Co robi wrażliwy inteligent uprawiający prozę lub poezję, zrzeszony w jednym ze stowarzyszeń skupiających prozaików i poetów? Otóż wydaje w trzecim obiegu, czyli na własny koszt, na szczęście jakość powielaczy się poprawiła. Czasem też inteligent ów skarży się na rzeczywistość.
MARCIN KOŁODZIEJCZYK
Dzień literata
Mamy wolność, pocieszają się członkowie stowarzyszeń literackich, można pisać, co się chce. Wolność objawiła się literatom we wzroście liczby niskonakładowych pism społeczno-kulturalnych zamieszczających wiersze i prozę. A także w nastawieniu czytelników, którzy tych pism masowo nie czytają oraz nie kupują tomików z poezją. Twórcy muszą więc podejmować zawody nietwórcze, często frustrujące, aby się utrzymać. "Inteligenckiemu stylowi życia kulturą, wspomagania i szanowania jej twórców, przeciwstawia się postawę lumpa, dzielącą społeczność na ludzi i frajerów" - napisali jesienią 2002 r. artyści, pisarze i naukowcy we wspólnym, rozesłanym do prasy, oświadczeniu pod tytułem "Demokratyczne zwycięstwo lumpa".
Frajer nie zdradza sztuki
Wartością wyznawaną przez lumpa jest korzyść, czyli mieć. Wartością dla poety powinna być jakość, czyli być. Nawet jeśli czasem nie stać go na kino. W innym razie poeta sam może uznać się za frajera.
- Syndrom frajerstwa we współczesnym świecie pojawia się u ludzi, którzy zajmują się rzeczami znaczącymi jakościowo, a czują się mniej godni, bo ci, którzy zajmują się wyłącznie mnożeniem korzyści, często w niejasnych okolicznościach i w dodatku bezkarnie, mają się świetnie - mówi Ireneusz Kaczmarczyk, poeta i socjolog, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, lat 42. I dodaje: - Ja się frajerem nie czuję.
Debiutował na początku lat 80. na festiwalu Fama, w ciężkich, ale poetyckich czasach. Każdy, kto pisał, chciał zbawiać świat. Najpierw należało wierszami obudzić w ludziach refleksję. A potem najczęściej okazywało się, że nikt nie słucha poetów. Kaczmarczyk pracował w domu kultury w Piotrkowie, przychodziło tam dużo fajnych młodych ludzi z pomysłami, ale decydenci z działki kultura jako wzorzec promowali socjalistyczny kanon. Jeszcze niedawno pewna znajoma malarka oczekiwała tam wsparcia dla swoich działań artystycznych, ale urzędnicy zażądali obrazów z dziećmi zbierającymi śmieci z trawnika. Ireneusz Kaczmarczyk wszedł kiedyś w wolne dziennikarstwo, pisał literackie reportaże i artykuły krytyczne o bezmyślności i pazerności władzy. I nic kompletnie się nie działo, władza dalej głupiała w oczach. Odszedł, żeby mu korzyść nie przykryła jakości. Dzisiaj w Warszawie uczy studentów praktycznych sposobów zarządzania i likwidowania korupcji w oparciu o motywacje godnościowe człowieka. Jest też redaktorem naczelnym pisma poświęconego psychoterapii uzależnienia. Poezja to czysta jakość, bez korzyści. Refleksja, nie rewolucja. Nie znajdziesz refleksji w gazetach. Niedawno Kaczmarczyk kupił energicznie redagowany tygodnik kolorowy i przestraszył się tego co w środku. Teksty-wyliczanki, tabelki, historie ludzi, którzy spieszą się, żeby być lepsi od innych.
Karmienie emocji, dostarczanie wrażeń, ale nie wiedzy - ocenia.
Ireneusz Kaczmarczyk-poeta odbiera oświadczenie o zwycięstwie lumpa nad kulturą jako wołanie o pomoc ludzi, którzy nie chcą zdradzać sztuki dla pieniędzy. Ale Kaczmarczyk-socjolog pyta, czy taki apel nie wzmoże w nich przypadkiem syndromu frajerstwa? Bo ten apel pozostanie bez odpowiedzi.
