HEZJOD
TARCZA
EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL
MMIII
...Albo jak ta, co pałac i ziemię ojczystą rzuciwszy, przyszła do Teb, zamężna za dzielnym Amfitryjonem,
córka mężów przywódcy, Elektryjona, Alkmena;
ona to rod przewyższała niewieści - wszystkie kobiety –
pięknem oraz postawą. Z śmiertelnych, co z śmiertelnymi
łoże dzielą, i rodzą, rozumem jej żadna nie równa.
Jej spod brwi ciemnobłękitnych takim blaskiem oczy pałały,
jakim tylko rozbłyska złocista Afrodyta.
Jednakże w sercu swoim tak czciła swego małżonka,
jak żadna z kobiet-niewiast nie czciła nigdy swojego.
Mąż czcigodnego jej ojca pokonał i zamordował
w sporze o stada bydła; porzucił ziemię ojczystą,
ruszył, błagalnik, do Teb, do zbrojnych w tarcze Kadmejów.
Tu zamieszkał w pałacu wraz ze swą czystą małżonką
bez upragnionej miłości, bowiem nie wolno mu było
pierwej do łoża wstąpić dziewczyny o pięknych kostkach,
zanim śmierci nie pomścił braci wspaniałych swej żony
oraz ogniem gwałtownym nie spalił do szczętu siedzib
mężów dzielnych na Tafos, a także Telebojczyków.
Na to bowiem sam przystał - bogowie byli świadkami;
bał się ich gniewu i starał, by jak najprędzej dokonać
czynu tego wielkiego, a czyn ten Dzeus mu nakazał.
Za nim poszli spragnieni wojny i wrzawy bitewnej,
gnając konie, Beoci, dyszący spoza swych tarczy,
z bliska walczący Lokrowie, wielcy odważni Fokeje.
Wiódł ich wszystkich do boju potężny syn Alkajosa,
dumny z swych wojowników. Lecz Ojciec bogów i ludzi
inną myśl snuł w swym sercu, bo chciał dla bogów i ludzi
zatroskanych spłodzić obrońcę przed zagrożeniem.
Ruszył ze szczytu Olimpu, podstęp kryjący w swym sercu,
pożądając miłości kobiety z piękną przepaską,
nocą Niebawem przybył do Tyfaonion - stąd zaraz
szczyt Fikionu osiągnął Dzeus o umyśle głębokim.
Siadł tu, w sercu obmyślał dzieła zaiste przedziwne,
by już tej samej nocy złączyć miłośnie się w łożu
z piękną Elektryjonidą, i spełnił swoje życzenie.
Nocy tej samej Amfitrion, wódz i bohater przesławny,
dzieła sławnego dokonał i wrócił do swego pałacu;
nie chciał nawiedzać sług ani pasterzy na polach,
zanim wejdzie do łoża małżonki swej - taka żądza
opanowała serce pasterza wojowników.
Jak gdy człowiek z radością umknie właśnie nieszczęścia,
ciężkiej choroby albo więzów mu nałożonych -
tak wtedy Amfitryjon, trud swój przywiódłszy do kresu, mile rozradowany wracał do swego pałacu.
Całą noc leżał u boku swojej czcigodnej małżonki,
mógł się nacieszyć darami złocistej Afrodyty.
Ujarzmiona przez boga i męża najdzielniejszego,
w Tebach o siedmiu bramach zrodziła synów-bliźniaków,
niejednakowych jednak, bo chociaż byli rodzeni,
jeden z nich był gorszy, drugi zaś dużo lepszy,
silny oraz potężny - siła Heraklesowa;
jego powiła podległa ciemnochmuremu Kronidzie,
a Amfitryjon włócznik był ojcem Ifiklesa
(bardzo różne potomstwo - jednego ze śmiertelnikiem,
a drugiego z Kronidą, co rządzi wszystkimi bogami).
On to zabił Kyknosa, dzielnego syna Aresa.
Spotkał go w świętym gaju Apolla, co godzi z daleka,
był z nim zaś ojciec, Ares nigdy niesyty wojny.
