Ogniem, mieczem i podatkiem

Poprzedzająca wybuch wojny z Kozakami zima początków 1648 r. była

niezwykle łagodna. Przeszła niemal bez mrozów, za to z wielkimi deszczami.

Huragany szalały na Mazowszu, Pomorzu, koło Wrocławia. Potem nadeszło

niezwykle suche lato i ataki szarańczy, wyniszczające zbiory na Ukrainie. Głód

zaczął zaglądać w oczy: fundamenty buntu położyła też przyroda.

Okrucieństwa i potworności wojny domowej, która wybuchła wiosną 1648 r. na Ukrainie,

każą jednak baczniej przyjrzeć się powodom zwyrodnienia i szału niszczenia, jaki ogarnął

Kresy polskie. Późniejsze mordy na Wołyniu, akcja Wisła czy działania UPA mają przecież

korzenie w dalekiej przeszłości. Przerażające wyczyny kozackie, opisane w dziele „Jawen

Mecula, kronika z lat 1648–1652” spisane przez Natana Hanowera, Żyda, który uciekł

przed rozszalałymi mołojcami, określiły wyobrażenia o Kozakach i Polakach w XVII-

wiecznej Europie i przeszły na pokolenia.

Tropy konfliktu prowadzą również do akcji kolonizacyjnej rządów polskich na Ukrainie.

Jest to jedna z najbardziej wypieranych narodowych traum polskich. Od czasu rozbiorów

Polacy identyfikowali się z mesjanistycznym obrazem umęczonej Rzeczpospolitej,

Chrystusa narodów, i trudno było i jest, pogodzić się z przypisywaną nam coraz częściej

rolą ciemiężycieli. Z przykrością dowiadywaliśmy się z obcych dzieł, że Polacy także byli

kolonizatorami i okrutnikami. „Stosunki między Polakiem i Ukraińcem przypominały

najczęściej stosunki między panem a niewolnikiem” – napisał w 1987 r. Francuz Daniel

Beauvois w monografii o Polakach na Ukrainie.

Jednakże rzeczywista kolonizacja na Ukrainie zaczęła się znacznie wcześniej. Ogromne

obszary wokół Dniepru, należące początkowo do Wielkiego Księstwa Litewskiego, zostały

włączone do Polski na mocy unii lubelskiej w 1569 r. Polska dostała niezwykłą schedę:

niezagospodarowane czarnoziemy, ale i niebezpieczne sąsiedztwo tatarskie, a nade

wszystko lud kozacki, rekrutujący się z najbardziej dzielnych i awanturniczych osobników

różnych narodowości, stanów i koloru skóry, niepogodzonych z ograniczeniami

feudalnymi, chłopskimi, a mający aspiracje do stanu rycerskiego. Słynne

morskie chadzki kozackie na Turcję niszczyły wybrzeża Morza Czarnego i niebezpiecznie

naruszały pokój Rzeczpospolitej z islamskim supermocarstwem. Kozacy przecież byli

poddanymi króla polskiego.

Kolejnym czynnikiem konfliktogennym było przyśpieszenie kolonizacji słabo

zagospodarowanej, pustej Ukrainy. Badania Zbigniewa Anusika i Henryka Litwina

wykazują, że „dopiero w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVI w. rozpoczęła

się tu przemyślana i planowa działalność kolonizacyjna. Jej pionierami byli kniaziowie

wołyńscy”. Polacy na ogół trzymali się z dala od ziem „u krainy”: w końcu XVI w. tylko

Jan Zamoyski „penetrował Bracławszczyznę”.

Jednakże, pomimo niewygody zagospodarowywania dzikich ugorów, czarnoziemy kusiły

i w XVII w. na Bracławszczyźnie i Kijowszczyźnie zaczęły się rodzić także polskie fortuny,

m.in. poprzez naturalne przejmowanie spadków po rodach ruskich skoligaconych

z polskimi. Daleko im było do rdzennych ruskich: nadal posiadłości gniazdowych kniaziów

wołyńskich, Ostrogskich, Zbaraskich, Zasławskich przeważały na Bracławszczyźnie.

Jeszcze bardziej ruska pozostawała Kijowszczyzna, jednakże ziemie nad Dnieprem nie

były zdominowane przez wielkich posesjonatów, lecz przez średnią i drobną szlachtę

ruską. W przededniu wybuchu wojny domowej w 1648 r. osadnicy polscy na

Bracławszczyźnie i Kijowszczyźnie stanowili zaledwie ok. 10 proc. średniej i drobnej

szlachty. W 1630 r. wszystkie latyfundia kijowskie pozostawały w rękach magnatów

ruskich.

