099 Sanders Glenda Tajemnica

background image

GLENDA SANDERS

TAJEMNICA

background image

ROZDZIAŁ

1

Strach schwycił Vanessę Wiggins za gardło. Za­

częła rzucać się na łóżku, plącząc prześcieradła, by

po chwili w panice wymotywać się z krępującej ją

pościeli. Ocknęła się nagle, całkowicie przytomna,

łapiąc powietrze. Wszystkie jej zmysły były pobudzo­

ne. Od razu poczuła chłód i wilgoć godziny przed

świtem.

W nieruchomym powietrzu rozległ się krzyk, od

którego włosy stawały dęba. Był to krzyk kobiety:

przejmujący i przenikliwy, wyraz czystego przerażenia

i poczucia śmiertelnego niebezpieczeństwa. To chyba

poprzedni taki krzyk obudził Vanessę. Po chwili

rozległ się jeszcze raz, a dziewczyna zamarła, wsłuchu­

jąc się w końcowy, żałosny jęk.

Cisza, która potem zapadła, była prawdziwie gro­

bowa.

Ledwo oddychając, Vanessa wymknęła się z łóżka

i na palcach podeszła do okna. Z trudem tylko mogła

rozróżnić ciemny kształt wielkiego dębu, rysujący się

na tle odległej ulicznej latarni. Cienki sierp księżyca nie

rozjaśniał panujących ciemności, nie oświetlał żadnego

ruszającego się, żywego kształtu. Ale ktoś musiał tam

być, bo krzyki były absolutnie realne. Co do tego

Vanessa nie miała wątpliwości.

background image

6 • TAJEMNICA

Ktoś potrzebował pomocy. Jakaś kobieta. Drżący­

mi palcami Vanessa wykręciła numer policji. Anoni­

mowy rozmówca wysłuchał jej opowieści, poprosił

o nazwisko i adres.

Vanessa rzuciła okiem na zegar. Za dwadzieścia

czwarta. Przez kilka minut przemierzała pokój tam

i z powrotem, potem nałożyła szlafrok i pantofle,

wyszczotkowała włosy i znowu zaczęła chodzić. Do­

piero pół godziny później usłyszała podjeżdżający

samochód. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi

i głęboki głos obwieścił:

- Tu zastępca szeryfa.

Policjant wysłuchał historii, którą Vanessa opowie­

działa już raz przez telefon, ze sceptycyzmem wyraźnie

wypisanym na twarzy.

- I skąd, pani zdaniem, dochodziły te krzyki? - za­

pytał.

- Z mojego ogródka z tyłu domu. W gruncie rzeczy

miałam wrażenie, że ktoś krzyczy tuż pod moim oknem.

Ale równie dobrze mogło to być na sąsiednim podwó­

rzu. - Coś jej przyszło do głowy. - Dom na działce

z tyłu jest jeszcze w budowie. Może tam ją wciągnięto?

- Sprawdzę.

Śledziła przez okno przesuwający się snop światła

z latarki. Policjant przeszukał najpierw podwórze od

domu po płot, następnie zniknął, ale po chwili miejsce

jego pobytu zdradziło światło wędrujące po drugiej

stronie ogrodzenia.

Vanessę przeszły ciarki. Objęła się ramionami, bo

nagle poczuła wyraźny, chłodny powiew od okna

dużego pokoju. Przeniosła więc swój punkt obser­

wacyjny do okna w aneksie jadalnym i po paru

minutach znów dostrzegła światło latarki policjanta,

powracające w stronę jej domu. Otworzyła tylne drzwi.

W odpowiedzi na malujące się na twarzy Vanessy

pytanie policjant pokręcił głową.

background image

TAJEMNICA • 7

- Nic tam nie ma - oświadczył, wchodząc za nią

do domu.

- A ten pusty dom?

- Był otwarty, więc sprawdziłem wszystkie pomie­

szczenia. Wszystko jest w porządku.

Vanessa przesunęła dłonią po twarzy.

- Ktoś potrzebował pomocy. Powinnam była...

- Tam nie ma żadnych śladów walki ani w ogóle

czyjejś obecności, proszę pani.

- Ależ słyszałam...

Policjant najwyraźniej nie przywiązywał wagi do

tego, co słyszała.

- Te domy są nowe? - przerwał jej.

- Tak.

- Od dawna pani tu mieszka?

- Dopiero co się wprowadziłam.

- I mieszka pani sama?

- Tak.

- Czy kiedykolwiek przedtem mieszkała pani

sama?

Vanessa poczuła przypływ irytacji, odgadując pod­

tekst zawarty w tym pytaniu.

- I owszem, mieszkałam.

- Wie pani, każdy dom ma swoje nocne odgłosy.

Nowy dom osiada.

- To, co słyszałam, to nie było osiadanie domu.

- A tam, po drugiej stronie drogi, są wilki. Czasami

wyją.

- Potrafię rozróżnić ludzki krzyk od wycia wilka.

Policjant wzruszył ramionami.

- Nie znalazłem nic niezwykłego. A może to koty?

Czasami wydają z siebie zupełnie ludzkie dźwięki.

- No cóż, dziękuję za przybycie.

- To mój obowiązek. - Policjant ponownie wzru­

szył ramionami, nie wyczuwając sarkazmu w słowach

Vanessy.

background image

8 • TAJEMNICA

Arogancki, niewrażliwy męski szowinista, myślała

Vanessa, zamykając za nim drzwi. Równie dobrze

mógł wprost nazwać ją histeryczką. Widać było, że tak

o niej myśli.

Zegar na kominku wydzwonił wpół do piątej. Zbyt

wcześnie, by się ubrać; za późno, by porządnie się

wyspać. Wróciła jednak do łóżka. Długo nie mogła

zasnąć, a gdy jej się to w końcu udało, sen miała

niespokojny i przerywany.

Nocne doświadczenia sprawiły, że i po wstaniu była

podrażniona. Przeczytała niedzielną prasę, obejrzała

głupawy film w telewizji, a w końcu po południu

zwlokła się z kanapy, naciągnęła dżinsy i koszulkę

i przygotowała do wyjścia.

Pojechała do centrum ogrodniczego, gdzie kupiła

trzy krzaki róż, dwa krzaki ligustru i worek mielonej

kory. W pobliskim sklepie nabyła jeszcze sałatkę

z owoców morza, kawałek sera muenster i trzy jabł­

ka. Po powrocie włożyła jedzenie do lodówki, a sa­

ma zabrała się za sadzenie krzaków. Była już po­

rządnie spocona, gdy usłyszała witający ją głęboki

męski głos.

Na chodniku przed domem stał Taylor Stephenson,

w nieskazitelnie białych szortach i podkoszulku, naj­

wyraźniej gotów do popołudniowego joggingu. Taylor

Stephenson był właścicielem firmy, która zbudowała

to osiedle.

Zdaniem Vanessy wyglądał dokładnie na to, kim

był. Cudowne dziecko przedsiębiorczości. Założył, że

Houston będzie się rozwijać, zajmując sąsiednie tereny

rolnicze, i przekształcił dawny przysiółek, zwany Wil­

czym Zakątkiem, w podmiejski raj dla młodych,

ambitnych, robiących karierę osób. Był idealistą i de­

mokratą: sam zamieszkał w osiedlu, które najpierw

wymyślił, a potem zbudował. Do niego należał duży

dom na końcu zaułka zwanego Księżycowym. Vanessa

background image

TAJEMNICA • 9

mieszkała przecznicę dalej, na rogu Księżycowego

Zaułka i Szlaku Wyjącego Wilka.

Taylor szedł teraz ku niej z uśmiechem na twarzy,

a słońce rozświetlało jego złotobrązową czuprynę.

- Prace ogrodnicze?

Vanessa była dojrzałą, dwudziestosześcioletnią ko­

bietą, więc udało jej się nie zemdleć z wrażenia.

Odpowiedziała uśmiechem.

- Tylko podstawowe. Wiem, jak pleć chwasty

i kosić trawnik, ale nie mam pojęcia o sadzeniu. Nie

wie pan przypadkiem, w jakich proporcjach należy

zmieszać korę z ziemią?

- Ta mieszanka wygląda na właściwą. Ale najwyż­

sza warstwa powinna być z samej kory. - Wyjął

szpadel z jej ręki. - Proszę pozwolić sobie pomóc.

- Ależ, proszę pana, sama mogę...

Jego uśmiech był niemal szczery.

- Naprawdę ruch feministyczny nie zawali się, jeśli

mężczyźni będą wykonywać trochę ciężkiej pracy.

I proszę mówić mi po imieniu. Jesteśmy sąsiadami.

- No dobrze, Taylor, czy weźmiesz mnie za wojują­

cą feministkę, jeśli powiem, że się ubrudzisz?

- I tak miałem zamiar trochę pobiegać, więc to

będzie dobra rozgrzewka. - Uderzył szpadlem kilka­

krotnie wokół krzewu ligustru, ubijając korę. - Gdzie

teraz?

Zagłębił szpadel w miejscu wskazanym przez Va-

nessę. No proszę, cudowne dziecko sadzi krzewy w jej

ogródku.

- Dziś rano w piekarni spotkałem dwóch policjan-

tów - powiedział niby od niechcenia. - Mówili, że

miałaś w nocy jakieś przygody.

Ach, więc stąd się tu wziął. Vanessa próbowała nie

czuć rozczarowania.

- Nie nazwałabym tego przygodą - oświadczyła.

- Byłam przerażona. - Wsparła się pod boki i zaata-

background image

10 • TAJEMNICA

kowala. - Słuchaj, wiem, że ten gliniarz pewnie zrobił

ze mnie histeryczną babę z dziewiętnastowiecznej

powieści, ale to, co słyszałam, to na pewno nie był wilk.

Taylor wbił w ziemię szpadel i oparł ramiona na

rączce.

- Nie, pewnie nie. Nie tak blisko okna. Wilki raczej

trzymają się na dystans.

Vanessa westchnęła ciężko.

- Nie mogę pozbyć się myśli, że gdzieś tam leży

ranna albo martwa kobieta. Czy, twoim zdaniem,

policja zawiadomiłaby mnie, gdyby kogoś znalazła?

- Wątpię. Raczej mnie szepnęliby coś niecoś w za­

ufaniu.

No jasne. Vanessa zmarszczyła brwi. Dyskretny

telefon: „Sądziliśmy, że chciałby pan być o tym

poinformowany, ponieważ to pańskie osiedle". Taylor

Stephenson przyszedł tu się czegoś dowiedzieć, a nie

flirtować.

- Nie sądzę, by ktoś znalazł martwą kobietę

- stwierdził.

- Nie trzymaj mnie w niepewności - rzuciła ostro.

- Skoro nie kobieta i nie wilk, to co słyszałam?

- Pawia - powiedział. - A raczej pawicę. Z restau­

racji „Za horyzontem". W linii prostej to tylko niecały

kilometr stąd. Mieliśmy już z nimi kłopoty, gdy

niwelowaliśmy teren. Za pierwszym razem robotnicy

byli naprawdę przerażeni. Głos pawic do złudzenia

przypomina ludzki, no i w jednej chwili mogą być pod

oknem, a w następnej zniknąć bez śladu.

- To wyjaśnienie jest bardziej prawdopodobne niż

gadka o wilkach - przyznała niechętnie.

- Ale cię nie przekonałem?

- Gdyby policja znalazła ciało i poinformowała cię

o tym, powiedziałbyś mi?

Taylor podjął kopanie, ale rzucił jej spojrzenie

z ukosa.

background image

TAJEMNICA • 11

- Jesteś pewna, że chciałabyś wiedzieć?

- Szkoda, że nie potrafię uwierzyć w tę pawią

teorię.

Jeszcze jeden ruch szpadlem, jeszcze jedno po­

głębienie dołka, i Taylor wyjął krzak ligustru z plas­

tikowego pojemnika, przymierzając do wykopanej

dziury.

- Potrzymaj.

Vanessa przytrzymała krzak we właściwej pozycji,

a Taylor pomieszał korę z ziemią i ubił wokół korzeni.

- Wiesz, od siebie mógłbym się dostać tu znacznie

szybciej niż policjanci. Na wszelki wypadek zostawię ci

mój numer telefonu.

- Przecież nie mogę...

- Nonsens! Od tego ma się sąsiadów. Poza tym,

jeśli jakaś pawica rzeczywiście tu się kręci i straszy

moich lokatorów, to trzeba ją złapać i odstawić do

restauracji, zanim narobi więcej zamieszania.

Taylor uparł się, że pomoże sadzić także róże.

Współpraca ogrodnicza szła im znakomicie i prawie

w milczeniu. Taylor nie przyjął zaproszenia na kawę

ani na mrożoną herbatę, tłumacząc, że chce pobiegać,

ale Vanessa zatrzymała go jeszcze na moment. Stała

wpatrzona w ziemię, rysując czubkiem tenisówki kółka

na ścieżce. Jej głos był cichy.

- Wolałabym wierzyć w pawi krzyk - powiedziała.

Uniosła głowę i spojrzała Taylorowi prosto w oczy.

- Ale chciałabym wiedzieć, gdyby znaleźli czyjeś ciało.

Poważnie skinął głową i odbiegł.

Karen Lake, przyjaciółka Vanessy, była od niej rok

młodsza, a od dwóch lat uczyła angielskiego w tej samej

szkole średniej, w której Vanessa wykładała historię.

Fizycznie były całkiem różne. Karen, wysoka

i szczupła, miała krótko obcięte włosy, do szkoły nosiła

kostiumy, a po domu bluzki o klasycznym kroju

background image

12 • TAJEMNICA

i gabardynowe spodnie. Vanessa, średniego wzrostu

i bardziej zaokrąglona, wolała luźne ubrania, a w do­

mu przebierała się w dżinsy i podkoszulki. Ciemno­

brązowe włosy o złotawych błyskach miała gęste

i długie.

Obie kobiety uważały, że ich przyjaźń wynika

z przyciągania się przeciwieństw. Razem spędzały

przerwy, razem chodziły na obowiązkowe zajęcia

pozaszkolne, a czasami umawiały się na wieczór.

Karen wysłuchała opowieści Vanessy o krzykach,

uprzedzonych policjantach i życzliwych sąsiadach.

- Więc gliniarz uważał, że to wilk albo kot, a Ste­

phenson sądził, że to zabłąkany paw?

- Pawica - poprawiła ją Vanessa. - Dość mało

prawdopodobne, nie? Ale ostatecznie pomysł, że pod

moim oknem krzyczy jakaś kobieta, a potem znika bez

śladu, też jest mało prawdopodobny. - Westchnęła.

- Nic dziwnego, że Taylor Stephenson przyleciał od

razu, by zapobiec szerzeniu się plotek na temat jego

ukochanego osiedla. Na chwilę nawet uwierzyłam, że

dostrzegł we mnie kobietę z krwi i kości, a nie tylko

jedną z tych młodych, samotnych, zawodowo aktyw­

nych osób, którym chciałby sprzedać swoje domy.

- A ja sądzę, że wam wszystkim odbiło - oświad­

czyła Karen.

- Jak to?

- Vanesso, czemu jesteś taka tępa? Jesteś nau­

czycielką. Kto mógłby drzeć się pod twoim oknem

w sobotnią noc?

Vanessa przechyliła głowę ze sceptycznym wyrazem

twarzy.

- Uczeń?

- A któż by inny?

- Nie wierzę...

- Albo raczej cała ich gromada. Straszenie nau­

czycielki wydawało im się zapewne fantastycznym

background image

TAJEMNICA • 13

pomysłem. Pewnie zostawili samochód kawałek dalej

i czekali, chichocząc, na gliniarzy.

- Nie wierzę, że uczniowie mogliby być tacy okru­

tni. - Vanessa potrząsnęła głową.

- Oblałaś ostatnio jakichś mistrzów koszykówki?

- Tylko... Ale Tony Davis nigdy by nic takiego nie

zrobił.

- Pewnie zlecił to McQueen. Ta dziewczyna ma

takie płuca, że powinna wynajmować się do horrorów.

Oczywiście nigdy się nie dowiesz, jak było naprawdę,

jeśli nie zaczną się przechwalać swoimi wyczynami.

Czasami zastanawiam się, za jakie grzechy uczę

w szkole.

- Zastanawiasz się nad tym mniej więcej dwa razy

na tydzień, zwykle po siódmej lekcji.

- Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym - za­

proponowała Karen. - Na przykład o tym przyjęciu,

które urządzasz w sobotę. Czy wszystko gotowe?

- Właściwie tak. - Vanessa z radością zmieniła

temat. Miała powyżej uszu teorii na temat nocnych

odgłosów. Jednego była jednak pewna: jeśli to Heather

McQueen wrzeszczała pod jej oknem, to dziewczyna

powinna zostać aktorką.

background image

ROZDZIAŁ

2

Pierwszymi gośćmi przybyłymi na przyjęcie byli

Karen i jej mąż, Bob; wysoki i mocno zbudowany,

z torbą lodu na każdym ramieniu, przypominał dzie­

więtnastowiecznego robotnika portowego.

- Gdzie masz zamrażarkę? - zapytał, udając, że

trzęsie się z zimna. - Skostniałem.

- Koło lodówki - pokazała mu Vanessa. Wzięła

półmisek z przystawkami, przyniesiony przez Karen,

i postawiła na stole w aneksie jadalnym. - Margaret

obiecała do dekoracji stołu kwiaty ze swego ogrodu

- powiedziała, mówiąc o starszej koleżance ze szkoły.

- Mam nadzieję, że pojawi się tu trochę przed innymi,

bo stół wygląda okropnie goło.

- Kto? Kto wygląda goło? - dopytywał się Bob,

wychodząc z kuchni. - Czy będzie różowy balecik?

- Tylko jedno mu w głowie. -Karen wzniosła oczy

w górę.

- Tak, tak, tak. - Bob złapał ją od tyłu i ze sce­

niczną przesadą zaczął głośno całować w kark. Karen,

śmiejąc się, usiłowała wyrwać się z jego objęć.

- Zachowuj się przyzwoicie, Bob. Obiecałam po­

móc Vanessie. Co rozkażesz? - spytała, zwracając się

do przyjaciółki. - Ten tu siłacz będzie robił za fizycz­

nego, a ja zajmę się pracą koncepcyjną.

background image

TAJEMNICA • 15

- Trzeba zapalić świece. To fizyczne czy kon­

cepcyjne?

Karen pchnęła Boba na kanapę.

- Siadaj, siłaczu. Poradzę sobie z tym.

- Zapal wszystkie świece, jakie znajdziesz - powie­

działa Vanessa, rzucając jej zapałki.

- Hej - wykrzyknęła Karen w chwilę później - czy

wiesz, że w tym kącie wieje? Świeca ciągle gaśnie.

Popatrz. - Zapaliła świecę, ale płomień zatańczył

i zgasł. - Próbowałam już kilka razy.

- Całkiem mocno ciągnie - zauważył Bob.

- Tak mi się wydawało, że ten kąt jest chłodny

- potwierdziła Vanessa. - Zgłoszę to w dziale tech­

nicznym Stephensco.

- Mówiąc o Stephensco... Czy zaprosiłaś Taylora

Stephensona na dzisiejsze przyjęcie?

- Miałam zamiar to zrobić, jeśli go spotkam. Ale nie

spotkałam, więc... - Z irytacją wpatrywała się w świecę.

- W tym kącie potrzeba światła. - Wskazała na stojącą

na bufecie lampę sztormową. - Można ją postawić, czy

jest za wielka?

- Moim zdaniem jest w porządku - ocenił Bob,

gdy lampa znalazła się na miejscu.

- Moim też - przytaknęła Karen, z podziwem

oglądając lampę. - Chyba jest bardzo stara?

- Nie pokazywałam jej żadnemu znawcy antyków

- odpowiedziała Vanessa. - Znalazłam ją na farmie

dziadka Wigginsa.

Rozległ się dzwonek u drzwi. Vanessa otworzyła

i ujrzała przed sobą dwa ogromne bukiety purpuro­

wych i różowych kwiatów.

- Margaret! - wykrzyknęła, odsuwając się, by jej

gość mógł wejść. - Róże! I wistaria! Cudownie!

Spójrz, Karen, Margaret przyniosła wistarię. Pewnie

czujesz jej zapach nawet tam.

background image

16 • TAJEMNICA-

- Och, tak - potwierdziła Karen. - Jak winogro­

na... - przerwała nagle, wpatrzona w kwiaty. Zbladła,

jej uśmiech zgasł, a usta się otworzyły. Wstrząsnął nią

wyraźny dreszcz.

Bob poderwał się z kanapy i schwycił żonę w ra­

miona. Karen podniosła dłoń do czoła i potrząsnęła

niepewnie głową. Kolory powróciły jej na twarz tak

szybko, jakby ktoś nalewał czerwonego wina do

kryształowego kieliszka. Wciąż przyciskając dłonie

do skroni, spojrzała na troje wpatrzonych w nią

ludzi.

- Już... już dobrze - wyjąkała. - Poczułam... Nie

wiem... przez chwilę dziwnie się poczułam. Znacie

wyrażenie, że śmierć przeszła obok? No właśnie, coś

takiego poczułam. - Zaśmiała się cicho. - Nie słu­

chajcie mnie, opowiadam jakieś makabreski.

- Może jesteś w ciąży? - zażartowała Margaret, ale

nie rozluźniło to atmosfery.

- Chyba trochę przemarzła - powiedział Bob.

- Zabierz ją z tego przeciągu. Połóż się na chwilę na

kanapie, Karen - poradziła Vanessa. Kątem oka za­

uważyła, że Margaret wciąż trzyma oba bukiety.

- Och, przepraszam cię, Margaret, nie chciałam cię tak

zostawić z pełnymi rękoma. Pozwól, wezmę od ciebie

kwiaty. Wistaria znakomicie będzie wyglądać na stole

w jadalni, a róże postawimy na tym niskim stoliku.

Może chłodny powiew przedłuży im życie.

Purpurowe kwiaty wistarii spłynęły na stół z pękate­

go wazonu, odcinając się od białego obrusa.

- Są cudowne. -Vanessa podziękowała Margaret.

- Uwielbiam wistarię.

- Wzięłam jej szczepkę lata temu z podwórza mojej

mamy - rzekła Margaret. - Chuchałam na nią i dmu­

chałam, żeby ładnie rosła, aż w końcu obrosła mi dom

background image

TAJEMNICA • 17

tak, że okien nie widać. W samochodzie mam dla

ciebie ukorzenione sadzonki - zwróciła się do Va-

nessy. -Mówię o tym teraz, bo potem będziesz

otwierać prezenty, a ja swego nie mogłam elegancko

zapakować.

- Jak to miło z twojej strony. Myślałam o tym, żeby

z tyłu domu posadzić coś kolorowego. Czy wistaria

oplecie mi płot?

Zanim Margaret zdążyła odpowiedzieć, dzwonek

przy drzwiach rozbrzmiał ponownie. Przyszedł pastor

Joe Rogers, kapłan z pobliskiego kościoła. Pastor

wyglądał jak cherubinek. Wszystko w nim było trochę

okrągłe: łysiejąca głowa, rumiane policzki, pulchne

dłonie, wystający brzuszek. Vanessa nie była formalnie

członkiem kongregacji, ale razem z Karen i Bobem

kilka razy uczestniczyła w imprezach organizowanych

przez młodych ludzi zrzeszonych w kościele. Karen

upierała się, by pastor, zgodnie z tradycją, pobło­

gosławił nowy dom, więc Vanessa zaprosiła go na

przyjęcie.

Teraz pastor Joe wetknął Vanessie w dłonie paczkę

w kształcie piłki do rugby.

- Nasz najmłodszy rozchorował się i Sylvia nie

chciała go zostawiać samego, ale upiekła na przyjęcie

ten chleb.

Zawinięty w ściereczkę bochenek był jeszcze ciepły

i pachniał drożdżami.

- Jak to miło z jej strony - powiedziała Vanessa.

- Dziękuję.

I znowu dzwonek przerwał rozmowę, a po chwili

zadzwonił znowu i przez jakiś czas odzywał się nie­

ustannie. Napływali goście: przyjaciele, koledzy na­

uczyciele ze szkoły, dawni sąsiedzi i znajomi. Wy­

słuchali z szacunkiem błogosławieństwa, odmówili

background image

18 • TAJEMNICA

wspólną modlitwę i podzielili się bochenkiem domo­

wego chleba.

A potem jedli i pili, rozmawiali i śmiali się. Vanessa,

ubrana w sukienkę w stylu Dzikiego Zachodu, z war­

koczem przewieszonym przez ramię, znakomicie grała

rolę gospodyni, kręcąc się między gośćmi, rozmawia­

jąc, napełniając wiaderka lodem i z zadowoleniem

wysłuchując pochwał na temat domu.

- Podobno ma pani stare drzewo na podwórku

- powiedział pastor, gdy Vanessa zawijała w kuchni

resztkę chleba.

- To dąb - odpowiedziała. - Kosztował mnie do­

datkowo pięćset dolarów, ale ponieważ pierwsza wpła­

ta za dom pochodziła z ubezpieczenia mojego dziadka,

a dziadek był człowiekiem kochającym przyrodę, to

uznałam, że cieszyłby się z drzewa.

- Zapewne, jest to sposób na uczczenie jego pamię­

ci - przytaknął pastor.

- Chciałabym zawiesić taką huśtającą się ławkę,

jak na plebanii, ale nie wiem, czy najniższe gałęzie są

dość proste.

- Może rzucę okiem? - zaproponował pastor.

- Wieszałem taką ławkę na trzech plebaniach, więc

jestem już ekspertem.

- Świetnie, możemy zaraz sprawdzić? - ucieszyła

się Vanessa.

Skierowała się do drzwi, pastor podążył za nią

dokonać oględzin.

- Tak - pokiwał głową. - Wygląda na to, że da

się...

Oboje zamarli. Z domu dochodziła muzyka, przyja­

ciele i współpracownicy Vanessy gawędzili, pili, jedli

i śmiali się głośno. Ale na zewnątrz zapadła niesamowi­

ta cisza. Powietrze stało się ciężkie i duszne. Vanessa

background image

TAJEMNICA • 19

zapomniała o oddychaniu i tylko wpatrywała się

z osłupieniem w postać wiszącą na gałęzi, na której

chwilę przedtem nic nie było. Skądeś powiał wiatr

i postać zakołysała się, by po chwili znieruchomieć,

z głową opadającą jak u szmacianej lalki.

Vanessa gwałtownie wciągnęła powietrze i był to

jedyny dźwięk, który przerwał straszną ciszę. Jak

zahipnotyzowana postąpiła naprzód i dostrzegła

twarz zjawy: straszną, odrażającą twarz, zniekształ­

coną przez agonię. Chciała odwrócić wzrok, ale nie

mogła. Musiała patrzeć, jak powieki zjawy uniosły

się, ukazując puste oczodoły, a zeschłe wargi poru­

szyły, jakby usiłując sformułować jakieś słowa. Od­

raza wywołała mdłości, ale Vanessa nie czuła strachu,

a jedynie ogromne współczucie dla przerażającej po­

staci, niewytłumaczalną potrzebę ulżenia jej w cier­

pieniu.

Uniosła rękę i wyciągnęła dłoń, robiąc ruch, jakby

chciała podejść bliżej, ale w tym momencie pastor Joe

dotknął jej ramienia i postać zniknęła.

Gdzieś w oddali zawył wilk, gwałtownie przerywa­

jąc niesamowitą ciszę.

Przez dłuższą chwilę Vanessa i pastor stali oniemia­

li, usiłując dojść do siebie. Powoli wracała im zdolność

myślenia, ale nie spokój. Vanessa nie zdawała sobie

sprawy, że płacze, ale na jej policzkach widniały mokre

ślady łez.

- Czy ty też to widziałeś? - zapytała drżącym

głosem.

Jowialność pastora zniknęła. Kapłan wyglądał jak

bardzo stary i straszliwie przerażony człowiek. Jego

zazwyczaj różowa twarz była blada, a głos zniżył się

do szeptu.

- Widziałem.

background image

20 • TAJEMNICA

- Co? J-jak?

- Nie wiem. - Objął głowę dłońmi i kiwał się

rytmicznie, powtarzając to zdanie kilkakrotnie pus­

tym, bezdźwięcznym głosem. Vanessie wydawało się

przez chwilę, że pastor zaraz się rozpłacze.

- Potrzebował pomocy - stwierdziła, podnosząc

wzrok na pastora. - Czy ty też to czułeś? Prosił

o pomoc.

- To nie było... nie mogło być... prawdziwe. On...

to... To był tylko wytwór naszej wyobraźni.

Vanessa objęła się ramionami. Było jej zimno

i niedobrze.

- Było prawdziwe. Ta twarz... ta straszna, umęczo­

na twarz...

- Nie! - przerwał ostro. - To nie było prawdziwe

i nie wolno nam ulec pokusie i uwierzyć, że było.

- Ale...

- Nie było prawdziwe. - Mówił surowo, niemal

rozkazująco.

- Jeśli to... on... nie był prawdziwy, to jakim cudem

zobaczyliśmy go oboje równocześnie?

Złapał ją za ramiona.

- Vanesso, nie wolno nam nikomu o tym mówić

- powiedział z naciskiem. - To może być, i pewnie

jest, jakiś okrutny dowcip. Nie wolno nam nic o tym

mówić, póki nie dowiemy się, z czym tu mamy do

czynienia.

Wyczuła rozpacz w jego naleganiu, wciągnęła po­

wietrze i zmusiła się, by opanować drżenie.

- Dobrze. W porządku - zgodziła się. - Poczeka­

my.

Kilka minut stali, patrząc na siebie w milczeniu.

- Musimy wracać - powiedział w końcu pastor.

- Nie jest ci słabo?

background image

TAJEMNICA • 21

- Nie, wszystko w porządku - stwierdziła napię­

tym głosem, wycierając oczy dłonią i wcale nie czując

się w porządku.

W domu zmusiła się do uśmiechu i pomaszerowała

prosto do łazienki. Makijaż nie był specjalnie rozmazany,

przetarła więc tylko twarz wilgotnym ręcznikiem.

Wciąż z przyklejonym na twarzy uśmiechem prze­

szła przez wypełniony gośćmi pokój do kuchni, gdzie

nalała sobie szklankę wina i wypiła jednym haustem,

po czym napełniła ją jeszcze raz i wyszła z powrotem do

gości. Uśmiechała się i rozmawiała, ale wewnątrz czuła

narastającą panikę.

Pastor wyszedł pierwszy.

- Obiecałem Sylvii wrócić wcześniej - powiedział

i dodał szeptem do Vanessy: - Wpadnę jutro koło drugiej.

Nauczyciel muzyki ze szkoły przyniósł z samochodu

gitarę i szykował się, by poprowadzić śpiew. Vanessa

usiadła razem z innymi na podłodze, ale ruszała tylko

ustami, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Na szczęście

inni śpiewali głośno i nikt tego nie zauważył.

Przyjęcie skończyło się dobrze po pierwszej w nocy.

Gdy tylko ostatni gość zniknął za drzwiami, Vanessa

poczuła nowy przypływ paniki. Wiedziała, że nie uda

jej się zasnąć, napełniła więc wannę gorącą wodą

i moczyła się przez godzinę, płacząc, trzęsąc się,

walcząc z chęcią głośnego krzyku.

Skończyła butelkę wina pozostałą po przyjęciu, ale

w dalszym ciągu nie była w stanie zasnąć. Obraz tamtej

strasznej, żałosnej twarzy zbyt żywo stał jej przed

oczyma. Pod wpływem impulsu rozchyliła żaluzje tak,

by z łóżka widzieć wielki dąb.

Wpatrywała się w niego aż do świtu, ale widziała

jedynie pokręcone konary, ruszające się od czasu do

czasu w podmuchach wiatru.

background image

22 • TAJEMNICA

Cropville, Teksas - 1945

Cienka, czarna woalka na kapeluszu Jessiki porusza­

ła się na lekkim wietrze. Jessica siedziała na trybunie,

czekając na pochód z okazji zwycięstwa. W tweedowym

kostiumie, białej bluzce i czarnej apaszce wyglądała tak

samo dostojnie, jak otaczający ją dygnitarze. Postawny

burmistrz po jej prawej ręce i szeryf po lewej przytłaczali

ją nieco, ale w ciągu trzech lat, które upłynęły od śmierci

jej ojca, Jessica przestała czuć zażenowanie z powodu

faktu, że jest najmniejszą, najmłodszą i jedyną kobietą

wśród rządzącej w Cropville elity.

Jon Erick Vandover zostawił jej dwupiętrowy dom,

samochód, kilka czynnych szybów naftowych oraz

prezesurę Banku Rolnego Cropville: zabezpieczenie

finansowe, pozycję społeczną i niemal wszechmocną

władzę w tej niewielkiej, rolniczej społeczności.

Siedząc na twardym krześle na trybunie, Jessica

czuła się dziwnie odcięta od świętujących tłumów.

W przypływie zazdrości zauważyła, że prawie każda

kobieta w jej wieku była uczepiona ramienia jakiegoś

żołnierza, który właśnie wrócił z wojny. Szczerze

przyznała się przed sobą do zawiści. Ostatnio czuła się

bardziej instytucją niż człowiekiem, więc z radością

odkrywała w sobie ludzkie uczucia, nawet te niezbyt

szlachetne.

Zauważyła pary, które na nic i na nikogo innego nie

zwracały uwagi. Przelotnie zastanowiła się, czy Danny

Bannerson wrócił już z Francji do domu, a jeśli tak, to

gdzie i z kim spędza ten dzień. Miała tylko jedno,

zamazane zdjęcie swego wojennego, korespondencyj­

nego przyjaciela. Wyglądał na nim sympatycznie.

Burmistrz wszedł na mównicę, ale Jessica nie słu­

chała banalnego przemówienia o dzielnych synach

background image

TAJEMNICA 23

Ameryki, którzy przelewali krew za ojczyznę. Jej myśli

krążyły wokół Danny'ego Bannersona.

Dawniej miała nadzieję, że Danny z czystej cieka­

wości spróbuje odnaleźć Cropville i przyjedzie, by ją

poznać. Teraz uznała, że zbytnio dała się ponieść

fantazji. Dołeczki w jej policzkach pogłębiły się, gdy

Jessica zacisnęła usta, by nie wybuchnąć ironicznym

śmiechem. Prezes banku snujący romantyczne fantazje

o jakimś wojennym bohaterze w mundurze piechoty

morskiej! Gdyby jej klienci dowiedzieli się o marze­

niach pani prezes, na pewno przenieśliby swoje konta

gdzie indziej!

background image

ROZDZIAŁ

3

Nie przyjdzie. Pastor Joe nie przyjdzie. W głowie

Vanessy huczały fragmenty jego wyjaśnień, przepro­

sin, wykrętów, które usłyszała w telefonie dokładnie

sześć minut po drugiej.

„Musimy o tym zapomnieć... zbyt kontrowersyj­

ne... moi przełożeni nie zrozumieliby... moja przy­

szłość pod znakiem zapytania... muszę myśleć o dzie­

ciach... tak mi przykro..."

Vanessa wysłuchiwała tego nieskładnego mono­

logu, nie wierząc własnym uszom.

- Nie przyjdziesz. - Tylko tyle była w stanie po­

wiedzieć, gdy głos w słuchawce nagle zamilkł.

Pastor Joe odebrał to jako oskarżenie i jeszcze

bardziej zaplątał się w wykrętach. A potem, bez

ostrzeżenia, po prostu skończył rozmowę.

Vanessa przez chwilę stała, zaciskając palce na

słuchawce, a w końcu odłożyła ją i schowała twarz

w dłoniach. Wydała z siebie ni to jęk, ni westchnienie.

Czuła, że grozi jej atak histerii. Była na granicy łez, ale

nie mogła sobie pozwolić na płacz z obawy, że straci

resztki kontroli nad swymi emocjami.

Gdyby tylko pastor przyszedł i pomógł jej zbadać,

co takiego widzieli. Gdyby choć przyznał, że zdarzyło

się coś, co wymaga zbadania. Ale nie, on zostawił

background image

TAJEMNICA • 25

ją samą w obliczu kryzysu. Zaprzeczał i żądał, by

i ona zaprzeczyła czemuś, co jej zdaniem było nie­

zaprzeczalne.

Tchórz! - pomyślała. Tchórz.

Wyczerpana i bardzo samotna, wyszła na podwór­

ko, na którym królował stary dąb. Znów zrobiły na

niej wrażenie jego wielkość, wiek i majestat. Wiosenne

słońce przeświecało przez młode liście. Vanessę ude­

rzył spokój jego naturalnego piękna, sztuka... stworzo­

na przez naturę. Dziwiła się, że myśli o spokoju,

podczas gdy ona sama stanowiła w tej chwili jego

zaprzeczenie.

Zatrzymała się pod drzewem i spojrzała w górę, na

gałąź ponad jej głową. Nie była pewna, czego szuka.

Siadów sznura? Jakiegoś znaku, że zjawa rzeczywiście

tu była? Dowodu, że jej samej nie grozi pomieszanie

zmysłów?

Vanessa jęknęła. Nie miała dość siły, by odrzucić to,

co widziała. I nawet teraz, w spokojnym, wiosennym

słońcu, czuła w głębi duszy, że postać z drzewa błagała

o pomoc.

Tak samo, jak kobieta krzycząca pod oknem.

Krzycząca kobieta też podobno nie istniała. Był to

albo wilk, albo pawica, albo uczeń, w zależności od

tego, kogo Vanessa zechce posłuchać: policjanta,

sąsiada czy przyjaciółki. Ale oni nie słyszeli krzyku,

a Vanessa tak. I ona także widziała ducha.

Roześmiała się głośno, z nutą histerii. Duch. Wiel­

kie nieba! Może powinna sprawdzić, czy w książce

telefonicznej nie ma jakiegoś egzorcysty? A może

usuwanie duchów należy do działu technicznego Ste-

phensco? Znowu się roześmiała, głośno, histerycznie.

Ktoś zapukał do furtki. Vanessa rzuciła spojrzenie

w tamtym kierunku, nagle sparaliżowana strachem.

Znowu duch?

- Hej?

background image

26 • TAJEMNICA

Powoli wypuściła powietrze z płuc i schowała

twarz w dłoniach. Głos był niewątpliwie ludzki. Mę­

ski. I o ile się nie myliła, należał do Taylora Ste-

phensona. Nigdy w życiu nie słyszała niczego tak

pięknego.

Taylor nie planował wizyty, ale usłyszał śmiech

i postanowił wpaść na chwilę.

- Hej - powitała go Vanessa.

- Jak leci? - zapytał. - Były jeszcze jakieś nocne

przygody?

Spojrzała na niego, nie odpowiadając. Oczy miała

szaroniebieskie, z obwódką w kolorze indygo. Wyra­

żały smutek, który natychmiast obudził opiekuńcze

instynkty w Taylorze. Zdusił je w zarodku, bo pod

koniec dwudziestego wieku instynkt opiekuńczy w sto­

sunku do kobiety był rzeczą niebezpieczną. Nowoczes­

ne kobiety nie życzyły sobie opieki, a staroświeckie

zbyt dużo sobie po niej obiecywały. Mężczyzna ryzy­

kował, że obudzi albo wybuch gniewu, albo przesadne

oczekiwania.

- Wpadłem dziś rano na tego policjanta. Nie

znaleźli żadnego ciała.

- To dobrze - powiedziała. - Nie chciałabym...

- Wiem.

Włosy miała splecione w przewieszony przez ramię

warkocz. Ten warkocz, brak makijażu, zbyt wielka

bluza i obcięte dżinsy sprawiały, że wydawała się

młodsza niż była w rzeczywistości. Taylor wiedział, że

Vanessa ma dwadzieścia sześć lat. Wiedział także, że

jest nauczycielką. Ten zawód do niej pasował. Przede

wszystkim była naturalna. Od razu dostrzegł, że nie ma

w niej żadnej sztuczności. No i te oczy!

- Masz ochotę na szklaneczkę lemoniady? - spyta­

ła. Już chciał przytaknąć, gdy dodała śpiesznie, jakby

bojąc się, że odrzuci jej zaproszenie: - Po wczorajszym

wieczorze zostało mi też trochę wina i piwa.

background image

TAJEMNICA • 27

- Wystarczy lemoniada - powiedział. - Widziałem

wczoraj te wszystkie samochody - dorzucił z cieka­

wością.

Vanessa zatrzymała się z ręką na klamce.

- Wydałam inauguracyjne przyjęcie.

- To miły zwyczaj.

W środku dom był dokładnie taki, jak Taylor się

spodziewał: ciepły i przytulny. Pachniał kwiatami.

Vanessa poszła wprost do kuchni. Taylor oparł się

o drzwi, przyglądając się, jak wyjmuje szklaneczki

z szafki, lód z zamrażarki i dzbanek lemoniady z lo­

dówki.

Była odwrócona do niego tyłem. Zauważył kształt­

ne nogi i zaokrąglone biodra, pomyślał, że chętnie by

ich dotknął. Lewa strona szyi była odsłonięta i kusiła

do pocałunku. Zaczął się zastanawiać, jak może sma­

kować skóra dziewczyny i jeszcze bardziej zapragnął

dotknąć Vanessy.

Odstawiła dzbanek. Oparła obie dłonie na stole

i westchnęła. Przez plecy przebiegł jej dreszcz.

- Vanesso?

- Proszę, mów do mnie - powiedziała. - Wszyst­

ko jedno co. Po prostu mów.

Jej głos zdradzał, że jest bliska łez. W każdym razie

była bardzo przygnębiona. Instynkt opiekuńczy Tay­

lora odezwał się jeszcze raz. Cóż można powiedzieć

w takiej sytuacji?

- Ma pani fantastyczny tyłeczek, pani nauczycielko.

Wybuchnęła śmiechem i zamknęła oczy, odcinając

drogę łzom ulgi. Jego słowa były tak cudowne, tak

absolutnie głupie, tak bezczelne. Po prostu normalne.

Walka Taylora z instynktem opiekuńczym była

przegrana w chwili, gdy dostrzegł, że znów drżą jej

ramiona. Podszedł od tyłu do Vanessy i położył rękę na

jej szyi, wsuwając palce pod gruby warkocz. Mięśnie

karku miała napięte jak postronki.

background image

28 • TAJEMNICA

- Chciałabyś pogadać?

Ramiona jej opadły i odetchnęła głęboko.

- Nie wiem, czy potrafię.

Jej skóra była gładka i ciepła, bardzo kobieca.

Taylor nie miał ochoty cofnąć dłoni. Skądinąd wie­

dział z doświadczenia, że gdy kobieta mówi, iż nie wie,

czy potrafi o czymś opowiedzieć, to znaczy, że o ni­

czym innym nie marzy.

Zdecyduj się, pomyślał. Słuchasz albo uciekasz.

Ryzykujesz zaangażowanie albo wycofujesz się. Wes­

tchnął z rezygnacją, odsunął się od Vanessy i otworzył

lodówkę w poszukiwaniu wina, o którym wcześniej

wspominała.

