiem
niezła. - Ujął ją pod ramię. - Chodź, zapoznam cię z
barmanem. Dostaniesz coś do picia. Jeśli chodzi o lekarzy, to
do tej pory przyszedł tylko Tim Barrick. A wy się przecież
znacie.

Ogród coraz bardziej zapełniał się ludźmi, toteż Blake

szybko zostawił Abby pod opieką Tima. Choć był blady i
wyraźnie zmęczony, jedynie ci, którzy znali go dobrze, mogli
się domyślać, że cierpi po stracie żony.

- Myślałem, że zaserwują nam pod chmurką hamburgery

z grilla, a tu takie szykany... - mruknął Tim.

- Może celowo ukrywał swoje plany, żeby nas nie

przestraszyć - zażartowała Abby. - Zjedzmy coś, Tim, bo ja

background image

umieram z głodu. Będziemy się dobrze bawić. Zobaczymy,
jak żyją bogaci ludzie.

Jednocześnie odczuwała coś w rodzaju żalu. Nadzieje,

jakie wiązała z Blakiem, odpływały w świat bajek i fantazji.

Nawet gdyby Blake nie cierpiał z powodu straty Kaitlin, to

i tak nie zwróciłby uwagi na kobietę, która kupuje suknie na
wyprzedażach i w sklepach z używaną odzieżą, gdyż musi
spłacać pożyczki zaciągnięte na opłacenie studiów.

Przez kilka ostatnich nocy Abby nie spała dobrze; wciąż

myślała o Kaitlin. Czy bycie żoną lekarza okazało się dla niej
zbyt trudnym zadaniem? Czy dlatego musiała mieć
kochanków?

- Wypij trochę wina, a przestaniesz się czymkolwiek

przejmować - poradził Tim. - Tym bardziej że właśnie
przyszedł ten okropny Ronald Slater.

Chwilę później, z kieliszkami w dłoniach, skierowali się

do namiotu z jedzeniem.

- Nie spodziewałam się tutaj Slatera - mruknęła Abby. -

Myślałam, że Blake go nie lubi.

- Pewnie nie, ale z ludźmi trzeba żyć dobrze, a sympatie

nie mają w takich sytuacjach nic do rzeczy. Sądzę, że zbierze
się tutaj cała ta okropna zgraja. A jeśli ktoś nie umie grać
właściwymi kartami, może się pożegnać ze szpitalem -
zakończył z goryczą Tim.

- Mhm - mruknęła Abby, patrząc na półmiski pełne

potraw. Nie mogła przestać myśleć o Willu Rylesie i o jego
podejrzeniach.

Tim nałożył sobie pokaźną porcję wędzonego łososia z

kaparami.

- Jedz, pij i baw się dobrze, bo jutro znów czeka nas

dyżur.

- Masz rację. Spróbuję tych wielkich krewetek i

szparagów w galarecie - oświadczyła Abby z ożywieniem.

background image

- Mądra dziewczynka! I nie zapominaj o winie.
W jakiś czas później zaczęły się tańce, ale głośne

rozmowy i śmiech zagłuszały niemal całkowicie dźwięki
muzyki.

Abby i Tim zdążyli do tego czasu wypić sporo wina. W

dużym namiocie podłączono głośniki i goście zaczęli
stopniowo wychodzić na parkiet Przyjęcie nie miało
wprawdzie trwać do późnych godzin nocnych, ale Blake
chciał je uatrakcyjnić.

Abby poczuła, że kręci się jej w głowie, bo za mało spała,

a za dużo wypiła wina.

- Zatańczymy? - zapytał Tim głosem zdradzającym

namiar wypitego alkoholu.

- Chętnie - zachichotała. - Ale najpierw musisz mi

przyrzec, że przed jazdą do domu wypijesz mocną kawę.

Wyszli na parkiet.
- Nie będę jechał, tylko szedł - uspokoił ją Tim.
- Tak czy inaczej napij się kawy - poprosiła.
Już od jakiegoś czasu obserwowała Blake'a, który, jak na

dobrego gospodarza przystało, prosił co chwila do tańca inną
kobietę. Abby zapragnęła nagle, by podszedł również i do
niej.

- Muszę iść do łazienki - oświadczył Tim po

wyczerpującym rocku. - Napiję się wody.

- Dobrze się czujesz?
- Chyba tak...
- Jeżeli masz zamiar wymiotować, to będę udawała, że cię

nie znam.

- Przecież i tak wszyscy nas widzieli.
Abby zeszła z parkietu, a Tim zaczął się powoli przeciskać

w stronę domu. Nagle Abby poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
Gdy odwróciła głowę, zobaczyła przed sobą Blake'a.

background image

- Chyba nie zamierzasz wyjść? Przecież jeszcze z tobą nie

tańczyłem - powiedział. - Jak się bawisz?

- Fantastycznie - odparła, potykając się letko. Objął ją

ramieniem i podtrzymał.

- Kręci mi się w głowie. Mało ostatnio sypiam. Może

wypiłam trochę za dużo wina... Ale nie jestem wstawiona -
dodała szybko.

- To dobrze - odparł z uśmiechem. - Trzymaj się mnie.
- Nie upiłam się - przekonywała go z urażoną miną,

dotykając jego szyi tuż nad kołnierzykiem koszuli.

- No pewnie, że nie.
- Tańczysz ze mną z grzeczności? - spytała prowokująco.
- Nie, Abby. Najpierw obowiązek, a potem przyjemność.

Właśnie dlatego taniec z tobą zostawiłem na koniec.

Na parkiecie było tak ciasno, że mogli się spokojnie do

siebie przytulić, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Abby
poddała się całkowicie czarowi chwili.

- Chyba za chwilę lunie - szepnął jej do ucha Blake.
Rzeczywiście, na pięknym błękitnym niebie zaczęły się

gromadzić ciemne chmury.

- Mhm - mruknęła, a on przytulił ją mocniej. Dwadzieścia

minut później, gdy na brezentowy dach namiotu spadły
pierwsze krople deszczu, goście zaczęli żegnać się pospiesznie
i opuszczać przyjęcie.

- Wejdź do domu, Abby - zaprosił ją Blake. - Odwiozę

cię, gdy inni wreszcie sobie pójdą.

- Dziękuję.
Gdy dotarła do przestronnego holu, okazało się, że

pozostali goście - wśród nich Ronald Slater - znaleźli już w
nim schronienie.

- Nie miałem przyjemności pani poznać - odezwał się

Slater, przenosząc spojrzenie z twarzy Abby na jej piersi.

background image

W jego wzroku było coś tak jednoznacznego i

wyuzdanego, że Abby zamarła ze wstydu i oburzenia. Deszcz
zmoczył jej suknię, która oblepiała ją teraz niczym druga
skóra.

- Pani pracuje w Szpitalu Uniwersyteckim, prawda? -

spytał Slater.

- Owszem - odparła, niezdolna wymyślić cokolwiek

innego.

