HARRY POTTER: MAGICZNA OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
Każdy mugol żyje w przekonaniu że magia nie istnieje i nigdy nie istniała. Nawet ci w których
rodzinach znajdują się jednostki magiczne, nie przyjmują tego faktu do wiadomości. Często
zaprzeczają, że wiedzą cokolwiek na ten temat, a z czasem naprawdę o tym zapominają. Niezawodnie
działa tutaj mechanizm wyparcia z pamięci czegoś, czego mugolski umysł nie jest w stanie
zaakceptować. To dość niezwykłe!
O ile mugolom można wybaczyć brak wiary w magię, o tyle trudno jest zrozumieć, dlaczego w świecie
czarodziejów dawno temu przestało się wierzyć w postać, która uosabia najskrytsze pragnienia nas
wszystkich. Niebywałym paradoksem jest, że ludzie którzy doświadczają magii na co dzień, nie
potrafią uwierzyć w istnienie Świętego Mikołaja.
Jako członkowie magicznej społeczności z pewnością znacie dokładnie wszystkie przygody
najsłynniejszego czarodzieja ostatnich lat. Wszystkie lata jakie Harry Potter spędził w Hogwarcie
zostały kilka lat temu dokładnie opisane przez utalentowaną czarownicę, która niegdyś pracowała dla
Proroka Codziennego. Również mugole poznali przygody Harry’ego, które zostały opublikowane jako
tzw. fikcja literacka, a ich autorka przybrała pseudonim Joanne Kathleen Rowling i żyje teraz jako
mugolka w wielkiej posiadłości w Anglii.
Niewiele osób zna jednak najpiękniejszą przygodę Harry’ego, która przydarzyła mu się kilka lat po
opuszczeniu Hogwartu i która na zawsze zmieniła jego spojrzenie na magię i istotę świąt
bożonarodzeniowych. Postaram się opowiedzieć ją możliwie najdokładniej i najwierniej bo tego
oczekiwał by ode mnie Harry. A zatem do dzieła.
Część pierwsza
W niewielkiej i ponurej izbie, w zakurzonym i poprzecieranym fotelu z nogami założonymi na pufę
spał smacznie młodzieniec. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia cztery lub dwadzieścia pięć lat, jednak
jego twarz mówiła zgoła co innego.
Naznaczona licznymi bliznami i siniakami była dowodem na to, jak wiele przeżył ów młodzieniec.
Liczne dalekie wyprawy i nieustanne poszukiwania swojego największego wroga, które dotychczas
nie przyniosły żadnych rezultatów obfitowały w krwawe spotkania z wilkołakami, olbrzymami,
wampirami i innymi strasznymi istotami, których świat pełen jest po dziś dzień.
Młodzieniec pochrapywał lekko, z głową opuszczoną na prawe ramię, korzystając z błogiej mocy snu.
Miał prawo być zmęczony, zwłaszcza, że dopiero co powrócił z dalekiej wyprawy. Jednak jak się
wkrótce miało okazać, nie dane mu było wypocząć należycie, bo o to wkrótce w jego domu miał
zjawić się nieoczekiwany gość.
Smętną ciszę panującą w zapleśniałej izbie, którą dotychczas przerywały tylko odgłosy chrapania
młodego czarodzieja, nagle przerwał nieoczekiwany trzask, jakby łamanej gałęzi, tyle że dużo
głośniejszy i dosadniejszy. Ów trzask natychmiast wybudził młodzieńca ze snu, który błyskawicznie
stanął na równych nogach i trzymając w pogotowiu różdżkę, przybrał postawę bojową, dokładnie
rozglądając się po izbie. Wiele lat od ukończenia Hogwartu musiał nieustannie walczyć z
czarnoksiężnikami, więc gotowość do walki i przesadna ostrożność weszły mu w krew. Zawsze
przygotowany był na najgorsze.
Rozglądał się po izbie w skupieniu i ciszy, ale nie zobaczył nic, co mogło by go zaniepokoić. Na
kamiennym kominku trzaskał wesoło ogień, nad którym zawieszony był kocioł z resztkami zupy, którą
przygotowała dla niego Madame Rose, wesoła i pulchna gospodyni, która czasami wpadała do niego z
wizytą. Na spróchniałym stole, bez jednej nogi leżały tylko mapy i stał kubek z zimnym już kakao,
które przygotował sobie, na chwilę przed tym, gdy zapadł w drzemkę.
- Przysiągłbym, że ktoś się tu aportował – stwierdził sam do siebie młodzieniec, opuszczając różdżkę,
ale nadal z uwagę obserwując izbę.
Podszedł do zakurzonego okna, przetarł je dłonią i przez zamazaną szybę dostrzegł podwórze na
którym panowała teraz ciemność. Tam również nikogo nie było, więc w końcu się nieco uspokoił i
schował różdżkę za pas.
Przetarł dłonie z zimna bo właśnie poczuł chłód jaki panował w izbie. I tak nie miał powodów to
narzekań, bo mimo iż była już połowa grudnia temperatura utrzymywała się tylko w okolicach trzech
stopni a za oknem nie spadł ani jeden płatek śniegu. Zazwyczaj o tej porze roku w jego izbie panował
niemożliwy ziąb, a z nieszczelnego dachu zwisały wielkie sople lodu. Ten rok był jednak zupełnie inny.
W ogóle nie czuło się nadchodzącej zimy, wręcz przeciwnie, w powietrzu czuło się wiosnę. Nawet
przyroda budziła się do życia.
Podszedł do kominka by wstawić wodę na herbatę i w tym momencie włosy stanęły mu dęba. Tuż
przy kominku, na zniszczonym pufie siedział skrzat. Był obrócony do niego plecami i ogrzewał uszy i
dłonie przy ogniu. Odziany był nieco dziwnie jak na skrzata.
Zazwyczaj skrzaty domowe nosiły jakieś stare łachy podarowane przez ich właścicieli, lub też togi Ligi
Wyzwolonych Skrzatów Domowych, w przypadku wolnych skrzatów. Ten jednak był ubrany zupełnie
inaczej. Na głowie miał czerwoną, grubą czapę zakończoną puchatym, śnieżnobiałym pomponem,
spod której wystawała para, wielkich, zaczerwienionych uszu. Ramiona przykrywał mu gruby i
puszysty kubrak, również krwistoczerwony, który w pasie zwieńczony był cienkim, skórzanym pasem.
Młodzieniec nie mógł się oprzeć wrażeniu, że kiedyś widział już gdzieś taki dziwny kubrak, jednak nie
potrafiła sobie uświadomić gdzie.
- Hej, mały! Co tu robisz?! – burknął z oburzeniem podchodząc bliżej do skrzata, który na dźwięk jego
grubego głosu drgnął nerwowo i obdarzył go uradowanym spojrzeniem. W wielkich oczach karzełka
młodzieniec zobaczył własne, zdumione spojrzenie.
- Zgredek?! – zapytał z niedowierzaniem, otwierając usta ze zdumienia – Co ty tutaj robisz?!
Skrzat zeskoczył z pufa, podbiegł do młodzieńca i objął go na wysokości kolan, pochlipując ze
wzruszenia i radości.
- Och, wreszcie znalazłem pana, sir! – zaskrzeczał po chwili przecierając łzy – Tak długo pana
szukałem, sir! Tyle czasu!
- Ja... właśnie niedawno wróciłem z dalekiej podróży... – odrzekł nieco nieprzytomnie młodzieniec –
Ale co ty właściwie tutaj robisz? Słyszałem, że udałeś się w podróż na północ i słuch po tobie zaginął...
Myślałem, że dopadł cię jakiś śmierciożerca...
- Och, sir! Ależ skąd! – odrzekł skrzat – Zgredek zaraz wszystko opowie! Zgredek jest taki szczęśliwy!
Zgredek jest taki uradowany, że w końcu odnalazł Harry’ego Pottera!
