background image

Amir D. Aczel

Prawdopodobieństwo = 1

Dlaczego we wszechświecie musi istnieć inteligentne życie

Przekład:

Jacek Bieroń

1

background image

Dla Debry

2

background image

Wstęp

Wieczorem 26 lutego 1998 roku stałem z grupą astronomów na plaży na 

wyspie   Aruba.   Wcześniej   tego   samego   dnia,   między   14.11   a   14.14, 
obserwowaliśmy całkowite zaćmienie Słońca i nadal byliśmy niezwykle 
podnieceni   tym   budzącym   strach   i   podziw   zjawiskiem.   Patrząc   przez 
teleskop   na   gwiazdy,   galaktyki   i   mgławicę,   którą   pozostawiła   po   sobie 
gigantyczna supernowa zaobserwowana tysiąc lat temu przez Chińczyków, 
z ożywieniem omawialiśmy różne tajemnicze obiekty nocnego nieba. W 
pewnej chwili podeszła do teleskopu para zaciekawionych plażowiczów i 
poprosiła Dary la, żeby pozwolił im spojrzeć na gwiazdy. Daryl zapytał, 
czy   woleliby   zobaczyć   układ   podwójny,   mgławicę   czy   może   piękną 
gromadę   pięćdziesięciu   błyszczących   czerwonych   i   niebieskich   gwiazd 
zwaną Jewel Box

1

. „Nie, nie – usłyszał w odpowiedzi. – Czy mógłby nam 

pan pokazać jakieś planety... na których istnieje życie?”

Wydaje   się,   że   u   progu   trzeciego   tysiąclecia   ludzkość   odczuwa 

niezwykle silną potrzebę poszukiwania życia poza Ziemią. Naiwna chęć 
zobaczenia   przez   teleskop   zamieszkanych   planet   ilustruje   jedynie   to,   o 
czym mówi się w radiu i telewizji, gazetach i pismach naukowych, nie 
wspominając już o doniesieniach NASA na temat odkryć sondy „Galileo”, 
która   znalazła   dowody   wskazujące,   że   pod   lodową   pokrywą   Europy, 
księżyca   Jowisza,   być   może   znajduje   się   woda.   Czy  to   możliwe,   że   w 
końcu   jesteśmy   bliscy   odkrycia   życia   pozaziemskiego?   Wszystkie   te 
spekulacje   były   dla   mnie   fascynującym   tematem.   Skończyłem   wtedy 
rękopis   książki   o   szansach   istnienia   życia   na   jakiejś   odległej   planecie 
obiegającej niezbyt różniącą się od naszego Słońca gwiazdę. Będąc wciąż 
pod wrażeniem zniknięcia Słońca i jego niemal magicznego pojawienia się 
w chwilę później po drugiej stronie Księżyca, stojąc na plaży i obserwując 
usiane   gwiazdami   zimowe   niebo,   wspominałem,   jak   to   wszystko   się 
zaczęło.

Tuż przed Labor Day

2

 w 1997 zadzwoniłem do Jane Isay, redaktora w 

1

Dosłownie: szkatułka na klejnoty (przypisy oznaczone asteryskiem pochodzą od tłumacza).

2

 Amerykańskie święto pracy, obchodzone w pierwszy poniedziałek września; weekend zwyczajowo 
związany z letnimi wyjazdami w teren.

3

background image

wydawnictwie   Harcourt   Brace   w   Nowym  Jorku,   aby  zapytać,   czy  będą 
zainteresowani   wydaniem   mojej   następnej   książki.   Miałem   mnóstwo 
pomysłów, lecz Jane żaden z nich nie przypadł do gustu. Omawialiśmy 
wiele tematów, zahaczając o matematykę i teorię prawdopodobieństwa, aż 
w   końcu   Jane   zapytała:   „Czy   nie   chciałbyś   napisać   książki   o 
prawdopodobieństwie istnienia życia w kosmosie?”, a następnie zaczęła mi 
wyjaśniać,   że   Carl   Sagan   zawsze   chciał   napisać   taką   książkę,   lecz   z 
jakiegoś powodu nigdy się do tego nie zabrał. Pamiętam, że uznałem to za 
„ambitne   przedsięwzięcie”,   na   co   Jane   powiedziała:   „Spróbuj”.   Pomysł 
mnie zaintrygował.

Przez   długi   czas,   zbierając   materiały   do   tej   książki,   byłem   jednak 

nastawiony  sceptycznie.   Statystycy  z   natury  są   sceptyczni   –   chcąc   coś 
udowodnić,   muszą   odrzucić   pewną   „hipotezę   zerową”,   gdy   dowody 
przeciw niej są dostatecznie silne. Zamiast wierzyć, statystycy uczą się nie 
wierzyć   niczemu.   Starają   się  obalić   jakieś   stwierdzenie,   aby udowodnić 
jego przeciwieństwo. Ale życie w kosmosie? – to nie byle co. Podchodząc 
do   tego   zagadnienia   z   punktu   widzenia   statystyka,   musiałbym   obalić 
twierdzenie, że życie nie może istnieć poza Ziemią. To nie wydawało się 
łatwym zadaniem, a gdy rozważałem wszystkie wchodzące w grę dziedziny 
wiedzy   –   chemię,   genetykę,   biologię,   geologię,   fizykę,   astronomię   – 
stawało się jeszcze trudniejsze.

I wtedy, niemal w ostatniej chwili, zwróciłem uwagę na dziedzinę, którą 

znam najlepiej: teorię prawdopodobieństwa. Idea prawdopodobieństwa nie 
stanowi bynajmniej koncepcji intuicyjnej. Ludziom często się wydaje, że 
znają odpowiedź, a tymczasem matematyka dowodzi, że prawda leży gdzie 
indziej.   Matematyka,   która   jest   kluczem  do   teorii   prawdopodobieństwa, 
zawsze wygrywa, niekiedy wbrew naszej intuicji. A matematyka i teoria 
prawdopodobieństwa   wyraźnie   wskazują   w   jednym   kierunku: 
prawdopodobieństwo   istnienia   życia   w   kosmosie   wynosi   jeden,   tak   jak 
sądził   Carl   Sagan.   Niniejsza   książka   poprowadzi   nas   w   podróż   po 
odkryciach, które doprowadziły mnie do tego wniosku.

Wiele osób pomogło mi w zbieraniu materiałów. Ponieważ nie mogę 

wymienić wszystkich, wspomnę tylko te, którym zawdzięczam najwięcej. 
Dziękuję   wydawcy,  Jane  Isay,  za   pomysł,   zachętę,  przyjazne  poparcie   i 
zaufanie, które pokładała we mnie przez cały ten trudny okres. Dziękuję 
Lorie   Stoopack   z   Harcourt   Brace   za   redakcję   i   pomoc   przy   rękopisie. 
Dziękuję   Jennifer   Mueller,   Jennifer   Holiday,   Dori   Weintraub,   Dave'owi 

4

background image

Nelsonowi   i   Mariannie   Lee   z   Harcourt   Brace.   Dziękuję   Michelowi 
Mayorowi   z   obserwatorium   w   Genewie,   wielkiemu   astronomowi   i 
wspaniałemu   człowiekowi,   za   jego   bezinteresowną   pomoc   i   intrygujące 
rozmowy. Dziękuję Philipowi Morriso-nowi z MIT i Frankowi Drake'owi z 
University of California w Santa Cruz, pomysłodawcy projektu SETI, za 
pouczające   wywiady.   Za   komentarze   i   wskazówki   dziękuję   Robertowi 
Naeye'owi, współwy-dawcy czasopisma „Astronomy” – gorąco je polecam 
każdemu, kto jest zainteresowany tym tematem. Na koniec dziękuję mojej 
żonie, Debrze, za sugestie dotyczące rękopisu.

5

background image

Rozdział 1

PARADOKS FERMIEGO I RÓWNANIE DRAKE'A

Są   nieskończone   światy,   podobne   i   niepodobne   do   naszego   świata. 

Atomy bowiem, których liczba jest nieskończona, zrodzone są w odległej 
przestrzeni. Nie zostały one zużyte ani na jeden świat, ani na skończoną 
liczbę światów, ani na wszystkie podobne światy, ani nawet na te, które są 
niepodobne do tamtych. Nie ma zatem przeszkód, aby liczba światów była 
nieskończona.   Musimy   uznać,   że   we   wszystkich   światach   istnieją   istoty 
żywe, rośliny i inne rzeczy, które widzimy w tym świecie.

Słowa te napisał Epikur (341-270 p.n.e.) dwa tysiące trzysta lat temu. 

Jego   poglądy   na   kwestię   życia   pozaziemskiego   opierały   się   na   ideach 
Demokryta   i   Leukipposa,   którzy   żyli   dwieście   lat   przed   nim.   Epikur 
sformułował te przemyślenia w „Liście do Herodota

3

.

Dla  starożytnych   Greków  słowo  „światy”  nie  odnosiło  się   do planet 

krążących   wokół   innych   gwiazd.   Gwiazdy   były   uważane   za   część 
niebieskiego firmamentu i wraz z nim krążyły wokół Ziemi w odległości 
nie   większej   niż   planety   naszego   Układu   Słonecznego.   „Inne   światy” 
uważane były za repliki Ziemi, lecz obserwując niebo, nie można było ich 
zobaczyć.

Koncepcje Epikura na temat życia we wszechświecie rozwijał żyjący w 

pierwszym wieku przed naszą  erą rzymski  poeta Lukrecjusz (ok. 99-55 
p.n.e.). W poemacie O naturze wszechrzeczy napisał on:

Przeto niepodobieństwo, by w pustce tej na przestrzał
(Która nieskończonością tchnie dookoła ziemi,
Gdzie w liczbie nieskończonej ciałka drogami swemi
Biegną pędzone ruchu odwiecznem pobudzeniem)
Jeden świat był stworzony i jedno niebo nad nim [...]

4

.

3

  Epicurus, „Letter to Herodotus”, w: W.J. Oates (red.),  The Stoic and Epicurean Philosophers, 
Random House, New York 1957.

4

  Titus   Lucretius   Carus,  O   naturze   wszechrzeczy,  przeł.   Edward   Szymański,   Państwowe 
Wydawnictwo Naukowe, Krakowska Drukarnia Naukowa, 1957, s. 78.

6

background image

Idee te nie były jednak powszechnie przyjęte w czasach starożytnych. 

Platon (428-348 p.n.e.) w  Timajosie  mówi, że „powstał ten jeden świat, 
jednorodzony i taki zostanie dalej

5

. Arystoteles (384--322 p.n.e.), którego 

poglądy wywarły największy wpływ na zachodnią kulturę i cywilizację, 
wiele   pisał   o   wyjątkowości   Ziemi.   To   właśnie   filozofia  Arystotelesa   – 
której powszechnie nauczano na uniwersytetach i która stanowiła podstawę 
doktryny religijnej dominującej w Europie aż do siedemnastego wieku – 
przeszkodziła idei wielu światów we wcześniejszym zadomowieniu się w 
myśli   europejskiej.   Arystoteles   stwierdził,   że   Ziemia   jest   środkiem 
wszechświata,   a   Słońce,   doskonały  jasny  krąg   na   niebie,   oraz   Księżyc, 
kolejny idealny krąg, krążą wokół nieruchomej Ziemi wraz ze wszystkimi 
gwiazdami na firmamencie. Teoria doskonałości przestrzeni oraz centralnej 
pozycji Ziemi we wszechświecie stanowiły główną przeszkodę na drodze 
do   uznania   idei   Kopernika   i   Galileusza,   a   także   włoskiego   filozofa 
Giordana Bruna, który pod koniec szesnastego stulecia wysunął koncepcję 
wielości, a nawet nieskończonej liczby światów.

Sto lat później Wolter napisał opowieść  Micromegas  (1752), w której 

przedstawił pozaziemskie życie. Jej bohaterem jest Micromegas, wysoki na 
120   000   stóp   mieszkaniec   planety   obiegającej   Syriusza.   Micromegas 
studiował   w   jezuickim   college'u   na   swojej   planecie,   samodzielnie 
wyprowadził wszystkie geometryczne twierdzenia Euklidesa, a następnie 
wyruszył w podróż do innych światów. Wyposażony przez naturę w tysiąc 
zmysłów Micromegas odwiedził między innymi Saturna i Ziemię. Życie na 
Saturnie   nie   przypadło   mu   do   gustu,   ponieważ   mieszkańcy  tej   planety 
obdarzeni byli zaledwie siedemdziesięcioma dwoma zmysłami, co czyniło 
komunikowanie się z nimi niezbyt atrakcyjnym zajęciem.

Dyskusja o możliwości istnienia życia pozaziemskiego osiągnęła szczyt 

w połowie dziewiętnastego stulecia. W 1853 roku brytyjski filozof, William 
Whewell opublikował anonimowo książkę zatytułowaną Ofthe Plurality of 
Worlds: An Essay 
[O wielości światów: esej]. Kwestie poruszane w ciągu 
trwającej   dekadę   dyskusji   w   znacznym   stopniu   przypominają 
zaawansowane   i   szczegółowe   argumenty,   które   obecnie   wysuwa   się   na 
poparcie   twierdzenia   o   istnieniu   życia   pozaziemskiego,   łącznie   z 
możliwością   istnienia   planet   krążących   wokół   przypominających   nasze 
Słońce gwiazd. Odkrycie podobnych do Algola gwiazd zmiennych, a także 

5

Platon,  Timajos   i   Kritias,  przeł.  Władysław   Witwicki,   Państwowe   Wydawnictwo   Naukowe, 
Warszawa 1960, s. 40.

7

background image

gwiazd jaśniejszych i ciemniejszych od Słońca, doprowadziło niektórych 
uczestników   tej   debaty  do   konkluzji,   że   być   może   Ziemia   stanowi   we 
wszechświecie wyjątek i życie nie istnieje nigdzie indziej. Przekonanie to 
przetrwało   aż   do   naszego   stulecia   –   również   z   tego   powodu,   że 
astronomowie   nie   potrafili   zaobserwować   planet   poza   Układem 
Słonecznym.   Najsilniejszy   argument   przeciwko   istnieniu   życia 
pozaziemskiego   wysunął   w   połowie   dwudziestego   wieku   jeden   z 
najwybitniejszych uczonych naszych czasów.

Paradoks Fermiego

W 1950 roku fizyk Enrico Fermi zadał hipotezie o istnieniu życia poza 

Ziemią potężny cios prostym pytaniem: „Gdzież oni są?” Obecnie pytanie 
to stanowi treść tak zwanego paradoksu Fermiego. Zgodnie z jego logiką, 
gdyby istniały inne cywilizacje, to – zważywszy na fakt, że wszechświat 
jest tak bardzo stary i tak ogromny – z pewnością niektóre z nich byłyby 
znacznie   bardziej   zaawansowane   niż   nasza   i   któraś   z   nich   już   dawno 
skolonizowałaby   Galaktykę.   Biorąc   pod   uwagę   nasze   własne 
doświadczenia,   obcy   zdominowaliby   nas   i   wykorzystywaliby   nasze 
bogactwa naturalne dla własnych potrzeb, podobnie jak przez wieki czyniły 
to   imperia   kolonialne   na   Ziemi.   Gdzież   są   ci   obcy   w   liczącym   14 
miliardów lat wszechświecie i w składającej się z 300 miliardów gwiazd 
Galaktyce? Skoro ich nie widzimy, to paradoks Fermiego prowadzi nas do 
konkluzji, że nie istnieją.

Argument   Fermiego   przekonał   niektórych   naukowców.   Większość 

astronomów   zajmowała   się   badaniami   nad   fizyczną   strukturą 
wszechświata: jak powstają gwiazdy, jak giną, jak rozwijają się i ewoluują 
galaktyki, czy istnieją oznaki, że wszechświat zawsze będzie się rozszerzał, 
co   sugerują   obecne   obserwacje   odległych   galaktyk.   Zajmowanie   się 
problemem   życia   pozaziemskiego   stało   się   niemodne,   a   nawet   mogło 
zaszkodzić   karierze   naukowej.   Przeważająca   większość   astronomów   – 
zwłaszcza   ci,   którzy   nie   mieli   stałej   pracy   lub   ugruntowanej   pozycji 
akademickiej – nie była zainteresowana poszukiwaniem życia, ani nawet 
warunków,   jakie   gdzie   indziej   we   wszechświecie   mogłyby   sprzyjać 
powstaniu życia. Istniały jednak wyjątki.

Frank   Drake   był   młodym   doktorantem   astronomii   na   Harvard 

University.   W   1957   roku   pracował   nad   swoją   dysertacją,   obserwując 

8

background image

gwiazdy  przez   teleskop   w   obserwatorium   Oak   Ridge.   W   owym   czasie 
Drake nie słyszał o paradoksie Fermiego, a niedawno zwierzył mi się, że 
nawet gdyby słyszał, to nie zwróciłby nań żadnej uwagi. Frank Drake badał 
Siedem Sióstr.

Wciśnięta między głowę i wielkie rogi byka, w gwiazdozbiorze Byka 

leży gromada gwiazd zwanych Plejadami. Służą one jako punkt odniesienia 
dla zwrotnika Raka, który przebiega w odległości jednego stopnia od nich 
na   północnej   półkuli   nieba.   Liczba   Plejad   zmienia   się   od   sześciu   do 
dziewięciu w zależności od tego, które gwiazdy się do nich zalicza, lecz 
znane są one jako Siedem Sióstr. Według greckiej tradycji były to córki 
Atlasa   i   Plejony:   Alkione,   Elektra,   Maja,   Merope,   Tajgete,   Keleno   i 
Asterope.   Napastował   je   wielki   łowca   Orion,   reprezentowany   przez 
sąsiadujący z Plejadami gwiazdozbiór, na zachód od Byka. Gdy bogowie 
usłyszeli   krzyki   przestraszonych   dziewcząt,   udzielili   im   ochrony   przed 
prześladowcą, zamieniając je w gołębice i umieszczając na niebie, gdzie 
opłakują   stratę   jednej   z   sióstr.   Naukowcy  sądzą,   że   jeszcze   jedna   jasna 
gwiazda   świeciła   niegdyś   w   obszarze   Plejad,   lecz   obecnie   jest   ona 
niewidoczna. Plejady są młodymi gwiazdami. Powstały z dużego obłoku 
pyłu   i  gazu,   którego  resztki   nadal   można   zobaczyć   przez   teleskop  jako 
otaczającą   je   mgiełkę.   Alkione   jest   najjaśniejszą   z   Plejad,   natomiast 
najsłabsza,   Asterope,   jest   ledwo   widoczna   gołym   okiem.   Za   pomocą 
lornetki można zobaczyć kilka tuzinów nowych gwiazd powstających w 
tym obszarze, natomiast używając teleskopu – kilkaset.

W   ramach   swojej   pracy   doktorskiej   27-letni   Frank   Drake   badał 

rozpowszechnienie   wodoru   w   gromadzie   Plejad,   mając   nadzieję   na 
poznanie procesu powstawania nowych gwiazd. „Widmo promieniowania 
Plejad   jest   bardzo   charakterystyczne   –   wyjaśnia   Drake   –   z   łatwymi   do 
rozpoznania liniami wodoru”. Na początku 1957 roku Drake obserwował 
Plejady przez teleskop oraz wykonywał rozmaite obliczenia, które służą 
astronomom do wyznaczenia składu chemicznego gwiazd. Starał się w ten 
sposób ocenić, w jakiej części te młode gwiazdy zbudowane są z wodoru. 
W   ciągu   kilku   tygodni   obserwacji   niezmiennie   obserwował   taki   sam 
rozkład widma promieniowania.

Pewnej   zimnej   lutowej   nocy   na   ekranie   jego   radioteleskopu,   wśród 

stałych linii promieniowania Plejad pojawił się nowy sygnał. Zaskoczony 
Drake zdał sobie sprawę, że źródłem tego sygnału nie mogło być żadne 
naturalne zjawisko. Czy jakaś cywilizacja obecna w gwiazdozbiorze Plejad, 

9

background image

lub jeszcze dalej poza nimi, wysyła do nas sygnał? Czy jest on pierwszym 
człowiekiem   w   historii   –   otoczonym   przez   instrumenty   samotnikiem   – 
który odbiera ten sygnał?

Minęło   pół   godziny  i   sygnał   nadal   widniał   na   ekranie   monitora.  W 

pewnej chwili Drake uprzytomnił sobie, że może sprawdzić, co się stanie, 
gdy zmieni kierunek anteny. Czy sygnał zniknie? Bardzo powoli przekręcił 
gałkę   na   tablicy   kontrolnej   radioteleskopu   i   usłyszał   odgłos   silnika 
poruszającego dysk anteny. Gdy antena odwróciła się od kierunku Siedmiu 
Sióstr, sygnał nie zniknął. Drake zrozumiał, że oznacza to, iż zauważony 
przez niego sygnał nie jest wiadomością od obcych. Nie był pewien, czy 
powinien odczuwać rozczarowanie czy ulgę. Sygnał musiał pochodzić z 
Ziemi,   gdyż   w   przeciwnym   wypadku   jego   natężenie   zależałoby   od 
kierunku i powinien był zniknąć, gdy zmienił się kierunek anteny. Drake 
poszedł do domu, aby się wyspać.

Gdy   obudził   się   następnego   dnia   rano,   zdał   sobie   sprawę,   iż 

doświadczenie poprzedniej nocy uświadomiło mu, że gdzieś w przestrzeni 
może   istnieć   technologicznie   zaawansowana   cywilizacja,   która   nadaje 
sygnały   w   naszym   kierunku.   Czy   usłyszymy   ich   wołanie?   Czy   jest 
możliwe,   że   rozumne   istoty   wysyłają   do   nas   wiadomość,   a   my   nie 
słyszymy ich głosu? W miarę upływu czasu zagadnienie to stało się jego 
obsesją. Z każdym dniem Drake nabierał coraz mocniejszego przekonania, 
że musimy Jako cywilizacja, uczynić  wszystko, co w naszej mocy,  aby 
nasłuchiwać sygnałów z przestrzeni. Od czego jednak powinniśmy zacząć? 
Jaki jest logiczny punkt startu w tych kosmicznych poszukiwaniach? Drake 
nieustannie   rozważał   te   kwestie.   Tymczasem   dokończył   dysertację   i 
uzyskał   doktorat   Harwardu,   po   czym   przeniósł   się   do   Green   Bank   w 
Wirginii   Zachodniej,   gdzie   nadal   znajdują   się   duże   radioteleskopy, 
używane przez kilka grup astronomów.

Pewnego dnia tego samego roku młody profesor astronomii na Cornell 

University  słuchał   muzyki   kameralnej   w   sali   koncertowej   na   kampusie, 
lecz jego umysł błądził w przestrzeni kosmicznej. Philip Morrison kilka lat 
wcześniej uzyskał doktorat na University of Cali-fornia w Berkeley – na 
podstawie   dysertacji   z   elektrodynamiki   kwantowej   napisanej   pod 
kierunkiem   wielkiego   amerykańskiego   fizyka,   Roberta   Oppenheimera. 
Słuchając muzyki, Morrison doszedł do tego samego wniosku co Drake: 
pozaziemskie istoty mogą wysyłać do nas wiadomości, a my powinniśmy 
ze wszystkich sił starać się nasłuchiwać ich sygnałów. Od czego jednak 

10

background image

powinniśmy zacząć? Morrison i Drake, zupełnie niezależnie, stwierdzili, że 
należy   skanować   mikrofalo   we   pasmo   widma   elektromagnetycznego. 
Szanse usłyszenia sygnałów od innych cywilizacji będą największe w tym 
paśmie.   Obaj   naukowcy   uważali   również,   że  m u s i m y   nasłuchiwać, 
niezależnie od tego, jak bardzo mało prawdopodobne wydaje się usłyszenie 
czegokolwiek.   W   1959   roku   Morrison   napisał,   razem   z   Giuseppe 
Cocconim, artykuł na ten temat do prestiżowego brytyjskiego czasopisma 
„Naturę”. Artykuł sprawiał wrażenie fantastyki naukowej, lecz ukazał się 
krótko   po   tym,   jak   Rosjanie   wysłali   w   kosmos   „Sputnik”   i   wielka 
rywalizacja supermocarstw przeniosła się z Ziemi w przestrzeń kosmiczną.

W swoim artykule Cocconi i Morrison wysunęli sugestię, że cywilizacja 

zamieszkująca planetę obiegającą jakąś odległą gwiazdę mogła już dawno 
dojść do wniosku, że na jednej z planet naszego Słońca mogło się rozwinąć 
inteligentne   życie.   Taka   pozaziemska   cywilizacja   mogłaby   cierpliwie 
wysyłać w naszą stronę sygnały radiowe, spodziewając się, że odpowiemy 
na   nie,   gdy   tylko   nasza   technologia   umożliwi   nam   odebranie   ich 
wiadomości. Wybór częstotliwości, na której należy nasłuchiwać, Cocconi i 
Morrison   poparli   bardzo   sprytnym   argumentem.   Wodór   jest   najbardziej 
rozpowszechnionym pierwiastkiem we wszechświecie, a wzbudzone atomy 
wodoru promieniują między innymi na częstości 1420 megaherców (1420 
milionów   cykli   na   sekundę).   Częstotliwość   ta   należy   do   pasma 
mikrofalowego,   lecz   jest   oddalona   od   najbardziej   „hałaśliwej”   części 
widma mikrofalowego promieniowania tła. Autorzy argumentowali, że jest 
bardzo   prawdopodobne,   iż   inteligentna   cywilizacja   użyje   właśnie   tej 
częstotliwości.

Green Bank jest odosobnionym kanionem w odludnym rejonie pasma 

Alleghenów. Stacje nadawcze radia i telewizji są w tym obszarze nieliczne 
i oddalone od siebie, a więc zakłócenia z ich strony są mniejsze niż gdzie 
indziej.   Nawet   auta   są   tu   nieliczne,   a   więc   zakłócenia   ze   strony 
indukowanych   przez   świece   zapłonowe   fal   elektromagnetycznych   są 
słabsze.  Wkrótce   po   przybyciu   do   Green   Bank   Frank   Drake   przekonał 
dyrektora   ośrodka,   żeby   przydzielił   mu   czas   obserwacyjny   w   celu 
poszukiwania pozaziemskich sygnałów.

W 1958 roku Drake rozpoczął obserwacje w ramach projektu OZMA, 

nazwanego tak na cześć władczyni czarodziejskiej krainy Oz. Początkowo 
na   kilku   częstotliwościach   radiowych   poszukiwał   sygnałów   z   kierunku 
blisko   położonych   gwiazd.   Najpierw   wycelował   antenę   w   Tau   Ceti   w 

11

background image

gwiazdozbiorze Wieloryba. Nic nie usłyszał. Gdy Tau Ceti schowała się za 
horyzontem,   Drake   skierował   antenę   na   inną   bliską   gwiazdę,   Epsilon 
Eridani, położoną mniej więcej w połowie legendarnej rzeki Erydan, którą 
obrazuje gwiazdozbiór Erydan, leżący na zachód od Oriona.

Po kilku sekundach Drake usłyszał w słuchawkach dziwny dźwięk. Coś 

pulsowało z częstością  osiem razy na sekundę.  Mimo ogarniającego go 
podniecenia Drake uważnie studiował sygnał. Po chwili, równie nagle jak 
się   pojawił,   sygnał   zniknął.   Drake   nigdy  więcej   go   nie   usłyszał.   Kilka 
tygodni   później   okazało   się,   że   w   odludnym   rejonie   Alleghenów 
prowadzono tajne testy wojskowych urządzeń telekomunikacyjnych. Drake 
stwierdził więc, aczkolwiek nie miał na to dowodów, że mogły one być 
źródłem zarejestrowanego przezeń sygnału. Nasłuchiwał także w kierunku 
kilku   innych   gwiazd,   lecz   nie   znalazł   niczego   interesującego   –   źródła 
wszystkich   nie   zidentyfikowanych   sygnałów   zostały   ostatecznie 
zlokalizowane   na   Ziemi.   Widmo   promieniowania   elektromagnetycznego 
jest  jednak bardzo,  bardzo szerokie. Czy szukał sygnałów na  właściwej 
częstotliwości?   Drake   nie   potrafił   odpowiedzieć   na   to   pytanie.   Spośród 
wszystkich   zakresów   fal   elektromagnetycznych   mikrofale   wydawały  się 
najbardziej odpowiednie, lecz istnieje przecież tak wiele innych. Drake i 
jego współpracownicy doszli do takiego samego wniosku, jaki w swojej 
publikacji   sformułowali   Morrison   i   Cocconi.   Zaczęli   przeszukiwać   jak 
największą liczbę kanałów w paśmie mikrofalowym, łącznie z częstością 
promieniowania   wodoru,   a   także   innych   rozpowszechnionych   we 
wszechświecie pierwiastków i cząsteczek.

Lata   pięćdziesiąte   i   sześćdziesiąte   stanowiły   doskonały   okres   dla 

eksploracji   kosmosu.   Po   początkowych   sukcesach   Stany   Zjednoczone   i 
Związek Radziecki zaczęły aktywnie rywalizować w podboju przestrzeni 
kosmicznej. W 1961 roku U.S. National Academy of Sciences [Narodowa 
Akademia Nauk Stano w Zjednoczony eh] sponsorowała w Green Bank 
konferencję,   aby   przedyskutować   nowy   kierunek   badań   kosmosu: 
poszukiwanie   sygnałów   obcych   cywilizacji.   Jedynym   organizatorem 
konferencji był Frank Drake. Gdy tylko powierzono mu to zadanie, zaczął 
przygotowania,   zdając   sobie   sprawę,   że   owocna,   interesująca   dyskusja 
może   się   przyczynić   do   zwiększenia   funduszy   projektu   OZMA. 
Poszukiwanie   obcych   sygnałów   wymaga   ogromnych   nakładów 
finansowych:   na   honoraria   dla   astronomów,   na   zakup   komputerów   do 
obróbki danych, na rozwój technologii, dzięki którym radioastronomowie 

12

background image

mogliby   skuteczniej   przeszukiwać   niezmierzone   głębie   wszechświata. 
Frank   Drake   wiedział,   że   powinien   przygotować   solidny   program 
konferencji.

Równanie Drake'a

Program   Drake'a   składał   się   z   pojedynczego   równania,   obecnie 

powszechnie   znanego   jako   równanie   Drake'   a.   Miało   ono   następującą 
postać:

N

x

f

p

n

e

f

l

f

i

f

c

L

W równaniu tym reprezentuje liczbę cywilizacji w Galaktyce, które w 
danej chwili są zdolne do komunikowania się z innymi cywilizacjami. 
Według Drake'a liczba ta zależy od siedmiu czynników, których iloczyn 
tworzy prawą stronę równania.

Czym są te tajemnicze czynniki pozwalające, zdaniem Franka Drake'a, 

poznać   liczbę   zaawansowanych   cywilizacji   w   Galaktyce,   z   którymi 
możemy próbować się skomunikować?

N

x

 – liczba gwiazd w Galaktyce

Pierwszy czynnik po prawej stronie równania, Nm, jest liczbą gwiazd w 

Galaktyce. Według najnowszych oszacowań astronomów liczba gwiazd w 
Drodze   Mlecznej   wynosi   około   300   miliardów.   To   olbrzymia   liczba,   a 
może się okazać, że jest ich jeszcze więcej. Należy przy tym pamiętać, że 
rozważamy tylko n a s z ą  Galaktykę. Istnieje co najmniej 100 miliardów 
innych galaktyk.

„Oh, Be A Fine Guy/Girl, Kiss Me!”

Wyjdźmy nieco poza równanie Drake'a. To, czego potrzebujemy, to nie 

pierwsza   lepsza   gwiazda,   lecz   gwiazdy,   które   –   sądząc   na   podstawie 
naszego własnego doświadczenia na Ziemi – mają szanse na podtrzymanie 
życia.   Musimy  brać   pod  uwagę   gwiazdy,   które   są   podobne   do  naszego 
Słońca.   Wiemy   obecnie,   że   Słońce   jest   stosunkowo   rzadkim   typem 
gwiazdy:   tylko   około   5%   gwiazd   w   naszej   Galaktyce   jest   podobne   do 

13

background image

Słońca. Gwiazdy ciągu głównego (zanim zapadną się i zginą, zamieniając 
się w białe karły, gwiazdy neutronowe lub czarne dziury.) pod względem 
jasności dzielą się na siedem kategorii: O, B, A, F, G, K i M. Studenci 
astronomii   zapamiętują   tę   sekwencję   dzięki   zdaniu:   „Oh,   Be   A   Fine 
Guy/Girl,   Kiss   Me!

6

  Słońce   jest   świecącą   na   żółto   gwiazdą   typu   G. 

Gwiazdy  typu   O   i   B   są   gorące   i   świecą   na   niebiesko;  A  i   F   są   białe, 
chłodniejsze niż O i B; K są pomarańczowe, a M czerwone – jedne i drugie 
wydzielają   mniej   ciepła   i   światła   niż   Słońce.   Niebieskie   i   białe   gorące 
gwiazdy   typu   O   i   F   żyją   stosunkowo   krótko,   od   milionów   do   kilku 
miliardów lat, natomiast podobne do naszego Słońca gwiazdy typu G mogą 
istnieć   15   miliardów   lat,   a   nawet   więcej.   Pomarańczowe   i   czerwone 
gwiazdy typu K i M, które mogą trwać nawet dłużej niż Słońce, produkują 
zbyt   mało   światła   i   ciepła.   W   poszukiwaniach   życia   pozaziemskiego 
najbardziej powinny nas zatem interesować gwiazdy typu G, podobne do 
Słońca. W równaniu Drake'a powinniśmy więc pomnożyć liczbę gwiazd w 
galaktyce przez 0,05, aby ograniczyć się do gwiazd typu G.

f

p

 – Jaki procent gwiazd ma planety?

Kolejny  czynnik   w   równaniu   Drake'a   jest   równy   ułamkowi   gwiazd, 

które   mają   planety.   Gdy  zapytałem   Drake'   a,   co   sądzi   o   ekscytujących 
odkryciach   planet   krążących   wokół   przypominających   Słońce   gwiazd 
(historii   tej   jest   poświęcony   następny   rozdział),   odpowiedział: 
„Potwierdziły to, w co od dawna wierzyłem – że  f

p

  wynosi około 0,5”. 

Ocena ta opiera się na założeniu, że technologia wykrywania planet jest 
dosyć słaba. Obecnie odkrywa się wyłącznie nietypowe planety: olbrzymie 
gazowe giganty, takie jak Saturn i Jowisz, które – wbrew doświadczeniu z 
obserwacji   naszego   Układu   Słonecznego   –   krążą   bardzo   blisko   swoich 
planet. Skoro istnieją tak nietypowe planety,  to co można powiedzieć o 
możliwości istnienia bardziej „normalnych” planet? Wszystko wydaje się 
wskazywać, że w kosmosie istnieje bardzo wiele planet!

Michel Mayor, odkrywca pierwszej pozaziemskiej planety,  uważa, że 

współczynnik gwiazd mających planety wynosi 1,0. Oznaczałoby to, że 
wokół   każdej   gwiazdy   krąży   przynajmniej   jedna   planeta.   Na   jakiej 
podstawie można sformułować tak silne stwierdzenie? Mayor opiera swoją 
opinię na mechanizmie powstawania planet. Gwiazda rodzi się w wyniku 

6

 Och, bądź miłym/miłą chłopcem/dziewczyną, pocałuj mnie!

14

background image

zgęszczenia   i  połączenia   chmur   pyłu  i   gazu  na   skutek  ich  wzajemnego 
przyciągania grawitacyjnego. Gdy tworzy się duża bryła materii, w miarę 
zapadania   się   znacznie   się   rozgrzewa,   co   po   pewnym   czasie   wyzwala 
reakcje jądrowe.  Spalanie wodoru i jego zamiana  w hel stanowi źródło 
światła gwiazdy, a także zapobiega jej dalszemu zapadaniu się. Jednak ta 
część materii, która nie zdążyła się zapaść, pozostaje w krążącym wokół 
gwiazdy dysku. W miarę koagulacji tej materii tworzą się obiekty zwane 
planetozymalami. Zderzając się ze sobą, formują one ostatecznie planety, 
które nadal krążą wokół gwiazdy w tym samym kierunku, co pierwotny 
dysk. Jeżeli rzeczywiście w taki sposób powstają planety, to musi ich być 
bardzo wiele, gdyż  w przeciwnym wypadku cała kondensująca z pyłu i 
gazu materia musiałaby opaść na tworzącą się gwiazdę, nie pozostawiając 
niczego, z czego mógłby powstać dysk. Taka sytuacja jest bardzo mało 
prawdopodobna.

Czy życie może istnieć tylko na planecie, która krąży wokół gwiazdy? 

Badania Rudy'ego Schilda z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics 
wskazują,   że   w   galaktykach   mogą   istnieć   tryliony   „włóczęgów”   –   nie 
związanych z żadną gwiazdą, swobodnie wędrujących w przestrzeni planet. 
Schild doszedł do tego kontrowersyjnego wniosku, stosując technikę zwaną 
mikroogniskowaniem   grawitacyjny   m.   Z   ogólnej   teorii   względności 
wynika,  że  ciężkie  ciała  zakrzywiają  tor  przebiegających  w  ich pobliżu 
promieni świetlnych. Gdy światło po drodze od jakiegoś odległego źródła 
do obserwatora  przechodzi  w  pobliżu  masywnego obiektu,  może  zostać 
zogniskowane   przez   pole   grawitacyjne.   Schild   zauważył   to   zjawisko, 
obserwując przez 1,2-metrowy teleskop pewien odległy kwazar, którego 
światło   ulegało   mikroogniskowaniu   na   krawędziach   odległej   galaktyki. 
Wykonane   obliczenia   doprowadziły   go   do   konkluzji,   że   przyczyną 
mikroogniskowania są planety, a z częstości występowania tego zjawiska 
wywnioskował, że liczba swobodnych planet musi być olbrzymia.

Z dostępnych obecnie obserwacji jasno wynika, że przynajmniej kilka 

gwiazd   ma   planety.   Nie   można   jednak   wykluczyć,   że   parametr  f

p

  

równaniu   Drake'a,   czyli   ułamek   gwiazd   obdarzonych   planetami,   jest 
całkiem dużą liczbą – większą od 0,5, a nawet bliską jedności. Planety 
mogą również swobodnie wędrować w przestrzeni. Niektóre z nich mogą 
być   pochwycone   przez   spotkane   na   drodze   gwiazdy.   Być   może   życie 
rozwinie się na swobodnej planecie, jeżeli ma ona własne – geologiczne 
lub   radioaktywne   –   wewnętrzne   źródło   ciepła.   Nie   możemy  wykluczyć 

15

background image

takiej ewentualności, lecz zasadniczym obiektem naszych rozważań będą 
planety krążące wokół normalnych gwiazd, takich jak Słońce, gdzie szanse 
powstania życia wydają się znacznie większe.

n

e

 – Wpływ środowiska

Kolejnym czynnikiem w równaniu Drake'a jest  n

e

  –  liczba planet, na 

których   istnieją   warunki   sprzyjające   powstaniu   życia.   Czym   zatem   jest 
życie? Na podstawie własnych doświadczeń na Ziemi znamy tylko jeden 
rodzaj warunków, które mogą doprowadzić do powstania życia: niezbędna 
jest woda, w której mogą swobodnie poruszać się cząsteczki, aby tworzyć 
związki   organiczne,   z   których   z   kolei   powstaną   białka.   Zasadniczym 
pierwiastkiem   w   tych   związkach   jest   węgiel,   który   w   połączeniu   z 
wodorem, azotem i tlenem tworzy duże cząsteczki będące podstawowymi 
elementami białek i DNA – molekuł życia. Tlen jest istotnym elementem 
procesów   metabolicznych,   dzięki   którym   organizmy   żywe   wytwarzają 
energię.   Czy  jednak  tylko   te   pierwiastki   mogą   prowadzić   do   powstania 
życia? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Niektórzy naukowcy sądzą, 
że życie może istnieć tylko w takiej formie, jaką znamy na Ziemi, i tylko na 
bazie tych samych pierwiastków. Inni, podobnie jak Drake, uważają, że 
życie nie musi opierać się na węglu, lecz może to być na przykład siarka. 
Jeszcze   inni   sądzą,   że   krzem   może   w   pewnych   temperaturach   działać 
podobnie jak węgiel w temperaturach ziemskich.

Założenie,   że   woda   jest   niezbędna   do   powstania   życia,   prowadzi   do 

koncepcji   zamieszki   walnej

7

  strefy   Układu   Słonecznego.   Woda   jest 

potrzebna   jako   rozpuszczalnik   umożliwiający  cząsteczkom   organicznym 
przemieszczanie się i tworzenie białek, a białkom z kolei umożliwiający 
procesy   metaboliczne.   Jednak   do   tego   potrzebna   jest   woda   w   stanie 
ciekłym, a więc musimy uczynić podstawowe założenie, zgodnie z którym 
życie może powstać i utrzymać się tylko na tych planetach, gdzie istnieje 
woda   w   postaci   cieczy.   Weźmy   jako   przykład   nasz   Układ   Słoneczny. 
Spośród   dziewięciu   krążących   wokół   Słońca   planet   woda   istnieje   w 
znacznych ilościach tylko na Ziemi. Ideę nadającej się do zamieszkania 
strefy ilustruje niedawne odkrycie, że pod lodową powierzchnią Europy, 
jednego z księżyców Jowisza, może istnieć ocean ciekłej wody, w którym 
mogły się rozwinąć jakieś morskie formy życia. Jowisz i jego księżyce nie 

7

W oryginale: habitable – nadająca się do zamieszkania.

16

background image

są   jednak   zwykle   zaliczane   do   strefy   zamieszki   walnej,   ponieważ   do 
niedawna   naukowcy   sądzili,   iż   docierające   do   Jowisza   promieniowanie 
Słońca jest na tyle słabe, że woda w tym rejonie musi być zamarznięta.

W naszym Układzie Słonecznym strefa zamieszkiwalna rozciąga się od 

sfery, która znajduje się o 5% (promienia orbity Ziemi) bliżej Słońca niż 
orbita Ziemi, do sfery, która leży o 37% dalej od Słońca niż orbita Ziemi. 
W mniejszych odległościach zaszłaby fotodysocja-cja oraz ucieczka gazu i 
wody   w   przestrzeń.   Tempo   parowania   zależy   od   masy   planety  –   mała 
planeta nie zdołałaby utrzymać swojej wody nawet na orbicie dalszej niż 
podany dolny limit odległości. Prawdopodobnie w ten sposób Mars utracił 
swoją atmosferę. Naukowcy sądzą, że niegdyś  na Marsie istniała woda, 
lecz małe rozmiary planety nie pozwoliły jej utrzymać ani atmosfery, ani 
wody dłużej niż miliard lat. Zewnętrzna granica strefy zamieszkiwalnej jest 
zdefiniowana jako orbita, poza którą woda przez cały czas pozostaje w 
stanie   zamarzniętym.   W   przypadku   naszego   Układu   Słonecznego   woda 
zamarza, jeżeli planeta znajduje się co najmniej o 37% dalej od Słońca niż 
orbita Ziemi, lecz Europa–jeżeli rzeczywiście ma wodę w stanie ciekłym – 
może   stanowić   dowód,   że   strefa   zamieszkiwalna   nie   jest   aż   tak 
ograniczona, jak sądzili do tej pory naukowcy. Dla innych gwiazd strefa ta 
może   być   inaczej   określona   niż   w   naszym   Układzie   Słonecznym,   gdyż 
temperatura w różnych miejscach wokół gwiazdy zależy od jej masy oraz 
od wydzielanej przez gwiazdę energii.

Czynnik n

e

 w równaniu Drake'a wymaga jednak czegoś więcej niż tylko 

położenia   planety   wewnątrz   nadającej   się   do   zamieszkania   strefy. 
Potrzebna   jest   także   obecność   tlenu   oraz   związków   organicznych. 
Naukowcy sądzą, że odkrycie tlenu w jakimś punkcie wszechświata będzie 
wskazówką,   że   tam   może   istnieć   życie.   Tlen   jest   bardzo   reaktywny   i 
zwykle nie występuje samodzielnie, ale jako dwutlenek węgla lub w innych 
związkach. Cząsteczki tlenu (O2) lub ozonu (O3) mają zatem niewielkie 
szanse na pojawienie się, jeżeli nie zostaną wyprodukowane w procesie 
metabolizmu.   Niedawne   odkrycie   tlenu   (aczkolwiek   w   niewielkich 
ilościach) na Tytanie, księżycu Saturna, daje nadzieję na znalezienie tam 
jakichś form życia.

Powyższe   wymagania   mogą   wprawdzie   ograniczyć   proporcję 

pozasłonecznych planet, na których życie może się pojawić i utrzymać, ale 
musimy wziąć pod uwagę, że obecna technologia wykrywania obiektów 
poza   Układem   Słonecznym   faworyzuje   planety   duże   i   położone   blisko 

17

background image

swoich gwiazd. Prawdopodobnie istnieje znacznie więcej planet, i niektóre 
z   nich   mogą   znajdować   się   wewnątrz   zamieszkiwalnej   strefy   swoich 
gwiazd.   Niektórzy   naukowcy   szacują,   że   planety   z   warunkami 
odpowiednimi do powstania życia stanowią około 10% całkowitej liczby 
planet.

f

l

 – Ułamek planety na których istnieje życie

Czynnik f

l

 w równaniu Drake'a określa planety, na których rzeczywiście 

istnieje   życie.   Ocena   wartości   tego   czynnika   jest   niezwykle   trudna, 
ponieważ   –   oprócz   Ziemi   –   nie   mamy   absolutnie   żadnych   danych   o 
obdarzonych   życiem   planetach.   Nie   jest   możliwe   jakiekolwiek 
przewidywanie   oparte   na   danych   statystycznych.   Celem   tej   książki   jest 
ocena  prawdopodobieństwa  istnienia   życia   przynajmniej   na   jednej 
pozasłonecznej planecie. Naukowcy zaangażowani w poszukiwanie życia 
pozaziemskiego przewidują – aczkolwiek nie jest całkiem jasne, na jakiej 
podstawie – że wartość czynnika f

l

; wynosi około 0,1 lub 0,2.

f

i

 – Inteligentne formy życia

Czynnik f

i

 określa planety, na których rozwinęło się inteligentne  życie. 

Również i w tym przypadku nie istnieją żadne dane, które umożliwiałyby 
wysuwanie   opartych   na   statystyce   hipotez.   W   dalszej   części   książki 
będziemy rozważać różnicę między życiem i inteligentnym życiem, a także 
kwestię, czy inteligencja stanowi przypadek w genetycznym rozwoju życia 
na   Ziemi,   czy   raczej   nieuniknioną   konsekwencję   ewolucji.   Naukowcy, 
którzy   brali   udział   w   zorganizowanej   przez   Drake'a   w   1962   roku 
konferencji, oceniali, że parametr ten może wynosić od 0,1 aż do 0,5.

f

c

 – Komunikacja

Czynnik   f

c

  określa   planety  zamieszkane   przez   cywilizacje   zdolne   do 

komunikowania   się   z   innymi   cywilizacjami   za   pomocą   przekazów 
radiowych   lub   innych   środków.   Nie   odebraliśmy   jeszcze   ani   jednego 
sygnału   radiowego   od   obcych   cywilizacji,   więc   nie   możemy   oceniać 
wartości tego parametru na podstawie danych statystycznych. Wyobraźmy 
sobie   inteligentne   społeczeństwo   podobne   do   starożytnej   cywilizacji 

18

background image

greckiej. Osiągnęła ona wszystko, co zazwyczaj uważa się za wyznaczniki 
zaawansowanej   cywilizacji   –   wiedzę,   sztukę,   myśl   polityczną   –   z 
wyjątkiem   technologii.   Spełniłaby   ona   wszystkie   warunki   równania 
Drake'a, lecz nie dysponowałaby nadajnikami ani odbiornikami radiowymi. 
Możemy   jednak   wyobrazić   sobie   cywilizację   o   takim   stopniu 
zaawansowania,   że   nie   potrzebuje   ona   transmisji   radiowych   do 
komunikowania się. Do tego celu może wykorzystywać na przykład sieci 
światłowodowe.   Koncepcja   projektu   SETI   (Search   for   Extraterrestial 
Intelligence [Poszukiwanie pozaziemskiej inteligencji], następcy projektu 
OZMA)   opierała   się   częściowo   na   założeniu,   że   inteligentne   istoty 
pozaziemskie mogą zostać przez nas odkryte w wyniku odebrania nie tylko 
celowo wysyłanych w naszym kierunku sygnałów radiowych, lecz także 
sygnałów   stosowanych   przez   nich   do   ich   własnej   komunikacji.   W   obu 
wyżej wymienionych przykładach mamy do czynienia z zaawansowanymi 
cywilizacjami, które nie stosują komunikacji radiowej, a zatem nie mogą 
zostać wykryte przez SETI ani przez żaden inny program poszukiwawczy 
polegający na nasłuchiwaniu radiowych sygnałów z przestrzeni.

– Długowieczność

Ostatni   czynnik   w   równaniu   Drake'a   wiąże   się   z   długością   trwania 

cywilizacji. Kryje się w nim założenie, że inteligentne cywilizacje mogą w 
końcu ulec samozniszczeniu. Warto pamiętać, że wspomniana konferencja 
odbywała się w szczytowym okresie zimnej wojny. Wszyscy zdawali sobie 
sprawę, że inteligentne życie nie trwa wiecznie, gdyż prędzej czy później 
zniszczy   je   wojna   nuklearna.   Współczynnik,   który   należy   wstawić   do 
równania Drake'a, wynika z podzielenia czasu istnienia cywilizacji przez 
czas trwania Drogi Mlecznej. Czynnik ten odzwierciedla cywilizacje, które 
w danym momencie istnieją i są zdolne do komunikowania się. Ze względu 
na   olbrzymie   odległości   pojawiają   się   pewne   wątpliwości,   jak   należy 
rozumieć istnienie, a jak – komunikację. Jeżeli któregoś dnia odbierzemy 
sygnał, który został wysłany 15 000 lat wcześniej, to cywilizacja, która go 
wysłała,   może   już   nie   istnieć.   Pesymistyczne   oszacowanie  L  może 
sprowadzać się do czasu, który upłynął od wynalezienia radia do zrzucenia 
bomby na Hiroszimę. W skali istnienia wszechświata byłby to niezwykle 
krótki okres. Optymistyczne oszacowanie  L  może sięgać wielu milionów 
lat. Tak czy inaczej, gdy zamienimy na ułamek, otrzymamy bardzo małą 
liczbę.   Prowadzi   to   do   wniosku,   że   okno   czasowe   dla   komunikacji   z 

19

background image

pozaziemskimi cywilizacjami może być dosyć wąskie.

Konferencja   w   Green   Bank   nie   była   pierwszym   miejscem   spotkania 

Franka Drake'a i Philipa Morrisona. Drake studiował na Cornell University 
w czasie, gdy Morrison był tam wykładowcą. W Green Bank spotkali się 
jako główni proponenci poszukiwania pozaziemskich cywilizacji. Cocconi 
nie uczestniczył w spotkaniu i całkowicie porzucił tę tematykę, a później 
został dyrektorem CERN-u (Europejskie Centrum Badań Jądrowych). W 
konferencji uczestniczyli naukowcy z wielu krajów. Jednym z nich był Carl 
Sagan.

Równanie   Drake'a   zostało   ostatecznie   powszechnie   zaakceptowane 

przez społeczność naukowców. Koncepcje, na których się opierało, przez 
kilkadziesiąt lat stanowiły podstawę poszukiwań pozaziemskiego życia i w 
końcu doprowadziły do uruchomienia projektu SETI (przedstawionego w 
powieści   Sagana  Kontakt  i   w   filmie   pod   tym   samym   tytułem).   Projekt 
wystartował 12 października 1992 roku – dokładnie 500 lat po dotarciu 
Kolumba do Nowego Świata – gdy gigantyczna antena w Arecibo (Puerto 
Rico)   odwróciła   się   w   kierunku   nieba   i   zaczęła   poszukiwać   sygnałów 
radiowych od innych cywilizacji.

Frank   Drake,   opierając   się   na   szacunkowych   ocenach   wszystkich 

czynników   swojego   równania,   uważa,   że   liczba   cywilizacji   w   naszej 
Galaktyce, które mogą się z nami komunikować, wynosi 10332. Carl Sagan 
uważał,   że   liczba   ta   sięga   miliona.   W   niniejszej   książce   nie   będziemy 
zajmować   się   liczeniem   zdolnych   do   komunikacji   pozaziemskich 
cywilizacji w naszej Galaktyce, lecz oszacowaniem prawdopodobieństwa 
istnienia życia – a także inteligentnych form życia – we wszechświecie. Z 
tego   punktu   widzenia   pierwsze   czynniki   równania   Drake'a   są   bardzo 
istotne, natomiast niektóre z pozostałych mają dla nas mniejsze znaczenie, 
gdyż   oszacowanie   ich   wartości   w   ścisły,   naukowy   sposób   może   być 
niemożliwe.   Skupmy   się   zatem   tylko   na   tych   czynnikach,   o   których 
cokolwiek wiemy, i podsumujmy naszą wiedzę na ich temat.

Poszukiwanie złotego runa

Nawet gdy potwierdzi się istnienie pozasłonecznych planet, pozostanie 

pytanie,   czy  którakolwiek   z   nich   nadaje   się   do   życia   –   życia   w   takiej 
formie, jaką znamy na Ziemi. Planeta, która krąży blisko swojej gwiazdy, 

20

background image

jest zbyt gorąca, aby mogła na niej istnieć woda w stanie ciekłym. Planeta, 
która krąży daleko od swojej gwiazdy, jest zimna, a woda – zamarznięta. 
Naukowcy   poszukujący   doskonałej   planety   nazwali   swoje   zajęcie 
poszukiwaniem złotego runa: nie za gorąco i nie za zimno. Gdy planeta 
taka zostanie już znaleziona, pojawią się pytania wynikające z równania 
Drake'a: Jakie są na niej warunki chemiczne? Czy jest tam woda? Czy jest 
tlen? Czy azot i węgiel występują na niej w odpowiednich ilościach? Na 
takie   pytania   nauka   potrafi   udzielić   odpowiedzi.   Istnieją   metody 
pozwalające   analizować   widma   pierwiastków   i   ocenić,   które   z   nich   są 
obecne   na   planecie,   jeżeli   tylko   będziemy   mogli   zobaczyć   światło   tej 
planety.

Gdy   zlokalizujemy   gwiazdę   wraz   z   krążącą   wokół   niej   planetą,   do 

obserwacji bardzo słabego światła planety i analizy jej składu chemicznego 
mogą być użyte teleskopy umieszczone w przestrzeni kosmicznej. Koszt 
takiej kosmicznej misji wyniesie jednak około 2 miliardów dolarów i nie 
jest pewne, czy Kongres i amerykańscy podatnicy będą skłonni wyłożyć 
taką kwotę.

Nawet   jeżeli   założymy   pozytywną   odpowiedź   na   trzy   podstawowe 

pytania: Czy istnieją planety? Czy znajdują się w strefie zamieszkiwalnej? 
Czy ich chemia jest odpowiednia dla życia? – to pozostaje jeszcze ostatnie i 
decydujące   pytanie:   Czy   życie   rzeczywiście   powstało   i   czy   jest   ono 
inteligentne? Jednak pozytywna odpowiedź na trzy pierwsze pytania i tak 
znacznie przybliży nas do celu. W świetle nowych odkryć i potencjalnych 
porażek, które mogą wyniknąć z podejmowania przedwczesnych, opartych 
na skąpych danych decyzji, warto jeszcze raz przyjrzeć się domniemanemu 
paradoksowi Fermiego.

W czasach prekolumbijskich wśród pierwotnych mieszkańców Ameryki 

z pewnością istnieli obdarzeni wyobraźnią osobnicy, którzy skłonni byli 
sądzić, że życie istnieje tylko na ich kontynencie. Logiczne rozumowanie 
powinno ich przekonać, że gdyby życie istniało gdzie indziej na Ziemi, to – 
zakładając, że są jeszcze jakieś inne kontynenty – rozwinęłyby się na nich 
inteligentne   cywilizacje,   któraś   z   nich   zbudowałaby   wielkie   kanoe   i 
pojawiła się w Ameryce przynajmniej raz. „Skoro nikt się dotąd nie zjawił, 
należy  sądzić,   że   jesteśmy  sami   na   Ziemi”.   Jakiś   czas   po   tym,   jak   ten 
hipotetyczny paradoks został sformułowany, ktoś jednak dotarł do Ameryki 
– wikingowie,  Vespucci,  Kolumb.   Obcy ludzie  w końcu wylądowali  na 
brzegu. Nastąpił kontakt. Fakt, że musi upłynąć pewien czas, zanim nastąpi 

21

background image

pierwszy   kontakt,   nie   prowadzi   do   paradoksu.   Zawsze   musi   być   ten 
pierwszy raz.

Nie ma  nic dziwnego w tym,  że twórcy programu SETI podkreślają 

podobieństwo własnej misji do przedsięwzięcia Kolumba. Pytani, dlaczego 
ich   poszukiwania   nie   przyniosły   żadnych   dowodów   istnienia 
pozaziemskich cywilizacji próbujących nawiązać z nami kontakt radiowy, 
przywołują jako przykład podróż Kolumba: „Po pierwszych 500 milach 
nikt   nie   pytał   Kolumba,   czy   znalazł   już   nowy   kontynent.   My   też 
pokonaliśmy dopiero pierwsze 500 mil”.

W 1993 roku Kongres odmówił dalszego finansowania programu SETI. 

Frank Drake, który kierował programem,  nie poddał się jednak i zdołał 
znaleźć   prywatnych   sponsorów,   którzy   umożliwili   kontynuację 
poszukiwań,   ofiarując   łącznie   kwotę   4   milionów   dolarów   rocznie.   Do 
grupy   sponsorów   należą   William   Hewlett   i   David   Packard   z   Hewlett-
Packard Company, Paul Allen – współzałożyciel Microsoftu oraz Gordon 
Moore – współzałożyciel Intela. Być może mają oni na widoku Cosmic 
Wide Web – kosmiczny odpowiednik globalnej sieci komputerowej.

22

background image

Rozdział 2

51 PEGASI

Pozaziemskie życie musi dysponować planetą, na której mogłoby się 

rozwijać,   dlatego   ułamek   gwiazd   mających   planety   jest   głównym 
czynnikiem w równaniu Drake'a. W ciągu tysięcy lat ludzkiej egzystencji 
nikt nie znał odpowiedzi na podstawowe pytanie związane z możliwością 
istnienia życia pozaziemskiego: Czy wokół innych gwiazd krążą planety? 
W 1995 roku  środowisko naukowe  zelektryzowała  wiadomość,  że  dwaj 
szwajcarscy astronomowie odkryli pierwszą pozasłoneczną planetę.

