zmierzch pierwsze spotkanie


1 PIERWSZE SPOTKANIE

JadÄ…c z mamÄ… na lotnisko, szeroko otworzyÅ‚yÅ›my samochodo­we okna. W Phoenix byÅ‚y dwadzieÅ›cia cztery stopnie w cieniu przy absolutnie bezchmurnym niebie. MiaÅ‚am na sobie mojÄ… ulubionÄ… koszulkÄ™ - bez rÄ™kawów, z biaÅ‚ej siateczki - wÅ‚ożonÄ… specjalnie z okazji wyjazdu. Do samolotu zamierzaÅ‚am wziąć kurtkÄ™.

Celem podróży byÅ‚o miasteczko Forks poÅ‚ożone na północno - zachodnim kraÅ„cu stanu Waszyngton, na półwyspie Olympic. Pada tam częściej niż w jakimkolwiek innym miejscu w Stanach i jest to jedyna rzecz, jaka wyróżnia tÄ™ mieÅ›cinÄ™. To wÅ‚aÅ›nie przed tymi posÄ™pnymi, deszczowymi chmurami uciekÅ‚a moja matka, gdy miaÅ‚am zaledwie parÄ™ miesiÄ™cy. Ona uciekÅ‚a, ale ja musiaÅ‚am spÄ™­dzać w Forks bite cztery tygodnie każdego lata. Wreszcie, jako czternastolatka, zbuntowaÅ‚am siÄ™ i od trzech lat jeździÅ‚am z tatÄ…, co roku na dwutygodniowe wakacje do Kalifornii.

Mimo to zgodziÅ‚am siÄ™ tam wrócić. Sama skazaÅ‚am siÄ™ na wy­gnanie. ByÅ‚am przerażona. NienawidziÅ‚am tego miejsca.

Za to Phoenix uwielbiałam. Kochałam je za słońce i upał, za bijącą od tego miasta żywotność, za tempo, z jakim się rozwijało.

- Bello - odezwała się mama w hali odlotów - pamiętaj, że nie musisz tego robić. - Powiedziała to po raz setny i niewątpliwie ostatni.

Moja mama wyglÄ…da zupeÅ‚nie tak jak ja, jak ja z krótkimi wÅ‚osami i pierwszymi zmarszczkami mimicznymi. SpojrzaÅ‚am jej w oczy - ma wielkie oczy dziecka - i poczuÅ‚am narastajÄ…cÄ… pa­nikÄ™. Jak mogÅ‚am zostawiać samÄ… tak nieobliczalnÄ… i nieprzy­tomnÄ… osobÄ™? Czy sobie poradzi? OczywiÅ›cie, miaÅ‚a teraz Phila, rachunki bÄ™dÄ…, zatem pÅ‚acone w terminie, lodówka i bak peÅ‚ny, a jeÅ›li siÄ™ gdzieÅ› zgubi, bÄ™dzie miaÅ‚a, do kogo zadzwonić, ale mimo to...

- Ale ja naprawdÄ™ chcÄ™ jechać - skÅ‚amaÅ‚am. Nigdy nie byÅ‚am uzdolnionym kÅ‚amcÄ…, ale ostatnio powtarzaÅ‚am to zdanie tak czÄ™­sto, że brzmiaÅ‚o już niemal przekonujÄ…co.

- Pozdrów ode mnie Charliego.

- Nie zapomnÄ™.

- NiedÅ‚ugo siÄ™ zobaczymy - powiedziaÅ‚a z przekonaniem w gÅ‚o­sie. - Możesz wrócić do domu w każdej chwili. Tylko zadzwoÅ„, a zaraz siÄ™ pojawiÄ™.

Miałam świadomość, że ta obietnica sporo ją kosztuje.

- Nic się nie martw. Będzie fajnie. Kocham cię, mamo.

Przytuliła mnie mocno do siebie i trzymała tak długą chwilę, a potem wsiadłam do samolotu i już jej nie zahaczyłam.

CzekaÅ‚y mnie cztery godziny lotu z Phoenix do Seattle, potem godzina w awionetce do Port Angeles i wreszcie godzina jazdy z lotniska do Forks. Nie baÅ‚am siÄ™ latania, tylko wÅ‚aÅ›nie tej godzi­ny w aucie sam na sam z moim tatÄ… Charliem.

Do tej pory zachowywaÅ‚ siÄ™ bez zarzutu. Najwyraźniej napraw­dÄ™ siÄ™ cieszyÅ‚, że miaÅ‚am z nim po raz pierwszy zamieszkać niemal na staÅ‚e. ZapisaÅ‚ mnie już do liceum i obiecaÅ‚ pomóc w kupnie auta.

Mimo to byÅ‚am pewna, że bÄ™dziemy nieco skrÄ™powani. Å»adne z nas nie należaÅ‚o do ludzi gadatliwych, a i tak nie wiedziaÅ‚abym za bardzo, o czym tu opowiadać. ZdawaÅ‚am sobie sprawÄ™, że mo­ja decyzja go zaskoczyÅ‚a - podobnie jak mama, nigdy nie ukrywa­Å‚am niechÄ™ci do Forks.

Gdy wylÄ…dowaÅ‚am w Port Angeles, padaÅ‚ deszcz, ale nie wziÄ™­Å‚am tego za zÅ‚Ä… wróżbÄ™ - ot, byÅ‚o to po prostu nieuniknione. Po­Å¼egnaÅ‚am siÄ™ ze sÅ‚oÅ„cem już kilka godzin wczeÅ›niej.

Charlie przyjechaÅ‚ po mnie radiowozem. Tego też siÄ™ spodziewa­Å‚am - tato jest w Forks komendantem policji. To wÅ‚aÅ›nie, dlatego, mimo poważnego braku funduszy, chciaÅ‚am jak najszybciej sprawić sobie samochód - żeby nie wożono mnie po okolicy w aucie z kogu­tem na dachu. Nic tak nie zwalnia ruchu na drodze jak gliniarz.

Gdy schodziÅ‚am niezdarnie po schodkach na pÅ‚ytÄ™ lotniska, przytrzymaÅ‚ mnie odruchowo, jednoczeÅ›nie jakby Å›ciskajÄ…c na po­witanie jednÄ… rÄ™kÄ….

- Jak dobrze cię widzieć, Bells. Nie zmieniłaś się zbytnio. Co słychać u Renee?

- U mamy wszystko w porządku. Też się cieszę, że cię widzę, tato. - Nie wolno mi było mówić do niego po imieniu.

MiaÅ‚am zaledwie parÄ™ toreb, bo wiÄ™kszość moich ubraÅ„ nie pa­sowaÅ‚a do klimatu stanu Waszyngton. Wprawdzie wysupÅ‚aÅ‚yÅ›my z mamÄ… trochÄ™ grosza na powiÄ™kszenie mojej zimowej garderoby, ale i tak byÅ‚o tego niewiele. Wszystko bez trudu zmieÅ›ciÅ‚o siÄ™ w bagażniku radiowozu.

- Znalazłem dobre auto, jak dla ciebie. Naprawdę tanie - oznajmił mi tato po zapięciu pasów.

- Jaka to marka? - Nie spodobało mi się to "jak dla ciebie".

- Chevrolet. Właściwie to Pick - up.

- Gdzie go znalazłeś?

- Pamiętasz Billy'ego Blacka z La Push? - La Push to maleńki rezerwat Indian nad samym morzem.

- Nie.

- Jeździliśmy razem na ryby - podpowiedział Charlie.

To by wyjaÅ›niaÅ‚o, dlaczego go nie pamiÄ™taÅ‚am. Jestem praw­dziwÄ… mistrzyniÄ… w wymazywaniu z pamiÄ™ci bolesnych i niepo­trzebnych wspomnieÅ„.

- Jeździ teraz na wózku inwalidzkim - ciągnął tato - więc nie może już prowadzić. Obiecał, że sprzeda mi go tanio.

- Jaki to rocznik? - Sądząc po jego minie, miał nadzieję, że nie zadam tego pytania.

- No cóż, Billy nieźle się napracował przy silniku, teraz jest prawie jak nowy.

Chyba nie wierzył, że poddam się tak łatwo.

- W którym roku kupił auto? - Bodajże w 1984.

- I to rok produkcji?

