Tytuł oryginału: Ulysses Moore. La Porta del Tempo Projekt graficzny
obwoluty i ilustracje: Iacopo Bruno
Przekład i opracowanie manuskryptu Ulyssesa Moore'a: Pierdomenico
Baccalańo Tłumaczenie z języka włoskiego: Bożena Fabiani
© 2007 - Edizioni Piemme S.p.A., via Galeotto del Carretto 10
- 15033 Casale Monferrato (AL) - Italia © Copyright for the Polish
edition by Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o., 2009
ISBN 978-83-7423-777-2
Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki
www.olesiejuk.pl;wydawnictwo@olesiejuk.pl
Przygotowanie wydania polskiego: Mozaika Sp. z o.o. Druk: DRUK-
INTRO SA
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może
być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana
w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Ulysses Moore
Wrota czasu
Nota od Redakcji
Historia opisana w tej książce jest istotnie nieprawdopodobna i my sami
jesteśmy ciekawi, jak się skończy. Wszystko się zaczęło od e-mailu,
który przesłał nam nasz korespondent z Kornwalii. Co do ciągu
dalszego, zdecydujcie sami, co o tym myśleć...
Redakcja „Parostatku"
« /
Nota od Redakcji
Historia opisana w tej książce jest istotnie nieprawdo-
ł
podobna i my sami jesteśmy ciekawi, jak się skończy. Wszystko się
zaczęło od e-mailu, który przesiał nam nasz korespondent z Kornwalii.
Co do ciągu dalszego, zdecydujcie sami, co o tym myśleć...
Redakcja „Parostatku"
a©
Manuskrypt Kornwalia
CD
©
Usuń
Odpowiedz Odpowiedz wszystkim Wyślij Drukuj
Od: Pierdomenico Baccalario
Temat:
Manuskrypt Kornwalia
Wysłano: 20 lipca 2004 3: 46: 01
Do: Redakcja „Parostatku"
Vitajcie!
»iszę z Cove Cottage, z hoteliku bed & breakfast w Kornwalii, ponieważ
muszę (/as koniecznie powiadomić o pewnych nadzwyczajnych
sprawach, jakie mi ię przydarzyły.
}o tej historii z manuskryptem, który was tak zainteresował, natychmiast
wy-echałem do Anglii. Jedyne, co wiedziałem o jego autorze, to nazwa
miejscowości, w której mieszka, Kilmore Cove, w Kornwalii. Po
przybyciu do Londynu, wynająłem samochód i ruszyłem w drogę, ale
utknąłem w Zennor, gdzie je-¡tem nadal, gdyż nie odnalazłem
żadnego„Kilmore Cove"na mapie. Nie pozo-¡tało mi więc nic innego,
jak zadzwonić pod numer, jaki mi zostawiliście. Od-»owiedziała mi
bardzo uprzejma pani, która spytała, w jakim mieszkam lotelu, i
umówiła się tu ze mną w recepcji następnego dnia. Nazajutrz,zamiast
niłej Angielki, zastałem tam kufer (dobrze przeczytaliście, KUFER!) ze
zwięzłym listem, który tu przytaczam:
Drogi Panie,
to jest materiał, jaki pozostawił Ulysses Moore z prośbą, by go Panu
przekazać. Gdyby się okazało, że odpowiada Panu i że zechciałby go
Pan opublikować, prosimy jedynie, by na okładce wyraźnie figurowało
nazwisko Ulyssesa Moore'a i żeby zachować układ rękopisów. Z
najlepszymi pozdrowieniami „Wyspa Calypso" Dobre Książki Ocalone
z Morza
Wewnątrz kufra znajdowała się sterta fotografii, rysunków, map i
zeszytów o sczerniałej ze starości okładce, wszystkie ponumerowane i
zapisane staranną kaligrafią. Ale...językiem najzupełniej
niezrozumiałym!
Początkowo myślałem, że to jakiś żart. Jednak potem, kiedy zacząłem
przeglądać rysunki, mapy i zdjęcia, zrozumiałem, że ten materiał jest
częścią historii
jedynej w swoim rodzaju. Historii, którą autor z jakiegoś powodu,
którego jeszcze dobrze nie rozumiem, zdecydował ukryć, posługując się
bardzo niezwykłym kodem.
Nietrudno sobie wyobrazić, jaka gorączka ciekawości mnie ogarnęła i
ponieważ już wcześniej zarezerwowałem hotel bed & breakfast na cały
tydzień, zacząłem szukać sposobu na przetłumaczenie tych zeszytów. I
chyba udało mi się„rozszyfrować" pierwszy z nich, co mam nadzieję
oddaje załącznik.
Pierdomenico
PS Posyłam wam także zdjęcie Cove Cottage, kufra oraz mapy, żebyście
się sami przekonali, że odnalezienie Kilmore Cove jest niemożliwe:
nigdzie go nie ma!
Dwór nad urwiskiem ukazał się nagle, za zakrętem. Jego kamienna
wieżyczka wśród drzew wznosiła się strzeliście na tle błękitu morza.
-
O rany! - wykrzyknęła na ten widok pani Covenant.
Jej mąż przy kierownicy zaledwie się uśmiechnął. Minął bramę z kutego
żelaza i zaparkował na dziedzińcu.
Pani Covenant wysiadła. Żwir zaskrzypiał pod jej obcasami, a ona
zamrugała oczami, jakby nie mogła wprost uwierzyć w to, co widziała.
i
Dwór stał na skale wysoko nad morzem; słychać było fale rozbijające
się o głazy, pachniało ostrym słonym powietrzem. Budynek tonął w
błękicie morza i nieba, i - bliżej - w zieleni drzew ogrodu. W oddali, u
stóp urwiska, widać było zatokę Kilmore Cove, a wokół niej mnóstwo
domów.
Gdy pani Covenant tkwiła tak znieruchomiała na dziedzińcu z otwartymi
ze zdumienia ustami, podszedł do niej starszy mężczyzna z twarzą
pooraną zmarszczkami i z zadbaną białą bródką. Miał przenikliwie
patrzące, rozlatane, niespokojne oczy. Przedstawił się, a ona aż
podskoczyła.
-
Nazywam się Nestor - powiedział. Jestem ogrodnikiem w Willi
Argo.
„Ach, więc tak się ten dwór nazywa", pomyślała, Willa Argo...
10
Zadrapane drzwi
Podążyła za mężem i za kulejącym ogrodnikiem aż do portyku
wychodzącego na morze.
- Chyba nie pomyliliśmy się? - spytała, dotykając leciutko murów, jakby
upewniając się, że istnieją naprawdę.
Mąż wziął ją za rękę i szepnął: - Trzymaj się...
Wewnątrz Willa Argo była jeszcze bardziej zdumiewająca: labirynt
pokoików umeblowanych meblami i przedmiotami, które wydawały się
pochodzić z najróżniejszych zakątków świata. Wszystko tu było
doskonałe, wszystko na swoim miejscu. Po raz pierwszy w życiu pani
Covenant pomyślała, że nie chciałaby ruszyć ani jednego mebla z
miejsca, na którym go postawiono.
11
-
Powiedz mi, że to nie sen... - szepnęła do męża.
A on tylko ścisnął ją za rękę.
A zatem to była prawda: naprawdę kupili ten dom.
Pani Covenant dała się poprowadzić aż do saloniku z kamiennym
sklepieniem i o kamiennych ścianach, starych i niezwykłych. Wchodziło
się tam przez małą arkadę. Było też drugie wyjście, przez drzwi z
ciemnego drewna na wschodniej ścianie.
-
To jest jeden z najstarszych pokoi... - objaśnił z dumą ogrodnik. -
Przetrwał w takim stanie ponad tysiąc lat, od czasów, gdy była tu
jeszcze średniowieczna wieża. Pan Moore, dawny właściciel, ograniczył
się jedynie do zamurowania szczelin okiennych i oczywiście
zainstalowania przewodów elektrycznych. Wskazał im niską lampę
zawieszoną w środku sklepienia.
-
Jason będzie zachwycony... - powiedział pan Covenant.
Zona się na to nie odezwała.
-
Macie państwo dwoje dzieci, prawda? - spytał ogrodnik.
-
Tak, chłopca i dziewczynkę, jedenastoletnich - odpowiedziała
automatycznie pani Covenant. - Są bliźniętami.
-1 zapewne - ciągnął ogrodnik - są inteligentne, radosne, pełne życia... I
będą szczęśliwe mogąc żyć w miejscu odciętym od reszty świata i od
Internetu...
12
Zadrapane drzwi
Pani Covenant wytrzeszczyła oczy.
-
Hmra, myślę, że tak... - odpowiedziała nieco zaskoczona. - Może
niedobrze, że to mówię, ale... tak, moje dzieci są bardzo... niezależne.
Wyobraziła sobie przez moment Jasona nieustannie przyklejonego do
ekranu monitora, a po chwili potrząsnęła głową.
-
Sądzę, że nawet bez Internetu będą szczęśliwe, mieszkając w
takim domu.
-
Świetnie, doprawdy świetnie - przytaknął ogrodnik. - A zatem,
jeśli się Pani dom podoba, możemy uznać sprawę za załatwioną.
Pan Covenant wyjaśnił żonie, że dawny właściciel, pan Ulysses Moore
pragnął, żeby dom przekazano młodej rodzinie, z co najmniej dwójką
dzieci.
-
Chciał, żeby dom był zawsze pełen życia... - dodał ogrodnik,
wyprzedzając ich przy wyjściu z kamiennego saloniku. - Powiadał, że
dom bez dzieci jest jak martwy.
-
Miał rację - zgodziła się pani Covenant.
Chwilę przed wyjściem przyjrzała się uważniej
drewnianym drzwiom na wschodniej ścianie. Zauważyła, że w paru
miejscach drewno wydawało się zwęglone, a w innych podziurawione i
głęboko zadrapane.
-
Co się przytrafiło tym drzwiom? - spytała.
Nestor przystanął, spojrzał na drzwi i potrząsnął
głową.
13
-
Pani wybaczy, ale byłoby lepiej, gdyby pani udała, że tych drzwi
nigdy nie widziała. A co się im przytrafiło? Od kiedy zagubiono od nich
klucze, przytrafiło się im wszystko. Widzi pani tu cztery dziury? Pan
Moore myślał, że to może po zamkach. Próbował je otworzyć wszelkimi
sposobami, ale bezskutecznie.
-
A dokąd prowadzą?
Ogrodnik wzruszył ramionami.
-
Kto to wie? Kiedyś może prowadziły do starej studni, która dziś
zapewne już dawno nie istnieje...
Pani Covenant musnęła ręką poczerniałe i zarysowane drewno i odczuła
nagły niepokój:
-
Może lepiej je czymś zasłonić, żeby dzieciom przypadkiem nie
przyszło do głowy próbować je otworzyć... - powiedziała, zwracając się
do męża.
-
Dobry pomysł... - zamruczał ogrodnik, kuśtykając w stronę
wyjścia. - To najlepsze, co można zrobić; państwa dzieciom nie
powinien nigdy przyjść do głowy pomysł, by próbować je otworzyć...
** 14 .efr
Znieruchomiały w głębi schodów Jason nasłuchiwał. Czuło się tu
dziwny przeciąg, który przynosił odległe dźwięki. Skrzypienie mebli,
pogwizdywanie wiatru, kroki zwierząt. Już raz w tym tygodniu Jason
wyobraził sobie, że meble w Willi Argo obdarzone są własnym życiem:
zaledwie pokój pozostawał bez ludzi, o milimetr się przesuwa-ły. O
jeden milimetr, nie więcej, żeby nikogo nie zadziwić.
Ale tym razem było to coś innego. To nie mógł być odgłos
przesuwanego mebla. Ani też mew śmieszek siedzących na dachu czy
jaszczurek w pnącym bluszczu, czy szczurów nad sufitem. Całkiem nie.
Tym razem posłyszał wyraźny odgłos spiesznych kroków na piętrze.
Znieruchomiał, nasłuchując, a kroki się powtórzyły.
Zacisnął usta z przejęcia.
- Zatem jesteś na górze... - wyszeptał do swego tajemniczego
nieprzyjaciela, jakby sobie rzucili rodzaj wyzwania.
Czy możliwe, że nikt inny z jego rodziny nie spostrzegł tej obecności?
Czy możliwe, żeby ani ojciec, ani matka, ani siostra nie zauważyli, że w
tym ogromnym domu jest ktoś jeszcze?
Jason to pojął natychmiast, od pierwszej chwili, kiedy wyładowywali
walizki na dziedzińcu.
16
-Przeciąg
Willa Argo była zbyt obszernym domem, by móc ją dokładnie poznać.
Dom pełen pokoi i sekretów, fascynujących i tajemniczych
przedmiotów.
Kiedy się jej przyglądał po raz pierwszy, odniósł wrażenie, jakby Willa
Argo wyszeptała do niego: „Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje,
Jasonie; odkryj mój sekret".
I on przystał na to.
Owiewany przeciągiem Jason przyglądał się zawieszonym na ścianie
portretom, które ciągnęły się nad schodami do pierwszego piętra, a
potem aż do pokoju w wieżyczce, na którego lustrzanych drzwiach
schody się kończyły. Ojciec wyjaśnił mu, że te stare oblicza w ramach,
to wizerunki poprzednich właścicieli dworu i że wkrótce także oni mogą
mieć swoje portrety, zawieszone wśród tych starych.
-
O, nie, ja nie zamierzam pozować - odpowiedziała natychmiast
Julia, której napędzała strachu każda propozycja, że będzie musiała
pozostać nieruchomo na jednym miejscu więcej niż piętnaście minut.
Jasonowi natomiast podobał się taki pomysł. Dodawał człowiekowi...
znaczenia. Jemu - odkrywcy czy łowcy duchów.
-
W porządku... kimkolwiek jesteś... - wyszeptał.
** 17 **
Czy możliwe, że kroki, które przed chwilą usłyszał, należały do ducha?
Wyciągnął z kieszeni Podręcznik przerażających stworów napisany
przez nieuchwytnego doktora Mesmera, bohatera kreskówek.
Znalazł stronę, której szukał, i przeczytał: Nie sądźcie, że duchy są
nieme. Mogą wydawać rozmaite odgłosy
(kroki, pobrzęk ciągniętych łańcuchów, dzwony) i często
f
mogą mówić. A ponadto nie zawsze są bezcielesne.
Jason nabrał otuchy. Poza tym, że upewnił się, co do tego, kim jest ów
nieprzyjaciel, te kilka słów rozwiewało jego wielką niepewność. Od
dawna się zastanawiał, jak to możliwe, że na filmach duchy przenikały
przez drzwi, a nigdy na przykład przez posadzkę.
Czytał dalej: Zazwyczaj duchy nękają te domy, gdzie jest jeszcze coś do
skończenia.
Coś do skończenia... jasne.
Mógł zatem to być duch, który się kręcił po piętrze, żeby... coś
dokończyć.
Jason przejrzał szybko rady doktora Mesmera, jak schwytać ducha, po
czym wsunął podręcznik z powrotem do kieszeni.
- Teraz cię schwytam... - zasyczał.
Ale zaledwie postawił stopę na pierwszym stopniu, jakaś ręka złapała go
od tyłu.
18
Przeciąg
-
Jason! - wykrzyknęła jego siostra, ściągając go ze stopnia -
musimy iść!
Jason, pogrążony jeszcze w swej zabawie polowania na ducha, usiłował
prędko sobie przypomnieć, co takiego miało się wydarzyć w świecie
rzeczywistym.
„Musimy iść? Ale dokąd?".
Nic mu jakoś nie przychodziło do głowy, ale wiedział, że przekonanie
Julii o istnieniu ducha na piętrze byłoby czymś niemożliwym, więc
podążył za nią, przypominając sobie nagle plany popołudniowe. Rodzice
wybierali się do Londynu, żeby załatwić ostatnie sprawy w związku z
przeprowadzką: popakować delikatne meble, uporządkować papiery
taty, ściągnąć tu obrazy mamy... i temu podobne. Mieli powrócić do
Willi Argo w niedzielę rano, pilotując ciężarówkę. W tym czasie Julia i
Jason mieli pozostać tu sami, pod warunkiem, że będą bezwzględnie
słuchać ogrodnika, pana Nestora.
By szybciej im minął ten czas, uzyskali zgodę na zaproszenie do domu
Ricka Bannera, chłopca z okolicy, którego niedawno poznali w szkole.
Bliźnięta wyszły z domu.
Słońce grzało i oświetlało ogród, spływając z nieba wśród chmur. W
oddali, na horyzoncie nad morzem, widać było cieniutką białą linię.
— Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego niebo na granicy z morzem
staje się białe?
19
- Nie - odparła Julia.
Zeskoczyła z czterech stopni i wylądowała na trawie, Jason szedł za nią,
po czym odwrócił się nagle, by spojrzeć w okna pierwszego piętra.
Myślał, że zaskoczy ducha. Ale nie ujrzał nikogo.
Nestor wysłuchał cierpliwie poleceń pani Covenant, lecz, kiedy doszła
do „dziewiątego punktu", gestem dłoni jej przerwał.
- Proszę posłuchać: nie jestem guwernantką i nie sądzę, żeby wasze
dzieci miały czas na wykombinowa-
** 20
Przeciąg
nie tego wszystkiego, co mi tu Pani wymieniła; nie będzie was zaledwie
jedno popołudnie!
-1 wieczór - uściśliła pani Covenant. - Jak panu już mówiłam, panie
Nestor...
Pan Covenant próbował przyspieszyć bieg spraw lekkim naciśnięciem
klaksonu, ale zirytował tym tylko żonę.
-
Zaraz! - krzyknęła rozjątrzona.
Nestor natychmiast wykorzystał tę przerwę i powiedział: - Proszę się nie
niepokoić. Pani dzieci tak się zmordują dzisiaj poznawaniem domu ze
swym koleżką, że wieczorem padną ze zmęczenia i będą spały
dwanaście godzin bez przerwy.
-
Tak, ale proszę posłuchać...
-
Nie, za pozwoleniem, proszę, żeby mnie Pani wysłuchała. Zbliża
się lato i park potrzebuje solidnych porządków. Powiem Pani dzieciom,
co im wolno, a czego nie wolno i może namówię, żeby mi pomogły przy
roślinach w szklarni. Nic więcej nie mogę zrobić, są już duże. A poza
tym, nie grozi im tu żadne niebezpieczeństwo.
Pani Covenant gestykulowała, chcąc koniecznie coś powiedzieć, ale
Nestor nie dał jej szansy.
-
Nawet skała nie jest groźna. Żadnemu dzieciakowi nigdy nie
przyszłoby do głowy rzucać się z niej w przepaść. Może i nie zdają
sobie ze wszystkiego sprawy, ale z pewnością nie do tego stopnia.
-
Pan nie zna Jasona... - wyszeptała pani Covenant.
Przerwali rozmowę, ponieważ dzieci podeszły, żeby
się pożegnać.
Jason oczywiście szedł tyłem, jakby bardziej zainteresowany
oglądaniem domu niż odjazdem rodziców.
Idąc tak, potknął się o wąż ogrodowy i musiał wykonać gwałtowny
obrót w locie, żeby nie runąć na żwir.
-
Rozumie pan, co mam na myśli? - westchnęła matka Jasona. ,
Nestor podrapał się po białej brodzie i dodał: - Żywiołowy i ciekawski?
Julia zarzuciła mamie ramiona na szyję, potem wdrapała się na
drzwiczki samochodu, by dać buziaka tacie. Jason ograniczył się do
automatycznego pożegnania, ciągle jeszcze pogrążony w swych
fantazjach.
-
Przypominam wam... - zaćwierkała pani Covenant wsiadając do
auta - macie się słuchać pana Nestora i nie robić nic niebezpiecznego!
Jason i Julia, uśmiechając się, przytaknęli, stary ogrodnik ograniczył się
do grymasu. Samochód państwa Covenant ruszył, sypiąc spod kół
żwirem.
Rick Banner pedałował zawzięcie stromą drogą wiodącą na szczyt skały.
Wielkie krople potu A. ściekały mu ze spoconego czoła i spływały na
koszulkę. Ale nie zamierzał zmieniać przekładni. Uważał, że przerzutki
są dobre dla dziewczyn. Wolał siłę nóg.
Łydki go piekły żywym ogniem, ale wiedział, że jest to zdrowy ogień:
wzmacnia mięśnie. „Mięśnie i płuca, to jedyne, co ci w życiu będzie
potrzebne", powtarzał zawsze jego ojciec. A jego ojciec był kimś... na
rowerze przemierzył całą Anglię, od Kilmore Cove po wyspę Skye w
Szkocji i z powrotem. I ponad wszelką wątpliwość nie dysponował
nowoczesnym górskim rowerem z przerzutką! Pedałował i tyle.
Tak więc, zaciskając zęby, Rick ciągnął pod górę, pedałując z całej
mocy, czekając na moment, gdy nagle znajdzie się na wprost wieżyczki
Willi Argo.
Myśl, że za chwilę wejdzie do tego wielkiego domostwa zwielokrotniała
jego energię: od lat wprost o tym marzył. Całe dni spędzał na
przyglądaniu mu się z okna przez ojcowską lornetkę albo z plaży, kiedy
odpływ odsłaniał całe połacie dna pokryte algami i Rick mógł wtedy
stanąć dalej w morzu, by obserwować dwór z innego miejsca.
Och, Willa Argo! Stara Dama siedząca na szczycie białej skały Kilmore
Cove, skały pobielonej od soli,
którą marynarze przezwali Salton Cliff, słoną skałą. Ile to historii
nasłuchał się o tym domostwie, o tej skale i o ekscentrycznym
właścicielu dworu, który tu mieszkał przez czterdzieści lat, o Ulyssesie
Moorze! I jak niewiele obrotów pedałami dzieliło go teraz od niej!
Rick jechał już na stojąco i zaatakował ostatnie zakręty, naciskając na
pedały mocno i wytrwale.
Uchodził za chłopca spokojnego, cichego, bez tych rozlicznych manii,
jakie niemal wszyscy jego koledzy w klasie uznawali za niezbędne. Nie
miał na przykład nigdy komputera, by wymienić jedną z nich. Ale, kiedy
kilka dni temu w szkole panna Stella przedstawiła
^ Jazda pod górę
Jasona i Julię w jedynej klasie w Kilmore Cove, rudowłosy Rick
dosłownie oszalał z radości.
-
Co za szczęście! - pomyślał. - Dwoje fajnych dzieciaków o rok
młodszych od niego, które nic o tutejszym miasteczku nie wiedzą i które
się dopiero co przeprowadziły do domu jego marzeń... Śmierć starego
Ulyssesa i pojawienie się bliźniąt dały mu nową i nieprawdopodobną
możliwość: pozna w końcu Willę Argo.
Gdy tak pedałował, wyczuł w powietrzu jakieś zagrożenie. Za jego
plecami nadjeżdżał pędem samochód. Zdał sobie sprawę, że jest
dokładnie pośrodku drogi, ale nie zdążył się już usunąć. Ogłuszył go
potężny ryk klaksonu i skręcił gwałtownie w lewo, tracąc całkowicie
panowanie nad kierownicą.
Kątem oka zobaczył lśniącą karoserię, potem wywinął kozła i potoczył
się w trawę do rowu.
Wygramolił się spod ramy roweru, unosząc go nad głową z
wściekłością. Nadal wściekły wrócił na skraj drogi i pogroził pięścią w
kierunku nieznanego pirata drogowego.
-
Uważaj, jak jedziesz, do diabła! - wrzasnął.
Zupełnie jakby to słysząc, samochód zjechał na pobocze ze zgrzytem
hamulców. To była limuzyna z rodzaju tych wielkich, z ciemnymi
szybami, jakie widywało się na filmach kryminalnych.
26
^ Jazda pod górę
Rick przełknął ślinę i ocenił szybko stan roweru. Wydawało mu się, że
nic się nie złamało. Chwycił za kierownicę i postawił rower.
-
Tak mi przykro! - usłyszał kobiecy głos z wnętrza samochodu. -
Czy coś ci się stało?
Z tylnego okienka limuzyny wychyliła się dłoń, ukryta w wytwornej
pomarańczowej rękawiczce i lśniąca od bransolet, dając mu znak, by
podszedł.
-
Tak mi przykro, malutki... - ciągnął ów głos. - Czy wszystko w
porządku?
Rick puścił mimo uszu to „malutki" i zbliżył się na tyle, by zerknąć do
środka. Ujrzał długie damskie nogi, masę rudych włosów, ciężki
naszyjnik diamentowy ze szmaragdami i spojrzenie spod niekończących
się rzęs. Potem spowiła go chmura najdelikatniejszych perfum.
-
Wybacz mi... - wyszeptała kobieta. - Ale Manfredowi wydaje się
niekiedy, że jest na torze wyścigowym. Nieprawdaż, Manfredzie? Może
to jest okazja, żebyś przeprosił naszego młodego przyjaciela, nie
uważasz?
Drzwiczki od strony kierowcy się uchyliły i Manfred wysiadł. Był to
młodzieniec masywny, z twarzą opryszka, która „wyrastała" z
eleganckiego szaroczar-nego garnituru. Skłonił się sztywno, mamrocząc
jakieś niezrozumiałe przeprosiny, które w uszach Ricka za-
27
brzmiały jak groźba: „Jak cię tylko dorwę samego, to zginiesz marnie".
- Gratuluję, Manfredzie - powiedziała Panna Oszałamiająco Pachnąca z
tylnego siedzenia. - Wracaj za kierownicę. Jeszcze raz stokrotnie cię
przepraszam, kochanie...
Pomarańczowa rękawiczka pomachała mu ruchem przypominającym
pieszczotę. Potem okienko się za-
28
Jazda pod górę
mknęło, Manfred włączył silnik i samochód ruszył na pełnych obrotach.
- Durnie - podsumował Rick, zanim znowu wsiadł na rower - kochanie...
też mi coś.
Kiedy droga biegła już równo, Rick zsiadł, przerzucił rower, a sam
przeskoczył furtkę Willi Argo. W parku pełnym ogromnych drzew i
usianym kępkami barwnych, dopiero co wyrosłych kwiatów, leżały
narzędzia ogrodnicze Nestora, jakby porzucone w środku pracy. Na
podwórzu przed domem Rick zobaczył zaparkowaną czarną limuzynę,
która o mały włos go nie potrąciła.
Z wrażenia zaschło mu w gardle: Panna Pomarańczowa Rękawiczka
stała przed ogrodnikiem Willi Argo i gorączkowo gestykulowała, jakby
wzmacniając gwałtowną wymianę zdań. Nestor, przeciwnie, był
obojętny, ograniczał się do kręcenia głową, raczej przepraszając za coś,
co nie zależało od niego.
Rick ciągle się przypatrywał. Na koniec rozmowy kobieta, której rude
włosy płonęły w słońcu, wyciągnęła palec wskazujący prawej ręki w
kierunku ogrodnika i wykrzyknęła groźnie: - Jeszcze zobaczymy!
Potem wskoczyła do samochodu, zatrzaskując drzwiczki. Manfred
włączył silnik, wykonał gwałtowny zakręt, wznosząc wielką chmurę
żwiru, i wywiózł zirytowaną właścicielkę limuzyny daleko stąd.
29
-
Oczekuj niebawem wieści ode mnie! - krzyknęła jeszcze Panna
Ruda Furia, przemykając obok roweru Ricka.
Chłopiec spoglądał na oddalającą się limuzynę, a potem podjechał
jeszcze kilka metrów na rowerze i już był na dziedzińcu. Nestor
gniewnie odgarniał żwir z zasypanego chodnika.
-
Ostra, co? - zagadnął Rick, podjeżdżając do ogrodnika.
Nestor obrzucił go wściekłym spojrzeniem, potem jednak rozpoznał i
zdobył się na uśmiech: - Obliwia Newton? Daj spokój, chłopcze, lepiej
daj spokój!
Odetchnął głęboko i całkiem się uspokoił. - Ty jesteś zapewne Rick
Banner - rzekł. - Wiem, że bliźnięta czekają na ciebie. Są gdzieś w
domu, jak sądzę...
Rick rzucił nieśmiałe spojrzenie na wejście do domu.
-
Może byś tak chociaż zsiadł z roweru, co? - zganił go Nestor
widząc, że chłopiec nie może się zdecydować na wejście. - Jeśli chcesz
znaleźć bliźnięta, wejdź tędy i zawołaj.
Po czym pokuśtykał poirytowany obejrzeć ślady, jakie opony limuzyny
pozostawiły na alei wjazdowej do dworu.
-
Dobrze, dziękuję - powiedział chłopiec.
Zsiadł z roweru, oparł go na nóżce i wszedł po kilku
30
Jazda pod górę
stopniach, które zaprowadziły go do odwiedzanego po raz pierwszy
domu. Po chwili rower z wielkim hałasem runął na ziemię. Rick drgnął i
zawrócił.
Dopiero teraz spostrzegł, że nóżka się wygięła podczas upadku do rowu.
Prychając gniewnie, oparł rower o murek.
Chciał powiedzieć ogrodnikowi, że teraz także on ma poważny powód,
żeby się pokłócić z Obliwią Newton, lecz Nestor przepadł bez śladu.
- Kulawy, ale żwawy... - wyszeptał do siebie.
I tym razem już wszedł.
/
^ 31
Pokój, w którym się znalazł, był położony między biblioteką a salonem.
Trzy wielkie okna wychodziły na morze, wypełniając pomieszczenie
światłem. Na półkach przy ścianie ułożone były książki i pisma, a gazety
leżały na kryształowym stoliku. Na środku pokoju znajdowała się rzeźba
kobiety wielkości naturalnej, ukazująca rybaczkę szykującą się do
naprawiania sieci, które oplotły jej kolana. Rybaczka z marzycielskim
wyrazem twarzy wpatrywała się gdzieś w morze.
-
Śliczna, nie? - spytał Ricka Jason, który pojawił się za jego
plecami.
-
No...
-No.
Powitali się, klepiąc po ramionach, jakby znali się od dawna. Obeszli
wkoło rzeźbę.
-
Mama powiedziała, że nie można jej stąd ruszyć.
-
Dlaczego?
-
Dlatego, że tak zdecydował poprzedni właściciel... Jason pogładził
sieć z brązu, patrząc na Ricka. - Powiadają, że Ulysses Moore był trochę
dziwakiem.
-
Powiadają.
-
Ale teraz, kiedy zmarł... jeśli zmarł...
Rick zmarszczył czoło. - Co znaczy „jeśli"?