Późnym wieczorem 4 lipca 1995 dwie rodziny z Genewy opuściły swoje 

bungalowy  i  wspięły się  na   pobliskie  wzgórze,  na  którym  mieści  się  – 
położone wysoko w południowych Alpach, w pobliżu wioski Saint Michel 
– francuskie obserwatorium astronomiczne Haute-Provence. W koszykach 
nieśli prowiant: chleb, ser, czerwone wino i sok dla dzieci, a także duży tort 
i dwie butelki szampana, które w obserwatorium włożyli do lodówki. Ktoś 
nacisnął przycisk otwierający kopułę obserwatorium, odsłaniając teleskop. 
Piknik  zakończył   się   po   jedenastej   wieczorem,   gdy  najmłodsze   dziecko 
zaczęło zdradzać objawy zmęczenia. „Już niedługo” – zapewnił jeden z 
dorosłych. Wszyscy usiedli w oczekiwaniu.

Jednym z najbardziej uderzających faktów w astronomii są niezmierne 

odległości   i   rozmiary.   Kosmos   jest   tak   ogromny,   że   nasze   codzienne 
jednostki   miary   tracą   swoje   znaczenie.   Odległość   od   Ziemi   do   Słońca 
wynosi 93 miliony mil (150 min km)

8

. Podróżujący z typową prędkością 

900 kilometrów na godzinę samolot pasażerski dotarłby z Ziemi do Słońca 
po 20 latach. Olbrzymie odległości ciał niebieskich zmusiły astronomów do 
wprowadzenia   nowej   jednostki   długości,   która   lepiej   pasowałaby   do 
rozmiarów Układu Słonecznego. Zdefiniowali oni jednostkę astronomiczną 

8

Jest to średnia odległość Ziemi od Słońca. Orbita Ziemi jest eliptyczna, więc niekiedy znajduje się 
ona w odległości większej niż 93 miliony mil od Słońca, a niekiedy w mniejszej. Eliptyczna orbita 
Ziemi jest jednak bardzo zbliżonado okręgu, więc odchylenia od średniej odległości są niewielkie.

23

background image

(AU

9

),   równą   średniej   odległości   Ziemi   od   Słońca.   Promień   orbity 

Merkurego,   planety   Układu   Słonecznego   położonej   najbliżej   Słońca, 
wynosi 36 milionów mil (ok. 58 min km), co stanowi nieco mniej niż 0,4 
jednostki   astronomicznej.   Wenus   znajduje   się   w   odległości   0,7  AU   od 
Słońca, Mars – 1,5 AU, Jowisz – 5,2 AU, Saturn – 9,5 AU, Uran – 19,2 
AU, Neptun – 30,1 AU, a Pluton – 39,5 AU. Tak więc Pluton, najdalej 
położona i najmniejsza planeta Układu Słonecznego, znajduje się 39,5 razy 
dalej od Słońca niż my. Statek kosmiczny potrzebuje kilku miesięcy, aby 
dotrzeć z Ziemi do Marsa, więc dotarcie w pobliże jednej z dalszych planet 
zajęłoby mu kilka lat. Ze względu na olbrzymie odległości zewnętrznych 
planet dociera do nich znacznie mniej światła słonecznego niż do nas. W 
porównaniu z Ziemią Jowisz dostaje tylko 4% promieniowania, Saturn – 
1%,   Neptun   –   0,1%,   a   Pluton   zaledwie   0,06%.   Z   kolei   do   Merkurego 
dociera   6,6   razy   więcej   światła   niż   do   nas.   Ze   względu   na   znaczną 
odległość,   a   także   niską   jasność   odbitego   światła   słonecznego,   Uran, 
Neptun i szczególnie Pluton są bardzo słabo widoczne z Ziemi.

Gdy spoglądamy dalej w przestrzeń – poza nasz układ planetarny, w 

kierunku   gwiazd   –   to   nawet   jednostka   astronomiczna   staje   się 
nieodpowiednia. Używanie jej przypominałoby mierzenie odległości miast 
w   centymetrach.   Gwiazdy   znajdują   się   tak   daleko   od   nas   i   od   siebie 
nawzajem, że do mierzenia ich odległości potrzebujemy znacznie większej 
jednostki.   Jest   nią   rok  świetlny  –  odległość,   jaką   światło  pokonuje   w 
ciągu   jednego   roku.   Światło,   które   jest   najszybciej   poruszającym   się 
obiektem w przyrodzie, podróżuje z prędkością 300 000 kilometrów na 
sekundę.   W   ciągu   roku   przemierza   ono   niewiarygodnie   dużą   odległość 
niemal   dziesięciu   bilionów   kilometrów.   Alfa   Centauri,   najjaśniejsza 
gwiazda w gwiazdozbiorze Centaura i zarazem najbliższa w stosunku do 
Układu   Słonecznego,   znajduje   się   w   odległości   4,3  roku   świetlnego   od 
nas

10

. Aby wyobrazić sobie tę olbrzymią odległość między nami i naszą 

najbliższą gwiazdą, możemy sobie uzmysłowić, że lecący ze swoją zwykłą 
prędkością 900 kilometrów na godzinę samolot pasażerski potrzebowałby 8 
milionów   lat,   aby   dotrzeć   do  Alfy   Centauri.   Nawet   statek   kosmiczny, 
przyspieszony przez grawitacyjną „procę” którejś z planet, potrzebowałby 
20   000   lat,   aby   tam   dolecieć.   Jednak   w   kategoriach   astronomicznych 

9

 Od ang.: astronomical unit.

10

 Układ Alfa Centauri jest w rzeczywistości złożony z trzech gwiazd, jednak nieuzbrojone oko widzi 
ją jako obiekt pojedynczy. Są to: dwie jasne gwiazdy Alfa Centauri A i B oraz ciemniejsza Proxima 
Centauri. Krążą one wokół siebie po stosunkowo niedużych orbitach.

24

background image

gwiazdy   Alfa   Centauri   są   naszymi   najbliższymi   sąsiadami.   Nasza 
Galaktyka, Droga Mleczna, liczy około 300 miliardów gwiazd. Nasz Układ 
Słoneczny znajduje się w jednym z ramion rozciągających się ze środka tej 
spiralnej   galaktyki.   Średnica   tego   olbrzymiego   zbiorowiska   gwiazd   to 
ponad   200   000   lat   świetlnych.   Światło   biegnące   od   centrum   Drogi 
Mlecznej dociera na Ziemię po 50 000 lat. Nie miałaby wielkiego sensu 
próba   policzenia,   ile   czasu   podróż   ta   zabrałaby  statkowi   kosmicznemu, 
który   może   poruszać   się   z   prędkością   będącą   niewielkim   ułamkiem 
prędkości światła.

Położona   najbliżej  nas  galaktyka,  Wielka   Mgławica  w Andromedzie, 

licząca wiele miliardów gwiazd, znajduje się 2,2 miliona lat świetlnych od 
Drogi   Mlecznej.   Gdy   spoglądamy   gołym   okiem   lub   przez   teleskop   na 
przymglony   obraz   tej   galaktyki,   przenosimy   się   o   2,2   miliona   lat   w 
przeszłość, ponieważ tyle czasu światło potrzebowało, by dotrzeć do nas.

Wszechświat   zawiera   miliardy   galaktyk.   Za   pomocą   Kosmicznego 

Teleskopu Hubble'a uzyskaliśmy niedawno obrazy galaktyk położonych na 
granicy   obserwowanego   przez   nas   wszechświata:   galaktyk   leżących   w 
odległości   10   miliardów   lat   świetlnych   od   nas.   Gdy   spoglądamy   na   te 
niewiarygodnie   odległe   obiekty,   widzimy   światło,   które   wyruszyło   w 
podróż 10 miliardów lat temu, gdy wszechświat był młody.

Słońce   jest   znacznie   większe   od   Ziemi.   Wzdłuż   średnicy   Słońca 

zmieściłoby się 109 planet wielkości Ziemi, a w objętości Słońca – milion. 
Słońce   jest   300   000   razy   cięższe   od   Ziemi.   Jednak   w   kategoriach 
gwiazdowych   nasze   Słońce  jest   zwane  karłem,   gdyż  istnieją  gwiazdy  o 
wiele większe. Średnica Mu Cephei, jednej z największych znanych nam 
gwiazd, jest ponad 1000 razy większa od średnicy Słońca, a w objętości 
Mu   Cephei   zmieściłby  się   miliard   Słońc.   Dwie   spośród   najjaśniejszych 
gwiazd   na   niebie   również   należą   do   kategorii   supergigantów.   Są   to 
Betelgeuse i Rigel, leżące w gwiazdozbiorze Oriona. Duże jasne gwiazdy 
spalają swoje jądrowe paliwo znacznie szybciej niż małe, przez co żyją 
względnie krótko: kilka milionów lat. Gdy dinozaury spoglądały w niebo, 
nie widziały dwóch jasnych gwiazd w Orionie. Betelgeuse i Rigel pojawiły 
się znacznie później, już po zagładzie dinozaurów. Karły takie jak nasze 
Słońce żyją po kilka miliardów lat. Są mniej jasne, spalają swoje jądrowe 
paliwo   przy   niższych   temperaturach,   więc   mogą   żyć   znacznie   dłużej. 
Jeszcze mniej jasne gwiazdy żyją jeszcze dłużej – niektóre nawet biliony 
lat–lecz   nie   widać   ich   gołym   okiem.   Niebo   jest   pełne   niewidocznych 

25

background image

gwiazd.

Przez tysiąclecia ludzie spoglądali w niebo i zastanawiali się, czym są te 

świetlne punkty. Babilończycy pierwsi sporządzali mapy nieba i układali 
gwiazdy  w   konstelacje.   Podobnie   postępowali   Egipcjanie   i   Grecy,   a   w 
czwartym   wieku   przed   naszą   erą   grecki   filozof   Epikur   sformułował 
hipotezę,   że   wszechświat   jest   nieskończony   i   zawiera   wiele   innych 
światów. W szesnastym wieku włoski filozof, Giordano Bruno, ponownie 
wysunął koncepcję, zgodnie z którą wszechświat zawiera wiele podobnych 
do   Ziemi   planet,   okrążających   podobne   do   Słońca   gwiazdy   i 
zamieszkanych   przez   żywe   istoty.   Poglądy   Bruna   stanowiły   jawne 
wyzwanie dla nauki Kościoła, gdyż były sprzeczne z akceptowaną przez 
Kościół filozofią innego greckiego filozofa, Arystotelesa, który twierdził, 
że Ziemia jest jedyna, wyjątkowa i stanowi środek wszechświata, a niebo 
jest doskonałe i niezmienne. Za swoje poglądy Bruno został spalony na 
stosie w roku 1600.

Wielu dwudziestowiecznych astronomów kierowało swoje teleskopy w 

stronę   nieba   w   poszukiwaniu   podobnych   do   Ziemi   planet   okrążających 
inne gwiazdy. Jeżeli istnieje życie pozaziemskie, to musiało rozwinąć się w 
jakimś miejscu dającym ciepło i światło – na planecie okrążającej gwiazdę. 
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat często zdarzało się, że astronomowie 
sądzili,   iż   odkryli   planety,   lecz   wszystkie   te   przypadki   zostały   później 
zweryfikowane   i   wykazano   ich   fałszywość.   Najlepiej   znana   historia 
fałszywej   identyfikacji   planety   okrążającej   inną   gwiazdę   wiąże   się   z 
Gwiazdą Barnarda. W 1916 roku amerykański astronom Edward Emerson 
Barnard   odkrył   w   gwiazdozbiorze   Wężownika   bladą   gwiazdę,   która 
poruszała   się   na   niebie   szybciej   niż   jakakolwiek   inna   wcześniej 
obserwowana gwiazda. Wykorzystując fotografie nieba wykonane w ciągu 
dziewiętnastego wieku, Barnard wydedukował, że jego gwiazda pokonuje 
10,3 sekundy kątowej w ciągu roku. Sekunda kątowa jest równa 1/3600 
stopnia   kątowego   –   mniej   więcej   tyle   ma   ludzki   włos   obserwowany   z 
odległości 3 metrów. W ciągu 100 lat Gwiazda Barnarda przemieściła się o 
połowę średnicy kątowej Księżyca, co wskazywało, że znajduje się ona w 
niedużej odległości od Ziemi. Gdy wykonano pomiary paralaktyczne – to 
znaczy pomiary kąta położenia gwiazdy z dwóch różnych punktów orbity 
Ziemi (na przykład jeden pomiar w zimie, a drugi w lecie), dzięki czemu 
można wyznaczyć odległość gwiazdy za pomocą trygonometrii – okazało 
się, że Gwiazda Barnarda znajduje się 6 lat świetlnych od nas. Jedyną bliżej 

26

background image

położoną gwiazdą jest Alfa Centauri.

W 1938 roku astronom Peter van de Kamp z obserwatorium Sproul w 

Pensylwanii rozpoczął obserwacje naszego tajemniczego sąsiada, Gwiazdy 
Barnarda. Do roku 1969 zgromadził on tysiące wykonanych przez teleskop 
fotografii gwiazdy i stwierdził, że jej ruch nie jest całkowicie liniowy – 
gwiazda waha się w górę i w dół. Gwiazdy poruszają się na niebie z kilku 
powodów.   Po   pierwsze,   gwiazdy   naszej   Galaktyki,   Drogi   Mlecznej, 
okrążają   wraz   z   nią   środek   galaktyki.   Po   drugie,   wszystkie   gwiazdy   i 
galaktyki   oddalają   się   od   siebie   nawzajem   wskutek   rozszerzania   się 
wszechświata.   Zjawisko   to   zostało   odkryte   w   1925   roku   przez   Edwina 
Hubble'a, a tempo rozszerzania się wszechświata jest obecnie znane jako 
stała   Hubble'a

11

 Te   dwa   ruchy  –   pomijając   dzienny  obrót   nieba   wokół 

Ziemi wywołany jej wirowaniem – składają się na liniowy ruch gwiazd na 
niebie.   Wahania   obserwowanego   przez   van   de   Kampa   ruchu   Gwiazdy 
Barnarda sugerowały, że wokół niej krąży planeta. Później doszedł on do 
wniosku, że muszą to być dwie planety.

Pod   koniec   lat   dwudziestych   nawet   nasz   Układ   Słoneczny   nie   był 

całkowicie znany astronomom, gdyż do odkrycia pozostała jeszcze jedna 
krążąca   wokół   Słońca   planeta.   Odkrycia   tego   dokonano,   wykonując 
fotografie nocnego nieba przez teleskop, kawałek po kawałku, powtarzając 
je   później,   a   następnie   porównując   przez   nałożenie   jednej   fotografii   na 
drugą. W 1929 roku Lowell Observatory we Flagstaff w Arizonie nabyło 
nowy   astrograf

12

  i   zatrudniło   Clyde'a   Williama  Tombaugha,   23-letniego 

syna   farmera   z   Kansas,   astronoma   amatora,   do   poszukiwań   kolejnej 
krążącej wokół Słońca planety. W owym czasie znanych było osiem planet, 
a   Uran   i   Neptun   zostały   odkryte   w   dziewiętnastym   wieku.   Założyciel 
obserwatorium,   Percival   Lowell,   miał   jeden   cel   w   życiu:   znaleźć   nową 
planetę,   ową   chimeryczną   planetę   X.   Tombaugh   zbudował   9-calowy 
teleskop odbiciowy na farmie swego ojca, wykorzystując części maszyn 
rolniczych   oraz   wał   korbowy   buicka   z   1910   roku.   Za   pomocą   tego 
teleskopu wykonał rysunki Marsa i Jowisza, które wysłał Lowellowi. W 
rezultacie   Lowell   zaproponował   mu   pracę   w   swoim   obserwatorium. 
Tombaugh nie wierzył w matematyczne obliczenia, które, według opinii 

11

  Niedawno   wykonane   obliczenia   wskazują,   że   stała   Hubble'a   wynosi   około   64   kilometrów  na 
sekundę na megaparsek.Tempo rozszerzania się wszechświata służy kosmologom do szacowania 
czasu, jaki upłynął od stworzenia wszechświata w wielkim wybuchu. Stała Hubble'a równa 64 km/s 

C

P Mps oznacza, że wszechświat liczy około 14 miliardów lat.

12

 Teleskop z wmontowanym układem fotograficznym.

27

background image

innych astronomów, mogły pomóc ujawnić położenie tajemniczej planety. 
Uważał,   że   planetę   można   odkryć   dzięki   dokładnym   obserwacjom. 
Pracował cierpliwie przez rok, wykonując tysiące fotografii i porównując je 
przez nakładanie jednej na drugą. 18 lutego 1930 roku odkrył Plutona w 
pobliżu   jednej   z   gwiazd   w   gwiazdozbiorze   Bliźniąt.   Jako   odkrywca 
ostatniej planety Układu Słonecznego, Tombaugh stał się najsławniejszym 
astronomem swoich czasów. Żadna inna „planeta X” nie została odkryta, 
aczkolwiek niektórzy astronomowie sądzili, że istnieje jeszcze jedna duża 
krążąca   wokół   Słońca   planeta   (Pluton   jest   mniejszy  od   Księżyca,   więc 
niektórzy astronomowie do dziś uważają go za dużą asteroidę, a nie za 
prawdziwą planetę).

Poszukiwania Tombaugha zakończyły się sukcesem, gdyż – mimo że 

znajduje się on w odległości 40 AU od nas – nikłe światło Plutona było 
jednak   widoczne   przez   duży   teleskop.   Gdy   spoglądamy   poza   Układ 
Słoneczny, odległości rosną do lat świetlnych (czyli bilionów, a nie setek 
milionów kilometrów) i wykrycie światła jakiejś planety – odbitego przez 
nią   światła   jej   własnej   gwiazdy   –   staje   się   niewykonalne.   Co   więcej, 
zadanie  to  dodatkowo  utrudnia  światło samej   gwiazdy.   Światło  naszego 
Słońca   jest   miliard   razy   silniejsze   od   światła   odbitego   od   największej 
planety,  Jowisza. Odróżnienie słabego światła planety na tle jej własnej 
gwiazdy byłoby niezwykle trudnym zadaniem, więc astronomowie zaczęli 
szukać   maleńkich   wahań   w   ruchu   własnym   gwiazd,   które   można   by 
przypisać   grawitacyjnemu   przyciąganiu   niewidocznej,   krążącej   wokół 
gwiazdy planety. Ruchy takie byłyby bardzo, bardzo małe, ponieważ masa 
nawet tak dużej planety jak Jowisz jest zazwyczaj tysiące razy mniejsza od 
masy obieganej przez planetę gwiazdy. Do wykrycia wahadłowego ruchu 
gwiazdy potrzebny byłby bardzo duży teleskop.

W  1969   roku,   na   podstawie   swoich  obserwacji,   Peter   van   de   Kamp 

doszedł   do   wniosku,   że   Gwiazda   Barnarda   podlega   takim   właśnie 
wahadłowym   ruchom.   Czy   oznacza   to,   że   została   odkryta   pierwsza 
pozasłoneczna   planeta?   W   1971   roku   George   Gatewood,   doktorant   w 
obserwatorium w Alleghenach, rozpoczął obserwacje Gwiazdy Barnarda za 
pomocą   30-calowego   teleskopu.   Po   kilku   miesiącach  Gatewood   potrafił 
wykazać,  że  odchylenia  ruchu Gwiazdy Barnarda  od  linii  prostej,  które 
zaobserwował van de Kamp, były po prostu spowodowane zaburzeniami 
atmosfery   Ziemi.   Stało   się   jasne,   że   astronomowie   potrzebują 
potężniejszych teleskopów, jeżeli chcą odkryć maleńkie wahania w ruchu 

28

background image

gwiazd, które można by przypisać oddziaływaniu niewidocznej planety.

Teleskop w obserwatorium Haute-Provence, o średnicy 1,9 metra, raczej 

nie   należał   do   największych   lub   najmocniejszych   na   świecie. 
Obserwatorium   zbudowano   sześćdziesiąt   lat   temu,   na   wysokości   650 
metrów nad poziomem morza – dość nisko jak na dzisiejsze standardy – ale 
wyposażono je w bardzo skomplikowany system zbudowany przez dwóch 
szwajcarskich   astronomów,   Michela   Mayora   i   Didiera   Queloza,   którzy 
teraz czekali cierpliwie w obserwatorium przy teleskopie wraz ze swoimi 
rodzinami. Obaj pracowali w obserwatorium w Genewie, lecz kupowali od 
Francuzów   czas   obserwacyjny   w   Haute-Provence:   słabszy   teleskop   w 
Haute-Provence był  dostępny przez dłuższe okresy niż potężne i drogie 
teleskopy,   gdzie   astronomowie   muszą   walczyć   o   pojedyncze   noce 
obserwacyjne.   Przy   okularze   teleskopu   Mayor   i   Queloz   umieścili 
spektrograf–   urządzenie   zbudowane   na   bazie   siatki   dyfrakcyjnej,   która 
rozdziela   światło   gwiazdy   w   zależności   od   długości   fali,   a   następnie 
analizuje je za pomocą aparatury elektronicznej i małego komputera. Dwaj 
astronomowie   byli   specjalistami   od   pomiarów   zjawiska   Dopplera   w 
widmie gwiazd.

Zjawisko Dopplera jest dobrze znane w życiu codziennym. Na przykład, 

gdy   stoimy   na   peronie   kolejowym   i   mija   nas   gwiżdżąca   lokomotywa, 
dźwięk  zmienia   swoją   wysokość   w   chwili,   gdy  lokomotywa   przejeżdża 
obok nas. Zbliżający się pociąg wydaje wysoki ton, natomiast oddalający 
się – niski. Zjawisko to badał w dziewiętnastym wieku austriacki fizyk, 
Christian Doppler (1803-1853).

Fale   świetlne,   a   także   inne   formy   promieniowania 

elektromagnetycznego,   również   podlegają   zjawisku   Dopplera.   W   1905 
roku  Albert   Einstein   sformułował   szczególną   teorię   względności.   Jego 
teoria była sprzeczna z przekonaniami współczesnych mu uczonych, którzy 
sądzili, że światło – podobnie jak wszystko we wszechświecie – powinno 
zmieniać   swą   prędkość,   gdy   porusza   się   jego   źródło.   Jeżeli   futbolista 
biegnie z prędkością 10 mil (ok. 16 km) na godzinę i w trakcie biegu rzuca 
piłkę (do przodu), to prędkość piłki względem powierzchni boiska jest o 10 
mil na godzinę większa od prędkości, jaką miałaby piłka, gdyby gracz był 
nieruchomy.   Na   początku   dwudziestego   wieku   dwaj   fizycy,   Albert 
Michelson   i   Edward   Morley,   próbowali   znaleźć   dowody,   że   światło 
również zachowuje się w ten sposób. Sądzili oni, że światło porusza się w 
przestrzeni   dzięki   drganiom   niewidocznego   eteru   i   próbowali   wykryć 

29

background image

zmiany prędkości światła w jego ruchu przez eter. Jeżeli eter jest unoszony 
przez Ziemię w jej ruchu wirowym, to wysyłając promień światła z jednego 
szczytu   góry   w   Kalifornii   do   innego,   w   kierunku   równoległym   do 
równoleżnika,   naukowcy   spodziewali   się,   że   prędkość   światła   zostanie 
zwiększona przez prędkość wirowego ruchu Ziemi, podobnie jak prędkość 
piłki wzrasta na skutek biegu gracza. Mimo wielu prób nie wykryli oni 
jednak żadnych zmian prędkości światła. W pewnym okresie Michelson, 
zniechęcony niemożnością wykrycia unoszenia eteru, przedłożył władzom 
stanowym   Kalifornii   skomplikowany   projekt,   w   którym   proponował 
przeprowadzenie pomiarów pasma  gór Sierra  Nevada.  Jednak urzędnicy 
wiedzieli, jakie są jego rzeczywiste zamiary, i odrzucili projekt. W tym 
samym okresie czysto teoretyczna praca Einsteina wykazała, że unoszenie 
eteru nie istnieje

13

. Einstein stwierdził, że prędkość światła, równa około 

300   000   kilometrów   na   sekundę,   stanowi   wielkość   uniwersalną,   nie 
podlegającą   zmianom   w   zależności   od   ruchu   źródła   względem 
obserwatora. Prędkość światła pozostawała taka sama niezależnie od ruchu 
wirowego Ziemi. Prędkość światła nie zmienia się w zależności od ruchu 
źródła, lecz zmienia się  częstość  fal świetlnych i związana z nią długość 
fali, dokładnie tak, jak przewiduje teoria zjawiska Dopplera. Gdy źródło 
światła porusza się w kierunku obserwatora, częstość fal świetlnych rośnie. 
Wygląda   to   tak,   jakby  fale   były  „stłoczone”   na   skutek   ruchu   źródła   w 
kierunku emisji. Zielone światło zostanie przesunięte w kierunku wyższych 
częstości   i   może   w   rezultacie   być   postrzegane   przez   nieruchomego 
obserwatora jako niebieskie, gdyż niebieskie światło ma wyższą częstość (i 
mniejszą   długość   fali)   niż   zielone.   Gdy   źródło   światła   oddala   się   od 
obserwatora,   fala   świetlna   zostaje   „rozciągnięta”   i   jej   częstość   się 
zmniejsza.   Przy  pewnej   prędkości   źródła   emitowane   światło   może   ulec 
przesunięciu od zieleni do czerwieni. Zjawisko to nosi nazwę przesunięcia 
ku czerwieni. Jeżeli zbliżasz się do skrzyżowania z prędkością 150 000 
kilometrów   na   sekundę   (czyli   równą   połowie   prędkości   światła),   to 
czerwone światło będzie z twojego samochodu widoczne jako zielone. Nie 
próbuj jednak użyć tego argumentu w sądzie, gdyż dostaniesz mandat za 
przekroczenie prędkości.

Zjawisko Dopplera było wykorzystywane przez astronomów od ponad 

siedemdziesięciu lat. Gdy gwiazda oddala się od Ziemi, jej światło ulega 
przesunięciu ku czerwieni. Gdy gwiazda zbliża się w kierunku Ziemi, jej 

13

 Ściśle biorąc – że sam eter nie istnieje, a jeszcze ściślej – że jego istnienie nie jest konieczne do 
wyjaśnienia ruchu światła.

30

background image

światło ulega przesunięciu ku częstościom fal niebieskich, fioletowych i 
nadfioletowych   (w   zależności   od   prędkości   gwiazdy  względem   Ziemi). 
Aby   zmierzyć   wielkość   przesunięcia   częstości   i   tym   samym   prędkość 
ruchu   własnego   gwiazdy   (ruchu   względem   obserwatora   na   Ziemi), 
naukowcy muszą rozłożyć światło gwiazdy na składowe. Składowe widma 
promieniowania   gwiazdy   noszą   nazwę   linii   widmowych   i   mogą   być 
wyodrębnione za pomocą spektrografu.

W   latach   osiemdziesiątych   wiele   zespołów   astronomów   zaczęło 

poszukiwać przesunięć Dopplera w widmach gwiazd, aby wykryć ruchy 
wywołane   przez   grawitacyjne   przyciąganie   niewidocznych   planet. 
Konkurencja była bardzo silna, gdyż spodziewano się, że pierwszy zespół, 
który  zaobserwuje   przesunięcia   widmowe   wywołane   obecnością   planety 
okrążającej   gwiazdę   inną   niż   nasze   Słońce,   zyska   światowy   rozgłos. 
Głównymi   uczestnikami   tego   wyścigu   byli   Bruce   Campbell   i   Gordon 
Walker z Kolumbii Brytyjskiej (Kanada), Geoffrey Marcy i Paul Butler z 
San Francisco oraz Artie Hatzes i William Cochran z Teksasu. Szwajcarzy 
Mayor   i Queloz  dołączyli  do wyścigu  stosunkowo późno – w  kwietniu 
1994   roku,   siedem   lat   po   zespole   z   Kalifornii   i   trzynaście   lat   po 
Kanadyjczykach.

Za ideą użycia zjawiska Dopplera do poszukiwania planet krążących 

wokół   innych   gwiazd   kryje   się   stosunkowo   prosta   teoria.   Największą 
planetą   Układu   Słonecznego   jest   Jowisz,   którego   masa   jest   318   razy 
większa od masy Ziemi. Stanowi ona jednak zaledwie 0,1% masy Słońca. 
Słońce przyciąga Jowisza siłą grawitacji, dzięki czemu Jowisz krąży wokół 
Słońca po niemal idealnie kołowej orbicie.

Gdyby   nie   było   tego   przyciągania,   Jowisz   odleciałby   w   przestrzeń. 

Krążąc   wokół   Słońca,   Jowisz   również   oddziałuje   na   nie   swoją   siłą 
grawitacji   –   zgodnie   z   zasadą,   że   każdej   akcji   odpowiada   reakcja.   W 
rezultacie Słońce także porusza się wskutek oddziaływania Jowisza. Tak 
więc   zarówno   Jowisz,   jak   i   Słońce   wykonują   kołowy  taniec   wokół   ich 
wspólnego   środka   masy.   Ze   względu   na   fakt,   że   Słońce   jest   znacznie 
cięższe od Jowisza, ich wspólny środek masy znajduje się znacznie bliżej 
Słońca niż Jowisza. W rzeczywistości  znajduje się  on wewnątrz Słońca 
(lecz nie w środku Słońca), w punkcie położonym na linii łączącej oba 
ciała. Zatem gdy Jowisz krąży wokół Słońca, Słońce porusza się wokół ich 
wspólnego środka masy.

31

background image

Przypuśćmy,   że   w   dużej   odległości   od   Układu   Słonecznego,   w 

płaszczyźnie zawierającej orbitę Jowisza, znajduje się obserwator. Patrząc 
na Słońce przez bardzo czuły spektrograf, mógłby wykryć dopplerowskie 
przesunięcia linii widmowych światła słonecznego wywołane przez ruch 
Słońca do i od punktu obserwacji. Gdy krążący po swojej orbicie Jowisz 
oddala się od obserwatora, Słońce przybliża się do obserwatora w swoim 
ruchu wokół wspólnego środka masy układu Jowisz-Słońce. Gdy Jowisz 
wyłoni się zza Słońca i zacznie zbliżać się do obserwatora, Słońce okrąży 
środek   masy  i   zacznie   oddalać   się   od   obserwatora.  Te   cykliczne   ruchy 
Słońca do i od obserwatora wywołają niewielkie przesunięcia Dopplera w 
liniach widmowych Słońca, podobnie jak zmienia się wysokość dźwięku 
gwizdka lokomotywy, gdy ta zbliża się, a następnie oddala od stojącego na 
peronie podróżnego

14

.

Astronomowie specjalizujący się w przesunięciach Dopplera doskonale 

zdawali   sobie   sprawę   z   potencjalnych   możliwości   wykorzystania   tego 
zjawiska w poszukiwaniach planet. Gdyby wokół jakiejś gwiazdy krążyła 
planeta, a my znajdowalibyśmy się w odpowiednim położeniu w stosunku 
do   jej   orbity,   czyli   w   płaszczyźnie   zawierającej   orbitę,   dopplerowskie 
przesunięcie   widma   promieniowania   gwiazdy   pozwoliłoby   ujawnić 
wynikający   z   przyciągania   planety   ruch   gwiazdy.   Zjawisko   Dopplera 
dostarczyłoby zatem dowodów na istnienie planet. Wywołany ewentualną 
obecnością planet ruch gwiazd jest jednak bardzo, bardzo mały – mierzony 
w   metrach   na   sekundę.   Gdyby   jednak   udało   się   go   wykryć,   teoria 
pozwoliłaby obliczyć minimalną masę planety (minimalną, ponieważ nie 
jesteśmy w stanie stwierdzić, czy kierunek obserwacji dokładnie pokrywa 
się   z   płaszczyzną   orbity   planety)   oraz   jej   odległość   od   macierzystej 
gwiazdy. W tym celu wystarczyło zaprojektować metodę obserwacji, która 
byłaby dostatecznie czuła, aby wykryć małe przesunięcia Dopplera światła 
gwiazd, oraz metodę obliczeniową, która pozwoliłaby szybko analizować 
te   widma.   Mimo   późnego   dołączenia   do   poszukujących   przesunięć 
widmowych Szwajcarzy potrafili wykonać jedno i drugie. W ciągu wielu 
miesięcy obserwacji na Haute-Provence Mayor i Que-loz przeanalizowali 
widma 142 gwiazd. Wszystkie znajdowały się względnie blisko nas – w 
odległości mniejszej niż 60 lat świetlnych od Ziemi – i wszystkie były tego 

14

 Należy zwrócić uwagę, że grawitacyjne przyciąganie Słońca przez pozostałe osiem planet Układu 
Słonecznego jest wprawdzie znacznie mniejsze niż wpływ wywierany przez największą z nich, 
Jowisza, lecz rzeczywisty ruch Słońca okaże się nieco bardziej skomplikowany, gdy uwzględni się 
wpływ wszystkich planet.

32

background image

samego typu co nasze Słońce. Do października 1994 roku nie odkryli ani 
jednej planety.

Aby   dokładnie   zmierzyć   przesunięcie   Dopplera,   astronomowie 

potrzebują punktu odniesienia. Różne związki emitują światło o różnych 
długościach   fali   (produkując   linie   widmowe),   gdy  sieje   podgrzeje.   Gdy 
spojrzy   się   przez   siatkę   dyfrakcyjną   na   żółte   światło   sodowej   lampy 
ulicznej,   można   zobaczyć   charakterystyczną   żółtą   linię   widmową   sodu. 
Stosowane   gdzieniegdzie   zielone   światła   rtęciowe   mają   własne   linie 
widmowe, również widoczne przez siatkę dyfrakcyjną. Kanadyjski zespół 
zaprojektował przyrząd kalibrujący oparty na wysoce toksycznym związku, 
fluorowodorze,   którego   linie   widmowe   umożliwiają   bardzo   dokładną 
kalibrację. Marcy i Butler, badacze z San Francisco, którzy obserwowali 
widma gwiazd przez teleskop Lick Observatory w górach Santa Cruz w 
Kalifornii, zastosowali znacznie mniej toksyczny pierwiastek –jod.

Wysiłki   Marcy'ego   i   Butlera   spowalniała   skomplikowana   procedura 

obliczeniowa. Ich przyrządy były dokładniejsze i pilniejsze od aparatury 
stosowanej przez Szwajcarów – pozwalały wykryć ruchy gwiazd rzędu 3 
metrów na sekundę, natomiast aparatura Mayora i Queloza rejestrowała 
ruch gwiazd rzędu 12 metrów na sekundę – lecz stosowany przez nich 
program   komputerowy   był   horrendalnie   powolny.   Zamiast   analizować 
widma w miarę ich obserwowania, Marcy i Butler po prostu gromadzili 
dane na twardym dysku komputera, zamierzając przeprowadzić analizę po 
zakończeniu obserwacji. Ukryte przed nimi i przed resztą świata dowody 
istnienia pozasłonecz-nych planet spoczywały na dysku ich komputera.

Mayor i Queloz nie stosowali toksycznych związków chemicznych do 

kalibracji   swego   spektrometru,   lecz   zwykłą   lampę   wolframową.   Prąd 
elektryczny wzbudza elektrony we włóknie żarówki na wyższe poziomy 
energetyczne.   Spadając   na   niższe   poziomy,   elektrony  emitują   światło   o 
określonych częstościach, zgodnie z przewidywaniami  teorii kwantowej. 
Mayor i Queloz użyli linii widmowych lampy wolframowej do kalibracji 
swojego   spektrometru.   Uzyskana   w   ten   sposób   dokładność   sięgała   12 
metrów   na   sekundę,   co   wystarcza   do   wykrycia   planety   o   rozmiarach 
porównywalnych   z   Jowiszem.   Jednak   zastosowany   przez   Szwajcarów 
algorytm obliczeniowy był znacznie lepszy od programów użytych przez 
inne zespoły, gdyż był tak szybki, że umożliwiał wyznaczanie przesunięć 
Dopplera   w   trakcie   obserwacji.   Wszystkie   142   gwiazdy   zbadane   przez 
Szwajcarów   były   typu   G   (żółte)   lub   K   (pomarańczowe),   podobne   do 

33

background image

naszego Słońca pod względem rozmiarów i jasności. We wrześniu 1994 
roku Michel Mayor i Didier Queloz skierowali teleskop w Haute-Provence 
w   kierunku   średniej   jasności   gwiazdy  położonej   tuż   pod   Czworokątem 
Jesiennym w gwiazdozbiorze Pegaza. Podobna do Słońca i odległa od nas o 
50 lat świetlnych gwiazda nosi nazwę 51 Pegasi.

Ulubieniec   poetów   i   malarzy,   mityczny   Pegaz   był   obdarzonym 

skrzydłami koniem. Został poczęty, gdy Posejdon zamienił się w konia, aby 
uwieść Meduzę. Gdy Perseusz zabił Meduzę, Pegaz wyłonił się z jej ciała 
jako   w   pełni   ukształtowany  koń   ze   skrzydłami.   Został   oswojony  przez 
Bellerofonta i Atenę, a następnie dostał się na Olimp, gdzie nosił pioruny 
Zeusa.   Czworokąt   Jesienny,   najlepiej   widoczny  we   wrześniu,   to   cztery 
gwiazdy: Markab (co znaczy po arabsku „siodło”), Algenib („bok”), Scheat 
(„goleń”) i Sirrah („pępek”), które łącznie tworzą zarys ciała konia

15

.

Gdy tylko ustawili teleskop na 51 Pegasi, leżącą poniżej linii łączącej 

gwiazdy Markab i Scheat, Mayor i Queloz odkryli, że gwiazda ta wyraźnie 
różni się od innych dotychczas przez nich obserwowanych. Coś było z nią 
nie w porządku. Po uzyskaniu kilku pomiarów jej widma Mayor stwierdził, 
iż gwiazda jest tak dziwna, że powinni ją obserwować przez dłuższy czas. 
W   grudniu   1994   roku   Mayor   i   Que-loz   spędzili   cały   tydzień   na 
obserwacjach 51 Pegasi. Spośród 142 gwiazd na ich liście, ta jedna dawała 
nonsensowne wyniki: prędkość wyliczona z przesunięć Dopplera wynosiła 
60 metrów na sekundę – gwiazda pędziła jak na karuzeli! Pierwszą reakcją 
May   ora   było   podejrzenie,   że   spektrograf   źle   funkcjonuje.   Jak   inaczej 
można   wytłumaczyć   fakt,   że   po   dziesięciu   latach   poszukiwań, 
prowadzonych   przez   wiele   grup   astronomów,   nie   wykryto   ani   jednego 
przypadku   radialnego   ruchu   gwiazdy,   a   on   i   jego   kolega   po   kilku 
miesiącach obserwacji odkryli gwiazdę, która porusza się z tak niezwykle 
dużą prędkością?

Dwaj   astronomowie   wrócili   do   obserwacji   innych   gwiazd,   lecz   nie 

znaleźli podobnych efektów – ich linie widmowe nie ulegały cyklicznym 
zmianom. Doszli więc do wniosku, że to nie spektrograf jest winien, lecz 
51   Pegasi.   W   styczniu   1995   roku   ponownie   zaczęli   ją   obserwować   i 
stopniowo z ich obliczeń wyłonił się obraz: coś dużego okrąża 51 Pegasi, 
lecz   nie   tak   dużego   jak   brązowy   karzeł.   Brązowe   karły   to   nieudane 
gwiazdy. Gwiazdy rodzą się, gdy pył i gaz pozostały po wielkim wybuchu 

15

 Sirrah należy obecnie do gwiazdozbioru Andromedy. W średniowieczu najlepszymi astronomami 
byli Arabowie, dlatego większość nazw gwiazd jest pochodzenia arabskiego.

34

background image

skupia   się   powoli,   tworząc   układ   zwany   przez   astronomów   dyskiem 
protoplanetarnym. Układ ten przyciąga coraz więcej materii i zaczyna z 
wolna wirować wokół własnej osi. Stopniowo tworzą się planetozymale: 
niewielkie   skały  krążące   wokół   centrum  dysku.  W  ciągu   tysięcy  lat,   w 
miarę   jak   coraz   więcej   materii   poddaje   się   jego   grawitacyjnemu 
przyciąganiu, środek dysku powiększa się.

Gdy   skupiająca   się   w   środku   materia   gęstnieje   pod   wpływem 

grawitacyjnego   zapadania   się   dysku,   ogrzewa   się   i   zaczyna   się   żarzyć. 
Jeżeli   zgromadzi   się   dostatecznie   dużo   materii,   przynajmniej   tyle,   ile 
zawiera   jedna   dziesiąta   część   Słońca,   to   grawitacyjne   przyciąganie 
doprowadzi do powstania tak wysokich ciśnień i temperatur, że w rdzeniu 
dysku będą zachodzić reakcje jądrowe: zamiana wodoru w hel w procesie 
syntezy   jądrowej.   Obiekt   staje   się   gwiazdą.   Ciepło   i   promieniowanie 
emitowane przez reakcje jądrowe w centrum dysku zapobiegają dalszemu 
skupianiu się materii. Gwiazda staje się stabilna i w ciągu milionów lub 
nawet   miliardów   lat   promieniuje   ciepło,   światło   oraz   inne   rodzaje 
promieniowania. Jeżeli dysk nie zgromadzi dostatecznie dużo materii, aby 
mogły zacząć się reakcje jądrowe, to nie stanie się gwiazdą, lecz brązowym 
karłem. Brązowe karły emitują niewiele energii i dlatego są niewidoczne.

Wiele gwiazd w naszej Galaktyce tworzy układy podwójne, a niekiedy 

nawet   potrójne,   krążąc   wokół   wspólnego   środka   masy.   Ponad   60% 
widocznych w Drodze Mlecznej gwiazd należy do takich układów. W ciągu 
ostatnich kilku lat wykazano, że niektóre układy składają się z gwiazdy i 
brązowego karła, krążących wokół siebie. Astronomowie definiują brązowe 
karły jako obiekty o masie większej niż 80 mas Jowisza

16

. Mayor i Queloz 

próbowali   najpierw   ustalić,   czy   odkryty   przez   nich   obiekt   nie   jest 
brązowym karłem, gdyż życie nie miałoby szans na powierzchni nieudanej 
gwiazdy,   a   zatem   ich   odkrycie   nie   przyniosłoby  im   żadnego   tytułu   do 
chwały.

Gdy w środku protoplanetarnego dysku tworzy się gwiazda, pozostały 

materiał   dysku   nadal   krąży   dookoła.   W   ciągu   kolejnych   tysiącleci 
oddziaływań grawitacyjnych pył i planetozymale nieustannie zderzają się 
ze sobą i stopniowo zaczynają się łączyć. Zgodnie ze standardową teorią 
astronomiczną w ten sposób wokół podobnych do Słońca gwiazd powstają 

16

 Astronomowie definiują brązowego karła jako obiekt o masie  mniejszej, a nie  większej  od 0,08 
masy Słońca, czyli od około 80 mas Jowisza, lecz z punktu widzenia poszukiwań planet nadających 
się na siedlisko życia jest to i tak ciało o wiele za duże.

35

background image

planety.   Astronomowie   w   całości   opierają   tę   teorię   na   obserwacjach 
naszego   układu   planetarnego.   Układ   Słoneczny   zawiera   duże   gazowe 
planety   –   Jowisza,   Saturna,   Urana   i   Neptuna   –   na   odległych   orbitach, 
daleko od Słońca. W pobliżu Słońca krążą małe skaliste planety – Ziemia, 
Wenus i Mars. Astronomowie uogólnili te obserwacje i doszli do wniosku, 
że inne układy planetarne muszą również stosować się do tego wzorca. 
Koncepcja   dysku   protoplanetarnego   bardzo   dobrze   pasuje   do   tej   teorii. 
Rozumowanie, które prowadzi do tego wniosku, polega na tym, że ciężkie 
pierwiastki,   takie   jak   żelazo,   oraz   skały   krążyły   bliżej   środka   dysku, 
natomiast lekkie, takie jak wodór i hel, przemieszczały się w stronę jego 
zewnętrznych obszarów. Małe, skaliste planety musiały zatem uformować 
się w pobliżu nowo powstałej gwiazdy, natomiast duże ilości gazu i wody – 
w   postaci   lodu   –   wraz   z   niewielkimi   ilościami   materiału   skalnego 
utworzyły w większych odległościach od środka duże planety – takie jak 
Jowisz, który ma twardy rdzeń oraz bardzo dużą gazową atmosferę.

To właśnie ta teoria przez wiele miesięcy nie dawała spokoju Mayorowi 

i Quelozowi. Obiekt, który według nich krążył wokół gwiazdy 51 Pegasi, 
nie był wprawdzie brązowym karłem, jednak był dość masywny. Potrafili 
oni w przybliżeniu wyznaczyć jego masę jako 60% masy Jowisza. Gdy 
jednak dokładnie przejrzeli swoje obliczenia, odkryli zadziwiającą rzecz. 
Ta  „planeta”  krążyła  wokół  swojej gwiazdy w odległości równej jednej 
ósmej   odległości   Merkurego   od   Słońca!   Obiekt,   który   był   przyczyną 
przesunięcia Dopplera w widmie 51 Pegasi, musiałby znajdować się od 
gwiazdy   w   odległości   równej   5%   odległości   Ziemi   od   Słońca.   Jakim 
sposobem   planeta   przypominająca   wielkością   Jowisza   znalazła   się   tak 
blisko   swojej   gwiazdy?   Odkrycie   to   było   sprzeczne   z   ogólnie   przyjętą 
teorią   powstawania   planet.   W   marcu   1995   roku,   gdy   Mayor   i   Queloz 
ponownie testowali swoje przyrządy i sprawdzali obliczenia, aby wykonać 
jeszcze   kilka   niezbędnych   obserwacji,   Pegaz   i   jego   gwiazdy   zaczęły 
pojawiać  się  coraz rzadziej, aby w końcu na cztery miesiące zniknąć  z 
nieba półkuli północnej. Pojawią się dopiero w lipcu.

Z   jakiego   powodu   wszyscy   ci   astronomowie   w   USA,   Kanadzie   i 

Europie byli tak przekonani, że wokół innych gwiazd krążą planety? Co 
skłoniło ich do poświęcenia dziesiątków lat ciężkiej pracy na odkrycie tych 
planet? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się w 1991 roku. W tym roku 
odkryto nie jedną, lecz aż trzy pozasłoneczne planety. Odkrycia tego nie 
nagłośniły jednak światowe media, ponieważ gwiazda, wokół której krążą 

36

background image

owe planety, jest martwa.

Ostateczny los każdej nowo powstałej gwiazdy zależy wyłącznie od jej 

masy. Gwiazda o masie nieco mniejszej niż osiem mas Słońca będzie przez 
kilka miliardów lat przetwarzać wodór w hel, a hel w cięższe pierwiastki. 
Gdy skończy się jej jądrowe paliwo, powiększy swoje rozmiary i stanie się 
czerwonym   gigantem,   po   czym   odrzuci   zewnętrzne   warstwy,   które 
rozproszą   się   w   przestrzeni,   tworząc   tak   zwaną   mgławicę   planetarną. 
Następnie rdzeń gwiazdy się skurczy, gdyż ciśnieniu grawitacyjnemu nie 
przeciwstawi   się   już   ciśnienie   reakcji   jądrowych,   i   gwiazda   stanie   się 
białym karłem, pozostając w tym stanie na zawsze.

Jeżeli   jednak   gwiazda   zacznie   życie   z   masą   większą   niż   osiem  mas 

Słońca, to jej los będzie zupełnie inny. Gwiazdy takie są o wiele jaśniejsze 
od   Słońca,   wydzielają   znacznie   więcej   energii   i   bardzo   szybko, 
przynajmniej   w   kategoriach   astronomicznych,   wypalają   swoje   paliwo. 
Duża gwiazda może wyczerpać swoje jądrowe paliwo w ciągu milionów lat 
– w porównaniu z miliardami lat, które upłyną, zanim Słońce i podobne mu 
gwiazdy przestaną świecić, to dość krótki czas. Ze względu na wysoką 
temperaturę i rozkład natężenia promieniowania dużych gwiazd, ich kolor 
jest zbliżony do niebieskiego, gdyż w niebieskiej części widma promieniują 
więcej   energii   niż   w   innych   kolorach   pasma   widzialnego.   Gdy   życie 
gwiazdy   dobiega   końca,   jej   rozmiary   wzrastają   i   staje   się   ona 
nadolbrzymem,   a   następnie   eksploduje.   Wybuch   taki   nosi   nazwę 
supernowej   i   jest   widoczny   jako   niezwykle   jasny   punkt   na   niebie, 
jaśniejszy   niż   najmocniejsze   gwiazdy.   W   1054   roku   roku   chińscy 
astronomowie opisali jasne światło na nocnym niebie, które pozostawało 
widoczne   przez   kilka   miesięcy.   Obecnie   wiemy,   że   była   to   supernowa, 
której   pozostałości   są   nadal   widoczne   jako   sławna   mgławica   Krab 
(oznaczana przez astronomów M1) w gwiazdozbiorze Byka.

W  czasie   wybuchu   supernowej   większość   materii   gwiazdy  zostaje   z 

olbrzymią   prędkością   odrzucona   w   przestrzeń.   Pozostałe   po   eksplozji 
resztki, które nadal stanowią dość masywne ciało, zapadają się niemal bez 
oporu do środka. Siły grawitacji zaczynają je ściskać i pod ich wpływem 
materia ulega istotnym zmianom. Atomy nie są w stanie utrzymać swojej 
struktury. Elektrony i protony, ściskane potężną siłą grawitacji, łączą się i 
tworzą   neutrony.   Materia   martwej   gwiazdy   tworzy   strukturę   nie   znaną 
nigdzie indziej we wszechświecie. Jeżeli proces zapadania się na tym się 
zakończy, to gwiazda, zawierająca teraz niemal wyłącznie neutrony, tworzy 

37

background image

tak zwaną  gwiazdę  neutronową.  Średnica typowej gwiazdy neutronowej 
wynosi około 15 lub więcej kilometrów, lecz jej masa jest większa od masy 
Słońca. Gwiazda neutronowa jest fantastycznie gęstym obiektem. Łyżka jej 
materii   waży   więcej   niż   ziemska   góra.   Jeżeli   pierwotna   gwiazda   jest 
jeszcze   bardziej   masywna,   to   proces   zapadania   nie   kończy  się   na   fazie 
gwiazdy   neutronowej.   Jej   średnica   nadal   maleje,,   jej   gęstość   osiąga 
nieskończoność i gwiazda zamienia się w czarną dziurę: obiekt o średnicy 
bliskiej   zera   i   gęstości   masy   bliskiej   nieskończoności.   Grawitacyjne 
przyciąganie czarnej dziury jest tak duże, że nawet światło nie może z niej 
uciec – stąd jej nazwa.

Większość   gwiazd   neutronowych   wiruje,   często   z.   podziwu   godną 

częstością   kilku   lub   więcej   obrotów   na   sekundę.   Potężne   pole 
magnetyczne,   produkowane   przez   wirującą   gwiazdę   neutronową,   jest 
źródłem   silnego,   wyraźnie   ukierunkowanego   promieniowania.   Wirująca 
gwiazda   neutronowa,   emitująca   impulsy   promieniowania   z   taką 
regularnością,   że   ich   dokładność   przewyższa   dokładność   najlepszych 
zegarów atomowych, jest zwana p u 1 s a r e m. Pierwszy pulsar został 
odkryty przez Jocelyn Bell, która w 1967 roku ukończyła na Cambridge 
University   studia   doktoranckie   w   dziedzinie   radioastronomii. 
Zaobserwowała  ona  w  gwiazdozbiorze  Lisa  źródło  fal  radiowych,  które 
emitowało impuls promieniowania co 1,3 sekundy. Początkowo sądziła, że 
odebrała   sygnał   obcej   cywilizacji,   lecz   brak   przesunięcia   Dopplera 
oznaczał, że źródło sygnału nie mogło znajdować się na planecie. Od tego 
czasu   astronomowie   odkryli   ponad   osiemset   pulsarów.   Pulsar,   który 
pozostał po zaobserwowanej przez Chińczyków w 1054 roku supernowej, 
jest   jednym   z   najmłodszych   znanych   pulsarów.   Dokonuje   on   pełnego 
obrotu co 0,03 sekundy. Niektóre pulsary osiągają milisekundowe częstości 
– to znaczy, że wirują z taką częstością, że emitują wiązki fal radiowych co 
kilka milisekund. Są to prawdopodobnie bardzo stare gwiazdy neutronowe, 
które przestały emitować fale radiowe, gdyż wyczerpały nawet tę formę 
energii. Gwiazdy te są obecnie całkowicie martwe. Jednak ich olbrzymia 
grawitacja mogła w pewnym momencie przyciągnąć materię z przestrzeni 
lub   z   pobliskiej   gwiazdy.   Gdy  materia   spada   na   powierzchnię   gwiazdy 
neutronowej, gwiazda zaczyna ponownie wirować, a jej ruch staje się tak 
szybki,   że   jeden   obrót   trwa   zaledwie   kilka   milisekund.   W   ten   sposób 
powstaje pulsar milisekundowy.

W 1983 roku młody polski astronom, Aleksander Wolszczan, przybył do 

38

background image

Puerto   Rico,   gdzie   znajduje   się   teleskop   Arecibo   –   największy 
radioteleskop   na   świecie.   Był   on   wtedy  uszkodzony,   a   naprawa   trwała 
wiele lat. W tym czasie jego 300-metrowej anteny nie można było ustawić 
w kierunku płaszczyzny galaktyki, co zwykle czynią radioastronomowie, 
gdy go używają. Wolszczan miał więc niezwykłą okazję do skorzystania z 
potężnego   radioteleskopu   w   celu   poszukiwania   pulsarów   w   mało 
popularnych kierunkach, takich, którymi nikt inny się nie interesował. Nikt 
też   nie   konkurował   z  Wolszczanem  o  czas   obserwacyjny,   dzięki   czemu 
jeden   z   najdroższych   instrumentów   astronomicznych   był   tylko   do   jego 
dyspozycji.

Pod   koniec   1990   roku   radioastronomowie   odkryli   kilka 

milisekundowych   pulsarów,   a   Wolszczan,   posługując   się   uszkodzonym 
dyskiem   Arecibo,   nieoczekiwanie   wykrył   nowy   pulsar   milisekundowy, 
którego   słabe   promieniowanie   biegło   z   okolicy   gwiazdozbioru   Panny. 
Został on później nazwany PSR B1257+12, a jego źródło znajduje się w 
odległości 1300 lat świetlnych od Ziemi i wiruje z częstością ponad 161 
razy  na  sekundę,  czyli  raz  na  6,2  milisekundy.  Znalazłszy  przypadkiem 
radioźródło   leżące   dokładnie   w   kierunku,   w   którym   skierowana   była 
olbrzymia antena unieruchomionego teleskopu, Wolszczan miał mnóstwo 
czasu   na   jego   zbadanie.   Korzystając   z   pomocy   Dale'a   Fraila, 
radioastronoma   pracującego   przy   układzie   dwudziestu   siedmiu 
radioteleskopów, zwanym Very Large Array

17

  (VLA) i znajdującym się w 

Nowym   Meksyku,   ustalił   lokalizację   pulsara,   wykorzystując   fakt,   że 
obserwacje   pojedynczego   źródła   fal   radiowych   z   dwóch   różnych   i 
odległych   obserwatoriów   pozwalają   na   bardzo   dokładne   wyznaczenie 
położenia,   podobnie   jak   spoglądanie   na   przedmiot   dwojgiem   oczu 
umożliwia nam lepszą ocenę jego odległości niż za pomocą tylko jednego 
oka.

W grudniu 1991 roku Wolszczan i Frail odkryli niewielkie zaburzenia 

sygnału nadchodzącego z PSR BI257+12. Pulsary działają jak kosmiczne 
zegary, wysyłając fale radiowe z dokładnością przewyższającą każdy zegar 
ziemski. Jakiekolwiek zmiany ich sygnałów mogą być wykryte i zmierzone 
z wielką dokładnością. Dwaj astronomowie przeprowadzili komputerową 
analizę   przesunięć   częstości   obserwowanych   sygnałów   i   po   kilku 
tygodniach stwierdzili, że wokół PSR BI 257+12 krążą trzy różne planety. 
Ich rozmiary są porównywalne z rozmiarami Ziemi, a ich orbity są zbliżone 

17

 Ang.: bardzo duży układ.

39

background image

do   wokółsłonecznych   orbit   Ziemi   i   Wenus.   Dzięki   fantastycznej 
dokładności   emisji   pulsarów,   wyników   Wolszczanai   Frailanie   sposób 
zakwestionować,   lecz   pozostaje   do   rozwiązania   zagadka:   Co   robią   te 
planety   na   orbitach   wokół   gwiazdy,   która   miliony   lat   wcześniej 
eksplodowała   w   jednym   z   najpotężniejszych   znanych   w   naturze 
kataklizmów   –   w   wybuchu   supernowej?   Gdyby   krążyły   one   wokół 
pierwotnej   gwiazdy-olbrzyma,   eksplozja   wyrzuciłaby   je   w   przestrzeń. 
Jedyne   wytłumaczenie,   które   naukowcy   potrafili   podać,   prowadziło   do 
wniosku,   że   planety   te   powstały   wokół   pulsara   już   po   wybuchu 
supernowej,   który   zniszczył   pierwotną   gwiazdę.   Pulsar   jest   martwą 
gwiazdą, nie emitującą światła ani ciepła, więc szanse na powstanie życia 
na tych planetach są raczej niewielkie. Co więcej, promieniowanie pulsara 
jest   tak   intensywne,   że   jakiekolwiek   powstałe   na   tych   planetach   życie 
zostałoby   natychmiast   zniszczone   przez   śmiercionośne   wiązki   promieni 
gamma   i   inne   wysokoenergetyczne   promieniowanie.   Pozostał   jednak 
niepodważalny fakt, że w 1991 roku zostały odkryte trzy planety krążące 
wokół innego obiektu niż nasze Słońce. Odkrycie to zachęciło do dalszych 
obserwacji   wszystkich   astronomów   poszukujących   planet,   na   których 
mogłoby  powstać   życie   –   planet   krążących   wokół   normalnych   gwiazd, 
takich jak Słońce. 

W   październiku   1995   roku   we   Florencji   miała   się   odbyć 

międzynarodowa konferencja, na której astronomowie specjalizujący się w 
pomiarach   przesunięcia   Dopplera   mieli   zaprezentować   swoje   najnowsze 
wyniki.   Mayor   i   Queloz   starali   się   doprowadzić   do   końca   swoje 
obserwacje,   gdyż   obawiali   się,   że   niektórzy   z   ich   konkurentów   mogli 
odkryć   planety   krążące   wokół   normalnych   gwiazd.   Niecierpliwie 
oczekiwali na  powrót  Pegaza  na nocne niebo,  aby zakończyć  badania i 
zaprezentować swoje wyniki we Florencji.

Tuż przed północą Pegaz stał się całkowicie widoczny we wschodniej 

części nieba, a nad nim majaczył Czworokąt Jesienny. Poniżej Czworokąta 
Jesiennego   dwaj   astronomowie   mogli   gołym   okiem   dojrzeć   51   Pegasi. 
Wycelowali swój teleskop i wykonali obserwacje, na które czekali cztery 
miesiące,   aby  uzyskać   kompletny  zestaw   odczytów   ruchów   gwiazdy  w 
ciągu kilku cykli. Aby zwiększyć dokładność pomiarów, musieli jeszcze 
poczekać na kulminację gwiazdy, czyli jej przejście przez najwyższy punkt 
na niebie. Miało to nastąpić dopiero o czwartej nad ranem, więc krótko po 
północy Mayor i Queloz odesłali swoich bliskich do łóżek i pozostali w 

40

background image

obserwatorium sami. Jeżeli wszystko pójdzie po ich myśli, to rano będą 
wspólnie z rodzinami świętować swoje odkrycie. Minęły cztery godziny, 
wykonali swój ostateczny test i mogli w końcu definitywnie wykazać, że 
planeta o rozmiarach co najmniej 60% Jowisza krąży blisko gwiazdy 51 
Pegasi, dokonując pełnego obrotu co 4,2 dnia. Dołączywszy rankiem do 
swoich rodzin, uczcili odkrycie szampanem i tortem malinowym. Trzyletni 
syn   Didiera   Queloza,   najmłodszy   uczestnik   uroczystości,   był   zapewne 
jeszcze zbyt młody, aby zrozumieć powód wielkiego podniecenia.