Zbroje obu błyszczały jak blask płonącego ognia,
stali na wozie; ziemię deptały szybkie ich konie,
grzmiąc kopytami, wkoło żarzył się obłok kurzawy
wciąż wzbijanej przez wóz pleciony i końskie kopyta;
rydwan pięknie zrobiony, okrągłe okucia dźwięczały
z pędu koni. Radował się Kyknos, świetny bohater –
myślał, że syna Dzeusa dzielnego oraz woźnicę
spiżem zabije, zedrze z nich wielce sławny rynsztunek.
Lecz nie wysłuchał jego modlitwy Fojbos Apollon,
przecież to on nad niego wyniósł moc Heraklesa.
Cały zaś gaj i ołtarz pagasajskiego Apolla
błyszczał od zbroi strasznego boga i jego postaci;
z oczu jego bił ogień. I któżby wtedy się ważył,
będąc śmiertelnikiem, wystąpić przeciwko niemu
prócz Heraklesa oraz sławnego Ijolaosa?
Wielka była ich siła i ręce niezwyciężone,
z bark sterczące nad ciał przepotężnymi członkami.
Tak wtedy rzekł do woźnicy, dzielnego Ijolaosa:
„Ijolaju herosie, najmilszy mi spośród ludzi!
Nieśmiertelnych szczęśliwych, Olimp zamieszkujących,
Amfitryjon obraził, gdy przybył do Teb wieńczonych,
kiedy opuścił Tiryns, gród pięknie wybudowany,
zabił Elektryjona w sporze o woły rogate.
Do Kreona zaś przybył, Heniochy w peplos powiewnym;
oni go dobrze przyjęli i obdarzyli, czym pragnął,
jak się godzi proszącym - czcili go z serca całego.
Żył tedy sobie pysznie z córą Elektryjona,
piękną swoją małżonką; a my, gdy lata mijały
szybko, na świat przyszliśmy, różni postawą i myślą:
ojciec twój oraz ja. Dzeus jemu rozum odebrał,
bo porzuciwszy swój dom i swoich rzuciwszy rodziców,
ruszył, ażeby uczcić Eurysteja godnego pogardy,
nędzny. Ileż to później wyjęczeć miał pod ciężarem
losu swego? Lecz tego odwrócić nie było już można.
Mnie zaś bóstwo zsyłało wciąż trudy nowe i ciężkie.
Drogi mój, prędko rękoma chwyć lejce purpurowe
koni twych szybkonogich; a w sercu niech rośnie odwaga,
byś wóz szybki prowadził i rącze i mocne konie
i nie lękał się zgiełku Aresa, mężów zabójcy,
który teraz, szalony, wrzaskiem wypełnia gaj święty
Feba Apollona, władcy, co godzi z oddali;
i choć taki jest mocny, teraz nasyci się wojną".
Jemu tak odpowiedział bohater bez skazy, Ijolaj:
„Druhu, prawdziwie czci Ojciec i ludzi, i bogów
głowę twoją, z nim razem i byczy Ziemiotrzęśca,
co ma koronę murów Teb i osłania to miasto,
że tego śmiertelnika, co jest i silny, i wielki,
w twoje ręce podają, byś sławę zdobył szlachetną.
Przywdziej szybko rynsztunek, ażebyśmy jak najprędzej
starli się na rydwanach z bliska Aresa i naszym,
i walczyli, bo jemu niestraszny jest syn Dzeusowy
ani Ifiklesowy - albowiem on to raczej
będzie uciekać przed dwoma synami świetnymi Alkidy,
którzy są tutaj, blisko, płonący żądzą walki,
wrzawy wojennej, co dla nich o wiele milsza od uczty".
Tak rzekł. Uśmiechnął się na to potężny Herakles,
serce ucieszył, bo rzekł, co jemu się podobało,
i w odpowiedzi takie wygłosił słowa skrzydlate:
„Ijolaju, herosie, przez Dzeusa chowany! Już blisko
walka ta ostra, a tyś od dawna był już w tym biegły –
tak i teraz pokieruj Ariona z grzywą błękitną,
konia wielkiego, i mnie dopomagaj, ile w twej mocy".