Hm, nie. Sądzę, że pochodzi z wczesnych lat sześćdziesiątych. Góra z późnych pięćdziesiątych - przyznał nieco zawstydzony.

- Wiesz, że nie znam się na samochodach, tato. Jeśli coś się zepsuje, sama sobie nie poradzę, a nie stać mnie na mechanika...

- Spokojnie, bryka pracuje bez zarzutu. Teraz już takich nie robią. Bryka? Hm... Może nie będzie tak źle. Przynajmniej nie musiałam już szukać ksywki dla samochodu.

- Tanio, czyli ile? - Tu nie mogłam iść na kompromis.

- Widzisz, skarbie, ja go już poniekÄ…d kupiÅ‚em - Charlie zerk­nÄ…Å‚ na mnie nieÅ›miaÅ‚o, z nadziejÄ… w oczach. - Jako prezent powi­talny.

Bomba. Bryka za darmo.

- Och, naprawdÄ™ nie musiaÅ‚eÅ›. ByÅ‚am gotowa sama za wszyst­ko zapÅ‚acić.

- To nic takiego. ChcÄ™, żebyÅ› byÅ‚a tu szczęśliwa. - MówiÄ…c to, tato patrzyÅ‚ prosto przed siebie na drogÄ™. Zawsze wstydziÅ‚ siÄ™ mó­wić o uczuciach. OdziedziczyÅ‚am to po nim, wiÄ™c także odwróci­Å‚am gÅ‚owÄ™.

- To wspaniaÅ‚y gest, dziÄ™kujÄ™. - A co do bycia szczęśliwÄ… w Forks, po co wspominać, że żadne auto tu nie pomoże. To po prostu nierealne. Ale tato nie musiaÅ‚ o tym wiedzieć, a i ja nie mia­Å‚am zamiaru zaglÄ…dać darowanemu Pick - upowi pod maskÄ™.

- Ech, no, nie ma, za co - wymamrotaÅ‚ Charlie zmieszany mo­im podziÄ™kowaniem.

WymieniliÅ›my jeszcze parÄ™ uwag dotyczÄ…cych pogody - nadal pa­daÅ‚o - i to by byÅ‚o na tyle. WpatrywaliÅ›my siÄ™ w drogÄ™ w milczeniu.

Okolica byÅ‚a niezaprzeczalnie piÄ™kna. Wszystko tonęło w ziele­ni: korony drzew, ich pokryte mchem pnie, poroÅ›niÄ™ta paprociami ziemia. Nawet powietrze wydawaÅ‚o siÄ™ zielone w Å›wietle sÄ…czÄ…cym siÄ™ przez baldachim z igieÅ‚.

Przez tÄ™ wszechobecnÄ… zieleÅ„ czuÅ‚am siÄ™ jak na obcej plane­cie*. W koÅ„cu zajechaliÅ›my na miejsce. Charlie nadal mieszkaÅ‚ w niewielkim domku z dwiema sypialniami, kupionym jeszcze z matkÄ… tuż po Å›lubie. ZresztÄ… wszystko, co zrobili jako mąż i żo­na, zrobili tuż po Å›lubie. Później nie byli już po prostu małżeÅ„­stwem. Przed domem, który od lat wyglÄ…daÅ‚ tak samo, staÅ‚ nowy - nowy dla mnie - samochód. MiaÅ‚ wyblakÅ‚y czerwony lakier, za­okrÄ…glone zderzaki i staromodnie opÅ‚ywowÄ… szoferkÄ™. O dziwo, z miejsca przypadÅ‚ mi do gustu. Nic miaÅ‚am pewnoÅ›ci, czy zapali, ale umiaÅ‚am sobie wyobrazić siebie za jego kierownicÄ…. Na doda­tek byÅ‚ to jeden z tych solidnych modeli, które sÄ… praktycznie nie­zniszczalne - jeden z tych, które w filmach nie majÄ… choćby jednej rysy po staranowaniu jakiegoÅ› zagranicznego Sedana.

- KurczÄ™, tato, jest wystrzaÅ‚owy! DziÄ™ki! - PozbyÅ‚am siÄ™ przy­ najmniej jednej z ponurych wizji dotyczÄ…cych pierwszego dnia w nowej szkole. Nie musiaÅ‚am już wybierać pomiÄ™dzy trzy kilo­metrowym spacerem w deszczu a zajechaniem na lekcje w radio­ wozie.

- Cieszę się, że ci się podoba - szepnął Charlie zakłopotany. Cały bagaż zdołaliśmy wnieść na piętro za jednym zamachem.

DostaÅ‚am sypialniÄ™ wychodzÄ…cÄ… na zachód, na podjazd przed do­mem, tÄ™ samÄ…, w której spalam dawniej każdego lata. Drewniana podÅ‚oga, bladoniebieskie Å›ciany, spadzisty sufit, pożółkÅ‚e firanki - wszystko to przywoÅ‚ywaÅ‚o wspomnienia. W kÄ…cie pokoju nadal stal mój miniaturowy fotel bujany. Jedyne zmiany, jakich Charlie kiedykolwiek tu dokonaÅ‚, to wymiana łóżeczka na zwykle łóżko i wstawienie biurka, gdy osiÄ…gnęłam wiek szkolny. Na owym biur­ku stal teraz komputer kupiony z drugiej rÄ™ki, z modemem podÅ‚Ä…­czonym do gniazdka telefonicznego kablem przymocowanym do podÅ‚ogi zszywkami. Internetu zażądaÅ‚a mama, abyÅ›my mogÅ‚y kontaktować siÄ™ z sobÄ… bez przeszkód.

W domu było tylko jedna łazienka, niewielkie pomieszczenie u szczytu schodów. Miałam ją rzecz jasna dzielić z Charliem, ale o tym starałam się jeszcze nie myśleć.

Brak nadopiekuÅ„czoÅ›ci jest jednÄ… z najlepszych cech taty. Zo­stawiÅ‚ mnie samÄ…, żebym siÄ™ rozpakowaÅ‚a i rozgoÅ›ciÅ‚a. Mama nie byÅ‚aby w stanie zdobyć siÄ™ na coÅ› takiego. A tak nareszcie mogÅ‚am przestać siÄ™ uÅ›miechać. WpatrywaÅ‚am siÄ™ przez chwilÄ™ zrezygno­wana w Å›cianÄ™ deszczu za szybÄ… i uroniÅ‚am kilka Å‚ez, ale tylko kil­ka. ResztÄ™ planowaÅ‚am zachować na wieczór, jako gwaÅ‚towny akompaniament do rozmyÅ›laÅ„ o jutrzejszym dniu.

Do miejscowego gimnazjum i liceum** chodziÅ‚o raptem trzystu pięćdziesiÄ™ciu siedmiu (ze mnÄ… pięćdziesiÄ™ciu oÅ›miu) uczniów, gdy w Phoenix tylko mój rocznik liczyÅ‚ siedemset osób. W dodat­ku wszystkie te dzieciaki z Forks dorastaÅ‚y razem - ba, nawet ich dziadkowie znali siÄ™ od dzieciÅ„stwa! MiaÅ‚am szansÄ™ stać siÄ™ wyty­kanym palcami dziwadÅ‚em z wielkiego miasta.

Gdybym, chociaż wyglÄ…daÅ‚a, jak przystaÅ‚o na dziewczynÄ™ z go­rÄ…cego poÅ‚udnia, gdybym byÅ‚a opalonÄ…, wysportowanÄ… blondynkÄ…, takÄ…, co to gra w szkolnej drużynie siatkówki albo wystÄ™puje w ze­spole przed meczami, może wtedy wyróżniaÅ‚abym siÄ™ na korzyść. Ale nic z tego. Mój wyglÄ…d nie mógÅ‚ mi pomóc.

Chociaż w Phoenix zawsze Å›wieciÅ‚o sÅ‚oÅ„ce, moja skóra przy­pominaÅ‚a odcieniem kość sÅ‚oniowÄ…, a nie miaÅ‚am ani niebieskich oczu, ani rudych wÅ‚osów, które jakoÅ› by ten fenomen tÅ‚umaczyÅ‚y. ByÅ‚am szczupÅ‚a, ale nie nabita, wiÄ™c każdy widziaÅ‚, że żadna ze mnie sportsmenka. Do sportów brakowaÅ‚o mi po prostu niezbÄ™d­nej koordynacji ruchowej, dlatego każde moje wyjÅ›cie na boisko koÅ„czyÅ‚o siÄ™ publicznym upokorzeniem i obrażeniami, którym ulegali z mojej winy także inni zawodnicy.

