Pierwszy rycerz Europy Zawisza Czarny z Garbowa


Był nie tylko niezwyciężonym mistrzem turniejów rycerskich, ale przede wszystkim - jak twierdzą kronikarze -
ostatnim wcieleniem moralnych ideałów średniowiecznego rycerza. I dlatego mówi się już od dawna:
"polegać na kimś jak na Zawiszy". Słowa te przywracają pamięć o honorze i męstwie człowieka, który budził
podziw wszędzie, gdzie tylko się pojawił. Zyskał sławę pierwszego rycerza w Europie, co nie przytrafiło się
żadnemu innemu Polakowi na przestrzeni wieków.
Jak w romantycznym filmie
Widok był przerażający. Wąską groblą wzdłuż rzeki Rudawy biegła przerażona 8-letnia dziewczynka, a
kilkanaście metrów za nią galopował przerażony koń. Wielu ludzi spośród tych, którzy z szerokiej drogi
patrzyli na to, co miało stać się za chwilę, zamykało już oczy, aby nie patrzyć na najgorsze. Wydawało się,
że to już koniec. Jeszcze chwila i dziecko zostanie stratowane...
Akcja, która potem nastąpiła, rozegrała się tak szybko, że zakrawało to na cud. Dwaj młodzi ludzie skoczyli
koniowi naprzeciw. Pierwszy lewą ręką wyciągnął dziewczynkę spod kopyt i jednocześnie prawą chwycił za
uzdę, osadzając konia w miejscu. Rozpędzone zwierzę stanęło na przednich nogach, trzymając tylne
wysoko w górze, co groziło zwaleniem się na wybawcę trzymającego dziecko, ale drugi szarpnął z
przeciwnej strony za uzdę, nie wypuszczając jej z rąk i koń upadł na grzbiet pod kontrolą żelaznego chwytu.
Dopiero wtedy ruszyła się z miejsca opiekunka dziecka i kilku pachołków, którzy zapewne mieli obowiązek
czuwać nad bezpieczeństwem dziewczynki, ale koń okazał się nieprzewidywalny.
- Kim jesteście, panowie? Skąd przybywacie? - Ze wszystkich stron padały pytania w kierunku obydwu
chłopaków, wyróżniających się na tle innych mężczyzn szerokimi barami, kruczymi włosami i ciemną cerą.
- Przyjechaliśmy z Garbowa, a udajemy się na Wawel, na turniej rycerski. Podobno ma być król węgierski i
rycerze z innych krajów.
- A kto wy? Jak was zowią?
- Bracia Jan Farurej i Zawisza Czarny.
Uratowane dziecko miało na imię Barbara i było siostrzenicą biskupa krakowskiego. W taki to przypadkowy
sposób Zawisza Czarny publicznie dał znać o sobie po raz pierwszy. Był rok 1392. Chłopak miał dopiero 18
lat i zamierzał zdobyć pas i ostrogi rycerskie. Jeszcze wtedy nie mógł wiedzieć, że spod końskich kopyt
wyrwie dla siebie... jedyną towarzyszkę życia. W dziesięć lat pózniej Barbara zostanie jego żoną.
Trener i zawodnicy
Cofnijmy czas o dwa lata. Jest wieczór. Na południowym trakcie łączącym granicę Polski z Węgrami pojawił
się jezdziec. Samotny, bogato ubrany czterdziestolatek, wyposażony w dwie torby podróżne i miecz.
Zza drzew wyjechało mu naprzeciw sześciu ludzi. W języku niemieckim zażądali konia, toreb i miecza. Za
"dobre sprawowanie" obiecali puścić wędrowca wolno. W odpowiedzi dobył tylko miecza i zaproponował
walkę o to wszystko, czego żądali.
Pierwsi dwaj okazali się na tyle lekkomyślni, że zaatakowali z bliska, każdy z innej strony. Otrzymali
śmiertelne ciosy i spadli z koni, ale w chwilę pózniej trzeci bandyta zajechał od tyłu i ciął samotnego jezdzca
przez plecy. Człowiek zrobił szybki unik, dzięki czemu otrzymał tylko powierzchowną ranę, a następnie
odwrócił się, podbił miecz przeciwnika i zatopił swój w jego gardle. Trzej pozostali nie ustąpili jednak pola.
