CatherineMann
Brakujemiciebie
Tłumaczenie:
KatarzynaCiążyńska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Od dwóch lat Fiona Harper-Reynaud była żoną mężczyzny, którego magazyn
„AmericanSports”ogłosił“Najprzystojniejszymsportowcemroku”.
CoprawdaniepoślubiłasławnegorozgrywającegonowoorleańskiejdrużynyHur-
ricanesdlajegourody.Szczerzemówiąc,zawszepociągalijąraczejintelektualiści
niż sportowcy. Gdy jednak Henri Reynaud pojawił się na imprezie charytatywnej,
którą prowadziła w galerii sztuki, zaintrygował ją. A kiedy okazał podziw i zrozu-
mieniedlaniuansówsztuki,wpadłapouszy,patrzącwjegorozmarzoneinteligentne
oczy.
Mimotozewzględunahistorięswoichzwiązkówidwukrotniezerwanezaręczy-
nyutrzymywaładystans.Przezdwatygodnie.Bopotemżyciezaczęłowymykaćjej
sięspodkontroli.
To prawda, pobrali się, ponieważ myśleli, że Fiona jest w ciąży. Kochała jednak
Henriegotakmocnoinamiętnie,żestraciłarozsądekjakazaliapłatki.Zbytpóźno,
dopierogdypojawiłysięproblemy,zdalisobiesprawę,żeichmałżeństwozbudowa-
nejestnaruchomychpiaskach.Aodrobinatrwalszegofundamentuszybkosiękru-
szyła.
Zwłaszczaostatnio.
ZadwiegodzinyFionamiałaprzywitaćelitęNowegoOrleanunakolejnejimpre-
ziepołączonejzezbiórkąpieniędzy,którąprowadziłajakowolontariuszka.Ilekroć
fundacjaproponowałajejhonorarium,przekazywałapieniądzezpowrotemnacele
charytatywne.Głębokowierzyławewspieraneprzezsiebiesprawyibyławdzięcz-
na,żeposiadaśrodkiiczas,byjewspomóc.
Ale to nie presja związana z pełnym blichtru wydarzeniem tak ją zestresowała.
Fionabyłaogromnieprzejętawizytąulekarza,którąodbyłategodnia,zaśnasku-
tektegobardziejniżdotądzdeterminowana,bynieciągnąćmałżeństwaopartego
nawszystkim,tylkonienamiłości.Poczucieobowiązkumężajejniewystarczało.
Włączyła głośnik w telefonie i położyła go na starej toaletce, jednym z pięknych
mebli w domu, który dzieliła z Henrim w zabytkowej dzielnicy nowoorleańskiej,
GardenDistrict.Zatrzymaławzroknaoprawionejwkryształowąramkęfotografii,
naktórejbyłazHenrimpodczaswycieczkidoParyżaprzedkilkulaty.Zaskoczyłyją
ichuśmiechy.
Czy jej życie było kiedyś tak szczęśliwe? Patrząc teraz na fotografię, odnosiła
wrażenie,żetoniesiebiewidzi,leczobcąosobę.
Tak się zapatrzyła na zdjęcie, że omal nie zapomniała, iż rozmawia z Adelaide,
swojąprzyszłąszwagierkąiasystentkąDempseya,przyrodniegobrataHenriego.
AdelaideiDempseywreszciesięzaręczyli,aichmiłośćpotrzebowaławięcejcza-
su,byrozkwitnąć.InaczejbyłozHenrim,któryoświadczyłsiępodwpływemimpul-
su.
Mrugając,Fionaskupiłauwagęnarozmowie.Narodzinie.Wduchuzaśmiałasię
gorzkonatęmyśl.Rodzinaznaczyładlaniejbliskośćisolidarność,onazaśczułasię
samotnaiwyizolowana.
Itobezpowodu.RodzinaReynaudówbyłaliczna,awiększośćjejczłonkówmiesz-
kaławNowymOrleanie. Dwajbraciamężamieszkali wrodzinnejposiadłości nad
jezioremPontchartrain.Tegowieczorumielitambyćobecniwzwiązkuzjejimpre-
zącharytatywną.
Gwiazdysportu,celebryciipolitycyzbiorąsię,bywyrazićswojepoparciedlanaj-
nowszejkwestyFiony.Powietrzewypełnigwarrozmów.Sądzączdotychczasowych
doświadczeń,udajejsięzebraćniezbędnąsumę,byotworzyćschroniskodlazwie-
rząt.
Przycupnęłanawiktoriańskiejtapicerowanejławiestojącejwnogachłóżkazbal-
dachimem,słuchającprzyszłejszwagierki,którapaplałaowinach,likierachiinnych
napitkach.
Wciąż przebywając myślami w przeszłości, gdy do szaleństwa zakochała się
w Henrim, ostrożnie wciągała pończochę. Henri uwodził ją tak nieubłaganie, aż
uwierzyławjegozapewnienia,żeuwielbiajejumysłtaksamojakciało.Jejciało.
Drżącymirękamipodciągnęłapończochęnaudzie.Niewolnojejmyślećoczasie,
zanim ich małżeństwo dopadł kryzys. Henri został z nią tylko z powodu stanu jej
zdrowia. Szanowała to, nawet jeśli utrata jego miłości tak ją zabolała. Nie mogła
jednakzaakceptowaćniczegomniejniższczereuczucie.
Coznaczyło,żemusizachowaćswójsekretdlasiebie.Poprawiłazmarszczkęna
pończoszeikontynuowałarozmowęzAdelaide.
–Jestemciogromniewdzięcznazapomocprzydzisiejszejimprezie.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.Cieszyłabymsię,gdybyśczęściejmnieprosi-
ła.
–Niechciałamcisięnarzucaćanisprawiać,żebyśczułasiędoczegokolwiekzo-
bowiązana,kiedyDempseybyłtwoimszefem.–ZnałaAdelaideodlat,aledopiero
niedawnodowiedziałasięojejromansie.
–Zatoteraz,kiedybędziemyszwagierkami,jużmożnamniewykorzystać?
–Ochnie,wybacz,nietomiałamnamyśli.
– Nie przepraszaj – rzekła ze śmiechem Adelaide. – Żartowałam. Naprawdę się
cieszę,żemogęcośzrobić.Toważnasprawa.Twojadziałalnośćjestprawdziwąin-
spiracją.
–Cóż,byłabyminspirującąporażką,gdybynietwojapomocprzyorganizacjidzi-
siejszej imprezy. – Główna posiadłość rodzinna nad jeziorem Pontchartrain była
większaibardziejwystawnaniżdomFionyiHenriego.Kupiligo,bogwarantował
im prywatność, a Fiona mogła go urządzić własnymi antykami w stylu odmiennym
niżneoklasyczne,wzorowanenawłoskichrezydencjachposiadłościReynaudów.Te-
razbyławdzięcznazatęprywatność,szykującsięnaimprezęistarającsięopano-
waćnerwy.
–Zawszezdarzasięcośnieprzewidzianego.Załatwiłaśsprawęzsamochodem?
WgłosieAdelaideFionasłyszałacieńtroski.Skrzywiłasię.Nielubiłakłamać,ale
gdybyprzyznała,żetegodniaodwiedziłalekarza,wywołałabypytania.Wciążbyła
zbyt poruszona, by na nie odpowiadać. Po latach leczenia niepłodności przywykła
dotrzymaniawsekreciestanuswojegozdrowiaizłamanegoserca.
–Wszystkowporządku,Adelaide.Dziękuję.
Aprzynajmniejmiałanadzieję,żetakjest.Lekarzpowiedział,żeniepowinnasię
martwić.
Łatwopowiedzieć,zwłaszczapotym,coprzeszła.Martwieniesiębyłojejnatural-
nymstanem.
–Todobrze.Przesłałamcimejlemzmianywmenu,żebyśmogłajezweryfikować.
–Zmiany?–Fionasięzaniepokoiła.
Zwyklepodobnesytuacjedawałyjejszansęnawykazaniesiękreatywnością.Każ-
daimpreza,którąprowadziła,wymagałajednejczydwóchpoprawek.Aleterazmy-
ślami była gdzie indziej, skupiona na introspekcjach, i z trudem radziła sobie ze
zmianami.
– W ostatniej chwili pojawił się problem ze zdobyciem świeżych grzybów, więc
wymyśliłamzamiennik.Chcesz,żebymcitoprzeczytała?–Wtlerozległsiębrzęk
kluczy.
–Oczywiście,żenie.Ufamtwojemugustowiidoświadczeniu–odparłaszczerze
Fiona.
–Jeślijeszczewczymśmogępomóc,dajmiznać.–Adelaidezawahałasię,wtle
słychaćbyłoczyjśgłosikroki,którewkońcuucichły.–Wpracyczujęsiępewnie,
alemojaprzyszłarolaiobowiązkijakopaniReynaudtodlamniekompletnienowe
terytorium.
Za to czas Fiony jako pani Reynaud dobiegał kresu, choć rodzina jeszcze o tym
niewiedziała.
–Jesteśprofesjonalistką.Każdąimprezęmożeszurządzićposwojemuiprzenieść
nazupełnienowypoziom.Musisztylkoznaleźćniszę.Mężczyźniwtejrodziniepo-
trafiączłowiekazmusić…
–Fiono–podjęłazniepokojemAdelaide.–Wszystkowporządku?
–Nieprzejmujsięmną.Nicminiejest.Dozobaczeniawkrótce.Muszęsięprze-
brać.–Niemogłaudaćsięnaimprezęwpończochach,stringachistaniku,niezależ-
nieodpięknawłoskiejkoronki.–Razjeszczewielkiedzięki.–Rozłączyłasięisię-
gnęłaposzafirowądługąsuknię.
Chłodnyjedwabnyszyfongładkoześliznąłsięposkórze.Bieliznaisukienkabyły
specjalniezaprojektowane.Sukienkabyłaobcisławbiuścieinabiodrach,plisowa-
naspódnicamuskałakostki.Wyszywanycekinamipasidiamentowedługiekolczyki
dodawałyFionieblasku.
Niktniezauważyjejblizn.Niktpozamężemilekarzemonichniewie.
Podwójnamastektomia.Rekonstrukcja.
Profilaktyka. Z nadzieją na uniknięcie choroby, która zabrała jej matkę, ciotkę
ibabkę.
Fionaniemiałarakapiersi,leczzważywszynageny,niechciałaryzykować.Przy-
cisnęłasukienkędopiersiistarałasięniemyślećosłowach,jakietegodniausłysza-
łaodlekarzanatematwynikumammografii,któryostateczniemożeokazaćsięnie-
groźny. Guzek niemal na pewno jest martwicą tkanki tłuszczowej. Ale na wszelki
wypadeklekarzzaleciłbiopsję.
Skrzypnięcie otwieranych drzwi przestraszyło ją. Sukienka się zsunęła. Fiona
chwyciła za ozdobne ramiączka i znów przycisnęła ją do piersi, choć tylko jedna
osobamogławejśćbezpukania.
Jejmąż.
NajprzystojniejszysportowiecAmeryki.Mężczyzna,zktórymniespałaodczasu
operacjiprzedpółrokiem.
Henripołożyłręcenajejramionach.
–Pomóccizzamkiem?
Zawodowo Henri regularnie podejmował ryzyko. Oczywiście koledzy z drużyny
ciężkoharowali,bynicmusięniestało,aleonrozumiał,żegdywchodzinaboisko,
możedoznaćkontuzji,którazakończyjegokarierę.
Fanimówili,żejestodważny.Analitycysportowiczasamitwierdzili,żejestlekko-
myślny.Dziennikarzenazywaligonieustraszonym.
Wszyscybyliwbłędzie.
Oddnia,gdylekarzestwierdzili,żeFionaodziedziczyłanowotworowegenyswo-
jejrodziny,byłprzerażonyjakdiabli.Nieważne,żeichmałżeństwoprzeżywałokry-
zys.Henribyłrozbity.
ZacisnąłdłonienaramionachFiony.Delikatnydotykprzepełnionybyłnapięciem.
Itonieerotycznym.
–Pomócci?
Jegowzrokbezwiedniepowędrowałnajejodsłoniętykark.Spojrzałniżejnaple-
cy,któreażprosiłysięodotyk,opocałunek.Niestetystraciłdotegoprawo.Fiona
dałamutojasnodozrozumienia,gdypodiagnozielekarskiejpróbowałsięzniąpo-
godzić.
–Tak,proszę,dziękuję–odparła,zerkającnerwowoprzezramięiprzerzucając
nabokwłosytakciemne,żewieczoremwydawałysięczarne.
Henriemubardzoniepodobałsiędystanswjejbursztynowychoczach.
–Jestemspóźniona,wostatniejchwilipojawiłsięproblemzcateringiem.
–Adelaidemówiła,żemiałaśkłopotzsamochodem,więcprzyjechałemwcześniej.
Alewidzę,żesamochódstoiwgarażu.Cosięstało?
Unikającjegospojrzenia,odrzekła:
–Nieważne.
TypowaodpowiedźFiony.Nieważne.
A poza tym to kłamstwo. Widział to po sposobie, w jaki zaciskała wargi. Wes-
tchnął, rozglądając się po ich sypialni. Powinien raczej powiedzieć: po ich dawnej
sypialni.Sypiałterazwpokojugościnnym.Niepotrafilijużnawetleżećoboksiebie
wnocy.Byćrazemwtennajprostszysposób.
Przed sobą miał teraz pierwszy prezent, jaki kupił Fionie. Toaletkę z dużym lu-
strempołączonązszafkąnabiżuterię.Wyjątkowopięknyantyk.Takwyjątkowyjak
Fiona w sukience o barwie szmaragdu. Patrząc na odbicie żony w lustrzanej tafli
wpozłacanejramieprzypomniałsobieznów,jakbardzosięodsiebieoddalili.Cho-
lera.
Całytenpokójtomauzoleumichprzeszłości.
Pragnął,byFionaszukaławnimoparcia.
–Mogęwczymśjeszczepomóc?
–Mamwszystkopodkontrolą–ucięła.
–Jakzawsze–rzekłostrzej,niżzamierzał,ale,dodiabła,starałsię.Czyonatego
niewidzi?
Odwróciła się do niego twarzą. Była wściekła. Uniosła głowę i brwi, zacisnęła
wargi.
–Niemusiszbyćzłośliwy.
Schował ręce do kieszeni spodni i wzruszył ramionami. Smoking z domu mody
Brionizsunąłmusięzramion.
–Jestemcałkiempoważny.
SpojrzenieFionyzłagodniało,jejoczybyłyhipnotyzujące.Wzięłagłębokioddech
ipatrzyłanamęża.Wiatrporuszyłpowietrzewpokoju,wpadającprzezoknorazem
zdźwiękamiulicznegoruchu.Miesiącamirestaurowalitenzabytkowywiktoriański
dom, gdzie kiedyś mieściła się szkoła, a potem zakon. Robili to wspólnie. Prze-
kształciliniszczejącybudynekwdom.
–Wybacz,niechcęsprzeczki.Adelaideogromniemipomogła.Tobyłdługidzień.
Musimyprzeżyćtenwieczór.Coraztrudniejjestudawać,żemiędzynamiwszystko
gra.
Cośzniąjestnietak,aleHenriniepotrafiłodgadnąć,ocochodzi.Założyłbysię
jednak,żeFionapróbowaławszcząćkłótnię.
–Jateżniechcęsięztobąkłócić.–Niewiedział,czegochcepozatym,żepra-
gnął,bybyłojakdawniej.
–Kiedyślubiłeśsięzemnąkłócić.Tylkozemną.Zewszystkimiinnymiświetnie
siędogadywałeś.Nigdytegonierozumiałam.
–Byłwnasogień.–Tobyłanamiętnamiłość.Wiedział,żeteraz,wtymgasnącym
żarze,wciążtlisięiskra.Niewierzył,bywszystkozgasło.
– Był, o to właśnie chodzi. To już przeszłość, więc przestań szukać wymówek,
żebyodwlecostatnikrok.–Najejdelikatnejtwarzyznówpojawiłasięzłość.
–Nieszukamwymówek.Musiałaśdojśćdosiebie.Potemuzgodniliśmy,żeniezro-
bimy niczego, co zepsułoby początek sezonu. Później, wiedząc, że czeka nas ślub
mojegobrata…
–Wymówki.Rozwódtoniekoniecświata.–Przypięłaspinkąlok,którywymknął
sięzdelikatnegoupięcia.
Bardzo dbała ostatnio o swój wizerunek, by nikt nie dopatrzył się nawet cienia
wewnętrznejburzy.MiesiącamiHenritoakceptowałiszanował.Rozumiał,żeprzy
jejproblemachzezdrowiemtoonadyktujewarunki.Czemujednakodmawiasobie
jakiejkolwiekpomocy?Oświadczyła,żeHenriniemapojęcia,jakjejpomóc.
Aterazznówjakrefrenwróciłtematrozwodu.
– Nasza rodzina jest na świeczniku. Nasze rozstanie zniszczy nasz wizerunek
wmediach.–Chciał,byFionatoprzemyślała.Żebytoprzedyskutowali.
Odwróciłasię,wygładzającsuknięprzedlustrem.
–Niktniebędziecięwiniłzato,żemniezostawiłeś.Nieucierpinatymtwójwize-
runek.Powiemjasno,żetojaprosiłamorozwód.
Złośćrozpaliłamupoliczki.
–Mamgdzieś,coludzieomniemyślą.
–Aleobchodzicię,comyśląotwojejdrużynie.Rozumiem.
Henri też zrozumiał – sugerowała, że jest mu obojętna. Nie mogła bardziej się
mylić.Wciążusiłowałarozpętaćawanturę,pogłębićdzielącąichprzepaść.
– Spóźnimy się – powiedział łagodnie, niemal szeptem. Chciał ją uspokoić, by ta
wymianazdańniezamieniłasięwniepotrzebnyspór.Cośjąniepokoiło.Cośważne-
go.
Choćbardzochciałjązrozumieć,niepotrafił.Imprezazaczynasięzagodzinę,nie
maczasunazagłębianiesięwsubtelnepodtekstysłówFiony.
Pragnąłtylko,bywróciłoichdawneżycie,byżylitakjakkiedyś,zamiastwmil-
czeniuwspółegzystowaćwjednymdomu,aprzedświatemudawaćzgodnąparę.Tę-
skniłzatym,jaknaniegowprzeszłościpatrzyła,zuśmiechem,którymówił,żechoć
naprzyjęciudobrzesiębawi,tojeszczelepiejbawisię,gdyzostająsami.Pragnął,
byichrelacjabyłaznówtakprostajakwtedy,gdywsezoniepodróżowalipokraju,
zaśpozasezonemzwiedzaliświat.Obojeinteresowalisięhistoriąisztuką.Wędro-
walipieszo,byzobaczyćStonehengeczyWielkiMur.
PostukałFionęwplecyispotkałsięzniąwzrokiemwlustrze,zradościądostrze-
gając,żejejpłoweźrenicepowiększająsięzniewątpliwympożądaniem.Kładącpo-
nowniedłonienajejramionach,musnąłoddechemjejkark.
–Chybażewolisz,żebymznówrozpiąłsukienkę.
Fionazamrugała,mięśniejejtwarzysięrozluźniły.WtejkrótkiejchwiliHenripo-
myślał,żetomożebyćsposóbnazasypanieprzepaści.
Ona tymczasem szeroko otworzyła oczy i odsunęła się od niego, zrzucając jego
dłonie.
–Nie,dziękuję.Muszęnadzorowaćimprezę.Pozatymmusimyustalićdatęspo-
tkaniazadwokatem,żebyzakończyćnaszemałżeństwo.
ROZDZIAŁDRUGI
Fionabawiłasięcekinamisukienki,kiedyHenri,którysiedziałzakierownicąich
maserati, minął bramę i skierował się w stronę ogromnej rezydencji na wzgórzu.
Kiedyśmieszkałaniedaleko,onaiHenriwjednymskrzydledomu,zaśjegonajmłod-
szy brat, Jean-Pierre, w drugim. Oba skrzydła były na tyle duże, by czuli się tam
swobodnie.Natyleduże,byzmieścićkażdyzczterechdomów,wktórychdorasta-
ła,choćjejrodzinabyładośćzamożna,boojciecbyłwłaścicielemśredniejwielkości
firmyksięgowej.
GdyminąłmiesiącmiodowyiFionazdałasobiesprawę,żejednakniejestwciąży,
zaczęlipoważniestaraćsięodziecko.Zkażdąnieudanąpróbąnaturalnegopoczę-
cia,apotemzkażdąnieudanąpróbąleczenianiepłodnościogromnydomstawałsię
coraz bardziej klaustrofobiczny. Były też poronienia, które ukryli. I wiele innych
problemówzdrowotnych,októrychniewspominalirodzinieHenriego.
PojejujawnionympublicznieporonieniuwdrugimtrymestrzeHenrikupiłimdom
wGardenDistrict,bymogliodetchnąćodstylużyciarodzinyReynaudów.Ichemo-
cjezbytczęstokipiały,wdobrymizłymznaczeniutegosłowa.Żyćtutajznimibyło
poprostutrudno.
Mechhiszpańskiciągnąłsięniczymwelonpannymłodejoddębówrosnącychpo
obustronachpodjazduprowadzącegodorezydencjinadjezioremPontchartrain.To
była ekskluzywna część Metairie w stanie Luizjana, zachodnia część miasta. Na
płytkich wodach cumowały łodzie, długie pomosty ciągnęły się w nisko wiszącej
mgle,któraczęstosiętampojawiała.Przebijałysięprzezniąmorskietrawy,two-
rząckryjówkidlażyjącychtamstworzeń.Ogrodybyłybujne,pełnesoczystejziele-
ni,ziemiażyzna.Ogrodnicypracowalipogodzinach,bypowstrzymaćnieokiełznany
rozrostchwastów.
Fiona zerknęła na swojego przystojnego męża, który prowadził samochód krętą
drogądogłównegobudynkurodzinnegokompleksu,gdziedorastałonijegobracia.
ObecniemieszkałtamznarzeczonąGervais,najstarszyzbraci.Towłaśnieoniuży-
czyliswejposesjinaimprezęcharytatywnąFiony.
SzytynamiaręsmokingHenriegopodkreślałjegoatletyczneciało.Wtymstroju,
gładkoogolony,Henriśmiałomógłbysięznaleźćnaokładce„GQ”.DlaFionyzcza-
semniestraciłniczeswojejatrakcyjności,aleodchwiliimpulsywnegoślubuwiele
sięmiędzynimizmieniło.Choćnieżałowałabrakuhucznegowesela,zastanawiała
się,czyułożyłobysięiminaczej,gdybydłużejztympoczekali,lepiejsiępoznali.
Terazjużsiętegoniedowiedzą.
Henri minął chłopca odbierającego samochody, bo chciał zaparkować w rodzin-
nymgarażu.Stalowabramauniosłasię,odsłaniającczarnegorange-roveraiferra-
ri,obazelśniącymikratownicami.Henrizająłwolnemiejsce.Dużygarażpróczsa-
mochodów wypełniały pojazdy rekreacyjne. Łodzie i narty wodne przechowywano
wdomkunaprzystani.Tarodzinakochałaswezabawki.Żyławluksusie.
UtrataHenriegooznaczaławyrwęwżyciuFiony.Utratatejrodzinytylkojąpo-
większy.
Bramagarażusięzamknęła,Henriwyłączyłsilnik.
– Fiono? Dziękuję, że publicznie udajesz, że jesteśmy szczęśliwą parą. Chociaż
mamyróżneproblemy.
–Taimprezawieledlamnieznaczy.
–Oczywiście.–Zacisnąłwargi,aonazrozumiała,żegouraziła.
Jakmogąbyćtakpewni,żemiędzynimiwszystkozgasło,skorowciążsąwstanie
sprawiaćsobieból?Itojednymsłowem?
–Jestemwdzięcznatwojejrodziniezapomoc.
Zerknąłnanią,wygładzającpołęsmokingu.
–Urządzaszświetnąimprezęizdobywaszpodziwtłumu,któryniełatwozadziwić.
–Adelaidebardzomidziśpomogła.
–Kiedysamochódcisięzepsuł.
Lekkokiwnęłagłową.Henridotknąłskręconegokosmykajejwłosówiowinąłgo
wokółpalca.
–Wyglądaszzachwycająco.Przepięknie.
–Dziękuję.
–Niejesteśprzypadkiemzainteresowanaodrobinąseksu?
Propozycjabyłakusząca.Fionaspojrzałanaszerokieramionamęża,podniecona
dotykiemjegopalców.
–Musimyjużwejśćdośrodka.
Jegowzrokspocząłnajejwargach,aonapoczuła,jakbyHenrijąpocałował.Jej
zmysłyoszalały.
–Oczywiście.Pamiętajtylko,żepropozycjajestaktualna.
Puściłdoniejoko,poczymwysiadłzsamochodu,obszedłgozprędkościąiwdzię-
kiem,któresłużyłymunaboisku.Fionawciążczułaciarkinamyśloseksiezmę-
żem.Włóżkubyłoimwyjątkowodobrze,łączyłaichrzadkospotykanachemia.
Czyjejoperacjatozmieni?Tegozawszenajbardziejsięobawiała.Nasamąmyśl
ścisnęłojąwdołku.ZarazpotemobcasyjejsrebrnychszpilekodJimmiegoChooza-
stukaływdrodzedobocznegowejścia,anastępnienamarmurzeholu.Gościeza-
pełnialiprzestrzeń,gwarrozmówimuzykafortepianowaodbijałysięechemodwy-
sokiegosufitu.Przyjęcietrwałownajlepsze.Ludziestalitakciasnojedenobokdru-
giego,żeFionaiHenrimusieliprzepychaćsięprzyścianachudekorowanychręcz-
niemalowanymiscenamizpolowania.
KiedyśFionażyładlatychprzyjęć.Terazchciałachwycićsięporęczyipobiecna
górępoogromnychschodachztakdużympodestem,żemieściłasiętamniewielka
kanapa,gdziedwieosobymogłyuciąćsobiepogawędkę.
TrzymającHenriegopodrękę,szłaprzedsiebiejakautomat,kiwającgłowąiod-
powiadając na pozdrowienia. Często grali w tę grę, oszukując otoczenie. Musiała
przyznać,żechoćkobietybezwstydnieuganiałysięzaHenrim,onnigdynażadną
niespojrzał.Byłczłowiekiemhonoru.Zdradyitrybżyciajegoojcaodcisnęłynanim
swójślad.Henridałjejdozrozumienia,żenigdyjejniezdradzi,nawetgdymiłość
opuściłaichmałżeństwo.
Nie,niemożesięteraznatymskupiać.Liczynaniązbytwieleosób.Planowanie
tegowydarzeniapomagałojejniemyślećopowiększającejsięprzepaścimiędzynią
iHenrim.Terazmusizadbaćoto,bywszystkoposzłozgodniezplanem.
Przeprosiwszymęża,podeszładostołuzfantami.Stałnanimrządturkusowych
pudełek ze srebrnym napisem „Miłość od pierwszego szczeknięcia”. Śmiejąc się
wduchu,wzięłajednoznichdoręki.Otworzyłajeizradościąujrzałacynowekol-
czyki w kształcie psów. Zadowolona postawiła pudełko na stole, po czym sięgnęła
pokolejne,obwiązaneczarnąwstążką.Tymrazemwśrodkuznajdowałysięcyno-
wespinkidokrawatawyglądemprzypominającepsiepazury.Fantybyłyzabawniej-
szeioryginalniejsze,niżpamiętała.
Przeniosła wzrok na psy ze schroniska. Siedziały skupione, patrząc uważnie
iprzyjaźnie.Zerkającprzezramię,zobaczyławjadalnipełnepółmiskiitalerze.Go-
ścieczęstowalisiękrabamiwcieścieiszaszłykamizkurczaka.
Przekonana,żewszystkojestwporządku,przeniosławzrokdalejiskierowałasię
wstronębarkuipalladiańskichokienwychodzącychnabasen.
Dziękisprawnejikompetentnejfirmiecateringowej,którąFionazatrudniła,zaś
Adelaidedoglądała,wszystkobyłodopracowane.Zlekkimuśmiechemspojrzałana
migoczącąświatełkamibudę,którastałazaluksusowymbasenem.Budabyłaminia-
turowąreplikąrezydencjiReynaudów.Potymwieczorzemiałabyćprzeniesionado
schroniska. Na razie oświetlała teren, a znajdowały się w niej ręcznie malowane
miskinawodędlapsów.Czteryzpsówkrążyływokółbasenu,zadowolonezuwagi
ipieszczotgości.
Wiatrniósłśmiechifragmentyrozmów.MałyJackRussellterierrozłożyłsięleni-
wienakolanachpaniDanizy.Kędzierzawybiałypieszwinąłsięizasnąłpodkrze-
słemJackaRaniego.Psyzdobywałysercaprzyjaciółzpełnymiportfelami.
Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale Fiona świetnie znała różnicę
międzypozoramiarzeczywistością.
Ogarnąłjąsmutek.Znajbliższegostolikawzięłaszklankęzwodąiruszyłaprzed
siebie, podczas gdy Henri poszedł porozmawiać z braćmi. Ruch dobrze jej robił,
czuła,żejestniezbędny.Imbardziejbyłazajęta,tymmniejulegałabolesnymemo-
cjom.
Zdawało się, że świat wie, iż Fiona potrzebuje jakiegoś zajęcia. Odmiany. Kiedy
znalazła się w pobliżu basenu, zobaczyła dwóch ulubionych zawodników drużyny
Hurricanes–DzikąKartę,Wade’a,iBuldożera,Freddy’ego.Obajnietylkostanowi-
lidlaniejinspirację,poświęcającwielewolnegoczasuważnymsprawom,aleteżza-
wszepotrafilijąrozśmieszyć.
Miała nadzieję, że tego wieczoru będzie tak samo. Buldożer był w eleganckim
czarnymgarniturze,alejegokrawatzdobiłypsiepupy,zaśsprzączkęupaskacoś
nakształtpsichpazurów.Piłkarzepozowalidozdjęćzdwomapsamizeschroniska.
Ichenergiabyłazaraźliwa.
NaprzeciwzawodnikówHurricaneszebralisięczłonkowieteksaskiejgałęziRey-
naudów.Kiedyodbywałasięzbiórkapieniędzyalbopojawiałysięproblemy,nieza-
leżnie od skomplikowanych i czasami napiętych rodzinnych relacji zawsze można
byłonanichliczyć.DwajTeksańczycysączyliwinoirozmawializsenatoremzLu-
izjany.BrantReynaudjakzwyklemiałwklapiemałyżółtypąkróży.
Wszyscy zgromadzili się, by wesprzeć działania Fiony. Będzie jej brakowało tej
rodzinnejjedności.
Światłanazewnątrzoświetlałyozdobneroślinyiposągi.Wokółkominkazebrało
sięsporoosób.Ogieńjużpłonął.Kamiennesiedzeniapodpergolązkutegożelaza
przykrytopoduszkami.TamznajdowalisiębraciaReynaudowie.Cóż,przynajmniej
dwóch.GervaisgestemprzywołałHenriego.
Fionęzawszebawiłypozy,któreprzybieralibracia,gdysięspotykali.Kochalisię,
tonieulegałowątpliwości,przejawialijednakwrodzonegoducharywalizacji.
Wszyscybyliwysocy,dobrzezbudowani,mieliciemneoczyijeszczeciemniejsze
gęstewłosy.Gervais,HenriiJean-Pierrebylirodzonymibraćmi,Dempseybyłowo-
cemjednegozromansówichojca.Braciaodziedziczylipomatcekolorwłosów.Ojcu
zawdzięczaliposturęisiłę.
Staliwpółkolu,wszyscyeleganccy.Gervais,najbardziejwyrafinowany,dobrzesię
czuł w roli najstarszego brata i lidera. Erika, jego narzeczona, położyła rękę na
jegoprzedramieniu,przysłuchującsięrozmowie.Światłozkominkarozświetliłojej
zaręczynowypierścionekzdiamentem.Niktbypewnienieuwierzył,żewojczyźnie
Erikasłużyławwojsku,choćjejksiążęcej,pełnejgodnościpostawytrudnobyłonie
zauważyć.
PolewejstronieGervais’gostałDempsey,jakzwyklezpiłkarskąszpilkąwklapie
smokingu,zcudownąpomocnąAdelaideuboku.
Fionamówiłasobie,żemaszczęście,boniemusipracować.Filantropijnądziałal-
nościąstarałasięzmieniaćświatnalepsze.Niepracujączawodowo,mogłateżto-
warzyszyćmężowiwpodróżach.Pomagałaorganizowaćwyjazdydlaczłonkówro-
dzinpiłkarzy,którzyjakonapodróżowalizdrużynąHurricanes.Pilnowanie,bygra-
cze i ich rodziny byli szczęśliwi, pomagało zawodnikom się skupić i trzymało ich
zdalaodkłopotów.