Pół litra na członka
W tym roku Związek Literatów Polskich dostał dotację na upowszechnianie kultury w wysokości 20 tys. zł i Marek Wawrzkiewicz, poeta, prezes oddziału warszawskiego, obliczył w żartach z koleżeństwem literatami, że wypada po pół litra na członka. Tyle samo dostało Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Wspólna jest bieda. Wspólna kamienica i kłopot ze spadkobiercami (chodzi o budynek w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu, zwany Domem Literatury, w którym mają swoje siedziby SPP, ZLP, Pen Club i kawiarnia Literacka, do którego roszczenia zgłosili potomkowie właścicieli). Wspólna jest fundacja zarządzająca domami pracy twórczej w Oborach i Zakopanem, kawiarnia na parterze, biblioteka i aula, na której wypożyczaniu zarabiają na zmianę SPP i ZLP. Prezes zauważa też, że przestał obowiązywać stary podział na lewicę i prawicę wśród literatów. Do ZLP garną się piszące siostry zakonne i księża, jest dość miejsca dla pisarza - członka komunistycznej partii Proletaryat i dla szefa Samoobrony na Mazowszu. Jednak nikt głośno nie proponuje zjednoczenia.
- To głupie podziały - mówi Marek Wawrzkiewicz. - Ale widocznie musi wymrzeć jedno pokolenie.
Prezes Wawrzkiewicz, lat 65, przeszedł w swoim życiu wszystkie fazy rozwoju inteligenta piszącego i ma dystans. Poeta, dziennikarz radiowy, korespondent społeczno-literacki z Moskwy, naczelny "Poezji". "Poezja" dostała od demokratycznych czasów prezent na 25 rocznicę istnienia - przestała istnieć. Naczelny poszedł na bezrobotne. Kiedy na wolny polski rynek weszły zagraniczne koncerny medialne, Wawrzkiewicz kierował tygodnikiem erotycznym. Niemiecki wydawca miał ambicje, aby połowę numeru wypełniać fotografiami nagich Słowianek z Polski. Krzyżówki też oczywiście polskie. Potem przyszły prezes oddziału ZLP wygrał konkurs na naczelnego popularnego tygodnika kobiecego, ale wkrótce tygodnik dodał do winietki hipermodne hasło "101 porad", zmienił właściciela, a także naczelnego. A kiedy w międzyczasie jako poeta pan Wawrzkiewicz był z kolegami po piórze w Chinach, tamtejsi autorzy pytali, ile polski rząd płaci miesięcznie swoim twórcom. Chińscy poeci dostają pensję.
Ze światem lumpów Wawrzkiewicz, mieszkaniec demokratycznego bloku w dzielnicy Jelonki, styka się co dzień. Jeszcze niedawno nie potrafił odkryć sensu w podpalaniu przycisków w windzie i upominającym tonem zapytał o to dwóch nastoletnich sprawców. Obrazili się, przyszli z tatą. Tata sensu nie szukał, tylko zaproponował poecie prawy sierpowy. A niech się wali - myśli od tej pory poeta o swoim bloku.
ZLP nie podpisał oświadczenia ludzi kultury o demokratycznym lumpie, który zwycięża inteligenta i tym różni się od SPP. - Diagnoza trafna, ale prowadzona z pozycji głęboko peerelowskich - mówi prezes Wawrzkiewicz. - Pisało się takie apele, ale kiedyś skutkowało to natychmiast zebraniem Biura Politycznego.
Nie ma już Biura Politycznego. Kto w wolnej Polsce ma odpowiadać na otwarty apel zagubionego inteligenta, nie wiadomo.
Człowiek potrzebuje widoków
Jedno jest pewne - inteligent z głodu nie umrze, bo zawsze coś wymyśli. Tylko jak inteligent może patrzeć na 40 mln Polaków, wiedzieć, że są wśród nich wybitni, spokojnie czerpać z cywilizacji europejskiej, jeśli TV i gazety upewniają go, że krajem rządzą ludzie z selekcji negatywnej? Nie tak miało być. "Drżyj o życie w kraju przemienienia/z wirusem: Bądź zdrowy, młody i bogaty,/ Albo idź się utop" - pisze w wierszu "Podróże do Polski" Elżbieta Juszczak, poetka z Koszalina, członek ZLP. "Alergia na polityków, zgranych/jak ostatnia dolarówka w tym samym westernie,/bezczelnych jak włoska mafia,/niedorozwiniętych jak wiosna w marcu" - dobija w "Alergiach". Syn poetki, maturzysta, uczy się za zamkniętymi drzwiami pokoju i czeka na Unię Europejską jak na szansę. Poetka uczy polskiego w szkole i przed studiami syna pewnie wyjadą do Warszawy. Koszalin jest za duszny dla studenta i dla poety.
