GLENDA SANDERS
TAJEMNICA
ROZDZIAŁ
1
Strach schwycił Vanessę Wiggins za gardło. Za
częła rzucać się na łóżku, plącząc prześcieradła, by
po chwili w panice wymotywać się z krępującej ją
pościeli. Ocknęła się nagle, całkowicie przytomna,
łapiąc powietrze. Wszystkie jej zmysły były pobudzo
ne. Od razu poczuła chłód i wilgoć godziny przed
świtem.
W nieruchomym powietrzu rozległ się krzyk, od
którego włosy stawały dęba. Był to krzyk kobiety:
przejmujący i przenikliwy, wyraz czystego przerażenia
i poczucia śmiertelnego niebezpieczeństwa. To chyba
poprzedni taki krzyk obudził Vanessę. Po chwili
rozległ się jeszcze raz, a dziewczyna zamarła, wsłuchu
jąc się w końcowy, żałosny jęk.
Cisza, która potem zapadła, była prawdziwie gro
bowa.
Ledwo oddychając, Vanessa wymknęła się z łóżka
i na palcach podeszła do okna. Z trudem tylko mogła
rozróżnić ciemny kształt wielkiego dębu, rysujący się
na tle odległej ulicznej latarni. Cienki sierp księżyca nie
rozjaśniał panujących ciemności, nie oświetlał żadnego
ruszającego się, żywego kształtu. Ale ktoś musiał tam
być, bo krzyki były absolutnie realne. Co do tego
Vanessa nie miała wątpliwości.
6 • TAJEMNICA
Ktoś potrzebował pomocy. Jakaś kobieta. Drżący
mi palcami Vanessa wykręciła numer policji. Anoni
mowy rozmówca wysłuchał jej opowieści, poprosił
o nazwisko i adres.
Vanessa rzuciła okiem na zegar. Za dwadzieścia
czwarta. Przez kilka minut przemierzała pokój tam
i z powrotem, potem nałożyła szlafrok i pantofle,
wyszczotkowała włosy i znowu zaczęła chodzić. Do
piero pół godziny później usłyszała podjeżdżający
samochód. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi
i głęboki głos obwieścił:
- Tu zastępca szeryfa.
Policjant wysłuchał historii, którą Vanessa opowie
działa już raz przez telefon, ze sceptycyzmem wyraźnie
wypisanym na twarzy.
- I skąd, pani zdaniem, dochodziły te krzyki? - za
pytał.
- Z mojego ogródka z tyłu domu. W gruncie rzeczy
miałam wrażenie, że ktoś krzyczy tuż pod moim oknem.
Ale równie dobrze mogło to być na sąsiednim podwó
rzu. - Coś jej przyszło do głowy. - Dom na działce
z tyłu jest jeszcze w budowie. Może tam ją wciągnięto?
- Sprawdzę.
Śledziła przez okno przesuwający się snop światła
z latarki. Policjant przeszukał najpierw podwórze od
domu po płot, następnie zniknął, ale po chwili miejsce
jego pobytu zdradziło światło wędrujące po drugiej
stronie ogrodzenia.
Vanessę przeszły ciarki. Objęła się ramionami, bo
nagle poczuła wyraźny, chłodny powiew od okna
dużego pokoju. Przeniosła więc swój punkt obser
wacyjny do okna w aneksie jadalnym i po paru
minutach znów dostrzegła światło latarki policjanta,
powracające w stronę jej domu. Otworzyła tylne drzwi.
W odpowiedzi na malujące się na twarzy Vanessy
pytanie policjant pokręcił głową.
TAJEMNICA • 7
- Nic tam nie ma - oświadczył, wchodząc za nią
do domu.
- A ten pusty dom?
- Był otwarty, więc sprawdziłem wszystkie pomie
szczenia. Wszystko jest w porządku.
Vanessa przesunęła dłonią po twarzy.
- Ktoś potrzebował pomocy. Powinnam była...
- Tam nie ma żadnych śladów walki ani w ogóle
czyjejś obecności, proszę pani.
- Ależ słyszałam...
Policjant najwyraźniej nie przywiązywał wagi do
tego, co słyszała.
- Te domy są nowe? - przerwał jej.
- Tak.
- Od dawna pani tu mieszka?
- Dopiero co się wprowadziłam.
- I mieszka pani sama?
- Tak.
- Czy kiedykolwiek przedtem mieszkała pani
sama?
Vanessa poczuła przypływ irytacji, odgadując pod
tekst zawarty w tym pytaniu.
- I owszem, mieszkałam.
- Wie pani, każdy dom ma swoje nocne odgłosy.
Nowy dom osiada.
- To, co słyszałam, to nie było osiadanie domu.
- A tam, po drugiej stronie drogi, są wilki. Czasami
wyją.
- Potrafię rozróżnić ludzki krzyk od wycia wilka.
Policjant wzruszył ramionami.
- Nie znalazłem nic niezwykłego. A może to koty?
Czasami wydają z siebie zupełnie ludzkie dźwięki.
- No cóż, dziękuję za przybycie.
- To mój obowiązek. - Policjant ponownie wzru
szył ramionami, nie wyczuwając sarkazmu w słowach
Vanessy.
8 • TAJEMNICA
Arogancki, niewrażliwy męski szowinista, myślała
Vanessa, zamykając za nim drzwi. Równie dobrze
mógł wprost nazwać ją histeryczką. Widać było, że tak
o niej myśli.
Zegar na kominku wydzwonił wpół do piątej. Zbyt
wcześnie, by się ubrać; za późno, by porządnie się
wyspać. Wróciła jednak do łóżka. Długo nie mogła
zasnąć, a gdy jej się to w końcu udało, sen miała
niespokojny i przerywany.
Nocne doświadczenia sprawiły, że i po wstaniu była
podrażniona. Przeczytała niedzielną prasę, obejrzała
głupawy film w telewizji, a w końcu po południu
zwlokła się z kanapy, naciągnęła dżinsy i koszulkę
i przygotowała do wyjścia.
Pojechała do centrum ogrodniczego, gdzie kupiła
trzy krzaki róż, dwa krzaki ligustru i worek mielonej
kory. W pobliskim sklepie nabyła jeszcze sałatkę
z owoców morza, kawałek sera muenster i trzy jabł
ka. Po powrocie włożyła jedzenie do lodówki, a sa
ma zabrała się za sadzenie krzaków. Była już po
rządnie spocona, gdy usłyszała witający ją głęboki
męski głos.
Na chodniku przed domem stał Taylor Stephenson,
w nieskazitelnie białych szortach i podkoszulku, naj
wyraźniej gotów do popołudniowego joggingu. Taylor
Stephenson był właścicielem firmy, która zbudowała
to osiedle.
Zdaniem Vanessy wyglądał dokładnie na to, kim
był. Cudowne dziecko przedsiębiorczości. Założył, że
Houston będzie się rozwijać, zajmując sąsiednie tereny
rolnicze, i przekształcił dawny przysiółek, zwany Wil
czym Zakątkiem, w podmiejski raj dla młodych,
ambitnych, robiących karierę osób. Był idealistą i de
mokratą: sam zamieszkał w osiedlu, które najpierw
wymyślił, a potem zbudował. Do niego należał duży
dom na końcu zaułka zwanego Księżycowym. Vanessa
TAJEMNICA • 9
mieszkała przecznicę dalej, na rogu Księżycowego
Zaułka i Szlaku Wyjącego Wilka.
Taylor szedł teraz ku niej z uśmiechem na twarzy,
a słońce rozświetlało jego złotobrązową czuprynę.
- Prace ogrodnicze?
Vanessa była dojrzałą, dwudziestosześcioletnią ko
bietą, więc udało jej się nie zemdleć z wrażenia.
Odpowiedziała uśmiechem.
- Tylko podstawowe. Wiem, jak pleć chwasty
i kosić trawnik, ale nie mam pojęcia o sadzeniu. Nie
wie pan przypadkiem, w jakich proporcjach należy
zmieszać korę z ziemią?
- Ta mieszanka wygląda na właściwą. Ale najwyż
sza warstwa powinna być z samej kory. - Wyjął
szpadel z jej ręki. - Proszę pozwolić sobie pomóc.
- Ależ, proszę pana, sama mogę...
Jego uśmiech był niemal szczery.
- Naprawdę ruch feministyczny nie zawali się, jeśli
mężczyźni będą wykonywać trochę ciężkiej pracy.
I proszę mówić mi po imieniu. Jesteśmy sąsiadami.
- No dobrze, Taylor, czy weźmiesz mnie za wojują
cą feministkę, jeśli powiem, że się ubrudzisz?
- I tak miałem zamiar trochę pobiegać, więc to
będzie dobra rozgrzewka. - Uderzył szpadlem kilka
krotnie wokół krzewu ligustru, ubijając korę. - Gdzie
teraz?
Zagłębił szpadel w miejscu wskazanym przez Va-
nessę. No proszę, cudowne dziecko sadzi krzewy w jej
ogródku.
- Dziś rano w piekarni spotkałem dwóch policjan-
tów - powiedział niby od niechcenia. - Mówili, że
miałaś w nocy jakieś przygody.
Ach, więc stąd się tu wziął. Vanessa próbowała nie
czuć rozczarowania.
- Nie nazwałabym tego przygodą - oświadczyła.
- Byłam przerażona. - Wsparła się pod boki i zaata-
10 • TAJEMNICA
kowala. - Słuchaj, wiem, że ten gliniarz pewnie zrobił
ze mnie histeryczną babę z dziewiętnastowiecznej
powieści, ale to, co słyszałam, to na pewno nie był wilk.
Taylor wbił w ziemię szpadel i oparł ramiona na
rączce.
- Nie, pewnie nie. Nie tak blisko okna. Wilki raczej
trzymają się na dystans.
Vanessa westchnęła ciężko.
- Nie mogę pozbyć się myśli, że gdzieś tam leży
ranna albo martwa kobieta. Czy, twoim zdaniem,
policja zawiadomiłaby mnie, gdyby kogoś znalazła?
- Wątpię. Raczej mnie szepnęliby coś niecoś w za
ufaniu.
No jasne. Vanessa zmarszczyła brwi. Dyskretny
telefon: „Sądziliśmy, że chciałby pan być o tym
poinformowany, ponieważ to pańskie osiedle". Taylor
Stephenson przyszedł tu się czegoś dowiedzieć, a nie
flirtować.
- Nie sądzę, by ktoś znalazł martwą kobietę
- stwierdził.
- Nie trzymaj mnie w niepewności - rzuciła ostro.
- Skoro nie kobieta i nie wilk, to co słyszałam?
- Pawia - powiedział. - A raczej pawicę. Z restau
racji „Za horyzontem". W linii prostej to tylko niecały
kilometr stąd. Mieliśmy już z nimi kłopoty, gdy
niwelowaliśmy teren. Za pierwszym razem robotnicy
byli naprawdę przerażeni. Głos pawic do złudzenia
przypomina ludzki, no i w jednej chwili mogą być pod
oknem, a w następnej zniknąć bez śladu.
- To wyjaśnienie jest bardziej prawdopodobne niż
gadka o wilkach - przyznała niechętnie.
- Ale cię nie przekonałem?
- Gdyby policja znalazła ciało i poinformowała cię
o tym, powiedziałbyś mi?
Taylor podjął kopanie, ale rzucił jej spojrzenie
z ukosa.
TAJEMNICA • 11
- Jesteś pewna, że chciałabyś wiedzieć?
- Szkoda, że nie potrafię uwierzyć w tę pawią
teorię.
Jeszcze jeden ruch szpadlem, jeszcze jedno po
głębienie dołka, i Taylor wyjął krzak ligustru z plas
tikowego pojemnika, przymierzając do wykopanej
dziury.
- Potrzymaj.
Vanessa przytrzymała krzak we właściwej pozycji,
a Taylor pomieszał korę z ziemią i ubił wokół korzeni.
- Wiesz, od siebie mógłbym się dostać tu znacznie
szybciej niż policjanci. Na wszelki wypadek zostawię ci
mój numer telefonu.
- Przecież nie mogę...
- Nonsens! Od tego ma się sąsiadów. Poza tym,
jeśli jakaś pawica rzeczywiście tu się kręci i straszy
moich lokatorów, to trzeba ją złapać i odstawić do
restauracji, zanim narobi więcej zamieszania.
Taylor uparł się, że pomoże sadzić także róże.
Współpraca ogrodnicza szła im znakomicie i prawie
w milczeniu. Taylor nie przyjął zaproszenia na kawę
ani na mrożoną herbatę, tłumacząc, że chce pobiegać,
ale Vanessa zatrzymała go jeszcze na moment. Stała
wpatrzona w ziemię, rysując czubkiem tenisówki kółka
na ścieżce. Jej głos był cichy.
- Wolałabym wierzyć w pawi krzyk - powiedziała.
Uniosła głowę i spojrzała Taylorowi prosto w oczy.
- Ale chciałabym wiedzieć, gdyby znaleźli czyjeś ciało.
Poważnie skinął głową i odbiegł.
Karen Lake, przyjaciółka Vanessy, była od niej rok
młodsza, a od dwóch lat uczyła angielskiego w tej samej
szkole średniej, w której Vanessa wykładała historię.
Fizycznie były całkiem różne. Karen, wysoka
i szczupła, miała krótko obcięte włosy, do szkoły nosiła
kostiumy, a po domu bluzki o klasycznym kroju
12 • TAJEMNICA
i gabardynowe spodnie. Vanessa, średniego wzrostu
i bardziej zaokrąglona, wolała luźne ubrania, a w do
mu przebierała się w dżinsy i podkoszulki. Ciemno
brązowe włosy o złotawych błyskach miała gęste
i długie.
Obie kobiety uważały, że ich przyjaźń wynika
z przyciągania się przeciwieństw. Razem spędzały
przerwy, razem chodziły na obowiązkowe zajęcia
pozaszkolne, a czasami umawiały się na wieczór.
Karen wysłuchała opowieści Vanessy o krzykach,
uprzedzonych policjantach i życzliwych sąsiadach.
- Więc gliniarz uważał, że to wilk albo kot, a Ste
phenson sądził, że to zabłąkany paw?
- Pawica - poprawiła ją Vanessa. - Dość mało
prawdopodobne, nie? Ale ostatecznie pomysł, że pod
moim oknem krzyczy jakaś kobieta, a potem znika bez
śladu, też jest mało prawdopodobny. - Westchnęła.
- Nic dziwnego, że Taylor Stephenson przyleciał od
razu, by zapobiec szerzeniu się plotek na temat jego
ukochanego osiedla. Na chwilę nawet uwierzyłam, że
dostrzegł we mnie kobietę z krwi i kości, a nie tylko
jedną z tych młodych, samotnych, zawodowo aktyw
nych osób, którym chciałby sprzedać swoje domy.
- A ja sądzę, że wam wszystkim odbiło - oświad
czyła Karen.
- Jak to?
- Vanesso, czemu jesteś taka tępa? Jesteś nau
czycielką. Kto mógłby drzeć się pod twoim oknem
w sobotnią noc?
Vanessa przechyliła głowę ze sceptycznym wyrazem
twarzy.
- Uczeń?
- A któż by inny?
- Nie wierzę...
- Albo raczej cała ich gromada. Straszenie nau
czycielki wydawało im się zapewne fantastycznym
TAJEMNICA • 13
pomysłem. Pewnie zostawili samochód kawałek dalej
i czekali, chichocząc, na gliniarzy.
- Nie wierzę, że uczniowie mogliby być tacy okru
tni. - Vanessa potrząsnęła głową.
- Oblałaś ostatnio jakichś mistrzów koszykówki?
- Tylko... Ale Tony Davis nigdy by nic takiego nie
zrobił.
- Pewnie zlecił to McQueen. Ta dziewczyna ma
takie płuca, że powinna wynajmować się do horrorów.
Oczywiście nigdy się nie dowiesz, jak było naprawdę,
jeśli nie zaczną się przechwalać swoimi wyczynami.
Czasami zastanawiam się, za jakie grzechy uczę
w szkole.
- Zastanawiasz się nad tym mniej więcej dwa razy
na tydzień, zwykle po siódmej lekcji.
- Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym - za
proponowała Karen. - Na przykład o tym przyjęciu,
które urządzasz w sobotę. Czy wszystko gotowe?
- Właściwie tak. - Vanessa z radością zmieniła
temat. Miała powyżej uszu teorii na temat nocnych
odgłosów. Jednego była jednak pewna: jeśli to Heather
McQueen wrzeszczała pod jej oknem, to dziewczyna
powinna zostać aktorką.
ROZDZIAŁ
2
Pierwszymi gośćmi przybyłymi na przyjęcie byli
Karen i jej mąż, Bob; wysoki i mocno zbudowany,
z torbą lodu na każdym ramieniu, przypominał dzie
więtnastowiecznego robotnika portowego.
- Gdzie masz zamrażarkę? - zapytał, udając, że
trzęsie się z zimna. - Skostniałem.
- Koło lodówki - pokazała mu Vanessa. Wzięła
półmisek z przystawkami, przyniesiony przez Karen,
i postawiła na stole w aneksie jadalnym. - Margaret
obiecała do dekoracji stołu kwiaty ze swego ogrodu
- powiedziała, mówiąc o starszej koleżance ze szkoły.
- Mam nadzieję, że pojawi się tu trochę przed innymi,
bo stół wygląda okropnie goło.
- Kto? Kto wygląda goło? - dopytywał się Bob,
wychodząc z kuchni. - Czy będzie różowy balecik?
- Tylko jedno mu w głowie. -Karen wzniosła oczy
w górę.
- Tak, tak, tak. - Bob złapał ją od tyłu i ze sce
niczną przesadą zaczął głośno całować w kark. Karen,
śmiejąc się, usiłowała wyrwać się z jego objęć.
- Zachowuj się przyzwoicie, Bob. Obiecałam po
móc Vanessie. Co rozkażesz? - spytała, zwracając się
do przyjaciółki. - Ten tu siłacz będzie robił za fizycz
nego, a ja zajmę się pracą koncepcyjną.
TAJEMNICA • 15
- Trzeba zapalić świece. To fizyczne czy kon
cepcyjne?
Karen pchnęła Boba na kanapę.
- Siadaj, siłaczu. Poradzę sobie z tym.
- Zapal wszystkie świece, jakie znajdziesz - powie
działa Vanessa, rzucając jej zapałki.
- Hej - wykrzyknęła Karen w chwilę później - czy
wiesz, że w tym kącie wieje? Świeca ciągle gaśnie.
Popatrz. - Zapaliła świecę, ale płomień zatańczył
i zgasł. - Próbowałam już kilka razy.
- Całkiem mocno ciągnie - zauważył Bob.
- Tak mi się wydawało, że ten kąt jest chłodny
- potwierdziła Vanessa. - Zgłoszę to w dziale tech
nicznym Stephensco.
- Mówiąc o Stephensco... Czy zaprosiłaś Taylora
Stephensona na dzisiejsze przyjęcie?
- Miałam zamiar to zrobić, jeśli go spotkam. Ale nie
spotkałam, więc... - Z irytacją wpatrywała się w świecę.
- W tym kącie potrzeba światła. - Wskazała na stojącą
na bufecie lampę sztormową. - Można ją postawić, czy
jest za wielka?
- Moim zdaniem jest w porządku - ocenił Bob,
gdy lampa znalazła się na miejscu.
- Moim też - przytaknęła Karen, z podziwem
oglądając lampę. - Chyba jest bardzo stara?
- Nie pokazywałam jej żadnemu znawcy antyków
- odpowiedziała Vanessa. - Znalazłam ją na farmie
dziadka Wigginsa.
Rozległ się dzwonek u drzwi. Vanessa otworzyła
i ujrzała przed sobą dwa ogromne bukiety purpuro
wych i różowych kwiatów.
- Margaret! - wykrzyknęła, odsuwając się, by jej
gość mógł wejść. - Róże! I wistaria! Cudownie!
Spójrz, Karen, Margaret przyniosła wistarię. Pewnie
czujesz jej zapach nawet tam.
16 • TAJEMNICA-
- Och, tak - potwierdziła Karen. - Jak winogro
na... - przerwała nagle, wpatrzona w kwiaty. Zbladła,
jej uśmiech zgasł, a usta się otworzyły. Wstrząsnął nią
wyraźny dreszcz.
Bob poderwał się z kanapy i schwycił żonę w ra
miona. Karen podniosła dłoń do czoła i potrząsnęła
niepewnie głową. Kolory powróciły jej na twarz tak
szybko, jakby ktoś nalewał czerwonego wina do
kryształowego kieliszka. Wciąż przyciskając dłonie
do skroni, spojrzała na troje wpatrzonych w nią
ludzi.
- Już... już dobrze - wyjąkała. - Poczułam... Nie
wiem... przez chwilę dziwnie się poczułam. Znacie
wyrażenie, że śmierć przeszła obok? No właśnie, coś
takiego poczułam. - Zaśmiała się cicho. - Nie słu
chajcie mnie, opowiadam jakieś makabreski.
- Może jesteś w ciąży? - zażartowała Margaret, ale
nie rozluźniło to atmosfery.
- Chyba trochę przemarzła - powiedział Bob.
- Zabierz ją z tego przeciągu. Połóż się na chwilę na
kanapie, Karen - poradziła Vanessa. Kątem oka za
uważyła, że Margaret wciąż trzyma oba bukiety.
- Och, przepraszam cię, Margaret, nie chciałam cię tak
zostawić z pełnymi rękoma. Pozwól, wezmę od ciebie
kwiaty. Wistaria znakomicie będzie wyglądać na stole
w jadalni, a róże postawimy na tym niskim stoliku.
Może chłodny powiew przedłuży im życie.
Purpurowe kwiaty wistarii spłynęły na stół z pękate
go wazonu, odcinając się od białego obrusa.
- Są cudowne. -Vanessa podziękowała Margaret.
- Uwielbiam wistarię.
- Wzięłam jej szczepkę lata temu z podwórza mojej
mamy - rzekła Margaret. - Chuchałam na nią i dmu
chałam, żeby ładnie rosła, aż w końcu obrosła mi dom
TAJEMNICA • 17
tak, że okien nie widać. W samochodzie mam dla
ciebie ukorzenione sadzonki - zwróciła się do Va-
nessy. -Mówię o tym teraz, bo potem będziesz
otwierać prezenty, a ja swego nie mogłam elegancko
zapakować.
- Jak to miło z twojej strony. Myślałam o tym, żeby
z tyłu domu posadzić coś kolorowego. Czy wistaria
oplecie mi płot?
Zanim Margaret zdążyła odpowiedzieć, dzwonek
przy drzwiach rozbrzmiał ponownie. Przyszedł pastor
Joe Rogers, kapłan z pobliskiego kościoła. Pastor
wyglądał jak cherubinek. Wszystko w nim było trochę
okrągłe: łysiejąca głowa, rumiane policzki, pulchne
dłonie, wystający brzuszek. Vanessa nie była formalnie
członkiem kongregacji, ale razem z Karen i Bobem
kilka razy uczestniczyła w imprezach organizowanych
przez młodych ludzi zrzeszonych w kościele. Karen
upierała się, by pastor, zgodnie z tradycją, pobło
gosławił nowy dom, więc Vanessa zaprosiła go na
przyjęcie.
Teraz pastor Joe wetknął Vanessie w dłonie paczkę
w kształcie piłki do rugby.
- Nasz najmłodszy rozchorował się i Sylvia nie
chciała go zostawiać samego, ale upiekła na przyjęcie
ten chleb.
Zawinięty w ściereczkę bochenek był jeszcze ciepły
i pachniał drożdżami.
- Jak to miło z jej strony - powiedziała Vanessa.
- Dziękuję.
I znowu dzwonek przerwał rozmowę, a po chwili
zadzwonił znowu i przez jakiś czas odzywał się nie
ustannie. Napływali goście: przyjaciele, koledzy na
uczyciele ze szkoły, dawni sąsiedzi i znajomi. Wy
słuchali z szacunkiem błogosławieństwa, odmówili
18 • TAJEMNICA
wspólną modlitwę i podzielili się bochenkiem domo
wego chleba.
A potem jedli i pili, rozmawiali i śmiali się. Vanessa,
ubrana w sukienkę w stylu Dzikiego Zachodu, z war
koczem przewieszonym przez ramię, znakomicie grała
rolę gospodyni, kręcąc się między gośćmi, rozmawia
jąc, napełniając wiaderka lodem i z zadowoleniem
wysłuchując pochwał na temat domu.
- Podobno ma pani stare drzewo na podwórku
- powiedział pastor, gdy Vanessa zawijała w kuchni
resztkę chleba.
- To dąb - odpowiedziała. - Kosztował mnie do
datkowo pięćset dolarów, ale ponieważ pierwsza wpła
ta za dom pochodziła z ubezpieczenia mojego dziadka,
a dziadek był człowiekiem kochającym przyrodę, to
uznałam, że cieszyłby się z drzewa.
- Zapewne, jest to sposób na uczczenie jego pamię
ci - przytaknął pastor.
- Chciałabym zawiesić taką huśtającą się ławkę,
jak na plebanii, ale nie wiem, czy najniższe gałęzie są
dość proste.
- Może rzucę okiem? - zaproponował pastor.
- Wieszałem taką ławkę na trzech plebaniach, więc
jestem już ekspertem.
- Świetnie, możemy zaraz sprawdzić? - ucieszyła
się Vanessa.
Skierowała się do drzwi, pastor podążył za nią
dokonać oględzin.
- Tak - pokiwał głową. - Wygląda na to, że da
się...
Oboje zamarli. Z domu dochodziła muzyka, przyja
ciele i współpracownicy Vanessy gawędzili, pili, jedli
i śmiali się głośno. Ale na zewnątrz zapadła niesamowi
ta cisza. Powietrze stało się ciężkie i duszne. Vanessa
TAJEMNICA • 19
zapomniała o oddychaniu i tylko wpatrywała się
z osłupieniem w postać wiszącą na gałęzi, na której
chwilę przedtem nic nie było. Skądeś powiał wiatr
i postać zakołysała się, by po chwili znieruchomieć,
z głową opadającą jak u szmacianej lalki.
Vanessa gwałtownie wciągnęła powietrze i był to
jedyny dźwięk, który przerwał straszną ciszę. Jak
zahipnotyzowana postąpiła naprzód i dostrzegła
twarz zjawy: straszną, odrażającą twarz, zniekształ
coną przez agonię. Chciała odwrócić wzrok, ale nie
mogła. Musiała patrzeć, jak powieki zjawy uniosły
się, ukazując puste oczodoły, a zeschłe wargi poru
szyły, jakby usiłując sformułować jakieś słowa. Od
raza wywołała mdłości, ale Vanessa nie czuła strachu,
a jedynie ogromne współczucie dla przerażającej po
staci, niewytłumaczalną potrzebę ulżenia jej w cier
pieniu.
Uniosła rękę i wyciągnęła dłoń, robiąc ruch, jakby
chciała podejść bliżej, ale w tym momencie pastor Joe
dotknął jej ramienia i postać zniknęła.
Gdzieś w oddali zawył wilk, gwałtownie przerywa
jąc niesamowitą ciszę.
Przez dłuższą chwilę Vanessa i pastor stali oniemia
li, usiłując dojść do siebie. Powoli wracała im zdolność
myślenia, ale nie spokój. Vanessa nie zdawała sobie
sprawy, że płacze, ale na jej policzkach widniały mokre
ślady łez.
- Czy ty też to widziałeś? - zapytała drżącym
głosem.
Jowialność pastora zniknęła. Kapłan wyglądał jak
bardzo stary i straszliwie przerażony człowiek. Jego
zazwyczaj różowa twarz była blada, a głos zniżył się
do szeptu.
- Widziałem.
20 • TAJEMNICA
- Co? J-jak?
- Nie wiem. - Objął głowę dłońmi i kiwał się
rytmicznie, powtarzając to zdanie kilkakrotnie pus
tym, bezdźwięcznym głosem. Vanessie wydawało się
przez chwilę, że pastor zaraz się rozpłacze.
- Potrzebował pomocy - stwierdziła, podnosząc
wzrok na pastora. - Czy ty też to czułeś? Prosił
o pomoc.
- To nie było... nie mogło być... prawdziwe. On...
to... To był tylko wytwór naszej wyobraźni.
Vanessa objęła się ramionami. Było jej zimno
i niedobrze.
- Było prawdziwe. Ta twarz... ta straszna, umęczo
na twarz...
- Nie! - przerwał ostro. - To nie było prawdziwe
i nie wolno nam ulec pokusie i uwierzyć, że było.
- Ale...
- Nie było prawdziwe. - Mówił surowo, niemal
rozkazująco.
- Jeśli to... on... nie był prawdziwy, to jakim cudem
zobaczyliśmy go oboje równocześnie?
Złapał ją za ramiona.
- Vanesso, nie wolno nam nikomu o tym mówić
- powiedział z naciskiem. - To może być, i pewnie
jest, jakiś okrutny dowcip. Nie wolno nam nic o tym
mówić, póki nie dowiemy się, z czym tu mamy do
czynienia.
Wyczuła rozpacz w jego naleganiu, wciągnęła po
wietrze i zmusiła się, by opanować drżenie.
- Dobrze. W porządku - zgodziła się. - Poczeka
my.
Kilka minut stali, patrząc na siebie w milczeniu.
- Musimy wracać - powiedział w końcu pastor.
- Nie jest ci słabo?
TAJEMNICA • 21
- Nie, wszystko w porządku - stwierdziła napię
tym głosem, wycierając oczy dłonią i wcale nie czując
się w porządku.
W domu zmusiła się do uśmiechu i pomaszerowała
prosto do łazienki. Makijaż nie był specjalnie rozmazany,
przetarła więc tylko twarz wilgotnym ręcznikiem.
Wciąż z przyklejonym na twarzy uśmiechem prze
szła przez wypełniony gośćmi pokój do kuchni, gdzie
nalała sobie szklankę wina i wypiła jednym haustem,
po czym napełniła ją jeszcze raz i wyszła z powrotem do
gości. Uśmiechała się i rozmawiała, ale wewnątrz czuła
narastającą panikę.
Pastor wyszedł pierwszy.
- Obiecałem Sylvii wrócić wcześniej - powiedział
i dodał szeptem do Vanessy: - Wpadnę jutro koło drugiej.
Nauczyciel muzyki ze szkoły przyniósł z samochodu
gitarę i szykował się, by poprowadzić śpiew. Vanessa
usiadła razem z innymi na podłodze, ale ruszała tylko
ustami, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Na szczęście
inni śpiewali głośno i nikt tego nie zauważył.
Przyjęcie skończyło się dobrze po pierwszej w nocy.
Gdy tylko ostatni gość zniknął za drzwiami, Vanessa
poczuła nowy przypływ paniki. Wiedziała, że nie uda
jej się zasnąć, napełniła więc wannę gorącą wodą
i moczyła się przez godzinę, płacząc, trzęsąc się,
walcząc z chęcią głośnego krzyku.
Skończyła butelkę wina pozostałą po przyjęciu, ale
w dalszym ciągu nie była w stanie zasnąć. Obraz tamtej
strasznej, żałosnej twarzy zbyt żywo stał jej przed
oczyma. Pod wpływem impulsu rozchyliła żaluzje tak,
by z łóżka widzieć wielki dąb.
Wpatrywała się w niego aż do świtu, ale widziała
jedynie pokręcone konary, ruszające się od czasu do
czasu w podmuchach wiatru.
22 • TAJEMNICA
Cropville, Teksas - 1945
Cienka, czarna woalka na kapeluszu Jessiki porusza
ła się na lekkim wietrze. Jessica siedziała na trybunie,
czekając na pochód z okazji zwycięstwa. W tweedowym
kostiumie, białej bluzce i czarnej apaszce wyglądała tak
samo dostojnie, jak otaczający ją dygnitarze. Postawny
burmistrz po jej prawej ręce i szeryf po lewej przytłaczali
ją nieco, ale w ciągu trzech lat, które upłynęły od śmierci
jej ojca, Jessica przestała czuć zażenowanie z powodu
faktu, że jest najmniejszą, najmłodszą i jedyną kobietą
wśród rządzącej w Cropville elity.
Jon Erick Vandover zostawił jej dwupiętrowy dom,
samochód, kilka czynnych szybów naftowych oraz
prezesurę Banku Rolnego Cropville: zabezpieczenie
finansowe, pozycję społeczną i niemal wszechmocną
władzę w tej niewielkiej, rolniczej społeczności.
Siedząc na twardym krześle na trybunie, Jessica
czuła się dziwnie odcięta od świętujących tłumów.
W przypływie zazdrości zauważyła, że prawie każda
kobieta w jej wieku była uczepiona ramienia jakiegoś
żołnierza, który właśnie wrócił z wojny. Szczerze
przyznała się przed sobą do zawiści. Ostatnio czuła się
bardziej instytucją niż człowiekiem, więc z radością
odkrywała w sobie ludzkie uczucia, nawet te niezbyt
szlachetne.
Zauważyła pary, które na nic i na nikogo innego nie
zwracały uwagi. Przelotnie zastanowiła się, czy Danny
Bannerson wrócił już z Francji do domu, a jeśli tak, to
gdzie i z kim spędza ten dzień. Miała tylko jedno,
zamazane zdjęcie swego wojennego, korespondencyj
nego przyjaciela. Wyglądał na nim sympatycznie.
Burmistrz wszedł na mównicę, ale Jessica nie słu
chała banalnego przemówienia o dzielnych synach
TAJEMNICA 23
Ameryki, którzy przelewali krew za ojczyznę. Jej myśli
krążyły wokół Danny'ego Bannersona.
Dawniej miała nadzieję, że Danny z czystej cieka
wości spróbuje odnaleźć Cropville i przyjedzie, by ją
poznać. Teraz uznała, że zbytnio dała się ponieść
fantazji. Dołeczki w jej policzkach pogłębiły się, gdy
Jessica zacisnęła usta, by nie wybuchnąć ironicznym
śmiechem. Prezes banku snujący romantyczne fantazje
o jakimś wojennym bohaterze w mundurze piechoty
morskiej! Gdyby jej klienci dowiedzieli się o marze
niach pani prezes, na pewno przenieśliby swoje konta
gdzie indziej!
ROZDZIAŁ
3
Nie przyjdzie. Pastor Joe nie przyjdzie. W głowie
Vanessy huczały fragmenty jego wyjaśnień, przepro
sin, wykrętów, które usłyszała w telefonie dokładnie
sześć minut po drugiej.
„Musimy o tym zapomnieć... zbyt kontrowersyj
ne... moi przełożeni nie zrozumieliby... moja przy
szłość pod znakiem zapytania... muszę myśleć o dzie
ciach... tak mi przykro..."
Vanessa wysłuchiwała tego nieskładnego mono
logu, nie wierząc własnym uszom.
- Nie przyjdziesz. - Tylko tyle była w stanie po
wiedzieć, gdy głos w słuchawce nagle zamilkł.
Pastor Joe odebrał to jako oskarżenie i jeszcze
bardziej zaplątał się w wykrętach. A potem, bez
ostrzeżenia, po prostu skończył rozmowę.
Vanessa przez chwilę stała, zaciskając palce na
słuchawce, a w końcu odłożyła ją i schowała twarz
w dłoniach. Wydała z siebie ni to jęk, ni westchnienie.
Czuła, że grozi jej atak histerii. Była na granicy łez, ale
nie mogła sobie pozwolić na płacz z obawy, że straci
resztki kontroli nad swymi emocjami.
Gdyby tylko pastor przyszedł i pomógł jej zbadać,
co takiego widzieli. Gdyby choć przyznał, że zdarzyło
się coś, co wymaga zbadania. Ale nie, on zostawił
TAJEMNICA • 25
ją samą w obliczu kryzysu. Zaprzeczał i żądał, by
i ona zaprzeczyła czemuś, co jej zdaniem było nie
zaprzeczalne.
Tchórz! - pomyślała. Tchórz.
Wyczerpana i bardzo samotna, wyszła na podwór
ko, na którym królował stary dąb. Znów zrobiły na
niej wrażenie jego wielkość, wiek i majestat. Wiosenne
słońce przeświecało przez młode liście. Vanessę ude
rzył spokój jego naturalnego piękna, sztuka... stworzo
na przez naturę. Dziwiła się, że myśli o spokoju,
podczas gdy ona sama stanowiła w tej chwili jego
zaprzeczenie.
Zatrzymała się pod drzewem i spojrzała w górę, na
gałąź ponad jej głową. Nie była pewna, czego szuka.
Siadów sznura? Jakiegoś znaku, że zjawa rzeczywiście
tu była? Dowodu, że jej samej nie grozi pomieszanie
zmysłów?
Vanessa jęknęła. Nie miała dość siły, by odrzucić to,
co widziała. I nawet teraz, w spokojnym, wiosennym
słońcu, czuła w głębi duszy, że postać z drzewa błagała
o pomoc.
Tak samo, jak kobieta krzycząca pod oknem.
Krzycząca kobieta też podobno nie istniała. Był to
albo wilk, albo pawica, albo uczeń, w zależności od
tego, kogo Vanessa zechce posłuchać: policjanta,
sąsiada czy przyjaciółki. Ale oni nie słyszeli krzyku,
a Vanessa tak. I ona także widziała ducha.
Roześmiała się głośno, z nutą histerii. Duch. Wiel
kie nieba! Może powinna sprawdzić, czy w książce
telefonicznej nie ma jakiegoś egzorcysty? A może
usuwanie duchów należy do działu technicznego Ste-
phensco? Znowu się roześmiała, głośno, histerycznie.
Ktoś zapukał do furtki. Vanessa rzuciła spojrzenie
w tamtym kierunku, nagle sparaliżowana strachem.
Znowu duch?
- Hej?
26 • TAJEMNICA
Powoli wypuściła powietrze z płuc i schowała
twarz w dłoniach. Głos był niewątpliwie ludzki. Mę
ski. I o ile się nie myliła, należał do Taylora Ste-
phensona. Nigdy w życiu nie słyszała niczego tak
pięknego.
Taylor nie planował wizyty, ale usłyszał śmiech
i postanowił wpaść na chwilę.
- Hej - powitała go Vanessa.
- Jak leci? - zapytał. - Były jeszcze jakieś nocne
przygody?
Spojrzała na niego, nie odpowiadając. Oczy miała
szaroniebieskie, z obwódką w kolorze indygo. Wyra
żały smutek, który natychmiast obudził opiekuńcze
instynkty w Taylorze. Zdusił je w zarodku, bo pod
koniec dwudziestego wieku instynkt opiekuńczy w sto
sunku do kobiety był rzeczą niebezpieczną. Nowoczes
ne kobiety nie życzyły sobie opieki, a staroświeckie
zbyt dużo sobie po niej obiecywały. Mężczyzna ryzy
kował, że obudzi albo wybuch gniewu, albo przesadne
oczekiwania.
- Wpadłem dziś rano na tego policjanta. Nie
znaleźli żadnego ciała.
- To dobrze - powiedziała. - Nie chciałabym...
- Wiem.
Włosy miała splecione w przewieszony przez ramię
warkocz. Ten warkocz, brak makijażu, zbyt wielka
bluza i obcięte dżinsy sprawiały, że wydawała się
młodsza niż była w rzeczywistości. Taylor wiedział, że
Vanessa ma dwadzieścia sześć lat. Wiedział także, że
jest nauczycielką. Ten zawód do niej pasował. Przede
wszystkim była naturalna. Od razu dostrzegł, że nie ma
w niej żadnej sztuczności. No i te oczy!
- Masz ochotę na szklaneczkę lemoniady? - spyta
ła. Już chciał przytaknąć, gdy dodała śpiesznie, jakby
bojąc się, że odrzuci jej zaproszenie: - Po wczorajszym
wieczorze zostało mi też trochę wina i piwa.
TAJEMNICA • 27
- Wystarczy lemoniada - powiedział. - Widziałem
wczoraj te wszystkie samochody - dorzucił z cieka
wością.
Vanessa zatrzymała się z ręką na klamce.
- Wydałam inauguracyjne przyjęcie.
- To miły zwyczaj.
W środku dom był dokładnie taki, jak Taylor się
spodziewał: ciepły i przytulny. Pachniał kwiatami.
Vanessa poszła wprost do kuchni. Taylor oparł się
o drzwi, przyglądając się, jak wyjmuje szklaneczki
z szafki, lód z zamrażarki i dzbanek lemoniady z lo
dówki.
Była odwrócona do niego tyłem. Zauważył kształt
ne nogi i zaokrąglone biodra, pomyślał, że chętnie by
ich dotknął. Lewa strona szyi była odsłonięta i kusiła
do pocałunku. Zaczął się zastanawiać, jak może sma
kować skóra dziewczyny i jeszcze bardziej zapragnął
dotknąć Vanessy.
Odstawiła dzbanek. Oparła obie dłonie na stole
i westchnęła. Przez plecy przebiegł jej dreszcz.
- Vanesso?
- Proszę, mów do mnie - powiedziała. - Wszyst
ko jedno co. Po prostu mów.
Jej głos zdradzał, że jest bliska łez. W każdym razie
była bardzo przygnębiona. Instynkt opiekuńczy Tay
lora odezwał się jeszcze raz. Cóż można powiedzieć
w takiej sytuacji?
- Ma pani fantastyczny tyłeczek, pani nauczycielko.
Wybuchnęła śmiechem i zamknęła oczy, odcinając
drogę łzom ulgi. Jego słowa były tak cudowne, tak
absolutnie głupie, tak bezczelne. Po prostu normalne.
Walka Taylora z instynktem opiekuńczym była
przegrana w chwili, gdy dostrzegł, że znów drżą jej
ramiona. Podszedł od tyłu do Vanessy i położył rękę na
jej szyi, wsuwając palce pod gruby warkocz. Mięśnie
karku miała napięte jak postronki.
28 • TAJEMNICA
- Chciałabyś pogadać?
Ramiona jej opadły i odetchnęła głęboko.
- Nie wiem, czy potrafię.
Jej skóra była gładka i ciepła, bardzo kobieca.
Taylor nie miał ochoty cofnąć dłoni. Skądinąd wie
dział z doświadczenia, że gdy kobieta mówi, iż nie wie,
czy potrafi o czymś opowiedzieć, to znaczy, że o ni
czym innym nie marzy.
Zdecyduj się, pomyślał. Słuchasz albo uciekasz.
Ryzykujesz zaangażowanie albo wycofujesz się. Wes
tchnął z rezygnacją, odsunął się od Vanessy i otworzył
lodówkę w poszukiwaniu wina, o którym wcześniej
wspominała.