- Chowasz je na jakąś specjalną okazję?

Potrząsnęła głową przecząco, więc Taylor otworzył

butelkę, znalazł szklaneczkę, napełnił i podał Vanessie.

Próbowała się uśmiechnąć.

- Spodobał ci się mój tyłeczek, więc teraz chcesz

mnie upić?

Dzielnie próbowała żartować, ale nie mogła ukryć

napięcia.

- To lekarstwo - powiedział. - Chcę, żebyś się

rozluźniła. Więc pij.

Upiła łyk.

- Nie bądź taka subtelna - ponaglił ją niecierp­

liwie. - Pociągnij porządnie.

Rzuciła mu spojrzenie znad szklaneczki.

- Czy wina nie powinno się pić małymi łyczkami?

- Nie w sytuacjach wymagających natychmiasto­

wych działań.

- No to lu - zdecydowała się i wychyliła wszystko

jednym haustem.

- To lubię - pochwalił ją i ponownie napełnił

szklaneczkę. - To możesz sączyć albo wlać w siebie od

razu. Jak wolisz.

Wlała od razu i jeszcze raz podała mu szklaneczkę.

background image

TAJEMNICA • 29

- Teraz już będę sączyć.

Nalał wina, wziął ją za rękę i zaprowadził do

pokoju.

- Teraz usiądź, rozluźnij się i opowiedz wszystko

wujciowi Taylorowi.

Zamknęła oczy i westchnęła.

- Nie wiem, od czego zacząć.

Żadna nigdy nie wie, od czego zacząć! - pomyślał

Taylor. Rozsiadł się na miękkiej kanapie i modlił

w głębi duszy, by nie była to historia o kochanku, który

nie może się zdecydować, albo o żonatym mężczyźnie,

który nie może odejść od żony z powodu dzieci. Już

dosyć nasłuchał się takich historii.

Przekleństwem Taylora było to, że miał serce jak

wosk, gdy chodziło o kobiety. On słuchał, a one

mówiły i wypłakiwały mu się w klapy. Potem dzięko­

wały miło, stwierdzały, że chciałyby znaleźć kogoś

chociaż w połowie tak sympatycznego i wrażliwego jak

on, i wracały do swoich niewrażliwych brutali i żona­

tych kochanków.

Oczywiście sprawy zaczęły wyglądać inaczej, gdy

Stephensco stało się obiecującą, rozwojową firmą,

a Taylor zmienił wytarte dżinsy na elegancki garnitur.

Teraz kobiety zabiegały o niego. Niestety, stanowiły

damski odpowiednik niewrażliwych brutali, o których

się tyle nasłuchał: interesowały je pieniądze i pozycja

społeczna. A szef rozwijającej się firmy po prostu nie

miał dosyć czasu, by poszukać takiej, której zależałoby

bardziej na człowieku niż na stanie konta bankowego.

W rzadkich chwilach, kiedy mógł sobie pozwolić na

odpoczynek, bywał tak wykończony wstawaniem

przed świtem i pracą w biurze, że zasypiał przed

telewizorem.

Vanessa odchyliła głowę na miękkie oparcie kanapy

i zamknęła oczy. Widział pulsującą żyłkę na jej szyi

i zapragnął posmakować delikatnej skóry, poczuć, jak

background image

30 • TAJEMNICA

puls przyspiesza pod jego językiem. Nigdy dotychczas

nie uwodził kobiety, wysłuchując jej problemów, ale ta

akurat kobieta stanowiła pokusę nie do odparcia.

Otworzyła oczy, te wielkie, niebieskie oczy pełne

smutku, i łyknęła wina. Wyglądała na zagubioną

i zrozpaczoną.

- O co chodzi? - zapytał. - O mężczyznę?

No i jak na to odpowiedzieć? - pomyślała Vanessa.

Miała wrażenie, że postać na drzewie była mężczyzną.

Ale czy można ją tak nazwać?

- Nie jestem... No, chyba można tak powiedzieć.

Och, nie, pomyślał Taylor. Pewnie dowiedziała się,

że facet, którego kocha, jest gejem.

Ich oczy znów się spotkały, a Taylor znów zaczął

rozważać szanse uwiedzenia. Byłoby to takie proste.

Ramię, na którym mogłaby się wypłakać. Pocieszające

pocałunki. Uspokajające objęcia. Czułe słówka. Jesteś

piękną, zranioną kobietą. A ja jestem wrażliwym,

samotnym mężczyzną, który cię pragnie. Chodźmy do

sypialni i pocieszmy się nawzajem.

Wydawało mu się, że Vanessa czyta w jego myślach

i nie ma nic przeciwko temu, gdy przemówiła cichym

głosem:

- Czy ty...

Wstrzymał oddech, patrząc, jak dziewczyna przeły­

ka ślinę, wyraźnie niepewna. Nie był przygotowany na

pytanie, które w końcu z siebie wydusiła:

- Czy wierzysz w duchy?

background image

ROZDZIAŁ

4

- W duchy? - powtórzył Taylor, nie wierząc włas­

nym uszom. - Chodzi ci o dzwoniące łańcuchy, ciężkie

kroki i drzwi, które się same otwierają i zamykają?

- Wyśmiewasz się ze mnie - powiedziała żałośnie,

a smutek w jej oczach przekształcił się w bezdenną

rozpacz.

- Nie, ja tylko...

Otworzyła szerzej oczy, gdy coś nagle przyszło jej do

głowy.

- Ludzie uznają mnie za wariatkę. - Zaciśniętą

pięścią uderzyła w oparcie kanapy. - Do cholery, nie

mogę uwierzyć, że taki z niego tchórz!

- Z ducha?

- Nie, z pastora. - Ukryła twarz w dłoniach i wes­

tchnęła ciężko.

- Czekaj, czekaj, trochę wolniej - poprosił Taylor.

- Jakiego pastora?

Opuściła dłonie, ale nie podniosła głowy.

- Tego, który wczoraj przyszedł pobłogosławić

mój dom.

- A dlaczego jest tchórzem?

- Jest jedynym świadkiem - powiedziała. - O-

prócz mnie tylko on to widział. I nie poświadczy

moich słów.

background image

32 TAJEMNICA

Wyraźnie ją to przygnębiło. Taylor pocieszająco

objął jej ramiona.

- Zacznij od początku.

- Wyszliśmy na dwór, żeby popatrzeć na dąb - wy­

jaśniła. - Chciałam tam powiesić huśtawkę, a ponieważ

pastor ma huśtawkę na plebanii, poprosiłam go...

Nie mogła mówić dalej. Taylor uścisnął jej ramię.

- Jest dzień, Vanesso. Nie musisz się bać.

- Nie boję się. To nie strach, to... poczucie bez­

nadziejności.

Taylor, dotykając jej i patrząc w oczy, czuł i widział,

jak jest zdesperowana. Chciałby przekazać Vanessie

swoją siłę, swoją pewność siebie.

- I zobaczyliście ducha?

Opowiedziała mu wszystko: o straszliwej, umęczo­

nej twarzy z pustymi oczodołami, o wrażeniu, że zjawa

błagała ją o pomoc, o prośbie pastora, żeby wstrzymać

się z osądem, i w końcu o tym, jak umył ręce od całej

sprawy.

- Mówi, że są tylko dwa rodzaje mocy: dobra i zła,

a jeśli duch istnieje, to musi być wytworem złej mocy.

Mówi, że musimy się od tego odwrócić, bo jak się

poświęca temu uwagę, to staje się silniejsze.

- On też to widział? Jesteś pewna?

- Absolutnie. Sama mogłabym wątpić w to, co

widziałam, ale zobaczyliśmy to samo równocześnie!

Równoczesne halucynacje są tak samo mało praw­

dopodobne, jak duchy! - Zamyśliła się, by dodać po

chwili: - Pastor mówi, że sprawa duchów jest kont­

rowersyjna i on nie może się wychylać. Boi się, że

mogłoby to wpłynąć na jego pozycję. Nasz duch czy

zjawa, czy co to tam jest, okazuje się być problemem

politycznym.

- Więc pastor postanowił umyć ręce.

- Tak. Rzecz w tym, że zostaję na lodzie, bo tylko

on może potwierdzić moje słowa. - Spojrzała na Tay-

background image

TAJEMNICA • 33

lora wyzywająco. - Jesteś pierwszą osobą, której to

opowiedziałam. Czy myślisz, że jestem wariatką?

- Musisz przyznać, że historia jest dziwna. Nigdy

nie wierzyłem w duchy...

- Nie mam ci za złe - powiedziała żałośnie. - Sa­

ma w nie nie wierzyłam, póki jeden nie postanowił

powisieć sobie na moim drzewie. Gdyby ktoś opowie­

dział mi taką historię kilka dni temu, uznałabym go za

stukniętego.

Taylor złapał ją za ramiona.

- Vanesso, jesteś absolutnie normalna.

- Więc mi wierzysz? Wierzysz, że naprawdę...

- Wierzę, że zobaczyłaś coś, co było dla ciebie

bardzo realne. I najwyraźniej zbyt realne dla pa­

stora.

- Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że nie wymyś­

liłam sobie ducha, by urozmaicić moje skądinąd nudne

życie, to jestem ci wdzięczna. Masz do mnie więcej

zaufania niż ten gliniarz, który w zeszłym tygodniu

przyszedł w sprawie krzyków.

- Jeśli tak uważał, to jest kretynem.

- Skąd ta pewność? - uśmiechnęła się cierpko.

- Nie znasz mnie. Przecież pasuję do takiego obrazka.

Samotnie mieszkająca stara panna.

- Nie nabierzesz mnie na ckliwą bajeczkę. Widać

od razu, że jesteś bardzo rozsądną kobietą. I wcale nie

taką samotną. Nie musiałaś wymyślać ducha, by

uatrakcyjnić sobie sobotni wieczór, prawda? Samo­

chody twoich gości zapchały cały zaułek.

- Odkryłeś mój sekret. Nie mogę żyć bez przyjęć.

A sobotnie było nieco nudnawe, więc zapragnęłam je

ożywić. - Chciała zażartować, ale w głosie pojawiła się

nuta histerii.

- Przy pomocy ducha? - podchwycił. - To dla­

czego nie wpadłaś do domu, zawiadamiając o tym,

co widziałaś?

background image

34 • TAJEMNICA

- Może powinnam była. Pastor nie mógłby wy­

przeć się wszystkiego przed takim audytorium, bo był

zupełnie roztrzęsiony.

Taylor odgarnął Vanessie z czoła kosmyk włosów.

- Nie czułaś, żeby to był zły duch?

Pokręciła przecząco głową.

- Myślałam o tym w nocy. Zastanawiałam się, kim

jest i dlaczego pojawił się akurat tutaj, akurat wtedy.

Nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, że - ktokolwiek

czy cokolwiek to jest - prosi o pomoc. Teraz już nie

wiem, co myśleć, ale nie czułam, by z tej zjawy

emanowało zło, tylko rozpacz. I chociaż była od­

pychająco brzydka, nie bałam się jej. Byłam przejęta.

Czułam, że muszę jej pomóc. - Zadrżała, a w głosie

znów pojawiła się wysoka, histeryczna nuta. - A może

to było zło. Może łudziło mnie, grało na moich

lepszych instynktach, wykorzystało je, by mnie zahip­

notyzować. A może w ogóle nie było świadome mojej

obecności. Może po prostu pojawiło się tak sobie.

-Wybuchnęła śmiechem, zdradzając, że za chwilę

straci nad sobą kontrolę. - Może ten sam duch węd­

ruje sobie po drzewach na całym świecie. Może nawet

ma regularną marszrutę? Może wisi sobie na moim

drzewie co drugą sobotę, a potem przenosi się do

jakiejś dzwonnicy?

- Chodź no tutaj. - Taylor delikatnie przyciągnął

ją do siebie.

Vanessa chętnie przywarła do niego, obejmując

w pasie i opierając policzek o pierś Taylora. Był ciepły

i masywny, i bardzo ludzki, i pachniał mydłem i męską

wodą kolońską. Słuchała rytmicznego bicia jego serca,

a on kołysał ją w ramionach. Westchnęła z ulgą. Jak

rozpaczliwie potrzebowała dotyku i pocieszenia innej

ludzkiej istoty.

- Chcesz jeszcze wina? - spytał Taylor po kilku

minutach ciszy.

background image

TAJEMNICA • 35

- Nie, dziękuję. Już go nie potrzebuję - uśmiech­

nęła się Vanessa, unosząc głowę. - Chyba ze wszyst­

kiego najbardziej potrzebowałam właśnie przytulenia.

- A co byś powiedziała na pocałunek?

Udała, że rozważa propozycję.

- Czy całujesz tak dobrze, jak przytulasz?

- Lepiej - pochwalił się i postarał się to udowodnić.

- Nie chcę się ruszać - powiedziała po chwili Va­

nessa, gdy pocałunek przekształcił się w czułe objęcia.

- Zastanawiałem się, czy cię nie uwieść, zanim

wyskoczyłaś z tym duchem - powiedział. - Sposób,

w jaki się przytulasz, tylko utwierdza mnie w tym

pomyśle.

Odsunęła się niechętnie.

- Nie możesz uwieść kobiety, która ma ducha na

drzewie.

- Jest taka reguła?

- Nie mam pojęcia. To mój pierwszy duch.

Taylor uderzył dłońmi o kolana, wykazując goto­

wość do działania.

- Wypłoszymy dziada!

- Nie wiem, jak to zrobić. Może powinniśmy

sprowadzić jakieś medium? Albo egzorcystę?

- Myślę, że powinnaś zacząć od spisania wszyst­

kiego na papierze - powiedział, wstając.

Bezsenna noc i spora ilość wina przytępiły trochę

zdolność pojmowania Vanessy.

- Spisania czego?

- Wszystkiego. Każdego szczegółu. Jak ta zjawa

wyglądała, jak była duża, jak długo wisiała, co czułaś,

kiedy ją zobaczyłaś...

- Ale po co?

- Powinnaś to zapisać, póki masz wszystko świeżo

w pamięci. Dzięki temu będziesz dysponowała dokład­

nym sprawozdaniem, jeśli... - zamilkł, nie kończąc

zdania.

background image

36 » TAJEMNICA

- Uważasz, że zobaczę go znowu, prawda? - zapy­

tała trzeźwo.

- Nie wiem.

- No bo i skąd możesz wiedzieć - westchnęła,

zwlekając się z kanapy. W kuchni znalazła notatnik

i usadowiła się przy stole w aneksie jadalnym. Wciąż

rysowała szlaczki na górze kartki, gdy Taylor opadł na

krzesło naprzeciwko.

- Czy muszę napisać tu pełny temat? - zapytała

kapryśnym tonem, naśladując swoich uczniów.

- Jak możesz cały dzień znosić przemądrzałe dzie­

ciaki? - chciał wiedzieć Taylor.

- Nie są tacy źli. Trzeba po prostu ignorować

typowe dla nastolatków wyskoki i próbować dotrzeć

do prawdziwego człowieka, tam w środku. Pod po-

włoczką arogancji i nastoletniego przemądrzalstwa

kryją się przerażone dzieci, które próbują dorosnąć.

- W tym wieku byłem strasznym rozrabiaką. Nie

wiem, jak matka ze mną wytrzymywała, nie mówiąc

już o nauczycielach.

- Rozrabiacy zwykle się o coś wściekają.

Taylor zastanowił się chwilę.

- Wściekałem się - przyznał. - O wszystko. Głów­

nie chyba o rozwód rodziców.

- A gdy porządnie narozrabiałeś, matka musiała

wzywać ojca?

- Tak - zaśmiał się, zdziwiony. - Nigdy sobie z te­

go nie zdawałem sprawy.

- Och, zdawałeś - uśmiechnęła się Vanessa. - Ty­

lko nie przyznawałeś się do tego nawet przed samym

sobą.

Spojrzał na nią z namysłem.

- Ciekawie by było mieć cię za nauczycielkę. Niezła

z ciebie kobitka, wiesz?

- M o ż e dla uczniów. Ale dla duchów...-Jej

uśmiech znikł.

background image

TAJEMNICA • 37

- Nie pozwolisz się pokonać - ocenił, wciąż nie

spuszczając z niej wzroku. - A teraz pisz!

- Tak jest, proszę pana. - Vanessa ujęła pióro. Po

chwili spytała: - A czy mógłbyś mi powiedzieć, co

właściwie mam pisać? Nie wiem, jak zacząć.

- Wczoraj wieczorem, około godziny... O której

to było?

- Kwadrans po dziesiątej - dopowiedziała Vanes­

sa, zapisując jego słowa. - Mów dalej, proszę.

- Pastor jak-mu-tam i ja staliśmy mniej więcej...

Jak daleko od drzewa byliście? Ile metrów?

- Skąd mam wiedzieć, ile to było metrów?-W

głosie Vanessy pojawiła się panika. - Słuchaj, Tay­

lor...

- Pisz! - przerwał jej. - Zostaw wolne miejsca, po­

tem weźmiemy taśmę i zmierzymy odległości.

- Tyran! - poskarżyła się, ale w gruncie rzeczy była

zadowolona z tego tyranizowania. Lepiej było coś

robić, choćby bezsensownego, podjąć jakieś działania,

zamiast siedzieć i ponuro rozmyślać.

Kwadrans później opis tego, co widziała, był skoń­

czony. Zostały tylko wolne miejsca na odległości

i wymiary. Taylor rzucił okiem na centymetr, wyjęty

przez Vanessę z pudełka z przyborami do szycia,

i pognał do domu po metalową taśmę mierniczą.

Z zawodową sprawnością zajął się wymierzaniem

istotnych, jego zdaniem, odległości: długości gałęzi

dębu, odległości gałęzi od ziemi w najniższym i najwyż­

szym punkcie, i tak dalej. Vanessa posłusznie zapisy­

wała podawane liczby.

- A teraz stań dokładnie tam, gdzie zatrzymałaś

się, kiedy zobaczyłaś tę postać na drzewie.

- Nie jestem całkiem pewna. Gdzieś tutaj - zawa­

hała się i wytężyła pamięć. - Tak. Mniej więcej tutaj.

- No dobrze. - Taylor zwolnił przycisk, by po­

zwolić zwinąć się taśmie, wyjął Vanessie z ręki notatnik

background image

38 • TAJEMNICA

i zatrzymał się z długopisem zawieszonym nad kart­

ką. - Zobaczmy. Dom jest zorientowany na północ...

- Zaczynam rozumieć, dlaczego odnosisz takie

sukcesy - stwierdziła Vanessa.

- ...co oznacza, że drzewo stoi na południowy

wschód od niego...

- To dzięki twojej zdolności koncentracji.

Spojrzał oceniająco na połacie dachu, zbiegające się

w kształcie litery L, i zapisał coś w notatniku.

- Mogłabym się tu rozebrać do naga, a ty byś nie

zauważył.

Podniósł głowę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Chcesz spróbować?

- Chcę wiedzieć, co robisz.

- Ustalam wzajemne położenie domu i gałęzi.

- Oczywiście. Ależ ze mnie kretynka, że zadaję tak

oczywiste pytania.

- A gdzie stał pastor? Pokaż mi, żebym mógł stanąć

w tym samym miejscu.

- Nie wiem.

- Spróbuj sobie przypomnieć.

- Nie mam co sobie przypominać, bo nie patrzyłam

na niego, tylko na zjawę. I porzestań na mnie krzyczeć!

- Czy wino wprawia cię w zły humor, czy to

wrodzona cecha charakteru?

- Nie lubię, jak ktoś próbuje się rządzić.

- Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało. Chyba

w pracy zbytnio przyzwyczaiłem się do wydawania

poleceń. - Ujął ją pod brodę i obrócił ku sobie, - M a m

dobre chęci, choć może moje metody są niezręczne.

Próbuję ci pomóc.

Vanessa westchnęła.

- Wiem. I doceniam to. Ale nie rozumiem, co może

wyniknąć z wyrysowania planu na papierze.

- Pomyśl, Vanesso. Albo to, co widziałaś, było

duchem, albo czymś innym. Jeśli było czymś innym, to

background image

TAJEMNICA • 39

musiał to być jakoś stworzony obraz. Prawdopodob­

nie holograficzny.

- Ktoś się zabawiał? Ale kto... i jak? Skąd ktoś

mógł wiedzieć, że akurat wtedy wyjdziemy z domu?

- O to chodzi. Nie musiał tego wiedzieć. Mógł sobie

jeździć, póki nie zobaczył imprezy. A potem ustawił

wszystko i czekał, aż ktoś zapragnie odetchnąć świe­

żym powietrzem. Dlatego to, gdzie byłaś, może być

istotne, bo w przypadku hologramu wskaże miejsce

nadajnika.

- Czy rzutniki holograficzne są powszechnie do­

stępne?

- Nie bardzo. Na pewno są okropnie drogie.

- Więc mielibyśmy do czynienia z bogatym sa­

dystą.

- Ten ktoś nie musiałby być właścicielem aparatu­

ry. Wystarczyłoby, żeby miał do niej dostęp.

Zapadła cisza.

- Marszczysz brwi - powiedział Taylor. - O czym

myślisz?

- O czymś, w co nie chciałabym uwierzyć.

- To znaczy?

- Po tamtej nocy, kiedy słyszałam krzyki, moja

przyjaciółka, Karen Lake, zasugerowała, że może

któryś z uczniów robi mi kawały. - Mina Taylora

wyraźnie zdradzała, że uznał to za znakomite wy­

tłumaczenie. - To po prostu niemożliwe, Taylor. Wąt­

pię, czy w okolicy jest jakikolwiek aparat holograficz­

ny, a już zupełnie nieprawdopodobne, żeby któryś

z moich uczniów mógł się do czegoś takiego dobrać.

A nawet gdyby, to nie wyjaśniałoby... - Koniec zdania

zastąpiło głębokie westchnienie.

- Czego? - nalegał.

- Moich odczuć - powiedziała cicho.

Ciężkie milczenie wypełniło powietrze. Taylor nie

uwierzył w jej ducha, tak jak przedtem nie uwierzył

background image

40 • TAJEMNICA

w nocne krzyki. W obu przypadkach była całkowicie

pewna swoich doświadczeń. Ale czy nie mówi się, że

gdy uważasz, że wszyscy oprócz ciebie są szaleni, to

oznacza, iż właśnie ty jesteś wariatem?

- Pomyśl, Vanesso. Ta zjawa budziła litość i chcia­

łaś jej pomóc. Czy nie rozumiesz, że taka reakcja

zrodziła się w tobie, a nie promieniowała ze zjawy?

Zareagowałaś tak, jakbyś zareagowała na widok za­

błąkanego, głodnego szczeniaka.

- Ależ wcale nie. To nie było takie zwyczajne

uczucie litości. To był... przymus. Tak, przymus

- powtórzyła, rozważając właściwość tego słowa.

- Doznałaś szoku, więc, oczywiście, twoje reakcje

były intensywne.

- Nie rozumiesz - westchnęła. - Nie potrafię tego

wyjaśnić, ale czułam się, jakby wezwano mnie na pomoc.

- W tych warunkach mogłaś tak poczuć.

- Czy nie chciałeś przypadkiem jeszcze czegoś

zmierzyć? - ostrym tonem zmieniła temat.

Taylor pochylił się, by przelotnie pocałować czubek

nosa dziewczyny, i wręczył jej koniec metalowej taśmy.

- Proszę to potrzymać, pani Wiggins. - Podszedł do

drzewa i stanął pod konarem. - Gdzie wisiała ta postać?

- Trochę bardziej w lewo. Tak, tutaj.

Taylor odczytał odległość i zaznaczył ją na planie

w notatniku. Potem zwinął taśmę, zawiesił na pasku

spodni, notatnik rzucił na trawę, podskoczył, uchwycił

konar i jednym płynnym ruchem wciągnął się na górę.

Vanessa z przyjemnością przyglądała się spraw­

nemu ciału Taylora.

- I co teraz? - spytała.

- Teraz zobaczę, czy nie znajdę czegoś niezwyk­

łego. - Usiadł okrakiem na gałęzi.

Vanessa pozazdrościła mu nie tylko siły, ale i non­

szalancji. Nonszalancji wynikającej z tego, że nie

widział ducha i nie wierzył w jego istnienie, z tego, że

background image

TAJEMNICA • 41

chciał ją uspokoić, wiedząc doskonale, że to on ma

rację. Poczuła przypływ gniewu, który podkopał nieco

poczucie wdzięczności za jego obecność i troskę.

- Znalazłeś coś?

Taylor trzepnął lewą dłonią po prawym ramieniu.

- Głównie mrówki.

Dokładnie przyjrzał się całej gałęzi aż do pnia,

potem wstał i wspinał się coraz wyżej, poddając

oględzinom kolejne gałęzie.

- Spadniesz i skręcisz sobie kark - przestraszyła się

Vanessa, widząc, jak szybko zsuwa się w dół.

- Stary drzewołaz? Nie ma mowy - odpowiedział,

nie zatrzymując się. Po chwili zeskoczył na zie­

mię. - Moja matka zawsze mówiła, że mam w sobie

coś z małpy. A ja jej zarzucałem, że widocznie zadawa­

ła się z Tarzanem.

Spoważniał i położył dłonie na ramionach Vanessy,

ściskając je uspokajająco.

- Nic nie znalazłem.

- Nie wiem nawet, czego szukałeś.

- Resztek sznura, otarć kory, dziur po gwoździach.

Znaków, że ktoś łaził po drzewie, że coś zawieszono na

którejś gałęzi...

- Aparat? - zapytała nieprzyjaznym tonem.

- Nie wiem, cholera! I ty też nie wiesz, więc

przestań oskarżać mnie, że nie mam odpowiedzi na

wszystkie pytania!

Schowała twarz w dłoniach.

- Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.

Przyciągnął jej dłonie do ust i ucałował.

- Ja też przepraszam, że tak na ciebie warknąłem.

Po prostu... to strasznie frustrująca sytuacja.

- Nie musisz się włączać - oświadczyła. - To osta­

tecznie nie twój problem.

- Nie? Wilczy Zakątek to moje dzieło. Myślisz, że

chcę, by mówiono, że tu straszy?

background image

42 • TAJEMNICA

- Rozumiem. Sprzedaż mogłaby na tym ucierpieć

- najeżyła się Vanessa.

Taylor wypuścił jej dłonie.

- Uważasz, że to dlatego tu jestem?

W każdym razie dlatego właśnie zjawiłeś się tu

wtedy, gdy słyszałam krzyki, pomyślała Vanessa. Ale

rzeczywiście, nie mógł wiedzieć o duchu.

- Nie wiem, co myśleć - przyznała. Spojrzała mu

w oczy wyzywająco. - No więc, właściwie dlaczego tu

jesteś?

- Bo mam sąsiadkę, która ma problemy. — U-

śmiech wrócił Taylorowi na twarz. - A przede wszyst­

kim ma fantastyczny tyłeczek.

Cropville, Teksas - 1945

Ina Twigg z wahaniem wsunęła głowę do gabinetu

Jessiki.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszedł

niejaki pan Bannerson. Nie ma u nas rachunku i nie

chce pożyczki, ale nalega, żeby...

- Pan Bannerson? - spytała Jessica niedowierzająco.

Od obchodów Dnia Zwycięstwa minęły dwa miesiące

i Jessica starała się usunąć Danny'ego Bannersona z myśli.

- Tak. Bannerson. Chyba nie jest stąd, bo nigdy go

przedtem nie widziałam. - Ina czekała najwyraźniej

na jakieś wyjaśnienie.

Jessica nie zaspokoiła jej ciekawości. Zamknęła

teczkę z dokumentami, które przeglądała, zabębniła

palcami o biurko i powiedziała:

- Daj mi jakieś pięć minut, a potem go wpuść

- powiedziała w końcu.

Na twarzy Iny odmalowało się rozczarowanie, ale

przytaknęła i wyszła.

Jessica nie była osobą łatwo poddającą się panice.

Tym razem jednak ręce jej się trzęsły, gdy szukała

background image

TAJEMNICA • 43

lusterka, szminki i grzebienia. Poprawiła apaszkę

i strzepnęła domniemane pyłki z klap żakietu.

Bannerson wszedł do gabinetu z kapeluszem w rę­

ku, czujnie, jak ktoś, kto zbliża się do grożącej

wybuchem bomby. Skłonił powitalnie głowę. Był

średniego wzrostu, ale miał mocną budowę ciała.

Włosy były wciąż króciutko, po wojskowemu obcięte.

Z tej odległości Jessica nie potrafiła rozpoznać koloru

jego oczu, ale była świadoma, że wpatrują się w nią

intensywnie. Zmusiła się, by odpowiedzieć takim sa­

mym spojrzeniem. W końcu Bannerson roześmiał się

i ten dźwięk rozładował napięcie.

- Naprawdę wyglądasz jak prezes banku - powie­

dział.

- A ty - odrzekła lekko - naprawdę wyglądasz jak

komandos. Nawet szarża byka nie zbiłaby cię z nóg.

- Cześć, Jessico - uśmiechnął się ciepło.

- Cześć, Danny. Witaj w Cropville.

background image

ROZDZIAŁ

5

Vanessa uchyliła drzwi wejściowe i ostrożnie wy­

jrzała. Kto mógł przyjść o takiej porze?

- Taylor?

- Mam pomysł - oświadczył i nie czekając na

formalne zaproszenie, przecisnął się do środka.

- Nie za wcześnie? - spytała Vanessa.

- Muszę być na budowie o siódmej. Sądziłem, że

też już będziesz na nogach. Masz kawę?

- W puszce w szafce - powiedziała.

- Nie parz specjalnie dla mnie. Mogę zaczekać, aż

dotrę do roboty.

- Jest szósta rano, Taylor. Nie jestem ubrana.

Taylor przesunął po niej wzrokiem, od potarganych

włosów przez jedwabny szlafrok po różowe paznokcie

u nóg, pochylił się i cmoknął ją w policzek.

- Uroczo rano wyglądasz, kochanie, ale czy zawsze

jesteś w tak paskudnym humorze?

- Tylko wtedy, gdy pewni ludzie robią sobie biwak

w moim salonie i przez cały niedzielny wieczór karmią

mnie pizzą i poją winem, i jeszcze dobrze po północy

każą mi oglądać stare filmy na wideo, a potem

wyrywają mnie z łóżka przed wschodem słońca.

- Zrobię kawę, jeśli mi powiesz, gdzie co jest. Może

to poprawi ci humor. A teraz idź i włóż coś na siebie.

background image

TAJEMNICA • 45

- Rano jesteś tak samo nieznośny, jak przez resztę

dnia - narzekała Vanessa. - Kawa jest w szafce na

prawo od zlewu, garnuszki poniżej. Zatyczki do uszu

musisz mieć własne.

- Zatyczki do uszu?!

Uśmiechnęła się słodziutko.

- Lubię śpiewać pod prysznicem.

Gdy wróciła, wyszorowana i ubrana, z włosami

kręcącymi się od wilgoci, siedział przy stole w jadalni,

obejmując dłońmi kubek z parującą kawą. Poszła do

kuchni zrobić coś do jedzenia.

- Nie potrafię stanąć przed moimi uczniami o pus­

tym żołądku -powiedziała. - Chciałbyś może talerz

płatków śniadaniowych?

- Chętnie.

- No dobrze - powiedziała, gdy już postawiła na

stole dwie miseczki i usiadła - co jest tak ważne, że

usprawiedliwia wizyty o szóstej rano?

- Twój duch, oczywiście. Hej, to całkiem smaczne.

I pewnie bardzo odżywcze.

- Z mnóstwem błonnika.

- Tak myślałem.

- No i co z moim duchem?

- Zastanawiałem się nad nim w nocy.

- Po powrocie do domu? Było już po północy.

- Nie śpię dobrze, gdy gnębi mnie niepokój.

Vanessa parsknęła sceptycznie.

- Nie wyglądasz na faceta, który często cierpi na

bezsenność.

- Jeśli to, co widziałaś, było duchem, to musiał to

być czyjś duch.

-• No popatrz, a ja na to nie wpadłam!

- Jesteś okropnie niecierpliwa, jak na nauczycielkę.

- To wpływ kawy. Byłam nieprzytomna, ale teraz

już obudziłam się i jestem wściekła.

background image

46 • TAJEMNICA

- Posłuchaj, dobrze? Jeśli to duch, to musiał kiedyś

żyć i pewnie był jakoś związany z tym miejscem. A jeśli

tak jest, to może ktoś go już widywał.

- Dawniej?

- On może mieć setki lat.

- I może wrócić w każdej chwili? - Vanessę prze­

szedł dreszcz. - To nie jest zbyt pocieszająca myśl.

- Co prawda, nigdy nie wierzyłem w duchy, ale

widziałem dosyć filmów o nawiedzonych domach, aby

wiedzieć, że jeśli pokazuje się jakiś duch, to coś było nie

tak w chwili śmierci.

- Następna pocieszająca myśl o bladym świcie. Nie

dość, że mam ducha, to jeszcze ma on ochotę się mścić.

- Powiedziałaś, że wzywał pomocy.

- Mam nadzieję, że uznał, iż to nie mnie po­

trzebuje - wzdrygnęła się Vanessa.

- Naprawdę jesteś dziś w dziwnym nastroju - za­

uważył Taylor.

- Ja też trochę rozmyślałam w nocy. Tylko trochę,

przyznaję, ale dość, by zrozumieć, że lepiej by było,

gdyby nieproszony gość na moim przyjęciu okazał się

hologramem. Spróbuję dzisiaj rozeznać się, czy któryś

z moich uczniów mógłby mieć dostęp do trójwymiaro­

wego rzutnika.

- Zmieniłaś zdanie na temat tego, co widziałaś?

Wczoraj upierałaś się przy swoich odczuciach.

- Jak powiedziałeś, zapewne po prostu zareagowa­

łam na widok tej postaci tak, jak zareagowałabym na

widok kogokolwiek w nieszczęściu - wzruszyła ra­

mionami.

- Nie oszukasz mnie, dziecinko, i chyba nie uda ci

się oszukać samej siebie.

- Coś ty się tak uparł, żeby odgrywać adwokata

diabła? Wczoraj byłeś pewien...

- Niczego nie byłem pewien. Miałem tylko swój

pogląd. To ty byłaś pewna, a teraz zgłaszasz wątpliwości.

background image

TAJEMNICA • 47

Vanessa odłożyła łyżkę i spojrzała Taylorowi w twarz.

Jej oczy były wielkie i wyraźnie o coś go prosiły. Taylor

pomyślał, że na samym ich dnie kryje się przerażenie.

- Pod moim oknem krzyczy kobieta, a na moim

drzewie wisi mężczyzna w stanie zaawansowanego

rozkładu. Albo mam nawiedzony dom, albo jakiś

uczeń robi mi kawały. Co byś wolał?

- Prawdę - powiedział cicho. I ty chyba też. Dlate­

go pomogę ci ją odkryć. Sprawdź dostęp do rzutników,

a ja dowiem się, do kogo należały te tereny, zanim kupili

je chciwi spekulanci, od których z kolei ja je nabyłem.

Vanessa tępo wpatrywała się w płatki śniadaniowe,

pływające jeszcze w jej talerzu. I na nic się zdało

mówienie sobie, że nie widziała tego, co widziała.

Nawet praktycznie obcego faceta nie potrafiła przeko­

nać, że zmieniła zdanie.

Antyczny zegar na kominku wybił pół godziny

i Taylor zerknął na zegarek, jakby nie wierząc, że

upłynęło już tyle czasu. Uniósł do ust ostatnią łyżkę

płatków, wysuszył ostatnie krople soku pomarańczowe­

go i wstał, zbierając naczynia, by je odnieść do kuchni.

- Dzięki za śniadanie, moja piękna, ale muszę

ruszać na budowę. Pogadamy wieczorem.

- Taylor - zawołała za nim z wahaniem.

Odwrócił się i uniósł pytająco brwi.

- Dlaczego? - zapytała, i oboje wiedzieli, czego

dotyczy pytanie.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Pomijając fakt, że w zasadzie jestem miłym facetem,

to nie mogę cię uwieść, póki masz tego ducha na drzewie.

- Cześć, Vanesso.

Vanessa aż podskoczyła na krześle, tak nagle wy­

rwano ją z głębokiego zamyślenia.

- Przepraszam - powiedziała Laura Gaines. - Nie

chciałam cię przestraszyć.

background image

48 • TAJEMNICA

- Nie słyszałam, jak weszłaś.

- Najwyraźniej. Wyglądałaś na zupełnie nieprzyto­

mną. Czy coś się stało?

Lewa ręka Vanessy spoczywała na kartotece z dany­

mi osobistymi uczniów, prawa na kartce z wypisanymi

kilkunastoma nazwiskami.

- Sprawdzam tylko dane na temat warunków

domowych niektórych uczniów. Zawody rodziców

i tak dalej.

- Mogę zobaczyć? - Laura wyciągnęła rękę.

- Och... Jasne - powiedziała Vanessa, zastanawia­

jąc się w duchu, co powie, jeśli Laura będzie się

dopytywać o powody poszukiwań. Czy może oświa­

dczyć pedagogowi szkolnemu, że albo uczniowie robią

jej okrutne dowcipy, albo jej nowy dom jest na­

wiedzony?

- Dość niejednorodna grupa - oceniła Laura, od­

kładając kartkę. Nie nalegała na wyjaśnienia. - Czy

znalazłaś, czego ci potrzeba? - Vanessa potwierdziła.

- No to cię zostawię. Spodziewam się lada chwila

wizyty rodziców, a lubię udawać bardzo zajętą, gdy

przychodzą. Jeśli będziesz miała jakieś wątpliwości,

służę ci pomocą.

Uśmiech Vanessy był szczery. Laura była doskona­

łym pedagogiem, chętnie pomagała, ale nie wtrącała

się na siłę.

- Dzięki, Lauro. Będę pamiętać.

Skończyła przeglądać kartotekę w niecałe dziesięć

minut. To, co znalazła, nie było obiecujące. Rodzice

uczniów tej szkoły stanowili typową próbkę mieszkań­

ców peryferii wielkiego miasta: szef supermarketu,

sekretarki, dwóch pracowników naftowych, hydrau­

lik, akwizytor ubezpieczeniowy, mechanik, prawnik,

pielęgniarka, kwiaciarka. Żadnych fotografów. Jedy­

nie zawód matki Heather McQueen stwarzał jakąś

możliwość. Była przedstawicielką agencji reklamowej.

background image

TAJEMNICA • 49

Vanessie trzęsły się ręce, gdy wybierała numer agencji.

Gardło miała wyschnięte i gdy ktoś po drugiej stronie

drutu powiedział „Dzień dobry. Tu Agencja Reklamowa

Franklina", z trudem wydobyła z siebie głos.

- Chciałabym... - Vanessa przełknęła i zaczęła je­

szcze raz. - Chciałabym zorganizować imprezę, w któ­

rej potrzebny mi będzie aparat holograficzny. Czy

wasza agencja...

- Och, nie zajmujemy się takimi rzeczami - prze­

rwała jej rozmówczyni. - Jesteśmy tylko małą agen­

cją, specjalizującą się w reklamowych długopisach,

czapeczkach, naklejkach i balonach.

Vanessa odetchnęła tak głośno, że musiała odsunąć

słuchawkę od ust.

- Bardzo mi przykro - dodała kobieta.

- A czy... czy nie orientuje się pani, gdzie mog­

łabym znaleźć taki aparat?

- Niestety, nie mam pojęcia. Ale mogę pani podać

nazwy kilku większych agencji. Może któraś z nich

będzie w stanie panią skierować pod właściwy adres.

Vanessa zapisała nazwy agencji i podziękowała

swojej rozmówczyni. Nie miała już czasu na dalsze

telefony, więc sprawdziła tylko numery w książce

telefonicznej i schowała kartkę do torebki. Zadzwoni

do nich z domu, gdzie nikt jej nie będzie przeszkadzać

czy podsłuchiwać.

Wistaria i róże już przekwitały, ale pachniały wciąż

bardzo mocno. Vanessa od razu otworzyła okna,

ciesząc się, że wiosna jest jak na razie łagodna i upał nie

zmusza jej jeszcze do włączenia klimatyzacji. Przebrała

się w dżinsy i miękką koszulę, nalała sobie szklankę

soku i zasiadła do telefonu.

Po kilku rozmowach odesłano ją do firmy spec­

jalizującej się w sprzęcie audiowizualnym. Uzyskane

informacje zarazem uspokoiły ją, jak i przejęły dresz­

czem. To, co widziała w sobotni wieczór, nie było

background image

50 • TAJEMNICA

sztucznie stworzonym obrazem. Wolałaby się mylić.

Niestety, chyba jednak ma rację.

Nagle zdenerwowana, zrobiła pranie i wyszła do

ogrodu, żeby pozbyć się nadmiaru energii przy przeko­

pywaniu grządki pod sadzonki wistarii od Margaret.

Gdy zapadający zmrok zmusił ją do powrotu do

domu, wzięła prysznic. Zazwyczaj wieczorem wkłada­

ła podomkę, tym razem jednak zachciało jej się czegoś

bardziej wymyślnego. Zajrzała do szafy i wyciągnęła

szeroką suknię lawendowego koloru, spływającą aż do

kostek i ujętą przy szyi w luźną gumkę, na wzór

ludowych bluzek.

Stojąc przed lustrem, ściągnęła gumkę na ramiona.

Włosy, jeszcze wilgotne, chłodziły jej kark. Czuła się

kobieco, ładnie i kokieteryjnie.

Nagle zrozumiała, o co jej chodzi: oczekiwała

Taylora! Zaczęła przyzwyczajać się do jego nie zapo­

wiedzianych wizyt i chłodnego, analitycznego pode­

jścia do problemu. Był tu, gotów słuchać i pocieszać,

gdy potrzebowała życzliwego ucha i wsparcia. Stał się

przyjacielem, sprzymierzeńcem, podporą.

Pozwoliła mu na to.

A teraz, wdzięcząc się przed lustrem i mając na­

dzieję, że wpadnie, Vanessa zdała sobie sprawę, że

gotowa jest pozwolić mu, by stał się kimś więcej.

Poprawiła suknię pod szyją, potrząsnęła włosami

i posłała pocałunek swemu odbiciu. Que sera, sera!

Wróciła do salonu, by zająć się sprawdzaniem

wypracowań, ale pomieszane zapachy róż i wistarii

przyciągnęły jej uwagę do stojących na stoliku wazo­

nów. Róże jeszcze się trzymały, ale wistaria nadawała

się już tylko do wyrzucenia.

Z północnego zachodu nasuwał się nad Teksas

chłodny front atmosferyczny z zimnym, silnym wiat­

rem. Gwałtowne podmuchy poruszyły nagle gałęziami

starego dębu i wpadły do mieszkania. Vanessa właśnie

background image

TAJEMNICA • 51

podnosiła wazon wistarii, gdy wiatr zaplątał się

w zwiędniętych kwiatach i otrząsnął wszystkie płatki.