Rzekł tak. Nagolenniki z oreichalku błyszczące,
świetne dary Hefajsta, na łydki swoje nałożył.
Potem znowu pancerz przywdział dokoła piersi,
piękny, złocisty, kunsztowny, który mu darowała
Pallas Atena, córa Dzeusowa, gdy pierwszy
raz miał wyruszyć i podjąć wysiłki bolesne.
Na ramiona nałożył żelazo, ochronę przed zgubą,
mąż potężny. Przez piersi kołczan głęboki przerzucił
i przesunął go w tył, a strzały były w nim liczne –
straszne dawczynie śmierci, która bezgłośnie przybywa;
z przodu śmierć one niosły i łez rzęsiste potoki,
w środku gładkie, podłużne, a zasię przy samym końcu
okrywały je pióra ze skrzydeł czarnego sępa.
Wziął także mocny oszczep, z ostrzem z płowego spiżu.
Na swą mocarną głowę hełm włożył wielce kunsztowny,
wykonany ze stali, przylegający do skroni –
ten to ochraniał głowę boskiego Heraklesa.
W ręce zaś wziął błyszczącą tarczę; tej tarczy
nikt nigdy grotem nie przebił, ani nie złamał - cud spojrzeć.
Cała mieniła się w krąg emalią, kością słoniową,
elektronem jaśniejąc, a także złotem błyszczącym
świecąc, dzieliły zaś ją wstęgi błękitnej emalii.
W środku był smok tak straszny, że wypowiedzieć się nie da, ogniem płonącymi oczyma wkoło spoglądał,
paszczę miał wypełnioną rzędami białych zębów,
strasznych, groźnych, na czole zaś trwogę budzącym
polatywała straszna Waśń i mężów judziła,
nędzna, co zawsze umysły i serca gwałtownie porusza
ludzi, co chcą się w walce zmierzyć z synem Dzeusowym –
dusze ich zeszły pod ziemię, w czeluście Hadesu,
kości, gdy na nich ciało wygniło pod żarem Syriusza
palącego, leżą i gniją na ziemi czarnej.
Były tu przedstawione Natarcia i Przeciwnatarcia,
był Zgiełk bitewny i Strach i była Rzeź gorejąca,
Waśń szalała i Zamęt; tu Kera także, złowroga
żywym, trzymała świeżo rannego, innego bez rany,
znów innego, martwego, wlokła za nogi wśród starcia,
płaszcz zaś miała na barkach od mężów krwi purpurowy,
spoglądała straszliwie, zgrzytała wściekle zębami.
Widać tu było dwanaście głów wężów, że strach
powiedzieć,
które raziły popłochem ludzkie plemiona na ziemi –
tych, co się ośmielili wojować z synem Dzeusowym.
Słychać było tych zębów zgrzytanie, gdy syn Amfitriona
walczył, dzieło cudowne także rozbłyskiwało.
Na tych smokach potwornych też pojawiały się plamy –
na ich grzbietach błękitne, a szczęki ich były czarne.
Były tam także dwa stada: lwów i odyńców,
które mierzyły się wzrokiem, wściekłe i rozjuszone.
Miały się zetrzeć ze sobą w walce i jedne, i drugie
i nie drżały ze strachu, lecz sierść jeżyły na karkach.
Zginął już spośród nich wielki lew, a obok dwa dziki życie straciły - wokoło ziemię zlewała krew czarna
one z karkami zgiętymi leżały już, nieruchome
lwów straszliwych ofiary rozciągnięte na ziemi;
inne zaś jeszcze bardziej rwały się z żądzy walki,
jedne i drugie: dziki i lwy z płonącymi oczyma.