Rozejrzała się znów z przekonaniem, że impreza to absolutny sukces. Wszyscy
zapewnemyślą,żeczujesięwżyciuspełniona.
Boniktniewie,żeniejestwstaniezmusićsiędoseksuzwłasnymmężem.Tak
byłapewna,żeoperacjajestwłaściwądecyzją.Przedoperacjąiponiejchodziłana
terapię.Mążcałyczasjąwspierał.
Mimo to dzielił ich coraz większy dystans, który w ostatnich miesiącach się po-
większał,atymsamympodkreślał,jakmałoosobiewiedzą.Pobralisiępodwpły-
wemimpulsu,zadurzenia,pijanifantastycznymseksemiwspólnąmiłościądosztuki.
Obawa,żeFionajestwciąży,przyspieszyładatęślubu.
Terazblaskpierwszegozauroczeniazgasłiniemielinawetseksu,bypomógłim
pokonaćwyboisteścieżki.Łączącaichmiłośćdosztukiniewystarczała,byzwiązek
przetrwał.Ichmałżeństwokulało.Zwiszącymnadniątegodniawidmemnowotwo-
ruFionaniemogłaznieśćmyśli,żeHenrizostałbyzniątylkozlitości.
Henriniebyłwnastrojunaimprezę.Braciagoposzturchiwaliiżartowaliztego,
jakostatniowypuściłpiłkęzrąk.KuzynizTeksasuteżmuniedarowali.
Henrimyślałorozwodzie,przyktórymupierałasięjegożona.Choćwichrelacji
zabrakłojużmiłości,nierazsłyszał,żekażdemałżeństwoprzeżywawzlotyiupadki.
Nienależałdotych,którzyłatwosiępoddają.IwciążpożądałFiony.
Powiódłwzrokiempozebranychwokółbasenu,zatrzymującspojrzenienażonie.
Jejlokiiszczupłafiguraprzypomniałymuodotykujejskóry,kiedyzapinałsukienkę
najejplecach.
Uśmiechałasiędoswojegorozmówcy–mężczyzny,którystałtyłemdoresztygo-
ści–aodchodząc,kiwnęłamugłową.Mężczyznaodwróciłsię.Henriwstrzymałod-
dech.Dobrzegoznał.DoktorCarlsonbyłwspółwłaścicielemgabinetu,gdzieleczyła
sięFiona,zanimprzeniesionojądoinnegolekarzanaoperację.
Strach ścisnął mu serce. Henri zostawił braci i kuzynów i przepychał się przez
tłumdoFiony.
–Henri…
ChwyciłjązarękęipoprowadziłwstronębrzegujezioraPontchartrain.
–Zamoment.Kiedyniktniebędzienassłyszał.
Woddaliwidniałyświatłajachtów.Brzegiem,trzymającsięzaręce,spacerowały
pary.Henriotworzyłdrzwidomkunaprzystaniiwszedłdośrodka.Przezoknawpa-
dałoświatłoksiężyca,oświetlająctwarzFiony.Jejpięknerysynaznaczyłyzmiesza-
nieiirytacja.
Pociągnął ją pod zawieszoną łódź, wciąż mokrą. Woda kapała z niej na ziemię
wrównymrytmie,któryniemalnaśladowałrytmjegoserca.Wciągnąłgłębokopo-
wietrzeipoczułwilgotnyzapachdomkupołączonyzcynamonowyminutamiperfum
żony. Kupił je dla niej podczas podróży do Francji, zanim wszystkie ich problemy
wymknęłysięspodkontroli.
–Wystarczy,Henri.Możeszmipowiedzieć,proszę,czemutujesteśmy?
Położyłdłonienajejramionach.
–Nicciniejest?
–Ococichodzi?
–Widziałem,jakrozmawiałaśzdoktoremCarlsonem.–Spojrzałwjejoczy,usiłu-
jąccośznichwyczytać.Cośtambłysnęło,przysiągłby,żestrach,alepotemFiona
zasłoniłajepowiekami.
Wlepiającwzrokwpodłogę,przygryzławargę.
–Rozmawialiśmyozbiórcepieniędzyiimpreziedlaoddziałuonkologiidziecięcej.
Osoba,któratoplanowała,miałazawałipotrzebująkogoś,ktojązastąpi.
Okej,aledlaczegoniepatrzymuwoczy?
–Jesteśpewna,żetowszystko?
Wahałasięsekundęzadługo.
–Comasznamyśli?
Henriczułsięobezwładnionylękiem.
–Nicciniedolega?–Ścisnąłjejramiona.–Fizycznie.Cośjestnietak?Wiesz,że
możesznamnieliczyć.Cokolwiekpotrzebujesz,tylkomipowiedz.
Fionazacisnęłapowieki,kręcącgłową.Gdyzjejoczupopłynęłyłzy,Henristarłje
drżącymipalcami.
–OBoże,Fiono,czy…Czymasz…
Dotknęłajegowarg.
–Niemusiszsięomniemartwić.Nicminiejest.Dziękujęci,aleniemapowodu,
żebyśczułsiędoczegokolwiekzobowiązany.
–Zobowiązany?–Pocałowałczubkijejpalców.–Jesteśmojążoną…
–Proszę,Henri.–Odsunęłaztwarzyjegoręce.–Jesteśdobrymczłowiekiem.Ni-
gdywtoniewątpiłam.Todlanasbardzoemocjonalnyokres,niepogarszajmytego.
Wróćmynaprzyjęcie.
Henriniedałsiętakłatwospławić.
– Z czego się tak histerycznie śmiałaś? – Przez strach przebiła się złość. – Ze-
chceszpodzielićsięzemnątymżartem?Bowtejchwilichętniebymsiępośmiał,
żebyzmienićnastrój.
–Niebyłożadnegożartu–odparłazwestchnieniem,patrzącmuwoczy.
–Więccoukrywasz?
–Henri.–Znówprzygryzławargę,rozglądającsię,byuniknąćjegowzroku.–Za-
prosiłmnienadrinka,żebyśmyporozmawialiozbiórcepieniędzy.
Henriwpadłwewściekłość.
–Zaprosiłcięnadrinka?Toznaczynarandkę?
–Wzwiązkuzezbiórkąpieniędzy,alenajwyraźniejmiałnamyślirandkę.Także.–
Zaczerwieniłasię.
Henristarałsięnadsobąpanować.
–Comuodpowiedziałaś?
–Żejestemmężatką,oczywiście.–Mrużącoczy,ciskaławniegosłowamijakno-
żem.
–Najwyraźniejdlaniegotonieproblem,bochybawidziałtwojąobrączkę.
Wzruszyłaramionami,kolczykisięzakołysały.
–Wcalemutonieprzeszkadzało.
Henriodwróciłsiędodrzwi,gotowywrócićnaimprezę.Iwrzucićlekarzadoba-
senu.
Fionapołożyłarękęnajegoramieniu.
– Przestań, Henri. Wspomniał, że słyszał o naszym rozstaniu. Myślał, że jestem
wolna.
–Jakimcudemmógłcośtakiegosłyszeć?
Fionaodchrząknęła.
–Zapominaszchyba,żejegobratjestnaszymprawnikiem.
–Jużniejest.
–Prawdęmówiąc,tosamopomyślałam.Każdeznaspowinnomiećswojegoadwo-
kata.
Jasnyszlag.Tarozmowanietoczysiętak,jakchciał.PragnąłjedyniewziąćFionę
w ramiona i kochać się z nią. Tu i teraz. Powiedzieć: Do diabła z przeszłością
iprzyszłością.Konieczzazdrościączyrozmowamio…
Poprostujejpragnął.
–Toniemiejsceaniporanarozmowęoadwokatach.Bawsiędobrzeicieszsię
sukcesem swojego przyjęcia. – Ujął jej twarz w dłonie. Kciukami głaskał policzki,
byłtakblisko,żeczułciepłojejszczupłegociała.–Zebrałaśdzisiajdużopieniędzy
dla schroniska. Mogą rozpocząć kampanię na rzeczy budowy nowego budynku.
Trzebatouczcić.
Nachyliłasiękuniemu,jakbyijąoplotłatasamapajęczynapożądania.Odwróciła
wzrok,poczymichoczysięspotkały.Henriodnosiłwrażenie,żejejlekkorozchylo-
newargigoprzywołują.
Wtedygwałtowniesięcofnęłaichwyciłazaklamkę.
–Dobrzesiębawić?–Pokręciłagłową.–Toraczejniemożliwe.Pozostałozadużo
niejasności.Niejestemwstaniemyślećoniczyminnymjakotym,żebyprzywrócić
porządekwmoimżyciu.
Wyszła, zostawiając za sobą woń francuskich perfum, i po pomoście pognała do
domu, gdzie trwało przyjęcie. Siła jej reakcji kazała Henriemu zastanowić się, co
muumknęło,aleprędkość,zjakąsięoddaliła,niepozwoliłamutegoodkryć.
Niemogławrócićnaprzyjęcie.Niewtymstanie,gdyjejemocjekipiały.Niespo-
dziewała się, że krótka rozmowa z Tomem Carlsonem doprowadzi do rozgrywki
zmężem.AleTomwidziałjąwcześniejwprzychodni…izaprosiłjąnadrinka.Sta-
nowczomuodmówiła.Nawetgdybyniebyłamężatką,wtymmomencienienada-
wałasiędonowegozwiązku.
Życiezabardzosięskomplikowało.Tęskniłazaczasami,gdywszystkowydawało
sięproste.
Zaspokojem.Zarodziną.
Postawiłanatacytalerzzjedzeniemidwomaszklankamimiętowejmrożonejher-
batyiruszyłanagórędomieszkaniadziadkaLeona.Jegoalzheimerdotegostopnia
się pogłębiał, że dziadek wymagał całodobowej opieki pielęgniarskiej nie tylko po
to,bysięnieoddalił.Pielęgniarkasiedziaławgabinecieobokjegosypialni,czytając
cośwtelefonie.Tabrunetkapotrzydziestcezawszemiałaciepłyserdecznywyraz
twarzy.
Szybkopodniosławzrokiodłożyłatelefon.
–Dobrywieczór,paniReynaud.PanLeonjestnabalkonie,podziwiagwiazdynad
jeziorem.
Oszklilibalkon,żebymożnatambyłoregulowaćtemperaturę,adziadeksiedział
bezobaw,żespadnie–albospróbujezejśćnadół,jaksięjużzdarzyło.
–Dziękuję–rzekłaFiona.–Niechpanizejdzienaprzyjęcie,dopókibędęzdziad-
kiem.
–Dziękuję.Zejdętylkocośzjeść.Wrócęzapółgodziny,jeślimożna.
– Oczywiście. Proszę się nie spieszyć. – Fiona kochała dziadka i lubiła spędzać
znimczas.Sercejejsięścisnęło,gdyweszłanaoszklonybalkon.
– Dziadku – powiedziała cicho, stawiając tacę na stoliku z kutego żelaza, który
stałmiędzydwomakrzesłami.–Przyniosłamcicośdojedzenia.
Mężczyznaodwróciłsię,burza jegowłosówcorazbardziej bielała,jakbyz każ-
dymutraconymwspomnieniemtraciłykolorniegdyściemnewłosy.
–Jużniechcą,żebymchodziłnaprzyjęcia.Chybasięboją,żepowiemcośnietak.
–Wszyscyciękochająibardzochcielibyciętamwidzieć.Przykromi,żetakczu-
jesz.–Rodzinastarałasięchronićgoprzedzażenowaniem.
–Tonietwojawina,żepamięćmniezawodzi.Chłopcychcąchronićmnieimoją
dumę.–Nabiłkrewetkęnawidelecizwdzięcznościąpodniósłwzrok.–Tojestdo-
bre,zwłaszczanaprzyjęcie.Sycące.Nietemaleńkiekanapeczki.
–Tychteżmamymnóstwo.Poprostuwiem,colubisz.
– Doceniam to. Pamiętam tylko, co mi smakuje. Ale wyobrażam sobie, że ty to
wiesz.Zawszebyłaśbystra.Będziemiciebiebrakowało.
Fionagwałtownieuniosłagłowę.Coonwie?Niemógłprzecieżzgadnąć,żechce
sięrozwieść.
–Dziadku,niebardzowiem,oczymmówisz.
Postukałsięwczoło.
– Nawet w tej mgle, która mnie otacza, mam poczucie straty. Tutaj to czuję. –
Tymrazempostukałpalcemwpierś.–Tracęludzi,którzypowinnibyćczęściąmo-
jegożycia.Alejużniepamiętam,okogochodzi.
Niemiałapojęcia,coodpowiedzieć,więcpołożyładłońnajegodłoniiścisnęłają.
–Kochamcięinigdycięniezapomnę.
–Jateżciękocham,drogasiostro.
Fionazamrugała,powściągającłzy.Niepowinnasiędziwić,żewtakichchwilach
brałjązakogośinnego.Mimoto…Podniosłasięiruszyładodrzwi.
Odwróciła się i spojrzała na człowieka, który niedługo już nie będzie jej dziad-
kiem.
–Masznacośjeszczeochotę?–spytała.
Leonpatrzyłnaniązakłopotanymwzrokiem.Spuściłwzroknaswójtalerz.
–Cokucharzprzygotowałnakolację?Nieprzypominamsobie.
Znówniewiedziała,copowiedzieć,apotemzdałasobiesprawę,żeliczysięspo-
kój,niekonkrety.
–Wdzisiejszymmenujesttwojeulubionedanie.
Uśmiechnąłsię,podającjejtalerz.
–Oczywiście,mojeulubione.Poproszęodokładkę.Ideser,ciastozlodami.
–Oczywiście.
Czybędziepamiętał,żeotoprosił,kiedywróci?Takczyowakmutoprzyniesie
i będzie się cieszyła ostatnimi chwilami z tą cudowną rodziną, której jest jeszcze
częścią.
Czybędzietumilewidzianymgościem,kiedyzechceodwiedzićdziadka,gdyro-
dzina dowie się o rozwodzie? Czy będzie w stanie tu przyjść? Ból będzie… silny.
Zwłaszczazpoczątku.Apotem?Niemiałaochotyzaglądaćwprzyszłość.Takbar-
dzobałasięmarzyćonadchodzącychlatachzestrachu,żenicjejnieczeka.
Tendzieńzbytdobrzeprzypomniałotychlękach.
ROZDZIAŁTRZECI
Staległodny–lossportowca–Henriotworzyłdrzwilodówkisub-zeroirozejrzał
się po wielkich półkach. Sam ją wybrał, kiedy urządzali kuchnię. Była trzecia nad
ranem,zanicwświecieniewytrzymadoświtu.Choćnaprzyjęciuniebrakowałoje-
dzenia,jegoorganizmwymagałodpowiedniegopaliwa.Wsezoniedawałsobiewy-
cisk,astawkabyławysoka.
Wyjął karton jajek i położył je na granitowym blacie. Przeczesał włosy palcami,
wracającmyślądoprzyjęcia.
ImprezaFionybyłasukcesem.Zebranosiedmiocyfrowąsumę,więcejniżdość,by
rozpocząćbudowęschroniska.Celjegożonyzostałosiągnięty.Byłzniejdiabelnie
dumny. Nawet jeśli teraz między nimi się nie układa, podziwiał jej ducha. Kiedy
przyjechałaekipasprzątająca,musiałjąniemalsiłąwyciągnąćzrezydencji.Fiona
chciaławszystkiegodokońcadopilnować.
Oczywiściegdywrócilidodomu,zostawiłagoiuciekładoswojegopokoju.Ostat-
niobyłotonormą.
Henriotworzyłszafkę,wyjąłpatelnięiskropiłjąoliwą.Zapaliłgaznadużejpłycie
kuchennejiustawiłpłomień.Kiedypatelniazasyczała,rozbiłdwajajka,cieszącsię
samymdźwiękiemiobietnicąbiałka.
Gotowaniebyłojednąztychrzeczy,którelubiłrobićsamdlasiebie.IdlaFiony.
Przygotowywałdlanichsmaczneizdroweposiłki.Tobyłjedenzpowodów,dlaktó-
rychtyleczasupoświęciliurządzaniukuchni.Taprzestrzeńichłączyła.
Razem wybierali też dekoracje do pokoju, odwiedzali znane sklepy z antykami
wdzielnicyfrancuskiej,gdzieznajdowaliprawdziweperełki.Jakchoćbydużyzegar
zprzełomuwieku,któryzajmowałprominentnemiejscenapołudniowejścianie.Mi-
sternarobotaprzypominałaim Irlandię,jednozpierwszym miejsc,doktórego się
udali.
Wystrójwnętrzabyłeklektyczny,napozórnicdosiebieniepasowało,ajednocze-
śniewszystkosięwzajemnieuzupełniało,tworząccałość.
Zwestchnieniemzsunąłjajkazpatelninatalerz.Wyjąłzszufladywidelec,wziął
talerz i poszedł z nim do jadalni. Usiadł u szczytu długiego stołu z drewna czere-
śniowego, kupionego, by zmieścić rodzinę. Lustro w pozłacanej ramie wisiało nad
kredensem zapełnionym wypolerowanym srebrem Fiony. Wspólnie stworzyli ten
dom,alegdybysięrozstali,onprzeprowadziłbysiędorodzinnejposiadłości.Kochał
rodzinę,aleteraztomiejscewsamymsercuNowegoOrleanubyłojegodomem.
Myślozostawieniugoniepozwoliłamusiedziećprzystole–ichwspólnymstole.
Odsunąłtalerzzniedojedzonymijajkami,wstałipodszedłdookna.
Czasami kontrasty tego miasta go uderzały. Zabytkowe budynki współistniejące
z owocami współczesnych trendów. Połączenie różnych światów i kultur. Księżyc
wisiał na nocnym niebie, ledwie wyglądając zza ponurych chmur, które zasłaniały
gwiazdy.Henrilubiłzmiennośćnastrojówtegomiasta,jegonowegodomu,bodora-
stał w Teksasie. Odpowiadała jego osobowości, temperamentowi i charakterowi.
KiedyspotkałFionę,myślał,żemajużwszystko.Idealnążonę.Wymarzonąkarierę.
Muzykęjazzową,któramogłabywskrzesićzmarłych.
Braciaśmialibysięzniego,żemówitakierzeczy,nazwalibygowrażliwympalan-
tem, ale Fiona rozumiała, że kochał sztukę i muzykę. Mocno go zabolało, gdy
stwierdziła,żetaknaprawdęsięnieznają.Żenicichniełączyiniemająnaczym
budowaćprzyszłości.
Pomniejszyłato,corazemzbudowali.Cogorsza,mężczyźnizaczęlisięniąintere-
sować,jakbywyczuwali,żewpowietrzuwisirozwód,choćsłowemotymniepisnę-
li.
Przywykłdotego,żemężczyźniadorowaliFionę.Byłaszykowna,miałaponadcza-
sowąurodę,któradokońcajejżyciabędzieprzyciągałauwagę.Tyleczasuspędził
wpodróży,aonazwyklemutowarzyszyła.Nawetkiedyniebylirazem,zawszeso-
bie ufali. Myśl, że Fiona rozpocznie nowe życie z innym mężczyzną, była nie do
zniesienia. Nie uważał się za zazdrośnika, ale nie chciał zakończyć tego związku
ipatrzeć,jakFionaodchodzizinnym.
Odsunąłsięodoknairuszyłprzezpokój.Miałwrażenie,jakbynogisamegonio-
sły.Niewiadomokiedy,znalazłsięnagórzeprzeddrzwiamipokojuFiony.
Byłyszerokootwarte.Tobyłapierwszarzecz,któragozaskoczyła.Przywykłdo
tego,żeilekroćwieczoremmijałdrzwijejsypialni,byłyzamknięte.Fionasięprzed
nimzamykała,dosłownieimetaforycznie.
Czemuwięcterazzostawiłajeotwarte?
Miękkieciepłeświatłozsypialnizalałokorytarzżółtymblaskiem.Kierowanycie-
kawościązajrzałdośrodka.
Fiona leżała skulona na siedzisku w nogach łóżka, jej cekinowy pasek unosił się
iopadałzkażdymoddechem.Henrizdziwiłsię,widzącjąwstroju,wktórymbyła
naprzyjęciu.Mimopotarganychwłosówzapieraładechwpiersi.Jejbutyleżałyna
podłodze.
Przezchwilęmyślał,żeFionaśpi,ażzdałsobiesprawę,że…płacze.
Byłaostatniotakrzeczowaiwyrachowana,żeczułsięobezwładnionytymwybu-
chem emocji. Do diabła, nie chciał jej widzieć w takim stanie. Czuł się bezradny,
aztymuczuciemnigdysobienieradził.
Kiedyś, gdy był młodszy wszedł do pokoju matki i zastał ją we łzach. Strużkami
spływałypojejtwarzy,rozmazująctusz.Opłakiwałakoniecswojejkarierymodelki.
Iniewiernośćmęża.Byłazdruzgotana,aHenritylkostałzbokuipatrzył.
Matkaniebyłabardzotroskliwaczyzaangażowana,alebyłajegomatkąichciał,
żebybyłaszczęśliwa.Wtamtejchwiliczułsięrówniebezużytecznyjakteraz.
–Fiona?–Zwahaniemwszedłdopokoju.
Przestraszonausiadła,przeciągnęłanadgarstkamipopoliczkach,brudząctuszem
linięwłosów.
–Henri,niepotrzebujępomocyprzyzamku.
–Szedłemdosiebieiusłyszałemcię.–Wszedłdalej,jednympalcemtrzymałsmo-
kingprzewieszonyprzezramię.–Wszystkowporządku?
–Nie–odparładrżącymgłosem,postawiłabosestopynapodłodzeiwbiłapalce
wwełnianyperskidywan,któryrazemwybralinajakiejśaukcji.
Tegodniacośsięwniejzmieniło.Wjegoobecnościokazywałabezbronność,któ-
rejniewidziałprawieodroku.Atoznaczyło,żewciążistniejeszansanauratowa-
niezwiązku.
Porazpierwszyoddługiegoczasurozmawiają.Niezamierzałstracićtejokazji,
musidowiedziećsię,cochodzijejpogłowie.Niewiedział,coichczeka,alezpew-
nościąniemiałochotyskreślićtego,coichłączyło.
–Coraztrudniejjestudawaćprzedludźmi,żemiędzynamiwszystkosięukłada.
Tymsiędenerwujesz?
–Oczywiście–odparłatrochęzaszybko.
– Czemu ci nie wierzę? – Powiesił smoking na fotelu przy odrestaurowanym ko-
minku.–Dotądniemieliśmyproblemuzzaufaniem.
– Łatwo jest ufać, kiedy się nawzajem dobrze nie zna. Kiedy żyje się tylko po-
wierzchownie. – Słowa płynęły z jej ust, jakby recytowała dialog z jakiejś sztuki.
Zbytwykalkulowane,wyćwiczone.
Henrioparłsięomarmurowygzymskominka.
–Musiszmitowytłumaczyć,bowciążniemampojęcia,gdziepopełniliśmybłąd.
Wzdychając,wygładziłajedwabnakolanach.
–Zapomnieliśmyrozmawiaćoważnychrzeczach,naprzykładcosięstanie,jeśli
niebędziemymiećdzieci.Conaswiążepozaseksemiprokreacją?
Usiłowałzrozumiećjejsprzecznesygnały.Słowa,językciałainerwowetikikłóci-
łysięzsobą.
–Uważałaśnaszsekswyłączniezapróbęspłodzeniadziecka?Dlategomnieod-
trąciłaśpomastektomiiihisterotomii?–Zpowoduwynikubadańgenetycznychle-
karzzaleciłFionieobazabiegi.Henriniemógłzaprzeczyć,żeutrataszansynapo-
siadaniewspólnegodzieckabyłabolesna.Ajednaknajważniejszebyłoto,byFiona
żyła.–Wiesz,żemożesznamnieliczyćwkażdejsytuacji.Niezostawięcięwpo-
trzebie.
Znówprzybrałamaskę,zaktórąskrywałaemocje.
–Jużotymrozmawialiśmy.Bezdziecinicnasnietrzymarazem.
Nic poza namiętnością i wspólnymi zainteresowaniami. Poza wspólnym życiem.
Niemożliwe,byFionatakłatwotoodrzuciła.
–Nadaljesteśprzeciwnaadopcji?–Niepojmowałtego,zważywszy,żejejojciec
był adoptowanym dzieckiem. Ona jednak zamknęła się w sobie, gdy podjął ten te-
mat.
–Niechcę,żebymężczyznazostawałzemnąprzezwzglądnadziecialbozlito-
ści,bomyśli,żeumrę.–Poderwałasięnarównenogi.–Możemyzakończyćtęroz-
mowę,dodiabła?
Czy Fiona tak naprawdę myśli? Że został z nią wyłącznie z powodu wykrytego
uniejgenu?Jużwcześniejrozmawialiorozwodzie,alekrótko.PotemFionauparła
sięprzyrozstaniu.
Niezostawiłbykobietypotencjalniezagrożonejśmiertelnąchorobą,leczichrela-
cjabyłabardziejzłożona.OdsunąłsięodkominkazastawionegobibelotamiodWe-
dgwoodaipodszedłdoFiony.
Położyłdłonienajejramionach.
–Mówiłaś,żenigdyniedośćrozmów.Więcporozmawiajmy.
Chciałdowiedziećsię,ocojejnaprawdęchodzi.Nawetteraz,zrozmazanymma-
kijażemipotarganymiwłosami,Fionabyłapiękna.Podpalcamiczułciepłojejskóry,
znajomeizniewalające.
Nadaljejpragnął.Niezależnie odchoroby,niezależnieod dzieci.Miałochotęją
pieścić.Pchnąćjąnałóżko.
Ichłóżko,zanimpopowrociezzagranicy,gdzieprzeszłaoperację,wysłałagodo
innegopokoju.Twierdziła,żepooperacjijestzbytobolała.Ijakośtakzostało.Nie
wiedział,costałosięztymczasem.Każdegodniasiębał,żepowiealbozrobicoś
niewłaściwego, podczas gdy Fiona była tak słaba i krucha. Uszanował jej prośbę
ipotrzebęsamotności,ażpewnegodnianiespodziewanieichadwokatzacząłprzy-
gotowywaćpapieryrozwodowe.
Henrimiałdośćczekania.Byłczłowiekiemczynu.
PochwiliwahaniaFionazrzuciłazramionjegodłonie.
–Rozmowaniezapobiegnierozwodowi.Musisztozrozumieć.
– To porozmawiajmy, żebyśmy rozstali się w pokoju. – Jeśli będą kontynuować
rozmowę,wciążbędąrazem.Niezamkniemudrzwiprzednosem.
Przygryzładolnąwargę,potemkiwnęłagłową.
–Notomów.
Usiadł i wziął ją za rękę, lekko ją pociągnął. Przez chwilę się opierała, potem
usiadła.Wostatniejchwilisięprzesunął,ażwylądowałanajegokolanach.
–Toniefair.
–Towstań.
Przezjejtwarzwkształciesercaprzemknąłcieńniezdecydowania,apóźniejja-
kaśiskra.Poprawiłasię,powodującbólwjegolędźwiach,zanimsięusadowiła.
Uniósłbrwi.
–Tojestniefair.
–Myślałam,żechceszporozmawiać.
–Chcę,aleteraztrudnomimyśleć.–Dotknąłpalcemjejwarg.–Dobrze,spróbu-
ję.Możenapoczątekzdradziszmi,dlaczegopłakałaś.
Unikającjegowzroku,Fionazaczęła:
–Rozmawiałamztwoimdziadkiem.Jegopodupadającezdrowiebardzomniesmu-
ci.–OparłagłowęnapiersiHenriegoigłębokoodetchnęła.
–Rozumiemcię.Ciężkonatopatrzeć,ciężkonawetotymmyśleć.Jużzanimtę-
sknię.–Przyciągnąłją,aonagoobjęła.Pogłaskałjąpogłowie,rozplótłwarkocz.Za
tymtęsknił.Zatakąbliskością.
– Naprawdę jesteś gotowa odejść od rodziny? Od moich braci, Adelaide… od
wszystkich?
CzułpalceFionynakarku.Przesunąłdłońwzdłużjejciała,pojedwabnejsukien-
ce,choćpragnąłwięcej.Lekkizapachjejperfumdrażniłmuzmysły.Zamilkli.Jedy-
nymdźwiękiembyłszumwentylatoranasuficie.
–Możenieprzestanąmnielubić?–rzekłacicho.
–Oczywiście,żenieprzestaną.–Trudnobyłojejnielubić.
–Alerozumiem,żedlawszystkichtobędziedziwne,zwłaszczadlaciebie,kiedy
rozpoczniesznoweżycie.–Znówzadałamucios.
–Jużmniezkimśżenisz?Tookrutne.–Odczasu,gdysięspotkali,niezauważał
innychkobiet.Byłwniejpouszyzakochany.
–Kobietyzacznąsięzatobąuganiać,kiedyusłyszą,żejesteśwolny.
TwarzFionyznalazłasiębliskojegotwarzy.Jejwargicentymetryodjegoust.
–Alejachcętylkociebie.–Przechyliłgłowę,dotknąłjejbrodyipocałowałją.Ich
językisięspotkały.
ZnajomydotykwargFiony,ichsmak,rozpaliłwHenrimpożądanie.Fionawsunęła
palcewjegowłosy,paznokciamipowiodłapojegokarku,awkońcuwbiłajewjego
ramiona.
DłonieHenriegoprzesunęłysiępoplecachżony.Jedwabsukienkibyłtakmiękki
igładkijakjejskóra.
Kiedyś za cel postawił sobie dokładne poznanie każdego centymetra jej ciała.
Przesunąłdłonienajejbiodraiprzyciągnąłjąjeszczebliżej.Jejpośladkinajegoko-
lanach zwiększyły bolesne pulsowanie. Szczypnął zębami ucho żony, a następnie
złagodził ból językiem. Fiona odchyliła do tyłu głowę i z westchnieniem rozchyliła
wargi. Całował jej szyję, kark i łuk ramienia. Jego dłoń powędrowała wzdłuż jej
bokudogóry…
WtedyFionagwałtowniezeskoczyłazjegokolanistanęłanapodłodze.Ręcejej
siętrzęsły,gdywygładzałasukienkę.Co,dodiabła?Henristarałsięzebraćmyśli,
alekrewwjegocielekrążyłazbytszybko.
Fionapatrzyłananiegozagubiona.
–Musiszwyjść.–Nimsięodezwał,podeszładodrzwi.–Musiszwyjść.Zobaczy-
mysięrano.
Choćkrewodpłynęłazjegomózgu,Henriwiedział,żetejnocyniemasensudys-
kutowaćzżoną.
Kopiąc kołdrę, Fiona rzucała się w wielkim łóżku, uwięziona w pułapce piekła
mroku, między koszmarem i półsnem z dręczącą świadomością, że powinna być
wstanieoprzytomnieć,ajednocześnieniezdolnawyrwaćsięzesnu,którywydawał
sięzbytrzeczywisty.
Wemglesnupchnęładrzwidomuswojegodzieciństwaiszłaprzezkuchniędosa-
lonu.Jejojciec,szacowniewyglądającymężczyznazwłosamiprzyprószonymisiwi-
zną,siedziałwfoteluwrogupokoju,zgazetąwręce.
Cośbyłonietak.Słyszałatowszeleściepapieruściskanegojegodrżącąręką.Wi-
działatonajegotwarzy,gdyspojrzałjejwoczyponad„NewOrleansTimes”.
–Tato?–Głos,którywydobyłsięzjejust,wydawałsięjakiśobcy.Młodszy.
Ojciecpotrząsnąłgłową,wargimiałzaciśnięte,jakbypowstrzymywaniesłówbyło
strasznietrudne.PanikawypełniłapierśFiony.Musiznaleźćmatkę.
Zakręciła się na pięcie i ruszyła biegiem, otwierając po kolei wszystkie drzwi.
Szukała matki. Ścigała cienie, które zakrzywiały palce, przywoływały ją, a potem
znikały. Raz za razem. Przy ostatnich drzwiach była pewna, że znajdzie za nimi
matkę,smukłąkobietę,duszętowarzystwa,wciążtakczymśzajętą,żeFionawty-
godniuuczęszczaładoszkołyzinternatem,byjejnieprzeszkadzać.
Podczasweekendówwdomuniespędzałyrazemwieleczasu,więcFionaniemo-
głasięnacieszyćmatką.Jejwspomnieniadotyczącematkibyłynieliczne.
Otworzyłaostatniedrzwi,tedoogrodu,gdziematkaurządzałaprzyjęcia.Klamka
wyśliznęłajejsięzręki,mahoniowedrzwiotworzyłysięszerokoiuderzyłyościanę,
ażmusiałaodskoczyć.Nazewnątrzwirowałypłatkikwiatów,różowezazalii,fiole-
towezhortensjiibiałezwiększychkwiatówmagnolii.Takgęsto,żetworzyłyhura-
ganowywir,przezktórynicniewidziała.Matkamusiałaznajdowaćsięzatąkwiet-
nąchmurą.