- Chowasz je na jakąś specjalną okazję?
Potrząsnęła głową przecząco, więc Taylor otworzył
butelkę, znalazł szklaneczkę, napełnił i podał Vanessie.
Próbowała się uśmiechnąć.
- Spodobał ci się mój tyłeczek, więc teraz chcesz
mnie upić?
Dzielnie próbowała żartować, ale nie mogła ukryć
napięcia.
- To lekarstwo - powiedział. - Chcę, żebyś się
rozluźniła. Więc pij.
Upiła łyk.
- Nie bądź taka subtelna - ponaglił ją niecierp
liwie. - Pociągnij porządnie.
Rzuciła mu spojrzenie znad szklaneczki.
- Czy wina nie powinno się pić małymi łyczkami?
- Nie w sytuacjach wymagających natychmiasto
wych działań.
- No to lu - zdecydowała się i wychyliła wszystko
jednym haustem.
- To lubię - pochwalił ją i ponownie napełnił
szklaneczkę. - To możesz sączyć albo wlać w siebie od
razu. Jak wolisz.
Wlała od razu i jeszcze raz podała mu szklaneczkę.
TAJEMNICA • 29
- Teraz już będę sączyć.
Nalał wina, wziął ją za rękę i zaprowadził do
pokoju.
- Teraz usiądź, rozluźnij się i opowiedz wszystko
wujciowi Taylorowi.
Zamknęła oczy i westchnęła.
- Nie wiem, od czego zacząć.
Żadna nigdy nie wie, od czego zacząć! - pomyślał
Taylor. Rozsiadł się na miękkiej kanapie i modlił
w głębi duszy, by nie była to historia o kochanku, który
nie może się zdecydować, albo o żonatym mężczyźnie,
który nie może odejść od żony z powodu dzieci. Już
dosyć nasłuchał się takich historii.
Przekleństwem Taylora było to, że miał serce jak
wosk, gdy chodziło o kobiety. On słuchał, a one
mówiły i wypłakiwały mu się w klapy. Potem dzięko
wały miło, stwierdzały, że chciałyby znaleźć kogoś
chociaż w połowie tak sympatycznego i wrażliwego jak
on, i wracały do swoich niewrażliwych brutali i żona
tych kochanków.
Oczywiście sprawy zaczęły wyglądać inaczej, gdy
Stephensco stało się obiecującą, rozwojową firmą,
a Taylor zmienił wytarte dżinsy na elegancki garnitur.
Teraz kobiety zabiegały o niego. Niestety, stanowiły
damski odpowiednik niewrażliwych brutali, o których
się tyle nasłuchał: interesowały je pieniądze i pozycja
społeczna. A szef rozwijającej się firmy po prostu nie
miał dosyć czasu, by poszukać takiej, której zależałoby
bardziej na człowieku niż na stanie konta bankowego.
W rzadkich chwilach, kiedy mógł sobie pozwolić na
odpoczynek, bywał tak wykończony wstawaniem
przed świtem i pracą w biurze, że zasypiał przed
telewizorem.
Vanessa odchyliła głowę na miękkie oparcie kanapy
i zamknęła oczy. Widział pulsującą żyłkę na jej szyi
i zapragnął posmakować delikatnej skóry, poczuć, jak
30 • TAJEMNICA
puls przyspiesza pod jego językiem. Nigdy dotychczas
nie uwodził kobiety, wysłuchując jej problemów, ale ta
akurat kobieta stanowiła pokusę nie do odparcia.
Otworzyła oczy, te wielkie, niebieskie oczy pełne
smutku, i łyknęła wina. Wyglądała na zagubioną
i zrozpaczoną.
- O co chodzi? - zapytał. - O mężczyznę?
No i jak na to odpowiedzieć? - pomyślała Vanessa.
Miała wrażenie, że postać na drzewie była mężczyzną.
Ale czy można ją tak nazwać?
- Nie jestem... No, chyba można tak powiedzieć.
Och, nie, pomyślał Taylor. Pewnie dowiedziała się,
że facet, którego kocha, jest gejem.
Ich oczy znów się spotkały, a Taylor znów zaczął
rozważać szanse uwiedzenia. Byłoby to takie proste.
Ramię, na którym mogłaby się wypłakać. Pocieszające
pocałunki. Uspokajające objęcia. Czułe słówka. Jesteś
piękną, zranioną kobietą. A ja jestem wrażliwym,
samotnym mężczyzną, który cię pragnie. Chodźmy do
sypialni i pocieszmy się nawzajem.
Wydawało mu się, że Vanessa czyta w jego myślach
i nie ma nic przeciwko temu, gdy przemówiła cichym
głosem:
- Czy ty...
Wstrzymał oddech, patrząc, jak dziewczyna przeły
ka ślinę, wyraźnie niepewna. Nie był przygotowany na
pytanie, które w końcu z siebie wydusiła:
- Czy wierzysz w duchy?
ROZDZIAŁ
4
- W duchy? - powtórzył Taylor, nie wierząc włas
nym uszom. - Chodzi ci o dzwoniące łańcuchy, ciężkie
kroki i drzwi, które się same otwierają i zamykają?
- Wyśmiewasz się ze mnie - powiedziała żałośnie,
a smutek w jej oczach przekształcił się w bezdenną
rozpacz.
- Nie, ja tylko...
Otworzyła szerzej oczy, gdy coś nagle przyszło jej do
głowy.
- Ludzie uznają mnie za wariatkę. - Zaciśniętą
pięścią uderzyła w oparcie kanapy. - Do cholery, nie
mogę uwierzyć, że taki z niego tchórz!
- Z ducha?
- Nie, z pastora. - Ukryła twarz w dłoniach i wes
tchnęła ciężko.
- Czekaj, czekaj, trochę wolniej - poprosił Taylor.
- Jakiego pastora?
Opuściła dłonie, ale nie podniosła głowy.
- Tego, który wczoraj przyszedł pobłogosławić
mój dom.
- A dlaczego jest tchórzem?
- Jest jedynym świadkiem - powiedziała. - O-
prócz mnie tylko on to widział. I nie poświadczy
moich słów.
32 TAJEMNICA
Wyraźnie ją to przygnębiło. Taylor pocieszająco
objął jej ramiona.
- Zacznij od początku.
- Wyszliśmy na dwór, żeby popatrzeć na dąb - wy
jaśniła. - Chciałam tam powiesić huśtawkę, a ponieważ
pastor ma huśtawkę na plebanii, poprosiłam go...
Nie mogła mówić dalej. Taylor uścisnął jej ramię.
- Jest dzień, Vanesso. Nie musisz się bać.
- Nie boję się. To nie strach, to... poczucie bez
nadziejności.
Taylor, dotykając jej i patrząc w oczy, czuł i widział,
jak jest zdesperowana. Chciałby przekazać Vanessie
swoją siłę, swoją pewność siebie.
- I zobaczyliście ducha?
Opowiedziała mu wszystko: o straszliwej, umęczo
nej twarzy z pustymi oczodołami, o wrażeniu, że zjawa
błagała ją o pomoc, o prośbie pastora, żeby wstrzymać
się z osądem, i w końcu o tym, jak umył ręce od całej
sprawy.
- Mówi, że są tylko dwa rodzaje mocy: dobra i zła,
a jeśli duch istnieje, to musi być wytworem złej mocy.
Mówi, że musimy się od tego odwrócić, bo jak się
poświęca temu uwagę, to staje się silniejsze.
- On też to widział? Jesteś pewna?
- Absolutnie. Sama mogłabym wątpić w to, co
widziałam, ale zobaczyliśmy to samo równocześnie!
Równoczesne halucynacje są tak samo mało praw
dopodobne, jak duchy! - Zamyśliła się, by dodać po
chwili: - Pastor mówi, że sprawa duchów jest kont
rowersyjna i on nie może się wychylać. Boi się, że
mogłoby to wpłynąć na jego pozycję. Nasz duch czy
zjawa, czy co to tam jest, okazuje się być problemem
politycznym.
- Więc pastor postanowił umyć ręce.
- Tak. Rzecz w tym, że zostaję na lodzie, bo tylko
on może potwierdzić moje słowa. - Spojrzała na Tay-
TAJEMNICA • 33
lora wyzywająco. - Jesteś pierwszą osobą, której to
opowiedziałam. Czy myślisz, że jestem wariatką?
- Musisz przyznać, że historia jest dziwna. Nigdy
nie wierzyłem w duchy...
- Nie mam ci za złe - powiedziała żałośnie. - Sa
ma w nie nie wierzyłam, póki jeden nie postanowił
powisieć sobie na moim drzewie. Gdyby ktoś opowie
dział mi taką historię kilka dni temu, uznałabym go za
stukniętego.
Taylor złapał ją za ramiona.
- Vanesso, jesteś absolutnie normalna.
- Więc mi wierzysz? Wierzysz, że naprawdę...
- Wierzę, że zobaczyłaś coś, co było dla ciebie
bardzo realne. I najwyraźniej zbyt realne dla pa
stora.
- Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że nie wymyś
liłam sobie ducha, by urozmaicić moje skądinąd nudne
życie, to jestem ci wdzięczna. Masz do mnie więcej
zaufania niż ten gliniarz, który w zeszłym tygodniu
przyszedł w sprawie krzyków.
- Jeśli tak uważał, to jest kretynem.
- Skąd ta pewność? - uśmiechnęła się cierpko.
- Nie znasz mnie. Przecież pasuję do takiego obrazka.
Samotnie mieszkająca stara panna.
- Nie nabierzesz mnie na ckliwą bajeczkę. Widać
od razu, że jesteś bardzo rozsądną kobietą. I wcale nie
taką samotną. Nie musiałaś wymyślać ducha, by
uatrakcyjnić sobie sobotni wieczór, prawda? Samo
chody twoich gości zapchały cały zaułek.
- Odkryłeś mój sekret. Nie mogę żyć bez przyjęć.
A sobotnie było nieco nudnawe, więc zapragnęłam je
ożywić. - Chciała zażartować, ale w głosie pojawiła się
nuta histerii.
- Przy pomocy ducha? - podchwycił. - To dla
czego nie wpadłaś do domu, zawiadamiając o tym,
co widziałaś?
34 • TAJEMNICA
- Może powinnam była. Pastor nie mógłby wy
przeć się wszystkiego przed takim audytorium, bo był
zupełnie roztrzęsiony.
Taylor odgarnął Vanessie z czoła kosmyk włosów.
- Nie czułaś, żeby to był zły duch?
Pokręciła przecząco głową.
- Myślałam o tym w nocy. Zastanawiałam się, kim
jest i dlaczego pojawił się akurat tutaj, akurat wtedy.
Nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, że - ktokolwiek
czy cokolwiek to jest - prosi o pomoc. Teraz już nie
wiem, co myśleć, ale nie czułam, by z tej zjawy
emanowało zło, tylko rozpacz. I chociaż była od
pychająco brzydka, nie bałam się jej. Byłam przejęta.
Czułam, że muszę jej pomóc. - Zadrżała, a w głosie
znów pojawiła się wysoka, histeryczna nuta. - A może
to było zło. Może łudziło mnie, grało na moich
lepszych instynktach, wykorzystało je, by mnie zahip
notyzować. A może w ogóle nie było świadome mojej
obecności. Może po prostu pojawiło się tak sobie.
-Wybuchnęła śmiechem, zdradzając, że za chwilę
straci nad sobą kontrolę. - Może ten sam duch węd
ruje sobie po drzewach na całym świecie. Może nawet
ma regularną marszrutę? Może wisi sobie na moim
drzewie co drugą sobotę, a potem przenosi się do
jakiejś dzwonnicy?
- Chodź no tutaj. - Taylor delikatnie przyciągnął
ją do siebie.
Vanessa chętnie przywarła do niego, obejmując
w pasie i opierając policzek o pierś Taylora. Był ciepły
i masywny, i bardzo ludzki, i pachniał mydłem i męską
wodą kolońską. Słuchała rytmicznego bicia jego serca,
a on kołysał ją w ramionach. Westchnęła z ulgą. Jak
rozpaczliwie potrzebowała dotyku i pocieszenia innej
ludzkiej istoty.
- Chcesz jeszcze wina? - spytał Taylor po kilku
minutach ciszy.
TAJEMNICA • 35
- Nie, dziękuję. Już go nie potrzebuję - uśmiech
nęła się Vanessa, unosząc głowę. - Chyba ze wszyst
kiego najbardziej potrzebowałam właśnie przytulenia.
- A co byś powiedziała na pocałunek?
Udała, że rozważa propozycję.
- Czy całujesz tak dobrze, jak przytulasz?
- Lepiej - pochwalił się i postarał się to udowodnić.
- Nie chcę się ruszać - powiedziała po chwili Va
nessa, gdy pocałunek przekształcił się w czułe objęcia.
- Zastanawiałem się, czy cię nie uwieść, zanim
wyskoczyłaś z tym duchem - powiedział. - Sposób,
w jaki się przytulasz, tylko utwierdza mnie w tym
pomyśle.
Odsunęła się niechętnie.
- Nie możesz uwieść kobiety, która ma ducha na
drzewie.
- Jest taka reguła?
- Nie mam pojęcia. To mój pierwszy duch.
Taylor uderzył dłońmi o kolana, wykazując goto
wość do działania.
- Wypłoszymy dziada!
- Nie wiem, jak to zrobić. Może powinniśmy
sprowadzić jakieś medium? Albo egzorcystę?
- Myślę, że powinnaś zacząć od spisania wszyst
kiego na papierze - powiedział, wstając.
Bezsenna noc i spora ilość wina przytępiły trochę
zdolność pojmowania Vanessy.
- Spisania czego?
- Wszystkiego. Każdego szczegółu. Jak ta zjawa
wyglądała, jak była duża, jak długo wisiała, co czułaś,
kiedy ją zobaczyłaś...
- Ale po co?
- Powinnaś to zapisać, póki masz wszystko świeżo
w pamięci. Dzięki temu będziesz dysponowała dokład
nym sprawozdaniem, jeśli... - zamilkł, nie kończąc
zdania.
36 » TAJEMNICA
- Uważasz, że zobaczę go znowu, prawda? - zapy
tała trzeźwo.
- Nie wiem.
- No bo i skąd możesz wiedzieć - westchnęła,
zwlekając się z kanapy. W kuchni znalazła notatnik
i usadowiła się przy stole w aneksie jadalnym. Wciąż
rysowała szlaczki na górze kartki, gdy Taylor opadł na
krzesło naprzeciwko.
- Czy muszę napisać tu pełny temat? - zapytała
kapryśnym tonem, naśladując swoich uczniów.
- Jak możesz cały dzień znosić przemądrzałe dzie
ciaki? - chciał wiedzieć Taylor.
- Nie są tacy źli. Trzeba po prostu ignorować
typowe dla nastolatków wyskoki i próbować dotrzeć
do prawdziwego człowieka, tam w środku. Pod po-
włoczką arogancji i nastoletniego przemądrzalstwa
kryją się przerażone dzieci, które próbują dorosnąć.
- W tym wieku byłem strasznym rozrabiaką. Nie
wiem, jak matka ze mną wytrzymywała, nie mówiąc
już o nauczycielach.
- Rozrabiacy zwykle się o coś wściekają.
Taylor zastanowił się chwilę.
- Wściekałem się - przyznał. - O wszystko. Głów
nie chyba o rozwód rodziców.
- A gdy porządnie narozrabiałeś, matka musiała
wzywać ojca?
- Tak - zaśmiał się, zdziwiony. - Nigdy sobie z te
go nie zdawałem sprawy.
- Och, zdawałeś - uśmiechnęła się Vanessa. - Ty
lko nie przyznawałeś się do tego nawet przed samym
sobą.
Spojrzał na nią z namysłem.
- Ciekawie by było mieć cię za nauczycielkę. Niezła
z ciebie kobitka, wiesz?
- M o ż e dla uczniów. Ale dla duchów...-Jej
uśmiech znikł.
TAJEMNICA • 37
- Nie pozwolisz się pokonać - ocenił, wciąż nie
spuszczając z niej wzroku. - A teraz pisz!
- Tak jest, proszę pana. - Vanessa ujęła pióro. Po
chwili spytała: - A czy mógłbyś mi powiedzieć, co
właściwie mam pisać? Nie wiem, jak zacząć.
- Wczoraj wieczorem, około godziny... O której
to było?
- Kwadrans po dziesiątej - dopowiedziała Vanes
sa, zapisując jego słowa. - Mów dalej, proszę.
- Pastor jak-mu-tam i ja staliśmy mniej więcej...
Jak daleko od drzewa byliście? Ile metrów?
- Skąd mam wiedzieć, ile to było metrów?-W
głosie Vanessy pojawiła się panika. - Słuchaj, Tay
lor...
- Pisz! - przerwał jej. - Zostaw wolne miejsca, po
tem weźmiemy taśmę i zmierzymy odległości.
- Tyran! - poskarżyła się, ale w gruncie rzeczy była
zadowolona z tego tyranizowania. Lepiej było coś
robić, choćby bezsensownego, podjąć jakieś działania,
zamiast siedzieć i ponuro rozmyślać.
Kwadrans później opis tego, co widziała, był skoń
czony. Zostały tylko wolne miejsca na odległości
i wymiary. Taylor rzucił okiem na centymetr, wyjęty
przez Vanessę z pudełka z przyborami do szycia,
i pognał do domu po metalową taśmę mierniczą.
Z zawodową sprawnością zajął się wymierzaniem
istotnych, jego zdaniem, odległości: długości gałęzi
dębu, odległości gałęzi od ziemi w najniższym i najwyż
szym punkcie, i tak dalej. Vanessa posłusznie zapisy
wała podawane liczby.
- A teraz stań dokładnie tam, gdzie zatrzymałaś
się, kiedy zobaczyłaś tę postać na drzewie.
- Nie jestem całkiem pewna. Gdzieś tutaj - zawa
hała się i wytężyła pamięć. - Tak. Mniej więcej tutaj.
- No dobrze. - Taylor zwolnił przycisk, by po
zwolić zwinąć się taśmie, wyjął Vanessie z ręki notatnik
38 • TAJEMNICA
i zatrzymał się z długopisem zawieszonym nad kart
ką. - Zobaczmy. Dom jest zorientowany na północ...
- Zaczynam rozumieć, dlaczego odnosisz takie
sukcesy - stwierdziła Vanessa.
- ...co oznacza, że drzewo stoi na południowy
wschód od niego...
- To dzięki twojej zdolności koncentracji.
Spojrzał oceniająco na połacie dachu, zbiegające się
w kształcie litery L, i zapisał coś w notatniku.
- Mogłabym się tu rozebrać do naga, a ty byś nie
zauważył.
Podniósł głowę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Chcesz spróbować?
- Chcę wiedzieć, co robisz.
- Ustalam wzajemne położenie domu i gałęzi.
- Oczywiście. Ależ ze mnie kretynka, że zadaję tak
oczywiste pytania.
- A gdzie stał pastor? Pokaż mi, żebym mógł stanąć
w tym samym miejscu.
- Nie wiem.
- Spróbuj sobie przypomnieć.
- Nie mam co sobie przypominać, bo nie patrzyłam
na niego, tylko na zjawę. I porzestań na mnie krzyczeć!
- Czy wino wprawia cię w zły humor, czy to
wrodzona cecha charakteru?
- Nie lubię, jak ktoś próbuje się rządzić.
- Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało. Chyba
w pracy zbytnio przyzwyczaiłem się do wydawania
poleceń. - Ujął ją pod brodę i obrócił ku sobie, - M a m
dobre chęci, choć może moje metody są niezręczne.
Próbuję ci pomóc.
Vanessa westchnęła.
- Wiem. I doceniam to. Ale nie rozumiem, co może
wyniknąć z wyrysowania planu na papierze.
- Pomyśl, Vanesso. Albo to, co widziałaś, było
duchem, albo czymś innym. Jeśli było czymś innym, to
TAJEMNICA • 39
musiał to być jakoś stworzony obraz. Prawdopodob
nie holograficzny.
- Ktoś się zabawiał? Ale kto... i jak? Skąd ktoś
mógł wiedzieć, że akurat wtedy wyjdziemy z domu?
- O to chodzi. Nie musiał tego wiedzieć. Mógł sobie
jeździć, póki nie zobaczył imprezy. A potem ustawił
wszystko i czekał, aż ktoś zapragnie odetchnąć świe
żym powietrzem. Dlatego to, gdzie byłaś, może być
istotne, bo w przypadku hologramu wskaże miejsce
nadajnika.
- Czy rzutniki holograficzne są powszechnie do
stępne?
- Nie bardzo. Na pewno są okropnie drogie.
- Więc mielibyśmy do czynienia z bogatym sa
dystą.
- Ten ktoś nie musiałby być właścicielem aparatu
ry. Wystarczyłoby, żeby miał do niej dostęp.
Zapadła cisza.
- Marszczysz brwi - powiedział Taylor. - O czym
myślisz?
- O czymś, w co nie chciałabym uwierzyć.
- To znaczy?
- Po tamtej nocy, kiedy słyszałam krzyki, moja
przyjaciółka, Karen Lake, zasugerowała, że może
któryś z uczniów robi mi kawały. - Mina Taylora
wyraźnie zdradzała, że uznał to za znakomite wy
tłumaczenie. - To po prostu niemożliwe, Taylor. Wąt
pię, czy w okolicy jest jakikolwiek aparat holograficz
ny, a już zupełnie nieprawdopodobne, żeby któryś
z moich uczniów mógł się do czegoś takiego dobrać.
A nawet gdyby, to nie wyjaśniałoby... - Koniec zdania
zastąpiło głębokie westchnienie.
- Czego? - nalegał.
- Moich odczuć - powiedziała cicho.
Ciężkie milczenie wypełniło powietrze. Taylor nie
uwierzył w jej ducha, tak jak przedtem nie uwierzył
40 • TAJEMNICA
w nocne krzyki. W obu przypadkach była całkowicie
pewna swoich doświadczeń. Ale czy nie mówi się, że
gdy uważasz, że wszyscy oprócz ciebie są szaleni, to
oznacza, iż właśnie ty jesteś wariatem?
- Pomyśl, Vanesso. Ta zjawa budziła litość i chcia
łaś jej pomóc. Czy nie rozumiesz, że taka reakcja
zrodziła się w tobie, a nie promieniowała ze zjawy?
Zareagowałaś tak, jakbyś zareagowała na widok za
błąkanego, głodnego szczeniaka.
- Ależ wcale nie. To nie było takie zwyczajne
uczucie litości. To był... przymus. Tak, przymus
- powtórzyła, rozważając właściwość tego słowa.
- Doznałaś szoku, więc, oczywiście, twoje reakcje
były intensywne.
- Nie rozumiesz - westchnęła. - Nie potrafię tego
wyjaśnić, ale czułam się, jakby wezwano mnie na pomoc.
- W tych warunkach mogłaś tak poczuć.
- Czy nie chciałeś przypadkiem jeszcze czegoś
zmierzyć? - ostrym tonem zmieniła temat.
Taylor pochylił się, by przelotnie pocałować czubek
nosa dziewczyny, i wręczył jej koniec metalowej taśmy.
- Proszę to potrzymać, pani Wiggins. - Podszedł do
drzewa i stanął pod konarem. - Gdzie wisiała ta postać?
- Trochę bardziej w lewo. Tak, tutaj.
Taylor odczytał odległość i zaznaczył ją na planie
w notatniku. Potem zwinął taśmę, zawiesił na pasku
spodni, notatnik rzucił na trawę, podskoczył, uchwycił
konar i jednym płynnym ruchem wciągnął się na górę.
Vanessa z przyjemnością przyglądała się spraw
nemu ciału Taylora.
- I co teraz? - spytała.
- Teraz zobaczę, czy nie znajdę czegoś niezwyk
łego. - Usiadł okrakiem na gałęzi.
Vanessa pozazdrościła mu nie tylko siły, ale i non
szalancji. Nonszalancji wynikającej z tego, że nie
widział ducha i nie wierzył w jego istnienie, z tego, że
TAJEMNICA • 41
chciał ją uspokoić, wiedząc doskonale, że to on ma
rację. Poczuła przypływ gniewu, który podkopał nieco
poczucie wdzięczności za jego obecność i troskę.
- Znalazłeś coś?
Taylor trzepnął lewą dłonią po prawym ramieniu.
- Głównie mrówki.
Dokładnie przyjrzał się całej gałęzi aż do pnia,
potem wstał i wspinał się coraz wyżej, poddając
oględzinom kolejne gałęzie.
- Spadniesz i skręcisz sobie kark - przestraszyła się
Vanessa, widząc, jak szybko zsuwa się w dół.
- Stary drzewołaz? Nie ma mowy - odpowiedział,
nie zatrzymując się. Po chwili zeskoczył na zie
mię. - Moja matka zawsze mówiła, że mam w sobie
coś z małpy. A ja jej zarzucałem, że widocznie zadawa
ła się z Tarzanem.
Spoważniał i położył dłonie na ramionach Vanessy,
ściskając je uspokajająco.
- Nic nie znalazłem.
- Nie wiem nawet, czego szukałeś.
- Resztek sznura, otarć kory, dziur po gwoździach.
Znaków, że ktoś łaził po drzewie, że coś zawieszono na
którejś gałęzi...
- Aparat? - zapytała nieprzyjaznym tonem.
- Nie wiem, cholera! I ty też nie wiesz, więc
przestań oskarżać mnie, że nie mam odpowiedzi na
wszystkie pytania!
Schowała twarz w dłoniach.
- Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
Przyciągnął jej dłonie do ust i ucałował.
- Ja też przepraszam, że tak na ciebie warknąłem.
Po prostu... to strasznie frustrująca sytuacja.
- Nie musisz się włączać - oświadczyła. - To osta
tecznie nie twój problem.
- Nie? Wilczy Zakątek to moje dzieło. Myślisz, że
chcę, by mówiono, że tu straszy?
42 • TAJEMNICA
- Rozumiem. Sprzedaż mogłaby na tym ucierpieć
- najeżyła się Vanessa.
Taylor wypuścił jej dłonie.
- Uważasz, że to dlatego tu jestem?
W każdym razie dlatego właśnie zjawiłeś się tu
wtedy, gdy słyszałam krzyki, pomyślała Vanessa. Ale
rzeczywiście, nie mógł wiedzieć o duchu.
- Nie wiem, co myśleć - przyznała. Spojrzała mu
w oczy wyzywająco. - No więc, właściwie dlaczego tu
jesteś?
- Bo mam sąsiadkę, która ma problemy. — U-
śmiech wrócił Taylorowi na twarz. - A przede wszyst
kim ma fantastyczny tyłeczek.
Cropville, Teksas - 1945
Ina Twigg z wahaniem wsunęła głowę do gabinetu
Jessiki.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszedł
niejaki pan Bannerson. Nie ma u nas rachunku i nie
chce pożyczki, ale nalega, żeby...
- Pan Bannerson? - spytała Jessica niedowierzająco.
Od obchodów Dnia Zwycięstwa minęły dwa miesiące
i Jessica starała się usunąć Danny'ego Bannersona z myśli.
- Tak. Bannerson. Chyba nie jest stąd, bo nigdy go
przedtem nie widziałam. - Ina czekała najwyraźniej
na jakieś wyjaśnienie.
Jessica nie zaspokoiła jej ciekawości. Zamknęła
teczkę z dokumentami, które przeglądała, zabębniła
palcami o biurko i powiedziała:
- Daj mi jakieś pięć minut, a potem go wpuść
- powiedziała w końcu.
Na twarzy Iny odmalowało się rozczarowanie, ale
przytaknęła i wyszła.
Jessica nie była osobą łatwo poddającą się panice.
Tym razem jednak ręce jej się trzęsły, gdy szukała
TAJEMNICA • 43
lusterka, szminki i grzebienia. Poprawiła apaszkę
i strzepnęła domniemane pyłki z klap żakietu.
Bannerson wszedł do gabinetu z kapeluszem w rę
ku, czujnie, jak ktoś, kto zbliża się do grożącej
wybuchem bomby. Skłonił powitalnie głowę. Był
średniego wzrostu, ale miał mocną budowę ciała.
Włosy były wciąż króciutko, po wojskowemu obcięte.
Z tej odległości Jessica nie potrafiła rozpoznać koloru
jego oczu, ale była świadoma, że wpatrują się w nią
intensywnie. Zmusiła się, by odpowiedzieć takim sa
mym spojrzeniem. W końcu Bannerson roześmiał się
i ten dźwięk rozładował napięcie.
- Naprawdę wyglądasz jak prezes banku - powie
dział.
- A ty - odrzekła lekko - naprawdę wyglądasz jak
komandos. Nawet szarża byka nie zbiłaby cię z nóg.
- Cześć, Jessico - uśmiechnął się ciepło.
- Cześć, Danny. Witaj w Cropville.
ROZDZIAŁ
5
Vanessa uchyliła drzwi wejściowe i ostrożnie wy
jrzała. Kto mógł przyjść o takiej porze?
- Taylor?
- Mam pomysł - oświadczył i nie czekając na
formalne zaproszenie, przecisnął się do środka.
- Nie za wcześnie? - spytała Vanessa.
- Muszę być na budowie o siódmej. Sądziłem, że
też już będziesz na nogach. Masz kawę?
- W puszce w szafce - powiedziała.
- Nie parz specjalnie dla mnie. Mogę zaczekać, aż
dotrę do roboty.
- Jest szósta rano, Taylor. Nie jestem ubrana.
Taylor przesunął po niej wzrokiem, od potarganych
włosów przez jedwabny szlafrok po różowe paznokcie
u nóg, pochylił się i cmoknął ją w policzek.
- Uroczo rano wyglądasz, kochanie, ale czy zawsze
jesteś w tak paskudnym humorze?
- Tylko wtedy, gdy pewni ludzie robią sobie biwak
w moim salonie i przez cały niedzielny wieczór karmią
mnie pizzą i poją winem, i jeszcze dobrze po północy
każą mi oglądać stare filmy na wideo, a potem
wyrywają mnie z łóżka przed wschodem słońca.
- Zrobię kawę, jeśli mi powiesz, gdzie co jest. Może
to poprawi ci humor. A teraz idź i włóż coś na siebie.
TAJEMNICA • 45
- Rano jesteś tak samo nieznośny, jak przez resztę
dnia - narzekała Vanessa. - Kawa jest w szafce na
prawo od zlewu, garnuszki poniżej. Zatyczki do uszu
musisz mieć własne.
- Zatyczki do uszu?!
Uśmiechnęła się słodziutko.
- Lubię śpiewać pod prysznicem.
Gdy wróciła, wyszorowana i ubrana, z włosami
kręcącymi się od wilgoci, siedział przy stole w jadalni,
obejmując dłońmi kubek z parującą kawą. Poszła do
kuchni zrobić coś do jedzenia.
- Nie potrafię stanąć przed moimi uczniami o pus
tym żołądku -powiedziała. - Chciałbyś może talerz
płatków śniadaniowych?
- Chętnie.
- No dobrze - powiedziała, gdy już postawiła na
stole dwie miseczki i usiadła - co jest tak ważne, że
usprawiedliwia wizyty o szóstej rano?
- Twój duch, oczywiście. Hej, to całkiem smaczne.
I pewnie bardzo odżywcze.
- Z mnóstwem błonnika.
- Tak myślałem.
- No i co z moim duchem?
- Zastanawiałem się nad nim w nocy.
- Po powrocie do domu? Było już po północy.
- Nie śpię dobrze, gdy gnębi mnie niepokój.
Vanessa parsknęła sceptycznie.
- Nie wyglądasz na faceta, który często cierpi na
bezsenność.
- Jeśli to, co widziałaś, było duchem, to musiał to
być czyjś duch.
-• No popatrz, a ja na to nie wpadłam!
- Jesteś okropnie niecierpliwa, jak na nauczycielkę.
- To wpływ kawy. Byłam nieprzytomna, ale teraz
już obudziłam się i jestem wściekła.
46 • TAJEMNICA
- Posłuchaj, dobrze? Jeśli to duch, to musiał kiedyś
żyć i pewnie był jakoś związany z tym miejscem. A jeśli
tak jest, to może ktoś go już widywał.
- Dawniej?
- On może mieć setki lat.
- I może wrócić w każdej chwili? - Vanessę prze
szedł dreszcz. - To nie jest zbyt pocieszająca myśl.
- Co prawda, nigdy nie wierzyłem w duchy, ale
widziałem dosyć filmów o nawiedzonych domach, aby
wiedzieć, że jeśli pokazuje się jakiś duch, to coś było nie
tak w chwili śmierci.
- Następna pocieszająca myśl o bladym świcie. Nie
dość, że mam ducha, to jeszcze ma on ochotę się mścić.
- Powiedziałaś, że wzywał pomocy.
- Mam nadzieję, że uznał, iż to nie mnie po
trzebuje - wzdrygnęła się Vanessa.
- Naprawdę jesteś dziś w dziwnym nastroju - za
uważył Taylor.
- Ja też trochę rozmyślałam w nocy. Tylko trochę,
przyznaję, ale dość, by zrozumieć, że lepiej by było,
gdyby nieproszony gość na moim przyjęciu okazał się
hologramem. Spróbuję dzisiaj rozeznać się, czy któryś
z moich uczniów mógłby mieć dostęp do trójwymiaro
wego rzutnika.
- Zmieniłaś zdanie na temat tego, co widziałaś?
Wczoraj upierałaś się przy swoich odczuciach.
- Jak powiedziałeś, zapewne po prostu zareagowa
łam na widok tej postaci tak, jak zareagowałabym na
widok kogokolwiek w nieszczęściu - wzruszyła ra
mionami.
- Nie oszukasz mnie, dziecinko, i chyba nie uda ci
się oszukać samej siebie.
- Coś ty się tak uparł, żeby odgrywać adwokata
diabła? Wczoraj byłeś pewien...
- Niczego nie byłem pewien. Miałem tylko swój
pogląd. To ty byłaś pewna, a teraz zgłaszasz wątpliwości.
TAJEMNICA • 47
Vanessa odłożyła łyżkę i spojrzała Taylorowi w twarz.
Jej oczy były wielkie i wyraźnie o coś go prosiły. Taylor
pomyślał, że na samym ich dnie kryje się przerażenie.
- Pod moim oknem krzyczy kobieta, a na moim
drzewie wisi mężczyzna w stanie zaawansowanego
rozkładu. Albo mam nawiedzony dom, albo jakiś
uczeń robi mi kawały. Co byś wolał?
- Prawdę - powiedział cicho. I ty chyba też. Dlate
go pomogę ci ją odkryć. Sprawdź dostęp do rzutników,
a ja dowiem się, do kogo należały te tereny, zanim kupili
je chciwi spekulanci, od których z kolei ja je nabyłem.
Vanessa tępo wpatrywała się w płatki śniadaniowe,
pływające jeszcze w jej talerzu. I na nic się zdało
mówienie sobie, że nie widziała tego, co widziała.
Nawet praktycznie obcego faceta nie potrafiła przeko
nać, że zmieniła zdanie.
Antyczny zegar na kominku wybił pół godziny
i Taylor zerknął na zegarek, jakby nie wierząc, że
upłynęło już tyle czasu. Uniósł do ust ostatnią łyżkę
płatków, wysuszył ostatnie krople soku pomarańczowe
go i wstał, zbierając naczynia, by je odnieść do kuchni.
- Dzięki za śniadanie, moja piękna, ale muszę
ruszać na budowę. Pogadamy wieczorem.
- Taylor - zawołała za nim z wahaniem.
Odwrócił się i uniósł pytająco brwi.
- Dlaczego? - zapytała, i oboje wiedzieli, czego
dotyczy pytanie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Pomijając fakt, że w zasadzie jestem miłym facetem,
to nie mogę cię uwieść, póki masz tego ducha na drzewie.
- Cześć, Vanesso.
Vanessa aż podskoczyła na krześle, tak nagle wy
rwano ją z głębokiego zamyślenia.
- Przepraszam - powiedziała Laura Gaines. - Nie
chciałam cię przestraszyć.
48 • TAJEMNICA
- Nie słyszałam, jak weszłaś.
- Najwyraźniej. Wyglądałaś na zupełnie nieprzyto
mną. Czy coś się stało?
Lewa ręka Vanessy spoczywała na kartotece z dany
mi osobistymi uczniów, prawa na kartce z wypisanymi
kilkunastoma nazwiskami.
- Sprawdzam tylko dane na temat warunków
domowych niektórych uczniów. Zawody rodziców
i tak dalej.
- Mogę zobaczyć? - Laura wyciągnęła rękę.
- Och... Jasne - powiedziała Vanessa, zastanawia
jąc się w duchu, co powie, jeśli Laura będzie się
dopytywać o powody poszukiwań. Czy może oświa
dczyć pedagogowi szkolnemu, że albo uczniowie robią
jej okrutne dowcipy, albo jej nowy dom jest na
wiedzony?
- Dość niejednorodna grupa - oceniła Laura, od
kładając kartkę. Nie nalegała na wyjaśnienia. - Czy
znalazłaś, czego ci potrzeba? - Vanessa potwierdziła.
- No to cię zostawię. Spodziewam się lada chwila
wizyty rodziców, a lubię udawać bardzo zajętą, gdy
przychodzą. Jeśli będziesz miała jakieś wątpliwości,
służę ci pomocą.
Uśmiech Vanessy był szczery. Laura była doskona
łym pedagogiem, chętnie pomagała, ale nie wtrącała
się na siłę.
- Dzięki, Lauro. Będę pamiętać.
Skończyła przeglądać kartotekę w niecałe dziesięć
minut. To, co znalazła, nie było obiecujące. Rodzice
uczniów tej szkoły stanowili typową próbkę mieszkań
ców peryferii wielkiego miasta: szef supermarketu,
sekretarki, dwóch pracowników naftowych, hydrau
lik, akwizytor ubezpieczeniowy, mechanik, prawnik,
pielęgniarka, kwiaciarka. Żadnych fotografów. Jedy
nie zawód matki Heather McQueen stwarzał jakąś
możliwość. Była przedstawicielką agencji reklamowej.
TAJEMNICA • 49
Vanessie trzęsły się ręce, gdy wybierała numer agencji.
Gardło miała wyschnięte i gdy ktoś po drugiej stronie
drutu powiedział „Dzień dobry. Tu Agencja Reklamowa
Franklina", z trudem wydobyła z siebie głos.
- Chciałabym... - Vanessa przełknęła i zaczęła je
szcze raz. - Chciałabym zorganizować imprezę, w któ
rej potrzebny mi będzie aparat holograficzny. Czy
wasza agencja...
- Och, nie zajmujemy się takimi rzeczami - prze
rwała jej rozmówczyni. - Jesteśmy tylko małą agen
cją, specjalizującą się w reklamowych długopisach,
czapeczkach, naklejkach i balonach.
Vanessa odetchnęła tak głośno, że musiała odsunąć
słuchawkę od ust.
- Bardzo mi przykro - dodała kobieta.
- A czy... czy nie orientuje się pani, gdzie mog
łabym znaleźć taki aparat?
- Niestety, nie mam pojęcia. Ale mogę pani podać
nazwy kilku większych agencji. Może któraś z nich
będzie w stanie panią skierować pod właściwy adres.
Vanessa zapisała nazwy agencji i podziękowała
swojej rozmówczyni. Nie miała już czasu na dalsze
telefony, więc sprawdziła tylko numery w książce
telefonicznej i schowała kartkę do torebki. Zadzwoni
do nich z domu, gdzie nikt jej nie będzie przeszkadzać
czy podsłuchiwać.
Wistaria i róże już przekwitały, ale pachniały wciąż
bardzo mocno. Vanessa od razu otworzyła okna,
ciesząc się, że wiosna jest jak na razie łagodna i upał nie
zmusza jej jeszcze do włączenia klimatyzacji. Przebrała
się w dżinsy i miękką koszulę, nalała sobie szklankę
soku i zasiadła do telefonu.
Po kilku rozmowach odesłano ją do firmy spec
jalizującej się w sprzęcie audiowizualnym. Uzyskane
informacje zarazem uspokoiły ją, jak i przejęły dresz
czem. To, co widziała w sobotni wieczór, nie było
50 • TAJEMNICA
sztucznie stworzonym obrazem. Wolałaby się mylić.
Niestety, chyba jednak ma rację.
Nagle zdenerwowana, zrobiła pranie i wyszła do
ogrodu, żeby pozbyć się nadmiaru energii przy przeko
pywaniu grządki pod sadzonki wistarii od Margaret.
Gdy zapadający zmrok zmusił ją do powrotu do
domu, wzięła prysznic. Zazwyczaj wieczorem wkłada
ła podomkę, tym razem jednak zachciało jej się czegoś
bardziej wymyślnego. Zajrzała do szafy i wyciągnęła
szeroką suknię lawendowego koloru, spływającą aż do
kostek i ujętą przy szyi w luźną gumkę, na wzór
ludowych bluzek.
Stojąc przed lustrem, ściągnęła gumkę na ramiona.
Włosy, jeszcze wilgotne, chłodziły jej kark. Czuła się
kobieco, ładnie i kokieteryjnie.
Nagle zrozumiała, o co jej chodzi: oczekiwała
Taylora! Zaczęła przyzwyczajać się do jego nie zapo
wiedzianych wizyt i chłodnego, analitycznego pode
jścia do problemu. Był tu, gotów słuchać i pocieszać,
gdy potrzebowała życzliwego ucha i wsparcia. Stał się
przyjacielem, sprzymierzeńcem, podporą.
Pozwoliła mu na to.
A teraz, wdzięcząc się przed lustrem i mając na
dzieję, że wpadnie, Vanessa zdała sobie sprawę, że
gotowa jest pozwolić mu, by stał się kimś więcej.
Poprawiła suknię pod szyją, potrząsnęła włosami
i posłała pocałunek swemu odbiciu. Que sera, sera!
Wróciła do salonu, by zająć się sprawdzaniem
wypracowań, ale pomieszane zapachy róż i wistarii
przyciągnęły jej uwagę do stojących na stoliku wazo
nów. Róże jeszcze się trzymały, ale wistaria nadawała
się już tylko do wyrzucenia.
Z północnego zachodu nasuwał się nad Teksas
chłodny front atmosferyczny z zimnym, silnym wiat
rem. Gwałtowne podmuchy poruszyły nagle gałęziami
starego dębu i wpadły do mieszkania. Vanessa właśnie
TAJEMNICA • 51
podnosiła wazon wistarii, gdy wiatr zaplątał się
w zwiędniętych kwiatach i otrząsnął wszystkie płatki.
