~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
ROZDZIAŁ 1
Autobus kołysał się, zarzucając na każdym zakręcie drogi wiodącej przez
łagodne wzgórza i głębokie, wąskie doliny Zachodniej Wirginii. Isabella Swan
poprawiła się na niewygodnym siedzeniu żałując, że nie wynajęła samochodu.
Droga wydawała jej się dłuższa niż zwykle. Za każdym zakrętem pojawiał się
następny, zamykając jedną, a otwierając kolejną wąską dolinę. Było tak, jakby
jakaś powracająca fala zabierała ją ze sobą w głąb krainy, która kiedyś była jej
domem. Na bladozielonych wzgórzach, pod nagimi drzewami leżały jeszcze
płaty topniejącego śniegu, wyglądające z daleka jak przybrudzone dywany.
Isabella wzdrygnęła się. Widok był znajomy, a jednak czuła się obco. Na
przystanku autobusowym w Beckley ludzie przyglądali się jej, ale najwyraźniej
nie poznawali. Pasażerowie autobusu do Spring Mountain nie czytują Vogue
ani nie kupują drogich kosmetyków, na których mogliby rozpoznać
charakterystyczną twarz Belli, przypominającą swym owalem kształt serca,
otoczoną falami brązowych włosów. Posyłali jej ciekawskie spojrzenia,
zastanawiając się pewnie, co taka kobieta jak ona, w modnych ubraniach robi
między nimi – skromnie ubranymi ludźmi o zmęczonych twarzach. Pewien
wysoki mężczyzna z brązowymi włosami przyglądał się jej szczególnie długo.
Stał oparty o laskę i mierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Intensywnie zielone
oczy patrzyły na nią spod gęstych, ciemnych brwi. Mimo, że miał na sobie
przyzwoity garnitur, patrzył na nią z takim chłodem, że poczuła się nieswojo w
takim stroju. Ot, jeszcze jeden zgorzkniały, okaleczony górnik - pomyślała. A
jednak nie mogła zapomnieć tego spojrzenia, które sprawiło, że poczuła się
jeszcze bardziej obco.
Powinnam częściej przyjeżdżać do domu, pomyślała Bella, osaczona
nagle przez dojmujące poczucie samotności. Droga od konkursu modelek do
zawrotnego sukcesu była niczym skok z trampoliny, podczas którego nie ma
czasu na oglądanie się za siebie. W ciągu ostatnich pięciu lat była w domu tylko
dwukrotnie. Raz przy okazji przeprowadzki rodziców do nowego domu, który
im kupiła. Drugi raz, a było to rok temu, kiedy przyjechała przedstawić
rodzicom Jacoba Blacka. Chcieli poznać owego przystojnego, zamożnego
nowojorczyka, o którym tak entuzjastycznie pisała w swych rzadkich listach.
Jake wypadł całkiem dobrze. Isabella poczuła się jednak nieswojo, kiedy ojciec
poruszył sprawę zanieczyszczania środowiska przez jedną z fabryk koncernu
chemicznego Blacków w pobliżu Charlestonu.
Kiedy lecieli z powrotem do Nowego Jorku, Bella powiedziała:
– Mam nadzieję, że nie masz za złe pytań ojca. To jego obsesja od prawie
dwudziestu lat, kiedy to zachorował. Nowe przepisy o warunkach pracy w
kopalni pojawiły się za późno, by mu pomóc.
Jacob wzruszył ramionami:
– Skądże znowu. To całkiem zrozumiałe. Poza tym od kogoś, kto widzi tylko
jedną stronę zagadnienia, nie można oczekiwać, że zrozumie trudne problemy
właściciela fabryki, rozdartego między tym, co dobre dla środowiska, a
własnym zyskiem. Powiedziałem to twemu ojcu: u nas wszystko odbywa się
zgodnie z prawem.
Potem szybko zmienił temat i zaczął mówić o operze, którą zamierzali
tego wieczoru obejrzeć.
Bella pomyślała, że Jacob tak naprawdę unika kontaktu z nieprzyjemną
stroną życia. Była jednak na tyle uczciwa wobec siebie samej, by przyznać, że i
jej znacznie lepiej jest w eleganckim nowojorskim apartamencie, który kupiła
jako lokatę kapitału, zgodnie z radą Jacoba.
Isabella westchnęła ciężko. Nie powinna winić Jacoba za to, że taki jest.
To nie jego wina, że nigdy nie poznał biedy. I choć w jej rodzinie, utrzymującej
się z renty ojca i dodatkowych prac podejmowanych przez matkę, nigdy
niczego nie brakowało, znała i przyjaźniła się z wieloma biednymi dziećmi.
W autobusie powstało zamieszanie. Pasażerowie zaczęli zdejmować
bagaże z półek i kierować się ku wyjściu, z ulgą opuszczając swe niewygodne
miejsca. Bella wychyliła się i ujrzała przed sobą mały, przypominający
konstrukcję z zapałek, mostek nad Spring River, w najwęższym miejscu doliny.
W tej dolinie,otoczonej wzgórzami, leżało miasteczko Spring Mountain. Dom.
Podniecenie i jednocześnie jakiś dziwny lęk sprawiły, że poczuła
przyspieszone bicie serca. Tylko spokojnie, powiedziała do siebie stanowczo.
Wkrótce wszystko się wyjaśni. W zaproszeniu na trzydziestą piątą rocznicę
ślubu rodziców, cel wizyty Isabelli, matka napisała: „Ojciec nie czuje się
dobrze. Niewiem, jak wiele rocznic jest jeszcze przed nami”. To, że matka tak
otwarcie mówiła o złym stanie zdrowia ojca, sprawiło, że Bella pełna była
złych przeczuć, a jednocześnie czuła się winna, że w ostatnich latach tak
zaniedbała rodziców. Wiedziała, że są dumni z jej sukcesu, i że doceniają to
wszystko, co dla nich robiła. A jednak te nieprzyjemne uczucia nie opuszczały
jej.
Autobus zatrzymał się przed niewielkim budyneczkiem, który oprócz
dworca mieścił też restaurację. Bella podążyła za pasażerami do wyjścia. Nagle
znalazła się w górze, poderwana z ziemi silnym, niemal niedźwiedzim
uściskiem.
– Jak się ma moja piękna siostra? – spytał radosny, męski głos.
– Emmett ! – krzyknęła. – Postaw mnie z powrotem!
Dopiero stojąc na ziemi, wpatrzona w brązowe oczy brata, zarzuciła mu ręce
na szyję i pocałowała.
– Wspaniale wyglądasz – powiedziała, mierząc go wzrokiem. – Po prostu
wspaniale.
Emmett z wyraźnym zadowoleniem wzruszył ramionami.
– Nie narzekam. Zostałem właśnie głównym księgowym w Black Chemicals. –
Bella otworzyła usta ze zdziwienia, a Emmett roześmiał się.
– To cudownie ! – krzyknęła, rzucając mu się na szyję. – Jacob, drań, nie
wspomniał mi o tym. Nigdy nie wprowadza mnie w swoje interesy, ale to mógł
mi
powiedzieć.
– Poprosiłem go, by zostawił to mnie – powiedział Emmett, sięgając po walizki
Belli. Uśmiechnął się triumfująco. – Chodź, zobaczysz moje nowe cacko –
powiedział, zmierzając w stronę parkingu.
– O rany! – rzekła Bella na widok jasnoczerwonego ferrari. – To jest coś –
powiedziała, dotykając z zachwytem błyszczącej karoserii.
– Przyjemny, prawda? – pochwalił się Emmett i otworzył drzwi. – A jak
zobaczysz moje gniazdko…! – dodał, siadając koło niej. – Właśnie
wprowadziłem się do nowego mieszkania na obrzeżach Charlestonu. Sztuczne
jeziorko, basen, korty tenisowe. W każdym pokoju wmontowany jest system
głośników, jest wanna
z biczami wodnymi i kuchnia, jakiej sobie nawet nie wyobrażasz. Wprost
idealne. I jeszcze ten samochód… – Uśmiechnął się i mrugnął do siostry.
– Musiałeś się nieźle zasłużyć – zauważyła Isabella.
Zapięła pasy i wstrzymała oddech, gdy wóz ruszył i w rajdowym tempie
przemierzał wzgórza miasteczka. Było oczywiste, że Emmett z radością
korzysta z owoców swojej pracy. Dlaczego więc ona miałaby czuć się winna,
ciesząc się swoimi?
Emmett pokonał ostatni zakręt na wzgórzu i wzbijając chmurę żwiru,
zahamował ostro przed domem, w którym mieszkali teraz starzy Swanowie.
Maggie uśmiechnęła się z zadowoleniem. Widok rozłożystego domu z
ogromnymi, wychodzącymi na dolinę oknami sprawił, że myślała teraz o
swym sukcesie z radością.
Na dźwięk otwieranych drzwi samochodu przerwała rozmyślania, a na
ich miejsce wrócił lęk związany z przyjazdem do domu.
– Poczekaj – zatrzymała brata. – Jak jest naprawdę z tatusiem?
Emmett dopiero po chwili spojrzał na Bellę. Jego chłopięca twarz
nabrała teraz twardego, pełnego złości wyrazu.
– Nie bardzo wiem, jak ci o tym powiedzieć. Najlepiej będzie, jak sama
wkroczysz do tego gniazda szerszeni.
– Do gniazda szerszeni? Nie rozumiem – powiedziała. – Z tego, co pisała mama,
wywnioskowałam, że z taty zdrowiem jest coraz gorzej.
– I tak i nie – powiedział Emmett, spuszczając wzrok i marszcząc brwi. –
Potrzebuje teraz tlenu częściej niż kiedyś i czasami bywa apatyczny, ale lekarz
twierdzi, że nowych zmian w płucach nie ma. Prawdziwy problem polega na
tym, że ojciec nie jest już tak przychylny twojemu małżeństwu z Jacobem
Blackiem.
Spojrzał na Isabellę z błyskiem w oku.
– Jak tam sprawy się mają? Usidliłaś go już?
– Nie nazwałabym tego w ten sposób, ale Jake zapowiedział, że po moim
powrocie wybierzemy pierścionek zaręczynowy. Zamierzam się na to zgodzić,
więc właściwie jest usidlony. A o co chodzi?
Zauważyła, że Emm walczy z własną, niezrozumiałą dla niej złością.
Wybuchł nagle, a w jego oczach pojawiły się złowrogie ogniki.
– To ten przeklęty Edward Cullen ! Jest prawnikiem grupy ekologów, zaciekle
oskarżających Black Chemicals. Był tu i rozmawiał z ojcem, który oczywiście
wierzy w te wszystkie głupie kłamstwa. Próbowałem przekonać ojca, ale on
teraz uważa, że Jacob Black to taki sam nieodpowiedzialny potwór, jak
właściciele kopalń sprzed czterdziestu lat. My wiemy, jak jest naprawdę. To
wspaniały facet.
Isabella zachmurzyła się.
– To może być poważna przeszkoda, prawda? A co na to mama?
Emmett skrzywił się.
– Jest po stronie ojca, jak zwykle. Nie byłoby źle, gdybyś w czasie pobytu w
domu nie afiszowała się swym związkiem z Jakiem. Staraj się łagodzić sytuację.
Zimny wyraz twarzy Emma zmienił jego łagodne rysy w kamienną
maskę.
– Musimy pozbyć się tego cholernego Cullena i to szybko. Nie zdaje sobie
sprawy, że bawi się kosztem poważnych ludzi.
– Będę ostrożna – obiecała Bella mimo drżenia, które ogarnęło ją, gdy słuchała
gróźb brata. Kiedyś, dawno temu, ona i Edward Cullen byli serdecznymi
przyjaciółmi. Był ciężko ranny w wypadku samochodowym. Dorabiała sobie
wtedy, czytając mu lektury szkolne. Nie mógł ruszać obandażowanymi rękami,
a spod warstwy gipsu na twarzy widoczne były jedynie oczy. Nieco później,
gdy był już w stanie wrócić do szkoły na wózku inwalidzkim, ale czekał jeszcze
na operację plastyczną twarzy, dawni przyjaciele opuścili go.
Stał się cichy i poważny, a niedawna walka ze śmiercią uczyniła go
znacznie dojrzalszym. Mimo że był kilka lat starszy od Belli, spędzał z nią
długie godziny na poważnych dyskusjach o sensie życia. Nie zdziwiło jej, że
został gorącym orędownikiem sprawy, którą uważał za ważną.
– Co się z nim teraz dzieje? – zapytała Isabella, wysiadając z samochodu. –
Mam na myśli jego zdrowie – wyjaśniła w odpowiedzi na ostre spojrzenie
brata.
– Czy jest jeszcze na wózku? Czy udało się zoperować twarz?
Emmwydął wargEmm i.
– O, tak. Twarz jest w porządku. Porusza się używając jedynie laski, ale wątpię,
czy jest mu ona naprawdę niezbędna. Myślę, że służy mu na rozprawach,
zjednując sympatię sądu.
Bella uniosła brwi, ale nic nie odpowiedziała. Olśniło ją nagle. Ten
człowiek w Beckley, który tak się jej przyglądał, to był Edward Cullen ! Jak
mogła nie poznać tych hipnotyzujących, zielonych oczu i blizny przecinającej
brew, twarzy, która była teraz bardzo przystojna. Kiedy tak stał, patrząc na nią
z pogardą, w niczym nie przypominał chłopca, którego zapamiętała. Dlaczego
patrzył na nią w ten sposób? Czy myślał, że ona, rozpoznając go, postanowiła
nie zniżać się do rozmowy z dawnym przyjacielem?
Drzwi domu otworzyły się gwałtownie.
– Czy macie zamiar stać tutaj i rozmawiać przez cały dzień? – zawołała pani
Swan i wyciągnęła ręce na powitanie.
– Cześć, mamo! – Bella pomachała ręką i uśmiechnęła się z ulgą widząc, że
matka wcale się nie zmieniła. Mimo lekkiej siwizny była to wciąż ta sama,
droga postać, do której zawsze przybiegało się, gdy coś było nie tak.
Isabella wpadła w objęcia matki i całując ją w policzek, mocno
przytuliła. Poczuła zapach róż i ziół, który zawsze znaczył dla niej ciepło i
poczucie bezpieczeństwa.
Pani Swan uwolniła się z uścisku, by lepiej przyjrzeć się córce.
– Mój Boże, jaka jesteś elegancka – powiedziała z uznaniem. – Aż dziw bierze,
że to małe miasteczko wydało taki piękny kwiat.
– Daj spokój, mamo – roześmiała się Bella. Zwróciła się w stronę ojca, lecz
ujrzawszy go, z trudem opanowała przerażenie. Postarzał się tak bardzo, jakby
to nie rok, ale dziesięć lat minęło od ich ostatniego spotkania. W wątłym ciele
iskrzyły się tylko brązowe oczy, których kolor Bella i Emmett odziedziczyli po
ojcu. Isabella obawiała się, że zbyt mocny uścisk może go przewrócić.
Pospiesznie zarzuciła mu ręce na szyję i ukryła twarz w jego ramionach.
– Tak się cieszę, że cię widzę, tato – powiedziała zdławionym głosem.
– Dobrze, że przyjechałaś, kochanie. – Ojciec poklepał ją po plecach. – I
rzekłbym, że to nie kwiatuszek, ale drogocenny skarb mamy tu wśród nas. To
będzie ogromna frajda pochwalić się tobą na jutrzejszym przyjęciu.
– Kochani jesteście, ale oboje bardzo przesadzacie – odpowiedziała, już
opanowana. Nadstawiła policzek do pocałunku, z nadzieją, że widoczne w jej
oczach łzy uznane zostaną przez ojca za łzy radości. – Proszę, żebyście nie
zawstydzali mnie jutro tymi kwiecistymi porównaniami. Jestem zwykłą
wiejską
dziewczyną, która miała trochę szczęścia.
– Daj spokój, Bella – zirytował się Emm. – Traktujesz nas jak niepiśmiennych
głupców, którzy żywią się oposami?
– No właśnie, coś tu cudownie pachnie. Czyżby ciasto z oposów? – zapytała
Isabella, mierząc brata zimnym spojrzeniem. Zachowywał się jak ci
snobistyczni
przyjaciele Jacoba, którzy zawsze na wieść o pochodzeniu Belli pokrywali
zdziwienie nadmiernym zainteresowaniem: O mój Boże, Spring Mountain,
Zachodnia Wirginia, coś takiego. Czy to gdzieś w pobliżu Charlestonu, czy
może Greenbier?
Kiedy wyjaśniała im, że jest córką górnika z małej górskiej
miejscowości,robili wielkie oczy. Jake sugerował, że mogłaby omijać te detale.
Bella czerpała jednak przewrotną radość, przyglądając się wysiłkowi, z jakim
ukrywali zmieszanie.
Pani Swan szybko dostrzegła rozdrażnienie swych dzieci i odparła z
uśmiechem:
– Nie dzisiaj. Dziś będzie zwykły gulasz. Byłam tak zajęta, że nie miałam czasu
przygotować czegoś tak wyrafinowanego.
– To straszne – odpowiedziała Isabella z udanym rozczarowaniem.
Emmett roześmiał się z przymusem.
– Gdzie położyć twoje walizki? A może mam tak z nimi stać przez całą noc?
– Do tej jasnej sypialni – odpowiedziała pani Swan.
– Czy zdążę się przebrać przed kolacją? Czuję się nieświeżo po tym siedzeniu
w autobusie. - powiedziała Bella.
– Nie ma pośpiechu – odpowiedziała matka.
– Możesz nawet wziąć prysznic.
Isabella wykąpała się szybko i wskoczyła w wygodne spodnie jeansowe i
miękki sweter.
– Teraz czuję się jak człowiek – powiedziała wchodząc do jadalni. Matka
podawała właśnie kolację. – Pomogę ci. Chciałabym się na coś przydać.
– Będziesz miała mnóstwo roboty jutro. – Matka potrząsnęła odmownie głową.
– Zawołaj ojca. Drzemie na pewno przed telewizorem.
Rzeczywiście, Isabella znalazła ojca w pokoju. Leżał w wygodnym fotelu
z głową przechyloną na bok. Obudziła go pocałunkiem w policzek.
– Kolacja na stole. Mogę ci towarzyszyć?
– Zawsze, kochanie – odpowiedział, wstając powoli. Oparł się o nią ramieniem.
– Tak dobrze, że jesteś w domu. Cieszę się, że matka zwabiła cię tutaj, choć
przez to będę musiał znosić jutro tę zgraję krewnych i przyjaciół. To co,
zostajesz na dwa tygodnie?
Bella skinęła tylko głową, nie mogła wydobyć słowa przez ściśnięte
nagle gardło. Będzie teraz musiała wygospodarować więcej czasu na wizyty w
domu.
Wszyscy czworo zasiedli do gulaszu wołowego z makaronem,
ulubionego dania domowników.
– Muszę dać Angeli ten przepis – powiedziała Bella uśmiechając się do matki. –
Od kiedy posłałam ją na kursy gotowania, zaczęła przedobrzać z sosami.
Zapomniała chyba, że coś może być jednocześnie proste i pyszne.
– Czasami im coś prostsze, tym lepsze – odpowiedziała wyraźnie zadowolona
matka.
– To musi być przyjemne – mieć własnego kucharza – zauważył Emm z
zazdrością. – Męczą mnie już dania na wynos i przepisy z telewizji.
– Naucz się gotować – poradziła Bella. – Zanim mogłam sobie pozwolić na
Angelę, robiłam to sama.
– Jestem zbyt zajęty – odparł Emmett, a jego nieobecny wzrok wskazywał
wyraźnie, że oblicza właśnie, ile brakuje mu do pensji pozwalającej na
utrzymywanie służby. Bella pomyślała ze smutkiem, że trudno mu będzie
dorównać jej zarobkom. Przykro jej było, że usiłuje z nią rywalizować.
Gdy matka z wyraźnym wahaniem spytała, jak tam układa się między
nią a Jacobem, Isabella wzruszyła tylko ramionami i odparła:
– Wszystko dobrze. – Szybko skierowała rozmowę na temat zbliżającego się
przyjęcia.
– Dom będzie otwarty dla wszystkich od południa. Będziemy mieli zimny
bufet. Myślę, że część osób przyjdzie od razu po kościele, reszta pojawi się
później.
Jedzenia starczyłoby dla pułku wojska, ale będziemy musiały pilnować, żeby
na stole było zawsze pełno.
– Kogo się spodziewacie? – spytała Bella.
– Ojej, poczekaj, niech pomyślę. – Matka zaczęła wymieniać całą gromadę
ciotek, wujków i krewnych, starych przyjaciół ojca i ludzi z miasta. Kiedy
doszła
do Edwarda Cullena, Emm przerwał gwałtownie.
– A po jaką cholerę jego zaprosiliście?
– No cóż, pomyślałam, że Isabella będzie chciała się z nim zobaczyć – odparła
pani Swan, karcąc syna wzrokiem. – To, że ty jesteś z nim w konflikcie, nie
oznacza, że nie możemy go zapraszać do siebie.
– Wątpię, aby Bella chciała się z nim spotkać – powiedział Emmett i spojrzał
znacząco na siostrę. – Opowiadałem jej o jego idiotycznych oskarżeniach
pod adresem Black Chemicals.
– A jednak chcę go zobaczyć – odparła Bella, widząc groźny błysk w oczach
ojca. Skrzywiła się do brata. Nie była pewna, czy Edward chciałby się z nią
spotkać, ona jednak pragnęła się dowiedzieć, dlaczego patrzył wtedy na nią jak
na osobę godną najwyższej pogardy.
– A widzisz! – powiedziała pani Swan i zwróciła się do Isabelli: – Tyle czasu
minęło, prawda? Zdziwisz się, jak dobrze Edward teraz wygląda. Nikt by nie
przypuścił, że jako chłopiec miał taki straszny wypadek.
– Jak to dobrze – ucieszyła się Bella, przywołując jednocześnie obraz Edwarda,
jego kwadratową, wyrazistą szczękę, wystające kości policzkowe i
hipnotyzujące, zielone oczy. Z całą pewnością była to twarz, jakiej się nie
zapomina. Właściwie bardzo przystojna, gdyby nie to pełne nienawiści
spojrzenie.
– Opowiedz nam o swoim pobycie na Fidżi w zeszłym miesiącu. – Ojciec
taktownie zmienił temat. – Czy to rzeczywiście raj?
– Nieomal – odpowiedziała Bella. Zaczęła opisywać ze szczegółami piękne
wyspy, na których spędziła kilka tygodni, pozując do letniej kolekcji. Widziała
jednak, że jej brat jest wciąż jeszcze wściekły. Zdziwiło ją, że tak bezkrytycznie
przyjmuje punkt widzenia przemysłowca. Spodziewała się, że pamiętając o
tragedii ojca, zachowa przynajmniej neutralność. Wyglądało na to, że
błyskotliwa kariera w Black Chemicals, wsparta przekonywającym wdziękiem
osobistym Jacoba, zmieniła radykalnie jego poglądy.
Po kolacji Isabella rozmawiała jeszcze trochę z ojcem, ale szybko poczuł
się zmęczony. Potem ze smutkiem obserwowała, jak matka podaje mu maskę
tlenową.
– Nie jest to przyjemne, ale pomaga zasnąć – wyszeptał i poklepał kołdrę. –
Siądź tutaj i daj mi całusa na dobranoc.
Bella usiadła i ucałowała go, a potem położyła mu głowę na ramieniu.
Pogładził jej bujne włosy i westchnął.
– Zdaje mi się, jakbym jeszcze wczoraj ja sam układał cię wieczorem do snu.
– Tak – cicho potwierdziła Bella. To rzeczywiście wydawało się tak niedawno.
Wydarzenia ostatnich lat, które nagle stanęły przed oczami dziewczyny,
wydały jej się pięknym, ale nierealnym snem. Podniosła głowę i uśmiechnęła
się do ojca. – Będę teraz spędzać tu znacznie więcej czasu. Tęskniłam za tobą.
Ojciec zmarszczył nos i spojrzał na nią podejrzliwie.
– Nie rób wokół mnie takiego zamieszania i nie rezygnuj z niczego z mojego
powodu. Kocham cię i chciałbym cię mieć przy sobie, ale przede wszystkim
pragnę twojego szczęścia. – Po chwili, z wyraźnym wahaniem, spytał: – A jak
tam sprawy między tobą , a tym Blackiem?
Bella wzruszyła ramionami, wdzięczna Emmowi za jego ostrzeżenie.
– Jeszcze nic konkretnego – rzuciła niedbale.
Ojciec z trudem ukrył ulgę, choć starał się, by jego głos brzmiał
obojętnie.
– Cieszę się, że nie podejmujesz pochopnie tak ważnej decyzji – powiedział.
– Mama tłumaczyła mi zawsze, że co nagle, to po diable – odparła z
uśmiechem. – Dobranoc, do jutra.
Isabella położyła się wcześnie. Chciała zostać sama, była zmęczona
towarzystwem brata. Wyglądał jak typowy karierowicz: koszula, kamizelka i
szare spodnie z kantem. Sam strój nie zasługiwał zresztą na potępienie.
Najgorsze było to wyraźne przekonanie Emmett, że jest teraz kimś lepszym od
innych. Kiedy komentowała jego stylowy ubiór, robił uwagi na temat
miejscowych, pozbawionych gustu gburów, a wśród nich wymienił nawet
Edwarda Cullena, który, mimo że pochodził z najbogatszej rodziny w Spring
Mountain, nosił tanie, czasem źle skrojone garnitury. Bella miała ochotę
wypomnieć bratu, że nie zaszedłby tak wysoko, gdyby nie jej związek z
Jacobem Blackiem, ale w porę ugryzła się w język.
Jeśli zaś chodzi o nią samą, pomyślała leżąc w ciemności, to czuła się
jakoś dziwnie wytrącona z równowagi, jak początkujący narciarz, balansujący
rozpaczliwie w przód i w tył po to, by i tak zaraz upaść. Kim była naprawdę?
Oszałamiającą dziewczyną z okładek, prezentującą najnowsze osiągnięcia
mody i wspaniałą biżuterię? A może wychudzoną nastolatką w wytartych
dżinsach i znoszonych tenisówkach, która spędzała długie godziny, dyskutując
z biednym Edwardem Cullenem, zafascynowana jego osobowością do tego
stopnia, że nie zważała na jego oszpeconą twarz?
– To chyba jakiś kryzys tożsamości – mruknęła do siebie pod nosem.
To zdarza się ludziom powracającym po długiej przerwie do domu i
dawno zapomnianego stylu życia. Czułaby się lepiej, będąc teraz w Nowym
Jorku.
Tymczasem spróbuje zasnąć, żeby rano móc znów wyglądać jak ukochany
skarb i kwiatuszek rodziców.
Następnego ranka nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania. Trzeba
było rozwiesić w salonie serpentyny i udekorować okna balonikami. Potem
zaczęło się ustawianie na stole półmisków z polędwicą, szynką i indykiem, tac
z pieczywem, miseczek z korniszonami i przyprawami. Wielka waza z
ponczem powędrowała na kredens. Ojciec wałęsał się nie odstępując jej, aż
wreszcie usadowiła go w ulubionym fotelu i rozkazała:
– Siedź tu i zbieraj siły na męczące popołudnie.
– Jeśli nie zwolnisz tempa, wkrótce sama będziesz potrzebowała mojego tlenu
– dokuczał.
– Miej go w pogotowiu – odparła z uśmiechem.
Niosła właśnie olbrzymi, obficie udekorowany tort rocznicowy, gdy
zegar wybił południe.
– Przebierz się lepiej – powiedział ojciec. – Część gości może przyjść prosto z
kościoła.
– Oj, tatusiu, czy muszę? – Stanęła przed nim, wydymając wargi jak mała
dziewczynka.
Ojciec roześmiał się tak serdecznie, że aż zaczął kasłać.
– Cholera – wysapał schrypniętym głosem. – Mam nadzieję, że nikt nie będzie
mi dziś opowiadał śmiesznych kawałów.
Bella zwróciła się do Emmetta, który właśnie wszedł, żeby sprawdzić,
czy ojcu nic nie jest.
– Zrobimy tabliczkę z przekreślonymi słowami „dobre dowcipy” i powiesimy
ją na krześle ojca.
Gdy znów się rozkaszlał, skrzywiła się z udawaną groźbą.
– Albo natychmiast przestaniesz, albo się nie przebiorę.
Pocałowała ojca i pobiegła do siebie, walcząc ze łzami, które przesłoniły
jej oczy. To musi być straszne – nie móc się śmiać do rozpuku! Nagle,
zdejmując już ubranie, znieruchomiała. Uświadomiła sobie właśnie, że nigdy
nie słyszała Jacoba śmiejącego się swobodnie. Zawsze brała jego zduszony
hichot za znak rozbawienia, ale teraz przyszło jej do głowy, że może nic tak
naprawdę nie jest w stanie go rozśmieszyć. To byłoby jeszcze gorsze.
Z wprawą, nabytą przez lata doświadczeń, nałożyła makijaż i wskoczyła
w sukienkę. Aby nie psuć gładkiej powierzchni tkaniny, zrezygnowała ze
stanika, włożyła natomiast najdelikatniejsze z możliwych jedwabne rajstopy.
Całość dopełniły kolczyki i wisiorek z diamentami i bursztynem, który Jacob
zamówił u Tiffany'ego specjalnie dla niej. „To na cześć twych brązowych oczu”
– powiedział wówczas.
Kiedy wróciła do salonu, pierwsi goście właśnie wchodzili. Bella wpadła
w wir powitań. Nie rozpoznając wielu starych przyjaciół, rozpaczliwie starała
się to ukryć. Najmilej, jak tylko umiała, odpowiadała, gdy gratulowano jej
sukcesu.
– Założę się, że Cullen się nie pojawi – szepnął Emm przechodząc obok niej. –
Już prawie trzecia.
Bella wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność. Od godziny
niecierpliwie spoglądała w stronę drzwi. Wciąż nie mogła uwolnić się od
wczorajszego wzroku Edwarda, tym bardziej, że pamiętała dawne, ciepłe
spojrzenie jego zielonych oczu i łobuzerski uśmiech na zniekształconej twarzy.
Miała zamiar powitać go najbardziej czarującym ze swych uśmiechów w
nadziei na przełamanie lodów, przeprosić serdecznie za to, że go nie
rozpoznała.
Siedziała właśnie na oparciu ojcowskiego fotela, gawędząc z nim i jego
dawnym kolegą, gdy poczuła dziwne uczucie gorąca na karku, jak gdyby ktoś
bacznie jej się przyglądał. Odwracając wolno głowę rozejrzała się. W drzwiach
jadalni ujrzała Edwarda Cullena i jego wielkie, zielone oczy patrzące prosto na
nią.
Miał na sobie idealnie skrojony szary garnitur, a jego wyrazista i
przystojna twarz emanowała obezwładniającą siłą i pewnością siebie. Isabella
poczuła mocne bicie serca, uśmiechnęła się serdecznie.
– Edward ! – zawołała spontanicznie, podnosząc się z miejsca i podchodząc do
niego z wyciągniętymi rękoma. – Nie poznałam cię wczoraj. Dopiero potem
uświadomiłam sobie, że to byłeś ty. Wyglądasz po prostu wspaniale. Tak się
cieszę, że cię widzę.
Nadal się uśmiechała, choć spostrzegła, że z każdym jej krokiem twarz
Edwarda przybiera coraz bardziej nieprzenikniony, lodowaty niemal wyraz.
Uniósł głowę i patrzył na nią z góry, bez cienia uśmiechu.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, Bello – powiedział, zaledwie muskając jej
dłonie. – Z pewnością nie będę pierwszym, który gratuluje ci pięknego
wyglądu i
wspaniałych sukcesów.
Uśmiech znikł z twarzy Belli i przyglądała się Edwardowi już tylko z
zainteresowaniem. W jego głosie wyczuła ironię. Miała wrażenie, że próbuje,
nieudolnie zresztą, ukryć swe prawdziwe emocje.
– To prawda – odpowiedziała – ale myślałam, że będziesz bardziej oryginalny.
Byłeś zawsze taki błyskotliwy, a teraz, jak słyszę, jesteś znakomitym
prawnikiem.
Spod ciemnych rzęs Edwarda, które uniosły się na chwilę, patrzyły na
Bellę oczy przypominające zimny szmaragd.
– Może jestem zbyt oszołomiony, aby wymyślić coś bardziej oryginalnego –
powiedział na pół drwiąco. – Powinnaś chyba być do tego przyzwyczajona.
A więc walka na słowa, pomyślała Bella. Uśmiechnęła się wyzywająco, w
sposób, w jaki czyniła to nieraz, pozując do frywolnych zdjęć reklamujących
kostiumy kąpielowe.
– Naturalnie – odpowiedziała z ironią. – Moja ulubiona gimnastyka to deptanie
męskich ciał ścielących się u mych stóp.
Edward uniósł brew do góry i ponownie zmierzył Isabellę zimnym
wzrokiem.
– Wielka szkoda, że nie podeptałaś w ten sposób Jacoba Blacka. Ale może
oślepiły cię brylanty rozrzucone pod twymi stopami i potknęłaś się? –Mówiąc
to,
przesunął wzrok z twarzy Belli na jej drogocenne ozdoby.
– O mój Boże – westchnęła Isabella, patrząc na Edwarda z rezygnacją. To już
przekraczało dopuszczalne granice słownej gry, którą prowadzili. Jakim
prawem ten człowiek, którego nie widziała przez prawie dziewięć lat, czyni jej
tego typuuwagi?
Z wyrazem twarzy, który zmroziłby natychmiast większość mężczyzn,
odparła:
– Nie zniżę się do odpowiedzi na to pytanie.
Na Edwardzie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
– Czy to dlatego, że nie przychodzi ci do głowy nic, co mogłabyś powiedzieć w
obronie Blacka, czy z jakichś innych powodów? Ty przecież też byłaś kiedyś
bardzo błyskotliwa, ale słyszałem, że życie wypełnione samymi
przyjemnościami zabija intelekt.
Bella otworzyła już usta, by odpowiedzieć, ale minęło jeszcze dobre
kilka chwil, zanim odzyskała władzę nad swym głosem.
– Jesteś najbardziej grubiańskim mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam!
– Po tych słowach odwróciła się i odeszła bojąc się, że kolejna niesmaczna
uwaga Edwarda zmusi ją do spoliczkowania go. Gdy odchodziła, usłyszała za
sobą jego zduszony śmiech.
Emmet zastał ją przy wazie z ponczem, gdzie próbowała dojść do siebie.
– Wyglądasz jak chmura gradowa – skomentował. – Czy odnowiłaś swoją
przyjaźń z Cullenem?
– Mhm… – mruknęła Bella nie odrywając ust od filiżanki ponczu.
– Czyż on nie jest czarujący? Zupełnie jak pyton.
Pierwszy raz od wyjścia z jadalni Bella spojrzała w stronę Edwarda
Cullena. Podsunął sobie krzesło do fotela ojca i usadowiwszy się wygodnie,
mówił coś, zamaszyście gestykulując. Już po raz kolejny tego dnia Isabella
pomyślała o jego silnej osobowości. Nawet w towarzystwie złożonym z
samych prezesów wielkich korporacji, takich jak Jacob Black, musiałby zostać
zauważony. Nagle, jakby świadom tego, że Balla go obserwuje, spojrzał na nią.
W kącikach jego ust błąkał się lekki uśmieszek, a Isabella, zaczerwieniona,
szybko odwróciła wzrok.
– Garnitur ma idealny – rzuciła trochę bez związku, zwracając się do brata.
– Zauważyłem. Pewnie coś nowego – odparł Emmett, a potem, pochylając się
nad Bellą, szepnął jej do ucha: – To niebezpieczny człowiek. Myśli, że został
wybrany przez Boga dla zbawienia świata i ratowania ludzkości, a każdy, kto
stanie mu na przeszkodzie, zostanie ukarany.
– Miałam już próbkę jego możliwości – powiedziała Bella ozięble. Znów
zerknęła w stronę Edwarda i zaczęła mu się przyglądać. Najwyraźniej
rozmawiali z
ojcem o czymś zabawnym, gdyż pochyleni ku sobie wymieniali poufałe,
porozumiewawcze uśmiechy. Odwróciła się w stronę Emma, ale wciąż miała
przed oczami uśmiech Edwarda, jego białe, błyszczące zęby i ciepło, które
emanowało teraz z jego twarzy. Taki uśmiech zniewoliłby każdą kobietę, dla
której
byłby przeznaczony.
– Czy on jest żonaty? – spytała.
Emmett zaprzeczył i dodał z chytrym uśmieszkiem:
– Wielka szkoda, że nie jest. Mogłabyś spróbować rozbić jego małżeństwo i
pogrążyć go doszczętnie.
– Nie podoba mi się to, co mówisz. – Bella spojrzała surowo na brata. – Dziwię
się, że coś takiego mogło ci w ogóle przyjść do głowy, nie mówiąc już o reakcji
Jacoba.
