Nieregularnik Wędkarski
KAMCZATKA
NR 50
- 29 GRUDNIA 2000
Wydawca:
KROKUS sp. z o. o. oraz Zespół
Rybiego Oka
Mini informator:
Najlepsza pora na wyprawę: wrzesień. Szczególnie
1-sza i 2-ga dekada, kiedy jesień jest już w pełni,
w dzień temperatura sięga 15 st. C, a lasy oraz tundra
zabarwiają się wszystkimi kolorami tęczy. Po wtóre
pierwsze nocne przymrozki mocno już przetrzebiły bardzo
uporczywe meszki i komary. Po trzecie dla wędkarza
poszukującego łososi jest to wymarzona pora. Pora
tarła i wędrówki tych ryb w górę rzek.
Należy koniecznie zabrać: rękawiczki, które ochronią
ręce od uporczywych owadów i lekkie okrycie głowy,
koniecznie z moskitierą. Konieczna jest też ciepła
odzież, wygodne buty i osłona od wiatru - najlepiej
ciepła kurtka. Dla wędkarza niezbędna jest duża ilość
sprzętu, głównie żyłki i najprostszych wahadłówek,
typu gnom i oczywiście ocieplane wodery, gdyż woda
w rzekach Kamczatki jest bardzo zimna.
Wyprawa w tak odległe miejsce niestety jest kosztowna.
Sam koszt biletów lotniczych z Warszawy w obie strony
przekracza kwotę 1100 USD w klasie biznes. Oczywiście
można wybrać klasę ekonomiczną, lecz należy brać pod
uwagę fakt, że sama podróż lotnicza trwa w sumie ponad
11 godzin i potrzebna jest odrobina komfortu, aby
zmęczenie nie przyćmiło uroków wyprawy. Jeśli chodzi
o wybór linii lotniczych to nie mieliśmy problemu
w zdecydowaniu się na LOT w relacji Warszawa -Moskwa
i Aeroflot w relacjach Moskwa- Pietropawłowsk Kamczacki.
Są to sprawdzone firmy.
Organizacją naszej wyprawy zajęło się biuro polowań
z Warszawy Westfalia Polska we współpracy z partnerem
z Moskwy Eurasia Tour Service. Ich doświadczenie w
organizacji podobnych imprez pomogło nam przeżyć tę
wspaniałą przygodę w dobrej kondycji i świetnym towarzystwie.
Kontakt w Warszawie: 022 - 853 49 88 lub 0 - 602 235
415.
Dotychczas Kamczatka
kojarzyła mi się z bardzo odległym miejscem, raczej
ponurym. Wyobrażałem sobie ją, jako skalisty półwysep,
zalewany regularnie lawą wulkaniczną o bardzo surowym
klimacie i skąpej florze. Nie bez znaczenia na moje
wyobrażenia o Kamczatce były zasłyszane w szkole historie
o polskich zesłańcach z czasów rozbiorów. Skąd więc
pomysł, aby wybrać się w tak egzotyczne miejsce? Nie
wiem! Jedno jest pewne, dzikość i wielkość przyrody
trzeba pokochać, aby móc później wyruszać na jej podbój
bez obaw, drobnych trosk i problemów. To właśnie zauroczenie
przyrodą, poszukiwanie jej dzikości oraz chęć wędkowania
skłoniły mnie do wzięcia udziału w tej niezwykłej wyprawie.
Piątek, 8 września 2000r. Piękny, słoneczny dzień
w Warszawie. Godz. 15:55 wylot samolotem rejsowym LOT
numer 677 do Moskwy. Tak rozpoczyna się nasza dalekowschodnia
przygoda. Nasza, czyli Wiesława - myśliwego z Polski
, Klausa - myśliwego z Niemiec, który miał do nas dołączyć
w Moskwie oraz mnie - zapalonego wędkarza. Tego samego
dnia, po dwóch godzinach lotu lądujemy na lotnisku Sheremetyevo
2 w Moskwie.