Była też tam walka zbrojnych we włócznie Lapitów,
wokół władcy Kajneusa, Dryasa i Pejrithoosa,
i Hopleusa, Eksadiosa, Falerosa i Prolochosa,
Mopsa Titaresczyka, Ampykidy, szczepu Aresa,
Tezeusza Ajgejdy, który był bogom podobny –
z srebra byli, na sobie zaś mieli zbroje ze złota.
Z drugiej strony, naprzeciw, Centaury się zgromadziły
wkoło wielkiego Petraja i wieszcza z ptaków, Asbola,
Arkta i Urejosa, Mimasa z czarnymi włosami
oraz dwu synów Peukeusa: Perimedesa, Dryala –
wszyscy ze srebra, w dłoniach dzierżyli oszczepy złociste.
Z równym zapałem parli do walki, jak gdyby żywi,
uzbrojeni we włócznie długie, a także oszczepy.
Były tam szybkonogie konie strasznego Aresa,
złote, także i sam morderczy Ares, łupieżca;
włócznię w dłoniach dzierżąc, dowodził ciężkozbrojnymi,
purpurowy od krwi, jak gdyby żywych zabijał
z swego rydwanu, a przy nim stały i Trwoga, i Popłoch,
pragnąc usilnie, aby pogrążyć się w mężów zmaganiach.
Była, zbierając łupy, córa Dzeusa, Tritogeneja;
wyglądało, że ona pragnie górować w walce,
w ręku trzymała włócznię, na głowie miała hełm złoty,
a na ramionach egidę - krążyła w walki zamęcie.
Był nieśmiertelnych chór święty, a w chóru samego
pośrodku
wdzięcznie grał na kitarze Dzeusowy syn i Latony,
na formindze złotej; był Olimp, bogów siedziba
święta i miejsce zebrań, a przepych wieńczył niezmierny
zbiór nieśmiertelnych, boginie zaś rozpoczęły śpiewanie –
Muzy z Pierii podobne do słodko muzykujących.
Był tam i port dogodny nad morzem nieposkromionym,
w krąg wyrobiony z cyny stopionej w ogniu dokładnie,
jakby smagany fałami. A w środku liczne delfiny
krążą tam i napowrót, ścigając i łowiąc ryby,
jakby pływały; a dwa delfiny, by oddech
chwycić, wyskakiwały, tropiące ryby bezgłose –
ryby ze spiżu przed nimi uciekały. Zasię na brzegu
chyba rybak przykucnął i trzymał w dłoniach sieć wielką –
wyglądało, że zaraz chce ją zarzucić na ryby.
Był tam też pięknowłosej Danae syn, jeździec Perseusz,
nie dotykał stopami tarczy, choć była tak blisko –
dziw ogromny powiedzieć - na niczym się nie opierał,
tak go dłońmi swoimi wykonał słynny Kulawiec,
z złota; miał zaś na nogach piórami skrzydlate sandały,
przez ramiona przewiesił miecz z czarną rękojeścią
na spiżowym pasie, a leciał jak myśl - tak szybko.
Plecy mu całe osłania głowa strasznego potwora
Gorgo; wór ją zakrywał - cud to prawdziwy zobaczyć –
z srebra, frędzle błyszczące zwisały i powiewały,
złote. Zasię na skroniach pana spoczywa straszna
czapka Hadesa, co w sobie kryje ciemności nocy.
Sam jak gdyby się śpieszył i jakby przed czymś uciekał
Danaida Perseus - pędził, a za nim Gorgony
wciąż niesyte, straszliwe, że wyrzec się nie da, pędziły,
pragnąc go chwycić; gdy biegły po stali bladozielonej,
rozbrzmiewała tarcza niesamowitym hałasem,
ostrym i dźwięcznym. Na pasach Gorgon dwa smoki głowy
unosiły, z paszcz język wystrzelał, zgrzytały zębami
srogo spoglądające, a na potwornych twarzach
Gorgon przestrach ogromny widniał. Pod nimi niżej
walkę toczyli mężowie w pełnym wojennym rynsztunku:
jedni za własne miasto oraz za własnych rodziców,
pragnąc odwrócić zgubę; drudzy zaś z żądzy niszczenia.