Pierwsze bunty kozackie nie mogły być zatem antypolskie w sensie narodowym. Były

ruchami społecznymi przeciw ziemiaństwu, czyli strukturom stanowym, i dlatego

tłumiono je bezwzględnie. Przywódcy stawiani byli przed sądem i traceni w Warszawie,

jak Semen Nalewajko czy Paweł Pawluk. Jak każde męczeństwo, śmierć kozackich

przywódców obrastała legendą. Miała też Ukraina swych bohaterów odbiegających od

stereotypu morderczego watażki: Konstantego Ostrogskiego, kniazia dbającego

o prawosławie, oraz rycerskiego atamana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego,

wspierającego Polaków pod Chocimiem w 1621 r. Ale miała też, co pozostało

w śpiewanych dumkach, legendę kniazia Dymitra Wiśniowieckiego Bajdy, dziada

późniejszego pogromcy Kozaków Jeremiego Wiśniowieckiego. Miała też mit hetmana

kozackiego Samuela Zborowskiego, warcholącego magnata kalwinisty, którego Zamoyski

osądził i kazał ściąć koło Wawelu w 1584 r.

Prawdy i legendy gruntowały fundamenty ukraińskiej wspólnoty. Czy jednak istniała na

Ukrainie świadomość odrębności, która nadawałaby buntom głębszy sens? Kwestie te

badała w latach 80. XX w. Teresa Chynczewska-Hennel i zauważyła, że na ziemiach

ukrainnych rzeczywiście kształtowała się świadomość odrębności: dbano o spuściznę

języka ruskiego i słowiańskiego, istniała świadomość dziejów Rusi Kijowskiej

Włodzimierza Świętego i Jarosława Mądrego. Bez wątpienia kolejną linię dzielącą

wyznaczały prawosławie, katolicyzm oraz kwestie unitów.

Ale Kozacy wcale nie byli forpocztą prawosławia. Miewali też kłopot przynależności:

„żadne działanie Kozaków nie miało pobudek patriotycznych czy duchowych, jedynie

tylko materialne” – sądził w XIX w. ukraiński kontrowersyjny pisarz, syn Kozaka,

Pantełejmon Kulisz. Późniejsze badania wskazywały jednak, że Kozacy nie byli

anarchiczną masą pozbawioną świadomości. Czuli się członkami ruskiego narodu

prawosławnego. Ale także, jak widać w instrukcjach posłów skierowanych do króla

Zygmunta III Wazy – „członkami Rzeczypospolitej-Ojczyzny”. Jak zauważa Chynczewska-

Hennel, „wypada podkreślić, iż ówczesna szlachta ruska nie czuła się w żaden sposób

powiązana z Wielkim Księstwem Moskiewskim”. Bajkę o Wielkorusach i Małorusach, czyli

Rosjanach i ich małych braciach Ukraińcach, dośpiewano znacznie później, w okresie

caratu. Była świetną przykrywką do rusyfikacji Ukrainy i prób jej wcielania do Rosji.

Co zatem wywoływało zrywy na Ukrainie, skoro szlachta tamtejsza i po części

Kozacy czuli się Polakami pochodzenia ruskiego? Po zniszczeniu przez hetmana

Mikołaja Potockiego sił kozackich pod Kumejkami w 1637 r. na Ukrainie nastał „złoty

pokój”, który trwał do pamiętnego 1648 r. W tym czasie najszybciej rosły ukrainne

prywatne królestwa: w województwie bracławskim 15 rodzin magnackich posiadało aż

85,9 proc. ziemi! Z tego Jerzy Zbaraski posiadał 32 proc.; innymi potentatami stali się

Zasławscy, Kalinowscy, Daniłowicze. Na Bracławszczyźnie istniała względna równowaga

pomiędzy latyfundiami polskimi i ruskimi, ale Polacy wykazywali większą dynamikę;

odwrotnie niż na Kijowszczyźnie. Niezwykłą karierę majątkową robił kniaź Jeremi

Wiśniowiecki, katolicki potomek prawosławnego rodu Zbaraskich: z 7552 dymów (chałup

chłopskich) na Kijowszczyźnie urósł do 38 tys. dymów, ledwie w pięć lat!

Ale nadal argument o rzekomej dominacji Lachów na Ukrainie jest przesadzony,

dominowali tam posesjonaci ruscy. Upada również argument o rzekomym ucisku

i represjach wyznaniowych: wprawdzie przyrost liczby państwowych urzędników

katolickich na Ukrainie był szybszy niż prawosławnych, ale został zahamowany i katolicy

zrównali się z prawosławnymi w przededniu wybuchu wojny. Na dodatek na Naddnieprzu

konflikt między zwolennikami unii brzeskiej (unitami) a prawosławnymi raczej zamierał,

gdyż unia została tam praktycznie zniesiona w 1633 r.