Sobota, 9 września, godz. 15 wylatujemy z lotniska
krajowego Sheremetyevo 1 liniami Aeroflotu do Pietropawłowska
Kamczatskiego. Wejście na dworzec lotów krajowych to
jest pewnego rodzaju przeżycie. Chaos. Brak wyraźnych
oznakowań. Gdyby nie nasz przewodnik, Alosza, zginęlibyśmy
w tym zgiełku i pozostali przez resztę wyprawy w Moskwie.
Jakimś cudem Alosza przeprowadza nas przez drzwi, które
za nami już się zamykają. Jeszcze chwila na dwa piwa
i już siadamy na pokład czterosilnikowego Ił-a 62M.
Start oraz cały lot przebiegają spokojnie. W sumie 9
godzin lotu i tyleż stref czasowych od Moskwy. Licząc
od miejsca startu wyprawy, Warszawy, pokonujemy 11 stref
czasowych. Lecimy na północny-wschód. Gdzieś na wysokości
Workuty przecinamy pasmo Uralu. Potem bagna i rozlewiska
na półwyspie Jamał. Widoczność jest fantastyczna. Widać
jak rozlewa się potężny Ob, który niesie aż tutaj pod
koło podbiegunowe, masy wody z Ałtaju i całej Zachodniej
Syberii.
Niedziela , 10 września, godz. 10. Dolatujemy do
miejsca przeznaczenia. Lecąc na wschód 9 godzin samolotem
odrzutowym traci się na różnicy czasu tyleż samo. Lądujemy
więc w Pietropawłowsku Kamczackim, a w zasadzie w miejscowości
Yelizovo, w której zlokalizowane jest lotnisko, w niedzielę
około godziny 10-tej rano. Jest piękna słoneczna pogoda.
W trakcie podchodzenia do lądowania krążymy bardzo długo
nad wodami Oceanu Spokojnego, a potem Zatoki Avachinskaja
Guba. Wybrzeże jest skaliste i surowe, mocno wyniesione
ponad taflę oceanu, poszarpane i malownicze. U wejścia
do zatoki, jak trzech strażników stoją pionowo trzy
skalne zręby, które piętrzą się ponad wodę na znaczną
wysokość. Potem dowiadujemy się, że miejsce to zwane
jest "Tri Bratya", a nazwa owiana jest legendą
o trzech braciach, którzy uratowali Pietropawłowsk Kamczacki
przed nadchodzącymi "tsunami".
Poniedziałek,11 września, godz. 1-sza w nocy.
Jedziemy minibusem. Nasza mini karawana kieruje się
na północ. Marszruta prowadzi przez Yelizovo, Koryaki,
Malki, Milkovo, Dolinovke aż po Kozyrevsk, który stanowi
uwieńczenie naszej podróży samochodem. Nocna podróż
samochodami po szutrowej drodze ma tę zaletę ,że mniej
jest samochodów wznoszących tabuny kurzu i tym samym
sama podróż jest mniej uciążliwa. Chyba nawet spaliśmy.
Nasz kierowca świetnie sobie poradził z 600 kilometrową
trasą. Pokonanie tego dystansu zajęło nam nieco ponad
8 godzin. Około siódmej nad ranem zatrzymaliśmy się
nad brzegiem rzeki Kamczatka w oczekiwaniu na prom.
Musieliśmy się przeprawić na drugi brzeg, aby kontynuować
podróż do Kozyrevska znajdującego się u podnóży masywu
Klyuczewskiej Sopki, najwyższego wulkanu Kamczatki (4750
m n.p.m.). Prom składał się z platformy, która wyglądała
jak pogięta kupa złomu i przytwierdzonego do niej kutra,
który stanowił napęd tej niezwykłej jednostki pływającej.