Czas zatrzymał się na chwilę, a purpurowe, lekkie
łódeczki zawisły w powietrzu, aż powoli zaczęły spły
wać na podłogę. Zimny dreszcz przebiegł Vanessę, gdy
patrzyła na powietrzny balet. Podbiegła do okna
i zatrzasnęła je, potem wyłączyła wentylator i pochyliła
się, by zebrać rozsypane płatki.
- Teksas! - narzekała, czołgając się na kolanach
po dywanie i podnosząc płatek po płatku. - Nie
podoba ci się aura, to poczekaj pięć minut, a się zmieni.
Jedyny stan, w którym przed otwarciem okna trzeba
czytać prognozę pogody!
Nowy dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, gdy
zimny powiew przeniknął przez suknię i zatańczył
z płatkami na podłodze. Przysiadła na piętach, obe
jmując się ramionami. Rzuciła spojrzenie pełne bezsil
nej niechęci ku zamkniętym oknom. Przeciąg w tym
kącie nie był wytworem niczyjej wyobraźni. Jutro
zadzwoni do działu obsługi technicznej mieszkańców.
Gdy sprzątnęła, zrobiła sobie kanapki i przeszła
z talerzem do salonu. Rozsiadła się na kanapie z wy-
pracowaniami i czerwonym ołówkiem w ręku, by czytać
różne relacje na temat stanowienia prawa federalnego.
Zegar na kominku wybił dziewiątą i Vanessa po
czuła wyraźne rozczarowanie. Z każdym ruchem wa
hadła szanse na wizytę Taylora Stephensona malały.
Wzięła następne wypracowanie i zaczęła czytać. Ponie
waż temperatura na zewnątrz spadała szybko, w domu
również zrobiło się chłodniej. Otuliła więc nogi gru
bym kocem, ściągniętym z oparcia kanapy, i umościła
się głębiej w poduszkach. Procesy legislacyjne nigdy
nie wydawały jej się tak nużące...
...Uciekać. Musi uciekać. Światło. Okno. Biec do
okna. Musi uciekać. Zegar tyka. Głośniej. Głośniej.
52 • TAJEMNICA
Czołgać się. Nie może... chodzić... noga boli... Zegar
tyka, tyka. Bim-bam!...
Vanessa ocknęła się gwałtownie i usiadła. Przeraże
nie, jakie czuła we śnie, nie ustępowało. Oddech miała
nierówny, serce waliło jej jak młotem. Zegar ze snu
wciąż bił, nie, to telefon.
Na ślepo sięgnęła po słuchawkę, strąciła z widełek,
podniosła.
- Halo? - Wciągała powietrze, a nie wydychała,
więc „halo" było raczej niezrozumiałe.
- Vanessa? Co się stało?
- Taylor?
- Czy coś się stało?
- Zdrzemnęłam się, sprawdzając wypracowania.
Ja... miałam sen - powiedziała niepewnie. - Było
w nim okno. I zegar.
Miała wciąż zaspany głos. Taylor przypomniał
sobie, jak wyglądała rano: oczy pełne snu, ciało
rozgrzane, diabelnie seksowne.
- To nie brzmi jak erotyczny sen - zauważył.
- Coś mnie goniło.
- Mam nadzieję, że ja.
- To był koszmar.
- Więc to nie mogłem być ja.
Vanessa przytomniała. Sen można było łatwo wy
jaśnić. Okno, które przedtem zamknęła, zegar, na
który spojrzała tuż przed zaśnięciem, a którego każde
tyknięcie zmniejszało szansę na przyjście Taylora. Nie
miała zamiaru opowiadać o tym Taylorowi.
Po chwili ciszy zapytał:
- Dobrze się czujesz?
- Moi uczniowie są niewinni - oznajmiła poważnie.
- Czego się dowiedziałaś?
- Nie ma czegoś takiego jak rzutnik holograficzny.
A w każdym razie nie jest to żadne proste urządzenie,
TAJEMNICA • 53
które można by nastawić i wyprodukować wiarygod
nego ducha. Proces, w którym powstaje trójwymiarowy
obraz, jest bardzo skomplikowany; wymaga na przy
kład szklanych powierzchni o specjalnym pokryciu.
- Sądzisz, że jest coś, czego twoi uczniowie nie
mogliby zbudować albo zdobyć?
- To zbyt skomplikowane. Czysty Hollywood,
a nawet tam tylko kilku doświadczonych inżynierów
potrafi obsługiwać te urządzenia. Hologramu nie
można zrobić bez długotrwałych przygotowań i zo
stawienia wielu śladów.
- Więc wracamy do pierwotnej teorii.
- To nie jest już teoria.
- Nigdy nie wierzyłaś, że to kawał, prawda?
- Usiłowałam przekonać samą siebie, że tak, ale
bezskutecznie.
- Słuchaj, jeśli potrzebujesz towarzystwa, to ja...
- Nie ma takiej potrzeby. Nie ponowił wizyty.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
- Skoro już mnie obudziłeś, to obejrzę wieczorne
wiadomości i skończę sprawdzać wypracowania.
- Ja też przeprowadziłem małe śledztwo. Agent,
który kupował dla mnie Wilczy Zakątek, popyta
o poprzednich właścicieli. Może uda nam się stwier
dzić, czy twój makabryczny przyjaciel składał już
przedtem wizyty bez zaproszenia. Gdybyśmy wiedzie
li, czyj to duch, to może...
Widziała ducha. Nie ma innej możliwości. Przez
całe popołudnie odsuwała od siebie tę myśl, ale teraz,
podczas rozmowy, ta świadomość stawała się coraz
wyraźniejsza, wywołując szok i grożąc atakiem histerii.
- Może następnym razem przywitam go po nazwis
ku. Witam pana, panie Duchu, jak stoją sprawy na
tamtym świecie? Wisiał pan ostatnio na jakichś cieka
wych drzewach?
Taylor wychwycił nutę paniki w jej głosie.
54 » TAJEMNICA
- Zaraz przyjdę.
- Nie musisz.
- Muszę.
- Taylor, jest późno...
- Będę u ciebie, zanim skończą się wiadomości. Nie
przestrasz się, gdy usłyszysz dzwonek do drzwi.
Rzeczywiście pojawił się akurat na sam koniec
wiadomości. Niósł dużą torbę na zakupy i ruszył
prosto do kuchni. Vanessa poszła za nim.
- Ależ proszę, czuj się jak u siebie w domu.
Taylor zignorował jej sarkazm.
- Nie martw się o mnie. Tak właśnie się czuję. - I
rzeczywiście kręcił się po jej kuchni jak po własnej,
grzebiąc w szafce, z której rano wyjmował kawę.
- Chyba widziałem tu rano trochę kawy bezkofeino-
wej... O, właśnie. Mam!
- Co ty wyprawiasz?
- Robię kawę po irlandzku - oświadczył.
- Po irlandzku? Z whisky?
- Właśnie. I prawdziwą bitą śmietaną. Dobrze, że
w sklepie obok monopolowego mieli kremówkę. Daj
kubki, to ci pokażę, jak otoczyć brzegi cukrem.
- Wiem, jak to się robi! - zaprotestowała.
- To świetnie. W takim razie ubiję śmietanę, jeśli
dasz mi miseczkę i trzepaczkę.
Co za bezczelny typ! Przychodzi bladym świtem
albo w środku nocy, rządzi się w jej kuchni i traktuje ją
jak swojego podręcznego.
Vanessa wyjęła z szuflady żądany przedmiot.
- Miseczki są w szafce po lewej.
Tak, proszę pani, pomyślał Taylor, zastanawiając
się, czym zasłużył na gniew. Postanowił na wszelki
wypadek zachować milczenie i skoncentrować się na
ubijaniu śmietany.
- Kubki są gotowe - powiedziała Vanessa po
chwili.
TAJEMNICA • 55
- A śmietana prawie. Ubijaj dalej, a ja otworzę
whisky. - Wcisnął jej w dłonie miseczkę. - Chodzi
tylko o właściwy ruch przegubem - wyjaśnił lekko,
kręcąc kółka w powietrzu. Mierzyła go spojrzeniem
tak pełnym niechęci, jakby kazał jej oczyścić parking
szczoteczką do zębów. Udając, że tego nie dostrzega,
ciągnął dalej: - Ale nie przytulaj miski do siebie, bo
zbytnio się ogrzeje i śmietana nie będzie ubita tak, jak
trzeba.
Postawiła miskę na stole i ubijała ze złością.
- Jak się wszystko ładnie zgrało - powiedział, gdy
odmierzył whisky do kubków. - Maszynka do kawy
właśnie się wyłączyła. Śmietana ubita?
- Muszę tylko dodać trochę cukru.
- To dodaj. No, wspaniale! - Nałożył górę ubitej
śmietany i wręczył kubek Vanessie. - Proszę bardzo.
Akurat to, co lekarz zalecił.
- Taylor, nie jesteś moim lekarzem.
- Ale nie jestem też twoim wrogiem. -Łagodnie
ujął ją za ramię, zmuszając do odwrócenia się.
Spojrzała na niego.
- Dlaczego przyszedłeś, Taylor?
Taylor opuścił rękę, ujął swój kubek i wpatrzył się
w chmurę bitej śmietany.
- Sam zaczynam się nad tym zastanawiać. Przy
szedłem, bo mi zależy. Odniosłem wrażenie, że przyda
ci się towarzystwo i coś mocniejszego do picia.
Vanessa podeszła do kanapy i usiadła, podwijając
nogi. Taylor zajął miejsce obok.
Wsadziła palec w bitą śmietanę i oblizała go.
- Lubisz być potrzebny, prawda?
- Każdy lubi być potrzebny.
Ostrożnie nadpiła nieco kawy, czując słodycz cuk
ru, gładkość kremu i parujące gorąco wzmocnionej
kawy. Drugi łyk rozgrzał jej gardło i rozlał się ciepłą
falą po piersiach. Uśmiechnęła się do Taylora.
56 » TAJEMNICA
- Szczególnie jeśli potrzebują cię kobiety?
- Im piękniejsze, tym lepiej - przytaknął, szczerząc
zęby w uśmiechu.
Vanessa znów ryknęła. Śmietana nieco zmiękła
i zmieszała się z kawą, nadając jej interesującą gęstość.
- To rzeczywiście był dobry pomysł - przyznała
niechętnie. - Choć po wczorajszym winie i dzisiejszej
whisky pod koniec tygodnia pewnie będę ciągnąć
bimber prosto z butelki.
- Potraktuj to jak lekarstwo - powiedział Taylor.
- Dobrze. Będę o tym pamiętać na moim pierw
szym spotkaniu Anonimowych Alkoholików.
- Przeżyłaś szok. To cię rozluźni i pomoże zasnąć.
- Jeśli uda mi się zasnąć, czy obiecasz nie budzić
mnie znowu?
- Czy naprawdę jesteś zła o dzisiejsze poranne
budzenie, czy po prostu wyładowujesz się na mnie, bo
jestem pod ręką?
Zmarszczyła brwi nad kubkiem i pociągnęła solidny
łyk. Od whisky stanęły jej łzy w oczach.
- Bycie bezradną panienką jest mniej zabawne, niż
bycie współczującym bohaterem.
Uniósł prawą dłoń, ujął jej twarz i pogłaskał ją
kciukiem po policzku.
- Chcesz o tym pogadać czy może wolisz rozma
wiać o czymś innym?
- Czy zamiast tego mógłbyś mnie po prostu na
chwilę objąć?
- Pytałaś, dlaczego przyszedłem - powiedział, wy
jmując jej kubek z ręki i odstawiając na stolik
koło swojego. Wyciągnął ramię wzdłuż oparcia ka
napy, zapraszając Vanessę, by się przytuliła. - Wła
śnie dlatego.
ROZDZIAŁ
6
- Ja tam nic nie znajduję.
Vanessa spojrzała na człowieka z obsługi tech
nicznej ze zniecierpliwieniem. Nazywał się Tom Bur
leigh, był zwalistym mężczyzną i wyglądał, jakby
przyszedł wprost z placu budowy. Przez piętnaście
minut przesuwał palcami wzdłuż futryn okiennych
i listew przypodłogowych, wsuwał rękę pod okap
tylnej ściany i ogólnie sprawdzał wszystkie możliwe
źródła przeciągu.
- Ale przecież czuje pan przeciąg - zaprotestowała
Vanessa.
Burleigh wzruszył ramionami.
- Domy czasami miewają przeciągi i nikt nie wie
dlaczego. Może to cug z kominka?
- Zamykam szyber, kiedy nie palę w kominku.
Powtórnie wzruszył ramionami.
- Nie ma tu żadnej wady konstrukcyjnej. Okna
są szczelne, futryny również. Może pani spróbować
dać trochę pianki izolacyjnej pod okap. Czasami to
pomaga.
- A ściany?
- Zawsze sprawdzamy izolację przed zamontowa
niem ścianki. Znaleźlibyśmy wszystkie dziury czy
cieńsze miejsca.
58 • TAJEMNICA
Vanessa zmarszczyła brwi. To po to śpieszyła się
z pracy do domu, żeby usłyszeć od jakiegoś bałwana
z działu technicznego, że przeciąg to przeciąg i nic się
z tym nie da zrobić?
- Na wszystko ma pan odpowiedź - zauważyła
kąśliwie.
Burleigh nie zrozumiał ironii.
- Tak, proszę pani - przytaknął i podał jej for
mularz. - Potrzebny mi pani podpis, że tu byłem.
Proszę podpisać koło... znaczka X.
Vanessa wzięła formularz i przeczytała.
- Tu jest powiedziane, że konieczne naprawy zo
stały dokonane.
- Nie mogę naprawiać czegoś, co nie jest zepsute.
- Burleigh tracił cierpliwość.
- Czy jest jakiś sposób, żebym potwierdziła pań
ską obecność, jednocześnie stwierdzając, że nic nie
zrobiono?
- Na dole jest miejsce na uwagi - powiedział burk-
liwie.
Napisała kilka zdań i podpisała formularz. Gdy
podniosła wzrok, ze zdziwieniem zobaczyła, że Bur
leigh obejmuje dłonią różę.
- Ładne róże - powiedział. - Poczułem zapach, jak
tylko wszedłem. - Wziął od Vanessy formularz. - Moja
żona lubi róże. Zawsze jej kupuję na rocznicę ślubu.
- To bardzo miło.
- A ten zapach zawsze przypomina mi pogrzeb
mojej babci.
Prawdziwy romantyk! - pomyślała Vanessa.
- No dobra, mam jeszcze inne naprawy. - Bur
leigh ruszył do drzwi. Właśnie sięgał do klamki, gdy
rozległ się dzwonek. - Chyba ma pani gości - zwrócił
się do Vanessy.
Pokazała gestem, by otworzył drzwi.
TAJEMNICA » 59
- Pan Stephenson! - wykrzyknął, niemal stając na
baczność, jak młody porucznik, który nagle natknął
się na generała.
- Burleigh? Co się stało? - Taylor był równie zdzi
wiony.
Burleigh najwyraźniej miał kłopoty z mówieniem,
więc wyręczyła go Vanessa.
- Zadzwoniłam do działu technicznego z powodu
przeciągu. Myślałam, że może okno...
- Znalazłeś coś? - Taylor zwrócił się do Burleigha.
- Nic. Sprawdziłem dokładnie, ścianę też.
- Nic?
Burleigh potrząsnął głową.
- Nic. - Po chwili dorzucił: - Może to ciąg z ko
minka.
- Sprawdzimy - powiedział Taylor do Vanessy.
- No... - Burleigh czuł się wyraźnie nieswojo
w obecności szefa. Podniósł plik formularzy zgłoszeń.
- Mam jeszcze inne naprawy. Chyba że chciałby pan,
żebym jeszcze raz sprawdził...
- Nie trzeba - pokręcił głową Taylor. - Jestem pe
wien, że zrobiłeś to tak dokładnie, jak zawsze.
- Tak, proszę pana. No to do widzenia. - Burleigh
wypadł przez drzwi.
- Najwyraźniej jesteś postrachem pracowników
- powiedziała Vanessa.
- Niektórych ludzi szefostwo peszy. Nie ma powo
du, żeby się mnie bał, jeśli porządnie wykonuje swoją
pracę. - Przyciągnął Vanessę do siebie i uniósł dłonią
jej twarz. - Powiedz mi, jako klientka, co o nim
sądzisz? Pracował uczciwie czy obijał się?
- Zrobił, co mógł.
- Twój entuzjazm nie wystarczyłby na uniesienie
w powietrze balonika napełnionego helem. W czym
problem?
60 » TAJEMNICA
- Po prostu chciałam, żeby znalazł coś konkret
nego. Przeciąg jest bardzo wyraźny. Moje rachunki za
ogrzewanie będą astronomiczne.
- Muszę sprawdzić twój komin - powiedział, ale
słowa nie miały takiego znaczenia, jak zmysłowy ton
jego głosu i subtelny ruch ramienia, przyciągający ją
bliżej. - Nie mogę sobie pozwolić na niezadowolo
nych mieszkańców. - Jego usta były tak blisko, że
oddech drażnił delikatnie jej wargi, przygotowując je
na nieuchronne spotkanie.
Był to pierwszy pocałunek, którym mogła się roz
koszować bez emocjonalnych obciążeń, po prostu jako
kobieta. Teraz nie była zdenerwowana czy roztrzęsio
na, nie przywierała do Taylora w desperacji.
Musiał wyczuć, że w pełni delektuje się zmysłową
przyjemnością pocałunku, bo gdy już oderwał wargi
od ust Vanessy, uśmiechnął się do niej.
- Świetnie całujesz, gdy nie myślisz o duchach.
- Powinieneś spróbować, kiedy naprawdę będę
w nastroju.
- Mam taki zamiar - oznajmił. - Ale teraz wy
chodzimy, mamy spotkanie z panią Phelps w sprawie
ducha.
- Powiedz mi coś o tej kobiecie, do której jedziemy
- poprosiła, gdy już wyruszyli w drogę do sąsiedniego
miasteczka. - Czy ona coś wie?
- Potencjalnie jest najlepszym źródłem informacji.
Jej ojciec kupił tereny Wilczego Zakątka w 1946 roku
i był ich właścicielem aż do śmierci pod koniec lat
sześćdziesiątych. Odziedziczyła po nim ziemię i sprze
dała firmie inwestycyjnej, niewątpliwie z zyskiem, gdy
cena ziemi poszła w górę.
- Mówiłeś, że ma agencję obrotu nieruchomoś
ciami?
- Tak, i to dobrą. Słyszałem o niej.
TAJEMNICA • 61
- Czy wie, dlaczego przyjeżdżamy?
- Niedokładnie. Trochę kręciłem. Powiedziałem,
że chcemy porozmawiać o pewnym terenie. Gdybym
się wdawał w szczegóły, mogłaby mnie spławić, ale
skoro przyjedziemy do niej z tak daleka, to chyba
nas nie wyrzuci. Poza tym - zerknął na Vanessę ką
tem oka - w ten sposób mam szansę zaprosić cię na
kolację.
Vanessa otworzyła cienką książeczkę, którą wzięła
ze sobą, wychodząc.
- Znalazłam to w szkolnej bibliotece. To jedyna
książka na temat duchów i ich zwyczajów. Nie wy
gląda na solidne dzieło, ale może da nam przynajmniej
podstawowe wiadomości.
- No i co, masz coś ciekawego? - zapytał Taylor
kilka minut później.
- Pierwsze strony zawierały same ogólniki - po
wiedziała. - No wiesz, że nie wiadomo, czy duchy
w ogóle istnieją, ale w historii powtarzają się opowieści
o duchach i nawiedzonych miejscach, i tak dalej.
Najwyraźniej są trzy szkoły: że duchy istnieją, że nie
istnieją, i że być może istnieją.
- Niezbyt głęboka ta analiza.
- Drugi rozdział jest bardziej obiecujący: „Pod
stawowe zwyczaje duchów". Słuchaj: „Choć nie ma
żadnych dowodów na istnienie duchów, uważa się na
ogół, że duchy, które pojawiają się w postaci ludzkiej,
są astralnymi obrazami osób, które niegdyś rzeczywiś
cie żyły".
- Sherlock Holmes!
Vanessa nie odrywała oczu od książki.
- Są różne rodzaje duchów. Na przykład niektóre
lubią robić dużo hałasu i płatać figle. - Przeczytała
po cichu kilka następnych paragrafów i roześmiała
się. - T o takie błazny świata duchów, czasami zło
śliwe.
62 • TAJEMNICA
- Nie całkiem to pasuje do piekielnych demonów
z horrorów, co?
- Wygląda na to, że specjalnie lubią pokazywać się
dzieciom i...
- I komu?
- Duchownym - dokończyła.
- Pastor Joe!
- To całkiem coś innego, Taylor. Jeśli moje drzewo
jest nawiedzone, to przez prawdziwego ducha, a nie
jakiegoś błazna.
Taylor powstrzymał się od komentarzy.
- Zjawa, którą widziałam, miała zdecydowanie
ludzką postać, a tu podają, że ci dowcipnisie nie
wysilają się, by przybierać ludzkie kształty - dodała.
- Dyskutujesz sama ze sobą - zauważył Taylor.
Vanessa westchnęła ze zniecierpliwieniem.
- Bo nie wiem, w co mam wierzyć. Nie wiem nawet,
w co chciałabym wierzyć.
Taylor zjechał na pas, z którego skręcało się w lewo.
- Pomóż mi szukać. Agencja powinna być po
prawej, mniej więcej za trzy przecznice. Może pani
Phelps uda się rzucić nieco światła na nasze prob
lemy.
Vanessa przycisnęła czoło do szyby i skupiła się na
odczytywaniu szyldów.
- Nie powinniśmy zbytnio na to liczyć.
- Nie poddawaj się, mała!
Agencja Phelps mieściła się w tradycyjnym budyn
ku z czerwonej cegły. Wewnątrz drewniane boazerie,
grube dywany i ciężkie biurko recepcjonistki tworzyły
atmosferę dyskretnego dostatku. Recepcjonistka po
informowała uprzejmie Vanessę i Taylora, że pani
Phelps za chwilę ich przyjmie.
Kilka minut później Teri Phelps weszła do pokoju.
Była to wysoka, szczupła kobieta o zadbanym wy
glądzie i starannie uczesanych siwych włosach. Jej
TAJEMNICA • 63
czerwony żakiet, biała bluzka i czarna spódnica dopeł
niały obrazu spokojnej elegancji. Miała ponad pięć
dziesiąt lat, ale jedynymi zmarszczkami były linie
śmiechu, rozchodzące się z kącików oczu. Przedstawiła
się, przywitała i zaprosiła do swego gabinetu na tyłach
budynku.
Wskazała im fotele, a sama zasiadła za biurkiem.
- Chcieli państwo porozmawiać o jakimś terenie
- powiedziała, przechodząc wprost do rzeczy. - Ro
zumiem, że chodzi o konkretną działkę. Kupno czy
sprzedaż?
- Prawdę mówiąc - wyjaśnił Taylor - już jestem
właścicielem tego terenu. Chodzi o grunty, które
kiedyś należały do pani. Czy pamięta pani Wilczy
Zakątek?
Na twarz pani Phelps wypłynął uśmiech.
- Stephenson, Stephensco... Powinnam była skoja
rzyć. - Po dłuższej chwili milczenia zapytała: - Czego
właściwie pan sobie życzy?
Taylor uśmiechnął się do Vanessy uspokajająco.
- Obecna tu pani Wiggins kupiła dom blisko
północnego krańca terenu, w pobliżu miejsca daw
nych zabudowań. Chciałaby się dowiedzieć czegoś
o swojej ziemi, a ja pomagam jej odnaleźć poprzed
nich właścicieli, którzy mogliby jej opowiedzieć dawne
dzieje.
- Powiem wam, co wiem - oznajmiła pani Phelps
- choć nie jestem pewna, co właściwie chcecie usłyszeć.
Te tereny były własnością mego ojca, ale nigdy tam nie
mieszkaliśmy.
- To była farma? - spytała Vanessa.
- Tak. Nieduża, według ówczesnych pojęć. Ale gdy
ojciec ją kupił, od lat nikt tam nie uprawiał roli.
- Uśmiechnęła się niespodziewanie, a w oczach poja
wił się nieco nieobecny wyraz. - Mój ojciec nie miał
pojęcia o rolnictwie czy ogrodnictwie, natomiast ko-
64 • TAJEMNICA
chał posiadać ziemię. Przewidział, że miasto będzie się
rozrastać, a ceny gruntów pójdą w górę, ale nie
doczekał czasów, kiedy mógłby zacząć zbierać owoce.
Kupił kilka małych farm na licytacji.
- Kto je licytował? - spytał Taylor.
- Bank w Cropville. Założyciel tego banku przejął
sporo farm w czasach Wielkiego Kryzysu. Ludzie
zastanawiali się, po co to robi, bo sama ziemia nie była
wówczas wiele warta, jeśli nikt jej nie uprawiał. Ale to
on śmiał się ostatni, bo sprowadził sprzęt wiertniczy
i zaczął szukać ropy naftowej. Jego spekulacje przynio
sły mu całkiem niezły zysk. - Pani Phelps spojrzała
bystro na Taylora. - Jeśli słyszał pan o ropie w Wil
czym Zakątku, niech się pan nie podnieca. Nie ma tam
ani kropli. Dziwię się, że nie zauważył pan suchych
studni, które zostały po próbnych wierceniach. Stary
Vandover dokładnie wszystko sprawdził, zanim wy
stawił ziemię na licytację.
- Znaleźliśmy pozostałości po jednym szybie w po
łudniowo-wschodniej części - potwierdził Taylor.
- Moi ludzie nieźle sobie ze mnie pokpiwali przez kilka
dni, nazywając magnatem naftowym. Ale widziałem
dane geologiczne i wiem, że nie są to tereny roponośne.
- Więc jeśli nie chodzi panu o ropę, to czego pan
szuka?
- Czy po tym, jak pani ojciec kupił tę farmę, ktoś na
niej mieszkał?
- Wiele rodzin. Mój ojciec miał nadzieję, że bę
dzie mógł farmę z zyskiem wydzierżawić. Wielu we
teranów wojennych żeniło się wówczas i szukało dla
siebie miejsca. Niektórzy pochodzili ze wsi, a nie
mogli sobie pozwolić na kupno własnej ziemi. Ale
po pierwszych dziesięciu czy dwunastu rodzinach
ojciec pewnie sprzedałby tanio tę farmę każdemu,
kto byłby zainteresowany i miał dość hartu, by
zostać.
TAJEMNICA » 65
- Ludzie nie zostawali długo? - zapytała Vanessa,
zaciskając nieświadomie dłonie na poręczach fotela.
- Wszyscy twierdzili, że farma jest nawiedzona!
- zaśmiała się pani Phelps. - Teraz to brzmi niewiary
godnie, prawda? Ale wówczas było to niewielkie
miasteczko, a raczej osada rolnicza: kilka sklepów,
bank i trochę domów, a wiecie, jak takie opowieści
rodzą się i rosną. Rodzina wprowadza się, sąsiedzi
opowiadają, że na farmie straszy, i wkrótce sami już
widzą duchy.
Dłonie Vanessy były wilgotne, za to gardło miała
całkiem suche.
- Co... - Przełknęła z trudem. - Co mówiono
o tym duchu, który straszy na farmie?
- Podobno miał to być duch starego pana O'Ma-
lleya. Był właścicielem farmy, gdy bank ją przejął.
Młoda i piękna pani 0'MaUey postanowiła uniknąć
hańby wysiedlenia i uciekła z wędrownym komiwoja
żerem. Pana O'Malleya tak przygnębiła jej ucieczka
i utrata farmy, że popełnił samobójstwo.
- Jak? - zapytał Taylor. - W jaki sposób się zabił?
- Naprawdę nie słyszeliście tej historii? 0'Malley
upił się i powiesił na dębie, który rósł z tyłu na
podwórzu.
Vanessa bezwiednie głośno westchnęła.
- Nie chciałam pani przestraszyć - powiedziała
pani Phelps. - To tylko taka stara historia. Przez lata
na pewno dodano do niej mnóstwo szczegółów, a dąb
pewnie już dawno ścięto.
- Nie - zaprzeczyła Vanessa. - Wciąż tam jest.
- O'Malley zapewne dlatego nie może zaznać Spo-
koju, że pochowano go w nie poświęconym miejscu
i pod bramą tego starego cmentarza koło autostrady.
Dobrzy, pobożni ludzie z okolicy nie zgodzili się, by
samobójcę pochować na cmentarzu.
- To okropne - wykrzyknęła Vanessa.
66 » TAJEMNICA
- Prawda? I pomyśleć, że zdarzyło się to niecałą
generację temu. No, w każdym razie po śmierci
O'Malleya na farmie przez dłuższy czas nikt nie
mieszkał. Chyba aż do czasu, gdy mój ojciec ją kupił,
wyremontował dom i zaczął wydzierżawiać.
- Czy wie pani coś jeszcze o O'Malleyu? Coś o jego
rodzinie, cokolwiek?
- Niestety, nie - pokręciła głową pani Phelps,
- Opowiedziałam wszystko, co słyszałam, a ta historia
niewątpliwie została przez lata tak ozdobiona i przesa
dzona, że niewiele ma wspólnego z prawdą.
Rozległ się brzęczyk interkomu. Pani Phelps prze
prosiła i podniosła słuchawkę. Po chwili rozmowy
odłożyła ją i wstała.
- Bardzo mi przykro, że nie potrafię wam pomóc,
ale nic więcej nie wiem, a teraz mam następnych
klientów.
Vanessa i Taylor podziękowali jej uprzejmie i wyszli.
- No, to mamy o czym rozmawiać przy kolacji
- skomentował Taylor, gdy już siedzieli w samo
chodzie.
- I o czym myśleć w środku nocy - dodała Vanessa
ponuro.
Zatrzymali się na kolację w restauracji specjalizują
cej się w stekach. Posadzono ich w kameralnej niszy,
rozjaśnionej jedynie blaskiem świecy na stoliku i bladą
poświatą oddalonej lampy. Półmrok, cicha muzyka
i spokojny posiłek z trzech dań stanowiły wspaniałą
odmianę po zdenerwowaniu, które stało się udziałem
Vanessy, od kiedy zobaczyła zjawę na drzewie. Gdy
wybierali wino i sałatki, gawędzili o pracy i uczniows
kich wygłupach, co z kolei prowadziło do wspomnieć
o ich własnych szczenięcych latach.
- Mówiłeś, że niezły był z ciebie gagatek - przypo
mniała Vanessa. - Jak z rozrabiaki wyrósł odnoszący
sukcesy przedsiębiorca?
TAJEMNICA • 67
- Właściwie Stephensco było łapówką, żebym się
ustatkował.
- Łapówką od kogo?
- Mojego starego. Ledwo, ledwo udało mi się
skończyć szkołę średnią i zacząłem u niego pracować.
Już dawniej" zatrudniał mnie w czasie wakacji i wiedzia
łem o budownictwie wszystko, co trzeba, a przynaj
mniej tak mi się wydawało.
- Każdemu osiemnastolatkowi wydaje się, że zjadł
wszystkie rozumy - zauważyła Vanessa.
Taylor przytaknął.
- Po jakimś czasie zacząłem nagabywać ojca, żeby
mnie awansował i zrobił kierownikiem budowy. Po
wiedział, że jeśli chcę iść w górę, to muszę skończyć
studia. Żadnych przywilejów dla syna właściciela.
Mówiąc delikatnie, nie byłem zachwycony taką per
spektywą.
- A zatem odszedłeś i spróbowałeś na własną rękę?
- Próbowałem przez kilka miesięcy, ale oczywiście
nic nie osiągnąłem. Więc ojciec zaproponował, żebym
wrócił do pracy i równocześnie podjął naukę w col-
lege'u. Oświadczył, że jak już zostanę inżynierem
i nabiorę dość doświadczenia, żeby odczytywać plany,
założy dla mnie filię swojej firmy.
- I tak się stało?
- Byłem buntownikiem, ale nie byłem głupcem.
Wtedy już wiedziałem, że nic nie osiągnę, usiłując
ukarać moich rodziców za rozwód. Podjąłem naukę,
a potem objąłem Stephensco, filię Stephenson Enter
prises. Wilczy Zakątek to moje pierwsze samodzielne
przedsięwzięcie. Oddzieliłem się już od firmy ojca.
- Czy przy jego akceptacji?
- Och, jak najbardziej. Ojciec pękał z dumy, gdy
wykupiłem jego udziały.
Na blisko godzinę odsunęli od siebie wszelkie myśli
o Wilczym Zakątku i duchu na podwórku Vanessy.
68 • TAJEMNICA
Jednak gdy kelnerka sprzątnęła po obiedzie i podała
kawę, zapadła cisza, w której duch O'Malleya niemal
się zmaterializował, tak intensywnie o nim myśleli.
- Nie ma już wątpliwości - powiedziała Vanessa
cicho, odstawiając filiżankę.
- Wiemy, kto to jest. Mamy nazwisko i okres,
możemy zacząć dochodzenie.
- A co nam da dochodzenie? - spytała, wyraźnie
zirytowana.
Taylor przykrył jej dłoń swoją, ciepłą i jakoś
pocieszającą.
- Wiedza to potęga - powiedział.
- Czy to dotyczy także duchów? Czy w ogóle jakieś
reguły dotyczą duchów?
Była bliska łez, a Taylor czuł się bezradny, bo nie
miał gotowych odpowiedzi. Gdyby byli sami, przytu
liłby ją, głaskał po głowie i całował, ale tutaj musiał
zadowolić się uspokajającym uściskiem dłoni.
- Mówiłaś, że wzywał cię na pomoc. Może uda nam
się dowiedzieć, czego mu trzeba.
- I spełnić jego życzenia? - spytała niemal wyzy
wająco. - Może po prostu chciałby spoczywać na
cmentarzu, z nagrobkiem, jak wszyscy inni?
- Może. A może nie jest to takie proste. Nie
uważasz, że powinnaś spróbować się dowiedzieć?
- Będziesz mnie nudził, aż to zrobię, prawda?
- Prawda!
Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie niemal
wrogo, aż w końcu Vanessa uśmiechnęła się nieoczeki
wanie.
- To okropnie irytujące, gdy ktoś wierci ci dziurę
w brzuchu o coś, o czym chciałoby się zapomnieć.
Taylor uśmiechnął się i nagłe napięcie między nimi
przekształciło się w przyjazne milczenie. Dopili kawę.
Vanessa obrysowała brzeg filiżanki palcem, wpatrując
się w zamyśleniu w fusy na dnie.
TAJEMNICA • 69
- Doceniam twoją pomoc, Taylor, i to, że byłeś
obok, gdy potrzebowałam przyjaciela.
Taylor ostrożnie odstawił filiżankę.
- No cóż, nie chodzi tylko o przyjaźń. Mam swoje
głębsze motywy.
Jedynie Taylor mógł to powiedzieć w taki sposób: na
tyle niefrasobliwie, by jego słowa nie zabrzmiały zbyt
poważnie, ale z uwodzicielskim spojrzeniem, które świa
dczyło, że nie do końca żartuje. Vanessa poczuła, że się
rumieni w odpowiedzi na jego pożądanie.
W kameralnym kąciku restauracji łatwo było zapo
mnieć, że w sobotni wieczór równowaga życia została
na chwilę zachwiana. Chwilowo wyzwolona z koniecz
ności rozwiązywania nierozwiązywalnych problemów
i zagadek wszechświata, Vanessa mogła oddawać się
zwyczajnym, ludzkim radościom, a gorące spojrzenie
siedzącego naprzeciwko mężczyzny niewątpliwie było
źródłem przyjemności, bo pozwalało jej czuć się kobie
co i beztrosko.
Zamknęła oczy, wciągnęła powietrze i odetchnęła
głęboko, rozkoszując się samym faktem bycia tu
z Taylorem. Czuła, jak jego dłoń, ciepła, silna, delikat
nie pieszcząca, znów przykrywa jej rękę. Zwinęła
palce, by spleść je z palcami Taylora, i ciesząc się
z poczucia jedności, otworzyła oczy.
Jego kciuk rozpoczął powolny, rytmiczny masaż
wnętrza jej dłoni. Ten ruch był zmysłowy, erotyczny,
hipnotyzujący. W jasnym świetle Vanessa nie od
ważyłaby się zareagować, ale w łagodnym blasku
świecy nie próbowała ukryć, jak dotyk Taylora na nią
działa.
I Taylor to zauważył. Jego głos był ściszony.
- Mężczyźni poświęcali królestwa dla takiego spo
jrzenia kobiety.
- Nie chcę stąd wychodzić - powiedziała i Taylor
wiedział, o co jej chodzi. Tutaj jest bezpieczna. Na
70 • TAJEMNICA
kilka minut pozbyła się prześladującej ją zjawy. - Gdy
tylko przestąpimy próg, znowu z nami będzie.
- Już z nami jest - powiedział Taylor ponuro.
Jakiś czas później, w samochodzie, Vanessa roz
ważała na głos:
- Ciągle myślę o tym, co powiedziała pani Phelps.
O słowach, których użyła: że to zdarzyło się „niecałą
generację temu". Więc może żyje jeszcze ktoś, kto
pamięta samobójstwo O'Malleya?
- Jakiś stary farmer?
Przytaknęła.
- Koło Przyjaciół Biblioteki zbiera dane do historii
tych okolic. Miedzy innymi wyszukują starych ludzi, któ
rzy od lat tu mieszkają, i przeprowadzają z nimi wywiady
na temat dawnych obyczajów i wydarzeń. Karen próbo
wała mnie w to wciągnąć. Mogę spytać ją o nazwiska.
- To dobry pomysł - zapalił się Taylor. - Ja raczej
myślałem o źródłach pisanych, na przykład świadect
wie zgonu O'Malleya, ale nawet jeśli do niego do
trzemy, zyskamy tylko suche fakty.
Była już niemal dziesiąta, gdy wrócili do Wilczego
Zakątka. Taylor zaparkował na podjeździe przed
domem Vanessy.
- Miałabyś ochotę wpaść do mnie na kieliszek wina
albo kubek kawy po irlandzku?
Vanessa potrząsnęła głową.
- Nie, mam już dość. W ogóle nie spałam w sobotę,
a w niedzielę pewien osobnik trzymał mnie na nogach
przez pół nocy, a potem obudził o świcie. W dodatku
wczoraj znowu przyszedł i nie wyszedł przed północą.
- Niewdzięczna! - poskarżył się Taylor. Najwido
czniej rozumiał, że nie zostanie zaproszony do środka,
i nie nalegał. Pocałował ją dość niewinnie przed
drzwiami.
- Gdybyś mnie potrzebowała, pamiętaj, że miesz
kam tuż obok.
TAJEMNICA • 71
Vanessa wspięła się na palce, objęła dłońmi jego
twarz i pocałowała lekko w usta.
- Dzięki. Za wszystko.
Czuła pod dłonią, jak napinają się mięśnie szczęki
Taylora. Ostro wciągnął powietrze i objął ją w pasie
w niedźwiedzim uścisku.
- Słowo daję, Vanesso, pozbędę się tego ducha,
nawet gdybym musiał w tym celu zorganizować seans
spirytystyczny i tańczyć nago w świetle księżyca.
Vanessa roześmiałaby się, gdyby Taylor nie był
śmiertelnie poważny. W przypływie czułości jeszcze
raz przyciągnęła do siebie jego twarz.
Pozwolił jej nadać ton temu pocałunkowi, zacis
kając mocniej ramiona. Przywarła do niego rozchyla
jąc wargi, połaskotała je językiem. Gdy z ust przeniosła
deszcz pocałunków na policzek i szyję, zamruczał
zmysłowo i przesunął dłońmi po jej plecach.
- Dobranoc - powiedziała z żalem.
Taylor odszedł, zdecydowany uporać się jak naj
szybciej z duchem na dębie Vanessy.
ROZDZIAŁ
7
Wchodząc do domu, Vanessa ziewnęła szeroko. Nie
przesadzała i nie wykręcała się, mówiąc Taylorowi, że
jest zmęczona. Bezsenne noce i wczesne wstawanie
odbijały się na jej stanie fizycznym. Zrzuciła buty
i padła na kanapę.
Na stoliku do kawy jak wyrzut sumienia leżały
ostatnie nie sprawdzone wypracowania uczniów, ale
sama myśl o ich poprawianiu była nie do zniesienia.
Poczekają. Teraz pora, by zwlec się z kanapy i wpełz
nąć do łóżka, zanim zaśnie na siedząco.
Wyłącznie z przyzwyczajenia umyła twarz i zęby.
Naciągnęła swoją ukochaną, najstarszą i najbardziej
zniszczoną koszulę i odchylała właśnie koc, gdy usły
szała wycie wiatru na dworze.
Zimny front z poprzedniego dnia ustąpił wilgot
nemu upałowi, zapowiadającemu takie właśnie lato.
Jeszcze przed chwilą powietrze było nieruchome, Va
nessa zaniepokoiła się więc, czy nie nadciąga burza.
Podeszła do okna, odsunęła zasłony i podniosła żalu
zje. Komuś nie przyzwyczajonemu do dziwactw tek-
saskiej pogody musiało się wydawać, że wszystko jest
w porządku.
Księżyc przesłaniały ciężkie chmury, ale teren po
dwórza oświetlała uliczna latarnia, ostro zarysowując
TAJEMNICA • 73
linię płotu i dębu, który prężył konary ku granatowe
mu niebu. Nic się nie ruszało oprócz czarnych chmur,
przesuwających się w poprzek księżyca, to go za
słaniając, to odsłaniając.
Vanessa doszła do wniosku, że uległa złudzeniu, gdy
na horyzoncie rozbłysła błyskawica, a nagły powiew
wiatru szarpnął drzewem i uderzył w okno. Czekała na
odgłos gromu, ale burza była zbyt daleko. Po chwili
niesamowity spokój nocy powrócił.
Zamknęła na powrót żaluzje i poprawiła zasłony.
Wróciła do łóżka i z ulgą odetchnęła, gdy materac
ugiął się lekko pod jej ciałem, a pościel owinęła wokół
jak kokon. Po chwili spała spokojnie jak dziecko...
Zegar na kominku tykał głośno, regularnie, jak
ludzkie serce. Firanki w otwartym oknie chwiały się
lekko w ciepłym wietrze, niosącym zapach kwitnących
właśnie pnących róż. Była zadowolona, szczęśliwa i nuci-
ła coś pod nosem, mieszając gotującą się na piecu zupę.