Wielu już padło, inni, jeszcze liczniejsi, wciąż walczą,
a zaś kobiety stojące na pięknych wieżach ze spiżu
jęki ostre zawiodły, darły rękami policzki -
żywym całkiem podobne, dzieła słynnego Hefajsta.
Starsi zasię mężowie, których zgnębiła już starość,
przed bramami zebrani ręce wznosili do bogów
zawsze szczęśliwych w modłach o ocalenie swych dzieci,
drżący, ci dalej walczyli. A z tyłu za nimi
sine Kery, szczękając swymi białymi zębami,
straszne, okrutne, krwawe i przeraźliwe, krwiożercze,
„miały staranie" o padłych - zaraz rzucały się wszystkie pić czarną krew, a kogo tylko pierwszego dopadły,
czy na ziemi, czy kiedy padał raniony, to w niego
szpony wbijały ogromne, a dusza schodziła do Hadu,
do mroźnego Tartaru; one zaś, ciągle niesyte
ludzkiej krwi, jednego trupa rzucały, wracały
znowu i swój szał syciły w zgiełku bitewnym.
Klotho oraz Lachesis przewodziły im, a najmniejsza Atropos, choć się nie zdaje wielką boginią, a jednak
jest znaczniejsza od tamtych, a także wśród nich najstarsza.
Wszystkie nad jednym mężem zajadłą bitwę toczyły
i okropne na siebie rzucały wzajemnie spojrzenia,
pazurami, rękami dzielnymi zaczęły się mierzyć.
Blisko stanęła Ciemność śmierci, żałosna i straszna,
blada, wyschnięta i z głodu wycieńczona zupełnie,
miała opuchnięte kolana, na dłoniach ogromne pazury,
z nozdrzy płynęła jej ropa, a zasię z policzków
krew się sączyła na ziemię; potwornie się wyszczerzyła,
stała, ramiona jej kryła warstwa obfita kurzawy,
była mokra od łez. A obok miasto warowne:
zamykało je siedem bram złotych, nad nimi nadproża;
ludzie, co tu mieszkali, na świętach i korowodach
mile spędzali czas: jedni z wozu o pięknych kołach
wiedli mężowi żonę - rozlegał się śpiew weselny,
światło płonących pochodni trzymanych przez służebnice
rozbłyskało daleko. Dziewczęta kwitnące, w święto,
postępowały przodem, za nimi szły chóry radosne -
jedne przy dźwięku syring dobywały swe pieśni
z ust delikatnych, wokoło nich rozlegało się echo,
inne znów przy formingach intonowały pieśń tęskną,
z drugiej zaś strony młodzieńcy szli przy muzyce aulosu;
oni, także się bawiąc tańcami oraz śpiewaniem -
każdy śmiał się i cieszył przy wtórze grajka aulosu -
postępowali naprzód, a miasto uczty i chóry
wypełniały, i tańce. Inni zaś znowu przed miastem
gnali na końskich grzbietach. Tam znowu także oracze
boską ziemię krajali w podkasanych do góry chitonach.
Żniwo było bogate - jedni ścinali ostrymi
narzędziami kłosy ugięte pod ziarna ciężarem,
jakby samej Demetry dojrzewające żniwo,
inni wiązali je w snopy i kładli je na klepisku,
inni z sierpami w rękach kiście winogron zbierali,
inni znowu do koszy znosili od winobrańców
grona białe i czarne, owoce winnic rozległych
obciążone listowiem i srebrzystymi wiciami,
jeszcze inni do koszy znosili. I obok winnica
była złota, cud-dzieło arcymądrego Hefajsta -
ci się cieszyli, każdy przy wtórze grajka aulosu -
szeleściły tu liście i srebrne paliki-podpórki
obciążone gronami, a one już pociemniały.
Jedni deptali owoce, a drudzy sok wyciskali.
Inni walczyli na pięści lub w zapasach. Znów inni,
łowcy, ścigali zające o szybkich nogach; przed nimi
dwa ostrozębe psy gnały - chcąc chwycić, zające - chcąc uciec.
