4030664
4030664
4030664
Miłość
na
Gwiazdkę
MONIKA HOŁYK-ARORA
4030664
4030664
Copyright © 2014 Monika Hołyk-Arora
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub
części niniejszej publikacji jest zabronione
bez pisemnej zgody autora.
Zabrania się publicznego udostępniania w
Internecie oraz odsprzedaży.
Wydanie I
ISBN: 978-83-935701-9-5
4030664
4030664
Dla wszystkich ludzi,
w sercach których tli się miłość…
4030664
4030664
5
ROZDZIAŁ I
Prychnęła niezadowolona. Dźwięk ten stanowił
odpowiedź na niemal szyderczy śmiech towarzyszącego
jej mężczyzny. Nie. Problemu nie stanowiła jego płeć.
To raczej charakter był tu kwestią dyskusyjną. Mimo, iż
w jej oczach był on bardziej starszym bratem, niż
mężczyzną, nie zawsze potrafił wcielić się w rolę
doskonałego słuchacza.
– Jak babcię kocham, już do niego nie wrócę! -
zaczęła zarzekać się po raz kolejny, uderzając przy tym
rytmicznie pięścią w klatkę piersiową – Nie po „królowej
różu”, z którą zdradzał mnie przez ostatni miesiąc,
kłamiąc, iż musi pracować wieczorami, by dopiąć jakiś
tam wydumany kontrakt.
– Uwierzę jak zobaczę – rzekł w końcu – czuję się w
obowiązku przypomnieć ci, iż podobną obietnicę
wygłosiłaś również przy ostatniej jego dziewczynie.
Przypomnij mi, kim była? Treserką słoni?
4030664
4030664
– Treserką węży – poprawiła go machinalnie Łucja,
zanim zdążyła zorientować się, iż pytanie miało na celu
uzmysłowienie jej pewnego faktu.
Zadzierając
głowę,
próbowała
podchwycić
spojrzenie niebieskoszarych oczu Bartosza wpatrzonych
w horyzont rozpościerający się za oknem, przy którym
usadowili się oboje po ciężkim dniu.
– A wiesz, że znowu próbował zwalić winę na mnie?
Twierdził, że zdradzam go z tobą! - rzekła po chwili,
wypowiadając te słowa jak najlepszy żart, jaki
kiedykolwiek zdarzyło się jej słyszeć.
Westchnienie, które dobyło się z ust mężczyzny,
można było zinterpretować zarówno jako ironiczny
śmiech, jak i ostentacyjny, chociaż niemy, protest.
– Znowu kazał ci wywalić mnie z mieszkania? -
spytał przyzwyczajony, iż prawdopodobnie były już
chłopak Łucji próbował go wyeksmitować z jego
własnych czterech kątów.
– Tak – przyznała niechętnie, wstydząc się, z jakim
beznadziejnym głupkiem umawiała się ostatnio – ale to
już przeszłość. Jeśli odbiorę chociażby jeden telefon od
tego debila, masz prawo kopnąć mnie solidnie w mojej
cztery litery, albo zdzielić łopatą w głowę, zależnie, co
wyda ci się bardziej stosowne do sytuacji – upoważniła
go uroczyście.
– Nie obiecuj zbyt wiele, bo mogę wcielić takową
karę w życie – odpowiedział, drażniąc się z nią nieco.
– Proszę cię bardzo. Chyba będzie dla mnie dotkliwa,
niż ponowne zaufanie temu padalcowi...
Bartosz pierwszy raz w czasie tej rozmowy spojrzał
4030664
4030664
7
na nią, a w jego źrenicach można było dostrzec smutek,
ale i troskę o przyszłość dziewczyny siedzącej na sofie
tuż koło niego.
– Chodź – zachęcił, otwierając ramiona – należy ci
się pocieszycielski uścisk, a potem niestety ja znikam w
swojej pracowni, bo muszę popracować nad pewnym
projektem.
Łucja wpadła w jego ramiona, ocierając dyskretnie
resztki łez czających się w kącikach jej oczu. Wiedziała,
że wieloletni przyjaciel nie tylko zrozumie ją, ale i
pocieszy w tym trudnym dla niej momencie. Był
jedynym facetem w całym jej trzydziestoletnim życiu,
który nie zdradził jej, ani nie wykorzystał. Zaoferował jej
natomiast nie tylko lokum, ale też najlepszą pod
słońcem przyjaźń, która potrafi przetrwać największe
życiowe zawirowania.
– Nad czym pracujesz? – spytała, podchwytując jego
ostatnie słowa tylko po to, by zmienić temat wieczornej
rozmowy.
– Domek letniskowy, w którym pomieści się pół elity
naszej drogiej stolicy.
Wysuwając się z jego misiowatego uścisku, przysiadła
na rogu kanapy i zdezorientowana spojrzała w jego
kierunku, zastanawiając się nad czymś, co nie dawało jej
spokoju.
– Z tego, co pamiętam, zaproponowałeś im już
chyba cztery różne wersje tego budynku – rzekła po
chwili ciszy, nie bardzo rozumiejąc jak można pracować
tak długo nad tym samym zleceniem.
– Pięć – poprawił ją z wisielczym uśmiechem na
4030664
4030664
ustach – ale teraz wprowadzam już ostatnie sugestie i
jeśli szczęście mi dopisze, to wreszcie projekt zyska
akceptację, a ja będę mógł nieco odpocząć.
– A może tak zabierzesz mnie na spotkanie, bym
mogła oczarować tego twojego słynnego aktora i
poprosić, by wreszcie zgodził się na twoją wizję –
zaproponowała.
– A przy okazji wkręcisz się na parę przyjęć, kilka
ścianek i może jakąś inscenizowaną sesję z warszawskimi
paparazzi? Chyba jednak postawię na profesjonalizm i
ciężką pracę – rzucił, podnosząc się z kanapy – co dziś
będzie na kolację?
Łucja spojrzała na niego pełnym oburzenia
wzrokiem, jakby nie mogąc uwierzyć w zadane przed
chwilą pytanie.
– Nie wiem. Może znajdziesz jakąś żonę i zaczniesz
zrzucać tego typu dylematy na jej głowę? - zasugerowała
Łucja – ja, jako zaprzysiężona singielka, zadowolę się
byle jaką mrożonką odgrzaną w piekarniku!
– Jak dla mnie brzmi świetnie, podgrzej i dla mnie –
dobiegł ją głos z holu – Zresztą, po co mi żona? Mam
ciebie! – dodał.
Następnym dźwiękiem, jaki dotarł do jej uszu było
głośne,
nieco
ostentacyjne,
zamknięcie
drzwi
oddzielających pracownię od reszty przestronnego
mieszkania, urządzonego w minimalistycznym z
założenia stylu. Niestety tylko z założenia, bowiem z
biegiem czasu został zagracony milionem bibelotów
należących do Łucji.
Dziewczyna została sama. Ściskając w dłoniach
4030664
4030664
9
kubek z gorącą herbatą siadła na kanapie i zapatrzyła się
na miasto, którego panoramę mogła bez przeszkód
podziwiać. Zmrok, który dawno pokrył całą ziemię,
zdawał się uciekać w popłochu przed wielkomiejskimi
światłami, które za wszelką cenę próbowały przejąć
kontrolę nad Warszawą.
Kiedy wyjmowała Lasagne z piekarnika, rzucił jej
się w oczy kalendarz wiszący na drzwiach lodówki.
30 Listopad
Imieniny Andrzeja oraz Konstantego
Ta krótka notatka przypomniała jej czasy domowych
prywatek, podczas których wraz z koleżankami lała
wosk, doszukując się później w jego cieniu
szczątkowych wiadomości dotyczących świetlanej
przyszłości.
Zaśmiała się cicho, acz nieprzyjemnie. Marzenia
nastoletnich lat zbladły w obliczu dorosłości. U jej boku
nie było kochającego męża ani wyimaginowanej dwójki
dzieci. Zamiast we własnej firmie, pracowała jako
doradca turystyczny w jednej z dużych firm. Ot, szara
codzienność w korporacji, która zaszufladkowała ją na
dobre, nie dając szans na jakąkolwiek zmianę.
Pod wpływem niemal dziecięcego impulsu,
odstawiła gorącą blachę z kolacją na żaroodporny blat i
ruszyła w stronę schowka w holu, mając nadzieję na
znalezienie w nim odpowiednio dużego klucza.
Szperając między upchniętymi na chybił trafił
4030664
4030664
szpargałami, próbowała odnaleźć coś, co mogło jej dać
chociażby złudną szansę na obietnicę świetlanej
przyszłości. Nie mogąc znaleźć poszukiwanego
przedmiotu, zaczęła w przypływie desperacji wyrzucać
kolejne rzeczy na podłogę, bez specjalnej troski o to
gdzie i w jakim stanie zalegną.
– Co robisz? - zapytał w pewnym momencie Bartosz,
wynurzając się z czeluści swojej pracowni – kompletnie
ci odbiło?
Łucja spojrzała na niego nieco zdezorientowanym
wzrokiem, jakby nie rozumiejąc powodu tego słownego
ataku na jej osobę.
– Jest trzydziesty listopada – rzekła, jakby podanie
daty miało uczynić wszystko jasnym i bez chwili zwłoki
powróciła do przerwanych poszukiwań.
– Dziękuję, ale wydaje mi się, iż ta informacja nie
wzbogaciła zbytnio mego dnia – mruknął, obserwując z
przerażeniem jak ciężkie obcęgi, których nie używał od
lat, lądują z łoskotem na mahoniowych panelach.
Popatrzyła na niego, jak na wioskowego głupka,
który niczego nie potrafi zrozumieć i plecie trzy po trzy
na lewo i prawo.
– Andrzejki! - oznajmiła triumfalnie – po kolacji
będziemy lali wosk!
Tym razem to Bartosz rzucił jej spojrzenie należne
osobie, która bez wyraźnego powodu straciła resztki
rozumu.
– Nie wiem czy pamiętasz, ale niecałe dwa miesiące
temu świętowaliśmy twoje trzydzieste urodziny.
– I co z tego?
4030664
4030664
11
Westchnął ciężko, zamykając za sobą drzwi
pracowni. Nie miał zamiaru odpowiadać na to pytanie.
Doszedł jednak do wniosku, iż skoro nie może pokonać
szaleńca buszującego w jego schowku, to być może
powinien się do niego przyłączyć.
– Szukasz świec czy klucza? – spytał, stając tuż obok
niej i zanurzając głowę w czeluściach szafki.
Łucja zdenerwowana, iż odgrodzono jej drogę do
usytuowanych w dole szuflad, wyjawiła w końcu,
niezadowolona, co stanowiło obiekt jej poszukiwań. Po
czym fuknęła ze złością na widok męskiej dłoni
unoszącej w geście triumfu ogromnych rozmiarów
klucz,
który
prawdopodobnie
otwierał
jakiś
przedwojenny, skomplikowany zamek. Już chciała go
pochwycić, jednak górujący nad nią Bartosz uniósł go
wysoko, ponad jej głowę i zasięg ramion.
– Po kolacji! - przypomniał – najpierw musisz mnie
nakarmić! Ma być dużo i smacznie – zażyczył sobie.
– Zrobiłam Lasagne, jeśli tylko znajdziemy jakieś
wino...
– Żartujesz sobie? Oczywiście, że z okazji Andrzejek
musimy sobie wychylić po kieliszeczku! Inaczej takie
świętowanie należałoby uznać za nieważne.
Chociaż zwykli jadać wieczorny posiłek w kuchni,
tym razem Bartosz nakrył do stołu w pokoju dziennym,
by mogli cieszyć się widokiem oświetlonego miasta,
które mimo wieczornej pory tętniło życiem. Zapalił
nawet świece i kadzidełka, by uprzyjemnić tę, na pozór
zwykłą, kolację.
4030664
4030664
– Uważaj, bo za moment się poparzysz! - przestrzegł
ją, gdy kilka kropli rozpuszczonego wosku skapnęło z
niefortunnie przechylonego rondelka na jej puchate
bambosze.
– Tylko, jeśli będziesz zbyt dużo gadał! - odcięła się
natychmiast, balansując nad balią pełną zimnej wody.
Chwyciła klucz i pozwoliła woskowi płynąć
jednostajną stróżką przez otwór. Minęło dobrych
kilkanaście sekund, zanim zdecydowała, iż wystarczy.
Odczekała chwilę i ujęła woskową formę w dłonie.
– Patrz, przypomina hula-hop! – rzekła, śmiejąc się w
najlepsze – prawdopodobnie to sugestia dotycząca mojej
słabej kondycji fizycznej.
– Bzdury gadasz – zganił ją natychmiast – zresztą,
powinnaś sprawdzić, co przedstawi cień rzucony przez
tę formę na ścianę. Inaczej nie możesz zanalizować jej
kształtu, zapomniałaś?
Zdawała sobie sprawę, iż ma rację, jednak z jakiegoś
bliżej nieokreślonego powodu całe to lanie wosku
przestało ją bawić. Miała ochotę zamknąć się w swoim
pokoju i płakać dopóki starczy łez w oczach. Być może
powodem takich odczuć było nagłe wspomnienie Darka
obściskującego się czule z treserką węży w obwoźnym
cyrku lub „królową różu”. Nie chcąc jednak psuć
wieczoru zainicjowanego przez nią samą, starała się
robić dobrą minę do przysłowiowej złej gry. Posłusznie
podeszła do lampy i obracając woskową formą na
wszystkie strony próbowała odczytać znaczenie jej
cienia.
– Nadal twierdzę, że to hula-hop – mruknęła –
4030664
4030664
13
powinnam w końcu zapisać się do siłowni, z którą moja
korpo podpisała umowę na następny rok.
– A mi to wygląda bardziej na...
Nie dane mu było jednak wypowiedzieć do końca
zamierzonych słów, bowiem zostały one przerwane
przez dzwonek telefonu stojącego na komodzie przy
ścianie. Stwierdzając, iż Łucja nie ma zamiaru odebrać,
chciał już wstać z kanapy, by zlitować się nad duszą,
która postanowiła zakłócić późny wieczór ich
domowych pieleszy i odebrać, jednak automatyczna
sekretarka uprzedziła go.
– Łucja? - odezwał się całkiem znajomy głos – wiem,
że tam jesteś i słuchasz! Odbierz w tej chwili – polecił
rozkazującym tonem mężczyzna inicjujący połączenie –
źle zinterpretowałaś sytuację!
Przeciągłe „piiiii” zagłuszyło resztę jego słów -
automatyczna
sekretarka
przerwała
rozmowę
oznajmiając koniec nagrania. Cisza, która zaległa po
przebrzmieniu ostatniego tonu, z powodzeniem
powinna była zostać określona mianem grobowej.
– „Pan Przystojny Jestem” nie daje za wygraną –
stwierdził kąśliwie Bartosz, próbując wybadać uczucia
przyjaciółki – czemu nie odebrałaś?
– Z tego samego powodu, dla którego wyłączyłam
swoją komórkę. Nie mam ochoty więcej z nim
rozmawiać. Wystarczająco długo wierzyłam w brednie
wyssane z palca.
Zaskoczyła go owymi słowami i to bardzo.
Spodziewał się, bowiem, iż ruszy sprintem w stronę
telefonu, by jak najszybciej nawiązać nić porozumienia z
4030664
4030664
Dariuszem, który od kilku miesięcy bawił się z nią w
kotka i myszkę.
Chyba wreszcie zrozumiała, że młodszy manager w
agencji reklamowej nie jest najlepszym kandydatem do
jej ręki, bądź serca. Pozostawało mieć jedynie nadzieję,
iż Łucja wytrwa w tym słusznym przekonaniu.
– W takim razie jutro zablokujemy jego numer –
rzekł, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat – a
wracając do twojego odlewu, to sądzę, iż to obrączka.
Łucja, z obrażoną miną, zakładając ręce na
wysokości piersi w geście protestu, rzuciła się na miękkie
poduszki sofy. W milczeniu spoglądała na Aleje
Jerozolimskie, po których mknęły rozpędzone
samochody.
– Jasne! Może powinnam zaręczyć się z „Panem
Przystojny Jestem”, jak zwykłeś nazywać Darka.
Bartosz wydał z siebie dźwięk, który był na wpół
westchnieniem, na wpół sarkastycznym prychnięciem
wyrażającym dezaprobatę dla jej wypowiedzi.
– Wiesz, nie wszyscy faceci są zapatrzonymi w siebie
dupkami.
– Ale też nie każdy jest tak cudowny jak ty – rzekła,
zaskakując go ponownie – tylko czekam, kiedy jakaś
blond nimfa cię upoluje i z jej polecenia wręczysz mi
nakaz eksmisji. Wystarczająco długo niańczysz mnie w
naszej stolicy, staruszku.
– Wiesz ile lat się znamy? Pamiętam jak jeździłaś na
swoim trzykołowym rowerku, ścigając mnie i twojego
brata! Prawie zmieniałem ci pieluchy!
Kiedy tylko wypowiedział te słowa, zdał sobie
4030664
4030664
15
sprawę, iż posunął się o jeden krok za daleko. Nie
powinien był jej wypominać różnicy wieku, która zawsze
doprowadzała ją do furii.
– Jasne, staruszku, ale wiesz – karma wraca, może się
okazać, że jak już przejdziesz na emeryturkę i twoja
blond nimfa ucieknie w siną dal, to ja będę zmieniać
pieluchy tobie!
–
Jeśli
tylko
obydwoje
dożyjemy
tak
zaawansowanego wieku. Sądzę jednak, iż szybciej
wykończysz mnie psychicznie, jeśli na czas nie
znajdziesz sobie jakiegoś porządnego faceta do pary!
Zachichotali oboje wiedząc, iż wszystkie jej krótsze
czy dłuższe związki kończyły się z wielkim hukiem.
Najczęściej na skutek niezgodności charakterów i
podglądów na życie prezentowanych zarówno przez
Łucję, jak i jej kolejnych wybranków.
– Teraz twoja kolej; zobaczymy, co przeznaczenie
szykuje
dla
szanowanego
architekta
niedowartościowanych celebrytów.
– Moja droga – zaczął oficjalnym tonem – chyba
zatarły ci się w pamięci nasze staropolskie tradycje.
Andrzejki są dla panien na wydaniu, dla kawalerów
wymyślono Katarzynki, które miały miejsce, jeśli się nie
mylę, pięć dni temu.
– Czepiasz się szczegółów – zrugała go natychmiast,
podrywając się z kanapy – chociaż spróbuj!
– Nie będę wywoływał licha z lasu...
– Wilka – poprawiła go natychmiast – z lasu
wywołuje się wilka...
– Wilk mi nic nie zrobi, ale licho? Kto go tam wie!?
4030664
4030664
Zresztą, nie jestem nazbyt ciekawski, co ma się stać, to i
tak się stanie... A ty lepiej skup się na tej obrączce,
chociaż – tu zawiesił na chwilę głos, uśmiechając się
przy tym złośliwie – kto wie, może to faktycznie hula-
hop!
Kiedy tylko wypowiedział te słowa, jedna z poduszek
zdobiących do tej pory sofę poszybowała w kierunku
jego głowy z zawrotną prędkością i zanim zdążył się
przed nią uchylić, trafiła go prosto w twarz.
4030664
4030664
17
ROZDZIAŁ II
Pierwszy grudnia powitał ją śniegiem, mrozem i
ogromnym bólem głowy, który nie ustał nawet po
drugiej kawie. Na wpół śpiąc siedziała, zatem, przy
biurku obłożonym katalogami turystycznymi, próbując
prowadzić sensowną rozmowę z klientem, który sam nie
wiedział, gdzie tak naprawdę chciałby się wybrać z
rodziną na przerwę świąteczną.
– Wspominał pan o dzieciach w wieku siedmiu i
dwunastu lat, zatem być może zainteresuje Państwa
Tajlandia. Piękne plaże, ciepłe morze, wyśmienite
jedzenie i luksusowy hotel zapewnią doskonałe warunki
do wypoczynku. Z dala od gorączkowych przygotowań,
ale jednocześnie w atmosferze Bożego Narodzenia.
Większość resortów organizuje dla swych gości specjalną
kolację wigilijną.
4030664
4030664
– Czy ja wiem... – mruknął niezdecydowany
mężczyzna – rzeczywiście chcielibyśmy uciec gdzieś z
dala od śniegu, ale chyba wolałbym jakiś katolicki kraj.
Wie pani, kościół, prawdziwa choinka...
Śnieg, mróz, ale tak, by nie były uciążliwe – dodała w
myślach Łucja, mając nadzieję, iż nie wymamrotała tego
głośno.
– Zatem Meksyk, zaciszny hotel w Playa del Carmen.
W centrum miasteczka znajduje się mały kościółek... –
zaczęła wyliczać, ale zanim przeszła do kolejnego
punktu, została uciszona gestem dłoni.
– To już brzmi lepiej – stwierdził zadowolony – ale
czy ksiądz prowadzący mszę będzie mówił po polsku?
Łucja szybko nabrała powietrza, jednocześnie licząc
w myślach od jednego do dziesięciu. To ćwiczenie
relaksacyjne pomagało jej z reguły nabrać dystansu i
niwelowało narastający w niej poziom stresu.
– Niestety, nic mi o tym nie wiadomo – rzekła
cierpliwie – msza prawdopodobnie będzie prowadzona
po hiszpańsku. Mogę jedynie skontaktować się z naszym
rezydentem, celem uzyskania informacji czy istnieje
szansa na angielskojęzyczne nabożeństwo.
Mężczyzna mruczał coś niezadowolony, jednak
Łucja mimo chęci nie mogła nic z tego zrozumieć. Po
kilku sekundach poddała się i cierpliwie czekała na
bardziej wyraźną artykulację jego potrzeb.
– Ten Meksyk brzmiał obiecująco, ale msza bez
polskiego księdza? Muszę to skonsultować z żoną –
stwierdził, nagle wstając – wezmę ten katalog i będziemy
w kontakcie.
4030664
4030664
19
Nie powiedział nawet „do widzenia”. Po prostu
odwrócił się na pięcie i zakładając płaszcz wiszący do tej
pory na poręczy fotela, ruszył w kierunku wyjścia.
Rozejrzała się dookoła. Kilka koleżanek rozmawiało
w klientami, inne przeglądały internetowe oferty Last
Minute, celem zapoznania się z najnowszymi
promocjami. Z braku innych zajęć, otworzyła służbowy
mail i zagłębiła się w lekturze służbowych informacji.
Wyczołgała się z metra i brnąc wśród błota
pośniegowego zalegającego na chodniku ruszyła w
kierunku domu. Uśmiechając się pod nosem, po raz
chyba setny uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie ma
domu. Bartosz prawdopodobnie z grzeczności
zaoferował młodszej siostrze swego dawnego kolegi
pokój, gdy poprzedni wynajemca wyrzucił ją niemal z
dnia na dzień z wynajmowanego mieszkania. Z biegiem
czasu zaprzyjaźnili się i mieszkali tak razem już od
przeszło czterech lat, jak przyszywane rodzeństwo. Ba,
zabrał ją nawet ze sobą, gdy zmieniał apartament na
większy! W zamian za pokój i wsparcie starała się
opiekować oderwanym od realiów życia architektem,
który w nawale pracy zapominał o jedzeniu, praniu czy
innych codziennych sprawach.
Winda zatrzymała się na wybranym przez nią
piętrze. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, wypuszczając
Łucję na korytarz. Z westchnieniem radości i nowym
zastrzykiem energii ruszyła przed siebie wiedząc, że za
kilkanaście metrów będzie mogła zaparkować swoje
umęczone ciało w jednym z foteli ustawionych w pokoju
4030664
4030664
dziennym. Boże, jak ona uwielbiała te krótkie momenty,
które mogła spędzić w samotności, wpatrując się w
tętniącą życiem Warszawę. Zdawała sobie sprawę, że
późnym wieczorem powinna wstawić pranie, ale to
mogła zrobić nawet tuż przed pójściem spać.
Wyciągając niemal na oślep klucz schowany w
kieszeni płaszcza, wycelowała go prosto w kierunku
zamka i potknęła się o coś, co najspokojniej w świecie
leżało na wycieraczce mieszkania Bartosza. Spojrzała
pod nogi i spostrzegła małą paczuszkę opakowaną w
czerwony metaliczny papier, przewiązaną złotą
wstążeczką. Do kokardki przyczepiona była mała karta
prezentowa.
Nie byłaby kobietą, gdyby nie zaciekawiła się tak
intrygującą formą dostarczenia przesyłki, zresztą,
musiała wiedzieć, dla kogo była ona przeznaczona.
Zapominając o cały czas tlącym się bólu głowy i
strzykaniu w kręgosłupie, schyliła się chwytając w dłoń
małe cudeńko. Na karcie dostrzegła dwa pięknie
wykaligrafowane słowa:
„Dla Łucji”
Nie miała zbyt dużo znajomych w stolicy, a
przyjaciele z czasów dzieciństwa nie wiedzieli gdzie
mieszka, zatem darczyńca zadał sobie dużo trudu, by
dostarczyć tajemniczą paczuszkę pod właściwy adres.