Część druga
Harry mimo iż był zmęczony, nie mógł oprzeć się pokusie by wysłuchać opowieści skrzata.
Wyczarował dzbanek z gorącą herbatą i kiedy usadowił skrzata w jednym fotelu, sam usiadł w
drugim, gotowy do wysłuchania całej opowieści.
- Zgredek nie wie od czego zacząć, sir... Tak wiele się wydarzyło...
- Zacznij od początku – zaproponował Harry – To znaczy... od twojej wyprawy na północ... Nie
wracajmy do tego co wydarzyło się w Hogwarcie siedem lat temu... Nie chcę o tym rozmawiać...
- Och, tak, sir! – odrzekł skrzat potakując głową ze zrozumieniem – Bardzo przykre zdarzenia.
Zgredkowi było tak samo przykro jak panu... Pan Weasley był bardzo dobrym czarodziejem... Taka
strata!
- Do rzeczy Zgredku! – uniósł się Harry – Co stało się w czasie twojej wyprawy na północ? I czemu
jesteś tak dziwnie ubrany?
Skrzat wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać.
- Kiedy Zgredek udał się na północ, do kuzynki, to było w okolicach początku grudnia, sir... Było tam
bardzo zimno i padało mnóstwo śniegu. Zgredek spotkał tam niesamowitego gościa, sir! Zgredek
nigdy nie spodziewał się, że spotka go taki zaszczyt!
- Kogo spotkałeś? – zapytał Harry z nutą poirytowania i zniecierpliwienia w głosie.
- Spotkałem JEGO! – zawołał chichocząc skrzat i poklaskując dłońmi ze szczęścia – Spotkałem samego
Mikołaja!
Harry nie od razu zrozumiał to co właśnie usłyszał. Ale kiedy dotarł do niego sens tych słów,
natychmiast odrzekł:
- Co masz na myśli? Przecież te opowieści o Mikołaju to bajeczki opowiadane dzieciom...
- Tak, jak opowieści o magii i czarodziejach? – odrzekł skrzat z nieznacznym uśmiechem a Harry
dopiero teraz zrozumiał, że w świecie pełnym magii niemal oczywistą rzeczą jest, że istnieje ktoś taki
jak Mikołaj...
- Harry Potter jest już dorosły, ale nie powinien przestawać wierzyć w Świętego Mikołaja, sir! –
stwierdził z powagą skrzat – Tylko mugole nie potrafią przyjąć do wiadomości, że Dobry Dziadunio
istnieje!
- Kto? Dobry Dziadunio?!
- Tak go nazywamy – odrzekł skrzat chichocząc – to znaczy... my... elfy... pomocnicy Świętego
Mikołaja...
- Chcesz powiedzieć, że ten strój i twoje zniknięcie... to wszystko dlatego, że pracujesz dla Mikołaja?!
– odrzekł z niedowierzaniem Harry.
- Tak jest, sir! – pisnął skrzat – Zgredek z radością przyjął propozycję pracy od Dobrego Dziadunia... A
teraz... teraz wszystko może być stracone... wszystko może przepaść...
- Co masz na myśli? – zapytał zaintrygowany Harry zaciskając dłonie na ramionach fotela – Co jest
stracone? Co się stało?
- Wielka tragedia, sir! – zapiszczał skrzat niemal łkając – Dobry Dziadunio zniknął! Wczoraj rano
Zgredek jak zwykle poszedł do sypialni Mikołaja, żeby podać gorące kakao i zastał puste łóżko! Żadnej
kartki, żadnego listu! Nic! Prócz tego!
Skrzat podał Harry’emu niewielki srebrny medalion zawieszony na zerwanym łańcuszku. Na owym
medalionie widniała duża litera B opleciona wężami i innymi ozdobnikami. Harry’emu wydała się od
razu dziwnie znajoma.
- Zgredek nie wiedział co robić, sir! – kontynuował opowieść skrzat – Elfy są głęboko wstrząśnięte!
Jeśli Święty Mikołaj szybko nie zostanie odnaleziony i nie wyruszy w świąt nocą, 24 grudnia, dzieci na
całym świecie nie dostaną żadnych prezentów a święta bożonarodzeniowe na zawsze znikną ze
świata ludzi!
- Jak to? Co masz na myśli Zgredku?!
- Tak powiedział mi Brodawek, jeden z najstarszych elfów Mikołaja, sir! – stwierdził skrzat ze łzami w
oczach – Podobno Duch Świąt także zanika! Jest co raz mniej widoczny i jeśli Mikołaj nie zostanie
odnaleziony, zniknie bezpowrotnie!
- A dlaczego mnie szukałeś? Co ja mam z tym wspólnego?
- Och, sir! Harry Potter pokonał Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać! Tylko Harry Potter
może odnaleźć Dobrego Dziadunio! Tylko pan, sir, może uratować święta!
- Nie wydaje mi się, żebym mógł podołać temu zadaniu. Ale chyba muszę spróbować. Zwłaszcza, że
już wiem, gdzie widziałem taki medalion!
Część trzecia
Uradowany skrzat raz jeszcze uściskał Harry’ego. Młodzieniec poprosił go, żeby towarzyszył mu w
czasie podróży. A jeszcze tego samego wieczoru postanowił wyruszyć do Londynu.
- Najwyższy czas, wrócić na Grimmauld Place 12 – stwierdził do skrzata wyciągając miotłę z kufra –
Będziesz leciał na mojej miotle, Zgredku!
- Och, sir! To nie będzie konieczne! Zgredek ma lepszy transport! Stoi przed domem.
Zaskoczony Harry otworzył drzwi i wyjrzał na zanurzone w ciemnościach podwórze. Nie było tam
niczego, co skrzat domowy mógłby uznać za „lepszy transport”, chyba, że stary rower bez tylniego
goła i kierownicy, który leżał przy szopie w oddali.
- Zgredku, ale tam nic nie ma! – odpowiedział a skrzat pstryknął palcami – Przepraszam, sir!
Zapomniałem o dzwoneczku!
Podszedł do Harry’ego, wyciągnął niewielki srebrny dzwoneczek i pomachał nim przy jego uchu.
Harry jednak nie usłyszał żadnego dźwięku.
- Ten dzwonek jest chyba zepsuty – stwierdził z niesmakiem.
Zgredek sapnął zniecierpliwiony.
- Och, sir. Zgredek mówił, że Harry Potter musi uwierzyć w Świętego Mikołaja. Harry Potter musi
poczuć magię świąt na własnej skórze, inaczej nie pomorze odnaleźć Dobrego Dziadunio!
Harry kiwnął głową. Skupił się na postaci świętego Mikołaja. Zaczął go sobie wyobrażać, aż po chwili
ujrzał go oczami wyobraźni bardzo wyraźnie. W czerwonym i puszystym kubraku, święcących
czarnych butach i z czapą na głowie. Z długą siwą brodą i wąsami. W tym samym momencie w
prawym uchu usłyszał dźwięk dzwonka. Bardzo delikatny i piękny.
- A niech mnie! – zawołał, kiedy tuż przed nim na podwórzu znikąd ukazały się duże, czerwone sanie
w które zaprzęgnięto dwa duże renifery. Znacznie większe niż takie, które spotyka się na co dzień.
Oba miały czerwone nosy, które świeciły niczym lampki na choince.
- Oto powóz Świętego Mikołaja, sir! – zawołał uradowany skrzat.
- Chyba naprawdę zaczynam czuć magię świąt, Zgredku!
Obaj podeszli do sani, i ku zdumieniu Harry’ego jeden z reniferów obrócił łeb w ich stronę i
przemówił ludzkim głosem.
- Aloha, stary. Kiepsko dziś wyglądasz.
Harry rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Co ty tam za zygzak na czerepie nosisz? – zapytał drugi renifer i oba zarżały bardziej jak konie niż
renifery.
- Głuptasy! – oburzył się Zgredek groźnie machając palcem – Nie wolno obrażać Harry’ego Pottera!