Gdy skoÅ„czyÅ‚am już ukÅ‚adać ubrania w starej sosnowej komo­dzie, poszÅ‚am z kosmetyczkÄ… do naszej wspólnej Å‚azienki odÅ›wieżyć siÄ™ po podróży. RozczesujÄ…c splÄ…tane, wilgotne wÅ‚osy, przyglÄ…daÅ‚am siÄ™ swojemu odbiciu w lustrze. Może to tylko ta deszczowa pogoda za oknem, ale wyglÄ…daÅ‚am jak blada rekonwalescentka. Czasem by­waÅ‚am nawet zadowolona ze swojej cery - nieskazitelnej, niemal przezroczystej - ale wszystko zależaÅ‚o od odpowiedniego oÅ›wietle­nia. Tu jednak nie mogÅ‚am liczyć na nic lepszego.

Patrząc tak na siebie, doszłam do wniosku, że nie ma, co się oszukiwać. Nie chodziło tylko o wygląd. Skoro nie znalazłam dla siebie miejsca w szkole z trzema tysiącami uczniów, czy mogłam mieć nadzieję, że poradzę sobie w Forks?

NawiÄ…zywanie kontaktów z rówieÅ›nikami przychodziÅ‚o mi z trudem. Tak naprawdÄ™, nawiÄ…zywanie kontaktów z kimkolwiek przychodziÅ‚o mi z trudem. Nawet mama, która byÅ‚a mi najbliższÄ… osobÄ… pod sÅ‚oÅ„cem, nie potrafiÅ‚a do koÅ„ca przebić siÄ™ przez mojÄ… skorupÄ™. Nigdy nie nadawaÅ‚yÅ›my na tych samych falach. Czasami zastanawiaÅ‚am siÄ™, czy naprawdÄ™ odbieram Å›wiat w ten sam spo­sób, co inni. Może mam coÅ› z gÅ‚owÄ…?

Mniejsza o przyczynÄ™, liczyÅ‚ siÄ™ efekt. A jutro to miaÅ‚ być do­piero poczÄ…tek.

Nie spaÅ‚am za dobrze tej pierwszej nocy, nawet szlochanie w poduszkÄ™ mnie nie uspokoiÅ‚o. Nie potrafiÅ‚am przywyknąć do ciÄ…gÅ‚ego szumu wiatru i deszczowych werbli bijÄ…cych o dach. Na­ciÄ…gnęłam na gÅ‚owÄ™ starÄ…, wyblakÅ‚Ä… koÅ‚drÄ™, a potem doÅ‚ożyÅ‚am jeszcze poduszkÄ™, ale i tak zasnęłam dopiero po północy, kiedy ulewa przeszÅ‚a w koÅ„cu w kapuÅ›niak.

Rano za oknem widać było tylko gęstą mgłę i powoli zaczęła dawać mi się we znaki klaustrofobia. Bez błękitu nieba czułam się jak w klatce.

Przy Å›niadaniu nie rozmawialiÅ›my za dużo. Charlie życzyÅ‚ mi powodzenia, a ja podziÄ™kowaÅ‚am grzecznie, pewna, że jego ży­czenie siÄ™ nie speÅ‚ni. Los nie miaÅ‚ w zwyczaju siÄ™ do mnie uÅ›mie­chać. Tato pierwszy wyszedÅ‚ z domu i pojechaÅ‚ na komisariat, który skutecznie zastÄ™powaÅ‚ mu żonÄ™. Po jego wyjÅ›ciu siedziaÅ‚am przez dÅ‚uższÄ… chwilÄ™ przy dÄ™bowym stole na jednym z trzech krzeseÅ‚, z których każde byÅ‚o inne, i lustrowaÅ‚am wzrokiem nie­wielkÄ… kuchniÄ™. Nic siÄ™ tu nie zmieniÅ‚o. Åšciany wyÅ‚ożone byÅ‚y ciemnym drewnem, szafki jaskrawożółte, a podÅ‚oga z linoleum. Szafki pomalowaÅ‚a osiemnaÅ›cie lat wczeÅ›niej moja mama, usiÅ‚u­jÄ…c rozjaÅ›nić wnÄ™trze domu. Nad niewielkim kominkiem w przylegajÄ…cym do kuchni skromnym saloniku wisiaÅ‚ rzÄ…d fotografii: rodzice w dniu Å›lubu w Las Vegas, nasza trójka w szpitalu po moim narodzeniu (zdjÄ™cie autorstwa uczynnej pielÄ™gniarki) j wreszcie - liczne Å›wiadectwa mego dorastania, aż do ubiegÅ‚ego roku. Kolekcja ta budziÅ‚a we mnie pewne zażenowanie i plano­waÅ‚am namówić tatÄ™, żeby jÄ… usunÄ…Å‚, przynajmniej do czasu mo­jego wyjazdu.

Cały wystrój domu był wyraźnym świadectwem tego, że Charlie nadal kocha moją mamę, i nie czułam się z tą myślą najlepiej.

Nie chciaÅ‚am zjawić siÄ™ w szkole zbyt wczeÅ›nie, ale nie mo­gÅ‚am też siÄ™ spóźnić. WÅ‚ożyÅ‚am, wiÄ™c kurtkÄ™ - miaÅ‚a w sobie coÅ› z kombinezonu do usuwania odpadów radioaktywnych - i dziel­nie wyszÅ‚am na deszcz.

Nadal mżyÅ‚o, choć nie dość, żebym przemokÅ‚a do suchej nitki, gdy siÄ™gaÅ‚am po klucz od drzwi wejÅ›ciowych, jak zawsze schowa­ny nieopodal pod okapem. PrzekrÄ™ciÅ‚am go w zamku i ruszyÅ‚am w stronÄ™ auta. DenerwowaÅ‚y mnie cmokniÄ™cia, z jakim moje nowe wodoodporne traperki zagÅ‚Ä™biaÅ‚y siÄ™ w bÅ‚otnistej nawierzchni pod­jazdu. BrakowaÅ‚o mi znajomego odgÅ‚osu szurania w żwirze. Nie mogÅ‚am też niestety podziwiać dÅ‚użej mojej furgonetki - spieszno mi byÅ‚o wydostać siÄ™ z wilgotnej mgieÅ‚ki, która przylepiaÅ‚a siÄ™ do moich wÅ‚osów mimo kaptura.

We wnÄ™trzu samochodu byÅ‚o sucho i przytulnie. KtoÅ› - Billy lub Charlie - niewÄ…tpliwie tu posprzÄ…taÅ‚, ale beżowa tapicerka wo­zu nadal lekko pachniaÅ‚a tytoniem, benzynÄ… i miÄ™towÄ… gumÄ… do żucia. DziÄ™ki Bogu, silnik zapaliÅ‚ za pierwszym razem, ale wyÅ‚ do­prawdy przeraźliwie. Cóż, tak sÄ™dziwe auto musiaÅ‚o mieć jakieÅ› wady. ByÅ‚am jednak mile zaskoczona tym, że dziaÅ‚a równie sÄ™dzi­we radio.

Ze znalezieniem szkoÅ‚y nie miaÅ‚am kÅ‚opotów, chociaż nigdy w niej przedtem nie byÅ‚am. Jak wszystkie ważniejsze budynki, sta­Å‚a przy głównej drodze. Nie wyglÄ…daÅ‚a zresztÄ… na szkoÅ‚Ä™, ale upewniÅ‚a mnie tablica. Moje nowe liceum skÅ‚adaÅ‚o siÄ™ z kilkunastu zbudowanych w podobnym stylu pawilonów z czerwonej cegÅ‚y.

Z początku nic byłam w stanie ocenić, ile ich właściwie jest, tyle rosło wokół drzew i krzewów. To miejsce nie miało w sobie nic z placówki wychowawczej. Gdzie ogrodzenie z siatki, pomyślałam z nostalgią, gdzie wykrywacze metalu przy wejściu?