Nie wypuszczając prezentu z dłoni, przekręciła klucz w
zamku i weszła do pustego mieszkania. Zapaliła
wszystkie światła i, zrzucając w pośpiechu płaszcz,
4030664
4030664
21
ruszyła w kierunku ulubionego fotela.
Ostrożnie, jakby miała w rękach bombę, która
mogła eksplodować przy najmniejszym wstrząsie,
rozwiązała ozdobną tasiemkę i powoli zaczęła
odpakowywać paczuszkę. Kiedy usunęła czerwony
metaliczny papier, ujrzała niewielką, elegancką szkatułkę
wykonaną z polerowanego drewna.
„Już opakowanie samo w sobie jest drogie” –
pomyślała, przerywając na chwilę odkrywanie tajemnic
niezwykłego podarunku - „może na naszym piętrze
mieszka jakaś inna Łucja i to jest prezent dla niej” -
zaczęła fantazjować, nie mogąc znaleźć racjonalnego
powodu, dlaczego ktoś obcy miałby sprawić taką
niespodziankę właśnie jej!
Przez chwilę gładziła lśniące wieczko, aż w końcu
zniecierpliwione palce nacisnęły mechanizm otwierający
szkatułkę. Do jej uszu dotarł cichy dźwięk sygnalizujący
ustąpienie delikatnego zameczka. Jej oczom ukazała się
para kryształowych gołąbków, leżąca na czerwonej,
jedwabnej poduszce. Były niemal mikroskopijne, ale
wykonane z największą precyzją. Nawet niewielkie
piórka na ich rozpostartych skrzydełkach były
wyrzeźbione z dbałością o detale, podobnie jak ich
dziobki stykające się w czymś, co ona sama określiłaby
mianem ptasiego pocałunku.
Trzymając na dłoni kruchy podarunek, przyglądała
mu się z zaciekawieniem i rosnącą ciekawością, kto mógł
jej coś takiego podarować. Niestety, mózg zdecydowanie
odmówił współpracy i odmawiał podania chociażby
personaliów potencjalnego darczyńcy.
4030664
4030664
Trudno powiedzieć, jak długo siedziała na swoim
ulubionym fotelu, wpatrując się w lśniące w świetle lamp
kryształowe gołąbki, gdy drzwi wejściowe otworzyły się,
a na ich progu stanął Bartosz. Już miał wypowiedzieć
słowa powitania, gdy dostrzegł porzucony płaszcz i
Łucję zatopioną w świecie marzeń. Wpatrywała się
nieobecnym wzrokiem w coś, co znajdowało się w jej
dłoniach. Zdjął buty i zakradł się po cichu, by poznać
powód jej niecodziennego zachowania.
– Co tam masz? - wyszeptał tuż ponad jej lewym
uchem.
Dziewczyna podskoczyła przestraszona, odruchowo
zaciskając w dłoni trzymany przez siebie skarb. Po czym
spojrzała na niego z wyrzutem, a może nawet
pretensjami, dlaczego zakradł się do niej bez słowa,
zamiast przywitać się jak każdy cywilizowany człowiek.
– Zachowujesz się jak smarkacz! – zagrzmiała,
podrywając się z fotela – pomyślałby ktoś, że masz
trzynaście lat, a nie trzydzieści siedem!
– Jestem młody duchem – odparł niezrażony – a
teraz powiedz, co tam masz.
– Wracając do domu znalazłam na wycieraczce małą
paczuszkę. Była zaadresowana do mnie, a w środku
znalazłam to – odpowiedziała otwierając dłoń, w której
ukryła kryształowe gołąbki.
Bartosz poprawił okulary, które w międzyczasie
nieco zsunęły mu się z nosa i pochylając się nieco,
zaczął oględziny małego arcydzieła, trzymanego przez
jego współlokatorkę. Na pierwszy rzut oka mógł
stwierdzić, że prezent należał do podarunków z
4030664
4030664
23
najwyższej półki, zarówno cenowej, jak i jakościowej.
– Wnioskuję, że były zapakowane w tą piękną
szkatułkę? - spytał po chwili, wskazując na drewniany
przedmiot, leżący na pobliskim stoliku do kawy.
– Zgadza się! Skąd wiedziałeś?
– Miałem już okazję podziwiać takie kryształowe
cudeńka. Jesteś pewna, że to leżało pod naszymi
drzwiami i było przeznaczone dla ciebie? Nie obraź się,
ale to raczej dość kosztowny prezent.
Słowa Bartosza jedynie potwierdziły jej domysły.
Mimo, iż kryształowy przedmiot był niewielkich
rozmiarów, na pewno reprezentował sobą markę, która
stawiała go wysoko ponad bibelotami gromadzonymi
przez nią do tej pory.
Podeszła do stolika i wzięła kartę prezentową,
która nadal doczepiona była do dekoracyjnej kokardy,
zdobiącej resztki wierzchniego opakowania prezentu.
– Sam zobacz, wyraźnie napisano tu „Dla Łucji”.
Mężczyzna ujął bilecik w dłoń i przyjrzał się jego treści.
– Faktycznie. Nie może być mowy o pomyłce. Moja
droga, masz, zatem, tajemniczego wielbiciela! - oznajmił
zadowolonym tonem.
Jej serce i dusza miały ochotę głośno zaprotestować,
wykrzykując jedno pojedyncze słowo: „Bzdura”. Nie
mogła jednak zaprzeczać faktom – ktoś zadał sobie
wiele trudu, by wywołać dziś uśmiech na jej twarzy.
– Prawdopodobnie – rzekła dyplomatycznie, nie
chcąc okazywać podekscytowania całą sprawą – chyba
zabiorę swoje zabawki i zaniosę je do swojej sypialni.
Dziś na kolację przygotuję coś tajskiego, piszesz się? –
4030664
4030664
spytała, sięgając w stronę szkatułki.
Bartosz okazał się jednak szybszy, zgrabnym ruchem
ramienia poderwał drewniany przedmiot w powietrze,
unosząc go wysoko ponad jej głowę. Zupełnie tak samo,
jak woskowy odlew wczorajszego wieczora.
– Nieuczciwie wykorzystujesz przewagę daną ci
przez wzrost – poskarżyła się niczym pięciolatka.
– Jak będziesz grzeczna, to może jeszcze trochę
urośniesz – odpowiedział jej natychmiast, śmiejąc się
przy tym uroczo.
Nagle męski chichot zamilkł, a jego sprawca zaczął z
uwagą przyglądać się spodowi drewnianej szkatułki.
Odwrócił ją w stronę światła padającego z lampy i
przybliżył do swoich oczu.
– Widziałaś tą małą wyrzeźbioną w drewnie liczbę?
Nie jest pokryta lakierem, co oznacza, że została
wykonana później, kiedy to cacuszko przeszło cały
proces twórczy.
– Jaką liczbę? O czym ty mówisz?
– Zobacz tutaj – rzekł, wskazując palcem małe
żłobienia w jednym z rogów, składające się w symbol
„24”.
– Faktycznie, nieco dziwne, ale może to jakieś
oznaczenie zrobione w magazynie...
– Nie sądzę, zdaniem sprzedawcy obniżałoby
wartość produktu – upierał się w tym czasie Bartosz.
– Nie wiem i raczej się nie dowiem – ucięła w końcu
temat Łucja – jeśli masz ochotę mi pomóc w gotowaniu,
to za dziesięć minut widzimy się w kuchni.
Nie było lepszego sposobu, by szybko i skutecznie
4030664
4030664
25
pozbyć się Bartosza, który zaczął zbytnio węszyć wokół
jej tajemniczego prezentu. W ułamku sekundy mruknął,
iż ma coś do zrobienia i zanim zdążyła cokolwiek na to
odpowiedzieć, usłyszała dźwięk zamykanych drzwi od
pracowni.
Z jakiegoś powodu poczuła się jak matka
nieposłusznego nastolatka, albo raczej starsza siostra
wiecznie niedojrzałego młodzieńca. Sprzątając mały
bałagan ze stolika, uśmiechała się do siebie i swoich
myśli. Ktokolwiek podarował jej kryształowe gołąbki,
poprawił jej tym kiepski humor, wywołując miłe
poczucie ważności. Była dla kogoś ważna i to nie jako
przyjaciółka, kucharka czy Bóg wie, kto jeszcze. Była
ważna po prostu, jako kobieta, jako człowiek.
4030664
4030664
ROZDZIAL III
Przerwę na lunch spędziła w służbowej kantynie,
przysłuchując się bezmyślnej paplaninie zebranych tam
kobiet. Jednym uchem słuchając, z kim ostatnio
widziany był ich przystojny szef, a kogo zdradził jeden z
managerów firmy, zatopiła się we własnych myślach.
Ostatnimi czasy, bowiem, coraz więcej myślała o
przyszłości. Tej, która z jakiegoś powodu jeszcze nie
nadeszła. Zdawała sobie sprawę, iż od czterech lat żyje
w zawieszeniu. Cały czas planuje znaleźć własne lokum,
chociaż nigdy tak naprawdę nie zaczęła go szukać.
Powinna wreszcie pozwolić Bartoszowi funkcjonować
tak, jakby sobie tego życzył. Rozumiała, że marnowała
czas na facetów, takich jak „Pan Przystojny Jestem” i
jego poprzednicy, którym w głowie była jedynie zabawa
i niezobowiązujące znajomości na kilka tygodni. Przecież
4030664
4030664
27
pragnęła kogoś, do kogo mogłaby co wieczór, wracać z
pracy i, marudząc na bolący od wiecznego siedzenia
przed komputerem kręgosłup, wtulać się na wymarzonej
fioletowej kanapie, którą widziała jakiś rok temu na
wystawie jednego ze sklepów meblowych.
– Łucja, mówię do ciebie!
Piskliwy głos należący do Alicji przedarł się wreszcie
przez kurtynę marzeń siedzącej na niewygodnym krześle
Łucji.
– Tak, tak – odpowiedziała nieco nieprzytomnie – co
mówiłaś?
– O nie, nie, nie! - zaprotestowała koleżanka – nie
będę opowiadać tego jeszcze raz, lepiej ty nam zdradź,
co tak pochłonęło cię bez reszty!
Dziewczyna uśmiechnęła się z tak ogromnym
zadowoleniem, iż przypominała kota, który właśnie
dobrał się do miseczki ze śmietanką.
– Nic. Myślałam o kilku mało ważnych rzeczach –
odpowiedziała niepewnie, nie wiedząc, iż jej oblicze
zdradzało zbyt wiele.
– Kochana, nie z nami te numery – odpowiedziała,
parafrazując słynny cytat z Klossa – błogi uśmiech,
który pojawił się na twej buzi, zdradza nam niemal
wszystko. Mów natychmiast, kto to, bo z tego, co
słyszałam, Dariusz przeszedł już do historii...
– Tak, z trenerką węży i „królową różu” – dodała
uczynnie Dominika.
– Zatem?
Pytanie to, być może przez swoją prostotę
konstrukcji, zabrzmiało groźnie, niemal złowrogo.
4030664
4030664
Spojrzenia obydwu kobiet uważnie obserwowały każdą,
nawet najmniejszą, reakcję zachodzącą na twarzy
osaczonej Łucji.
– Nie wiem.
Ta szczera odpowiedź nie zadowoliła jednak
koleżanek z pracy, które w poszukiwaniu sensacji
mogącej ożywić nieco nudną atmosferę panującą w
firmowym salonie sprzedaży, potrzebowały nowego
tematu do plotek.
– Myślałam, że jesteśmy koleżankami – rzekła Alicja,
wyciągając z arsenału najcięższą artylerię.
– Naprawdę, nie mam pojęcia, kim on jest – rzekła
Łucja urażona nieco niedowierzaniem towarzyszących
jej kobiet – wczoraj znalazłam pod drzwiami mieszkania
dość kosztowny prezent – wyznała w końcu swoją
największą tajemnicę.
– Może to był podarunek dla Bartosza –
zasugerowała Dominika – nie obraź się, ale to on jest
głównym lokatorem, a ty tylko tam pomieszkujesz.
W tym momencie dziewczyna powinna była się
obrazić na tak powierzchowne przedstawienie jej sytuacji
mieszkaniowej, jednak doszła do wniosku, iż koleżanki
mogą wnieść jakąś świeżą opinię dotyczącą całej tej
tajemniczej sprawy.
– Niemożliwe. Do paczki dołączony był bilecik, na
którym widniało moje imię – ucięła szybko ich
spekulacje.
– Opowiedz, zatem, wszystko od początku –
poprosiła Alicja – może razem coś wymyślimy.
Zachęcona taką wypowiedzią, Łucja streściła im
4030664
4030664
29
wszystko ze szczegółami, starając się nie pominąć
żadnego ważnego elementu
– … a na końcu Bartosz znalazł wyrzeźbiona na
spodzie szkatułki „24” – zakończyła.
– Drogi, elegancki prezent, pięknie zapakowany w
pudełko z polerowanego drewna, które ktoś celowo
uszkodził – podsumowała Dominika – ciekawe,
ciekawe.
– Jakieś pomysły? - spytała bohaterka rozmowy, a w
jej głosie pobrzmiewała nutka nadziei.
Obie jej słuchaczki przecząco pokręciły głowami, nie
próbując nawet snuć jakichkolwiek domysłów.
Tajemniczy darczyńca nadal miał pozostać nieznanym.
Przynajmniej one nie potrafiły go zdemaskować.
Wracając do domu, wstąpiła na małe zakupy do
lokalnego sklepiku, bowiem w lodówce światło powoli
zaczynało zyskiwać przewagę liczebną nad produktami
spożywczymi. Ściskając w dłoniach rączki wypchanych
po brzegi siatek, próbowała uzyskać równowagę na
szybko zamarzającym śnieżnym błocie, pokrywającym
alejkę. Niestety, zaledwie trzy metry od wejścia przegrała
tę nierówną walkę i jak długa wywaliła się na ziemię,
przy okazji rozrzucając zawartość trzymanych toreb na
okoliczny trawnik, pokryty o tej porze roku białym
puchem.
Mamrocząc pod nosem, co gorsze przekleństwa,
próbowała odzyskać swoje zakupy rozrzucone na
przestrzeni kilku metrów. Brnąc w śniegu, wyzywała
sobie od skończonych idiotek, które nie potrafią przejść
4030664
4030664
kilkunastu metrów bez spektakularnej wywrotki. Kiedy
ostatnia z rzeczy znalazła się na powrót w torbie, zła na
cały świat Łucja ruszyła przed siebie.
Dotarła do domu i, nie zwracając uwagi na
zapalone wszędzie światła, zatrzasnęła za sobą drzwi
wejściowe z takim hukiem, iż był on prawdopodobnie
słyszalny na sąsiednich trzech piętrach. Wpadając do
pokoju dziennego połączonego z otwartą kuchnią,
zderzyła się z jakimś mężczyzną, który właśnie kierował
się w stronę wejściowego holu.
Nadmiar emocji skumulowanych w przeciągu
ostatnich kilkunastu minut zaowocował siarczystym
przekleństwem, jakiego nie powstydziłby się żaden
przysłowiowy szewc.
– Takie słowa z ust urodziwej damy – rzekł
nieznajomy, unosząc w zdziwieniu brew – nie
spodziewałbym się.
– Proszę wybaczyć mojej współlokatorce. Zdaje się,
iż nie widziała, że mamy dziś gości – zagrzmiał Bartosz
stojący za plecami nieznajomego jegomościa.
Łucja niemal siadła na podłodze, odkrywszy, z kim
właśnie się zderzyła, a następnie obraziła najbardziej
wyszukanymi imperatywami, jakie znajdowały się w jej
prywatnym słowniku.
Tuż przed nią stał jeden z czołowych amantów
współczesnego kina polskiego. I chociaż nie przepadała
za rodzimą kinematografią, to z zapałem nastoletniej
panienki, biegała na każdy film z udziałem stojącego
przed nią aktora. Nie śmiała nawet marzyć, iż
kiedykolwiek będzie miała okazję zobaczyć go z tak
4030664
4030664
31
bliska, a tu nagle znalazła go na przysłowiowym progu
mieszkania Bartosza.
Chcąc zatrzeć niekorzystne pierwsze wrażenie,
zaczęła nieskładnie mamrotać jakieś słowa, które w jej
odczuciu mogły uchodzić za przeprosiny, jednak dla
pośredniego
słuchacza
były
tylko
zlepkiem
niezrozumiałych monosylab.
– Moja przyjaciółka, jak zrozumiałem, wita pana
serdecznie w naszym domu i pyta czy ma pan ochotę się
czegoś napić – rzekł gospodarz domu, przychodząc jej z
pomocą i tłumacząc na ogólnie zrozumiały język jej
chaotyczną paplaninę.
Aktor, zerkając to na swego architekta, który ze
stoickim spokojem spogląda w jego oczy, to na
dziewczynę siedzącą wśród toreb pełnych artykułów
spożywczych, niespodziewanie wybuchnął radosnym
śmiechem.
– Co prawda miałem już wyjść, ale chyba nie wypada
odmówić zaproszeniu tak miłej młodej damy. Odrobina
czarnej kawy na pewno mi się przyda.
Zanim przebrzmiały jego ostatnie słowa, Łucja
zerwała się z podłogi i jak strzała pomknęła w kierunku
kuchni, zabierając ze sobą również siatki, które na oko
ważyły dobrych kilka kilo.
– Nadal nie mogę uwierzyć, iż nie uprzedziłeś mnie o
JEGO przyjściu – rzekła z urazą, po raz kolejny
wypominając mu to niedopatrzenie.
– A skąd miałem wiedzieć, iż wpadniesz tu jak po
4030664
4030664
ogień, trzaskając drzwiami i wymyślając wszystkim
dookoła bez wyraźnej przyczyny? - spytał rzeczowo
Bartosz.
– Wiesz jak bardzo go kocham! Sądziłam, że jesteś
moim przyjacielem! - stwierdziła z wyrzutem – za karę
nie upiekę w weekend twojego ulubionego ciasta, a już
kupiłam jabłka!
– Przecież koniec końców nie tylko go poznałaś, ale
nawet wypiłaś z nim kawę! Myślałaś, że kiedyś cię to
spotka?
Łucja westchnęła ciężko, stwierdzając, iż ta utarczka
słowna między nimi będzie długa i męcząca. Z jednej
strony miał rację. Poznała ukochanego aktora, chociaż
nigdy nie miała na to nadziei, jednak z drugiej strony,
jeśli Bartosz uprzedziłby ją o jego obecności, na pewno
postarałaby się o bardziej efektowne wejście.
– Wierz mi, bardziej spektakularne nie mogło ono
być – odpowiedział jej współlokator, wykorzystując fakt,
iż wymruczała cicho swoje własne przemyślenia.
To było ponad siły zmęczonej dziewczyny. Mrucząc
pod nosem kolejne tego dnia przekleństwa, ruszyła w
kierunku swojej sypialni.
– Poczekaj – zawołał za nią Bartosz, zatrzymując ją
w ten sposób w pół kroku – kiedy wróciłem do domu,
pod drzwiami leżała jakaś paczka do ciebie, postawiłem
ją na stoliku w pokoju dziennym.
– I dopiero teraz mi to mówisz? – spytała, niemal
rzucając się we wskazanym przez niego kierunku.
– Wcześniej wydawałaś się wyraźnie zaaferowana
obecnością naszego…, jak to ich wszystkich określałaś?
4030664
4030664
33
Niedowartościowanego celebryty! – rzekł, idąc za nią.
– Przestań! – zaprotestowała, podchodząc do stolika
- Dobrze wiesz, że on nie zalicza się do tej całej bandy
darmozjadów pozujących na ściankach za nowa torebkę
jakiejś znanej marki czy bilet na przyjęcie w Dubaju! –
stwierdziła, chwytając paczkę zapakowaną w znajomy
czerwony
metaliczny
papier
i
udekorowaną
charakterystyczna złotą tasiemką.
Biegiem ruszyła w stronę swojego pokoju i
zatrzaskując za sobą drzwi, dla pewności oparła się o
nie, ciężko przy tym oddychając. Kilkanaście minionych
minut znacznie przyśpieszyło jej akcję serca, a nadal
czekała na nią jeszcze jedna niespodzianka.
Usiadła po turecku na podłodze, chyba najbardziej
zagraconego pokoju na świecie. Wszelkie wolne
przestrzenie szafek, biurka, a nawet stolika zapełnione
były, bowiem, książkami. Te natomiast bardzo często
używane były również jako podesty prezentujące
bibeloty przywiezione z licznych, również służbowych,
podróży. Spoglądając na siedzącego w rogu jej łóżka
ogromnego białego misia będącego prezentem od
Bartosza na jej trzydzieste urodziny, doszła do wniosku,
iż powinna skupić się na nowym podarunku.
Tym razem nie rozpakowała go tak szybko.
Przyglądała mu się uważnie, podziwiając kunsztownie
owinięty papier z idealnie umiejscowioną tasiemką
zdobiącą cały pakunek. Przyglądając się poszczególnym
literom składającym się na jej imię, doszła do wniosku,
iż to robota zawodowca! Ktokolwiek zdecydował się
podarować jej te prezenty, zlecił realizację całego planu
4030664
4030664
profesjonalistom. Trudno, bowiem, o mężczyznę, który
tak idealnie potrafiłby zapakować niewielki prezent i
pięknie ozdobić pismo dołączonego do niego bileciku.
Obracając paczkę w dłoniach, rozkoszowała się jej
kształtem, wielkością, ciężkością oraz barwą. Stanowiła
dla niej zagadkę, ale i powód radości. Czując pod
palcami twardą powierzchnię ukrytą pod miękkim
papierem prezentowym, fantazjowała na temat tego, co
może znajdować się w środku. W końcu jednak
zmęczyły ją te domysły, dlatego też powoli odpakowała
zawartość i dostrzegła identyczną, jak dnia
poprzedniego, szkatułkę wykonaną z polerowanego
drewna. Wiedziona instynktem odwróciła ją spodem do
góry i dostrzegła niewielką liczbę „23” wyrzeźbioną w
jednym z jej rogów.
– Zatem Bartosz miał prawdopodobnie rację –
stwierdziła, mówiąc do siebie – cyfry na pudełkach
raczej nie są przypadkowe. Ciekawe tylko ile ich
wszystkich jest – mruknęła, cały czas gładząc gładką
powierzchnię pięknego przedmiotu.
W pewnym momencie palce same odnalazły
delikatny zameczek zabezpieczający szkatułkę przed
otwarciem. Nacisnęła małe bolce, aby uchylić wieczko i
odkryć, co kryje się w jej środku.
Na jedwabnej, czerwonej poduszeczce, leżała mała
drewniana
marionetka,
przedstawiająca
kogoś
przypominającego w swym wyglądzie żołnierza sprzed
kilkunastu dekad. W wyglądzie laleczki było coś
znajomego. Niestety, jej zestresowany mózg odmówił
współpracy i użycia chociażby kilkunastu komórek,
4030664
4030664
35
celem znalezienia zapomnianej informacji.
Ujęła niewielką zabawkę w dłonie i, przyglądając
się jej uważnie, podziwiała każdy detal, wykonany wręcz
z jubilerską precyzją. Nawet guziki stroju małego ludzika
były idealnymi kopiami prawdziwych metalowych
przedmiotów używanych dawno temu.
Rozważając czy powinna zapytać Bartosza, co
może oznaczać taka marionetka, usłyszała delikatne
pukanie do drzwi.
– Proszę – rzekła cicho, odsuwając się nieco tak, by
zrobić miejsce dla mężczyzny, który już za moment miał
wejść do jej prywatnego królestwa.
– Chciałem tylko za... - urwał w połowie, rozglądając
się w koło i z podziwem zerkając na wszystkie
zgromadzone we wnętrzu książki, figurki i inne pamiątki
– Wow! Zdaje się, że powinienem sprezentować ci jakiś
regał. Kiedy to wszystko zgromadziłaś?
– Czy to pytanie jest powodem twojej wizyty? –
prychnęła, patrząc na niego z podłogi.
W dłoniach ściskała prezent od tajemniczego
darczyńcy.
– Nie. Chciałem zapytać, co tym razem skrywała
czerwona paczuszka... Ale wiesz, nie sądziłem, że tyle
tego wszystkiego nazbierałaś! - odpowiedział, nadal
będąc pod wrażeniem wyglądu pomieszczenia
wypełnionego przedmiotami kolekcjonowanymi przez
Łucję.
Młoda kobieta poderwała się z dywanu i, przyjmując
nieco przepraszającą postawę, skuliła się w sobie, nie
bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć.
4030664
4030664
– Przepraszam – zaczęła cicho – jadąc do domu na
święta zabiorę część rzeczy ze sobą...
– Czyś ty zwariowała? - przerwał jej ostrym tonem –
nie o to mi chodziło! To twój pokój i możesz z nim
zrobić, co ci się żywnie podoba. Mam na myśli tylko to,
iż mogłaś mi zasygnalizować, że nie masz dość miejsca
na swoje książki. Znaleźlibyśmy na to jakieś rozwiązanie!
