32
Zakazane Miasto odebrało Elenie dech w piersiach. Zawikłany labirynt
misternych budynków i ukrytych ścieżek, miast wewnątrz miasta. A było ono pełne
cudowności – białych marmurowych mostów ze smokami śpiącymi u ich stóp;
brukowany dziedziniec wypełniony drzewami, a każde z nich zawieszone błyskającymi,
jedwabnymi latarenkami zamiast owoców; dwór zaścielony niezliczonymi odcieniami
klejnotów. Było jak wyjęte prosto ze snu.
- Motyle – wyszeptała, stojąc na prywatnym balkonie na wysokim piętrze w ich
rezydencji. – Przypominają mi motyle.
Obecność Raphaela była trwałym ciepłem tuż za nią, jego ręce oparte na poręczy
po każdej z jej stron. Rozkoszowała się jego ciepłem, czując jak jego pierś wibruje o jej
skrzydła gdy mówi. – Neha i kilku innych również posiadają dwór, lecz Lijuan
przewyższa ich wszystkich.
- Naprawdę jest królową. – Na jej oczach rozłożyli wachlarze, kokietujące
uśmiechy wymieniane poprzez ich iluzyjne lamówki. Wszystkie kobiety miały na sobie
długie aż do kostek suknie, szepczące bardziej o elegancji niż o seksie. – Myślisz, że
wiedzą o Odrodzonych?
- Wiedzą – jego ręce zamknęły się wokół jej własnych, jego głos jak intymna
ciemność w jej uchu. – Ludzie Jasona mówią, że Lijuan zaczęła sprowadzać niektórych
Odrodzonych na dwór by pełnili rolę rozrywki.
Dłonie Eleny przykryte siłą Raphaela, zacisnęły się na wygładzonym przez czas
kamieniu balustrady. – Aż tak ich poniża? Sądziłam, że uważa ich za swoje dzieła.
- Niektórzy, jak widać, są przez nią faworyzowani. – Przesunął dłońmi w górę jej
ramion, przyciskając ją do siebie. - Jutrzejszego ranka spotykam się z Kadrą. Bądź
ostrożna, gdy będziesz się rozglądać – Lijuan może skorzystać z okazji i nasłać jednego z
nich na ciebie.
- Kto będzie moim ochroniarzem?
- Aodhan – zamilkł. – Nie jesteś szczęśliwa.
- Nie podoba mi się to, że wciąż mam niańkę.
- To konieczne.
- Na razie.
Niebezpieczna cisza. Wiedziała, że tą wojnę będzie musiała rozegrać ponownie.
Poradzi sobie z tym – tak samo jak i Raphael, pomyślała. – Wybrałeś wojownika,
pamiętasz?
Pocałunek złożony na wrażliwej skórze tuż pod jej uchem. – Tak jak ty wybrałaś
archanioła.
Zawsze wiedziała, że nie będzie łatwym mężczyzną. Ale przecież, ona też nie jest
w żadnym stopniu łatwa. – Nidy się z tobą nie zmierzyłam – figlarne zaproszenie. –
Lubisz noże?
Najmniejsza oznaka uśmiechu na ustach, które musnęły to przed chwilą
drażnione miejsce. – Zatańczymy z ostrzami po balu.
Trudno było myśleć gdy znajdował się tak blisko, a Zakazane Miasto poniżej
szumiało od piękna. – Nie wziąłeś ze sobą aż tylu ludzi. – Jason przyleciał z nimi, więc
razem z Aodhanem stanowili jedynie dwójkę z Siódemki Raphaela.
- Jeżeli dojdzie do walki to i tak będzie za późno.
*
Elena skończyła układać włosy w zgrabny warkocz francuski, którego nauczyła ją
Sara - gładkie pasma uniesione, jak odnosiła wrażenie, setkami szpilek – i przejrzała się
w lustrze. Sukienka w kolorze lodowatego błękitu miała zakryte ramiona i odsłonięte
plecy, nie sięgała nawet połowy uda – rozcięcia znajdowały się po obu jej stronach – i
pomimo kawałków kryształu wszytych w materiał, leżała na jej ciele jak druga skóra.
Gapiła się na krawca gdy pierwszy raz jej ją zaprezentował lecz wampir nie należał do
kretynów. W połączeniu z wysokimi butami sięgającymi uda oraz rajstopami – a
wszystko to w czerni – przemieniało ją z cukierkowej towarzyszki w ekskluzywną
zabójczynię, pozostawiając jej przy tym mnóstwo swobody ruchu.
