Piotr Zychowicz Jak Polacy mieli iść na III wojnę światową
Po 1945 r. działały wśród żołnierzy Andersa w Wlk. Brytanii komórki przygotowujące się do udziału w nowej wojnie światowej, mówi historyk Jan Ciechanowski
W kraju przez wiele lat wypatrywano gen. Andersa na białym koniu, który miał pogonić bolszewików. Ta legenda zrodziła się u nas. Od maja 1945 toku służyłem w II Korpusie, gdzie dostałem się po powstaniu warszawskim. Działał tam pewien porucznik o nazwisku Pasek, który objeżdżał wszystkie oddziały we Włoszech. Zebrał nas wszystkich w teatrze w Modenie i oświadczył, że przyśnił mu się gen. Anders na białym koniu prowadzący nas do Polski. Ale nagle natrafiliśmy na jakiś mur. Całe szczęście pojawił się marszałek Piłsudski, który zaczął ten mur rozwalać kilofem. (śmiech) Wielu ludzi w kraju naprawdę liczyło na III wojnę światową. Na emigracji także wiara w nią była powszechna. Miał na nią nadzieję zarówno były wódz naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski, jak i gen. Władysław Anders. Po zakończeniu II wojny światowej trudno się było pogodzić z tym, że Polska utraciła niepodległość. Zderzenie Wschodu z Zachodem wydawało się więc jedynym sposobem na wyzwolenie Polski spod sowieckiej okupacji. Jaką rolę mieli w tym zderzeniu odegrać Polacy? Po zdemobilizowaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, o czym mało kto wie, nasze wojsko wcale nie przestało istnieć. Przeszło raczej w stan uśpienia. Zachowano struktury poszczególnych jednostek, tzw. koła oddziałowe, w oparciu o które w każdej chwili - na wypadek wybuchu III wojny światowej - można było błyskawicznie odtworzyć armię. W Londynie działał nawet zakamuflowany sztab generalny gen. Andersa. Jak to? Oficjalnie nazywało się to Biuro Historyczne. W tym zakonspirowanym sztabie działał między innymi komandor Bogdan Wroński czy pułkownik Zygmunt Jarski, przyjaciel mojego ojca sprzed wojny. Ludzie ci przygotowywali w tajemnicy plany udziału Polaków w III wojnie światowej. Dostałem je później, przestudiowałem, a potem złożyłem w Studium Polski Podziemnej. Wroński jeszcze w latach 70. przyszedł do mnie i poprosił, żebym na razie o nich nie mówił i nie pisał. Słowa dotrzymałem. Ale dziś już chyba mogę o tym mówić. To jak nasi sztabowcy wyobrażali sobie nasz udział w III wojnie światowej? Polscy mężczyźni znajdujący się na terenie Europy Zachodniej - między innymi służący w formacjach wartowniczych na terenie okupowanych Niemiec - mieli zostać natychmiast ściągnięci do Wielkiej Brytanii. Tam miały powstać dwie dywizje. Miały to być nowoczesne formacje zmotoryzowane, wzorowane na wojsku amerykańskim. Dowódcą miał być naturalnie Anders. A co po tym? Gdy dywizje osiągnęłyby zdolność bojową, oczywiście poszłyby bić się na kontynent. Przez NR, wkroczyłby do Polski i tam, na terenach wyzwolonych spod sowieckiego jarzma, miałaby się zacząć szeroka rekrutacja do Wojska Polskiego i tworzenie nowych jednostek. Liczono nie tylko na pobór, ale przede wszystkim na to, że całe formacje ludowego Wojska Polskiego przejdą na polską stronę. W ten sposób armia miała się bardzo szybko powiększyć. Rzeczywiście wielu Polaków nie było zachwyconych służbą w tych formacjach. W Londynie zakładano, że wojsko ludowe jest do wzięcia. Oczywiście należałoby usunąć politruków, sowieckich oficerów i tym podobne elementy. Masa żołnierska jednak miała pójść z nami. Nawiązywano do doświadczeń II Korpusu, który podczas wojny czerpał uzupełnienia z anglosaskich obozów jenieckich. Wielu Polaków i Ślązaków, którzy służyli w Wehrmachcie, i dostało się do niewoli natychmiast zgłaszała się do Andersa. Liczono, że ten