Atakowali już nie jezdzca, ale konia, co niebawem dało oczekiwany rezultat, bo dzgnięty w głowę koń upadł
przygniatając swojego pana własnym ciężarem. Człowiek nie wypuścił wprawdzie broni z ręki, ale nie mógł
się ruszyć, a bandyci zeskoczyli z koni i trzymając miecze przed sobą gotowali się do ostatecznej rozprawy.
W najmniej oczekiwanym momencie pojawiło się wybawienie. Trzech młodych ludzi szybkim galopem
zbliżyło się do miejsca walki i w krótkim czasie bandyci zostali zlikwidowani. Potencjalną ofiarą okazał się
sławny wtedy w Europie włoski trener szermierki, Ippolito, a jego wybawcami - trzej synowie kasztelana
sieradzkiego, Mikołaja z Garbowa - Jan Farurej, Piotr i Zawisza. Razem z ojcem i służbą wracali akurat z
Węgier do Polski.
Wdzięczność Włocha okazała się nieoceniona. Postanowił zostać trenerem rodzinnym kasztelaniców.,
Trzeba tu dodać, że w tamtym czasie na lekcje do Ippolita jezdziła europejska arystokracja, a wśród nich
brat wielkiego mistrza krzyżackiego, Ulrich von Jungingen, który z czasem sam objął rządy nad zakonem.
Zginął w bitwie pod Grunwaldem.
Trening trwał całe dwa lata i miał kluczowe znaczenie dla przyszłych dziejów Zawiszy. Chłopak był
wprawdzie dobrze zbudowany i silny z natury, ale dopiero Ippolito wyzwolił w nim możliwości w
najpełniejszym zakresie. Jest rzeczą niezmiernie ciekawą, jak przebiegały zajęcia sportowe sześćset lat
temu. Otóż miały one charakter zbliżony częściowo do programu dzisiejszego dziesięcioboju z elementami
kulturystyki, ale zbliżonej do tej, jaką uprawiał kilka wieków pózniej Eugen Sandow.
W programie były więc najpierw skoki przez rowy, skoki wzwyż przez ustawione na podwyższeniach drągi
oraz przeciąganie liny, a następnie te same ćwiczenia z obciążeniem. Obciążenie stanowiły worki
wypełnione ziemią, które synowie Mikołaja przywiązywali sobie do bioder lub do pleców. Z tygodnia na
tydzień ciężar był zwiększany. Chłopcy musieli nie tylko biegać z obciążeniem, ale również pływać (wtedy
zamiast ziemi w workach były kamienie) i skakać na konia bez pomocy strzemion. I był to trening
podstawowy, wymuszający przyrost mięśni.
Oczywiście, nie mogło obejść się bez ćwiczeń w szermierce. Również w tej dziedzinie Ippolito stosował
trening z obciążeniem. Na miecze bracia walczyli dopiero wtedy, gdy byli kompletnie zmęczeni, natomiast
zasadą była walka na drągi o ciężarze dwukrotnie przekraczającym ciężar miecza. Chodziło o takie
wzmocnienie nadgarstków i przedramion, aby pózniej miecz wydawał się o wiele lżejszy niż był w
rzeczywistości.
Kolejnym ćwiczeniem było wyrabianie siły uderzenia. Włoch wkopywał w ziemię paliki, które należało jednym
zamachem miecza ściąć. Co jakiś czas paliki zwiększały swoją objętość, aby pod koniec dwuletniego "kursu"
zamienić się w drągi. Przy tym nie chodziło tylko o klasyczne cięcie po skosie z góry na dół, ale również o
cięcie na odlew, a więc z lewej na prawo oraz pieszo i z konia.
Do innych ćwiczeń rycerskich należały kłucia i pchnięcia: mieczem, oszczepem i kopią. Najwięcej trudności
sprawiła nauka walki konnej na kopie, ale w tamtym okresie była to konkurencja budząca wyjątkowe
zainteresowanie na turniejach rycerskich, więc bracia musieli dobrze przyłożyć się, aby w końcu trener uznał
ich za wszechstronnie wyszkolonych rycerzy.