Fiona brnęła naprzód, płatki kwiatów uderzały w nią i ostrymi brzegami raniły
skórę.Zostałyjejpotymbliznynacieleiduszy.Imdalejbrnęła,tymbardziejsobie
coś uświadamiała. Bolesną prawdę. Jej matka zniknęła. Porwał ją huragan zwany
nowotworem,takjakporwałjejbabkęiciotkę,zostawiającFionęsamą.
Światzachwiałsięwposadach.Pozostałłopotpłatków,szelestgazety,krzykza-
przeczenia.
Pojejpoliczkachstrużkamipłynęławoda.Łzy?Czydeszcz?Niemiałapojęcia.To
niebyłoważne,boniezmniejszałobólustraty.
Ogródjejrodzinnegodomuzamieniłsięwogródzabytkowegodomu,którydzieli-
łazHenrim.DziadekLeonsiedziałnakrześlezkutegożelaza,jegogasnącapamięć
przyciemniała burzowe chmury, powoli zapadała noc. Nieważne, ile czasu minęło,
Fiona czuła ból. Ból tylu strat. Straty rodziny, straty jej nienarodzonych dzieci.
Przed jej oczami paradowały wszystkie nieudane próby osiągnięcia stabilności
i szczęścia. W młodym wieku straciła matkę, ciotkę i babkę, nie została jej żadna
bliska kobieta, która mogłaby ją przeprowadzić przez jej kulejące małżeństwo.
Obezwładniłojąpoczuciebezradności,ciemnośćsmaganegowiatremogrodustała
sięprzytłaczająca.Rzuciłasięnaprzód,siadającnałóżku.
Dopieropochwilizorientowałasię,żejestwNowymOrleanie.
Ostatniojejnocetrudnonazwaćspokojnymi.Wzięłagłębokioddechizastanowiła
się,czyniezadzwonićdoojca.Nigdyniebylizsobąblisko,oddawnateżnieroz-
mawiali.Anocnykoszmarwstrząsnąłniądogłębi.
Musi odejść, raczej wcześniej niż później. Chroniła się przed bólem wywołanym
przekonaniem,żeHenrizostałbyzniązlitości.Chciałateżjegouchronićprzedpa-
trzeniemnajejcierpienie,jeśliwydarzysięnajgorsze.
Pośmiercijejmatkiojciecnigdyniedoszedłdosiebie.Tastratagozdruzgotała.
ChoćmiędzyFionąiHenrimistniałpewiendystans,mążnadalbyłjejdrogi.
Rozstanie to jednak najlepsze rozwiązanie. Łatwiej będzie odejść, niż jeszcze
bardziejsięprzywiązać.
PorannebieganiesłużyłoHenriemudooczyszczeniaumysłu.Poostatniejnocyna-
prawdętegopotrzebował.
Kiedywjechałnapojazd,wciążczułnakarkupot.Powietrzebyłoparneiwilgot-
ne.PojechałdosiłowniHurricanes,odtygodnityleniebiegał.Czułnowąenergię.
Coś, co odrobinę przypominało nadzieję. Właśnie dlatego wrócił teraz do domu
wGardenDistrict.Taksięspieszył,byzdążyć,nimFionasięobudzi,żenawetnie
wziąłprysznica.ZamieniłtylkoprzepoconeubranienaczystyT-shirtiszortydoko-
szykówki.
Gdzieśwgłębiduchawiedział,żemusisięskupićnaczekającejgogrze.Tenrok
może przynieść drużynie tytuł mistrzowski. Tymczasem wszystko, co działo się
wjegoprywatnymżyciu,odwracałojegouwagęodpiłki.
Wysiadł z samochodu, machając do ochroniarzy. Dwaj mężczyźni odpowiedzieli
muskinieniemgłowy,gdywchodziłdostaregodomutylnymwejściem.
Naciskając klamkę, myślał tylko o Fionie. Wciąż coś ich łączy. Pocałunek to po-
twierdził. Jej bliskość, kiedy się w niego wtuliła, była czymś bardzo naturalnym
i właściwym. Musi ją przekonać, że do siebie pasują. Sprawić, by wróciła do jego
łóżka,doniego.
ZastałFionęwkuchnipachnącejmasłemikarmelem.Włosyspięławluźnykok.
Krótkiespodenki,wktórychspała,byłydośćobcisłe,bypobudzićjegozaintereso-
wanie. Oglądając się przez ramię, posłała mu uśmiech. Pragnął jej teraz bardziej
niżkiedykolwiek.Alejakjąprzekonać,żemusząwrócićdotego,cobyło?
–Niemusiszdlamniegotować.Pragnęcięnietylkodlatwojegociałaifantastycz-
nychzdolnościkulinarnych.–SpojrzałnakryształowąmiskęWaterfordpełnąświe-
żychczarnychborówek.Sięgającpoowoce,przycisnąłsiędoFiony.Zawszeukłada-
łosięmiędzyniminajlepiej,kiedypotrafilizsobążartować.
Powoliwłożyłdoustborówki,unoszącbrwi.
PrzezchwilęFionawyglądałanawściekłą.Potemodwróciławzrokiskupiłasięna
swojejpracy.
–Nieprzeszkadzamito,lubięgotować.Niedługobędęmusiaławymyślić,cozro-
bićzeswoimżyciem.
– Jeśli wciąż upierasz się przy rozwodzie, wiesz, że i tak się tobą zaopiekuję. –
Pragnąłjąutrzymywaćiwspieraćniezależnieodsytuacji.
Postawiwszytalerznakuchennejwyspie,gestempoprosiłago,byusiadł.Spojrzał
najejdzieło–naleśnikzrozmaitościąowoców.Koktajlproteinowyjużnaniegocze-
kał.
–Jedzśniadanieiprzestańgadać,bonasypięcipieprzudokoktajlu.–Potrząsnęła
pojemnikiemzpieprzemCayenne,apotempostawiłanablacieswójtalerzimiskę
zborówkami.
Wpadająceprzezoknosłońceogrzałokuchnię.
–Jestemzłymczłowiekiem,bochcęcipłacićhojnealimenty?
–Doceniamto.Chodziraczejosłowa,żesięmnązaopiekujesz.Jakbymbyła…
– Nie jesteś dzieckiem. Uwierz mi, wiem to. – Wziął garść borówek i po jednej
wkładałdoust.
–Mamdyplom.
Henriskinąłgłową.
–Ipoświęciłaśkarierę,żebyśmymoglirazempodróżować.Szanujęto.Myślałem
tylko,żepodobałycisięnaszewspólnewyjazdy…
Fionasięgnęłapopieprz.
Henri odsunął koktajl, szturchając ją żartobliwie. Musiał utrzymać ten ton, by
wróciładojegołóżka.
–Zmianatematu.
–Dziękuję.–Odstawiłaczerwonypieprz.–Smacznego.Jedz.
Henripostukałwmiskęzborówkami.
–Sąniewiarygodnieświeże.
–Jeszczeniepróbowałam.–Kiedysięgnęłapoborówki,Henrizabrałmiskęzdia-
belskimuśmiechem.
Potem wziął wyjątkowo dorodną borówkę i podsunął jej do warg. Gdy dotknęła
jegopalców,podnieciłsię.Wydawałosię,żejejteżsprawiłotoprzyjemność.
–Tenpocałunekwnocy…
Zakaszlała,jakbysięzakrztusiła.Kiedyodchrząknęła,spytałapółżartem:
–Chcesz,żebymsięzadławiłanaśmierć,żebyuniknąćpłaceniaalimentów?
–Toniejestśmieszne.
–Maszrację.Głupiżart,zezdenerwowania.–Spuściławzrokzaczerwieniona.–
Jedz,maszpyszneśniadanie.
– Dziękuję. Zjedliśmy razem wiele wspaniałych posiłków. Będzie mi tego brako-
wało.
–Więczgadzaszsiętozakończyć?
–Robiszwszystko,żebymniemógłsięniezgodzić.–Spojrzałnaniąsfrustrowany.
I zdeterminowany. – Czy jest szansa, że spędzimy razem jeszcze jedną noc przez
wzglądnadawneczasy?
–Toniemożliwe.
Chciałbywiedziećdlaczego.Lekarzepowiedzieli,bydałjejczasnaprzeżycieszo-
ku,jakimbyławiadomość,żejestnosicielkągroźnegogenu,czas,byzaakceptowała
długoterminoweskutki.Twierdzili,żezczasemwyleczysięzbólu.Ale,Bożemój,
ichmałżeństwobyłopełneemocji.Staralisięodziecko.Fionaporoniła.Potemstra-
ciładzieckowtrzecimtrymestrze.Późniejlekarzezauważyli,żeprzyjejrodzinnej
historiirakaleczeniebezpłodnościmożebyćdlaniejryzykowne.
Przeszłahisterotomięipodwójnąmastektomię.
Takcholerniedużospraw,zktórymitrzebasobieporadzić.Żałował,żeFionanie
mażadnejbliskiejkobiety,dziękiktórejmógłbynatospojrzećzkobiecegopunktu
widzenia, ale matka, babka i ciotka Fiony już nie żyły. Jednak w jego rodzinie nie
brakujekobiet.Silne,zikrą,pomogąmuodzyskaćFionę.
Boonzaskarbyświatasięniepodda.
ROZDZIAŁCZWARTY
SkoroFionamusiałaratowaćkolejnąimprezęcharytatywną,cieszyłasięprzynaj-
mniej,żemogłatorobićnaoszklonejwerandzieichodrestaurowanegowiktoriań-
skiegodomu.Ogróduspokajałjejszalejąceserceiprzypominał,żemaoddychać.
Weranda stała się nieoficjalnym biurem. Przychodziła tam pomyśleć i poczytać
stareksiążki.
Powiodła wzrokiem po ścianie, a potem przez misternie kute żelazo w oknach
wyjrzała do ogrodu. Wzdłuż wijącej się wyłożonej kamieniami ścieżki rosły bujne
krzewyidrzewa.Przezchwilęcieszyłaoczytymwidokiem,zatopionawmyślach.
Na blacie stojącego przed nią stołu panował nieład – leżały tam bezładnie iPad,
laptopy, telefony komórkowe i samoprzylepne karteczki. Tym razem mieli zbierać
pieniądze dla oddziału onkologii dziecięcej. Fiona w ostatniej chwili zastąpiła po-
przedniegoorganizatora,którynaglezachorował.Zpowodupożarumusiałazrezy-
gnować z sali koncertowej, którą wcześniej zarezerwowała. Zadzwoniła w kilka
miejscizmieniłalokalizacjęimprezy.
Traktowała to wydarzenie wyjątkowo osobiście. Zebrane fundusze miały być
przeznaczonenabadanianadrakiem.Tencelbyłjejbardzobliskiiniewyobrażała
sobie,byimprezazostałaodwołanaczyprzesuniętanainnytermin.Zrobiłato,co
robiłanajlepiej–rzuciłasięwwirpracy.
Spojrzała na Adelaide skupioną na ekranie iPada. Adelaide już wiele godzin po-
święciłaprojektowiFiony.Byłotonaprawdęgodnepodziwu,tymbardziejżeAdela-
idepracowałaakuratnadwłasnąkolekcjąsportowychubrań.
–Masztylenagłowie.Niewiem,jakcidziękować–rzekłaFiona.
–NależeniedoklanuReynaudówdajeszansęnapomocinnym.Wiesz,żepocho-
dzęzdośćbiednejrodziny.Cieszymnie,żemogękomuśpomóc.Traktujętobardzo
poważnie.Niewiemjeszcze,najakiejdziałalnościsięskupić,więcjeśliniemasznic
przeciwkotemu,naraziepodczepięsiędociebie.–UśmiechnęłasiędoFiony.
–Zwdzięcznościąprzyjmujętwojąpomoc.
– A ja ufam, że pomożesz mi zaplanować wesele – odparła Adelaide, patrząc na
pierścionekzaręczynowy,którylśniłniczymoceanwsłonecznedni.
Fionastarałasięokazaćradość,choćkosztowałojątoniecowysiłku.
–Toprzepięknypierścionek,atybędzieszjeszczepiękniejsząpannąmłodą.–Za-
czesała kosmyk za ucho i posłała przyszłej szwagierce najcieplejszy uśmiech, na
jakibyłojąstać.
ŚwiatłoodbiteodpierścionkaAdelaidezblakłowporównaniuzemocjami,które
rozświetliłyjejoczyizabarwiłyróżempoliczki.
Adelaidezaczęłaradośnietrajkotać.Fionasłuchałabyjejzrównąradością,gdyby
nie zauważyła wiadomości, która pojawiła się na ekranie jej telefonu. Było to
uprzejmeprzypomnienieozbliżającejsięwizycielekarskiej.Czekałynaniąwyniki
badańorazskierowanienakolejnebadania.
Nagle,choćsiedziałanajasnejsłonecznejwerandzie,poczułasięklaustrofobicz-
nie.Ogarnąłjąniepokój,któregoniepotrafiłasiępozbyć.Światnigdyniewydawał
jejsiętakodległy.Wszystko–zbliżającysięrozwód,niepewnezdrowie,strataro-
dziny–uderzyłowniąjednocześnie.
Widziała,żeAdelaidewciążmówi,leczniesłyszałajejsłów.Pewniemusiaławy-
glądaćtakfatalnie,jaksiępoczuła,boprzyszłaszwagierkanaglezamilkła.
OdłożyłaiPadaiprzekrzywiłanabokgłowę.
–Cośsięstało?
–Czemupytasz?–Fionapołożyłatelefonekranemdodołu.Porawrócićdoteraź-
niejszości.
–Poprostujesteśjakaśinna.–Adelaideuniosłarękę.–Nieważne.Zapomnij,że
topowiedziałam.Toniemojasprawa.
Fiona uznała jednak, że powinna być szczera, przynajmniej w pewnym stopniu.
Tak, może kierował nią strach, bo pocałunek Henriego zachwiał jej postanowie-
niem,bysięznimrozstać.
– To nie tajemnica, że przeżywamy z Henrim trudne chwile. Walczyliśmy z nie-
płodnością,aterazdoszłyinnesprawy.
–Jeślichceszporozmawiać,jestemnatwojeusługi.–Adelaidezniżyłagłos.
–Cosięstanie,kiedyjużniebędęczęściątejrodziny?Jestempewna,żeniemu-
szęsięobawiaćotwojąlojalność.
–Jestażtakźle?MyśliszorozstaniuzHenrim?–WgłosieAdelaidepojawiłsię
cieńzdumienia.
Ostatnia rzecz, jakiej chciała Fiona, to obciążać kogoś swoimi kłopotami. Nagle
stałosięjasne,żeniebyłagotowaotymrozmawiać.Musizmienićtemat,wrócićdo
pracy. Zignorować ból. W tym jest najlepsza. Porządkując papiery, wzięła głęboki
oddech,zamknęłaoczyirzekła:
–Skupmysięnaprzyjęciu.
–Jeślitegochcesz.–Adelaideniewydawałasięszczególnieprzekonana,alenie
naciskała.
–Taimprezajestdlamnieważna.Ważniejszaniżinne.Musibyćperfekcyjnie.Ta
chorobazabrałatyluludziomwiele.–Nietylkoobcym,takżejejrodzinie.Ateraz
zagrażarównieżFionie.–Mojamatkazmarłanaraka,kiedybyłamdzieckiem,bab-
ciaiciotkateż–dodałacicho.
– Nie wiedziałam. – Adelaide ścisnęła jej dłoń. – Najwyraźniej wielu rzeczy nie
wiem,bardzociwspółczuję.
–Dokońcasezonu,kiedydokumentybędągotowe,niejesteśmyzHenrimgotowi
powiedziećinnymorozwodzie.Aleterazpomyślałam,żeniebędziemyteżwstanie
takdługoczekać.Jeżeliprasacośwyniucha,naszetajemniceitakwkrótcewyjdą
najaw.
–Brakprywatnościniejestłatwy.
–Bardzosięstaraliśmy,żebyjązachować.
–Możezabardzo,skororodzinatakniewielewie,cosięuwasdzieje.Ajejczłon-
kowiepowinnisięwspierać.–Adelaidepoklepałasiępopiersi.–Jateżuważamsię
zaczłonkatejrodziny.
– Dziękuję, ale jeśli się rozstaniemy… Większość moich bliskich nie żyje. Został
mitylkoojciec,leczniejesteśmyzsobązżyci.–Aponieważwszyscyjejprzyjaciele
bylizwiązanizrodzinąHenriegoiświatemfutbolu,porozwodzieczekałająpustka.
–Fiono,możesznamnieliczyćwkażdejsytuacji.
–Zazdroszczęcikarieryiniezależności.Muszęznaleźćwłasnemiejscewświe-
cie.
–Cochciałabyśrobić?
Fionawestchnęła.
– Skończyłam plastykę i organizuję przyjęcia. Gdybym na dodatek miała dyplom
inżyniera,byłabymgorącymtowaremnarynkupracy.
Zanim Adelaide odpowiedziała, na werandę weszła księżniczka Erika, piękna
skandynawskanarzeczonaGervais’go.Jasnewłosysplotławgrubywarkocziprze-
rzuciłagoprzezramię.
–Siostry–rzekła,przesuwającrękąpociężarnymbrzuchu.JejzaręczynyzGe-
rvais’mzaskoczyłyrodzinę,gdyżparanieznałasięzbytdługo.Zatoichmiłośćnie
ulegała wątpliwości. – Dzwoniłam, ale nie słyszałyście mnie. Wpuściła mnie pani
sprzątająca,którawłaśniewychodziła.Corobicieiczymogępomóc?Jestemwolna
ażdoślubu,dopieroponimzaczynamszkołę.Ioczywiściebliźniakizapewniąmiza-
jęcie.Tospokójprzedhuraganem.
Huraganem? Erika tak uroczo przekręcała znane powiedzenia. Fionie będzie
tegobrakowało,jakwieluinnychrzeczyzwiązanychztąrodziną.
Adelaidepokręciłagłową.
-Tylkotyuważasz,żeprzygotowaniadoślubutozamałozajęćdlajednejosoby.
Księżniczkawzruszyłaramionami.Fionastarałasięstłumićból,którywłaściwie
nigdyjejnieopuścił.Chciałamiećrodzinę,itodużą,bobyłajedynaczką.Bolałoją,
żeErikaoczekujebliźniąt,specjalniesięotoniestarając,podczasgdyonaniemo-
głaurodzićdzieckaniezależnieodwysiłków.Aletoniebyławinażadnejzeznajdu-
jącychsięteraznawerandzieosób.
SiłąwolipatrzyłanatwarzEriki.
–Dziękuję,żechcesznampomóc.Będzienambardzomiło,jeślidotrzymasznam
towarzystwa.
–Czytoznaczy,żepodzieliciesięzemnąpączkami?–spytałaErikazbłyskiem
woczach.–Mogęjejeśćbezkońca.
GardłoFionyścisnęłosię.Kochałatekobiety…aletobolało.Wiedziała,żetoego-
istyczne,leczichszczęścieprzypominałojej,jakwielejąodtegodzieli.Zaświdok
ciężarnejErikibyłwyjątkowoprzykry.
Poczułapiekącełzypodpowiekami.Myśliostraconychmarzeniachgroziły,żesię
rozpadnie. A przecież nie może się załamać w obecności rodziny Henriego. Poza
dumąprawienicjejniezostało.
PotreninguHenriczułsięobolały,mimotoniemógłsiędoczekaćrozmowyzFio-
ną.Udałsięnawerandę.Dojejcentrumdowodzenia,jaknazywałatomiejsce.
Ze zdumieniem zobaczył Adelaide i Erikę, które pracowały z Fioną. Adelaide
z iPadem w ręce pokazywała Erice coś na ekranie. Na jego twarz wypłynął
uśmiech.Zradościąwidziałwdomutrochęnormalności.
Dochwili,gdywoczachFionydojrzałłzy,niezdawałsobiesprawy,żecośjestnie
tak.Dopierowtedysobieuprzytomnił,żeFionajestwfatalnymstanie.
Szybkimruchemchwyciłatelefoniotworzyładrzwidoogrodu,któryczęstonazy-
wałaswojąoazą.Drzwitrzasnęły.Powinienzaniąpójść.Ruszyłwjejstronę,nogi
samegoniosły.Cośjednakgozatrzymało.Comiałbyjejpowiedzieć?Porawezwać
posiłki.
Zwestchnieniemusiadłprzystole.
–Miłepanie,potrzebujęwaszejpomocy.Adelaide,mogęnaciebieliczyć?
– Impreza jest już prawie załatwiona. Twoja żona jest mistrzynią organizacji. –
Adelaidewskazałanastosypapierów,każdyoznaczonykarteczkąwinnymkolorze.
Postukującpalcemwblat,Henripodniósłnaniąwzrok.
–PrzeżywamyzFioną…trudnyokres.Nieporozumienia.Przydałybymisięwasze
rady.
–Przykromitosłyszeć–odparłazewspółczuciemAdelaide,choćniesprawiała
wrażeniazaskoczonej.
Coświe?Czytylkowyczuła?AmożeFionacośzdradziła?
Erikaklasnęławdłonie.
– Oczywiście, że ci pomożemy, w ramach możliwości. Ty i Fiona jesteście teraz
mojąrodziną.
–Dziękuję,naprawdę.
AdelaideprzypatrywałasięHenriemu.
–Topilne?
–Muszędziałaćszybko.Fiona…niejestszczęśliwa.–Toniedopowiedzenie.
Erikaprzyglądałamusiębacznie.
–Niepowinieneśzniąotymporozmawiać?
–Nieważne.–Pokręciłgłową,wstałizakręciłsięnapięcie.–Zapomnijcieotym.
Erikazawołała:
–Zaczekaj.Niechciałamcięzrazić.Chętniesięztobąpodzielętym,czymmogę,
choćnieznamFionyzbytdobrze.
–Pokażjej,żejądoceniasziżewciążjejpożądasz.Niezakładaj,żeonatowie.
Przypomnijjejpowody,dlaktórychsiępobraliście–podjęłaAdelaide.
Henrimiałwrażenie,żejużtowszystkozrobił.PostawiłAdelaideiErikęwnie-
zręcznej sytuacji, bo tak naprawdę nie znały powagi ich problemów. Nie mógł się
znikimtympodzielić,gdyżFionapoczułabysięzdradzona.
Muszązpowrotemzacząćsiębawićiśmiaćjaknapoczątkuichmałżeństwa.Ro-
mansować.Fionamiałarację,stwierdzając,żeoddawnaniebylinarandce.
Pobralisię,bomyśleli,żeFionajestwciąży,atobyłfałszywyalarm.Obojetak
bardzopragnęlidzieci,żeskupilisięnatymcelu–ażnaglecałymichistnieniemsta-
łysięratująceżycieoperacje.
–Powiedzmy,żewpadliśmywrutynęistarymążpotrzebujepomysłównarandkę.
Erikapatrzyłananiegoznamysłeminapięciem.
–Tonaprawdękochaneztwojejstrony.
Adelaideuniosłabrwi.
– I pomyśleć, że najbardziej atrakcyjny sportowiec Ameryki prosi mnie o radę
wsprawierandki.
Henrirozłożyłręce.
–Zamieniamsięwsłuch.
Takteżbyło.Bomyślopowrociedopoczątkówichmałżeństwa,nimżycietaksię
skomplikowało,nigdyniebrzmiałabardziejpociągająco.
PoniespokojnejbezsennejnocyFionanaczworakachkopałagrządkękwiatową.
PoprzedniegowieczorupowyjściuprzyszłychszwagierekHenrizamknąłsięwga-
binecie.Boże,tenczłowiekwysyłaniespójnesygnały.
Ostrożnieoddzieliłalilieodagresywnychchwastów.Inwazyjneroślinygroziły,że
jezdominują.Fionastarałasięutrzymaćwogrodzierównowagę.Dawałojejtopo-
czuciespokoju.Zwłaszczaostatnio.
Takbyłaskupionanachwastach,żeledwieodnotowałaodgłoskrokównakamien-
nejścieżce.ZerknęłaprzezramięiujrzałazbliżającegosięHenriego.Minąłople-
cionąbluszczemaltanę.Wciążwyglądałtaksamojakwtedy,gdysięwnimzakocha-
łaiwyszłazaniegozamąż.
Przyklęknąłobokniejwmilczeniuizacząłjejpomagać.Zapachjegowodypogo-
leniuprzywołałwspomnienia,akażdebyłobardziejbolesneniżpoprzednie.Wspo-
mnienia ich początków, kiedy wszystko było dobrze. Co tylko podkreślało, jak źle
jestteraz.
–Chybapora,żebyśmysiępoddalitemu,conieuniknione.–Sercebiłojejszybko.
–Oczymtymówisz?–spytałschrypniętymgłosem.
–Pytaszpoważnie?Przecieżwiesz.Aleskoroniejesteśwstanietegopowiedzieć,
jatozrobię.Naszemałżeństwosięskończyło.
–Myliszsię–odrzekł,kręcącgłową.
–Czemu?
–Słucham?
–Powiedzmi,czemusięmylę?
– Bo jesteśmy małżeństwem. Powiedzieliśmy, że będziemy razem aż do… na za-
wsze.–Wyrwałzziemichwast.
–Nawetniepotrafiszwypowiedziećtegosłowa.Śmierć.Janieumieram.Niemu-
siszsięczućwinnyzpowodurozstania.
Henrisięzirytował.Rzuciłchwastnaziemię.
–Dodiabła,wcalenietomówiłem.
– Ale usłyszałam to w twoim głosie. Czujesz, że powinieneś się mną opiekować,
atozamało,żebybudowaćnatymwspólneżycie.–Pokręciłagłową.
–Pobraliśmysięzmiłości.
–Pobraliśmysię,bomyśleliśmy,żejestemwciążyibyliśmyodurzeniseksem.To
był szalony romans. Nie zdążyliśmy się dobrze poznać, kiedy napotkaliśmy pro-
blem.Nieukładasięnaminiebędziesięnamukładać.
–Wrócęnaterapięmałżeńską.Wtedyniebyłemgotowy.Terazjużjestem.
–Dziękuję,alenie.Mamdość.–Niemogłazostaćiżyćzpermanentnieranionym
sercem.
–Zostańdokońcasezonu.
–Cotoda?–Oparłasięoziemięispojrzałananiego.
– Nie mogę starać się o rozwód w środku sezonu. Dla ciebie to proste powie-
dzieć,żetokoniec,alejatakniemogę.
–Zpowoduzłejprasy.–Tobyłprymitywnycios.
–Niejestemmaszynąiniemogęryzykować,żestresniepozwolimisięskoncen-
trować,zwłaszczawtymroku,kiedymamyszansęnamistrzostwo.Wiesz,ileode
mniezależy.Ijakrzadkoklubmatakidobryzespółjakwtymroku.
–Mówiszpoważnie?Miałabymodłożyćswojeżycienapóźniej,żebyśtymógłwal-
czyćomistrzostwo?
–Poważnie,niechodzitylkoomnie.Wiesz,iluludzinamniepatrzyioczekuje,że
poprowadzę chłopaków. Jak mógłbym zmarnować ich szanse, skoro znaleźli się
wdrużynie,jakazdarzasięrazwżyciu.Takaszansasięniepowtórzy.Trzebateż
myślećopoparciu,okomentatorach.Tylerzeczyzależyodtegosezonu.
Fionapodróżowałazdrużyną,organizowaławsparciedlarodzin,gdyzawodnicy
byliwdrodze.Niemogłazaprzeczyć,żeczułasięzwiązanaztymiludźmi.Poczuła
wyrzuty sumienia, bo przecież zdawała sobie sprawę, jak bardzo chłopcy wpatry-
walisięwHenriego,jakgopodziwiali.Henriemulossprzyjałpodwielomawzględa-
mi.Miałtalent,byłbogaty.Wielukolegówzdrużynyniemogłotegoosobiepowie-
dzieć.Ichkarieranietrwaładługo.Niektórzyzostaliwychowaniprzezbiednesa-
motne matki, które zrezygnowały ze wszystkiego, by pomóc synom osiągnąć suk-
ces.
Narażałabyichnapoważneryzyko…AjednakniemożezostaćzHenrimwnie-
skończoność.
– Kiedy zakończysz karierę, nie musisz pracować – rzekła. Rodzina Reynaudów
byłabogata,Henrigrałgłówniedlasportu,niepoto,bysięutrzymać.Gdybypoże-
gnałsięzesportem,niebrakowałobymupieniędzy.
–Zgadzasię.Aleniejestemtypem,któryzajmowałbysiębezdomnymizwierząt-
kami.Potrzebujępracynapełnyetat.
Zwierzątkami?Czytakpostrzegaorganizowaneprzezniązbiórkipieniędzy?Za-
brzmiałotojakprzytyk.
–Cozłegowidziszwżyciupoświęconymfilantropii?–Tojązabolało.Poczułasię
bezbronna.
–Tywybrałaśtakądrogę,aletoniejestdrogadlamnie.
–Nazywaszmniedyletantem?Zrozmysłemzaczynaszkłótnię?
–Nie.–Patrzyłnaniąwskupieniu.–Alewydajemisię,żetytorobisz.
Jejmechanizmyobronneosłabły.Henridoskonaleodczytywałjejmotywy.Spani-
kowananiewiedziała,copowiedzieć.
–Jesteśbardzoseksowna,kiedysiętakzłościsz.–Zbliżyłsiędoniej.–Niezależ-
nieodtego,ilemamyproblemówczyjakbardzosięodsiebieoddaliliśmy,wiedzjed-
no.Pragnęciętaksamojakpragnąłempierwszegodnia,kiedycięzobaczyłem.
ROZDZIAŁPIĄTY
Oczekiwaniebyłoponadjegosiły.PragnąłdotknąćFiony,wziąćjąwramiona.
Byłaseksowna–tezmierzwionewłosyiogieńwoczach.Itasceneria–zarośnię-
ty ogród. I jej brzoskwiniowa sukienka! Wyglądała jak nimfa z malowidła klasycz-
nychgreckichartystów.
Równieponętna.Irównienieosiągalna.
Teraz,gdyznalazłsiętakblisko,wyczuwałwniejtęsamągotowośćcousiebie,
namiętność,którejwostatnichmiesiącachzbytczęstozaprzeczała.Wyciągnąłrękę
iprzesunąłpalcamipojejramieniu.Fionaodwróciłasiędoniegotwarzą,wtuliłasię
wniego.
Ująłjejdłońisplótłpalcezjejpalcami.Trzymałsięjej.Trzymałsięichbyciara-
zem.
Ichwargidzieliłyledwiecentymetry.Pokusaipożądanieosiągnęłoszczyty.
Fionarozchyliławargi.Powietrzebyłonaładowanewręczdotykalnąenergiąero-
tyczną.AzarazpotemFionalekkoodchyliłasiędotyłu.Henriwidziałwjejoczach
pożądanie,leczjejwargijużukładałysięwsłowonie.
Puściłjąidotknąłczubkajejnosa.
–Panimniekusi.
Rozłożyładłonienajegopiersi.Jejpalcegopieściły,oczypatrzyłyniepewnie.
–Nigdyniemieliśmyztymproblemu.Alegdybyśmytozrobili,byłobynamtylko
trudniej,kiedynadobresięrozstaniemy.
Henriskupiłsięnawiktoriańskimptasimdomku,któryprojektantkrajobrazuza-
instalowałwogrodzie.Tenogródmiałbyćichoaząnawielelat.
– Dlaczego wciąż mówisz w taki sposób, jakbyśmy już podjęli decyzję o rozwo-
dzie?
Fionazacisnęłapalcenajegokoszuli.
– A dlaczego ty nie chcesz zaakceptować, że tak będzie? Czemu to utrudniasz?
Przezprawierokniepadłomiędzynamisłowomiłość.
Powinienpowiedziećtosłowo,jeśliotowłaśniechodzi,alezjakiegośpowodunie
przechodziłomuprzezusta.Przedodpowiedziąuratowałagosprzeczka,któraroz-
gorzaławptasimpoidełku.
Fionazgorzko-słodkimuśmiechemobserwowałamałestrzyżyki,któresiępode-
rwały,byzrobićmiejscewiększymptakom.
–Wiesz,żemamrację.Ludzierozwodząsięnawetwtedy,kiedyniechodziotak
ważne sprawy. Sporo przeżyliśmy, zmagaliśmy się z bezpłodnością, poronieniami,
mojąoperacją,stresemzwiązanymztwojąpracą.Topoprostuzadużo.
Czymiałarację?Dopewnegostopnia.Aleterazprzynajmniejmówiłakonkretnie.
Dawnotakotwarcieznimnierozmawiała.Przeżyliniewiarygodnystres.Henrinig-
dy nie brał pod uwagę faktu, że jego praca też się do tego przyczyniała. Miał
oczymmyśleć.LeczchoćFionawciążpróbowałagoodepchnąć,czuł,żejestbliżej
osiągnięciacelu,którymbyłoodzyskanieżony.