- Jak się pani podoba szpital?
- Odbywam praktykę z zakresu medycyny rodzinnej, ale

już się nie mogę doczekać podjęcia pracy w prawdziwym
świecie.

Chciała mu w ten sposób dać do zrozumienia, że nie

podoba jej się napięta szpitalna atmosfera i wywoływanie
sztucznych kryzysów służących jako pretekst do obcinania i
tak już skąpego budżetu.

- To dobrze, bo właśnie rozważaliśmy likwidację

szkolenia lekarzy rodzinnych - odparł, patrząc na nią
prowokująco.

- Naprawdę? - spytała, podnosząc wzrok. - To nie byłby

chyba dobry pomysł.

Uspokajała się w duchu, że w trakcie drugiego roku

szkolenia nic jej nie może zagrażać.

- Dlaczego? - spytał krótko Slater.
- Gdyż szpital zyskał sobie opinię kuźni wspaniałych

fachowców.

- Mhm - odparł, wykrzywiając usta. - Ale szkolenie nie

przynosi pieniędzy, tylko je zabiera.

- Taka już jest rola szpitali uniwersyteckich - rzekła

słodko Abby. - Gdzieżby indziej można było zyskać fundusze
na równie profesjonalne szkolenie?

Z opresji wybawił ją cichy dzwonek pagera dochodzący z

torebki.

background image

- Proszę mi wybaczyć - rzuciła, ruszając w stronę

schodów.

- Czy mogę pani pomóc? - spytał miły kobiecy głos, gdy

Abby zatrzymała się na podeście pierwszego piętra.

Gdy odwróciła głowę, zobaczyła młodą rudowłosą kobietę

o orzechowych oczach. Może to kochanka Blake' a? -
przemknęło jej przez myśl. Przecież żaden mężczyzna nie
mógłby żyć tyle czasu bez kobiety. Poczuła niemiłe ukłucie w
sercu.

- Szukam łazienki. I telefonu, o ile oczywiście wolno mi z

niego skorzystać. Waśnie dzwonił mój pager. To zapewne nic
ważnego, gdyż nie mam dziś dyżuru, ale chciałabym się
dowiedzieć, kto telefonował - wytłumaczyła rudowłosej
kobiecie.

- Oczywiście - odparte z uśmiechem nieznajoma. - Zaraz

za rogiem jest łazienka. - Niestety, wszystkie telefony są na
razie zajęte, ale mamy cztery linie, więc jedna z nich zapewne
wkrótce się zwolni. Pokażę pani pokoje gościnne. Opiekuję
się synami pana Continiego - dodała tonem wyjaśnienia. -
Pracuję tu jako niania.

- Rozumiem. - Abby odczuła ulgę, choć jedno nie

wykluczało drugiego i niania mogła się jednocześnie okazać
kochanką...

Z obu telefonów w pokojach gościnnych korzystali inni

uczestnicy przyjęcia, toteż Abby postanowiła zaczekać w
korytarzu.

- Nikt na pewno nie używa prywatnej linii doktora

Continiego - rzekła opiekunka. - Jeśli inni będą rozmawiać
zbyt długo, na pewno będzie mogła pani zatelefonować
stamtąd.

- Dziękuję.
Gdy Abby wyszła z łazienki, wszystkie telefony były

nadal okupowane przez gości Blake'a. Nie pozostało jej nic

background image

innego, jat spacer po puszystych dywanach korytarzy. Nagle z
jednego z pokoi na piętrze wyszło dwóch chłopców. Nie
ulegało wątpliwości, że są to synowie Blake'a: niebieskoocy
blondyni o ładnych rysach twarzy, podobni zarówno do matki,
jak do ojca.

Sądziła, że bliźniacy po prostu pójdą dalej, ale oni

zatrzymali się nieopodal i rzucili jej nieprzyjazne spojrzenia.

- Jesteś dziewczyną naszego taty? - spytał jeden z nich.
- Nie - odparła. - Ale pracuję teraz w tym samym szpitalu

co on.

- Mark, Jeremy! - zawołała niania. - Co tam robicie?

Chłopcy natychmiast odwrócili się od Abby i pobiegli w
przeciwnym kierunku.

- Mam nadzieję, że nie byli niegrzeczni - powiedziała

przepraszająco niania. - Są bardzo niemili dla wszystkich
ładnych kobiet, gdyż widzą w nich rywalki matki, którą
niedawno stracili.

- Rozumiem - odparta Abby. - Nie mam im tego za złe.
- Nazywam się Susan Reed. Opiekuję się chłopcami od

trzech lat. Pan Contini zatrudnił mnie jeszcze przed
wypadkiem. Słyszała pani o Kaitlin?

- Coś niecoś.
- Gdyby Mark i Jeremy nie znali mojego narzeczonego, ja

też miałabym ciężkie życie. Trzeba im wybaczyć.

- Czy państwo Contini mieszkali zawsze w tym domu? -

spytała Abby.

- Nie. Ta rezydencja należała do ojca doktora Continiego,

który również był lekarzem. Ojciec podarował tę posiadłość
synowi kilka miesięcy temu. Tu chyba wszyscy zawsze czuli
się szczęśliwi. - Kobieta sugerowała wyraźnie, że nie dałoby
się tego powiedzieć o poprzednim domu państwa Continich.

- Rzeczywiście. Panuje tu naprawdę wspaniała atmosfera

- odparła szczerze Abby,

background image

Nagle dotarł do nich głos Blake'a, który wchodził na górę

w towarzystwie innych gości.

- Pozwolisz tej młodej damie skorzystać ze swojej

prywatnej linii? - spytała Susan, a Abby odnotowała w
pamięci, że niania zwraca się do Blake'a po imieniu.

- Pozostałe są bez przerwy zajęte.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem Blake i zaprowadził

Abby do swojej sypialni.

- Muszę się jeszcze pożegnać z paroma osobami. Nie

przeszkadzaj sobie - rzucił, wychodząc.

Abby usiadła na brzeżku łóżka i rozejrzała się po

przestronnym wnętrzu. Piękne dębowe meble miały
ciemnoczerwone i zielone obicia. Narzuta leżąca na łóżku była
utrzymana w tej samej tonacji. Gdyby tak mogła dzielić ten
pokój z Blakiem...

Przywołała się do porządku i wybrała numer szpitala.
- Telefonowała Kyra Trenton - poinformowała ją

operatorka. - Twierdzi, że sprawa nie jest pilna, ale prosiła o
kontakt. Zanotuje pani numer?

Kyra chciała się zapewne po prostu pożegnać. Po

egzaminach wyjeżdżała z matką do domu na wakacje.

Abby przymknęła oczy. Żałowała, że wypiła tyle wina.

Czując, że ogarnia ją senność, oparła się o poduszki. Tylko
kilka minut, choć najchętniej przespałaby cały tydzień. Tylko
kilka minut...

Gdy otworzyła oczy, Blake siedział na krześle nieopodal.
Boże! - pomyślała. Przecież leżę na jego łóżku! On to

może po prostu uznać za prowokację! A gdyby jeszcze zastali
mnie tu chłopcy! Aż strach pomyśleć!