– Daj spokój, Bella – obruszył się Emm. – Myślałem, że znasz go lepiej.
Gdyby go przekonać, że byłoby to dobre dla jego interesów, nie wahałby
się ani
minuty.
Isabella znów poczuła wzbierającą w niej złość.
– Chcesz powiedzieć, że Jacob jest niemoralny? – spytała. – Bo jeśli tak, to
głęboko się mylisz. Jake jest najbardziej nieskazitelnym mężczyzną, jakiego w
życiu spotkałam. Nigdy by nawet… – Przerwała nagle, nie chcąc wchodzić w
zbyt intymne szczegóły swego związku z Jacobem Blackiem. Po spojrzeniu na
brata zorientowała się, że i tak posunęła się za daleko.
– W każdym razie doskonale wie, jak zdobywać to, czego pragnie – powiedział
Emm.
Na myśl, że Jacob miałby przed nią coś do ukrycia, Isabella poczuła
dziwny chłód, jak gdyby znalazła się w głębokiej, ciemnej jaskini, pełnej
obcych, niewidocznych istot. Z ulgą odwróciła uwagę od tych przykrych
rozmyślań, gdy podeszła do niej matka z jedną z przyjaciółek, panią Dwyer.
Potoczyła się gładka rozmowa pełna wspomnień, w czasie której Bella
uświadomiła sobie, że pani Dwyer nie jest o niej najlepszego zdania. Było to
nawet zabawne, przez kontrast z tymi wszystkimi bezkrytycznymi
zachwytami, które docierały do niej zewsząd. Oczywiście z wyjątkiem
Edwarda Cullena, którego osobę udawało jej się na szczęście ignorować.
Czasem tylko rozlegał się donośny, męski śmiech, przypominając o jego
obecności i dowodząc, że innych ludzi traktuje z większą życzliwością. Za
każdym razem gdy go słyszała, czuła złość. Karciła samą siebie za tę niemądrą
reakcję. Jeśli postanowił być wobec niej niemiły – jego sprawa. Należało go
traktować jak drobną dolegliwość. Jak robaczka w jabłku, wedle starego
powiedzonka matki. Poza tym, gdyby próbowała mu się odgryźć,
prawdopodobnie złamałaby tylko ząb.
Towarzystwo powoli przerzedzało się i wkrótce pozostała niewielka
grupka, złożona w większości z dawno nie widzianych krewnych, którzy
zebrali się wokół Isabelli, wesoło wspominając dawne czasy. Tę przyjemną
pogawędkę przerwał nagle donośny głos dochodzący z sąsiedniego pokoju.
– Black Chemicals uczyniło dla Zachodniej Wirginii więcej dobrego niż ty i ta
twoja banda zwariowanych ekologów – huczał Emmett.
– Jakoś dziwnie definiujesz dobro – odpowiedział Edward spokojnym, niskim
głosem, w którym wyczuwało się jednak narastające napięcie. – Od kiedy to
nowotwory i uszkodzenia systemu nerwowego nazywa się dobrem? Ile jeszcze
osób musi umrzeć, zanim zaczniecie nazywać rzeczy po imieniu?
– Możesz mi oszczędzić swoich tragicznych statystyk – odparł pogardliwie
Emmett. – To dobre dla tych bezmyślnych głupców wymachujących
transparentami. Niczego nie możesz udowodnić! Jesteś zwykłym… – W tym
miejscu nastąpił
potok wyzwisk, tak wulgarnych, że Bella z trudem wierzyła własnym uszom.
– Emmett ! Przestań natychmiast! – krzyknął ojciec, po czym zaniósł się
kaszlem.
Renee Swan podbiegła do męża, chwytając po drodze maskę tlenową, a
Bella błyskawicznie znalazła się przy bracie.
– Ty kretynie! – warknęła, piorunując spojrzeniem Emmetta, który patrzył z
wściekłością na Edwarda. – Coś ty narobił? Wynoś się stąd i nie wracaj, dopóki
się nie uspokoisz. No już, natychmiast!
Przez chwilę wydawało się, że Emmett odpłaci Belli pięknym za
nadobne, ale pod wpływem jej ostrego wzroku i pełnego złości spojrzenia
ustąpił i wyszedł do saloniku.
Isabella zwróciła się do Edwarda:
– Ty też nie jesteś bez winy – powiedziała ostro. – Doskonale wiedziałeś, co
będzie, jak sprowokujesz Emmetta. Czy nie mogłeś na to jedno popołudnie
zrezygnować ze swych misjonarskich zapędów?
– Nie – odpowiedział Edward, mierząc Isabellę wzrokiem, który mógłby
roztopić najbardziej zapiekłą złość. – Ani ja, ani większość ludzi, która widziała
to,
czego ja też byłem świadkiem.
Przy słowach „większość ludzi” uniósł znacząco brwi.
– Większość ludzi? – zdziwiła się Bella. – Kogo wykluczasz? Czy sugerujesz, że
Emmetta nie obchodzi coś, o czym obaj wiecie?
– Nie. On nic nie widział, bo nie chciał tego dostrzec. To chyba rodzinne.
Tym razem Bella nie pozwoliła się zaskoczyć i bez wahania odparła:
– Myślę, że już najwyższy czas zakończyć te bezpodstawne oskarżenia. Od
kiedy przekroczyłeś próg tego domu, nieustannie mnie atakujesz i więcej tego
nie
zniosę. Jakim prawem pozwalasz sobie na…
W tym momencie usłyszała matczyne „Isabello !”, które zawsze, nie
wiedzieć czemu, paraliżowało ją.
– Nie żałuję tego, co powiedziałam i nie zamierzam za nic przepraszać, może z
wyjątkiem podniesionego głosu – powiedziała już nieco łagodniej, choć jej
oczy nadal wyrażały oburzenie widocznym rozbawieniem Edwarda.
– Może powinniśmy iść na spacer? Będziesz mogła pokrzyczeć sobie na mnie
tak głośno, jak tylko zechcesz – zaproponował. – Z chęcią dowiem się, co
sprawiło, że tak się zmieniłaś.
– Niby jak? – zaczęła Bella, znów czując wzbierającą złość. Nie dokończyła,
przyznając w duchu, że może rzeczywiście lepiej byłoby dać Edwardowi
nauczkę gdzieś na osobności, nie gorsząc pozostałych gości. Pamiętała jednak
o czekającym matkę sprzątaniu i nie chciała zostawiać jej samej.
– Gorąco pragnę powiedzieć ci, co o tobie myślę – powiedziała – ale muszę
zostać i pomóc matce. A poza tym nie mogłabym spacerować na tych obcasach.
– Świetnie dam sobie radę – powiedziała pani Swan, która przysłuchiwała się
rozmowie. – Ciotka Jessica i Emily zaproponowały, że zostaną ze mną. Możesz
iść.
– Zmień buty – powiedział Edward tonem, który brzmiał bardziej jak rozkaz
niż propozycja.
Przecisnęła się między nimi i weszła do pokoju, aby zmienić pantofle na
wygodniejsze buty. Może nie najlepiej pasowały do sukienki, ale nie miała już
czasu na przebieranie się. Postanowiła też zdjąć biżuterię, która najwyraźniej
drażniła Edwarda, ale zrezygnowała w ostatniej chwili. To nie jej wina, że
Jacob uwielbiał obdarowywać ją takimi cackami, ani że było go na to stać.
Prezenty te nie zobowiązywały jej do niczego. Gdyby zrezygnowała z
małżeństwa, zwróciłaby mu je. Chwyciła płaszcz i pobiegła do salonu.
– Jestem gotowa – powiedziała do Edwarda, który z laską w dłoniach stał
oparty o framugę drzwi i uśmiechał się czarująco do pani Dwyer.
Wziął od Belli płaszcz.
– Dostatecznie wyzwolona, żeby nie zakładać stanika, ale już nie na tyle, żeby
samej włożyć płaszcz? – szepnął wprost do jej ucha, podając okrycie.
Bella z trudem powstrzymała się, by nie wyszarpnąć mu płaszcza z rąk.
Zmierzyła go tylko lodowatym spojrzeniem i odpaliła:
– Udawanie dżentelmena musi być dla ciebie strasznym zadaniem.
Otworzyła drzwi i wybiegła na dwór.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
RODZIAŁ 2
Zatrzymała się dopiero na końcu ścieżki i czekała na Edwarda.
Obserwując, jak ciężko wspiera się na swej lasce, zwątpiła w przypuszczenia
Emmetta, że używa jej tylko dla efektu. Chyba że usiłuje teraz wzbudzić jej
litość.
Kiedy zrównał się z Bellą, zatrzymał się i przyglądał jej z głową
uniesioną wysoko, co nadawało jego sylwetce ten specyficzny dumny wyraz,
ywołujący u Isabelli dziwne, niewytłumaczalne drżenie.
– Pomyślałaś już o miejscu, gdzie mogłabyś się swobodnie wykrzyczeć? –
spytał.
– Myślałam o starej przecince na końcu uliczki. – odpowiedziała chłodno. –
Moglibyśmy tam usiąść na ściętych pniach, ale droga jest dość stroma.
– Dam sobie radę – uspokoił ją Edward z rozbawieniem. – Większość życia
spędzam pnąc się w ten czy inny sposób pod górę.
– Ach, cóż za symbolika – odparła Bella, wydymając usta w fałszywym
uśmiechu. – Chodźmy, bo wkrótce się ściemni.
– Nie przy takim księżycu – powiedział Edward wskazując na niebo. –
Powietrze jest tak przejrzyste, że można go już dostrzec.
Bella nie zamierzała dyskutować o zatruciu atmosfery, więc rozmowa
się urwała.
Szli w milczeniu. Nagie gałęzie drzew zamykały się nad nimi w
półmroku, który ogarnął ich za zakrętem odcinającym od świateł miasteczka.
Zwykle spacer do lasu przynosił Isabelli ukojenie. Tym razem każda chwila
wypełniona milczeniem powiększała tylko jej napięcie. Zaniepokoiła się, czy
dobrze robi,
zmierzając na odludzie z mężczyzną, który najwyraźniej jej nienawidzi, a
jednocześnie pozwala sobie na uwagi o jej niekompletnej bieliźnie. Może tą
całą
chytrą grą chciał ją jedynie zwabić na samotną przechadzkę? Dawny Edward
Cullen nigdy by jej nie skrzywdził, ale teraz był kimś zupełnie innym. Nagle
wśród gałęzi rozległ się suchy trzask. Z biciem serca spojrzała na Edwarda.
– To pewnie jeleń – odparł, znów przyglądając się jej z rozbawieniem. –
Krokodyli raczej tu nie ma.
– Bardzo śmieszne. – Skrzywiła się i szybko uciekła wzrokiem, coraz bardziej
wystraszona. Do diabła, nie pamiętała, że tu jest aż tak stromo. I gdzie są
te zwalone pnie? – No, nareszcie – westchnęła, z trudem łapiąc oddech, gdy po
chwili znaleźli się na miejscu.
– Zastanawiałam się już, czy ktoś ich nie sprzątnął.
– Wiedziałem, że tu są – powiedział Edward. – Ostatnio byłem tu kilkakrotnie.
Aha, pewnie po każdorazowym wygłoszeniu ojcu kazań na temat Black
Chemicals, pomyślała Isabella. Mógłby sobie darować te opowieści. W każdym
razie ona przyszła tu dowiedzieć się, czym zasłużyła sobie na taką pogardę.
Przetarła ręką jeden z pni i usiadła, żałując, że nie zdążyła się przebrać. To nie
było odpowiednie miejsce dla jej modnego płaszcza.
Czytając w jej myślach, Edward powiedział:
– Powinnaś była się przebrać. – Usiadł obok. – A może spisałaś ten płaszcz na
straty? Widziałem cię w nim już dwa razy.
O ile meczący marsz uspokoił ją nieco, o tyle ta uwaga z powrotem podsyciła
jej złość do tego stopnia, że czuła, jak krew uderza jej do głowy.
– Nie, pomyślałam tylko, że niszcząc ten, szybciej dostanę następny – odpaliła.
– A właściwie co cię to obchodzi?
– Zrobiło mi się tylko żal zwierząt, które musiały zginąć, aby ozdabiać teraz
twój płaszcz – odparł Edward, gładząc płaszcz dłonią.
– Nie kłam – powiedziała Bella i odsunęła jego rękę. – Chciałeś mnie rozzłościć
i doskonale ci się to udało. Chcę wiedzieć, dlaczego mnie tak nienawidzisz?
Czym zasłużyłam sobie na twą nieustanną krytykę? Tam w Beckley patrzyłeś
na mnie jak na szczególnie obrzydliwego przestępcę. Czy uważałeś, że
powinnam cię była rozpoznać? Że ignoruję cię z rozmysłem?
Edward przyglądał się jej, po czym, odchylając głowę, roześmiał się
szczerze.
– Ależ skąd. Wiedziałem, że mnie nie poznajesz.
– Co w tym śmiesznego? – spytała Bella z oburzeniem. – Nie mogę zrozumieć.
– Nie? – Edward oparł brodę na dłoni i nachylił się nad nią. – Pomyśl.
Zmieniłaś się, Bello. Widywałem cię na zdjęciach. Myślałem wówczas, że jesteś
inna tylko w obiektywie, ale to nie tak. Jesteś jakaś nieprawdziwa. Cała, od
czubka skręconych włosów poczynając, a na delikatnych stopkach kończąc.
Nie podoba mi się, gdy ktoś, kogo lubiłem i podziwiałem, zmienia się tak
bardzo.
– Nic o mnie nie wiesz – powiedziała Isabella dobitnie. – Myślisz, że wystarczy
spojrzeć na kogoś, by poznać go dokładnie?
– To nie jest kwestia jednego spojrzenia. – Edward mówił powoli, wpatrując
się w nią tak uważnie, że musiała odwrócić głowę. – To wynik zbierania
informacji. Twoi rodzice opowiadali mi, jak teraz żyjesz. Wiem, że od jakiegoś
czasu widujesz się z Jacobem Blackiem, i że myślisz o poślubieniu go. Znam
źródła jego fortuny i jego bezczelną hipokryzję. Jeśli za niego wyjdziesz,
będziesz taka sama. Jeśli już nie jesteś.
Bella zmrużyła oczy. Z wysiłkiem opanowała złość i odparła zimno:
– Bezczelna hipokryzja? A ja sądzę, że Jake to bardzo porządny człowiek. Jest
dobry, hojny, a przede wszystkim – przerwała dla uzyskania większego
wrażenia – to prawdziwy dżentelmen.
– Właśnie potwierdziłaś moje przypuszczenia. – Cichemu głosowi Edwarda
towarzyszył wściekły wyraz oczu. – Na zewnątrz obnosi się z filantropią na
rzecz organizacji młodzieżowych, podczas gdy jego fabryka w Charlestonie
wyrzuca złoża toksycznych odpadów na dalekie obszary położone na
południu. Przestarzałe filtry przepuszczają odpady do źródeł i strumieni, z
których tysiące ludzi czerpią wodę pitną. Byli już wielokrotnie zmuszani do
oczyszczenia tych ścieków, ale wciąż się ociągają, a w dodatku nie zapłacili ani
centa z tytułu odszkodowań, do których zobowiązani są przez liczne wyroki
sądowe. Brak dowodów, powtarzają i wnoszą odwołanie za odwołaniem. W
tym czasie matki grzebią kolejne dzieci i muszą tam żyć. Nie mają pieniędzy,
aby przenieść się gdzie indziej.
Rozmowa schodzi na niebezpieczne tematy, dokładnie te, przed którymi
ostrzegał Emmett, pomyślała Bella. W gruncie rzeczy Edwarda nie obchodziło
to, czy Isabella zmieniła się, czy też jest taka jak przedtem, ani to, ile razy miała
na sobie swój elegancki płaszcz. Jedyne, o co dbał, to jego prawnicza batalia.
Najwyraźniej nie udało mu się osiągnąć celu środkami prawnymi i próbował
teraz wpłynąć na Jacoba Blacka za jej pośrednictwem. O nie, ten numer nie
przejdzie. Nie uda mu się doprowadzić do kolejnej awantury!
– To bardzo przykre – powiedziała, podnosząc głowę i patrząc Edwardowi
prosto w oczy – ale jestem pewna, że Jake postępuje zgodnie z prawem, nie
zapominając jednocześnie o interesie firmy. Jeśli jesteś rozczarowany efektami
swojej kampanii, powinieneś może wszcząć dodatkowe postępowanie. Jestem
przekonana, że Jacob nie będzie się przed tym uchylał.
Edward pokręcił głową i westchnął.
– Ależ ty jesteś twarda, Bells. Na zewnątrz blask, a w środku pustka. Co stało
się z tą uroczą dziewczyną, która pomagała kalekiemu, szpetnemu chłopakowi,
była jego przyjacielem, gdy wszyscy inni się odwrócili? Której nic nie było
obojętne, troszczyła się o biedne dzieci, sama mając tak niewiele? Która
wypłakiwała oczy, kiedy nie udało jej się uratować zajęczego niemowlęcia? Co
się z nią stało, Bello? Czy ty sama pozwoliłaś jej umrzeć, czy też może
stopniowo odchodziła w zapomnienie?
Pytania te zawisły nad obojgiem, jakby wypełniającj całą otaczającą ich
przestrzeń. Isabella starała się wytrzymać spojrzenie Edwarda, ale wyraz
gorzkiego wyrzutu, jaki przybrała jego ściągnięta nagle twarz, zmusił ją do
spuszczenia wzroku. To jest nie fair, pomyślała z żalem. Musiała przyznać, że
jest sprytny, grając na jej uczuciach – najpierw złości, potem poczuciu winy.
Nie zasłużyła na to. To nieprawda, że jest twarda jak skała. Spojrzała na
Edwarda.
– Mylisz się – powiedziała łagodnie. – Jestem taka jak zawsze. Nawet gdybyś
nadal wyglądał tak jak wtedy, byłabym twoim przyjacielem. A kiedy teraz
słyszę o tych dzieciach, jestem tak samo poruszona, tyle że teraz stać mnie na
to, by ofiarować im znaczne sumy pieniędzy. I nigdy nie byłabym zdolna do
dawania
jedną ręką, a odbierania drugą.
Po tym, co usłyszał, Edward wpatrywał się w Bellę tak długo, że miała
wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, a lata spędzone osobno były jedynie
wytworem wyobraźni. Jego oczy błyszczały wyraźnie, mimo zapadającego
zmierzchu. Korony drzew poruszyły się na wietrze, który, rozwiewając włosy
Belli, pozostawił pojedyncze kosmyki na jej twarzy. Nim zdążyła je odgarnąć,
Edward wyciągnął rękę i zrobił to za nią, a potem ujął w dłonie jeden z jej
kolczyków i zaczął się nim bawić. Isabella znieruchomiała. Dotyk jego dłoni
zostawił płonący ślad na jej policzku. Delikatnie poruszające się za jej uchem
palce zdawały się przekazywać jakiś dziwny prąd, od którego mimowolnie
zadrżała. Nie spuszczał z niej wzroku.
– Wciąż nie wiem, czy to prawda – powiedział w końcu. Dłoń Edwarda
musnęła jej szyję i odchylając szalik, sięgnęła teraz po naszyjnik. – Ile
kosztowały te klejnoty? – zastanawiał się głośno, pochylając się, by dokładnie
obejrzeć naszyjnik. – Wszystko razem pewnie ze sto tysięcy? – Spojrzał na
Bellę pytającym wzrokiem.
– Coś koło tego – odpowiedziała ze ściśniętym gardłem. Czuła się nieswojo,
mając tuż przy sobie jego twarz. Próbowała się cofnąć, ale bała się o naszyjnik.
– Zostaw, proszę – powiedziała.
Edward puścił naszyjnik, przesuwając dłoń na jej kark i rozczesując
palcami włosy. Czuła, że jest bliska omdlenia. Jaką grę prowadził teraz? O co
mu chodzi?
– Uważasz, że to jest w porządku – mówił, muskając jej włosy – wpłacić parę
tysięcy na rzecz UNICEF-u lub jakiejś innej organizacji, a zaraz potem przyjąć
taki prezent? Domyślam się, że podarował ci to Jacob?
– Taak – odpowiedziała niepewnie. – Ale to nie ma nic wspólnego ze mną. To
jego sprawa, na co wydaje swoje pieniądze.
– Ach, rozumiem – odparł Edward, odchylając głowę i przyglądając jej się
przez zmrużone oczy. – Ty kupujesz za swoje pieniądze to, na czym zależy
tobie, a
on kupuje za swoje pieniądze to, na czym zależy jemu, tak?
Bella mocno zaczerpnęła powietrza.
– Jak możesz?! – krzyknęła i próbując się uwolnić, mocno odepchnęła
Edwarda. On jednak, zamiast ustąpić, chwycił ją w ramiona. Blady księżyc
oświetlał nierówno jego twarz, nadając rysom demoniczny wyraz. – Albo mnie
puścisz, albo zacznę krzyczeć – wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
Edward objął ją jeszcze mocniej.
– Przed czym chcesz uciec, Bells? – zapytał cicho. – Przed prawdą? – Mówiąc
to, dotknął jej ust swoimi.
W pierwszej chwili nie czuła nic poza oszołomieniem, które, jak jakiś
silny narkotyk, odebrało jej władzę nad własnym ciałem. Stopniowo docierały
do niej fale obezwładniającego ciepła, płynącego przez potężne i silne ciało
Edwarda. Wszędzie, gdzie jej dotknął, zdawała się płonąć. Z trudem łapała
powietrze rozpalonymi przez gorące pocałunki ustami. Gdy rozchyliła je, nie
zwlekał ani chwili i wtargnął głębiej z pasją, która obudziła w niej pełne
pożądania drżenie. Straciła grunt pod nogami. Przywarła do Edwarda i
szukając oparcia, zarzuciła mu ręce na szyję. Jej rozpalone dłonie znalazły
ukojenie w chłodnych, jedwabistych włosach.
Edward rozpiął płaszcz Belli i pieścił teraz jej ciało, wprawiając je w
magiczne drżenie. Przywierając do jego dłoni, jęknęła cicho. Wszystko
wydawało się takie nierealne. Cały świat wirował. Obejmowała rękami twarz
Edwarda, szukając jego ust namiętnymi pocałunkami. Kiedy nagle cofnął się i
odchylił głowę, nie mogła oderwać wzroku od jego błyszczących, pełnych
pożądania oczu. Pragnął jej. Nie musiał nic mówić, było to wypisane w jego
spojrzeniu. Bella wzdrygnęła się z lękiem, gdy uświadomiła sobie, że jej oczy
muszą wyrażać to samo.
– Szkoda takiej namiętności dla Jacoba Blacka – powiedział Edward, gładząc
policzek Isabelli.
Kolejny dreszcz wstrząsnął drżącym ciałem Belli. Wpatrzona w miękką
linię jego ust czekała, aż pochyli się nad nią, a gdy zbliżał się do jej ust,
zamknęła oczy. Próbowała zatrzymać go w tym pocałunku na dłużej, ale cofnął
się i uśmiechnął łobuzersko.
– Poprzestańmy na tym. Obawiałem się, że nie będzie mnie stać na
współzawodnictwo z Jacobem, ale dałaś mi dowód, że jest inaczej. – Roześmiał
się, widząc, jak Bella gwałtownie odsuwa się od niego.
– Nie jestem na sprzedaż – powiedziała. – Jacob wie o tym doskonale, a ty
także zapamiętaj to sobie.
Edward ponownie zaśmiał się cicho.
– Tak tylko powiedziałem – odparł. Spojrzał w górę. Niebo było już zupełnie
ciemne, jedynie księżyc widoczny między koronami drzew oświetlał teraz
drogę. –Wracajmy lepiej, zanim księżyc schowa się za górami. – Wstał i
wyciągnął rękę w jej stronę. – Chodź.
Bella skrzywiła się i podniosła, ignorując podaną dłoń. Kiedy wziął ją
pod ramię, wysunęła się z jego uścisku, patrząc mu prosto w oczy. Czuła się
rozdarta między pragnieniami swego umysłu i ciała, którego niekontrolowane
impulsy dodatkowo komplikowały ten trudny wybór.
– Trudno, jak chcesz – powiedział Cullen wzruszając ramionami. – Miałem
nadzieję, że będę mógł się na tobie wesprzeć.
– Mówiłeś, że przychodziłeś tu sam – odparła, obserwując go ukradkiem i
czując wzbierające poczucie winy na widok jego niezdarności. – Musiałeś sobie
jakoś radzić.
– Tak, ale teraz jest ciemno, a poza tym, nie wiem czemu, łatwiej mi wchodzić
na górę niż schodzić w dół.
Zastanawiała się, czy mówi prawdę, czy tylko usiłuje wzbudzić w niej
współczucie. O co tak naprawdę mu chodzi? Obserwowała go, jak idzie z
pochyloną głową, uważnie śledząc drogę. Kiedy potknął się lekko, pokręciła
głową z rezygnacją i zaoferowała mu pomoc.
– Dzięki – powiedział Edward z przelotnym uśmiechem i wsparł się mocno na
jej ramieniu.
Bella uniknęła jego wzroku, ale zapamiętała nieskazitelną biel zębów,
tym wyraźniejszą, że reszta twarzy ukryta była w ciemności. Nagle stanęło jej
przed oczami wspomnienie jego dawnego, zeszpeconego świeżymi bliznami
oblicza i mimowolnie zaczęła porównywać jego dawny wygląd z dzisiejszym.
Uznała, że w obu przypadkach jego twarz była piękna, a to dzięki tym samym,
cudownym oczom. Nigdy u nikogo nie widziała oczu tak płomiennych i
pełnych żcia. Poczuła nagle dławiące ją w gardle wzruszenie. Zauważyła ze
smutkiem, że jest bliska łez. Co się z nią dzieje? Czyżby Edward miał na nią tak
przemożny wpływ? Nie chciała ulegać temu nastrojowi. Wszystko w jej życiu
układało się tak wspaniale, miała piękny własny dom, a niedawna decyzja
spędzania każdej wolnej chwili z ojcem miała uczynić ją jeszcze szczęśliwszą.
Cóż więcej mogła zrobić? Jeśli postępowanie Edwarda Cullena jest naganne,
nie do niej należy naprawianie jego błędów. Zresztą wbrew temu, co zdawał
się sądzić Edward, jej wpływ na Jacoba był niewielki, gdyż zawsze starannie
oddzielał swe życie zawodowe od prywatnego… Uświadomiwszy to sobie,
poczuła dreszcz niepokoju. A jeśli Jacob był istotnie takim hipokrytą, jak
przedstawiał go Edward, czy też oportunistą, jakiego opisywał Emmett? Czy to
możliwe, aby taki ciepły i czarujący człowiek, jakim był dla niej, odkrywał
wobec innych swoje drugie, okrutne oblicze? Nie, to niemożliwe. Znała go już
przeszło pięć lat i nigdy niczego takiego nie dostrzegła.
Edward potknął się i ciężko opadł na Bellę, cicho przeklinając.
– Przepraszam – powiedział, spoglądając na nią i ściskając za rękę.
– Nic nie szkodzi – wyszeptała głosem pełnym przejęcia. Gorąco zapragnęła
nagle zarzucić mu ręce na szyję i mocno przytulić, nie z litości, ale ze szczerego
podziwu dla jego odwagi i wszystkiego, co udało mu się osiągnąć. Ona sama
zawdzięczała cały swój majątek jedynie szczodremu darowi natury. Po chwili
jednak przypomniała sobie słowa Emmetta: „To niebezpieczny człowiek,
namiesza ci w głowie”. Czuła tak straszliwy zamęt, że robiło jej się niedobrze.
Drżącą ręką nerwowo odgarniała opadające na czoło włosy. Kiedy dotarli w
pobliże domu, z trudem zapanowała nad gwałtowną chęcią ucieczki od
Edwarda i bezpiecznego schronienia się u rodziców. Na podjeździe nie było już
samochodów, poza srebrnym volvo, które widocznie należało do Edwarda. Nie
było już nawet nowego sportowego wozu Emmetta. Bella domyśliła się, że
wyjechał wcześnie, by zdążyć jeszcze zaliczyć jakąś randkę – jedyne
urozmaicenie nudnego, spędzonego w rodzinnym gronie weekendu.
– Jak długo zamierzasz zostać? – spytał Edward, gdy podchodzili pod dom.
– Niezbyt długo – odparła zaczepnie. Poczuła, że mężczyzna sztywnieje i kątem
oka dostrzegła złość na jego twarzy. Czując wzbierające wzburzenie,
pomyślała, że będzie musiał zadowolić się taką odpowiedzią. I tak nie
zamierzała spędzić z nim już ani chwili. Psuł jej nastrój, a poza tym przyjechała
tu, aby być z rodzicami. Nie zamierzała wdawać się w kolejną rundę oskarżeń,
wymówek i seksualnych prowokacji.
Gdy dotarli do drzwi, Edward chwycił ją za rękę i obrócił zdecydowanie
w swoją stronę.
– A teraz powiesz mi, jak długo zamierzasz tu zostać. I tak, jeśli zechcę,
dowiem się od matki, więc równie dobrze możesz wyznać mi to sama.
Bella uniosła głowę, marszcząc brwi.
– Dwa tygodnie, ale tobie nic do tego.
– Ależ owszem. – Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. – Chcę, żebyś
któregoś dnia wybrała się ze mną w góry i poznała kilka osób, o których ci
opowiadałem. Może choć przez chwilę poczujesz to, co ja czuję nieustannie.
– Nie… nie mam czasu. – Isabella starała się za wszelką cenę ukryć pełne
oczekiwania drżenie, które ogarnęło ją pod wpływem jego bliskości i dotyku. –
Cały czas zamierzam poświęcić ojcu.
– Tchórzysz – powiedział Cullen. Wpatrywał się w Bellę przymrużonymi
oczami. – Czego się boisz? Mnie? Tego, co pomyśli Jacob? Czy siebie samej?
– Nie lękam się niczego – odparła z przekonaniem, choć jednocześnie, gdy
wzrok Edwarda spoczął na jej ustach, a na jego twarzy znów pojawił się ów
rozbawiony uśmieszek, poczuła, że uginają się pod nią nogi.
– I to jak – dodał już bez uśmiechu, chłodno. – Chyba że to, co się z tobą działo,
kiedy cię całowałem, było tylko nieistotnym epizodem, a może wręcz jakimś
aktem dobroczynności z twojej strony. Więc jak to było, co?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Myślę, że doskonale wiesz. – Puścił ją i odsunął się. – A jeśli nie, to lepiej
sobie przypomnij. Czas ucieka, skarbie. Pożegnaj ode mnie rodziców. – Po
czym
odwrócił się i zaczął oddalać szybkim krokiem. W połowie odległości, jaka
dzieliła go od uliczki, raz jeszcze zwrócił się do dziewczyny. – Jeśli zmienisz
zdanie, daj mi znać.
Bella weszła do domu wycieńczona.
– Nareszcie jesteś – przywitała ją matka. – Miło ci się gawędziło z Edwardem?
Gawędziło? To, co miało miejsce, można było nazwać wszystkim, ale na
pewno nie miłą pogawędką. Skinęła jednak głową.
– Bardzo miło… mhm, prosił, aby was pożegnać.
– On jest taki uroczy – uśmiechnęła się matka. – Z przyjemnością patrzyliśmy z
ojcem, jak z tego cichego, nieśmiałego chłopca, jakim był po wypadku,
przeistoczył się w prawdziwego, silnego mężczyznę. Przychodzi do nas
przynajmniej raz w miesiącu, a często wpada tak tylko, by sprawdzić, czy
wszystko
w porządku. Jest dla nas prawie jak syn. – Pani Swan spojrzała podejrzliwie na
córkę. – Czy coś się stało?
– Nie, nic – szybko odpowiedziała Bella. Irytowały ją te pieśni pochwalne na
cześć Cullena i wiedziała, że matka dostrzeże to. – To tylko zmęczenie –
uśmiechnęła się przepraszająco. – Wezmę kąpiel i pójdę spać.
Ucałowała matkę w policzek i obejmując ją, powiedziała:
– Dobranoc, mamo. Spij dobrze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
RODZIAŁ 3
Od rana padał deszcz. Bella była w paskudnym nastroju. Całą noc
przewracała się z boku na bok, budząc wielokrotnie, co sprawiło, że wstała
rano z bólem głowy i takim zmęczeniem, jakby w ogóle nie spała. Wszystko, co
się wydarzyło, wydało jej się jednym wielkim nonsensem. Czuła się jak roślina
wyrwana z korzeniami, zawieszona w powietrzu i rozpaczliwie wołająca o
powrót do bezpiecznego podłoża. Jednego tylko była całkowicie pewna: tego,
że nie zamierza widywać już więcej Edwarda Cullena. Jacob nie był może tak
ekscytujący i przystojny, ale wniósł w jej życie spokój i porządek. Bardzo tego
potrzebowała po burzliwych początkach swej kariery, kiedy to przeżyła pasmo
rozczarowań przelotnymi flirtami z młodymi bogatymi chłopcami, którzy
tylko jedno mieli w głowie. Niech Jacob i Edward ciągają się po sądach, jeśli
mają na to ochotę. Jej nic do tego.
– Oto moja córeczka – powitał ją ojciec, kiedy w kapciach i szlafroku zwlokła
się na śniadanie. Otworzył ramiona, a Bella objęła go i ucałowała.
– Lepiej dziś wyglądasz – powiedziała przyglądając mu się z uwagą. Jego cera
wydawała się dziś zdrowsza, a zmarszczki lepiej ukryte. – Widzę, że przyjęcia
dobrze ci robią.
– To nie przyjęcia – odpowiedział, poklepując ją z czułością. – To dlatego, że
moja najpiękniejsza w świecie córeczka jest znów w domu.
– Daj spokój – powiedziała Bella karcącym tonem, nalewając sobie kawę z
ekspresu i siadając przy ojcu. – Jakie plany na dzisiaj? Odpoczynek po
przyjęciu?
– Niezupełnie – odparł. – Mama zaprosiła kilka osób, które nie mogły zjawić
się wczoraj, na krótką wizytę. A kiedy się wypogodzi, my zamierzamy
odwiedzić
parę miejsc. Chciałbym zobaczyć, co słychać w okolicy, wpaść do górniczej
kafejki i pogawędzić z ludźmi. A poza tym mamy odwiedzić Cullenów. Są wciąż
tak wdzięczni za to, co zrobiłaś swego czasu dla Edwarda, że musieliśmy im
obiecać, że cię do nich przywieziemy.
– Jak to miło. – Udawała zadowolenie, marząc w duchu, by lało ciurkiem do
końca jej pobytu. Nie tylko nie chciała widzieć Edwarda, nie chciała nawet
słyszeć o nim, a państwo Cullen nie mówiliby pewnie o niczym innym jak o
swym ukochanym jedynaku.
– Przy okazji – wtrąciła pani Swan, stawiając przed Bellą jajecznicę. – W
przyszłą sobotę Emmett chce pokazać ci swoje nowe mieszkanie. Planuje
niewielkie przyjęcie, co do godziny porozumiecie się jeszcze.
– Chce pewnie pochwalić się swoim nowym gniazdkiem przed wszystkimi. Z
tego, co mówił, wynika, że jest bardzo efektowne.
– Zbyt efektowne, jeśli o mnie chodzi – żachnęła się pani Swan. – Nie wiem,
skąd wziął pieniądze na utrzymanie takiego mieszkania i takiego wozu.
– Widocznie dobrze się stara – powiedziała Bella z ustami pełnymi jedzenia. W
gruncie rzeczy sama się nad tym zastanawiała, ale uznała w końcu, że ktoś, kto
zajmuje się księgowością, wie chyba, jak gospodarować swymi pieniędzmi.
– Mniam, jakie to pyszne – delektowała się Bella, chrupiąc przysmażony bekon,
na który tak rzadko, ze względu na figurę, mogła sobie pozwolić. Mimo złego
nastroju była wściekle głodna, a poza tym postanowiła sobie pofolgować i
przez jakiś czas nie przejmować się wagą.
Przez następne dwa dni wciąż padało. Bella leniła się, od czasu do czasu
grała z ojcem w karty i przyjmowała gości. W ciągu dnia udawało jej się unikać
rozmyślań o Edwardzie Cullenie, nocami jednak nie dawały jej spokoju. Im
więcej o tym wszystkim myślała, tym bardziej była przekonana, że Edward z
całą premedytacją postanowił wytrącić ją z równowagi. Ale w jakim celu?