Co innego kłuło szlachtę ruską i Kozaków w oczy: powoływanie koroniarzy na urzędy

i królewszczyzny. Jeszcze bardziej stan rycerski, za jaki uważali się Kozacy, dotykało to,

iż przed 1648 r. 30 proc. dóbr ukrainnych oddanych było w ręce bezwzględnych

dzierżawców czy poddzierżawców, a na tym polu zdecydowanie przeważali Polacy. Stali

się oni symbolami wyzysku, bowiem tak rozległy system arend funkcjonował

w Rzeczpospolitej tylko na Ukrainie! Dopiero w czasach złotego pokoju 1638–1648,

znacznie później niż na Mazowszu czy w Małopolsce, posesjonaci zaczęli powszechnie

wprowadzać na Ukrainie gospodarkę folwarczno-pańszczyźnianą. Zaczął się nieznany

dotąd nad Dnieprem wyzysk, z którym świadomość ukraińska nie była w stanie się

pogodzić. „Kozackiej zaś wojny przyczyna była – ciążenie ich od panów ruskich

zbyteczne” – pisał trafnie uczestnik wojny, towarzysz chorągwi pancernej Jakub Łoś.

Powoływani na określony czas arendarze wyciskali z powierzonych dóbr, ile się da,

przyczyniając się do jeszcze większego wyzysku i poczucia skrajnej niesprawiedliwości.

Na dodatek polscy dzierżawcy szlacheccy często na poborców podatków powoływali

Żydów, szczególnie na arendy młynów, karczm, myt i ceł. Dzierżawy były terminowe,

więc także starozakonni na ogół robili wszystko, by się wzbogacić. W tym łańcuszku

chłopi i Kozacy zawsze byli na końcu.

Polska kolonizacja była sroga i bezlitosna. Widzieli to najwyżsi urzędnicy polscy,

dalecy od uczucia litości dla plebsu, za to pełni obaw o panowanie Rzeczpospolitej na tych

terenach, a więc i o własny los. Nawet hetman wielki koronny Mikołaj Potocki, zwolennik

krwawej rozprawy „z hultajstwem”, prosił króla Władysława IV w liście z 1647 r., by

surowym uniwersałem pohamował podstarościch i dzierżawców królewskich przed

bezlitosnym gnębieniem Kozaków. W innym liście zalecał kanclerzowi Jerzemu

Ossolińskiemu powołanie komisji do rozstrzygnięcia krzywd ukraińskich. Wstawiał się też

za niejakim Bohdanem Chmielnickim u Aleksandra Koniecpolskiego w sprawie grabieży

Subotowa przez Daniela Czaplińskiego.

Oczywiście kolonizacja, jak wszędzie, niosła ze sobą ogromne dobrodziejstwa rozwoju

gospodarczego i kulturalnego. Jednakże chłopi i Kozacy nie stali się poprzez to

beneficjantami ogromnej pracy kolonizacyjnej i de facto rozkwitu gospodarczego

i kulturalnego Ukrainy, jakiego do tej pory kraj ten nie przeżył. Poczucie wyzysku

i niesprawiedliwości drążyło Kozaków jeszcze w inny sposób. Pretendowali do roli stanu

rycerskiego, tymczasem sejm w 1638 r. przyjął do rejestru podległego hetmanowi

wielkiemu koronnemu tylko 6 tys. Kozaków, opłacanych przez skarb państwa, a resztę

uznał „za chłopy obrócone w pospólstwo”. Nakładał się na to wyzysk ze strony samych

pułkowników kozackich: zapędzali oni bowiem swych żołnierzy do prac polowych we

własnych dobrach. Żołd prostych mołojców, 30 zł rocznie na jednego rejestrowego, ginął

najczęściej w sakwach pazernych pułkowników. Historyk ukraiński, Michaił Hruszewskij,

nazwał ich „kreaturami magnatów”, gdyż na ogół stawali po stronie polskiej.

Współdziałali z polskimi urzędnikami i ich dragonami: „co by się któremukolwiek (...)

spodobało, lub koń jaki dobry, lub oręże, albo co inszego zabierają, albo za półdarmo

kupują” – skarżyli się Kozacy do króla Władysława IV 12 czerwca 1648 r.