Tylko on może nam pomóc odnaleźć Dobrego Dziadunio!
- Wyluzuj wielkouchy przyjacielu – odrzekł jeden z reniferów – Jestem pewien, że całe to zamieszanie
jest niepotrzebne. Dziadunio na pewno sam się odnajdzie!
- Myślicie, że nic mu nie jest? – zapytał zaintrygowany Harry – Znikał już kiedyś w ten sposób?
- Nie, ale może w końcu miał dość tego zgreda – tutaj renifer wskazał pyskiem na skrzata – i uciekł,
żeby zakosztował mocnych trunków!
- Aloha stary! – zawołał drugi renifer – Dobrze gadasz! Sam chlapnąłbym trochę whisky!
Zgredek pokręcił z dezaprobatą głową i zasiadł w saniach. Harry zrobił to samo. Renifery z wolna
ruszyły. Mimo iż nie było śniegu sanie snuły po ziemi bez żadnych przeszkód.
- Jedźcie do Londynu. Grimmauld Place – stwierdził Harry.
- Chyba lepiej lecieć, stary – odrzekł renifer i nim Harry spostrzegł, już szybowali w powietrzu w
kierunku Londynu.
Zgredek sprawiał wrażenie, jakby robiło mu się niedobrze. Zdążył powiedzieć tylko, że sanie są nie
widoczne dla innych i zamilkł przez resztę podróży.
Kiedy w końcu sanie zatrzymały się na Grimmauld Place, Harry był już mocno przemarznięty. Wysiadł
przecierając dłonie i powiedział na głos: Grimmauld Place 12. Kwatera Główna Zakonu Feniksa. Na te
słowa pomiędzy domami 11 i 13 wyrósł obskurny dom z numerem dwanaście.
Nie zwlekając dłużej Harry ruszył w jego kierunku. Zgredek był tuż za nim. Po chwili byli już w środku.
Dom był zupełnie pusty, ponieważ od kiedy Harry pokonał Voldemorta Zakon Feniksa był już
niepotrzebny i przeszedł w stan uśpienia. Podczas gdy Zgredek oglądał wystawę skrzacich głów, które
kiedyś służyły Blackom, kręcąc przy tym głową z oburzenia, Harry przeglądał biurko w salonie w
poszukiwaniu starej księgi, którą kiedyś znalazł przypadkiem w pokoju pani Black, matki Syriusza.
Po kilku minutach odnalazł ją. Rozłożył na biurku i zaczął przewracać pożółkłe kartki pełne dziwnych
liter, symboli i szkiców. Aż w końcu odnalazł to, czego szukał, szkic medaliku z literą B oplecioną
wężami. Takiego jak ten, który Zgredek znalazł w sypialni Świętego Mikołaja. Obok szkicu była
napisana odręcznie notka informacyjna. Harry natychmiast zaczął ją głośno czytać:
- Medalik zaręczynowy matrony rodu Blacków, ofiarowany przez jej późniejszego męża w tysiąc
osiemset sześćdziesiątym szóstym roku. Najcenniejsza rodzinna pamiątka. Obłożona klątwą
Hubertusa.
Harry zamarł z przerażenia. Medalik który otrzymał od Zgredka i który teraz trzymał w kieszeni był
obłożony jakąś klątwą. Nigdy o niej nie słyszał. Nie miał pojęcia co owa klątwa powoduje, ale
przypuszczał, że jest to coś naprawdę strasznego.
- Znalazł pan to czego szukał, sir? – zapytał skrzat pojawiając się nagle w salonie, był blady i wyglądał
jakby, miał zwymiotować, ale Harry nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Tak. Już wiem co to za medalik – odrzekł pokazując Zgredkowi stronicę z księgi – Ale to nie wyjaśnia,
dlaczego znalazł się w sypialni Świętego Mikołaja. Musimy się teraz dowiedzieć, kto jako ostatni go
posiadał. Może to będzie jakiś trop?
- A gdzie się tego dowiemy, sir? – zaskrzeczał skrzat przełykając z trudem ślinę, bo jego oczy właśnie
dostrzegły wzmiankę o klątwie.
- W Hogwarcie – odrzekł Harry zatrzaskując księgę.
Część czwarta
Harry postanowił, że do Hogwartu wyruszą dopiero rankiem, zwłaszcza, że zamierzał odwiedzić po
drodze jeszcze jednego znajomego. Zmęczony podróżą spał do ósmej rano a obudził go dopiero
wesoły głos Zgredka, który przyniósł mu śniadanie na tacy.
- Wiesz, że nie musisz mi usługiwać, Zgredku – odrzekł młodzieniec wstając z łóżka i nakładając
okulary na nos – Od wielu lat jesteś wolny...
- Ale stare nawyki pozostają, sir! – zapiszczał skrzat podając biszkopty i kubek ciepłego mleka – Tylko
tyle znalazłem w spiżarni. Chyba dawno nikt tutaj nie mieszkał, sir.
- Dokładnie od siedmiu lat. Tutaj czas się zatrzymał tego dnia, w którym zginął Ron.
Zgredek spuścił wzrok. Harry był mu wdzięczny, że w tym momencie nic nie powiedział, bo mimo iż
od tamtych tragicznych wydarzeń minęło już siedem lat, nie potrafił o nich rozmawiać. Poczucie winy
nadal w nim tkwiło i wierciło dziurę w jego sercu, która z biegiem czasu poszerzała się, zamiast
zrastać.
- Dziś jest dziewiętnasty grudnia. Zostało nam pięć dni, żeby odnaleźć Mikołaja – stwierdził Harry,
kiedy opuszczali Grimmauld Place 12, szybując w saniach poprzez mroźne, poranne powietrze – Teraz
udamy się do Ministerstwa Magii. Zanim polecimy do Hogwartu, muszę porozmawiać z moim
dawnym przyjacielem.
Zgredek pokiwał głową i nie odezwał się ani słowem. Znowu było mu niedobrze.
Tym razem podróż była mniej monotonna bo renifery, które jak się Harry dowiedział nazywały się
Elmo i Melmo, przez cały czas śpiewały sprośne piosenki i snuły niedorzeczne opowieści, zakarapione
dużą ilością piwa kremowego i whisky.
Po jakiejś godzinie sanie dotarły przed butkę telefoniczną, która kryła wejście do Ministerstwa. Harry
upewnił się, że żaden mugol nie dostrzegł sani, które osiadły swobodnie na ulicy i wraz ze Zgredkiem
wszedł do butki telefonicznej. Było w niej dość ciasno i zimno, bo przez powybijane szyby chulał
wiatr. Harry podniósł słuchawkę i wykręcił dobrze znany numer 62442, którego używał codziennie
rano, by dostać się do Ministerstwa, gdy przez trzy lata pracował jako auror. Chwilę później zjeżdżali
już windą w dół, z przypiętymi na piersiach plakietkami: „Do Neville’a Longbottoma, aurora”.
- Więc to naprawdę ty, Harry! – zawołał Neville wyłaniając się zza biurka, żeby powitać przybyłych –
Tyle lat się nie widzieliśmy!
- Cześć, Neville – odrzekł Harry podając rękę pulchnemu aurorowi, z którym niegdyś dzielił sypialnie
w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – Mam do ciebie pilną sprawę.
- Wiedziałem, że nie pojawiasz się u mnie bezinteresownie – zadrwił Neville mrugając do skrzata –
Siadajcie!
Po chwili Harry i Zgredek popijali gorzką herbatę (jak zwykle roztrzepany, Neville zapomniał się
zapytać czy piją z cukrem) a auror kończył służbową rozmowę telefoniczną.
- No więc, co sprowadza do mnie słynnego Harry’ego Pottera? – zapytał Neville – I gdzieś ty znalazł
tego zbzikowanego skrzata? Czemu ma taki dziwnu kubrak?