Mayor   i   Queloz   sformułowali   swoje   wnioski   w   publikacji,   którą 

zaprezentowali we Florencji w październiku 1995 roku. W ciągu kilku dni 
po   ogłoszeniu   przez   nich   tego   odkrycia,   Geoffrey  Marcy  i   Paul   Butler 
zweryfikowali   –   niezależnie   od   Szwajcarów   –   własne   wyniki.   Planeta 
krążąca wokół 51 Pegasi stała się faktem. W ciągu następnego roku Marcy 
i Butler przeanalizowali swoje obserwacje i ogłosili istnienie kilku innych 
pozasłonecznych  planet   krążących  wokół  podobnych  do Słońca  gwiazd. 
Inne   zespoły  odkryły  jeszcze   więcej   planet.   Do   1997  roku   stwierdzono 
istnienie   dziewięciu   pozasłonecznych   planet   krążących   wokół   gwiazd 
należących do tej samej klasy co Słońce. Czy na którejś z nich rozwinęło 
się inteligentne życie? Spośród dziewięciu pozasłonecznych planet jedna – 
krążąca   wokół   gwiazdy   70   Virginis   –   prawdopodobnie   znajduje   się   w 
zamieszkiwalnej strefie swojej gwiazdy. Czy istnieje na niej życie?

41

background image

Rozdział 3

CHEMIA WSZECHŚWIATA

W   1864   roku   do   laboratorium   Ludwika   Pasteura   –   wielkiego 

francuskiego   chemika   i   mikrobiologa   (1822-1895),   odkrywcy   procesu 
pasteryzacji   –   przyniesiono   dziwny   meteoryt,   wyglądający   raczej   jak 
kawałek spalonej materii. Obiekt ten spadł na ziemię 15 marca 1806 roku o 
17.30,   wywołując   głośną   eksplozję,   w   pobliżu   wioski   Valence   w 
południowej Francji. Dwaj pracujący na pobliskim polu rolnicy zobaczyli 
spadający z nieba duży przedmiot i pobiegli go zobaczyć. To, co ujrzeli, nie 
przypominało niczego, co widzieli wcześniej. Przedmiot ów wyglądał jak 
duży kamień, lecz był bardziej miękki i cały czarny – wyglądał jak kawałek 
spalonego   gruzu.   Tajemniczy   obiekt   został   zbadany   przez   naukowców, 
którzy, ku swojemu zaskoczeniu, odkryli, że zawierał on 20% wody i 10% 
materii organicznej. Było to zadziwiające odkrycie, zważywszy na fakt, że 
chodziło   o   meteoryt.   Meteoryty   to   obiekty,   które   spadają   na   Ziemię   z 
przestrzeni kosmicznej. Zazwyczaj dzieli się je na żelazne, zbudowane z 
żelaza oraz niklu, i kamienne, czyli kawałki pozaziemskich skał. Kamienne 
meteoryty  zdarzają   się   zdecydowanie  częściej,  lecz   niełatwo  je  znaleźć, 
ponieważ   są   bardzo   podobne   do   zwykłych   ziemskich   kamieni   i   skał. 
Meteoryty żelazne łatwo odróżnić, ponieważ są gęstsze od kamieni i przy 
uważnym badaniu ujawniają swoją metaliczną strukturę. Jednak meteoryt 
znaleziony w Valence był zupełnie inny.

W   swoim  Memoir   on   the   Organized   Bodies   Which   Exist   in   the  

Atmosphere  [Rozprawa   o   zorganizowanych   ciałach   istniejących   w 
atmosferze] Pasteur stwierdził, że powietrze zawiera drobnoustroje. Gdy 
zostaną one umieszczone w środowisku, w którym mogą się rozwijać, na 
przykład   na   szalce   Petriego,   zaczynają   się   rozmnażać,   a   ich   obecność 
można   wykryć.   Pasteur   wynalazł   techniki   sterylizacyjne,   za   pomocą 
których oddzielał organizmy i badał, gdzie i w jakich warunkach mogą one 
istnieć.   Do   badania   zwęglonego   meteorytu,   który   mu   dostarczono, 

42

background image

skonstruował   specjalne   wiertło,   aby   wydobyć   próbki   z   jego   środka. 
Stosując tę metodę, miał nadzieję, że będzie mógł sprawdzić, czy wewnątrz 
meteorytu istniało życie, zanim doszło do ewentualnego zanieczyszczenia 
na Ziemi. Wydobycie próbek z wnętrza meteorytu było szczególnie ważne, 
ponieważ zanim dostarczono go do laboratorium Pasteura, meteoryt  był 
dotykany   przez   ludzi   oraz   eksponowany   w   muzeach.   Stosując   sterylne 
metody,   Pasteur   wydobył   niewielkie   próbki   materii   z   meteorytu,   które 
następnie   umieścił   w   środowisku   sprzyjającym   rozwojowi   materii 
organicznej. Okazało się, że meteoryt nie zawierał żywych organizmów, 
aczkolwiek   nie   było   żadnych   wątpliwości,   że   znajdowały   się   w   nim 
złożone związki chemiczne, które nazywamy materią organiczną.

Obecnie   naukowcy  wiedzą,   że   około  5%   wszystkich   spadających   na 

Ziemię meteorytów należy do tej samej kategorii, co meteoryt z Valence. 
Nazywamy  je   chondrytami   węgli   s   ty  mi,   ponieważ   zawierają   węgiel   i 
związki organiczne. Sądzi się, że powstały one w przestrzeni kosmicznej w 
okresie, gdy nasz układ był jeszcze młody: niektóre z nich datuje się na 4,5 
miliarda lat. Te pozostałości z czasów powstawania Układu Słonecznego 
przybywają   na   Ziemię   w   taki   sam   sposób   jak   meteoryty   kamienne   i 
żelazne.   Ponowne   i   rygorystyczne   analizy   chemiczne   francuskich 
meteorytów   wykazały   obecność   ciężkich   cząsteczek:   parafin,   smoły, 
kwasów   tłuszczowych   i   innych   opartych   na   węglu   molekuł.   Dla 
poszukiwań życia pozaziemskiego dane te są niezwykle istotne, gdyż są to 
związki chemiczne, które tworzą białka i inne składniki żywej materii.

Kolejny   chondryt   węglisty,   nazwany   meteorytem   z   Murchison, 

wylądował w Australii w 1969 roku. Analiza tego meteorytu przyniosła 
wielką  niespodziankę:  zawierał   on pięćdziesiąt  aminokwasów,  z   których 
osiem   wchodzi   w   skład   wszystkich   białek.   Chondryty   węgliste   są 
bezpośrednim dowodem na to, że w przestrzeni kosmicznej istnieje materia 
organiczna. Czym jednak jest materia organiczna? Czy stanowi ona życie? 
Jakie   pierwiastki   chemiczne   i   jakie   procesy   istnieją   w   przestrzeni 
kosmicznej?

Fabrykami   pierwiastków   chemicznych   są   gwiazdy.   Jeżeli   teoria 

wielkiego wybuchu jest słuszna, to wszechświat zaczął się od gigantycznej 
eksplozji około 14 miliardów lat temu, kiedy to olbrzymie ilości materii i 
energii   –   Einstein   wykazał,   że   w   istocie   są   one   równoważne   –   zostały 
wyrzucone   w   przestrzeń,   którą   stworzyły   i   zaczęły   się   wraz   z   nią 
rozszerzać. Z początku istniało tylko promieniowanie i lekkie cząstki, które 

43

background image

poruszały   się   z   olbrzymimi   prędkościami,   zderzając   się   ze   sobą.   Po 
pewnym czasie z tych lekkich cząstek powstała materia barionowa,  czyli 
znane nam cząstki: protony, neutrony oraz atomy.

Najlżejszym pierwiastkiem we wszechświecie jest wodór. Zawiera on 

tylko dwie cząstki o równych co do wielkości, lecz przeciwnych ładunkach 
elektrycznych:   dodatnio   naładowany   proton   i   ujemnie   naładowany 
elektron. Jądro wodoru składa się z pojedynczego protonu, wokół którego 
porusza się elektron. Pozostałe po wielkim wybuchu elektrony, spotykając 
na swej drodze protony, ulegały elektrycznemu przyciąganiu i utworzyły 
olbrzymią liczbę atomów wodoru. Gdy spotkały się dwa atomy wodoru, 
wchodziły   w   reakcję   chemiczną,   tworząc   cząsteczkę   wodoru,   H

2

Naukowcy sądzą, że atomowy i molekularny wodór stanowił najbardziej 
rozpowszechniony pierwiastek wczesnego wszechświata.

Pierwotna chmura wodoru rozprzestrzeniła się po wielkim wybuchu i 

nastźpnie zaczź³a tworzyę wielkie skupiska, którę rozszerza³y siź wraz z 
reszt¹ wszechœwiata. W miarź up³ywu c£

asu

 chmury wodoru gęstniały coraz 

bardziej – ze względu na przyciąganie grawitacyjne, jakie materia wywiera 
na   wszystko,   co   ją   otacza.   Gdy   chmura   wodoru   gęstniała,   rosła   jej 
temperatura i w pewtiym momencie ciepło i ciśnienie były tak duże, że 
wyzwoliły r e a k c j e  jądro-w e: jądra wodoru zaczęły się łączyć, tworząc 
jądra   helu   i   uwalniając   przy  tym   znaczne   ilości   energii.  W  powstałych 
warunkach   wodór   nie   mógł   istnieć   w   postaci   cząsteczki   –   dwóch 
połączonych siłami elektrycznymi atomów. Ciśnienie i temperatura zmusiły 
dwa jądra do połączenia się, przyłączenia dwóch neutronów i utworzenia 
nowego   jądra.   Uwolniona   podczas   tej   reakcji   energia   miała   formę 
promieniowania, łącznie ze światłem i promieniowaniem cieplnym. Takie 
same   reakcje   zachodzą   wewnątrz   naszego   Słonek-   W   ten   sposób   we 
wszechświecie,   zawierającym   głównie   wodór,   pojawił   się   nowy 
pierwiastek – hel.

Hel odkrył sir Joseph Norman Lockyer (1836-1920) w 1868 roku, nie 

znalazł go jednak na Ziemi, lecz wydedukował jego istnienie wewnątrz 
Słońca, obserwując nowe, wcześniej nie zidentyfikowane linie widmowe w 
świetle słonecznym.  Lockyer sądził, że odkryty przez niego pierwiastek 
jest metalem, więc nadał mu nazwę helium: pierwsza część tego słowa, 
„hel”   pochodzi   od   greckiego  Helios,  oznaczającego   Słońce,   natomiast 
przyrostek   „ium”   oznacza   metal   (podobnie   jak   w   łacińskich   nazwach 
sodium,  calcium  oznaczających odpowiednio sód i wapń oraz w nazwach 

44

background image

innych metali). Jak na ironię hel znajdujący się na Ziemi nie pochodzi z 
olbrzymich zapasów helu zmagazynowanych w Słońcu. Hel, który pojawił 
się   na   Ziemi   w   trakcie   powstawania   planety,   już   dawno   uleciał   w 
przestrzeń.   Niewielkie   ilości   helu,   które   obecnie   znajdujemy   na   Ziemi, 
pochodzą z radioaktywnych rozpadów innych pierwiastków.

Gdy gwiazda wypali cały wodór, grozi jej grawitacyjny kolaps, chyba że 

może   kontynuować   spalanie   i   zamieniać   hel   w   rdzeniu   w   nowy 
pierwiastek:   węgiel.   Powstanie   węgla   było   najbardziej   fortunnym 
zdarzeniem w historii wszechświata, gdyż dzięki niemu na Ziemi mogło 
rozwinąć się życie. Bez cudownej przemiany helu w węgiel życie w takiej 
formie, jaką znamy na Ziemi, nie mogłoby powstać. Dlaczego węgiel jest 
taki ważny? Odpowiedź należy do chemii.

W   odróżnieniu   od   reakcji   jądrowych   –   które   zachodzą   w   jądrach 

atomów   –   reakcje   chemiczne   łączą   atomy   dzięki   wymianie   lub 
uwspólnianiu elektronów. Węgiel może utworzyć oparte na uwspólnianiu 
elektronów wiązania chemiczne z czterema innymi atomami. Mogą to być 
inne atomy węgla, atomy innych pierwiastków lub ich związki. Oparte na 
węglu   cząsteczki   chemiczne   mogą   tworzyć   zdumiewająco   różnorodne 
kombinacje atomów, czyniąc z węgla najbardziej wszechstronny atom we 
wszechświecie.

Każdy   diament   jest   olbrzymią,   pojedynczą   cząsteczką   zbudowaną 

wyłącznie z atomów węgla. Każdy jej atom jest ściśle związany z czterema 
innymi atomami węgla, znajdującymi się w wierzchołkach czworościanu. 
Krystaliczna   struktura   diamentu   stanowi   przyczynę   zarówno   jego 
twardości,   jak   i   właściwości   estetycznych.   Ten   sam   atom   węgla   może 
jednak przyłączyć zaledwie dwa atomy tlenu, dzieląc z każdym z nich po 
dwa elektrony i tworząc cząsteczkę gazu – dwutlenku węgla, CO

2

. Inną 

opartą  na węglu cząsteczką jest metan, który składa  się z  atomu węgla 
złączonego z czterema atomami wodoru, przestrzennie rozłożonymi wokół 
niego:   CH

4

.   Metan   i   dwutlenek   węgla   istnieją   w   dużych   ilościach   na 

wszystkich   planetach,   na   których   wykryto   węgiel.   Pierwotna   atmosfera 
Ziemi składała się głównie z tych dwóch gazów. Jej skład zmieniło dopiero 
pojawienie   się   życia.   Węgiel   lubi   także   tworzyć   długie   łańcuchy   lub 
pierścienie, do których mogą się przyłączać inne atomy, na przykład wodór 
i jeszcze kilka pierwiastków. W tym sensie węgiel stanowi dosłownie rdzeń 
wielu dużych i skomplikowanych, występujących w naturze cząsteczek.

45

background image

Tu wkraczamy w olbrzymi obszar chemii organicznej. Nazwa wzięła się 

stąd, że wiele spośród tych związków pochodzi od organizmów żywych. 
Znane są miliony różnych organicznych związków chemicznych – to jakby 
hołd dla niewiarygodnej zdolności węgla do tworzenia wiązań na prawie 
nieskończoną   liczbę   sposobów.   „Organiczne”   związki,   które   w   postaci 
chondrytów węglistych przybyły na Ziemię z przestrzeni kosmicznej, to 
dokładnie takie same duże molekuły, zbudowane z połączonych atomów 
węgla otoczonych atomami wodoru i kilku innych pierwiastków. Wydaje 
się zatem, że otwarta przestrzeń również zawiera cudowne atomy węgla. 
Skąd jednak wziął się węgiel?

Młody   wszechświat   składał   się   z   prostych   gazów   –   wodoru   i   helu. 

Spalające   wodór   gwiazdy   mogły   przeciwstawić   się   grawitacyjnemu 
zapadaniu, dopóki miały paliwo jądrowe. Najpierw zamieniały wodór w 
hel, następnie hel w węgiel, a jeszcze cięższe gwiazdy mogły kontynuować 
ten proces, produkując kolejne pierwiastki: azot, tlen, fosfor, żelazo. Gdy 
powstało żelazo, reakcje jądrowe musiały się zakończyć, ponieważ reakcje 
syntezy   atomów   żelaza   nie   produkują   energii   –   wprost   przeciwnie, 
potrzebują jej. Gwiazda ginie, gdy zamieni całą swoją materię w żelazo. 
Śmierć   gwiazdy   polega   na   wybuchu   supernowej   lub   na   powstaniu 
mgławicy  planetarnej

1 8

.  Mgławice planetarne wzbogacają wszechświat 

w lekkie pierwiastki – głównie węgiel– powstałe w mniejszych gwiazdach. 
Gdy dostatecznie duża liczba gwiazd zakończyła swoje trwające miliony 
lub miliardy lat życie, we wszechświecie pojawiło się dostatecznie dużo 
swobodnie przemieszczających się, bogatych w różne pierwiastki gazów i 
pyłów,   aby   powstające   nowe   protoplanetarne   dyski   mogły   zawierać 
znaczące ilości chemicznie urozmaiconej materii. Nasz Układ Słoneczny 
ma „zaledwie” 5 miliardów lat, natomiast cały wszechświat liczy około 12 
do   15   miliardów   lat.   Układy,   które   istniały   przed   powstaniem   naszego 
Słońca, prawdopodobnie nie zawierały dostatecznie dużo niezbędnych do 
powstania   życia   pierwiastków   chemicznych.   Jest   raczej   mało 
prawdopodobne, że życie – w takiej postaci, w jakiej znamy je na Ziemi – 
mogłoby powstać na gazowym gigancie złożonym głównie z wodoru i z 
lodowego rdzenia, na planecie podobnej do Jowisza.

Niektórzy naukowcy uważają, że życie mogło rozwinąć się tylko wokół 

18

  Nazwa   ta   jest   wynikiem   interesującej   pomyłki.   Astronomowie,   którzy   po   raz   pierwszy 
zaobserwowali   mgławice   gazu   i   pyłu   otaczające   takie   ginące   gwiazdy,   sądzili,   że   patrzą   na 
przyćmione, mgliste planety, podobne do Urana, i nazwali je mgławicami planetarnymi.

46

background image

gwiazdy  należącej   do   dużej   galaktyki,   takiej   jak   nasza   Droga   Mleczna, 
ponieważ   tylko   duże   galaktyki   zawierają   dostateczną   ilość   materii,   aby 
mogła   powstać   dostatecznie   duża   liczba   gwiazd,   które   –   gdy   umrą   – 
wzbogacą   galaktyczną   przestrzeń   w   dostateczną   ilość   niezbędnych   do 
powstania   życia   pierwiastków  chemicznych.   Żelazo,   z   którego  zrobiony 
jest twój samochód, a także hemoglobina w twojej krwi, znajdowało się 
niegdyś   głęboko   wewnątrz   dużej   gwiazdy,   która   w   odległej   przeszłości 
eksplodowała jako supernowa. Sczepione w długie łańcuchy atomy węgla 
tworzące twój kod genetyczny, zostały wyplute w przestrzeń przez dawno 
umarłą   gwiazdę.   Przeszła   historia   wszechświata,   miliardy   lat,   które 
upłynęły od wielkiego wybuchu, są przyczyną naszego istnienia tu i teraz. 
W   pewnym   sensie   jesteśmy   reinkarnacjami   martwych   ciał   niebieskich, 
które pojawiły się o kosmicznym poranku.

Chemiczna „zupa”, która przenika niektóre obszary przestrzeni – gdzie 

gwiazdy ginęły, a ich zawartość rozlewała się i wypełniała sześcienne lata 
świetlne międzygwiezdnej pustki – staje się chemicznie aktywna, w miarę 
jak   pierwiastki   chemiczne   zaczynają   się   mieszać.   Za   pomocą   analizy 
spektralnej   biegnącego   przez   międzygwiezdną   przestrzeń   światła 
naukowcy stwierdzili istnienie złożonych cząsteczek w międzygwiezdnych 
chmurach   gazu   i   pyłu.   Organiczne   molekuły   chondrytów   węglistych 
powstały więc w kosmicznej pustce, gdy atomy wodoru napotkały węgiel. 
Jednak   węgiel   nie   zawsze   czekana   śmierć   gwiazdy,   aby   wybrać   się   w 
międzygwiezdną podróż. Niekiedy sam startuje.

Naukowców od dawna dziwiło istnienie gwiazd zmiennych, dla których 

okresy jasności i przyciemniania  nie  układały się  w regularny wzorzec, 
który  z   kolei   można   by  przypisać   obecności   niewidocznego,   krążącego 
wokół   gwiazdy   towarzysza.   Najbardziej   znanym   przykładem   takiej 
nieregularnej gwiazdy zmiennej jest R Coronae Bore-alis. Należy ona do 
gwiazdozbioru   Corona   Borealis   –   Korony  Północnej,   pięknego   łuku   na 
północnym niebie. Co kilka tygodni R Cor Bor – pod taką nieformalną 
nazwą   jest   znana   –   przygasa   o   kilka   rzędów   wielkości.   Naukowcy  nie 
mogli   zrozumieć,   dlaczego   tak   się   dzieje,   dopóki   nie   użyli   metod 
spektralnych do zbadania zawartości gwiazdy, a raczej do zbadania, które 
linie   spektralne   są   absorbowane,   gdy   gwiazda   przygasa.   Rezultat   był 
zaskakujący: gwiazda wydziela olbrzymie chmury sadzy – cząstek węgla, 
które   na   pewien   czas   przykrywają   jej   otoczenie,   zasłaniając   emitowane 
przez nią światło. Gdy chmury węgla rozproszą się w przestrzeni, gwiazda 

47

background image

ponownie się rozjaśnia, aż do następnego wytrysku sadzy. Co jednak dzieje 
się z tym węglowym pyłem? Czyż przestrzeń nie jest pusta?

Z   obserwacji   pustych   połaci   przestrzeni   wiemy,   że   nie   jest   ona 

jednorodna. Wokół Ziemi i Słońca znajdują się lata świetlne bardzo pustej 
przestrzeni,   w   której   na   centymetr   sześcienny  przypada   zaledwie   jedna 
cząstka.   Dzięki   temu   możemy   wysyłać   statki   kosmiczne   na   orbitę 
wokółziemską,   na   Księżyc,   w   kierunku   innych   planet   lub   poza   Układ 
Słoneczny.

Istnieją   jednak   duże   obszary  odległej   przestrzeni,   gdzie   materia   jest 

znacznie gęstsza. Mgławica Orła, znajdująca się 8000 lat świetlnych od 
nas, obszar przestrzeni rozciągający się na kilka lat świetlnych w każdym 
kierunku, składa się z gargantuicznych chmur pyłu i gazu zawierających 
wiele różnych pierwiastków. Podobne chmury występują w wielu innych 
rejonach wszechświata. W tych gęstych chmurach nie mógłby podróżować 
żaden   pojazd   kosmiczny,   gdyż   ich   materia   gęstnieje   coraz   bardziej   i 
krzepnie,   formując   gwiazdy   i   planety.   Prawdopodobnie   tak   wyglądała 
przestrzeń wokół nas 5 miliardów lat temu, dopóki olbrzymie chmury nie 
skondensowały  się   i   nie   utworzyły  Słońca   oraz   jego   planet.   Być   może 
gwiazdy położone najbliżej nas – odległy o 4,25 roku świetlnego układ 
Alfa   Centauri   –  powstały  z   tej   samej   chmury  Jeżeli   rozciągała   się   ona 
dostatecznie daleko w czasie, gdy powstał Układ Słoneczny.

Galaktyki zawierają mnóstwo rodzących gwiazdy chmur. Teleskopowe 

obserwacje odległych galaktyk pozwalają zobaczyć wiele mgławicowych 
obszarów.   W   Drodze   Mlecznej   nawet   za   pomocą   małego   amatorskiego 
teleskopu można zobaczyć siedliska nowo powstających gwiazd. Mgławica 
Oriona, zwana M42, leży poniżej miecza wiszącego u pasa łowcy. Chmura 
ta, położona 1500 lat świetlnych od nas, ma średnicę 15 lat świetlnych i jest 
widoczna   gołym   okiem   jako   mglista   plama   na   nocnym   niebie.   W   jej 
wnętrzu powstają tysiące nowych gwiazd.

Najbardziej imponująca jest chmura położona w kierunku Sagittariusa. 

Gwiazdozbiór   Sagittariusa,   czyli   Strzelca,   na   półkuli   północnej   jest 
widoczny  w   lecie   tuż   nad   horyzontem   w   kierunku   południowym.   Jego 
nazwa   pochodzi   od   mitycznego   greckiego   centaura   Krotosa   –   pół 
człowieka, pół konia. Trzyma on w rękach łuk i strzałę, kierując ją w stronę 
potężnego   skorpiona   położonego   w   gwiazdozbiorze   Skorpiona.   Strzelca 
łatwo   rozpoznać   po   tym,   że   mniej   przypomina   on   strzelca,   a   bardziej 

48

background image

czajniczek   do   herbaty.   Wystarczy   odszukać   na   niebie   Przechylony 
staromodny   czajnik,   z   uszkiem   po   lewej,   z   trójkątną   pokrywką   i   z 
dzióbkiem   po   prawej   stronie.   Nietrudno   wyobrazić   sobie   lejącą   się   do 
filiżanki gorącą wodę. Patrząc w kierunku dzióbka, kierujemy wzrok w 
stronę   środka   naszej   Galaktyki,   Drogi   Mlecznej  Wtedy  pojawia   się   coś 
dziwnego.

Nasza Galaktyka zawiera setki miliardów gwiazd. Gdy spoglądamy w 

kierunku   jej   centrum,   położonego   tysiące   lat   świetlnych   od   nas, 
powinniśmy widząc znacznie więcej gwiazd niż w jakimkolwiek innym 
kierunku   n   a   niebie.  A  w   rzeczywistości   wcale   tak   nie   jest.   Widzimy 
Strzelca, na prawo od niego Skorpiona, lecz nic więcej – niebo nie jest 
pełne   jasnych   gwiazd,   jak   moglibyśmy   się   spodziewać.   Powód   tego 
oczywistego   paradoksu   stał   się   zrozumiały   dosyć   niedawno,   gdy 
Kosmiczny  teleskop  Hubble'a   został   wycelowany  w   kierunku  Strzelca   i 
zaczaj obserwować częstości podczerwone. Niebo w tym kierunku stało się 
nagle bardzo jasne. Okazało się, że w kierunku środka Drtfgi Mlecznej leżą 
olbrzymie   gwiazdy,   gwiazdy   emitujące   niewiarygodne   ilości   energii   – 
gwiazdy   miliony   razy   jaśniejsze   od   Słońca.   Nie   możemy   ich   jednak 
zobaczyć   w   widzialnym   zakresie   promieniowania,   ponieważ   centrum 
Galaktyki zasłania niezwykle duża i gęsta chmura gazu i pyłu. Powstają w 
niej miliony gwiazd, lecz nie możemy zobaczyć ani jednej z nich. Droga 
Mleczna zawiera wielkie ilości ciemnej materii, jak naukowcy nazywają 
niewidoczne   chmury   pyłu   -   swobodnie   przemieszczające   się   wewnątrz 
galaktyki   –  których   bogactwo  chemiczne   stało  się   przyczyną   powstania 
życia.   Przede   wszystkim   dały   nam   one   obfite   ilości   węgla,   głównego 
pierwiastka życia, a także wodór i inne pierwiastki.

Tlen: źródło energii dla życia

Tlen   jest   najbardziej   rozpowszechnionym   pierwiastkiem   w   płaszczu 

Ziemi. Licząc według wagi, tlen stanowi 89% wody, 23% powietrza (21% 
objętości   powietrza)   oraz   50%   powszechnie   występujących   na   Ziemi 
krzemianów. Ta obfitość tlenu również wynika ze śmierci gwiazd, które 
wytworzyły  tlen   w   trakcie   swoich   przemian   jądrowych.   Masa   atomowa 
tlenu jest większa niż węgla, więc jego synteza odbywała się w wyższej 
fazie reakcji jądrowych. Atom tlenu może się łączyć z innymi  atomami 
przez wiązanie chemiczne, w którym udział biorą dwa elektrony. Stanowi 

49

background image

to tylko połowę liczby połączeń, jakie może utworzyć węgiel (dysponujący 
czterema chemicznie aktywnymi elektronami), więc tlen tworzy mniejszą 
liczbę wiązań chemicznych niż węgiel.

Tlen jest jednak niezwykle aktywnym pierwiastkiem. To właśnie jego 

reaktywność jest niezwykle użyteczna dla organizmów żywych. Gdy tlen 
łączy się z innymi atomami, uwalnia energię, która może być wykorzystana 
przez   organizm,   podtrzymując   życie.   Wspomnieliśmy   już   powszechnie 
występujące   wiązanie   chemiczne,   w   którym   brał   udział   tlen,   tworząc 
cząsteczkę dwutlenku węgla: CO

2

. Każdy atom tlenu dzieli dwa elektrony z 

atomem   węgla.   Woda   jest   kolejną   powszechną   cząsteczką,   w   której 
występuje tlen: H

2

O. Są to silne wiązania – zarówno dwutlenek węgla, jak i 

woda stanowią bardzo stabilne cząsteczki. Gdy nie ma w pobliżu innych 
atomów,   atomy  tlenu  łączą   się   w   pary,   dzieląc   się   dwoma   elektronami. 
Jednak   podobnie   jak   para   zbyt   dobrze   dobranych   kochanków,   nie   są 
szczęśliwe w tym związku: wiązanie łatwo się łamie, gdy w pobliżu znajdą 
się   inne,   bardziej   atrakcyjne   pierwiastki   –   dlatego   tlen   jest   bardzo 
reaktywny. Gdy substancja zawierająca związek węgla wchodzi w kontakt 
z tlenem, a iskra lub ciepło dostarczy energię potrzebną do zainicjowania 
reakcji, substancja ta zacznie się palić: atomy tlenu uwolnią się od siebie 
nawzajem   i   każdy   z   nich   połączy   się   z   atomem   węgla,   tworząc   silnie 
związaną cząsteczkę CO

2

.

W   sprzyjających   warunkach   pierścienie   i   długie   łańcuchy 

węglowodorów łatwo ulegają natarczywości tlenu: mieszaninie tlenu i pary 
benzyny w cylindrze silnika samochodowego wystarczy jedna iskra, aby 
zainicjować reakcję, która utrzymuje auto w ruchu. Produktem tej reakcji 
są dwie stabilne cząsteczki, dwutlenek węgla i woda. Gdy bogata w węgiel 
substancja pali się w atmosferze zawierającej niedostateczną ilość tlenu, 
powstaje mniej stabilny związek tlenu i węgla – cząsteczka tlenku węgla, 
CO.   Jej   wiązanie   jest   mniej   optymalne,   gdyż   dwa   spośród   czterech 
aktywnych elektronów węgla pozostają nie wykorzystane. Dlatego tlenek 
węgla nie jest tak trwały jak dwutlenek węgla i gdy dostanie się do krwi, 
wchodzi w reakcję z przenoszącą tlen hemoglobiną – powodując zatrucie 
żywej istoty, gdy stężenie CO jest wysokie.

Odwrotny   proces,   uwolnienie   tlenu   z   dwutlenku   węgla,   to   trudne 

zadanie,   lecz   niektóre   organizmy   żywe   potrafią   sobie   z   nim   poradzić. 
Astrofizycy sądzą, że na pozbawionych życia planetach wolny tlen będzie 
występował   w   niewielkich   ilościach   w   postaci   cząsteczki   O

2

  lub   mniej 

50

background image

stabilnej cząsteczki ozonu, O

3

, ponieważ woda i dwutlenek węgla nie mają 

innego   sposobu   uwolnienia   tlenu   niż   stosowane   przez   rośliny   procesy 
metabolizmu.   Gdy   na   Ziemi   rozwinęło   się   życie   roślinne,   reakcja 
fotosyntezy   zaczęła   wypełniać   atmosferę   tlenem.   Proces   ten   polega   na 
rozerwaniu cząsteczki CO

2

  przez promienie słoneczne i uwolnieniu tlenu 

oraz zapewnieniu roślinom niezbędnej do życia energii. Po wielu milionach 
lat aktywnej fotosyntezy atmosfera zawierała znaczne ilości tlenu (obecnie 
21%   objętości   powietrza   stanowi   tlen),   co   umożliwiło   powstanie   i 
podtrzymanie   życia   zwierzęcego.   Gdy   spalamy   paliwa   kopalne, 
przesuwamy wskazówkę na skali składu atmosfery od tlenu w kierunku 
dwutlenku węgla. Gdy ścinamy i spalamy drzewa, popełniamy podwójną 
zbrodnię, ponieważ nie tylko usuwamy z atmosfery tlen i produkujemy 
cieplarniany gaz CO

2

, lecz na dodatek likwidujemy producentów tlenu.

Duże ilości tlenu w atmosferze świadczą o procesie fotosyntezy, więc 

poszukiwania   życia   pozaziemskiego   w   dużej   mierze   polegają   na 
poszukiwaniach   planet   z   tlenem   w   atmosferze.   Niedawne   obserwacje 
Tytana,   księżyca   Saturna,   wykazały   obecność   pewnych   ilości   ozonu,   a 
wcześniejsze   obserwacje   Europy   i   Ganimedesa,   księżyców   Jowisza   – 
obecność   tlenu.   Jeżeli   odkrycia   te   zostaną   potwierdzone,   to   mogą   być 
dowodem   obecności   życia   na   niektórych   satelitach   planet   Układu 
Słonecznego.   Widma   dwu   pobliskich,   podobnych   do   Słońca   gwiazd: 
Epsilon Eridani oraz Tau Ceti, znajdujących się w odległości, odpowiednio, 
10,7 i 11,8 roku świetlnego od Ziemi, wskazują na obecność węgla i tlenu. 
Oznacza to, że pierwiastki te są obecne w atmosferach obu gwiazd. Nie 
wiemy jednak, czy gwiazdy te mają planety, a jeśli nawet mają, to czy tlen i 
węgiel   występują   również   w   atmosferach   samych   planet.   Dla 
poszukiwaczy życia pozaziemskiego stwierdzenie obecności wolnego tlenu 
w   atmosferze   krążącej   wokół   pobliskiej   gwiazdy   planety   stanowiłoby 
cudowną wiadomość.

Azot: podstawa białek

Oprócz węgla, wodoru, tlenu i niekiedy również innych pierwiastków, 

takich jak siarka, fosfor, żelazo i miedź, wszystkie białka zawierają około 
16% azotu. Bez azotu życie w znanej nam na Ziemi postaci nie mogłoby 
istnieć.

Azot lubi łączyć się z trzema atomami wodoru, dzieląc z każdym jeden 

51

background image

elektron i tworząc amoniak, NH

3

. Ten nieprzyjemnie pachnący gaz pojawia 

się wszędzie tam, gdzie materia organiczna ulega rozkładowi, na przykład 
w   gnojowiskach.  Amoniak   jest   bardziej   stabilną   cząsteczką   niż   złożone 
molekuły   białek,   więc   powstaje   w   procesie   ich   rozpadu;   występuje   na 
niektórych   planetach   Układu   Słonecznego,   łącznie   z   lodem   i   metanem. 
Związki zawierające węgiel, wodór, tlen i azot są prawdopodobnie obecne 
wszędzie   we   wszechświecie.   Dwa   atomy   azotu   łączą   się   przez   silne 
potrójne   wiązanie,   dzieląc   trzy   pary   elektronów   i   tworząc   stabilną 
cząsteczkę   N

2

.   Molekularny   azot   stanowi   80%   objętości   powietrza   na 

Ziemi.

Siarka: czy jest alternatywą dla węgla?

Siarka jest cięższym pierwiastkiem. Czy może ona zastąpić węgiel jako 

rdzeń   procesów   życia   gdzieś   we   wszechświecie?   Gdy   siarka   się   pali, 
otrzymujemy dwutlenek siarki, aczkolwiek niekiedy powstaje także tlenek 
lub   trójtlenek.   Różnorodność   możliwych   wiązań   siarki   świadczy   o   jej 
wszechstronności   –  tworzy  także   łańcuchy  i   pierścienie   przypominające 
nieco związki węgla. Często występujący związek siarki tworzy pierścień 
ośmiu atomów, S

8

. Siarka istnieje również w postaci długich łańcuchów 

utworzonych przez połączone ze sobą atomy.

Frank Drake mówił mi, że – jego zdaniem – pozaziemskie życie może 

być   oparte   na   siarce.   Sądzę,   że   doszedł   do   tego   wniosku  na   podstawie 
ewidentnej   zdolności   siarki   do   tworzenia   dużych   cząsteczek.   Mimo   że 
potrafi ona układać się w długie łańcuchy lub duże pierścienie, możliwości 
siarki  są  jednak  ograniczone  w  tym  sensie,  że  nie  tworzy  ona  licznych 
wiązań   z   innymi   pierwiastkami.   Węgiel   tworzy   długie   łańcuchy   i 
pierścienie, do których inne pierwiastki – wodór, tlen, azot i wiele innych – 
mogą   zostać   przyłączone.   Długie   cząsteczki   siarki   mają   tendencję   do 
przyłączania   tylko   atomów   siarki.   Ta   właściwość   siarki   ogranicza   jej 
możliwości   tworzenia   rozmaitych   związków   niezbędnych   dla   rozwoju 
życia.

A co z krzemem?

Krzem również był brany pod uwagę jako ewentualna podstawa życia. 

Z chemicznego punktu widzenia jest to logiczne rozumowanie, ponieważ 

52

background image

wartościowość   krzemu   jest   taka   sama   jak   węgla   –   wynosi   również   4. 
Można by się spodziewać, że krzem będzie zachowywać się podobnie jak 
węgiel   i   równie   łatwo   tworzyć   rozmaite   cząsteczki,   zbudowane   wokół 
krzemowego rdzenia. Jednak krzem (a także bor i german) jest metaloidem 
– wykazuje niektóre właściwości chemiczne metali i niektóre niemetali. 
Metale, niezależnie od ich chemicznej walencyjności, nie tworzą związków 
podobnych do życiodajnych cząsteczek węgla. Jako pierwiastek pośredni 
między   metalem   i   niemetalem,   krzem   stanowi   podstawę   kwarcu 
(heksagonalny kryształ dwutlenku krzemu), szkła (krzemiany boru i glinu), 
cementu   portlandzkiego   (krzemiany   wapnia),   a   także   piasku,   zaprawy 
murarskiej i azbestu. Dosyć trudno wyobrazić sobie życie oparte na którejś 
z   tych   substancji.   Interesującego   odkrycia   dokonano   w   kraterze 
meteorytowym w Arizonie– znajduje się tam coesyt, związek zawierający 
czterotlenek   krzemu.   Krzem   występuje   w   przestrzeni,   lecz   znajduje   się 
głównie w skałach, podobnie jak na Ziemi. W odróżnieniu od węgla krzem 
nie tworzy długich łańcuchów lub pierścieni, gdy wiąże się z wodorem i 
tlenem. Najdłuższy taki łańcuch zawiera trzy ustawione w szereg atomy 
krzemu  – za mało, abyśmy mogli spodziewać  się  odkrycia  opartego na 
krzemie   życia   pozaziemskiego.   Wydaje   się,   że   węgiel   ma   wyjątkowe 
kwalifikacje   do   tego,   by   stanowić   podstawę   życia.   Następny   rozdział 
dostarczy jeszcze więcej dowodów na poparcie tego twierdzenia.

Rola metali

Hemoglobina w naszej krwi zawiera żelazo. Bez żelaza nie moglibyśmy 

żyć, gdyż tlen nie docierałby do komórek całego organizmu. W krwi kraba 
do transportu tlenu służy inna cząsteczka, oparta na miedzi. Nasze nerwy 
działają dzięki elektrycznemu potencjałowi jonów sodu i potasu, a nasze 
kości i zęby są zbudowane ze związków wapnia. Do zachowania zdrowia 
potrzebujemy   jeszcze   niewielkich   ilości   cynku   i   kilku   innych   metali. 
Metale są na ogół produkowane w wybuchach supernowych. Szczęśliwym 
zbiegiem okoliczności tak niezbędne dla naszego życia metale istnieją w 
pobliżu.

Kryształy

Większość   ciał   stałych   występuje   w   postaci   krystalicznej.   Atomy 

53

background image

kryształu  są  ułożone  według określonego,  powtarzalnego wzoru w  sieci 
trójwymiarowej. Regularna konfiguracja atomów w krysztale decyduje o 
jego   cechach,   na   przykład   o   wielościennym   kształcie   –   może   to   być 
sześcian lub czworościan. Spotkaliśmy już jeden z kryształów: węgiel w 
postaci diamentu. Strukturę kryształów – charakterystyczny układ atomów 
lub cząsteczek – bada się za pomocą dyfrakcji promieni X. Tę dziedzinę 
wiedzy rozwinął niemiecki fizyk, Max von Laue (1879-1960), który odkrył 
zjawisko   dyfrakcji   promieni   X   na   kryształach,   oraz   fizycy   brytyjscy 
William Henry Bragg i William Lawrence Bragg.

Na początku lat siedemdziesiątych, będąc jeszcze studentem University 

ofCalifornia   w   Berkeley,   pracowałem  jako   asystent   profesora   chemii   w 
Lawrence Berkeley Laboratory. Gabor Somorjai, węgierski chemik, który 
uciekł na Zachód w czasie powstania w 1956 roku, również znalazł się w 
Berkeley.   Był   on   ekspertem   w   dziedzinie   chemii   powierzchni,   czyli   w 
badaniach reakcji chemicznych, które zachodzą na powierzchni kryształów. 
W ciągu kilku lat zdołał utworzyć w Berkeley doskonałą grupę badawczą, 
w której zawsze pracowało co najmniej siedmiu lub ośmiu doktorantów 
poświęcających   cały   swój   wysiłek   badawczy   na   bombardowanie 
kryształów   platyny  niskoenergetycznymi   wiązkami   elektronów.   Każdy  z 
tych   eksperymentów   był   wykonywany  w  stalowej   komorze   próżniowej, 
której   ściany  powleczono   złotem,   by   zapobiec   niepożądanym   reakcjom 
chemicznym.   Wiązkę   elektronów   wytwarzano   elektrycznie   wewnątrz 
komory,   a   następnie   kierowano   ją   na   umieszczony   w   środku   komory 
kryształ  platyny.   Każdy student  Somorjaiego miał  do  swojej  dyspozycji 
własna aparaturę, która wtedy kosztowała ponad sto tysięcy dolarów.

Gabor   Somorjai   dysponował   jednym   z   największych   budżetów 

badawczych   w   Berkeley.   Pieniądze   otrzymywał   głównie   od   firm 
naftowych,   ponieważ   grupa   Somorjaiego   prowadziła   badania   nad 
prototypami katalizatorów stosowanych obecnie w układach wydechowych 
samochodów.   Katalizator   to   substancja,   która   wpływa   na   tempo   reakcji 
chemicznej. Katalizator samochodowy, a ściślej konwerter katalityczny, to 
układ,   który   ułatwia,   czyli   przyspiesza   zamianę   obecnych   w   spalinach 
samochodowych   szkodliwych   dla   środowiska   związków   węgla   w   mniej 
szkodliwe. W organizmie człowieka również występują katalizatory, które 
przyspieszają lub hamują reakcje chemiczne: są one zwane hormonami. 
Studenci Somorjaiego eksperymentowali z platyną, ponieważ ich profesor 
sądził, że reakcje chemiczne niezbędne do zamiany szkodliwych związków 

54

background image

chemicznych w mniej szkodliwe mogą zachodzić na powierzchni kryształu 
platyny.

Platyna nie jest chemicznie reaktywna. Podobnie jak złoto reaguje ona 

jedynie   z   silnym   kwasem   zwanym   wodą   królewską  (aąua   regia, 
mieszanina   kwasu   azotowego   i   solnego)   oraz   ze   stopionymi 
wodorotlenkami metali I grupy. Mogłoby się zatem wydawać wątpliwe, czy 
powstające w procesie spalania benzyny związki węgla będą wchodzić w 
reakcje z tym cennym metalem. Jednak Somorjai doskonale znał chemię 
powierzchni i wiedział, co robi.

Do moich zadań należało hodowanie kosztownych kryształów platyny. 

Przecinałem je za pomocą noża iskrowego – elektrycznego ostrza, które 
wytwarza iskry elektryczne, tnące kryształ jak masło. Technika ta miała na 
celu zapobieżenie uszkodzeniu kryształu, które zwykle zdarza się, gdy tnie 
się   go   przez   przyłożenie   siły   mechanicznej.   Potem   wykonywałem 
dyfrakcyjne badanie orientacji kryształu, czyli ułożenia sieci krystalicznej 
względem jego ścian – równoległego, wzdłuż przekątnej lub pod kątem. 
Obraz dyfrakcyjny kryształu składa się z układu plamek, a każdy regularny 
układ plamek odpowiada innej orientacji sieci krystalicznej.

Przez   wiele   miesięcy  badania   prowadzone   przez   zespół   Somorjaiego 

prowadziły do nikąd. Wiązki elektronów, którymi jego studenci ostrzeliwali 
kryształy,   wskazywały,   że   związki   chemiczne   me   oddziaływały   na 
powierzchniach   kryształów.   Specyfikacje,   zgodnie   z   którymi   docinałem 
kryształy,   były   zawsze   bardzo   „uporządkowane”:   atomy   siedziały   w 
równych rzędach na idealnie gładkich płaszczyznach ustawionych pionowo 
lub   diagonalnie   na   jeden   z   wielu   możliwych   sposobów.   Któregoś   dnia 
dostałem szczególne zamówienie. Somorjai powiedział mi, że potrzebuje 
powierzchni   schodkowa-tej.   „Przetnij   kryształ   gdzieś  między  100   a   111 
płaszczyzną”.   Była   to   raczej   niezwykła   orientacja.   Zamiast   patrzeć   na 
warstwę   atomów   na   wprost   lub   w   kierunku   przekątnej,   profesor   chciał 
uzyskać   coś   pośredniego,   sądząc,   że   taki   kryształ   utworzy   serię 
mikroskopowych   stopni   –  zostanie   złamany  wzdłuż   powierzchni,   dzięki 
czemu powstanie szereg „krawędzi” w kierunku na wprost oraz wzdłuż 
przekątnej. Przypuszczał, że atomy na każdej „krawędzi” będą reaktywne, 
ponieważ nie będą związane z wieloma sąsiadami. W ciągu kilku dni od 
tego eksperymentu zespołowi Somorjaiego zaczęło się powodzić jeszcze 
lepiej   –   w   jego   laboratorium   powstała   koncepcja   konwertera 
katalitycznego.   Producenci   samochodów   byli   gotowi   ją   odkupić,   aby 

55

background image

instalowane w autach katalizatory móc dostosować do coraz mniejszych 
limitów emisji spalin.

Pewnego wieczoru, krótko po tym odkryciu, profesor poprosił mnie do 

swojego   pokoju.  Wiedział,   że   moje   zainteresowania   są   nieco   inne   i   że 
wkrótce   opuszczę   jego   laboratorium.   „Nie   interesują   mnie   auta   ani   ich 
katalizatory  –   powiedział.   –   Chcę   odkryć   sekret   życia”.   Spojrzałem   na 
niego   zaskoczony,   gdyż   do   tej   pory  sądziłem,   że   głównym   celem   jego 
badań  było   zarobienie   pieniędzy  na   przemyśle   samochodowym.  Widząc 
moje   zaskoczenie,   profesor   uśmiechnął   się   i   powiedział:   „Cząsteczki,   z 
których zbudowane są istoty żywe, są bardzo, bardzo skomplikowane. W 
ich   przypadku   mamy   do   czynienia   z   długimi,   złożonymi   łańcuchami   i 
pierścieniami   połączonymi   na   niezwykle   skomplikowane   sposoby.   Nie 
sądzę, aby mogły one powstać jako produkt zwykłych reakcji chemicznych 
w wyniku umieszczenia składników w probówce i potrząsania nią,.. Do 
tego   potrzebny   jest   katalizator.   Wydaje   mi   się,   że   w   odległej   o   eony 
przeszłości   życie   zaczęło   się   na   schodkowatej   powierzchni   kryształu 
platyny”.

56

background image

Rozdział 4

PODWÓJNA HELISA ŻYCIA

Co odróżnia żywy organizm od nieożywionego przedmiotu? W swojej 

książce General Chemistry [Chemia ogólna] (s. 768)

19

, wielki amerykański 

chemik   Linus   Pauling   definiuje   charakterystyczne   dla   życia   reakcje 
chemiczne.  Zwraca  w niej uwagę, że  rośliny i zwierzęta  charakteryzuje 
zdolność   do  reprodukcji,   której   nie   ma   zwykły  kamień,   niezależnie   od 
tego, jakie reakcje chemiczne mogą nań wywierać wpływ. Istota żywa jest 
zdolna   do   produkowania   potomstwa,   które   jest   do   niej   wystarczająco 
podobne,   aby   zostało   uznane   za   ten   sam   gatunek.   Następnie   Pauling 
stwierdza,   że   istoty  żywe   wchłaniają   pożywienie,   poddając   je   reakcjom 
chemicznym, w wyniku których jest uwalniana energia oraz są odkładane 
ich produkty. Proces ten jest nazywany metabolizmem.  Istoty żywe potrafią 
również reagować na zmiany środowiska. Roślina może odwrócić się w 
kierunku Słońca, a zwierzęta poruszają się w poszukiwaniu pożywienia lub 
potencjalnego partnera. Pauling zwraca też uwagę na pewne trudności w 
definiowaniu życia. Pasożytujący na roślinie wirus może się replikować, 
wykorzystując materiał genetyczny swojego gospodarza, lecz nie potrafi 
pochłaniać pożywienia ani samodzielnie się poruszać. Stanowi to jednak 
wyjątek od ogólnej definicji życia. Nawet jeśli z powodu braku zdolności 
do metabolizmu i lokomocji nie uznamy wirusa za pełny organizm, to jest 
on niezwykle złożoną cząsteczką chemiczną, o masie cząsteczkowej rzędu 
10 000 000.

Istoty żywe składają się z komórek, a im bardziej złożony organizm, 

tym   więcej   zawiera   komórek   specjalizowanych.   Amebę   stanowi   jedna 
komórka,  prosta   roślina   może   składać   się   z  kilku  rodzajów  komórek,   a 
organizm ludzki zawiera bardzo wiele rodzajów komórek: komórki krwi, 
komórki nerwowe, komórki magazynujące hormony i kwasy w żołądku, 

19

 Por. Linus Pauling, Peter Pauling, Chemia, przeł. Józef Kępiński, Aleksander Przepiera, Jadwiga 
Deles, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1998, s. 380-381.

57

background image

komórki wątroby, płuc, mięśni. Komórka jest zbudowana głównie z wody i 
białek.   Białka   są   to   bardzo   duże   cząsteczki,   o   masie   cząsteczkowej 
sięgającej od 10 000 do wielu milionów (masa atomowa węgla wynosi 12, 
więc najmniejsze białko stanowi równowartość około 1000 atomów węgla, 
lecz w rzeczywistości zawiera ono również atomy wodoru, azotu, tlenu, 
fosforu, siarki oraz miedzi i żelaza). Czerwone ciałko krwi składa się w 
60% z wody, w 5% z różnych innych substancji i w 35% z zawierającego 
żelazo   białka-–   hemoglobiny   –   o   masie   cząsteczkowej   równej   68   000. 
Ciało ludzkie zawiera wiele tysięcy różnych rodzajów białek, z których 
każde   spełnia   określoną,   podtrzymującą   życie   funkcję.   Białka   z   kolei 
zawierają pewne kwasy organiczne zwane kwasami aminowymi.

Związki   organiczne,   czyli   substancje   oparte   na   związanych   ze   sobą 

atomach węgla oraz innych pierwiastków, mogą niekiedy występować w 
dwóch   formach,   które   różnią   się   tylko   tym,   że   jedna   stanowi   lustrzane 
odbicie drugiej. Wyobraźmy sobie parę rękawiczek. Niezależnie od tego, 
jak na nie spojrzymy, podrzucimy w powietrze, obrócimy, przekręcimy – 
prawa   rękawiczka   nigdy   nie   stanie   się   lewą.   Mimo   to   jedna   i   druga 
stanowią  w istocie  ten sam obiekt. Obie  mają  część  obejmującą środek 
dłoni, cztery palce i kciuk. Różnica między dwiema rękawiczkami polega 
po prostu na ich orientacji. Zależnie od tego, która strona głównej części 
molekuły organicznej łączy się z bocznym układem atomów, może to być 
cząsteczka   prawostronna   (oznaczana   literą   D,   od  dextro-)  lub   lustrzane 
odbicie tej samej molekuły – cząsteczka lewostronna (L, jak levo-). Każdy 
aminokwas   oprócz   glicyny  występuje   w   obu   formach.   I   tu   pojawia   się 
zadziwiający fakt biologiczny: białka roślin i zwierząt zawierają wyłącznie 
aminokwasy   typu   L.   Nikt   nie   potrafi   tego   wyjaśnić.   Jeżeli   związki 
chemiczne   powstają   w   wyniku   przypadkowych   reakcji   chemicznych,   to 
można   by   się   spodziewać,   że   statystycznie   rzecz   biorąc,   połowa 
występujących w organizmach żywych aminokwasów powinna być typu L, 
a połowa typu D. Obie formy są chemicznie identyczne, lecz w materii 
ożywionej występuje tylko jedna. 

Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku niemiecki chemik, 

Emil Fischer (1852-1919), badał białka i odkrył, że zawierają one długie 
łańcuchy   aminokwasów   zwane   łańcuchami   polipeptydowymi.   Proces 
formowania, w którym aminokwasy są przyłączane, może być powtarzany, 
aż   powstanie   długi   łańcuch   ustawionych   w   szereg   kwasów.   Chemicy 
opracowali   metody   określania   liczby   łańcuchów   polipeptydowych,   z 

58

background image

których składa się cząsteczka białka. Hemoglobina, na przykład, zawiera 
cztery polipeptydowe łańcuchy aminokwasów. Jednak chemicy nie potrafili 
określić   trójwymiarowego

 kształtu 

łańcuchów   polipeptydowych 

aminokwasów   w   białku,   co   było   bardzo   ważne   dla   zrozumienia 
chemicznych   właściwości   białek.   Przełom   pojawił   się   na   początku   lat 
pięćdziesiątych dzięki zastosowaniu metod opartych na dyfrakcji promieni 
X. Linus Pauling pierwszy określił strukturę łańcucha polipeptydowego i 
odkrył, że tworzy on helisę:  spiralny układ atomów węgla, azotu, wodoru i 
tlenu. Niektóre z odkrytych przez niego helis zwijały się zgodnie, a inne 
przeciwnie do ruchu wskazówek zegara (czyli jedne były prawo-, a inne 
lewoskrętnymi   helisami),   lecz   wszystkie   występujące   w   łańcuchach 
aminokwasy   były   typu   L.   Ten   aspekt   zachowania   białek   pozostawał 
zagadką.

W jaki sposób z aminokwasów i z białek powstaje życie? W 1922 roku 

rosyjski biolog, Aleksander Oparin, przedstawił Rosyjskiej Akademii Nauk 
publikację, w której sformułował teorię powstania życia. Oparin sądził, że 
życie   zaczęło   się   w   oceanie,   gdy   rozpuszczone   w   wodzie   cząsteczki 
chemiczne   mieszały   się   ze   sobą   i   pod   wpływem   światła   słonecznego 
utworzyły pierwsze molekuły niezbędne do powstania życia. W 1955 roku 
dwaj naukowcy z University of Chicago, Stanley Miller i Harold Urey, 
próbowali   stworzyć   życie   w   probówce,   wykorzystując   ideę   Oparina. 
Wypełnili   pojemnik   tym,   z   czego,   ich   zdaniem,   składał   się   pierwotny 
ziemski   ocean:   amoniakiem,   metanem,   wodą   i   wodorem,   a   następnie 
symulowali atmosferyczne wyładowania elektryczne, przepuszczając przez 
tę mieszaninę iskry elektryczne. Po kilku dniach w pojemniku pojawiły się 
niektóre aminokwasy – składniki białek. Nie stworzyli oni jednak ż ycia w 
laboratorium i – jak dotąd – nikomu się to nie udało.

W 1951 roku James D. Watson i Francis Crick złamali genetyczny kod 

molekuły   życia,   cząsteczki  kwasu   dezoksyrybonukleinowego  (DNA), 
wykorzystując fotografie kryształów DNA wykonane za pomocą dyfrakcji 
promieni X.

Ta bardzo złożona molekuła jest jedyną strukturą zdolną do powielania 

samej siebie, dzięki czemu istoty żywe mogą się rozwijać i produkować 
potomstwo. Zawiera ona sekret życia. Watson pozostawał pod wrażeniem 
odkrytej   przez   Paulinga   struktury   białek,   α-helisy,   i   sądził,   że   DNA  – 
aczkolwiek stanowi znacznie bardziej złożoną cząsteczkę niż białko – może 
również   tworzyć   podobną   strukturę.   Helisa   mieści   wiele   materii   we 

59

background image

względnie małym trójwymiarowym obszarze, więc większa cząsteczka tym 
bardziej mogła wykorzystać tę pakowną strukturę.

W   chemii   nieorganicznej   mamy   do   czynienia   z   cząsteczkami   o 

wiadomej budowie strukturalnej. Cząsteczka wody, H

2

O, występuje tylko 

w jednej konfiguracji – z dwoma atomami wodoru połączonymi z atomem 
tlenu   zawsze   pod   tym   samym   kątem.   Natomiast   w   chemii   organicznej 
istnieje wiele możliwych sposobów połączenia atomów węgla w łańcuchu 
lub   w   pierścieniu   i   wiele   sposobów   dołączenia   bocznych   atomów   lub 
podukładów   do   węglowego   rdzenia   dużej   cząsteczki.   Określenie 
przestrzennego   ułożenia   cząsteczki   organicznej   jest   niezbędnym 
warunkiem zrozumienia, czym ona jest i jak się zachowuje. Watson zaczął 
składać swój model z metalowych części wykonanych w laboratoryjnym 
warsztacie.   Sądził   on,   że   helisa   jest   właściwym   modelem,   mimo   że   z 
obrazów dyfrakcyjnych nie wynikało to w sposób oczywisty.

Nauka wiedziała już trochę o DNA. Natura cząsteczki DNA wykracza 

poza białka, cukry, węglowodory i całą resztę chemii: zawiera olbrzymie 
ilości informacji zakodowane wprost w jej strukturze. Ale w jaki sposób? 
Na   czym   polega   mechanizm   kodowania?   I   w   jaki   sposób   kod   ten   jest 
odczytywany, aby na jego podstawie mogło powstać zwierzę, roślina czy 
istota ludzka? Na podstawie analizy chemicznej naukowcy stwierdzili, że 
cząsteczka DNA zawiera coś jeszcze oprócz opartych na cukrze, fosforze i 
azocie submolekuł tworzących rdzeń olbrzymiego układu atomów. Gdzieś 
wewnątrz tego układu umieszczone są cztery rodzaje bardzo szczególnych 
substancji.   Dwie   z   nich   to  pirymidyny,   sześcioczłonowe   pierścienie 
zbudowane z węgla i azotu, z dołączonymi atomami wodoru, nazywane 
tyminą  (T) oraz  cytozyną  (C). Dwie pozostałe, zwane  purynami, składają 
się z dwóch połączonych pierścieni węgla i azotu – dziewięć atomów w 
bliźniaczych   cyklach   –   z   dołączonymi   do   niektórych   z   nich   czterema 
atomami wodoru. Nazywane są  adeniną  (A) oraz  guaniną  (G). Te cztery 
molekuły, A, G, T i C, ułożone w różnych kombinacjach, tworzą język, za 
pomocą którego cząsteczka DNA przenosi kod genetyczny osobnika. Ale w 
jaki sposób? I w którym miejscu owe „litery” są przyczepione do rdzenia 
struktury DNA?