scenariusz się powtórzy podczas III wojny światowej z LWP. Kolejny przykład: wojsko II RP, które powstało z żołnierzy służących we wszystkich trzech armiach zaborczych. Myśli pan, że tak by się stało? Myślę, że tak. Podobnego zdania był zresztą nie tylko Anders, ale również Stalin. Dziś już wiemy, że Sowieci w swoich planach III wojny światowej zakładali, że użyją LWP głównie do osłony linii komunikacyjnych, tyłów itp. Później zdecydowano, że wojsko to zostanie użyte do zajęcia Danii, a więc będzie walczyć na bocznym kierunku. Sowieci LWP nie ufali. Zakładali, że gdyby te formacje zetknęły się na froncie z Wojskiem Polskim, ich żołnierze natychmiast by do nas zwiali. Czy zastanawiano się, co po wyzwoleniu Polski zrobić z aparatem komunistycznym? Z wszystkimi Bierutami, Gomułkami i Bermanami? Nikt nie snuł jakichś krwiożerczych planów odwetowych. O masowym wieszaniu komunistów na drzewach nie było mowy. Dla nas najważniejsze było wyzwolenie Polski. A system komunistyczny - zakładano - sam by się rozpadł. Większość prominentnych komunistów pewnie i tak natychmiast uciekłaby na Wschód razem z wycofującą się Armią Czerwoną. Także o zakrojonych na szeroką skalę represjach nie było mowy. Oczywiście, gdyby jacyś ubecy mający krew na rękach dostali się w nasze ręce, stanęliby przed sądem i poszli do kryminału. A jaki ustrój miałaby III RP, gdyby stworzył ją Anders w latach 40. czy 50.? Byłaby to demokracja liberalna. A nie jakaś półwojskowa liberalna dyktatura? Nie, o tym nie byłoby mowy. Wojskowi musieliby się zadowolić stanowiskami w armii. Anders byłby oczywiście naczelnym wodzem, ale nic więcej. Zresztą on nigdy nie miał ambicji do władzy dyktatorskiej. O tym, kto by nimi rządził, zdecydowaliby ludzie w kraju. Po wyzwoleniu Polski zostałyby rozpisane wolne wybory i to one wyłoniłyby nowe władze. Rozumiem, że wyzwolona Polska miała być republiką. Oczywiście. Jeszcze podczas wojny w Wielkiej Brytanii snuto plany o restauracji monarchii. Jako pretendenta do polskiego tronu wymieniano nawet księcia Kentu. Było to jednak na fali miłości polsko-brytyjskiej na początku wojny i szybko podobne pomysły porzucono. Poza tym Ameryka - główny gracz podczas ewentualnej III wojny światowej - była republiką i to ona posłużyłaby jako wzorzec przy tworzeniu systemów politycznych na wyzwalanych terytoriach. Także Polska byłaby demokracją z gospodarką wolnorynkową. Czyli mniej więcej to samo co w 1989 roku. Tylko partie byłyby inne. Odtworzono by tradycyjne polskie ugrupowania. PPS, SN, PSL, może Stronnictwo Pracy, ale to ostatnie było w dużej mierze ugrupowaniem kanapowym. Gdy bolszewicy uzyskali broń atomową, sprawa chyba się nieco skomplikowała? Gdyby doszło do konflikt nuklearnego, zapewne część anglosaskich bomb mogłaby spaść na PRL. Nie tylko mogła, ale - gdyby rzeczywiście doszło do atomowej konfrontacji - pewnie by musiała. Przez PRL prowadziły przecież główne linie komunikacyjne na Zachód. Tory kolejowe, bite drogi. Aby sparaliżować Armię Czerwoną operującą w NRD, trzeba byłoby te linie zniszczyć. Polacy na emigracji mieli jednak nadzieję, że po doświadczeniach z Hiroszimą i Nagasaki obie strony przyszłej wojny nie odważą się użyć tej broni. Że posiadając bomby atomowe, będą się nawzajem trzymać w szachu i konflikt rozegra się w sposób konwencjonalny. Polski rząd na emigracji zabiegał jednak w latach 50. u Anglosasów, aby na wypadek wojny nie zrzucali na PRL pocisków nuklearnych. To prawda, takie starania podejmowano. Bo jak Anders miałby w takiej sytuacji wyzwolić Polskę? Nie byłoby już wtedy czego wyzwalać. Co ciekawe, Stalin jednak zupełnie nie bał się bomb