-
To znaczy, że mój brat na wybujałą fantazję - przerwała im Julia.
Cześć, Rick! Witaj!
^ 34
^ W domu .et
Tym razem powitanie ograniczyło się do uniesionych na odległość rąk i
wymiany nieśmiałych uśmiechów.
Pomijając to, że różnili się płcią, Jason i Julia byli całkiem jednakowi.
Mieli identyczne jasne włosy, identyczne oczy oraz takie same dołeczki
w policzkach.
Julia była tylko odrobinę wyższa i nieco potężniejsza od Jasona, jakby
wyprzedziła go w rośnięciu.
Rzuciła się na jeden z foteli, które stały wokół rzeźby, i powiedziała: -
Jeśli będziesz słuchał tego, co wygaduje Jason, okaże się, że nasz stary
ogrodnik jest zabójcą z serialu, który usunął się w cień, by żyć tu, gdzie
nikomu nie przyszłoby do głowy go szukać.
Jason skrzywił się, usiłując bezskutecznie zmienić temat.
-
Mój brat uwielbia wymyślać jakieś nieprawdopodobne historie -
dorzuciła Julia.
-
To może się okazać zaletą tu, w Kilmore Cove... - odpowiedział
Rick.
Julia znieruchomiała zaniepokojona przypuszczeniem, że w Kilmore
Cove nigdy się nic nie dzieje.
-
W każdym razie - powiedział Rick - to mogłoby być doskonałe
miejsce do ukrycia się. To znaczy, jak myślicie, ile może być pokoi w
tym domu? Sto?
Jason się rozpromienił.
^ 35 ^
-
Mogę ci coś zdradzić? Sądzę, że w tym domu...
-
Nie zaczynaj! - ucięta Julia.
Ale ryba już chwyciła haczyk.
-
W tym domu... co? - spytał Rick.
-
Wiem, że w tym domu przebywa duch - dokończył uradowany
Jason.
-
A ty wierzysz w duchy? - spytała Ricka Julia, wciągając nogi na
fotel.
Chłopiec zrozumiał, że znalazł się między walczącym rodzeństwem.
Zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią, bo nie chciał rozczarować
Jasona api ośmieszyć się w oczach Julii.
-
Skąd wiesz, że jest tu duch? - spytał Jasona.
-
Słyszałem go, jak chodził po piętrze, kiedy w domu niby to nikogo
nie było. Kroki, rozumiesz?
Julia się wykrzywiła: - Pewnie, a wieczorem będą łańcuchy, wycie,
nagłe wybuchy śmiechu...
-
Dlaczego tak mówisz, Julka? Powtarzam ci, że słyszałem kroki na
pierwszym piętrze. Ja byłem na dole. Ty też. A wszyscy inni byli na
zewnątrz.
-
Musisz wiedzieć Rick - ucięła krótko Julia - że Jason czyta
mnóstwo głupot. Znasz kreskówki tego typka z Londynu, który poluje
na potwory?
Rick pokręcił głową. Nigdy mu się nie podobały kreskówki z
potworami.
-
Przestań! - wykrzyknął Jason, dotknięty tym, że
^ 36
W domu
Julia potraktowała doktora Mesmera jak byle jakiego „typka z
Londynu". Po czym przekazał o nim Rickowi garść solidnych
informacji, ale wyglądało na to, że chłopiec z Kilmore Cove nigdy o
kimś takim nie słyszał. Czy to możliwe, żeby w Anglii uchował się
młody człowiek, który jeszcze nie słyszał o doktorze Mesme-rze?
-
W każdym razie... - podjęła Julia - ponieważ ma głowę nabitą
wampirami, wilkołakami i duchami, Jason myśli, że także w Willi Argo
mieszka jakiś duch. I jest nawet przekonany, że wie, kto to taki.
-
Naprawdę?
Jason potwierdził. - To duch starego Ulyssesa.
Po Ricku przebiegł dreszcz.
-
Ale... ale dlaczego jego duch miałby tu jeszcze przebywać?
-
Dlatego, że zostawił tu coś, czego nie zdążył dokończyć - odparł
Jason.
Rick spojrzał na Julię, która dała mu znak, żeby dał szansę bratu.
-
Jasne - odpowiedział Rick. - Coś ma dokończyć. Ale co?
-
Tego jeszcze nie wiem. Mam za mało informacji. Jestem zaledwie
tydzień w Kilmore Cove i wciąż nie znam dobrze tego domu.
-
Jasne - zgodził się Rick. - Jest ogromny.
^ 37 ^
-
Musimy go przeszukać, pokój za pokojem - zasugerował Jason. -1
zrobić dokładny plan.
-
Jason! - wykrzyknęła Julia. - Rick z pewnością nie przyszedł tutaj,
żeby przeszukiwać nasz dom!
-
Ależ tak! Byłoby wspaniale! - wyrwało się Ric-kowi
podnieconemu tym pomysłem. - Szczerze mówiąc, oglądałem ten dom
codziennie, tyle że z daleka. Dla mnie to byłoby super! Nawet tylko być
tu, przy tej rzeźbie, przy książkach i przy was... - rzucił tęskne
spojrzenie na drzwi prowadzące do dalszych pokoi. - Jeśli wam to
pasuje, jestem za przeszukaniem.
-
Lecę po papier i długopis, żeby narysować plan! - wykrzyknął
Jason. - Zaczekajcie tu na mnie!
Zostawił Julię z Rickiem i wbiegł po schodach, by poszukać tego, czego
potrzebował.
Gdy zostali sami, Julia spojrzała na spienione morze.
-
Nie powiedziałeś mi nawet, czy wierzysz w duchy... - spytała
Ricka, nie patrząc na niego.
Chłopiec oparł się o rzeźbę rybaczki, która wydała mu się zimna i
solidna zarazem.
-
Mój ojciec mawiał, że duchy istnieją. I że każdy ma swojego.
Julia się obróciła.
-
A jakiego ty masz?
^ 38
W domu
- Własnego ojca - odparł z nieruchomym wzrokiem, nagle
spoważniałym. - Zginął na morzu... dwa lata temu.
Pozostali w milczeniu do powrotu Jasona.
/
^ 39
_T
□
m
i
Zaczęli swe poszukiwania od pierwszego piętra, potem zeszli na parter.
Urządzili sobie bazę w pokoju kamiennym, tym najstarszym w całym
domu, gdzie zaczęli rysować i zastanawiać się nad pierwszym planem
Willi Argo.
-
Są trzy kominki... jeden w kuchni, jeden tu i jeden komin na
zewnątrz. Trzy łazienki. Dwie jadalnie. Cztery salony. Pięć sypialni.
Jedna duża biblioteka, jedna mała biblioteka i jedna... coś ty tu napisała,
Julka?
-
Pracownia naukowa, to ten pokój z biurkiem koło biblioteki, ten z
malowanym sufitem.
-
Czyli pracownia naukowa, jak go nazwała Julka - stwierdził Jason.
-
To są schody, gdzie wiszą portrety? - spytał Rick, wskazując na
planie jakieś miejsce.
-
Nie, te prowadzą do piwnicy.
-
Aha - kiwnął głową Rick.
W rzeczywistości piwnica była ogromnym pomieszczeniem zapchanym
meblami i gratami ułożonymi w stos tak, że między tym wszystkim
pozostawiono zaledwie wąskie przejście. Nie zbadali jej uważnie, bo
wydała się im zbyt mroczna. Julia stwierdziła, że jeśli duch starego
właściciela w ogóle istnieje, to z pewnością nie miałby zamiaru ukrywać
się tu w podziemiach. Zgodzili się z tym i dali sobie spokój z piwnicą.
^ 42 ^fr
^ Plan
Jason rozłożył przed sobą plan, a długopis wsadził do ust.
-
Hmm... Brakuje tylko wieżyczki na szczycie schodów. I gotowe.
-
A... pokój z latarnią... - wyszeptał Rick.
-
Czemu go tak nazywasz?
-
Bo Ulysses Moore wieczorami zawsze tam przesiadywał. Światło
paliło się długo w nocy i wydawało się, że idzie w zawody z latarnią
morską, tą prawdziwą, z drugiej strony zatoki.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wyobrażając sobie światło z
wieżyczki w ciemności na szczycie skały.
-
Jakim człowiekiem był ten stary właściciel? - spytała Ricka Julia.
-
Chłopiec wzruszył ramionami. - Prawdę mówiąc, nie wiem' I nie
sądzę, żeby ktokolwiek w Kilmore Cove to wiedział.
Bliźnięta spojrzały po sobie ze zdumieniem.
-
Był wielkim... oryginałem, rozumiecie? I zdecydowanie na
dystans. Wystarczy, że wam powiem, że nigdy nie był w miasteczku.
-
W ciągu czterdziestu lat?
-
W ciągu czterdziestu lat.
-
Jak to możliwe?
-
Nie pytajcie mnie o to. Był żonaty. Moja mama poznała jego żonę,
która od czasu do czasu schodziła
^ 43 ^
do miasteczka na zakupy, kupić ryby, odebrać pocztę... załatwić sprawy,
które zwykle się w miasteczku załatwia. Ale on - nigdy. A po śmierci
żony...
-
Na co umarła?
Rick pokręcił głową.
-
Nie wiem, naprawdę. Ale po jej śmierci zaczął wysyłać na dół
ogrodnika.
-
Nestora?
-
Tak. Z tego, co wiem, Nestor był na służbie w Willi Argo jeszcze
za życia pani Moore, ale po jej śmierci ją zastąpił. Zjeżdżał do
miasteczka na motorowerze, bo z tą chorą nogą nie może prowadzić, i
załatwiał wszystkie sprawy w imieniu pana Moore.
-
A on nigdy się stąd nie ruszał?
Na samą myśl o tym Julii przebiegł dreszcz po plecach.
-
Nie. Powiadają, że miał łódź, wielką łódź zakotwiczoną u stóp
skały.
-
To prawda! Widziałem drewniane schodki prowadzące w dół.
Ciekawe, czy ta łódź jeszcze istnieje...
Rick potrząsnął głową: gdyby była, to z pewnością widziałbym ją ze
swego domu.
-
Ale, jak można nigdy nie być w miasteczku? - dopytywała się
Julia. - I dlaczego nikt nigdy go nie widział?
-
Mówią, że był zeszpecony przez ogromną bliznę,
44 ^
^ Plan ^
która mu przecinała całą twarz, i że to go krępowało. I to jest wszystko,
co wiem.
Julię nagle oświeciło:
-
Są przecież portrety nad schodami! - wykrzyknęła, ściskając
gwałtownie brata za ramię.
Jason o mało co nie połknął długopisu, który trzymał w zębach.
Wypuścił go i długopis potoczył się pod wielką szafę.
-
No, wolnego! - przyhamował siostrę.
Ale Julia była strasznie przejęta swoim pomysłem:
-
Wzdłuż schodów wiszą portrety wszystkich, którzy tu kiedyś
mieszkali. Pójdziemy obejrzeć zniekształconą twarz starego Ulyssesa!
Zaciekawieni możliwością zobaczenia czegoś, co wywołuje dreszcz
emocji, Rick i Julia wyskoczyli jak z procy ż kamiennego pokoju. Jason
natomiast pochylił się, szukając pod szafą swego długopisu.
-
Jason, kurczę! - wykrzyknęli po chwili Julia z Ric-kiem. - Chodź
zobaczyć!
Jason zapomniał na chwilę o długopisie pod szafą i dołączył do nich na
schodach.
-
Kurczę... - wyszeptał.
Na szczycie schodów wyraźnie brakowało jednego portretu. Widać było
tylko ślad po nim: jasną plamę na ścianie.
-
Brakuje tylko jego...
** 45 ^t
-
Skradziony...
-
Usunięty...
-
Dlaczego? I przez kogo?
-
Wy też słyszeliście?
-
Nie, co?
-
Ja, tak. Ale ty, co słyszałeś?
-
Nie wiem, jakby...
-
Skąd ten dźwięk?
-
Chłopcy, nie wygłupiajcie się! - krzyknęła Julia. - Ja nic nie
słyszałam!
Po chwili jednak usłyszała i ona. Głuchy odgłos, stłumiony, coś jakby
kroki.
Wszyscy troje obrócili się wolno w stronę lustrzanych drzwi na szczycie
schodów. To były drzwi prowadzące do pokoju w wieżyczce. Pokoju-
latarni.
Hałas dochodził stamtąd.
Pozostali tak, nasłuchując przez czas, który wydał się im nieskończenie
długi, ale dźwięk się już nie powtórzył. I wspierając się o siebie,
podeszli do drzwi. Lustro odbijało ich wizerunek: troje dzieciaków
pełnych wahania, idących wolno po ostatnich stopniach schodów.
Jason wyciągnął rękę, przekręcił gałkę; zamek puścił. Lustrzane drzwi
uchyliły się wystarczająco, żeby zajrzeć do środka.
^ 46
-
Skradziony...
-
Usunięty...
-
Dlaczego? I przez kogo?
-
Wy też słyszeliście?
-
Nie, co?
-
Ja, tak. Ale ty, co słyszałeś?
-
Nie wiem, jakby...
-
Skąd ten dźwięk?
-
Chłopcy, nie wygłupiajcie się! - krzyknęła Julia. - Ja nic nie
słyszałam!
Po chwili jednak usłyszała i ona. Głuchy odgłos, stłumiony, coś jakby
kroki.
Wszyscy troje obrócili się wolno w stronę lustrzanych drzwi na szczycie
schodów. To były drzwi prowadzące do pokoju w wieżyczce. Pokoju-
latarni.
Hałas dochodził stamtąd.
Pozostali tak, nasłuchując przez czas, który wydał się im nieskończenie
długi, ale dźwięk się już nie powtórzył. I wspierając się o siebie,
podeszli do drzwi. Lustro odbijało ich wizerunek: troje dzieciaków
pełnych wahania, idących wolno po ostatnich stopniach schodów.
Jason wyciągnął rękę, przekręcił gałkę; zamek puścił. Lustrzane drzwi
uchyliły się wystarczająco, żeby zajrzeć do środka.
46 ^t
^ Plan
-
No i co? Co widzisz? - wyszeptali Rick i Julia.
Jason ujrzał czysty i uporządkowany pokój,
z ogromnym stołem w rogu między dwoma oknami wychodzącymi na
morze, kolekcję modeli okrętów i parę czasopism rozrzuconych na
podłodze. Przez pozostałe okna rozciągał się widok z góry na skałę nad
urwiskiem, na Kilmore Cove i na park - widok zapierający dech w
piersiach.
-
Nic... - wyszeptał Jason, naciskając na drzwi tak, by mogli wejść
wszyscy. - Całkiem nic.
-
Jak to? - dopytywała się Julia.
Dokładnie w tym momencie odgłos kroków się powtórzył.
Tum-tum-tum.
Tylko że to nie były... kroki. Jedno z okien było niedomknięte i co
pewien czas uderzało o framugę, wywołując ten miarowy dźwięk, który
najpierw Jason, a potem Julia i Rick wzięli za odgłos kroków.
-
Oto wyjaśniony sekret ducha... - powiedział Jason z pewnym
zawodem w głosie.
-
Ducha otwartego okna - roześmiała się Julia, zachwycona
fantastycznym widokiem, jaki się stąd rozciągał.
Jason obserwował park Willi Argo: zobaczył furtkę, drogę wysypaną
żwirem, osobno stojący drewniany domek, w którym mieszkał Nestor.
^ 47 ^
Rick tymczasem siadł na stole i wyobraził sobie przez moment, że to on
jest właścicielem domu. Przed sobą miał spadającą białą skałę, o którą
się rozbijały morskie fale, nad sobą obłoki na niebie, zbijające się w
coraz to większe chmury. Pogłaskał jeden z modeli żaglowców,
tworzących całą flotyllę ustawioną na ławie-skrzyni. Były one dziełem
czyjejś cierpliwej dłoni.
-
Teraz go rozumiem, starego Ulyssesa - powiedział.
-
To żaden trud siedzieć przy tym stole z porcją kleju, drewnem i
sznurkiem i tak spędzać całe godziny.
Jakaś potężna fala uderzyła o skały, podnosząc masę piany.
-
Chodźmy się wykąpać! - wykrzyknęła Julia.
I nie czekając na odpowiedź, wybiegła do swego pokoju w
poszukiwaniu kostiumu kąpielowego.
^ 48
Gdy wyszli, napotkali Nestora. Stary ogrodnik zmierzył ich dość
ponurym spojrzeniem i spytał:
-
A dokąd to?
W rzeczywistości jego pytanie było całkiem zbędne. Każde z nich
trzymało ręcznik frotowy, a na sobie mieli kostiumy kąpielowe. Jason
pożyczył Rickowi swoje kąpielówki, ale były one zdecydowanie
przyciasne.
f
Nie czekając na odpowiedź, Nestor rzucił na ziemię gracę, którą coś
okopywał, i wykrzyknął:
-
Zostańcie tu i ani kroku dalej!
-
Ależ proszę pana! - wykrzyknęły zgodnym chórem bliźnięta.
-
Ani kroku! W żadnym kierunku! - zagroził stary, kuśtykając
szybko w stronę swego domku.
Zniknął w domu, a po paru minutach wyszedł, trzymając w ręku
kawałek materiału. Kiedy podszedł do dzieci, wręczył to Rickowi. Były
to kąpielówki w sam raz na niego.
-
Włóż raczej te, będzie lepiej - poradził.
Potem wzruszył ramionami i powrócił do swojej gracy.
Julia była całkiem zaskoczona.
-
Ale... nic więcej nam pan nie powie?
Za nią Rick przebierał się w nowe kąpielówki.
^ 50
^ Kąpiel w morzu ^
-
A co miałbym wam powiedzieć? - Ogrodnik zerknął na nią spod
begonii, które obejmował obiema rękami, jakby to był jakiś skarb. -
Czy: „Uważajcie na siebie! Bądźcie ostrożni na schodkach?" Albo
może: „Po jedzeniu przez trzy godziny nie ma mowy o kąpieli?". Uniósł
brwi i z nieco złośliwą miną spytał Julię:
-
To chciałabyś usłyszeć?
-
Chyba... chyba... tak - wyjąkała.
-
Dobrze - odpowiedział. - A zatem: uważajcie na siebie, uważajcie,
żebyście nie spadli ze schodków i nie kąpcie się po jedzeniu
przynajmniej przez trzy godziny. A teraz, z przeproszeniem, spływajcie!
- Pokazał im begonie i dorzucił: - Chciałbym skończyć z tym, zanim
nadejdzie potop.
-
Ależ jest piękne słońce! - wyrwał się Jason.
-
I tak przypomniała mi się trzecia przestroga: jeśli nadejdzie burza,
wychodźcie z wody! A teraz znikajcie, migiem! Schodzi się tędy!
Cała trójka nie kazała sobie tego powtarzać.
-
Nigdy w życiu nie widziałam takiego dorosłego...
-
wymruczała Julia, schodząc ostrożnie po schodkach prowadzących
nad morze.
Trzeba było bardzo uważać, bo naprawdę było niebezpiecznie schodzić
ze skały: schodki wykuto wprost w skale.
^ 51
Uzupełniono je stopniami drewnianymi i żelaznymi, pod którymi widać
było pianę morską przelewającą się gwałtownie wśród głazów. Poza tym
na samej górze łatwo można było dostać zawrotu głowy, ponieważ
wydawało się, że zstępuje się w urwisko. Trzeba było posuwać się
spokojnie, trzymając się obiema rękami linowej poręczy, a wiatr targał
włosy, przynosząc ze sobą delikatny zapach alg i mokrego piasku. W
miarę jak się schodziło coraz niżej, wysokość już nie sprawiała takiego
wrażenia, ale schodki stawały się mokre i coraz bardziej śliskie.
-
A według mnie, Nestor jest wielki - powiedział Jason.
-
Powinien się trochę hamować, nie sądzisz? - upierała się Julia.
Jesteśmy tylko dziećmi, a dzieci na dodatek mogą robić różne głupoty...
-
Może ty.
Przez całą drogę w dół bliźnięta się przekomarzały. Rick, który schodził
za nimi, rzucał od czasu do czasu spojrzenie za siebie, próbując
pochwycić coś bliżej nieokreślonego. Miał wrażenie, że jest
obserwowany... W pewnej chwili wydało mu się, że dostrzegł odbicie
światła. I wystarczyło mu ono do wyobrażenia sobie, że Nestor nie
spuszcza ich z oka przez lornetkę.
Upewniony w tym ruszył za rodzeństwem.
52 ^
^ Kąpiel w morzu
W końcu cała trójka dotarła do celu: jęzora piasku wbitego klinowato
między dwa ciągi skał, osłoniętego od wiatru i ciekawskich spojrzeń.
Willa Argo zawisła wysoko nad nimi, zatopiona w słońcu. Mewy,
hałaśliwie się nawołując, krążyły między gniazdami zbudowanymi w
skalnych załomach.
Dominującym kolorem tego zakątka świata była biel.
Julia pierwsza zerwała się z ręcznika na piasku i rzuciła w morze. Woda
była lodowata, ale krzepiąca.
Dziewczynka znikła pod wodą i wynurzyła się dziesięć metrów dalej.
- Chodźcie! - krzyknęła, odrzucając do tyłu włosy. - Jest fantastycznie!
Miała rację: piaszczysty grunt zatoki ciągnął się w głąb morza, ciągle
tam jeszcze płytkiego. Woda była spokojna, osłonięta przez skały,
wokół których od czasu do czasu pojawiały się bryzgi piany i
miniaturowe tęcze. Szum fal był kojący, niemal magiczny.
Także Rick wskoczył do wody i płynął, mocno uderzając ramionami,
żeby pokazać, że ma „mięśnie i płuca", a także, żeby się rozgrzać bodaj
na tyle, by znikła gęsia skórka.
Jason tymczasem pozostał na brzegu z rozłożonymi ramionami, z
kolanami omywanymi falą i ze strapioną miną.
53 ^¡t
-
Rusz się, cykorze! - krzyknęła do niego siostra, płynąc obok Ricka.
- On tak zawsze - wyjaśniła. - Albo woda musi mieć czterdzieści stopni,
albo nie uznaje kąpieli.
Rick się uśmiechnął. Krople wody przyczepione do włosów Julii
wglądały jak perełki.
-
W takim razie pozostaje tylko to... - szepnął.
Jason wyczuł, że za chwilę mu się stanie coś strasznego. Spróbował
umknąć, ale dosięgną! go strumień lodowatej wody na plecach, co
wywołało rozpaczliwy wrzask.
Na szczycie skały stał, uśmiechając się, Nestor.
Posłyszał krzyk Jasona, zmieszany ze śmiechem Julii i Ricka, i
zrozumiał, że trójka dotarła na plażę cało i zdrowo. Dobrze było znowu
słyszeć dzieciaki we dworze, choć dodawały jeden obowiązek więcej...
Teraz znowu warto było zadbać o ogród i sadzić barwne kwiaty, mimo
że dzieci mogą je uszkodzić jednym niezdarnym kopnięciem piłki...
Jakże byłoby pięknie budzić się rano i spędzać z nimi kolejny dzień:
czekać na ich pytania, ich ciekawość. A jak się jeszcze okaże, że są
naprawdę świetne, rzeczywiście takie, jak się tego spodziewał...
Na razie był tylko gwar i śmiechy niesione przez wiatr, ale śmiech... to
już było bardzo dużo, jak na Willę Argo.
^ 54
--Kąpiel w morzu ^-
- Nie może być lepiej... - mruczał - nie może być lepiej.
I dalej spokojnie zagłębiał palce w mokrej ziemi, starając się nie
uszkodzić przy sadzeniu maleńkich korzonków begonii.
Nie, nie miał przy sobie żadnej lornetki.
Jason, Julia i Rick rozłożyli się na brzuchu na ręcznikach, układając
przed sobą niektóre ze skarbów wydobytych z piasku: dwa barwne
lazurowe kamyki, pięć białych okrągłych otoczaków, mnóstwo
ukruszonych muszli i kawałek drewna z przymocowaną do niego
żelazną zasuwką. Żeby go wydostać popłynęli aż na pełne morze do
granicy skał; tam było już dużo głębiej i czuło się prądy morskie.
Rick uznał, że rozsądniej jest nie wypływać dalej i bliźnięta przyznały
mu rację. Poza tym mieli tu spokojną wodę, w której mogli się
swobodnie bawić. Jason obiecał, że następnym razem przyniesie piłkę.
Julia została, by trochę się poopalać, a Rick i Jason penetrowali skały,
szybko odkrywając drugą maleńką plażę, gdzie znaleźli ślady niedużego
drewnianego pomostu, z którego zwisały jakieś liny kotwiczne.
Przejścia i przegrody były prawie całkiem zgniłe, ale ten pomost
stanowił dowód, że tu właśnie swego czasu stary Ulysses miał swoją
przystań.
-55 -
Jason zacząi fantazjować na temat jego wypraw i wraz z Rickiem
powrócili, by przekazać wiadomość Julii, która zdążyła się już znudzić
opalaniem.
W opowieści Jasona wyprawa na skały i odnalezienie pomostu nabrało
cech poematu epickiego. Kiedy próbował przekonać siostrę, że stoczył
bój z dziesięcio-nogiem dwa razy większym od siebie, Rick poczuł
pierwszą kroplę wody na twarzy.
Podniósł głowę - nad nimi sunęła czarna chmura.
-
Jak się zdaje, Nestor dobrze przepowiedział, nadchodzi deszcz.
-
Ja też coś poczułam! - wykrzyknęła Julia.
Jason przerwał odtwarzanie swej batalii z dziesięcio-nogiem i spojrzał
na masę schodków pnących się do samego domu.
-
Wracamy na górę? - spytał.
-
Lepiej tak - zdecydowali Julia i Rick.
Z bólem serca Jason owinął sobie wilgotny ręcznik wokół pasa. Zaczęli
wracać.
Deszcz złapał ich już na początku podejścia, zimny jak lód. Schodki
stały się nagle niebezpiecznie śliskie. Jason szybko miał dość tego
niekończącego się podejścia w deszczu i ruszył biegiem.
-
Zobaczymy się na górze! - krzyknął wyzywająco.
Julia obróciła się, by znaleźć oparcie w spokojnym
^ 56 ^
^ Kąpiel w morzu
spojrzeniu Ricka, który szedł za nią. Chłopiec, z rudymi włosami
przyklejonymi do czoła jak masa znaków zapytania, wzruszył
ramionami, jakby chciał powiedzieć: „a niech sobie biegnie".
Po chwili jednak znieruchomiał.
Na ich oczach Jason stracił równowagę. W tym samym momencie z
nieba strzelił potężny piorun, waląc w morze niczym biała pięść.
- NIE! - krzyknęła Julia. - JASON!
/ *
^ 57 ^
^Sf ason, gdy się poślizgnął, usłyszał grzmot i zoba-^T czył, jak
błyskawica rozświetliła całą skałę M nad urwiskiem Salton Cliff. Potem
zaczął spadać.
Otarł się o białe kamienie skał, jakby mu po piersiach przejechała tarka.
Rękami chwytał skałę i nie wiadomo, w jaki sposób jedną ręką zdołał się
zaczepić o szczelinę.
Palce chwyciły za krawędź. Przytrzymał się.
Przestał spadać.
I znalazł się nad urwiskiem, uczepiony rękami skalnego załomu.
Julia i Rick podbiegli do miejsca, z którego spadł.
-
Jason, poradzisz sobie? - krzyknęła, płacząc, Julia
niezdecydowana, czy rozpaczać, czy radować się, że brat jeszcze tu jest,
że żyje, zawieszony na niepewnym uchwycie.
Odgarniając sobie z czoła mokre włosy, zaczęła wołać:
-
Wyciągnijmy go! Wyciągnijmy go!
-
Właśnie próbuję to zrobić... - wrzasnął Rick w odpowiedzi. -
Pomóż mi związać ręczniki!
Julia jednak była jak porażona. Podniosła mechanicznie ręcznik Jasona,
a Rick musiał go wyrwać jej z rąk. Potem związał go z pozostałymi
dwoma węzłem, jakiego nauczył go ojciec.
^ 60
ason, gdy się poślizgnął, usłyszał grzmot i zoba-czył, jak błyskawica
rozświetliła całą skałę m nad urwiskiem Salton Cliff. Potem zaczął
spadać.
Otarł się o białe kamienie skał, jakby mu po piersiach przejechała tarka.
Rękami chwytał skałę i nie wiadomo, w jaki sposób jedną ręką zdołał się
zaczepić o szczelinę.
Palce chwyciły za krawędź. Przytrzymał się.
Przestał spadać.
I znalazł się nad urwiskiem, uczepiony rękami skalnego załomu.
Julia i Rick podbiegli do miejsca, z którego spadł.
-
Jason, poradzisz sobie? - krzyknęła, płacząc, Julia
niezdecydowana, czy rozpaczać, czy radować się, że brat jeszcze tu jest,
że żyje, zawieszony na niepewnym uchwycie.
Odgarniając sobie z czoła mokre włosy, zaczęła wołać:
-
Wyciągnijmy go! Wyciągnijmy go!
-
Właśnie próbuję to zrobić... - wrzasnął Rick w odpowiedzi. -
Pomóż mi związać ręczniki!
Julia jednak była jak porażona. Podniosła mechanicznie ręcznik Jasona,
a Rick musiał go wyrwać jej z rąk. Potem związał go z pozostałymi
dwoma węzłem, jakiego nauczył go ojciec.
^ Otwarcie
-
Udało się, Jason! Prawie się udało! Nie ruszaj się! Podchodzimy! -
wykrzykiwała nerwowo Julia, wpatrując się w brata pod sobą.
Jason coś odpowiedział, ale hałas burzy uniemożliwił zrozumienie tego.
-
Co powiedziałeś? Wytrzymaj! Idziemy do ciebie!
-
...oś... ego! - niewyraźnie krzyknął znowu Jason, przyczepiony do
skały niczym małż.
Rick zbliżył się do ściany skalnej i spuścił linę złożoną z trzech
powiązanych ręczników.
Potem zaczepił się mocno nogami i krzyknął: -Łap!
Julia nie miała odwagi go spytać, czy te węzły, zrobione na chybcika w
deszczu, są aby pewne?
W ulewnym deszczu, zawieszony nad przepaścią dwadzieścia metrów
nad wodą, Jason był całkowicie przytomny i świadomy. I był też
paradoksalnie spokojny. Wiedział dokładnie, co robić.