Skarga była spóźniona, gdyż król już nie żył, a żaden pojedynczy Kozak nie miał szans na

sprawiedliwość przed trybunałem, gdyż sądy sprawowali pułkownicy albo urzędnicy

królewscy często o mentalności grabieżcy. Polskie władze nie pozostawały zupełnie bierne

wobec naruszania prawa na Ukrainie. Np. hetman wielki koronny Koniecpolski

w odpowiedzi na skargę Kozaków usunął pułkownika czehryńskiego Jana Zakrzewskiego

z godności. Ale Koniecpolski, szanowany przez Kozaków, zmarł nieoczekiwanie w 1646 r.

Mimo jego zabiegów, na Ukrainie narodziła się fatalna mentalność aprobująca przemoc,

kłamstwo, łamanie prawa, zbrodnie, niedotrzymywanie jakichkolwiek zobowiązań – jako

„naturalne” środki społecznego i politycznego działania. Ukraińcy zaczęli się dobrze czuć

w bałaganie, lekceważeniu prawa, skrajnej nieufności: w tym, co potem z przesadą

opisywał Władysław Łoziński w „Prawem i lewem” , dowodząc, że „krew tam tańsza od

wina”.

Zaskakującą rolę w preliminariach nadciągającej wojny i powstania

Chmielnickiego odegrał Czehryń. Stał się on miejscowością fatalną w dziejach

polskich. Podstarościm czehryńskim był Daniel Czapliński, który w 1646 r. ukradł

Chmielnickiemu żonę, zabrał chutor Subotów, wybatożył śmiertelnie syna Ostapa i nasłał

morderców, zapewne niejakiego pana Daszewskiego, który zaciął pisarza wojsk

zaporoskich szablą w głowę. Wedle relacji przyszłego hetmana kozackiego, uchroniła go

misiurka.

W Czehryniu na miejsce Zakrzewskiego pułkownikiem został mianowany Stanisław

Krzeczowski, kum chrzestny i przyjaciel Chmielnickiego. Krzeczowski, wraz z komisarzem

królewskim Mikołajem Zaćwilichowskim i strażnikiem koronnym Samuelem Łaszczem,

poręczył za uwięzionego Chmielnickiego, podejrzewanego całkiem słusznie

o przygotowywanie spisku kozackiego. Dzięki takim referencjom, rada wojenna pod

przewodem chorążego wielkiego koronnego Aleksandra Koniecpolskiego zwolniła

z więzienia pisarza wojska zaporoskiego, który mógł snuć fatalny dla Polski spisek.

To w Czehryniu wreszcie 16 grudnia 1647 r. doszło do słynnej biesiady przygotowanej

przez Chmielnickiego, podczas której spił swego druha, asawuła (odpowiednik

namiestnika w husarii polskiej) pułku czehryńskiego, Iwana Barabasza. Następnie

Chmielnicki wysłał jego szłyk (czapkę) i chustę do żony z poleceniem, by wydała listy

królewskie do Kozaków. Kobieta listy wydała, a w niej były wyłożone słowa króla, by

Kozacy gotowali się do wyprawy na Turcję. Chmielnicki dobrze o tym wiedział, gdyż

uczestniczył w poselstwie do króla w kwietniu 1646 r. i był wtajemniczony w królewskie

plany wojny z Turcją.

Mając w ręku dowód „woli króla” Chmielnicki – tuż po uczcie w Czehryniu – zbiegł na Niż

z niektórymi Kozakami rejestrowymi. Ufortyfikował się na wyspie Buck na Dnieprze,

zdobył Sicz i z listami królewskimi w ręku zaczął agitować mołojców za gotowaniem się

na Turcję. Chmielnicki bowiem, jak się wydaje, nie tyle się wówczas buntował, ile czekał

na rozkaz królewski podjęcia generalnego ataku na Turcję.

Ale rozkaz taki nie nadchodził; została jedynie powołana królewska komisja do

rozstrzygnięcia spraw kozackich. Wtedy Chmielnicki zdecydował się na niezwykły krok:

zawarł sojusz z odwiecznymi przeciwnikami, z Tatarami. Oznaczało to, że zdecydował się

walczyć z Rzeczpospolitą. Wiedział, że porywając się w pojedynkę na jej potęgę, naraża

się na los Nalewajki i Pawluka, natomiast w sojuszu z Tatarami armia kozacka nabierała

niezwykłych walorów. Rozumowanie było trafne: okazało się, że walcząca znakomicie

w taborze piechota zaporoska, wsparta ruchliwą jazdą tatarską, przez długi czas stała się

nie do pobicia.