Najbardziej zagadkowe było jego zachowanie na odchodnym, kiedy to naciskał
na Isabellę, by nie zwlekała z określeniem swych uczuć, gdyż, jak się wyraził,
czas ucieka. Jaki czas? Dlaczego? Czyżby sądził, że jej oddanie było tylko jedną
z wyuczonych sztuczek, sposobem okazania litości, takim samym jak
podarowanie centa żebrakowi? Gdybyż tak było! Najbardziej rozstrajało ją
właśnie to, że jej reakcja była całkowicie spontaniczna. Co więcej, zostawiła po
sobie tęsknotę, jakiej Bella nigdy przedtem nie znała, tęsknotę, która w miarę
upływu czasu stawała się coraz silniejsza. Gdyby Jacob wywoływał w niej takie
emocje, już dawno byliby kochankami. Być może nawet małżeństwem z
kilkorgiem dzieci. Chyba że, co też było możliwe, to ona nie ekscytowała go
wystarczająco. Wyznawał jej uczucia, gorąco całował, nigdy jednak nie
przekraczał granicy niewinnych pieszczot. Czyżby nie był tak naprawdę
zainteresowany jej ciałem? Czyżby to, co brała za silne zasady i szlachetny
charakter prawdziwego dżentelmena, oznaczało w gruncie rzeczy brak
namiętności? Może rację mieli Emmett i Edward, którzy opisywali go jako
zimnego, opanowanego człowieka, który zawsze osiąga to, czego zapragnie?
– To dopiero byłby pasztet – wymamrotała do siebie Bella podczas jednej ze
swych bezsennych nocy. Próbowała wmówić sobie, że jest oszukana i
nieszczęśliwa przez Jacoba, ale tak naprawdę czuła tylko niewielkie
rozdrażnienie. Jej myśli natychmiast powróciły do Edwarda. Można zarzucić
mu wszystko, ale na pewno nie brak namiętności. Wstrząsnął całym jej
istnieniem, obudził w niej pasję. Niczego nie pragnęła teraz bardziej, niż
znaleźć się z nim sam na sam na jednej z tych maleńkich, bezludnych wysp na
Fidżi i szaleńczo kochać dniami i nocami. Co za chaos!
Przekręciła się na brzuch i zakryła głowę kołdrą. Natychmiast musi
przestać myśleć i zmusić się do snu, gdyż w przeciwnym razie będzie
wyglądała nazajutrz jak zmora.
Pogoda właśnie się poprawiła. Był już prawie marzec. Matka zadzwoniła
tego dnia do Cullenów i zapowiedziała się na najbliższe popołudnie. Dopiero o
dziesiątej rano Bella, ledwo patrząc na oczy, wsunęła się do kuchni, gdzie
matka powitała ją z lekką ironią:
– Dzień dobry, śpiochu. Piękny mamy dziś dzień. Pamiętasz, że po południu
jedziemy do Cullenów?
– Tak, pamiętam – potwierdziła dziewczyna. Nalała kawę i osunęła się na
krzesło, z melancholią wyglądając przez okno na zalane słońcem podwórze.
Cała była chaosem. Życie było chaosem. Jaki interes może mieć słońce w tym,
żeby akurat dziś świecić tak jasno?
– Co byś powiedziała na naleśniki? – zaproponowała matka.
– Wspaniale – przytaknęła Bella. Najwyżej utyje. Było jej wszystko jedno. Może
przecież lansować modę dla otyłych.
– Cieszę się, że nie głodzisz się już tak jak ostatnim razem – uśmiechnął się z
aprobatą ojciec. – Zdrowie jest najważniejsze.
Słowa ojca wytrąciły Bellę z nastroju użalania się nad sobą. Co za
głupota i niewdzięczność skupiać się wyłącznie na swych własnych,
nieistotnych w gruncie rzeczy problemach. Chwyciła ojca za rękę.
– Czy mówiłam ci już dzisiaj, jak bardzo cię kocham? – spytała ze
wzruszeniem.
– Ja także cię kocham – odparł, przykrywając dłoń córki własną ręką i
mrugając nerwowo załzawionymi ze wzruszenia oczami. – Mój Boże, jak
bardzo bym pragnął… – Nie dokończył, pokręcił głową i ścisnął mocno jej rękę.
– Po prostu cieszę się, że jesteś.
– Ja też – odpowiedziała Isabella, wiedząc dokładnie, co miał na myśli.
Chciałby, żeby była w domu, a przynajmniej gdzieś bliżej, przez cały czas. Ale
tu nie było dla niej pracy, a jeśli poślubi Jacoba… Bella wyparła tę myśl.
Wszystko w swoim czasie. Na razie musi się przede wszystkim przygotować
psychicznie na wizytę u Cullenów.
Kiedy ojciec obudził się z poobiedniej drzemki, zapakowali się wszyscy
do starego rodzinnego jeepa i udali się, z Bellą jako kierowcą, do Cullenów.
Bella miała na sobie zwykłe jeansowe spodnie i zwyczajną bluzę z kapturem,
do tego czarne trampki. Na sugestię matki, że należałoby ubrać się wytworniej,
odpowiedziała:
– Wiesz przecież, że pani Cullen będzie chciała pokazać mi stajnie i na
wysokich obcasach wyglądałabym jak głupia.
Wiedziała, że matce nie chodzi tylko o to, żeby Isabella jak najlepiej
zaprezentowała swą figurę modelki. Chodziło o okazanie szacunku Cullenom,
którzy, choć nie byli na świeczniku, budzili jednak ogromny respekt wśród
mieszkańców miasteczka. Ich piękna stadnina, Haven Hill, zajmująca niemal
całą północną stronę doliny za Spring Mountain, była przedmiotem lokalnej
dumy, miejscem, które pokazuje się przyjezdnym.
– Nic się nie zmieniło – powiedziała, gdy dojechali na miejsce. – Zawsze
uważałam, że powinni tu kręcić filmy. Tu jest tak pięknie.
– Esme Cullen wkłada w to ogromną pracę – wyjaśniła pani Swan. – Ma
pomocników, ale sama nie waha się przed podejmowaniem najcięższych
robót. To bardzo wytrzymała kobieta.
Isabella skinęła głową. Najlepszym tego dowodem był dom, do którego
właśnie podjeżdżali: olbrzymia, wiktoriańska siedziba w kolorze imbiru, z
narożną wieżyczką i ogromną werandą otoczoną dębami.
Gdy samochód wjechał na szeroki, owalny podjazd, oboje państwo
Cullen wyszli na powitanie.
– Droga Bello, tak się cieszę, że cię widzę – powiedziała pani Cullen,
podchodząc z otwartymi ramionami. – Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, ale też
tęsknimy za tobą ogromnie. Naprawdę.
Ucałowały się serdecznie. Isabella zauważyła, że ta drobna kobieta
doskonale zachowała swój wygląd arystokratki z Wirginii. Wyglądała na co
najmniej dziesięć lat młodszą, mimo iż na jej delikatnej twarzy widniało kilka
zmarszczek, których przysporzyły lata poświęcone pracy na farmie. Często
ubierała się w bryczesy i buty do konnej jazdy, zawsze gotowa dosiąść
któregoś z wierzchowców. Teraz jednak miała na sobie sukienkę. Bella prawie
nigdy nie widziała pani Cullen w sukience, nawet na wystawne przyjęcia, - na
których rzadko bywali - Esme Cullen zakładała spodnie.
– Jesteś dumą i radością całego Spring Mountain – oświadczył pan Cullen,
biorąc ją w ramiona.
Ojciec Edwarda był wysokim przystojnym mężczyzną, po którym syn
odziedziczył jasną cerę i wzrost.
– Jest i chłopak – powiedziała pani Cullen, z zadowoleniem w głosie,
przerywając wymianę uprzejmości między mężem a Bellą. – Miał być tu na
lunch. Spóźnił się tylko dwie godziny.
Chłopak? Bella poczuła nagły skurcz serca, które biło teraz w szalonym
tempie. Samochód „chłopaka” błyskawicznie zbliżał się do podjazdu.
Obserwowała i go nieprzytomnym wzrokiem, stojąc jak wmurowana i czując
jednocześnie, jak robi jej się słabo. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie
ruszyć się z miejsca. Czuła się jak w koszmarnym śnie, w którym ofiara jest tak
przerażona zbliżaniem się prześladowcy, że nie może zdobyć się ani na krzyk,
ani na ucieczkę.
Edward zatrzymał samochód, wysiadł z niego powoli i zwrócił się do
oczekujących.
– Witam wszystkich! Zatrzymała mnie długa rozmowa telefoniczna, ale po
drodze wrzuciłem w siebie hamburgera, więc nie jestem głodny.
Następnie podszedł do Belli.
– Cześć, Bella – powiedział poważnie. – Dobrze się bawisz na wakacjach?
Isabella uświadomiła sobie w tym momencie, że stojąc tak z
zaciśniętymi rękami, chłonie jego obecność jak wyschnięta gąbka wodę.
Ubrany był w czarną koszulę i zwykłe jeansy. Tak bardzo chciała go dotknąć,
że poczuła, jak zadrżały jej palce. Zanim zdecydowała się przemówić, wzięła
głęboki oddech w obawie, że jej głos, jeśli w ogóle będzie w stanie go z siebie
wydobyć, zabrzmi jak potworny żabi skrzek.
– Tak, świetnie – odparła w końcu. – Tu jest tak spokojnie.
– Pewnie aż zanadto – wtrącił się jej ojciec. – Po Nowym Jorku Spring
Mountain musi wydawać się strasznie nudne.
– Mam na to sposób – powiedziała pani Cullen, uśmiechając się do Isabelli, a
następnie do Edwarda. – Mam zamiar wysłać oboje młodych na konną
przejażdżkę. Założę się, że Bella nie ma zbyt wielu okazji, żeby sobie pojeździć,
a i Edward nie ćwiczy jazdy tak często, jak powinien. Powiedziałam
Edwardowi, że dziś go to czeka.
– Och nie – próbowała zaprotestować Bella, ale nie dokończyła. W oczach
Edwarda pojawiło się wyraźne rozbawienie. Nie mogła dociec, czy wszystko to
zostało ukartowane, ale wiedziała jedno – dyskutowanie z panią Cullen było
mniej więcej tak samo bezowocne, jak rozmowa z księżycem.
– Carlisle, zabierz Swanów do domu, a ja przedstawię Belli naszą nową klacz –
zwróciła się do męża. – Za moment będę z powrotem. A ty Edwardzie idź się
przygotować - tym razem słowa skierowała do syna.
Bella podążyła za panią Cullen, a już po chwili dołączył do nich Edward.
Szli do położonych blisko domu, pomalowanych na zielono stajni. Bella tak
była przejęta obecnością Edwarda, że prawie nie słyszała jej słów.
Oprzytomniała nieco, gdy dotarli do stajni i Cullen zaczął siodłać swego konia.
Pani Cullen nałożyła ogłowie na pysk pięknej kasztanki z białą plamką na
czole i przyprowadziła ją do Isabelli.
– Oto moje cudo – oznajmiła. – Na imię ma Valentine, ale nazywam ją Val.
Widzisz kształt tej odmiany?
– Chyba przypomina serce? – zauważyła Bella, biorąc głęboki oddech i
przełykając ślinę. – Nie wiem, czy dam radę, tak dawno nie jeździłam konno.
– Val jest łagodna jak owieczka – zapewniała pani Cullen. – W razie czego
Edward zrobi ci krótką powtórkę z zasad konnej jazdy i pomoże ci ją osiodłać.
Ja wracam do gości. Do zobaczenia – pożegnała się z uśmiechem.
Isabella skinęła tylko głową i oddychając głęboko, zwróciła się w stronę
mężczyzny. Gdy przeszła parę kroków, zauważyła, że skończył właśnie siodłać
swego wielkiego czrnego araba i odwrócił w jej stronę. Była tak bardzo
świadoma jego spojrzenia, że wróciło to koszmarne, charakterystyczne dla
początkujących modelek uczucie, iż traci władzę w nogach i w każdej chwili
może się potknąć. Teraz jeszcze tylko tego brakowało, by Edward znów zaczął
ją atakować za wszelkie grzechy. Jeśli tak się stanie, prawdopodobnie
przewróci się i szlochając padnie u jego stóp.
Na szczęście Edward najwyraźniej przyjął tego dnia inną strategię, może
dlatego, że znajdowali się w domu jego rodziców, a więc właściwie była jego
gościem.
Kiedy podeszła już całkiem blisko, zapytał cicho:
– Pomóc ci ją osiodłać?
– Nie pamiętam, jak to się robi – odpowiedziała Bella słabym głosem. – Tak
dawno nie siodłałam konia.
– Rzeczywiście dawno – zgodził się. – O ile pamiętam, nie mieliśmy nigdy
okazji jeździć razem?
– Nie, nie mieliśmy. – Stanęło jej przed oczami wspomnienie Edwarda,
obserwującego ze swego wózka inwalidzkiego, jak jego matka uczy Isabellę
podstaw ujeżdżania. – Tak się cieszę, że znów możesz jeździć konno –
powiedziała.
– Ja też – przyznał chłopak, przyglądając jej się z powagą. – Przyniosę siodło.
Bella czekała na niego z bijącym sercem, ściskając w dłoniach wodze.
Dobry Boże, myślała z rozpaczą, trzeba będzie wziąć się w garść. Nigdy nie
przypuszczała, że czysto fizyczne zauroczenie drugą osobą może być tak silne i
rozstrajało ją to całkowicie. Pomyślała, że może poczuje się lepiej, gdy zacznie
się ruszać.
– Daj mi spróbować. Będziesz mówił, co mam robić – powiedziała, gdy Edward
wrócił i położył na grzbiecie klaczy kocyk, jaki kładzie się pod siodło.
Skinął głową i po chwili siodłała konia zgodnie z jego instrukcjami,
modląc się po cichu, by nie zauważył, że drżą jej ręce.
– Czemu jesteś taka zdenerwowana? – zapytał, grzebiąc jej nadzieje. – Boisz się
jazdy?
– Trochę – odparła, z wdzięcznością przyjmując takie wytłumaczenie. –
Przejdzie mi, kiedy ruszymy – dodała, widząc zaniepokojenie Edwarda.
Wyprowadzili konie na podwórze.
– Dokąd? – spytał, obejrzawszy się na nią.
– Prowadź – odpowiedziała wzruszając ramionami. – Pamiętaj tylko, że moje
umiejętności są raczej wątpliwe.
Edward skinął głową.
– Parę razy objedziemy ring, żebym mógł cię sprawdzić, a potem pojedziesz po
moich śladach na wzgórza.
– W porządku – odrzekła Bella, starając się zachować uśmiech oraz spokojny i
przyjazny ton głosu. Wolałaby raczej krzyczeć, aby uwolnić się od ciężaru tego
ogromnego napięcia, jakie teraz czuła w sobie. A w dodatku wyglądało na to,
że Edward planuje dłuższą przejażdżkę.
Kiedy Bella wykonywała swe próbne okrążenia na ringu, Edward
obserwował i korygował jej błędy. Bardzo szybko odzyskała panowanie nad
koniem i poczuła się wspaniale, gdy wiatr, rozwiewając jej włosy, chłodził
rozpaloną twarz. Rozpięła kurtkę i czekała, aż chłodne powietrze dotrze przez
bluzę do jej wilgotnej od potu skóry. Nie wiedziała, że pożądanie może
doprowadzić człowieka do stanu takiego wrzenia.
– Myślę, że to wystarczy – powiedział Edward, kiedy zrobiła dwa okrążenia, z
powodzeniem wykonując jego polecenia. Kiedy się zatrzymała, zaproponował:
–Pojedźmy do Bald Knob. Nie byłem tam wieki.
– Dobrze – zgodziła się Isabella.
Na szczęście nie był to zbyt długi ani zbyt stromy szlak. Droga wiodła
przez północną część posiadłości Cullenów, wspinając się serpentynami na
gęsto
porośnięte zbocze góry, a następnie stromo docierała na odsłonięty
wierzchołek. Samotne drzewo cedrowe strzegło niewielkiego źródełka,
wybijającego ze skalnej szczeliny. Edward zwracał uwagę na mijane po drodze
drzewa, uciekającego zająca i orła, który wystraszył jego konia.
Bella odpowiadała monosylabami. Wiedziała, że to niemądre, na nic
więcej nie potrafiła się jednak zdobyć. Jechała za Edwardem i widok jego
gęstych brązowych włosów, unoszących się na wietrze, jego szerokich ramion
i umięśnionych nóg wprowadzał ją w stan takiego odurzenia, że niewiele
brakowało, a zawróciłaby Val i ruszyła galopem w przeciwnym kierunku.
Tylko duma i uparte pragnienie przezwyciężenia samej siebie uchroniło ją od
tego.
Kiedy dotarli na szczyt, Edward zsiadł z konia.
– Odsapnijmy chwilkę i dajmy odpocząć koniom – zaproponował. – Niech się
napiją wody ze strumienia.
Uwolniwszy swego konia z wędzideł, podprowadził go do wodopoju.
Bella także, gdy zsiadła z Val, podeszła z nią do małego strumyczka i stanęła
obok. Kątem oka widziała, jak Edward opiera się o stare drzewo cedrowe.
Podejrzewała, że czeka tam na nią, toteż nie zdziwiła się, gdy zawołał:
– Zostaw ją i chodź tutaj. Piękny stąd widok. Ona nigdzie nie ucieknie.
– Mhm… no dobrze – powiedziała. Uwolniła wodze i poszła w kierunku
Edwarda. Było między nimi nie więcej niż dziesięć metrów, ale Belli wydawało
się, że dzieli ich co najmniej mila. To niedorzeczne, pomyślała. Edward zwabił
ją tutaj. Wszystko ukartował. Powinna więc kipieć z wściekłości. A tymczasem
wcale tak nie było. Odwróciła się, by spojrzeć w dolinę, ale potknęła się i
podparła rękami.
– Nic ci nie jest? – spytał Edward.
– W porządku – odparła.
Metr przed nim zatrzymała się i zaczęła udawać, że obserwuje dolinę.
Przed oczami miała jednak tylko rozmazane plamy kolorów, świateł i cieni.
Zamrugała, wzięła głęboki oddech i zacisnęła ręce. Na dźwięk głosu Edwarda
podskoczyła jak oparzona.
– Co ci jest, Bells? – spytał. – Jesteś czymś skrępowana.
– To nic takiego. – Wzruszyła ramionami. – Mam kiepski dzień. Bez żadnej
widocznej przyczyny jestem trochę rozstrojona.
Edward uśmiechnął się. Tym razem, jak zauważyła Bella, jego uśmiech
był życzliwy, a oczy, zwykle drwiące, promieniowały serdecznym
ciepłem.Skinął ręką.
– Chodź tu, Bello – powiedział miękko. – Wiem, co ci jest.
– Wiesz? – zdumiała się. Szła do niego, wpatrzona w blask jego oczu, jak
żeglarz wpatrujący się w światło morskiej latarni.
– Mhm… – zamruczał z tajemniczym uśmiechem.
Kiedy znalazła się w zasięgu jego ręki, ujął jej dłoń i przyciągnął bliżej
siebie. Drugą rękę wsunął w jej włosy i zgarniając je na kark, wodził oczami po
twarzy, zatrzymując wyczekujące spojrzenie na ustach.
Isabella stała nieruchomo i z tęsknotą wpatrywała się w niego.
Rozchyliła usta, które nabrzmiały w oczekiwaniu na pocałunek. Kiedy objął ją
ramieniem i przycisnął do swego silnego, gorącego ciała, poczuła, że cała
płonie z pożądania, że wybuchnie, jeśli Edward nie pocałuje jej natychmiast.
Czas stanął w miejscu, a on wciąż wpatrywał się w nią. Bella była pewna, że w
jego oczach dostrzega lustrzane odbicie własnych pragnień. Przez chwilę tylko
miała wrażenie, że przez jego twarz przemknął wyraz jakiegoś wewnętrznego
rozdarcia, zaraz potem jednak z uśmiechem zbliżył do niej swe usta.
Rozkosz, jaka ogarnęła Bellę, wprawiła ją w drżenie. Zdawało jej się, że
wierzchołek góry wybucha jak wulkan, a oni, wyrzuceni w powietrze, płyną
razem w przestworzach. Usta Edwarda były bezwzględne, żądające wiele, nie
więcej jednak, niż ona gotowa była dać. Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła
mocno, wsuwając palce w jego gęste włosy u nasady karku, czerpiąc
niewypowiedzianą radość z tej pieszczoty. Jej nozdrza wdychały
obezwładniający, piżmowy zapach, mieszaninę woni mężczyzny, cedru,
rozgrzanego powietrza i koni. Drżała z oczekiwania, gdy chłodne palce
Edwarda wśliznęły się pod jej bluzę. Powoli osunęli się na ziemię. Edward
podtrzymywał głowę Belli, ochraniając ją przed twardym podłożem. Jego usta
wędrowały powoli linią brody i ramion. Dłoń Edwarda spoczywała na jej
piersiach. Wyobraźnia podsuwała jej obraz tego, co miało zaraz nastąpić. Ze
zdziwieniem uświadomiła sobie, że nie ma nic przeciwko temu. Jeśli Edward
zechce zdjąć z niej ubrania, sama mu w tym pomoże. Tymczasem on powoli
okrył ją z powrotem i wspierając się na łokciu położył na boku, nie przestając
jednak muskać pocałunkami jej ust.
– Czyż nie cudownie? – wymamrotał z uśmiechem, przytulając się do jej
policzka.
– Tak – odpowiedziała zduszonym głosem. A mogłoby być jeszcze cudowniej,
gdyby… Zdławiła tę myśl, starając się zwalczyć ból pożądania, gdy odczytała z
jego wzroku, że nie zamierza posuwać się dalej. Dała mu pełne przyzwolenie.
Żaden inny mężczyzna nie był dotąd w stanie doprowadzić jej do takiego
stanu. Dlaczego zatrzymał się? Bawił się teraz jej włosami i w przejrzystej
zieleni jego oczu dostrzegła zamyślenie.
– O czym myślisz? – spytała.
– O wielu rzeczach – odparł z powagą. Usiadł gwałtownie, po czym wstał i
wyciągnął rękę, by jej pomóc. Kiedy stanęła obok niego, ujął jej twarz w dłonie
i delikatnie pocałował. – Jak myślisz, mógłbym cię teraz namówić na spędzenie
ze mną dnia w przyszłym tygodniu?
– Czy zawsze w ten sposób próbujesz osiągnąć to, czego chcesz? – spytała
ostro.
– Daj spokój, Bello – odparł czerwieniejąc. – Nie chwytaj mnie za słówka.
– Słówka? – wyrzuciła z siebie. – Nie chwytam cię za słówka. To ty zwabiłeś
mnie tutaj i widząc, że naiwnie odsłaniam przed tobą swoje pragnienia,
postanowiłeś spróbować, czy spełniając je uda ci się osiągnąć własny cel. W
porządku, ale wiedz, że ten numer nie przejdzie, i nie będę już tak głupia, by
kiedykolwiek więcej pozwolić ci się nawet dotknąć. Możesz zrezygnować z
planowania następnych przejażdżek! – Po tych słowach odwróciła się i poszła
w
stronę strumienia.
– Nie wygłupiaj się, Bello ! – krzyknął za nią Edward, ale zignorowała to i
dosiadła Val, zanim on zdążył dobiec do swego konia. Jadąc dyszała ciężko ze
złości i przeklinała po cichu samą siebie. Powinna była się domyślić. Czyżby
była aż tak głupia? Po raz ostatni oddała władzę nad sobą swoim zuchwałym
zmysłom. To się nigdy więcej nie powtórzy!
Kiedy dotarli do stajni, otaczała ich aura wzajemnej wrogości. Bella bez
słowa rozsiodłała Val i poprowadziła ją do boksu. Podchodziła właśnie do
drzwi, kiedy poczuła na swym ramieniu mocny uścisk dłoni Cullena.
– Puść mnie – fuknęła.
– Nie – odparł, przeszywając ją wzrokiem. – Jesteś albo głupia, albo znacznie
twardsza, niż przypuszczałem. Jedno z dwojga.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparła – i nie obchodzi mnie to. Zostaw
mnie ! – Usiłowała uwolnić się od jego uścisku. – Chcesz, żebym zaczęła
krzyczeć?
– Nie, chcę, żebyś mnie wysłuchała – odpowiedział z kamienną twarzą. – Chcę
wierzyć, że nie jesteś aż tak twarda. Ale wiem, że twój umysł wskazuje ci dwa
kierunki, chociaż serce może iść tylko w jednym. Jeśli wybierzesz złą drogę,
zaprowadzi cię donikąd. Spróbuj posłuchać swego ciała, które usiłuje ci coś
podpowiedzieć.
Mówiąc to, natarł na nią i złożył na jej ustach pocałunek tak natarczywy i
namiętny, że Isabella nie była w stanie walczyć z ogarniającymi ją uczuciami.
Stała nieruchomo, drżąc, a kiedy ją puścił, miała oczy pełne łez, a jego
płomienne spojrzenie kontrastowało z wciąż jeszcze kamiennym wyrazem
twarzy.
– A teraz – powiedział szorstko – postarajmy się, dla dobra rodziców,
wyglądać w miarę normalnie. W końcu byliśmy tylko na uroczej przejażdżce w
górach, prawda? – Spoglądając na Isabellę uniósł ironicznie jedną brew,
następnie podszedł do drzwi i otworzył je przed nią. – Pani pierwsza.
Reszta popołudnia była dla Belli jednym wielkim koszmarem. Zgodnie z
sugestią Edwarda grała znakomicie. Słyszała swój własny śmiech, czując
jednocześnie, że należy on do kogoś innego. Starała się unikać wzroku
Edwarda, ale od czasu do czasu ich oczy spotykały się. Każde z jego
świdrujących spojrzeń sprawiało, że mocniej zaciskała ręce na oparciu fotela.
Z trudem powstrzymała okrzyk radości, kiedy matka odmówiła Cullenom
zaproszenia na kolację, wymawiając się osłabieniem ojca.
– Wpadnij jeszcze kiedyś, Bello – powiedziała Esme Cullen ze swym miękkim
południowym akcentem.
– Naturalnie – odparła Bella, unikając wzroku Edwarda, który otwierał przed
nią drzwi samochodu. Gdy wsiadała, pochylił się nad nią i szepnął cicho:
– Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie.
Już miała powiedzieć, że nigdy w życiu, zrezygnowała jednak, widząc
jego charakterystyczny rozbawiony wzrok. Zamknął za nią drzwi i żartobliwie
zasalutował.
– Cullenowie to cudowni ludzie – powiedziała matka, gdy ruszyli. – Ze
wszystkich znanych mi osób najbardziej podziwiam i zazdroszczę Esme
Cullen, i to nie z powodu jej bogactwa i urody, ale dlatego, że jest taka
promienna i pełna życia. Bycie z nią działa jak balsam.
– Wiem, co masz na myśli – odrzekł pan Swan. – To szczęśliwa kobieta. Kocha
swój dom, męża, swoje konie i swego syna. Czegóż więcej potrzeba kobiecie?
No właśnie, czegóż więcej, pomyślała Bella z goryczą. Życie pani Cullen
było jak starannie opakowany, piękny podarunek. Dlaczego jej własnego życia
nie udawało się tak cudownie poukładać?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
ROZDZIAŁ 4
– Czy coś ci jest? – spytał ojciec następnego dnia, gdy grali w remika. – Od
wczoraj jesteś dziwnie naburmuszona. Czy pokłóciliście się z Edwardem? Coś
wisiało w powietrzu, kiedy wróciliście z tej przejażdżki.
– Istotnie, mieliśmy małą sprzeczkę – odpowiedziała niechętnie – ale
wolałabym o tym nie mówić.
Pragnęłaby także móc nie myśleć o tym, co się stało, ale nie była w
stanie. Jeśli w jednej chwili czuła, że jej złość na Edwarda jest w pełni
usprawiedliwiona, to już w następnej była z równą siłą przekonana, że się
wygłupiła. Czemu nie miałaby spędzić z nim dnia? Czego się bała? Odkrycia, że
Edward miał rację, że Jacob naprawdę jest hipokrytą, czy czegoś jeszcze?
Następny dzień nie przyniósł poprawy do momentu, gdy w trakcie
przygotowań do przyjęcia u Emmetta udało się jej wreszcie wywołać w sobie
złość na Edwarda. Jakim prawem wdarł się w jej życie i burząc jego porządek,
doprowadził do stanu takiego rozchwiania? Cokolwiek on sądzi, Bella nie była
obojętna na losy ludzi zatrutych odpadami z Black Chemicals i zamierzała
porozmawiać o tym z Jacobem. Osiągnął więc swój cel i teraz należy
zapomnieć o
nim i jego próbach uwiedzenia jej tylko po to, by zechciała na własne oczy
zobaczyć tę tragedię. Nie potrzebowała tego. To, na co miała teraz ochotę, to
rozrywka, miłe przyjęcie w towarzystwie błyskotliwych, interesujących osób i
ciekawe rozmowy.
Przed nałożeniem makijażu Bella pochyliła się nad umywalką i
przyjrzała się sobie w lustrze, wodząc rękami po policzkach. Wspaniale, po
prostu wspaniale. Do tego wszystkiego zaczyna tyć. Inni tracą w takich
sytuacjach apetyt, ale nie ona. Stawała się żarłoczna.
Zdjęła z wieszaka ręcznik i usiłowała zetrzeć ciemne smugi widoczne
pod oczami. Sądziła, że jest to być może rozmazany makijaż i da się łatwo
zmyć. Nie udało się. Cienie pod oczami były spowodowane brakiem snu.
Powinnam zostać w Nowym Jorku, pomyślała. To wszystko, co się stało,
nie miałoby wówczas miejsca. Czy nie byłoby to cudowne? Ze złością rzuciła
ręcznikiem przez pokój, aż uderzył w wytapetowaną na niebiesko ścianę. Nie,
to nie byłoby cudowne. Ojciec jej potrzebował. Potrzebował jej obecności i
miłości. To było najważniejsze na świecie, zwłaszcza teraz, kiedy Isabella
zaczynała podejrzewać, że rodzice martwią się o Emmetta i są poważnie
zaniepokojeni jego nowym stylem życia i poglądami. Oczywiście deklarowali z
uśmiechem, że są z niego bardzo dumni, ale Bellę trudno było zwieść. O wiele
bardziej woleliby, aby zachowywał się tak jak Edward.
Znowu ten Cullen. Bella wykrzywiła się przed lustrem. Szybko
dokończyła robić makijaż, ubrała się w krótką koktajlową sukienkę. Do tego
włożyła czarne efektowne buty na wysokich obcasach. Przewyższała w nich
większość mężczyzn, ale przywykła już do tego. Gdy miała je na sobie, nawet
Jacob z trudem jej dorównywał. Oczywiście Edward…
Przeklęła cicho, by zdławić tę myśl i narzuciła płaszczyk. Z satysfakcją
oceniła swój wygląd i wyszła.
Droga wiodła wśród wzgórz, z których deszcz zmył niedawno resztki
śniegu i gdzieniegdzie zaczęła pokazywać się trawa. Przyjęcie miało się
rozpocząć dopiero o ósmej, ale Emmett poprosił ją, by przyjechała wcześniej.
Chciał jej dokładnie pokazać mieszkanie i zjeść z nią skromną kolację jeszcze
przed przybyciem gości.
– Z przyjemnością ci pomogę – zaproponowała wówczas, ale Emmett zapewnił
ją, że żadna pomoc nie będzie potrzebna. Zamówił jedzenie w restauracji.
Kiedy dojechała do autostrady, miała przed sobą jeszcze niecałą godzinę
jazdy. Zgodnie ze wskazówkami brata przejechała przez starą część
Charlestonu, z dużymi sześciennymi domami piętrowymi, minęła nowe
centrum handlowe, by wreszcie dotrzeć do elegancko ozdobionej bramy
wjazdowej z dużym, wyrytym w brązie napisem „Deer Creek Manor”.
– Dość pretensjonalne – powiedziała do siebie, wjeżdżając w aleję otoczoną
supernowoczesnymi budynkami o zaokrąglonych konturach, z efektownie
podwieszonymi balkonami. Odnalazła dom Emmetta i zaparkowała pomiędzy
dwoma BMW. Witamy w krainie yuppies, pomyślała z krzywym uśmiechem.
Emm otworzył drzwi, zanim jeszcze zdążyła zapukać.
– O rany, ależ wspaniale wyglądasz! – wykrzyknął z aprobatą. – Witaj w mym
skromnym gniazdku. To będzie coś, móc cię tutaj gościć na przyjęciu.
Powiesił jej płaszcz do szafy z lustrzanymi drzwiami, a oczarowana
Isabella rozglądała się w tym czasie po imponującym wnętrzu.
– Musiałeś chyba wynająć projektanta – zauważyła. – To jest naprawdę
cudowne, Emm.
– Dzięki. Tak, rzeczywiście wynająłem architekta. Mówiąc szczerze,
najlepszego w Charlestonie. Sam bym tego wszystkiego nie wymyślił. – Wziął
ją pod rękę. – Oprowadzę cię.
Pokazał jej kolejno uroczą małą jadalnię, dwie luksusowe sypialnie i
ekskluzywne łazienki, promieniejąc ze szczęścia, gdy komentowała wszystko z
zachwytem. Na końcu była kuchnia, gdzie jedna młoda kobieta w białym
uniformie dekorowała przystawki, a druga stała przy kuchni, coś mieszając.
– Wygląda smakowicie – powiedziała Bella, zerkając na faszerowane grzyby i
maleńkie kanapki z krewetkami.
– Wszystko, co najlepsze, dla mojej pięknej siostry – oświadczył Emmett,
wyjmując z lodówki butelkę drogiego szampana. – Co powiesz na mały toast,
zanim coś przekąsimy? Przejdziemy do jadalni?
– Czemu nie? – odparła Isabella. O ile już dawniej miała wątpliwości, czy
portfel Emmetta jest w stanie pokryć jego kosztowne zachcianki, o tyle teraz z
prawdziwym przerażeniem myślała o jego poczytalności. To, co zobaczyła,
absolutnie nie było na jego kieszeń. Nawet milioner zastanawiałby się nad
niektórymi z pomysłów architekta – obrazy Leroy Neimanna, obicia z
wytłaczanej skóry, ściany działowe stawiane na zamówienie.
Przy stole Emm rozlał szampana do cienkich kryształowych kieliszków z
Waterford.
– Za nas – powiedział podnosząc swój. – Oby nasza przyszłość nadal była tak
pomyślna.
Bella popatrzyła na niego w zamyśleniu.
– Mogę coś dodać? Obyśmy jak najdłużej zachowali zdrowie. Sytuacja ojca
uświadamia mi, że bez tego wszystko inne traci jakikolwiek sens.
– Słuszna, choć gorzka uwaga – zgodził się Emmett i uśmiechnął smutno,
stukając się z Isabellą i pociągając pierwszy łyk szampana. – Naprawdę
podziwiam
cię, że poświęciłaś te dwa tygodnie dla mamy i taty. To musi być dla ciebie
dosyć nudne.
– Nie uważam tego za nudne – zaprzeczyła, myśląc z goryczą, że stan
wewnętrznego niepokoju, w którym się znajdowała, z trudem można by
określić jako nudzenie się. – Wręcz przeciwnie, cieszę się, że mogę
uszczęśliwić ojca. Zamierzam teraz częściej bywać w domu.
– Naprawdę? – zdziwił się Emmett, a następnie przyjrzał się jej podejrzliwie. –
Czyżby to miało coś wspólnego z Edwardem Cullenem?
Isabella była tak zaskoczona, że dopiero po chwili zdobyła się na
odpowiedź.
– Co ci przychodzi do głowy? Przecież wiesz, że ojciec jest chory. Chcę spędzać
z nim możliwie jak najwięcej czasu.
– Taak – odparł Emm, nie spuszczając z niej wzroku – ale widziałem, w jaki
sposób wpatrywał się w ciebie zeszłej niedzieli. Nie podobało mi się to.
Chciałem nawet poprosić ciebie, abyś szepnęła rodzicom słówko dezaprobaty
co do jego ciągłych wizyt w ich domu. Nie byłyby dobrze widziane przez
Jacoba Blacka.
Isabella, słuchając słów brata, była najpierw zdumiona, potem
przerażona, a zanim dokończył, po prostu wściekła.
– Jak śmiesz coś takiego proponować? – wybuchła. – Rodzice mają prawo
zapraszać do domu, kogo tylko im się spodoba, a ja, jeśli będę miała ochotę
widywać Edwarda, to będę to robić. To jeden z najwspanialszych ludzi, jakich
znam.
– Wiedziałem, że cię przekabaci – powiedział Emmett, wykrzywiając usta z
niesmakiem. – Szybki Bill z niego. To jest zwykły prowokator, Bello. Biedny
Jacob stara się, jak może, by wybrnąć z tej trudnej sytuacji, a Cullen na każdym
kroku stwarza problemy. – Pochylił się i spojrzał na Isabellę z powagą. – Nie
uważasz, że to wszystko zrani uczucia tak wrażliwego mężczyzny, jakim jest
Jacob Black?
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób – odparła Bella marszcząc brwi.
– A powinnaś – rzucił Emmett z przekonaniem. – Jake bardzo przejmuje się
takimi rzeczami.
Coś tu się nie zgadzało. Na przyjęciu u rodziców Emmett sugerował, z
charakterystycznym dla mężczyzn brakiem delikatności, że Jacob nie miałby
nic
przeciwko temu, aby używając swych wdzięków wpłynęła na Edwarda. Teraz
widząc, że nie akceptuje tego pomysłu, postanowił zmienić strategię. Emm
stawał się oportunistycznym manipulatorem i ta zmiana w jego charakterze
bardzo się Belli nie podobała.