- Bardzo mi przykro - wyjąkała z trudem i usiadła. - Nie

miałam zamiaru zasnąć.

Podszedł bliżej, nie spuszczając z niej wzroku.
- Jeszcze raz przepraszam - szepnęła.

background image

Spuściła nogi na podłogę i wstała, sięgając po torebkę

wiszącą na oparciu krzesła. Podał jej ją szybko, a ich palce na
krótką chwilę się zetknęły.

- Dziękuję - odparła lekko schrypniętym głosem. Blake

porwał ją nagle w ramiona i zaczął całować. Po chwili w
pokoju obok zadzwonił telefon, wyrywając ich z magicznego
kręgu.

- Abby - szepnął Blake. - Co ty ze mną wyprawiasz?

Milczała.

- Odwiozę cię do domu - powiedział cicho. - Idę do

garażu po samochód. Jeśli chcesz doprowadzić się do
porządku, to tuż obok jest łazienka. Na razie nie wychodź.
Gdyby moi synowie zobaczyli nas teraz razem, dodaliby
szybko dwa do dwóch i otrzymali od razu jednoznaczny
wynik - dodał smętnie i zamknął za sobą drzwi.

Abby zaczerpnęła głęboko powietrza. Próbowała się

uspokoić. Przecież tego właśnie pragnęła - związku z
dojrzałym mężczyzną. Blake Contini stanowił uosobienie jej
marzeń. Nie, był nawet kimś więcej. Niestety, Abby zdawała
sobie jednocześnie sprawę z tego, że choć Blake jest już
gotów przystać na romans, na pewno nie zechce się
angażować w trwały związek.

Weszła do łazienki i zerknęła do lustra. W jej dużych

oczach czaił się lęk. Lęk przed przyszłością. Miłość do
Blake'a, której nie potrafiła już się oprzeć, stanowiła poważne
zagrożenie dla jej samopoczucia. Mogła również spowodować
nieobliczalne kłopoty w pracy.

Blake obawiał się o stan emocjonalny synów. Według

własnej oceny nie sprawdził się uprzednio w roli męża, toteż
ponad wszystko na świecie pragnął teraz okazać się dobrym
ojcem. I choć całował ją namiętnie, z prawdziwym
pożądaniem, jednocześnie toczył ze sobą walkę. Taki
człowiek jak on potrzebował czasu, by odzyskać równowagę

background image

po śmierci żony, choć od dawna nie łączyło go z Kaitlin żadne
uczucie. A ona, Abby, może z tego powodu cierpieć.

W drodze do jej mieszkania prawie w ogóle ze sobą nie

rozmawiali. Deszcz nie przestawał padać.

- Dziękuję za podwiezienie - powiedziała, gdy dotarli na

miejsce. - Bardzo dobrze się u ciebie bawiłam.

- Cieszę się, że przyszłaś. - Uśmiechnął się lekko. -

Powiedz mi tylko jedno: czy dobrze znasz Ronalda Slatera?
Widziałem, jak z nim rozmawiałaś.

- Prawie w ogóle go nie znam. Tylko ze słyszenia.
- Jestem zazdrosny. - Znów się do niej uśmiechnął, a ona

stwierdziła, że ten uśmiech dziwnie na nią działa.

- Nie kpij ze mnie.
- Nie kpię. Jesteś bardzo ładna, a on patrzył na ciebie

całkiem jednoznacznie. Na coś liczy.

- Bez wzajemności. Blake roześmiał się głośno.
- Bardzo się cieszę. Pragnę cię mieć tylko dla siebie. -

Pocałował ją gorąco. - Masz kogoś? - zapytał potem.

- Chyba nie - odparła przesuwając palcami po jego szyi.
- To dobrze. Przynajmniej wiemy, na czym stoimy.
- Czyżby?
- Tak mi się wydaje. Jeszcze raz dzięki, że przyszłaś.

Zjesz ze mną kolację w przyszłym tygodniu?

- Oczywiście. Jeśli obiecasz, że nie będziesz ze mnie kpił

- powiedziała, a jej serce zaczęło śpiewać z radości.

Wyciągnął rękę i dotknął delikatnie jej policzka.
- Będziemy w kontakcie. Do zobaczenia. Spotkamy się w

przyszłym tygodniu.

Kiedy później zadzwonił telefon, Abby leżała w łóżku.

Natychmiast sobie przypomniała, że nie zadzwoniła do Kyry.
I choć sprawa nie wymagała pośpiechu, żałowała, że nie
załatwiła jej wcześniej,

- Halo - powiedziała cicho do słuchawki.

background image

- Halo, Abby - usłyszała glos Blake'a.
- Och, sądziłam, że to moja pacjentka - rzekła

onieśmielona, tak jakby Blake mógł ją zobaczy w łóżku
ubraną w króciutką koszulę nocną. Jednocześnie uświadomiła
sobie, jak bardzo za nim tęskni.

- Spodziewasz się kogoś? - spytał i niemal widziała, że się

uśmiecha.

- Nie. - Ogarnął ją specyficzny rodzaj radości. - Miałam

po prostu porozmawiać z pewną młodą dziewczyną...
Pamiętasz? Opowiadałam ci o niej w kawiarni. Ale przecież
nie dzwonisz do mnie w sprawie pacjentów. Chyba że znów
każesz mi zrobić konspekt czyjejś terapii?

- Tak naprawdę to chciałem ci tylko powiedzieć, że

zastawiłaś u mnie kapelusz - odparł wesoło.

- Naprawdę? - Przy Blake'u kompletnie traciła głowę. -

Szkoda, bo to mój ulubiony. Co nie znaczy, że mam ich dużo.

- Wyglądasz w nim...
- Okropnie?
- Uroczo - stwierdził. - Przyniosę ci go do szpitala, a

może sama po niego przyjdziesz? Chciałbym zaprosić cię na
kolację. Może w piątek albo w sobotę? Kiedy wolisz?

Serce zabiło jej mocniej z radości.
- W piątek - odparła.
- Zatem do zobaczenia. Dobranoc, Abby.
- Dobranoc.
Jeszcze długo potem przewracała się z boku na bok,

próbując zasnąć. Czy mogła rywalizować z pamięcią o pięknej
Kaitlin?

Poza tym wcale nie była gotowa na miłość.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W poniedziałek najpierw zamierzała odwiedzić pana

Barlowa, który miał zostać tego dnia poddany operacji.

- Jak się masz, Abby? - zawołała do niej Cheryl,

spotykając ją w korytarzu. - Piękny dzień, prawda?

- Za piękny, żeby tu tkwić - zgodziła się Abby. -

Wolałabym siedzieć teraz w domku nad jeziorem i wylegiwać
się na słońcu.

- To właśnie zamierzam robić podczas weekendu u moich

rodziców - odparła Cheryl. - Może ze mną pojedziesz?