Ostatecznie   okazało   się,   że   struktura   ta   przypomina   –   podobną   do 

skręconej   lukrecji   –  podwójną  helisę.  Każda   nić   stanowi   łańcuch 
składający   się   z   podstawowych   cząsteczek:   cukru,   fosforanu   i   zasady 
azotowej. Obie nici są owinięte wokół siebie, tworząc podwójną helisę. 

60

background image

Molekuły kodu genetycznego, A, G, T i C, są przyczepione między dwiema 
długimi cząsteczkami rdzenia. Układ atomów krył w sobie jakieś dziwne 
piękno   i   wydawał   się   zbyt   elegancki,   aby   n   i   e   stanowił   prawdziwej 
struktury  DNA.  W   1962   roku   Francis   Crick   i   James  Watson   otrzymali 
Nagrodę Nobla za odkrycie struktury DNA.

Czym jest ta elegancka megarnolekuła, której budowę odkryli Crick i 

Watson? Czym jest ta spiralna wieża, której schody oznaczone są literami 
A, C, T i G, a ich układ określa strukturę, funkcję i powstawanie życia? 

61

background image

Dwa   zewnętrzne   łańcuchy  cząsteczki   DNA  są   owinięte   wokół   siebie   w 
formie helisy. Jednak cztery podstawowe nośniki informacji genetycznej, 
A, T, G i C, są umieszczone w środku w określonym porządku. Związana 
zjedna nicią adenina A łączy się wyłącznie z leżącą na drugiej nici tyminą T 
za pośrednictwem dwóch wiązań wodorowych. Atom wodoru należący do 
adeniny   wiąże   się   z   położonym   naprzeciwko   niego   atomem   tlenu 
należącym do ty miny. Takie samo wiązanie łączy atom wodoru tyminy z 
atomem azotu adeniny. Cytozyna i guanina również łączą się tylko ze sobą, 
za pomocą trzech wiązań wodorowych: jedno biegnie od C do atomu tlenu 
na G, a dwa od G do atomu azotu i atomu tlenu na C.

Jeżeli na jednej z nici podwójnej helisy wyróżnimy cząsteczki A, C, G i 

T, to otrzymamy sekwencję liter, na przykład: A, A, G, C, T, G, G, C, C, C, 
T, A itd. W ten sposób odczytujemy informację – kod genetyczny żywego 
organizmu. Wszystkie organizmy żywe zawierają cząsteczkę DNA. Mamy 
oto   związek   chemiczny,   którego   zadaniem   jest   zakodowanie   olbrzymiej 
ilości informacji w zadziwiająco małej przestrzeni i w niezwykle wydajny 
sposób. Aby zrozumieć, jak dużo informacji musi zawierać DNA, trzeba 
sobie uświadomić, że wszystko, co wyróżnia daną osobę – od koloru oczu i 
włosów po kształt kolan, długość palców u rąk i nóg, i cała reszta – jest 
zapisane w cząsteczce chemicznej, obiekcie, którego nie da się zobaczyć 
gołym   okiem   i   którego   długość   mierzy   się   w   angstremach   (10

-8

  cm). 

Elementy A, T, G i C leżą wzdłuż nici helisy i są oddalone od siebie o 3,3 
angstrema.   Średnica   helisy   wynosi   20   angstremów.   W   jaki   sposób 
kodowana jest informacja? Czym jest kod?

Podwójne   helisy   DNA   rezydują   w   genach.   Geny   znajdują   się   w 

chromosomach, które z kolei mieszczą się w jądrze istniejącym w środku 
każdej żywej komórki. W cząsteczce DNA sekwencja zasad A, G, C i T jest 
zakodowana   jako  sekwencja   trzyliterowych   słów.  Tak   więc   na   przykład 
sekwencje   A-G-A,   C-T-G   czy   G-G-T   mogą   być   takimi   kodującymi 
informację słowami. Dysponując czterema literami, z których budowane są 
trzyliterowe słowa, leksykon DNA zawiera 4 ‘P 4 ‘P 4 = 64 możliwe słowa. 
Zbudowane   z   tych   słów   zdania   –   układ   DNA   –   przekazują   komórce 
dokładną sekwencję tworzących białko reszt aminokwasowych, która ma 
zostać zsyntetyzowana przez komórkę kontrolowaną przez określony gen.

Obecnie   potrafimy   zidentyfikować   poszczególne   geny,   które   są 

przyczynami   chorób   dziedzicznych,   dzięki   czemu   potencjalni   partnerzy 
mogą   zostać   poinformowani   o   ryzyku,   jakie   zagraża   ich   przyszłemu 

62

background image

potomstwu.   Wiemy,   że   geny   determinują   w   dużej   mierze   nasz   wzrost, 
wagę,   wygląd   i   inteligencję.   Badania   identycznych   bliźniąt, 
zaadoptowanych   przez   różnych   rodziców   i   wychowywanych   całkowicie 
bez   wzajemnego   kontaktu,   ujawniły   uderzające,   niespodziewane 
podobieństwa  pod niemal   każdym względem,   począwszy od charakteru, 
wyglądu, upodobań i uprzedzeń, zdolności do przywództwa, kreatywności, 
a   nawet   wyboru   kariery   zawodowej,   hobby   i   innych   zainteresowań. 
Rezydujące w genach cząsteczki DNA kontrolują nasze życie w sposób 
daleko głębszy, niż moglibyśmy się spodziewać.

Gdy   ostatecznie   odkryto   strukturę   DNA,   pozostało   pytanie,   w   jaki 

sposób cząsteczka ta realizuje przekaz swoich cech od jednego pokolenia 
do następnego. Odkryty przez Watsona i Cricka mechanizm, za pomocą 
którego cząsteczka DNA powiela samą siebie, jest następujący. Najpierw 
podwójna   helisa   rozplata   się,   niczym   wąż.   Następnie   zaczynają   się 
rozdzielać   łączące   oba   łańcuchy   wiązania   zasadowe   wewnątrz   helisy. 
Równocześnie wzdłuż rozwijającej się cząsteczki DNA jest syntetyzowany 
nowy łańcuch, który tworzy własne, przyczepione do łańcucha zasady. To 
samo odbywa się wzdłuż drugiej nici. W końcu zasady z nowego łańcucha 
łączą   się   ze   starą   nicią   DNA  dokładnie   według  dozwolonego  wzoru:  A 
łączy się z T i vice versaG łączy się z C i vice versa. W ten sposób, dzięki 
chemicznym   prawom   tworzenia   wiązań   dopuszczającym   wyłącznie 
kombinacje   A-T   i   G-C,   układ   macierzystej   cząsteczki   DNA   zostaje 
zachowany w dwóch potomnych cząsteczkach.

Wydaje się, że życie organizuje i kontroluje złożony układ sterowany 

przez   olbrzymią   molekułę   zwaną   DNA.   DNA   pojawia   się   na   dwóch 
autonomicznych poziomach w każdej komórce naszego ciała w jądrze i w 
mitochondrium  –  mówiąc  komórce  dokładnie,  co i  kiedy ma  robić:  jak 
poddać   metabolizie   cukier   i   zamienić   go   na   energię,   jak   pozbyć   się 
produktów ubocznych, jak i kiedy podzielić się na dwie komórki potomne. 
Molekuła DNA zawiera olbrzymią ilość informacji, która określa wszystkie 
cechy   gatunkowe   –   nawet   najbardziej   złożone   cechy   najbardziej 
zaawansowanych   gatunków   oraz   każdy   atrybut   przedstawiciela   danego 
gatunku,   w   najdrobniejszych   szczegółach.  A  gdy   dwa   osobniki   danego 
gatunku   się   łączą,   DNA  w   ich   genach   decyduje   o   tym,   w   jaki   sposób 
zawarte   w   nich   informacje   genetyczne   zostaną   przekazane   następnemu 
pokoleniu.

W 1997 roku cały świat obiegła wiadomość, że w Szkocji sklonowano 

63

background image

owcę, nazwaną Dolly. Powstała ona z materiału genetycznego pobranego 
od innej owcy. Eksperyment ten, dokonany przez lana Wilmuta i Keitha 
Campbella, był potwierdzeniem hipotezy, zgodnie z którą każda komórka 
istoty żywej nie tylko zawiera kompletną informację genetyczną o jej ciele, 
lecz także może posłużyć do jego odtworzenia. Przypadek Dolly unaocznił 
nam postęp, jakiego nauka dokonała w ostatnich dekadach w dziedzinie 
zrozumienia kodu genetycznego oraz w udzielaniu odpowiedzi na pytania o 
tajemnice życia.

Genetyka   dała   nam   dotychczas   nowe,   rewolucyjne   metody   leczenia 

niektórych   chorób,   sposoby   identyfikacji   przestępców   na   podstawie 
pojedynczego   włosa   pozostawionego   na   miejscu   zbrodni   oraz   istotne 
informacje   na   temat   pochodzenia   człowieka.   Ludzki   genom,   zestaw 
informacji   o   cechach   danego   osobnika,   zawiera   100   000   genów 
upakowanych w 23 parach chromosomów znajdujących się w jądrze każdej 
komórki naszego ciała. Łącznie zawierają one około 3 miliardów bitów 
informacji.   Naukowcy   mówią,   że   99,9%   zakodowanych   w   genach 
informacji to zestaw wspólny dla wszystkich ludzi, więc różnice między 
ludźmi sprowadzają się do 0,1 %. Podobieństwa między ludźmi są znacznie 
bardziej   rozległe   niż   różnice!   Ta   niewielka   zmienność   naszego   kodu 
genetycznego jest przyczyną zróżnicowania rodzaju ludzkiego.

Kenneth i Judith Kidd, badacze z Yale University, porównywali materiał 

genetyczny  populacji   ludzkich   w   różnych   regionach   świata,   poszukując 
odmienności  genetycznych.   Zmiany  kodu  genetycznego  wywoływane  są 
przez mutacje, a te z nich, które poprawiają zdolność danego osobnika do 
przetrwania w określonym środowisku, są następnie faworyzowane – w 
dalszych  pokoleniach  – przez  dobór  naturalny.   Odkryli  oni  na   przykład 
zaskakująco niską zapadalność na choroby serca u mieszkańców pewnej 
odosobnionej wioski we Włoszech, mimo że nie stosowali określonej diety. 
Mieszkańcy   wyspy   Reunion   na   Oceanie   Indyjskim   mają   naturalną 
odporność   na   stwardnienie   rozsiane.   Natomiast   jedna   trzecia   populacji 
wyspy   Tristan   da   Cunha   na   południowym  Atlantyku   cierpi   na   astmę. 
Istnieją   także   znane   od   dawna   choroby   genetyczne:   wywołana   przez 
sierpowatość czerwonych krwinek anemia, na którą cierpią czarnoskórzy 
mieszkańcy   niektórych   obszarów  Ameryki,   oraz   choroba   Tay-Sack,   na 
którą   zapadają   aszkenazyjczycy.   Badania   genetyczne   doprowadziły 
Kiddów i innych naukowców do wniosku, że Homo sapiens pojawił się po 
raz pierwszy w Afryce 200 000 lat temu, a jego rozprzestrzenianie się na 

64

background image

pozostałych obszarach globu zaczęło się dopiero 100 000 lat temu. W 1988 
roku   naukowcy   ogłosili   zdumionemu   światu,   że   badania   genetyczne 
wykazały, iż wszyscy ludzie na Ziemi są potomkami jednej jedynej kobiety, 
której nadano –jak najbardziej zasłużenie – imię Ewa.

Zdołaliśmy   pobrać   materiał   genetyczny   z   komórek   wielu   różnych 

gatunków   i   spowodować   jego   replikację,   w   wyniku   której   powstały 
genetycznie   zróżnicowane   szczepy.   Umiemy   hodować   genetycznie 
zmodyfikowane truskawki o przedłużonym okresie świeżości, krowy, które 
dają więcej mleka, świnie, których wątroby są genetycznie odmienione tak, 
aby nadawały się do przeszczepiania ludziom. Rozpoczęty w 1989 roku 
projekt badania ludzkiego genomu, mający na celu stworzenie mapy całego 
ludzkiego DNA, pozwolił ujawnić wiele genów, które powodują podatność 
na   nowotwory   i   inne   schorzenia,   a   także   wiele   informacji   o   ludzkich 
cechach   genetycznych.   Zakończenie   tego   globalnego   przedsięwzięcia, 
kosztującego   3   miliardy   dolarów,   jest   przewidywane   na   rok   2005. 
Będziemy wtedy znać każdy ludzki gen i będziemy w stanie powiązać go z 
kontrolowanymi przezeń ludzkimi cechami. Mimo olbrzymiego postępu w 
zrozumieniu genetyki jeszcze nikomu nie udało się skonstruować dużej, 
złożonej   cząsteczki   DNA.   Wydaje   się,   że   chemia   życia   jest 
nieporównywalnie   bardziej   skomplikowana   niż   „zwykła”   chemia 
elektronów, atomów i małych molekuł.

Prześledziliśmy   historię   odkrycia   struktury   i   właściwości   cząsteczki 

DNA,   rolę,   jaką   odgrywa   ona   w   życiu   komórek,   osobników   i   całych 
gatunków,   zobaczyliśmy,   w   jaki   sposób  DNA  magazynuje   i   manipuluje 
tymi   olbrzymimi   zasobami   informacji,   trzema   miliardami   bitów   w 
przypadku   istot   ludzkich,   w   jaki   sposób   wykorzystuje   te   informacje   na 
różnych poziomach za pomocą „ośrodków sterowania”; całkiem niedawno 
przekonaliśmy   się,   że   DNA  ma   tajemnicze   umiejętności   obliczeniowe. 
Pozostaje jedno istotne pytanie: Co jest stwórcą DNA? Czy może to być 
„cząsteczka” w zwykłym, chemicznym sensie tego słowa, czy też mamy do 
czynienia z czymś sięgającym daleko poza chemię? Czy ten mikroskopijny 
komputer   życia   może   być   wynikiem   przypadkowego,   chemicznego 
oddziaływania atomów? Czy DNA mogło powstać podobnie jak dwutlenek 
węgla,   gdy  dwa   atomy   tlenu   spotykają   atom   węgla   i   łączą   się   z   nim, 
uwalniając określoną ilość energii? Czy jesteśmy raczej świadkami czegoś 
cudownego, czegoś tak fantastycznie złożonego, że nie może to być jedynie 
chemia   przypadkowych   reakcji   pierwiastków,   lecz   coś   przekraczającego 

65

background image

nasze zrozumienie? Czy stoi za tym potęga, myśl i wola wyższej istoty, 
która   stworzyła   tę   samopowielającą   się   podstawę   wszelkiego   życia, 
cząsteczkę niepodobną do żadnej innej, cząsteczkę, której nikt nie potrafi 
odtworzyć, choćby dysponował dowolnie zaawansowanym laboratorium? 
Jak zdefiniować coś, co samo decyduje, kiedy ma się rozwinąć z helisy, 
rozdzielić wzdłuż osi i sklonować – chemiczną molekułę istoty żywej?

Jesteśmy   obecnie   świadkami   rewolucji   w   naukach   biologicznych. 

Każdy dzień przynosi odkrycia w dziedzinie genetyki, DNA i roli genów 
oraz   chromosomów   w   naszym   życiu.   Powstają   genetyczne   leki, 
zwalczające   schorzenia   i   zapobiegające   im,   oraz   genetycznie 
zmodyfikowane  gatunki  zwierząt.  Potrafimy manipulować  kodem DNA, 
aby dostosować go do naszych wymagań. Potrafimy nawet wykorzystać to, 
czego się nauczyliśmy, i klonować żywe istoty, co jeszcze kilkadziesiąt lat 
temu   było   jedynie   tematem   powieści   fantastycznonaukowych.   Nie 
potrafimy   jednak   stworzyć   życia   w   probówce.   Nawet   najbardziej 
zaawansowane laboratoria nie produkują DNA z surowców chemicznych.

James Watson nie spoczął na laurach po epokowym odkryciu struktury 

DNA i otrzymaniu – razem z Francisem Crickiem – Nagrody Nobla, lecz 
kontynuował   pracę   badawczą   jako   dyrektor   prestiżowego   Cold   Spring 
Harbor   Laboratory,   gdzie   prowadzone   są   najbardziej   zaawansowane   w 
Stanach Zjednoczonych badania w dziedzinie genetyki i biologii. Watson 
jest także dyrektorem międzynarodowego projektu badawczego, który ma 
na   celu   stworzenie   mapy   ludzkich   genów:   projektu   badania   ludzkiego 
genomu. Gdy na początku dwudziestego pierwszego wieku ten olbrzymi 
wysiłek badawczy zostanie zakończony, będziemy potrafili odczytać całą 
księgę kodu genetycznego istot ludzkich. Korzyści dla medycyny, nauki i 
innych   aspektów   życia   ludzkiego   będą   niezmierzone.   Parafrazując 
Einsteina,   możemy   powiedzieć,   że   odcyfrowanie   kodu   genetycznego 
pozwoli nam „poznać myśli Boga”.

Pod   koniec   1997   roku   prezydent   Clinton   przyznał   Jamesowi   Wat-

sonowi Narodowy Medal Nauki, w uznaniu dla jego wielkich osiągnięć. 
Współodkrywca   struktury   DNA,   Francis   Crick,   wybrał   inną   dziedzinę 
badań. Jeżeli DNA jest tak złożoną cząsteczką, że nie może powstać przez 
przypadek,   i   jeżeli   rzeczywiście   jest   to   jedyna   molekuła,   która   potrafi 
produkować żywe istoty zdolne do konsumowania pożywienia, poruszania 
się i reprodukcji, to w jaki sposób po raz pierwszy pojawiła się ona Ziemi? 
Niebawem   poznamy   stworzoną   przez   Francisa   Cricka   teorię,   która 

66

background image

wyjaśnia tę pozorną niemożliwość.

67

background image

Rozdział 5

PANSPERMIA, BIURAKAN I METEORYT Z 

MARSA

W 1907 roku szwedzki chemik, Svante Arrhenius, sformułował teorię 

pochodzenia życia. Zgodnie z jego teorią życie nie powstało na Ziemi, lecz 
pojawiło   się   z   kosmosu   –   w   postaci   prostych   jednokomórkowych 
organizmów   podróżujących   przez   wszechświat   w   postaci   zamrożonych 
zarodników.   Te   maleńkie   nośniki   życia   były   poruszane   przez   ciśnienie 
promieniowania gwiazd, które wyrzucało je w pustą przestrzeń. Zamrożone 
organizmy przemierzały międzygwiezdną przestrzeń przez eony, aż dotarły 
do innego układu słonecznego i osiadły na jednej z jego planet, po czym 
odżyły, zaczęły się rozmnażać i po wielu milionach lat rozwinęły się z nich 
wyższe formy życia. Teoria ta stała się znana jako hipoteza panspermii.

Arrhenius   oparł   swoją   teorię   na   zjawiskach,   o   których   sądził,   że 

zachodzą  na  Ziemi.   Przypuszczał  on,  że  ziemskie  mikroorganizmy  były 
niekiedy unoszone przez wiatry do stratosfery. Gdy dostały się dostatecznie 
wysoko, niektóre z nich mogły zostać całkowicie wyrzucone z atmosfery 
przez siły elektryczne. Opuściwszy Ziemię, przemierzały Układ Słoneczny, 
po czym opuszczały go pod wpływem ciśnienia promieniowania Słońca. 
Skoro mogło się to zdarzyć na Ziemi, to prawdopodobnie zachodzi także 
wszędzie we wszechświecie. Przestrzeń międzygwiezdna może być pełna 
małych, zamrożonych organizmów podróżujących we wszystkie strony i 
niosących   na   odległe   planety   życie,   które   poczęło   się   zupełnie   gdzie 
indziej.

Hipoteza panspermii może wyjaśnić pochodzenie życia na Ziemi przy 

założeniu,   że   istniało   ono   gdzie   indziej   we   wszechświecie   –   gdzie 
prawdopodobnie  miało ono  więcej  czasu na  rozwój  –  i  że  podstawowe 
cegiełki   życia   mogły  przenosić   się   z   jednego  miejsca   na   drugie   w   taki 
sposób,   że   w   czasie   długiej   podróży   nie   uległy   zagładzie.   W   latach 

68

background image

sześćdziesiątych hipotezą panspermii oraz jej konsekwencjami dla istnienia 
życia gdzie indziej we wszechświecie zainteresował się Carl Sagan. Na 
podstawie   badań   wykonywanych   za   pomocą   balonów   wiedział   on,   że 
mikroorganizmy   można   znaleźć   na   bardzo   dużych   wysokościach   nad 
Ziemią, nawet wysoko w stratosferze, co częściowo potwierdzało hipotezę 
Arrheniusa.   Sagan   próbował   zbudować   matematyczny   model,   dzięki 
któremu   możliwe   byłoby   stwierdzenie,   czy   organizmy   takie   mogą   być 
wyrzucone   poza   ziemską   atmosferę   i   jaki   byłby  ich   los   w   przestrzeni. 
Wyniki tych badań opisał w wydanej w 1966 roku książce zatytułowanej 
Intelligent   Life   in   the   Universe  [Inteligentne   życie   w   kosmosie]   (jej 
współautorem jest LS. Shklovskii). Model Sagana zakłada, że na organizm, 
który w jakiś sposób ucieka z Ziemi, działają dwie siły, a jego los zależy od 
ich   wzajemnego   stosunku.   Pierwsza   z   nich,   ciśnienie   promieniowania 
Słońca  p,   odpycha   organizm   od   Słońca   w   kierunku   przestrzeni 
międzygwiezdnej.   Druga   siła,  g,  grawitacyjne   przyciąganie   Słońca, 
przyciąga   mikroorganizmy   w   kierunku   Słońca.   Gdy  p   =   g,  organizm 
pozostaje   w   przestrzeni   międzyplanetarnej.   Gdy  g  jest   większe   od  p, 
organizm jest skazany na upadek na Słońce. Gdy jednak jest większe od 
g,  ciśnienie promieniowania jest większe od grawitacyjnego przyciągania 
Słońca,   w   wyniku   czego   organizm   po-żegluje   w   otwartą   przestrzeń 
popychany   przez   wynikającą   z   różnicy   ciśnienia   promieniowania   i 
grawitacji   siłę   nadającą   mu   przyspieszenie   potrzebne   do   opuszczenia 
Układu Słonecznego

20

.

Na   podstawie   powyższej   analizy  Sagan  obliczył,   że   organizm,   który 

może   uciec   z   Ziemi,   musi   mieć   średnicę   od   0,4   do   1,2   mikrometra 
(mikrometr   to   jedna   tysięczna   milimetra).   Niektóre   zarodniki   bakterii   i 
grzybów, a także wirusy, mieszczą się w tym przedziale, więc mogłyby 
uciec z Układu Słonecznego, jeżeli potrafiłyby opuścić atmosferę Ziemi. 
Działająca   nieprzerwanie   na   zbiegłe   organizmy  siła   wypadkowa,   równa 
różnicy ciśnienia promieniowania słonecznego i grawitacji, powoduje, że 
ich prędkości stopniowo rosną i w końcu osiągają bardzo duże wartości. W 
ciągu kilku miesięcy mogą one minąć orbitę Jowisza, po kilku latach – 
Neptuna,   po   kilkudziesięciu   tysiącach   lat   mogą   osiągnąć   najbliższą 
gwiazdę, a po kilkudziesięciu milionach lat wędrujący zarodnik przetnie 
Drogę   Mleczną.   I.S.   Shklovskii   zwrócił   uwagę,   że   masa   i   rozmiary 
podróżującego organizmu są porównywalne z cząstką przenikającego naszą 

20

 Sagan zwraca uwagę, że zarówno p, jak i są odwrotnie proporcjonalne do odległości organizmu 
od Słońca, a zatem wypadkowa siła popychająca organizm, P~g, również spełnia tę zależność.

69

background image

Galaktykę pyłu kosmicznego. Napotkawszy chmurę  galaktycznego pyłu, 
organizm   może   w   niej   pozostać   i   stać   się   jej   częścią.   Ruchami   takich 
małych,   lekkich   cząstek   rządzą   przypadkowe   oddziaływania   z   innymi 
małymi cząstkami. W rezultacie pojawiają się ruchy Browna – zjawisko 
zwane   błądzeniem   przypadkowym,   wywołane   zderzeniami   z   sąsiadami 
zawieszonymi w tym samym ośrodku – które powodują, że cząstka porusza 
się w całkowicie przypadkowy i nieprzewidywalny sposób. Przypomina to 
wędrówkę   cząstki   dymu   w   powietrzu,   poruszającej   się   wzdłuż 
przypadkowych   trajektorii   pomiędzy   kolejnymi   nagłymi   zmianami 
kierunku. Ruch zarodników wzdłuż trajektorii błądzenia przypadkowego – 
a nie po linii prostej – powoduje, że ich wędrówka trwa dłużej.

Zarodnik   o   rozmiarach   mniejszych   od   4   mikrometrów   nie   zostanie 

wyrzucony z Układu Słonecznego, gdy zbliży się do niego z zewnątrz, lecz 
zostanie wciągnięty, gdyż wzajemna proporcja sił  p  i  g  da w wyniku siłę 
przyciągającą. Jeżeli na drodze w kierunku Słońca napotka on Ziemię lub 
inną planetę, to może dostać się do jej atmosfery i w końcu wylądować na 
powierzchni.   Gdyby   organizm   taki   przybył   do   nas   z   innego   układu 
słonecznego   po   trwającej   dziesiątki   lub   setki   tysięcy   lat   podróży,   a 
następnie   przebudził   się   z   międzygwiezdnego   snu,   w   zasadzie   mógłby 
zacząć się rozmnażać i osiąść w środowisku Ziemi. Poczyniwszy pewne 
założenia   na   temat   gęstości   międzygwiezdnych   chmur,   które   mogą   być 
przyczyną kolizji z potencjalnymi zarodnikami, i uwzględniwszy czas, jaki 
upłynął, zanim na Ziemi rozwinęło się życie, Sagan obliczył, że mogło ono 
zostać   zasiane   przez   organizm,   który  przybył   tu   z   układu   planetarnego 
odległego od nas aż o 6000 lat świetlnych.

Sagan   i   jego   współpracownicy   zajęli   się   z   kolei   kwestią,   czy   taki 

międzygwiezdny podróżnik mógłby w rzeczywistości przeżyć tę podróż. 
Czy  DNA  maleńkiego   organizmu   przetrwa   tysiące   lat   międzygwiezdnej 
wędrówki?   Już   w   czasach  Arrheniusa   wiedziano,   że   niektóre   zarodniki 
potrafią   przetrzymać   niskie   temperatury   przez   bardzo   długi   czas,   nie 
utraciwszy   zdolności   do   powrotu   do   życia   w   bardziej   sprzyjających 
warunkach.   Eksperymenty   laboratoryjne   wykazały   również,   że   niektóre 
organizmy  mogą   przeżyć   długi   okres   w   próżni   zbliżonej   do   warunków 
panujących w przestrzeni  kosmicznej.  Nie można  jednak wykluczyć,  że 
przebywając w takim środowisku przez wiele tysięcy lat, nie byłyby one 
odporne na zachodzące w próżni odparowywanie atomów.

Największą trudność dla hipotezy panspermii stanowi promieniowanie 

70

background image

kosmiczne.   Poza   ochronną   warstwą   atmosfery   Ziemi   promieniowanie 
ultrafioletowe,   a   także   inne   rodzaje   promieniowania   słonecznego   jest 
stosunkowo   silne.   Obliczono,   że   ziemski   mikroorganizm   nie   przeżyłby 
więcej   niż   jeden   dzień   po   opuszczeniu   atmosfery  Ziemi,   gdyż   zostałby 
zniszczony przez ultrafioletowe promienie słoneczne. Nawet gdyby był w 
jakiś   sposób   zabezpieczony  przed   ultrafioletem,   to   wysokoenergetyczne 
promienie X oraz protony słoneczne zabiłyby go w ciągu kilku tygodni. 
Problem ten nie istnieje w obszarach odległych od Słońca – oraz od innych 
gwiazda także w pobliżu ciemniejszych od Słońca gwiazd, które emitują 
promieniowanie o niższych natężeniach. W otwartej przestrzeni zarodnik 
napotkałby  promieniowanie   kosmiczne.   Zakładając,   że   byłby  on   na   nie 
odporny   w   takim   samym   stopniu,   jak   większość   odpornych   na 
promieniowanie   organizmów   na   Ziemi,   obliczono,   że   w   otwartej 
przestrzeni,   z   dala   od   promieniowania   gwiazd,   organizm   taki   mógłby 
oprzeć się promieniowaniu kosmicznemu przez 100 milionów lat.

Powyższe założenia i obliczenia wskazują zatem, że zarodniki mogłyby 

pochodzić z planety, która znajduje się w podobnej odległości od swojej 
gwiazdy jak Jowisz lub Saturn od Słońca –jeżeli jej gwiazda jest podobna 
do Słońca – lub z planety krążącej po bliskiej orbicie wokół ciemniejszej 
gwiazdy. Jednak zarodniki te zostałyby prawdopodobnie zniszczone, zanim 
dotarłyby do Ziemi, więc hipoteza panspermii – jako teoria zasiania życia 
na   Ziemi   przez   międzygwiezdne   zarodniki   –   nie   wydaje   się   poprawna. 
Istnieje natomiast możliwość zasiania życia na którymś z satelitów jednej z 
dalszych   planet   Słońca.   Życie   mogło   powstać   na   księżycu   Jowisza, 
Europie,   lub   na   księżycu   Neptuna,   Trytonie,   dzięki   jakiemuś 
międzygwiezdnemu   podróżnikowi.   Ale   także   i   tu   pojawia   się   kolejny 
problem.

W   skali   kosmosu   rozmiary   planet   są   tak   nieskończenie   małe,   a 

odległości tak olbrzymie, że szansa na to, aby zarodnik z jednego układu 
słonecznego dotarł do planety innego układu, jest w zasadzie równa zeru. 
Jeśli   hipoteza   panspermii   byłaby   słuszna,   to   miliardy   ton   zarodników 
musiałyby być wyrzucane w naszej Galaktyce przez miliardy lat, aby dać 
jeden pojedynczy akt zasiania. Teoria panspermii ma więc dość chwiejne 
podstawy.

Doszedłszy do tego wniosku, Carl Sagan udał się we wrześniu 1971 

roku na konferencję w Biurakan.

71

background image

Międzynarodowa   konferencja   na   temat   komunikacji   z   pozaziemską 

inteligencją   (Communication   with   Extra   Terrestial   Intelligence   –   CETI) 
miała się odbyć w obserwatorium astronomicznym Biurakan w Armeńskiej 
SRR. Spotkali się tam Amerykanie, Frank Drake i Philip Morrison, oraz 
naukowcy z Rosji, Wielkiej Brytanii, Kanady, Węgier i Czechosłowacji. Ze 
strony amerykańskiej konferencję współorganizował Carl Sagan, który był 
także   jednym   z   głównych   dyskutantów.   Wielką   Brytanię   reprezentował 
Francis Crick.

Crick   przybył   do   Biurakan,   ponieważ   interesował   się   ideami 

dotyczącymi   życia   pozaziemskiego,   które   miały   być   dyskutowane   na 
konferencji. W wyniku swojego udziału w odkryciu struktury DNA Crick 
zaczął   wierzyć   w   możliwość   istnienia   życia   w   przestrzeni   kosmicznej. 
Sądził on, że powstanie cząsteczki DNA stanowiło pojedynczy przypadek 
w historii wszechświata. W czasie konferencji posłużył się przykładem talii 
kart, których układ stanowi jedną, rzadką konfigurację. Crick uważał, że 
Ziemia jest zbyt młoda, aby ten wyjątkowy przypadek mógł zdarzyć się 
właśnie tutaj. Badania wykopaliskowe prowadzą do wniosku, że najstarsze 
skamieliny ziemskich organizmów liczą około 3,5 miliarda lat, co oznacza, 
że życie na Ziemi zaczęło się około 1 lub 1,5 miliarda lat po ukształtowaniu 
planety. Crick uważał, że dla rozwoju niezwykle złożonej struktury DNA 
był   to   zbyt   krótki   czas.   Rozwiązanie   problemu   oferowała   hipoteza 
panspermii. Skoro DNA jest tak złożoną cząsteczką, że nie mogła powstać 
na Ziemi, to może przybyła tu z jakiejś innej planety, na tyle starszej, że 
DNA miała na niej dostatecznie dużo czasu, aby się ukształtować. Crick 
sformułował swoją hipotezę o pozaziemskim pochodzeniu DNA w czasie 
dyskusji   z   Lesliem   Orgelem   z   Salk   Institute   w   Kalifornii   podczas 
konferencji w Biurakan. Carl Sagan zaprezentował odmienny pogląd. Na 
podstawie   swoich   obliczeń   dawek   promieniowania   pochłoniętych   przez 
podróżujące w międzygwiezdnej przestrzeni organizmy Sagan dowodził, że 
hipoteza   panspermii   jest   bardzo   mało   prawdopodobna.   Odrzucił   też 
sformułowaną   przez   Cricka   analogię   między   pojawieniem   się   DNA  na 
Ziemi a rzadką sekwencją w talii kart. Według Carla Sagana cząsteczka 
DNA  –  lub   coś   o  odmiennym   składzie   chemicznym,   lecz   pełniącym   tę 
samą funkcję – mogła niezależnie powstać na innych planetach.

Przykłady panspermii widzimy na samej Ziemi. Każdy, kto przybywa 

na Hawaje, pozostaje pod wrażeniem bogatej roślinności oraz egzotycznej 
fauny. Wyspy te stanowią prawdziwy raj tropikalnych drzew i roślin oraz 

72

background image

nigdzie indziej nie spotykanej rozmaitości ptaków. Jednak miliony lat temu, 
wkrótce po tym, gdy jako wulkany wyłoniły się spod powierzchni Oceanu 
Spokojnego,   były   całkowicie   pozbawione   życia.   To   wiatry   przyniosły 
nasiona krzewów, drzew, paproci oraz innych roślin z tropikalnych wysp 
leżących odległości tysięcy mil, a także z Azji i obu Ameryk położonych 
jeszcze dalej. Później przybyły również ptaki i inne zwierzęta. Na Ziemi 
istoty żywe potrafią pokonać duże odległości, aby zasiedlić nowe miejsce, 
w   którym   w   ciągu   milionów   lat   może   rozwinąć   się   bogaty   ekosystem 
pochodzący   od   geograficznie   odległych   gatunków.   Czy   to   samo   może 
zdarzyć się także w przestrzeni?

27   grudnia   1984   roku   Roberta   Score,   badaczka   z   National   Science 

Foundation   (NSF)   [Narodowa   Fundacja   Nauki]   zajmująca   się 
poszukiwaniem meteorytów, odkryła niewielki kamień na polu lodowym w 
Allan Hills [Wzgórza Allana] na Antarktydzie. Poszukiwania meteorytów 
na   lądzie   utrudnia   fakt,  że  na   powierzchni   ziemi   nie   różnią  się   one  od 
zwykłych kamieni i z czasem stapiają się z otoczeniem, więc NSF uznała, 
że najlepszym miejscem poszukiwań są lodowe pustynie Antarktydy, gdzie 
naturalne   ziemskie   skały  występują   bardzo   rzadko.  W   pierwszej   chwili 
Score uznała znaleziony przez siebie okaz za zwykły kamienny meteoryt, 
lecz   po  bliższych   oględzinach  zwróciła   uwagę,   że   ma   on  jedną   dziwną 
cechę: zielony kolor. Meteoryt został zabrany do Stanów Zjednoczonych 
wraz z pozostałymi znaleziskami zespołu Roberty Score i przez dziesięć lat 
leżał zapomniany na zapleczu laboratorium.

Meteoryt   ten   zwrócił   uwagę   naukowców   z   NASA  zajmujących   się 

podróżami sond „Viking” na Marsa w 1976 roku. Przysłane na Ziemię dane 
pozwoliły   im   dokładnie   wyznaczyć   skład   atmosfery   Marsa,   w   której 
poruszały się próbniki. Gdy w 1993 roku otrzymali oni meteoryt Roberty 
Score, nazwany później Allan Hills 84001 (w skrócie ALH84001), doszli 
do ekscytującego wniosku, że musi on pochodzić z Czerwonej Planety.

Piętnaście milionów lat temu w powierzchnię Marsa trafiła asteroida. Jej 

uderzenie było tak silne, że wyrzuciło w przestrzeń skały z powierzchni 
planety.   Jedną   z   tych   skał   był   dwukilogramowy   ALH84001.   Wysoka 
temperatura, powstała w wyniku tarcia w trakcie przedzierania się kamienia 
przez   atmosferę   marsjańską,   spowodowała   stopienie   jego   powierzchni   i 
zatopienie   bąbli   marsjańskiego   powietrza   w   jego   wnętrzu.   Gdy 
przeprowadzono analizę uwięzionego w ALH84001 gazu, jego skład okazał 
się identyczny z danymi przysłanymi na Ziemię przez sondy „Viking”. Na 

73

background image

podstawie   efektów   oddziaływania   promieniowania   kosmicznego   na 
ALH84001 naukowcy oszacowali, że przez około 15 milionów lat błądził 
on po Układzie Słonecznym,  zanim 13 000 lat temu spadł na Ziemię i 
zagłębił   się   w   lodową   czapę   Allan   Hills.   Ruchy   konwekcyjne   lodu 
stopniowo wyniosły go na powierzchnię, gdzie w 1984 roku znalazła go 
Roberta Score.

Gdy Mars stał się planetą, na jego powierzchni znajdowała się woda, a 

planeta   otoczona   była   atmosferą   o   ciśnieniu   zbliżonym   do   tego,   jakie 
panuje   na   Ziemi.  Wiemy,   że   woda   płynęła   na   jego  powierzchni,   łącząc 
jeziora   i   oceany  siecią   rzek  i   strumieni.   Nadal   widzimy  koryta   rzeczne 
wyżłobione w ciągu milionów lat na powierzchni planety. W ciągu kilku 
miliardów lat swojego istnienia Mars stracił zarówno wodę, jak i atmosferę. 
Obecnie ciśnienie atmosferyczne na Marsie wynosi zaledwie 7 milibarów, 
co   odpowiada   ciśnieniu   panującemu   na   wysokości   32   kilometrów   nad 
powierzchnią Ziemi. Przyczyną zniknięcia atmosfery Marsa była ablacja – 
będąc planetą mniejszą od Ziemi, Mars nie dysponował dostatecznie silną 
grawitacją, aby utrzymać cenne gazy i ciekłą wodę dłużej niż przez miliard 
lat od swojego powstania. Utrata atmosfery spowodowała powstanie różnic 
temperatury,   znacznie   przekraczających   to,   co   się   dzieje   na   najbardziej 
jałowych ziemskich pustyniach. Temperatury na Marsie mogą różnić się 
nawet   o   trzydzieści   stopni   na   odległości   kilku   stóp   nad   powierzchnią 
gruntu. Obecnie na Marsie nie ma wody, powietrza i stabilnych temperatur, 
niezbędnych do podtrzymania jakichkolwiek form życia, lecz 3,6 miliarda 
lat temu pod jego powierzchnią nadal istniała woda, dzięki której mogły 
przetrwać   jakieś   istoty   żywe.   Później  ALH84001   został   wyrzucony   w 
przestrzeń, rozpoczynając trwającą 15 milionów lat podróż, aby ostatecznie 
zakończyć ją w lodach Antarktydy.

W  1994  roku ALH84001  został   przekazany  Pavidowi   McKay  owi   z 

należącego   do   NASA   Johnson   Space   Center.   McKay   utworzył 
dziewięcioosobowy zespół, do którego weszli naukowcy z NASA, Stanford 
University,   University   of   Georgia   i   McGill   University   w   Montrealu. 
Zadaniem zespołu było zbadanie, czy meteoryt zawiera jakiekolwiek ślady 
życia. Przypuszczano, że skała została utworzona pod powierzchnią Marsa 
4,5 miliarda lat temu,  gdy z otaczającego nowo powstałe Słońce dysku 
planetarnego   powstał   Układ   Słoneczny.   Meteoryt   znajdował   się   blisko 
powierzchni Marsa 3,6 miliarda lat temu, gdy podpowierzchniowa woda 
mogła nadal utrzymywać życie na planecie. Naukowcy chcieli stwierdzić, 

74

background image

czy ich kamień nosi jakiekolwiek ślady marsjańskiego życia.

Zespół   McKaya   poddał   meteoryt   serii   skomplikowanych   testów. 

ALH84001   był   bombardowany   promieniami   lasera   w   celu   rozdzielenia 
różnych   związków   chemicznych,   które   mógł   zawierać.   Odkryto 
wielopierścieniowe   węglowodory   aromatyczne,   cząsteczki   organiczne 
podobne do tych, które znajdują się w złożach węgla lub gazu ziemnego. 
Cząsteczki   takie   powstają,   gdy   giną   mikroorganizmy.   Czy   związki 
znalezione   w   meteorycie   mogły   być   pozostałością   po   marsjańskich 
organizmach? Wiemy, że chondryty węgliste zawierają materię organiczną 
pochodzącą   z   przestrzeni   kosmicznej.   ALH84001   nie   był   jednak 
chondrytem   węglistym,   lecz   raczej   meteorytem   kamiennym,   a   jednak 
zawierał te związki organiczne. Potężny mikroskop elektronowy ujawnił 
wewnątrz   meteorytu   maleńkie   mineralne   depozyty.   Znaleziono   minerał 
zwany   magnetytem,   związek   żelaza   i   tlenu   wydzielany   przez   ziemskie 
organizmy.   Czy   magnetyt   w   meteorycie   został   wyprodukowany   przez 
organizmy marsjańskie? Znaleziono także inne minerały, siarkowe związki 
zwane   pirotynami   i   greigitami,   również   znane   jako   produkty  bakterii   i 
mikrobów. Związki te powstają na Ziemi wyłącznie w wyniku procesów 
związanych   z   istnieniem   organizmów   żywych.   W   końcu   w   meteorycie 
odkryto także mikroskopowe struktury – maleńkie tunele i kanały, które 
mogły   wydrążyć   organizmy   żywe.   Zespół   McKaya   stwierdził   wielkie 
podobieństwo tych mikrostruktur do skutków działania ziemskich bakterii.

Krytycy   szybko   zwrócili   uwagę,   że   żadne   z   zaobserwowanych   w 

wyniku analizy ALH84001 zjawisk samo w sobie nie jest rozstrzygającym 
dowodem   istnienia   życia   na   Marsie.   Inne   meteoryty   również   zawierały 
materię   organiczną.   Minerały   znalezione   w   ALH84001   mogły   zostać 
wyprodukowane   pod   wpływem   działania   sił   natury   nie   mających   nic 
wspólnego z życiem. Mikroskopowe tunele, odkryte wewnątrz meteorytu, 
mogły powstać w wyniku reakcji chemicznych i obecności wody,  a nie 
życia. Zespół McKaya zgodził się tymi zarzutami, lecz stwierdził, że nie 
można   w   całości   odrzucić   wszystkich   dowodów.   Zdaniem   badaczy 
zajmujących się analizą ALH84001 jej wyniki potwierdzały istnienie życia 
na Marsie. W 1996 roku ogłoszono całemu światu, że naukowcy odkryli 
dowody   wskazujące   na   możliwość   istnienia   wczesnych   form   życia   na 
Marsie.

Przekonanie o obecności życia na Marsie 3,5 miliarda lat temu, gdy 

ALH84001 był wciąż jeszcze na Czerwonej Planecie, wsparły obserwacje 

75

background image

prowadzone   za   pośrednictwem   „Vikinga”   i   innych   próbników,   które 
dostarczyły   dowodów,   że   w   owym   czasie   na   powierzchni   Marsa 
znajdowała   się   woda.   Naukowcy  uważają,   że   skoro   była   tam  woda,   to 
mogło pojawić się życie. Co więcej, najwcześniejsze ślady życia na Ziemi 
pochodzą   mniej   więcej   z   tego   samego   okresu.   Na   podstawie 
pozostawionych   przez   mikroorganizmy   skamielin   wiemy, 
żeżycieistniałonaZiemijuż3,5   miliarda   lat   temu.   Chemiczne   ślady 
aktywności mikroskopowego życia na Ziemi sięgają 3,9 miliarda lat temu. 
Jak   na   ironię,   to   właśnie   te   odkrycia,   oparte   na   naukowych   technikach 
datowania,   skłoniły   Francisa   Cricka   do   przyjęcia   hipotezy   panspermii. 
Crick odjął 3,9 miliarda lat od 4,5 miliarda (na tyle ocenia się wiek Układu 
Słonecznego) i otrzymał 600 milionów lat. Zdaniem wybitnego genetyka 
DNA nie mogło powstać na Ziemi w ciągu zaledwie 600 milionów lat. Aby 
z przypadkowych zderzeń atomów węgla, wodoru, fosforu i innych mogła 
powstać niezmiernie złożona cząsteczka DNA, potrzebny byłby znacznie 
dłuższy czas. Crick doszedł więc do wniosku, że życie musiało powstać 
gdzie   indziej   i   zostać   w   jakiś   sposób   przeszczepione   na   Ziemię. 
Doniesienia o możliwych śladach życia w pochodzącym z Marsa kamieniu 
ponownie ożywiły teorię panspermii. W czasopismach naukowych zaczęły 
pojawiać się artykuły zatytułowane: „Czy jesteśmy Marsjanami?”

ALH84001   nie   był   jedyną   znalezioną   na   Ziemi   skałą   pochodzenia 

marsjańskiego.   Istnieje   dwanaście   meteorytów,   które   naukowcy  mogą   z 
dużą dozą pewności zakwalifikować jako pochodzące z Czerwonej Planety. 
Jednak zdaniem niektórych z nich, tylko ALH84001, ze względu na swój 
wiek, może zawierać dowody istnienia życia. Mars był wilgotny w czasie, 
gdy ALH84001 spoczywał  w pobliżu jego powierzchni. Cała koncepcja 
wydarzeń, które spowodowały wyrzucenie skały z Marsa, a także w czasie 
jej długiej podróży w kierunku Ziemi  aż do jej odkrycia w 1984 roku, 
wydawała   się   w   elegancki   sposób   odpierać   wszelkie   zarzuty   wobec 
hipotezy panspermii. Z pewnością zadowoliłaby ona Carla Sagana, który 
niegdyś, podczas konferencji w Biurakan w 1971 roku, niechętnie wystąpił 
jako  advocatus   diaboli  wobec   teorii,   którą   poparłby   z   przyjemnością, 
zważywszy na jego powszechnie znane próby wykazania, że życie gdzie 
indziej we wszechświecie musi istnieć.

Głównym   argumentem   Sagana   przeciw   hipotezie   panspermii   było 

przekonanie,   że   intensywne   promieniowanie   w   otwartej   przestrzeni 
zniszczyłoby   każdą   formę   życia   w   ciągu   godzin,   dni   lub   co   najwyżej 

76

background image

tygodni. Jednak w czasie  konferencji w Biurakan Sagan i jego koledzy 
rozważali organizmy, które były dostatecznie małe, aby przedostać się na 
najwyższy poziom stratosfery Ziemi lub innej planety, a następnie zyskać 
dostatecznie dużo energii, by wyruszyć w przestrzeń. Małe, pozbawione 
osłony   organizmy   wyruszające   swobodnie   w   przestrzeń   byłyby 
rzeczywiście   narażone   na   uszkodzenie   ich   wrażliwego   DNA   przez 
promieniowanie,   które   ostatecznie   zniszczyłoby   je   całkowicie.   Jednak 
ALH84001   to   zupełnie   inna   historia.   Jeżeli   jakiś   organizm   znalazł   się 
wewnątrz   kamienia,   gdy  znajdował   się   on   jeszcze   na   Marsie,   to   został 
objęty  naturalną   ochroną   przed   promieniowaniem   –   w   postaci   warstwy 
skały. Czy taka pozaziemska skała mogła zasiać życie na Ziemi?

Każdy zapewne widział spadające gwiazdy. Spadająca gwiazda, czyli 

meteor,  stanie  się  meteorytem,   jeżeli  przeżyje   przejście  przez  atmosferę 
Ziemi i dotrze do powierzchni planety. Widzimy meteory, ponieważ świecą 
jasno i wyglądają jak biegnące na niebie gwiazdy.  Świecenie meteorów 
przy   przejściu   przez   atmosferę   powoduje   ich   wysoka   temperatura, 
wywołana przez tarcie o powietrze. Wytworzone przy tym ciepło jest tak 
duże,   że   większość   wpadających   w   atmosferę   Ziemi   małych   obiektów 
ulega spaleniu, zanim dotrą one do powierzchni. W tym momencie pojawia 
się   kolejny   problem   związany   z   hipotezą   panspermii.   Gdy  ALH84001 
został wyrzucony w przestrzeń, rozgrzał się tak bardzo, że bąble atmosfery 
marsjańskiej   zostały   uwięzione   na   jego   stopionej   powierzchni,   dzięki 
czemu zdołaliśmy ustalić jego pochodzenie. Jednak wysoka temperatura, 
która   uwięziła   charakterystyczne   dla   Czerwonej   Planety   gazy,   mogła 
również zabić żywe istoty, które wybierały się w podróż wraz z ALH84001. 
Jeżeli   nawet   to,   co   naukowcy   obecnie   znajdują   pod   powierzchnią 
meteorytu, stanowi dowód istnienia życia, to są to jedynie ślady dawno 
wymarłego   życia.   Podczas   wchodzenia   w   atmosferę   Ziemi   kamień 
niewątpliwie został poddany powtórnemu ogrzewaniu, podobnie jak przy 
starcie   z   Marsa.   Możemy   założyć,   że   w   sprzyjających   warunkach 
ALH84001 mógł ochronić organizm i jego DNA przed promieniowaniem 
kosmicznym.   Możemy   również   przypuszczać,   że   ewentualni   żywi 
pasażerowie mogli przetrwać podróż w stanie hibernacji wywołanej niską 
temperaturą   próżni   kosmicznej.   Jednak   nadal   pozostaje   do   rozwiązania 
problem wysokiej temperatury podczas startu i lądowania.

Czy problem ten da się rozwiązać? Może niosąca życie skała wyrzucona 

w przestrzeń z jakiejś odległej planety była zbudowana z materii odpornej 

77

background image

na ciepło, na przykład z azbestu? A może istotny jest stosunek powierzchni 
do   objętości?   Kamień   takiej   wielkości   jak   ALH84001   może   zostać 
podgrzany   do   wysokiej   temperatury,   lecz   co   z   większymi   obiektami? 
Księżyc   był   niegdyś   częścią   Ziemi,   dopóki   gigantyczna   kolizja   nie 
spowodowała, że znalazł się na orbicie wokół nas. Nietrudno wyobrazić 
sobie   obiekty   większe   od   ALH84001,lecz   mniejsze   od   Księżyca, 
wylatujące z jakiejś planety na skutek kolizji z asteroidą i niosące głęboko 
wewnątrz – zabezpieczone zarówno przed promieniowaniem, jak i przed 
ciepłem   –   organizmy   żywe.   Po   trwającej   miliony   lat   międzygwiezdnej 
podróży obiekty takie mogą wylądować na planecie krążącej wokół innej 
gwiazdy   i   zasiać   na   niej   życie   za   pomocą   zamrożonych   zarodników, 
ukrytych głęboko wewnątrz gwiezdnego kuriera.

Atmosfera Ziemi jest nieustannie bombardowana przez promieniowanie 

kosmiczne,   które   rozbija   jądra   azotu,   tworząc   atomy   radioaktywnego 
węgla,   C-14.   Radioaktywny   węgiel   rozchodzi   się   w   całej   objętości 
atmosfery, docierając również do Ziemi i przenikając nasze środowisko. 
Wprawdzie przeważająca część węgla na świecie to izotopy stabilne (C-12 
oraz w mniejszej ilości C-13), ale niewielki, w miarę stały ułamek stanowi 
izotop   radioaktywny,   C-14.   Istoty   żywe   nieustannie   pobierają   węgiel   z 
otaczającego je środowiska, pochłaniając go w pożywieniu, wdychając i 
absorbując   z   powietrza.   Ułamek   radioaktywnego   węgla   w   organizmach 
żywych jest zatem taki sam jak w środowisku, lecz tylko do chwili ich 
śmierci.   Od   tego   momentu   ustaje   wymiana   węgla   ze   środowiskiem. 
Pozostały w organizmie radioaktywny węgiel kontynuuje swój naturalny 
rozpad.  W  miarę   upływu   czasu  poziom  radioaktywności   obniża   się.   Po 
5730   latach   rozpadnie   się   połowa   radioaktywnych   atomów,   które   były 
obecne   w   organizmie   w   chwili   śmierci.   Jest   to   tak   zwany  okres 
połowicznego zaniku
,  który w przypadku węgla C-14 wynosi właśnie 5730 
lat. Po upływie 11 460 lat poziom radioaktywności obniży się do jednej 
czwartej   początkowej   wartości   itd.   Ta   charakterystyczna   cecha 
radioaktywnego węgla stała się podstawą techniki datowania wynalezionej 
w latach czterdziestych przez W.F. Libby'ego.

Metoda ta została udoskonalona w 1993 roku przez Minze'a Stuivera z 

University of Washington i jego współpracowników, którzy przeprowadzili 
kalibrację datowania metodą aktywnego węgla, wykorzystując najbardziej 
precyzyjny sposób określania wieku drzew – za pomocą liczenia słojów na 
przekroju   pnia.   Znając   wiek   oraz   datę   ścięcia   poszczególnych   drzew, 

78

background image

dokonali analizy radiowęglowej kawałków drewna, a następnie porównali 
wiek   drzew   określony   na   podstawie   obu   metod,   dzięki   czemu   zdołali 
zredukować błąd pomiaru metodą radiowęglową do 10-20 lat. Datowanie 
metodą   radioaktywnego   węgla   zostało   między   innymi   zastosowane   do 
określenia wieku Całunu Turyńskiego, dzięki czemu udowodniono, że jest 
on wykonany z lnu ściętego w trzynastym wieku, a nie za życia Jezusa. 
Wyznaczono także datę zdobycia Jerycha przez Jozuego – 1580 r. p.n.e. 
oraz   określono   wiek   kości   neandertalczyka   na   około   100   000   lat.   Do 
wyznaczania   wieku   znacznie   starszych   obiektów,   a   zwłaszcza   do 
wyznaczania   przynależności   skał   do   różnych   okresów   geologicznych 
stosuje   się   podobne   techniki,   lecz   oparte   na   innych   pierwiastkach,   na 
przykład metodę potasowo-argonową.

W 1998 roku A.J.T. Juli z wydziału nauk o Ziemi University of Arizona 

ogłosił   wyniki   badań   małych   fragmentów   meteorytu  ALH84001,   które 
poddał   analizie   radiowęglowej.   Wyodrębnił   znalezione   w   meteorycie 
wielopierścieniowe   węglowodory   aromatyczne,   a   następnie   spalił   je   w 
specjalnej   komorze   laboratoryjnej,   wydzielając   w   ten   sposób   z   tych 
organicznych   związków   czysty   węgiel.   Osobno   wyodrębnił   węgiel   z 
fragmentów   ALH84001   zawierających   nieorganiczny   minerał   węglanu 
wapnia, który stanowił część samej skały. Następnie dla obu uzyskanych w 
ten   sposób   próbek   węgla   wykonał   analizę   zawartości   izotopu   C-14,   w 
stosunku do pozostałych dwóch izotopów, C-12 i C-13. Wyniki Julia były 
zaskakujące.   Dla   węgla   organicznego  proporcja   radioaktywnego   izotopu 
była   identyczna   jak   w   przypadku   węgla   ziemskiego.   Dla   węgla 
wyodrębnionego   z   węglanu,   pochodzącego   prawdopodobnie   z   Marsa, 
proporcja była inna. Juli doszedł do wniosku, że organizmy żywe, które 
mogły być źródłem znalezionych w ALH84001 węglowodorów, musiały 
się tam dostać w okresie, gdy meteoryt spoczywał w antarktycznym lodzie. 
Inne   badania,   wykonane   mniej   więcej   w   tym   samym   okresie,   również 
podały   w   wątpliwość   przypuszczenia   o   marsjańskim   pochodzeniu 
obecnego w ALH84001 życia.

Na początku 1998 roku wśród naukowców panowała zgoda wyłącznie 

co do tego, że na temat tajemnicy ALH84001 nie można stwierdzić nic 
rozstrzygającego. Meteoryt  najprawdopodobniej pochodził z Marsa, lecz 
nic poza tym nie wydawało się pewne. Każde z odkryć, które pierwotnie 
doprowadziły naukowców do przekonania, że na małej marsjańskiej skale 
istniały ewidentne ślady przeszłego życia, zostało podane w wątpliwość. 

79

background image

Wszyscy uważali, że wielka zagadka, czy w pewnym okresie w przeszłości 
na   Marsie   istniało   życie,   zostanie   rozwiązana   dopiero   wtedy,   gdy 
marsjańskie   skały   –   albo   przywiezione   na   Ziemię,   albo   badane   przez 
pojazdy kosmiczne na powierzchni Czerwonej Planety – zostaną poddane 
analizie. Mamy nadzieję, że odpowiedź przyniosą wyprawy na Marsa w 
pierwszej   dekadzie   dwudziestego   pierwszego   wieku.   Jeżeli   odpowiedź 
będzie   pozytywna,   to  być   może   dowiemy  się,   czy DNA  jest  tworem  > 
unikatowym   –   przynajmniej   w   skali   Układu   Słonecznego   –   czy   też 
możliwe są inne formy kodu genetycznego.

Czy istnieją kosmiczni kurierzy?

