Za to, że są Polakami Data publikacji: 02-22-2011 @ 11:07 pm Zaszłyśmy na ulicę Leona Sapiehy, do budynku, w którym dawniej urzędowała komenda Policji Państwowej. Tam w korytarzu zastałyśmy mnóstwo żon aresztowanych oficerów. Mają zaczerwienione oczy od płaczu. Przyszły interweniować w sprawie swych mężów.Po długim wyczekiwaniu, wyszedł pulchny oficer N.K.W.D. Z uśmiechem na ustach, zapytał, czego sobie życzymy? Poczęły mówić wszystkie razem, wysłuchał te najbliżej jego stojące. Oficer postał chwileczkę, powtarzał pod nosem niczewo i poszedł.Po chwili nadeszli żołnierze z karabinami i poczęli kolbami karabinów wypychać z poczekalni bezbronne, zrozpaczone niewiasty.Uchwyciłam mamę za rekę i stanęłyśmy za olbrzymim piecem kaflowym. Żołnierze nie zauważyli nas. Po kilku minutach z kancelarii wyszedł ów oficer N.K.W.D., podeszłyśmy do niego i zapytałyśmy o ojca. Oficer wysłuchał nas, powiedział:-Będzie w Brygidkach, albo na Zamarstynowie.Ciemno było, gdy powróciłyśmy do domu, głodne, zmarznięte. Poza filiżanką kawy, niczego nie miałyśmy w ustach.Wieczorem odwiedziła nas moja teściowa. Płakałyśmy nad tym okrutnym losem, jaki dotknął mego szlachetnego ojca.W pokoju ojca niczego nie tknęłyśmy, zostawiłyśmy wszystko tak, jak on pozostawił. Nawet łóżka nie ruszyłyśmy. Gdy przechodziłyśmy przez pokój ojca, płakałyśmy. 11 grudnia poszłam do Krysakowskiej, której małoletniego syna osadzono w więzieniu na Zamarstynowie, by poznać sowiecką procedurę, w jaki sposób wszcząć poszukiwania za ojcem, aby podać ciepłą odzież i żywność oraz wszcząć kroki celem wydobycia ojca z więzienia.Krysakowska doradziła, aby pójść na Zamarstynów. Ostrzegła, iż są tam długie kolejki i że trzeba będzie tam pójść wielokrotnie, by wystać kolejkę i zdobyć informację. 12 grudnia, przed 3-cią w nocy, stanęłyśmy przed bramą więzienia zamarstynowskiego. Więzienie rzęsiście oświetlone. U żelaznej bramy stał na warcie żołnierz N.K.W.D. z karabinem najeżonym bagnetem. Śnieg sypał obficie, mróz skrzypiał pod stopami, a zadymka dęła w oczy.Pod bramę więzienną zajechał samochód ciężarowy, dał trzy krótkie sygnały. Wartownik podszedł do szofera, zajrzał do środka, zamienił z nim kilka słów, po czym otworzył bramę.Ciężarówka wolno wjeżdża przed bramę. Skorzystałam z okazji, idąc za ciężarówką, zaszłam na dziedziniec wewnętrzny. Weszłam do budynku, położonego z prawej strony, przeszłam długi korytarz, poszukując kancelarii. Na korytarzu słychać stuk skłóconych maszyn do pisania i posuwanych wałków. Praca wre, jak w ulu, noc jest zaprzeczeniem odpoczynku. Przez korytarz przechodzą umundurowani enkawudyści z aktami. Nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi.Zapytałam po polsku:-Czy tu osadzono mego ojca?Enkawudysta gwałtownie wstał i zapytał, jak tu weszłam? Wybiegłdo wartownika i coś rozmawiali, a następnie wyrzucili mnie poza bramę.Około godziny 6-tej, w pierwszym budynku, poczęły gasnąć światła. Rabotnicy N.K.W.D. zakończyli nocną pracę. Większośc enkawudystów była w cywilu, w długich butach, czarnych płaszczach i czarnych czapkach z długimi, szerokimi daszkami podniesionymi w górę. Tuż za nimi wyszły urzędniczki, ubrane w nędzne płaszcze i czerwone berety.Godzina 8-ma rano. Jesteśmy zziębnięte. Do kancelarii więziennej wpuszczono 