Nagle poczuła niepokój. Piosenka utkwiła jej w gardle
jak duszący przedmiot, a wzrok powędrował ku oknu,
znajdując tam potwierdzenie jej lęku.
Stwór był wielki, ciemny, złowrogi. Uświadomiła
sobie, jakie stanowi zagrożenie. Wchodził do domu,
ale nie próbowała go zatrzymać. Nie mogła. Mogła
go tylko nienawidzić i bać się, bo wiedziała, czym
jest. Groźba, jaką z sobą niósł, zabrała jej zadowole
nie i godność.
Stwór przemówił, wyśmiewając ją i kpiąc. Wypros
towała się i zakryła uszy dłońmi, by nie słyszeć, co mówi,
gdy się do niej zbliżał.
Nie mogła mu się przeciwstawić, ale i tak podjęła
walkę. Serce waliło jej głośno, rozdzierając płuca. Nie
wolno mu jej dotknąć! Rzuciła się do ucieczki, biegnąc ile
sił, ale bezskutecznie. Dopadł ją. Straszliwy ból przeszył
jej nogę.
74 » TAJEMNICA
Zegar wybił godzinę, a ona krzyknęła. Dziwne
buczenie za oknem ogłuszało ją. Rzuciła się przed siebie,
ignorując ból, nie poddając mu się, ale stwór ją trzymał.
Okno. Światło wpadało przez okno, kpiąc z ciemnego
stwora. Światło ją przyzywało. Choć stwór jej ciążył,
odwróciła się ku światłu. Rozsadzał ją ból, ale nie
zważała na to, skupiona na dotarciu do światła. I wtedy,
w świetle, pojawiła się inna postać, mała i niegroźna.
Zamarła na ten widok. Przeraźliwy krzyk wydarł się
z jej płuc, potem następny i następny, mieszając się
z tykaniem zegara i buczeniem za oknem.
Stwór dopadł ją. Czuła jego ohydę, gdy poruszał
się w niej. Jęcząc spojrzała ku światłu, ku twarzy
w świetle...
Vanessa usiadła na łóżku, obejmując się ramiona
mi. Miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi.
Sprzęty wokół były znajome, ale świadomość, że jest
bezpieczna, nie pomagała odgonić paraliżującego stra
chu. Szarpnęła koc i rzuciła się przez ciemny dom do
dużego pokoju. Niezręcznie usiłowała zapalić stojącą
lampę, w końcu ją przewracając, ale oświetlając pokój.
Nie próbowała robić porządku, tylko szukała numeru
Taylora na kartce koło telefonu.
Odpowiedz. Odpowiedz. Błagam cię, odpowiedz
szybciej...
- Taylor?
- Zaraz u ciebie będę.
Ściskała słuchawkę, jak koło ratunkowe na wzbu
rzonym morzu. Serce wciąż boleśnie waliło jej w piersi.
Stary zegar na kominku zaczął wybijać godzinę,
wywołując nowy przypływ przerażenia, odbierając
oddech.
Jak długo czekała na Taylora? Nie byłaby w stanie
powiedzieć, czy oczekiwanie trwało sekundy, czy dni,
ale zegar nie zdążył wybić jedenaście razy, gdy głośne
TAJEMNICA • 75
pukanie podniosło ją na nogi. Rzuciła się ku drzwiom,
przeklinając zamki i łańcuch, a gdy w końcu dała radę
je otworzyć, praktycznie skoczyła Taylorowi w ramio
na. Złapała go za koszulę, gniotąc materiał w zaciś
niętych pięściach, gdy wtulała twarz w jego pierś.
- Vanesso, co się stało? O co chodzi? - zapytał.
- Ss...sen - wydusiła z siebie. - Oook..okropny.
- I tuląc się w bezpiecznym schronieniu jego ramion,
wybuchnęła powstrzymywanym dotychczas szlochem.
Taylorowi udało się wejść do domu i zamknąć
ramieniem drzwi. Przycisnął Vanessę do siebie, gładził
jej plecy i mruczał uspokajające słowa, ale nie dawała
się ukoić. W końcu dźwignął ją w ramionach, zaniósł
na kanapę, posadził sobie na kolanach i uspokajał, aż
przestała szlochać. Odsunął włosy z jej twarzy i pocało
wał w skroń.
- Przyniosę chusteczki - powiedział. Kiwnęła gło
wą, ale na wszelki wypadek pocałował ją jeszcze raz
w czoło i dodał uspokajająco: - Zaraz wracam.
Wrócił, niosąc chusteczki i wilgotny ręcznik. Cze
kał cierpliwie, gdy wycierała oczy i nos, a potem
delikatnie otarł jej twarz mokrym ręcznikiem. Gdyby
Vanessa nie była tak wyczerpana płaczem, mogłaby
się znowu rozszlochać z powodu delikatności i troski
Taylora.
- Zwykle nie jestem taka płaksiwa - powiedziała,
pociągając nosem.-Tylko... Nigdy dotychczas nie
miałam takich koszmarów, a ten był... - Pochyliła się,
objęła Taylora w pasie i przytuliła policzek do jego
piersi. - Obudziłam się i znowu słyszałam krzyk, ale...
- Podniosła głowę i spojrzała mu w twarz. W oczach
wciąż miała ślady przerażenia. - Ale to był mój głos.
To ja sama krzyczałam. Och, Taylor, czy to możliwe,
że ostatnim razem to też byłam ja? Nie pamiętam,
żebym wówczas śniła. Po prostu usłyszałam krzyk
i obudziłam się. Taka byłam pewna...
76 • TAJEMNICA
Przyciągnął jej głowę do piersi i pogłaskał po
włosach.
- Nie ma powodu uważać, że te dwie sprawy się
wiążą. Od tamtego czasu miałaś kilka nieprzyjemnych
przygód. Może dzisiaj twój mózg odtwarzał wszystko,
co się zdarzyło.
- Boję się, Taylor. Boję się, że tracę rozum.
- Miałaś zły sen. Po tym, czego się dzisiaj dowiedzia
łaś, nie ma się co dziwić! - Zamilkł na chwilę, by mogła
przemyśleć jego słowa. - Czy pamiętasz, co śniłaś?
- To samo co zeszłej nocy - powiedziała z pewnym
zdziwieniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że oba
sny były podobne.
- Zegar i okno?
Kiwnęła głową potakująco.
- Tylko tym razem sen był bardziej realistyczny,
a ja w nim bardziej uczestniczyłam. Poprzednio czułam
się, jakbym oglądała film, a tym razem brałam udział
w zdarzeniach. Było tam coś ciemnego, coś okro
pnego...
- Co?
- Nie wiem. Nie widziałam. Po prostu... Ścigało
mnie, a ja nie mogłam uciec.
- Spróbuj już o tym nie myśleć - powiedział Tay
lor, przeczesując jej włosy palcami. Wyraźnie czuł, że
trzyma w ramionach kobietę, pachnącą kobieco, za
okrągloną kobieco i kobieco miękką. Fakt, że go
potrzebowała, działał jak afrodyzjak. - Już lepiej?
- spytał, a Vanessa przytaknęła. Pocałował ją w czu
bek głowy. - Może znów zrobimy kawę po irlandzku?
Zawahała się na chwilę.
- A jeśli zrobię zamiast tego kakao, zostaniesz na
chwilę i porozmawiasz ze mną?
- Jasne - potwierdził, myśląc, że nawet ładunek
dynamitu by go teraz stąd nie ruszył.
TAJEMNICA » 77
Wyplątała się z jego objęć, wstała i spojrzała po
sobie. - Chyba powinnam...
- To by było bez sensu, nie uważasz? Już cię w tym
stroju widziałem.
Choć porzuciła pomysł nałożenia szlafroka, Tay
lor nie dziwił się, że nie wydaje się całkiem prze
konana jego argumentami. Oboje byli świadomi,
że pod spodem ma niewiele. Żadna z ich koszul
nie była na tyle gruba, by zamaskować fakt, że
jej nie skrępowane stanikiem piersi wpierały się
w jego tors. Gumka wysoko wyciętych fig zaryso
wywała ostro ich brzegi pod miękką koszulką. Za
uważył to, gdy szła przed nim do kuchni. Wzrok
Taylora wędrował od połowy ud Vanessy przez
zgrabne łydki do szczupłych kostek i z powrotem.
Nie miał racji, mówiąc jej, że ma fantastyczny ty
łeczek: jej tyłeczek był więcej niż fantastyczny, był
po prostu niezrównany. Tak strasznie chciał do
tknąć tych miękkich wzgórków, że dłonie aż swę
działy. Zacisnął je więc i przyglądał się zręcznym
ruchom Vanessy, która wyjmowała, odmierzała, na-
sypywała, nalewała i mieszała składniki. Uniosła
wzrok.
- Mam krakersy - powiedziała z wahaniem. Zro
zumiał jej zmieszanie, gdy wyjęła pudełko: były to
krakersy dla dzieci, miały kształt małych miśków.
Spojrzała na Taylora z wyraźną groźbą.
Podniósł ręce w górę.
- Nic nie mówiłem!
- Wyszczerzyłeś zęby!
- Często to robię. Przy tobie jestem absolutnym,
szczerzącym zęby głupolem. Myślę, że to może być
miłość.
Tym razem to Vanessa się roześmiała.
- Jesteś tak samo niepoczytalny z braku snu, jak ja.
78 • TAJEMNICA
- To może być wywołane również frustracją sek
sualną - podsunął.
- Gdyby tak było, świat byłby pełen szczerzących
zęby głupoli - zaprotestowała.
- No, widzę, że czujesz się lepiej - powiedział.
- To był tylko sen. Zareagowałam przesadnie.
- Wpatrywała się w kręgi powstające na powierzchni
kakao, gdy mieszała je łyżką. - Czy miewałeś kiedyś
koszmary senne?
- Nie. Ale w akademiku mieszkałem z facetem,
który przeżył straszliwy wypadek samochodowy. Bu
dził się, krzycząc. - Podszedł bliżej. - Jego strach był
prawdziwy, Vanesso. Twój także.
- Czy rzucał się na ciebie i wypłakiwał na twoim
ramieniu?
- Nie. Po obudzeniu szybko dochodził do siebie.
Uświadamiał sobie, że to tylko sen.
- Chodzi ci o to, że jeśli sen będzie się powtarzał, to
się przyzwyczaję? - Vanessa pochyliła się, by wyłączyć
palnik pod garnuszkiem.
- Mhm. - Brzeg jej koszulki podjechał niebezpie
cznie blisko tych kuszących krągłości, które tak przy
ciągały uwagę Taylora. Taylor wstrzymał oddech
i patrzył z żalem, jak Vanessa prostuje się, a koszulka
opada w dół.
- No, w każdym razie wolałabym nie przeżywać tego
jeszcze raz, dziękuję uprzejmie - powiedziała nieświado
ma jego tęsknego wzroku. Otworzyła szafkę, by wyjąć
kubki. Jeden stał w zasięgu ręki, a pozostałe zajmowały
najwyższą półkę. Stanęła na palcach, ale nie była w stanie
dosięgnąć. Kraniec koszulki znów podjechał do góry,
a Taylor wstrzymał oddech, usiłując kontrolować reakcję
swego centralnego systemu nerwowego i innych części
ciała na ten widok.
Vanessa podskoczyła do półki, ale bezskutecznie.
Taylor wypuścił powietrze z płuc i zmusił się do
TAJEMNICA • 79
oderwania oczu od brzegu koszulki, by odegrać rolę
dżentelmena. Zrobił krok do przodu.
- Czekaj, pozwól mi... -Zamilkł, bo nagle wyschło
mu w gardle. W tej samej chwili, gdy ruszył do przodu,
Vanessa zaprzestała prób i zrobiła krok do tyłu, a oba
te ruchy spowodowały, że Taylor przywarł lędźwiami
wprost do jej pośladków.
Koszulka, figi i jego dżinsy mogłyby równie dobrze
nie istnieć. Prąd pożądania, który przebiegł go od
włosów na głowie do palców u nóg, był tak silny, że
Taylor nie byłby w stanie przypomnieć sobie, jak się
nazywa, gdyby go ktoś o to akurat zapytał. Był zbyt
skoncentrowany na bliskości Vanessy, by zwracać
uwagę na cokolwiek innego. Odwróciła się do niego,
a wyraz jej oczu powiedział mu, że tak jak nim wstrząs
nęło nią erotyczne podniecenie.
Wsunął palce prawej dłoni w jej rozburzone włosy,
a lewą ręką przyciągnął ją do siebie. Z ust wyrwało jej
się pełne oczekiwania westchnienie, a wargi rozchyliły
się zapraszająco. Patrzyła na niego tak, jak przedtem
w restauracji, z mieszaniną lęku i tęsknoty. Pochylił się
i leciutko musnął jej wargi, próbując ich smaku, pełen
strachu, że jeśli pozwoli sobie na zbyt wiele, straci
resztkę kontroli nad swoimi emocjami.
Intensywność pożądania przeraziła Taylora. Był
pełnym życia mężczyzną o normalnych potrzebach, ale
nigdy jeszcze żadna kobieta nie podniecała go tak jak
ta, którą teraz trzymał w ramionach. Z kolei pożądanie
mieszało się jakoś z poczuciem odpowiedzialności,
a nawet z troską o jej zadowolenie.
Przyzwyczaiwszy się już do aksamitnej miękkości
jej warg, przesuwał po nich ustami powoli i rytmicznie,
aż wyprężyła się nieco, delikatnie domagając się czegoś
więcej. Z gardła Taylora wydobył się dźwięk, który był
w równej mierze jękiem i westchnieniem. Mężczyzna
odpowiedział na żądanie Vanessy z ciągle jeszcze
80 » TAJEMNICA
kontrolowaną niecierpliwością. Przygarnął ją mocniej
i pogłębił pocałunek. Powitała go, przytulając się
jeszcze ciaśniej. Taylor opuścił rękę i nareszcie mógł
objąć kuszącą wypukłość jej pośladków, gładzić ciepłą,
nagą skórę i śliski materiał fig.
Szafka była tuż, tuż. Taylor popchnął Vanessę
lekko do tyłu, więżąc swoją dłoń między drewnianą
płytą a miękkim ciałem kobiety i przywierając twar
dymi lędźwiami do jej łona. Intymność tej pozycji
ujawniła bez żadnych wątpliwości, jak bardzo jest
podniecony. Vanessa czuła, że jej ciało reaguje podob
nym ogniem.
Po nieskończenie słodkiej chwili Taylor przerwał
pocałunek i odsunął się, niechętnie tracąc kontakt
z ciałem dziewczyny. Przeczesał palcami jej włosy.
- Nie po to mnie tu wezwałaś.
- Jesteś pewien? - spytała zachrypniętym głosem.
- Bo ja nie.
Nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Miała
zarumienione policzki, oczy jej błyszczały, a wargi
wciąż były wilgotne od pocałunku. Przez moment nie
był pewien, czy uda mu się zapanować nad sobą. Jej
uroda odebrała mu dech, a jej kruchość przywołała
natychmiast tę niewygodną cechę jego charakteru:
przyzwoitość.
- Byłabyś, za godzinę - powiedział gorzko, zmu
szając się, by się odwrócić. Do diabła, życie było
niesprawiedliwe dla przyzwoitych facetów.
Nie patrzył na nią, ale był świadom, że Vanessa
napełniła kubki, postawiła je na tacy i wyszła z kuchni.
Odetchnął głęboko i poszedł za nią do stołu w aneksie
jadalnym.
Gdy podnosiła kubek do ust, ręce jej drżały tak
bardzo, że zastanawiała się, jakim cudem przyniosła tu
tacę. Scena w kuchni wydawała jej się coraz mniej
realna, gdy usiłowała określić, co właściwie się stało.
TAJEMNICA • 81
Milczała, gdy Taylor usiadł na krześle naprzeciw
ko i ujął swój kubek. Żadne z nich przez chwilę nic
nie mówiło. Taylor otworzył pudełko krakersów
i wysypał sporą garść na swoją serwetkę. Po chwili
Vanessa wyciągnęła rękę i wzięła jednego kraker-
sowego miśka. Oczy Taylora i Vanessy spotkały się
i napięcie odrobinę zelżało, gdy uśmiechnęli się do
siebie.
Napięcie zelżało, ale cisza trwała nadal. Myśli
Vanessy kłębiły się bezładnie, gdy usiłowała uporząd
kować wydarzenia wieczoru: koszmarny sen, telefon
do Taylora, scena miłosna w kuchni. Powiedział, że za
godzinę znów będzie wiedzieć, dlaczego go wezwała.
Teraz jednak wiedziała tylko tyle, że nigdy w życiu nie
chciałaby mieć więcej takiego koszmaru jak ten, który
ją wyrwał ze snu.
Skończyli już pić kakao.
- To był ten sam sen - powiedziała z namysłem
w głosie, a Taylor poruszył się na krześle, by dać jej
znać, że słucha. - Wczoraj i dzisiaj. Ten sam sen, tylko
tym razem z większą liczbą szczegółów. - Zamyśliła
się na chwilę. - Nigdy dotychczas nie miałam po
wracających snów.
- Czy ten sen ma dla ciebie jakieś szczególne
znaczenie?
- Jeśli chodzi o okno, to łatwe. Wczoraj po po
wrocie do domu otworzyłam okno, a gdy się ochłodzi
ło, zamknęłam je, ale wciąż czułam przeciąg. Wtedy
właśnie postanowiłam zadzwonić do działu technicz
nego. Myślałam o tym, zasypiając.
- A zegar?
- Myślałam... - zawahała się, czy przedstawić mu
swoją teorię na temat zegara.
- Co myślałaś?
Och, ostatecznie... zdecydowała, po tym, jak od
powiedziała na jego pocałunek, nie ma czego ukrywać.
82 • TAJEMNICA
- Miałam nadzieję, że przyjdziesz i tuż przed za
śnięciem sprawdziłam godzinę. Była dziewiąta, więc
poczułam się rozczarowana, że już tak późno, bo
uznałam, że...
- Że żaden dobrze wychowany człowiek nie przy
jdzie z tak późną wizytą? - podpowiedział.
Vanessie nie podobało się, że tak gładko mu to
wyszło i że wygląda na zadowolonego.
- I żaden dobrze wychowany człowiek nie przy
szedł - zauważyła kąśliwie i uśmiechnęła się słodko.
- Ach, to dlatego byłaś tak wrogo nastawiona - żar
tował. - Myślałaś, że zostałaś wystawiona do wiatru!
- Nie umawialiśmy się - ucięła.
- To dlaczego byłaś taka wystrojona?
- Ja...
- Miałaś na sobie taką wymyślną sukienkę, i wstąż
kę we włosach, i perfumy...
Vanessa już miała zaprzeczyć, ale stwierdziła, że
lepiej się poddać z gracją.
- Przyznaję się do winy - oznajmiła.
- Niech mnie diabli wezmą! - wykrztusił, wybu
chając śmiechem.
Vanessa miała ochotę powiedzieć mu, że też by
sobie tego życzyła. Dała jednak spokój.
- To nie ma znaczenia - stwierdziła. - Zaniepoko
jenie przeciągiem i... drobne towarzyskie rozczarowa
nie nie mogło wywołać tak przerażającego snu jak
dzisiejszy.
- Freud pewnie by znalazł jakieś powiązanie - po
wiedział Taylor.
- Powinnam przewidzieć, że go wyciągniesz! - ob
ruszyła się Vanessa. Milczała chwilę, coś rozważając.
- Czy uważasz, że potrzebuję tego typu pomocy?
Psychiatrycznej?
Taylor zacisnął wargi w cienką linię, zastanawiając
się nad odpowiedzią.
TAJEMNICA • 83
- Tylko ty możesz podjąć taką decyzję - powie
dział w końcu ostrożnie.
- Wykręcasz się.
- Nie mogę decydować za ciebie.
- Ale możesz powiedzieć, co sądzisz.
- Dobrze. Chcesz, to ci powiem: widziałaś ducha
i nielicho to tobą wstrząsnęło, w każdym razie na tyle,
by wywołać koszmary. Uważam, że jest to całkiem
normalna, zdrowa, zrozumiała reakcja. - Musiał wy
czytać wdzięczność w jej spojrzeniu, bo gwałtownie
podniósł się z krzesła i wyciągnął rękę. - Chodź,
usiądziemy na kanapie. Chcę cię tylko potrzymać
w ramionach - dodał, gdy się zawahała.
Usiedli tak jak przedtem. Vanessa oparła głowę
na ramieniu Taylora. Był silny, ciepły i dawał jej
poczucie bezpieczeństwa. Wspaniale było się temu
poddać. Ale bliskość Taylora budziła w niej także
inne uczucia. Pamiętała wyraźnie, jak ich ciała przy
wierały do siebie, a pożądanie rozpaliło się w niej
żywym ogniem. Pamiętała również, że wykręcenie
numeru telefonu Taylora przyszło jej zupełnie od
ruchowo. Nie miała cienia wątpliwości, iż Taylor
natychmiast przyjdzie. Niemal równie odruchowo
objęła teraz dłońmi jego twarz i pocałowała w poli
czek.
- Dziękuję - powiedziała.
- Czy dziękujesz za coś konkretnego, czy tak
ogólnie?
- Chyba ogólnie.
Zapadła cisza.
- Możesz spać, jeśli chcesz - powiedział Taylor po
chwili.
- To niesprawiedliwe w stosunku do ciebie. Musisz
wcześnie rano wstać. Wcześniej niż ja.
- Gdybym cię tu samą zostawił, i tak nie mógłbym
spać. Zbyt bym się martwił, czy...
84 • TAJEMNICA
- Taylor?
- Mhm?
- Miałeś rację. Nie dlatego cię wezwałam.
W policzku zadrgał mu mięsień, a ciało napięło się.
Po raz pierwszy Vanessa pomyślała, jak trudno musia
ło mu być oderwać się od niej. Nigdy nie ukrywał, że
mu się podoba, ale traktowała jego erotyczne aluzje
jako typowe męskie przekomarzania.
Tak doskonale pasowaliby do siebie. Ta myśl
i niedawne wspomnienia pobudziły jej krew w żyłach.
Poczuła, że się rumieni. Obudziło się w niej pragnienie
przypominające, że jest kobietą. Spróbowała wymó
wić jego imię, ale całkiem zaschło jej w ustach i mu
siała najpierw przełknąć ślinę. Taylor spojrzał na
nią.
- Nie dlatego cię wezwałam, ale...
Głaskał ją po głowie uspokajająco, ale nagle za
trzymał rękę w pół ruchu.
- Śpij, Vanesso. Nie ma co do tego wracać.
Uniosła dłoń, by obrócić twarz Taylora ku sobie.
Spojrzała mu w oczy bez wahania.
- Nie dlatego cię wezwałam, ale teraz tak właśnie
cię potrzebuję.
Jego ciało znów się napięło, ale zanim zdążył
cokolwiek powiedzieć, objęła go za szyję i oparła czoło
o jego pierś. Mówiła, jakby chciała, by jej słowa do
tarły wprost do serca.
- Przy tobie czuję się normalna, bezpieczna i peł
na życia. Proszę cię, Taylor, bardzo cię dziś po
trzebuję.
Usłyszała i poczuła, jak jego serce przyspiesza, gdy
przytulił ją mocno i schował twarz w jej włosach.
- Vanesso, jestem tylko człowiekiem. Drugi raz nie
udałoby mi się odsunąć. Nie proś mnie o to, jeśli nie
jesteś pewna, czego chcesz. Jeśli to tylko twój pokrętny
sposób podziękowania, to...
TAJEMNICA » 85
Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu w oczy.
- Gdyby chodziło mi tylko o podziękowanie, upie
kłabym ci czekoladowe ciasteczka.
Patrzyli na siebie, delektując się świadomością, co
ich za chwilę połączy. Czułość w wyrazie twarzy
Taylora sprawiała, że Vanessa była bliska łez. Po
prosiła go, by został z różnych powiązanych i skom
plikowanych przyczyn, ale główną był sam Taylor.
Traktował ją poważnie i poważnie podchodził do
kochania się. A to było dla Vanessy istotne. Odwróciła
wzrok i powiedziała cicho:
- Używam pianki antykoncepcyjnej, żeby nie zajść
w ciążę, ale nie mam...
- Ja mam.
Usiadła, odwracając się do Taylora plecami. Była
na siebie zła, że czuje się niezręcznie.
- W dużej łazience są różne drobiazgi toaletowe dla
gości. Czuj się jak u siebie. Chyba że planowałeś wrócić
do domu...
Poczuła na ramieniu ciężar jego dłoni.
- Mówiłem ci, że nie zostawię cię dziś samej. Nawet
na pięć minut.
Kiwnęła głową, nie dowierzając swemu głosowi.
Przeszedł ją dreszcz oczekiwania. Taylor przesunął
dłonią wzdłuż jej ręki, objął przegub i pociągnął
delikatnie z powrotem w swoje objęcia. Oparła się
o jego tors i westchnęła.
- Szczęściarz ze mnie - powiedział, całując ją
w skroń. - Spotkamy się w sypialni?
Vanessa uniosła oczy do nieba.
- Niesamowite! Mamy randkę!
- Mhm. Już się nie wycofasz. - Wzmocnił uścisk.
- Wcale się nie wycofuję - zaprotestowała. - Tyl
ko to wszystko jest...
- Vanesso!
86 • TAJEMNICA
Jego głos był tak nietypowo surowy, że połknęła
resztę zdania. Taylor ujął ją pod brodę i uniósł twarz
ku swojej.
- Teraz się pocałujemy. A potem wstaniesz i pó
jdziesz do sypialni, i przygotujesz się do łóżka... i dla
mnie. I nie będziesz ani zmieszana, ani niepewna, bo
jesteś piękną kobietą i pragnę cię tak, jak jeszcze nigdy
w życiu nie pragnąłem żadnej kobiety. Jasne?
Przekomarzał się z nią, ale jego spojrzenie nie
pozwalało wątpić w jego szczerość. Vanessa miała
ochotę równocześnie śmiać się i płakać.
- Och, Taylor!
Wargi Taylora stłumiły ten wykrzyknik. Pocału
nek, który nastąpił, sprawił, że Vanessa straciła resztę
wątpliwości. Gdy ją w końcu puścił, oparła głowę
o jego ramię i zamknęła oczy, usiłując dojść do siebie.
Bała się, że nogi się pod nią ugną. Taylor był najwyraź
niej tak samo pod wrażeniem pocałunku, bo chwilę
trwało, zanim uspokoił mu się oddech.
- Rzeczywiście wspaniale całujesz, gdy jesteś w na
stroju.
- Och, w gruncie rzeczy nie byłam tak całkiem
w nastroju - przekomarzała się z nim.
- Kłamczucha! -Taylor objął ją i uwięził ramiona
mi przy piersi. Niskim, zmysłowym głosem zamruczał
jej do ucha: - Czy przypadkiem nie miałaś gdzieś pójść
i czegoś zrobić?
- To było wtedy, kiedy naprawdę byłam w na
stroju.
- Może uda mi się znów cię wprowadzić w odpo
wiedni nastrój - powiedział, łapiąc lekko zębami jej
skórę na karku.
- Nic z tego.
- Naprawdę? - Odgarnął jej włosy i delikatnie na-
gryzł płatek ucha.
TAJEMNICA • 87
- No, może trochę...
- Tylko trochę? - Przesunął językiem wzdłuż brze
gu ucha.
Vanessa złapała oddech.
- Może trochę więcej niż trochę...
- O ile więcej? - Znowu skupił uwagę na jej karku.
Vanessa wysunęła się z jego ramion i wstała,
uśmiechając się uwodzicielsko.
- Na tyle, żeby mi przypomnieć, gdzie miałam
pójść i co miałam zrobić. - Z uśmiechem wyszła
z pokoju, czując, że Taylor odprowadza ją wzrokiem.
Świadomość, że jest pożądana, towarzyszyła jej
w łazience, gdy przygotowywała się do łóżka. Usłysza
ła szum wody i uśmiechnęła się do siebie. Zawsze
krępowało ją wspólne korzystanie z łazienek i umywa
lek. Nie czułaby się swobodnie, dzieląc najbardziej
intymną część swego domu z Taylorem. Ale wiedza, że
między nimi jest zaledwie parę ścian, dodawała smaku
oczekiwaniu, równocześnie nie naruszając jej potrzeby
prywatności.
Pościel na łóżku była rozburzona, przypominając
Vanessie o koszmarze, który wyrwał ją ze snu. Teraz
prześcieliła łóżko i wsunęła się pod koc. Choć nadal
czuła się nieswojo na wspomnienie snu, strach, który
wyrwał ją z łóżka, minął dzięki Taylorowi Stephen-
sonowi.
Jakby przywołany jej myślą, Taylor pojawił się
w drzwiach. Zdjął koszulę i po raz pierwszy Vanessa
zobaczyła tors, który już tak dobrze poznała do
tykiem. Brązowe włosy spływały w dół i nikły za
paskiem dżinsów. Wyraz oczu Taylora sprawił, że
zabrakło jej tchu.
Usiadł na brzegu łóżka i pochylił się ku niej,
opierając na łokciu. Nie spuszczał oczu z jej twarzy.
- Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak bardzo jesteś
godna pożądania?
88 TAJEMNICA
- Ogoliłeś się. - Podniosła rękę, by przesunąć pal
cami po policzku Taylora.
- Znalazłem jednorazowy nożyk.
Vanessa uśmiechnęła się i poklepała poduszkę.
- Już późno. Może wskoczysz do łóżka?
- Całe życie mógłbym czekać na takie zaproszenie
- powiedział, całując przelotnie czubek jej nosa i wsta
jąc. Sięgnął do kieszeni, wyjąłmałą paczuszkę i położył
ją pod poduszką. Ściągnął spodnie i slipki i zostawił na
dywanie.
Ani na chwilę nie odwrócił się od niej, a Vanessa
ani na chwilę nie oderwała wzroku od jego ciała.
Była oczarowana doskonałością męskich mięśni
i szczupłością bioder. Dostrzegła, że Taylor był już
gotów. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.
- Widzisz, co ze mną robisz? - uśmiechnął się.
- Wystarczy, że o tobie pomyślę.
Nagle zażenowana, Vanessa zamknęła oczy i zsu
nęła się niżej pod koc. Czuła, jak materac ugiął się
pod ciężarem Taylora. Poczuła dłoń mężczyzny na
swoim policzku. Spojrzała na niego i jej niepokój
zniknął. To był Taylor, znała go i wiedziała, że jest
cierpliwy, silny i dobry. Ciepło jego ciała kusiło ją
i chętnie poddała się działaniu siły ciężkości, która
ściągała ją do zagłębienia, utworzonego w materacu
przez cięższe ciało Taylora. Taylor wsunął rękę pod
ramiona Vanessy i przyciągnął bliżej, tak że ich
ciała przywarły do siebie na całej długości. Vanessa
oparła dłoń o jego pierś i zagłębiła palce we wło
sach. Odnalazła płaski, twardy sutek i podrażniła go
delikatnie.
Taylor podciągnął jej koszulkę wyżej, pod pachy.
Gładził plecy Vanessy, jej krzyż i pośladki, przyciąga
jąc do swego ciała. Włosy na jego torsie drażniły
delikatną skórę na piersiach Vanessy. Vanessa jęknęła
cicho i przytuliła się jeszcze mocniej, obejmując nogą
TAJEMNICA • 89
uda Taylora. Twarde, gorące męskie ciało wparło się
w miękkie, delikatne ciało kobiety.
Vanessa przeczesała palcami włosy Taylora, do
tknęła jego świeżo ogolonych policzków, a w końcu
złapała wargami jego wargi, kusząc pocałunkiem.
Czuła, jak w odpowiedzi na gorący dotyk jego ciała
rośnie w niej pożądanie. Nie odrywając się od jej ust,
Taylor przełożył Vanessę na plecy i przykrył jej ciało
swoim. Podparł się na łokciu i odchylił lekko na bok,
by móc ująć jej pierś. Drażnił kciukiem sutkę i głaskał
krągły pagórek całą dłonią, aż Vanessa wygięła się
w łuk. Ten ruch ułatwił Taylorowi dostęp, a równo
cześnie jej brzuch otarł się o jego lędźwie, wyrywając
obojgu z ust zmysłowy jęk.
Vanessa wsunęła rękę między ich ciała, by go
dotknąć. Odpowiedź Taylora była gorąca i wywołała
podobną reakcję w głębi jej bioder.
- Chcę cię w środku - szepnęła.
- Tutaj? - spytał, docierając do źródła rozkoszy.
Na chwilę zabrakło jej tchu. Nie była w stanie
odpowiedzieć mu słowami, ale reakcja jej ciała była
jednoznaczna. Uniosła biodra, by mocniej przywrzeć do
jego ręki. Taylor schował twarz między jej piersiami i lizał
delikatnie, wdychając zapach i smakując skórę. Jęknął
głośno: po części z pożądania, po części z frustracji.
- Chyba pora na rozsądek - powiedział.
Vanessa westchnęła z rozczarowaniem, gdy odsunął
się od niej. Zamknęła oczy i wcisnęła się w poduszki,
wciąż świadoma bliskości jego ciała, ciepła i zapachu.
Usłyszała dźwięk rozrywanej torebeczki i szelest roz
wijanej prezerwatywy. I w końcu materac znów się
ugiął pod ciężarem wracającego Taylora.
Poczuła lekkie pocałunki na twarzy, a dłoń Tay
lora wędrowała po jej ramieniu, aż napotkała na
koszulkę. Pośpiesznie pozbyli się tej ostatniej prze
szkody.
90 • TAJEMNICA
- Zgaś światło - poprosiła Vanessa i Taylor wyłą
czył lampkę.
Ciemność nadała nowy wymiar ich kochaniu się,
zmysły wyostrzyły się, jakby chcąc im zrekompen
sować utratę możliwości widzenia. Perfumy, płyn po
goleniu, zapach mężczyzny i kobiety mieszały się
w powietrzu, którym oddychali. Skóra, włosy, twar
dość, miękkość - dotykiem poznawali swoje ciała.
Każde westchnienie, każdy nierówny oddech, każdy
szept potęgowały ich namiętność.
Wzajemne pragnienie rosło, aż przekroczyło granicę
słów i logiki, aż ich ciała się połączyły. Poruszali się
powoli, w napięciu, w skupieniu. Vanessa przywarła do
Taylora, pierwsza osiągnęła szczyt, a gdy świat wokół
niej rozpadł się na kawałki, trzymała go, jakby on jeden
mógł ją uchronić przed wpadnięciem w niebyt.
Skurcz jej mięśni, krzyk uniesienia i zachłanność,
z jaką go przyciągała, doprowadziły z kolei Taylora do
ekstazy i wstrząsającego fizycznego spełnienia. Leżeli
wyczerpani i zaspokojeni, gdy ich płuca przypominały
sobie, jak się normalnie oddycha, a serca wracały do
zwykłego rytmu.
Taylor wyszeptał pytająco jej imię, a Vanessa
otworzyła oczy i zobaczyła jego twarz tuż nad swoją.
- Nie zostawiaj mnie - poprosiła. - Nie opuszczaj
mnie jeszcze.
- Nie mógłbym się ruszyć, nawet gdyby łóżko się
paliło - zapewnił ją.
- A nie pali się? - spytała, uśmiechając się z wy
siłkiem.
- Już nie, ale przed chwilą szalał tu pożar. - Uniósł
jej dłoń do warg, a potem przytknął do piersi. - Jes
teś...
- Co jestem? - spytała, gdy zawiesił głos.
- Pewnie zgnieciona - powiedział, ostrożnie wysu
wając się z jej objęć i opadając obok na prześcieradło.
TAJEMNICA » 91
- Nie zauważyłam - zaprzeczyła i westchnęła, gdy
ją znów do siebie przyciągnął.
- Muszę wstać na chwilę - oznajmił jakiś czas
później.
Vanessa jęknęła z żalem i przytuliła się, specjalnie
utrudniając mu wstanie.
- Będę za dwie minuty - powiedział.
- Za jedną - targowała się, wykorzystując swoje
kobiece wdzięki.
Cropville, Teksas - 1945 - 46
Danny Bannerson wynajął pokój w pensjonacie
wdowy Shugart i znalazł pracę w jedynej firmie
budowlanej w Cropville. Zalecał się do Jessiki przez
przyjęty w takich sytuacjach czas, potem zaręczyli się,
by po roku wziąć ślub w kościele w Cropville. W po
dróż poślubną do Houston wyruszyli samochodem
i zatrzymali się w hotelu Rice.
Jessica była zupełnie niedoświadczona, jeśli chodzi
o kontakty z mężczyznami. Szanujące się kobiety
czekały do ślubu, a zanim Danny pojawił się w jej
życiu, nigdy nie spotkała mężczyzny, który by ją
zainteresował. Gdy przenosił ją przez próg ich apar
tamentu, była bardzo zdenerwowana i bardzo zako
chana w swoim mężu.
Danny siedział nad martini w barze, gdy Jessica
kąpała się w pachnącej wodzie i wkładała koronkową
koszulkę i peniuar. Następnie czyściutka, pachnąca
i ubrana w najlepszą bieliznę, jaką można było
dostać w Houston, przemierzała pokój, czekając na
swego męża.
Czekała, by stać się jego żoną w każdym znaczeniu
tego słowa.
ROZDZIAŁ
8
Gdy Taylor obudził się, przed jego nosem wisiał
płatek śniegu. A w każdym razie coś, co wyglądało jak
jedna z tych sztucznych śnieżynek, którymi ludzie
dekorują drzewka na Boże Narodzenie. Gdy otrząsnął
się nieco ze snu, rozpoznał kawałek szydełkowej
koronki, którą obszyte były poszewki Vanessy.
Vanessa. Jego mózg przywołał obraz wczorajszego
wieczoru, a ciało zarejestrowało różne szczegóły: gład
kość prześcieradła, zapach perfum Vanessy, przyjemne
ciepło jej ciała.
Leżała wciśnięta w niego, a czubek jej głowy
znajdował się tuż poniżej jego nosa. Kilka loczków
zaplątało mu się we włosy na piersi. Prawym ramie
niem obejmował ją w pasie. Koszula nocna Vanessy
podjechała do góry i jej tyłeczek, ten rozkoszny,
pulchny, kobiecy tyłeczek wpierał się w jego lędźwie.
Taylor przesunął prawą dłoń, by objąć jeden po
śladek, i uśmiechnął się z zadowoleniem właściciela.
Przyjemność budzenia się w tej przytulnej sypialni
z Vanessa tuż obok była wprost niezwykła. Wypełniała
go w niemal fizyczny sposób, jakby zadowolenie było
pokarmem, zaspokajającym głód doznań.
Czując ciężar ręki Taylora na biodrze, Vanessa
poruszyła się, więc Taylor wrócił do pierwotnej pozy-
TAJEMNICA • 93
cji. Serdecznie żałował, że był wyposażony tylko na
jedno kochanie się. Zastanowił się nawet, czy nie
naciągnąć spodni i nie pobiec do domu, by sprawdzić
i w apteczce stan zapasu prezerwatyw, ale odrzucił ten
pomysł jako zbyt ryzykowny. Vanessa mogłaby się
tymczasem obudzić i wstać, myśląc, że uciekł od niej.
Został więc dokładnie tam, gdzie był.
Zaspokojenie i głęboki, długi sen zaowocowały
błogim... rozleniwieniem. Był to zdrowy letarg, stan
umysłu, w którym uznawał, że, co prawda, perspek
tywa kochania się z Vanessą jest rozkoszna, ale leżenie
z przytuloną Vanessą też jest miłe.
Jakby wyczuwając, że raduje go jej obecność,
Vanessa westchnęła w półśnie i Taylor ucieszył się, że
nie wyszedł. Nie chciał, by obudziła się sama. Obiecał,
że jej nie zostawi, a był człowiekiem, który dotrzymuje
obietnic.
Nie mogąc i nie chcąc się ruszać, leżał, przy
glądając się pokojowi. Na najbliższej ścianie wisiała
tradycyjna, haftowana makatka z sentymentalnym
dwuwierszem o domu. Ciekaw był, czy sama ją
wyhaftowała. Uśmiechnął się do tej myśli. Haftowa
nie pasowało do Vanessy. Założyłby się o zysk na
jednym domu w Wilczym Zakątku, że sama wybrała,
zrobiła lub zna historię każdego przedmiotu w sypia
lni. Z owalnych drewnianych ramek patrzyły na
niego sepiowe oblicza krewnych, pra-pra- coś tam.
Czy któraś z tych babek lub kuzynek zrobiła narzutę
zszywaną z resztek materiałów, rozwieszoną teraz
w nogach łóżka? A może Vanessa znalazła ją w ja
kimś sklepie z antykami?
Choć materac był całkiem współczesny, samo łóżko
miało już swoje lata. Wykonano je z żelaznych,
pomalowanych na biało rurek. Porcelanowa miednica
na komodzie była spękana ze starości. Taylor był
ciekaw, czy wielka mosiężna spluwaczka, teraz wyko-
94 • TAJEMNICA
rzystana jako donica dla okazałego i zadbanego filo
dendrona, rzeczywiście służyła kiedyś swemu celowi,
czy też stanowiła tylko replikę, przypominającą epokę,
w której spluwaczki były w powszechnym użyciu.
Ciekaw drobiazgów z jej prywatnego życia, zgady
wał, jakie skarby kryje kilka ozdobnych pudełek
stojących na toaletce przed lustrem w srebrnej ramie.
Biżuteria? Grzebienie do włosów? Spinki należące do
dawnych kochanków? Ta myśl zdecydowanie mu się
nie spodobała. Nie chciał wyobrażać sobie Vanessy
z innym mężczyzną.
Zaskoczony nagłym przypływem zazdrości, oparł
czoło o tył jej głowy. Jej włosy lekko go połas
kotały. Miała piękne włosy. Można je było nazwać
brązowymi, ale z bliska było widać, że jest to mie
szanka kolorów od kasztanowego do złocistego. Pa
chniały tajemniczo i kobieco, tak jak kobiece włosy
powinny pachnieć. Mężczyzna mógłby całe życie de
lektować się takim zapachem. No, ale Vanessa była
kobietą, którą mężczyzna mógłby całe życie odkry
wać od nowa.
Olśniło go, że chciałby właśnie to robić: spędzić
życie, poznając kobietę, która teraz spała koło niego.
Zakochał się w Vanessie.
Leżał spokojnie, pozwalając, by ta świadomość i jej
konsekwencje znalazły swoje miejsce w jego mózgu.