Czy   międzygwiezdna   panspermia   rzeczywiście   może   działać, 

przenosząc życie z jednego układu słonecznego do innego? Większość ciał 
pozaziemskich   –   meteoryty,   asteroidy,   komety   –   pochodzi   z   naszego 
Układu Słonecznego. Asteroidy żyją w tzw. pasie asteroid, między orbitami 
Marsa   i   Jowisza,   gdzie   zgodnie   z   prawem   Bodego   powstałaby  kolejna 
planeta.   Prawo   to   (zwane   także   prawem   Titiusa--Bodego)   określa 
odległości planet od Słońca. Aby je wyznaczyć, należy wziąć szereg liczb: 
0, 3, 6, 12, 24,48, 96, 192... i dodać 4 do każdego wyrazu, co w rezultacie 
da   szereg:   4,7,10,   16,   28,   52,100,  196...  Następnie   należy każdy wyraz 
podzielić przez 10, co da: 0,4; 0,7; 1; 1,6; 2,8; 5,2; 10; 19,6... Liczby te są 
w   przybliżeniu   równe   odległościom   –   w   jednostkach   astronomicznych 
(AU) – planet od Słońca. Odległość Merkurego wynosi w rzeczywistości 
0,39 AU, Wenus – 0,72 AU, Ziemi – 1 AU, Marsa – 1,52 AU. Następnie 
pojawia się odstępstwo od prawa Bodego, gdyż w odległości 2,8 AU nie 
ma żadnej planety. Później mamy Jowisza w odległości 5,2 AU od Słońca, 
Saturna – 9,5 AU i Urana – 19,2 AU (dla Neptuna i Plutona prawo Bodego 
nie   daje   dobrego   przybliżenia).   Gdy   w   szeregu   Bodego   pojawiła   się 
przerwa, G. Piazzi odkrył w 1801 roku asteroidę Ceres, a później wiele 
innych asteroid, w odległości 2,8 AU od Słońca. Strefa ta obecnie określana 
jest   mianem   pasa   asteroid.   Asteroidy   stanowią   pozostałości   z   okresu 
formowania   się   Układu   Słonecznego.   Gdy   otaczający   nowo   powstałe 
Słońce   dysk   protoplanetarny   koagulował   w   odległościach   z   grubsza 
zgodnych  z   prawem  Bodego,   w  odległości  2,8 AU  było  nieco  za   mało 
materii,   aby   mogła   powstać   nowa   planeta,   i   fragmenty  tego,   co   miało 
stanowić jej części składowe, pozostały w postaci asteroid krążących wokół 
Słońca w obszarze pasa asteroid, niekiedy opuszczając go i „włócząc się” 

80

background image

po okolicy. Ceres, największa z asteroid, ma  średnicę 1025 kilometrów. 
Pallas,   Juno,   Westa   i   200   innych   znanych   asteroid   ma   rozmiary   rzędu 
kilkuset kilometrów, a oprócz nich istnieją tysiące mniejszych asteroid, o 
średnicach 1 kilometra lub mniejszych.

Poza   obszarem   planet,   na   zewnątrz   orbity   Plutona,   znajduje   się   tak 

zwany Pas Kuipera, który składa się z lodowych ciał pozostałych z okresu 
narodzenia   Układu   Słonecznego.   Od   czasu   do   czasu   któreś   z   tych   ciał 
zostaje wytrącone ze swojej orbity i spada w kierunku Słońca jako kometa. 
Pas   Kuipera   stanowi   źródło   krótkookresowych   komet,   które   okrążają 
Słońce z okresem nie większym niż 200 lat. Włóczące się po Układzie 
Słonecznym asteroidy i komety mogą przenosić materię z jednego miejsca 
w drugie. Jednak czy mogą one transportować życie?

Znacznie   dalej   w   przestrzeni,   w   odległości   tysięcy   AU   od   środka 

Układu Słonecznego, znajduje się kolejny zbiór krążących wokół Słońca 
ciał. Jest to tak zwana Chmura Oorta, nazwana na cześć holenderskiego 
astronoma Jana Oorta, który w 1932 roku odkrył istnienie ciemnej materii 
galaktycznej.   Chmura   Oorta   powstała   prawdopodobnie   we   wczesnym 
okresie   życia   Układu   Słonecznego,   jako   skupiska   materii   odrzucone   od 
środka   Układu   Słonecznego   przez   grawitacyjne   oddziaływanie   wielkich 
planet – Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna. Chmura Oorta stanowi źródło 
komet o okresach obiegu sięgających tysięcy lat: orbity zbudowanych z 
lodu   ciał   z   Chmury   Oorta   są   niekiedy   zaburzane   przez   grawitacyjne 
przyciąganie   zewnętrznych   planet,   na   skutek   czego   powstają   komety, 
których jedno okrążenie wokół Słońca trwa tysiące lat.

Od czasu do czasu zdarza się,  że  krążące wokół  masywnego środka 

Galaktyki   dwie   gwiazdy   zbliżają   się   do   siebie.   Ich   Chmury   Oorta   – 
zakładając, że inne gwiazdy również je mają – mogą się wówczas mieszać 
ze   sobą.   Zrodzony   w   jednym   układzie   skalisty,   lodowy   obiekt   może 
przenieść   się   do   drugiego.   Naukowcy  sądzą   obecnie,   że   oprócz   Chmur 
Oorta   w   międzygwiezdnej   przestrzeni   wędrują   również   samotne,   nie 
związane z żadnym układem słonecznym komety-łazi ki. Są to komety, 
które zostały grawitacyjnie pociągnięte przez którąś z zewnętrznych planet, 
a następnie na skutek „efektu procy” katapultowane w przestrzeli. Obecnie 
–   pod   wpływem   bezwładności   –   przemierzają   one   olbrzymią,   otwartą 
międzygwiezdną   pustkę.   Według   jednego   z   niedawnych   oszacowań 
przestrzeń   między   nami   a   najbliższym   układem   gwiazdowym,   Alfą 
Centauri, może zawierać aż 50 miliardów takich bezpańskich komet. W 

81

background image

całej Drodze Mlecznej może znajdować się aż 6 bilionów bilionów (6 z 24 
zerami)   komet.   Przy   tak   olbrzymiej   liczbie   międzygwiezdnych 
podróżników   nie   można   wykluczyć,   że   chemiczne   nośniki   życia   jednak 
podróżują przez Galaktykę, a hipoteza panspermii może ostatecznie okazać 
się   słuszna,   jeżeli   założymy,   że   DNA   potrafi   przetrwać   uciążliwości 
długotrwałej podróży w ekstremalnych warunkach.

82

background image

Rozdział 6

ASTEROIDY, WULKANY I NEMEZIS

Życie   na   Ziemi   –   i   zapewne   na   jakiejkolwiek   planecie   we 

wszechświecie –jest pełne niebezpieczeństw. Zagrożenie ekstynkcją oraz 
niebezpieczeństwo,   że  życie,   nawet   jeżeli   gdzieś   się   pojawi,   nie   będzie 
miało   szansy   się   rozwinąć,   skłoniły   Franka   Drake'a   i   jego 
współpracowników  

z

  programu SETI do włączenia do równania Drake'a 

czynnika, który odzwierciedla niepewność i kruchość życia: czynnik L. Jest 
on miarą czasu trwania cywilizacji, czyli musi uwzględniać wiele różnych 
elementów   wpływających   na   ewolucję   i   „długowieczność”   życia   –  

a

 

szczególności życia inteligentnego – na jakiejkolwiek planecie. Chodzi tu 
między   innymi   o   autodestrukcyjne   skłonności   naszego   gatunku 
przejawiające się w produkcji i magazynowaniu broni masowej zagłady, a 
przecież podobne cechy mogą mieć też inne zaawansowane cywilizacje. 
Jednak   zagrożenie   czyha   z   wielu   stron.   Każdy   astronom   wie,   że 
wszechświat to niebezpieczne miejsce. Wciąż zachodzą w nim eksplozje i 
rozbłyski intensywnego promieniowania, a każdej planecie grożą kolizje z 
innymi   obiektami.   Podstawowe   pytanie   brzmi:   Jak   bardzo   jest 
prawdopodobne, że gdzieś w przestrzeni istnieją dostatecznie sprzyjające 
warunki i że będą trwać wystarczająco długo, aby życie mogło powstać i 
ewoluować?

W   lipcu   1994   roku   kometa   Shoemaker-Levy   9   trafiła   w   Jowisza. 

Zdarzenie   to   stało   się   najczęściej   oglądanym   zjawiskiem   w   historii 
astronomii. Przez wiele dni każdy profesjonalny teleskop skierowany był 
na olbrzymią planetę. Na skutek oddziaływania grawitacji Jowisza kometa 
rozpadła się na fragmenty, które uderzały w powierzchnię planety z taką 
siłą,   że   nawet   przez   małe   teleskopy   widoczne   były   ślady   uderzeń 
rozmiarami porównywalne z Ziemią. Nad krajobrazem Jowisza pojawiły 
się olbrzymie, ogniste kule gorącego gazu i pyłu, a atmosfera wyraźnie 
pociemniała. Na powierzchni pozostał trwały ślad pouderzeniowy. Każdy z 

83

background image

nas zadawał sobie pytanie, czy zdarzenie to stanowi wyjątek, czy też jest 
rozpowszechnione w kosmosie? I co właściwie dzieje się ze środowiskiem 
uderzonej przez gościa z przestrzeni kosmicznej planety? Czy życie potrafi 
przetrwać   takie   naturalne   katastrofy?   Czy   wszelkie   życie,   w   całym 
wszechświecie, musi ostatecznie zginąć w ognistej eksplozji? Czy Ziemię 
również czeka taki los jak Jowisza?

Jeszcze   dwadzieścia   lat   temu   niewielu   naukowców   zdawało   sobie 

sprawę, że Ziemi także zagrażają obiekty kosmiczne. A wystarczy przecież 
rzut oka na pocięty kraterami krajobraz Księżyca, aby dojść do wniosku, że 
kosmos jest niebezpiecznym miejscem. Księżyc jest uderzany częściej niż 
Ziemia, ponieważ ma bardzo cienką atmosferę, w której – w odróżnieniu 
od   Ziemi   –   niewiele   ciał   ulega   spaleniu   w   trakcie   spadania   na 
powierzchnię. Niewielkie obiekty wkraczające w atmosferę Ziemi ulegają 
całkowitemu   spaleniu,   zanim   dotrą   do   powierzchni.   Ponadto   na   Ziemi 
aktywność   geologiczna   –   nieobecna   na   Księżycu   –   powoduje   erozję 
powierzchni,   na   skutek   wzajemnych   ruchów   płyt   tektonicznych 
usuwających ślady starych kraterów uderzeniowych. Jednak mimo braku 
takich śladów wiemy,  że w przeszłości w Ziemię wielokrotnie uderzały 
duże   ciała   kosmiczne.   Zderzenia   te   były   na   ogół   przyczyną   wielkich 
katastrof.

W 1978 roku Louis i Walter Alvarezowie z University of California w 

Berkeley badali we włoskich Apeninach warstwy geologiczne pochodzące 
z okresu między kredą a trzeciorzędem (zwane granicą K/T), sprzed 65 
milionów   lat.   Dwaj   naukowcy   odkryli   coś   zupełnie   nieoczekiwanego: 
cienką warstwę skały wyjątkowo bogatą w iryd. Pierwiastek ten jest pod 
pewnymi   względami   spokrewniony   z   platyną   i   jest   niezwykle   słabo 
reaktywny. Nie rozpuszcza się nawet w wodzie królewskiej. Iryd rzadko 
występuje na Ziemi, lecz spotka się go w meteorytach. Fakt, że jest on 
skoncentrowany  w   tak   cienkiej   i   dobrze   wyodrębnionej   warstwie   skały, 
doprowadził  A.  Warezów  do  konkluzji,  że  pojawił  się  on  z przestrzeni, 
wraz   z   asteroidą.   Na   podstawie   gęstości   odkrytej   przez   siebie   warstwy 
irydu   i   przy   założeniu,   że   jest   ona   równomiernie   rozłożona   na   całej 
powierzchni   Ziemi,   obliczyli,   że   łączna   ilość   irydu   w   takiej   globalnej 
warstwie   musiała   pochodzić   z   asteroidy   o   średnicy   10   kilometrów. 
Najbardziej uderzającym aspektem tego odkrycia była zbieżność czasowa 
między powstaniem warstwy irydu – i hipotetycznego uderzenia asteroidy 
– a zagładą dinozaurów.

84

background image

Jeżeli rzeczywiście w okresie przełomu K/T w Ziemię trafiła asteroida, 

to   gdzie   znajdują   się   jej   pozostałości?   Gdzie   znajduje   się   krater   po 
uderzeniu ciała o tak dużej masie? Musiałby on być olbrzymi, a w latach, 
gdy   Alvarezowie   dokonali   swego   odkrycia,   nie   wiedziano   o   istnieniu 
żadnego krateru o takich rozmiarach. Nowa teoria o przyczynach zagłady 
dinozaurów,   oparta   na   hipotezie   o   uderzeniu   asteroidy,   nie   miała   więc 
swojego   potwierdzenia,   którym   mógłby   być   krater   pouderzeniowy. 
Warstwa irydu mogła przecież pojawić się w tym samym okresie zupełnie 
przypadkowo.

W   1991   roku   na   półwyspie   Jukatan   odkryto   gargantuiczny   krater. 

Warstwa   irydu,   a   także   znalezione   tymczasem   ślady   irydu   w   różnych 
miejscach   globu   oraz   początkowe   odkrycie  Alvarezów   w  Apeninach   – 
wszystkie one pochodzą z okresu przełomu K/T, sprzed 65 milionów lat. 
Stało się  jasne,  że  Ziemia,  podobnie jak Jowisz w 1994 roku, stała  się 
niegdyś celem gigantycznego najeźdźcy z kosmosu, nazwanego Wielkim 
Ekstynktorem.   Na   podstawie   rozmiarów   krateru   naukowcy  obliczyli,   że 
wybuch   spowodowany   uderzeniem   asteroidy   był   5   miliardów   razy 
silniejszy   niż   zrzucona   na   Hiroszimę   bomba   atomowa   lub   –   w   skali 
stosowanej w podobnych sytuacjach – równoważny 100 milionom megaton 
TNT.

W ciągu kilku sekund od wybuchu wysoko nad powierzchnię Ziemi 

wzbiła się wielka ognista kula. Znacznie wzrosła temperatura atmosfery. 
Jednak   niektóre   zwierzęta   i   rośliny,   zwłaszcza   z   tych   gatunków,   które 
mogły się ukryć i nie znajdowały się zbyt blisko miejsca uderzenia, zdołały 
przetrwać okres wzmożonego ciepła. Większa część szkód na Ziemi została 
spowodowana   później.   Nad   powierzchnię   Ziemi   wzbiły   się   olbrzymie 
chmury sadzy i pyłu, które rozprzestrzeniły się na całą atmosferę, tworząc 
ciemną pokrywę nad całą planetą. Przez wiele miesięcy do powierzchni 
Ziemi nie docierały promienie słoneczne. Spowodowaną przez eksplozję 
wysoką temperaturę zastąpiły trwające wiele lat mrozy. Ciężka pokrywa 
czarnych   chmur   nie   pozwalała   promieniom   Słońca   ogrzewać   planety   i 
przerwała   roczny   cykl   wzrostu   i   obniżenia   temperatury.   Powierzchnia 
Ziemi przez wiele lat pozostawała bardzo zimna.

Brak   światła   uniemożliwiał   roślinom   fotosyntezę,   wskutek   czego 

większość   z   nich  wymarła.  Wszystko   na   lądzie   zamarzło.   Dinozaury,   a 
wraz  z  nimi   większość  innych żywych  istot  na  Ziemi,  wyginęły.   Nadal 
pozostaje   zagadką,   które   formy   życia   przetrwały  tę   katastrofę   i   w   jaki 

85

background image

sposób z zagłady wyłoniła się tętniąca obecnie życiem planeta.

Naukowa  analiza  eksplozji  K/T oraz skutków,  jakie wywołała wśród 

istot   żywych,   doprowadziła   Alvarezów   do   jeszcze   jednego 
nieoczekiwanego   odkrycia.   W   początkowym   okresie   zimnej   wojny   oba 
supermocarstwa   kierowały   się   założeniem,   że   wojnę   nuklearną   można 
wygrać.   Na   podstawie   obliczeń   siły   i   zniszczeń   wywołanych   przez 
pojedynczą   eksplozję   nuklearną   oraz   informacji   uzyskanych   dzięki 
wykonywanym przez 40 lat testom jądrowym, początkowo w powietrzu, a 
następnie   pod   ziemią,   radzieccy   i   amerykańscy   naukowcy   sądzili,   że 
bomby atomowe dokonują zniszczeń przez działanie trzech czynników: fali 
uderzeniowej,   ognia   oraz   promieniowania.   Jednak   od   pewnego   czasu 
zaczęto   zdawać   sobie   sprawę,   że   istnieje   jeszcze   jeden   skutek   dużych 
eksplozji   jądrowych.   Gdyby   równocześnie   zdetonowano   wiele   bomb 
atomowych, tak jak podczas hipotetycznej wojny jądrowej, ich skutki nie 
byłyby terytorialnie ograniczone. Płonące miasta wyrzuciłyby do atmosfery 
takie   ilości   sadzy   i   pyłu,   że   temperatura   na   Ziemi   spadłaby   do 
niebezpiecznie   niskiego   poziomu,   a   promieniowanie   słoneczne   nie 
mogłoby   dotrzeć   do   gruntu.   Naukowcy   określają   ten   efekt   terminem 
„nuklearnej zimy”. W znacznym stopniu przypomina on skutki katastrofy 
K/T.   Hipoteza   nuklearnej   zimy   odegrała   ważną   rolę   w   polityce   zimnej 
wojny, przekonując supermocarstwa, że wojny jądrowej prawdopodobnie 
nie   da   się   wygrać,   a   próba   jej   wywołania   skazałaby   nas   na   zagładę 
przypominającą  los  dinozaurów.  Teoria  nuklearnej  zimy,  głoszona   przez 
naukowców   obu   supermocarstw,   zwróciła   w   końcu   uwagę   światowych 
przywódców i dopomogła w zakończeniu zimnej wojny.

Wydaje się, że utrzymanie życia na Ziemi – lub na jakiejkolwiek innej 

planecie   –   może   na   dłuższą   metę   okazać   się   trudne.   Już   sam   proces 
formowania   się   układów   słonecznych   od   dysków   protoplanetarnych   do 
planet   stwarza   zagrożenie   dla   ciągłości   życia.  Asteroidy,   komety  i   inne 
kawałki materii są równie naturalnymi składnikami układu słonecznego jak 
planety.  Wprawdzie   hipoteza   panspermii,   zgodnie   z   którą   pochodzące   z 
przestrzeni   kosmicznej   ciała   mogą   się   stać   zarodkiem   życia,   jest   w 
najlepszym razie kontrowersyjna, ale niszcząca moc tych samych ciał – 
oraz zagrożenie, jakie stwarzają one dla rozwoju i ciągłości życia – jest jak 
najbardziej realna. Zagrożenie to może się przejawiać na wielu różnych 
poziomach.

W dniu 30 czerwca 1908 roku mieszkańcy wsi w Okręgu Tunguskim na 

86

background image

środkowej   Syberii   usłyszeli   donośny   wybuch.   Na   niebie   pojawiła   się 
olbrzymia kula ognia, wszystko wokół stało się czerwone, a temperatura 
gwałtownie wzrosła, jak w pobliżu gigantycznego ogniska. Pożary strawiły 
2000   kilometrów   kwadratowych   lasów.   Ze   względu   na   położenie 
geograficzne i uwarunkowania geopolityczne ekspedycje naukowe, mające 
na celu zbadanie przyczyn tego zjawiska, pojawiły się na Syberii dopiero 
po   17   latach   od   wybuchu.   Obecnie   wiemy,   że   sprawcą   wybuchu   była 
kamienna   asteroida   o   rozmiarach  sporego   biurowca.   Spowalniany  przez 
opór powietrza kosmiczny najeźdźca rozgrzewał się coraz bardziej, aż w 
końcu eksplodował na wysokości 8 kilometrów nad powierzchnią Ziemi, 
wzniecając   ogień   wokół   miejsca   wybuchu.   Uwolniona   przez   eksplozję 
energia odpowiadała 15 megatonom TNT – była tysiąc razy większa niż 
energia bomby zrzuconej na Hiroszimę.

Naukowcy szacują, że ciała o rozmiarach asteroidy tunguskiej – mające 

około   50   metrów   średnicy  –   trafiają   w   Ziemię   średnio   raz   na   300   lat. 
Gdyby obiekt taki spadł na miasto, uległoby ono całkowitemu zniszczeniu. 
Miejsca   trafień   są   jednak   przypadkowe,   więc   dotychczasowe   eksplozje 
asteroidów następowały w słabo zaludnionych obszarach, takich jak Okręg 
Tunguski   na   Syberii.   Zakładając,   że   10%   powierzchni   Ziemi   jest   gęsto 
zaludnione, naukowcy obliczają, że obiekty o podobnych rozmiarach jak 
asteroida tunguska trafiają w zamieszkane obszary raz na 10 000 lat. Te 
względnie   małe   obiekty   stwarzają   jednak   różnego   rodzaju   zagrożenia 
nawet wtedy, gdy spadną na nie zamieszkane obszary. Trafienie w ocean 
spowodowałoby   fale   pływowe,   które   zniszczyłyby   gęsto   zaludnione 
obszary przybrzeżne. Przeprowadzone symulacje komputerowe wskazują, 
że   nawet   nieduża   asteroida,   wpadając   do   Oceanu   Atlantyckiego, 
wytworzyłaby   tak   potężną   falę   pływową,   że   miasta   na   wschodnim 
wybrzeżu Ameryki zostałyby obrócone w (mokrą) perzynę.

Uderzenie   większej   asteroidy,   o   promieniu   100   metrów,   uwolniłoby 

energię równą energii 100 megatonowych bomb, niszcząc cały kontynent. 
Przy   średnicy   1   kilometra   energia   osiągnęłaby   równowartość   100   000 
megatonowych bomb, a zasięg zniszczeń rozciągałby się na całą półkulę. 
Wielki Ekstynktor z ery K/T, mający średnicę 10 kilometrów, wyzwolił 
energię 1 miliona megaton, niszcząc życie w globalnej skali. Naukowcy 
oceniają, że katastrofy o podobnych rozmiarach zdarzają się średnio co 30 
milionów lat.

Istnieje   teoria,   aczkolwiek   nie   poparta   żadnymi   dowodami 

87

background image

obserwacyjnymi,   że   nasze   Słońce   nie   jest   pojedynczą   gwiazdą,   lecz 
elementem układu podwójnego, podobnie jak większość gwiazd w naszej 
Galaktyce. Zgodnie z tą teorią towarzysz Słońca, zwany Nemezis, obiega 
Słońce po eliptycznej  orbicie  z częstością  raz  na  30 milionów lat.  Gdy 
zbliża   się   do   nas,   jego   grawitacyjne   oddziaływanie   zaburza   trajektorie 
asteroid i komet, posyłając je w kierunku Słońca i jego planet. Według tej 
teorii to właśnie Nemezis była przyczyną uderzenia w Ziemię Wielkiego 
Ekstynktora, który 65 milionów lat temu sprowadził zagładę na dinozaury i 
większość innych form życia na naszej planecie.

Asteroida 1997 XF11

Większość asteroid pozostaje wprawdzie w pasie asteroid, ale istnieje 

jedna grupa – zwana asteroidami Apolla – której orbity krzyżują się z orbitą 
Ziemi. Należy do niej ponad 30 obiektów. Jedna z asteroid Apolla, Ikar, w 
1968 roku zbliżyła się do Ziemi na odległość 4 milionów mil (ok. 6,5 min 
km). W kategoriach astronomicznych taka odległość uważana jest prawie 
za   trafienie.   Nieco   później   odkryto   asteroidy,   które   mijały   Ziemię   w 
odległości mniejszej niż 300 000 mil (ok. 480 000 km). W dniu 6 grudnia 
1997 roku James V. Scotti z University of Arizona odkrył nową asteroidę, 
nazwaną później asteroidą 1997 XF11, której orbita przechodziła bardzo 
blisko Ziemi. W marcu 1998 roku ogłoszono, że nowo odkryta asteroidą 
znajduje się na kursie, który doprowadzi ją do Ziemi na odległość 30 000 
mil   (ok.  48  000 km)–bliżej  niż  jakiekolwiek inne   zaobserwowane   ciało 
niebieskie. Asteroidą okrąża Słońce raz na 21 miesięcy. Obliczono, że w 
czwartek 26 października 2028 roku o 13.30 asteroidą 1997 XF11 znajdzie 
się najbliżej Ziemi. Zbliżenie na odległość 30 000 mil (ok. 48 000 km), 
jedną   ósmą   odległości   od   Księżyca,   może   grozić   bezpośrednim 
zderzeniem.   Późniejsze   obliczenia,   wykonane   przez   naukowców   z   Jet 
Propulsion Laboratory [Laboratorium Napędu Odrzutowego] w Kalifornii, 
dały bardziej optymistyczne oceny największego zbliżenia XF11 do Ziemi 
– od 54 000 do 600 000 mil (ok. 87 000-965 000 km). Gdyby mająca milę 
średnicy asteroidą trafiła w Ziemię, spowodowałaby zniszczenia w skali 
globalnej, wzniecając ogień na całym kontynencie. W roku 2000 i 2002, 
podczas kolejnych zbliżeń, zostaną wykonane ponowne obliczenia, które 
pozwolą lepiej oszacować zagrożenie zderzeniem.  Jak na ironię jedną z 
możliwości   odsunięcia   bezpośredniego   zagrożenia   jest   prewencyjne 
uderzenie   asteroidy   rakietą   niosącą   ładunek   jądrowy,   którego   wybuch 

88

background image

mógłby Zmienić jej kurs. Nietrudno uświadomić sobie, że wśród licznych 
bliskich spotkań Ziemi z asteroidami i kometami, w ciągu wielu milionów 
Iat

5

 może się zdarzyć i takie, które zakończy się bezpośrednim trafieniem.

Nuklearna   zima,   promieniowanie,   zniszczenia   wywołane   przez   samą 

eksplozję   oraz   uwolnione   przez   nią   ciepło   mogą   zniszczyć   każdą 
zaawansowaną   cywilizację,   znajdującą   się   w   stanie   globalnej   wojny. 
Asteroidy   i   komety   –   zakładając,   że   w   innych   układach   słonecznych 
również   znajdują   się   takie   pozostałości   z   wczesnych   okresów   ich 
formowania się, wędrujące w ich przestrzeni między, planetarnej, a może 
także i w międzygwiezdnej – stwarzają kolejne zagrożenie dla cywilizacji 
pozaziemskiej. Wiemy, że na Ziemi przynajmniej raz zdarzyła się globalna 
katastrofa wywołana uderzeniem

 

asteroidy. Jak na ironię, gdyby nie zagłada 

dinozaurów,   spowodowana   przez   eksplozję   K/T   oraz   jej   konsekwencje 
klimatyczne, na Ziemi mogłoby nigdy nie pojawić się inteligentne życie. 
Istnieje   jaszcze   trzecie   zagrożenie,   czające   się   na   każdej   zdolnej   do 
podtrzymania życia planecie. Wiemy, że dla utrzymania życia potrzebna 
jest geologiczna aktywność planety. Geologicznie martwe ciało, takcie jak 
Księżyc, nie ma wielu niezbędnych dla ewolucji życia elementów. Jednak 
ożywiająca planetę aktywność geologiczna może równie

 

łatwo zniszczyć 

życie. Na każdej geologicznie aktywnej planecie występują wulkany. Io, 
satelita   Jowisza,   jest   tak   aktywny,   że   na   zdjęciach   wykonanych   przez 
Kosmiczny   Teleskop   Hubble'a   widać   olbrzymie   plamy   wulkanicznego 
dymu.   Częste   i   intensywne   Przejawy   aktywności   wulkanicznej   mogą 
zniszczyć życie równie łatwo i gruntownie jak nuklearna zima.

Gdy 65 milionów lat temu wyginęły dinozaury, na Ziemi nie 

D

yj

ludzi, 

więc – nie licząc danych geologicznych i paleontologicznych – nie mamy 
żadnych   zapisów   na   temat   poziomu   zniszczeń   spowodowanych   przez 
Wielkiego Ekstynktora. W jakim stopniu podobna  katastrofa  dotknęłaby 
ludzi?   To   pytanie   przyszło   mi   do   głowy   w   1991   roku,   gdy   zbierałem 
informacje   na   temat   statystycznych   metod   poprawiania   wyników 
radiowęglowej   metody   datowania.   Zastosowałem   wtedy   metodę 
matematyczną   zwaną  bootstrap

21

,  dzięki   której   można   uzyskać   wąski 

przedział   ufności   dla   określonych   metodą   aktywnego   węgla   dat 
prehistorycznych wydarzeń. W ramach tego projektu chciałem odwiedzić 
miejsce, gdzie zdarzyła się najpotężniejsza naturalna katastrofa w historii 
ludzkości. Wśród pozostałości starożytnej cywilizacji, która w tajemniczy 

21

 Tu: rekurencyjna metoda szacowania wariancji rozkładu.

89

background image

sposób  zniknęła   z   powierzchni   Ziemi   około   1630  r.   p.n.e.,   archeolodzy 
znaleźli naczynia zawierające ziarna jęczmienia pozostawione przez ludzi, 
którzy zginęli w wielkiej katastrofie. Ziarna te zostały wykorzystane jako 
materiał do określenia daty metodą węgla aktywnego

22

.

Wspiąłem się na krawędź olbrzymiego wulkanu na wyspie Thira. Na 

tarasie,   z   którego   rozciągał   się   widok   na   położoną   poniżej   kalderę, 
znajdował się napis: „Przejście tylko dla klientów”. Skierowałem się na 
południe   i   po   półgodzinnym   marszu   obszedłem   dookoła   otoczone 
niewielką   krawędzią   wgłębienie   wulkanu   i   ponownie   znalazłem   się   na 
wprost położonej poniżej krateru olbrzymiej niebieskiej kaldery. tym razem 
od   północy.   Patrząc   z   tego   miejsca,   łatwo   było   zdać   sobie   sprawę   z 
wielkich   rozmiarów   krateru.   Był   jasny   dzień,   a   mimo   to   z   trudem 
dostrzegałem   położone   na   północnym   krańcu,   na   wprost   kaldery, 
miasteczko la. Ilość ziemi i skał, wyrzuconych w powietrze owego dnia, 
lub dni, w siedemnastym wieku przed naszą erą, musiała być olbrzymia. 
Wszędzie wokół znajdowały się duże, czarne, bazaltowe bloki. Bezładnie 
porozrzucane, wyglądały, jakby spadły z nieba wprost na szarożółtą ziemię. 
Ten   sam   północny   wiatr   musiał   wiać   również   wtedy,   gdy   zaczęła   się 
erupcja   (co   zresztą   zostało   udowodnione   przez   badania   złóż   popiołu   w 
podmorskim gruncie), a niesione przez wiatr na południe i na wschód skały, 
popiół i pumeks spowodowały straszną dewastację. Gruba warstwa popiołu 
pokryła   pola   oddalonej   o   70   mil   (ok.   110   km)   na   południe   Krety. 
Współczesne badania wykazały, że grunty rolne pokryte tak grubą warstwą 
popiołu, jaką odkryto na Krecie, byłyby przez wiele lat nieprzydatne do 
upraw.   Silne   wiatry  poniosły  olbrzymią   chmurę   popiołu  na   południowy 
wschód,   w   kierunku   Egiptu,   powodując   trwające   wiele   dni   ciemności. 
Dzień   był   niezwykle   gorący   i   suchy.   W   palących   promieniach   słońca 
dotarłem w końcu do wioski Akrotiri.

Gdy   wl967

 

roku   archeolog   Spyridon   Marinatos   rozpoczął   prace 

wykopaliskowe na południe od Akrotiri, jego zespół bardzo szybko natknął 
się na niezwykłe znalezisko. Pod warstwą popiołu i pumeksu znajdowało 
się starożytne miasto, niczym Pompeje, lecz o siedemnaście stuleci starsze. 
Wzdłuż ulic i wokół rynku mieściły się dwupiętrowe domy z bieżącą wodą 
i   spłukiwanymi   wodą   ubikacjami.   Wewnątrz   tych   domów   zespół 
Marinatosa   znalazł   bogate   freski   i   piękne   wazy   wykonane   przez 

22

 Amir D. Aczel, Improved Radiocarbon Age Estimation Using the Bootstrap, „Radiocarbon”, t. 37, 
nr 3, 1995, s. 845-849.

90

background image

przedstawicieli cywilizacji, która zniknęła nagle i bez powodu. Odkrycie 
Marinatosa znalazło się w centrum uwagi światowych mediów, a „National 
Geographic”, który w 1967 roku opublikował piękne fotografie fresków i 
innych   odkrytych   w   Akrotiri   dzieł   sztuki,   przyrównał   jego   prace   do 
odkrycia Atlantydy.

W 1932 roku Marinatos prowadził prace wykopaliskowe w Amnisos. 

Był   to   port   obsługujący   wielki   pałac   w   Knossos   na   Krecie.   Badając 
pozostałości położonej dosyć wysoko nad portem minojskiej willi, odkrył 
coś, co wydało mu się dosyć dziwne. Willa robiła wrażenie, jakby jakaś 
tajemnicza siła przesunęła ją w stosunku do fundamentów. Gdy w innych 
miejscach na Krecie zauważył podobne oznaki działania niewyjaśnionej, 
niszczącej siły, doszedł do przekonania, że cywilizacja minojska nie upadła 
wskutek wojny lub innej konwencjonalnej przyczyny, lecz stała się ofiarą 
naturalnej katastrofy o złowieszczej, niespotykanej sile.

W   1939   roku   Marinatos   opublikował   w   angielskim   czasopiśmie 

„Antiąuity”   artykuł   zatytułowany  The  Volcanic   Destruction   of   Mi-noan 
Crete 
[Wulkaniczna destrukcja minojskiej Krety]. Wysunął w nim hipotezę, 
zgodnie z którą przyczyną zniszczenia cywilizacji minojskiej na Krecie był 
gwałtowny   wybuch   wulkanu   Santoryn.   Zdaniem   Marinatosa   erupcji 
wulkanu   towarzyszyło   silne   trzęsienie   ziemi,   które   wywołało  olbrzymie 
fale pływowe. Minojskie osadnictwo na Krecie zostało zniszczone przez 
uderzenia   fal   oraz   przez   znaczne   ilości   osiadłego   na   polach   popiołu 
wulkanicznego, który położył kres rolniczej cywilizacji.

Atlantyda   nie   jest   jedyną   legendą   o   całkowitej   i   nagłej   zagładzie 

cywilizacji   ludzkiej,   dokonanej   przez   powszechnie   występujące   w 
przyrodzie gwałtowne siły. Przyczyna upadku kultury minojskiej została w 
dużej mierze  potwierdzona dzięki pracom Marinatosa i innych badaczy. 
Istnieją   inne   legendy,   których  wyjaśnienie   można   również   z   jakąś   dozą 
pewności przypisać działaniu naturalnych katastrof. Potop za Deukaliona, 
potop ze starożytnego sumeryjskiego eposu o Gilgameszu oraz potop za 
Noego mogą stanowić ludowe zapisy katastrof spowodowanych przez fale 
pływowe,   których   przyczyną   mogły   być   trzęsienia   ziemi,   wybuchy 
wulkanów   lub   uderzenia   asteroid   w   powierzchnię   morza.   Ludzkie 
doświadczenie   na   Ziemi   jest   zaledwie   momentem   w   kosmicznej   skali 
czasowej, więc fakt, że nasza cywilizacja nie zniknęła całkowicie w ciągu 
zapisanej historii, nie dowodzi jeszcze, że życie może trwać wiecznie. W 
hierarchii   kosmicznych   wypadków   większe   zdarzają   się   rzadziej,   a 

91

background image

mniejsze częściej. Gdybyśmy jednak żyli na Ziemi tak długo jak dinozaury 
– 180 milionów lat – moglibyśmy także zostać unicestwieni przez globalną 
katastrofę. Czynnik w równaniu Drake'a jest zwodniczy – nie wiemy, jak 
długo cywilizacja może trwać, lecz wiemy, że czas ten jest skończony, co 
niesie   implikacje   zarówno   dla   ewentualnych   założeń   o   nieskończonym 
okresie   trwania   cywilizacji   pozaziemskich,   jak   i   dla   niepewności 
sprzyjających życiu warunków na pozasłonecznych planetach. Nawet jeżeli 
znajdziemy planety w zamieszki walnej strefie jakiejś gwiazdy, z wodą w 
stanie   ciekłym,   ze   stałymi   i   łagodnymi   temperaturami,   to   aktywność 
wulkaniczna,   uderzenia   komet   lub   asteroidów   mogą   uniemożliwić 
utrzymanie i rozwój życia.

Zasada antropiczna stwierdza, iż sam fakt istnienia życia jest dowodem, 

że  występują  sprzyjające  życiu – w  takiej  formie,  w jakiej  je  znamy – 
warunki. Zgodnie z tą zasadą gdyby masa elektronu była tylko nieznacznie 
większa lub mniejsza, życie nie mogłoby powstać. Gdyby atom węgla miał 
inne   rozmiary,   nie   istniałyby  cząsteczki,   z   których  zbudowane   są   istoty 
żywe. Gdyby nasz Układ Słoneczny był w jakikolwiek sposób inny, niż 
jest, nie byłoby nas tutaj. Zasada stwierdza, że wszystko we wszechświecie 
musi   być   dokładnie   takie,   jakie   jest,   gdyż   w   przeciwnym   razie   nie 
istnielibyśmy. W pewnym sensie zasada antropiczna stanowi odbicie idei, 
że Ziemia jest środkiem wszechświata, która panowała aż do szesnastego 
stulecia, gdy Kopernik stwierdził, że nie Ziemia, lecz Słońce jest środkiem 
Układu   Słonecznego.   Sto   lat   później   Galileusz   zaobserwował   księżyce 
Jowisza, co stanowiło pierwszy obserwacyjny dowód, że Ziemia nie jest 
środkiem   wszystkiego.   Pewne   właściwości   Jowisza,   a   także   naszego 
Księżyca,   były  jednak   podstawą   do   formułowania   argumentów,   których 
natura wydaje się całkowicie antropiczna.

Jowisz jest olbrzymią planetą, 318 razy większą od Ziemi. Ze względu 

na jego znaczną masę oraz na fakt, że jego orbita jest bardziej oddalona od 
Słońca niż nasza, Jowisz jest uważany za wielkiego obrońcę Ziemi. Gdy 
komety   lub   asteroidy   zbaczają   z   własnych   orbit   i   zaczynają   zagrażać 
ziemskiemu życiu, masywny Jowisz przyciąga je o wiele silniej niż lekka 
Ziemia. Grawitacyjne oddziaływanie Jowisza chroni nas przed wszystkim, 
co mogłoby zniszczyć życie na Ziemi. Również Saturn, o masie równej 95 
masom   Ziemi,   działa   –   aczkolwiek   w   mniejszym   stopniu   –   jako   nasz 
obrońca   przed   kosmicznymi   intruzami.   Zgodnie   z   tą   teorią   kometa 
Shoemaker-Levy 9 nie spadła na Jowisza przez przypadek, lecz z powodu 

92

background image

jego rozmiarów i masy przyciągającej komety i asteroidy. Teoria o roli, 
jaką   Jowisz   i   inne   duże   planety   odgrywają   w   ochronie   Ziemi   przed 
kosmicznymi odpadkami, mówi, że gdyby planety owe nie istniały, Ziemia 
byłaby   bombardowana   przez   komety   i   asteroidy   ze   znacznie   większą 
częstością niż obecnie. Jedna z ocen przewiduje, że zamiast upadku dużej 
asteroidy lub komety raz na 30 do 60 milionów lat, bez ochrony dużych 
planet   dochodziłoby  do   takiej   katastrofy  raz   na   100   000   lat.   Życie   nie 
mogłoby się rozwinąć, gdyby te gigantyczne planety nie istniały.

Rozważając   szanse   istnienia   życia   gdzie   indziej   we   wszechświecie, 

niektórzy naukowcy twierdzą, że musimy wziąć pod uwagę ewentualność 
obecności   dużych   planet,   które   mogłyby   osłaniać   niosącą   życie,   małą, 
podobną do Ziemi planetę. Argument taki można uważać za odbicie zasady 
antropicznej: skoro my mamy Jowisza i Saturna, to istoty zamieszkujące 
inny układ słoneczny również muszą je mieć.

Podobna teoria, wysunięta w 1993 roku przez francuskiego astronoma, 

Jacques'a Laskara, sugeruje, że życie  na Ziemi nie rozwinęłoby się bez 
obecności   Księżyca.   We   wczesnej   fazie   kształtowania   się   Układu 
Słonecznego   w   młodą   Ziemię   uderzył   jakiś   duży  obiekt   z   taką   siłą,   że 
fragment Ziemi  został wyrzucony w przestrzeń. Jego masa  była  na tyle 
duża,   że   przyciąganie   grawitacyjne   doprowadziło   do   ukształtowania   się 
kulistego Księżyca. Pozostał on na tyle blisko Ziemi, że zdołała utrzymać 
go na swojej orbicie. Oba ciała oddziałują na siebie grawitacyjnie, a siła 
grawitacji   Księżyca   jest   przyczyną   ziemskich   pływów.   Niektórzy 
naukowcy sądzą, że bez obecności omywających kontynenty pływów życie 
pozostałoby   w   oceanach.   Teoria   Laskara   posuwa   się   jeszcze   dalej, 
utrzymując, że obecność Księżyca była niezbędna do powstania życia na 
Ziemi.

Księżyc   jest   większy   niż   Pluton   i   niewiele   mniejszy   niż   Merkury. 

Znajduje   się   jednak   bardzo   blisko   Ziemi,   kilka   dni   lotu   statkiem 
kosmicznym zamiast miesięcy lub lat, które są potrzebne, aby doleciec do 
innych planet. W rezultacie układ Ziemia-Księżyc można traktować niemal 
jako   złożony   z   dwóch   planet   podsystem   w   ramach   większego   Układu 
Słonecznego.   Znajdując   się   tak   blisko   Ziemi   i   mając   znaczną   masę, 
Księżyc jest grawitacyjnie „uwięziony” na swej wokółziemskiej orbicie i 
nie może swobodnie wirować wokół własnej osi. Dlatego zawsze widzimy 
tę samą stronę Księżyca. Według Laskara ten grawitacyjny taniec Księżyca 
zapewnia stabilne pochylenie osi wirowania Ziemi względem jej osi obrotu 

93

background image

wokół Słońca. Ziemia krąży wokół Słońca z osią wirowania ustawioną nie 
prostopadle do płaszczyzny orbity, lecz pod kątem ostrym. Oś wirowania 
jest ustawiona pod kątem 23,4 stopnia względem osi obrotu wokół Słońca. 
Dzięki   temu   nachyleniu   na   Ziemi   występują   pory  roku.   Gdy   północna 
półkula Ziemi jest ustawiona w ciągu dnia na wprost Słońca, mamy lato, 
gdy   południowa   –   mamy   zimę.   Gdy   promienie   słoneczne   padają 
prostopadle na równik, następuje równonoc wiosenna lub jesienna.

Nachylenie osi Ziemi nie jest jednak stałe w czasie: w okresie tysięcy lat 

zmienia   się   od   minimalnej   wartości   22,0   stopni   do   maksymalnej   24,6 
stopni.   Zjawisko   to,   zwane   precesją,   jest   odpowiedzialne   za   niewielką 
składową długofalowego ruchu gwiazd wokół nas. W starożytności rolę 
Gwiazdy   Północnej,   Polaris,   odgrywała   inna   gwiazda.   Trzy   tysiąclecia 
temu nad biegunem północnym znajdowała się Beta Ursae Minoris. Na 
skutek precesji osi Ziemi starożytna Gwiazda Polarna stopniowo oddaliła 
się od bieguna. W dzisiejszych czasach jej miejsce zajmuje inny element 
gwiazdozbioru Małej Niedźwiedzicy: Alpha Ursae Minoris, którą obecnie 
nazywamy Polaris.

Według Laskara Księżyc zapewnia Ziemi względną stabilność jej osi 

wirowania.   Gdyby   nie   okrążał   nas   Księżyc,   uwięziony   na   tak   bliskiej 
orbicie   i   skierowany   zawsze   jedną   stroną   do   nas,   oś   rotacji   Ziemi 
wykonywałaby dziki taniec, wahając się w znacznie większym stopniu niż 
w rzeczywistości. Laskar twierdzi, że bez Księżyca nachylenie ziemskiej 
osi wirowania wahałoby się od 0 do 85 stopni względem osi obrotu wokół 
Słońca. Spowodowałoby to zróżnicowane zmiany pór roku: niekiedy nie 
byłoby żadnych zmian (gdy kąt wynosiłby zero), a w innych okresach lato i 
zima   różniłyby   się   tak   bardzo   pod   względem   temperatury,   że   zima 
powodowałaby powszechne zamarzanie, a lato spaliłoby ziemię na popiół. 
Trudno ocenić, w jakim stopniu scenariusz ten okazałby się prawdziwy i 
czy teoria ta podpada pod zasadę antropiczną: skoro Księżyc jest tam, gdzie 
jest, to musimy go mieć, w przeciwnym razie życie nie mogłoby istnieć.

Problemy   związane   z   oczywistą   potrzebą   istnienia   Jowisza   i   innych 

dużych   planet   w   celu   ochrony   przed   intruzami   z   kosmosu,   których 
uderzenia w naszą planetę mogłyby zniszczyć życie, oraz Księżyca – w 
celu   utrzymania   stabilnego   klimatu   –   wydają   się   sugerować,   że 
prawdopodobieństwo istnienia  w  przestrzeni  kosmicznej  właściwych  dla 
życia   warunków   jest   małe.   Jaka   bowiem  jest   szansa   znalezienia   innego 
układu słonecznego,  który składałby się  z właściwego rodzaju gwiazdy, 

94

background image

właściwego rodzaju planety – małego, kamiennego świata z wszystkimi 
niezbędnymi   dla   życia   elementami,   krążącego   wokół   gwiazdy   w   takiej 
odległości, aby utrzymać wodę w stanie ciekłym – mającej podobny do 
naszego   księżyc,   a   na   dodatek   jeszcze   duże,   zewnętrzne   planety,   by 
chroniły przed kosmicznymi odpadkami?

Jednak w 1997 roku D. Williams  i J. Kastings z Pennsylvania State 

University   przeprowadzili   obszerną   komputerową   symulację   warunków 
życia   na   pozasłonecznych   planetach   bez   księżyca.   Ich   wyniki, 
opublikowane   we   wrześniowym   numerze   czasopisma   „Ica-rus”   z   1997 
roku,   wskazują,   że   wiele   takich   pozbawionych   księżyców   planet   może 
jednak   utrzymać   sprzyjające   życiu   warunki.   Być   może   to,   co   Ziemia 
zawdzięcza Księżycowi – względną stabilność nachylenia osi wirowania 
planety   –   nie   jest   absolutnie   niezbędne,   a   badania   Laskara   zostały 
zinterpretowane zbyt dosłownie i wyłącznie w ramach zasady antropicznej. 
Miło   jest   mieć   księżyc,   lecz   być   może   życie   potrafi   utrzymać   się   na 
planecie bez księżyca.

Jeśli chodzi o duże planety, których przyciąganie grawitacyjne chroni 

przed zderzeniami z kometami i asteroidami, to odkrycia Michela Mayora i 
Didiera   Queloza   oraz   innych   łowców   planet   dały   nam   już   dowód,   że 
gigantyczne   gazowe   planety,   takie   jak   Jowisz,   rzeczywiście   istnieją   we 
wszechświecie.   W   istocie   astronomowie   znajdowali   dotąd   wyłącznie 
planety o rozmiarach Jowisza. A skoro Jowiszy jest we wszechświecie tak 
dużo, małe, kamienne, podobne do Ziemi planety – gdy już je znajdziemy – 
powinny być dobrze chronione przed kosmicznymi śmieciami.

Niebezpieczeństwa   czyhające   na   życie   zarówno   na   Ziemi,   jak   i   na 

jakiejkolwiek pozasłonecznej planecie są znaczące, lecz trudno ocenić ich 
rzeczywisty  wpływ   na   rozwój   i   ciągłość   życia.   Zagrożenia   przychodzą 
zarówno z zewnątrz – w postaci asteroidów i komet – jak i od wewnątrz – 
na   skutek   naturalnej   aktywności   geologicznej   planety,   która   powoduje 
wybuchy   wulkanów,   niekiedy   dostatecznie   silnych,   aby   wywołać   efekt 
nuklearnej   zimy   nie   mniej   niszczący   niż   uderzenie   dużego   obiektu 
kosmicznego. Na dodatek zmiany klimatyczne wywołane niestabilnością 
nachylenia osi wirowania względem płaszczyzny obrotu wokół gwiazdy 
mogą   również   stać   się   przeszkodą   na   drodze   do   podtrzymania   życia. 
Otwarte   pozostaje   pytanie,   na   ile   powyższe   kwestie   wynikają   z   zasady 
antropicznej   i   czy   odzwierciedlają   one   rzeczywiste   zagrożenia.   Nowe 
odkrycia   astronomiczne   w   pewnym   stopniu   zdołały   już   osłabić   nasze 

95

background image

obawy.

Wśród katastrof przypisy wanych erupcji wulkanu Santoryn niektórzy 

wymieniają   dziesięć   plag   egipskich,   a   także   cofnięcie   się   Morza 
Czerwonego, które umożliwiło przejście Mojżeszowi. Opierają się oni na 
założeniu,   że   efekt   nuklearnej   zimy   spowodował   opisane   w   Biblii 
trzydniowe   ciemności,   a   pozostałe   plagi   były   wtórnymi   skutkami   tego 
samego zdarzenia. Cofnięcie się morza zostało przypisane fali pływowej, 
która powstała w wyniku erupcji wulkanu. Sam Marinatos interesował się 
wyłącznie  Atlantydą   i   nigdy  nie   był   zwolennikiem   hipotezy  dotyczącej 
dziesięciu plag lub cofnięcia się Morza Czerwonego. Marinatos zmarł w 
1974 roku w Akrotiri. Raport policyjny i mass media podały, że przyczyną 
jego   śmierci   był   udar,   w   wyniku   którego   stracił   równowagę,   spadł   z 
wysokiej skarpy i zabił się.

Był sobotni wieczór. Panayotis oraz jego żona i córka mieli na sobie 

obowiązujące  na  wyspie  kostiumy festiwalowe:  haftowane białe  bluzy i 
eleganckie   niebieskie   spodnie   lub   spódnice.   „Dziś   idziemy   razem”   – 
oznajmił mi po śniadaniu Panayotis. Starałem się ubrać jak najlepiej, ale 
podróżowanie   z   małą   walizką   nie   dawało   zbyt   wielu   możliwości.   O 
siódmej spotkałem wszystkich troje w hallu. Wsiedliśmy do czerwonego 
minivana – oni z przodu, a ja z tyłu. Panayotis wybrał wyboistą, pełną 
kurzu drogę łączącą miasto Naxos z górską wioską Filoti. Mijaliśmy pola 
uprawne   oraz   nagie   wzgórza,   na   których   tu   i   ówdzie   pasły   się   owce. 
Wszyscy troje w doskonałych humorach śpiewali greckie pieśni.

Po   pół   godzinie   dotarliśmy   na   dobrze   oświetlony   plac   w   centrum 

wioski.   Gdy   skręciliśmy,   brodaty,   trzydziestoletni   mężczyzna,   stojący 
dotychczas na poboczu obok swojego auta, wbiegł na ulicę, śmiejąc się i 
machając   rękami.   Panayotis   zatrzymał   się   i   obaj   zaczęli   z   ożywieniem 
rozmawiać   po   grecku.   Zaparkowaliśmy   i   dołączyliśmy   do   spotkanego 
mężczyzny, jego żony i córki. Wszyscy całowali się na powitanie, a mnie 
podawali rękę. „Synadelphos sas – powiedział Panayotis, gdy przedstawiał 
mnie   swojemu   znajomemu.   –   Twój   kolega”.   Andreas   był   profesorem 
archeologii, więc w pewnym sensie byliśmy kolegami, gdyż Panayotis i 
jego rodzina wiedzieli, że jestem profesorem.

Andreas nie mówił po angielsku, lecz jego dwunastoletnia córka, Eleni, 

okazała się dobrym tłumaczem. W doskonałych humorach weszliśmy do 

96

background image

restauracji. Najpierw podano mezedes – przystawkę, za którą przepadają 
turyści w Grecji: sałatka ogórkowo-jogurtowa, sałatka kawiorowa, siekana 
ośmiornica. Później przyniesiono pizzę oraz butelki retsiny i czerwonego 
wina.  Przez  cały czas  trwała  ożywiona  konwersacja.  Obie  rodziny były 
najwidoczniej   bardzo   zaprzyjaźnione,   a   ja   czułem   się   zaszczycony 
udziałem w tak intymnym przyjęciu.

„Byłem na Santorynie – powiedziałem, gdy Andreas w końcu zwrócił 

się   do   mnie   z   pytaniem.   –   Widziałem   grób   Marinatosa.   Wcześniej   nie 
wiedziałem, że został pochowany w tym samym miejscu, gdzie spadł, na 
Akrotiri”.  Andreas   uśmiechnął   się.   „O   tak,   Marinatos.   Był   wspaniałym 
archeologiem. Jednak on nie spadł, lecz został zamordowany”. Spojrzałem 
na niego zaskoczony. Zamordowany?! Eleni tłumaczyła słowo po słowie, 
gdy   Andreas   wyjaśniał.   „Nie   wiedziałeś?   –   zapytał.   –   Ludziom   nie 
podobały  się   te   wszystkie   jego   teorie.   Wiesz,   o   cofaniu   się   morza   i   o 
plagach egipskich. Robotnicy, których Marinatos zatrudniał przy pracach 
wykopaliskowych, byli bardzo religijni, a przy tym prymitywni i przesądni. 
Dla nich wszystko to było dziełem Boga, anie wulkanu. Musieli go zabić, 
aby powstrzymać herezje”.

97

background image

Rozdział 7

EWOLUCJA INTELIGENCJI

W jaki sposób życie ewoluuje od momentu, gdy powstanie cząsteczka 

DNA,   w   tym   tętniącym   od   przemocy   wszechświecie,   pełnym 
niebezpieczeństw zarówno z zewnątrz, jak i ze strony samej planety? Jak 
zachodzi progresja od DNA i najprostszych form życia, takich jak wirusy i 
jednokomórkowe organizmy, do ryb, płazów, gadów, a potem do ssaków, z 
których najbardziej rozwinięte formy stanowią naczelne i ludzie? W jaki 
sposób pojawiła się ewolucja i czy możemy spodziewać się, że nastąpi ona 
gdzie indziej we wszechświecie?

Sześćset milionów lat temu, na początku kambru, gdy zakończyła się 

era   prekambryjska,   na   terenie   obecnych   Chin   zdarzyła   się   gigantyczna 
erupcja wulkaniczna. Rezultaty tej erupcji, zbadane przez naukowców w 
1998 roku, spowodowały rewolucję w naszym rozumieniu rozwoju życia 
na   Ziemi.   Dwa   zespoły   paleontologów   znalazły   różne,   zachowane   w 
fosforytach, ślady dawnych zwierząt. Zwierzęta te były bardziej złożone 
niż gąbki i meduzy,  o których wiemy,  że  rozwinęły się  właśnie  w tym 
okresie.   Były   to   w   istocie   pierwsze   znane   pozostałości   zwierząt 
dwustronnych,   czyli   mających   dwie   symetryczne   strony,   jak   twarz 
człowieka z dwojgiem oczu, dwojgiem uszu oraz z ustami i nosem, które 
można rozciąć na symetryczne połowy. Odkrycia te wykazały, że wczesne 
formy życia na Ziemi były liczne i zróżnicowane, zaprzeczając tym samym 
konwencjonalnej chronologii,  zgodnie z  którą „eksplozja kambryjska”  – 
biologiczny wielki wybuch, który stworzył taką różnorodność form życia 
na Ziemi – zaszła około 40 milionów lat później.

Te   rewolucyjne   odkrycia   zostały   zbadane   metodami   datowania 

radioaktywnego; stwierdzono, że pochodzą sprzed około 600 milionów lat. 
Obecnie   naukowcy   oceniają,   że   wielokomórkowe   organizmy   mogły 
pojawić się na Ziemi nawet pół miliarda lat przed eksplozją kambryjska. 

98

background image

Datowanie metodą radioaktywnego węgla nie nadaje się do tak odległych 
w czasie wydarzeń, więc zastosowano pokrewną metodę datowania, opartą 
na rozpadzie uranu i jego zamianie w ołów. Znając okres połowicznego 
rozpadu uranu i mierząc proporcję ołowiu w złożach uranu znajdujących 
się w skałach na obszarze pokrytym lawą z erupcji wulkanu, naukowcy 
mogli   stwierdzić,   że   znalezione   przez   nich   pozostałości   dwustronnych 
organizmów liczą około 600 milionów lat.

W książce  The Lives of a Celi  [Życia komórki], znany biolog Lewis 

Thomas (zmarły w 1993 roku) stwierdził, że jednorodność wszelkich form 
życia   na   Ziemi,   przejawiająca   się   na   poziomie   mikrobiologicznym, 
prowadzi do nieuniknionej konkluzji, że wszystkie ziemskie formy życia 
pochodzą   od   jednej   żywej   komórki.   Od   tej   pojedynczej   komórki 
otrzymaliśmy nasz wygląd i cechy, w miarę jak żywe istoty ewoluowały 
przez   miliardy  lat   kształtowane   przez   dobór   naturalny.  Wszystkie   istoty 
żywe,   począwszy   od   drzew   i   traw,   a   na   delfinach,   wilkach   i   ludziach 
skończywszy,   mają   wspólne   geny,   enzymy   i   strukturę   komórek.   Jak 
przebiegała   ewolucja,   która   od   jednokomórkowego   organizmu 
doprowadziła do istot ludzkich, które rozumują i tworzą?

Już   jednokomórkowe   organizmy   stanowią   wyższe   formy   życia   niż 

wirusy – zwykłe nici DNA. Potrafią poruszać się w wodzie, wywijając 
rzęskami,   wiciami   lub   całym   ciałem.   Te   najbardziej   elementarne   żywe 
istoty   potrafią   reagować   na   zmiany   środowiska.   Jednokomórkowy 
organizm – zamknięta w białkowej osłonie komórka wraz z zawierającym 
materiał genetyczny jądrem oraz z mitochondriami – potrafi zareagować na 
dotykanie igłą, próbując uniknąć wniknięcia igły do jego wnętrza. Umie 
także zareagować na chemiczne zmiany środowiska, poszukując lepszych 
warunków, gdy aktualne zaczynają się pogarszać. Jednokomórkowce mogą 
nawet reagować na światło. To niewiarygodne, że tak proste formy życia 
mają   właściwości   znacznie   bardziej   złożonych   istot:   zdolność   do 
poszukiwania   pożywienia,   do   ucieczki   przed   niebezpieczeństwem   oraz 
dążenie do reprodukcji.

Gdy na drabinie życia przechodzimy od prostych jednokomórkowych 

organizmów do wielokomórkowych, napotykamy większe zróżnicowanie 
materii ożywionej. Jednym z najbardziej odludnych miejsc na Ziemi jest 
Dolina Taylora na Antarktydzie. Jej odkrywca, angielski podróżnik Robert 
F. Scott, nazwał ją „martwą doliną”. Późniejsze ekspedycje ujawniły jednak 
obecność   prostych   form   życia   pod   lodem,   w   skałach   oraz   w   glebie. 

99

background image

Badacze   byli   zaskoczeni,   gdy   znaleźli   miliony   mikroskopijnych   roślin, 
jednokomórkowych   zwierząt   oraz   nicieni.   Niszę   ekologiczną   w   Dolinie 
Taylora uznano za najprostszy ekosystem na naszej planecie. Nicienie są 
jedynymi   żyjącymi   w   niej   wielokomórkowymi   zwierzętami.   Ekosystem 
funkcjonuje w ten sposób, że bakterie w glebie żywią się algami z jeziora, a 
nicienie zjadają bakterie. Badacze uważaj aten system za doskonały model 
zamkniętego układu ekologicznego i studiują łańcuch pokarmowy, śledząc 
przemieszczanie się węgla z wody i powietrza do alg, z alg do bakterii i w 
końcu od bakterii do nicieni. System ten pokazuje, jak rozwinęły się w 
glebie   pierwsze   organizmy  wielokomórkowe,   zdolne   do   odżywiania   się 
jednokomórkowcami. Trzy i pół miliarda lat temu był to jedyny system 
ekologiczny na Ziemi: węgiel wchłaniany przez algi, a następnie – wraz z 
algami – przez bakterie i nicienie.