–Fiono,słyszę,comówiszirozumiem,że…
–Niejestempewna,czyrozumiesz.–Położyładłońnajegoręce.–Wybacz,Hen-
ri.Muszęiśćdalejsama.
Boże,jakajestuparta.Ajegotopodniecało.
–Powiedziałaśtodośćjasno.Zakończymynaszzwiązekposezonie…
–Pomojejnastępnejzbiórcepieniędzy.Alboteraz.
–Okej,niekłóćmysię.Zgodziliśmysię,żepotrzebujemyadwokatów.Poczekajmy
dotwojejimprezy,niezepsujmyjej.Kiedyśdobrzesięrazembawiliśmy.Wykorzy-
stajmy ten czas, żeby się zrelaksować. Koniec stresów. Dość oczekiwań. Koniec
zlekarzami.
Fionasięwzdrygnęła.
Zawahałsię.Czyżbycośmuumknęło?Nimjąotospytał,wydawałosię,żeznów
sięuspokoiła.Zrobiłakilkakrokówwstronębiałejhuśtawkiwiszącejnapotężnym
starymdębie,któryzajmowałwiększączęśćpodwórza.
–Wyjaśnij,comasznamyśli.
Widzącwjejsłowachszansę,Henriwiedział,żemusizachowaćostrożność.Nie
wolnomunaciskać.
– Po prostu bądźmy przyjaciółmi. – Im dłużej będą razem, tym łatwiej mu przyj-
dzie powrót do jej łóżka. I do jej serca. Do czasu, kiedy się nawzajem rozumieli.
Żebyichświatodzyskałsens.–Takjakdawniej.Ludziebędązadawaćmniejpytań.
Fionaprzygryzławargę,przeciągającdłoniąpodrewnianejślimacznicynaopar-
ciuhuśtawki.
–Aleczęśćrodzinywieonaszychproblemach,aresztasiędomyśla.
Henriwzruszyłramionami.Nieobchodziłogo,comyśląinni.Zależałomunatym,
bypogodzićsięzFioną.
–Notoniechsobiezgadują.
–Niechceszichwsparcia?–Lekkiwiatrporuszyłjejwłosami.
Henripamiętałczasy,kiedybrałjąnaręceizanosiłdołóżka,gdytylkomiałocho-
tę–aprawdęmówiąc,całyczasjąmiał.Kiedyostatniobieglidosypialni,zrywając
zsiebieubrania?Odsuwającpomysły,któreterazprzyniosłybyefektprzeciwnydo
zamierzonego,zerwałkilkastokrotek,byzająćczymśręce.
–Chcę,żebyśmyterazżyliwspokoju.Cośmimówi,żetyteżtegopotrzebujesz.–
Zrywałkwiatzakwiatem,możeznadzieją,żespokójichpołączy.
–Skądwiesz?–Podeszładoniegobliżej,patrząc,jakobwiązujebukiecikłodyżką
jednegozkwiatów.
–Jesteśmymałżeństwemodtrzechlat.Nazwijtointuicją.–Podałjejbukiecik,pa-
miętając,żewolałaprosteogrodowekwiatyniżte,któremógłbyznaleźćwichcie-
plarni.
–Niewiedziałam,żemężczyźniwierząwintuicję.–Cieńuśmiechuuniósłkąciki
jejwarg.
–Jawierzę.Więccopowiesz?–Posłałjejswójchłopięcyuśmiech.–Maszochotę
sięzabawić?
Wiśniowy mustang z 1965 roku pomrukiwał, gdy jechali przez Garden District.
Południowe słońce ogrzewało skórzane siedzenia. Fiona od lat nie czuła w sobie
tyleżyciacoterazwtymstarymsamochodzie.
Niepamiętała,kiedyostatniorobilicośspontanicznegoanikiedywybralimustan-
ga zamiast lśniących nowych aut, które mieli do dyspozycji. Bardzo ją cieszył ten
wybór. Samochód się nie wyróżniał, przyciągali mniej uwagi, jakby byli zwyczajną
parą.
Naraziemogłazapomniećopodejrzanymguzku,którymożebyćgroźny.Mogła
zapomniećozaplanowanejnanastępnydzieńbiopsji.Iabsolutnieniepozwolisobie
braćpoduwagęnajgorszegoscenariusza.
Tegodniabędziesiędobrzebawiłazmężem.
Jadąc przez miasto, wyglądała przez okno. Czasami zapominała, jakie to piękne
miejsce. Wzdłuż ulicy stały wiktoriańskie domy w jasnych odcieniach czerwieni
iżółci.Większośćznichmiałaogrodzeniazkutegożelaza.
W Nowym Orleanie najbardziej lubiła to, że ulice i szyldy wyglądały jak dzieła
sztuki. Spotykały się tu różne kultury, które wznosiły pomniki i budynki unikalne
wtymmałymzakątkuświata.
Zerknęła z ukosa na Henriego. Kiwał głową w rytm jakiejś chwytliwej piosenki
zlatsześćdziesiątych.Zauważyłjejspojrzenieiposłałjejciepłyuśmiech.
MiałnasobiezwyczajnyT-shirt,krótkiespodnieiokularyawiatorki,jegociemne
włosybłyszczaływsłońcu.Patrzącnapokrytąlekkimzarostemtwarz,Fionaczuła,
jakbyjąpocałowałnaswójmęskiszorstkisposób,którybudziłdożyciajejzmysły.
Tegodniawyglądałwyjątkowoseksownie.
I w niczym nie przypominał zazwyczaj eleganckiego rozgrywającego, którego
prasaniemogłasięnachwalić.
Kiedyskręcaliwwąskąuliczkę,Fionabyłapełnaoczekiwania.Tendzieńprzypo-
minałjejichpierwszespotkanie–odzaimprowizowanegobukietudospontanicznej
jazdywokółmiasta.
–Powieszmiwreszcie,cozaplanowałeś?
Henriwziąłzdeskirozdzielczejczapkębejsbolówkęiwskazałprzezokno.
–Będziemyudawaćturystów.
Fionęowiałwiatr,nachwilęunoszącjejtroski.
–Przecieżcałeżycietumieszkam–zaprotestowała.
–Czasamiimdłużejgdzieśmieszkasz,tymmniejzauważasz,comaszpodnosem.
WHurricanesjestchłopak,którymieszkałnaplażyimówi,żeprawieniewchodził
dowody.
–Okej,rozumiem.Notopozwiedzajmynaszerodzinnemiasto.
–Wiedziałem,żetakpowiesz.–Znalazłmiejscedoparkowaniaiwysiadł,nimFio-
naodpięłapas.Otworzyłjejdrzwiiwyciągnąłrękę.Ujęłająiodrazupoczułana-
pięcie.
CotakiegobyłowsłowachHenriegowogrodzie,cojejzasugerowało,żebędzie
siędobrzebawić?Nieangażującwszystkichsił,bysięprzednimbronić,czuła,że
byćmożeudajejsięzrelaksować.Choćbynakrótko.
Kiedyostatniobylinarandce?Odtamtejchwiliminęłochybaparęmiesięcy.Gdy
szliBourbonStreet,sercejejwaliło.Żebypostrzegaćmiastojakturystka,musiała
spojrzećnatęulicęinaczejniżzwykle.Zaczęłazauważaćdrobnedetale–korzenny
zapach powietrza, pełen woni przypraw z restauracji. Kiedy skupiła się na zapa-
chach,zaczęładostrzegać,któresklepyprzyciągająnajwięcejuwagi.
Ulicabyłapełnaludzi,muzycygralizporywającąpasją.FionaścisnęładłońHen-
riego.
Zatrzymałsię.
–Możezrobimytojaknależy?Pojeździmypomieściedorożką?Tonajlepszyspo-
sóbnazwiedzanie.
–Bardzochętnie.
–Świetnie.Więcwybierzzaczarowanądorożkę.
Wskazał na stojące przed nimi w kolejce pojazdy. Fiona przyglądała się dużemu
gniademukoniowi.Podobałojejsię,jakstał–prostyiskupiony.
–Ten.–Pokazałapalcem.
–Załatwione.–Henrizamieniłkilkasłówzwoźnicą,poczymwsiedlidodorożki.
Byłotammałomiejsca,FionasiedziałaprzyciśniętadoHenriego.
Zwyczajny dotyk jego nóg wydawał się elektryzujący. Miała ochotę wziąć go za
rękęidotknąćjegouda.Patrzyłananiego,myślamiwędrującpojegociele.
Dorożkacoruszpodskakiwała,aoniwpadalinasiebie.Henripachniałwodąko-
lońską,którejużywał,gdybylikiedyśzagranicą.Natychmiastprzeniosłasięmyśla-
midoAnglii.Tobyłyjejulubionewakacje.
–PamiętaszwyprawędoStonehenge?–Spojrzałananiegospodrzęs.
–Byłaśprzekonana,żecofnęłaśsięwczasie.
Szturchającgołokciem,zaśmiałasię.
–Teskałymówią.
– Za dużo się nasłuchałaś historii o wampirach i wudu. – Postukał ją w czubek
nosa.
Kładącrękęnapiersi,odparłaniecoteatralnie:
–UrodziłamsięwNowymOrleanie.Tysiętuprzeprowadziłeś.
–Hej,jestemzłotymchłopakiemzNowegoOrleanu.
–Bomaszzłotąrękędorzucaniapiłki.Dlategozostałeśuznanyzamiejscowego,
choćnimniejesteś.
–Wtakimrazietoszczęście,żemamcięobok,rodowitąmieszkankętegomiasta.
–Gdyotoczyłjąramieniem,Fionasięwniegowtuliła.
Zgłowąnajegoramieniuzprzyjemnościąpatrzyłanamiastoiudawała,żepraw-
dziwy świat za niespełna dwadzieścia cztery godziny nie będzie gotów wkroczyć
wjejżyciezigłądobiopsji.
Dotąddzieńbezstresumijałlepiej,niżHenrisobiewyobrażał.Porazpierwszy
odwielumiesięcybylizsobątakotwarci.Przenoszącdodrugiejrękitorbępełną
turystycznychpamiątek,sięgnąłdokieszenipoportfel.Wyjąłkilkabanknotów,po-
dałjesprzedawczyniiwskazałgłowąnajejdziecko,gdymałyurwiswłożyłdotorby
ręcznierobionekorale.Bawiłgofakt,żemasowoprodukowanepamiątkidlatury-
stówzbliżałygozFionąbardziejniżdiamentowabiżuteria,którąjąobdarowywał.
Sprzedawczynibyłasmukłąkobietązustamipomalowanymiszminkąwjaskrawej
czerwieni, dość przyjacielska. Wrzuciła do torby kilka papryczek. Upominek. To
jednazrzeczy,którąHenrilubiłwNowymOrleanie,odkądwdzieciństwiebyłtuna
wakacjach–tengestsprawiał,żeNowyOrleanwydawałsięprzyjaznymmiastem.
Wziąłtorbęiwyszlizesklepupełnegokiczowatychpamiątekiwoskowychfigurek
muzykówjazzowych.
–Moidziadkowieprzywozilinastunawakacje,kiedybyliśmydziećmi.
– Nigdy o tym nie wspominałeś. Zawsze opowiadałeś o wakacjach w odległych
krajach.
–Mojarodzinamastatkiwycieczkowe.–Zarobilimiliardynastatkachiprzewo-
zach morskich. – Dziadek łączył podróże w interesach z przystankiem w Nowym
Orleanie,sprawdzającnajnowszetrasy.
–Chybadobrzesiębawiliście.–Pochyliłasięiprzeszłapodjegoramieniem,gdy
przytrzymałdlaniejdrzwi.
–Tonietajemnica,żerodziceniebyliprzesadniezaangażowaniwnaszewycho-
wanie,więcdziadkowieniemieliluksusuzabawyzwnukami.Dziadekzabierałnas
dopracy,żebynasmiećnaoku.Wiesz,podobamisię,żekiedywyjeżdżamyzdruży-
ną,dbaszorodzinyzawodników.–Podziwiałjejzdolnośćintegrowanialudzi.Przy
Fionieniktnieczułsięwykluczony,pozostawionysamsobie.Wszyscyczulisięważ-
niipotrzebni.
–Tomasens.Najlepszymedukacyjnymdoświadczeniemdladziecijestpodróżo-
wanie,bezpośredniepoznawanieświata.Cocisięwdzieciństwienajbardziejpodo-
bałowNowymOrleanie?–Przerzuciławłosyzwiązanewkońskiogonprzezramię,
podziwiającwidoki,gdyupałzelżałwrazzzachodzącymsłońcem.
–Muzyka.Ulicznimuzycy.–Uśmiechnąłsięnatowspomnienie.–Śpiewałemra-
zemznimi.Jean-Pierretańczył.Byłnaprawdędobry.Zawszezwinniejsięruszał.
–AGervais?
–Ontylkoprzytupywałnogą.
Fionaprychnęła.
–Pewnieliczył.ADempsey?
– Te wycieczki skończyły się w momencie, kiedy dołączył do naszej rodziny. –
Okres integrowania się przyrodniego brata nie należał do łatwych. Teraz byli
z sobą blisko. Henri potrząsnął głową i wrócił do teraźniejszości. – Chodźmy coś
zjeść.Nacomaszochotę?
–Poszukajmyjakiegośmiejsca,gdziejedlibyturyści.Napowietrzu.Będzieszmi
dalejopowiadał.
–Bardzoproszę.–WskazałnaLeChevalier.Potreliarzupiąłsiębluszcz.Lokal
wyglądałprzyjaźnieizwyczajnie–idealnakombinacja.
–Copowiesznagumbo?
Fionaklasnęławdłonie.
–Cudownie.
Jejpaznokciezfrancuskimmanikiuremwydawałysięobgryzione.Todoniejnie-
podobne,pomyślałHenri,ruszającdostolikawrogupatia.Wysunąłdlaniejkrze-
sło,apotemusiadł.
Podeszładonichjasnowłosakelnerkazmenuwręce.
–PodobasiępaństwuNowyOrlean?–Jejakcentsprawiał,żemówiławyjątkowo
śpiewnie.
–Otak.Zakochaliśmysięwtymmieście–odparłaFiona,wchodzącwrolę,ba-
wiącsięswojąanonimowością.Skorosiedzielinazewnątrz,Henrizostałwbejsbo-
lówceiciemnychokularach,więctrudnobyłogorozpoznać.
–Niespieszciesięidajciemiznać,jakbędziecieczegośpotrzebowali.Napoczą-
tekprzyniosęwodę.
–Odrazuzamówimygumbo.–Henrisięuśmiechnął,oddającmenukelnerce.
– Doskonały wybór – pochwaliła, zapisując zamówienie. Potem zakręciła się na
pięcieiodeszła.
–Bardzomisiętopodoba.Niktniezwracananasuwagi.–Fionaprzeglądałaza-
wartośćtorebzzakupami.
–Widzisz?Aniemówiłem?Todzieńrandkibezstresu.Dladuszyczynicuda.
–Uhm.–Skinęłagłową,układającpamiątkinastoliku.
Henrinaniespojrzał.Udekorowanapióramimaska.T-shirtdlaniego.Bambuso-
wadeskadokrojeniawkształcieLuizjany.Zabawkaaligatorzfilmurysunkowego.
Naszyjnik z jasnoniebieskich koralików, który będzie pięknie wyglądał na jasnej
skórzeFiony.
Fionapodniosłalaleczkęwudu.
–Najlepszyzakup.
–Jesteśprawdziwąnowoorleanką–zażartował.
–Hej,niechpanuważa,bosiępanemzajmę.–Pomachałalalką.Potemwzięłają
zaprawąrękęipostukałaniąwjejgłowę.
Henripostukałsięwswojągłową,naśladującgest.Fionaposłałamuskrzywiony
uśmiech.
–Twojaenergiamniezadziwia–zaśmiałsię.
Wziąłdorękinaszyjnik.Szlifowaneniebieskieszklanekoralikirozpraszałyświa-
tło.
–Mogę?
Palce go swędziały, by jej dotknąć. Założył jej korale i zapiął zameczek. Skórę
miałamiękkąigładką.Wciągnąłzapachjejperfum,pochyliłgłowęiprzycisnąłwar-
gidokarkuFiony.Zamiastsięwniegowtulić,odsunęłasię.Otoczyłasięramionami
izamknęławsobie.
Patrzyłnaniąistarałsięzrozumieć,cosięstało.
–Czemuniechcesz,żebymciędotykał?Niechodzichybaoblizny,bojewidzia-
łemiwiesz,żedlamnietoniemaznaczenia.
–Kiedyostatniosiękochaliśmy,byłeśjakiśinny–rzekłacicho.
–Oczywiście,żejestinaczej.Przeszłaśpoważnąoperację.
–Aletynadalmniedotykasz,mówiszdomnietak,jakbymbyłakruchajakporce-
lana.–Mimowolnieprzygryzłapaznokieć.
–Jesteśnajsilniejsząkobietą,jakąznam.Podjęłaśniewiarygodnietrudnądecyzję
istawiłaśjejczoło.Jestemzciebiedumny.
–Dziękuję.–Wypiłałykwody,jakzwyklelekceważąckomplement.
Chciał,bywiedziała,żetoniesątylkosłowa.
–Mówięprawdę.
–Nieczujęsięsilna.Kiedydorastałam,byłamrozpieszczanaprzezojca,którybał
się, że umrę jak matka. Nie chcę teraz sprawiać wrażenia zepsutej kobiety na
utrzymaniu mężu, która marudzi, bo mąż chce się nią opiekować. – Przygryzła
kciuk,azarazpotemsplotłapalcenakolanach.
–Przecieżjarozumiem,żezrezygnowałaśzpracy,żebyśmymoglirazempodró-
żować.Każdąwolnąchwilępoświęcaszinnym,amogłabyśjakwieleżonsportow-
ców spędzać całe dnie w spa. Organizujesz zbiórki pieniędzy na różne szlachetne
celeizajęciadladzieci,którepodróżujązojcami,żebyoglądaćichmecze.
–Czemutowszystkomówisz?–spytałapodejrzliwie.
Henrigłębokowestchnął.
–Żebyświedziała,żezauważamtwojąciężkąpracę.Twojążyczliwośćidobroć.
Jesteśdlawieluinspiracją.
–Więcczemunietraktujeszmnietak,jakbymbyłasilna?Czemuniemożeszmi
zaufać,uwierzyć,żejestemsilna?
Zaufać?Powtarzałtosłowowmyślachjakzagadkę.Dlaczegonaboiskuznakomi-
cie odczytuje niuanse skomplikowanej strategii obronnej, dostrzega słabości prze-
ciwnikaipotencjalnezagrożenia,aniepotrafizinterpretowaćprostegosłowa,któ-
repadłozustżony?Brakujemuinteligencjiemocjonalnej.Nadająnainnychfalach.
Zabiłomutoklina,nieumiałsobieztymporadzić.Uważał,żechroniFionę,aona
zrobiłamuztegozarzut.
Nieznałodpowiedzinajejpytanie.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Fiona otworzyła drzwi mustanga, lecz zanim wysiadła, stanął przed nią Henri,
oferującpomoc.
Chwyciłajegodłońiwstała.Znaleźlisiębliżej,niżbysięspodziewała.Poostatnich
parumiesiącach,kiedytrzymałagonadystans,poczuła,jakbynaruszyłjejprywatną
przestrzeń.Zdawałosię,żeichoddechysiępołączyły.Poczułaciepłolekkozaczer-
wienionychpoliczkówinerwowyskurczżołądka.
–Zakryjętylkosamochód.–GłosHenriegobrzmiałjakszept.
Poszedł do kąta garażu i wziął materiałową plandekę. Miał zwyczaj o wszystko
dbać,chronićizabezpieczać.Tapotrzebabyłaczęściąjegonaturyijednązrzeczy,
którąFionauznałaniegdyśzanadzwyczajseksowną.
Oknagarażuwpuszczałyostatniepromieniewieczornegosłońca,więcścianyob-
lanebyłypołyskującymbursztynowymświatłem.Fionazawszelubiłatęporęroku,
kiedyletniąduchotęzastępowałoprzyjemneciepło.Opartaowąskistółroboczypo-
dziwiaławiatr,któryszumiałwgałęziachipotrząsałliśćmi.
Nadeszłajesień.Czas,kiedywyschniętepozbawioneżycialiściespływałyzgałę-
zi.Czaszmiany.Włoskinakarkustanęłyjejdęba,poczułaciarkinacałymciele.
Jej małżeństwo było jak piękny liść, który spada z drzewa, bo nie jest gotowy
przetrwaćostrejzimy.
Starającsięnadsobąpanować,przeniosławzroknagaraż.NaHenriego,który
zabezpieczał samochód. Włosy lekko kręciły mu się wokół uszu. Podczas jazdy do
domu zdjął okulary i czapkę. Teraz stał przed nią w nieco spranym T-shircie. Nie
wyglądał jak złoty chłopak drużyny Hurricanes. Wyglądał jak każdy zwyczajny fa-
cet.Inależałdoniej.
Podciągnęła się i usiadła na stole warsztatowym, kołysząc nogami i patrząc na
swojegomężczyznę.Alepróczatletycznegociałazauważyłatakżesiniaki,którena
opalonej skórze wydawały się ciemniejsze. Były rezultatem wielu godzin spędzo-
nychnaboisku,pełnegodeterminacjitreningu.
Pożywejdyskusjipodczaskolacjizamilkli.Czyrandkabyładobrymczyzłympo-
mysłem? Z pewnością terapeuta by ich do tego zachęcał. W krótkim czasie, gdy
uczęszczalinaterapię,obojenaprzemianczulizłośćispokój.Bębniącpalcamipo
blaciestołu,Fionazastanawiałasię,czygdybypoświęcilinatowięcejczasu,trochę
bardziejsiępostarali,doszlibydoporozumienia?
Do niedawna koniec sezonu piłkarskiego był wyznaczonym przez nią terminem
zakończeniazwiązku.Ostatnieniepokojewywołanestanemjejzdrowiazmieniłyka-
lendarzichmałżeństwa.Jeśliszybkotegonieprzetnie,Henribędziesięupierał,by
trwaćujejbokuipomócjejwwalceoodzyskaniezdrowia.Bardzotoszlachetne,
owszem,aleniemanicwspólnegozmiłością,którapowinnabyćfundamentemmał-
żeństwa.
Więcprawdopodobnietojestichostatniwspólnywieczór.
Postarasiępokonaćwstyd,zresztąHenrinierazpomagałjejubraćsięwszpitalu,
widziałblizny,któredotejporyzbladły.Raznawetnieudolniepróbowalisiękochać.
Chirurg plastyczny dokonał rekonstrukcji, lecz choć był najlepszym wśród najlep-
szych,pooperacjiFionanieczułasięnormalnie.
Teraz,powspólniespędzonymdniu,stwierdziła,żetowszystkosięnieliczy.Po-
ślubiła seksownego, szlachetnego, opiekuńczego mężczyznę i nigdy nie przestanie
gopragnąć.
To będzie ostatnia noc, kiedy oddadzą się namiętności. Pragnęła dotykać męża,
przytulić się jeszcze raz do jego opalonego ciała. Być z nim. A nazajutrz… cóż,
możejużnigdyniebędzietaksamo.Zrobitonaswoichwarunkach.Podjęładecyzję
idodiabłazprzyszłością.
Przerzucając włosy przez ramię, wciągnęła powietrze. Jej nozdrza wypełnił za-
pachliściibenzyny.
Awięcterazalbonigdy.
–Henri,wyjdźmystąd,popatrzmynazachódsłońca.
Przekrzywiłnabokgłowę,marszczącczoło.
–Jasne,dobrypomysł.
–Mamyszczęście.Dziękicieplarnidłużejmożemysięcieszyćkwiatami.–Ogród
byłjejoazą,miejscem,gdzieczułasięnajlepiej.–Remontcieplarnibyłnajlepszym
prezentem,jakimisprawiłeś.Pozastokrotkami.
Niepewnymkrokiemruszyławstronęcieplarni.Nahoryzonciepłonęłypiękneod-
cienieżółciioranżu.Woddalirozbrzmiewałgłosptaków,rozprawiałynajakiśważ-
nytemat.
–Cieszęsię,żemaszstądjakieśszczęśliwewspomnienia.–Powiódłwzrokiempo
ich podwórku. Ich domu. Po miejscu, które odbudowali z taką pasją, z jaką Fiona
pragnęładotądodbudowaćichzwiązek.
Wsunęładłońwjegorękę.
–Mamwieledobrychwspomnień.Chcęjezachować.
–Jateż.
Otworzył drzwi cieplarni i weszli do środka. W powietrzu wisiał ciężki zapach
rozmarynuisłodkichkwiatów.Znajdującesiętamroślinyniepoddałysięjeszczeza-
chodzącym na zewnątrz zmianom. Liście nie opadały, kwiaty nadal kwitły. W tym
chronionymśrodowiskuwszystkowciążpełnebyłomożliwości.
–PamiętasznaszwyjazddoNowegoJorku?–spytała,pozwalającsobiespojrzeć
wstecznaichhistorię.
–Odwiekówonimniemyślałem.Tobyłjedenznajlepszychmeczówwmojejka-
rierze.
–I?–naciskała.Kierowalisięnatyłcieplarni,gdzieznajdowałsiękącik,wktó-
rymmożnabyłousiąść.
–Ijedneznajlepszychgaleriisztuki,jakiewidziałem.Obecnośćosobistegoprze-
wodnikabardzomipomagała.
Usiadł w fotelu, zapadając się na miękkich poduszkach. Fiona zwinęła się w są-
siednimfotelu.
–Cóż,mojewykształcenieprzydajesięprzytakichokazjach.
– Zdecydowanie. Pewnie dlatego jesteś taka skuteczna, organizując zbiórki pie-
niędzy.Podchodziszdotegozwyobraźnią.Twórczo.–Pogłaskałjąpogłowie.
Poczułamiłedreszcze,tymsilniejsze,żedługosobietegoodmawiała.Miałaocho-
tęodchylićgłowę,prosićowięcej.Alepokilkuostatnichmiesiącach,kiedygouni-
kała, przede wszystkim chciała jasno wyrazić swoje pragnienia. Odwróciła się do
niegotwarzą.
Przysunęłasię,objęłagozaszyję.
– Henri, nie mogę ukrywać, że cię pragnę. – Ujrzała błysk w jego oczach. Siłą
woliciągnęła:–Proszę,niewyobrażajsobienicwięcej,poprostuwtejchwilichcę,
żebyśmyrazemzakończylitendzień.Żebymmiałajeszczejednowspomnienie,nie-
zależnieodtego,coprzyniesiejutro.–Liczyła,żejąrozumiał,żesięodniejnieod-
wróci, choć nie miała pewności, czy zasłużyła na to, by przyjął jej warunki. – Po-
wiedzcoś.
–Cholerniemniezaskoczyłaś.Niewiem,copowiedzieć.Pozatak.–Pogłaskałją
popoliczku.–Oczywiście,żetak.
PochwiliogromnegonapięciaFionęogarnęłarówniewielkaulga,leczzarazpo-
temzdominowałojąinneuczucie.Henrigłaskałjejramiona,ręce.Słońcezachodzi-
ło,przyćmioneświatłolampzczujnikamizmierzchumrugałonadichgłowami.Cie-
płyblaskibujnazieleńtworzyłyromantycznąaurę.
PalceHenriegoznalazłysięnakarkuFiony.Chwytającjązawłosy,przyciągnąłją
dosiebie.Liczyłasiętylkotachwila.Prawiezapomniała,jakszybkoHenripotrafi
podniecićjąsamymspojrzeniem.
Potemichwargisięspotkały.PocałunekHenriegoprzepełniałynapięcieitęskno-
ta.Tosamoczuławjegodotyku.Wtuliłasięwniegoipoddałamusięwsposób,na
jakinigdysobieniepozwalała.Wciągnęławnozdrzapowietrzepachnącekwiatami
izapachHenriego–jegoskóry,potu,wodypogoleniu,awszystkotozintensyfiko-
wanewparnejcieplarni.
Gdy przeniósł ręce na jej plecy, pożądanie jakby wymknęło się spod jej kontroli,
zaczęło żyć własnym życiem. Nigdy tak bardzo go nie pragnęła. Zresztą nie było
w tym nic dziwnego. To akurat łączyło ich od zawsze, teraz po prostu płonęło sil-
niejszymogniem.
Henrisięodsunął.ZaskoczonaFionazamrugała.Straciłapewnośćsiebie.Wtedy
najegowargiwypłynąłszelmowskiuśmiech,poczymwyciągnąłdoniejrękę.Czuła
nauchujegogorącyoddech.
–Chodźmydośrodka,dosypialni.
– Nie. Zostańmy tutaj. – Niecierpliwie zdjęła mu koszulę przez głowę. Henri
uśmiechnąłsięszerzej.
–Zawszedoceniałemtwojegoduchaprzygody.
Wsunąłręcepodjejsuknię.Zręcznepalcesunęływzdłużjejuda,niemaldoprowa-
dzającjądoszaleństwa.Pieściłjąpodkolanem,apotemwyżej,zatrzymałrękęna
łuku biodra. Przylgnęła do niego, znalazła się prawie na jego kolanach. Wreszcie
Henridotarłdobrzegufigiwsunąłpalcepoddelikatnąkoronkę.Potemjeściągnął
irzuciłnapodłogę.Jejciałodrżałowoczekiwaniu.
Przezmomentpodziwiałajegoatletycznytors,byzarazpotemdelikatniepogła-
dzićsiniakinaramionach.Byłyciemne,fioletowe.Patrzącnanie,nagleznówprzy-
pomniałasobieoswoichbliznach.CoHenrionichpomyśli?Podniosławzrok.Henri
naniąpatrzył.Iczekał.
–Jestemsilna.Niejestemlalkązporcelany–przypomniałasobieijemu.
–Rozumiem.Iwiem,jakterazwyglądająblizny.Rozmawiałemzchirurgiempla-
stycznym.Chciałemwiedzieć,cosiędziejepodczaszabiegu,ponimiprzeznastęp-
nelata.
Fionasięzirytowała.
–Żebyśnieprzeżyłszoku,żebycięnieodrzuciło,kiedyzobaczyszmniewszpita-
lu?
Ująłjejtwarzwdłonie.
–Nigdymnienicnieodrzuciło.Poprostusięmartwiłem.Chciałemcięwspierać.
Oczywiście, że przez wzgląd na ciebie nie chciałem wyglądać na zdziwionego czy
przestraszonego. Nie chciałem ryzykować, że cię zranię, zwłaszcza po tym, co
przeszłaś.
Napięcieodrobinęzelżało.Wiedziała,żemówiłszczerze.Niepozwoli,byjejbrak
pewnościsiebiezepsułtenwieczór.Wtuliłapoliczekwjegodłońizębamiszczypnę-
łajegopalec.
–Aterazcomyślisz?
Wcześniejbałasięzapytać.
–Cieszęsię,żejesteśbezpieczna.Codzienniesięmodlę,żebytakzostało.
Chwyciłagozanadgarstek.
–Zlitości?Zestrachu?–Musiałamiećjasność.
–Ztroski.–Położyłdłonienajejpiersiach.–Chodziotroskę.Znaszmnie.
Przeszedłjądreszczpożądania,jejciałobudziłosiędożycia.Henrirozebrałją.
Powoli, zręcznie rozpiął stanik. Promienie gasnącego słońca i przyćmione światła
lamptańczyłynajejnagiejskórze,oświetlającją.Takżeblizny.
Niezależnieodtego,ilerazysobiepowtarzała,żezblakłyisąledwiewidoczne,
czułasięskrępowana.Jejpiersibyłybardziejstercząceniżwcześniej,choćzdecy-
dowałasięnamniejszyrozmiar.AletoHenrijużwiedział.Niemogłapowstrzymać
kotłowaninymyśli.
Kiedyobjąłjąwzrokiem,jegospojrzenierozświetliłoniezaprzeczalnepożądanie,
azwargwydobyłosiępełnepodziwuwestchnienie.Urwałkwiatzdoniczki.
–Jesteśpiękna.–Wodziłpłatkamipojejbliznach,jegogłoszniżyłsięooktawę.–
Każdycentymetrtwojegociałajestpiękny.
–Niemusisztegomówić.–Takczęstoignorowałakomplementy.
–Czykiedykolwiekcięokłamałem?
–Nicotymniewiemwkażdymrazie.
–Notomiuwierz.Patrzęnaciebieiwidzęsamopiękno.Anawetwięcej,widzę
siłę,którajesttakfascynująca,żejestnajwiększąwyobrażalnąpodnietą.