Powinny grać trąby, rozbłyskiwać fajerwerki i wyć
syreny, pomyślał. Tymczasem istniała tu tylko spokoj
na wygoda sypialni Vanessy, przytulna miękkość jej
łóżka, cichy szept jej oddechu. I jakoś było to bardziej
znaczące niż fanfary.
Taylor zawsze myślał, że zakochiwanie się będzie
powolnym procesem, że zapragnie stabilizacji i stałego
związku stopniowo, w miarę rozwijania się znajomo
ści. Ale to było dawniej. Nic dziwnego, iż mówi się, że
ktoś wpadł! Wrażenie było porównywalne ze skokiem
TAJEMNICA • 95
z samolotu na dziesięciu tysiącach metrów, a on
wylądował na miękkim łóżku z koronkami, z kobietą,
która rajsko pachniała. Gwarantowany zawrót głowy
dla trzydziestodwuletniego mężczyzny.
Podparł się na łokciu i prawą ręką odgarnął jej
włosy z karku. Pocałował Vanessę w szyję i leciutko
dmuchnął jej do ucha. Mruknęła coś przez sen,
protestując. Jeszcze raz pocałował delikatną skórę za
uchem i znowu wywołał mruknięcie, tym razem z to
warzyszeniem ruchu ramienia. Uśmiechając się z włas
nej niecierpliwości, położył głowę na powrót na po
duszce, objął Vanessę ramieniem w pasie, jak poprzed
nio, i umościł się jak najbliżej, czekając na dzwonek
budzika.
Gdy budzik zadzwonił, przyglądał się, jak maca na
ślepo, chcąc go wyłączyć. Fascynował go wyraz jej
twarzy, gdy hałas bezlitośnie wdzierał się w jej sen,
i bawiła nietypowa niezdarność ruchów. Śledził jej
reakcje, gdy zdała sobie sprawę z obecności Taylora
i przypomniała wydarzenia ostatniej nocy. Uznał, że
nigdy nie była piękniejsza niż wtedy, gdy zamrugała,
uśmiechnęła się i powiedziała:
- Naprawdę zostałeś ze mną.
- Obiecałem, że zostanę. - Pocałował ją w czubek
nosa.
- Cieszę się - powiedziała, przytulając się. Nagle
coś jej przyszło do głowy. - Oj, dla ciebie to późna
godzina, prawda? Czy przeze mnie spóźnisz się do
pracy?
Przyciągnął ją bliżej i zamknął w uścisku.
- Mogę się spóźnić, ile chcę. Przecież jestem właś
cicielem firmy, nie?
- To bardzo miłe - westchnęła. - Niestety, ja nie
jestem właścicielką mojej firmy i nie mogę się spóźnić.
- Zamilkła na chwilę. - Taylor?
- Mhm?
96 • TAJEMNICA
- Dziękuję. Za to, że przyszedłeś, że mnie przytula
łeś i... że zostałeś.
- Potrzebowałaś mnie.
- Ale nie musiałeś się aż tak głęboko angażować.
- Musiałem.
Uświadomiła sobie nagle, dokąd zabłądziła jego
ręka.
- Dlatego, że mam fantastyczny tyłeczek?
- Dlatego, że jestem w tobie szaleńczo zakochany.
Vanessa zamknęła oczy i jęknęła.
- Dla mnie jest zbyt wcześnie na grę słów.
- Grę słów? - Taylor był załamany. Był taki szcze
ry. Jak mogła nie widzieć, że jest szczery? Nie słyszeć?
Czy ona tego nie czuje? Jak to możliwe?
Wszystkie myśli i uczucia odbiły się na jego twarzy.
Vanessa nagle oprzytomniała.
- Nie mówiłeś serio... - zaśmiała się niepewnie,
jakby nie całkiem zrozumiała dowcip. - Taylor, pro
szę, przestań. Jesteś rannym ptaszkiem, ale ja nie
potrafię jasno myśleć o wpół do siódmej.
Taylor czuł się, jakby dostał po głowie.
- Tu nie chodzi o jasne myślenie ani o grę słów.
Mówiłem serio - oświadczył, teraz już zły. - Nie mo
żesz trywializować miłości, Vanesso. To siła natury.
Jak przyciąganie ziemskie. Albo siła odśrodkowa.
- Zaczynam myśleć, że naprawdę mówiłeś poważ
nie. - Vanessa była oszołomiona. Wyraz jego twarzy
upewnił ją, że rzeczywiście tak jest. Usiadła. - Taylor,
proszę cię, nie rób tego.
Także usiadł na łóżku, naprzeciw niej, i chwycił ją za
przeguby, domagając się uwagi.
- Vanesso, ostatniej nocy coś się zdarzyło. Coś
specjalnego.
- Tak - powiedziała z czułością. - Ja też tak uwa
żam. Strasznie cię potrzebowałam i przyszedłeś, i trzy
małam się ciebie, bo mnie rozumiałeś, troszczyłeś się
TAJEMNICA • 97
i uspokajałeś. Nigdy nie zapomnę, jak dobrze było
mieć cię tutaj.
Taylorowi wydawało się, że Vanessa specjalnie
udaje, że nie wie, o co mu chodzi. Puścił jej przeguby.
- Do diabła, Vanesso, czy nie czujesz, co się między
nami dzieje? Chcę budzić się koło ciebie przez resztę
życia.
- Wielkie nieba - jęknęła Vanessa. - Mam ducha
na drzewie i romantycznego wariata w łóżku.
Taylor uniósł jej dłonie ku swojej twarzy.
- Jeśli jestem wariatem, to dlatego, że zwariowałem
przez ciebie. Jesteś piękna i słodka, i masz fantastyczny
tyłeczek, i pachniesz nieziemsko, i masz płatki śniegu
na poszewkach poduszek, i...
- To był twój pierwszy raz - powiedziała Vanessa,
nie mogąc uwierzyć w realność całej sytuacji. - By
łeś najstarszym na świecie prawiczkiem, a ostatniej
nocy cię poniosło i teraz wydaje ci się, że jesteś za
kochany.
- Nie wyśmiewaj się ze mnie, Vanesso. Nigdy
dotychczas tak się nie czułem i żadnej kobiecie nie
powiedziałem takich słów. I doskonale wiesz, że to nie
był mój pierwszy raz!
Vanessa głośno wypuściła powietrze z płuc.
- Nie mogę teraz o tym rozmawiać.
- Ubierz się, to zabiorę cię na śniadanie. Poroz
mawiamy, jak już napijesz się kawy.
- Nie chodzi mi o teraz - w tej chwili, tylko
o teraz - gdy mam ducha na drzewie i powracający
koszmar senny.
Oparł jej dłonie na swoich ramionach, potem
przesunął swoje wzdłuż jej rąk. Zatonął spojrzeniem
w oczach dziewczyny.
- Kocham cię.
Przez chwilę myślał, że Vanessa się rozpłacze. Ona
też się tego bała. Taylor był pełnym życia, seksownym
98 • TAJEMNICA
mężczyzną, który patrzył na nią tak, że każda rozsądna
kobieta po usłyszeniu takich słów padłaby mu w ra
miona.
Nie padła mu w ramiona. Pochyliła się tylko do
przodu tak, że oparła czoło o jego pierś, i jęknęła.
- Nie to miałem na myśli, gdy zaproponowałem ci
śniadanie - narzekał Taylor, wyjmując francuską bu
łeczkę z pojemnika.
- Nie mamy czasu na płonące banany u Bren-
nana. Za dwadzieścia minut muszę być w szkole.
A to jest dobre. Szynka, jajka i ser. Prawdziwe,
sycące jedzenie.
„Mhm" Taylora mówiło wyraźnie, co o tym myśli.
Vanessa zjadła pół swojej bułeczki i odłożyła resztę.
- Taylor...
- Nie mów mojego imienia takim tonem. Czuję się,
jakbym znów był w szkole.
- Przepraszam, jeśli zepsułam to, co miało być
niezwykłą chwilą.
- „Niezwykłą"? - Jego głos ociekał sarkazmem.
- Mężczyzna mówi kobiecie, że jest w niej zakochany.
Cóż w tym takiego niezwykłego?
Gorycz w głosie Taylora sprawiła, że Vanessie zro
biło się strasznie przykro.
- Ostatnia noc była cudowna - powiedziała cicho,
sięgając przez stół, by przykryć jego dłoń swoją. - Po
prostu uważam, że nie jest to dla żadnego z nas
właściwy czas na... podejmowanie życiowych decyzji.
Taylor rzucił jej niechętne spojrzenie.
- „Podejmowanie życiowych decyzji"? - parsknął
i sięgnął po nie dojedzoną połówkę bułki Vanessy.
- Wszystko jest takie poplątane, Taylor - powie
działa. - To, co zdarzyło się między nami, było nie
zwykłe, i wiesz, że nigdy bym cię nie poprosiła
o pozostanie, gdyby mi na tobie nie zależało. Ale nie
TAJEMNICA • 99
wiem, ile z tego było czystą chemią, a ile czymś
w rodzaju opóźnionego szoku po strachu i wdzięczno
ści, że mam się na kim oprzeć.
- Nie ma nic poplątanego w tym, co do ciebie czuję.
- Skąd wiesz? Słuchaj, Taylor, nie jestem naiwna.
W tamtą niedzielę nie biegałeś sobie koło mojego
domu dlatego, że ci się podobałam, czy że szczególnie
o mnie się troszczyłeś.
- Ja...
- Troszczyłeś się o Wilczy Zakątek, a ja znalazłam
się w tym tylko dlatego, że to ja wezwałam policję
w środku nocy. Na wszelki wypadek chciałeś wiedzieć,
co się dzieje.
- Bezwzględny przedsiębiorca. Nic się nie liczy
oprócz zysku. Czy właśnie tak o mnie myślisz?
Vanessa parsknęła ze zniecierpliwieniem.
- Nie widzę cię jako jakiegoś pazernego kapitalisty
bez serca. Dlaczego nie miałbyś się troszczyć o Wilczy
Zakątek? To twoje dzieło... - przerwała i zmarszczyła
brwi. - Z czego się śmiejesz?
- „Pazerny kapitalista bez serca"?
Zdecydowała nie zwracać na niego uwagi, by go nie
zachęcać.
- Uwielbiam, gdy używasz takich wyrażeń. Uwiel
biam ciebie, gdy ich używasz. Jesteś nie tylko piękna,
ale i dowcipna.
- Zainteresowałeś się mną dopiero w ostatnią nie
dzielę - upierała się. - Kiedy byłam roztrzęsiona tym
duchem. Zająłeś się mną. Napoiłeś mnie winem i wy
słuchałeś...
- Planowałem, jak cię uwieść.
- Lubisz czuć się potrzebny.
- Każdy to lubi.
- Ale ty szczególnie, Taylor. To leży w twoim
charakterze. A ja się na tobie oparłam, bo poczułam się
bezradna. Skąd wiesz, czy przynajmniej część tego, co
1 0 0 • TAJEMNICA
nazywasz miłością, nie jest po prostu reakcją na
mój stan?
- Bo potrzeby, jakie we mnie zaspokajasz, dalece
wykraczają poza moją potrzebę bycia potrzebnym.
- Jeśli tak jest, to nie musimy się śpieszyć, prawda?
- spytała Vanessa.
- Mam trzydzieści dwa lata, Vanesso. To nie jest
zauroczenie czy przelotne zakochanie. Czuję się, jak
bym spadł z urwiska.
- Poznałeś mnie w dość niezwykłych okolicznoś
ciach. Nie zawsze będę w stanie kryzysu. Wcześniej czy
później uporam się z moim duchem i moimi lękami.
Może zanim będziesz składać jakiekolwiek oświadcze
nia, poczekaj i zobacz, jak ci odpowiada samodzielna
Vanessa Wiggins?
Taylor wciągnął oddech przez zaciśnięte zęby.
- Nie uda ci się mnie wyłączyć - ostrzegł ją. - Nie
będziemy udawać, że nigdy się nie spotkaliśmy, czy że
nigdy się nie kochaliśmy.
- To byłoby głupie, nie?
Wzrok Taylora wyraźnie potwierdzał, jak bardzo
głupie by to było. Zapadła męcząca cisza.
- Muszę iść do szkoły - powiedziała Vanessa
w końcu.
- Mówisz, że ten stary wie o wszystkim, co wydarzy
ło się w okolicy w ciągu ostatnich osiemdziesięciu lat?
- Według Karen jest chodzącą miejscową kroniką
- powiedziała Vanessa. - Ma prawie dziewięćdziesiąt
lat i świetną pamięć. Karen mówi, że nagrania jego
wspomnień, które mają w bibliotece, są niesamowite.
- To może być tutaj. Zobacz, czy uda ci się
odczytać nazwisko na skrzynce pocztowej.
- Dahlmann. To tu.
Polna droga doprowadziła ich do drewnianego
domu. Wzdłuż całej ściany frontowej ciągnął się ganek,
TAJEMNICA • 1 0 1
na którym ustawiono trzy bujane fotele. W tym, który
stał najbliżej drzwi, siedział stary mężczyzna w białym
podkoszulku i spodniach przytrzymywanych szeroki
mi szelkami.
U nóg mężczyzny leżał stareńki pies, mieszaniec
owczarka o siwym już pysku. Na widok gości uniósł
głowę, po czym wstał niechętnie, przeciągnął się
i szczeknął na wszelki wypadek.
- Pan Dahlmann? - spytała Vanessa. - Jestem
Vanessa Wiggins. Dzwoniłam do pana.
Starzec opuścił rękę i podrapał psa za uszami.
- Siadaj, Gus. To pani nauczycielka. Nikomu nie
zrobi krzywdy.
Gus rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, opadł z po
wrotem na podłogę i wydał dźwięk przypominający
westchnienie.
Twarz Dahlmanna była spalona słońcem i pomarsz
czona, ale jego oczy błyszczały inteligencją. Utkwił
spojrzenie w Vanessie.
- A ten tu to paniny przyjaciel?
- To mój sąsiad, Taylor Stephenson - wyjaśniła.
- To on zbudował te domy w Wilczym Zakątku.
- Ach, tak? - Dahlmann rzucił Taylorowi niechęt
ne spojrzenie. - No cóż, siadajcie. Nie ma co męczyć
nóg. - Wyciągnął ramię, wskazując puste fotele.
Zapadła cisza, którą po chwili przerwała Vanessa.
- Proszę pana, interesuje nas farmer, który miał
farmę w Wilczym Zakątku. Nazywał się O'Malley.
Czy pan go pamięta?
Dahlmann rozważał coś przez chwilę.
- Paddy O'Malley? Tak, znałem go. Znałem też
Tilly. Odwiedzały się czasem z moją żoną, plotkowały
i zajmowały się takimi tam babskimi sprawami. Za
wsze wyglądała na uczciwą chrześcijankę. Nigdy bym
nie dał wiary, że ucieknie. Ale niezła z niej była sztuka
i jeśli wbiła sobie do głowy, żeby puścić Paddy'ego
1 0 2 • TAJEMNICA
kantem, to na pewno nie było jej trudno znaleźć faceta,
który by ją zabrał. Tamtego roku ciężko im było.
Bardzo ciężko.
- Dlaczego? - spytała Vanessa.
- Wszystkim było ciężko, mieliśmy zły rok. Za
mało deszczu, wiec kiepskie plony. Paddy'emu wy
schła studnia i woził wodę dla zwierząt i na pola.
A potem złamał nogę i musiał nająć parobka do
pomocy. Cienko już przędli, ale nie miał wyjścia,
bo całe gospodarstwo poszłoby na marne. Więc
poszedł do banku w Cropville i stary Vandover dał
mu pożyczkę na najęcie parobka i wywiercenie no
wej studni. - Parsknął i poruszał przez chwilę szczę
kami, jakby coś żując. - Stary Vandover dawał du
żo takich pożyczek. Wiedział, że O'Malley nie bę
dzie mógł spłacić, ale mu dał. Czasy były złe i wszyscy
myśleli, że Vandover to jakiś święty. Aż przyszły
terminy spłat, a on nie chciał ich przedłużać. Jeden
dobry rok i Paddy by mu wszystko oddał, ale sta
ry Vandover nie słuchał niczego i nikogo. - Fotel
Dahlmanna zaskrzypiał, gdy starzec zaczął koły
sać się tam i z powrotem. - Zachodzili w głowę,
co robić, by nie stracić ziemi. Cholera, nie mieli
gdzie iść.
- Więc Tilly O'Malley uciekła?
- Tak gadali. Nikt nic o niej więcej nie słyszał, ale
walizki nie było. W mieście był komiwojażer, taki
goguś. Pytał o nią w sklepie, no to ludziska dodali dwa
do dwóch, jak zniknęła równocześnie z nim. - Po
trząsnął głową. - Nigdy bym w to nie uwierzył. Może
kobieta i zostawi mężczyznę, jak czasy są złe, ale jak
można zostawić dziecko?
Taylor i Vanessa wymienili zaskoczone spojrzenia.
- O'Malleyowie mieli dziecko? - zapytał Taylor.
- Dziewczynkę - potwierdził Dahlmann. - Mag
gie jej było. Straszna to była historia. Wróciła ze szkoły
TAJEMNICA • 1 0 3
i znalazła tatę wiszącego na drzewie. Mówili, że nigdy
się z tego nie otrząsnęła.
- Co się z nią stało?
- Nie miała nikogo, jak matka uciekła, a ojciec
umarł, i żadnych bliskich krewnych. Poszła mieszkać
u wdowy Hanks w miasteczku, a jak była trochę
starsza, pracowała w sklepie. Była tam, aż sklep
zamknęli, jakieś dziesięć lat temu. Nie słyszałem, żeby
wyszła za mąż.
- Żyje jeszcze?
- Nie słyszałem, co by nie żyła, ale ja już się tak nie
ruszam gadać z ludźmi. - Zamruczał coś pod nosem.
- Cholera, nie ma już z kim gadać, nawet gdybym się
ruszył. Ci, co ich znałem, umarli.
- A czy jest ktoś, kto mógłby wiedzieć coś o Maggie
O'Malley? - spytała Vanessa.
Fotel Dahlmanna przestał skrzypieć, bo mężczyzna
oparł nogi o ziemię i zamyślił się.
- Chyba Morehouse'owie powinni wiedzieć. To był
ich sklep. Najpierw prowadził go Morehouse, aż
umarł, a potem Betty, jego córka, i jej mąż. On się
nazywał Staal. Henry Staal. Ciągle mieszkają w starym
domu Morehouse'ow, przy dawnej drodze do mias
teczka. Jeśli ktoś coś wie o Maggie O'Malley, to oni.
Dahlmann znowu zaczął się kołysać. Gus warknął
przez sen i poruszył tylną nogą. Vanessa wyjęła notatnik
z torebki i zapisała podane przez starca nazwiska.
- Czy słyszał pan coś o tym, że w Wilczym Zakątku
straszy?
- Od lat tam straszy - oświadczył Dahlmann spo
kojnie. - Ludziom tutaj nie spodobało się, że człowiek
sam się zabił, szczególnie że był napity. Pochowali go
poza cmentarzem. Maggie robiła o to hałas, ale tak się
należało. Potem ludzie zaczęli widywać O'Malleya na
drzewie, tak jak Maggie go znalazła, gdy tamtego dnia
wróciła ze szkoły do domu.
1 0 4 • TAJEMNICA
- Czy rozważano kiedykolwiek przeniesienie gro
bu?
- Nie, panienko. Maggie przez długi czas chciała
ich przekonać, ale w końcu dała spokój, a potem chyba
nikomu już nie zależało. Tam w Wilczym Zakątku nikt
nie mieszkał przez lata, aż w końcu przyszli i zbudowali
te pudełka. - Skrzywił się. - Seg-men-ty. Ludzie żyją
jedni na drugich, a domy stoją tak ciasno, że się słyszy,
jak sąsiad chrapie. - Pochylając się naprzód, Dahl-
mann utkwił jastrzębie spojrzenie w Taylorze. - Prze
praszam, jeśli ranie twojeuczuda, synu, ale tak właśnie
czuję. Seg-men-ty. Ludzie jedni na drugich. Nic dob
rego z tego nie może wyniknąć. - Ze świszczącym
oddechem opadł na oparcie fotela. - Jeszcze o czymś
chcieliście pogadać?
- To już chyba wszystko - oznajmił Taylor sucho,
gdy Vanessa zaczęła się zbierać.
- Dziękuję, że zechciał pan się z nami spotkać
- powiedziała, ściskając dłoń starego farmera. - Bar
dzo nam pan pomógł.
Wrócili do samochodu.
- Ale postać - powiedział Taylor, gdy już siedzieli
w środku.
- Przytomny i bystry - przytaknęła Vanessa.
- Musi być samotny w tym domu, gdy jego żona
i wszyscy przyjaciele umarli. Karen mówiła, że stanow
czo odmawia przeniesienia się gdzieś, gdzie byłby
wśród łudzi.
- Tak, jasno powiedział, co myśli o byciu wśród
ludzi.
- Czy jego słowa sprawiły ci przykrość?
- Vanesso, jestem przedsiębiorcą budowlanym. Już
to wszystko słyszałem. Biorąc pod uwagę jego wiek
i poglądy, i tak potraktował mnie ulgowo. Całe życie
pracował na roli. Musi mu się wydawać, że niszczę
wszystko, dla czego pracował.
TAJEMNICA • 1 0 5
- O'Malley miał córkę. Pani Phelps o niej nie
wspominała.
- Myślisz, że jeszcze żyje?
- Dahlmann nie powiedział, ile miała lat, ale dał do
zrozumienia, że wtedy była dzieckiem.
- Co by oznaczało, że teraz ma sześćdziesiąt parę.
- Chcę ją odnaleźć. Dotychczas wszystkie informa
cje pochodziły od osób trzecich. Chciałabym od niej
usłyszeć, co stało się z jej ojcem. Wiesz może, gdzie jest
„stary dom Morehouse'ów"?
- Tu w okolicy zostało jeszcze trochę starych
domów. Zapisałaś to drugie nazwisko?
- Tak, fonetycznie. Będę musiała poszukać zbliżo
nych nazwisk w książce telefonicznej i podzwonić.
- Vanessa zamyśliła się na chwilę. - Czy jesteśmy
w pobliżu starego cmentarza?
- Chcesz poszukać grobu?
- Jeszcze jest widno. Co ty na to?
- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. Ale nie
spodziewaj się zbyt wiele. Cmentarz jest w bardzo złym
stanie. Wątpię, byśmy tam coś znaleźli.
Widok cmentarza potwierdził pesymizm Taylora.
W spękanym asfalcie na dawnym parkingu rosły
chwasty, żelazna brama nierówno wisiała na zardze
wiałych słupkach. Vanessa i Taylor obeszli cmentarz
wokół po zewnętrznej stronie ogrodzenia, szukając
jakiegoś śladu grobu, ale nic nie znaleźli oprócz
butelek po piwie i plastikowych opakowań. Gdy
wrócili do punktu wyjścia, Vanessa wpatrzyła się
w zardzewiałe litery napisu oznajmiającego, że jest to
cmentarz, i zmarszczyła brwi.
- Rozczarowana? - zadał retoryczne pytanie Tay
lor.
Westchnęła.
- Myślałam, że będzie tu coś wskazującego na grób
-jakiś wzgórek, wypukłość ziemi, kopiec kamieni,
1 0 6 • TAJEMNICA
cokolwiek. Nikt by nie zgadł, że gdzieś tu pochowano
człowieka. Zastanawiam się, ile jest nie oznaczonych
grobów. Może w tej chwili stoimy na jakimś?
Od tej myśli przeszedł ją dreszcz. Taylor objął ją za
ramiona i przytulił.
- Chodź. Może coś znajdziemy w środku.
Napisy na niektórych nagrobkach stanowiły inte
resującą lekturę, ale większość była zaopatrzona jedy
nie w nazwiska i daty. Sporo płyt było nie do
odczytania, zniszczonych przez czas, przewróconych
lub kruszących się. W parnym cieple teksaskiego
wieczoru atmosfera cmentarza wydawała się wręcz
dusząca. Taylor wyczuł, że Vanessa poddaje się przy
gnębieniu.
- Chodźmy stąd - powiedział. - Słońce za chwilę
zajdzie.
Pojechali do restauracji nastawionej głównie na
obsługę młodych, samotnych osób, Wewnątrz tętnił
rock, toczyły się rozmowy i rozlegały wybuchy śmie
chu. To miejsce stanowiło znakomitą przeciwwagę dla
ponurej i ciężkiej atmosfery cmentarza, więc gdy po
kolacji dotarli do domu Vanessy, byli w zdecydowanie
lepszym nastroju.
- To dziwne - stwierdziła Vanessa, wchodząc do
salonu. - Wciąż czuję tu zapach róż, a wyrzuciłam je
po powrocie ze szkoły. Myślałbyś...
- Nie myślałbym o różach - przerwał Taylor, bio-
rąc Vanessę w ramiona. - Czy wiesz, ile godzin upły-
nęło od naszego ostatniego pocałunku?
- Trzy - wyliczyła Vanessa. Bardzo dokładnie ją
wycałował przed wyjazdem do Dahlmanna.
- Trzy najdłuższe godziny w moim życiu - oznaj-
mił, pochylając się. Całował ją żarliwie, przyciąga-
jąc jej ciało do swojego i mrucząc z niecierpliwości.
Zsunął dłonie na pośladki dziewczyny i przywarł
lędźwiami do jej bioder, by poczuła jego podniecenie.
TAJEMNICA • 1 0 7
Przewędrował pocałunkami od ust przez szyję i wzdłuż
wycięcia bluzki. - Z tobą jest* mi coraz lepiej - z tru
dem złapał powietrze. - Jak to możliwe? - Wypro
stował się, ale trzymał ją mocno w pasie i patrzył
prosto w oczy. - Tym razem jestem potrójnie przygo
towany. Miejmy nadzieję, że wystarczy. A teraz chcę
cię zanieść do sypialni, zanim zaczniemy doświadczal
nie sprawdzać, czy dwucentymetrowej grubości wy
kładzina dywanowa na półcalowej płycie i szlichcie
betonowej jest wygodna.
Parę godzin później Vanessa podparła się na łokciu
i spojrzała w dół na Taylora.
- Myślę, że powinieneś dzisiaj wrócić do siebie
-powiedziała.
- Gdybym był w stanie się ruszyć i gdybym w ogóle
chciał się ruszyć, to tylko razem z tobą - oświadczył.
Leżeli w łóżku Vanessy, wyczerpani i całkowicie
zaspokojeni. Kochali się dwa razy, najpierw z taką
samą niecierpliwością, jak poprzedniej nocy, potem
wolniej, odkrywając nowe przyjemności i subtelności
w dotykaniu się i pieszczeniu.
- Mówię poważnie, Taylor. Nie możemy...
- Czego nie możemy? - Ujął kilka kosmyków jej
włosów i muskał sobie nimi twarz.
- Razem mieszkać.
Przywołał dość energii, by obrócić głowę i wtulić
w jej szyję.
- Ale świetnie nam to wychodzi. - Pocałował ją
głośno w ramię. - Wspaniale. - Jeszcze jeden pocału
nek i zmysłowe westchnienie. - Zadowalająco. Rób
my to oficjalnie. Mój dom czy twój?
- Bądź poważny, Taylor - zaprotestowała, bez
przekonania usiłując się odsunąć. - Jeszcze za wcześ
nie, powiedziałam ci, że nie mogę podejmować teraz
żadnych...
1 0 8 • TAJEMNICA
- ...życiowych decyzji - dokończył za nią.
Udało jej się usiąść.
- Nie śmiej się ze mnie. Taylor. Nie jestem gotowa
na ten rodzaj zaangażowania.
- Godzinę temu byłaś.
Vanessa owinęła się prześcieradłem i skrzyżowała
ramiona.
- Nie mieszaj tego z seksem. Mamy niewątpliwie
wysoki współczynnik dopasowania seksualnego...
Taylor wzniósł oczy w górę zniecierpliwiony.
- Zlituj się, Vanesso! „Wysoki współczynnik dopa
sowania seksualnego"?!
- Nie zmieniaj tematu.
- Czy masz jakiś słownik takich pokrętnych powie
dzonek do wtrącania w czasie dyskusji?
- Nie słuchasz. Specjalnie...
- A jak wyliczasz ten współczynnik dopasowania
seksualnego? - nacierał Taylor. - Skąd bierzesz wa
rtości numeryczne, by stworzyć współczynnik czegoś
tak subiektywnego i intymnego jak dopasowanie
seksualne?
Vanessa opadła na poduszki z jękiem i naciągnęła
na głowę prześcieradło. Nie był to najlepszy pomysł,
biorąc pod uwagę, że większa część Taylora znaj
dowała się pod tymże prześcieradłem. Wsunął głowę
do środka i oparł na poduszce obok Vanessy, po czym
odwrócił palcem jej głowę w swoją stronę, aż popatrzy
ła mu w oczy.
- Nie ma sensu, żebym wychodził. Już spróbowali
śmy zakazanego owocu.
- Więcej niż spróbowaliśmy. Obżarliśmy się! - pa
rsknęła śmiechem.
Jej przypływ humoru dodał mu odwagi.
- Vanesso, między nami jest coś więcej niż seks.
- Wiem.
- Więc dlaczego...
TAJEMNICA • 1 0 9
- Nie chcę cię w mojej łazience!
- Jest jeszcze druga w tym domu.
- Na wszystko masz odpowiedź, co?
- Nie mam odpowiedzi na to, dlaczego leżymy pod
prześcieradłem i kłócimy się.
Vanessa trzymała górną część prześcieradła. Teraz
wyciągnęła ręce wzdłuż ciała, odkrywając ich głowy
i ramiona.
- Bo nie słuchasz. Ja po prostu nie jestem gotowa
na taki układ, w którym spędzalibyśmy razem całe
noce. I musisz to zaakceptować.
Taylor przekręcił się i uderzył pięścią w materac.
- Kobiety! - Położył dłoń na sercu i powiedział
dramatycznym falsetem: - Nie zależy ci na mie!
Chcesz tylko seksu. Nie chcesz nawet potem zostać i po
prostu pobyć ze mną przez chwilę.
- Rozumiem, że to cytat z innej kobiety.
- Z każdej kobiety, jaką kiedykolwiek słyszałem
skarżącą się na mężczyzn. A ja musiałem zakochać się
w jedynej kobiecie w całym cywilizowanym świecie,
która chce, żebym wyszedł po nieprawdopodobnym,
nieopanowanym, całkowicie niepowtarzalnym kocha
niu się.
- I kto tu teraz korzysta ze słownika pokrętnych
powiedzonek?
- I kto wykręca się do odpowiedzi?
- Zbyt na mnie naciskasz - zaprotestowała Va
nessa.
- Nic na to nie poradzę. Kocham cię.
- Dla mnie to nie jest takie proste ani takie szybkie.
Nie mogę w jednym tygodniu być niezależna i swobod
na, a w następnym związana. Szczególnie gdy tyle
dzieje się poza naszym związkiem.
- Aha! - Taylor wykrzyknął triumfalnie. - Więc
przyznajesz, że mamy związek!
1 1 0 • TAJEMNICA
- Gdybyśmy nie mieli, nie leżałbyś w moim łóżku
nagusieńki, dochodząc do siebie po nieprawdopodob
nym, nieopanowanym, całkowicie niepowtarzalnym
kochaniu się!
Oparł się na łokciu i uśmiechnął uwodzicielsko.
- Lubi mnie pani, panno Wiggins. Niech się pani
przyzna!
- Bardziej' niż lubię - przyznała, choć słowa z tru
dem przeszły jej przez gardło. - Och, Taylor, oczywiś
cie, że mi na tobie zależy, że kocham być z tobą, ale żyję
w takim zamęcie. Pochlebia mi twoja wiara, że jesteś
we mnie zakochany i chcesz ze mną być, ale nie
pozwolę się wmanewrować w coś, na co nie jestem
jeszcze gotowa. I proszę, nie patrz na mnie w ten
sposób. Jestem tylko kobietą, a ty jesteś seksowny jak
nie wiem co, i wykorzystujesz...
Przerwał jej pocałunkiem, nie namiętnym i pobu
dzającym, ale słodkim, krzepiącym i pełnym troski.
Gdy uniósł głowę i spojrzał na nią, mogła w jego
oczach odczytać miłość, żal i zrozumienie.
- Potrafisz odwołać się do lepszej strony mojego
charakteru - powiedział. - Dobranoc, kochanie. Śpij
dobrze. I pamiętaj, że wystarczy zadzwonić, a przy
biegnę.
Z jakiegoś pokrętnego powodu zwycięstwo zasmu
ciło raczej, niż uradowało Vanessę.
- Taylor... - powiedziała z westchnieniem.
Taylor już naciągał spodnie.
- Vanesso, nie jestem ze stali. Jeszcze jedno słowo,
a nie będę w stanie wyjść, i przynajmniej jedno z nas
obudzi się rano, bardzo mnie nie lubiąc. - Złapał
koszulę i naciągnął, nie przejmując się guzikami
potem wepchnął skarpetki do kieszeni i wsunął w buty
gołe stopy. - Zamknę za sobą drzwi, ale obiecaj, że
założysz łańcuch.
TAJEMNICA • 1 1 1
Houston i Cropville, Teksas - 1946
Podczas narzeczeństwa z Dannym Jessica czuła
chwilami zalążki budzącej się namiętności. Przy ogra
niczonej wiedzy na temat seksu, zaczerpniętej jedynie
z bardzo pruderyjnej książki poświęconej ludzkiemu
seksualizmowi oraz z przykładu zwierząt, snuła fan
tazje na temat miesiąca miodowego i spełnienia mał
żeństwa. Te fantazje miały formę ładnych obrazków,
które pojawiały się w jej umyśle jak sceny z roman
tycznego filmu, z towarzyszeniem muzyki, narastają
cej do crescendo, w miarę jak dochodzili do tego
tajemniczego, magicznego momentu, o którym ludzie
śnili.
W dziewiczo białym peniuarze, kupionym w czasie
kompletowania wyprawy, wsunęła się w ramiona
Danny'ego. Pocałował ją tak, jak zawsze dotąd ją
całował, a Jessica przytuliła się, ofiarowując siebie.
Pocałunek trwał i trwał, dokładnie jak w jej fantaz
jach. Myślała, że nigdy się nie skończy, i marzyła, by
trwał wiecznie. Była niecierpliwa, podniecona i żądna
poznania sekretu kobiecego spełnienia. Gdy język
męża wsunął się między jej wargi, poczuła nowy,
tajemniczy przypływ energii, podniecający i skłaniają
cy, by jeszcze ciaśniej przywrzeć do Danny'ego w spo
sób, który byłby bezwstydny, gdyby Danny nie był jej
mężem.
Więc tak to jest, myślała, a w jej głowie grała
muzyka. To o to chodzi.
Danny ściągnął jej peniuar z ramion i całował kark,
równocześnie podsuwając w górę koszulę nocną, aż
w końcu był w stanie dotknąć dłonią jej nagiego uda.
Ten słodki, przelotny dotyk był jak zakąska po
stawiona przed głodującym człowiekiem. Pobudził
i wzmocnił jego apetyt. Zamruczał zmysłowo, chciwie
przesuwając dłonią po nagiej skórze Jessiki.
1 1 2 • TAJEMNICA
Dopiero po kilku sekundach jego umysł zarejest
rował fakt, że Jessica nagle zesztywniała, ale nawet
wtedy nie dotarło do niego, co to oznacza. Silne
pchnięcie w pierś pozwoliło mu zrozumieć, że Jessica
nie przyjmuje już chętnie jego pieszczot. Zdumiony,
powiedział pytająco:
- Jessico?
Zarumieniona Jessica stała przed nim, z trudem
łapiąc powietrze.
- Jess? - powtórzył.
- Ja... zaskoczyłeś mnie - powiedziała.
Znowu objął ją z czułością.
- Tak mi przykro, Jess. Tak bardzo cię pragnę, że
zapominam, by się nie śpieszyć. Tak długo czekałem,
dziecinko. Tak długo.
- Wiem. Chcę... Teraz już nie spanikuję.
Ale spanikowała. Wpadała w panikę za każdym
razem, gdy próbował jej dotykać tam, gdzie nikt dotąd
jej nie dotykał. Sztywniała i odpychała Danny'ego. Po
kilku takich próbach wybuchnęła płaczem.
Danny przytulał ją, głaskał po włosach i pocieszał,
jakby była dzieckiem.
- Jesteś zmęczona ślubem i tym całym zamiesza
niem. Pozwól, żebym cię dziś po prostu trzymał w ra
mionach, a gdy się obudzimy, będzie już nowy dzień.
Ale nowy dzień nie pomógł. Ani powrót do Cropville
i znajomych, wygodnych kątów. I zawsze już towa
rzyszyła im świadomość, że gdy tylko próbują spełnić
swoje małżeństwo, Jessica wpada w paraliżujące prze
rażenie.
Jessica przepraszała, Danny był cierpliwy i uspoka
jał ją, ale napięcie rosło. W następnych tygodniach
wybuchało od czasu do czasu, jak budzący się wulkan.
- Przepraszam, przepraszam, Danny. Myślałam,
że tym razem będzie inaczej. - Jessica powtarzała te
słowa jak litanię, a łzy spływały jej po policzkach.
TAJEMNICA » 1 1 3
- Za każdym razem myślisz, że będzie inaczej - po
wiedział Danny. -I zawsze jest tak samo. Jess, ko
cham cię, skarbie. Chcę się z tobą kochać.
- Wiem. I ja też chcę, ale... - Pociągnęła nosem.
- Spróbujmy jeszcze raz, Danny. Proszę. Tym razem
nie ucieknę. Ja...
Jęknął, sfrustrowany.
- Jesteś zbyt roztrzęsiona. Do diabła, ja też jestem
zbyt roztrzęsiony. No już, daj się przytulić. Nie mogę
znieść, kiedy płaczesz.
- Jak możesz mnie kochać?
- Kocham cię, bo cię kocham.
- Ale jak długo będziesz mnie kochał, skoro...
- Koniec zdania stłumił szloch. - Skoro nie mogę być
dla ciebie prawdziwą żoną.
Danny westchnął z rezygnacją.
- Po prostu będę kochać, jak długo potrafię.
ROZDZIAŁ
9
Nieprawdopodobny, nieopanowany, całkowicie
niepowtarzalny seks wyczerpuje nawet najbardziej
męskich mężczyzn. Taylor leżał w łóżku i oglądał
wieczorne wiadomości, gdy naszło go takie zmęczenie,
że wyłączył telewizor.
Choć Vanessa nigdy nie była w jego łóżku, brako
wało mu jej tam. Jej miejsce było obok niego, wszystko
jedno, gdzie przebywali. Zasnął, zastanawiając się, ile
czasu potrzeba, by zdała sobie z tego sprawę.
Jakiś czas później z głębokiego snu wyrwał go
przenikliwy głos dzwonka do drzwi. Taylor wyskoczył
z łóżka, natychmiast przytomny. Vanessa! Złapał
spodnie, wsunął jedną nogę w nogawkę i ruszył ku
drzwiom podskakując, usiłując w biegu naciągnąć
drugą.
Stała przed drzwiami, w dżinsach, koszuli nocnej
i klapkach, z potarganymi włosami i nieprzytomnym
spojrzeniem w oczach, zupełnie jak poprzedniej nocy.
Gdy tylko uchylił drzwi, wpadła do środka i oplotła
Taylora ramionami.
- Nie chciałam przychodzić - powiedziała z twa
rzą wtuloną w jego szyję. Lgnęła do niego ze zdumie
wającą siłą. - To takie niesprawiedliwe, skoro wy
słałam cię do domu, ale... - Odchyliła głowę, by
TAJEMNICA • 1 1 5
spojrzeć mu w twarz. - Och, Taylor, nie mogłam
zostać sama. To było takie okropne. Musiałam
przyjść.
Odsunął ją lekko, by mogła dokładnie zobaczyć
jego twarz.
- Jestem tu, kiedykolwiek byś mnie potrzebowała.
Kiedykolwiek. I nigdy, nigdy więcej nie przepraszaj, że
do mnie przychodzisz. - Przyciągnął ją do siebie zno
wu, przytulając mocno i głaszcząc po plecach.
Stali tak przez dłuższą chwilę. W końcu Vanessa
przerwała milczenie.
- Nie możemy się dalej tak spotykać w środku
nocy.
Taylor usłyszał nutę histerii pod próbą żartu.
- Znowu sen? - Przytaknęła, nie odrywając głowy
od jego piersi. - Naleję nam po kieliszku wina i poroz
mawiamy.
Gdy wrócił z kuchni z winem, Vanessa siedziała
w kącie kanapy, zwinięta w kłębek. Wyglądała na
bardzo małą i bezbronną. Wzięła kieliszek i pociągnęła
spory łyk.
- Która godzina?
- Za kwadrans czwarta.
- To nie fair wobec ciebie.
Objął ją ramieniem.
- Ja się nie skarżę.
Zapadła cisza. Vanessa sączyła wino powoli, ale
bez przerwy. Opróżniwszy kieliszek, odstawiła go
na stolik.
- To był ten sam sen, tylko... gorszy.
- Jak gorszy?
- Dłuższy. Bardziej szczegółowy. - Objęła Taylora
i przytuliła policzek do jego ramienia. Czuł, że pomaga
i jej to walczyć ze strachem. Oddychała szybko i głębo
ko. - Był bardziej realistyczny. Ja... czułam wszystko
i widziałam... - Wciągnęła powietrze i wypuściła je.
1 1 6 • TAJEMNICA
W jej głosie drżał strach, który powrócił - a może
nigdy jej nie opuścił? - T a postać przy oknie... Tym
razem ją widziałam. To była... - Popłynęły pierwsze
łzy. Zaszlochała. - Och, Taylor, to była mała dziew
czynka. Widziałam ją wyraźnie. Miała na sobie baweł
nianą sukienkę i fartuszek, a jej włosy były długie
i zwinięte w loki. Wiesz, takie staroświeckie loki, jakie
dziewczynki nosiły. Zaglądała do pokoju, miała szero
ko otwarte oczy i była... przerażona. - Przełknęła
szloch i podniosła głowę. - To na pewno Maggie
O'Malley. Wprowadziłam ją do snu. Mój mózg tworzy
ten koszmar, a ja nie wiem, co to znaczy, oprócz tego,
że chyba tracę rozum.