- Jeśli uważasz, że Zgredek jest zbzikowany, to musiałbyś poznać Elmo i Melmo. Ale do rzeczy. Nie
mam za wiele czasu. Pracowałeś w Departamencie Przeciwdziałania Klątw, więc mam nadzieję, że
będziesz potrafił mi pomóc.
- Ktoś rzucił na ciebie klątwę? – zdziwił się Neville – Czyżbyś w końcu dopadł Snape’a?!
Harry pokiwał przecząco głową.
- Nie, nie znalazłem go. Ale prędzej czy później wyrównam z nim porachunki. Teraz muszę jednak
zająć się nieco inną sprawą. Powiedz mi czy kojarzysz jakie jest działanie klątwy Hubertusa?
- Hubertusa? – powtórzył z namysłem Neville marszcząc brwi – Nigdy nie słyszałem. A czemu o to
pytasz?
- Znalazłem pewien przedmiot, który jest obarczony tą klątwą.
- Przykro mi, ale nie potrafię ci pomóc, Harry – odrzekł z niezadowoleniem auror – Może jeszcze
herbatki?
- Coś taki skapiździały, stary? – zawołał Elmo na widok Harry’ego, który niezbyt zadowolony wyszedł z
budki telefonicznej – Chyba brakuje ci promili! Może skoczymy do Hogsmeade chlapnąć, co nieco?
Zgredek pokręcił głową zdegustowany.
- Zapomnieliście, że Dobry Dziadunio zniknął?! – zapiszczał oburzonym głosem – Może zaczniecie
traktować naszą misję poważnie.
Kilka minut później sanie snuły w powietrzu, a pod nimi w oddali majaczył Londyn, od którego
oddalali się w zawrotnym tempie. Harry gorączkowo zastanawiał się jakie może być działanie klątwy,
która miała chronić najcenniejszą rodową pamiątkę Blacków. Jeszcze większą zagadką był fakt, że w
jakiś tajemniczy sposób owa najcenniejsza pamiątka znalazła się w sypialni Mikołaja. Harry był
pewien, że miał ją na sobie napastnik, który porwał Dobrego Dziadunio.
Po dwóch godzinach nieustannego lotu Harry był zziębnięty, głodny i miał serdecznie dość opowieści
reniferów. Ku jego zadowoleniu w oddali zaczął majaczyć zamek usytuowany nad Czarnym Jeziorem,
który stawał się coraz większy i większy, aż w końcu nabrał monumentalnych rozmiarów.
- Nie byłem w Hogwarcie od siedmiu lat – stwierdził do Zgredka, który był zielony na twarzy – Już
zapomniałem jaki jest piękny!
Po chwili sanie wylądowały na błoniach, niedaleko opuszczonej chaty Hagrida. Harry wysiadł czując
niemiłe ukłucie w sercu na widok pustej chaty.
- A wy do kogo?! – burknął woźny, Filch wychodząc im na przeciw z zamku.
- Filch, muszę pomówić z dyrektorem – stwierdził Harry nie siląc się nawet na uprzejmy ton.
- Profesor McGonagall jest teraz zajęta. Właśnie gości...
- Miałem na myśli, profesora Dumbledore’a, Filch – odrzekł Harry ruszając w stronę zamku.
Filch prychnął ze złości.
- Poznaję cię. Potter, co?! – warknął – Chyba miałeś jakąś zaćmę, bo o ile mi wiadomo Dumbledore
od wielu lat nie żyje.
- Myślę, że ten fakt nie przeszkodzi nam w porozmawianiu z nim – odrzekł Harry i widząc zdumione
spojrzenie woźnego ponaglił Zgredka i razem wkroczyli do zamku.
Część piąta
Przekroczywszy próg zamku Harry i towarzyszący mu, dziwnie ubrany skrzat od razu zaczęli wzbudzać
powszechne zainteresowanie uczniów, którzy tłoczyli się w sali wejściowej. W licznym tłumie dały się
słyszeć podniecone szepty „To Harry Potter!”.
Harry starał się ignorować to wszystko, choć już dawno odzwyczaił się od tak wielkiego
zainteresowania własną osobą. Od kiedy Voldemort został pokonany stronił od ludzi i zapomniał już,
że wszyscy magiczni obywatele znają jego imię i nazwisko od jego narodzin. Zapomniał, że w
podręcznikach do histroii magii jest specjalny rozdział poświęcony tylko jego osobie. Nie był
świadom, że od wielu lat jest żywą legendą mrocznych czasów, które minęły bezpowrotnie.
- Witam serdecznie, panie Potter! – zawołał z entuzjazmem jakiś wysoki mężczyzna, który wyłonił się
z tłumu, by przywitać przybyłych – Czujemy się zaszczyceni, że zechciał pan odwiedzić Hogwart.
Harry ukłonił się nieznacznie.
- Nazywam się Farwick Roosemberg – kontynuował mężczyzna – jestem nauczycielem transmutacji.
Pani dyrektor wie już o pańskiej wizycie. Prosiła bym się panem zajął.
- Właściwie to chciałem spotkać się z nią możliwie najszybciej – stwierdził Harry lekko zawiedziony –
Jestem tutaj w dość pilnej i poufnej sprawie. Nie mam zbyt wiele czasu.
- W tej chwili profesor McGonagall podejmuje bardzo ważnego gościa. Ma ocenić funkcjonowanie
szkoły i bezpieczeństwo uczniów. Proszę za mną – oznajmił mężczyzna – Nie bedziemy rozmawiać na
forum uczniów.
Harry i Zgredek ruszyli za mężczyzną i po chwili znaleźli się w jego gabinecie, tym samym który
niegdyś należał do profesor McGonagall.
- Właściwie to po co ta dzisiejsza wizytacja – zapytał Harry popijając whisky, którą podjął go
Roosemberg – Coś złego dzieje się w szkole? Macie jakieś kłopoty?
- Nie, skądże znowu – zaoponował nauczyciel – Takie wizytacje są dość częste, od kiedy ponownie
otwarto szkołę. Taki był warunek Ministerstwa i rady nadzorczej. Sam pan wie, z jakim oporem
wydano decyzję o otwarciu szkoły, po tym co wydarzyło się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym
szóstym roku... Gdyby nie pan, Hogwart nadal pewnie byłby zamknięty...
- Być może... – odrzekł bez przekonania Harry – Właściwie skąd pani dyrektor wiedziała, że
przyleciałem do zamku?
- Od Finneasa Nigellusa – odrzekł nauczyciel a Harry domyślił się, że pradziadek Syriusza musiałbyć w
ramach obrazu na Grimmauld Place 12 i w ten sposób dowiedział się o wszystkim.
- To ten pan z portretu, sir – stwierdził Zgredek kiwając si w fotelu – Rozmawiał ze mną kiedy byliśmy
w pańskim domu, sir.
Harry pokiwał twierdząco głową i zwrócił się do nauczyciela.
- Kto jest obecnym nauczycielem obrony przed czarną magią?
- Oczywiście, że ja, Harry – stwierdził radosnym głosem mężczyzna, który niespodziewanie pojawił się
w gabinecie i od razu podszedł by się przywitać.
- Profesor Monaghan – odrzekł nieco zaskoczony Harry – Cieszę się, że pana widzę. Może pan będzie
umiał mi pomóc.
- No cóż. Na pewno macie wiele spraw do omówienia – stwierdził Roosemberg powstając w fotela –
Pójdę do moich uczniów. Jutro wyjeżdżają na ferie świąteczne, muszę ich poinstruować.
I wyszedł z gabinetu.
- Profesorze, zastanawiam się, czy wie pan jakie jest działanie klątwy Hubertusa? – zapytał Harry,
kiedy Monaghan skończył entuzjować się jego obecnością i w końcu mogli spokojnie porozmawiać.
- Nigdy o takiej nie słyszałem – stwierdził nauczyciel marszcząc brwi – A czemu o to pytasz?