Obok nich się trudzili jeźdźcy, ażeby nagrody
zdobyć z wysiłkiem; stojąc na pięknie splecionym rydwanie,
cugle swym szybkim koniom puszczali woźnice - leciały
z hukiem spojone wozy, a piasty kół głośno skrzypiały.
Oni się nieustannie trudzili, jednak zwycięstwo
nie świtało żadnemu, wyścig był nierozstrzygnięty,
stał zaś u jego kresu wielki trójnóg - dla nich nagroda,
złoty, dzieło cudowne arcymądrego Hefajsta.
Wokół okręgu tarczy płynął Okean wezbrany,
całą kunsztowną ją objął; nad nim wysokolotne
krzyk wydawały łabędzie głośny i licznie
się unosiły na wodzie, a obok się uwijały
ryby - cud to zobaczyć nawet grzmiącemu Dzeusowi,
z woli którego Hefajst tarczę tak wielką i mocną
zdziałał dłońmi swoimi. Nią dzielny Dzeusowy potomek
bez wysiłku wywijał, i skoczył na rydwan dwukonny,
do błyskawicy podobny ojca Dzeusa, egidodzierzcy,
lekką stopą, a za nim dzielny woźnica Ijolaj,
wskakujący na wóz, kierował krzywym rydwanem.
Blisko do nich podeszła bogini modra, Atena,
i aby ich zachęcić skrzydlate słowa wyrzekła:
„Szczepie słynnego Lynkeusa, bądźcie mi przywitani!
Teraz Dzeus, władca szczęsnych, daje wam siłę, abyście
Kykna zgładzili, złupili jego przesławny rynsztunek.
Ale coś jeszcze ci powiem, o najświetniejszy z mężów:
kiedy pozbawisz Kyknosa jego słodkiego żywota,
zostaw tu jego ciało i jego cały rynsztunek,
sam zaś zaczekaj na atak zgubnego śmiertelnym Aresa;
kiedy na własne oczy zobaczysz, że gdzieś się odsłoni
spoza kunsztownej tarczy - tam uderz ostrzem spiżowym,
potem zaś się cofnij, nie jest ci bowiem sądzone
ani wziąć jego konie, ani ten sławny rynsztunek".
Rzekła tak. Na wóz wstąpiła boska wśród bogiń,
która w swych nieśmiertelnych dłoniach zwycięstwo i sławę
dzierży trwale. A wtedy potomek Dzeusa, Ijolaj,
wrzasnął strasznie na konie, one zaś na ten okrzyk
szybko wóz niosły, śmigając przez kurzem okrytą równinę.
Pobudziła ich galop bogini modra, Atena,
potrząsnąwszy egidą; a ziemia wokoło jęczała.
Z drugiej strony zaś gnali, podobni do ognia i burzy, Kyknos, pogromca koni, i Ares walki niesyty.
Konie ich, gdy się starły, pędząc naprzeciw siebie,
rżały ostro i echo dokoła się rozchodziło.
Pierwszy przemówił do Kykna bohater, moc Heraklesa:
„Kyknie drogi, czemu na nas gnasz szybkie twe konie,
na nas, mężów, co trudów, a także i nieszczęść zaznali?
Zbocz twym gładkim rydwanem na stronę drogi i drugą
daj nam przejechać, ja bowiem wyprawiam się do Trachiny,
do jej władcy Keyksa; potęgą on i znaczeniem
nad Trachiną góruje. Ty sam wiesz przecież to dobrze –
córkę Themistonoe o oczach błękitnych tyś pojął.
Drogi mój, nawet Ares od śmierci cię nie uchroni,
jeśli się my obaj zewrzemy w starciu wojennym.
Mówię ci: on już niegdyś raz popróbował mej włóczni,
kiedy o Pylos piaszczyste walcząc, naprzeciw mi stanął,
nieprzepartą żądzą walki szalenie pałając.