Taylor zrobił jedyne, co mógł: trzymał ją w ramio
nach, głaskał, całował, szeptał do ucha uspokajające
słowa. Na wpół niosąc, zaprowadził ją do łóżka, podał
chusteczkę, wytarł twarz wilgotnym ręcznikiem, a po
tem położył się obok i przywarł do niej całym ciałem,
jakby osłaniając przed strachem, który groził, że ją
zniszczy.
- Nigdy więcej nie musisz iść do tamtego domu
- szeptał. - Nigdy więcej we śnie nie musisz być dalej
ode mnie niż teraz.
Spali wtuleni w siebie, aż zadzwonił budzik. Taylor
wyłączył go i spojrzał na Vanessę, tak głęboko uśpio
ną, że nawet się nie poruszyła. Ostrożnie wysunął się
z łóżka, by jej nie obudzić. Włączył ekspres do kawy,
wziął prysznic i ogolił się. Nalał kawy i usiadł przy
stole, pijąc parujący płyn i zastanawiając się, co robić.
Gdyby wiedział, do kogo zadzwonić z wiadomością, że
Vanessa jest zbyt chora, by przyjść do pracy, pozwolił
by jej spać. Ale w szkole nikt nie odpowiadał, nikt też
nie podnosił słuchawki w biurze kuratorium, więc
napełnił kawą drugą filiżankę i zaniósł do sypialni.
Chwilę trwało, zanim doprowadził ją do jako takiej
przytomności.
TAJEMNICA » 1 1 7
- Jest wpół do siódmej - powiedział. - Co masz
zamiar zrobić z pracą?
- Pracą? - Z widocznym wysiłkiem usiłowała sku
pić myśli. - Muszę iść.
- Musisz? Nie możesz powiedzieć, że jesteś chora
i trochę odpocząć?
- Nie... Nigdy nie opuszczam lekcji.
- Nie mogą, załatwić zastępstwa?
- Jest bardzo mało czasu na załatwienie kogo
kolwiek.
- Potrzebujesz odpoczynku.
- Nie mogę.
- Możesz. Ja też zostanę w domu. Zrobimy sobie
wagary, będziemy spać do południa, wypożyczymy
jakieś stare filmy czy coś w tym rodzaju.
- Moja klasa dzisiaj właśnie ma oglądać film. Więc
chyba nic by się nie stało...
- Kogo musisz zawiadomić?
- Dyrektora.
- Tu masz telefon - powiedział, zanim zdążyła
zmienić zdanie. Gdy skończyła rozmawiać, zadzwonił
do swego biura i wrócił do łóżka, ale Vanessa już
spała.
Vanessa przeciągnęła się i ułożyła wygodnie koło
nagiego ciała Taylora.
- Masz na mnie zły wpływ, Taylorze Stephensonie.
Przywiodłeś mnie do lenistwa i braku odpowiedzia
lności.
- Zapomniałaś o rozpuście.
- To ci mogę wybaczyć. Ale nigdy dotychczas nie
opuściłam szkoły.
- A ja ją opuszczałem bardzo często, ale nigdy nie
było to takie miłe.
- Czuję się niezwykle dekadencko.
Spali prawie do pierwszej, a potem kochali się.
1 1 8 » TAJEMNICA
- Miałbym ochotę zostać tu na całą wieczność,
- Pocałował ją w czubek głowy.
Vanessa pierwsza przerwała długą, przyjazną ciszę,
która zapadła po jego słowach.
- Nie mogę tego zrobić, Taylor. - Ton jej głosu
powiedział mu, że podjęła jakąś decyzję.
- Czego nie możesz zrobić? - spytał, ze strachem
oczekując odpowiedzi.
- Zostać tu, gdzie jest tak miło i bezpiecznie,
i udawać, że dom przy Zaułku Wyjącego Wilka 16 245
nie istnieje, a ja nie widziałam O'Malleya wiszącego na
drzewie. - W jej wielkich oczach błyszczała deter
minacja. - Nie mogę od tego uciec.
Taylor odwrócił głowę.
- W gruncie rzeczy nie wierzyłem, że to zrobisz
- powiedział smutno.
Znowu milczenie.
- Spłaciłam dopiero pierwszą ratę trzydziestoletniego
kredytu hipotecznego. Nie mogę tak po prostu odejść.
Taylor nie odpowiadał. Po chwili milczenia Vanessa
dodała:
- To by zawsze tkwiło między nami. Nigdy nie
byłabym w stanie dojść do ładu ze sobą, gdybym
uciekła i nie próbowała wyświetlić tajemnicy.
- Znowu kłócisz się sama ze sobą - powiedział
łagodnie. Gdy Vanessa nie zareagowała, zapytał: - A
więc, gdzie chcesz zjeść obiad, zanim wyruszymy na
poszukiwanie Maggie O'Malley?
- Wciąż zajęte?
Vanessa odłożyła słuchawkę automatu telefonicz
nego i kiwnęła głową.
- Najpierw nikt nie odpowiadał, a teraz od godziny
jest zajęte.
- To tylko kilka mil stąd. Może po prostu tam
podjedziemy?
TAJEMNICA • 1 1 9
- Wiesz na pewno, gdzie to jest?
- Jeśli to dom, o którym myślę, to znajduje się przy
tym pustym odcinku drogi zaraz za miastem.
Nazwisko na skrzynce na listy potwierdzało, że
znaleźli dom Staalów. Obszerny budynek z kamienia
zbudowano obok starego, drewnianego domu, przy
pominającego dom Dahlmanna.
- Wygląda na to, że ktoś jest w domu - zauważył
Taylor, wskazując kilka samochodów stojących przed
garażem.
Drzwi otworzył szczupły, wysoki nastolatek. Wyja
śnili pokrótce, z czym przyjechali. Chłopiec zastanowił
się przez chwilę.
- Zawołam mamę - powiedział w końcu.
Zniknął, zostawiając Taylora i Vanessę na ganku.
Słyszeli jego donośny głos.
- Mama? Ktoś do ciebie w sprawie panny Maggie.
W drzwiach pojawiła się kobieta w wieku czter
dziestu paru lat, patrząc na nich z ciekawością.
- Pani Betty Staal? - spytała Vanessa i przed
stawiła siebie i Taylora. - Chcielibyśmy odnaleźć pan
nę Maggie O'Malley. Pan Dahlmann skierował nas
do pani.
Pani Staal zawahała się, ale zaprosiła ich do środka.
Weszli do pokoju, w którym dwoje dzieci siedziało
przed telewizorem, grając w grę elektroniczną, produ
kującą piski, stukanie i melodyjki.
- Próbowaliśmy zadzwonić - powiedziała Vanes
sa - ale najpierw nikt nie odpowiadał, a potem było
cały czas zajęte.
- Mam troje nastolatków i jedno młodsze. Telefon
jest zajęty od wpół do trzeciej do wpół do dziesiątej
wieczorem. Mój mąż i ja mamy osobną linię, z za
strzeżonym numerem. - Wskazała im kanapę, a sama
zajęła stojący naprzeciwko fotel. - Powiedziała pani,
że szuka informacji o Maggie O'Malley?
1 2 0 » TAJEMNICA
- Mieszkam w Wilczym Zakątku, w pobliżu daw
nego domu O'Malleyów - wyjaśniła Vanessa. - Inte
resuje mnie historia tych okolic i chciałabym poroz
mawiać z panną O'Malley. Pan Dahlmann sądził, że
pani będzie wiedzieć, gdzie ona jest.
Pani Staal zawahała się.
- Tak, wiem, gdzie jest - powiedziała w końcu.
Vanessa źle zrozumiała przyczynę wahania.
- Żyje jeszcze?
- Och tak, żyje. - Pani Staal splotła palce i wpat
rywała się w nie dłuższą chwilę, zanim podniosła wzrok
na Vanessę. - Czy mogę wiedzieć, o czym konkretnie
chciałaby pani z nią rozmawiać?
- O śmierci jej ojca.
Pani Staal opadła na oparcie fotela i westchnęła
ciężko, najwyraźniej zastanawiając się, czy pomóc
Vanessie.
- Czy zgodziłaby się ze mną porozmawiać? Jak
pani myśli? - Vanessa nie dawała za wygraną.
- O, tak, na pewno. Tylko że... panna Maggie jest
tak... prostoduszna. - Uśmiechnęła się. - Całe życie
nazywałam ją panną Maggie. Pracowała u moich
rodziców jeszcze przed moim urodzeniem i wciąż była
w sklepie, gdy zamknęliśmy go jakiś czas temu. - Ton
jej głosu zmienił się nieco. - Właściwie powinnam
traktować ją jak drugą matkę. Ale w gruncie rzeczy jest
dla mnie bardziej jak adoptowane dziecko. Łatwo ją
zranić.
- Absolutnie nie zamierzam jej zranić - zapewniła
Vanessa. - Po prostu chciałabym wiedzieć więcej
o śmierci jej ojca.
Pani Staal wciągnęła głośno powietrze.
- Widziała pani ducha.
- Tak.
- Wielu ludzi go widziało. Wie pani, panna Maggie
nigdy nie uwierzyła, że jej ojciec się zabił. Uważa, że on
TAJEMNICA • 1 2 1
wraca, bo... - Odgarnęła włosy z czoła i westchnęła.
- Może niech lepiej ona sama wam to opowie. Proszę,
pamiętajcie tylko, że jest bardzo... krucha.
- Będziemy pamiętać.
- Mieszka w domu spokojnej starości w Katy.
Dam wam adres i telefon. Mają określone godziny
wizyt i lubią, żeby umawiać się z góry.
- Bardzo pani dziękuję - powiedziała Vanessa,
gdy kobieta dała jej kartkę z adresem i numerem te
lefonu.
Pani Staal zawahała się, jakby niepewna, czy coś
dodać, w końcu podjęła decyzję.
- Panna Maggie kocha rośliny, szczególnie kwit
nące. Ma cały parapet zastawiony doniczkami. Byłoby
miło...
- Dziękuję, na pewno coś jej zawiozę - uśmiech
nęła się Vanessa.
Zatrzymali się przy budce telefonicznej, by Vanessa
mogła zadzwonić do domu spokojnej starości.
- Możemy odwiedzić ją jutro między szóstą a siód
mą trzydzieści - poinformowała Taylora po rozmo
wie z recepcjonistką.
- Czyli dzisiaj mamy wolny wieczór. Może pó
jdziemy do kina? Co powiesz na „Morderstwo przy
ulicy Wiązowej"?
- Czytałam, że znowu grają „Bambi" Disneya.
- Poszukajmy czegoś kompromisowego - zapro
ponował Taylor i poszli na romantyczną komedię.
- Głodna? - spytał, gdy już jechali do domu.
- Nie tak bardzo - zaprzeczyła. - Śniadanie o pie
rwszej i obiad o trzeciej sprawiły, że mój żołądek nie
wie, co się dzieje.
- A może kupimy po drodze pizzę? Dotrzemy do
domu akurat na wieczorne wiadomości.
- Z pepperoni i grzybami?
- I podwójnym serem.
1 2 2 • TAJEMNICA
- I chianti.
- Załatwione.
Znacznie później, gdy skończyli pizzę i butelkę wina
i siedzieli na kanapie w stanie absolutnego rozleniwie
nia, Vanessa oparła głowę na piersi Taylora i powie
działa:
- Dzisiaj żadnych koszmarów. Nie mogłabym.
Jestem zbyt... - westchnęła wymownie.
- Ja też. Chodźmy do łóżka.
- Dobrze - zgodziła się, oplatając Taylora ramio
nami i przyciągając jego usta do swoich. - Chodźmy.
Kwiaciarnia w pobliżu szkoły prowadziła sprzedaż
promocyjną miniaturowych krzewów różanych. Va
nessa wybrała jeden, cały w malutkich, czerwonych
różyczkach, i poprosiła o zapakowanie w ozdobną,
czerwoną folię i obwiązanie kokardą w białe kropki.
Krzaczek wyglądał zabawnie i pogodnie.
- Powinno jej się podobać - stwierdził Taylor, gdy
przyszedł po Vanessę.
- Ciekawe, jaka ona jest - zastanawiała się głośno
Vanessa w samochodzie w drodze do domu spokojnej
starości. - Według pani Staal jest bardzo krucha.
Mam nadzieję, że moje pytania jej nie rozstroją.
- Pani Staal najwyraźniej czuje się za nią od
powiedzialna. Gdyby uważała, że nasza wizyta ją
rozstroi, nie dałaby ci adresu Maggie.
- Pewnie nie - zgodziła się Vanessa.
Recepcjonistka w domu spokojnej starości kazała
im się wpisać do książki wizyt i przypięła plakietki
z napisem „odwiedzający".
- Zawiadomię pannę O'Malley, że tu jesteście.
Spotka się z wami za parę minut w solarium. Prosto
przez hol, potem w lewo. Zobaczycie napis.
Maggie O'Malley nie była inwalidką, ale szła, jakby
grube podeszwy jej butów zrobiono z ołowiu. Ramio-
TAJEMNICA » 1 2 3
na pochylała w sposób mówiący, że życie ją pokonało,
a ona już dawno pogodziła się ze swoją klęską. Jej
twarz, bez makijażu i bez wyrazu, otaczały przycięte
krótko włosy. Ubrana była w bezkształtną sukienkę.
- To wy chcieliście mnie widzieć? - zapytała, ner
wowo poprawiając na nosie okulary. Nosiła grube
szkła w niemodnych oprawkach, które nie poprawiały
kształtu jej twarzy. Vanessa pomyślała ze smutkiem, że
wygląda jak osoba, o którą nikt nigdy się nie troszczył,
i poczuła przypływ współczucia dla dziecka, na dwa
sposoby porzuconego przez rodziców. Panna Maggie
ze sklepu: przedwcześnie zabrano jej dzieciństwo,
a nigdy nie osiągnęła dojrzałości, na zawsze zatrzyma
na w stanie dorosłego dziecka.
Vanessa przedstawiła siebie i Taylora i podała
pannie Maggie różyczkę.
- Pani Staal mówiła, że lubi pani rośliny. Przywieź
liśmy ten krzaczek dla pani.
Maggie była wyraźnie wzruszona.
- Jakie maleństwa. - Dotknęła ostrożnie jednego
kwiatka, uśmiechając się. Miała rozlewny, nosowy
akcent z teksaskiej wsi.
Usiedli wokół niewielkiego stolika i zapadło nie
zręczne milczenie. Pierwsza, o dziwo, odezwała się
Maggie.
- Betty was przysłała?
- Powiedziała nam, gdzie panią znaleźć - wyjaś
niła Vanessa.
- Co tam u niej? Wszystko w porządku?
- Wygląda na bardzo szczęśliwą osobę.
- Zawsze była taka pogodna - przytaknęła panna
Maggie. - A jak jej dzieciaki? Rosną chyba jak na
drożdżach.
- Cały czas wiszą przy telefonie - uśmiechnęła się
Vanessa, zadowolona, że Maggie coś mówi.
Maggie uśmiechnęła się.
1 2 4 • TAJEMNICA
- Swego czasu Betty wisiała na telefonie ojca. Gdy
Henry Staal zaczął za nią chodzić, cały dzień gadali
przez telefon albo siedzieli razem. Nawet jak Betty szła
pracować do sklepu, Henry kręcił się w pobliżu. Pan
Morehouse w końcu dał mu pracę, żeby Betty mogła
w ogóle coś zrobić. Nie przypuszczał chyba, że kiedyś
Henry Staal przejmie po nim sklep.
Zagubiona we wspomnieniach, przez chwilę bawiła
się wstążką, aż w końcu wróciła do rzeczywistości.
Spojrzała na Vanessę i Taylora.
- W jakiej sprawie chcieliście się ze mną widzieć?
Gdy Taylor pokrótce wyjaśniał sytuację, skubała
wstążkę, ale po chwili opuściła ręce na kolana i wpat
rzyła się w nich.
- Widziała pani mego tatę wiszącego na tym drze
wie? - Jej smutek był niemal namacalny.
- Nie wiem - powiedziała Vanessa. - Widziałam
jakąś postać. I wydawało mi się, że prosi mnie
o pomoc. Ale nie wiem, co mogę dla niego zrobić.
Myślałam, że może pani pomogłaby mi lepiej zro
zumieć sytuację.
Maggie wytarła dłonie o sukienkę.
- Myślicie, że mój tata się powiesił? - Nie czekała
na odpowiedź. - Wszyscy tak mówili. Mówili też, że,
moja mama uciekła z tym komiwojażerem, ale moja
mama nigdy by nic takiego nie zrobiła.
- Ile pani miała lat, gdy to się zdarzyło, panno
Maggie?
- Mówili, że jestem za mała, by zrozumieć, ale nie
byłam taka mała, żeby nie wiedzieć, że moja mama
nigdy by tak nie uciekła i nie zostawiłaby mnie, a mój
tata nie powiesiłby się na drzewie.
- Ile pani miała lat? - powtórzył Taylor łagodnie.
- Dziewięć. Dziewięć lat. Mówili, że nic nie rozu
miem, ale ja wiedziałam. Mieliśmy stracić farmę i
i wiedzieliśmy o tym, a mama i tata zastanawiali się,
TAJEMNICA » 1 2 5
gdzie pójdziemy. Ale wszystko jedno gdzie, mieliśmy
tam pójść razem. Tata to powtarzał setki razy. Mama
kochała nas oboje. Nie uciekłaby z żadnym komiwoja
żerem.
- A po co ktoś miałby wymyślić taką historie?
- Ten, kto ich zabił, chciał, żeby ludzie tak my
śleli.
- Uważa pani, że pani ojciec został zamordowany?
Maggie spojrzała jej prosto w oczy.
- Tak, tak uważam. Zawsze to mówiłam, ale nikt
mnie nie słuchał. Wszyscy mówili, że to niemożliwe,
żeby Tilly O'Malley tak uciekła, i czy to nie okropne, że
Paddy O'Malley zwariował i zabił się, ale chętnie w to
jednak uwierzyli. - W jej głosie pojawiła się dawna
gorycz. - I to wszystko tacy przyzwoici, uczciwi, bo
gobojni ludzie. - Oczy błysnęły karmionym przez pół
wieku gniewem. - Wiecie, że nie pozwolili go po
chować na cmentarzu? Musieli zrobić to, co słuszne,
a jakże. Nawet nie oznaczyli jego grobu.
- Byliśmy na cmentarzu - powiedziała Vanessa.
- Próbowaliśmy odszukać grób, ale nie udało nam się.
- Poszliście poszukać grobu mojego taty?
- Vanessa tak chciała - przytaknął Taylor.
Zapadła cisza, w której każde z nich rozmyślało
o pochówku w nie oznaczonym grobie.
- Jak pani myśli, co stało się z pani rodzicami?
- spytała w końcu Vanessa.
- Ktoś ich zabił.
- Czy mieli wrogów?
- Nie, nie mieli żadnych wrogów. Wszyscy ich
lubili. Moją mamę wszyscy kochali i mówili, jaka
z niej miła kobieta. A tata był dobrym człowiekiem.
Dobrym sąsiadem, który zawsze chętnie pomagał
innym.
- Więc dlaczego? Dlaczego ktoś miałby ich zabić?
sip A43
1 2 6 • TAJEMNICA
- Nie wiem - westchnęła Maggie, wycierając dło
nią łzę. - Może jakiś obcy? Ktoś, kto był przejazdem?
Na przykład ten komiwojażer? Nic poza tym nie ma
sensu. A teraz już się chyba nigdy nie dowiemy.
Taylor poprawił się na krześle i pochylił do przodu,
opierając łokcie na udach.
- Załóżmy, że ma pani rację, Maggie.
Maggie pociągnęła nosem z wyższością.
- Nie musicie niczego zakładać. Musicie mi po
prostu wierzyć, kiedy mówię prawdę.
- Więc jak to się odbyło?
- Moją mamę albo zabili, albo porwali. Była ładną
kobietą, wszyscy tak mówili. Pewnie jakiemuś męż
czyźnie wpadła w oko i porwał ją. Może nawet ten
komiwojażer. Może ją związał i zabrał. Ale jeśli tak
było, to potem ją zabił.
- Dlaczego pani tak sądzi?
- Bo mama mnie kochała. Gdyby mogła coś na to
poradzić, to by mnie nie zostawiła. Gdyby żyła, to
choćby nie wiem co, wróciłaby po mnie.
- A pani ojciec?
- Dali mu po głowie i powiesili na drzewie, żeby nie
gadał. Walczyłby, żeby obronić moją mamę. Był
Irlandczykiem, umiał się bić. Ale noga ciągle go bolała.
Więc dali mu po głowie.
- Czy nie było śledztwa? - spytała Vanessa. - Czy
szeryf, czy kto tam badał okoliczności śmierci, nie
oglądał ciała?
- Ha! Szeryf! Jak już tatę zdjęli z tego drzewa,
szeryf nawet na niego nie spojrzał. Nawet gdy powie
działam mu o krwi. Wisielcy tak nie krwawią.
Taylor i Vanessa ożywili się.
- Krew? - spytał Taylor.
- Tak, proszę pana. To było najgorsze. Całą głowę
z tyłu i koszulę miał zakrwawioną.
TAJEMNICA • 1 2 7
- I szeryf tego nie sprawdził? - spytała Vanessa
niedowierzająco.
- Powiedział tylko, że mój tata śmierdział bimb
rem, więc pewnie upadł i uderzył się w głowę. A potem
zapytał, gdzie jest mama, i popatrzył do szafy, i spytał,
czy mamy walizkę. I powiedział, że jak nie ma ani
mamy, ani walizki, to pewnie mama uciekła.
- A skąd w tym wszystkim wziął się komiwojażer?
- Poprzedniego dnia mama była w sklepie w mias
teczku, a kiedy wyszła, to jakiś komiwojażer zapytał
pana Fishera - pan Fisher prowadził sklep - zapytał
pana Fishera, kim mama jest i gdzie mieszka, i powie
dział, że szykowna z niej kobitka. Panu Fisherowi to
się przypomniało, jak usłyszał, że mama zniknęła,
i powiedział szeryfowi. Szeryf szukał tego człowieka,
ale go nie znalazł.
- Dość kruche podstawy do wysnuwania wnios
ków - stwierdziła Vanessa.
- To były lata trzydzieste w małym miasteczku
- zauważył Taylor.
- Wtedy ludzie mieli znacznie prostsze podejście do
wielu rzeczy - powiedziała Maggie. - Nie było tylu
rozrywek, żadnej telewizji ani nic takiego. No, więc
chyba lubili sobie poplotkować. Nieważne, czy coś
było prawdą, ważne, żeby dotyczyło kogoś innego.
- Zgodnie z powszechną opinią, pani ojciec był
pijany - powiedziała Vanessa. - Czy nie mógł się upić
i...
- Był Irlandczykiem, więc od czasu do czasu lubił
sobie wypić, ale nie był pijakiem. I na pewno nie piłby
w środku dnia. Co to, to nie. Gdyby po powrocie
z miasta odkrył, że moja mama odeszła, to by za nią
pogonił. Na pewno nie złapałby za butelkę i nie upiłby
się, wiedząc, że za parę godzin wrócę ze szkoły.
- Znowu wytarła ręce o spódnicę. - No i jeszcze ta
kartka. To w ogóle niemożliwe, żeby się upił i potem
1 2 8 • TAJEMNICA
napisał kartkę. Pisanie nie szło mu składnie, nawet jak
był trzeźwy.
- Zostawił list pożegnalny?
- Szeryf tak to nazywał. Nigdy nie wierzyłam,
żeby tata zostawił jakieś pismo, ale powiedzieli, że
pasowało do jego podpisu na podaniu o pożyczkę
w banku. Stary Vandover od razu pokazał szeryfowi
te papiery o pożyczkę.
- Czy widziała pani tę kartkę?
- Nie, ale szeryf powiedział mi, co na niej było.
Jedno zdanie: „To zbyt wiele" i podpis taty.
- „To zbyt wiele" - powtórzyła Vanessa z na
mysłem.
- Coraz dziwniejsza sprawa - stwierdził Taylor.
- Ja tam nigdy w to nie wierzyłam, ale nikt nie
chciał mnie słuchać, nawet jak ich błagałam, żeby
pochowali tatę na cmentarzu. Wszyscy mnie żałowali.
Lepiej się czuli, jak mnie mogli pogłaskać po głowie
i współczuć biednej małej Maggie, której mama uciek
ła, a tata się powiesił. Ale nikt mnie nie chciał słuchać.
Vanessa położyła dłoń na ręce panny Maggie.
- Musiało być pani strasznie ciężko dorastać bez
rodziców.
- Dałam sobie radę. - Maggie wyprostowała się na
krześle.
Vanessa i Taylor wymienili spojrzenia, mówiące: „i
co dalej?" Taylor niedostrzegalnie potrząsnął głową,
pokazując, że też nie ma pojęcia. Maggie znowu
skubała wstążkę przy krzaczku róży.
- Mówi pani, że drzewo wciąż tam jest?
- Tak - potwierdziła Vanessa, z ulgą przyjmując
dalszy ciąg rozmowy. - Rośnie na moim podwórku.
- Ale chyba... - Maggie przerwała i zamyśliła się.
- Tak? - Vanessa chciała kontynuować konwersację.
- Chyba kwiatów już tam nie ma. Za dużo czasu
upłynęło. - Pochyliła się, powąchała jedną z miniatu-
TAJEMNICA • 1 2 9
rowych różyczek i spojrzała na Vanessę. - Moja ma
ma kochała kwiaty. Najbardziej róże. Przy oknie
posadziła pnące róże, które pachniały całe lato.
Vanessę przeszedł dreszcz. Róże za oknem, ich
silny, słodki zapach... I dziecko o miłej buzi... Pobladła
wyraźnie, aż Taylor położył jej rękę na ramieniu.
- Vanesso?
Nie odpowiadając Taylorowi, zwróciła się do Mag
gie:
- Czy jako dziecko nosiła pani włosy w długich,
kręconych lokach?
Maggie parsknęła śmiechem i poklepała się po
włosach.
- Och nie, nie moje włosy. Mama próbowała je
kręcić, żebym mogła wyglądać jak inne dziewczynki.
Próbowała na lokówkach, na papilotach, na czym się
dało. Ale to jakby próbować kręcić słomę. Więc
w końcu zawsze wkładała mi na głowę garnek i ścinała
włosy równo dookoła.
Vanessa odetchnęła z ulgą. Po prostu zbieg okolicz
ności i zbyt aktywna wyobraźnia.
Maggie znów się pochyliła, wąchając róże.
- Mieliśmy jeszcze kapryfolium i wistarię. Na wios
nę mama zawsze mówiła, że nasze podwórko pachnie
jak ambrozja. A pszczoły uwijały się wokół całymi
chmarami. Czasami buczały tak głośno jak piła elekt
ryczna.
Vanessa czuła, jakby mróz przenikał całe jej ciało.
Objęła się ramionami.
- Pszczoły - szepnęła chrapliwie i odwróciła się ku
Taylorowi z lękiem wypisanym na twarzy. - To bucze
nie w moim śnie to były pszczoły.
ROZDZIAŁ
10
Gdy wychodzili z domu spokojnej starości, Taylor
opiekuńczo objął Vanessę. Vanessa walczyła z chęcią
schowania twarzy na jego piersi, wiedząc, że jeśli to
zrobi, zapewne obejmie go z całej siły i przytuli się
w sposób całkowicie nieodpowiedni w miejscu publicz
nym. Ciepło i siła mięśni Taylora były tak uspokajają
ce, zapewniały takie bezpieczeństwo, że Vanessa bała
się, by nie stracić resztek kontroli nad sobą i nie
wybuchnąć płaczem.
Usiadła na miejscu pasażera w samochodzie
i stoicko wpatrywała się przed siebie, zacisnąwszy
pięści.
Taylor zaczekał, aż Vanessa się trochę rozluźni
i odpręży, zanim odważył się przerwać ciężkie mil
czenie.
- No i co? Co o tym myślisz? - zapytał wprost.
- Z deszczu pod rynnę - mruknęła Vanessa, ucie
kając się do starego powiedzonka. Westchnęła głębo
ko i wyjaśniła: - Nie wiem, co myśleć. Z głębokim
przekonaniem przedstawiała swoje zdanie, ale nie
wiem, na ile możemy w to wszystko wierzyć.
- Tak, jej spostrzeżenia były raczej dziecinne
- przytaknął Taylor. - Piękna i dobra matka i ciężko
pracujący, troskliwy ojciec.
TAJEMNICA • 1 3 1
- I niesympatyczny szeryf - dodała Vanessa.
- Przedstawiła go jak złą czarownicę.
- Musiało jej być trudno pogodzić się z tym
wszystkim.
- Owszem - zgodziła się Vanessa. - Najwyraźniej
uwielbiała swoich rodziców. To normalne u dziewię
cioletniego dziecka, szczególnie że utraciła ich tak
gwałtownie. Dziecku trudno byłoby przyjąć do wia
domości, że jedno z nich ją opuściło, a... drugie się
zabiło.
- Więc myślisz, że po prostu odmówiła przyjęcia
prawdy do wiadomości?
- Może nie była w stanie tego zrobić. Jak inaczej
dziewięciolatka mogłaby sobie z czymś takim pora
dzić? Porzucenie, samobójstwo... Wtedy nie było pro
gramów pomocy psychologicznej, jakie mamy teraz.
Zaprzeczenie wydaje się normalnym mechanizmem
samoobronnym.
- A skoro jej umysł odrzucił prawdę na temat
odejścia rodziców, to także i jej wspomnienia o nich
mogły ulec zniekształceniu.
- Wyczułeś to też? - spytała Vanessa. - Że ideali
zowała ich w dziecinny sposób?
- Ludzie często tak robią, gdy ktoś umiera. Starają
się zapamiętać zmarłego jako kogoś lepszego, szla
chetniejszego i bardziej altruistycznego niż w rze
czywistości.
- Pewnie tak - westchnęła Vanessa. Zamyśliła się
na chwilę. - Byłabym skłonna dać jej wiarę, gdyby
nie ta historia z szeryfem. Jeżeli ciało było całe
we krwi, to przecież musiał sprawdzić przyczynę
śmierci.
- Trudno powiedzieć. Pamiętaj, że wszystko działo
się w małym miasteczku w latach trzydziestych. Ludzie
nie znali jeszcze filmów kryminalnych. Zapewne szery
fowi wydawało się, że sprawa jest jasna. A poza tym
1 3 2 » TAJEMNICA
dorośli, szczególnie mężczyźni, nie zwracali wtedy
zbytnio uwagi na dzieci. Dla niego Maggie była
zapewne histeryzującą małą dziewczynką.
- Co ma mu za złe - potwierdziła Vanessa. - We
własnym mniemaniu była głosem rozsądku i prawdy,
a nikt jej nie słuchał. Jak możemy oddzielić nasze
postrzeganie od faktów?
- Niestety, po pięćdziesięciu latach trudno będzie
cokolwiek sprawdzić.
- Myślisz, że istnieje szansa, że szeryf jeszcze żyje?
- Chyba nie będzie trudno to sprawdzić. Mogą być
też akta sprawy, jeśli w ogóle jakieś wówczas prowa
dzono.
- A może dorośli wiedzieli coś, czego Maggie nie
wiedziała? - powiedziała Vanessa w zamyśleniu.
Taylor rzucił jej zaciekawione spojrzenie.
- Na przykład co?
Wzruszyła ramionami.
- Skąd mogę wiedzieć? Coś, co uważali za nie
właściwe dla uszu małej dziewczynki. Może coś na
temat tego komiwojażera, jakiś dowód, że Tilly
O'Malley jednak z nim uciekła? Może pani O'Malley
miała opinię flirciary, a Maggie nic o tym nie wie
działa?
- To się nie zgadza z tym, co mówił Dahlmann.
Według niego wszyscy, którzy znali Tilly O'Malley,
byli zaskoczeni, że uciekła. Gdyby była flirciarą,
ludzie w mieście by to wiedzieli i nie byliby tak
zdziwieni.
- Ale też nic z tego, co słyszeliśmy, nie wskazywało,
że Paddy O'Malley lubił wypić. Czy też że był typem
samobójczym.
- I dzięki temu ta historia jest tak dramatyczna
- podsumował Taylor.
- A więc nie sądzisz, że szeryf i inni dorośli ukryli
coś przed Maggie, by ją chronić? Mamy zatem dwie
TAJEMNICA • 1 3 3
sprzeczne wersje i żadnej możliwości udowodnienia,
która jest prawdziwa. - Zamyśliła się głęboko. Zbyt
głęboko.
- O czym tak rozmyślasz? - spytał Taylor, nieco
niespokojny.
- O pszczołach bzyczących na wistarii i pnących
różach koło okna.
- Z twojego snu?
Przytaknęła.
- Do jakiego stopnia można wierzyć w przypadek?
Taylor rozważał przez chwilę jej pytanie.
- Co sugerujesz?
- Chyba pora, żeby trochę postudiować.
Kolację zjedli u Vanessy. Taylor zaproponował, że
pozmywa naczynia, i Vanessa szybko się zgodziła.
Sama wyciągnęła się na kanapie w dużym pokoju
z książką o zwyczajach duchów, którą wypożyczyła ze
szkolnej biblioteki. Była całkowicie pochłonięta czyta
niem, gdy Taylor dołączył do niej po zmyciu naczyń.
- Znalazłaś coś? - zapytał.
Uniosła wzrok.
- Nic uspokajającego. Poszczególne fakty zaczyna
ją aż za dobrze do siebie pasować.
- Na przykład? - Usiadł obok.
- Po pierwsze. Tradycyjna wiedza o duchach mó
wi, że duchy pojawiają się tam, gdzie były tuż przed
śmiercią. Zazwyczaj jest to związane z czymś nie
przyjemnym, jakby duch nie mógł całkowicie wyłączyć
się z ziemskich spraw, bo czegoś nie zakończył. Co
może oznaczać, że O'Malley wciąż usiłuje przemóc
szok związany z odejściem żony, bo nie miał czasu się
z tym pogodzić przed śmiercią.
- Czy to znaczy, że teoria o leżeniu w nie po
święconej ziemi bierze w łeb? - zapytał Taylor.
- Kto wie? - Vanessa zmarszczyła brwi. - Reguły
są niejasne. Może boli go sprawa grobu, ale zmateriali-
1 3 4 » TAJEMNICA
zować się może jedynie na drzewie. - Spojrzała na
Taylora. - Chcesz usłyszeć niepokojący punkt drugi?
- Strzelaj.
- Nie wszystkie powracające duchy przybierają
ludzką postać. Niektóre stają się podmuchem zimnego
powietrza. Podobno jeśli czujesz zimny dreszcz wzdłuż
kręgosłupa, to znaczy, że pocałował cię duch.
Zapadło milczenie, gdy oboje myśleli o przeciągu
w kącie pokoju, który według działu technicznego nie
wynikał z błędów konstrukcyjnych. Vanessa była tak
przejęta, że mówiła niemal szeptem:
- A czasami duchy pachną.
- Tilly O'Malley hodowała róże.
- I wistarię. A kiedy Margaret przyniosła na moje
przyjęcie bukiety róż i wistarii, Karen stała w tamtym
kącie z przeciągiem. Prawie zemdlała, czego nikt z nas
nie mógł zrozumieć. I tej samej nocy Paddy O'Malley
pokazał się na moim drzewie. - Wyliczywszy te wszys
tkie szczegóły, Vanessa przeszła do wniosków. - A
jeśli Maggie ma rację? A jeśli oboje zostali zamor
dowani, a ja mam nie jednego, tylko dwa duchy?
W jaki sposób mamy przynieść im ulgę? A jeśli to Tilly
wchodzi w mój sen, w moje myśli? Może przeżywam
kilka ostatnich minut jej życia? Czy to znaczy, że
jestem opętana?
- Nie! - Taylor był przerażony zbiegiem okolicz
ności, który doprowadził Vanessę do takiego strachu
i takich wniosków. Objął ją i przyciągnął do siebie.
Myślał, że od kiedy ją poznał, często tak ją trzyma, tuli
do siebie, pociesza i uspokaja. Był taki bezradny wobec
wielkiej niewiadomej. Jak mężczyzna może chronić
ukochaną kobietę przed siłami nadprzyrodzonymi,
przed gwałtem zbrodni popełnionej ponad pół wieku
temu? Objął ją mocniej. - Nie - powtórzył, i powtó
rzył to jeszcze raz, zapewniając ją: - To nic takiego nie
znaczy.
TAJEMNICA • 1 3 5
Cropville, Teksas - 1946
Danny rozpiął środkowy guzik z tyłu sukienki
Jessiki i wsunął dłoń do środka. Jedwabista gładkość
jej halki, nagrzanej od ciała, powitała pieszczotę jego
palców. Czuł zapięcie jej stanika pod cienkim materia
łem i marzył, by je rozpiąć. Zachęcony pogłębił
pocałunek i przesunął dłoń wyżej, napotykając naj
pierw koronkowy brzeg halki, a potem aksamitną,
nagą skórę. Pożądanie przeszyło go z prędkością
i intensywnością wyładowania elektrycznego.
Równie szybko Jessica zesztywniała, wciągnęła
powietrze i szarpnęła się, odmawiając prawa dotyku
jego ustom i rękom.
Danny jęknął, sfrustrowany i zrozpaczony, i od
wrócił się tyłem. Jego dłonie zwijały się w pięści,
prostowały, znowu zwijały.
Przestraszyła się siły i energii, które wziął pod
kontrolę, a serce krwawiło jej na widok jego bez
radności.
- Tak mi przykro - powiedziała, bliska łez. - Prze
praszam, Danny. Myślałam, że tym razem będzie
inaczej.
Poddała się szarpiącemu jej płuca szlochowi. Zno
wu. Nie wiedzieli już, ile razy płakała, ile razu prze
praszała. Danny przesunął dłonią po twarzy. Przebiegł
go dreszcz, zdradzając, jak silne uczucia trzyma na
wodzy. Minęło kilka męczących minut ciszy. W końcu
Danny gwałtownie odetchnął.
- Powinniśmy spojrzeć prawdzie w oczy, Jessico.
Nigdy nie będzie inaczej, jeżeli nie poszukamy po
mocy.
- Pomocy? - spytała. - Nie... nie rozumiem, o czym
mówisz.
- O doktorach.
Jej twarz pobladła, w oczach mignęła udręka.
1 3 6 » TAJEMNICA
- Nie mogłabym... rozmawiać... o tym z kim in
nym. O naszym najbardziej intymnym życiu. Po prostu
nie mogłabym!
- Nie „z kim innym", tylko z lekarzem - powie
dział. - Z psychiatrą.
- Myślisz, że jestem nienormalna! - Jessica była
nieszczęśliwa. Danny próbował ją objąć, ale odsunęła
się od niego.
- Nie jesteś nienormalna - zaprzeczył. - Ale masz...
mamy... problem.
- Wiele kobiet jest na początku zdenerwowanych.
- Zdenerwowanych, Jessico. Nie przerażonych.
Kochanie, jestem tylko człowiekiem. Nie mogę żyć tak
dalej, pragnąc cię, wiedząc, że jesteś moją żoną, ale nie
mogąc cię mieć. Jestem napięty jak struna gitary.
- Czy chcesz pójść... - omal nie zakrztusiła się
własnymi słowami - do jednej z... takich kobiet?
Złapał ją za ramiona i przysunął twarz do jej twarzy.
- Nie. Nie chcę innej kobiety, chcę ciebie. Chcę
poznać moją żonę tak, jak to jest w małżeństwie. Moją
żonę, Jessico!
- Ja też tego chcę - powiedziała. - Naprawdę chcę
być twoją żoną także i w tym sensie. Nie wiem,
dlaczego się boję. Przecież nie boję się ciebie. Kocham
cię.
- Nie rozumiesz? - prosił. - Właśnie to mam na
myśli. Ten lęk nie jest normalny: nie taki lęk, tak
intensywny. Psychiatra mógłby ci pomóc zrozumieć,
czego i dlaczego się boisz. Widziałem, jak w czasie
wojny skutecznie zajmowali się przypadkami psycho
zy wojennej.
Odsunęła się od niego gwałtownie.
- Twoim zdaniem jestem nienormalna. Chciałbyś
mnie zamknąć w domu wariatów. - Wpadła w his
terię, zapomniała o logice. - Chcesz przejąć kontrolę
nad bankiem i pieniędzmi.
TAJEMNICA • 1 3 7
Jego głos przypominał warczenie gniewnego psa.
- Jedyne miejsce, w którym chciałbym cię za
mknąć, pani Bannerson, to moja sypialnia. Jesteśmy
małżeństwem od trzech miesięcy, a ja nawet jeden raz
nie widziałem cię nagiej.
Jego słowa zabolały.
- Przepraszam - powiedziała szybko. - Nie chcia
łam cię urazić.
Danny odwrócił się i uderzył pięścią w blat toaletki.
- Cholera jasna! Jak możesz mówić o pieniądzach?!
Mam w nosie twoje pieniądze. Chcę ciebie, Jessico,
i nic więcej. Mąż ma prawo... Niektórzy mężczyźni
zaspokoiliby już swoje pragnienie siłą.
- Czy tego chcesz?
- Och, nie, żadne z nas nie miałoby z tego żadnej
przyjemności. Ale nie możemy po prostu czekać i mieć
nadzieję, skoro nic się nie zmienia, bo to ja skończę
w domu wariatów. Możemy znaleźć lekarza. Na
pewno jest jakiś w Houston.
- Nie mogę iść do psychiatry, lekarza od wariatów.
Wiesz, co by wszyscy powiedzieli. Zaczęliby w panice
wycofywać wkłady z banku.
- Do diabła z tym cholernym bankiem! - krzy
knął.
Jessica była tak oszołomiona, jakby ją uderzył.
- Ten bank to moje życie!
- Vanesso! Vanesso!
Jej spojrzenie, gdy już otworzyła oczy, było nie
przytomne, ale po chwili twarz Taylora stała się
wyraźniejsza. Widząc, że wraca jej świadomość czasu
i miejsca, Taylor przysunął się jak mógł najbliżej i objął
ją ramionami. Strach wciąż trzymał ją w swojej mocy,
z trudem łapała oddech, a serce biło mocno.
- Już dobrze - szepnął Taylor. - Już wszystko
w porządku.
1 3 8 • TAJEMNICA
Powoli oddech Vanessy uspokajał się, serce zwal
niało swój szaleńczy rytm. Taylor rozluźnił uścisk
i położył się obok. Jej głowa zsunęła się ku natural
nemu zagłębieniu ramienia Taylora. Vanessa zamknę
ła oczy i odetchnęła głęboko.
- Myślałam, że to już się skończyło. Że ona... on...
oni?... dali spokój.