Bynajmniej nie byliśmy jedynymi chętnymi do przepłynięcia
się tym cudem techniki. Prom był pełen. Miejscowi popijali
poranną wódkę i sprzedawali sobie paliwo do swych wehikułów,
aby dalej kontynuować swoje podróże. Sama przeprawa
nie trwała dłużej jak 5 minut. Jeszcze chwila na przycumowanie
do wyrównanej kupy żwiru stanowiącej naturalny pomost
między promem, a lądem i już pędziliśmy dalej.
Kozyrevsk jest ostatnią dużą miejscowością na drodze
z Pietropawłowska do Ust'Kamchatska, który to z kolei
wieńczy wędrówkę rzeki Kamczatki poprzez doliny wcięte
między masywy wulkanów w miejscu jej połączenia z wodami
oceanu. Domy drewniane, wiejskie chałupy, drogi gruntowe,
mniej więcej wytyczone według pewnej logiki, ale wokół
pejzaże niczym prosto ze Szwajcarii. Jadąc w takim otoczeniu
dotarliśmy do lotniska, a raczej lądowiska dla śmigłowców.
Na trawiastej nawierzchni stał nasz kolejny wehikuł,
którym mieliśmy pokonać ostatni odcinek naszej podróży
do celu, którym były najlepsze łowiska ryb łososiowatych
na świecie. Tym wehikułem był pomarańczowy Mi -8 należący
do miejscowych "avialinii". Piloci znali swój
śmigłowiec jak własną kieszeń i nawet w najtrudniejsze
warunki byli w stanie nim latać. Mieliśmy się o tym
przekonać pod koniec naszej eskapady, w dniu powrotu
do Pietropawłowska Kamczackiego. Póki co czekał nas
jeszcze 45 minutowy lot do naszej pierwszej bazy w dolinie
rzeki Kamczatka, nad jednym z górskich jej dopływów
wpadających z lewego dorzecza. Aż trudno uwierzyć, że
był już poniedziałek, a my od piątku jesteśmy w drodze.
Lot śmigłowcem trwał 45 minut, lecz wcale nie dłużył
się. Widoki, które przed nami się roztaczały, zapierały
dech w piersiach. Warto było tłuc się taki kawał świata,
aby zobaczyć wspaniałe rozlewiska Kamczatki przepełnione
chmarami dzikich kaczek, wspaniałe lasy ukraszone już
wczesnojesiennymi barwami i bielące się śniegowym czapami
stożki wulkanów. Tylko tutaj można znaleźć tak surowe
pejzaże dzikiej przyrody nietkniętej ręką człowieka.
Jak okiem sięgnąć lasy, góry, rozlewiska, rzeki, tundra.
Dotarliśmy wreszcie do naszej pierwszej bazy. Było już
dość późno, ale przed zmierzchem zdążyłem złapać swoją
pierwszą troć wędrowną. Oczywiście pierwsze branie jakie
miałem spaliłem, tzn. ryba wypięła się z mojej błyszczącej
przynęty. Była to jednak pierwsza i ostatnia ryba, która
mi uciekła. Od tego momentu wyciągałem je jedna za drugą.
Największe sztuki pozostawiałem, jako trofeum i jednocześnie
nasze jedzenie. Nasza kuchnia błyskawicznie przerabiała
moje połowy w smakowitą uchę, lub kotlety rybne albo
inne grillowane smakołyki. Połów w rzece nie był łatwy.
Dzika rzeka o dużej sile uciągu nigdy nie jest łatwym
łowiskiem, nawet jeśli obfituje w ryby. Woda była czysta
i bardzo chłodna. Czasami, aby dojść do głównego nurtu
rzeki, musiałem pokonywać spory kawał rzeki w woderach.
Dopiero tam zarzucałem swoje błyszczące przynęty i wydobywałem
to żywe srebro. Wydobywałem do bólu w barku i ramieniu.