Czas zatrzymał się na chwilę, a purpurowe, lekkie

łódeczki zawisły w powietrzu, aż powoli zaczęły spły­

wać na podłogę. Zimny dreszcz przebiegł Vanessę, gdy

patrzyła na powietrzny balet. Podbiegła do okna

i zatrzasnęła je, potem wyłączyła wentylator i pochyliła

się, by zebrać rozsypane płatki.

- Teksas! - narzekała, czołgając się na kolanach

po dywanie i podnosząc płatek po płatku. - Nie

podoba ci się aura, to poczekaj pięć minut, a się zmieni.

Jedyny stan, w którym przed otwarciem okna trzeba

czytać prognozę pogody!

Nowy dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, gdy

zimny powiew przeniknął przez suknię i zatańczył

z płatkami na podłodze. Przysiadła na piętach, obe­

jmując się ramionami. Rzuciła spojrzenie pełne bezsil­

nej niechęci ku zamkniętym oknom. Przeciąg w tym

kącie nie był wytworem niczyjej wyobraźni. Jutro

zadzwoni do działu obsługi technicznej mieszkańców.

Gdy sprzątnęła, zrobiła sobie kanapki i przeszła

z talerzem do salonu. Rozsiadła się na kanapie z wy-

pracowaniami i czerwonym ołówkiem w ręku, by czytać

różne relacje na temat stanowienia prawa federalnego.

Zegar na kominku wybił dziewiątą i Vanessa po­

czuła wyraźne rozczarowanie. Z każdym ruchem wa­

hadła szanse na wizytę Taylora Stephensona malały.

Wzięła następne wypracowanie i zaczęła czytać. Ponie­

waż temperatura na zewnątrz spadała szybko, w domu

również zrobiło się chłodniej. Otuliła więc nogi gru­

bym kocem, ściągniętym z oparcia kanapy, i umościła

się głębiej w poduszkach. Procesy legislacyjne nigdy

nie wydawały jej się tak nużące...

...Uciekać. Musi uciekać. Światło. Okno. Biec do

okna. Musi uciekać. Zegar tyka. Głośniej. Głośniej.

background image

52 • TAJEMNICA

Czołgać się. Nie może... chodzić... noga boli... Zegar

tyka, tyka. Bim-bam!...

Vanessa ocknęła się gwałtownie i usiadła. Przeraże­

nie, jakie czuła we śnie, nie ustępowało. Oddech miała

nierówny, serce waliło jej jak młotem. Zegar ze snu

wciąż bił, nie, to telefon.

Na ślepo sięgnęła po słuchawkę, strąciła z widełek,

podniosła.

- Halo? - Wciągała powietrze, a nie wydychała,

więc „halo" było raczej niezrozumiałe.

- Vanessa? Co się stało?

- Taylor?

- Czy coś się stało?

- Zdrzemnęłam się, sprawdzając wypracowania.

Ja... miałam sen - powiedziała niepewnie. - Było

w nim okno. I zegar.

Miała wciąż zaspany głos. Taylor przypomniał

sobie, jak wyglądała rano: oczy pełne snu, ciało

rozgrzane, diabelnie seksowne.

- To nie brzmi jak erotyczny sen - zauważył.

- Coś mnie goniło.

- Mam nadzieję, że ja.

- To był koszmar.

- Więc to nie mogłem być ja.

Vanessa przytomniała. Sen można było łatwo wy­

jaśnić. Okno, które przedtem zamknęła, zegar, na

który spojrzała tuż przed zaśnięciem, a którego każde

tyknięcie zmniejszało szansę na przyjście Taylora. Nie

miała zamiaru opowiadać o tym Taylorowi.

Po chwili ciszy zapytał:

- Dobrze się czujesz?

- Moi uczniowie są niewinni - oznajmiła poważnie.

- Czego się dowiedziałaś?

- Nie ma czegoś takiego jak rzutnik holograficzny.

A w każdym razie nie jest to żadne proste urządzenie,

background image

TAJEMNICA • 53

które można by nastawić i wyprodukować wiarygod­

nego ducha. Proces, w którym powstaje trójwymiarowy

obraz, jest bardzo skomplikowany; wymaga na przy­

kład szklanych powierzchni o specjalnym pokryciu.

- Sądzisz, że jest coś, czego twoi uczniowie nie

mogliby zbudować albo zdobyć?

- To zbyt skomplikowane. Czysty Hollywood,

a nawet tam tylko kilku doświadczonych inżynierów

potrafi obsługiwać te urządzenia. Hologramu nie

można zrobić bez długotrwałych przygotowań i zo­

stawienia wielu śladów.

- Więc wracamy do pierwotnej teorii.

- To nie jest już teoria.

- Nigdy nie wierzyłaś, że to kawał, prawda?

- Usiłowałam przekonać samą siebie, że tak, ale

bezskutecznie.

- Słuchaj, jeśli potrzebujesz towarzystwa, to ja...

- Nie ma takiej potrzeby. Nie ponowił wizyty.

- Jesteś pewna, że wszystko w porządku?

- Skoro już mnie obudziłeś, to obejrzę wieczorne

wiadomości i skończę sprawdzać wypracowania.

- Ja też przeprowadziłem małe śledztwo. Agent,

który kupował dla mnie Wilczy Zakątek, popyta

o poprzednich właścicieli. Może uda nam się stwier­

dzić, czy twój makabryczny przyjaciel składał już

przedtem wizyty bez zaproszenia. Gdybyśmy wiedzie­

li, czyj to duch, to może...

Widziała ducha. Nie ma innej możliwości. Przez

całe popołudnie odsuwała od siebie tę myśl, ale teraz,

podczas rozmowy, ta świadomość stawała się coraz

wyraźniejsza, wywołując szok i grożąc atakiem histerii.

- Może następnym razem przywitam go po nazwis­

ku. Witam pana, panie Duchu, jak stoją sprawy na

tamtym świecie? Wisiał pan ostatnio na jakichś cieka­

wych drzewach?

Taylor wychwycił nutę paniki w jej głosie.

background image

54 » TAJEMNICA

- Zaraz przyjdę.

- Nie musisz.

- Muszę.

- Taylor, jest późno...

- Będę u ciebie, zanim skończą się wiadomości. Nie

przestrasz się, gdy usłyszysz dzwonek do drzwi.

Rzeczywiście pojawił się akurat na sam koniec

wiadomości. Niósł dużą torbę na zakupy i ruszył

prosto do kuchni. Vanessa poszła za nim.

- Ależ proszę, czuj się jak u siebie w domu.

Taylor zignorował jej sarkazm.

- Nie martw się o mnie. Tak właśnie się czuję. - I

rzeczywiście kręcił się po jej kuchni jak po własnej,

grzebiąc w szafce, z której rano wyjmował kawę.

- Chyba widziałem tu rano trochę kawy bezkofeino-

wej... O, właśnie. Mam!

- Co ty wyprawiasz?

- Robię kawę po irlandzku - oświadczył.

- Po irlandzku? Z whisky?

- Właśnie. I prawdziwą bitą śmietaną. Dobrze, że

w sklepie obok monopolowego mieli kremówkę. Daj

kubki, to ci pokażę, jak otoczyć brzegi cukrem.

- Wiem, jak to się robi! - zaprotestowała.

- To świetnie. W takim razie ubiję śmietanę, jeśli

dasz mi miseczkę i trzepaczkę.

Co za bezczelny typ! Przychodzi bladym świtem

albo w środku nocy, rządzi się w jej kuchni i traktuje ją

jak swojego podręcznego.

Vanessa wyjęła z szuflady żądany przedmiot.

- Miseczki są w szafce po lewej.

Tak, proszę pani, pomyślał Taylor, zastanawiając

się, czym zasłużył na gniew. Postanowił na wszelki

wypadek zachować milczenie i skoncentrować się na

ubijaniu śmietany.

- Kubki są gotowe - powiedziała Vanessa po

chwili.

background image

TAJEMNICA • 55

- A śmietana prawie. Ubijaj dalej, a ja otworzę

whisky. - Wcisnął jej w dłonie miseczkę. - Chodzi

tylko o właściwy ruch przegubem - wyjaśnił lekko,

kręcąc kółka w powietrzu. Mierzyła go spojrzeniem

tak pełnym niechęci, jakby kazał jej oczyścić parking

szczoteczką do zębów. Udając, że tego nie dostrzega,

ciągnął dalej: - Ale nie przytulaj miski do siebie, bo

zbytnio się ogrzeje i śmietana nie będzie ubita tak, jak

trzeba.

Postawiła miskę na stole i ubijała ze złością.

- Jak się wszystko ładnie zgrało - powiedział, gdy

odmierzył whisky do kubków. - Maszynka do kawy

właśnie się wyłączyła. Śmietana ubita?

- Muszę tylko dodać trochę cukru.

- To dodaj. No, wspaniale! - Nałożył górę ubitej

śmietany i wręczył kubek Vanessie. - Proszę bardzo.

Akurat to, co lekarz zalecił.

- Taylor, nie jesteś moim lekarzem.

- Ale nie jestem też twoim wrogiem. -Łagodnie

ujął ją za ramię, zmuszając do odwrócenia się.

Spojrzała na niego.

- Dlaczego przyszedłeś, Taylor?

Taylor opuścił rękę, ujął swój kubek i wpatrzył się

w chmurę bitej śmietany.

- Sam zaczynam się nad tym zastanawiać. Przy­

szedłem, bo mi zależy. Odniosłem wrażenie, że przyda

ci się towarzystwo i coś mocniejszego do picia.

Vanessa podeszła do kanapy i usiadła, podwijając

nogi. Taylor zajął miejsce obok.

Wsadziła palec w bitą śmietanę i oblizała go.

- Lubisz być potrzebny, prawda?

- Każdy lubi być potrzebny.

Ostrożnie nadpiła nieco kawy, czując słodycz cuk­

ru, gładkość kremu i parujące gorąco wzmocnionej

kawy. Drugi łyk rozgrzał jej gardło i rozlał się ciepłą

falą po piersiach. Uśmiechnęła się do Taylora.

background image

56 » TAJEMNICA

- Szczególnie jeśli potrzebują cię kobiety?

- Im piękniejsze, tym lepiej - przytaknął, szczerząc

zęby w uśmiechu.

Vanessa znów ryknęła. Śmietana nieco zmiękła

i zmieszała się z kawą, nadając jej interesującą gęstość.

- To rzeczywiście był dobry pomysł - przyznała

niechętnie. - Choć po wczorajszym winie i dzisiejszej

whisky pod koniec tygodnia pewnie będę ciągnąć

bimber prosto z butelki.

- Potraktuj to jak lekarstwo - powiedział Taylor.

- Dobrze. Będę o tym pamiętać na moim pierw­

szym spotkaniu Anonimowych Alkoholików.

- Przeżyłaś szok. To cię rozluźni i pomoże zasnąć.

- Jeśli uda mi się zasnąć, czy obiecasz nie budzić

mnie znowu?

- Czy naprawdę jesteś zła o dzisiejsze poranne

budzenie, czy po prostu wyładowujesz się na mnie, bo

jestem pod ręką?

Zmarszczyła brwi nad kubkiem i pociągnęła solidny

łyk. Od whisky stanęły jej łzy w oczach.

- Bycie bezradną panienką jest mniej zabawne, niż

bycie współczującym bohaterem.

Uniósł prawą dłoń, ujął jej twarz i pogłaskał ją

kciukiem po policzku.

- Chcesz o tym pogadać czy może wolisz rozma­

wiać o czymś innym?

- Czy zamiast tego mógłbyś mnie po prostu na

chwilę objąć?

- Pytałaś, dlaczego przyszedłem - powiedział, wy­

jmując jej kubek z ręki i odstawiając na stolik

koło swojego. Wyciągnął ramię wzdłuż oparcia ka­

napy, zapraszając Vanessę, by się przytuliła. - Wła­

śnie dlatego.

background image

ROZDZIAŁ

6

- Ja tam nic nie znajduję.

Vanessa spojrzała na człowieka z obsługi tech­

nicznej ze zniecierpliwieniem. Nazywał się Tom Bur­

leigh, był zwalistym mężczyzną i wyglądał, jakby

przyszedł wprost z placu budowy. Przez piętnaście

minut przesuwał palcami wzdłuż futryn okiennych

i listew przypodłogowych, wsuwał rękę pod okap

tylnej ściany i ogólnie sprawdzał wszystkie możliwe

źródła przeciągu.

- Ale przecież czuje pan przeciąg - zaprotestowała

Vanessa.

Burleigh wzruszył ramionami.

- Domy czasami miewają przeciągi i nikt nie wie

dlaczego. Może to cug z kominka?

- Zamykam szyber, kiedy nie palę w kominku.

Powtórnie wzruszył ramionami.

- Nie ma tu żadnej wady konstrukcyjnej. Okna

są szczelne, futryny również. Może pani spróbować

dać trochę pianki izolacyjnej pod okap. Czasami to

pomaga.

- A ściany?

- Zawsze sprawdzamy izolację przed zamontowa­

niem ścianki. Znaleźlibyśmy wszystkie dziury czy

cieńsze miejsca.

background image

58 • TAJEMNICA

Vanessa zmarszczyła brwi. To po to śpieszyła się

z pracy do domu, żeby usłyszeć od jakiegoś bałwana

z działu technicznego, że przeciąg to przeciąg i nic się

z tym nie da zrobić?

- Na wszystko ma pan odpowiedź - zauważyła

kąśliwie.

Burleigh nie zrozumiał ironii.

- Tak, proszę pani - przytaknął i podał jej for­

mularz. - Potrzebny mi pani podpis, że tu byłem.

Proszę podpisać koło... znaczka X.

Vanessa wzięła formularz i przeczytała.

- Tu jest powiedziane, że konieczne naprawy zo­

stały dokonane.

- Nie mogę naprawiać czegoś, co nie jest zepsute.

- Burleigh tracił cierpliwość.

- Czy jest jakiś sposób, żebym potwierdziła pań­

ską obecność, jednocześnie stwierdzając, że nic nie

zrobiono?

- Na dole jest miejsce na uwagi - powiedział burk-

liwie.

Napisała kilka zdań i podpisała formularz. Gdy

podniosła wzrok, ze zdziwieniem zobaczyła, że Bur­

leigh obejmuje dłonią różę.

- Ładne róże - powiedział. - Poczułem zapach, jak

tylko wszedłem. - Wziął od Vanessy formularz. - Moja

żona lubi róże. Zawsze jej kupuję na rocznicę ślubu.

- To bardzo miło.

- A ten zapach zawsze przypomina mi pogrzeb

mojej babci.

Prawdziwy romantyk! - pomyślała Vanessa.

- No dobra, mam jeszcze inne naprawy. - Bur­

leigh ruszył do drzwi. Właśnie sięgał do klamki, gdy

rozległ się dzwonek. - Chyba ma pani gości - zwrócił

się do Vanessy.

Pokazała gestem, by otworzył drzwi.

background image

TAJEMNICA » 59

- Pan Stephenson! - wykrzyknął, niemal stając na

baczność, jak młody porucznik, który nagle natknął

się na generała.

- Burleigh? Co się stało? - Taylor był równie zdzi­

wiony.

Burleigh najwyraźniej miał kłopoty z mówieniem,

więc wyręczyła go Vanessa.

- Zadzwoniłam do działu technicznego z powodu

przeciągu. Myślałam, że może okno...

- Znalazłeś coś? - Taylor zwrócił się do Burleigha.

- Nic. Sprawdziłem dokładnie, ścianę też.

- Nic?

Burleigh potrząsnął głową.

- Nic. - Po chwili dorzucił: - Może to ciąg z ko­

minka.

- Sprawdzimy - powiedział Taylor do Vanessy.

- No... - Burleigh czuł się wyraźnie nieswojo

w obecności szefa. Podniósł plik formularzy zgłoszeń.

- Mam jeszcze inne naprawy. Chyba że chciałby pan,

żebym jeszcze raz sprawdził...

- Nie trzeba - pokręcił głową Taylor. - Jestem pe­

wien, że zrobiłeś to tak dokładnie, jak zawsze.

- Tak, proszę pana. No to do widzenia. - Burleigh

wypadł przez drzwi.

- Najwyraźniej jesteś postrachem pracowników

- powiedziała Vanessa.

- Niektórych ludzi szefostwo peszy. Nie ma powo­

du, żeby się mnie bał, jeśli porządnie wykonuje swoją

pracę. - Przyciągnął Vanessę do siebie i uniósł dłonią

jej twarz. - Powiedz mi, jako klientka, co o nim

sądzisz? Pracował uczciwie czy obijał się?

- Zrobił, co mógł.

- Twój entuzjazm nie wystarczyłby na uniesienie

w powietrze balonika napełnionego helem. W czym

problem?

background image

60 » TAJEMNICA

- Po prostu chciałam, żeby znalazł coś konkret­

nego. Przeciąg jest bardzo wyraźny. Moje rachunki za

ogrzewanie będą astronomiczne.

- Muszę sprawdzić twój komin - powiedział, ale

słowa nie miały takiego znaczenia, jak zmysłowy ton

jego głosu i subtelny ruch ramienia, przyciągający ją

bliżej. - Nie mogę sobie pozwolić na niezadowolo­

nych mieszkańców. - Jego usta były tak blisko, że

oddech drażnił delikatnie jej wargi, przygotowując je

na nieuchronne spotkanie.

Był to pierwszy pocałunek, którym mogła się roz­

koszować bez emocjonalnych obciążeń, po prostu jako

kobieta. Teraz nie była zdenerwowana czy roztrzęsio­

na, nie przywierała do Taylora w desperacji.

Musiał wyczuć, że w pełni delektuje się zmysłową

przyjemnością pocałunku, bo gdy już oderwał wargi

od ust Vanessy, uśmiechnął się do niej.

- Świetnie całujesz, gdy nie myślisz o duchach.

- Powinieneś spróbować, kiedy naprawdę będę

w nastroju.

- Mam taki zamiar - oznajmił. - Ale teraz wy­

chodzimy, mamy spotkanie z panią Phelps w sprawie

ducha.

- Powiedz mi coś o tej kobiecie, do której jedziemy

- poprosiła, gdy już wyruszyli w drogę do sąsiedniego

miasteczka. - Czy ona coś wie?

- Potencjalnie jest najlepszym źródłem informacji.

Jej ojciec kupił tereny Wilczego Zakątka w 1946 roku

i był ich właścicielem aż do śmierci pod koniec lat

sześćdziesiątych. Odziedziczyła po nim ziemię i sprze­

dała firmie inwestycyjnej, niewątpliwie z zyskiem, gdy

cena ziemi poszła w górę.

- Mówiłeś, że ma agencję obrotu nieruchomoś­

ciami?

- Tak, i to dobrą. Słyszałem o niej.

background image

TAJEMNICA • 61

- Czy wie, dlaczego przyjeżdżamy?

- Niedokładnie. Trochę kręciłem. Powiedziałem,

że chcemy porozmawiać o pewnym terenie. Gdybym

się wdawał w szczegóły, mogłaby mnie spławić, ale

skoro przyjedziemy do niej z tak daleka, to chyba

nas nie wyrzuci. Poza tym - zerknął na Vanessę ką­

tem oka - w ten sposób mam szansę zaprosić cię na

kolację.

Vanessa otworzyła cienką książeczkę, którą wzięła

ze sobą, wychodząc.

- Znalazłam to w szkolnej bibliotece. To jedyna

książka na temat duchów i ich zwyczajów. Nie wy­

gląda na solidne dzieło, ale może da nam przynajmniej

podstawowe wiadomości.

- No i co, masz coś ciekawego? - zapytał Taylor

kilka minut później.

- Pierwsze strony zawierały same ogólniki - po­

wiedziała. - No wiesz, że nie wiadomo, czy duchy

w ogóle istnieją, ale w historii powtarzają się opowieści

o duchach i nawiedzonych miejscach, i tak dalej.

Najwyraźniej są trzy szkoły: że duchy istnieją, że nie

istnieją, i że być może istnieją.

- Niezbyt głęboka ta analiza.

- Drugi rozdział jest bardziej obiecujący: „Pod­

stawowe zwyczaje duchów". Słuchaj: „Choć nie ma

żadnych dowodów na istnienie duchów, uważa się na

ogół, że duchy, które pojawiają się w postaci ludzkiej,

są astralnymi obrazami osób, które niegdyś rzeczywiś­

cie żyły".

- Sherlock Holmes!

Vanessa nie odrywała oczu od książki.

- Są różne rodzaje duchów. Na przykład niektóre

lubią robić dużo hałasu i płatać figle. - Przeczytała

po cichu kilka następnych paragrafów i roześmiała

się. - T o takie błazny świata duchów, czasami zło­

śliwe.

background image

62 • TAJEMNICA

- Nie całkiem to pasuje do piekielnych demonów

z horrorów, co?

- Wygląda na to, że specjalnie lubią pokazywać się

dzieciom i...

- I komu?

- Duchownym - dokończyła.

- Pastor Joe!

- To całkiem coś innego, Taylor. Jeśli moje drzewo

jest nawiedzone, to przez prawdziwego ducha, a nie

jakiegoś błazna.

Taylor powstrzymał się od komentarzy.

- Zjawa, którą widziałam, miała zdecydowanie

ludzką postać, a tu podają, że ci dowcipnisie nie

wysilają się, by przybierać ludzkie kształty - dodała.

- Dyskutujesz sama ze sobą - zauważył Taylor.

Vanessa westchnęła ze zniecierpliwieniem.

- Bo nie wiem, w co mam wierzyć. Nie wiem nawet,

w co chciałabym wierzyć.

Taylor zjechał na pas, z którego skręcało się w lewo.

- Pomóż mi szukać. Agencja powinna być po

prawej, mniej więcej za trzy przecznice. Może pani

Phelps uda się rzucić nieco światła na nasze prob­

lemy.

Vanessa przycisnęła czoło do szyby i skupiła się na

odczytywaniu szyldów.

- Nie powinniśmy zbytnio na to liczyć.

- Nie poddawaj się, mała!

Agencja Phelps mieściła się w tradycyjnym budyn­

ku z czerwonej cegły. Wewnątrz drewniane boazerie,

grube dywany i ciężkie biurko recepcjonistki tworzyły

atmosferę dyskretnego dostatku. Recepcjonistka po­

informowała uprzejmie Vanessę i Taylora, że pani

Phelps za chwilę ich przyjmie.

Kilka minut później Teri Phelps weszła do pokoju.

Była to wysoka, szczupła kobieta o zadbanym wy­

glądzie i starannie uczesanych siwych włosach. Jej

background image

TAJEMNICA • 63

czerwony żakiet, biała bluzka i czarna spódnica dopeł­

niały obrazu spokojnej elegancji. Miała ponad pięć­

dziesiąt lat, ale jedynymi zmarszczkami były linie

śmiechu, rozchodzące się z kącików oczu. Przedstawiła

się, przywitała i zaprosiła do swego gabinetu na tyłach

budynku.

Wskazała im fotele, a sama zasiadła za biurkiem.

- Chcieli państwo porozmawiać o jakimś terenie

- powiedziała, przechodząc wprost do rzeczy. - Ro­

zumiem, że chodzi o konkretną działkę. Kupno czy

sprzedaż?

- Prawdę mówiąc - wyjaśnił Taylor - już jestem

właścicielem tego terenu. Chodzi o grunty, które

kiedyś należały do pani. Czy pamięta pani Wilczy

Zakątek?

Na twarz pani Phelps wypłynął uśmiech.

- Stephenson, Stephensco... Powinnam była skoja­

rzyć. - Po dłuższej chwili milczenia zapytała: - Czego

właściwie pan sobie życzy?

Taylor uśmiechnął się do Vanessy uspokajająco.

- Obecna tu pani Wiggins kupiła dom blisko

północnego krańca terenu, w pobliżu miejsca daw­

nych zabudowań. Chciałaby się dowiedzieć czegoś

o swojej ziemi, a ja pomagam jej odnaleźć poprzed­

nich właścicieli, którzy mogliby jej opowiedzieć dawne

dzieje.

- Powiem wam, co wiem - oznajmiła pani Phelps

- choć nie jestem pewna, co właściwie chcecie usłyszeć.

Te tereny były własnością mego ojca, ale nigdy tam nie

mieszkaliśmy.

- To była farma? - spytała Vanessa.

- Tak. Nieduża, według ówczesnych pojęć. Ale gdy

ojciec ją kupił, od lat nikt tam nie uprawiał roli.

- Uśmiechnęła się niespodziewanie, a w oczach poja­

wił się nieco nieobecny wyraz. - Mój ojciec nie miał

pojęcia o rolnictwie czy ogrodnictwie, natomiast ko-

background image

64 • TAJEMNICA

chał posiadać ziemię. Przewidział, że miasto będzie się

rozrastać, a ceny gruntów pójdą w górę, ale nie

doczekał czasów, kiedy mógłby zacząć zbierać owoce.

Kupił kilka małych farm na licytacji.

- Kto je licytował? - spytał Taylor.

- Bank w Cropville. Założyciel tego banku przejął

sporo farm w czasach Wielkiego Kryzysu. Ludzie

zastanawiali się, po co to robi, bo sama ziemia nie była

wówczas wiele warta, jeśli nikt jej nie uprawiał. Ale to

on śmiał się ostatni, bo sprowadził sprzęt wiertniczy

i zaczął szukać ropy naftowej. Jego spekulacje przynio­

sły mu całkiem niezły zysk. - Pani Phelps spojrzała

bystro na Taylora. - Jeśli słyszał pan o ropie w Wil­

czym Zakątku, niech się pan nie podnieca. Nie ma tam

ani kropli. Dziwię się, że nie zauważył pan suchych

studni, które zostały po próbnych wierceniach. Stary

Vandover dokładnie wszystko sprawdził, zanim wy­

stawił ziemię na licytację.

- Znaleźliśmy pozostałości po jednym szybie w po­

łudniowo-wschodniej części - potwierdził Taylor.

- Moi ludzie nieźle sobie ze mnie pokpiwali przez kilka

dni, nazywając magnatem naftowym. Ale widziałem

dane geologiczne i wiem, że nie są to tereny roponośne.

- Więc jeśli nie chodzi panu o ropę, to czego pan

szuka?

- Czy po tym, jak pani ojciec kupił tę farmę, ktoś na

niej mieszkał?

- Wiele rodzin. Mój ojciec miał nadzieję, że bę­

dzie mógł farmę z zyskiem wydzierżawić. Wielu we­

teranów wojennych żeniło się wówczas i szukało dla

siebie miejsca. Niektórzy pochodzili ze wsi, a nie

mogli sobie pozwolić na kupno własnej ziemi. Ale

po pierwszych dziesięciu czy dwunastu rodzinach

ojciec pewnie sprzedałby tanio tę farmę każdemu,

kto byłby zainteresowany i miał dość hartu, by

zostać.

background image

TAJEMNICA » 65

- Ludzie nie zostawali długo? - zapytała Vanessa,

zaciskając nieświadomie dłonie na poręczach fotela.

- Wszyscy twierdzili, że farma jest nawiedzona!

- zaśmiała się pani Phelps. - Teraz to brzmi niewiary­

godnie, prawda? Ale wówczas było to niewielkie

miasteczko, a raczej osada rolnicza: kilka sklepów,

bank i trochę domów, a wiecie, jak takie opowieści

rodzą się i rosną. Rodzina wprowadza się, sąsiedzi

opowiadają, że na farmie straszy, i wkrótce sami już

widzą duchy.

Dłonie Vanessy były wilgotne, za to gardło miała

całkiem suche.

- Co... - Przełknęła z trudem. - Co mówiono

o tym duchu, który straszy na farmie?

- Podobno miał to być duch starego pana O'Ma-

lleya. Był właścicielem farmy, gdy bank ją przejął.

Młoda i piękna pani 0'MaUey postanowiła uniknąć

hańby wysiedlenia i uciekła z wędrownym komiwoja­

żerem. Pana O'Malleya tak przygnębiła jej ucieczka

i utrata farmy, że popełnił samobójstwo.

- Jak? - zapytał Taylor. - W jaki sposób się zabił?

- Naprawdę nie słyszeliście tej historii? 0'Malley

upił się i powiesił na dębie, który rósł z tyłu na

podwórzu.

Vanessa bezwiednie głośno westchnęła.

- Nie chciałam pani przestraszyć - powiedziała

pani Phelps. - To tylko taka stara historia. Przez lata

na pewno dodano do niej mnóstwo szczegółów, a dąb

pewnie już dawno ścięto.

- Nie - zaprzeczyła Vanessa. - Wciąż tam jest.

- O'Malley zapewne dlatego nie może zaznać Spo-

koju, że pochowano go w nie poświęconym miejscu

i pod bramą tego starego cmentarza koło autostrady.

Dobrzy, pobożni ludzie z okolicy nie zgodzili się, by

samobójcę pochować na cmentarzu.

- To okropne - wykrzyknęła Vanessa.

background image

66 » TAJEMNICA

- Prawda? I pomyśleć, że zdarzyło się to niecałą

generację temu. No, w każdym razie po śmierci

O'Malleya na farmie przez dłuższy czas nikt nie

mieszkał. Chyba aż do czasu, gdy mój ojciec ją kupił,

wyremontował dom i zaczął wydzierżawiać.

- Czy wie pani coś jeszcze o O'Malleyu? Coś o jego

rodzinie, cokolwiek?

- Niestety, nie - pokręciła głową pani Phelps,

- Opowiedziałam wszystko, co słyszałam, a ta historia

niewątpliwie została przez lata tak ozdobiona i przesa­

dzona, że niewiele ma wspólnego z prawdą.

Rozległ się brzęczyk interkomu. Pani Phelps prze­

prosiła i podniosła słuchawkę. Po chwili rozmowy

odłożyła ją i wstała.

- Bardzo mi przykro, że nie potrafię wam pomóc,

ale nic więcej nie wiem, a teraz mam następnych

klientów.

Vanessa i Taylor podziękowali jej uprzejmie i wyszli.

- No, to mamy o czym rozmawiać przy kolacji

- skomentował Taylor, gdy już siedzieli w samo­

chodzie.

- I o czym myśleć w środku nocy - dodała Vanessa

ponuro.

Zatrzymali się na kolację w restauracji specjalizują­

cej się w stekach. Posadzono ich w kameralnej niszy,

rozjaśnionej jedynie blaskiem świecy na stoliku i bladą

poświatą oddalonej lampy. Półmrok, cicha muzyka

i spokojny posiłek z trzech dań stanowiły wspaniałą

odmianę po zdenerwowaniu, które stało się udziałem

Vanessy, od kiedy zobaczyła zjawę na drzewie. Gdy

wybierali wino i sałatki, gawędzili o pracy i uczniows­

kich wygłupach, co z kolei prowadziło do wspomnieć

o ich własnych szczenięcych latach.

- Mówiłeś, że niezły był z ciebie gagatek - przypo­

mniała Vanessa. - Jak z rozrabiaki wyrósł odnoszący

sukcesy przedsiębiorca?

background image

TAJEMNICA • 67

- Właściwie Stephensco było łapówką, żebym się

ustatkował.

- Łapówką od kogo?

- Mojego starego. Ledwo, ledwo udało mi się

skończyć szkołę średnią i zacząłem u niego pracować.

Już dawniej" zatrudniał mnie w czasie wakacji i wiedzia­

łem o budownictwie wszystko, co trzeba, a przynaj­

mniej tak mi się wydawało.

- Każdemu osiemnastolatkowi wydaje się, że zjadł

wszystkie rozumy - zauważyła Vanessa.

Taylor przytaknął.

- Po jakimś czasie zacząłem nagabywać ojca, żeby

mnie awansował i zrobił kierownikiem budowy. Po­

wiedział, że jeśli chcę iść w górę, to muszę skończyć

studia. Żadnych przywilejów dla syna właściciela.

Mówiąc delikatnie, nie byłem zachwycony taką per­

spektywą.

- A zatem odszedłeś i spróbowałeś na własną rękę?

- Próbowałem przez kilka miesięcy, ale oczywiście

nic nie osiągnąłem. Więc ojciec zaproponował, żebym

wrócił do pracy i równocześnie podjął naukę w col-

lege'u. Oświadczył, że jak już zostanę inżynierem

i nabiorę dość doświadczenia, żeby odczytywać plany,

założy dla mnie filię swojej firmy.

- I tak się stało?

- Byłem buntownikiem, ale nie byłem głupcem.

Wtedy już wiedziałem, że nic nie osiągnę, usiłując

ukarać moich rodziców za rozwód. Podjąłem naukę,

a potem objąłem Stephensco, filię Stephenson Enter­

prises. Wilczy Zakątek to moje pierwsze samodzielne

przedsięwzięcie. Oddzieliłem się już od firmy ojca.

- Czy przy jego akceptacji?

- Och, jak najbardziej. Ojciec pękał z dumy, gdy

wykupiłem jego udziały.

Na blisko godzinę odsunęli od siebie wszelkie myśli

o Wilczym Zakątku i duchu na podwórku Vanessy.

background image

68 • TAJEMNICA

Jednak gdy kelnerka sprzątnęła po obiedzie i podała

kawę, zapadła cisza, w której duch O'Malleya niemal

się zmaterializował, tak intensywnie o nim myśleli.

- Nie ma już wątpliwości - powiedziała Vanessa

cicho, odstawiając filiżankę.

- Wiemy, kto to jest. Mamy nazwisko i okres,

możemy zacząć dochodzenie.

- A co nam da dochodzenie? - spytała, wyraźnie

zirytowana.

Taylor przykrył jej dłoń swoją, ciepłą i jakoś

pocieszającą.

- Wiedza to potęga - powiedział.

- Czy to dotyczy także duchów? Czy w ogóle jakieś

reguły dotyczą duchów?

Była bliska łez, a Taylor czuł się bezradny, bo nie

miał gotowych odpowiedzi. Gdyby byli sami, przytu­

liłby ją, głaskał po głowie i całował, ale tutaj musiał

zadowolić się uspokajającym uściskiem dłoni.

- Mówiłaś, że wzywał cię na pomoc. Może uda nam

się dowiedzieć, czego mu trzeba.

- I spełnić jego życzenia? - spytała niemal wyzy­

wająco. - Może po prostu chciałby spoczywać na

cmentarzu, z nagrobkiem, jak wszyscy inni?

- Może. A może nie jest to takie proste. Nie

uważasz, że powinnaś spróbować się dowiedzieć?

- Będziesz mnie nudził, aż to zrobię, prawda?

- Prawda!

Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie niemal

wrogo, aż w końcu Vanessa uśmiechnęła się nieoczeki­

wanie.

- To okropnie irytujące, gdy ktoś wierci ci dziurę

w brzuchu o coś, o czym chciałoby się zapomnieć.

Taylor uśmiechnął się i nagłe napięcie między nimi

przekształciło się w przyjazne milczenie. Dopili kawę.

Vanessa obrysowała brzeg filiżanki palcem, wpatrując

się w zamyśleniu w fusy na dnie.

background image

TAJEMNICA • 69

- Doceniam twoją pomoc, Taylor, i to, że byłeś

obok, gdy potrzebowałam przyjaciela.

Taylor ostrożnie odstawił filiżankę.

- No cóż, nie chodzi tylko o przyjaźń. Mam swoje

głębsze motywy.

Jedynie Taylor mógł to powiedzieć w taki sposób: na

tyle niefrasobliwie, by jego słowa nie zabrzmiały zbyt

poważnie, ale z uwodzicielskim spojrzeniem, które świa­

dczyło, że nie do końca żartuje. Vanessa poczuła, że się

rumieni w odpowiedzi na jego pożądanie.

W kameralnym kąciku restauracji łatwo było zapo­

mnieć, że w sobotni wieczór równowaga życia została

na chwilę zachwiana. Chwilowo wyzwolona z koniecz­

ności rozwiązywania nierozwiązywalnych problemów

i zagadek wszechświata, Vanessa mogła oddawać się

zwyczajnym, ludzkim radościom, a gorące spojrzenie

siedzącego naprzeciwko mężczyzny niewątpliwie było

źródłem przyjemności, bo pozwalało jej czuć się kobie­

co i beztrosko.

Zamknęła oczy, wciągnęła powietrze i odetchnęła

głęboko, rozkoszując się samym faktem bycia tu

z Taylorem. Czuła, jak jego dłoń, ciepła, silna, delikat­

nie pieszcząca, znów przykrywa jej rękę. Zwinęła

palce, by spleść je z palcami Taylora, i ciesząc się

z poczucia jedności, otworzyła oczy.

Jego kciuk rozpoczął powolny, rytmiczny masaż

wnętrza jej dłoni. Ten ruch był zmysłowy, erotyczny,

hipnotyzujący. W jasnym świetle Vanessa nie od­

ważyłaby się zareagować, ale w łagodnym blasku

świecy nie próbowała ukryć, jak dotyk Taylora na nią

działa.

I Taylor to zauważył. Jego głos był ściszony.

- Mężczyźni poświęcali królestwa dla takiego spo­

jrzenia kobiety.

- Nie chcę stąd wychodzić - powiedziała i Taylor

wiedział, o co jej chodzi. Tutaj jest bezpieczna. Na

background image

70 • TAJEMNICA

kilka minut pozbyła się prześladującej ją zjawy. - Gdy

tylko przestąpimy próg, znowu z nami będzie.

- Już z nami jest - powiedział Taylor ponuro.

Jakiś czas później, w samochodzie, Vanessa roz­

ważała na głos:

- Ciągle myślę o tym, co powiedziała pani Phelps.

O słowach, których użyła: że to zdarzyło się „niecałą

generację temu". Więc może żyje jeszcze ktoś, kto

pamięta samobójstwo O'Malleya?

- Jakiś stary farmer?

Przytaknęła.

- Koło Przyjaciół Biblioteki zbiera dane do historii

tych okolic. Miedzy innymi wyszukują starych ludzi, któ­

rzy od lat tu mieszkają, i przeprowadzają z nimi wywiady

na temat dawnych obyczajów i wydarzeń. Karen próbo­

wała mnie w to wciągnąć. Mogę spytać ją o nazwiska.

- To dobry pomysł - zapalił się Taylor. - Ja raczej

myślałem o źródłach pisanych, na przykład świadect­

wie zgonu O'Malleya, ale nawet jeśli do niego do­

trzemy, zyskamy tylko suche fakty.

Była już niemal dziesiąta, gdy wrócili do Wilczego

Zakątka. Taylor zaparkował na podjeździe przed

domem Vanessy.

- Miałabyś ochotę wpaść do mnie na kieliszek wina

albo kubek kawy po irlandzku?

Vanessa potrząsnęła głową.

- Nie, mam już dość. W ogóle nie spałam w sobotę,

a w niedzielę pewien osobnik trzymał mnie na nogach

przez pół nocy, a potem obudził o świcie. W dodatku

wczoraj znowu przyszedł i nie wyszedł przed północą.

- Niewdzięczna! - poskarżył się Taylor. Najwido­

czniej rozumiał, że nie zostanie zaproszony do środka,

i nie nalegał. Pocałował ją dość niewinnie przed

drzwiami.

- Gdybyś mnie potrzebowała, pamiętaj, że miesz­

kam tuż obok.

background image

TAJEMNICA • 71

Vanessa wspięła się na palce, objęła dłońmi jego

twarz i pocałowała lekko w usta.

- Dzięki. Za wszystko.

Czuła pod dłonią, jak napinają się mięśnie szczęki

Taylora. Ostro wciągnął powietrze i objął ją w pasie

w niedźwiedzim uścisku.

- Słowo daję, Vanesso, pozbędę się tego ducha,

nawet gdybym musiał w tym celu zorganizować seans

spirytystyczny i tańczyć nago w świetle księżyca.

Vanessa roześmiałaby się, gdyby Taylor nie był

śmiertelnie poważny. W przypływie czułości jeszcze

raz przyciągnęła do siebie jego twarz.

Pozwolił jej nadać ton temu pocałunkowi, zacis­

kając mocniej ramiona. Przywarła do niego rozchyla­

jąc wargi, połaskotała je językiem. Gdy z ust przeniosła

deszcz pocałunków na policzek i szyję, zamruczał

zmysłowo i przesunął dłońmi po jej plecach.

- Dobranoc - powiedziała z żalem.

Taylor odszedł, zdecydowany uporać się jak naj­

szybciej z duchem na dębie Vanessy.

background image

ROZDZIAŁ

7

Wchodząc do domu, Vanessa ziewnęła szeroko. Nie

przesadzała i nie wykręcała się, mówiąc Taylorowi, że

jest zmęczona. Bezsenne noce i wczesne wstawanie

odbijały się na jej stanie fizycznym. Zrzuciła buty

i padła na kanapę.

Na stoliku do kawy jak wyrzut sumienia leżały

ostatnie nie sprawdzone wypracowania uczniów, ale

sama myśl o ich poprawianiu była nie do zniesienia.

Poczekają. Teraz pora, by zwlec się z kanapy i wpełz­

nąć do łóżka, zanim zaśnie na siedząco.

Wyłącznie z przyzwyczajenia umyła twarz i zęby.

Naciągnęła swoją ukochaną, najstarszą i najbardziej

zniszczoną koszulę i odchylała właśnie koc, gdy usły­

szała wycie wiatru na dworze.

Zimny front z poprzedniego dnia ustąpił wilgot­

nemu upałowi, zapowiadającemu takie właśnie lato.

Jeszcze przed chwilą powietrze było nieruchome, Va­

nessa zaniepokoiła się więc, czy nie nadciąga burza.

Podeszła do okna, odsunęła zasłony i podniosła żalu­

zje. Komuś nie przyzwyczajonemu do dziwactw tek-

saskiej pogody musiało się wydawać, że wszystko jest

w porządku.

Księżyc przesłaniały ciężkie chmury, ale teren po­

dwórza oświetlała uliczna latarnia, ostro zarysowując

background image

TAJEMNICA • 73

linię płotu i dębu, który prężył konary ku granatowe­

mu niebu. Nic się nie ruszało oprócz czarnych chmur,

przesuwających się w poprzek księżyca, to go za­

słaniając, to odsłaniając.

Vanessa doszła do wniosku, że uległa złudzeniu, gdy

na horyzoncie rozbłysła błyskawica, a nagły powiew

wiatru szarpnął drzewem i uderzył w okno. Czekała na

odgłos gromu, ale burza była zbyt daleko. Po chwili

niesamowity spokój nocy powrócił.

Zamknęła na powrót żaluzje i poprawiła zasłony.

Wróciła do łóżka i z ulgą odetchnęła, gdy materac

ugiął się lekko pod jej ciałem, a pościel owinęła wokół

jak kokon. Po chwili spała spokojnie jak dziecko...

Zegar na kominku tykał głośno, regularnie, jak

ludzkie serce. Firanki w otwartym oknie chwiały się

lekko w ciepłym wietrze, niosącym zapach kwitnących

właśnie pnących róż. Była zadowolona, szczęśliwa i nuci-

ła coś pod nosem, mieszając gotującą się na piecu zupę.

Nagle poczuła niepokój. Piosenka utkwiła jej w gardle

jak duszący przedmiot, a wzrok powędrował ku oknu,

znajdując tam potwierdzenie jej lęku.