ZaparkowaÅ‚am przed pierwszym budynkiem, ponieważ nad drzwiami dostrzegÅ‚am tabliczkÄ™ z napisem "dyrekcja". Nie staÅ‚ tam żaden inny samochód, wiÄ™c z pewnoÅ›ciÄ… parkowanie byÅ‚o w tym miejscu niedozwolone, ale stwierdziÅ‚am, że wolÄ™ zapylać w Å›rodku o drogÄ™ na parking, niż krążyć jak gÅ‚upia w deszczu. OpuÅ›ciwszy z niechÄ™ciÄ… rdzewiejÄ…cÄ… szoferkÄ™, podążyÅ‚am do wej­Å›cia brukowanÄ… Å›cieżkÄ… obramowanÄ… ciemnym żywopÅ‚otem. Przed drzwiami wzięłam gÅ‚Ä™boki oddech.

W Å›rodku byÅ‚o cieplej i jaÅ›niej, niż siÄ™ spodziewaÅ‚am. PodÅ‚ogÄ™ pokrywaÅ‚a wytrzymaÅ‚a wykÅ‚adzina w pomaraÅ„czowe ciapki, z bo­ku staÅ‚o kilka skÅ‚adanych krzeseÅ‚ek dla oczekujÄ…cych interesan­tów, a Å›ciany upstrzone byÅ‚y trofeami i ogÅ‚oszeniami. GÅ‚oÅ›no tykaÅ‚ wielki zegar. WszÄ™dzie paÅ‚Ä™taÅ‚y siÄ™ roÅ›liny w plastikowych doni­cach, jakby maÅ‚o byÅ‚o zieleni na zewnÄ…trz. Pomieszczenie prze­dzielaÅ‚ dÅ‚ugi kontuar zastawiony przepeÅ‚nionymi drucianymi ko­szyczkami na dokumenty, a każdy koszyczek oznaczony byÅ‚ ja­skrawÄ… naklejkÄ…. Za jednym z trzech znajdujÄ…cych siÄ™ za ladÄ… biurek siedziaÅ‚a rudowÅ‚osa okularnica w fioletowym podkoszulku. Ten podkoszulek nieco zbiÅ‚ mnie z tropu.

Kobieta podniosła wzrok.

- W czym mogę pomóc?

- Nazywam siÄ™ Isabella Swan - oÅ›wiadczyÅ‚am. Oczy sekretar­ki rozbÅ‚ysÅ‚y - najwyraźniej doskonale wiedziaÅ‚a, kim jestem. Z pewnoÅ›ciÄ… byÅ‚am już tematem plotek. Tak, tak, to ja, córka pa­na komendanta i jego narwanej byÅ‚ej żony.

- OczywiÅ›cie, oczywiÅ›cie. - Kobieta zaczęła grzebać w prze­raźliwie wysokiej stercie papierzysk na swoim biurku, aż wreszcie znalazÅ‚a to, czego szukaÅ‚a. - Mam tutaj twój plan lekcji i mapkÄ™ szkoÅ‚y. - Z plikiem kartek w dÅ‚oni podeszÅ‚a do kontuaru.

WyjaÅ›niÅ‚a mi, jak przemieszczać siÄ™ w ciÄ…gu dnia z klasy do klasy, pokazujÄ…c najdogodniejsze trasy na mapce, i wrÄ™czyÅ‚a ar­kusz, na którym miaÅ‚ siÄ™ podpisać każdy z moich nauczycieli; mu­siaÅ‚am go jej oddać po lekcjach. PożegnaÅ‚a mnie z uÅ›miechem, podobnie jak Charlie, życzÄ…c mi powodzenia. OdwzajemniÅ‚am uÅ›miech, majÄ…c nadziejÄ™, że wyglÄ…da przekonujÄ…co.

Gdy wróciÅ‚am do auta, zaczÄ™li siÄ™ już zjeżdżać inni uczniowie. Å»eby trafić na parking, wystarczyÅ‚o jechać za nimi. Na szczęście wiÄ™kszość samochodów byÅ‚a równie sÄ™dziwa, co mój, zero szpanu. W Phoenix mieszkaÅ‚am w dzielnicy Paradisc Valley, gdzie należa­Å‚yÅ›my z mamÄ… do uboższej mniejszoÅ›ci. Pod szkoÅ‚ami nieraz wi­dywaÅ‚o siÄ™ nowiutkie mercedesy i porsche. Tu jednak najlepszym wozem byÅ‚o lÅ›niÄ…ce volvo i niewÄ…tpliwie siÄ™ wyróżniaÅ‚o. Mimo wszystko, gdy tylko mogÅ‚am, wyÅ‚Ä…czyÅ‚am ryczÄ…cy silnik, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.

Zanim wysiadÅ‚am, przestudiowaÅ‚am dokÅ‚adnie mapkÄ™ z na­dziejÄ…, że nie bÄ™dÄ™ musiaÅ‚a później obnosić siÄ™ z niÄ… caÅ‚y dzieÅ„. Wsunęłam papiery do torby, zarzuciÅ‚am jÄ… na ramiÄ™ i znowu wziÄ™­Å‚am gÅ‚Ä™boki oddech. Poradzisz sobie, szepnęłam do siebie bez przekonania. Nikt ciÄ™ przecież nie ugryzie. Westchnęłam i wyÅ›li­zgnęłam siÄ™ z auta.

IdÄ…c w stronÄ™ peÅ‚nego nastolatków chodnika, staraÅ‚am siÄ™ cho­wać twarz w kapturze. Z ulgÄ… zauważyÅ‚am, że w zwykÅ‚ej czarnej kurtce nie odstajÄ™ zbytnio od reszty.

Minąwszy stołówkę, budynek łatwością zlokalizowałam budynek nr 3, w którym miałam mieć pierwszą lekcję: na jego narożniku, na białym tle wymalowano wielką czarną trójkę. Podeszłam do drzwi, dysząc niczym ofiara hiperwentylacji, ale postanowiłam wziąć się w garść i weszłam do środka śladem dwóch młodocianych osób bliżej nieokreślonej pici.

Klasa nie byÅ‚a duża. Para przede mnÄ… zatrzymaÅ‚a siÄ™ tuż za progiem, żeby powiesić kurtki na zamocowanych w Å›cianie haczy­kach. PoszÅ‚am za ich przykÅ‚adem. OkazaÅ‚o siÄ™, że to dwie dziewczyny - blondynka o porcelanowej cerze i blada szatynka. Przynajmniej jednym nie musiaÅ‚am siÄ™ wyróżniać.

PodeszÅ‚am do nauczyciela, żeby zÅ‚ożyÅ‚ podpis na moim arku­szu. ByÅ‚ to wysoki, Å‚ysiejÄ…cy mężczyzna, niejaki Mason, jeÅ›li wie­rzyć tabliczce na jego biurku. Gdy przeczytaÅ‚ moje nazwisko, przyjrzaÅ‚ mi siÄ™ uważniej (nie byÅ‚o to zbyt miÅ‚e z jego strony), a ja oczywiÅ›cie spÅ‚onęłam rumieÅ„cem. DziÄ™ki Bogu, kazaÅ‚ mi przynaj­mniej usiąść w pustej Å‚awce z tyÅ‚u klasy, nie przedstawiajÄ…c mnie najpierw wszystkim obecnym. Trudno im byÅ‚o gapić siÄ™ na mnie, wykrÄ™cajÄ…c gÅ‚owy, ale to ich nie powstrzymywaÅ‚o, staraÅ‚am siÄ™, wiÄ™c nie odrywać wzroku od otrzymanej przed chwilÄ… listy lektur. Nie byÅ‚a zbytnio zaawansowana: Bronte, Szekspir, Chaucer*, Faulkner... Wszystko czytaÅ‚am wczeÅ›niej. ByÅ‚o to trochÄ™ pocie­szajÄ…ce, ale i zapowiadaÅ‚o nudÄ™. Zaczęłam siÄ™ zastanawiać, czy mama przysÅ‚aÅ‚aby mi teczkÄ™ z moimi starymi wypracowaniami, czy też uznaÅ‚aby to za oszustwo. SpÄ™dziÅ‚am lekcjÄ™, wymyÅ›lajÄ…c, jak potoczyÅ‚aby siÄ™ ta dyskusja, nauczyciel tymczasem tÅ‚umaczyÅ‚ coÅ› monotonnym gÅ‚osem.