Najpierw znalazł dwa wgłębienia wystarczające dla podparcia stóp,
leciutko podciągnął się w górę i rozluźnił ramiona. Osiągnął
równowagę, opierając się teraz tylko na nogach, bez wytężania rąk.
Pokrzepiony na duchu, mógł spoglądać w górę.
Widział siostrę, która wykrzykiwała coś niezrozumiałego. W gruncie
rzeczy był przekonany, że dałby
-S^ 61 ^t-
radę wdrapać się sam, by znaleźć się znowu na schodkach; musiał tylko
poruszać się wolno, nie zwracając uwagi na deszcz, i znaleźć właściwe
chwyty, tak jak trafił na szczelinę, która mu uratowała życie.
Szczelina... Przyglądając się jej uważnie, Jason spostrzegł, że to nie była
zwyczajna szczelina. Był to raczej otwór wielkości mewy, ale o czterech
ściankach, tak regularnych, jakby był... zrobiony ręką człowieka. I był
głęboki, jak wnęka. I wąski, jak otwór strzelniczy. '
Ale to nie była nisza. Ani otwór strzelniczy.
- Tu jest coś dziwnego! - krzyknął do nich w deszczu.
Czuł krew pulsującą w palcach stóp na skale.
Wymacał wnętrze otworu palcami jednej ręki, przytrzymując się drugą.
I znalazł skałę. Tylko skałę. Samą skałę.
Potem dotknął miałkiej powierzchni, która mu się rozkruszyła w ręku.
Coś ciężkiego trafiło mu między palce. Przechylił się, żeby zajrzeć i
przez moment miał wrażenie, że za strzelnicą jest... prześwit.
Otwarta przestrzeń.
Wyciągnął gwałtownie rękę i zobaczył, że trzyma w palcach jakby
cegiełkę owiniętą w miękki materiał.
Potem musnęła go po twarzy poła ręcznika. Wzdrygnął się,
wypuszczając nieomal cegiełkę z dłoni.
** 62 ^fr
^ Otwarcie
-
Łap! - krzyknął Rick, stojący parę metrów nad nim.
Trzymał w ręku drugi koniec liny z ręczników.
Jason wsunął dziwny przedmiot w kąpielówki, schwycił zbawczą linę
przygotowaną przez Ricka i zaczął się wspinać.
Wdrapywanie trwało kilka chwil, ale dla Julii były to całe godziny.
Kiedy Rick wyciągnął Jasona i chwycił go w objęcia, ten mało co nie
zemdlał ze szczęścia.
-
Dobrze się czujesz? - spytał Rick.
Piersi Jasona pokrywały zadrapania i otarcia.
-
Jasne, że dobrze - odpowiedział niedbale - Spójrzcie tylko, co tam
znalazłem!
Mówiąc to wyciągnął z kąpielówek ów dziwny przedmiot.
Horyzont przecięła błyskawica.
-
Co to takiego? - wrzasnął Rick, żeby przekrzyczeć huk ulewy.
-
Nie wiem! - odkrzyknął Jason. - Dziwne, nie?
Julia czuła, jak w niej narasta wściekłość. Po tych
strasznych chwilach, kiedy z przerażeniem myślała, że Jason zginie,
rozbijając się o skały, teraz widziała go pokrytego skaleczeniami, ale
całkowicie zajętego czymś dziwnym, co przed chwilą znalazł.
^ 63
-
Wybacz! - krzyknęła do niego. - Wybacz, żeśmy się tak martwili o
ciebie! Nie wiedzieliśmy, że chciałeś tylko pójść, by zdobyć to... to...
coś\
Po czym odwróciła się i wściekła powędrowała schodkami wiodącymi w
górę do Willi Argo.
-
Co ją napadło? - spytał Jason. Rick położył mu rękę na ramieniu.
-
Przejęła się, ale cieszy się, że nic ci się nie stało z wyjątkiem... z
wyjątkiem tych wszystkich zadrapań, oczywiście.
-
Zadrapań? Jakich zadrapań? - Jason dopiero teraz spojrzał na
swoją pierś i zrobiło mu się niewyraźnie.
-
O kurczę! - wykrzyknął, czując nagle słabość w nogach. - Jak ja to
sobie zrobiłem?
Rick mu doradził, żeby teraz poszedł do domUj a o zadrapaniach
pomyśli później. Weszli po schodkach bardzo ostrożnie i już na górze
Rick zaproponował Jasonowi, by zakrył skaleczenia ręcznikiem.
-
Jeśli Nestor zorientuje się, co się stało - wyszeptał
-
nigdy więcej nie pozwoli ci się tam kąpać.
Jason się z tym zgodził. Jego przyjaciel miał rację.
^ 64
kuchni rozlegał się krzyk Jasona: - Piecze! - Psst! Teraz bądź cicho! -
zganiła go Julia.
- Czy wolisz, żebym zawołała Nestora?
-
Durna...
-
Nie ruszaj się, albo cię będzie bardziej bolało!
-
Niemożliwe! Aaaaaa!
Rick podśmiewywał się, ubawiony sytuacją.
Jason siedział na stole w kuchni. Julia stała przed nim i watką z wodą
utlenioną dezynfekowała skaleczenia. Mimo groźnego wyglądu, żadne
nie było poważne, zaledwie lekkie zadrapania i otarcia skóry, taki rodzaj
skaleczenia, przy których woda utleniona najbardziej piecze.
Jason zacisnął zęby, żeby nie wrzeszczeć i zmusił się do zapytania
Ricka: - Zgadłeś, co to takiego?
Na stole między nimi leżał tajemniczy przedmiot znaleziony wśród skał.
-
Gotowe! - wykrzyknęła Julia. Mokry tors brata lśnił i błyszczał od
wody utlenionej.
-
Musisz chwilę zaczekać, aż wyschnie, zanim...
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo Rick pociągnął
za kawałek materiału, w który był zawinięty tajemniczy przedmiot i
Jason, zbyt ciekawy, by czekać aż mu skóra obeschnie, zsunął się ze
stołu i szybko wciągnął na siebie suchą koszulkę.
66 ^t
^ W zawiniątku
Materiał przykleił się do zadrapań niczym druga skóra.
Julia skrzywiła z bólu twarz na myśl o chwili, kiedy brat będzie musiał
zdjąć tę koszulkę.
-
To jest całe owinięte - powiedział Rick, odwijając jakiś materiał,
który rwał mu się w rękach. Tkanina była wilgotna i pokurczona.
Julia odłożyła watę i podeszła bliżej. Rick ciągle ostrożnie odwijał...
-
Chyba to będzie pudełko - powiedział Jason, kiedy przedmiot był
już odwinięty.
Był to prostopadłościan z ciemnego drewna, długi na jakieś piętnaście
centymetrów, szeroki na siedem i wysoki na trzy.
-
Otwiera się... - powiedział Rick. Nacisnął na górną deszczułkę.
-
Co jest w środku?
Kiedy to zobaczyli, unieśli ze zdumienia brwi.
W pudełku była chyba setka glinianych kulek i malutki zwój pergaminu
przewiązany sznurkiem. Zaledwie Rick go dotknął, sznurek rozlazł mu
się w palcach.
-
Uważaj... - szepnął Jason - nie wiadomo, co tam jest.
-
Może znalazłeś średniowieczne pudełko czekoladek - wyzłośliwiła
się jego siostra.
Rick wolniutko rozwinął pergamin na stole.
67 ^t
Byty na nim dziwne rysunki i symbole:
Burza, jak nagle się zerwała, tak i minęła. Słońce nieśmiało wyjrzało
spoza chmur, oświetlając krople deszczu uczepione gałęzi drzew i traw.
Nestor był w szklarni, miał zamiar wybrać sadzonki do przesadzenia na
wykarczowaną ziemię w ogrodzie. Schronił się tu wraz z pierwszymi
kroplami deszczu, radując się miłym szumem ulewy, kiedy uderzała o
skośne szyby szklarni.
O dzieciaki wcale się nie martwił.
68
■y^ w zawiniątku
Mokre od kąpieli w morzu czy mokre od deszczu... - pomyślał.
Najgorsze, co je może spotkać, to zwykły katar.
Jak tylko je zobaczył kręcące się wokół szklarni, zrozumiał, że nie
ośmielają się mu przeszkodzić w pracy. Kazał im jeszcze trochę
poczekać, zanim się zdecydował wytrzeć o biały fartuch ręce i wyjść.
-
Czego chcecie? - spytał. - Zbiliście coś?
Żadne z trojga nie bardzo wiedziało, od czego by tu zacząć. Julia
szturchnęła brata, jakby go przekonując, że to on powinien mówić
pierwszy.
Jason wydukał: - Nie... znaczy... zastanawiamy się, czy... bo tego...
ponieważ pan od tylu lat... więc... Julia powiedziała...
Jego skrępowanie było tak oczywiste, że Nestor musiał się hamować,
żeby nie parsknąć śmiechem.
-
Czy sądzisz, że uda ci się to wyjaśnić w ciągu jednego dnia? -
spytał złośliwie. - Czy nie mógłbyś tego powiedzieć spokojnie?
Nestor nie był gburowaty przez złośliwość. Był szorstki i tyle, szorstki
jak ktoś, kto mało się obraca wśród ludzi.
Jason postanowił mówić wprost. Położył przed nim coś, co wyglądało
jak zwitek papieru.
-
Znaleźliśmy to... - powiedział. -1 nie wiemy, co by to mogło być.
Dlatego pomyśleliśmy, żeby spytać pana.
Nestor odwinął zwój pergaminu na tyle, że dostrzegł kilka symboli.
-
Gdzieście to znaleźli? - spytał szybko, nagle poważniejąc.
Przystanęli na występie nad skałą, skąd wiodły schodki w dół. Jason
wskazał miejsce i wyjaśnił z grubsza Nestorowi, gdzie znaleźli pudełko,
omijając szczegóły upadku i tego, że o mały włos nie roztrzaskał się na
skałach.
Nestor wysłuchał go uważnie.
Kiedy chłopiec skończył mówić, ogrodnik stał długo zamyślony, jakby
wsłuchany w szum rozpryskujących się fal i dalekie nawoływanie mew.
W końcu się poruszył. Zwrócił pergamin Jasonowi i, kręcąc głową,
powiedział: - Nie... Nie wiem doprawdy, co to znaczy. Ani, co by to
mogło być.
-
Może to jakiś... napis? - spytał Jason. - W rodzaju hieroglifów?
-
To nie są hieroglify - odezwała się Julia. - Widziałam hieroglify, są
kolorowe i mają całkiem inne rysunki.
-
A poza tym to jest pergamin, a starożytni Egipcjanie pisali na
papirusie - zauważył Rick. - W każdym bądź razie żaden Egipcjanin nie
mógłby nigdy dotrzeć aż tutaj do Kornwalii.
70
3,
-W zawiniątku ^jt-
-
A dlaczego nie? - spytał Jason.
-
Ponieważ nie byli tak dobrymi marynarzami - odparł Rick. - Mieli
łodzie plecione z trzciny nadające się tylko do żeglugi po Nilu. Nie
odważyliby się wypłynąć na otwarte morze.
W dodatku nie znali steru.
Nestor obdarzył chłopca spojrzeniem pełnym uznania.
-
A zatem jest to tylko jakiś żart... - powiedziała Julia. - Mówiłam ci
- pudełko zepsutych czekoladek.
Jason parsknął.
-
Co za dowcip może być w ukryciu pudełka z glinianymi kulkami
w skale? A poza tym, wybacz..., a ten papier, to co to jest?
-
Bilecik z podziękowaniem - odpowiedziała nie-speszona Julia.
Udała, że czyta dziwne znaki: - Kolacja u was była dla nas prawdziwą
przyjemnością ble, ble, ble... Mama zawsze coś takiego przesyła po
wizycie z tatą u przyjaciół.
-
Ja myślę, że to jest rodzaj mapy - wymruczał Jason. - Może jakiś
stary pirat miał bazę w Kilmore Cove i... ukrył swój skarb gdzieś tu w
pobliżu.
-
Wolne żarty! - wykrzyknęła Julia. - Najpierw był... - i tu ugryzła
się w język - a teraz pirat!
Nie wypowiedziała słowa „duch" przy Nestorze, ale Rick i Jason
domyślili się bez trudu.
71
-
Stary właściciel... - podjął ogrodnik, ale nie dokończył. Schylił
głowę, nagle się obrócił i odszedł, rozwiązując niecierpliwie fartuch.
-
Stary właściciel... co? - spytał go Jason, idąc za nim i wciskając się
między niego a szklarnię.
-
Daj spokój, chłopcze. Nic ważnego - Nestor go lekko odepchnął
jedną ręką.
Dotknięty w świeże skaleczenia Jason krzyknął: -Aj!
-
Co ci jest?
Chłopiec zacisnął zęby. - Nic - odparł. •
Potem stanął naprzeciwko Nestora, jakby nalegając: „dokończ, co
chciałeś powiedzieć".
Nestor westchnął i ustąpił wobec niezwykłego uporu Jasona.
-
Nie sądzę, żeby to was mogło zainteresować, ale stary właściciel
pasjonował się dawnymi językami. Miał mnóstwo książek na temat
zapomnianych pism, kodów, języków nierozszyfrowanych i już
odczytanych. Może za pomocą którejś z tych książek dałoby się
odczytać tekst na tym pergaminie.
Jason mu podziękował za wskazówkę.
-
Teraz kolej na ciebie, żebyś mi powiedział, co ci się stało?
Skaleczyłeś się?
-
Boli mnie, kiedy mnie ktoś tu dotyka, znaczy w pierś.
72
W zawiniątku ^jt
- Czemu?
Jason się uśmiechnął: - Bo jest cała pokaleczona. To są wszystko
obrażenia, jakie sobie zafundowałem, lecąc ze skały w dół na brzuchu.
W tym momencie nawet Nestor się uśmiechnął: - Bawi cię, kiedy mnie
nabierasz, co? -1, nie domyślając się nawet, że Jason mu powiedział
najprawdziwszą prawdę, skierował się do szklarni.
/
^ 73 ^
'»Wfrner
iblioteka znajdowała się po lewej stronie scho-dów prowadzących na
pierwsze piętro. Był to * pokój z sufitem wymalowanym w błękitno-
fi-
*
J
-czerwone medaliony i z dwoma jasnymi oknami - jedno wychodziło na
wyżwirowany dziedziniec, a drugie na ogród. Pokój był obudowany
półkami zapełnionymi książkami, ale mieścił się tu jeszcze tapczan z
bawolej skóry, fortepian, na którym piętrzyły się roczniki pism, i dwa
niewygodne kręcone foteliki.
Na regałach, prawie przy każdej półce była umocowana mosiężna
tabliczka z wypisaną tematyką: historia, medycyna, geografia... Było
tego tak dużo, że można było doznać zawrotu głowy.
Trójka dzieci zabrała się do szukania książek, o których wspominał
Nestor.
-
Musi to być ta półka - zdecydowała Julia.
-
A co na niej jest napisane?
-
Paleografia.
-
A co u licha znaczy „paleografia"?
-
Po grecku paleo oznacza „stary", jak ludzie paleolitu, a grafia
oznacza pismo, jeśli się nie mylę.
Rick i Jason spojrzeli na nią z podziwem.
Po czym Rick stanął na czubkach palców i wyciągnął potężny tom
zatytułowany Słownik języków zapomnianych. W środku były dziesiątki
obrazków i symboli, które odtwarzały dawny sposób pisania: alfabet
^ 76 ^t
■¡^ Biblioteka
fenicki, staroindyjski, egipskie hieroglify, tajemniczy język etruski,
alfabet grecki, nieznane rongo-rongo z Wyspy Wielkanocnej i wiele
innych.
Każda strona słownika budziła ich zdumienie: zawierała symbole,
rysunki, tajemne kody, zaginione języki, słowa, których już nikt nie
używa.
Kiedy Rick doszedł do strony 197., Jason wykrzyknął:
- Stój! To to!
Na środku strony znajdował się ten rysunek:
77
-
Wydaje się, że to właśnie takie...
-
A co tu napisano u dołu?
Rick przeczytał na głos: - Dysk z Fajstos, przedmiot ten, dysk z
wypalonej gliny nieregularnie kolisty, odkryty przez archeologów w
ruinach pałacu w Fajstos w 1908 roku.
-
Dobrze się zaczyna... - wyszeptała Julia.
-
...dysk po obu stronach pokrywa biegnąca spiralnie inskrypcja.
Zawiera czterdzieści pięć tajemniczych znaków... tekst ten nigdy nie
został rozszyfrowany... Litery, które towarzyszą poszczególnym
piktogramom, stanowią próbę
f
przekładu fonetycznego dokonaną przez paleografa Elto-na Cartera w
marcu 2003 roku...
Obok poszczególnych figur rzeczywiście zaznaczono odpowiadające im
litery naszego alfabetu.
-
Pierwszy znak to idący człowieczek. Kółko z kropeczkami
odpowiada naszej literze „A" - wyszeptał Jason.
-
Spróbujmy przetłumaczyć nasz pergamin! - wykrzyknęła Julia.
Rick pokręcił głową. - To niemożliwe. Nie wystarczy znać litery, żeby
rozszyfrować dawny tekst: musielibyśmy znać również język, w jakim
został napisany.
-
A kto ci powiedział, że to język starożytny? - spytał go Jason.
-
Ależ to oczywiste! Pismo na Dysku z Fajstos było
^ 78
Biblioteka ^
używane około dwóch tysięcy łat przed narodzeniem Chrystusa -
przeczytał Rick w słowniku.
Bliźnięta jednak były całkiem innego zdania. Julia i Jason wzięli papier i
długopis i zaczęli nanosić przy każdym znaku na pergaminie swoje
tłumaczenie fonetyczne.
-
Wmro! - krzyknął Jason po przetłumaczeniu czterech pierwszych
znaków.
Rick nadal kręcił głową.
-
To nic nie znaczy... - powiedział.
-
W MROKU! - wykrzyknęła Julia.
Spojrzeli po sobie: - W mroku! - wykrzyknęli razem. Znaczyło, i to
jeszcze jak!
Rick osłupiał. Czy możliwe, żeby zwój pergaminu zawierał przesłanie
wyrażone w ich języku, tylko zapisane nieznanym alfabetem?
Stopniowo, stopniowo wyłaniało się sensowne zdanie:
W mroku groty możesz posłuży się...
W tym miejscu ich długopis przestał pisać.
-
Do diabła! - wybuchnął Jason, ciskając go z wściekłością. - Leć
poszukać jakiegoś długopisu - polecił Julii.
^ 79 ^t
-
Leć ty!
-
Nie wiem, gdzie go szukać.
-
A gdzie się podział ten, którym rysowałeś plan domu?
-
Długopis od planu? - Jason przypomniał sobie, że Julia wytrąciła
mu go z ręki i potoczył się pod szafę. - Jest na dole. Lecę!
Zbiegł po schodach na dół, a Julia z Rickiem nadal tłumaczyli głośno
kolejne znaki. Jason przeskakiwał po dwa stopnie i już był w
kamiennym pokoju. Nagle przystanął, bo mu się wydało, że zobaczył
ruchomy cień przed sobą. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale
odebrało mu mowę. W głowie tłukły mu się myśli jak oszalałe stado
ptaków.
Z góry dochodziły go przytłumione przez odległość głosy Ricka i
siostry, którzy powtarzali: - W mroku groty możesz posłużyć się zie...
-
możesz posłużyć się zie...
-
...możesz posłużyć się zie... mią!
Pomału, pomału uczucie strachu go opuściło. Jason rozejrzał się
uważniej dokoła, ale nikogo nie zobaczył. I nie słyszał żadnego
podejrzanego szmeru. Może się pomylił, może to nie był cień, lecz jakiś
mebel?
Wszedł ostrożnie do kamiennego pokoju.
Z boku na podłodze leżał plan, od którego się ode-
^ 80 ^
^ Biblioteka ^¿t
rwali, kiedy rzucili się na poszukiwanie portretu starego Ulyssesa. Jason
przeszedł przez pokój w wielkim napięciu. Zbliżył się do szafy, pod
którą potoczył się długopis, i pomacał rękami podłogę.
Najwyraźniej długopis wcisnął się w najdalszy kąt i Jason musiał się
wślizgnąć pod mebel, żeby go stamtąd wyciągnąć.
Kiedy go w końcu dosięgnął, usiłując uchwycić, otarł ręką o mur za
szafą.
I odkrył, że mur wcale nie był... murowany.
Wyglądało na to, że ściana jest tu z drewna.
Zaciekawiony przyjrzał się jej uważniej.
Za szafą były drzwi...
Wrócił do biblioteki po kilku minutach. Dał im długopis, a sam siadł z
boku zamyślony, dopóki Rick i Julia nie skończyli przekładu całego
tekstu. Julia go spisała w czterech wierszach niczym poezję i triumfalnie
odczytała na głos.
Słuchającemu tych słów Jasonowi przeszedł lodowaty dreszcz po
plecach:
/ »
W mroku groty
Możesz posłużyć się ziemią-światłem
Żeby oświecić flotę
Która cię zaprowadzi, dokąd zechcesz.
** 81
-
Do diabła - wyszeptał Rick - Chyba przedtem to było bardziej
zrozumiałe.
-
Są tu w pobliżu jakieś groty? - spytała Julia. Rick wzruszył
ramionami, jakby chciał powiedzieć:
„Myślę, że tak. Tu groty są wszędzie". Potem powiedział: - Kilmore
Cove to właściwe słowo, jak sądzę. Cove oznacza „zatoczkę", „zatokę",
ale może też oznaczać „grotę". Jest taka miejscowa legenda, która
opowiada, że kiedyś starożytni druidowie zbierali się w Kilmore Cove
podczas wiosennego przesilenia słoń-ca, a miejscem ich spotkań była
grota nad morzem, która jednak zawaliła się, czy też została zniszczona
w czasach najazdów rzymskich.
-
Słyszałeś, Jason? Druidowie! - wykrzyknęła Julia.
-
Zatem... kurczę... to tysiące i tysiące lat temu!
Po przetłumaczeniu tekstu Julia była zupełnie rozgorączkowana i czuła
się uczestniczką tajemnicy, którą zgłębiali.
Rick przywoływał różne legendy, które mówiły
0
grotach, zagłębieniach czy flotach, usiłując na próżno nadać
znaczenie słowom „ziemia-światło". Jason tymczasem, który nieustannie
wymyślał tajemnice
1
nieistniejące słowa, stał oparty o fortepian przygnębiony i
zatopiony w myślach.
-
Jason? le się czujesz? Bolą cię rany? - spytała go siostra.
^ 82
^ Biblioteka
Chłopiec wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w pustkę, w połowie
drogi między Julią i Rickiem.
-
Jason! Zaczarowali cię, czy co? - nalegała Julia. Potrząsnęła go za
ramię.
Oczy Jasona zalśniły, jak szklane kolorowe kulki. Spojrzał na Julię i
spytał: - Co takiego?
-
Śpi na stojąco - zażartowała, patrząc ironicznie w stronę Ricka. -
Teraz, kiedy mamy do rozwiązania prawdziwą zagadkę, mój brat ucina
sobie drzemkę. HEJ! JASON! Zbudź się! -1 szturchnęła go nieco
złośliwie w pierś.
Jason podskoczył z bólu.
-
Wróciłeś na ziemię? - krzyknęła Julia. - Słyszałeś, co mówiliśmy o
druidach?
-
Tak, tak... - mruknął Jason, głaszcząc się po koszuli. - Tylko że...
druidowie...
-
Rick -mówi, że kiedyś, gdzieś tu w Kilmore Cove była jakaś grota,
w której się gromadzili druidowie i że została zniszczona w czasach
rzymskich - wyjaśniła Julia.
Jason pokręcił głową.
-
Nie. Myli się. Nie została zniszczona.
-
A skąd ty to wiesz?
-
Ponieważ ja... dzisiaj - wyszeptał - kiedy zajrzałem do środka
skalnej szczeliny, ja ją... zobaczyłem!
Pod wodzą Jasona cała trójka zeszła ponownie do kamiennego pokoju,
niosąc słownik, pudełko z glinianymi kuleczkami, pergamin z
tłumaczeniem i jedyny piszący długopis w całym domu.
-
Zobaczyłem prześwit, rozumiecie? - wyjaśnił Jason. To wyglądało
tak, jakby za skałą była pustka.
-
Chcesz powiedzieć, że tam była... grota?
Jason przytaknął.
-
To by wyjaśniało, jak udało ci się znaleźć to pudełko - powiedział
Rick. - Wsunąłeś rękę w otwór i... wewnątrz... znalazłeś to, co znalazłeś.
Julia odczytała na głos przesłanie: - W mroku groty... oświecić flotę...
Pasuje! Pasuje! - wykrzyknęła. - Przesłanie mówi o flocie. A flota może
być tylko w pobliżu morza. Kto napisał to przesłanie...
-
Stary właściciel - wtrącił Jason.
-
Jak to?
-
To przesłanie napisał dawny właściciel Willi Argo, Ulysses
Moore. A któżby inny? Napisał to w naszym języku, tyle że użył
alfabetu z Dysku z Fajstos, żeby tekst był bardziej tajemniczy.
-
Żeby był niezrozumiały, ale... dlaczego?
-
Jeśli, powtarzam, jeśli... - powiedziała Julia - w skale jest grota, to
mógłby tam być też skarb. -1 aż jej oczy zalśniły z emocji.
^ 86 ^
^
Za szafą ^jt
k jeśli, powtarzam,;^', byłby... skarb, to stary Ulys-ses mógłby
organizować rodzaj wyprawy w poszukiwaniu tego skarbu, ale tylko dla
wybrańców. Trochę tak, jak to robili piraci, nie? Szukali miejsc
odludnych, w których gromadzili to, co znaleźli i potem, jako jedyny
ślad pozostawiali mapę niezrozumiałą, żeby podniecać zapał
poszukiwaczy skarbów.
-
Piraci nie znajdowali, oni rabowali - uściślił Rick.
Julia parsknęła.
-
W każdym razie tu jest mowa o flocie, nie? A żeby mieć flotę, albo
trzeba być bogatym rybakiem, albo piratem. Zatem musisz mieć skarb.
Rick się wykrzywił całkiem nieprzekonany, ale postanowił nie
przeszkadzać.
Julia ciągnęła: - Zatem... powiadasz... więc, że przesłanie napisał dawny
właściciel. A ja mówię, że zrobił to, aby nas doprowadzić do skarbu.
Przypuśćmy jeszcze, że istnieje grota wśród skał. Pozostaje nam do
wyjaśnienia, co znaczy „ziemia-światło"... - I mówiąc to, rzuciła okiem
na kuleczki gliny w środku pudełka. - I... jak moglibyśmy wejść do tej
groty.
-
O, to nie problem - uśmiechnął się Jason. - Jeśli stary Ulysses
napisał to przesłanie i zostawił je w grocie, to znaczy, że mógł do niej
swobodnie wejść.
-Tak.
-S^ 87 ^t-
-
Tak? Co znaczy „tak"? Niby którędy? - spytał Rick.
-
Zatem znaczy, że wchodził do groty ze swego domu... z Willi
Argo.
-
Przypuśćmy...
-
I chyba nawet wiem, jak.
-
Co masz na myśli?
Jason wskazał im szafę dosuniętą do kamiennej ściany pokoju.
-
Z tyłu, za szafą są drzwi. Jeśli mi pomożecie przesunąć ten grzmot,
to i wy będziecie mogli je zobaczyć.
Wzięli się raźno do roboty. Rick z Julią pchali, a Jason dyrygował.
-
Jeszcze, jeszcze, trochę w prawo... Dobrze.
Teraz mogli je dokładnie obejrzeć.
Drzwi wyglądały groźnie.
Nie były większe od innych, ale wydawały się zdecydowanie starsze.
Starsze niż cała trójka mogła to sobie wyobrazić.
Drewno było całe zniszczone, odarte i odrapane, jakby te drzwi zniosły
dziesiątki uderzeń, a do tego były częściowo nadpalone.
Dzieciaki długo się im przyglądały, siedząc na posadzce, a potem
zabrały się do przesunięcia szafy,
88 ^
^jh Za szafą ^
żeby drzwi zupełnie odsłonić. Spociły się przy tym jak rude myszy.
Wyglądało na to, że szafę umyślnie tam postawiono, aby drzwi nie było
widać. Gdy na to wpadły, w ich oczach nabrały one szczególnego uroku.
-
Mówisz, że to te drzwi? - spytała Julia.
Jason wziął do ręki plan domu, jaki sami po południu narysowali.
Postawił krzyżyk w miejscu, gdzie znajdowały się te drzwi i odparł: -
Jasne, że to te. Jedno z tych sekretnych przejść, którymi się stary
Ulysses posługuje...
-
Jason! - wybuchła Julia. - Ulysses Moore NIE ŻYJE.
-
Kto ci to powiedział? Ten dom jest tak ogromny, że moglibyśmy w
ogóle nie zauważyć jego obecności. A poza tym, ja... ja go widziałem!
Rick i Julia popatrzyli po sobie.
-
W jakim sensie go widziałeś?
-
Kiedy zszedłem po długopis, dzisiaj... to był moment, mignął mi
cień... i UCIEKŁ! Mignął gdzieś, zanim zdążyłem wziąć oddech...
Jason spojrzał najpierw na Ricka, potem na siostrę, zgadując w ich
oczach niedowierzanie.
-
Nie wierzycie mi? - spytał.
-
W ten sam sposób widziałeś grotę? - spytała go Julia, nagle pełna
wątpliwości.
^ 89
-
Co to ma do tego?
Julia wstała.
-
Ależ byłam naiwna... - powiedziała. - A już ci uwierzyłam: grota,
grota w skałach, przejście za tymi drzwiami... Zapomniałam, co z ciebie
za typ. To wszystko to są tylko twoje kolejne fantazje. W rzeczywistości
nie widziałeś żadnej groty! Tyś ją sobie wyobraził!
-
Nie! Widziałem ją!
-Jason, przysięgnij. Przysięgnij mi, że dzisiaj wśród skał zobaczyłeś
grotę.
Jason się zarumienił. Doskonale pamiętał, co dostrzegł przez szparę.
Zobaczył prześwit.
A nawet i to nie.
Jemu się tylko wydało, że tam może być prześwit.
W rzeczywistości nie widział żadnej groty. W każdym razie nie groty
pełnej i wykończonej, ze stalaktytami i stalagmitami, i tym wszystkim,
co się zazwyczaj znajduje w grotach. Podobnie jak w rzeczywistości nie
widział cienia na dole. Ale...