Trzykroć mą włócznią trafiony już się rozłożył na ziemi,
gdym go ugodził w tarczę, w udo go pchnąłem raz czwarty,
z całej siły nań godząc, i mocno przebiłem mu ciało –
runął na twarz, na ziemię, w pył od rozmachu mej włóczni.
Śród nieśmiertelnych się spotkał podówczas z ostrą przyganą, gdyż zostawił w mych rękach swój zakrwawiony rynsztunek".
Tak rzekł. A Kyknos o włóczni z jesionu nie zechciał
ani go słuchać, ani wstrzymać ciągnących wóz koni.
Tak więc z wyplecionych wozów skoczyli na ziemię:
syn wielkiego Dzeusa i syn pana Enyaliosa;
ich woźnice bliżej pięknogrzywe konie przygnali.
Cała szeroka ziemia jęczała pod ich stopami,
jak gdy z góry olbrzymiej wysokiego szczytu spadają.
Skały oderwane i jedne padają na drugie;
mnóstwo dębów liściastych i jodły również liczne,
i topole o tęgich korzeniach się walą pod nimi,
nagle spadającymi, aż gdy osiągną równinę –
tak ci runęli na siebie i krzyk ogromny podnieśli.
Cały kraj Myrmidonów i cały sławny Jaolkos,
Arne oraz Helike, zielona od trawy Antheja
głosem ich obydwu rozdźwięczały - z krzykiem bojowym
starli się niezmiernym. I zagrzmiał Dzeus roztropny,
spuścił także z niebios krwawy deszcz-ulewę,
znak do walki dając swemu dzielnemu synowi.
Jak zaś w górskich kotlinach rozjuszony, gdy go zobaczą,
dzik, nastawiając kły, gotuje się, aby walczyć
z myśliwymi, i ostrzy swoje białe szable, nastawia, piana mu ścieka po pysku, kiedy tak szczerzy swe zęby,
oczy się jarzą podobnie jak ogień rozbłyskający,
jeży sierść swojej grzywy, a także dokoła karku –
jemu podobny syn Dzeusa zeskoczył z swego rydwanu.
Wtedy gdy dźwięczny piewik o ciemnych skrzydełkach,
siedzący
na gałązce, zaczyna śpiewać dla ludzi pieśń lata -
jadłem dlań i napitkiem sama jest tylko rosa -
przez dzień cały od świtu wylewa swoją melodię
w najokropniejszy upał, gdy Syriusz wysusza skórę;
wtedy kiedy na prosie, które wysiano latem,
dojrzewają już kłosy; gdy zabarwiają się grona,
które Dionizos dał ludziom na radość ich i na mękę -
w tym to czasie walczyli i hałas rozlegał się wielki.
Jak gdy dwa lwy przy łani upolowanej na siebie
wściekle się porywają do walki wielce zaciętej,
straszny hałas powstaje, a także zgrzytanie zębów;
jak gdy dwa sępy o krzywych szponach i dziobie zagiętym,
kracząc rozgłośnie, walczą o łup na skale wysokiej -
kozę w górach pasioną albo też łanię dziką,
tłustą, którą ustrzelił jakiś młodzieńczy myśliwy
strzałą ze swego łuku, a sam powędrował gdzieś indziej,
gdyż nie wiedział, gdzie padła, a one ją wypatrzyły
szybko i wnet rzuciły się do zawziętej walki -
tak oni z krzykiem rozgłośnym rzucili się obaj na siebie.
Wtedy to Kyknos, pragnąc zabić przepotężnego
syna Dzeusa, ugodził oszczepem w tarczę ze spiżu;
grot jej wcale nie przebił - Herakla dar boski ocalił.
Syn Amfitriona zasię, potęga Heraklesowa,
między szyszak i tarczę swą długą włócznią ugodził -
w odsłoniętą szyję, szybko, poniżej podbródka,
z całej siły; i włócznia rozdarła ścięgna obydwa,
zabijając, bo mąż w cios włożył całą swą siłę.
Kyknos runął jak dąb albo jak skała wyniosła,
w którą uderza silnie Dzeus swym dymiącym piorunem -
tak runął, a zachrzęścił na nim brązowy rynsztunek.
