Runa Zadra Tom 2 Fantastyka


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.
Ostatnio ukazały się:
Anna Brzezińska, Grzegorz Wiśniewski  Na ziemi niczyjej
Michał Krzywicki  Plagi tej ziemi
Krzysztof Piskorski  Zadra. Tom I
Magda Parus  Wilcze dziedzictwo. Przeznaczona
Mariusz Kaszyński  Rytuał
W przygotowaniu:
Anna Brzezińska  Opowieści z Wilżyńskiej Doliny (wyd. II)
Agencja Wydawnicza
RUNA
ZADRA. Tom II
Copyright © by Krzysztof Piskorski, Warszawa 2009
Copyright © for the cover illustration by Tomasz MaroÅ„ski
Copyright © 2009 by Agencja Wydawnicza RUNA, Warszawa 2009
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentu książki możliwe są tylko
na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Opracowanie graiczne okładki: własne
Redakcja: Jadwiga Piller
Korekta: Magdalena Górnicka
Skład: własny
Druk: Drukarnia GS Sp. z o.o.
ul. Zabłocie 43, 30 701 Kraków
Wydanie I
Warszawa 2009
ISBN: 978 83 89595 47 8
Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNA A. Brzezińska, E. Szulc sp. j.
Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:
Agencja Wydawnicza RUNA
00 844 Warszawa, ul. Grzybowska 77 lok. 408
tel./fax: (0 22) 45 70 385
e-mail: runa@runa.pl
Zapraszamy na naszÄ… stronÄ™ internetowÄ…:
www.runa.pl


l l l l l l l , l ll
l l l , l l l l l
l l , l l l l
l l ,
l l l .
 Gdzie skrzynia z kompensatorem?  krzyknÄ…Å‚ Piotr
Bmwieradowski, skręcając wielkie, kulowe łożysko, które
służyło za podstawę kulomiotu.
 Marczak ma  odparł jeden z młodszych kanonierów.
 Marczak, dawaj kompensator, do jasnej cholery!
 Nie widać Marczaka, panie ogniomistrzu.
 A czort by was wszystkich wziął!  wściekł się Piotr.
 Biegnij kto tam w dół szukać kompensatora. Piotruś,
jak tam napęd?
 Nie wchodzi, panie ogniomistrzu.
 Jak nie wchodzi, co nie wchodzi! Bo jak podejdÄ™, to
ci zaraz but w rzyć wejdzie.
5
 Trzecia cewka nijak nie wchodzi w komorę ciśnie-
niowÄ….
 Musi wejść, Piotruś, postaraj się no. Przecież mia-
łeś szkolenie, tyś to powinien składać z oczami za-
mkniętymi.
 Co poradzę, kiedy nie wchodzi? Nie wchodzi i już.
Pewnikiem się wygięło.
Tymczasem do grupki artylerzystów, którzy krzątali
się wokół skrzyń z drobnymi częściami, podszedł mło-
dy francuski porucznik w kurcie oicera artylerii i ka-
peluszu z czerwonym pióropuszem.
 JakiÅ› problem, panie ogniomistrzu?  zagadnÄ…Å‚ po
francusku.
 Problem? Cała sterta problemów z kłopocikiem
na wierzchu, przybrana wokół pechem. Gdzie ten dar-
mozjad Deveraux?
 Inżynier poczuł się zle w trakcie przeprawy. Jest
jeszcze na brzegu.
 To niech go pan tu jak najszybciej sprowadzi. Jego
przeklęta maszyna nie chce działać!
 Panie Bmwieradowski, inżynier jedzie z armią jako
człowiek prywatny, nie mogę mu nic rozkazać.
 A, durne żabojady!  bluznął po polsku Bmwiera-
dowski.  Tak to jest brać cywila do armii! I to inżynier-
ka, co od kanonieber zafajdał portki przy pierwszym
wystrzale. Sami durnie, jak matulÄ™ kocham, sami dur-
nie wokół, chroń nas Najświętsza Panienko.