atomowych. On uważał, że żeby pokonać Związek Sowiecki, należy zająć jego terytorium, a do tego trzeba mieć dużo, dużo wojska. Bomby, nawet najpotężniejsze, nie wystarczą. Chyba tak samo myśleli Brytyjczycy. Świadczy o tym plan wojny z Sowietami o kryptonimie "Operation Unthinkable". Natychmiast po zakończeniu wojny z Trzecią Rzeszą w maju 1945 roku Winston Churchill zlecił swoim sztabowcom, żeby przygotowali taki projekt. Sztabowcy ci po przeprowadzeni szczegółowej analizy doszli do wniosku, że konflikt z Sowietami byłby totalny, bardzo długi i bardzo trudny do wygrania. Szef sztabu gen. Alan Francis Brooke uznał nawet, że operacja "nie rokuje sukcesu". Bo? Bo Związek Sowiecki był w maju 1945 roku potęgą. Co prawda na amerykańskim sprzęcie, ale jednak Armia Czerwona dojechała do Berlina. Brytyjscy sztabowcy obawiali się, że Amerykanie i Anglicy skończą dokładnie tak samo jak wcześniej skończyli Napoleon i Hitler. Czyli najpierw uda im się osiągnąć spore sukcesy, ale po wejściu w głąb sowieckiego terytorium zaczną się kłopoty. Bali się, że się na gigantycznych przestrzeniach Wschodu po prostu się zgubią. Szczególnie niedawne doświadczenia Wehrmachtu dawały im sporo do myślenia. Ale gdyby Anglosasi nie powtórzyliby błędów Hitlera i poszli na Wschód, aby wyzwolić, a nie okupować narody ujarzmione przez bolszewików, zwycięstwo mieliby chyba w kieszeni. Może tak, a może nie. To jest polityka i takich rzeczy podczas przygotowywania planów wojskowych nie bierze się pod uwagę. Churchill planował przeprowadzenie ataku na Sowiety już w lipcu 1945 roku, a więc niemal od razu po zakończeniu działań wojennych przeciw Trzeciej Rzeszy. Stalin był wówczas na fali, był zwycięzcą i jego władza była bardzo silna. Część społeczeństwa sowieckiego naprawdę mu wybaczyła zbrodnie sprzed wojny. Poza tym brytyjski plan zakładał, że nie da się rozbić Sowietów bez użycia Niemców. Czyli sześć tygodni po zakończeniu II wojny światowej Polskę i inne narody znajdujące się pod władzą sowiecką mieliby wyzwalać niemieccy żołnierze. To by było trudne do zaakceptowania. Zakładam, że użyto by regularnych wojsk Wehrmachtu, a SS i inne tego typu jednostki pozostałyby za drutami. Jeżeli atak miałby nastąpić w lipcu 1945 roku, to kto by miał czas i głowę, żeby jednych oddzielić od drugich? Dokonano by po prostu zmiany sojuszy i razem z Niemcami Angolsasi poszliby na Sowietów. Niemcy przeszliby więc na stronę aliantów razem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli pewnie także z gestapo. Proces segregacji jeńców i utworzenia nowej niemieckiej, zdenazyfikowanej armii wymagałby wiele czasu. Swoją drogą z angielskich dokumentów wynika, że Anglosasi byli pewni, że na nową wojnę pójdzie niemiecki sztab i kadra oficerska. Mieli jednak wątpliwości co do masy żołnierskiej. Ci ludzie dopiero co byli na Wschodzie. Raz dostali w skórę i obawiano się, że nie będą chcieli maszerować na Wschód z powrotem. Gdyby taka wojna wówczas rzeczywiście wybuchła, jak by się układała współpraca między armią Andersa a Wehrmachtem? Taka współpraca byłaby niemożliwa. Musieliby was oddzielić na froncie jednostkami anglosaskimi? Oczywiście. Po tym, co widziałem podczas powstania warszawskiego, myśl, że mógłbym teraz bić się ramię w ramię z Niemcami i razem z nimi wyzwalać Polskę byłaby dla mnie nie do przyjęcia. Pan przyszedł do Andersa z AK. Ale większości żołnierzy II Korpusu pochodziła z Kresów, przeszła przez łagry i wrogiem numer jeden byli dla nich bolszewicy. Dla tych, którzy nie byli w Polsce podczas okupacji niemieckiej, rzeczywiście mogło być to nieco łatwiejsze psychicznie. Ale proszę pamiętać, że cały