Po raz kolejny Bartosz udowodnił jej, jak
wspaniałym jest przyjacielem. Nie przeszkadzało mu, że
przekształciła pokój w zagraconą do granic możliwości
bibliotekę. Ubolewał jedynie nad faktem, iż nie
powiedziała mu o tym!
– Dostałam dziwną, drewnianą laleczkę – stwierdziła
bez związku z tematem, który stał się niespodziewanie
przewodnim motywem rozmowy.
– Mogę zobaczyć? - spytał, chociaż z reguły
ograniczał się do zwykłego „pokaż”.
Podała mu trzymany w rękach podarunek. Ujął go
delikatnie i przyglądając się mu przez kilka chwil,
stwierdził wreszcie z zadowoleniem:
– To Dziadek do Orzechów!
– Słucham?
– Dziadek do Orzechów – powtórzył – postać z
baletu, do którego muzykę napisał sam Czajkowski.
– Aaaa, to to przedstawienie dziejące się w czasie
przyjęcia bożonarodzeniowego? Niechciana zabawka,
wielkie myszy i kraina słodkości?
Bartosz z uśmiechem na ustach pokiwał głową,
przyznając jej tym samym rację. Cały czas przyglądając
się zabawce, spytał nagle:
4030664
4030664
37
– Podoba ci się?
– Jasne, to niezwykły prezent – odpowiedziała
niemal natychmiast – chciałabym jedynie wiedzieć, co te
prezenty oznaczają i kto postanowił mi je dać. A
właśnie! Wiesz, że na pudełku jest wyrzeźbiona mała
liczba „23”?
Informacja ta wyraźnie zainteresowała jej przyjaciela,
który, podając jej w dłonie misternie wykonaną
podobiznę Dziadka do Orzechów, schylił się celem
podniesienia szkatułki.
– Identyczna! - stwierdził po chwili – ten sam
rozmiar, waga, wykonanie.
– Też zwróciłam na to uwagę...
Dzwonek telefonu zagłuszył resztę wypowiedzianych
przez nią słów. Po kilku sygnałach włączyła się
automatyczna sekretarka, a prywatną, niemal intymną
atmosferę sytuacji zburzył skrzeczący męski głos:
– Lucuś! Odbierz, to ja, twój Daruś-Czaruś!
Żadne z nich nie wykonało żadnego ruchu, czekając,
aż automat sam przerwie połączenie. Stali tak w ciszy
kilka chwil, aż w końcu Bartosz odważył się zadać
nurtujące go pytanie.
– Wróciłaś do niego? - spytał od niechcenia,
odstawiając szkatułkę na najbliższą wolną powierzchnię
szafki.
Jeszcze dziesięć sekund wcześniej nie sądziła, iż
cokolwiek będzie jeszcze w stanie ją dziś zaskoczyć,
jednak słysząc te kilka prostych słów, zweryfikowała
zbyt wcześnie postawioną tezę.
– Zwariowałeś? Nawet nie odbieram telefonów od
4030664
4030664
tego imbecyla!
Na twarzy przyjaciela dostrzegła wyraźną ulgę, która
niemal natychmiast zastąpiła wcześniejsze strapienie.
– Bałem się, że znowu cię omamił. To nie materiał
na poważnego partnera, zasługujesz na kogoś lepszego...
– Zupełnie jakbym słyszała Mariusza –
odpowiedziała, wspominając swojego starszego brata.
– Wiesz, przyjaźnię się z nim od przedszkola –
przypomniał jej Bartosz – więc zarówno system
wartości, jak i opinie, musimy mieć chociażby w
pewnym procencie zbieżne.
Odwrócił się i, przemykając między leżącymi na
podłodze stosikami książek, wyszedł z pokoju,
pozostawiając Łucję sam na sam z Dziadkiem do
Orzechów, podarowanym jej przez tajemniczego
nieznajomego.
4030664
4030664
39
ROZDZIAŁ IV
Wracając w czwartek z pracy, marzyła jedynie o
kubku gorącego kakao, ciepłym puchatym kocu,
wygodnym fotelu i dobrej książce. Odczuwała pokusę
ucieczki w świat fikcji, leżący jak najdalej od szarej
rzeczywistości. Miała dość męczących klientów,
natrętnego Dariusza, wścibskich koleżanek z pracy.
Przede wszystkim jednak nie wiedziała, jak powinna
rozumieć dziwne prezenty umieszczane na progu
mieszkania od poniedziałkowego popołudnia. Wczoraj
otrzymała malusieńką, emaliowaną figurkę śmiesznego
renifera, który, siedząc zupełnie jak psiak, szczerzył w
szerokim uśmiechu zęby, wywołując podobny odruch w
niej samej. Intrygowała ją również niezrozumiała
numeracja umieszczona na spodzie szkatułek z
polerowanego drewna. Miała ochotę krzyczeć, chociaż z
4030664
4030664
pewnością była to dość niezwykła reakcja na piękne i
wyjątkowe prezenty.
Podchodząc pod drzwi do mieszkania, złapała się
na tym, iż wygląda paczuszki opakowanej w czerwony
metaliczny papier. Niestety zawiodła się. Wycieraczka
była zupełnie pusta!
– Nie ma się, co przejmować. Pewnie Bartosz już ją
znalazł i postawił na stoliku w pokoju dziennym –
mruknęła do siebie, nieco zawiedziona.
Włożyła klucz w zamek, przekręciła dwa razy i
otwierając wrota do warowni swego przyjaciela, jak
lubiła określać jego mieszkanie, wkroczyła do
pogrążonego w mroku holu. Zanim zdążyła zdjąć swoją
zimową kurtkę, usłyszała stłumiony chichot dochodzący
z pokoju dziennego. Czyżby mieli gości? Raczej
niemożliwe, ponieważ wszystkie światła zostały
przygaszone do minimum.
Stanęła na progu, nie bardzo wiedząc, co powinna
zrobić. Na kanapie ustawionej przodem do ogromnego
okna, przez które z reguły podziwiała panoramę miasta,
siedział Bartosz, a obok niego wdzięczyła się Alicja! Tak,
dokładnie! Jej własna koleżanka z pracy raczyła się
winem podczas romantycznej schadzki z mężczyzną,
którego ona – Łucja uważała za najlepszego przyjaciela!
Postanowiła uciekać, dopóki jeszcze nie została
zauważona. Krok po kroku, wycofywała się w stronę
holu. Gdy już niemal dotarła już do wieszaka, na którym
kilka chwil wcześniej powiesiła swoje wierzchnie
okrycie, potknęła się o męskie buty i runęła jak długa na
piękną, lśniącą mahoniową podłogę holu. Starając się
4030664
4030664
41
uczynić przy tym tak mało hałasu, jak to tylko było
możliwe. Niestety, upadła na tyle głośno, by przerwać
słodkie tete-a-tete, odbywające się zaledwie kilkanaście
metrów od niej.
Dosłownie kilka sekund po jej upadku, światła w
całym domu zaświeciły pełną skalą swoich możliwości, a
w drzwiach ukazał się mocno zdziwiony Bartosz.
– Już wróciłaś? - spytał zdezorientowany – i jeśli
można wiedzieć to, co robisz na tej podłodze?
Łucja, wiedziona instynktem, przetarła rękawem
bluzki niewielki fragment podłogi i z zupełnie szczerym
uśmiechem oznajmiła:
– Dostrzegłam plamkę i chciałam ją jak najszybciej
usunąć. Po prostu musiałam zejść do możliwie
najniższego poziomu!
Bartosz przybrał dobrze jej znany wyraz twarzy. Jego
oczy wyrażały nie tylko zwątpienie w szczerość jej słów,
a prześmiewczy uśmiech mówił, iż została właśnie
przyłapana na kłamstwie.
– I dlatego tak nagle runęłaś na podłogę?
– Tak było najszybciej – odparła, próbując się z niej
podnieść.
W tym momencie owa scenka rodzajowa
rozgrywająca się w bartoszowym przedpokoju
wzbogaciła się o jeszcze jednego uczestnika. Alicja,
stojąca do tej pory za plecami mężczyzny, wyszła z
cienia i śmiejąc się, próbowała rozeznać się w zaistniałej
sytuacji.
– Cała nasza Łucja! Potrafisz zagwarantować sobie
efektowne wejście!
4030664
4030664
– Staram się jak mogę, ale życie stawia mi poprzeczkę
coraz wyżej!
– To może ja już pójdę – rzekł speszonym tonem
gość gospodarza mieszkania – do zobaczenia przy innej
okazji – dodała, całując go przelotnie w policzek.
Ten, z pozoru niewinny, gest wprawił Łucję w stan
tak głębokiego szoku, iż na kilka dłuższych chwil straciła
możliwość dobycia z gardła jakiegokolwiek dźwięku. Po
prostu stała oniemiała, spoglądając, jak koleżanka z
pracy zakłada swój elegancki płaszcz i otwiera drzwi
prowadzące na korytarz budynku. Jej świadomość
zarejestrowała również fakt, iż Alicja przystanęła i
pochylając się podniosła z wycieraczki czerwony
pakunek, którego jeszcze kilkanaście minut temu tam nie
było! Odwracając się w kierunku wnętrza apartamentu,
wyciągnęła rękę z prezentem zapakowanym w
metaliczny papier.
Wszystko to wyglądało tak nierealnie, iż w
pierwszym momencie obserwująca całą scenę Łucja
miała wrażenie, że jest to jedynie fikcja odtwarzana na
ekranie niewyobrażalnie dużego teleodbiornika. Dłoń
kobiety stojącej w drzwiach trzymająca pakunek zawisła
w oczekiwaniu na kogoś, kto go przejmie.
– Zdaje się, że twój prezent właśnie przybył – rzekła,
wybudzając koleżankę ze snu na jawie – jutro mi
opowiesz, co znalazłaś w środku. Do zobaczenia w
pracy.
Tymi słowami pożegnała się szybko i niemal biegiem
ruszyła w kierunku windy, pozostawiając dwójkę
przyjaciół samych sobie.
4030664
4030664
43
– Co ona tu robiła? - spytała Łucja, gdy Bartosz
zamknął drzwi wejściowe.
– Wpadła do ciebie na kawę...
– Dobrze wiedziała, że jestem w pracy! Zresztą jak
JA zamieniłam się w ciebie, a kawa w wino? Czyżby
działy się tu jakieś cuda?
Bartosz nie bardzo wiedział, jak odpowiedzieć na
wszystkie zarzuty zawarte w trzech brzmiących z pozoru
niewinnie pytaniach, dlatego postanowił zmienić temat.
– Lepiej rozpakuj paczuszkę. Jestem ciekaw, co dziś
dostałaś! – rzekł, próbując zwrócić jej uwagę na coś
innego.
– Skoro tak cię to interesuje, to się nie dowiesz!
Przynajmniej póki nie zdradzisz mi, co cię łączy z Alicją!
– rzekła, przyciskając niewielkich rozmiarów pakunek
do piersi – do zobaczenia na kolacji, ty dziś gotujesz –
dodała na odchodne, znikając w swojej sypialni.
Przez drzwi dotarły do niej ciche słowa
niezadowolenia wypowiedziane przez Bartosza, jednak
zupełnie je zignorowała. Jej cała uwaga skupiła się na
złotej tasiemce i czerwonym papierze kryjącym w sobie
kolejną zagadkę. Powoli zdjęła dekoracje i zanim
otworzyła szkatułkę sprawdziła jej spód. Odnalazła tam
wyrzeźbioną liczbę „21”.
– Czyli słusznie podejrzewałam, że numeracja
pudełek przyjęła formę malejącą – mruknęła zerkając
jednocześnie na wiszący na ścianie kalendarz.
Licząc szybko kolejne dni ustaliła, iż liczba jeden
powinna trafić w jej ręce dwudziestego czwartego
grudnia – w Wigilię Bożego Narodzenia. Było jej niemal
4030664
4030664
przykro, że będzie musiała poczekać z odpakowaniem
ostatniego prezentu aż do dwudziestego ósmego dnia
miesiąca, kiedy planowała powrócić z rodzinnego domu
do Warszawy.
– Co w sobie kryjesz tym razem? - wyszeptała w
kierunku polerowanego drewna, przeciągając w
nieskończoność moment otwarcia.
Fantazjowała na temat pięknego naszyjnika, albo
pary diamentowych kolczyków, chociaż nie miała
przekutych uszu, ani nie lubiła błyskotek. Oczyma
wyobraźni widziała kluczyki do czerwonego BMW albo
super szybkiego Lamborghini. Śmiejąc się z
absurdalnych pomysłów, otworzyła w końcu zameczek i
uchyliła wieczko.
Z czerwonej, jedwabnej poduszeczki zerkała do
niej para oczu ciemnych jak węgielki. Należały one do
emaliowanego bałwanka, który ubrany w elegancki
czarny cylinder i biało czerwony szalik, szelmowsko
uśmiechał się do niej spod swego marchewkowego nosa.
Był po prostu słodki i mistrzowsko wykończony.
Wzięła go delikatnie w palce i stawiając sobie na
dłoni, przyjrzała mu się uważnie. Dwie śnieżnobiałe
kulki składające się na jego korpus były niemal idealnie
okrągłe, a szalik zdobiący nieistniejącą szyję, pysznił się
delikatnym wzorkiem, naśladującym sploty mogące
pochodzić spod babcinych drutów. Chociaż był
niewielki, stanowił majstersztyk wykonania.
Podeszła do regału, na którym zrobiła małe
przemeblowanie, mające na celu znalezienie wolnej
przestrzeni na niezwykłe prezenty. Tam nowy członek
4030664
4030664
45
figurkowej
rodziny
dołączył
do
pozostałych
otrzymanych przez nią precjozów.
4030664
4030664
ROZDZIAŁ V
Mimo, iż sobotni poranek powitał świat nową
porcją śniegu, Łucja musiała się ubrać i wymknąć do
pracy o wczesnej porze. Nigdy nie mogła pojąć, kto o
zdrowych zmysłach porzuci ciepło domowego zacisza,
by niemal zimowym świtem pędzić do biura podróży
celem wykupienia wczasów. Ona osobiście takich ludzi
nie znała, ale jej szefostwo prawdopodobnie miało
trochę inny pogląd na tę sprawę, dlatego też, chcąc czy
nie chcąc, musiała stawić się punktualnie o dziewiątej w
biurze.
Nieco przed czasem, z kubkiem gorącej, jeszcze
parującej kawy, zasiadła przy swoim biurku i zerknęła w
kierunku drzwi, które za moment miały zostać otwarte
dla pierwszych klientów. Ku swemu własnemu
zaskoczeniu dostrzegła mężczyznę nerwowo kręcącego
4030664
4030664
47
się przed wejściem, próbującego prawdopodobnie w ten
sposób rozgrzać się nieco na siarczystym mrozie. Co
prawda zostało jeszcze pięć minut, które powinna,
razem z pozostałymi trzema dyżurującymi koleżankami,
poświęcić na sprawdzenie nowych ofert Last Minute, ale
zrobiło się jej żal nieznajomego. Podeszła do szklanych
drzwi i, przekręcając klucz, otworzyła je szeroko,
wpuszczając nieco mroźnego powietrza do ciepłego
pomieszczenia.
– Co prawda otwieramy za kilka minut, ale proszę
wejść i się ogrzać. Za moment pana przyjmiemy.
– Dziękuję pani. Mówiłem żonie, że jest pani
aniołem – wysapał starszy mężczyzna, ochoczo
wchodząc do środka.
Łucja momentalnie go rozpoznała. Kilka dni temu
próbował znaleźć ofertę świąteczną w jakimś ciepłym
zakątku
świata.
Wymagał
jednak
obecności
polskojęzycznego księdza. Mimowolnie jęknęła wiedząc,
iż nadchodzące przedpołudnie zapowiadało się na
niezwykle długie i męczące.
Alicja dopadła ją na przerwie obiadowej w
firmowej kantynie i bez pytania, zajmując krzesło stojące
naprzeciwko niej, rozpoczęła swoje małe przesłuchanie.
– I jak? Dalej dostajesz te piękne czerwone
paczuszki?
Łucja nie miała ochoty na rozmowę. Zwłaszcza z
koleżanką, którą zastała w nieco dwuznacznej sytuacji z
Bartoszem. Nie, nie była zazdrosna, bo to przecież był
absurd! Po prostu czuła się niezręcznie, wiedząc o
4030664
4030664
romansie młodszej koleżanki, która co tydzień biegała
na imprezy, koncerty i potańcówki, ze starszym
zrównoważonym architektem domatorem.
– Tak – mruknęła w końcu, widząc, iż nie pozbędzie
się tak łatwo ciekawskiej współpracowniczki.
– Opowiadaj – poprosiła nieco autorytarnym tonem
– co znalazłaś w ostatnich dniach?
– Nie uważasz, iż być może te prezenty są dla mnie
zbyt osobiste, by o nich opowiadać? - spytała Łucja,
mając cichą nadzieję, iż Alicja zrozumie wiadomość,
subtelnie ukrytą między wypowiedzianymi słowami.
– Bzdury, znamy się tyle czasu, że mi możesz
powiedzieć.
– Wczoraj były to pięknie zdobione sanie, a w
czwartek słodki bałwanek... A właśnie, skoro już
jesteśmy przy tym temacie – zaczęła Łucja zupełnie
innym tonem – znamy się tyle czasu, że chyba powinnaś
mi była powiedzieć, że spotykasz się z Bartoszem?
Chyba pierwszy raz w życiu podstawiona pod ścianą
młoda kobieta, nie miała nic do powodzenia. Mrucząc
coś niepewnie pod nosem i jąkając się przy tym, zaczęła
nieskładnie coś tłumaczyć.
– A bo wiesz, chciałam od ciebie pożyczyć tą nową
książkę, tej no wiesz... Tej laski ze Szwecji, co to
romanse... A nie, kryminały chyba pisze... Ale cię nie
było, więc...
– Oczywiście, że mnie nie było – weszła jej w słowo
Łucja czując, iż za moment powie jej kilka słów prawdy,
która kontrastowała z kłamstwami koleżanki – przecież,
kiedy wychodziłaś z pracy, ja w najlepsze obsługiwałam
4030664
4030664
49
klienta!
– Coś mi się, zatem, pomyliło...
– Wiesz, sądziłam, iż będzie cię stać na szczerość –
rzekła zawiedziona – mogłaś mi po prostu powiedzieć,
że spotykasz się z Bartoszem – mówiąc to wstała i,
zabierając talerz oraz sztućce, chciała odejść jak najdalej
od nieszczerej współpracowniczki.
– A nawet, jeśli? Skoro nie wykorzystałaś okazji
przez niemal cztery lata, to powinnaś pozwolić innym
wykorzystać tę szansę... - odpowiedziała jej zaczepnie
Alicja.
Zamarła. Tego typu rozmowa nie powinna mieć
miejsca w służbowym pomieszczeniu, wypełnionym
ciekawskimi i zawsze skorymi do plotek ludźmi,
czekającymi jak sępy na świeżą dostawę padliny, którą
mogliby się pożywić.
– Bartosz jest dla mnie jak starszy brat! Jeśli tylko
myślisz o nim poważnie, to życzę wam dużo szczęścia.
Odwróciła się i, nie patrząc za siebie, odeszła w kąt
sali, gdzie znajdowała się zmywarka do naczyń. Słyszała
za plecami zarówno lekceważące prychnięcie Alicji, jak i
pierwsze rozmowy koleżanek i kolegów z pracy.
Zdawała sobie sprawę, iż za moment wszyscy w firmie
zaczną dyskutować o szczegółach zdarzenia za pomocą
firmowych komunikatorów. Nie obchodziło jej to.
Powoli zaczynała mieć dość życia w kieracie korporacji,
która wykorzystując ludzi jak roboty, czasami tylko
rzucała im ochłapy cudownego życia, będące tak
naprawdę wyjazdami szkoleniowymi do najróżniejszych
destynacji. Oczywiście tylko tych znajdujących się w ich
4030664
4030664
stale zwiększającej się ofercie wycieczkowej.
Biegnąc
ze
stacji
metra
w
kierunku
apartamentowca, w którym mieszkała, usłyszała
nieśmiertelny przebój „Last Christmas” i chociaż
nienawidziła go równie mocno, jak większość ludzi
zmęczonych corocznie przypominanym hitem, zaczęła
nucić go pod nosem. Jeszcze w windzie wjeżdżającej na
jedną z wyższych partii budynku śpiewała cichutko:
– „This year to save me from tears I'll give it to
someone special...”
Nie znając dalszej części tekstu, zaczęła
improwizować, aż dotarła do celu swego przeznaczenia.
Na wycieraczce nie było żadnej paczuszki. Czyżby
Święty Mikołaj o niej zapomniał? W końcu szóstego
grudnia nawet te niegrzeczne dzieci otrzymują chociażby
rózgę
osłodzoną
niewielką
czekoladą.
Lekko
rozczarowana, weszła do domu i od progu zawołała
swego współlokatora, dla którego miała niewielki
prezent.
– Idę, idę – odpowiedział jej krzykiem, dochodzącym
z kuchni – pali się czy co?
– Nie marudź tylko chodź! Spotkałam po drodze
zachodnią, prawdopodobnie skomercjalizowaną, wersję
Dziadka Mroza. Stwierdził biedak, że czasu nie ma i dał
mi dla ciebie prezent, skoro i tak się wybierałam pod ten
adres.
W drzwiach ukazała się głowa wysokiego szatyna,
której ciemne pasma naznaczone zostały już srebrem
czasu. Za nią pojawiła się również reszta jego sylwetki,
4030664
4030664
51
którą wypełnił całą przestrzeń.
– A nie jestem przypadkiem za stary na takie rzeczy?
– Nie wiem. Zapytaj jego, jak go kiedyś spotkasz –
odpowiedziała niezrażona jego nastawieniem Łucja,
wzruszając przy tym lekceważąco ramionami – ja tylko
wypełniam obietnicę daną starszemu znajomemu
nieznajomemu.
Mówiąc to, wyjęła z przepastnego plecaczka małą
paczuszkę oraz specjalną torbę prezentową na butelki i
wręczyła je nieco zaskoczonemu mężczyźnie.
– Aż tyle? Sądziłem, że byłem w tym roku niezbyt
grzecznym chłopcem!
– Oczywiście, że broiłeś, co niemiara! - uświadomiła
go natychmiast – ale nawet rozwydrzonym bachorom
coś się od życia należy!
– Zatem zostałem rozwydrzonym bachorem? –
spytał, powtarzając słowo w słowo jej wypowiedź,
zaglądając przy tym do torby zawierającej z pewnością
jakiś wysokoprocentowy trunek.
Zanim Łucja zdążyła odpowiedzieć na tą jawną
prowokację ze strony przyjaciela, usłyszała jego radosny
okrzyk.
– Macallan! Mój ulubiony! Dziękuję! A co znajduje
się w drugiej paczuszce? Diamentowe spinki do
mankietów?
– No, nie zupełnie...
– Nieważne, Macallan to dopiero coś! A skoro już
jesteśmy przy prezentach... Wolisz najpierw podarek od
starego, dobrego przyjaciela czy od tajemniczego
wielbiciela, który obsypuje cię luksusowymi, lecz
4030664
4030664
zbędnymi drobiazgami?
Uśmiechnęła się z satysfakcją, słysząc, iż tajemniczy
mężczyzna o niej nie zapomniał. Zżerała ją ciekawość,
co dziś znajdzie w szkatułce, jednak zdawała sobie
sprawę, iż nie powinna ranić uczuć Bartosza, który
również przygotował dla niej podarek z okazji
Mikołajek.
– Sądzę, że czerwona paczuszka może poczekać.
Chodźmy do pokoju dziennego. Przygotuję herbatę i
kiedy już odpakujesz drugi z prezentów – wskazała na
niebieski pakunek trzymany przez mężczyznę – to i ja
rzucę okiem na to, co podrzucił mi starszy brat Bartosz.
– Brzmi rozsądnie – rzekł z nieco skwaszoną miną,
chociaż w jej odczuciu nie powinien być taki zgaszony,
zwłaszcza po niedawnym wybuchu radości na widok
ulubionej whisky.
Tak właśnie wyglądał jej wymarzony grudniowy
wieczór. Kubek ciepłej herbaty, cynamonowe świece
roztaczające wkoło aromat i magię nadchodzących
świąt, piękny zimowy krajobraz za oknem i miłe
towarzystwo.
– Wow, krawat – jęknął skrzywiony jeszcze bardziej
niż klika chwil temu – naprawdę uważasz, że
powinienem go nosić? – spytał, przykładając do siebie
czarny, ręcznie zdobiony jedwabny krawat, który
przywiozła dla niego z Tajlandii.
– Jeśli zamierzasz przyjmować takie sławy, jak
ostatnio, to zdecydowanie tak!