 Proszę zwracać się do oicera po francusku, panie
Bmwieradowski. Pana doświadczenie nie usprawiedliwia
braku szacunku. Niech pan mnie nie zmusza, żebym
pana zdyscyplinował.
6
Kanonierzy, pracujący przy kulomiocie, odwróci-
li głowy, żeby stłumić śmiech. Dobrze wiedzieli, że
Bmwieradowski mógł sobie pozwolić na wiele. Był naj-
lepszym celowniczym Legii, nosił cztery medale, miał
za sobą jedenaście kampanii. Gdyby nie ciągłe konlik-
ty z przełożonymi, dawno już dowodziłby baterią. Jeśli
jakiś nadgorliwy porucznik zdegradowałby go albo dał
pod sąd, to sam generał Dmowski, dowódca Artylerii
Legii, który był ze Bmwieradowskim po imieniu, nogi by
mu z tyłka powyrywał.
Bmwieradowski zmierzył porucznika rozbawionym
wzrokiem, potem wstał, otrzepał spodnie, zasalutował
i odszedł.
 Co pan robi, jeśli można wiedzieć?  krzyknął za
nim Francuz.
 Idę nacelować moje dwunastofuntówki. Przynaj-
mniej pewne jest, że będą strzelać.
 Panie Bmwieradowski! Baczność!
Starszy ogniomistrz zatrzymał się i niespiesznie od-
wrócił w stronę porucznika.
 Kulomiot ważniejszy  rzekł z naciskiem Francuz.
 Proszę zostać tutaj. Baterię armat będzie nadzorował
bombardier Rajczak.
 Bombardier Rajczak, za przeproszeniem, z przy-
stawienia w stodołę by nie traił, panie poruczniku.
 To rozkaz!
Bmwieradowski zmarszczył się, nerwowo przeczesał
palcami bujną brodę, a potem splunął na ziemię śliną
czarnÄ… od tytoniu. Stali tak naprzeciw siebie przez chwi-
lę  młody porucznik w wytwornym mundurze i bro-
daty, siwiejÄ…cy kanonier w porwanych portkach oraz
7
skórzanym fartuchu. Ale ten pojedynek woli przerwał
wkrótce krzyk z boku:
 WracajÄ…! WracajÄ…!
 Kto wraca, Pietrek?  spytał powoli Bmwieradow-
ski, nie zdejmując wzroku z dowódcy.
 Nasi! Wycofują się, wszystkie regimenty! Kiełba-
śniki depczą im po piętach.
W jednej chwili obaj mężczyzni zapomnieli o kłót-
ni. Bmwieradowski z przekleństwem na ustach wbiegł na
czubek wzgórza; porucznik za nim, wyciągając w bie-
gu lunetÄ™.
 Mon Dieu!  jęknął Francuz.  Jeden, dwa, trzy...
osiem pełnych regimentów.
 I brygada konnej artylerii  mruknÄ…Å‚ Bmwiera-
dowski.  O tam, pod lasem. Widać Prusacy też sobie
umyślili, że nas oskrzydlą. Tyle że zabrali się do tego
solidniej.
Przed nimi Legia cofała się na całej linii. Jej batalio-
ny ostrzeliwały się zajadle i sprzedawały drogo każdy
metr, ale broniÄ…c siÄ™ przed otoczeniem oraz pod ogniem
konnych baterii, spychane były coraz bliżej wzgórza.
 Nie ma czasu do stracenia!  krzyknÄ…Å‚ porucznik.
 Proszę uruchomić ten kulomiot, panie Bmwieradowski.
Działami zajmie się Rajczak.
Ogniomistrz splunÄ…Å‚ raz jeszcze pod buty, lecz wi-
dząc, że wiele nie wskóra, krzyknął do swoich:
 Słyszeliście, psie chwosty, darmozjady, szelmy
skończone? Do pracy, bo was Prusaki bagnetami po-
Å‚echcÄ….