Korpus bił się z Niemcami we Włoszech. Do tych ludzi dochodziły wieści o tym, co się dzieje w kraju. O Auschwitz, łapankach, rozstrzeliwaniach. Sowieci zamordowali mi ojca, przedwojennego oficera, ale mimo wszystko nie byłbym w stanie walczyć przeciwko nim razem z Wehrmachtem. Udział Niemców w takiej operacji stawiałby zresztą pod znakiem zapytania przyłączenie do Polski tzw. Ziem Odzyskanych. Przecież Niemcy za swój udział w wojnie wystawiliby jakiś rachunek. Ale po pobiciu Sowietów odzyskalibyśmy Wilno i Lwów. Zgoda, po pobiciu Sowietów. Ale co by się stało, gdybyśmy dostali w skórę? Wtedy skończyłoby się tak, że stracilibyśmy ziemie wschodnie i pewnie nie dostali Ziem Odzyskanych. Sprowadzono by więc Polskę, która i tak pozostałaby pod sowiecką okupacją, do rozmiarów Księstwa Warszawskiego. Taka kampania byłaby więc grą va banque. A kto gra va banque, często przegrywa. To, czy by się Anders dogadał z Guderianem, było chyba jednak najmniej ważne. Wszystko i tak zależało od zgody Trumana. Oczywiście, bez Amerykanów atak na Sowiety nie miałby sensu. A Amerykanie po kapitulacji Trzeciej Rzeszy oświadczyli, że nie zamierzają się pakować w kolejną kampanię. Nie mieli najmniejszego zamiaru tracić ludzi, aby wyrzucić Armię Czerwoną ze wschodnich Niemiec, nie mówiąc już o Polsce. Pomysł podboju całego Związku Sowieckiego był zaś już w ogóle dla nich całkowicie abstrakcyjny. Także właśnie głównie dlatego cały plan Churchilla pozostał w sferze marzeń. Domyślam się również, że społeczeństwa Zachodu nie byłyby takim pomysłem zachwycone. Brytyjscy sztabowcy w swoim planie przewidują, że na tyłach armii walczących z Sowietami natychmiast wybuchłyby komunistyczne powstania i zamieszki. We Francji, Włoszech, Holandii czy Belgii. Tam nikt nie chciał się bić. Jedna wojna ludziom wystarczyła. Zachodni Europejczycy w przeciwieństwie do wschodnich odzyskali po II wojnie wolność, więc po co mieliby się bić dalej? Do wojny w 1945 roku nie doszło, ale szybko wybuchła zimna wojna, która w każdej chwili mogła zamienić się w gorącą. Z myślą o tym stworzono na emigracji Brygadowe Koło Młodych Pogoń. To była taka Druga Kadrowa. Zadaniem jej było przeszkolić i przygotować młodych oficerów do przyszłej III wojny światowej. Tak, aby jak wszystko się zacznie, mieć kadrę w oparciu o którą można będzie odtworzyć wojsko. Im więcej czasu upływało od II wojny światowej, tym oficerowie biorący udział w tamtym konflikcie robili się coraz starsi, część rozjeżdżała się po świecie. Potrzebni więc byli nowi, kompetentni dowódcy. Szczególnie jeżeli myślano o masowym werbunku po wkroczeniu na teren PRL. Ktoś musiał tymi ludźmi dowodzić. Kiedy ta organizacja działała? W latach 40. i 50. Sam do niej należałem. Pułkownik Zygmunt Czarnecki, który kierował tą organizacją, był przedwojennym kolegą mojego ojca z Wyższej Szkoły Wojennej. Spotkał się kiedyś ze mną i powiedział: "Pan powinien być z nami". Długo się nie wahałem. Dopiero potem, gdy poszedłem na studia na London School of Economics, wziąłem bezterminowy urlop. Jak wyglądały te szkolenia? Jeździliśmy na specjalną farmę, gdzie mieliśmy ćwiczenia bojowe. Ćwiczyliśmy również w londyńskim Richmond Parku. Angielskie służby szybko zorientowały się, co się dzieje. Trudno bowiem nie zauważyć stu chłopaków latających w tę i z powrotem po parku. W pobliżu parku na Richmond Road znajdował się dom, w którym mieścił się Instytut Piłsudskiego. W suterenie budynku był ogromny stół plastyczny, na którym uczono nas ognia artyleryjskiego i tego typu rzeczy. Pamiętam, że kiedyś Czarnecki zwrócił się do mnie: "W pobliżu Londynu wybuchł pocisk z głowicą nuklearną, co