– Znasz moją awersję do sztywniactwa! Nie wiem
4030664
4030664
53
czy ci mówiłem, ale dwa lata temu krawat został wpisany
na listę rzeczy zakazanych w mojej pracowni – wyjawił
jej swój największy sekret.
Chociaż egzystował w jej życiu od najdawniejszych
czasów, najpierw jako przyjaciel jej starszego brata, a
później jej własny, to nadal potrafił ją czymś zupełnie
zaskoczyć. Nigdy nie sądziła, że jego niechęć do
sztywnych, oficjalnych reguł i konwenansów jest aż tak
zaawansowana.
– Przepraszam... Nie wiedziałam...
Dopiero wyraz jej oczu, do których powoli
napływały łzy, uzmysłowił mu, że postąpił niewłaściwie,
zdobywając się na zbyteczną szczerość. Powinien był
podziękować za piękny i z pewnością wybrany pod
wpływem ciepłych uczuć prezent.
– To ja przepraszam. Zachowałem się jak
gruboskórny idiota, ale to dlatego, że nie mam obycia z
tak pięknymi i delikatnymi rzeczami. Wiesz, że bawię się
głównie cegłą, belkami stropowymi i innymi tego typu
męskimi rzeczami.
– Jasne, na papierze! - przypomniała mu na wypadek
gdyby zapomniał o istocie swojej pracy – ale, ale
wspominałeś coś o jakimś prezencie od ciebie.
– Jeszcze go nie zauważyłaś?
Pokręciła przecząco głową, rozglądając się w koło.
Dopiero po chwili zrozumiała, że ogromne pudło
opakowane w fioletowy papier, stojące niedaleko lady
oddzielającej część dzienną od kuchennej, jest
przeznaczone dla niej.
– Matko i córko! - westchnęła zaskoczona – a cóż to
4030664
4030664
takiego?
– Będziesz się musiała sama o tym przekonać! Ja nie
szepnę ani słówka – rzekł, wygodniej sadowiąc się na
kanapie.
– Bartosz! Przecież zapakowanie tego zajęło ci chyba
pół dnia!
– Eeeetam! Prezent musi jakoś wyglądać. Zresztą,
zleciłem to zadanie praktykantom w biurze, uwinęli się
w pół godziny, więc nie zaprzątaj tym sobie głowy.
– Ty bezduszny wyzyskiwaczu! - krzyknęła oburzona
– jak mogłeś tak wykorzystać biednych studentów?
– Spokojnie, obrończyni uciśnionych, zapłaciłem im
za tę robotę ekstra – uciszył ją z sobie właściwym, nieco
szyderczym, uśmieszkiem – lepiej zobacz, co to.
Łucja, nie mogąc odgadnąć, co kryje w sobie
ogromne pudło, podeszła do niego szybko i zrywając
papier odkryła, iż chyba pierwszy raz w życiu otrzymała
od kogokolwiek tak przyziemny, ale jednocześnie
użyteczny prezent.
– Regał? - spytała wprost, nie wierząc własnym
oczom.
– Nie masz gdzie trzymać wszystkich swoich książek.
Pomyślałem, że może ci się przydać. Jeśli chcesz,
zmontujemy go jutro – dodał szybko, uprzedzając jej
wszelkie pytania.
– Dałeś mi regał w prezencie mikołajkowym? -
powtórzyła swoje pytanie, jakby nie słyszała ostatnich
wypowiedzianych przez niego zdań – jesteś najbardziej
pragmatycznym człowiekiem, jakiego znam! Ale masz
rację, na pewno mi się przyda. Mój księgozbiór jest ci
4030664
4030664
55
niezwykle wdzięczny!
Bartosz, oceniając całą sytuację jako bezstronny
obserwator, dostrzegł ukryty komizm całego zdarzenia.
Każde z nich podarowało drugiemu prezent właściwy z
ich własnego punktu widzenia.
– Wybacz, na gwiazdkę wymyślę coś bardziej
odpowiedniego – wyszeptał w końcu zakłopotany – nie
jestem tak pomysłowy, jak twój tajemniczy wielbiciel.
Jego prezent leży na stoliku, tuż obok ciebie – dodał,
kierując się w stronę swojej pracowni.
– Bartosz, poczekaj – poprosiła, próbując go
zatrzymać – doceniam twój prezent, tylko ty mogłeś
zdać sobie sprawę, czego tak naprawdę potrzebuję…
Wysłuchał do końca jej słów, ale nie skomentował
ich w żaden sposób, po czym na cały wieczór zamknął
się w swojej samotni, do której na podstawie niepisanej
reguły Łucja nie miała prawa wstępu.
Siedząc na kanapie, zerkała na samochody pędzące
w dole, tuż pod oknem. Jeden za drugim, śpiesząc się,
rozjaśniały kolejne odcinki jednej z głównych ulic
miasta. Czerwony pakunek stojący na stoliku wołał do
niej cicho:
– Odpakuj mnie! Czekam na to! Zobacz, co dzisiaj w
sobie kryję!
Z jednej strony chciała zignorować niemy głosik, by
w pełni cieszyć się regałem, który z pewnością wniesie
więcej ładu w jej osobistą przestrzeń, z drugiej zaś
pragnęła poczuć ponownie ten dreszczyk emocji
związany z odkrywaniem pięknego, chociaż zupełnie
bezużytecznego przedmiotu, wykonanego z troską o
4030664
4030664
każdy jego szczegół.
Stawiało ją to przed odwiecznym dylematem,
rozważającym celowość pięknego podarunku radującego
oczy swym wyglądem oraz radością, bądź też jej brakiem
z posiadającego zastosowanie w życiu codziennym
prezentu.
Dłonie same powędrowały w kierunku szkatułki
zapakowanej w czerwony, metaliczny papier. Palce
zwinnie odwiązały złotą wstążeczkę i odsłoniły piękne
polerowane drewno, którego powierzchnia na spodniej
stronie została zakłócona poprzez wyrycie niewielkiej
liczby „19”.
Wieczko ustąpiło bez problemu, a jej oczom ukazał
się cudowny emaliowany Mikołaj. Jego czerwone
wdzianko lśniło w świetle lamp, a wykończenie ubrania,
jak i innych elementów figurki, zdawało się błyszczeć,
jakby wykonane zostały ze złota. Nieprzyzwoicie
niebieskie oczka zdawały się patrzeć na nią przenikliwie,
badając czy była wystarczająco grzeczną dziewczynką w
mijającym roku i zasłużyła na te wszystkie podarowane
jej prezenty. Dobrotliwy uśmiech staruszka wprawiał ją
w dobry nastrój, który przywodził na myśl nadchodzące
Święta Bożego Narodzenia.
Postawiła niewielkiego Świętego Mikołaja na
stoliku obok kanapy i, rozkoszując się łykiem lekko
przestudzonej herbaty, obserwowała go spod
wpółprzymkniętych powiek. Za sprawą coraz bardziej
ogarniającej jej senności, z każdą chwilą wyraźniej
słyszała radosny śmiech staruszka i dźwięk sań skrytych
na półeczce w jej sypialni.
4030664
4030664
57
ROZDZIAŁ VI
Telefon dzwonił raz za razem, przyprawiając ją
niemal o ataki histerii. Z jakiegoś niewytłumaczalnego
powodu, Dariusz postanowił zepsuć jej całe wolne
popołudnie, które zamierzała poświęcić na odpoczynek.
Zakopała się w końcu pod koc, zdobiący zwykle
kanapę w pokoju dziennym i wśród miliona miękkich
poduszek udawała, że świdrujący uszy dźwięk wcale nie
pochodzi z niewielkiego aparatu ustawionego na
komodzie pod ścianą.
– Czemu ten telefon dzwoni niemal bez przerwy? -
zagrzmiał głośno Bartosz, wchodząc do mieszkania –
przysięgam, że słyszałem go już na parterze!
– Bardzo możliwe – wyskrzeczała Łucja, wychylając
głowę spośród morza poduszek – Darek sobie o mnie
przypomniał i próbuje nawiązać kontakt.
4030664
4030664
Jakby na potwierdzenie właśnie wypowiedzianych
słów, telefon ponownie wydał z siebie dźwięk
oznajmiający rozmowę przychodzącą.
– Odbierz i rozpraw się z tym idiotą raz na zawsze!
Miałem ciężki dzień w pracy i zasługuję na chwilę
odpoczynku. A właśnie, znalazłem pod drzwiami
kolejną paczuszkę. Swoją drogą, to już się staje nudne.
Dlaczego ten facet jeszcze się do ciebie nie odezwał?
– A skąd ja mam wiedzieć? - rzekła Łucja, niechętnie
podchodząc do „wrzeszczącego” wniebogłosy aparatu.
Kiedy tylko wcisnęła przycisk odbierający rozmowę,
na moment w pokoju zaległa przyjemna dla ucha cisza.
Niestety, nie trwała ona zbyt długo.
– Łucja? Jesteś tam? - odezwał się poddenerwowany
męski głos – dzwonię do ciebie od wieków, czemu nie
odpowiadałaś?
– Bo nie mam przyjemności z tobą dyskutować.
Przestań do mnie dzwonić... A te prezenty, które ciągle
mi przysyłasz...
– On nie przysyła ci żadnych prezentów, to ktoś inny
– wrzasnął Bartosz, włączając się niespodziewanie do
rozmowy.
– Właśnie, że przysyłam! - zaprotestował
natychmiast Darek – chcę cię odzyskać!
– Tak? - upewnił się przyjaciel Łucji, stając tuż przy
aparacie telefonicznym – to proszę mi powiedzieć, co
dziś dostarczył jej posłaniec?
Dziewczyna już chciała zaprotestować i mruknąć coś
o nieistniejącym doręczycielu, ale wysoki mężczyzna
powstrzymał ją ruchem dłoni, nakazując jej milczenie.
4030664
4030664
59
– Białe róże, Łucja je uwielbia! - odpowiedź padła
niemal natychmiast.
Zarówno Bartosz, jak i towarzysząca mu kobieta
popatrzyli na siebie szczerze zaskoczeni tupetem, z
jakim ich rozmówca próbował kłamać im w żywe oczy.
– Po pierwsze, nie było żadnego posłańca. Po drugie,
to nie kwiaty... - zaczął wyliczać zmęczony całą tą
dyskusją architekt.
– ...A po trzecie, nie lubię białych róż – dokończyła z
niemałą satysfakcją Łucja.
– Zatem radzę panu więcej tutaj nie dzwonić, inaczej
mój adwokat dostarczy panu pozew w sprawie o
nękanie! - zakończył gładko Bartosz.
– Phi. Dzwonię do swojej dziewczyny! -
zaprotestował natychmiast telefoniczny natręt.
– Dzwoni pan na numer, którego ja jestem
właścicielem. Poza tym Łucja zerwała z panem jeszcze
w listopadzie. W obliczu tych faktów, lepiej, by
wykasował pan ten telefon ze swojej książki adresowej...
– Wiedziałem! Wiedziałem, że między wami coś jest,
to oczywiste skoro tak długo...
Bartosz przerwał połączenie, nie chcąc dłużej
słuchać
insynuacji
prawdopodobnie
lekko
niezrównoważonego mężczyzny. Po czym wyciągnął
wtyczkę z gniazdka, gwarantując tym samym ciszę,
której nie mógł zakłócić już żaden dźwięk wydany przez
machinę, której prototyp został stworzony dawno temu
przez Aleksandra Bella.
– Twoja paczuszka – przypomniał jej Bartosz, kładąc
prezent na sofie i kierując się w stronę swojego pokoju.
4030664
4030664
– Słuchaj... - zaczęła niepewnie, próbując przełamać
ciche dni, które panowały między nimi od ostatniej
soboty.
– Tak?
– Pomożesz mi z prezentem mikołajkowym? Nie
mam pojęcie jak go zmontować.
– Nie wiem, czy...
Łucja miała ochotę eksplodować i przypomnieć mu,
iż również nie był zachwycony ręcznie malowanym
krawatem, który przeleciał pół świata tylko po to, by
trafić właśnie do niego. Wiedziała jednak, że agresja ani
stawianie sprawy na ostrzu noża nie polepszy sytuacji.
– Dobrze wiesz, że nie poradzę sobie bez ciebie –
skłamała gładko, by poczuł się kimś niezbędnym.
– Byłaś szczęśliwa i bez regału...
– Nie sądziłam, że pozwolisz wstawić coś ekstra do
twojego wymuskanego, minimalistycznego wnętrza –
odparowała natychmiast, mając nadzieję, iż uwierzy w jej
wymówkę – inaczej sama bym coś podobnego kupiła
wieki temu.
Bartosz przystanął niezdecydowany, jakby ważył w
myślach każde z wypowiedzianych przez nią słów.
– W obrębie swojego pokoju możesz robić, co ci się
żywnie podoba!
– Tak? - zainteresowała się natychmiast, niemal
podrywając z sofy – a graffiti na ścianie?
Odpowiedział jej szczery, niezwykle spontaniczny
śmiech, jakiego nie słyszała z jego ust od dzieciństwa.
Dzięki temu miała wrażenie, że czas nie tylko stanął, ale
cofnął się nieco, przenosząc ich oboje w szczęśliwszy
4030664
4030664
61
okres ich życia.
– Tak daleko bym się na twoim miejscu nie posuwał,
chyba że zamówisz ekipę malującą wnętrza, zanim
wyprowadzisz się do swojego prezentowego księcia z
bajki.
– Aha! - wrzasnęła Łucja na całe gardło – już
planujesz mnie stąd wykopsać! Mam zacząć przeglądać
ogłoszenia i chodzić na te całe castingi?
– Jakie znowu castingi, profesje chcesz zmienić? –
spytał, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli, używając
tego sformowania.
– Nie... Nie wiesz? Jeśli chcesz coś wynająć, to
musisz przejść wielopoziomową rekrutację. Właściwy
wygląd, praca w odpowiednim miejscu oraz milion
pięćset sto dziewięćset innych wydumanych wymogów.
Nie tak łatwo wynająć dziś coś w naszej pięknej stolicy.
– A skąd niby to wiesz? Szukałaś czegoś po kryjomu?
– Nieee. Dominika zmieniała pokój i opowiadała,
jaką gehennę przeszła, zanim coś znalazła. Zresztą, to ty
wspomniałeś właśnie coś o mojej przeprowadzce!
– Do prezentowego księcia z bajki! - przypomniał jej
– lada chwila zjawi się tu na białym rumaku, chociaż
pewnie w dwudziestym pierwszym wieku zamienił go
raczej na czerwone Ferrari, i zabierze cię w stronę
zachodzącego słońca...
– Tak robili na westernach, a nie w bajkach dla
grzecznych dziewczynek – zakpiła – zresztą, popatrz –
dodała, ujmując w dłonie czerwony pakunek – już ósmy
dzień z rzędu coś dostaję, a poza karteczką z moim
imieniem nie ma tu żadnej informacji od prezentowego
4030664
4030664
księcia z bajki. Może on nie istnieje, a te prezenty są
formą jakiegoś zbiorowego złudzenia, powstałego na
skutek wdychania jakieś zakazanej substancji, którą ktoś
rozpylił za pomocą klimatyzacji w naszym budynku!
Bartosz uniósł ramiona w geście poddania. W
obliczu tak niezwykłej teorii spiskowej, nie miał nic do
powiedzenia, dlatego też wolał zrezygnować z dalszych
dyskusji.
– Dobrze, pomogę ci złożyć regał, zastanowię się
nawet nad graffiti w twojej sypialni, ale najpierw może
otworzymy dzisiejszą paczuszkę, będącą naszym
wspólnym urojeniem, bo i tak przegapiłem już dwa
prezenty!
Jego słowa wprawiły ją w osłupienie. Nie
spodziewała się, iż cała ta tajemnicza sprawa
zainteresowała go aż do tego stopnia.
– W sobotę dostałam emaliowanego Mikołaja, a
wczoraj mały hmmm wianuszek ze słodyczy – wiesz,
laski cukrowe, pierniczki i tego typu bajerki.
– Zabrzmiało smacznie...
– Też emaliowane, skusisz się?
– Chyba jednak spasuję i poczekam na twoje słynne
pierniczki.
– Upiekę je w najbliższy weekend, zgoda? A teraz
czas na odpakowywanie najnowszego prezentu.
Wzięła do ręki cudeńko zapakowane w czerwony
papier i sprawnie go zdjęła, tak jak poprzednie siedem
razy. Drewniana szkatułka nie była dla niej również
zaskoczeniem, tak samo, jak i niewielka liczba „17”
wyryta na jej spodzie.
4030664
4030664
63
Bawiąc się niewielkim zamknięciem, broniącym
wieko przed otworzeniem, zaczęła marzyć, co też dzisiaj
kryje się w środku. Trwało to odrobinę za długo,
wywołując tym samym jawny sprzeciw Bartosza.
– Zlituj się i wreszcie to otwórz. Regał nie złoży się
sam i to jeszcze w przeciągu oka mgnienia!
– Zaraz! - uciszyła go – daj mi się nacieszyć tym
momentem niepewności. Lubię fantazjować, co jest w
środku, a potem przeżyć zupełne zaskoczenie, gdy
przedmiot usytuowany na jedwabnej poduszeczce,
okazuje się być zupełnie czymś innym.
Nie odpowiedział. Po prostu patrzył jak Łucja błogo
się uśmiecha, gładząc polerowane wieczko szkatułki i
delikatnie naciska zameczek, zwalniając blokadę
broniącą dostępu do środka. Obserwował, jak z
niezwykłą gracją zagląda do środka, podczas gdy jej
źrenice rozszerzają się z niedowierzaniem na widok
drobiazgu kryjącego się wewnątrz ozdobnego pudełka.
– Jaki piękny! - okrzyk zachwytu wyrwał się z jej ust
już w chwili, gdy dostrzegła drobne kryształki lśniące w
ostatnich promieniach mijającego dnia.
– Co tam znalazłaś? - spytał z zainteresowaniem
Bartosz, podchodząc bliżej, by samemu móc przyjrzeć
się tajemniczemu drobiazgowi.
– Śnieżynka! Cudna mała śnieżynka na srebrnym
łańcuszku! – szeptała, zachwycona jak mała
dziewczynka, która właśnie otrzymała swoją pierwszą
sztukę biżuterii przeznaczonej dla dorosłych.
Na jej dłoni dostrzegł mistrzowsko wykonany płatek
śniegu, który delikatnością swego wykonania mógł
4030664
4030664
zachwycić nie jednego miłośnika sztuki jubilerskiej.
Jednak coś w wyglądzie wisiorka go zaintrygowało. Coś,
co wydawało mu się zupełnie nieprawdopodobne.
– Mogę go na chwilę zobaczyć? – spytał,
jednocześnie wyciągając silną, męską dłoń, która w
jaskrawy sposób kontrastowała z drobnym, kobiecym
drobiazgiem.
– Jasne. Czy coś nie tak? - zaniepokoiła się w tym
czasie Łucja, nie wiedząc, dlaczego tak nagle Bartosz
odczuwał potrzebę obejrzenia z bliska prezentu
przeznaczonego dla niej.
Kiedy tylko drobna śnieżynka symbolizująca
wszystko, co najpiękniejsze w zimie, znalazła się w jego
dłoni, poszybowała w górę i została poddana
szczegółowym oględzinom. Mężczyzna kilka razy
mruknął coś pod nosem, a potem z tajemniczym
uśmiechem na ustach oddał przyjaciółce jej własność.
– Mogę wiedzieć, co to wszystko miało znaczyć? -
spytała, gdy w milczeniu podszedł do pudeł
składających się na jej nowy regał i zaczął je przesuwać.
– Łańcuszek nie jest wcale srebrny...
– Nawet zwykły metal obleczony w tak piękną formę
może sprawić radość... – zaprotestowała, stając w
obronie tajemniczego darczyńcy.
– To białe złoto! - rzekł cicho Bartosz – zgodnie z
próbą, osiemnastokaratowe. Nie zdziwiłbym się
również, gdyby te kamyki okazały się diamentami. Mało,
kto oprawia teraz cyrkonie w tak wysoką próbę owego
cennego kruszcu.
Jego dogłębna analiza niewielkiego wisiorka odebrała
4030664
4030664
65
Łucji mowę. Nie mogła uwierzyć, iż ktoś zupełnie obcy
mógł jej podarować coś, co zapewne kosztowało całą jej
miesięczną pensję! A kto wie, może jeszcze więcej!
Drobne figurki…, czemu nie, ale diamenty? Jak mogła
przyjąć coś tak drogiego? Jak miała zwrócić zbyt
ekstrawagancki prezent, jeśli nie znała osoby, która go
jej podarowała?
– Ale... Ja muszę to oddać, nie mogę przyjąć
prawdziwych diamentów... Bartosz musisz mi pomóc,
musimy się zaczaić na tego kogoś i odkryć jego
tożsamość! - zaczęła szeptać w panice, chodząc
nerwowo wokół sofy.
– Nie wiem na pewno czy to są diamenty –
powtórzył swoją wcześniejszą wypowiedź w nieco
bardziej dosadny sposób – przykro mi, ale nie
zamierzam zawalać pracy ze względu na polowanie na
jakiegoś prezentowego księcia z bajki. Pomyśl! Jeśli
zrobił ci taki prezent, to prawdopodobnie go na niego
stać! Więc daj sobie spokój z samoudręczaniem się i
ciesz się pięknym drobiazgiem! – nakazał, otwierając
pierwsze z ogromnych pudeł i wyjmując z niego torebkę
pełną śrubek, gwoździ i Bóg jeden wie czego jeszcze.
Łucja już miała otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale
w ostatniej chwili zrezygnowała, dochodząc do wniosku,
iż Bartosz po prostu przedstawił męski punkt widzenia
na całą tę sprawę. Ona natomiast musiała zastanowić
się, jaki mężczyzna z jej otoczenia mógł sobie pozwolić
na kupienie złotego wisiorka, który mógł potencjalnie
być wysadzany diamentami.
Znała tylko jednego, ale on, ze śrubokrętem w
4030664
4030664
dłoni, właśnie zabierał się za składanie zupełnie
nieromantycznego regału na książki. Zresztą, był jej
przyjacielem, niemal starszym bratem i na dodatek kręcił
coś na boku z Alicją! Nie, jego kandydaturę mogła
odrzucić w przedbiegach. Musiał być ktoś jeszcze!
4030664
4030664
67
ROZDZIAŁ VII
„Stan przedzawałowy! Tak to się chyba nazywa!”
Pomyślała w panice, czując kłujący ból w klatce
piersiowej. Na dodatek kręciło się jej w głowie i z
trudem łapała oddech dostarczający jej cennego tlenu do
mózgu.
– Jak to pracuję w Wigilię? - wrzasnęła na
kierowniczkę działu, która zaledwie chwilę temu
poinformowała ją o tym fakcie.
– Losowaliśmy, by uniknąć stronniczości i wypadło
na ciebie oraz dwie inne dziewczyny. Zmiana kończy się
o szesnastej trzydzieści, więc bez problemu dojedziecie
wszystkie do domu na uroczystą kolację – odrzekła z
uśmiechem na ustach, dobitnie podkreślającym fakt, iż
firma zawsze myśli o swoich pracownikach.
– Dojadę? Na kolację wigilijną? Do Jeleniej Góry? -
4030664
4030664
wyrzuciła z siebie, dopytując się o szczegóły Łucja.
Dawała tym samym upust swojej złości odczuwanej
nie tylko względem bezmyślnej kierowniczki, ale
również innych osób, które przyczyniły się do tej
bezsensownej decyzji.
Kobieta przez chwilę milczała, szukając jakieś
stosownej
odpowiedzi,
mogącej
spacyfikować
niebezpiecznie poddenerwowaną pracownicę. Niestety,
żadna z stosownych formułek nie miała rzeczywistego
odniesienia do zaistniałej sytuacji.
– Braliśmy pod uwagę adres zamieszkania, a nie
prywatne preferencje i plany poszczególnych osób –
rzekła w końcu, w pełni usatysfakcjonowana swoją
błyskotliwością.
– Naprawdę? Mieszkam kątem u wieloletniego
przyjaciela rodziny – wyjaśniła naprędce – mój dom jest
tam, gdzie znajduje się moja mama, ojciec i brat, czyli w
Jeleniej Górze, mieście oddalonym o całe lata świetlne
od Warszawy! I nie ma nawet cienia szansy na to, bym
pracując do szesnastej trzydzieści znalazła się w domu
na kolacji wigilijnej!
– Znajdź, zatem, kogoś, kto zgodzi się wziąć twoją
zmianę. Wtedy rozważę z szefostwem taką zamianę.
Łucja nie wiedziała, co powiedzieć. Pani Barbara
była tak bezdennie głupia, by wierzyć, że ktoś z własnej,
nieprzymuszonej woli zgodzi się pracować do późnego
wigilijnego popołudnia? A może sądziła, iż to ona jest
na tyle bezmyślna, by dać się zbyć takim idiotycznym
stwierdzeniem.