Stwór był wielki, ciemny, złowrogi. Uświadomiła

sobie, jakie stanowi zagrożenie. Wchodził do domu,

ale nie próbowała go zatrzymać. Nie mogła. Mogła

go tylko nienawidzić i bać się, bo wiedziała, czym

jest. Groźba, jaką z sobą niósł, zabrała jej zadowole­

nie i godność.

Stwór przemówił, wyśmiewając ją i kpiąc. Wypros­

towała się i zakryła uszy dłońmi, by nie słyszeć, co mówi,

gdy się do niej zbliżał.

Nie mogła mu się przeciwstawić, ale i tak podjęła

walkę. Serce waliło jej głośno, rozdzierając płuca. Nie

wolno mu jej dotknąć! Rzuciła się do ucieczki, biegnąc ile

sił, ale bezskutecznie. Dopadł ją. Straszliwy ból przeszył

jej nogę.

background image

74 » TAJEMNICA

Zegar wybił godzinę, a ona krzyknęła. Dziwne

buczenie za oknem ogłuszało ją. Rzuciła się przed siebie,

ignorując ból, nie poddając mu się, ale stwór ją trzymał.

Okno. Światło wpadało przez okno, kpiąc z ciemnego

stwora. Światło ją przyzywało. Choć stwór jej ciążył,

odwróciła się ku światłu. Rozsadzał ją ból, ale nie

zważała na to, skupiona na dotarciu do światła. I wtedy,

w świetle, pojawiła się inna postać, mała i niegroźna.

Zamarła na ten widok. Przeraźliwy krzyk wydarł się

z jej płuc, potem następny i następny, mieszając się

z tykaniem zegara i buczeniem za oknem.

Stwór dopadł ją. Czuła jego ohydę, gdy poruszał

się w niej. Jęcząc spojrzała ku światłu, ku twarzy

w świetle...

Vanessa usiadła na łóżku, obejmując się ramiona­

mi. Miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi.

Sprzęty wokół były znajome, ale świadomość, że jest

bezpieczna, nie pomagała odgonić paraliżującego stra­

chu. Szarpnęła koc i rzuciła się przez ciemny dom do

dużego pokoju. Niezręcznie usiłowała zapalić stojącą

lampę, w końcu ją przewracając, ale oświetlając pokój.

Nie próbowała robić porządku, tylko szukała numeru

Taylora na kartce koło telefonu.

Odpowiedz. Odpowiedz. Błagam cię, odpowiedz

szybciej...

- Taylor?

- Zaraz u ciebie będę.

Ściskała słuchawkę, jak koło ratunkowe na wzbu­

rzonym morzu. Serce wciąż boleśnie waliło jej w piersi.

Stary zegar na kominku zaczął wybijać godzinę,

wywołując nowy przypływ przerażenia, odbierając

oddech.

Jak długo czekała na Taylora? Nie byłaby w stanie

powiedzieć, czy oczekiwanie trwało sekundy, czy dni,

ale zegar nie zdążył wybić jedenaście razy, gdy głośne

background image

TAJEMNICA • 75

pukanie podniosło ją na nogi. Rzuciła się ku drzwiom,

przeklinając zamki i łańcuch, a gdy w końcu dała radę

je otworzyć, praktycznie skoczyła Taylorowi w ramio­

na. Złapała go za koszulę, gniotąc materiał w zaciś­

niętych pięściach, gdy wtulała twarz w jego pierś.

- Vanesso, co się stało? O co chodzi? - zapytał.

- Ss...sen - wydusiła z siebie. - Oook..okropny.

- I tuląc się w bezpiecznym schronieniu jego ramion,

wybuchnęła powstrzymywanym dotychczas szlochem.

Taylorowi udało się wejść do domu i zamknąć

ramieniem drzwi. Przycisnął Vanessę do siebie, gładził

jej plecy i mruczał uspokajające słowa, ale nie dawała

się ukoić. W końcu dźwignął ją w ramionach, zaniósł

na kanapę, posadził sobie na kolanach i uspokajał, aż

przestała szlochać. Odsunął włosy z jej twarzy i pocało­

wał w skroń.

- Przyniosę chusteczki - powiedział. Kiwnęła gło­

wą, ale na wszelki wypadek pocałował ją jeszcze raz

w czoło i dodał uspokajająco: - Zaraz wracam.

Wrócił, niosąc chusteczki i wilgotny ręcznik. Cze­

kał cierpliwie, gdy wycierała oczy i nos, a potem

delikatnie otarł jej twarz mokrym ręcznikiem. Gdyby

Vanessa nie była tak wyczerpana płaczem, mogłaby

się znowu rozszlochać z powodu delikatności i troski

Taylora.

- Zwykle nie jestem taka płaksiwa - powiedziała,

pociągając nosem.-Tylko... Nigdy dotychczas nie

miałam takich koszmarów, a ten był... - Pochyliła się,

objęła Taylora w pasie i przytuliła policzek do jego

piersi. - Obudziłam się i znowu słyszałam krzyk, ale...

- Podniosła głowę i spojrzała mu w twarz. W oczach

wciąż miała ślady przerażenia. - Ale to był mój głos.

To ja sama krzyczałam. Och, Taylor, czy to możliwe,

że ostatnim razem to też byłam ja? Nie pamiętam,

żebym wówczas śniła. Po prostu usłyszałam krzyk

i obudziłam się. Taka byłam pewna...

background image

76 • TAJEMNICA

Przyciągnął jej głowę do piersi i pogłaskał po

włosach.

- Nie ma powodu uważać, że te dwie sprawy się

wiążą. Od tamtego czasu miałaś kilka nieprzyjemnych

przygód. Może dzisiaj twój mózg odtwarzał wszystko,

co się zdarzyło.

- Boję się, Taylor. Boję się, że tracę rozum.

- Miałaś zły sen. Po tym, czego się dzisiaj dowiedzia­

łaś, nie ma się co dziwić! - Zamilkł na chwilę, by mogła

przemyśleć jego słowa. - Czy pamiętasz, co śniłaś?

- To samo co zeszłej nocy - powiedziała z pewnym

zdziwieniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że oba

sny były podobne.

- Zegar i okno?

Kiwnęła głową potakująco.

- Tylko tym razem sen był bardziej realistyczny,

a ja w nim bardziej uczestniczyłam. Poprzednio czułam

się, jakbym oglądała film, a tym razem brałam udział

w zdarzeniach. Było tam coś ciemnego, coś okro­

pnego...

- Co?

- Nie wiem. Nie widziałam. Po prostu... Ścigało

mnie, a ja nie mogłam uciec.

- Spróbuj już o tym nie myśleć - powiedział Tay­

lor, przeczesując jej włosy palcami. Wyraźnie czuł, że

trzyma w ramionach kobietę, pachnącą kobieco, za­

okrągloną kobieco i kobieco miękką. Fakt, że go

potrzebowała, działał jak afrodyzjak. - Już lepiej?

- spytał, a Vanessa przytaknęła. Pocałował ją w czu­

bek głowy. - Może znów zrobimy kawę po irlandzku?

Zawahała się na chwilę.

- A jeśli zrobię zamiast tego kakao, zostaniesz na

chwilę i porozmawiasz ze mną?

- Jasne - potwierdził, myśląc, że nawet ładunek

dynamitu by go teraz stąd nie ruszył.

background image

TAJEMNICA » 77

Wyplątała się z jego objęć, wstała i spojrzała po

sobie. - Chyba powinnam...

- To by było bez sensu, nie uważasz? Już cię w tym

stroju widziałem.

Choć porzuciła pomysł nałożenia szlafroka, Tay­

lor nie dziwił się, że nie wydaje się całkiem prze­

konana jego argumentami. Oboje byli świadomi,

że pod spodem ma niewiele. Żadna z ich koszul

nie była na tyle gruba, by zamaskować fakt, że

jej nie skrępowane stanikiem piersi wpierały się

w jego tors. Gumka wysoko wyciętych fig zaryso­

wywała ostro ich brzegi pod miękką koszulką. Za­

uważył to, gdy szła przed nim do kuchni. Wzrok

Taylora wędrował od połowy ud Vanessy przez

zgrabne łydki do szczupłych kostek i z powrotem.

Nie miał racji, mówiąc jej, że ma fantastyczny ty­

łeczek: jej tyłeczek był więcej niż fantastyczny, był

po prostu niezrównany. Tak strasznie chciał do­

tknąć tych miękkich wzgórków, że dłonie aż swę­

działy. Zacisnął je więc i przyglądał się zręcznym

ruchom Vanessy, która wyjmowała, odmierzała, na-

sypywała, nalewała i mieszała składniki. Uniosła

wzrok.

- Mam krakersy - powiedziała z wahaniem. Zro­

zumiał jej zmieszanie, gdy wyjęła pudełko: były to

krakersy dla dzieci, miały kształt małych miśków.

Spojrzała na Taylora z wyraźną groźbą.

Podniósł ręce w górę.

- Nic nie mówiłem!

- Wyszczerzyłeś zęby!

- Często to robię. Przy tobie jestem absolutnym,

szczerzącym zęby głupolem. Myślę, że to może być

miłość.

Tym razem to Vanessa się roześmiała.

- Jesteś tak samo niepoczytalny z braku snu, jak ja.

background image

78 • TAJEMNICA

- To może być wywołane również frustracją sek­

sualną - podsunął.

- Gdyby tak było, świat byłby pełen szczerzących

zęby głupoli - zaprotestowała.

- No, widzę, że czujesz się lepiej - powiedział.

- To był tylko sen. Zareagowałam przesadnie.

- Wpatrywała się w kręgi powstające na powierzchni

kakao, gdy mieszała je łyżką. - Czy miewałeś kiedyś

koszmary senne?

- Nie. Ale w akademiku mieszkałem z facetem,

który przeżył straszliwy wypadek samochodowy. Bu­

dził się, krzycząc. - Podszedł bliżej. - Jego strach był

prawdziwy, Vanesso. Twój także.

- Czy rzucał się na ciebie i wypłakiwał na twoim

ramieniu?

- Nie. Po obudzeniu szybko dochodził do siebie.

Uświadamiał sobie, że to tylko sen.

- Chodzi ci o to, że jeśli sen będzie się powtarzał, to

się przyzwyczaję? - Vanessa pochyliła się, by wyłączyć

palnik pod garnuszkiem.

- Mhm. - Brzeg jej koszulki podjechał niebezpie­

cznie blisko tych kuszących krągłości, które tak przy­

ciągały uwagę Taylora. Taylor wstrzymał oddech

i patrzył z żalem, jak Vanessa prostuje się, a koszulka

opada w dół.

- No, w każdym razie wolałabym nie przeżywać tego

jeszcze raz, dziękuję uprzejmie - powiedziała nieświado­

ma jego tęsknego wzroku. Otworzyła szafkę, by wyjąć

kubki. Jeden stał w zasięgu ręki, a pozostałe zajmowały

najwyższą półkę. Stanęła na palcach, ale nie była w stanie

dosięgnąć. Kraniec koszulki znów podjechał do góry,

a Taylor wstrzymał oddech, usiłując kontrolować reakcję

swego centralnego systemu nerwowego i innych części

ciała na ten widok.

Vanessa podskoczyła do półki, ale bezskutecznie.

Taylor wypuścił powietrze z płuc i zmusił się do

background image

TAJEMNICA • 79

oderwania oczu od brzegu koszulki, by odegrać rolę

dżentelmena. Zrobił krok do przodu.

- Czekaj, pozwól mi... -Zamilkł, bo nagle wyschło

mu w gardle. W tej samej chwili, gdy ruszył do przodu,

Vanessa zaprzestała prób i zrobiła krok do tyłu, a oba

te ruchy spowodowały, że Taylor przywarł lędźwiami

wprost do jej pośladków.

Koszulka, figi i jego dżinsy mogłyby równie dobrze

nie istnieć. Prąd pożądania, który przebiegł go od

włosów na głowie do palców u nóg, był tak silny, że

Taylor nie byłby w stanie przypomnieć sobie, jak się

nazywa, gdyby go ktoś o to akurat zapytał. Był zbyt

skoncentrowany na bliskości Vanessy, by zwracać

uwagę na cokolwiek innego. Odwróciła się do niego,

a wyraz jej oczu powiedział mu, że tak jak nim wstrząs­

nęło nią erotyczne podniecenie.

Wsunął palce prawej dłoni w jej rozburzone włosy,

a lewą ręką przyciągnął ją do siebie. Z ust wyrwało jej

się pełne oczekiwania westchnienie, a wargi rozchyliły

się zapraszająco. Patrzyła na niego tak, jak przedtem

w restauracji, z mieszaniną lęku i tęsknoty. Pochylił się

i leciutko musnął jej wargi, próbując ich smaku, pełen

strachu, że jeśli pozwoli sobie na zbyt wiele, straci

resztkę kontroli nad swoimi emocjami.

Intensywność pożądania przeraziła Taylora. Był

pełnym życia mężczyzną o normalnych potrzebach, ale

nigdy jeszcze żadna kobieta nie podniecała go tak jak

ta, którą teraz trzymał w ramionach. Z kolei pożądanie

mieszało się jakoś z poczuciem odpowiedzialności,

a nawet z troską o jej zadowolenie.

Przyzwyczaiwszy się już do aksamitnej miękkości

jej warg, przesuwał po nich ustami powoli i rytmicznie,

aż wyprężyła się nieco, delikatnie domagając się czegoś

więcej. Z gardła Taylora wydobył się dźwięk, który był

w równej mierze jękiem i westchnieniem. Mężczyzna

odpowiedział na żądanie Vanessy z ciągle jeszcze

background image

80 » TAJEMNICA

kontrolowaną niecierpliwością. Przygarnął ją mocniej

i pogłębił pocałunek. Powitała go, przytulając się

jeszcze ciaśniej. Taylor opuścił rękę i nareszcie mógł

objąć kuszącą wypukłość jej pośladków, gładzić ciepłą,

nagą skórę i śliski materiał fig.

Szafka była tuż, tuż. Taylor popchnął Vanessę

lekko do tyłu, więżąc swoją dłoń między drewnianą

płytą a miękkim ciałem kobiety i przywierając twar­

dymi lędźwiami do jej łona. Intymność tej pozycji

ujawniła bez żadnych wątpliwości, jak bardzo jest

podniecony. Vanessa czuła, że jej ciało reaguje podob­

nym ogniem.

Po nieskończenie słodkiej chwili Taylor przerwał

pocałunek i odsunął się, niechętnie tracąc kontakt

z ciałem dziewczyny. Przeczesał palcami jej włosy.

- Nie po to mnie tu wezwałaś.

- Jesteś pewien? - spytała zachrypniętym głosem.

- Bo ja nie.

Nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Miała

zarumienione policzki, oczy jej błyszczały, a wargi

wciąż były wilgotne od pocałunku. Przez moment nie

był pewien, czy uda mu się zapanować nad sobą. Jej

uroda odebrała mu dech, a jej kruchość przywołała

natychmiast tę niewygodną cechę jego charakteru:

przyzwoitość.

- Byłabyś, za godzinę - powiedział gorzko, zmu­

szając się, by się odwrócić. Do diabła, życie było

niesprawiedliwe dla przyzwoitych facetów.

Nie patrzył na nią, ale był świadom, że Vanessa

napełniła kubki, postawiła je na tacy i wyszła z kuchni.

Odetchnął głęboko i poszedł za nią do stołu w aneksie

jadalnym.

Gdy podnosiła kubek do ust, ręce jej drżały tak

bardzo, że zastanawiała się, jakim cudem przyniosła tu

tacę. Scena w kuchni wydawała jej się coraz mniej

realna, gdy usiłowała określić, co właściwie się stało.

background image

TAJEMNICA • 81

Milczała, gdy Taylor usiadł na krześle naprzeciw­

ko i ujął swój kubek. Żadne z nich przez chwilę nic

nie mówiło. Taylor otworzył pudełko krakersów

i wysypał sporą garść na swoją serwetkę. Po chwili

Vanessa wyciągnęła rękę i wzięła jednego kraker-

sowego miśka. Oczy Taylora i Vanessy spotkały się

i napięcie odrobinę zelżało, gdy uśmiechnęli się do

siebie.

Napięcie zelżało, ale cisza trwała nadal. Myśli

Vanessy kłębiły się bezładnie, gdy usiłowała uporząd­

kować wydarzenia wieczoru: koszmarny sen, telefon

do Taylora, scena miłosna w kuchni. Powiedział, że za

godzinę znów będzie wiedzieć, dlaczego go wezwała.

Teraz jednak wiedziała tylko tyle, że nigdy w życiu nie

chciałaby mieć więcej takiego koszmaru jak ten, który

ją wyrwał ze snu.

Skończyli już pić kakao.

- To był ten sam sen - powiedziała z namysłem

w głosie, a Taylor poruszył się na krześle, by dać jej

znać, że słucha. - Wczoraj i dzisiaj. Ten sam sen, tylko

tym razem z większą liczbą szczegółów. - Zamyśliła

się na chwilę. - Nigdy dotychczas nie miałam po­

wracających snów.

- Czy ten sen ma dla ciebie jakieś szczególne

znaczenie?

- Jeśli chodzi o okno, to łatwe. Wczoraj po po­

wrocie do domu otworzyłam okno, a gdy się ochłodzi­

ło, zamknęłam je, ale wciąż czułam przeciąg. Wtedy

właśnie postanowiłam zadzwonić do działu technicz­

nego. Myślałam o tym, zasypiając.

- A zegar?

- Myślałam... - zawahała się, czy przedstawić mu

swoją teorię na temat zegara.

- Co myślałaś?

Och, ostatecznie... zdecydowała, po tym, jak od­

powiedziała na jego pocałunek, nie ma czego ukrywać.

background image

82 • TAJEMNICA

- Miałam nadzieję, że przyjdziesz i tuż przed za­

śnięciem sprawdziłam godzinę. Była dziewiąta, więc

poczułam się rozczarowana, że już tak późno, bo

uznałam, że...

- Że żaden dobrze wychowany człowiek nie przy­

jdzie z tak późną wizytą? - podpowiedział.

Vanessie nie podobało się, że tak gładko mu to

wyszło i że wygląda na zadowolonego.

- I żaden dobrze wychowany człowiek nie przy­

szedł - zauważyła kąśliwie i uśmiechnęła się słodko.

- Ach, to dlatego byłaś tak wrogo nastawiona - żar­

tował. - Myślałaś, że zostałaś wystawiona do wiatru!

- Nie umawialiśmy się - ucięła.

- To dlaczego byłaś taka wystrojona?

- Ja...

- Miałaś na sobie taką wymyślną sukienkę, i wstąż­

kę we włosach, i perfumy...

Vanessa już miała zaprzeczyć, ale stwierdziła, że

lepiej się poddać z gracją.

- Przyznaję się do winy - oznajmiła.

- Niech mnie diabli wezmą! - wykrztusił, wybu­

chając śmiechem.

Vanessa miała ochotę powiedzieć mu, że też by

sobie tego życzyła. Dała jednak spokój.

- To nie ma znaczenia - stwierdziła. - Zaniepoko­

jenie przeciągiem i... drobne towarzyskie rozczarowa­

nie nie mogło wywołać tak przerażającego snu jak

dzisiejszy.

- Freud pewnie by znalazł jakieś powiązanie - po­

wiedział Taylor.

- Powinnam przewidzieć, że go wyciągniesz! - ob­

ruszyła się Vanessa. Milczała chwilę, coś rozważając.

- Czy uważasz, że potrzebuję tego typu pomocy?

Psychiatrycznej?

Taylor zacisnął wargi w cienką linię, zastanawiając

się nad odpowiedzią.

background image

TAJEMNICA • 83

- Tylko ty możesz podjąć taką decyzję - powie­

dział w końcu ostrożnie.

- Wykręcasz się.

- Nie mogę decydować za ciebie.

- Ale możesz powiedzieć, co sądzisz.

- Dobrze. Chcesz, to ci powiem: widziałaś ducha

i nielicho to tobą wstrząsnęło, w każdym razie na tyle,

by wywołać koszmary. Uważam, że jest to całkiem

normalna, zdrowa, zrozumiała reakcja. - Musiał wy­

czytać wdzięczność w jej spojrzeniu, bo gwałtownie

podniósł się z krzesła i wyciągnął rękę. - Chodź,

usiądziemy na kanapie. Chcę cię tylko potrzymać

w ramionach - dodał, gdy się zawahała.

Usiedli tak jak przedtem. Vanessa oparła głowę

na ramieniu Taylora. Był silny, ciepły i dawał jej

poczucie bezpieczeństwa. Wspaniale było się temu

poddać. Ale bliskość Taylora budziła w niej także

inne uczucia. Pamiętała wyraźnie, jak ich ciała przy­

wierały do siebie, a pożądanie rozpaliło się w niej

żywym ogniem. Pamiętała również, że wykręcenie

numeru telefonu Taylora przyszło jej zupełnie od­

ruchowo. Nie miała cienia wątpliwości, iż Taylor

natychmiast przyjdzie. Niemal równie odruchowo

objęła teraz dłońmi jego twarz i pocałowała w poli­

czek.

- Dziękuję - powiedziała.

- Czy dziękujesz za coś konkretnego, czy tak

ogólnie?

- Chyba ogólnie.

Zapadła cisza.

- Możesz spać, jeśli chcesz - powiedział Taylor po

chwili.

- To niesprawiedliwe w stosunku do ciebie. Musisz

wcześnie rano wstać. Wcześniej niż ja.

- Gdybym cię tu samą zostawił, i tak nie mógłbym

spać. Zbyt bym się martwił, czy...

background image

84 • TAJEMNICA

- Taylor?

- Mhm?

- Miałeś rację. Nie dlatego cię wezwałam.

W policzku zadrgał mu mięsień, a ciało napięło się.

Po raz pierwszy Vanessa pomyślała, jak trudno musia­

ło mu być oderwać się od niej. Nigdy nie ukrywał, że

mu się podoba, ale traktowała jego erotyczne aluzje

jako typowe męskie przekomarzania.

Tak doskonale pasowaliby do siebie. Ta myśl

i niedawne wspomnienia pobudziły jej krew w żyłach.

Poczuła, że się rumieni. Obudziło się w niej pragnienie

przypominające, że jest kobietą. Spróbowała wymó­

wić jego imię, ale całkiem zaschło jej w ustach i mu­

siała najpierw przełknąć ślinę. Taylor spojrzał na

nią.

- Nie dlatego cię wezwałam, ale...

Głaskał ją po głowie uspokajająco, ale nagle za­

trzymał rękę w pół ruchu.

- Śpij, Vanesso. Nie ma co do tego wracać.

Uniosła dłoń, by obrócić twarz Taylora ku sobie.

Spojrzała mu w oczy bez wahania.

- Nie dlatego cię wezwałam, ale teraz tak właśnie

cię potrzebuję.

Jego ciało znów się napięło, ale zanim zdążył

cokolwiek powiedzieć, objęła go za szyję i oparła czoło

o jego pierś. Mówiła, jakby chciała, by jej słowa do­

tarły wprost do serca.

- Przy tobie czuję się normalna, bezpieczna i peł­

na życia. Proszę cię, Taylor, bardzo cię dziś po­

trzebuję.

Usłyszała i poczuła, jak jego serce przyspiesza, gdy

przytulił ją mocno i schował twarz w jej włosach.

- Vanesso, jestem tylko człowiekiem. Drugi raz nie

udałoby mi się odsunąć. Nie proś mnie o to, jeśli nie

jesteś pewna, czego chcesz. Jeśli to tylko twój pokrętny

sposób podziękowania, to...

background image

TAJEMNICA » 85

Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu w oczy.

- Gdyby chodziło mi tylko o podziękowanie, upie­

kłabym ci czekoladowe ciasteczka.

Patrzyli na siebie, delektując się świadomością, co

ich za chwilę połączy. Czułość w wyrazie twarzy

Taylora sprawiała, że Vanessa była bliska łez. Po­

prosiła go, by został z różnych powiązanych i skom­

plikowanych przyczyn, ale główną był sam Taylor.

Traktował ją poważnie i poważnie podchodził do

kochania się. A to było dla Vanessy istotne. Odwróciła

wzrok i powiedziała cicho:

- Używam pianki antykoncepcyjnej, żeby nie zajść

w ciążę, ale nie mam...

- Ja mam.

Usiadła, odwracając się do Taylora plecami. Była

na siebie zła, że czuje się niezręcznie.

- W dużej łazience są różne drobiazgi toaletowe dla

gości. Czuj się jak u siebie. Chyba że planowałeś wrócić

do domu...

Poczuła na ramieniu ciężar jego dłoni.

- Mówiłem ci, że nie zostawię cię dziś samej. Nawet

na pięć minut.

Kiwnęła głową, nie dowierzając swemu głosowi.

Przeszedł ją dreszcz oczekiwania. Taylor przesunął

dłonią wzdłuż jej ręki, objął przegub i pociągnął

delikatnie z powrotem w swoje objęcia. Oparła się

o jego tors i westchnęła.

- Szczęściarz ze mnie - powiedział, całując ją

w skroń. - Spotkamy się w sypialni?

Vanessa uniosła oczy do nieba.

- Niesamowite! Mamy randkę!

- Mhm. Już się nie wycofasz. - Wzmocnił uścisk.

- Wcale się nie wycofuję - zaprotestowała. - Tyl­

ko to wszystko jest...

- Vanesso!

background image

86 • TAJEMNICA

Jego głos był tak nietypowo surowy, że połknęła

resztę zdania. Taylor ujął ją pod brodę i uniósł twarz

ku swojej.

- Teraz się pocałujemy. A potem wstaniesz i pó­

jdziesz do sypialni, i przygotujesz się do łóżka... i dla

mnie. I nie będziesz ani zmieszana, ani niepewna, bo

jesteś piękną kobietą i pragnę cię tak, jak jeszcze nigdy

w życiu nie pragnąłem żadnej kobiety. Jasne?

Przekomarzał się z nią, ale jego spojrzenie nie

pozwalało wątpić w jego szczerość. Vanessa miała

ochotę równocześnie śmiać się i płakać.

- Och, Taylor!

Wargi Taylora stłumiły ten wykrzyknik. Pocału­

nek, który nastąpił, sprawił, że Vanessa straciła resztę

wątpliwości. Gdy ją w końcu puścił, oparła głowę

o jego ramię i zamknęła oczy, usiłując dojść do siebie.

Bała się, że nogi się pod nią ugną. Taylor był najwyraź­

niej tak samo pod wrażeniem pocałunku, bo chwilę

trwało, zanim uspokoił mu się oddech.

- Rzeczywiście wspaniale całujesz, gdy jesteś w na­

stroju.

- Och, w gruncie rzeczy nie byłam tak całkiem

w nastroju - przekomarzała się z nim.

- Kłamczucha! -Taylor objął ją i uwięził ramiona­

mi przy piersi. Niskim, zmysłowym głosem zamruczał

jej do ucha: - Czy przypadkiem nie miałaś gdzieś pójść

i czegoś zrobić?

- To było wtedy, kiedy naprawdę byłam w na­

stroju.

- Może uda mi się znów cię wprowadzić w odpo­

wiedni nastrój - powiedział, łapiąc lekko zębami jej

skórę na karku.

- Nic z tego.

- Naprawdę? - Odgarnął jej włosy i delikatnie na-

gryzł płatek ucha.

background image

TAJEMNICA • 87

- No, może trochę...

- Tylko trochę? - Przesunął językiem wzdłuż brze­

gu ucha.

Vanessa złapała oddech.

- Może trochę więcej niż trochę...

- O ile więcej? - Znowu skupił uwagę na jej karku.

Vanessa wysunęła się z jego ramion i wstała,

uśmiechając się uwodzicielsko.

- Na tyle, żeby mi przypomnieć, gdzie miałam

pójść i co miałam zrobić. - Z uśmiechem wyszła

z pokoju, czując, że Taylor odprowadza ją wzrokiem.

Świadomość, że jest pożądana, towarzyszyła jej

w łazience, gdy przygotowywała się do łóżka. Usłysza­

ła szum wody i uśmiechnęła się do siebie. Zawsze

krępowało ją wspólne korzystanie z łazienek i umywa­

lek. Nie czułaby się swobodnie, dzieląc najbardziej

intymną część swego domu z Taylorem. Ale wiedza, że

między nimi jest zaledwie parę ścian, dodawała smaku

oczekiwaniu, równocześnie nie naruszając jej potrzeby

prywatności.

Pościel na łóżku była rozburzona, przypominając

Vanessie o koszmarze, który wyrwał ją ze snu. Teraz

prześcieliła łóżko i wsunęła się pod koc. Choć nadal

czuła się nieswojo na wspomnienie snu, strach, który

wyrwał ją z łóżka, minął dzięki Taylorowi Stephen-

sonowi.

Jakby przywołany jej myślą, Taylor pojawił się

w drzwiach. Zdjął koszulę i po raz pierwszy Vanessa

zobaczyła tors, który już tak dobrze poznała do­

tykiem. Brązowe włosy spływały w dół i nikły za

paskiem dżinsów. Wyraz oczu Taylora sprawił, że

zabrakło jej tchu.

Usiadł na brzegu łóżka i pochylił się ku niej,

opierając na łokciu. Nie spuszczał oczu z jej twarzy.

- Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak bardzo jesteś

godna pożądania?

background image

88 TAJEMNICA

- Ogoliłeś się. - Podniosła rękę, by przesunąć pal­

cami po policzku Taylora.

- Znalazłem jednorazowy nożyk.

Vanessa uśmiechnęła się i poklepała poduszkę.

- Już późno. Może wskoczysz do łóżka?

- Całe życie mógłbym czekać na takie zaproszenie

- powiedział, całując przelotnie czubek jej nosa i wsta­

jąc. Sięgnął do kieszeni, wyjąłmałą paczuszkę i położył

ją pod poduszką. Ściągnął spodnie i slipki i zostawił na

dywanie.

Ani na chwilę nie odwrócił się od niej, a Vanessa

ani na chwilę nie oderwała wzroku od jego ciała.

Była oczarowana doskonałością męskich mięśni

i szczupłością bioder. Dostrzegła, że Taylor był już

gotów. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.

- Widzisz, co ze mną robisz? - uśmiechnął się.

- Wystarczy, że o tobie pomyślę.

Nagle zażenowana, Vanessa zamknęła oczy i zsu­

nęła się niżej pod koc. Czuła, jak materac ugiął się

pod ciężarem Taylora. Poczuła dłoń mężczyzny na

swoim policzku. Spojrzała na niego i jej niepokój

zniknął. To był Taylor, znała go i wiedziała, że jest

cierpliwy, silny i dobry. Ciepło jego ciała kusiło ją

i chętnie poddała się działaniu siły ciężkości, która

ściągała ją do zagłębienia, utworzonego w materacu

przez cięższe ciało Taylora. Taylor wsunął rękę pod

ramiona Vanessy i przyciągnął bliżej, tak że ich

ciała przywarły do siebie na całej długości. Vanessa

oparła dłoń o jego pierś i zagłębiła palce we wło­

sach. Odnalazła płaski, twardy sutek i podrażniła go

delikatnie.

Taylor podciągnął jej koszulkę wyżej, pod pachy.

Gładził plecy Vanessy, jej krzyż i pośladki, przyciąga­

jąc do swego ciała. Włosy na jego torsie drażniły

delikatną skórę na piersiach Vanessy. Vanessa jęknęła

cicho i przytuliła się jeszcze mocniej, obejmując nogą

background image

TAJEMNICA • 89

uda Taylora. Twarde, gorące męskie ciało wparło się

w miękkie, delikatne ciało kobiety.

Vanessa przeczesała palcami włosy Taylora, do­

tknęła jego świeżo ogolonych policzków, a w końcu

złapała wargami jego wargi, kusząc pocałunkiem.

Czuła, jak w odpowiedzi na gorący dotyk jego ciała

rośnie w niej pożądanie. Nie odrywając się od jej ust,

Taylor przełożył Vanessę na plecy i przykrył jej ciało

swoim. Podparł się na łokciu i odchylił lekko na bok,

by móc ująć jej pierś. Drażnił kciukiem sutkę i głaskał

krągły pagórek całą dłonią, aż Vanessa wygięła się

w łuk. Ten ruch ułatwił Taylorowi dostęp, a równo­

cześnie jej brzuch otarł się o jego lędźwie, wyrywając

obojgu z ust zmysłowy jęk.

Vanessa wsunęła rękę między ich ciała, by go

dotknąć. Odpowiedź Taylora była gorąca i wywołała

podobną reakcję w głębi jej bioder.

- Chcę cię w środku - szepnęła.

- Tutaj? - spytał, docierając do źródła rozkoszy.

Na chwilę zabrakło jej tchu. Nie była w stanie

odpowiedzieć mu słowami, ale reakcja jej ciała była

jednoznaczna. Uniosła biodra, by mocniej przywrzeć do

jego ręki. Taylor schował twarz między jej piersiami i lizał

delikatnie, wdychając zapach i smakując skórę. Jęknął

głośno: po części z pożądania, po części z frustracji.

- Chyba pora na rozsądek - powiedział.

Vanessa westchnęła z rozczarowaniem, gdy odsunął

się od niej. Zamknęła oczy i wcisnęła się w poduszki,

wciąż świadoma bliskości jego ciała, ciepła i zapachu.

Usłyszała dźwięk rozrywanej torebeczki i szelest roz­

wijanej prezerwatywy. I w końcu materac znów się

ugiął pod ciężarem wracającego Taylora.

Poczuła lekkie pocałunki na twarzy, a dłoń Tay­

lora wędrowała po jej ramieniu, aż napotkała na

koszulkę. Pośpiesznie pozbyli się tej ostatniej prze­

szkody.

background image

90 • TAJEMNICA

- Zgaś światło - poprosiła Vanessa i Taylor wyłą­

czył lampkę.

Ciemność nadała nowy wymiar ich kochaniu się,

zmysły wyostrzyły się, jakby chcąc im zrekompen­

sować utratę możliwości widzenia. Perfumy, płyn po

goleniu, zapach mężczyzny i kobiety mieszały się

w powietrzu, którym oddychali. Skóra, włosy, twar­

dość, miękkość - dotykiem poznawali swoje ciała.

Każde westchnienie, każdy nierówny oddech, każdy

szept potęgowały ich namiętność.

Wzajemne pragnienie rosło, aż przekroczyło granicę

słów i logiki, aż ich ciała się połączyły. Poruszali się

powoli, w napięciu, w skupieniu. Vanessa przywarła do

Taylora, pierwsza osiągnęła szczyt, a gdy świat wokół

niej rozpadł się na kawałki, trzymała go, jakby on jeden

mógł ją uchronić przed wpadnięciem w niebyt.

Skurcz jej mięśni, krzyk uniesienia i zachłanność,

z jaką go przyciągała, doprowadziły z kolei Taylora do

ekstazy i wstrząsającego fizycznego spełnienia. Leżeli

wyczerpani i zaspokojeni, gdy ich płuca przypominały

sobie, jak się normalnie oddycha, a serca wracały do

zwykłego rytmu.

Taylor wyszeptał pytająco jej imię, a Vanessa

otworzyła oczy i zobaczyła jego twarz tuż nad swoją.

- Nie zostawiaj mnie - poprosiła. - Nie opuszczaj

mnie jeszcze.

- Nie mógłbym się ruszyć, nawet gdyby łóżko się

paliło - zapewnił ją.

- A nie pali się? - spytała, uśmiechając się z wy­

siłkiem.

- Już nie, ale przed chwilą szalał tu pożar. - Uniósł

jej dłoń do warg, a potem przytknął do piersi. - Jes­

teś...

- Co jestem? - spytała, gdy zawiesił głos.

- Pewnie zgnieciona - powiedział, ostrożnie wysu­

wając się z jej objęć i opadając obok na prześcieradło.

background image

TAJEMNICA » 91

- Nie zauważyłam - zaprzeczyła i westchnęła, gdy

ją znów do siebie przyciągnął.

- Muszę wstać na chwilę - oznajmił jakiś czas

później.

Vanessa jęknęła z żalem i przytuliła się, specjalnie

utrudniając mu wstanie.

- Będę za dwie minuty - powiedział.

- Za jedną - targowała się, wykorzystując swoje

kobiece wdzięki.

Cropville, Teksas - 1945 - 46

Danny Bannerson wynajął pokój w pensjonacie

wdowy Shugart i znalazł pracę w jedynej firmie

budowlanej w Cropville. Zalecał się do Jessiki przez

przyjęty w takich sytuacjach czas, potem zaręczyli się,

by po roku wziąć ślub w kościele w Cropville. W po­

dróż poślubną do Houston wyruszyli samochodem

i zatrzymali się w hotelu Rice.

Jessica była zupełnie niedoświadczona, jeśli chodzi

o kontakty z mężczyznami. Szanujące się kobiety

czekały do ślubu, a zanim Danny pojawił się w jej

życiu, nigdy nie spotkała mężczyzny, który by ją

zainteresował. Gdy przenosił ją przez próg ich apar­

tamentu, była bardzo zdenerwowana i bardzo zako­

chana w swoim mężu.

Danny siedział nad martini w barze, gdy Jessica

kąpała się w pachnącej wodzie i wkładała koronkową

koszulkę i peniuar. Następnie czyściutka, pachnąca

i ubrana w najlepszą bieliznę, jaką można było

dostać w Houston, przemierzała pokój, czekając na

swego męża.

Czekała, by stać się jego żoną w każdym znaczeniu

tego słowa.

background image

ROZDZIAŁ

8

Gdy Taylor obudził się, przed jego nosem wisiał

płatek śniegu. A w każdym razie coś, co wyglądało jak

jedna z tych sztucznych śnieżynek, którymi ludzie

dekorują drzewka na Boże Narodzenie. Gdy otrząsnął

się nieco ze snu, rozpoznał kawałek szydełkowej

koronki, którą obszyte były poszewki Vanessy.

Vanessa. Jego mózg przywołał obraz wczorajszego

wieczoru, a ciało zarejestrowało różne szczegóły: gład­

kość prześcieradła, zapach perfum Vanessy, przyjemne

ciepło jej ciała.

Leżała wciśnięta w niego, a czubek jej głowy

znajdował się tuż poniżej jego nosa. Kilka loczków

zaplątało mu się we włosy na piersi. Prawym ramie­

niem obejmował ją w pasie. Koszula nocna Vanessy

podjechała do góry i jej tyłeczek, ten rozkoszny,

pulchny, kobiecy tyłeczek wpierał się w jego lędźwie.

Taylor przesunął prawą dłoń, by objąć jeden po­

śladek, i uśmiechnął się z zadowoleniem właściciela.

Przyjemność budzenia się w tej przytulnej sypialni

z Vanessa tuż obok była wprost niezwykła. Wypełniała

go w niemal fizyczny sposób, jakby zadowolenie było

pokarmem, zaspokajającym głód doznań.

Czując ciężar ręki Taylora na biodrze, Vanessa

poruszyła się, więc Taylor wrócił do pierwotnej pozy-

background image

TAJEMNICA • 93

cji. Serdecznie żałował, że był wyposażony tylko na

jedno kochanie się. Zastanowił się nawet, czy nie

naciągnąć spodni i nie pobiec do domu, by sprawdzić

i w apteczce stan zapasu prezerwatyw, ale odrzucił ten

pomysł jako zbyt ryzykowny. Vanessa mogłaby się

tymczasem obudzić i wstać, myśląc, że uciekł od niej.

Został więc dokładnie tam, gdzie był.

Zaspokojenie i głęboki, długi sen zaowocowały

błogim... rozleniwieniem. Był to zdrowy letarg, stan

umysłu, w którym uznawał, że, co prawda, perspek­

tywa kochania się z Vanessą jest rozkoszna, ale leżenie

z przytuloną Vanessą też jest miłe.

Jakby wyczuwając, że raduje go jej obecność,

Vanessa westchnęła w półśnie i Taylor ucieszył się, że

nie wyszedł. Nie chciał, by obudziła się sama. Obiecał,

że jej nie zostawi, a był człowiekiem, który dotrzymuje

obietnic.

Nie mogąc i nie chcąc się ruszać, leżał, przy­

glądając się pokojowi. Na najbliższej ścianie wisiała

tradycyjna, haftowana makatka z sentymentalnym

dwuwierszem o domu. Ciekaw był, czy sama ją

wyhaftowała. Uśmiechnął się do tej myśli. Haftowa­

nie pasowało do Vanessy. Założyłby się o zysk na

jednym domu w Wilczym Zakątku, że sama wybrała,

zrobiła lub zna historię każdego przedmiotu w sypia­

lni. Z owalnych drewnianych ramek patrzyły na

niego sepiowe oblicza krewnych, pra-pra- coś tam.

Czy któraś z tych babek lub kuzynek zrobiła narzutę

zszywaną z resztek materiałów, rozwieszoną teraz

w nogach łóżka? A może Vanessa znalazła ją w ja­

kimś sklepie z antykami?

Choć materac był całkiem współczesny, samo łóżko

miało już swoje lata. Wykonano je z żelaznych,

pomalowanych na biało rurek. Porcelanowa miednica

na komodzie była spękana ze starości. Taylor był

ciekaw, czy wielka mosiężna spluwaczka, teraz wyko-

background image

94 • TAJEMNICA

rzystana jako donica dla okazałego i zadbanego filo­

dendrona, rzeczywiście służyła kiedyś swemu celowi,

czy też stanowiła tylko replikę, przypominającą epokę,

w której spluwaczki były w powszechnym użyciu.

Ciekaw drobiazgów z jej prywatnego życia, zgady­

wał, jakie skarby kryje kilka ozdobnych pudełek

stojących na toaletce przed lustrem w srebrnej ramie.

Biżuteria? Grzebienie do włosów? Spinki należące do

dawnych kochanków? Ta myśl zdecydowanie mu się

nie spodobała. Nie chciał wyobrażać sobie Vanessy

z innym mężczyzną.

Zaskoczony nagłym przypływem zazdrości, oparł

czoło o tył jej głowy. Jej włosy lekko go połas­

kotały. Miała piękne włosy. Można je było nazwać

brązowymi, ale z bliska było widać, że jest to mie­

szanka kolorów od kasztanowego do złocistego. Pa­

chniały tajemniczo i kobieco, tak jak kobiece włosy

powinny pachnieć. Mężczyzna mógłby całe życie de­

lektować się takim zapachem. No, ale Vanessa była

kobietą, którą mężczyzna mógłby całe życie odkry­

wać od nowa.

Olśniło go, że chciałby właśnie to robić: spędzić

życie, poznając kobietę, która teraz spała koło niego.

Zakochał się w Vanessie.

Leżał spokojnie, pozwalając, by ta świadomość i jej

konsekwencje znalazły swoje miejsce w jego mózgu.

Powinny grać trąby, rozbłyskiwać fajerwerki i wyć

syreny, pomyślał. Tymczasem istniała tu tylko spokoj­

na wygoda sypialni Vanessy, przytulna miękkość jej

łóżka, cichy szept jej oddechu. I jakoś było to bardziej

znaczące niż fanfary.