- Bardzo bym chciała, ale w piątek mam randkę.
- Naprawdę? - Cheryl spojrzała na nią z

zainteresowaniem. - Opowiesz mi o tym później - dodała,
gdyż w pokoju lekarskim zebrał się tymczasem spory tłumek.

Abby poszła od razu do pana Barlowa, który leżał już w

sali przedoperacyjnej.

- Dzień dobry, pani doktor - powiedział. - Wybiła chyba

godzina zero.

- Rzeczywiście. Jak się pan czuje? - spytała. - Przyszłam

życzyć panu szczęścia. Zresztą, i tak pan je ma. Nie
stwierdzono przerzutów.

- Wiem - odparł cicho pacjent, wbijając w nią jasne,

wodniste oczy. Środki uspakajające zaczęły działać. - Muszę
teraz tylko przetrwać jakoś tę operację i następne parę dni na
intensywnej terapii, dopóki nie wyjmą mi drenów.

- Wszystko będzie dobrze - rzekła uspokajająco. Nie

mogła mu przecież wyjawić, że po tylu latach palenia musi
mieć bardzo osłabione serce i już sama narkoza stanowi
poważny problem. Niemniej nawet przez chwilę nie wątpiła,
że pan Barlow przeżyje operację i otrzyma najlepszą możliwą
opiekę. Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem zabrano go na
operację.

background image

- Odwiedzę pana na OIOM-ie - obiecała Abby na

pożegnanie.

- Dziękuję za wszystko, co pani dla mnie zrobiła - odparł

z godnością typową dla wielu zwykłych ludzi świadomych
ryzyka i bólu. Ta godność zawsze ją wzruszała.

Nie miała już wątpliwości co do tego, że kocha Blake'a.

Los wziął jej życie w swoje ręce - na dobre i złe.

Gdy wsiadła do zatłoczonej windy, zobaczyła Blake'a tuż

przy ścianie. Aby nie dać się przytłoczyć wspomnieniom,
skupiła myśli na operacji pana Barlowa. Gdy wysiedli z
windy, poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.

- Wybierasz się na piątkową sesję internistyczną? - spytał

Blake. - Będziemy omawiać dalsze leczenie pana Simmonsa.
Oprócz niego mam dwóch innych interesujących pacjentów.
Jeden z nich cierpi na nietypową odmianę gruźlicy.

- Oczywiście. Zamierzam przyjść - odparła.
- To dobrze. Mam nadzieję, że się nie spóźnisz.. Oblała

się rumieńcem.

- Zazwyczaj jestem bardzo punktualna.
- I nie zapomnij, że zabieram cię później na kolację -

mruknął. - Przyjadę o siódmej.

Skinął jej ręką na pożegnanie i poszedł w swoją stronę,

ona zaś ruszyła przed siebie głównym korytarzem. Sama już
nie wiedziała, dokąd idzie.

- Cholera - mruknęła do siebie. Każda rozmowa z

Blakiem wytrącała ją z równowagi.

Do ukończenia szkolenia pozostało jej jeszcze pół roku, a

potem musiała postarać się o dobrą pracę, by zdobyć
niezbędne doświadczenie. W jej planach zupełnie nie było
miejsca dla Blake'a Continiego. A i tak serce śpiewało jej z
radości. W piątek może go mieć wyłącznie dla siebie.

background image

Ani przez chwilę nie sądziła, że Blake szuka następnej

żony. Może raczej kochanki? Intuicja mówiła jej wyraźnie, że
chodzi o kochankę.

W kilka godzin później zatelefonowała do Kyry.

Słuchawkę podniosła pani Trenton.

- Och, doktor Gibson! Bardzo się cieszę, że pani dzwoni -

powiedziała. - Chciałyśmy serdecznie pani podziękować za
opiekę. Wszystko już jest w porządku. Zostanę w Gresham do
końca semestru, a potem Kyra wróci ze mną do domu.

- Świetnie. Jeśli mogę jeszcze w czymś pomóc, proszę się

ze mną kontaktować przez tutejszą poradnię.

- Zostaje pani w szpitalu?
- Jeszcze nie wiem. Zapewne podejmę pracę u jakiegoś

lekarza rodzinnego z dużą praktyką.

- Życzę pani szczęścia. Zasługuje pani na same sukcesy.

Kyra śpi, ale powiem jej, że pani dzwoniła. Jeszcze raz bardzo
dziękuję.

Tego ranka dziękowano Abby aż dwukrotnie, co bardzo ją

wzruszyło. Mimo to pytania pani Trenton wzbudziły w niej
znowu niepokój o przyszłość. Miała nadzieję, że Eliza
Cruikshank zaproponuje jej posadę młodszego wspólnika.
Abby zyskałaby w ten sposób niewątpliwie bardzo obiecujące
perspektywy.

Od dnia, w którym poznała Blake'a, minęło dokładnie pięć

tygodni. Mała salka wykładowa oddziału interny była
zatłoczona, gdy Abby dotarła na miejsce, niosąc ostrożnie
kubek z kawą. Od razu dostrzegła paru znajomych, wśród nich
Cheryl, która zaczęła się przeciskać w jej stronę.

Otoczona grupką przyjaciół, nie mogła jednak oderwać

myśli od czekającej ją kolacji.

Tego wieczoru miała zostać sam na sam z Blakiem. Po raz

pierwszy w życiu odczuwała tak wielką radość przed randką z
mężczyzną, a nigdy przecież nie unikała ich towarzystwa.

background image

- Dzień dobry, Abby - powitał ją nagle znajomy męski

głos.

Odwróciła głowę i zobaczyła doktora Hadleya ze szpitala

Gresham General.

- Stewart! Zupełnie inaczej wyglądasz. Podali sobie ręce.
- Przyszedłeś tutaj na wykład? - spytała z uśmiechem.

Kątem oka zdołała dostrzec, iż Cheryl wpatruje się w Stewarta
jak urzeczona.

- Tak, Doktor Contini zyskuje coraz większą sławę jako

pan profesor. Na jego wykłady i prezentacje przychodzą nawet
wybitni specjaliści.

- Miło cię widzieć, Stewart - powiedziała szczerze.
- Mnie również. Mam nadzieję, że nie spotkały cię żadne

przykrości z powodu Kaitlin Contini? - spytał cicho, tak by
nikt nie mógł go usłyszeć.

- Przez jakiś czas czułam się dziwnie - przyznała Abby. -

I wciąż jeszcze me wiem, co o tym sądzić.

- Uwierz mi, Abby, lepiej, że tak się stało, jak się stało.

Ale ty nie przyczyniłaś się w żaden sposób do śmierci Kaitlin.
Nadszedł czas, żeby pozwolić jej odejść.

- Nie przedstawisz mnie? - Cheryl trąciła Abby łokciem.
- Stewart, to Cheryl, moja przyjaciółka. Właściwie to

dziwne, że się dotąd nie poznaliście.

- Cześć! Bardzo mi miło. - Hadley przyjrzał się uważniej

ślicznej twarzyczce Cheryl. - Ty też uczysz się medycyny
rodzinnej?