– A może pani zgodzi się ze mną zamienić? Zdąży
4030664
4030664
69
pani jeszcze na kolację z rodziną – rzekła Łucja,
uśmiechając się przy tym słodko, chociaż była to tylko
poza, kryjąca ironię.
– Niestety, mam już inne plany...
– Ach tak... No cóż, ja też miałam! Ale
najwidoczniej, jako szeregowy pracownik nie powinnam
była ich czynić.
Spodziewała się usłyszeć jakąś gładką, korporacyjną
gadkę, która miałaby zmotywować ją do pracy w tak
wyjątkowym dniu, jednak zamiast tego do jej uszu
dotarło głośne zamknięcie drzwi. Pani Barbara
salwowała się ucieczką, która zagwarantowała jej nie
tylko spokojne popołudnie, ale też koniec dalszych
wyrzutów ze strony niezadowolonej podwładnej,
zdolnej do posiadania swojego własnego zdania.
Łucja nie miała złudzeń. Nie zamierzała nawet
narażać się na kpiny ze strony współpracowników, które
z pewnością towarzyszyłyby jej bezsensownym
poszukiwaniom zastępstwa. Będzie musiała zadzwonić
do domu i uprzedzić o swojej nieobecności przy
familijnym
świątecznym
stole.
Bartosz,
po
niespodziewanej i przedwczesnej śmierci rodziców,
wszystkie Święta Bożego Narodzenia spędzał gdzieś w
Alpach na nartach, więc prawdopodobnie zostanie sama
i będzie miała cały dom dla siebie. To był jedyny
pozytyw zaistniałej sytuacji!
Odpocznie w ciszy i spokoju! Może coś takiego
wyjdzie jej nawet na zdrowie?
Do świąt pozostało niecałe dwa tygodnie, a ona
4030664
4030664
właśnie dowiedziała się, iż będzie zmuszona spędzić
Wigilię samotnie, z dala od rodziny i ukochanych osób.
Idąc smętnym krokiem i pokonując ostatnie metry
dzielące stację metra od eleganckiego budynku, w
którym mieściło się mieszkanie Bartosza, zaczęła
rozważać, co strasznego może ją jeszcze tego dnia
spotkać. Owszem, miała pracę, ale poza nią w jej życiu
działo się niewiele. Gdyby nie przyszywany starszy brat,
u którego mieszkała kątem, to pewnie nie miałaby żywej
duszy, do której mogłaby się odezwać słowem.
Owszem, zarabiała pieniądze, ale dokładnie tyle, by
przeżyć z miesiąca na miesiąc i nic ponadto.
Nie tak wyobrażała sobie swoją przyszłość jako
dziecko. Niestety, marzenia wieku szczenięcego zderzyły
się ze ścianą szarej rzeczywistości. Ku jej bezgłośnej
rozpaczy, poległy i zostały pogrzebane pod grubą
warstwą nieprzyjemnej codzienności.
Wstukała kod otwierający drzwi do budynku i
skierowała się w kierunku machiny mającej zawieźć ją do
schronienia, w którym chciała przeczekać do kolejnego
poranka. Oczywiście tylko po to, by powędrować w
kierunku swojej ukochanej korporacji, gdzie bez
większych szans na awans, ze sztucznym uśmiechem na
ustach, będzie spełniać marzenia innych.
Charakterystyczny dźwięk zwiastujący pojawienie
się windy wyrwał ją ze świata ponurych myśli.
– O, cześć Łucja – usłyszała radosny głos, należący
do kolegi z działu księgowości – mieszkasz tutaj?
Zaskoczona, uniosła głowę i spojrzała prosto w
przystojną, brytyjską do granic możliwości twarz
4030664
4030664
71
Thomasa, który wyglądał na nieco zmieszanego, ale i
zadowolonego ze spotkania.
– Tak – odpowiedziała nieco automatycznie –
czyżbyśmy byli sąsiadami?
Mężczyzna milczał chwilę, wywołując tym
współczujący wzrok napotkanej kobiety, która doszła do
wniosku, iż prawdopodobnie dłuższa wypowiedź w
języku polskim stanowiła dla niego nadal zaporę nie do
przebycia.
– Nie, nie – odparł w końcu niepewnie –
odwiedzałem akurat kolegę ze szkoły językowej...
– To świetnie, że podjąłeś naukę – rzekła ze źle
udawanym entuzjazmem – przepraszam, ale jestem
zmęczona i śpieszę się do domu. Do zobaczenia w pracy
– dodała, wsiadając do windy.
Drzwi zasunęły się za nią, przysłaniając widok nadal
stojącego na zewnątrz Thomasa. Dochodząc do
wniosku, iż praca zamierza chyba prześladować ją nawet
w czasie od niej wolnym, pragnęła jak najszybciej
dobrnąć do domu i zakotwiczyć się na najbliższe kilka
godzin
w
wygodnym
fotelu,
gwarantującym
bezpieczeństwo i święty spokój.
Podchodząc do mieszkania, dostrzegła na
wycieraczce dobrze znany czerwony papier, tym razem
jednak został on owinięty wokół czegoś znacznie
przekraczającego rozmiary standardowej szkatułki z
polerowanego drewna, skrywającej z reguły kolejne
prezenty. Przekręcając klucz w zamku, zastanawiała się,
cóż to jest i jak ktoś mógł przytaszczyć ten ogromny
pakunek bez zwracania na siebie powszechnej uwagi. I
4030664
4030664
wtedy właśnie ją olśniło!
Thomas wydawał się zmieszany ich spotkaniem, ale
jednocześnie uśmiechał się życzliwie. Kręcił coś na
temat wizyty u kolegi ze szkoły językowej, a tak
naprawdę pewnie przypadkiem przyłapała go na
podrzucaniu dzisiejszego prezentu!
Chwytając w ramiona ogromną, chociaż dosyć
lekką paczkę, wbiegła do domu, wołając Bartosza. Jej
głos okazał się na tyle donośny, iż pojawił się on na
progu swej pracowni w przeciągu kilku sekund.
– Pali się?
– Prawie! Wiem kto jest prezentowym księciem z
bajki! – oznajmiła, stawiając plecak oraz prezent na
mahoniowej podłodze holu.
Bartosz otworzył szeroko oczy, jakby to miało mu
pomóc zrozumieć całą sytuację i ze zdziwieniem zaczął
spoglądać to na nią, to na czerwony pakunek niemal
dorównujący jej wielkością.
– Ale jak to? Skąd?
– Właśnie go spotkałam!
– Prezentowego księcia z bajki? - upewnił się, nie
bardzo wiedząc czy właściwie interpretuje jej nieco
emocjonalną przemowę.
– Tak! Wysiadał z windy, kiedy czekałam na nią na
parterze! Powiedział, że był u kolegi, ale nie zabrzmiało
to szczerze, a w dodatku chwilę milczał, zanim to z
siebie wykrztusił.
– A może faktycznie było tak, jak powiedział?
Łucja pokręciła głową, jakby miała do czynienia z
małym dzieckiem nieznającym realiów dzisiejszego
4030664
4030664
73
świata.
– Pomyśl – poprosiła w końcu – Raz – rzekła licząc
na palcach - gdyby miał tu kolegę, to już bym go kiedyś
widziała w naszym budynku. Dwa. Był nieco zmieszany
na mój widok - dokładnie tak, jakby ktoś przyłapał go
na gorącym uczynku. Trzy. Pochodzi z bogatej
brytyjskiej rodziny, a i nasz mały grajdołek również
dobrze mu płaci za sprawowanie kontroli nad finansami,
więc mógł mi sprezentować diamentową śnieżynkę!
– Skoro tak ujmujesz sprawę, to z pewnością twoja
teoria ma sens – odrzekł, chociaż jakaś nuta w jego
głosie świadczyła dobitnie o tym, iż jej słowa go nie
przekonały – a na razie chodź, rozpakujemy tego giganta
i zastanowimy się, gdzie to coś ustawić.
Łucja roześmiała się radośnie, pojmując, dlaczego nie
był zbytnio zadowolony.
– Rozumiem. Coś dużego może zakłócić harmonię
twojego minimalistycznego wnętrza! Nie martw się,
cokolwiek to jest, zabiorę to do sypialni!
– Mam nadzieję! Z pewnością będzie pasowało do
graffiti, które planujesz tam wykonać!
Zignorowała jego uszczypliwą odpowiedź, chwytając
czerwonego giganta w obie dłonie i wnosząc go na
środek pokoju dziennego. Chyba pierwszy raz, nie
zważając na ozdobny papier i piękną tasiemkę, rwała je
obie, by jak najszybciej dostać się do ich zawartości. Po
kilku minutach walki z metrami ozdób, udało się jej
dokopać do ogromnego białego, pluszowego misia
odzianego w strój świętego Mikołaja!
– Tym razem poszedł chłopak w rozmiar, a nie
4030664
4030664
jakość – skomentował nieco uszczypliwie Bartosz,
podchodząc bliżej do nowego mieszkańca domu –
zresztą, był mało oryginalny. Ten misiek to chyba brat
bliźniak tego, którego dostałaś ode mnie na urodziny.
– Zazdrościsz i tyle – burknęła w odpowiedzi.
– Dobrze wiedzieć!
Na poparcie swych słów chciała uchwycić i
wyściskać pluszowego białego misia, gdy nagle z jego
łapek wypadł dobrze im znany mały, czerwony pakunek.
– Tradycjonalista – mruknął z uznaniem.
– I co? Głupio ci teraz? – spytała zaczepnie Łucja,
chwytając paczuszkę w obie dłonie tylko po to, by
rozpakować ją niemal z prędkością światła.
Dobrze im znana szkatułka z polerowanego drewna,
z wyrzeźbioną na spodzie liczbą „14”, kryła w sobie
emaliowaną figurkę przedstawiającą dorodne, czerwone,
kandyzowane jabłko.
– Trochę za małe, by mógł je wszamać misio –
zakpił Bartosz – wracam do przerwanej pracy i
zostawiam cię sam na sam z posłańcem twojego
brytyjskiego prezentowego księcia z bajki!
Łucja, ściskając pięknie zdobiony mały owoc w
dłoni, siadła na kanapie i, zapatrzona w panoramę
miasta o zmroku, pogrążyła się w myślach.
Pytaniem wieczoru stała się ciężka do rozważenie
kwestia: „Czy mogła wykrzesać z siebie jakieś ciepłe
uczucia względem Thomasa?” Owszem, lubiła go, był
miły, szarmancki, przystojny, ale też pełen rezerwy,
nieco chłodny i zupełnie daleki. Przytuliwszy się do
białego misia wyszeptała słowa błagalnej modlitwy
4030664
4030664
75
skierowanej do Boga:
– Proszę, niech to jednak nie będzie Thomas!
Niestety, jej cicha prośba prawdopodobnie nie
została usłyszana przez niebiosa, bowiem już
następnego poranka, tuż po rozpoczęciu pracy, wpadła
na managera z księgowości, który z uśmiechem na
ustach powitał ją serdecznie.
– Dzień dobry Łucjo! Znowu się spotykamy!
– Witaj! Faktycznie ostatnio często na siebie
wpadamy – mruknęła w odpowiedzi, powtarzając w
myślach słowa wczorajszej modlitwy.
– Pięknie dziś wyglądasz – skomplementował ją,
spoglądając w jej błękitne oczy.
Ślepy czy co? Nie widzi tych kilku zbędnych
kilogramów ulokowanych w okolicach talii i bioder? A
może lubi lekko pulchne niewielkie szatynki? -
pomyślała w panice, próbując nie zwerbalizować swoich
myśli w słyszalny dla niego sposób.
– Dziękuję – szepnęła nieśmiało – ty też świetnie się
prezentujesz.
Thomas przyjrzał się jej dokładnie, a jego wzrok
spoczął nad łańcuszku i małej śnieżynce zdobiącej jej
szyję.
– Śliczny drobiazg, nowy?
– Tak, dostałam go w prezencie – rzekła, testując
jego reakcję.
Mężczyzna uśmiechnął się z uznaniem.
– Musi cię bardzo kochać.
– Prawdopodobnie tak...
4030664
4030664
– Szczęściarz! No nic, muszę już lecieć, do
zobaczenia.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, już go nie
było. Jego dziwne zachowanie dało jej sporo do
myślenia, a najbardziej do jej wyobraźni przemawiało
zdanie wypowiedziane pod koniec tej nietypowej
rozmowy: „Musi cię bardzo kochać”... Skąd on mógł to
wiedzieć?
4030664
4030664
77
ROZDZIAŁ VIII
Sobota! Jak to pojedyncze słowo potrafi pięknie
brzmieć, gdy nie trzeba bladym świtem pędzić do pracy!
Sobota! Cisza, spokój, po prostu błogostan, który bez
problemu może ciągnąć się w nieskończoność, a
przynajmniej do niedzielnego wieczora! Sobota! Czas dla
samej siebie i fikcyjnych światów wyczarowanych przez
umysły utalentowanych pisarzy z różnych zakątków
globu. Tak prozaiczne sprawy jak śniadanie, schodzą w
takich chwilach na dalszy plan, bo po co komu jakaś
jajecznica, gdy może poleżeć sobie w wygodnym i
ciepłym łóżku do południa?
Uśmiechając się, zapadła ponownie w sen,
zakopując się głębiej pod kołdrę. Niestety, pukanie do
drzwi wyrwało ją z prywatnego raju przywołując do
rzeczywistości.
4030664
4030664
– Łucja, idziesz dzisiaj na zakupy świąteczne?
– Nie! - wrzasnęła w odpowiedzi, wychylając tylko
czubek głowy znad pościeli.
– Chyba nie będziesz wybierać podarków na ostatnią
chwilę w drodze na pociąg! - upomniał ją rzeczowo.
– Nie jadę na Święta do Jeleniej Góry! -
odpowiedziała dużo cichszym głosem, jakby niechętnie.
– Jak to nie jedziesz? A co na to twoja mama,
pichcąca tonę jedzenia mogącego wyżywić pułk wojska
polskiego? Tata, który zapewne już zaczyna polowanie
na właściwą choinkę? Nie mówiąc o Mariuszu, który
chociaż na chwilkę powinien przejąć ode mnie pałeczkę
obrońcy jego młodszej siostrzyczki? - spytał Bartosz,
wchodząc bez ostrzeżenia do jej sypialni.
Łucja nakryła głowę kołdrą i dopiero wtedy
zdecydowała się odpowiedzieć na to niezwykle długie
pytanie.
– Nic nie wiedzą. Powiem im w ostatnim
momencie... Zresztą, to nie jest mój wybór. Mam dyżur
w pracy do szesnastej trzydzieści w Wigilię!
– Pracujesz w Wigilię? - zagrzmiał tak głośno, iż w
odczuciu Łucji ściany pokoju się zatrzęsły.
– Tak. Podobno było losowanie i padło na mnie...
– Przecież to bzdura! Kto w Wigilię, tuż przed
uroczystą kolacją, wybierze się na zakupy do biura
podróży?
– Hmmm ciężko powiedzieć. Może singiel w
depresji,
albo
ojciec
rodziny,
który
jakimś
niewytłumaczalnym cudem zapomniał, że mamy
grudzień!
4030664
4030664
79
Milczenie, które nagle wypełniło mały pokój, stało
się odzwierciedleniem ich bezsilności względem
bezdusznego systemu i reguł, którym poddała się Łucja,
podejmując zatrudnienie w dużej międzynarodowej
firmie turystycznej, dla której liczy się tylko zysk.
Uzyskany
nawet
kosztem
wykorzystywanych
pracowników.
– Głowa do góry! – rzekł, próbując nieco poprawić
atmosferę – zabieram cię na brunch, w końcu masz dziś
imieniny!
Dziewczyna
spojrzała
na
niego
lekko
zdezorientowana sponad skłębionej pościeli, po czym
doznała nagłego olśnienia, przypominając sobie, iż
faktycznie trzynastego grudnia od lat był dniem
przypisanym świętej Łucji.
– Skoro tak uprzejmie mnie zapraszasz, jak
mogłabym odmówić? - zakpiła – a teraz wyjdź z łaski
swojej, bo muszę zlokalizować swój szlafrok – dodała,
rzucając w niego niewielką poduszką.
Bartosz chwycił ją sprawnym ruchem, po czym
śmiejąc się serdecznie, odrzucił w kierunku łóżka.
– Masz pół godziny – zaznaczył – później oferta
ulega przedawnieniu.
– Obiecanki cacanki. To raczej ty nie wystroisz się w
tak krótkim czasie – odcięła się szybko, zanim przyjaciel
zdążył wyjść z jej pokoju.
Właśnie zbierali się do wyjścia, chociaż plany
brunchu zostały zmienione na lunch w pobliskich
Złotych Tarasach, gdy Łucja, otwierając drzwi
4030664
4030664
wejściowe, natknęła się na znajomy czerwony pakunek.
– O! Wcześnie dziś kawaler zaczyna – skomentował
Bartosz – jak tak dalej pójdzie, to uda nam się wyjść
dopiero przed kolacją!
– Zazdrośnik! – rzuciła w jego kierunku, dochodząc
do wniosku, iż ostatnimi czasy zbyt często określa go
tym mianem.
– Odpakowuj szybko tą paczkę – polecił, chwytając
ją w rękę i zamykając drzwi.
– Nie, żebym czuła presję, ale zdaje mi się, że te
prezenty traktujesz bardzo osobiście.
– Przez Mariusza czuję się za ciebie odpowiedzialny,
więc muszę wiedzieć, kto chce cię dorwać w swoje
łapska.
– A skoro już o łapskach mowa – przerwała mu,
wyrywając pakunek z dłoni – wczoraj spotkałam w
pracy Thomasa. Skomplementował mnie i moją
diamentową śnieżynkę, a facet z reguły...
– …nie zauważa takich drobnostek w wyglądzie
kobiety – dopowiedział za nią uczynnie Bartosz –
rozumiem,
iż
nadal
rozważasz
kandydaturę
pompatycznego księgowego na prezentowego księcia z
bajki?
Już miała wyłożyć mu wszystkie argumenty
przemawiające za słusznością tej teorii, gdy nagle do
głowy przyszedł jej wręcz podły w swych insynuacjach
plan. Postanowiła wcielić go w życie, mimo wszystko,
tylko po to, by mu nieco dokuczyć.
– Albo on – rzekła opanowanym tonem,
odpakowując papier prezentowy – albo ty! Innej
4030664
4030664
81
możliwości nie ma – dodała obracając w dłoniach
drewnianą szkatułkę z niewielkim numerem „12”.
Usłyszała jak Bartosz gwałtownie się żachnął,
zupełnie jakby oburzenie zabulgotało w jego krtani, nie
znajdując ujścia na zewnątrz.
– Słucham?! - wycharczał w końcu, nadal spoglądając
na nią z niedowierzaniem.
– Pomyśl! Kto inny z wyjątkiem ciebie i dzianego
księgowego, może sobie pozwolić na diamenty?
– Ale...
– Spokojnie – przerwała litując się w końcu nad nim
– wiem, że to nie ty. Przecież kręcisz z Alicją..
Odetchnął niejako z ulgą, niejako z lekkim
zmieszaniem, czując ulgę, iż niezręczny temat został
zakończony.
– Patrz! - szepnęła w tym czasie zaskoczona Łucja –
to
coś
nowego!
Dostałam
jakaś
bułeczkę!
Najprawdziwszą bułeczkę!
– Chłopak potrafi zaskoczyć. Sugeruje, że chce cię
wyciągnąć na śniadanie?
– Nie wiem, nigdy w życiu nie widziałam takiego
pieczywa – rzekła, odwracając szkatułkę w jego
kierunku.
Na
jedwabnej
poduszeczce
leżała
pięknie
wypieczona bułeczka, której końce wywinięte w
przeciwstawne strony ozdobione były rodzynkami.
– Ja już gdzieś coś takiego widziałem. Ale nie
pamiętam gdzie...
– Przypomnij sobie, staruszku – poprosiła
przymilnie, wąchając jednocześnie niecodzienny prezent.
4030664
4030664
Bartosz, przywołując w myślach swoje zagraniczne
podróże służbowe, próbował zrobić podświadomy
przegląd stołów i posiłków, które kiedyś mu serwowano.
– Już wiem! To bułeczka szafranowa będąca
specjalnością szwedzką...
– Brawo, zdajesz już sobie sprawę, że dzwony biją,
nie wiesz jeszcze tylko, w którym kościele. Dlaczego
ktoś miałby mi jednego dnia podarować diamenty, a
drugiego bułeczkę, która z pewnością kosztuje ułamek
sumy, jaką przyszło mu zapłacić za to drewniane
pudełko?
– Serwowano mi je w grudniu... - szeptał, próbując
przypomnieć sobie więcej szczegółów – nie, poczekaj,
na początku grudnia. Björn opowiadał mi, że pieką te
bułeczki specjalnie na dzień... Hmmm, nie pamiętam.
Łucja, której emocje sięgnęły szczytu, wspięła się na
czubki swoich palców i z całej siły złapała rękawy jego
kurtki, w których oczywiście znajdowały się jego
ramiona i zaczęła nimi potrząsać z całej siły.
– Nie rób mi tego! - prosiła niemal błagalnie – nie
teraz! Przypomnij sobie.
– Pamiętam jakąś dziewczynkę z wiankiem ze świec
na głowie, w białej długiej sukience. To było jakieś
święto światła, przełamania nocy... Czekaj to była... -
urwał, jakby nagle porządkując pewne fakty w pamięci –
Święta Łucja! - stwierdził w końcu z zadowoleniem.
– Więc prezentowy książę przysłał mi bułeczkę
wypiekaną specjalnie na moje imieniny? Zresztą, czy
faktycznie może istnieć aż tak wielki zbieg okoliczności?
– Wpisz w wyszukiwarkę Lussekatter, bo taka jest
4030664
4030664
83
nazwa tej bułeczki, a sama się przekonasz!
Miała ochotę go wyściskać! Dzięki niemu i jego
ogromnej wiedzy, mogła w pełni docenić znaczenie tego
niecodziennego prezentu. Chęć zjedzenia go walczyła w
niej z pragnieniem zachowania i zasuszenia jako
pamiątki.
– Chodźmy lepiej już na ten lunch – szepnęła z lekką
paniką w głosie – bo zrobiłam się strasznie głodna.
– Jak pani sobie życzy – odparł szarmancko Bartosz,
podając jej swe ramię – pozwoli pani ze mną...
Żartując w najlepsze, zostawili niezwykłą szwedzką
bułeczkę na stoliku w pokoju dziennym i ruszyli, by
wspólnie spędzić sobotnie popołudnie. Wbrew ich
oczekiwaniom, nie zakończyło się ono na wspólnym
lunchu. Wręcz odwrotnie, stał się on niespodziewanym
wstępem do szaleńczego rajdu po sklepach w
poszukiwaniu prezentów świątecznych.
4030664
4030664
ROZDZIAŁ IX
Przez kilka następnych dni jej prywatna kolekcja
prezentów związanych tematycznie z nadchodzącymi
Świętami Bożego Narodzenia wzbogaciła się o srebrną
szyszkę; piękne dzwoneczki, które faktycznie przy
każdym,
chociażby
najmniejszym
potrząśnięciu
wydawały delikatny, miły dla uszu dźwięk; emaliowaną
figurkę zapakowanego prezentu, do złudzenia
przypominającą podarunki znajdowane przez nią
codziennie pod drzwiami mieszkania; serce z piernika,
które prawdopodobnie pochodziło ze słynnej cukierni w
Toruniu, a także małą choinkę, której każda gałązka czy
zdobiąca ją bombka wykonana była z jubilerską precyzją.
Dzisiejszym prezentem był wisiorek przedstawiający
Gwiazdę Betlejemską, która lśniąc w najdrobniejszych
promieniach światła, zdawała się być klejnotem
4030664
4030664
85
ściągniętym wprost z nieboskłonu i schowanym do
niewielkiego prezentowego pudełeczka.
Wszystkie szkatułki i prezenty, z wyjątkiem
szwedzkiej Lussekatter oraz piernikowego serca, które
zostały skonsumowane w przypływie wieczornego
smutku i ataku paniki przez wyznaniem rodzicom
prawdy na temat jej nieobecności podczas obchodów
Bożego Narodzenia, zostały ustawione w honorowym
miejscu – na środkowej półce regału będącego
prezentem od Bartosza.
Stojąc i podziwiając dziewiętnaście pudełeczek z
polerowanego drewna i siedemnaście prezentów
zastanawiała się, jaki cel przyświeca tajemniczemu
darczyńcy. Oczekiwała, iż w którymś z pudełek znajdzie
liścik z zaproszeniem na kawę, a kto wie może i kolację.
Chciała poznać osobę, która zadała sobie tyle trudu, by
uczynić te dni poprzedzające Wigilię najbardziej
wyjątkowymi w jej trzydziestoletnim życiu.
„Dość tego dobrego” - nakazała sobie - „w planach
na dzisiejszy wieczór masz firmową imprezę, na której
będziesz musiała uśmiechać się do wszystkich, wliczając
w to bezdennie głupią Barbarę, która sądzi, że można
zdążyć na Wigilię w Jeleniej Górze, kończąc pracę o
szesnastej trzydzieści w Warszawie.”