Ciepłe, męskie dłonie na jej biodrach. – Idealna. – Dziki głód w tym pojedynczym
słowie przesunął się po jej ciele jak długi, leniwy dotyk, jej sutki stanęły pod miękkim
materiałem.
- Makeup – nabrała gwałtownie powietrza.
Rozluźnił swój uścisk na tyle by mogła nałożyć odrobinę różu na policzki i
maskary na rzęsy. Otwierając pudełko, które było dołączone do ubrań, znalazła szminkę.
Okazała się mieć kolor intensywnego szkarłatu. – To nie mój styl.
- Pomyśl o tym jak o kamuflażu – powiedział Raphael, przyciągając ją do swojego
w pół ubranego ciała, gdy wciąż trzymała w ręku szminkę, jego członek jak piętno na jej
tyłku, a skrzydła płonące od erotycznych doznań. – Który pozwala ci na wmieszanie się
w tłum na terytorium wroga.
- Nie wyglądam jak wampiry i anioły, które widziałam. – Jej sukienka-tunika w
żaden sposób nie była skromna. Dochodziły do tego i noże, nie wspominając pistoletu.
Dzisiejszej nocy cała broń została zamaskowana, grzeczność która była niezgodna z
naturą zabaw jakimi parała się Lijuan. Uczyła się jednak wybierać swoje własne bitwy. –
Nie wiedziałabym jak machać wachlarzem choćbyś walnął mnie jednym z nich w łeb.
- Wiem, jesteś łowczynią w każdym calu. – Spojrzenie tak gorące, że niemal
oczekiwała by lustro stopniało. W rzeczywistości, musiała zacisnąć uda by zwalczyć chęć
rzucenia nim na podłogę i ujeżdżania aż do ekstazy zwieńczonej krzykiem.
- Ona jednak tego nie zobaczy – wymruczał. – Będzie widzieć jedynie młodego,
słabego anioła – intrygującego, ze względu na sposób w jaki został stworzony, lecz poza
tym nie wartego uwagi.
- To dobrze. – Da jej to wolność obserwowania Lijuan bez jej wiedzy. Elena nie
miała złudzeń, wiedziała że nie powstrzymałaby najstarszej z archaniołów, lecz może
mogłaby wejrzeć w jej psyche, w jakąś małą sprawę, która pomogłaby Raphaelowi.
Puszczając ją, Raphael podszedł do stołu. – Illium prosił o pozwolenie by dać ci
prezent.
Zaciekawiona, odwróciła się… by napotkać chromowy błękit. – Co tym razem
zrobił by cię wkurzyć?
Powolne uniesienie kącików ust, niebezpieczny humor archanioła. – Noże i
futerały. – Wymruczał.
Dotknęła góry swojego prawego buta. – Mam swoje…
- Hmm – wyjął coś z gładkiego, drewnianego pudełka i podszedł do niej. – Ale nie
masz moich. – Jego dłonie na jej karku, pocałunek tak mroczny i pełen pasji, że sprawił iż
pragnęła posiąść go w odwecie.
- Nie dotrzemy na obiad jeżeli nie przestaniesz. – Utrzymywała to spojrzenie,
piękno i okrucieństwo w jednym, jej ręka spoczywała na jego nagiej piersi.
Dłoń Raphaela przesunęła się w górę jej uda, palce musnęły to jakże czułe na
dotyk ciało pomiędzy jej nogami. Wciągnęła powietrze. – Droczysz się ze mną,
Archaniele?
Zęby drasnęły jej wargi. – Musisz wiedzieć Eleno – nigdy nie będziesz nosić ostrza
należącego do innego mężczyzny.
Mrugnęła. – Chciał mi podarować nóż? A co w tym złego?
- Noże – wyszeptał. – I pochwy idą w parze. A twój futerał zawsze będzie trzymał
tylko moje ostrze.
Zrozumienie zajęło jej chwilę – pożądanie zamgliło jej umysł. Zarumieniła się. –
Raphaelu, to… - potrząsnęła głową, nie mogąc znaleźć słów. – Walka nie ma podtekstu
seksualnego.
- Doprawdy? – Oczy pełne morskich sztormów, gwałtownych, dzikich i
ekscytujących.
Gorąco zamieniło się w tlący się żar w jej wnętrzu, bogaty w wiedzę iż ten
niebezpieczny, piękny mężczyzna należy do niej. – Zaborczość idzie w obie strony,
Archaniele.