Ryby najszlachetniejsze z szlachetnych: trocie, srebrzyste
łososie, lipienie oraz pstrągi tęczowe.
Wtorek, 12 września 2000 r., 7 rano. Już świtało
i zapowiadała się wspaniała słoneczna pogoda. Yura,
mój przewodnik już na mnie czekał. Zabrałem dwa wędziska,
dwa kołowrotki i kilka zapasowych szpul z żyłką o dużej
wytrzymałości (0,40 mm i 0,50 mm) i kilkadziesiąt różnego
rodzaju woblerów, gumek i wahadłówek. Na szczęście miałem
ze sobą podręczną torbę na ramię, która w tych dzikich
warunkach sprawdzała się najlepiej. Ręce trzeba mieć
wolne, by móc w razie czego torować sobie drogę przez
nadrzeczne zarośla i odpędzać uporczywe owady. Yura
miał ze sobą niezbędny karabin i oprócz przewodnika
pełnił funkcję mego osobistego ochroniarza na wypadek
niespodziewanego spotkania z misiem - rybakiem. Jak
się wkrótce okazało nie było to wcale takie hipotetyczne
założenie. O tej porze niedźwiedzie brunatne już bardzo
intensywnie żerują, zbierając sadło na długie zimowe
spanie. Oprócz ogromnych ilości jagód, misie uzupełniają
swoją dietę bogatymi w białko rybami, które właśnie
o tej porze wpływają do rzeki Kamczatki i jej dopływów
na tarło. Świeże ślady niedźwiedzich łap na brzegu rzeki
potwierdzały, że miejsce do połowu ryb wybrane przez
Yurę, nie tylko nam przypadło do gustu. Musieliśmy spłoszyć
"rybaka", gdyż pozostawił przy brzegu nie
zjedzoną zdobycz - około 5 kilogramowego srebrzystego
łososia. Nasze łowisko tego dnia znajdowało się w miejscu
, gdzie górski dopływ Kamczatki mieszał swe wody z jej
głównym nurtem. Jak twierdził Yura jest to miejsce,
w którym strudzone znojem wędrówki pod prąd rzeki łososie
chętnie odpoczywają w zagłębieniach przy brzegu. Zapowiadało
się obiecująco. Założyłem sprawdzone już poprzedniego
dnia blachy gnom numer 3 i zarzuciłem. Jest zaczep,
ale to nie ryba. Kamień lub gałąź uwięziona pod powierzchnią
wody ukradła mi kolejną przynętę. Jeszcze kilka takich
niepowodzeń i już mniej więcej poznałem układ dna rzeki.
Kolejny rzut na jakieś 25 metrów i jest. Coś zaczęło
niesamowicie szarpać żyłką. Musiałem trafić w przepływającego
lipienia kardynalskiego, bo wyjąłem go na brzeg z wbitą
kotwicą w brzuch. Yura tylko na to czekał! Jak zobaczył,
że w tym miejscu występują lipienie od razu wpadł w
gorączkę poszukiwania najwłaściwszej przynęty. Lipień
bierze w zasadzie tylko na muchę, a ja nie miałem sprzętu
do tego typu wędkowania. Na szczęście miałem kilka prostych
obrotówek, które w polskich wodach stosuję na nieduże
okonie. Pierwszy rzut ze złocistą obrotówką i jest.
Walczy ślicznie, niby mała ryba , ale bardzo waleczna.
Chodź do mnie, krzyczy Yura! Chodź moje "białe
mięso"! Lipień "kardynalski" uchodzi
tutaj za wyjątkową rybę, trudną do złapania i niezwykle
szlachetną. Zjada się ją na surowo z octem. Podchody
z lipieniami trwały gdzieś do godziny 10 rano. Złapałem
ich akurat tyle, że wystarczyło na wykwintną kolację
dla całej ekipy.