Sam zaś wrócił do skręcania łoża etherowej ma-
szyny.
8
Wkrótce wróg był już w zasięgu, a dwunastofun-
tówki huknęły tak głośno, że zdawało się, iż to niebo
wali się na ziemię. Ich kule uderzyły gdzieś pomiędzy
batalionami wroga, tylko jedna traiła wprost w prosto-
kÄ…t piechoty, wzbijajÄ…c fontannÄ™ ziemi przemieszanej
z krwią oraz szczątkami ciał.
 Jak ten dureń celuje  krzyknął Bmwieradowski,
który wciąż zmagał się z delikatnym mechanizmem.
 Przecież rykoszetem by kosił ich jak zboże. Leć no,
Jacuś, powiedz mu: elewacja minus dziewięć, ładunek
na dwanaście i pół funta.
Jeden z młodszych kanonierów pobiegł do szefa ba-
terii. Chwilę potem lufy dział opuściły się nieco. Na-
stępna salwa była już wyraznie skuteczniejsza. Ciężkie,
większe od ludzkiej głowy kule z litego metalu uderzy-
Å‚y co prawda w ziemiÄ™ przed liniami wroga, ale pod
tak płaskim kątem, że potoczyły się i pokoziołkowały
w głąb szeregów z siłą, która pozwalała im urywać nogi
i rozszarpywać brzuchy. Trzy długie, krwawe szramy
pojawiły się w środkowym regimencie Prusaków.
Bmwieradowski tymczasem wrócił do walki z me-
chanizmem kulomiotu. Z każdą chwilą tracił wiarę, że
uda się złożyć maszynę. Delikatne części pogięły się
w transporcie, kilka poginęło gdzieś w krzątaninie. Le-
gia wciąż się cofała, a wróg był coraz bliżej wzgórza.
 Kompensator!  krzyknął ogniomistrz, dokręcając
ostatnią śrubę przy chłodnicy.
 Jest!  odpowiedział mu głos z boku.
 Aoże!
 Jest!  zameldował ktoś inny.
 Komora!
9
 Jest!
 Cewki!
 SÄ…!
 Patrontasza!
 Jest!
 Rozbiegówka!
 Sprawna!
Bmwieradowski powoli wyprostował się i spojrzał ze
zdziwieniem na swoich ludzi. Dwanaście osób stało
wokół zmontowanej, gotowej do użycia i błyszczącej
maszyny, a na ich twarzach malował się wyraz takiego
tryumfu, jakby wygrali całą bitwę.
 No to co siÄ™ gapicie jak sroka w gnat  krzyknÄ…Å‚
na nich.  Jacuś do celownika, Filek i Kosa do chłod-
nicy. Draska, leć powiedzieć żabojadowi, że kulomiot
pierwszy gotowy do akcji.
Artylerzysta pobiegł do porucznika, mijając linię
armat, które nieustannie grzmiały, przy każdym strzale
odskakując na dobre pięć stóp. Po chwili wrócił z roz-
kazem rozpoczęcia ognia.
Ludzie znów zakrzątali się przy etherowej maszy-
nie. Dwóch stanęło przy pompie, która tłoczyła wodę
do chłodnic, dwóch z boku przy silniku rozbiegowym,
dwóch przy skrzyniach z amunicją, trzech przy głów-
nym zamku, dwóch przy łożu. Bmwieradowski osobiście
spojrzał w dół celownika.
Wkrótce zaterkotał napędzany korbami silnik, a ma-
sywna lufa, otoczona pełnym chłodziwa, żebrowanym
cylindrem, obróciła się leniwie w stronę wrogich regi-
mentów, których idealnie równe prostokąty zbliżały się
z trzech stron.
10
 Rozpocząć ogień  rozkazał Bmwieradowski.
Najpierw był tylko świst. To cewki etherowe, za-
mknięte głęboko w komorach ciśnieniowych maszyny,
zaczęły się powoli rozkręcać.