Gdy zabrzęczał dzwonek, wyrośnięty pryszczaty chudzielec o kruczoczarnych włosach przechylił się nad przejściem między ławkami, żeby ze mną porozmawiać.

- Isabella Swan, prawda? - Wyglądał na przesadnie uczynnego chłopaka i członka koła szachowego.

- Bella Swan - poprawiłam. Siedzące w pobliżu osoby odwróciły się w moim kierunku.

- Gdzie masz następną lekcję?*

- Chwilka. - Musiałam wyjąć plan z torby.

- WOS z Jefferso­nem, w budynku nr 6.

Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy. Zewsząd otaczały mnie ciekawskie spojrzenia.

- Ja idę do czwórki, mogę pokazać ci drogę. - Tak, facet był przesadnie uczynny. - Mam na imię Eric.

- Dzięki. - Uśmiechnęłam się niepewnie.

WÅ‚ożyliÅ›my kurtki i wyszliÅ›my na deszcz, który tymczasem wezbraÅ‚ na sile. MogÅ‚abym przysiÄ…c, że kilka osób specjalnie wlo­kÅ‚o siÄ™ za nami, by podsÅ‚uchiwać. MiaÅ‚am nadziejÄ™, że to nie po­czÄ…tki paranoi.

- I co, inaczej tu niż w Phoenix, prawda? - spytał Eric.

- Bardzo.

- Chyba nie pada tam zbyt często?

- Trzy, cztery razy do roku.

- KurczÄ™, ciekawe, jak to jest.

- Jest słonecznie - odparłam.

- Nie jesteÅ› zbytnio opalona.

- Moja mama jest w połowie albinosem.

ChÅ‚opak zaczÄ…Å‚ przyglÄ…dać mi siÄ™ z zaciekawieniem. Wes­tchnęłam zrezygnowana. Najwyraźniej wilgotny klimat dziaÅ‚aÅ‚ de­strukcyjnie na poczucie humoru. Jeszcze kilka miesiÄ™cy, pomyÅ›la­Å‚am, a zapomnÄ™, co to jest sarkazm.

Obeszliśmy znów stołówkę i Eric odprowadził mnie pod same drzwi pawilonu koło sali gimnastycznej, chociaż ten był wyraźnie oznaczony.

- No cóż, powodzenia - powiedziaÅ‚, gdy już dotykaÅ‚am klam­ki. - Może okaże siÄ™, że mamy razem jeszcze innÄ… lekcjÄ™. - Wyda­waÅ‚o siÄ™, że naprawdÄ™ mu na tym zależy.

Obdarzyłam go bladym uśmiechem i weszłam do środka.

Reszta przedpoÅ‚udnia przebiegÅ‚a wedÅ‚ug podobnego schematu. Pan Verner, nauczyciel trygonometrii, którego i tak bym nienawi­dziÅ‚a ze wzglÄ™du na sam przedmiot, byÅ‚ jedynym, który kazaÅ‚ mi wyjść przed klasÄ™ i siÄ™ przedstawić. CoÅ› tam wyjÄ…kaÅ‚am, caÅ‚a czer­wona, i potknęłam siÄ™ o wÅ‚asne buty, wracajÄ…c do Å‚awki.

Po dwóch lekcjach zaczęłam rozpoznawać pierwsze twarze. Zawsze też trafiaÅ‚ siÄ™ ktoÅ› Å›mielszy, kto podchodziÅ‚ do mnie, mó­wiÅ‚, jak ma na imiÄ™, i wypytywaÅ‚ o to, jak mi siÄ™ podoba w Forks.

Starałam się być dyplomatyczna, więc w dużej mierze po prostu kłamałam. Przynajmniej nie potrzebowałam już mapki.

Pewna dziewczyna usiadÅ‚a przy mnie i na trygonometrii, i na hiszpaÅ„skim, a potem poszÅ‚a ze mnÄ… do stołówki na lunch. ByÅ‚a ni­ziutka, przy moich 162 cm niższa ode mnie przynajmniej o gÅ‚owÄ™, ale nie rzucaÅ‚o siÄ™ to tak bardzo w oczy dziÄ™ki jej fryzurze - burzy skÅ‚Ä™bionych, ciemnych loków. Nie pamiÄ™taÅ‚am, jak ma na imiÄ™, uÅ›miechaÅ‚am siÄ™, wiÄ™c tylko i kiwaÅ‚am gÅ‚owÄ…, przysÅ‚uchujÄ…c siÄ™ opi­som lekcji i nauczycieli. Nie staraÅ‚am siÄ™ za tym wszystkim nadążać.

Usiadłyśmy na końcu stołu pełnego jej znajomych, których rzecz jasna mi przedstawiła, ale imiona wlatywały mi jednym uchem, a wylatywały drugim. Wszyscy zdawali się być pod wrażeniem tego, że moja towarzyszka miała odwagę mnie zagadnąć. Eric, chłopak poznany na angielskim, pomachał mi z drugiego końca sali.

To wÅ‚aÅ›nie wtedy, jedzÄ…c lunch i próbujÄ…c rozmawiać z sió­demkÄ… wÅ›cibskich nieznajomych, po raz pierwszy ich zobaczyÅ‚am.

Siedzieli w kÄ…cie na przeciwlegÅ‚ym kraÅ„cu stołówki. ByÅ‚o ich piÄ™cioro. Nic rozmawiali i nie jedli, choć przed każdym staÅ‚a taca nietkniÄ™tego posiÅ‚ku. W odróżnieniu od wiÄ™kszoÅ›ci uczniów nie gapili siÄ™ na mnie, można siÄ™, wiÄ™c byÅ‚o im przyglÄ…dać bez obawy, że któreÅ› mnie na tym przyÅ‚apie. Ale to nic ten brak zainteresowa­nia mojÄ… osobÄ… mnie zaintrygowaÅ‚.

Na pierwszy rzut oka nie byli do siebie ani trochÄ™ podobni. Z trzech chÅ‚opców jeden, brunet z loczkami, byÅ‚ naprawdÄ™ wielki - umięśniony jak zawodowy ciężarowiec. Drugi, wyższy i szczu­plejszy, ale też dość napakowany, miaÅ‚ wÅ‚osy koloru zÅ‚ocistego miodu. Trzeci, z rozczochranÄ…, kasztanowÄ… czuprynÄ…, nie impo­nowaÅ‚ budowÄ… ciaÅ‚a i wyglÄ…daÅ‚ na najmÅ‚odszego z trójki. Tamci dwaj mogliby już chodzić do college'u albo nawet pracować tu ja­ko nauczyciele.

Dziewczyny byÅ‚y swoimi przeciwieÅ„stwami. Ta wyższa miaÅ‚a posÄ…gowÄ… figurÄ™ modelki i dÅ‚ugie do polowy pleców, delikatnie fa­lujÄ…ce blond wÅ‚osy. WystarczyÅ‚o przebywać z niÄ… w jednym po­mieszczeniu, żeby stracić wiarÄ™ we wÅ‚asne wdziÄ™ki. Ta niższa, chudziutka i sÅ‚odka, urodÄ… przypominaÅ‚a chochlika. MiaÅ‚a krótkÄ…, kruczoczarnÄ…, nastroszonÄ… fryzurkÄ™.

Mimo to caÅ‚a piÄ…tka wyróżniaÅ‚a siÄ™ w podobny sposób. Wszyscy byli chorobliwie bladzi, bledsi niż jakikolwiek inny uczeÅ„ z tego nieznajÄ…cego sÅ‚oÅ„ca miasteczka. Bledsi niż ja, potomek albinosa. Wszy­scy, niezależnie od odmiennego koloru wÅ‚osów, mieli także bardzo ciemne oczy, a pod oczami gÅ‚Ä™bokie cienie - sine, niemal fioletowe. Jakby zarwali noc albo dochodzili do siebie po zÅ‚amaniu nosa. Tyle, że ich nosy i w ogóle rysy twarzy byÅ‚y idealne, bez jednej skazy.

Ale to jeszcze nic wszystko.