Taylor zawsze myślał, że zakochiwanie się będzie

powolnym procesem, że zapragnie stabilizacji i stałego

związku stopniowo, w miarę rozwijania się znajomo­

ści. Ale to było dawniej. Nic dziwnego, iż mówi się, że

ktoś wpadł! Wrażenie było porównywalne ze skokiem

background image

TAJEMNICA • 95

z samolotu na dziesięciu tysiącach metrów, a on

wylądował na miękkim łóżku z koronkami, z kobietą,

która rajsko pachniała. Gwarantowany zawrót głowy

dla trzydziestodwuletniego mężczyzny.

Podparł się na łokciu i prawą ręką odgarnął jej

włosy z karku. Pocałował Vanessę w szyję i leciutko

dmuchnął jej do ucha. Mruknęła coś przez sen,

protestując. Jeszcze raz pocałował delikatną skórę za

uchem i znowu wywołał mruknięcie, tym razem z to­

warzyszeniem ruchu ramienia. Uśmiechając się z włas­

nej niecierpliwości, położył głowę na powrót na po­

duszce, objął Vanessę ramieniem w pasie, jak poprzed­

nio, i umościł się jak najbliżej, czekając na dzwonek

budzika.

Gdy budzik zadzwonił, przyglądał się, jak maca na

ślepo, chcąc go wyłączyć. Fascynował go wyraz jej

twarzy, gdy hałas bezlitośnie wdzierał się w jej sen,

i bawiła nietypowa niezdarność ruchów. Śledził jej

reakcje, gdy zdała sobie sprawę z obecności Taylora

i przypomniała wydarzenia ostatniej nocy. Uznał, że

nigdy nie była piękniejsza niż wtedy, gdy zamrugała,

uśmiechnęła się i powiedziała:

- Naprawdę zostałeś ze mną.

- Obiecałem, że zostanę. - Pocałował ją w czubek

nosa.

- Cieszę się - powiedziała, przytulając się. Nagle

coś jej przyszło do głowy. - Oj, dla ciebie to późna

godzina, prawda? Czy przeze mnie spóźnisz się do

pracy?

Przyciągnął ją bliżej i zamknął w uścisku.

- Mogę się spóźnić, ile chcę. Przecież jestem właś­

cicielem firmy, nie?

- To bardzo miłe - westchnęła. - Niestety, ja nie

jestem właścicielką mojej firmy i nie mogę się spóźnić.

- Zamilkła na chwilę. - Taylor?

- Mhm?

background image

96 • TAJEMNICA

- Dziękuję. Za to, że przyszedłeś, że mnie przytula­

łeś i... że zostałeś.

- Potrzebowałaś mnie.

- Ale nie musiałeś się aż tak głęboko angażować.

- Musiałem.

Uświadomiła sobie nagle, dokąd zabłądziła jego

ręka.

- Dlatego, że mam fantastyczny tyłeczek?

- Dlatego, że jestem w tobie szaleńczo zakochany.

Vanessa zamknęła oczy i jęknęła.

- Dla mnie jest zbyt wcześnie na grę słów.

- Grę słów? - Taylor był załamany. Był taki szcze­

ry. Jak mogła nie widzieć, że jest szczery? Nie słyszeć?

Czy ona tego nie czuje? Jak to możliwe?

Wszystkie myśli i uczucia odbiły się na jego twarzy.

Vanessa nagle oprzytomniała.

- Nie mówiłeś serio... - zaśmiała się niepewnie,

jakby nie całkiem zrozumiała dowcip. - Taylor, pro­

szę, przestań. Jesteś rannym ptaszkiem, ale ja nie

potrafię jasno myśleć o wpół do siódmej.

Taylor czuł się, jakby dostał po głowie.

- Tu nie chodzi o jasne myślenie ani o grę słów.

Mówiłem serio - oświadczył, teraz już zły. - Nie mo­

żesz trywializować miłości, Vanesso. To siła natury.

Jak przyciąganie ziemskie. Albo siła odśrodkowa.

- Zaczynam myśleć, że naprawdę mówiłeś poważ­

nie. - Vanessa była oszołomiona. Wyraz jego twarzy

upewnił ją, że rzeczywiście tak jest. Usiadła. - Taylor,

proszę cię, nie rób tego.

Także usiadł na łóżku, naprzeciw niej, i chwycił ją za

przeguby, domagając się uwagi.

- Vanesso, ostatniej nocy coś się zdarzyło. Coś

specjalnego.

- Tak - powiedziała z czułością. - Ja też tak uwa­

żam. Strasznie cię potrzebowałam i przyszedłeś, i trzy­

małam się ciebie, bo mnie rozumiałeś, troszczyłeś się

background image

TAJEMNICA • 97

i uspokajałeś. Nigdy nie zapomnę, jak dobrze było

mieć cię tutaj.

Taylorowi wydawało się, że Vanessa specjalnie

udaje, że nie wie, o co mu chodzi. Puścił jej przeguby.

- Do diabła, Vanesso, czy nie czujesz, co się między

nami dzieje? Chcę budzić się koło ciebie przez resztę

życia.

- Wielkie nieba - jęknęła Vanessa. - Mam ducha

na drzewie i romantycznego wariata w łóżku.

Taylor uniósł jej dłonie ku swojej twarzy.

- Jeśli jestem wariatem, to dlatego, że zwariowałem

przez ciebie. Jesteś piękna i słodka, i masz fantastyczny

tyłeczek, i pachniesz nieziemsko, i masz płatki śniegu

na poszewkach poduszek, i...

- To był twój pierwszy raz - powiedziała Vanessa,

nie mogąc uwierzyć w realność całej sytuacji. - By­

łeś najstarszym na świecie prawiczkiem, a ostatniej

nocy cię poniosło i teraz wydaje ci się, że jesteś za­

kochany.

- Nie wyśmiewaj się ze mnie, Vanesso. Nigdy

dotychczas tak się nie czułem i żadnej kobiecie nie

powiedziałem takich słów. I doskonale wiesz, że to nie

był mój pierwszy raz!

Vanessa głośno wypuściła powietrze z płuc.

- Nie mogę teraz o tym rozmawiać.

- Ubierz się, to zabiorę cię na śniadanie. Poroz­

mawiamy, jak już napijesz się kawy.

- Nie chodzi mi o teraz - w tej chwili, tylko

o teraz - gdy mam ducha na drzewie i powracający

koszmar senny.

Oparł jej dłonie na swoich ramionach, potem

przesunął swoje wzdłuż jej rąk. Zatonął spojrzeniem

w oczach dziewczyny.

- Kocham cię.

Przez chwilę myślał, że Vanessa się rozpłacze. Ona

też się tego bała. Taylor był pełnym życia, seksownym

background image

98 • TAJEMNICA

mężczyzną, który patrzył na nią tak, że każda rozsądna

kobieta po usłyszeniu takich słów padłaby mu w ra­

miona.

Nie padła mu w ramiona. Pochyliła się tylko do

przodu tak, że oparła czoło o jego pierś, i jęknęła.

- Nie to miałem na myśli, gdy zaproponowałem ci

śniadanie - narzekał Taylor, wyjmując francuską bu­

łeczkę z pojemnika.

- Nie mamy czasu na płonące banany u Bren-

nana. Za dwadzieścia minut muszę być w szkole.

A to jest dobre. Szynka, jajka i ser. Prawdziwe,

sycące jedzenie.

„Mhm" Taylora mówiło wyraźnie, co o tym myśli.

Vanessa zjadła pół swojej bułeczki i odłożyła resztę.

- Taylor...

- Nie mów mojego imienia takim tonem. Czuję się,

jakbym znów był w szkole.

- Przepraszam, jeśli zepsułam to, co miało być

niezwykłą chwilą.

- „Niezwykłą"? - Jego głos ociekał sarkazmem.

- Mężczyzna mówi kobiecie, że jest w niej zakochany.

Cóż w tym takiego niezwykłego?

Gorycz w głosie Taylora sprawiła, że Vanessie zro­

biło się strasznie przykro.

- Ostatnia noc była cudowna - powiedziała cicho,

sięgając przez stół, by przykryć jego dłoń swoją. - Po

prostu uważam, że nie jest to dla żadnego z nas

właściwy czas na... podejmowanie życiowych decyzji.

Taylor rzucił jej niechętne spojrzenie.

- „Podejmowanie życiowych decyzji"? - parsknął

i sięgnął po nie dojedzoną połówkę bułki Vanessy.

- Wszystko jest takie poplątane, Taylor - powie­

działa. - To, co zdarzyło się między nami, było nie­

zwykłe, i wiesz, że nigdy bym cię nie poprosiła

o pozostanie, gdyby mi na tobie nie zależało. Ale nie

background image

TAJEMNICA • 99

wiem, ile z tego było czystą chemią, a ile czymś

w rodzaju opóźnionego szoku po strachu i wdzięczno­

ści, że mam się na kim oprzeć.

- Nie ma nic poplątanego w tym, co do ciebie czuję.

- Skąd wiesz? Słuchaj, Taylor, nie jestem naiwna.

W tamtą niedzielę nie biegałeś sobie koło mojego

domu dlatego, że ci się podobałam, czy że szczególnie

o mnie się troszczyłeś.

- Ja...

- Troszczyłeś się o Wilczy Zakątek, a ja znalazłam

się w tym tylko dlatego, że to ja wezwałam policję

w środku nocy. Na wszelki wypadek chciałeś wiedzieć,

co się dzieje.

- Bezwzględny przedsiębiorca. Nic się nie liczy

oprócz zysku. Czy właśnie tak o mnie myślisz?

Vanessa parsknęła ze zniecierpliwieniem.

- Nie widzę cię jako jakiegoś pazernego kapitalisty

bez serca. Dlaczego nie miałbyś się troszczyć o Wilczy

Zakątek? To twoje dzieło... - przerwała i zmarszczyła

brwi. - Z czego się śmiejesz?

- „Pazerny kapitalista bez serca"?

Zdecydowała nie zwracać na niego uwagi, by go nie

zachęcać.

- Uwielbiam, gdy używasz takich wyrażeń. Uwiel­

biam ciebie, gdy ich używasz. Jesteś nie tylko piękna,

ale i dowcipna.

- Zainteresowałeś się mną dopiero w ostatnią nie­

dzielę - upierała się. - Kiedy byłam roztrzęsiona tym

duchem. Zająłeś się mną. Napoiłeś mnie winem i wy­

słuchałeś...

- Planowałem, jak cię uwieść.

- Lubisz czuć się potrzebny.

- Każdy to lubi.

- Ale ty szczególnie, Taylor. To leży w twoim

charakterze. A ja się na tobie oparłam, bo poczułam się

bezradna. Skąd wiesz, czy przynajmniej część tego, co

background image

1 0 0 • TAJEMNICA

nazywasz miłością, nie jest po prostu reakcją na

mój stan?

- Bo potrzeby, jakie we mnie zaspokajasz, dalece

wykraczają poza moją potrzebę bycia potrzebnym.

- Jeśli tak jest, to nie musimy się śpieszyć, prawda?

- spytała Vanessa.

- Mam trzydzieści dwa lata, Vanesso. To nie jest

zauroczenie czy przelotne zakochanie. Czuję się, jak­

bym spadł z urwiska.

- Poznałeś mnie w dość niezwykłych okolicznoś­

ciach. Nie zawsze będę w stanie kryzysu. Wcześniej czy

później uporam się z moim duchem i moimi lękami.

Może zanim będziesz składać jakiekolwiek oświadcze­

nia, poczekaj i zobacz, jak ci odpowiada samodzielna

Vanessa Wiggins?

Taylor wciągnął oddech przez zaciśnięte zęby.

- Nie uda ci się mnie wyłączyć - ostrzegł ją. - Nie

będziemy udawać, że nigdy się nie spotkaliśmy, czy że

nigdy się nie kochaliśmy.

- To byłoby głupie, nie?

Wzrok Taylora wyraźnie potwierdzał, jak bardzo

głupie by to było. Zapadła męcząca cisza.

- Muszę iść do szkoły - powiedziała Vanessa

w końcu.

- Mówisz, że ten stary wie o wszystkim, co wydarzy­

ło się w okolicy w ciągu ostatnich osiemdziesięciu lat?

- Według Karen jest chodzącą miejscową kroniką

- powiedziała Vanessa. - Ma prawie dziewięćdziesiąt

lat i świetną pamięć. Karen mówi, że nagrania jego

wspomnień, które mają w bibliotece, są niesamowite.

- To może być tutaj. Zobacz, czy uda ci się

odczytać nazwisko na skrzynce pocztowej.

- Dahlmann. To tu.

Polna droga doprowadziła ich do drewnianego

domu. Wzdłuż całej ściany frontowej ciągnął się ganek,

background image

TAJEMNICA • 1 0 1

na którym ustawiono trzy bujane fotele. W tym, który

stał najbliżej drzwi, siedział stary mężczyzna w białym

podkoszulku i spodniach przytrzymywanych szeroki­

mi szelkami.

U nóg mężczyzny leżał stareńki pies, mieszaniec

owczarka o siwym już pysku. Na widok gości uniósł

głowę, po czym wstał niechętnie, przeciągnął się

i szczeknął na wszelki wypadek.

- Pan Dahlmann? - spytała Vanessa. - Jestem

Vanessa Wiggins. Dzwoniłam do pana.

Starzec opuścił rękę i podrapał psa za uszami.

- Siadaj, Gus. To pani nauczycielka. Nikomu nie

zrobi krzywdy.

Gus rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, opadł z po­

wrotem na podłogę i wydał dźwięk przypominający

westchnienie.

Twarz Dahlmanna była spalona słońcem i pomarsz­

czona, ale jego oczy błyszczały inteligencją. Utkwił

spojrzenie w Vanessie.

- A ten tu to paniny przyjaciel?

- To mój sąsiad, Taylor Stephenson - wyjaśniła.

- To on zbudował te domy w Wilczym Zakątku.

- Ach, tak? - Dahlmann rzucił Taylorowi niechęt­

ne spojrzenie. - No cóż, siadajcie. Nie ma co męczyć

nóg. - Wyciągnął ramię, wskazując puste fotele.

Zapadła cisza, którą po chwili przerwała Vanessa.

- Proszę pana, interesuje nas farmer, który miał

farmę w Wilczym Zakątku. Nazywał się O'Malley.

Czy pan go pamięta?

Dahlmann rozważał coś przez chwilę.

- Paddy O'Malley? Tak, znałem go. Znałem też

Tilly. Odwiedzały się czasem z moją żoną, plotkowały

i zajmowały się takimi tam babskimi sprawami. Za­

wsze wyglądała na uczciwą chrześcijankę. Nigdy bym

nie dał wiary, że ucieknie. Ale niezła z niej była sztuka

i jeśli wbiła sobie do głowy, żeby puścić Paddy'ego

background image

1 0 2 • TAJEMNICA

kantem, to na pewno nie było jej trudno znaleźć faceta,

który by ją zabrał. Tamtego roku ciężko im było.

Bardzo ciężko.

- Dlaczego? - spytała Vanessa.

- Wszystkim było ciężko, mieliśmy zły rok. Za

mało deszczu, wiec kiepskie plony. Paddy'emu wy­

schła studnia i woził wodę dla zwierząt i na pola.

A potem złamał nogę i musiał nająć parobka do

pomocy. Cienko już przędli, ale nie miał wyjścia,

bo całe gospodarstwo poszłoby na marne. Więc

poszedł do banku w Cropville i stary Vandover dał

mu pożyczkę na najęcie parobka i wywiercenie no­

wej studni. - Parsknął i poruszał przez chwilę szczę­

kami, jakby coś żując. - Stary Vandover dawał du­

żo takich pożyczek. Wiedział, że O'Malley nie bę­

dzie mógł spłacić, ale mu dał. Czasy były złe i wszyscy

myśleli, że Vandover to jakiś święty. Aż przyszły

terminy spłat, a on nie chciał ich przedłużać. Jeden

dobry rok i Paddy by mu wszystko oddał, ale sta­

ry Vandover nie słuchał niczego i nikogo. - Fotel

Dahlmanna zaskrzypiał, gdy starzec zaczął koły­

sać się tam i z powrotem. - Zachodzili w głowę,

co robić, by nie stracić ziemi. Cholera, nie mieli

gdzie iść.

- Więc Tilly O'Malley uciekła?

- Tak gadali. Nikt nic o niej więcej nie słyszał, ale

walizki nie było. W mieście był komiwojażer, taki

goguś. Pytał o nią w sklepie, no to ludziska dodali dwa

do dwóch, jak zniknęła równocześnie z nim. - Po­

trząsnął głową. - Nigdy bym w to nie uwierzył. Może

kobieta i zostawi mężczyznę, jak czasy są złe, ale jak

można zostawić dziecko?

Taylor i Vanessa wymienili zaskoczone spojrzenia.

- O'Malleyowie mieli dziecko? - zapytał Taylor.

- Dziewczynkę - potwierdził Dahlmann. - Mag­

gie jej było. Straszna to była historia. Wróciła ze szkoły

background image

TAJEMNICA • 1 0 3

i znalazła tatę wiszącego na drzewie. Mówili, że nigdy

się z tego nie otrząsnęła.

- Co się z nią stało?

- Nie miała nikogo, jak matka uciekła, a ojciec

umarł, i żadnych bliskich krewnych. Poszła mieszkać

u wdowy Hanks w miasteczku, a jak była trochę

starsza, pracowała w sklepie. Była tam, aż sklep

zamknęli, jakieś dziesięć lat temu. Nie słyszałem, żeby

wyszła za mąż.

- Żyje jeszcze?

- Nie słyszałem, co by nie żyła, ale ja już się tak nie

ruszam gadać z ludźmi. - Zamruczał coś pod nosem.

- Cholera, nie ma już z kim gadać, nawet gdybym się

ruszył. Ci, co ich znałem, umarli.

- A czy jest ktoś, kto mógłby wiedzieć coś o Maggie

O'Malley? - spytała Vanessa.

Fotel Dahlmanna przestał skrzypieć, bo mężczyzna

oparł nogi o ziemię i zamyślił się.

- Chyba Morehouse'owie powinni wiedzieć. To był

ich sklep. Najpierw prowadził go Morehouse, aż

umarł, a potem Betty, jego córka, i jej mąż. On się

nazywał Staal. Henry Staal. Ciągle mieszkają w starym

domu Morehouse'ow, przy dawnej drodze do mias­

teczka. Jeśli ktoś coś wie o Maggie O'Malley, to oni.

Dahlmann znowu zaczął się kołysać. Gus warknął

przez sen i poruszył tylną nogą. Vanessa wyjęła notatnik

z torebki i zapisała podane przez starca nazwiska.

- Czy słyszał pan coś o tym, że w Wilczym Zakątku

straszy?

- Od lat tam straszy - oświadczył Dahlmann spo­

kojnie. - Ludziom tutaj nie spodobało się, że człowiek

sam się zabił, szczególnie że był napity. Pochowali go

poza cmentarzem. Maggie robiła o to hałas, ale tak się

należało. Potem ludzie zaczęli widywać O'Malleya na

drzewie, tak jak Maggie go znalazła, gdy tamtego dnia

wróciła ze szkoły do domu.

background image

1 0 4 • TAJEMNICA

- Czy rozważano kiedykolwiek przeniesienie gro­

bu?

- Nie, panienko. Maggie przez długi czas chciała

ich przekonać, ale w końcu dała spokój, a potem chyba

nikomu już nie zależało. Tam w Wilczym Zakątku nikt

nie mieszkał przez lata, aż w końcu przyszli i zbudowali

te pudełka. - Skrzywił się. - Seg-men-ty. Ludzie żyją

jedni na drugich, a domy stoją tak ciasno, że się słyszy,

jak sąsiad chrapie. - Pochylając się naprzód, Dahl-

mann utkwił jastrzębie spojrzenie w Taylorze. - Prze­

praszam, jeśli ranie twojeuczuda, synu, ale tak właśnie

czuję. Seg-men-ty. Ludzie jedni na drugich. Nic dob­

rego z tego nie może wyniknąć. - Ze świszczącym

oddechem opadł na oparcie fotela. - Jeszcze o czymś

chcieliście pogadać?

- To już chyba wszystko - oznajmił Taylor sucho,

gdy Vanessa zaczęła się zbierać.

- Dziękuję, że zechciał pan się z nami spotkać

- powiedziała, ściskając dłoń starego farmera. - Bar­

dzo nam pan pomógł.

Wrócili do samochodu.

- Ale postać - powiedział Taylor, gdy już siedzieli

w środku.

- Przytomny i bystry - przytaknęła Vanessa.

- Musi być samotny w tym domu, gdy jego żona

i wszyscy przyjaciele umarli. Karen mówiła, że stanow­

czo odmawia przeniesienia się gdzieś, gdzie byłby

wśród łudzi.

- Tak, jasno powiedział, co myśli o byciu wśród

ludzi.

- Czy jego słowa sprawiły ci przykrość?

- Vanesso, jestem przedsiębiorcą budowlanym. Już

to wszystko słyszałem. Biorąc pod uwagę jego wiek

i poglądy, i tak potraktował mnie ulgowo. Całe życie

pracował na roli. Musi mu się wydawać, że niszczę

wszystko, dla czego pracował.

background image

TAJEMNICA • 1 0 5

- O'Malley miał córkę. Pani Phelps o niej nie

wspominała.

- Myślisz, że jeszcze żyje?

- Dahlmann nie powiedział, ile miała lat, ale dał do

zrozumienia, że wtedy była dzieckiem.

- Co by oznaczało, że teraz ma sześćdziesiąt parę.

- Chcę ją odnaleźć. Dotychczas wszystkie informa­

cje pochodziły od osób trzecich. Chciałabym od niej

usłyszeć, co stało się z jej ojcem. Wiesz może, gdzie jest

„stary dom Morehouse'ów"?

- Tu w okolicy zostało jeszcze trochę starych

domów. Zapisałaś to drugie nazwisko?

- Tak, fonetycznie. Będę musiała poszukać zbliżo­

nych nazwisk w książce telefonicznej i podzwonić.

- Vanessa zamyśliła się na chwilę. - Czy jesteśmy

w pobliżu starego cmentarza?

- Chcesz poszukać grobu?

- Jeszcze jest widno. Co ty na to?

- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. Ale nie

spodziewaj się zbyt wiele. Cmentarz jest w bardzo złym

stanie. Wątpię, byśmy tam coś znaleźli.

Widok cmentarza potwierdził pesymizm Taylora.

W spękanym asfalcie na dawnym parkingu rosły

chwasty, żelazna brama nierówno wisiała na zardze­

wiałych słupkach. Vanessa i Taylor obeszli cmentarz

wokół po zewnętrznej stronie ogrodzenia, szukając

jakiegoś śladu grobu, ale nic nie znaleźli oprócz

butelek po piwie i plastikowych opakowań. Gdy

wrócili do punktu wyjścia, Vanessa wpatrzyła się

w zardzewiałe litery napisu oznajmiającego, że jest to

cmentarz, i zmarszczyła brwi.

- Rozczarowana? - zadał retoryczne pytanie Tay­

lor.

Westchnęła.

- Myślałam, że będzie tu coś wskazującego na grób

-jakiś wzgórek, wypukłość ziemi, kopiec kamieni,

background image

1 0 6 • TAJEMNICA

cokolwiek. Nikt by nie zgadł, że gdzieś tu pochowano

człowieka. Zastanawiam się, ile jest nie oznaczonych

grobów. Może w tej chwili stoimy na jakimś?

Od tej myśli przeszedł ją dreszcz. Taylor objął ją za

ramiona i przytulił.

- Chodź. Może coś znajdziemy w środku.

Napisy na niektórych nagrobkach stanowiły inte­

resującą lekturę, ale większość była zaopatrzona jedy­

nie w nazwiska i daty. Sporo płyt było nie do

odczytania, zniszczonych przez czas, przewróconych

lub kruszących się. W parnym cieple teksaskiego

wieczoru atmosfera cmentarza wydawała się wręcz

dusząca. Taylor wyczuł, że Vanessa poddaje się przy­

gnębieniu.

- Chodźmy stąd - powiedział. - Słońce za chwilę

zajdzie.

Pojechali do restauracji nastawionej głównie na

obsługę młodych, samotnych osób, Wewnątrz tętnił

rock, toczyły się rozmowy i rozlegały wybuchy śmie­

chu. To miejsce stanowiło znakomitą przeciwwagę dla

ponurej i ciężkiej atmosfery cmentarza, więc gdy po

kolacji dotarli do domu Vanessy, byli w zdecydowanie

lepszym nastroju.

- To dziwne - stwierdziła Vanessa, wchodząc do

salonu. - Wciąż czuję tu zapach róż, a wyrzuciłam je

po powrocie ze szkoły. Myślałbyś...

- Nie myślałbym o różach - przerwał Taylor, bio-

rąc Vanessę w ramiona. - Czy wiesz, ile godzin upły-

nęło od naszego ostatniego pocałunku?

- Trzy - wyliczyła Vanessa. Bardzo dokładnie ją

wycałował przed wyjazdem do Dahlmanna.

- Trzy najdłuższe godziny w moim życiu - oznaj-

mił, pochylając się. Całował ją żarliwie, przyciąga-

jąc jej ciało do swojego i mrucząc z niecierpliwości.

Zsunął dłonie na pośladki dziewczyny i przywarł

lędźwiami do jej bioder, by poczuła jego podniecenie.

background image

TAJEMNICA • 1 0 7

Przewędrował pocałunkami od ust przez szyję i wzdłuż

wycięcia bluzki. - Z tobą jest* mi coraz lepiej - z tru­

dem złapał powietrze. - Jak to możliwe? - Wypro­

stował się, ale trzymał ją mocno w pasie i patrzył

prosto w oczy. - Tym razem jestem potrójnie przygo­

towany. Miejmy nadzieję, że wystarczy. A teraz chcę

cię zanieść do sypialni, zanim zaczniemy doświadczal­

nie sprawdzać, czy dwucentymetrowej grubości wy­

kładzina dywanowa na półcalowej płycie i szlichcie

betonowej jest wygodna.

Parę godzin później Vanessa podparła się na łokciu

i spojrzała w dół na Taylora.

- Myślę, że powinieneś dzisiaj wrócić do siebie

-powiedziała.

- Gdybym był w stanie się ruszyć i gdybym w ogóle

chciał się ruszyć, to tylko razem z tobą - oświadczył.

Leżeli w łóżku Vanessy, wyczerpani i całkowicie

zaspokojeni. Kochali się dwa razy, najpierw z taką

samą niecierpliwością, jak poprzedniej nocy, potem

wolniej, odkrywając nowe przyjemności i subtelności

w dotykaniu się i pieszczeniu.

- Mówię poważnie, Taylor. Nie możemy...

- Czego nie możemy? - Ujął kilka kosmyków jej

włosów i muskał sobie nimi twarz.

- Razem mieszkać.

Przywołał dość energii, by obrócić głowę i wtulić

w jej szyję.

- Ale świetnie nam to wychodzi. - Pocałował ją

głośno w ramię. - Wspaniale. - Jeszcze jeden pocału­

nek i zmysłowe westchnienie. - Zadowalająco. Rób­

my to oficjalnie. Mój dom czy twój?

- Bądź poważny, Taylor - zaprotestowała, bez

przekonania usiłując się odsunąć. - Jeszcze za wcześ­

nie, powiedziałam ci, że nie mogę podejmować teraz

żadnych...

background image

1 0 8 • TAJEMNICA

- ...życiowych decyzji - dokończył za nią.

Udało jej się usiąść.

- Nie śmiej się ze mnie. Taylor. Nie jestem gotowa

na ten rodzaj zaangażowania.

- Godzinę temu byłaś.

Vanessa owinęła się prześcieradłem i skrzyżowała

ramiona.

- Nie mieszaj tego z seksem. Mamy niewątpliwie

wysoki współczynnik dopasowania seksualnego...

Taylor wzniósł oczy w górę zniecierpliwiony.

- Zlituj się, Vanesso! „Wysoki współczynnik dopa­

sowania seksualnego"?!

- Nie zmieniaj tematu.

- Czy masz jakiś słownik takich pokrętnych powie­

dzonek do wtrącania w czasie dyskusji?

- Nie słuchasz. Specjalnie...

- A jak wyliczasz ten współczynnik dopasowania

seksualnego? - nacierał Taylor. - Skąd bierzesz wa­

rtości numeryczne, by stworzyć współczynnik czegoś

tak subiektywnego i intymnego jak dopasowanie

seksualne?

Vanessa opadła na poduszki z jękiem i naciągnęła

na głowę prześcieradło. Nie był to najlepszy pomysł,

biorąc pod uwagę, że większa część Taylora znaj­

dowała się pod tymże prześcieradłem. Wsunął głowę

do środka i oparł na poduszce obok Vanessy, po czym

odwrócił palcem jej głowę w swoją stronę, aż popatrzy­

ła mu w oczy.

- Nie ma sensu, żebym wychodził. Już spróbowali­

śmy zakazanego owocu.

- Więcej niż spróbowaliśmy. Obżarliśmy się! - pa­

rsknęła śmiechem.

Jej przypływ humoru dodał mu odwagi.

- Vanesso, między nami jest coś więcej niż seks.

- Wiem.

- Więc dlaczego...

background image

TAJEMNICA • 1 0 9

- Nie chcę cię w mojej łazience!

- Jest jeszcze druga w tym domu.

- Na wszystko masz odpowiedź, co?

- Nie mam odpowiedzi na to, dlaczego leżymy pod

prześcieradłem i kłócimy się.

Vanessa trzymała górną część prześcieradła. Teraz

wyciągnęła ręce wzdłuż ciała, odkrywając ich głowy

i ramiona.

- Bo nie słuchasz. Ja po prostu nie jestem gotowa

na taki układ, w którym spędzalibyśmy razem całe

noce. I musisz to zaakceptować.

Taylor przekręcił się i uderzył pięścią w materac.

- Kobiety! - Położył dłoń na sercu i powiedział

dramatycznym falsetem: - Nie zależy ci na mie!

Chcesz tylko seksu. Nie chcesz nawet potem zostać i po

prostu pobyć ze mną przez chwilę.

- Rozumiem, że to cytat z innej kobiety.

- Z każdej kobiety, jaką kiedykolwiek słyszałem

skarżącą się na mężczyzn. A ja musiałem zakochać się

w jedynej kobiecie w całym cywilizowanym świecie,

która chce, żebym wyszedł po nieprawdopodobnym,

nieopanowanym, całkowicie niepowtarzalnym kocha­

niu się.

- I kto tu teraz korzysta ze słownika pokrętnych

powiedzonek?

- I kto wykręca się do odpowiedzi?

- Zbyt na mnie naciskasz - zaprotestowała Va­

nessa.

- Nic na to nie poradzę. Kocham cię.

- Dla mnie to nie jest takie proste ani takie szybkie.

Nie mogę w jednym tygodniu być niezależna i swobod­

na, a w następnym związana. Szczególnie gdy tyle

dzieje się poza naszym związkiem.

- Aha! - Taylor wykrzyknął triumfalnie. - Więc

przyznajesz, że mamy związek!

background image

1 1 0 • TAJEMNICA

- Gdybyśmy nie mieli, nie leżałbyś w moim łóżku

nagusieńki, dochodząc do siebie po nieprawdopodob­

nym, nieopanowanym, całkowicie niepowtarzalnym

kochaniu się!

Oparł się na łokciu i uśmiechnął uwodzicielsko.

- Lubi mnie pani, panno Wiggins. Niech się pani

przyzna!

- Bardziej' niż lubię - przyznała, choć słowa z tru­

dem przeszły jej przez gardło. - Och, Taylor, oczywiś­

cie, że mi na tobie zależy, że kocham być z tobą, ale żyję

w takim zamęcie. Pochlebia mi twoja wiara, że jesteś

we mnie zakochany i chcesz ze mną być, ale nie

pozwolę się wmanewrować w coś, na co nie jestem

jeszcze gotowa. I proszę, nie patrz na mnie w ten

sposób. Jestem tylko kobietą, a ty jesteś seksowny jak

nie wiem co, i wykorzystujesz...

Przerwał jej pocałunkiem, nie namiętnym i pobu­

dzającym, ale słodkim, krzepiącym i pełnym troski.

Gdy uniósł głowę i spojrzał na nią, mogła w jego

oczach odczytać miłość, żal i zrozumienie.

- Potrafisz odwołać się do lepszej strony mojego

charakteru - powiedział. - Dobranoc, kochanie. Śpij

dobrze. I pamiętaj, że wystarczy zadzwonić, a przy­

biegnę.

Z jakiegoś pokrętnego powodu zwycięstwo zasmu­

ciło raczej, niż uradowało Vanessę.

- Taylor... - powiedziała z westchnieniem.

Taylor już naciągał spodnie.

- Vanesso, nie jestem ze stali. Jeszcze jedno słowo,

a nie będę w stanie wyjść, i przynajmniej jedno z nas

obudzi się rano, bardzo mnie nie lubiąc. - Złapał

koszulę i naciągnął, nie przejmując się guzikami

potem wepchnął skarpetki do kieszeni i wsunął w buty

gołe stopy. - Zamknę za sobą drzwi, ale obiecaj, że

założysz łańcuch.

background image

TAJEMNICA • 1 1 1

Houston i Cropville, Teksas - 1946

Podczas narzeczeństwa z Dannym Jessica czuła

chwilami zalążki budzącej się namiętności. Przy ogra­

niczonej wiedzy na temat seksu, zaczerpniętej jedynie

z bardzo pruderyjnej książki poświęconej ludzkiemu

seksualizmowi oraz z przykładu zwierząt, snuła fan­

tazje na temat miesiąca miodowego i spełnienia mał­

żeństwa. Te fantazje miały formę ładnych obrazków,

które pojawiały się w jej umyśle jak sceny z roman­

tycznego filmu, z towarzyszeniem muzyki, narastają­

cej do crescendo, w miarę jak dochodzili do tego

tajemniczego, magicznego momentu, o którym ludzie

śnili.

W dziewiczo białym peniuarze, kupionym w czasie

kompletowania wyprawy, wsunęła się w ramiona

Danny'ego. Pocałował ją tak, jak zawsze dotąd ją

całował, a Jessica przytuliła się, ofiarowując siebie.

Pocałunek trwał i trwał, dokładnie jak w jej fantaz­

jach. Myślała, że nigdy się nie skończy, i marzyła, by

trwał wiecznie. Była niecierpliwa, podniecona i żądna

poznania sekretu kobiecego spełnienia. Gdy język

męża wsunął się między jej wargi, poczuła nowy,

tajemniczy przypływ energii, podniecający i skłaniają­

cy, by jeszcze ciaśniej przywrzeć do Danny'ego w spo­

sób, który byłby bezwstydny, gdyby Danny nie był jej

mężem.

Więc tak to jest, myślała, a w jej głowie grała

muzyka. To o to chodzi.

Danny ściągnął jej peniuar z ramion i całował kark,

równocześnie podsuwając w górę koszulę nocną, aż

w końcu był w stanie dotknąć dłonią jej nagiego uda.

Ten słodki, przelotny dotyk był jak zakąska po­

stawiona przed głodującym człowiekiem. Pobudził

i wzmocnił jego apetyt. Zamruczał zmysłowo, chciwie

przesuwając dłonią po nagiej skórze Jessiki.

background image

1 1 2 • TAJEMNICA

Dopiero po kilku sekundach jego umysł zarejest­

rował fakt, że Jessica nagle zesztywniała, ale nawet

wtedy nie dotarło do niego, co to oznacza. Silne

pchnięcie w pierś pozwoliło mu zrozumieć, że Jessica

nie przyjmuje już chętnie jego pieszczot. Zdumiony,

powiedział pytająco:

- Jessico?

Zarumieniona Jessica stała przed nim, z trudem

łapiąc powietrze.

- Jess? - powtórzył.

- Ja... zaskoczyłeś mnie - powiedziała.

Znowu objął ją z czułością.

- Tak mi przykro, Jess. Tak bardzo cię pragnę, że

zapominam, by się nie śpieszyć. Tak długo czekałem,

dziecinko. Tak długo.

- Wiem. Chcę... Teraz już nie spanikuję.

Ale spanikowała. Wpadała w panikę za każdym

razem, gdy próbował jej dotykać tam, gdzie nikt dotąd

jej nie dotykał. Sztywniała i odpychała Danny'ego. Po

kilku takich próbach wybuchnęła płaczem.

Danny przytulał ją, głaskał po włosach i pocieszał,

jakby była dzieckiem.

- Jesteś zmęczona ślubem i tym całym zamiesza­

niem. Pozwól, żebym cię dziś po prostu trzymał w ra­

mionach, a gdy się obudzimy, będzie już nowy dzień.

Ale nowy dzień nie pomógł. Ani powrót do Cropville

i znajomych, wygodnych kątów. I zawsze już towa­

rzyszyła im świadomość, że gdy tylko próbują spełnić

swoje małżeństwo, Jessica wpada w paraliżujące prze­

rażenie.

Jessica przepraszała, Danny był cierpliwy i uspoka­

jał ją, ale napięcie rosło. W następnych tygodniach

wybuchało od czasu do czasu, jak budzący się wulkan.

- Przepraszam, przepraszam, Danny. Myślałam,

że tym razem będzie inaczej. - Jessica powtarzała te

słowa jak litanię, a łzy spływały jej po policzkach.

background image

TAJEMNICA » 1 1 3

- Za każdym razem myślisz, że będzie inaczej - po­

wiedział Danny. -I zawsze jest tak samo. Jess, ko­

cham cię, skarbie. Chcę się z tobą kochać.

- Wiem. I ja też chcę, ale... - Pociągnęła nosem.

- Spróbujmy jeszcze raz, Danny. Proszę. Tym razem

nie ucieknę. Ja...

Jęknął, sfrustrowany.

- Jesteś zbyt roztrzęsiona. Do diabła, ja też jestem

zbyt roztrzęsiony. No już, daj się przytulić. Nie mogę

znieść, kiedy płaczesz.

- Jak możesz mnie kochać?

- Kocham cię, bo cię kocham.

- Ale jak długo będziesz mnie kochał, skoro...

- Koniec zdania stłumił szloch. - Skoro nie mogę być

dla ciebie prawdziwą żoną.

Danny westchnął z rezygnacją.

- Po prostu będę kochać, jak długo potrafię.

background image

ROZDZIAŁ

9

Nieprawdopodobny, nieopanowany, całkowicie

niepowtarzalny seks wyczerpuje nawet najbardziej

męskich mężczyzn. Taylor leżał w łóżku i oglądał

wieczorne wiadomości, gdy naszło go takie zmęczenie,

że wyłączył telewizor.

Choć Vanessa nigdy nie była w jego łóżku, brako­

wało mu jej tam. Jej miejsce było obok niego, wszystko

jedno, gdzie przebywali. Zasnął, zastanawiając się, ile

czasu potrzeba, by zdała sobie z tego sprawę.

Jakiś czas później z głębokiego snu wyrwał go

przenikliwy głos dzwonka do drzwi. Taylor wyskoczył

z łóżka, natychmiast przytomny. Vanessa! Złapał

spodnie, wsunął jedną nogę w nogawkę i ruszył ku

drzwiom podskakując, usiłując w biegu naciągnąć

drugą.

Stała przed drzwiami, w dżinsach, koszuli nocnej

i klapkach, z potarganymi włosami i nieprzytomnym

spojrzeniem w oczach, zupełnie jak poprzedniej nocy.

Gdy tylko uchylił drzwi, wpadła do środka i oplotła

Taylora ramionami.

- Nie chciałam przychodzić - powiedziała z twa­

rzą wtuloną w jego szyję. Lgnęła do niego ze zdumie­

wającą siłą. - To takie niesprawiedliwe, skoro wy­

słałam cię do domu, ale... - Odchyliła głowę, by

background image

TAJEMNICA • 1 1 5

spojrzeć mu w twarz. - Och, Taylor, nie mogłam

zostać sama. To było takie okropne. Musiałam

przyjść.

Odsunął ją lekko, by mogła dokładnie zobaczyć

jego twarz.

- Jestem tu, kiedykolwiek byś mnie potrzebowała.

Kiedykolwiek. I nigdy, nigdy więcej nie przepraszaj, że

do mnie przychodzisz. - Przyciągnął ją do siebie zno­

wu, przytulając mocno i głaszcząc po plecach.

Stali tak przez dłuższą chwilę. W końcu Vanessa

przerwała milczenie.

- Nie możemy się dalej tak spotykać w środku

nocy.

Taylor usłyszał nutę histerii pod próbą żartu.

- Znowu sen? - Przytaknęła, nie odrywając głowy

od jego piersi. - Naleję nam po kieliszku wina i poroz­

mawiamy.

Gdy wrócił z kuchni z winem, Vanessa siedziała

w kącie kanapy, zwinięta w kłębek. Wyglądała na

bardzo małą i bezbronną. Wzięła kieliszek i pociągnęła

spory łyk.

- Która godzina?

- Za kwadrans czwarta.

- To nie fair wobec ciebie.

Objął ją ramieniem.

- Ja się nie skarżę.

Zapadła cisza. Vanessa sączyła wino powoli, ale

bez przerwy. Opróżniwszy kieliszek, odstawiła go

na stolik.

- To był ten sam sen, tylko... gorszy.

- Jak gorszy?

- Dłuższy. Bardziej szczegółowy. - Objęła Taylora

i przytuliła policzek do jego ramienia. Czuł, że pomaga

i jej to walczyć ze strachem. Oddychała szybko i głębo­

ko. - Był bardziej realistyczny. Ja... czułam wszystko

i widziałam... - Wciągnęła powietrze i wypuściła je.

background image

1 1 6 • TAJEMNICA

W jej głosie drżał strach, który powrócił - a może

nigdy jej nie opuścił? - T a postać przy oknie... Tym

razem ją widziałam. To była... - Popłynęły pierwsze

łzy. Zaszlochała. - Och, Taylor, to była mała dziew­

czynka. Widziałam ją wyraźnie. Miała na sobie baweł­

nianą sukienkę i fartuszek, a jej włosy były długie

i zwinięte w loki. Wiesz, takie staroświeckie loki, jakie

dziewczynki nosiły. Zaglądała do pokoju, miała szero­

ko otwarte oczy i była... przerażona. - Przełknęła

szloch i podniosła głowę. - To na pewno Maggie

O'Malley. Wprowadziłam ją do snu. Mój mózg tworzy

ten koszmar, a ja nie wiem, co to znaczy, oprócz tego,

że chyba tracę rozum.

Taylor zrobił jedyne, co mógł: trzymał ją w ramio­

nach, głaskał, całował, szeptał do ucha uspokajające

słowa. Na wpół niosąc, zaprowadził ją do łóżka, podał

chusteczkę, wytarł twarz wilgotnym ręcznikiem, a po­

tem położył się obok i przywarł do niej całym ciałem,

jakby osłaniając przed strachem, który groził, że ją

zniszczy.

- Nigdy więcej nie musisz iść do tamtego domu

- szeptał. - Nigdy więcej we śnie nie musisz być dalej

ode mnie niż teraz.