Otwierając szafę, zerknęła na kilka dyżurnych
małych czarnych, które zawsze zakładała w takich
sytuacjach. Wszystkie wydały się jej mdłe i w jakiś
niezrozumiały racjonalnie sposób szare i nudne.
„Pewnie znowu nie dodałam do prania płynu
‘Super Czerń’” pomyślała sarkastycznie, wyjmując
4030664
4030664
kolejne wieszaki z kreacjami i rzucając je bezwładnie na
łóżko stojące nieopodal. Kiedy już zdążyła dokonać
przeglądu ponad połowy rzeczy znajdujących się w
zakamarkach szafy stwierdziła, jak większość kobiet,
które kiedykolwiek znalazły się w podobnej sytuacji, iż
nie ma co na siebie włożyć!
Po kolejnych kilku chwilach, przerzucając dawno
zapomniane fatałaszki, trafiła na elegancką sukienkę z
aksamitu, w odcieniu szlachetnego burgunda, która
zdawała się świetnie pasować do świątecznej imprezy
firmowej.
„Nic lepszego na pewno nie znajdę, więc nie warto
marnować więcej czasu, zwłaszcza, że moje włosy
przypominają siano, którego dawno nikt nie przerzucał
w stodole!” – pomyślała, przeglądając się w lustrze.
Otwierając drzwi od sypialni, miała zamiar jak
najszybciej dostać się do łazienki. Niestety, jak zwykle
życie pokrzyżowało jej plany. Do jej uszu dotarł,
bowiem, męski szept, któremu akompaniował kobiecy,
stłumiony nieco chichot.
Wychyliła głowę i dostrzegła Bartosza siedzącego
zdecydowanie zbyt blisko kobiety o bujnej blond
czuprynie. Coś w jej fryzurze zmusiło Łucję do
przyjrzenia się jej bliżej. Po chwili rozpoznała w niej
swoją koleżankę z pracy.
Ku swemu zaskoczeniu, poczuła nieprzyjemne
ukłucie w okolicach serca, ale wytłumaczyła je sobie
szybko, a może nazbyt szybko, zgagą męczącą ją od
kilku dni. Miała ochotę przysiąść się do nich i przekonać
na własne uszy, co ich tak szczerze rozbawiło. Udało się
4030664
4030664
87
jej jednak zachować resztki zdrowego rozsądku,
nakazującego wycofać się, zanim zostanie zauważona.
Dlatego też przemknęła do łazienki, by zająć się
przygotowaniami do wieczornego przyjęcia.
Stojąc pod zimnym prysznicem, starała się uciszyć
rozgorączkowane myśli, wędrujące nieustannie w
kierunku pokoju dziennego. Podejmowała bezskuteczne
próby skupienia się na czymś innym, wliczając w to
fantazjowanie na temat prezentu, który powinna jutro
otrzymać, jednak nie przynosiło to oczekiwanego przez
nią skutku.
Wcierając we włosy balsam doszła do wniosku, że
przecież ostatecznie może do nich zajrzeć i przywitać
się,
jak
przystało
każdemu
cywilizowanemu
człowiekowi. Najwidoczniej Alicja zamierzała pojawiać
się tu w przyszłości częściej, więc lepiej byłoby
zaakceptować ten stan rzeczy, zamiast kryć się po
kątach.
Owijając włosy ręcznikiem i okrywając ciało
puchatym, pachnącym różami szlafrokiem, zdecydowała
podejść do całej tej sprawy na luzie i okazać
zadowolenie ze szczęścia swego przyjaciela i koleżanki z
pracy.
– O! Mamy gości! - rzekła stając obok sofy –
Bartoszu mam nadzieję, iż właściwie zadbałeś o
potrzeby Alicji!
Kobieta siedząca na sofie zachichotała w odpowiedzi
jak pensjonarka.
– Za wcześnie, by o tym mówić, ale wydaje się, że
jest na jak najlepszej drodze ku temu – odpowiedziała
4030664
4030664
dwuznacznie, uśmiechając się przy tym jak kot, który
właśnie chwycił w swe pazurki naprawdę tłuściutkiego
wróbla.
– Nie zdradzaj zbyt wielu szczegółów – zawtórował
jej mężczyzna, spoglądający teraz na obydwie kobiety
znajdujące się w pokoju dziennym.
Nieświadomie zaczął je ze sobą porównywać. Jedna
elegancko ubrana wykazywała zamiłowanie do dbałości
o szczegóły i nienaganny wygląd, druga owinięta w stary,
zbyt duży szlafrok ponad wszystko ceniła sobie komfort
i wygodę. Były jak niebo i ziemia, jak ogień i woda. I
właśnie jedna z nich wzbudzała w jego sercu wyjątkowe
uczucia.
Uśmiechała się do kolejnej mijanej osoby, po raz
Bóg wie który. Nie miała na to najmniejszej ochoty. Po
prostu posłusznie wypełniała nakazy dobrego
wychowania, marząc w skrytości ducha, by znaleźć się
jak najdalej od służbowego przyjęcia, na którym po
prostu musiała być.
Następny człowiek, którego imienia nawet nie
potrafiła wymienić, obdarowany został sztucznym
‘uśmiechem numer pięć’, wyćwiczonym specjalnie na
takie okazje, jak ta. Zamieniła z nim kilka
grzecznościowych słów, wyrażając nadzieję, iż
nadchodzący rok będzie równie udany dla interesów
firmy, jak ten dobiegający końca. Upiła kolejny łyk
szampana z prawie całkowicie opróżnionego kieliszka i
ruszyła przed siebie, ku spotkaniu kolejnych równie
interesujących osób.
4030664
4030664
89
– Łucja? Prawie cię nie poznałem. Wyglądasz
bombowo – głos za jej plecami rozległ się dokładnie w
momencie, gdy zamierzała wymknąć się do holu, celem
odetchnięcia od tej całej korporacyjnej grupy wzajemnej
adoracji.
Nie musiała nawet się odwracać, by przekonać się,
kto za nią stoi. Niezwykle miękki sposób wymawiania
poszczególnych wyrazów i zupełnie odmienne ich
akcentowanie zdradzało tożsamość Thomasa.
– Witaj – rzekła, okręcając się na jednym z obcasów i
wyczarowując na twarzy tym razem zupełnie prawdziwy
uśmiech, jakiego do tej pory na próżno można było
doszukiwać się na jej twarzy.
– Wow! – rzekł, przyglądając się jej oczom,
podkreślonym przez wieczorowy makijaż.
– Tak?
– You are hot as hell! - wymruczał, zapominając tak
o manierach, jak i o podstawach języka polskiego, jakie
przyswoił sobie w ostatnim czasie.
Łucja poczuła, że czerwieni się jak pensjonarka,
która pierwszy raz w życiu usłyszała komplement
dotyczący jej urody.
– Bardzo miło z twojej strony...
– Może skoczymy do barku? – spytał, wchodząc jej
w słowo – i załatwimy ci coś do picia?
W pierwszej chwili miała odruchowo odmówić, ale
po krótkiej chwili doszła do wniosku, że być może w ten
sposób Thomas chce z nią spędzić trochę czasu i
wyznać, że czerwone paczuszki pojawiające się pod jej
drzwiami od pierwszego grudnia pochodzą od niego.
4030664
4030664
– Z wielką przyjemnością.
Popijając jakiś kolorowy koktajl, który mimo całej
swej słodyczy zawierał w sobie całkiem sporo alkoholu,
dyskutowała z Thomasem o wszystkim i o niczym.
Niestety, z każdym wypowiadanym przez niego zdaniem
dochodziła do przykrego wniosku, iż jest on
kompletnym nudziarzem, w dodatku skoncentrowanym
jedynie na sobie.
Kiedy już zdołała dotrwać do końca jego
opowieści, która powinna zostać zatytułowana
„Wspaniały ja i cała marna reszta świata”, miała ochotę
wstać i uciec gdzie pieprz rośnie. Niestety czuła, iż tak
nie postąpiłaby żadna szanująca się dama, pochodząca z
wyższych sfer. Dlatego trzymając fason, potakiwała
swemu rozmówcy od czasu do czasu, myśląc w tym
czasie o niebieskich migdałach. W połowie drugiego
monologu wygłaszanego przez Thomasa, zaczęła w
myślach modlić się po raz nie wiadomo który, by to nie
on okazał się prezentowym księciem z bajki. Chyba
wolałaby już nawet tego starszego dziadka z zarządu,
który nazywany był firmowym zboczeńcem. A co tam!
Każdy byłby lepszy od Thomasa zakochanego w samym
sobie.
– I wiesz, pomyślałem sobie, że jako przyjaciółka
mogłabyś mi pomóc w tej delikatnej sprawie... - zaczął z
nutą lekkiej nieśmiałości.
Nagle mózg Łucji przeszedł ze stanu hibernacji do
wzmożonej aktywności.
„’Przyjaciółka’, ‘pomóc’! Udało się! On po prostu się
4030664
4030664
91
do mnie przymila, ponieważ najnormalniej w świecie
czegoś ode mnie chce! Nie jest prezentowym księciem z
bajki! Po prostu wciąga mnie, i to w dodatku w białych
rękawiczkach, w których zapewne urodził się w tym
swoim arystokratycznym domu, w firmowe bagienko
pełne intryg, półprawd i kłamstw!” - pomyślała z ulgą.
– Tak? Co mogę dla ciebie zrobić, Thomasie?
Ulga, jaka w jednej sekundzie odmalowała się na jego
przystojnej twarzy, była wręcz nie do opisania.
– Słuchaj, może zainscenizowałabyś jakieś spotkanie,
poza firmą, w czasie, którego miałbym szansę prywatnie
porozmawiać nieco z Alicją? Wiesz, chciałbym, aby to
wyszło zupełnie naturalnie...
Łucja przestała słuchać, bowiem jej myśli
powędrowały zupełnie w innym kierunku.
Przywołała obraz koleżanki siedzącej na kanapie w
pokoju dziennym Bartosza. Była posągowo piękna.
Długie blond włosy, które od wczesnych godzin
porannych, aż do momentu położenia się w łóżku
wyglądały tak, jakby dopiero co opuściła salon fryzjerski.
Nienaganny, delikatny makijaż, uwydatniający jej
naturalne rysy twarzy, dodawał jej niewinnego, niemal
dziewczęcego uroku. Idealna figura, na której nawet
pospolity worek po kartoflach prezentowałby się równie
dobrze, co kreacje od światowej sławy projektantów.
„Gdzie też równać mi się z nią. To oczywiste, że
wzbudzała pożądanie w większości dorosłych, a pewni i
nastoletnich mężczyzn.” – pomyślała, podchodząc do
całej sprawy z chłodną rezerwą - „a jednak i ja
znalazłam jakiegoś amatora moich wdzięków, tylko
4030664
4030664
znowu nie wiem, kto nim może być!”
– Nie wiem czy Alicja będzie zainteresowała –
odpowiedziała wracając do rzeczywistości i czekającego
na jej reakcję mężczyzny.
Cały entuzjazm, który jeszcze przed chwilą malował
się w jego oczach, nagle zniknął, a zastąpiło go
zwątpienie i niedowierzanie.
– Ma kogoś?
– Tak jakby. Zresztą, nie wiem na ile poważna jest to
sprawa – rzekła, naciągając nieco fakty.
Czuła się wewnętrznie rozdarta i przez to nie była
zdolna do jasnej oceny zaistniałej sytuacji. Z jednej
strony winna była lojalność Bartoszowi, który
najwyraźniej poczuł „miętę” do jej koleżanki z pracy, z
drugiej zaś strony, podświadomie czuła, iż nie jest ona
odpowiednim materiałem na towarzyszkę życia jej
przyjaciela. Nie chciała mieszać w ich dopiero co
rodzącym się prawdopodobnie związku, ale z drugiej
strony nie wiedziała, co powinna począć ze szczenięco
zapatrzonym w Alicję Thomasem.
– Może podpytaj ją dyskretnie. Wiesz, jak kobieta
kobietę... – zasugerował, chwytając się tej propozycji, jak
tonący brzytwy.
Łucja
uśmiechnęła
się
ciepło,
podziwiając
niezłomność swego rozmówcy.
– To mogę zrobić – zgodziła się – daj mi parę dni, a
być może jeszcze przed Nowym Rokiem uda mi się coś
z niej wyciągnąć – obiecała.
Mężczyzna chwycił w dłonie dwa kieliszki i podał jej
jeden z nich.
4030664
4030664
93
– Za powodzenie naszej wspólnej misji!
– Za powodzenie! - powtórzyła za nim.
Kiedy tylko słowa toastu przebrzmiały w gwarze
baru,
wielkie
ramiona
objęły
ich
oboje.
Zdezorientowana Łucja, odwracając lekko głowę,
dostrzegła jednego z ich głównych przełożonych, od
którego tego wieczora dało się wyczuć niemal całą
zawartość barku!
– To się nazywa duch współpracy – zagrzmiał w tym
czasie zadowolony mężczyzna – dział sprzedaży wraz z
księgowością opijają nasz wspólny sukces i życzą nam
wszystkim powodzenia! - rzekł z szerokim uśmiechem –
tak trzymać!
Po czym, nie czekając nawet na ich odpowiedź,
wypuścił ich ze swego niedźwiedziego uścisku i
pomaszerował w stronę kolejnej grupki pracowników.
Thomas popatrzył na Łucję i, już nic nie mówiąc,
jeszcze raz uniósł lekko kieliszek i, śmiejąc się przy tym
cicho, wzniósł kolejny toast, tym razem za szefa i firmę.
4030664
4030664
ROZDZIAŁ X
W niedzielny poranek, zanim dzień na dobre
przegonił ciemność nocy i mrok poranka, Łucja
wymknęła się z domu i poszła do jednego z okolicznych
kościołów. Przed nadchodzącymi Świętami Bożego
Narodzenia odczuwała wyjątkową tęsknotę za rodziną i
bliskimi. Czując się zupełnie wyobcowaną wśród
wielkomiejskiej dżungli, zakradła się do jednej z
bocznych naw świątyni i siedząc w ciszy, kontemplowała
cud, którego pamiątkę świat zamierzał celebrować już za
kilka dni.
Jeszcze wczoraj, kiedy doszła do siebie po
piątkowym przyjęciu firmowym, wysłała wszystkie
prezenty do domu, by z pomocą posłańca dotarły do
rodziców i brata, jeszcze zanim ta wyjątkowa, pierwsza
gwiazdka zabłyśnie na wigilijnym niebie. Zdawała sobie
4030664
4030664
95
sprawę, iż żadne podarki nie wynagrodzą im jej
nieobecności. Spoglądając na jeden ze świętych
obrazów, obiecała sobie, że przyszłe święta spędzi z
bliskimi, nawet, jeśli miałaby z tej okazji wziąć urlop na
całą końcówkę grudnia!
W kościele, z dala od wszystkich znanych jej ludzi,
przyznała się do emocji, które od kilkunastu godzin
buzowały w jej sercu, tylko czekając na możliwość
wydostania się na światło dzienne.
Analizując je dokładnie, doszła do wniosku, że z
jakiegoś trudnego do pojęcia powodu czuje się
zazdrosna o Bartosza, który pierwszy raz od
niepamiętnych czasów zaprosił kobietę do ich, a raczej
do swego, domu. I to nie byle jaką kobietę! Wybrał
idealny egzemplarz, reprezentujący sobą to wszystko,
czego brakowało jej – najlepszej, ale niewidzialnej jako
kobieta – przyjaciółce.
Poczuła się również zagrożona. Świetnie zdawała
sobie sprawę z faktu, iż na jednym z kolejnych etapów
znajomości z Alicją, Bartosz dojdzie do wniosku, iż
siostrzyczka jego starego przyjaciela powinna się
wyprowadzić, ustępując miejsca kobiecie jego życia!
Zdecydowanie nie podobały się jej wszystkie te
uczucia, które zdawały się być niewłaściwe z punktu
widzenia łączącej ich relacji, zdefiniowanej jako
przyjaźń. Zresztą. czy to ważne? W wigilijne popołudnie,
jeszcze zanim ona wróci z pracy, Bartosz leci na narty do
Austrii. Kto wie, może nawet z Alicją w roli towarzyszki
podróży!
Cóż, o ile prezentowy książę z bajki nie zdecyduje
4030664
4030664
się wyjawić swojej tajemniczej tożsamości, ona sama
spędzi te wyjątkowe dni na kanapie przed telewizorem,
oglądając „Przeminęło z wiatrem” i jedząc wszystkie
niezdrowe rzeczy, jakie uda się jej na tę okazję
zgromadzić w lodówce.
Pogodzona z losem, który skazał ją na samotność
w tych wyjątkowych dniach, przeżegnała się i wolnym
krokiem ruszyła w stronę wyjścia, dziękując w skrytości
duszy za tę chwilę refleksji, pomocnej w
uporządkowaniu nie tylko myśli, ale i uczuć.
Przy drzwiach do nawy bocznej dostrzegła
dziewczynkę w zielonej czapce, klęczącą przed obrazem
Świętej Rodziny. Mała, chociaż ubrana bardziej niż
skromnie, wyglądała na zadbane dziecko. Szczegółem,
który przykuł uwagę Łucji, był fakt, iż pogrążona w
modlitwie dziewczynka roniła łzy przy każdym cicho
szeptanym słowie. Nie mogąc przejść obojętnie wobec
czegoś takiego, wyszła przed kościół i postanowiła
cierpliwie poczekać, aż wzruszająca rozmowa małej
nieznajomej z Bogiem dobiegnie końca.
Zanim zdążyła porządnie zmarznąć, ujrzała w
ogromnych,
drewnianych
wrotach
niewielkich
rozmiarów dziecko, które, ocierając piąstkami zapłakane
oczy, wyszło na zewnątrz, gotowe stawić czoła całemu
światu.
– Czy wszystko w porządku? – spytała, przyklękając
obok dziewczynki.
Odpowiedziało jej jedynie niewielkie wzruszenie
ramion, które można było potraktować zarówno jako
zaprzeczenie, jak i potwierdzenie.
4030664
4030664
97
– Potrzebujesz pomocy? - spytała Łucja, próbując
zrozumieć powód łez wylewanych w domu bożym.
– Nie, ja nie – odezwała się cichutkim głosem
dziewczynka.
Smutek w jej głosie ścisnął serce kobiety,
utwierdzając ją w przekonaniu, iż właściwie postąpiła
czekając na dziecko, które samotnie przyszło do
kościoła w niedzielny wczesny poranek.
– W takim razie, kto potrzebuje pomocy?
– Mój braciszek... - wyjąkała mała ledwo słyszalnym
tonem – on jest bardzo chory, a mama nie ma już
pieniążków, by wykupić nową receptę.
Ostatkiem sił Łucja powstrzymała się od łez. Dobrze
wiedziała, że płacz nie jest w tej chwili żadnym
rozwiązaniem.
– A gdzie jest teraz twoja mama? Dlaczego pozwoliła
ci wyjść samej z domu?
– Mama wzięła dodatkową pracę w markecie, żeby
zarobić na lekarstwa Piotrusia – wytłumaczyło szybko
dziecko, jakby usprawiedliwiając swoją rodzicielkę –
miałam go pilnować...
– Ty?
– Tak, mam już całe siedem lat! - wytłumaczyła z
dumą dziewczynka – ale Piotruś jeszcze śpi, dlatego
wymknęłam się tutaj, by poprosić małego Jezuska o
pomoc dla mojego brata!
Te słowa przesądziły. Łucja wiedziała już, że nie
może zostawić tej małej dziewczynki samej sobie i
chociaż kwota pozostała na jej koncie nie była
imponująca, postanowiła pomóc w miarę swoich
4030664
4030664
możliwości.
– Wiesz, jakich leków potrzebuje Piotruś? – spytała,
spodziewając się odpowiedzi, zważywszy jak rezolutnym
dzieckiem okazała się ta siedmiolatka.
– Tak! Mam recepty, przyniosłam pokazać je Panu
Bogu...
– Zrobimy tak – zadecydowała Łucja natychmiast –
pójdziesz teraz do domu sprawdzić jak się ma twój
braciszek, a ja pobiegnę do apteki i wykupię jego leki,
dobrze? Spotkamy się tutaj, za powiedzmy czterdzieści
minut, dobrze? - zaproponowała, mając nadzieję, iż
dziecko w swej prostocie przystanie na taką propozycję.
Mała przestała chlipać i, otwierając szeroko oczy,
przyjrzała się kobiecie, która od kilku minut z nią
rozmawiała.
– Mama mówiła, by nigdy nic nie brać od
nieznajomych! - oświadczyła dumnie, chociaż widać
było, iż bezwzględny nakaz wpojony jej od
najmłodszych lat walczył z chęcią pomocy bratu.
– Mama miała stu procentową rację – zgodziła się z
nią Łucja – ale ten jeden, jedyny raz możemy zrobić
wyjątek. Nie musisz mi zdradzać jak się nazywasz, ani
gdzie mieszkasz. Umówmy się, że jestem po prostu
posłańcem
dostarczającym
leki,
które
zostały
zamówione przez mamę.
Dziewczynka nadal wyglądała na niezdecydowaną,
ale w końcu kiwnęła energicznie główką, wyrażając w
ten sposób zgodę na takie wyjście z sytuacji. Wręczyła jej
recepty i niemal biegiem ruszyła przed siebie, co chwila
oglądając się na nieznajomą, która nadal stała przed
4030664
4030664
99
starym kościołem.
Łucja wykupiła antybiotyki i inne lekki zapisane na
receptach w aptece całodobowej, a w drodze powrotnej
wstąpiła jeszcze na zakupy, wkładając do przepastnej
torby niezbędne rzeczy, których z pewnością brakowało
w domu małego Piotrusia i jego dzielnej siostry.
Codziennie czytała o ludziach, którzy pomimo
posiadanej pracy z trudem wiązali koniec z końcem,
jednak anonimowe postacie z gazet nijak miały się do
żywego dziecka, którego łzy przelewane były wśród
mroków pustego kościoła. Chciałaby zrobić dużo
więcej, ale niestety w chwili obecnej nie mogła. Miała
nadzieję, że to, chociaż chwilowo, pokryje potrzeby tej
nieznanej jej rodziny.
Dziewczynka już na nią czekała, rozglądając się
niepewnie i prawdopodobnie zastanawiając się czy
postąpiła właściwie. Kiedy dostrzegła nadchodzącą z
naprzeciwka kobietę, uśmiechnęła się nieśmiało na jej
widok.
– Cześć! Jak braciszek?
– Nadal jest w łóżeczku, ale powinnam do niego
szybko wracać, bo już się obudził.
– Dobrze – rzekła Łucja, przyklękając obok małej –
w tej reklamówce są wszystkie leki zapisane przez
lekarza – a w drugiej małe zakupy, o których
przekazanie ci prosił mnie napotkany Mikołaj.
– Ale Mikołaje nie istnieją!
Te słowa po raz kolejny ścisnęły serce kobiety, która
jeszcze kilkanaście chwil temu sądziła, iż praca w
4030664
4030664
wigilijne popołudnie jest największym problemem
świata. Teraz przekonała się na własne oczy, że bieda
potrafi odebrać nawet dziecięce ideały oraz marzenia.
– Mikołaje nie! Ale ten jeden, jedyny, najprawdziwszy
tak! I właśnie jego spotkałam po drodze tutaj.
– Słowo?
– Tak! - odparła bez zająknięcia się Łucja – jeśli
chcesz, pomogę ci nieść tę siatkę.
Dziecko skinęło głową i bez słowa wskazało jej
niewielkie, skromne drzwi w kamienicy na końcu ulicy.
Podeszły tam razem, śpiesząc się nieco, a gdy
dziewczynka już miała zniknąć we wnętrzu, stanęła na
moment i niepewnym głosem spytała.
– Mogłaby pani wnieść tę torbę na trzecie piętro?
Boję się zostawić tutaj rzeczy, których nie zdołam
unieść...
W pytaniu tym krył się strach przed utratą
niespodziewanie otrzymanych artykułów spożywczych,
ale też troska o właściwe ich potraktowanie. Ta
niezwykła dla dziecka postawa ostatecznie podbiła serce
Łucji.
Ruszyła za dziewczynką i, pokonując po dwa
schodki, wbiegła niemal na skrzydłach na podest, gdzie
zobaczyła dwie pary starych, wyszczerbionych drzwi.
Nie sądziła, że takie miejsca istnieją w centrum
Warszawy, w całkiem bliskiej odległości od
nowoczesnego metra, opływających w bogactwo
Złotych Tarasów i eleganckiego apartamentu Bartosza.
Zdała sobie sprawę, iż jedne z tych drzwi prowadzą do
zapewne skromnego, ale czystego mieszkanka, gdzie
4030664
4030664
101
bezimienna kobieta walczyła o byt dla siebie i swoich
dzieci. Ktoś, kto tak dobrze wychował tę małą
dziewczynkę, nie mógł być złym człowiekiem.