Pociągnęła łyk szampana i w zamyśleniu przyglądała się bratu. Być
może prawdą jest to, co mówił, ale ona nie miała okazji, aby się o tym
przekonać. Jacob nawet słowem nie wspomniał o aferze z Edwardem
Cullenem. Co prawda, gdy się spotykali, nigdy nie było mowy o sprawach
zawodowych, cały wspólnie spędzany czas poświęcali rozrywkom.
Odpowiadało jej to do czasu, gdy w jej życie tak brutalnie wkroczył Edward.
Emm miał rację mówiąc, że Edward nie traci czasu. Uświadomił jej także, jak
mało w gruncie rzeczy zna Jacoba Blacka. Jakim cudem Emmett wiedział tak
wiele?
– Zdaje mi się, że ty i Jake jesteście ze sobą bardzo blisko – zauważyła. –
Znacznie bliżej, niż przypuszczałam.
Emmett wzruszył ramionami.
– Jacob jest perfekcjonistą w sprawach finansowych. A najbardziej interesuje
go bilans wpływów i wydatków. Analizujemy go wspólnie za każdym razem,
kiedy jest w fabryce.
– To znaczy jak często? – spytała Bella.
– Regularnie raz w miesiącu – wyjaśnił. Nagle się uśmiechnął. – Pomówmy o
czymś innym. Interesy to nudny temat. Widziałaś ostatnio coś ciekawego w
kinie?
W tej właśnie chwili nadeszła jedna z kelnerek, niosąc gorące danie. Te
parę minut, w czasie których serwowano kolację, Bella poświęciła
rozmyślaniom o relacjach między jej bratem a Jacobem. Wszystko to robiło na
niej złe wrażenie. Pod wpływem Jacoba Emmett wyraźnie się zmienił, i to na
gorsze. Poza tym czuła, że coś ukrywa. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że to
może tylko jej chora wyobraźnia, ale podejrzenia jej nie opuszczały.
Udziec jagnięcy okazał się pyszny, a rozmowa zeszła na tematy ogólne.
Dokładnie o ósmej zaczęli się schodzić goście, traktując Bellę z tak wyraźnym
uniżeniem, że poczuła się jak eksponat w muzeum figur woskowych.
Przeważali młodzi yuppies i ludzie biznesu. Głównym tematem rozmów stały
się dochody, nowo zakupione samochody, jachty i inne atrybuty dostatniego
życia.
Isabella udzielała się towarzysko, szybko jednak doszła do wniosku, że
niewiele ma z tymi ludźmi wspólnego. Czuła się nieswojo, ale wiedziała, że z
powodzeniem tuszuje to swym wdziękiem i błyskotliwością, i że nikt nie
domyśla się, jak bardzo jest znudzona. Marzyła, aby znaleźć się już w domu, w
swobodnym stroju i z dobrą książką pod ręką.
Przed północą bardzo rozbolała ją głowa i doznała uczucia klaustrofobii.
W pokoju pełnym ludzi, z którymi nie potrafiła już rozmawiać poczuła się jak
w
pułapce. Za wszelką cenę pragnęła się stamtąd wydostać i postanowiła użyć
wypróbowanego, choć w tym wypadku prawdziwego pretekstu.
– Nie mów nikomu – szepnęła do brata – ale od tych butów straszliwie
rozbolały mnie stopy. Świetnie się bawiłam. W przyszłym tygodniu
chciałabym ci się zrewanżować kolacją.
Miała nadzieję, że przy tej okazji skłoni go do rozmowy na temat
niepokojących ją spraw.
Emm podał jej płaszcz, a następnie mocno uścisnął.
– Wspaniale, że przyszłaś – powiedział wzruszony. – Cieszę się, że zamierzasz
częściej bywać w domu. Tęskniłem za tobą. Przecież zawsze byliśmy sobie tacy
bliscy.
– Naprawimy to – odparła, całkiem już teraz pewna, że brata coś gnębi. –
Zadzwonię do ciebie jutro.
Wyszła i wsiadła do starego samochodu rodziców, który stał teraz w
towarzystwie corvette i porsche'a. Z silnym bólem głowy ruszyła w drogę
powrotną. Zamiast oczekiwanej rozrywki, przyjęcie u Emmetta tylko
pogorszyło jej nastrój. Martwiła się o niego, a sama wciąż czuła się rozstrojona.
Dlaczego, do licha, nie jest w stanie się rozluźnić i dobrze bawić w
towarzystwie sympatycznych rówieśników? Może gdyby Emmett nie zrobił tej
głupiej uwagi na temat Edwarda… Zaraz, gdzie była ta przecznica?
Przejechała przez puste teraz i słabo oświetlone centrum handlowe i
skręciła w ulicę wiodącą przez stare, uśpione dzielnice miasta. Minęła
zaledwie parę przecznic, kiedy nagle kierownica zaczęła ściągać w prawą
stronę. O, Boże, pomyślała z rozpaczą, złapałam gumę. Podjechała do
krawężnika i zatrzymała wóz. Miała rację. Prawe przednie koło było
kompletnym flakiem.
– Co teraz zrobię? – powiedziała głośno, odgarniając włosy z czoła i
rozglądając się. Ulica była pusta.
Wyjęła swoją komórkę z torebki, ale jak to bywa w takich sytuacjach
okazało się, że jest rozładowana. Telefon jest na pewno w centrum
handlowym, ale to było o parę przecznic stąd, około mili. Za nic nie dojdzie
tam na tych cholernych obcasach. Co jednak innego jej pozostaje? Może po
drodze zatrzyma jakiś przejeżdżający wóz? A jeśli w którymś z domów
zobaczy światła, zapuka do drzwi. To nie Nowy Jork.
Ludzie tutaj byli przyjaźni wobec innych znajdujących się w potrzebie.
Przeszła przez kolejną ulicę, minęła parę domów i zatrzymała się, by dać
odpocząć zmaltretowanym nogom. Oparła się o słup i rozejrzała dokoła. W
domu naprzeciwko, na pierwszym piętrze, paliło się światło. Ktoś jeszcze się
nie położył lub spał przy zapalonej lampie, pomyślała. Warto spróbować.
Podeszła do domu, otworzyła furtkę i zaczęła iść alejką prowadzącą do
wejścia. Przeszła zaledwie parę kroków, gdy ogromny biały pies wyskoczył na
nią, szczekając wściekle.
– Na pomoc! – krzyknęła Isabella odskakując na bok, po czym straciła
równowagę i upadła, wciąż krzycząc. W chwilę później pies wskoczył na nią,
ale zamiast gryźć, zaczął lizać jej twarz.
W przedsionku domu zapaliło się światło, otwarły drzwi i głęboki męski
głos rozkazał:
– Leah, do nogi!
Pies przestał lizać Bellę i oddalił się. Usłyszała nierówne kroki i
podniosła głowę. Jej serce zamarło.
– Edward ! – krzyknęła. – To ty ?!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
ROZDZIAŁ 5
– Bella ! Na miłość boską, co ty tu robisz w środku nocy? Czy nic ci się nie
stało? – zapytał Edward. Pochylił się i pomógł jej wstać, a wtedy pies podszedł
znowu, przyjaźnie machając ogonem.
– Wszystko w porządku. Ja… złapałam gumę parę ulic stąd – odparła Bella
dysząc i z bijącym sercem wsparła się na ramieniu Edwarda, z trudem
wkładając pantofle. – Mója komórka się rozładowała. Szukałam jakiegoś
miejsca, skąd mogłabym zadzwonić, a u ciebie paliło się światło. Twój pies
mnie wystraszył…
– A więc nawet nie wiedziałaś, gdzie ja mieszkam? – spytał przytłumionym
głosem.
Isabella spojrzała na niego.
– Nie.
Edward uniósł brew i uśmiechnął się krzywo.
– Widząc twój strój, powinienem domyślić się, że nie przyszłaś do mnie.
Zapewne byłaś na jednej z tych bibek u Emmetta?
– Tak – odparła – zgadza się.
Przyjrzała się Edwardowi. Mimo mroku dostrzegła wyraz rozbawienia
na jego twarzy, ale nie udawało mu się ukryć goryczy w głosie. Brzmiała w
uszach i raniła serce. Cały gniew, który usiłowała w sobie ostatnio wzbudzić,
wyparował nagle jak mgła. Z trudem powstrzymywała się, by nie rzucić mu się
na szyję i nie wyznać, że całą duszą pragnęłaby spędzić ten wieczór z nim. W
jego obecności jej zmęczone ciało zaczynało pulsować życiem.
– Żałuję, że nie wiedziałam, gdzie mieszkasz – powiedziała, starając się
odsłonić choć odrobinę tego, co naprawdę czuła. Chciała, by nie patrzył już na
nią w ten sposób. – Byłabym tu już dawno. Zanudziłam się tam na śmierć.
– Naprawdę? – Edward sceptycznie uniósł brwi. – No cóż, może i tak, ale teraz
zajmijmy się lepiej twoim zmartwieniem. Gdzie samochód? To pewnie wóz
rodziców?
– Parę przecznic za tym rogiem – powiedziała Bella, wskazując palcem. – Ale,
prawdę mówiąc, nie jestem w stanie tam teraz iść. Mam odciski od tych butów,
a jeden z obcasów oderwał się, gdy upadłam.
– Wejdź lepiej do środka, a ja w tym czasie zmienię koło. Możesz przejść ten
kawałek?
– Tak, oczywiście – ucieszyła się Bella.
Spojrzała na psa, który jeszcze tak niedawno ją wystraszył, a teraz lizał
jej rękę.
– Masz wspaniałego psa obronnego – zauważyła.
– Zwykle Leah nie jest taka groźna – odparł Edward – ale właśnie ma młode.
Nawet mnie jeszcze do nich nie dopuszcza.
– Ma dobre serce – odrzekła Bella, gładząc potężny łeb suki. – Nie mam ci za
złe, suniu. Starasz się po prostu być dobrą mamą, prawda?
Edward prowadził dziewczynę wejścia. Wszedł za nią.
– Poczęstuj się kawą – zaproponował wskazując duży ekspres, stojący na
blacie. – Jeśli dasz mi klucze, wezmę się do roboty.
Zauważył, że Bella stoi w miejscu i patrzy na zawalony papierami stół.
– Pracowałem nad raportem – dodał.
– Ja… przepraszam, że ci przerwałam – powiedziała dziewczyna, starając się
zachować spokój. Doznała właśnie najdziwniejszego w życiu uczucia.
Rozejrzała się po dużej kuchni z ciemnymi szafkami i zlewozmywakiem,
popatrzyła na mahoniowy stół zawalony papierami Edwarda, na proste
mahoniowe krzesła i nagle doznała uczucia pewności, że zna to miejsce
doskonale. To było tak, jakby po przebudzeniu z koszmarnego snu znalazła się
nagle we własnym, bezpiecznym domu. Zakręciło jej się w głowie i zamykając
oczy, wsparła się mocno o oparcie krzesła.
– Co się dzieje, Bells? – spytał Edward klękając, by przyjrzeć się jej twarzy.
– Nic – wyszeptała. – Trochę kręci mi się w głowie.
– Siadaj – rozkazał, odsuwając krzesło i sadzając ją. Nalał filiżankę kawy i
postawił przed nią. – To powinno ci pomóc. Prawdopodobnie wypiłaś trochę
za
dużo u Emmetta.
– To nieprawda! – krzyknęła, czując napływające do oczu łzy. – Wypiłam tylko
lampkę szampana parę godzin temu. Nigdy nie piję niczego mocniejszego.
Nagle zimne spojrzenie Edwarda stało się dla niej nie do zniesienia.
Ukryła twarz w ramionach, wstrząsanych niemym łkaniem.
– Mój Boże – westchnął Edward. Zdjął płaszcz z jej bezwładnego ciała i usiadł
przy niej, obejmując ramieniem. – Przepraszam – powiedział czule. – Nie
chciałem być taki szorstki. Czy jesteś chora?
Bella uniosła głowę i spojrzała na niego przez łzy. Teraz nie wydawał się
już tak naburmuszony. Zresztą nie zniosłaby tego ani chwili dłużej.
– Nie – szepnęła. Chyba, że chorobą należałoby nazwać pragnienie znalezienia
się w jego ramionach, tak przemożne, że wprawiało w drżenie całe jej ciało.
Kiedy położył rękę na jej czole, starała się nie poruszyć, choć pod
wpływem jego dotyku przeszył ją dreszcz.
– Gorączki nie masz, ale drżysz cała i twoje czoło jest wilgotne od potu. Może
powinnaś położyć się na trochę.
Oczy Edwarda miały teraz miły, ciepły wyraz.
– Przejdzie mi – powiedziała Bella. Przejdzie jej, jeśli on nadal będzie patrzył
na nią w ten sposób. Uniosła filiżankę z kawą i posłała mu spojrzenie pełne
wdzięczności. – Kawa powinna postawić mnie na nogi.
– Skoro tak mówisz… – Przyjrzał się jej i westchnął. – Może daj mi teraz klucze,
spojrzę na tę oponę.
– Czy nie można by gdzieś zadzwonić? – spytała, nie chcąc, by wychodził. – Nie
jestem nawet pewna, czy jest zapasowe koło.
– Sprawdzę. Jeśli nie, będziemy musieli kogoś wezwać, ale w sobotni wieczór,
o tej porze, nie można liczyć na szybką interwencję. – Z wymuszonym
uśmiechem dodał: – To nie jest New York City.
Isabella posłusznie wyjęła klucze z torebki.
– Tam dopiero czekałbyś tydzień, a w końcu znaleźliby jedynie miejsce, w
którym kiedyś był twój samochód. Proszę. – Położyła klucze na jego dłoni. –
Gdyby wyglądało to beznadziejnie, nie zawracaj sobie głowy – poprosiła.
Edward ścisnął kluczyki w ręku.
– Myślisz, że nie dam rady? – spytał, a na jego twarz powrócił chłodny wyraz.
– Nie! – Oczy Belli ponownie zaszły łzami i nerwowo przetarła je ręką.
Co się z nią dzieje? Pociągnęła nosem i pokręciła głową, mówiąc ze
szlochem:
– Chodzi o to, że… jest środek nocy, a to jest głupia, brudna robota i… i… –
Ukryła twarz w dłoniach. – Jestem tak rozstrojona.
Kluczyki z brzękiem upadły na stół. Bella poczuła silne ramiona
Edwarda, który uniósł ją z krzesła i posadził sobie na kolanach.
– Nie płacz, dziecinko – wymamrotał prosto do jej ucha, gładząc czule po
włosach. – Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale porozmawiamy o tym rano. Jesteś
wyczerpana. To, czego potrzebujesz najbardziej, to porządny sen. Położę cię w
pokoju gościnnym. Obejmij mnie za szyję, dobrze?
Widząc, że Edward sięga po laskę, zamierzała powiedzieć mu, że pójdzie
sama, ale się powstrzymała. Położyła ręce na jego ramionach i westchnęła z
zadowoleniem, kładąc głowę na jego piersi.
– Przepraszam za cały ten kłopot – mruknęła prawie już uśpiona.
– Jeśli to ma być kłopot, to chciałbym mieć takich więcej – odpowiedział
Edward zduszonym głosem, z wysiłkiem łapiąc równowagę przy wspinaczce
po schodach.
Kiedy dotarli na górę, zaniósł Bellę do niewielkiej sypialni, skromnie
wyposażonej w ciemne sosnowe łóżko z białą narzutą, sporą szafę i jasne
zasłony. Delikatnie posadził ją na brzegu łóżka.
– Poczekasz chwilkę, aż znajdę ci jakieś ubranie? – spytał, trzymając ją za
ramiona i pochylając się, by spojrzeć jej w oczy.
Isabella przytaknęła, uśmiechając się nieśmiało. Kiedy wyszedł z pokoju,
rozejrzała się dokoła. Po chwili usłyszała jego kroki i zwróciła się w stronę
drzwi.
– Może to będzie dobre – powiedział, podchodząc do niej z wielkim szarym t-
shirtem w ręku. – Nie mam niestety żadnych damskich szlafroczków.
– To jest idealne – powiedziała, z uśmiechem przykładając do siebie koszulkę.
– Dziękuję.
Edward usiadł koło niej i pogładził ją po twarzy.
– Czy matka oczekuje cię na noc?
– Tak, ale prosiłam ją, by położyła się przed moim przyjściem – odparła Bella.
Edward miał najpiękniejsze oczy na świecie. Mogłaby wpatrywać się w nie bez
końca.
– Z samego rana zadzwonię do niej – powiedział mężczyzna. – Czy samochód
jest zamknięty?
– Tak – odpowiedziała. Miał też najpiękniejsze usta. Miała ochotę dotknąć ich i
sprawdzić, czy są rzeczywiście tak miękkie i ciepłe, jakimi się wydają.
– Dobrze. Możesz teraz spać tak długo, jak tylko zechcesz. Gdyby mnie nie
było, kiedy się obudzisz, to znaczy, że wyszedłem tylko na parę minut w
sprawie
samochodu. W porządku?
– Tak – odparła Bella i dotknęła delikatnie dłoni Edwarda, spoczywającej na jej
policzku. – Dziękuję ci – wyszeptała.
Edward uśmiechnął się i potrząsnął głową, a w jego oczach rozbłysły
iskierki przepełniającej go radości.
– Nie mogę uwierzyć w to wszystko – powiedział. Pochylił głowę i musnął
ciepłym pocałunkiem jej usta. – Wyglądasz na zmęczoną. Śpij dobrze.
– Na pewno będę. – W nagłym odruchu zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła
się do niego. Łzy znów zaczęły napływać jej do oczu. Zakochałam się w nim,
pomyślała. Mam kompletnego bzika na jego punkcie. Zwolniła uścisk i
westchnęła głęboko.
– Tak, jestem zmęczona – powiedziała słabym głosem. – Ostatnio nie sypiałam
zbyt dobrze.
To dlatego, że była taka głupia. Nie uświadamiała sobie, że…
– Dobranoc, Bells – usłyszała już z oddali.
– Dobranoc, Edwardzie – odparła. Z sercem, które omal nie pękło, tak
przepełnione było miłością, patrzyła, jak wychodzi z pokoju. Potem rozebrała
się, wsunęła pod ciepły wełniany koc i niemal natychmiast zapadła w głęboki
sen.
Kiedy się obudziła, było już zupełnie jasno. Zmrużyła oczy. Za oknem,
poprzez gałęzie dużego drzewa, dostrzegła niebieskie niebo. Drzewo? Jakie
drzewo? Nie było przecież żadnego drzewa…
Nagle przypomniała sobie wszystko. Z uśmiechem odwróciła się na
plecy i przeciągnęła z radością. Było jej tak dobrze, ciepło i była tak pogodna,
jakby płynęła w przestworzach na jakiejś małej, własnej chmurce. Ciekawe, jak
długo spała? Biedny Edward. Myśli pewnie, że straciła głowę. Ale to
nieprawda, straciła tylko serce. I w dodatku było jej z tym dobrze. Zamknęła
oczy, wspominając czułość, z jaką Edward wziął ją na ręce, i krzepiącą siłę,
która promieniowała od niego, gdy wnosił ją po schodach do tego pokoju. Był
tak bardzo zmartwiony jej stanem. Jemu chyba też na niej zależy, przynajmniej
trochę. Kiedy zobaczył, że źle się czuje, skończył ze swoją złośliwością.
Bella usłyszała kroki na schodach i otworzyła oczy. Drzwi powoli
uchyliły się i Edward zajrzał do środka.
– Cześć – powiedziała Bella, uśmiechając się do niego. – Właśnie się obudziłam.
Edward otworzył drzwi i wszedł do pokoju.
– Czy jest już bardzo późno? – spytała.
– Prawie południe – odpowiedział z uśmiechem. – Jesteś głodna?
– Wściekle – szybko przytaknęła. Miała co prawda większy apetyt na
pocałunki niż na jedzenie, ale czuła, że Edward nie zamierza wykorzystywać
tej sytuacji.
– To dobry znak – powiedział chłopak. – Ubierz się, a ja w tym czasie zejdę na
dół i zabiorę się za śniadanie. Co powiesz na jajka na bekonie i świeże rogaliki
z cynamonem?
– Cudownie – ucieszyła się Isabella. – Za parę minut będę gotowa i z
przyjemnością ci pomogę.
Zanim Edward wyszedł z pokoju, spojrzała na swe wczorajsze ubranie,
ułożone na krześle. Nie mogła przecież włożyć tego na siebie.
– Zaczekaj! – zawołała.
– Co takiego? – spytał ze zdziwieniem.
Bella usiadła i wskazała na swoją sukienkę.
– Nie mogę włożyć tego rano. Czy nie masz dla mnie czegoś innego?
Edward podrapał się w głowę.
– Mój Boże, Bello, nie wiem, czy…
– Mam pomysł – przerwała mu. – Zostawię na sobie ten podkoszulek. A ty
może znajdziesz jakieś spodnie od dresu? Najlepiej ze ściąganym paskiem?
– Tak. – Odetchnął z ulgą. – To będzie wspaniały strój. Poczekaj. – Po chwili
wrócił z szarymi dresowymi spodniami i rzucił je w jej kierunku. – Nie
rozciągnij ich zanadto.
– Jeśli tak się stanie, kupię ci nowe – obiecała Bella ze śmiechem.
Wzięła szybko prysznic i na swą ekskluzywną bieliznę nałożyła wielki t-
shirt i spodnie, które przez ściągnięte na dole nogawki, wyglądały jak strój z
haremu. Tak bardzo spieszyła się na dół, by pomóc Edwardowi, że
postanowiła nie tracić czasu na makijaż. Boso zbiegła ze schodów i mijając po
drodze salon i jadalnię, weszła do kuchni.
– Ta dam! – odśpiewała, prezentując swe najlepsze figury z pokazów mody.
Edward patrzył na nią z uśmiechem, wreszcie potrząsnął głową.
– Nie wiem, jak ty to robisz, ale potrafisz nawet w najgorszych ciuchach
wyglądać szykownie. Nie zimno ci w nogi?
– Nie. Bez przerwy chodzę na bosaka – odpowiedziała. – W czym mogę pomóc?
– Wyjmij z lodówki masło i sok pomarańczowy – polecił Edward, zdejmując z
patelni wielkie plastry bekonu. – Zaraz jajka będą gotowe.
– Czy można nalewać kawę? – spytała spoglądając na stojący na blacie ekspres.
– Gdyby pani była tak łaskawa… – Skłonił się w jej kierunku. Bella podeszła z
dzbankiem do stołu i napełniła filiżanki, a następnie ustawiła go z powrotem
na podgrzewaczu. Usiadła i oparłszy się na łokciach, z zadowoleniem
przyglądała się Edwardowi. Co za mężczyzna. Byłaby najszczęśliwsza, gdyby
mogła tak spędzić życie obserwując, jak przygotowuje śniadanie lub robić to
samej, będąc obserwowaną przez niego. Gdyby tylko…
Westchnęła. Gdyby tylko inne sprawy, które tak komplikują jej życie,
zniknęły bez śladu.
– Proszę bardzo – powiedział Edward, stawiając przed nią talerz z jajkami na
bekonie. – Mam nadzieję, że tak przyrządzone będą ci smakowały. Zawsze
robię je w ten sposób, z rozpędu zapomniałem cię spytać.
– Są dokładnie takie, jakie lubię – odparła z uśmiechem. – Wyglądają
wspaniale.
Przez jakiś czas jedli w milczeniu, które przerwał dopiero cichy gwizd
Edward. Kiedy Bella spojrzała na niego, uśmiechnął się i wskazał palcem jej
pusty talerz.
– Zastanawiam się, jak ty to robisz, że jesteś taka szczupła?
– Nie w ten sposób – wyjaśniła śmiejąc się. – To tylko tutaj tak się objadam. Od
przyjazdu do domu przybyło mi chyba ze dwa kilo, ale nie dbam o to. Jestem
już zmęczona ciągłą dietą. Lubię dobre jedzenie.
– Zmęczona pracą modelki? – spytał.
Ton jego głosu był poważny. Czyżby miał nadzieję, że tak? Isabella
zastanawiała się nad odpowiedzią. Ze wzrokiem utkwionym w rogalik, powoli
i z
wahaniem zaczęła mówić:
– Trochę tak. Pierwsza fascynacja minęła. Na początku wszystko było takie...
nowe i ekscytujące, a teraz to już rutyna. Poza tym mam już dwadzieścia sześć
lat. Trzydziestka nie musi oznaczać końca kariery, ale coraz trudniej mi będzie
konkurować z młodszymi modelkami, a ja nie mam na to ochoty. Muszę
znaleźć jakiś nowy, satysfakcjonujący pomysł na resztę życia.
– Na przykład zamążpójście i założenie rodziny? – wtrącił Edward.
Nagły prąd przeszył Bellę i przyspieszył bicie jej serca. Zaczyna się
słowna szermierka, pomyślała. Żadne z nich nie mówiło tego, co naprawdę
miało
na myśli.
– Chciałabym, aby i na to znalazło się miejsce w mojej przyszłości –
odpowiedziała siląc się na obojętność.
Edward spuścił wzrok i przełknął kolejny łyk kawy.
– Z przyjemnością to słyszę – powiedział schrypniętym głosem. – Obawiałem
się, że zamierzasz poświęcić całe życie pozowaniu i błyszczeniu u boku Jacoba
Blacka, aż do czasu, kiedy pewnego dnia ujrzałbym na okładce „Jak być kobietą
dojrzałą” siwowłosą znajomą z dawnych lat. A więc Jacob chce mieć rodzinę? –
Uniósł pytająco brwi.
Przygryzła wargi i spuściła wzrok. Dlaczego Edwars postanowił zepsuć
jej ten cudowny poranek, przywołując temat Jacoba? Jeśli zaś chodzi o jego
pytanie, to tak naprawdę nigdy o tym z Jacobem nie rozmawiała. Nagle jednak
uświadomiła sobie z całkowitą pewnością, że Jake byłby przeciwko dzieciom, a
jeśli nawet nie, to ona nie chciałaby mieć z nim dziecka. Miłość do Edwarda
czyniła to niemożliwym. Czyniła także niemożliwym poślubienie Jacoba.
Będzie musiała wkrótce mu to powiedzieć.
– Przepraszam, jeśli to zbyt osobiste pytanie – przerwał jej zamyślenie. – Nie
chciałem się wtrącać.
– To nie to – odparła szybko. Wzruszyła ramionami i zrobiła obojętną minę.–
Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Myślałam właśnie… – Ugryzła się w język. Czy
powinna powiedzieć Edwardowi, że nie zamierza wychodzić za Jacoba? Ufała,
że nikomu tego nie powtórzy, ale jednocześnie była winna Jacobowi
przynajmniej tyle, żeby dowiedział się o tym pierwszy.
– Myślałam, że… mam przed sobą ważne decyzje do podjęcia – dokończyła,
wkładając do ust ostatni kawałek rogalika.
– Mhm… – mruknął Edward. – To z tego powodu byłaś wczoraj taka
zmartwiona? Mówiłaś, że jesteś rozstrojona.
– Myślę, że w pewnym sensie tak – wyznała Isabella. Nie myślała wówczas o
tym, ale przecież owo rozchwianie towarzyszyło jej od samego przyjazdu do
domu. – Martwię się też o Emmetta. Z trudem rozpoznaję w nim mojego
dawnego brata. I – uśmiechnęła się z przymusem – naprawdę fatalnie bawiłam
się na jego przyjęciu. Miałam ochotę się rozerwać, ale nic z tego nie wyszło.
– Znam takie przyjęcia – powiedział Edward z uśmiechem.
Z podjazdu dotarł do nich dźwięk klaksonu.
– To pewnie twój samochód wraca z warsztatu. Nie było zapasowego koła, a
opony były w takim stanie, że kazałem wziąć go na hol i wymienić je
wszystkie.
Powinienem był zwrócić na nie uwagę, gdy odwiedziłem twoich rodziców.
– Ja też powinnam była to zauważyć – powiedziała Bella. Uśmiechnęła się
figlarnie i dodała: – Ale szczerze mówiąc nie żałuję tej złapanej gumy.
– Ja też – odparł z powagą – ale gdyby zdarzyło ci się to w szczerym polu,
żałowałabyś bardzo. Mogłaś mieć fatalny wypadek.
– To prawda – przyznała. Teraz, kiedy samochód był gotów, mogłaby wrócić
do Spring Mountain, ale zupełnie nie miała na to ochoty.
– Powinnam już jechać, ale może najpierw pomogę ci sprzątnąć po śniadaniu?
– spytała z nadzieją.
– Byłbym ci bardzo wdzięczny – powiedział Edward.
Napełnił wodą połowę zlewu i podał Belli ścierkę do naczyń. Pracowali
w ciszy, ramię w ramię. Isabella była tak przejęta jego bliskością, że bała się o
talerze trzymane w drżących rękach. Kiedy wytarła ostatni, powiesiła ścierkę i
zwróciła się do chłopaka:
– To chyba już wszystko.
– Chyba tak. – Wpatrywał się w nią natarczywie, a mała zmarszczka między
ciemnymi brwiami nadawała jego twarzy zmartwiony wyraz.
– Czy coś się stało? – spytała. Czy to możliwe, żeby on też nie chciał, by już
poszła?
– Mam nadzieję, że nie. – Zaczerpnął powietrza. – Myślałem tylko, czy
powinienem się ośmielić i raz jeszcze zaproponować ci wyprawę w góry. Jest
taki piękny dzień i…
Bella uświadomiła sobie nagle, że wstrzymuje oddech, a serce bije jej jak
oszalałe.
– Z przyjemnością – powiedziała i spojrzała w dół. – Mój Boże, mogłabym
wystraszyć ludzi swoim wyglądem.
– W centrum handlowym jest sklep z przecenionymi ubraniami – zasugerował
Edward. – Nic specjalnego, ale mogłabyś tam znaleźć coś dla siebie. Ja muszę
wstąpić do spożywczego po jedzenie, które zawieziemy i po jakieś zabawki dla
dzieci.
– Włożę tylko buty – powiedziała nie tracąc czasu. – Mam nadzieję, że
wpuszczą mnie do sklepu.
Wkrótce potem Bella kupiła dżinsy, cienki sweterek i marynarkę, a także
skarpetki i tenisówki. Edward kupił dwie wielkie torby jedzenia i drobne
zabawki dla dzieci w różnym wieku.
– Czy to wszystko dla jednej rodziny? – spytała, gdy wyruszyli.
Chłopak przytaknął z powagą.
– Nazywają się Bryant. John od paru lat jest bezrobotny. Był kierowcą
ciężarówki w kopalni, którą zlikwidowano. Żona, Susan, jest bardzo miłą
osóbką, ale teraz jest bardzo załamana. Z trudem udaje im się wyżywić i ubrać
czwórkę dzieci, a także utrzymać samochód, którym parę razy w miesiącu
wożą dwoje z
nich do szpitala. Najmłodsze ma wadę serca, a najstarsze – tu przerwał i
skrzywił się – to urocza dziewczynka chora na białaczkę. Była w remisji, ale
mniej więcej od miesiąca jest znowu na chemioterapii, z raczej beznadziejnym
rokowaniem.
– Jakie to straszne. – Bella była wzburzona. – To nie jest w porządku, że w tak
bogatym kraju nie jesteśmy w stanie zapewnić takim ludziom należytej opieki.
– Są ludzie – powiedział ochryple Edward – którzy uważają, że to nie jest w
porządku, że Bryantowie i im podobni mają aż czworo dzieci i obarczają nimi
nas
wszystkich jako społeczeństwo. Radzili sobie całkiem dobrze, dopóki John nie
stracił pracy. Wtedy, w ciągu niespełna roku, posypało się: narodziny chorego
dziecka, diagnoza białaczki u Carrie. Toksykolodzy i prokurator byli zgodni co
do tego, że oba nieszczęścia mogły być spowodowane ogromną ilością
trujących odpadów, jaka spada na ich ziemię. Niestety, nie sposób tego
dowieść, więc ciągle czekają cierpliwie, aż sprawiedliwość dosięgnie koncernu
Blacków.
Isabella wyglądała przez okno. Ze sposobu, w jaki Edward powiedział:
„Są ludzie, którzy...”, wyczuła, że zaliczał do nich Jacoba Blacka. Chciałaby móc
wierzyć, że Jacob nie myśli w ten sposób, ale nie udawało jej się to. Poczuła
przygnębienie. Nad sprawami takimi jak ta nie należało się zastanawiać,
należało działać i powinna to wiedzieć już dawno. Nic dziwnego, że Edward
wątpił w szczerość jej intencji.
Końcowy odcinek drogi był wąziutką alejką, słabo widoczną na zboczu
góry. Zamykała ją mała chatka, z której wyskoczył im na powitanie chudy ogar,
a kilka gdaczących kur uciekło w stronę rachitycznego kurnika. Dwaj mali
chłopcy podbiegli do nich.
– Ty weź zabawki – powiedział Edward do Belli. – Myślę, że poznasz, która jest
dla kogo.
Wysiadł i pochylił się, ściskając chłopców, którzy wołali: „Cześć, Edd !”
Po ich szerokich uśmiechach Bella zorientowała się, że był tu
wyczekiwanym i kochanym przyjacielem. W chwilę później pojawił się
szczupły mężczyzna i kobieta trzymająca na rękach niemowlę. Za nimi
podążało kolejne dziecko. Na widok małej dziewczynki serce Belli ścisnęło się
z bólu. Była pięknym dzieckiem z dużymi, promiennymi oczami i radosnym
uśmiechem, ale jej skóra była przezroczyście blada, a głowa kompletnie łysa
na skutek chemioterapii.
– Przyprowadziłem wam nową przyjaciółkę – powiedział Edward do dzieci. –
To jest Isabella Swan. Bello, poznaj Carrie, Johnny'ego i Jeffa. Ten dzidziuś
to Sara. A rodzice to John i Susan Bryant.
– Hej wszystkim – powiedziała Bella, uśmiechając się do całej rodziny, która
niemal równocześnie odparła:
– Miło nam cię poznać.
Edward i John zanieśli zakupy do domku, a Bella podążała za nimi,
zachwycając się niemowlęciem i niosąc torbę z zabawkami. Dwa metalowe
traktory rozdzieliła między chłopców, pluszowego królika dała niemowlęciu, a
zestaw naczyń dla lalek wręczyła Carrie. Chłopcy powiedzieli grzecznie:
„Dziękuję”, natomiast Carrie wykrzyknęła z entuzjazmem:
– Pamiętał! Powiedziałam Edwardowi, że moja lalka nie ma żadnych naczyń –
wyjaśniła zwracając się do Belli. – Teraz mogę jej urządzać prawdziwe
przyjęcia. Chciałabyś zobaczyć moją lalkę?
– Bardzo – powiedziała Bella, a Carrie odbiegła szybko. Isabella zauważyła
spojrzenie matki skierowane na dziewczynkę, najsmutniejsze spojrzenie, jakie
kiedykolwiek widziała, i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Jak ona może to
znieść? – zastanawiała się. Przełknęła łzy i z wysiłkiem uśmiechnęła się
szeroko, kiedy Carrie wróciła z ukochaną lalką, całą w jasnych lokach.
– Edd dał mi ją na urodziny – oświadczyła dumnie Carrie, wyciągając lalkę w
stronę Belli. – Mama uszyła dla niej szlafroczek i płaszcz.
– Jest piękna. – Isabella wzięła lalkę do ręki tak, jak bierze się prawdziwe
dziecko. – To chyba najpiękniejsza lalka, jaką widziałam. Jak ma na imię?
– Editt – odparła nieśmiało Carrie. – Nazwałam ją tak na cześć Edwarda, bo on
jest taki dobry.
– Taki jest – przytaknęła Bella. To mało powiedziane, że jest dobry. To
prawdopodobnie najmilszy, najwrażliwszy człowiek, jakiego znała.
Zastanawiała się, jak wielu jeszcze rodzinom pomaga w ten sposób.
Zostali jeszcze prawie godzinę, rozmawiając ze wszystkimi. Chłopcy
wspinali się na Edwarda jak na ukochanego wujka. Bella trzymała na kolanach
niemowlę, a stojąca obok Carrie dotykała z zazdrością jej bujnych włosów,
obiecując sobie głośno, że jeśli jej własne kiedykolwiek odrosną, będą
wyglądały
dokładnie tak samo. Kiedy odjeżdżali, wszyscy wyszli na drogę, by ich
pożegnać.
– Przyjedziesz jeszcze kiedyś? – Carrie zwróciła się do Belli.
– Tak, przyjadę – obiecała dziewczyna. – Co chciałabyś dostać następnym
razem? Coś specjalnego?
– Nie – odparła Carrie żarliwie. – Chciałabym po prostu być tutaj.