Bunt w rodzinie rozpoczął dziadek Elżbiety Juszczak, stolarz z Poznania, który przez cały PRL nie poszedł na państwowe, chociaż państwo go regularnie podduszało. Poetka mówi, że nie chodzi o bunt, tylko o zwykłe poczucie przyzwoitości, na którym w tamtej Polsce i w tej wolnej tak samo źle się wychodzi. W stanie wojennym wyrzucili ją z gazety. Niedawno sama rzuciła gazetę, bo nowy właściciel narzucał ogłupiającą wizję. Literaci porzucają marzenia o sławie, bo ludzie nie czytają książek. Książki nie nadają się do jedzenia, a jedzenie najważniejsze. Krytycy z Warszawy zamęczają recenzjami Miłosza i Szymborską. Dzieci w szkole w Koszalinie przerabiają Staffa i pytane, czy człowiek potrzebuje ładnych widoków, mówią, że owszem, ale na widoki potrzeba pieniędzy. Młodzi z osiedla jeżdżą na włamy do Niemiec, rosną w siłę i proponują poetce ochronę. Poetka miała wydać wierszyki dla dzieci, wszystko było dograne, ale wydawnictwo upadło. Poetka pisze historie zakładu komunikacji, gazociągów, ciepłownictwa, gospodarki komunalnej, potem wydawane jako foldery reklamowe.
- Zamawiający nie mają pojęcia, że piszę i wydaję wiersze - mówi pani Juszczak. "Wolny kraj z nowym językiem:/Zysku i wyzysku/Pod szczęśliwą gwiazdą". Nie tak miało być.
Nie było żaru
Fakt, że trzynastoletnia córka Ryszarda Częstochowskiego, lat 45, poety z Bydgoszczy, członka SPP, przeczytała "Harryego Pottera" i wzięła się za Tolkiena, nie oznacza, że całe jej pokolenie czyta książki. To, że jest córką Ryśka, nie znaczy, że będzie sama pisać. Poeta mówi, że może być nawet krawcową, byle była szczęśliwym człowiekiem. Od siedemnastu lat Ryszard, debiut poetycki w 1991 r., jest kierownikiem poradni terapii uzależnień Monaru. Z nieszczęśliwymi widuje się od dziesiątej rano do wieczora, słucha makabrycznych historii i korzystałby z nich w swoich drapieżnych wierszach, ale już ich nie tworzy. Napisał kiedyś manifest poety: "Zapalając papierosa chciałby/ujrzeć w tym coś/zajebiście pięknego/albo przynajmniej żar ognia/od zapałki". Nie było żaru, teraz pisze scenariusze teatralne.
- Ludzie z mojego pokolenia piszą wiersze na siłę - uważa. - Mnie to trochę nudzi. Zamknąłem swój rozdział dwa lata temu.
Na ulicach Bydgoszczy dzieją się sceny z "Mechanicznej pomarańczy". W autobusach młodzież rozmawia niegramatycznym slangiem. W wolnej Polsce z braku pieniędzy skończyły się zajęcia pozalekcyjne i od razu poecie przybyło pacjentów w Monarze. Nie skończyło się na kompocie, jak myśleli w latach 80. W dzielnicy Fordon, sypialni miasta, w każdym bloku mieszka chociaż jeden znany Częstochowskiemu narkoman, który za pieniądze zaganianych rodziców kupuje drogie narkotyki. Bloki rymują hip-hop, ale Rysiek nie widzi w tym nic intelektualnego. Młode pokolenie nie ma wiele wspólnego poza rocznikiem. A część Ryśka pokolenia, dawni hippisi, teraz jest na etapie walki politycznej albo emigracji ekonomicznej. On kandydował na posła 10 lat temu, teraz próbuje na radnego. Ostatni raz obdarza jakieś ugrupowanie zaufaniem.
- Polak jest solidarny, kiedy ma wroga - podsumowuje Częstochowski. - Jesteśmy zjednoczeni w boju, a potem toniemy w gnoju.
Poeta redaguje reklamy
Za PRL członek związku literatów szedł do rady narodowej, upominał się o większe mieszkanie i je dostawał z puli dla specjalistów. Literat był dla państwa specjalistą, żyło się lepiej. Dzisiaj Andrzej K. Waśkiewicz, lat 61, poeta i krytyk literacki z Gdańska, mówi, że członkostwo w ZLP nie daje nic. Należy z przyzwyczajenia.