Jednak w pewnym momencie rozwoju życia na planecie pojawiły się 

organizmy  o   wyższym   stopniu  zorganizowania.  W  miarę   rozwijania   się 
coraz bardziej zaawansowanych zwierząt ich struktury komórkowe stawały 
się   również   coraz   bardziej   wyspecjalizowane.   Ryba   lub   płaz   ma   układ 
komórek   przeznaczony   do   poruszania   się,   zmysły   do   uzyskiwania 
informacji   ze   środowiska,   układ   trawienny  itd.   U   robaka,   stanowiącego 
przykład prostej formy życia, istnieją mięśnie okrężne i podłużne, które 
umożliwiają mu skracanie i wydłużanie swojego ciała oraz zwijanie go. 
Układ mięśni umożliwia mu nawet pływanie.

Różnorodność życia na Ziemi jest niezwykła, lecz aby w pełni docenić 

tę olbrzymią rozmaitość istot, musimy uwzględnić także zwierzęta i rośliny, 
które   już   wymarły.   Wśród   licznych   rodzin   istot   żywych   dostrzegamy 
rozwój   różnych   narządów   i   funkcji   ciała.   Wszystkie   żyjące   i   wymarłe 
rodziny istot żywych łączy jedna interesująca cecha: każda z nich, na swój 
sposób, rozwinęła jakąś formę inteligencji. Istotą inteligencji jest uczenie 
siei przewidywanie zmian w środowisku. Inteligentne zwierzę może uczyć 
się środowiska, dzięki czemu potrafi przewidywać skutki i – ostatecznie – 
zmienić   swoje   położenie   względem  środowiska,   aby  dostosować   się   do 
niego  w   najlepszy  możliwy  sposób.   Godną   uwagi   cechę   inteligencji   na 
Ziemi stanowi fakt, że są nią obdarzone wszystkie gatunki. Ofiary – ryby, 
ptaki, ssaki – uczą się, jak uciec drapieżnikowi. Drapieżniki – rekin, tygrys, 
mięsożerny dinozaur – uczą się, jak najskuteczniej ścigać swoje ofiary. W 
tym sensie nawet jednokomórkowy organizm, który wije się, aby uniknąć 
ostrza szpilki, przejawia pewną formę inteligencji. Nie oznacza to jeszcze, 

100

background image

że jest zdolny do myślenia lub do tworzenia, lecz na swój prymitywny 
sposób reaguje na środowisko.

W miarę jak z istniejących przez trzy miliardy lat jednokomórkowych 

istot   rozwijały   się   wielokomórkowce,   ze   swoimi   specjalizowanymi 
układami   komórek,   pojawiły   się   również   komórki   nerwowe   zwane 
neuronami. Proces ich ewolucji doprowadził do powstania inteligencji, jako 
części układu zmysłów istot żywych. Komórki nerwowe są rozgałęzione 
jak drzewa. Podobnie jak w innych komórkach, w neuronach znajduje się 
jądro   zawierające   materiał   genetyczny.   Ze   środka   komórki   rozciąga   się 
pewna liczba rozgałęzień zwanych dendrytami. Dendryty jednej komórki 
łączą   się   z   dendrytami   innych   komórek   –   ich   połączenia   służą   do 
przekazywania   informacji.   Połączenia   między   zakończeniami   nerwów 
zwane są synapsami. Komórka nerwowa może mieć długie odgałęzienie, 
zwane   aksonem,   które   służy   do   wysyłania   sygnałów.   Informacja 
otrzymywana z sąsiadujących komórek jest integrowana w danej komórce 
nerwowej, a następnie wzdłuż aksonu zostaje wysłany sygnał. Znajdujące 
się wewnątrz i na zewnątrz aksonu jony potasu i sodu produkują prądy 
elektryczne,   za   pomocą   których   przesyłane   są   informacje.   W   ramach 
typowego   procesu   funkcjonowania   układu   komórek   nerwowych   ich 
komunikacja   za   pośrednictwem   dendrytów   prowadzi   do   sformułowania 
decyzji,   która   zostaje   przetłumaczona   na   instrukcję   wysłaną   za 
pośrednictwem aksonu do mięśnia, w wyniku czego następuje określona 
akcja   mięśnia.   Proces   taki   zachodzi   zarówno   u   prymitywnych,   jak   i   u 
najbardziej zaawansowanych form życia.

Pierwsze   komórki   nerwowe   u   istot   żywych   pojawiły   się   w   postaci 

narządów zmysłów: oczu, uszu, nosa. Znajdujący się w głowie centralny 
układ nerwowy odbiera i przetwarza informacje pochodzące ze zmysłów. 
W odpowiedzi na reakcje zmysłów komórki nerwowe wydają mięśniom 
polecenia i następuje ruch. Mózg i inteligencja to wynik ewolucji nerwów.

Mózg, centralny narząd układu zmysłów organizmu, pojawił się jako 

zbiór komórek nerwowych, wraz z ich dendrytami i aksonami. Sterowały 
one ruchami zwierzęcia, zmysłami i większością innych funkcji organizmu. 
W miarę jak we wszystkich gałęziach królestwa zwierząt ewoluowały coraz 
bardziej zaawansowane organizmy, mózg stawał się coraz bardziej złożony 
i   przejawiał   coraz   wyższy   stopień   inteligencji.   Mysz   przejawia   pewną 
inteligencję,   gdy   uczy  się   znajdować   drogę   w   labiryncie.   Lis   uczy  się 
polowania od swoich rodziców. Ryba uczy się jak znajdować pożywienie, a 

101

background image

bóbr – jak zbudować tamę Ta ostatnia umiejętność jest uważana za przejaw 
wyższej inteligencji, gdyż wymaga nie tylko umiejętności dostosowania do 
środowiska, lecz także konstruowania.

Karol Darwin napsał w O pochodzeniu człowieka: „Nikt, jak sądzę, nie 

wątpi że stosunek wielkości mózgu do wielkości ciała – znacznie większy 
u   człowieka   niż   u   goryla   lub   orangutana   –   jest   ściśle   związany   z 
możliwościami   umysłu”.   Dziewiętnastowieczny   twórca   teorii   ewolucji 
doboru   naturalnego   dostrzegł   związek   między   względnymi   rozmiarami 
mózgu   a   inteligencją   żywej   istoty.   W   odniesieniu   do   względnych 
rozmiarów mózgów zwierząt używamy dzisiaj określenia: „współczynnik 
cefalizacji”.   Jest   on   zdefiniowany   jako   stosunek   rozmiarów   mózgu   do 
całkowitych   rozmiarów   ciała   podniesionych   do  potęgi   dwóch   trzecich. 
Naukowcy   przekonali   się,   że   tak   zdefiniowana   miara   lepiej   wyjaśnia 
możliwości umysłu niż prosty stosunek rozmiarów mózgu do rozmiarów 
ciała.

Paleontolodzy   potrafią   ocenić   rozmiary   mózgów   oraz   całkowite 

rozmiary   ciała   dawno   wymarłych   zwierząt   na   podstawie   rozmiarów   i 
kształtu   znalezionych   w   czasie   wykopalisk   kości.   Dzięki   temu 
dysponujemy   danymi   nie   tylko   na   temat   współczesnych   zwierząt,   lecz 
mamy także pewne pojęcie o cefalizacji dinozaurów. W tym kontekście 
pojawił się zadziwiający fakt: dinozaury nie miały małych mózgów, jak się 
powszechnie   uważa.   Naukowcy   stwierdzili,   że   statystyczny   związek 
między  rozmiarami   mózgów   i   całych   ciał   jest   stały,   zarówno   u   obecne 
żyjących,   jak   i   u   wymarłych   przedstawicieli   gromady   gadów   Spośród 
dziesięciu   zbadanych   dinozaurów,   wszystkie   miały   taki   sam   stopień 
cefalizacji jak współczesne jaszczurki. Wszystkie gromady - ryby, płazy, 
gady   i   ssaki   –   mają   charakterystyczny   stopień   cefalizacji.   Najwyższy 
stopień występuje u ssaków. W każdej gromadzie istnieją jednak pewne 
wewnętrzne różnice.

Stopień   cefalizacji   naczelnych   jest   najwyższy   w   gromadzie   ssaków, 

która z kolei stoi pod tym względem najwyżej w całym królestwie zwierząt 
Istniej

e

 także związek stopnia cefalizacji z czasem geologicznym Wszystkie 

zwierzęta żyjące w okresie paleocenu i eocenu – 40 do 60 bilionów lat 
temu – miały stosunkowo małe mózgi. W następnym okresie, około 25 do 
55 milionów lat temu, względne rozmiary mózgów wszystkich zwierząt 
uległy mniej więcej podwojeniu. W okresie od 5 do 20 milionów lat temu 
zaszło kolejne podwojenie rozmiarów mózgu, a następnie – do naszych 

102

background image

czasów – jeszcze jedno. Widzimy, że ewolucja systematycznie zwiększała 
rozmiary mózgów, a wraz z nimi rosła inteligencja ich „właścicieli”. W 
każdej gromadzie zwierząt naukowcy postulowali „spodziewane” względne 
rozmiary   mózgu,   będące   odzwierciedleniem   poziomu   cefalizacji   całej 
gromady.   Dla   określonego   zwierzęcia   można   zmierzyć   odchylenie   od 
spodziewanego poziomu. Okazuje się, że w rzędzie naczelnych niektóre 
gatunki   małp   mają   wyższy   od   oczekiwanego   poziom   cefalizacji,   a 
najwyższe   odchylenia   od   średniej   wykazują   ludzie,   delfiny   i   małpy 
człekokształtne oraz neandertalczyk i inne formy hominidów.

Badacze   zajmujący   się   poszukiwaniami   inteligencji   pozaziemskiej 

(SETI) usiłują stwierdzić, czy w kosmosie istnieją inteligentne formy życia. 
Nie zadowoli ich znalezienie planety zamieszkanej przez krowy. Niektórzy 
biolodzy uważają  jednak,  że inteligencja  – rozumiana  jako zdolność  do 
myślenia,   planowania,   rozwiązania   krzyżówki   i   przekonującego 
argumentowania   na   posiedzeniu   rady   nadzorczej   –   stanowi   ewolucyjny 
przypadek.   Dowodzą   oni,   że   spośród   wszystkich   kategorii 
taksonomicznych   w   królestwie   zwierząt   tylko   jedna   –   człowiek   – 
obdarzona jest inteligencją, więc prawdopodobieństwo jej pojawienia się 
gdzie indziej jest niewielkie.

Wszystko,  co na podstawie  badań”  zwierząt i ich mózgów wiemy o 

ewolucji i doborze naturalnym, świadczy jednak, że tak nie jest. Prawdą 
jest, że małpa nie napisze Hamleta, a pies nie umie grać w szachy. Jednak 
na podstawie danych wykopaliskowych i badań zwierząt widzimy, że w 
ciągu   milionów   lat   ewolucji   istniał   wyraźny  i   stały  postęp   w   kierunku 
większych rozmiarów mózgu w stosunku do rozmiarów ciała oraz wzrost 
inteligencji,   w   miarę   jak   życie   ewoluowało   na   coraz   wyższe   poziomy. 
Niedawne badania reakcji zwierząt na zmiany w środowisku potwierdzają 
teorię, że życie ewoluuje w kierunku inteligencji. Jaszczurki zamieszkujące 
zamkniętą   niszę   ekologiczną   na   odizolowanej   wyspie   zostały   w   ciągu 
ostatnich kilkudziesięciu lat wystawione na dodatkowe niebezpieczeństwo, 
gdy na wyspie pojawiły się nowe gatunki drapieżników. Ku zaskoczeniu 
badaczy, w ciągu kilku pokoleń jaszczurki nauczyły się wspinać na drzewa, 
aby uciec przed nowymi drapieżnikami. To szybkie dostosowanie się do 
środowiska w tak krótkim czasie jest silnym argumentem na rzecz tezy, że 
inteligencja potrafi szybko ewoluować – znacznie szybciej, niż spodziewali 
się tego naukowcy. W książce The Number Sense [Zmysł liczenia] badacz 
mechanizmów percepcji, S. Dehaene, opisuje eksperymenty na szczurach, 

103

background image

w których uczono je naciskać dwie dźwignie różną liczbę razy (na przykład 
cztery   razy   dźwignię   A   i   dwa   razy   dźwignię   B)   w   celu   uzyskania 
pożywienia.   Następnie   zwiększano   stopień   złożoności   eksperymentów, 
łącznie z liczeniem sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Doświadczenia te 
wykazały,   że   szczury  potrafią   liczyć.  Autor   książki   uważa,   że   zdolność 
człowieka   do   rozumienia   matematyki   stanowi   ewolucyjne   rozwinięcie 
prostszego   zmysłu   liczenia,   obecnego   nawet   u   szczurów.   Pewne   formy 
inteligencji, w tym podstawowe zdolności matematyczne, są najwidoczniej 
obecne także u innych istot żywych.

Człowiek jest wprawdzie jedynym zwierzęciem, które definiujemy jako 

inteligentne   –   zdolne   do   rozumowania,   zdolne   do   rozwiązywania 
złożonych problemów, zdolne do komunikowania się na wysokim poziomie 
– lecz godne uwagi odkrycia w dziedzinie ewolucji inteligencji dowodzą, 
że niższe formy inteligencji rozwinęły się równolegle u wszystkich gromad 
zwierząt. Ptak, królik czy owad może adaptować się do środowiska i uczyć 
się   skuteczniej   szukać   pożywienia   i   ochrony   przed   drapieżnikami. 
Odkrycia te stanowią silny argument na rzecz przekonania, że ewolucja 
inteligencji jest nieodłącznie związana z życiem i że z czasem nastąpi ona 
w każdym sprzyjającym życiu środowisku.

W   ostatnich   latach   uwagę   wielu   naukowców   przyciągnęła   teoria 

systemów.   We   wczesnych   latach   siedemdziesiątych   Stephen   Smalę, 
profesor   matematyki   na   University   of   California   w   Berkeley,   jeden   z 
najwybitniejszych ekspertów od równań różniczkowych, rozpoczął badania 
związków między populacjami drapieżników i ich ofiar. W owym czasie 
Smalę był już sławnym matematykiem oraz laureatem Medalu Fieldsa – 
matematycznym   odpowiednikiem   Nagrody   Nobla   –   który   zdobył   za 
rozwiązanie   hipotezy   Poincarego,   jednego   z   najbardziej   znanych 
problemów   w   matematyce.   Smalę   próbował   znaleźć   matematyczne 
równanie, które opisywałoby naturę związku między obiema populacjami. 
Wiedziano wówczas, że istnieje pewnego rodzaju cykliczna zmienność w 
czasie liczby łosi i wilków, a także innych kombinacji drapieżników i ofiar. 
Nikt nie umiał jednak matematycznie opisać tej zależności. W pewnych 
latach   łosie   dominowały,   a   liczba   wilków   malała,   natomiast   w   innych 
okresach sytuacja w niewytłumaczalny sposób ulegała odwróceniu – liczba 
wilków rosła, a liczba łosi malała. Zmiany proporcji następowały ni stąd, ni 
zowąd.   Smalę   podejrzewał,   że   klucza   do   tej   zagadki   należy   szukać   w 
wyższej matematyce.

104

background image

Równanie różniczkowe to wzór matematyczny uwzględniający zmiany 

parametrów:   zazwyczaj   występuje   w   nim   funkcja   zawierająca   pewną 
zmienną   (w   tym   przypadku   aktualny   poziom   populacji   zwierząt)   oraz 
tempo   zmian   tej   zmiennej   (tempo   rocznych   zmian   populacji).   Smalę 
sformułował określone równanie różniczkowe, a jego parametry oszacował 
na  podstawie  obserwowanych  zmian  populacji  wilków i  łosi.  Studiował 
także przypadek kanadyjskiego rysia, na którego polowano przez ponad sto 
lat   –   zanim  Kanada   wprowadziła   prawa   o   ochronie   gatunków   –   dzięki 
czemu istniały obszerne dane na temat jego liczebności, a także liczebności 
jego   ofiar

23

  Smalę   przekonał   się,   że   jego   równanie   przekroczyło 

oczekiwania   w   opisie   matematycznej   zależności   między   liczebnością 
drapieżników   i   ofiar.   Okazało   się,   że   liczby   nie   są   bynajmniej 
przypadkowe:   istnieje   dokładny   matematyczny   wzór,   który   przewiduje 
liczebność obu populacji oraz ich zmiany w kolejnych latach. Populacje 
drapieżników i ofiar wykonują tajemniczy taniec wokół siebie: gdy jedna 
rośnie,   druga   maleje,   następnie   sytuacja   się   odwraca,   nieustannie 
zachowując   doskonały   rytm   życia.   W   pewnym   sensie   obie   populacje 
potrzebują   się   nawzajem.   Drapieżniki   żywią   się   ofiarami,   a   ofiary 
zawdzięczają   drapieżnikom   utrzymanie   zdrowia   i   prężności   swego 
gatunku,   gdyż   drapieżniki   przede   wszystkim   usuwają   osobniki   stare   i 
chore.   Istnieje   matematyczna   harmonia   między   dwiema   populacjami,   a 
właściwie między populacjami wszystkich zamieszkujących dany obszar 
gatunków.   Odkrycie   matematycznego   wzoru   opisującego   naturalne 
zjawisko   zależności   między   populacjami   gatunków   jest   uważane   za 
znaczący postęp w naszym rozumieniu biologii.

Badania związków między populacjami drapieżników i ofiar zwróciły 

uwagę naukowców na fakt, że zrozumienie życia wymaga analizy całego 
systemu,   a   nie   pojedynczych   osobników.   Zycie   nie   sprowadza   się   do 
kwestii istnienia pojedynczej istoty. Istoty żywe są elementem szerszego 
obrazu.   Nie   można   zrozumieć   życia   pojedynczego   rysia   w   wyższym 
stopniu niż życia pojedynczej komórki ciała rozpatrywanej jako niezależna 
jednostka: W ostatecznym rachunku wszyscy przynależymy do grupy istot 
żywych, obejmującej całe życie na Ziemi. Stwierdzenie to stało się znane 
jako teoria Gai.

Hipoteza Gai została wysunięta w latach sześćdziesiątych przez Jamesa 

23

  Niektóre z tych danych szacowano na podstawie liczby futer skupowanych w poszczególnych 
latach przez Kompanię Zatoki Hudsona od traperów.

105

background image

Lovelocka, specjalistę w dziedzinie chemii atmosfery z NASA. Lovelock 
analizował   długoterminowe   zmiany   temperatury   Ziemi   i   zauważył,   że 
promieniowanie Słońca wzrosło wprawdzie o 25% od momentu pojawienia 
się   życia   na   Ziemi,   lecz   powierzchniowa   temperatura   planety  pozostała 
niezmienna.   Lovelock   doszedł   do   wniosku,   że   Ziemia   powinna   być 
znacznie   cieplejsza,   lecz   jakiś   nieznany   czynnik   spowodował,   że   jej 
temperatura nie uległa zmianie przez tak długi czas. Gdy przestudiowano 
stężenia tlenu, dwutlenku węgla i innych gazów atmosferycznych, stało się 
jasne,   że   za   stałość   temperatury   planety   przynajmniej   w   części   były 
odpowiedzialne   procesy  życia.   Jedną   z   cech   życia   jest   jego   aktywność 
energetyczna   –   istoty   żywe   pobierają   energię   i   materię   oraz   produkują 
odpady. Żywa, bogata we florę i faunę planeta powinna mieć znaczną ilość 
reaktywnych gazów. Na Ziemi gazem tym jest tlen. Na tej samej zasadzie 
martwa planeta powinna zawierać gazy, które powstały w wyniku dawno 
zakończonych   reakcji   chemicznych   –   na   przykład   stabilny   dwutlenek 
węgla. Ciągła produkcja tlenu przez istoty żywe utrzymuje niski poziom 
dwutlenku  węgla   na   Ziemi,   zapobiegając   przegrzaniu  planety.  Tak  więc 
planeta   podtrzymuje   życie,   a  życie   zapewnia   planecie   stabilne   warunki, 
niezbędne dla istnienia życia.

Niekiedy   całe   systemy   życia   mają   własną   zbiorową   inteligencję. 

Najlepszym przykładem są mrówki. Jedna mrówka ma niewiele neuronów i 
raczej   nie   należy   się   po   niej   spodziewać   umiejętności   tworzenia, 
planowania,   analizowania   sytuacji   i   podejmowania   złożonych   decyzji. 
Jednak  kolonia  mrówek,  jako całość,  potrafi  uprawiać  grzyby,   hodować 
mszyce jako żywy inwentarz oraz rozpylać środki chemiczne w walce z 
intruzami.   Mrówki   wymieniają   między  sobą   informacje   i   w   tym   sensie 
każdą   z   nich   można   uważać   za   pojedynczą   komórkę   nerwową, 
komunikującą  się   z  innymi  komórkami  za  pośrednictwem  dendrytów  w 
mózgu   zwierzęcia.   Kolonia   mrówek   ma   własną   zbiorową   inteligencję, 
którą wykorzystuje w procesach życiowych dotyczących całej kolonii.

Pszczoły,   ze   względu   na   metodę   wymiany   informacji,   są   kolejnym 

przykładem   istnienia   zbiorowej   inteligencji   złożonego   systemu   istot 
żywych.   Pszczoła   wykonuje   skomplikowany  taniec,   za   pomocą   którego 
wysyła innym pszczołom wiadomość: „Koniczyna znajduje się w kierunku 
północno-wschodnim   w   odległości   ośmiuset   metrów”.   Przy   budowie 
plastra   współpracuje   cały   rój,   każda   pszczoła   wykonuje   dokładnie 
określone   zadanie,   a   w   wyniku   ich   wspólnej   pracy  powstaje   złożony  z 

106

background image

symetrycznych   wielokątów   kompletny   plaster   miodu.   Także   i   w   tym 
przypadku,   w   sensie   inteligencji,   każda   pszczoła   działa   jak   pojedyncza 
komórka nerwowa w mózgu zwierzęcia.

Neurolodzy, a także i inni naukowcy zajmujący się działaniem mózgu, 

przez wiele lat starali się dociec, czym jest inteligencja. Jedna z ostatnio 
wysuniętych teorii sugeruje, że istnieje wiele form inteligencji. Niektórzy 
ludzie   sądzą,   że   komputery  obdarzone   są   inteligencją.   Garri   Kasparow, 
najlepszy szachista świata, został w 1997 roku pokonany przez komputer. 
Ale czy oznacza to, że komputer rzeczywiście ma inteligencję? Komputer 
jest   maszyną   zaprogramowaną   do   wykonywania   rozmaitych 
matematycznych   operacji.   Podstawowe   operacje   to   dodawanie   oraz 
porównywanie   dwóch   liczb   (binarnych,   czyli   złożonych   z   cyfr   0   i   1). 
Jednak szybkość wykonywania tych operacji, w połączeniu z faktem, że 
komputery można łączyć, aby wykonywały swe operacje równolegle, daje 
w   wyniku   olbrzymią   moc   obliczeniową.   Czy   jednak   istnieje   coś,   co 
odróżnia   inteligencję   zwierząt   wyższych   od   surowej   mocy   maszyn 
obliczeniowych?

Komputer nie dba o to, czy działa, czy też jest wyłączony. Żywa istota 

uczyni wszystko, aby uniknąć takiego losu. W naturze inteligencji ludzi i 
zwierząt   leży   zdolność   do   podejmowania   działań,   których   cel   stanowi 
podtrzymanie życia własnego lub – w przypadku mrówek lub pszczół – 
całej kolonii. Ludzie i zwierzęta obdarzeni są emocjami i uczuciami. U 
ludzi   sztuka   i   muzyka   stanowią   przejaw   inteligencji.   Komputery   mogą 
wprawdzie zostać zaprogramowane do tworzenia pewnych form sztuki lub 
muzyki,   lecz   brak   im   naturalnego   dążenia   do   twórczej   aktywności. 
Naukowcy i eksperci od komputerów i sztucznej inteligencji twierdzą, że w 
niedalekiej przyszłości powstaną komputery, które nie będą się różnić od 
ludzkiego mózgu. Będą zdolne do tworzenia, będą czuć i chcieć. Na razie 
mogę jednak spokojnie wyłączyć mój komputer, nie obawiając się oporu 
ani   zemsty   z   jego   strony.   Komputery   nauczyły   nas   wiele   o   procesie 
myślenia,   pomogły   nam   w   poszukiwaniach   rozwiązań   złożonych 
problemów matematycznych, opanowały grę w szachy, lecz nie są kluczem 
do zrozumienia inteligencji w takiej postaci, w jakiej obserwujemy ją w 
naturze.

Dowodem   na   to,   że   inteligencja   to   nie   przypadek,   jest   fakt,   iż 

wyewoluowała ona niezależnie w różnych gałęziach królestwa  zwierząt. 
Jest ona naturalnym rezultatem ewolucji materii ożywionej Jako narzędzie 

107

background image

przetrwania pojedynczych istot oraz całego społeczeństwa. Niższe formy 
życia   produkują  liczne   potomstwo,   z  którego  przeżywają   tylko  niektóre 
osobniki. Zwierzęta, którym łatwiej przetrwać, wymagają mniej licznego 
potomstwa,   ponieważ   ich   inteligencja   ułatwia   im   uniknięcie 
niebezpieczeństw. W końcu to ewolucja doprowadziła do sytuacji, że rodzi 
się   naga,   bezbronna   małpa,   która   musi   być   obdarzona   dostateczną 
inteligencją, aby zbudować gniazdo, znaleźć lub upolować pożywienie za 
pomocą stworzonych przez jej społeczeństwo narzędzi oraz komunikować 
się   z   innymi   członkami   grupy,   używając   skomplikowanego   języka. 
Ewolucja   mowy   stanowi   jeden   z   najbardziej   złożonych   przejawów 
inteligencji, który wyróżnia nas pośród innych istot. Niedawno badacze z 
University of California w Los Angeles odkryli, że poczucie humoru oraz 
zdolność do śmiechu są zlokalizowane w pewnym określonym miejscu w 
mózgu, w pobliżu ośrodka mowy i komunikacji. Wysunięto teorię, zgodnie 
z którą te dwa obszary mózgu ewoluowały łącznie wtedy, gdy z naczelnych 
powstały hominidy oraz Homo sapiens.

Teoria   ewolucji   ptaków   stanowi   kolejny   dowód,   że   inteligencja 

ewoluowała   niezależnie   w   różnych   obszarach   materii   ożywionej   i   że 
rozwój inteligencji jest nieodzownym warunkiem coraz lepszej adaptacji do 
środowiska.   Jeszcze   do   niedawna   pochodzenie   ptaków   było   jedną   z 
największych   zagadek   w   biologii.   W   ciągu   ostatnich   dwudziestu   lat 
dokonano odkryć, które pomogły naukowcom rozwiązać tę zagadkę.

Ptaki  pod  wieloma  względami  różnią   się   od wszystkich  innych  istot 

żywych.   Obdarzone  są  piórami,  bezzębnymi  dziobami,  pneumatycznymi 
kośćmi,   przystosowanymi   do   siadania   na   grzędzie   stopami,   kośćmi 
kruczymi, krótkimi kośćmi ogonowymi i całą gamą cech szkieletu, których 
nie mają żadne inne zwierzęta. Wkrótce po tym, jak w 1859 roku Karol 
Darwin   opublikował  O   powstawaniu   gatunków,  w   złożach   wapieni   w 
Bawarii odkryto pojedyncze ptasie pióro. Obecnie wiemy, że należało ono 
do przypominającej ptaka istoty żyjącej 150 milionów lat temu, tuż przed 
tym, jak okres jurajski ustąpił kredowemu.

Następnie  w  1861  roku  na  tym  samym  obszarze  w  Bawarii  odkryto 

szkielet zwierzęcia, które miało ptasie skrzydła i pióra, lecz miało także 
długi, gadzi ogon oraz zęby nie spotykane u współczesnych, znanych nam 
ptaków.   Ta   mała,   podobna   do   ptaka   istota   stała   się   znana   jako 
Archaeopteryx, Dziewięć lat później, na posiedzeniu Geological Society of 
London   [Londyńskie   Towarzystwo   Geologiczne],   po   raz   pierwszy   w 

108

background image

naukowej   dyskusji   pojawiła   się   hipoteza   łącząca   ptaki   z   dinozaurami. 
Liczący 150 milionów lat Archaeopteryx, najstarszy znany ptak, miałby być 
ogniwem   między   dinozaurami   i   ptakami.   W   ciągu   następnych   50   lat 
opublikowano   liczne   traktaty   zawierające   argumenty   zarówno   za,   jak   i 
przeciw tej teorii. Wskazywano liczne podobieństwa anatomii ptaków i – 
wydedukowanej   z   wykopalisk   –   dinozaurów.   Głównym   argumentem 
przeciwników   teorii   był   fakt,   że   teropody   –   dinozaury   najbardziej 
anatomicznie zbliżone do ptaków – nie miały dwóch kości obojczykowych, 
które   u   ptaków   są   złączone   i   tworzą   kość   kruczą.   Gerhard   Heilmann, 
duński   lekarz   i   paleontolog,   dowodził   w   1916   roku,   iż   brak   kości 
obojczykowych   u   dinozaurów   jest   nieodpartym   dowodem,   iż   ptaki   nie 
mogą   od   nich   pochodzić,   mimo   godnych   uwagi   podobieństw   między 
kośćmi teropodów i ptaków.

W  1936   roku   Charles   Camp   odkrył   pozostałości   małego   teropoda   z 

wczesnego   okresu   jurajskiego.   Kalifornijskiego   paleontologa   zaskoczyły 
znajdujące się wśród szczątków dinozaura kości obojczykowe. Brakujące 
ogniwo,   łączące   dinozaury   i   ptaki,   zostało   ostatecznie   znalezione.   W 
ostatnich latach odkryto wiele – między innymi  w Hiszpanii, Chinach i 
Mongolii – pozostałości teropodów oraz wczesnych ptaków. Jedne i drugie 
miały kości obojczykowe. Argumenty Heilmanna zostały obalone. Obecnie 
dostępne   dowody   wykopaliskowe   jednoznacznie   świadczą   o   słuszności 
teorii   o   pochodzeniu   ptaków   od   dinozaurów.   Naukowcy   znaleźli   wiele 
wspólnych   cech   ptaków   i   dinozaurów,   których   nie   mają   żadne   inne 
współczesne lub wymarłe grupy zwierząt.

Pierwszym znanym dinozaurem o ptasich cechach był Velocirator. Miał 

on   długie,   chwytne,   zakończone   ruchomymi   nadgarstkami   kończyny 
przednie.  Polował,  ścigając  swe  ofiary  na  tylnych  nogach i  zabijając  je 
uderzeniami   przednich   kończyn,   które   pod   pewnymi   względami 
przypominały ptasie skrzydła. Archaeopteryx miał już przeznaczone do lotu 
skrzydła i pióra. Jego ogon był krótszy niż u Velociraptora, gdyż poruszał 
się   on   raczej   jak   ptak,   a   nie   jak   jaszczurka   z   długim   ogonem.   Latanie 
zaczęło się na drzewach. Niektóre dinozaury opanowały wspinanie się na 
drzewa dla ochrony przed drapieżnikami oraz w poszukiwaniu pożywienia. 
W   miarę   jak.   rozwijały  się   u   nich   dłuższe   kończyny   przednie,   krótsze 
ogony, a na przednich kończynach zaczęły wyrastać pióra, dinozaury te 
mogły   szybować   z   drzew   w   dół.   Machając   przy   tym   przednimi 
kończynami,   dokonywały   pierwszych   prób   latania.   Inna   oparta   na 

109

background image

wykopaliskach hipoteza zakłada, że niektóre dinozaury nauczyły się latać 
jak   ptaki,   biegnąc   po   ziemi   i   machając   opierzonymi   skrzydłami. 
Iberomesornis, ptak, którego szczątki odkryto niedawno w Hiszpanii, umiał 
latać znacznie lepiej i nie musiał ograniczać się do szybowania z drzew lub 
do krótkich lotów z rozbiegu. Szczątki tego przodka współczesnych ptaków 
wykazują   zmiany   szkieletowe   w   kierunku   małego,   aerodynamicznego, 
przystosowanego do długotrwałych lotów ciała. Jeszcze późniejsze ptaki 
zaczęły zakładać gniazda na drzewach, wykorzystywać latanie jako główny 
sposób poruszania się, i w końcu straciły zęby, obecne jeszcze u wczesnych 
ptaków anatomicznie bardziej zbliżonych do ich wspólnych przodków – 
dinozaurów

24

.

Istotnym   elementem   tej   teorii   jest   fakt,   że   ogniwo   łączące   ptaki   i 

dinozaury  jest   w  rzeczywistości   ogniwem  łączącym   gady  i  ptaki.   Gady 
mają   małe,   słabo   rozwinięte   mózgi.   Gdy   ptaki   zaczęły   ewoluować   i 
odłączać   się   od   gadów,   ich   mózgi   wykształciły   się   w   stopniu 
przewyższającym   poziom   rozwoju   mózgu   dinozaurów.   W   ślad   za 
rozwojem   mózgów   poszła   inteligencja   ptaków.   Badania   poziomu 
cefalizacji   dowodzą,   że   najniższy  stosunek   masy  mózgu   do   masy  ciała 
wśród   kręgowców   wykazują   kostnoszkieletowe   ryby.   Następną   grupę 
stanowią   gady.   Ptaki   znajdują   się   jeszcze   wyżej   na   skali,   a   ich 
współczynniki cefalizacji plasują je nawet bliżej ssaków niż gadów. Na 
wykresie przedstawiającym poziom cefalizacji gatunków ptaki w pewnym 
stopniu pokrywają się ze ssakami i układają się znacznie wyżej niż gady. 
Na   samym   szczycie   skali   znajdują   się   naczelne   i   człowiek.   Proces 
ewolucyjny,   który  od   gadów   przez   wymarłe   dinozaury   doprowadził   do 
powstania   ptaków,   charakteryzował   się   wzrostem   objętości   mózgu   oraz 
wzrostem   inteligencji.   Ptak   dodo   należy   do   wymarłych   gatunków, 
ponieważ   brakowało   mu   zdolności   do   adaptacji   w   nie   sprzyjającym 
środowisku,   lecz   wiele   współczesnych   gatunków   ptaków   wykazuje 
zadziwiająco   wysoki   poziom  inteligencji   i.   F.   Nottebohm  z   Rockefeller 
University przeprowadził zakrojone na dużą skalę badania neuronowych 
podstaw   śpiewu   u   śpiewających   gatunków   ptaków.   Odkrył   on,   że   u 
większości przebadanych gatunków specjalizacja do śpiewu rozwija się po 
lewej stronie mózgu. Specjalizacja ta ma jednak odmienny charakter niż 
ewolucja   mózgu   u   ssaków,   u   których   pojawiła   się   całkowicie   nowa, 

24

Więcej na temat fascynującej historii ewolucji ptaków i ich pochodzenia od dinozaurów można 
znaleźć   w:   K.   Padian,   L.M.   Chiappe,  Skąd   się   wzięły   ptaki,  przel.   K.   Sabath,   „Świat   Nauki”, 
kwiecień 1998. s. 26-35.

110

background image

nieobecna   u   gadów   i   ptaków   część   mózgu:   neokorteks

25

  U   ludzi   i 

naczelnych 70% neuronów, składających się na centralny układ nerwowy, 
znajduje się w neokorteksie. Człowiek ma oddzielny obszar mózgu, który 
odróżnia go od ptaków. Nie sposób nie podziwiać faktu, że inteligencja 
oraz  względne  rozmiary  mózgu  wykazywały ewidentne   oznaki  wzrostu, 
gdy z gadów rozwijały się ptaki. Ta ogólna tendencja wzrostowa wydaje się 
cechą natury.

Pod pewnymi względami człowiek z pewnością jest wyjątkową istotą 

żywą. Jako jedyny gatunek na Ziemi jesteśmy obdarzeni taką inteligencją, 
która   umożliwia   nam   komunikację   na   wszystkich   poziomach   oraz 
warunkuje zdolność do myślenia, analizowania, tworzenia. Nie możemy 
jednak   ignorować   oczywistego   faktu,   że   inne   istoty   żywe   również   są 
obdarzone   –   w   takim   czy   innym   stopniu   –   inteligencją,   która   także 
ewoluowała w podobnym kierunku jak nasza. Nie zapominajmy przy tym, 
że   upłynął   ponad   miliard   lat,   zanim   na   naszej   planecie   pojawiły   się 
najprostsze   formy  życia,   a   przez   ponad   3   miliardy  lat   powstały  z   nich 
wielokomórkowe   organizmy,   które   istnieją   na   Ziemi   dopiero   od   600 
milionów  lat.   Mniej   więcej  w  tym  czasie  pojawiły  się   pierwsze  mózgi, 
prymitywne układy neuronów kontrolujące ruchy i zmysły tych wczesnych 
istot. Pierwsze ssaki rozwinęły się dopiero po 400 milionach lat, około 200 
milionów lat temu. Nasi małpokształtni przodkowie zajęli scenę zaledwie 4 
miliony  lat   temu,   a   wiek  Homo   sapiens  liczy  się   w   tysiącach   lat.   Gdy 
weźmie   się   pod   uwagę,   jak   długo   trwał   ten   proces,   widoczny  staje   się 
rozwój w kierunku wzrostu inteligencji. Jeżeli od pierwszego pojawienia 
się lub przybycia na  planetę  cząsteczki DNA upłynie  dostatecznie  dużo 
czasu,   to   inteligencja   bez   wątpienia   stanie   się   końcowym   produktem 
ewolucji.

25

Angielskie słowo neocortex znaczy dosłownie: nowa kora. Autor używa go w znaczeniu zbliżonym 
do polskiego określenia „kresomózgowie”. W dalszej części tekstu stosowane będzie tłumaczenie 
dosłowne – neokorteks.

111

background image

Rozdział 8

CZY BÓG GRA W KOŚCI?

Gdy   badamy   rozwój   życia   na   Ziemi   i   zastanawiamy   się   nad 

możliwością   pojawienia   się   życia   gdzie   indziej   we   wszechświecie, 
powstaje   interesujące   pytanie:   Czy  materia   ożywiona   oraz   inne   złożone 
systemy   we   wszechświecie   są   dziełem   przypadku,   czy   też   są   one 
zdeterminowane? Przypadkowość oznaczałaby,  że do kwestii pojawienia 
się życia we wszechświecie należałoby podejść z punktu widzenia teorii 
prawdopodobieństwa. Determinizm miałby zupełnie inne implikacje. Czy 
DNA powstało przez przypadek, czy zostało stworzone zgodnie z jakąś 
matematyczną regułą?

Po wysłuchaniu wykładu z równań różniczkowych profesora Smalę'a 

długo   pozostawałem   pod   wrażeniem   porządku   i   regularności,   z   jaką 
rozwija się życie na naszej planecie. Fakt, że porządek ten może zostać 
precyzyjnie   opisany   i   wymodelowany   przez   równania   matematyczne, 
wydał mi się zachwycający. Wygląda na to, że nic nie pozostało dziełem 
przypadku   –   świat,   natura,   wszechświat   zostały   zaprogramowane   przez 
precyzyjne matematyczne reguły, wyrażone przez liczby i symbole, które 
zdeterminowały   wszystko,   co   się   zdarzyło   i   zdarzy   ponownie.   Prawa 
Keplera  rządzą  ruchami   planet  wokół  Słońca,  prawa  grawitacji  regulują 
ruch, prędkość i czas, a biologiczne równania determinują, w jaki sposób 
gatunki ewoluują, rozmnażają się, rozkwitają, adaptują się do środowiska i 
do świata, który dzielą z innymi gatunkami w wahadłowym rytmie wzrostu 
oraz spadku siły i liczebności. Skoro układ równań potrafi opisać złożone 
zależności między gatunkami, to co można powiedzieć o wszechświecie 
jako   całości?   Czy   natura   ma   wewnętrzną   strukturę   –   której   postronny 
obserwator może nie dostrzec – dającą się wyrazić w języku matematyki?

Pytanie   o   naturę   wszechświata   pochodzi   z   czasów,   gdy  współczesna 

fizyka zaczęła się rozwijać jako teoria opisująca i wyjaśniająca zawiłości 

112

background image

fizycznego świata. Na początku dwudziestego wieku powstały dwie ważne 
teorie   fizyczne,   które   zrewolucjonizowały  naukę   –   szczególna   i   ogólna 
teoria   względności   oraz   mechanika   kwantowa.  Teoria   względności   była 
dziełem Alberta Einsteina, który w 1905 roku odkrył szczególną, a w 1917 
roku   ukończył   prace   nad   ogólną   teorią   względności.  To   dzięki   teoriom 
Einsteina rozumiemy dzisiaj naturę przestrzeni, czasu i grawitacji, wraz z 
jej implikacjami dotyczącymi granicznej prędkości w przyrodzie, czarnych 
dziur,   wielkiego   wybuchu   oraz   losu   wszechświata.   Teoria   względności 
dotyczy fizyki  bardzo dużych  obiektów  i  bardzo dużych  prędkości  (dla 
których graniczną wartością jest prędkość światła). Z natury swej teoria ta 
jest  deterministyczna:   daje   odpowiedzi   na   zadziwiająco   skomplikowane 
pytania   bez   jakichkolwiek   odwołań   do   przypadku.   Jeżeli   fizyk   zna 
prędkość, masę, siłę itd., to może rozwiązać równanie i uzyskać dokładną 
odpowiedź.   Przypadek   i   szansa   nie   odgrywa   żadnej   roli   w   teorii 
względności.

W latach dwudziestych została sformułowana teoria kwantowa – teoria 

bardzo   małych   obiektów:   atomów,   elektronów,   protonów   i   innych 
elementów   mikroświata.   Mechanika   kwantowa   została   odkryta   przez 
austriackiego fizyka Erwina Schrodingera (1887-1961), i niezależnie przez 
Wernera Heisenberga (1901-1976), fizyka niemieckiego. Pierwszy z nich 
użył   równań   różniczkowych,   drugi   macierzy,   lecz   obaj   uzyskali 
równoważne   sformułowania   teorii   opisującej   zachowanie   cząstek,   z 
których   składa   się   materia.   Jednym   z   podstawowych   elementów   teorii 
kwantowej jest równanie falowe dla cząstki. Idea tego równania opiera się 
na założeniu, że cząstka o rozmiarach elektronu jest nie tylko cząstką, lecz 
także   falą.   Koncepcja   dualizmu   między   cząstkami   i   falami   została 
wysunięta   przez   francuskiego   fizyka,   Louisa   de   Broglie'a.   Interesujący 
aspekt   stowarzyszonego   z   cząstką   równania   falowego   stanowi   fakt,   że 
kwadrat funkcji falowej jest równy rozkładowi prawdopodobieństwa.

Gdy funkcja opisująca falowy ruch elektronu zostanie podniesiona do 

kwadratu,   w   wyniku   otrzymuje   się

 gaussowski   rozkład 

prawdopodobieństwa.   Mechanika   kwantowa   opisuje   między   innymi 
orbitale elektronów w atomach. Orbitale te zawsze są podane w formie 
prawdopodobieństw   –   jako   obszary   przestrzeni   wokół   jądra,   gdzie 
p r a w d o p o d o b i e ń s t w o   znalezienia   elektronu   w   danym   momencie 
ma pewną określoną wartość. Słynna zasada nieokreśloności Heisenberga 
mówi, że nie można dokładnie i równocześnie poznać położenia oraz pędu 

113

background image

elektronu   w   danej   chwili.   Wszystko,   co   możemy   stwierdzić   na   temat 
elektronu   na   orbicie   atomowej,   sprowadza   się   do   rozkładu 
prawdopodobieństwa,   który   mówi   nam,   gdzie   elektron   mógłby   się   w 
danym   momencie   znajdować.   Orbitale   stanowią   przestrzenne   rozkłady 
prawdopodobieństwa i określają obszar w trójwymiarowej przestrzeni – na 
przykład   w   kształcie   sfery  lub   hantli   –   w   którym   może   znajdować   się 
elektron.

Mechanika kwantowa jest z natury teorią probabilistyczną, ze względu 

na   to,   że   w   zasadzie   operuje   prawdopodobieństwami,   a   nie   ściśle 
określonymi   parametrami   ruchu   cząstek   –   to   zasadniczo   odróżniają   od 
czysto   deterministycznej   teorii   względności,   w   której   z   wielką   precyzją 
można   określić   siłę   grawitacyjną,   prędkość,   a   nawet   dylatację   czasu. 
Związki  między  teorią  prawdopodobieństwa  a  mechaniką  kwantową  idą 
nawet dalej niż opis atomu w kategoriach orbitali elektronowych. Część 
teorii   kwantowej   stanowi   mechanika   statystyczna,   teoria   opisująca 
zachowanie dużej liczby małych cząstek, na przykład wszystkich molekuł 
powietrza   w   jakimś   pomieszczeniu.   Tutaj   ponownie   pojawia   się 
gaussowski rozkład prawdopodobieństwa – funkcja w kształcie dzwonu, 
normalna   krzywa   błędów,   jak   niekiedy   się   ją   nazywa   –   jako   główny 
element teorii, ponieważ w opisie statystycznego zachowania dużej liczby 
cząstek   musimy   opierać   się   na   rozkładach   statystycznych.   Rozkład 
statystyczny – rozkład dużej liczby elementów – w naturalny sposób służy 
także   jako   rozkład   prawdopodobieństwa   dla   pojedynczego   elementu   z 
dużego zbioru, „

LAK

 więc rozkład gaussowski, lub normalny,   jest zarówno 

rozkładem prawdopodobieństwa, jak i rozkładem statystycznym. Co to jest 
rozkład Gaussa?

Carl Friedrich Gauss (1777-1855), wielki niemiecki matematyk, autor 

wielu ważnych osiągnięć w matematyce, odkrył również rozkład normalny. 
W granicy dużych liczb, gdy zsumowanych zostanie wiele przypadkowych 
czynników, rozkład ich sumy będzie wyglądał jak krzywa dzwonowa.

W   1909   roku   angielski   statystyk,   Karl   Pearson,   odkrył   broszurę 

napisaną   około   roku   1720   przez   Abrahama   de   Moivre'a,   zubożałego 
matematyka i hugenota, który w obawie przez prześladowaniami uciekł z 
Francji i schronił się w Anglii, gdzie zarabiał na życie jako „kawiarniany 
konsultant”   studentów   matematyki.   DeMoivre   wyprowadził   twierdzenie, 
zwane   obecnie   centralnym  twierdzeniem  granicznym,   które   demonstruje 
zbieżność sumy wielu przypadkowych czynników do tajemniczej krzywej 

114

background image

dzwonowej. Jednym z rozważanych przez de Moivre'a przykładów była 
liczba   wyrzuconych   orłów   w   trakcie   wielokrotnego   powtarzania   rzutu 
monetą.   Gdy   narysuje   się   wykres   liczby   orłów   uzyskanych   przy 
wielokrotnym powtarzaniu ustalonej, długiej serii rzutów, niespodziewanie 
pojawia się normalny rozkład błędów. De Moivre odkrył normalny rozkład 
prawdopodobieństwa sto lat przed Gaussem.

Krzywa normalna Gaussa pojawia się w tak wielu sytuacjach, niekiedy 

zupełnie nieoczekiwanie, że wielu osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych 
uczonych uważało ją za prawo dane przez Boga. Obecnie wiemy, że stosuje 
się ona do rozkładu wzrostu ludzi (oddzielnie dla mężczyzn i dla kobiet), 
jak również do wielu zjawisk w przyrodzie. Gauss odkrył krzywą normalną 
w   trakcie   studiowania   rozkładów   gwiazd   i   innych   obserwacji 
astronomicznych.  Krzywa  normalna  pojawia się nawet w finansach i w 
ekonomii.   Wiemy,   że   rozkład   prawdopodobieństwa   zmian   cen   akcji   na 
giełdzie jest dany krzywą normalną.

Rozkład   normalny   pozwala   uzyskać   prawdopodobieństwo,   że   pewna 

115

background image

zmienna   mieści   się   w   określonym   zakresie.   Na   przykład 
prawdopodobieństwo,   że   wzrost   przypadkowo   wybranego   mężczyzny 
będzie mieścił się w przedziale od 66 do 72 cali (od 167,64 do 182,88 cm), 
jest   dane   jako   pole   powierzchni   obszaru   pod   krzywą   normalną, 
ograniczonego   przez   te   dwie   wartości,   tak   jak   na   rysunku   poniżej. 
Prawdopodobieństwo to wynosi 68%.

Wyniki   badań   ilorazu   inteligencji   układają   się   zgodnie   z   rozkładem 

normalnym,   aczkolwiek   fakt   ten   ostatnio   podważano   w   związku   z 
pozbawionymi   podstaw   twierdzeniami   o   różnicach   poziomu   inteligencji 
między przedstawicielami różnych ras. W ogólnym przypadku z krzywej 
rozkładu   normalnego   wynika,   że   większość   populacji   układa   się   w 
odległości   kilku^   standardowych   odchyleń   (standardowych   jednostek, 
odzwierciedlających naturalną, charakterystyczną zmienność danego zbioru 
danych)   wokół   średniej.   Im   dalej   od   średniej   –   im   bliżej   „skrzydeł” 
rozkładu – tym mniejsze prawdopodobieństwo. Skrzydła rozciągają się aż 
do minus nieskończoności po lewej i do plus nieskończoności po prawej 
stronie. Prawdopodobieństwo znalezienia się w bardzo dużej odległości od 
średniej   jest   infinitezymalnie   małe.   Oznacza   to,   że   teoretycznie   biorąc, 
można znaleźć osobę o ujemnej inteligencji

26

, jak również kogoś o ilorazie 

inteligencji   równym   300,   ponieważ   prawdopodobieństwa   tych   zdarzeń, 
mimo że bardzo małe, są różne od zera.

26

Dosyć   niefortunny   przykład.   Rozkłady   „inteligencji”,   wzrostu   i   innych   dodatnich   zmiennych 
losowych dane są przez nieco inne funkcje rozkładu, które wprawdzie w pobliżu centrum rozkładu 
bardzo   dobrze   zgadzają   się   z   rozkładem   normalnym,   lecz   różnią   się   od   niego   na   skrzydłach. 
Ujemną inteligencję można by zapewne zdefiniować w logicznie poprawny sposób, lecz nie da się 
tego zrobić w przypadku rozkładu wzrostu lub masy mózgu.

116

background image

Jasność gwiazd układa się zgodnie z rozkładem normalnym, podobnie 

jak   wiele   innych   cech   gwiazd:   kolor,   temperatura,   rozmiary   itd.   Pod 
względem jasności nasze Słońce znajduje się w obszarze pokrywającym 
5%   powierzchni   pod   krzywą   rozkładu,   więc   prawdopodobieństwo,   że 
jasność   losowo   wybranej   gwiazdy   będzie   podobna   do   jasności   Słońca, 
wynosi  5%.  Krzywa   rozkładu   normalnego   może   zatem   być   użyta   do 
obliczenia prawdopodobieństwa, że różne właściwości gwiazdy będą miały 
określone wartości. Zgodnie z prawem rozkładu normalnego powinniśmy 
znaleźć ekstremalnie ciemne gwiazdy, o jasności równej zeru lub nawet 
ujemnej: czarne dziury, które w rzeczywistości pochłaniają promieniowanie 
z   zewnątrz.   Powinniśmy   także   znaleźć   gwiazdy   o   ekstremalnie   dużej 
jasności:   gigantyczne   gwiazdy   świecące   jak   Syriusz.   Co   więcej,   skoro 
gwiazda   o   właściwościach   takich   jak   nasze   Słońce   istnieje,   a   gwiazdy 
stosują   się   do   prawa   rozkładu   normalnego,   to   mamy   pewność,   że 
znajdziemy we wszechświecie inne gwiazdy pod każdym względem i d e n 
t y c z-n e ze Słońcem. Możemy się o tym przekonać, ustalając znany punkt 
(odpowiadający Słońcu) na osi pod krzywą dzwonową i sprawdzając, że 
krzywa   ma   w   tym   punkcie   określoną   wysokość.   Dla   niewielkiego 
odchylenia   właściwości   gwiazdy   (nieznacznie   większej   lub   mniejszej 
jasności  czy energii)  istnieje  dodatnie   prawdopodobieństwo,   że  gwiazda 
podobna   do   naszego   Słońca   istnieje.   Dzięki   temu   prawdopodobieństwo 
istnienia   życia   gdzieś   we   wszechświecie   rzeczywiście   staje   się   realne, 
ponieważ   muszą   istnieć   gwiazdy   o   właściwościach   Słońca   zasilające 
energią planety o właściwościach Ziemi.

Krzywa   rozkładu   normalnego   najbardziej   użyteczne   zastosowania 

znalazła jednak w fizyce kwantowej, ponieważ z natury swej stanowi ona 
graniczne   twierdzenie   dla   bardzo   dużej   (nieskończonej)   liczby 
przypadkowych czynników. W większości klasycznych zastosowań liczba 
czynników – na przykład liczba rzutów monetą – jest skończona i na ogół 
niezbyt   duża.   W   mechanice   statystycznej   fizycy   badają   kolektywne 
zachowania niezmiernie dużej liczby atomów, cząsteczek lub elektronów. 
W tym przypadku, ze względu na olbrzymią liczbę badanych elementów, 
krzywa rozkładu normalnego nie stanowi jedynie dobrego przybliżenia, jak 
w   innych   dziedzinach,   lecz   działa   jak

 dokładna 

reguła 

prawdopodobieństwa. Krzywa ta jest niezastąpiona w fizyce kwantowej, 
gdyż dzięki niej fizycy uzyskują dokładne wyniki.

Albert   Einstein   był   jednym   z   tych   fizyków,   których   nie 

117

background image

satysfakcjonowała   statystyczna   natura   teorii   kwantowej.   Jego   prace   w 
dziedzinie związanej z elektronami, dotyczące zjawiska fotoelektrycznego 
– które przyniosły mu Nagrodę Nobla – nie prowadziły w kwantowym 
kierunku.   Wydaje   się,   że   Einstein   był   przeciwnikiem   koncepcji 
prawdopodobieństwa   w   opisie   świata.   W   obliczu   nieuniknionych 
probabilistycznych   aspektów   teorii   kwantowej   Einstein   wypowiedział 
słynną uwagę: „Nigdy nie uwierzę, że Bóg gra w kości ze światem!”

W   1892   roku   francuski   matematyk,   Henri   Poincare,   zauważył,   że 

niektóre systemy mechaniczne, na przykład wahadła, dla których prawa 
ruchu były znane i dobrze modelowane przez równania fizyki, przejawiały 
czasami niewytłumaczalnie chaotyczne zachowania. Badał także znany w 
fizyce   problem   trzech   ciał,   dla   którego   otrzymał   zadziwiająco 
skomplikowane   równanie.   Badając   numerycznie   rozwiązania   tego 
równania, Poincare stwierdził, że układają się one w dwie krzywe, których 
przecięcia tworzyły złożoną sieć, gdzie każda krzywa nakłada się sama na 
siebie   nieskończenie   wiele   razy.   Nie   zdając   sobie   sprawy  z   doniosłości 
swego odkrycia, Poincare spoglądał na jeden z najbardziej zadziwiających 
obiektów   matematycznych:   na   coś,   co   dzisiaj   nazywamy  dziwnym 
atraktorem
. Doszedłszy do wniosku, że badane przez niego krzywe są zbyt 
złożone, aby mogły mieć jakieś znaczenie, Poincare zaprzestał prób ich 
zrozumienia i nigdy już do nich nie wrócił. Obecnie wiemy, że rozwiązanie 
Poincarego stanowi manifestację chaosu.

Minęło   niemal   70   lat   i   w   1963   roku   meteorolog   E.N.   Lorenz   z 

Massachusetts Institute of Technology dokonał odkrycia, które na zawsze 
miało zmienić sposób, w jaki matematycy, fizycy i inni naukowcy traktują 
zachowanie   układów   chaotycznych.   Lorenz   studiował   układy   pogody, 
modelując   je   za   pomocą   systemu   trzech   sprzężonych   ze   sobą   równań. 
Równania te są nieliniowe, co oznacza, że ich wykres nie jest linią prostą. 
Nieliniowe równania często prowadzą do chaosu, a chaos stanowi w istocie 
szczególny   rodzaj   nieliniowości   w   przyrodzie.   W   przypadku   równania 
liniowego zmiana jednej zmiennej powoduje proporcjonalną zmianę innej. 
Jeżeli cena jednostkowa jakiegoś artykułu wynosi 5 dolarów, to 10 sztuk 
będzie   kosztować   50   dolarów.   W   obecności   zjawisk   nieliniowych,   ich 
skutek   staje   się   nieproporcjonalny   do   przyczyny.   W   powyższym 
przykładzie efekt nieliniowości można by osiągnąć w ten sposób, że cena 
byłaby wynikiem pomnożenia 5 dolarów przez kwadrat  liczby sztuk (tak 
więc   10   sztuk   kosztowałoby   teraz   500   dolarów).   Chaos   stanowi 

118

background image

ekstremalną formę nieliniowości w tym sensie, że sygnał wyjściowy nie 
tylko   nie   jest   proporcjonalny   do   wejściowego,   lecz   jest   także 
nieprzewidywalny.

Lorenz   rozwiązał   swoje   skomplikowane   nieliniowe   równania   dla 

układów pogody i narysował ich wykres. Na wykresie pojawił się dziwny 
atraktor:   obszar,   do   którego   w   granicy   przyciągane   są   wszystkie 
dostatecznie   bliskie   trajektorie,   lecz   dowolnie   bliskie   punkty  stają   się   z 
czasem   wykładniczo   odległe.   Poniższy   rysunek   demonstruje   dziwny 
atraktor Lorenza.

Znaleziony przez Lorenza dziwny atraktor wykazuje tak zwany efekt 

motyla. Układ Lorenza jest tak czuły na warunki początkowe, że mówi się, 
iż   jedno   uderzenie   skrzydeł   motyla   w   Chinach   może   spowodować 
niewielką zmianę  warunków początkowych,  w wyniku czego w tydzień 
później   u   wschodnich   wybrzeży   Stanów   Zjednoczonych   pojawi   się 
huragan.   W   ten   sposób   narodziła   się   matematyczna   teoria   chaosu, 
dziedziny   wiedzy,   dzięki   której   uzyskaliśmy   całkowicie   nowy   punkt 
widzenia   na   świat   i   która   w   nowym   świetle   ukazała   wyzwanie,   jakie 
Einstein rzucił nauce.