-Jason...?!
Rozejrzał się wokół zgnębiony. Ja... nie mogę ci przysiąc, ale Rick...
powiedz jej, że...
Rick podchwycił: - W gruncie rzeczy nie jest to takie ważne, co
widział... - powiedział. - Pudełko istnie-
90
^
Za szafą
je naprawdę, mamy je. Istnieje też przesłanie, cokolwiek znaczy. I,
kurczę... istnieją też te drzwi!
-
No to otwórzmy je! - krzyknęła Julia, wracając do gry.
Ponieważ drzwi nie miały klamki, Julia wcisnęła palec w coś, co
wyglądało na zamek i spróbowała go nacisnąć i pociągnąć. Ale drzwi
nawet nie drgnęły.
-
Zamknięte! - jęknęła. - I może prowadzą donikąd...
-
Zaczekaj - pocieszył ją Rick. - Niech się im dobrze przyjrzę.
Przesunął palcami po wymęczonym drewnie, jakby je pogłaskał. Potem
ukląkł przed zamkiem, w który Julia wkładała palec.
-
Zamknięte, rzeczywiście..., ale gdyby prowadziły donikąd...
dlaczego miałyby mieć nie jeden, lecz cztery różne zamki?
Julia przyjrzała się im lepiej.
Jeden, dwa, trzy i... cztery.
Z lewej strony drzwi rzeczywiście znajdowały się cztery zamki
umieszczone na krzyż, jak wierzchołki rombu.
/ ' '
Dzieciaki snuły jeszcze domysły, pozwalając sobie na coraz to bardziej
niewiarygodne przypuszczenia. Miały do dyspozycji wiele elementów,
ale brakowało między nimi spójności. Mogłyby ponownie udać się do
Nestora albo przeszukać dom krok po kroku, przej-
** 91 ^fr
rzeć pudełko po pudełku w poszukiwaniu kluczy, którymi dałoby się
otworzyć zamki.
Albo...
Poczuli nagle przeciąg, potem głuche uderzenie dochodzące z piętra na
górze.
-
To on! - krzyknął Jason, zrywając się na równe nogi.
Ale to nie był on, jak to sobie wyobraził: to okno
w wieżyczce, które znowu się otworzyło i zaczęło uderzać o framugę.
Dzieci weszły pospiesznie do pokoju u szczytu schodów.
Rick usiłował zamknąć niesforne okno na dobre: - Puściło zamknięcie...
- powiedział przyglądając mu się okiem fachowca - sądzę, że będzie tu
potrzebny ktoś do naprawy, kto się na tym zna.
-
Nie otworzyło się przypadkiem - zamruczał Jason, lustrując pokój.
Z okna nie zobaczył nikogo wokół Willi Argo w ogrodzie, jeszcze
mokrym od deszczu.
Potem skupił uwagę na modelach żaglowców ustawionych na ławie. -
To tak stało? - spytał.
-
Znaczy jak? - nie zrozumiała Julia.
-
No, na tym...?
Jeden z żaglowców miniaturowej drewnianej floty stał na książeczce o
ciemnej okładce, która mu służyła za podstawkę.
^ 92 ^
^
Za szafą ^
Model byl długi i wąski ze szkieletem zrobionym z dziesiątków
malusieńkich łodyżek powiązanych cierpliwie cienkimi sznureczkami.
Rick i Julia pokręcili głowami; żadne z nich nie zauważyło obecności tej
książeczki podczas poprzedniej wizyty w wieżyczce.
Jason bardzo ostrożnie podniósł miniaturowy okręt i podał go Rickowi.
Mosiężna tabliczka u podstawy wskazywała imię żaglowca - Nefertiti's
Eye, Oko Nefretete.
-
To musi być model łodzi egipskiej... - wyszeptał Rick obracając go
w palcach. - Cała z łodyg papirusu...
-
Papirusu używano tylko do pisania - powiedziała Julia.
-
Z tego, co wiem, Egipcjanie z papirusu robili różne rzeczy.
Jason otworzył czarną książeczkę, służącą za podstawkę. Nie była to
książka; to był dziennik. Wypełniony przez kogoś notatkami,
stanowiącymi omówienie wklejonych wycinków prasowych, rysunków i
fotografii. Pismo było drobne i trudne do odczytania.
-
Egipt... - powiedział z pewnym zawodem w głosie. - To coś w
rodzaju dziennika podróży do Egiptu. Nawet więcej... Przerzucił szybko
kartki: hieroglify,
^ 93
reprodukcja złotej maski z grobu Tutanchamona, faraon jako dziecko,
wyrzeźbiona głowa jego matki, Nefre-tete, mapa Doliny Królów, gdzie
odnaleziono grób... - Chyba dotyczy głównie Tutanchamona. Jest dużo
wycinków, podkreśleń, notatek, czerwonych kółek. Otworzył dziennik w
środku. - Chyba stary Ulysses trzymał tu zbiór materiałów egipskich.
-
Ale czy nam to może coś wyjaśnić? - spytała z powątpiewaniem
Julia.
-
W sam raz pomocne przy konstruowaniu tej łodzi... - zauważył
Rick trzymając nadal w ręku Oko Ne-fretete.
-
Tak. Ulysses z pewnością dbał o szczegóły, pracując nad
modelami...
Rick przytaknął.
-
To mogłaby być flota... - wyszeptała Julia - flota z przesłania:
flota, która powiedzie cię, dokąd zechcesz. Mógłby to być dobry sposób
na wyrażenie, że... dzięki tym modelom on sobie wyobrażał, że odbywa
dalekie podróże...
-
To dopiero marzyciel z niego... - szepnął Jason.
-
Ale czy nam to może coś wyjaśnić? - spytała z powątpiewaniem
Julia.
-
Być może... a ta „ziemia-światło"?
Może... może należy położyć jedną z tych kulek na każdą z tych
łódeczek i...
94 ^fr
POCZTOWY
-St». Za szafą -
Z dziennika wysunął się maleńki skrawek papieru, padając z szelestem
na podłogę. Jason pochylił się, by go podnieść.
-
Spójrzcie! - wykrzyknął podniecony.
-
Co to?
-
Chyba... chyba przesyłka pocztowa. - Jason ją podniósł i
przeczytał:
^ 95 ^
-
To powinno cię przekonać, że stary Ulysses umarł... - szepnęła
Julia bratu. - Nie odebrał nawet paczki.
Ale Jasona i to nie przekonało: - A skąd możecie wiedzieć, że on tego
nie zostawił specjalnie dla nas? Okno, które się stale otwiera, dziennik,
awizo pocztowe w dzienniku... a jeśli to nie są zwykłe zbiegi
okoliczności?
-
Z tego, co wiemy, dziennik mógłby tak tkwić pod modelem.
-
Ja uważam, że powinniśmy iść na pocztę odebrać tę przesyłkę! -
nalegał Jason.
-
A więc poza tym, że jest duchem niewidzialnym, jest też duchem
mało przewidującym - zadrwiła sobie Julia - bo dzisiaj jest sobota i
poczta po południu nieczynna.
Rick się skrzywił. - W zasadzie tak... powiedział - ale kto mieszka w
Kilmore Cove wie, że... znaczy... w nagłym wypadku można iść do
wypożyczalni książek i poprosić grzecznie pannę Calypso. Bo to ona
pracuje na poczcie.
-
Znasz ją? - spytał Jason.
-
Oczywiście. Wszyscy się tu znamy - odparł Rick.
-1 powiadasz, że otworzyłaby dla ciebie Urząd Pocztowy?
-
Możemy spróbować.
^ 96 ^¡t
^
Za szafą ^t
-
Zaraz, zaraz - Julia zaczęła się niecierpliwić. -
-
Chłopcy, nie rozpraszajcie się. Chwilę przed otwarciem się tego
okna robiliśmy coś całkiem innego. Musimy odnaleźć wejście do
tajemnej groty, mamy zamknięte drzwi, do których potrzebne są cztery
klucze i jedno tajemnicze zdanie, które musimy rozgryźć. Nie wydaje mi
się, by to był dobry pomysł, aby teraz...
Ale Jason i Rick byli już w połowie schodów.
/
"/s-s?,. /.v-trp.' ./¡¡-¿¡r Ar ■
f/üx-z* *■*> m¡HSHXK*-ly ** jyfvrtß/M*y,
jrtrb
yła prawie szósta po południu, kiedy rodzeństwo poprosiło, by Nestor
otworzył im bramę od starego garażu Willi Argo. Zasuwa podniosła się,
skrzypiąc i ukazując zakurzone pomieszczenie, słabo oświetlone jedyną
żarówką pod sufitem. Większą część garażu zajmował automobil
zakryty białym prześcieradłem. To był stary model spidera z lat
pięćdziesiątych.
-
Jeszcze na chodzie? - spytał Rick, zaglądając ciekawie pod
prześcieradło.
-
Nie sądzę, minęło zbyt wiele lat od czasu, gdy po raz ostatni go
uruchomiliśmy... - odparł Nestor, obchodząc wokół karoserię spidera,
szukając czegoś z tyłu. - Oto i one... - burknął, zmieniając temat.
Podniósł drugie prześcieradło, odsłaniając oparte o siebie dwa stare
rowery.
-
Przypomniałem sobie, że zachowaliśmy je. Śmiało, wyciągnijcie je
stąd.
Rick chwycił za kierownicę pierwszego, Jason złapał za drugi.
Wyprowadzili je z garażu.
-
O! - krzyknął Rick na ich widok w świetle słonecznym.
To były dwa stare modele bez przerzutek, z masywną spawaną czarną
ramą.
-
Dętki powinny być jeszcze dobre.. - powiedział Nestor, wręczając
im pompkę.
100
^ W Kilmore Cove ^
-
Jak się przyłożycie, to dacie radę doprowadzić je do użytku.
Po czym dał im jeszcze oliwiarkę z dzióbkiem i szmatkę nasączoną
rozpuszczalnikiem.
-
Weźcie to do hamulców i łańcucha. Najpierw szmatką zetrzyjcie
kurz, potem naoliwcie, potem znowu szmatką i tak długo, dopóki
łańcuch nie zacznie się lekko przesuwać. Nie żałujcie oleju. Łańcuch,
który ciężko chodzi, zdziera się.
-
Możemy być pewni, że dojedziemy do wioski? - spytał Jason
zmartwiony skrzypieniem starych rowerów. - Ważą chyba tonę!
-
Dojechać, to na pewno dojedziecie - odpowiedział Nestor -.są
stare, ale solidne. Gorzej z powrotem..., to już będzie zależało od
waszych płuc i nóg. W każdym razie Ulysses Moore z żoną jeździli na
nich bez problemu...
Rick postawił jeden z rowerów do góry kołami i zaczął pompować.
Nestor rzucił mu spojrzenie pełne uznania: lubił osoby konkretne.
-
A można wiedzieć, dlaczego chcecie o tej porze zjeżdżać do
Kilmore Cove? - spytał.
Jason się zarumienił, co było widomym znakiem, że zamierza skłamać.
Po czym powiedział coś tak absurdalnego, że Nestor się więcej nie
dopytywał.
-
Postarajcie się tylko nie wpakować w jakieś kłopo-
101
ty - powiedział. - I wróćcie na kolację, dobrze? Rodzice prosili mnie,
żebym wam coś przygotował do jedzenia i nie chciałbym gotować na
próżno. -1 odszedł, zostawiając ich zajętych przy starych rowerach.
Kwadrans później Jason i Rick wsiedli na siodełka dwóch starych
„krążowników szos". Julia pożyczyła rower od Ricka, lżejszy i
zwrotniejszy, i po dopasowaniu wysokości siodełka mogła jechać razem
z nimi.
Pomachali ogrodnikowi i aleją wyjazdową z willi skierowali się na
drogę prowadzącą ze skały w dół, w stronę zatoki Kilmore Cove.
Julia wysunęła się przed chłopców; z włosami rozwianymi na wietrze aż
piszczała z uciechy, biorąc pierwszy zakręt. Jason na coś tam głośno
narzekał, a Rick, jadąc na końcu, obejrzał się ostatni raz, żeby pomachać
Nestorowi.
Stary ogrodnik przetarł sobie oczy dłonią, patrząc jak znikali na drodze.
- Kto wie - szepnął sam do siebie. - Kto wie, może się im uda...
Zjazd był upojny: koła kręciły się wściekle i pomału ukazywało się
miasteczko, zakręt za zakrętem coraz to bliższe. Kilmore Cove składało
się z wielu niskich kwadratowych domków, wymalowanych na rozmaite
---^ 102 ^t---
^ W Kilmore Cove
kolory, ustawionych od zacisznej strony zatoki. Z drogą biegnącą
wzdłuż nabrzeża przecinały się drogi dochodzące z głębi lądu, tworząc
tuż nad morzem serię liter „T".
Jak we wszystkie soboty krążyło tu mnóstwo aut, by znaleźć miejsce w
pobliżu straganów w porcie, a tłum na deptaku sprawiał, że panował
radosny rozgardiasz.
Julia dojechała pierwsza, zsiadła z roweru Ricka i oparła go o znak
drogowy ostrzegający, żeby nie parkować za blisko plaży, bo istniało
niebezpieczeństwo, że przypływ może porwać samochód.
-
Hej! Spóźnialscy! - wykrzyknęła do swoich towarzyszy, kiedy do
niej dołączyli.
-
Ten'rower... - wymamrotał Jason. - Uznaje tylko dwie prędkości -
albo stoi, albo pędzi z prędkością światła. Jak się dotknie hamulca,
blokuje się. Jak się go puści, pędzi jak głupi.
-
Jest tylko źle wyważony. I ciężki - wyjaśnił Rick.
Chłopiec o rudych włosach był znowu w swoim żywiole: port ze
straganami przy deptaku, plaża po której hasały psy i dzieci, drewniane
balkoniki tonące w barwnych kwiatach na fasadach gospód od strony
morza...
-
Gdzie ta Calypso? - spytała go Julia, promieniejąc na myśl, że
zanurzy się w tym przewalającym się tłumie.
■b^ 103 ^
Rick torował im drogę, prowadząc rower. Wspięli się drogą wiodącą w
głąb miasteczka. Minęli pomnik mężczyzny, który dumnie opierał nogę
na kotwicy, i dotarli do placyku, gdzie pośrodku tryskała mała fontanna
wykuta wśród megalitów.
- To tutaj - powiedział Rick. Wskazał im drewniany szyld nad
sklepikiem:
Wyspa Calypso Dobre Książki Ocalone z Morza
f
Oparli rowery.
Rick pchnął drzwi i wszedł. Dzwonek zawieszony nad futryną zabrzmiał
swym dźwięcznym trelem.
Wnętrze „Wyspy Calypso" miało jakiś szczególny urok. Panowała tu
atmosfera pełna dobrych uczuć i oczekiwań. Książki leżały w stosach na
niskich drewnianych półkach i na podłodze, i wytyczały przejście, które
należało pokonywać uważnie.
- Już idę! - odezwała się właścicielka, kiedy tylko weszli.
Panna Calypso była drobniutką kobietą o rozmarzonych oczach i
uśmiechu dodającym otuchy. Nosiła
---^ 104 ^---
w
--W Kilmore Cove ^--
kwiecistą chustkę i niebieską sukienkę do kolan. Pantofle w kolorze
migdałowym na płaskim obcasie uzupełniały jej strój.
Zaledwie ujrzała dzieci wykrzyknęła: - Rick Banner, co za zaszczyt! -1
dodała: - Przyprowadziłeś przy-, jaciół, co? Świetnie! Nie, nie... pozwól,
niech zgadnę. Przypuszczam, że wy jesteście... londyńczycy.
-
Julia.
-
Jason.
Uścisk dłoni panny Calypso był ujmujący: silny, lecz bezbolesny i
uprzejmy, bez zbędnej afektacji.
-
To dobry znak widzieć was w wypożyczalni tak szybko. Od ilu dni
jesteście w Kilmore Cove? Nie, nie... pozwólcie mi...
-
Tydzień, proszę pani - powiedział Jason.
-
Tak. Tydzień. I co powiecie o Kilmore Cove? Ze małe? Ze
zagubione? Ze odcięte od reszty cywilizowanego świata?
-
Nie! - odpowiedziała Julia. - Doprawdy uważamy, że...
-
Zapewne... - ciągnęła niewzruszenie panna Calypso - zapewne, to
dla was musiał być wielki szok przenieść się z Piccadilly Circus do
słonych skał. Od Big Bena do naszej skromnej latarni. Oprócz tego, że
poza wszystkim... mieszkacie w Willi Argo. Kiedy się mieszka we
dworze, jak ten... do licha... to istny raj!
^ 105
Kto chciałby go opuścić? Morze, niebo, drzewa... czego trzeba więcej?
-
Tak, istotnie... rzeczywiście... - zaczął Rick.
-
To jasne! Nie trzeba być geniuszem, by to zrozumieć... -
wykrzyknęła panna Calypso. - Ale skoro przyszliście tu, to znaczy, że
czegoś wam brak. Brakuje jedynie... jakiejś dobrej książki. I brawo,
Ricku Banner! Chcesz się przekonać, że towarzystwo dwójki zdrowo
myślących obywateli umebluje ci głowę? - Panna Calypso zwróciła się
do bliźniąt. - Czy wiecie, że muł chętniej chodziłby do szkoły niż młody
Banner?
Julia i Jason uśmiechnęli się, jednak bardziej z powodu
zaczerwienionych policzków i zaciśniętych pięści Ricka niż z dowcipu
panny Calypso. Wyglądało na to, że ćwierkająca bibliotekarka
zakończyła swój wywód i spojrzała im prosto w oczy.
-
A zatem? Powiecie mi, jakiej książki szukacie?
Dzieci spojrzały po sobie, nie wiedząc, które z nich
ma zacząć mówić. Julia wyczuła, że powinna to zrobić ona, więc
powiedziała: - W gruncie rzeczy nie przyszliśmy tu po książkę, proszę
pani.
-
Nie? - Panna Calypso wyprężyła się nagle jak naciągnięta
sprężyna.
-
A zatem po co przyszliście?
Jej głos zabrzmiał jak żyletka, więc Jason postanowił natychmiast go
stępić: - Moja siostra chciała powie-
^ 106
^ W Kilmore Cove ^
dzieć, że nie przyszliśmy tu tylko po książkę. Książka jest głównym
powodem, ale poza tym... poza tym jest jeszcze inny.
Wyjaśnił jej, o co chodzi i pokazał awizo znalezione w dzienniku w
Willi Argo.
Panna Calypso obejrzała go uważnie, po czym spytała:
-
Kto ci dał to awizo?
-
Nestor - skłamał na poczekaniu Jason. - I powiedział, żebyśmy z
tym przyszli do pani.
Panna Calypso ważyła odpowiedź, po czym powiedziała: - Ale dziś jest
sobota. Poczta nieczynna.
-
Tak... ale - Jason wziął się na odwagę - gdyby pani zechciała być
tak uprzejma i na moment ją otworzyła, tylko żeby zabrać paczkę...
-
A ty skąd wiesz, że to paczka?
Chłopiec się speszył: - Nie wiem, ale... myślałem... że
-
A w każdym razie - kontynuowała panna Calypso - nawet gdyby
urząd pocztowy był czynny, nie wiem, czy mogłabym wam wręczyć to,
o co prosicie. Na awi-zie jest napisane, żeby doręczyć „Właścicielowi
Willi Argo", podczas gdy ja mam przed sobą troje dzieci, które oparły
rowery o moją witrynę.
Jason i Julia zaczęli jej wyjaśniać, że teraz ich rodzice są właścicielami
Willi Argo, że zatem to awizo jest skierowane do nich.
107
-
W tym momencie rodzice są zajęci przeprowadzką i nie mogą
przybyć tu osobiście...
-
Nestor powiedział, że pani zrozumie...
Panna Calypso zrobiła nieokreślony gest ręką: - No tak, na pewno! To
typowe dla właścicieli Willi Argo wyręczać się kimś w załatwianiu
własnych spraw.
-
To mogłaby nam pani otworzyć?
-
Nie, moje dzieci... jest sobota! A w soboty popołudniu Urząd jest
nieczynny.
-
Trzy książki - powiedział wtedy Jason. I stanął przed panną
Calypso na znak wyzwania.
-
Coś powiedział?
-
Powiedziałem trzy książki. Jeśli pani nam otworzy Urząd
Pocztowy i przekaże przesyłkę, my wypożyczymy trzy książki. Według
pani wyboru. I obiecamy, że je przeczytamy w ciągu tygodnia.
Nad drzwiami zadźwięczał dzwonek. Jakiś turysta wsunął głowę, ale jak
tylko się zorientował, że to biblioteka, przeprosił i wycofał się. Sądził,
że to stylowa restauracyjka.
W „Wyspie Calypso" zapadła cisza. Na zamyślonej twarzy właścicielki
pojawił się uśmiech.
-
Hm, trzy książki w ciągu tygodnia, powiadasz? I będę mogła was
potem przepytać, żeby sprawdzić, czyście je naprawdę przeczytali?
-
Jasne - zagrał pokerowo Jason.
^ 108 ^t
W Kilmore Cove ^
-
Stoi! - zamknęła sprawę panna Calypso, podając im dłoń na
potwierdzenie umowy. - Trzy książki za paczkę.
-
Hej, a pani skąd wie, że to paczka? - zapytała Julia, zanim ją brat
zdążył szturchnąć.
Panna Calypso weszła za kontuar, by zabrać pęk kluczy, zamknęła za
sobą drzwi biblioteki i przeszła przez placyk.
Urząd pocztowy był naprzeciwko.
Kwadrans później dzieci znalazły się na brzegu morza. Oddaliły się od
tłumu turystów, prowadząc rowery aż na opustoszałe molo. Skały
wznosiły się po ich lewej stronie, a po prawej - port pełen łodzi o
płaskim dnie.
Dzieci ściskały w rękach paczkę o wymiarach pudeł-ka na buty,
oklejoną mnóstwem brązowej taśmy klejącej i... trzy książki w
wyblakłych i smutnych okładkach.
-
Ty i te twoje błyskotliwe pomysły... - burczała Julia. - Sam
będziesz czytać tę cegłę!
Panna Calypso wypożyczyła jej „Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte,
Rickowi wyznaczyła „Tajemniczą Wyspę" Juliusza Verne'a, a Jason
miał tydzień na zapoznanie się z grubaśnym tomiskiem zatytułowanym
„Ramzes" Christiana Jacąa.
Brat ją zignorował, oddając się zrywaniu taśmy kle-
jącej z paczki. Rick przykucnął obok i pomagał mu, pilnując, by z
nadmiernej gorliwości cała zawartość paczki nie trafiła do wody.
W ciągu kilku sekund zerwali taśmę ze zniszczonego pudełka po
miętowych czekoladkach.
-
Miejmy nadzieję, że chociaż te będą jadalne... - zakpiła Julia.
Otworzyli pudełko.
-
Spójrzcie! - wykrzyknął Jason promieniejąc.
W środku, owinięte w pogniecione gazety, znajdowały się cztery klucze.
Były to klucze stare, częściowo pokryte rudą rdzą. Każdy z nich miał
inną główkę, inaczej wykończoną. Rick wziął jeden z nich, uniósł pod
światło, by lepiej się mu przyjrzeć.
-
Chyba... chyba jest tu wyrzeźbione jakieś zwierzę... - wyszeptał.
Julia przykucnęła obok i potwierdziła: - Tak, to może być krokodyl.
Albo aligator?
Wyglądało na aligatora z rozwartą paszczą.
Jason wybrał inny klucz.
-
Na tym chyba widać jeżozwierza, chyba...
Pokazał go przyjaciołom, a oni się z nim zgodzili.
Julia wybrała klucz z główką w kształcie żaby
i od razu ścięła się z bratem, którego uderzyło niezwykłe podobieństwo
między żabą a siostrą.
^ 110 «¿t
^ W Kilmore Cove
- Lepsza żaba niż szczur z igłami! - odparowała rozzłoszczona.
Ostatni klucz miał profil ptaka łatwego do rozpoznania - był to dzięcioł.
^ 111 .efr
-
Aligator, żaba, jeżozwierz i dzięcioł... - mruczał Rick oglądając
cztery klucze. - Jaki związek jest między tymi zwierzętami?
1 ^
-
Jedno jest mięsożerne, jedno płazem, jedno nie wiem jakie, a
ostatnie fruwa... - powiedziała Julia.
-
Związek jest prosty - powiedział Jason. - W Willi Argo są drzwi z
czterema zamkami. I tu mamy cztery klucze. Proste...
-
Nic więcej nie było w pudełku?
-
Nie. Jason zgniótł gwałtownie pudełko po czekoladkach, żeby
pokazać, że jest puste.
Wypadły pogniecione gazety i... zwój pergaminu, który Rick złapał w
locie.
-
Ale trafiliśmy! Możemy grać w totka! - powiedział. Pergamin był
zapisany tymi samymi znakami, co przesłanie znalezione wśród skał.
-
Wierzycie mi teraz? - spytał cicho Jason, wpatrując się w znaki
odciśnięte na pergaminie, już niemal znajome. - Dawny właściciel Willi
Argo znał tajemnicę. A my ją ujawnimy.
Nad morzem niebo zadrżało. Wyglądało na to, że burza zamierza
powrócić.
112 ^
Zaczęli pedałować najszybciej, jak tylko mogli. Przy pierwszym
zakręcie Rick z Julią zostawili Jasona za sobą jakieś sto metrów. Julia na
nowym rowerze Ricka pokonywała wzniesienie prawie bez trudu. Rick
wdrożony do wysiłku dobrze sobie radził na tym starym, podczas gdy
Jason, wyczerpany ciężarem starego grata, zmuszony był zsiąść.
-
Jedźcie przodem! - krzyknął.
Prowadził rower.
a
-
Śmiało, ciamajdo - krzyknęła do niego Julia. U jej boku Rick
pedałował na stojąco. - To aż tak męczące?
-
spytała go dziewczynka.
Rick miał policzki zaczerwienione z wysiłku, ale odpowiedział, dysząc:
- Nie... nie tak bardzo...
-
Mój brat dzisiaj zafunduje sobie kolejną kąpiel w deszczu!
-
Jedź... jedź do domu... - powiedział do Julii Rick
-
a ja na niego poczekam.
Julia się zgodziła. Zabrała cztery klucze i pergamin, i wyrwała do
przodu. W ciągu kilku minut znikła chłopcom z oczu.
Zaledwie znikła, Rick runął na ziemię wykończony: pedałować na tym
rowerze, to było gorzej niż prowadzić za sobą słonia. Poczekał, aż Jason
do niego dojdzie, potem wędrowali razem.
-
Można pęknąć... - wysapał Jason.
/ "
-Błyskawice ^--
Prowadząc rower, Rick poczuł się zraniony w swej dumie cyklisty.
-
Mój ojciec kiedyś... - zaczął mówić, ale Jason dał mu znak, by
milczał.
-
Nic nie mów. Mógłbyś jeszcze umrzeć z wysiłku. Rick pomyślał,
że istotnie niedawno byli tego bliscy
obaj: on został niemal potrącony przez tajemniczą pachnącą damę, a
Jason zleciał ze skały.
Szli dalej w milczeniu prowadząc rowery i wsłuchując się tylko w
rytmicznie obracające się szprychy.
-
Już chyba najgorsze za nami... - powiedział Jason po chwili.
I oczywiście, jak tylko to powiedział, zaczęło padać.
-
Wszystkie soboty w Kornwalii tak wyglądają? Chłopiec o rudych
włosach nie odpowiedział.
Po kilku krokach jednak parsknął śmiechem.
-
Z czego tu się śmiać? - spytał Jason rudzielca. Ale i on miał chęć
się pośmiać.
Rick pokręcił głową i znowu się roześmiał. Podśmiewali się tak aż do
Willi Argo, gdzie przed wejściem do domu czekał na nich Nestor. Z
wnętrza dochodził odgłos trzaskającego ognia. Słońce zaszło wśród
chmur i deszczu. Chłopcy przebrali się po raz trzeci tego dnia. Rickowi
dostała się koszula i para dżinsów pana Covenant, nazbyt
ogromniastych.
^ 115
Nestor poszedł do kuchni, gdzie przygotowywał zupę jarzynową z
grzankami. Pachniało cudownie.
Deszcz bębnił o szyby. Ogień na kominku rozgrzewał nie tylko
pomieszczenie, rozgrzewał też duszę: wibrował żywymi kolorami, a
rytmiczne trzaski drewnianych szczap były jak kojące tykanie zegara.
Nestor pogwizdywał, mieszając zupę warząchwią. Trójka dzieci,
wysuszona i przebrana, usadowiła się
wokół kuchennego stołu i w milczeniu obserwowała
>
ogrodnika.
-
Telefon - powiedział Nestor.
Zaledwie to skończył mówić, w Willi Argo rozdzwonił się telefon.
Rodzice bliźniąt chcieli się upewnić, że wszystko w porządku.
-
Tak, tak... wszystko dobrze... - skłamał Jason.
-
Nie, dlaczego?
Jego matka poprosiła do telefonu Nestora.
-
Trzy aniołeczki - skłamał również stary ogrodnik.
-
Nawet nie zauważyłem ich obecności. Jasne. Tak. Tak, tak. Nigdy
nie wyszli poza ogród. Coś takiego, nie! Żadnego problemu. Zupę
jarzynową. Dobrze. Dobrze, powiem im. - I odłożył słuchawkę.
-
Należałoby, żebyś i ty zadzwonił do domu, Rick...
-
powiedział, wracając do garnków. - Uprzedzić swoich, że
zostaniesz tu na kolację. I jak sądzę, także
Błyskawice ^
na noc, w tej sytuacji. W taką burzę nie będziesz znowu zjeżdżał na dół.
-
Naprawdę? Byłoby super! - wykrzyknął Rick.
Co za dzień! Nie tylko całe popołudnie w Willi Argo; jeszcze i noc!
Jason zaprowadził go do telefonu.
Uderzył piorun. Światło zamigotało i na chwilę zgasło. Nestor spojrzał z
roztargnieniem na gasnące i znowu zapalające się żarówki.
-
Nie lubię jarzyn... - powiedziała Julia. Wytrwale siedząc na
honorowym miejscu przy stole
nie przestawała wyciągać szyi i zaglądać do garnka.
-
Wiem. Powiedziała mi to twoja mama.
-
A co jej pan na to odpowiedział?