Tym razem Bella nie była w stanie powstrzymać łez, które wypełniły jej
oczy. Co, na Boga, można na to odpowiedzieć? Uklękła i wzięła dziewczynkę w
ramiona, mocno ją przytulając.
Wsiadła do samochodu, uśmiechając się i machając, ale łzy nie
przestawały spływać po jej policzkach. Kiedy znaleźli się poza zasięgiem
wzroku gospodarzy, Edward zatrzymał samochód.
– Dobrze się czujesz? – spytał, kładąc rękę na dłoni Isabelli.
Bella pokręciła przecząco głową.
– Nie – powiedziała schrypniętym głosem – i nie chcę czuć się dobrze. Nie
zamierzam tego nigdy zapomnieć. Jak wiele jeszcze jest takich jak Carrie?
Podniosła wzrok na Edwarda i ze zdziwieniem przyjęła jego promienny
uśmiech. Pospiesznie pochylił się, całując jej usta z taką słodyczą, że Bella z
sercem przepełnionym miłością, patrzyła na niego w zdumieniu.
– To jest Isabella Swan, jaką kiedyś znałem – powiedział ze wzruszeniem.
Odchylił się do tyłu i włączył silnik.
– Chciałabyś zobaczyć naprawdę piękny, mały wodospad?
– Tak, chciałabym. Czy to gdzieś blisko?
– Niedaleko – odparł. – Odkryłem go, gdy jechałem do Bryantów pierwszy raz i
zabłądziłem.
Na skrzyżowaniu, tuż przed chwiejącym się mostkiem, skręcili w drogę
szerokości zaledwie dwóch małych ciężarówek. Ostro wspinała się w górę, a
kończyła się w miejscu zewsząd otoczonym drzewami.
– Jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko króciutka wspinaczka w górę – beztrosko
oświadczył Edward.
– Powiedziałabym, że musiałeś wtedy nieźle pobłądzić – rzuciła Bella
wysiadając z samochodu.
Edward roześmiał się.
– Chodź już. – Ujął ją za rękę.
Ścieżka, którą szli, była tak wąska, że z trudem mogli iść obok siebie, ale
Isabella wolała pochylać się pod najniższymi gałęziami, byle być blisko niego.
– Czy jesteś pewien, że wiesz, dokąd idziemy? – spytała, kiedy musieli się
zatrzymać, by wyplątać gałąź z jej włosów.
– Całkowicie – powiedział Edward. – Słyszę już szum wody. A ty?
Bella wsłuchała się z uwagą.
– Rzeczywiście.
Z trudem mogła usłyszeć cokolwiek poza głośnym, pełnym oczekiwania
biciem własnego serca. Chłopak prowadził ją do szczególnego miejsca i może
na końcu tej drogi spotka ją coś bardziej niezwykłego niż wodospad.
Jeszcze parę kroków i dotarli na skalny występ, niewidoczny zza zarośli
do momentu, kiedy się już na nim znaleźli. Szare, pokryte mchem i porostami
skały tworzyły małe, szerokie zaledwie na trzy metry zagłębienie w kształcie
litery U, do którego wpadał strumyczek, tworząc tam małe jeziorko. Otaczał
ich ostry zapach lasu, unoszący się delikatnie w ciepłym wiosennym
powietrzu. Wpadające zza drzew promienie słońca tworzyły na wodzie małe
świecące tęcze, otoczone mgiełką. Niżej, nad dolinką, ujrzeli szkarłatną
sylwetkę przelatującego kardynała. Gdzieś wyżej, w górach, dało się słyszeć
ochrypłe krakanie wrony, po czym znów zapanowała cisza, zakłócona jedynie
szumem wodospadu.
– Jest piękny – powiedziała cicho Bella.
– Jest tu jeszcze piękniej, gdy zakwitają wiosenne kwiaty – odparł Edward. –
Najpierw pięciornik, potem przylaszczki i lilie, w końcu rododendrony.
Musimy tu
wtedy wrócić.
Edward doszedł do końca krawędzi i usiadł, pomagając Belli usadowić
się obok. Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Zawsze przychodzę tutaj po wizycie u Bryantów – powiedział. – Pomaga mi
to nabrać dystansu i zdać sobie sprawę, że nie jestem w stanie rozwiązać
wszystkich problemów tego świata i że ze mną czy bez, będzie się on toczył
dalej.
Spojrzał na Isabellę.
– To dla mnie bardzo ważne być tu z tobą. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego
sprawę, ale po moim wypadku to właśnie ty pomogłaś mi w zdobyciu
dystansu. Nie sądzę, abym bez ciebie dał sobie wtedy radę.
– Och, Edward – wyszeptała, czując łzy w oczach, położyła rękę na jego
policzku. – To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam od drugiego
człowieka.
Wstrzymała oddech, widząc jaskrawe błyski, migające głęboko w
hipnotyzujących zielonych oczach Edwarda. Poczekała, aż jego oczy powędrują
w dół i spoczną na jej ustach. Wtedy objęła ręką jego szyję, przyciągając go
delikatnie do siebie. Ich usta spotkały się, a Bella poczuła bezmiar szczęścia
wypełniającego jej serce. Kiedy Edward przedłużał pocałunek, Bella poddała
się silnemu uściskowi jego ramion. Potrzebowała go, pragnęła bardziej niż, jak
dotąd sądziła, można pragnąć mężczyzny. Westchnęła z rozmarzeniem i
wtulona w jego ramię położyła się na miękkim dywanie z mchu. Nad nimi, na
bezchmurnym niebie, krążył niedbale jastrząb. Spojrzała na Edwarda i
uśmiechnęła się.
– Znowu cudownie, prawda? – wymamrotał, delikatnie całując jej usta.
– Mhm… – Jak zaczarowana chłonęła miękkość jego spojrzenia. Tak bardzo
chciała przywrzeć do niego mocniej, pokazać mu jeszcze wyraźniej, jak bardzo
go pragnie, ale bała się poruszyć w obawie, że czar pryśnie. Niech Edward
prowadzi, ona posłusznie podąży za nim.
Powiódł palcem po jej podbródku i pieszczotliwie pogładził dłonią
policzek.
– Powinniśmy wracać – powiedział z uśmiechem, odsuwając się. – Robi się
późno.
Bella wstała posłusznie i poszła za Edwardem do samochodu. Gdyby
tylko mogła zrozumieć, co on wyprawia, pomyślała. Zdawało się, że ma jakiś
własny scenariusz, który z całym przekonaniem realizuje. Tylko jaka jest w
tym wszystkim jej rola?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
RODZIAŁ 6
Lampy uliczne zapalały się już, gdy Bella i Edward dotarli do jego domu.
– Zadzwonię lepiej do rodziców, że spóźnię się na kolację – powiedziała
Isabella. – To był cudowny dzień. Nie wiem, jak podziękować ci za… wszystko.
– Uśmiechnęła się. – Może najlepszym sposobem będzie prosić cię o
wybaczenie, że z takim trudem zrozumiałam swoją głupotę.
– Nigdy nie pomyślałem, że jesteś głupia – powiedział Edward. – Może trochę
niepewna, zagubiona, ale na pewno nie głupia.
Otworzył boczne drzwi domu i puścił Bellę przodem.
– Może zamówimy jakieś chińskie jedzenie – zaproponował, widząc, jak
dziewczyna sięga po telefon. – Nie wiem, jak ty, ale ja umieram z głodu. Długo
nic nie jedliśmy, a zanim dotrzesz do domu, minie jeszcze sporo czasu.
– Byłoby wspaniale – odparła szybko, czując ogarniającą ją falę ciepła na myśl,
że Edward także nie chciałby się jeszcze rozstawać.
– Puść mnie do telefonu. Zadzwonię tam gdzie zwykle. Najlepsze szanghajskie
dania. – Uniósł rękę, by podnieść słuchawkę, gdy telefon zadzwonił.
– Halo? – W długiej ciszy, która zapadła, Bella obserwowała Edwarda i
widziała, jak zaciskają się jego usta, tworząc teraz wąską linię. Podniósł notes
leżący na szafce, szybko coś zapisał, po czym wyrwał kartkę i schował ją do
kieszeni.
– Zrozumiałem – powiedział konspiracyjnie i odłożył słuchawkę. Westchnął
głęboko, wyraźnie usiłując zapanować nad wzburzeniem.
– Coś nagle wynikło – oznajmił, a Bella obserwując jego rozbiegany wzrok
domyśliła się, że to coś bardzo ważnego.
– Będę musiał wyjść za jakieś piętnaście minut. Przykro mi. Napijemy się
jeszcze kawy?
– Dobrze – zgodziła się.
Patrzyła, jak Edward nalewa resztki porannej kawy i podgrzewa je w
kuchence mikrofalowej.
– Czy to często się zdarza? – spytała. – Być tak wzywanym w środku nocy jak
Perry Mason na tropie?
– Nie, przynajmniej nie tak często, żeby zrobić z tego serial telewizyjny.
Postawił przed Isabellą filiżankę i zaczął podgrzewać następną. Był
bardzo zdenerwowany.
– To niebezpieczne, prawda? – spytała.
– Raczej nie – odparł. Stał, czekając na dzwonek kuchenki, wyjął z niej swoją
kawę i usiadł obok Belli.
– Jest mi naprawdę przykro, że nie możemy zjeść razem kolacji – sięgnął po jej
rękę i uścisnął ją – ale zrobimy to następnym razem, kiedy przyjedziesz do
domu. Obawiam się, że przez cały tydzień będę zajęty.
– Nawet wieczorami? – spytała z żalem. – Nigdy nie odpoczywasz?
Edward uśmiechnął się.
– Nie pracuję całymi nocami, ale po pracy zdecydowanie nie nadaję się na
kompana. Wolałbym nie narażać cię na spotkanie z wyczerpanym, a więc złym
jak
wściekły pies człowiekiem. Poza tym pracuję nad czymś, o czym nie mogę
przez jakiś czas z nikim rozmawiać.
– Nad czymś, co ma związek ze sprawą przeciwko Blackowi? – zaryzykowała
Bella.
– Wybacz, ale nie mogę odpowiedzieć – odparł, wzruszając ramionami. – Jak
myślisz, kiedy znów przyjedziesz do domu?
– Jeszcze nie wiem. – dziewczyna przygryzła wargi i spuściła wzrok. Boże,
dlaczego jeszcze mu nie powiedziała, że zdecydowała się nie wychodzić za
Jacoba ! Gdyby o tym wiedział, jego postawa mogłaby być zupełnie inna. Jak
dać mu chociaż znak?
– Ja… Przyszły miesiąc mam bardzo zajęty – powiedziała wolno – ale potem
być może zdecyduję się wrócić do domu na stałe.
Spojrzała na Edwarda, licząc, że jego twarz rozjaśni się uśmiechem.
Wyglądał jednak na zmartwionego.
– Lepiej dokładnie się nad tym zastanów – powiedział z powagą. – W końcu
włożyłaś w swoją karierę tak wiele, a cokolwiek byś robiła w Zachodniej
Wirginii,
musisz liczyć się ze znacznie mniejszymi zarobkami. Nie mówiąc już o tym, że
ominie cię tu cały blask i splendor.
Zaskoczona Bella musiała odwrócić głowę, by Edwarda nie ujrzał, jak
bardzo zraniły ją te słowa. Czyżby naprawdę myślał, że jedyne, co ją interesuje,
to kariera? A może chciał jej dać do zrozumienia, że na nic więcej nie może
liczyć?
– Nie martw się – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby. – Nie podejmę żadnej
pochopnej decyzji. A poza tym, jeśli wrócę, to z takim zabezpieczeniem, że z
pewnością nie będę głodować.
– Cieszę się, że dobrze gospodarujesz swoimi pieniędzmi. – Spojrzał na
zegarek i wstał szybko. – Muszę już iść. Jedź ostrożnie. Będę w kontakcie z
twoimi
rodzicami. Poinformują mnie, kiedy znów przyjeżdżasz.
– Jak wiesz, ja także mam telefon – powiedziała, zatrzymując się w drzwiach. –
Mogę sama do ciebie zadzwonić.
Edward potrząsnął głową.
– Nie rób tego. Mój telefon może być na podsłuchu. Nie byłoby dobrze,
gdybyśmy się komunikowali.
– Nie rozumiem – zdziwiła się Bella, schodząc za Edwardem po schodkach
wiodących na podjazd. – Kto miałby to zrobić? Przecież to nielegalne, prawda?
– Tak, ale niektórych to nie powstrzymuje. – Odwrócił się i położył jej ręce na
ramionach. – Broń Boże nie wspominaj nikomu, że ci o tym powiedziałem,
dobrze? – Kiedy Isabella przytaknęła, uśmiechnął się nagle. – Tak mi przykro,
że ten wspaniały dzień musiał się tak zakończyć. Nie martw się. To nie jest
żadna sprawa o morderstwo. Po prostu jestem bardzo ostrożny. – Pochylił się i
pocałował ją pospiesznie. – Trzymaj się, Bello – powiedział cicho i szybko
poszedł w stronę samochodu.
Popatrzyła, jak cofa go i rusza z piskiem opon. Wróciła do domu, aby
poskładać swoje rzeczy, a następnie wsiadła do wozu rodziców i ruszyła w
długą
drogę do Spring Mountain. Poczuła się nagle bardzo zmęczona i przygnębiona.
Edward nie okazał entuzjazmu wobec jej pomysłu powrotu do domu na stałe.
Sądziła, że ucieszy się z jej planów. Może to tylko dlatego, że nie był pewien,
jak silne są jej więzi z Jacobem Blackiem? Może myślał, że po powrocie do
Nowego Jorku zmieni zdanie i chciał oszczędzić sobie samemu rozczarowania?
– Mam nadzieję, że to o to chodzi – wymamrotała. O wiele bardziej wolałaby,
żeby zadeklarował się jako adorator i włączył się do walki o nią, jak dawny
rycerz, gotów na wszystko, byle zdobyć swą wybrankę. Tymczasem on nawet
nie chciał rozmawiać z nią przez telefon. Sugestia, że telefon może być na
podsłuchu, była tylko bezsensowną wymówką. Jaki kryminalista, gotów na
nielegalną instalację podsłuchu, dbałby o to, że od czasu do czasu Edward
rozmawia z nią. Chyba że, wzdrygnęła się na tę myśl, Jake lub któryś z jego
wspólników stosuje takie metody. Czy to możliwe, że tak mało znała Jacoba?
Czy Edward znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie? Gdyby cokolwiek
zdarzyło się Edwardowi i okazałoby się, że Jacob maczał w tym palce…
Kiedy dotarła do Spring Mountain, zastała matkę z niepokojem
czekającą przy drzwiach.
– Dzięki Bogu – powiedziała. – Gdzieś ty była? Próbowałam dodzwonić się do
Edwarda po południu, ale telefon milczał. Godzinę temu spróbowałam jeszcze
raz. Zadzwoniłam nawet do Emmetta w nadziei, że może wróciłaś do niego.
Isabella poczuła nagły ucisk w żołądku.
– Nie powiedziałaś chyba Emmettowi, że spędziłam noc u Edwarda? – spytała
ostro.
– No, przecież musiałam – broniła się matka. – Musiałam wyjaśnić, dlaczego
bałam się o ciebie. Co robiliście z Edwardem przez cały dzień?
– Rozmawialiśmy – odparła Bella, nakładając jedzenie na talerz.
– Niezbyt wyczerpująca odpowiedź – powiedziała matka siadając przy stole
naprzeciwko córki i obserwując ją podejrzliwie.
– Mamo, nie mam zamiaru tego z tobą omawiać. Koniec i kropka. – Isabella z
trudem powstrzymała irytację.
Kiedy w jakiś czas później zajęli się z ojcem grą w karty, zadzwonił
telefon i pani Swan zawołała z kuchni:
– Bello ! Emmett chce z tobą rozmawiać.
Isabella wstała z westchnieniem i podeszła do telefonu.
– Cześć, Emm – powiedziała. – O co chodzi?
– O co chodzi?! – usłyszała pełen furii głos brata.
– Co ty, do licha, sobie myślisz spędzając dzień i noc z Cullenem ? Czy masz
pojecie, w jakiej znajdziesz się sytuacji, gdy Jacob się o tym dowie?
Bella z wysiłkiem zapanowała nad sobą.
– Emmett, jeśli o to ci chodzi, to nie spałam z Edwardem, a poza tym nie mam
pojęcia, o czym ty mówisz. Nie widzę powodu, żeby Jake miał się o tym
dowiedzieć. Chyba że ty mu powiesz. Zamierzasz to zrobić?
– Oczywiście, że nie! – żachnął się Emmett. – Ale nigdy nie wiadomo, czy ktoś
nie widział cię z Cullenem. Przy okazji, gdzie byliście?
– To nie twój interes – zmroziła go Isabella. – Nie podoba mi się to
przesłuchanie i nie zamierzam temu ulegać. Myślę, że nadszedł już czas,
abyśmy poważnie porozmawiali. Zjedzmy razem lunch któregoś dnia w tym
tygodniu.
– Dobrze, ale myślę, że to tobie należy się nauczka – powiedział Emm. – W
pobliżu fabryki jest cicha knajpka o nazwie Red Duck. To powinno być dobre
miejsce. Zarezerwuję stolik. Wtorek ci odpowiada?
– Tak.
– W porządku, do zobaczenia. W tym czasie trzymaj się z dala od tego Cullena.
– Emmett ? – powiedziała cicho.
– Co?
– Odczep się! – krzyknęła i rzuciła słuchawkę.
Do wtorku, kiedy przypadało spotkanie z Emmettem, Bella zdołała się
nieco uspokoić, ale nadal, gdy tylko przypominała sobie jego pouczające
wskazówki, wpadała w złość.
– O, nareszcie jesteś – powiedziała zniecierpliwiona, gdy nadszedł Emmett. –
Spóźniłeś się.
– Tylko parę minut. – Emm spojrzał na zegarek. – Wyglądasz, jakbyś miała
fatalny nastrój.
– Bo mam – powiedziała. – Lepiej uważaj.
Z zadowoleniem zauważyła, że Emmett patrzy na nią z pewnym
niepokojem. Jak widać, mała siostrzyczka nadal potrafi wprawić go w stan
zakłopotania. Mimo, że Emmett był o trzy lata starszy, zawsze była bardziej
błyskotliwa i często udawało jej się zapędzać go w kozi róg.
Kelnerka poprowadziła ich do stolika w kącie restauracji.
– Czy podać jakiś alkohol? – spytała.
– Nie, dziękuję – odparła Bella.
– Szkocką z lodem – powiedział Emm, nie zwracając uwagi na siostrę.
– To dla odwagi, czy też zawsze pijasz w porze lunchu? – spytała Isabella
ozięble.
– Posłuchaj, jeżeli zamierzasz się kłócić…
– Niekoniecznie – przerwała mu – ale jeśli już, to ośmielę się przypomnieć, że
to ty zacząłeś. W każdym razie nie przyszłam po to, żeby omawiać moje
stosunki z Edwardem, Jacobem lub kimkolwiek innym. To nie jest twoja
sprawa.
– Akurat – odparł Emmett, pociągając głęboki łyk alkoholu, który właśnie mu
podano. – Nie zamierzam patrzeć, jak moja jedyna siostra się ośmiesza.
Bella przyjrzała mu się spod przymkniętych powiek.
– Mam wątpliwości, czy ty rzeczywiście troszczysz się o moją reputację i moje
szczęście. Kiedy tak zastanawiam się, jakim cudem stać cię na to luksusowe
mieszkanie i samochód, zaczynam dochodzić do wniosku, że to raczej
utrzymanie tych dóbr jest twoją główną troską. Trafiłam w dziesiątkę,
pomyślała z triumfem. Emmett nie miał nawet odwagi spojrzeć jej w twarz.
Kiedy stało się jasne, że nic nie odpowie, dodała:
– Emm, jeżeli masz problemy, chciałabym, żebyś mi o tym powiedział. Ja
naprawdę jestem dość bogata. Zgodnie z radą Jacoba poczyniłam pewne
inwestycje, ale nie opierałam się tylko na jego zdaniu, a od niego nie wzięłam
nigdy grosza. To, co posiadam, jest wyłącznie moje.
Emmett zacisnął usta.
– Problem leży głębiej, Bells, ale nie mogę o tym mówić. Mogę tylko
powiedzieć, że chcę, abyś kontynuowała ten związek i pozwoliła kupić sobie
pierścionek zaręczynowy. Nie niszcz tego.
– A jeśli zdecyduję inaczej? – spytała Isabella, przyglądając się bratu z uwagą.
Na te słowa zbladł, a w jego oczach pojawił się prawdziwy lęk.
– Myślisz o zmianie decyzji? – spytał zduszonym głosem.
– Emm, nigdy niczego mu nie obiecywałam – odparła Bella. – A jeśli chodzi o
moją przyszłość, to jest to wyłącznie moja sprawa. Radziłabym ci tak
poukładać swoje sprawy, abyś nie był zależny ode mnie. Nie masz prawa
żądać, abym poświęciła resztę mojego życia po to, by twoje przebiegało
pomyślnie.
Emmett wydął usta i zaprzeczył ruchem głowy.
– Nic nie rozumiesz, Isabello – powiedział – ale sądzę, że masz rację.
Kelnerka przyniosła lunch, ale Bella po raz pierwszy od wielu dni nie
miała apetytu. Wyraz przestrachu na twarzy brata zaniepokoił ją nie na żarty.
Jakiego haka miał na niego Jacob i dlaczego tak wiele zależało od jej
małżeństwa z nim? Pomyślała, że wkrótce się dowie. Jak tylko spotka się z
Jakiem, powie mu, że nie zamierza za niego wyjść.
Udało jej się zjeść trochę sałatki z krewetek, natomiast Emm swojej
nawet nie tknął, wypił natomiast następną szkocką.
– Emmett – powiedziała sięgając nad stołem i dotykając jego ręki – naprawdę
martwię się o ciebie. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że te wszystkie piękne
rzeczy, którymi się otaczasz, nie mają żadnego znaczenia, jeśli nie towarzyszy
temu poczucie szczęścia? Czy nie lepiej by było zrzucić ciężar z serca i jeśli
trzeba, pozbierać manatki i zacząć wszystko choćby od zera?
Emmett spojrzał na szczupłą dłoń siostry i gwałtownie zabrał swą rękę.
– Nie, nie byłoby lepiej – powiedział.
– Ale dlaczego?
– Myślę, że wkrótce się dowiesz – odparł Emmett. Spojrzał na Bellę
zamglonym wzrokiem i potrząsnął głową. – Proszę cię tylko, cokolwiek się
stanie, abyś nie zaczęła mnie nienawidzić.
– Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić – powiedziała Isabella, poruszona
tragicznym wyrazem twarzy Emmetta. Coś było nie w porządku i to coś
gnębiło jej brata, a on rezygnował z jej pomocy.
– Emm... – zaczęła łagodnie. – Czemu Jacob zawdzięcza taką władzę nad tobą?
Zrobiłeś coś?
Emmett spojrzał na nią, a jego twarz zmieniła się gwałtownie,
przybierając gniewny wyraz.
– Nie próbuj nawet tak myśleć, Bella – powiedział pochylając się i wpatrując w
nią przenikliwym wzrokiem. – I na miłość boską, nie wspominaj Jacobowi o
niczym. Dobrze?
Isabella przytaknęła skinieniem głowy, starając się jednocześnie
odgadnąć, co tak bardzo rozzłościło jej brata.
– Dobrze, ale wolałabym, żebyś mi powiedział…
– Powiem ci wkrótce. – spojrzał na zegarek i wstał. – Muszę wracać do pracy.
Cieszę się, że porozmawialiśmy. Nie martw się. Nic mi nie będzie.
Bella usiłowała uśmiechnąć się promiennie.
– Na pewno – powiedziała, ale w jej głosie nie było przekonania.
Poszła do samochodu swoich rodziców, przygnębiona jak nigdy dotąd.
Co takiego dzieje się między Emmettem a Jacobem, że brat obawia się jej
nienawiści? To musi być coś sprzecznego z prawem, ale co? Gdyby tylko miała
kogoś, kto pomógłby jej rozwiązać tę zagadkę. Tak bardzo pragnęła zobaczyć
teraz Edwarda i przekonać się, że jest na tym świecie ktoś, na kim może
bezgranicznie polegać. Mogłaby wstąpić do niego do biura. Może poświęciłby
jej parę minut. Znała adres jego kancelarii prawniczej. Jeśli na następnych
światłach skręci w prawo, znajdzie się w jej pobliżu.
W kilka minut później odnalazła budynek z napisem na drzwiach
„Edward Cullen, adwokat”.
Gdy weszła do środka, kobieta na oko trzydziestoletnia, uczesana w
tradycyjny kok, spojrzała znad komputera i uniosła brwi.
– Czym mogę służyć? – spytała.
– Ja… chciałabym się widzieć z panem Cullenem, jeśli jest – wyjąkała Bella, a
pod wpływem groźnego spojrzenia kobiety poczuła się nagle jak uczennica,
która zachowuje się niegrzecznie za plecami nauczyciela.
– Pan Cullen ma teraz klienta – powiedziała kobieta – i ma już zajęte całe
popołudnie. Czy chciałaby się pani umówić na wizytę?
– A czy nie mogłabym zaczekać i zająć go przez chwilę miedzy spotkaniami? –
Isabella czuła się głupio, ale nie było już odwrotu. – To bardzo ważne.
Kobieta zacisnęła usta.
– Jeśli poda mi pani swoje nazwisko, to spytam.
– Isabella Swan.
– Och! – kobieta wyglądała na zdziwioną. – Czy pani należy do rodziny Swanó
ze Spring Mountain? – Kiedy Bella przytaknęła, twarz kobiety złagodniała. –
Proszę usiąść – powiedziała, wskazując fotel. – Za parę minut powinien być
wolny.
Bella usiadła, myśląc z rozbawieniem, że miło jest być rozpoznawaną
jako jedna ze Swanów, nie jako „sławna modelka”. Dawało jej to poczucie
przynależności do czegoś, w miejsce samotnej, nietykalnej pozycji na
piedestale.
Po piętnastu minutach, kiedy Bella zaczynała już żałować całej tej
wizyty, usłyszała po lewej stronie odgłos otwieranych drzwi i głos Edwarda. W
chwilę później pojawił się w poczekalni, otaczając ramieniem młodego
mężczyznę o wystraszonym wyglądzie.
– Skontaktuję się z panem, jak tylko sąd wyznaczy datę rozprawy – powiedział
Edward.
– Dziękuję. Dziękuję bardzo za zajęcie się moją sprawą – powiedział młody
człowiek, uśmiechając się do Edwarda. Mężczyźni podali sobie ręce i klient
opuścił pokój. Edward odwrócił się w stronę poczekalni.
– Bells, na Boga, co ty tu robisz? – spytał zaskoczony.
Niedbałym gestem objął jej ramiona i poprowadził do swego gabinetu.
– Usiądź. Co cię tu sprowadza? Potrzebujesz dobrego prawnika?
Bella zaprzeczyła ruchem głowy i roześmiała się.
– Może tak, tylko nic o tym nie wiem. Nie, po prostu byłam w pobliżu i
chciałam cię zobaczyć, aby się upewnić, że nie miałeś żadnych kłopotów w
niedzielę. Martwiłam się.
– Dzięki. – Uśmiech Edwarda był pełen ciepła. – Nie przywykłem do tego, aby
się o mnie martwiono. Chyba to lubię. – Odchylił głowę i przyjrzał się
dziewczynie z uwagą. – Ale wciąż wyglądasz na zmartwioną. Czy to ma coś
wspólnego z celem twojego przyjazdu do Charlestonu?
Isabella spuściła głowę i zaczęła bawić się paskiem od torebki. Edward
potrafił czytać w jej myślach. Czy powinna zwierzyć mu się ze swoich
problemów?
Westchnęła głęboko.
– Tak – wyszeptała – ale nie możesz mi w tym pomóc. Cały czas martwię się o
Emmetta.
Edward skinął głową.
– Powiedz mi wszystko.
– A więc… Obawiam się, że Emm ma jakieś poważne kłopoty. – W skrócie
opowiedziała Edwardowi przebieg rozmowy z bratem. – Co on mógł takiego
zrobić, że myśli, iż mogłabym go znienawidzić? – spytała, usiłując jednocześnie
w myślach znaleźć odpowiedź na to pytanie. – Czy to możliwe, że
zdefraudował jakieś pieniądze na to wszystko, co posiada? Czy Jacob wykrył to
i zrezygnował z oskarżenia go tylko dlatego, że Emmett jest moim bratem? To
wyjaśniałoby, dlaczego Emmett tak bardzo obawia się, że mogłabym nie wyjść
za Jacoba.
Edward rzucił Belli krótkie, ale bardzo uważne spojrzenie, następnie
oparł się na łokciach i splótł dłonie.
– Bells – powiedział wolno – chciałbym móc uspokoić cię, że Emmett nie ma
żadnych kłopotów, ale nie jestem w stanie. Jednak nie wyciągałbym wniosków
zbyt pochopnie. Po prostu przygotuj się na coś nieoczekiwanego. To i tak
wyjdzie na jaw, niezależnie od tego, czy poślubisz Jacoba Blacka, czy też nie.
– O Boże! – jęknęła Bella, zaciskając dłonie. – Trudno mi sobie wyobrazić, by
Emm mógł popełnić przestępstwo. Gdyby tak było, czułabym się winna, że być
może wpoiłam mu przekonanie, iż pieniądze są tak bardzo ważne.
– Nie myśl tak – powiedział Edward, patrząc na nią z powagą. – Emmett jest
dorosłym mężczyzną, zdolnym do samodzielnego podejmowania decyzji.
Myślę,
że wyjdzie z tego bez szwanku.
– Czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? – spytała ostro.
Edward zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie. Ale znam Emmetta wystarczająco dobrze.
– Ja też tak sądziłam – odparła Bella z westchnieniem. – Powinien wiedzieć, że
cokolwiek by zrobił, nie mogłabym go znienawidzić.
– Sądzę, że on w głębi ducha jest o tym przekonany – uspokoił ją Edward. – Po
prostu obawia się… czegoś.
– Myślę, że masz rację. Gdybyś dowiedział się czegokolwiek, proszę, daj mi
znać. Chciałabym przygotować na to moich rodziców. Byłoby straszne, gdyby
nagle przeczytali o tym wszystkim w gazetach.
– Będę czujny – powiedział i spojrzał na zegarek. – Muszę już iść. – Podniósł się
z krzesła i sięgnął po marynarkę. – Mam nadzieję, że nie pogorszyłem twojego
nastroju.
– Nie – odparła, patrząc z bólem serca, jak wsuwa swe szerokie ramiona w
siwą marynarkę. Tak bardzo chciała go dotknąć. Pochylił się i wziął aktówkę.
– Jestem gotowy – powiedział spoglądając na rozłożone na biurku papiery. –
Chyba nie zapomniałem niczego. – Uśmiechnął się do Belli. – Czasami jestem
gorszy niż najbardziej roztargniony profesor.
– Mogę to sobie wyobrazić. – Bella uśmiechnęła się. Wyglądał wspaniale, poza
tym, że zapomniał poprawić krawat, który rozluźnił podczas rozmowy z nią.
Podeszła do niego szybko. – Zapomniałeś o jednej rzeczy – powiedziała, biorąc
krawat w ręce. – Teraz dobrze. Wyglądasz bardzo profesjonalnie.
– Dziękuję. Moja sekretarka zwykle przypomina mi o tym. Będzie wiedziała, że
zrobił to już ktoś inny.
– Czy należy do tych zazdrosnych? – spytała Isabella z rozbawieniem.
Edward roześmiał się.
– Zbyt dobrze mnie zna. Szczerze mówiąc, powtarza mi, że taki zapracowany
typ jak ja powinien oddać rodzajowi żeńskiemu przysługę i pozostać
kawalerem. Myślę, że ma rację.
Bella zamarła. Tylko tego jeszcze brakowało, aby na zakończenie tak
koszmarnego dnia usłyszeć od Edwarda te słowa. Poszła za nim do drzwi, z
trudem powstrzymując napływające do oczu łzy.
Kiedy dotarli do jej wozu, Edward zatrzymał się.
– Trzymaj się, Bells. Do zobaczenia wkrótce – powiedział.
– Tak, tak, do widzenia – wymamrotała nie patrząc w jego stronę.
Odchodziła już, gdy poczuła na sobie jego mocny uścisk.
– Bello, spójrz na mnie – zażądał Edward.
Isabella powoli uniosła głowę. Gorąca łza pojawiła się w kąciku jej oka i
spłynęła po twarzy. Edward natychmiast odłożył teczkę i objął dziewczynę
ramionami.
– Biedne maleństwo – powiedział, poklepując ją uspokajająco po plecach. – Co
się dzieje? Czy jest coś jeszcze, o czym powinniśmy porozmawiać? Nie muszę
się tak spieszyć.
– N-nie. – Dziewczyna wtuliła się w niego. Nic poza tym, że go kocha, a on zadał
jej kolejny cios, na jaki sobie nie zasłużyła. Odchyliła głowę. – Chyba nie
powinniśmy tego robić na ulicy? – spróbowała zażartować.
– O ile mi wiadomo, nie ma w tym nic sprzecznego z prawem – uśmiechnął się.
– Czy na pewno już wszystko w porządku?
– Tak, po prostu za dużo tego wszystkiego – powiedziała pociągając nosem. –
Już dobrze.
– Nie, nie jest dobrze. – zielone oczy Edwarda wyrażały zmartwienie i
wydawały się teraz ciemniejsze. Wpatrywał się w nią uważnie. – Cholera,
chciałbym móc okazać ci większą pomoc, ale teraz… Zobaczę, co się da zrobić.
Nie mogę porozmawiać z Emmettem, ale może użyję do tego celu jakichś
pośredników.
– Och, Edwardzie, dziękuję ci, ale masz już wystarczająco dużo roboty –
sprzeciwiła się Isabella. – Jest tyle osób, które potrzebują twojej pomocy
bardziej niż ja.
– To nieprawda. – Edward był stanowczy. – Jeśli ty masz zmartwienie to ja
także je mam. A teraz głowa do góry i nie bierz na siebie zbyt wiele. Dobrze?
Bella przytaknęła i uśmiechnęła się lekko.
– Raz jeszcze dziękuję – powiedziała.
– Nie musisz mi za nic dziękować – odparł Edward. Uścisnął ją delikatnie,
potem puścił i podniósł teczkę. – Przekaż pozdrowienia rodzicom i staraj się
nie martwić. – Mówiąc to, odszedł.
– Spróbuję – wyszeptała Bella, obserwując go ze ściśniętym gardłem. Ciekawe,
czy miałby coś przeciwko temu, żeby skradła po drodze choć odrobinę tych
pozdrowień, jakie przesyłał rodzicom.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
ROZDZIAŁ 7
Reszta tygodnia w Spring Mountain dłużyła się. Pogoda była dobra i
Bella wędrowała po górach, tłumacząc rodzicom, że musi zrzucić nadmierny
przyrost wagi. Prawda zaś była taka, że chciała w samotności i spokoju
spróbować dojść do ładu z samą sobą. Chodziło o Edwarda, ale także o
Emmetta. Chciała przygotować się na każdą możliwą niespodziankę, jaką mógł
im wszystkim zgotować. Starała się, jak mogła, ale niewiele wynikało z tych
rozważań. Wiedziała, że Edward traktuje ją jak przyjaciela, dawną Isabellę
Swan, lecz ta rola nie wystarczała jej. Przypuszczała, że rodzice będą
zdruzgotani, gdy okaże się, że ich syn zszedł z uczciwej drogi. Miała jeszcze
słabą nadzieję, że nie zrobił nic naprawdę złego, a tylko wyolbrzymiał jakąś
drobną rzecz. Jednego była pewna: niech się dzieje co chce, ale nie wyjdzie za
mąż za Jacoba i wkrótce porzuci pracę modelki. Co jednak zrobi, jeśli okaże się,
że Edward nie chce jej za żonę? Nie wiedziała. Może pójdzie na studia
prawnicze i będzie mogła przynajmniej zostać jego współpracownikiem.
W piątek wieczorem zadzwonił Jacob i z irytacją przyjął odmowę Belli
skorzystania z jego służbowego samolotu w drodze powrotnej w niedzielę.
– Będziesz musiała się przyzwyczaić do tych drobnych przywilejów –
powiedział.
Isabella z trudem opanowała pokusę, by od razu powiedzieć mu, że nie
będzie musiała. Jednak o tak ważnych rzeczach należy rozmawiać osobiście.
Zamiast tego oznajmiła, że nie zamierza marnować już kupionego biletu
lotniczego.
– Musiałaś się tam strasznie wynudzić – stwierdził Jacob oschle.
– Wręcz przeciwnie – powiedziała, starając się ukryć niechęć. – Było cudownie.
Nie mam ochoty wracać.
– Mhm. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, tak? – odparł Jake. – A więc do
zobaczenia na lotnisku, kochanie. Tęsknię za tobą.
– Och, muszę kończyć, bo coś mi się przypali – skłamała Bella. – Do niedzieli.