20- ścia petentek, choć czekało ponad 200-ście. Odeszłyśmy, by jutro od nowa próbować szczęścia.Nazajutrz pod więzienie poszłyśmy wieczorem, byłyśmy wśród pierwszej 20-stki petentek.W kancelarii wypisałam nazwisko i dane poszukiwanej osoby i podałam dyżurnemu.Twarze petentek noszą ślady płaczu. Stoją zadumane i nic nie mówią. W poczekalni nie ma nawet ławki, by przemęczone nogi mogły odpocząć.Około godziny 12-stej w południe dyżurny odczytał nazwiska tych petentek, których mężowie siedzą na Zamarstynowie. Nazwisko ojca nie padło. Wyszłyśmy bez słowa. Będąc na ulicy, mama zapytała:-Cóż teraz robić?-Jutro idziemy pod Brygidki i tam zapytamy o ojca.Idziemy zmartwione, wszystko wiruje mi przed oczyma, nawet nie odczuwam mrozu.W domu zjadłyśmy po kawałku chleba i wypiłyśmy kawę. Około południa otrzymałam list od Mietka, był pełen serdeczności i czułości. Pisze, że jest o mnie zupełnie spokojny, bowiem znalazłam dach i opiekę pod opiekuńczymi skrzydłami dobrego i zacnego ojca. Boże, jakie okrutne zaszły zmiany, ojciec popadł w szpony N.K.W.D.Usiadłam i zaraz odpisałam Mietkowi, informując go oględnie o tym, co spotkało ojca. O godzinie 2-giej w nocy wyszłyśmy z domu, by zająć miejsce w ogonku przed więzieniem Brygidki.Mróz skrzypi pod stopami, ulice opustoszałe, jedynie przed gmachami rządowymi chodzą wartownicy w walonkach i krótkich kożuchach. Więzienie Brygidki tonie w świetle. Pod murami okolenia więziennego chodzą straże, palą papierosy z machorki skręcone w gazecie.Podchodzę ku wartownikowi, by zapytać, gdzie kancelaria więzienna? Strażnik sierował w moją stronę karabin, krzyknął: stój ! Stanęłam, mówię, ale on nakazał mi przejść na drugą stronę ulicy.Obchodzimy mury więzienne. Więzienie oświetlone, słychać stuk maszyn do pisania i głośne rozmowy. Od ulicy 1 Kazimierzowskiej co chwila otwierają bramę i wyjeżdża dziwny wóz bez okien, jedynie z tyłu istnieją dwa podłużne, okratowane otwory, zza których widać twarze żołnierzy N.K.W.D. Około godziny 4-tej nad ranem, wyjechało z więzienia kilka ciężarówek okrytych brezentem.Stanęłam z mamą naprzeciw bramy i czekam, aż będą wjeżdżać jakieś samochody ciężarowe. Poszłyśmy pod kancelarię więzienną. Próbowałam różnych sposobów, by wejść do kancelarii, ale daremnie. I tak stałyśmy pod więzieniem cały dzień, do póznego wieczoru i nic nie wskórały. U sąsiadów, państwa Aodyńskich, zastałyśmy pakunek. Przyniosła go moja teściowa. Było trochę masła, kawałek mięsa końskiego i kilogram chleba. Nazajutrz znowu przyszła teściowa, wręczyła mi 200 rubli i prowianty, a brat przyrodni Mietka zaopatrywał nas w węgiel. Następnego dnia obeszłyśmy znajomych, zasięgając rady, w jaki by sposób zdobyć wieści o ojcu.Pod wieczór, u wylotu ulicy Piekarskiej, w pobliżu dawnego hotelu Krakowskiego, spotkałam Marylę Krysakowską. Wracała od naczelnego prokuratora. Interweniowała w sprawie nieletniego syna, osadzonego w więzieniu. Doradziła, abym poszła do prokuratora i u niego zasięgnęła wiadomości o losie ojca. 15 grudnia, przed godziną 8-mą rano, poszłam do naczelnego prokuratora. W korytarzu na parterze, zastałam mnóstwo niewiast, oczekujących na przyjęcie u prokuratora.Prokurator urzędował na I piętrze. Drogę do prokuratora zagradzał wartownik z karabinem i w czapie z cyckiem . Żołnierz