-
Ze nie będziesz dziś jadła - uśmiechnął się Nestor. Spojrzał po raz
ostatni na zupę w garnku, wstawił
do piecyka grzanki, zdjął fartuch i skierował się do wyjścia.
-
Dokąd pan idzie? - spytała podejrzliwie Julia. Nestor ujął gałkę od
drzwi i przekręcił ją z wytwornym klik.
-
Do swego domu, przygotować coś dla siebie. Tu jest zupa, a w
piecu - grzanki. Będą ciepłe przez godzinę. Zjecie, kiedy zechcecie.
Talerze są w szafce pod ścianą. Szklanki nad zlewem. Nakrycia -
poszukaj-
^ 117 ^t
cie w szufladach. Możecie jeść tutaj lub w jadalni. Kiedy skończycie,
zbierzcie wszystko i wrzućcie do zmywarki. Albo zostawcie tu, ale
będziecie musieli to zrobić jutro. Instrukcja obsługi leży na stoliku. Płyn
do zmywania pod stolikiem.
-
Ale... pan nie może...
-
Czego nie mogę? - z półotwartych drzwi wpadł deszcz i
przenikliwy wiatr.
-
Nie może pan nas tak zostawić. My jesteśmy tylko... jesteśmy
tylko dziećmi!
Nestor zamknął drzwi, nie wychodząc.
-
Posłuchaj, Julio. Jesteście tylko dziećmi, to prawda. Ale ja nie
jestem niańką; jestem tylko starym i nieznośnym we współżyciu
ogrodnikiem. Przygotowałem wam coś do jedzenia, bo obiecałem to
waszym rodzicom. I dlatego po raz pierwszy jesteśmy razem. Jak ci
pasuje, to dobrze. Jak ci nie pasuje... - Otworzył ponownie drzwi,
wpuszczając podmuch wilgotnego powietrza. - Jestem sto metrów od
was. Jeżeli będę potrzebny, zawołaj mnie.
I wyszedł w burzę.
^ 118 ^t
^^^ulia wzniosła oczy ku niebu. - To ci dopiero!
- wykrzyknęła, kiedy została sama w kuchni. By-m ło dokładnie tak, jak
to sobie wyobraziła - ten człowiek był nieokrzesanym dzikusem. Jasne,
że żył samotnie! Kto by z nim wytrzymał?
Wstała z krzesła i podeszła do kuchni. Podniosła pokrywkę garnka i
wbrew sobie musiała przyznać, że zapach zupy był zachęcający.
Zaburczało jej w żołądku, jakby sam żołądek domagał się jedzenia.
Była dopiero siódma wieczorem, ale po poszukiwaniach w domu, po
kąpieli w morzu i tym wszystkim, co nastąpiło potem, po wyprawie
rowerowej na dół do wioski, myśl o chrupiącej grzance umaczanej w
zupie była wprost cudowna.
-
To ci dopiero! - ponownie wykrzyknęła Julia kręcąc głową
bardziej z przyzwyczajenia, niż z konieczności zaprotestowania
przeciwko czemuś czy komuś.
-
Co ci dopiero? - spytał ją Jason, wracając do kuchni.
Trzymał w ręku potężny Słownik języków zapomnianych i pergamin,
który znaleźli przy czterech kluczach.
Położył to na kuchennym stole i powiedział: - Ojej! Co za cudne
zapaszki!
Czemu nie mielibyśmy od razu spałaszować tego wszystkiego?
Do kuchni wszedł też Rick, przekazując im wiado-
^ 120 ^Jt:
■y,. Niezrozumiałe przesłanie ^
mość, że uzyskał zgodę na nocowanie w Willi Argo. Uradowana Julia
rozpromieniła się.
Jason podsunął Rickowi szybko słownik.
-
Odczytajmy najpierw tekst, a potem zjemy - powiedział.
Nestor ze swego domku przyglądał się, jak pali się światło w kuchni, a
w głowie kłębiło mu się od natłoku sprzecznych myśli.
Słyszał śmiech dzieci, słyszał ich nieustanną gadaninę i głośne
nawoływania.
Potem słyszał odgłos talerzy i sztućców. W starym dworze zapalały się i
gasły kolejno liczne światła.
Ogrodnik się uśmiechnął: wydawało się, że Willa Argo odżyła.
-
Jak za dawnych lat... - szepnął.
W miarę jak coraz dłużej przebywał sam ze sobą, nabrał zwyczaju cicho
mówić do siebie.
W gruncie rzeczy Nestor miał nadzieję, że dzięki tym dzieciakom będzie
nawet lepiej niż za dawnych lat. Wróciła mu na myśl wizyta Obliwii
Newton wczesnym popołudniem i naszła go gwałtowna chęć, by coś
rozbić.
-
Nigdy nie dostaniesz tego domu, Obliwio... - wysyczał przez zęby.
Ta młoda i bogata kobieta interesu zarządzała wiel-
121 ^t
ką firmą handlu nieruchomościami. Nestor nie wiedział dokładnie, na
czym jej działalność polegała, wiedział tylko, że skupowała i
sprzedawała domy. Określenie fachowe brzmiało „pośredniczka w
handlu nieruchomościami". Była osobą niezwykle obrotną. Potrafiła
więcej zarobić przy sprzedaży domu, niż architekt czy budowniczy przy
jego budowie.
„Paradoksy współczesnego świata" - pomyślał.
Obliwia Newton kierowała się w życiu jedną tylko regułą - pieniędzmi.
Nestor - nie.
f
I ta różnica była tym, co najbardziej Obliwię bulwersowało - usiłowała
obsypać Nestora pieniędzmi, proponowała mu luksusowe rezydencje w
jakimkolwiek miejscu na ziemi. Była gotowa dać mu wszystko,
cokolwiek by zechciał, żeby tylko zostać właścicielką Willi Argo.
-
Żądaj, czego chcesz - zaproponowała mu jeszcze dziś - a dam ci to.
-
Dobrze, chcę, żebyś znikła - odpowiedział jej Nestor, odsyłając ją
do wszystkich diabłów.
Deszcz wieczorem rozpadał się jeszcze mocniej.
Nestor przeszedł obok zimnych dań swej kolacji, zdjął z wieszaka
czarną pelerynę i włożył ją na siebie.
-
Jestem pewien, że te dzieciaki zrozumieją, dlaczego ten dwór jest
tak cenny... - szepnął, kierując się ku wyjściu ze swego domku.
122
w
łl—j^^" --------
-Jtj. Niezrozumiałe przesłanie ^-
Pod coraz intensywniejszymi atakami burzy Willa Argo zaczęła wprost
drżeć i skrzypieć. W kuchni zupę wyjedzono do dna. Trójka dzieci,
siedząc ciasno koło siebie, czytała na głos tekst ostatniego tłumaczenia
pergaminu. Jeśli pierwsze przesłanie znalezione wcześniej było
tajemnicze, to następne raczej niezrozumiałe:
Jeśli z czterech jedne otworzysz przypadkiem
Z czterech trzecie wskażą motto
Z czterech dwoje zaprowadzi na śmierć
A jeden z czterech - poprowadzi na dół
Jason wysunął parę nieśmiałych hipotez, włączając w to tekst z
pierwszego pergaminu, ale dla każdej z jego interpretacji Rick
znajdował co najmniej dwa rozsądne kontrargumenty, które
dyskredytowały jego domysły.
- Faktem jest - zauważył markotnie Rick - że nie jest wcale powiedziane,
że pierwszy zapis jest rzeczywiście pierwszy. Znaczy, że było bardziej
prawdopodobne znalezienie tego drugiego najpierw, przed tym ukrytym
wśród skał. Nawet jeśli słuszny jest nasz domysł, że chodzi o coś w
rodzaju poszukiwania skarbu, nie wiadomo wcale, czy naszą grę
podjęliśmy od początku.
^ 123
-
W każdym razie teraz mamy w ręku cztery klucze - powiedziała
Julia, podsumowując. - A tu jest napisane, że jeśli z czterech jedne
otworzysz przypadkiem itd., itd... Według mnie jedne odnosi się do tych
drzwi.
-
Ale może się też odnosić do kluczy, że „jednym z czterech" kluczy
otworzysz. A przypadek oznacza też zrządzenie losu.
-
Albo przeznaczenie... - dodał Jason. - Zrządzenie losu może
oznaczać też przeznaczenie, że to właśnie my mamy otworzyć te drzwi.
,
Jason nie wierzył, że zawisnął na tej szczelinie miedzy skalami w
wyniku jakiegoś przypadku, ani że tak chciał los.
To było przeznaczenie, które miało się dopiero spełnić.
Jason, wyprzedzając przyjaciół, udał się do kamiennego pokoju bez
zapalania po drodze światła. Przeszedł przez dwa salony, które w
ciemności wydawały się ponure; różne przedmioty wyglądały tu jak
uśpione postacie. Ulewa i wiatr narastały tak bardzo, że chwilami
wydawało się, że dwór ześlizgnie się i runie w urwisko. Wieżyczka u
szczytu schodów drżała pod naporem burzy, a na schodach przeciąg był
znacznie silniejszy niż zazwyczaj.
Jason zabrał ze sobą cztery klucze. Czuł ich ciężar w kieszeniach spodni.
^ 124
śj
JMBMMMI
^ Niezrozumiałe przesłanie ^----
Poszukał ich odruchowo i ścisnął w palcach. Dotarł do kamiennego
pokoju i po omacku poszukał kontaktu.
Było ciemno jak w grobie.
Jasny błysk pioruna rozdarł nagle noc. Jason spojrzał przez okno.
I ujrzał na wprost siebie twarz kogoś, kto go obserwował.
Zaczął krzyczeć.
/ '
^ 125 ot
a jego krzyk Julia z Rickiem przybiegli do kamiennego pokoju,
włączając światło. Ujrzeli Jasona leżącego na ziemi, skulonego w
kłębek, jakby został uderzony. Klucze wypadły mu z kieszeni.
-
Jest tutaj! Jest tutaj! - krzyczał.
Jednocześnie wskazywał na okno, rozszlochany.
-
Kto? Kto tu jest? Gdzie? - spytała Julia, próbując go uspokoić.
Ale i ona była pobudliwa, i ona łatwo wpadała w przerażenie.
-
Co zobaczyłeś? - spytał Rick.
Światło nad ich głowami osłabło.
-
Piorun... piorun... - jąkał Jason. Skulony na podłodze wyglądał na
jeszcze młodszego niż na te swoje jedenaście lat. - To był... to był
mężczyzna w oknie! Widziałem go! Miał... płaszcz... długi czarny
płaszcz... i... zaglądał tu do środka!
W oczach Jasona czaił się tak wielki strach, że Julia musiała mu
uwierzyć.
-
Mężczyzna?
-
Tak - szepnął. - Mężczyzna.
-
Czy drzwi są zamknięte? - spytał Rick z godnym pozazdroszczenia
zmysłem praktycznym.
Julia sprawdziła wejścia na parterze, zapalając wszystkie światła, jakie
napotkała po drodze.
--^ 128 ^ć---
9
^ Przeznaczenie ^
Na szczęście wszystkie drzwi były od wewnątrz zamknięte.
Wróciła do kamiennego pokoju. Jason się trochę uspokoił.
-
To był duch starego właściciela... - powiedział. - Uwierz mi, Rick.
Był okropny, z blizną przez całą twarz...
-
Wszystko pozamykane - powiedziała Julia. - Nikt nie mógł wejść.
A jeśli jest ktoś na zewnątrz, to trzeba by to sprawdzić z Nestorem.
Usiadła na podłodze, przyciągając klucze do siebie. Aligator, żaba,
jeżozwierz i dzięcioł.
-
A na górze? - spytał Jason słabiutkim głosem.
-
Co na górze?
Światło w domu osłabło jeszcze bardziej. Rozległ się grzmot, błysnęło i
po chwili światło zgasło całkiem.
-
No nie... - wyszeptała Julia.
-
Zaraz wróci - pocieszył ich Rick.
-
Słyszycie go? Słyszycie go? - zaczął znowu Jason.
Julię przeszedł lodowaty dreszcz od nagłego przeciągu i rękami w
ciemności poszukała ramion brata i Ric-ka.
-
Czy sły... szymy co...? - wyjąkała.
Nie odpowiedział.
Ale teraz i ona usłyszała.
To był wiatr.
129 ^t
To był deszcz.
To była nocna burza.
To było okno w wieżyczce, które uderzało rytmicznie o framugę.
Jak kroki.
Julia zagryzła wargi. Nie chciała płakać. Ale tak bardzo się bała, ale to
tak bardzo, że marzyła, by mama i tata byli obok.
f
Twarz Ricka nagle zalśniła w ciemności.
-
Zapałka - powiedział chłopiec z Kilmore Cove. - Mój ojciec
mawiał, że zawsze jest dobrze mieć jedną przy sobie. Uwolnił się
łagodnie z uścisku Julii i powiedział: - Idę zamknąć okno na górze.
-
NIE! - krzyknęła Julia.
-
Dlaczego nie?
-
Zostań... zostań tu - poprosiła. - Zostańmy tu, dopóki nie wróci
światło...
-
Czy nie wiecie, czy tu gdzieś nie ma świec? Albo latarki
elektrycznej? - spytał Rick.
Zapałka zgasła.
-
Co się stało? - przeraził się Jason.
-
Parzyła mi palce - wyjaśnił Rick.
Potem zapalił drugą.
-
Wydaje mi się, że w kuchni są świece. Widziałam je na belce -
mruknęła Julia.
fc* 130 ^t
-Przeznaczenie ^-
-
Dobrze, to idę...
-
NIE! - krzyknęła znowu, chwytając go za ramię.
Zdecydowali, że pójdą po świece wszyscy razem. Rick szedł pierwszy,
zapalając zapałki, które im oświetlały drogę tak, że mogli przejść przez
pokoje.
Kiedy dotarli do kuchni, światło się pojawiło.
Willa Argo znowu była cała oświetlona, ale było to światło chwiejne,
które w każdej chwili mogło znowu zgasnąć. Zaopatrzyli się w trzy
świece, weszli po schodach do wieżyczki i po raz trzeci tego dnia
zamknęli wypaczone okno.
Schodząc na dół, Rick zauważył mimochodem - Wiecie, ile wieżyczka
ma okien?
-
Nie, ile?
-
Jedno z każdej strony. Cztery.
-Jeśli 'z czterech jedno otworzysz przypadkiem... to mogłoby się też
odnosić do okien.
Jason się chwilkę zastanowił: - Nie, nie sądzę. Cztery odnosi się do
kluczy, podczas gdy jedno... jedno to...
-
To przypadek, los - dokończyła za niego niezbyt logicznie Julia.
Zostawili zapalone światło tylko w kamiennym pokoju i tam się
schronili. Jason nie przestawał wyglądać przez okno.
^ 131 **
Uspokojeni wzajemną bliskością, zaczęli badać uważnie cztery zamki w
drzwiach.
To były cztery okrągłe otwory, wszystkie identyczne, rozłożone tak:
Nie było w nich nic, co mogłoby wskazać kolejność użycia posiadanych
przez dzieci kluczy.
-
Ja proponuję spróbować na chybił trafił... - powiedziała Julia po
chwili zastanowienia.
Rick pokręcił głową: - Nie można działać przypadkowo. Musi być jakiś
porządek. Schemat. Krokodyl, jeżozwierz, żaba i dzięcioł... jaki związek
jest między tymi zwierzętami?
-
Żaden, przesłanie mówi przypadkiem - przypomniał im Jason.
-
Wiem, co mówi przesłanie - odezwał się zniecierpliwiony Rick -
ale chociaż my powinniśmy mieć jakiś plan!
-
Wypróbujmy klucze. Jeśli się obracają, znaczy pasują. Co na to
powiecie? To może być nasz schemat.
^ 132
^ Przeznaczenie ^
-
A jeśli przy tym uszkodzimy jakiś mechanizm?
-
zakwestionował Rick - Może jest jakaś jedyna możliwość dotarcia
do... skarbu.
-
Spróbujmy z krokodylem zamek od góry - powiedział Jason.
-
Czemu?
-
A - aligator. Na pierwszą literę alfabetu, więc pierwszy.
-
A „dz" od dzięcioła, to gdzie go wetkniemy? W lewy czy w prawy
zamek? - spytał Rick.
Jason nie wiedział, co odpowiedzieć.
-
I nie wiadomo, czy nadaliśmy im prawidłowe nazwy... z pyska
wygląda bardziej na aligatora niż na krokodyla.
-
Nie wiedziałam, że jesteś takim znawcą zwierząt
-
odezwała się z podziwem Julia.
-
No dobrze, a pozostałe? Ten dzięcioł, to jaki dzięcioł?
-
Dzięcioł pospolity - odparł Rick. - Dzięcioł i koniec.
Jason podał mu klucz z jeżozwierzem.
-
To jest raczej jeżozwierz afrykański niż urson, je-żozwierz
amerykański. Bo urson jest duży... Tak, to jeżozwierz, na pewno.
Pozostał jeszcze tylko klucz z żabą. To nie była ropucha ani tym
bardziej rzekotka. Żaba, jak żaba.
-
Więc tak... jeśli jeżozwierz zjada żaby - zaryzykowała Julia.
-
Żaba nie zje dzięcioła.
-
Tymczasem aligator zje ich wszystkich, nawet jeśli z
jeżozwierzem będzie miał kłopoty!
Widząc, że badając łańcuch żywieniowy zwierząt do niczego nie dojdą,
wzięli pod uwagę strefy geograficzne, w których te zwierzęta żyją,
przyjmując zamek górny za Północ, a dolny za Południe.
-
Jeżozwierz występuje głównie w Afryce: To byłby zamek dolny...
-
Ale żaby żyją wszędzie - zaprotestowała Julia.
Przeszli więc do wymiarów, potem do ubarwienia
zwierząt. Ale im bardziej się wysilali, tym bardziej nie udawało się im
znaleźć żadnego logicznego związku między czterema kluczami.
W końcu Julia się zniecierpliwiła tymi bezużytecznymi rozważaniami
przy stoliku. Chwyciła klucz z aligatorem i wsunęła go szybko w górny
zamek.
Po czym go przekręciła i... klik.
-
Obrócił się! - wykrzyknęła.
Jason i Rick podbiegli do niej z pozostałymi kluczami.
-
Jakżeś to zrobiła? - spytał Jason.
-
Wzięłam, wsunęłam, przekręciłam. Daj mi tamte.
-134 «A-
,T
^ Przeznaczenie ^
-
Który chcesz?
-
Żabę - powiedziała.
Wzięła klucz, wsunęła w lewy zamek i przekręciła. Klik.
-
Jeżozwierza! - rzuciła. Klik.
-
I na koniec dzięcioła!
Wzięła ostatni klucz i wsunęła go w zamek na dole. I tym razem klucz
wszedł i dał się z łatwością przekręcić. Klik.
-
Gotowe - powiedziała dziewczynka, patrząc na drzwi.
-
Co gotowe? - spytał Jason.
-
Otworzyłam wszystkie cztery zamki.
Rick oparł dłoń na drzwiach i lekko je popchnął.
-
Wydaje mi się, że drzwi są mocniej zamknięte niż przedtem.
Julię ogarnęła fala zwątpienia. Zrobiła jeszcze jedną próbę, przekręciła
raz i drugi klucz z dzięciołem. Klik, klik.
-
Kręcą się na luzie - zauważyła. Próbowała wszystkich kluczy po
cztery razy. Potem jeszcze po dwa.
Drzwi pozostały zamknięte.
Rick się roześmiał: - Widzicie? Potrzebna jest zasada, żeby je otworzyć.
-
Otwórzcie się! Otwórzcie się! - wykrzyknął Jason waląc pięściami
w drewno. Jego uderzenia zabrzmiały głucho.
-
Słyszeliście? - wyszeptał oparty o drzwi. - Tam jest pusto, za
nimi...
Gdy Jason i Julia wkładali klucze w kolejne zamki obracając je bez
skutku, Rick wziął tłumaczenie pergaminu i zaczął je studiować linijka
po linijce.
Z czterech trzecie wskażą motto... Jakie motto? Z czterech dwoje
zaprowadzi na śmierć... które z tych zwierząt pójdą na śmierć? A jeden z
czterech - poprowadzi na dół... I które poprowadzi w dół?
Gdy Rick tak się mozolił nad tekstem, Jason spróbował użyć jednego
tylko klucza do wszystkich czterech zamków; wsuwał je, obracał,
wyciągał i wsuwał w kolejny zamek.
Najpierw próbował w kierunku zgodnym z obrotem wskazówek zegara,
potem na odwrót, najpierw górne i dolne, potem prawy i lewy...
Ale mimo tysiąca prób, drzwi pozostały szczelnie zamknięte.
Kiedy się znużyli, usiedli obok Ricka. Wypróbowali już wszystkie
możliwości.
** 136
/'
--Przeznaczenie ^--
I
Teraz Julia byia przekonana, że te cztery klucze w rzeczywistości wcale
nie są od tych drzwi.
-
Może tu potrzebna jakaś magiczna formuła? Jak na przykład
Sezamie otwórz się?
-
Albo Powiedz przyjacielu i wejdź - dodał Jason, mając na myśli
„Władcę pierścieni".
-
Co powiedziałeś? - podskoczył Rick.
-
Powiedz przyjacielu i wejdź\ - powtórzył Jason. - Zdanie elfickie,
jakie wyczytał Gandalf na Bramach Morii...
-
Nie, nie ty. Julka... powiedziałaś formuła magiczna ?
-
Powiedziałam Sezamie otwórz się\
-
Otwórz się Sezamie... - Rick odczytał znowu pierwszy wiersz
przekładu na głos, po czym wykrzyknął: - Czy to możliwe?
-
Czy możliwe, co?
Rick poruszony jak nigdy, ułożył klucze jeden obok drugiego: P - od
dzięcioła*, A - aligator... R - od żaby i... i...
-
I od jeżozwierza - dodała Julia. Potem spojrzała
na brata. -A co z tego wynika? -
* Polskiemu czytelnikowi należy się tu przypomnienie, że tajemniczy
tekst Ulyssesa Moore'a przełoży! Pierdomenico Baccalario, wioski
korespondent „Parostatku", stąd po włosku dzięcioł to „P" -picchio, z
kolei żaba to „R"- rana, a jeżozwierz to „I" - istrice.
^ 137
-
E.. A... R... I - wyszeptał chłopiec.
-
Nie! Nie „pari"!
Rick skoczył na równe nogi, chwycił klucz z aligatorem i wsunął go w
górny zamek. Klik.
-
Jasne... chodzą jak wskazówki zegara... - zamruczał. Potem włożył
po prawej stronie dzięcioła, a po lewej
jeżozwierza. Klik, klik.
-
Nie „pari", Jason! W przesłaniu jest napisane: z czterech...
przypadkiem... APRI!*
Wsunął klucz z żabą w zamek na dole, potem sprawdził rezultat, który -
jak sądził - powinien osiągnąć.
A
I
P
Przekręcił klucz. Posłyszeli kolejny klik. I drzwi puściły...
Po włosku tajemnicze słowo apri znaczy: otwórz.
138 ^t
«A
ick cofnął się kilka kroków, potem padł
- Udało ci się! - Udało! Otworzyłeś je! - wykrzykiwało rodzeństwo.
Z sercem w gardle podeszli bliżej. Drzwi były masywne i ciężkie,
osadzone w przymocowanej śrubami ościeżnicy.
Za drzwiami widać było pomieszczenie słabo podświetlone światłami
Willi Argo.
-
Co robimy? - spytała przejęta Julia.
Jason przełknął ślinę. Burza huczała za oknami. - Idziemy... -
powiedział.
Rick, ciągle jeszcze leżąc na podłodze, spoglądał na uchylone drzwi, nie
wierząc wprost, że naprawdę dał radę je otworzyć. Na widok Jasona
robiącego krok w kierunku pomieszczenia w głębi, zerwał się i
zatrzymał go.
-
Nie możemy tak pójść - zaprotestował. - Najpierw pomyślmy o
tym, co powinniśmy ze sobą zabrać. Świece. Dwa pergaminy. Słownik.
-
Wybacz, ale do czego ci tam słownik? - sprzeciwiła się Julia.
Rick wziął Słownik języków zapomnianych.
-
Możemy znaleźć jeszcze inne przesłania do tłumaczenia.
Jason zabrał pudełko z glinianymi kuleczkami i dziennik egipski, w
którym znaleźli awizo.
na podłogę wyczerpany emocjami.
^ 140 ^t
r.
^ Gdzie wszystko się... ^
Rick sprawdził, że jego zapalniczka działa, pobiegł do kuchni po nóż i w
końcu powiedział:
-
Brakuje nam tylko liny. Nie wiecie, gdzie moglibyśmy jakąś
znaleźć?
-
Oj, bez przesady! - wybuchła Julia. - Nie wybieramy się do
Amazonii. Rzucimy tylko okiem, chodź!
I przekroczyła próg.
Jason ruszył za nią.
Ciemność pomieszczenia stopniowo pochłonęła rodzeństwo.
-
Rick! Przynieś zapalniczkę! - wykrzyknęła Julia. - Nic nie widać!
-
Idę! .Uważajcie! Tam może być jakaś studnia albo coś w tym
rodzaju.
Na wieść o takiej możliwości bliźnięta zamarły.
-
R... Riiick... - wyjąkał Jason - mógłbbbyś mi podać tę
zzzapalniczkę...?
Rick zrezygnował ostatecznie z poszukiwania liny. Zabrał cztery klucze
i zapalił świecę.
Znajdowali się w owalnym pomieszczeniu, raczej małym, zbudowanym
całkowicie z kamienia. Miało ono cztery wyjścia, wliczając drzwi, przez
które właśnie weszli. Posadzka była z kwadratowych głazów ściśle
zestawionych. Wyglądało to na wnętrze średniowiecznej baszty.
^ 141 ^t
Rick płomykiem swej świecy zapalił świece Julii i Jasona. Potem,
korzystając również ze światła elektrycznego wpadającego tu z
kamiennego pokoju, zaczęli badać wnętrze.
-
Cztery wyjścia... - zauważył Rick - jak podaje przesłanie.
-
Trzecie wskazuje motto...
-
Jedno prowadzi w dół...
-
A dwa prowadzą na śmierć...
Wyjścia były zwykłymi ciemnymi otworami uformowanymi z
masywnych głazów w kształcie odwróconej litery „U".
-
Aj! - wrzasnął Jason, którego poparzył gorący wosk ze świecy.
Na zworniku każdego wyjścia były wyryte czy wyrzeźbione jakieś
stylizowane figury.
-
No, nie... - zadrżała na ich widok Julia. - Znowu jakieś zwierzęta!
U góry, nad wyjściem, na wprost nich, przedstawiono stado byków w
biegu.
-
To są bizony czy byki, nie wiem... całkiem jak te malowane przez
jaskiniowców - powiedziała.
-
A ja tu mam ryby... ławicę rybek - powiedział Jason.
-
Motyle... powiedział Rick. - Nie, ćmy.
-Gdzie wszystko się... ^--
-
Ćmy?
-
Te motyle, które się budzą o zmierzchu. Jak wy na nie mówicie?
Takie czarne, włochate...
Julia skrzywiła się z niesmakiem i obróciła się, by zobaczyć, co jest nad
ostatnim wyjściem, tym, przez które weszli.
-
To są drzwi z ptakami... - powiedziała podnosząc i opuszczając
świecę.
-
Jakimi ptakami?
Rick podszedł do niej i razem przyglądali się wyrzeźbionemu
zwornikowi.
-
Albatros. Albatros krzykliwy.
Widząc wybałuszone oczy Jasona i Julii, dodał: - Albatrosy to ptaki
marynarzy. Ptaki wędrowne. Nazywa się je krzykliwe, bo kiedy
podejmują lot w niebo, wprost krzyczą.
-
To wesoło...
s
Z zewnątrz doszedł ich huk grzmotu. Światło elektryczne osłabło,
zadrżało i zgasło.
-
Świetnie.
-
Jesteśmy w ciemnościach.
Instynktownie osłonili płomyki swych świec i przycisnęli się do siebie.
Jason pierwszy zobaczył litery.
Światło elektryczne jeszcze się nie pojawiło, a w ka-
^ 143
-y^ Gdzie wszystko się... ^-
-Ćmy?
-
Te motyle, które się budzą o zmierzchu. Jak wy na nie mówicie?
Takie czarne, włochate...
Julia skrzywiła się z niesmakiem i obróciła się, by zobaczyć, co jest nad
ostatnim wyjściem, tym, przez które weszli.
-
To są drzwi z ptakami... - powiedziała podnosząc i opuszczając
świecę.
-
Jakimi ptakami?
Rick podszedł do niej i razem przyglądali się wyrzeźbionemu
zwornikowi.
-
Albatros. Albatros krzykliwy.
Widząc wybałuszone oczy Jasona i Julii, dodał: - Albatrosy to ptaki
marynarzy. Ptaki wędrowne. Nazywa się je krzykliwe, bo kiedy
podejmują lot w niebo, wprost krzyczą.
-
To wesoło...
Z zewnątrz doszedł ich huk grzmotu. Światło elektryczne osłabło,
zadrżało i zgasło.
s
-
Świetnie.
-
Jesteśmy w ciemnościach.
Instynktownie osłonili płomyki swych świec i przycisnęli się do siebie.
Jason pierwszy zobaczył litery.
Światło elektryczne jeszcze się nie pojawiło, a w ka-
^ 143
miennym pomieszczeniu wiał paskudny przeciąg, za-grażając drżącym
płomykom świec i zmuszając dzieci do bardzo wolnego poruszania się.
Kręcąc się między czterema wyjściami, Jason zauważył, że wzdłuż
całego obwodu posadzki biegnie ciąg liter wykutych w kamieniu.
-
Znalazłem motto! - wykrzyknął. - Popatrzcie!
Julia z Rickiem podeszli bliżej. Jason nachylił się
nad posadzką i dłonią gładził wykute litery. Litery w regularnych
odstępach składały się na jedno bardzo długie zdanie.
-
O... M... E... M... O... T... - zaczął czytać Jason, rad, że mu się to
udaje. Na szczęście były to zwykłe litery. - Tu nie potrzebny żaden
słownik... - powiedział.
Ale był w błędzie.
Przeczytał wszystko dokoła i nie zrozumiał z tego nic. Przesłanie biegło
po całym obwodzie bez żadnej przerwy i nie było wiadomo, gdzie się
zaczyna, a gdzie kończy. Był tylko niezrozumiały ciąg liter.