Harry opowiedział o znalezionym naszyjniku i o informacjach, które odnalazł na jego temat w
rezydencji Blacków. Kiedy skończył Monaghan wyglądał na lekko zdumionego.
- Myślę, że na temat tej klątwy powie ci coś Finneas Black – stwierdził nauczyciel – W końcu to jego
ojciec podarował ten naszyjnik matce...
- Właśnie. Dlatego się tutaj pojawiłem. Poza tym muszę pomówić z Dumbledorem...
Niestety wizytacja okazjała się na tyle dokładna, że Harry’emu nie udało się pomówić z profesor
McGonagall tego wieczoru. Wraz ze Zgredkiem otrzymał gościnną sypialnię na trzecim piętrze i
szybko położył się spać, bo nie czuł się zbyt dobrze. Bolała go głowa i miał wrażenie, że jest bardzo
osłabiony. Jak czas miał pokazać, wcale nie mijało się to z prawdą.
Również Zgredek nie czuł się najlepiej, więc obaj szybko zasnęli.
Świt powitał ich w łóżkach. Wstali dopiero koło południa, kiedy jeden ze skrzatów domowych
przyniósł im śniadanie. Kiedy zeszli do Wielkiej Sali, gdzie trwało śniadanie zastali tylko kilkoro
uczniów przy czterech stołach i zatłoczony stół nauczycielski. Harry od razu pomyślał, że uczniowie
wyjechali już na przerwę świąteczną. W ten sposób uświadomił sobie, że czas świąt zbliża się coraz
bardziej a oni mają coraz mniej czasu, by odnaleźć Świętego Mikołaja.
Profesor McGonagall przywitała Harry’ego z wyjątkowym entuzjazmem. Po śniadaniu udała się wraz z
nim do swojego gabinetu, aby mogli pomówić na osobności. Oczywiście towarzyszył im sprawca
całego zamieszania, Zgredek.
- No więc, Harry – zaczęła kobieta zasiadając za biurkiem – Co cię sprowadza? Z pewnością masz
jakieś kłopoty?
- Zgadza się, pani profesor – odrzekł Harry siadając na krześle bo akurat zakręciło mu się w głowie –
Muszę odnaleć pewną osobę.
- Och, Harry, dawno ci mówiłam, żebyś przestał szukać Snape’a – stwierdziła kobieta – Nie można żyć
ciągłą nienawiścią...
- Tym razem mam na myśli kogoś innego – stwierdził Harry i opowiedział wszystko z niebywałą
dokładnością, zerkając co chwilę na portret profesora Dumbledore’a, który mrugał do niego
przyjaźnie, przysłuchując się rozmowe w skupieniu.
- No cóż, ja ci tutaj wiele nie pomogę – stwierdziła McGonagall, kiedy Harry zakończył opowieść, ale
profesor Dumbledore z pewnością.
- Na to liczyłem – odpowiedział Harry.
- Naprawdę masz ten medalion, młodzieńcze? – zapytał Finneas Black, wiercąc Harry’ego bystrym
spojrzeniem – Masz naszą rodzinną pamiątkę?
- Zgadza się – odrzekł Harry wyciągając medalik na łańcuszku i pokazując go portretom.
- Powinieneś wiedzieć, że jest obłożony klątwą Hubertusa – stwierdziła postać z portretu szczerząc
zęby – Każdy, w kogo żyłach nie płynie krew Blacków a dotknie medalika umiera w siedem dni
później...
Skrzat zaskomlał. Harry pobladł na twarzy.
- Ale jest chyba jakiś sposób, żeby cofnąć działanie tej klątwy, prawda? – zapytala zaniepokojna
McGonagall – Albusie, co o tym sądzisz?
Dumbledore wyglądał teraz na naprawdę zmartwionego.
- Obawiam się, że klątwy Hubertusa nie da się cofnąć – stwierdził ze smutkiem – Kiedy po raz
pierwszy dotknąłeś medalika, Harry?
- Dwa dni temu – odrzekł przełykając z trudem ślinę – Dziewiętnastego grudnia...
- A więc pożegnasz się z życiem dwudziestego piątego grudnia – stwierdził z nieukrywanym
zadowoleniem Finneas.
Część szósta
Zgredek zaszlochał donośnie. Uwaga wszystkich skupiła się na nim.
- Niedobry Zgredek! – łkał karzeł – Przez niego zginie Harry Potter. Przez niego zginie dobry człowiek.
Ten, który pokonał Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać! Niedobry Zgredek!
- Przestań się o to obwiniać – stwierdził ostro Harry a skrzat natychmiast zamilkł – Tyle razy byłem o
włos od śmierci, że dawno przestałem się jej lękać. Ostatecznie śmierć to początek nowej, wielkiej
przygody.
Dumbledore obdarzył go porozumiewawczym spojrzeniem i uśmiechnął się nieznacznie. Wyraźnie
ucieszył się faktem, że Harry przytoczył słowa, które usłyszał od niego wiele lat temu.
- Na szczęście mamy jeszcze czas by odnaleźć Świętego Mikołaja – kontynuował Harry – I na tym
teraz musimy się skupić. Kiedy ty dotknąłeś medalion, Zgredku?
Skrzat zaczął się gorączkow zastanawiać.
- Osiemnastego grudnia, sir.
- A zatem ty również masz jeszcze czas, skrzacie – odrzekł Finneas.
- Profesorze, czy orientuje się pan, kto jako ostatni posiadał ten medalion? – zapytał Harry zwracając
się do portretu Dumbledore’a.
- O ile się mylę, medalion należał do majątku Malfoy’ów, Harry – stwierdził Dumbledore – Ale jak
wiesz, ich majątek został skonfiskowany. Trudno powiedzieć, kto go później posiadał.
- To musiał być ktoś z rodziny Blacków, lub ktoś z nimi spokrewniony. Łańcuszek jest zerwany a to
oznacza, że osoba, która porwała Świętego Mikołaja miała go na sobie.
- Tak było z pewnością, Harry – odrzekł Dumbledore – Ale napastnikiem mógłbyć również ktoś, kto
nie wiedział, że medalik obarczony jest klątwą...
- To prawda – stwierdził z namysłem Harry – Więc zabrnęliśmy w ślepy zaułek...
- Och, sir! – jęknął nagle skrzat i zalał się łzami – Jeśli naszyjnik zerwał napastnikowi Mikołaj, to
znaczy, że on również umrze za siedem dni!
- Racja! – jęknął Harry – A co gorsza, zerwał go napastnikowi nocą, siedemnastego grudnia, a to
oznacza, że umrze już dwudziestego trzeciego grudnia!
- A zatem wszystko stracone – stwierdziła sucho McGonagall – Nie uda się wam ocalić świąt...
- Moi drodzy, nie można tracić nadziei – stwierdził stanowczo profesor Dumbledore wpatrując się w
Harry’ego w zdumieniu – Pamiętajcie, że w Święta Bożego Narodzenia magia jest czysta, krystaliczna i
dużo silniejsza. Święty Mikołaj jest dużo potężnieszy niż się nam wydaje. Jeśli go odnajdziecie jestem
pewien, że coś poradzi na tą klątwę.
- Problem w tym, że utkwiłem w martwym punkcie. Nie wiem, gdzie teraz szukać. Miałem nadzieję,
że ten naszyjnik będzie rozwiązaniem.
- To jasne gdzie musisz szukać, Harry – stwierdził Dumbledore – W siedzibie świętego Mikołaja.
Musisz zobaczyć się z Duchem Świąt. Napewno to będzie dobry trop.
Harry kiwnął głową, zastanawiając się, czy tym razem będzie mia tyle szczęścia, co zwykle.
Dwie godziny później sanie Świętego Mikołaja szybowały przez mroźne powietrze, mając pod sobą
licznę doliny, rzeki, jeziora aż w końcu ocean. Harry owinięty w gruby koc siedział obok Zgredka
milcząc. Zastanawiał się co ma mu dać rozmowa z Duchem Świąt. Jak ma odnaleźć Świętego
Mikołaja? A nawet jeśli go odnajdzie, to co się stanie, jeśli Dobry Dziadunio umrze od klątwy?