Wiosną stało się jasne, że Ukrainę ogarnia płomień buntu, który należało

w polskim interesie jak najszybciej zagasić. 9 kwietnia 1648 r. hetman wielki

koronny Mikołaj Potocki, by nie być oskarżonym o samowolę, powiadomił komisarza

królewskiego, wojewodę bracławskiego Adama Kisiela o marszu na siły Chmielnickiego

w celu zgniecenia rebelii. Co ciekawe, późniejszy przywódca ugrupowania „pokojowego”,

prawosławny wojewoda Kisiel, wcale nie był za pokojem, lecz za zniszczeniem

Kozaczyzny.

Rozpoczęła się wojna. 21 kwietnia 1648 r. hetman wysłał z Czerkas na Chmielnickiego

swego syna, starostę niżyńskiego Stefana z trzema tysiącami doborowego wojska. W tym

czasie Dnieprem płynęła trzyipółtysięczna dywizja Kozaków rejestrowych „pod

pułkownikami Stanisławami”: Krzeczowskim, Górskim, Wadowskim.

Wedle prof. Wiesława Majewskiego plan był dobry, ale inni historycy na ogół krytykują

rozdzielenie sił przez hetmana Potockiego, a nade wszystko brak rozeznania i wywiadu.

Polacy nie dość że zostali zaskoczeni sojuszem kozacko-tatarskim, to ponadto

zlekceważyli przeciwnika, nad którym hetman Potocki miał liczbową i z pozoru moralną

przewagę, traktując ich jak buntowników. 29 kwietnia koło gliniastych Żółtych Wód,

dopływu Ingulca, młodziutki Stefan Potocki natknął się na Tatarów, którzy ogarnęli jego

straże boczne. Polacy zostali zaskoczeni obecnością Tatarów, nic też nie wiedzieli

o sojuszu tatarsko-kozackim. W obozie polskim szacowano liczebność ordy na 12 tys.;

w rzeczywistości Polaków usiłowało oskrzydlić 6–7 tys. ordyńców. Doszło do gwałtownych

walk, ale Potocki nie zdołał odrzucić Tatarów. Miast wycofać się do Kryłowa, starosta jął

się fortyfikować w błotach Żółtych Wód z pomocą Jana Fryderyka Sapiehy.

Wtedy Chmielnicki poprosił głównodowodzącego Tuhaj-beja, by zablokował siły polskie

Tatarami, a sam ruszył na rejestrowych Kozaków. Był to blef, podobnie jak poprzednie

szturmy mołojców na obóz polski, gdyż Chmielnicki miał wówczas jedynie około 800

Kozaków! Rejestrowi dali się łatwo przekonać zbuntowanym braciom do zdrady, wyrżnęli

opornych dowódców i stanęli po stronie powstania.

Po pozyskaniu rejestrowych Chmielnicki wrócił pod Żółte Wody, gdzie oblężony, odcinany

od pastwisk i wody, wygłodniały obóz polski bronił się jeszcze trzy tygodnie. 16 maja

1648 r., po złamaniu honorowej kapitulacji, podczas próby przedarcia się polskiego

taboru, doszło do jego rozerwania przez Kozaków i Tatarów i zagłady całej dywizji

młodego Potockiego.

Hetman Mikołaj Potocki, zaniedbując nadal wywiad, nie miał pojęcia, w jakich tarapatach

znalazł się syn. Kiedy w końcu dowiedział się o jego losie pod Żółtymi Wodami, klęska ta

była „dla niego tak wielkim zaskoczeniem, że przez kilka dni nie mógł się pozbierać” –

ocenił autor monografii bitwy Witold Biernacki. 25 maja mógł stoczyć generalną bitwę

z nadciągającymi mołojcami, ale „w dzień poniedziałkowy... nigdy szczęścia nie miał”,

więc przełożył starcie na następny dzień. Podczas bitwy nie wykorzystał siły ciężkiej jazdy

i spieszył ją do walki obronnej w taborze. Pod Krutą Bałką na tyły cofającego się

polskiego taboru przedostał się chłopski pułkownik Maksym Krzywonos, rozerwał tabor,

torując drogę Tatarom. Potocki, trzykrotnie ranny od szabli w głowę, wraz z hetmanem

polnym Marcinem Kalinowskim dostał się do niewoli. Armia koronna na Ukrainie przestała

istnieć.

Takiej klęski Rzeczpospolita nigdy od Tatarów i Kozaków nie doznała. Dramatyczne wieści

nie dotarły do uszu króla Władysława IV, który zmarł 20 maja w Mereczu na Podlasiu tuż

przed pogromem korsuńskim. Ukraina zaczęła odrywać się od Polski, a Chmielnicki stanął

wobec dylematu, co począć ze zwycięstwem.