 Szybciej robić tą korbą  popędzał Bmwieradowski.
 Nie oszczędzać się!
Jeden ze strzelców napiął dzwignią masywny zamek
i ściągnął zdecydowanie spust. Gdzieś w głębi maszyny
cewki, z których każda miała już w sobie roztańczoną
drobinę czystego etheru, wskoczyły do pełnych wody
komór ciśnieniowych.
I wtedy rozległ się strzał, złożony właściwie z dwóch
dzwięków  potężnego huknięcia wewnątrz kulomiotu,
wywołanego przez litry wody zmienione w ciągu milio-
nowej części sekundy w parę, oraz przeciągły, stawia-
jący włosy na głowie wizg pocisku, który napędzony
niewyobrażalnymi dla człowieka ciśnieniami opuścił
lufę wielekroć szybciej niż muszkietowa kula. Został za
nim w powietrzu postrzępiony, błękitny ślad.
Cylinder wokół lufy buchnął parą, a ludzie przy
pompie zaczęli tłoczyć do niego chłodziwo.
Automatyczny zamek nastawił się do następnego
strzału, po czym kulomiot wypalił po raz drugi. I raz.
I jeszcze  coraz szybciej. Wreszcie, gdy wewnętrzny,
pełen sprężyn i kompensatorów mechanizm uzyskał od-
powiednią inercję, broń zaczęła strzelać tak szybko, że
huki zlały się w jeden odgłos, jak kamienna lawina, jak
tętent stada bawołów.
Zaczęła się rzez. Kulomiot wypluwał sto dwadzieścia
pocisków na minutę. Każdy z nich miał kaliber więk-
szy od muszkietowej kuli, był rozgrzany do białości,
11
przebijał naraz po pięciu, sześciu ludzi, wydając przy
tym przerazliwy, przeszywający wizg. Drogę każdej kuli
znaczyła świetlista smuga etheru, która tkwiła chwilę
w powietrzu jak zamrożona błyskawica.
Za sprawÄ… tej jednej broni pruskie bataliony zatrzy-
mały się nagle. Oto żołnierze stanęli przed koszmarem
każdego piechura, gorszym nawet niż reduta pełna ar-
mat. Przez chwilę zdawało się, że natarcie się załamie.
Jednak od czasu Lipska nauczono się już jako tako
radzić z działkami etherowymi. Rozproszona szarża ka-
waleryjska albo kontrbateria z kilku lekkich armat były
dla nich najgrozniejsze. Dlatego konna artyleria, do-
tychczas rażąca ze skrzydła piechotę Legii, zwróciła
się w stronę wzgórza. Pierwsze kule rozryły stok, wy-
rzucajÄ…c w powietrze fontanny czarnej ziemi i murawy.
Pruscy oicerowie zmusili jednak swoje kompanie do
dalszego marszu, wprost pod piekielny ogień kulomio-
tu i na jeżącą się lufami karabinów ścianę, którą wokół
wzgórza utworzyła piechota Legii.
Nie minęło wiele czasu, a wroga bateria wstrzela-
ła się we wzgórze. Kule zaczęły padać coraz bliżej lu-
dzi Bmwieradowskiego. Jedna traiła dwunastofuntówkę
w koło, rozłupując lawetę  piątka kanonierów z obsługi
padła na ziemię, naszpikowana drewnianymi drzazga-
mi. Inny pocisk uderzył nieopodal kulomiotu, rozrywa-
jąc na krwawe strzępki jednego z ładowniczych. Posoka
bryznęła na rozgrzane boki maszyny i natychmiast wy-
parowała, zostawiając po sobie tylko dym oraz czar-
ny ślad.
 Strzelać dalej!  Bmwieradowski przekrzykiwał
świergot maszyny.