Lecz go zostawił potem o sercu wytrwałym syn Dzeusa,
bo się spodziewał nadejścia Aresa, klęski śmiertelnych.
Strasznie spoglądał wokoło, jak lew, co strzeże zdobyczy,
chciwie mocnymi szponami rwie skórę, by szybko
wyrwać ofierze życie, które ma słodycz miodową,
czarne zaś jego serce jest wypełnione wściekłością,
oczy mu blaskiem zielonym okropnie błyszczą, a boki tudzież barki smaga ogonem, ziemię łapami
grzebie, i nikt mu nie śmie zajść drogi ani z nim walczyć —
tak Amfitryoniada, walką nienasycony,
stanął naprzeciw Aresa i w sercu swoim odwagę
wzmagał. Ares podchodził doń rozwścieczony.
Obaj, okrzyk wydając, runęli na siebie nawzajem.
Jak gdy się urwie kamień ze szczytu wielkiego przylądka,
toczy się, podskakując, z hukiem ogromnym i wściekłym,
aż na drodze mu stanie, zatrzyma skała wysoka;
kiedy o nią uderzy, zatrzyma się zaraz na miejscu –
z takim ogromnym wrzaskiem Ares, co łamie rydwany,
krzycząc, zgubny, gnał. A tamten atak wytrzymał.
Jednak Atena, córa Dzeusa, co dzierży egidę,
przed Aresem stanęła, niosąc swą ciemną egidę;
strasznie patrząc spode łba, wyrzekła słowa skrzydlate:
„Wstrzymaj swą moc, Aresie, i ręce niezwyciężone,
bo nie godzi się tobie zedrzeć słynnego rynsztunku,
syna Dzeusa zabiwszy, Heraklesa o sercu odważnym.
Walki zaraz zaprzestań i mnie się nie przeciwstawiaj!".
Rzekła. Lecz nie powstrzymał Ares zapału w swym sercu;
z wielkim krzykiem, wstrząsając orężem do ognia podobnym,
rzucił się gwałtownie na siłę Heraklesową,
chcąc go zabić - i cisnął zaraz swą włócznię spiżową,
nagle, ażeby pomścić trupa swojego syna,
w wielką tarczę. Tymczasem zaś modrooka Atena
włóczni lot odwróciła, z wozu chwyciwszy ją ręką.
Gorzki ból przejął Aresa. Dobywszy ostrego miecza,
runął na Heraklesa o mocnym sercu. Lecz atak
odparł syn Amfitriona, niesyty walki straszliwej,
i w odsłonięte udo spod tarczy kunsztownie zdobionej
pchnął z całą siłą. Wymierzył dokładnie i ciało
rozdarł oszczepem, i Ares przewrócił się zaraz na ziemię.
Wnet mu też Strach i Popłoch wóz o kołach pięknie toczonych oraz konie przywiodły, z ziemi o drogach szerokich
wniosły na wóz kunsztowny, a potem zaraz w pośpiechu
konie pognały batami - przybyły na wielki Olimp.
Syn zaś Alkmeny, a z nim też przesławny Ijolaos
z bark Kyknosa ściągnęli zdobycz, piękny rynsztunek,
i ruszyli - niebawem przybyli do miasta Trachiny
końmi o szybkich nogach. A modrooka Atena
podążyła na Olimp wielki do ojca pałacu.
Keyks i tłum ogromny pogrzeb sprawili Kyknosa
ci co mieszkali w pobliżu, w miastach sławnego króla: Anthe i Myrmidonów mieście - i słynnym Jaolku,
Arne oraz Helike. I zebrał się tłum ogromny,
aby uczcić Kyknosa miłego bogom szczęśliwym.
Jego pomnik i grób zabrał i zniszczył Anauros
deszczem zimowym wezbrany, tak bowiem nakazał
syn Latony, Apollon, bo niegdyś na hekatomby,
które pędzono do Pytho, Kyknos napadał i łupił.