Podczas lotu do Nowego Jorku starała się przygotować psychicznie na z
pewnością entuzjastyczne powitanie Jacoba, ale nie mogła wymyślić żadnego
idealnego sposobu zachowania wobec niego, tak aby nie być ani zbyt chłodną,
ani zbyt wylewną. Będzie musiała improwizować i miała nadzieję, że
wypadnie dobrze. Jednak gdy pełna niepokoju weszła do sali przylotów,
zobaczyła jedynie Paula, kierowcę Jacoba.
– Jakieś komplikacje za granicą – wyjaśnił Paul. – Jest teraz chyba w
Niemczech. Ma nadzieję, że uda mu się jutro wrócić.
W ten sposób, pomyślała z goryczą, po raz pierwszy dowiedziała się, że
Jacob prowadzi jakieś interesy w Niemczech. Jak to możliwe, że tak niewiele
wiedziała o jego życiu zawodowym? Sama była bardzo zajęta, ale to nie było
żadnym wytłumaczeniem. Powinna wiedzieć coś więcej.
Było już bardzo późno, kiedy Jacob zadzwonił, pełen skruchy, że nie
mógł powitać jej osobiście.
– Teraz jest tu rano – powiedział – i już wkrótce będę leciał do ciebie. To była
koszmarna podróż i nie mogę się doczekać, kiedy znów wezmę cię w ramiona.
Wyjdziesz po mnie, prawda?
– Tak, oczywiście – odparła Bella.
Była zrozpaczona. Nie może zaskoczyć Jacoba złymi wiadomościami,
kiedy jest tak przygnębiony. Przynajmniej tyle była mu winna.
Kiedy tego poniedziałkowego popołudnia ujrzała jego zmęczoną twarz,
powiedziała serdecznie:
– Przykro mi, że miałeś takie trudności. Opowiedz mi, co się stało.
Jacob potrząsnął głową.
– Nie chcę o tym mówić. – Z galanterią ucałował jej rękę i uśmiechnął się. – To
ty opowiedz mi o swoich wakacjach. To z pewnością bardziej przyjemne.
Gdy relacjonowała mu wycieczki ze „starym przyjacielem” i
„fenomenalne” przyjęcie u Emmetta, myślała jednocześnie, że to nic dziwnego,
iż tak mało wie o jego pracy. Po prostu nigdy nie chciał o tym mówić. Z drugiej
jednak strony, kiedy po kilku dniach zaczęła na nowo przyzwyczajać się do
swego luksusowego życia w pięknym mieszkaniu, z Angelą traktującą ją jak
królewnę, zaczęła się zastanawiać, czy lekkomyślne porzucenie tego
wszystkiego nie byłoby jednak błędem. Życie z Jacobem zapewne nie byłoby
łatwe, ale czy inne będzie bardziej satysfakcjonujące? Może czeka ją wielkie
rozczarowanie? Może Edward nie oczekuje od niej niczego więcej poza
przyjaźnią? Czy umiałaby bez reszty poświęcić się sprawom, które często z
góry skazane były na niepowodzenie? Czy jej zasady rzeczywiście były na tyle
silne, czy też może Edward miał rację, ostrzegając ją przed zbyt pochopnymi
decyzjami? Była pełna wątpliwości, aż do pewnego popołudnia, kiedy to w
zupełnie nieoczekiwany sposób znalazła odpowiedź na swe rozterki.
Wracała do domu w czasie wiosennej ulewy, tak intensywnej, że samo
przejście od taksówki do drzwi domu wystarczyło, by była kompletnie mokra.
W
dodatku zapomniała kluczy, a Angela nie od razu zareagowała na jej dzwonek.
Już miała powiedzieć parę cierpkich słów, gdy zauważyła, że oczy Angeli są
zaczerwienione od łez, a ruchy rąk pełne nerwowości.
– Co się stało, Angelo? – spytała Isabella, zrzucając w pośpiechu płaszcz i
parasol na podłogę i biorąc w ramiona drobną kobietę.
– Chodzi o Paula, panno Bello – zaszlochała Angela. – Pan Black zwolnił go
dzisiaj.
– Och, Angelo, tak mi przykro – powiedziała Isabella ze współczuciem.
Wiedziała, że Paul, wdowiec z dwójką małych dzieci, zakochał się w
Angeli i zamierzali się pobrać.
– Czy porozmawia pani z nim? – błagała Angela. – Jest w kuchni. Jest taki
załamany. I taki zły.
– Oczywiście – odparła Bella, rozmyślając po drodze, co też mogło popchnąć
Jacoba do takiego kroku. Paul był bardzo Jacobowi oddany, a jego praca bez
zarzutu. Już po chwili poznała całą historię. Otóż Jacob dojrzał w migawce
telewizyjnej charakterystyczną sylwetkę Paula w grupie protestującej
przeciwko łamaniu praw obywatelskich.
– Powiedział, że żaden z jego służących nie będzie nigdy mącicielem porządku
publicznego – dokończył Paul, a na jego zwykle uprzejmej twarzy malowała się
wściekłość. – To nie jest w porządku, panno Bello. To nie po amerykańsku.
– Oczywiście, że nie jest – odparła Isabella z sympatią, jednocześnie myśląc
intensywnie. Z całą pewnością sprawa nadawała się do sądu, ale wydawała się
beznadziejna. Sąd uwierzy Jacobowi, który jest zbyt sprytny na to, by przyznać
się do tak błahego powodu zwolnienia. – Oczywiście, kiedy wyrzucał cię z
pracy, nie było przy tym świadków?
– Ależ byli, proszę pani. Zawołał Setha i Sama, aby na moim przykładzie
nauczyli się, czego nie wolno im robić. – Paul pokręcił głową. – W jaki sposób
mój Jared ukończy teraz college? Mogę znaleźć pracę, ale na pewno gorzej
płatną od tej u pana Blacka. On nie da mi dobrych referencji.
– Pozwij go – powiedziała Bella. – Znajdę ci dobrego, taniego adwokata i nie
martw się o czesne. Jeśli będzie trzeba, pokryję je. Idę teraz do siebie
zadzwonić. Nie odchodź.
– Panno Bello, nie mogę na to pozwolić… – zaczął Paul, ale Bella uciszyła go
ruchem ręki.
– Owszem, możesz. To dla mnie bardzo ważne, może nawet bardziej niż dla
ciebie.
Wbiegła na schody, a wszystkie wątpliwości opuściły ją nagle. Nie mogła
pozwolić, aby ludzie pokroju Jacoba Blacka upokarzali takich jak Paul.
Przynajmniej dopóki ona może coś w tej sprawie uczynić.
Udało jej się złapać zaskoczonego telefonem Edwarda i szybko wyjaśniła
mu, o co chodzi. Zgodnie z jej przypuszczeniem, miał w Nowym Jorku
znajomego, który z pewnością pomoże Paulowi.
Kiedy Bella podziękowała mu, Edward spytał:
– Nie zamierzasz chyba informować Jacoba o tym, co zrobiłaś?
– Owszem, zamierzam – zmarszczyła brwi. – A co?
– Nie rób tego. Może sprawić twoim przyjaciołom poważne kłopoty – odparł
Edward. – Nie byłby to pierwszy raz, kiedy szantażuje świadków.
– Ach tak. W porządku, załatwione. Ale miałabym ochotę dać mu po głowie.
Edward zakrztusił się ze śmiechu.
– Udam, że nie słyszałem tego, co powiedziałaś, gdyby mnie o to pytał. Dobrze,
że zadzwoniłaś. Mam nadzieję, że Paul wygra. Ma szczęście znajdując w tobie
przyjaciółkę.
Ciepły ton Edwarda wlał nadzieję w serce Isabelli. Kiedy zbiegała na dół
do Paula, uderzyło ją coś jeszcze i zaczęła się śmiać. Jeśli Edward jest tak
bystry, za jakiego go uważała, z pewnością zorientował się, że nie zamierza
poślubić Jacoba. Może to da mu wiele do myślenia?
Tego wieczora Bella miała w planach wyjście z Jacobem na przyjęcie w
domu pewnego dyrektora korporacji. Zdecydowała, że już najwyższy czas
poinformować go o rezygnacji z małżeństwa.
Tuż przed jego przyjściem przebrała się w prostą czarną sukienkę. Do
welwetowej sakiewki włożyła całą biżuterię, jaką od niego dostała i zeszła na
dół. Kiedy odezwał się dzwonek, otworzyła natychmiast.
– Witaj, Jacob – powiedziała nadstawiając się do pocałunku w taki sposób, by
dotknął jej policzka, a nie ust. – Wejdź. Muszę z tobą porozmawiać.
Wzięła go za rękę i posadziła obok siebie na sofie.
– Czy coś się stało? – spytał Jacob dociekliwie. – Czy jesteś chora?
Oczekiwałem, że włożysz dziś nieco inny strój.
– Nie, Jacob, nie jestem chora – powiedziała powoli. – Nic mi nie jest. Ale,
widzisz, podjęłam decyzję, którą… powinnam była podjąć już dawno temu.
Niełatwo to powiedzieć, więc nie będę niczego owijała w bawełnę. Ostatnio
wiele myślałam i postanowiłam, że, mimo iż serdecznie cię lubię, nie wyjdę za
ciebie za mąż.
Jacob patrzył na nią z wyrazem niedowierzania na twarzy.
– Nie mówisz tego poważnie.
Bella ujęła jego dłoń i poklepała ją delikatnie.
– Wiem, że to dla ciebie duże zaskoczenie – powiedziała drżącym głosem. –
Zastanawiałam się, jak uczynić to łatwiejszym dla nas obojga, ale nie udało mi
się. Tak, mówię poważnie.
– Coś się stało, kiedy byłaś w Zachodniej Wirginii. – Jacob obserwował ją
zmrużonymi oczami. – Czułem to, od kiedy wróciłaś. Czy poznałaś tam kogoś
innego? Czy o to chodzi?
– Nie, nie o to – odparła Bella z nadzieją, że to kłamstwo nie jest zbyt widoczne
w wyrazie jej twarzy. – Wkrótce zamierzam zrezygnować z pracy modelki. A
jeśli wyjdę za mąż, to będzie to ktoś, kto podzieli ze mną całe swoje życie.
Nigdy nie mogłabym osiągnąć szczęścia, będąc tylko ozdobą twojego.
Najpierw Jake ze złością wyraził swe wątpliwości co do tego, że
dotychczasowe luksusowe życie Belli nie przynosiło jej satysfakcji. Potem, już
czarujący, zaczął przekonywać, że ją uwielbia, i że potrzebuje kogoś tak
kochanego i słodkiego, aby odrywał go od problemów życia zawodowego,
zamiast w nim ucztstniczyć.
– Poza tym – dodał – dla osoby nie zorientowanej w szczegółach wszystko to
musi wydawać się nudne i zbyt skomplikowane.
– Nie, jeśli jest wystarczająco inteligentna i zainteresowana – odrzekła Bella,
starając się zachować spokój. Bała się, że wpadnie w pułapkę i niechcący
wyrzuci z siebie coś na temat Edwarda lub Paula.
– Czym mianowicie jesteś tak zainteresowana? – spytał Jake podejrzliwie.
Isabella wzruszyła ramionami.
– Po pierwsze, Emmett wspomniał mi, że masz jakieś kłopoty z ekologami z
Zachodniej Wirginii. Mogłeś się domyślić, że, zważywszy na stan mojego ojca,
mogłoby mnie to interesować.
– Ci ludzie to banda głupich idealistów – zasyczał, wstając nagle. – Zrobiłem
wszystko, czego wymaga prawo, aby moja fabryka była bezpieczna. Gdybym
zrobił więcej, splajtowałbym, tysiące ludzi zostałoby bez pracy, a sytuacja
ekonomiczna Zachodniej Wirginii byłaby jeszcze gorsza. Ci cholerni ekolodzy
powinni zapoznać się z podstawowymi faktami. Pewna ilość trujących
odpadów jest nie do uniknienia i jest konieczna, jeśli chce się mieć zysk i nie
wypaść z
kursu.
Nagle mała Carrie Bryant stanęła Belli przed oczami.
– A co z trucizną, która zniszczyła strumienie i wodę źródlaną? – spytała cicho.
– To też jest konieczne?
Jacob nie spuszczał z niej wzroku.
– Mówisz dokładnie tak samo jak ten demagogiczny adwokat stamtąd, Edward
Cullen. – Z pogardą rzucił nazwisko. – Ten drań to nic innego jak cholerny
mąciciel.
Dodał jeszcze parę obraźliwych komentarzy na temat charakteru i
kompetencji Edwarda, czego Bella wysłuchała patrząc na niego z otwartymi
ustami. Taka pogarda ze strony Jacoba znaczyła, że Edward nieźle zalazł mu za
skórę, z pewnością dlatego, że miał rację. Ugryzła się w język, by nie
powiedzieć
Jacobowi dosadnie, co myśli o jego opinii. Nie pomogłoby to ani jej, ani
Edwardowi.
Wzruszyła ramionami.
– Nic o tym nie wiem, ale to nie ma teraz żadnego znaczenia. Nie mogę za
ciebie wyjść. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
Jacob przemierzył nerwowo pokój.
– Nie zamierzam traktować tego jako ostatecznej decyzji, Isabello. – Mówiąc to,
stanął przed nią. – Myślę, że twój pobyt w domu wytrącił cię przejściowo z
równowagi, ale to minie i znów dostrzeżesz, że ze mną będzie ci najlepiej.
Pomyśl jeszcze o tym.
Bella pokręciła głową. Podniosła sakiewkę z biżuterią i wstała.
– Nie, Jacob – powiedziała stanowczo. – Nie mam zamiaru. Moja decyzja jest
ostateczna. Proszę. – Podała mu pakunek. – Myślę, że nie powinnam
zatrzymywać tych kosztowności. Byłoby to nie w porządku.
Nie spuszczając z niej wzroku, Jacob odepchnął jej rękę.
– Zatrzymaj je! – krzyknął tak głośno, jak nigdy dotąd. – Twoja decyzja nie jest
ostateczna. Nie przyjmę tego.
Isabella nie wytrzymała już dłużej.
– Obawiam się, że będziesz musiał – powiedziała także podnosząc głos.
Wcisnęła sakiewkę do kieszeni płaszcza Jacoba. – Chciałam, aby to przebiegało
spokojnie, ale skoro ty się o to nie starasz, ja także nie będę. Nie chcę już nawet
przyjaźni z tobą. Nie chcę cię już nigdy widzieć. A teraz wynoś się! – Podeszła
do drzwi i otworzyła je na oścież. – Już!
Kiedy Jacob podszedł do drzwi, zatrzymał się i spojrzał na nią zimnym
wzrokiem. Jego ciemne oczy przepełnione były nienawistnym chłodem, który
nie pasował do słodkawego uśmiechu na jego ustach.
– Wygłupiasz się, Isabello – powiedział matowym głosem. – Mam nadzieję, że
dla twojego własnego dobra twój brat przemówi ci do rozsądku.
– Możesz na to nie liczyć – wypaliła Bella.
Kiedy z hukiem zamknęła za nim drzwi, poczuła nagłe dreszcze.
Powinna ostrzec Emmetta, że lada moment może się spodziewać wizyty
Jacoba.
Kiedy dzwoniła do brata, była przygotowana na długą tyradę z jego
strony, ale ku jej zaskoczeniu był całkiem spokojny.
– Nie przejmuj się tym, Bello – powiedział. – Poradzę sobie. – Po chwili
milczenia zapytał niepewnie: – Kochasz Edwarda, prawda?
Teraz z kolei Bella zawahała się. Czy powinna powiedzieć bratu prawdę?
Gdyby powtórzył to Jacobowi, sprawy skomplikowałyby się jeszcze bardziej.
– No cóż… tak… rzeczywiście bardzo go lubię – wyjąkała wreszcie.
Zdziwiła się, gdy usłyszała serdeczny śmiech Emmetta.
– Nie oszukuj, siostrzyczko – powiedział. – To jasne jak słońce, że go kochasz i
nie martw się, nie zaszkodzę ci. Jest jednak jedna rzecz, o którą muszę cię
prosić. To bardzo ważne. Jeśli Jake zwróci się do mnie z prośbą o
pośrednictwo, spełnię jego żądanie. Potrzebuję jeszcze czasu, aby przygotować
się na… nieuniknione. Byłoby bardzo pomocne, gdybyś przez jakiś czas
udawała, że naprawdę zastanawiasz się nad tym, co ci powiem. Czy możesz to
zrobić? Jak tylko będziesz mogła przestać grać, dam ci znać.
– Dobrze – przytaknęła Bella, zdezorientowana, ale przyjemnie zaskoczona
zmianą nastawienia Emmetta. Czyżby Edward rozmawiał z nim? – Czy jest
jeszcze coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?
– Nie – odparł. – Po prostu trzymaj się. Kocham cię.
– Ja też cię kocham – powiedziała Bella i odłożyła słuchawkę.
Była oszołomiona, ale szczęśliwa. Największe zmartwienie ma za sobą. A
kiedy już wreszcie dowie się, co takiego Jacob uczynił Emmettowi, pożałuje, że
kiedykolwiek ją spotkał. Teraz powinna zająć się przygotowaniami do zmiany
zawodu. Po sprawie Paula kariera prawnicza wydawała jej się jeszcze bardziej
pociągająca.
Po tygodniu zadzwonił Emm i powiedział, że kontaktował się z Jacobem.
– Chce, abym poinformował go, czy już się opanowałaś. Czy masz jakiś pomysł,
co mógłbym mu odpowiedzieć, aby uśpić jego czujność?
Bella myślała intensywnie.
– Już wiem. Powiedz mu, że byłam rozhisteryzowana i rzuciłam słuchawką, ale
że wspomniałam ci o planowanej wizycie w domu, w przyszłym tygodniu.
Powiedz, że spotkasz się ze mną tam na miejscu i wybijesz mi to wszystko z
głowy. Zobaczymy się za tydzień.
Minął miesiąc od jej pobytu w Zachodniej Wirginii. Nareszcie mogła
opuścić Nowy Jork po raz drugi. Za dwa tygodnie będzie musiała wrócić tu raz
jeszcze, na ostatni pokaz kolekcji wiosennej. Wtedy też zajmie się sprzedażą
mieszkania i od tej pory będzie zjawiała się w Nowym Jorku jedynie po to, aby
zakończyć wszelkie urzędowe sprawy.
Lecąc samolotem do domu miała mieszane uczucia: szczęścia i
jednocześnie niepewności. Dobrze było wreszcie wiedzieć, jaki kierunek chce
się obrać w przyszłości, z drugiej strony jednak, wielką niewiadomą
pozostawał Edward. Skoro miłość Belli była tak oczywista dla Emma, musiała
być też dostrzeżona przez Edwarda. A tymczasem on w swoich uwagach
sugeruje, że małżeństwo nie leży w jego planach. No cóż, będzie musiała
zaakceptować go jako przyjaciela, zbyt wiele wspólnych spraw ich łączyło.
Tyle mogła się od niego nauczyć. Tymczasem jednak, zanim uda jej się stłumić
uczucie, będzie unikać romantycznych sytuacji sam na sam. Edward, mimo że
nie dąży do małżeństwa, najwyraźniej uważa ją za atrakcyjną kobietę, a pełne
oddanie z jej strony jest tylko kwestią czasu.
Tym razem leciała przez Charleston, gdzie miał ją odebrać Emmett.
Kiedy nie dostrzegła go w tłumie oczekujących, usiadła, by zaczekać. Po chwili
zobaczyła w oddali znajomą sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny. Poczuła
silne ukłucie w sercu, które zaczęło bić jak oszalałe.
– Tylko spokojnie – mruknęła pod nosem. – Edward z pewnością przyszedł po
kogoś innego. – Obserwowała, jak zbliża się w jej kierunku, a jego szeroko
hipnotyzujące zielone oczy prześlizgują się po twarzach pasażerów. Bella
zacisnęła usta. Siedziała bez ruchu, marząc tylko o tym, by wstać, rzucić mu się
na szyję i razem z nim wrócić do domu. Wtedy ich oczy spotkały się. Edward
uśmiechnął się i przebijając się przez tłum dotarł do niej.
– Przepraszam za spóźnienie. Dopiero pół godziny temu dowiedziałem się, że
mam cię odebrać. – Widząc oszołomienie na twarzy Belli zmarszczył brwi. –
Czy jesteś aż tak rozczarowana, widząc mnie zamiast Emmetta?
– Na Boga, nie! – uśmiechnęła się promiennie. – Jestem tylko… zaskoczona. Jak
to się stało, że to ty przyjechałeś po mnie? – spytała. Czyżby stosunki Edwarda
z Emmem poprawiły się na tyle? – Czy to on prosił cię o to? Czy coś mu się
stało?
Edward roześmiał się.
– Nie, ale z tego co zrozumiałem, ma awarię samochodu. Zadzwonił do twojej
matki, a ona do mnie. Miała szczęście, że mnie złapała. Właśnie wyruszałem
do Spring Mountain.
– Naprawdę? – spytała Bella podejrzliwie. – Wyglądasz raczej, jakby oderwano
cię od pracy.
Dostrzegłszy wzrok Belli utkwiony w jego brodzie, Edward przesunął po
niej ręką.
– O cholera, zapomniałem się ogolić, tak? Mówiłem ci, że jestem roztargniony.
Chodźmy stąd. Mamy tu piękną wiosenną pogodę. Jak tylko przywitasz się z
rodzicami, pojedziemy do Haven Hill na konną przejażdżkę. Mam ze sobą buty
do jazdy.
Sama z Edwardem. Romantyczna sceneria. Dokładnie to, czego należało
unikać, pomyślała Bella.
– Nie mogę – wysapała, starając się za nim nadążyć. – Muszę się rozpakować.
Nie mogę pozwolić, abyś tak długo czekał.
Edward popatrzył na nią z uniesionymi brwiami.
– Nie musisz się od razu rozpakowywać – powiedział tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
– Ale ja wciąż nie mam stroju do konnej jazdy – zaprotestowała słabo.
– To, co miałaś na sobie ostatnio, będzie w sam raz.
Bella westchnęła. Zanim dojadą do Spring Mountain, będzie musiała
wymyślić jakiś inny pretekst. Rodzice na pewno nie pomogą jej. Wysłaliby ją z
Edwardem nawet na koniec świata, gdyby mieli gwarancję, że to ich połączy.
– Co słychać w Nowym Jorku? – spytał w drodze. – Czy Paul skontaktował się z
prawnikiem?
– Tak, ale nie znam dalszego ciągu.
– Na pewno dowiesz się od Jacoba, jeśli coś się wydarzy – odparł szorstko.
– Mhm… Tak myślę. – Isabella poczuła nagle lęk. Przypomniała sobie, że
Edward nic nie wie o jej zerwaniu z Jacobem. Skoro Emm prosił ją, by
zachowała na razie dyskrecję, uznała, że Edward nie powinien się o tym
dowiedzieć. Nie, żeby miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie, ale…
Zmieniła temat i spytała:
– Jak tam Carrie?
– Niedobrze – skrzywił się. – Znów jest w szpitalu. Właściwie nie ma nadziei,
ale trzyma się jeszcze. Bardzo chce cię zobaczyć.
– Och, powinniśmy byli pojechać tam prosto z lotniska. – Bella była
wstrząśnięta. – Biedne maleństwo. Odwiedzę ją jutro.
Edward ścisnął jej rękę.
– Musisz być silna. Tracimy ją.
Oczy Belli wypełniły się łzami. Skinęła głową i powiedziała:
– Rozumiem.
Wiedziała, że Edward podziela jej uczucia, że oboje przeżywają to tak,
jakby odchodziło ich własne dziecko.
Kiedy dotarli do Spring Mountain, Edward natychmiast oświadczył, że
porywa ją na przejażdżkę, a Bella z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie
zdoła
wymyślić żadnej wymówki. Kiedy już przebierała się w swoim pokoju,
przemknęło jej przez myśl, że może podświadomie nie chciała uniknąć tej
wyprawy. No cóż, tak, czy inaczej, będzie musiała na siebie uważać.
Esme Cullen powitała ich z właściwym sobie entuzjazmem. Skarciła
Edwarda za nie ogoloną twarz, a gdy tylko doprowadził się do porządku,
wysłała ich w drogę.
Już na koniu Edward spytał:
– Jedziemy znów do Bald Knob?
Na myśl o tym pięknym odosobnionym miejscu Bellę ogarnęła panika.
– Mhm, a może pojedziemy w jakieś nowe miejsce? – spytała, czerwieniąc się
pod wpływem lekko ironicznego, pełnego zrozumienia uśmiechu chłopaka.
– W porządku. Jedź za mną.
Bella wzięła głęboki oddech i ruszyła za nim, powtarzając sobie w
myślach, że będzie spokojna, chłodna i opanowana. Nawet gdyby miało ją to
zabić,
a czuła, że mogłoby z łatwością. Była tak bardzo skoncentrowana na swoim
niepokoju, że omal nie umknęło jej uwagi widoczne zdenerwowanie Edwarda.
Był w nim jakiś pośpiech, jakby nie mógł doczekać się, kiedy już dotrą na
miejsce.
Gdy znaleźli się na szczycie wzniesienia, Edward zeskoczył z konia i
sięgnął po wodze Val.
– Zeskakuj. Przywiążę je do drzewa. Usiądziemy sobie, pogrzejemy na słońcu i
nacieszymy się widokiem.
Edward wyjął kocyk spod siodła konia, rozłożył go na ziemi i podał Belli
rękę.
– Usiądźmy. – Pociągnął ją za sobą, potem objął ramieniem i wtulił się
policzkiem w jej włosy.
– No, powiedz sama, czy to nie lepsze niż rozpakowywanie się?
– O, tak – Bella z trudem panowała nad drżeniem głosu. Mogłaby jeszcze teraz
odsunąć się, ale czy naprawdę ma na to siłę? Była w pułapce, zupełnie
bezsilna. Jak we śnie, Edward ocierał się policzkiem o jej włosy, objął ją drugą
ręką i przyciągnął bliżej. Czuła, jak pochyla głowę i po chwili dotyka jej
policzka ustami. Zadrżała, a jej twarz sama zwróciła się w jego stronę. Utopiła
wzrok w zieleni jego oczu. Jego miękkie wargi obiecywały słodycz. Jej usta
rozchyliły się. Czuła, jak odpływa gdzieś, nie mogąc znieść oczekiwania na ich
połączenie.
I wtedy to nastąpiło. Westchnęła z zachwytu i, mimo zamkniętych oczu,
ujrzała nagle strumień jasnych ogników, przypominających iskry. Zarzuciła
ręce na ramiona Edwarda i objęła go łapczywie. Język Edwarda wypełnił jej
usta, a jego dłoń znalazła się pod jej bluzą. Rzeka pożądania porwała Bellę ze
sobą, aż jęknęła z rozkoszy. Wtedy Edward przywarł do niej całym ciałem, a po
chwili zdarł z niej bluzę i rzucił go za siebie. Porwał ją w ramiona i odnalazł jej
usta swoimi. Po chwili wargi mężczyzny rozpoczęły powolną wędrówkę w dół,
znacząc swą drogę delikatnymi pocałunkami. Jego ruchliwe palce zdawały się
razić prądem rozpaloną skórę dziewczyny. Pragnie go, och, jak bardzo go
pragnie, zdołała pomyśleć, bliska ekstazy.
Edward rozpiął guzik jej spodni i rozsunął suwak. Głęboki, gardłowy
okrzyk wydobył się z ust Isabelli.
– Nie! – krzyknęła. Wyrwała się spod jego ciężaru i usiadła, podkurczając
kolana i chowając w nich twarz. – Nie mogę – zaszlochała potrząsając głową.
– Bells, co z tobą? – spytał Edward ochrypłym z pożądania głosem.
– Nie chcę – wydusiła z siebie, podnosząc zalaną łzami twarz. Był
zdezorientowany. – Ja… ja sama nie wiem, czego chcę – powiedziała. – To nie
jest… Nie jestem gotowa. Nie jestem pewna… Przepraszam. – Pochyliła się na
bok i chwyciła bluzę. Drżącymi rękami wciągnęła ją na siebie i wstała. – Nie
powinnam była tu przyjeżdżać. Wiedziałam, o co ci chodzi. To pomyłka. Nigdy
więcej tego nie zrobię.
Twarz Edwarda pociemniała.
– Do cholery, Bello, pragnęłaś tego tak samo jak ja – powiedział przez ściśnięte
gardło. – Co to za żałosna gra? To do ciebie niepodobne.
– Wszystko jest takie pogmatwane – odparła Bella kręcąc głową. – Nie wiem,
czego chcę.
Dobry Boże, jak mogła tak kłamać? Cierpienie i złość w oczach Edwarda
były dla niej nie do zniesienia.
– Chciałabym już wrócić do domu – powiedziała i podeszła do swojego konia.
Droga powrotna była jedną wielką torturą. Edward milczał z
zaciśniętymi ustami. Na jej powściągliwe zaproszenie, by wstąpił do rodziców,
odmówił kurtuazyjnym „nie, dziękuję” i odjechał tak szybko, że ledwo zdążyła
zamknąć drzwi samochodu.
– Edward nie wstąpił? – spytała matka, gdy Bella stanęła w progu.
– Nie, jest zajęty – odrzekła, mijając ją szybko, tak aby nie zdążyła zauważyć
łez napływających do oczu. – Rozpakuję się – rzuciła przez ramię.
Weszła do swego pokoju, zamknęła drzwi i usiadła na łóżku. Tak dalej
być nie może. Nie wytrzyma tego.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
RODZIAŁ 8
Bella nie zmrużyła oka tej nocy, przeznaczając ją na rozmyślania. Myśli
jej krążyły wokół różnych spraw, ale zawsze wracały do punktu wyjścia. Musi
wyjaśnić wszystko Edwardowi, powiedzieć mu o swojej decyzji i zacząć
wszystko od nowa. Dość już kłamstw. A gdyby rozmowa zeszła na tematy
zasadnicze, powie mu, że choć wolałaby małżeństwo, zgodzi się na każdy
rodzaj związku, jaki będzie mu odpowiadał. Jedno było dla niej oczywiste. Nie
może bez niego żyć.
Następnego ranka Bella ubrała się w kolorową sukienkę i włożyła
ozdobne kolczyki. Chciała, by jej strój był jaskrawy i wesoły, by spodobał się
Carrie.
W drodze do szpitala Isabella wstąpiła do sklepu z zabawkami i wybrała
miękkiego brązowego misia.
Carrie leżała w łóżku w dużym, pełnym słońca pokoju, który oprócz niej
zajmowała jeszcze jedna chora na raka dziewczynka.
John i Susan Bryant byli na miejscu. Susan grała z córką w karty. Na
widok Belli twarz Carrie rozpromieniła się.
– Wiedziałam, że do mnie przyjdziesz – powiedziała wyciągając ręce.
– Witaj, kochanie – zawołała Isabella, tłumiąc łzy. – Miałaś rację. Przywiozłam
ci małego przyjaciela do przytulania.
– Dziękuję ci, Bello. – Carrie przyciskała misia do policzka. – Jest taki mięciutki.
Potem zaproponowała Isabelli grę w słówka, którą przerwało nadejście
lekarza.
Przedstawił się jako doktor Grant. Przejrzał kartę Carrie i rozmawiał z
nią chwilę. Z wyrazu jego twarzy Bella zorientowała się, że niezależnie od tego,
z iloma podobnymi przypadkami miał do czynienia, nie zobojętniał na ich los.
Dogoniła go na korytarzu.
– Czy mógłby mi pan powiedzieć, jaki jest stan Carrie? Jestem przyjaciółką
Edwarda Cullena.
Lekarz potrząsnął głową.
– Szczerze mówiąc, możemy jedynie liczyć na cud. – Spojrzał na Isabellę z
zainteresowaniem. – Czy ja pani skądś nie znam?
– Możliwe – odparła wymijająco. – Czy na pewno zrobiono już wszystko, co
było możliwe? Nie sugeruję, że coś zostało zaniedbane, ale może są jeszcze
jakieś dostępne metody, które można by było wypróbować?
Doktor Grant uśmiechnął się.
– Już wiem, pani jest modelką. Widziałem pani twarz na stoliku kuchennym u
siebie w domu. Moja żona kolekcjonuje wszystkie pisma kobiece.
– To ja – westchnęła Bella. – A więc co z Carrie?
– Jest pewna nowa terapia eksperymentalna. Rezultaty są obiecujące. Problem
leży w tym, że Carrie musiałaby być przeniesiona do szpitala w Pensylwanii.
Gdyby ją tam zaakceptowano, główną część kosztów leczenia pokryłby rząd.
Tymczasem rodziców nie stać na te wstępne starania, a nie mają już odwagi
zwracać się do Edwarda. On deklarował się, że chętnie pokryje koszty tego
przedsięwzięcia, ale nie mogę ich do niczego zmuszać.
– Może zgodzą się na moją pomoc – odparła Bella. – Gdyby tak się stało, czy
sądzi pan, że Carrie byłaby przyjęta?
– Tak mi się zdaje. Lekarz, który się tym zajmuje, to mój syn.
– Zobaczę, co się da zrobić.
– Proszę informować mnie na bieżąco – powiedział doktor z powagą. – Nie
mamy zbyt wiele czasu.
– Oczywiście – obiecała Bella.
Zacisnęła usta i poszła w stronę pokoju Carrie. Jak przekonać Bryantów,
żeby przyjęli jej pomoc? Przecież prawie jej nie znają. Nagle przyszedł jej do
głowy pewien pomysł i uśmiechnęła się. Weszła do pokoju Carrie i po kolejnej
partyjce gry z dziewczynką poprosiła Johna i Susan na stronę. Zrelacjonowała
im swoją rozmowę z doktorem Grantem i wystąpiła ze swym pomysłem.
– Mam fundację, – powiedziała – która pomaga ubogim rodzinom w
finansowaniu leczenia dzieci z dala od domu. Jeśli chcielibyście spróbować
nowego leczenia w przypadku Carrie, chętnie pomożemy.
Wyraz wdzięczności na twarzy Bryantów był dla niej największą
możliwą nagrodą. W niespełna godzinę ustalili z doktorem Grantem plan
działania.
Isabella wracała szczęśliwa, choć nieco oszołomiona. Jak tu, na Boga,
utworzyć teraz fundację? Potrzebowała prawnika. Wybór nie sprawił jej
trudności.
Parę minut po pierwszej znalazła się w biurze Edwarda.
– Bardzo mi przykro, panno Swan, ale właśnie minęła się pani z nim. Całe
popołudnie będzie w sądzie.
– Szkoda – odparła Bella. – Czy potem wróci tutaj?
– Wątpię. Czy chciałaby pani zostawić wiadomość?
– Nie, skontaktuję się z nim później.
Zbliżała się piąta, gdy dotarła do domu Edwarda. Na podjeździe nie było
jego samochodu. Kiedy tylko wysiadła z wozu, Leah podbiegła do niej,
szczekając i machając ogonem, wiodąc za sobą trzy puchate szczeniaczki na
krótkich nóżkach.
Bella usiadła na werandzie, a szczeniaki obskoczyły ją, starając się
wdrapać na jej kolana.
Kiedy wybiła szósta, a Edwarda wciąż nie było, Isabella zaczęła się
martwić, że może postanowił zjeść kolację na mieście. Miała ze sobą trochę
jedzenia kupionego z nadzieją, że Edward pozwoli jej ugotować posiłek.
Podeszła do drzwi. Były zamknięte.
Przypomniała sobie wówczas, że w filmach telewizyjnych bohaterowie
często otwierają drzwi za pomocą karty kredytowej. Szybko wyjęła swoją. Jak
to
się robi? Wsunąć do środka, przyciągnąć lekko do siebie i…
– No i co? – powiedziała, uśmiechając się do siebie, gdy drzwi puściły. – Oto
wkroczyłam na drogę przestępstwa.
Wniosła do kuchni torbę z zakupami, zapaliła światło i zaczęła chować
produkty do lodówki. Skończyła w momencie, gdy zza okna doleciał warkot
samochodu, a w chwilę później głos Edwarda witającego się z Leah. Usłyszała
na schodach jego kroki. Serce łomotało jej w piersi i musiała oprzeć się o blat.
Drzwi otworzyły się z hukiem i wkroczył Edward, rzucając swą teczkę na
środek pokoju. Zatrzasnął drzwi i oparł się o nie, miotając wściekłe spojrzenia.
Bella zaniemówiła z przerażenia. Chłopak najwyraźniej zauważył jej
samochód i stąd ta wściekłość. Powoli uniósł głowę i na jego twarzy pojawił
się
wyraz kompletnego zdumienia.
– Bells, na Boga, co ty tutaj robisz?
Uczucie ulgi sprawiło, że ugięły się pod nią kolana. A więc nie widział, że
przyjechała.
– Czy to jedyny znany ci sposób powitania? – spytała.
Edward przejechał dłonią po i tak już potarganych włosach.