- Tak... - wyjąkała Cheryl, zarumieniona po uszy jak

pensjonarka.

Abby odwróciła się z uśmiechem w stronę ekranu

rozwieszonego w salce. Tam właśnie stał Blake i patrzył na
nią takim wzrokiem, jakby nikt poza nimi nie istniał na
świecie. W jego oczach dostrzegła tak ponury wyraz, jak
owego pamiętnego dnia, gdy zmarła jego żona.

background image

Poczuła niemiły skurcz serca. Może to widok Stewarta

przypomniał Blake'owi te okropne chwile? Wreszcie odwrócił
od niej wzrok i rozpoczął wykład.

Po zajęciach nie miała już okazji, aby z nim porozmawiać.

Dostrzegła natomiast Cheryl pogrążoną w ożywionej dyskusji
ze Stewartem. Znajomość tych dwojga postępowała
najwyraźniej w ekspresowym tempie. Nie chcąc im
przeszkadzać, Abby poszła w swoją stronę.

Domofon zadzwonił dwie minuty po siódmej. Abby

powoli wstała z kanapy, na której od paru minut siedziała,
czekając niecierpliwie na przyjście Blake'a.

- Witaj - rzuciła do domofonu.
- Jesteś gotowa, Abby?
- Tak - szepnęła.
- W takim razie czekam.
Abby z wrażenia upuściła słuchawkę, a potem weszła do

łazienki i przyjrzała się sobie w lustrze. Wieczór był ciepły,
toteż włożyła na siebie prostą bluzkę bez rękawów i krótką
spódniczkę. Mimo tego lekkiego stroju czuła, że płonie.

Wiedziała, że wygląda atrakcyjnie. Nagie ramiona i nogi

nosiły ślady opalenizny, a trykotowa góra przylegała ładnie do
jej pełnych piersi. Sprawdziła jeszcze raz makijaż, przeczesała
rozpuszczone włosy.

- Niech wie, że jestem prawdziwą kobietą, a nie tylko

mechanizmem do stawiania diagnoz - mruknęła do siebie i
opuściła łazienkę.

Idę jak owca na rzeź, pomyślała, zjeżdżając windą dwa

piętra w dół.

Blake czekał na nią pod domem, ubrany w eleganckie

szare spodnie i koszulę w paski, rozpiętą pod szyją. Gdy
zobaczyła w jego oczach zachwyt, poczuła się pewniej.

- Witaj. Wyglądasz cudownie - powiedział.

background image

- Dziękuję - odparła z uśmiechem. - Miło cię widzieć

poza szpitalem.

Pocałował ją w policzek, wziął pod rękę i zwyczajem

staroświeckiego dżentelmena pomógł wsiąść do samochodu.
Zauważyła, że przyjechał nowym ferrari coupe, lecz nie
spytała, co zrobił z szarym buickiem. I choć nie znała się na
samochodach, gust Blake'a bardzo jej zaimponował.

- Dokąd jedziemy? - spytała, gdy usiadł za kierownicą.
- Do takiego małego francuskiego bistra - odparł. Nie był

już tak napięty jak w szpitalu, ale jego twarz nadal nosiła
ślady zmęczenia.

- Wspaniale - odparła lekkim tonem. - Na pewno bardzo

mi się tam spodoba.

W zamkniętej przestrzeni auta zapanowała nagle bardzo

intymna atmosfera. Spojrzenie Abby powędrowało w stronę
uda Blake'a, które jej niemal dotykało. Odwracając szybko
wzrok, przygryzła wargi i wyjrzała przez okno. Wiedziała
doskonałe, że znajdzie się w ramionach tego mężczyzny,
zanim jeszcze zapadnie noc. Modliła się tylko w duchu o to,
by nie zrobić niczego wbrew sobie. Spotkanie z Blakiem nie
należało do łatwych.

- Chcę założyć klub dla stażystów z oddziału interny i

medycyny rodzinnej. Słyszałaś o takich klubach?

- Członkowie prezentują referaty, prace naukowe i

wymieniają doświadczenia?

- Mhm.
- Należałam kiedyś do takiego klubu, kiedy uczęszczałam

jeszcze na zajęcia z interny. Prowadzący zmienił to zresztą w
prawdziwe wydarzenie towarzyskie.

- Ja też mam taki zamiar. Ktoś przedstawia referat,

prowadzimy dyskusję na jego temat, a potem jemy kolację i
wypijamy kieliszek wina.

background image

- Nam podawano naprawdę wspaniałe dania. I to w

dodatku w ogrodzie.

- A czego się nauczyłaś? - spytał, ubawiony jej

entuzjazmem.

- Wielu rzeczy. Uważam, że kieliszek wina wpływa

bardzo pozytywnie na szare komórki. A gdzie ty chcesz
prowadzić zajęcia?

- W domu. Chciałabyś w nich uczestniczyć?
- Bardzo, jeśli tylko się zgodzisz.
- W przyszłym tygodniu wszystko zaplanuję. Pierwsze

spotkanie może się odbyć na początku lipca.

- Już się nie mogę doczekać.
Pomyślała z sympatią o uroczym domu Blake'a. Klub

stwarzał szansę na częste spotkania, bliższe poznanie
bliźniaków i ich opiekunki, od której być może udałoby się
wydobyć jakieś rodzinne tajemnice.

- Przedstawię ci synów - oznajmił Blake, jakby czytał w

jej myślach.

Nie pozostało nic do dodania, toteż Abby w drodze do

restauracji nie odezwała się już ani słowem.

Knajpka okazała się mała, przytulna, i najwyraźniej

cieszyła się popularnością, gdyż wszystkie stoliki - oprócz
tego, który zarezerwował Blake - były zajęte.

Gdy usiedli, poczuła, że Blake ociera się o nią kolanem.
- Trochę tu ciasno i trudno się nie dotykać. Ja zresztą nie

mam nic przeciwko temu - oświadczył z uśmiechem i uścisnął
jej rękę. - Życzę ci smacznego. Baw się dobrze.

Kelner podał im kartę.
- Prowadzą tu wspaniałą kuchnię - ciągnął Blake. - A

chyba oboje powinniśmy coś zjeść.

Abby przestudiowała spis potraw, zachowując pozory

spokoju.

background image

- Chyba mam większą ochotę na wino niż jedzenie. Może

po małym kieliszku nie czułabym tak wyraźnie dotyku twoich
kolan. Jak myślisz? Oni tu specjalnie umieścili takie małe
stoliki?

- Chyba tak, chociaż ja specjalnie poprosiłem o ten w

rogu. Tu jest po prostu najciaśniej.

Oboje roześmiali się głośno i napięcie opadło. Abby nie

miała już wątpliwości. Ten wieczór musi się udać.

Rozmawiali o wszystkim z wyjątkiem pracy, choć

poruszali również tematy z pogranicza etyki medycznej. Nie
wspominali natomiast o żonie Blake'a i jego małżeństwie.