-
To nic nie znaczy! - powiedział rozżalony.
Także Julia spróbowała coś odczytać, ale bez powodzenia. Rick się
uśmiechnął.
-
Motto stanowi kolejną próbę... - powiedział. - Tajemnicze
przesłanie do rozszyfrowania. Tak jak przy czterech kluczach. Tak jak z
tymi niby-hieroglifa-mi.
^ 144
miennym pomieszczeniu wiał paskudny przeciąg, zagrażając drżącym
płomykom świec i zmuszając dzieci do bardzo wolnego poruszania się.
Kręcąc się między czterema wyjściami, Jason zauważył, że wzdłuż
całego obwodu posadzki biegnie ciąg liter wykutych w kamieniu.
-
Znalazłem motto! - wykrzyknął. - Popatrzcie!
Julia z Rickiem podeszli bliżej. Jason nachylił się
*
nad posadzką i dłonią gładził wykute litery. Litery w regularnych
odstępach składały się na jedno bardzo długie zdanie.
-
O... M... E... M... O... T... - zaczął czytać Jason, rad, że mu się to
udaje. Na szczęście były to zwykłe litery. - Tu nie potrzebny żaden
słownik... - powiedział.
Ale był w błędzie.
Przeczytał wszystko dokoła i nie zrozumiał z tego nic. Przesłanie biegło
po całym obwodzie bez żadnej przerwy i nie było wiadomo, gdzie się
zaczyna, a gdzie kończy. Był tylko niezrozumiały ciąg liter.
-
To nic nie znaczy! - powiedział rozżalony.
Także Julia spróbowała coś odczytać, ale bez powodzenia. Rick się
uśmiechnął.
-
Motto stanowi kolejną próbę... - powiedział. - Tajemnicze
przesłanie do rozszyfrowania. Tak jak przy czterech kluczach. Tak jak z
tymi niby-hieroglifa-mi.
144
^ Gdzie wszystko się... ^
-
...ABIUSROMEMOT! - wykrzyknął wściekły Jason, nadal
czytając napis.
Patrząc na brata, nawet Julia się uśmiechnęła.
-
Czy to nie fantastyczne? Stoimy w ciemnościach, podczas burzy,
w tajemniczym pomieszczeniu dworu zbudowanego na szczycie skały i
mamy przed sobą tajemniczy tekst do odcyfrowania! Kto to się obawiał,
że w Kilmore Cove można się nudzić?
Rick siadł w środku kamiennej izby, kapnął troszkę wosku na posadzkę i
umocował świecę. Następnie wziął kartkę, na której znajdowało się
tłumaczenie poprzednich dwóch tekstów, jedyny piszący długopis i
poprosił Jasona, żeby mu podyktował litery wyryte na posadzce.
-
Julka, ty stań tu nieruchomo, w ten sposób Jason będzie wiedział,
gdzie się kończy krąg liter.
-
Ja nie chcę umierać... - powiedziała Julia.
-1 nie umrzesz - odpowiedział Rick. - Drzwi, przez które weszliśmy są
ciągle obok i nadal są otwarte, nie musimy nigdzie dalej iść.
-
Jesteś pewien?
-
Jasne, zawsze możemy zawrócić.
-
M... O... R... S... U... - zaczął dyktować Jason.
Rick kazał Jasonowi powtórzyć wszystkie litery, żeby mieć pewność, że
żadnej nie zgubili.
W końcu tekst brzmiał tak:
^ 145
MORS UIBAABIUSROMEMOTEPSEESPETOME
-
Dobrze... - wyszeptał. - Jest niezrozumiały. -Pokaż. - Jason zasiadł
obok Ricka. Przeczytał
wszystkie litery i zauważył, że w pewnym miejscu były dwie litery „A"
koło siebie.
-
Spróbuj je oddzielić.
Rick posłuchał, zaznaczając kreskę między dwiema „A".
MORSUIBA/ABIUSROMEMOTEPSEESPETOME
Przeczytał: - MORSUIBA... widziałem to gdzieś w słowniku.
Jason zelektryzowany podskoczył: - Naprawdę?
-
Chyba tak. Spróbujmy poszukać.
Rick przyklęknął i przeglądał w słowniku strony z najstarszymi
językami. Rodzeństwo wpatrywało się w niego z biciem serca. Byli pod
wrażeniem tej zamierzchłej przeszłości, która teraz wciągała całą trójkę.
-
Mam! - wykrzyknął Rick wskazując rozdział zatytułowany Język
ludu księżycowego. - Spójrzcie tu! Słowo suiba znaczy „szybko".
Wreszcie udało im się wydobyć jedno słowo z całego ciągu przesłania.
-Gdzie wszystko się... „jć-
-
Spróbujmy przetłumaczyć resztę - zaproponował Rick.
-
Jak? - spytał rozżalony Jason. - To można czytać od przodu i od
tyłu... spójrzcie, od każdej strony jest jednakowy!
Zaczynając od „A" i czytając w prawo, miało się słowo ABIUSROME.
To samo słowo powstawało, gdy się czytało od prawej w lewą stronę.
Ale nie tylko to: jak się doszło już do końca tekstu, wszystko jedno z
prawej czy z lewej strony, można było go czytać dalej, wychodząc z
innego końca, w krąg.
Był to tekst kolisty, który dało się czytać w obie strony, bez początku i
końca. Formuła magiczna.
Tekst, który - przynajmniej jak na razie - nie znaczył zupełnie nic.
Dzieci zagłębiły się w tłumaczenie języka ludu księżycowego, ludu, o
którym nawiasem mówiąc, nigdy w szkole nie słyszały. Na szczęście dla
nich Słownik języków zapomnianych był jakby specjalnie po to
napisany, żeby im teraz dopomóc. Posługując się informacjami
zawartymi w słowniku, udało się im wyodrębnić i oddzielić różne słowa,
które ułożyły się w koliste zdanie.
Uporządkowane i rozdzielone na poszczególne słowa motto brzmiało
tak:
ES PET OMEMOR SUIBA ABIUS ROMEMOTEPSE
^ 147
Na tym etapie Słownik języków zapomnianych dokonał cudu: w ciągu
mniej niż kwadransa wszystkie słowa udało się przełożyć na
odpowiedniki współczesne.
Oto co wyszło:
NOCĄ PORUSZAMY SIĘ SZYBKO, BOJĄC SIĘ PŁONĄCEGO
OGNIA
f
Ukończywszy tłumaczenie, Rick zamknął słownik. Cała trójka pozostała
przez chwilę w ciszy, rozważając sens tego zdania, a potem Julia
spytała:
-
No i? - Czuła jak ciąży jej głowa; zawsze wolała działać niż
rozmyślać. Ta długa lista zagadek męczyła ją. Jednocześnie była
zdumiona zdolnościami Ricka i dumna z intuicji swego brata.
Jason spuścił głowę.
A Rick przeciwnie, powiedział: - Zrozumiałem, które drzwi prowadzą w
dół.
Rick podszedł do drzwi, przez które tu weszli: drzwi, nad którymi były
wyrzeźbione albatrosy.
Bliźnięta poszły za nim.
-
Jak wam mówiłem, to są ptaki wędrowne: nocą odpoczywają na
falach, na skałach albo na masztach okrętów. A zatem nie poruszają się
nocą.
^ 148 ^t
^ Gdzie wszystko się...
Następnie przeszedł do ryb.
-
Te pływają pod wodą. Trudno, żeby bały się ognia.
Przed wyjściem ze stadem byków powiedział:
-
Te zwierzęta akurat mogą poruszać się nocą i bać się płonącego
ognia. Dawni myśliwi, polując na nie i potem jedząc, używali właśnie
ognia. Ale nie sądzę, żeby motto odnosiło się do nich. Nie sądzę, by
nocą były szczególnie szybkie.
Rick podszedł do ostatniego wyjścia, za którym panowała
nieprzenikniona ciemność. Uniósł świecę, żeby oświetlić profile trzech
nocnych motyli, jakie widniały na zworniku.
-
Motto wskazuje ćmy. Poruszają się szybko tylko nocą i boją się
płomieni, bo ogień je przyciąga, a potem... pali.
Na jednej z tych wyrzeźbionych ciem Julia dostrzegła wyraźnie kontur
jakby trupiej czaszki. - Ale... jeśli to są właściwe drzwi - zauważyła - to
czemu na tej ćmie jest wyryta trupia czaszka? Czaszka jest symbolem
śmierci...
Rick pokręcił głową. - To nie czaszka. To plama pancerzyka, która
wygląda jak czaszka, ale to tylko złudzenie optyczne.
-
W każdym razie Rick ma rację - powiedział Jason, przysuwając
świecę, żeby zobaczyć coś więcej aniżeli sam otwór. - Tekst mówi, że z
czterech trzecie wskażą
149
motto, a ćmy tu wyryte są właśnie trzy. Musimy więc iść dalej tędy.
-
Nie jest powiedziane, że musimy to zrobić teraz... - zauważył Rick.
-
Jasne, że teraz - odparł Jason. - Nie trafiliśmy tu przypadkiem.
Jesteśmy tu, by dotrzeć do głębi.
Za progiem były schody. Jason zniżył świecę, żeby lepiej ocenić, jak
strome były stopnie, które prowadziły w dół.
-
Prawidłowo! - wykrzyknął rozpromieniony. - Tu są schody w dół,
zgodnie z tym, co mówi przesłanie! Na co czekacie?
Wahając się, Rick i Julia poszli za nim.
Stopnie były wykute wprost w skale, podobnie jak ściany korytarza. Im
niżej schodzili, tym mocniej czuli zapach morza, napływający wraz z
lodowatymi podmuchami. Sól pokrywała wszystko wilgotną i lśniącą
powłoką.
Jason schodził pierwszy, był o pięć stopni niżej od siostry i Ricka.
Chybotliwe światło jego świecy padało na nieregularne ściany przy
schodach.
W miarę schodzenia coraz niżej mrok gęstniał, a światło świec całej
trójki wydawało się coraz to słabsze.
-
Jason... - odezwała się płaczliwie Julia, kiedy się spostrzegła, że
schody się nie kończą, a podmuchy zimnego powietrza stają coraz to
silniejsze. - Dlaczego nie zawracamy?
Ale Jason, nawet jeśli usłyszał, to nie zareagował.
A nawet przeciwnie: - Chodźcie! Chodźcie zobaczyć! - krzyknął.
Julia ścisnęła za rękę Ricka i zeszła tuż przy nim.
152 ^
^ Ciemne schody ^
Schody się skończyły. Sklepienie było zaledwie nieco od nich wyższe i
ciągnęło się jeszcze w głąb.
Kilka metrów dalej Jason pochylił się, żeby przesunąć jakieś kamienie,
który zagradzały drogę. Spomiędzy kamieni dochodziły wirujące
podmuchy lodowatego powietrza.
-
Jason... - jęknęła Julia.
Brat dał jej znak, by milczała. Przesunął ostatni kamień i podniósł palec
do góry, dając im znak, by nasłuchiwali.
Teraz posłyszeli daleki, głęboki, ale nie do pomylenia z niczym, szum
morza.
-
Grota... - wyszeptał Jason. - Już blisko... Wydaje się tuż za....
-
A jeśli pomyliliśmy wyjścia? - dopytywała się Julia. Na samą myśl
o brnięciu w ciemności przez to ciasne przejście przejmował ją dreszcz.
Ale Jason nie dał jej czasu na gadanie. Na czworakach oświetlił świecą
przejście, które przed chwilą odsłonił, przesuwając kamienie.
Bez dłuższego namysłu wpełznął w otwór.
Rick i Julia słyszeli jego sapanie. W chwilę później, Jason krzyknął: -
Gotowe! Znowu stoję! Chodźcie!
-
Co widzisz? - spytał go Rick, dając znak Julii, by poszła przodem.
153
-
Tutaj korytarz jest wyższy i ciągnie się jak poprzednio. Potem
powiedziałbym, że... skręca w lewo...
-
odpowiedział Jason.
Julia się pochyliła. Skała była zimna i wilgotna pod palcami. Zamknęła
oczy i wcisnęła się w otwór, w którym przed chwilą znikł Jason. Miała
uczucie duszności, ale chociaż raz jej brat dotrzymał słowa
-
przeszła skulona zaledwie kilka metrów i już mogła znowu się
wyprostować. Obejrzała się, by -zobaczyć dziurę, przez którą przeszła,
zadając sobie pytanie, dlaczego przejście musiało być aż tak wąskie?
Gdyby wszyscy troje nie byli tak szczupli, nie daliby rady się
przecisnąć.
Za tym przewężeniem było tylko częściowo lepiej. Zrobiło się o wiele
zimniej i Julia nie doznawała już tego przykrego uczucia duszności. Ale
prąd powietrza, który ciągnął do góry, powodował niebezpieczne
drżenie płomyka świec.
Dziewczynka odgarnęła sobie z oczu i z czoła przylepione od zimnego
potu włosy i próbowała coś zobaczyć. Wkrótce także Rick pojawił się w
przejściu, sapiąc i pchając przed sobą Słownik języków zapomnianych, z
którym nie chciał się rozstać.
-
Powinniśmy byli zaopatrzyć się w latarki elektryczne... - zauważył,
osłaniając ręką płomyk swej świecy.
^ 154 ^t
-Ciemne schody ^--
Uradowany Jason parł przodem, Julia szła za nim, trzymając rękę na
jego ramieniu, Rick zamykał pochód.
Jak przypuszczał Jason, kilka metrów dalej korytarz skręcał. Nagle
dzieci odczuły gwałtowne uderzenie powietrza, które zdmuchnęło im
świece i pozostawiło je w ciemności. Julia krzyknęła i przyciągnęła
Jasona do siebie.
Lodowate powietrze, sycząc, znikło pomiędzy głazami, uniosło się
wzdłuż schodów i dotarło do owalnego pomieszczenia, z którego
wyruszyli. Dał się słyszeć daleki, głuchy i zdecydowany łomot.
-
O, nie! - wykrzyknął Rick, obracając się w ciemności.
-
Cco się dzieje, Rick? - krzyknęła do niego Julia. - Jason, Jason...
jesteś tu?
-
Jestem - odkrzyknął brat. - Co się stało?
-
Myślę, że przeciąg... zatrzasnął drzwi! - powiedział Rick.
-
Jakie drzwi? - spytała przerażona Julia.
-
Jedyne, jakie się mogły zamknąć, te, przez które wyszliśmy. Nie
słyszałaś uderzenia?
Coś lepkiego dotknęło ramienia Julii i dziewczynka gwałtownie
wrzasnęła.
-
To ja! - powiedział Jason. - Uspokój się, co? Nic się nie stało.
Rick, musimy zapalić świece.
-155 «A-
r
Po omacku w ciemności stanęli ściśle koło siebie. Rick wyciągnął
zapalniczkę i spróbował zapalić knot, ale jak tylko udało mu się
wykrzesać malutki płomyczek, zimne powietrze natychmiast go gasiło.
-
W tym przeciągu to się nie uda! - użalił się po kilku
bezskutecznych próbach.
Spróbowali zrobić osłonę ze swoich ciał, ale zapalniczka dawała
zaledwie blade iskierki. Musieli się więc posłużyć migotliwym
światełkiem zapalniczki.
-
Wracajmy! - nalegała Julia, teraz przekonana, że dalsza wędrówka
tym podziemnym chodnikiem bez dna to istne szaleństwo.
-
Wracać, dokąd? - odpowiedział Jason. - Nie słyszałaś, co
powiedział Rick? Drzwi od domu się zatrzasnęły!
-
Wystarczy je znowu otworzyć. Mamy ze sobą klucze, nie? Rick je
zabrał.
-
A były zamki od tej strony drzwi?
-
Jasne, że były... - odpowiedziała Julia. Potem się nad tym
zastanowiła. Nie była całkiem pewna, czy rzeczywiście od tej strony
były zamki. - Czy któryś z was to zauważył? Bo ja, nie.
Zapadła cisza, przerywana tylko gwizdem powietrza i głuchym
uderzaniem morza o skały.
-
Ja też nie - powiedział Jason. -156 kjć-
W '
/
-Ciemne schody ^-
-
A ty, Rick?
Nawet staranny i dokładny Rick tym razem nie znał pewnej odpowiedzi.
-
Zaczekajcie na mnie. Wrócę na górę i sprawdzę.
-
NIE! - krzyknęła Julia. - Zostaniemy wszyscy tu!
-
Gdzie tu? Czy korytarz się ciągnie dalej?
Dzieci zaczęły wolno badać miejsce, w którym się
zatrzymały, korzystając z płomyka zapalniczki.
-
Kiedy skręciliśmy, powstał nagle przeciąg... tak, jakby
przesuwając te kamienie, zrobiliśmy coś w rodzaju komina do Willi
Argo, a przeciąg spowodował zamknięcie drzwi...
-
Nie powstał natychmiast po przesunięciu głazów przez Jasona, ale
dopiero, gdyśmy tu przyszli. Powietrze napływa z bardzo bliska, ale...
skąd?
-
Och, nie! - jęknął Jason. - Nie możemy nawet iść w przód...'
-
Jak to nie możemy? - spytała Julia.
-
Bo korytarz się urywa - wyjaśnił Jason. - Kończy się czymś w
rodzaju studni, skąd napływa to lodowate powietrze.
Kilka kroków dalej posadzka korytarza nagle się urywała. Tam, gdzie
powinna być solidna skała, otwierała się czarna otchłań.
-
Czy to możliwe, żeby to była... pułapka? - zapytała Julia.
^ 157
-
W jakim znaczeniu?
-
Przeciąg, który zgasił świece i zamknął nas tu... i teraz w
ciemności zmierzamy ku przepaści. Z czterech dwoje zaprowadzi na
śmierć...
-
Mnie i ciebie, Julio - powiedział Jason. - Gdybyś nie krzyknęła i
nie uczepiła się mnie, byłbym spadł w przepaść. Niewiele brakowało...
Rick pokręcił głową. - Musi być jakieś logiczne wyjaśnienie, jakieś
logiczne wyjaśnienie - powtórzył.
-
Przeciąg nie pojawił się z dołu. To było... wessanie. Z góry.
-
Okno! - wykrzyknął Jason. - Mogło się znowu otworzyć okno na
górze!
Rick przytaknął.
-
Tak. To otwarte okno wywołało przeciąg w pomieszczeniu
owalnym i tu na schodach... ty odblokowałeś przejście... A teraz
znaleźliśmy się przed tą jamą!
-
Musimy zaryglować to okno - powiedziała Julia.
-
I kupić latarkę elektryczną...
Jason zagłębił się w myślach. Kiedy się odezwał, zrobił to tak, jak gdyby
głośno myślał. - Waszym zdaniem... gdybyśmy pokonali tę jamę w
posadzce... moglibyśmy zapalić znowu świece?
-
A niby jak mielibyśmy ją pokonać? - spytała Julia.
-
Nie wiemy, jak jest głęboka ani szeroka... i nie mamy
-158 -
^ Ciemne schody ^
nic, czym moglibyśmy ją oświetlić, chyba że podpalimy Słownik głupot
zapomnianych!
-
Mówiłem wam, żeby zabrać linę... - zaburczał Rick.
Julia uznała, że nadszedł czas, by odegrać ważną rolę. - Jedyna rzecz,
jaką możemy zrobić, to wrócić. Na górze zobaczymy, czy da się
otworzyć drzwi od tej strony. Jak nie, to będziemy tak długo krzyczeć,
dopóki Nestor nie przyjdzie i nas nie wypuści.
-
A jeśli nas nie usłyszy?
-
Wtedy zbadamy dwa pozostałe wyjścia z owalnego
pomieszczenia...
-
W przesłaniu było napisane, że dwa inne prowadzą na śmierć...
W podziemnych ciemnościach wybuch histerycznego śmiechu Julii
zabrzmiał jak zgrzyt kredy na tablicy. - A to tutaj jakbyś nazwał, Rick?
Jesteśmy o krok od przepaści, bez światła, zmuszeni do poruszania się
po omacku i dotykania się, dla sprawdzenia, czy jeszcze nikogo z nas
nie brakuje...
Julia poruszyła rękami na poparcie tego, co mówi i tam, gdzie powinna
natrafić na ramię brata, trafiła... w próżnię. - Jason? Gdzie przepadłeś? -
krzyknęła.
Jason znikł.
■k*. 159 .et
rzeczywistości Jason był o kilka kroków od nich. Ale jednocześnie,
jakby oddalił się o tysiące lat świetlnych. Słyszał z dala dyskusję siostry
z Rickiem i nie zgadzał się z nimi. Był pewien, że wybrał dobrą drogę.
Nie wątpił w to nawet wtedy, gdy w przewężeniu pełzał na czworakach,
ani teraz, kiedy posadzka się urwała. Szurając nogami po ziemi, Jason
wyczuł krawędź przepaści. Czubek jego buta zawisł w próżni i to
uczucie wywołało u niego zawrót głowy. Zimne powietrze dochodzące z
dołu ślizgało mu się po skórze jak lodowate głaskanie pachnące
morzem.
Przepaść... Jason przeraził się tego strasznego słowa, które nasuwało mu
na myśl otchłań bez dna, ciemną i potężną. Spadanie bez końca.
W rzeczywistości jednak wcale nie był pewien, czy to tak jest naprawdę.
Utracili swoje jedyne światło zanim mogli się zorientować, co było
jeszcze przed nimi.
Gdyby nie ten przeciąg, gdyby tylko mieli inne światło, a nie te
nieszczęsne świece.
Inne światło. Może je mieli...
Ręka Jasona zacisnęła się na drewnianym pudełku, które nosił w
kieszeni. Pudełko pełne kulek „ziemia--światło".
W ciemności groty możesz użyć ziemi-światła, żeby oświecić flotę...
■b^ 162 ^t
-Skok w przepaść ^-
Z wolna wysunął pudełko ze spodni. Kilka glinianych kulek wypadło
mu do ręki i potem spadło w przepaść.
Jedna, dwie, trzy...
Kulki podskoczyły, odbijając się o coś, rozbiły się i rozprysnęły.
Spadły.
Jason usłyszał za sobą głos wołającej go Julii. Ale był zajęty
nasłuchiwaniem odgłosu kulek.
Odbijały się od czegoś. Odbijały się!
Jason rzucił następną przed siebie.
Chwila i stuk, stuk, stuk... a potem cisza.
Nie mogła to być przepaść. Gliniane kulki odbijały się od kamiennej
ściany naprzeciw, która wcale nie była tak odległa od niego, jak by się to
mogło wydawać.
Zamierzył się nieco mocniej kolejną kulką.
Chwila,'stuk, stuk, stuk... i potem cisza.
Trzeci rzut, jeszcze mocniejszy.
Stuk.
Gliniana kulka zatrzymała się bezgłośnie. Zatrzymała się po drugiej
stronie.
A zatem to nie przepaść, to tylko dziura. Dziura, która przecinała
korytarz na dwie części, ale która nie mogła być szersza niż... ile? Metr?
Może mniej.
^ 163
Przez moment Jasonowi zdawało się, że zobaczył maluśkie światełko,
skromniutki niewielki punkcik, który zabłysnął w miejscu, gdzie rzucił
glinianą kulkę.
Sygnał świetlny, który zabłysnął i natychmiast zgasł.
-
Jak to możliwe? - zapytywał sam siebie.
-
Jason! Jason! - krzyczała Julia z tyłu.
Lata świetlne od niego.
Jason nabrał powietrza w płuca, ile tylko mógł i... rzucił w otwór
pudełko glinianych kulek.
Po czym skoczył.
Był to skok w pustkę, w nicość, w tajemnicę. Wyrwanie się.
Jego ciało weszło w mrok korytarza, podczas gdy pod nim setki kulek
„ziemi-światła" spadały na dół, pochłaniane przez ciemność.
Jason skoczył, ponieważ był pewien, że tak należało, ponieważ tędy
prowadziło jedyne przejście i to było to przejście, które wiodło w dół.
Skoczył, ponieważ niekiedy, jak to się mówi, trzeba w sobie znaleźć
odwagę, by po prostu skoczyć, bez żadnego zabezpieczenia, mając
jedynie przekonanie, że się postępuje słusznie.
Skoczył, dlatego że miał w sobie odwagę, determinację i pewną dozę
szaleństwa.
^ 164 ^t
Przez moment Jasonowi zdawało się, że zobaczył maluśkie światełko,
skromniutki niewielki punkcik, który zabłysnął w miejscu, gdzie rzucił
glinianą kulkę.
Sygnał świetlny, który zabłysnął i natychmiast zgasł.
-
Jak to możliwe? - zapytywał sam siebie.
-
Jason! Jason! - krzyczała Julia z tyłu.
Lata świetlne od niego.
Jason nabrał powietrza w płuca, ile tylko mógł i... rzucił w otwór
pudełko glinianych kulek.
Po czym skoczył.
Był to skok w pustkę, w nicość, w tajemnicę. Wyrwanie się.
Jego ciało weszło w mrok korytarza, podczas gdy pod nim setki kulek
„ziemi-światła" spadały na dół, pochłaniane przez ciemność.
Jason skoczył, ponieważ był pewien, że tak należało, ponieważ tędy
prowadziło jedyne przejście i to było to przejście, które wiodło w dół.
Skoczył, ponieważ niekiedy, jak to się mówi, trzeba w sobie znaleźć
odwagę, by po prostu skoczyć, bez żadnego zabezpieczenia, mając
jedynie przekonanie, że się postępuje słusznie.
Skoczył, dlatego że miał w sobie odwagę, determinację i pewną dozę
szaleństwa.
164 ^t
Skok w przepaść ^
Nie można sobie wymyśleć, że chce się być bohaterem. Bohaterem się
jest i tyle.
Skok ten zakończył najbardziej nieoczekiwanie.
Na solidnym głazie.
Jason dotarł na drugą stronę.
I wreszcie, jakby minęło sto lat, odetchnął z ulgą.
Rick i Julia słyszeli delikatne uderzenia glinianych kulek, spadających w
dziurę, ale w ciemności nie rozumieli, co to takiego.
Kiedy nagle posłyszeli śmiech Jasona, była to dla nich niespodzianka.
-
Jest mała! - krzyknął. - To... to najmniejsza przepaść, jaka
kiedykolwiek istniała!
-
Jason?
-
Skoczyłem! I-to wprost śmieszne! - Nie ma nawet metra
szerokości! Wystarczy, żebyście podeszli do krawędzi i wyciągnęli
dobrze nogi. Rick? Julia? Czy słyszeliście?
-
Jak tyś to zrobił? - krzyknęła Julia.
-
Przedtem użyłem glinianych kulek z pudełka. Rzucałem je w
dziurę, żeby się przekonać, czy się odbiją i zobaczyłem, że tak, nawet aż
za bardzo.
Wówczas zrozumiałem, że szerokość dziury nie może być duża. I tak...
-
Jesteś lekkomyślny!
^ 165 ^
Jason nie odpowiedział. Niełatwo było wyjaśnić uczucie oddalenia,
jakiego doznał tuż przed skokiem. Ani też powód, dla którego wrzucił w
dziurę pudełko z glinianymi kulkami.
-
Skoczyłem i koniec. Wybaczcie mi.
-
Wybaczyć ci? Ja... ja... niech tylko wróci mama, to ja...
Rick spróbował uspokoić Julię, potem zbliżył się do krawędzi dziury i
spytał Jasona, czy po tamtej stronie jest taki sam przeciąg, jak po tej.
-
Nie. Wydaje mi się, że mniejszy.
-
Świetnie.
Potem Rick też skoczył i dołączył do Jasona. Po kilku próbach udało mu
się zapalić na nowo świece. To wystarczyło, żeby widzieli swoje twarze,
Jasona z Ric-kiem po jednej stronie i Julii, po drugiej.
-
Spójrz! - wykrzyknął Jason do Julii, wskazując na stopy ich obu.
Istotnie „przepaść" była tylko nieco szersza niż zwykły grób, a w skale
widać było jeszcze ślady starych zardzewiałych zawiasów.
Kiedyś musiała tu być jakaś pokrywa... krata... - powiedział Rick.
Jason wyciągnął rękę do Julii. Ona jednak zignorowała go i
przeskoczyła dziurę, nie patrząc w dół.
Znowu byli razem.
166
^ Skok w przepaść
-
No to idziemy - powiedziała Julia, biorąc świecę i wyprzedzając
chłopców.
Szli w milczeniu przez kilka minut, kiedy korytarz nagle się skończył.
-
Znowu stop! - wybuchnęła ze złością.
Jason i Rick podeszli do niej. Znaleźli się w pustym pomieszczeniu,
wykutym w skale i najwyraźniej pozbawionym innego wyjścia. Grota
miała posadzkę z kwadratowych kamieni podobnych do tych z owalnego
pomieszczenia, od którego zaczęli wędrówkę, ale znacznie mniejszych.
Sklepienie przecinało potężne kamienne żebro porównywalne z podobną
konstrukcją w katedrach gotyckich.
-
Powiedziałabym, że tu się wszystko kończy... - odezwała się Julia,
rozglądając się wokół.
I jak już wiele razy, tak i teraz wszyscy troje zaczęli badać ściany,
posadzkę i sklepienie pomieszczenia, powodując falowanie płomieni
świec. Ostrożni, próbowali pochwycić każdy najdrobniejszy drobiazg,
bo ktokolwiek zbudował to pomieszczenie, mógł to zrobić, żeby ich
jeszcze raz poddać próbie.
-
No, nie! - wybuchła Julia, po pierwszym bezowocnym zbadaniu
pomieszczenia. - Ja teraz już nie zawrócę!
Usadowiła się w środku i przyjrzała się dokładniej.
-
Nie ma żadnego wyjścia... - wyszeptał Rick, macając lekko
pochyłe ściany. Naturalne kamienie ścian zbliżały się do wielkiego
żebra na sklepieniu jak poszycie kadłuba łodzi do stępki. Im bardziej
dostrzegał to podobieństwo, tym bardziej miał wrażenie, że znajduje się
w środku przewróconej łodzi. Przypomniał sobie te dni, kiedy to chodził
na plażę, by ukryć się pod suszącą się łodzią.
-
Wydaje mi się, że jestem wewnątrz przewróconej łodzi -
powiedział i pokazał rodzeństwu „stępkę" na sklepieniu i wydłużony
kształt łodzi.
-
A jak się wychodzi z przewróconej łodzi? - spytał go Jason.