Fiona przesunęła dłonie na pierś męża i pchnęła go na kanapę. Słońce gasło za
horyzontem.Henriwziąłgłębokioddech.WpatrywałsięwFionę,jejpożądanieod-
bijałosięnajegotwarzy.Wsunęłapaleczagumkęjegoszortów,szarpnęłairzuciła
jenaziemię.Potemnanimusiadła,przyciskającbiodradojegobioder.Odmiesięcy
nieczuławsobietyleżycia.
Nie miał pojęcia, co zdecydowało, że Fiona zmieniła zdanie, ale po ponad pół
roku,kiedyniepozwalałasiędosiebiezbliżyć,niezamierzałterazstracićokazji.
Życienadystansbyłopiekłem.Napoczątku,tużpooperacji,wiedział,żemusidać
jejczas,jednakpóźniej,gdysprawiałajużwrażeniesilnejizdrowej,tylkowielkim
wysiłkiemwolitrzymałsięodniejzdala.
Teraz,jakimścudem,któregoniepojmował,znówbyłajego.Znówmiałjąwra-
mionach.
Ująłwdłoniejejpiersi,rozkoszującsiętymdotykiemtaksamojakjejwestchnie-
niami.Fionaemanowałaseksapilem. Wszystkowniejbyło seksowne:niemeigło-
śneżądania,tęsknewestchnienia,wędrującedłonie.Brakowałomujejdotyku.Do
diabła,brakowałomuzapachujejwłosów,którełaskotałymunos,gdysiękochali.
Niewidziałblizn,zresztątoniebyłoważne.WidziałFionę.Silnąpięknąkobietę,
która stawiła życiu czoło. Myślał o jej dobrym sercu, charytatywnej działalności
iopomocy,którązawszeniosłażonomkolegówzdrużyny.
Jakbytobyło,gdybyznówzniąpodróżował?Gdybybyłaujegobokupodczasna-
stępnegomeczuwArizonie?Choćnielecielibytymsamymsamolotem,gdyżonlatał
z drużyną, a żony podróżowały osobno. Bycie z nią, także w podróży, było czymś,
czegomubardzobrakowało.ObecnośćFionywjegołóżkuwnocybyłaczymświę-
cejniżtylkookazaniemwsparcia.Tęskniłzaichrozmowami,zadzieleniemsięznią
wrażeniamizmeczu.
Zatymwszystkimtakcholernietęsknił.
Terazczuł,jakbywygrałlosnaloterii,zabierającjątegodnianarandkę.Fiona
oparładłonienajegopiersi.Henrichwyciłjązabiodra,uniósł,podpierał,prowadził
ją…dodomu.
Każdyjejruch,kiedysięnanimkołysała,gdyjąunosił,aonaznówopadała,był
doskonały.Seksbyłfantastyczny.Niepamiętał,żeażtak.Niebyłpewien,czycoś
takwyjątkowegodasięzachowaćwewspomnieniu.
Ichciałaznalazływspólnyrytm.WargiHenriegoznalazłyjejusta.Fionawplotła
palcewjegowłosy.Oddychałacorazszybciej.Dałamuznak,żejestjużblisko,bli-
skospełnienia.Znałjejciałoizamierzałjądoprowadzićdoorgazmu,któregonigdy
niezapomni,sampowstrzymującsięjaknajdłużej.Wsunąłpalcemiędzyjejnogi,do-
tykającnajwrażliwszegomiejsca.Fionajęknęła,odchyliładotyługłowę.Włosyopa-
dłyjejnaplecy,przyspieszyła.
Nie, nie była delikatnym kwiatem. Nie mógł się nasycić jej widokiem, piersiami,
któresięcorazszybciejunosiły,nierównymprzyspieszonymoddechem,rumieńcem,
któryrozlałsięnajejskórze,aż…krzyknęła,ajejkrzykodbiłsięechemodścian
cieplarni. Jakiś ptak zatrzepotał skrzydłami i wtedy Henri pozwolił sobie na or-
gazm.
Sercewaliłomuożebra.Niebyłwstanielogiczniemyśleć.Wogólemyśleć.Czuł
tylkopulsującąrozkosz.
Fiona wygięła się i opadła. Poczuł jej oddech na piersi. Leżeli wciąż połączeni.
Sklejenipotem.
Od miesięcy próbował doprowadzić do tej chwili. Do połączenia opartego na
uczuciuizaufaniu.Wkońcupomiesiącachfrustracjiznówczuł,żeżyjeiżemożeją
odzyskać.IchwyjazdnameczdoArizonybędzietakijakdawnewspólnewyjazdy.
Leżąc w ramionach Henriego, planowała, co jeszcze chciałaby z nim zrobić tej
nocy.Oczywiścienajpierwmusząpozbieraćubrania,bobiegnagoprzezpodwórko
niewchodziwrachubę.Nawetwprywatnościogroduzacieplarniązawszeistniało
ryzyko,żeznajdziesięjakiśpaparazzizteleskopowymobiektywem.
Nic,absolutnienicnieskradniejejtejnocy.Musijaknajlepiejwykorzystaćczas
z Henrim, bo prawdopodobnie na tym się skończy. Z powodu biopsji nie pojedzie
z nim do Arizony. Gdyby odważyła mu się to powiedzieć, mogłaby tylko odwrócić
jegouwagęodgry.Gdzieśwgłębisercawiedziała,żeHenrimusisięnatymskupić.
Niezamierzałamupowiedziećtakczyowak,choćdziękitejwymówceczułasięle-
piej.
Aleztymwszystkimzmierzysiępóźniej.
OddechHenriegomusnąłczubekjejgłowy.
–Tęskniłemzatobą.
–Jateżtęskniłam.Wieleprzeszliśmy,cierpieliśmyzpowoduutraconychmarzeń.
Możegdybyinaczejsięułożyło…
– Wybacz, Fiono, że nie potrafiłem niczego zmienić. Możemy adoptować dzieci,
niemamnicprzeciwkotemu.
Choć te słowa kusiły, by chwyciła się obietnicy w jego oczach, nie mogła uciec
przedwiszącymnadniąlękiem.
– To nie byłoby w porządku w stosunku do tych dzieci, skoro nasze małżeństwo
przeżywakryzys.
–Przecieżniebyłaśprzeciwnaadopcji.Przynajmniejnapoczątku.Wycofujeszsię,
bominieufasz?Niewierzyszwnaszemałżeństwo?
– Nie chodzi tylko o nas. Nie byłabym uczciwa, gdybym nie przyznała, że moje
genymnieprzeraziły.Wszystkiekobietywmojejrodziniezmarłynarakapiersialbo
jajnika.Bojęsię,żemogęumrzeć,alemyślodziecku,któretracimatkę…–prze-
łknęła–przerażamniejeszczebardziej.Owszem,rozważałamadopcję.Niebyłam
pewna,cotyotymsądzisz.
–Nierozmawialiśmyotym,cowżyciunajważniejsze,prawda?
ChciałapodzielićsięzHenrimswoimniepokojem,ajednocześnieniebyławsta-
niepowiedziećmuoczekającejjąnazajutrzbiopsji.Henrispodziewałsię,żespędzi
znimtenweekend,żebędziemukibicowała.Diabelnietrudnobędziemuodmówić.
Takczysiakmusitozrobić.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Kochalisięwcieplarni,podprysznicem,apotemwłóżku.FionależałaobokHen-
riegopodbaldachimemimyślałaoichwspólnejnocy.Spędzilijąspleceniwuścisku.
Spalinadzy.AraczejHenrispał.Fionawtulałasięwniego,zbytprzepełnionaemo-
cjami,abyzasnąć.
Gdypowolinadchodziłranek,jużnawetniemyślałaospaniu.Patrzyłanamijające
minutynazegarze.Każdyruchwskazówkipowodowałukłuciewjejsercu.
PatrzyłanaHenriego,któregopierśspokojnieunosiłasięiopadała.Wyglądałna
zrelaksowanego.
Chciała utrwalić ten moment w pamięci, by mieć do czego wracać. Koniec mał-
żeństwabyłbolesny,jednakwiedziałateż,żeodchodząc,robiprzysługęimobojgu.
Zapisała sobie w pamięci wszystkie najdrobniejsze szczegóły, które składały się
naosobęjejmęża.Poranneświatłoniespiesznie,jeszczezwahaniemzakradałosię
dopokoju.OświetliłotwarzHenriegopokrytąlekkimzarostem,podkreślająckwa-
dratowąszczękę.
Kiedysiędowie,żeznimniepojedzie,będziezrozpaczony.Świadomość,żemi-
nionanocnicmiędzyniminiezmieniła,wstrząśnienimdogłębi.Niechciałagode-
koncentrowaćprzedmeczem,świetniewiedziała,jakbardzoutrudniatogręnabo-
isku.Ajednaknicniemogłanatoporadzić.Jużpodjęładecyzję.
Pościel zaszeleściła, Henri się poruszył, odchrząknął i przysunął do niej. Z jego
ustwydobyłsiępomrukzadowolenia,zanimpodniósłpowiekiispojrzałjejwoczy.
Przesunąłwgóręrękę,bypołożyćjąnakarkuFionyiprzyciągnąćjądosiebie.Wy-
cisnąłcałusanajejpoliczku,lekkodrapiącjązarostem.
–Dzieńdobry,słońce.
Przytuliłapoliczekdojegopoliczkaipozwoliłasobieprzezchwilętakpozostać.
–Dzieńdobry.
Wyciągnął ręce, objął ją i przytulił. Powietrze wypełniło głębokie westchnienie,
gdyprzekrzywiłgłowę,byzerknąćnasłońcewpadająceprzezszparęmiędzyzasło-
nami.
– Boże, jest później, niż myślałem. – Klepnął ją w pośladek. – Trzeba wstawać.
Muszęzdążyćnasamolot.Wiem,żetyleciszpóźniej,alechcęprzedwyjściemzjeść
małeśniadanie.Aty…
–Henri–przerwałamu–niepolecędoArizony.
Henriusiadłpowoli.
–Rozumiem.Musiszsięzająćtąimprezą,wktórąsięzaangażowałaśwostatniej
chwili.
Chciałaskorzystaćzwymówki,którąsampodałjejjaknatacy,alezadługocią-
gnęlitęgrę.
–Tanocbyławspaniałym–ujęłajegotwarzwdłonie–pięknymhołdemdlatego,
conasłączyło.Aletobyłopożegnanie.
Szok,potemzłość,przemknęłyprzezjegotwarz.
– Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale mylisz się, do cholery. Ta noc utwierdziła
mnietylkowprzekonaniu,żetoniekoniec.
Fionaskrzyżowałaramiona,przyciskająckołdrę.
– Możesz myśleć, co chcesz, ale ja podjęłam decyzję. Nie musimy tego od razu
ogłaszaćoficjalnie,aleteżniepowinniśmyudawaćprzedrodzinami.Toniefair.
Patrzyłnaniąwmilczeniu,zaciskajączęby.
Gdybyodgadłjejtajemnicę,byłobyjeszczegorzej.
–Henri,spóźniszsięnasamolot.
Zciężkimwestchnieniemodrzuciłkołdrę,wstałiwyszedłzpokoju.
Izjejżycia.
Hurricaneszawszepodróżowaliwłasnymsamolotem,aletendzieńbyłwyjątkiem.
Samolot,którymzwyklelatali,przechodziłokresowyprzegląd,lecieliwięcdoArizo-
nywyczarterowanymluksusowymodrzutowcem.
Henriniecieszyłsięjednakmiękkimiskórzanymifotelamianiotwartąprzestrze-
nią,gdzieczłowiekczułsiębardziejjakwsaloniewdomuniżwsamolocie.Myślami
pozostałprzyFionie,przyostatniejnocyitym,jakbliskobyłodzyskaniażony.Ale
jakzwyklejednanocniewystarczyła.
Rozkojarzony ledwie zauważał rozmowy swoich kolegów. Freddy Buldożer
iWadeDzikaKartarzucalipiłkęwtęizpowrotem.Pokrzykiwaliprzytymizagrze-
walisiędowalki.Nawetci,którzywcichszymzakątkupróbowaligraćwkarty,zo-
stalimimowoliwłączenidotejzabawy.
Normalnie Henri dbałby o to, by zawodnikom nie zabrakło sportowego ducha
walki. Tego dnia siedział obok Gervais’go, właściciela drużyny. Mieszczące się
zprzodufoteleoddzielałyichodzawodników.
PodszedłdonichBrantReynaud,kuzynzTeksasu,którytakżegrałwHurricanes.
Spinkawkształcieżółtejróżywpiętawklapęjegomarynarkipołyskiwaławciepłym
świetlekabiny.Oparłsięoskórzanefotelewkolorzekoniaku,wręcetrzymałtele-
fon.
–WidzieliścieTwittera?Faninaskochają.Zdjęciazlotniskarozprzestrzeniająsię
wsiecijakwirus.–Wskazałnatelefon.–Działodpowiedzialnyzakontaktzmedia-
mirobiświetnąrobotę.
Brant klepnął Gervais’go po ramieniu, po czym ruszył w stronę pustego fotela
obokFreddy’ego,podrodzejednąrękąłapiącpiłkę.Henriledwiesłyszałsłowaku-
zyna.Wlepiłwzrokwozdobnykryształowyżyrandolnaśrodkusufituizastanawiał
się,cobysięstało,gdybyktośniechcącytrafiłwniegopiłką.Gervaiswyjąłjedenze
swoichtelefonów,bysprawdzićnajnowszeposty.
Gdyprzeglądałnowewpisy,jegotwarzspoważniała.Nalotniskukilkufanówdość
bezpardonoworzuciłosięnaHenriegoiinnychgraczyHurricanes.Takierzeczynie
byłyniczymnadzwyczajnym.Fanizawszechcieliotrzymaćautografyizdjęcia.
Jednak tego dnia było trochę inaczej. Gervais uniósł brwi, pokazując Henriemu
ekranswojegosmartfona.
Henri nachylił się. Jasna cholera. Blondynka z lotniska, która nie potrafiła trzy-
maćrąkprzysobie,zamieściłazdjęcie,któremogłowywołaćskandal.Swojądrogą
niewielebyłodotegotrzeba.Zmniejważnychpowodówwaliłysiękarieryirozpa-
dałymałżeństwa.
Szczupłablondynkamiałanasobieszortyzwysokimstanemiprzezroczystyszy-
fonowy top. Pocałowała Henriego w policzek, biorąc go za rękę i oplatając nogą.
Nazdjęciuniebyłowidać,żeHenripróbowałjąodsunąć,byprzyjęłabardziejprzy-
zwoitąpozę.
Jakaś jego część tęskniła za czasem, kiedy żyło się odrobinę wolniej. I bardziej
prywatnie.Widząc,jakszybkozdjęciazlotniskazaczęłykrążyćwsieci,poczułgo-
rycz.Gervais,którydbałowizerunekdrużyny,martwiłsięteżobrata.
–Uważasz,żetomądre,zważywszynastanwaszegomałżeństwa?
Henriprzeczesałpalcamiwłosy.
–Niezachęcałemjej.Robiłem,comogłem,żebysięodczepiła.
Bratkiwnąłgłową,nadalpatrzączpowagą.
– Wiem, ale jesteś osobą publiczną. Jedno zdjęcie, jedna krótka wypowiedź. To
wystarczy.
–Myślisz,żeniezdajęsobieztegosprawy?
Gervaisnawetwpołowienieznałjegosytuacji.
–Poprostuuważaj,bracie.Twojemałżeństwoniewydajesiędośćstabilne,żeby
przetrwaćtakieniespodzianki.
– Co ci powiedziała Erika? – W tym momencie Henri pożałował, że prosił Erikę
iAdelaideoradę.
–Niktminicniemówił.Znamcię.–Wyłączająctelefon,Gervaissplótłramionana
piersi.
–Wszystkiemałżeństwaprzeżywająkryzys.
–Hm.
Gervaispodrapałsięwbrodęjakmądrystarszybrat,aleniewymądrzałsięjak
starszybrat.
–Noicotakmilczysz?
Garvaiswzruszyłramionami.
–Niezachowujeciesiętaksamojakkiedyś.Niedotykaciesię.
–Atyjesteśzakochany,widzisztylkosercaigwiazdy.–Henristarałsię,bynie
zabrzmiało to ironicznie. Ale co tam, do cholery. Gervais za bardzo zbliżył się do
prawdy.
–Tywidziałeśsercaigwiazdy?–Wgłosiebratapojawiłosięszczerezdumienie,
rozplótłręceipochyliłsiędoprzodu.
WodpowiedziHenripodniósłgłowę.Tak,widziałgwiazdy.Boże,byłtakizakocha-
ny.Cosięstało?Alboinaczej–jakdotarlidotegopunktu?
–Jesteśmybraćmi,więcpowiemjedno,ajeśliciętowkurzy,wybacz.Niepłodność
wystawianaciężkąpróbęnawetsolidnejakskałamałżeństwa.Widzieliśmytonie-
raz,takżewzwiązkachsportowców–rzekłcichoGervais.Czasamibywałcholernie
rzeczowy,mówiłwprost,gdyinniposługiwalisięeufemizmami.
Niepłodnośćzdecydowaniegoniedotyczyła,bopojednymwspólnymweekendzie
jegonarzeczonaoczekiwałabliźniąt.Henriniemógłzaprzeczyć,żetoboli.
–Cieszęsiętwoimszczęściem,alemówiącszczerze,myślisz,żemaszpraworoz-
mawiaćzemnąoproblemachniepłodnościwmałżeństwie?
–Zrozumiałem.Życieniejestsprawiedliwe.
Henripotrząsnąłgłową.
–Cośotymwiem.
– Rozważaliście adopcję? – Gervais nawet się nie odwrócił, kiedy piłka w końcu
trafiławżyrandol,akryształowemedalionyzabrzęczały,alesięniestłukły.Byłsku-
piony na rozmowie, podczas gdy Dempsey, trener drużyny, wstał, by zaprowadzić
porządek,nimprzykolejnymrzucienarobiąwiększejszkody.
–Tuniechodzitylkoodzieci.PodczasbadańpokolejnymporonieniuFionaodkry-
łaguzekwpiersi.–Dośćdługodźwigałciężartychtajemnic.Inajwyraźniej,sądząc
zdomysłówbrata,nierobiłtegodobrze.
–Cholera.Czyjejmatkaibabka…–Gervaiszniżyłgłosooktawę.
– Zmarły na raka? – dokończył Henri. – Tak. Fiona robiła badanie genetyczne
iwynikjestpozytywny.
–Takmiprzykro.
Bańkanapięciaostatnichmiesięcypękła.Akiedypękła,Henristwierdził,żenie
jest w stanie dłużej ukrywać prawdy o swojej obecnej sytuacji. Fiony nie będzie
wArizonie.Wkrótceniebędziejejwjegożyciu.Tamyśl…niepotrafiłsięzniąpo-
godzić.
–PółrokutemuniepojechaliśmydoEuropynawakacje.Fionaprzeszłatampo-
dwójnąmastektomięihisterotomię.
–Boże,Henri.Bardzomiprzykro.Czemunamniepowiedziałeś?
–Boonaniechciała.
Gervaisścisnąłgozaramię.
–Niemusiałeśsamdźwigaćtegociężaru.Wspierałbymcię.
–Niechcieliśmyryzykować,żeprasacośwywącha.Naszaprywatnośćbyła…jest
ważna.–Mimotowsparciebratawieledlaniegoznaczyło.Wiedział,żewszyscyby
gowspierali,Fionętakże,gdybytylkopozwoliłakomukolwieksiędosiebiezbliżyć.
– Wasza decyzja. Ale pamiętaj, że jestem, gdybyś mnie potrzebował, i nie ma
wtymniczłego,żesiękogośpotrzebuje.Obojewmłodymwiekustraciliściematki.
Todiabelnietrudne.–Jedno,czegoniktniemógłkwestionować,jeślichodziłooGe-
rvais’go,tojegobezwzględnalojalnośćwobecrodziny.
–MatkaFionyzmarła.Naszanaszostawiła,bobyławściekła,żeojciecwciążją
zdradzał.
– Śmierć jest tragedią. Zdrada też boli jak diabli. Mama nas porzuciła, chociaż
chodziłojejoniewiernośćtaty.Rozumiem,żeprzeztomaszproblemzzaufaniem.
Jateżsięztymzmagałem.
–Fionaniejestmojąmatką.
–Alecięzostawia.–Gervaispostukiwałwekran,któryzgasł.–Amożetyjąode-
pchnąłeś?
–Bzdura–warknąłHenri.Zaszybko?–Robię,comogę,żebyjąodzyskać.
–Skorotaktwierdzisz.–Gervaisodwróciłwzrok,odchylającsiedzenie.
–Myślałem,żemniewspierasz.–Henriniemógłsiępowstrzymać.
Przeglądająclistękontaktów,GervaiszatrzymałsięprzyErice.Pomachałtelefo-
nemwstronęHenriego.
– Wzywam na pomoc pewną wyjątkowo skuteczną księżniczkę, którą znam
iuwielbiam.
Zaraz potem poprosił Erikę, by zawiozła Fionie kwiaty od Henriego. Może fak-
tyczniepotrzebujewięcejpomocy,byodzyskaćżonę,pomyślałHenri.
Ból spowodowany biopsją był niczym w porównaniu z bólem serca. Ten ból był
wynikiemkońcapewnegorozdziałujejżycia.Końcamiłości.
Na wizytę pojechała taksówką, bo nie chciała ryzykować, że szofer Raynaudów
powiekomuś,żebyłaulekarza.Podczasbadaniażałowała,żeniemaprzyniejni-
kogo,kogomogłabywziąćzarękę–żeniemaobokniejHenriego.Coprawdaitak
nikomu nie pozwoliliby tam wejść. Prawdopodobnie nawet gdyby Henri czekał
wkorytarzu,czułabysięspokojniejsza…alepodjęładecyzjęimusiałasięjejtrzy-
mać.
Terazznalazłaazylwbibliotece,wśródksiążekikolekcjisztuki.Siedziaławdu-
żym wiktoriańskim fotelu, zwinięta i przykryta kocem, na którym widniały słynne
pierwsze linijki różnych powieści. Miała nadzieję, że połączona moc literatury
isztukidajejtakpotrzebnąsiłę.
Sadowiąc się w fotelu, czuła się prawie dobrze. Dopóki nie usłyszała stukania.
Zbierającsiłyiodwagę,ruszyładodrzwi.
Nawielerzeczybyłategodniaprzygotowana,aletowarzystwodonichnienale-
żało. Pragnęła w samotności opłakiwać swoje rany. Gdy otworzyła drzwi, jej mina
zrzedła. Przed nią stała Erika uzbrojona w wizytówkę, bukiet lilii i łyszczca oraz
pudełkobelgijskichczekoladek.
–Erika,cozaniespodzianka.–Fionauśmiechnęłasięsiłąwoli.
Nordyckaksiężniczkamocniejścisnęłakwiatyiczekoladki.
–Mogęwejść?Och,todlaciebieodtwojegomęża.–WręczyłaFionieprezenty.–
Niezostanędługo.MuszęzdążyćnasamolotdoArizony.
–Oczywiście,tędyproszę–mruknęłaFiona,zapraszającjądośrodka.
Doceniłatengest,choćsiędomyśliła,żetoniebyłpomysłHenriego.Coznaczy,
żeichproblemystałysiępowszechnieznane.Czułasięjakpaskudnaniewdzięczni-
ca.Zmuszającsiędouśmiechu,włożyłanoswkwiatyijepowąchała.
–Piękniepachną.Dziękuję.
Postawiłakryształowywazonzliliaminastolikuprzywejściuobokantycznegoze-
gara.
–Usiądźmy,pomożeciemizjeśćczekoladki.
Śmiejącsięcicho,Erikapoklepałasiępobrzuchu.
– Dzieci zdecydowanie powinny poznać smak tych słodkości. I bardzo dziękują
ciociFionie.
– No to zabierajmy się do roboty. – Fiona poprowadziła gościa do biblioteki.
Wtymmiejscuzkojącymzapachemstarychksiążekidziełsztukirzeczyniemiały
nieznośnegozwyczajuwywracaniajejświatadogórynogami.
Pociągnęłazaczerwonąsatynowąwstążkęnapudełkubelgijskichtrufli.
–Eriko,typromieniejesz.
– Dziękuję. Bliźniaki to chyba podwójny blask. – Wyjęła z pudełka czekoladkę
ztruskawkowymnadzieniem.–Alenajbardziejchciałabymspaćpodwójnąilośćgo-
dzinijeśćzadwóch.Miesiącmiodowyniezapowiadasięromantycznie.
– Jestem pewna, że Gervais to rozumie. – Fiona usiadła w fotelu i skrzyżowała
nogizczekoladkaminakolanach.
– Tak, jest niewiarygodnie cierpliwy. – Erika rozejrzała się, jedząc czekoladkę
iwzamyśleniugładzącbrzuch.TenruchporuszyłczułąstrunęwFionie.Erikana-
glepodniosławzrok.Jejpoliczkilekkosięzaróżowiły.–Wybacz.Niechciałampleść
osobie.
– Nie musisz kryć radości. – Fiona przygryzła wargę, patrząc na twarz Eriki. –
Ktościpowiedziałonaszychproblemachzniepłodnością,prawda?
–Niechcębyćwścibska.–Erikaopadłanafotelpodrugiejstroniekominka.
–Niejesteś.Cóż,pracujęnadtym,żebybyćwstanierozmawiaćotymzrodziną.
To bolesne, ale to nie znaczy, że nie mogę cieszyć się twoim szczęściem. Kocham
dzieci.–Fionawłożyładousttrufla,aleznakomitejjakościczekoladkasmakowała
jak kurz. Odstawiła pudełko na stolik obok fotela, nie zamykając go, by przyszła
szwagierkamogłasięczęstować.
–Achcesz?–Erikaprzekrzywiłagłowę.–Chceszsięprzedkimśwygadać?Jeste-
śmyrodziną.–PołożyłarękęnaprzedramieniuFiony.
–Możejużniedługoniebędziemyrodziną.
Erikazmarszczyłaczołoipochyliłasię,byścisnąćdłońFiony.
–Takmiprzykrotosłyszeć.Alechętniecięwysłucham.
–Dziękuję.–Fionapołożyładłońnajejdłoni.–Mamnadzieję,żetyiGervaisznaj-
dujecieczas,żebybyćrazemmimowypełnionegozajęciamisezonu.Toważne.Czas
takszybkoucieka.Wybacz,jeślisięwtrącam.
– Troszczysz się o moją przyszłość. O przyszłość Gervais’go i dzieci. Widzę to
idoceniam.
–MyzHenrimtakszybkosiępobraliśmy,żeniezdążyliśmydobrzesiępoznać.
–Nigdyniejestzapóźno,żebytozmienić.–Erikawstałaipoprawiłaksiążkina
półce.
–Skądtapewność?
–Wciążtujesteś.Więcwciążjestnadzieja.Iczas.Totakiesmutne,kiedyżałuje
sięczegośponiewczasie.
Żal.Ostatniarzecz,jakiejchciałaFiona,tożyćzżalem.
–Jakidąprzygotowaniadoślubu?–spytała,zmieniająctemat.
–Bardzodobrze.Mamywspaniałąorganizatorkęślubów.
–Mogłabymciwczymśpomóc?
–Poprostucieszsiętymdniem.–Erikaznówpogłaskałabrzuch.–Dziecirosną
takszybko,żechybabędęmusiałaposzukaćnowejsukniślubnej.
–Będzieszpięknąpannąmłodą.
Erika wskazała na kanapę na końcu biblioteki. Usiadła tam i poklepała miejsce
oboksiebie,patrzącnaFionę.
– Coś jeszcze nie daje ci spokoju. Widzę to w twoich oczach. Angielski nie jest
moimpierwszymjęzykiem,nauczyłamsięodczytywaćemocjezoczu.Proszę,mów,
jeślichcesz.
FionausiadłaobokEriki,unikająckontaktuwzrokowego.Spojrzałanawiktoriań-
ski obraz przedstawiający grecką boginię Artemis. Łatwiej było jej skupić się na
sztuceniżnajejsytuacji.
–CzytomacośwspólnegoztwoimikłopotamizHenrim?
–Nawetniewiem,jaktopowiedzieć.–PrzezmomentFioniekręciłosięwgłowie,
widziała jak przez mgłę. Powiedzenie tego na głos było jedną z najtrudniejszych
rzeczywjejżyciu.
–Poprostupowiedz.–Erikawzięłajązarękę,dodającjejotuchyiodwagi.
Fionanadalniebyławstaniespojrzećjejwoczy,alesłowapopłynęłyzjejust.
–PobraliśmysięzHenrimszybko,bomyśleliśmy,żejestemwciąży.Byćmożeby-
łam,możeporoniłam.CzyHenrijużcitomówił?
Erikadyplomatyczniemilczała,cododałoFionieodwagidozwierzeń.
Boże,jakonategopotrzebowała.
–Ponieważtestciążowywypadłpozytywnie,zakładałam…cóż,pospieszyliśmysię
doołtarza,niemieliśmyczasusiępoznać.Zapłaciliśmyzatocenę.
–Nieznałamszczegółów.Przykromi.
–Nawetjeśliuwaswszystkoodbędziesięzgodniezplanem,dbajcieoswójzwią-
zek. Wasze dzieci są ważne, ale posiadanie rodziców, którzy tworzą prawdziwy
związek,tylkojewzmocni.
–Sugerujesz,żeniepowinniśmysięzGervais’mpobrać?
–Towaszadecyzja.Jatylkodzielęsięswoimdoświadczeniemichcę,żebyśbyła
pewnatego,corobisz.Towszystko.Mamnadzieję,żecięnieuraziłam.
– Ależ nie. Sama nalegałam, żebyś się ze mną podzieliła myślami. Moja rodzina
popychamniedomałżeństwa.Jesteśpierwsząosobą,którapokazujemitozinnej
strony.–PoklepaładłońFiony.–Aleproszę,bądźspokojna,wszystkoprzemyślałam.
KochamGervais’go.Chcębyćjegożonądokońcażycia.
–Wtakimraziebardzosięcieszę–rzekłaFiona,ubolewającnadswoimzłama-
nymsercem.
Czekajądługiweekend,zanimotrzymawynikibiopsji,zresztąniezależnieodwy-
nikuniebyłapewna,jakpostąpić.
ROZDZIAŁÓSMY
Byłacałaobolała,choćmiałabiopsjętylkolewejpiesi.Przyniespodziewanymgo-
ściu dzień wcześniej udawała, że wszystko jest w porządku, nie mogła jednak za-
przeczyć, że następnego dnia z ulgą odpoczywała w łóżku z dala od ciekawskich
oczu.
ErikawrazzpozostałymiżonamizawodnikówodleciaładoArizony.Fionazostała
sama.Wnocybólznaczniesięspotęgował.Prawieniespała,dopierooświcieudało
jejsięzdrzemnąć.
Leżącnaboku,nieuciskałapiersi.Choćbyławdzięczna,żemożelizaćranywsa-
motności,czułaciężarwsercu,żemusiokłamywaćwszystkich,którychkocha.Kie-
dywpadłaErika,przezmomentchciałasięzniąpodzielićinformacjąobiopsji.Ten
ciężartrudnodźwigaćsamej.Miałajednakświadomość,żetoniewchodziwrachu-
bę.OdwróciłauwagęErikiodzbliżającegosięślubuinarodzinbliźniątiniechciała
dodatkowoobciążaćjejtakąwieścią.
Mrugając, by powstrzymać łzy, zastanawiała się, kiedy wreszcie zacznie działać
lekprzeciwbólowy.Niecierpliwieczekałanaulgę.Musiałaczymśodwrócićuwagę.
Zerknęłanazegarizdałasobiesprawę,żemeczwArizoniejużsięzaczął.Czyna-
prawdęspałatakdługo,naprzemianzapadającwdrzemkęisiębudząc?
Nacisnęłaguziknapilocieiodszukałakanał,naktórymnadawanomecz.Usiadła,
opierającsięopoduszkiprzyzagłówkuipoprawiładużąnocnąkoszulę.Prawdęmó-
wiąc, był to jeden z T-shirtów Henriego, wciąż przesycony jego zapachem. Palce
Fionyjakbymimowolniepowędrowałydoluźnegobawełnianegostanikaibandaża,
którychroniłnakłuteigłąmiejsca.Odpowrotudodomubiopsjabyłanieustającym
źródłemjejniepokoju.
Z brzucha Fiony dobiegło głośne burczenie. Uprzytomniła sobie, że niczego nie
jadła.Ostrożniewstała,bosymistopamistającnaperskimdywanie,poczymruszyła
pochłodniejszejdrewnianejpodłodze.
Zeszłanadółizajrzaładolodówki–wtakidzieńjaktenzasługujenalody,najlep-
szelekarstwodladziewczynyzobolałymciałemizłamanymsercem.Wybrałalody
waniliowe,apotemdorzuciłajeszczekilkaczekoladekodHenriego.Nabrałapełną
łyżeczkęiprzełknęłazrozkoszą,poczymznówruszyłanagórędosypialni.