Gdy po kolacji wyszli na dwór, zapadał mrok. Ciepłe

powietrze otuliło ich jak aksamit Przed przejściem przez
jezdnie Blake ujął Abby za rękę i już jej nie wypuścił.

- Zaprosisz mnie na filiżankę kawy? - spytał, gdy znaleźli

się w samochodzie. - Nie zostanę długo, bo jeszcze dziś
wieczorem wybieram się do swojego domku nad jeziorem
Arbour. To dwie i pół godziny jazdy stąd. Wyjeżdżam na
weekend.

- Z dziećmi? - zapytała.
- Nie. Chłopcy wybiorą się ze mną następnym razem. Na

dłużej, bo już będą mieli wakacje. Jadę sam. Muszę się stąd
wyrwać na jakiś czas.

- Rozumiem. To chyba dość daleko...
- Ale o takiej porze nie ma ruchu.
- Chętnie poczęstuję cię kawą - powiedziała. - Po tym

winie potrzebujesz kofeiny, żeby nie zasnąć za kierownicą.

Spakowałeś rzeczy?
- Tak, muszę tylko wpaść po nie do domu.
Jechali w milczeniu. Abby czuła, że stęskni się za

Blakiem, wiedząc, że nie ma go nigdzie w pobliżu. Wrażenie
to było zresztą zupełnie irracjonalne, gdyż i tak by się przecież
nie spotkali. Teraz pragnęła, by ją pocałował, podobnie jak

background image

wtedy podczas przyjęcia. Przymknęła jednak tylko oczy, by
wymazać spod powiek jego obraz.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
W mieszkaniu zajęła się przyrządzaniem kawy, a Blake

stał przy bibliotece i oglądał jej książki.

- Wierzysz w to, że można dużo o kimś powiedzieć na

podstawie książek, które czyta?

- Z pewnością - odpowiedział, odwracając głowę w jej

stronę.

- I do jakiego wniosku doszedłeś?
- Jesteś znacznie bardziej skomplikowana, niż by się to

mogło wydawać - odparł, podchodząc bliżej.

- Jak większość ludzi.
- Nie. Niektórzy z nich to pozerzy. Mało interesujący.
- Tracą przy bliższym poznaniu.
- Coś w tym rodzaju. Ale ty na pewno nie stracisz.

Odwróciła się w stronę bulgoczącej maszynki do kawy.

Blake położył jej rękę na ramieniu.
- Może pojedziesz ze mną nad jezioro? Masz wolny

weekend, prawda?

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Blake

najwyraźniej jej potrzebuje. I to właśnie jej, a nie żadnej innej
kobiety. I ona również go pragnie.

- Nie wiem, co powiedzieć - szepnęła. - Czy dlatego

zaprosiłeś mnie na kolację?

- Oczywiście, że nie. Po prostu nagle pomyślałem, że

bardzo bym tego pragnął. Szkoda, że nie wspomniałem o tym
wcześniej. Może masz inne plany?

- Nie.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
- Pojedziesz? - Nie nalegał. Po prostu pytał.
Oboje wiedzieli, co to oznacza. Blake prosił ją o to, by

została jego kochanką. Nie miała wątpliwości.

- Blake... Tak bardzo bym chciała, ale już sama nie

wiem... Zupełnie się tego nie spodziewałam.

background image

Spuściła głowę tak nisko, że nie widział jej twarzy.

Nadszedł czas, by powiedzieć „tak" ukochanemu mężczyźnie.
Ale czy on również ją kocha?

- Oczywiście, że się nie spodziewałaś - powiedział

miękko, ściskając jej ramię. - Nie powinienem był cię prosić.

- Tak mi przykro... - Powodowana nagłym impulsem,

zarzuciła mu ręce na szyję, ulegając pragnieniu, by poczuć
jego usta na swoich.

Patrzył na nią płonącym wzrokiem, w którym krył się

również żal. Pomyślała nagle, że przez te wszystkie lata
nieudanego małżeństwa Blake nie miewał jednak kochanek.

- Jesteś dla mnie doskonałą terapią - rzekł półgłosem. -

Sądzę też, że ja stanę się taką terapią dla ciebie. Do tej pory
miałaś w życiu za mało przyjemności i za dużo pracy.

Marzyła o Blake'u przez tyle nocy, a teraz jej najskrytsze

pragnienia miały się ziścić.

- Pocałuj mnie - szepnęła, unosząc ku niemu twarz. W

chwili, gdy zetknęły się ich usta, napięcie opadło.

- Nie, nie odchodź - szepnęła, a on ujął jej rękę i

poprowadził w stronę kanapy stojącej w rogu salonu. Zanim
zdążyła pojąć, co się dzieje, leżała na kanapie wraz z Blakiem.
Jednocześnie wyciągnęli do siebie ramiona.

- Mógłbym umrzeć w ten sposób - szepnął, przyciskając

policzek do jej policzka.

- Nie umieraj - poprosiła.
Kiedy otworzyła oczy, Blake'a przy niej nie było. Jak

mogła zasnąć tak mocno i nie usłyszeć, że wyszedł? W
powietrzu unosił się zapach kawy, której w końcu nie wypili

Opuściła nogi na podłogę.
- Blake! - zawołała, nie oczekując odpowiedzi Zegarek

wskazywał drugą w nocy. Cicho podreptała do sypialni, by
zobaczyć, czy Blake nie śpi przypadkiem w jej łóżku. Nie,
definitywnie wyszedł. Zresztą, uprzedzał ją, że wybiera się

background image

nad jezioro, gdzie zazwyczaj wypoczywali wszyscy
mieszkańcy Gresham.

Z poczuciem straty Abby powędrowała do kuchni, by

wyłączyć ekspres. Pod pustym dzbankiem do kawy zastała
liścik.

Blake informował ją krótko, że w soboty z Gresham do

Glen Arbour jeżdżą dwa pociągi. Do liściku przyczepiony był
numer telefonu i mała mapka okolicy. Blake obiecywał
również, że odbierze ją ze stacji, jeśli zdecyduje się go
odwiedzić.

Usiadła na kanapie i kilkakrotnie przeczytała list.
- Och, Blake - szepnęła. - Tak bardzo cię kocham. Blake

postąpił bardzo mądrze, pozostawiając ją samą, by wszystko
spokojnie przemyślała. Ważne decyzje nigdy nie są łatwe i
wymagają konsekwencji.

Gdyby pojechała do Blake'a, na pewno zostaliby

kochankami. Tej nocy zasnęli razem, czułe objęci. Teraz
nadeszła pora na kolejny krok. Nie mogli już dłużej udawać,
że nic się między nimi nie dzieje. Abby wiedziała jedynie, że
pragnie być z Blakiem, i że go kocha.

Dręczyły ją również myśli o pacjentach. Większość z nich

musiała, podobnie jak Abby, podjąć trudne decyzje.
Przynajmniej młodziutka Kyra wydawała się na razie
bezpieczna, zyskawszy wsparcie u własnej matki. Ralpha
Simmonsa czekało długotrwałe leczenie, a jednak jakoś się nie
poddawał. W porównaniu z takimi problemami życie Abby
wydawało się proste i pozbawione trosk.