wpuścił wyznaczoną ilość petentek, a pozostałym radził przyjść jutro.Stanęłam obok poręczy wiodącej na piętro. Na środku schodów stał wartownik zagradzając drogę. W pewnym momencie wartownik odwrócił głowę ku schodzącemu oficerowi z piętra, więc skorzystałam z okazji, wbiegłam na schody i nie zwracając uwagi na wołanie stój , zdążyłam wbiec na korytarz.Myśli biegną,jak iskierki fal elektrycznych. Co tu robić? Bezwiednie weszłam do ustępu i tam przesiedziałam pół godziny.Z ustępu wyszłam na długi korytarz. Pod jednymi drzwiami zauważyłam grupkę niewiast. Były to Polki, czekały na posłuchanie u prokuratora. Czekają tu od godziny, ale nikt dotąd nie wyszedł. Po upływie dalszej godziny wyszła jasna blondynka, sekretarka. Obwieściła, że prokurator dzisiaj nikogo nie przyjmie, ale na jutro ma kilka numerków i ci, którzy otrzymają numerki, zostaną jutro przyjęci przez prokuratora.Sekretarka uniosła jeden numerek w górę z zamiarem pokazania. Bez namysłu wyrwałam jej z ręki numerek i uciekłam.Widziałam przerażenie sekretarki i petentek, ale cóż mnie to obchodzi? Zbiegłam ze schodów, minęłam wartownika i pospiesznie podążyłam do domu, by natchnąć mamę iskierką nadziei. 15 grudnia wstałyśmy przed godziną 6-ta rano. Mama odgrzała wczorajszą zupę, zjadłyśmy, bo kto wie, kiedy powrócimy do domu?Przed godziną 8-mą byłyśmy w Hotelu Krakowskim, zmienionym na sąd. Korytarz zatłoczony niewiastami. Podeszłam z mamą do wartownika. Mama okazała numerek, który wczoraj zdobyłam. Wartownik wpuścił mamę, mnie zaś odtrącił. Wyjaśnienia nie pomogły. Pozostałam na parterze, a mama poszła na I piętro, do naczelnego prokuratora.Na parterze, wśród czekających Polek, krążą wieści, że o godzinie 10-tej, sądzić będą nieletnich chłopców za kontrrewolucję. Zrozpaczone matki czekają w korytarzu, by ujrzeć swych synów.Około godziny 10- tej, pod eskortą, zajechały przed sąd dwa samochody więzienne z chłopcami. Z drogi usunięto ludzi i rozstawiono wartowników. Pojedynczo wypuszczali z kibitek małoletnich chłopców, których zaraz otaczali żołnierze N.K.W.D. i pod strażą poprowadzono ich na salę rozpraw.Przestępcami byli chłopcy w wieku od 12 do 18 lat. Twarze ich ziemiste, blade, oczy zapadnięte, ponure. Głowy krótko ostrzyżone, ubrania wymięte, a buciki zlatywały z nóg, bo były bez sznurowadeł.Matki, na widok synów, wybuchały głośnym płaczem, z resztą wszyscy płakali. Chłopcy szli odważnie, uśmiechnięci, a ten w mundurku harcerskim wysoko uniósł rękę, zawołał:-Mamo! Niech żyje Polska!Drzwi sali rozpraw zamknięto i ogłoszono rozprawę tajną. Około godziny 1-szej wróciła mama od prokuratora. Idziemy do domu. Mróz nieco zelżał, ale prószy lepki śnieg. Po drodze mama powtórzyła mi wizytę u prokuratora:-Prokurator oświadczył, że w tej chwili nie może nic powiedzieć, ponieważ sprawa jest w rękach organów śledczych. Dopiero po wyroku będę mogła zobaczyć ojca. Wspomniał, że ojciec przebywa w Brygidkach. Doradzał, aby podać ojcu posyłki, ale trzeba stwierdzić, kiedy przyjmują dla więzniów na literę W.-Cóż ojciec takiego zrobił, aby nad nim roztaczano śledztwo?-Widzisz, moje dziecko kochane. Oni osadzili w więzieniu lekarzy i nawet podoficerów, chyba za to, że są Polakami- powiedziała mama. Ze Lwowa do Kazachstanu kartki z pamiętnika kuzynki Ewy 2