Pożegnała się cicho z małą i ze ściśniętym sercem
zeszła po schodach, a potem, zapisawszy adres budynku,
wyszła na ulicę. W pierwszej chwili chciała wrócić do
domu, jeśli tak można było nazwać pokój w mieszkaniu
starego przyjaciela rodziny. Z jakiegoś powodu, odkąd
spotkała w nim Alicję, nie lubiła go już tak, jak dawniej.
Zatęskniła za mamą, ojcem i bratem, którzy stanowili
prawdziwe oparcie w trudnych chwilach.
Przekręciła cicho klucz w zamku i weszła do
pogrążonego w mroku holu. Zdjęła powoli płaszcz i jak
odrętwiała zaczęła rozsznurowywać wysokie zimowe
buty, które od porannych godzin krępowały jej stopy.
Nagle ktoś, najprawdopodobniej Bartosz, zapalił
światło i wszedł do elegancko urządzonego
przedpokoju.
– Gdzie ty się podziewałaś? Martwiłem się o ciebie!
Łucja spojrzała na niego nieco obojętnym wzrokiem
i, uśmiechając się ponuro, mruknęła tylko:
– A w ogóle zauważyłeś, że zniknęłam?
– Co masz na myśli?
– Nie, nic. Nieważne – rzekła, mijając go w
drzwiach.
Przecież nie mogła mu powiedzieć, że nie powinien
zajmować się młodszą siostrą przyjaciela, a raczej winny
był uwagę Alicji, która pewnie wkrótce zostanie panią
tego domu.
4030664
4030664
– Co się stało? – spytał, idąc za nią.
– Nic – odparła nieco zbyt ostro, odczuwając mętlik
w głowie i w sercu – chcę zostać sama! Zresztą, jak mi
się wydaje, powinieneś chyba zajmować się pakowaniem
przed wyjazdem na narty!
Zapanowała cisza, ustały też kroki, które do tej pory
śledziły każdy jej ruch.
– Widzę, że jesteś nie w sosie, więc nie będę cię
męczyć. Na łóżku położyłem ci dzisiejszą paczuszkę,
którą jakąś godzinę temu znalazłem pod naszymi
drzwiami.
Nie skomentowała jego słów. Po prostu zatrzasnęła
za sobą drzwi sypialni i rzuciła się na pościel. Tuż przy
jej twarzy znalazło się pudełko opakowane w czerwony,
metaliczny papier. Popatrzyła na nie smutno,
uświadamiając sobie, że pewnie za jego równowartość
mała dziewczynka i jej brat mieliby piękne prezenty
gwiazdkowe, o których nawet nie marzyli.
W pierwszej chwili chciała odrzucić je jak najdalej
od siebie. Roztrzaskać o ścianę i zapomnieć o jakimś
dziwnym darczyńcy, który nawet nie miał odwagi się
ujawnić. W drugim momencie myślała o zapakowaniu
wszystkich szkatułek i wystawieniu przed drzwi, by ich
ofiarodawca odebrał je jutro, gdy przyjdzie zostawić
kolejny podarunek. Na samym końcu zaś uznała, iż nie
powinna karać niewinnego człowieka za głupotę
Bartosza
i
niesprawiedliwość
otaczającej
ich
rzeczywistości.
Zerwała czerwony metaliczny papier i otworzyła
szkatułkę, w której wnętrzu krył się najpiękniejszy
4030664
4030664
103
aniołek, jakiego kiedykolwiek widziała! Jego szarozielone
oczy przypominały jej dziewczynkę poznaną o poranku,
a złote loczki otaczające delikatną twarzyczkę figurki
stanowiły niemal kopię złoto-rudych pukli, wystających
spod zielonej jak trawa czapki, którą miała na sobie w
kościele.
Łucja uśmiechnęła się do swoich myśli i gładząc
skrzydełka małego, emaliowanego posążka obmyślała
pewien plan. Postanowiła, iż być może nie uda jej się
przeżyć najpiękniejszej Gwiazdki w życiu, ale zadba o to,
by ktoś właśnie taką tego roku miał!
Otarła łzy i postanowiła przeprosić Bartosza za
swoje zachowanie. Zdawała sobie sprawę, iż zachowuje
się dziecinnie, będąc zazdrosną o Alicję. Powinna
zrozumieć, że pojawienie się kobiety w jego życiu nie
musi oznaczać końca ich przyjaźni.
Znalazła go w kuchni, gdzie właśnie próbował
przecisnąć ząbek czosnku przez praskę, jednak nie szło
mu to zbyt sprawnie.
– Hej – zagaiła cicho – potrzebujesz pomocy?
Obejrzał się, zaskoczony jej obecnością.
– A przeszły ci już humory?
– Tak, przepraszam – mruknęła cicho – po prostu
jestem poddenerwowana świętami, pracą w Wigilię,
wizją samotności, milczącym prezentowym księciem z
bajki. W dodatku dziś rano spotkałam małą
dziewczynkę, która płacząc w kościele, modliła się do
małego Jezuska o leki dla swojego braciszka.
– Zaraz, zaraz – uciszył ją ruchem dłoni – a skąd
wiesz, o co modliła się ta mała?
4030664
4030664
– Przecież to oczywiste, że zaczepiłam ją po wyjściu
z kościoła!
– Kupiłaś jej te leki?
– Tak. Widać było, że jest czysta i zadbana, chociaż
bardzo biedna. Z opowieści wywnioskowałam, że jej
mama po prostu zbyt mało zarabia, by utrzymać swoje
dzieci. Bierze nadgodziny, ale to nie zawsze wystarcza,
dlatego też oprócz leków kupiłam im trochę jedzenia...
– Nie naprawisz całego świata...
– Ale mogę polepszyć przynajmniej jeden lub dwa
dziecięce byty. Już postanowiłam, że zamiast jakiegoś
super żarcia na święta, które i tak spędzę sama, kupię
kilka przydatnych prezentów i podrzucę pod drzwi tych
dzieciaczków.
– Masz moje wsparcie! - rzekł niespodziewanie
Bartosz, wręczając jej jednocześnie praskę do czosnku i
dwa ząbki, które lada chwila powinny wylądować w
postaci miazgi na rozgrzanej oliwie z oliwek skwierczącej
na patelni – Dwie stówki wystarczą?
– Jasne! Kupię małej jakieś przybory szkolne, takich
rzeczy nigdy za dużo. Obojgu jakieś zabawki i słodycze,
może jakąś szynkę, by mieli co zjeść w Święta.
Bartosz zrobił krok do tyłu i przyjrzał jej się tak
dokładnie, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu.
– Wszystko sobie dokładnie obmyśliłaś, co?
– Wiesz, te czerwone paczuszki znajdowane
codziennie pod drzwiami uzmysłowiły mi, że czasami
prezent od nieznajomego może wnieść w nasze życie
uśmiech, nawet w najtrudniejszych chwilach. Powinnam,
więc, odwdzięczyć się tym samym tej małej dziewczynce
4030664
4030664
105
z zielonej czapce, która tak żarliwie modliła się o pomoc
dla braciszka.
Mężczyzna przysiadł na kuchennym krześle i,
popadając w zadumę, uśmiechnął się lekko i tylko
wprawny obserwator mógł dostrzec smutek czający się
w jego oczach.
– Moja mama pewnie zrobiłaby to samo – rzekł w
końcu, odwracając się w stronę lodówki, by samotnie
spływająca łza została niezauważona.
Łucja dostrzegła ją bez trudu, jednak taktownie nie
skomentowała, zajmując się siekaniem kolejnych rzeczy
leżących na blacie i przygotowywaniem wieczornego
posiłku.
– A właśnie! Co to za okazja, że postanowiłeś sam
przygotować jedzenie? - zagaiła gdzieś w połowie
smażenia.
– Alicja przychodzi na kolację – rzekł z uśmiechem
Bartosz.
Łyżka, która do tej pory rytmicznie mieszała
warzywa i mięso, nagle zatrzymała się w połowie swojej
czynności. Dziewczyna poczuła się zupełnie tak, jakby
ktoś nagle uderzył ją pięścią w splot słoneczny.
Przywołała sztuczny uśmiech numer cztery, stosowany z
reguły na potrzeby rodzinnych waśni, które zdarzały się
dosyć rzadko i, odwracając się w stronę przyjaciela,
przekazała mu ściskany w ręce przyrząd kuchenny.
– W takim razie, staruszku, sam powinieneś ją dla
niej przyrządzić!
Bartosz niechętnie przejął łyżkę i energicznie zaczął
mieszać wszystkie składniki, ratując je przed spaleniem.
4030664
4030664
– Musisz przyznać, prawie mi się udało! – rzekł,
wskazując na w większości przygotowany posiłek.
– Prawie – odrzekła, kiwając głową – ale, jak kiedyś
głosiła pewna reklama, prawie robi wielką różnicę –
dodała, sadowiąc się na krześle, by stamtąd obserwować
jego wysiłki mające na celu przygotowanie jadalnej
potrawy.
– Wiesz, liczyłem, że mi pomożesz – poskarżył się
cicho.
– Zrobiłam więcej, niż należało. O której przychodzi
Alicja?
Zadając to pytanie, Łucja spojrzała na zegar wiszący
nad lodówką. Wskazywał siedemnastą trzydzieści trzy.
– Powinna tu być za niecałą godzinę – wymruczał z
satysfakcją mężczyzna.
– Zatem za jakieś czterdzieści minut ulotnię się
zostawiając was samych. Wrócę koło dziewiątej
wieczorem i lepiej byście tańczyli rumbę w pozycji
horyzontalnej poza ogólnie dostępną przestrzenią tego
mieszkania! – rzekła, zeskakując z wysokiego, barowego
krzesła.
– No wiesz co! - wrzasnął urażony Bartosz, a jego
pisk osiągną rzadko spotykaną, wysoką tonację – jak w
ogóle możesz...
– Spokojnie, staruszku – uciszyła go w połowie
zdania – może i jestem młodszą siostrą twojego kumpla,
ale od kilkunastu lat wiem skąd się biorą dzieci i jak się
zabezpieczać przed ich nieopatrznym poczęciem. Jeśli
chcesz, przed wyjściem udzielę ci kilku wskazówek! –
dodała, próbując jednocześnie wybadać czy sprawy
4030664
4030664
107
między nim a Alicją zaszły już tak daleko.
Niestety, zamiast odpowiedzi, otrzymała jedynie
ścierkę, która niespodziewanie wylądowała na jej twarzy.
Oburzona chwyciła ją w dłoń i już zamierzała odesłać
skrawek materiału w kierunku stojącego przy kuchni
mężczyzny, gdy zrozumiała, iż prawdopodobnie
posunęła się za daleko, a Bartosz w ten niezbyt taktowny
sposób jej o tym przypomniał.
– O.K., O.K. – rzekła porozumiewawczo –
ostrzegałam cię tylko, jakby coś.
– Niepotrzebnie, smarkulo, niepotrzebnie –
stwierdził, nazywając ją jak za jej młodzieńczych lat.
Zaśmiali się oboje, ale wśród radosnych tonów
rozbrzmiewała również dobrze skrywana gorycz, która
nie powinna pojawić się w kontaktach między dwójka
starych przyjaciół.
4030664
4030664
ROZDZIAŁ XI
Łucja, marząc o niebieskich migdałach, a raczej o
świątecznych zakupach dla dwójki nieznanych
dzieciaków, dłubała bezmyślnie w talerzu, spoglądając
na ludzi skupionych w firmowej jadalni. Do jej
świadomości docierały strzępki rozmów, żarty, śmiechy i
podekscytowane nadchodzącymi Świętami głosy.
W pewnej chwili dostrzegła Alicję, która w kącie
sali wdzięczyła się do Thomasa, chichocząc przy tym
radośnie, niczym spłonione dziewczę. Wydawali się tak
bardzo zajęci sobą, iż przestały się dla nich liczyć nawet
osoby przemykające w ich pobliżu. Napięcie iskrzące
między nimi było wyczuwalne z daleka.
Przyjacielska lojalność wzięła górę nad wszelkimi
innymi uczuciami i zaowocowała złością, która nie
znalazłszy ujścia, kumulowała się przez kolejne
4030664
4030664
109
dwadzieścia minut. Łucja określała koleżankę z pracy
najgorszymi znanymi jej epitetami, próbując zrozumieć,
co nią kierowało. Zrobiło się jej również żal Bartosza,
który prawdopodobnie bardzo zaangażował się w ten
związek. Najlepszym na to dowodem był fakt, iż dwa
dni wcześniej, właśnie dla niej, podjął się wykonania
misji niemal niewykonalnej! Ugotował, może z jej
niewielką pomocą, kolację dla Alicji, która teraz
wdzięczyła się do miękkoakcentowca z księgowości.
Kolejne godziny spędzone w pracy nie przyniosły
ze sobą zbyt wielu klientów, dlatego Łucja, przeglądając
najnowsze oferty Last Minute oraz firmową
korespondencję, nadal myślała o niewiernej Alicji i tym,
iż powinna coś z tą sprawą zrobić.
Okazja nadarzyła się tuż przed końcem pracy, gdy
natknęła się na Alicję w łazience.
– Ala, mogę cię o coś zapytać? - zaczepiła ją Łucja
cichym tonem, próbując nie zwracać na siebie uwagi
innej koleżanki z pracy obecnej również w toalecie.
– Tak, jasne.
– Czemu to robisz Bartoszowi? - spytała bez
ogródek Łucja, przechodząc od razu do meritum
sprawy.
Alicja prawdopodobnie nie zrozumiała, o co jej
chodzi, bowiem spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
– Słucham?
– Dlaczego bawisz się uczuciami mojego najlepszego
przyjaciela, skoro jednocześnie flirtujesz z Thomasem?
– To, co robię, jest tylko i wyłącznie moją sprawą –
odpowiedziała jej koleżanka bardzo nieprzyjemnym
4030664
4030664
tonem – zresztą, mój związek z Bartoszem lub też jego
brak nie powinien znajdować się w centrum twojego
zainteresowania! – rzekła, kierując się do drzwi.
– Uczucia mojego przyjaciela są też moją kwestią –
zaoponowała natychmiast Łucja.
– Lepiej nie wścibiaj swojego małego noska w
nieswoje sprawy – poradziła jej Alicja i z właściwym
sobie wdziękiem opuściła służbową łazienkę.
Zdenerwowana kobieta popatrzyła w swoje odbicie
w lustrze i stwierdziła, iż powinna przestrzec przyjaciela
przed niewierną ukochaną, która nawet nie próbowała
kryć swojego zainteresowania innym mężczyzną.
Droga do domu wydawała się tego wtorkowego
wieczora nie tyle długa, co ciężka. Prezenty zakupione
dla małej dziewczynki w zielonej czapce i jej braciszka
ważyły znacznie więcej, niż przypuszczała. Mimo
wszystko, każdy z tych nadprogramowych kilogramów
wydawał się jej słodką przyjemnością. Wierzyła, iż
prezenty i świąteczne smakołyki wywołają uśmiech
dzieciaków, a może również i ich zmęczonej
codziennością mamy.
Otworzyła drzwi windy niewielkim kopniakiem i,
przemierzając ostatnie metry dzielące ją od mieszkania,
zastanawiała się, jak powinna ująć w słowa prawdę,
którą zamierzała wyjawić Bartoszowi.
Dostrzegła kolejną czerwoną paczuszkę leżącą na
wycieraczce. Jej obecność w tym miejscu mogła
oznaczać tylko jedno – jej przyjaciel jeszcze nie wrócił
do domu z pracy. Odruchowo zerknęła na niewielki
4030664
4030664
111
zegarek zdobiący jej lewy nadgarstek. Dochodziła
godzina dziewiętnasta, więc nieobecność Bartosza
wydawała się przynajmniej niezwykła.
Ostrożnie odstawiła torby z zakupami na posadzkę
i zaczęła szukać w plecaku kluczy od mieszkania.
Zmęczona długim dniem, zajęła się pakowaniem
prezentów i przygotowywaniem ich na jutrzejsze
popołudnie. Co chwila z zaciekawieniem zerkała na
czerwony pakunek stojący na samym rogu stołu, który
zdawał się ją przyzywać i namawiać do rozpakowania.
Zgodnie z numeracją poprzednich szkatułek, ta powinna
mieć numer „2”, a Łucję zastanawiało coraz bardziej, co
będzie kryć w sobie pudełeczko numer jeden!
Zegar w kuchni cicho wybił godzinę dwudziestą
pierwszą, kiedy ostatnia torba dla dzieciaków została
zapakowana. Nadeszła, więc pora, by i ona otworzyła
prezent przesłany jej przez prezentowego księcia z bajki,
jak nazywał tajemniczego darczyńcę Bartosz.
Odwinęła delikatnie papier, zdając sobie sprawę, iż
czyni to przedostatni raz. Zerknęła do środka szkatułki z
polerowanego drewna i na czerwonej jedwabnej
poduszeczce odnalazła grupę postaci wyglądających jak
kolędnicy z opowieści spisanych w dziewiętnastym
stuleciu. Figurki w dawnych strojach, wyglądające jakby
zostały wyjęte z kart „Opowieści Wigilijnej” Dickensa,
zdawały się żyć swoim własnym życiem. Wykonane z
precyzją detale sprawiały, iż w jej oczach ożywały, cicho
intonując melodię jednej z jej ulubionych kolęd.
Uśmiechając się do swoich marzeń, obiecała sobie
odśpiewać ją jutrzejszego wieczora, kiedy zasiądzie sama
4030664
4030664
do skromnej kolacji, podziwiając panoramę Warszawy.
Drzwi wejściowe niespodziewanie otworzyły się i
pojawił się w nich szczęśliwy Bartosz.
– Dobry wieczór – krzyknął od progu, zrzucając
szybko płaszcz.
Łucja poderwała się z zajmowanego przez nią
krzesła przy kuchennym stole i ruszyła mu na spotkanie.
Wiedziała, że wkrótce, za sprawą wiadomości, które
zamierzała mu przekazać, zadowolony wyraz twarzy
zniknie z jego oblicza. Czuła się strasznie z tą
świadomością, jednak doszła do wniosku, że najgorsza
prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa.
– Musimy porozmawiać – rzekła, stając na środku
pokoju dziennego.
– Cokolwiek to jest, może chwilę poczekać –
przerwał jej wciąż radosny do granic możliwości
przyjaciel – pokaż mi najpierw paczkę dla dzieciaków,
potem ja przekażę ci najnowsze wieści, a potem
porozmawiamy tak, jak tego chcesz.
Łucja z niezadowoleniem potrząsnęła przecząco
głową, nie mając ochoty wysłuchiwać wieści, które
będzie musiała potem zdementować, wdeptując jego
marzenia w ziemię.
– Prezenty stoją w kuchni. Wyszło ich nieco więcej,
niż pierwotnie zakładałam, ale trafiłam na kilka
promocji...
– …i wykorzystałaś debet na swojej karcie? - spytał
domyślnie, przechodząc do wskazanego pomieszczenia
w mieszkaniu.
– Coś w tym stylu, ale akurat to nie jest teraz
4030664
4030664
113
najważniejsze. Powinnam dostać świąteczną premię pod
koniec miesiąca. Co innego mnie męczy i nie wiem, w
jaki sposób powinnam ci to powiedzieć – wyrzuciła z
siebie, podążając za nim.
Stanął na progu i, omiatając wzrokiem elegancko
zapakowane paczki, odwrócił się w jej kierunku.
– Dobrze – zgodził się niechętnie – zaczniemy od
twojego problemu – stwierdził, przysiadając na
pierwszym wolnym krześle.
Jego lekkie podejście do sprawy pewnie w innych
okolicznościach by ją rozbawiło, jednak teraz wywołało
atak rozdrażnienia.
– To jest raczej twój problem – sprostowała
natychmiast – tylko ja się o nim dowiedziałam jako
pierwsza.
– Zaintrygowałaś mnie! Opowiadaj!
„Łatwo powiedzieć, znacznie trudnej zrobić” -
stwierdziła w myślach Łucja, zastanawiając się, jak
powiedzieć mu prawdę, oszczędzając przy tym jego
biedne serce.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale powiedz mi, czy
to, co łączy cię z Alicją jest czymś poważnym?
Zaskoczyła go tym pytaniem, była tego pewna.
Niekontrolowany grymas, który na chwilę pojawił się na
jego twarzy, powiedział jej niemal wszystko.
– Skoro to nie twoja sprawa, jak zdążyłaś sama
zauważyć, to z jakiego powodu o to pytasz? -
odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
Takiej reakcji zdecydowanie się nie spodziewała.
Nigdy dotąd żadne z nich nie odcinało w tak oczywisty
4030664
4030664
sposób drugiego z nich od swoich prywatnych spraw.
– Alicja co najmniej flirtuje, a może nawet spotyka
się, z kimś i nie mam tu na myśli ciebie! –
odpowiedziała, chcąc to mieć wreszcie za sobą.
– Cóż – zaczął nadspodziewanie lekkim tonem – to
znaczy, że następną kolację powinienem jednak
ugotować dla kogoś innego – stwierdził, siląc się na
uśmiech.
Łucja chciała go jakoś pocieszyć, ale zanim zdążyła
cokolwiek zrobić, mężczyzna poderwał się z
zajmowanego krzesła i ruszył w kierunku swojej
pracowni.
– Przepraszam – krzyknęła wiedząc, iż to za mało,
by wynagrodzić ból, który świadomie mu zadała.
Wiedziała z własnego doświadczenia z Darkiem, iż
zdrada ukochanej osoby potrafi być bolesna, ale jej
ujawnienie z biegiem czasu wychodzi oszukanej osobie
na zdrowie. Zdawała sobie sprawę, iż lepiej jest
zakończyć niezdrową relację, niż pozostawać ślepym na
oszustwa. Miała tylko nadzieję, iż Bartosz dojdzie do
podobnych wniosków w czasie wyjazdu na narty.
Odczuwała ulgę wiedząc, że przez kilka najbliższych dni
się nie spotkają.
4030664
4030664
115
ROZDZIAŁ XII
W wigilijny poranek obudziła się wcześniej, niż
zwykle. Wzięła ekspresowy prysznic i, zabierając ze sobą
wszystkie paczki przeznaczone dla dziewczynki w
zielonej czapce i jej małego braciszka, wybiegła z domu
jeszcze przed siódmą rano, mimo, iż zaczynała pracę
dopiero o dziesiątej. Zamierzała zjeść szybkie, lekkie
śniadanie na mieście, mając dzięki temu gwarancję
uniknięcia spotkania ze zranionym jej słowami
Bartoszem.
Dopijając drugą tego poranka kawę, planowała w
myślach cały dzień. Po pracy zamierzała skierować się
wprost do kamienicy, w której mieszkały dzieciaki.
Podrzuciwszy prezenty pod drzwi, zamierzała w ukryciu
poczekać, aż je odnajdą. Dopiero wtedy wróci do
pustego mieszkania i rozpocznie obchody Bożego
4030664
4030664
Narodzenia, które w tym roku już zdążyło przekonać ją
o swej wyjątkowości.
Wszystkie produkty spożywcze znajdujące się w
torbach schowała w pracy do lodówki ustawionej w
służbowej stołówce, a resztę prezentów upchnęła pod
swoim biurkiem oraz w szafce na prywatne rzeczy.
– Skąd tyle prezentów? - zainteresowała się
Dominika – spoglądając na poukrywane wszędzie
mniejsze i większe paczuszki – zrobiłaś dodatkową
gwiazdkę pracownikom naszej firmy?
– To podarki dla dwójki wyjątkowych dzieciaków –
wytłumaczyła Łucja, nie chcąc zbytnio wdawać się w
szczegóły.
– Ale aż tyle? To twoje chrześniaki, czy co? - drążyła
dalej koleżanka z pracy, nie dając się zbyć byle
wytłumaczeniem,
wzbudzając
tym
samym
zainteresowanie innych.
– Też się zastanawiałam, po co ci tyle paczek –
włączyła się do rozmowy Anna, siedząca biurko w
biurko z Łucją.
– Więc jak będzie? Wytłumaczysz nam, z jakiej okazji
dajesz tyle prezentów dwójce dzieci? - spytała ponownie
Dominika, przysiadając na rogu biurka przepytywanej
kobiety.
Dziewczyna zrozumiała, iż niestety nie uda się jej
zachować tajemnicy dziewczynki w zielonej czapce.
Dlatego cicho, by nie zwrócić uwagi pozostałych
pracownic salonu firmowego, opowiedziała im o
spotkaniu w niedzielny poranek. Kiedy skończyła,
zarówno Anna, jak i Dominika ukradkiem ocierały łzy.
4030664
4030664
117
– Postąpiłabym tak samo – wyznała jedna z
dziewczyn – myślisz, że mogę dołożyć się do tej twojej
akcji?