Słowo   „chaos”   pochodzi   z   języka   greckiego,   w   którym   oznaczało 

nieskończoną,   pustą   przestrzeń,   istniejącą   przed   stworzeniem   świata.  W 
codziennym języku przywołuje ono obrazy ludzi biegających bez celu tam i 
z   powrotem   lub   obiektów   latających   w   powietrzu   bez   widocznego 
uporządkowania.   Stanowi   ono   niemal   synonim  przypadkowości.   Jednak 

119

background image

matematyczna   teoria   chaosu   jest   daleka   od   przypadkowości.   Układ 
chaotyczny   stanowi   dokładne   przeciwieństwo   układu   przypadkowego. 
Układ jest chaotyczny wtedy, gdy jest całkowicie  deterministyczny  – nie 
zawiera   absolutnie   żadnych   elementów   przypadkowości.   Wygląda 
wprawdzie   jak   przypadkowy,   lecz   wszystko   jest   w   nim   precyzyjnie 
określone   przez   matematyczną   regułę   –   przez   równanie.   W   przypadku 
chaosu nikt nie rzuca kośćmi. Gdyby każde niewytłumaczalnie chaotyczne 
zachowanie   we   wszechświecie   mogło   być   opisane   przez   równanie 
matematyczne, to Einstein miałby rację, uważając, że Bóg nie gra w kości.

Najlepszym   przykładem   układu   chaotycznego   jest   przekształcenie 

piekarza   oraz   odwzorowanie   logistyczne:   prosta,   powtarzalna 
transformacja tworząca sekwencję liczb i dana przez przyporządkowanie: 

(

)

x

kx

x

1

ε

Symbol reprezentuje zmienną, liczbę z przedziału od 0 do 

1,   natomiast  k  jest   stałą,   na   przykład   równą   3.   Każdą   kolejną   liczbę 
otrzymuje się z poprzedniej przez wstawienie jej do równania. Zacznijmy 
od  

2

.

0

=

k

.   Pozostając   przy  k   =  3,   otrzymamy   3(0,2)(0,8)   =   0,48. 

Następnie   liczba   0,48,   wstawiona   do   równania,   da   nam   kolejną   liczbę 
ciągu:  3(0,48)(0,52)  =  0,7488.  Kontynuując  ten proces,  uzyskamy długi 
ciąg liczb, który jest przykładem układu chaotycznego. Gdybyśmy zaczęli 
ciąg od liczby nieznacznie tylko odbiegającej od 0,2, wyniki byłyby bardzo 
różne.

Odwzorowanie logistyczne „składa” odcinek od 0 do 1, w tym sensie, 

że liczby między 0 a 0,5 są transformowane w liczby między 0 a 0.75. 
Liczby między 0.5 a 1 są przez transformację odwzorowywane w ten sam 
odcinek, od 0 do 0.75, lecz w odwrotnym porządku. Tak więc za każdym 
razem,   gdy   nowa   liczba   powstaje   z   poprzedniej,   zachodzi   „składanie” 
odcinka.   To   składanie   odcinka   stanowi   proces   równoważny   ugniataniu 
ciasta   przez   piekarza.   Przypuśćmy,   że   do  ciasta   zostały  wciśnięte   jeden 
obok   drugiego   dwa   rodzynki.   Piekarz   rozciąga   ciasto,   wałkując   je,   a 
następnie   składa   na   pół,   powtarzając   ten   proces   wielokrotnie   i   nie 
interesując się położeniem rodzynków. Po chwili – niezależnie od tego, jak 
blisko   siebie   rodzynki   znajdowały   się   na   początku   –   nie   sposób   już 
przewidzieć,   gdzie   znajdą   się   rodzynki,   gdy   ciasto   będzie   gotowe   do 
wypieku.   Jest   to   przykład   chaosu.   Nawet   bardzo   niewielka   zmiana 
początkowego   położenia   rodzynków   może   oznaczać   dużą   zmianę   ich 
ostatecznego położenia.

120

background image

Układy   chaotyczne   występują   często   w   przyrodzie.   Jednym   z 

przykładów   jest   wahadło   wymuszone.   Popchnięte   wahadło   zaczyna   się 
poruszać. Popchnięte powtórnie zaczyna poruszać się szybciej. Ponownie 
popchnięte   –   porusza   się   jeszcze   szybciej.   Po   kilku   popchnięciach 
nadchodzi   jednak   moment,   gdy   wahadło   zaczyna   się   wahać   w   sposób 
nieprzewidywalny.   Mamy   chaos.   Położenie   i   prędkość   wahadła   można 
przedstawić   na   wykresie,   gdzie   jedną   zmienną   jest   położenie,   a   drugą 
prędkość. Jest to tak zwany diagram fazowy. Na jego podstawie można 
stwierdzić,   że   rozwiązanie   równania   rządzącego   ruchem   wahadła   jest 
ekstremalnie   czułe   na   warunki   początkowe,   podobnie   jak   badany  przez 
Lorenza układ pogodowy, gdzie coś tak małego jak motyl może wywołać 
znaczne zmiany pogody w odległym obszarze.

Istnieje   wiele   innych   chaotycznych   układów   fizycznych.   Niektóre 

reakcje chemiczne również zachodzą w sposób chaotyczny. Zakres i czas 
trwania takich reakcji silnie zależy od warunków początkowych. Reakcja 
może na przykład zachodzić gładko przy pewnych określonych warunkach 
początkowych, lecz mała – nawet niezauważalna – zmiana warunków może 
zmienić charakter reakcji i zamienić ją w eksplozję.

Stephen   Smalę,   który   wyprowadził   ważne   równania   różniczkowe, 

opisujące zależność drapieżnik-ofiara, napisał wiele prac na temat równań 
nieliniowych i chaosu. W 1967 roku opublikował fundamentalną pracę, w 
której wyjaśnił wiele zagadnień dotyczących chaosu i dziwnych atraktorów. 
Wiele lat później poszedłem do kina na Park Jurajski. Było oczywiste, że 
grany   przez   Jeffa   Goldblooma   matematyk   to   nikt   inny   tylko   Stephen 
Smalę:   nosił   tę   samą   czarną,   skórzaną   marynarkę,   mówił   w   ten   sam 
charakterystyczny sposób i zajmował się dziwnymi atraktorami. Michael 
Crichton

27

  wykorzystał   ideę   chaosu   w   znacznie   większym   stopniu   w 

książce   niż   w   scenariuszu   filmu.   W   trakcie   klonowania   dinozaurów 
naukowcom brakowało małego fragmentu DNA, więc pobrali go od żaby. 
Ta   niewielka   zmiana   warunków   początkowych   doprowadziła   do 
spektakularnego   finału,   podobnie   jak   we   wszystkich   układach 
chaotycznych.   W   tym   fikcyjnym   przypadku   zmiany   wywołały   amok   u 
sklonowanych   dinozaurów.   Czy   podobna   historia   może   się   wydarzyć 
naprawdę w naturze?

Kwestia, czy materia ożywiona, a także inne układy we wszechświecie, 

27

 Autor książki i scenariusza do filmu Park Jurajski.

121

background image

są   systemami   przypadkowymi   czy   chaotycznymi   (a   zatem 
deterministycznymi),   stanowi   jedną   z   wielkich   niewiadomych 
współczesnej nauki. Nie ma wątpliwości, że w biologii, fizyce i w innych 
dziedzinach   występują   zjawiska   ekstremalnie   nieliniowe   i   chaotyczne. 
Możliwe,   że   przyczyną   niektórych   chorób   psychicznych   są   niewielkie 
zmiany poziomu hormonów w mózgu. Nas interesuje jednak pytanie, czy 
pojawienie   się   życia   na   Ziemi   było   wynikiem   przypadkowej   reakcji   w 
pierwotnej zupie, prowadzącej do powstania DNA, czy raczej DNA, a wraz 
z   nim   życie   zostało   stworzone   przez   niewielkie   fluktuacje   w   ramach 
nieprzypadkowego,   deterministycznego   procesu,   którym   rządziło   jakieś 
nieliniowe równanie. Czy życie na Ziemi było rezultatem przypadku czy 
wyboru   (rozumianego   jako   złożony,   nieliniowy   przepis)?   To   głębokie 
pytanie   jest   kluczem   do   możliwości   istnienia   życia   gdzie   indziej   we 
wszechświecie.

Jedną z zadziwiających właściwości dziwnych atraktorów jest fakt, że 

wykres   fazowy   układu   chaotycznego   nie   zapełnia   całej   przestrzeni 
wykresu. Wyobraźmy sobie dym rozchodzący się powoli w zamkniętym 
pokoju lub w innym pomieszczeniu.  Po pewnym czasie zajmie  on cały 
trójwymiarowy obszar pomieszczenia. Przyczyna leży w termodynamice: 
we wszechobecnym prawie wzrostu entropii. Olbrzymia liczba cząsteczek 
dymu   rozchodzi   się   na   wszystkie   strony,   gdyż   istnieje   znacznie   więcej 
możliwości ich ułożenia w całym pomieszczeniu niż w jednej jego części. 
Prawdopodobieństwo,   że   –   po   dostatecznie   długim   czasie   –   cząsteczki 
dymu pozostaną w jednym kącie pokoju, jest fantastycznie małe. Argument 
ten   pochodzi   z   dziedziny  statystyki   matematycznej,   gdzie   niepodzielnie 
rządzi rozkład normalny. Układy chaotyczne, które na pierwszy rzut oka 
mogą   robić   wrażenie   przypadkowych,   są   jednak  ściśle   zdeterminowane. 
Kontynuując analogię z cząsteczkami dymu – gdyby ich ruchem rządził 
nieliniowy   układ   równań   chaotycznych,   wypełniłyby   pewną 
podprzestrzeń* pokoju, mniejszą od całości i o wymiarze mniejszym niż 
trzy.   Spójrzmy   na   rysunek   przedstawiający   atraktor   Lorenza   (s.   127). 
Przestrzeń jest wprawdzie trójwymiarowa, lecz atraktor nie wypełnia jej w 
całości. Wyglądający jak pochylone skrzydła motyla atraktor przywodzi na 
myśl   analogię   do   chaotycznych   układów   pogodowych,   które   jakoby 
wywołuje. Dwuwymiarowa figura atraktora składa się pod kątem w trzeci 
wymiar.   Matematycy   mówią,   że   wymiar   Hausdorffa   (od   nazwiska 
niemieckiego matematyka) atraktora – reprezentujący rzeczywisty wymiar 
zajmowanej przez niego figury geometrycznej, będący liczbą z przedziału 

122

background image

od 2 do 3 – wynosi = 2,06.

Prace   nad   chaosem   i   nad   dziwnymi   atraktorami   postępowały   w 

najlepsze,   gdy  do   Stanów   Zjednoczonych   przybył   francuski   naukowiec, 
Benoit   Mandelbrot,   jeden   z   tych   ostatnich,   wielkich   francuskich 
matematyków – pozostających pod wpływem tradycji sięgającej czasów 
Fermata i Poincarego – których zainteresowania obejmowały wiele różnych 
dziedzin wiedzy. Mandelbrot, pracujący w laboratoriach IBM oraz w Yale 
University, dokonał epokowego odkrycia, które początkowo wydawało się 
nie mieć nic wspólnego z chaosem. Jest on także autorem ważnych odkryć 
–   dokonanych   jeszcze   w   latach   sześćdziesiątych   –   które   ułatwiły 
analitykom giełdowym zrozumienie  ruchów cen akcji,  oraz  pionierskich 
prac z dziedziny teorii kodowania, termodynamiki statystycznej, statystyki 
lingwistycznej,   teorii   komunikacji   i   błądzenia   przypadkowego.   W   1974 
roku   Mandelbrot   zainteresował   się   procesami   związanymi   z   życiem   i 
przyrodą. Początkowo podchodził do tych zagadnień z punktu widzenia 
teorii   prawdopodobieństwa   i   statystyki,   zakładając,   że   we   wszystkich 
zmiennych tkwi nieodłączny składnik przypadku. Zastosował te metody do 
przewidywania liczby mutantów w koloniach bakterii, a później badał inne 
naturalne zjawiska, takie jak struktury geologiczne i kratery na Księżycu. 
To, co odkrył,  było bardzo dalekie od przypadku. Aby opisać naturalne 
procesy, Mandelbrot stwórz; nowe pojęcie matematyczne i nazwał je f r a k 
t a l e m.

Mandelbrot   zadał   sobie   pytanie,   w   jaki   sposób   można   by   zmierzyć 

długość wybrzeża Anglii. Należałoby zacząć od jakiegoś punktu na brzegu, 
rozciągnąć linę od tego punktu do następnego, a następnie kontynuować 
ten proces tak długo, aż obejdzie się dookoła całą Wielką Brytanię. Czy 
jednak pomiar ten będzie dokładny – zastanawiał się – skoro proste odcinki 
liny ominą niektóre krzywizny zatok i półwyspów? Lepszą miarę uzyska 
się,   jeżeli   wierzchołki   odcinków   będą   położone   bliżej   jeden   drugiego, 
dzięki   czemu   łatwiej   będzie   naśladować   krzywizny  zatok   i   półwyspów. 
Spoglądając na poszarpane brzegi Anglii, Mandelbrot zdał sobie sprawę, że 
pomiar powinien być  wykonany jeszcze dokładniej, tak aby uwzględnić 
nadmorskie   skały   wraz   z   ich   nierównymi   krawędziami.   To   znacznie 
skomplikuje pomiary, ponieważ lina będzie musiała biec nie tylko wzdłuż 
zatok,   lecz   także   wzdłuż   skał.   Prowadząc   coraz   precyzyjniejsze 
rozważanie,   uświadomił   sobie,   że   na   brytyjskich   brzegach   znajdują   się 
obiekty  jeszcze   mniejsze   niż   skały,   aczkolwiek   mające   tę   samą   ogólną 

123

background image

formę, na przykład leżące na brzegu małe kamienie. Aby uwzględnić także 
i   te   nierówności,   należałoby   zaprojektować   dokładniejszą   metodę 
pomiarową. A gdy już się to zrobi, okaże się, iż istnieją jeszcze mniejsze 
obiekty  niż   kamienie,   lecz   o  takiej   samej   ogólnej   formie   jak  kamienie, 
skały i małe wzgórza. I tak dalej, aż do ziarenek piasku, które mają taką 
samą poszarpaną granicę jak skały, zatoki i całe wybrzeże. Mandelbrot zdał 
sobie sprawę, że argumentację tę można kontynuować w nieskończoność: 
na   wybrzeżu  Anglii   istnieją   coraz   mniejsze   obiekty,   mające   właściwość 
samopodobieństwa:   ich   ogólny   kształt   jest   taki   sam   jak   w   przypadku 
większych   obiektów.   W   jaki   sposób   można   zatem   zmierzyć   całkowitą 
długość liny potrzebnej do ułożenia wzdłuż krzywizny coraz mniejszych 
obiektów?

Mandelbrot uświadomił sobie, że  wymiar  wypełniającej powierzchnię 

krzywej, która wykonuje coraz mniej sze zakręty wokół coraz mniejszych 
obiektów,   mieści   się   gdzieś   między   wymiarem   liny   a   wymiarem 
płaszczyzny.   Poszukując   definicji   tego   zjawiska,   do   szedł   do   koncepcji 
wymiaru ułamkowego:  wymiaru, który nie jest liczbą całkowitą, taką jak 1 
(dla   liny),   2   (dla   płaszczyzny)   lub   3   (dla   przestrzeni   trójwymiarowej). 
Odkryty przez siebie ułamkowy wymiar Mandelbrot nazwał f r a k t a 1 e 
m.   Wybrzeże   Wielkiej   Brytanii   jest   fraktalem,   czyli   wypełniającą 
powierzchnię   krzywą,   której   kształt   jest   samopodobny  w   każdej   skali   i 
której   wymiar   jest   większy   od   1   i   mniejszy   od   2   –   nie   jest   jeszcze 
płaszczyzną,  lecz nie jest  już także i krzywą:  fraktal  jest  nieskończenie 
zakrzywiony wokół samego siebie.

Mandelbrot zrozumiał, że odkryta  przez niego w naturze właściwość 

wybrzeża   Wielkiej   Brytanii   istnieje   także   jako   czysto   matematyczna 
konstrukcja. Jako matematyk o wszechstronnym wykształceniu, doskonale 
wiedział o zbiorze Cantora. Jest to dziwny matematyczny obiekt, odkryty 
przez   Georga   Cantora   (1845-1918),   duńsko--niemieckiego   matematyka, 
który   poświęcił   całe   życie   na   zrozumienie   pojęcia   nieskończoności. 
Sformułował on całą teorię, aby opisać tę trudną ideę, i zakończył życie w 
zakładzie   dla   obłąkanych   w   niemieckim   mieście   Halle   pod   koniec 
pierwszej wojny światowej. Cantor następująco zdefiniował swój zbiór. Na 
początek weźmy odcinek od 0 do 1. Podzielmy go na trzy równe części. 
Usuńmy środkową część, pozostawiając dwie pozostałe. Z kolei z każdej z 
pozostałych   części   usuńmy   środkową   trzecią   część.   Kontynuujmy   to 
postępowanie, za każdym razem usuwając środkową jedną trzecią część z 

124

background image

każdego małego odcinka, pozostałego po kolejnych operacjach. Gdy proces 
ten wykona się nieskończoną liczbę razy, powstanie zbiór Cantora.

Zbiór Cantora leży na linii prostej, lecz jego wymiar jest mniejszy od 

wymiaru linii, gdyż znajduje się w nim nieskończenie wiele dziur. Jego 
miara jest zatem mniejsza od 1. Obliczony przez matematyków wymiar 
Hausdorffa zbioru Cantora wynosi 0,63 {jest on równy logarytmowi liczby 
2 podzielonemu przez logarytm liczby 3). Zbiór Cantora jest fraktalem. 
Żyje on w przestrzeni mniejszej od linii.

Istnieje   także   interesujący   fraktal,   żyjący   w   przestrzeni   pośredniej 

między linią a płaszczyzną, zwany krzywą Kocha. Aby ją uzyskać, należy 
zacząć od narysowania trójkąta równobocznego. Następnie trzeba podzielić 
każdy bok na trzy równe części. Na środkowej części należy zbudować 
nowy trójkąt równoboczny.  Kontynuując ten proces nieskończenie wiele 
razy, uzyska się krzywą Kocha, jak na poniższym rysunku (s. 134).

Wymiar   Hausdorffa   krzywej   Kocha   powinien   mieścić   się   między 

wymiarem   linii,   a   wymiarem   płaszczyzny,   ponieważ   krzywa   ta   ma 
nieskończenie wiele załamań, przez co niemal zapełnia płaski obszar, lecz 
jednak   nie   do   końca.   Jej   wymiar   wynosi   1,26   (log   4   podzielony  przez 

log3−

log3
log 4

 Krzywa Kocha pod pewnymi względami przypomina 

wybrzeże   Wielkiej   Brytanii.   Jest   poszarpana   w   taki   sposób,   że   jej 
nierówności   powtarzają   się  ad  infinitum  w   coraz   mniejszej   skali.   Jeżeli 
spojrzymy na krawędź krzywej przez mikroskop, to zobaczymy ten sam 
wzór,   który   widać   gołym   okiem.   Jeżeli   zwiększymy   powiększenie 
mikroskopu,   to   ponownie   zobaczymy   ten   sam   charakterystyczny, 
samopowtarzający   się,   właściwy   fraktalom   wzór.   Odkryte   przez 
Mandelbrota podobieństwo między tworem natury – wybrzeżem Wielkiej 
Brytanii – a matematyczną konstrukcją, będącą

125

background image

produktem   równania   lub   matematycznej   reguły,   prowadzi   również   do 
związków   z   chaosem.   Układ   chaotyczny   może   bowiem   być 
reprezentowany w przestrzeni fazowej przez dziwny atraktor, a atraktor ma 
właściwości   fraktalne.   Wymiar   atraktora   Lorenza   oraz   wymiary   innych 
atraktorów z teorii chaosu są zawsze mniejsze od wymiarów przestrzeni, w 
której są zawarte – i równe liczbom ułamkowym.

Mandelbrot kontynuował poszukiwania fraktali w przyrodzie i zwrócił 

uwagę   na   pewne   zjawiska   w   astronomii.   Od   czasu,   gdy   w   latach 
dwudziestych   Edwin   Hubble   odkrył,   że   Droga   Mleczna   nie   jest   jedyną 
galaktyką   i   że   oprócz   niej   istnieją   miliardy   innych   galaktyk,   a   każda 
zawiera   miliardy   gwiazd,   astronomowie   poczynili   wielkie   postępy   na 
drodze do zrozumienia struktury galaktyk (określenie „galaktyka” pochodzi 
od   greckich   słów   oznaczających   Drogę   Mleczną;  gala  znaczy   mleko). 
Obecnie wiemy,  że galaktyki łączą się w grupy. Istnieje Lokalna Grupa 
Galaktyk – gromada, gromady łączą się w supergromady itd. Okazuje się – 
ku   zdziwieniu   astronomów   –   że   galaktyki   i   ich   gromady   nie   są 
przypadkowo rozrzucone we wszechświecie, lecz ułożone według jakiegoś 
dziwnego porządku. Jaki to porządek?

126

background image

Mandelbrot   spoglądał   na   galaktyki   z   kilku   różnych,   hipotetycznych 

punktów   obserwacyjnych.   Jako   pierwszy   punkt   wybrał   Ziemię. 
Obserwowane   z   Ziemi   galaktyki   układają   się   na   płaszczyźnie   nieba   w 
pewien   charakterystyczny   sposób.   Następnie   Mandelbrot   skonstruował 
widok nieba  z punktu  widzenia  gwiazdozbioru  Centaura  i zauważył,  że 
galaktyki i ich gromady przejawiają taki sam wzór zapełniania powierzchni 
jak   wtedy,   gdy   punktem   odniesienia   jest   Ziemia.   Jako   kolejny   punkt 
obserwacyjny   wybrał   ponownie   Ziemię,   lecz   zmienił   ogniskową   i 
obserwował galaktyki położone w odległości kilku tysięcy lat świetlnych 
od   Ziemi.   Ponownie   pojawił   się   ten   sam  wzór.   Mandelbrot   doszedł   do 
wniosku, że struktura zapełniania przestrzeni jest fraktalem i obliczył jego 
wymiar – 12.

Od   tego   czasu   Mandelbrot   i   inni   badacze   odkryli   wiele   przykładów 

występowania fraktali w naturze, od kształtów liści drzew po turbulencje 
powietrzne.   Pojawiła   się   nawet   sugestia,   że   w   procesach  myślowych   w 
ludzkim   mózgu   mogą   również   występować   struktury   fraktalne.   Chaos, 
fraktale i dziwne atraktory reprezentują struktury, których występowanie w 
przyrodzie wydaje się sugerować, że życiem wszechświata rządzą pewne 
reguły, niektóre z nich bardzo skomplikowane i –jak dotąd – nie znane 
nam.   Powstaje   pytanie,   czy   życie   na   Ziemi   pojawiło   się   w   wyniku 
matematycznego przepisu czy przypadku lub sekwencji przypadków

28

. Czy 

Bóg gra w kości, czy rządzi za pośrednictwem równań?

Czy   złożona   struktura   cząsteczki   DNA   powstała   na   skutek 

przypadkowej   sekwencji   reakcji   chemicznych,   czy   została   stworzona 
zgodnie z określoną regułą, jak fraktal z chaosu stworzenia? To, co stało się 
tutaj, na Ziemi, stanowi klucz do zagadki, czy życie istnieje gdzie indziej 
we   wszechświecie.   Gdy   rozważamy   tę   alternatywę   –   możliwość 
przypadkowego   powstania   życia   wobec   pewnego   ukrytego, 
zdeterminowanego mechanizmu – przychodzi na myśl kolejne pytanie: Z 
jakiego powodu wszystkie aminokwasy występujące w procesach życia na 
Ziemi są typu L? Gdyby rządził tym wyłącznie przypadek, powinniśmy 
oczekiwać,   że   połowa   z   nich   będzie   typu   L,   a   połowa   typu   D.   Obie 
cząsteczki są identyczne pod względem struktury, reaktywności i każdego 
innego  parametru,   z   wyjątkiem  symetrii.   Skoro   wszystkie   te   ważne   dla 

28

Należy   zwrócić   uwagę,   że   chaos   nie   jest   jedynym   układem,   którym   rządzą   równania 
matematyczne.   Istnieje   wiele   innych   rodzajów   układów   równań.   Najprostsze   z   nich,   równania 
liniowe (których wykresami są linie proste), są łatwe do odkrycia. Równania nieliniowe, łącznie z 
chaotycznymi, są trudniejsze do rozróżnienia i zarazem znacznie częściej występują w przyrodzie.

127

background image

życia cząsteczki są tylko jednego rodzaju, czy oznacza to, że zmusiła je do 
tego   jakaś   tajemnicza   siła?   Fakt   ten   może   być   silnym   argumentem 
przeciwko przypadkowym fluktuacjom, a za determinizmem. Nie oznacza 
to jednak, że nie dostrzegamy roli przypadku we wszystkich zjawiskach na 
Ziemi. Wydaje się, że zarówno przypadek, jak i czynniki deterministyczne 
są nieodzowne w procesach natury. Przypadek to bez wątpienia coś, z czym 
należy się liczyć.

Czym więc jest przypadek? Czy rzeczywiście jest czymś odrębnym od 

świata   równań   matematycznych   –   prostych,   nieliniowych   lub 
chaotycznych? Przypadek często utożsamia się z grami losowymi. Kostka 
zostaje rzucona i wydaje się nam, że jej toczenie się stanowi manifestację 
czystego przypadku – miejsca, w którym się zatrzyma, i liczby, która się 
ukaże, nikt nie jest w stanie przewidzieć, gdyż  jednym i drugim rządzi 
ślepy   los.   Gdybyśmy   jednak   dysponowali   nieograniczonymi 
możliwościami   pomiarowymi   i   obliczeniowymi,   gdybyśmy   mogli 
zaobserwować, jak kostka spada, zmierzyć jej prędkość i moment pędu z 
nieskończoną dokładnością, zobaczyć, jak uderza w stół jedną z krawędzi, 
zmierzyć   kąt   padania,   a   następnie   użyć   wszystkich   tych   parametrów, 
łącznie z ciśnieniem powietrza oraz prądami i wirami wytworzonymi przez 
poruszającą się kostkę – potrafilibyśmy dokładnie wyznaczyć liczbę, która 
zostanie wyrzucona.

Przypadek jest przypadkiem tylko dzięki naszej ignorancji. Gdybyśmy 

znali wartości wszystkich fizycznych parametrów ruchu danego obiektu, na 
przykład kostki do gry, moglibyśmy zapisać równania ruchu, rozwiązać je 
(co nie zawsze jest łatwe) i poznać wynik. Gdy kostka uderza w stół jedną 
ze swych krawędzi, mamy manifestację chaosu. Dwa różne rzuty kostką 
pod niemal tym samym kątem i z niemal tym samym pędem na ogół dają 
różne   wyniki.   Uderzenie   krawędzią   o   powierzchnię   stołu   powoduje,   że 
końcowy wynik jest niezwykle czuły na warunki początkowe. Jeden rzut 
kostką może dać szóstkę, a następny rzut – gdy wszystko jest identyczne, z 
wyjątkiem tego, że kąt, pod jakim krawędź kostki uderza w stół, tym razem 
jest o 0,00001 stopnia większy – może dać inny wynik. Gdybyśmy znali 
dokładnie  wszystkie   parametry,   moglibyśmy   przewidzieć   wynik. 
Przypadek   i   chaos   nie   są   w   istocie   tak   bardzo   różnymi   koncepcjami. 
Różnicę   między   nimi   stanowi   informacja.   I   w   istocie   cała   teoria 
prawdopodobieństwa zależy od informacji. Prawdopodobieństwa są miarą 
naszej wiedzy lub ignorancji na temat świata – są uwarunkowane naszymi 

128

background image

zasobami informacji.

Gdy wykładam teorię prawdopodobieństwa, wkrótce po wprowadzeniu 

samej koncepcji prawdopodobieństwa zadaję studentom pytanie: „Jaka jest 
waszym zdaniem szansa, że ceny akcji (małej firmy komputerowej) pójdą 
jutro w górę?” Studenci zazwyczaj wahają się z odpowiedzią, ponieważ 
prawie nic o tej firmie nie wiedzą. Jeżeli jednak wyjaśnię im, że koncepcja 
prawdopodobieństwa   może   mieć   różne   znaczenie   w   zależności   od 
kontekstu i że mogą mi podać swoje „osobiste” prawdopodobieństwo tego 
zdarzenia, oszacowane w jakimś logicznym kontekście, zazwyczaj słyszę 
odpowiedź:   „No   cóż,   może   jakieś   60%...   rynek   idzie   w   górę,   a   firmy 
komputerowe całkiem nieźle stoją...” Następnie mówię im: „Przypuśćmy, 
że  otrzymaliście  informację,  o  której  nie  wie  nikt  inny.  Wiecie,  że  Bill 
Gates   i   Microsoft   zamierzają   kupić   tę   małą   firmę.   Jutro   rano   zostanie 
podana informacja o zamierzonym połączeniu. Jaka jest  teraz  szansa, że 
akcje   firmy   pójdą   w   górę?”   Odpowiedź   brzmi:   „Bliska   100%”,   co 
(prawidłowo) odzwierciedla fakt, że akcje małych firm niemal zawsze idą 
w  górę,   gdy jakaś   większa   firma  ogłosi   zamiar   ich  kupienia.   Morał   tej 
historyjki:   prawdopodobieństwo   silnie   zależy   od   informacji.   Z   tego 
powodu  insider traders

29

  – wykorzystujący posiadane informacje w celu 

przechylenia szans na swoją korzyść – idą do więzienia. W ramach i c h 
zasobu   informacji   rynek   akcji   przestaje   być   losowy.   Przypadek   lub 
determinizm zależą całkowicie od tego, co wiemy lub czego nie wiemy. 
Szansa   i   prawdopodobieństwo   są   dobrym   modelem   w   sytuacji,   gdy 
dominuje niepewność, gdy nie wiemy niczego dokładnie.

Komputer  nie  może  wykonać   losowej  operacji.   Komputery,   z  natury 

swej,   robią   dokładnie   to,   co   im   się   każe.   Nie   sposób   powiedzieć 
komputerowi, aby zrobił coś „przypadkowego” – me będzie wiedział, jak. 
Być   może   na   tym   polega   różnica   między   inteligencją   człowieka   i 
komputera. Istota ludzka może czasem bez żadnego powodu zrobić coś 
dziwnego, wyłącznie dla zabawy, lecz nigdy nie widziano komputera, który 
zachowywałby się kapryśnie. Komputer może  wygenerować prawdziwie 
losową  liczbę   tylko  dzięki   sztucznej  ręce,   która  rzuci   kostką  i  zanotuje 
wynik   za   pomocą   sztucznego   oka.   Byłby   to   jednak   tak   mało   wydajny 
sposób – zwłaszcza w sytuacjach, gdy istotna jest olbrzymia prędkość, z 
jaką   komputery   wykonują   swoje   zadania   –   że   nikt   go   nie   stosuje. 

29

 Tu: osoby wykorzystujące dostęp do poufnych informacji spółek giełdowych w obrocie akcjami na 
giełdzie.

129

background image

Komputery  generują   jednak   liczby  losowe.   Cała   teoria   symulacji,   która 
opiera  się  na  losowaniu  przypadkowych  liczb,  jest  zaimplementowana   i 
intensywnie   wykorzystywana   w   komputerach.   Gry  komputerowe   prawie 
zawsze zawierają jakiś element przypadku. Jak więc to działa?

Komputery generują liczby  pseudolosowe.   Procedura ich uzyskiwania 

jest ściśle określona, gdyż komputer musi zostać dokładnie poinstruowany, 
co i jak ma zrobić. Liczby pseudolosowe są wynikiem deterministycznego 
programu   komputerowego   (funkcję   tę   mają   nawet   niektóre   bardziej 
zaawansowane kalkulatory), który stosuje metodę chaotyczną. Komputer 
zaczyna od prostej, z góry podanej liczby startowej

30

. Następnie na liczbie 

tej wykonuje operację arytmetyczną – podobną do transformacji piekarza 
lub algorytmu, który posłużył do wygenerowania szeregu wynikającego z 
odwzorowywania   logistycznego.   Uzyskana   w   ten   sposób   liczba   jest 
uważana   za   „losową”.   Następnie   z   liczby   tej   generuje   się   kolejną,   za 
pomocą tego samego algorytmu. Liczby te są dokładnie zdeterminowane 
przez równanie transformacji, lecz – jak wszystko w chaosie – wyglądają
jakby   były   całkowicie   przypadkowe.   Problem   polega   na   tym,   że   gdy 
potrzebny jest nowy zestaw liczb losowych, komputer wygeneruje tę samą 
serię, jeśli liczba startowa nie zostanie zmieniona. Tak więc we wszystkich 
operacjach komputerowych chaos służy do symulowania przypadku. Obie 
te koncepcje są nierozerwalnie związane.

Gdzie zatem leży granica między absolutnym przypadkiem a ścisłym 

determinizmem? Statystycy dysponują testem, który mówi im, kiedy liczby 
lub symbole są rezultatem losowym, a kiedy układają się według jakiegoś 
wzoru. Test ten zwany jest  testem serii.   Wchodzimy do baru i widzimy 
dwanaście   krzeseł   i   sześć   osób   siedzących   przy  kontuarze.   Oznaczając 
puste krzesła literą E, a zajęte literą O, możemy następująco opisać sposób 
obsadzenia   krzeseł:   OEOEOEOEOEOE.   Czy   układ   ten   jest   dziełem 
przypadku, czy też klienci baru celowo usiedli w taki sposób, aby znaleźć 
się jak najdalej od sąsiadów? Zdrowy rozsądek mówi nam, że zachodzi ta 
druga   możliwość,   lecz   statystycy   mają   swoje   sposoby   ilościowego 
przedstawienia  właściwej  odpowiedzi.  Jedna  seria  stanowi  nieprzerwany 
ciąg symboli tego samego rodzaju.  W tym przypadku mamy dwanaście 
serii (co jest maksymalną liczbą serii dla dwunastu obiektów, po sześć z 
każdego   rodzaju),   więc   sekwencja   ta   najprawdopodobniej   nie   jest 
przypadkowa. Weźmy teraz pod uwagę drugie ekstremum – wchodzimy do 

30

W oryginale: seed – dosłownie: nasienie.

130

background image

baru   i   widzimy,   że   krzesła   zajęte   są   w   następujący   sposób: 
OOOOOOEEEEEE.   Zdrowy   rozsądek   mówi   nam,   że   tym   razem   są   to 
znajomi, siedzący razem przy kontuarze, którzy nie wybrali swoich miejsc 
przypadkowo spośród dwunastu dostępnych krzeseł. Statystycy widzą tu 
dwie serie (seria sześciu O i seria sześciu E). Jest to najmniejsza możliwa 
liczba serii dwunastu obiektów dwóch rodzajów. Także i w tym przypadku 
prawie   na   pewno   nie   jest   to  przypadkowy  wybór.   Co   będzie   jednak   w 
sytuacji, gdy krzesła zostaną obsadzone następująco: O E E O O E O E E O 
O   E.   Na   pierwszy  rzut   oka   odpowiedź   nie   jest   oczywista.   Liczba   serii 
wynosi 8. W tej sytuacji mówimy, że nie jest ona statystycznie znacząca. 
Nie   ma   dowodu,   że   krzesła   nie   zostały  wybrane   przypadkowo.  Tablica 
statystyczna   może   nam   dać   zakres   statystycznie   znaczących   liczb   serii, 
czyli  takich, dla których istnieje silny dowód nieprzypadkowości

31

. Test 

serii   może   zostać   użyty   także   w   sytuacji,   gdy   mamy   do   czynienia   z 
liczbami. Czy poniższy szereg liczb jest przypadkowy: 53 1 7 3 7 8 4 2 4 6 
6?   Oznaczmy liczby  parzyste   symbolem  E,   a  nieparzyste   symbolem  O. 
Otrzymamy wtedy następujący szereg: OOOOOOEEEEEE, i mamy taką 
samą sytuację jak w barze z krzesłami. Najprawdopodobniej nie jest to 
losowy ciąg liczb (aczkolwiek na pierwszy rzut oka wygląda na losowy!).

Gdy   wygenerowane   przez   komputer   pseudolosowe   liczby   zostaną 

poddane  testowi   serii,  test   będzie  zaliczony -– w  tym  sensie,   że  liczby 
zostaną   uznane   za   losowe.   Generujący   liczby   pseudolosowe   algorytm 
komputerowy   –   który,   ściśle   rzecz   biorąc,   jest   algorytmem 
deterministycznym,   pozbawionym   elementów   przypadkowych,   z   góry   i 
precyzyjnie   określającym   wybrane   liczby   –   z   praktycznego   punktu 
widzenia działa jak kostka do gry, ruletka lub talia kart. Przypadek oraz 
ekstremalna   nieliniowość   są   bardzo   blisko   spokrewnione,   często  nie   do 
odróżnienia.

Co to wszystko oznacza z punktu widzenia DNA i jego pojawienia się 

3,5   miliarda   lat   temu   na   Ziemi?   Jakie   są   szanse,   że   ta   niewiarygodnie 
złożona cząsteczka życia istnieje gdzieś w olbrzymim wszechświecie? Czy 
powstanie DNA było dziełem przypadku, czy też było zdeterminowane? 

31

 Przy dwunastu elementach, po sześć z każdego rodzaju, dwie, trzy, jedenaście lub dwanaście serii 
byłoby   statystycznie   znaczących   –   na   rzecz   nieprzypadkowości   (przy   poziomie   istotności 
zbliżonym do 5%), natomiast od czterech do dziesięciu serii oznaczałoby wybór losowy (na tym 
poziomie hipoteza przypadkowości nie może być odrzucona).

131

background image

Szansa i przewidywalność są w istocie tylko dwoma sposobami patrzenia 
na   sprawę.   Czy  insider   trader  rzuca   kośćmi,   czy   działa   na   podstawie 
jakiegoś równania? Czy pseudolosowe liczby są losowe, czy tworzą jakiś 
ciąg o dokładnej, lecz nie znanej nam strukturze? Odpowiedź zależy od 
punktu widzenia. Równanie reprezentuje całkowitą wiedzę (przy założeniu, 
że w równaniu występują wszystkie niewiadome, które odgrywają rolę w 
danym   zjawisku).   Przypadek   odzwierciedla   przynajmniej   jakiś   poziom 
ignorancji. Istnieje dziedzina matematyki stosowanej, w której badane są 
tak zwane procesy stochastyczne. Występują w niej równania, w których 
także pojawia się element przypadku. Podejście to jest próbą działania na 
oba   sposoby  równocześnie:   równanie   obejmuje   to,   co   wiemy   o   danym 
procesie, natomiast jego losowy składnik odzwierciedla wszystko to, czego 
jeszcze   nie   wiemy  w  danej   sytuacji.   Znane   parametry  są   wstawiane   do 
równania, natomiast w miejsce składników losowych – które reprezentują 
rozmycie   naszej   wiedzy   o   świecie   –   wstawiane   są   wartości   średnie   i 
odchylenia   standardowe.   Takie   hybrydowe   modele,   łączące   precyzyjną 
wiedzę z niepewnością, bardzo dobrze się spisują w niektórych dziedzinach 
nauki.

Lekcja płynąca z powyższych rozważań sprowadza się do wniosku, że 

musimy   użyć   wszystkiego,   co   wierny   dokładnie,   a   dla   nie   znanych 
aspektów   życia   możemy   zastosować   teorię   prawdopodobieństwa,   która 
powinna być dobrym narzędziem w naszych próbach oszacowania szans 
istnienia   życia   gdzie   indziej   we   wszechświecie.   Jest   bardzo 
prawdopodobne,   że   cząsteczka   DNA   powstała   jako   rezultat 
skomplikowanego   układu   nieliniowych   równań   określających   tempo 
reakcji chemicznych – w obecności katalizatorów – w bogatym roztworze 
wody, metanu, dwutlenku węgla, fosforu, azotu i innych składników, przy 
właściwej   temperaturze,   we   właściwym   czasie   i   w   sprzyjających 
warunkach.   Mając   dokładny   układ   równań   i   ich   chaotycznych 
oddziaływań, znając dokładnie warunki na jakiejś pozasłonecznej planecie, 
moglibyśmy   stwierdzić,   czy   istnieje   na   niej   życie.   Nie   dysponujemy 
niestety   tak   dokładną   wiedzą,   lecz   możemy   zastosować   podejście 
probabilistyczne,   potężne   narzędzie   do   traktowania   niepewności   we 
wszystkich sytuacjach. Jeżeli poczynimy właściwe założenia i użyjemy ich 
we   właściwy   sposób   do   skonstruowania   modelu   probabilistycznego,   to 
powinniśmy otrzymać  dobry wynik. Informacja o planach zakupu firmy 
przez   bogatych   inwestorów   zwiększa   prawdopodobieństwo,   że   jej   akcje 
pójdą   w   górę   –   oto   przykład   rozsądnego   założenia   w   ramach   modelu 

132

background image

probabilistycznego.

Argumenty   statystyczne   działają   równie   dobrze   w   konstruowaniu 

modeli   probabilistycznych.   Jeżeli   znamy   statystyczny   rozkład   wzrostu 
pewnej grupy ludzi,  to możemy – mimo  że  nie  znamy wzrostu losowo 
wybranego   osobnika,   a   więc   jesteśmy   w   stanie   ignorancji   –   dokładnie 
obliczyć   prawdopodobieństwo,  że  jego  wzrost  mieści  się  w  określonym 
przedziale wartości. W taki sposób wiedza (o całej populacji) może być 
użyta   do   oszacowania   czegoś,   o   czym   nic   nie   wiemy   (o   pojedynczym 
osobniku).  Jeżeli  na   temat   dziewięciu  nowo  odkrytych  pozasłonecznych 
planet   wiadomo,   że   jedna   z   nich   okrąża   swoją   gwiazdę   w   strefie 
zamieszkiwalnej – w której woda pozostaje w stanie ciekłym – to szansa na 
to,   że   jakaś   inna   planeta   trafi   do   strefy   zamieszkiwalnej,   może   zostać 
oszacowana jako 1/9. Nie znamy wprawdzie statystycznego rozkładu dla 
wszystkich planet we wszechświecie, lecz wiedza, którą czerpiemy z naszej 
bardzo ograniczonej próbki, powinna nadal dać nam przybliżoną wartość 
tego parametru.

Fizycy  od kilkudziesięciu  lat  próbują   stwierdzić,  czy chaos  odgrywa 

jakąś rolę w teorii kwantowej. Czy są tam małe kwantowe „wahadła^, które 
przechodzą   w   tryb   chaotyczny,   gdy   siła   wymuszająca   osiągnie   pewien 
graniczny poziom, podobnie jak to się dzieje w większych, niekwantowych 
systemach? Pewne wyniki sugerują, że jakaś forma chaosu może istnieć w 
mikroświecie mechaniki kwantowej, lecz natura tego chaosu jest bardzo 
słaba.   Nie   pojawia   się   gwałtowny   przeskok   do   chaosu,   jaki   często 
występuje w makroswiecie. W świecie kwantów funkcja falowa wydaje się 
rządzić   niepodzielnie   i   kierować   większością   ruchów   małych   cząstek. 
Wydaje   się,   że   nie   sposób   wyrwać   się   z   silnych   kleszczy   teorii 
prawdopodobieństwa,   przypadku   i   szansy.   Rozwiązania   równań 
kwantowych   istnieją   w   formie   rozkładów   prawdopodobieństwa   –   a   nie 
dokładnych   stwierdzeń   –   aczkolwiek   może   to   tylko   oznaczać,   że   nie 
potrafimy   uniknąć   naszej   ignorancji   na   temat   układów   kwantowych. 
Położenie elektronu w określonym momencie czasu nadal nie może zostać 
dokładnie podane – dysponujemy tylko rozkładem prawdopodobieństwa. 
W świecie kwantów Bóg gra w kości. Jednak On zawsze zna wynik.

133

background image

Rozdział 9

PARADOKS INSPEKCJI

Skoro zdecydowaliśmy, że – niezależnie od tego, czy wszechświat jest 

układem losowym, deterministycznym, czy też i jednym, i drugim – teoria 
prawdopodobieństwa może być użyta do modelowania zjawisk, o których 
nasza   wiedza   jest   ograniczona   lub   zgoła   żadna,   to   możemy   rozważać 
modele probabilistyczne rozwiązania problemu istnienia życia gdzie indziej 
we wszechświecie. Prawdopodobieństwo jest ściśle związane ze statystyką 
– nauką o informacji.

W  dzisiejszych   czasach   wszyscy  jesteśmy   codziennie   bombardowani 

przez   statystyki.   Telewizja,   radio,   gazety,   czasopisma   nieustannie 
bombardują nas taką ilością liczb, że stajemy się na nie głusi i tracimy 
wyczucie, jakiego rodzaju informację owe liczby niosą. Statystyki niekiedy 
stają się mylące, gdy jeden wskaźnik ekonomiczny sugeruje wzrost, a inny 
–  stagnację.  Ludzie,   których  uważamy za  „ekspertów”,  często  nie  mają 
pojęcia, jak należy te liczby interpretować, co nie powstrzymuje ich od 
wygłaszania swoich opinii. We współczesnej ekonomii bywają liczby tak 
duże, że często nie potrafimy ocenić ich wielkości. Gdy słyszymy, że ktoś 
jest wart 30 miliardów dolarów, słowo „miliard” w jakiś sposób oznacza 
dla nas mniej, niż powinno. Miliard jest bardzo dużą, olbrzymią liczbą, lecz 
inflacja liczb w mediach powoduje, że koncepcje astronomiczne niewiele 
znaczą dla opinii publicznej. Nasza Galaktyka liczy około 300 miliardów 
gwiazd.   To   jest   wiele,   bardzo   wiele   gwiazd.   Nawet   gdybyśmy   mogli 
zobaczyć każdą z nich, nie potrafilibyśmy ich policzyć, gdyż–licząc jedną 
gwiazdę  na   sekundę   i  nie   robiąc  przerw  – zliczenie   wszystkich gwiazd 
Drogi Mlecznej zajęłoby nam 10 000 lat.

A Droga Mleczna jest tylko jedną z wielu miliardów galaktyk w znanym 

nam   wszechświecie.   Liczba   gwiazd   we   wszechświecie   przekracza 
wszystko,   co   potrafimy   sobie   wyobrazić.   Fakt,   iż   federalny   deficyt 

134

background image

budżetowy był niegdyś tak duży, że do jego obliczania używano równie 
wielkich   liczb,   nie   powinien   przysłaniać   nam   rzeczywistych   rozmiarów 
wszechświata.   Gdy   będziemy   poszukiwać   życia   w   kosmosie,   musimy 
pamiętać,   jak   wiele   miejsc   trzeba   przeszukać.   A   odległości   między 
gwiazdami są równie zatrważające jak liczba gwiazd. Najbliższa gwiazda, 
Proxima Centauri, znajduje się w odległości 25 bilionów mil (40 bilionów 
kilometrów) od nas. Statek kosmiczny poruszający się z prędkością 30 000 
mil na godzinę (48 000 kilometrów na godzinę), potrzebowałby prawie 10 
000 lat, aby do niej dotrzeć.

Inflacja   liczb   nie   jest   jednak   jedynym   problemem   w   zrozumieniu 

statystyki przez ogół społeczeństwa. Oszukiwanie za pomocą statystyki – 
aczkolwiek nie  zawsze  zamierzone  – zdarza  się  codziennie,  zarówno w 
mediach, jak i gdzie indziej. Często nie rozumiemy tego, co liczby próbują 
nam   powiedzieć.   Najpowszechniejszą   formą   „oszustwa   za   pomocą 
statystyki”   są   wielkości   nieprawidłowo   przedstawiane   na   wykresach.  W 
wielu wypadkach nie jest łatwo zdecydować, jaka powinna być skala na 
obu osiach wykresu.

Aby rozumieć liczby i statystykę oraz umieć wyciągać z nich wnioski, 

trzeba   znać   dwa   pojęcia:   wartość   średnią   i   odchylenie   standardowe. 
Wartość średnia stanowi miarę centralności rozkładu statystycznego: jest to 
średnia  dla   całej   rozważanej   populacji.   Jeżeli   rozkład   jest   rozkładem 
prawdopodobieństwa, a nie rozkładem częstości statystycznych, to średnia 
reprezentuje  wartość oczekiwaną  odpowiedniej wielkości losowej. Jest to 
wartość, która powstałaby po uśrednieniu dużej liczby losowych realizacji 
z   danego   rozkładu   prawdopodobieństwa.   W   przypadku   giełdy   wartość 
oczekiwana byłaby równa oczekiwanej (spodziewanej) wartości akcji, czyli 
wartości   uśrednionej   po   wielu   potencjalnych   realizacjach   dzisiejszych 
warunków   giełdowych.   Dla   wspomnianego   w   poprzednim   rozdziale 
rozkładu   normalnego   (Gaussa)   wartość   średnia   rozkładu   znajduje   się 
dokładnie na środku krzywej dzwonowej.

Odchylenie   standardowe   rozkładu   jest   miarą   szerokości   rozkładu 

statystycznego lub rozkładu prawdopodobieństwa. Im szersza krzywa, tym 
bardziej zmienne lub niepewne stają się możliwe wartości danej wielkości 
losowej. W przypadku giełdy,  szersza krzywa rozkładu zysków oznacza 
bardziej ryzykowny rynek.

Wartość   średnia,   oczekiwana   wartość   wielkości   losowej,   stanowi 

135

background image

najważniejszy   parametr   statystyczny,   który   jednak   w   wielu   sytuacjach 
może się okazać zdradliwy. Po pierwsze, wartość średnia jest bardzo czuła 
na   obecność   błędów   grubych   (tak   zwanych   skrajnych   danych 
obserwacyjnych). Oto zestawienie jasności dla próbki dziesięciu gwiazd: 
2,3; 2,5; 2,1; 3,0; 2,8; 2,9; 2,8; 2,6; 2,3; 7,1. Średnia wartość jasności dla tej 
próbki wynosi 3,04. Na skutek obecności wartości skrajnej – nietypowej 
danej, różniącej się znacznie od pozostałych, 7,1 – średnia wartość została 
przesunięta   poza   obszar   zajęty   przez   pozostałe   dziewięć   wyników 
obserwacji. Gdyby nie było wartości skrajnej, średnia wyniosłaby 2,59, co 
byłoby bardziej reprezentatywną wartością dla całego zestawu danych, z 
pominięciem skrajnej. W tego rodzaju sytuacjach powstaje potrzeba użycia 
alternatywnej   statystyki,   tak   zwanej   mediany.   Mediana   jest   wartością 
położoną   w   środku   zbioru   danych,   mniej   czułą   na   obecność   błędów 
grubych. W powyższym przypadku mediana wynosiłaby 2,7.

Zadziwiającą   konsekwencją   użycia   średniej   jest   tak   zwany  paradoks 

inspekcji

32

. Jedno z praw Murphy'ego mówi, że jeżeli coś może się zepsuć, 

to prędzej czy później się zepsuje. Źródłem tej pesymistycznej maksymy są 
prawdopodobnie codzienne doświadczenia. Przypuśćmy,  że mieszkasz w 
mieście   i   jeździsz   do   pracy  autobusem.   Z   rozkładu   jazdy  wiadomo,   że 
autobus zatrzymuje się na przystanku średnio co 10 minut, więc dochodzisz 
do   wniosku,   że   jeżeli   pójdziesz   na   przystanek   w   losowo   wybranym 
momencie, to – średnio rzecz biorąc – będziesz czekać na autobus około 5 
minut. Między kolejnymi autobusami upływa średnio 10 minut, powinieneś 
trafić na przystanek – średnio rzecz biorąc – w połowie między dwoma 
autobusami,   więc   średni  czas   twojego  oczekiwania  powinien wynieść  5 
minut. Z doświadczenia wiadomo jednak, że tak nie jest – wydaje ci się, że 
zwykle   czekasz   dłużej.   Dlaczego   tak   się   dzieje?   Czy   pesymizm 
Murphy'ego jest zawsze uzasadniony?

Fakt,   że   powinieneś   oczekiwać   dłużej   niż   połowę   średniego   czasu 

między autobusami, jest absolutnie prawdziwy.  Stanowi on manifestację 
paradoksu inspekcji i może być udowodniony matematycznie. Nie oznacza 
to   bynajmniej,   że   pesymistyczne   poglądy   Murphy'ego   są   zawsze 
uzasadnione,   gdyż   paradoks   inspekcji   równie   często   działa   na   twoją 
korzyść. Przypuśćmy, że producent baterii w twojej latarce gwarantuje, że 
przeciętny czas jej działania wynosi 3,5 godziny. Ty jednak używałeś tej 
latarki dłużej niż 3,5 godziny, z tą samą baterią i wiesz, że ona nadal działa. 

32

 W literaturze polskiej zwany niekiedy paradoksem czasu oczekiwania.

136

background image

Bateria w twojej latarce będzie działać dłużej niż przeciętna bateria. To jest 
także  prawdziwy fakt  – manifestacja paradoksu inspekcji – który można 
udowodnić   matematycznie.   Gdy  jedziesz   do   pracy,   czekasz   na   autobus 
dłużej niż „średnio”. Gdy kupujesz baterię, będzie ona działać dłużej niż 
przeciętna bateria.

Próba   zrozumienia   paradoksu   inspekcji   jest   ćwiczeniem   z   teorii 

prawdopodobieństwa, a zarazem rzuca nieco światła na problem istnienia 
życia pozaziemskiego. Przypuśćmy, że w tej chwili idziemy na przystanek 
autobusu. Na skutek działania paradoksu inspekcji (oraz prawa Murphy'ego 
i ciągłego pecha) będziemy zapewne czekać dłużej niż wynosi średni czas 
oczekiwania. Zobaczmy, dlaczego tak musi być. Autobusy pojawiają się 
losowo na przystanku i średni czas między jednym a drugim wynosi 10 
minut.   Oznacza   to,   że   między   kolejnymi   autobusami   niekiedy   upływa 
mniej,   a   niekiedy   więcej   niż   10   minut.   Poniższy   rysunek   przedstawia 
przykładowy wykres czasów odjazdów autobusów. Literą oznaczono czas 
odjazdu.   Zwróćmy   uwagę,   że   niektóre   odstępy   między   kolejnymi 
autobusami są długie (dłuższe niż średni czas 10 minut), a inne krótkie 
(krótsze niż średni czas 10 minut).

Wyobraźmy   sobie   teraz,   że   (losowy)   czas   twojego   przybycia   na 

przystanek zostanie wyznaczony przez rzut strzałką do tarczy, z tą różnicą, 
że tarcza jest jednowymiarowa – jest nią linia prosta, będąca osią czasu na 
powyższym rysunku. Przybywasz w przypadkowym momencie czasu, czyli 
w losowo wybranym punkcie na osi czasu. To podstawowa kwestia, gdyż 
zjawiskami   losowymi   rządzą   prawa   prawdopodobieństwa.   Co   mówią 
prawa   prawdopodobieństwa   na   temat   twojego   momentu   przybycia   na 
przystanek,   reprezentowanego   przez   punkt   na   osi   czasu?   Mówią,   że 
prawdopodobieństwo   twojego   pojawienia   się   na   przystanku   w  długim 
odcinku jest  większe  niż  w  krótkim. Dlaczego? Ponieważ  długi odcinek 
czasu  daje  ci  więcej  możliwości  –  więcej  chwil,  w których możesz  się 
zjawić   –   niż   krótki.   Zakładając   równe   prawdopodobieństwa   wszystkich 
pododcinków czasu, masz większe szanse, że ktoś do ciebie zatelefonuje w 
ciągu godziny niż w ciągu minuty. Jeżeli ktoś losowo zatelefonuje do ciebie 

137

background image

wieczorem,   to   ma   większe   szanse   zastać   cię   w   domu,   gdy  czekasz   na 
telefon między godziną 19 a 20, niż między 19.23 a 19.24. Wróćmy jednak 
do oczekiwania na autobus. Gdy udajesz się na przystanek, masz większe 
szanse, że trafisz na długi odcinek czasu między autobusami, więc twój 
czas oczekiwania na autobus będzie dłuższy niż średnia. Na tym właśnie 
polega   paradoks.   Na   pierwszy   rzut   oka   wydaje   się,   że   powinieneś   z 
jednakowym   prawdopodobieństwem   trafić   na   przystanek   zarówno   w 
długim odcinku, jak i w krótkim, a zatem twój średni czas oczekiwania 
powinien być  równy połowie średniego odcinka między autobusami.  W 
rzeczywistości jednak wybierając losowo moment przybycia na przystanek, 
masz   większe   szanse   trafienia   na   długi   odcinek,   więc   musisz   się 
spodziewać, że będziesz czekał dłużej, niż wynosi średni czas oczekiwania.

Ta sama argumentacja pracuje jednak i w dobrą stronę: bateria w twojej 

latarce   działa   dłużej   niż   przeciętna   bateria.   Wymiany   baterii   w   twojej 
latarce   odpowiadają   odjazdom   autobusów   z   przystanku.   Gdy   włączasz 
latarkę,   wybierasz   losowo   moment   na   osi   czasu,   podobnie   jak   moment 
przybycia   na   przystanek   autobusowy.   Jest   bardziej   prawdopodobne,   że 
losowy   moment   włączenia   latarki   zdarzy   się   w   długim   odcinku   czasu 
między kolejnymi wymianami baterii, niż w krótkim, więc bateria w twojej 
latarce   –   średnio   rzecz   biorąc   –   powinna   działać   dłużej   niż   bateria 
przeciętna.

Za   paradoksem   inspekcji   kryje   się   prosty   fakt,   że   rozkład,   który 

rozpoczął   już   swoje   życie,   trwa   dłużej   niż   przeciętne   rozkłady   życia. 
Gdybyś   zjawiał   się   na   przystanku,   czekał   na   autobus,   pozwalał   mu 
odjechać,   a   następnie   mierzył   czas   od   tego   momentu   do   przybycia 
kolejnego autobusu, to możesz spodziewać się, że – średnio rzecz biorąc – 
zmierzony   czas   będzie   równy   średniej   długości   odcinka   czasu   między 
autobusami. W tej sytuacji paradoks inspekcji nie działa, ponieważ rozkład 
odcinków zaczyna się od początku  (poprzedni autobus właśnie odjechał). 
Tym razem nie zjawiasz się na przystanku w czasie trwania rozkładu, który 
już rozpoczął swoje życie – tak jak w poprzednio opisanej sytuacji, gdy 
przybywałeś już po odjeździe poprzedniego autobusu. Fakt, że rozkłady, 
które już rozpoczęły swoje życie, żyją dłużej niż wynosi średnia (paradoks 
inspekcji), ma swoje konsekwencje w badaniach długowieczności. Osoba 
już żyjąca ma dłuższy oczekiwany czas życia, niż ktoś, kto jeszcze się nie 
narodził. Trzydziestolatek nie może już umrzeć w dzieciństwie, a właściwie 
nie może umrzeć w młodszym wieku niż 30 lat, więc ma większe szanse na 

138

background image

dłuższe   życie   niż   noworodek,   który   nadal   może   umrzeć   w   młodości. 
Osiemdziesięciosześcioletnia kobieta nie może umrzeć w młodszym wieku 
niż 86 lat, więc jej oczekiwany (czyli średni) wiek w chwili śmierci jest 
dłuższy niż w przypadku przeciętnej kobiety.