-
Zależy... - uśmiechnął się Rick. - Albo się umyka biegiem, kiedy
właściciel łodzi się zorientuje, albo... się zostaje, podnosi się burtę i
wślizguje się pod spód...
Dzieci podeszły do krawędzi pomieszczenia, macając centymetr po
centymetrze punkt przecięcia posadzki i ściany.
-
Kamień... kamień... kamień...
Julia w środku pomieszczenia uniosła świecę.
-
Jedna... dwie... trzy... cztery... - zaczęła liczyć.
Jason i Rick zmartwieni zakończyli obchód pomieszczenia.
-
Wszędzie dokoła jest tylko kamień: solidny i nieprzenikniony.
^ Skok w przepaść
Klik! zadźwięczało coś ciężkiego, spadając na kamień.
Jason i Rick obejrzeli się na Julię przykucniętą w środku.
U jej stóp znowu coś zadźwięczało: klik!
A potem jeszcze BUM-BUM-BUM-KLIK!
- Myślę, że coś znalazłam... - powiedziała uradowana dziewczynka.
/ >
^ 169 «jt
y estor podszedł do okna wieżyczki i zamknął / je zdecydowanym
ruchem. ^ m - Wcześniej czy później będę musiał je zre-perować... -
zamruczał, rozglądając się wokół.
Zaledwie je zamknął, ustał gwałtownie lodowaty podmuch od strony
schodów.
Nestor obrzucił uważnym spojrzeniem miniaturową flotę ustawioną na
stoliku i zauważył z przyjemnością, że dziennik spod Oka Nefretete
zniknął.
Uśmiechnął się, potem wyszedł z pokoju i zamknął drzwi z lustrem.
W ciemności domu zobaczył w odbiciu światła mężczyznę, którego rysy
ginęły w cieniu. Nastała długa chwila ciszy.
-
Dzieci zeszły... - wyszeptał Nestor.
Za oknem huczała burza.
-
Tego się spodziewałem - powiedział mężczyzna.
Istotnie, tego się spodziewał. Ale wiedział z doświadczenia, że była duża
różnica między nadzieją i jej spełnieniem.
-
Drzwi się zatrzasnęły...
-
Czy to było rozważne?
Nestor poczuł się niezręcznie, rozejrzał się dokoła i zrobił ruch, jakby
chciał odejść.
Oparł się pokusie, by zbiec po schodach. Spojrzał prosto przed siebie i
powiedział: - Dzielnie się spisali.
^ 172 ^t
^ Na górze
Byli dzielni i chyba mieli szczęście. Ale przede wszystkim byli dzielni.
Zasłużyli na to, żeby ich poddać tej próbie.
-
Nie otrzymali żadnego wyjaśnienia, żadnej rady. Mogliby zrobić
sobie krzywdę. Mogliby. Mogliby nie dać rady zejść. Albo mogłoby się
im udać i... dotarliby do wrót. I co wtedy?
-
Wtedy... nie wiem.
-
Otworzą je. I będzie kłopot.
-
Może nie. To są zaradne dzieciaki. Zostawiłem im... - Nestor się
poprawił - Przekazałem Jasonowi pewną sugestię.
Zapadło długie milczenie.
-
Czy to możliwe, żeby jedenastoletniemu chłopcu wystarczyła jako
wskazówka skromna sugestia?
-
Może tak. Wybrałem ich starannie.
Po chwili wahania mężczyzna potrząsnął głową.
-
W rzeczywistości zostali wybrani przypadkowo.
Nestor nie odpowiedział. Zszedł szybko po schodach. Wszedł do
kamiennego pokoju i spojrzał na odsuniętą szafę. Potem przyjrzał się
zatrzaśniętym drzwiom, drzwiom zamkniętym.
Zauważył, że dzieci zabrały za sobą cztery klucze, a zostawiły na
podłodze jedynie kilka kartek wyjaśniających.
Skrzywił się, a potem poszedł do wyjścia, przeszedł
^ 173
obok postaci rybaczki, pogłaskał delikatnie podstawę rzeźby i podniósł z
podłogi swoją pelerynę.
Pchnął drzwi i wyszedł w deszcz.
Usłyszane przed chwilą słowa dźwięczały mu jeszcze w uszach;
wiedział doskonale, że dzieci zostały wybrane przypadkiem. Ale nie
było innej możliwości. Albo one, albo panna Newton.
- Przypadek niekiedy jest najlepszy - zamruczał stary ogrodnik.
^ 174
i/iflW* ¿t-f
Słownik
zapomnianych
Słownik
zapomnianych
okładnie pośrodku posadzki znajdowały się cztery wielkie kamienie
ciasno ułożone obok siebie. Julia odkryła, że jak się lekko naciśnie, to
każdy z nich obraca się o dziewięćdziesiąt stopni, wydając dźwięk
włączanego mechanizmu.
-
Jestem pewna, że rozwiązanie znajduje się w tych czterech
kamieniach - powiedziała z uśmiechem. - Słyszycie, jaki hałas robią,
gdy je obracam?
KLIK! KLIK!
-
Myślę, że masz rację - powiedział Rick. - Ale jak powinniśmy je
obrócić? I co potem zrobić?
-
Nie da rady... jest tyle możliwości! - prawie zapłakał Jason.
Julia zaczęła obracać cztery kamienie.
-
Czy wiesz, co robisz? - spytał ją brat.
-
Zupełnie nie - odparła, ale nadal je obracała. - Ale ani mi w głowie
spędzić całe godziny na wysilaniu mózgownicy, jak powinno się to
zrobić prawidłowo...
Nagle w pomieszczeniu dało się słyszeć coś w rodzaju wybuchu.
-
Julka! Uważaj! - wykrzyknął Jason.
Dziewczynka odczekała, aż hałas ucichł, po czym
powróciła do naciskania i obracania czterech kamieni w środku
posadzki.
-Jeden z czterech poprowadzi na dół, nie?- powiedzia-ła do siebie na
głos. - Dalej! Śmiało! Obracajcie się!
176 ^t
Na dole
Jason obserwował siostrę lekko przejęty.
-
Mówisz, że to jeden z tych czterech kamieni poprowadzi nas na
dół?
KLIK! KLIK! KLIK!
-
Jasne... - odparła Julia.
Posadzka pomieszczenia trzęsła się i słychać było metaliczny dźwięk,
jakby jakiś ciężar zaczął się przesuwać na starych kołach zębatych.
-
O, właśnie... - powiedziała Julia, podnosząc się, gdy nagle z
głuchym łoskotem przesunął się ostatni kamień po prawej stronie.
-
Rzeczywiście! Właz... - wyszeptał Jason, patrząc na siostrę ze
szczerym podziwem.
-
Ale, jak u diabła, udało ci się to otworzyć? - spytał Rick,
prawdziwie zaskoczony.
Świece się niebezpiecznie dopalały i - żeby nie ryzykować pozostania w
ciemności - dzieci zdecydowały pozostawić płonącą tylko jedną. Z tą
jedną świecą w ręku udało się im zajrzeć do środka włazu, który się
odsłonił pod czwartym kamieniem.
-
Co tam jest? Schody?
Rick przechylił się, macając w ciemności, podczas gdy Jason próbował
oświetlić mu otwór ogarkiem.
-
Nie. To jest gładkie, jak... powiedziałbym, że to... pochylnia! -
wykrzyknął chłopiec trochę zmartwiony.
^ 177 «jt
Cała trójka usiadła na posadzce niezdecydowana, co dalej. Światło
stawało się coraz słabsze i wraz z narastającą ciemnością, narastało też
ich strapienie. Przyglądali się otworowi pochylni w kamiennej posadzce,
wystarczająco dużemu, żeby któreś z nich mogło się wślizgnąć i zbadać,
dokąd prowadzi. Ale... żadne z nich nie miało ochoty spadać w
ciemność ku... czemu?
-
Gdybyśmy zabrali linę... - ubolewał po raz nie wiadomo który
Rick.
-
Jason, mam pomysł! - Julia prawie po omacku sięgnęła po
słownik. Zważyła go w ręku, przyglądając mu się. - Nasłuchujcie! -
powiedziała. Po czym przycupnęła na skraju włazu i wrzuciła go na
pochylnię.
Słownik zniknął natychmiast w ciemności.
Rick osłupiały spojrzał na Julię.
Julia tymczasem nastawiła uszu, nasłuchując. Słyszała jak słownik
zjeżdża, zjeżdża i zjeżdża... i zapadła cisza.
-
Można wiedzieć, co chciałaś osiągnąć, tracąc na zawsze jedyną
użyteczną rzecz, jaką jeszcze tu mieliśmy? - robił jej wyrzuty Rick.
Julia w zamyśleniu podrapała się po głowie. - Nie wiem, sądziłam, że
usłyszę... coś. Na przykład, czy wpadł do wody.
-
A jeśli wpadł DO WODY? - Rick na końcu nerwowo podniósł
głos.
^ 178 ^t
^ Na dole
-
To dobrze... wiedzielibyśmy, że pochylnia kończy się w wodzie.
-
I pozostalibyśmy bez słownika, który... który... - Rick wskazał
otwór z pochylnią, a potem wzruszył ramionami.
-
Ale już przepadło - powiedział Jason.
-
Już przepadło, niestety - potwierdził Rick. - Ale... ale z jakiego
dzikiego zakątka planety Ziemi przybywacie? Ty, jak się znajdziesz w
ciemności nad dziurą w posadzce, próbujesz ją przeskoczyć. A twoja
siostra, zaledwie odkryje sekretne przejście, wrzuca w nie słownik, żeby
się przekonać, co z tego wyniknie... Co wam, kurczę, przychodzi do
głowy? Mój ojciec zawsze mówił, żeby nie ufać tym z miasta, ale... do
diabła! Jesteście tacy szybcy w waszych absurdalnych pomysłach, że nie
zdąży się nawet wam powiedzieć: „Nie! Zaczekajcie!", czy coś w tym
rodzaju.
Po czym, nadal burcząc, odsunął się.
Jason i Julia wymienili między sobą długie spojrzenie
współwinowajców.
-
Chyba go rozgniewałaś... - wyszeptał Jason do siostry.
-
Chyba tak - odparła z wymuszonym uśmiechem.
W rzeczywistości, nawet jeśli jej trudno było się
do tego przyznać, wiedziała, że Rick miał bezwzględnie rację. Julia cały
dzień wyrzucała bratu nierozwagę,
179 ^t
ale teraz chyba to ona zrobiła najgłupszą rzecz na świecie. I to po tym,
jak się jej, samej! udało otworzyć właz w posadzce.
-
Ja to załatwię... - powiedział Jason i poszedł na rozmowę z
chłopcem z Kilmore Cove, który zrzędził na uboczu.
Cienie obu chłopców, padające na ścianę od płonącej świecy, wyglądały
jak cienie dwóch gigantów.
Julia spojrzała na pochylnię pod sobą. Potem na Ric-ka, który obrócony
tyłem ściskał dłoń Jasona..
Spuściła obie nogi do włazu. Podeszwy butów dotknęły wygładzonego
kamienia pochylni.
-
Słownikowi się udało... - szepnęła, by dodać sobie odwagi. - To i
mnie się uda.
Potem odepchnęła się delikatnie, znikając do połowy w otworze
posadzki.
-
Chłopcy! - krzyknęła na sekundę przed zjazdem. - Nasłuchujcie!
Jason i Rick odwrócili się.
-
Julio, nie! - krzyknął Jason.
Rick stanął jak wryty.
Julia uśmiechnęła się do niego, właśnie do niego, całkiem jakby chciała
powiedzieć: „Wybacz mi Rick, popełniłam błąd, ale teraz wszystko
naprawię".
I ześlizgnęła się.
** 180
^ Na dole ^
Jason z Rickiem nadbiegli nad właz z otwartymi ustami.
-
OOOOO-UUUUU-AAAAAA! - wyła Julia skądś pod spodem. A
potem: - EEEE-AAAA! - A chwilkę później: - AAAAAAAA-
OOOOOOO-UUUUUUHA-AAAA!
A potem już nic.
-
Julio! - krzyknął Jason, kiedy wycie siostry ustało. -JULIO!
JULIOOO!
Było coś nierealnego w tym wykrzykiwaniu imienia siostry w otwór
posadzki.
Rick odsunął Jasona od otworu, mówiąc mu, że jeśli nie będzie przez
chwilę cicho, nigdy nie usłyszy ewentualnej odpowiedzi Julii.
I rzeczywiście, zaledwie Jason przestał krzyczeć, z oddali posłyszeli
głos Julii, która wołała: - To nieprawdopodobne! Fantastyczne!
Chłopcy! To nie do wiary! Niemożliwe! Nie...
-
Wygląda na to, że cała... - zauważył Rick.
-
I że pochylnia nie kończy się w wodzie... - roześmiał się Jason.
Potem, zbyt niecierpliwi, by ciągnąć tę rozmowę, także oni ześlizgnęli
się w otwór.
Pochylnia spadała w ciemność. Kiedy Jason sunął na plecach, miał
wrażenie, że mijał pomieszczenia
** 181
otwarte i inne bardziej zamknięte, jak jamy robaków. Ześlizgiwał się w
szalonym tempie, a kręgosłup podrygiwał mu od czasu do czasu na
nierównościach skały. Ześlizgiwał się po kamieniu bez tarcia, bo
pochylnia była wilgotna i śliska.
Po chwili strachu chłopiec doznał uczucia upojenia i naśladując Julię,
wrzeszczał: - EEEEE-AAAA!
-
przy pierwszym zakręcie i - UUUUUUAAAA!
-
przy drugim.
Za sobą czy nad sobą słyszał głos Ricka.
Im niżej zjeżdżał, tym mniejsza była pochyłość zjazdu, chociaż Jason
nadal pędził jak pocisk. Na koniec wyrzuciło go na piaszczystą plażę,
gdzie wylądował dosyć łagodnie.
Przeturlał się jeszcze i wytrzeszczył oczy. Dopiero wtedy zdał sobie
sprawę, że miał je cały czas zamknięte.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył koło siebie, był Słownik języków
zapomnianych.
Potem zobaczył grotę i siostrę.
Julia stała niedaleko niego i zafascynowana rozglądała się dokoła.
Łagodne fale morskie obmywały piaszczystą plażę wciśniętą między
potężne skały ścian groty. Nad nimi tańczyły setki maleńkich
błyszczących światełek. A inne światełka, rozbłyskiwały jedne po
drugich wzdłuż wewnętrznych jej ścian.
^ 182 ^t
^ Na dole njt
Jason się podniósł.
-
Ziemia-światło... - wyszeptał z niedowierzaniem, obserwując
tańczące punkciki.
-
Nie... - powiedziała Julia, stając przed nim. W ręku trzymała
glinianą kuleczkę, którą ostrożnie rozłupała. Wewnątrz było drżące
ciałko jakiegoś owada.
- Po prostu świetliki, Jasonie.
/
-
Świetliki... - szepnął chłopiec.
-
Ooooooo! - posłyszeli okrzyk za plecami. Mocne pchnięcie rzuciło
Jasona twarzą na piasek.
To był Rick, który jak następny pocisk wyrzucony z pochylni z szaloną
prędkością wylądował na plaży.
/ >
^ 183
■j^. Na dole
Jason się podniósł.
-
Ziemia-światło... - wyszeptał z niedowierzaniem, obserwując
tańczące punkciki.
-
Nie... - powiedziała Julia, stając przed nim. W ręku trzymała
glinianą kuleczkę, którą ostrożnie rozłupała. Wewnątrz było drżące
ciałko jakiegoś owada. - Po prostu świetliki, Jasonie.
-
Świetliki... - szepnął chłopiec.
-
Ooooooo! - posłyszeli okrzyk za plecami. Mocne pchnięcie rzuciło
Jasona twarzą na piasek.
To był Rick, który jak następny pocisk wyrzucony z pochylni z szaloną
prędkością wylądował na plaży.
/
183 ^t
.
/ '
f
; •
^^ ason, Julia i Rick przystanęli na granicy plaży, przyglądając się
otaczającej ich grocie. Wszę-M dzie wokół latały setki świetlistych
punkcików. To były świetliki, które się dopiero co obudziły i wyrwały z
zamknięcia, napełniając grotę delikatną świetlistością, podobną do
światła, które poprzedza letni świt. Odległe sklepienie groty
pozostawało w mroku, a jej ściany tonęły w morzu. Woda morska
uformowała tu płynne lustro leciutko poruszane prądami, które
wzbudzały od czasu do czasu słabe fale obmywające brzeg. Z zewnątrz,
spoza ścian groty dochodził wściekły hałas szalejącej na pełnym morzu
burzy i potężnych fal rozbijających się
0
skały.
Plaża, na której znalazła się trójka dzieci, wystarczyłaby na dziesięć
osób i rozciągała się aż do maleńkiego drewnianego pomostu, do
którego była przycumowana łódź.
Jason, Julia i Rick ogromnie przejęci wpatrywali się w nią z zachwytem.
Byli zauroczeni i onieśmieleni zarazem.
Była to łódź o masywnym kadłubie, wysokiej rufie
1
wysokim dziobie, smukła i dumna. Po obu bokach kadłuba ciągnął
się długi szereg wioseł ustawionych na sztorc, jak na baczność. Stępka o
ładnej linii wznosiła się i opadała poruszana kipielą morską, powodując
** 186
^ Grota ^
delikatne pobrzękiwanie łańcucha, który od strony rufy ginął w wodzie.
-
Nigdy w życiu nie widziałem czegoś podobnego...
-
wyszeptał Rick po długim milczeniu, które mu się wydało
wiecznością. Miał oczy utkwione w łodzi.
-
Czyżby to była łódź starego Ulyssesa Moore'a?
-
zaryzykowała Julia.
-
Masz prawo tak przypuszczać, siostrzyczko.
-
Mnie się wydaje, że to łódź wikingów - powiedział Rick.
-
Ale nie widzę stąd żadnego wyjścia - zamruczał Jason, obserwując
świetlisty lot owadów.
Wydawało się, że grota nie miała żadnych prześwitów, kryła łódź i
obszerne lustro morskiej wody zamknięte ścianami skał, jak jakiś
potężny kryty basen. Za każdym razem, gdy z kamiennego sklepienia
spadały przenikające tu krople deszczu, na powierzchni wody
powstawały maleńkie kółeczka.
-
Zastanawiam się, jak mogła tu wpłynąć łódź wikingów... Gdzie
myśmy trafili, waszym zdaniem? Do groty starożytnych druidów?
Żadne z dzieci nie odpowiedziało.
-
Sądzę, że... sądzę, że łódź zbudowano tutaj, na miejscu... - snuł
swoje przypuszczenia Rick. -Może zbudowali ją ci sami ludzie, którzy
wykuli przejście.
187
Ten domysł, jak zawsze rozumowanie Ricka, wydawał się
najrozsądniejszy.
-
Ile ona może mierzyć?
-
Najmniej dwadzieścia metrów - odparł natychmiast Rick.
-
Miałem na myśli grotę.
Chłopiec z Kilmore Cove wzruszył ramionami. Ta grota była ogromna i
można było przypuszczać, że ciągnęła się pod całą skałą Salton Cliff.
-
Gdzie myśmy trafili, Jason? - wyszeptała Julia po długim
milczeniu.
* . •
-
Tak na chybcika powiedziałbym, że znajdujemy się na terenie
prywatnego basenu Willi Argo! - odpowiedział jej brat. - Może z trochę
trudnym dojściem, ale bardzo... wyrafinowanym: oświetlenie naturalne
za pomocą świetlików, łódź spacerowa wikingów, plaża prywatna...
Trochę zacieniona, szczerze mówiąc, ale...
Julia pokręciła przecząco głową. - Wygląda na to, że to miejsce jest od
dawna opuszczone...
-
Dlaczego?
-
Widziałeś, w jakim stanie znajduje się przejście? Kamienie, które
trzeba było usuwać, dziura w korytarzu... a poza tym nie widzisz tych
wszystkich świetlików?
-
I co z tego?
-
A to, że jak to możliwe, żeby nikt z Kilmore Cove
^ 188 «¿t
^ Grota ^
nigdy nie zobaczył światła z jakiejś szpary? Żeby nikt nigdy nie
zauważył, że skała nocą świeci?
-
Zauważyli, nie raz - wtrącił się Rick - tylko, że nie umieli sobie
tego wytłumaczyć.
-
To co sobie wyobrażali?
-
Na przykład, że to są odbicia świateł domów, albo latarni morskiej
na białych skałach. Albo coś groźniejszego - światła samej Salton Cliff.
Refleksy, cienie, miejsca, które się pojawiają i znikają; każdy port
nadmorski ma taką swoją opowieść, tak jak w opowieściach marynarzy
słyszy się o tajemniczych światłach nad morzem i pod wodą.
-
Przypuśćmy, że twój ojciec...
-
Rick natychmiast przerwał: - Rzeczywiście, mój ojciec nigdy mi
nie opowiadał o podobnej łodzi. Dlatego przypuszczam, że ta łódź nie
opuściła wcale tego miejsca. Inaczej ktoś by ją widział. I opowiadano by
o tym. To ta łódź jest prawdziwą tajemnicą tego miejsca, a nie światła.
Dzieci weszły na pomost. Pod ich stopami stare deski niebezpiecznie
skrzypiały, a wspaniała sylwetka łodzi kołysała się po ich lewej stronie.
Jason spoglądał na puste dulki na burcie i na wyciągnięte wiosła, stojące
pionowo, jak szereg drewnianych żołnierzyków gotowych do marszu.
Julia bez końca wpatrywała się w grotmaszt, wysoki na cztery długości
wiosła i solidny jak wiekowe drzewo. Kołysząc się tak
fc* 189 ^t
wraz z łodzią, maszt wyglądał jak potężny czarny palec wskazujący,
wzniesiony ku górze.
Rick poszedł w stronę dziobu.
-
Nie uważacie, że jest doskonała? - powiedział głaszcząc drewno.
Było ciepłe i uspokajające. A ponieważ bliźnięta nie odezwały się ani
słowem, ciągnął: - Chciałem powiedzieć, że gdybym musiał
zaprojektować łódź idealną, zrobiłbym dokładnie taką. O takim
kształcie, z takim masztem i z wiosłami, jak łodzie starożytnych...
-
Czy ona ma imię? - spytał Jason.
-
Tego właśnie szukałem...
METI*
Na stępce widniał napis: METI2...
-
Meti... i e - przeczytał Rick. -Jak?
-
Metie. Okręt nazywa się Metie.
-
Brzydkie imię - ocenił Jason.
-
Ale ostatnia litera to wcale nie „E" - zauważył Rick - Może to nie
w naszym alfabecie...
** 190
MMMMI
-St*
Grota
-
Myślę! Słyszałeś kiedykolwiek wcześniej słowo Metie?
-
Możemy zawsze zajrzeć do naszego nieocenionego słownika, żeby
sprawdzić - powiedziała Julia. - Jest w znakomitym stanie, pomimo
poślizgu...
I mówiąc to, spojrzała znacząco na Ricka.
-
Wchodzimy na pokład? - spytał tymczasem Jason.
Burta łodzi znajdowała się co najmniej metr nad pomostem, ale na
pomoście leżała jakaś belka, mogąca posłużyć za trap.
Oczy Jasona rozbłysły.
Rick chwycił belkę i z pomocą bliźniąt zaczepił ją o burtę okrętu. Potem
śmiesznie się skłonił, pozwalając, by to Jason wszedł jako pierwszy.
-
Kapitanie Jason, ja po panu...
Jason położył mu rękę na ramieniu i tym samym afektowanym tonem
odpowiedział: - Dziękuję, kapitanie Rick... - Obejrzał się na siostrę,
która w międzyczasie poszukała słownika i dodał: - Kapitanie Julio!
Oczekujemy was na pokładzie naszego nowego okrętu!
Po czym zrobił dwa szybkie kroki po belce i wskoczył na pokład.
Łódź była cała z drewna. Był tylko jeden pokład, który krył pod sobą
tylko jedną ładownię. Po obu stro-
^ 191 «¿t
nach kadłuba biegł rząd dziesięciu drewnianych ławek, każda przy
kolejnych wiosłach, ustawionych pionowo. Każde wiosło było
przytrzymywane łańcuchem do dulki.
-
Dzięki temu nie wpadną do wody... - wyjaśnił Rick.
-
Słusznie, kapitanie Rick - pochwalił go Jason, który szedł u jego
boku.
-
Metis! - wykrzyknęła Julia kartkując Słownik języków
zapomnianych. - Ta łódź nazywa się Metis! Jej imię jest napisane
literami greckimi.
-
Ach, tak... - wymruczał Jason. - Hm, Metis brzmi dużo lepiej niż
Metie.
-
To coś znaczy? - spytał Julię Rick.
-
Hm, tak... Metis znaczy mądrość, rozwaga. Mety-da to imię córki
Okeanosa i Tetydy, którą połknął Zeus, po czym urodził Atenę. Więc
Atena była parte-nogeniczną córką Metydy, kobiety inteligentnej i
pojętnej, jak wszystkie kobiety zresztą.
Julia zamknęła słownik.
Przechyliła się, żeby zajrzeć do ładowni i poczuła zawód: - Pusta! Nie
ma tu nic wewnątrz...
W głębi serca marzył się jej skarb ukryty w zakamarkach groty i może
na łodzi...
Tymczasem łódź była tylko pustym kadłubem.
Grotmaszt wznoszący się pośrodku pokładu był po-
^ 192
^ Grota ^
zbawiony żagli, z jego wierzchołka zwisały tylko pokryte solą cztery
grube liny, przymocowane do burt, do dzioba i do rufy.
-
Nie ma żagli... - wyszeptał Rick. - Ta łódź nigdy nie zaznała
morza. Albo bardzo dawno już nie wypływała. Jednak kadłub wygląda
na zdrowy. Nie widać chyba świdraków ani...
-
Świdra... co?
-
Świdraków okrętowych; to są robaki, które żywią się drewnem.
Robią sobie jamki, ryjąc w poszyciu kadłuba i stopniowo, stopniowo go
niszczą.
Jason wysunął dolną wargę, jakby chciał rzucić: „Do diaska!"
Dwaj mali kapitanowie zawędrowali aż na rufę. Tam, po obu stronach
kadłuba, były ustawione pionowo dwa wiosła szersze i bardziej płaskie
od innych, których obsada znajdowała się pod samym nadburciem obu
burt."
-
To są stery - wyjaśnił Rick. - Spuszcza się je po obu stronach
statku i nimi się manewruje...
Pokazał Jasonowi, że każdy ster jest zaopatrzony w poprzeczny drążek,
rumpel, nadający mu kształt odwróconej litery „L". Dzięki takim
uchwytom, można było sterami wygodnie manewrować, pozostając na
środku pokładu.
-
A to co takiego? - spytał Ricka Jason, wskazując
maleńką budkę z drewna, znajdująca się na rufie, zaraz za dwoma
sterami.
-
Kajuta kapitana - wyszepta! chłopiec, podchodząc bliżej do małej
kabiny.
Na progu kajuty wisiała stara zasłona z juty, zniszczona od wilgoci i ze
starości. Rick ją odsunął i zajrzał do środka. Musiał zapalić zapałkę,
żeby rozjaśnić nieco wnętrze.
Kajuta kapitana była ogołocona ze wszystkiego. Z sufitu i ze ścian
zwisały strzępy starych tkanin, nadając kabinie żałosny wygląd
opuszczenia.
Z jednej strony na deskach znajdowało się prymitywne posłanie,
wciśnięte między dwie stare skrzynie. Po drugiej stronie była deska
przyśrubowana do ściany, która z pewnością służyła za stół. Nad stołem
umocowany był trójramienny kandelabr z trzema ogarkami świec.
A obok kandelabra leżała zamknięta księga.
Rick podszedł do stołu, zapalił resztki świec i drżącą ręką dotknął księgi.
-
To zapewne dziennik pokładowy ostatniego kapitana... - szepnęła
Julia, stojąc za chłopcami.
Rick przełożył okładkę i otworzył dziennik.
Na zewnątrz, na otwartym morzu potężna błyskawica rozjaśniła
horyzont.
N
a pierwszej stronie czyjaś ręka starannym pismem zapisała:
To będzie prawdopodobnie ostatnia wyprawa Metis, naszej mądrej
podróżniczki. Teraz, kiedy spełniły się nasze wszystkie marzenia i
byliśmy wszędzie tam, gdziekolwiek one nas poniosły, nasza podróż
dobiegła końca. Dłonie, które trzymały ster, nie mogą już tego robić.
Moje stały się stare i słabe, dłonie osoby, która mi towarzyszyła, już
zamieniły się w proch. Czas zatrzymał naszą przygodę, a gdy kotwica
spoczęła na dnie tego tajemnego morza, pozostały mi jedynie
wspomnienia o tym, co widzieliśmy i cośmy przeżyli,
0
tym, co napotkaliśmy i poznali. Jednak pozostają mi marzenia o
portach, do których nie dotarliśmy. Marzenia
1
wspomnienia są z tej samej mąki - musimy je piec na wolnym
ogniu, by przemienić w świeży chleb, taki, który potrafi zaspokoić nasz
głód na starość.
Ponieważ jestem już stary. I zestarzała się nasza łódź, chociaż nadał
zdolna do pokonania każdej bariery czasowej, płynąc zgodnie z
marzeniami swoich kapitanów. Teraz, moja droga, zatrzymaj się!
Ciebie, którą wykonano z drewna świętego dębu, ciebie proszę: daj
odpocząć swym wiosłom!
^ 196
N
a pierwszej stronie czyjaś ręka starannym pismem zapisała:
To będzie prawdopodobnie ostatnia wyprawa Metis, naszej mądrej
podróżniczki. Teraz, kiedy spełniły się nasze wszystkie marzenia i
byliśmy wszędzie tam, gdziekolwiek one nas poniosły, nasza podróż
dobiegła końca. Dłonie, które trzymały ster, nie mogą już tego robić.
Moje stały się stare i słabe, dłonie osoby, która mi towarzyszyła, już
zamieniły się w proch. Czas zatrzymał naszą przygodę, a gdy kotwica
spoczęła na dnie tego tajemnego morza, pozostały mi jedynie
wspomnienia o tym, co widzieliśmy i cośmy przeżyli,
0
tym, co napotkaliśmy i poznali. Jednak pozostają mi marzenia o
portach, do których nie dotarliśmy. Marzenia
1
wspomnienia są z tej samej mąki - musimy je piec na wolnym
ogniu, by przemienić w świeży chleb, taki, który potrafi zaspokoić nasz
głód na starość.