- Zrozumiałem, łowczyni. – Odstępując od niej, otworzył rękę.
Jej oczy były oślepione, a umysł zahipnotyzowany. – Kamienie są prawdziwe? –
Już brała go od niego, już wyciągała cudne, cudne ostrze z pochwy która została
zaprojektowana specjalnie dla niej. Zabłysło w świetle jak brzytwa ostrością, tocząc
bitwę o dominację z jaskrawością klejnotów na rękojeści i pochwie.
- Oczywiście.
Oczywiście. Bawiła się nożem w nieskończoność, sprawdzając jego wagę i
wyważenie. Był idealny w jej dłoni. – Boże, jest wspaniały. – Klejnoty zapierały dech w
piersiach, lecz to ostrze skupiało jej uwagę, jego delikatność i siła jednocześnie. – Rzuć
mi tą chustę.
Podnosząc kawałek przeźroczystego, lekkiego materiału, Raphael rzucił go do
góry. Spadł jak mgła… rozdzielając się na dwie części, jak gdyby został bezbłędnie
przepołowiony. – Łał. – Tak ostry, tak słodko ostry. – Zleciłeś zrobienie go specjalnie dla
mnie? – Pokonując dzielącą ich odległość, pocałowała go bez ostrzeżenia.
Oczy Raphaela mieniły się na tyle jasno by przyćmić diamenty oraz niebieskie
szafiry na rękojeści i pochwie gdy odsunęła się od niego. – Zachowujesz się tak, jakbyś
uprawiała seks.
- Ostrze tak słodkie, jest tak dobre jak seks. – Odwróciła pochwę, patrząc…
podziwiając. Z natury nie była zachłanna. Jedynie gdy chodziło o jej mieszkanie –
poczuła rwący ból. Ale to ostrze, przemawiało do tej samej części niej. Moje, myślała. –
Potrzebuje…
Raphael już wyjmował kaburę z pudełka. Zrobiona z miękkiej, gładkiej czarnej
skóry, miała pasek który wsuwał się w cięcia po każdej stronie pochwy, by wygodnie
dopasować się do jej przedramienia. – Idealnie. – Wsunęła broń na miejsce. – Nóż i
pochwa są na tyle lekkie, że się nie zsunie. I tak piękne, że zostaną uznane za dekoracje.
Raphael przyglądał się jak jego łowczynie bawi się swoim prezentem, zdumiony
przyjemnością jaką otrzymał widząc jej radość. Ten podarunek coś dla niej znaczył.
Zrobił to właściwie.
Jak również, niemal zabił Illiuma za próbę naruszenia tego, co należało do niego.
- Sądzisz, że nie posiadam prezentu dla mojej żony?
- Ojcze, nie miałem nic złego na myśli.
- Idź, Illium. Idź, nim zapomnę że ona cię kocha.
Było to irracjonalne zachowanie, skupione na aniele który dawno temu
udowodnił swoją lojalność, który dla Eleny upuścił własnej krwi. Raphael nie był
przyzwyczajony do tracenia kontroli, z niczyjego powodu.
Wtedy cię zabije. Uczyni śmiertelnym.
Myślał, że oznacza to osłabienie fizyczne, lecz co jeżeli Lijuan ostrzegała go przed
tym powolnym ocieplaniem się jego serca, które w końcu pokryje chmurami zimne
rozumowanie kierujące jego władzą już tak długo? – Rozum czy emocje? – Spytał Eleny
gdy wsunęła ostrze z powrotem do futerału, przedtem wykonując serię
skomplikowanych ruchów. – Co byś wybrała?
Posłała mu uroczy półuśmieszek nad ramieniem. – To nie takie proste. Rozum
bez emocji jest często maską okrucieństwa; uczucie bez rozumu pozwala ludziom na
usprawiedliwienie różnego rodzaju wybryków.
- Tak – powiedział, przypominając sobie bezlitosnego potwora jakim się stawał
podczas Ciszy.
Elena odwróciła się i podeszła do niego, jej biodra kołysały się w sposób który był
czystą prowokacją, ostre obcasy jej butów stawiały ją na wysokości tuż ponad jego
szczęką. – Pamiętasz co mówiłam o zaborczości i o tym, że posiada dwie strony?
- Nie zdradzę cię, Eleno. – Fakt, że śmiała w to wątpić wywołało w nim gniew.