12
Beczka z wodą, którą podłączono do chłodnicy, była
już w połowie pusta. Para spowiła kulomiot jak mgła,
niemal oślepiając celowniczego. W gorącu, które biło od
stalowych boków, w dusznej wilgoci, mundury artyle-
rzystów przesiąkły potem. Pracowali jednak dalej, z za-
pamiętaniem, niczym tryby śmiercionośnej maszyny.
I wtedy jeden z pruskich granatów upadł w trawę
po lewej stronie kulomiotu.
 Pad...  zaczął Bmwieradowski, lecz ubiegł go wy-
buch, który rzucił nim o ziemię i przypalił mu brodę.
Rozległy się pełne bólu, agonalne wrzaski i jakiś
dziwny syk. Buchnął żar. Podniósłszy się, Bmwieradow-
ski spojrzał na swoją maszynę i zobaczył rzecz straszną.
Jeden bok kulomiotu został rozerwany, a małe krople
etheru, wrzątek oraz para, które się z niego wyrwały,
sięgnęły ludzi po lewej stronie urządzenia. W kłębach
widniały tam zataczające się sylwetki, które już tylko
przypominały ludzi  spalone mundury, skóra odłażą-
ca płatami, ścięte gorącem i wybałuszone oczy, zwęg-
lone włosy. Krążyły chwilę niczym upiory, ślepo, bez
celu, wydając z siebie tylko jakieś przytłumione wycie.
Potem, jedna za drugą, padły na trawę w przedśmiert-
nych drgawkach.
Bmwieradowski zgiął się wpół i wyrzygał.
Obok znów wybuchła pruska bomba, odłamki świ-
snęły mu nad głową.
 Do armat!  krzyknął, otarłszy usta.  Do armat,
kto żyw!
Siedmiu ocalałych ludzi z obsługi kulomiotu dopa-
dło do przewróconego działa. Wkrótce osadzili je na
lawecie i zaczęli ładować kartaczem.
13
Tymczasem Prusacy, widząc, że kulomiot umilkł,
ruszyli do natarcia ze zdwojonÄ… determinacjÄ…. Na polu
bitwy  od horyzontu do wzgórza  zalegały ciała ich
żołnierzy, ale wciąż byli znacznie liczniejsi od Legii,
z tyłów zaś szły właśnie cztery odwodowe bataliony.
Nie minęło wiele czasu, a regimenty Polaków, mimo
wsparcia trzech armat, zaczęły znów oddawać pola, bro-
niÄ…c siÄ™ rozpaczliwie przed oskrzydleniem.
Generał Paszkowski wjechał wtedy na wzgórze, od-
szukał wzrokiem francuskiego podoicera i krzyknął:
 Cofamy siÄ™ za chwilÄ™! Prusaki nas otaczajÄ…! Mu-
sicie się natychmiast zwijać, bo zostaniecie z tyłu!
 Słyszeliście? Zaprzodkować działa, zabezpieczyć
jaszcze  rozkazał porucznik.
Bmwieradowski rzucił nienawistne spojrzenie na wro-
gą piechotę, która nacierała na wzgórze z trzech stron.
Tak był rozgrzany walką i taka go furia ogarnęła na
widok tego, co się stało przy kulomiocie jego ludziom,
że gotów był rzucić się na Prusaków z gołymi rękami.
Jednak bataliony Legii cofały się już jeden po drugim,
przystając tylko co jakiś czas, żeby oddać salwę. Pozy-
cja była stracona.
Gdy zjeżdżali ze stoku, tylko jeden regiment stał
jeszcze przy wzgórzu. Bmwieradowski zmrużył oczy, by
zobaczyć jego sztandar.
Piąty piechoty liniowej, pułk Tyca.
Zacisnął zęby, patrząc jak setki małych, niebieskich
sylwetek stawiają wśród kłębów prochowego dymu
opór całemu morzu tych zielonoszarych, otaczających
je już z trzech stron. Odwrócił się, czując w piersi ja-
kiÅ› dziwny ucisk.