– Nie, ale myślałem, że zamknąłem drzwi. Jeśli zapominam już o takich
rzeczach…
– Nie zapomniałeś – pospieszyła z odpowiedzią. – Sama włamałam się do
twojego domu za pomocą karty kredytowej. Myślę, że potrzebujesz lepszych
zamków.
– Pewnie tak. – opadł na krzesło. – Mam ochotę na drinka. Napijesz się ze mną?
– Tak, oczywiście. Gdzie są alkohole i czego byś się napił? – spytała. – Ja jestem
barmanem.
– W szafce nad lodówką. Dla mnie szkocka z lodem.
Bella nalała Edwardowi mocną whisky, do swojej zaś dodała wody.
– Dziękuję – powiedział ze słabym uśmiechem, gdy postawiła przed nim
szklankę. Pociągnął łyk i patrzył na nią, gdy siadała przy stole naprzeciwko. –
Wyglądasz dziś prześlicznie. Czy odwiedziłaś Carrie?
– Tak. To jeden z powodów, dla których jestem tutaj. Potrzebuję dobrego
prawnika.
Gdy uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, wyjaśniła mu wszystko.
– Nigdy nie przestaniesz mnie zdumiewać, Bells. – Chłopak pokręcił głową.
– Po wczorajszym dniu nie byłem pewien, czego jeszcze można się po tobie
spodziewać.
– Wiem – powiedziała Bella czerwieniąc się i unikając jego wzroku. – To drugi
powód mojej wizyty. Ale co powiesz o tej fundacji? Czy to będzie bardzo
trudne? Pieniądze potrzebne są Bryantom natychmiast.
– Będziemy starali się działać jak najszybciej – odparł Edward – ale to może
być skomplikowane. Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale wiem, do
kogo się udać. W tym czasie musisz zdecydować, jaki rodzaj działalności
charytatywnej będziesz prowadzić i ile pieniędzy zainwestujesz. Powinnaś
mieć także kogoś do pomocy. Chyba że chcesz się tym zająć osobiście.
Oczy Belli rozjaśniły się.
– Czemu nie? Z niewielką pomocą powinnam sobie poradzić. Po sprzedaży
mieszkania będę miała do dyspozycji parę milionów, mogę także wystawić
moje
akcje. Zamierzam też zbierać fundusze.
– Czy poważnie myślisz o sprzedaży swojego mieszkania? – zapytał Edward,
patrząc na nią z uwagą.
– To już postanowione – odrzekła zadowolona, że rozmowa schodzi na temat
jej najnowszych decyzji. – Okłamałam cię wczoraj. Już wiem, czego chcę.
Dokładnie wiem.
Opowiedziała mu wszystko, co się ostatnio wydarzyło, łącznie z
prośbami Emmetta, by przez jakiś czas zwlekała z ostatecznym porzuceniem
Jacoba.
– To jedyne usprawiedliwienie mojego wczorajszego kłamstwa, wiem, że
niewystarczające. Powinnam była ci to od razu powiedzieć. Nie wiem, do czego
zmierza Emm, ale chcę, by wyjaśnił mi to jak najprędzej, bo pragnę pozbyć się
Jacoba na zawsze. Koniec i kropka.
– Rozumiem to – powiedział Edward ze wzrokiem utkwionym w swojej
szklance, którą obracał w ręku, mieszając lód. – Dałbym jednak Emmettowi
nieco więcej czasu. Wygląda na to, że naprawdę ciężko pracuje nad
rozwiązaniem swojego problemu.
Isabella westchnęła.
– Dobrze. To już wszystko, co chciałam ci powiedzieć, ale przywiozłam
również trochę mięsa i grzybów, gdybyś miał ochotę na kolację. Wyglądasz na
bardzo zmęczonego.
– Bo jestem. Steki to dobry pomysł. W czasie, gdy będziesz je szykowała, napiję
się jeszcze i przejrzę gazety.
Nalał sobie kolejnego drinka i poszedł do salonu, zostawiając Bellę w
kuchni. Pomyślała z uśmiechem, że tak pewnie wyglądałoby ich wspólne życie.
Nie zanudzając go pytaniami, znalazła wszystkie potrzebne naczynia i w
niespełna godzinę później zawołała Edwarda na kolację.
– Bardzo dobre – powiedział, kosztując jedzenie.
Jadł w milczeniu z takim apetytem, że Bella zaczęła podejrzewać, iż nie
miał nic w ustach od śniadania. Z jego zmęczonych oczu zorientowała się, że
prawdopodobnie nie spał tej nocy. Prawie zapomniała, że ona także nie
zaznała snu.
– Jesteś wycieńczony – powiedziała, gdy skończył jeść. – Jeśli chcesz,
posprzątam w kuchni i pojadę do domu, żebyś mógł jak najszybciej się
położyć.
Edward zwrócił na nią swe zielone oczy i przyjrzał się jej uważnie.
– Bells, jestem zmęczony i raczej małomówny. Zwłaszcza wtedy, gdy
przegrywam sprawę. Jeśli cię nudzę, jedź do domu, kiedy tylko zechcesz.
Isabella poczuła się tak, jakby oblano ją nagle zimnym prysznicem.
– Och, Edward – szepnęła. – Tak mi przykro. Jakie to bezmyślne z mojej strony.
Siedzę tu i opowiadam ci o jakichś bzdurach, podczas gdy ty masz takie
zmartwienie. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Nie mieści mi się w głowie, że
kiedykolwiek przegrywasz.
– Nigdy tego nie zakładam, ale zdarza się.
– Chciałbyś o tym porozmawiać?
– Nie teraz – zaprzeczył ruchem głowy. – Najpierw muszę uporać się sam ze
sobą. – Wstał i przeciągnął się. – Wezmę prysznic, pójdę do łóżka i popatrzę
chwilę na jakieś głupoty w telewizji. Jak chcesz, przyjdź do mnie. Jest tam
wygodny fotel. Albo, jeśli wolisz, jedź do domu. Żaden ze mnie dzisiaj kompan.
– Przyjdę, jak tylko sprzątnę w kuchni – powiedziała natychmiast.
Szybko uporała się z robotą w kuchni. Już miała wchodzić po schodach,
kiedy Edward poprosił ją jeszcze o przyniesienie aspiryny. Gdy dotarła na
górę, był w łóżku. Siedział oparty wysoko na poduszkach, by móc oglądać
telewizję, ale wyglądało na to, że nie jest w stanie skoncentrować się na
programie.
Widok leżącego w pościeli, tak zmęczonego i bezbronnego Edwarda
sprawił, że miała ochotę wziąć go w ramiona i pocieszyć, a kiedy jej wzrok
padł na jego szerokie ramiona i obnażony tors, poczuła, że drży. Czyżby nic na
sobie nie miał? Tylko spokojnie, ostrzegła samą siebie, zbliżając się do niego z
tacą.
– Proszę szanownego pana – powiedziała. – Boli cię głowa? – Nalała mu
szklankę wody i podała aspirynę.
– Dziękuję. Czuję się tak, jakby ktoś rozwalał moją głowę siekierą i wiązał mi
ciężarek na karku. To powinno pomóc.
– Biedne maleństwo – wyszeptała Bella ze współczuciem, po czym, pod
wpływem jego spojrzenia, zaczerwieniła się po same uszy.
– Maleństwo? – spytał unosząc brwi.
– Tak tylko powiedziałam – odparła sztywno. – Pamiętam, że kiedyś mnie tak
nazwałeś, a poza tym zwracałam się w ten sposób do Emmetta, gdy był chory.
– Wykrzywiła twarz. – On też tego nie lubił.
Edward uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Ależ nie było w tym nic złego.
Zachęcona taką odpowiedzią zaproponowała:
– Jeśli chcesz, zrobię ci masaż pleców i szyi. Kiedyś robiłam taki Emmettowi,
gdy był zmęczony rąbaniem drzewa lub innymi pracami. Mówił, że to pomaga.
– Dobrze – powiedział Edward po chwili, wpatrując się tępo w jakąś reklamę. –
Nienawidzę tej reklamy – powiedział z niechęcią, po czym przekręcił się
na brzuch, unikając wzroku Belli. – Robi mi się niedobrze, gdy na nią patrzę.
Isabella zaśmiała się.
– Nie dziwię się teraz, że twoja sekretarka nazywa cię gburem. Odpręż się.
Położyła dłoń na granicy szyi i ramion Edwarda i zaczęła ugniatać jego
plecy. Mięśnie były napięte i twarde jak stal, ale jego skóra była ciepła i gładka,
jakby obiecując Belli, że już wkrótce uda jej się także rozmasować sztywne
muskuły Edwarda. Z przykrością uświadomiła sobie nagle, jak bardzo napięta
jest ona sama – tak bardzo, że żaden masaż nie przyniósłby jej ulgi. Móc go
dotykać, pieścić, masować potężne ramiona, wszystko to wywoływało rzekę
nie spełnionych pragnień… Tak chciała przytulić się do niego policzkiem,
całować jego plecy i to miejsce w zagłębieniu szyi, gdzie mokre jeszcze po
kąpieli włosy skręciły się delikatnie. Tymczasem jej palce uciskały jedynie jego
kręgi powolnymi ruchami w przód i w tył, w górę i w dół. Kilka razy Edward
cicho westchnął z ulgą, a Bella zastanawiała się, czy były to tylko oznaki
ustępowania bólu, czy też może on także czuł przepływające między nimi fale.
Isabella poczuła, jak twarde ramiona chłopaka stopniowo miękną. Leżał
teraz cicho, a jego oddech był głęboki i regularny. Spał. Bella ostrożnie zdjęła
ręce z jego ramion. Zaczęła okrywać go kołdrą, lecz zatrzymała się nagle.
Pochyliła głowę i delikatnie pocałowała jego ramię.
– Kocham cię, Edwardzie – wyszeptała.
Podniosła się i usiadła powoli, tak aby nie poruszyć łóżkiem. Oparła
głowę na poduszce obok i patrząc na jego ciemne włosy tak blisko swej głowy,
westchnęła głęboko. Nie było to, oczywiście, „bycie razem w łóżku”, ale
musiała się tym zadowolić. Czując przyjemne ciepło, zamknęła oczy i
szczęśliwa zasnęła. Zerwała się nagle, słysząc dźwięk telefonu na stoliczku
obok.
– Halo? – Odebrała już po pierwszym dzwonku. W odpowiedzi usłyszała
jedynie dźwięk odkładanej słuchawki. W tej samej chwili poczuła na sobie
ramię Edwarda.
– Kto to był? – spytał zwracając w jej kierunku zaspane oczy.
– Nie wiem. Ktoś się rozłączył – odparła. – Pewnie pomyłka.
Edward otworzył szerzej oczy.
– Ciągle tu jesteś. – Cofnął ramię. – Która to godzina? – Spojrzał na stojący przy
telefonie budzik. – Prawie północ. Nie zamierzałem przespać całego wieczoru.
– Byłeś potwornie zmęczony – powiedziała Bella, powstrzymując się, by nie
odgarnąć włosów opadających mu na czoło. – Jak twoja głowa?
– Już mi przeszło. To chyba twój masaż tak mnie zwalił z nóg. – Powoli otrząsał
się ze snu i patrzył na dziewczynę z ciekawością. – Czy chciałabyś zostać na
noc? – zapytał.
Bella poczuła nagle zawrót głowy. Schrypnięty głos Edwarda i blask w
jego zielonych oczach sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Wyciągnęła rękę i czule
odgarnęła z jego czoła niesforny kosmyk włosów.
– A chciałbyś?
– Usiądź na chwilę – poprosił.
Zastanawiając się, do czego zmierza, Bella uniosła się posłusznie.
Edward poprawił poduszki, potem otoczył ją ramieniem i układając się
wygodnie, przyciągnął ją do siebie.
– Opowiedz mi o swojej sypialni w Nowym Jorku. – Mówiąc to, delikatnie
gładził ją po twarzy. – Często próbowałem ją sobie wyobrazić.
– Co takiego? – wyjąkała Isabella.
Była bardzo zmieszana leżąc tak w ramionach Edwarda, w jego łóżku,
oddzielona od jego ciała jedynie cienką pościelą. Z jednej strony gorąco
pragnęła pozbyć się dzielącego ich materiału, z drugiej zaś drżała z
irracjonalnego strachu, że stanie się to, zanim będzie gotowa, zanim powie mu
to wszystko, o czym pragnęła mu powiedzieć.
– Mhm… – zamruczał Edward, całując lekko jej usta. – Zastanawiałem się, czy
twoje ściany są złocone i ozdobione lustrami tak, że możesz widzieć się ze
wszystkich stron.
– Broń Boże, nie! – krzyknęła Bella. – Myślisz, że jestem aż tak próżna? To po
prostu duży, przestronny pokój. Dom jest stary, więc sklepienia są wysokie.
Architekt musiał przechodzić wtedy przez okres brzoskwiniowy, czy jak to
tam nazwać, bo wszystko jest utrzymane w tej tonacji.
– To brzmi interesująco. – Edward wodził oczami po twarzy dziewczyny,
potem zatrzymał wzrok na jej ustach. Znów pocałował je delikatnie. – Czy twój
dom jest duży?
– Jest… niech pomyślę. – Tak bardzo kręciło jej się w głowie, że z trudem
mogła się skupić. Prowadził z nią jakąś grę. Co go mogło obchodzić, jak duży
jest
jej dom? Jakie to w końcu miało znaczenie? – Nie pamiętam – powiedziała
marszcząc brwi. – Edward, chcę z tobą o czymś porozmawiać.
Przyciągnął Bellę jeszcze bliżej, objął ją drugim ramieniem i z ustami na
jej czole zapytał:
– Tak? A o czym?
O czym? O Boże, co ona właściwie chciała powiedzieć? Bella uniosła
lekko głowę, potem pogładziła ręką policzek Edwarda, przesuwając palec po
jednej z jego ciemnych brwi. Jej dłoń przeniosła się dalej ku nasadzie nosa,
badając jego kształt, wreszcie spoczęła na ustach, obrysowując ich linię. Przez
cały ten czas czuła na sobie uważny wzrok mężczyzny.
– O… nas – powiedziała wreszcie z trudem, podnosząc wzrok. – Chcę wiedzieć,
dokąd zmierzamy. Dopóki jesteś przy mnie, nie dbam o to, ale chcę wiedzieć,
co będzie dalej.
Edward uśmiechnął się.
– Bells, nikt nigdy nie istniał dla mnie oprócz ciebie. Nigdy nie istniał i nigdy
nie będzie istnieć. Zdaje mi się, że wiem, dokąd zmierzamy, ale chciałbym
zostawić ci czas do namysłu. Czy to jest jakaś odpowiedź?
Dziewczyna skinęła głową, przepełniona szczęściem. Zarzuciła
Edwardowi ręce na szyję i przywarła do niego. Nie była to dokładnie taka
odpowiedź, jaką sobie wymarzyła, ale prawie taka. Nie potrzebowała już czasu
do namysłu, ale nie mogła winić Edwarda za ostrożność, zważywszy choćby jej
własne, wczorajsze zachowanie.
– Bells? – Edward szepnął prosto do jej ucha.
– Tak?
– Udusisz mnie.
Natychmiast rozluźniła uścisk i oderwała się od niego. Roześmiał się.
– Chciałabyś zdjąć ubranie i wskoczyć pod kołdrę?
– Tak – odpowiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
– Pomogę ci – zaproponował Edward.
W parę chwil później, sycąc wzrok odsłoniętym przez siebie widokiem,
westchnął z głębokim zadowoleniem.
– Cudownie – powiedział. Jedną ręką wysunął spod Belli pościel i okrył ją
niedbale. Poprawił się na poduszce i opierając na łokciu przyglądał się
dziewczynie, która właśnie zwróciła wzrok w jego stronę.
– A teraz, albo będziesz tu leżała bez ruchu jak myszka, albo wiesz, co się
stanie.
– Myślę, że to nic nie da – odpowiedziała Bella.
Czuła, że ciepłe ciało Edwarda czeka na nią i drżała z pragnienia.
Odwróciła się na bok i przysunęła bliżej, nie mogąc oderwać oczu od gorącego
spojrzenia mężczyzny. Znów wodziła dłonią po jego twarzy, liniach oczu i
podbródka.
Wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie tak, że zabrakło jej tchu.
Odkryła wówczas, że Edward ma na sobie tylko bokserki i że pożąda jej
równie silnie jak ona jego. Radość i pragnienie zawładnęły jej ciałem. Już za
chwilę pozna szczęście pełnego oddania. Lecz właśnie wtedy Edward przestał
się spieszyć i patrząc na nią oczami przepełnionymi szczęściem i radością,
połaskotał ją lekko. Zachichotała w odpowiedzi.
– Przestań – powiedziała, a on, roześmiany, przyciągnął ją mocniej. Złączeni
uściskiem obracali się na łóżku jak rozbawione szczenięta, raz jedno, raz
drugie na górze. Wreszcie Edward zatrzymał Isabellę pod sobą.
– Och, Bells, najdroższa, tak bardzo cię pragnę – powiedział zduszonym
głosem, obsypując jej twarz deszczem pocałunków.
– Ja też cię pragnę – odpowiedziała, kołysząc jego twarz w dłoniach. – Jestem
tylko twoja – wyszeptała.
– Wiem. – Bardzo powoli, nadal trzymając ją w ramionach, położył się na boku.
– Ale myślę, że powinniśmy się zatrzymać. – Odgarnął włosy z jej rozpalonej
twarzy i uśmiechnął się w odpowiedzi na jej zdumione spojrzenie.
– Dlaczego? – spytała nieprzytomna z pragnienia. – Dlaczego? Nie jesteś chyba
sadystą? A może mścisz się za wczoraj?
– Nie. I przepraszam za to, co stało się wczoraj. Pragnąłem cię tak bardzo, że
nie panowałem nad sobą. Całą noc nie spałem, myśląc o tym, że
potraktowałem cię jak brutal. Chcę tylko, żeby wszystko między nami było
idealnie czyste. Jeśli zostaniemy kochankami, nie będzie już nigdy odwrotu –
powiedział poważnie. – Nie będzie odwrotu, rozumiesz?
– Oczywiście, że tak – odpowiedziała niecierpliwie. – Ale dlaczego nie teraz?
Dlaczego myślisz, że chciałabym się wycofać?
– Powiedz mi – spytał, wciąż pieszcząc jej twarz delikatnymi pocałunkami –
czy gdybym pojawił się w twoim życiu powiedzmy rok temu i błagał cię, abyś
wszystko rzuciła i została ze mną, zrobiłabyś to?
– Przestań, Edward. – Bella usiadła i odepchnęła go. – To nie czas na głupie
pytania. Skąd mogę wiedzieć, co bym zrobiła. Przede wszystkim ty byś nie
przyszedł. To nie w twoim stylu.
– Mylisz się. Myślałem o tym. Wiele razy. Więc odpowiedz mi. Co byś zrobiła?
Bella patrzyła na niego. Boże, skąd mogłaby wiedzieć?
– Nie wiem, Edward, naprawdę. Byłam wtedy taka głupia. Nie wiem.
– Nie głupia, Bells – powiedział biorąc ją w ramiona. – Nie ty. Tak czy inaczej,
poczekajmy jeszcze trochę, dobrze? Na szczęście nie grozi nam rozłąka, chyba
że ty tego będziesz chciała.
– Dobrze, ale ja już się zdecydowałam. Jestem gotowa przejść z tobą przez
wszystkie etapy, jakie wymyślisz, ale to niczego nie zmieni.
Edward uśmiechnął się.
– Walczmy w konstruktywny sposób. Co byś powiedziała na jajka na bekonie?
Umieram z głodu.
– W środku nocy? – spytała Bella, zdumiona łatwością, z jaką Edward
oprzytomniał i zaczął myśleć o jedzeniu.
– A co w tym złego? Jestem dużym chłopcem i potrzebuję dużo zjeść. Ten mały
stek na kolację to dla mnie nic. Nie jadłem lunchu. – Mówiąc to, wstał z łóżka.
Bella usiadła i obserwowała go, jak się ubierał. Cóż za wspaniałe ciało,
pomyślała. Tak bardzo chciała znów go dotknąć, że drżały jej ręce. Te szerokie
ramiona, płaski brzuch i wąskie biodra.
Wkładając dżinsy Edward odwrócił się do niej i przekrzywił głowę.
– Czyżby to, co widzę w tych cudownych brązowych oczach, było pożądaniem?
– spytał.
– A żebyś wiedział – uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego radosne
spojrzenie. – Myślę, że jesteś najbardziej seksownym mężczyzną na świecie –
dodała.
– A ja sądzę – powiedział Edward, zapinając pasek – że ty umiesz
rozmasowywać nie tylko moje ramiona, ale również moje próżne ego. – Podał
jej ubranie. – Ubieraj się. Ja w tym czasie zacznę gotować.
– Co za mężczyzna – mruknęła pod nosem, patrząc, jak odchodzi. Ubrała się
szybko, ale kiedy zeszła do kuchni, wstawił już kawę i podsmażał bekon na
patelni.
– Dla mnie tylko kawa – powiedziała zbliżając się do niego. – Jestem jeszcze
najedzona po kolacji.
Edward objął ją i przytulił do siebie.
– W porządku, chociaż zamierzam cię trochę podtuczyć – uśmiechnął się. –
Parę kilogramów więcej dobrze ci zrobi.
– Mówisz jak moja matka – powiedziała robiąc zagniewaną minkę.
Kiedy jednak usiedli do stołu, zaczęła skubać grzanki z dżemem i zjadła
dwa kawałki bekonu Edwarda. Rozmawiali wesoło o wszystkim, co
przychodziło im do głowy, aż w końcu Edward opowiedział Belli o sprawie,
którą właśnie przegrał. Chodziło o smutny przypadek przyznania opieki nad
dziećmi w rozwiedzionym małżeństwie. Reprezentował ojca, którego uważał
za znacznie lepiej przygotowanego do swej roli.
– Niestety sędzia miał inne zdanie. Szkoda mi tych dzieci.
– Jakoś sobie poradzą. – Bella próbowała go pocieszyć. – Dzieci są zaskakująco
dzielne. Pomyśl o małej Carrie.
– Obyś miała rację – westchnął Edward.
Świtało już, gdy Bella zaczęła ziewać.
– Zdrzemnij się lepiej, zanim ruszysz w drogę powrotną. Wstąpię do biura,
powinienem wrócić około południa. Potem muszę pojechać do Spring
Mountain.
Jeśli chcesz, wyruszymy razem.
– Mógłbyś przyjść do nas na kolację – powiedziała Bella. – Zadzwonię do matki
i uprzedzę ją.
– Dobry pomysł – odparł.
Isabella podeszła po komórkę i wykręciła numer. Kiedy w parę minut
później odłożyła słuchawkę, wyglądała na zaniepokojoną.
– To dziwne – popatrzyła na Edwarda. – Matka miała właśnie do mnie
dzwonić. Telefonował Emm i chce, bym spotkała się z nim w Black Chemicals o
pierwszej. O co może mu chodzić?
Edward wzruszył ramionami.
– Prawdopodobnie chce zwalczyć mój wpływ na ciebie – powiedział. – Idź
teraz i przyłóż się na trochę. Obudzę cię o właściwej porze.
– Chyba tak zrobię. Obudź mnie około południa.
Kiedy w jakiś czas potem przypominała sobie tę historię, pomyślała, że
gdyby wówczas wiedziała, co ma nastąpić, nikt nie byłby w stanie zmusić jej
do
pójścia na to spotkanie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
ROZDZIAŁ 9
Kilka minut przed pierwszą podjechała pod otoczoną drutami
kolczastymi siedzibę Black Chemicals. Podała swe nazwisko strażnikowi w
bramie. Skierował ją do głównego budynku administracyjnego.
Zgodnie z instrukcją Emmetta wjechała na pierwsze piętro i długim
korytarzem doszła do obszernej poczekalni. Siedząca przy komputerze ładna
sekretarka podniosła głowę i uśmiechnęła się.
– Pani jest z pewnością panną Swan? – Gdy Bella skinęła głową, powiedziała
do interkomu: – Panie Swan, pańska siostra już przybyła. – Proszę wejść –
wskazała drzwi obok.
Emm otworzył drzwi.
– Cześć, siostrzyczko. Wejdź.
Otoczył ją ramieniem i poprowadził do krzesła, stojącego za ogromnym,
dębowym biurkiem. Usiadł, wziął do ręki ołówek i odruchowo stukając nim o
blat biurka, patrzył przed siebie.
– Czy coś się stało? – spytała Bella. Emmett nie wyglądał na przestraszonego,
ale z pewnością był zdenerwowany. Brat spojrzał na nią.
– Mamy problem – powiedział.
– My?
– Tak. Dziś rano przyleciał Jacob. Wciąż ma ochotę uderzać na oślep, bo
powiedziałaś mu, że za niego nie wyjdziesz. Potrzeba mi jeszcze trochę czasu,
a on
rzuca pogróżkami, co się stanie, jeśli nie wpłynę jakoś na ciebie. Musiałem mu
obiecać, że porozmawiam z tobą i skłonię cię przynajmniej do tego, że
przemyślisz swą decyzję jeszcze raz.
Emmett uniósł brwi i próbując się uśmiechnąć, nerwowo poruszył
kącikiem ust.
– Tak więc proszę cię, obiecaj mu, że to zrobisz, bo jeśli nie – westchnął
głęboko – możesz stracić brata.
– Daj spokój, Emm – powiedziała Bella z dezaprobatą. – Jake nie jest mordercą.
– Bella, nie zdajesz sobie sprawy, w jakim on jest stanie. Nie sądzę, żeby zrobił
to sam, ale może kogoś wynająć.
Dziewczyna patrzyła na brata. Nagle przypomniała sobie spojrzenie,
jakie rzucił Jacob opuszczając jej mieszkanie. Tak, wtedy wyglądał jak
człowiek, który jest w stanie zabić i to nie w afekcie, ale właśnie na zimno i z
premedytacją. Przeszył ją dreszcz i zaczęła rozmasowywać palce, które nagle
zdrętwiały. Nadal nie rozumiała, co Emmett ma z tym wszystkim wspólnego.
Na co potrzebował czasu? Zanim przemyśli jego prośbę, musi znać prawdę,
choćby najgorszą. W zamyśleniu przygryzła wargi i pochyliła się w jego stronę.
– Przykro mi, Emm, ale nie będę tego nawet rozważać, dopóki nie powiesz mi,
o co tu chodzi i dlaczego zwłoka ma rozwiązać twój problem. Wyjdę za
Edwarda i ta decyzja jest ostateczna. Nie podoba mi się to całe udawanie. Już
wolę wynająć ci ochronę lub wysłać cię w jakieś bezpieczne miejsce.
Emmett przyglądał się jej. Potem wstał, cicho podszedł do drzwi i
zamknął je na klucz. Kiedy się odwrócił, był uśmiechnięty i otworzył szeroko
ramiona.
Zaskoczona Bella podniosła się i poddała jego serdecznemu uściskowi.
– Nadal niczego nie rozumiem – powiedziała.
– Ciii… – wyszeptał. – Mów jak najciszej. O Boże, co za wspaniała wiadomość.
Czy Edward oświadczył ci się tej nocy?
– Tak. No… w pewnym sensie – odpowiedziała Bella, kompletnie zbita z tropu.
– Skąd wiedziałeś?
– Mam szpiegów – oznajmił Emmett mrugając porozumiewawczo. Posadził ją
na krześle. – Siedź, a ja opowiem ci wszystko w największym skrócie.
Pochylił się nad mikrofonem i powiedział do sekretarki:
– Rose, żadnych telefonów, żadnych spraw, od nikogo.
Przysunął się do Belli i wziął ją za rękę.
– Oto cała historia w paru słowach. Pamiętaj, że jest to nadal ścisła tajemnica.
Mniej więcej rok temu natrafiłem w księgach na ślady oszustwa podatkowego,
dotyczącego zarówno całej korporacji, jak i Jacoba osobiście. Pokazałem to
Edwardowi. Powiedział mi, jakie materiały będą potrzebne, aby wytoczyć obie
sprawy. Postanowiliśmy pracować wspólnie, a ponieważ niektórzy wiedzieli o
naszej starej przyjaźni, zaczęliśmy przy każdej okazji udawać wrogów. Zanim
ktokolwiek mógł nabrać podejrzeń, że węszę w tej sprawie, chwyciłem byka za
rogi i powiedziałem Jacobowi, że mam na niego haka, ale zatuszuję sprawę z
uwagi na wasze planowane małżeństwo. Myślałem wówczas, że naprawdę
tego chcesz, a nie czułem się uprawniony do ingerowania w twoje sprawy,
chociaż
Edward cały czas naciskał, abyśmy odwodzili cię od tej decyzji. Aby utwierdzić
Jacoba w przekonaniu, że jestem tylko miernym karierowiczem, który nie
zawaha się przed nieuczciwością, poprosiłem go o parę przysług, między
innymi o tę pracę. Kilka razy zwymyślałem Edwarda, a Jacobowi
powiedziałem, że w gruncie rzeczy jest wspaniałym facetem i idealnym mężem
dla ciebie. Kupił to. Zresztą miałem go w garści, więc w zasadzie nie miał
wyboru. W tym czasie Edward, ja i jeszcze parę innych osób zajmowaliśmy się
tą sprawą, a kiedy wyszło na jaw jeszcze więcej, postanowiliśmy z Edwardem
za wszelką cenę powstrzymać cię od fatalnej pomyłki, jaką byłoby małżeństwo
z Blackiem.
Emm przerwał na chwilę i uśmiechnął się.
– Mniej więcej wtedy zorientowałem się, że troska Edwarda o ciebie nie bierze
się tylko stąd, że jesteś moją siostrą… Z drugiej strony jednak, musieliśmy
starać się odwlekać twoje ostateczne zerwanie z Jacobem do czasu
zakończenia śledztwa i wyroku sądu. Gdyby wiedział, że mogę sypnąć, i że nie
ma już u ciebie szans, mógłby prysnąć z kraju. Ma miliony ulokowane na
Karaibach. Tak więc Edward naciskał na ciebie z jednej, a ja z drugiej strony.
Niestety, jemu lepiej się to udało i podjęłaś decyzję troszkę za wcześnie.
Specjalnie powołana ława przysięgłych analizuje teraz dowody i gdyby Jacob
zniknął przed werdyktem, cała nasza praca poszłaby na marne. Myślę, że na
razie niczego się nie domyśla, ale jest zaniepokojony. Zwłaszcza od kiedy
jesteś bliżej z Edwardem. Najwidoczniej ktoś zobaczył cię u niego
wczorajszego wieczora, jak bawiłaś się ze szczeniakami, i twierdzi, że byłaś
tam jeszcze o północy.
– Ten telefon! – wykrzyknęła Bella.
Na pytające spojrzenie Emmetta opowiedziała historię o głuchym
telefonie, który uznała za pomyłkę.
– Czy Jake kazał mnie śledzić?
Na tę myśl zimny dreszcz przeszył jej ciało.
– Nie zdziwiłbym się – odpowiedział Emmett. – Black jest tak zazdrosny, że
należałoby go związać. Niezwykle obrazowo przedstawiał mi swoje zamiary
wobec Edwarda. Nie mogę go przekonać, że byłbym po jego stronie, nawet
gdybyś nie wyszła za niego, zresztą nie wiem, czy ma to dla niego jakieś
znaczenie. Twoje odejście było silnym ciosem w jego „ja” i myślę, że on na swój
sposób cię kocha. Sądzę, że nic ci z jego strony nie grozi, inaczej nie prosiłbym
o tę zwłokę. Jeśli dasz mu choć cień nadziei, to nie zdecyduje się na ucieczkę,
mimo że pewnie przeczuwa już koniec swej kariery… A więc, czy pomożesz
nam?
– O mój Boże – powiedziała Bella, zaszokowana tym, co usłyszała. Nie dość, że
Emm oszukiwał Jacoba, to jeszcze wraz z Edwardem wyprowadzili w pole ją
samą. – Niezły z ciebie aktor – mruknęła.
Emmett uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– Nie do końca. Moje prośby, byś została jeszcze z Jacobem, nie były w stanie
powstrzymać twojej prawdziwej miłości do Edwarda. Teraz twoja kolej. Dasz
radę?
Isabella westchnęła ciężko.
– Chyba nie mam innego wyjścia. Dam mu do zrozumienia, że jeszcze się
zastanawiam, ale to wszystko, co mogę zrobić. Jasne?
– Oczywiście – odparł szybko. – Edward nie będzie mógł znieść tego, że w
ogóle rozmawiasz z Blackiem, ale kiedy mu wyjaśnisz, że to konieczne, jakoś to
wytrzyma.
– Ty mu wyjaśnij. Nie chcę poruszać z nim tego tematu, by nie pomyślał, że to
akceptuję. Musisz mu wprost powiedzieć, że właściwie zmusiłeś mnie do tego.
– Dobrze – zgodził się Emmett, patrząc z powagą w jej oczy. – Całe imperium
Jacoba Blacka legnie w gruzach. To niewesołe i nawet współczuję mu. –
Uścisnął jej ręce. – Ale cholernie się cieszę, że doznałaś olśnienia w samą porę.
– Ja też – wzdrygnęła się Bella. – Choć w pewnym sensie też mi szkoda Jacoba.
W porównaniu z Edwardem jest taką żałosną postacią. To powinno ułatwić
mi całe to udawanie. Gdzie jest Jake?
– Czeka w sali konferencyjnej na dole. Jesteś gotowa, żeby tam pójść?
– Chyba tak, choć trudno być gotowym na coś takiego.
– Rozumiem – powiedział. – Dzięki, siostrzyczko. Jesteś wspaniała.
Kiedy weszli do luksusowej sali konferencyjnej, Jacob odwrócił się w ich
stronę i wstał, próbując uśmiechnąć się do Isabelli. Jego usta skrzywiły się, ale
oczy pozostały uważne.
– Witaj, Isabello – powiedział cicho.
– Cześć, Jacob – uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Z przykrością dowiedziałam
się, że jesteś taki przygnębiony. Emmett przekonał mnie, że powinnam… dać ci
jeszcze jedną szansę. Nie jestem gotowa, aby zmienić decyzję, ale przemyślę ją
raz jeszcze.
Szczery uśmiech rozjaśnił twarz Blacka.
– To cudownie. To więcej, niż mogłem się spodziewać. Emmett, dokonujesz
cudów.
Wyciągnął ramiona, a Bella pozwoliła mu się objąć i przytulić. Zarzuciła
mu ręce na szyję i nadstawiła policzek, czując znajomy zapach wody
kolońskiej.
Jak żałosna i skomplikowana jest ta cała historia. A najsmutniejsze w niej jest
to, że Jacob naprawdę myśli, że ją kocha.
– Zostawię was samych – powiedział Emmett i zamknął za sobą drzwi.
– Usiądziemy i porozmawiamy chwilę? – spytała Bella. – Niedługo muszę być
w domu, ale nie spieszę się aż tak bardzo.
W trakcie rozmowy Blacka opowiadał jej ze szczegółami o swojej
ostatniej podróży w interesach do Holandii, najwyraźniej starając się wyjść
naprzeciw jej życzeniom. Pomyślała ze smutkiem, że kto wie, jak by się to
wszystko potoczyło, gdyby dawniej włączał ją w swe zawodowe sprawy. Kiedy
w końcu powiedziała mu, że musi już iść, zareagował złością, lecz po chwili
jego twarz rozjaśniła się.
– Pojadę z tobą – zaproponował. – Spróbuję zmienić zdanie twoich rodziców
na mój temat. Mam ze sobą wóz, a samolot zamówię na później do Beckley.
– To… chyba niezbyt dobry pomysł – powiedziała Bella. Na miłość boską, jeśli
pojedzie z nią i zastanie tam Edwarda, wszystko przepadnie. Nie mówiąc już o
tym, co pomyśli sobie Edward, gdy zobaczy ją z Jacobem, zanim Emmett zdąży
go uprzedzić. – Moja matka nie znosi nie zapowiedzianych wizyt.
Black przyjrzał jej się zmrużonymi oczami.
– Czyżbyś planowała na dzisiejszy wieczór ponowne spotkanie z Cullenem?
– Na Boga, nie! – odparła błyskawicznie.
– To dobrze. Nie zniósłbym myśli, że zwodzisz mnie tylko, by zadowolić brata,
a sama kombinujesz coś z Cullenem na boku. W takim razie czemu nie
zadzwonisz do matki i nie uprzedzisz jej, że przychodzę? Zanim tam dotrzemy,
będzie miała mnóstwo czasu na sprzątanie.
– Dobrze – zgodziła się Bella. Wstąpi po drodze do Emmetta i powie mu, żeby
natychmiast uprzedził Edwarda, by nie jechał do rodziców.
Jacob odprowadził ją do biura Emmetta. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi,
Isabella szeptem opowiedziała bratu o wszystkim.
– Nie martw się, zajmę się tym – odparł cicho. – Nie powinniśmy wzbudzać
podejrzeń Blacka, że zanadto interesujesz się Edwardem. Bóg jeden raczy
wiedzieć, co przyszłoby mu do głowy, gdyby znał prawdę o was.