Około 14-tej zjedliśmy obiad. Do obiadu podano kompot
i oczywiście wódkę. Nasi przewodnicy przekonują nas
do tego, aby jeszcze tego samego popołudnia udać się
do drugiej bazy, z której wygodniej jest polować na
kamczackie łosie. Biorąc pod uwagę fakt, że w drugiej
bazie mogę nie mieć tak idealnych warunków do wędkowania,
szybko zabieram sprzęt i tym razem sam udaję się nad
rzekę. Sam wybieram sobie miejsce, w spokojnym zakolu,
przy urwisku. Słońce świeci jeszcze bardzo mocno. Jest
ciepło. Rozkładam sprzęt. Mam dwa wędziska. Jedno spinningowe,
sprawdzone już na polskich szczupakach, o długości 2,70m.
Drugie bardzo mocne, 3 metrowe wędzisko dorszowe pożyczyłem
od kolegi z pracy. Szybko przymocowałem do nich kołowrotki
z żyłką sumową, założyłem blachy Gnom numer 3 i zacząłem
badać grunt. Miejsce było bardzo obiecujące, choć niezwykle
trudne. Prąd rzeki miał w zakolu przeciwny kierunek
do głównego nurtu rzeki. W zagłębieniach leżało pełno
gałęzi , przy brzegu powalone drzewo. Dużo porwanej
żyłki kosztowała mnie eksploracja tego miejsca. Efekty
jednak przyszło mi oglądać bardzo szybko. Niedaleki
wyrzut , na jakieś 10 metrów i jest! Mocne uderzenie.
Ucieczka w bok do nurtu rzeki. Świeca w górę, taniec
na ogonie i nurek w głębię. Powolne pompowanie i holowanie
do brzegu. Jeszcze jedna próba ucieczki na jakieś 15
metrów żyłki, ale stop! Dalej jej nie puszczam. Podkręcam
hamulec i holuje do brzegu. Jest! Ładna, około 5 kilogramowa
troć jest już w moich rękach. W takich sytuacjach bardzo
pomocne okazały się moje wędkarskie rękawiczki z polaru,
które chroniły mnie nie tyle przed zimnem, co głównie
przed komarami i meszkami oraz ułatwiały mi utrzymanie
walczących śliskich ryb w rękach. Ta sztuka zwiększyła
tylko mój apetyt na dalsze trofea. W ciągu jednej chwili
złapałem dwie mniejsze trocie o wadze do 2 kilogramów,
które wypuściłem. Potem przez jakiś kwadrans nic się
nie działo. Czułem, że kręci się tam duża ryba. Zmieniałem
przynęty, próbowałem wobblerów, gumek. Nic. Wtedy przyszedł
Yura, który zaniepokoił się moją nieobecnością w obozowisku.
Zaczął namawiać mnie, abym zmienił łowisko. Już mu prawie
uległem, gdy stwierdziłem, że jeszcze raz muszę zarzucić.
Słowo się rzekło, zarzuciłem zwykła blachę numer 3 i...
cdn...
Dariusz Hanczarek
WYDAWCA:
Krokus
Sp. z o.o.
ul. Jaracza 76
90-251 Łódź, POLSKA
Telefon:
+48 42 678-15-90
+48 42 630-59-85
+48 42 639-84-12
Fax:
+48 42 678-15-99
E-Mail:
biuro@krokus.com.pl
office@krokus.com.pl
TYMCZASOWE KOLEGIUM REDAKCYJNE:
Radek Gościmski
Wojtek Górny
Piotrek Onikki-Górski
Michał Sopiński
Andrzej Trembaczowski
OPRAWA INTERNETOWA:
Maciek Jałkowski
PROJEKT
Janusz Dymidziuk
©
1999-2000 Wszelkie prawa zastrzeżone dla Krokus Sp. z o.o.
Teksty, rysunki i zdjęcia powierzone przez autorów do publikacji
wyłącznie na tych stronach internetowych.
Wyszukiwarka