Spali wtuleni w siebie, aż zadzwonił budzik. Taylor

wyłączył go i spojrzał na Vanessę, tak głęboko uśpio­

ną, że nawet się nie poruszyła. Ostrożnie wysunął się

z łóżka, by jej nie obudzić. Włączył ekspres do kawy,

wziął prysznic i ogolił się. Nalał kawy i usiadł przy

stole, pijąc parujący płyn i zastanawiając się, co robić.

Gdyby wiedział, do kogo zadzwonić z wiadomością, że

Vanessa jest zbyt chora, by przyjść do pracy, pozwolił­

by jej spać. Ale w szkole nikt nie odpowiadał, nikt też

nie podnosił słuchawki w biurze kuratorium, więc

napełnił kawą drugą filiżankę i zaniósł do sypialni.

Chwilę trwało, zanim doprowadził ją do jako takiej

przytomności.

background image

TAJEMNICA » 1 1 7

- Jest wpół do siódmej - powiedział. - Co masz

zamiar zrobić z pracą?

- Pracą? - Z widocznym wysiłkiem usiłowała sku­

pić myśli. - Muszę iść.

- Musisz? Nie możesz powiedzieć, że jesteś chora

i trochę odpocząć?

- Nie... Nigdy nie opuszczam lekcji.

- Nie mogą, załatwić zastępstwa?

- Jest bardzo mało czasu na załatwienie kogo­

kolwiek.

- Potrzebujesz odpoczynku.

- Nie mogę.

- Możesz. Ja też zostanę w domu. Zrobimy sobie

wagary, będziemy spać do południa, wypożyczymy

jakieś stare filmy czy coś w tym rodzaju.

- Moja klasa dzisiaj właśnie ma oglądać film. Więc

chyba nic by się nie stało...

- Kogo musisz zawiadomić?

- Dyrektora.

- Tu masz telefon - powiedział, zanim zdążyła

zmienić zdanie. Gdy skończyła rozmawiać, zadzwonił

do swego biura i wrócił do łóżka, ale Vanessa już

spała.

Vanessa przeciągnęła się i ułożyła wygodnie koło

nagiego ciała Taylora.

- Masz na mnie zły wpływ, Taylorze Stephensonie.

Przywiodłeś mnie do lenistwa i braku odpowiedzia­

lności.

- Zapomniałaś o rozpuście.

- To ci mogę wybaczyć. Ale nigdy dotychczas nie

opuściłam szkoły.

- A ja ją opuszczałem bardzo często, ale nigdy nie

było to takie miłe.

- Czuję się niezwykle dekadencko.

Spali prawie do pierwszej, a potem kochali się.

background image

1 1 8 » TAJEMNICA

- Miałbym ochotę zostać tu na całą wieczność,

- Pocałował ją w czubek głowy.

Vanessa pierwsza przerwała długą, przyjazną ciszę,

która zapadła po jego słowach.

- Nie mogę tego zrobić, Taylor. - Ton jej głosu

powiedział mu, że podjęła jakąś decyzję.

- Czego nie możesz zrobić? - spytał, ze strachem

oczekując odpowiedzi.

- Zostać tu, gdzie jest tak miło i bezpiecznie,

i udawać, że dom przy Zaułku Wyjącego Wilka 16 245

nie istnieje, a ja nie widziałam O'Malleya wiszącego na

drzewie. - W jej wielkich oczach błyszczała deter­

minacja. - Nie mogę od tego uciec.

Taylor odwrócił głowę.

- W gruncie rzeczy nie wierzyłem, że to zrobisz

- powiedział smutno.

Znowu milczenie.

- Spłaciłam dopiero pierwszą ratę trzydziestoletniego

kredytu hipotecznego. Nie mogę tak po prostu odejść.

Taylor nie odpowiadał. Po chwili milczenia Vanessa

dodała:

- To by zawsze tkwiło między nami. Nigdy nie

byłabym w stanie dojść do ładu ze sobą, gdybym

uciekła i nie próbowała wyświetlić tajemnicy.

- Znowu kłócisz się sama ze sobą - powiedział

łagodnie. Gdy Vanessa nie zareagowała, zapytał: - A

więc, gdzie chcesz zjeść obiad, zanim wyruszymy na

poszukiwanie Maggie O'Malley?

- Wciąż zajęte?

Vanessa odłożyła słuchawkę automatu telefonicz­

nego i kiwnęła głową.

- Najpierw nikt nie odpowiadał, a teraz od godziny

jest zajęte.

- To tylko kilka mil stąd. Może po prostu tam

podjedziemy?

background image

TAJEMNICA • 1 1 9

- Wiesz na pewno, gdzie to jest?

- Jeśli to dom, o którym myślę, to znajduje się przy

tym pustym odcinku drogi zaraz za miastem.

Nazwisko na skrzynce na listy potwierdzało, że

znaleźli dom Staalów. Obszerny budynek z kamienia

zbudowano obok starego, drewnianego domu, przy­

pominającego dom Dahlmanna.

- Wygląda na to, że ktoś jest w domu - zauważył

Taylor, wskazując kilka samochodów stojących przed

garażem.

Drzwi otworzył szczupły, wysoki nastolatek. Wyja­

śnili pokrótce, z czym przyjechali. Chłopiec zastanowił

się przez chwilę.

- Zawołam mamę - powiedział w końcu.

Zniknął, zostawiając Taylora i Vanessę na ganku.

Słyszeli jego donośny głos.

- Mama? Ktoś do ciebie w sprawie panny Maggie.

W drzwiach pojawiła się kobieta w wieku czter­

dziestu paru lat, patrząc na nich z ciekawością.

- Pani Betty Staal? - spytała Vanessa i przed­

stawiła siebie i Taylora. - Chcielibyśmy odnaleźć pan­

nę Maggie O'Malley. Pan Dahlmann skierował nas

do pani.

Pani Staal zawahała się, ale zaprosiła ich do środka.

Weszli do pokoju, w którym dwoje dzieci siedziało

przed telewizorem, grając w grę elektroniczną, produ­

kującą piski, stukanie i melodyjki.

- Próbowaliśmy zadzwonić - powiedziała Vanes­

sa - ale najpierw nikt nie odpowiadał, a potem było

cały czas zajęte.

- Mam troje nastolatków i jedno młodsze. Telefon

jest zajęty od wpół do trzeciej do wpół do dziesiątej

wieczorem. Mój mąż i ja mamy osobną linię, z za­

strzeżonym numerem. - Wskazała im kanapę, a sama

zajęła stojący naprzeciwko fotel. - Powiedziała pani,

że szuka informacji o Maggie O'Malley?

background image

1 2 0 » TAJEMNICA

- Mieszkam w Wilczym Zakątku, w pobliżu daw­

nego domu O'Malleyów - wyjaśniła Vanessa. - Inte­

resuje mnie historia tych okolic i chciałabym poroz­

mawiać z panną O'Malley. Pan Dahlmann sądził, że

pani będzie wiedzieć, gdzie ona jest.

Pani Staal zawahała się.

- Tak, wiem, gdzie jest - powiedziała w końcu.

Vanessa źle zrozumiała przyczynę wahania.

- Żyje jeszcze?

- Och tak, żyje. - Pani Staal splotła palce i wpat­

rywała się w nie dłuższą chwilę, zanim podniosła wzrok

na Vanessę. - Czy mogę wiedzieć, o czym konkretnie

chciałaby pani z nią rozmawiać?

- O śmierci jej ojca.

Pani Staal opadła na oparcie fotela i westchnęła

ciężko, najwyraźniej zastanawiając się, czy pomóc

Vanessie.

- Czy zgodziłaby się ze mną porozmawiać? Jak

pani myśli? - Vanessa nie dawała za wygraną.

- O, tak, na pewno. Tylko że... panna Maggie jest

tak... prostoduszna. - Uśmiechnęła się. - Całe życie

nazywałam ją panną Maggie. Pracowała u moich

rodziców jeszcze przed moim urodzeniem i wciąż była

w sklepie, gdy zamknęliśmy go jakiś czas temu. - Ton

jej głosu zmienił się nieco. - Właściwie powinnam

traktować ją jak drugą matkę. Ale w gruncie rzeczy jest

dla mnie bardziej jak adoptowane dziecko. Łatwo ją

zranić.

- Absolutnie nie zamierzam jej zranić - zapewniła

Vanessa. - Po prostu chciałabym wiedzieć więcej

o śmierci jej ojca.

Pani Staal wciągnęła głośno powietrze.

- Widziała pani ducha.

- Tak.

- Wielu ludzi go widziało. Wie pani, panna Maggie

nigdy nie uwierzyła, że jej ojciec się zabił. Uważa, że on

background image

TAJEMNICA • 1 2 1

wraca, bo... - Odgarnęła włosy z czoła i westchnęła.

- Może niech lepiej ona sama wam to opowie. Proszę,

pamiętajcie tylko, że jest bardzo... krucha.

- Będziemy pamiętać.

- Mieszka w domu spokojnej starości w Katy.

Dam wam adres i telefon. Mają określone godziny

wizyt i lubią, żeby umawiać się z góry.

- Bardzo pani dziękuję - powiedziała Vanessa,

gdy kobieta dała jej kartkę z adresem i numerem te­

lefonu.

Pani Staal zawahała się, jakby niepewna, czy coś

dodać, w końcu podjęła decyzję.

- Panna Maggie kocha rośliny, szczególnie kwit­

nące. Ma cały parapet zastawiony doniczkami. Byłoby

miło...

- Dziękuję, na pewno coś jej zawiozę - uśmiech­

nęła się Vanessa.

Zatrzymali się przy budce telefonicznej, by Vanessa

mogła zadzwonić do domu spokojnej starości.

- Możemy odwiedzić ją jutro między szóstą a siód­

mą trzydzieści - poinformowała Taylora po rozmo­

wie z recepcjonistką.

- Czyli dzisiaj mamy wolny wieczór. Może pó­

jdziemy do kina? Co powiesz na „Morderstwo przy

ulicy Wiązowej"?

- Czytałam, że znowu grają „Bambi" Disneya.

- Poszukajmy czegoś kompromisowego - zapro­

ponował Taylor i poszli na romantyczną komedię.

- Głodna? - spytał, gdy już jechali do domu.

- Nie tak bardzo - zaprzeczyła. - Śniadanie o pie­

rwszej i obiad o trzeciej sprawiły, że mój żołądek nie

wie, co się dzieje.

- A może kupimy po drodze pizzę? Dotrzemy do

domu akurat na wieczorne wiadomości.

- Z pepperoni i grzybami?

- I podwójnym serem.

background image

1 2 2 • TAJEMNICA

- I chianti.

- Załatwione.

Znacznie później, gdy skończyli pizzę i butelkę wina

i siedzieli na kanapie w stanie absolutnego rozleniwie­

nia, Vanessa oparła głowę na piersi Taylora i powie­

działa:

- Dzisiaj żadnych koszmarów. Nie mogłabym.

Jestem zbyt... - westchnęła wymownie.

- Ja też. Chodźmy do łóżka.

- Dobrze - zgodziła się, oplatając Taylora ramio­

nami i przyciągając jego usta do swoich. - Chodźmy.

Kwiaciarnia w pobliżu szkoły prowadziła sprzedaż

promocyjną miniaturowych krzewów różanych. Va­

nessa wybrała jeden, cały w malutkich, czerwonych

różyczkach, i poprosiła o zapakowanie w ozdobną,

czerwoną folię i obwiązanie kokardą w białe kropki.

Krzaczek wyglądał zabawnie i pogodnie.

- Powinno jej się podobać - stwierdził Taylor, gdy

przyszedł po Vanessę.

- Ciekawe, jaka ona jest - zastanawiała się głośno

Vanessa w samochodzie w drodze do domu spokojnej

starości. - Według pani Staal jest bardzo krucha.

Mam nadzieję, że moje pytania jej nie rozstroją.

- Pani Staal najwyraźniej czuje się za nią od­

powiedzialna. Gdyby uważała, że nasza wizyta ją

rozstroi, nie dałaby ci adresu Maggie.

- Pewnie nie - zgodziła się Vanessa.

Recepcjonistka w domu spokojnej starości kazała

im się wpisać do książki wizyt i przypięła plakietki

z napisem „odwiedzający".

- Zawiadomię pannę O'Malley, że tu jesteście.

Spotka się z wami za parę minut w solarium. Prosto

przez hol, potem w lewo. Zobaczycie napis.

Maggie O'Malley nie była inwalidką, ale szła, jakby

grube podeszwy jej butów zrobiono z ołowiu. Ramio-

background image

TAJEMNICA » 1 2 3

na pochylała w sposób mówiący, że życie ją pokonało,

a ona już dawno pogodziła się ze swoją klęską. Jej

twarz, bez makijażu i bez wyrazu, otaczały przycięte

krótko włosy. Ubrana była w bezkształtną sukienkę.

- To wy chcieliście mnie widzieć? - zapytała, ner­

wowo poprawiając na nosie okulary. Nosiła grube

szkła w niemodnych oprawkach, które nie poprawiały

kształtu jej twarzy. Vanessa pomyślała ze smutkiem, że

wygląda jak osoba, o którą nikt nigdy się nie troszczył,

i poczuła przypływ współczucia dla dziecka, na dwa

sposoby porzuconego przez rodziców. Panna Maggie

ze sklepu: przedwcześnie zabrano jej dzieciństwo,

a nigdy nie osiągnęła dojrzałości, na zawsze zatrzyma­

na w stanie dorosłego dziecka.

Vanessa przedstawiła siebie i Taylora i podała

pannie Maggie różyczkę.

- Pani Staal mówiła, że lubi pani rośliny. Przywieź­

liśmy ten krzaczek dla pani.

Maggie była wyraźnie wzruszona.

- Jakie maleństwa. - Dotknęła ostrożnie jednego

kwiatka, uśmiechając się. Miała rozlewny, nosowy

akcent z teksaskiej wsi.

Usiedli wokół niewielkiego stolika i zapadło nie­

zręczne milczenie. Pierwsza, o dziwo, odezwała się

Maggie.

- Betty was przysłała?

- Powiedziała nam, gdzie panią znaleźć - wyjaś­

niła Vanessa.

- Co tam u niej? Wszystko w porządku?

- Wygląda na bardzo szczęśliwą osobę.

- Zawsze była taka pogodna - przytaknęła panna

Maggie. - A jak jej dzieciaki? Rosną chyba jak na

drożdżach.

- Cały czas wiszą przy telefonie - uśmiechnęła się

Vanessa, zadowolona, że Maggie coś mówi.

Maggie uśmiechnęła się.

background image

1 2 4 • TAJEMNICA

- Swego czasu Betty wisiała na telefonie ojca. Gdy

Henry Staal zaczął za nią chodzić, cały dzień gadali

przez telefon albo siedzieli razem. Nawet jak Betty szła

pracować do sklepu, Henry kręcił się w pobliżu. Pan

Morehouse w końcu dał mu pracę, żeby Betty mogła

w ogóle coś zrobić. Nie przypuszczał chyba, że kiedyś

Henry Staal przejmie po nim sklep.

Zagubiona we wspomnieniach, przez chwilę bawiła

się wstążką, aż w końcu wróciła do rzeczywistości.

Spojrzała na Vanessę i Taylora.

- W jakiej sprawie chcieliście się ze mną widzieć?

Gdy Taylor pokrótce wyjaśniał sytuację, skubała

wstążkę, ale po chwili opuściła ręce na kolana i wpat­

rzyła się w nich.

- Widziała pani mego tatę wiszącego na tym drze­

wie? - Jej smutek był niemal namacalny.

- Nie wiem - powiedziała Vanessa. - Widziałam

jakąś postać. I wydawało mi się, że prosi mnie

o pomoc. Ale nie wiem, co mogę dla niego zrobić.

Myślałam, że może pani pomogłaby mi lepiej zro­

zumieć sytuację.

Maggie wytarła dłonie o sukienkę.

- Myślicie, że mój tata się powiesił? - Nie czekała

na odpowiedź. - Wszyscy tak mówili. Mówili też, że,

moja mama uciekła z tym komiwojażerem, ale moja

mama nigdy by nic takiego nie zrobiła.

- Ile pani miała lat, gdy to się zdarzyło, panno

Maggie?

- Mówili, że jestem za mała, by zrozumieć, ale nie

byłam taka mała, żeby nie wiedzieć, że moja mama

nigdy by tak nie uciekła i nie zostawiłaby mnie, a mój

tata nie powiesiłby się na drzewie.

- Ile pani miała lat? - powtórzył Taylor łagodnie.

- Dziewięć. Dziewięć lat. Mówili, że nic nie rozu­

miem, ale ja wiedziałam. Mieliśmy stracić farmę i

i wiedzieliśmy o tym, a mama i tata zastanawiali się,

background image

TAJEMNICA » 1 2 5

gdzie pójdziemy. Ale wszystko jedno gdzie, mieliśmy

tam pójść razem. Tata to powtarzał setki razy. Mama

kochała nas oboje. Nie uciekłaby z żadnym komiwoja­

żerem.

- A po co ktoś miałby wymyślić taką historie?

- Ten, kto ich zabił, chciał, żeby ludzie tak my­

śleli.

- Uważa pani, że pani ojciec został zamordowany?

Maggie spojrzała jej prosto w oczy.

- Tak, tak uważam. Zawsze to mówiłam, ale nikt

mnie nie słuchał. Wszyscy mówili, że to niemożliwe,

żeby Tilly O'Malley tak uciekła, i czy to nie okropne, że

Paddy O'Malley zwariował i zabił się, ale chętnie w to

jednak uwierzyli. - W jej głosie pojawiła się dawna

gorycz. - I to wszystko tacy przyzwoici, uczciwi, bo­

gobojni ludzie. - Oczy błysnęły karmionym przez pół

wieku gniewem. - Wiecie, że nie pozwolili go po­

chować na cmentarzu? Musieli zrobić to, co słuszne,

a jakże. Nawet nie oznaczyli jego grobu.

- Byliśmy na cmentarzu - powiedziała Vanessa.

- Próbowaliśmy odszukać grób, ale nie udało nam się.

- Poszliście poszukać grobu mojego taty?

- Vanessa tak chciała - przytaknął Taylor.

Zapadła cisza, w której każde z nich rozmyślało

o pochówku w nie oznaczonym grobie.

- Jak pani myśli, co stało się z pani rodzicami?

- spytała w końcu Vanessa.

- Ktoś ich zabił.

- Czy mieli wrogów?

- Nie, nie mieli żadnych wrogów. Wszyscy ich

lubili. Moją mamę wszyscy kochali i mówili, jaka

z niej miła kobieta. A tata był dobrym człowiekiem.

Dobrym sąsiadem, który zawsze chętnie pomagał

innym.

- Więc dlaczego? Dlaczego ktoś miałby ich zabić?

sip A43

background image

1 2 6 • TAJEMNICA

- Nie wiem - westchnęła Maggie, wycierając dło­

nią łzę. - Może jakiś obcy? Ktoś, kto był przejazdem?

Na przykład ten komiwojażer? Nic poza tym nie ma

sensu. A teraz już się chyba nigdy nie dowiemy.

Taylor poprawił się na krześle i pochylił do przodu,

opierając łokcie na udach.

- Załóżmy, że ma pani rację, Maggie.

Maggie pociągnęła nosem z wyższością.

- Nie musicie niczego zakładać. Musicie mi po

prostu wierzyć, kiedy mówię prawdę.

- Więc jak to się odbyło?

- Moją mamę albo zabili, albo porwali. Była ładną

kobietą, wszyscy tak mówili. Pewnie jakiemuś męż­

czyźnie wpadła w oko i porwał ją. Może nawet ten

komiwojażer. Może ją związał i zabrał. Ale jeśli tak

było, to potem ją zabił.

- Dlaczego pani tak sądzi?

- Bo mama mnie kochała. Gdyby mogła coś na to

poradzić, to by mnie nie zostawiła. Gdyby żyła, to

choćby nie wiem co, wróciłaby po mnie.

- A pani ojciec?

- Dali mu po głowie i powiesili na drzewie, żeby nie

gadał. Walczyłby, żeby obronić moją mamę. Był

Irlandczykiem, umiał się bić. Ale noga ciągle go bolała.

Więc dali mu po głowie.

- Czy nie było śledztwa? - spytała Vanessa. - Czy

szeryf, czy kto tam badał okoliczności śmierci, nie

oglądał ciała?

- Ha! Szeryf! Jak już tatę zdjęli z tego drzewa,

szeryf nawet na niego nie spojrzał. Nawet gdy powie­

działam mu o krwi. Wisielcy tak nie krwawią.

Taylor i Vanessa ożywili się.

- Krew? - spytał Taylor.

- Tak, proszę pana. To było najgorsze. Całą głowę

z tyłu i koszulę miał zakrwawioną.

background image

TAJEMNICA • 1 2 7

- I szeryf tego nie sprawdził? - spytała Vanessa

niedowierzająco.

- Powiedział tylko, że mój tata śmierdział bimb­

rem, więc pewnie upadł i uderzył się w głowę. A potem

zapytał, gdzie jest mama, i popatrzył do szafy, i spytał,

czy mamy walizkę. I powiedział, że jak nie ma ani

mamy, ani walizki, to pewnie mama uciekła.

- A skąd w tym wszystkim wziął się komiwojażer?

- Poprzedniego dnia mama była w sklepie w mias­

teczku, a kiedy wyszła, to jakiś komiwojażer zapytał

pana Fishera - pan Fisher prowadził sklep - zapytał

pana Fishera, kim mama jest i gdzie mieszka, i powie­

dział, że szykowna z niej kobitka. Panu Fisherowi to

się przypomniało, jak usłyszał, że mama zniknęła,

i powiedział szeryfowi. Szeryf szukał tego człowieka,

ale go nie znalazł.

- Dość kruche podstawy do wysnuwania wnios­

ków - stwierdziła Vanessa.

- To były lata trzydzieste w małym miasteczku

- zauważył Taylor.

- Wtedy ludzie mieli znacznie prostsze podejście do

wielu rzeczy - powiedziała Maggie. - Nie było tylu

rozrywek, żadnej telewizji ani nic takiego. No, więc

chyba lubili sobie poplotkować. Nieważne, czy coś

było prawdą, ważne, żeby dotyczyło kogoś innego.

- Zgodnie z powszechną opinią, pani ojciec był

pijany - powiedziała Vanessa. - Czy nie mógł się upić

i...

- Był Irlandczykiem, więc od czasu do czasu lubił

sobie wypić, ale nie był pijakiem. I na pewno nie piłby

w środku dnia. Co to, to nie. Gdyby po powrocie

z miasta odkrył, że moja mama odeszła, to by za nią

pogonił. Na pewno nie złapałby za butelkę i nie upiłby

się, wiedząc, że za parę godzin wrócę ze szkoły.

- Znowu wytarła ręce o spódnicę. - No i jeszcze ta

kartka. To w ogóle niemożliwe, żeby się upił i potem

background image

1 2 8 • TAJEMNICA

napisał kartkę. Pisanie nie szło mu składnie, nawet jak

był trzeźwy.

- Zostawił list pożegnalny?

- Szeryf tak to nazywał. Nigdy nie wierzyłam,

żeby tata zostawił jakieś pismo, ale powiedzieli, że

pasowało do jego podpisu na podaniu o pożyczkę

w banku. Stary Vandover od razu pokazał szeryfowi

te papiery o pożyczkę.

- Czy widziała pani tę kartkę?

- Nie, ale szeryf powiedział mi, co na niej było.

Jedno zdanie: „To zbyt wiele" i podpis taty.

- „To zbyt wiele" - powtórzyła Vanessa z na­

mysłem.

- Coraz dziwniejsza sprawa - stwierdził Taylor.

- Ja tam nigdy w to nie wierzyłam, ale nikt nie

chciał mnie słuchać, nawet jak ich błagałam, żeby

pochowali tatę na cmentarzu. Wszyscy mnie żałowali.

Lepiej się czuli, jak mnie mogli pogłaskać po głowie

i współczuć biednej małej Maggie, której mama uciek­

ła, a tata się powiesił. Ale nikt mnie nie chciał słuchać.

Vanessa położyła dłoń na ręce panny Maggie.

- Musiało być pani strasznie ciężko dorastać bez

rodziców.

- Dałam sobie radę. - Maggie wyprostowała się na

krześle.

Vanessa i Taylor wymienili spojrzenia, mówiące: „i

co dalej?" Taylor niedostrzegalnie potrząsnął głową,

pokazując, że też nie ma pojęcia. Maggie znowu

skubała wstążkę przy krzaczku róży.

- Mówi pani, że drzewo wciąż tam jest?

- Tak - potwierdziła Vanessa, z ulgą przyjmując

dalszy ciąg rozmowy. - Rośnie na moim podwórku.

- Ale chyba... - Maggie przerwała i zamyśliła się.

- Tak? - Vanessa chciała kontynuować konwersację.

- Chyba kwiatów już tam nie ma. Za dużo czasu

upłynęło. - Pochyliła się, powąchała jedną z miniatu-

background image

TAJEMNICA • 1 2 9

rowych różyczek i spojrzała na Vanessę. - Moja ma­

ma kochała kwiaty. Najbardziej róże. Przy oknie

posadziła pnące róże, które pachniały całe lato.

Vanessę przeszedł dreszcz. Róże za oknem, ich

silny, słodki zapach... I dziecko o miłej buzi... Pobladła

wyraźnie, aż Taylor położył jej rękę na ramieniu.

- Vanesso?

Nie odpowiadając Taylorowi, zwróciła się do Mag­

gie:

- Czy jako dziecko nosiła pani włosy w długich,

kręconych lokach?

Maggie parsknęła śmiechem i poklepała się po

włosach.

- Och nie, nie moje włosy. Mama próbowała je

kręcić, żebym mogła wyglądać jak inne dziewczynki.

Próbowała na lokówkach, na papilotach, na czym się

dało. Ale to jakby próbować kręcić słomę. Więc

w końcu zawsze wkładała mi na głowę garnek i ścinała

włosy równo dookoła.

Vanessa odetchnęła z ulgą. Po prostu zbieg okolicz­

ności i zbyt aktywna wyobraźnia.

Maggie znów się pochyliła, wąchając róże.

- Mieliśmy jeszcze kapryfolium i wistarię. Na wios­

nę mama zawsze mówiła, że nasze podwórko pachnie

jak ambrozja. A pszczoły uwijały się wokół całymi

chmarami. Czasami buczały tak głośno jak piła elekt­

ryczna.

Vanessa czuła, jakby mróz przenikał całe jej ciało.

Objęła się ramionami.

- Pszczoły - szepnęła chrapliwie i odwróciła się ku

Taylorowi z lękiem wypisanym na twarzy. - To bucze­

nie w moim śnie to były pszczoły.

background image

ROZDZIAŁ

10

Gdy wychodzili z domu spokojnej starości, Taylor

opiekuńczo objął Vanessę. Vanessa walczyła z chęcią

schowania twarzy na jego piersi, wiedząc, że jeśli to

zrobi, zapewne obejmie go z całej siły i przytuli się

w sposób całkowicie nieodpowiedni w miejscu publicz­

nym. Ciepło i siła mięśni Taylora były tak uspokajają­

ce, zapewniały takie bezpieczeństwo, że Vanessa bała

się, by nie stracić resztek kontroli nad sobą i nie

wybuchnąć płaczem.

Usiadła na miejscu pasażera w samochodzie

i stoicko wpatrywała się przed siebie, zacisnąwszy

pięści.

Taylor zaczekał, aż Vanessa się trochę rozluźni

i odpręży, zanim odważył się przerwać ciężkie mil­

czenie.

- No i co? Co o tym myślisz? - zapytał wprost.

- Z deszczu pod rynnę - mruknęła Vanessa, ucie­

kając się do starego powiedzonka. Westchnęła głębo­

ko i wyjaśniła: - Nie wiem, co myśleć. Z głębokim

przekonaniem przedstawiała swoje zdanie, ale nie

wiem, na ile możemy w to wszystko wierzyć.

- Tak, jej spostrzeżenia były raczej dziecinne

- przytaknął Taylor. - Piękna i dobra matka i ciężko

pracujący, troskliwy ojciec.

background image

TAJEMNICA • 1 3 1

- I niesympatyczny szeryf - dodała Vanessa.

- Przedstawiła go jak złą czarownicę.

- Musiało jej być trudno pogodzić się z tym

wszystkim.

- Owszem - zgodziła się Vanessa. - Najwyraźniej

uwielbiała swoich rodziców. To normalne u dziewię­

cioletniego dziecka, szczególnie że utraciła ich tak

gwałtownie. Dziecku trudno byłoby przyjąć do wia­

domości, że jedno z nich ją opuściło, a... drugie się

zabiło.

- Więc myślisz, że po prostu odmówiła przyjęcia

prawdy do wiadomości?

- Może nie była w stanie tego zrobić. Jak inaczej

dziewięciolatka mogłaby sobie z czymś takim pora­

dzić? Porzucenie, samobójstwo... Wtedy nie było pro­

gramów pomocy psychologicznej, jakie mamy teraz.

Zaprzeczenie wydaje się normalnym mechanizmem

samoobronnym.

- A skoro jej umysł odrzucił prawdę na temat

odejścia rodziców, to także i jej wspomnienia o nich

mogły ulec zniekształceniu.

- Wyczułeś to też? - spytała Vanessa. - Że ideali­

zowała ich w dziecinny sposób?

- Ludzie często tak robią, gdy ktoś umiera. Starają

się zapamiętać zmarłego jako kogoś lepszego, szla­

chetniejszego i bardziej altruistycznego niż w rze­

czywistości.

- Pewnie tak - westchnęła Vanessa. Zamyśliła się

na chwilę. - Byłabym skłonna dać jej wiarę, gdyby

nie ta historia z szeryfem. Jeżeli ciało było całe

we krwi, to przecież musiał sprawdzić przyczynę

śmierci.

- Trudno powiedzieć. Pamiętaj, że wszystko działo

się w małym miasteczku w latach trzydziestych. Ludzie

nie znali jeszcze filmów kryminalnych. Zapewne szery­

fowi wydawało się, że sprawa jest jasna. A poza tym

background image

1 3 2 » TAJEMNICA

dorośli, szczególnie mężczyźni, nie zwracali wtedy

zbytnio uwagi na dzieci. Dla niego Maggie była

zapewne histeryzującą małą dziewczynką.

- Co ma mu za złe - potwierdziła Vanessa. - We

własnym mniemaniu była głosem rozsądku i prawdy,

a nikt jej nie słuchał. Jak możemy oddzielić nasze

postrzeganie od faktów?

- Niestety, po pięćdziesięciu latach trudno będzie

cokolwiek sprawdzić.

- Myślisz, że istnieje szansa, że szeryf jeszcze żyje?

- Chyba nie będzie trudno to sprawdzić. Mogą być

też akta sprawy, jeśli w ogóle jakieś wówczas prowa­

dzono.

- A może dorośli wiedzieli coś, czego Maggie nie

wiedziała? - powiedziała Vanessa w zamyśleniu.

Taylor rzucił jej zaciekawione spojrzenie.

- Na przykład co?

Wzruszyła ramionami.

- Skąd mogę wiedzieć? Coś, co uważali za nie­

właściwe dla uszu małej dziewczynki. Może coś na

temat tego komiwojażera, jakiś dowód, że Tilly

O'Malley jednak z nim uciekła? Może pani O'Malley

miała opinię flirciary, a Maggie nic o tym nie wie­

działa?

- To się nie zgadza z tym, co mówił Dahlmann.

Według niego wszyscy, którzy znali Tilly O'Malley,

byli zaskoczeni, że uciekła. Gdyby była flirciarą,

ludzie w mieście by to wiedzieli i nie byliby tak

zdziwieni.

- Ale też nic z tego, co słyszeliśmy, nie wskazywało,

że Paddy O'Malley lubił wypić. Czy też że był typem

samobójczym.

- I dzięki temu ta historia jest tak dramatyczna

- podsumował Taylor.

- A więc nie sądzisz, że szeryf i inni dorośli ukryli

coś przed Maggie, by ją chronić? Mamy zatem dwie

background image

TAJEMNICA • 1 3 3

sprzeczne wersje i żadnej możliwości udowodnienia,

która jest prawdziwa. - Zamyśliła się głęboko. Zbyt

głęboko.

- O czym tak rozmyślasz? - spytał Taylor, nieco

niespokojny.

- O pszczołach bzyczących na wistarii i pnących

różach koło okna.

- Z twojego snu?

Przytaknęła.

- Do jakiego stopnia można wierzyć w przypadek?

Taylor rozważał przez chwilę jej pytanie.

- Co sugerujesz?

- Chyba pora, żeby trochę postudiować.

Kolację zjedli u Vanessy. Taylor zaproponował, że

pozmywa naczynia, i Vanessa szybko się zgodziła.

Sama wyciągnęła się na kanapie w dużym pokoju

z książką o zwyczajach duchów, którą wypożyczyła ze

szkolnej biblioteki. Była całkowicie pochłonięta czyta­

niem, gdy Taylor dołączył do niej po zmyciu naczyń.

- Znalazłaś coś? - zapytał.

Uniosła wzrok.

- Nic uspokajającego. Poszczególne fakty zaczyna­

ją aż za dobrze do siebie pasować.

- Na przykład? - Usiadł obok.

- Po pierwsze. Tradycyjna wiedza o duchach mó­

wi, że duchy pojawiają się tam, gdzie były tuż przed

śmiercią. Zazwyczaj jest to związane z czymś nie­

przyjemnym, jakby duch nie mógł całkowicie wyłączyć

się z ziemskich spraw, bo czegoś nie zakończył. Co

może oznaczać, że O'Malley wciąż usiłuje przemóc

szok związany z odejściem żony, bo nie miał czasu się

z tym pogodzić przed śmiercią.

- Czy to znaczy, że teoria o leżeniu w nie po­

święconej ziemi bierze w łeb? - zapytał Taylor.

- Kto wie? - Vanessa zmarszczyła brwi. - Reguły

są niejasne. Może boli go sprawa grobu, ale zmateriali-

background image

1 3 4 » TAJEMNICA

zować się może jedynie na drzewie. - Spojrzała na

Taylora. - Chcesz usłyszeć niepokojący punkt drugi?

- Strzelaj.

- Nie wszystkie powracające duchy przybierają

ludzką postać. Niektóre stają się podmuchem zimnego

powietrza. Podobno jeśli czujesz zimny dreszcz wzdłuż

kręgosłupa, to znaczy, że pocałował cię duch.

Zapadło milczenie, gdy oboje myśleli o przeciągu

w kącie pokoju, który według działu technicznego nie

wynikał z błędów konstrukcyjnych. Vanessa była tak

przejęta, że mówiła niemal szeptem:

- A czasami duchy pachną.

- Tilly O'Malley hodowała róże.

- I wistarię. A kiedy Margaret przyniosła na moje

przyjęcie bukiety róż i wistarii, Karen stała w tamtym

kącie z przeciągiem. Prawie zemdlała, czego nikt z nas

nie mógł zrozumieć. I tej samej nocy Paddy O'Malley

pokazał się na moim drzewie. - Wyliczywszy te wszys­

tkie szczegóły, Vanessa przeszła do wniosków. - A

jeśli Maggie ma rację? A jeśli oboje zostali zamor­

dowani, a ja mam nie jednego, tylko dwa duchy?

W jaki sposób mamy przynieść im ulgę? A jeśli to Tilly

wchodzi w mój sen, w moje myśli? Może przeżywam

kilka ostatnich minut jej życia? Czy to znaczy, że

jestem opętana?

- Nie! - Taylor był przerażony zbiegiem okolicz­

ności, który doprowadził Vanessę do takiego strachu

i takich wniosków. Objął ją i przyciągnął do siebie.

Myślał, że od kiedy ją poznał, często tak ją trzyma, tuli

do siebie, pociesza i uspokaja. Był taki bezradny wobec

wielkiej niewiadomej. Jak mężczyzna może chronić

ukochaną kobietę przed siłami nadprzyrodzonymi,

przed gwałtem zbrodni popełnionej ponad pół wieku

temu? Objął ją mocniej. - Nie - powtórzył, i powtó­

rzył to jeszcze raz, zapewniając ją: - To nic takiego nie

znaczy.

background image

TAJEMNICA • 1 3 5

Cropville, Teksas - 1946

Danny rozpiął środkowy guzik z tyłu sukienki

Jessiki i wsunął dłoń do środka. Jedwabista gładkość

jej halki, nagrzanej od ciała, powitała pieszczotę jego

palców. Czuł zapięcie jej stanika pod cienkim materia­

łem i marzył, by je rozpiąć. Zachęcony pogłębił

pocałunek i przesunął dłoń wyżej, napotykając naj­

pierw koronkowy brzeg halki, a potem aksamitną,

nagą skórę. Pożądanie przeszyło go z prędkością

i intensywnością wyładowania elektrycznego.

Równie szybko Jessica zesztywniała, wciągnęła

powietrze i szarpnęła się, odmawiając prawa dotyku

jego ustom i rękom.

Danny jęknął, sfrustrowany i zrozpaczony, i od­

wrócił się tyłem. Jego dłonie zwijały się w pięści,

prostowały, znowu zwijały.

Przestraszyła się siły i energii, które wziął pod

kontrolę, a serce krwawiło jej na widok jego bez­

radności.

- Tak mi przykro - powiedziała, bliska łez. - Prze­

praszam, Danny. Myślałam, że tym razem będzie

inaczej.

Poddała się szarpiącemu jej płuca szlochowi. Zno­

wu. Nie wiedzieli już, ile razy płakała, ile razu prze­

praszała. Danny przesunął dłonią po twarzy. Przebiegł

go dreszcz, zdradzając, jak silne uczucia trzyma na

wodzy. Minęło kilka męczących minut ciszy. W końcu

Danny gwałtownie odetchnął.

- Powinniśmy spojrzeć prawdzie w oczy, Jessico.

Nigdy nie będzie inaczej, jeżeli nie poszukamy po­

mocy.

- Pomocy? - spytała. - Nie... nie rozumiem, o czym

mówisz.

- O doktorach.

Jej twarz pobladła, w oczach mignęła udręka.

background image

1 3 6 » TAJEMNICA

- Nie mogłabym... rozmawiać... o tym z kim in­

nym. O naszym najbardziej intymnym życiu. Po prostu

nie mogłabym!

- Nie „z kim innym", tylko z lekarzem - powie­

dział. - Z psychiatrą.

- Myślisz, że jestem nienormalna! - Jessica była

nieszczęśliwa. Danny próbował ją objąć, ale odsunęła

się od niego.

- Nie jesteś nienormalna - zaprzeczył. - Ale masz...

mamy... problem.

- Wiele kobiet jest na początku zdenerwowanych.

- Zdenerwowanych, Jessico. Nie przerażonych.

Kochanie, jestem tylko człowiekiem. Nie mogę żyć tak

dalej, pragnąc cię, wiedząc, że jesteś moją żoną, ale nie

mogąc cię mieć. Jestem napięty jak struna gitary.

- Czy chcesz pójść... - omal nie zakrztusiła się

własnymi słowami - do jednej z... takich kobiet?

Złapał ją za ramiona i przysunął twarz do jej twarzy.

- Nie. Nie chcę innej kobiety, chcę ciebie. Chcę

poznać moją żonę tak, jak to jest w małżeństwie. Moją

żonę, Jessico!

- Ja też tego chcę - powiedziała. - Naprawdę chcę

być twoją żoną także i w tym sensie. Nie wiem,

dlaczego się boję. Przecież nie boję się ciebie. Kocham

cię.

- Nie rozumiesz? - prosił. - Właśnie to mam na

myśli. Ten lęk nie jest normalny: nie taki lęk, tak

intensywny. Psychiatra mógłby ci pomóc zrozumieć,

czego i dlaczego się boisz. Widziałem, jak w czasie

wojny skutecznie zajmowali się przypadkami psycho­

zy wojennej.

Odsunęła się od niego gwałtownie.

- Twoim zdaniem jestem nienormalna. Chciałbyś

mnie zamknąć w domu wariatów. - Wpadła w his­

terię, zapomniała o logice. - Chcesz przejąć kontrolę

nad bankiem i pieniędzmi.

background image

TAJEMNICA • 1 3 7

Jego głos przypominał warczenie gniewnego psa.

- Jedyne miejsce, w którym chciałbym cię za­

mknąć, pani Bannerson, to moja sypialnia. Jesteśmy

małżeństwem od trzech miesięcy, a ja nawet jeden raz

nie widziałem cię nagiej.

Jego słowa zabolały.

- Przepraszam - powiedziała szybko. - Nie chcia­

łam cię urazić.

Danny odwrócił się i uderzył pięścią w blat toaletki.

- Cholera jasna! Jak możesz mówić o pieniądzach?!

Mam w nosie twoje pieniądze. Chcę ciebie, Jessico,

i nic więcej. Mąż ma prawo... Niektórzy mężczyźni

zaspokoiliby już swoje pragnienie siłą.

- Czy tego chcesz?

- Och, nie, żadne z nas nie miałoby z tego żadnej

przyjemności. Ale nie możemy po prostu czekać i mieć

nadzieję, skoro nic się nie zmienia, bo to ja skończę

w domu wariatów. Możemy znaleźć lekarza. Na

pewno jest jakiś w Houston.

- Nie mogę iść do psychiatry, lekarza od wariatów.

Wiesz, co by wszyscy powiedzieli. Zaczęliby w panice

wycofywać wkłady z banku.

- Do diabła z tym cholernym bankiem! - krzy­

knął.

Jessica była tak oszołomiona, jakby ją uderzył.

- Ten bank to moje życie!

- Vanesso! Vanesso!

Jej spojrzenie, gdy już otworzyła oczy, było nie­

przytomne, ale po chwili twarz Taylora stała się

wyraźniejsza. Widząc, że wraca jej świadomość czasu

i miejsca, Taylor przysunął się jak mógł najbliżej i objął

ją ramionami. Strach wciąż trzymał ją w swojej mocy,

z trudem łapała oddech, a serce biło mocno.

- Już dobrze - szepnął Taylor. - Już wszystko

w porządku.

background image

1 3 8 • TAJEMNICA

Powoli oddech Vanessy uspokajał się, serce zwal­

niało swój szaleńczy rytm. Taylor rozluźnił uścisk

i położył się obok. Jej głowa zsunęła się ku natural­

nemu zagłębieniu ramienia Taylora. Vanessa zamknę­

ła oczy i odetchnęła głęboko.

- Myślałam, że to już się skończyło. Że ona... on...

oni?... dali spokój.

Ponad tydzień minął od wizyty u Maggie O'Malley.

Koszmar powrócił po raz pierwszy od tamtego dnia.

Napięcie w głosie Vanessy zdradzało jej zdenerwowanie.

- Myślałam, że nasz duch zrozumiał, że doszliśmy tak

daleko, jak mogliśmy, że nie mamy innych wskazó­

wek. - Jęknęła. - Nie mamy już gdzie szukać odpowie­

dzi na nasze pytania. Miałam nadzieję, że dalami spokój.