Po kilku godzinach zaczął padać intensywnie śnieg. Nie było nic widać. Zgredek stwierdził, że
zaczynają zbliżać się do bieguna północnego, więc są już blisko siedziby Mikołaja.
W końcu sanie zaczęły zniżać lot, aż osiadły na pokrytej śniegiem ziemi. Sunęły szybko przed siebie, aż
minęły wielką bramę za którą oczom Harry’ego ukazał się wielki, całkowicie biały zamek. Kiedy
wysiadł z ssań i zbliżył się do wrót dostrzegł, że cały zamek wykonany jest z lodu.
- Pierwszy raz widzę coś takiego! – stwierdził z zachwytem – Mikołaj sam to wszystko zbudował?
- Zgredek nie wie, sir – odrzekł skrzat – Święty Mikołaj jest tak stary, jak magia. Może nawet starszy.
Nikt nie zna wszystkich jego tajemnic.
Rozchylili lodowe wrota i wkroczyli do zamku. Harry szybko zorientował się, że mimo iż zamek
wykonany jest z lodu, w środku jest bardzo miło i przytulnie. Zrzucił z siebie koc i podąrzył za
Zgredkiem.
Szli długim korytarzem mijając liczne drzwi odchodzące na prawo i lewo. Harry naliczył ich około setki
i odechciało mu się liczyć dalej. W końcu doszli do końca korytarza. Zgredek otworzył drzwi i weszli
do olbrzymiej komnaty, której sklepienia nie było widać. Po środku stała olbrzymia kilkunasto
metrowa choinka ubrana w piękne łańcuchy, bąbki i kolorowe lampki, które tak naprawdę były elfami
(to znaczy takimi elfami, których niegdyś profesor Flitwick używał w Hogwarcie to oświetlania
choinek w Wielkiej Sali).
Naokoło choinki znajdowały się tysiące zapakowanych prezentów, pośród których krzatały się elfy
świętego Mikołaja, ubrane podobnie jak Zgredek.
- Zgredku, jesteś! – zawołał piskliwym głosem jakiś elf podbiegając do nich – Znalazłeś go?!
- Niestety nie – odrzekł skrzat – Ale przywiozłem kogoś kto pomoże nam go znaleźć.
- Harry James Potter – stwierdził elf zerkając na niego przyjaznym spojrzeniem – syn Lily i Jamesa
Potterów. Urodzony trzydziestego pierwszego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku!
Harry obdarzył Zgredka zdumionym spojrzeniem.
- My elfy, wiemy wszystko o dzieciach i dorosłych – odrzekł elf – Szkoda tylko, że dawno przestałeś
wierzyć w Mikołaja, Harry Potterze.
- Brodawku, zaprowadź nas do Ducha Świąt – oznajmił Zgredek i po chwili opuścili komnatę,
podąrzając za małym elfem.
Szli kolejnym długim korytarzem i gdy doszli na sam koniec, znaleźli się w wielkiej jaskini. Ponurej i
zimnej. Zupełnie nie pasującej do pozostałej części zamku.
- Zostawiam was – odrzekł Brodawek – Nie chcę go spotkać. Wygląda okropnie!
I uciekł w pośpiechu. Harry zdziwił się nieco, ale kiedy wkroczył w głąb jaskini sam odczuł strach i
dziwny smutek. Choć Zgredek mu towarzyszył, czuł się samotny i opuszczony.
- Duchu Świąt, jesteś tutaj?! – zawołał Harry trzęsąc się z zimna.
Odpowiedziało tylko echo powtarzające jego słowa.
- Chyba już zniknął – stwierdził ze zgrozą Zgredek.
- Jeszcze jestem, choć ledwie – stwierdził nagle jakiś smutny głos i oto przed nimi pojawiło się
przezroczyste widmo, ledwie widoczne. Szare i smutne, mimo bombek zawieszonych na uszach i
świecących lampek oplecionych wokół szyi, niczym naszyjnik.
- Duchu, czy wiesz co stało się ze Świętym Mikołajem? – zapytał Harry.
Duch westchnął ciężko.
- Tak, wiem – stwierdził smutnym głosem – Gdyby te płochliwe elfy miały odwagę oglądać mnie w
takim stanie, już dawno by się tego odemnie dowiedziały...
- No więc? Co się stało? – zapytał Harry zniecierpliwionym głosem – Dlaczego Mikołaj został
porwany? Dlaczego zanikasz?
- Zanikam, bo ludzie już dawno przestali wierzyć w magię Świąt. Nawet małe dzieci, którym wmawia
się, że Święty Mikołaj nie istnieje...
- No dobrze, ale co stało się z Mikołajem? – zapytał Harry.
- Kilka dni temu, dokładnie siedemnastego grudnia, o ile się nie mylę, otrzymał prezent. Po raz
pierwszy od ponad tysiąca lat ktoś o nim pomyślał i podarował mu prezent. Od tego wszystko się
zaczęło...
- Tym prezentem był ten naszyjnik? – zapytał Harry wyciągając medalik z kieszenie i pokazując go
duchowi.
Duch pokiwał głową.
- Święty Mikołaj bardzo ucieszył się z podarunku i od razu założył go na szyję. W tej właśnie chwili
jego moc zaczęła słabnąć. Zaczął się źle czuć. A ja zaczłąem zanikać. Następnego ranka postanowił
odnaleźć chłopca, który przesłał mu prezent i dowiedzieć się, dlaczego chce zniszczyć święta.
- Więc nikt go nie porwał?! – zdumiał się Zgredek.
- Czyli Święty Mikołaj wie, że umrze dwudziestego trzeciego grudnia? – zapytał z zaniepokojeniem
Harry.
- Tak, wie – odrzekł duch – Taki był plan tego chłopca. Chciał zniszczyć święta, raz na zawsze. I
najwyraźniej udału mu się to...
- Kto jest tym chłopcem?
- Ewan Weasley.
Część siódma
- Ewan Weasley? – powtórzył z przerażeniem Harry – Syn Charliego Weasley’a?
Duch kiwnął głową.
- Nie. To nie możliwe – zaperzył się Harry – Żaden Weasley nie byłby do tego zdolny!
- A jednak ten sześcioletni chłopiec jest do tego zdolny – odrzekł duch – Święty Mikołaj postanowił
dowiedzieć się dlaczego.
Harry zaniemówił. Nie mógł uwierzyć, że krewny jego największego przyjaciela, członek rodziny z
którą Harry kilka razy spędzał święta, mógłby zrobić coś tak okropnego. Jak to możliwe, żeby
sześcioletni chłopiec mógł wymyślić tak okrutny plan.
- On z pewnością nie wiedział, że ten medalik jest przeklęty – stwierdził Harry próbując przekonać
samego siebie – Napewno nie miał o tym zielonego pojęcia.
- Co teraz będzie, sir? – zapytał Zgredek ze łzami w oczach.
- Teraz polecimy do Nory – stwierdził Harry czując niemiły uścisk w sercu, bo nie pojawił się tam od
śmierci Rona i nie miał odwagi zrobić tego teraz.
Jednak jak się okazało natychmiastowa podróż do Anglii była niemożliwa. Rozpoczęła się potrworna
burza śnieżna, która potrwała do świtu następnego dnia. Harry nie zmrużył oka, bo zamartwiał się
tym wszystkim co do tej pory się wydarzyło. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tym razem jego misja
się nie powiedzie, zwłaszcza, że był już dwudziesty pierwszy grudnia.
Wyruszyli saniami zaraz po śniadaniu. Renifery pędziły jak szalone, bo zostały poinstruowane przez
najstarszego elfa Świętego Mikołaja, choć to nie przeszkadzało im, w snuciu sprośnych opowieści.