pan robi?". "Teraz, panie pułkowniku daję rozkaz do modlitwy" - odpowiedziałem. Było z tego kupa śmiechu. W jakiej jednostce miał pan służyć podczas III wojny? Przydzielono mnie do 1. Pułku Legionów im. Józefa Piłsudskiego. To miał być pułk szturmowy. Na ulicach Londynu symulowaliśmy walkę w mieście. Nasza armia miała być bardzo nowoczesna. Ćwiczyliśmy stale użycie tzw. grup bojowych, których Amerykanie używają do dziś. Czyli atak batalionu czy nawet pułku wzmocnionego czołgami i artylerią samobieżną. Nasi wykładowcy, przeważnie oficerowie, którzy zaczynali wojnę jako podporucznicy czy porucznicy, a potem, już na froncie awansowali, byli znakomitymi fachowcami. Mieli nie tylko doświadczenie bojowe, ale i dużą wiedzę fachową. Studiowali na bieżąco zachodnie periodyki militarne. Czy w Wielkiej Brytanii mieliście do czynienia z bronią? Nie, nikt po wojnie nie myślał o tym, żeby ukryć broń. Po co? Mogłyby z tego wyniknąć tylko kłopoty. Oczywiste było, że jak tylko rozpocznie się III wojna światowa, to nasi sojusznicy nas natychmiast uzbroją w nowoczesny sprzęt. Anglicy nam jednak nie ufali. Gdy w 1956 roku do Londynu przyjechał Chruszczow i Bułganin, to do Czarneckiego zgłosiły się angielskie służby. Prosili, żebyśmy nie robili żadnych dzikich wyskoków. (śmiech) Podobno Pogoń ćwiczyła się także we Francji. To prawda, choć ja już w tym nie uczestniczyłem. To gen. Anders załatwił z gen. de Gaulle'em. Nasi chłopcy pojechali na kontynent i ćwiczyli skoki spadochronowe pod okiem francuskich instruktorów. Do kiedy istniała nasza uśpiona armia? Do śmierci Andersa w 1970 roku? O, nie. To się skończyło dużo wcześniej. Po roku 1956, gdy Zachód zaczął forsować politykę odprężenia i koegzystencji z Sowietami. Szanse na militarną konfrontację coraz bardziej malały i utrzymywanie tego uśpionego wojska nie miało sensu. Coraz bardziej powszechne stawało się przekonanie, że jeżeli komunizm się zawali, to nie na skutek interwencji zbrojnej, ale w wyniku procesów wewnętrznych. Że po prostu zgnije. Tak też się stało. Podobno rozważano, czy nie stworzyć pod komendą Andersa legionów, które pojechałyby na wojnę koreańską. Z takim pomysłem wystąpił Jerzy Giedroyć. Ale Anders podszedł do tego z dystansem. Jemu chodziło bowiem nie o tworzenie jakiś legionów, ale o odbudowę Wojska Polskiego, które ma się bić o niepodległość ojczyzny. Nie zamierzał więc pakować się do Korei. Trudno byłoby przecież wytłumaczyć żołnierzom, że w azjatyckich dżunglach walczą o wyzwolenie Polski. Ludzie nie chcieli tam jechać. Lata jednak upływały i z czasem przestano myśleć o zbrojnym marszu na PRL i skupiono się na innej działalności. Jakiej? Wywiadowczej. To bardzo mało znana, tajemnicza sprawa. Nazywało się to Polish link i oparte było na współpracy dawnego, przedwojennego II Oddziału z brytyjskim MI6. Pewnie będzie pan zdumiony, ale agenci "Dwójki" - nie wciągano w to podziemia po-akowskiego - działali na terenie PRL, a także w Czechosłowacji czy Austrii, do 1976 roku. I to bez żadnej wsypy. Jako ciekawostkę powiem, że ludzie ci docierali nawet do Berlinga, gdy był szefem komunistycznej Akademii Sztabu Generalnego. Ale on nie chciał rozmawiać. Wskazywał tylko palcem na żyrandol. Ta historia to jednak temat na inny wywiad.
Prof. Jan Ciechanowski jest polskim historykiem mieszkającym w Londynie. Od 1943 w szeregach AK, uczestnik Powstania Warszawskiego. Został ranny i dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Po powstaniu przedostał się do II Korpusu Wł. Andersa. Jest autorem wielu książek i artykułów. Między innymi głośnej, tłumaczonej na angielski monografii "Powstanie Warszawskie".