W wolnych chwilach trwała nauka łaciny i języka niemieckiego.
Egzamin "dyplomowy" polegał na tym, że każdy z braci miał potykać się na miecze i kopie po kolei z
nauczycielem. Ippolito wygrał pojedynki z Piotrem i Janem Farurejem, jednak musiał uznać wyższość
Zawiszy, który jako jedyny przerósł mistrza.
Kiedy więc Jan Farurej i Zawisza pojawili się na turnieju w Krakowie, nie znalazł się ani jeden rycerz, który
potrafił stawić im czoła. Młodzi ludzie z Garbowa byli bezkonkurencyjni.
Zawisza Czarny z Garbowa
Niezwyciężony
Gdyby posłużyć się językiem współczesnym, należałoby odnotować, że Zawisza Czarny z Garbowa zajmuje
pierwsze miejsce na liście europejskich sportowców tysiąclecia. Kronikarze zgodnie twierdzą, że nasz
sławny rodak uczestniczył przynajmniej w setce międzynarodowych zawodów. Był tak wszechstronny, że
startował w każdej konkurencji, jaka była mu proponowana i w ciągu całej sportowej kariery, która trwała 25
lat, nie poniósł ani jednej porażki!
Nie sposób opisać w krótkim wspomnieniu wszystkich "startów", ale przynajmniej trzech spośród nich
pominąć nie wypada.
Podczas kampanii węgierskiej w Bośni w pierwszych latach XV wieku Zawisza Czarny sprawował funkcję
ambasadora Polski na dworze króla Węgier, Zygmunta Luksemburczyka. Nie był to urząd w dzisiejszym
znaczeniu tego słowa. Zawisza nie miał tam specjalnej rezydencji, zwykle przebywał tam, gdzie w
konkretnym czasie znajdował się Luksemburczyk. Bośnia została podbita, ale do ostatniej chwili ważyły się
losy rodziny królewskiej, którą Luksemburczyk, wyjątkowo wredny i dwulicowy typ, zamierzał w całości
wymordować.
Pewnego razu reprezentacyjny węgierski osiłek, Gyula, należący do orszaku króla, wdarł się do bośniackich
komnat zamkowych i wywlókł stamtąd za włosy młodą królewnę Dragę. Od razu pochwalił się swojemu
królowi, że najpierw ją skatuje, a potem wezmie sobie na własność. Zawisza zwrócił mu uwagę, aby wobec
kobiety zachowywał się tak, jak przystało rycerzowi. Gyula zareagował rzuceniem rękawicy. Król ostrzegł go,
że Zawisza jest niepokonany, ale osiłek nie przyjął ostrzeżenia do wiadomości i oddał Dragę swoim
pachołkom "na przechowanie". Wówczas Zawisza wjechał konno między dwóch pachołków, uniósł obydwu
jednocześnie za kołnierze, odrzucił na bok, a królewnę odwiózł rodzicom.
Gyula wściekł się i prosił króla o natychmiastowe pozwolenie "na rozwalenie łba temu czarnowłosemu
przybłędzie". Król jednak zezwolił na pojedynek następnego dnia. Dał się tylko ubłagać swojemu rycerzowi,
aby wbrew zwyczajowi była to walka na ostre miecze i topory. Normalnie w turniejach nie używano broni
ostrej, nie wolno też było zadawać ciosów poniżej pasa. Przeciwnik mógł być poobijany i poraniony od
uderzeń, ale zwykle uchodził z życiem. Tym razem miała być to walka na śmierć i życie, bo Węgier czuł się
podeptany na honorze. Obydwaj przeciwnicy dysponowali ostrymi kopiami i mieczami. W czasie jazdy
naprzeciw siebie Zawisza uchylił głowę, podbił kopię atakującego, a następnie puścił swoją kopię i - ku
ogromnemu zaskoczeniu publiczności - w ułamek sekundy pózniej wyrwał Węgrowi jego kopię z rąk. Aby
jednak nie wykorzystywać swojej przewagi, zrezygnował z kopii i sięgnął po miecz. W trakcie drugiego
starcia Gyula, parując cios Zawiszy, sięgnął lewą ręką po sztylet, jednak zanim go wydobył, kolejne
uderzenie rozpłatało jego hełm i dosięgło czaszki.