Harry wciąż miał w pamięci słowa Ducha Świąt: Jeśli wasza misja się powiedzie pierwszą tego oznaką
będą płatki śniegu.
Kilka godzin później sanie znalazły się nad wioską Ottery St. Catchpole i w końcu Harry dostrzegł w
oddali wysoki budynek, będący domem rodzinnym Weasley’ów. Nora zaczęła rosnąć w oczach, aż w
końcu sanie zatrzymały się na podwórzu, tuż przed nią.
- Na co Harry Potter czeka, sir? – zapytał skrzat widząc, że Harry nie wysiada z sań.
- Chyba nie jest gotowy – stwierdził trzęsącmym się głosem – Nie jestem gotowy spojrzeć im w oczy.
Napewno winią mnie za śmierć Rona... i mają rację...
- Harry Potter nie powinien winić się za śmierć przyjaciela! – zaoponował Zgredek – Przyjaciel
Harry’ego zginął walcząc o przyszłość nas wszystkich! Jego poświęcenie dało wolność wszystkim
magicznym obywatelom!
- Ale mimo to boję się tego spotkania – stwierdził Harry wciągając ciężko powietrze.
Po chwili zadumy powstał w końcu z sań, stanął na podwórzu i ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
Zgredek był tuż za nim.
Rozległ się odgłos pukania do drzwi. Harry usłyszał za nimi odgłosy krzątaniny. Zasuwanych krzeseł.
Po chwili drzwi ustąpiły, Harry’emu zamarło serce, ujrzał w nich panią Weasley. Odziana była w
wełniany sweter i szarą spódnicę. We włosach miała papiloty.
Przez chwilę przyglądała mu się w zdumieniu, Harry nie miał odwagi powiedzieć czegokolwiek. W
końcu wielka łza spłynęła jej po policzku. Uśmiechnęła się nieznacznie i błyskawicznym ruchem
przytuliła do siebie młodzieńca, łkając przy tym donośnie.
- Harry, kochany, nareszcie jesteś! Tak długo na to czekałam!
Hałasy przywiodły do drzwi pana Weasley’a. Przyglądał się całej sytuacji w ciszy aż po chwili
zareagował identycznie jak pani Weasley.
Harry nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Kamień spadł mu z serca. A więc rodzice Rona naprawdę
nie obwiniali go o śmierć swojego najmłodszego syna!
Kilka minut później Harry i Zgredek grzali się przy kominku, mając na przeciw siebie państwa
Weasley’ów. Jak Harry się dowiedział żadne z dzieci nie mieszkało już w Norze. Ginny miała
przyjechać na święta, jednak w ostatniej chwili przysłała wiadomość, że praca jej na to nie pozwoli.
Tegoroczne święta rodzice Rona mieli spędzić samotnie. Ale nie był to jedyny powód dla którego były
to najsmutniejsze święta w ich życiu.
- Charlie nie żyje?! – powtórzył zaskoczony Harry nie dowierzając słowom pana Weasley’a – Jak...
kiedy... co się stało?
Pani Weasley zaszlochała a pan Weasley westchnął ciężko i zaczął opowiadać.
Charlie postanowił pracować jako auror do wynajęcia, tzw. eliminator. Było to bardzo dochodowe
zajęcie od czasu kiedy Voldemort został pokonany, a liczni jego sprzymierzeńcy rozpierzchli się po
świecie. Tak jak niegdyś ojciec Harry’ego, tak teraz Charlie zbijał majątek łapiąc śmierciożerców,
czarnoksiężników, zabijając wilkołajki, wampiry i inne paskude istoty. Jednak z ostatniej wyprawy nie
wrócił. Został zabity podczas snu. Stało się to w bardzo tajemniczy sposób i nie zostało do tej pory
wyjaśnione.
Charlie osierocił swojego sześcioletniego syna Ewana, który rok wcześniej stracił matkę. Teraz
chłopiec miał trafić do swoich dziadków i był to jedny powód, dla którego państwo Weasleye jakoś
trzymali się po stracie syna.
- Żadne święta nie były dla nas tak smutne jak tegoroczne – stwierdził pan Weasley – Nasza rodzina
dawno się rozpadła. Nie spotykamy już się w czasie świąt tak jak kiedyś. Nasze dzieci rozpierzchły się
po świecie i nie mają czasu pojawić się w Norze. Nigdy nie sądziłem, że tak będzie wyglądać nasza
starość.
- Bardzo mi przykro – odrzekł Harry z poczuciem winy, bo nadal uważał, że wszystko wyglądało by
inaczej, gdyby z jego winy Ron nie zginął siedem lat temu – Dobrze, że będziecie mieć chociaż wnuka
w czasie świąt...
- Tak, przyjedzie już jutro – stwierdziła pani Weasley przecierając łzy – Bardzo przeżył śmierć ojca.
Mam nadzieję, że jakoś oswoi się z tym wszystkim i będzie umiał żyć dalej...
- Z pewnością tak będzie – stwierdził stanowczo Harry.
Pani Weasley kiwnęła głową.
- Rozumiem, że zostajecie obaj z nami na święta – stwierdziała pani Weasley.
Harry zawahał się, ale ponieważ musiał spotkać się z Ewanem, stwierdził, że bardzo chętnie zostaną.
W sercu czuł jednak obawę przed tym co ma się wydarzyć, bo czasu było coraz mniej a problem w
żadnej sposób nie pozostawał rozwiązany.
Harry i Zgredek spędzili noc w sypialni bliźniaków Weasley, bo Harry nie czuł się na siłach by zająć
pokój Rona. Obudził się wczesnym rankiem i nie mogąc uleżeć w łóżku, zszedł do kuchni. Zastał tam w
koszuli nocnej panią Weasley. Miała zapuchnięte oczy i piła kawę.
- Nie mogłam wogóle zmrużyć oka – stwierdziła – Chciałabym, żeby Ewanek był już bezpiecznie tutaj.
Martwię się o niego.
Harry spędził ten ranek na rozmowach z panią Weasley. Starał się ją pocieszyć, ale także dużo
opowiadał o sobie. O tym ile złego i jak niewiele dobrego przeżył od zamknięcia Hogwartu. Pani
Weasley co chwilę szlochała, powtarzając, że nie takiej przyszłości chciała dla swoich dzieci i
Harry’ego.
W końcu zbliżała się godzina pierwsza po południu. Pan Weasley wrócił wcześniej z pracy (nadal
pracował w Ministerstwie), żeby powitać wnuka. Pani Weasley już od godziny siedziała w oknie aż w
końcu podskoczyła z radości, bo o to na podwórze zajechał stary Ford Anglia.
Pan i pani Weasley szybko wybiegli na podwórze, a Harry spoglądał na nich przez otwarte drzwi.
Zastanawiał się jak ma powiedzieć rodzicom Rona, że ich jedyny wnuk będzie odpowiedzialny za
śmierć Świętego Mikołaja.
Kiedy państwo Weasley otworzyli drzwi samochodu, to co w nim zobaczyli wprawiło ich w osłupienie.
Zaskoczony Harry obawiając się czegoś złego szybko podbiegł do nich. Serce zamarło mu.
Z samochodu wysiadł mały chłopiec o rusych włosach i piegatym nosie. Harry od razu dostrzegł, że
był bardzo podobny do Rona. Choć uśmiechał się do dziadków, jego oczy były smutne i przepełnione
bólem. Jednak nie była to jedyna osoba, która wysiadła z samochodu.
Z drugiej strony wysiadł wysoki mężczyzna o gęstych siwych włosach, wąsach i długiej brodzie,
zaplecionej w warkocz. Miał na sobie wełniany sweter z wyhaftowanym napisem: „Wesołych Świąt”,
oraz podarte dżinsowe spodnie. Był dość pulchny, zwłaszcza jeśli chodziło o jego brzuch.
- Kim jest ten pan, Ewanku? – zapytała pani Weasley.