Ponad tydzień minął od wizyty u Maggie O'Malley.
Koszmar powrócił po raz pierwszy od tamtego dnia.
Napięcie w głosie Vanessy zdradzało jej zdenerwowanie.
- Myślałam, że nasz duch zrozumiał, że doszliśmy tak
daleko, jak mogliśmy, że nie mamy innych wskazó
wek. - Jęknęła. - Nie mamy już gdzie szukać odpowie
dzi na nasze pytania. Miałam nadzieję, że dalami spokój.
Dowiedzieli się, że szeryf prowadzący sprawę śmie
rci O'Malleya nie żyje od dwudziestu lat, a oficjalne
akta spraw sprzed 1 970 roku zostały zniszczone.
- Czy to znowu ten sam sen? - spytał Taylor.
- Tak, tylko bardziej szczegółowy. Za każdym
razem widzę trochę więcej. - Obróciła głowę, by spo
jrzeć na Taylora. - We śnie krzyczałam. Czy...?
- Nie. Rzucałaś się tylko jak ryba wyjęta z wody.
- Próbowałam uciec.
- Przed czym?
- Ciągle nie wiem. To tylko ciemny kształt. Wszyst
ko poza tym staje się coraz wyraźniejsze: zapach róż,
firanki w oknach, bicie zegara, brzęczenie pszczół.
- Zamknęła oczy i schowała twarz na jego piersi.
- Tym razem wiedziałam, że to pszczoły. Nie musia
łam się zastanawiać. I była tam ta dziewczynka
z długimi lokami i brązowymi oczyma. - Zwinęła dłoń
w pięść i lekko uderzyła Taylora w żebra. - To nie ma
sensu, Taylor. Jeżeli mój umysł wprowadził ją do snu,
gdy się dowiedziałam o córce O'Malleyów, to dlaczego
nie dostosował jej obrazu do tego, co Maggie powie
działa o swoich włosach?
TAJEMNICA • 1 3 9
- Może jednak nie jest ona tworem twego umysłu.
- No dobrze. Zapomnijmy o logice i załóżmy, że nie
śnię. Załóżmy, że oglądam coś w rodzaju psychicznego
filmu wideo z ostatnich minut życia Tilly O'Malley.
Skoro ta dziewczynka to nie Maggie, to kim ona jest?
- Świadkiem - powiedział Taylor poważnie.
- Jeśli ona... -Vanessa podparła się na łokciu. -A
jeśli ona jeszcze żyje, Taylor? Gdybyśmy ją odnaleźli...
Taylor uniósł dłonie i ujął jej twarz.
- W jaki sposób? Pomyśl, Vanesso. Jak moglibyś
my ją znaleźć, nawet jeśli żyje? Nie wiemy, kim jest.
Westchnąwszy z rozczarowaniem, Vanessa położy
ła się.
- Pewnie masz rację. Musiało być wiele dziew
czynek z długimi lokami. Nawet Maggie powiedziała,
że jej matka próbowała kręcić jej włosy , jak innym
dziewczynkom".
Zapanowało milczenie.
- Wyjdź za mnie - powiedział nagle Taylor.
Vanessa wykrzyknęła jego imię ze zdumieniem.
- Mówię poważnie - oświadczył. - Kocham cię,
Vanesso. Chcę, żebyś była przy mnie. Dlaczego masz
żyć z czymś, co zdarzyło się pięćdziesiąt lat temu? Mój
dom jest bardziej niż wystarczający dla nas dwojga.
Musisz tylko spakować swoje rzeczy.
- Nie mogę tak sobie odejść i zostawić tej sprawy
bez rozwiązania.
- Nie odchodziłabyś, tylko przychodziła. Do mnie.
Do nas. Do życia, które moglibyśmy dzielić.
- Nigdy nie byłbyś pewien, czy nie uciekam, czy nie
znalazłeś się po prostu we właściwym miejscu o właś
ciwej porze.
- W końcu nie miałoby to znaczenia, jeśli mnie
kochasz.
Vanessa przez chwilę nie była w stanie nic powie
dzieć.
1 4 0 • TAJEMNICA
- Naprawdę kochasz mnie tak bardzo, że byłbyś
gotowy na takie ryzyko?
Taylor roześmiał się niespodziewanie.
- Nie ma żadnego ryzyka.
Wsparła się na łokciu i zajrzała mu w twarz.
- Jak możesz być tak mnie pewny, skoro ja nie
jestem już pewna niczego?
Przesunął dłoń pod kocem, aż znalazła się na jej
talii, i przyciągnął delikatnie ku sobie.
- Chodź tu, to ci pokażę.
- Seksualna chemia jeszcze niczego nie dowodzi
- zaprotestowała Vanessa.
- My nie uprawiamy seksu, Vanesso, tylko się
kochamy.
Vanessa pochyliła się i objęła go ramieniem.
- Jakkolwiek nazwiesz to, co robimy, myślę, że
powinniśmy to teraz zrobić.
- Z przyjemnością - odpowiedział Taylor, obe
jmując ją mocniej i wsuwając nogę między jej uda.
Wygięła się pod nim i rozchyliła usta do pocałunku.
Jeszcze zanim znaleźli zapomnienie w zmysłowej
rozkoszy, zdążył pomyśleć, że chciałby kochać się
z Vanessą, kiedy nie ucieka. Był na tyle egoistą, że
pragnął, by przyszła do niego, bo ma ochotę z nim być,
a nie dlatego, że ucieka od czegoś, czego nie rozumie.
Później, gdy leżeli przytuleni, odpoczywając po
kochaniu się, Taylorowi poprawił się humor, bo
usłyszał, jak zasypiająca już Vanessa szepce:
- Kocham cię.
ROZDZIAŁ
11
- Na co patrzysz?
- Twoja twarz jest dziesięć centymetrów od mojej,
a ty pytasz, na co patrzę?
- No dobrze - uśmiechnęła się Vanessa. - Inaczej
sformułuję pytanie. O czym myślisz?
- Poza tym, że dziś rano jesteś wyjątkowo piękna,
że bardzo cię kocham i że jestem szczęściarzem? Usiłuję
rozstrzygnąć, co najbardziej kocham: spać z tobą czy
budzić się z tobą.
- Raczej wątpię, czy spanie ze mną tej nocy było
zadowalające. - Dwa razy powracał jej senny koszmar
i dwa razy budziła się przerażona.
- I tak lepiej się tu wyspałem tej nocy, niż uda mi się
w najbliższym tygodniu. Będę się niepokoił, czy się nie
budzisz.
Vanessa odwróciła wzrok.
- Taylor, już to przerabialiśmy. Nie zostaję sama.
W razie potrzeby zawsze mogę złapać za telefon
i zadzwonić do ciebie. Przecież będziesz na końcu
zaułka.
- Leżąc bezsennie, gapiąc się w sufit i martwiąc się
o ciebie.
- Karen tu będzie. - Mąż Karen wyjeżdżał w inte
resach i Karen, która nigdy nie mieszkała bez rodzi-
1 4 2 • TAJEMNICA
ców, współlokatorek w akademiku albo bez Boba,
bała się zostać sama w domu. Poprosiła więc Vanessę
o gościnę na czas nieobecności męża.
- Skoro czujesz się niezręcznie, współmieszkając
z niżej podpisanym, to przynajmniej wyjaśnij Karen
sytuację i pozwól mi w tym czasie spać na kanapie
w dużym pokoju.
- To by była hipokryzja. To nie chodzi o wspólne
mieszkanie, Taylor, i dobrze o tym wiesz. Karen wie, że
się spotykamy i zapewne nie myśli, że nasz związek jest
jedynie platoniczny.
- Jak kobieta tak piękna może być tak uparta...
- Jak mężczyzna tak bystry może być tak tępy...
- Jestem zakochany. Czy to takie niewybaczalne?
- No, ja też chyba jestem zakochana, ale po
trzebuję... Prosisz mnie o bardzo poważną decyzję,
Taylor. Być może najważniejszą w życiu. Nie mogę jej
opierać na strachu. Te koszmary nie mijają, a ja muszę
się z nimi uporać, zanim będę mogła myśleć o nas.
Taka trzydniowa rozłąka...
- Nie martwię się o dni, tylko o noce - wtrącił
Taylor.
- ...może okazać się dla nas zdrowa. Nie rozu
miesz? Zanim cię poznałam, byłam całkowicie sa
mowystarczalna. Muszę sprawdzić, czy mogę być
znowu samowystarczalna. - Dotknęła jego twarzy
koniuszkami palców. - Może jeśli dojdę do wnios
ku, że tak, będę miała dość odwagi, by odejść z te
go domu i zostawić tę całą historię, nie czując, że
uciekam.
Chwycił jej dłoń i całował palce, przytrzymując
wzrokiem jej spojrzenie.
- Po raz pierwszy wspomniałaś o możliwości opu
szczenia tego domu - powiedział. - Jeśli do podjęcia
decyzji potrzeba ci trochę czasu i przestrzeni, to się
wycofam. Niechętnie, ale... z nadzieją. Tylko...
TAJEMNICA • 1 4 3
- Co tylko? - zapytała cichym, pełnym przejęcia
głosem, gdy Taylor przerwał,
- Nic - uśmiechnął się. - Kocham cię.
- To nie jest nic - zaprotestowała. - T o jest wszys
tko. Dzisiejszy wieczór będzie naszym ostatnim wspól
nym wieczorem na jakiś czas. Niech będzie specjalny.
- Co konkretnie masz na myśli?
- Dzban wina, bochen chleba... i ty.
- Tu czy w jakiejś superrestauracji?
- Tutaj. Zrobię zakupy - roześmiała się.
- Jeden z wykonawców ma przyjść do biura po
pracy, więc zanim tu dotrę, może być siódma.
- Dobrze. -Vanessa przesunęła stopą wzdłuż jego
nogi. - To da mi więcej czasu na przygotowania.
- To będzie długi dzień - przepowiedział Taylor.
Ból promieniował z nogi na całe ciało, a wstręt był tak
silny, że poczuła mdłości. Brzęczenie. Tykanie. Bicie zega
ra. Pszczoły. Zegar. Jej własny krzyk. Dźwięki mieszające
się w ogłuszającej kakofonii. Nie mogła już iść, więc
czołgała się ku światłu. Zmusiła się, by patrzeć w tamtą
stronę, skupić się na świetle. Serce biło jej boleśnie w piersi,
a powietrze z trudem dochodziło do płuc, bez względu na to,
jak głęboko usiłowała oddychać. Zło dopadło ją. Już ją
wypełniło. Czuła obrzydzenie. Światło, a w świetle dziecko.
Widziała twarz dziewczynki... Och, nie! Nie! Proszę, nie!
Nowy hałas wdarł się do snu i go zakłócił. Vanessa
zerwała się z kanapy z krzykiem jeszcze uwięzionym
w gardle. Nie całkiem przytomna, pobiegła do kuchni
i podniosła słuchawkę dzwoniącego telefonu. Rozległo
się kliknięcie i sygnał.
Odłożyła słuchawkę i oparła się na niej na chwilę,
podczas gdy jej serce zwalniało do normalnego rytmu,
a umysł przenosił się z przeszłości do teraźniejszości,
od koszmaru do rzeczywistości. Gdy kładła się na
1 4 4 • TAJEMNICA
kanapie, nie miała zamiaru spać. Chciała jedynie
odpocząć chwilę po szkole, a przed wyprawą na
zakupy.
Zegar na kominku wybił czwartą. Nie mogła spać
więcej niż pół godziny, choć ręce i nogi miała tak
ciężkie, jakby sen trwał znacznie dłużej. Jeszcze gorsze
było to, że głowę wypełniała jej jakby wata. Koszmar
zawsze tak na nią wpływał: otępiająco i dezorien-
tująco. Zasłoniła twarz dłońmi i jęknęła. Musi się
obudzić.
Otworzyła lodówkę i złapała puszkę coli, wyjęła
lód, nasypała go do szklanki i zalała colą. Kofeina
z lodem powinna zadziałać. Piła ją małymi łyczkami,
idąc do sypialni. Potem obmyła twarz zimną wodą,
uczesała się i przebrała w wygodne spodnie. Od
świeżona i obudzona wypiła colę do końca, wróciła do
kuchni i sięgnęła po listę zakupów wypisaną na
bloczku koło telefonu. Koło telefonu leżała także
tabliczka, zrobiona w połowie z korka, a w połowie
z plastiku, po którym można było pisać specjalnym
pisakiem. Uśmiechnęła się na widok serduszka, które
wyrysował tam Taylor. „Ja - serduszko - ciebie"
i podpis: „T." Musi powiedzieć Taylorowi, że znów
miała sen i doszła do siebie samodzielnie, bez histerii!
Listę zakupów Vanessa wetknęła do portmonetki
i wyciągnęła ją dopiero w sklepie. Płyn do zmywania
naczyń. Płatki śniadaniowe. Popcorn, który Taylor
mógł jeść garściami. Nic nadzwyczajnego, aż do
ostatniego zapisu, chyba Taylora.
Powiedziała mu, żeby dopisał, gdyby czegoś po
trzebował. Widocznie się śpieszył, bo litery były koś
lawe, a całość mało czytelna. Przyzwyczajona do
odcyfrowywania bazgrołów uczniów, Vanessa skupiła
się i po chwili odczytała: „małjesiokr". Chyba mały
jesiotr? Ryb mu się zachciało? Potrząsnęła głową,
zdumiona. Taylor zawsze musi wyskoczyć z czymś
TAJEMNICA • 1 4 5
niespodziewanym! Sama nie przepadała za rybami,
więc kupiła tylko jedną porcję, a i to łososia, bo jesiotra
nie było.
Gdy pojawił się Taylor, świeżo umyty i ogolony,
kolacja była gotowa, a świeczki na stole płonęły,
tworząc romantyczny nastrój. Vanessa podała przy
stawki, a przed Taylorem postawiła przykryty pół
misek.
- Co to takiego? - zapytał.
- Niespodzianka, na później.
Wydawał się tak zaciekawiony, że Vanessa byłaby
gotowa uwierzyć w jego niewiedzę, gdyby nie przeko
nanie, że sam złożył zamówienie.
Gdy po przystawkach pozwoliła mu unieść przy
krywkę, rozszedł się smakowity zapach duszonej
w maśle ryby.
- Musi ci wystarczyć łosoś, bo jesiotra nie było.
- Co ci przyszło do głowy? - Taylor roześmiał się
głośno.
Vanessa spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie mnie, tylko tobie. Przecież zostawiłeś mi
notatkę.
Taylor pochylił się i pocałował ją w policzek.
- Nawet gdy dożyjemy setki, wciąż nie będę w sta
nie zrozumieć, jak pracuje twój mózg.
- O czym ty mówisz?
- Jak doszłaś od serduszka do jesiotra?
- Serduszka?
- Na tabliczce koło telefonu.
- Ja mówię o tej drugiej notatce.
W jego głosie pojawił się cień niepokoju.
- Nie rozumiem.
- Czy nie wpisałeś małego jesiotra na listę zaku
pów, tuż pod popcornem? - spytała zirytowana nieco
Vanessa.
- Nie! - kategorycznie zaprzeczył Taylor.
1 4 6 • TAJEMNICA
- Słuchaj, nie żartuj sobie ze mnie. - Vanessa nagle
spoważniała.
- Ani mi to w głowie!
- Ależ... - Vanessa przerwała i dodała po chwili,
znacznie ciszej: - Nic nie rozumiem...
- Mówiłaś coś o liście zakupów?
- Poszłam na zakupy, i to było na liście, na samym
dole. Oczywiście uznałam...
- Vanesso, nic nie wpisywałem na listę zakupów.
- Ale ktoś musiał...
- Masz jeszcze tę kartkę?
- W torebce.
Taylor długo przyglądał się notatkom na kartce.
Były zrobione równym, okrągłym pismem Vanessy,
poza ostatnią: nabazgraną nierówno, ze zlewającymi
się literami.
- Ja tego nie napisałem - oświadczył Taylor.
- Ja też nie! - wykrzyknęła nie na żarty zdener
wowana Vanessa. - Widzisz, że to pismo w ogóle nie
przypomina mojego! - Zaległo ciężkie milczenie.
W końcu powiedziała: - Jeśli nie ty i nie ja, to kto?
Taylor bezradnie wzruszył ramionami. Vanessa
schowała twarz w dłoniach i jęknęła.
- Och, ten telefon! Nikt się nie odezwał.
- Telefon? Kiedy?
- Po południu zasnęłam na kanapie i znowu śnił mi
się ten sen, ale zadzwonił telefon i obudził mnie. Kiedy
podniosłam słuchawkę, było głucho.
- Do którego telefonu poszłaś?
- Do tego w kuchni.
Koło tabliczki do notatek?
- Ja nie...
- Wcale nie mówię, że to ty napisałaś.
- Duchy nie piszą na listach zakupów, Taylor.
- Takie są reguły?
- Skończ z tym sarkazmem.
TAJEMNICA • 1 4 7
- To ty mi powiedziałaś, że nie ma żadnych reguł.
Skąd wiesz, że duch, przyciśnięty wyższą koniecznoś
cią, nie może pisać? - Vanessa nie odpowiedziała.
Taylor spytał spokojnie: - Gdzie masz tę książkę
o duchach?
- Na małym stoliku.
Taylor czytał, a Vanessa siedziała cicho, wciśnięta
w kąt kanapy, z wyciągniętymi na siedzeniu nogami.
- Zdarzało się to - oznajmił Taylor, zamykając ksią
żkę. - Zdarzało się, że duchy przesuwały przedmioty,
zamykały drzwi i tak dalej, więc niewątpliwie mogły
również poruszać piórem. Nie jest to bardziej niepraw
dopodobne niż inne rzeczy, które ci się przytrafiły, więc
należy traktować to jako jedną z możliwości.
- Chcesz możliwości? A co powiesz na taką, że
oszalałam? Rozważmy możliwość, że gdzieś usłysza
łam historię O'Malleyow i stworzyłam ducha, a potem
dowiedziałam się o Maggie O'Malley i dodałam dziec
ko, a teraz wypisuję niezrozumiałe słowa na liście
zakupów!
- Nie męcz sama siebie - powiedział Taylor, ale
Vanessa nie dawała sobie przerwać.
- A może gdzieś w podświadomości po prostu
miałam ochotę na jesiotra? Co powiesz na taką
możliwość?
- Dosyć tego! - stanowczo przerwał jej Taylor.
Złapał ją za przegub i pociągnął. - Chodźmy!
Opierała się, ale Taylor był zdecydowany. Chwycił
jej drugą dłoń i podniósł Vanessę z kanapy.
- Idziemy stąd, z tego domu, póki nie odzyskasz
zdrowego rozsądku i nie przestaniesz się nad sobą
roztkliwiać!
- Dokąd jedziemy? - spytała w samochodzie, usi
łując jeszcze podgrzewać swą złość na Taylora, ale
w gruncie rzeczy już czuła uspokajający wpływ zmiany
otoczenia.
1 4 8 » TAJEMNICA
- Zabawić się - powiedział ponuro.
Dwadzieścia minut później siedzieli w lodziarni nad
wielkimi porcjami lodów z bananami.
- No jak, lepiej? - zapytał.
Vanessa rzuciła mu niechętne spojrzenie.
- Jak się postarasz, jesteś bezczelnym, nieczułym
brutalem o mentalności jaskiniowca - oświadczyła,
ale jej niechęć szybko topniała i zmieniła się
w uśmiech. - Ale masz świetne pomysły i kocham cię.
ROZDZIAŁ
12
Od samego początku wizyta Karen miała charakter
staroświeckiego przyjęcia „z nocowaniem". Wypoży
czyły strasznie głupi film, polecony przez uczniów,
zamówiły pizzę i rozsiadły się w nocnych koszulach na
podłodze, jedząc, komentując film i chichocząc.
- A więc - spytała Vanessa, gdy się na chwilę
uspokoiły - jakie jest to małżeńskie życie? Czy mał
żeństwa naprawdę robią to tylko raz na tydzień?
Karen zaczęła się tak śmiać, że zachłysnęła się
winem, ale udało jej się wykrztusić:
- Nie, trochę częściej.
- Mówisz, że musisz to robić częściej niż raz?
- Jakbyś sama nie wiedziała, jak to jest.
- Ależ, co masz na myśli?! - wykrzyknęła Vanessa
z akcentem wytwornej piękności z Południa.
- Nie odgrywaj niewiniątka - ofuknęła ją Karen.
- Widziałam krem do golenia w łazience. Poproszę
więc o szczegółowy, zaktualizowany raport na temat
Szałowego Przystojniaka.
- Przypomnij sobie, Karen. Dawno, dawno temu,
gdy ty i Bob byliście w sobie szaleńczo zakochani...
Karen cisnęła w Vanessę poduszką.
- Zapłacisz mi za to. Bob i ja wciąż jesteśmy
szaleńczo w sobie zakochani.
1 5 0 » TAJEMNICA
- Więc wciąż jeszcze to robicie?
- Nie zdradzę żadnych sekretów, jeśli żadnych nie
usłyszę.
Rozmawiały do północy. Potem, ponieważ były
odpowiedzialnymi, dorosłymi kobietami, a nie roz
trzepanymi dziećmi, zapakowały resztę pizzy do lo
dówki, posprzątały i udały się do... łóżek, Vanessa
w swojej sypialni, a Karen w gościnnym pokoju.
Przez kilka minut przed zaśnięciem Vanessa rozmyś
lała o Taylorze i o tym, jak bardzo go jej brakuje.
Zastanawiała się, czy też leży, nie śpiąc i martwiąc się
o nią, jak zapowiedział. Jej ostatnia przytomna myśl
była o tym, że jeśli tak, to martwi się niepotrzebnie,
bo trudno sobie wyobrazić, by po kilku godzinach
chichotu i żartów Tilly O'Malley mogła wedrzeć się
do jej snu.
Nigdy jeszcze nie pomyliła się tak dalece.
Wszystkie elementy snu były jak poprzednio: za
pach róż, tykanie zegara, brzęczenie pszczół, nad
chodzące zło, strach, światło, twarz. Vanessa wszystko
widziała, słyszała, czuła. Obudziła się z krzykiem
i mocno bijącym sercem, walcząc o głęboki oddech,
i dostrzegła stojącą obok Karen.
- Vanesso? - szepnęła Karen, jakby bała się ode
zwać głośniej.
Vanessa wciąż starała się nabrać tlenu w płuca.
- Już dobrze - wydyszała między jednym a drugim
pośpiesznym oddechem. - Miałam zły sen.
- Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak krzyczał
- powiedziała Karen, przysiadając na brzegu łóżka.
- Śmiertelnie mnie przeraziłaś.
Objęły się, uspokajając nawzajem. W końcu Karen
odsunęła się lekko i spojrzała na Vanessę.
- Czy często ci się to zdarza?
Vanessa wcisnęła głowę w poduszkę i jęknęła.
TAJEMNICA • 1 5 1
- Tak. Och, Karen, ty nie wiesz...
- No to mi powiedz.
- Czy jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?
- Posuń się. - Karen trąciła Vanessę łokciem. Gdy
już usadowiła się wygodnie, spojrzała w dół, na twarz
przyjaciółki. - Gdy moja najlepsza przyjaciółka budzi
się w środku nocy z krzykiem, to chcę wiedzieć, co ją
męczy.
- Wiesz, wydaje mi się - powiedziała Vanessa - że
to zaczęło się od ciebie. Nie, jednak nie. Zaczęło się od
krzyków. Pamiętasz, jak myślałaś, że to Heather
McQueen wygłupia się pod moimi oknami?
Karen przytaknęła.
- To był początek. Jestem pewna, że ma związek
z dalszymi wydarzeniami.
- A co ma wspólnego ze mną? - spytała Karen.
- Pamiętasz, gdy na moim przyjęciu stałaś w prze
ciągu i poczułaś się... dziwnie?
Karen przeszedł dreszcz.
- Aż za dobrze.
- To zabrzmi zupełnie nieprawdopodobnie - wes
tchnęła Vanessa - ale wiesz, myślę, że mój przeciąg
to duch.
Wyczuła niedowierzanie Karen, ale także jej szczerą
troskę, więc mówiła dalej, opowiadając całą historię,
opisując sen, odwiedziny u Maggie O'Malley, dziwną
notatkę na liście zakupów.
- Mały jesiotr? - powtórzyła Karen, szeroko ot
wierając oczy.
- Tak - potwierdziła Vanessa. - Dziwne, prawda?
To musi być jakiś klucz, ale nie możemy... O co chodzi?
- Jesiotr?
- Tak. A właściwie chyba „małjesiokr" albo jakoś
podobnie. Napis był bardzo niewyraźny. Karen, czy
coś z tego rozumiesz?
- Nie, tylko... Właśnie to krzyczałaś przez sen.
1 5 2 • TAJEMNICA
Vanessa podparła się na łokciu.
- Krzyczałam przez sen „mały jesiotr"?
- Niedokładnie. Tylko... coś o... jesi?
- Jesi... Jessie! - Złapała Karen za ramię. - Karen,
to imię! Jess. Mała Jessie... i chyba nie dokończone
„okno". Jessie to musi być ta mała dziewczynka
z długimi lokami, patrząca przez okno!
- Co ty wyprawiasz? - wykrzyknęła Karen, gdy
Vanessa przyciągnęła telefon i zaczęła wykręcać numer.
- Muszę zadzwonić do Taylora.
- O czwartej rano?.
- Taylor by mi nie wybaczył, gdybym mu od razu
nie powiedziała. Zresztą przywykł już do tego, że go
budzę złymi wiadomościami, więc zasłużył sobie, by go
raz obudzić dobrą... - Usiadła prosto i powiedziała do
słuchawki: - Taylor? Mam ci coś do powiedzenia.
Tak. Frontowe drzwi. I Taylor... przynieś wino. Roz
wiązałyśmy zagadkę. A w każdym razie jesteśmy bliżsi
rozwiązania.
Pojawił się pięć minut później, nie ogolony, czarują
co nieporządny w wyciągniętym podkoszulku, który
Vanessa znała już tak dobrze.
Gdy Karen zdała sobie sprawę, że tajemniczy
przyjaciel Vanessy rzeczywiście ma zamiar pojawić się
u niej w środku nocy, rzuciła się do łazienki po
szlafrok. Uprzejmie przywitała się z Taylorem, gdy
Vanessa ich sobie przedstawiła, i przyjęła szklaneczkę
wina, po czym słuchała z entuzjazmem śniętej ryby,
gdy Taylor i Vanessa świętowali przełom, który, ich
zdaniem, nastąpił.
- Musimy jeszcze raz porozmawiać z Maggie
- stwierdziła Vanessa. - Może będzie pamiętać kogoś
imieniem Jessie.
- Jutro - przytaknął Taylor.
- Zadzwonię do domu spokojnej starości ze szkoły.
Pojedziemy, jak tylko będziesz wolny.
TAJEMNICA • 1 5 3
- Hej, wy dwoje - przerwała im Karen zmęczonym
głosem. - To wspaniale, że posunęliście się naprzód,
ale jest wpół do piątej rano i niedługo idziemy do
pracy. Ja mam zamiar jeszcze pospać.
Szczęknięcie klamki położyło koniec ciszy, która
zapanowała po jej wyjściu. Taylor zwrócił się do
Vanessy z figlarnym uśmiechem.
- A ty? Też masz zamiar jeszcze sobie pospać?
- Jestem zbyt podkręcona, żeby spać.
Taylor pochylił się, by scałować wino z jej warg,
i szepnął ochryple:
- Miałbym inne propozycje spędzenia czasu.
- Jakie, na przykład? - spytała, oplatając ramio
nami jego szyję, by nie mógł się odsunąć.
Taylor objął prawym ramieniem jej plecy, a lewe
podłożył pod kolana Vanessy i uniósł ją w górę.
Zachichotała.
- Ciii - skarcił ją. - Masz gościa. Nie byłoby
uprzejmie jej przeszkadzać.
- Mam zamiar tobie poprzeszkadzać - odpowie
działa, przygryzając mu ucho.
- Czy mogłabyś z tym zaczekać, aż znajdziemy się
w sypialni?
- A jeśli nie zaczekam, to mnie upuścisz na mój
fantastyczny tyłeczek? - spytała Vanessa szeptem, by
Karen nie usłyszała.
- Niewykluczone - zasapał, okrążając narożnik
korytarza. Chwilę później z westchnieniem ulgi rzucił
ją na łóżko. Wrócił do drzwi, by je cicho zamknąć.
Vanessa ściągnęła szlafrok i oparła się o poduszki.
Twarz Taylora rozjaśniła się, gdy przechyliła kokiete
ryjnie głowę i uśmiechnęła się zapraszająco. Błys
kawicznie znalazł się przy łóżku i usiadł. Materac ugiął
się pod ich ciężarem.
- Czy teraz mogę ci poprzeszkadzać? - szepnęła
Vanessa, wsuwając mu się w objęcia.
1 5 4 • TAJEMNICA
- Już jestem poprzeszkadzany - odrzekł. - Po
winnaś mnie raczej ukoić.
Nieco później Vanessę obudził szum prysznica.
Jęknęła, spojrzała na zegarek i przekręciła się, naciąga
jąc koc na głowę. Był jeszcze ciepły od ciała Taylora.
Jakiś czas później usłyszała otwierające się drzwi
łazienki, więc znowu przekręciła się i otworzyła oczy.
Taylor miał jeden ręcznik obwiązany wokół bioder,
drugim wycierał włosy.
- Przepraszam, że użyłem twojej łazienki - powie
dział. - Nie chciałem ryzykować, że w tamtej wpadnę
na Karen.
- Nie szkodzi - powiedziała z westchnieniem i na
gle zdała sobie sprawę, że naprawdę tak myśli. Mył się
w jej łazience, a jej to nie przeszkadzało.
- Pójdę do domu ogolić się. Chcesz, żebym wy
chodząc, włączył ekspres do kawy?
- Będę ci dozgonnie wdzięczna.
- Jeśli mi tylko pozwolisz, będę ci robił kawę co
rano przez resztę twojego życia - oświadczył, przysia
dając na łóżku i wpatrując się w Vanessę z uwiel
bieniem.
Dotknęła palcami jego policzka.
- A czy teraz możesz mnie przytulić?
- Z rozkoszą. - Objął ją. Przez chwilę siedzieli
cicho. ~ Denerwujesz się perspektywą ponownego
spotkania z Maggie?
Przytaknęła.
- Ale jestem też pełna nadziei - westchnęła ciężko.
- Chciałabym, żeby te koszmary się skończyły.
- Jeśli w Cropville była dziewczynka o imieniu
Jessie, Maggie będzie ją pamiętać - zapewnił Tay
lor.
Vanessa pokiwała głową w milczniu. Taylor chwy
cił dłonią jej podbródek i uniósł, by ucałować usta.
TAJEMNICA • 1 5 5
- Pojedź do szkoły z Karen jej samochodem.
Wcześniej wyjdę z pracy, podjadę po ciebie i ruszymy
prosto do Maggie.
- Gotowa? - zapytał, gdy po południu wsiadła do
samochodu.
- Jestem gotowa od czwartej rano. Dzień ciąg
nął się niemiłosiernie. Byłam okropną, roztargnioną
nauczycielką. Myślałam, że trzecia nigdy nie na
dejdzie.
W rozmowie z Vanessą recepcjonistka widocznie
wyczuła, że sprawa jest pilna, bo Maggie czekała już na
nich w solarium. Na widok fioletowo-białej gloksynii
wydała z siebie szereg ochów i achów, ale zaraz potem,
ze zwykłą dla niej bezpośredniością, zapytała o cel ich
wizyty.
Znowu miała na sobie bezkształtną sukienkę, a nie
zręcznie przycięte włosy zwisały smętnie. Vanessa
poczuła przypływ litości dla małej dziewczynki z pros
tymi, cienkimi włosami, która zazdrościła innym dzie
wczynkom ich loków.
- Panno Maggie - powiedziała - podczas naszej
poprzedniej rozmowy oznajmiła pani, że ktoś musiał
zabić pani rodziców, ale nikt nigdy pani nie chciał
słuchać.
- To prawda - przyświadczyła Maggie.
- Taylor i ja wierzymy pani. - Przerwała, by ta
informacja w pełni do Maggie dotarła. - Od jakiegoś
czasu miewam sny...
Zrelacjonowała w skrócie swój sen, łagodząc nieco
jego koszmarną wymowę.
- Sądzę, że pani matka próbuje nam pomóc w wy
jaśnieniu, co się naprawdę stało, ale potrzebna nam
jest również pani pomoc.
- Zrobię, co tylko będę mogła - oświadczyła Mag
gie.
1 5 6 TAJEMNICA
- Proszę przypomnieć sobie koleżanki. Małe dzie
wczynki mieszkające w Cropville. Czy była wśród nich
jakaś Jessie?
- Jessie - powtórzyła Maggie z namysłem. - Przy
chodzi mi do głowy jedynie Jessica Vandover. Więk
szość ludzi mówiła do niej Jessie.
- Vandover? Czy nie tak nazywał się bankier?
- Stary Vandover był jej ojcem.
- Czy Jessica była ładną dziewczynką o wielkich
oczach?
- Tak, proszę pani. Była chyba najładniejszą dziew
czynką w okolicy, zawsze wystrojoną w nakrochmalone
i wyprasowane sukienki. A jej włosy! Sięgały prawie do
pasa. Takiego koloru jak panine, tylko dłuższe i wijące
się. Nosiła długie loki, a z tyłu miała kokardę.
Vanessa i Taylor wymienili triumfujące, pełne pod
niecenia spojrzenia.
- Czy pani i Jessie byłyście zaprzyjaźnione?
- Niespecjalnie. Nie tak, żebyśmy się odwiedzały
czy coś. Ale wiedziała, kto ja jestem, a ja wiedziałam,
kim ona jest, i mówiłyśmy sobie „cześć", gdy spotyka
łyśmy się w szkole czy w mieście. Niektórzy ludzie
uważali, że Jessie jest zarozumiała z powodu tego, że jej
tata ma forsę, a ona jest taka ładna, aleja myślę, że była
nieśmiała. Dla mnie tam zawsze była miła.
- Czy jest jakiś powód, dla którego mogłaby być
u pani w domu tego dnia, gdy... gdy znalazła pani
swego ojca?
Maggie pomyślała chwilę i potrząsnęła głową.
- Nie myślę. Powinna być w szkole, tak jak ja.
- Czy wie pani, co się z nią później stało? Gdzie jest
teraz?
- Po wojnie wyszła za mąż i wyprowadziła się.
Nie pamiętam ani dlaczego, ani dokąd. Nikt by
nie myślał, że tak zostawi ten swój bank. Prowadziła
go po śmierci ojca.
TAJEMNICA • 1 5 7
Vanessa i Taylor dowiedzieli się nazwiska Jessiki po
mężu w banku. Prezes banku skierował ich do swego
poprzednika, który spotkał ją kilka razy.
- Mój poprzednik mówił, że umiała robić pienią
dze, tak jak i jej ojciec. Po ślubie wyprowadziła się do
Houston, żeby jej mąż mógł studiować. W niecałe
dziesięć lat później mieli już wspaniale rozwijającą się
firmę.
- Jaką firmę? - spytała Vanessa, myśląc, że jeśli ich
domowy numer jest zastrzeżony, to znajdzie Jessicę
przez biuro.
- Szklarnie. Zaczęli z jedną małą, a teraz mają
ich całe mnóstwo. Może słyszeliście państwo: Szkla
rnie Banner. Nazwa pochodzi od Bannerson, nazwiska
jej męża.
Rzeczywiście, słyszeli o szklarniach firmy Banner.
Było to największe przedsiębiorstwo tego typu w Hou
ston. Obecnie rozszerzali działalność także na przed
mieścia. Wystarczyło kilka telefonów, by znaleźć Jes
sicę. Vandover Bannerson.
ROZDZIAŁ
13
Cropville, Teksas - 1946
- Myślałem, że ja jestem częścią twego życia.
- Och, Danny, wiesz, że tak. Ale...
- Ale co, Jessico? Ale nie tak samo ważną? Nie
jestem tak ważny jak bank?
- To nieprawda. Po prostu... Gdyby ludzie zaczęli
gadać, gdyby pomyśleli, że prezes banku jest stuknięty,
bank by zbankrutował.
- To go sprzedaj. Albo zatrudnij dyrektora. I bez
banku jesteś zamożną kobietą, dzięki swoim szybom
naftowym. Moglibyśmy przeprowadzić się do Hou
ston, a ty byś przyjeżdżała na comiesięczne spotkania
zarządu.
- Przeprowadzić się?!
- Cropville nie jest pępkiem świata, Jessico, mimo
że masz tu bank. Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym,
że dla mnie nie ma tu wiele do roboty?
Patrzyła na niego oniemiała. Nigdy nie przyszło jej
do głowy, że Danny nie jest w Cropville szczęśliwy.
- Wszyscy myślą tu o mnie jako o mężu prezeski
banku - powiedział. - Gdybyśmy mieszkali w Hou
ston, mógłbym wieczorami studiować i do czegoś dojść.
Jessica opadła na krzesło przed toaletką.
TAJEMNICA • 1 5 9
- To za wiele. Zostawić bank. Psychiatra. Prze
prowadzka...
Danny przyklęknął przy krześle i ujął dłonie żony.
- Myślę o nas obojgu, Jessico. O tobie i o sobie.
Pobraliśmy się na dobre i na złe. Nie chcę, żeby
nasze życie zamieniło się... w piekło. Za bardzo się
kochamy.
Zarzuciła mu ręce na szyję i wybuchnęła płaczem
na nowo.
- Och, Danny, tak się boję. Tak bardzo cię ko
cham.
- Ale czy dość, by zostawić wszystko, co dotych
czas znałaś, i podjąć ryzyko poznania czegoś nowego?
- Ja... Ojciec nigdy by mi nie wybaczył, gdybym
zostawiła bank.
- To był jego bank, Jessico. On wybrał takie życie.
Ty nie. Nie powinien był cię obarczać troską o bank,
gdy umierał.
- Ale to moje dziedzictwo.
- To jego pomnik! - powiedział Danny gorzko.
- Mówił, że jak długo będę miała bank, będę
bezpieczna. I szanowana.
- Zawsze będziesz przy mnie bezpieczna, kochanie.
Może nie będziesz prezeską banku w małej mieścinie,
ale na pewno nie będziesz głodować.
- Ale mój ojciec...
- Nie żyje, Jessico.
- Ale on by sobie życzył...
- Cholera by wzięła tego skurczybyka!
- Nie wolno ci się tak wyrażać o moim ojcu!
- Ach, nie? - powiedział szyderczo. - Nikomu ni
gdy nie wolno było powiedzieć, co myśli o starym
Vandoverze, ani jemu w twarz, ani przy tobie, prawda?
A powinnaś usłyszeć, co o nim mówią. A może
słyszałaś. Wygląda na to, że jesteś przyzwyczajona, by
go bronić.
1 6 0 • TAJEMNICA
- Pomógł zbudować to miasto. W swoim czasie
pomógł każdemu farmerowi w okolicy.
- Naprawdę w to wierzysz, czy on chciał, żebyś w to
wierzyła?
- To prawda!
- Był nadętym, chciwym bydlakiem, który nigdy
nikomu nie pomógł bezinteresownie.
- Kto ci to powiedział?
- Nikt konkretnie. Wszyscy po trochu. Taka panu
je ogólna opinia na jego temat. Wszyscy dziękują
Bogu, że nie jesteś taka, jak twój ojciec.
- Plotki! - Wzruszyła pogardliwie ramionami.
- Raczej stale powtarzana opinia. Zwykle bywa
w tym jakieś ziarno prawdy. Czy twój ojciec kiedykol
wiek mówił ci o wszystkich farmach, jakie przejął
podczas Wielkiego Kryzysu, szczególnie w roku wiel
kiej suszy?
- Był biznesmenem, nie filantropem.
- Był bezwzględnym, chciwym dorobkiewiczem.
Jego pazerność nie miała granic. Łapał wszystko, na
czym mógł legalnie położyć łapę. A potem szukał ropy.
Stąd masz te wszystkie szyby naftowe, moja droga.
Jessica zacisnęła powieki i zasłoniła uszy dłońmi.
- Przestań! Proszę, przestań! Nie mogę słuchać, jak
tak o nim mówisz!
- Bo boisz się, że to prawda - powiedział wyzywa
jąco. - Nigdy nie potrafiłaś spojrzeć w oczy prawdzie
o ojcu. Ale jeśli tego nie zrobisz, w twoim życiu nie
będzie dla mnie miejsca.
- Proszę, przestań! - błagała.
- Dobrze. - Danny westchnął ciężko. - To i tak
już nie ma znaczenia. Jedyne, co się teraz liczy, to my.
- Przyciągnął ją do siebie i objął dłońmi jej twarz.
- Wynieśmy się z Cropville, Jessico. Wynieśmy się stąd
i zacznijmy od początku. Jak już uporamy się z tą
sprawą, będziemy mieli dzieci i mały domek z ogród-
TAJEMNICA • 1 6 1
kiem, gdzie będą mogły się bawić. A ty będziesz je
ubierała w najlepsze stroje i zabierała z sobą na
comiesięczne spotkania zarządu banku.
Przytuliła się do niego, cała drżąca. Wydawało mu
się, że nigdy nie przerwie milczenia, które otaczało ich
jak morze, grożąc, że porwie z sobą. Gdy w końcu
przemówiła, słowa wydobywały jej się z gardła powoli
i z trudem.
- Czy będziemy mogli hodować róże?
Danny był tak zaskoczony, że na chwilę odebrało
mu mowę.
- Że co?
- Róże - powtórzyła. - Czy w tym ogródku bę
dziemy mogli hodować róże? I czy zbudujesz mi
skrzynki na petunie i stokrotki?
Roześmiał się głośno i przytulił z takim entuzjaz
mem, że Jessica na chwilę zawisła w powietrzu.
- Kochanie, zbuduję ci szklarnię, żebyś mogła
hodować orchidee!
ROZDZIAŁ
14
Taylor ujął dłoń Vanessy.
- Gotowa?
Kiwnęła głową.
- Czegokolwiek się dowiemy, jest to pięćdziesiąt lat
spóźnione.
Dom Bannersonów był piętrowym, ceglanym bu
dynkiem stojącym pośrodku wielkiego, porośniętego
drzewami trawnika, w jednej z najbardziej eleganckich
dzielnic Houston. Przysadziste, białe kolumny i weran
da biegnąca przez całą szerokość domu nadawały mu
wygląd rodem z dawnego Południa. Na werandzie
siedział biały kot. Wylizywał łapy i udawał, że nie
zauważa Vanessy i Taylora.