Gyula długo się kurował, ale przeżył. Chęć rewanżu z jego strony była tak wielka, że przed bitwą pod
Grunwaldem zaciągnął się do armii krzyżackiej i odegrał tam znaczącą rolę w trakcie zdobywania sztandaru
królewskiego. Pokonał kilkunastu polskich rycerzy i zaatakował chorążego Marcina z Wrocimowic. Polski
sztandar upadł na ziemię, a to groziło nieobliczalnymi konsekwencjami, bo rycerstwo mogło potraktować taki
przypadek jako znak poddania się polskiej armii. Niewiele brakowało, aby bitwa pod Grunwaldem zakończyła
się klęską wojsk Jagiełły.
Zawisza, który razem z kwiatem rycerstwa przebywał w otoczeniu króla, zareagował natychmiast. Władysław
Jagiełło pozostał sam, natomiast orszak rzucił się do walki o chorągiew. W ciągu kilku minut prawie cały
batalion krzyżacki Gyuli został wycięty w pień, a Zawisza wzniósł chorągiew do góry i zaraz oddał go komuś
z boku, bo naprzeciwko niego już gotował się do walki sam Gyula. Ponieważ historia ich prywatnego zatargu
znana była już rycerzom polskim i krzyżackim, oddziały walczące w pobliżu przerwały zmagania, aby
popatrzeć na walkę dwóch mistrzów. Gyula był przepełniony nienawiścią, Zawisza raczej ostrożnością.
Węgier postanowił stratować przeciwnika kopytami swojego konia, ale koń Zawiszy również stanął na
tylnych nogach, a kiedy oba konie opadły na ziemię, miecz Polaka z potworną siłą spadł na kark Węgra. Z
jednej strony entuzjazm, z drugiej jęk zawodu było słychać, gdy odcięta głowa spadła na ziemię.
Ukoronowaniem czynów rycerskich Zawiszy Czarnego był pojedynek z synem króla prowincji hiszpańskiej,
Aragonii, księciem Janem. Ulubieniec kobiet, niepokonany przez wiele lat książę Jan, miał posturę zapaśnika
wagi superciężkiej, zresztą słynął z tego, że kiedy chciał popisać się swoją siłą, wiązał koniowi obie pary
nóg, wchodził pod niego, brał konia na plecy i paradował z nim ku uciesze gawiedzi. O Zawiszy, a jakże,
wszyscy w Aragonii dawno słyszeli, tyle że wyobrażali go sobie jako dzikusa z północy, który zjada
niemowlęta, ale i tak nikt nie dawał mu szans w bitwie z Janem.
Na zapowiedziany wcześniej pojedynek w stolicy Aragonii, Perpignano, zjechały się tłumy z Francji i
Hiszpanii. Był to rok 1415, a więc Zawisza miał już czterdziestkę na karku, natomiast książę Jan był o 11 lat
młodszy. Polak miał informację od swoich ludzi, że Jan zwyciężał nie z racji niebywałych umiejętności
szermierczych, ale na zasadzie wielkiej siły uderzenia, jaką dysponował. Podczas pojedynków przewracał
ludzi razem z końmi. Zawisza zrobił doskonałe wrażenie na publiczności, a jeszcze większe na księżniczce
Inez, która zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, ale już z góry mówiło się o nim jako o wielkim
przegranym. Sam król Ferdynand, ojciec Jana, zapowiedział publicznie, że pokonanego Zawiszę będzie
gościć długo z honorami już po walce, z racji sławy, jaka za nim się ciągnie, ale przecież Jan jest
niepokonany i trudno, żeby teraz mogło być inaczej.