– Dzięki – uśmiechnęła się. – A więc sza.
Wyszła do Jacoba, który stał pod samymi drzwiami.
– Nie słyszałem, żebyś rozmawiała przez telefon – powiedział zimnym,
podejrzliwym tonem.
– Było zajęte i nie chciało mi się czekać – odpowiedziała bez wahania. – Matka
gada czasem godzinami.
Z goryczą pomyślała, jak łatwo zostaje się kłamcą. Ale cóż, to dla dobra
sprawy.
W drodze do Spring Mountain Bella prowadziła jak najwolniej po to, by
Edward zdążył pojawić się w domu rodziców i odebrać wiadomość od
Emmetta.
Jednocześnie przez ten cały czas trawiła wiadomość o jego współpracy i jej
brata. Że też nigdy się nie zorientowała!
Kiedy dotarli do Spring Mountain, Isabella spojrzała na zegarek. Droga
zajęła im dwie godziny. Wystarczająco dużo, aby Emm zdążył porozmawiać z
Edwardem. Zobaczyła jednak na podjeździe jego samochód i ogarnęła ją
panika. Czyżby brat nie złapał Edwarda, czy też Edward postanowił, na
przekór wszystkiemu, stanąć twarzą w twarz z Jacobem Blackiem? To nie
miało sensu. Nie w grze o tak wielką stawkę. A jeśli nie rozmawiał z
Emmettem, w jaki sposób będzie mogła odwołać go na bok i wyjaśnić,
dlaczego jest z nią Jacob? I w jaki, na Boga, sposób będzie mogła uniknąć sceny,
jaką może zgotować jej Jacob, kiedy ujrzy Edwarda?
Wysiadała z samochodu bardzo powoli, uciekając myślami w jakiś
bajkowy świat, gdzie wszystko było czyste i jasne, czując jednocześnie, że ciało
odmawia jej posłuszeństwa. Kiedy Jacob wysiadł ze swego mercedesa, szybko
podeszła do niego.
– Jake – powiedziała, chwytając go mocno i patrząc mu prosto w oczy – muszę
ci coś wyjaśnić. To jest samochód Edwarda Cullena. Wiem, że go nienawidzisz,
ale to serdeczny przyjaciel moich rodziców. Traktują go jak drugiego syna. A
więc jeśli chcesz zyskać w oczach matki i ojca, bądź dla niego miły, dobrze? –
Widziała, jak wyraz twarzy Jacoba zmienia się, przechodząc od dzikiej
wściekłości do kompletnego zobojętnienia. Zrozumiał.
– Dobrze – powiedział przez zaciśnięte zęby – ale mam nadzieję, że nie
zamierza tu zostać. Nie wiem, jak długo mógłbym udawać wobec niego
uprzejmość.
– Wątpię, aby został – rzuciła oschle. Naprawdę sądziła, że Edward wyjedzie
natychmiast. Wówczas pozostawała tylko nadzieja, że Emmett skontaktuje się
z nim wkrótce i wyjaśni całą sytuację.
Wspierając się na ramieniu Blacka, Isabella zapukała do drzwi.
– O!… witam – zaczęła pani Swan zaskoczona, marszcząc brwi. – Ja… to znaczy,
my…
– Wiem, mamo. – Bella ucałowała ją w policzek. – Jacob był akurat w Black
Chemicals, kiedy poszłam tam spotkać się z Emmettem i przed wyjazdem do
Nowego Jorku chciał wstąpić do was.
– Piękny dzień na przejażdżkę po górach – powiedział Jacob uprzejmie,
wchodząc za Isabellą.
W pokoju ujrzała znany sobie obrazek. Ojciec siedział w ulubionym
fotelu, obok niego Edward rozparty wygodnie na krześle. Chwila, w której
zobaczył Blacka, wystarczyła Belli, by zrozumieć, że nie miał kontaktu z
Emmettem. Początkowo serdeczna, jego twarz w ułamku sekundy przybrała
lodowaty wyraz, a spojrzenie wyrażało mieszankę kipiącej złości i
rozdzierającego cierpienia.
– Co on, do cholery, tutaj robi?! – Zerwał się na równe nogi, nie spuszczając z
Belli wzroku.
– Otóż… kiedy poszłam na spotkanie z Emmettem – zaczęła niepewnie.
Przerwała, czując że robi jej się słabo na widok dzikiego wzroku
Edwarda. Przywarła do ramienia Jacoba, próbując za wszelką cenę utrzymać
się na nogach.
– Isabella i ja rozmawialiśmy dzisiaj – wtrącił się Black. – Doszła do wniosku,
że może nie jestem jeszcze taki najgorszy. Byłoby wskazane, abyś nie używał
wobec niej takiego tonu. Może poczuć się dotknięta. – Otoczył ją opiekuńczym
ramieniem.
– Dotknięta? Przeze mnie? – powiedział Edward z gorzkim wyrzutem.
Wodził wzrokiem po ich twarzach: Belli – pełnej przerażenia i Jacoba –
zupełnie spokojnej. Roześmiał się.
– Tworzycie czarującą parę. Dwoje mistrzów fałszywej gry. Lepiej będzie, jeśli
już sobie pójdę. Z pewnością nie jestem mile widziany. – Uprzejmie skinął
głową w stronę pary. – Życzę przyjemnego wieczoru – dodał z ironią.
Zdawkowo pożegnał się z rodzicami i wyszedł nie oglądając się.
Uczepiona ramienia Jacoba, Bella z całej siły powstrzymywała szloch.
Było jasne, że Edward stracił do niej całe zaufanie. Poczuła na sobie wzrok
Jake i zwróciła się do niego.
– Przepraszam za Edwarda – powiedziała przez ściśnięte gardło. – Jest tak
zaangażowany w swoją pracę, że stał się nietolerancyjny.
Black przyjrzał jej się w zamyśleniu.
– Rozumiem. To stawia cię w bardzo trudnej sytuacji. Przykro mi.
Łzy napłynęły do oczu dziewczyny. Nigdy przedtem nie czuła do Jacoba
większej sympatii niż w tej właśnie chwili i tym większy smutek ogarnął ją na
myśl o jego nieuniknionym losie. Gdyby tylko wiedział, jak naprawdę trudna
była jej sytuacja.
– To miło z twojej strony – wyjąkała zduszonym głosem. – Pójdę pomóc matce
przy kolacji. A ty porozmawiaj z ojcem.
W kuchni matka natychmiast rzuciła się do niej, pytając szeptem:
– Co cię opętało, że przyprowadziłaś tu dziś tego człowieka?
– Cii – ostrzegła ją Bella. – Nie życzę sobie, abyś obrażała Jacoba. Nadal jest
moim przyjacielem. – Przytknęła wargi do ucha matki i spytała. – Czy to ty
blokowałaś telefon całe popołudnie?
Pani Swan zmarszczyła brwi.
– Nie, telefon nie działa. Mają go zreperować do jutra rana. A o co chodzi?
– Nic już – odpowiedziała zrozpaczona Isabella.
A więc nie dość, że Edward nie dostał od Emmetta informacji, to jeszcze
ona nie będzie w stanie po wyjściu Jacoba nawiązać z Edwardem kontaktu.
Chyba, że pojedzie do pobliskiego miasteczka lub bezpośrednio do niego, do
Charlestonu. Tak będzie najlepiej, zdecydowała.
Zanim kolacja dobiegła końca, cały ten plan spalił na panewce. Jacob,
czarujący jak nigdy dotąd, wyraźnie zaczynał podobać się ojcu, także matka
uśmiechnęła się do niego parę razy, gdy chwalił jej jedzenie. Nagle zorientował
się, że zapomniał zadzwonić do Charlestonu i zawiadomić pilota, aby
przyleciał po niego do Beckley. Pani Swan powiedziała mu, że telefon nie
działa i zaproponowała, by został na noc.
Jacob rozpromienił się.
– O, dziękuję, bardzo chętnie. – Spojrzał na Bellę. – Los bywa czasem taki
łaskawy, prawda?
– Tak, na pewno – odparła dziewczyna, czując jednocześnie rozdzierające
poczucie winy.
Współczuła Jacobowi, Edwardowi i sobie samej. Edward nazwał ją
mistrzynią fałszu. Tak, udawało jej się to, ale jak bardzo tego nienawidziła.
Jedyne, co ją pocieszało, to myśl, że Black ćwiczył się w sztuce udawania przez
tyle lat i jakoś nigdy nie wstrząsnęło to jego sumieniem.
Następnego ranka Jacob był tak przygnębiony koniecznością wyjazdu, że
Bella musiała podwoić wysiłki, by zapewnić go, iż nie planuje podczas jego
nieobecności romansu z Edwardem.
– Wiesz dobrze, że nie należę do tego typu kobiet – powiedziała poważnie. –
Do zobaczenia w Nowym Jorku za tydzień. Po drodze odwiedzę córeczkę
moich
przyjaciół w Filadelfii, gdzie przechodzi kurację z powodu białaczki. Jeśli już
musisz się o coś martwić, martw się o nią. Lekarze mówią, że może liczyć tylko
na cud.
Black westchnął.
– Chyba powinienem częściej dziękować Bogu, nie uważasz? Miałem więcej
szczęścia, niż na to zasługuję. – Przysunął się bliżej, patrząc jej prosto w oczy. –
Cokolwiek się stanie, Isabello, pamiętaj, że cię kocham.
Bella zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła policzek do jego twarzy.
Najwyraźniej miał złe przeczucia. Może w głębi duszy wiedział, że nigdy nie
zmieni zdania i nie poślubi go.
– Wracaj szczęśliwie – powiedziała cicho. – Do zobaczenia.
Po wyjściu Jacoba Bella pobiegła do kuchni zadzwonić do Edwarda.
– Pan Cullen wyjechał z miasta i nie będzie go do końca tygodnia – powiedziała
dobitnie sekretarka. – Zostawił wiadomość, że w sprawie fundacji powinna się
pani skontaktować z mecenasem Walterem Prattem. Przesłał mu papiery.
– Dokąd pojechał pan Cullen? – spytała Bella.
– Nie wiem dokładnie. Powiedział, że będzie łowić ryby z przyjaciółmi gdzieś
na Florydzie. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
– Nie, dziękuję – odparła Isabella.
Cholera! Wszystko wskazuje na to, że Emm nie złapał już Edwarda. Czy
rzeczywiście wyjechał, czy też nie chciał z nią rozmawiać? Musi natychmiast
skontaktować się z Emmettem.
Gdy dodzwoniła się do jego sekretarki, zdała sobie sprawę, że nie
powinna chyba wymieniać imienia Edwarda, na wypadek gdyby ktoś
podsłuchiwał rozmowę.
Powiedziała więc:
– Cześć Emm, czy udało ci się dotrzeć do osoby, o której mówiliśmy wczoraj?
– Niestety nie. Próbowałem kilkakrotnie, ale nie było go. Nie martwiłbym się
jednak. Jest wystarczająco bystry, by domyślić się, o co chodziło.
– Z tego, co widziałam, to chyba nie udało mu się to.
Zapadło milczenie przerwane westchnieniem jej brata.
– Mogę tylko powtórzyć: nie martw się.
– Nie martw się! Gdybyś tu był… – Zabrakło jej tchu.
– Przestań, Bella – przerwał ostro. – Kiedy wracasz do Nowego Jorku?
– Za tydzień. A co? – zdziwiła się.
– Uważam, że powinnaś znaleźć się tam najpóźniej w piątek. To dobrze
wpłynie na Jacoba. Może zadzwonisz do niego i poprosisz, by przysłał po
ciebie samolot?
Niecierpliwym ruchem otarła łzy, które napłynęły jej do oczu. Tego tylko
brakowało! Prośba, aby w dalszym ciągu oszukiwać Jacoba. Już miała
powiedzieć, że prędzej umrze, niż się na to zdobędzie, kiedy przyszło jej do
głowy, że być może Emm ma jakiś ważny powód, dla którego ją o to prosi. Jego
ton był bardzo poważny.
– Dlaczego akurat piątek? – spytała ostro.
– Mógłbym jechać z tobą – odparł Emmett. – Należy mi się odpoczynek i parę
dni w wielkim mieście dobrze mi zrobi.
– Dobrze – westchnęła. – Zobaczę, co uda mi się załatwić i oddzwonię do
ciebie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
ROZDZIAŁ 10
Następnego dnia, po wizycie u Waltera Pratta i poczynieniu wstępnych
ustaleń dotyczących fundacji, Bella zaczęła się poważnie zastanawiać nad
prawdziwymi przyczynami zniknięcia Edwarda. Kiedy rozważała sposób
organizacji funduszy, zdała sobie sprawę, że i tak, do czasu skazania Jacoba i
zakończenia całej tej gry, nie będzie mogła sprzedać swojego mieszkania.
Edward z pewnością był uwikłany w zbieranie materiałów przeciwko
Jacobowi i jego współpracownikom. To może być przyczyna jego nagłej
nieobecności. Nie miała pojęcia, gdzie mogą mieć miejsce obrady rady
przysięgłych, ale poczuła ulgę na myśl, że może wyjechał nie po to, by
rozmyślać w samotności nad jej dwulicowością. Przypuszczała, że także
Emmett może być wzywany na przesłuchania, niekoniecznie w tym samym
terminie co Edward. Obaj byli zbyt przebiegli, by planować podejrzane
wyjazdy za miasto w tym samym terminie.
Kiedy jechała z Emmettem na lotnisko w piątkowy poranek, zapytała go
wprost, czy Edward rzeczywiście jest na Florydzie.
– Z każdym dniem robisz się mądrzejsza – odparł z uśmiechem Emm.
– A czy ty nie będziesz również musiał zeznawać przed sądem? – spytała.
– Już zeznawałem – odparł.
– Już? Kiedy? Gdzie?
Emmett pokiwał głową.
– Nie mogę powiedzieć. Mogę cię jedynie zapewnić, że jeśli rząd chce, aby coś
było tajne, to naprawdę wie, jak to zrobić. Nie zobaczysz Edwarda, dopóki cała
sprawa się nie zakończy, ale gdyby ktokolwiek interesował się nim, będą
dowody na to, że łowi ryby na Florydzie.
Bella uśmiechnęła się.
– Słyszałam, że tego typu sprawy ciągną się nieraz miesiącami. Sądzę, że nie
wytrzymam tak długo.
– To inny przypadek. Wszystkie materiały oraz zeznania świadków są już
przygotowane. Akt oskarżenia jest już sformułowany. Jedyne, co pozostało
ławie
przysięgłych, to ocena dowodów, a to nie powinno trwać długo. Prokurator
federalny, który pracuje z Edwardem, mówi, że nie ma żadnych niejasności i
wątpię, by ława przysięgłych miała inne zdanie. Edward jest znakomity. –
Wyciągnął rękę i ścisnął jej dłoń. – Niezły facet ci się trafił.
– Mam nadzieję, że nadal jest mój – powiedziała Isabella ze smutkiem. –
Obawiam się, że nawet jeśli zorientował się, o co chodzi, mógł uznać, że byłam
nieco zbyt miła dla Jacoba.
– Na pewno nie – odparł Emmett. – Zna cię. Zrozumie.
Oczy Belli wypełniły się łzami.
– Może masz rację. Ale to nie zmienia faktu, że biorąc w tym udział czuję się
fatalnie.
– Nikt nie oczekiwał, że to polubisz. Ty masz sumienie, którego głos nigdy w
tobie nie milknie. Black używa swojego tylko wtedy, kiedy jest mu wygodnie. –
Raz jeszcze uścisnął jej dłoń. – Daj już spokój, rozchmurz się. Zanim
dojedziemy do Filadelfii, musisz ze względu na Carrie wyglądać na wesołą,
prawda?
– Nie martw się, poradzę sobie – obiecała Bella. – Nie zawiodę jej.
Kiedy jednak Bella i Emmett przekroczyli próg oddziału intensywnej
terapii, z trudnością udawało się jej zachować pogodę ducha. Oddział robił
wrażenie miejsca, do którego ludzie przybywają, ale z którego rzadko wracają.
– Jak ona się czuje? – spytała pielęgniarkę, która powitała ich u wejścia do
pokoju Carrie. Pielęgniarka zacisnęła usta i popatrzyła w kartę.
– Wydaje mi się, – powiedziała ostrożnie – że zaobserwowałam dzisiaj
pierwsze symptomy poprawy. Muszę powiadomić doktora Granta.
– Cudownie! – wykrzyknęła Isabella.
Nareszcie miała ochotę się uśmiechnąć. Weszła do pokoju, gdzie zastała
Bryantów i zanim pochyliła się nad Carrie, uściskała ich serdecznie. Na widok
bladej i ukrytej w plątaninie tub i monitorów dziewczynki radość zaczęła
znikać z jej twarzy, ale promienny uśmiech Carrie dodał jej otuchy.
– Wspaniale się spisujesz, kochanie – powiedziała, ujmując małą, chłodną
rączkę dziecka.
– Czuję się dziś lepiej – powiedziała Carrie. – Wiem, że wyglądam strasznie, ale
naprawdę jest mi lepiej.
– To najlepsza wiadomość, jaką kiedykolwiek usłyszałam. Edward byłby
zachwycony. Nie mogłam go tu dziś ze sobą przywieźć, ale jest ze mną mój
brat, Emmett. – Przywołała go ruchem ręki. – Emm, poznaj Carrie.
Pozwolono im zostać tylko parę minut. Młody doktor Grant
poinformował ich, że stan Carrie naprawdę wydaje się poprawiać, ale jeszcze
za wcześnie na bardziej precyzyjną ocenę wyników leczenia.
– Nie zrobię panu kłopotu, gdy będę dzwoniła codziennie? – spytała Bella.
– Proszę dzwonić, kiedy tylko pani zechce – odparł doktor Grant. – Ma to dla
Carrie ogromne znaczenie.
W czasie krótkiego lotu do Nowego Jorku Bella milczała, rozmyślając o
tych wszystkich dziwnych wydarzeniach, które tak bardzo zmieniły ostatnio
jej życie. Jeszcze pół roku temu zmierzała w zupełnie innym kierunku. Miała
wrażenie, że to wszystko jest jakimś nierealnym przedstawieniem, które
wkrótce się skończy i wszystko będzie jak dawniej.
Jacob wyszedł po nich na lotnisko, powitał Bellę czułym pocałunkiem i
natychmiast zapytał o dziewczynkę, którą odwiedzała.
– Tak się cieszę – powiedział, gdy usłyszał od Isabelli, że jest nadzieja na
poprawę. Dziewczyna zastanawiała się, jak by zareagował, gdyby znał całą
prawdę.
Ku zaskoczeniu Belli, Paul nadal pełnił swą funkcję. Widocznie groźba
procesu dała Blackowi do myślenia, choć nic przecież nie wiedział o jej
zaangażowaniu w tę sprawę. Nic dziwnego, że czuła się jak w jakimś dziwnym
śnie! Prowadziła przecież właściwie podwójne życie. Żeby to wszystko
skończyło się już i żeby mogła znów zobaczyć Edwarda. Jedno, czego chciała,
to być z nim.
Poczucie nierealności nie opuszczało jej. Z jednej strony miło spędzała
czas z Jacobem, jadając i tańcząc w znajomych miejscach, których ekskluzywna
elegancja szczelnie broniła dostępu smutnym, przyziemnym sprawom z
zewnątrz, Z drugiej zaś strony czuła wyraźnie, jak z każdym dniem coraz
bardziej dusi się w tym zamkniętym świecie. Po wyjeździe Emmetta we
wtorek, mimo jego zapewnień, że nie musi się martwić o Edwarda, z trudem
powstrzymywała łzy. Skąd ta jego pewność? Nie widział przecież twarzy
Cullena, gdy ten ujrzał ją u boku Jacoba.
Minęła środa, potem czwartek. W piątek Jacob miał przyjechać po Bellę
o czwartej i zabrać ją do Connecticut, do domu jego przyjaciół i spędzić tam
kilka dni. Isabella nie miała ochoty na ten wyjazd, mimo to spakowała się i o
umówionej godzinie czekała na niego. Kiedy do wpół do piątej Jake nie zjawił
się, poczuła irytację. Gdy minęła piąta, a jego wciąż nie było, kipiała z
wściekłości. Zawsze, gdy miał się spóźnić, uprzedzał ją telefonicznie. Rzuciła
żakiet na krzesło, usiadła na sofie i włączyła telewizor. Jak na złość, nadawano
właśnie tę reklamę, której Edward tak bardzo nienawidził.
– Ja też tego nie znoszę – mruknęła pod nosem.
Reklama skończyła się i pojawiła się uśmiechnięta prezenterka
wiadomości.
– Dobry wieczór, Alice Brandon. Wiadomości specjalne. Nowy Jork. Prawdziwą
sensacją dzisiejszego wieczoru jest zaskakująca wiadomość ze świata
wielkiego biznesu. Specjalnie powołana rada przysięgłych na szczeblu
federalnym przedstawiła dziś popołudniu w Nowym Jorku
dwudziestopunktowy akt oskarżenia przeciwko Jacobowi Blackowi z Black
Chemicals. Widzimy go właśnie w eskorcie prokuratora federalnego. Inni
wyżsi urzędnicy tej wielkiej korporacji także są aresztowani…
Isabella zamarła. Oto widziała na ekranie Jacoba, skutego w kajdanki,
wyprowadzanego ze swego biura przez policjantów. Patrzył wprost do
kamery,
wzrokiem tak pełnym zaskoczenia, jakby i on znalazł się nagłe w świecie
imaginacji. Łzy spłynęły po policzkach Belli. Było po wszystkim. Z głębokim
westchnieniem ulgi oparła się o sofę i zamknęła oczy. Gdyby tylko mogła
odnaleźć teraz Edwarda, i gdyby on zechciał zrozumieć…
Usłyszała dzwonek do drzwi i otworzyła oczy. Czyżby już dziennikarze?
– pomyślała ze smutkiem.
– Angelo! – zawołała. – Ktokolwiek to jest, powiedz, że nie…
Przerwała spoglądając na drzwi i czując, jak serce nieomal wyskakuje jej
z piersi. W progu salonu, wymięty i zmęczony, stał Edward.
– Edward! – Skoczyła na równe nogi i śmiejąc się przez by, podbiegła do niego.
Wyglądał na wycieńczonego, a rysy jego twarzy były tak napięte, że nie była
pewna, czy cieszy się na jej widok. Uczynił zaledwie jeden krok w jej stronę, po
czym zatrzymał się, nie spuszczając z niej wzroku. Otworzył ramiona, a Bella
rzuciła się w nie, przywierając do niego, śmiejąc się i płacząc równocześnie.
– Bells, kochanie, dzięki Bogu! – Obsypał jej twarz pocałunkami. Z trudem
powstrzymywał łzy, które wypełniły jego oczy. – A więc wszystko jest jak
dawniej? Nadal jesteś moja?
– Oczywiście! – krzyknęła Bella pochylając go ku sobie i całując w usta. – Mhm.
Jak dobrze czuć znowu ich smak. Czy naprawdę już po wszystkim? Czy na
pewno?
– Naprawdę – odparł czule.
Isabella ujęła go pod ramię.
– Chodź, usiądziemy i opowiesz mi o wszystkim. – Usiadła obok i wtuliła się w
niego. – Czuję się tak, jakby nagle zdjęto ze mnie ogromny ciężar, który
nosiłam na sobie przez tyle tygodni – powiedziała, patrząc z uśmiechem w jego
pełne ciepła oczy.
– Ja też. – Edward westchnął głęboko. – Sądziłem, że kiedy już to się stanie,
będę o wiele szczęśliwszy, niż naprawdę jestem.
– Rozumiem to – odparła Isabella, gładząc palcami jego podbródek. – Czuję to
samo. Wiedziałam, co się stanie, a jednak kiedy zobaczyłam go prowadzonego
w kajdankach, był to dla mnie prawdziwy szok.
– Wiem. – Usłyszała jego głęboki i czuły głos tuż przy uchu, które delikatnie
pieścił ustami, otaczając ją jednocześnie ramieniem. – Usiłowałem być tu
wcześniej, zanim dowiesz się z komunikatu. Mimo że nie byłem pewien, co o
mnie myślisz, nie chciałem, byś była sama, kiedy dotrze do ciebie ta
wiadomość.
Bella podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego.
– Nie sądzisz, że to dziwne? Były chwile, kiedy myślałam, że widok Jacoba
idącego do więzienia sprawi, że będę skakała z radości, ale kiedy Emm
powiedział mi, że to naprawdę nieuniknione, zaczęłam mu współczuć.
– Ja w pewnym sensie też. Nie jest przyjemne zniszczyć człowieka, żadnego
człowieka. Co gorsza, wiedziałem, o co byłaś proszona i bałem się, że z twoim
otwartym, dobrym sercem zaczniesz współczuć mu coraz bardziej.
Wyobrażałem sobie nawet, że uznasz, iż to on potrzebuje cię bardziej niż ja,
zwłaszcza po tym, w jaki sposób zostawiłem cię z nim u twoich rodziców.
Położył rękę na policzku Belli i delikatnie odgarnął jej włosy.
– Przeklinałem się za to bez końca. Już po paru minutach od twojego przyjścia
z Jacobem zrozumiałem, co się stało, ale nie wiedziałem, jak dać ci to do
zrozumienia. To właśnie miałem na myśli, kiedy mówiłem, że wszystkich
potraficie oszukać, ale wiedziałem, że nie zrozumiałaś tego właściwie. Potem
tego
samego wieczoru dostałem wiadomość, że mam wyjechać i od tego czasu nie
miałem żadnych możliwości wyjaśnienia ci czegokolwiek. Emm i ja mieliśmy
zakaz kontaktowania się.
– Emmettt powtarzał mi, że na pewno wszystko zrozumiesz – odparła Bella –
ale nie byłam tego pewna. Cały czas zamartwiałam się, że mnie znienawidzisz
za to
upokorzenie. Nigdy nie umiałabym tego zrobić, nigdy, Edwardzie.
Chłopak uśmiechnął się, a wyraz napięcia na jego twarzy znikł
całkowicie, zastąpiony przez radosny błysk w oczach.
– O, Boże, jak to cudownie trzymać cię znów w ramionach – powiedział,
obsypując jej twarz pocałunkami. – Przysięgam, że w czasie tego tygodnia
czułem bóle ramion, nie mogąc obejmować cię nimi i być pewnym, że nadal
należysz do mnie.
– Całe moje ciało tęskniło za tobą aż do bólu. – Isabella wtuliła się w niego. –
Tylko przy tobie mogę czuć się całkiem szczęśliwa.
– Bells, najdroższa. – Schrypnięty głos Edwarda był przepełniony uczuciem.
Uniósł delikatnie jej podbródek i patrzył na nią wzrokiem pełnym szczęścia. –
Tak bardzo cię kocham. Powinienem powiedzieć ci to już wcześniej, ale bałem
się, że moje marzenia mogą się nigdy nie spełnić.
– Ja też cię kocham – wyszeptała.
Gdy poczuła jego usta na swoich, przywarła do niego i poddając się jego
namiętności, w okamgnieniu zapomniała o trudnych, nieszczęśliwych chwilach
ostatnich dni. Nie miała teraz najmniejszych wątpliwości, że on należy do niej
na zawsze.
Podniósł głowę i powiedział urywanym głosem:
– Czy jest tu miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać o moich marzeniach? –
spytał. – Miejsce, gdzie mógłbym kochać cię tak, jak tego chciałem od czasu…
Nieważne, ta opowieść może poczekać.
Uśmiechnął się widząc, jak Bella wstaje i bierze go za rękę.
Poprowadziła go w stronę schodów.
– Znam takie miejsce – powiedziała rozpromieniona. – Ta sypialnia, o którą
pytałeś pewnej nocy nie tak dawno temu.
Edward zatrzymał się przed wejściem na schody.
– No właśnie. – Odwrócił się i rozejrzał po luksusowym salonie dziewczyny. –
Tu jest naprawdę pięknie. Nie zauważyłem wcześniej, bo od kiedy tu
wszedłem,
patrzyłem tylko na ciebie. Ale jest tu dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałem.
– Uśmiechnął się. – Widzisz, mam takie jedno marzenie. Czy zgodziłabyś się,
żebym wniósł cię po schodach? To nie są dokładnie takie schody, jakie sobie
wyśniłem, ale mogą być.
– Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu – odparła Bella, chwytając go za
szyję, kiedy wziął ją na ręce.
– Idziemy. – Spojrzał na nią łobuzersko. – Ćwiczyłem nawet wnoszenie rzeczy
po schodach, żeby mieć pewność, że cię nie upuszczę. Oczywiście do czasu,
kiedy przyszłaś do mnie tamtej nocy, nie wierzyłem, że to marzenie
kiedykolwiek się spełni. Tak czy inaczej, było to dla mnie dobre ćwiczenie.
Isabella roześmiała się i pocałowała go w policzek.
– O co w tym wszystkim chodzi? Brzmi to tak, jakbyś wszystko planował przez
lata.
– Bo tak było. Powiedziałem ci już, że nigdy nie istniał dla mnie nikt poza tobą
– odparł Edward. – Bądź teraz cicho i słuchaj mojej historii.
– Tak, mój najdroższy.
Edward roześmiał się.
– Tak jest o wiele lepiej. A więc pewnego razu, dawno temu, kiedy byłem
brzydkim kalekim chłopcem, zjawiła się w moim życiu piękna księżniczka.
Sprawiła, że znów zaświeciło dla mnie słońce i rozkwitły kwiaty. Pokochałem
ją z całego serca. Ale ona, jak to księżniczka, odpłynęła do swych królewskich
spraw, zostawiając za sobą brzydkiego kalekiego chłopca. Lekarze dokonali
cudów i po pewnym czasie nie był już brzydkim kalekim chłopcem. W tym
czasie księżniczka mieszkała bardzo daleko w pięknym pałacu, a ludzie
kłaniali się jej i ubóstwiali ją. Zabrała ze sobą serce chłopca. Należało do niej
już na zawsze i chociaż wyrósł on na mężczyznę i wiedział, że to głupie, to
jednak ciągle wierzył, że pewnego dnia księżniczka powróci. Spojrzy na niego i
od razu pokocha. A wtedy on porwie ją na swym wspaniałym rumaku,
powiezie do swego zamku i wniesie ją na rękach do wypełnionej kwiatami
alkowy. Potem pobiorą się i będą żyli długo i szczęśliwie.
Edward zatrzymał się na szczycie schodów.
– Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że ten sen stanie się jawą – powiedział,
patrząc na Bellę z uwielbieniem.
– A jednak tak się stało – wyszeptała przez łzy szczęścia i miłości. – To taka
piękna bajka, Edwardzie. Tylko że ja nie jestem żadną księżniczką. Jestem
zwykłą dziewczyną, która zawsze cię kochała, tylko nie wiedziała o tym, zajęta
udawaniem kogoś innego.
– Zawsze będziesz moją księżniczką – powiedział, a w jego oczach pojawiły się
przewrotne ogniki. – A teraz, moje kochanie, najwyższa pora nadrobić
stracony czas. Mamy sobie mnóstwo do opowiedzenia, ale ja już wariuję z
pożądania, a zanim nasze rodziny przygotują nam królewskie wesele, na jakie
zasługujemy, minie parę tygodni. Jeśli chcesz, zaczekam, ale pod warunkiem,
że zamkniesz mnie w głuchej celi.
– Uchowaj Boże – roześmiała się Bella.
– W takim razie, którędy do alkowy?
– Te białe podwójne drzwi na wprost – odparła z radością, przywierając do
ramienia Edwarda, gdy przenosił ją przez próg.
Nieco później, gdy Isabella, wreszcie nasycona, leżała w cieple ramion
chłopaka, westchnęła nagle i powiedziała z rozmarzeniem:
– Myślę, że powinniśmy spędzić tu resztę życia. Angela mogłaby nam
przynosić coś do jedzenia, a całą resztę czasu kochalibyśmy się. Czy mogłoby
być coś wspanialszego?
Edward roześmiał się i przyciągnął ją bliżej.
– Nie, nie mogłoby. Szkoda tylko, że rzeczywistość i tak, prędzej czy później,
dopadłaby nas, prawda?
Bella westchnęła.
– Tak, ostatnio miałam jej po uszy. Aczkolwiek wiele razy czułam się tak, jakby
to wszystko nie działo się naprawdę. Prowadzenie podwójnego życia nie jest
zbyt przyjemne, gdy marzy się tylko o jednym, być razem z tobą.
– Biedne maleństwo – powiedział czule, całując ją w czoło. – Wiem, że nie było
to łatwe, ale bez twojej pomocy moglibyśmy nie dać sobie rady. Gdyby nie ty,
Black mógłby wyjechać, wiedząc, że Emmett odkrył wszystko. Najbardziej
jednak obawialiśmy się, że zrobi coś nieobliczalnego. Przypuszczam, że kiedy
dałaś mu kosza, stanął w obliczu wygnania z kraju, bez szansy powrotu, i był
tym załamany. W takich okolicznościach człowiek o takiej władzy jak Black
mógł być znacznie bardziej niebezpieczny, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
– To właśnie powiedział mi Emm – odparła Isabella. Potrząsnęła głową i
uśmiechnęła się lekko. – Ciekawe, czy Jacob uwierzyłby mi, że oszukiwanie go
było dla mnie takie straszne? Jestem prawie pewna, że i tak cały czas domyślał
się wszystkiego. Czy miałbyś coś przeciwko temu, gdybym napisała do niego
list z
wyjaśnieniami?
– Oczywiście, że nie – powiedział miękko Edward. – Nie byłabyś sobą, gdybyś
nie miała ochoty tego zrobić.
Przesunął dłonią po jej plecach.
– Długie i szczęśliwe życie przed nami, Bells. Nie będziemy mieli wiele. Zawsze
będzie tyle spraw, które wymagają pieniędzy, i to znacznie większych niż
moje, najlepsze nawet wynagrodzenie. Martwiłem się nieraz, że po tym
luksusie życie ze mną wyda ci się bezbarwne, ale twoja idea założenia fundacji
rozwiała moje obawy.
– Życie z tobą bezbarwne? – Isabella uniosła głowę i pocałowała go w brodę. –
Nigdy. Jest tyle rzeczy do zrobienia, rzeczy, które interesują nas oboje. Ja zajmę
się fundacją. A później, kiedy dzieci będą już w szkole, może wróciłabym na
studia i została prawnikiem. Przyjąłbyś mnie do współpracy?
Edward roześmiał się.
– Chwileczkę, chwileczkę. Ile będziemy mieli dzieci? Moje marzenia nie sięgały
tak daleko.
– Troje, a może czworo?
– W porządku – zgodził się Edward. – A gdybyś znalazła czas, by zrobić
dyplom, niczego nie pragnąłbym bardziej, niż mieć ciebie za partnera.
Znów przyciągnął Bellę do siebie, przywierając do niej całym ciałem.
– Dzieci już teraz? – szepnął jej do ucha.
– Jak najbardziej – odparła, a on, odpowiadając na jej pieszczoty, jęknął z
rozkoszy. – Kochajmy się raz jeszcze, a potem zadzwonimy do naszych rodzin i
powiemy im, że mogą przygotowywać wesele.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~
EPILOG
Ciepłego, czerwcowego popołudnia Bella i Edward powtórzyli słowa
przysięgi małżeńskiej, stojąc w cieniu ogromnego klonu na zielonej łące w
Haven
Hill. Setki krzeseł rozstawione były dokoła ukwieconego ołtarza. Zebrało się
niemal całe Spring Mountain. Przyjechali przyjaciele z Zachodniej Wirginii, z
Nowego Jorku i z wielu innych stanów. Pojawili się nawet państwo Bryant z
wszystkimi dziećmi. Nowa metoda leczenia Carrie przynosiła efekty i
dziewczynka z dnia na dzień czuła się co raz lepiej.
W pierwszym rzędzie siedzieli rodzice państwa młodych. Widać było, że
obie panie z trudem powstrzymywały łzy szczęścia.
Kiedy Isabella, promienna, ubrana w tradycyjną suknię ślubną z
delikatnego szyfonu i koronek, szła między rzędami krzeseł do ołtarza,
myślała, że jej serce pęknie ze szczęścia. Byli wszyscy, których kochała. Ojciec
czuł się na tyle dobrze, by poprowadzić ją do ołtarza, gdzie czekał Edward,
zabójczo przystojny w swym eleganckim garniturze, niczym najbardziej
wymarzony książę z bajki. U jego boku jako drużba stał uśmiechnięty od ucha
do ucha Emmett i zerkał w stronę krzeseł, a z drugiego rzędu uśmiechała się
do niego śliczna blondynka, jego była sekretarka - Rosalie Hale, z którą jak się
okazało łączyły go nie tylko stosunki służbowe.
Bella szła do ołtarza ze świadomością, że zaczyna kolejny etap swego
życia z mężczyzną, którego kocha ponad wszystko i dowodem ich miłości,
który nosiła pod sercem i za osiem miesięcy miał pojawić się na świecie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
KONIEC :)