- Nie warcz na mnie, Archaniele – prześlizgując się obok niego, rozsunęła jeden z
suwaków torby w której znajdowała się jej broń i wyjęła małe pudełko. – Ja również
mam dla ciebie prezent.
Niespodziewana przyjemność rozłożyła skrzydła w jego wnętrzu. Przez wieki
dawano mu wiele, wiele rzeczy. Większość nie posiadała jednak wartości, śmiertelnicy
jak i nieśmiertelni zalecający się do jego potęgi, prestiżu, dla dużego i małego zysku. –
Zdobyłaś to w Azylu?
- Nie.
- Więc jak?
- Mam swoje sposoby. – Stając obok niego, otworzyła małe pudełko by wyjąć
pierścień.
Pierścień z bursztynem.
- Teraz – powiedziała, wsuwając pierścień na odpowiedni palec jego lewej ręki. –
Jesteś prawdziwie zaprzysiężony.
Jego serce ścisnęło się w sposób jakiego wcześniej nie doświadczył, przysunął
pierścień do oczu. Był z platyny, gruby i potężny. Bursztyn w kształcie wypolerowanego,
kwadratowego klocka. Był to jednak bardzo ciemny – najciemniejszy - bursztyn jaki
widział… a w jego sercu znajdował się czysty, biały ogień. Zaintrygowany, zsunął
pierścień by unieść go do światła. Kolory zmieniały się nieustannie, raz ciemne, raz
jasne.
Wtedy to zobaczył, inskrypcje w jego wnętrzu. Knhebek.
Przez jakiś czas mieszkał w Maghreb i podróżował przez Maroko nim stał się
archaniołem. Słyszał to słowo szeptane przez chętnych młodzików do ciemnookich,
rumieniących się piękności.
Kocham Cię.
Napięcie w jego piersi stało się jeszcze silniejsze. Wsuwając z powrotem pierścień
na palec, przemówił: - Shokran.
Jej twarz rozbłysła w radosnym uśmiechu. – Nie ma za co.
- Umiesz mówić w języku swojej babci? – Zacisnął rękę w pięść, po raz pierwszy
od wieków zazdrosny o jakiś przedmiot.
- Znam tylko parę słów jakie miała zwyczaj mówić moja mama. – Uśmiech pełen
wspomnień – tych szczęśliwych. – Mieszała morokańsko-arabski z paryskim francuskim
i angielskim nieustannie. Dorastaliśmy przy niej, więc wszyscy ją rozumieliśmy. – Nawet
Jeffrey.
Wtedy się śmiał, pomyślała, przypominając sobie. Jej ojciec śmiał się słysząc
miszmasz języków jakimi posługiwała się jej matka – śmiał się z siebie, nie z niej.
- Miej litość – mówił trzymając głowę w dłoniach. – Jestem biednym wiejskim
chłopakiem. Nie znam żadnych fantazyjnych języków.
- Dziewczynki – migoczące oczy, blade srebro jasne od psot. – Nie wierzcie w to co
mówi wasz tatuś. Mówi po francusku jakby ten był jego ojczystym.
- Ma chérie, ranisz mnie. - Dłonie, w dramatycznym geście, przykryły jego serce.
- Gdzie się podziałaś, Eleno? – Palce uniosły jej brodę aż spotkała oczy tak
niebieskie, że mogłaby utonąć w nich na wieczność.
- Byłam w domu – wyszeptała. – W domu jakim był nim mi go odebrano.
- Sami zbudujemy nasz własny dom.
Obietnica ta owinęła się wokół jej serca, jaskrawy promień światła. – Na
Manhattanie.
- Oczywiście – powolny, wolny uśmiech. – Jaki chciałabyś pałac?
Cholera, archanioł znowu się z nią bawił. Światło rozrastało się wypełniając jej
żyły. – W sumie, to całkiem lubiłam twój – objęła ramionami jego szyję. – Mogę go mieć?
Och, i czy mogę wziąć jeszcze Jeevesa? Zawsze chciałam mieć lokaja.
- Tak.
Mrugnęła. – Tak po prostu?
- To tylko miejsce.
- Uczynimy je czymś więcej – obiecała, jej usta na jego. – Uczynimy je naszym.
Ale najpierw, pomyślała gdy rozbrzmiało pukanie do drzwi, muszą przeżyć
spotkanie z szaleństwem Lijuan.
Tłumaczenie:
clamare
(clamare.chomikuj.pl)