14
 Prędzej tam, nogi za pas, jeden z drugim  pogo-
nił zaraz swoich.  Chyba że ktoś chce, aby mu fryc
zrobił w brzuchu drugi pępek!
Jedno po drugim, zaprzodkowane działa zjechały
ze stoku, każde ciągnięte na linach przez ośmiu ludzi,
a ubezpieczane z tyłu przez czwórkę innych. Bmcigani
odgłosami szalonej kanonady, pędzili ile sił w stronę
brodu, który ledwie godzinę temu pokonali.
 Ucieczka przez rzekÄ™ WiktoriÄ™. To ci dopiero iro-
nia  sapnÄ…Å‚ Bmwieradowski, widzÄ…c przed sobÄ… srebrzy-
stą, spokojną toń.
Gabinet ojca Bianiego był osobliwym połączeniem
ascezy i luksusu. Gołe, kamienne ściany oraz masyw-
ny krucyiks, wiszący naprzeciw okna, przywodziły
na myśl celę ubogiego mnicha. Jednak ciężkie biurko
z czerwonego mahoniu, polerowanego na wysoki po-
łysk, z półkolumienkami, pozłacanymi gałkami oraz
inkrustacją z kości słoniowej wyglądało bardziej jak
przedmiot z komnat samego cesarza.
Na krawędzi biurka stała etherowa lampka przepięk-
nej roboty, o pozłacanych magnetycznych łukach, mi-
kroskopijnej, zegarmistrzowsko precyzyjnej cewce oraz
kloszu z kawałków grubo ciętego kryształu.
 WÅ‚oska manufaktura, Roberto Partonni i Syno-
wie, siódmy model z tegorocznej serii, drogi chłopcze
15
 rzekł Biani, widząc zainteresowanie Maurice a.  Na
spodzie jest numer. W Paryżu znajdują się obecnie tylko
dwie sztuki: jedna u mnie, druga u Marii-Teresy. Dopie-
ro w tym roku udało im się zbudować tak małe cewki,
które nie przeciekają po kilku tysiącach obrotów.
 Dużo ojciec wie o etherze.
Na twarzy jezuity, pociągłej, o ostrych rysach,
z krótko przystrzyżoną czarną brodą i garbatym no-
sem, pojawił się łagodny uśmiech.
 Taki mam zawód. Zakon musi wiedzieć o wszyst-
kim... Zresztą czy nie dlatego tu przyszedłeś, paniczu
Dalmont?
Głos jezuity miał w sobie coś, co bardzo denerwo-
wało Maurice a: mentorski ton, intonacyjną manierę,
która sprawiała, że rozmówca czuł się jak na kazaniu.
 Owszem, tak się składa, że liczyłem na pomoc
ojca w pewnej naukowej sprawie.
Biani uśmiechnął się znów, szeroko, łagodnie, jak-
by z politowaniem.
 Drogi chłopcze, jeśli kryminalne awantury nazy-
wasz naukowÄ… sprawÄ…...
 Przecież ksiądz jeszcze nawet nie wie, z czym...
 Gdybym nie wiedział, czemu chcesz się ze mną
widzieć, nie zgodziłbym się na spotkanie, chłopcze.
W dzisiejszych czasach i w tym kraju ostrożność jest
nieodzowna, czyż nie tak?
 Ojciec wie, że chodzi o profesora Beulaya?
Biani splótł dłonie i skinął głową.
 Z tego wszystkiego tylko jednego nie rozumiem
 odparł.  Co według ciebie, chłopcze, ma wspólnego
z tÄ… sprawÄ… Towarzystwo Jezusowe?
16
 Przyszedłem do ojca osobiście, nie do Towarzy-
stwa Jezusowego. Podejrzewam, że był ojciec z profe-
sorem w pewnym naukowym kole, które...
Maurice zaciÄ…Å‚ siÄ™, nie wiedzÄ…c, do jakiego stopnia
może się zdradzić z wiedzą o Stowarzyszeniu Arcueil.