Nie mogÅ‚am oderwać wzroku od tej dziwnej grupy, ponieważ ich twarze, tak odmienne, a tak do siebie podobne, byÅ‚y porażajÄ…­co, nieludzko wrÄ™cz piÄ™kne. Takich twarzy nie spotyka siÄ™ w rze­czywistym Å›wiecie, co najwyżej na wygÅ‚adzanych komputerowo fotografiach w czasopismach o modzie lub na obrazach starych mistrzów, gdzie należą do aniołów. Trudno byÅ‚o zdecydować, któ­re z piÄ…tki jest najpiÄ™kniejsze - może jasnowÅ‚osa piÄ™kność albo chÅ‚opak o kasztanowych wÅ‚osach?

Unikali wzroku innych uczniów, a i wzroku swoich kompanów, ich spojrzenia zdawaÅ‚y siÄ™ przeÅ›lizgiwać po otoczeniu bez cienia zainteresowania. Niższa z dziewczyn wstaÅ‚a wÅ‚aÅ›nie i podniosÅ‚a ze stoÅ‚u tacÄ™ - nawet nie otworzyÅ‚a butelki z napojem ani nie nadgry­zÅ‚a jabÅ‚ka - i odeszÅ‚a z gracjÄ… spacerujÄ…cej po wybiegu modelki. PrzypatrywaÅ‚am siÄ™ oczarowana jej krokom godnym baletnicy, pó­ki nie odstawiÅ‚a tacy, by zniknąć za tylnymi drzwiami, co uczyniÅ‚a szybciej, niż to siÄ™ wydawaÅ‚o możliwe. Zerknęłam na pozostaÅ‚Ä… czwórkÄ™, ale siedzieli nieporuszeni.

- Co to za jedni, u licha? - zapytałam dziewczynę poznaną na hiszpańskim, której imię wyleciało mi z głowy.

Kiedy podniosÅ‚a gÅ‚owÄ™, żeby zobaczyć, o kogo chodzi - cho­ciaż wywnioskowaÅ‚a to już prawdopodobnie z tonu mojego gÅ‚osu.

- Jeden z tamtych chłopaków, ten szczupły i chyba najmłodszy, spojrzał na nią znienacka. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, potem zaś przeniósł wzrok na mnie.

OdwróciÅ‚ siÄ™ w okamgnieniu, szybciej niż ja sama, choć zawsty­dzona natychmiast spuÅ›ciÅ‚am oczy. Jego twarz, widoczna przez chwilÄ™ w peÅ‚nej krasie, nie zdradzaÅ‚a żadnych emocji - jakby zare­agowaÅ‚ odruchowo, bo ktoÅ› wymieniÅ‚ gÅ‚oÅ›no jego imiÄ™, i zoriento­waÅ‚ siÄ™ w porÄ™, że nie musi odpowiadać.

Moja sąsiadka przy stoliku zachichotała zażenowana, rzucając w stronę grupki ukradkowe spojrzenie.

- To Edward i Emmett Cullenowie - wyszeptała - z Rosalie Hale i Jasperem Hale. Ta, która wyszła, to Alice Cullen. Wszyscy mieszkają u doktora Cullena i jego żony.

Zerknęłam w stronÄ™ niesamowitej czwórki. ChÅ‚opak z kasztanowÄ… czuprynÄ… wpatrywaÅ‚ siÄ™ teraz w swojÄ… tacÄ™, rozrywajÄ…c na drobne ka­waÅ‚ki obwarzanek. MiaÅ‚ bardzo dÅ‚ugie i blade palce. PoruszaÅ‚ przy tym niezwykle szybko ustami, choć jego idealne wargi byÅ‚y ledwie rozchylone. PozostaÅ‚a trójka nadal nic patrzyÅ‚a w jego kierunku, ale, nie wiedzieć, czemu, byÅ‚am przekonana, że chÅ‚opak coÅ› do nich mówi.

Dziwne imiona, pomyÅ›laÅ‚am, rzadko spotykane. Chyba, że w pokoleniu naszych dziadków. Ale kto wie, może taka tu jest mo­da? Może to maÅ‚omiasteczkowe imiona? PrzypomniaÅ‚o mi siÄ™ w koÅ„cu, że moja sÄ…siadka ma na imiÄ™ Jessica. Przynajmniej to imiÄ™ byÅ‚o zupeÅ‚nie normalne. W Phoenix dwie Jessiki chodziÅ‚y ze mnÄ… na historiÄ™.

- Całkiem fajni ci faceci - powiedziałam. Było oczywiste, że to niedopowiedzenie.

- O tak! - Jessica ponownie zachichotaÅ‚a. - Tyle, że wszyscy sÄ… sparowani. No wiesz, Emmet chodzi z Rosalie, a Jasper z Alice. I mieszkajÄ… razem - podkreÅ›liÅ‚a. W jej glosie wyczuÅ‚am prowin­cjonalne zgorszenie. Ale, jeÅ›li miaÅ‚am być szczera, podobny ukÅ‚ad i w Phoenix byÅ‚by tematem plotek.

- Którzy to bracia Cullenowie? - spytałam. - Nic wyglądają na spokrewnionych.

- Bo i nie są. Doktor Cullen to jeszcze miody facet, ma góra trzydzieści parę lat. Cala piątka jest adoptowana. Ale Hale'owic, ci blondyni, to brat i siostra - bliźnięta.

- Takich starych to siÄ™ chyba nie adoptuje, prawda?

- Pani Cullen przygarnęła Jaspera i Rosalie, gdy mieli osiem lat. Teraz mają osiemnaście. To chyba ich ciotka czy coś.

- MiÅ‚o z ich strony. No wiesz, że zaopiekowali siÄ™ tymi wszyst­kimi dziećmi, i to w mÅ‚odym wieku.

- Pewnie tak - przyznaÅ‚a Jessica niechÄ™tnie, co wzbudziÅ‚o moje podejrzenia, że z jakiegoÅ› powodu nie przepada za doktorem Cullenem i jego żonÄ…. SÄ…dzÄ…c ze spojrzeÅ„, jakie rzucaÅ‚a w stronÄ™ adop­towanej gromadki, powodem tym byÅ‚a zwykÅ‚a zazdrość. - MyÅ›lÄ™, że pani Cullen nie może mieć dzieci - dodaÅ‚a, jakby miaÅ‚o to umniej­szyć szczodrość tej pary.

Co jakiÅ› czas w ciÄ…gu tej rozmowy zerkaÅ‚am w stronÄ™ stoÅ‚u dziwnego rodzeÅ„stwa. Nadal wpatrywali siÄ™ półprzytomnie w Å›cia­ny i nic nie jedli.

- Ta rodzina to od dawna mieszka w Forks? - zapytaÅ‚am. Po­winnam ich byÅ‚a przecież zauważyć któregoÅ› lata.

- Nie - odparÅ‚a Jessica nieco zdziwiona, jakby nawet dla oso­by nowo przybyÅ‚ej powinno być to oczywiste. - Sprowadzili siÄ™ tu dwa lata temu z jakiejÅ› miejscowoÅ›ci na Alasce.

Wiadomość tę przyjęłam z ulgą. Nie byłam jedynym cudakiem z innego stanu i z pewnością nie wyróżniałam się tak wyglądem czy zachowaniem. Zrobiło mi się ich nawet trochę żal, że mimo urody są nic do końca akceptowanymi outsiderami.

Gdy tak siÄ™ im przyglÄ…daÅ‚am, najmÅ‚odszy chÅ‚opak, a wiÄ™c jeden z Cullenów, podniósÅ‚ gÅ‚owÄ™ i nasze oczy siÄ™ spotkaÅ‚y. Tym razem jego mina niewÄ…tpliwie zdradzaÅ‚a zainteresowanie. OdwróciÅ‚am wzrok, ale miaÅ‚am wrażenie, że spodziewaÅ‚ siÄ™ po mnie jakiejÅ› in­nej reakcji.

- Ten z rudawymi włosami, to, który? - spytałam. Kątem oka widziałam, że nadal na mnie patrzy, ale nie gapi się nachalnie tak jak inni wcześniej. Wydawał się czymś odrobinę zmartwiony. Po raz kolejny spuściłam oczy.

- To Edward. Wiem, wyglÄ…da zabójczo, ale nie zawracaj nim sobie gÅ‚owy. Nie chodzi na randki. Najwyraźniej - żachnęła siÄ™, rozżalona - żadna z miejscowych dziewczyn nie jest dla niego do­statecznie Å‚adna.