Dowiedzieli się, że szeryf prowadzący sprawę śmie­

rci O'Malleya nie żyje od dwudziestu lat, a oficjalne

akta spraw sprzed 1 970 roku zostały zniszczone.

- Czy to znowu ten sam sen? - spytał Taylor.

- Tak, tylko bardziej szczegółowy. Za każdym

razem widzę trochę więcej. - Obróciła głowę, by spo­

jrzeć na Taylora. - We śnie krzyczałam. Czy...?

- Nie. Rzucałaś się tylko jak ryba wyjęta z wody.

- Próbowałam uciec.

- Przed czym?

- Ciągle nie wiem. To tylko ciemny kształt. Wszyst­

ko poza tym staje się coraz wyraźniejsze: zapach róż,

firanki w oknach, bicie zegara, brzęczenie pszczół.

- Zamknęła oczy i schowała twarz na jego piersi.

- Tym razem wiedziałam, że to pszczoły. Nie musia­

łam się zastanawiać. I była tam ta dziewczynka

z długimi lokami i brązowymi oczyma. - Zwinęła dłoń

w pięść i lekko uderzyła Taylora w żebra. - To nie ma

sensu, Taylor. Jeżeli mój umysł wprowadził ją do snu,

gdy się dowiedziałam o córce O'Malleyów, to dlaczego

nie dostosował jej obrazu do tego, co Maggie powie­

działa o swoich włosach?

background image

TAJEMNICA • 1 3 9

- Może jednak nie jest ona tworem twego umysłu.

- No dobrze. Zapomnijmy o logice i załóżmy, że nie

śnię. Załóżmy, że oglądam coś w rodzaju psychicznego

filmu wideo z ostatnich minut życia Tilly O'Malley.

Skoro ta dziewczynka to nie Maggie, to kim ona jest?

- Świadkiem - powiedział Taylor poważnie.

- Jeśli ona... -Vanessa podparła się na łokciu. -A

jeśli ona jeszcze żyje, Taylor? Gdybyśmy ją odnaleźli...

Taylor uniósł dłonie i ujął jej twarz.

- W jaki sposób? Pomyśl, Vanesso. Jak moglibyś­

my ją znaleźć, nawet jeśli żyje? Nie wiemy, kim jest.

Westchnąwszy z rozczarowaniem, Vanessa położy­

ła się.

- Pewnie masz rację. Musiało być wiele dziew­

czynek z długimi lokami. Nawet Maggie powiedziała,

że jej matka próbowała kręcić jej włosy , jak innym

dziewczynkom".

Zapanowało milczenie.

- Wyjdź za mnie - powiedział nagle Taylor.

Vanessa wykrzyknęła jego imię ze zdumieniem.

- Mówię poważnie - oświadczył. - Kocham cię,

Vanesso. Chcę, żebyś była przy mnie. Dlaczego masz

żyć z czymś, co zdarzyło się pięćdziesiąt lat temu? Mój

dom jest bardziej niż wystarczający dla nas dwojga.

Musisz tylko spakować swoje rzeczy.

- Nie mogę tak sobie odejść i zostawić tej sprawy

bez rozwiązania.

- Nie odchodziłabyś, tylko przychodziła. Do mnie.

Do nas. Do życia, które moglibyśmy dzielić.

- Nigdy nie byłbyś pewien, czy nie uciekam, czy nie

znalazłeś się po prostu we właściwym miejscu o właś­

ciwej porze.

- W końcu nie miałoby to znaczenia, jeśli mnie

kochasz.

Vanessa przez chwilę nie była w stanie nic powie­

dzieć.

background image

1 4 0 • TAJEMNICA

- Naprawdę kochasz mnie tak bardzo, że byłbyś

gotowy na takie ryzyko?

Taylor roześmiał się niespodziewanie.

- Nie ma żadnego ryzyka.

Wsparła się na łokciu i zajrzała mu w twarz.

- Jak możesz być tak mnie pewny, skoro ja nie

jestem już pewna niczego?

Przesunął dłoń pod kocem, aż znalazła się na jej

talii, i przyciągnął delikatnie ku sobie.

- Chodź tu, to ci pokażę.

- Seksualna chemia jeszcze niczego nie dowodzi

- zaprotestowała Vanessa.

- My nie uprawiamy seksu, Vanesso, tylko się

kochamy.

Vanessa pochyliła się i objęła go ramieniem.

- Jakkolwiek nazwiesz to, co robimy, myślę, że

powinniśmy to teraz zrobić.

- Z przyjemnością - odpowiedział Taylor, obe­

jmując ją mocniej i wsuwając nogę między jej uda.

Wygięła się pod nim i rozchyliła usta do pocałunku.

Jeszcze zanim znaleźli zapomnienie w zmysłowej

rozkoszy, zdążył pomyśleć, że chciałby kochać się

z Vanessą, kiedy nie ucieka. Był na tyle egoistą, że

pragnął, by przyszła do niego, bo ma ochotę z nim być,

a nie dlatego, że ucieka od czegoś, czego nie rozumie.

Później, gdy leżeli przytuleni, odpoczywając po

kochaniu się, Taylorowi poprawił się humor, bo

usłyszał, jak zasypiająca już Vanessa szepce:

- Kocham cię.

background image

ROZDZIAŁ

11

- Na co patrzysz?

- Twoja twarz jest dziesięć centymetrów od mojej,

a ty pytasz, na co patrzę?

- No dobrze - uśmiechnęła się Vanessa. - Inaczej

sformułuję pytanie. O czym myślisz?

- Poza tym, że dziś rano jesteś wyjątkowo piękna,

że bardzo cię kocham i że jestem szczęściarzem? Usiłuję

rozstrzygnąć, co najbardziej kocham: spać z tobą czy

budzić się z tobą.

- Raczej wątpię, czy spanie ze mną tej nocy było

zadowalające. - Dwa razy powracał jej senny koszmar

i dwa razy budziła się przerażona.

- I tak lepiej się tu wyspałem tej nocy, niż uda mi się

w najbliższym tygodniu. Będę się niepokoił, czy się nie

budzisz.

Vanessa odwróciła wzrok.

- Taylor, już to przerabialiśmy. Nie zostaję sama.

W razie potrzeby zawsze mogę złapać za telefon

i zadzwonić do ciebie. Przecież będziesz na końcu

zaułka.

- Leżąc bezsennie, gapiąc się w sufit i martwiąc się

o ciebie.

- Karen tu będzie. - Mąż Karen wyjeżdżał w inte­

resach i Karen, która nigdy nie mieszkała bez rodzi-

background image

1 4 2 • TAJEMNICA

ców, współlokatorek w akademiku albo bez Boba,

bała się zostać sama w domu. Poprosiła więc Vanessę

o gościnę na czas nieobecności męża.

- Skoro czujesz się niezręcznie, współmieszkając

z niżej podpisanym, to przynajmniej wyjaśnij Karen

sytuację i pozwól mi w tym czasie spać na kanapie

w dużym pokoju.

- To by była hipokryzja. To nie chodzi o wspólne

mieszkanie, Taylor, i dobrze o tym wiesz. Karen wie, że

się spotykamy i zapewne nie myśli, że nasz związek jest

jedynie platoniczny.

- Jak kobieta tak piękna może być tak uparta...

- Jak mężczyzna tak bystry może być tak tępy...

- Jestem zakochany. Czy to takie niewybaczalne?

- No, ja też chyba jestem zakochana, ale po­

trzebuję... Prosisz mnie o bardzo poważną decyzję,

Taylor. Być może najważniejszą w życiu. Nie mogę jej

opierać na strachu. Te koszmary nie mijają, a ja muszę

się z nimi uporać, zanim będę mogła myśleć o nas.

Taka trzydniowa rozłąka...

- Nie martwię się o dni, tylko o noce - wtrącił

Taylor.

- ...może okazać się dla nas zdrowa. Nie rozu­

miesz? Zanim cię poznałam, byłam całkowicie sa­

mowystarczalna. Muszę sprawdzić, czy mogę być

znowu samowystarczalna. - Dotknęła jego twarzy

koniuszkami palców. - Może jeśli dojdę do wnios­

ku, że tak, będę miała dość odwagi, by odejść z te­

go domu i zostawić tę całą historię, nie czując, że

uciekam.

Chwycił jej dłoń i całował palce, przytrzymując

wzrokiem jej spojrzenie.

- Po raz pierwszy wspomniałaś o możliwości opu­

szczenia tego domu - powiedział. - Jeśli do podjęcia

decyzji potrzeba ci trochę czasu i przestrzeni, to się

wycofam. Niechętnie, ale... z nadzieją. Tylko...

background image

TAJEMNICA • 1 4 3

- Co tylko? - zapytała cichym, pełnym przejęcia

głosem, gdy Taylor przerwał,

- Nic - uśmiechnął się. - Kocham cię.

- To nie jest nic - zaprotestowała. - T o jest wszys­

tko. Dzisiejszy wieczór będzie naszym ostatnim wspól­

nym wieczorem na jakiś czas. Niech będzie specjalny.

- Co konkretnie masz na myśli?

- Dzban wina, bochen chleba... i ty.

- Tu czy w jakiejś superrestauracji?

- Tutaj. Zrobię zakupy - roześmiała się.

- Jeden z wykonawców ma przyjść do biura po

pracy, więc zanim tu dotrę, może być siódma.

- Dobrze. -Vanessa przesunęła stopą wzdłuż jego

nogi. - To da mi więcej czasu na przygotowania.

- To będzie długi dzień - przepowiedział Taylor.

Ból promieniował z nogi na całe ciało, a wstręt był tak

silny, że poczuła mdłości. Brzęczenie. Tykanie. Bicie zega­

ra. Pszczoły. Zegar. Jej własny krzyk. Dźwięki mieszające

się w ogłuszającej kakofonii. Nie mogła już iść, więc

czołgała się ku światłu. Zmusiła się, by patrzeć w tamtą

stronę, skupić się na świetle. Serce biło jej boleśnie w piersi,

a powietrze z trudem dochodziło do płuc, bez względu na to,

jak głęboko usiłowała oddychać. Zło dopadło ją. Już ją

wypełniło. Czuła obrzydzenie. Światło, a w świetle dziecko.

Widziała twarz dziewczynki... Och, nie! Nie! Proszę, nie!

Nowy hałas wdarł się do snu i go zakłócił. Vanessa

zerwała się z kanapy z krzykiem jeszcze uwięzionym

w gardle. Nie całkiem przytomna, pobiegła do kuchni

i podniosła słuchawkę dzwoniącego telefonu. Rozległo

się kliknięcie i sygnał.

Odłożyła słuchawkę i oparła się na niej na chwilę,

podczas gdy jej serce zwalniało do normalnego rytmu,

a umysł przenosił się z przeszłości do teraźniejszości,

od koszmaru do rzeczywistości. Gdy kładła się na

background image

1 4 4 • TAJEMNICA

kanapie, nie miała zamiaru spać. Chciała jedynie

odpocząć chwilę po szkole, a przed wyprawą na

zakupy.

Zegar na kominku wybił czwartą. Nie mogła spać

więcej niż pół godziny, choć ręce i nogi miała tak

ciężkie, jakby sen trwał znacznie dłużej. Jeszcze gorsze

było to, że głowę wypełniała jej jakby wata. Koszmar

zawsze tak na nią wpływał: otępiająco i dezorien-

tująco. Zasłoniła twarz dłońmi i jęknęła. Musi się

obudzić.

Otworzyła lodówkę i złapała puszkę coli, wyjęła

lód, nasypała go do szklanki i zalała colą. Kofeina

z lodem powinna zadziałać. Piła ją małymi łyczkami,

idąc do sypialni. Potem obmyła twarz zimną wodą,

uczesała się i przebrała w wygodne spodnie. Od­

świeżona i obudzona wypiła colę do końca, wróciła do

kuchni i sięgnęła po listę zakupów wypisaną na

bloczku koło telefonu. Koło telefonu leżała także

tabliczka, zrobiona w połowie z korka, a w połowie

z plastiku, po którym można było pisać specjalnym

pisakiem. Uśmiechnęła się na widok serduszka, które

wyrysował tam Taylor. „Ja - serduszko - ciebie"

i podpis: „T." Musi powiedzieć Taylorowi, że znów

miała sen i doszła do siebie samodzielnie, bez histerii!

Listę zakupów Vanessa wetknęła do portmonetki

i wyciągnęła ją dopiero w sklepie. Płyn do zmywania

naczyń. Płatki śniadaniowe. Popcorn, który Taylor

mógł jeść garściami. Nic nadzwyczajnego, aż do

ostatniego zapisu, chyba Taylora.

Powiedziała mu, żeby dopisał, gdyby czegoś po­

trzebował. Widocznie się śpieszył, bo litery były koś­

lawe, a całość mało czytelna. Przyzwyczajona do

odcyfrowywania bazgrołów uczniów, Vanessa skupiła

się i po chwili odczytała: „małjesiokr". Chyba mały

jesiotr? Ryb mu się zachciało? Potrząsnęła głową,

zdumiona. Taylor zawsze musi wyskoczyć z czymś

background image

TAJEMNICA • 1 4 5

niespodziewanym! Sama nie przepadała za rybami,

więc kupiła tylko jedną porcję, a i to łososia, bo jesiotra

nie było.

Gdy pojawił się Taylor, świeżo umyty i ogolony,

kolacja była gotowa, a świeczki na stole płonęły,

tworząc romantyczny nastrój. Vanessa podała przy­

stawki, a przed Taylorem postawiła przykryty pół­

misek.

- Co to takiego? - zapytał.

- Niespodzianka, na później.

Wydawał się tak zaciekawiony, że Vanessa byłaby

gotowa uwierzyć w jego niewiedzę, gdyby nie przeko­

nanie, że sam złożył zamówienie.

Gdy po przystawkach pozwoliła mu unieść przy­

krywkę, rozszedł się smakowity zapach duszonej

w maśle ryby.

- Musi ci wystarczyć łosoś, bo jesiotra nie było.

- Co ci przyszło do głowy? - Taylor roześmiał się

głośno.

Vanessa spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie mnie, tylko tobie. Przecież zostawiłeś mi

notatkę.

Taylor pochylił się i pocałował ją w policzek.

- Nawet gdy dożyjemy setki, wciąż nie będę w sta­

nie zrozumieć, jak pracuje twój mózg.

- O czym ty mówisz?

- Jak doszłaś od serduszka do jesiotra?

- Serduszka?

- Na tabliczce koło telefonu.

- Ja mówię o tej drugiej notatce.

W jego głosie pojawił się cień niepokoju.

- Nie rozumiem.

- Czy nie wpisałeś małego jesiotra na listę zaku­

pów, tuż pod popcornem? - spytała zirytowana nieco

Vanessa.

- Nie! - kategorycznie zaprzeczył Taylor.

background image

1 4 6 • TAJEMNICA

- Słuchaj, nie żartuj sobie ze mnie. - Vanessa nagle

spoważniała.

- Ani mi to w głowie!

- Ależ... - Vanessa przerwała i dodała po chwili,

znacznie ciszej: - Nic nie rozumiem...

- Mówiłaś coś o liście zakupów?

- Poszłam na zakupy, i to było na liście, na samym

dole. Oczywiście uznałam...

- Vanesso, nic nie wpisywałem na listę zakupów.

- Ale ktoś musiał...

- Masz jeszcze tę kartkę?

- W torebce.

Taylor długo przyglądał się notatkom na kartce.

Były zrobione równym, okrągłym pismem Vanessy,

poza ostatnią: nabazgraną nierówno, ze zlewającymi

się literami.

- Ja tego nie napisałem - oświadczył Taylor.

- Ja też nie! - wykrzyknęła nie na żarty zdener­

wowana Vanessa. - Widzisz, że to pismo w ogóle nie

przypomina mojego! - Zaległo ciężkie milczenie.

W końcu powiedziała: - Jeśli nie ty i nie ja, to kto?

Taylor bezradnie wzruszył ramionami. Vanessa

schowała twarz w dłoniach i jęknęła.

- Och, ten telefon! Nikt się nie odezwał.

- Telefon? Kiedy?

- Po południu zasnęłam na kanapie i znowu śnił mi

się ten sen, ale zadzwonił telefon i obudził mnie. Kiedy

podniosłam słuchawkę, było głucho.

- Do którego telefonu poszłaś?

- Do tego w kuchni.

Koło tabliczki do notatek?

- Ja nie...

- Wcale nie mówię, że to ty napisałaś.

- Duchy nie piszą na listach zakupów, Taylor.

- Takie są reguły?

- Skończ z tym sarkazmem.

background image

TAJEMNICA • 1 4 7

- To ty mi powiedziałaś, że nie ma żadnych reguł.

Skąd wiesz, że duch, przyciśnięty wyższą koniecznoś­

cią, nie może pisać? - Vanessa nie odpowiedziała.

Taylor spytał spokojnie: - Gdzie masz tę książkę

o duchach?

- Na małym stoliku.

Taylor czytał, a Vanessa siedziała cicho, wciśnięta

w kąt kanapy, z wyciągniętymi na siedzeniu nogami.

- Zdarzało się to - oznajmił Taylor, zamykając ksią­

żkę. - Zdarzało się, że duchy przesuwały przedmioty,

zamykały drzwi i tak dalej, więc niewątpliwie mogły

również poruszać piórem. Nie jest to bardziej niepraw­

dopodobne niż inne rzeczy, które ci się przytrafiły, więc

należy traktować to jako jedną z możliwości.

- Chcesz możliwości? A co powiesz na taką, że

oszalałam? Rozważmy możliwość, że gdzieś usłysza­

łam historię O'Malleyow i stworzyłam ducha, a potem

dowiedziałam się o Maggie O'Malley i dodałam dziec­

ko, a teraz wypisuję niezrozumiałe słowa na liście

zakupów!

- Nie męcz sama siebie - powiedział Taylor, ale

Vanessa nie dawała sobie przerwać.

- A może gdzieś w podświadomości po prostu

miałam ochotę na jesiotra? Co powiesz na taką

możliwość?

- Dosyć tego! - stanowczo przerwał jej Taylor.

Złapał ją za przegub i pociągnął. - Chodźmy!

Opierała się, ale Taylor był zdecydowany. Chwycił

jej drugą dłoń i podniósł Vanessę z kanapy.

- Idziemy stąd, z tego domu, póki nie odzyskasz

zdrowego rozsądku i nie przestaniesz się nad sobą

roztkliwiać!

- Dokąd jedziemy? - spytała w samochodzie, usi­

łując jeszcze podgrzewać swą złość na Taylora, ale

w gruncie rzeczy już czuła uspokajający wpływ zmiany

otoczenia.

background image

1 4 8 » TAJEMNICA

- Zabawić się - powiedział ponuro.

Dwadzieścia minut później siedzieli w lodziarni nad

wielkimi porcjami lodów z bananami.

- No jak, lepiej? - zapytał.

Vanessa rzuciła mu niechętne spojrzenie.

- Jak się postarasz, jesteś bezczelnym, nieczułym

brutalem o mentalności jaskiniowca - oświadczyła,

ale jej niechęć szybko topniała i zmieniła się

w uśmiech. - Ale masz świetne pomysły i kocham cię.

background image

ROZDZIAŁ

12

Od samego początku wizyta Karen miała charakter

staroświeckiego przyjęcia „z nocowaniem". Wypoży­

czyły strasznie głupi film, polecony przez uczniów,

zamówiły pizzę i rozsiadły się w nocnych koszulach na

podłodze, jedząc, komentując film i chichocząc.

- A więc - spytała Vanessa, gdy się na chwilę

uspokoiły - jakie jest to małżeńskie życie? Czy mał­

żeństwa naprawdę robią to tylko raz na tydzień?

Karen zaczęła się tak śmiać, że zachłysnęła się

winem, ale udało jej się wykrztusić:

- Nie, trochę częściej.

- Mówisz, że musisz to robić częściej niż raz?

- Jakbyś sama nie wiedziała, jak to jest.

- Ależ, co masz na myśli?! - wykrzyknęła Vanessa

z akcentem wytwornej piękności z Południa.

- Nie odgrywaj niewiniątka - ofuknęła ją Karen.

- Widziałam krem do golenia w łazience. Poproszę

więc o szczegółowy, zaktualizowany raport na temat

Szałowego Przystojniaka.

- Przypomnij sobie, Karen. Dawno, dawno temu,

gdy ty i Bob byliście w sobie szaleńczo zakochani...

Karen cisnęła w Vanessę poduszką.

- Zapłacisz mi za to. Bob i ja wciąż jesteśmy

szaleńczo w sobie zakochani.

background image

1 5 0 » TAJEMNICA

- Więc wciąż jeszcze to robicie?

- Nie zdradzę żadnych sekretów, jeśli żadnych nie

usłyszę.

Rozmawiały do północy. Potem, ponieważ były

odpowiedzialnymi, dorosłymi kobietami, a nie roz­

trzepanymi dziećmi, zapakowały resztę pizzy do lo­

dówki, posprzątały i udały się do... łóżek, Vanessa

w swojej sypialni, a Karen w gościnnym pokoju.

Przez kilka minut przed zaśnięciem Vanessa rozmyś­

lała o Taylorze i o tym, jak bardzo go jej brakuje.

Zastanawiała się, czy też leży, nie śpiąc i martwiąc się

o nią, jak zapowiedział. Jej ostatnia przytomna myśl

była o tym, że jeśli tak, to martwi się niepotrzebnie,

bo trudno sobie wyobrazić, by po kilku godzinach

chichotu i żartów Tilly O'Malley mogła wedrzeć się

do jej snu.

Nigdy jeszcze nie pomyliła się tak dalece.

Wszystkie elementy snu były jak poprzednio: za­

pach róż, tykanie zegara, brzęczenie pszczół, nad­

chodzące zło, strach, światło, twarz. Vanessa wszystko

widziała, słyszała, czuła. Obudziła się z krzykiem

i mocno bijącym sercem, walcząc o głęboki oddech,

i dostrzegła stojącą obok Karen.

- Vanesso? - szepnęła Karen, jakby bała się ode­

zwać głośniej.

Vanessa wciąż starała się nabrać tlenu w płuca.

- Już dobrze - wydyszała między jednym a drugim

pośpiesznym oddechem. - Miałam zły sen.

- Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak krzyczał

- powiedziała Karen, przysiadając na brzegu łóżka.

- Śmiertelnie mnie przeraziłaś.

Objęły się, uspokajając nawzajem. W końcu Karen

odsunęła się lekko i spojrzała na Vanessę.

- Czy często ci się to zdarza?

Vanessa wcisnęła głowę w poduszkę i jęknęła.

background image

TAJEMNICA • 1 5 1

- Tak. Och, Karen, ty nie wiesz...

- No to mi powiedz.

- Czy jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?

- Posuń się. - Karen trąciła Vanessę łokciem. Gdy

już usadowiła się wygodnie, spojrzała w dół, na twarz

przyjaciółki. - Gdy moja najlepsza przyjaciółka budzi

się w środku nocy z krzykiem, to chcę wiedzieć, co ją

męczy.

- Wiesz, wydaje mi się - powiedziała Vanessa - że

to zaczęło się od ciebie. Nie, jednak nie. Zaczęło się od

krzyków. Pamiętasz, jak myślałaś, że to Heather

McQueen wygłupia się pod moimi oknami?

Karen przytaknęła.

- To był początek. Jestem pewna, że ma związek

z dalszymi wydarzeniami.

- A co ma wspólnego ze mną? - spytała Karen.

- Pamiętasz, gdy na moim przyjęciu stałaś w prze­

ciągu i poczułaś się... dziwnie?

Karen przeszedł dreszcz.

- Aż za dobrze.

- To zabrzmi zupełnie nieprawdopodobnie - wes­

tchnęła Vanessa - ale wiesz, myślę, że mój przeciąg

to duch.

Wyczuła niedowierzanie Karen, ale także jej szczerą

troskę, więc mówiła dalej, opowiadając całą historię,

opisując sen, odwiedziny u Maggie O'Malley, dziwną

notatkę na liście zakupów.

- Mały jesiotr? - powtórzyła Karen, szeroko ot­

wierając oczy.

- Tak - potwierdziła Vanessa. - Dziwne, prawda?

To musi być jakiś klucz, ale nie możemy... O co chodzi?

- Jesiotr?

- Tak. A właściwie chyba „małjesiokr" albo jakoś

podobnie. Napis był bardzo niewyraźny. Karen, czy

coś z tego rozumiesz?

- Nie, tylko... Właśnie to krzyczałaś przez sen.

background image

1 5 2 • TAJEMNICA

Vanessa podparła się na łokciu.

- Krzyczałam przez sen „mały jesiotr"?

- Niedokładnie. Tylko... coś o... jesi?

- Jesi... Jessie! - Złapała Karen za ramię. - Karen,

to imię! Jess. Mała Jessie... i chyba nie dokończone

„okno". Jessie to musi być ta mała dziewczynka

z długimi lokami, patrząca przez okno!

- Co ty wyprawiasz? - wykrzyknęła Karen, gdy

Vanessa przyciągnęła telefon i zaczęła wykręcać numer.

- Muszę zadzwonić do Taylora.

- O czwartej rano?.

- Taylor by mi nie wybaczył, gdybym mu od razu

nie powiedziała. Zresztą przywykł już do tego, że go

budzę złymi wiadomościami, więc zasłużył sobie, by go

raz obudzić dobrą... - Usiadła prosto i powiedziała do

słuchawki: - Taylor? Mam ci coś do powiedzenia.

Tak. Frontowe drzwi. I Taylor... przynieś wino. Roz­

wiązałyśmy zagadkę. A w każdym razie jesteśmy bliżsi

rozwiązania.

Pojawił się pięć minut później, nie ogolony, czarują­

co nieporządny w wyciągniętym podkoszulku, który

Vanessa znała już tak dobrze.

Gdy Karen zdała sobie sprawę, że tajemniczy

przyjaciel Vanessy rzeczywiście ma zamiar pojawić się

u niej w środku nocy, rzuciła się do łazienki po

szlafrok. Uprzejmie przywitała się z Taylorem, gdy

Vanessa ich sobie przedstawiła, i przyjęła szklaneczkę

wina, po czym słuchała z entuzjazmem śniętej ryby,

gdy Taylor i Vanessa świętowali przełom, który, ich

zdaniem, nastąpił.

- Musimy jeszcze raz porozmawiać z Maggie

- stwierdziła Vanessa. - Może będzie pamiętać kogoś

imieniem Jessie.

- Jutro - przytaknął Taylor.

- Zadzwonię do domu spokojnej starości ze szkoły.

Pojedziemy, jak tylko będziesz wolny.

background image

TAJEMNICA • 1 5 3

- Hej, wy dwoje - przerwała im Karen zmęczonym

głosem. - To wspaniale, że posunęliście się naprzód,

ale jest wpół do piątej rano i niedługo idziemy do

pracy. Ja mam zamiar jeszcze pospać.

Szczęknięcie klamki położyło koniec ciszy, która

zapanowała po jej wyjściu. Taylor zwrócił się do

Vanessy z figlarnym uśmiechem.

- A ty? Też masz zamiar jeszcze sobie pospać?

- Jestem zbyt podkręcona, żeby spać.

Taylor pochylił się, by scałować wino z jej warg,

i szepnął ochryple:

- Miałbym inne propozycje spędzenia czasu.

- Jakie, na przykład? - spytała, oplatając ramio­

nami jego szyję, by nie mógł się odsunąć.

Taylor objął prawym ramieniem jej plecy, a lewe

podłożył pod kolana Vanessy i uniósł ją w górę.

Zachichotała.

- Ciii - skarcił ją. - Masz gościa. Nie byłoby

uprzejmie jej przeszkadzać.

- Mam zamiar tobie poprzeszkadzać - odpowie­

działa, przygryzając mu ucho.

- Czy mogłabyś z tym zaczekać, aż znajdziemy się

w sypialni?

- A jeśli nie zaczekam, to mnie upuścisz na mój

fantastyczny tyłeczek? - spytała Vanessa szeptem, by

Karen nie usłyszała.

- Niewykluczone - zasapał, okrążając narożnik

korytarza. Chwilę później z westchnieniem ulgi rzucił

ją na łóżko. Wrócił do drzwi, by je cicho zamknąć.

Vanessa ściągnęła szlafrok i oparła się o poduszki.

Twarz Taylora rozjaśniła się, gdy przechyliła kokiete­

ryjnie głowę i uśmiechnęła się zapraszająco. Błys­

kawicznie znalazł się przy łóżku i usiadł. Materac ugiął

się pod ich ciężarem.

- Czy teraz mogę ci poprzeszkadzać? - szepnęła

Vanessa, wsuwając mu się w objęcia.

background image

1 5 4 • TAJEMNICA

- Już jestem poprzeszkadzany - odrzekł. - Po­

winnaś mnie raczej ukoić.

Nieco później Vanessę obudził szum prysznica.

Jęknęła, spojrzała na zegarek i przekręciła się, naciąga­

jąc koc na głowę. Był jeszcze ciepły od ciała Taylora.

Jakiś czas później usłyszała otwierające się drzwi

łazienki, więc znowu przekręciła się i otworzyła oczy.

Taylor miał jeden ręcznik obwiązany wokół bioder,

drugim wycierał włosy.

- Przepraszam, że użyłem twojej łazienki - powie­

dział. - Nie chciałem ryzykować, że w tamtej wpadnę

na Karen.

- Nie szkodzi - powiedziała z westchnieniem i na­

gle zdała sobie sprawę, że naprawdę tak myśli. Mył się

w jej łazience, a jej to nie przeszkadzało.

- Pójdę do domu ogolić się. Chcesz, żebym wy­

chodząc, włączył ekspres do kawy?

- Będę ci dozgonnie wdzięczna.

- Jeśli mi tylko pozwolisz, będę ci robił kawę co

rano przez resztę twojego życia - oświadczył, przysia­

dając na łóżku i wpatrując się w Vanessę z uwiel­

bieniem.

Dotknęła palcami jego policzka.

- A czy teraz możesz mnie przytulić?

- Z rozkoszą. - Objął ją. Przez chwilę siedzieli

cicho. ~ Denerwujesz się perspektywą ponownego

spotkania z Maggie?

Przytaknęła.

- Ale jestem też pełna nadziei - westchnęła ciężko.

- Chciałabym, żeby te koszmary się skończyły.

- Jeśli w Cropville była dziewczynka o imieniu

Jessie, Maggie będzie ją pamiętać - zapewnił Tay­

lor.

Vanessa pokiwała głową w milczniu. Taylor chwy­

cił dłonią jej podbródek i uniósł, by ucałować usta.

background image

TAJEMNICA • 1 5 5

- Pojedź do szkoły z Karen jej samochodem.

Wcześniej wyjdę z pracy, podjadę po ciebie i ruszymy

prosto do Maggie.

- Gotowa? - zapytał, gdy po południu wsiadła do

samochodu.

- Jestem gotowa od czwartej rano. Dzień ciąg­

nął się niemiłosiernie. Byłam okropną, roztargnioną

nauczycielką. Myślałam, że trzecia nigdy nie na­

dejdzie.

W rozmowie z Vanessą recepcjonistka widocznie

wyczuła, że sprawa jest pilna, bo Maggie czekała już na

nich w solarium. Na widok fioletowo-białej gloksynii

wydała z siebie szereg ochów i achów, ale zaraz potem,

ze zwykłą dla niej bezpośredniością, zapytała o cel ich

wizyty.

Znowu miała na sobie bezkształtną sukienkę, a nie­

zręcznie przycięte włosy zwisały smętnie. Vanessa

poczuła przypływ litości dla małej dziewczynki z pros­

tymi, cienkimi włosami, która zazdrościła innym dzie­

wczynkom ich loków.

- Panno Maggie - powiedziała - podczas naszej

poprzedniej rozmowy oznajmiła pani, że ktoś musiał

zabić pani rodziców, ale nikt nigdy pani nie chciał

słuchać.

- To prawda - przyświadczyła Maggie.

- Taylor i ja wierzymy pani. - Przerwała, by ta

informacja w pełni do Maggie dotarła. - Od jakiegoś

czasu miewam sny...

Zrelacjonowała w skrócie swój sen, łagodząc nieco

jego koszmarną wymowę.

- Sądzę, że pani matka próbuje nam pomóc w wy­

jaśnieniu, co się naprawdę stało, ale potrzebna nam

jest również pani pomoc.

- Zrobię, co tylko będę mogła - oświadczyła Mag­

gie.

background image

1 5 6 TAJEMNICA

- Proszę przypomnieć sobie koleżanki. Małe dzie­

wczynki mieszkające w Cropville. Czy była wśród nich

jakaś Jessie?

- Jessie - powtórzyła Maggie z namysłem. - Przy­

chodzi mi do głowy jedynie Jessica Vandover. Więk­

szość ludzi mówiła do niej Jessie.

- Vandover? Czy nie tak nazywał się bankier?

- Stary Vandover był jej ojcem.

- Czy Jessica była ładną dziewczynką o wielkich

oczach?

- Tak, proszę pani. Była chyba najładniejszą dziew­

czynką w okolicy, zawsze wystrojoną w nakrochmalone

i wyprasowane sukienki. A jej włosy! Sięgały prawie do

pasa. Takiego koloru jak panine, tylko dłuższe i wijące

się. Nosiła długie loki, a z tyłu miała kokardę.

Vanessa i Taylor wymienili triumfujące, pełne pod­

niecenia spojrzenia.

- Czy pani i Jessie byłyście zaprzyjaźnione?

- Niespecjalnie. Nie tak, żebyśmy się odwiedzały

czy coś. Ale wiedziała, kto ja jestem, a ja wiedziałam,

kim ona jest, i mówiłyśmy sobie „cześć", gdy spotyka­

łyśmy się w szkole czy w mieście. Niektórzy ludzie

uważali, że Jessie jest zarozumiała z powodu tego, że jej

tata ma forsę, a ona jest taka ładna, aleja myślę, że była

nieśmiała. Dla mnie tam zawsze była miła.

- Czy jest jakiś powód, dla którego mogłaby być

u pani w domu tego dnia, gdy... gdy znalazła pani

swego ojca?

Maggie pomyślała chwilę i potrząsnęła głową.

- Nie myślę. Powinna być w szkole, tak jak ja.

- Czy wie pani, co się z nią później stało? Gdzie jest

teraz?

- Po wojnie wyszła za mąż i wyprowadziła się.

Nie pamiętam ani dlaczego, ani dokąd. Nikt by

nie myślał, że tak zostawi ten swój bank. Prowadziła

go po śmierci ojca.

background image

TAJEMNICA • 1 5 7

Vanessa i Taylor dowiedzieli się nazwiska Jessiki po

mężu w banku. Prezes banku skierował ich do swego

poprzednika, który spotkał ją kilka razy.

- Mój poprzednik mówił, że umiała robić pienią­

dze, tak jak i jej ojciec. Po ślubie wyprowadziła się do

Houston, żeby jej mąż mógł studiować. W niecałe

dziesięć lat później mieli już wspaniale rozwijającą się

firmę.

- Jaką firmę? - spytała Vanessa, myśląc, że jeśli ich

domowy numer jest zastrzeżony, to znajdzie Jessicę

przez biuro.

- Szklarnie. Zaczęli z jedną małą, a teraz mają

ich całe mnóstwo. Może słyszeliście państwo: Szkla­

rnie Banner. Nazwa pochodzi od Bannerson, nazwiska

jej męża.

Rzeczywiście, słyszeli o szklarniach firmy Banner.

Było to największe przedsiębiorstwo tego typu w Hou­

ston. Obecnie rozszerzali działalność także na przed­

mieścia. Wystarczyło kilka telefonów, by znaleźć Jes­

sicę. Vandover Bannerson.

background image

ROZDZIAŁ

13

Cropville, Teksas - 1946

- Myślałem, że ja jestem częścią twego życia.

- Och, Danny, wiesz, że tak. Ale...

- Ale co, Jessico? Ale nie tak samo ważną? Nie

jestem tak ważny jak bank?

- To nieprawda. Po prostu... Gdyby ludzie zaczęli

gadać, gdyby pomyśleli, że prezes banku jest stuknięty,

bank by zbankrutował.

- To go sprzedaj. Albo zatrudnij dyrektora. I bez

banku jesteś zamożną kobietą, dzięki swoim szybom

naftowym. Moglibyśmy przeprowadzić się do Hou­

ston, a ty byś przyjeżdżała na comiesięczne spotkania

zarządu.

- Przeprowadzić się?!

- Cropville nie jest pępkiem świata, Jessico, mimo

że masz tu bank. Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym,

że dla mnie nie ma tu wiele do roboty?

Patrzyła na niego oniemiała. Nigdy nie przyszło jej

do głowy, że Danny nie jest w Cropville szczęśliwy.

- Wszyscy myślą tu o mnie jako o mężu prezeski

banku - powiedział. - Gdybyśmy mieszkali w Hou­

ston, mógłbym wieczorami studiować i do czegoś dojść.

Jessica opadła na krzesło przed toaletką.

background image

TAJEMNICA • 1 5 9

- To za wiele. Zostawić bank. Psychiatra. Prze­

prowadzka...

Danny przyklęknął przy krześle i ujął dłonie żony.

- Myślę o nas obojgu, Jessico. O tobie i o sobie.

Pobraliśmy się na dobre i na złe. Nie chcę, żeby

nasze życie zamieniło się... w piekło. Za bardzo się

kochamy.

Zarzuciła mu ręce na szyję i wybuchnęła płaczem

na nowo.

- Och, Danny, tak się boję. Tak bardzo cię ko­

cham.

- Ale czy dość, by zostawić wszystko, co dotych­

czas znałaś, i podjąć ryzyko poznania czegoś nowego?

- Ja... Ojciec nigdy by mi nie wybaczył, gdybym

zostawiła bank.

- To był jego bank, Jessico. On wybrał takie życie.

Ty nie. Nie powinien był cię obarczać troską o bank,

gdy umierał.

- Ale to moje dziedzictwo.

- To jego pomnik! - powiedział Danny gorzko.

- Mówił, że jak długo będę miała bank, będę

bezpieczna. I szanowana.

- Zawsze będziesz przy mnie bezpieczna, kochanie.

Może nie będziesz prezeską banku w małej mieścinie,

ale na pewno nie będziesz głodować.

- Ale mój ojciec...

- Nie żyje, Jessico.

- Ale on by sobie życzył...

- Cholera by wzięła tego skurczybyka!

- Nie wolno ci się tak wyrażać o moim ojcu!

- Ach, nie? - powiedział szyderczo. - Nikomu ni­

gdy nie wolno było powiedzieć, co myśli o starym

Vandoverze, ani jemu w twarz, ani przy tobie, prawda?

A powinnaś usłyszeć, co o nim mówią. A może

słyszałaś. Wygląda na to, że jesteś przyzwyczajona, by

go bronić.

background image

1 6 0 • TAJEMNICA

- Pomógł zbudować to miasto. W swoim czasie

pomógł każdemu farmerowi w okolicy.

- Naprawdę w to wierzysz, czy on chciał, żebyś w to

wierzyła?

- To prawda!

- Był nadętym, chciwym bydlakiem, który nigdy

nikomu nie pomógł bezinteresownie.

- Kto ci to powiedział?

- Nikt konkretnie. Wszyscy po trochu. Taka panu­

je ogólna opinia na jego temat. Wszyscy dziękują

Bogu, że nie jesteś taka, jak twój ojciec.

- Plotki! - Wzruszyła pogardliwie ramionami.

- Raczej stale powtarzana opinia. Zwykle bywa

w tym jakieś ziarno prawdy. Czy twój ojciec kiedykol­

wiek mówił ci o wszystkich farmach, jakie przejął

podczas Wielkiego Kryzysu, szczególnie w roku wiel­

kiej suszy?

- Był biznesmenem, nie filantropem.

- Był bezwzględnym, chciwym dorobkiewiczem.

Jego pazerność nie miała granic. Łapał wszystko, na

czym mógł legalnie położyć łapę. A potem szukał ropy.

Stąd masz te wszystkie szyby naftowe, moja droga.

Jessica zacisnęła powieki i zasłoniła uszy dłońmi.

- Przestań! Proszę, przestań! Nie mogę słuchać, jak

tak o nim mówisz!

- Bo boisz się, że to prawda - powiedział wyzywa­

jąco. - Nigdy nie potrafiłaś spojrzeć w oczy prawdzie

o ojcu. Ale jeśli tego nie zrobisz, w twoim życiu nie

będzie dla mnie miejsca.

- Proszę, przestań! - błagała.

- Dobrze. - Danny westchnął ciężko. - To i tak

już nie ma znaczenia. Jedyne, co się teraz liczy, to my.

- Przyciągnął ją do siebie i objął dłońmi jej twarz.

- Wynieśmy się z Cropville, Jessico. Wynieśmy się stąd

i zacznijmy od początku. Jak już uporamy się z tą

sprawą, będziemy mieli dzieci i mały domek z ogród-

background image

TAJEMNICA • 1 6 1

kiem, gdzie będą mogły się bawić. A ty będziesz je

ubierała w najlepsze stroje i zabierała z sobą na

comiesięczne spotkania zarządu banku.

Przytuliła się do niego, cała drżąca. Wydawało mu

się, że nigdy nie przerwie milczenia, które otaczało ich

jak morze, grożąc, że porwie z sobą. Gdy w końcu

przemówiła, słowa wydobywały jej się z gardła powoli

i z trudem.

- Czy będziemy mogli hodować róże?

Danny był tak zaskoczony, że na chwilę odebrało

mu mowę.

- Że co?

- Róże - powtórzyła. - Czy w tym ogródku bę­

dziemy mogli hodować róże? I czy zbudujesz mi

skrzynki na petunie i stokrotki?

Roześmiał się głośno i przytulił z takim entuzjaz­

mem, że Jessica na chwilę zawisła w powietrzu.

- Kochanie, zbuduję ci szklarnię, żebyś mogła

hodować orchidee!

background image

ROZDZIAŁ

14

Taylor ujął dłoń Vanessy.

- Gotowa?

Kiwnęła głową.

- Czegokolwiek się dowiemy, jest to pięćdziesiąt lat

spóźnione.

Dom Bannersonów był piętrowym, ceglanym bu­

dynkiem stojącym pośrodku wielkiego, porośniętego

drzewami trawnika, w jednej z najbardziej eleganckich

dzielnic Houston. Przysadziste, białe kolumny i weran­

da biegnąca przez całą szerokość domu nadawały mu

wygląd rodem z dawnego Południa. Na werandzie

siedział biały kot. Wylizywał łapy i udawał, że nie

zauważa Vanessy i Taylora.

Drzwi otworzył kilkunastoletni chłopak, ubrany

w dżinsy i koszulę w szerokie pasy.

- Ach, tak - powiedział, gdy się przedstawili.

- Babcia państwa oczekuje. Jest w szklarni. Proszę

tędy.

Jessica Vandover Bannerson przycinała rośliny,

ostrożnie odkładając odcięte szczepki do napełnionej

wodą tacy. Gdy weszli, przerwała swoje zajęcie.