I Harry dopiero teraz zrozumiał kim jest ten tajemniczy mężczyzna.
- Ten pan przyjechał do Harry’ego, babciu – stwierdził chłopiec wyrywając się z uścisków babci, aby
przywitać dziadka.
Harry drgnął nerwowo. Obejrzał się na Zgredka pytając: „To ON?” i kiedy skrzat potwierdził to
kiwnięciem głowy, ostrożnie zbliżył się do pulchnego mężczyzny.
Część ósma
- Witaj drogi chłopcze – powitał go mężczyzna – Miałem nadzieję, że cię tutaj zastanę. Cieszę się, bo
to oznacza, że jednak uwierzyłeś we mnie.
- Pan jest Mikołajem? – zapytał szeptem Harry, aby nie dosłyszeli go Weasleyowie – Wie pan o
klątwie?
Mikołaj kiwnął głową i uśmiechnął się nieznacznie. Harry uświadomił sobie, że kogoś mu w tej chwili
przypomina. Kogoś kto w czasach jego dzieciństwa zawsze służył mu pomocą, jako dobry dziadunio,
wybawiając go z opresji i zapewniając poczucie bezpieczeństwa.
- Co teraz będzie? – zapytał Harry zatroskanym głosem – Jutro pan umrze. Dlaczego ten chłopiec to
zrobił?
- Mój drogi chłopcze. Tutaj magia Świętego Mikołaja okazała się bezużyteczna. Tylko ty możesz
sprawić, że tego roku będą święta. Ten chłopiec potrzebuje twojej pomocy... To co zrobił było
poniekąd wołaniem o pomoc.
Państwo Weasleyowie nie mieli pojęcia, że pulchny towarzysz ich wnuka jest Świętym Mikołajem.
Zaprosili go do salonu na filiżankę herbaty. Harry tym czasem zabrał kufry Ewana i zaniósł je do
dawnej sypialni Ginny. Chłopiec udał się za nim.
Harry gorączkowo zastanawiał się jak może pomóc chłopcu. Jak ma z nim rozmawiać. Bał się tego.
- Wiesz co zrobiłem? – zapytał niespodziewanie chłopiec przyglądając się Harry’emu w uwadze –
Wiesz o przeklętym naszyjniku, prawda?
- Tak. Tylko nie potrafię zrozumieć dlaczego podarowałeś go Mikołajowi skoro wiedziałeś, że jest
przeklęty.
- Bo to przez niego zginął tata. To przez ten naszyjnik. Tata otrzymał go w prezencie. A ja myślałem,
że za ten prezent odpowiedzialny jest Mikołaj...
- Myślałeś, że Święty Mikołaj podarował przeklęty naszyjnik twojemu tacie? – odparł zaskoczony
Harry – Przecież to nie dorzeczne. Jak mogłeś w coś takiego uwierzyć? Święty Mikołaj jest usobieniem
dobra i naszych pragnień. Nie mógł by skrzywdzić nikogo!
- Ale ja nie mam już nikogo – odrzekl chłopiec ze łzami w oczach – nie mam mamusi ani tatusia.
Poprosiłem Rok temu poprosiłem Mikołaja, żeby jako prezent przywiózł z nieba mamusię... Nie
spełnił mojej prośby... Byłem na niego zły...
Po policzkach chłopca zaczęły spływać łzy. Nawet się z tym nie krył. Nie wstydził się, że płacze przed
obcym człowiekiem.
- Miałeś prawo byc zły, Ewanie – stwierdził Harry kucając przed chłopcem i ocierając mu łzy – Ja
również obwiniałem kiedyś cały świat o to, że nie mam rodziców. Również czułem się samotny i
opuszczony. Ale tak naprawdę nigdy nie byłem. Moi rodzice zawsze byli przy mnie i zawsze będą.
Twoi także będą przy tobie. Nosisz ich tutaj – wskazał dłonią pod lewą pierś chłopca – w swoim sercu,
Ewanie. Tak mocno jak ich kochałeś, tak długo zawsze z tobą będą.
Ewan zaczął łkać. Nie potrafił nic powiedzieć. Harry poczuł zakłopotanie, oraz wzruszenie. Doskonale
rozumiał chłopca, wiedział co teraz czuł. Nie mógł spokojnie patrzeć jak biedny, mały chłopiec zalewa
się łzami. Przytulił go do siebie mocno a jedna wielka łza spłynęla po jego własnym policzku.
Zgredek, który w ciszy przyglądał się całej sytuacji z kąta pokoju, również zalał się łzami. Wzruszony
szlochał donośnie, aż nagle, niespodziewanie przestał. Harry puścił chłopca i spojrzał na skrzata. Ten z
uśmiechem wskazał palcem na okno. Kiedy Harry spojrzał w tamtą stronę zrozumiał co ucieszyło
Zgredka.
W tym samym momencie w pokoju pojawił się pulchny mężczyzna, uśmiechając się szeroko.
- Śnieg! – zawołał uradowany Harry – Śnieg! Za oknem pada śnieg!
Mikołaj zaśmiał się donośnie głaszcząc ewana po głowie.
- Pada śnieg! To znaczy, że się udało?! – zawołał zaskoczony Harry spoglądając w napięciu na
Mikołaja.
- Zgadza się, młodzieńcze – odrzekł uradowanym głosem Mikołaj – Udało ci się uratować święta i tego
malca.
Harry wyjął z kieszeni przeklęty naszyjnik Blacków.
- A co z klątwą? – zapytał Mikołaja.
- Została zdjęta – odrzekł Mikołaj dotykając palcem wskazującym naszyjnika, który spoczywał na dłoni
Harry’ego – Magia świąt po raz kolejny okazała się silniejsza od Czarnej Magii.
Na te słowa naszyjnik pękł w pół i ciemna smuga uniosła się nad nim, by w chwilę potem zniknąć.
Harry zrozumiał, że medalik nikomu już nie zagraża.
- No cóż. Ja już nie mam tutaj nic do roboty – stwierdził Mikołaj poklepując uśmiechniętego Ewana po
ramieniu – Za dwa dni święta. Mam jeszcze sporo pracy. Czas na nas Zgredku.
Skrzat przytaknął głową.
- Wesołych i rodzinnych świąt moi kochani! – zawołał Mikołaj i w tym momencie rozległ się dźwięk
dzwoneczka, ten sam który Harry usłyszał już wcześniej, i zarówno Zgredek, jak i Mikołaj, zniknęli.
Harry obdarzył Ewana radosnym spojrzeniem i obaj roześmiali się donośnie. Pan i pani Weasley
wkroczyli do pokoju i nie wiedzieć czemu zaczęli śmiać się razem z nimi. Śmiali się długo i szczerze. W
tej chwili czuli wielką radość wypełaniającą ich serca. Trudno dziś powiedzieć czy stało się tak za
sprawą Świętego Mikołaja, czy też słynnego Harry’ego Pottera.
Nie był to jednak jedyny cud, który przydarzył się tej zimy. W świąteczny poranek do drzwi Nory
zapukała Ginny, a w chwilę później bliźniacy ze swoimi żonami, Percy z żoną i Bill z Fleur. W te święta
w Norze panowała wielka atmosfera radości i szcześcia. Pojawienie się Harry’ego umocniło ją jeszcze
bardziej. Były to najpiękniejsze święta jakie Harry kiedykolwiek przeżył. Tamtego dnia ponownie stał
się członkiem rodziny Weasley’ów i każde następne święta spędzał w Norze. Bo w końcu odnalazł
swój prawdziwy, rodzinny dom.
Tak wspaniałych, rodzinnych i wesołych świąt, jakich doświadczył Harry życzę Wam wszystkim. Niech
w ten piękny czas jakim są Święta Bożego Narodzenia spełaniają się Wasze najskrytasze pragnienia,
tak abyście stojąc przed zwierciadłem Ain eingarp ujrzeli tylko samego siebie.
Lisa Turpin
24 grudnia 2006
KONIEC