Gary Barlow odzyskiwał siły po operacji. Rylesowi -

pomagali koledzy. No i oczywiście sam Blake.

Nikt nie potrafi łatwo odzyskać równowagi po śmierci

osoby, którą niegdyś kochał, nawet jeśli ta miłość już minęła. I
to na dodatek w sytuacji, gdy ma na wychowaniu dwóch
synów, wiernych pamięci matki.

background image

Tyle nierozwiązanych spraw, myślała Abby. A większość

z nich trudna i skomplikowana. Podobnie jak w świecie
medycyny. Zawsze jednak można się zdobyć na optymizm,
pielęgnować nadzieję i podtrzymywać na duchu. Na tym
między innymi polega jej praca.

Zrobię, co tylko w mojej mocy, postanowiła. Należy

zawsze wykazać jak najwięcej dobrej woli, zdając sobie przy
tym sprawę z własnych ograniczeń.

Do domku nad jeziorem pociąg jechał dwie godziny. Pod

koniec podróży, gdy napięcie sięgnęło zenitu, Abby zaczęła
powtarzać sobie w myślach, co ma powiedzieć Blake'owi.

Gdy zatelefonowała do niego z Gresham i zawiadomiła o

swym przyjeździe, odparł, że wyjdzie po nią na dworzec.
Dzień był gorący, jasny i bezchmurny. Zbliżało się południe.

Pociąg przystanął wreszcie na przedostatniej stacji i Abby

zeszła sztywno na peron. Ubrana w dżinsy i bluzkę bez
rękawów, czuła się prawie jak na wakacjach, choć ani na
chwilę nie opuszczał jej niepokój.

Ruszyła wolno w stronę poczekalni, rozglądając się

wokół. Nigdzie jednak nie dostrzegła Blake'a. Odgarnąwszy
włosy z czoła, włożyła okulary i ponownie poszukała go
wzrokiem. Bez skutku. A jeśli zostawił dla niej gdzieś na
stacji wiadomość, że nie przyjdzie, bo się rozmyślił i że może
wrócić do domu tym samym pociągiem, wracającym z Glen
Arbour do Gresham pół godziny później?

- Abby... Odwróciła się.
- Gdzie... gdzie byłeś? Już się bałam, że nie przyjdziesz -

wyrzuciła zdenerwowana, nie kryjąc ulgi.

- Dlaczego miałbym nie przyjść?
Miał na sobie sportowy strój i był już lekko opalony.
- Czekałem przy drugim końcu peronu, a teraz jestem

tutaj. - Otworzył szeroko ramiona i porwał ją w objęcia.

background image

- Och, Blake... - Torba Abby upadła na peron. - Tu jest

tak ślicznie. Bardzo się cieszę, że przyjechałam.

- Dlaczego miałbym nie przyjść? - powtórzył. - Przecież

czekam na ciebie już co najmniej półtorej doby. To ja się
bałem, że jednak zostaniesz w domu.

- Nie była to taka trudna decyzja - mruknęła, tuląc twarz

do jego policzka.

- Chodźmy do samochodu. - Objęci, opuścili budynek

stacji.

Na obrzeżach miasta leżało kilka osad. Blake pojechał

wąską drogą nad brzegiem jeziora. Przez otwarte okno do auta
wpadał zapach świeża skoszonej trawy. Spoza drzew
prześwitywała niebieska woda jeziora.

- Cudownie tu - zachwycała się Abby.
- Jeszcze nie widziałaś domku.
Po kilku minutach Blake skręcił w kamienistą ścieżkę nad

jeziorem i zaparkował.

- Zejdźmy na brzeg. - Uśmiechnął się do niej zachęcająco.

- Stąd jest naprawdę piękny widok. Domek leży po drugiej
stronie jeziora, jakieś dziesięć minut drogi stąd.

Gdyby nie wiedziała, że Blake nie spał prawie przez całą

noc, nigdy by w to nie uwierzyła. Otaczała go specyficzna
aura świeżości i szczęścia. Gdy zeszli nad wodę, Blake ujął jej
dłoń.

- Zanim znajdziemy się na miejscu, muszę z tobą

pomówić, bo potem nie wypuszczę cię z objęć i nie będę miał
czasu na żadne rozmowy - szepnął.

- Wcale nie chcę, żebyś wypuszczał mnie z objęć -

odparła ze śmiechem.

Przytulił ją i popatrzył na jezioro.
- Trzymam cię za słowo - zażartował, a ona oparta mu

głowę na ramieniu. Wydawało się jej to teraz zupełnie

background image

naturalne. - Czy już ci mówiłem - ciągnął - że kupiłem ten
dom rok temu?

Skinęła głową. Blake chciał jej dać w ten sposób do

zrozumienia, że nigdy nie był tu z Kaitlin. W domku nad
jeziorem nie mieszkały duchy przeszłości.

- Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo się cieszę z twojej

wizyty. Pragnąłem tego całym sercem, choć wiem, że dla tak
młodej kobiety związek z pracoholikiem o skomplikowanym
życiorysie może okazać się niełatwy. Jako mąż już raz nie
zdałem egzaminu.

- Wiem, kim jesteś i przez co przeszedłeś - odparła,

podnosząc na niego wzrok. - Ale to przecież dopiero początek.

Głos jej drżał, zdradzał wyraźnie, że Abby ma nadzieję na

coś więcej, aniżeli tylko rok wspólnych weekendów w domku
na wsi. Poza zauroczeniem erotycznym istniała bowiem
miedzy nimi jakaś niezwykła więź, coś bardzo ważnego,
cudownego, kruchego i silnego jednocześnie.

Odwrócił ją twarzą do siebie.
- Kochanie, nie zasłużyłem na aż tak wiele. Już dawno

straciłem nadzieję na miłość - powiedział, patrząc na nią
czule. - Ale kiedyś byłem młody i głupi. Teraz już nie mam
żadnego usprawiedliwienia. Zostałem ojcem, gram o wyższe
stawki. Ty natomiast różnisz się bardzo od Kaitlin. Jesteś taką
kobietą, jakiej potrzebuję. A ja? Spełniam twoje nadzieje?

- Och, Blake - szepnęła. - Kocham cię.
- Ja też właśnie próbuję ci to wyznać. Od pierwszej chwili

wiedziałem, że nasza znajomość ma przyszłość. Możesz to
nazwać przeczuciem... jak chcesz.

- Naprawdę? Ja też odnosiłam takie wrażenie!
- Twoje myśli również udało mi się przejrzeć.
- Nie możesz się bez przerwy obwiniać o przeszłość.

Oboje jesteśmy dorośli i na pewno do siebie pasujemy. A ty
musisz żyć dla dobra dzieci.

background image

- Stworzysz nam szansę na wspólną przyszłość?