Zaczęłam siÄ™ zastanawiać, kiedy mógÅ‚ odrzucić jej zaloty, i musiaÅ‚am przygryźć wargÄ™, żeby ukryć uÅ›miech. Edward siedziaÅ‚ teraz odwrócony do nas bokiem, ale wydawaÅ‚o mi siÄ™, że ma unie­siony policzek, jakby też siÄ™ wÅ‚aÅ›nie uÅ›miechaÅ‚.

Po kilku minutach cała czwórka się oddaliła. Podobnie jak Alice, poruszali się z niezwykłą gracją - nawet ten z mięśniami ciężarowca. Trudno było patrzeć na to spokojnie. Edward już więcej na mnie nic zerkał.

SiedziaÅ‚am w stołówce z JessicÄ… i jej znajomymi dÅ‚użej, niż gdybym byÅ‚a sama, nie chciaÅ‚am jednak spóźnić siÄ™ pierwszego dnia na żadnÄ… lekcjÄ™. W koÅ„cu okazaÅ‚o siÄ™, że jedna z moich no­wych znajomych, która inteligentnie przypomniaÅ‚a mi, że ma na imiÄ™ Angela, chodzi ze mnÄ… na biologiÄ™, wiÄ™c poszÅ‚yÅ›my razem. Nic rozmawiaÅ‚yÅ›my po drodze - ona też byÅ‚a nieÅ›miaÅ‚a.

Kiedy weszÅ‚yÅ›my do klasy, Angela usiadÅ‚a przy jednym ze sto­Å‚ów laboratoryjnych z czarnym blatem, takich samych jak w mojej szkole w Phoenix. Niestety, miaÅ‚a już sÄ…siadkÄ™. WÅ‚aÅ›ciwie to wszystkie miejsca byÅ‚y zajÄ™te z wyjÄ…tkiem jednego na Å›rodku - ko­Å‚o Edwarda Cullena, którego rozpoznaÅ‚am po oryginalnym kolo­rze wÅ‚osów.

PodchodzÄ…c do biurka nauczyciela, żeby siÄ™ przedstawić i po­prosić o podpisanie arkusza, przyglÄ…daÅ‚am siÄ™ chÅ‚opakowi ukrad­kiem. Kiedy go mijaÅ‚am, caÅ‚y zesztywniaÅ‚ i, co dziwne, rzuciÅ‚ mi rozwÅ›cieczone spojrzenie. Zaszokowana natychmiast odwróciÅ‚am wzrok i oblaÅ‚am siÄ™ rumieÅ„cem. Potknęłam siÄ™ o jakÄ…Å› książkÄ™ i musiaÅ‚am siÄ™ podeprzeć o stół, żeby nie upaść. SiedzÄ…ca przy nim dziewczyna zachichotaÅ‚a.

Zauważyłam, że oczy Edwarda były czarne jak węgiel.

Pan Banner podpisaÅ‚ mój arkusz i wydal mi podrÄ™cznik, nie za­przÄ…tajÄ…c sobie gÅ‚owy jakimÅ› idiotycznym przedstawianiem mnie klasie. PoczuÅ‚am, że bÄ™dzie nam siÄ™ dobrze współpracować. Oczywi­Å›cie, nie majÄ…c wyboru, musiaÅ‚ poprosić mnie, żebym usiadÅ‚a koÅ‚o Cullena. Nie wiedzÄ…c, co myÅ›leć o wrogiej reakcji chÅ‚opaka, stara­Å‚am siÄ™ wcale na niego nie patrzeć.

PoÅ‚ożyÅ‚am swój podrÄ™cznik na stole i zajęłam miejsce. Zauważy­Å‚am przy tym kÄ…tem oka, że mój sÄ…siad zmieniÅ‚ w tym czasie pozycjÄ™. OdsunÄ…Å‚ siÄ™, jak mógÅ‚ najdalej, niemal już spadaÅ‚ z krzesÅ‚a i odwró­ciÅ‚ twarz, jakbym wydzielaÅ‚a jakÄ…Å› niemiÅ‚Ä… woÅ„. Dyskretnie powÄ…­chaÅ‚am swoje wÅ‚osy, ale czuÅ‚am tylko ulubiony szampon o zapachu truskawek. Trudno byÅ‚o uwierzyć, że kogoÅ› to odrzuca. OdgarnÄ™­Å‚am wÅ‚osy na prawe ramiÄ™, tak, żeby w jakiÅ› sposób nas oddzielaÅ‚y, i staraÅ‚am siÄ™ skupić na tym, co mówiÅ‚ nauczyciel.

Niestety, lekcja dotyczyła budowy komórki, którą już znałam. Mimo to robiłam staranne notatki.

Nie mogÅ‚am siÄ™ powstrzymać i od czasu do czasu zerkaÅ‚am na Edwarda zza kurtyny wÅ‚osów. Przez caÅ‚Ä… godzinÄ™ siÄ™ nie roz­luźniÅ‚ i nadal siedziaÅ‚ na samym skraju Å‚awki. ZauważyÅ‚am, że le­wÄ… dÅ‚oÅ„ oparÅ‚ na udzie i zacisnÄ…Å‚ w pięść tak mocno, że widać byÅ‚o Å›ciÄ™gna. Tego uÅ›cisku także nie rozluźniÅ‚. MiaÅ‚ na sobie bia­Å‚Ä… bluzÄ™ z dÅ‚ugimi rÄ™kawami, ale te podwinÄ…Å‚ do Å‚okci. Jego rÄ™ce okazaÅ‚y siÄ™ z bliska zaskakujÄ…co mocne i muskularne. Wzięłam go wczeÅ›niej za chucherko pewnie, dlatego, że siedziaÅ‚ koÅ‚o brata - ciężarowca.

Lekcja zdawaÅ‚a siÄ™ dÅ‚uższa niż inne. Może byÅ‚am już trochÄ™ zmÄ™czona, a może czekaÅ‚am na to, aż chÅ‚opak wreszcie rozluźni dÅ‚oÅ„? Jak dÅ‚ugo mógÅ‚ jÄ… tak Å›ciskać? Do tego siedziaÅ‚ caÅ‚kiem nieruchomo i chyba wcale nie oddychaÅ‚. O co chodziÅ‚o? Zawsze siÄ™ tak zachowywaÅ‚, czy jak? Zaczęłam dochodzić do wniosku, że źle oceniÅ‚am JessicÄ™. Może jej niechęć nie wynikaÅ‚a ani z zazdro­Å›ci, ani z odrzucenia?

To nie mogło mieć ze mną nic wspólnego. Ten facet widział mnie pierwszy raz w życiu.

Po raz kolejny zerknęłam w jego stronÄ™ i natychmiast tego po­Å¼aÅ‚owaÅ‚am. Znów na mnie patrzyÅ‚, a jego czarne oczy peÅ‚ne byÅ‚y obrzydzenia. Cala siÄ™ skurczyÅ‚am, a do gÅ‚owy przyszÅ‚o mi wyraże­nie "gdyby spojrzenia mogÅ‚y zabijać".

W tym samym momencie zabrzÄ™czaÅ‚ dzwonek i aż podskoczy­Å‚am na krzeÅ›le. Edward Cullen zerwaÅ‚ siÄ™ z miejsca kocim ru­chem, caÅ‚y czas odwrócony do mnie plecami - okazaÅ‚o siÄ™, że jest o wiele wyższy, niż mi siÄ™ wczeÅ›niej wydawaÅ‚o - i wypadÅ‚ na dwór, zanim ktokolwiek inny w klasie zdążyÅ‚ choćby wstać.

SiedziaÅ‚am sparaliżowana, wpatrujÄ…c siÄ™ półprzytomnie w drzwi, za którymi zniknÄ…Å‚. Co to za psychopata? To nie byÅ‚o fair. Zaczęłam powoli pakować swoje rzeczy. StaraÅ‚am siÄ™ poha­mować przy tym narastajÄ…cy we mnie gniew, baÅ‚am siÄ™, bowiem, że z oczu pocieknÄ… mi zaraz Å‚zy. Nie wiedzieć, czemu, jedno z drugim byÅ‚o u mnie powiÄ…zane. To żenujÄ…ce, ale czÄ™sto pÅ‚aka­Å‚am ze zdenerwowania.