Naekranietelewizorawciążtrwałmecz.StokrotkiodHenriegorozjaśniałyroz-
świetlonyblaskiempokój.Lilie,któreprzesłałwczoraj,zostawiłanadolewbiblio-
tece,bywszędziemiećprzypomnienietego,cowkrótcestraci.
Poczułaciężarwpiersi.Tenbólniemiałnicwspólnegozbiopsją.Tobyłżal,że
niewybrałasiędoArizony.
Bardzochciałabytambyćidopingowaćzawodnikówrazemzinnymiżonamiczy
choćbyczekaćnaHenriegowhotelowympokoju.Świętowaćznimpomeczu.Po-
myślała,jakwspanialeichciałazgrałysięzsobądwienocewcześniej,itopotak
długiejprzerwie.Chciałaznówsięznimkochać,udawać,żeniemażadnegobólu.
Nabrałakolejnąłyżeczkęlodówiwłożyłajądoust,poczymwróciłaspojrzeniem
doekranu.Wsamąporę.Kamerawłaśnieprzeniosłasięnatłumizatrzymałanapa-
rzestarszychludziwjednakowychbluzach.Siedzącywokółnichfaniwymachiwali
transparentami z napisem „Wszystkiego najlepszego z okazji 60 rocznicy ślubu”,
auśmiechniętaparapołączyłasięwczułympocałunku,którypokazałakrajowate-
lewizja,zanimkomentatorprzeszedłdopochwałofensywydrużynyArizony.
Fiona zatrzymała się na tym pocałunku. Wróciła myślą do chwili, gdy Henri ujął
jejtwarzwdłonie,apotemjąpocałował.Próbowałasobieprzypomniećsmakjego
warg.Wtymmomenciekamerapokazałazbliżeniejejmęża.
Wkrótce byłego męża, poprawiła się i nabrała kolejną łyżkę lodów. Patrzyła na
jegonaramiennikiirysytwarzywidocznezakratąmaski.Wyszczekiwałpolecenia
iwymachiwałrękami,odgadywałplanyobronyiażdoostatniejminutymeczuzacie-
klewalczył.Jakzwykle.
Byłjednymznajlepszychgraczywlidze,atensezonmógłbyćdlaniegowyjątko-
wy, gdyby w końcu Hurricanes wygrali puchar Super Bowl. Żałowała, że jej przy
tymniebędzie.DempseyiGervaistwierdzili,żeHurricanesmająwszelkieszanse
namistrzostwo.ObytylkojejodejścieniezaważyłonaformieHenriego.
Aletakjużjestzrozstaniami.Sąbolesne.
Naglesięgnęłapotelefoniprzejrzałalistękontaktów.Znalazłanowynumerswo-
jegoojca,którymieszkałteraznaosiedludlaemerytównaFlorydzie.
Jeden dzwonek, drugi. Z każdym kolejnym dzwonkiem czuła większy niepokój.
Ajeśliojciecnieodbierze?
Jużprawiezdecydowałasięrozłączyć,gdyusłyszała,żektośodebrałtelefon.
–Tato?–Poprawiłapoduszkę,bysiępodciągnąć.
–Fiona?Cośsięstało?
–Czemuuważasz,żemusiałobysięstaćcośzłego,żebymzadzwoniładoswojego
ojca?
Przezmomentczułasięfatalnie,boprzecieżkłamała.
–Wybacz,zacznijmyodnowa.Cześć,kochanie.Cosłychać?
Oczywiścieojciecmiałrację.Odzywałasiędoniegotylkodlatego,żebyłasmutna
izdenerwowana,leczniezamierzałategoprzyznać.
–Mamakuratchwilę,więcpomyślałam,żezadzwonięispytam,couciebie.
–CzemuniejesteśnameczuwArizonie?
Poczułapanikę.Potrzebowaławymówki.Wpychającczekoladkędolodów,szukała
odpowiednichsłów.
–Ja,no,przeziębiłamsię,więclepiej,żebymnielatała.Wiesz,zatokiitakietam.
–Kiepskawymówka.Alelepszaniżprawda,któraprzeraziłabyojca.
–Meczjestwyrównany.
–Oglądasz?Niechcęciprzeszkadzać.
–Słyszę,żeuciebieteżgratelewizor.Dziwnaporanarozmowę.–Jegogłosni-
czegoniezdradzał.Ojcieczawszebyłskryty.Wkażdymrazieodśmiercijejmatki.
–Przepraszam,tato.Jeślichcesz…
–Nie,zostałojeszczesporoczasu.Więcczemudzwonisz?
Jejpraktycznyojciec,księgowy,przeszedłdorzeczy.
–Tato,corobiliśmywświęta,zanimmamazachorowała?
–Czemuotopytasz?
Boleśnieuświadomiłasobieswojąśmiertelność.
– Zbliżają się jej urodziny, myślałam o niej więcej niż zwykle. Ale wspomnienia
zdzieciństwazaczynająblaknąć.
Podrugiejstronieusłyszaławestchnienie.
– Zabieraliśmy cię do Disneylandu. Jak byłaś mała, tylko tam chciałaś jeździć.
Mama planowała całą wyprawę. Kochała Disneyland, bo ty tam promieniałaś. Za-
wsze zabierała torebkę brokatu i posypywała cię, zanim weszliśmy przez główną
bramę. Nazywała to pyłem wróżki i mówiła ci, że jeśli będziesz dość mocno w to
wierzyć,twojemarzeniasięspełnią.
–Ledwietopamiętam.–Najejwargiwypłynąłsmutnyuśmiech.
–Fiono?Nieczęstodociebiedzwonię,alecieszęsię,żecięsłyszę.Dokońcażycia
będętęskniłzatwojąmatką.Miłobyłoztobąpowspominać.
CzasamiFionęzdumiewało,żewspomnieniematkiwywoływałowojcutakieemo-
cje.Normalniebyłopanowanyipraktyczny.Zawszejązaskakiwał,kiedyzaczynał
opowiadaćoswojejżonie,którazbytmłodoodeszłaztegoświata.
Fionarozłączyłasię,nieczującsięaniodrobinępewniej.Sercejąbolałonamyśl
ozbytwieluludziach,którzymusząsięzmagaćzpamięciąoswoichukochanychza-
branych przez chorobę. Słysząc napięcie w głosie ojca, kiedy wspominał zmarłą
żonę,utwierdziłasięwprzekonaniu,żepowinnaodejśćodHenriego.Jeślizrobito
teraz,niebędzietakcierpiałjakjejojciec.
Aletoznaczyrównież,żezewszystkimbędziemusiałazmierzyćsięsama.Śmier-
telniejątoprzerażało.
Henrimiałwielepowodów,żebybyćniewhumorze.MeczwArizonieniepoto-
czyłsiętak,jakbysobieżyczył.Zkilkupowodów,choćprawdziwympowodemjego
zdenerwowaniabyłfakt,żeFionabyłatakdaleko.
Chwyciłswójworekmarynarski,wysiadłzsamochoduzszoferemiprzezfronto-
wąbramęruszyłwstronęichdomuwGardenDistrict.Wtlestaregowiktoriańskie-
godomuzbierałysięburzowechmury.
Kiedyotworzyłdrzwi,powitałagocisza.
Odłożyłkluczenakuchennyblatizauważył,żelilie,którewysłałFionie,stałyna
środkukuchennejwyspyzkarteczkąopartąowazon.
Choćniemiałpojęcia,cosięwydarzyło,chciałwidziećFionę.Pragnienie,abybyć
obokniej,byjąwspierać–niezależnieodtego,jakbardzosięwzbraniała–dawało
mucelwżyciu.
Podczas jego nieobecności wymienili tylko kilka esemesów. Wziął to za dobry
znak.Choćnierozmawialiprzeztelefon,jakośsiękomunikowali.Takdługojakdłu-
gotakomunikacjatrwała,Henrinietraciłnadzieicodoichprzyszłości.Wierzył,że
pokonająkryzys.
Absolutnie nie pozwalał sobie brać pod uwagę innego rozwiązania. To byłoby
przyznaniesiędoporażki,wyszedłbynaczłowieka,któryłatwosiępoddaje.
PocichuruszyłposchodachdopokojuFiony,znadzieją,żezastaniejązatopioną
wlekturze.Zamiasttego,gdyotworzyłdrzwi,zobaczył,żeFionaśpi.
Gołą nogę wysunęła na wierzch, co sprawiło, że natychmiast wrócił myślami do
ichwspólnejnocy.Jakwspanialebyłoznowusięzniąkochać.Nawetlepiejniżdaw-
niej, ponieważ teraz już nigdy nie będzie tego uważał za coś oczywistego. Jednak
cośwjejśpiącejpostacimusięniepodobało.Byłabledszaniżzwykle,miałanaso-
bieluźnąkoszulkę,zobustronotoczyłasiępoduszkami.
Niewiedział,cotoznaczy,alebyłzbytzmęczony,żebywtejchwilitoanalizować.
Nie potrafił jednak jej zostawić, opadł na fotel stojący przy kominku, duży i wy-
godny.Czuł,żemaciężkiepowieki,ledwienadnimipanował,bynieopadłynado-
bre.Wkońcuzamknąłoczyiodpłynąłwsen.
Weśniewróciłdopoczątkuichznajomości.Zabrałjązsobą,żebyobejrzałajego
mecz w Filadelfii. To było pierwsze ważne zwycięstwo Hurricanes, a on chciał je
świętowaćzFioną.
Whotelowympokojupomeczuniebrakowałonamiętności.
–Copowiesznapodwójnezwycięstwo?–szepnęłamunieśmiałodoucha,powoli
przesuwającrękamipojegopiersi.Nosiławówczasdłuższewłosy.Wjejoczachwi-
dział pożądanie, pragnął dać jej wszystko, na co zasługiwała. Całego siebie. Byli
młodzi,mieliprzedsobącałeżycie.
Następnego dnia zwiedzali Filadelfię, muzea i galerie sztuki. Będąc magistrem
sztuki,Fionałatwomogłasprawić,byHenripoczułsięgłupszyigorszy.Alenigdy
tak nie postąpiła. Zawsze powtarzała, że nie potrzeba dyplomów, by podziwiać
sztukę.Wystarczywrażliwośćizrozumienieludzkiejduszy.
PodczastamtejpodróżyHenriprzekonałsię,żełączyichwspólnapasja.Tak,nie
zaprzeczał,żeseksteżbyłważny,alestanowiłtylkojedenzelementów.
Podługichrozmowachnatematsztukiwrócilidohotelu.WtedyHenrizacząłsię
uczyćjejciała,odkrywać,gdzielubibyćdotykana.Chciałjątakązapisaćwpamięci.
I tak, w tym śnie, zaczął ją malować, by uwiecznić ją na płótnie. Pokazać, że jest
muządlamężczyzny,którynigdyniemyślałosobiejakoartyście.
Apotemzaszłajakaśzmiana.PewnośćiogieńFionyprzygasły,zastąpioneskrępo-
waniem,którerozumiał,alenaktóreniemiałwpływu.
Patrzył, jak więdła w jego ramionach, jak jej skóra przybierała ziemisty odcień.
Farba,którejużywał,byuchwycićjejlinieikrągłości,spływała.Jejciałonapłótnie
pokryłyblizny.
Na jego czole pojawiły się krople potu, gwałtownie się obudził. Patrząc dokoła,
zrozumiał,żetobyłtylkosen.
Został w fotelu, ponieważ gdyby się do niej zbliżył, nie mógłby się powstrzymać
i dotknąłby jej, zamieniając sen w rzeczywistość. Zerkając na łóżko, z ulgą zoba-
czył,żeFionawciążtamjest.Wtejchwilimiędzysnemajawąbałsię,żezniknęła,
zgasła.
Przewróciła się na drugi bok, twarzą do Henriego. Powiódł po niej wzrokiem,
chciałwyciągnąćdoniejręce,chciałjąprzytulić.Musibyćcoś,copomożemująod-
zyskać.Więcnieoglądałameczu,pomyślał.Biorącpoduwagęsytuację,toniemiało
większegoznaczenia.
Możezabierzejąnanowąwystawędogaleriisztuki.
Jednakniemyślałotymdługo.Kiedytakjejsięprzyglądał,zauważyłcościemne-
gonakoszuli.
Coś,coprzypominałokrew.
Nie była w stanie dłużej spać. Lekarstwo przeciwbólowe przestało działać, nie
znajdowała dla siebie wygodnej pozycji. Uniosła powieki i zamrugała. Kątem oka
zauważyła siedzącego w fotelu mężczyznę. Na moment zalała ją fala paniki, aż
oprzytomniała.
Henri.Wróciłisiedziwichsypialnizpoważnąminą.
Powoliusiadła.Czułapulsującyból.Tylkowysiłkiemwolisięnieskrzywiła.
–Witaj.Gratulujędobregomeczu.
–Przegraliśmy–rzucił.
Zrozumiała, że z tego powodu był zdenerwowany. Oparła się o poduszki. Po le-
kachprzeciwbólowychkręciłojejsięwgłowie,nieufaławłasnymnogom.
–Obronaniebyławnajlepszejformie.Zrobiliścietyle,ilesiędało.Alenapewno
niemuszęcitegomówić.Przykromi.
–Tak?–Wjegogłosiesłyszałazłość.
–Ococichodzi?–Bólbyłtaksilny,żeztrudemoddychała.
–Naprawdęciprzykro?
–Oczywiście,jestemtaksamozawiedzionajakty.Wiem,ileznaczyłodlaciebie
zwycięstwo.Przyszłapora,żebymprzestałajeździćnamecze,conieznaczy,żenie
będęśledzićpostępówdrużyny.
–Jasne–rzekłponuro.Miałzaciśniętewargi.
– Henri? Czemu tak odpowiadasz? – Była zbyt otępiała po lekach, by rozumieć
jegoniejasnesygnały.–Wiem,żeniepodobacisięmojadecyzja,żebyniejechaćna
mecz…
–Niepodobamisiętwojadecyzja,żebyukrywaćprzedemnąprawdziwypowód,
dlaktóregozostałaśwNowymOrleanie.
Jaksiędowiedział?Powiodławzrokiemzajegospojrzeniemizdałasobiesprawę,
żepatrzyłnajejlewąpierś.OBoże.Zmiejsca,gdziewbitoigłę,sączyłasiękrew.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Miał zamęt w głowie, jego myśli zderzały się jak oszalałe samochody. Krew na
piersiFiony…
Jakmogłatoprzednimukryć?Frustracjailękniemalgodławiły.Zacisnąłzęby,
poczułsięjakbyzdradzony.
Ukrywała przed nim tak istotne sprawy – potencjalne zagrożenie życia. To zbyt
wiele.Nieradziłsobieztym.
Zacisnął palce na podłokietnikach fotela, próbując nad sobą zapanować. Jakaś
jegoczęśćchciałabiecdoFiony,przytulićjąipocieszyć,alewiedząc,żejestchora,
bał się, że wyrządzi jej niechcący jeszcze większą krzywdę, więc tkwił w fotelu.
Przerażonyjakdiabli.
–Cosiędzieje?
–Chybajużzgadłeś.–Podciągnęławyżejkołdrę.
Przezgłowęprzelatywałymusamepotworności.
–Zamierzałaśmiwogólepowiedzieć?
Fionauniosłagłowę.
–Nie,gdybymniemusiała.Niemapowodu,żebyśmyobojesięmartwili.
Powstała między nimi taka przepaść, że nie dzielą się już czymś tak ogromnie
ważnym?Oncałyczasstałujejboku,podczaswszystkichetapówleczenia,ateraz
onausiłujeusunąćgozeswojegożycia.Wyciąćjakguz.
Nie,towykluczone.
–Szczegóły–rzekłcicho,leczstanowczo.–Chcęznaćszczegóły.Nadaljesteśmy
małżeństwem.Tylejesteśmysobiewinni.
–Totylkobiopsjaguzka,którynajprawdopodobniejokażesiętkankątłuszczową.
Onkologjestniemalpewny,żeniemasięczymprzejmować.
Powiedziałatotakzwyczajnie,jakmówisięopogodzie.Onkolog?Alenie,tonic
poważnego.
–Gdybytoniebyłonicpoważnego,powiedziałabyśmi.Todlategoniepojechałaś
namecz.Zrozumiałbym.
Fiona odgarnęła do tyłu włosy. Wciąż widziała jak przez mgłę, co było skutkiem
działanialeków.
– Byłbyś rozkojarzony. Szalałbyś ze zmartwienia. Zobacz tylko, jak teraz zare-
agowałeś.
–Nadwszystkimpanuję.Jestemtudlaciebie,jakzawsze.–Czemuonategonie
dostrzega?
–Tobardzoszlachetneztwojejstrony,aletoniepowód,dlaktóregochciałabym,
żebyśzemnązostał.
–Więcgdybymniezobaczyłtejplamy,milczałabyś?
Zasłaniającsiępoduszką,Fionacichowestchnęła.
– Gdyby stało się najgorsze, wtedy oczywiście byś się dowiedział. W innym wy-
padkuniebyłopowoducięniepokoić.
Nonszalancja,zjakąmówiłaoswoimzdrowiu,działałamunanerwy.Jakbyjedyny
powód,dlaktóregochciałbywiedzieć,czyjestchora,byłzwiązanyzpoczuciemho-
noruiobowiązku.Toniesprawiedliwe.Niezostałzniątylkodlapozorówanidlate-
go,byzachowaćsięhonorowo.Docholery,czemuonategoniedostrzega?
–Nieprzyszłocidogłowy,żechciałbymwiedzieć,żebytubyćicięwspierać?
–Dziękuję,alejużniemusisz.–Wygładziłazmarszczkęnapoduszceispojrzała
naniegoznacząco.
– Jestem twoim mężem, do jasnej cholery! – Wziął się w garść. – Wybacz. Nie
chciałemkrzyczeć.Przynieśćcicośdopicia?Amożelóddookładów?
–Wiesz,corobić.–Opadłanapoduszkizzasmuconymwzrokiem.
–Wiem.Czytocośzłego?
–Niechcę,żebyśsięnademnąlitował.
Zignorowałto.
–Kiedydostanieszwynik?
–Wprzyszłymtygodniu.
–Mamjednopytanie.Jakdługowiesz?
–Oddnia,kiedybyłazbiórkapieniędzydlaschroniska.
Nerwowowciągnąłpowietrze.Przycisnąłpięśćdowarg–miałnadzieję,żedopie-
rosiędowiedziała,żetobyłocośpilnegoiniespodziewanego.Łatwiejbytoprzyjął.
–Niespóźniłaśsięzpowodusamochodu.Całytydzieńkłamałaś.
–Chroniłamciebieiswojąprywatność.
Wsypialnizrobiłosięduszno.Henrirozejrzałsię,widzącżycie,którerazemzbu-
dowali.Terazwszystkowydałomusiękłamstwem.Bajką,którąsamsobieopowia-
dał.
Jegofrustracjarosła,aprzecieżbyłjużdośćzmęczonyizirytowany.Gdzieśwgłę-
biduszywiedział,żenajlepszymrozwiązaniembyłobystądwyjść.Nimpowiecoś,
czegobędzieżałował.
–Dobra.–Przesuwającfotel,podniósłsięnanogi.Wproguzawołałprzezramię:
–Przyniosęcitenlód.
Przykażdymkrokunerwowowciągałapowietrze.Czuławpiersikażdyruch,któ-
rypowodowałbólpromieniującydoramienia.
Dogłowyjejnieprzyszło,żeHenriwtakisposóbdowiesięobiopsji.Powolize-
szłanaparterizobaczyłaswojeodbiciewlustrze.
Lustrowholubyłospore–iwiktoriańskie.Wdolnejczęściramywyginałysięche-
rubiny z lutniami i lirami w rozmaitych pozach. Znalazła je na pchlim targu lata
temuizakochałasięwstarymszkle.
Wyglądałakoszmarnie.
Włosyzwiązanewkońskiogonbyłykompletniepotarganeponiespokojnejnocy.
Bladaceraizmęczonepodkrążoneoczyupodabniałyjądoducha.
ŚciskająculubionąmiskęmarkiWedgwoodruszyładokuchni.Zarogiemdopadły
ją nudności. Przystanęła na moment, by nad sobą zapanować i uspokoić żołądek,
jednocześnienerwowozerkającnaHenriego.
Stałopartyokuchennąwyspę,plecamidoniej,głowęprzekrzywiłnabok,patrząc
naekrantelewizora.
Akuratnadawanowiadomościzżyciagwiazdicelebrytów.Naekraniepokazało
sięzdjęcieHenriegozjakąśkobietą,którasiędoniegoprzytulała.
Fiona wiedziała, że takie zdjęcie nic nie znaczy. Fani i fanki bywali agresywni
ibezczelni.Henrimiałróżnewady,aleniebyłniewierny.
Mimowszystkopoczułasmutek.
To zdjęcie teraz nic nie znaczy, ale kiedy sfinalizują rozwód? Cóż, wówczas po-
dobnefotografiemogąstanowićświadectwonowegozwiązkuHenriego.
Henri,gwiazdasportu,trafinapierwszestronygazet.Chcącniechcąc,będziego
widziałazakochanegowinnejkobiecie.Sercejejzamarło.Tobardzobolało.
Henri poczuł na sobie jej spojrzenie. Odwrócił się z zaczerwionymi policzkami,
wskazałnaekran.
–Tonieto,co…
–Wiem.–Oparłasięoblat.
–Tak?Nawetterazmiufasz?
– Wierzę, że dopóki jesteśmy razem, nie przespałbyś się z inną. – Tym trudniej
byłojejodniegoodejść.Byłuczciwymczłowiekiem,zasługiwałjednaknacoślep-
szegoniżto,cootrzymałwtymmałżeństwie.
Fionawiedziała,żeniejestłatwąpartnerką,ajejumiejętnośćradzeniasobieze
stresem…
–Dziękuję,żemiufasz.–Zdawałosię,żetrochęsięuspokoił,choćnieprzypusz-
czała,byjejwybaczył,żecośprzednimukrywała.
–Wierzęwtwójhonoriprzyzwoitość.–Toniepodlegałodyskusji.
–Nigdyżadnejkobietyniepragnąłemtakjakciebie.
Objęłasięramionami.Byłanaskrajułez.
–Alejajużniejestemkobietą,którąpoślubiłeś.
Podszedłdoniejiobjąłjąwtalii.Przyciągnąłjądosiebieiszepnąłjejdoucha:
–Jesteśtaksamopiękna.Nieważne,cosiędalejmiędzynamiwydarzy,nadalsię
pragnęitosięniezmieniło.
–Nawetpooperacjach?
–Dlamniejesteścałyczastakasama.
Chciałamuwierzyć,ale…istniałnamacalnydowód,żejużnigdyniebędzietaka
jakdawniej.
–Przecieżmamblizny.Nawetnajlepszychirurgplastycznymnieichniepozbawi.
Izawszemożepojawićsiękolejnyguzekikoniecznośćkolejnejbiopsji.
–Ożeniłemsięztobą,bojesteśwspaniałymczłowiekiem.Chciałbymmyśleć,żety
też wybrałaś mnie z podobnych powodów. – Pogłaskał jej plecy. – Pragnąłbym cię,
nawetgdybyśniepoddałasięrekonstrukcji.Wieszotym.
–Tak.Idlategotrudnomijestcisięopierać.
–Tosięnieopieraj.–Uniósłjejbrodęidelikatnieprzycisnąłwargidojejust.
Przezkrótkimomentpozwoliłasobienatęznajomąintymność.ZapachHenriego
wypełniłjejzmysły.Polękuistresieminionegodniawjegoramionachznajdowała
pocieszenie.Zdawałosię,żebiciejejsercajestechemrytmicznegobiciajegoser-
ca.Jakbystanowilijedność.
Pogłębiłapocałunek,uwielbiałajegosmak.ZacisnęłapalcenaT-shircieHenriego,
jednocześnie przygryzając jego dolną wargę. Henri delikatnie położył ręce na jej
ramionach.
–Ostrożnie–szepnął,muskającwargamijejusta.
Tobyłaczuła,pełnamiłościchwila…ajednakcośbyłonietak.Wtym,jakjątrzy-
mał?Jegodotykbyłowielezasłaby.Odchyliłasię,byspojrzećwjegooczy.
–Henri?Mamwrażenie,żetraktujeszmniejakfigurkęzporcelany.Taksamojak
półrokutemu,kiedymiałamoperację.
Jegooczypociemniały.
–Tak,maszcholernąrację,staramsięuważać.Krwawisz,bierzeszlekiprzeciw-
bólowe,amnieprzytobieniebyło.Jak,dodiabła,mamciętraktować?
Ledwieoddychała.Oczamiwyobraźnizobaczyłaojcasiedzącegobezruchuwfo-
telu,zgazetą,którątrzymałdogórynogamiwzaciśniętychdłoniach,ztwarzązala-
nąłzami.Babkaiciotkająuciszały.Późniejpomogłyjejspakowaćsiędoszkołyzin-
ternatem.Potemdocollege’u.Potemichteżjużniebyło.Ichmężowiestalinaich
pogrzebachniczympusteskorupy.
O Boże, to zbyt wiele. Brakowało jej powietrza. I przestrzeni. Bała się, że się
rozpadniejakporcelanowafigurka,którąwidziałwniejHenri.Oczywiściepozbie-
rałbykawałki,niebacząc,czysięskaleczy.
Położyłarękęnajegopiersi.
–Myślę,żedziśwnocypowinieneśzostaćwswoimrodzinnymdomu.
Zaciskając wargi i przybierając stoicką minę, Henri nabrał głęboko powietrza.
Nieokazałemocji.Częstowidziałatowprzeszłości,chroniłjąprzedwszystkim,co
byłoniemiłe–alboprawdziwe.
Odsuwającsięodniej,splótłramionanapiersi.
–Niemamyrozwodu.Niezostawięciętusamej.
Dobrzeznałatęminęitospojrzenie.Liniaobronyprzeciwnikaniemiałaszansy
przeciwstawieniasięjegoniewzruszonejsile.
Całyranekzmuszałasiędoruchu.Musiałasięczymśzająć,byniemyślećobiop-
sjianiozbliżającymsięrozstaniu,którezłamiejejserce.
WcześnieranoHenripojechałnasiłownię.Niespałajuż,gdyschodziłnadół.Ja-
kaśjejczęśćchciałazwlecsięzłóżka,byznimporozmawiać,aledrugawiedziała
lepiej:musichronićswojeserce.Henrinamomentstanąłwdrzwiachsypialniipo-
wiedział, że nie chce jej zostawiać samej, kiedy bierze leki przeciwbólowe, więc
umówiłnatendzieńpaniądosprzątania,awrazieczegokierowcamiałzawieźćją,
gdziebędzietrzeba.
Kamiennywyrazjegotwarzyniepozostawiałmiejscanadyskusję.Miałrację.Po-
trzebowała pomocy i powinna być mu wdzięczna. Swoją potrzebą chronienia go
wciążsprawiałamuból,iwciążniepotrafiławydobyćsięzchaosu,jakizrobiłaze
swojegożycia.
Została w łóżku do chwili, gdy usłyszała odjeżdżający samochód. Potem wstała
iubrałasię.
Teraz razem z innymi kobietami z rodziny Reynaudów siedziała nad basenem
wrodzinnejposiadłościnadjeziorem.Powietrzewypełniałśmiech.Byłotamtakże
kilkażongraczyzdrużynyHurricanes.Tobyłjedenzpowodów,dlaktórychFiona
uznała,żepowinnasiętamznaleźć.Dodiabła,chciałatambyć.
A jednak było trudniej, niż przewidywała, kiedy patrzyła na żartujące kobiety,
wszystkietakieszczęśliweizdrowe.Wszystkiepozanią.
Choćnadchodziłajesień,podgrzewanybasenchroniłprzedlekkimchłodnymwia-
trem.Fionapatrzyłanatańczącenapowierzchniwodypromieniesłońca,kiedyEri-
kazamoczyłapalec,sprawdzająctemperaturę.
Fiona westchnęła. Słuchała brzęku owadów i śpiewu ptaków, i udawała, że
wszystkojestwporządku.Niebyłotoproste,zwłaszczażeniemiaławyboruimu-
siaławezwaćszofera,bysiętutajdostać.Wybrałasięsiłąwoli,wciążobolała,zde-
terminowanajednak,bykorzystaćzżycia.Luźnaeleganckasukienkaukrywałajej
blizny.
Adelaidestanęłanapierwszymstopniubasenu.Szelmowskiuśmiechrozjaśniłjej
oczy.
–Powinnyśmysięwybraćnazakupy.Dosklepuzbielizną!
–Co?–TasugestianatychmiastprzywróciłaFionędoteraźniejszości.Wjejstanie
zakupbieliznybyłbykłopotliwy.
Adelaideciągnęła:
–Nowapannamłodapotrzebujenowychkoronek.Możemytonazwaćzaimprowi-
zowanym przyjęciem bieliźnianym. – Wyjęła złotą kartę kredytową. – Ja stawiam
lunch.
DźwięcznyśmiechErikiodbiłsięechemnapatio.
–Bardzoszybkotyję.Niedługoniebędęmogłanosićżadnejbielizny.
Adelaidepuściładoniejoko,wychodzączbasenu.
–Jakzrobisztodobrze,onzedrzezciebiebieliznę,więcbędzieszjąmogławło-
żyćtylkoraz.
ŚnieżnobiałąceręErikizabarwiłrumieniec.
JednazżongraczyHurricanesmiałakasztanowewłosyzpasemkami,któreota-
czały jej kwadratową twarz, a w kącikach oczu pokazały się kurze łapki, gdy piła
wodęzbutelki.
–Janosiłammajtkibikinipodbrzuchemprzezcałąciążę–powiedziała.
– A ja pończochy i śliczne stringi. Doprowadzałam męża do szaleństwa – rzekła
druga.
AdelaideszturchnęłaErikęłokciem.
–Mamtakiejedne.AleDempseywariuje,kiedywkładamczarnesandałynaobca-
sie.Zakażdymrazemdziała.Jużprawiemyślę,żesązaczarowane.
PlatynowewłosyErikizakołysałysię,gdysięzaśmiała.Położyłarękęnabrzuchu.
–Fiona?Wczymnajbardziejlubiciętwójmąż?
Adelaide odwróciła się twarzą do Fiony, unosząc brwi w oczekiwaniu. Jak na to
odpowiedzieć?Fionaszukałasłów.Nicnieprzychodziłojejdogłowy.
Wzruszyłaramionami,próbującuniknąćodpowiedzi,awtedyzjejramieniaześli-
znęłosięramiączkosukni.
Odsłaniającbandaż.Ibrzegbliznytużpodpiersią,pomastektomiiirekonstruk-
cji.Śmiechkobietzamarł.SpojrzeniazatrzymałysięnaFionie.
Już nie było sensu udawać. Przegrała. Z lekkim przerażeniem widziała, jak ich
wzrokwędrujezciałanajejtwarz.Widziałarodzącąsięwichoczachlitość.
–Kiedytosięstało?Dlaczegoniktniewiedział?–Erikapodniosłasięnanogi.Ko-
łysząc się podeszła do Fiony, usiadła obok niej i szukała odpowiedzi na jej twarzy,
podczasgdypozostałekobietyzachowałydyplomatycznemilczenie.
–Niechcieliśmy,żebyktoświedział.My…wyjechaliśmyzagranicęitammiałam
operację.
AdelaidesiadłazdrugiejstronyFiony.Położyładłońnajejplecach.
–Przecieżmaszrodzinę,którabycięwsparła.
PrzezgłowęFionyprzemykałyobrazytraumyjejdzieciństwa.Wydawałojejsię,
żełatwiejjestukrywaćbóliemocje.Czyżbysięmyliła?Niemiałapojęcia.Wiedzia-
łatylko,żeonaiHenripodjęlinajlepsządecyzję,jakąmogliwówczaspodjąć.
–Niewiem,jaktowytłumaczyć,pozatym,żesporączęśćżyciaspędzamywświa-
tłachreflektorów,więcchcieliśmybyćsami.
–Towampomogło?–Erikabyłabardzobezpośrednia.AleFionawolałatoniżby-
cie traktowaną jak porcelanowa figurka. Przenosząc wzrok z Adelaide na Erikę
izpowrotem,dostrzegłanaichtwarzachtroskę,anielitość.
–Wtedytakuważałam.Terazmyślę,żeHenriemubyłobyłatwiej,gdybyporozma-
wiałzbraćmi.Nawetgdybyichradynieprzypadłymudogustu,miałbyichwspar-
cie.Możezachowałamsięegoistycznie.
GłosAdelaidebrzmiałjakniesionywiatremszept:
–Czemutakmówisz?
–Chciałamgomiećtylkodlasiebie.Niemiałamnikogoinnego.–Otarłaczoło.–
Dotejporynigdytakotymniemyślałam.–Oczyzalśniłyjejodłez.
Erikauścisnęłajejdłoń.