Paradoks inspekcji stał się ostatnio przyczyną wpadki izraelskiego biura 

statystycznego.   Z   opublikowanych   w   1994   roku   danych   statystycznych 
wynika, że Japonia jest światowym liderem pod względem długości życia 
mieszkańców.   Na   drugim   miejscu   uplasował   się   Izrael,   gdzie   średnia 
długość   życia   mężczyzn   wyniosła   75,1   roku.   Podczas   gdy   cały   kraj 
entuzjastycznie celebrował dobre wieści, nikomu nie przyszło do głowy, że 
radosna   interpretacja   danych   statystycznych   pomija   pewien   mały,   ale 
istotny  problem.   Statystyczna   długość   życia   jest   nieco  myląca   w   kraju, 
gdzie   znaczną   część   populacji   stanowią   imigranci.   Oczekiwana   długość 
życia żyjącej osoby jest większa niż jeszcze nie narodzonej, a do Izraela 
wyemigrowało   wielu   starych   ludzi   z   innych   krajów   –jeszcze   bardziej 
zwiększając średnią długość życia jego mieszkańców – więc statystyka jest 
obarczona  systematycznym  błędem i  w rezultacie  przecenia  rzeczywistą 
długowieczność osób urodzonych w Izraelu.

Co paradoks inspekcji ma wspólnego z kwestią życia pozaziemskiego? 

Wróćmy ponownie do przykładu z autobusem. Wybierasz losowo moment 
wyjścia z domu i idziesz na przystanek. Masz większą szansę, że trafisz na 
długi odcinek między kolejnymi autobusami, więc twój spodziewany czas 
oczekiwania na autobus jest dłuższy od średniego. Pojawiając się losowo 
na przystanku, na ogół „łapiesz” długi odcinek. Im dłuższy odcinek, tym 
większa szansa, że na niego trafisz.

Przypuśćmy teraz,   że  w  przestrzeni  kosmicznej   istnieją  inne  kultury, 

żyjące na innych planetach. Niektóre są zaawansowane, inne pierwotne, 
niektóre   inteligentne,   inne   prymitywne.   Niektóre   z   tych   siedlisk   istot 
pozaziemskich istnieją dopiero 100 milionów lat i obecnie znajdują się tam 
tylko proste formy życia. Inne istnieją od 4 miliardów lat i wyewoluowały 
tam   cywilizacje   podobne   do   naszej.   W   kategoriach   długości   istnienia 
niektóre z nich trwają długo, inne krótko. Pomyślmy teraz o tobie, o twoich 
narodzinach – o początku twojego życia. Wyobraźmy sobie, że Bóg gra w 
kości i że obowiązują proste reguły prawdopodobieństwa. Bóg cię stworzył 
i wysyła cię losowo – zgodnie z regułami prawdopodobieństwa – na jedną 
z tych planet. Dokąd zostaniesz wysłany?

139

background image

Wyobraźmy   sobie   cywilizacje   jako   odcinki,   których   długości 

odpowiadają czasom ich istnienia:

Masz większe szanse, że trafisz do dłużej istniejącej cywilizacji, niż do 

takiej,   która   istnieje   od   niedawna.   Podobnie   jak   pasażer   oczekujący  na 
autobus, raczej wylądujesz na długim odcinku niż na krótkim. W naszych 
rozważaniach   trzeba   uwzględnić   jeszcze   jeden   czynnik,   który   sięga 
znacznie   dalej   niż   prosty   paradoks   inspekcji.   Gdybyś   wylądował   w 
młodym   świecie,   gdzie   istnieją   wyłącznie   bakterie,   byłbyś   bakterią.  A 
bakteria   nie   interesuje   się   prawdopodobieństwem   istnienia   życia   we 
wszechświecie.   Sam   fakt,   że   jesteśmy   zaawansowaną   i   inteligentną 
cywilizacją,   tworzy   inspekcyjny   błąd   systematyczny.   Dokonujemy 
inspekcji naszej własnej cywilizacji, lecz nasza zdolność do inspekcji nas 
samych stanowi rezultat faktu, że istniejemy na tej planecie dostatecznie 
długo,  aby rozwinęła  się  na  niej  inteligencja  zdolna  do  zadawania  tego 
rodzaju pytań.  Warunkowe  prawdopodobieństwo, że istniejemy dłużej niż 
inne cywilizacje – warunek stanowi informacja, że jesteśmy dostatecznie 
zaawansowani,   aby   rozumować   i   zastanawiać   się   nad   życiem   i 
wszechświatem – jest wysokie.

Zestawiając te fakty z paradoksem inspekcji, widzimy, że jeżeli twoje 

pojawienie się na Ziemi jest traktowane jako zdarzenie losowe, to masz 
większe szanse pojawienia się na długo żyjącej planecie niż na niedawno 
powstałej,   na   podobnej   zasadzie   jak   strzałka,   która   ma   większe   szanse 
trafienia w większą sekcję tarczy.

Na skutek działania paradoksu inspekcji, średnio rzecz biorąc, trafiamy 

w środek odcinka, a długość trafionego odcinka jest większa od średniego. 
Astronomowie mówią, że dokładnie tak stało się z naszym pojawieniem się 
w Układzie Słonecznym. Oczekiwana długość życia Słońca jest większa od 
średniej długości życia gwiazd. Niektóre gwiazdy, te o większej masie, żyją 

140

background image

miliony lat i spalają się szybko, zanim życie może się rozwinąć. Inne, takie 
jak Słońce, żyją miliardy lat, gdyż nie palą się zbyt jasno i zbyt szybko ze 
względu na mniejszą masę. Oczekiwany czas życia Słońca wynosi nieco 
powyżej 10 miliardów lat, a my trafiliśmy 

  w sam środek tego dłuższego od średniego odcinka: Słońce istnieje już 
około   5   miliardów   lat   i   powinno   żyć   jeszcze   5   miliardów.   Jest   bardzo 
prawdopodobne,   że   w   skali   cywilizacji   galaktycznych   znajdujemy   się 
powyżej   średniego   poziomu   rozwoju,   a   możliwe,   że   całkiem   wysoko, 
wśród   najbardziej   zaawansowanych.   Nie   zapominajmy   także   o   innych 
czynnikach.   We   wczesnym   wszechświecie   nie   było   dostatecznie   dużej 
chemicznej różnorodności niezbędnej do powstania życia. Wiele gwiazd 
musiało przeżyć swoje życie i eksplodować jako supernowe lub odrzucić 
bogate w pierwiastki chemiczne atmosfery,  zanim z pierwotnego gazu i 
pyłu   powstał   protoplanetarny   dysk   dostatecznie   bogaty   i   chemicznie 
zróżnicowany, aby zrodzić życiodajną planetę, taką jak Ziemia. Taki proces 
wymaga czasu liczonego w miliardach lat. Nasz Układ Słoneczny liczy 5 
miliardów lat, a wszechświat – w takiej formie, w jakiej go znamy –14 
miliardów,   więc   nie   można   wykluczyć,   że   jesteśmy  jedną   z   najbardziej 
zaawansowanych cywilizacji we wszechświecie.

141

background image

Wydaje się, że astronomowie i członkowie zespołu SETI dobrze zdają 

sobie   sprawę   z   konsekwencji   paradoksu   inspekcji,   nawet   jeżeli   nie   do 
końca   rozumieją   stojącą   za   nim   teorię.   Nie   poszukują   planet   wokół 
młodych,   jasnych   gwiazd,   takich   jak   Syriusz,   które   palą   się   znacznie 
szybciej   niż   Słońce   i   inne   mniejsze   gwiazdy.   Naukowcy   ci   intuicyjnie 
zgadują,  że  życie   nie  miałoby  szans  rozwoju na  planecie,  która  istnieje 
zaledwie miliony lat.

Zajmijmy się teraz głębszymi konsekwencjami paradoksu inspekcji dla 

kwestii istnienia życia na Ziemi. Jesteśmy tutaj, ponieważ potrzebowaliśmy 
dużo czasu, aby stać się tym, kim jesteśmy – zaawansowanymi istotami o 
wysokiej inteligencji. Podobnie jak osiemdziesięcioletnia kobieta, która nie 
może już umrzeć w wieku 70 lat i której oczekiwana długość życia jest 
znacznie   większa   niż   przeciętna,   nie   możemy   już   być   naczelnymi, 
jaszczurkami lub algami. Ziemia potrzebowała 1,5 miliarda lat, zanim życie 
mogło w ogóle się zacząć. Niektórzy naukowcy sądzą, iż trwało to tak 
długo,   ponieważ   DNA  jest   tak   złożoną   cząsteczką,   że   potrzebna   była 
olbrzymia   liczba   losowych   prób,   zanim   przypadkowe   fluktuacje 
doprowadziły do jej powstania. Przyczyną może być także fakt, że wczesna 
Ziemia   nie   miała   sprzyjających   życiu   warunków.   Szalona   aktywność 
geologiczna   –   trzęsienia   ziemi   i   wulkany,   które   wypełniały   atmosferę 
pyłem, uniemożliwiały światłu dotarcie do powierzchni i przeszkadzały w 
stabilizowaniu się temperatury – oraz kolizje z asteroidami i kometami w 
nowo   powstałym   Układzie   Słonecznym,   pełnym   chaotycznie 
poruszających się obiektów, mogły uniemożliwiać powstanie życia przez 
ponad miliard lat. Niższe formy życia istnieją na Ziemi od 3,5 miliarda lat, 
wczesne   zwierzęta   od   700   milionów   lat,   zwierzęta   lądowe   od   400 
milionów, ssaki od 200 milionów, pierwsze naczelne od 100 milionów 

142

background image

lat. Goryl pojawił się 10 milionów lat temu, australopitek – 2 miliony lat 

143

background image

temu,  Homo habilis  1,5 miliona lat temu, neandertalczyk – 150 000 lat 
temu, a Homo sapiens istnieje mniej niż 0,5 miliona lat.

Wiek naszej planety przypomina wiek osoby, której życie zaczęło się 

dawno temu. Słońce jest gwiazdą o średnim czasie trwania, a połowa jego 
życia   jest   jeszcze   przed   nim.   Ziemia   prawdopodobnie   znajduje   się   w 
podobnej   sytuacji.   Jednak   w   jednym   i   w   drugim   przypadku   –   dzięki 
paradoksowi inspekcji – oczekiwany czas życia jest większy od średniego. 
Dlatego   życie   na   innych   planetach   prawdopodobnie   znajduje   się   we 
wcześniejszej fazie rozwoju niż u nas, co może wytłumaczyć fakt, że nie 
zalały nas oznaki życia spoza naszego Układu Słonecznego. Zestawienie na 
stronie 152 ilustruje ewolucję życia na Ziemi, obrazując odcinek czasu, w 
którym   istniejemy   –   oczekiwaną   połowę   całkowitego   czasu   istnienia 
Układu Słonecznego – przypuszczalnie dłuższy niż okresy życia  innych 
cywilizacji.

Wymienione wyżej argumenty probabilistyczne rozwiązują jedną istotną 

kwestię:   skoro   istnieją   liczne   cywilizacje   pozaziemskie,   to   dlaczego 
dotychczas nie skomunikowały się z nami?  Pytanie to często zadawano 
członkom   zespołu   SETI.   Odpowiedź   jest   jasna:   Zakładając,   że   inne 
cywilizacje   są   obecne   w   naszej   Galaktyce,   istnieje   duże 
prawdopodobieństwo, że jesteśmy jedną z pierwszych, które osiągnęły tak 
wysoki   poziom   rozwoju.   Na   podstawie   paradoksu   inspekcji   możemy 
wnioskować,   że   prawdopodobnie   jesteśmy   bardziej   zaawansowani   niż 
większość   innych   cywilizacji   we   wszechświecie.   Nasuwa   się   poza   tym 
pytanie,   dlaczego   inni   mieliby   kontaktować   się   z   nami   akurat   za 
pośrednictwem   fal   radiowych.   Być   może   fale   radiowe   nie   stanowią 
preferencyjnego środka komunikacji u innych cywilizacji. Rozwój telewizji 
kablowej i sieci światłowodowych znacznie osłabił zapał zespołu SETI. 
Jeżeli tak wygląda przyszłość naszej komunikacji i jeżeli inne cywilizacje 
odkryły lub odkryją, że środki te są znacznie lepsze niż pozbawione umiaru 
rozsiewanie wszędzie dookoła fal radiowych, to nasze szanse na kontakt 
radiowy staną się niewielkie. Być może nie powinniśmy skupiać całego 
wysiłku na próbach uzyskania kontaktu radiowego. Olbrzymie opóźnienia 
czasowe,   nieodłączne   w   tego   typu   „komunikacji”   nawet   z   najbliżej 
położonymi   gwiazdami   (przynajmniej   4,25   roku   wiadomość 
podróżowałaby w jedną stronę), czynią z fal radiowych mało praktyczny 
środek łączności.

Paradoks inspekcji tłumaczy więcej niż prawdopodobne przyczyny, dla 

144

background image

których   znajdujemy   się   zapewne   wśród   najbardziej   zaawansowanych 
cywilizacji   we   wszechświecie   (zakładając,   że   w   ogóle   istnieją   inne 
cywilizacje), dzięki czemu nie słyszymy sygnałów od innych kultur, ani też 
nie   staliśmy   się   niewolnikami   intergalaktycznych   najeźdźców,   którzy 
przekroczyli   nasz   poziom   rozwoju   eony   temu   i   podbili   nas.   Pokazuje 
również,   że   intuicja   nie   zawsze   dobrze   działa   w   problemach 
probabilistycznych.   W   następnych   dwóch   rozdziałach   poznamy   więcej 
sprzecznych   z   intuicją   faktów   z   teorii   prawdopodobieństwa   oraz 
zobaczymy,   że   ta   potężna   teoria   pozwala   obliczyć   prawdopodobieństwo 
istnienia życia gdzie indziej w kosmosie.

145

background image

Rozdział 10

PROBLEM URODZIN

Paradoks   inspekcji   nie   jest   jedynym   przykładem   z   dziedziny 

prawdopodobieństwa,   w   którym   intuicja   prowadzi   nas   na   manowce.   W 
procesie rozwiązania łączącego się z nim zagadnienia probabilistycznego 
matematycy muszą zbudować stosowny model, który obejmuje zasadnicze 
elementy problemu.   Model  pomaga  stworzyć   myślowy  obraz   problemu, 
zrozumieć jego istotę i ułatwia znalezienie rozwiązania.

W   rozwiązywaniu   problemów   probabilistycznych   dużymi   sukcesami 

cieszą się modele urnowe, pozwalające zobrazować koncepcję łączenia w 
pary (tzw.  matching),  które odgrywa ważną rolę w wielu zagadnieniach 
probabilistycznych.   Problem   urodzin   stanowi   najsłynniejsze   zagadnienie 
probabilistyczne, do którego rozwiązania może zostać użyty model urnowy. 
Rozwiązanie to okazuje się całkiem nieoczekiwane.

Jakie jest prawdopodobieństwo, że w grupie ludzi zgromadzonych w 

jednym pokoju znajdują się przynajmniej dwie osoby, które w tym samym 
dniu obchodzą urodziny? Od razu widać, że odpowiedź zależy od liczby 
osób. Jeżeli jest ich 367, to prawdopodobieństwo zaistnienia przynajmniej 
jednej koincydencji wynosi 1,00, czyli 100%. Rozwiązanie to uwzględnia 
rok przestępny, czyli fakt, że liczba możliwych dat wynosi 366 (365 dni w 
roku zwykłym + 29 lutego w roku przestępnym). Wyobraźmy sobie te 366 
dni jako szereg otwartych od góry przegródek, a ludzi jako małe, spadające 
z góry kulki. Każda kulka losowo wybiera jedną przegródkę i wpada do 
środka. Przy liczbie kulek równej 367, nawet jeżeli każda z nich trafi do 
pustej   przegródki   (jak   wkrótce   zobaczymy,   jest   to   niezwykle   rzadkie 
zdarzenie),   trzysta   sześćdziesiąta   siódma   będzie   musiała   wpaść   do 
przegródki   zajętej   uprzednio   przez   inną   kulkę.   Zatem   wśród   367   osób 
muszą   znaleźć   się   przynajmniej   dwie   o   tej   samej   dacie   urodzin,   czyli 
prawdopodobieństwo takiego zdarzenia wynosi 100%.

146

background image

Prawdopodobieństwa   rosną   jednak   znacznie   szybciej   niż   liniowo. 

Przypuśćmy,   że   ludzie   wchodzą   pojedynczo   do   pokoju   i   każdy  podaje 
swoją datę urodzin. Proces ten dokładnie odpowiada spadającym kulkom, 
po kolei i losowo trafiającym do przegródek. Dla prostoty zignorujmy rok 
przestępny i załóżmy, że mamy 365 dni. Spadające kulki pozornie celują w 
środek szeregu przegródek, lecz należy pamiętać, że w tym modelu ich 
docelowe miejsca trafienia są losowe i jednakowo rozłożone na wszystkie 
365 przegródek. Odpowiada to sytuacji, w której każdy dzień roku, od 1.01 
do   31.12,   ma   jednakową   szansę   złapania   kulki.   Jednak 
prawdopodobieństwo,   że   każda   przegródka   otrzyma   jedną   kulkę,   jest 
niezwykle   małe,   natomiast   szansa   na  match,  czyli   na   spotkanie   dwóch 
kulek w jednej przegródce, staje się całkiem wysoka dosyć  wcześnie w 
trakcie procesu spadania kolejnych kulek.

Okazuje się, że przy 23 osobach w pokoju szansa na przynajmniej jedne 

wspólne urodziny wynosi ponad 50%! Przy 56 osobach szansa ta rośnie do 
99%! Już przy 10 osobach szansa wynosi 12%, czyli przy zaledwie 10 
kulkach   wpadających   losowo   do   szeregu   365   przegródek 
prawdopodobieństwo, że każda z 10 kulek zajmie osobną przegródkę, jest 
równa   zaledwie   88%   (ponieważ   pozostałe   12%   obejmują   wszystkie 
zdarzenia,   w   których   co   najmniej   dwie   kulki   trafią   do   wspólnej 
przegródki).

Zbadajmy  matematyczną  stronę  tego procesu.  Pierwsza  kulka  ma  do 

wyboru 365 przegródek. Druga kulka, aby nie spotkać się z pierwszą, musi 
trafić do jednej z pozostałych 364 przegródek, więc prawdopodobieństwo, 
że ominie przegródkę zajętą przez pierwszą kulkę, wynosi 

365

364

η

, Jeżeli 

trzecia kulka ma ominąć przegródki zajęte przez pierwszą i drugą, to musi 
trafić   do   jednej   z   pozostałych   363   spośród   całkowitej   liczby   365 
przegródek. Proces trwa dalej, aż wszystkie kulki wpadną do przegródek. 
Jeżeli jest ich 23 (23 osoby w pokoju), to jakie jest prawdopodobieństwo, 
że żadne dwie z nich nie trafiły do tej samej przegródki (czyli wszystkie 23 
osoby   mają   urodziny   w   różne   dni)?   Musimy   pomnożyć 
prawdopodobieństwa dla wszystkich kulek, ponieważ chodzi nam o łączne 
prawdopodobieństwo (kulka 2 w innej przegródce niż kulka 1 oraz kulka 3 
w innej przegródce niż pierwsze dwie itd.). Otrzymujemy:

prawdopodobieństwo,   że   23   kulki   zajmują   23   różne   przegródki 

(

)(

)(

) (

)

4927

.

0

365

365

365

365

343

363

364

365

=

=

η

η

η

η

147

background image

Wynik ten łatwo sprawdzić za pomocą zwykłego kalkulatora. Natomiast 

prawdopodobieństwo przynajmniej jednych wspólnych urodzin jest równe 
jeden minus prawdopodobieństwo, że wszystkie urodziny są w różne dni 
(wszystkie   kulki   znajdują   się   w   różnych   przegródkach).   Odejmujemy 
powyższy   wynik   od   jedności,   ponieważ   prawdopodobieństwa   zdarzeń 
przeciwnych   sumują   się   do   1.   Jeżeli   na   przykład   prawdopodobieństwo 
deszczu wynosi 30%, to prawdopodobieństwo, że nie będzie padać, wynosi 
70% (0,7 = 1 - 0,3). Zatem prawdopodobieństwo przynajmniej  jednych 
wspólnych urodzin wśród 23 osób wynosi: 1 - 0,4927 = 0,5073, czyli nieco 
więcej niż 50%.

Wynik ten jest zaskakujący, ponieważ intuicyjnie nie spodziewamy się, 

aby  prawdopodobieństwo   spotkania   przynajmniej   dwóch   kulek  było   tak 
wysokie,  gdy nadal tak wiele  przegródek pozostaje pustych. Jednak już 
przy  23   kulkach   szansa   na   dwie   w   jednej   przegródce   przekracza   50%. 
Teoria prawdopodobieństwa i intuicja nie zawsze chadzają tymi samymi 
drogami.   Matematyka   zawsze   wygrywa,   zostawiając   intuicję   i   zdrowy 
rozsądek na straconej pozycji.

Przykład z kulkami w urnie pomoże nam także w próbach oszacowania 

prawdopodobieństwa,   że   nie   jesteśmy   sami   w   kosmosie.   Zanim 
przejdziemy do tego zagadnienia, zajmijmy się innym wariantem koncepcji 
kulek   w   urnie,   w   którym   kulki   spadają   w   kierunku   środka   szeregu 
przegródek,   z   malejącym   prawdopodobieństwem   trafienia   daleko   od 
środka. W dziale matematycznym Museum of Science [Muzeum Nauki] w 
Bostonie   znajduje   się   osłonięty   szkłem   układ   –   szereg   przegródek,   do 
których kulki  wpadają  od góry,  lecz  na  każdym poziomie   na  drodze  w 
kierunku   przegródek   natrafiają   na   szereg   kołków.   Gdy   kulka   napotyka 
kołek, może skręcić albo w lewo, albo w prawo, a ponieważ trafia prosto w 
niego, na każdym poziomie ma 50% szans skrętu w lewo i 50% szans, że 
skręci w prawo. W miarę jak kulki spadają w dół i lądują w przegródkach, 
pojawia się charakterystyczny wzór: krzywa normalna Gaussa. W pobliżu 
środka wylądowały te kulki, które mniej więcej tyle samo razy skręciły w 
lewo, ile w prawo. Im bardziej w prawo, tym mniej kulek, ponieważ trafiły 
tam te kulki, które po drodze w dół częściej skręcały w prawo niż w lewo, a 
prawdopodobieństwo, że dana kulka częściej skręcała w prawo niż w lewo 
jest tym mniejsze, im dalej w prawo. Podobnie działo się po lewej stronie. 
Końcowy   rezultat   demonstruje   działanie   centralnego   twierdzenia 
granicznego. Jest to prawo średnich. Średnio rzecz biorąc, w środku ląduje 

148

background image

wiele kulek. Im dalej od środka układu przegródek, tym mniej kulek. Układ 
kulek jest symetryczny – tyle samo po lewej i po prawej stronie – ponieważ 
6 skrętów w lewo i 4 w prawo jest tak samo prawdopodobne, jak 6 skrętów 
w   prawo   i   4   w   lewo.   Poniższy   rysunek   przedstawia   omówiony   układ 
przegródek z Museum of Science w Bostonie.

Z   naszego   punktu   widzenia   interesujący  jest   fakt,   że   nawet   rzadkie 

kombinacje (na przykład kulka skręcająca dziesięć razy w lewo i zero w 
prawo) od czasu do czasu się zdarzają. Upewnia nas w tym (w granicy, gdy 
liczba   kołków   dąży   do   nieskończoności)   krzywa   rozkładu   normalnego. 
Zpraw prawdopodobieństwa wynika bowiem, że istnieje niezerowa szansa 
na dowolnie daleko w prawo lub w lewo położoną kulkę.

Rozważmy   teraz   problem   istnienia   życia   gdzie   indziej   we 

wszechświecie. Wiemy już od astronomów, że poza Układem Słonecznym 
istnieją   inne   planety.   Wiemy   również,   że   niektóre   z   nich   krążą   wokół 
swoich gwiazd w strefie zamieszki walnej, więc życie mogło się na nich 
rozwinąć. Wiemy także, a naukowcy wiedzieli o tym od dziesiątków lat, że 
pierwiastki   i   związki   chemiczne,   które   istnieją   na   Ziemi   –   łącznie   ze 
złożonymi   węglowodorami   i   aminokwasami   –   są   również   obecne   w 
znanym   nam   wszechświecie.   Nie   wiemy   natomiast,   czy   podstawowy 
składnik życia, cząsteczka DNA, istnieje poza Ziemią.

Rozważmy teraz  konstrukcję  cząsteczki   DNA i  załóżmy,   że  jest  ona 

budowana sekwencyjnie. Przypuśćmy, że zaczynamy od dwutlenku węgla, 
metanu, tlenu, wodoru, fosforu i siarki – o wszystkich tych składnikach 
wiadomo, że istnieją wszędzie we wszechświecie. Załóżmy dalej, że na 
każdym   etapie   tworzone   jest   jedno   wiązanie   spośród   setek   wiązań 
chemicznych, które utrzymują gigantyczną cząsteczkę. Załóżmy, że istnieje 
pewne   niewielkie   prawdopodobieństwo,   że   wiązanie   powstanie,   gdy 
tworzące   go   pierwiastki   są   ze   sobą   wymieszane   w   jakimś   naturalnym 
środowisku. Prawdopodobieństwa te – inne dla każdego rodzaju wiązania – 
mogą być dowolnie małe, lecz różne od zera. Powstanie jednego wiązania 
przypomina ruch małej kuleczki spadającej o jeden poziom w szklanym 
układzie   demonstracyjnym   w   muzeum   w   Bostonie,   z   tą   różnicą,   że 

149

background image

prawdopodobieństwo   skrętu   w   prawo   (na   przy   kład)   jest   bardzo   małe, 
natomiast w lewo – bardzo duże. Jeżeli jednak spadnie bardzo dużo kulek, 
któraś z nich w końcu skręci w prawo. Dochodzimy wtedy do kolejnego 
poziomu   –   kolejnego   wiązania   chemicznego   w   powstającej   cząsteczce 
DNA. W tym przypadku wiązanie powstanie, jeżeli kulka skręci w prawo. 
Także i teraz, nawet jeżeli prawdopodobieństwo skrętu w prawo jest bardzo 
małe, niektóre kulki skręcą w prawo. Przy dużej liczbie spadających kulek 
zawsze pewna ich część skręci w prawo – niezależnie od tego, jak małe jest 
prawdopodobieństwo skrętu w prawo w danym kroku.

Tak więc przy olbrzymiej liczbie prób (spadających kulek) – co oznacza 

olbrzymią   liczbę   kombinacji   chemicznych   zup   na   powierzchni   pewnej 
planety   krążącej   w   zamieszkiwalnej   strefie   pewnej   gwiazdy,   pogody, 
temperatury,   ciśnienia   i   warunków   katalitycznych   –   istnieje   małe,   lecz 
niezerowe prawdopodobieństwo powstania DNA. Dokładnie na tej samej 
zasadzie, gdy bardzo wiele kulek spada do szklanych przegródek, niektóre 
z nich w końcu trafią na sam koniec granicznego rozkładu normalnego. 
Skąd wiemy, że to się zdarzy? No cóż, cząsteczka DNA istnieje, więc jej 
konstrukcja jest możliwa. Pozostaje pytanie, jak często się to zdarza – jakie 
jest prawdopodobieństwo, że pojawi się gdzie indziej. Nasza odpowiedź na 
to   pytanie   jest   następująca:   Istnieje   małe   (nawet   bardzo   małe),   lecz 
niezerowe  prawdopodobieństwo,   że   zdarzy   się   to   na   określonej 
pozasłonecznej planecie, bogatej w pierwiastki chemiczne, o sprzyjającej 
temperaturze itd.

Przykład   ze   spadającymi   kulkami   jest   nawet   bardziej   adekwatny  do 

opisu tworzenia się wiązań chemicznych, niż mogłoby się na pierwszy rzut 
oka wydawać. Chemicy często wyobrażają sobie atomy jako małe okrągłe 
kulki, natomiast wiązania chemiczne – uwspólnianie elektronów między 
atomami – jako proste odcinki o określonej długości, łączące atomy pod 
określonymi   kątami   (120   stopni,   90   stopni   itd).   Wiązanie   ma   szanse 
powstania, gdy dwa atomy zderzą się pod określonym kątem. Z mechaniki 
statystycznej   znamy   prawdopodobieństwa   takich   reakcji   (sklejania   się 
dwóch kulek) przy określonej temperaturze, ciśnieniu i innych warunkach. 
A   w   mechanice   statystycznej   rozkład   normalny   jest   kluczem   do 
wszystkiego. Tempo reakcji, a zatem częstość formowania się dowolnego 
typu   wiązania   jest  statystycznie  określona   dla   dużego   zbioru   atomów 
bezpośrednio z krzywej normalnej.

Częstość   zachodzenia   danej   reakcji   w   dużym   zbiorze   atomów   jest 

150

background image

dokładnie równa  prawdopodobieństwu  zajścia  pojedynczej  reakcji między 
dwoma atomami. Z mechaniki statystycznej: wiemy, że istnieją małe, lecz 
niezerowe   prawdopodobieństwa   powstania   każdego   złożonego   wiązania. 
Gdy te małe kulki uderzają w siebie nawzajem (lub – w przykładzie ze 
szklanymi   przegródkami;   –   w   kołki),   występują   rozmaite 
prawdopodobieństwa tworzenia kolejnych wiązań, aż pojawi się kompletna 
cząsteczka DNA. W rzeczywistości problem jest nawet prostszy, ponieważ 
niektóre   części   składowe   molekuły   DNA   istnieją   jako   niezależne 
cząsteczki. Na podstawie badań chondrytów węglistych wiemy, że nawet 
cząsteczki   białek   istnieją   poza   Ziemią.   Jeżeli   submolekuły   –   zasady: 
adenina, guanina, cytozyna i tymina, cząsteczka cukru oraz fosfaty, które 
tworzą   rdzeń   DNA  –   istnieją   także   poza   Ziemią,   to   wszystko,   czego 
potrzeba do utworzenia DNA, sprowadza się do zderzania tych submolekuł 
(zamiast dużej liczby pojedynczych atomów). Jeżeli warunki reakcji okażą 
się   właściwe,   to   pojawi   się   DNA.   Warunkowe   prawdopodobieństwo 
zmaterializowania   się   DNA   w   kosmosie   (przy   warunku,   że   istnieją 
tworzące ją submolekuły) jest większe, jeżeli wiadomo, że molekuły owe 
rzeczywiście istnieją.

Zagadnienie   tempa  reakcji  chemicznych  jest  silnie  związane   z  teorią 

prawdopodobieństwa. Pierwsze pytanie, jakie pada w związku z badaniem 
określonej reakcji chemicznej, to, czy reakcja w ogóle może zajść. Czy 
produkty   reakcji   są   stabilne?   Odpowiedź   na   to   pytanie   zależy   od 
termodynamiki.   Czy   układ   poziomów   energii   umożliwia   substratom 
utworzenie produktów reakcji? W przypadku DNA odpowiedź jest znana. 
Skoro związek chemiczny istnieje na Ziemi, wiemy z całą pewnością, że 
reakcje   chemiczne,   które   prowadzą   do   powstania   DNA,   muszą   być 
możliwe   niezależnie   od  ich  formy.  To   załatwia   bardzo   wiele,   ponieważ 
jedyne pytanie, na jakie wciąż nie znamy odpowiedzi, dotyczy warunków, 
które są niezbędne do powstania produktu końcowego. Wiemy jednak, że i 
one muszą istnieć. Jakie zatem jest tempo reakcji?

Tempo   reakcji   chemicznych   zależy   od   czynników   statystycznych. 

Atomy i cząsteczki poruszają się względem siebie, a ich prędkości zależą 
bezpośrednio od temperatury. Gdy temperatura rośnie, wzrastają również 
prędkości. Poruszające się atomy i cząsteczki zderzają się ze sobą, a przy 
każdym   zderzeniu   istnieje   szansa   utworzenia   wiązania   chemicznego. 
Wiązanie   może   okazać   się   trwałe   lub   ponownie   się   rozpaść.   Niektóre 
reakcje   chemiczne   są   bardzo   szybkie.   Gdy   kwas   spotyka   zasadę   w 

151

background image

roztworze   wodnym,   reakcja   jest   natychmiastowa:   tworzy   się   sól.   Inne 
reakcje,   na   przykład   utlenianie   żelaza   i   powstawanie   rdzy,   mogą   trwać 
znacznie   dłużej.   Tempo   reakcji   chemicznej   zależy   od   rozwiązania 
określonego równania różniczkowego. Równaniem, podobnie jak i samym 
procesem, rządzą prawa statystyki. Gdy dwa pierwiastki spotykają się w 
roztworze,   a   prawdopodobieństwo   utworzenia   wiązania   chemicznego   w 
wyniku ich zderzenia jest małe, tempo reakcji jest powolne. Potrzeba dużo 
czasu i wielu zderzeń, ponieważ za każdym razem tylko niewielka liczba 
zderzeń   prowadzi   do   powstania   wiązania   (a   prawdopodobieństwo 
powstania   wiązania   w   wyniku   pojedynczego   zderzenia   jest   równe   –   w 
dużym,   statystycznym   systemie   wielu   atomów   –   częstości   zderzeń,   w 
wyniku   których   powstaje   wiązanie).   Gdy   reakcja   jest   szybka, 
prawdopodobieństwo   utworzenia   wiązania   w   wyniku   pojedynczego 
zderzenia jest duże, a zatem w określonym czasie powstaje wiele wiązań.

Reakcje niezbędne do utworzenia DNA są oczywiście możliwe, lecz – 

sądząc z naszych doświadczeń na Ziemi -– ich tempo może być bardzo, 
bardzo   wolne.   Niektóre   reakcje   potrzebują   ułamka   sekundy,   inne   kilku 
godzin, a jeszcze inne dni lub tygodni. Wystarczy uświadomić sobie, że 
rdza   tworzy   się   niekiedy   przez   dziesiątki   lat.   Reakcje   prowadzące   do 
powstania DNA mogą trwać nawet miliardy lat. Tak długo mogły trwać 
zderzenia między coraz większymi submolekułami, z których składa się 
DNA. Większość z nich, podobnie jak skręcające w niewłaściwą stronę 
kulki, prowadziła donikąd, lecz raz na jakiś bardzo długi czas zdarzała się 
właściwa   sekwencja   zderzeń:   kulki   skręcały   w   mało   prawdopodobnym 
kierunku, dając szansę zajścia rzadkiej reakcji. Prawdopodobieństwo i czas 
są   ściśle   związane,   przez   tempo   reakcji   chemicznych.   Gdy 
prawdopodobieństwo jest bardzo małe (lecz niezerowe), bardzo duża liczba 
prób jest konieczna, aby odnieść sukces. Tak właśnie się stało, gdy DNA po 
raz pierwszy powstało na Ziemi. Reakcja trwała bardzo długo, ponieważ 
prawdopodobieństwo   było   bardzo   małe.   Nasze   najlepsze   oszacowanie 
czasu – niezbędnego, aby reakcja ta zaszła gdzieś w kosmosie – opiera się 
na tym, co wiemy z naszych własnych doświadczeń na Ziemi, gdzie trwało 
to   około   miliarda   lat.   Ocena   ta   zgadza   się   z   przypuszczeniem,   że 
prawdopodobnie jesteśmy wśród najbardziej zaawansowanych cywilizacji 
w naszej Galaktyce.

Powróćmy teraz do przykładu z kulkami, który posłużył do wyjaśnienia 

problemu   urodzin,   i   rozważmy   sytuację   z   innego   punktu   widzenia. 

152

background image

Załóżmy,   że   każdy   pierwiastek   oraz   każdy   warunek   –   temperatura, 
ciśnienie,   gęstość,   obecność   katalizatora   itd.   –   reprezentuje   mała   kulka. 
Kulki   te   spadają   losowo   na   otwarty  układ   przegródek,   lecz   tym   razem 
środkowe  przegródki  nie  są  faworyzowane. Każda  kulka  ma  jednakową 
szansę trafienia do którejkolwiek przegródki, podobnie jak w oryginalnym 
problemie urodzin. Zamiast 365 przegródek, tym razem mamy bardzo dużą 
liczbę,   a   każda   z   nich   reprezentuje   pozasłoneczną   planetę   krążącą   w 
zamieszkiwalnej   strefie   swojej   gwiazdy.   Na   podstawie   odkryć   łowców 
planet wiemy, że istnieje wiele takich planet w naszej Galaktyce i poza nią.

Za każdym razem, gdy kulka wpada do przegródki, jest spełniony jakiś 

warunek istnienia życia. Będą to gwiazdy z właściwym natężeniem pola 
grawitacyjnego, właściwe ciśnienie atmosferyczne, właściwa temperatura 
itd. Pozostałe kulki reprezentują pierwiastki i związki chemiczne niezbędne 
dla   życia.   Wiemy,   że   istnieją   one   tutaj,   więc   muszą   mieć   niezerowe 
prawdopodobieństwo   istnienia   gdzie   indziej.   Jedna   z   wpadających   do 
przegródki kulek to dostateczna ilość węgla. Ten warunek prawdopodobnie 
łatwo spełnić, ponieważ wiemy, że węgla jest dość dużo we wszechświecie. 
Inna kulka to wodór, jeszcze inna to dostateczna ilość wody itd.

Na   podstawie   paradoksu   urodzin   wiemy,   że   jest   niezwykle   mało 

prawdopodobne,   aby  wszystkie   kulki   wpadły   do   różnych   przegródek   – 
czyli   żeby   sprzyjające   życiu   warunki   zostały  jednorodnie   rozłożone   na 
różnych   planetach.   Szansa   na   to,   że   wszystkie   niezbędne   rodzaje   kulek 
trafią przynajmniej do niektórych spośród wielu przegródek, jest wysoka, 
dopóki dla każdego określonego warunku istnieje dostatecznie duża liczba 
kulek.   Jeżeli   we   wszechświecie   istnieje   dostatecznie   dużo   cząstek 
elementarnych – a nauka mówi nam, że nie brakuje wodoru, węgla, siarki, 
tlenu itd. – to w końcu przynajmniej niektóre planety oprócz Ziemi zostaną 
zasypane dostateczną liczbą małych kulek niosących wszystkie składniki 
niezbędne do ewolucji życia. W następnym rozdziale obliczymy w końcu 
prawdopodobieństwo, że życie pojawiło się poza Ziemią.

153

background image

Rozdział 11

PRAWDOPODOBIEŃSTWO ŻYCIA NA 

PRZYNAJMNIEJ JEDNEJ PLANECIE OPRÓCZ 

ZIEMI

Doszliśmy   do   momentu,   gdy   możemy   w   końcu   oszacować 

prawdopodobieństwo   życia   na   przynajmniej   jednej   innej   (niż   Ziemia) 
planecie. Aby jednak obliczyć złożone prawdopodobieństwo istnienia życia 
w   jakimś   innym   miejscu   kosmosu,   musimy   najpierw   poznać   regułę 
obliczania prawdopodobieństw złożonych zdarzeń. Reguła ta stanowi jedno 
z najważniejszych narzędzi w teorii prawdopodobieństwa, a ponadto ma 
ona bardzo interesującą historię – została opracowana 350 lat temu, wraz z 
większością   podstaw   teorii,   na   skutek   nienasyconej   chciwości   pewnego 
francuskiego hazardzisty.

Blaise   Pascal   (1623-1662)   był   jednym   z   największych   francuskich 

matematyków swoich czasów. Jego nazwisko nosi między innymi prawo 
fizyczne   dotyczące   ciśnienia   cieczy.   Matematycy  pamiętają   go   najlepiej 
dzięki   esejowi   o   przecięciach   stożkowych   –   jednej   stronie   napisanej   w 
wieku szesnastu lat i zawierającej twierdzenie zwane obecnie twierdzeniem 
Pascala,   która   stała   się   najsłynniejszą   pojedynczą   stroną   w   historii 
matematyki. Twierdzenie to mówi, że proste, zawierające przeciwległe boki 
wpisanego   w   krzywą   stożkową   sześciokąta,   przecinają   się   w   trzech 
współliniowych   punktach.   Po   udowodnieniu   tego   twierdzenia   nastoletni 
Pascal   sformułował   i   wykazał   wiele   innych.   Gdy  miał   osiemnaście   lat, 
wynalazł maszynę liczącą, protoplastę współczesnych, młodszych o 300 lat 
komputerów (maszyna licząca Pascala znajduje się na wystawie w Arts and 
Sciences Department of IBM [Dziale Sztuk i Nauk firmy IBM]).

W 1654 roku, gdy Pascal miał 31 lat i był już jednym z najbardziej 

znanych wtedy matematyków, złożył mu wizytę jego przyjaciel, Antoine 
Gombaud   (1610-1685),   znany  jako   Kawaler   de   Merę,   bogaty  francuski 

154

background image

szlachcic i niepoprawny hazardzista. De Merę próbował znaleźć sposób na 
rozbicie banku w którymś z zasobnych europejskich kasyn i zwrócił się do 
swego   sławnego   przyjaciela   o   pomoc   w   opracowaniu   strategii,   które 
dawałyby wysokie prawdopodobieństwo wygranej. W owych czasach nie 
znano metod obliczania prawdopodobieństw złożonych zdarzeń. Wiedziano 
wprawdzie, że prawdopodobieństwo wyrzucenia szóstki w rzucie kostką 
wynosi   1/6,   lecz   nikt   nie   wiedział,   jakie   jest   prawdopodobieństwo 
wyrzucenia przynajmniej dwóch szóstek w 24 rzutach parą kości, co w 
owych czasach było dosyć popularną grą w europejskich kasynach. Inna 
popularna gra polegała na próbie wyrzucenia przynajmniej jednej szóstki w 
czterech   rzutach   jedną   kostką,   i   także   w   tej   grze   nikt   nie   znał   szans 
wygranej.

De Merę sądził, że prawdopodobieństwo wygranej w pierwszej z wyżej 

wymienionych gier wynosi 24 ‘P (1/36) = 2/3, natomiast w drugiej: 4 ‘P 
(1/6) = 2/3, czyli że obie gry dają takie same  szanse wygranej. Jednak 
doświadczenie pokazywało, że gracze częściej wygrywają w drugiej grze, 
czyli że prawdopodobieństwo wyrzucenia przynajmniej jednej szóstki w 
czterech rzutach kostką jest większe niż prawdopodobieństwo wyrzucenia 
przynajmniej   dwóch   szóstek   w   24   rzutach   parą   kości.   Ta   pozorna 
sprzeczność stała się znana jako paradoks Kawalera de Merego. Przyczyną 
paradoksu   był   fakt,   że   de   Merę   nie   wiedział,   jak   obliczać 
prawdopodobieństwa   tych   złożonych   zdarzeń.   Prawdopodobieństwo 
przynajmniej  jednej   szóstki   w   czterech   rzutach   kostką   nie   jest   równe 
pomnożonemu   przez   cztery   prawdopodobieństwu   wyrzucenia   szóstki   w 
jednym   rzucie   kostką.   Potrzebna   jest   tutaj   reguła   obliczania   łącznego 
prawdopodobieństwa   sumy   czterech   zdarzeń:   1   szóstka   w   4   rzutach,   2 
szóstki w 4 rzutach, 3 szóstki w 4 rzutach oraz 4 szóstki w 4 rzutach

33

.

De  Merę zjawił  się w końcu u Pascala z  pytaniem,  dlaczego gracze 

częściej wygrywają w drugiej grze niż w pierwszej. Pascal szybko zdał 
sobie sprawę, że bywalcy kasyn nie umieją obliczać prawdopodobieństw 
zdarzeń złożonych. Przez pewien czas analizował ten problem i dyskutował 
o nim z innym matematykiem, Pierre'em de Fermatem (1601-1665), tym 
samym, który sformułował wielkie twierdzenie Fermata. Pascal i Fermat 
doszli   do   wniosku,   że   prawdopodobieństwo   wygranej   w   pierwszej   grze 
wynosi 49,1%, natomiast w drugiej jest ono większe od 50% – wynosi 

33

Stosując   logikę   de   Merego.   doszlibyśmy   do   wniosku,   że   prawdopodobieństwo   przynajmniej 
jednego orła w dwóch rzutach monetą powinno wynosić2

f

P (1/2) - 1, co jest oczywistą nieprawdą.

155

background image

51,8%,   Dyskusja   między   Pascalem   i   Fermatem   doprowadza   do 
sformułowania podstaw nowoczesnej teorii prawdopodobieństwa

34

. W jaki 

sposób dwaj matematycy obliczyli te prawdopodobieństwa i jak wygląda 
reguła   znajdowania   prawdopodobieństwa   sumy   kilku   zdarzeń,   którą 
wyprowadzili? 

Zdarzenia,   które   nie   wpływają   wzajemnie   na   swoje 

prawdopodobieństwa,   zwane   są   zdarzeniami  nienależnymi.   Wynik   rzutu 
kostką   jest   niezależny   od   wyniku   innego   rzutu   kostką.   Podobnie,   gdy 
rzucimy   dwiema   kostkami,   ich   wyniki   są   wzajemnie   niezależne.   Dla 
zdarzeń   niezależnych   możemy   pomnożyć   ich   prawdopodobieństwa,   aby 
otrzymać prawdopodobieństwo ujścia obu zdarzeń. Inna właściwość polega 
na tym, że prawdopodobieństwo zdarzenia dopełniającego jest równe jeden 
minus prawdopodobieństwo zdarzenia danego (jeżeli prawdopodobieństwo 
deszczu wynosi 0,3, to prawdopodobieństwo, że nie będzie padało, wynosi 
1 -0,3 = 0,7). Pascal i Fermat wykorzystali te fakty do wyprowadzenia 
reguły   obliczania   prawdopodobieństwa   sumy   niezależnych   zdarzeń. 
Rozumowali   oni   w   taki   oto   sposób:   jeżeli   przynajmniej   jedno   spośród 
szeregu   zdarzeń   zachodzi,   to   nieprawdą   jest,   że   wszystkie   one  nie 
zachodzą. Aby więc otrzymać prawdopodobieństwo zajścia przynajmniej 
jednego zdarzenia, trzeba odjąć od jedności prawdopodobieństwo, że zajdą 
wszystkie   zdarzenia   dopełniające.   To   ostatnie   –   dzięki   niezależności 
zdarzeń dopełniających – jest równe iloczynowi ich prawdopodobieństw. 
W rezultacie otrzymali następującą regułę:

P(przynajmniej jedno z A, B,C...) = 1 - P(nie A) ‘P P(nie B) ‘P P(nie C)...

W   przypadku   pierwszej   gry   -–   postawieniu   na   przynajmniej   jedną 

podwójną   szóstkę   w   24   rzutach   dwiema   kostkami   –   reguła   sumy   dla 
niezależnych zdarzeń daje następujący wynik:

1 - (

35

ή36) ’P (

35

ή36) ’P (

35

ή36) ... (24 razy) = 1 - 0,509 = 0,491, czyli 

34

Należy zwrócić uwagę, że uznając zasługi siedemnasto- i osiemnastowiecznych matematyków w 
sformułowaniu   podstaw   współczesnej   teorii   prawdopodobieństwa,   musimy   pamiętać,   iż   pewne 
pojęcia probabilistyczne były znane w licznych kulturach wiele wieków wcześniej. Hinduski epos, 
Mahabharata,  napisany przed rokiem 400 n.e., opisuje półboga, patrona hazardu, który potrafił 
obliczać   proste   prawdopodobieństwa,   a   nawet   rozumiał   niektóre   koncepcje   szacowania 
statystycznego.  W  Talmudzie,  spisanym mniej więcej  w tym samym  czasie, rabini  dyskutują o 
prawdopodobieństwach   łamania   praw   koszerności,   ojcostwa   i   wierności   małżeńskiej,   opierając 
swoje   kalkulacje   na   prostych   regułach,   które   przypisują   równe   szanse   dwóm   jednakowo 
prawdopodobnym zdarzeniom (por. N. Rabinovitch, Pmb(fbility in the Talmud, „Biometrika”, t. 56, 
nr 2, 1969, s. 437-441).

156

background image

49,1%

Dla drugiej gry Pascal i Fermat otrzymali wynik:

1 - (

5

ή6) ‘P (

5

ή6) ‘P (

5

ή6) ‘P (

5

ή6) = 1 - 0,482 = 0,518, czyli 51,8%.

Zastosowanie reguły do prawdopodobieństwa istnienia życia 

pozaziemskiego

Reguła   dla   sumy   zdarzeń   niezależnych   pozwala   nam   obliczyć 

prawdopodobieństwo,   że   istnieje  przynajmniej  jedna   obdarzona   życiem 
planeta poza Ziemią. Zacznijmy od pewnych rozsądnych (i minimalnych, 
czyli   mniej   korzystnych   dla   naszej   konkluzji)   założeń   o   podstawowych 
prawdopodobieństwach istnienia życia na planecie okrążającej jakąkolwiek 
gwiazdę oprócz Słońca.

Załóżmy, że liczba gwiazd mających planety,  f

p

  w równaniu Drake'a, 

wynosi   0,5.   Następnie   wykorzystamy   fakt,   że   spośród   dziewięciu 
dotychczas   odkrytych   pozasłonecznych   planet,   jedna   znajduje   się   w 
zamieszkiwalnej   strefie   swojej   gwiazdy,   co   dodatkowo   znajduje 
potwierdzenie w naszym Układzie Słonecznym (w którym Ziemia znajduje 
się w strefie zamieszkiwalnej, a pozostałe osiem planet prawdopodobnie 
nie).   Przyjmiemy   zatem,   że   parametr   ten   wynosi   1/9.   Teraz   pora   na 
najtrudniejszy   problem,   oszacowanie   dolnej   granicy   faktycznego 
prawdopodobieństwa życia: Jaka jest szansa, że DNA powstanie i utrzyma 
się w formach ożywionych na planecie krążącej w zamieszkiwalnej strefie 
swojej gwiazdy? Musimy wziąć pod uwagę, że DNA stanowi niezwykle 
złożoną cząsteczkę, dla której szansa samoistnego powstania jest bardzo 
mała, a życie jest niepewne, ponieważ wszechświat jest niebezpiecznym 
miejscem. Załóżmy więc, że prawdopodobieństwo pojawienia się życia na 
pojedynczej   planecie,   znajdującej   się   w   zamieszkiwalnej   strefie   swojej 
gwiazdy,   jest   ekstremalnie,   ekstremalnie   małe:  j e d n a   s z a n s a   na 
b i l i o n .   Mnożąc tę niezwykle małą liczbę przez uprzednio oszacowane 
czynniki   0,5   i   1/9,   otrzymujemy   nasze   ostateczne   założenie,   że 
prawdopodobieństwo istnienia życia wokół dowolnej pojedynczej gwiazdy 
wynosi nieco więcej niż 0,00000000000005.

Nasza Galaktyka liczy około 300 miliardów gwiazd. Załóżmy, że we 

wszechświecie   istnieje   około   100   miliardów   galaktyk.   Wstawiając 
wszystkie   te   oszacowania   do   reguły  obliczania   prawdopodobieństw   dla 

157

background image

sumy niezależnych zdarzeń, otrzymujemy:

P(życie na orbicie przynajmniej jednej innej 
niż Słońce gwiazdy w znanym nam wszechświecie) =
= 1 - (0,99999999999995)

30 000 000 000 000 000 000 000

Liczba   powyższa   nie   różni   się   od   jedności   na   dowolnym   poziomie 

dziesiętnej dokładności dowolnego komputera

35

. Praktycznie rzecz biorąc, 

jest ona równa 1,czyli 100%.

Nawet jeżeli założymy, że w naszej Galaktyce znajduje się tylko 100 

miliardów gwiazd i że we wszechświecie istnieje tylko miliard galaktyk, to 
odpowiedź nadal okazuje się nieodróżnialna od 1. Tak czy inaczej, wynik 
jest   nieodparty   –   prawdopodobieństwo   istnienia   życia   poza   Ziemią   nie 
zależy  bardzo   silnie   od   liczby  gwiazd   we   wszechświecie,   przynajmniej 
dopóty, dopóki liczba ta jest bardzo duża, co wydaje się niepodważalnym 
faktem   astronomicznym.   Nowe,   uzyskane   dzięki   Kosmicznemu 
Teleskopowi   Hubble'a   wyniki   wskazujące   na   istnienie   wielu   miliardów 
galaktyk   podtrzymują   hipotezę   istnienia   wielu   możliwych   miejsc,   gdzie 
życie mogłoby się rozwinąć. W naszym modelu końcowy wynik nie zależy 
również od założeń na temat liczby gwiazd obdarzonych planetami oraz 
liczby planet w strefie zamieszki walnej. Użyliśmy najlepszych dostępnych 
oszacowań,   lecz   niższe   parametry   również   prowadzą   do   tej   samej 
odpowiedzi   –   liczby   zbliżonej   do   1.   Prawdopodobieństwo   staje   się   w 
istocie pewnością.

Z matematycznego punktu widzenia problem sprowadza się do faktu, że 

prawdopodobieństwo życia na pojedynczej planecie może wprawdzie być 
niezwykle   małe,   ale   złożone   prawdopodobieństwo,   że   życie   istnieje   na 
przynajmniej   jednej   pozaziemskiej   planecie,   systematycznie   wzrasta, 
ponieważ   tak   wiele   miejsc   –   tak   wiele   gwiazd   –   wchodzi   w   grę.   W 
przypadku  reguły  dla   sumy  niezależnych  zdarzeń  zawsze   zachodzi  tego 
rodzaju   zbieżność   wraz   ze   wzrostem   liczby   prób.   Jeżeli   dasz   czemuś 
dostatecznie wiele szans, to w końcu się zdarzy.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Nie znamy rozmiarów wszechświata. 

Niektórzy sądzą, że jest on nieskończony.  Gdyby istniało nieskończenie 
wiele   gwiazd,   to   odpowiedź   na   nasze   pytanie   brzmiałaby,   że 

35

Uzyskany przez autora wynik różni się od jedności o nieco mniej niż 10

-700 000 000  

czyli o ułamek 

dziesiętny, w którym po przecinku występuje ponad siedemset milionów zer – zanim pojawią się 
cyfry znaczące.

158

background image

prawdopodobieństwo   istnienia   życia   pozaziemskiego   jest  identycznie 
równe   1   (już   nie   jest   to   liczba   nieodróżnialna   od   1,   lecz   równa   1), 
niezależnie od tego, jak bardzo małe byłoby prawdopodobieństwo istnienia 
życia na pojedynczej planecie – jeśli tylko nie jest ono dokładnie równe 
zeru (a to, że nie jest równe zeru wiemy, ponieważ sami istniejemy).

159

background image

Epilog

W   styczniu   1998   roku   Michel   Mayor   udał   się   do   Chile,   do   nowo 

zbudowanego   obserwatorium   w   chilijskich   Andach.   Kilka   miesięcy 
wcześniej   Paul   Butler,   łowca   planet   z   San   Francisco   State   University, 
poleciał do Australii. Obaj poszukują obecnie pozasłonecznych planet na 
niebie   półkuli   południowej,   mając   nadzieję   znaleźć   planetę   podobną   do 
Ziemi i krążącą wokół podobnej do Słońca gwiazdy. Być może któregoś 
dnia na planecie takiej zobaczymy życie.

Prawdopodobieństwo istnienia życia pozaziemskiego jest równe 1 lub 

liczbie, która w zasadzie jest równa 1. Nie jesteśmy sami. Mimo że nie 
widzieliśmy jeszcze nikogo spoza naszej planety, a odległości do gwiazd są 
tak   odstraszająco   olbrzymie,   któregoś   dnia   być   może   nastąpi   kontakt. 
Odważne, przenikliwe jednostki w naszej historii potrafiły przeciwstawić 
się   starym,   utartym   opiniom.   Galileusz   twierdził,   że   Ziemia   nie   jest 
środkiem wszechświata i został ukarany przez inkwizycję. Giordano Bruno, 
który w szesnastym wieku nie miał dostępu do astronomicznych obserwacji 
pozasłonecznych planet ani nawet dowodów, że gwiazdy rzeczywiście są 
odległymi   Słońcami,   trwał   przy  swoim   poglądzie   o   wielości   światów   i 
zapłacił   zań   życiem.   Nawet   w   naszych   czasach   historie   takie   jak   ta   o 
śmierci   Marinatosa   dowodzą,   że   w   świecie   opornym   na   nowe   idee 
wysuwanie daleko idących naukowych hipotez nadal może być ryzykowne.

Stojąc na plaży na wyspie Aruba, spoglądałem na majestatyczne nocne 

niebo nad południowym horyzontem. Jasny Canopus, drogowskaz wielu 
pokoleń marynarzy, powoli zachodził po mojej prawej ręce. Wprost nad 
głową   widziałem   trzy   wielkie   gwiazdozbiory   składające   się   na   statek 
Jazona,   „Argo”.   Nietrudno   wyobrazić   sobie,   jak   żegluje   po   Morzu 
Czarnym   w   poszukiwaniu   złotego   runa.   Dalej   na   lewo   majaczył   nad 
horyzontem   podobny   do   latawca   Krzyż   Południa,   a   jeszcze   dalej 
wschodziła Alfa Centauri, nasz najbliższy sąsiad. Czy wokół którejś z tych 
gwiazd krąży obdarzona życiem planeta?

160

background image

Bibliografia

Aczel A.D., Statistics: Concepts and Applications. Burr Ridge, 111.: Ir-win/McGraw-Hill, 1993.

Boyer C, A History of Mathematics. New York: Wiley, 1968.

Capra F., The Web of Life. New York: Anchor, 1996.

Colata G,, Clone. New York: Morrow, 1998.

Crosswell K., Planet Quest. New York: Free Press, 1997.

Crowe M, The Extraterrestrial Life Debatę. New York: Cambridge University Press, 1988.

Dehaene S., The Number Sense. Oxford: Oxford University Press, 1997.

Drake F., Sobel D., Is Anyone Out There? New York: Delacorte, 1992.

Encrenaz T., The Solar System. New York: Springer-Verlag, 1990.

Freedman D. i in., Statistics. New York: Norton, 1990.

Gehrels T. (red.), Asteroids. Tucson: University of Arizona Press, 1979.

Goldsmith D., Worlds Unnumbered. Sausalito, Calif.: University Science Books, 1997.

Gould S.J., Ever Since Darwin. New York: Norton, 1977.

Hoskin M. (red.), The Illustrated History of Astronomy. New York: Cambridge University Press, 1997.

Llinas R.R. (red.), The Workings of the Brain. New York: Freeman, 1990.

McDonough T., The Search for Extraterrestrial Intelligence. New York: Wiley, 1987.

Murray B. i in., Earthlike Planets. New York: Freeman, 1981.

Pasachoff J.M., Astronomy: From the Earth to the Universe, wyd. 5. Ft. Worth: Saunders, 1998.

Pauling L., General Chemistry, New York: Dover, 1988.

Sagan   C.   (red.),  Communications   with   Extraterrestrial   Intelligence.  Cambridge,   Mass.:   MIT  Press, 
1973.

Shklovskii I.S., Sagan C, Intelligent Life in the Universe. San Francisco: Holden-Day, 1966.

Thomas L., The Lives of a Celi. New York: Penguin, 1973.

Watson J.D., The Double Helix. New York: Penguin, 1968.

161


Document Outline