W pierwszym starciu Jan uniósł ostrze kopii wysoko, mierząc w górną część tarczy Zawiszy, licząc zapewne
na to, że przeciwnik zasłoni gardło, a odsłoni brzuch, gdzie można będzie go trafić i zwalić z konia. Zawisza
jednak w ostatniej chwili uchylił głowę i odbił kopię Jana w górę. W drugim starciu Zawisza robi ruch mylący,
Jan uchyla się, a wtedy Zawisza uderza w sam środek tarczy Hiszpana.
Był to cios nokautujący. Potężnie zbudowane cielsko wprost sfrunęło z konia i legło na oczach zmartwiałego
z wrażenia tłumu.
Ryk zawiedzionych kibiców odznaczał się taką wściekłością, że w kilkanaście sekund pózniej z bocznych
uliczek wyjechało pięciuset uzbrojonych rycerzy hiszpańskich, aby osłonić zwycięzcę przed ewentualną
zemstą wielbicieli księcia Jana.
Jak okazało się pózniej, był to już ostatni pojedynek sławnego Polaka. W Europie nie znalazł się więcej nikt
chętny do stawania z nim w szranki.
Pierwszy sportowiec zawodowy?
Zawisza Czarny był przede wszystkim dyplomatą króla Władysława Jagiełły, a jego uprawnienia były tak
duże, że w imieniu króla osobiście zawierał umowy międzynarodowe, z traktatami pokojowymi włącznie. W
roku 1414 uczestniczył, obok dwóch biskupów i rektora uniwersytetu, Pawła Włodkowica, w soborze w
Konstancji, nazwanym pózniej parlamentem chrześcijańskiego świata. Dwukrotnie wypowiadał wojnę
Krzyżakom, spisywał traktaty z Litwą, Węgrami, Niemcami i Żmudzią. Musiał reprezentować nie tylko siłę
mięśni, ale również wszechstronne przygotowanie intelektualne i polityczne. Czy na tych wszystkich misjach
dyplomatycznych można było zarobić tyle, aby utrzymać dom i rodzinę?
Oczywiście nie, ale Zawisza żył... z turniejów.
Było rzeczą zwyczajną, że monarchowie, na których dworze znalazł się tak sławny rycerz, a zarazem
pierwszy dworzanin północnego mocarstwa, najpierw organizowali turniej, a potem wręczali niezwykle cenne
upominki godne króla plus pełne sakiewki złota. Wszystko dla zwycięzcy! Udział Polaka w turnieju za
granicami kraju dawał krajowi organizatorów pretekst do ogłoszenia święta narodowego. A ponieważ
zwyciężał tylko Zawisza, więc tym bardziej uroczyste było święto. Zbroje, konie i broń osób pokonanych
również przechodziły na rzecz zwycięzcy. Zawisza gromadził "fanty", potem je sprzedawał i tak gromadził
fortunę.
W roku 1424 Zawisza należał już do najbogatszych ludzi w Polsce, a zawdzięczał to wyłącznie sprawności
fizycznej. Mógł sobie pozwolić na przykład na wydanie superuczty dla tysiąca gości, którzy zjechali na
koronację królowej Zofii, czwartej żony Władysława Jagiełły. Był między innymi właścicielem Rożnowa nad
Dunajcem, na co składał się zamek warowny i kilkanaście wsi. Miał też nieco większy majątek na Rusi w
dorzeczu Dniestru. W sumie 31 wsi i 3 zamki z basztami, fosami, mostami zwodzonymi, ze stajniami,
magazynami, domami dla licznej służby i garnizonami gwardii przybocznej.
W roku 1428 król Zygmunt Luksemburczyk zorganizował krucjatę przeciw Turcji. Miało być 60 tysięcy
wojska, przybyło tylko 15 tysięcy, a wśród nich Zawisza Czarny.
Niestety, przewaga liczebna Turków sprawiła, że krucjata poniosła fiasko. Zawisza osłaniał odwrót wojsk
europejskich. Odmówił skorzystania z propozycji szybkiej ucieczki łodzią, bo - jak oświadczył wysłannikowi
króla nie zmieściłaby się w niej cała jego drużyna.
Zginął otoczony ze wszystkich stron, bez szansy na jakąkolwiek rycerską walkę.
Herb Sulima
Ewa Umięcka
Żródło - z archiwum **********


Wyszukiwarka