- Babciu, to są ci państwo, których oczekiwałaś

- oznajmił chłopak.

- Dziękuję, Danny - uśmiechnęła się Jessica.

background image

TAJEMNICA » 1 6 3

- Babciu! - powiedział karcącym tonem.

- Och, przepraszam. Dan. Ciągle zapominam.

Chłopak przyjął przeprosiny i wycofał się. Jessica

patrzyła za nim wielkimi, piwnymi oczyma. Gdy już

był poza zasięgiem jej głosu, uśmiechnęła się do

Vanessy i Taylora.

- „Danny" było wystarczająco dobrym imieniem

dla jego... dziadka, nawet gdy był całkiem dorosły

i służył w piechocie morskiej. A mały Danny kończy

szesnaście lat i nagle staje się Danem. - Jej miłość do

wnuka była widoczna.

Taylor i Vanessa przedstawili się i uścisnęli dłoń

Jessice.

- Mam nadzieję, że moich rąk nie czuć nawozem

- usprawiedliwiała się Jessica. - Oficjalnie jestem na

emeryturze, ale ciągle lubię się tu pokręcić.

Była przystojną kobietą i niewątpliwie byłaby ta­

ka, nawet gdyby nie pochodziła z bogatej rodziny,

ale Vanessa nie mogła się powstrzymać od porów­

nania jej z Maggie O'Malley: eleganckich spodni

i bluzki Jessiki i bezkształtnych sukienek Maggie.

Tylko w oczach, tych wielkich, piwnych oczach,

widniał wyraz bezbronności podobny do wyrazu

oczu Maggie.

- Chyba wiem, w jakiej sprawie przyszliście, ale

proszę mi powiedzieć, jak mnie znaleźliście?

- To dość skomplikowane - powiedziała Vanessa.

Jessica zaproponowała, by wejść do domu, gdzie

będzie im wygodniej rozmawiać.

- Mój mąż wkrótce do nas dołączy. Najwyraźniej

utknął gdzieś w korku. Czy napijecie się kawy?

Niegrzecznie byłoby nie zaczekać na Danny'ego

Bannersona, usiedli więc w salonie, podczas gdy

Jessica poszła do kuchni po kawę. Taylor sięgnął po

dłoń Vanessy i uścisnął ją pokrzepiająco.

- Już zbliżamy się do końca.

background image

1 6 4 • TAJEMNICA

- Wie, dlaczego tu jesteśmy. Gdyby nie miała

zamiaru nam opowiedzieć, to chyba nie zgodziłaby się

z nami spotkać.

Danny Bannerson pojawił się, gdy dopijali kawę.

Był krępym mężczyzną, z łysą czaszką otoczoną wia­

nuszkiem siwych włosów. Przywitał się z nimi i usiadł

na poręczy fotela Jessiki, prawą rękę kładąc na oparciu

nad jej głową. Vanessa pomyślała, że siedzi tak prosto

i czujnie, jakby był gotów w razie potrzeby w każdej

chwili bronić żony.

Włosy Jessiki, również siwe, były zaczesane w ele­

gancki kok, który podkreślał rysy jej szczupłej twarzy.

Wyglądała równocześnie na odporną jak kamień i kru­

chą jak szkło. Uniosła nieco głowę.

- Mieliście mi powiedzieć, jak do mnie trafiliście.

- To dość nieprawdopodobna historia.

Jessica wyprostowała się i sięgnęła przez uda męża

po jego lewą dłoń.

- Jestem gotowa jej wysłuchać.

Vanessa opowiedziała o zjawie na starym dębie,

o snach i notatce zrobionej przez ducha. Jessica

pobladła. Zbielały też kostki jej dłoni, tak silnie

ściskała rękę męża, ale kiwnęła głową, żeby Vanessa

mówiła dalej.

- Gdy Maggie O'Malley powiedziała nam, że panią

nazywano Jessie i że miała pani długie loki, musieliśmy

panią odnaleźć. Czy była pani tamtego dnia na farmie

O'Malleyów?

Wyraz jej twarzy powiedział im, że była.

- Czy może nam pani wyjaśnić, co się tam stało?

- poprosiła Vanessa.

Niespodziewanie przemówił Danny Bannerson.

- Nie musisz tego robić, Jess.

- Nie masz racji, Danny - powiedziała cicho Jes­

sica. - Muszę. -I skupiając uwagę na Vanessie, doda­

ła: - Chyba zawsze wiedziałam, że pewnego dnia będę

background image

TAJEMNICA • 1 6 5

musiała to komuś opowiedzieć. Czuję niemal ulgę,

- Przerwała i na chwilę pogrążyła się w myślach.

- Mówicie, że Maggie O'Malley jeszcze żyje?

Vanessa potwierdziła.

- Myślałam o niej. Nigdy nie wyszła za mąż?

Vanessa potrząsnęła głową.

- Jaka szkoda - powiedziała Jessica i spojrzała

wprost na Vanessę. - Czy wierzy pani, że grzechy

ojców spadają na dzieci? - Pytanie było retoryczne.

Odetchnęła głęboko. - W tym przypadku grzechy

mojego ojca spadły na dziecko innego człowieka.

- Pani Bannerson... - przerwała jej Vanessa niecie­

rpliwie.

- Byłam tamtego dnia na farmie O'Malleyów. Ale

zanim o tym opowiem, muszę opowiedzieć o czymś,

co stało się dużo później. - Dostrzegła, że Vanessa

otwiera usta w proteście, i uniosła dłoń. - To wszyst­

ko jest ważne. Za chwilę poznacie całą historię, ale

muszę wam ją opowiedzieć po swojemu, żebyście

mogli lepiej zrozumieć... - Znów odetchnęła głębo­

ko. - Uwielbiałam mego ojca. To ważne. Uwielbia­

łam go tak, jak dzieci uwielbiają rodziców, szczegól­

nie dziewczynki - ojców. Moja mama umarła, gdy

byłam niemowlęciem, i ojciec był moim jedynym

opiekunem.

- Był właścicielem banku - powiedział Taylor.

- Tak. I robił pieniądze. Ludzie mówili, że w jego

rękach wszystko zamienia się w złoto, a ja byłam

dumna, gdy to słyszałam. Nie docierało do mnie

gadanie, jakim jest pozbawionym serca chciwcem,

a jeśli nawet słyszałam coś niepochlebnego, przypisy­

wałam to ludzkiej zawiści i ignorowałam, bo nie

pasowało do obrazu, jaki sobie stworzyłam. Gdy

umarł, byłam dumna, że przejmuję po nim bank.

W jakimś sensie byłam niemal tak samo opętana myślą

o moim miejscu w społeczności miasteczka, jak on.

background image

1 6 6 » TAJEMNICA

Jessica i Danny wymienili pełne treści spojrzenia.

Nerwowo oblizała wargi i kontynuowała swoją hi­

storię.

- Poznałam Danny'ego po wojnie. Nie pochodził

z Cropville. Pisywaliśmy do siebie w czasie wojny,

w ramach akcji „Listy do żołnierza" mającej na celu

podtrzymywanie morale wojska. - Spojrzała na mę­

ża z uśmiechem. Na wspomnienie tamtych czasów

w oczach obojga coś błysnęło. - Przyjechał do Crop­

ville spotkać się ze mną i został, by się starać o mo­

ją rękę. Gdy się pobraliśmy, byliśmy w sobie bardzo

zakochani. Wyobrażałam sobie, że zostaniemy na

zawsze w Cropville, prowadząc bank. Ale Danny

nie był tam szczęśliwy. No i pojawił się... pewien

problem.

Bannerson uniósł ich złączone ręce do ust i ucałował

dłoń Jessiki.

- Nie pozwalałam Danny'emu skonsumować mał­

żeństwa - kontynuowała Jessica. - Po prostu nie mo­

głam. - Pochyliła głowę. - Czułam się upokorzona.

Odnosiłam sukcesy jako prezeska banku, co było dość

niezwykłe w tamtych czasach jak na kobietę, ale

poniosłam klęskę jako żona. - Znów uniosła głowę

i spojrzała wprost na Taylora i Vanessę. - To nie była

po prostu oziębłość. To był strach. Gorzej niż strach,

przerażenie. Bez żadnego uzasadnienia, bo Danny był

cierpliwy i delikatny, a ja go bardzo kochałam. W koń-

cu przekonał mnie, że powinniśmy poszukać pomocy.

- To dlatego tak nagle odeszła pani z banku

- domyśliła się Vanessa.

- Pójście do psychiatry nie było dla Jessiki łatwe

- wtrącił się Bannerson. - Inaczej się wtedy żyło. Na

filmach mąż i żona nawet nie sypiali w tym samym

łóżku, nie mówiąc już o publicznym roztrząsaniu

swoich intymnych problemów. Dla Jessiki pójście do

lekarza w takiej sprawie...

background image

TAJEMNICA • 1 6 7

- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z O'Mal-

leyami - powiedział Taylor.

- Och, bardzo wiele - włączyła się Jessica. - Właś­

ciwie wszystko. Widzicie, byłam leczona kilka miesięcy

bez żadnej poprawy. Lekarz w końcu zaproponował

hipnozę, jako ostatnią deskę ratunku. Uważał, że mój

strach przed seksem wynika z czegoś, co przeżyłam

w przeszłości. - Przełknęła, wyraźnie zażenowana.

- Nie uwierzyłam mu oczywiście. Wyrosłam w bardzo

konserwatywnym środowisku, chuchano na mnie

i dmuchano. Nic nie wiedziałam o seksie, oprócz tego,

że jest to sprawa miedzy kobietą i mężczyzną. No

i oczywiście nie miałam żadnych przeżyć tego ty­

pu. - N a moment zacisnęła wargi. -A w każdym

razie tak uważałam.

Pokój zaległa pełna napięcia cisza. W końcu Jessica

podjęła opowieść.

- Pod hipnozą przypomniało mi się coś, co się

zdarzyło, gdy miałam dziesięć lat. Coś, czego byłam

świadkiem na farmie O'Malleyów. - Odetchnęła głę­

boko. - Tego dnia poszłam do szkoły, ale zapomnia­

łam zabrać z domu wypracowanie. Postanowiłam wiec

pobiec po nie na dużej przerwie. Miałam dobre stopnie

i z przerażeniem myślałam, że nauczycielka mogłaby

postawić mi dwóję. Gdy wyszłam ze szkoły, zobaczy­

łam skręcający za róg samochód mego ojca. Było

gorąco, ja byłam zmęczona, więc zdecydowałam dogo­

nić ojca i poprosić, żeby zawiózł mnie do domu po

wypracowanie i potem na powrót do szkoły. Nie

przyszło mi do głowy, że dogonienie go może okazać

się niemożliwe.

Słowa przychodziły Jessice z trudem, jakby nie

bardzo umiała wyrazić bolesne wspomnienia.

- Szłam i szłam, drogą, na której zniknął samo­

chód. Wydawało mi się, że przeszłam już kilka kilo­

metrów, i zastanawiałam się, czy nie zawrócić, gdy

background image

1 6 8 • TAJEMNICA

dostrzegłam samochód przed domem O'Malleyów.

Zaczęłam więc biec, myśląc, że poproszę panią O'Ma-

lley o szklankę wody, a potem ojciec zawiezie mnie do

domu. Ale gdy się zbliżyłam, usłyszałam... - prze­

rwała.

- Jesteś pewna, że chcesz mówić dalej? - zapytał

z troską jej mąż. Potaknęła, dodając, że za chwilę

dojdzie do siebie.

- Gdy zbliżyłam się do domu, usłyszałam czyjś

krzyk. Kobiecy krzyk. Zatrzymałam się na chwilę,

nasłuchując, a potem podkradłam się bliżej, by zoba­

czyć, co się dzieje. Chyba myślałam, że będę mogła

pomóc, ale równocześnie zastanawiałam się, dlaczego

tata jej nie pomaga, skoro na pewno też musiał słyszeć

ten krzyk.

Podniosła filiżankę, spojrzała do środka i wysączyła

resztkę kawy.

- Podeszłam do okna. Nie słyszałam już krzyków,

tylko... nie wiedziałam, co słyszę. Szuranie i jęki, i coś

jak odgłosy wydawane przez zwierzęta. - Uśmiech­

nęła się z wysiłkiem. - Dzieci wychowywano w nie­

świadomości - wyjaśniła. - Nie oglądaliśmy filmów,

przedstawiających akt seksualny we wszystkich szcze­

gółach.

- Pani ojciec i pani O'Malley? - spytała osłupiała

Vanessa.

- Nie rozumiałam, dlaczego ma rozpięte spodnie.

Nigdy przedtem nie widziałam nagiego mężczyzny

i byłam zaszokowana. Nie rozumiałam, co on jej robi,

ale widziałam, że ją to boli i tego nie chce. Przedtem

krzyczała, teraz szlochała. I była ranna. Próbowała od

niego uciec, ale nie mogła. Patrzyłam na to jak

zahipnotyzowana i zapomniałam o ostrożności. Pani

O'Malley dostrzegła mnie stojącą przy oknie. Zawoła­

ła mnie po imieniu. Była w histerii. Chyba ostrzegała

mnie, żebym uciekała, ale nie byłam w stanie się ruszyć.

background image

TAJEMNICA » 1 6 9

Jessica przerwała. W zapadłej ciszy nikt się nie

poruszał, z wyjątkiem Bannersona, który powoli gła­

dził dłoń swojej żony. Po jakimś czasie Jessica podjęła

opowieść.

- Ojciec podniósł wzrok i zobaczył mnie. Miał

oczy... szaleńca. Przeraziłam się. Krzyknął, bym ode­

szła od okna. Nie ruszyłam się, więc znowu zaczął na

mnie krzyczeć. Nigdy przedtem nie podnosił na mnie

głosu, więc jeszcze bardziej przeraziło mnie to, że tak

się odzywa.

Znów zapanowało milczenie.

- I co było dalej? - spytała w końcu Vanessa.

- Odwróciłam się i pobiegłam, jak mogłam naj­

szybciej. Nie wiem, jak daleko odbiegłam, ale pa­

miętam kłucie w boku od tak szybkiego biegu. Wtedy

stanęłam i obejrzałam się, trzymając się za bok,

i zobaczyłam, jak ojciec wychodzi z domu, niosąc

panią O'Malley. Była bezwładna i zrozumiałam, że

nie żyje.

Nie wiedziałam, co robić, ale nie musiałam pode­

jmować decyzji, bo ojciec podjechał samochodem i ka­

zał mi wsiadać. Usiadłam z przodu. Wiedziałam, że

z tyłu leży ciało pani O'Malley, więc patrzyłam tylko

przed siebie. Pojechaliśmy z powrotem do domu. Tam

kazał mi wysiąść i spakować rzeczy pani O'Malley do

walizki, którą wyciągnął z szafy. Pamiętam, jak ot­

wierał szuflady i rzucał w moją stronę jej bieliznę, a ja

myślałam, jak biedne i zniszczone są jej rzeczy.

Jessica znowu przerwała.

- Zabraliśmy także jej rzeczy z toaletki. Pamiętam,

że miała szczotkę do włosów ze srebrną rączką,

zupełnie nie pasującą do reszty. W końcu ojciec zabrał

walizkę do samochodu. - Jessica oblizała wargi.

- Wyjechaliśmy na pole. Wyglądało na to, że ojciec

czegoś szuka. Za samochodem unosił się kurz jak

brązowa chmura. W końcu zatrzymał samochód i zo-

background image

1 7 0 • TAJEMNICA

baczyłam, że stoimy koło starej studni, której otwór

zabito deskami. Oderwał kilka desek, wyniósł z samo­

chodu panią O'Malley i wrzucił do środka. A potem

kazał mi tam wrzucić także walizkę, zanim umocował

deski na powrót. - Po jej policzku spłynęła łza. - Za­

wiózł mnie do domu, kazał pójść prosto do mojego

pokoju i tam zostać. Siedziałam tam długie godziny,

trzęsąc się...

Spojrzała na Vanessę i Taylora.

- Musicie mi uwierzyć. Nic z tego wszystkiego nie

pamiętałam, póki mój psychoterapeuta nie wprowa­

dził mnie w hipnozę.

Zapewnili ją, że wierzą i rozumieją.

- Wieczorem przyszedł do mojego pokoju. Był

niepoczytalny. Wiedziałam o tym już wtedy, ale mój

umysł nie chciał tej wiedzy przyjąć. Ojciec mówił

o tym, co zrobił. Był... podniecony, jakby brał udział

w interesującym przyjęciu albo zawarł duży kontrakt.

Przechwalał się przede mną. Nazywał panią O'Malley

kretynką, bo przedstawił jej sposób na zachowanie

farmy, a ona odmówiła, a w końcu i tak dostał od niej

to, czego chciał.

Jessica płakała, od czasu do czasu ocierając z poli­

czków łzy.

- Powiedział mi, że nakłonił Paddy'ego O'Malleya

do podpisania kartki papieru, mówiąc mu, że za to

przedłuży mu kredyt i nie zajmie farmy.

- „To zbyt wiele" - powiedziała Vanessa w zamyś­

leniu. - „To zbyt wiele" - powtórzyła. - Ach, więc

myślał, że prosi o przedłużenie kredytu, pisząc, że zbyt

wiele ma do spłacenia, a tymczasem podpisywał wyrok

śmierci na siebie. Wszyscy uznali to za list samobójczy.

- Spojrzała na Jessicę. - Pani ojciec był diabłem.

Jessica ze smutkiem pokiwała-głową.

- Niestety. Gdy już O'Malley napisał tę notkę,

mieli to uczcić szklaneczką alkoholu. Ojciec odwrócił

background image

TAJEMNICA • 1 7 1

jego uwagę i uderzył go w głowę. O'Malley stracił

przytomność i ojciec powiesił go na drzewie, pozorując

samobójstwo.

Bannerson podał żonie chusteczkę i Jessica wytarła

oczy i nos.

- I w końcu mi powiedział, że jeżeli kiedykolwiek

komukolwiek powiem, co widziałam i słyszałam, to

zrobi ze mną to samo, co z panią O'Malley. A ja

postąpiłam jeszcze lepiej: ta historia była tak straszna,

że mój umysł po prostu wymazał ją z pamięci, jakby się

nigdy nie zdarzyła. I nic o tym nie pamiętałam, ale gdy

Danny chciał się ze mną kochać...

Przez kilka minut nikt się nie ruszał i nie odzywał.

Jessica oparła czoło o pierś męża, a on objął ją

pocieszającym gestem.

Vanessa siedziała jak sparaliżowana. Kamień rzu­

cony w wodę... - pomyślała. Jeszcze pięćdziesiąt lat

później rozchodzą się kręgi. Jedno życie zmarnowane,

drugie o mało nie zniszczone.

- Ta stara studnia - spytał w końcu Taylor. - Czy

znajdowała się na ziemi O'Malleyow?

- Chyba tak. - Jessica podniosła głowę i zmarsz­

czyła czoło. - Inaczej natknęlibyśmy się na płoty.

- Przełknęła z wysiłkiem. - Czy chcecie ją odnaleźć?

- Spróbuję - potwierdził Taylor. - Pora, żeby ona

i jej mąż mieli prawdziwy grób.

Jessica pokiwała głową w niemym zrozumieniu.

- Zrobię, co będę mógł, by zachować całą sprawę

w tajemnicy - powiedział. - Ale takie rzeczy... Jeśli

włączymy władze, prasa może się dowiedzieć. Cóż,

obiecuję zrobić, co w mojej mocy.

- Doceniam to - podziękowała Jessica.

Trudno było prowadzić uprzejmą rozmowę o ni­

czym po otwarciu pięćdziesięcioletnich ran, ale nie

mogli też po prostu wstać i wyjść. Vanessa pomyślała

o chłopcu, który otworzył im drzwi.

background image

1 7 2 • TAJEMNICA

- Ile dzieci państwo mają, pani Banner son? - spy­

tała.

Jessica uśmiechnęła się z dumą.

- Trzy córki. Wszystkie już wyszły za mąż i mają

dzieci. Widzieliście Dana - to nasz najstarszy wnuk.

Mamy jeszcze czterech innych wnuków i trzy wnuczki.

- A państwo wciąż jesteście razem.

- Ponad czterdzieści lat - potwierdził Bannerson.

-I nie oddałbym ani jednego dnia. Najmądrzejszą

decyzją w moim życiu było pojechanie do Cropville, by

poznać korespondencyjną przyjaciółkę.

- Zbudowaliście kwitnące przedsiębiorstwo. Szkla­

rnie Banner. Kupowałem od was sadzonki do moich

domów.

- Jakoś tak się nam udało - powiedział Danny

Bannerson.

- Po tak nagłym odejściu nie mogłam już wrócić do

banku, ale nie potrafiłam też siedzieć w domu w chara­

kterze kury domowej - powiedziała Jessica. - A Dan­

ny skończył studia i właściwie nie miał zajęcia. Robił

specjalizację z zarządzania. Więc poszukaliśmy czegoś,

co oboje lubimy robić, żebyśmy mogli pracować

razem. No i poszczęściło się nam.

Tym razem milczenie było przyjazne. Nadeszła

pora odjazdu. Vanessa spojrzała na Taylora i wstała.

Wyciągnęła rękę do Jessiki.

- Była pani z nami bardzo szczera. Nie musiała

pani, więc tym bardziej dziękuję, że się pani zdecydo­

wała opowiedzieć nam tę historię.

Jessica ujęła dłoń Vanessy i spojrzała jej w oczy.

- Mój lekarz i ja zastanawialiśmy się nad zgłosze­

niem tej historii władzom, ale nie widzieliśmy celu po

tylu latach, zwłaszcza że ojciec od dawna nie żył. Ale

chyba zawsze wiedziałam, że komuś będę musiała to

opowiedzieć. Cieszę się, że przyjechaliście. Czuję się,

jakbym zakończyła jakąś długo odkładaną sprawę.

background image

TAJEMNICA 1 7 3

- Zwróciła się do Taylora. - Jeśli będzie wam potrzeb­

na pomoc przy nagrobku, kamieniu, czymkolwiek

- proszę, dajcie mi znać.

Taylor spojrzał z uśmiechem na Vanessę i objął ją

ramieniem.

- Dziękuję, ale tym już sam się zajmę.

- Więc mnie zawiadomcie o pogrzebie. Dostarczę

kwiaty.

- Zrobię to - powiedział. - Na pewno to zrobię.

background image

ROZDZIAŁ

15

- No i już wszystko wiemy - stwierdził Taylor, gdy

oddalili się kilka kilometrów od domu Bannersonów.

Vanessa pokiwała głową, ale milczała. Dopiero po

dłuższym czasie spytała:

- Czy pamiętasz jakieś stare studnie na tamtym

terenie?

- Mogę się domyślić, gdzie jest ta studnia, z dużą

dozą prawdopodobieństwa. Jest tam taki kawałek

ziemi, gdzie próbowano szukać ropy. W jednym

miejscu na ziemi leży betonowa płyta. Nie wkopana,

tylko tak po prostu położona. Zastanawialiśmy się, co

to jest, gdy oglądaliśmy teren. Możliwe, że deski

zbutwiały i nafciarze przykryli dziurę, żeby nikt do niej

nie wpadł czy też żeby nie wjechała w nią ciężarówka.

- Musimy porozmawiać z Maggie - powiedziała

Vanessa. - Ma prawo wiedzieć.

- Owszem.

- A jeśli zechce z nami pójść?

- Może powinniśmy najpierw porozumieć się z Bet­

ty Staal. Niech ona się wypowie, czy Maggie ma

dość sił.

- To dobry pomysł.

Gdy Maggie zobaczyła ich w towarzystwie Betty

Staal, domyśliła się, że przychodzą z nowinami.

background image

TAJEMNICA • 1 7 5

Przywitała się ze wszystkimi i zapytała z wyraźnym

drżeniem:

- Dowiedzieliście się czegoś o mojej mamie, pra­

wda?

- Tak, panno Maggie. Dowiedzieli się - odpowie­

działa Betty.

Maggie przez chwilę przyswajała tę informację.

- No, to usiądźmy i porozmawiajmy - powiedzia­

ła w końcu.

Nie było powodu, by tracić czas na wstępne poga-

duszki....

- Miała pani rację, Maggie - powiedział Taylor.

- Pani matka została zamordowana. Jej ciało znajduje

się w starej studni. Czy pamięta pani jakąś starą

studnię na terenie farmy?

- Pewnie chodzi o tę, która wyschła rok wcześniej,

zanim to wszystko się zdarzyło - oświadczyła Maggie.

- Była na północnym polu.

Taylor kiwnął głową do Vanessy, potwierdzając, że

o tym właśnie miejscu mówił.

Głos Maggie brzmiał niemal jak głos dziewięciolet­

niej dziewczynki, którą była w momencie zniknięcia

matki.

- Kto zabił moją mamę? Dlaczego ktoś to zrobił?

- To był stary Vandover - wyjaśnił Taylor.

- Chciał, by dała mu siebie... w zamian za farmę.

Rozzłościł się, gdy odmówiła.

W tej chwili Vanessa uświadomiła sobie wyraźniej

niż kiedykolwiek, jak mocno kocha Taylora. Jego takt

oszczędził Maggie upokorzenia matki, a także Jessice

upokorzenia z powodu postępku jej ojca.

- A mój tata? - dopytywała się Maggie.

- Tak jak pani myślała - powiedział Taylor.

- Vandover uderzył go w głowę i powiesił na drzewie.

Podstępem namówił go do napisania tej notatki. Pani

ojciec myślał, że przedłuża kredyt w banku.

background image

1 7 6 • TAJEMNICA

Minuta czy dwie minęły w absolutnej ciszy. Maggie

płakała, ale spokojnie, bez szlochania. Łzy spływały jej

bezgłośnie po policzkach. Łzy bólu. I wdzięczności.

Łzy spokoju, bo teraz znała już prawdę.

- Zawsze wiedziałam, że nie żyje - powiedziała

w końcu. - Gdyby żyła, wróciłaby po mnie.

- Co pani teraz chce zrobić? - zapytał Taylor.

- Decyzja należy do pani. Możemy ją albo tam

zostawić, albo spróbować odnaleźć i pochować razem

z pani ojcem.

Maggie szeroko otworzyła oczy.

- Razem? Na cmentarzu? Z nagrobkiem, jak się

należy?

Taylor kiwał głową potakująco na każde z tych

pytań. Powoli na twarz Maggie wypłynął uśmiech.

- Tak, proszę pana. Tu właśnie była ta studnia

- powiedziała Maggie.

Znajdowali się na jeszcze nie zabudowanej części

dawnej farmy O'Malleyów. Taylor zwrócił się do

Burleigha, który zgodził się pomóc odsunąć płytę.

- No to bierzmy się do roboty.

Gdy spróbowali ruszyć płytę, beton popękał i rozpadł

się, więc musieli go usuwać po kawałku, używając sta­

lowej linki i bloczka zamontowanych na ciężarówce bu­

dowlanej Stephensco. Wszelkie ślady cembrowiny usu­

nięto przed położeniem płyty, więc w końcu pojawił się

po prostu otwór w ziemi o średnicy niewiele ponad metr.

Vanessę przeszedł dreszcz, gdy spojrzała w głąb,

choć nie była pewna, czy to z powodu tego, co leży na

dnie, czy też czarna przepaść wydawała się sama

z siebie przerażająca.

Maggie pamiętała, że studnia miała około dziesięciu

metrów głębokości. Taylor wyjął dwudziestometrową

linkę, oznaczoną co półtora metra. Do końca linki

przywiązał ciężką latarkę.

background image

TAJEMNICA • 1 7 7

- Uważaj! - ostrzegła Vanessa, gdy Taylor pod­

szedł do brzegu otworu i zaczął opuszczać latarkę.

Spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.

- Dobrze, mamusiu.

- Przepraszam - powiedziała. - Ja tylko...

- Vanesso, nie pierwszy raz pracuję koło dziury

w ziemi. I nie ostatni. Mam nadzieję, że nie okażesz się

nieznośnie nadopiekuńcza - zachichotał tak zaraźli­

wie, że, chcąc nie chcąc, odpowiedziała uśmiechem.

Betty namówiła Maggie, by usiadła na jednym

z leżaków rozstawionych przez Taylora w cieniu

pobliskiego drzewa. Vanessa wiedziała, że powinna się

do nich przyłączyć, ale studnia ją fascynowała. Za­

jrzała do środka, śledząc powolną podróż światła

latarki, aż znikło gdzieś w głębi ciemności. A potem

można było już tylko czekać, aż latarką oprze się na

czymś i linka zrobi się luźna.

- Dziewięć i pół metra - obwieścił Taylor, gdy

mimo szarpania linka nie napięła się ponownie.

Stali na brzegu dołu: Vanessa, Taylor i Burleigh,

i patrzyli na siebie.

- I co teraz? - spytała Vanessa.

- Straż pożarna ma specjalistów od takiej pracy,

ale nie sądzę, by udało nam się ich ściągnąć tu tylko

dlatego, że znaleźliśmy starą studnię. Musielibyśmy

im za dużo wyjaśniać. Gdyby udało się wyciągnąć

walizkę...

- Jaką walizkę? - zapytał Burleigh.

- Mamy podstawy, by wierzyć, że pięćdziesiąt lat

temu do tej studni wrzucono ciało kobiety - wyjaśnił

Taylor. - Oraz walizkę wypakowaną jej rzeczami.

- Nie palę się do szukania ciała - powiedział Bur­

leigh - ale jeśli mnie opuścicie do studni, mogę spró­

bować wyciągnąć walizkę.

- Otwór jest za wąski! - zaprotestowała wystra­

szona Vanessa.

background image

1 7 8 • TAJEMNICA

- Ale tam! - odpowiedział Burleigh. - W wojsku

przeczołgiwałem się przez ciaśniejsze dziury.

- Ścianki mogą się osypywać - zauważył Taylor.

- Jak daleko widzieliśmy, były stabilne. Ale nie

jestem żadnym bohaterem ani głupcem. Na pierwszy

znak osypywania się ziemi przy moich nogach usłyszy­

cie, jak wrzeszczę, by mnie wyciągnąć.

- Nie ma tam zbyt wiele miejsca na pochylenie się

- powiedział Taylor.

- Mogę uchwycić tę walizkę stopami, jeśli nie da

rady inaczej.

Dyskutowali o tym jeszcze z dziesięć minut, w koń­

cu Taylor się zgodził. Razem z Burleighem przygoto­

wali rodzaj uprzęży. Następne trzydzieści minut było

chyba najdłuższą półgodziną w życiu Vanessy. Powo­

lutku, powolutku, Burleigh znikał w otworze, a po

chwili nie było już nic widać oprócz napiętej liny.

Taylor podzielał niepokój Vanessy, co objawiało się

zaciśniętymi mocno szczękami, ale jeśli Burleigh też się

bał, to tego nie okazywał. Z środka studni dobiegał ich

jego głos, śpiewający „Dziewięćdziesiąt dziewięć bute­

lek rumu".

Był przy osiemdziesiątej dziewiątej butelce, gdy

przerwał i zawołał, że jest na dole. Następne dwie

minuty ciągnęły się bez końca. Maggie i Betty wyczuły

napięcie i podeszły bliżej. Wszyscy usłyszeli głos Bur-

leigha:

- Podciągnijcie mnie w górę!

Cała czwórka wstrzymała oddech, gdy Burleigh

przechodził od osiemdziesiątej ósmej do osiemdziesią­

tej butelki, a potem już Taylor pomagał bardzo

zakurzonemu majstrowi wydostać się ze studni.

- Tego szukaliście? - zapytał Burleigh. Między je­

go stopami, pokryta brudem, ale wyraźnie rozpo­

znawalna z kształtu i rozmiaru, wyjechała w górę

walizka.

background image

TAJEMNICA • 1 7 9

Nagle uwaga wszystkich skupiła się na Maggie,

która podeszła powoli do walizki i ostrożnie, jakby

bojąc się, że się rozpadnie, dotknęła zamknięcia.

Zardzewiały zamek nie ustępował i w końcu Taylor

podważył go scyzorykiem. Maggie głośno złapała

oddech, gdy resztki ubrań i osobistych drobiazgów jej

matki ujrzały światło dzienne. Podbródek jej drżał, gdy

patrzyła na nie i rozpłakała się głośno, biorąc do ręki

szczotkę do włosów ze srebrną rączką.

Vanessa poczuła ciepłe łzy również na swoich

policzkach i z wdzięcznością przyjęła obejmujące ją

ramię Taylora.

Taylor zadzwonił do znajomego z biura szeryfa,

który przyjechał, rzucił okiem na walizkę i wezwał

specjalną jednostkę straży pożarnej. Policjant wiedział

oczywiście, iż nie usłyszał całej prawdy, ale ponieważ

ciało najwyraźniej spoczywało w studni od bardzo

dawna, a identyfikacja - dzięki osobistym drobiaz­

gom z walizki - nie pozostawiała wątpliwości, nie

naciskał o szczegóły. Nie upierał się, na przykład,

przy wyjaśnieniach, jakim to szczęśliwym przypad­

kiem odkryciu walizki towarzyszyła Maggie, albo

dlaczego Burleigh czuł nieprzepartą potrzebę zejścia

na dno studni od pięćdziesięciu lat zakrytej betonową

płytą.

Szczątki Tilly O'Malley - kości i kawałek sukienki

- zostały wydobyte i złożone w oficjalnym pokrowcu

na ciała, a następnie odwiezione ambulansem do kost­

nicy miejskiej. Maggie poczuła satysfakcję z powodu

ambulansu.

Oficjalne dochodzenie zakończyło się wystawie­

niem świadectwa zgonu, dzięki czemu łatwiej było

załatwić miejsce na podwójny grób i przy okazji prze­

prowadzić ekshumację ciała Paddy'ego O'Malleya. Co

ciekawe, podczas autopsji stwierdzono, że tuż przed

śmiercią Tilly O'Malley złamała nogę.

background image

1 8 0 • TAJEMNICA

W miejscowej gazecie pojawiła się krótka notatka,

mówiąca jedynie, że ze starej studni wydobyto ciało

kobiety, która mieszkała w okolicy i zaginęła w latach

trzydziestych.

- Jesteś genialny - powiedziała Vanessa do Taylo­

ra, gdy leżeli już w jej łóżku, i pocałowała go z uzna­

niem. - Niesamowite, jak dobrze się wszystko ułożyło.

W niedzielne popołudnie zebrali się u stóp podwój­

nego grobu na pięknie utrzymanym miejscowym

cmentarzu. Kapłan pobłogosławił grób i odmówił

stosowne modlitwy. Na nagrobku widniał wyrzeź­

biony motyw liści dębowych i róż, pod spodem,

dużymi literami, nazwisko O'Malley, a jeszcze niżej

imiona Tilly i Paddy'ego, ich daty urodzenia i data

śmierci.

Po wszystkim, co się zdarzyło, największą nie­

spodziankę stanowiła data urodzin Tilly O'Malley:

szósty listopada. Był to również dzień urodzin Vanes-

sy. I w chwili śmierci Tilly O'Malley była dokładnie

w wieku Vanessy.

Pokrewne dusze. Ta myśl przejęła Vanessę dresz­

czem, ale równocześnie napełniła głęboką satysfakcją,

że Tilly i Paddy O'Malley mogą wreszcie odpoczywać

w spokoju.

Po pogrzebie zebrali się w domu Vanessy. Maggie,

gość honorowy, ubrana w błękitną sukienkę, nabytą

na wielkiej wyprawie po zakupy z Betty Staal, przemie­

rzała tam i z powrotem podwórko za domem, po­

dziwiając róże i przyglądając się puszczającym pączki

szczepkom wistarii od Margaret. Również sam dom

obejrzała z zainteresowaniem, wykrzykując z podzi­

wem nad łazienką ze sztucznego marmuru, szafami

w ścianach i zmywarką do naczyń.

Na zaproszenie Maggie pojawił się również Bur­

leigh, ale Vanessa podejrzewała, że świętował nie tyle

przeniesienie ciała Tilly O'Malley, co raczej otrzyma-

background image

TAJEMNICA • 1 8 1

nie sporej premii, którą znalazł w kopercie z wypłatą.

Na Boże Narodzenie ta premia zostanie podwojona

dzięki szczodrości Jessiki Vandover Bannerson, która

jednak pozostanie dla niego jedynie anonimową dob­

rodziejką.

Vanessa przygotowała niewielki posiłek, a Taylor

zaskoczył wszystkich, przynosząc butelkę irlandzkiej

whisky, by wznieść nią toast za wieczny spokój rodzi­

ców Maggie.

Po toaście Vanessa poszła do kuchni postawić wodę

na kawę do deseru: Betty i Karen upiekły po dużym

cieście. Maggie natomiast stanęła przy tylnym oknie

i patrzyła na wielki dąb. Nie pierwszy już raz tak mu się

przyglądała.

- To samo robiłam w ostatnim tygodniu - powie­

działa Vanessa do Taylora w kuchni. - Patrzyłam

przez okno, jakbym spodziewała się nagle ujrzeć ich

dwoje stojących pod dębem i machających do mnie.

- To się nie zgadza ze zwyczajami duchów - za­

uważył Taylor.

- Wiem. To przez to, że tak się zaangażowałam

w ich historię. Tak naprawdę wcale ich nie oczekuję.

To cudowne móc patrzeć na dąb bez strachu, że

zobaczę zjawę.

Taylor podszedł od tyłu do Vanessy i położył dłonie

na jej ramionach. Czuła ciepło emanujące z jego ciała,

uwodzicielskie ciepło, które ją przyciągało. Oparła się

plecami o jego pierś.

- Już po wszystkim - powiedział.

- Wiem.

- Teraz nadszedł nasz czas.

Okręciła się w jego objęciach.

- To także wiem.

- Żadnych wątpliwości, czy cię kocham?

Uśmiechnęła się.

- Żadnych.

background image

1 8 2 » TAJEMNICA

- Żadnych wątpliwości, czy ty mnie kochasz?

Stanęła na palcach i pocałowała go leciutko w usta.

- Absolutnie żadnych. Tylko że... to trochę po­

trwa. Między innymi muszę zadecydować, co zrobić

z domem.

Odwrócili się na odgłos kogoś wchodzącego do

kuchni.

- Och,przepraszam -powiedziała Jessica,zażeno­

wana, że przeszkodziła im w tak wyraźnie intymnym

momencie. - Vanesso, przepraszam, ale czy mogła­

bym zamienić z tobą kilka słów w cztery oczy?

- Oczywiście. - Vanessa zwróciła się do Taylora.

- Dasz sobie radę z ekspresem do kawy, prawda?

background image

EPILOG

Ostry krzyk przeszył powietrze. Vanessa poderwała

się gwałtownie.

- Taylor?

Stał przy oknie, patrząc przez uchylone żaluzje na

pawicę siedzącą na wysokości pierwszego piętra na

konarze wielkiego dębu, tuż za oknem ich sypialni.

Odwrócił się i uśmiechnął.

- Zupełnie jak ludzki krzyk, prawda?

- Zbyt ludzki, jak na mój gust - przytaknęła.

Taylor wrócił do łóżka i przysiadł na brzegu.

- Niech się pani posunie, pani Stephenson - po­

wiedział, unosząc brzeg koca.

Umościła się w jego ramionach, wsunęła nogę

między jego uda i westchnęła z satysfakcją.

- Jeśli pominąć te głupie pawie, to miejsce jest fan­

tastyczne. Mogłabym tu zostać, tak jak teraz, na zawsze.

- Mhm - przytaknął Taylor.

Vanessa odwróciła głowę w jego stronę.

- Cieszę się, że tak to załatwiliśmy. Że przenieśliś­

my wszystkie moje rzeczy, ale zostawiliśmy w pacz­

kach, żebym mogła je rozpakować już jako pani

Stephenson. Będę się znacznie lepiej czuła, szukając

miejsca dla moich rzeczy, wiedząc, że twój dom jest

oficjalnie naszym domem.

background image

1 8 4 • TAJEMNICA

- To mi się podoba - powiedział Taylor. Pocało­

wał ją. - Kocham panią, pani Stephenson.

- Tak dziwnie było się pakować, kiedy właściwie

dopiero co się rozpakowałam. Kiedy wprowadziłam

się do tamtego domu i podpisałam trzydziestoletni

kredyt hipoteczny, myślałam, że... spędzę tam resztę

życia.

Taylor przytulił ją mocniej.

- Żadnych dochodzących małżonków w tym zwią­

zku.

- Och, zgadzam się, panie Stephenson. - Vanessa

westchnęła z zadowoleniem. - Niczego nie żałuję.

- Po chwili zamyślenia dodała: - Myślisz, że Maggie

będzie tam szczęśliwa?

Taylor roześmiał się głośno.

- Sądząc z tego, jak biegała z Jessicą po ogro­

dzie, dyskutując rozmieszczenie grządek i aranżację

zieleni, będzie szczęśliwa jak dziecko. Poczuła się

w domu.

- Tak. Nie wiem, dlaczego od razu na to nie

wpadłam. Później wydawało mi się to zupełnie oczywi­

stym rozwiązaniem, ale kiedy Jessica spytała, czy nie

sprzedałabym jej domu, żeby Maggie mogła w nim

zamieszkać, o mało nie zemdlałam.

- No i wszystko się dobrze skończyło - powiedział

Taylor.

- Najlepiej jak mogło - przytaknęła.

Zamilkli, rozkoszując się swoją bliskością. Po dłuż­

szej chwili Vanessa odezwała się.

- Teraz ta cała historia wydaje się taka nierealna

i niemożliwa. Jak sen.

- Zawsze tak będzie - przepowiedział Taylor.

- Gdyby cię nie było...

- Ale byłem. I byłbym nawet, gdyby nie pojawił się

żaden duch.

- Jesteś pewien?

background image

TAJEMNICA • 1 8 5

- Wystarczy mi spojrzeć, jak przechodzisz przez

pokój, a nie mam żadnych wątpliwości.

- No tak, moja najlepsza część idzie za mną

wszędzie.

- Lubię także pani oczy, pani Stephenson. Podoba

mi się sposób, w jaki na mnie patrzysz.

- I co jeszcze ci się podoba?

- Twoje włosy - zaczął wyliczać. - I nos. I uśmiech,

i usta. Masz cudowne usta.

- Stworzone, by cię całować - powiedziała i właś­

nie to uczyniła.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sanders Glenda Cukiereczek
Sanders Glenda Cukiereczek
Sanders Glenda Wiara, nadzieja, miłość
Sanders Glenda Zadna inna Tylko ja!
Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna
151 Sanders Glenda Żadna inna Tylko ja!
036 Sanders Glenda Cukiereczek
Sanders Glenda Ten prawdziwy
Sanders Glenda Cukiereczek T036
Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna
Sanders Glenda Przyjmij te obraczke Nie mowcie dziadkowi
138 Sanders Glenda Upojne noce(1)
137 Sanders Glenda Wiara, nadzieja, miłość
068 Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna 4
Glenda Sanders Isadora
Glenda Sanders Cukiereczek

więcej podobnych podstron