Ponieważ jestem już stary. I zestarzała się nasza łódź, chociaż nadal
zdolna do pokonania każdej bariery czaso-wej, płynąc zgodnie z
marzeniami swoich kapitanów. Teraz, moja droga, zatrzymaj się!
Ciebie, którą wykonano z drewna świętego dębu, ciebie proszę: daj
odpocząć swym wiosłom!
fc* 196
-Ostatni dziennik ^-
Nie masz już kapitanów. I nie masz już Pani Złodziei, przed którą
musiałaś umykać na burzliwym wietrze.
Niech noc będzie dła ciebie łaskawa, ukochana Metis, bo pozostawiam
cię pod jej opieką.
Rick przesunął palcem po atramencie, przewrócił kartkę i zobaczył, że
reszta dziennika jest pusta.
-
Co o tym powiecie?
-
Ja go rozpoznałem - powiedział Jason.
Wziął dziennik, który znalazł w pokoju w wieżyczce i położył go obok
dziennika okrętowego. Otworzył go na chybił trafił i porównał oba
pisma. Dzienniki zostały zapisane tą samą ręką.
-
To jest ostatni dziennik starego Ulyssesa... jego pożegnanie.
-
Mówi o przygodach, o podróżach i dalekich portach... - odezwała
się Julia. - Musiał dokonać wielkich rzeczy na tej łodzi, na Metis.
-
Albo przynajmniej je sobie wyobraził... - poprawił ją Rick. - Nie
sądzę, żeby na tej łodzi mógł kiedykolwiek żeglować na otwartym
morzu.
Jason kartkował dziennik egipski, mrucząc: - A jednak mówi tu o
Egipcie tak, jakby tam był...
-
Nie na tym okręcie na wiosła! - wykrzyknął Rick. - Nie ma silnika,
nie ma kotła, ani nawet pełnego osprzętu umożliwiającego płynięcie na
żagle!
197
-
Ale może się poruszać na wiosła!
-
I ty go masz za typa, który znajduje dwadzieścia osób gotowych
wiosłować z Anglii do Egiptu? Bo ja nie. Nie mówiąc już o tym, że
gdyby takich ludzi znalazł, to wszystkie stacje telewizyjne by o tym
huczały!
Rick był bardzo rozgoryczony. Kiedy czytał zapiski tego ostatniego
dziennika, nie mógł nie myśleć o swoim ojcu, który nie postarzał się na
morzu. Któremu nie było dane żyć wspomnieniami i marzeniami, ani się
pożegnać ze swoją łodzią. Pewnego dnia morze zabrało ich oboje - jego
i jego łódź, i postanowiło, że ich już nigdy nie odda...
Ale ponieważ nie mógł się tymi myślami z nikim podzielić, przeprosił
tylko na chwilę Jasona i nerwowo krążył po kajucie.
-
Co robimy? - spytała w pewnym momencie Julia.
-
Idziemy stąd - odparł Rick.
Wyszedł na pokład, skąd widział spektakl urządzony przez rój
świetlików, mających moc wyciszenia chłopca.
-
Rick?
Jason i Julia spoglądali na niego z progu kajuty kapitana.
Rick się uśmiechnął. Potem rozejrzał się dokoła i spytał:
-
Którędy powinniśmy pójść waszym zdaniem, żeby wyjść z tej
groty?
^ 198 ^t
^ Ostatni dziennik
Z pokładu mieli lepszy widok niż z wnętrza groty.
Plaża, gdzie łódź cumowała, nie miała - z wyjątkiem pochylni - żadnego
widocznego wyjścia. Woda morska zajmowała całą pozostałą część
wnęki, z wyjątkiem drugiej miniaturowej plaży, która się znajdowała po
przeciwnej stronie. Ta druga maleńka plaża była całkiem podobna do
tej, z której tu przybyli: był tam maleńki pomost z drewna na wzór tego,
na jaki weszli. Ale zamiast pochylni, widziało się wąskie schody z
czarnych stopni, które prowadziły do drzwi z wielką kamienną belką w
portalu, całkiem takie jak w owalnym pomieszczeniu.
-
Przeczucie mi mówi, że musimy się dostać na te schody. I przejść
przez te drzwi - powiedziała Julia.
-
Ale jak to zrobić?
Jakkolwiek się wysilali, nie mogli zgadnąć, którędy by się przedostać na
tę drugą plażę.
Z wyjątkiem, oczywiście, morza.
Rick przechylił się przez poręcz burty i spojrzał na wodę, ciemną i gęstą,
jak ropa naftowa. Ocenił odległość między nimi a tamtą plażą i pokręcił
głową.
-
Dobry kawał do przepłynięcia... - powiedział. -1 to zakładając, że
nie ma wirów.
-
Chcesz się przedostać na tamtą plażę wpław? - spytał go
przerażony Jason.
-
A masz lepszy pomysł?
-
Moglibyśmy poszukać ścieżki wzdłuż ścian groty... Myślę, że
jakaś powinna być!
Zamyślona Julia obeszła pokład.
-
Moglibyśmy też skorzystać z łodzi - powiedziała po chwili. -
Myślicie, że to byłoby trudne?
-
Co takiego? - wybuchł Rick - Więcej niż trudne! Czy ty wiesz, co
trzeba, żeby uruchomić tę łódź? A poza tym, kto siądzie przy wiosłach?
A kto przy sterze?
-
Może wystarczy podnieść kotwicę, żeby..,
Rick nagle spurpurowiał:
-
Nie zaczynajcie znowu z waszymi miejskimi pomysłami! Łódź to
nie zabawka! Wymaga wiedzy, doświadczenia, siły i... szczęścia, żeby
móc ją opanować. A my nie posiadamy żadnej z tych zalet.
-
Nie doceniasz się, Rick - powiedział Jason. - I jesteś w błędzie.
Mamy wszystkie te zalety. Ty znasz morze i umiesz robić jeszcze wiele
innych rzeczy. Od ilu godzin wędrujemy w ciemności, uzbrojeni jedynie
w chęć poznania tego, co jest... dalej? Chcieliśmy tylko tu dotrzeć. I
udało się nam. Wysililiśmy umysł, żeby rozwiązać nieustającą serię
zagadek: pismo niemożliwe do odczytania, ukryty sens zdania, zamek w
tajemniczy sposób umocowany w drzwiach, ruchome kamienie... Ja to
nazywam doświadczeniem. No tak, powiadasz, że trzeba siły. To
prawda, że biorąc pod uwagę każdego z nas z osobna, żadne nie jest
silne. Jesteśmy tylko
fc* 200 ^t
Ostatni dziennik ^
dziećmi. Ale wszyscy razem, we trójkę, moglibyśmy to zrobić. Jeśli
powiesz nam, co robić i jak, możemy spróbować. A poza tym... ja mam
szczęście - żyję, mimo że dzisiaj co najmniej dwa razy ryzykowałem
życie. A Julia ma nie mniej szczęścia ode mnie.
Julia patrzyła na niego ciekawie.
Jason ciągnął: - Mamy szczęście, ponieważ jeszcze zaledwie tydzień
temu byliśmy w naszym mieszkaniu w Londynie i zabawialiśmy się
grami komputerowymi, jak miliony innych dzieci... a teraz jesteśmy tu
w niewiarygodnej grocie, na łodzi, która wydaje się magiczna, w
towarzystwie przyjaciela, który też jest... magiczny, jak wszystko to, co
nas otacza. I to nie jest nic innego, jak dowód na to, że mamy szczęście.
Nieprawdopodobne szczęście, którego nie możemy zmarnować.
-
Dobrze powiedziane! - wykrzyknęła Julia, raz całkowicie zgodna z
bratem.
Jason podszedł do Ricka i dodał: - Spójrz na tę maleńką plażę, Rick. Nie
jest tak daleko... Chciałbym spróbować dopłynąć do niej na kawałku
drewna raczej, aniżeli wpław w tej zimnej wodzie. Jeśli potem
zakończymy w wodzie, to trudno, popłyniemy. Ale aż do tego momentu
sądzę... sądzę...
-
Sądzę, że nie trafiliśmy tu przypadkiem - zakończyła za brata Julia.
-
Tak, myślę, że nie trafiliśmy tu przypadkiem. Czy
^ 201 ^t
nie czujecie tego, nie słyszycie czegoś, w rodzaju cichego nawoływania:
- „Znaleźliście ją, jest wasza! Popłyńcie, zostańcie kapitanami tej łodzi.
Kapitanami Metisl". Odwagi, Rick! Powiedz nam prawdę. Powiedz
nam, czy możemy spróbować przesunąć tę łódź stąd... tam?
I Jason wskazał najpierw plażę, z której przyszli, a potem tę z drugiej
strony. Jego palec zawisł w powietrzu, przez chwilę drżąc z wysiłku, z
jakim chłopiec go wyciągał przed sobą.
Kiedy Jason opuścił rękę, zobaczył, że oczy Ricka zabłysły.
-
Więc... co mi odpowiesz, kapitanie Rick? - ponaglał go Jason,
lekko chrypiąc, jak filmowy twardziel.
-
Uruchomimy tę karetę?
Rick zacisnął pięści. Czuł się podniecony, a zarazem wzruszony, pełen
wątpliwości i trochę szalony.
Po chwili wewnętrznej walki przytaknął i odpowiedział: - Dobrze,
uruchomimy ją, kapitanie Jason! Spróbujemy...
Julia położyła mu rękę na ramieniu.
-
Kapitanie Julka - powiedział Rick, nie odwracając się - zapewniam
was, że wydostaniemy się z tej groty i nie powrócimy do niej tak długo,
aż nie odkryjemy każdego jej sekretu! - Po czym skoczył i krzyknął:
-
Załoga naprzód! Ruszamy!
i*. 202 ^
^ Ostatni dziennik
Zerwali się gwałtownie wszyscy troje, jakby już świetnie wiedzieli, co
należy robić.
Rick wydał pierwszy rozkaz: zanieść do kajuty kapitana wszystko to, co
mogłoby się przydać. Jason przyłożył rękę do czoła, salutując. - Rozkaz,
kapitanie Rick!
/
203
y-7
y^.-r.
gfńS K'
M
ick usiłował wspiąć się na grotmaszt, korzystając z maleńkich nacięć na
maszcie. Miał zamiar odczepić z wierzchołka masztu co najmniej jedną
ze zwisających czterech lin, by ją wykorzystać w inny sposób.
Wsunął do kieszeni nóż zabrany z kuchni Willi Ar-go i zaciskając zęby,
zaczął pomalutku wspinaczkę. Kiedy osiągnął mniej więcej połowę
wysokości-masztu, ryzykując na każdym centymetrze upadek na pokład,
roześmiana Julia wyszła z kajuty kapitana.
-
Spójrzcie tylko! - krzyknęła. - Skrzynie są pełne lin!
Rick parsknął wściekle, zadając sobie pytanie, jak mógł o tym nie
pomyśleć wcześniej i niezwykle uważnie zaczął schodzić.
-
Co zrobimy z tymi wszystkimi linami? - spytały go bliźnięta.
Rick przyjrzał się im uważnie; w większości były to fały, liny od żagli.
Niektóre zbutwiałe, inne jeszcze dobre. Rozłożył je na pokładzie z
tajemniczą miną, potem podprowadził bliźnięta do kabestanu, wciągarki
służącej do podnoszenia kotwicy. Urządzenie wyglądało na sprawne,
składało się z drewnianego bębna obracanego na korbę, na który
nawijało się łańcuch od kotwicy.
Korba jednak ani rusz nie chciała się obracać. Praw-
fc* 206
^ ku portom marzeń
dopodobnie była zardzewiała i dawno nieużywana. Wszyscy troje
chwycili za korbę.
-Raz!
-Raz!
-
Jeszcze raz!
Już chcieli zrezygnować, gdy korba zaskrzypiała i ruszyła. Z wielkim
wysiłkiem dzieciom udało się ją uruchomić najpierw o ćwierć obrotu,
potem o pół, wreszcie o cały.
Maleńka cząstka łańcucha owinęła się wokół bębna.
Powoli, przy akompaniamencie skrzypienia, sapiąc, stękając i ślizgając
się, dzieci zdołały podnieść z dna kotwicę, która ważyła co najmniej
tyle, co one.
W pewnej chwili, gdy Rick z Jasonem byli zajęci przy wciągarce, Julia
przechyliła się przez burtę, żeby sprawdzić, czy kotwica, jeszcze
zanurzona w wodzie, nie uszkodzi kadłuba.
-
Widzę ją! - wykrzyknęła - Wyciągnęliśmy ją!
Łódź drgnęła.
Uwolniona zaczęła pomału się przesuwać po powierzchni tego
wewnętrznego morza.
Rick odszedł od wciągarki i rozkazał donośnym głosem: - Jason do
sterów! Julia, spuść wiosła sterowe, jedno ze sterburty, drugie z
bakburty.
Julia się nie ruszyła. Patrzyła na Ricka i zupełnie nie wiedziała, jak ma
wykonać rozkaz.
^ 207
-
Spuść wiosła sterowe! Jedno z prawej burty, drugie z lewej! -
powtórzył.
Jason dobiegł do jednego ze sterów, uchwycił go za drążek i spojrzał na
swego rudowłosego przyjaciela.
-
Spuść go! - krzyknął Rick.
Jason wrzucił ster do wody. Zanurzył się gwałtownie i przez chwilę
nawet Jason stracił go z oczu.
-
Nie tak! Musisz go trzymać blisko łodzi! Trzymaj go nieruchomo,
trzymaj go nieruchomo!
Jason spojrzał na niego rozdrażniony, jakby chciał powiedzieć, „Łatwo
ci mówić, ale to wcale nie takie proste!"
-
Płyniemy! - krzyknęła Julia. - A raczej nie! Raczej tak! Kręcimy
się w kółko!
To była prawda. Łódź najpierw poruszyła się do przodu, potem się
zatrzymała i zaczęła się stopniowo obracać, jakby napotkała jakiś prąd
wodny czy inną siłę, która nią obracała, najpierw w stronę morza
wewnętrznego, potem w stronę maleńkiej plaży. W końcu ponownie się
zatrzymała.
Rick wściekły spuścił wiosło od swojej strony, a potem rozkazał
Jasonowi: - Musisz jakoś opanować oba stery. Ja z Julią weźmiemy się
do wioseł. Ty trzymaj je prosto, najpierw pierwszy ster, potem drugi,
dobrze? Staraj się, żeby dziób okrętu zmierzał w kierunku drzwi po
drugiej stronie.
-fe- 208 -
-KU portom marzeń ^-
-
Rick!
-
Spróbuj. Najpierw jeden ster, potem drugi.
-
Dobrze, spróbuję! - odparł Jason, ściskając drążek steru.
Rick pobiegł do Julii, przykazał jej chwycić jedno wiosło, a sam wziął to
z drugiej burty.
-
Potrafisz wiosłować, Julka?
-
Nie - odparła.
-
O kurczę! - Zmartwiony obejrzał się. Ocenił, że jeśli natychmiast
nie zaczną wiosłować, Metis może obrócić się w niedobrym kierunku. I
że istnieje ryzyko, że osiądą na mieliźnie na tej plaży, z której dopiero
co ruszyli.
- To musicie się zamienić miejscami! Ty pójdziesz do sterów, a Jason
przejdzie do wioseł! Dalej! - krzyknął.
-
Jason! Idę do sterów! - krzyknęła Julia.
Jason kiwnął głową, przejęty i zmartwiony. Stał między dwoma sterami
na rufie i manewrował obydwoma na zmianę, najpierw jednym, potem
drugim.
Szybko zamienił się na miejsca z siostrą, po czym usiadł przy wiośle.
-
A ty chociaż umiesz wiosłować?
-
Jasne! - skłamał Jason.
-
To dobrze... - powiedział Rick. - Na moje „trzy" zaczynamy.
Zanurz wiosło, pchnij i w górę, potem znowu zanurz, pchnij i w górę.
Rozumiemy się?
^ 209 ^
-
Tak - odpowiedział Jason, który nic z tego nie zrozumiał.
-
Jeden dwa i... trzy! - krzyknął Rick.
Spuścił wiosło na wodę, zaparł się z całej siły i pchnął. Potem je
podniósł. Jason usiłował robić to samo. Czuł wiosło uderzające o wodę,
pchnął je i podniósł.
-
I jeszcze!
Powtórzyli to. »
-
I jeszcze! - krzyknął Rick.
Jason pchnął z całej siły wiosłem i zachwycony patrzył na masę
rozpryskującej się wody.
Ale łódź się nie poruszyła.
-
Jest coś, co ją przytrzymuje! - krzyknęła Julia. - Nie płyniemy!
-
Do diabła! - wybuchł Rick, uderzając wiosłem po raz czwarty. -
Niemożliwe!
Ale nie mógł znaleźć innej przyczyny. Julia miała rację. Łódź prawie nie
drgnęła, nie posunęła się nawet w tę niewłaściwą stronę. Ani się nie
obróciła.
-
Jesteśmy unieruchomieni!
-
Nie, jesteśmy jeszcze jakoś zakotwiczeni - wysunął
przypuszczenie Rick.
Istotnie, było tak, jakby jakaś druga kotwica przytrzymywała łódź w
pobliżu pomostu.
-
Musimy jej poszukać! Dalej! - zachęcił Rick.
210 ^t
ku portom marzeń
Nagle krzątającego się po pokładzie Jasona tknęło przeczucie.
Odepchnął je, ale powróciło. Może to nie chodziło o żadną kotwicę?
Może Metis była gotowa do odpłynięcia, ale jej czegoś brakowało, na
przykład... celu? Sensu podróży? Może był jakiś instrument na
pokładzie, który pomagał łódź uruchomić, trochę tak, jak radar wspiera
samolot? I tego czegoś powinni poszukać?
Może, pomyślał Jason, ta łódź miała jakiś rodzaj napędu nowoczesnego
ukryty w ładowni. Nawet jeżeli ładownia była pusta.
Jason miał wrażenie, że łódź stoi, bo całkiem po prostu czeka na
komendę, dokąd musi płynąć. Ponieważ, być może, ta łódź jest...
magiczna. W dzienniku zapisano, że jej kadłub został wykonany z
drewna świętego dębu. To oznaczało, że także łódź w jakiś sposób
mogła być święta.
Ale dla kogo święta?
Zagłębiony w swoich fantazjach zbliżył się do steru, który dopiero co
trzymał w ręku. Automatycznie chwycił za drążek.
-
Co robisz, Jason? - krzyknęła natychmiast siostra.
Jason ledwie na^nią spojrzał.
-
Próbuję ją uruchomić! - odparł, poruszając sterem w wodzie.
Łódź nie zareagowała, jakby czymś przytrzymana. -S^ 211 -
-
Ta łódź nigdy się stąd nie ruszy! - wykrzyknął Jason, ujmując
znowu ster.
Potem spróbował się odprężyć, pozwolił płynąć swoim fantazjom...
Ujrzał się jako kapitan Jason, który prowadzi statek pośród burzy do
ziemi nieznanej; ściany groty się rozwarły na pełne morze, żagle nagle
stanęły jaśniejąc w słońcu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki...
-
Może musimy spróbować mocniej wiosłować! - krzyknął Rick.
-
Nie! To nie jest sprawa wioseł - odpowiedział kapitan Jason,
poruszając sterem, by ominąć górę lodową, jaką ujrzał oczami
wyobraźni.
-
Powiadam wam, że ta łódź nie porusza się siłą wioseł!
-
A jaką? Płynie na żagle? Na motor? Może w twoich marzeniach.
Jason zacisnął oczy w ciemności rozjaśnionej tylko przez świetliki.
„Czy to możliwe?" - zapytywał sam siebie. „Czy to możliwe, że aby
uruchomić łódź trzeba...?". Przypomniał sobie dziennik kapitana. Czyż
nie napisał tam, że ta łódź zawiozła ich wszędzie gdziekolwiek chcieli?
Egipt...
Stary Ulysses tam był. I dotarł tam na pokładzie tej łodzi. Jason był tego
pewien, jak był pewien tego, co
^ 212 ^t
^ ku portom marzeń
nosi w kieszeniach. Dla większej pewności pomacał się po kieszeni.
Wyciągnął dziennik egipski, który służył za podstawkę Oka Nefretete.
-
Egipt... - wyszeptał.
I w tym momencie wyczuł wyraźnie jak zadrżał drążek steru w jego
ręku.
Podmuch wiatru rozproszył świetliki, które zaczęły fruwać spiralnie.
-
Co się dzieje? Co to za podmuch? - krzyknął Rick na pokładzie.
-
Egipt... - wyszeptał Jason nieco głośniej.
I znowu drążek steru zadrżał, a silny podmuch rozpędził świetliki. Jakby
w przeczuciu czegoś, owady zaczęły wznosić się ku załomom skalnym.
-
Jason! Robi się całkiem ciemno! - zawołała Julia.
-
Coś nadchodzi!
Jason przytaknął. Rzeczywiście coś nadchodziło: łódź dawała mu
odpowiedź. Wsunął na powrót dziennik do kieszeni i uchwycił drążek
steru obiema rękami.
-
Trzymajcie się! - zawołał, nie podając powodu.
-
Teraz!
I wykrzyknął czystym i silnym głosem: - Zawieź mnie do Egiptu!
-
Jason! Co ty tam wykrzykujesz? - zapytała siostra.
-J^ 213 ^t--
Znowu, po raz trzeci w łódź uderzył poryw wiatru, tym razem tak silny,
że przewrócił Julię na pokład.
-
Mówiłem, żebyś się trzymała! - wrzasnął Jason, a drążek sterowy
zaczął tańczyć w jego rękach, szarpiąc sterem we wszystkie strony.
-
Tak, do Egiptu! - krzyknął ponownie Jason. - Zawieź mnie do
Nefretete i do grobowca Tutanchamona!
Wokół nich rozszalał się wicher. Wzburzyło się morze.
/
Świetliki znikły i w grocie zapanowały nieprzeniknione ciemności.
214
Obliwia Newton chodziła nerwowo po marmurowej posadzce swego
pałacu. Manfred, kierowca o twarzy opryszka, który woził ją do Willi
Argo, przerwał jej, wbiegając przez boczne wejście.
-
Manfredzie! - wykrzyknęła, przerażona niespodziewanym
wtargnięciem.
Młody człowiek rzucił jej złe spojrzenie z pewnym odcieniem
satysfakcji, że udało mu się ją wystraszyć.
-
Panno Newton... Mam pani coś do powiedzenia - mruknął.
Powiedział to cicho i ochrypłym głosem.
Obliwia ominęła go zdecydowana, by dojść do zamykanych elektrycznie
niebieskich drzwi na końcu korytarza bez zatrzymywania się na męczące
wyjaśnienia.
Manfred biegł kłusem za nią.
-
Śledziłem dzieci, jak mi pani przykazała. Zeszły pod skały na
kąpiel, zanim spadł deszcz...
-
Mhhm.
Obcasy Obliwii niedosłyszalnie przyśpieszyły swój rytm na marmurze.
-
Przy powrocie jedno z nich upadło.
*
-
Świetnie. Przeżyło?
-
Niestety tak... Chłopak zawisnął na występie skalnym i pozostała
dwójka wciągnęła go i przyprowadziła do domu.
^ 216
Mały kapitan
r
-
Szkoda. Może następnym razem się uda.
-
To nie wszystko. Pół godziny później wzięli rowery i zjechali do
Kilmore Cove. Wrócili do domu z kilkoma książkami.
-
Niech czytająl Niech czytają! Wszyscy ubolewają, że młodzież nie
czyta! Tym sposobem przynajmniej nie narobią kłopotów!
-
I w tym rzecz.
Obliwia nagle przystanęła.
-
W jakim sensie?
-
Nie wiem, jak, ale tej nocy, przed powrotem tu, widziałem... błyski
w grocie.
Piękną twarz Obliwii wykrzywił grymas wściekłości.
-
Błyski? Jak to możliwe?
-
Nie wiem, panno Newton. Faktem jest, że...
-
Ale jak im się udało przejść? Co ten stary sobie wyobraża, że
jeszcze może zrobić? Nestor mnie nie powstrzyma! Teraz mnie nie
powstrzyma!
Obliwia Newton ścisnęła Manfreda za ramię, wbijając mu w ciało
komplet swoich dziesięciu spiczastych paznokci. Manfred zacisnął zęby
z bólu.
-
Jednak posuwamy się do przodu... - wysyczała Obliwia. -Jakby
nigdy nic. Idziemy do przodu! Jasne? Liczę na ciebie, Manfredzie.
-
W porządku... panno... Newton - wystękał.
Odetchnął dopiero, kiedy Obliwia oderwała od nie-
^ 217 ^t
go swe krogulcze paznokcie, odwrócił się i otworzył niebieskie drzwi na
końcu korytarza.
-
O, tak, licz na mnie - wyszeptał, kiedy drzwi się zamknęły i w
korytarzu po pannie Newton pozostała jedynie smuga perfum. A potem,
masując sobie zbolałe ramię, dorzucił - Pani Złodziei...
A tymczasem w grocie u stóp urwiska rozpętała się prawdziwa i szalona
burza. Było tak, jakby łódź i dzieci znalazły się nagle w bębnie jakiejś
monstrualnej kamiennej pralki ze słoną wodą. Łódź unosiła się i
zanurzała, przechylała i nabierała wody przez obie burty.
Trzymając się lin i ławek przy wiosłach, Rick i Julia próbowali
rozpaczliwie nie dać się wyrzucić za burtę, ale wydawało się, że im się
to nie uda.
Jason tymczasem był całkowicie pochłonięty próbą opanowania steru,
który wierzgał mu w rękach niczym spłoszony koń.
-
Uda się nam! - krzyczał. - Trzymajcie się mocno!
Kiedy wydawało się, że cała grota zaraz się zawali
i pogrzebie ich na zawsze, burza ustała.
Dopiero co łódź była we władaniu fal wysokich jak grotmaszt, a teraz
morze wewnętrzne znowu stało się spokojne. Łódź przestała się huśtać i
wolno sunęła w stronę pomostu.
^ 218 ^t
^ Mały kapitan
Jason był wykończony walką ze sterem. Julia kompletnie przemoczona
lodowatą wodą, rozglądała się wokół, ślizgając się na ławce, której się
uchwyciła ze wszystkich swoich sił. Rick puścił linę, której powierzył
swoje ocalenie i masował obolałe ręce.
Żadne z nich nie miało sił ani ochoty, by się odezwać. Wszystko to, co
się wydarzyło, było niedorzeczne. Niedorzeczne i przerażające. Burza
trwała nie dłużej niż trzy minuty, ale to były niekończące się i
niewiarygodne, najdłuższe trzy minuty w ich życiu.
-
Jason... wszystko w porządku?... - spytała go siostra, kiedy
zataczając się, zaczęli poruszać się po pokładzie.
Wszyscy mieli mokre ubrania i trzęśli się z zimna. Na pokładzie było
pełno wody, podobnie w ładowni.
-
Co..."co to się stało? - spytał Jason, prostując z trudem nogi.
Rick i Julia pokręcili głowami.
-
Nie wiemy. Stało się i już.
-
Jesteśmy po drugiej stronie, Jason.
Chłopiec zamrugał i rozejrzał się wokół. To była prawda: łódź
przepłynęła wewnętrzne morze i teraz kołysała się łagodnie obok
drugiego pomostu.
-
Nie... niemożliwe - uśmiechnął się.
-
Powiadam ci, jesteśmy po drugiej stronie, spójrz!
-219 ^-
-
Julia wskazała mu czarne stopnie schodów, prowadzących do
drzwi, które widzieli z daleka.
Rick próbował ściągnąć z grzbietu mokre ubranie.
-
Potem będziemy się zastanawiać, co się stało...
-
powiedział i zadygotał z zimna. - Jesteśmy przemoczeni do suchej
nitki. Apsik! Musimy się jak najprędzej osuszyć.
-
Były jakieś ubrania w skrzyni w kabinie kapitana - zauważyła
zmęczonym głosem Julia.
-
Chodźmy zobaczyć - powiedział Jason.
W kabinie kapitana znaleźli ubrania, które mogły mieć co najmniej
trzysta lat, sądząc po tym, jak były zakurzone. Na szczęście burza
oszczędziła skrzynie i ich zawartość była sucha. Przebrali się po raz
czwarty tego dnia i założyli jakieś niezgrabne spodnie, jakieś
pozbawione fasonu koszule i prymitywne drewniane saboty. Potem,
całkiem bez chęci żartowania z siebie, choć wyglądali śmiesznie,
odnaleźli słownik i kilka pozostałych drobiazgów. Zeszli na ląd.
Z pochylonymi głowami, nadal zbyt wstrząśnięci, by mówić bez
potrzeby, przeszli przez plażę i weszli po wydeptanych schodach.
-
Życzę sobie tylko, żeby już nas nie spotkała żadna niespodzianka...
- wyszeptała Julia, kiedy dotarli do drzwi - bo nie sądzę, żebym ją mogła
znieść.
Na kamiennej belce nad drzwiami były wyrzeźbione
^ 220 ^t
Mały kapitan
trzy żółwie. Wskazując je Rick miał jeszcze siłę zażar-
Drzwi wyglądały na zamknięte, ale na szczęście nie miały żadnego
skomplikowanego zamka do sforsowania.
Jason pchnął je jedną ręką. Nawet pod tym lekkim naciskiem drzwi
ustąpiły.
Chłopiec obrócił się ku siostrze i przyjacielowi i spytał:
- Wchodzimy?
Julia i Rick przytaknęli.
I tak otworzyli drzwi.
tować: - Śpiesz się powoli...
CIĄG DALSZY NASTĄPI "
221 ^¡t
1.
Zadrapane drzwi...........................9
2.
Przeciąg.................................15
3.
Jazda pod górę............................23
4.
W domu.................................33
5.
Plan....................................41
6.
Kąpiel w morzu...........................49
7.
Otwarcie ................................59
8.
W zawiniątku............................65
9.
Biblioteka ...............................75
10. Za szafą.................................85
11. W Kilmore Cave..........................99
12. Błyskawice .............................113
13. Niezrozumiałe przesłanie...................119
14. Przeznaczenie...........................127
15. Gdzie wszystko się zaczyna i kończy..........139
16. Ciemne schody...........................151
17. Skok w przepaść.........................161
18. Na górze ...............................171
19. Na dole ................................175
20. Grota..................................185
21. Ostatni dziennik .........................195
205 215
/**«' W!'J- '/f ""/ V / ' •> ) - ■■¿' . i '' '