W pierwszym momencie miała się zgodzić, ale po
chwili zastanowienia doszła do wniosku, iż na pewno w
Warszawie jest całe mnóstwo dzieci, które potrzebują
takiej samej pomocy, jak jej dziewczynka w zielonej
czapce i jej braciszek Piotruś.
– Jeśli chcesz – rzekła w końcu bez przekonania –
ale pomyśl, może w twoim sąsiedztwie też jest jakieś
dziecko, które ucieszyłoby się z prezentu gwiazdowego,
którego miało w ogóle nie dostać?
Nie czekając na odpowiedź, zaczęła pisać służbową
wiadomość, którą powinna była wysłać zaraz po
rozpoczęciu pracy. Dała tym samym Annie czas na
zastanowienie się nad pytaniem, które zawisło między
nimi i domagało się odpowiedzi.
Przedarcie się metrem do centrum, zwłaszcza z
tyloma pakunkami w dłoniach w wigilijne popołudnie,
graniczyło z cudem. Łucja nie poddawała się zbyt łatwo,
dlatego uparcie parła przed siebie, dopóki nie znalazła
się w jednym z wagonów mknących w kierunku stacji
Metro Centrum.
Minęła już godzina siedemnasta, dlatego Aleje
Jerozolimskie powoli zaczęły pustoszeć, pozwalając
Łucji z większą łatwością mijać śpieszących się
przechodniów. Skręciła w jedną z bocznych ulic i,
mijając znajomy kościół, odnalazła kamienicę, w której
mieszkała dzielna siedmiolatka modląca się o pomoc dla
4030664
4030664
swego braciszka.
„Jeszcze tylko kilkanaście schodów i będziesz na
miejscu” - mamrotała w myślach, wspinając się po
stromych stopniach prowadzących na trzecie piętro.
Drzwi, w których parę dni temu zniknęła mała
dziewczynka, ozdobione zostały niewielką jodłową
gałązką. Nawet tu dotarł duch Bożego Narodzenia.
Starannie poukładała wszystkie paczki pod
drzwiami, tak by prezentowały się jak najlepiej.
Następnie nacisnęła dzwonek u drzwi i zbiegła szybko
po schodach na półpiętro, chowając się za wyłomem
muru. Po chwili usłyszała skrzypnięcie otwieranego
zamka i zaskoczony okrzyk kobiety przywołującej do
siebie córkę.
– Marysiu! Co to wszystko ma znaczyć? Dlaczego do
tych wszystkich rzeczy dołączony jest bilecik „Dla
Piotrusia i dziewczynki w zielonej czapce'?
Po chwili ciszy, która zdawała się trwać wieczność,
Łucja usłyszała cichutki głosik należący do dzielnego
dziecka poznanego w niedzielę.
– Nie wiem mamusiu, po prostu nie wiem. Może ta
pani, która w niedzielę kupiła lekarstwa, miała rację.
Może ten jeden, prawdziwy Mikołaj naprawdę istnieje?
Kobieta stojąca na półpiętrze wychyliła nieznacznie
głowę, by spojrzeć na małą dziewczynkę tulącą się do
zaskoczonej rodzicielki, która nadal z niedowierzaniem
przyglądała się stercie prezentów.
– Jeśli tak, to zadbał, by nie zabrakło nam niczego w
te Święta – rzekła matka, całując Marysię w czubek
głowy.
4030664
4030664
119
Łucja uśmiechnęła się na widok tej pięknej sceny i
dwóch istot, które uwierzyły w Świętego Mikołaja. Dla
nich rozpoczął się czas radości.
– Wesołych Świąt – szepnęła na odchodne, po czym
powolutku zaczęła kierować się w stronę wyjścia z
kamienicy.
Z uśmiechem na ustach wyszła na ulicę i,
przeskakując śniegowe zaspy, czuła, że postąpiła
właściwie. W duchu obiecała sobie zadzwonić do
rodziców, by również im sprawić chociażby namiastkę
radości.
Mijając świątynię konsumpcjonizmu – centrum
handlowe, pyszniące się feerią kolorowych świątecznych
światełek, uświadomiła sobie, iż dziś powinna otrzymać
szkatułkę oznaczoną cyfrą jeden. Miała nadzieję, iż jej
zawartość ujawni tożsamość darczyńcy.
Była mu winna ogromne podziękowania, bowiem
to on pośrednio udowodnił jej, że czasami dawanie
sprawia większość radość, niż otrzymywanie chociażby
najwspanialszych darów. To właśnie on podsunął jej
pomysł, w jaki sposób powinna podarować Marysi
rzeczy, których jej rodzina z całą pewnością
potrzebowała. Prezent na progu domu okazał się
najlepszym rozwiązaniem.
Oniemiała! Pod drzwiami nie było żadnej
paczuszki! Czerwony prezent, jeśli został dziś
podłożony pod drzwi, wyparował stamtąd w tajemniczy
sposób. Bartosz miał wylecieć w Alpy koło jedenastej
rano, by dojechać do celu przed kolacją, więc nie miał
4030664
4030664
okazji przechować go dla niej w domu.
Zresztą, czy to takie ważne? Przed kilkunastoma
minutami uświadomiła sobie, co tak naprawdę jest istotą
świąt Bożego Narodzenia. To nie prezenty, które ludzie
otrzymują, ale uczucia stanowiące część daru są
najcenniejszym dobrem.
Przekręciła klucz w zamku, który delikatnie ustąpił.
Naciskając klamkę, otworzyła drzwi i weszła do
pogrążonego w mroku mieszkania. Z jakiegoś powodu
wszechobecna ciemność jej odpowiadała. Lubiła
podziwiać delikatną poświatę roztaczającą się nad
miastem, wdzierającą się przez ogromne okno w pokoju
dziennym. Teraz dodatkowo cała przestrzeń oświetlana
była przez lampki zawieszone na strojnie ozdobionej
choince, ustawionej w rogu pokoju.
Zrzuciła szybko kurtkę, która poszybowała
natychmiast w stronę wieszaka. Nie bawiąc się w
eleganckie rozsznurowywanie butów, ściągnęła je i
kopniakiem wysłała w kąt.
Potykając się o coś, co leżało na mahoniowej
podłodze, prawie wpadła do pokoju dziennego, który
wyglądał, jakby ktoś nagle przekształcił go w zimowe
cudo, rodem z najpiękniejszej bajki o Świętym Mikołaju.
Tak prawdopodobnie mógł wyglądać Zimowy Ogród
Carów!
Szyby ogromnego okna zostały udekorowane
czymś, co do złudzenia przypominało śnieg. Jakiś artysta
stworzył piękne srebrne mozaiki, przypominające wzory
malowane przez mróz na oknach starych domów. Ta
niezwykła dekoracja sprawiła, iż nawet światła miasta
4030664
4030664
121
widoczne w oddali stanowiły tło tego bajkowego
otoczenia.
Rozejrzała się w koło i odkryła, iż cały pokój został
wykończony jodłowymi gałązkami udekorowanymi
czerwonymi kokardami, dzwoneczkami i innymi
elementami nadającymi wnętrzu świątecznej atmosfery.
Przymknęła oczy, by sprawdzić czy to magiczne
wnętrze nie zniknie, gdy otworzy je ponownie. I właśnie
wtedy wyczuła lekki aromat pomarańczy, goździków i
cynamonu, który unosił się w pokoju, wprawiając ją w
doskonały nastrój.
Sądząc nieco na wyrost, że nic już jej nie zdziwi i
będzie mogła w spokoju siąść oraz zastanowić się, z
jakiego powodu ktoś dokonał rewolucji w pokoju
dziennym należącym do Bartosza, dostrzegła pięknie
nakryty stół. Biały, idealnie wyprasowany lniany obrus,
udekorowany został maleńkimi świątecznymi stroikami.
Delikatna, ale elegancka, kremowa porcelana stanowiła
ozdobę sama w sobie, zaś srebrne sztućce i kandelabry
połyskiwały w blasku wąskich białych świec.
– Wesołych Świąt!
Głos, który wypowiedział te słowa, dochodził ze
strony kuchni. Łucja, nadal znajdując się w wielkim
szoku spowodowanym niespodzianką, odwróciła się w
tamtym kierunku i ujrzała Bartosza. Po prostu stał tam,
oparty o futrynę, trzymając w dłoniach dwa kryształowe
kieliszki z czerwonym winem. Jego barwa kontrastowała
z eleganckim czarnym garniturem, który mężczyzna miał
na sobie.
Chciała zasypać go milionem pytań, których
4030664
4030664
większość z pewnością powinna zaczynać się od tak
powszechnych pytajników, jak: „dlaczego?”, „jak to?,
„kiedy?”, ale w decydującym momencie po prostu
zabrakło jej słów.
Widząc jej zaskoczenie, Bartosz podał jej jeden z
kieliszków, po czym wolnym krokiem podszedł do stołu
i, odsuwając jedno z ozdobnych krzeseł, poprosił, by
spoczęła. Spełniła jego prośbę niemal jak automat.
Nadal rozglądając się w koło, próbowała zrozumieć, co
tak naprawdę się dzieje.
– Zaskoczona?
„To mało powiedziane” - miała ochotę
odpowiedzieć, ale zamiast tego skinęła jedynie głową,
przyznając mu rację w ten bezgłośny sposób. Nagle jej
szare komórki zaczęły pracować z niesamowitą
prędkością, kojarząc wszystkie dostępne jej dane.
Wniosek był tylko jeden. Przerażona, przysłoniła usta
dłonią i wyszeptała cicho:
– Bartosz, ja cię przepraszam, strasznie, strasznie
przepraszam. Nie wiedziałam! Dlaczego nie uprzedziłeś
mnie, że zostajesz w Warszawie i organizujesz kolację
dla Alicji? - spytała w końcu, źle interpretując fakty.
– Głuptasie – rzekł, lekko się śmiejąc – ta kolacja i
cały ten wieczór jest dla ciebie! A może raczej dla nas.
Zaskoczona, otworzyła oczy, jakby ten gest mógł jej
pomóc we właściwym zrozumieniu wypowiadanych
przez niego słów. Miała wrażenie, że to słuch po prostu
ją zawodzi.
– Jak to? - spytała w końcu, oczekując szerszego
rozwinięcia tematu.
4030664
4030664
123
– Twoja mama przekonała mnie, że w końcu
powinienem ci coś powiedzieć. Mariusz i wasz ojciec
poparli jej propozycję...
„Zaraz, zaraz, cała jej rodzina wiedziała coś, czego jej
umysł nadal nie mógł ogarnąć?” - pomyślała w panice,
patrząc jak Bartosz podchodzi do niej z niewielkim
spodkiem, na którym leżał malutki, śnieżnobiały
opłatek.
– Niechaj te nadchodzące Święta obfitują w radość,
szczęście i miłość... – wyszeptał, składając jej życzenia
tonem tak głębokim i męskim, iż nie była pewna czy to
na pewno on je wypowiada.
Wybąkała jakieś standardowe formułki wypowiadane
przy dzieleniu się świątecznym opłatkiem, nadal nie
bardzo rozumiejąc lub nie chcąc pojąć, co się właśnie
dzieje przed jej oczami.
– Siądźmy do kolacji, a wszystko ci wytłumaczę.
Śledzika?
Przez moment dostrzegła w nim dobrze jej znanego,
lekko fajtłapowatego przyjaciela, który, chyba również
zakłopotany całą sytuacją, próbował nadrabiać miną,
mimo iż był całkowicie przerażony.
Podał jej półmisek wypełniony marynowanymi w
suszonych owocach koreczkami śledziowymi i poczekał
cierpliwie, aż nabierze kilka na swój talerz.
– Nie jestem zbyt dobrym mówcą, więc powiem nie
owijając niczego w bawełnę – zastrzegł, gdy wzięła
pierwszy kęs do ust – Kocham cię. Kocham cię tak
długo, że nawet trudno mi jest powiedzieć, kiedy to
uczucie się we mnie zrodziło!
4030664
4030664
Łucja zamrugała powiekami, jakby nie wierząc, że
słowa owe padają z ust siedzącego naprzeciw niej
mężczyzny.
– I cała moja rodzina o tym wie? – spytała,
nawiązując do jego wcześniejszych słów.
Kiwnął lekko głową, potwierdzając jej domysły.
– Dlaczego zatem nie powiedziałeś mi wcześniej?
Dlaczego przez tyle lat utrzymywałeś, że jesteś moim
przyjacielem? Nazywałeś mnie nawet smarkulą!
– Miałem nadzieję, że sama się zorientujesz, a może
z biegiem czasu sama również zaczniesz mnie kochać –
odpowiedział z taką prostotą, jakby dyskutował o jednej
z przystawek znajdujących się na stole – ale niestety, tak
się nie stało.
Przypomniała sobie, jak bardzo bolała ją obecność
Alicji w tym domu. Jak zadręczała się, iż będzie musiała
ustąpić jej miejsca. Zrozumiała, iż nie chodziło o samo
mieszkanie, chodziło raczej o utratę Bartosza i jego
przyjaźni, a może czegoś więcej...
– Byłam strasznie zazdrosna... – wyznała, odwracając
nieśmiało wzrok, który utkwiła w jednej z choinkowych
lampek.
– Kiedy? - spytał zaskoczony, zawierając w tym
jednym słowie całą nadzieję, która nagle się w nim
zrodziła.
– Dla mnie nigdy nie przygotowałeś własnoręcznie
ugotowanej kolacji! - odpowiedziała oskarżycielsko,
nawiązując do ostatniej niedzieli.
Mężczyzna zaśmiał się cicho, a na jego twarzy
pojawił się lekki uśmiech.
4030664
4030664
125
– Zatem mój plan odniósł niewielki sukces.
– Zrobiłeś to z premedytacją?
– Musiałem. Mijały kolejne miesiące, które
marnowałaś na Dariusza i jemu podobnych, a ja byłem
niewidzialny.
Stanowiłem
wyjście
awaryjne,
wykorzystywane w momentach kryzysowych. To twoja
mama zaproponowała, bym zaczął się z kimś spotykać.
Stwierdziła, że czasami prawdziwe uczucia dochodzą do
głosu, gdy istnieje zagrożenie ich utraty.
– Wiesz, że mam ochotę cię udusić?
– Rozumiem, że jesteś w niezręcznej sytuacji, ale...
– Mam ochotę cię udusić za to, że poinformowałeś o
tym całą moją rodzinę, a mnie, osobie chyba najbardziej
zainteresowanej, nie szepnąłeś nawet słówka!
– Mariusz wie od wielu lat, sam to zauważył.
Łucja wzięła łyk wina, który nerwowo przełknęła.
Nie mogła uwierzyć, że przez całe miesiące jej najbliżsi
ukrywali przed nią fakt, iż ktoś, kto zawsze był mile
widzianym gościem, niemal domownikiem, darzy ją
wyjątkowym uczuciem.
– Kiedy się domyślił? – spytała, mając nadzieję
poznać prawdę.
– Tuż przed twoim balem maturalnym. Miałem cichą
nadzieję, że mnie na niego zaprosisz. Naiwne, prawda? -
zaśmiał się nerwowo, jakby właśnie powiedział jakiś
niezbyt udany żart.
Policzyła szybko w myślach lata, a otrzymana liczba
przyprawiła ją o zawrót głowy.
– Od dwunastu lat niczego nie powiedziałeś?
Zresztą, skąd mogłam wiedzieć, że poważny absolwent
4030664
4030664
architektury ma ochotę przetańczyć pewien sobotni
wieczór w sali gimnastycznej swojego dawnego liceum z
niezgrabną osiemnastolatką?
– Fakt – zgodził się niechętnie – to było raczej
trudne do przewidzenia. Ale kiedy wprowadziłaś się do
mnie, nie wydało ci się dziwne, że nie spotykam się z
nikim? Albo, gdy kupując to mieszkanie, zabrałem cię ze
sobą ze starego, nawet nie napomykając, byś sobie
czegoś poszukała?
Patrząc na całą sytuację z nowej perspektywy,
musiała przyznać, że powinna była zwrócić na to uwagę.
Jednak przedtem traktowała to wszystko jako coś
oczywistego, zawierającego się w ich przyjaźni. Ona
dbała o niego, a on o nią...
– Bo tak właśnie było – stwierdził, jakby czytając w
jej myślach – robiłem, co mogłem, byś czuła się dobrze i
byłem wdzięczny za każdy obiad, uprzątnięty bałagan
czy nastawione pranie. W oczu wielu ludzi uchodziliśmy
od lat za stare dobre małżeństwo.
– Podobnie twierdziły koleżanki z mojej pracy…
– Dlatego też Alicja zgodziła się mi pomóc, nawet
poddała kilka pomysłów – wyjawił w końcu Bartosz,
nakładając sobie nieco wigilijnego bigosu.
– A to obściskiwanie się na sofie? Miałam ochotę
wywlec ją stąd za włosy!
Jej niewinna uwaga wywołała jego szeroki uśmiech.
– Zatem nie jestem ci tak zupełnie obojętny?
– Bartosz...
– Wiem, wiem; za wcześnie, by o tym mówić – uciął
jej słowa - obściskiwania były jedynie grą, mającą na celu
4030664
4030664
127
uzmysłowienie ci kilku rzeczy – na przykład tego, że
ktoś kiedyś może faktycznie stanąć między nami…
– Co jeszcze było częścią tej gry? – spytała, chcąc
odciągnąć go od tematu, który niebezpiecznie zahaczał o
jej uczucia. Uczucia, których nie chciała nazywać po
imieniu, chociaż podświadomie wiedziała, że w końcu
będzie musiała to uczynić.
Bartosz w tym czasie wsparł się o miękkie oparcie
krzesła i odetchnął głęboko, jakby próbując ukoić
rozszalałe emocje kontrolujące jego słowa i czyny.
– Prezenty...
– To byłeś ty?
– Oczywiście, że tak. A ty myślałaś, że kto? Ten
sztywniak z księgowości, za którym szaleje Alicja?
Nagle Łucja poczuła się jak skończona idiotka.
Mądrzyła się przed koleżanką, która tak naprawdę
próbowała jej pomóc. Oceniała ją, nie mając ku temu
żadnych praw, a koniec końców, być może przekreśliła
jej szanse u Thomasa. Chociaż zważywszy na to, jak się
do siebie uśmiechali wczoraj w stołówce, to istniała
nadzieja, że chociaż tego nie zniszczyła.
– Zatem ciebie powinnam zapytać o szkatułkę z
numerem jeden?
– Zachłanna istoto! - uciszył ją – myślałem, że od
niedzieli wolisz dawać, niż brać.
– Bo to prawda, ale musisz wiedzieć o istnieniu
czegoś takiego, jak babska ciekawość...
– Moja męska ciekawość natomiast chciałaby
wiedzieć, jak ci poszło w domu dziewczynki w zielonej
czapce.
4030664
4030664
– Marysia była nie mniej zaskoczona, niż jej mama,
ale dzięki temu uwierzyły w istnienie Świętego Mikołaja
– rzekła z uśmiechem – ta biedna kobieta chyba
zapracowuje się na śmierć, by zapewnić byt swoim
dzieciom. Była niemal chodzącym, przepracowanym
ludzkim szkieletem.
– Zatem będziemy musieli jakoś temu zaradzić.
Sprawdzę, może przyda nam się jakaś dodatkowa pomoc
w biurze projektów?
– Jesteś kochany, wiesz?
– Niestety, nikt mi tego jeszcze nie powiedział, ale
nie tracę nadziei...
Te słowa przeważyły. Łucja uniosła się z krzesła i
wyciągnąwszy dłoń w kierunku Bartosza, pociągnęła go
w kierunku ukochanej sofy z widokiem na panoramę
Warszawy. Siadł sztywno, nie bardzo wiedząc, czego
powinien się po niej spodziewać.
– Zamknij oczy – poprosiła, nadal nie będąc pewną,
czy postępuje słusznie.
– Ale...
– Po prostu uwierz w magię świąt, którą sam
przywołałeś w tym pokoju i zamknij oczy!
Pochyliła się nad nim i delikatnie ucałowała jego
usta. Wolała w ten sposób wyjawić mu, że nie jest jej
obojętny, niż spróbować ubrać w słowa uczucie, które
dopiero co w sobie odkryła.
Już miała się odsunąć, gdy ramiona Bartosza objęły
ją, zaborczo przyciągając jej ciało do swego. W ułamku
sekundy przejął kontrolę nad pocałunkiem, pogłębiając
go. Jego wargi były delikatne, ale jednocześnie zaborcze.
4030664
4030664
129
Dawały, ale też i spijały rozkosz z jej ust. Jakiś cichy
głosik w jej sercu szepnął, iż tego właśnie brakowało w
ich dotychczasowej relacji, która zawsze wydawała się jej
niepełna. Nagle wszystkie elementy życiowej układanki
znalazły się na przynależnych im miejscach.
Drzemała, wtulona w jego ramiona, słuchając kolęd
dobiegających z głośników rozlokowanych w całym
pokoju i rozmyślała o miłości, która zakwitła w środku
zimy, dosłownie na gwiazdkę. Podziwiając panoramę
miasta, skupiła się na ostatnich minionych chwilach.
Mimo, iż w ostatnich dniach Bartosz podarował jej
wiele pięknych prezentów, to życie dało jej
najpiękniejszy z możliwych podarunków. Otrzymała
szansę naprawienia swojego przeznaczenia i uczynienia
przyszłości lepszą. Nie tylko rozstała się z Darkiem,
który bawił się jedynie jej uczuciami, ale też zrozumiała,
iż oczekuje od swojego kolejnego mężczyzny dużo
więcej. To symboliczne przejrzenie na oczy pozwoliło jej
odkryć, iż przyjaźń i miłość oddzielone są wąską linią,
która z biegiem czasu zatarła się, dając najwspanialsze z
możliwych uczyć. Bartosz pokazał jej, iż szczęście
niekiedy jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy wiedzieć,
gdzie go szukać.
– Śpiąca królewno – mruknął czule, trzymając ją w
ramionach - Została nam jeszcze jedna rzecz, która
powinna zostać wyjaśniona, zanim ta niezwykła Wigilia
dobiegnie końca.
– Tak? Czyżbyś chciał teraz dzwonić do moich
rodziców, by przyznać się, iż wreszcie udało ci się
4030664
4030664
zbałamucić ich jedyną, ukochaną córeczkę?
Zachichotał cichutko, potwierdzając tym samym, iż
faktycznie taka myśl pojawiła się w jego głowie, jednak
uznał, iż może to zrobić jutro, dzwoniąc ze
świątecznymi życzeniami.
– Szkatułka numer jeden...
Łucja poderwała się z kanapy i, odwracając się w jego
kierunku, spojrzała mu prosto w oczy.
– Czyli ten mistyczny przedmiot istnieje w
rzeczywistości?
– Oczywiście, czeka na ciebie pod choinką – szepnął,
przyciągając ją do siebie i całując delikatnie.
– Kiedy mogę zobaczysz zawartość pudełeczka? –
spytała, wtulając się w jego ciało.
– Nawet teraz, jeśli jest ci tu niewygodnie...
– Jest mi jak w niebie, nie mniej jednak chyba
sprawdzę, co znajduje się w tajemniczej szkatułce.
– Babska ciekawość? - spytał domyślnie.
– Zdecydowanie tak.
Podbiegła do świątecznego drzewka i odnalazła
znajomą czerwoną paczuszkę. Niecierpliwie zerwała z
niej dekoracyjne opakowanie i szybciutko otworzyła
zameczek.
Bartosz nie mógł zobaczyć jej wyrazu twarzy,
bowiem przysłaniały go jej włosy, opadające na ramiona,
jednak usłyszał ciche westchnienie zachwytu. Odetchnął
z ulgą stwierdzając, iż prawdopodobnie prezent
przypadł jej do gustu.
– Jest śliczny! - wyszeptała odwracając się w jego
kierunku – po prostu śliczny!
4030664
4030664
131
– Więc chodź tutaj i pozwól, bym umieścił go na
właściwym miejscu.
Pierścionek z białego złota leżący na jedwabnej
poduszeczce skrzył się jednym, pojedynczym diamentem
zatopionym w skromnej, pozbawionej zbytecznych
zdobień obrączce.
– Czy... - wyszeptał łamiącym się głosem, zbierając
się na odwagę, by zadać to ważne pytanie.
– Tak! – odpowiedziała, nie czekając na
niewypowiedziane jeszcze pytanie.
4030664
4030664
POZOSTAŁE POWIEŚCI AUTORKI:
• „Sześć rajskich nocy”
• „Takie Tam Babskie Zapiski”
• „Niepokorna dziedziczka”
• „Fotografia z wakacji”
• „Winiąc pełnię księżyca”
• „W cieniu pełni księżyca”
PRZEWODNIKI TURYSTYCZNE:
• „Phuket dla początkujących”
• „Jukatan opowiedziany fotografiami…”
KSIĄŻKA O POZYTYWNYM
MYŚLENIU:
• Układanka szczęścia”
KONTAKT:
• www.monikasjourney.com
• www.facebook.com/MonikaHolykArora
• twitter.com/monikasjourney
4030664