Drzwi otworzył kilkunastoletni chłopak, ubrany
w dżinsy i koszulę w szerokie pasy.
- Ach, tak - powiedział, gdy się przedstawili.
- Babcia państwa oczekuje. Jest w szklarni. Proszę
tędy.
Jessica Vandover Bannerson przycinała rośliny,
ostrożnie odkładając odcięte szczepki do napełnionej
wodą tacy. Gdy weszli, przerwała swoje zajęcie.
- Babciu, to są ci państwo, których oczekiwałaś
- oznajmił chłopak.
- Dziękuję, Danny - uśmiechnęła się Jessica.
TAJEMNICA » 1 6 3
- Babciu! - powiedział karcącym tonem.
- Och, przepraszam. Dan. Ciągle zapominam.
Chłopak przyjął przeprosiny i wycofał się. Jessica
patrzyła za nim wielkimi, piwnymi oczyma. Gdy już
był poza zasięgiem jej głosu, uśmiechnęła się do
Vanessy i Taylora.
- „Danny" było wystarczająco dobrym imieniem
dla jego... dziadka, nawet gdy był całkiem dorosły
i służył w piechocie morskiej. A mały Danny kończy
szesnaście lat i nagle staje się Danem. - Jej miłość do
wnuka była widoczna.
Taylor i Vanessa przedstawili się i uścisnęli dłoń
Jessice.
- Mam nadzieję, że moich rąk nie czuć nawozem
- usprawiedliwiała się Jessica. - Oficjalnie jestem na
emeryturze, ale ciągle lubię się tu pokręcić.
Była przystojną kobietą i niewątpliwie byłaby ta
ka, nawet gdyby nie pochodziła z bogatej rodziny,
ale Vanessa nie mogła się powstrzymać od porów
nania jej z Maggie O'Malley: eleganckich spodni
i bluzki Jessiki i bezkształtnych sukienek Maggie.
Tylko w oczach, tych wielkich, piwnych oczach,
widniał wyraz bezbronności podobny do wyrazu
oczu Maggie.
- Chyba wiem, w jakiej sprawie przyszliście, ale
proszę mi powiedzieć, jak mnie znaleźliście?
- To dość skomplikowane - powiedziała Vanessa.
Jessica zaproponowała, by wejść do domu, gdzie
będzie im wygodniej rozmawiać.
- Mój mąż wkrótce do nas dołączy. Najwyraźniej
utknął gdzieś w korku. Czy napijecie się kawy?
Niegrzecznie byłoby nie zaczekać na Danny'ego
Bannersona, usiedli więc w salonie, podczas gdy
Jessica poszła do kuchni po kawę. Taylor sięgnął po
dłoń Vanessy i uścisnął ją pokrzepiająco.
- Już zbliżamy się do końca.
1 6 4 • TAJEMNICA
- Wie, dlaczego tu jesteśmy. Gdyby nie miała
zamiaru nam opowiedzieć, to chyba nie zgodziłaby się
z nami spotkać.
Danny Bannerson pojawił się, gdy dopijali kawę.
Był krępym mężczyzną, z łysą czaszką otoczoną wia
nuszkiem siwych włosów. Przywitał się z nimi i usiadł
na poręczy fotela Jessiki, prawą rękę kładąc na oparciu
nad jej głową. Vanessa pomyślała, że siedzi tak prosto
i czujnie, jakby był gotów w razie potrzeby w każdej
chwili bronić żony.
Włosy Jessiki, również siwe, były zaczesane w ele
gancki kok, który podkreślał rysy jej szczupłej twarzy.
Wyglądała równocześnie na odporną jak kamień i kru
chą jak szkło. Uniosła nieco głowę.
- Mieliście mi powiedzieć, jak do mnie trafiliście.
- To dość nieprawdopodobna historia.
Jessica wyprostowała się i sięgnęła przez uda męża
po jego lewą dłoń.
- Jestem gotowa jej wysłuchać.
Vanessa opowiedziała o zjawie na starym dębie,
o snach i notatce zrobionej przez ducha. Jessica
pobladła. Zbielały też kostki jej dłoni, tak silnie
ściskała rękę męża, ale kiwnęła głową, żeby Vanessa
mówiła dalej.
- Gdy Maggie O'Malley powiedziała nam, że panią
nazywano Jessie i że miała pani długie loki, musieliśmy
panią odnaleźć. Czy była pani tamtego dnia na farmie
O'Malleyów?
Wyraz jej twarzy powiedział im, że była.
- Czy może nam pani wyjaśnić, co się tam stało?
- poprosiła Vanessa.
Niespodziewanie przemówił Danny Bannerson.
- Nie musisz tego robić, Jess.
- Nie masz racji, Danny - powiedziała cicho Jes
sica. - Muszę. -I skupiając uwagę na Vanessie, doda
ła: - Chyba zawsze wiedziałam, że pewnego dnia będę
TAJEMNICA • 1 6 5
musiała to komuś opowiedzieć. Czuję niemal ulgę,
- Przerwała i na chwilę pogrążyła się w myślach.
- Mówicie, że Maggie O'Malley jeszcze żyje?
Vanessa potwierdziła.
- Myślałam o niej. Nigdy nie wyszła za mąż?
Vanessa potrząsnęła głową.
- Jaka szkoda - powiedziała Jessica i spojrzała
wprost na Vanessę. - Czy wierzy pani, że grzechy
ojców spadają na dzieci? - Pytanie było retoryczne.
Odetchnęła głęboko. - W tym przypadku grzechy
mojego ojca spadły na dziecko innego człowieka.
- Pani Bannerson... - przerwała jej Vanessa niecie
rpliwie.
- Byłam tamtego dnia na farmie O'Malleyów. Ale
zanim o tym opowiem, muszę opowiedzieć o czymś,
co stało się dużo później. - Dostrzegła, że Vanessa
otwiera usta w proteście, i uniosła dłoń. - To wszyst
ko jest ważne. Za chwilę poznacie całą historię, ale
muszę wam ją opowiedzieć po swojemu, żebyście
mogli lepiej zrozumieć... - Znów odetchnęła głębo
ko. - Uwielbiałam mego ojca. To ważne. Uwielbia
łam go tak, jak dzieci uwielbiają rodziców, szczegól
nie dziewczynki - ojców. Moja mama umarła, gdy
byłam niemowlęciem, i ojciec był moim jedynym
opiekunem.
- Był właścicielem banku - powiedział Taylor.
- Tak. I robił pieniądze. Ludzie mówili, że w jego
rękach wszystko zamienia się w złoto, a ja byłam
dumna, gdy to słyszałam. Nie docierało do mnie
gadanie, jakim jest pozbawionym serca chciwcem,
a jeśli nawet słyszałam coś niepochlebnego, przypisy
wałam to ludzkiej zawiści i ignorowałam, bo nie
pasowało do obrazu, jaki sobie stworzyłam. Gdy
umarł, byłam dumna, że przejmuję po nim bank.
W jakimś sensie byłam niemal tak samo opętana myślą
o moim miejscu w społeczności miasteczka, jak on.
1 6 6 » TAJEMNICA
Jessica i Danny wymienili pełne treści spojrzenia.
Nerwowo oblizała wargi i kontynuowała swoją hi
storię.
- Poznałam Danny'ego po wojnie. Nie pochodził
z Cropville. Pisywaliśmy do siebie w czasie wojny,
w ramach akcji „Listy do żołnierza" mającej na celu
podtrzymywanie morale wojska. - Spojrzała na mę
ża z uśmiechem. Na wspomnienie tamtych czasów
w oczach obojga coś błysnęło. - Przyjechał do Crop
ville spotkać się ze mną i został, by się starać o mo
ją rękę. Gdy się pobraliśmy, byliśmy w sobie bardzo
zakochani. Wyobrażałam sobie, że zostaniemy na
zawsze w Cropville, prowadząc bank. Ale Danny
nie był tam szczęśliwy. No i pojawił się... pewien
problem.
Bannerson uniósł ich złączone ręce do ust i ucałował
dłoń Jessiki.
- Nie pozwalałam Danny'emu skonsumować mał
żeństwa - kontynuowała Jessica. - Po prostu nie mo
głam. - Pochyliła głowę. - Czułam się upokorzona.
Odnosiłam sukcesy jako prezeska banku, co było dość
niezwykłe w tamtych czasach jak na kobietę, ale
poniosłam klęskę jako żona. - Znów uniosła głowę
i spojrzała wprost na Taylora i Vanessę. - To nie była
po prostu oziębłość. To był strach. Gorzej niż strach,
przerażenie. Bez żadnego uzasadnienia, bo Danny był
cierpliwy i delikatny, a ja go bardzo kochałam. W koń-
cu przekonał mnie, że powinniśmy poszukać pomocy.
- To dlatego tak nagle odeszła pani z banku
- domyśliła się Vanessa.
- Pójście do psychiatry nie było dla Jessiki łatwe
- wtrącił się Bannerson. - Inaczej się wtedy żyło. Na
filmach mąż i żona nawet nie sypiali w tym samym
łóżku, nie mówiąc już o publicznym roztrząsaniu
swoich intymnych problemów. Dla Jessiki pójście do
lekarza w takiej sprawie...
TAJEMNICA • 1 6 7
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z O'Mal-
leyami - powiedział Taylor.
- Och, bardzo wiele - włączyła się Jessica. - Właś
ciwie wszystko. Widzicie, byłam leczona kilka miesięcy
bez żadnej poprawy. Lekarz w końcu zaproponował
hipnozę, jako ostatnią deskę ratunku. Uważał, że mój
strach przed seksem wynika z czegoś, co przeżyłam
w przeszłości. - Przełknęła, wyraźnie zażenowana.
- Nie uwierzyłam mu oczywiście. Wyrosłam w bardzo
konserwatywnym środowisku, chuchano na mnie
i dmuchano. Nic nie wiedziałam o seksie, oprócz tego,
że jest to sprawa miedzy kobietą i mężczyzną. No
i oczywiście nie miałam żadnych przeżyć tego ty
pu. - N a moment zacisnęła wargi. -A w każdym
razie tak uważałam.
Pokój zaległa pełna napięcia cisza. W końcu Jessica
podjęła opowieść.
- Pod hipnozą przypomniało mi się coś, co się
zdarzyło, gdy miałam dziesięć lat. Coś, czego byłam
świadkiem na farmie O'Malleyów. - Odetchnęła głę
boko. - Tego dnia poszłam do szkoły, ale zapomnia
łam zabrać z domu wypracowanie. Postanowiłam wiec
pobiec po nie na dużej przerwie. Miałam dobre stopnie
i z przerażeniem myślałam, że nauczycielka mogłaby
postawić mi dwóję. Gdy wyszłam ze szkoły, zobaczy
łam skręcający za róg samochód mego ojca. Było
gorąco, ja byłam zmęczona, więc zdecydowałam dogo
nić ojca i poprosić, żeby zawiózł mnie do domu po
wypracowanie i potem na powrót do szkoły. Nie
przyszło mi do głowy, że dogonienie go może okazać
się niemożliwe.
Słowa przychodziły Jessice z trudem, jakby nie
bardzo umiała wyrazić bolesne wspomnienia.
- Szłam i szłam, drogą, na której zniknął samo
chód. Wydawało mi się, że przeszłam już kilka kilo
metrów, i zastanawiałam się, czy nie zawrócić, gdy
1 6 8 • TAJEMNICA
dostrzegłam samochód przed domem O'Malleyów.
Zaczęłam więc biec, myśląc, że poproszę panią O'Ma-
lley o szklankę wody, a potem ojciec zawiezie mnie do
domu. Ale gdy się zbliżyłam, usłyszałam... - prze
rwała.
- Jesteś pewna, że chcesz mówić dalej? - zapytał
z troską jej mąż. Potaknęła, dodając, że za chwilę
dojdzie do siebie.
- Gdy zbliżyłam się do domu, usłyszałam czyjś
krzyk. Kobiecy krzyk. Zatrzymałam się na chwilę,
nasłuchując, a potem podkradłam się bliżej, by zoba
czyć, co się dzieje. Chyba myślałam, że będę mogła
pomóc, ale równocześnie zastanawiałam się, dlaczego
tata jej nie pomaga, skoro na pewno też musiał słyszeć
ten krzyk.
Podniosła filiżankę, spojrzała do środka i wysączyła
resztkę kawy.
- Podeszłam do okna. Nie słyszałam już krzyków,
tylko... nie wiedziałam, co słyszę. Szuranie i jęki, i coś
jak odgłosy wydawane przez zwierzęta. - Uśmiech
nęła się z wysiłkiem. - Dzieci wychowywano w nie
świadomości - wyjaśniła. - Nie oglądaliśmy filmów,
przedstawiających akt seksualny we wszystkich szcze
gółach.
- Pani ojciec i pani O'Malley? - spytała osłupiała
Vanessa.
- Nie rozumiałam, dlaczego ma rozpięte spodnie.
Nigdy przedtem nie widziałam nagiego mężczyzny
i byłam zaszokowana. Nie rozumiałam, co on jej robi,
ale widziałam, że ją to boli i tego nie chce. Przedtem
krzyczała, teraz szlochała. I była ranna. Próbowała od
niego uciec, ale nie mogła. Patrzyłam na to jak
zahipnotyzowana i zapomniałam o ostrożności. Pani
O'Malley dostrzegła mnie stojącą przy oknie. Zawoła
ła mnie po imieniu. Była w histerii. Chyba ostrzegała
mnie, żebym uciekała, ale nie byłam w stanie się ruszyć.
TAJEMNICA » 1 6 9
Jessica przerwała. W zapadłej ciszy nikt się nie
poruszał, z wyjątkiem Bannersona, który powoli gła
dził dłoń swojej żony. Po jakimś czasie Jessica podjęła
opowieść.
- Ojciec podniósł wzrok i zobaczył mnie. Miał
oczy... szaleńca. Przeraziłam się. Krzyknął, bym ode
szła od okna. Nie ruszyłam się, więc znowu zaczął na
mnie krzyczeć. Nigdy przedtem nie podnosił na mnie
głosu, więc jeszcze bardziej przeraziło mnie to, że tak
się odzywa.
Znów zapanowało milczenie.
- I co było dalej? - spytała w końcu Vanessa.
- Odwróciłam się i pobiegłam, jak mogłam naj
szybciej. Nie wiem, jak daleko odbiegłam, ale pa
miętam kłucie w boku od tak szybkiego biegu. Wtedy
stanęłam i obejrzałam się, trzymając się za bok,
i zobaczyłam, jak ojciec wychodzi z domu, niosąc
panią O'Malley. Była bezwładna i zrozumiałam, że
nie żyje.
Nie wiedziałam, co robić, ale nie musiałam pode
jmować decyzji, bo ojciec podjechał samochodem i ka
zał mi wsiadać. Usiadłam z przodu. Wiedziałam, że
z tyłu leży ciało pani O'Malley, więc patrzyłam tylko
przed siebie. Pojechaliśmy z powrotem do domu. Tam
kazał mi wysiąść i spakować rzeczy pani O'Malley do
walizki, którą wyciągnął z szafy. Pamiętam, jak ot
wierał szuflady i rzucał w moją stronę jej bieliznę, a ja
myślałam, jak biedne i zniszczone są jej rzeczy.
Jessica znowu przerwała.
- Zabraliśmy także jej rzeczy z toaletki. Pamiętam,
że miała szczotkę do włosów ze srebrną rączką,
zupełnie nie pasującą do reszty. W końcu ojciec zabrał
walizkę do samochodu. - Jessica oblizała wargi.
- Wyjechaliśmy na pole. Wyglądało na to, że ojciec
czegoś szuka. Za samochodem unosił się kurz jak
brązowa chmura. W końcu zatrzymał samochód i zo-
1 7 0 • TAJEMNICA
baczyłam, że stoimy koło starej studni, której otwór
zabito deskami. Oderwał kilka desek, wyniósł z samo
chodu panią O'Malley i wrzucił do środka. A potem
kazał mi tam wrzucić także walizkę, zanim umocował
deski na powrót. - Po jej policzku spłynęła łza. - Za
wiózł mnie do domu, kazał pójść prosto do mojego
pokoju i tam zostać. Siedziałam tam długie godziny,
trzęsąc się...
Spojrzała na Vanessę i Taylora.
- Musicie mi uwierzyć. Nic z tego wszystkiego nie
pamiętałam, póki mój psychoterapeuta nie wprowa
dził mnie w hipnozę.
Zapewnili ją, że wierzą i rozumieją.
- Wieczorem przyszedł do mojego pokoju. Był
niepoczytalny. Wiedziałam o tym już wtedy, ale mój
umysł nie chciał tej wiedzy przyjąć. Ojciec mówił
o tym, co zrobił. Był... podniecony, jakby brał udział
w interesującym przyjęciu albo zawarł duży kontrakt.
Przechwalał się przede mną. Nazywał panią O'Malley
kretynką, bo przedstawił jej sposób na zachowanie
farmy, a ona odmówiła, a w końcu i tak dostał od niej
to, czego chciał.
Jessica płakała, od czasu do czasu ocierając z poli
czków łzy.
- Powiedział mi, że nakłonił Paddy'ego O'Malleya
do podpisania kartki papieru, mówiąc mu, że za to
przedłuży mu kredyt i nie zajmie farmy.
- „To zbyt wiele" - powiedziała Vanessa w zamyś
leniu. - „To zbyt wiele" - powtórzyła. - Ach, więc
myślał, że prosi o przedłużenie kredytu, pisząc, że zbyt
wiele ma do spłacenia, a tymczasem podpisywał wyrok
śmierci na siebie. Wszyscy uznali to za list samobójczy.
- Spojrzała na Jessicę. - Pani ojciec był diabłem.
Jessica ze smutkiem pokiwała-głową.
- Niestety. Gdy już O'Malley napisał tę notkę,
mieli to uczcić szklaneczką alkoholu. Ojciec odwrócił
TAJEMNICA • 1 7 1
jego uwagę i uderzył go w głowę. O'Malley stracił
przytomność i ojciec powiesił go na drzewie, pozorując
samobójstwo.
Bannerson podał żonie chusteczkę i Jessica wytarła
oczy i nos.
- I w końcu mi powiedział, że jeżeli kiedykolwiek
komukolwiek powiem, co widziałam i słyszałam, to
zrobi ze mną to samo, co z panią O'Malley. A ja
postąpiłam jeszcze lepiej: ta historia była tak straszna,
że mój umysł po prostu wymazał ją z pamięci, jakby się
nigdy nie zdarzyła. I nic o tym nie pamiętałam, ale gdy
Danny chciał się ze mną kochać...
Przez kilka minut nikt się nie ruszał i nie odzywał.
Jessica oparła czoło o pierś męża, a on objął ją
pocieszającym gestem.
Vanessa siedziała jak sparaliżowana. Kamień rzu
cony w wodę... - pomyślała. Jeszcze pięćdziesiąt lat
później rozchodzą się kręgi. Jedno życie zmarnowane,
drugie o mało nie zniszczone.
- Ta stara studnia - spytał w końcu Taylor. - Czy
znajdowała się na ziemi O'Malleyow?
- Chyba tak. - Jessica podniosła głowę i zmarsz
czyła czoło. - Inaczej natknęlibyśmy się na płoty.
- Przełknęła z wysiłkiem. - Czy chcecie ją odnaleźć?
- Spróbuję - potwierdził Taylor. - Pora, żeby ona
i jej mąż mieli prawdziwy grób.
Jessica pokiwała głową w niemym zrozumieniu.
- Zrobię, co będę mógł, by zachować całą sprawę
w tajemnicy - powiedział. - Ale takie rzeczy... Jeśli
włączymy władze, prasa może się dowiedzieć. Cóż,
obiecuję zrobić, co w mojej mocy.
- Doceniam to - podziękowała Jessica.
Trudno było prowadzić uprzejmą rozmowę o ni
czym po otwarciu pięćdziesięcioletnich ran, ale nie
mogli też po prostu wstać i wyjść. Vanessa pomyślała
o chłopcu, który otworzył im drzwi.
1 7 2 • TAJEMNICA
- Ile dzieci państwo mają, pani Banner son? - spy
tała.
Jessica uśmiechnęła się z dumą.
- Trzy córki. Wszystkie już wyszły za mąż i mają
dzieci. Widzieliście Dana - to nasz najstarszy wnuk.
Mamy jeszcze czterech innych wnuków i trzy wnuczki.
- A państwo wciąż jesteście razem.
- Ponad czterdzieści lat - potwierdził Bannerson.
-I nie oddałbym ani jednego dnia. Najmądrzejszą
decyzją w moim życiu było pojechanie do Cropville, by
poznać korespondencyjną przyjaciółkę.
- Zbudowaliście kwitnące przedsiębiorstwo. Szkla
rnie Banner. Kupowałem od was sadzonki do moich
domów.
- Jakoś tak się nam udało - powiedział Danny
Bannerson.
- Po tak nagłym odejściu nie mogłam już wrócić do
banku, ale nie potrafiłam też siedzieć w domu w chara
kterze kury domowej - powiedziała Jessica. - A Dan
ny skończył studia i właściwie nie miał zajęcia. Robił
specjalizację z zarządzania. Więc poszukaliśmy czegoś,
co oboje lubimy robić, żebyśmy mogli pracować
razem. No i poszczęściło się nam.
Tym razem milczenie było przyjazne. Nadeszła
pora odjazdu. Vanessa spojrzała na Taylora i wstała.
Wyciągnęła rękę do Jessiki.
- Była pani z nami bardzo szczera. Nie musiała
pani, więc tym bardziej dziękuję, że się pani zdecydo
wała opowiedzieć nam tę historię.
Jessica ujęła dłoń Vanessy i spojrzała jej w oczy.
- Mój lekarz i ja zastanawialiśmy się nad zgłosze
niem tej historii władzom, ale nie widzieliśmy celu po
tylu latach, zwłaszcza że ojciec od dawna nie żył. Ale
chyba zawsze wiedziałam, że komuś będę musiała to
opowiedzieć. Cieszę się, że przyjechaliście. Czuję się,
jakbym zakończyła jakąś długo odkładaną sprawę.
TAJEMNICA 1 7 3
- Zwróciła się do Taylora. - Jeśli będzie wam potrzeb
na pomoc przy nagrobku, kamieniu, czymkolwiek
- proszę, dajcie mi znać.
Taylor spojrzał z uśmiechem na Vanessę i objął ją
ramieniem.
- Dziękuję, ale tym już sam się zajmę.
- Więc mnie zawiadomcie o pogrzebie. Dostarczę
kwiaty.
- Zrobię to - powiedział. - Na pewno to zrobię.
ROZDZIAŁ
15
- No i już wszystko wiemy - stwierdził Taylor, gdy
oddalili się kilka kilometrów od domu Bannersonów.
Vanessa pokiwała głową, ale milczała. Dopiero po
dłuższym czasie spytała:
- Czy pamiętasz jakieś stare studnie na tamtym
terenie?
- Mogę się domyślić, gdzie jest ta studnia, z dużą
dozą prawdopodobieństwa. Jest tam taki kawałek
ziemi, gdzie próbowano szukać ropy. W jednym
miejscu na ziemi leży betonowa płyta. Nie wkopana,
tylko tak po prostu położona. Zastanawialiśmy się, co
to jest, gdy oglądaliśmy teren. Możliwe, że deski
zbutwiały i nafciarze przykryli dziurę, żeby nikt do niej
nie wpadł czy też żeby nie wjechała w nią ciężarówka.
- Musimy porozmawiać z Maggie - powiedziała
Vanessa. - Ma prawo wiedzieć.
- Owszem.
- A jeśli zechce z nami pójść?
- Może powinniśmy najpierw porozumieć się z Bet
ty Staal. Niech ona się wypowie, czy Maggie ma
dość sił.
- To dobry pomysł.
Gdy Maggie zobaczyła ich w towarzystwie Betty
Staal, domyśliła się, że przychodzą z nowinami.
TAJEMNICA • 1 7 5
Przywitała się ze wszystkimi i zapytała z wyraźnym
drżeniem:
- Dowiedzieliście się czegoś o mojej mamie, pra
wda?
- Tak, panno Maggie. Dowiedzieli się - odpowie
działa Betty.
Maggie przez chwilę przyswajała tę informację.
- No, to usiądźmy i porozmawiajmy - powiedzia
ła w końcu.
Nie było powodu, by tracić czas na wstępne poga-
duszki....
- Miała pani rację, Maggie - powiedział Taylor.
- Pani matka została zamordowana. Jej ciało znajduje
się w starej studni. Czy pamięta pani jakąś starą
studnię na terenie farmy?
- Pewnie chodzi o tę, która wyschła rok wcześniej,
zanim to wszystko się zdarzyło - oświadczyła Maggie.
- Była na północnym polu.
Taylor kiwnął głową do Vanessy, potwierdzając, że
o tym właśnie miejscu mówił.
Głos Maggie brzmiał niemal jak głos dziewięciolet
niej dziewczynki, którą była w momencie zniknięcia
matki.
- Kto zabił moją mamę? Dlaczego ktoś to zrobił?
- To był stary Vandover - wyjaśnił Taylor.
- Chciał, by dała mu siebie... w zamian za farmę.
Rozzłościł się, gdy odmówiła.
W tej chwili Vanessa uświadomiła sobie wyraźniej
niż kiedykolwiek, jak mocno kocha Taylora. Jego takt
oszczędził Maggie upokorzenia matki, a także Jessice
upokorzenia z powodu postępku jej ojca.
- A mój tata? - dopytywała się Maggie.
- Tak jak pani myślała - powiedział Taylor.
- Vandover uderzył go w głowę i powiesił na drzewie.
Podstępem namówił go do napisania tej notatki. Pani
ojciec myślał, że przedłuża kredyt w banku.
1 7 6 • TAJEMNICA
Minuta czy dwie minęły w absolutnej ciszy. Maggie
płakała, ale spokojnie, bez szlochania. Łzy spływały jej
bezgłośnie po policzkach. Łzy bólu. I wdzięczności.
Łzy spokoju, bo teraz znała już prawdę.
- Zawsze wiedziałam, że nie żyje - powiedziała
w końcu. - Gdyby żyła, wróciłaby po mnie.
- Co pani teraz chce zrobić? - zapytał Taylor.
- Decyzja należy do pani. Możemy ją albo tam
zostawić, albo spróbować odnaleźć i pochować razem
z pani ojcem.
Maggie szeroko otworzyła oczy.
- Razem? Na cmentarzu? Z nagrobkiem, jak się
należy?
Taylor kiwał głową potakująco na każde z tych
pytań. Powoli na twarz Maggie wypłynął uśmiech.
- Tak, proszę pana. Tu właśnie była ta studnia
- powiedziała Maggie.
Znajdowali się na jeszcze nie zabudowanej części
dawnej farmy O'Malleyów. Taylor zwrócił się do
Burleigha, który zgodził się pomóc odsunąć płytę.
- No to bierzmy się do roboty.
Gdy spróbowali ruszyć płytę, beton popękał i rozpadł
się, więc musieli go usuwać po kawałku, używając sta
lowej linki i bloczka zamontowanych na ciężarówce bu
dowlanej Stephensco. Wszelkie ślady cembrowiny usu
nięto przed położeniem płyty, więc w końcu pojawił się
po prostu otwór w ziemi o średnicy niewiele ponad metr.
Vanessę przeszedł dreszcz, gdy spojrzała w głąb,
choć nie była pewna, czy to z powodu tego, co leży na
dnie, czy też czarna przepaść wydawała się sama
z siebie przerażająca.
Maggie pamiętała, że studnia miała około dziesięciu
metrów głębokości. Taylor wyjął dwudziestometrową
linkę, oznaczoną co półtora metra. Do końca linki
przywiązał ciężką latarkę.
TAJEMNICA • 1 7 7
- Uważaj! - ostrzegła Vanessa, gdy Taylor pod
szedł do brzegu otworu i zaczął opuszczać latarkę.
Spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.
- Dobrze, mamusiu.
- Przepraszam - powiedziała. - Ja tylko...
- Vanesso, nie pierwszy raz pracuję koło dziury
w ziemi. I nie ostatni. Mam nadzieję, że nie okażesz się
nieznośnie nadopiekuńcza - zachichotał tak zaraźli
wie, że, chcąc nie chcąc, odpowiedziała uśmiechem.
Betty namówiła Maggie, by usiadła na jednym
z leżaków rozstawionych przez Taylora w cieniu
pobliskiego drzewa. Vanessa wiedziała, że powinna się
do nich przyłączyć, ale studnia ją fascynowała. Za
jrzała do środka, śledząc powolną podróż światła
latarki, aż znikło gdzieś w głębi ciemności. A potem
można było już tylko czekać, aż latarką oprze się na
czymś i linka zrobi się luźna.
- Dziewięć i pół metra - obwieścił Taylor, gdy
mimo szarpania linka nie napięła się ponownie.
Stali na brzegu dołu: Vanessa, Taylor i Burleigh,
i patrzyli na siebie.
- I co teraz? - spytała Vanessa.
- Straż pożarna ma specjalistów od takiej pracy,
ale nie sądzę, by udało nam się ich ściągnąć tu tylko
dlatego, że znaleźliśmy starą studnię. Musielibyśmy
im za dużo wyjaśniać. Gdyby udało się wyciągnąć
walizkę...
- Jaką walizkę? - zapytał Burleigh.
- Mamy podstawy, by wierzyć, że pięćdziesiąt lat
temu do tej studni wrzucono ciało kobiety - wyjaśnił
Taylor. - Oraz walizkę wypakowaną jej rzeczami.
- Nie palę się do szukania ciała - powiedział Bur
leigh - ale jeśli mnie opuścicie do studni, mogę spró
bować wyciągnąć walizkę.
- Otwór jest za wąski! - zaprotestowała wystra
szona Vanessa.
1 7 8 • TAJEMNICA
- Ale tam! - odpowiedział Burleigh. - W wojsku
przeczołgiwałem się przez ciaśniejsze dziury.
- Ścianki mogą się osypywać - zauważył Taylor.
- Jak daleko widzieliśmy, były stabilne. Ale nie
jestem żadnym bohaterem ani głupcem. Na pierwszy
znak osypywania się ziemi przy moich nogach usłyszy
cie, jak wrzeszczę, by mnie wyciągnąć.
- Nie ma tam zbyt wiele miejsca na pochylenie się
- powiedział Taylor.
- Mogę uchwycić tę walizkę stopami, jeśli nie da
rady inaczej.
Dyskutowali o tym jeszcze z dziesięć minut, w koń
cu Taylor się zgodził. Razem z Burleighem przygoto
wali rodzaj uprzęży. Następne trzydzieści minut było
chyba najdłuższą półgodziną w życiu Vanessy. Powo
lutku, powolutku, Burleigh znikał w otworze, a po
chwili nie było już nic widać oprócz napiętej liny.
Taylor podzielał niepokój Vanessy, co objawiało się
zaciśniętymi mocno szczękami, ale jeśli Burleigh też się
bał, to tego nie okazywał. Z środka studni dobiegał ich
jego głos, śpiewający „Dziewięćdziesiąt dziewięć bute
lek rumu".
Był przy osiemdziesiątej dziewiątej butelce, gdy
przerwał i zawołał, że jest na dole. Następne dwie
minuty ciągnęły się bez końca. Maggie i Betty wyczuły
napięcie i podeszły bliżej. Wszyscy usłyszeli głos Bur-
leigha:
- Podciągnijcie mnie w górę!
Cała czwórka wstrzymała oddech, gdy Burleigh
przechodził od osiemdziesiątej ósmej do osiemdziesią
tej butelki, a potem już Taylor pomagał bardzo
zakurzonemu majstrowi wydostać się ze studni.
- Tego szukaliście? - zapytał Burleigh. Między je
go stopami, pokryta brudem, ale wyraźnie rozpo
znawalna z kształtu i rozmiaru, wyjechała w górę
walizka.
TAJEMNICA • 1 7 9
Nagle uwaga wszystkich skupiła się na Maggie,
która podeszła powoli do walizki i ostrożnie, jakby
bojąc się, że się rozpadnie, dotknęła zamknięcia.
Zardzewiały zamek nie ustępował i w końcu Taylor
podważył go scyzorykiem. Maggie głośno złapała
oddech, gdy resztki ubrań i osobistych drobiazgów jej
matki ujrzały światło dzienne. Podbródek jej drżał, gdy
patrzyła na nie i rozpłakała się głośno, biorąc do ręki
szczotkę do włosów ze srebrną rączką.
Vanessa poczuła ciepłe łzy również na swoich
policzkach i z wdzięcznością przyjęła obejmujące ją
ramię Taylora.
Taylor zadzwonił do znajomego z biura szeryfa,
który przyjechał, rzucił okiem na walizkę i wezwał
specjalną jednostkę straży pożarnej. Policjant wiedział
oczywiście, iż nie usłyszał całej prawdy, ale ponieważ
ciało najwyraźniej spoczywało w studni od bardzo
dawna, a identyfikacja - dzięki osobistym drobiaz
gom z walizki - nie pozostawiała wątpliwości, nie
naciskał o szczegóły. Nie upierał się, na przykład,
przy wyjaśnieniach, jakim to szczęśliwym przypad
kiem odkryciu walizki towarzyszyła Maggie, albo
dlaczego Burleigh czuł nieprzepartą potrzebę zejścia
na dno studni od pięćdziesięciu lat zakrytej betonową
płytą.
Szczątki Tilly O'Malley - kości i kawałek sukienki
- zostały wydobyte i złożone w oficjalnym pokrowcu
na ciała, a następnie odwiezione ambulansem do kost
nicy miejskiej. Maggie poczuła satysfakcję z powodu
ambulansu.
Oficjalne dochodzenie zakończyło się wystawie
niem świadectwa zgonu, dzięki czemu łatwiej było
załatwić miejsce na podwójny grób i przy okazji prze
prowadzić ekshumację ciała Paddy'ego O'Malleya. Co
ciekawe, podczas autopsji stwierdzono, że tuż przed
śmiercią Tilly O'Malley złamała nogę.
1 8 0 • TAJEMNICA
W miejscowej gazecie pojawiła się krótka notatka,
mówiąca jedynie, że ze starej studni wydobyto ciało
kobiety, która mieszkała w okolicy i zaginęła w latach
trzydziestych.
- Jesteś genialny - powiedziała Vanessa do Taylo
ra, gdy leżeli już w jej łóżku, i pocałowała go z uzna
niem. - Niesamowite, jak dobrze się wszystko ułożyło.
W niedzielne popołudnie zebrali się u stóp podwój
nego grobu na pięknie utrzymanym miejscowym
cmentarzu. Kapłan pobłogosławił grób i odmówił
stosowne modlitwy. Na nagrobku widniał wyrzeź
biony motyw liści dębowych i róż, pod spodem,
dużymi literami, nazwisko O'Malley, a jeszcze niżej
imiona Tilly i Paddy'ego, ich daty urodzenia i data
śmierci.
Po wszystkim, co się zdarzyło, największą nie
spodziankę stanowiła data urodzin Tilly O'Malley:
szósty listopada. Był to również dzień urodzin Vanes-
sy. I w chwili śmierci Tilly O'Malley była dokładnie
w wieku Vanessy.
Pokrewne dusze. Ta myśl przejęła Vanessę dresz
czem, ale równocześnie napełniła głęboką satysfakcją,
że Tilly i Paddy O'Malley mogą wreszcie odpoczywać
w spokoju.
Po pogrzebie zebrali się w domu Vanessy. Maggie,
gość honorowy, ubrana w błękitną sukienkę, nabytą
na wielkiej wyprawie po zakupy z Betty Staal, przemie
rzała tam i z powrotem podwórko za domem, po
dziwiając róże i przyglądając się puszczającym pączki
szczepkom wistarii od Margaret. Również sam dom
obejrzała z zainteresowaniem, wykrzykując z podzi
wem nad łazienką ze sztucznego marmuru, szafami
w ścianach i zmywarką do naczyń.
Na zaproszenie Maggie pojawił się również Bur
leigh, ale Vanessa podejrzewała, że świętował nie tyle
przeniesienie ciała Tilly O'Malley, co raczej otrzyma-
TAJEMNICA • 1 8 1
nie sporej premii, którą znalazł w kopercie z wypłatą.
Na Boże Narodzenie ta premia zostanie podwojona
dzięki szczodrości Jessiki Vandover Bannerson, która
jednak pozostanie dla niego jedynie anonimową dob
rodziejką.
Vanessa przygotowała niewielki posiłek, a Taylor
zaskoczył wszystkich, przynosząc butelkę irlandzkiej
whisky, by wznieść nią toast za wieczny spokój rodzi
ców Maggie.
Po toaście Vanessa poszła do kuchni postawić wodę
na kawę do deseru: Betty i Karen upiekły po dużym
cieście. Maggie natomiast stanęła przy tylnym oknie
i patrzyła na wielki dąb. Nie pierwszy już raz tak mu się
przyglądała.
- To samo robiłam w ostatnim tygodniu - powie
działa Vanessa do Taylora w kuchni. - Patrzyłam
przez okno, jakbym spodziewała się nagle ujrzeć ich
dwoje stojących pod dębem i machających do mnie.
- To się nie zgadza ze zwyczajami duchów - za
uważył Taylor.
- Wiem. To przez to, że tak się zaangażowałam
w ich historię. Tak naprawdę wcale ich nie oczekuję.
To cudowne móc patrzeć na dąb bez strachu, że
zobaczę zjawę.
Taylor podszedł od tyłu do Vanessy i położył dłonie
na jej ramionach. Czuła ciepło emanujące z jego ciała,
uwodzicielskie ciepło, które ją przyciągało. Oparła się
plecami o jego pierś.
- Już po wszystkim - powiedział.
- Wiem.
- Teraz nadszedł nasz czas.
Okręciła się w jego objęciach.
- To także wiem.
- Żadnych wątpliwości, czy cię kocham?
Uśmiechnęła się.
- Żadnych.
1 8 2 » TAJEMNICA
- Żadnych wątpliwości, czy ty mnie kochasz?
Stanęła na palcach i pocałowała go leciutko w usta.
- Absolutnie żadnych. Tylko że... to trochę po
trwa. Między innymi muszę zadecydować, co zrobić
z domem.
Odwrócili się na odgłos kogoś wchodzącego do
kuchni.
- Och,przepraszam -powiedziała Jessica,zażeno
wana, że przeszkodziła im w tak wyraźnie intymnym
momencie. - Vanesso, przepraszam, ale czy mogła
bym zamienić z tobą kilka słów w cztery oczy?
- Oczywiście. - Vanessa zwróciła się do Taylora.
- Dasz sobie radę z ekspresem do kawy, prawda?
EPILOG
Ostry krzyk przeszył powietrze. Vanessa poderwała
się gwałtownie.
- Taylor?
Stał przy oknie, patrząc przez uchylone żaluzje na
pawicę siedzącą na wysokości pierwszego piętra na
konarze wielkiego dębu, tuż za oknem ich sypialni.
Odwrócił się i uśmiechnął.
- Zupełnie jak ludzki krzyk, prawda?
- Zbyt ludzki, jak na mój gust - przytaknęła.
Taylor wrócił do łóżka i przysiadł na brzegu.
- Niech się pani posunie, pani Stephenson - po
wiedział, unosząc brzeg koca.
Umościła się w jego ramionach, wsunęła nogę
między jego uda i westchnęła z satysfakcją.
- Jeśli pominąć te głupie pawie, to miejsce jest fan
tastyczne. Mogłabym tu zostać, tak jak teraz, na zawsze.
- Mhm - przytaknął Taylor.
Vanessa odwróciła głowę w jego stronę.
- Cieszę się, że tak to załatwiliśmy. Że przenieśliś
my wszystkie moje rzeczy, ale zostawiliśmy w pacz
kach, żebym mogła je rozpakować już jako pani
Stephenson. Będę się znacznie lepiej czuła, szukając
miejsca dla moich rzeczy, wiedząc, że twój dom jest
oficjalnie naszym domem.
1 8 4 • TAJEMNICA
- To mi się podoba - powiedział Taylor. Pocało
wał ją. - Kocham panią, pani Stephenson.
- Tak dziwnie było się pakować, kiedy właściwie
dopiero co się rozpakowałam. Kiedy wprowadziłam
się do tamtego domu i podpisałam trzydziestoletni
kredyt hipoteczny, myślałam, że... spędzę tam resztę
życia.
Taylor przytulił ją mocniej.
- Żadnych dochodzących małżonków w tym zwią
zku.
- Och, zgadzam się, panie Stephenson. - Vanessa
westchnęła z zadowoleniem. - Niczego nie żałuję.
- Po chwili zamyślenia dodała: - Myślisz, że Maggie
będzie tam szczęśliwa?
Taylor roześmiał się głośno.
- Sądząc z tego, jak biegała z Jessicą po ogro
dzie, dyskutując rozmieszczenie grządek i aranżację
zieleni, będzie szczęśliwa jak dziecko. Poczuła się
w domu.
- Tak. Nie wiem, dlaczego od razu na to nie
wpadłam. Później wydawało mi się to zupełnie oczywi
stym rozwiązaniem, ale kiedy Jessica spytała, czy nie
sprzedałabym jej domu, żeby Maggie mogła w nim
zamieszkać, o mało nie zemdlałam.
- No i wszystko się dobrze skończyło - powiedział
Taylor.
- Najlepiej jak mogło - przytaknęła.
Zamilkli, rozkoszując się swoją bliskością. Po dłuż
szej chwili Vanessa odezwała się.
- Teraz ta cała historia wydaje się taka nierealna
i niemożliwa. Jak sen.
- Zawsze tak będzie - przepowiedział Taylor.
- Gdyby cię nie było...
- Ale byłem. I byłbym nawet, gdyby nie pojawił się
żaden duch.
- Jesteś pewien?
TAJEMNICA • 1 8 5
- Wystarczy mi spojrzeć, jak przechodzisz przez
pokój, a nie mam żadnych wątpliwości.
- No tak, moja najlepsza część idzie za mną
wszędzie.
- Lubię także pani oczy, pani Stephenson. Podoba
mi się sposób, w jaki na mnie patrzysz.
- I co jeszcze ci się podoba?
- Twoje włosy - zaczął wyliczać. - I nos. I uśmiech,
i usta. Masz cudowne usta.
- Stworzone, by cię całować - powiedziała i właś
nie to uczyniła.
KONIEC