Debiutował jako dwudziestolatek i w odróżnieniu od obecnej twórczości tamte wiersze przynosiły mu pieniądze. Dziś wydaje swoje tomiki sam, w nakładzie normalnym w tych czasach - nieco ponad 100 egzemplarzy. Naświetlanie i skład robią synowie, portret na okładkę robi córka. Poezja rozejdzie się poza księgarniami, w obiegu, który twórcy uznali za elitarny.
- Dam znajomym, wyślę do 20 czasopism, będę miał około 10 recenzji - wylicza pan Waśkiewicz. - Nic nie zarobię.
Jest drugi sposób: zasiada w radzie nadzorczej pewnego wydawnictwa, wyda przy współpracy jakiejś fundacji, jakiegoś urzędu i drugiego wydawnictwa. Wszystkim podziękuje na stronach. Ładna książeczka o rozmiarach kieszonkowych znajdzie się w księgarni, kupią ją koledzy poeci, garstka zainteresowanych i może jakiś licealista dziewczynie na walentynki. Taka książka nosi nawet nazwę prezentowej. Jednak poety i krytyka obeznanego z realiami wolnego rynku literatury międzywojnia taka mizeria nie zbija z tropu. Wtedy największą sprzedaż miały zeszytowe powieścidła, tak jak teraz książki sensacyjne, erotyczne i komiksy. Wolność zamieniła książkę z dobra kultury w produkt rynkowy, co Andrzej K. Waśkiewicz przewidział i nie ma pretensji. Na początku lat 90. redagował książki kupowane przez wydawcę za granicą w pakietach, tłumaczone przez studentów. Dzisiaj pisze felietony dla lokalnej gazety, za każdy zarabia 25 zł. Redaguje też gazetę z reklamami. Wydaje pismo społeczno- kulturalne "Autograf". Przewidział też, że z jego bloku wyprowadzą się do strzeżonych osiedli dyrektorzy, którzy mieszkali ze stoczniowcami. Stoczniowcy zostaną, bez roboty, wprowadzi się kilku lumpów.
- Jest pewna nieprzyzwoitość, jeżeli grupa ludzi, którzy uczestniczyli w kształtowaniu zasad kultury, teraz protestuje przeciw sytuacji, którą sami zmontowali - Andrzej K. Waśkiewicz ma swoje zdanie na temat oświadczenia twórców i naukowców o zwycięstwie lumpa. - Pamiętam, jak po przełomie mówili, że państwo nie powinno mieć polityki kulturalnej, bo to dziedzictwo odchodzącego reżimu.
Wolność staje się katastrofą
Piotr Wojciechowski, lat 64, prozaik, reżyser, przewodniczący SPP, mówi, że od początku lat 90. wszystkie zawody artystyczne stały się zawodami ryzyka. Wolność dla kultury okazała się tragedią. Niektórych członków SPP nie stać na zapłacenie miesięcznej składki 10 zł.
Ale pisarze wierzą, że człowiek potrzebuje kultury i będzie jej szukał nawet w najgłupszej książce i programie TV. A jeśli w warszawskim blokowisku, gdzie mieszka prezes, pojawiają się na ścianach esy-floresy zwane graffiti, to znak, że rodzi się horda barbarzyńców. Wojciechowski widzi to antropologicznie: społeczeństwo nie ucywilizuje barbarzyńców, to pozostaną oni barbarzyńcami. Do tego cywilizowania potrzebna jest kultura. Więc to oświadczenie, w którym domagają się pieniędzy na kulturę w obronie przed lumpami, jakiś sens ma.
- To krok społecznie uzasadniony - mówi prezes Wojciechowski. - Mecenat państwowy wydawał nam się wstydliwy, kiedy tworzyliśmy nową Polskę. Nie chcieliśmy go. Ale teraz wilcze prawa rynku spychają literaturę w stronę niedobrych kryteriów.
Prawa rynku nie nadają się do książek. Rynkiem rządzą hurtownicy, którzy podzielili Polskę między siebie. Dlatego "Harpunnika otchłani", książki Piotra Wojciechowskiego o ludziach zafascynowanych górami, nie można było kupić w Zakopanem. Część nakładu ostatniej powieści poszła na przemiał.
Historie z przemiałem, brak czytelników i frustracje to kolejna wspólnota dwóch związków pisarzy mieszczących się w jednej kamienicy na warszawskiej Starówce. Ale zjednoczenia nie będzie.
- Ależ z pewnością się zjednoczymy - mówi prezes SPP. - W 10 lat po zjednoczeniu harcerstwa.