–Więczdecydowałaś,żezachowacietowtajemnicy?
Fionagorzkosięzaśmiała.
– Mówisz, jakbyś znała odpowiedź. Henri okazał dużo zrozumienia, on też nie
chciał,żebytosiędostałodoprasy.Chciał,żebyśmytozrobilipocichu.
–Iukrylinawetprzedrodziną?–spytałaAdelaide.–Miałaśprawodotejdecyzji.
Tylkoprzykromi,żeniemogliśmywampomóc.
Fionataksięskupiłanatym,byzałatwićtodyskretnie,żenigdysięniezastana-
wiała nad potrzebami Henriego. Tak się skupiła na swoich potrzebach – albo ra-
nach–żejątozaślepiło.
Wmomencie,gdypopołudniowesłońcekładłosięnapatioprzybasenie,zaczęła
rozumieć,żeskrzywdziłaHenriego.Aprzecieżwłaśnieprzedtymrozpaczliwiesię
broniła.Światzawirował,zdawałojejsię,żegdzieśsięoddala.Czynaprawdępod-
jęłasamezłedecyzje?
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
– Jestem ci winna przeprosiny – wyznała Fiona, wchodząc do pokoju Henriego
w jego rodzinnej posiadłości. Z jakiegoś powodu Henri postanowił zatrzymać się
wdomuGervais’go.Trudnogobyłoznaleźć,leczwkońcusięudało.
Teraz nie wiedziała, czy postąpiła mądrze, ale nie miała już odwrotu. Czuła się,
jakbyzostającpoddachembratazamiastwichpierwszymdomu,niecodalejprzy
tejsamejulicy,oddaliłsięodniejjeszczebardziej.Czymatocośwspólnegozfak-
tem,żekiedyśmieszkalitamrazem?Amożechodziłoopokójprzygotowywanydla
dziecka, które stracili. Gardło jej się ścisnęło, odsunęła tę myśl. Może po prostu
ubratabyłomuwygodniej.
Zwalącymsercemprzeszłaprzezprógirozejrzałasiępopokoju.Byłotonieduże
pomieszczeniewypełnionetrofeamiizdjęciamizeszkołyicollege’uHenriego.Ka-
plica poświęcona jego przeszłości. Dawno tam nie zaglądała, ale zawsze lubiła
duże,oprawionewzłotąramkęzdjęciebraciReynaudówzdziadkiemLeonem.Bra-
ciabyliwtedyuczniamiszkołyśredniej,adziadekmiałmnóstwoenergii.
Terazpatrzyłananiezbólem.Niechciałajednak,bydziadekodwróciłjejuwagę
odcelu,wjakimtuprzybyła,azatemweszładalejioparłasięołóżkozbaldachi-
mem.Henriwciążpatrzyłnałóżko,gdzieleżałajegowalizka.Zwestchnieniemwy-
jąłzniejkolejnąkoszulęipołożyłwotwartejszufladzie.NiepatrzącnaFionę,spy-
tał:
–Jaksięczujesz?
Najwyraźniej nie był w nastroju na przeprosiny. Przysiadłszy na brzegu łóżka,
Fionaczułasięnieswojo,jakbybyłatuintruzem.
Musijednakspróbować.
–Trochęboli,alepozatymokej.Niemusiałambraćdzisiajtabletki.
–Cieszęsię.Mamnadzieję,żeodpoczywasz–odrzekłcicho,niemalobojętnie.
–Tobyłatylkobiopsja.Nicminiebędzie.
–Poprostuuważajnasiebie.–Porazpierwszy,odkądweszładopokoju,spojrzał
nanią.
–Nawypadek,gdybymmusiałasięprzygotowaćnacośgorszego?
Wzruszyłramionamiioparłsięokomodę.Jednozjegotrofeówsportowychprze-
sunęłosię.
–Tytopowiedziałaś.
Zdjął z komody starą piłkę. Widniały na niej podpisy kolegów z drużyny z colle-
ge’u.Przerzuciłjązrękidoręki.Przykładającpalcedowarg,Fionaprzezchwilę
zbierałamyśli.Zauważyła,żeHenribyłurażony.
–Jestmiprzykro,żeniepowiedziałamcioguzkuibadaniu.Choćjesteśmywse-
paracji,wciążpozostajemymałżeństwem.Iwielerazemprzeżyliśmy.
– Dziękuję, że to przyznajesz. – Splótł ramiona na piersi, trzymając piłkę jedną
ręką.
–Jesteśdobry,wyrozumiały.Zasługujesznacoślepszego,jacięniedoceniałam.
–Wieleprzeszłaś.Rozumiemto.–Odłożyłpiłkęnakomodę.
–Proszę,niezrozummnieźle,alebardzotrudnobyćżonąidealnegomężczyzny.
Henrisięzaśmiał.
–Niewiem,comasznamyśli,bojestemdalekiodideału.Wystarczyspytaćmoich
braci.
Fionaprzekrzywiłanabokgłowęiwzięłagozarękę.
–Więcprzyjmujeszmojeprzeprosiny?
–Nadaljestemzły,aletak,widzę,żejestciprzykro…–Urwałispuściłwzrok.
–Ale?
–Jestempewien,żeinaczejbyśniepostąpiła.Nawetjeślijestciprzykro,itakbyś
toprzedemnąukryła.–Uniósłrękę.–Niepotwierdzajaniniezaprzeczaj.
Zdjąłzłóżkawalizkęiruszyłdoszafy,którejdrzwizdobiłocośnakształtgreckich
kolumn.IlekroćFionatuprzychodziła,tedetalejązaskakiwały.
Być może nigdy nie rozumiała Henriego. Teraz, gdy schował pustą walizkę do
szafy,zaczęłaniecolepiejrozumiećjegopunktwidzenia.
–Mamysporeproblemy.Chcętylko,żebyśmyrozstalisięwzgodzie.
Odwróciłsięiująłjązaramiona.Zdawałosię,żecałejegociałoemanujebólem.
–Napewnopoinformujeszmnie,kiedytylkootrzymaszwynikibiopsji?
–Oczywiście.–Czuła,jakbardzosięoniątroszczył.Znówbyłarozdarta.Gdyjuż
nabrała przekonania co do słuszności swojej decyzji, na nowo zaczęły ją dręczyć
wątpliwości.Pogłaskałagopogłowie,wsuwającpalcewgęstekosmyki.
– Naprawdę bardzo mi przykro, że cię zraniłam. Chciałabym, żeby nasze życie
byłoprostsze.Żebyśmyniemusielizmagaćsięzbiopsjamiibezpłodnością.
–Niktnamniegwarantuje,żeżyciebędziełatwe.
–Niewiem,czybyłobylepiej,gdybybiegałturadosnymaluch.–Poczułapodpo-
wiekami łzy straty i żalu. – Mała dziewczynka z twoimi brązowymi oczami, która
uwielbianosićtwojąpiłkę.
–Fiono,zabijaszmnie.–Otoczyłjąramionami,uważającnalewąstronęjejciała.
Przezmomentcieszyłasięjegociepłem.Niebyławstanieodejść.Trzymaniego
nadystansprzezminionemiesiącebyłotorturą.Jużnawetniepamiętała,dlaczego
torobiła.Przycisnęłauchodojegopiersiisłuchałarytmicznegobiciaserca.Wdy-
chałazapach,którybyłtylkojego,Henriego.Jejmęża.Jejmężczyzny.
Jegooddechprzyspieszył.Jejciałoobudziłosiędożycia.Niepowinnaterazbyć
podniecona.Tęsknićzatym,żebysięznimkochać.
Henrizmierzwiłjejwłosy.
–Musiszodpocząć.
Odchyliłasię,ichoczysięspotkały.
–Niechcę.Chcę,żebyśsięzemnąkochał.Teraz.Niemyślącojutrzeaniotym,
copóźniej…
Pocałowałjąrazidrugi,poczymrzekł:
– Nie usłyszysz ode mnie słowa sprzeciwu. Pragnę cię jak zawsze. Wszędzie
iokażdejporze.
Ostrożniepołożyłjąnamateracu.Fionawyciągnęładoniegoręce,onzaśukląkł
wnogachłóżka.Powolipodsuwałjejspódnicę,pieszczącuda.
Przesuwał się coraz wyżej. Fiona wcisnęła głowę w poduszkę. Poczuła jego od-
dechprzezkoronkowefigi.
–Piękne.
–Byłamnazakupach.
–Mówiłemotobie.–Zsunąłjejfigi,przyciskającdoniejwargi.
Zacisnęłapalcenakocu,czującrozchodzącąsiępocielerozkosz.JęzykHenriego
zręczniekrążył,aonawciskałapiętywjegoplecy,trzymałago,amożeraczejtrzy-
małasięgojakkołaratunkowego.Henritozbliżałjądospełnienia,któregotakpra-
gnęła, to znów się cofał, aż zażądała, by natychmiast to skończył. Posłuchał jej
zprzyjemnością.
Wstrząsałyniąfalerozkoszy.Drżała.Wygięłaplecy,wsunęłapalcewjegowłosy.
Henridelikatniezdjąłjejnogizeswoichramioniwygładziłjejspódnicę.Położyłsię
obokniej.
–Tobyłoniesamowite–rzekłapochwili.–Dziękuję.Możetobrzmibanalnie,ale
dobrzejestczućsiętakcudowniewłaśnieteraz.
–Takibyłmójcel.
Przycisnęławargidojegoust.
–Chcę,żebyśmyobojepoczulisiędobrze.Kochajsięzemną.
–Przecieżjesteśosłabiona…
–Niemapowodu,żebyśmysięniekochali,jeślitylkobędzieszuważał.–Uśmiech-
nęłasięlekko.–Oironio,proszę,żebyśmnietraktowałjakfigurkęzporcelany.
–Cotylkozechcesz.Jesteśdoskonała,wieszotym,prawda?–Wycisnąłcałusana
jejszyi.
–Wielemibrakujedodoskonałości,aledziękuję.
–Mówiępoważnie.Jesteśpiękna,szczodraiinteligentna.–Gładziłjejwłosy,apo-
tempołożyłdłonienajejramionach.
Dotknęłatwarzymęża,patrzącwjegooczy.
– Dziękuję za piękne słowa. Doceniam je. Rozumiem, że moje piersi nie są naj-
ważniejsze–powiedziała.
–Cieszęsię,żetorozumiesz.
Jejsercewypełniłocośbliskiegonadziei.
Fionazasnęławjegołóżku.Henriodtygodninieczułsiętakdobrze.Dodiabła,
właściwie od miesięcy. Jej zapach na pościeli był czymś, czego nie uważał już za
oczywistość.Tęskniłzatym.Pragnąłwłożyćjeszczewięcejwysiłkuwprzekonanie
Fiony,byznimzostała.
Wyśliznąłsięzjedwabnejpościeli,stawiającstopynazimnejmarmurowejpodło-
dze.Napalcachwyszedłzpokoju.Kiedyostatniospędzałczasnadjeziorem,szuka-
jącrozwiązaniaproblemu?Niepamiętał.TakbardzodbalizFionąoprywatność,że
zapomniał,jaktojestdzielićprzestrzeńzbraćmi.Prosićopomoc.
Teraz,zatrzymującsięwskrzydlerodzinnegodomu,widziałzmiany,jakiewpro-
wadziłtamstarszybrat,bynadaćmubardziejosobistycharakter.Ajednocześnie
zatrzymał wiele rzeczy z ich przeszłości. Miłym zaskoczeniem dla Henriego był
fakt,żebratnietknąłjegostarejsypialni.
Dombyłprzykłademstyluneoklasycznego,zaktórymnieprzepadał,bowydawał
mu się zbyt sztywny. Idąc teraz przez dom, po raz kolejny docenił ekscentryczny
urokswojegodomuwGardenDistrict.Eklektycznegowiktoriańskiegodomu,który
kupilizFioną.
Henriszukałbrata,chciałzkimśporozmawiać.ToGervaiswysłałErikęzkwiata-
midoFiony.
Dojrzał sylwetkę brata przy basenie i otworzył przesuwane drzwi. Gervais stał
tyłemdodomunaścieżceprowadzącejzbasenudoprzystani.
Stałprzygarbiony,zopuszczonymiramionami,jakbyręcemiałciężkiejakkonary
dębu.Wokółbasenurósłpachnącyimbirikrzewy.Stałatamteżhuśtawkazsiedze-
niemwielkimjakłóżko.Bratsplótłręcenaplecach.KiedyHenripodszedłbliżej,zo-
baczył,żeGervaismocnozacisnąłdłonie.
Henripatrzyłnagasnąceświatłodnia,któremalowałodrewnianypomostwboga-
tych odcieniach oranżu. Na końcu pomostu przymocowana była łódź pontonowa.
Spędzilinaniejwielenocy–inajachciestojącymnieconalewo–kiedybylimłodsi.
Henripoczułfalęnostalgii.Wszystkowydawałosięwtedyprostsze.Terazwiedział,
żetonieprawda.Nic,codotyczyjegorodziny,niejestproste.
KilkaminionychmiesięcywystawiłonapróbęrelacjeHenriegozrodziną.Przyta-
kiwanieikłamstwastałysięsposobemkomunikowaniasię.Czyżbyprzeztemiesią-
ceunikaniarozmowyniezauważył,żebratteżsięzczymśzmagał?Zbliżającysię
szybkimi krokami ślub i kierowanie drużyną dla każdego byłyby sporym obciąże-
niem,nawetdlajegoopanowanegobrata.
Henri próbował sobie wyobrazić, o czym myśli Gervais. O dobrym sezonie czy
może o karierze ich najmłodszego brata, Jean-Pierre’a, który był rozgrywającym
wNowymJorku.Oswoimślubiezksiężniczką?
–Coturobisz?–spytałHenri.
–Wspominamdawneczasy.–Gervaiswziąłgłębokioddech.Ujegostópleżałapił-
ka.Kopnąłją.
–Tęskniszzatym?–Henriwskazałnapiłkę.
–Jasne,czasamitęsknięzagrą.Aleniejestemtobą,kimś,ktożyje,żebygrać.Lu-
biębyćmózgiempoważnychoperacji.
–Zbliżającysięślubiojcostwozrobiłyzciebiefilozofa.
Gervaispotrząsnąłgłową.
–Raczejjestembardziejpraktyczny.Skoncentrowany.
–Ajajestemcholerniezmęczonyludźmi,którzykwestionująmojąkoncentrację.
– Ludźmi? – Przekrzywiając głowę, Gervais spojrzał na brata. To było znaczące
spojrzenie,którekazałomuwyrazićsięjaśniej.
–Mojąrodziną.–Niemalwyplułtesłowa.
–Przypuszczalnieczekacięrozwód–stwierdziłGervais,jakbyHenriniebyłtego
świadomy.
–Podobniejakpołowęfacetów.
–Aletykochaszżonę.
Henriwlepiłwzrokwjezioro,zniżyłgłos.
–Takmyślałem.
–Kochaszją,idioto.
HenriszturchnąłGervais’gowramię.
–Nieznoszę,kiedyodgrywaszmądrzejszegobrata.
–Tozróbztymcoś.ProwadziszatakHurricanes,pewnieodciśnieszswojądłoń
wAleiSław.Awprywatnymżyciujesteśbezradny?
Henrizaśmiałsięgorzko.
–Stary,bezurazy.Małżeństwojestdużotrudniejszeniżwygląda.
GervaispodniósłpiłkęirzuciłjądoHenriego.
–Naszarodzinazaszybkowpadawzłośćizaszybkopowstająmiędzynamiroz-
dźwięki.
–Oczymtymówisz?Jesteśmyjednądrużyną.–Henricofnąłsię,poczymodrzucił
piłkędobrata.
–Poważnie?Maszurojenia?–Gervaiszłapałpiłkę,zdziwiony.
–Spójrznanas.–Henripokazałrękąnanichdwóch,apotemnanależącedoro-
dzinywłości.
–Spójrznanasząhistorię–odparowałGervais.–Ojciecnierozmawiałzmatką
swojegosynaprzezponaddekadę.Dowiedzieliśmysię,żemamybrata,któregonie
znaliśmy.Naszamamaodeszłainiedałaznakużycia.Naszbrat,któryjestwNo-
wymJorku,odwiedzanaszeskromneprogiwyłączniewsytuacjikryzysowej.Mamy
wuja, który nie rozmawia z żadnym z nas. I drugiego, w Teksasie, który pokazuje
siętylko,żebywesprzećsynagrającegowHurricanes.
–Hm,faktycznieniewyglądamynazżytąrodzinę–zauważyłHenri,rozważając
słowabratawkontekściepoczuciabezpieczeństwa,któredawałmudomnadjezio-
rem.Jużsamoistnienierodzinnegodomusprawiało,żeHenriczuł,iżmajakiśpunkt
zaczepienia.Słowabratazachwiałyjegoprzekonaniem.
–Wszystkierodzinymająproblemy,alenaszamaichmnóstwo.Niechcępatrzeć,
jakpowielaszrodzinnymodelizrywaszwięzi,zamiastwspólniepokonaćtrudności.
Kiwającgłową,Henriznówrzuciłpiłkę.
–MówiszomnieioFionie.
–Tak,pasujeciedosiebie.Waszezerwaniemnieprzeraża,kiedypomyślę,żesam
właśniesiężenię.TworzyciezFionąidealnąparę.
–Nieistniejecośtakiegojakideał.
–Toprawda.Więcczemutegooczekujesz?
–Ktopowiedział,żetojachcęrozwodu?
Niedążyłdorozwodu.NiechciałzakończyćzwiązkuzFioną.Byłajegonajwięk-
sząnamiętnością.Życiebezniej…Samatamyślbyłatakniemożliwa,żeniepotrafił
jejdokończyć.
–Jeżelitoonachceodejść,czemuoniąniewalczysz?
–Dajęjejwolnośćwyboru.–Tegoprzecieżchciała.
– Wolność… W naszej rodzinie wolność jest przeceniana. – Gervais odbił piłkę
oziemię,odwróciłsięodHenriegoispojrzałnarodzinnąposiadłość.
Słowa filozoficznie nastrojonego brata trafiły do serca Henriego. Na nowo obu-
dziływnimwolęideterminację,byodzyskaćFionę,jejserce.Zseksemnigdynie
mieli problemu. Ale teraz chodziło o coś więcej niż ściągnięcie jej z powrotem do
łóżka. Pragnął, by znów stanowiła część jego życia. Niezbywalną część. Na za-
wsze.
NiebędziekolejnymReynaudem,któryprzecinawięzyiucieka.
FionamyślałaoHenrim.
Wspominała pobyt w Seattle, kiedy zwiedzali artystyczną dzielnicę miasta pod-
czasjednegozwyjazdówHurricanesnazachodniewybrzeże.Tobyłypoczątkiich
małżeństwa.Biegliwdeszczuzjednejprywatnejgaleriiipracownidodrugiej,sta-
ralisiępoznaćdobrzezapowiadającychsięartystów.
Wsamochodziewdrodzepowrotnejdohoteluociekaliwodąiśmialisię,całowali,
dotykalisięgorączkowoi namiętnie.Całkiemjakbywiedzieli, żeichwspólny czas
jestograniczonyimuszążyćwprzyspieszonymtempie.
Czemuniepróbowałazwolnić?Zbudowaćwięź,którabyichniosłaprzezcałeży-
cie,zamiastpłynąćnawysokiejfalifantastycznejfizycznejbliskości?
Myśląc o tym, a może śniąc w swoich mglistych zagmatwanych snach, poczuła
czyjąśdłońnabiodrze.Dłoń,którajągłaskała,masowała.
Powoli wracała do przytomności. A może wolała pozostać w półśnie, w świecie
międzyjawąisnem.Wciąguminionegopółtorarokurzeczywistośćdośćjąrozcza-
rowała.Chętnieniecodłużejpoddasiętympieszczotomzzamkniętymioczami.
–Fiona.–Henriwypowiedziałjejimię,łaskoczącoddechemjejkark,apotemją
tampocałował.
Co takiego jest w pocałunku w kark, że doprowadza kobietę do szaleństwa?
AmożetylkopocałunkiHenriegotakjąpodniecały?Wciążleżącnaboku,wyciągnę-
łarękę,wiedząc,gdzieznajdziemęża.Dotknęłajegopiersi.Byłtakiciepły.Takisil-
ny.
–Otwórzoczy–powiedział,aonasięuśmiechnęła.
–Odkiedytowydajeszwłóżkupolecenia?–zażartowała,niepodnoszącpowiek.
–Odkądchcę,żebyśnamniepatrzyła.–Jegosłowawypowiedzianezniespodzie-
wanąsurowościązmusiłyjądootwarciaoczu.
–Wszystkowporządku?–Przesunęłarękęzjegopiersinatwarz.Jejoczymusia-
łyprzywyknąćdoostatnichpromienisłońcaprzefiltrowanychprzezżaluzje.
Spaładłużej,niżjejsięzdawało.
–Tak.Poprostuchciałemcięwidzieć.
–Jesteśpewien?–Przytuliłasię,pamiętając,jakdobrzeczułasięwswoimśnie.
Nie,jakdobrzeczułasiędziękiHenriemukilkagodzinprzezzaśnięciem.
– Tak. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że tu jestem. – Pocałował miejsce za jej
uchem.
Czuła,żekryjesięzatymcoświęcej,alenaraziezadowoliłasiębliskością,doty-
kiem, którego tak długo sobie odmawiała. Nieważne, co ma dla nich przyszłość,
pragnęłacieszyćsiętąchwilą.Zbytdługoskupiałasięnaproblemach.Terazwolała
pamiętaćto,cobyłodobre.
Coichuszczęśliwiało.
Wsunęłapalcewjegowłosy,apotemprzesunęłajenakarkijeszczeniżej,nara-
miona.Henrichwyciłjązarękę,pocałowałnadgarstek,późniejwewnętrznąstronę
przedramienia.Zzaskoczeniemstwierdziła,żetojąłaskocze.Ichwspólnyśmiech
byłniczymrzadkidar,tachwilazaśbyłatakosobliwaitakznacząca,żeFionanie
wiedziała,czymapłakać,czysięnaniegorzucić.
Ichoczysięspotkały.Wtedypoznałaodpowiedźnaswojepytanie.
Pragnęłatego.PragnęłaHenriego.Pocałowałago,przygryzającjegowargęznie-
cierpliwością. Henri rozebrał ją, pozbywając się wszelkich barier, które mogłyby
ichdzielić.Dotykałjejdelikatnie,oddająchołdkażdemucentymetrowiciała,który
niebyłakuratobolały.
–Tęskniłemzatobą–rzekłtakcicho,żewpierwszejchwilipomyślała,żesłyszy
własnemyśli.–Jużtomówiłem,aletoprawda.
–Wiem,jateżtęskniłam–przyznała,znówpatrzącmuwoczy.Dlategowtymmo-
mencietakbardzogopotrzebowała.
Henrimusiałjązrozumieć.Oczywiście,żezrozumiał,boznałjąbardzodobrze.
Rozsunąłkolanemjejuda.Zrobiłsobiemiejsce,chwyciłjązabiodraiprzesunąłjak
najbliżej.Byłagotowa,alesięniespieszył,muskałją,ażmusiałazagrozić,żesięna
nimzemści,jeślinatychmiastniepoczujegowsobie.
Zarazpotempoczułajegouśmiech,kiedyjąpocałował,iogień,gdywniąwszedł.
UśmiechHenriegozgasł,kiedywypchnęłabiodraimocnogościsnęła.Agdypozwo-
liłsobieprzytulićsiędojejprawejpiersi,czułajegowaląceserce.Splotłaręcena
jegokarku,oddałamusięzpełnymzaufaniem.Wiedziała,żeHenrizachowaostroż-
ność,ajednocześniezadbaojejrozkosz.
Wstuprocentachspełniłjejoczekiwania.
Mógłby ją zaspokajać całą noc. Wydawało się, że jeśli chodzi o sprawianie jej
przyjemności,byłniestrudzony.Ichociażzwyklelubiłamiećświadomość,żeHenri
odlatujetaksamojakona,tymrazempoprostuoddałamusięcałkowicie,pozwala-
jąc,bydbałojejdoznania.
Więcejniżrazwyszeptałajegoimię,gdyrazzarazemzabierałjąnaniewysłowio-
newyżyny.
Przywarładoniego,obsypując pocałunkamijegotors,z radościączuła,jak jego
mięśnienapinająsiępoddotykiemjejdłoni.Kiedywkońcudotarłdomiejsca,skąd
niebyłojużpowrotu,spojrzałamuwoczy,pamiętając,żechciał,bynaniegopatrzy-
ła.
To,cozobaczyła,wrównymstopniujakjegodotykdoprowadziłojądocudownego
spełnienia.Poczułateż,żeHenriosiągnąłszczyt.Potemdługotrzymałagowobję-
ciach, głaszcząc po głowie i przypominając sobie wszystkie wspólnie spędzone
chwile.Alemyślałazwłaszczaotym,coujrzaławjegooczachtużprzedorgazmem.
Mążwciążjąkocha.Itobardzo.
Przeraziłasiętym,cotodlanichznaczy.
ROZDZIAŁJEDENASTY
CzujączamętwgłowiezpowoduswoichuczućdoHenriegoiczekanianawynik
biopsji, sama nie wiedziała, jak i kiedy minęły przygotowania do kolejnej imprezy
charytatywnej. Każdą wolną chwilę poświęcała rozmaitym szczegółom, by mieć
pewność,żewszystkopójdziegładko.
Żebyniemiećczasunamyślenieochaosie,wjakizjejwinyzamieniłosięjejży-
cie.
Długotrwałym skutkiem biopsji był utrzymujący się tępy ból w piersi i ramieniu.
Coprawdatenbóljejniespowalniał.Taimprezabyłapoświęconanietylkopamięci
jejmatki,ciotkiibabki.Fionachciała,bytowydarzenieprzebiłowszystkieorgani-
zowaneprzezniąprzyjęcia,gdyżpragnęłanaswójsposóbprzyczynićsiędozwal-
czeniachoroby,którazbytwielezabierachorymiichrodzinom.
Takwięcspędziłamnóstwogodzinprzytelefonie,zapraszającwszystkieznanejej
iważneosoby,byzechciałysponsorowaćimprezę.Wymyśliłasposóbnasfinansowa-
nieniezapomnianejgali,niebiorącdodatkowoanigroszazbudżetuklienta.Każde-
mudrobiazgowipoświęcałacałąswojąuwagę,niczegonielekceważąc.
Niemogłazaprzeczyć,żedojejzwiększonejefektywnościprzyczyniłsięjeszcze
innyczynnik.Henri.Kryzysjejmałżeństwa.RzeczywistośćżyciabezHenriego.
Tamyślbyłazbyttrudna,bysięzniązmierzyć.Fionarzuciłasięwwirorganizo-
wania zbiórki pieniędzy, gdyż dawało jej to poczucie sensu i celu. A tego właśnie
wtymmomenciejejbrakowało.
Kolejnego dnia ciężkiej pracy poczuła, że się dusi w czterech ścianach pustego
domu. Potrzebowała świeżego powietrza, musiała też zabrać pewne dokumenty,
którezostawiławposiadłościReynaudów.
Nie,nieszukałapretekstu,bywpaśćnaHenriego.
PokrótkiejjeździesamochodemznalazłasięprzedgłównymbudynkiemReynau-
dów.Widziałapowozownię,dalejhangardlałodzi…przystań.
Nakońcupomostudojrzałajakąśpostać.Naławcezwidokiemnawodęsiedział
dziadekLeon.ChoćFionawiedziała,żepewnienicmuniejest,zaniepokoiłasię,że
zabłądziłwemgle.
Ruszyławstronępomostu.Zkażdymkrokiemjejnozdrzawypełniałznajomyza-
pachtegomiejsca,którekiedyśbyłoteżjejdomem.Wdychającpowietrzepłynące
znadjeziora,miaławrażenie,żewypełniasiężyciem.
Piątkowaimprezanieodwołalnieodmienijejżycie.IżycieHenriego.Choćtobola-
ło,nadeszłaporanaprzecięciewięzów.Niemożejużbyć–iniebędzie–dlaniego
źródłemcierpienia.Onzasługujenawięcej.Zasługujenadzieciizdrowążonę.Jej
odejście uchroni go przed dodatkowym bólem związanym z jej wynikami, gdyby
okazałosięnajgorsze.
ChoćHenriprosił,byznimzostaładokońcasezonu,niemogłagonatonarażać.
Tozbytwielebólu,zbytwielepokuszwiązanychzniewygasłąnamiętnością.Pokil-
kuostatnichdniach…cóż,niemożepozwolić,bytotrwało.
Wpiątekwieczoremułożyplan.PrecyzyjnykalendarzrozstaniazHenrim,który
zminimalizujeszkodydlanichobojga.Dlaniejtobyłsezontrudnychwyborów.Hen-
rizamierzałpojawićsięwpiąteknaprzyjęciu,wsobotęleciałnameczdoIndiana-
polis.Zakładał,żeFionabędziemutowarzyszyć,zajmiemiejscenatrybunachobok
innychżon.
Alemoże…możelepiejskończyćztymtużpoimprezie.Lepiej,byHenripojechał
sam.
Poczułauciskwdołku.Czynaprawdębyłabywstaniezostawićgoiniewspierać
podczassezonu,którymógłsiędlaniegookazaćnajważniejszy?Którymógłspełnić
jegozawodowemarzenia?WieluczłonkówrodzinyReynaudówwiązałoprzyszłość
zHurricanes.Czymiałabyczystesumienie,gdybyzjejpowoduichbiegpomistrzo-
stwozakończyłsiępotknięciem?
Zanim jednak przemyślała wszystkie konsekwencje swojego pomysłu, dotarła do
Leona.Ściskałwręceszklankęsoku,nakolanachtrzymałtalerzzkiełbasąiryżem.
Jego stan nie przestawał szokować Fiony. Ilekroć go widziała, coraz mniej siebie
przypominał.Zdawałosię,żechorobaskradłamucoświęcejniżumysł.Skutkibyły
widocznenajegoskórze,natwarzy.Nawetjegouśmiechsięzmienił.
ZerkającnaFionę,dziadekwskazałjejmiejsceoboksiebie.
–Chłopcylubilipływaćłodzią,aleterazjużtakczęstoniewidzę,żebyzniejko-
rzystali.Amożetoteżzapominam.Wydajesię,żewszyscysązapracowani.
Usiadłszyobokniego,położyłarękęnajegodłonioskórzecienkiejipomarszczo-
nejjakbibułka.
–Maszrację.
– Ja też pracowałem. I to dużo. – Dziadek Leon się zamyślił. Fiona zastanowiła
się,cowtymmomenciepamiętał.Iczybyłytoprawdziweczywyobrażonewspo-
mnienia.
–Tak,toprawda.
–Więcpewnietojajestemwinien.–Wypiłłyksoku.
Fionapokręciłagłową,przerzucającwłosynaplecy.DziadekwychowałHenriego
ijegobraci.Byłdlanichwzoremciężkiejpracyirodzinnejmiłości.
–Sąjużdorośli.Wszyscyjesteśmydorośli.Samidokonujemywyboru–rzekłaFio-
na.
Posyłającjejbezzębnyuśmiech,bobyłbezprotezy,dziadekpoklepałjąpopolicz-
ku.
–Zawszecięlubiłem.Kiedyciępoznawałem,oczywiście.
– A ja uwielbiam twoje poczucie humoru w sytuacji, która musi być… Po prostu
bardzolubiętwojepoczuciehumoru.
–Dziękuję,mojadroga.–Przeniósłznówwzroknałódź,nato,cominęło,icicho
westchnął.
–Przynieśćcimożekurtkęalbopoduszkę?–spytałaFiona,zauważającidącego
wichstronęHenriego.
Chciałapobiecirzucićsięwjegoramiona,alewtensposóbdałabymuodpowiedź
napytania,zktórymijeszczeniebyłagotowasięzmierzyć.
Dziadekwyciągnąłrękęzeszklanką,patrzącbezmyślnieprzedsiebie.
–Tylkosok.
Poderwała się na nogi, wzięła od niego szklankę i pospieszyła do domu, mijając
Henriegobiegiem.
NoitylezrozmowyzFioną.Unikagojakzarazy.
ChoćHenriwiedział,żebyłazajętaimprezącharytatywną,czuł,żeunikałagora-
czejzpowoduichwciążnierozwiązanychproblemów.
Dojrzałją,stojącobokbasenu.Siedziałazdziadkiem,patrzącnajezioro.Zawsze
lubiła dziadka Leona. Troszczyła się o niego. Kiedy choroba zabierała mu coraz
więcejpamięci,Fionanigdysiętymnieirytowała.Przeciwnie,okazywałamucier-
pliwość,którejświęcimoglibyjejpozazdrościć.
Ruszającwjejkierunku,Henriprzyspieszyłkroku.Onatymczasemniemalnanie-
goniewpadła,biegnączeszklankąwręce.Twarzmiałapoważną.