 ...które spotykało się na początku tego wieku
w wiejskich posiadłościach Bertholleta i Laplace a 
dokończył.
 Przykro mi to mówić, ale twoje zródła myliły się,
młody paniczu. Nie znam osobiście żadnego z tych lu-
dzi, jeśli natomiast idzie o to tajne stowarzyszenie, to
z pewnością wiesz, że jako słudze Ojca Bmwiętego i Ko-
ścioła nie wolno mi do takowych należeć bez wiedzy
i zgody mojego kolegium. Co, racz zauważyć, kłóci się
z samą ideą tajnych stowarzyszeń.
 A kto mówi, że kolegium nie wiedziało o udziale
ojca? I że naukowe koło, do którego  jak sądzę  oj-
ciec należał, było tajne?
Jezuita splótł dłonie i spojrzał na Maurica tak prze-
szywająco, że zdawało się, iż widzi go na wylot.
 Drogi paniczu Dalmont. Jak widzÄ™, jest z pana bar-
dzo zmyślny i rzutki młodzieniec. Owszem, Towarzystwo
Jezusowe wie dużo, bardzo dużo i ma swoich zaufanych
ludzi w wielu miejscach. Przecież sam Paweł III, po-
wołując do życia nasz zakon, kazał nam  być zawsze
tam, gdzie decydują się losy świata . Ale skoro jesteś,
chłopcze, tak sprytny, musisz zdawać sobie sprawę, że
z wiedzą idą w parze odpowiedzialność, pokusy, wresz-
cie niebezpieczeństwo. Proszę sobie teraz wyobrazić, że
zaczęlibyśmy brać aktywny udział w utarczkach róż-
nych... grup interesów. Od razu stalibyśmy się wrogami
17
dla bardzo wielu wpływowych ludzi i organizacji, jak
to bywało w zamierzchłej przeszłości. A przecież do-
piero pięć lat temu Ojciec Bmwięty oicjalnie przywró-
cił nasz zakon do istnienia. Nie chcemy, żeby traił się
nam drugi rok tysiÄ…c siedemset siedemdziesiÄ…ty drugi,
drogi chłopcze. Teraz mamy służyć wiernym, w poko-
ju pracować ad maiorem Dei gloriam.
 Ale już mówiłem, przychodzę do ojca jak do oso-
by prywatnej  w głosie Maurice a zaczęła pobrzmie-
wać złość.  Wiem, że ojciec znał Beulaya ze starych
czasów...
 I jakkolwiek bolałoby mnie zniknięcie profeso-
ra, nie mogę wykorzystywać swojej wiedzy do spraw
prywatnych.
 Proszę! To może mieć wielkie znaczenie dla bezpie-
czeństwa cesarstwa. Profesor prowadził ważne badania...
Uśmiech znikł z oblicza zakonnika.
 Pan chyba mnie z kimÅ› myli, paniczu Dalmont.
Jestem tutaj, by reprezentować interesy Rzymu oraz
społeczności wiernych. Czemu miałbym opowiadać się
w jakiejkolwiek sprawie po stronie samozwańca, któ-
ry sam będąc bezbożnikiem, cały czas głośno mówi,
że przyszła Francja może być tylko świecka? Wie pa-
nicz, ile razy próbowano przegnać nasz zakon z tego
budynku? Jak urzędnicy Bonapartego utrudniają naszą
codzienną działalność? A ja mam im pomagać, ot tak,
z chrześcijańskiej dobroci? Wiedz zatem, chłopcze, że
chrześcijańska dobroć ma na swoim odległym krańcu
granicę, za którą zaczyna się królestwo głupoty.
 Stary, biedny człowiek jest gdzieś więzniem, może
torturowanym, może umierającym, a ojciec nie chce
18
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Runa Zadra Tom 1 Fantastyka
Runa Krawedz Czasu Fantastyka
Runa Trzeci Swiat Fantastyka
Runa Martwe Swiatlo Fantastyka

więcej podobnych podstron