Naprawdę na to nie liczyłem. - Ujął jej twarz w dłonie, a Abby
poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Tym razem były to łzy
szczęścia.

- Niczego bardziej nie pragnę. A kiedy miałam to

przeczucie, wydawało mi się, że oszalałam.

- Nie oszalałaś... - szepnął i pocałował ją w usta.
Zapach sosen stawał się coraz silniejszy. Abby pomyślała,

że odtąd już zawsze będzie kojarzyć ten specyficzny aromat z
zapachem Blake'a. Sosny, plusk fal jeziora uderzających o
brzeg, szelest liści, śpiew ptaków. I jeszcze... co to właściwie
było? Gruchanie gołębi?

- Posłuchaj. Czy to gołębie? Może to ich zaloty?
- To nie jest czas godów. One już chyba podobierały się

w pary.

- Ach, tak.
- A może to jednorożce?
- Ponosi pana fantazja, doktorze.
- Nie tym razem. Takie dni jak ten zdarzają się najwyżej

raz w życiu. Moja droga, wyjdziesz za mnie po ukończeniu
szkolenia? Chociaż wolałbym szybciej... - O tak, tak...
szybciej - odparła z naciskiem.

- I taki właśnie lek nam zalecasz?
- Zdecydowanie tak. To idealna terapia. Na pewno

przyniesie efekty - odparła ze śmiechem Abby.

Zawtórowały im gołębie. Lub jednorożce. A po drugiej

stronie jeziora czekał na nich domek. Wkrótce mieli rozpocząć
wspólne życie.

background image

EPILOG
- Czy to pani Contini? - spytał żartobliwie Tim Barrick,

gdy Abby przyłożyła słuchawkę do ucha,

Tego ranka telefon w rezydencji państwa Continich

dzwonił niemal bez przerwy, Znajomi i przyjaciele
potwierdzali swoje przybycie na pierwsze przyjęcie w tym
roku. Abby siedziała przy małym rzeźbionym biurku w
saloniku, którego okno wychodziło na ogród. Na blacie
sekretarzyka leżała lista gości Rozpoczęta się właśnie piękna
sobota wczesnego łata.

- Dobrze wiesz, że tak - odparta ze śmiechem Abby. -

Mam nadzieję, że przyjdziesz.

- Za nic w świecie nie opuściłbym takiej imprezy. Jestem

bardzo ciekaw, czy ślub z facetem uważanym za najlepszą
partię w Gresham odebrał ci wdzięk i bezpretensjonalność -
wypalił Tim.

- Nie wiem, czy rzeczywiście posiadam te cechy, które mi

przypisujesz, ale na pewno nigdy się nie zmienię. Słowo. A na
tym przyjęciu będziemy smażyli hamburgery na grillu. Może
nawet poproszę cię osobiście o pomoc w kucharzeniu.
Zaprosiliśmy głównie przyjaciół i kilkoro dzieci - zapewniła
Abby.

- W takim razie do zobaczenia - odparł Tim, wyraźnie

uspokojony.

Abby postawiła plus przy jego nazwisku. Cheryl Clinton i

Stewart Hadley również potwierdzili już swoje przybycie.

Do pokoju wszedł Blake. Byli ze sobą tak szczęśliwi, że

nie mogli ani na chwilę przestać się całować, dotykać i
pieścić. Oboje zdawali solne dokładnie sprawę z tego, jak
wiele dla siebie znaczą.

- Chcę się z tobą umówić na randkę, dobrze?

Popływamy? Spotkaj się ze mną na plaży.

- Dobrze - odparła.

background image

- Susan zabierze chłopców na pokazy szybowcowe.

Wybiera się tam z narzeczonym. A oni bardzo chcieli to
obejrzeć.

- W takim razie o trzeciej - odparła, całując go w

policzek.

Przez ten rok, który minął od czasu, gdy się poznali, Blake

uległ całkowitej metamorfozie. Jego twarz promieniała
radością. Oboje zresztą, zarówno Abby, jak i Blake, bardzo
potrzebowali miłości. Przy Blake'u Abby wreszcie czuła, że
naprawdę żyje.

Ostatnie pół roku, jakie minęło od ich ślubu, uważała za

najpiękniejszy okres swego życia. Blake dotrzymał słowa.
Okazał się kochającym, czułym mężem, zawsze miał dla niej
czas.

- Abby - odezwał się nagle dziecięcy głosik. W drzwiach

stanął Mark, jeden z synów Blake'a.

- Wejdź, kochanie. Właśnie skończyłam rozmowę.

Podobno wybieracie się na pokazy z Susan i Johnem?

- Owszem - odparł radośnie chłopiec. - Chciałbym cię

tylko o coś zapytać.

- Proszę bardzo. A tak na marginesie, to wszyscy wasi

koledzy przyjdą na barbecue. Dzwonili ich rodzice.

- Wszyscy? Świetnie. Ale...
- Zdaje się, że ci przerwałam, Mark. Pytaj - powiedziała

szybko.

- Jeremy i ja zastanawialiśmy się niedawno, czy możemy

nazywać cię mamą. Abby i mama to właściwie podobne
słowa. Oba takie krótkie. To jak? Dobrze?

- Oczywiście - odparła trochę zmienionym głosem. - Jeśli

to wasza wspólna decyzja, na pewno ją zaakceptuję.

- W takim razie załatwione. Do zobaczenia później. - Z

tymi słowami Mark wybiegł z pokoju.

background image

Abby szybko otarta łzy, które zebrały się właśnie w

kącikach jej oczu. Łzy wdzięczności i szczęścia.
Przygotowana na trudności w nawiązaniu kontaktu z synami
Blake'a, próbowała zachowywać się neutralnie i do niczego
nie wtrącać. Pomogła jej w tym zresztą niania bliźniaków,
która zgodziła się nimi opiekować tak długo, jak będzie to
konieczne.

Blake czekał na nią w przebieralni nad basenem. Mieli dla

siebie całe popołudnie. A w poniedziałek Abby wracała do
pracy, którą podjęła przed sześcioma miesiącami jako młodsza
wspólniczka Elizy Cruikshank.

Teraz jednak była wyłącznie panią Contini, żoną i

kochanką Blake'a. Później miała zamiar mu powiedzieć o
prośbie Marka i porozmawiać o wspólnym dziecku.

- Dziękuję ci, kochanie, za szczęście, o jakim nawet nie

marzyłem - powiedział Blake i wziął ją w ramiona.

Wszystkie przyszłe dni niosły ze sobą obietnice tej chwili.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
021 Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Pomocna dłoń
Lang Rebecca Syn doktora Mathesona
Lang Rebecca Pomocna dłoń
Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Rozsądna narzeczona
Lang Rebecca Wyspa nadziei
Lang Rebecca Pomocna dłoń
021 Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Pieśń weselna
Lang Rebecca Rozsądna narzeczona
Lang Rebecca Powiedz mi prawdę
064 Lang Rebecca Pomocna dlon
248 Lang Rebecca Wyspa nadziei
Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Pomocna dłoń

więcej podobnych podstron