DziadekLeonodwróciłgłowęispojrzałnaHenriegoprzezramię.Jegominamó-
wiła,żerozpoznałwnuka.
Todobrze.Ostatniozdawałosię,żeprzychodzimutocoraztrudniej.Bycierozpo-
znanymprzezdziadkabyłorzadkimbłogosławieństwem.
KiedyHenriusiadł,dziadekklepnąłgowplecy.
–Zgrabniutkatatwojadziewczyna,Christophe.
Henri posmutniał. Nigdy nie będzie mu łatwo patrzeć na to, jak dziadek zmaga
sięzeswojąpamięcią.WziąłgozaChristophe’a,bratajegoojca.
Teksaskagałąźrodzinybyłapoważniezaangażowanawrodzinneimperiumprze-
wozów i transportu morskiego. Byli też właścicielami wyspy, przystanku na wielu
szlakachstatkówwycieczkowych.Gościemoglitampojeździćkonnonaplażachza-
toki albo wziąć udział w jednej z uczt, do przygotowania której wykorzystywano
warzywazorganicznychupraw.
ZpowodurodzinnejkłótnidziadekLeondawnotemuwykluczyłnajstarszegosyna
Christophe’a z testamentu, ale wuj Christophe utrzymał tytuł wiceprezesa firmy
irazemzeswoimnajstarszymsynembyliważnymipostaciamiwrodzinnymbizne-
sie.
PomyłkadziadkaLeonanicnieznaczy.Henrizakaszlał,podchodzącbliżej.Lekko
podrapałdziadkawkarkznadzieją,żeterazgorozpozna.
LeonpostukałwserdecznypalecHenriego.
– Ożeniłeś się? Żonaci mężczyźni nie powinni mieć romansów na boku. To nie
wporządku.
Lekkosięuśmiechając,Henriusiadłobokdziadka.
–Dziadku,jestemHenri.Fionajestmojążoną.
Dziadekściągnąłwargiizadumałsięnadtąinformacją.Spuściłwzroknaswoje
stopyipotrząsnąłgłową.
–Racja.Oczywiście,żejesteśHenri.Jasiętylkonigdyniespodziewałem,żezain-
teresujeszsiękobietą,którama,no,techirurgiczneupiększenia.
–Niebardzowiem,oczymmówisz.
Dziadek Leon uniósł brwi. Przekrzywił głowę w prawo, wskazał na swoją pierś
ilekkojąuniósł.
AkuratwtymmomencieFionawróciła.
Henrizniżyłgłos.
–Skądwiesz?
– Mam dobre oko na ładne rzeczy. Nie wiem tylko, czemu taka idealna kobieta
cośsobiepoprawia?
Podającdziadkowiszklankę,Fionapochyliłasięipocałowałagowpoliczek.
–Dziadku,jesteśwspaniały.Kochamcię.
Starszymężczyznauniósłrękęidotknąłjejtwarzy.Henriwidział,żedziadkamę-
czynajdrobniejszyruch.
Opuściwszyrękę,dziadekLeonprzeniósłwzrokzFionynaHenriegoizpowro-
tem.Ściągnąłwyschniętewargi.Henrispojrzałnażonę,usiłującodgadnąćjejmyśli.
Dziadekwypiłsporyłyksokuiwydąłwargi.Niepewniepodniósłsięzławki.
–Bawciesiędobrze.Niedługozaczniesięmójteleturniej.–PuściłokodoHenrie-
goiposzurałnogamiwstronędomu.
–Pomócci,dziadku?–spytałHenri.
Machnąwszyręką,dziadekpotrząsnąłgłową.
–Nie,nie.Zostańcietu.Popatrzcienazachódsłońca.
Kiedy Leon człapał w stronę domu, Fiona usiadła na pomoście, bosymi stopami
muskającwodęimachającnimiwrytmnieistniejącejmuzyki.
Henripodszedłdoniej.Chciałzniąporozmawiać,chciałjąodzyskać.Usiadłobok
niej,przypominającsobie,jakrazemtamsiadywalizarazpoślubie.Potrafilirozma-
wiaćgodzinami.Oliteraturze,sztuceifutbolu.Owszystkim.
Fionanawinęłanarękęwłosy.
–Dziwne,żedziadekcałyczaswiedziałomojejoperacjiisłowaniepowiedział.
Spodziewałabym się, że mężczyzna zwróci na to uwagę, gdybym wybrała większy
rozmiar,aleskorojezmniejszyłam…Jestempoprostuzaskoczona.
– Nic nie mówiliśmy na ten temat. Może on to wyczuł. – Dziadek Leon zawsze
miałdobrąintuicję,choćbyłtrochęekscentrykiem.
Henri i bracia nie otrzymali od dziadka tradycyjnego wychowania, gdy otoczył
opieką czterech niesfornych wnuków. Ale dziadek rozumiał chłopców. Sprowadził
na ranczo w Teksasie harleya-davidsona z lat pięćdziesiątych. To był prawdziwy
gruchot.Podkonieclata,powielugodzinachwspólnejciężkiejpracyzradościąpo-
dziwiali,jakmotorpędziłprywatnymidrogaminaichziemi.Przyokazjinabawilisię
wtedymnóstwasiniaków.
Napłynęływspomnieniamłodościidziadkaztamtychczasów.Obserwowanie,jak
alzheimerpowoli,alenieodwołalniezabieradziadka,byłobardzoprzykre.
– Jutro jestem umówiona z lekarzem – oznajmiła Fiona. – Poznam wyniki. Jest
dużaszansa,żetonicgroźnego.
–Chciałbymtamztobąbyć…alewtwoichoczachwidzę,żeniebyłbymmilewi-
dziany.
–Nieotochodzi.Niejestempewna,czymogę…–Pokręciłagłową.–Dodiabła,
niewiem.Muszętozrobićsama.
Zapadłacisza,wypełniającdzielącąichprzestrzeń.Rozdzieliłaichbardziejniżja-
kakolwiek dotychczasowa kłótnia. Bo kiedy się sprzeczali, Henri czuł jakąś więź.
Czuł, że ich związek ma szansę, dopóki toczą walkę. Cisza była niczym zabójczy
cios.
Gdy słońce chowało się za horyzont, Henri poczuł na barkach ciężar sytuacji.
TraciłFionę.
Różowebalonypokrywałysufitnowegoskrzydłaszpitala,gdziewkrótcemiałona-
stąpić otwarcie nowoczesnego oddziału onkologii dziecięcej. Fiona ściskała kieli-
szekszampana,patrzącnatłumygości.
Odniosłasukces.Jakdotądnajwiększy.Mimoskromnegobudżetuiprzygotowań
wostatniejchwiligościeniezawiedli.Wjednymroguodbywałasięaukcja.Kilkaau-
tomatówdogierpozwalałogościomjednocześniebawićsięiprzekazywaćdatki.
Jednak to wydarzenie było skierowane przede wszystkim do rodzin. W pobliżu
grupaopowiadaczybajekwozdobnychkostiumachprzyciągałauwagęmłodychsłu-
chaczy.
PoprzeciwnejstroniesaliHenrirozdawałpiłkizpodpisamiHurricanes.Fionawi-
działa,zjakimpodziwempatrząnaniegokobiety.Poczułazazdrość.
Apowinnaczućsięusatysfakcjonowanaispełniona.Wygładziłaspódnicęzkrepy,
trafiając palcami na cekiny podkreślające wzór paisley, jednocześnie elegancki
i w stylu boho. Fioletowa spódnica połyskiwała metalicznie, zaś ciemna jedwabna
bluzkabyłaprostaibezpieczna.Niebyłozagrożenia,żeramiączkosięzsunie.
SłyszącśmiechHenriegopospieszyłaprzedsiebie.Przezkilkaminionychdnipo-
jawiłosięmiędzynimidziwnenowenapięcie.Fionapróbowaławcześniejnapisaćdo
niegoesemesa,alewprzychodniniewolnobyłokorzystaćztelefonów.
Tego dnia otrzymała wyniki biopsji. Obiecała Henriemu, że natychmiast mu je
przekaże.Idotrzymałasłowa.Biopsjaniczegozłegoniewykryła.Takiewieścipo-
winnyprzynieśćulgęinadzieję,jednakryzykozwiązanezposiadaniemgenuraka
będziestałymelementemjejżycia.Podobniejakblizny.Śladynacieleiduszy.
FionanapisałaHenriemu,żewszystkojestwporządku.Niemapowodudozmar-
twienia.
Idącterazdoniego,wpadłanalekarza,któryzapraszałjąnarandkę.Czyodtam-
tejporynaprawdęminęłokilkatygodni?Stosunkizlekarzempozostałyciepłeipla-
toniczne,przynajmniejzjejstrony.Niedającsięwciągnąćwdłuższąrozmowę,Fio-
narozejrzałasięi…niewierzyławłasnymoczom.
NaimpreziezjawiłsięJean-Pierre.OdmiesięcyniezamienilizHenrimwięcejjak
kilkasłów.OdwyjazduJeanPierre’azNowegoOrleanustosunkiwrodziniebyłyna-
pięte.
Jean-Pierre,najmłodszyzbraciReynaudów,odziedziczyłpoojcuidziadkumiłość
dopiłki,takjakbracia.AleJean-Pierrewyjechałdocollege’uitamwdrużyniegrał
na pozycji rozgrywającego, tej samej co Henri. A ponieważ nie miał ochoty grać
wcieniustarszegobrata,niechciałdołączyćdoHurricanes.Kiedyotrzymałpropo-
zycjęoddrużynyGladiatorówzNowegoJorku,przyjąłjąbezwahania.
Fionaprzecisnęłasięprzeztłumdoszwagra.
–Jean-Pierre,cudowniecięwidzieć.Skądwiedziałeś,żeprzydanamsiępomoc?
– Henri do mnie zadzwonił, powiedział, że musiałaś ratować tę imprezę. –
Uśmiechnąłsię,uściskałjąipocałowałwpoliczek.–Dostępdoprywatnegosamolo-
tumaswojeplusy.Akuratmiałemwolnąchwilę,więcprzyleciałem.
– Dziękuję – odparła poruszona. Nie tylko wizytą Jean-Pierre’a, także tym, że
Henripomyślał,bygozaprosić.
Jean-Pierreodpowiedziałnapozdrowieniakilkuznajomych.Terazjużwszyscyza-
uważyliobecnośćgwiazdy.Kiedyjegofaniprzeszlidalej,wróciłspojrzeniemdoFio-
ny.
–Niemasprawy.GośćodPR-uzGladiatorówuznał,żetodobrypomysł.Rozdam
trochęautografów.Fajneprzyjęcie.Zrobiłaśświetnąrobotę.
Razjeszczemupodziękowała,nimznówzmieszałsięztłumem.Podrodzerozda-
wałautografy,ściskałdłonieizamieniałsłowozkażdym,ktomiałnatoochotę.
FionawkońcuruszyładoHenriego.Wsmokinguwyglądałjakzawszerewelacyj-
nie.Zauważyłajednak,żenajejwidokzesztywniał,jakbyszykowałsięnaprzyjęcie
kolejnego ciosu. Pociągnęła za rękaw jego niebieskiej koszuli. Jej ciężkie srebrne
kolczykizakołysałysię.Położyładłońnapiersimężaistarałasięzapisaćwpamięci
jegozapach.Potejrozmowiewszystkosięzmieni.Miałatylkonadzieję,żeprzeżyje
tęnajtrudniejsząwjejżyciurozmowę.
–Wyjdźmy–powiedziałacicho.
Zamiastodpowiedzieć,Henripołożyłrękęnajejplecach.Przeszłyjąciarki.Usie-
dlinaławcewogrodowympatio,przezdrzwisłyszeliśmiechimuzykę.
Gdzieśzdalipłynąłszumsamochodów.Kilkametrówodnichpołyskiwałybarwne
lampkiitryskaławodawfontannie.Kilkoropacjentów,którympozwolonouczestni-
czyćwimprezie,siedziałonawózkachinwalidzkichirozmawiałozgośćmi.Uwagę
Fionyprzyciągnęłaszczupłanastolatkawkolorowymnakryciunałysejgłowie.Zjej
wózkaspływałybłyszcząceserpentyny,matkacośdoniejszeptała,aojcieckładłta-
lerzenapobliskiejławce.
FionaprzeniosławzroknaHenriego.Niebylitamsami,alemoglirozmawiać,sie-
dząc na jednej z trzech ławek, które podarowała dla upamiętnienia swojej matki,
babki i ciotki. Na moment Henri zacisnął wargi. Widziała, że jest zdenerwowany.
Że cierpi. Wszystko przez nią. Zacisnęła palce na cementowej ławce, która miała
przetrwaćdłużejniżjejmatka.Ztrudempowstrzymywałałzy.
Henridelikatnierozprostowałjejpalceiująłjązarękę.Trzymałago,wyczuwa-
jącstwardnieniabędącewynikiemlattreningówigry.Jegoobrączkalśniła.
–Dziękujęzainformacjęowyniku.Cieszęsię,żestrachminął.Iżejesteśzdrowa.
Fionaprzygryzławargę,apotemrzekła:
–Strachnigdynieminie,Henri.Zawszebędzienastępnyraz.Denerwowałbyśsię
zakażdymrazem,kiedybędęszłanakontrolę.–Wyrzucałazsiebiesłowazszyb-
kościąkarabinumaszynowego.Henrimusitousłyszeć.Musizrozumieć.–Spójrzna
siebie.Nawetteraz,kiedytomówię,wyglądasz,jakbyśbyłchory.
–Bojesteśmidroga.
–Tyteżjesteśmidrogi.–Niemogłazaprzeczaćprawdzie.–Szczerzemówiąc,
wciążciękocham.
–Kochaszmnie?Toczemusięzemnąrozwodzisz,dodiabła?–warknął,patrząc
naniązirytacją.
–Bowidzę,jakciętomęczy.Nawettwójdziadekwidziwemniekobietęowyso-
kimryzykuzachorowania.Modlęsiętylko,żebytobyłuleczalnynowotwór,jeślido
tegodojdzie.Aleniewiem,cobędzie.Wiemtylko,żemuszężyćztąewentualno-
ścią. – Spojrzała na pacjentów na wózkach inwalidzkich, a potem na ich bliskich
oumęczonychoczach.–Niejestemwstanieżyćipatrzećnatwójlęk.
–Aleostatniomogłaśsięzemnąkochać,kiedyniemyślałaśoprzyszłości–oskar-
żyłją.–Ajakjużoniejpomyślałaś,tomnieodtrącasz.
–Toniefair.Niesłuchałeśmnie.
–Słuchałemisłucham.Iwiesz,cosłyszę?–Odwróciłsiędoniejtwarzą.–Wciąż
słyszę,żetojestniefairwstosunkudonasobojga.
Pożądanie. Ból. Tęsknota. Przez te trzy emocje omal nie zmieniła zdania. Musi
sięskupićnacelutejrozmowy.Musitozakończyć,zanimktóreśznichbędziecier-
piałozpowodustraty,zktórejsięniepodniosą.Musibyćdzielna.Odsunęłasięod
mężaipołożyłarękęnajegokolanach.
–Nierozmawiajmyotymdwadniprzedmeczem.Powinieneśsięnanimskoncen-
trować.
–Toniemożliwe.–Oparłczołonajejręce.–Nigdyniebędzieodpowiedniejchwili
natęrozmowę.
–Henri,proszę,comasznadziejęosiągnąć?
–Mamnadzieję,żeprzyznasz,żeto,conasłączyłobyłoprawdziwe.–Uniósłgło-
węispojrzałnaniązukosa.–Aletysięztegowypisałaś.
Niebędzieprzynimpłakać.Wylałajużtylełez.
–Dobrze,skorochceszterazodbyćtęrozmowę,zróbmyto.Dłużejniemogębyć
twojążoną.Każdegodniabudzęsięprzerażona,żezachoruję,asamamyślotym,
żebędzieszcierpiałzpowodumojejśmierci,rozdzieramiserce.
Wiedziała, jak wygląda śmierć. Wiedziała, jak to jest pozostać przy życiu i cier-
piećzpowodustraty.
Czule pogłaskała policzek Henriego, wyczuwając ślad zarostu. Henri lekko roz-
chyliłwargi.Nachyliłasię,bywciągnąćwnozdrzajegozapach.Jejwargiznalazły
ustamęża.Pocałowałago.Zmiłością.
Porazostatni.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Henrimyślał,żefutboljestcałymjegoświatem.Dochwili,gdypoznałFionę.
Miłośćspadłananiegonagle,zcałąmocą.Takszybkoitakasilnajakwspomaga-
jącyzIndianapolis…
Cholera. Upadł na ziemię, słysząc chrzęst naramienników, jęki, burknięcia i ob-
raźliwesłowa.Zasłużyłnato.Przezniegodrużynaprzegrywała.Myślamibyłgdzie
indziej.Dodiabła,niemiałsercadogry.
Rześkiejesiennepowietrzekłułowpłuca,kiedypatrzyłnaświatzziemi.Jakieto
cholernie symboliczne. Zamrugał, by odzyskać ostrość widzenia. Zlustrował tłum,
widziałrozczarowanienatwarzachkolegówzdrużyny.Zacisnąłzęby.Powinnibez
wysiłku wygrać ten mecz. Zdobywali lepsze wyniki z silniejszymi przeciwnikami.
Tymczasemzamiastzdobywaćpunktydladrużyny,walczylioto,byzostaćwgrze.
Itoonbyłtemuwinien.
Światzawirowałnietylkowrezultaciezderzeniazpotężnymdebiutantem.Henri
przeniósł wzrok na miejsca dla żon, gdzie chciałby ujrzeć Fionę ubraną w barwy
drużyny.Alejejtamniebyło.Niewsiadłanapokładsamolotu.Powiedziała,żewciąż
gokocha,iwłaśnieztegopowodumusigoopuścić.
Jużnicniemiałosensu.Dźwignąłsięiwyskoczyłwpowietrze,lądującnogamina
ziemi.
Fani Hurricanes powitali jego gest radosnym okrzykiem. Natychmiast znów
w niego uwierzyli, nieświadomi niepewnego gruntu pod jego nogami. Dosłownie
imetaforycznie.Niecieszylibysiętak,gdybyzrozumieli,dlaczegograłtakkiepsko.
Otrzepującziemięzramienia,Henriruszyłwstronęswojejdrużyny.Dwóchtre-
nerówczekało,bypomócmuzejśćzboiska.
–Nicminiejest.–Odprawiłich.
Przezmikrofonumieszczonywkaskuusłyszałgłoskoordynatoraataku.
–Schodziszzboiska,Henri.
–Co,dodiabła?–Henripoprawiłprzekrzywionykask.–Nicminiejest.
Widział swojego brata Dempseya, głównego trenera, który machał ręką, każąc
muzejśćzboiska.
Wysyłajągonaławkę?Cochcątymosiągnąć?Henripoczułsięurażony.Hurrica-
neswalczylizewszystkichsił,usiłującodzyskaćpunkty,któreonstracił.
–Przegrasz,jeślikażeszmizejść–rzekłdobrata.Wciążmógłuratowaćmecz.
Poprawiwszybejsbolówkę,Dempseypotrząsnąłgłową,patrzącostro,kiedyHenri
znalazłsięobokniego.
–Atyryzykujesz,żezłamieszkark.Niemamzamiarukończyćtegodnia,wioząc
ciędoszpitala.–Odsunąłmikrofon,bypozostalizawodnicyniesłyszeli,comówido
brata.
Koordynatorofensywyostrozabrałsiędoroboty.
–Razmniezablokowaliijużjestemkandydatemnaoddziałintensywnejterapii?–
odwarknąłHenri,zdejmująckask.
Dempsey ściągnął swój kask i odwrócił się od boiska. Od skierowanych na nich
kamer.
–Obajwiemy,ocochodzi.Fionanieprzyjechałanamecz,twojemałżeństwosię
rozpada.Niepotrafiszsięskupićnagrze.Wszyscycięostrzegaliśmy,żetakbędzie,
docholery–rzekłDempsey.
–Dodiabłaztym.Damsobieradę–krzyknąłHenrizwściekłością.
Siedzący w pobliżu koledzy z drużyny wymienili spojrzenia. Henri nie miał zwy-
czajuwybuchać,zwyklebyłopanowany,pozatymnikttaknieodpowiadatrenerowi,
nawetjeślijesttwoimkrewnym.
Dempseyzmierzyłgowzrokiem.
–Toniejestpodwórko.Atynastępnymrazemnajpierwpomyśl,apotemmów.–
Włożyłsłuchawkiiskupiłuwagęnaboisku.
AtamwłaśnieHurricaneszdobylitakpotrzebnypunkt.ItoniedziękiHenriemu.
Starał się ukryć gorycz, wiedząc, że w tym momencie kamera skupiła się na jego
twarzy.
KuzynHenriegoiDzikaKartapodeszlidoniego,zasłaniającgoprzedokiemka-
mer.
–Hej,stary.Usiądźiodpocznij.Zrobimywszystko,żebyśbyłznasdumny.–Dzika
Kartaklepnąłgowramię.
–Tak,kuzynie,wszyscytujesteśmyjednąrodziną.Pozwól,żebyktościęzastąpił.
Atyuważajnasiebie–rzekłkuzynzteksaskimakcentem.
Nieoceniałgo.Poprostusięoniegotroszczył.WgłębiduchaHenritowiedział,
mimotowszystkosięwnimgotowało.
Siedzącnaławce,obserwowałswojądrugąrodzinęnaboisku.Poruszalisięsyn-
chronicznie,jakbybylizsobąpołączeni.Indłużejtaksiedział,tymlepiejrozumiał,
że Dempsey mówił prawdę. Grał fatalnie. Prosił się o kontuzję, jakby był otępiały
ichciałpoczuć,żeżyje.
Zdjęciegozboiskabyłodobrymruchem.PozatymDempseyniebyłnowicjuszem.
PrzyrodnibratmiałwtymsezonietylesamodostraceniacoHenri.Amożewięcej.
Henriwiedział,żemusisiępozbierać.Wmałżeństwie,przeciwnieniżnaboisku,
niemiałwsparcia.Byłsamisamwszystkoschrzanił.Chodziłoocoświęcejniżpił-
kę.Chodziłoojegożonę.
Jegożycie.Jegomiłość.
Fionędręczyływyrzutysumienia.
PowinnabyłajechaćnameczHenriego.Onprzyszedłnajejimprezęcharytatyw-
ną,choćwieczórzakończyłsiękłótnią.Imdłużejsiedziaławogrodzie,jedząclody,
tym wyraźniej sobie uświadamiała, że musi z nim porozmawiać. Musi oduczyć go
zwyczaju,którywjegorodziniebyłnormą–odcinaniasię,zrywaniakontaktu.
NajbliżsiHenriegowzasadzienierozmawializkrewnymizTeksasu.Byłateżka-
lifornijskagałąźrodziny,właścicielewinnic,októrychsłyszałanajwyżejraz.Toja-
kieśszaleństwo.RodzinaReynaudówbyłatakliczna,takbogata,ajednocześnienie
funkcjonowałajakrodzina.Czyniezdająsobiesprawy,jakimisąszczęściarzami?
Jej telefon zabrzęczał. Nowa wiadomość rozświetliła ekran. Fiona dotknęła go
i zobaczyła zdjęcie z minionego wieczoru. Była na nim chora na raka nastolatka
wczapcebłaznaorazjejmamaitatapochylającysięzobustronzuśmiechem.Wia-
domośćbrzmiała:„Zapisujemykażdąchwilę,żebyniczegoniezapomnieć.Dziękuje-
myzawspaniaływieczór”.
Na drugim zdjęciu dziewczynka była w towarzystwie Henriego i Jean-Pierre’a.
Rodzicenapisali:„Szczęśliwa,żepoznałaswoichidoli.Wysłałatozdjęciedowszyst-
kichszkolnychprzyjaciół.Razjeszczedziękujemy”.
Radość na twarzy nastolatki i jej rodziców poruszyła Fionę. Byli tacy dzielni.
Itacyszczęśliwiwtamtejchwili.Jejrodzinienigdysiętonieudało.
Jejnigdysiętonieudało.
Postanowiła rozwieść się z Henrim, ponieważ nie wiedziała, czy poradzi sobie
zjegolękiem.Aleczypróbowałaporadzićsobiezeswoim?Czybędziewstanieżyć,
jeżelisięznimrozstanie,niepróbujączapanowaćnadtymilękami?Dotknęłapal-
cemtwarzynazdjęciuipomyślała,żebardzojejbraktakiejradości.
Powtarzała Henriemu, że jest silna. Ale może nie była dość silna, by naprawdę
cieszyćsiężyciem.
Poraprzestaćzakładać,żeHenrirozpadniesiętaksamojakjejojciec.Poraprze-
staćsiębać,żespotkająlosmatki.
Decydującsięnaoperację,wybrałainnądrogę.Wybrałanadzieję.Porazotwar-
tymirękamiprzyjąćczekającenaniąszczęście.
Chwyciłatelefoniportfel,bynietracićjużanisekundy.Pospieszyłananajbliższe
lotnisko,gdzieznajdowałsięnależącydorodzinysamolot.Podrodzezadzwoniłado
Gervais’gozprośbą,bypozwoliłjejzniegoskorzystać,aleonnietylkodałjejnato
pozwolenie. Na miejscu powitał ją pilot gotowy do natychmiastowego lotu. Co za
szczęściemiećtakiewsparcierodziny!Czemutyleczasuodpychałaichodsiebie?
KiedysamolotdotknąłpasawIndianapolis,byłakłębkiemnerwów.Obejrzałapo-
zostałączęśćmeczuwsamolocieidziękiaplikacjiwtelefonie.
Henrisiedziałnaławce,choćpopoważnymupadkusampodniósłsięnanogi.Nie
wyglądałonato,bydoznałwstrząśnieniamózgu,alemożetakąinformacjęprzeka-
żąprasie,byniemówićwprost,żekiepskosięspisywał.
Hurricanes wygrali z trudem dzięki strategii Dempseya i walce rezerwowego
rozgrywającegoorazcałejdrużyny.Fionapodejrzewała,żeHenriniebędziewna-
strojunaspotkanieanirozmowęoichproblemach.
Znowu.Terazjednakniemogłasięwycofać.MiałanadziejęspotkaćsięzHenrim,
zanimopuściIndianapolis.Wyjrzałaprzezokno,modlącsię,byzdążyćnastadion.
CzyktóryśzestojącychnalotniskusamolotówczekanaHurricanes?Gdybyjużod-
lecieli,Gervaisdałbyznaćjejpilotowi,żelecąnapróżno.
Gdysięgałapotelefon,bydoniegozadzwonić,dojrzaławyczarterowanyautokar
zbliżający się do jednego z samolotów. Autokar, jakim zwykle drużyna jeździła na
lotnisko.
Naprawdę tak niewiele brakuje, by się spóźniła? Owszem, mogą porozmawiać
później,aleteraz,gdyzrozumiała,czegojejbrak,niebyławstanieczekaćnaHen-
riegoanisekundydłużej.
Naszczęściejejsamolotzatrzymałsiędośćbliskoautokaru.Wiatrzwiałjejwłosy
naplecy.Wpatrywałasięwautokar,któryakuratsięzatrzymał.Zawodnicypokolei
wysiadali.
ZwalącymsercemszukaławzrokiemHenriego.WidziałaDempseyaiinnych.Ale
gdziejestHenri?
Kiedysięwreszciepojawił,kryłsięzaciemnymiokularami,choćzapadałjużwie-
czór.Czyjązobaczył?
Niemogłanatoczekać.Zbierającsiły,zawołała.
Omalsięniepotknęłanaschodkach.Biegładoniego,wołającnieprzerwanie.
–Henri!Henri!
Obejrzałsięprzezramię.Przekrzywiłgłowę,apotem,gdybyłajużbliżej,widzia-
ła, że uniósł brwi. Na szczęście Dempsey dał znak ochroniarzom, którzy chcieli
wkroczyćdoakcji,aHenrisiędoniejodwrócił.
Szeroko otworzył ramiona, a ona wpadła w nie bez wahania. Henri zerknął na
brata.
–Dasznamchwilę?
Dempseysięroześmiał.
–Terazprosiszmnieopozwolenie?–PchnąłHenriegowstronęFiony.
Henrijąpocałował.Taknierobiłtegood…niepamiętałaodkąd.Tobyłocoświę-
cejniżpocałunekzpoczątkuichromansu.Coświęcejniżpocałunekzpierwszych
dnimałżeństwa.Tobyłpocałunekpary,któraprzeszłapróbęogniową.
Fionasięuwolniła,pogłaskałagopogłowie.
–Przyleciałam,żebycięprzeprosić.Żebypowiedzieć,żechcęspróbować,jeślimi
wybaczysz.Bałamsięstawićczołoprzyszłości.Botakbyło…bezpieczniej.
–Boże,jacię…
Zasłoniłamuusta.
– Wiem. Pokazałeś mi to milion razy swoją cierpliwością, ale ja chcę to powie-
dziećpierwsza.Kochamcię.Chcęspędzićztobąresztężycia.Chcęcieszyćsięży-
ciem,pięknem,sztuką.Nasząmiłością.Irodziną.Chcęsięskupićnatym,copozy-
tywne.–Przesunęłapalcempojegowargach.–Mamnadzieję,żerozumiesz,żeba-
łamsięnietylkoosiebie,bałamsięteż,żetybędzieszcierpiał.
– Przez ostatnie miesiące, kiedy cię traciłem, bałem się, że zwariuję. – Objął ją
wtaliiiprzyciągnął.
–Wybacz.Ktobypomyślał,żemarzeniaoprzyszłościmogąbyćtakprzerażają-
ce?
–Rozumiem,aletymipomożeszbyćsilnym,prawda?–Uśmiechnąłsięlekko,pa-
trzączpowagą.
–Nawzajemsobiepomożemy.Niechodzioto,ileczasunamzostało,alejakpięk-
nierazemtenczasspędzimy.
–Niechcękusićlosu,ajednakspytam.Czemuzmieniłaśzdanie?Mojarodzinacię
przekonała?Jeślicięmęczyli,powiedz.
–Nie,bylibardzopomocni.Patrzącwstecz,myślę,żepopełniliśmybłąd,ukrywa-
jącprzednimiprawdę.–Zerknęłanaautokarpełencierpliwieczekającychgraczy.
–Zmądrzałam,kiedydostałamzdjęcieodmamyjednejzpacjentekzimprezy.Póź-
niejcipokażę.
– Już się nie mogę doczekać. – Musnął jej wargi pocałunkiem. – Chcę, żebyśmy
więcejrozmawiali,spędzalirazemwięcejczasu.Chybazrezygnujęzgry.
Fionasądziła,żesięprzesłyszała.
–Co?
–Zkońcemsezonu.
–Coztwoimkontraktem?–Kolejnypowiewwiatruprzyniósłzsobązapachben-
zynyignijącychliści.
Odsuwającwłosyzjejoczu,Henripocałowałjąwczoło.
–Wykupięsię.Pieniądzetonieproblem.
–Kochaszto.Nierozumiem.–Pokręciłagłową.
– Ciebie kocham bardziej. Będziemy mieli więcej czasu, w domu i w podróży,
możezałożymyjakąśfundację.Chcę,żebynamsięudało.
Henribezpiłki?Tobyłajegopasja,jegocel.Uważała,żetoniewporządku.Mu-
sząsięnawzajemakceptowaćwcałości,aniewybieraćjedno,acośinnegoodrzu-
cać.
Porazacząćodnowaiwspólniepodejmowaćryzyko.Przytuliłapoliczekdojego
piersi,słuchającwalącegoserca.
–Henri,niemusiszrezygnowaćzpiłki.
–Muszę,jeśliwinnymwypadkucięstracę.
Powtórzyłanagłosswojemyśli.
–Należędociebie,atydomnie.Kiedymówięoradościżycia,mówięowszyst-
kim, o tym, kim i czym jesteśmy. Ja też kocham twoją grę, podróże, kibicowanie.
Możemy uzgodnić szczegóły. Możemy, jeśli trzeba, porozmawiać z terapeutą, za-
miastbiecdoadwokata.Zgadzaszsię?–Komunikacjatobyłoto,czegopotrzebo-
wali.
–Nawszystko,cokonieczne.–Pocałowałjąwczubeknosa,wskroń,wusta,każ-
dympocałunkiempotwierdzającswojeoddanie.
–Tomożebędziemychodzilinaterapię,atyniezrezygnujeszzgry?
–Myślę,żetraktujeszmniezbytłagodnie.
Przewróciłaoczamiipocałowałago.
–Och,niesądzę,żetobędziełatwe.Jeślipotraktujemyterapięzpowagą.
–Damradę,jeślizrobimytorazem.–Splótłpalcezjejpalcamiiuniósłjejdłońdo
warg.
–Razem,jakwdrużynie.Musimygraćdojednejbramki.Tobrzmijakdobryplan
nawygraną.