- Jesteś Isabella Swan, prawda? - zapytał męski głos. Podniosłam wzrok. Koło mnie stal śliczny chłopak o słodkiej twarzy elfa i jasnych włosach pozlepianych żelem w pedantycznie rozmieszczone kolce. Ten tu z pewnością nie uważał, że śmierdzę.

- Bella Swan - uściśliłam z uśmiechem.

- Mike.

- Cześć, Mike.

- Może pomóc ci znaleźć następną salę?

- Idę do sali gimnastycznej, więc raczej nie powinnam mieć kłopotów z trafieniem.

- O, ja też mam WF. - WydawaÅ‚ siÄ™ tym zbiegiem okoliczno­Å›ci podekscytowany, choć w lak malej szkole nie byÅ‚o to przecież nic takiego.

PoszliÅ›my razem. GadaÅ‚ jak najÄ™ty, za co wÅ‚aÅ›ciwie byÅ‚am mu wdziÄ™czna. Do dziesiÄ…tego roku życia mieszkaÅ‚ w Kalifornii, wiÄ™c wiedziaÅ‚, jak musi mi brakować sÅ‚oÅ„ca. DowiedziaÅ‚am siÄ™, że cho­dzi też ze mnÄ… na angielski. ByÅ‚ najsympatyczniejszÄ… osobÄ…, jakÄ… poznaÅ‚am tu do tej pory.

Ale gdy wchodziliśmy już do szatni, spytał:

- Co to było z Edwardem Cullenem? Dźgnęłaś go ołówkiem, czy co? Zachowywał się jak wariat.

Wzdrygnęłam się. A więc nie tylko ja to zauważyłam. A jego reakcja odbiegała od normy. Postanowiłam udać, że nie wiem, o co chodzi.

- To ten, obok którego siedziałam na biologii?

- Zgadza się. Wyglądał, jakby go coś bolało, czy co.

- Hm... Nawet się do niego nie odezwałam.

- To dziwny gość. - Mike zatrzymał się na chwilę, zamiast iść do swojej szatni. - Gdybym to ja miał fuksa siedzieć koło ciebie, na pewno bym cię zagadnął.

Pożegnałam go uśmiechem. Był miły i bez wątpienia mu się spodobałam, ale na Cullena nadal byłam wściekła.

Nauczyciel WF - u, pan Clapp, uÅ›wiadomiÅ‚ mnie, że w tym sta­nie jego przedmiot jest obowiÄ…zkowy w każdej klasie liceum. W Arizonie wystarczyÅ‚o zaliczyć dwa lata. Pobyt w Forks miaÅ‚ być najwyraźniej mojÄ… drogÄ… krzyżowÄ….

Trener znalazÅ‚ dla mnie strój w odpowiednim rozmiarze, ale dziÄ™ki Bogu nie kazaÅ‚ mi siÄ™ przebrać. PrzyglÄ…daÅ‚am siÄ™, wiÄ™c tylko czterem meczom siatkówki rozgrywanym jednoczeÅ›nie, wspomi­najÄ…c, ileż to razy odniosÅ‚am obrażenia - i ilu innych zawodników uszkodziÅ‚am - uprawiajÄ…c tÄ™ uroczÄ… dyscyplinÄ™. Na samÄ… myÅ›l o niej zbieraÅ‚o mi siÄ™ na wymioty.

W koÅ„cu doczekaÅ‚am siÄ™ dzwonka i poczÅ‚apaÅ‚am do sekreta­riatu oddać arkusz z podpisami. Nie padaÅ‚o już, ale przybraÅ‚ na sile chÅ‚odny wiatr. Objęłam siÄ™ rÄ™koma. WszedÅ‚szy do przytulne­go biura, zbaraniaÅ‚am i zapragnęłam natychmiast siÄ™ wycofać. Przy kontuarze staÅ‚ nie, kto inny, jak Edward Cullen. Rozpozna­Å‚am go po rozczochranych miedzianych wÅ‚osach. Na szczęście nie zwróciÅ‚ uwagi na to, że do pomieszczenia weszÅ‚a nowa oso­ba. Przycisnęłam siÄ™ do Å›ciany, czekajÄ…c na swojÄ… kolej. ChÅ‚opak wykłócaÅ‚ siÄ™ o coÅ› z sekretarkÄ…. MiaÅ‚ niski, pociÄ…gajÄ…cy gÅ‚os. Z zasÅ‚yszanych strzÄ™pków szybko zorientowaÅ‚am siÄ™, w czym rzecz. UsiÅ‚owaÅ‚ zmienić swój plan lekcji tak, aby chodzić z innÄ… grupÄ… na biologiÄ™.

Trudno mi było uwierzyć, że to wszystko przeze mnie. Musiała istnieć jakaś inna przyczyna, coś wydarzyło się w sali od biologii zanim do niej weszłam. To, dlatego, a nie przeze mnie, był taki wzburzony. Przecież nie mógł, ot tak, zapałać do mnie nienawiścią.

KtoÅ› otworzyÅ‚ drzwi i podmuch zimnego wiatru, który wpadÅ‚ do sekretariatu, przekartkowaÅ‚ dokumenty i pozostawiÅ‚ moje wÅ‚o­sy w nieÅ‚adzie. Nowo przybyÅ‚a odÅ‚ożyÅ‚a tylko kartkÄ™ do jednego z koszyczków i zaraz wyszÅ‚a, ale Edward Cullen zesztywniaÅ‚. Ob­róciÅ‚ siÄ™ powoli i nasze oczy siÄ™ spotkaÅ‚y. Jego twarz nadal byÅ‚a piÄ™kna - zważywszy na sytuacjÄ™, absurdalnie piÄ™kna - ale wzrok miaÅ‚ przepeÅ‚niony mieszaninÄ… agresji i wstrÄ™tu. Przez chwilÄ™ ba­Å‚am siÄ™, że siÄ™ na mnie rzuci. Ciarki przebiegÅ‚y mi po plecach. Spojrzenie chÅ‚opaka zmroziÅ‚o mnie bardziej niż szalejÄ…ca za okna­mi wichura. Wszystko to trwaÅ‚o tylko kilka sekund.

- Trudno - powiedziaÅ‚ do sekretarki aksamitnym gÅ‚osem, od­ wróciwszy siÄ™ do mnie na powrót plecami. - WidzÄ™, że rzeczywiÅ›cie nic nie da siÄ™ zrobić. DziÄ™kujÄ™ za fatygÄ™. - I wyszedÅ‚, nie pa­trzÄ…c w mojÄ… stronÄ™.

Podeszłam do kontuaru na miękkich nogach i podałam kobiecie arkusz z podpisami. Twarz musiałam mieć białą jak prześcieradło.

- I jak ci minął pierwszy dzień, złotko? - spytała sekretarka opiekuńczym tonem.

- Dobrze - skÅ‚amaÅ‚am sÅ‚abym gÅ‚osem, Nie wyglÄ…daÅ‚a na prze­konanÄ….

Kiedy wsiadaÅ‚am do samochodu, parking byÅ‚ już niemal zupeÅ‚­nie pusty*. Za kierownicÄ… poczuÅ‚am ulgÄ™. ZdążyÅ‚am siÄ™ już przy­wiÄ…zać do swojej furgonetki, byÅ‚a dla mnie namiastkÄ… domu w tej zaroÅ›niÄ™tej krzakami dziurze. SiedziaÅ‚am tak przez jakiÅ› czas po­grążona w myÅ›lach, ale wkrótce w szoferce zrobiÅ‚o siÄ™ chÅ‚odno, wiÄ™c odpaliÅ‚am silnik. CaÅ‚Ä… drogÄ™ powrotnÄ… walczyÅ‚am z cisnÄ…cy­mi siÄ™ do oczu Å‚zami.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 PIERWSZE SPOTKANIE
liczby pierwsze
Internet Pierwsza pomoc
Powstał pierwszy, stabilny tranzystor na bazie pojedynczego atomu
PIERWSZE
Pierwsza ofiara ukraińskiego faszyzmu
Pierwszy wyklad 14?z tła
zmierzch
FIT PL pierwszy w Polsce portal fitness

więcej podobnych podstron